Cywilizacja rozpoczęła się wraz z udomowieniem roślin i zwierząt;
Wśród ludów paleolitu trudniących się zbieractwem i polowaniem zdarzały się plemiona obdarzone geniuszem technicznym czy artystycznym, na przykład ludzie kultury oryniackiej z Cro-Magnon. Ale ówcześni ludzie, przy swoim trybie życia, nigdy nie byli w stanie zapewnić sobie takiego dostatku, który pozwoliłby choćby niektórym z nich wyzwolić się z codziennego trudu zdobywania pożywienia i zwrócić ręce
i umysły ku innym celom: opracowywania nowych technik, budowania miast, rozwijania myśli filozoficznej, nauki, sztuki czy snucia rozważań religijnych.
Udomowienie roślin i zwierząt było jednoczesnym wyzwoleniem człowieka, pozwoliło mu bowiem korzystać z pożywienia dostarczanego przez współtowarzyszy
i poświęcić się zajęciom innego rodzaju. A z biegiem czasu grupa ludności bezpośrednio zajęta produkcją pożywienia stale malała, gdyż inni przyczyniali się do wzrostu wspólnego majątku niosąc postęp w technice produkcji żywności i wzbogacając życie poprzez rozwój rzemiosła i sztuki.
Ale nasi praprzodkowie nie dla tych bynajmniej celów przystąpili do udomowienia roślin i zwierząt. Nie był to zresztą trud podjęty rozmyślnie ani zapoczątkowany w nagłym przypływie inwencji Udomowianie należy rozpatrywać jako długotrwały proces ewolucyi-
ny, właśnie nie zdarzenie* lecz proces — ciąg złożony z nieskończonej liczby drobnych modyfikacji zachodzących w zachowaniu .człowieka w stosunku da zwierząt
i zwierząt w stosunku do. człowieka Stopniowe pojawianie się u zwierząt pewnych cech ' udomowienia prowadziło do dal szegn. postępu, otwierało przed człowiekiem nowe perspektywyr-jnodyfiko- wało jego behawior, przygotowując go na spotkanie przyszłości, którą sam nieświadomie zdeterminował, przekształcając zwierzęta z~woIńych ofiar myśliwego fa tttownlnik-ńw osadnika Nie ma niestety wśród metod historycznych metody analogicznej do rachunku różniczkowego w matematyce. Relacje pomiędzy człowiekiem a resztą kosmosu możemy badać jedynie poprzez bardzo grube przybliżenie, nie mamy bowiem • możliwości wyrażenia nieskończoności cząstkowych zdarzeń i musimy je przedstawić jako skończone, dające się zmierzyć —■ zdarzenia, które w przyrodzie nigdy nie występują.
Dysponujemy wszakże metodą Zaczerpniętą ze sztuki, potrafiącą wyrazić prawdę, którą się pojęło, lecz której nie da się opisać. Metodą tą jest impresjonizm; Dla ilustracji posłużę się przykładami, które czytelnik znajdzie w jednym z rozdziałów niniejszej książki. Wilk
i szakal są zarówno myśliwymi, jak i padlinożercami; przychodzą do ludzkich obozowisk i robią Czystkę wśród pozostawionych szczątków zwierzyny upolowanej przez człowieka (szakale do dziś odwiedzają w tym celu miasta), iTak nawiązują się korzystne dla obu stron stosunki. Albo... Chłopiec i wilcze szczenię bawią się razem i kochają; wiiczek zaczyna się oswajać; gdy dorasta, znajduje dziką partnerkę i namawia, by przyłączyła się wraz z nim do jego ludzkiej rodziny: Pojawia, się ród Wsobne krzyżo
wanie sprzyja powstawaniu genetycznie recesywnych
zmian morfologicznych i w ten sposób pojawia się pies. Albo też... Plemię ludzi,' podążające za wędrującymi z pastwiska na pastwisko stadami dzikich kopytnych
i wypatrujące pozostających w tyle stada maruderów, by odciąć im drogę powrotu i zabić, lub też wpędzające zwierzynę w obmyśloną czy naturalrią pułapkę, stwierdza, że trzymające się w pobliżu stado wilków postępuje dokładnie tak samo. Wystarcza przypadek — jakiś manewr wilków, który zapędził zwierzynę na zaplanowaną przez ludzi pozycję i pozwolił zdobyć bogaty łup obu grupom myśliwych — by ujawniły się obopólne korzyści ;z polowania połączonymi siłamL Ludzie i wilki,, .z początku oie w pełni świadomie* a potem z całą świadomością wspólnie pędzili i otaczali zwierzynę. Był to początek -symbiozy pasterza z owczarkiem.
Tak mogły wyglądać trzy spośród wielu możliwych dróg genezy psa domowego: wzajemne usługi socjal- no-ekonomiczne, miłość do młodych dzikich szczeniąt jako współtowarzyszy zabaw, podobna technika łowiecka.
Inny przykład: Niewielka społeczność ludzka trudniąca się polowaniem i zbieractwem zaczyna podążać za stadem zwierząt kopytnych, by w miarę potrzeby móc uzupełnić zapasy świeżego mięsa. Wchodzi to w zwyczaj i ludzie stają się niejako pasożytami stada. To „pasożytowanie” poprawia byt ludzi, liczebność plemienia wzrasta, jego członkowie stają się bardziej wygodniccy, powoli zaczynają uważać stado za swoją własność, próbują j.e prowadzić w wybranym przez siebie kierunku i chronić przed drapieżcami, w końcu rozciągają nad nim całkowitą kontrolę. W tej ewolucji, jaką przechodzą od pasożytowania do stania się właścicielami, pomagają im psy, a także coraz to nowe metody, dzięki którym udaje się zmusić stado do uleg
łości, na przykład przez dawanie zwierzętom „w nagrodę” soli. Koczównictwo połączone z Wypasem zwierząt przechodzi dalsze etapy ewolucji. Młode zwierzęta są przez ludzi hodowane i oswajane. Gdy dorosną, pozwalają się doić, upuszczać krew (robią; to do dziś ze swym bydłem Masajowie pijący świeżą krew bydlęcą), a nawet w niektórych przypadkach zaprzęgać i dosiadać. Ważny jest tu fakt, że powstanie stosunków gymbiotycznych pomiędzy człowiekiem i zwierzętami mogło być znacznie wcześniejsze niż ewolucja prowadząca do uprawy roślin. Obecnie uważa się, że udomowienie reniferów, kóz czy ^o wiec- sięga czasów przed- rolniczych.
Inne gatunki zostały, tidomowione na zupełnie odmiennej drodze. W swojej poprzedniej książce opisałem, jak człowiek udomowił rośliny i stał się rolnikiem. Ale nie tylko pierwsi rolnicy sżybko dbcenili korzyści płynące z płodów rolnych, odkryły je również jelenie, dzikie bydło a nawet słonie, stając się konkurentami człowieka. Ale tym samym wskazały człowiekowi drogę do ich zniewolenia. A więc udomowienie dużej liczby gatunków przydatnych człowiekowi było produktem ubocznym udomowienia roślin.
Dopiero znacznie później człowiek świadomie zaczął udomowiać zwierzęta, obejmując kontrolą wybrane gatunki, które miały służyć z góry założonemu celowi. Cel ten na ogół dyktowany był względami ekonomicznymi, choć nie zawsze. Ryby akwaryjne, takie jak makropody, ptaki śpiewające, na przykład kanarki, czy też ptaki gadające, choćby papugi, udomowione zostały, jedynie dla przyjemności, natomiast hodowla ślimaków czy popielic miała na celu raczej usatysfakcjonowanie smakoszy niż ludzi cierpiących głód. Udomowienie norek i soboli podyktowane zostało wymogami mody a me rzeczywistą potrzebą.
Dzięło wprzęgania zwierzątka: .służbę człowieka, roz- .ggczęte prawHopodobnie~15L.Qi)Q Jat,. teiau. nie zostało
bynajmniej zakończone .Ogromnym wysiłkiem, który
Tias~5ssź£ze czeka, a który jest konieczny w obliczu stale malejącego stosunku produkcji żywności do liczebności populacji ludzkiej, jest hodowla i ostateczne udomowienie zwierząt morskich. Wysiłek ten został już podjęty i jemu poświęcam ostatni rozdział tej książki.
Około 10 000 lat przed naszą erą człowiek był zbie- raczem-my śliwym ^, żywił się pokarmem roślinnym^ np. korzeniami, orzechami, jagodami czy liśćmi i zwierzęcym — ślimakami i larwami owadów, lecz polował także na grubą zwierzynę, która dostarczała mu mięsa, materiałów na prymitywne wyroby — kości, rogów czy skóry, a także futer. W poprzedniej książce opisywałem jak kiełkujące nasiona, z niedbale porzuconych wokół obozowiska odpadków roślinnych natchnęły człowieka myślą uprawy roślin, świadomego sadzenia, siania i ochraniania wybranych gatunków, co zastąpiło konieczność poszukiwania iGh w4 lesie czy na prerii.
W podobny sposób polowanie na zwierzęta nasunęło człowiekowi myśl o oswojeniu/ich po to, by stale mieć w swym gospodarstwie „żywy zapas” mięsa i potrzebnych materiałów, a także, w dalszym etapie, móc wykorzystywać siłę ich mięśni dlą celów transportu i produkcji wyrobów.
Jednakże pierwsze zwierzę udomowione przez czło- wieka nie było dostarczycielem mięsa, lecz pomocnikiem w jego zdobywaniu w trakcie polowania. Najstarsza spółka pomiędzy człowiekiem a psem opierała się na odkryciu, że mają oni znacznie więcej wspólnych interesów niż dzielących ich antypatii. A ponadto mieli oni także -podobny typ organizacji socjalnej — polowali w grupach pod przywództwem doświadczonego przodownika.
| Nigdy ostatecznie nie ustalono, jaki gatunek był protoplastą Canis familiaris, gatunku, od którego wywodzą się wszystkie rasy psów-domowych. Na ogół rozpatruje się trzy możliwe drogi pochodzenia tego gatunku: od wilka (Canis lupus), od szakala (Canis aureus) i od różnych gatunków dzikich psów, jak parias, pi-dog, dingo, a zwłaszcza od kopalnego już dziś gatunku, pochodzącego z terenów Rosji — Canis poutia- tini. Sugerowano także, że nasze Współczesne psy mogą być potomkami hybrydów z krzyżówek pomiędzy dwoma lub kilkoma ż wymienionych wyżej gatunków. Zoologowie próbowali rekonstruować nawet sekwencję prawdopodobych krzyżówek, ale nigdy nie ustalili między sobą ostatecznego poglądu. Biorąc pod uwagę ogromną różnorodność w wielkości i kształcie niezlfc czonych ras psów domowych, wydaje się słuszne przyjęcie hipotezy, że linie procesu udomowiania psa nie prowadzą od jednego przodka, a także, że linie te nieraz krzyżowały się ze sobą w czasie długiej historii związków psa z człowiekiem, komplikując dodatkowo całą sprawę, i
Badania kości psów i wilków znalezionych na stanowiskach kultury maglemoskiej w północno-zachodniej Europie wykazały niezbicie, że pies maglemoski pochodził od wilka i że mógł krzyżować się i dzikimi wilkami. Należy tu podkreślić, że młode wilki bardzo łatwo się oswajają (patrz str. 21) oraz że wszystkie elementy behawioru socjalnego psa dadzą się wywieść z organizacji socjalnej wilków. Wilki, o których tu mowa, to charakteryzująca się niewielkimi rozmiarami ciała odmiana geograficzna zamieszkująca południowo- -wschodnią Azję. Zasięg tej rasy był niegdyś znacznie większy niż obecnie. Nie można oczywiście twierdzić, że wszystkie psy są potomkami wilków, wydaje się to
jednak bezsprzeczne w odniesieniu do niektórych linii psiego rodu.
Tak więc kultura maglemoska posiadała psa będącego potomkiem wilka. Kultura ta należy do kręgu kultur mezolitycznych przypadających w okresie pomiędzy starszą i młodszą epoką kamienia, tzn. na terenach północnej Europy , w okresie 6000—1500 roku p n e.
A jak wygląda sprawa pochodzenia psa od szakala? Głównym zwolennikiem-tej teorii był Lorenz. Dowodził on, że pewne linie psów, które nazwał psami złocistymi (aureous dogs — od łacińskiej nazwy szakala — Canis aureus) zachowują się podobnie jak szakale, że wilki i szakale mogą się krzyżować, że psy pochodzące od szakali i psy pochodzące od wilków też mogłyby się krzyżować, że szakale łatwo się oswajają i związują z człowiekiem- Ale sam Lorenz w pewnym momencie zwrócił się przeciw własnej pracowicie udokumentowanej koncepcji, j Znalazł bowiem jeden argument świadczący przeciw niej, stwierdził mianowicie, że potomstwo krzyżówki psa z szakalem. jest bezpłodne. Nie jest to jednak jeszcze w pełni udowodnione i wybitni specjaliści do dziś uważają szakala za jednego z rzeczywistych przodków psa.
Za najwcześniejszą rasę psa, wcześniejszą niż europejski pies maglemoski, uważa się powszechnie tę, której czaszkę wykopano na górze Karmel w Palestynie. Zwierzę to było bez wątpienia potomkiem szakala. Czaszka tego psa tak dalece przypominała czaszkę szakala, że Reed (1960) sugerował bardzo proste wyjaśnienie, że nie był to pies, lecz szakal. Być może ma rację, mogła to być czaszka oswojonego szakala. A oto jego argumenty:
„Romer (1938) wykazał, jak łatwo jest pomylić kości
szakala z kośćmi psa i dojść do błędnych wniosków, ustalając moment wyodrębnienia psa domowego, tak jak to się zdarzyło w przypadku kilku „paleolitycznych” znalezisk w Algerii. Uważa on, że wszystkie te przypadki wzięły się z błędnej identyfikacji kości szakala jako kości psa. Powinno być to ostrzeżeniem dla wszystkich badaczy, którzy gotowi są wszystkie swojsko wyglądające kości uważać za kości zwierząt domowych”.
Oczywiście wszystko zależy od tego, co będziemy uważać za psa, bo oswojony szakal pełnił przecież funkcje psa domowego; wchodził więc w zakres naszych zainteresowań.
I wreszcie teoria pochodzenia psów domowych od psów dzikich, jeśli przyjmiemy, że rzeczywiście istnieją w przyrodzie psy dzikie, nie będące po prostu zdziczałymi psami domowymi. Uważa się na przykład, że różnice w budowie szkieletu, a zwłaszcza czaszki, pomiędzy psami znajdowanymi w wykopaliskach neolitycznych a wilkami są tak duże, iż wilk nie może zostać uznany za przodka tych psów. Takie stwierdzenie nie zaprzecza według mnie poglądowi, że pies maglemoski mógł być krzyżówką psów i wilków; oznacza ono jedynie, że pies domowy nie jest gatunkiem monofiletycznym, lecz wywodzi się z kilku różnych źródeł. Przemawia za tym choćby fakt, że psy neolityczne pochodzą od wymarłego obecnie, znanego jedynie z wykopalisk Canis poutiatini, gatunku związanego już z kulturami paleolitu. Wynika z tego, że 10 000 lat temu myśliwskie plemiona zamieszkujące tereny Syberii posiadały już psa udomowionego lub przynajmniej psa towarzyszącego im w łowieckich wyprawach. Współczesne rasy dzikich psów (dingo, pi-dog, parias i inne) uważane są za potomków tego gatunku lub też potomków wcześnie udomowionych psów. Jeśli to prawda, mamy tu godny
uwagi przypadek bardzo szerokiego rozprzestrzeniania się zwierząt mających wspólnego przodka.
Teoria o pochodzeniu psów domowych od psów dzikich ma wielu zwolenników. Niektórzy z nich to emocjonalnie podchodzący do sprawy miłośnicy psów, z odrazą odrzucający myśl o wilku jako psim przodku. Pożywką dla takiej postawy są egzystujące w naszej kulturze średniowieczne podania ludowe o złym wilku. Oprócz nich ma jednak ta teoria wielu poważnych zwolenników. Bodehheimer zaznacza, że dla ugruntowania tej teorii potrzebne są wszechstronne studia nad lekceważonym dotychczas psem pariasem, którego można znaleźć na niemal całej wschodniej półkuli, a który przez zoologów nigdy nie był wnikliwie badany, bowiem uważany jest powszechnie za zdziczałego psa domowego.
Najwcześniejsze, niewątpliwie należące do psów szczątki, znalezione zostały w Jerycho, w warstwach zwanych przez archeologów „poziomem podłogi gipsowej”, w Tell al-Sultan. Zwierzęta te były prawdopodobnie psami-wilkami i należały do dwóch różnych ras. Natomiast najwcześniejszym znaleziskiem znanej rasy, rasy żyjącej dotychczas, były szczątki saluki. Był to pies udomowiony w Mezopotamii, swą karierę rozpoczął w okresie Obeid (przed 3000 rokiem p.n.e.), charakteryzował się znacznie oięższą budową ciała niż współczesny saluki. Prawdopodobnie był psem myśliwskim. Nieco później pojawiają się pierwsze udomowione psy w Egipcie, Skąd wiadomo, że później? Dowodem jest tutaj malowidło-przedstawienie, ale było ono zapewne nieco późniejsze niż pojawienie się w Egipcie psa domowego. Przedstawienie, o którym tu mowa, zdobi ceramiczną wazę, znaną jako „waza Goleniszcze- wa”, pochodzącą z okresu Amrat (około'3000 rok p.n.e.). Rysunek ten przedstawia cztery groźnie wyglądające
bestie prowadzone przez człowieka na smyczy. Psy te mogły należeć do rasy saluki, ale bardziej przypominały wyglądem charty.
Szkielety psów z okresu predynastycznego z Maadi i Heliopolis wykazują znacznie więcej cech wilków niż szakali. A przecież prawdziwy wilk Canis lupus nigdy w Afryce nie występował. Wynika, z tego, że pierwsze psy egipskie były sprowadzone z Mezopotamii poprzez Palestynę. W świetle tego podane powyżej zestawienie dwóch dat jest szczególnie interesującę. Z drugiej stror ny Pierre Montet (1968) twierdzi, że w okresie predy- nastycznym Egipcjanie udomowiali hieny, które wykorzystywane bywały jako zwierzęta myśliwskie na długo przed tym, nim rozpoczęto je -traktować jako źródło mięsa. Czyżby więc hieny były pierwszymi psami Egipcjan?
Czy mamy tu do czynienia z wielokrotnym udomowianiem psa, a właściwie z wielokrotnym aktem tworzenia psa, dla którego punktem wyjścia raz był wilk, innym razem szakal, czy dziki pies? Czy też pierwotnie udomowiony pies rozprzestrzenił ssię z jednego centrum i rozwinął w rasy lokalne, zasadniczo różniące się od siebie? Wydaje się na przykład, że pierwsze psy egipskie pochodzą i Mezopotamii, nie wyklucza to jednak istnienia równolegle innych ośrodków genezy psa. Warto popatrzeć, jak wyglądało to w innych częściach świata.
Na Syberii, gdzie kultura magdaleńska (górny paleolit, około 35 000—9000 rok p.n.e.) związana z' polowa- waniem na grubą zwierzynę, jako głównym źródłem utrzymania, trwała dłużej niż w Europie (prawdopodobnie z przyczyn klimatycznych, bowiem tutaj dłużej niż na południu i zachodzie zachowała się fauna i flora tworząca środówisko, w którym rozwinęła się ta kultura), pies został udomowiony bardzo wcześnie.
Według Wadima Jelisejewa, który oparł się na wykopaliskach na Syberii (Afontowa Góra), w niektórych częściach świata człowiek i pies byli partnerami w myśliwskich wyprawach już w 10 000 roku p.n.e. Zarówno psy, jak i ludzie polowali w grupach stosując taktykę narzuconą im przez przywódcę i prawdopodobnie zamiast z sobą konkurować zaczęli współdziałać. Ten pogląd, wypowiedziany po raz pierwszy przez Je- liśejewa, zakłada, że udomowienie — a przynajmniej coś w rodzaju udomowienia psa — nastąpiło znacznie wcześniej niż podawaliśmy poprzednio. Ale tu znowu pojawia się pytanie, -co nazywamy psem. Zwierzęta,
o których tu mowa, były prawdopodobnie wilkami. Niemniej wydaje się niewątpliwe, że przedstawiciele podrodziny Caninae zostali udomowieni na Syberii bardzo wcześnie. Stąd bowiem została zaludniona Ameryka, a wydaje się, że już pierwszej (paleolitycznej) fali migracji towarzyszyły psy myśliwskie.
A oto kilka innych dowodów na istnienie psów domowych w głębokiej starożytności; Wskazują na to malowidła ukazujące używanie psów jako strażników stad bydła w predynastycznym Egipcie. Jak przebiegało' przeobrażanie się psa z myśliwego i zabójcy w obrońcę i przewodnika bydła? Dokładnie tak samo, jak przebiegał ten proces u człowieka. Kiedy jest nadmiar zwierzyny, istnieje groźba, że upoluje się jej zbyt wiele i duża część zdobyczy zepsuje się zanim przyjdzie kolej na jej zjedzenie. Wtedy najlepszym wyjściem z sytuacji jest zagnanie bydła' w dogodne miejsce, otoczenie go i trzymanie zapasu mięsa „na żywo”. Gdy człowiek wpadł na ten pomysł, pies był już od dawna z nim związany i nauczył się tej sztuki od człowieka.
W Chinach pies pojawił się w okresie neolitycznym. Nie mogłem znaleźć nigdzie autorytatywnego datowania znalezisk pochodzących z wykopalisk Pan-po-czuan
w prowincji Szensi, ale musi to być mniej więcej 2500 rok p.n.e. Odkryto tam całą neolityczną wioskę, której mieszkańcy trudnili się rolnictwem, ale także jeszcze i myśliwstwem. Posiadali oni stada owiec czy kóz, trzody świń oraz udomowione psy,, które pomagały ins zarówno w pilnowaniu bydła, jak i w < ¡polowaniu. W Japonii pies pojawił się w ludzkiej wspólnocie na długo przed udomowieniem jakichkolwiek innych zwierząt. Było to w neolicie w okresie kultury Jomon. Sugeruje to, że pies do Japonii przybył z Chin, a psy chińskie pochodziły prawdopodobnie z Syberii.
W Anglii pies pojawił się po raz pierwszy u ludów neolitycznych z Windmill Hill — imigrantów z Francji — pasterzy prowadzących ze sobą wielkie stada dużego, długorogiego bydła, dla którego budowali oni zagrody metodą kopania głębokich rowów. Były to plemiona kultury długich kurhanów (Long Barrow), a pies pełnił u nich funkcję pasterza i obrońcy bydła przed wilkami.
Po ustaleniu z grubsza gdzie, kiedy i w jakich warunkach pies został po raz pierwszy udomowiamy — prawdopodobnie najpierw na Syberii w okresie niagle- moskim, ale być może i gdzie indziej w tym samym okresie, a na pewno w kilku innych miejscach w okresie mezolitycznym; w każdym razie w czasach neolitu człowiek i pies od dawna byli już przyjaciółmi — zastanówmy się jak doszło do tego godnego uwagi partnerstwa.
Wilki i szakale tak, jak wszystkie psowate, są padlinożercami. Gdy grupa pierwotnych myśliwych ubiła grubego zwierza, lub też jak czasem się zdarzało, odcięła od dużego stada, otoczyła i zabiła setki zwierząt, dzikie psy szybko wkraczały na scenę węsząc okazję obfitej uczty. Szybko nauczyły się także, że nie zawsze są przez myśliwych odpędzane. Gdy zwierzyna była
w nadmiarze, ludzie nie zjadali całego mięsa, poza kośćmi zostawały tłuste odpadki. Takie spotkania grup polujących psów i grup polujących ludzi musiały być częste. I chociaż nie były to najlepsze okazje do nawiązywania przyjaźni, bowiem wchodziła w grę konkurencja, psy, wilki i szakale (nazwijmy je zbiorczo psami) nauczyły się, że pokarmu należy szukać w sąsiedztwie człowieka i ludzkich obozowisk. Szakale i młode wilki łatwo się oswajają,, a każdy przedstawiciel Caninae bez obawy wkracza do ludzkich siedzib. Z drugiej strony mniejsze gatunki rodziny psowatych, z wyjątkiem może największych i najdzikszych wilków, nie przedstawiają dla człowieka niebezpieczeństwa i czują przed nim dostateczny respekt, by nie odważyć się na atak. Nia przykład w Indiach do_ dzisiejszych czasów szakale są uważane za naturalnych czyścicieli śmietnisk i mają zwyczaj odwiedzania w poszukiwaniu pokarmu nie tylko podmiejskich dzielnic, ale także centrów dużych miast.
Krótko mówiąc, dzikie psy mogły mieć zwyczaj odwiedzania ludzkich siedzib i w pewnych okolicznościach były tam nie tylko tolerowane, ale nawet mile widziane.
Zeuner przedsta!wia bardziej interesującą hipotezę powstania udomowionego psa, hipotezę w moim odczuciu miłą i chwytającą za serce. Opierając się na kilku przypadkach, w których gatunki należące do różnych rodzajów żyją rażem w bardzo ścisłych związkach, niewiele mniej ścisłych niż obserwowane u organizmów symbiontycznych należących do niższych jednostek systematycznych, Zeuner stawia hipotezę, że zwierzęta socjalne charakteryzują się tendencją do wspomagania innych, wyższych form życia, które choć obce, nie są jawnie wrogie lub niebezpieczne. Wystarczy choćby zdać sobie sprawę, jak wytrwale ludzie karmią takie
szkodniki, jak wróble czy myszy. W okresie drugiej wojny światowej zdarzyło mi się zetknąć z grupą żołnierzy brytyjskich dokarmiających z własnej woli szczury zamieszkujące budynki, w których stacjonowali. Trwało to aż do chwili, kiedy szczury zaczęły zagrażać dzieciom mieszkańców i praktyka dokarmiania musiała zostać wstrzymana rozkazem komendy garnizonu. Ludzie są także znani z tego, żę trzymają w swych domach wszelkie możliwe gatunki zwierząt, nawet krokodyle. Zeuner (1963) twierdzi, że wśród pierwotnych ludzi mógł panować zwyczaj rzucania odpadków mięsa dzikim psom nawiedzającym obozowisko, na długo przed odkryciem korzyści ekonomicznych płynących z udomowienia psa:
„Akt ten jest najprymitywniejszą manifestacją solidarności form żywych, zwłaszcza form ze sobą spokrewnionych. Jest on charakterystyczny dla większości wyżej uorganizowanych zwierząt, które rozwinęły pewne formy życia socjalnego i które nie są sobie wrogie. Wyrazem tego jest przyjaźń pomiędzy zwierzętami żyjącymi w warunkach udomowionych, np. pomiędzy psami i kotami lub, co dziwniejsze, pomiędzy kotami i oswojonymi ptakami”.
Gilbert White (1789) podaje kilka przypadków takich przyjaźni, z których szczególnie jeden, tj. przyjaźń pomiędzy koniem a kurą, można by było ^znać za zupełnie nieprawdopodobny, gdyby nie był tak starannie obserwowany i opisany przez przyrodnika. A wracając do człowieka i dzikiego psa, to czyż można zupełnie ignorować szeroko rozpowszechnione opowieści o wilkołakach, czyli dzieciach wychowywanych przez wilki, spędzających dzieciństwo w wilczych watahach; wszak Eomulus i Remus nie są jedynym, lecz tylko najbardziej znanym przykładem dzieci-wilków.
Następnym etapem w historii człowieka i psa było
trzymanie w domach zwierząt-maskotek, zwierząt-ulu- %xeńców. Zeuner sądzi, że umiejętność tolerowania »obecności obcych gatunków mogła wystąpić u ludzi bardzo wcześnie, -juz w okresie paleolitu. Podobno •australijscy tubylcy chwytają szczenięta dingo, związują je i trzymają w pętach do czasu oswojenia. Potem puszczają je wolno, ale oswojone szczenięta wcale już nie chcą uciekać. A oto miła opowiastka rodem z Nigerii, która Choć jest legendą, poglądowo wyjaśnia, jak mógł wyglądać jeden ze spbsobów udomowienia psa w zamierzchłej przeszłości. Wiejski chłopczyk schwytał i przygarnął dzikie szczenię. Bardzo się do niegó przywiązał, zabrał je do wioski nie zważając na protesty psiej matki, która chciała; za wszelką cenę odzyskać dziecko. Kiedy piesek dorósł i stał się już dojrzałym psem, znalazł sobie dziką samiczkę i nakłonił ją, by zamieszkała z nim w wiosce. Ich młode rodziły się i dorastały wśród ludzi. Zaczęły towarzyszyć w wyprawach myśliwym, którzy teraz byli ich przyjaciółmi. Mieszkańcy z sąsiednich wiosek szybko zdali sobie sprawę z płynących z tej komitywy korzyści, w lot podchwycili pomysł chłopca i w ten sposób pies stał się zwierzęciem domowym.
Jak już Uprzednio wspomniałem, mniejsze gatunki psów boją się człowieka, potrafią jednak pokonać swój strach na tyle, by zbliżyć się do ludzkich siedzib; są one zwierzętami towarzyskimi; -świetnie prosperują żywiąc się tymi kawałkami mięsa, które dla ludzi są najmniej cenne, oraz innymi odpadkami; a ponieważ są zwierzętami stadnymi, przywykłymi do posłuszeństwa wobec przywódcy stada, potrafią zaakceptować człowieka jako swego pana, jeśli tylko okaże się dostatecznie silny i mądry, by zasłużyć na tę pozycję.
I. na zakończenie jeszcze jeden cytat z Zeunera (1963): „Jeśli przyjąć, że obecność dzikich psów w obo
zowiskach była przez człowieka mezolitu tolerowana ze względu na ich użyteczność jako czyścicieli, to w obyczajach psów można znaleźć wyjaśnienie, jak doszło do bliskiej zażyłości psa z człowiekiem. Wszystkie dzikie psy posiadają instynkt życia W społeczności, czego wyrazem jest łączenie się w stada dla celów polowania i obrony. Osobniki w stadzie związane są ze sobą przyjaźnią, wspomagają się nawzajem, potrafią działać zgodnie z... nazwijmy to... planem opracowanym dla uzyskania najlepszych wyników w określonych okolicznościach. Inteligencją przewyższają one o głowę wszystkie inne mięsożerce. Przebiegłość psów i umiejętność jednoczenia wysiłków w trakcie polowania bardzo przypomina postępowanie pierwotnego człowieka. Stąd wydaje się całkiem możliwe, że młode wilki, szakale czy dzikie psy dorastające w sąsiedztwie siedzib ludzkich — łatwo uznały ludzi, którzy ich karmili — za członków swojej społeczności. W ten sposób doszło do zażyłości, którą człowiek zręcznie potrafił wykorzystać dla swych celów”.
Wśród przedstawicieli rodzaju Equus wyróżniamy trzy zasadnicze gatunki, choć w systematykach podawanych przez różnych autorów znaleźć można znacznie więcej nazw gatunkowych tego rodzaju1. Z tych trzech gatunków koniowatych człowiek stworzył wszystkie rasy i odmiany osłów, koni i mułów. Gatunki te należą do fauny Starego Świata i chociaż obecnie najwięcej zdziczałych koni żyje na wielkich równinach Ameryki Północnej i, na „pampach” »w strefie umiarkowanej Ameryki Południowej, żaden koń nie był widziany na tych kontynentach aż do czasu wprowadzenia tam tych zwierząt przez Hiszpanów. Koniowate, które wg danych paleontologicznych powstały w Nowym S wiecie w okresie eocenu, wygińmy przed przybyciem człowieka na tęn kontynent. W tym przypadku mamy więc choć jeden pewnik: osły, kułany i konie zostały udomowione w Starym Swiecie.
Konie właściwe, zwane także caballine (od Eąuus caballus) żyły pierwotnie w całej Azji Środkowej i w części Europy Wschodniej, w paśmie stepów rozciągających się na północ od wielkich łańcuchów górskich. Kolebką osła Eąuus asinus asinus, którego dwie odmiany są już wymarłe w stanie dzikim, a trzecia
1 Według systematyki przyjętej w Polsce (Kowalski, 1970), rodzaj Eąuus ma znacznie więcej gatunków, w tym kilka gatunków zebr (przyp. tłum.).
wygasa, była Afryka. Kułan Eąuus hemionus zamieszkiwał w kilku odmianach geograficznych tereny współczesnych krajów arabskich, Iranu, Turcji, Afganistanu i Indii Czwartym podstawowym gatunkiem koniowa- tych, znanym w kilku podgatunkach lub odmianach, jest zebra. Zamieszkuje Afrykę, ale ponieważ nigdy nie została udomowiona, nie będziemy o niej pisać.
Trzy odmiany geograficzne Eąuus caballus przeżyły w stanie dzikim niemal do obecnych czasów. Koń Przewalskiego być może przetrwał jeszcze do tej chwili, ,a jeśli wyginął, to musiało to się stać już w naszych czasach, bowiem okazy tego zwierzęcia spotkać można w wielu ogrodach zoologicznych, a przyrodnikom udało się nawet restytuować małe stada tych zwierząt. Odmiana znana jako dziki koń leśny przetrwała w polskich lasach do połowy XVIII wieku. Tarpan2 — najważniejszy koń z naszego punktu widzenia — przeżył w stanie dzikim aż do XIX wieku i nie można mieć jeszcze zupełnej pewności, czy na roz- ległych obszarach stepów nie przetrwały do dziś małe stada tych koni.
Mamy więc trzy duże obszary, na których przedstawiciele Eąuidae mogli zostać udomowieni: Europa Wschodnia, Azja (tarpany na zachodzie i konie Przewalskiego na wschodzie) oraz Afryka Północna. Nie można też wykluczyć obecności dzikich koni na terenach dzisiejszej Hiszpanii, a także istnieją wzmianki z XVII w. o występowaniu dzikich koni w Alpach i na równinach Włoch.
Możemy także określić z dość dużą dokładnością czas, w którym koń został udomowiony. Nie ,ma bowiem śladów świadczących o obecności konia domo-
w.ego przed okresem neolitu. Konia udomowił człowiek dopiero wtedy, gdy zajął się rolnictwem. Koń właściwy Eąuus ćaballus został udomowiony jako ostatni z koniowatych. Nie wiemy -natomiast, czy pierwszy został udomowiony osioł czy kułan. Ciekawe, że wbrew źródłom pochodzącym ze starożytnego Rzymu, kułan przez długi czas uchodził za zwierzę, które nie sposób oswoić. Chociaż na terenach dawnej Mezopotamii kułan w stanie dzikim obecnie całkowićie wyginął, stało się to całkiem niedawno. Layord, który zapoczątkował prace wykopaliskowe na tym terenie, spotykał stada dzikich kułanów pomiędzy Tygrysem a Eufratem jeszcze w 1845 roku.
W trakcie prac wykopaliskowych na nekropoli królewskiej w Ur, Sir Leonard Woolley odkrył wśród skarbów pochodzących z około 2500 roku p.n.e. kilka maldwideł przedstawiających zwierzęta podobne do mułów, ciągnące rydwan. - Jego pogląd, że rysunki przedstawiają kułany został odrzucony na podstawie wspomnianej wyżej opinii, iż kułany nie dają się oswoić. Nie zgadzano, się z nim aż do czasu, gdy wiele kości wykopanych w Tell Asmar zidentyfikowano jako kości kułanów. Później znaleziono więcej wizerunków udomowionych kułanów: wykonany z elektrumu (złota z domieszką srebra) posążek kułana zdobiący dyszel rydwanu królowej Szub-Ad; fragment uprzęży z miedzianą figurką kułana; a także wizerunek tego zwierzęcia na królewskim sztandarze z Ur. Prawdopodobnie jesteśmy także w posiadaniu jeszcze wcześniejszego znaleziska dającego informacje o tym zwierzęciu: na fragmencie wazy znalezionej w Chafadża widnieje rysunek zwierząt podobnych do mułów, ciągnących wózek. To także mogą być kułany. Waza ta pochodząca z okresu Dżemdet Nasr szacowana jest na ok. 3000 rok p.n.e.
Zeuner (1963) zachowuje dużą rezerwę co do uznania za okres udomowienia kułana już trzecie, czy nawet, jeśli wliczyć tu fragment wazy z Dżemdet Nasr, czwarte tysiąclecie przed naszą erą. Twierdzi on, iż nie można mieć pewności, że w tych wczesnych latach kulany były udomowione w pełnym sensie tego słowa. Jest bowiem zupełnie możliwe, że ich rozród nie znajdował się jeszcze pod kontrolą człowieka i że ludzie stawali się posiadaczami kułanów dzięki chwytaniu młodych zwierząt. Jako poparcie dla tego twierdzenia może posłużyć piękne malowidło znalezione w pałacu Assurbanipala w Niniwie, a ukazujące chwytanie kułanów na swego rodzaju lasso. Nie jest to jednak dla mnie zupełnie przekonujący dowód, bo można przecież przyjąć, że ówcześni Sumerowie korzystali zarówno z usług kułanów dzikich, jak i udomowionych. Ponadto nie ma żadnych dowodów na to* że uwiecznione na malowidle kułany są zwierzętami dzikimi. Przecież udomowione, ale ciągle jeszcze nieobłaskawione źrebaki w końskich stadninach często muszą być chwytane na lasso. A więc na podstawie tego cp wiemy, równie dobrze możemy sobie wyobrazić, że dwaj mężczyźni ukazani na obrazie z Niniwy chwytali źrebięta nie z dzikiego, lecz oswojonego stada, swobodnie puszczonego na pastwisko. Sądzę, że możemy śmiało przyjąć, iż kułany zostały udomowione przez Sumerów w trzecim tysiącleciu przed naszą erą.
Osły znane są w trzech rasach geograficznych (pod- gatunkach): rasa nubijska z północno-wschodniej Afryki, której ojczyzną są góry Nubii i wschodniego Sudanu, obecnie wygasła całkowicie lub niemal całkowicie; odmiana z północno-zachodniej Afryki, która wyginęła już w czasach starożytnego Rzymu lub wkrótce potem; i wreszcie rasa somalijska. Ta ostatnia przetrwała do naszych czasów i obecnie jest objęta ochroną.
Obie wymarłe obecnie rasy północnoafrykańskie dały początek osłom domowym. W czasach prehistorycznych żyły jeszcze inne rasy: europejska i krymska (wyraźnie różniąca się od kułanów), ale wyginęły one na długo przedtem, nim jakiekolwiek udomowienie było do pomyślenia.' Być może wytępione zostały przez pierwotnych myśliwych, jako zwierzyna łowna. Błędny jest sąd, jakoby jedynie nasza generacja winna była wyniszczenia wielu wspaniałych gatunków ssaków czy ptaków; ludzie od zarania swych dziejów zubożali przyrodę. A wracając do osłów, wydaje się, że za miejsce ich udomowienia należy przyjąć Afrykę Północną.
W tej części świata łatwo można się domyślić autorów tego dzieła. Byli nimi Egipcjanie lub Libijczycy. Wielu naukowców stawia na Libię (która w tamtych czasach nie była krainą tak pustynną jak obecnie, gdyż jej pustynie są przede wszystkim dziełem człowieka), bowiem na palecie z Nagada osły są przedstawione jako jeden z przedmiotów daniny Libii dla Egiptu. Nie rozstrzygając, Libia czy Egipt, możemy podać w miarę dokładną datę udomowienia osła. Na przedstawieniu odkrytym w grobowcu Sahure z piątej dynastii z około 1650 roku p.n.e. widnieje wśród innych zwierząt domowych wizerunek osła. Fakt ten. nie mówi nam oczywiście nic ponad to, że osioł został udomowiony przed tą datą. Mogą także istnieć wcześniejsze jeszcze wizerunki osła, których nie odkryliśmy i których być może nigdy nie odkryjemy. Z drugiej strony naiwnością byłoby sądzić, że artysta uwiecznił osła właśnie w momencie, kiedy ten stał się zwierzęciem domowym. A więc wszystko, co wiemy, o udomowieniu osła ogranicza się do tego, że dokonali tego Egipcjanie lub Libijczycy prawdopodobnie w trzecim lub pod koniec czwartego tysiąclecia przed naszą erą (chociaż ta wcześniejsza data wydaje się mało prawdopodobna).
Z Egiptu udomowiony osioł zawędrował do Syrii i Palestyny. Nazwa Damaszek oznacza w piśmie klinowym „miasto osłów”. Do Mezopotamii dotarły osły w drugim tysiącleciu. Były tam używane przez Hetytów. Jak się tam dostały? Prawdopodobnie przywiedli je ze sobą bogaci szejkowie beduińscy — władcy pustyni i stepów — wędrujący pomiędzy dwoma centrami-ówczesnej cywilizacji.
„Gdy Abram przybył do Egiptu, zauważyli Egipcjanie, że Saraj jest bardzo piękną kobietą. Ujrzawszy ją dostojnicy faraona chwalili ją także przed faraonem. Toteż zabrano Saraj na dwór faraona, Abramowi zaś wynagrodzono za nią sowicie. Otrzymał bowiem owce i woły, niewolników i niewolnice oraz oślice i wielbłądy”. (Biblia, Rozdz. 12, 14—16, tłum. wg przekładu wydanego przez Pallotinum).
Jest to co prawda opis mało budującego wydarzenia z życia patriarchy, ale nie był on pierwszym ani ostatnim mężczyzną czerpiącym zyski z wdzięków swojej żony, która wpadła w oko tak możnemu władcy. Do czego używano wówczas owych osłów i oślic? Osły służyły jako zwierzęta juczne, a jeśli chodzi o oślice, to prawdopodobnie dopiero starożytni Żydzi i Nubijczycy zaczęli ich dosiadać. Tak więc Egipcjanie z czasów Średniego Państwa używali tych zwierząt jedynie jako zwierząt jucznych, a dopiero później zaczęli zaprzęgać je do pługów i zatrudniać przy udeptywaniu ziarna.
Osioł jest niewątpliwie jednym z najbardziej użytecznych zwierząt, a mimo . to niemal wszędzie ludzie odnoszą się doń z pogardą. Nie bardzo wiadomo, gdzie tkwi przyczyna takiego stanu rzeczy. Częściowo jest za to odpowiedzialne jego flegmatyczne, usposobienie, które od niepamiętnych czasów doprowadza właścicieli do rozpaczy. W porównaniu z koniem czy nawet mułem jest to niewątpliwie zwierzę pośledniejszego ga
tunku. Jego wymagania pokarmowe są niezwykle skromne. Osty i słoma wystarczają mu całkowicie, koń nigdy by się taką dietą nie zadowolił. Jednakże w czasach starożytnych skromność nie była cenioną cechą. Ponadto w krajach cywilizowanych osioł stał się zwierzęciem biedoty, ludzi, których nie stać było na kupno i utrzymanie bardziej reprezentacyjnych i wymagających zwierząt. A na dodatek cierpliwość osła upodobniała gó do niewolnika. Wszystkie te czynniki przyczyniły się prawdopodobnie do niskiej pozycji zajmowanej przez osła wśród zwierząt domowych (Zeuner, 1963). I nawet fakt, że Chrystus wjechał do Jerozolimy na osiołku nie podniósł rangi osła w zwierzęcej hierarchii.
„Ale w najdawniejszych czasach osłem nie pogardzano. Egipcjanie byli dumni ze swych białych osłów, a dorodne i pełne wdzięku osły z Muskatu jeszcze do niedawna służyły jako paradne wierzchowce członkom rodziny sułtańskiej. Również Rzymianie potrafili docenić piękno dobrze utrzymanych osłów. U Warrona czytamy, że senator Q. Axius, zapłacił 400 000 sestercji za dwie pary osłów pociągowych, a według Pliniusza osioł z Reate w krainie Sabinów został sprzedany za 60 000 sestercji. Kraina ta była słynna ze swych wspaniałych osłów, tak jak Arkadia w Grecji. Osioł dostąpił nawet zaszczytu uznania go za święte zwierzę bogini Westy. A w 260 roku p.n.e. jednym z rzymskich konsulów był Korneliusz Scypio Asina, przy czym uważa się, że przydomek Asina8 uzyskał on z powodu dużych i odstających uszu. „Można więc przypuszczać, że przezwisko «osioł» nie miało wówczas tak silnie pejoratywnego zabarwienia i że dopiero z czasem pWierzę to stało się symbolem głupoty”. Konkluzja
Zeunera wydaje się zbyt kurtuazyjna. Nie widzę powodów, dla których społeczeństwo lat 260 p.n.e. miałoby mieć wyższe mniemanie o niektórych swoich politykach niż społeczeństwo lat siedemdziesiątych XX wieku naszej ery.
Na pozór dziwnym wydaje się fakt, że w Pracach i dniach Hezjoda ani w Odysei Homera nie ma żadnej wzmianki o osłach, a w Iliadzie osioł wspomniany jest tylko raz, podczas, gdy we wszystkich trzech utworach można znaleźć wzmianki o mułach. Mogłoby się wydawać, że obecność muła wiąże się ściśle z obecnością osła. Ale jak się okazuje, Grecy w czasach Homera sprowadzali muły od Enetów — paflagońskich mieszkańców Pontu:
Z kraju Enetów przybyli, gdzie dzikie mulice się
lęgną”...
(Iliada, 2. 852)
lub też otrzymywali je w daninie, co wynika z innego fragmentu Iliady.
W ciągu pierwszych czterech tysięcy lat po udomowieniu osła, jego mleko słynęło jako napój ozdrawiający i kosmetyk, jego nawóz jako lekarstwo a także jako najlepszy środek użyźniający plantacje granatów, jego skóra jako wyśmienity pergamin, a samo zwierzę uznane zostało w Grecji za wcielenie króla Midasa, w Rzymie za symbol potencji seksualnej a w Egipcie za boga, który mówiąc nawiasem został ukrzyżowany i w III wieku n. e. W całym tym okresie występowanie osła domowego ograniczało się do terenów śródziemnomorskich, mniej więcej do tych samych obszarów, co winnice i sady oliwne, w północnej Europie osioł nie
był pospolity, a może nawet nie był znany aż do wczesnego średniowiecza, to znaczy do czasów dużo późniejszych niż miało to miejsce w przypadku konia.
Koń pojawił się w Europie po raz pierwszy w Macedonii w epoce brązu. Nie ma jednak żadnych źródeł, które by wyjaśniały, czy był on tu zwierzęciem udomowionym czy dzikim. Pierwszym pochodzącym z Europy dowodem na istnienie konia udomowionego jest malowidło ukazujące konia ciągnącego dwukołowy rydwan, pochodzące z Myken z około 1550 roku p.n.e. Wiadomo także, że co najmniej w 1330 roku p.n.e. a prawdopodobnie i nieco wcześniej, Grecy potraf iii jeździć konno wierzchem | Najprawdopodobniej my- keńskie konie i rydwany wywodzą się z Krety, bowiem tam zjawiły się one nieco wcześniej. A Kreteńczycy, moim zdaniem, sprowadzali z kolei konie i rydwany z zachodniej Azji, gdzie były one używane już w 1800 roku p.n.e. Przy oznaczaniu dat odległych zdarzeń w oparciu o znajdowane w wykopaliskach wizerunki zwierząt, trzeba zachować wielką ostrożność. Można więc jedynie powiedzieć, że koń był już szeroko rozprzestrzenionym zwierzęciem domowym w Grecji około 1600 roku p.n.e., a prawdopodobnie jeszcze rzadko spotykaną nowością w 1700 roku p.n.e.
Zajmijmy się teraz pierwszymi „śladami” obecności konia w dużych centrach kulturowych epoki brązu w zachodniej Azji i w dorzeczu Nilu. Pierwszą pisaną wzmianką, mówiącą prawdopodobnie o koniu domowym, jest dokument pochodzący z okresu III dynastii z Ur, z około 2100 roku p.n.e. Zwierzęta, o których mowa, nazwane są imieniem dającym się przetłuma
czyć jako „cudzoziemski osioł” (Anse, Kur. Ra). Z su- H meryjskiego opowiadania zatytułowanego Enmerka I i Pan Aratty niezbicie wynika, że osły były tam uży- I wane jako zwierzęta juczne, natomiast „cudzoziemskie I osły” nie nosiły ciężarów. A ponieważ wiadomo, że ■ w czasach starożytnych konie w odróżnieniu od innych I zwierząt domowych nigdy nie były używane do trans- ■ portu ciężarów, można sądzić, że te „cudzoziemskie I osły”, to właśnie konie. Musiały być one nie tylko I cudzoziemskimi, ale także rzadkimi zwierzętami, widy- ■ wanymi tylko okazyjnie, bowiem w Kodeksie Ham- K murabiego (ok. 1800 rok p.n.e.) koń w ogóle nie jest I wspomniany, a przecież kodeks ten był pierwszym ■ wielkim zbiorem praw normujących wszelkie aspekty I życia społecznego i komercjalnego w Babilonii. Wynika I stąd niezbicie, że koń w tych czasach, jeśli nawet był I znany, nie był w powszechnym użytku.
A już niewiele później koń staje się rzadkim i kosz- I townym artykułem handlu pomiędzy książętami amo- I ryckimi. Karkemisz nad Eufratem staje się najwięk- I szym końskim targiem, a kapadocka Charsamma —■ $ głównym źródłem dostaw. Koń pojawia się także * i w tekstach akadyjskich w XVIII w. p.n.ei i nazywany 1 jest tam sisu. Wydaje się, że słowo to jest pochodzenia M j indoeuropejskiego. W Braku i w Chager Bazar nad fl rzeką Khabut, to znaczy w dwóch stanowiskach wy- 1 kopaliskowych pochodzących z XVIII wieku p.n.e. zna- i leziono figurki koni ze zdobionymi uzdami, a także 1 tabliczki przedstawiające coś w rodzaju jarzma. Wska- i żuje to na używanie koni jako zwierząt pociągowych. 1 Warto tu przypomnieć, że wiek brązu rozpoczął się f równocześnie w ośrodkach mniej zaawansowanych I g kulturalnie i w ośrodkach o wysokiej kulturze, a może nawet nieco wcześniej w tych pierwszych. Przyczyn 1 tego stanu rzeczy należy szukać raczej w położeniu 1
geograficznym tych ośrodków niż w stopniu zaawansowania kultury.
Pierwszym pojazdem, do którego zaprzęgano konie, był rydwan. Oznacza to, że koń używany był do walki o całe wieki wcześniej niż stał się zwierzęciem użytecznym gospodarczo. Rodowód rydwanu jest łatwy do ustalenia — był on prawdopodobnie drugim lub trzecim „pokoleniem” pojazdów na kołach. Wózek na kołach i koło garncarskie zostały wynalezione nieco wcześniej (przed 3500 rokiem p.n.e.) przez ludy kultury Uruk z południowej Mezopotamii. Pierwsze wózki ciągnięte były przez woły, z czasem wół został zastąpiony przez znacznie szybszego kułana, który już wcześniej był zaprzęgany do sań, przynajmniej do sań królewskich.
Gordón Childe ustalił, że pojazdy kołowe dotarły do Mohendżo-daro i Harappy w dolinie Indusu około 2500 roku p.n.e., do Syrii ok. 2200 roku p.n.e., na Kr etę trzy wieki później, do Grecji w połowie XVI w. p.n.e., do Italii dwa wieki później, na kontynent europejski ok. 1000 roku p.n.e., na Wyspy Brytyjskie ok. 500 roku p.n.e. Ten nowy wynalazek techniczny przechodził ewolucję w trakcie rozprzestrzeniania się w Eurazji. Można przyjąć, że konie i wózki docierały do wszystkich nowych miejsc równocześnie, często dokładnie w tym samym momencie, w trakcie ataku czy inwazji obcej armii wyposażonej w rydwany.
Kto powoził rydwanem? Trzeba tu zaznaczyć, że od samego początku związku człowieka z koniem, koń był uważany za zwierzę szlachetne, a nawet święte. Przez długi czas używano go wyłącznie w działaniach wojennych, a z jego usług korzystali jedynie książęta i możni. Lądzie na wierzchowcach górowali nad innymi i z nich właśnie zrodził się stan rycerski. To samo. zjawisko wystąpiło na całym świecie: w Chinach
i w Japonii, W zachodniej Azji, w Arabii, Afryce i Europie. A czyż argentyńscy gauchos nie tworzyli tamtejszego odpowiednika stanu rycerskiego. Każdy kto czytał Martin Tierro Hemandeza, nie ma chyba co do tego wątpliwości. Nie będzie przesadą stwierdzenie, ze oswojony koń stworzył uprzywilejowaną warstwę społeczną. Nie należy się dziwić, że w późniejszych czasach pospólstwo nie znosiło konnej policji, 'pozwalało mu to bowiem ostrzej dostrzec jego społeczne i ekonomiczne poniżenie.
Z tej szczególnie wysokiej pozycji konia, jako zwierzęcia na wpół świętego, zrodziło się zapewne szeroko rozprzestrzenione wierzenie, że korfckie mięso stanowi tabu i nie wolno go jeść pod żadnym pozorem. Zakaz ten nie wynikał bynajmniej z przekonania, iż koń jest największym przyjacielem człowieka i rdfe może być traktowany jako zwierzę rzeźne. Po prostu wziął się stąd, że jedzenie końskiego mięsa włączono w rytuał specjalnych obrządków religijnych. Uznanie konia za tabu musiało być zresztą dopiero wynalazkiem epoki brązu, bowiem w czasach neolitu konie były z pewnością zjadane, a samo udomowienie koni wywodzi się z praktyki polowania na nie dla celów konsumpcyjnych. Nawiasem mówiąc, zasada niejedzenia mięsa końskiego przetrwała w niektórych krajach, m. in. w Anglii długo i trudna była do przełamania. W 732 r. Papież Grzegorz III pisał do św. Bonifacego: „Pozwoliłeś na jedzenie mięsa koni i innych oswojonych zwierząt, ale nie było to, świątobliwy bracie, mądre posunięcie".
W Egipcie koń wraz z rydwanem wojennym pojawia się po raz pierwszy w XVI w. p.n.e. Przynajmniej z tego okresu (XVIII dynastia, ok. 1570 rok p.n.e.) pochodzą pierwsze dowody jego obecności. Ale można sądzić, że używano go tam jeszcze nieco wcześ
niej. Istnieją o nim wzmianki w tekstach dotyczących wojny wyzwoleńczej przeciw Hyksosom. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęto używać konie i rydwany w Indiach. Najwcześniejsze wzmianki o koniu w źródłach chińskich pochodzą sprzed epoki brązu, z neolitycznego Lung-czan w prowincji Hupej, 2000—1500 rok p.n.e. Nie ma natomiast dowodów archeologicznych wskazujących na sposób wykorzystywania konia w tym czasie.
Całkiem możliwe, że konie służyły tam jako źródło mięsa i raczej były to konie dzikie trzymane w zagrodach niż udomowione. ^
Koń Przewalskiego pochodzi z terenów Chin, ale wydaje się, że nie został tam udomowiony az do momentu dotarcia do Chin wieści o udomowieniu koni, zaś pierwsze konie domowe przybyły do Chin z terenów zachodnich. W każdym razie pod koniec panowania dynastii Szang, koń i rydwan były już znane w Chinach, podobnie jak w Egipcie, wschodniej Azji, Indiach i greckich Mykenach. Chińczycy byli prawdopodobnie pierwszym cywilizowanym społeczeństwem, które użyło w walce łuczników na wierzchowcach. I właśnie dla celów wojennych przystąpili oni, po przekonaniu się o przydatności wierzchowców w walce, do udomowiania swego dzikiego konia. Ale konie Przewalskiego nie dorównywały wierzchowcom używanym przez ludy zachodnie. Znajduje to wyraz choćby w fakcie, że w 128 roku p.n.e. Cesarz Wu z dynastii Han wysłał swego wodza Czan-Kiepa do Fergany, Sog- diany i Baktrii z poleceniem zakupienia koni dla chińskiej armii. Irańczycy posiadali bowiem konie wywodzące się od tarpanów z europejskich stepów, odznaczające się najwyższymi zaletami. Właśnie europejskie tarpany stepowe dały początek wszystkim najszlachetniejszym rasom koni domowych.
W wyniku ekspedycji Czan-Kiena do Chin powędroa wało 3000 irańskich koni. Czan-Kien okazał się człoa wiekiem niezwykle operatywnym, bowiem wraz z koń« mi posłał on do Chin nasiona lucerny Medićago aativdm gatunku przewyższającego znacznie jakością wgzystkia znane w Chinach rośliny pastewne, oddając tym go* spodarce chińskiej nieocenioną przysługę.
W ten sposóB otrzymaliśmy zupełnie jasny, mana nadzieję, obraz początków historii konia domowego! W okresie między 2000 a 1300 rokiem p.n.e. w wysokol rozwiniętych centrach Cywilizacji epoki brązu, jaki Egipt, Mezopotamia, Syria, Indie, Grecja i Chiny, po-J jawia się udomowiony koń, pochodzący ze źródeł poło- i żonych nieco na północ od terenów objętych tymi pań-** stwami. Wszystkie te ludy w stosunkowo krótkim czasie zaczęły używać dla celów wojennych lekkich, ciągniętych przez konie rydwanów. Wraz z przybyciem I konia zrodziły się u tych ludów umiejętności niezbędne i do utrzymania tych zwierząt, a więc zawody stajen-;,, nego, czyściciela i weterynarza. W Mezopotamii, Syrii i Anatolii można znaleźć na tabliczkach z pismem klinowym dowody na to, że wraz z końmi przyszła tu z północy technika i umiejętności hodowania koni i ich leczenia. Drower cytuje list napisany przez króla Hety- tów do władcy Babilonii, w którym nadawca zwraca się z prośbą o dostarczenie mu nowego zapasu koni, bowiem wszystkie przysłane mu poprzednio przez króla Kasytów okulały: „W krainie Hetytów panują srogie zimna i stare konie szybko padają. Dlatego przyślij mi bracie młode ogiery”. Ogiery te wymienione Są w tekście imiennie: „Kasztan”, „Siwek”, „Srokaty”, a w innych tekstach kasyckich wymieniane są także imiona końskich przodków. Drower wysnuwa stąd wniosek, że być może były sporządzane już w tamtych czasach księgi rodowodowe koni, a w każdym rązie,
że już wtedy przywiązywano znaczenie do drzewa genealogicznego konia.
ówczesne konie domowe były wielkości kuców. Wynika to jasno zarówno z obrazów przedstawiających słynnych wojowników powożących rydwanem, jak i ze znalezionych szkieletów koni i wreszcie z rozmiarów stajni odkopanych w Ugarit. Aż do czternastego wieku p.n.e. nie używano koni do jazdy wierzchem, dopiero później zaczęto je dosiadać. Znano, już wtedy uzdę, lecz nie znano wędzidła ani siodła. Taki przynajmniej obraz techniki jeździeckiej wynika z rysunków zdobiących grobowiec Horemheba w Memfis. Jeździectwo rozwinęło się dopiero po wynalezieniu wędzidła (nastąpiło to wkrótce, bowiem wędzidło jest wynalazkiem epoki brązu), siodła, a przede wszystkim strzemion.
Podobnie jak w innych przypadkach udomowienia roślin czy zwierząt, z czasem rozwinęły się lokalne rasy koni, W momencie uzyskania przez człowieka kontroli nad rozmnażaniem się tego gatunku, powstała możliwość selekcjonowania ich dla uzyskania odmian szybszych, lub silniejszych czy większych, co umożliwiło konstruowanie coraz cięższych i większych rydwanów. Pojawiły się z czasem rydwany „pancerne”, które potrafiły stawić czoła stale ulepszanej broni miotającej i pociskom,
Istnieje teorią próbująca wyjaśnić większe rozmiary koni używanych w Europie do pracy w rolnictwie i jako, wierzchowców ciężko uzbrojonych rycerzy tym, że koń europejski był udomowiony i.hodowany w izolacji od wszystkich innych koni. Ale teoria ta jest najzupełniej zbyteczna. Duże rozmiary koni łatwo można wytłumaczyć opanowaniem przez ludzi sztuki selekcji i sztucznego doboru, a także potrzebą posiadania konia coraz większego, w miarę jak obarczano go coraz cięższą pracą.
Ale wróćmy teraz do dowodów z zakresu językoi znawstwa, które wskazują, iż kolebką udomowionego« konia były tereny zamieszkałe przez ludy indoeuropejjJ skie. Musiały to być obszary .rozległych azjatyckich stepów, na których pasły się wielkie stada tar<panóvw Ale jakie były początki partnerstwa konia z czło^i wiekiem?
Wydaje się, że procesy udomowiania wszystkich gafj tunków kopytnych przebiegały według tego sameggj wzoru. Ludzie, którzy od tysięcy lat Utrzymywali sięl z polowania na zwierzynę jakiegoś gatunku, doszli! z czasem do wniosku, że najlepszym sposobem prze-ij chowania mięsa z okresu obfitości zwierzyny na gor- j sze czasy, jest utrzymywanie całego zapasu „na żywo”. Stwierdzili także, że niektóre gatunki łatwo podporządkowują sie człowiekowi. Człowiek paleolityczny nie był w stanie zapędzić do zagrody stada słoni, ale i mógł otoczyć i utrzymać w zagrodzie stado owiec, j W ten sposób rozwinęła się w niektórych rejonach j praktyka trzymania w zagrodach dzikich zwierząt. Zwyczaj ten przetrwał podobno w niezmienionej po- I staci do czasów nowożytnych, wśród plemion Inków z Peru, choć nie ma na to żadnych pisanych dowodów. Inkowie, obok udomowionych zwierząt z rodzaju Lama, wykorzystywali także olbrzymie dzikie stada tych zwierząt zamieszkujące wysokie partie Andów. Od czasu do czasu organizowali wielkie polowania, podczas których część zwierząt odcinali od stada i, zaganiali do specjalnie przygotowanych zagród. Wszystkie schwytane zwierzęta strzyżono, młode włączano do stad udomowionych, a pozostałe sztuki przeznaczano na rzeź.
W Azji Srqdkowej w czasach paleolitu i mezolitu polowano na konie dla mięsa. W późnym paleolicie człowiek niewątpliwie umiał jjiż przetrzymywać dzikie
konie w zagrodach jako zapas mięsa. Ta właśnie praktyka przeszła zapewne w okresie neolitu w proces udomowiania, czemu sprzyjała duża plastyczność źrebiąt w przystosowywaniu się do zmienionych warunków. Udomowianie konia następowało poprzez pilnowanie stada, rozmnażanie się koni w niewoli, wychowywanie źrebiąt, bronienie stada przed drapieżcami. Tak więc na początku ludzie byli niejako pasożytami końskich stad, ale z czasem wzajemne stosunki pomiędzy człowiekiem i koniem stały się bardziej złożone, w braku lepszego określenia nazwijmy je ¡j|| symbiotyczne.
Wkrótce ludzie dostrzegli w koniach trzymanych dla mięsa, i być może dla mleka, źródło siły Zaczęli wykorzystywać ją w zaprzęgach» Ludy neolityczne zamieszkujące pobrzeża wielkich stepów umiały już wykorzystywać siłę wołów do ciągnięcia sań przewożących towary a nawet pasażerów. Człowiek potrafił już w tym czasie używać osłów jako zwierząt pociągowych. Więc dlaczego nie miałby on wykorzystać do tego celu siły koni?
Można śmiało przyjąć, że pierwszymi, którzy zaprzęgli czy dosiedli koma, byli ludzie wychowani na końskim mięsie i mleku, a pomysł, by założyć koniowi uprząż czy uzdę przyszedł do nich od sąsiadów, którzy nauczyli się już wykorzystywać z pożytkiem siłę innych zwierząt.
Na Ukrainie w okresie kultury trypolskiej, jak wynika ze znalezisk archeologicznych, koń był dobrze znanym zwierzęciem. Kości końskie znaleziono we wszystkich warstwach, z tym, że w warstwach najgłębszych było ich niewiele, w młodszych warstwach ilość kości się zwiększa, aż wreszcie w najmłodszych — najpłytszych są one nadzwyczaj liczne. Najprostszym, a zarazem najbardziej zadowalającym wyjaśnieniem tego gwałtownego wzrostu licżby koni jest uznanie,
ze w okresie reprezentowanym przez warstwę położona pośrodku dwóch ekstremalnych poziomów (odpowiadaj jącą 2800 r? p.n.e.) przystąpiono na tych terenach d'a>;; udomowiania konia. Tysiące lat później w kurhanach tzw. kultury zrębowej j charakterystycznej dla rejonii Wołgi, odbywały się ceremonialne pogrzeby koni.
Nasuwa się więc wniosek, że pierwsze udomowionej konie pochodzące od dzikich tarpanów pojawiły się natj euroazjatyckich stepach w początkach trzeciego tysiąc^ lecia przed naszą erą. Później zaczęto już używaJj ich jako zwierząt pociągowych.
Jak już poprzednio wspomniałem, koń najpierw uzy-j wany był jako zwierzę pociągowe, a dopiero późnie ju jako wierzchowiec. Konna jazda, jeśli nie braó pod? uwagę przypadkowego dosiadania koni przez chłopców Stajennych przy okazji czyszczenia czy czesania, weszła w powszechne użycie dopiero po wynalezieniu wędzidła i strzemion. Druga fala migracji ludów indo- europejskich (ok. 1000 rok p.n.e.) z Azji Centralnej przybyła do Iranu konno. Fakt ten znany jest archeologom ze znalezionych części końskiej uprzęży oraz wizerunków koni z jeźdźcami. Ludy zamieszkujące podbijane tereny musiały doznać wtedy ogromnego szoku; ich piechota i oddziały rydwanów nie były równymi partnerami w walce z kawalerzystami, którzy potrafili strzelać z siodła i wykonywać wszelkie manewry z przerażającą szybkością. Podobny postrach siały wśród Azteków w Meksyku i Inków w Peru oddziały kawalerii hiszpańskiej. Co prawda mieszkańcy zachodniej Azji, Europy i północnej Afryki znali konie i czasem nawet widywali jeźdźców na koniach, dlatego też nie popełnili tej pomyłki, jaka przydarzyła się amerykańskim Indianom, którzy sądzili, że koń i siedzący na nim człowiek to jedno przedziwne zwierzę lub... Bóg. Niemniej kawaleria w tamtych prehistorycznych cza
sach spełniała, jako nowy środek walki, podobną rolę jak czołgi w czasie pierwszej wojny światowej, łamiąc bez trudu szyki pieszych oddziałów. Wierzchowce przybyłe z drugą falą migracji były znacznie większe od koni zaprzężonych do rydwanów tubylców i niewątpliwie pochodziły z hodowli, w których przeprowadzano selekcję na duże rozmiary ciała.
Tereny położone na południu od jeziora Urmia były wielkim ośrodkiem hodowli, koni, stąd właśnje pochodziły konie Asyryjczyków. Asyryjczycy byli bez wątpienia pierwszymi cywilizowanymi ludźmi posiadającymi regularne oddziały kawalerii, co zapewniło im w tamtych czasach pozycję najbieglejszych w sztuce wojennej i dominację w IX wieku p.n.e.
Ale to jeszcze nie koniec historii; niektóre ludy stworzyły w wyniku udomowienia konia w okresie kultury trypolskiej, wspaniałą „końską cywilizację”. Pierwszymi,
o których mamy dane historyczne, a zarazem najbardziej interesującymi pod tym względem byli Scytowie. Niewykluczone jednak, że nauczyli się oni sztuki życia na koniu, wraz z koniem i kosztem konia, od Hunów. Hunowie bowiem kilkakrotnie burzyli spokojne życie ludów rolniczych zamieszkujących tereny położone na zachód i wschód od ich terytorium dzięki temu właśnie, że opanowali do perfekcji sztukę jazdy konnej, a także posiedli umiejętność zadowalania się samą tylko trawą, którą eksploatowali za pośrednictwem koni.
U Herodota znajdujemy opis dotyczący ScytóW z V wieku p.n.e., wg którego oślepieni niewolnicy zdobyci w czasie wojen 'doili scytyjskie klacze i preparowali z ich mleka kumys. Opisuje on także obrzędy składania koni w ofierze scytyjskim bogom. A oto co mówi Herodot na temat pochodzenia tych zwyczajów:
„Istnieje jednak jeszcze inne podanie (o pochodzeniu Scytów) ...do którego ja najbardziej się przychylamy Scytowie, mieszkając jako koczownicy w Azji, uciskani! byli wojną przez Massagetów; przeszli zatem rzekli Arakses (Wołga) i wywędrowali do ziemi kimmeryj=d skiej (Krym)...”
(Herodot, Ks. IV, 11
Massagetowie byli Hunami, ludźmi, którzy najlepiej na świecie opanowali sztukę współżycia z 'koniem. Na-4 wet argentyńscy gauchos z terenów suchej pampy niej stworzyli tak wspaniałej symbiozy człowieka z koniem. ] Jest więc wielce prawdopodobne, że to dzięki Hunom posiedli Scytowie swą wiedzę o wszystkim, co związane z koniem.
Ale to jeszcze nie wszystko, co wiąże się z udomowieniem konia. Na odległych szlakach w północnej Afryce, także na terenach Sahary, znaleziono wyryte w skałach sylwetki koni. Niektóre z tych rysunków ukazują dwójkę koni w zaprzęgu, inne — konie w galopie, jeszcze inne — konie ciągnące dwukołowy rydwan. Rysunki te były przedmiotem szczegółowych badań. Dokładnie zajął się nimi Francuz, Henri Lhote. Stwierdził on zbieżność tych rysunków, ze sztuką my- keńską. Na podstawie tego odkrycia wyciągnął wniosek, że tak zwane Ludy Morskie, które w przymierzu z Libijeżykami zaatakowały Egipt w 1221 roku p.n.e., posiadały zaprzężone w konie rydwany. Po porażce ludy te przeniosły się na zachód do Fezzanu. Jest to jedno z możliwych wyjaśnień przybycia udomowionego konia do północnej Afryki, na tereny leżące na zachód od Egiptu. Inne przypuszczenie wiąże się z podawaną
już poprzednio próbą wyjaśnienia wielkości i ciężaru koni europejskich niezależnym procesem udomowienia. Zakłada ono, ze konia udomowiono niezależnie także w Hiszpanii. Stamtąd mógł on dotrzeć do zachodniej części Afryki Północnej. Jednak przyjmując nawet tę wersję za prawdziwą, możemy z całą pewnością stwierdzić, że pierwsze udomowienie konia nastąpiło w Azji, w trzecim tysiącleciu przed naszą erą.
I na koniec kilka słów o bardzo charakterystycznym, a zarazem chyba najbardziej użytecznym zwierzęciu stworzonym przez człowieka —9 p mule. Komu pierwszemu przyszła do głowy perwersyjna zgoła myśl skrzyżowania konia z osłem? Był to bardzo mądry pomysł, pozwolił bowiem połączyć wielkość i siłę konia z cierpliwością i wytrwałością osła. Nie bardzo wiem, dlaczego Zeuner powołując się na Genesis 36:24 twierdzi, że to starożytni Żydzi, prawdopodobnie Edomici i Hosyci, byli autorami tego wynalazku. W Biblii (Księga rodzaju) napisane jest jedynie, ze Ana, syn Sibeona podczas doglądania osłów swego ojca spotkał muły na pustyni. Nie jest prawdopodobne, by były to „naturalne” muły, urodzone z krzyżówki dzikich koni i osłów czy koni i kułanów, na terenach, na których populacje tych zwierząt występowały razem, jeśli w ogóle takie tereny istniały. Gatunki te bowiem nigdy dobrowolnie się ze sobą nie krzyżują. Wspominałem już poprzednio, że wzmianki o mułach znaleźć można w najwcześniejszej literaturze greckiej. Jest tam między innymi fragment utworu Anakreonta (ok.-570—485 rok p.n.e.), w którym przypisuje on „wynalezienie”- mułów mieszkańcom Myzji. Znajduje to potwierdzenie w całkiem innym źródle jss w Księdze Ezechiela (.Biblia, Ez. 27,14) jest napisane, że głównymi artykułami handlowymi z Togarma były konie, klacze i muły. Izraelici musieli sprowadzać więc muły, bowiem ich
religia zakazywała dokonywania takich bezpłodnych krzyżówek.
Tak więc wszystko, co wiemy o pochodzeniu muła, sprowadza się do tego, że był on znany przed 800 rokiem pji.e. i że „zrodził się” prawdopodobnie w Azji Mniejszej.
Kury
Kiedy w końcu XIX wieku Wiktor Heyn, dogłębny i skrupulatny badacz zajmujący się historią udomowienia kury, postawił tezę, że w Egipcie w okresie przed- aleksandryjskim ptak ten nie był znany, popełnił omyłkę. Nie mógł bowiem znać wyników dokonanego kilkadziesiąt lat później przez Howarda Cartera rozkopania grobowca Tutenchamona. Wnioski przekazywane potomności przez każde pokolenie badaczy i naukowców oparte są jedynie na dostępnych im faktach i stąd właśnie zdarzają się pomyłki^ takie jak ta popełniona przez Heyna. Można by ich uniknąć dwoma sposobami: albo zaniechać wyciągania wniosków, co jest przesadną ostrożnością i nie daje satysfakcji twórczej, albo też podawać je jako prowizoryczne, nieostateczne, co nie leżało W naturze Heyna. W praktyce wszelkie konkluzje są stale rewidowane w miarę gromadzenia się nowych faktów dostarczanych przez badaczy i odkrywców, a w przypadkach dotyczących przeszłości organizmów żywych (których przeszłość zakodowana jest w genach) także w miarę doskonalenia się metod analizy genetycznej.
Kura domowa przybyła do Europy ze wschodu w VIII wieku p.n.e. Najpierw została sprowadzona do Grecji, gdzie rozpowszechniła się jednak dopiero w następnym stuleciu. Ani Homer ani Hezjod, którzy two
rzyli w latach 800—700 p.n.e., nie znali jeszcze tego ptaka. Pierwsze wzmianki o obecności kury w Grecji znajdujemy u Teognisa, Megaryjczyka urodzonego w połowie VI wieku p.n.e. Pod koniec tego wieku kogut staje się powszednim widokiem w Grecji, a jego wojowniczość staje się pospolitym tematem literackim. Twórca komedii greckiej — Epicharm, urodzony na Kos, ale spędzający większość życia w Syrakuzach, wprowadza koguta do swych utworów, w tym właśnie charakterze. O kogucie wspomina także Pindar (518— —438 p.n.e.), porównując bezsensowne wojny domowe do walk kogutów na podwórku. Również w Eumeni- dach Ajschylosa (525—456 p.n.e.) bogini Atena ostrzega Ateńczyków przed wojną domową, którą nazywa pogardliwie walką kogutów.
Z tych wzmianek z literatury wynikają niezbicie dwa wnioski: po pierwsze, kura domowa nieznana w Grecji do 800 roku p.n.e. staje się dobrze znana w okresie pomiędzy 700—600 rokiem p.n.e., a w następnym stuleciu stado kur staje się nieodłączonym atrybutem wiejskiego podwórka; po drugie, od samego początku ptak ten wykorzystywany był w Grecji w dwóch celach — dostarczał rozrywki w postaci walk kogutów i uświetniał stoły jako smakowita potrawa. Czytałem gdzieś, że Temistokles zachęcał swe oddziały do walki przed bitwą pod Salaminą, dając im za przykład koguty, które często narażają swe życie w walce podejmowanej nie w obronie rodziny i domowego ogniska, a wyłącznie dla chwały. Wiedza ornitologiczna tego wodza była równie słaba jak jego morale, a jeśli do tego dodać, że kury należą do najgłupszych stworzeń, nie sądzę, by jego argumenty trafiły komukolwiek do przekonania. Natomiast mają one niewątpliwe znaczenie dla nas, bo utwierdzają nas w przekonaniu, że na
początku V wieku p.n.e. kura domowa była dobrze znana wszystkim Grekom.
A jakimi drogami dotarła kura domowa do północnej Europy? Koloniści greccy przywiedli ją prawdopodobnie ze sobą na Sycylię i na południe Półwyspu Apenińskiego około 500 roku p.n.e. Monety bite w Hi- merze w 481 roku p.n.e. ozdobione były po jednej stronie wizerunkiem koguta, po drugiej — kury. Tak wysokie wyróżnienie spotkało tego ptaka prawdopodobnie dlatego, że kura została poświęcona Asklepiosowi (przychodzą tu na myśl ostatnie słowa Sokratesa7), a Himera słynęła ze swych leczniczych źródeł. Sylwetka kury zdobi także wiele innych monet pochodzących z Grecji i jej kolonii) ale żadna z nich nie została wybita przed 550 rokiem p.n.e., stąd dowodów na wcześniejszą obecność kury na tych terenach dostarcza nam tylko literatura.
Z greckiej części Półwyspu Apenińskiego kura domowa dotarła do Rzymu. Przynajmniej tak to sobie można wyobrazić, nie wykluczając innej możliwości, jaką jest niezależna introdukcja kury w Etrurii (tak jak to się'zdarzyło z winoroślą) i wejścia tego ptaka na tereny romańskie zarówno od północy, jak i od południa. Nie udało mi się stwierdzić, kiedy Rzymianie włączyli ten nowy dla nich gatunek ptaka do swych wróżb, ale musiało to nastąpić co najmniej w okresie wojny sabińskiej. Wróżba ta była oparta na apetycie, z jakim święte kurczęta zjadały rzucony im pokarm. Jeśli jadły łapczywie, gubiąc z dzioba okruchy, był to dobry znak, w przeciwnym razie wróżba była zła. Ale bardziej światli Rzymianie nie liczyli się zbytnio z wy-’
nikami takiej wróżby. Podczas pierwszej wojny pu- nickiej rzymski admirał Klaudiusz Pulcher rozkazał wyrzucić za burtę święte kurczęta, gdy te nie chciały ruszyć ofiarowanego im pożywienia. „Jeśli nie chcą jeść” — powiedział — „to niech piją”. Jednakże tego dnia nie tylko kurczęta zażyły morskiej kąpieli, Karta- gińczycy bowiem zadali ogromne straty flocie rzymskiej. 8
W pierwszym wieku przed naszą erą, po napisaniu przez Warrona De re rustica, umiejętność hodowli drobiu została oparta na podstawach naukowych. Rzymianie, podobnie jak Grecy, z początku cenili jedynie koguty używane do walk, następnie dostrzegli walory kur jako dostarczycielek jaj, a dopiero później docenili ich mięso. Ńie wszyscy jednak wykorzystywali tę ostatnią zaletę, bowiem według wierzeń niektórych ludów ptasie mięso stanowiło tabu i jego spożywanie zabronione było prawnie.
W tym samym mniej więcej czasie kury „przekroczyły” Alpy i dotarły do plemion celtyckich, były na przykład hodowane przez ludy słynnej kultury lateńskiej. Wkrótce także musiały dotrzeć do celtyckiej Brytanii, bowiem Cezar w swej De bello gallico wspomina, że Brytowie znali walki kogutów, a znaleziska archeologiczne to potwierdzają.
Tyle na temat rozprzestrzeniania się kury w Europie. Ale wróćmy teraz do Grecji sprzed 800 roku p.n.e., by rozważyć skąd ptak ten tam przybył. I tu znowu przychodzi nam z pomocą literatura. Greccy poeci nazywają koguta ptakiem perskim. W Ptakach Arystofanesa kogut jest Medem, a Peisthetairos dziwi się, w jaki sposób będąc mieszkańcem Medii dotarł on do Grecji bez
wielbłąda. Posiadamy również wiele dowodów innego rodzaju (posągi, inskrypcje) wskazujących na to, że hodowla drobiu rozwinęła się w okresie ekspansji perskiej na tereny Azji Mniejszej i wysp greckich. Nie dowodzi to jednak, że kura domowa była ptakiem wywodzącym się z Persji.
W przyrodzie występują cztery gatunki rodzaju Gallus, ale zasadniczym przodkiem kury domowej, choć być może przy współudziale genetycznym innych gatunków, był kur bankiwa Gallus gallus. Obszar występowania tego gatunku obejmuje przede wszystkim Indie, sięga od Tonkingu na wschodzie, do Kaszmiru na zachodzie. Gatunek ten przetrwał bez uszczerbku do naszych czasów i nadal jest liczny w lasach Indii. W stanie dzikim kura tego gatunku składa rocznie około trzydziestu jaj, a jeśli składane jaja są sukcesywnie zabierane, może ich złożyć nawet osiemdziesiąt. W warunkach udomowienia, przy starannej, trwającej całe pokolenia selekcji w kierunku podniesienia nieśności osiągnięto ponad 250 jaj rocznie. Jest to bardzo ilustra- tywny przykład wyniku sztucznej selekcji. Teren występowania tego ptaka w stanie dzikim i pierwsze znane miejsce pojawienia się kury domowej świetnie ze sobą korespondują. Kogut pojawia się po raz pierwszy na pieczęci znalezionej w Mohendżo-daro, to jest w rejonie objętym cywilizacją doliny Indusu. Z tego samego obszaru pochodzi gliniana figurka przedstawiającą kurczęta, tam także znaleziono kości kurcząt znacznie przewyższające wielkością kości piskląt bankiwa, co można uznać za dowód hodowli tego gatunku. Podobne dowody znaleziono na innych stanowiskach objętych tą samą kulturą, w Harappa i w Czambu-daro. Wynika z nich niezbicie, że ludy z doliny Indusu udomowiły kura bankiwa około 2000 roku p.n.e., oraz to, że pierwszym zastosowaniem, jakie znalazł ten gatunek w służbie
człowieka, było dostarczanie rozrywki przez walczące koguty, a nie dostarczanie jaj przez kury.
Z doliny Indusu udomowiona kura rozprzestrzeniła się na całą zachodnią Azję, głównie jako artykuł handlowy. W języku sumeryjskim już w drugim tysiącleciu przed naszą erą istniało słowo określające ten nowy gatunek ptaka. Nie wiadomo, czy w najwcześniejszym okresie udomowienia mięso kury było jedzone, ale po inwazji ludów indoeuropejskich na Indie kury zostały uznane za stworzenia święte i już w 1000 roku p.n.e. obowiązywał zakaz spożywania ich mięsa.
W trakcie prac wykopaliskowych w grobowcu Tuten- chamona znaleziono dowód na to, że w 1350 roku p.n.e. kura była znana w Egipcie. Dowodem tym był wizerunek koguta. Przed odkryciem tego malowidła wzmianki znajdowane w inskrypcjach sławiących czyny Totme- sa III o ptaku, składającym codziennie jajo nie były traktowane przez badaczy poważnie. Obecnie uznano je za wystarczający dowód świadczący o tym, że kura domowa trafiła do Egiptu przed 1450 rokiem p.n.e. Ale w następnym okresie ptak ten zniknął z egipskich podwórek i ten właśnie fakt przyczynił się do pomyłki popełnionej przez Heyna.
Zeuner sugeruje, że przyczyną tego zjawiska była rewolucja religijna w Egipcie za czasów Echnatona i Tu- tenchamona — wskutek klątwy rzuconej na kury przez kapłanów starej religii, ptaki te zostały doszczętnie wy-* tępione. Powtórna introdukcja kur do Egiptu nastąpiła dużo później, już za czasów ptolemejskich.
Kura spełniała także ważną rolę w religii Iranu i to wkrótce po jej sprowadzeniu tam z Indii. W religii Zaratustry „kogut jest specjalnie poświęcony Kraosza- -strażnikowi nieba, który obudzony pierwszymi blaskami świtu budzi natychmiast koguta. Kogut swym pianiem przepędza złe duchy ciemności, a wśród nich
żółtego długopalcego demona snu — Busziaęta”. Kogut jest więc wrogiem wszystkiego co złe i magiczne, pomaga psu pilnować domu i zwierząt domowych, jego głos przepędza złe duchy. Z rozkazu samego Ormuzda kogut służy prorokowi Zaratustrze. Nic więc dziwnego, że Persowie nigdzie nie ruszali się bez swoich kogutów.
A oto krótkie podsumowanie: Gallus gallus został udomowiony w dolinie Indusu przed 2000 rokiem p.n.e. Stworzona w ten sposób kura domowa dotarła do Iranu i Egiptu około 1500 roku p.n.e. W drugiej połowie tysiąclecia rozprzestrzeniła się ona po podwórkach Azji Mniejszej i Chin. Przeniknęła do Grecji w VIII wieku p.n.e., na Sycylię wiek lub dwa później, na Półwysep Apeniński w VI, do Francji — w III wieku p.n.e., a następnie dotarła do Anglii około 100 roku p.n.e. W tym samym czasie była już znana na terenach środkowej Europy. Przez następne szesnaście wieków rozprzestrzeniała się i krzepła w granicach znanego wówczas świata, a w XVI wieku wyruszyła wraz z Chanticleerem na podbój Ameryki.
Gęsi i kaczki
Znajomość człowieka z gęsią jest prawdopodobnie znacznie dłuższa niż jego znajomość z kurą. W uzyskiwaniu dowodów na potwierdzenie tej opinii przychodzi nam z pomocą językoznawstwo. Słowo gęś (ang. goose) i gąsior (ang. gander) brzmią podobnie z niewielkimi odmianami lokalnymi we wszystkich językach z grupy indoeuropejskiej: od skrajnie zachodniego irlandzkiego „geidh” poprzez łacińskie anser (porównaj: gander) aż po „hansa” w najdalej na wschód wysuniętym Sans- krycie. Podobnie ma się sytuacja z kaczką. Wynika z tego, że ludy indoeuropejskie w okresie swej inwazji na Europę i Indie miały już udomowioną gęś, a praw
dopodobnie i kaczkę, choć to już mniej pewne. Jednakże w przypadku gęsi nie może być mowy ot jednokrotnym udomowieniu jej i rozprzestrzenieniu się po święcie z jednego źródła, są bowiem całkiem pewne dowody na to, że Egipcjanie i Grecy zupełnie niezależnie udomowili swą lokalną gęś gęgawę. Ponadto, jak wynika z porcelanowych figurek gęsi i kaczek znalezionych w Hupei w Chinach a pochodzących z okresu neolitycznego kultury Lung Czan, ludy te udomowiły oba ptaki w okresie poprzedzającym pojawienie się w tej części świata brązu. Co prawda w Iliadzie nie ma żadnej wzmianki o gęsi, ale w Odysei czytamy o małym stadku tych ptaków należącym do Penelopy, a w VI wieku p.n.e. mamy już Ezopa z jego gęsią składającą złote jaja. Znaleziska archeologiczne i inne dowody sugerują, że mamy tu do czynienia z lokalnym udomowieniem gęsi. Być może' greccy potomkowie Ariów przybyli na te tereny z już udomowioną gęsią, stracili ją w jakichś bliżej nie wyjaśnionych okolicznościach i udomowili po raz drugi. Jak widać historia gęsi nie jest zupełnie jasna.
Co było przyczyną tak wczesnego i powszechnego pojawienia się gęsi domowej? Trzeba jej chyba upatrywać w tym, że schwytanie i oswojenie gęsi i kaczek jest niezwykle łatwe. Całe stada tych ptaków można złowić w sieć i zamknąć w ogrodzeniu. I tak pewnie postępowali ludzie z krajów południowych, którzy mieli do czynienia jedynie z dorosłymi ptakami, bowiem gęsi nie zakładają tam gniazd a jedynie zimują. Natomiast na północy postępowano inaczej. W tym przypadku ludzie północy, mimo swego ogólnego zapóźnienia kulturalnego w stosunku do południowców, byli prekursorami udomowienia gęsi i kaczek. W czasie choćby bardzo krótkiego, trzymiesięcznego obozowania w jednym miejscu nad brzegami rzek czy jezior w okresie gniazdowym
gęsi i kaczek, młodzi chłopcy przemierzali okoliczne szuwary w poszukiwaniu gniazd tych ptaków, wykradali jaja lub wybierali nieumiejące jeszcze latać pisklęta i podcinali im skrzydła. Tak właśnie musiał Wyglądać początek procesu udomowiania gęsi i kaczek. I jeśli te wyobrażenia są słuszne, można na ich podstawie pfzypuszczać^że udomowienie tych ptaków nastąpiło znacznie wcześniej na obszarach północnoeuropejskich i zachodnioazjatyckich . niż w rejonie śródziemnomorskim, gdzie dzikie gęsi i kaczki nie rozmnażają się, a tylko przebywają w okresie zimowym.
A oto co mówi Zeuner (1963) o historii gęsi w Egipcie: „Delta Nilu obfituje w ptactwo wodne, można tam spotkać pół tuzina różnych gatunków gęsi. Dwa z nich, gęś gęgawa i gęś białoczelna, były przez człowieka hodowane. Trudno powiedzieć, czy w czasach Starego Państwa były one w pełni udomowione, czy trzymane w niewoli. Płaskorzeźba pochodząca z czasów V dynastii, znajdująca się obecnie w berlińskim muzeum, przedstawia tuczenie gęsi, w sposób analogiczny jak to czyniono z hienami 9. Dowodzi to niezbicie, że gęsi wykorzystywano tam dla celów kulinarnych. Mogły to jednak być schwytane w sieć dorosłe ptaki. Jak wynika ze znajdowanych malowideł było to dość powszechnie praktykowane. Ponadto zbierano gęsie jaja. W czasach Nowego Państwa gęś została już w pełni udomowiona. Trzeba tu dodać, że ludy z północy Europy też już w tych czasach posiadały udomowioną gęś, jest więc możliwe, że w Egipcie udomowiono gęś pod wpływem
przykładu z północy. Ponadto nie jest wykluczone, że w owych czasach gęsi gnieździły się w Egipcie” 10.
Nie wdając się w to, skąd gęś domowa wzięła się w Egipcie, można stwierdzić, że była tam przed 1400 rokiem p.n.e., oraz że w tym samym czasie, lub nawet wcześniej, mieli już ją mieszkańcy Mezopotamii.
Mezopotamia zresztą uznana jest przez niektórych badaczy za centrum udomowienia kaczki. Z tym, że prezentowany przez nich dowód nie jest w pełni przekonujący. Istnieje figurka przedstawiająca ptaki podobne do kaczek, nie można mieć jednak zupełnej pewności, czy nie są to gęsi. Dzikim przodkiem kaczki domowej była kaczka krzyżówka Anas piatyrhynchos. To właśnie ten gatunek został uwieczniony na wspomnianej figurce przedstawiającej kaczkę, jeśli to rzeczywiście jest kaczka, podczas snu, z głową wtuloną pod skrzydło. Na Mezopotamię, jako centrum udomowienia kaczki, wskazują również wyniki rozumowania metodą eliminacji: kaczka na pewno nie została udomowiona w Egipcie, do Grecji kaczki domowe zostały sprowadzone i przez długi czas stanowiły tam rzadkość, kaczki z Hupei udomowione w kulturze Lung Chan dzielił od obszarów śródziemnomorskich zbyt duży dystans, by można było sądzić, że to właśnie one tak wcześnie zawędrowały na te obszary. Istnieje co prawda jeszcze jedna interesująca możliwość: na stanowiskach halsztacko-lateńskich w Singmaringen na terenie Niemiec znaleziono fibule ozdobione motywem kaczek i kaczych głów. Nie jest to oczywiście nieodpartym argumentem na rzecz istnienia udomowionej kaczki na tych obszarach w epoce brązu, ale jeśli wziąć pod uwagę
h
wspomnianą poprzednio łatwość zdobycia na tych terenach piskląt gnieżdżących się tam kaczek i gęsi, nie wydaje się to niemożliwe.
Pawie
Pawie zostały udomowione ze względu na swą dekoracyjność. Motyw ten należał w historii udomowiania zwierząt do rzadkości. W niektórych ośrodkach mięso pawi jedzono, a stada tych ptaków trzymano wraz z resztą drobiu na podwórzach. Ja osobiście miałem okazję poznania smaku pawiego mięsa, jeśli w nim w ogóle można się dopatrzeć jakiegoś smaku. Jest ono na dodatek twarde i łykowate, podobnie zresztą smakuje mięso łabędzi. Jedynymi ludźmi, którzy z upodobaniem jedli pawie mięso, byli helleńscy nowobogaccy, a w wiekach średnich — możniejsi książęta i dostojnicy kościelni, ogólnie rzecz biorąc — ludzie gustujący w osobliwych daniach.
Znane są dwa dzikie gatunki pawi — Pavo cristatus z Indii i Pavo muticus z Burmy i Indonezji. Indyjskie pawie musiały być udomowione dość wcześnie, wiadomo bowiem, że stanowiły część danin czy podarków wysyłanych od indyjskich książąt dla Tiglatpilesara VI, i właśnie tą drogę zostały wprowadzone do Mezopotamii. Ludy z południowej Arabii, handlujące z Drawi- dami (pierwszymi żeglarzami, którzy nauczyli się wykorzystywać dla swych celów wiatry monsunowe), znali pawie sprowadzane z Indii, których używali jako przedmiotów danin czy podarków składanych książętom Babilonii. Następnie pawie dotarły do Medii, a stamtąd do Grecji. Na wyspie Samos pawie zostały uznane za święte ptaki bogini Hery. Z Grecji ten bajecznie kolorowy ptak rozprzestrzenił się na pozostałe tereny śródziemnomorskie i wreszcie dotarł do środkowej Europy.
Tu znalazł od razu zastosowanie jako elegancka ozdoba ogrodów i stołów ówczesnych bogaczy. Mięso pawie długo jeszcze uważane było za potrawę niezwykle wykwintną, bo aż do czasów pojawienia się w Europie indyka.
Indyki
Indyk zrobił w Europie niezwykle szybką karierę. Dotarł on bowiem do Anglii, nie mówiąc już o jego pierwszym pojawieniu się w Hiszpanii, wcześniej niż Kortez zakończył podbój Meksyku, co zastąpiło w 1524 roku. U Kiplinga znajdujemy dwuwiersz, jego własny lub cytowany:
„Piwo, indyki, chmiel, herezje przyszły do Anglii równocześnie.”
Kolumb i jego załoga musieli, jako pierwsi ludzie Starego Świata, widzieć indyka i to niejednokrotnie, bowiem wiele tych ptaków dzikich i udomowionych zamieszkiwało wysepki i wnętrze Meksyku oraz południowe tereny obecnych Stanów Zjednoczonych. Ale pierwszymi ludźmi, którzy zwrócili uwagę na tego wielkiego ptaka, byli żołnierze Korteza. Trudno zresztą było nie zauważyć jego obecności, gdy — według ich własnych słów — spotykali stada liczące po kilka milionów sztuk. Wzięli oni indyka za jakąś odmianę pawia, a w każdym razie nazywali go w swych raportach „galiopavo”, co po hiszpańsku oznacza pawia.
Z doniesień historyków z czasów konkwisty wynika, że ptak ten był od dawna udomowiony i trzymany w ogromnych stadach. Mówi o tym zarówno pisarz aztecki Ixtlilochtil, jak i hiszpański zakonnik ojciec Torquemada. Torquemada dotarł do ksiąg rachunkowych pałacu Moctezuma i dowiedział się z nich, że
mieszkańcy pałacu kupowali jednorazowo do konsumpcji 8000 indyków. Trzeba tu dodać na usprawiedliwienie, że w pałacu stacjonowało wojsko i było tam wiele osób do wyżywienia. A królewski zarządca nie był najwyraźniej człowiekiem rozrzutnym, bowiem indyki były bardzo tanie. Te ogromne ilości hodowanych i zjadanych indyków dają się łatwo wytłumaczyć tym, że poza zwierzyną łowną, jedynym źródłem mięsa dla Azteków były właśnie indyki i specjalnie hodowane na ten cel
Indyk został więc niewątpliwie udomowiony w Ameryce Centralnej i stało się to na długo przed pojawieniem się Azteków. Na podstawie dotychczasowych znalezisk archeologicznych nie możemy z całą pewnością wskazać autorów tego dzieła. Nie byli to Majowie, bowiem zamieszkiwali oni tereny leżące dalej na południe. A więc może Olmekowie lub Toltekowie? Dotychczas nie ma pewności.
Gołębie
Gołębie, a ściślej mówiąc jeden gatunek Columbia livia, bo tylko on zasługuje na uwagę z naszego punktu widzenia, były chwytane i hodowane dla mięsa przed 4500 rokiem p.n.e., tj. w okresie Tel Halaf w Mezopotamii. Udomowione w pełnym sensie tego słowa zostały już przed pojawieniem się kultury mykeńskiej. Ale szczególnie ważną i interesującą ich funkcją, z punktu widzenia człowieka, było szybkie przenoszenie wiadomości.
Rozpocznijmy od sprawy wykorzystania tych ptaków dla celów konsumpcyjnych. Gołębniki — kamienne konstrukcje z otworami na zakładanie gniazd — pochodzą ze wschodu. Nie znalazłem danych o ich najwcześniejszym pojawieniu się, ale musiało to mieć miejsce
w Azji lub w Etrurii i to w czasach prehistorycznych. Przed Rzymianami, którzy byli prawdziwymi wielbicielami gołębi, hodowało je na pewno wiele ludów. Rzymianie stworzyli właściwie podstawy praktyki, którą teraz nazywamy prowadzeniem ptasich farm-fabryk. Bo choć Egipcjanie w czasach V dynastii unieruchamiali i karmili przemocą gęsi i hieny, by je utuczyć, a także, być może, by otrzymać tłuszczową, zdegenero- waną formę ich wątrób zwanę foie gras, to nie posuwali się oni jednak do okaleczania hodowanych zwierząt. Natomiast Rzymianie łamali gołębiom skrzydła i nogi, i unieruchomionym w ten sposób ptakom wpychali przeżuty chleb i inne rodzaje tuczących pokarmów.
Fakt, że te wstrętne praktyki nie są kontynuowane w naszych czasach, zawdzięczamy prawdopodobnie Żydom i Chrześcijanom. Żydzi nobilitowali gołębia, używając go do praktyk sakralnych jako zwierzę bez skazy. Chrześcijanie przejęli od Żydów ten szczególny szacunek dla gołębia i uznali go za symbol łaski niebios. Nie przeszkadzało to co prawda zakonom hodować wielkie stada gołębi dla celów spożywczych, niemniej praktyki okaleczania ptaków zostały zarzucone. Można także przyjąć, że to nie Żydzi i Chrześcijanie byli pierwszymi, którzy tak wysoko podnieśli rangę gołębi, a jedynie, że przejęli oni zarówno gołębia jako symbol, jak i dużą tolerancję w stosunku do wielkich stad tych ptaków zamieszkujących świątynie i katedry, od czcicieli bogini Asztarte-Afrodyty. A oto co pisze Filon z Aleksandrii (30 rok p.n.e.—45 roku naszej ery), na temat czcicieli Afrodyty-Uranus czyli Asztarte w syryjskim Askalonie:
„Spotykałem tam niezliczone stada gołębi na ulicach i w każdym domu, a gdy spytałem o przyczynę tego zjawiska, odpowiedziano mi, że stara religia zabraniała łapać gołębie i używać ich do jakichkolwiek świeckich
celów. W rezultacie ptaki te były zupełnie oswojone i dotrzymywały człowiekowi towarzystwa nie tylko pod jednym dachem, ale i przy stole. Stały się przy tym nachalne i zuchwałe.”
Mamy tu więc do czynienia z jedną z najciekawszych niewątpliwie transformacji, jakie zaszły w historii wierzeń religijnych. Oto gołąb — ptak lubieżnej bogini Astorath-Asztarte-Afrodyty, jest równocześnie symbolem Ducha Świętego z chrześcijańskiej Trójcy.
A teraz kilka słów o historii gołębi jako kurierów pocztowych. Nie wiemy dokładnie, przez kogo i kiedy zostały odkryte ich walory predysponujące je do tego rodzaju funkcji. Walorami tymi są: bardzo silnie rozwinięty instynkt domu11, ich wytrwałość i duża szybkość (średnio 100 km/godz.) w przelotach na dużych dystansach. Pierwszy znany przypadek użycia poczty gołębiej miał miejsce w Egipcie, dokonał tego • Ramzes III w roku 1204 p.n.e. Gdy wstąpił on na tron, rozesłał z tą wieścią gołębie na wszystkie cztery strony świata. Zeuner (1963) uważa wprawdzie za nieprawdopodobne istnienie już; w tak odległych czasach prawdziwych gołębi-kurierów. Ja jestem jednak przeciwnego zdania, bowiem w momencie, kiedy wykryto u gołębi instynkt domu (a to zjawisko musiało być już znane za czasów Ramzesa, bo dlaczegóżby w przeciwnym razie użył on do obwieszczenia nowiny właśnie gołębi), -wykorzystanie tych ptaków jako listonoszy samo się nasuwało. Co więcej, sądzę, że z Genesis 7:9 i 6:12 wynika jasno, iż o silnie rozwiniętym instynkcie domu u gołębi wiedziano już w XII wieku p.n.e. Autor bowiem pisze wyraźnie, że kruk wysłany przez Noego czternastego dnia powodzi nie powrócił, a gołębie, je
mm
den wysłany siedem dni później i drugi,- wysłany po następnych siedmiu dniach, powróciły.
Umiejętność wykorzystania tego prastarego odkrycia dotarła do Aten około V wieku p.n.e. i odtąd Ateńczycy i Trakowie często wykorzystywali gołębie jako pośredników w sprawach handlowych i politycznych. Tau- rostenes z Eginy po swym zwycięstwie pod Olimpią posłał z tą wiadomością gołębia do swego ojca, a gołąb doniósł ją tego samego dnia. ^Rzymianie przejęli tę praktykę od Greków, i już Neron używał poczty gołębiej dla informowania swych przyjaciół na prowincji
o wynikach walk sportowych stoczonych w tym dniu na rzymskiej arenie.
Natomiast dziwi fakt, że gołębia poczta nigdy nie została wykorzystana przez starożytnych w czasach wojny. Arabowie mieli największe osiągnięcia w hodowli gołębi pocztowych. Zarówno w Egipcie ża czasów Mameluków, jak i w Kalifacie Fatymidzkim sztuka hodowania szybkich gołębi dla celów przenoszenia poczty opanowana była do perfekcji wraz z całą procedurą prowadzenia drzew genealogicznych i rejestracji w księgach rodowodowych.
Perliczka została udomowiona jako ostatni z powszechnie znanych (choć dziś już mniej rozpowszechnionych) ptaków. Jej kariera w służbie człowieka była nieco specyficzna. Ten zachodnioafrykański gatunek z kurowatych (Gallinaceae) został pdkryty przez Portugalczyków podczas ich wypraw do tej części świata w końcu XV wieku. Sprowadzili oni perliczkę do Europy i w ten sposób przyczynili się do jej udomowienia. Wszystkie perlice domowe są potomkami tych sprowadzonych przez Portugalczyków. Nikt w> piętnastowiecz-
nej Europie nie wiedział, może z wyjątkiem kilku znawców, że perliczka została już udomowiona w starożytnych czasach, po czym wyginęła w tym stanie całkowicie, tak że w średniowieczu była już zupełnie nieznana. Jej nazwa gatunkowa „melanargis” oznacza po prostu „biało-czarna”. Ptak ten dotarł do Grecji w V wieku przed naszą erą. Jeśli miałbym zgadywać, skąd do Grecji przyszła, wymieniłbym Kartaginę lub greckie kolonie w północnej Afryce. Z tym, że do tych kolonii musiałaby dotrzeć także z Kartaginy, bowiem Kartagińczycy byli wówczas jedynymi ludźmi, którzy docierali do zachodniej Afryki^- ojczyzny perliczki. Sami Grecy nie mieli pojęcia o pochodzeniu perliczki, przypisywali natomiast temu ptakowi najdziwniejsze właściwości, jak na przykład to, że płacze złotosrebmy- mi łzami. Heyn (1888) cytuje pisarza o nazwisku Mna- seas, który, o dziwo, wiedział skąd pochodzi perliczka,-^ z zachodnioafrykańskiej krainy Sykionu. Tereny te uważane były za niezmiernie bogate w elektrum, tj. złoto srebrnonośne. Tą drogą możemy wyjaśnić opisywane przez Sofoklesa srebmozłote łzy perliczki.
Grecki podróżnik Skylaks, żyjący prawdopodobnie w V wieku p.n.e. tak opisuje położenie miejsca, z którego wywodzi się perliczka: „Płynąc przez Słupy Heraklesa i mając po lewej stronie Afrykę, natrafia się na wysokości przylądka Hermesa na szeroką zatoką Kotes. W środku tej zatoki leży miasto Pontion oraz duże zarośnięte trzciną jezioro zwane Kephasias. Tam właśnie żyją ptaki zwane meleagrides, tam i nigdzie więcej, nie mówiąc oczywiście o tych, które zostały przeniesione na inne miejsca.”
Nie mam pojęcia, gdzie znajdował się przylądek Hermesa, ani jakiekolwiek inne punkty geograficzne12 opi
sywane w powyższym fragmencie. Portugalczycy znaleźli perliczkę w rejonie Gambii. Wydaje się mało prawdopodobne, by Skylaks dotarł aż tak daleko, lecz Kartagińczycy zapewne tam docierali. Można też przypuszczać, że zasięg tego gatunku był przesunięty w tamtych czasach bardziej na północ. Przecież blisko dwa tysiące lat dzieliły te dwa odkrycia i musiały zajść w tym czasie najróżniejsze zmiany, na przykład Rio de Oro nie mogła być wtedy tak pustynna jak jest obecnie, bowiem stale znajduje się tam wiele szczątków, świadczących o tym, że była zamieszkana w okresie neolitu.
Przypuszczam, ,że to żeglarze kartagińscy pierwsi przywieźli na północ dziką perliczkę, która została następnie udomowiona w Kartaginie, a dopiero stamtąd dotarła do świata helleńskiego.
Nasze koty są najbardziej rozpieszczanymi zwierzętami domowymi. Nie narzuca się im dyscypliny, jaka obowiązuje zazwyczaj psy, a ponieważ są one głupsze od psów, niewiele po nich oczekujemy. Ich status w porównaniu z sytuacją psów jest znacznie bardziej zbliżony do statusu dzikich zwierząt na wolności. Prawie nigdy nie są psychicznie (moralnie) karane, co często zdarza się psom. Niczego się od nich nie wymaga, jesteśmy im niezmiernie wdzięczni, gdy złapią parę myszy. Ich główną zaletą i zadaniem jest dekoracyjność i jej zawdzięczają ciepłą synekurkę w domu człowieka.
Ale nie zawsze tak było.fiMożna by powiedzieć, że ludzie całego świata, może z chlubnym wyjątkiem Egipcjan, mają do wyrównania ogromny dług za wszystkie okrucieństwa, jakie spotkały kota od człowieka w przeszłości. Prawdopodobnie żadne zwierzę nie zaznało z rąk człowieka tylu okrucieństw, co europejskie koty domowe w wiekach średnich. Los kotów w Chinach i Japonii też nie był lepszy.)
Kot trafił do Europy sobie tylko znanymi drogami w tym samym czasie, kiedy rozprzestrzeniało się tu chrześcijaństwo/Religia ta, mająca bardzo niechlubne tradycje, jeśli chodzi o traktowanie zwierząt, na kocie nieszczęście utożsamiła go z szatanem. Ponieważ szatan był wrogiem człowieka, człowiek nieustannie walczył z nim prześladując i maltretując koty, a szczególnie czarne kotw W dużej części Europy, w Niemczech i we
Flandrii panował w okresie wielkiego postu zwyczaj zabijania i grzebania jak największej liczby kotów, czasem nawet grzebania żywcem. W okresie świąt Wielkanocy w alzackich Wogezach koty palono żywcem (żeby utrzymać właściwe proporcje w ocenie tych czynów, trzeba pamiętać, że Kościół w tym czasie bez wahania palił żywcem ludzi). W Ardenach żywe koty wrzucano do ognisk lub przywiązywano je do długich kijów i przypiekano na ogniu. Celtowie z Wysp Brytyjskich osiągnęli perfekcję w nabijaniu kotów ną rożen i smażeniu ich w ogniu. Wszystkie te czynności były oczywiście związane z sekretnymi rytuałami, których wspólnym celem było wypędzenie diabła, Trzeba tu dodać, w imię sprawiedliwości, że w bardziej oświeconych krajach,' nawet w czasach głębokiego średniowiecza nie miały one miejsca. Na przykład w południowej Walii kodeks prawny Howela Dda chronił koty przed tego rodzaju praktykami. Ale na większości terenów europejskich, gdzie Kościół z całą bezwzględnością tępił wszelkie przejawy starej ręligii, tak jak współczesna administracją USA wszelkie przejawy rodzimego komunizmu, tylko bardzo odważni ludzie nie bali się posądzenia o herezję ^występowali w obronie kota.
Nawet w późniejszych czasach koty miały ciężkie życie. W XVI i XVII wieku w całej Europie i Ameryce rozpowszechnione były praktyki zamurowywania żywych kotów, po to by zdechły, wyschły i pozostały tam na zawsze jako ostrzeżenie dla diabła lub, być może, dla miejscowych gryzoni. Albo też zabijano i mumifi- kowano koty, a następnie umieszczano mumię, często z wyschniętym szczurem w pysku, w ścianach domów i w piwnicach, pewnie jako swego rodzaju „stracha na szczury”.
Oczywiście funkcja kota jako tępiciela myszy i szczurów jest bardzo ważna, ale została ona przejęta przez
koty od innych myszojadów udomowionych dla tego celu w starożytności, prawdopodobnie w świecie helleńskim* Wiele autorytetów uważało, że łasicę udomowiono dla opanowania klęski królików, ale literatura wskazuje na dawniejsze dzieje związku łasicy z człowiekiem. Na przykład w Batraehomyomaćhłi18 Mysz tak mówi do Żaby: „Dwa stworzenia, których lękam się najbardziej, to Jastrząb i Łasica. Najwięcej strat memu rodom zadają one i bolesna, śmiercionośna i podstępna Pułapka. Łasica jest najgorsza, jest bowiem najsilniejsza i potrafi wpełzać do moich nor”. .
■ Myślę, że łasica występująca tutaj w kontekście z pułapką, to łasica domowa. Zwróćcie też uwagę, że mysz nie wspomina ańi słowem o kocie.
Heyn (1888) stawia interesującą hipotezę, że być może gwałtowne rozprzestrzenienie się kota w świecie helleń* skim, odpowiadające też czasowo pojawieniu się nowego słowa — catus na jego określenie (które potem znalazło pokrewne odpowiedniki we wszystkich językach europejskich), wiązałó’się z inwazją na Europę „przybywających z Azji,' nieznanych, żarłocznych gryzoni;— szczurów Rattus rattus”: Szczury według Heyna zostały przywleczone do Europy przez germańskich barbarzyńców z Centralnej Azji, gdzie zapewne rozprzestrzeniły się towarzysząc intensywnie przemieszczającym się Hunom.
A zatem, jeśli koty przybyły na odsiecz przerażonemu inwazją szczurów człowiekowi, to dlaczego wkrótce potem stały się obiektem tak okropnych prześladowań? Odpowiedzi należy szukać w ich związkach z okultyzmem, które narodziły się już w starożytnym Egipcie, gdzie kot został uznany ża boga. Co prawda pies także
był w Egipcie bogiem, ale psa człowiek znał już od dawna, natomiast kot przybywał wszędzie z już nadwątloną reputacją. Tę złą reputację ugruntowywało dwuznaczne zachowanie się kota, podejrzany wydawał się jego nocny tryb życia, a zwłaszcza jego niejasne powiązania z pełnią księżyca. To one zwłaszcza zaszkodziły kotu wszędzie poza Egiptem, poczynając od zachodniej Europy a kończąc na. wschodnich krańcach Chin i Japoniiv Głęboko niepokoiła ludzi elektryzująca się przy głaskaniu i wytwarzająca widoczne w mroku niebieskie iskry sierść kota; a także głębokie i czyste, ale obdarzone zagadkowym wyrazem oczy. Te dwie ostatnie osobliwości kociej powierzchowności przyczyniły się do uznania kota za wcielenie szatana. Jeszcze w siedemnastym wieku można było spotkać takie opinie: „Kot więcej czyni zła niż dobra, jego pieszczot należy się raczej obawiać niż pożądać, a jego ugryzienie jest śmiertelne”. Wyjaśnia to częściowo fakt, że wraz z kotem przybyło do nas specyficzne schorzenie alergiczne, uczulenie na obecność kota w domu, objawiające się u dotkniętych nim ludzi atakami astmy, a nawet utratą przytomności. I wreszcie odegrała tu rolę kocia niezależność i samodzielność. Człowiek przywykły do uwielbienia i miłości okazywanej mu na każdym kroku przez psa, długo nie mógł przyzwyczaić się do zwierzęcia, które francuski przyrodnik scharakteryzował słp- wami: „Kot łasząc się, nie . pieści ciebie; on pieści się sam.”
Sytuacja kota była zawsze dwuznaczna, raz uważano go za boga, innym razem znów za diabła. W słynnym manuskrypcie, znanym jako Psałterz królowej Marii, kobieta-wąż Lilith, odpowiedzialna za upadek ludzkości kusicielka Adama, przedstawiona jest jako postać
o twarzy pięknej kobiety i ciele kota. A u Millsa (1820) spotykamy taką niezwykłą historię: „W Prowansji w cza
sie obchodów Bożego Ciała najdorodniejszy kocur w okolicy owijany był jak niemowlę w powijaki i obnoszony w specjalnej skrzynce. Wszystkie kolana gięły się przed nim, a wszystkie ręce wyciągały z kwiatami i kadzidłami. Mówiąc krótko, traktowany był tego dnia jak bóg”.
W Chinach i Japonii powiązania kota z praktykami okultystycznymi były równie silne. Dały one początek wszelkiej literaturze fantastycznej tych i sąsiednich narodów. A oto przykład jednego z najbardziej fantastycznych wierzeń:
„Przez dwadzieścia pięć lat do standardowych rozkazów obowiązujących tubylczych strażników siedziby gubernatora w pobliżu Poona dodawana była formułka przekazywana rytualnie przy wymianie straży, by każdy wychodzący z rezydencji kot traktowany był jak Jego Ekscelencja Gubernator i salutowany W przepisowy sposób. Zwyczaj ten wziął się stąd, że w dniu śmierci Sir Roberta Granta, gubernatora Bombaju, który zmarł w 1838 roku, wieczorem po zmroku zauważono kota, który wyszedł frontowymi drzwiami
i zaczął przechadzać się po ścieżce, która była ulubioną trasą wieczornych spacerów gubernatora. Hinduski wartownik, który to zauważył, przekazał swoje spostrzeżenie współwyznawcom. Ci, przekonani, że mają tu do czynienia z siłami nadprzyrodzonymi, zwrócili się po wyjaśnienie do przedstawiciela kasty kapłanów. Sprawa ta została wyjaśniona teorią reinkarnacji, to jest wędrówki dusz z jednego ciała do drugiego, w tym przypadku przejściem duszy gubernatora w ciało kota. Ponieważ trudno było ustalić, który to był kot, postanowiono, że każdy kot wychodzący frontowymi drzwiami będzie traktowany z należytym szacunkiem
i odpowiednimi honorami” (Gordon 1906, cytowany przez Van Vechtera 1921).
A jak trafił kot do naszych domów?
W środkowej Europie przed okresem Cesarstwa Rzymskiego kotów było niewiele. Jak wynika z dowodów zarówno archeologicznych, jak i pochodzących z literatury, to właśnie Rzymianie oprowadzili kota z obszarów śródziemnomorskich na północne ziemie swego imperium. Spotykało się poglądy, według których Rzymianie mieliby dostać kota od bardziej od nich cywilizowanych Etrusków sąsiadujących z Rzymem od północy. Ale dowody, na które się powoływali zwolennicy tej teofii zostały tak skutecznie podważone przez Zeunera (1963), że obecnie uważa się, iż Etruskowie w ogóle nie znali Udomowionego kota. Wiemy jednakże, że Rzymianie mieli udomowionego kota na długo przed tym nim wprowadzili go w odległe krańce swego imperium, na przykład do Brytanii. Mógł on przybyć do Rzymu ™S5 Grecji poprzez grecką część Półwyspu Apenińskiego, lub bezpośrednio z Egiptu. Wiadomo, że w Grecji w IV wieku p.n.e. kot był już obecny, choć stanowił niezwykłą rzadkość. Pojawienie się kota w Grecji nastąpiło pewnie ok. 500 roku p.n.e. W książce Zeunera można znaleźć opis
i ilustrację marmurowej płaskorzeźby z Poulopoulos (480 rok p.n.e.) ukazującej człowieka dokonującego konfrontacji pomiędzy trzymanymi na smyczach psem
i kotem, i najwyraźniej oczekującego z zainteresowaniem wyniku tego spotkania. Introdukcja kota do Grecji nie mogła nastąpić dużo wcześniej, bowiem przez bardzo jeszcze długi czas kot był w tym kraju rzad^ kością. Na przykład Arystofanes żyjący w latach 257—180 p.n.e. trzyma w domu łasice, a nie koty, jako tępicieli myszy. Ale na Krecie kot zjawił się znacznie wcześniej, prawdopodobnie już około 1100 roku p.n.e. Biorąc pod uwagę tempo w jakim koty się rozmnażają, stając się często kłopotliwymi mieszkańcami ludz
kich osiedli, musimy przyjąć, że bardzo wiele czasu zajęła im aklimatyzacja na nowych terenach.
Znaleziona w Lakisz w Palestynie wykonana z kości słoniowej statuetka kota uważana jest za dowód obecności tam tego zwierzęcia już przed 1400 rokiem p.nje., a jednak w Biblii, której pierwsze księgi pisane były 500 lat później, nie ma najmniejszej wzmianki o kocie. ■Natomiast w apokryfach14 kot jest wspomniany. Czyżby był więc wyłączony z Biblii jako zwierzę nieczyste? Mało to prawdopodobne, bo jeśli uznany byłby za takie, znalazłby się na pewno na liście umieszczonej w Księdze Kapłańskiej Starego Testamentu wraz ze wszystkimi innymi stworzeniami nieczystymi.
Jedynym miejscem na świecie, gdzie koty były liczne od najdawniejszych czasów, i stanowiły codzienny widok, był starożytny Egipt. Pełniły tam funkcje łapaczy myszy, łowczych ptaków a także maskotek i bogów.
„Choć wiele jest zwierząt, które żyją pospołu z ludźmi, byłoby ich jeszcze znacznie więcej, gdyby kotów taki los nie spotykał. Kiedy samiczki okocą się, nie biegają już do samców; te zaś, pragnąe się z nimi parzyć, nie mogą zaspokoić swego popędu. Wobec tego wpadają na taki pomysł: kradną i porywają samicom młode i duszą je, ale potem ich nie zjadają. Samice zaś, pozbawione młodych, a pragnąc mieć inne, znowu wtedy biegają do samców; bo zwierzę to lubi się rozmnażać. A kiedy wybuchnie pożar, ogarnia kofy dziwny szał. Mianowicie Egipcjanie, ustawieni w odstępach, pilnują wtedy kotów, a nie troszczą się o gaszenie ognia; koty zaś, przemykając się i przeskakując ludzi rzucają się w ogień. Gdy to się dzieje, ogarnia Egipcjan wielki smutek. Jeżeli dalej w jakimś domu w natu
ralny sposób zdechnie kot, wszyscy jego mieszkańcy golą 'sobie jedynie brwi; Zdechłe koty zanosi się do świętych komór w mieście Bubastis, gdzie po zabalsamowaniu są grzebane;...”
. (Herodot, Ks. II, 66)
Karą za rozmyślne zabicie kota w Egipcie była śmierć. Znanych jest sporo przypadków uchodzących za autentyczne, kiedy to cudzoziemcy, którzy przypadkowo zabili kota, narażeni byli na śmierć z rąk rozwścieczonego tłumu, mimo ochrony, jakiej próbowały - im udzielić władze.
Ale i w Egipcie kot był jednym z najpóźniej udomowionych zwierząt./ Do udomowienia -przystąpiono już w czasach historycznych, prawdopodobnie w okresie V dynastii, a dopiero znacznie później kot stał się powszechnie spotykanym zwierzęciem. W wykopaliskach pochodzących z czasów Starego i'Średniego Państwa nie ma śladów obecności kota. Natomiast z czasów Nowego Państwa mamy wiele dowodów jego obecności. Istnieją nawet dowody na to, że kot pomagał ludziom w polowaniu na ptaki. W tych czasach został on uznany za święte zwierzę bogini Bastet zwanej też Paszt. Siady boskości kota przetrwały do dziś w kilku językach, na przykład angielskie pieszczotliwe nazwanie kota „pussy” pochodzi prawdopodobnie od imienia tej bogini. Pochodzenie innego, często używanego w odniesieniu do kota, angielskiego słowa „tabby” ma aż dwa wyjaśnienia. Pierwsze z nicłi wiąże to słowo z nazwą kota w języku tureckim, które brzmi „utabi”, i zakłada, że przyszło ono do Europy wraz z turecką odmianą wspaniałych kotów. Według innych źródeł słowo to pochodzi od nazwy pasiastej tkaniny wyrabianej w XII wieku i nazwanej Attab od imienia księcia z dynastii Omajjadów. Brzmi to zbyt spekulatyw-
nie i dotyczy zbyt chyba późnego okresu. Nazwa catus czy cattus pochodzi od greckiego słowa kattos, które wzięli Grecy wraz z kotem z Egiptu. Ma ono powiązanie z arabskim słowem guttdh, które z kolei pochodzi z jeszcze starszego języka, z berberyjskiego.
Z powyższych wywodów wynika, że kot został udomowiony w Egipcie w drugim tysiącleciu przed naszą erą. Czym zatem wyjaśnić niezwykle długi okres, jaki upłynął do czasu pojawienia się kota w innych kulturach? Wydaje się, że odpowiedź brzmi następująco: Egipcjanie uważając, że ich święte zwierzę traktowane jest niewłaściwie poza granicami Egiptu, zabronili eksportować koty. Krążą nawet opowieści o tym, jak to egipscy podróżnicy spotykając gdzieś w świecie koly kupowali je i zabierali do ojczyzny, gwarantując im tym samym odpowiednie, godne bogów, traktowanie.
Nasz współczesny kot domowy Felis catus nie pochodzi w prostej linii od egipskich kotów domowych. Na jego genotyp złożyły się geny pochodzące co najmniej od 3 gatunków: 1 — od północnoafrykańskiego (zamieszkującego także Egipt) Felis lybica (F. ocreata), dzikiego kota, który zapędzał się do egipskich domów w poszukiwaniu myszy. Był tam zawsze mile widziany i w końcu na dobre osiadł w ludzkich siedzibach, a z czasem został deifikowany; 2 — od azjatyckiego kota stepowego Felis manul (F. omata) i wreszcie 3 — od europejskiego żbika Felis silvestris} gatunku zamieszkującego lasy i nadzwyczaj zręcznie wspinającego się na drzewa; gatunek ten żyje do dziś w stanie dzikim w lasach Szkocji.'
Wkrótce po zdobyciu każdego nowego terenu udomowiony kot egipski stwarzał wiele lokalnych populacji wtórnie zdziczałych, które krzyżowały się z gatunkami dzikimi żyjącymi na danym terenie. Dało to efekt dwojakiego rodzaju: po pierwsze dodawało udo-
mowionemu kotu coraz nowych umiejętności, po drugie — rozprzestrzeniło genotyp Felis lybica daleko poza granice zasięgu tego gatunku. Charakterystyczne ozdobne desenie na futrze różnych odmian są wynikiem hodowlanej selekcji. Sierść dzikich kotów jest na ogół szara, z lekkimi plamkami. Koty domowe mają raczej na sierści paski a nie plamki. Odmiana kotów abisyń- skich nie pochodzi według Zeunera z Abisynii, lecz pojawiła się na Sardynii w lokalnych populacjach Felis silvestris, w wyniku zaniknięcia genów warunkujących deseń. Długowłose koty perskie i angory są produktem hodowli selekcyjnej i nie mają żadnych odpowiedników w populacjach dzikich, tak jak nie mają nic wspólnego z Persją czy z Angorą (dziś Ankara). Koty syjamskie, które pojawiły się w Anglii w 1884 roku, mogą rzeczywiście pochodzić ze Syjamu, ale równie dobrze i z Indii. Kot egipski zawędrował do Indii przez Babilonię na początku II wieku p.n.e. i skrzyżował się z miejscową odmianą F. ornata. Charakterystyczna dla tych kotów barwa, zaraz po urodzeniu biała, a potem stopniowo ciemniejąca, jest specy- j ficzna dla wielu ssaków w Indiach, na przykład dla tamtejszej odmiany królików. Z drugiej strony zakręcony ogon jest charakterystyczny dla kotów Burmy, Syjamu i Malezji. Brak ogona u kotów odmiany Manx jest wynikiem mutacji, która występuje na całym świecie, a szczególnie często na Dalekim Wschodzie.
Rozprzestrzenienie się po świecie udomowionego kota egipskiego przyczyniło się do schyłku kariery udomowionych łasic. Cytowałem powyżej fragment Ba- trachomyomachii, by wskazać, że w VI wieku p.n.e. mysz uważała za swego śmiertelnego wroga nie kota, lecz łasicę. Stan ten utrzymywał się jeszcze dość długo, bo jak już wspomniałem, liczba kotów po pierwszej introdukcji wzrastała bardzo powoli. Ale w momencie,
kiedy liczba ta osiągnęła pewien poziom, biedne łasice domowe zostały przez koty przemocą wyrzucone ze swego miejsca, a najprawdopodobniej po prostu zjedzone. Nie brak jednak dowodów na to, że łasicy udało się dość długo jeszcze przetrwać w osiedlach ludzkich. I tak na przykład w Osach Arystofanesa jedna z postaci proszona o opowiedzenie jakiegoś zdarzenia prosto z życia mówi: ... „Opowiem coś bardzo zwykłego, dawno dawno temu była sobie mysz i łasica”... Zupełnie tak samo, jak my byśmy dziś powiedzieli... „był sobie kot i mysz...” A jeszcze później, bo w sztuce napisanej przez Plauta, żyjącego w latach 254—184 p.n.e., łasica, a nie kot, łowiła myszy pod nogami jednego z aktorów.
Często trudno jest stwierdzić z całą pewnością, jakie zwierzęta mają na myśli klasyczni autorzy, bowiem używają na ich określenie nazw, które nie pozwalają na pełną identyfikację. Ale Heyn opiera się w swych pracach właśnie na podstawach lingwistycznych i twierdzi na przykład z całą stanowczością, że w prototypie znanej angielskiej baśni o starej kocicy, którym była Bajka 32 Babriosa, występowała nie kobieta-kot, a ko- bieta-łasica. Ów, żyjący w II wieku n.e., Babrios przerobił bajki Ezopa na utwory wierszowane, a więc zawartość jego dzieł, jeśli były wierne oryginałowi, informuje prawdopodobnie lepiej o sprawach sprzed siedmiu wieków, to jest z V wieku p.n.e., niż z czasów mu współczesnych. Na ten aspekt sprawy Heyn najwyraźniej nie zwrócił uwagi. Uważa on także, że greckie słowo „ailourus” i łacińskie „felis” wcale nie oznaczały pierwotnie kota i dopiero później nabrały tego znaczenia. Słowa te miały według niego oznaczać pierwotnie domowe kuny czy łasice, zaś koty miałyby być oznaczane jedynie przez słowo „katos” czy „catus”, które to nazwy pojawiają się w klasycz
nych językach dopiero za czasów Palladiusa (De re rustica), to jest w IV wieku naszej ery.
Zeuner, prawdopodobnie w oparciu o Księgę Kapłańską (Biblia, Kpł 11, 29—30), twierdzi, że pierwsze łasicowate zostały udomowione już w 1000 roku p.n.e. Nie mogę zgodzić się jednak z jego stanowiskiem, bowiem gatunki umieszczone w tej księdze na liście sstworzeń nieczystych, wcale nie musiały być oswojone ani udomowione. Nikt nigdy przecież, przynajmniej według moich wiadomości, nie udomowił jaszczurek, a one także figurują na tej liście. Ponadto nie bardzo wiadomo, o jakie zwierzę tu chodzi. W angielskim przekładzie Biblii (New English Bibie) nazwano je ślepcemls, dodając w odnośniku informację, że może chodzić tu o łasicę. W każdym razie łasicowate zostały z pewnością udomowione w 500 roku p.n.e., a choć ich główna funkcja — zwalczanie myszy w domu — została im później odebrana przez koty, stały się ponownie ważne, jako tępiciele królików.
Pierwszą wzmiankę o użyciu łasic do walki z królikami spotykamy u Strabona (64 rok p.n.e. — 21 rok naszej ery). Opowiada on o tym, że Libijczycy hodowali łasice właśnie dla tych celów, że użyto je do walki z plagą królików na Balearach, oraz o tym, że przed wypuszczeniem ich na łowy zakładano im kagańce. Jedynie ta umiejętność zapewniała łasicom nadal miejsce w domu człowieka, który nie chciał korzystać już z ich usług jako pogromców myszy.
Większym udomowionym przez starożytnych Egipcjan krewniakiem łasicy była mangusta czyli ichne- umon. Według niektórych zwierzę to źle rozmnaża się w niewoli, ale ja nie jestem o tym przekonany. Jak dawno gatunek ten został udomowiony,. nie wiadomo,
ale wszystko zaczęło się zapewne, jak to słusznie twierdzi Zeuner, od wizyt składanych przez to zwierzę w egipskich domostwach w poszukiwaniu myszy, a zwłaszcza węży. Właśnie ta niesłychana zręczność mangusty w zabijaniu węży spowodowała jej udomowienie. Nie wiem tylko, dlaczego Zeuner twierdzi, że wykorzystywanie tej umiejętności mangusty ograniczone było tylko do Egiptu. Myślę, że chciał on przez to po prostu powiedzieć, że mangusta nigdy nie stała się zwierzęciem kosmopolitycznym, jak na przykład kot. Niemniej przecież kiplingowskie Rikki-tikki-tavi pochodziło z Indii.
Udomowiona mangusta dotarła także do Rzymu, ale pełniła tam jedynie rolę dekoracyjnej maskotki. Mar- cjalis (I wiek naszej ery) mówi wyraźnie, że rzymskie damy wyłącznie w tym celu trzymały mangusty w domach. W obliczu stale trwającej walki człowieka ze szczurami, które przybyły do Europy z plemionami germańskimi, zadziwia fakt, że nie wykorzystał on w tym celu tak uzdolnionego szczurojada, znacznie lepszego niż kot czy pies. Na początkach lat trzydziestych XX wieku w magazynach papieru należących do dużej firmy wydawniczej zagnieździło się mnóstwo szczurów. Gdy już wszystkie konwencjonalne środki zawiodły, sprowadzono mangustę. Oczyściła ona dom ze szczurów w ciągu 4 miesięcy, po czym cały personel firmy zajęty był poszukiwaniem odpowiedniego pożywienia dla swej pupilki.
Egipcjanie, którzy żyli z przyrodą tak blisko, jak żadne inne cywilizowane ludy, przystąpili także do udomowienia geparda azjatyckiego Acinonyx (Felis) jubata. Nie wiem, czy stał się on zwierzęciem domowym w pełnym znaczeniu tego słowa, to znaczy, czy potrafiono go hodować i rozmnażać w niewoli. Zeuner uważa, że nie (patrz niżej). W każdym razie był oswo
jony i tresowany co najmniej od XV wieku p.n.e., na co wskazuje znaleziony w grobowcu Rehmire obraz przedstawiający geparda w obroży, prowadzonego na smyczy, tak jak zwykle prowadzi się psy.
Gepardy używane były do polowań na gazele. Oswojenie ich nie jest trudnym zadaniem. Gepardzica z 5 młodymi pozwalała w Kenijskim Rezerwacie Myśliwskim zbliżać się ludziom do siebie na odległość 1—Z metrów, dopiero wtedy podnosiła się i wraz ze swym potomstwem powoli i spokojnie odchodziła. Oczywiście w naszych czasach trzymanie oswojonego geparda w wielkim mieście jest zupełnie niemożliwe, Mój przyjaciel, który chciał mi koniecznie sprzedać;swego geparda niezwykle tanio, dorzucając do tego jeszcze obrożę i smycz, musiał przyznać przyciśnięty do muru pytaniami o przyczynę tej transakcji, że zwierzę wypuszczone samo na -przechadzkę na. terenie jednego z zielonych przedmieść Manchesteru, zjadło spotkanego tam pekińczyka z sąsiedztwa. Stado gepardów w angielskim plenerze dodałoby na pewno kolorytu scenerii polowań, ale niestety musi to pozostać w. sferze marzeń.
Na podstawie licznych podobizn oswojonego geparda znajdowanych w Egipcie na stanowiskach pochodzących z okresu XVIII i XIX dynastii można wnosić, że zwierzę to było używane tam do polowań co najmniej równie często, co myśliwski pies — saluki. Gepardy są szybsze od chartów w biegach na krótkim dystansie, natomiast są znacznie mniej wytrwałe.
Z Egiptu udomowiony gepard zawędrował; choć stosunkowo późno, do Mezopotamii. Asyryjczycy używali go do polowań bardzo często, a ponieważ gatunek ten nie .występuje w stanie dzikim na terenie ich kraju, gepardy musiały być importowane z Egiptu i to w dużych ilościach. Natomiast zwierzę to jest,
a właściwie było, bo obecnie uległo wytępieniu, gatunkiem rdzennym dla terenów Indii. Toteż Hindusi i ich sąsiedzi Afgani, gdy raz wpadli na pomysł oswojenia geparda, a może nawet hodowania go18, mogli bez trudu dorobić się własnej populacji udomowionych gepardów.
Mimo wielkiego szacunku, jaki żywię dla Zeunera, nie mogę zgodzić się z jego opinią, że gepard nigdy nie został całkowicie udomowiony. Świadczą przeciwko temu dwa fragmenty ź Podróży Marco Polo (XIII w.), opisujące polowania na dworze Wielkiego Chana Ku- bilaja.
„Często w czasie przejażdżki przez las towarzyszy mu kilka małych lampartów, które, wraz ze swymi opiekunami jadą konno. A kiedy na jego dostojne skinienie zostają spuszczone, rzucają się w pogoń za jeleniem czy danielem, którego następnie oddaje władca swym sokołom i to dostarcza władcy zasłużonej rozrywki...” ,
Trudno wyobrazić sobie konia, który spokojnie pozwala się prowadzić, gdy na grzbiecie siedzi mu gepard, chyba, że oba zwierzęta dobrze się znały i spędzały ze sobą całe życie.
A oto drugi fragment:
,, Wielki Chan miał też wiele lampartów i rysi używanych do polowań na jelenie. Posiadał także lwy, większe od lwów babilońskich, charakteryzujące się pięknie ubarwioną sierścią, pokrytą biegnącymi wzdłuż ciała białymi, czarnymi i rdzawymi pręgami. Ich zadaniem było ściganie dzików, dzikich bawołów i osłów, niedźwiedzi, jeleni, saren i innej zwierzyny łownej. Piękny to widok, kiedy spuszczony lew rusza w pogoń
za zwierzyną rozwijając zawrotną szybkość i dając upust najdzikszym instynktom.”
O jakim zwierzęciu tu mowa, Bóg jeden wie; wygląda z opisu raczej na tygrysa niż lwa. Trudno też dociec, czy były to zwierzęta udomowione, choć niewykluczone, że były hodowane w rozległych parkach myśliwskich założonych przez Mongołów. Natomiast wspomniane tu małe lamparty, to bez wątpienia gepardy i wydaje się zupełnie możliwe, że były one udomowione w tym samym stopniu, co myśliwskie psy.
5. Owce i kozy
„Odróżnianie owiec od kóz” zawsze sprawiało kłopot moralistom17. Wyrażenie to powstało w oparciu
o cechy przypisywane tym zwierzętom przez pierwotnych pasterzy. Ale zoologowie, mający do dyspozycji jedynie znalezione w wykopaliskach szczątki kości i rogów, są w jeszcze większym kłopocie; szkielety kóz i owiec są niemal identyczne, a w dodatku do ekspertyzy trafiają jedynie stare i bardzo niekompletne szczątki kostne. Orzeczenie, czy dane zwierzę było kozą czy owcą, czy było dzikie, czy udomowione, nie jest sprawą łatwą, gdy musimy posługiwać się niezwykle ubogimi materiałami dostarczanymi przez ircheologów. Dlatego też niektórzy zoologowie twier- Izą autorytatywnie, że takie oznaczenia obarczane są gromnym błędem. Może się także zdarzyć, że do rupy kości kóz-owiec, zostają błędnie włączane kości mych Bovidae podobnej wielkości, na przykład anty- ip i gazeli. Jest to zapewne już skrajnie pesymistyczny )gląd, bo chociaż badania naukowe zawsze wymagają czególnej ostrożności przy wyciąganiu wniosków, to inak na podstawie dostępnych materiałów coś moż- w tej sprawie powiedzieć.
Potencjalnych przodków naszych owiec domowych
jest bardzo wielu. Za najbardziej prawdopodobnych uważa się: Ovis musimon czyli muflona europejskiego, spotykanego dotychczas w stanie dzikim na Korsyce i Sardynii; Ovis orientalis, muflona azjatyckiego pochodzącego południowo-zachodniej Azji i Cypru, oraz uralskiego Ovis vignei, gatunek, którego areał obejmował niegdyś obszary od wschodniego Iranu po Tybet i sięgał na północy do Turcji. W grę wchodzą tu jeszcze dwa inne gatunki — owca syberyjska, zwana argali (Ovis ammon) oraz dzika owca Nowego. Świata (Ovis canadensis). Niewykluczone, że był to niegdyś gatunek syberyjski, który w odległej przeszłości przekroczył Cieśninę Beringa. Takie przynajmniej gatunki wyróżnił jeden z -autorytetów w tej dziedzinie — Lyddeker, inni wymieniali ich znacznie więcej, podczas gdy on uznał resztę za geograficzne odmiany.
W przypadku kóz sprawa jest mniej skomplikowana. Pome waż nie ma dowodów na to, że próby udomo wierna koziorożca (Capra ibex) wyszły kiedykolwiek poza fazę eksperymentów podejmowanych przez Egipcjan, pozostaje tylko jeden prawdopodobny dziki przodek — koza bezoarowa (Capra hircus aegagrus) żyjąca w po- łudniowo-zachodniej Azji. Zwierzę to jest dla nas szczególnie interesujące, wydaje się bowiem na podstawie posiadanych obecnie dowodów, że był to pierwszy udomowiony gatunek przeżuwacza. Warto popatrzeć dokładniej na historię jego udomowienia.
Obecnie uważa się, że wszystkie azjatyckie i europejskie ludy miały udomowioną kozę niemal od początków swej historii, to znaczy już w tych czasach, kiedy nieznana była jeszcze jakakolwiek forma zapisu. Wynika stąd jasno, że prześledzenie procesów prowadzących do jej udomowienia jest obecnie zupełnie niemożliwe. Można jednak przyjąć, że kozy, podobnie jak Psy. były współtowarzyszami człowieka w trakcie po
wstawania cywilizacji. Mamy tu przynajmniej jeden fakt, który traktować możemy niemal jako dowód. Kozy zamieszkujące Wyspy Kanaryjskie pochodzą południowo-zachodniej Azji i są zdziczałymi potomkami kóz domowych. Ze wszystkich, nawet z najwcześniejszych znalezisk,na tych wyspach wynika, żę ■©uanczowie mieli swe kozy „od zawsze”, a przecież trwali oni ciągle w późnoneolitycznej fazie kultury, kiedy Jean de Bóthencóurt rozpoczął w 1402 roku podbój tych wysp i zapoczątkował osiedlanie się tam Europejczyków. Nie jest to jednak dowód jednoznaczny, bowiem można sobie w końcu wyobrazić, że ktoś sprowadził kozy na wyspy po długim czasie po osiedleniu się tam ludów z północno-zachodniej Afryki, ale znacznie bardziej prawdopodobna jest wersja, że kozy przybyły tam wraz z człowiekiem neolitycznym, jako zwierzęta udomowione.
Udomowione kozy wywodzące się od dzikiej kozy bezoarowej, której rasy geograficzne różnią się od siebie wielkością, kształtem rogów itp., były hodowane w wielkich stadach przez neolitycznych mieszkańców szwajcarskich osad palowych i przez neolityczne ludy zamieszkujące tereny południowych Niemiec. Ludność kultur wczesnej epoki brązu, z Hatranu i Toszegi na terenach dzisiejszych Węgier, także miała stada kóz bezoarowych. Kreteńczycy hodowali kozy w okresie neolitu, ną długo przedtem, zanim pojawiły się tam w okresie późnominojskim owce (około 1600 wiek p.n.e.). Egipt w okresie predynastycznym, a chyba nawet w okresie przedrolniczym miał udomowioną kozę. Sprawę tę omówimy w szczegółach za chwilę, tutaj warto tylko zaznaczyć, że w Egipcie na długo przed 3000 rokiem p.n.e. istniały dwie niezależne „hodowle" kóz. Tak samo było w prehistorycznej Palestynie, a możliwe, że również na terenach Grecji. Kości
zwierzęcia, które mogło być kozą I stwierdzono też w znaleziskach mezolitycznych (kultura tardenoaska) w Belgii, wydaje się jednak bardziej prawdopodobne, że były to kości dzikiego koziorożca.
Tyle wystarczy, by wykazać, że iMomowione kozy z południowo-zachodniej Azji rozprzestrzeniły się po całym niemal terenie swego obecnego areału już w epoce kamienia, a więc na długo przed tym nim ludzie zamieszkujący te tereny poznali brąz czy nawet miedź. Pozostaje do wyjaśnienia, skąd rozpoczęła się to rozprzestrzenianie, ale zanim do tego przystąpimy, zorientujmy się na jakiej podstawie eksperci odróżniają kości kóz udomowionych od kości ich dzikich krewniaczek. Zarówno u roślin jak i zwierząt, w procesie udomowienia zachodzą zmiany morfologiczne, a także mutacje utrwalane przez dobór i segregację.
O tym, jak to przebiegało w przypadku kóz najlepiej opowie fragment poświęcony temu zagadnieniu przez Reeda:
„W przypadku kóz, mutacje tego typu najsilniej dały
o sobie znać w kształcie samych rogów i ich kostnych rdzeni, zwłaszcza u kozłów. Dzikie kozy mają rogi
0 kształcie szablastym, o długości dochodzącej do 1 m u osobników starych, opatrzone u nasady guzami. Po śmierci zwierzęcia substancja rogowa, szybko ulega rozkładowi w warunkach nawet nieznacznej wilgotności. Dla archeologów zostają więc jedynie kostne rdzenie rogów. Długość rdzenia wynosi na ogół 2/s długości rogowej pochewki. Rdzeń jest opatrzony po stronie przedniej ostrą krawędzią, a na! przekroju nieregularnie kwadratowy. Uważa się, że z udomowieniem związane jest zaokrąglanie się przekroju rdzeni
1 spłaszczanie ich powierzchni wewnętrznych. Skręcenie rdzeni wskazuje na to, że rogi zwierzęcia były śrubowato zakręcone, tak jak zakręcone są rogi więk-
szóści współczesnych kóz domowych. Najwcześniejsze rasy kóz domowych z południowo-zachodniej Azji naiały rogi szablowate, ale typ ten został w całości zastąpiony przez zwierzęta o rogach zakręconych już w epoce brązu”*£?-
Trzy stanowiska archeologiczne ubiegają się o zaszczyt uznania ich za miejsca, gdzie znaleziono najwcześniejsze szczątki kozy domowej. Szczątki kości i rdzeni rogów kozy domowej znaleziono w III—IV warstwie kultury natufskiej na stanowisku al-Chaim w Wadi Charaitun, które ciągnie się od okolic Betlejem po Morze Martwe. Diagnozę oparto tu nie tyle na ekspertyzie szczątków, co na fakcie, że we wcześniejszych warstwach nie znaleziono żadnych śladów świadczących o obecności kozy, a pojawiły się one zupełnie nagle w wymienionych warstwach. Wygląda więc na to, że zwierzę to musiało zostać skądś sprowadzone, a więc, jak sądzą odkrywcy, musiało to być zwierzę udomowione. Kości należą niewątpliwie do kozy bezoarowej, dzikiej lub udomowionej (Capra hircus ae- gagrus). Zachodzące w procesie udomowienia zmiany są powolne, nie należy więc ich oczekiwać u zwierząt w pierwszych stadiach udomowienia. Tak więc, jeśli nawet koza, o której tu mowa była zwierzęciem domowym, nie da się tego na podstawie kości wykazać.
Wiek tych znalezisk może z powodzeniem sięgać 10 000 roku p.n.e., ale uznanie znalezionego zwierzęcia za udomowione spotkało się z bardzo ostrym sprzeciwem. Uważa się, że jakiekolwiek byłyby przyczyny nagłego pojawienia się kozy w tej kulturze i w tym miejscu, nie ma żadnych dowodów na to, że była to koza domowa. Nigdzie indziej nie znaleziono kóz związanych z tak wczesnym okresem kultury natufskiej.
Innym znaleziskiem, dokonanym przez Zeunera, były kostne rdzenie rogów kozy w warstwach neolitycznej
kultury preceramicznej w Jerycho. Wiek tego znaleziska badany za pomocą metody węgla radioaktywnego sięga 7000—6000 roku p.n.e. Przekrój przez rdzenie przypomina kształtem przekrój przez szablaste rogi kóz epoki brązu. Udomowienie tych kóz nie budzi wątpliwości. Zeuner uważa, że znalezisko z Jerycho jest, jak dotychczas, pierwszym zawierającym szczątki udomowionych kóz, a zarazem pierwszych udomowionych przeżuwaczy.
Szczątki kozy zostały także wydobyte na stanowisku w Dżarmo w Iranie, Reed sądzi, że należały one do kozy domowej. Kostne rdzenie rogowe są tu nie tylko spłaszczone i podobnie, jak te znalezione w Jerycho, charakteryzują się zaokrąglonym przekrojem poprzecznym, ale wykazują również ślady skręcenia. Znalezisko w Jarmo pochodzi także z neolitycznej kultury preceramicznej, ale jest nieco późniejsze, datuje się je na ok. 5000 rok p.n.e.
Innym stanowiskiem, na którym wydobyto kości udomowionych kóz jest jaskinia znana w literaturze jako Belt Cave, położona na południowym wybrzeżu Morza Kaspijskiego w Iranie. Pochodzi ono z ok. 6000 roku p.n.e. (wiek określony za pomocą 14C 7790 + 300 lat). Dr Carleton Coon, który dokonał tego odkrycia, twierdzi, że były to kozy udomowione, a nawet dojone. Nie jest jednak zupełnie jasne, w jaki sposób na podstawie szczątków kostnych doszedł on do tego wniosku.
Znaleziska szczątków kozy datowane na okres późniejszy są już nieco liczniejsze. Zwraca tu uwagę pewna prawidłowość — wszędzie tam, gdzie znajdowano zarówno szczątki kóz, jak i owiec, szczątki kozie występowały w głębszych, a więc we wcześniejszych warstwach. Nie jest to prawidłowość bezwzględna, ale tam, gdzie porządek ten jest odwrócony, stosunkowo późne daty pozwalają przyjąć, że oba gatunki były
pierwotnie udomowione w innym miejscu, a następnie introdukowane na badany teren. W takich przypadkach kolejność pojawiania się tych zwierząt jest bez znaczenia.
W Egipcie, szczątki kóz, choć pojawiają się stosunkowo wcześnie, bo ok. 4000 roku, są znacznie młodsze niż w Palestynie, Iraku czy Iranie. I dlatego trzeba uznać za możliwe, a nawet za wysoce prawdopodobne, że w dotychczasowych znaleziskach istnieje jeszcze jakaś przypadkowa luka, trudno bowiem przyjąć, iż pokonanie odległości pomiędzy Palestyną a Egiptem zajęło kozie domowej aż 2000 lat. Dla naszych rozważań nie ma to jednak specjalnego znaczenia, nie ulega bowiem wątpliwości, że koza została udomowiona w południowo-zachodniej Azji, w Palestynie i w Iranie, nie później niż w 6000 roku, a może nawet w 7000 roku p.n.e.
Moim zdaniem tak wczesne udomowienie kozy musiało mieć ogromne konsekwencje ekologiczne, a zapewne i klimatyczne dla tych terenów. Kozy żywią się pędami i liśćmi roślin drzewiastych. Są więc niszczycielami drzew i szkody wyrządzone przez te zwierzęta na terenach Bliskiego i Środkowego Wschodu w trakcie 8000 lat muszą być znaczne. Jaka szkoda, że czło- ,wiek neolityczny nie zaczął od udomowiania owiec, które dopiero znacznie później zajęły miejsce kóz w większości krajów.
Obecnie wiadomo już, że nigdy nie będziemy w stanie precyzyjnie określić dzikich przodków owcy. Wchodzi tu w grę co najmniej kilka gatunków, a współczesne populacje owiec są zbyt wymieszane, by można było odtworzyć szczegółowo ich historię.
Podobnie jak w przypadku kozy, udomowiona owca została wprowadzona na wiele terenów jeszcze w czasach prehistorycznych. Neolityczne ludy zamieszkujące
osady palowe na terenie dzisiejszej Szwajcarii hodowały owce, zwane owcami torfowymi, wywodzące się od Ovis aries palustris. Owce te można spotkać jeszcze dziś w Kantonie Kryzońskim, a spokrewnione z nimi rasy występują w całej Szwajcarii i w| Bawarii. Jedna z nich — owca cakel -4^. pospolicie występuje na Węgrzech, a co ciekawsze, była także w czwartym tysiącleciu powszechna w Mezopo-^ tamii. Miała ona już w tych czasach wełniste runo, co musiało być wynikiem długotrwałej selekcji i' sztucznego doboru, bowiem sierść dzikiej owcy jest twarda jak sierść kozy (patrz też poniżej). Innym dzikim gatunkiem, który partycypował niewątpliwie w powstawaniu owcy domowej był muflon, gatunek żyjący do dziś w stanie dzikim na Sardynii. Na Wyspach Brytyjskich owce pojawiły się wraz z ludem kultury Windmill Hill.
Zanim przystąpimy do prześledzenia historii udomowienia owcy, powiedzmy coś o najbardziej charakterystycznej zmianie, jaką przyniosło ono ze sobą, a mianowicie zmianie krótkiej sierści tych zwierząt w wełniste „owcze” runo. Owca nie została udomowiona dla wełny, choćby dlatego, że dzikie owce jej nie posiadały. Również współczesne dzikie owce pokryte są zwyczajną sierścią, ich krótkie wełniste włosy ukryte są wśród dłuższych twardych włosów pokrywowych. Owca, podobnie jak koza, była początkowo udomo- wiana dla mięsa, później zaś stała się zwierzęciem dojnym. Moim zdaniem, zmiany pojawiające się w trakcie udomowiania najpierw wystąpiły u jagniąt, u których włosy wełniste wydostały się spod włosów pokrywowych i to zjawisko natchnęło ludzi myślą podjęcia hodowli i selekcji dla uzyskania wełny. W efekcie owca ze zwierzęcia mięso- i mlekodajnego zmieniła się w zwierzę kodowane przede wszystkim dla wełny.
Zmiany, które wystąpiły w sierści owcy od stadium zwierzęcia dzikiego do pełnego udomowienia, czyli niewątpliwie w długim okresie czasu, były ogromne. Po pierwsze dotyczyły one barwy: wełna dzikich owiec jest barwna, zaś owiec domowych — biała, a więc w trakcie udomowiania wełna owcza zatraciła pigment. Po drugie, wszystkie dzikie owce co roku na wiosnę linieją. Być może pierwsza wełna zamieniona w przędzę nie pochodziła bezpośrednio z owczych grzbietów, lecz zebrana została z ciernistych zarośli, gdzie pozostawiały ją liniejące dzikie owce. Owce domowe nie zmieniają futra, a jest to niewątpliwie skutkiem selekcji w kierunku uzyskania odmian nieliniejących, którą rozpoczęto zapewne w momencie wynalezienia nożyc lub innych sposobów strzyżenia, by uniknąć niepotrzebnych strat wełny.
Zeuner omawiając historię owcy, próbuje wykazać przewagę kozy nad owcą z punktu widzenia neolitycznego człowieka. Twierdzi <5n, że niekoniecznie koza musiała być udomowiona wcześniej niż owca, choć — jak wspomniałem — to właśnie wynika z wykopalisk na terenie południowo-zachodniej Azji. Po prostu pierwotny farmer zasiedlający nowe obszary porośnięte zwykle krzewami, czy nawet zalesione, wolał hodować kozy niż owce. A to dlatego, że owce potrzebowały trawy, kozy zaś jako zwierzęta liściożeme objadały spotykane na swej drodze drzewa i krzeyry. Ta ich największa wada, dostrzeżona o kilka tysięcy lat za późno, była w oczach pierwotnego człowieka ich największą zaletą — kozy pomagały mu bowiem oczyszczać teren z drzew i zarośli. Ale tym sposobem kozy „same podcinały gałąź, na której siedziały”, gdyż w momencie, kiedy na oczyszczone przez nie z drzew tereny wkroczyła trawa, stały się one mniej pożądane niż owce. A więc porządek: najpierw kozy potem owce,
miał podłoże ekologiczne i nie ma potrzeby tłumaczyć go wcześniejszym udomowieniem kozy. Na obszarach stepowych owce musiały być udomowione w pierwszej kolejności.” (Zeuner, 1963).
A jakie były losy owcy w jednym z dwóch najstarszych ośrodków rolnictwa, w Egipcie?
Jesteśmy w posiadaniu cennego dowodu rysunkowego świadczącego o obecności owcy domowej w Egipcie na początku IV tysiąclecia przed naszą erą. W zwierzęciu przedstawionym na paletce z Nagada łatwo rozpoznać krętorogą, pokrytą prostą sierścią owcę, potomka irańskiej owcy stepowej, znaną też w tym samym czasie w Mezopotamii. A więc owce domowe dotarły do Egiptu w okresie Gerze. Mamy pewne podstawy — w postaci wykopanych kości — by sądzić, że muflon azjatycki był w Egipcie nawet wcześniej, w V, a może nawet w VI tysiącleciu przed naszą erą. Ale tu pojawiają się właśnie kłopoty, które omawialiśmy na początku tego rozdziału — problem rozróżnienia owcy od kozy, co jak słusznie twierdzi Reed (1960), musi, lecz często nie może być dokonane. Co więcej mamy kości z okresu wcześniejszego niż Gerze: z kultury Amra z Abydos w górnym Egipcie, gdzie indziej z kultury Badar, a w kilku miejscach z Halaf. W żadnym z tych przypadków nie jesteśmy jednak w stanie stwierdzić z całą pewnością, że kości należały do owiec a nie do kóz.
Istnieje jednakże jeden typ dowodu, na podstawie którego można bez żadnych wątpliwości wnosić o istnieniu hodowli owiec; jest nim wełna. Gdy archeolog znajduje wełnę, wie że na badanym terenie owce były nie tylko obecne, ale od dawna udomowione, bowiem pokryte już wełnistym runem. Taki właśnie dowód został znaleziony w wykopalisku kultury Gerze w al- -Oman. Ale na podstawie samych kości z tego okresu
też możemy już bez trudu odróżnić owcę od kozy. Wynika więc z tego, że w Egipcie owce wełniste pochodzące z Azji pojawiły się tam nie później niż w 3500 roku p.n.e., a owce pokryte ostrą sierścią mogły być tam nawet przed 4000 rokiem przed naszą erą.
Tak więc wróciliśmy do Azji w IV tysiącleciu przed naszą erą, czyli 6000 lat temu. I tu wskazówki uzyskane z Egiptu znajdują pełne potwierdzenie: owca domowa była obecna u neolitycznych ludów okresu ceramicznego 18 w Iranie, Iraku i Turcji. W podzielonym na kilka faz okresie Hassuna (nazwanym tak od kluczowego stanowiska archeologicznego), bez wątpienia występowały już w pełni udomowione owce i to zarówno we wczesnych fazach tego okresu, 5000—4500 rok p.n.e., jak i w późniejszych. W słynnym Tepe Sialk w Iranie ocenianym na lata 5000—4500 p.n.e., Vaufrey znalazł kości owcze w najniższych warstwach.
Obszar występowania owcy uralskiej był bez wątpienia bardzo szeroki, a jego centrum przypadało na Turcję. Obejmował on także Iran i Irak. Wspomniałem już o wykopalisku w Jarmo, w Iraku, gdzie znaleziono kości udomowionych kóz. Niektórzy specjaliści twierdzą, że można tu także inaleźć kości owcy domowej. Badacz Belt Cave w Iranie, o którym to stanowisku była już mowa w związku z kozami, sądzi, że znalazł tam również kości udomowionej owcy. Teren objęty wykopaliskiem zamieszkały był w trzech różnych okresach, ostatni raz w 5000 roku p.n.e. przez ludy neolityczne znające ceramikę. Ponad 21% kości znalezionych w odpowiadających temu okresowi warstwach należało do owiec. W warstwach środkowych, odpowia
dających przedceramicznej kulturze neolitu (6000—5000 rok p.n.e.), 36% wszystkich znalezionych kości przypadało na owce. W głębszych poziomach odpowiadających czasom ludów o mezolitycznym typie rzemiosła tylko 2,7% znalezionych kości należało do owiec, a poniżej, w warstwach wczesnego mezolitu, kości owiec nie spotyka się w ogóle.
Coon dowodzi na tej podstawie, że proces udomowiania owcy rozpoczął się w Iranie we wczesnym przedceramicznym okresie neolitu. Polegałby on na przejściu od polowania na dzikie uralskie owce do utrzymywania ich w kontrolowanych stadach. Miałoby to miejsce około 6000 roku p.n.e. Zeuner dodaje do tego, że jakiś rodzaj kontroli nad owcami mógł istnieć nawet wcześniej na nizinach Turcji, gdzie owce uralskie licznie zamieszkiwały rozległe równiny19.
Każdy, kto kiedykolwiek zajmował się hodowlą świń wie, że są to zwierzęta nadzwyczaj mądre. Są one nie tylko inteligentne, ale także bardzo plastyczne w przystosowywaniu się do nowych sytuacji, posiadające wielką skalę uczuć, zdolne obdarzyć człowieka sympatią, a nawet miłością.
Wśród wszystkich zwierzęcych mieszkańców ludzkich osiedli Świnia ustępuje rozumem tylko człowiekowi, nawet pies nie miewa tak oryginalnych pomysłów jak Świnia. Gilbert White (1789) opisuje maciorę, która, gdy odczuwała potrzebę towarzystwa samca, wędrowała sama do sąsiedniej farmy, gdzie trzymano knura, przy czym musiała pokonać kilka bram i furtek, otwierając przy pomocy ryja drewniane skoble. Inną, nowszą historyjkę opisywał przed kilku laty magazyn Life. Otóż właściciel jednego z zajazdów we Francji znalazł w okolicznych lasach dziczego warchlaka, wychował go w swoim domu, aż w końcu zwierzę tak się przywiązało do swego pana, że nawet wtedy, gdy już było potężnym dzikiem, nie odstępowało go ani na krok i towarzyszyło mu wszędzie, zarówno przy załatwianiu spraw w mieście, jak i na spacerach po wsi.
Mój znajomy, hodowca świń miał u siebie maciorę tak o niego zazdrosną, że tolerowała jedynie mężczyzn towarzyszących swemu mistrzowi, atakowała natomiast każdą kobietę, którą ten nieopatrznie przyprowadził
do chlewa, by pochwalić się swoją trzodą. Dr Charles Reed w czasie pobytu na archeologicznych wykopaliskach w Dżarmo w Iraku przygarnął warchlaki dzikiej świni (w tych okolicach dotychczas żyje spora populacja dzikich świń) i trzymał je w swoim obozie. Twierdzi on, że są to przemiłe, łatwe do oswojenia zwierzątka.
Pod względem charakteru i siły Świnia jest bardziej podobna do psa niż do jakiegokolwiek innego zwierzęcia domowego. Spełniała zresztą w służbie człowieka wiele zadań tradycyjnie uważanych za psie, ale także wiele innych, przekraczających możliwości psa, co prawda nie każdego psa, bo w Chinach i w niektórych rejonach Ameryki psy były hodowane, podobnie jak świnie, dla mięsa. W okolicach Périgord we francuskim „zagłębiu truflowym”, świnie tresowane były do wykopywania tych grzybów. Knury musiały być jednak niezbyt przydatne do tej roboty, gdyż posługiwano się głównie maciorami. Maciorom tym często towarzyszyły prosięta, które w ten sposób już w dzieciństwie opanowały tę trudną sztukę. Świniom zakładano do tej roboty kagańce, co uniemożliwiało im zjadanie wykopanych grzybów. Wynika z tego, że zakazane przez Biblię zakładanie kagańca „wołu udeptującemu ziarno” nie obejmowało świń 20.
U Zeunera (1963) można znaleźć rewelacyjny przykład używania świń jako zwierząt myśliwskich. Otóż Wilhelm Zdobywca ogłosił w XI wieku tereny New Forest królewskim rezerwatem myśliwskim i zabronił utrzymywania na tym obszarze psów, z wyjątkiem najmniejszych przedstawicieli psiego rodu. Zakaz ten miał zapobiec kłusownictwu, wobec groźby rozpo-
od
wszechnienia się tego procederu wśród okolicznego chłopstwa po zabronieniu im polowania na tym terenie. Przytoczony poniżej opis pochodzi z pracy Ken- chingtona (1949):
„Tylko te psy, które zdołały przeczołgać się przez duże metalowe strzemię trzymane obecnie w Verderer’s Hall w Lyndhurst jako interesujący eksponat, uznawano za dostatecznie małe, a tym samym nieprzydatne do polowania. Wymiary strzemienia wynoszą 27 X 19 cm. Jeśli ktoś chciał trzymać większego psa jako stróża domostwa, mógł uzyskać na to zgodę pod warunkiem, że pies został uprzednio poddany odpowiedniemu zabiegowi, a mianowicie amputacji kilku palców przednich łap. Po tym zabiegu nie stanowił już żadnego zagrożenia dla królewskich jeleni.”
Okoliczni włościanie pozbawieni możliwości posiadania psów myśliwskich, zastąpili je odpowiednio wytresowanymi świniami. Wygląda na to, że „świnie myśliwskie” używane były na tych terenach jeszcze w XV wieku, a może nawet i później. A jeden przypadek hodowania takiej świni o imieniu Slut znany jest z XIX wieku. Jej właścicielem był Sir Henry Mildmay, a tak opisywano jej zalety:
„Opowiemy tutaj historię tego nadzwyczajnego zwierzęcia, a jej wiarygodność może potwierdzić setka świadków. Świnia ta wywodziła się z New Forest i została tam przez panów Richarda Toomera i Edwarda Toomera ułożona do tropienia, wystawiania i aportowania zwierzyny tak, że nie ustępowała w tej sztuce najlepszym psom myśliwskim. Węch miała nawet lepszy niż najlepszy pies Toomerów, a był to jeden z najlepszych psów w Anglii w ogóle. Slut potrafiła wystawić w trakcie jednego polowania kuropatwy, bażanty, cietrzewie, bekasy i króliki. Nigdy jednak nie wystawiła zająca. Gdy wołało się ją na polowanie,
przybiegała pędem, okazując na widok strzelby takie podniecenie, jakie widuje się jedynie u rasowych psów myśliwskich”.
Reasumując trzeba stwierdzić, że świnie są zwierzętami psychicznie podatnymi na udomowienie. Fakt ten ma duże znaczenie dla rozpatrywanych przez nas zagadnień, bowiem można z góry przyjąć, że zwierzę
0 takiej psychice, a ponadto o niezwykle rozległym zasięgu w stanie dzikim musiało zostać udomowione wielokrotnie w różnych miejscach. Rzeczywiście, dzikie świnie jako zwierzęta łatwo dostępne dla człowieka,
1 posiadające predyspozycje do bliskiego z nim współżycia, były udomowiane wszędzie i ciągle na nowo przez coraz inne ludy.
W naszych rozważaniach śmiało możemy się ograniczyć do kilku zaledwie gatunków dzikiej świni. Najważniejszy z nich dzik, Sus scrofa, odznacza się bardzo rozległym zasięgiem; obejmuje on, a w niektórych przypadkach obejmował, tereny śródziemnomorskie, całą Europę, całą południowo-zachodnią Azję i część wschodniej Azji, czyli mówiąc inaczej, większość terenów objętych starożytną cywilizacją na zachód od Chin. Ponadto wchodzi tu w grę Świnia indyjska, pochodząca z Nepalu, z Sikkim i Bhutan, która zapewne dołożyła swe geny do puli genowej świni domowej. Dzik azjatycki z Chin, Sus cristatus, udomowiony został niezależnie, ale nasze współczesne świnie domowe mają także domieszkę genów tego gatunku. U różnych autorów można znaleźć nazwy jeszcze wielu innych gatunków, ale większość z nich przestała już istnieć w stanie dzikim, a znane są jedynie jako rasy świń domowych.
Od samego początku swego istnienia w stanie udomowionym świnie tworzyły dwa wyraźnie różniące się od siebie typy. Jedne były dużymi zwierzętami o sto
sunkowo długich nogach, przeznaczonymi do hodowli stadnej w otwartym terenie, inne były krótkonogie i krępe, nadające się jedynie do hodowania w chlewach. Krańcowym przypadkiem drugiego typu jest mała chińska Świnia domowa.
Przebieg procesów udomowienia świni odtworzony z materiałów archeologicznych pochodzących z neolitycznych osad palowych na terenie dzisiejszej Szwajcarii, powtarza się w innych częściach świata i wygląda następująco: lokalny gatunek dzikiej świni zabijany przez myśliwych od czasów paleolitu, traktowany jest w neolicie nadal jedynie jako zwierzę łowne; w pewnym momencie pojawia się obca dla tych terenów niewielka Świnia domowa, sprowadzona tu ze wschodu, ale niekoniecznie — jak do niedawna sądzono — aż z terenów dalekiej Azji; zaraz po tej introdukcji, jakby w wyniku podchwycenia pomysłu, rozpoczyna się udomowianie lokalnego dzikiego gatunku. W późnym neolicie mieszkańcy osad palowych mieli świnie domowe pochodzące z trzech różnych źródeł: własną lokalną odmianę, niewielką świnię domową sprowadzoną z Azji i zupełnie małe zwierzę, które mogło być odmianą świni, zamieszkującej wspólnie z ludźmi ich szałasy. Mimo krzyżówek, które niewątpliwie zachodziły pomiędzy tymi trzema zwierzętami, można bez trudu rozróżnić je dziś na podstawie szczątków.
Co najmniej o jednej europejskiej rasie świni domowej wiemy, że była ona już udomowiona w młodszej epoce kamienia. A więc zaszczytna funkcja świniopasa ustępuje długotrwałością tradycji jedynie profesji pasterza kóz i owiec. Ale trzeba tu sobie zdać sprawę z tego, że o ile związki człowieka z kozą sięgają czasów przedrolniczych, o tyle udomowiona Świnia mogła pojawić się dopiero wtedy, gdy człowiek mógł sobie pozwolić na osiedlenie się w jednym miejscu.
A więc jest ona związana z kulturami rolniczymi, a nie pasterskimi, niezwykle bowiem trudno jest przepędzać świnie z miejsca na miejsce, nie potrafią one, w przeciwieństwie do owiec czy bydła, pokonywać w stadach dużych odległości.
Opierając się na porównawczej anatomii czaszki, przez długi czas sądzono, że małe świnie domowe zostały udomowione wyłącznie w południowo-wschodniej Azji i stamtąd rozeszły się po całym swoim areale obejmującym także Azję południowo-zachodnią i Europę. Tymczasem tę właśnie rasę świni domowej znaleziono na terenie Węgier, w wykopaliskach kultury ludów Korós (2500—2400 rok p.n.e.), w warstwie określanej jako Troja I wykopalisk w Kissarlik, w neolitycznej warstwie B w Sesklo, w Grecji i na stanowiskach wcześniejszych nawet kultur w Grecji i na Krecie. Kości świń tego samego typu, pochodzące z bardzo wczesnego okresu, znaleziono też w Lublianie w Jugosławii. A więc mamy w tym okresie w południowo-wschodniej Europie świnię domową, która bardzo przypomina swą krewniaczkę z południowo-wschodniej Azji. Wydaje się jednak znacznie bardziej prawdopodobne, że została ona udomowiona w tej części Europy i rozprowadzona następnie po całym kontynencie europejskim, niż że to małe, osiadłe, związane z chlewem i osiedlami ludzkimi zwierzę przybyło do Europy aż z Chin.
Przyjrzyjmy się teraz losom świni na terenach starożytnych cywilizacji semickich, ale zanim przejdziemy do tego zagadnienia, należy poinformować czytelnika o dziwacznym i irracjonalnym traktowaniu tego wspaniałego zwierzęcia przez ludy tych cywilizacji. Jak powszechnie wiadomo, Żydom i Muzułmanom nie wolno spożywać wieprzowiny. W błędzie jest jednak ten, kto sądzi, że zakaz ten związany jest jakoś z rasą
tych ludów, bowiem Żydzi i Muzułmanie gardzą wieprzowiną nie dlatego, że są Semitami, lecz dlatego, że obowiązujące u nich prawa wywodzą się z Pięcioksięgu 21. W świetle tego wydaje sią wręcz dziwne, że ortodoksyjni protestanci, przy całym szacunku, jaki żywią dla Starego Testamentu, jedzą wieprzowinę, bekon i szynkę. W dawnych czasach niektóre nie-semic- kie ludy także traktowały wieprzowinę jako tabu, nie odnosiło się to jednak do całych grup etnicznych czy sekt, lecz raczej do pewnych klas społecznych.
Zeuner (1963) wykazał całkiem jasno, że żadna z prób wyjaśnienia przesłankami racjonalnymi istnienia tego tabu nie powiodła się. Nie jest na przykład prawdą, że wieprzowina jest niezdrowa w gorącym klimacie, jest bowiem ona spożywana bez żadnych złych następstw na Nowej Gwinei, wyspach Oceanii, a przede wszystkim w południowych Chinach, gdzie stanowi ona podstawowy pokarm mięsny. Jeśliby łączyć niechęć do wieprzowiny z przypadkami chorób wywołanych spożyciem tego mięsa, a wchodzić tu w grę może jedynie trychinoza, to wydaje się wysoce nieprawdopodobne, by prymitywne plemiona koczownicze, czy nawet bardziej oświecone ludy starożytne potrafiły połączyć tę .chorobę ze spożywaniem świńskiego mięsa. Zwolennicy tej hipotezy stawiają nieświadomie znak równości pomiędzy biologiczną i medyczną wiedzą ludów z 1500—1000 roku p.n.e., a zdobyczami współczesnej nauki. Wreszcie nie ma najmniejszych podstaw do uznania za prawdziwą wersji podanej jeszcze przez Tacyta, że przyczyną odrzucenia przez Izraelitów wieprzowiny było wywoływanie przez nią jakiegoś rodzaju trądu. Można przy-
puszczać, że to kapłani straszyli wiernych widmem trądu, by powstrzymać ich od spożywania wieprzowiny, na czym zależało im z pozaracjonalnych względów. Nie spotkałem jednak takiego wyjaśnienia w żadnym opracowaniu i dlatego podaję je z* pewną tremą. Ale w taki zapewne sposób trafił ten dziwny pogląd do dzieł Tacyta. Ponadto łatwo sobie tutaj wyobrazić rabinów, którzy zawsze mieli tendencję do ustanawiania rozlicznych praw w taki sposób, jakby mieli do czynienia z dziećmi. Czuli się oni w obowiązku odstraszać wszelkimi możliwymi sposobami wiernych od spożywania wieprzowiny, tylko dlatego, że Księga tego zabraniała. Podobnie musiała wyglądać sprawa w przypadku Muzułmanów, oni także są „ludźmi Księgi” respektującymi archaiczne prawa. Nie znam żadnego dowodu na to, że ludy semickie nie spożywały wieprzowego mięsa w czasach poprzedzających narodziny obu religii.
I to właśnie jest przyczyną, dla której nie mogę zaaprobować najbardziej interesującej teorii wyjaśniającej pochodzenie tego tabu. Teorię tę stworzył Antonius (1918). Uważa on, że ponieważ świnią była zwierzęciem hodowanym jedynie przez ludy osiadłe, a przez to symbolem osiadłości,.nomadowie brzydzący się życiem osiadłym, brzydzili się także świnią. Wydaje się oczywiste, że przez co najmniej 7000 lat musiały istnieć animozje pomiędzy koczownikiem, zwłaszcza posiadającym konia, bazującym na męskiej sile współtowarzyszy, żyjącym w patriarchacie, który dawał zdecydowaną przewagę mężczyźnie, a rolnikiem uzależnionym od plonów zbóż i pracy kobiety, żyjącym w społeczności matriarchalnej, wywyższającej płeć niewieścią. W innej książce próbowałem wyjaśnić podłoże tej animozji i sądzę, że wiele można się na ten temat dowiedzieć z prac Roberta Gravesa. Ale czyż można
przyjąć, że koczownicy posunęli się w swej niechęci aż tak daleko, by nie jeść z tego powodu wieprzowiny? Albo, że dla nie-Semitów wieprzowina także niegdyś stanowiła tabu? Wydaje się, że ąa oba pytania odpowiedź powinna być negatywna. Znane są jednak przykłady ilustrujące odrzucenie jakiegoś rodzaju pokarmu w wyniku wrogości pomiędzy grupami etnicznymi czy kulturowymi. Na tej podobno zasadzie Chińczycy uznali za nieczysty nabiał, który był głównym pożywieniem Hunów, a wyższe klasy angielskie wykluczyły swego czasu z menu danie „fish and chips” (ryba z frytkami), akceptując frytki jedynie pod nazwą „french fried” czyli francuskie kartofle.
Możliwe, że niechęć Żydów do wieprzowiny została wyniesiona z Egiptu z czasów niewoli. Stosunek Egipcjan do świń był dość szczególny, przy tym niezwykle skomplikowany. Z posiadanych materiałów wynika bowiem, że niektórzy starożytni Egipcjanie nie jadali wieprzowiny w ogóle, inni jedli ją tylko w określone dni, jeszcze inni uważali sam kontakt ze świnią za nieczysty, wymagający rytualnego oczyszczenia. Z materiałów tych wynika także, że Świnia w starożytnym Egipcie używana była raczej jako zwierzę robocze niż rzeźne. Jeśli przegnamy stado świń, z ich ostro zakończonymi racicami, po błotnistym polu, dopiero co odsłoniętym przez ustępujące wody rzeki (w tym przypadku przez rozlany Nil), wtedy nasiona rzucone w ślad za przechodzącymi zwierzętami zapadną w glebę na odpowiednią głębokość. Tak właśnie posługiwali się świniami Egipcjanie, pomagały im one przy zasiewie zbóż.
Świnia, tak jak wszystkie domowe zwierzęta, była w Egipcie poświęcona jednemu z bogów, w tym przypadku złemu bogowi Setowi. W takich okolicznościach teza o przyswojeniu sobie przez Żydów tego absurdal
nego tabu w Egipcie, w latach niewoli, tj. w okresie 1600—1300 rok p.n.e., wydaje się całkiem prawdopodobna. Należy przy tym zwrócić uwagę, że ludy, które przejęły świnię bezpośrednio z południowo-zachodniej Azji lub z Dalekiego Wschodu, a nie poprzez Egipt, na przykład Grecy czy Celtowie, nigdy nie mieli najmniejszych obiekcji co do spożywania wieprzowiny, miały je natomiast te ludy, których religia wywodziła się z Egiptu.
Świnie pojawiły się w Egipcie w czasach neolitu i stały się tu bardzo powszechne w okresie III dynastii — ok. 2500 rok p.n.e. Za czasów tej dynastii świnie osiągnęły szczyt swej kariery, a potem stopniowo traciły na znaczeniu. Z tego też okresu pochodzą pierwsze zapiski wskazujące na obecność świni na tych terenach. Dane wcześniejsze oparte są jedynie na szczątkach znalezionych w wykopaliskach, ale Reed ostro przeciwstawia się uznawaniu za dowód udomowienia świni kości znajdowanych na terenach, gdzie zwierzę to występowało także w stanie dzikim, gdyż nie sposób stwierdzić z całą pewnością, czy znalezione kości należały do osobników dzikich czy udomowionych. Wyjątek stanowią tu kości znalezione na stanowisku kultury Gerze w Tuch, aczkolwiek i w tym przypadku traktowane są z dużą rezerwą. W każdym razie już przed 2500 rokiem p.n.e. świnią domowa miała w Egipcie silną pozycję.
Nie tylko w Egipcie zresztą wykorzystywano świnię domową w tym samym co najmniej stopniu jako zwierzę robocze, co rzeźne. W lesistej Europie była ona niezastąpiona przy oczyszczaniu i przygotowywaniu terenów pod grunty orne. O tym, jak to musiało wyglądać, najlepiej opowie ta autentyczna historyjka. W latach pięćdziesiątych mój znajomy zakupił za bardzo niską cenę kawałek pola, na którym niegdyś
mieściła się ferma srebrnych lisów. Pod całym polem rozciągała się druciana siatka wkopana głęboko w ziemię. Drut ten był niegdyś zapewne ułożony na powierzchni, ale z czasem został wdeptany w głąb ziemi. To właśnie ten drut, który wydawał się nadzwyczaj trudny do usunięcia, obniżył tak znacznie cenę gruntu. Mój znajomy wpuścił na zakupione pole niewielkie stado świń i po bardzo krótkim czasie cała druciana siatka leżała na powierzchni ziemi. Niezwykła „siła ryjąca” świń została odkryta przez człowieka dawno temu. Stado świń buchtujące w lesie, bardzo skutecznie niszczy poszycie, uniemożliwia regenerację drzewostanu zjadając owoce i nasiona drzew, zwłaszcza bukiew i żołędzie, a zarazem niszczy potencjalne szkodniki upraw — ślimaki i myszy. Nic więc dziwnego, że w czasach późnego neolitu i na początku epoki brązu Świnia była używana przede wszystkim jako żywa maszyna rolnicza, a dopiero na dalszym miejscu jako źródło mięsa.
Świnia została po raz pierwszy udomowiona w Mezopotamii. Jej najwcześniejsze szczątki (takie, które zostały uznane przez najbardziej ostrożnych i krytycznych specjalistów za kości zwierzęcia domowego) pochodzą z okresu znacznie późniejszego niż kości owiec i kóz. Takie „pewne” kości świni domowej zostały znalezione w Anau i Szah Tepe i na tej podstawie można uznać, że najpóźniej około 3500 roku p.n.e. me- zopotamscy rolnicy hodowali już świnie.
A czy są jakieś dowody na wcześniejsze udomowienie świń? Kości świń znaleziono też w Belt Cave w warstwach okresu ceramicznego. Przedceramiczne warstwy w Jerycho zawierają jedynie kości świni dzikiej. Rzeźba z kości słoniowej, przedstawiająca bez wątpienia świnię udomowioną — bardzo tłustą, nieowłosioną i z obwisłymi uszami — została znaleziona w Tell Agro
w Sumerze i określa się ją na 2700—2500 rok p.n.e. Trzeba przy tym zwrócić uwagę, że Świnia tak bardzo różniąca się od zwierzęcia dzikiego nie mogła powstać w ciągu zaledwie kilku pokoleń, musiał to być rezultat całych wieków udomowiania. Potwierdza to więc ustaloną w oparciu o znaleziska kości datę rozpoczęcia udomowienia świni, na czwarte tysiąclecie przed naszą erą.
Aż do XIX wieku Świnia domowa hodowana w południowo-zachodniej Azji i w Europie, a stąd i w Ameryce, miała tylko jednego przodka — dzika, Sus scrofa, z jego wszystkimi podgatunkami. Ale od tego czasu wygląd świni zaczął ulegać zmianom wskutek wprowadzenia do hodowli genów świni chińskiej, Sus vitta- tus. Po raz pierwszy dokonano tego w Anglii, w kraju
o najwspanialej rozwiniętym wówczas rolnictwie, przy hodowaniu rasy Berkshire. Świnie chińskie, mniejsze, bardziej krępe i szybciej dające się tuczyć niż nasza Świnia domowa, były od dawna głównym źródłem mięsa w Chinach. Ale od jak dawna, dotychczas nie wiadomo. W południowych Chinach udomowiono gatunek Sus cristatus, a na północy — dziką świnię przypominającą pod pewnymi względami Sus cristatus, pod innymi Sus scrofa. Udomowienie świni w Chinach sięga niewątpliwie czasów neolitu. Nie ma jednak dowodów na poparcie hipotezy, dawno już zrodzonej, a obecnie odrzucanej przez większość autorytetów, że to właśnie Św inia domowa z południowych Chin rozpowszechniła sit; w Europie. Jest raczej mało prawdopodobne, by Chińczycy udomowili świnię równie dawno, jak mieszkańcy Mezopotamii.
Krowy
Myślę, że krowy śmiało można uznać za najważniejsze zwierzęta domowe. Przez wiele wieków były jedynymi zwierzętami ciągnącymi pługi i wozy, bo o wykorzystaniu dla tego celu konia nikt wtedy nawet nie myślał, zresztą i obecnie bydło używane jest w wielu krajach jako zwierzęta pociągowe. Nie ma chyba potrzeby udowadniać tu znaczenia mleka, wołowiny czy skór krowich dla gospodarki człowieka na całym świecie. Kopyta i rogi są obecnie równie cenne jako składnik specjalnych nawozów używanych w ogrodnictwie, jak były niegdyś jako podstawowy surowiec dla wielu wyrobów przemysłowych. Jeszcze w naszych czasach bydło odgrywa w gospodarce wielu prymitywnych ludów tak zasadniczą rolę, że można śmiało powiedzieć, iż pasożytują one na bydle, jak na przykład Masajowie, którzy używają nie tylko krowiego mleka ale także świeżej krwi. bydlęcej jako napoju. Krowy były zwierzętami koczowników i przyczyniły się niejako do ukształtowania ich kultury, uznającej dominację mężczyzny i patriarchat, czczącej słońce i niebo, w przeciwieństwie do kultury osadników preferującej kobietę i matriarchat, a czczącej ziemię.
Co prawda, w niektórych rejonach kuli ziemskiej, charakteryzujących się niskimi opadami deszczu, na przykład na rozległych obszarach Argentyny czy nawet
większych obszarach Australii, chciwość ludzka polegająca na maksymalnej eksploatacji bydła jako przetwórców trawy w mięso i skóry doprowadziła ogromne tereny lądu do zupełnej ruiny, ale nie możemy przecież za to winić zwierząt.
Wszystkie ludy Europy i Azji miały udomowione bydło na długo przed początkiem czasów historycznych. Kiedy mieszkańcy Europy zaczęli wyłaniać się z mroków prehistorii jako Grecy, Celtowie, Latynowie czy Germanowie, towarzyszyły im już stada udomowionych krów, stanowiące w wielu przypadkach podstawę ich egzystencji.
Kilka już razy powoływałem się na przykłady zaczerpnięte z życia mieszkańców osad palowych na terenach dzisiejszej Szwajcarii. Były to ludy, które przybyły gdzieś ze wschodu, niosąc ze sobą specyficzną neolityczną cywilizację oraz kulturę rolną i rzemieślniczą, ludy, które osiedliły się na południowych stokach Alp, budując u wybrzeży wielkich jezior alpejskich swe osady palowe. Ich kultura była stosunkowo wysoka. Nie znali oni co prawda jeszcze metali, mieli już jednak wielkie stada bydła.
L. Riitimeyer podjął w 1862 roku badania nad kośćmi zwierzęcymi pochodzącymi z terenów zamieszkałych przez te ludy. Pierwotnie wyróżnił on trzy gatunki udomowionego bydła: Bos primigenius, Bos brachy- ceros i Bos trochoceros, później jednak doszedł do wniosku, że zwierzęta nazwane przez niego trochoceros są jedynie odmianą primigenius. Tak więc znamy ostatecznie dwa gatunki prehistorycznego bydła domowego: B. primigenius i B. brachyceros. Ten ostatni jest częściej nazywany B. longifrons i w dalszej części rozdziału będę używał tej właśnie nazwy22.
Różnice pomiędzy nimi są całkiem wyraźne: B. pri- migenius jest wielkim zwierzęciem o długich rogach — spuścizny po nim można bez trudu dopatrzeć się w lirów atokształtnych rogach szarego bydła z Tuscany; B. longifrons jest zwierzęciem mniejszym, z małymi zakrzywionymi do środka rogami i wysokim czołem, od którego wzięła początek nazwa tego gatunku. Na niektórych stanowiskach znajdowane są jedynie szczątki B. longifrons, na przykład w najniższych, czyli najstarszych warstwach neolitycznych w Saint-Aubon nad jeziorem Bienne. W innych wykopaliskach znaleziono szczątki obu gatunków. Natomiast w Seematte-Gilfin- gen nad Jeziorem Zurychskim oraz na niektórych innych stanowiskach, znaleziono szczątki trzech typów bydła, łatwe do rozróżnienia według rozmiarów. Trzeci typ był pośrednim pomiędzy B. primigenius a B. longifrons i najprościej jest uznać go za krzyżówkę tych typów. Takiej krzyżówki należało oczekiwać w warunkach prymitywnej równoczesnej hodowli obu gatunków.
Takie trzy typy bydła różniące się rozmiarem i kilkoma cechami morfologicznymi znajdowane były także i na innych obszarach Europy, na stanowiskach neolitycznych oraz stanowiskach epoki brązu i wczesnej epoki żelaza. Ale nie będziemy się tu zajmować tymi stanowiskami, bowiem tereny jezior podalpejsłrich mó-
ni- szy ałe rch ¡go :en lie ze
wią nam o interesujących nas zagadnieniach dostatecz- „ nie wiele.
Jeśli pominiemy na razie sprawę B. longifrons, bez trudu odpowiemy na pytanie, skąd' wzięło się duże» długorogie bydło. Było ono rdzenne dla omawianych • terenów.
W czasach wczesnego pleistocenu dziki gatunek Bos primigenius przemierzał tereny niemal całej Europy, Chodzi tu oczywiście o tura, choć nazwa ta była niekiedy używana nieprawidłowo na określenie bizona* żubra, bawoła czy innych Bovidae. Przez wiele tysięcy lat tur był podstawowym gatunkiem łownym paleolitycznego myśliwego, a także modelem dla wspaniałych malowideł krów i byków wykonywanych przez artystów, kultury kromaniońskiej, zamieszkujących jaskinie Las- caux i Les Eyzies w dolinie Dordogne w okresie 30 000—15 000 roku p.n.e.
Udomowione bydło B. prirriigenius, którego kości znaleziono we wspomnianych osadach palowych, a także w innych miejscach, w warstwach neolitycznych, było niewątpliwie udomowionymi turami. Nie ma też wątpliwości, że udomowiono je w Europie, w jednym lub w kilku ośrodkach. Pozostaje tylko pytanie, kiedy? Są tu dwie możliwości. Jedni sądzą, że przybycie do Europy ze Wschodu udomowionego B. longifrons natchnęło Europejczyków myślą o udomowieniu własnego gatunku, inni twierdzą, że tur został udomowiony przed przybyciem wschodnich plemion ze swym udomowionym bydłem.
Próbowałem już w innym miejscu tej książki zrekonstruować wydarzenia, które mogły doprowadzić do udomowienia przeżuwaczy i koni: otaczanie i zapędzanie do zagród małych stad w celu przechowania „na żywo” zapasu mięsa; odkrycie, że zwierzęta te» a zwłaszcza cielęta, źrebaki, jagnięta i koźlęta, nie są
szczególnie oporne w nawiązywaniu kontaktu ż człowiekiem; podjęcie próby (wskutek stwierdzenia, że zwierzęta te chętnie zjadają rośliny uprawiane-przez człowieka) utrzymania stałego stada przez rozciągnięcie kontroli nad zwierzętami i zmuszanie ich do rozmnażania się W niewoli, mimo że w zimniejszych rejonach tylko niewielka liczba zwierząt przeżywała zimę. Na północnych obszarach strefy umiarkowanej ten ostatni etap nie został w pełni zakończony przez następne 5000 lat i dopiero odkrycie w XVIII wieku roślin pastewnych, a zwłaszcza rzepy, dostarczyło człowiekowi pokarmu, dzięki któremu mógł utrzymywać bydło przez całą zimę.
Dziki tur wyginął już dawno, ale podjęta w Niemczech próba „rekonstytucji” tego gatunku jest godna uwagi choćby dlatego, że wykazała ona ponad wszelkie wątpliwości, że tur był przodkiem'naszej krowy. Próbę tę podjęło dwóch niemieckich zoologów, iiutz Heck i Heinz Heck. Rozpoczęli oni w 1921 roku dwie eksperymentalne „hodowle wsteczne” używając do nich bydła tych ras, które najsilniej wykazują prymitywne cechy turów. Jest bowiem dobrze znanym nauce fakt, że genetyczne cechy przodków zwierząt, i oczywiście człowieka, pozostają zakodowane na zawsze w genach potomstwa. Te cechy, które przez selekcję, dobór naturalny lub sztuczny stały się recesywne, mogą zostać z powrotem wydobyte w fenotypie potomstwa, jeśli występują u jego obojga rodziców. (Ponieważ niektóre wady fizjologiczne, a także psychiczne są przekazywane potomstwu genetycznie, człowiek sprzeciwił się związkom pomiędzy bliskimi krewnymi i wzniósł psychiczną barierę przeciwko kazirodztwu.) 23 A więć eks
perymenty Hecków miały na celu przeprowadzenie! „rekombinacji” genów odpowiedzialnych za cechy cha*- rakterystyczne dla turów.
Heinz Heck, dyrektor monachijskiego ZOO, ekspe#pj mentował ze szkockim bydłem wyżynnym, z rasami alpejskimi oraz bydłem fryzyjskim i korsykańskimi W rezultacie otrzymał jedno cielę płci żeńskiej i jedno męskiej typu bydła „Lascaux”. Skrzyżował je ze sobą, a następnie ich potomstwo skrzyżował wsobnie
i w 1951 roku miał „zrekonstruowanych” około 40 tu* rów. Lutz Heck, dyrektor ZOO w Berlinie, użył do swych eksperymentów bydła kamargańskiego oraz hiszpańskiego hodowanego dla celów corridy, a także prymitywnych szczepów angielskiego bydła parkowego. Jego praca także przyniosła rezultaty i chociaż większość wyhodowanych przez niego turów zginęła w czasie bombardowania Berlina, niektóre przetrwały i żyją obecnie w stanie dzikim w Puszczy Białowieskiej24 w Polsce, gdzie także zachowały się ostatnie żubry.
Eksperymenty te należy rozpatrywać nie tylko w kategoriach osiągnięć czysto naukowych, ale także jako dowód na pochodzenie współczesnych ras domowego bydła od pleistoceńskiego tura. Nie ma więc już żadnych wątpliwości co do przodków dużego, długorogiego bydła. Sprawa pochodzenia mniejszych krótkorogich krów jest nadal niejasna, mimo, że Heckowie używali do swych eksperymentów także tych ras bydła.
Jedynym możliwym do przyjęcia wyjaśnieniem obecności 23. longifrons w Europie w czasach prehistorycznych jest uznanie go za przybysza ze Wschodu. Ludy, które osiadły nad podalpejskimi jeziorami przyprowadziły ten gatunek ze sobą. Ale skąd on pochodził? Trzeba się przyjrzeć uważnie dwóm częściom świata, gdzie rewolucyjne zmiany neolityczne były znacznie bardziej zaawansowane, niż na pozostałych obszarach.
Trudno powiedzieć, jakie były losy bydła w Egipcie, ich obraz jest niedostatecznie jasny. Kości bydlęce były tu znalezione w warstwach neolitycznej kultury Fajum A, a wiek ich określono przy pomocy 14 C na 4500—4100 rok p.n.e. Zeuner twierdzi, że należały one do zwierząt dzikich, natomiast Reed nie jest zdecydowany, co do ich pochodzenia. Większość kości pochodzących z neolitycznego Egiptu jest trudna do zidentyfikowania, a najwcześniejsze warstwy, w których znaleziono po raz pierwszy kości uznane za szczątki bydła domowego, bardzo trudno umieścić jest w czasie. Najstarsze kości należące niewątpliwie do bydła domowego pochodzą sprzed predynastycznego okresu kultury Amra i ocenione zostały za pomocą 14C na 3700 rok p.n.e.
Istnieje również innego typu dowód datowany na nieznacznie tylko późniejszy okres. Jest nim urocza maleńka figurka gliniana przedstawiająca Bos taurus (tj. domowego odpowiednika Bos primigeniuś), którą znaleziono w grobowcu w El Amrah. Znane są też inne figurki przedstawiające bydło, a pochodzące z grobowców z prehistorycznego okresu Nagada, to znaczy z około 3500 roku p.n.e. Wygląda na to, że historia bydła na tym terenie była podobna jak w Europie, tylko nieco wcześniejsza. Pojawienie się udomowionego B. longifrons spowodowało prawdopodobnie udomowienie dzikiego B. primigenius w dolinie Nilu. Ale jest
Ul
to tylko domysł, bo równie dobrze oba gatunki domowego bydła w Egipcie mogą pochodzić z udomowienia rodzimych turów.
W okresie dynastycznym mamy do dyspozycji źfs równo ozdobne figurki, jak i. teksty, na podstawie których można wyróżnić już w tym ©kresie cztergi typy domowego bydła. Dwie z nich pochodzą od B. prig migenius, ale różnią się kształtem rogów, tylko u jednego z nich występują charakterystyczne lirowate rogi,- Trzeci rodzaj to krótkorogie bydło przypominające B. longifrons, a czwarta — to linia bydła bezrogiego. Wszystkie one mogą pochodzić od B. primigenius, choi ciaż bardziej prawdopodobna jest hipoteza, że krótko*- rogie i bezrogie bydło przybyło do Egiptu z Mezopo« tamii przez Palestynę. Aż do czasów XVIII dynastii w bydle egipskim nie zauważa się żadnych osobliwych cech, dopiero potem pojawia się bydło garbate, które mogło pochodzić jedynie z Indii i przybyć tu poprzez Mezopotamię i Palestynę.
Fakt, że bydło stało się natychmiast w Egipcie przedmiotem kultu religijnego, jest tak oczywisty, że nie wymaga nawet omówienia. Byk Apis i krowa Hathor należą przecież do najbardziej czczonych wśród plejady bogów, jakie kiedykolwiek czciła ludzkość. Ale kult ten, aczkolwiek pochodzi ze starożytności, -nie jest bardzo stary. Najwcześniejsze pisane materiały dotyczące Apisa pochodzą z czasów królowania Chaseche- mui z II dynastii. Jest to tekst wyryty na tak zwanym Kamieniu z Palermo ocenianym na około 2‘800 rok p.n.e. Znane są także podobizny Hathor zdobiące paletę króla Narmera, a także bardzo wczesne bukrania25, przedstawione na malowidłach zdobiących ceramikę z okresu Nagada II, jako ozdoby masztów namalowa
nych statków. Malowidła te pochodzą z około 3200 roku p.n.e., ale ich styl obcy jest sztuce egipskiej, dlatego uważane są raczej za mezopotamskie.
Jednak nawet egipski kult Apisa nie był tak roz- winęty jak kult byków na Krecie w okresie minoj- skim. Byki występujące w pięknym „byczym balecie” musiały pochodzić ze specjalnych hodowli?, takich jak obecnie istniejące hodowle byków na hiszpańską corridę. Istnieje co prawda opinia wśród pewnej grupy specjalistów, że były to byki dzikie, ale nie mogę się zgodzić z tym poglądeńł. Jest nawet mało prawdopodobne, że na wyspie tak oddalonej od lądu stałego jak Kreta żyło w ogóle dzikie bydło, a ponadto, by jakikolwiek dziki byk miał sierść upstrzoną białymi plamkami, tak jak byki znane z obrazków przedstawiających scenki z „byczego baletu”; czy wreszcie, żeby wyczynów dokonywanych na arenie mogły dokonać zwierzęta nie pochodzące- ze specjalnych hodowli, lub przynajmniej nie tresowane do tego typ.u czynności.
Zeuner sądzi, że;- ,ludzie zamieszkujący Kretę przybyli tu z Azji Mniejszej około 3500 roku pji.e. i przyprowadzili ze sobą już udomowione bydło; a następnie, że bydło to zdziczało i że to właśnie z tej zdziczałej populacji brano byki zarówno na arenę, ¡.jak i na ołtarz ofiarny. Ale to wszystko dotyczyło późniejszych czasów — okresu minojskiego. Puchary znalezione w Va- phio koło Sparty, ozdobione scenami ukazującymi odłowy byków w rozstawione sieci lub przy pomocy krowy-wabika i pętanie złapanych zwierząt, datowane są na 1500 rok p,n.e.
Profesor Max Mallowan (1956) uważa, że minojski kult byków wywodzi się z zachodniej Azji. Symbole- -bukrania stosowane były w północnym Iraku już w 4500 roku p.n.e., a wśród odkrytych przez niego
zabytków znalazły się podwójne topory ozdobione głowami byków — kreteński symbol boskości:
„W grocie na górze Dikte na Krecie, gdzie, jak mówią mity, miał urodzić się Zeus, znaleziono mnóstwo toporów z podwójnym ostrzem, które niewątpliwie służyły do zabijania składanych tu ofiar. Związek pomiędzy takim toporem a bykiem przetrwał w symbolice do znacznie późniejszych czasów. Na przykład z okresu hetyckiego, tj. z 900 roku p.n.e. znana jest postać boga trzymającego w ręce topór i stojącego na garbatym byku. Posąg przedstawiający Jowisza stojącego na byku i dzierżącego w jednej ręce podwójny topór, a w drugiej pęk błyskawic, pochodzi niewątpliwie od tamtej figurki. To rzymskie bóstwo czczono od Mezopotamii poprzez Anatolię, po Półwysep Bałkański, w dorzeczach Dunaju i Renu oraz na Wyspach Brytyjskich. Profesor Mallowan przykładał także duże znaczenie do podobieństw architektonicznych pomiędzy okrągłymi budowlami w Arpaszija w Iraku i Chi- rokitia na Cyprze. Opierając się na tych danych, uważa on, że trudno byłoby przypuszczać, iż elementy tego typu pojawiające się 2000 lat później na Krecie
i w innych krajach śródziemnomorskich, nie miały związków z kulturą przedsiębiorczych mieszkańców prehistorycznej Asyrii”. Do tego Zeuner dodaje od siebie, że stwory podobne do Minotaura, ludzie o głowach byków, znane są także w mitologii babilońskiej.
Balet byków musiał być dla tancerzy-ludzi biorących w nim także udział niezwykle niebezpieczny. Przedstawienia takie odgrywały zapewne podwójną rolę: z jednej strony były formą składania Minotaurowi ofiar z ludzi, z drugiej — publicznym spektaklem rozrywkowym. Tancerz zabity przez byka był uznawany prawdopodobnie za ofiarę wybraną przez boga. Zeuner sądzi, że ta forma rozrywki zrodziła się z pro
wincjonalnej sztuki ludowej związanej z hodowlą bydła. W tym kontekście przytaczam krótki fragment z książki Johna Yeomansa The Scarce Australians (1967) opisujący zmagania ludzi z pół-dzikim i całkiem zdziczałym bydłem W zakątkach północnych terytoriów australijskich we .współczesnych nam czasach:
„Natychmiast po dostrzeżeniu zwierzyny, łowcy ruszają w dziką pogoń. Ścigany byk czy krowa przebiega czasem ciężkim galopem. 10—15 km, przeskakując po drodze głazy, okrążając drzewa, zbiegając w głąb wąwozów i wspinając się na pokryte piargiem stoki1 Zdarza się, że zwierzę umknie, bywa też, że koń goniąc resztkami sił ledwie przetrzyma wyczerpaną do ostatka- bestię. A gdy wreszcie byk znajdzie się w zasięgu człowieka, rozpoczyna się następny rozdział tej dziwnej corridy. Koń już spełnił swoje zadanie, teraz człowiek musi sam zmierzyć się z bestią. Zwierzę zatrzymuje się i,odwraca w stronę prześladowcy, a człowiek zeskakuje z konia, podbiega i chwyta swą ofiarę za zakończony pędzelkiem ogon. Zwierzę obraca do tyłu łeb próbując dosięgnąć człowieka rogami, ale w tym momencie mocne pchnięcie ramieniem w bok pozbawia je równowagi. Byk pada na ziemię. Człowiek natychmiast chwyta jedną z jego tylnych nóg i ciągnie za nią do góry. Uniemożliwia w ten sposób zwierzęciu wszelkie próby powstania, a następnie sznurkiem lub skórzanym rzemieniem owiniętym dotychczas dookoła ramion i pasa spętuje bestii obie tylne nogi. Po dokonaniu tego człowiek siada spokojnie w bezpiecznej odległości od powalonej bestii i głęboko zastanawia się nad tym, czy można sobie w ogóle wyobrazić łatwiejszy sposób zarobienia na życie. Następnie dosiada konia
i wraca do obozowiska, skąd wyprowadza cztery czy pięć sztuk oswojonego bydła i pędzi je ku spętanej bestii. Oswojone zwierzęta mają za zadanie sformować
wokół powalonego dzikusa luźne stadko. Po zdjęciu pęt byk otoczony przez swych współplemieńców bez namysłu podąża w obranym przez nich kierunku
i w ten sposób daje się spokojnie doprowadzić do obozowiska. Tutaj zamyka się go w zagrodzie lub powierza opiece strażnika na koniu”.
Z tego typu praktyk wziął zapewne początek balet byków. Była to stylizacja czynności gospodarskich, balet oparty na motywach codziennej pracy kowboja, a ponadto był to niewątpliwie rytuał składania- ofiar bogom.
Tak więc najdawniejsze ślady udomowionego bydła znaleziono na terenie zachodniej Azji, w Mezopotamii. A ponieważ zostaje nam ciągle jeszcze do ustalenia miejsce początków linii B. longijrons, która pojawiła się przed lub równocześnie z bydłem typu B. primi- genius w okresie neolitycznym, z dużym prawdopodobieństwem możemy przyjąć, że są to ślady właśnie tej linii. Dysponujemy dwoma teoriami wyjaśniającymi pochodzenie tego typu bydła. Jedna z nich mówi, że musiał istnieć jakiś inny przodek, obecnie wymarły, mniejszy niż B. primigenius i z krótszymi rogami. Według drugiej B. primigenius miałby być także przodkiem linii B. longijrons.
Druga teoria może być zaakceptowana bez większych trudności. Wykazałem już w poprzednich rozdziałach, jak wielkie zmiany morfologiczne może przynieść udomowienie. A jeśli tak było, jak to się wydaje, to znaczy jeśli B. primigenius został udomowiony w zachodniej Azji na wiele wieków przed pojawieniem się typu B. longijrons, który wyłonił się w okresie neolitycznym poza terenami o bardzo wysokiej cywilizacji, to między tymi wydarzeniami upłynęło dostatecznie dużo czasu, by mogły wystąpić znaczne różnice w ich morfologii. Można też sądzić, że niektóre od
miany geograficzne B. primigenius były niniejsze niż inne. Jeśli populacja zwierząt staje się populacją izolowaną, na przykład wskutek odcięcia w jakiejś odległej dolinie lub na wyspie, w którą nagle przekształcił się dotychczasowy półwysep, wtedy wsobne krzyżowanie się między sobą małej grupki osobników może doprowadzić do zmniejszenia się w następnych pokoleniach rozmiarów ciała zwierząt tej populacji. Inne wyjaśnienie mniejszych rozmiarów ciała zwierząt jednego gatunku może wynikać z reguły Bergmana, która mówi o coraz mniejszych rozmiarach zwierząt stałocieplnych zamieszkujących tereny coraz bliższe równika. A ponadto mógł tu odegrać rolę sam akt udomowiania, wydaje się bowiem zupełnie naturalne, że człowiek wybierający z dzikiego stada zwierzęta do hodowli, preferował mniejsze i noszące krótsze rogi, czyli jego zdaniem osobniki mniej groźne.
Z drugiej strony opinia Reeda jest następująca: „Obok dzikiego bydła o dużych rozmiarach ciała, znanego z Farmo i z asyryjskich malowideł ukazujących sceny myśliwskie, istniały także, przynajmniej na górzystych terenach północnych, w okresie późnego pleistocenu populacje bydła charakteryzującego się niewielkimi rozmiarami, łowionego przez ludy zamieszkujące groty Szanidan. Zwierzęta te były zdumiewająco małe i nigdy nie natrafiono tu na ślady większych osobników. Wspominam o tym tylko po to, by wykazać, jak mało wiemy o rozmieszczeniu populacji dzikich zwierząt, wśród których musimy szukać przodków naszego bydła domowego.”
Wydaje się, że Chińczycy nigdy nie udomowili sami bydła na swoich terenach. Bydło ich należące do obu typów — B. primigenius i B. longifrons — pochodziło raczej z zachodu. Nie wiadomo, kiedy przywędrowało na te tereny, ani skąd, ale do stosunkowo niedawnych
czasów. Chińczycy używali swoich krów i byków wyłącznie jako zwierząt pociągowych, nie jedli ich mięsa ani nie pili ich mleka. Prawdopodobnie nie przejęli oni bydła od ludów zamieszkujących tereny północnej Azji, bowiem ludy te w pełni wykorzystywały krowie mleko i otrzymywane z niego produkty, i to już od zamierzchłych czasów. Zeuner twierdzi, że Chińczycy wzięli swoje bydło z południowego zachodu, a konkretnie od ludów indochińskich lub hinduskich, przed“ tem zanim Ariowie przynieśli do Indii zwyczaj używania mleka, to znaczy przed 1500 rokiem p.n.e. Ta hipoteza jest dodatkowo poparta faktem, że pierwsze domowe bydło chińskie na terenach południowych miało garb charakterystyczny dla zebu.
Zebu należy do bydła garbatego charakteryzującego się długim, wąskim pyskiem, prostymi rogami, wiszącym podgardlem i opadającymi uszami. Jest ono związane z terenami ciepłymi, a konkretnie z Indiami i tropikalną Afryką. Pochodzenie zebu nie jest jasne, bo chociaż większość dowodów wskazuje na Indie, to wiele wskazuje także na Mezopotamię, m.-in. prymitywna figurka znaleziona w Arpaczija na stanowisku okresu Halaf szacowana na około 4500 rok p.n.e., choć podobieństwo przedstawionego tam zwierzęcia do zebu może być równie dobrze przypadkowe. Siady istnienia bydła garbatego stwierdzono także w Niniwie, w Egipcie w czasach Nowego Państwa, ale w rejonie śródziemnomorskim bydło staje się pospolite dopiero w znacznie późniejszym okresie. Ogniwem łączącym cywilizację doliny Indusu z cywilizacją Mezopotamii, a pośrednio — Palestyny, Syrii i Egiptu, mogą być zapewne obrazy bydła garbatego malowane na ceramice znalezionej w Rama Ghindai w północnym Bęludżysta- nie w kontekście kultury chalkolitycznej (czwarte tysiąclecie). Ale większość dowodów mówiących o wystę
powaniu garbatego bydła w czasach prehistorycznych* pochodzi z Mohendżo-daro. Mieszkańcy doliny Indusu, jtolnicy z okolic Mohendżo-daro i Harappy mieli zarówno bydło zebu, jak i potomków Bos primigenius (Bos taums). Ten drugi gatunek przybył na te tereny prawdopodobnie z zachodniej Afryki, jako jeden z. artykułów handlu. Zebu. udomowili zapewne sami. W okresie pleistocenu występował w Indiach jeden dziki gatunek bydła, Bos nomadicus, i to on prawdopodobnie jest przodkiem indyjskiego bydła domowego. Do pełnego udomowienia tego gatunku doszło zapewne w Czwartym tysiącleciu przed naszą erą (bo raczej trudno uwierzyć w koncepcję opartą na znalezisku zebu w Halaf) i stąd bydło zebu dotarło do południowc- -zachodniej Azji, na podobnej zasadzie, jak potomkowie
B. primigenius i B. longifrons trafili tutaj poprzez Beludżystan.
Wygląda więc na to, że zachodnia Azja była kolebką bydła udomowionego, a właściwie kolebką idei udomowienia bydła, podobnie zresztą, jak była miejscem narodzin innych ważnych i pożytecznych. rzeczy. Żadna inna część świata nie dostarczyła tylu wytworów ludzkiej myśli i ręki, tworzących podstawy naszej cywilizacji.
Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że rodzaje bydła znane obecnie nam Europejczykom nie wyczerpują w żadnym wypadku listy gatunków bydła udomowionych w ciągu długiej historii przez człowieka. Wiele innych gatunków należących do tego samego lub pokrewnych rodzajów zostało udomowionych w różnych częściach świata, a ich domowi krewniacy są w większości przypadków zdolni do dawania płodnych krzyżówek z naszymi rasami.
Zwierzęta z tej grupy rozproszone po całym świecie, należą do rodzajów Bos, Bubalus, Synceruś i podro-
dzaju Bibos, znane są pod nazwami dzikiego bydła, bawołów, bizonów, żubrów itp. Wiele z nich zostało udomowionych, innych nigdy oswoić nie próbowano* lub nie zdołano. Jakie były tego powody, nie jest zupełnie jasne i może się wydawać, że wybór gatunków do udomowienia dokonywał się na drodze przypadku. W pewnym sensie przypadek rzeczywiście odgrywał tu rolę. Na przykład bawoły same się zapraszały, b^ dostać się pod kontrolę człowieka przez stałe najazdy na jego plantacje, natomiast bizony nigdy nie miały natury rabusiów. Ale oprócz „wchodzenia w szkodę” istniały inne drogi, na których dzikie zwierzę wchodziło w kontakty socjalne z człowiekiem, kontakty często zresztą oparte na wzajemnej wrogości. Mając to na uwadze, trudno uznać za prawdziwe, że prosty fakt nieinteresowania się bizonów plantacjami, wykluczył w konsekwencji możliwość udomowienia tego gatunku. Wyjaśnienia należy szukać gdzie indzieji -Otóż, mimo że w erze wielkich odkryć geograficznych mieszkańcy Ameryki Północnej byli w większości rolnikami, mniej lub bardziej zaawansowanymi w technice upraw, nie osiągnęli oni prawdopodobnie jeszcze etapu, w któryni udomowienie tak dużego i w dodatku trudnego do oswojenia zwierzęcia jest możliwe. Takie wyjaśnienie samo w sobie mogłoby być niewystarczające, ale jest ono dodatkowo wsparte faktem wskazującym na to» że mieszkańcy tych ziem, uprawiający swe poletka kukurydzy i polujący z dobrym rezultatem na zwierzynę, czuli się w swym otoczeniu komfortowo i nie odczuwali potrzeby rzucania mu wyzwania; cała ich kultura pozostawała niezmiennie na etapie neolitu.
Bardziej zaskakujący jest fakt niepodjęcia przez Europejczyków, prób udomowienia żubra. Być może, zresztą, taka próba była podjęta, ale wszystkie jej ślady uległy zatarciu. Zwierzę to bowiem wydaje się
Wygodne dla wielu celów, a trudności z jego oswojeniem nie mogły być większe niż trudności z oswojeniem gaura w Indiach, a gatunek ten udomowiono jednak bardzo dawno, mimo że jest to jedno z najdzikszych zwierząt na świecie.
Ą oto przykład jeszcze jednej niekonsekwencji. Bawoły w Indiach zostały udomowione tysiące lat temu, natomiast afrykańskie bawoły — nigdy. Przy tym należy pamiętać,, że mieszkańcy północno-zachodniej, Afryki potrafili chwytać i oswajać słonie -1—. te same słonie, które używane były przez Kartagińczyków jako Zwierzęta bojowe.
Jaki
Niektóre z omawianych w tej książce zwierząt należą do szczególnej kategorii. Są to bowiem zwierzęta, które umożliwiają ludziom życie w specyficznych i na ogół ciężkich warunkach na krańcach cywilizowanego świata, służąc im tam, gdzie ich. „lepsi”, dawno udomowieni krewniacy nie mogliby wytrwać. Do tej grupy należy niewątpliwie renifer będący „koniem i krową” ludów Arktyki, a także wielbłąd — wierzchowiec ludzi pustyń i suchych stepów. Jak, ze swym dobrym samopoczuciem i zdolnością wydajnej pracy na bardzo dużych wysokościach i w warunkach przejmującego zimna,. jest także członkiem tej specyficznej grupy, służącym Mongołom i mieszkańcom Tybetu. Jak jest dla Tybetańczyków wołem roboczym, a dla Mongołów wysokogórską krową, spełnia więc obowiązki właściwego bydła domowego, które nie zniosłoby jednak warunków panujących w tym rejonie świata.
Chociaż wiechcie i packi na muchy zrobione z długich, zakończonych jedwabistym włosem ogonów jaków potarły ze wschodniej lub centralnej Azji do Europy
już w I wieku naszej ery (wspomina o tym poeta Marcjalis), to dopiero ponad tysiąc lat później Europejczycy dowiedzieli się, jak wygląda zwierzę będące „właścicielem” tego ogona. Pierwszy spotkał jaki Marco Polo w czasie jednej ze swych podróży odbytych w drugiej połowie XIII wieku. Natknął się na nie w mieście, które nazywa Singui, a które jeden z jego wydawców zidentyfikował jako Si-ning położone w zachodniej części Szen-si, jedno z centralnych miast leżących na szlaku wiodącym z Lhasy do Pekinu i Szanghaju. Si-ning usytuowany na północny-zachód od Lan-czou i na wschód od jeziora Kuku-Nor oraz od Tsing Hai, leży na wysokości 3000 m, czyli akurat na wysokości dogodnej dla jaków, które czują się jak u siebie nawet na znacznie większych wysokościach. Marco opisuje jaki następująco:
„Można tu spotkać dzikie bydło, które pod względem rozmiarów ciała przypomina słonie. Kolor ich sierści jest mieszaniną bieli i czerni; stanowią one piękny widok. Długa ich sierść opada gładko w dół, z wyjątkiem włosów na barkach, które sterczą na wysokość trzech dłoni. Te włosy, przypominające bardziej wełnę niż sierść są białe i delikatniejsze niż jedwab. Wiele tych zwierząt zostało udomowionych, a przy skrzyżowaniu ze zwykłą krową dają potomstwo szlachetne
i bardziej wytrzymałe na trudy niż jakiekolwiek inne bydło. Wykonują one zazwyczaj dwa razy więcej pracy niż można tego oczekiwać od zwykłych wołów, zawdzięczają to swej wielkiej sile i niespożytej energii.” Pisząc, a właściwie dyktując, swoje wrażenia wiele lat później Marco przesadził nieco z wielkością jaków, ale pod innymi względami jego opis jest dość wierny. A możliwe, że nawet pisząc o ich rozmiarach nie przesadził tak bardzo, jakby się mogło wydawać oglądając dziś jaki w ZOO, czy przy pracy w Tybecie. Nie jest
bowiem wykluczone, że jaki w Singui były znacznie większe od współczesnych nam przedstawicieli tego gatunku. Podobnie przecież miała się sprawa z bawołem indyjskim, który w Indiach, w hodowlach nastawionych na zwiększenie rozmiarów ciała osiąga gigantyczną wielkość, podczas gdy w Chinach, gdzie preferuje się osobniki łatwe do prowadzenia przez człowieka, jest zwierzęciem niezwykle małym. O jego sile może świadczyć choćby to, że bez trudu przenosi ładunek ważący 150 kg po górskich stromych ścieżkach na wysokości 4500 m. Właśnie na takich wysokościach jest używany jako wierzchowiec, zwierzę pociągowe, dojne i juczne. Na podstawie podanego przez Marco Polo opisu jaków jako zwierząt dwubarwnych, można wnioskować, że już w tym czasie były od dawna zwierzętami udomowionymi.
Tereny występowania jaków w stanie dzikim obejmują Tybet i sięgają w głąb Mongolii. Jest więc jasne, że udomowienia jaka musieli dokonać Tybetańczycy lub Mongołowie. A ponieważ packi na muchy zrobione z ogonów jaków sprzedawano w Italii już w czasach cesarza Domicjana, możemy być pewni, że proces udomowienia nastąpił przed naszą erą. Nie mamy co prawda żadnych faktów, które pozwoliłyby nam ustalić na jak długo przed naszą erą, prowadzone były jednak pewne spekulacje na ten temat, które mogą zainteresować czytelnika.
Przyjmijmy, że okolice opisywanego przez Marco Polo miasta Singui były typowym terenem występowania jaka. Jak -już powiedziałem, miasto to leży nieopodal Tsing Hai, a Tsing Hai było jednym z paleolitycznych ośrodków przodujących w obróbce mikroli- tów, należącym do kultury, której typowe stanowisko odkrył w Czoukoutien profesor Pei-Wenczong w 1954 roku. Siady tej kultury świadczą o zaawansowanej
technice myśliwskiej mieszkańców tej górskiej krainy, technice rozwiniętej na długo przed narodzinami jakiejkolwiek formy osadnictwa. Ponieważ obszar ten jest naturalnym terenem występowania jaka, wydaje się oczywiste, że głównie jaki musiały padać ofiarą polowań. W rozwoju społeczeństw ludzkich jeden etap przechodzi płynnie w drugi, można więc przypuszczać, że w miarę przechodzenia paleolitu w neolit, kultury myśliwskiej w osadniczą, dawne zwierzęta łowne miały stać się w przyszłości zwierzętami domowymi.
Ciężkie warunki środowiska, w tym przypadku krańcowe upały i mrozy połączone z suszą i niezmierną wysokością, zarówno wyzywają ludzi do walki, w której rodzi się postęp, jak i powodują jego opóźnienie wynikające z krańcowego wyczerpania ludzi ciągłą walką o przetrwanie. W efekcie ludzie żyjący na wysokościach przekraczających nieraz znacznie 2500 m zapewne dużo później niż ich nizinni pobratymcy osiągnęli poziom, na którym możliwe staje się udomowienie zwierząt, a w każdym razie innych zwierząt niż na przykład psa, który niejako sam się napraszał na przyjęcie w służbę człowieka.
Niemniej sądzę, że śmiało możemy przyjąć, iż historia udomowienia jaka miała swój początek nie później niż przed trzema, czterema tysiącami lat.
Bawoły
Według opinii Aleksandra von Humboldta bawół indyjski, używany do dziś jako zwierzę gospodarskie w niektórych częściach Włoch, dotarł z Azji do Europy dopiero w czasach Wypraw Krzyżowych. .Oczywiście von Humboldt może się mylić. Pierwszą wzmiankę o bawole znajdujemy u Arystotelesa, ale musiał on znać te zwierzęta tylko ze słyszenia, jest
bowiem mało prawdopodobne, by miał szansę gdziekolwiek je widzieć. Mimo że wygląda na to, iż Europa miała niegdyś ten sam lub pokrewny gatunek dzikiego bawoła, wyginął on całkowicie na tysiące lat przed czasami Arystotelesa. Nie należy jednak odrzucać całkowicie możliwości, że udomowione bawoły zostały sprowadzone do Europy na długie wieki przed pierwszą Krucjatą. Co prawda św. Willibald, kiedy w 723 roku ujrzał bawoły w trakcie swej podróży doliną Jordanu, bardzo był zdziwiony ich wyglądem, co wskazywałoby na to, że widział je po raz pierwszy w życiu. Ale Zeuner powiada na to, że „jak wynika z prac Kellera, Willibald znał tylko te rejony Italii i Sycylii, gdzie bawoły występują obecnie, nie mogły więc występować tam za jego czasów.” Nie sądzę, żeby to wyjaśnienie było zadowalające. Znam bawoły z podróży po Indiach i Indonezji, ale mimo że przejechałem wszystkie niemal prowincje Włoch, nigdy nie spotkałem żadnego bawoła, choć wiem, że jest tam ich wiele. A więc to, że Willibald nie widział w Italii bawołów, nie znaczy wcale, że ich tam nie było.
Longobardzki historyk Paweł Diakon mówi w swej Historia Langobardorum (ok. 790 r.) o tym, że bawoły przybyły po raz pierwszy do Italii za czasów króla longobardzkiego Aigulfa i że zostały uznane przez mieszkańców Italii za stworzenia cudowne. Aigulf panował około 600 r. Victor Heyn (1888) przypuszcza, że bawoły owe mogły być podarunkiem Chana awarskiego dla króla Łongobardii. Chanowi zajmującemu w tym czasie ziemie naddunajskie Longobardowie dostarczyli wybitnych budowniczych statków, a więc bawoły mogły być swego rodzaju rewanżem Chana za tę przysługę. Keller obala ten pogląd, ale ja nie widzę powodów, które go do tego upoważniają. Nie wiemy więc, czy bawół dotarł do Europy w VII czy w XII
wieku ani czy przez teren Węgier czy też Palestyny, wiemy natomiast z całą pewnością, że przybył tu z Indii.
Gatunek, o którym mowa, znany także pod nazwą arni, pochodzi od dzikiego bawoła Bubalus buba- lis26, występującego na terenie Indii i Cejlonu. Zwierzęta te trzymają się w pobliżu wody, by móc zawsze, gdy przyjdzie im na to ochota wytarzać się w błotnistych płyciznach. Nawet domowe arni nie potrafią odmówić sobie tej przyjemności. Pod innymi względami bawoły te mają takie same wymagania i służą tym samym celom co zwykłe bydło domowe, a więc jako zwierzęta pociągowe, juczne i mleczne i dla tych właśnie celów zostały udomowione w Indiach w zamierzchłych czasach.
Niektóre gatunki zwierząt trafiły do służby człowieka z powodu stałych zakusów na uprawiane przez niego zboże, a może także z powodu konkurowania z człowiekiem o te same jadalne dzikie rośliny. Prawdopodobnie tak właśnie wpadły w nastawioną przez człowieka pułapkę pierwsze bawoły, gdy niczego nie przeczuwając plądrowały spokojnie ogrody i pola neolitycznych osadników. Pozostaje tylko pytanie, jak wcześnie w naszej historii tego rodzaju przypadki prowadziły do udomowienia.
Wspomniany już Henri Frankfort (1939) jako pierwszy zamieścił ilustrację przedstawiającą pieczęć cylindryczną „pieczęć sługi Sargona” z okresu dynastii Akkadyjskiej. Widoczne są na niej dwa bawoły. Istnieją także inne egzemplarze takich pieczęci, wszystkie oceniane na około 200 rok p.n.e. lub nieznacznie wcześniej. Niektórzy autorzy doszli na tej podstawie do wniosku, że indyjski bawół występował niegdyś
w Mezopotamii w stanie dzikim. Nie ma jednak na to żadnych dowodów i wydaje sią bardziej prawdopodobne, że zwierzę to było sprowadzone z Indii do Mezopotamii już w stanie udomowionym. Najwcześniejszym śladem jego obecności na terenie pomiędzy Tygrysem a Eufratem jest odcisk pieczęci znaleziony poniżej warstw zawierających królewskie grobowce z Ur, a zatem z około 2500 roku p.n.e. Z powyższego wywodu wynika jednoznacznie, że udomowiony bawół został sprowadzony do Mezopotamii w pierwszej połowie trzeciego tysiąclecia przed naszą erą. A jeśli to prawda, to zdumiewający fakt, że dopiero po trzech tysiącach lat bawół zawędrował do Europy, nie jest w rzeczywistości tak dziwny. Po pierwsze kultury Bliskiego i Środkowego Wschodu były o całe tysiące lat w przodzie w stosunku do kultur europejskich, po drugie warunki klimatyczne i brak upraw wodnych
i błotnych czyniły w Europie bawoła zwierzęciem mniej przydatnym niż na wschodzie. Znacznie dziwniejsze jest to, że dopiero w późnych czasach naszej ery bawół dotarł do doliny Nilu, a przecież, jak twierdzi Zeuner, byłby on tam zwierzęciem nadzwyczaj przydatnym. Rozprzestrzenianie się bawoła w kierunku wschodnim było nieporównywalnie szybsze, ale przyczyny tego są zupełnie jasne: wschodnia kultura była znacznie bardziej zaawansowana, a poza tym specjalnością bawołów jest praca na uprawach błotnistych pól ryżowych. A ta właśnie uprawa była ograniczona do niedawna do terenów południowo-wschodniej Azji. Bawół był więc już dobrze zasiedziały na terenach Indonezji i południowych Chin na długo przed rozpoczęciem naszej ery. Niemniej Mezopotamia pozostaje nadal krajem, do którego najwcześniej zawędrował udomowiony bawół. A jeżeli tam dotarł przed 2500 rokiem, to musiał oczywiście znacznie wcześniej znaleźć
się pod kontrolą człowieka na swych rodzimych terenach. Najwcześniejszy, pochodzący z tego obszaru dowód jest także odciskiem pieczęci ocenianym na ok. 2500 rok p.n.e., a znalezionym w Mohendżo-daro w kulturze doliny Indusu. Zeuner ilustruje tym przykładem tezę, że udomowienie bawoła nastąpiło właśnie w tym okresie, jednakże w dalszym tekście mówi, że dowód ten nie jest zbyt pewny, bowiem bawół z pieczęci mógł być zwierzęciem dzikim. Ja jednak przywiązuję większą wagę do tego dowodu i twierdzę, że proces udomowienia bawoła musiał być zakończony w Indiach we wczesnych latach trzeciego tysiąclecia. A ponieważ mieszkańcy doliny Indusu odznaczali się w tym czasie najwyższą w Indiach cywilizacją, a przy tym mieli kontakty handlowe z miastami Mezopotamii, sądzę, że to właśnie rolnicy tej kultury udomowili Bubalus bubalis.
Bos (Bibos) banteng jest gatunkiem dzikiego bydła rdzennego na terenach Jawy, Borneo i Burmy. Samce tego gatunku słyną ze swej dzikości a wędrowcy, którzy przemierzyli indonezyjski busz opowiadają mrożące krew w żyłach historie o ich natychmiastowym, błyskawicznym sposobie atakowania. H. M. Tomlinson w jednej ze swych nowel, które stoją na pograniczu dokumentalnej prawdy i fikcji, opisuje stan dramatycznego napięcia, w jaki wprawia podróżnika sam fakt przemierzania obszarów zamieszkałych przez bantenga. Bardzo podobną reputację ma Bos (Bibos) gaurus, gaur — bliski krewny bantenga zamieszkujący Indie.
C. R. Stonor uważa za trudne do pojęcia, że tak dzikie zwierzę jak gaur dało się okiełznać już w pierwszych stadiach udomowienia na tyle, iż ludzie uznali, że
warto inwestować energię w dalsze jego udomowianie, by móc wyręczać się nim w pracy w polu.
W Indiach udomowiony gaur nazywany jest mithan lub gayal. Trudno się rozeznać, w jakim kontekście używana jest każda z tych nazw. Trudno też dokładnie powiedzieć kiedy i gdzie zwierzę to zostało udomowione. Gayal jest przede wszystkim zwierzęciem domowym Nagasów z Asamu. Spełnia on tam ponadto ważną funkcję, podobnie jak u innych ludów Asamu
i całych Indii, jako zwierzę ofiarne. Możliwe, że został on udomowiony właśnie w Asamie. Dla nas szczególnie ciekawy jest sposób, w jaki Nagasowie aranżują pokrycie domowych krów gayal dzikimi gaurami. Dzikie bydło przynęcają oni rozkładanymi w lesie lizawkami soli. Gdy tylko gaury pojawią się przy lizawkach, Nagasowie zapędzają tam swoje krowy i zostawiają je w towarzystwie dzikich pobratymców. „Praktyka ta daje pewne wyobrażenie o tym, jak mogła wyglądać w prehistorycznej Europie hodowla niektórych odmian
B. primigenius, a w każdym razie jest ona ilustracją prymitywnej hodowli bydła, w której prowadzone są już jakieś zabiegi zapobiegające degeneracji hodowanego gatunku.” (Zeuner, 1963).
O udomowieniu bantenga nie wiadomo zupełnie nic. Mogło być ono dokonane przez Jawajczyków, ale na pytanie: kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach, mogą odpowiedzieć jedynie archeologowie, jeśli uda im się dokonać większych postępów w poszukiwaniach na terenach Indonezji.
8. Człowiek i użytecz ne owady
Jedwabniki
Większość krążących w Zachodnim Swiecie opowieści
0 pojawieniu się w tej części świata jedwabnika oparta jest na legendach. Nie chcę przez to powiedzieć, że są one zupełnie nieprawdziwe, ale na pewno wiele zawartych w nich stwierdzeń jest błędnych. Jedwab był w zachodniej Azji, wschodniej Europie, a także w całym świecie romańskim znacznie starszym artykułem niż to się zwykle przypuszcza. Co więcej, pierwszy jedwab do Europy nie przybył z Chin, lecz został wyprodukowany na miejscu. Przypisywanie wynalezienia jedwabiu Chińczykom wzięło się stąd, że chiński jedwab
1 jedwabnik morwowy (Bombyx mori), udomowiony zresztą do tego stopnia, że całkowicie zależny od człowieka, bardzo szybko wyparły z europejskich rynków wszystkie inne i wkrótce zapomniano, że niegdyś nie były jedynym materiałem, ani jedynym gatunkiem motyla tego rodzaju.
W niniejszej książce trzymam się zasady rozpoczynania od czasów nowszych i cofania się potem aż do początków historii każdego zwierzęcia. I tym razem zacznę więc od historii jedwabiu w Europie, choć jest ona stosunkowo nowa. A właściwie jest historią złożoną z dwóch części.
Najwcześniejszym źródłem jedwabnego surowca w Europie była wyspa Kos. Niewiele wiemy niestety
o początkach „przemysłu" jedwabniczego na tym terenie, ale ponieważ pierwsze wzmianki pochodzą od Arystotelesa (384—322 rok p.n.e.), jego początki muszą sięgać gdzieś IV wieku p.n.e. Produktem tego przemysłu był siateczkowaty, półprzezroczysty i bardzo cienki wyrób zwany coa vestís. Był on tkany z oprzę- du wytwarzanego przez owada znanego nauce pod nazwą Pachypasa otus. Za czasów Pliniusza Starszego ten rzadki, luksusowy materiał znany był już jako seres (tj. jedwab) i jego wynalezienie przypisywane było mieszkance Kos imieniem Pamfile, córce Plateasa, który „przeszedł do historii jako autor planu zredukowania odzieży niewieściej do nagości”27. To właśnie Pamfile miała odkryć metodę ściągania oprzędu z zamieniającej się w poczwarkę gąsienicy.
Użyty w tekście Pliniusza wyraz seres (który zastąpił coa vestís) pochodzący od greckiego słowa serikos jest według Oxford English Dictionary prawdopodobnie słowem pochodzenia chińskiego. Sądzę, że należy na tej podstawie przyjąć, iż nazwa wyrobu, która wraz z nim samym dotarła do Rzymu z Dalekiego Wschodu przez Persję lub Środkowy Wschód, była też używana na określenie jedwabiu z Kos i że być może właśnie ta transformacja doprowadzić miała w przyszłości do wielu pomyłek.
Wiadomości Pliniusza na temat jedwabiu z Kos są bardzo niedokładne, zapewne otrzymane z „drugiej ręki” i opacznie przekazane. Pisze on, że żyjący na wyspie Kos niewielki motylek robi sobie specjalny żakiet chroniący go przed chłodami zimy. Wyrób ża
kietu wygląda następująco: najpierw motyl przy pomocy odnóży trze ze Sob$ powierzchnie dwóch liści, trze je tak długo, aż liście zmienią się w puszystą przędzę, a następnie owija się tą przędzą. Miesza kańcy Kos wykorzystują te właśnie motyle, zamykają je w specjalnych naczyniach, które ustawiają w ciepłym miejscu i utrzymują w nich odpowiednio wysoką wilgotność. W ten sposób rozbierają motyle z ich puszystych żakiecików, a następnie Wyciągają uzyskaną tą metodą przędzę w długie cienkie nitki. Brzmi to; jak źle odtworzony opis uzyskiwania jedwabnego surowca, polegający na wrzucaniu kokonów jedwabnika do ciepłej wody, a następnie zwijaniu rozluźnionego przez wilgoć jedwabiu. Jest oczywiście zupełnie prawdopodobne, że mieszkańcy Kos wynaleźli zupełnie niezależnie od Chińczyków i innych ludów zamieszkujących tereny, na których występowały „j edwabiodajne’ ’ owady, tę prostą technikę uzyskiwania jedwabiu.
Reasumując tę całą .historię, wydaje się znacznie bardziej prawdopodobne, że Grecy w IV wieku p.n.e. lub wcześniej odkryli swego jedwabnika Pachypasa otus i udomowili go do tego stopnia, że larwy przeżywały proces zbierania jedwabnego oprzędu (świadczą
o tym te „naczynia ustawione w ciepłym miejscu”) niż, że nauczyli się tej sztuki od mieszkańców Wschodu.
Jakkolwiek możliwe jest także, że mieszkańcy Kos przejęli technikę hodowania jedwąbnika od swych wschodnich sąsiadów, którzy przejęli ją z kolei wraz z prawdziwymi jedwabnikami z Indii lub Chin, gdzie hodowano je już od bardzo dawna. Niemniej jedwab z Kos nie był jedwabiem chińskim, była to podobna do gazy materia, z której szył swe szaty Heliogabal, pierwszy władca ubierający się w jedwab ku zgorszeniu ówczesnych moralistów, równie nietolerancyjnych
dla wszelkiej ekstrawagancji jak nasi współcześni moraliści. Było to w 222 roku n.e., a więc przemysł jed- wabniczy na Kos przetrwał niewątpliwie kilka wieków. Ale prawdopodobnie nigdy nie produkowano tam jedwabiu w dużych ilościach* a przy tym jedwab ten, podobnie jak pierwszy jedwab chiński w Europie, musiał być szalenie drogi. Jeszcze w III wieku naszej ery kosztował tyle gramów złota, ile sam ważył. Prawdziwą przyczyną, dla której każdy niemal władca ustanawiał prawa wzbraniające używania jedwabiu, były bynajmniej nie względy moralne, lecz ekonomiczne. import jedwabiu walnie przyczyniał się do przepływu złota z zachodu na wschód i zawsze naruszał równowagę płatniczą w kraju.
Chińskim i indyjskim kupcom bardzo zależało na tym, by pozostać monopolistami w branży jedwabni- czej (Kos nigdy nie było' poważnie brane pod uwagę jako konkurencja) i nadal uzyskiwać nadzwyczaj wysokie ceny, toteż pilnie strzegli swych tajemnic, i eksportowali jedynie gotową tkaninę, a nie surową przędzę, a tym bardziej same owady. Ale polityka dworu cesarskiego polegającego na wydawaniu chińskich księżniczek za mąż za członków wpływowych i utytułowanych zagranicznych rodów, zarówno cywilizowanych jak i barbarzyńskich, nie pozwoliła długo utrzymać tej tajemnicy. Damy- te, jak zaraz się przekonamy, zajmowały się w Chinach hodowlą jedwabników i nie można było ich powstrzymać przed zabieraniem ze sobą do nowego kraju jajeczek tego owada. Wkrótce też rzymscy nabywcy jedwabnych wyrobów „obeszli” stosowaną konsekwentnie przez Chińczyków zasadę nie sprzedawania surowej przędzy. Pruli bowiem zakupioną tkaninę, a z uzyskanego w ten sposób surowca tkali materiały o wzorach bardziej odpowiadających europejskim gustom. W końcu jedwabnik z Chin
rozwleczony został po sąsiednich krajach, a potem po całym niemal świecie przez zamężne księżniczki* Doprowadziło to do załamania się tradycyjnego monopolu, a w konsekwencji do tego, że w VI wieku w Italii i Galii nie tylko bogacze mogli sobie pozwolić na jedwabne szaty.
Mimo że jak wykazaliśmy, fałszywe są opowieści,' jakoby Europa nie znała jedwabnika i jedwabiu aż do momentu przeszmuglowania go z Chin do Bizan* cjum za czasów Justyniana (527—565), to nie są one całkowicie bezpodstawne. Po pierwsze o istnieniu jedwabników z rodzaju Bombyx wiedziało w Europie już w IV wieku kilku mędrców; wygląd owada i proces uzyskiwania jedwabiu opisywał Arystoteles, później w 166 roku p.n.e. ambasador wysłany przez Marka Aureliusza na dwór chiński widział gąsienice jedwabnika „przy pracy”. A więc przez całe wieki byli w Europie ludzie, którzy marzyli o przeniesieniu jedwabnika do swoich krajów. Po drugie, przędza jedwabnika morwowego była znacznie mocniejsza i grubsza od nid Paćhypasa otus, a utkany z niej jedwab mniej przewiewny; a tymczasem, mimo że jedwabnik zdążył już zadomowić się w wielu miejscach daleko poza granicami Cesarstwa Chińskiego, to nie dotarł on do żadnej części świata helleńskiego aż do VI wieku. W roku 536 podróżujący zakonnik, Syryjczyk lub Pers, przeniósł ukryte w wydrążonej lasce jaja Bombyx mori do Bizancjum dla cesarzowej Teodory. Teodora, niegdyś słynna kurtyzana, musiała być niezwykle mądrą i sprytną kobietą, gdyż pod jej zapewne opieką wylęgły się pierwsze gąsienice. Cesarz Justynian, gdy tylko dowiedział się o tym, natychmiast zwietrzył świetny interes i upaństwowił kiełkujący przemysł jedwabniczy, zabezpieczając tym samym nową zdobycz przed przedostaniem się na zachód, co obniżyłoby po
pyt na bizantyjskie wyroby. Oczywiście bizantyjski monopol nie mógł utrzymał się długo, ale przetrwał dobrych kilka wieków. ,
Bombyx mort i inne gatunki tego rodzaju, których gąsienice wytwarzają jedwabny oprzęd, są bardzo wybiórcze pod względem pokarmu, żywią się tylko liśćmi morwy (rodzaj Morris), A szczególnie lubią jeden jej gatunek Morus alba, w każdym razie ten właśnie gatunek morwy używany jest jako pokarm we wszystkich prowadzonych na skalę przemysłową hodowlach jedwabników. Jednak gąsienice przeżywają także nieźle na liściach Morus niger.-Ta właśnie cecha umożliwiła rozpoczęcie ich hodowli na zachodzie, gdy już wreszcie dotarły tam jaja tych owadów. Morwa biała nie znana była tutaj w tym czasie i prawdopodobnie pojawiła się w Europie dopiero w późnym średniowieczu. Natomiast morwa czarna została już w V wieku sprowadzona z Persji do Anatolii i Grecji ze względu na swe ciemnoczerwone owoce. Cenione były one dla walorów smakowych oraz jako substrat do wyrobu wina, a także ze względu na zawarty w nich szkarłatny sok, który używany był jako kosmetyk (róż) i który posiadał ponadto własności wprowadzania słoni bojowych w waleczny nastrój. W każdym razie, w momencie pojawienia się w Europie jedwabników, czarna morwa występowała tu już dość pospolicie.
Chiny i Indie stanowiły centrum jedwabnictwa, i legendy mówiące o przeszmuglowaniu do Bizancjum jajeczek ' Bombyx zawsze podają Chiny jako ojczyznę jedwabiu. Mnie się jednak wydaje mało prawdopodobne, by przeniesione nielegalnie jaja pochodziły bezpośrednio z Chin, bowiem czas potrzebny na przebycie dystansu Chiny — Bizancjum w VI wieku był tak długi, że w trakcie podróży zdążyłyby się wylęgnąć gąsienice i zdechnąć z głodu przed dotarciem do drzew
morwowych. W tym czasie kraje położone znacznie bliżej Bizancjum, na przykład Turcja i Persja, miały już u siebie rozwinięty „przemysł” jedwabniczy. Oba te kraje prowadziły własne hodowle jedwabników pochodzących z kilku kolejnych introdukcji tego gatunki* z Chin. Przypadek Indii był odmienny, bowiem Hindusi, podobnie jak później mieszkańcy Kos, niezależnie udomowili jedwabnika, choć sama idea podjęcia prób udomowienia tego owada mogła przyjść do nich z Chin: Indie mają cztery własne rodzaje i osiem gatunków motyli produkujących jedwabny oprzęd. Jest to rodzaj Bombyx z pięcioma gatunkami żyjącymi na morwife, ponadto Anthera mylitta żyjący na dębie, oraz gatunki z rodzajów Attacus i Philosomia. Gatunki z rodzaju Anthera występują także w Japonii i w Chinach. Oprzęd Anthera składa się z dość grubych włókien jedwabnych, które używane są do wyrobu tak zwanego jedwabiu tussowego. Bardzo możliwe, że Anthera mylitta została w Indiach udomowiona na długo przed udomowieniem tam gatunków z rodzaju Bombyx. Słowo tusser używane jako nazwa zarówno motyla, jak i rodzaju materii pochodzi z zaczerpniętego z hindu słowa tasar, a to z kolei wywodzi się od pochodzącego z sanskrytu wyrazu tasara, co oznacza czółenko. A więc owad ten nazywał się motylem czółenkowym, co wskazywałoby na to, że był on pierwszym jedwab* nikiem znanym na tych terenach. Trzeba jednak pamiętać, że takie określenia często są przenoszone z jednego obiektu na inny i przestają być specyficzne, Zeuner twierdzi, że z sanskryckich źródeł wynika, iż dolina Brahmaputry była miejscem, a 1000 rok p.n.e. czasem pojawienia się pierwszych udomowionych indyjskich jedwabników, które później zjawiły się także w dolinie Gangesu. A ponieważ na tych terenach przędzenie i tkanie bawełny było znane znacznie
wcześniej, wystarczyło adoptować urządzenia i technikę przędzenia i tkania bawełny dla potrzeb nowego przemysłu jedwabniczego.
Ta stosunkowo wczesna data, 1000 rok p.n.e., nie jest bynajmniej datą, w której dokonano w Indiach samodzielnego odkrycia ; jedwabnika. Pomysł i umiejętność hodowli owadów musiał tu przyjść z Chin przez Bur- mę. Niewątpliwie bowiem w Chinach hodowlę jedwabnika rozpoczęto znacznie wcześniej, w czasach tak zamierzchłych, że nie mamy możliwości dowiedzenia się czegokolwiek o jej początkach.
Pierwsze kroki w tej dziedzinie znamy jedynie z legendy. Jak z niej wynika, w czasach odpowiadających — wg naszej rachuby czasu — okresowi około 3000 roku p.n.e. bohater-władca Fu-czi, którego historyczna autentyczność jest poddawana w wątpliwość, wpadł na pomysł użycia jedwabnego oprzędu Bombyx jako surowca do przędzenia i tkania materii. Z legendy wynika, że jedwab był pierwszym surowcem tkackim w historii Chin. Ale wg Zeunera trzeba uznać za pewnik, że na długo przed tym przodkowie Chińczyków tkali wełnę i włókna roślinne, a*ja bym tu dodał, że być może znali już nawet bawełnę. Dalej legenda przypisuje innemu władcy Huang-ti zapoczątkowanie rozwoju rzemiosła. jedwabniczego, bowiem zobowiązał on swą małżonkę Cesarzową Hsi-ling-szi do nauczenia ludu sztuki hodowania jedwabników. Mamy wreszcie, już z bardziej wiarygodnych źródeł, wiadomość dotyczącą roli cesarza Yu (około 2220 rok p.n.e.), za panowania którego zasadzono tysiące drzew morwowych i rozdano jaja jedwabników, poddanym.
Podane powyżej daty nie są zbyt ścisłe, ale wiadomo na pewno, że przed 1200 rokiem p.n.e. istniał w Chinach kult cesarzowej Hsi-ling-szi, który był już w tym czasie kultem obrosłym starą tradycją. Jednym z jego
elementów był udział małżonki aktualnie panującego cesarza w ceremonialnym dorocznym otwarciu sezonu jedwabniczego, połączonym z rytuałami religijnymi} Hodowanie jedwabnika przez tyle tysiącleci doprowadziło do tak wielkich zmian osiągniętych przez selekcji i specyfikę warunków hodowlanych, -mających na celu podniesienie jakości jedwabiu, że dorosły owad nie potrafi nawet sam się wydostać z ogromnego koś! konu i wymaga przy tym pomocy człowieka, a ponadto absolutnie nie potrafi żyć w warunkach naturalnych*
Doszliśmy więc do następujących konkluzji:
Pierwszy jedwabnik z rodzaju Bombyx, prawdopodobnie Bombyx mori, został udomowiony w trzecim tysiącleciu w Chinach, pozostał tam przez kilka tysiącleci, a następnie został przeniesiony do tych części cywilizowanego świata, w których klimat pozwalał na sadzenie drzew morwowych i hodowlę tego owada. Chińczycy pierwsi wpadli na pomysł prowadzenia hodowli zamkniętej i podawania pokarmu gąsienicom.
W międzyczasie, w drugim tysiącleciu przed naszą erą a raczej w drugiej jej połowie — Ariowie po-* sługujący się sanskrytem mieszkańcy doliny Brahma- puthry — udomowili jedwabnika należącego do innego rodzaju, a mianowicie Anthera mylitta, a nieco później w innych częściach Indii udomowiono inne gatunki z rodzaju Bombyx. Wreszcie w V lub IV wieku p.n.e. Grecy z Kos udomowili jeszcze inny gatunek produkującego jedwab owada, Pachypasa otus, wytwarzającego bardzo cienką i delikatną nić, z której była zapewne zrobiona pierwsza tkanina jedwabna widziana w Europie, a z całą pewnością pierwsza, która tu została wyprodukowana.
Jedwabniki z rodzin Bombycidae, Satumidae i La- siocampidae były jedynymi łuskoskrzydłymi kiedykolwiek udomowionymi przez człowieka, który z wyjąt
kiem włączenia do swej diety pędraków, niemal zupełnie zaniedbał wykorzystanie owadów. Żaden inny owad nie .jest gospodarczo tak ważny jak jedwabniki, nawet obecnie w erze sztucżnych włókien. Ale jeszcze jeden przedstawiciel owadziego świata tylko nieznacz- nię mu ustępuje, jest mm Apis mellifera, pszczoła miodna, należąca do błonkoskrzydłych, udomowiona znacznie dawniej niż jedwabnik. Właściwie nie ma się co dziwić,1 że pszczoła i człowiek łatwo nawiązali kontakt; miliony lat przed pojawieniem się Homo sapiśns pszczoły 'wymyśliły” kooperację, podział pracy, gromadzenie wspólnych, dóbr i specjalizację, a każdy z tych procesów doprowadziły znacznie dalej niż to zrobił człowiek w swoim społeczeństwie. Zeuner ma podobny pogląd na. sprawę. Twierdzi on, że o ile w społeczności pszczół procesy organizacyjne są już od dawna zakończone, 0 tyle w społeczeństwie ludzkim, które musi przebyć* tę samą drogę, by uzyskać odpot wiedni stopień stabilizacji, są one dopiero ńa etapie wstępnym. Ale tego typu porównanie jest nieprawidłowe, pomija ono fakt, że u pszczół wszystkie te przemiany-odbywają się na gruncie zjawisk biologicznych i wymagają modyfikacji ich własnego organizmu, natomiast człowiekowi przychodzi tu z pomocą technika, która zwiększa jego własne siły, a w konsekwencji powinna pozwolić człowiekowi uzyskać wysoką stabilizację przy zachowaniu dużej plastyczności.
Pszczoły
Przez cały prehistoryczny i historyczny okres roz-1 woju rodzaju ludzkiego aż do czasów sprzed zaledwie 500 lat, miód był jedynym źródłem cukru dostępnyni dla człowieka. Wosk pszczeli był zawsze ważnym surowcem używanym w różnych dziedzinach życia; Tylko
bardzo nieliczne ludy znały inne źródła cukru przed ©kresem masowego rozprzestrzeniania się po świecie trzciny i buraka cukrowego. Byli to mieszkańcy Indii; na obszarach, których rodzima flora zawierała m. .in. trzcinę cukrową, byli to członkowie nielicznych ludów wykorzystujących cukier zawarty w sokach palmy oraz północnoamerykańscy Indianie, którzy odkryli słodki syrop klonowy. Dla reszty świata cukier dośtępny był tylko pod postacią miodu pszczelego.
Wszystkie współczesne cywilizacje odziedziczyły sztukę hodowania pszczół po swoich przodkach. Poq prawiliśmy potem nieco stare metody, ale nie byliśmy w stanie wprowadzić żadnych poważniejszych zmian, bowiem hodowla pszczół została już dawno doprowaś dzona do perfekcji, to znaczy była prowadzona w całkowitej zgodzie z prawami rządzącymi pszczelą społecznością, a prawa te są nawet bardziej niezmienne niż „niezmienne prawa Medów i Bersów”. Wiemy; co prawda dziś znacznie więcej o pszczołach i ich organizacji socjalnej niż wiedziano w czasach naszych ojców. Znamy choćby opisany przez Roescha i van Fritcha sposób przekazywania sobie przez pszczoły bardzo precyzyjnych informacji za pomocą języka „tanecznego”, ale nie potrafimy dotychczas zrobić z tych informacji takiego użytku, który by wprowadził zasadnicze zmiany w prastare metody pszczelarskie.
Metody te cały świat zachodni odziedziczył po Rzymianach, którzy wiedzieli już, że pszczoły wiodą bardzo złożone życie społeczne, które należy w pełni respektować, jeśli się chce mieć pożytek z tych owadów. Umieli też wybierać odpowiednie miejsca na zakładanie pasiek, opracowali najbardziej dogodny kształt uli, wiedzieli także jakie rośliny należy siać w sąsiedztwie pasieki, by zapewnić pszczołom najlepsze surowce do ich przetwórstwa, potrafili utrzymać
i wykarmić pszczoły w okresie zimy, znali także metodę dostarczania nowej królowej słabym, podupadającym rojom 28.
Ale Rzymianie również nie odkryli tego wszystkiego sami, odziedziczyli oni większość tych wiadomości od znacznie starszych kultur, Etruskowie byli ich nauczycielami w tej dziedzinie, jak i w wielu innych, na pewno też mistrzami ich byli Grecy i Kartagińczycy. Trzeba tu jednak oddać Rzymianom sprawiedliwość, że wiedzieli o pszczołach znacznie więcej niż Arystoteles w 343 roku p.n,e., pisząc Historią naturalną zwierząt 29 '
Mocno zaawansowane pod względem technicznym pszczelarstwo w Grecji musiało być jednak sztuką całkiem nową, bowiem Homer w VIII wieku p.n.e. nie wiedział nic o udomowionych pszczołach, znał jedynie metody zbierania miodu dzikich pszczół. A więc gdzieś w VII wieku p.n.e. Grecy nauczyli się od kogoś sztuki hodowania pszczół. Ale od kogo? Prawdopodobnie od mieszkańców Krety, bo czyż Zeus nie był karmiony- tam przez córki króla Mellissosa mlekiem i miodem? A czy miód ten nie pochodził z uli będących własnością księżnej Mellissy? Imiona Mellissos i Mellissa pochodzą od greckiego słowa miód.
Ale i w tym przypadku nie należy sądzić, że Kre- teńczycy sami wpadli na pomysł udomowienia pszczół. Mogli oni natomiast z chwilą dotarcia na Kretę tego pomysłu zacząć przenosić do uli roje pszczół dzikich. Ale prawdopodobnie sztukę hodowania pszczół przejęli z Egiptu, lub też mogli się jej nauczyć od Filistynów
i Kananejeżyków, którzy dzięki swym umiejętnościom przemienili Palestynę w kraj „miodem i mlekiem płynący”, co zostało niegdyś obiecane Hebrajczykom przez ich boga. A z Tyru .i Sydonu Kartagińczycy przenieśli umiejętność hodowli do północnej Afryki, gdzie została ona udoskonalona tak dalece, że pszczeli wosk pochodzący z tych terenów — cera punica — był na rynkach światowych najbardziej ceniony.
Prehebrajscy mieszkańcy Palestyny mieli udomowioną pszczołę na długo przed najstarszymi kulturami sięgającymi na północ od Mezopotamii, a jednak do Mezopotamii, Babilonii i Asyrii (wcześniejsze kultury mezopotamskie nie znały miodu w ogóle) sztuka hodowania pszczół dotarła z innego niż Palestyna źródła. Tekst pisany pismem klinowym, pochodzący z 1100 roku p.n.e. brzmi następująco:
„Ja Szamasz-resz-ussur, Gubernator Suchi i Ma’er przyniosłem z gór od ludów Chabcha na tereny Suchi pszczoły zbierające miód, które nie były znane tu za czasów moich przodków. Umieściłem je w ogrodach miasta Gabbarini, tak, by mogły one zbierać swój miód i wosk. Ktokolwiek nie wierzy, niech zapyta starszych mego kraju. — Czyż to prawda, że Szamasz-resz-ussur, Gubernator Suchi, wprowadził pszczoły miodne na tereny Suchi?”
W większości przypadków, które omawiałem w tej książce, a także w poprzedniej mej książce Rośliny w służbie człowieka, palma pierwszeństwa przypadała starożytnym cywilizacjom Mezopotamii, nie Egiptu, ale w przypadku pszczół pierwszeństwo bez wątpienia przypada Egiptowi. Egipscy pszczelarze odkryli przed 2600 rokiem p.n.e. jak otrzymywać miód i jak pielęgnować rój. Jest całkiem prawdopodobne, że człowiek już w czasach neolitu zmienił się ze zwykłego rabusia miodu w hodowcę pszczół. Musiał on jednak każdora
zowo zabijać i wypędzać pszczoły z ula, by móc wyciągnąć z niego miód, a potem szukać nowych dzikich rojów, dla wypełnienia opustoszałych uli. Egipcjanie wpadli na pomysł użycia dymu, który stosowany jest i w obecnych czasach, dla oszołomienia pszczół przed przystąpieniem do wyciągania plastrów miodu. Byli oni też zapewne pierwszymi hodowcami, którzy pozostawiali pszczołom pewną ilość miodu i w ten sposób utrzymywali kolonie przez długi czas, ponadto oni pierwsi zaczęli budować wysokie ule-piramidy, by zapewnić pszczołom dostatecznie dużo miejsca w czasie rójki.
Mówiąc krótko, około 3000 roku p.n.e. egipscy pszczelarze docenili ekonomiczną wartość stanu permanentnej zapobiegliwości pszczół, co Izraelita Józef jako zarządca finansów Faraona przełożył na kategorie ludzkie — stanu, który zarówno pszczoły, jak też niektórych ludzi zmusza do poświęcenia całego życia na gromadzenie nadmiaru bogactwa.
Najprymitywniejszymi ulami były wydrążone pnie drzew, zawieszane poziomo lub ustawiane pionowo. Ale Egipcjanie mieli niewiele drzew i dlatego wkrótce zaczęli stosować ulepione z gliny cylindry, otwarte z jednej strony. Kształt ten został zapewne przeniesiony z formy wydrążonych pni stanowiących naturalne schronienie dzikich roi.
Nie sposób stwierdzić obecnie, czy pszczoły w neolicie zostały pierwotnie udomowione właśnie w Egipcie, bowiem trzeba tu sięgać w znacznie wcześniejsze cza-, sy niż trzecie tysiąclecie. Z całkowitą pewnością stwierdzić tu można tylko, że nastąpiło to w neolicie i zapewne w kilku miejscach niezależnie. To ostatnie stwierdzenie wynika choćby z faktu, że kiedy Kortez dotarł do Meksyku na początku XVI wieku, stwierdził on, że miód stanowił ważny składnik diety Azteków,
a nie istnieją przecież żadne dowody wskazujące na to, że Aztekowie, czy ich nawet bardziej światli przodkowie mieli możność poznania sztuki hodowli pszczół od ludów Starego Świata so.
W ten sposób doszliśmy do czasów bardzo odległych od 3000 roku p.n.e. Wróćmy więc do tej daty i przypatrzmy się dalszym losom pszczół i miodu.
Nikt nie wie, kiedy człowiek zaczął rabować barcie dzikich pszczół. Owady z rodzaju Apis nie są jedynymi pszczołami produkującymi miód, czynią to także przedstawiciele rodzajów Melipoma i Trigona. Zasięg wszystkich gatunków tych rodzajów jest bardzo szeroki, czego zresztą można oczekiwać po przedstawicielach rzędu, który licząc sobie co najmniej 30 milionów lat jest znacznie starszy niż obecny kształt świata. Szukając początków zwyczaju okradania pszczelich barci, nie wystarczy cofnąć się do paleolitu, bo przecież, jak wiadomo, nawet niedźwiedzie potrafią to robić i jestem przekonany, że proceder ten zaczął uprawiać wcześniejszy przedstawiciel rodzaju Homo, a więc Homo neandertalis, a być może nawet Pithecanthropus peki- nensis. Oczywiście od podkradania miodu dzikim pszczołom, do hodowli udomowionych pszczół prowadziła bardzo długa droga, ale czynność ta mogła zasugerować podjęcie prób udomowienia.
Człowiek paleolityczny był wielkim artystą, o czym wymownie świadczą dzieła znalezione w Lascaux i gdzie indziej. Ale nie pozostawił on żadnych obrazów, na których podstawie moglibyśmy zorientować się, jak sobie radził ze zdobywaniem miodu. Pierwszy ślad tego typu, malowidło na skale, które zaraz omówię, pochodzi prawdopodobnie z wczesnego neolitu,
80 Niektórzy hiszpańscy autorzy twierdzą, że jednym z dań wykwintnej kuchni azteckiej było mousse au chocolat, przyrządzane z czekolady i miodu.
a być może jeszcze z mezolitu. Można jednak sobie wyobrazić, że ponieważ opróżnianie barci zawsze było bolesne, często niebezpieczne, a czasem wręcz zagrażające życiu, człowiek, gdy tylko nauczył się kontrolować ogień, zaczął posługiwać się przy tej czynności dymem. Być może czynił tak jeszcze przed pojawieniem się gatunku Homo sapiens. Przypadkowe pożary lasu obserwowane przez prehistorycznych myśliwych pozwoliły im spostrzec, jak dzikie pszczoły zachowują się w obliczu ognia i dymu. A człowiek sprzed 30 000 lat był w stanie, podobnie jak i my teraz, wyciągnąć z tego faktu odpowiednie wnioski. Istnieje także inna możliwość: podglądanie niedźwiedzi wykradających miód mogło podsunąć pierwotnym ludziom pomysł zakładania do tej czynności skór niedźwiedzich lub jakichś innych osłon.
Malowidło, o którym przed chwilą wspomniałem, pochodzące z neolitu lub z mezolitu znajduje się w Cueva de la Araña we wschodniej Hiszpanii. Przedstawia ono następującą scenę: na tle skalnego klifu widoczna jest sylwetka człowieka (raczej kobiety, sądząc po szerokich biodrach) z jedną ręką zagłębioną w skalnej szczelinie, dookoła latają pszczoły, które wydają się atakować intruza. Co prawda przedstawione owady są
o wiele za duże jak na pszczoły, ale trudno oczekiwać całkowitego realizmu w malowidłach naskalnych okresu mezolitu. Kobieta (czy mężczyzna) stoi na linowej drabince zawieszonej na trudnym do zidentyfikowania zaczepie, przedstawionym w formie dwóch horyzontalnych linii biegnących nad otworem w skale. Ktoś drugi stoi na linowej drabince znacznie niżej. Postać przy ulu ma na prawym ramieniu zawieszony worek.
Nie można mieć wątpliwości, że ten bardzo żywy obrazek przedstawia ludzi wykradających miód z barci.
Natomiast dużo kontrowersji budzi przedstawiony na rysunku przedmiot, który ja nazwałem linową drabinką i który według innie jest bez wątpienia linową drabinką. Te trzy pionowe kreski były interpretowane na najróżniejszy sposób, nawet, co już całkiem nie ma sensu, jako sylwetki drzew. Zeuner (1963) ma wątpliwi wości uważając, że jeśliby to miały być liny, to dlaczego aż trzy, kiedy w zupełności wystarczyłaby jedna, Każdy, kto kiedykolwiek próbował tego typu wspinaczki, odpowie do razu, że jedna lina tu nie wystarczy, bo przecież rabuś miodu musi mieć jedną rękę wolną, by wyciągnąć plaster, ą jednocześnie musi jakoś radzić sobie z workiem. Nie rozumiem zupełnie, dlaczego nikt nie zwraca uwagi na liczne linie -biegnące poziom% dobrze widoczne na rysunku przynajmniej w jednym miejscu, linie które łączą ze sobą trzy,pionowe liny główne, a ponadto na rolę. człowieka stojącego na dole drabiny.
Uważam, że przedstawiona na obrazku akcja powinna być interpretowana następująco: Człowiek przy otworze barci klęczy na jednym poprzecznym „szczeblu”, drabinki, lewy łokieć ma zagięty wokół innego szczebla dla utrzymania równowagi, a lewą ręką wyciąga miód. Pozycja taka byłaby niemożliwa do utrzymania, gdyby nie obecność na dole drabinki drugiej osoby, która swym ciężarem utrzymuje górną część drabinki w stałym położeniu. Jako jeszcze jeden dowód na to, że dyskutowany przedmiot jest drabinką linową, może posłużyć pozycja dolnej postaci. Każdy kto kiedykolwiek wspinał się po linowej drabince, uzna tę pozycję za charakterystyczną; ciężar ciała utrzymywany na rękach w celu zachowania stałego położenia górnej części drabiny, powoduje zgięcie ciała w ten sposób, że nogi wypychają dolną część drabiny na zewnątrz.
Dwa problemy zostają tu niewyjaśnione: po pierwsze, do czego przyczepiona Jest drabinka? Można wyobrazić sobie kilka rozwiązań, ale rysunek jest za mało precyzyjny, by na jego podstawie można było uznać jedną odpowiedź za słuszniejszą od innej. Po drugie, jak człowiek wybierający miód radzi sobie z atakującymi go pszczołami? Sądząc z kształtu figury nie jest on okryty żadną skórą zwierzęcą, albo więc pogodził się z tyni, że zostanie pogryziony, lub też posmarowany jest jakąś substancją pochodzenia roślinnego lub zwierzęcego odstraszającą pszczoły. Ta ostatnia sugestia nie jest wcale nonsensowna. Gdyby prehistoryczny człowiek nie był co? najmniej równie inteligentny jak my, nie byłoby w ogóle nas wraz z całą naszą erą atomową. Musiał on być równie zdolny i przemyślny, jedynie uboższy od nas o całą wiedzę naukową, którą dziś mamy na swoje usługi.
Ale wróćmy do techniki wykradania miodu. Jak wyglądała droga od tego etapu do etapu hodowli pszczół. Zapewne bardzo prosto. Ludzie w trakcie doskonalenia metod wybierania miodu poznawali obyczaje pszczół, takie na przykład jak proces rójki81, który prowadzi do powstawania nowych pszczelich kolonii. Wystarczyło w takim momencie dostarczyć pszczołom nowy wydrążony pień lub inny rodzaj ula, by w nim się osiedliły. Same pszczoły mogły podpowiedzieć człowiekowi metody ich łapania, wchodząc często w puste naczynia, garnki lub plecionki — pozostawione w obozowisku. W Indiach, na Wyspach Kanaryjskich i wszędzie tam, gdzie ludzie żyją jeszcze w jaskiniach, pszczoły często zakładają gniazda w grotach zajętych już przez człowieka.
W każdym razie można przyjąć za pewnik, że pod
koniec neolitu człowiek hodował już pszczoły w prymitywnych ulach. Świadczy o tym choćby fakt, że w Egipcie „pszczoła była ważnym członkiem gospodar- czo-religijnego panteonu, począwszy od czasów I dynastii”.
Jedwabniki i pszczoły miodne są więc jedynymi udomowionymi owadami, mającymi dla człowieka znaczek nie gospodarcze. Jest jeszcze jedna grupa owadów, które można by uznać za mniej lub bardziej udomowione, a przy tym ważne o tyle, że niegdyś pozwoliły swym hodowcom dorobić się sporych fortun, a obecnie znów nabierają znaczenia wobec faktu, że niektóre sztuczne włókna nie chcą przyjmować syntetycznych barwników. Mamy tu do czynienia z interesującym zjawiskiem: barwnik naturalny wytwarzany przez owady stracił zupełnie znaczenie gospodarcze wskutek rozwoju przemysłu chemicznego, a obecnie wraca do łask w wyniku dalszego rozwoju tej samej gałęzi przemysłu.
Czerwce
Dopuszczam się zapewne małego oszustwa, pisząc
o tych owadach w kontekście opracowania dotyczącego procesów udomowiania zwierząt. Nigdy bowiem- nie próbowano modyfikować czy poprawić jakichkolwiek cech tych owadów w kierunku dogodnym dla człowieka przez sztuczny dobór i selekcję. Jednakże w przypadku, gdy człowiek systematycznie sadzi wybrane rośliny będące podstawowym źródłem pokarmu tych owadów, po to, by zwiększyć ich liczebność na danym terenie, użycie słowa „udomowianie” nie jest chyba zupełnie pozbawione sensu.
Historycznie rzecz biorąc najstarszym przedstawicielem tych malutkich owadów „pracujących” w służbie
człowieka był, według posiadanych przez nas informacji, lakowiec azjatycki. Napisałem „według posiadanych przez nas informacji”, gdyż czasem się wydaje, że środkowoamerykańscy Indianie — Majowie, Tolte- kowie i Aztekowie — wykorzystywali inny gatunek czerwców jeszcze wcześniej niż mieszkańcy Indii la- kowca, ale gdy dochodzimy do precyzowania dat, okazuje się to mało prawdopodobne.
Laccifer lacca jest owadem żyjącym na gałęziach i pędach drzew z rodzajów Accacia, Ficus i kilku innych. Zwierzę to wyposażone jest w stosunkowo długi „dziób”, którym przebija korę i ssie sok roślinny, stanowiący główny jego pokarm. Następnie przerabia ten sok na swoistą substancję wydalaną na zewnątrz i twardniejącą przy zetknięciu się z powietrzem, która przybiera postać porowatej masy. Samice tych owadów po zapłodnieniu „zamurowują” się w tej masie i pozostają tam do końca życia. Ich odwłoki pęcznieją i stanowią pokarm wylęgających się młodych. Po odkar- mieniu potomstwa samice giną. Wykorzystywanie tych owadów polega na tym, że pędy pokryte owadami i ich wydzieliną zbiera się dwa razy do roku, w czerwcu i w listopadzie. Czerwony barwnik zawarty w lako- watej masie ekstrahuje się przez zanurzenie w jakimś rozpuszczalniku — w najprymitywniejszej technice po prostu w gorącej wodzie. Następnie masa lakowa zdejmowana jest z gałęzi i przerabiana na surowiec zwany szelakiem, który w zależności od drzewa, stadium życiowego owadów, a zapewne i od ich odmiany ma barwę pomarańczową, brązową lub prawie czarną, a po odpowiedniej chemicznej obróbce może być także całkiem bezbarwny lub przezroczysty.
Do Europy produkty te, to znaczy barwnik i szelak dotarły w późnych latach XVII wieku, sprowadzone tu przez East Indian Company i od tego czasu stały się
poszukiwanym na rynkach towarem. Ale jak długo przedtem były znane w Indiach? Co najmniej przez 3000 lat. Za autorów udomowienia tego owada, którego nazwa (lac, lakh) znaczy „sto tysięcy”, a odnosi się do liczby osobników, jaką należy użyć do ^otrzymania podstawowej porcji szelaku, uważani są; zwycięzcy Ariowie, którzy zaczęli używać masę lakową nie później niż w 1200 roku p.n.e.
Jako następni z kolei zrobili Użytek z czerwca- Grecy. Nie wiadomo, czy sami wpadli na ten pomysł, czy też „ściągnęli” go ze wschodu. Tym rażeni chodzi
0 gatunek Lecaninum ilia, wytwarzający barwnik karmazynowy zwany kermes. Barwnik ten- używany był także przez Rzymian.
Trzecim „udomowionym” gatunkiem z tej samej grupy była meksykańska k o s z e ni 1 ś&:Bactylopius coccus, należąca do rodziny Coccidae. Żyje ona na kaktusach z rodzaju Opuntia, a najchętniej na O. cocci- nellifera. W momencie przybycia do Meksyku Hiszpanów gatunek ten był już przez Azteków hodowany,
1 to od dawna, bowiem hodowla zarówno »owada jak i „jego” kaktusa zdążyła już dotrzeć do-Peru. Kosze- nila jest gatunkiem równie małym jak lako wiec (na 1 kg wchodzi 140 000 osobników). Barwnik przez nią produkowany jest karmazynowy, szkarłatny lub pomarańczowy. Owady omiata się z kaktusów do nadstawionych worków delikatną szczoteczką, uśmierca w wysokiej temperaturze rozmaitymi metodami, innymi w Meksyku, innymi w Hondurasie, na Wyspach Kanaryjskich czy w Algierii, a następnie poddaje obróbce prowadzącej do wyekstrahowania koszenilowego barwnika. W dawnych czasach hodowcy z Wysp Kanaryjskich dorobili się w ten sposób ogromnych majątków. Potem pojawiły się farby anilinowe | popyt na barwnik koszenilowy, podobnie zresztą jak na indygo,
drastycznie zmalał. Niemniej barwnik ten dotychczas używany jest do barwienia produktów spożywczych i do wyrobu kosmetyków, a obecnie znów nabiera znaczenia jako środek używany do barwienia tych włókien sztucznych, które źle przyjmują barwniki syntetyczne.
Owady Wykorzystywano także i na inne sposoby. Przychodzą tu na myśl pchle cyrki, walki świerszczy czy chińskie świerszcze śpiewające. Zaczynamy się dziwić, dlaczego człowiek nigdy nie próbował wyhodować super-pchły czy super-świerszcza. Widocznie uznał, że nie warte jest to zachodu. Ale argument ten nie jest przekonujący na przykład w przypadku larw mUch z rodzaju Cochliomya, które żyją wyłącznie w chorych tkankach i ropiejących ranach. Wiele wieków temu wielki Ambroise Pare odkrył, że odniesione na wojnie rany goiły się lepiej i szybciej wtedy, gdy żyły w nich larwy wspomnianej muchy. Odkrycie to powtórzył w 1916 r. W. S. Baer i wykorzystał je w leczeniu przewlekłych infekcji wprowadzając do chorych miejsc larwy Cochliomya. Owad ten, wytwarzający najwyraźniej jakiegoś rodzaju antybiotyk, powinien już dawno zostać udomowiony. Wykorzystywanie jego larw w medycynie pozwoliłoby skutecznie leczyć, bez wywoływania negatywnych skutków ubocznych.
9. Renifer
Współcześnie żyjące renifery, jeden gatunek z kilkoma odmianami geograficznymi, zamieszkują północne krańce Eurazji i Ameryki. Zwierzęta te, objęte wspólną nazwą gatunkową, a nawet podgatunkową — Rangifer tarandus tarandus — mają czasem odrębne nazwy lokalne, na przykład karibu, a także różnią się nieco od siebie w poszczególnych częściach gatunkowego areału; obejmującego Alaskę, północną Kanadę, Grenlandię, północną Skandynawię i Syberię. W krajach tych renifery są dotychczas zwierzętami niezwykle ważnymi z gospodarczego punktu widzenia, dostarczają bowiem plemionom północnych ludów wszelkich niezbędnych im do życia środków. Niegdyś, kiedy na całej północnej półkuli aż do szerokości Morza Śródziemnego panował klimat taki, jak obecnie na dalekiej północy, a jej topografia i flora były typowo subarktyczne, zasięg występowania tych zwierząt był nieporównanie rozleglejszy.
W okresie poprzedzającym ostatnie zlodowacenie, Wiirm, klimat, flora i fauna Europy i Ameryki Północnej miały charakter subtropikalny. Ale w miarę nachodzenia lodowca, temperatura na tych terenach stopniowo obniżała się, a szata roślinna i skład gatunkowy zwierząt ulegały zmianie. Słonie, hipopotamy i inne zwierzęta o zbliżonych wymaganiach ograniczyły swe zasięgi do obszarów południowych, a na zwolnione
przez nie tereny wkroczyła piękna fauna arktyczna: lis polarny, zając bielak, irbis oraz renifer. To ostatnie zwierzę stało się niezwykle ważnym gatunkiem dla człowieka z górnopaleolitycznej fazy kultury, dostarczając mu mięsa i podstawowych surowców. Ważnym do tego stopnia, że zanim wprowadzono nomenklaturę archeologiczną opartą na typach wytwórczości charakterystycznych dla poszczególnych epok, cały długi okres prehistorii nazywano epoką renifera. Codzienne życie i wszelka wytwórczość bazowały na reniferze. A nawet sztuka: jeden z najciekawszych tworów magdaleńskiej sztuki abstrakcyjnej, rzeźbione buławy odkryte przez panią de Saint-Perier w departamencie Haute-Garonne, wykonane były z rogu reniferowego; wspaniała płaskorzeźba przedstawiająca renifera jest przyczyną sławy jaskini Combarelles w Les Eyzies, w dolinie Dordogne; na cmentarzyskach solutrejskich znaleziono liczne małe figurki reniferów wykonane z różnych materiałów. Nie jest prawdopodobnie zwykłym przypadkiem, że wspaniała kultura magdaleńska przesuwała się na północ w ślad za reniferem, gdy gatunek ten zaczął się cofać wskutek powtórnego ocieplenia klimatu i ustępowania lodowca. W tej wędrówce renifer i towarzysząca mu kultura niemal jednocześnie dotarli na wybrzeża Bałtyku, a potem, w miarę jak ińne kopytne stopniowo wchodziły na tereny opuszczane przez cofającego się dalej na północ renifera, w sztuce uprawianej na tych ziemiach notuje się wyraźny regres.
Od tamtych czasów daje się zauważyć coraz dalej postępująca specjalizacja różnych geograficznych, a może raczej ekologicznych odmian renifera. Nie będziemy wdawać się tu w szczegóły, ale warto wspomnieć, że mamy dziś renifery tundrowe i renifery leśne, które
różnią się znacznie od siebie, bowiem przystosowane są do różnych warunków stwarzanych przez odmienne środowisko życia.
Specjalizacja taka nie występowała, lub przynajmniej była o wiele słabiej zaznaczona, u reniferów żyjących w okresie górnego paleolitu. Szczątki kopalne z tego okresu pochodzące z terenów Europy i Azji wskazują wg Zeunera na to, że ówczesny renifer łączył w sobie cechy obu współczesnych odmian: tundrowej i leśnej.
Ten sam wielki specjalista zafascynowany jest szczególnymi zwyczajami pokarmowymi renifera. Główny składnik diety tego ssaka stanowią porosty naziemne oraz, tam gdzie sięga jeszcze strefa lasów, porosty epifityczne nadrzewne, ale równocześnie zwierzę to gustuje w leśnych grzybach. Zjada on również chętnie grzyby jadalne dla człowieka, jak i trujące. Nie jest to dla nas szczegółem bez znaczenia, bowiem wchłonięte toksyny wywołują u renifera rozleniwienie i ospałość, a w tym stanie zwierzę łatwo daje się schwytać, co prehistoryczny człowiek z całą pewnością potrafił wykorzystać. Innym ważnym aspektem jest to, że renifer łatwo przestawia się na dietę mięsną. Potrafi jeść zarówno mięso, jak i ryby, a więc łatwo mógł on w przeszłości ulegać pokusie spróbowania rozrzuconych wokół ludzkich obozowisk resztek mięsiwa i ryb, a przez to wejść w kontakt z człowiekiem w podobny sposób jak to robiły wilki. Jeszcze jednym przejawem dziwaczności pokarmowych obyczajów renifera są częste polowania tych zwierząt na lemingi.
Ale ponad wszystko renifery uwielbiają sól. Zjadają więc wszelkiego rodzaju morskie wodorosty, piją morską wodę, ale — co dziwniejsze — także mocz ludzki i psi, który przedkładają nad własną urynę, którą — mówiąc nawiasem — także chętnie czasami piją. Ten szczególny gust reniferów próbowano wyjaśnić na
wiele najróżniejszych sposobów, ale żadne wyjaśnienie nie jest w pełni zadowalające. Być może, piją urynę wyłącznie dla zawartej w niej soli. Czytałem jednak gdzieś, choć w tej chwili nie mogę przypomnieć sobie źródła tej informacji ani jej szczegółów, że któreś z plemion żyjących na dalekiej północy także ma zwyczaj picia moczu po zjedzeniu trujących grzybów, dla zredukowania efektu wywoływanego przez toksyny w organizmie. Niemniej byłoby chyba przesadą uznać, że renifery, przy swoim zwyczaju zjadania trujących grzybów, stosują produkt swych nerek jako odtrutkę.
W świetle tych wszystkich faktów możemy uznać, że renifer jako zwierzę gustujące w mięsie, rybach, soli i moczu był dla człowieka stosunkowo łatwym do udomowienia obiektem, bowiem człowiek bez trudu mógł zdobyć każdy z tych przysmaków i wykładać go jako przynętę. Dochodzą do tego jeszcze inne, korzystne z interesującego nas punktu widzenia cechy renifera:
„Renifer jest zwierzęciem o najbardziej rozwiniętym wśród Cervidae instynkcie stadnym. Jedynie stare samce można czasem spotkać pojedynczo. Stada reniferów są małoliczebne u form leśnych, a u karibu mogą się składać równie dobrze z kilku jak i z kilkuset sztuk. Choć największe stada tych zwierząt spotykane były w tundrze, to nie można na tej podstawie jednak twierdzić, że w tajdze stada były mniej liczne. Sto siedemdziesiąt lat temu Pallas obserwował na Syberii przemieszczanie się reniferów, najpierw przeszło kilka stad liczących po 200 czy 300 osobników, a za nimi tysiące i setki tysięcy zwierząt tworzących jedno wielkie zgrupowanie rozciągnięte na przestrzeni piętnastu kilometrów. Patrząc na ich poroża odnosiło się wrażenie, że widzi się maszerujący las. W trakcie przeprawy przez Anadir zwierzęta były tak stłoczone, że nie mogły w ża-
155
■■
den sposób uciec przed ciosami tubylców. Młode przechodziły po grzbietach dorosłych jak po moście. Znane są także inne doniesienia o tego typu zjawisku i nie ma powodów sądzić, że liczba zwierząt zbijających się w ogromne stada na okres wędrówek zmalała od tego czasu. Magdaleńskie płaskorzeźby na ścianach groty La Mairie, Dordogne, są świetną ilustracją rozmiarów takich stad sprzed 20 000 lat.” 32 Renifery odznaczają się jeszcze jedną cechą, która zdaje je całkowicie na łaskę myśliwych. Cechą tą jest regularność, z jaką wędrują z miejsca na miejsce w swych ogromnych stadach. W lecie przemieszczają się one ku północy opuszczając lasy, w. zimie wracają
na południe. Przyczyną tych wędrówek jest letnie ciepło, które źle znoszą jako zwierzęta wyposażone przez naturę do przetrzymania krańcowych mrozów. Zeuner sugeruje, że ich wędrówki sterowane są długością dnia, to znaczy w miarę wydłużania się dnia przesuwają się ku północy, w miarę skracania — na południe. Niemniej faktem jest, że każdego roku postępują według tych samych zasad, a więc paleolityczny myśliwy mógł liczyć na to, że spotka je w tym samym miejscu w określonej porze roku, to znaczy, że w danym dniu przeprawiać się będą w określonym miejscu przez konkretną rzekę.
Mimo licznych śladów świadczących o bardzo bliskich związkach paleolitycznego człowieka z reniferem, nie mamy żadnych dowodów sugerujących, że renifer był w jakimkolwiek sensie zwierzęciem udomowionym. Niewąptliwie prehistoryczny człowiek „pasożytował” na stadach renów, nie odstępując ich ani na krok. Ale chociaż przez to związek człowieka ze zwierzęciem musiał być bardzo bliski i chociaż stanowił on poważny krok naprzód w drodze ku udomowieniu, daleki był jeszcze od rzeczywistego udomowienia, bowiem w układzie tym bez wątpienia dominantem było zwierzę a nie człowiek. Zresztą już w najdawniejszych czasach myśliwi posuwali się za stadami zwierząt, zabijając od czasu do czasu parę sztuk, tak jak to robią wilki. Ale towarzyszenie stadom na odcinku kilku dni drogi od swego obozowiska czy nory, w zależności od tego czy czynił to człowiek czy wilk, jest zupełnie czymś innym, czymś znacznie prymitywniejszym, niż przejście na całkowicie koczowniczy tryb życia i uzależnienie trasy wędrówki całych rodzin, plemion czy klanów od trasy wybranej przez stado zwierząt, których obyczaje z czasem zaczyna się poznawać i wiedzę tę wykorzystywać do ich kontroli.
Wilki zostały tu wspomniane nie tylko dla pokazania tej zdumiewającej analogii, ale także dla innej, ważniejszej przyczyny. Otóż Zeuner sądzi, że wilki w cza-; sach mezolitu, gdy pełniły już u człowieka funkcję psa, odegrały ważną rolę pomocników człowieka w udo? mowianiu renifera. Mając bowiem podobną technikę łowiecką potrafiły one kooperować z człowiekiem przy obejmowaniu kontroli nad małymi stadami renów, §® było już wstępnym krokiem do ^udomowienia, a co samemu człowiekowi byłoby znacżnie trudniej osiągnąć, tak jak pasterzowi trudniej jest bez pomocy psa kontrolować stado owiec.
'/Tak więc początek procesu udomowiania możemy liczyć od chwili, gdy człowiek wspomagany przez psa znalazł sposób sterowania ruchem stad reniferów, choć na początku sprowadzało się to zapewne do umiejętności zagnania stada do prymitywnej pułapki czy zasadzki. Scenę tego rodzaju łatwo możemy sobie wyobrazić: znalezienie naturalnej matni lub konstrukcja sztucznej pułapki przy użyciu pali i naciętych kolczastych gałęzi; odziani w skóry myśliwi, wyposażeni w kije i krzemienne noże, biegnący w półksiężycowatej formacji za stadem renów, gnający je przed sobą dzikimi okrzykami; a wraz z nimi wilki-psy, ujadaniem i kąsaniem zmuszające przywódców stada do obrania kierunku zaplanowanego przez ludzi. Tak więc „czas klęski” dla wszelkich roślinożernych i przeżuwających zwierząt rozpoczął się właściwie w dniu, w którym jakiś chłopiec przygarnął wilcze szczenię i uczynił zeń współtowarzysza swych zabaw, zawiązując tym samym po dziś dzień trwającą unię człowieka z. psem. Ale to, co rozpoczęło się od partnerstwa w polowaniu i zabijaniu, a doprowadzić miało w efekcie do zguby wszelkie jelenie, owce i bydło, przyniosło zarazem myśl
o możliwości całkowitego i stałego kontrolowania ich
populacji i w końcu doprowadziło do udomowienia tych zwierząt, A ponieważ udomowianie prowadzi do zachowywania, różnicowania i „poprawiania” całych gatunków w niewiarygodnym wprost stopniu, rfgipń będący początkiem destrukcji był zarazem początkiem kreacji.
W procesie udomowiania renifera dają się wyróżnić dwa wyraźnie oddzielone od siebie etapy. W pierwszym etapie człowiek-koczoWnik wspomagany przez swego partnera wilka-psa rozciąga kontrolę nad stadami tych zwierząt po to tylko, by mieć „żywy” zapas mięsa i surowców. W następnym etapie wędrujący wraz ze swymi stadami nomadowie nauczyli się od bardziej cywilizowanych ludów, mających już udomowione bydło, konie, owce i kozy, wykorzystywać renifery jako zwierzęta pociągowe i wierzchowce,' a także jako zwierzęta dojne.
Nie mamy żadnego bezpośredniego dowodu, na podstawie którego dałoby się oszacować choćby przybliżoną datę wkroczenia człowieka w pierwsze stadium udomowiania renifera. Można jednak wyobrazić sobie, że proces ten przebiegał analogicznie do udomowienia lamy na płaskowyżu andyjskim przez ludy zamieszkujące góry Ameryki Południowej w okresie poprzedzającym epokę Imperium Inków w starożytnym Peru. Proces ten jesteśmy W stanie odtworzyć na podstawie zachowanych historycznych dowodów. Część lam została udomowiona, natomiast znacznie większa ich liczba była strzeżona i obserwowana przez ludzi, ale pozostawiona w stanie dzikim. W regularnych odstępach czasu zwierzęta te otaczano i zapędzano w wybrane miejsce. W takiej akcji brało udział kilka tysięcy mężczyzn. Pojmane zwierzęta selekcjonowano, co dziesiąte zabijano, a resztę strzyżono i puszczano wolno. Wydaje się, że podobnie postępowano z reniferami
w czasach mezolitu w Europie. Jeden ze specjalistów w tym przedmiocie uważa, że nawet znacznie wcześniej. Na północnych terenach RFN znalazł on ślady wskazujące na to, że już w 12 000 roku p.n.e. (co wydaje się datą nieprawdopodobnie wczesną) większość lokalnej populacji reniferów była kontrolowana i wykorzystywana przez człowieka nie tylko jako zwierzyna łowna. Jeśli to prawda, to udomowienie reniferai, wbrew opinii większości specjalistów, nie tylko nie było opóźnione, ale wręcz należało do jednych z pierwszych tego typu aktów. Sanki, które prawdopodobnie były ciągnięte przez ludzi, ale równie dobrze mogły być ciągnięte przez zaprzężone do nich zwierzęta, choć nie przez psy, bo dla nich byłyby zbyt ciężkie, pojawiły się już w mezolicie. Padały sugestie, że zwierzętami pociągowymi mogły tu być renifery. Ale osiągnięcie tak wysokiego poziomu udomowienia tych zwierząt w okresie szacowanym na około 7000 rok p.n.e. wydaje się zupełnie nieprawdopodobne.
Daty te rzeczywiście trudno uznać za prawdziwe. Zaakceptowanie ich byłoby równoznaczne z uznaniem renifera za niemal pierwsze w historii zwierzę pociągowe, oraz prowadziłoby w konsekwencji do wniosku, że mieszkańcy terenów o niezwykle trudnych warunkach geograficznych i klimatycznych nauczyli ludzkość zaprzęgać zwierzęta. Co więcej, prace wykopaliskowe prowadzone na mezolitycznych stanowiskach na Krymie, to jest na obszarze o stosunkowo wysokiej cywilizacji, ujawniły bogato reprezentowane szczątki reniferów wśród kości innej zwierzyny łownej, towarzyszące narzędziom wykonanym z mikrolitów. Wykopaliska te nie dostarczyły jednak żadnych dowodów wskazujących na obecność udomowionych reniferów. Tak samo wygląda sprawa na późnopaleolitycznych stanowiskach w syberyjskiej Malcie i w magdaleńskich stanowiskach
w Afontowej Górze. Pies na Syberii zjawia się jako towarzysz łowców reniferów w okresie specyficznej dla tych terenów i stosunkowo opóźnionej kultury magdaleńskiej. Ale od momentu udomowienia psa do czasu uzyskania przy jego pomocy kontroli nad stadami renów musiało upłynąć wiele czasu.
Na podstawie posiadanych informacji możemy się pokusić o odtworzenie kolejności procesów prowadzących do udomowienia renifera.
Nie ma żadnych śladów wskazujących na udomowienie renifera w okresie, kiedy jego wielkie stada rozprzestrzenione były po całej Europie, to znaczy w okresie błyskotliwej paleolitycznej kultury magdaleńskiej. W północnej Europie, na Syberii i w Ameryce Północnej, w okresie opóźnionego tu mezolitu, człowiekowi wspomaganemu przez wilki-psy udało się uzyskać kontrolę nad stadami reniferów. W konsekwencji spowodowało to przejście człowieka na koczowniczy tryb życia, czego wymagało stałe towarzyszenie reniferom w ich sezonowych wędrówkach. Stosunkowo szybko odkryto użyteczność posługiwania się takimi metodami, jak kastrowanie młodych samców, przynęcanie i nagradzanie zwierząt przez wylewanie dla nich uryny i zakładanie słonych lizawek, nacinanie małżowin usznych dla oznakowania „swoich” osobników, używanie lassa do chwytania i powalania zwierząt. Ale opanowane w ten sposób zwierzęta były użytkowane tylko w jeden sposób, a mianowicie zabijanie dla mięsa, skór, rogów, tłuszczu i kości.
Dopiero znacznie później, już w czasach neolitu, koczujący „hodowcy” reniferów zetknęli się z bardziej zaawansowanymi kulturami rolnymi, których przedstawiciele wykorzystywali bydlęce mleko i siłę bydła, a nawet dosiadali koni czy krów. Od tego zapewne czasu zaczęli doić i zaprzęgać swoje renifery oraz
dosiadać ich, i właśnie od tej chwili można uznać renifery za zwierzęta w pełni udomowione.
Zeuner (1963) opisuje przypadek znalezienia w Ałtaju na kurhanach Pazyryku zamarzniętych koni, pochodzących gdzieś z pierwszego tysiąclecia p.n.e. Znalezisko to może służyć jako pośredni dowód na to, że renifery były już w tym czasie używane jako wierzchowce, bowiem jeden z tych koni miał na sobie maskę renifera z kompletnym porożem, co według Zeunera można interpretować, iż zadaniem maski było przeobrażenie konia w super-wierzchowca, za jakiego* uważany był renifer.
Ludy koczujące z reniferami nauczyły się wykorzystywać te zwierzęta jako wierzchowce od koczujących na koniach w Ałtaju Turków i Mongołów. Wnioskujemy tak na podstawie kształtu siodeł zakładanych reniferom, które bardzo przypominają siodła tureckie i mongolskie. Mistrzami, u których „pobierali naukę” pasterze reniferów, były plemiona Tunguzów, Jukagi- rów, Sojotów i Karagasów a pierwszymi uczniami — północne plemiona Neńców (Samojedów), Ostiaków i Wogułów. Plemiona te używały także reniferów jako zwierząt jucznych. Przy wyrobie juków także korzystali z tureckich i mongolskich pierwowzorów. Również Lapończycy wykorzystywali i wykorzystują renifery dla tych celów, ale musieli oni przejąć te umiejętności z zupełnie innego źródła, ponieważ ich juki są zupełnie odmiennego typu. Jeszcze inne plemiona północne, Koriaków, Czukczów zaprzęgają renifery do sań, i należy przypuszczać, że jest to modyfikacja pomysłu przejętego od Samojedów, którzy posługują się psimi zaprzęgami.
Kiedy lapońscy hodowcy reniferów zetknęli się ze skandynawskimi hodowcami bydła, nauczyli się od nich doić swoje łanie. Natomiast inne północne plemiona
podpatrzyły zapewne praktykę użytkowania zwierzęcego mleka od żyjących na kobylim mleku nomadów z północno-wschodniej Azji.
Mimo to, że pełne udomowienie renifera nastąpiło stosunkowo późno, gatunek ten od najdawniejszych czasów oddawał ogromne usługi człowiekowi. I rola jego bynajmniej nie jest zakończona, bowiem żadne bydło domowe nie jest w stanie zastąpić go w służbie człowieka zamieszkującego tradycyjne reniferowe tereny. Przecież niecałe 20 lat temu przepędzono przez tereny północnej Kanady ogromne stado reniferów, by oddać je w ręce Eskimosów, którzy żyjąc tradycyjnie z połowów ryb nie byli w stanie dłużej utrzymać się z tego źródła. Zaczęliśmy wreszcie zdawać sobie sprawę, że odrzucanie starych, tradycyjnych form gospodarki zwierzętami i zastępowanie ich nowymi, wyżej produkcyjnymi typami bywa w pewnych warunkach przysłowiowym wylewaniem dziecka z kąpielą. Nie stać nas na to, by rezygnować z usług jakichkolwiek zwierząt czy roślin udomowionych przez naszych przodków, a raczej powinniśmy udomawiać coraz to nowe gatunki, których człowiek nigdy jeszcze nie próbował zaprząc w swą służbę.
10. Wielbłądowate Starego i Nowego Świata
Wielbłądy właściwe
Zoologowie wyróżniają z reguły dwa gatunki wielbłądów: Camelus dromedarius jednogarbny (arabski) wielbłąd zwany też dromedarem oraz Camelus bactrianus wielbłąd dwugarbny czyli baktrian. Wydaje się jednak, że podział ten jest wątpliwy — anatomowie zwracają uwagę, że różnice pomiędzy szkieletami obu gatunków są znikome i wyrażają się tym, że kości nóg baktriana są nieco krótsze niż kości dromedara. O nieistotności tej różnicy może świadczyć choćby to, że paleozoologowie badający kopalne szczątki wielbłądów na terenach, gdzie występowały oba gatunki tych zwierząt, nie są w stanie określić, do którego wielbłąda one należały. Nawet różnica w liczbie garbów, choć łatwo dostrzegalna, nie jest w pełni rzeczywista, bowiem dromedary mają drugi szczątkowy garb, który jest dobrze widoczny w stadium embrionalnym. Co więcej, oba gatunki świetnie się między sobą krzyżują, jeśli tylko da się im szansę (jak na . przykład w Turcji) i dają w wyniku jednogarbne, pełne wigoru i płodne potomstwo. Wynika więc z tego, że
C. bactrianus i C. dromedarius nie są w rzeczywistości odrębnymi gatunkami, lecz jedynie dwoma geograficznymi odmianami jednego gatunku. Dla naszych celów ustalenie tego nie ma specjalnego znaczenia, interesu
jące jest natomiast, że historia każdego z tych zwierząt była zupełnie odmienna.
Od najdawniejszych czasów występowały one w stanie dzikim jako dwa zwierizęta, nie mamy więc tu do czynienia z przypadkiem, kiedy pojawienie się nowej formy jest wynikiem sztucznego doboru prowadzonego po udomowieniu jednego gatunku. Współczesne wielbłądy są potomkami prastarej linii zwierząt, która wywodzi się nie — jak można by było sądzić z Azji, gdzie wielbłądy były obecne od najdawniejszych czasów historii ludzkiego rodzaju, lecz z Ameryki Północnej, gdzie wyodrębniła się ona 'W trzeciorzędzie. Tak więc pod względem historii, a także tym, że ich przodkowie byli wielkości zająca, wielbłądy przypominają konie. Rodzaj Camelus także pojawił się po raz pierwszy w Ameryce Północnej i to zarówno na Alasce, jak i na bardziej południowych terenach w okresie pleistocenu. W tym okresie w miejscu obecnej Cieśniny Berringa ciągnął się pomost lądowy, który później wykorzystali ludzie przechodząc ze swymi psami na tereny Ameryki. Tym właśnie szlakiem wielbłądy przywędrowały do Azji i powoli rozprzestrzeniły się na jej suchych obszarach aż po tereny południowej Rusi i Mołdawii. Dalszy ich pęd na zachód został wstrzymany panującym tam wilgotnym klimatem, do którego nie były przystosowane. W międzyczasie wielbłądy właściwie zniknęły na swych pierwotnych ojczystych obszarach i tylko wcześniejsze odgałęzienie linii tych zwierząt przeżyło, jak się wkrótce przekonamy, w Ameryce Południowej.
Kiedy i gdzie przybyłe do Starego Świata zwierzęta rozdzieliły się na dwa gatunki czy odmiany — wielbłąda dwugarbnego i dromedara —'.nie wiadomo. Zeuner (1963) uważa, że stało się to gdzieś na obszarach zachodniej Azji. W każdym razie baktrian pozostał
w Azji, zasiedlając niemal całe jej wnętrze i być może wschodnią krawędź Europy, a dromedar powędrował do Palestyny, Arabii i północnej Afryki, gdzie jako zwierzę dzikie żył jednocześnie z paleolitycznym neandertalczykiem — człowiekiem kultury lewaluaskiej.
Nikt z obecnie żyjących nie widział nigdy dromedara w stanie dzikim, ale ich wyginięcie musiało nastąpić niedawno, gdzieś przed paroma tysiącami lat, a może nawet później. Przyczyny ich zniknięcia nie są znane, sądzi się, że winę za to ponosi stopniowe pustynnienie ich środowiska. Na szczęście człowiek zdążył przedtem udomowić dromedara, przez co uchronił ten gatunek przed całkowitą zagładą.
Baktrian niemal na pewno ciągle jeszcze występuje w stanie dzikim, chociaż jest już zwierzęciem bardzo rzadkim i trudnym do znalezienia. Nie można mieć tu jednak całkowitej pewności, bo wielbłądy dzikie i domowe niemal nie różnią się od siebie. Typowe zmiany zachodzące u zwierząt w trakcie procesu udomowienia (takie jak zmniejszanie się rozmiarów ciała, zmiany maści i pojawianie się łat, skracanie się trzewiowej części czaszki w stosunku do części mózgowej, zmniejszanie się wielkości mózgu oraz redukcja liczby kręgów ogonowych) w przypadku wielbłądów albo nie wystąpiły w ogóle, albo też były tak nieznaczne, że nie pozwalają odróżnić zwierząt dzikich od udomowionych. Zeuner sądzi, że stało się tak dlatego, iż wielbłądy nigdy nie były trzymane w stajniach czy zagrodach, lecz po udomowieniu prowadziły nadal swój naturalny, typowy dla siebie tryb życia. W konsekwencji, nawet doświadczony zoolog spotykający na wolności stado wielbłądów nie jest w stanie orzec, czy ma do czynienia ze zwierzętami dzikimi czy też tylko zdziczałymi, to znaczy takimi, które niegdyś były udomowione i którym udało się umknąć z niewoli.
Występują jednak u wielbłądów dwie modyfikacje, które mogą w takim przypadku być pomocne. Berry (1969) twierdzi, że „w warunkach udomowienia u zwierząt następuje intensywniejsze lokalne odkładanie tłuszczu (na przykład w garbach wielbłądów)”, można więc na tej podstawie sądzić, że wielbłądy dzikie będą się charakteryzowały mniejszymi garbami. Ponadto ich sierść, która także w trakcie udomowiania ulega modyfikacji, będzie bardziej gładka. W ubiegłym wieku wolnożyjące wielbłądy dwugarbne, prawdopodobnie, ale nie na pewno dzikie, obserwowane były kilkakrotnie: przez wielkiego zoologa Przewalskiego w Lop Nor; przez Svena Hedina w Tarym Basin; a także przez kilku zoologów mongolskich, którym nawet udało się je sfotografować. W ostatnich latach (1956) widział je Ivor Montagu na pustyni Gobi.
Stada tych dzikich czy zdziczałych zwierząt są bardzo nieliczne i małe. Liczebność baktrianów drastycznie zmalała i gatunkowi temu grozi wymarcie z tego samego powodu, który położył kres egzystencji dzikiego dromedara, a mianowicie z powodu wysychania tradycyjnie zamieszkiwanych przez nie terenów.
Z danych paleontologicznych wynika, że występowanie dromedarów w stanie dzikim ograniczało się do Półwyspu Arabskiego i obrzeży Sahary. Znano je także w predynastycznym Egipcie, ale w dolinie Nilu nigdy nie występowały, a więc autorzy pochodzących z tamtych terenów, bardzo zresztą nielicznych, rysunków czy figurek przedstawiających wielbłąda musieli posługiwać się bądź martwymi zwierzętami, bądź też szkicami przyniesionymi przez wędrowców, bowiem udomowiony wielbłąd dotarł do Egiptu znacznie później. Nie ma też żadnych śladów świadczących o obecności dzikich wielbłądów w Mezopotamii i w Persji. Dromedar mógł więc zostać udomowiony jedynie
w Arabii lub w Palestynie, ale do tego problemu powrócimy za chwilę.
Z kolei wielbłąd dwugarbny obejmował swym. zasięgiem tereny od zachodniego Iranu po północne.- Chiny, gdzie być może jeszcze do dziś, tak jak w Azji Środkowej,, żyją w stanie dzikim mółe stada tych zwierząt. Wielbłądy nie były zwierzętami przydatnymi dla wysoko cywilizowanych osiadłych ludów rolniczych. Podobnie jak jaki i renifery, choć w bardzo odmienny od nich sposób, wielbłądy oddawały ludziom usługi dzięki swym ewolucyjnym przystosowaniom do życia w niezwykle ciężkich warunkach klimatycznych. A ponieważ cywilizowani, pracujący na roli mieszkańcy państw-miast minimalnie korzystali z usług wiebłądów w czasach historycznych, a w ogóle nie używali ich w czasach prehistorycznych, nie będę w tym rozdziale nawet próbował dotrzeć do początków historii udomowiania tych zwierząt. Trzeba wiedzieć, że nawet w czasach, kiedy zńano je już dobrze w Mezopotamii jako zwierzęta juczne Arabów i jako wojenne wierzchowce Beduinów, nadal odrzucano myśl o wykorzystaniu ich dla własnych potrzeb. Przyczyna takiego stanowiska jest zupełnie jasna: dla ludzi żyjących w zatłoczonych miastach i intensywnie uprawiających małe nawadniane poletka wielbłąd nie mógł być żadną pomocą, a wręcz przeciwnie — musiał być przede wszystkim utrapieniem.
Z kolei ludziom dysponującym bogatymi pastwiskami lub uprawiającym rośliny pastewne i zajmującym się hodowlą zwierząt, nie opłacało się inwestować w hodowlę wielbłądów, jako że zwierzęta te bardzo późno dorastają do wieku reprodukcyjnego, a potem rozmnażają się niezwykle powoli, co jest zresztą wspólną cechą wszystkich członków rodziny Camelidae. Zresztą w klimacie dostatecznie wilgotnym dla uprawy
zbóż i hodowli bydła wielbłądy łatwo zapadają na różne choroby, przez co przysparzają hodowcom więcej kłopotów niż korzyści. Ich mięso ani mleko nie jest najlepsze. Nie można tego powiedzieć co prawda o! ich sierści, która służy do wyrobu wspaniałych tkanin, ale wymaga za to znacznie bardziej skomplikowanej obróbki niż wełna owcza. Na dodatek wielbłądy są wyjątkowo głupie, i wyuczenie ich najprostszych rzeczy wymaga wielkiego wysiłku, a przy tym odznaczają się złym usposobieniem. Znane są z tego zwłaszcza samce, które najczęściej są agresywne, a nierzadko wręcz niebezpieczne. Na domiar złego rozsiewają wokół siebie przykrą woń. Człowiek może ją nawet nieźle znosić, bo jak wiadomo:
„...upadli syńowie Ewy zupełnie nosa nie mają. i piękna zapachu róży zaledwie się domyślają...”
Ale zwierzęta nie są tak tolerancyjne czy tak nieczułe, fetor wielbłąda mocno niepokoi nie przywykłe do niego konie i inne zwierzęta domowe. A chociaż prawdą jest, że wielbłądy dobrze prosperują na bardzo nawet ubogich pastwiskach, to dzieje się tak tylko pod warunkiem, że mają do dyspozycji bardzo rozległe ich obszary, a tego właśnie ludzie starożytnych cywilizacji
o intensywnej gospodarce rolnej w żaden sposób nie byli w stanie im zapeWnić. Innym wyjściem z sytuacji jest sztuczne dokarmianie wielbłądów, tak jak to robią na Wyspach Kanaryjskich, ale wtedy zjadają one ogromne ilości paszy.
Tak więc z punktu widzenia ludów zamieszkujących Mezopotamię wszystko przemawiało przeciw wielbłądowi, nic za nim. I dopiero postępujące wysychanie, zmieniające radykalnie środowisko na tych terenach po
prawiło pozycję wielbłąda, który poprzednio był doceniany jedynie na suchych obszarach otaczających wielkie cywilizowane oazy.
Na tych obszarach sytuacja wielbłądów była całkowicie odmienna. Trudności z utrzymaniem tam jakich,*- kolwiek innych zwierząt gospodarskich, brak gleb nadających się do uprawy, rozległość terenów pokrytych ruchomymi piaskami, po których potrafiły się poruszać jedynie wielbłądy, uczyniły z nich zwierzęta wprost bezcenne. A więc to właśnie mieszkańcy azjatyckich i arabskich stepów udomowili wielbłąda.
Najwcześniejsze pisane wzmianki o wielbłądzie nie są bardzo stare, pochodzą bowiem ź Biblii, przy czym najstarsza z nich jest fałszywa. Otóż z Genesis 14 wynika, że gdy Abraham odwiedził ok. 1800 roku p.n.e. Egipt i był przyjmowany przez Faraona, otrzymał on w darze, a właściwie w zapłacie za wdzięki Sarai, między innymi wielbłądy. Zeuner twierdzi z całą pewnością, że nie może to być prawdą, gdyż w Egipcie w tym czasie nie znano wielbłądów. Sądzi on natomiast, że żydowski autor Księgi, nie będąc w stanie (dodałbym tu: jako dobry Beduin) wyobrazić sobie, by wśród darów królewskich mogło zabraknąć wielbłąda, dodał to zwierzę z własnej inicjatywy. Ale w tym samym lub nawet wcześniejszym czasie udomowione dromedary były znane w Palestynie, co wynika z innych fragmentów Genesis (24, 25), które opisują wyprawę zarządcy Abrahama w towarzystwie dziesięciu wielbłądów do Nahar w Mezopotamii w poszukiwaniu żony dla Izaaka; lub też sympatyczną scenę, jak Rebeka poi wielbłądy przy studni. Znaleziska archeologiczne potwierdzają ten wniosek wysnuty na podstawie lektury Biblii.
Wcale z tego jednak nie wynika, że wielbłądy były udomowione w Palestynie. Prawdą jest’ że „arabska” część Palestyny zamieszkiwana była przez koczujących
pasterzy, ale działalność utalentowanych Kananejezy- ków, którzy wybudowali Tyr, Sydon i Byblos, zamieniła ogromną część tych terenów „w kraj miodem i mlekiem płynący”, a więc w bogaty kraj rolniczy, czyli w taki, w którym obecność wielbłąda nie miała żadnego sensu. I bardziej jest prawdopodobne, że udomowiony wielbłąd przybył do, Palestyny z Arabii. Stamtąd właśnie ok. 1100 roku p.n.e. napłynęli do Palestyny i wszczęli walkę z Izraelitami Midianici, którzy mieli „nieprzebrane rzesze” wielbłądów (Biblia, Księga Sędziów 6:8). I chociaż archeologiczne znaleziska w Arabii — wyryte w skale podobizny wielbłądów z Kałwa w Dolinie Jordanu, inskrypcja Sargona II potwierdzająca otrzymanie wielbłąda w darze z Arabii itp. — nie pozwalają sięgnąć głębiej niż do VIII wieku p.n.e., to łatwo daje się zauważyć prawidłowość, że hordy Bedui- nów na wielbłądach atakujące rolników na sąsiednich obszarach zawsze pochodziły z Arabii. Tak było w przypadku Midianitów najeżdżających ziemie Izraelitów, tak też było wiek później z plemionami dokonującymi. inwazji na Mezopotamię. Asyryjczycy mieli ciągle kłopoty na swych granicach z powodu stałych napadów ze strony drapieżnych szejkanatów utrzymujących oddziały jeźdźców na wielbłądach.
Przy pomócy różnorodnych metod możemy dotrzeć do jeszcze dawniejszych czasów, a brak z tego okresu dowodów archeologicznych oznacza jedynie, że archeologia na tych terenach nie zdołała dotychczas sięgnąć dostatecznie głęboko. Wiadomo na przykład, że udomowione dromedary używane były jako wierzchowce bojowe w semickim Akkadzie, m. in. za czasów Sargona I (2400 rok p.n.e.), i że semiccy najeźdźcy przybyli do Mezopotamii z południa.
Niewątpliwą korzyścią, jaką odnieśli mieszkańcy terenów najeżdżanych przez arabskie oddziały jeźdźców
na wielbłądach, była decyzja podjęta w efekcie przez władców potężnych miast-państw o zrobieniu użytku z tego niepopularnego dotychczas zwierzęcia. Bo nawet po odniesieniu zwycięstwa w jakiejś potyczce z Araba? mi, tradycyjne oddziały kawalerii czy rydwanów nie odważały się na wyruszenie w pogoń za intruzami ucie« kającymi na pustynię; konie i koła nie mogły zapuszczać się tam, gdzie swobodnie poruszały się wielbłądy. Co prawda cywilizacje miejskie w dalszym ciągu nie korzystały z usług wielbłąda w pracy na roli, ale' na suchych obszarach Afryki, Arabii, a pewnie i w centralnej Azji, dromedary i dwugarbne wielbłądy były zaprzęgane do pługa, często — tak jak to się praktykuje do dziś w bardzo suchej, wschodniej części Wysp Kanaryjskich i w Maroku — we wspólnym zaprzęgu z mułem czy osłem. Nie* wykorzystywano ich także jako zwierząt dojnych czy rzeźnych. Ale kupcy mogli już odkryć w tych czasach użyteczność wielbłądów jako zwierząt jucznych, bardzo przydatnych na pustynnych obszarach oddzielających handlowe ośrodki ówczesnego świata. Najbardziej istotne było jednak to, że wielbłądzi grzbiet pozwalał wojskom krajów cywilizowanych zmierzyć się wreszcie z oddziałem Beduinów jak równy z równym. Kiedy asyryjski król Assurbani- pal wyposażył swych oficerów, a może także niższych rangą żołnierzy, w wielbłądy, pozwoliło mu to na odniesienie zwycięstwa nad Arabami i powrócenie do domu z bogatymi łupami, których znakomitą część stanowiły zdobyczne dromedary. Od tego czasu zwierzę to stało się nagle powszechne w Asyrii i można je było kupić za grosze, co mogło być zarówno wynikiem niewielkiego pożytku z wielbłąda w czasie pokoju, jak i przesycenia rynku tym towarem.
W międzyczasie historia i meteorolgia pracowały na korzyść wielbłąda: niszczenie systemów irygacyjnych
w trakcie ciągłych wojen, a także zmiany klimatyczne, przekształcały intensywnie niegdyś uprawiane tereny w step nadający się jedynie do wypasania wielbłądów. W ten sposób dromedar został niejako siłą narzucony mieszkańcom Mezopotamii zarówno przez przyrodę, jak i przez instynkt niszczenia drzemiący w naturze ludzkiej.
W ten sam sposób udomowiony dromedar rozprzestrzenił się w całej Azji Mniejszej i dotarł do Grecji, północnej Afryki i Hiszpanii. Herodot opisuje, jak król perski pokonał w bitwie o Sardes w 546 roku p.n.e. Krezusa z Lidii, dzięki wprowadzeniu do walki oddziałów jeźdźców na dromedarach; mogły to być też baktriany, bowiem bitwa toczyła się na terenach leżących w zasięgu obu gatunków.
„Kiedy Cyrus ujrzał tam Lidyjczyków, ustawionych w szyku bojowym, wtedy z obawy przed ich jazdą, za radą Meda Harpagosa, tak postąpił:
Wszystkie Wielbłądy, jakie z ładunkiem prowiantu i bagaży szły za wojskiem, zebrał razem, kazał im zdjąć ciężary i wsadził na nie mężów w mundurach jazdy; ci, odpowiednio uzbrojeni, musieli przed resztą wojska ruszyć przeciw jeździe Krezusa, za wielbłądami miała iść piechota, a dopiero za nią ustawił jazdę. Wielbłądy zaś dlatego ustawił naprzeciw konnicy, że koń lęka się wielbłąda i nie znosi ani jego widoku, gdy go spostrzeże, ani odoru, gdy mu ten do nozdrzy zaleci. Otóż właśnie w tym celu to wymyślił, żeby Krezusowi na nic nie przydała się jego jazda, którą właśnie Lidyjczyk chciał zabłysnąć. I rzeczywiście, kiedy wojska ruszyły przeciw sobie do bitwy, konie, zwietrzywszy i ujrzawszy wielbłądy, zawróciły w tył i tak poszły wniwecz nadzieje Krezusa,”
(Herodot, Ks. I, 80)
Wyposażone w wielbłądy oddziały miał Kserkses, mieli je też Rzymianie w północnej Afryce i w Azji. A mniej więcej w tym samym czasie,- w którym Cyrus odniósł zwycięstwo pod Sardes, pierwsze dromedary pojawiły się w Egipcie. Były one już od dawna znane Egipcjanom, ale nie przyjmowały się w tym kraju albo dlatego, że uważano je za zwierzęta nieczyste! a może dlatego, że nie znajdowano dla nieh zastosowania w egipskiej gospodarce.
Złoty wiek dromedarów, obejmujących swym zasięg giem cały basen Morza Śródziemnego, sięgających ną wschód aż do Indii i na północ do Persji, rozpoczął się wraz z nastaniem Islamu i?wyruszeniem Arabów ze swego półwyspu na tereny całego Starego Świata, na północny-zachód aż do Lyonu a na wschód — aż pod granice Chin, Potem ich znaczenie zaczęło maleć. Historia baktriana nie jest dotychczas poznana. Materiały archeologiczne dotyczące najwcześniejszych stadiów jego udomowienia są nieliczne i niejednoznaczne. Najstarsze szczątki znalezione w wykopaliskach leżących na terenach jego występowania w stanie dzikim — to jest z Szach Tepe w północnej Persji i z Arau w Turcji — pochodzą z około 3000 roku p.n.e. Nie ma jednak możliwości stwierdzenia, czy są to kości zwierząt dzikich czy udomowionych. Wadim Jelisejew uważa, że są to kości zwierząt udomowionych’i nawet podaje ten fakt jako jeden z argumentów na rzecz tezy, że na tych terenach w tym właśnie czasie nastąpił szybki rozwój hodowli. Następnym, co do swego wieku, znaleziskiem są kości wielbłąda wykopane w południowej Rusi na stanowisku kultury trypolskiej (ok. 2000— —1400 rok p.n.e.). Ludy tej kultury znane archeologom ze swej wspaniałej malowanej ceramiki, utrzymujące się z rolnictwa i hodowli, mogły próbować udomowić wielbłąda. Ale tu znowu riie ma pewności, czy szczątki
wielbłąda znalezione na stanowiskach tej kultury należały do udomowionego zwierzęcia. Zresztą wszystkie materiały dotyczące wielbłąda, pochodzące z najwcześniejszych znalezisk mają ten sam mankament. Od około 1000 roku p.n.e. mamy już bardzo liczne dowody pisane i rysunkowe, pochodzące z Asyrii, Persji i Armenii, na to, że w tym czasie udomowiony wielbłąd dwugarbny używany był na rozległych terenach głównie jako zwierzę juczne. Ale wszędzie tam, gdzie zasięgi wielbłąda dwugarbnego i jednogarbnego pokrywały się, baktrian ustępował dromedarowi, od którego pod niemal każdym względem jest gorszy. Pod jednym tylko względem przewyższa swego jednogarbnego krewniaka. Znacznie lepiej znosi niskie temperatury i z tego zapewne powodu jest do tej. pory używany w centralnej Azji
i w północnych Chinach.
Amerykańscy przedstawiciele wielbłądowatych
Jak już wiemy, Camelidae powstały w Ameryce
i stamtąd dotarły do Azji. W miejscił narodzin tej rodziny pozostały jedynie bardzo odmienne od wielbłądów formy. Ale zniknięcie wielbłądów właściwych ż tych terenów nie nastąpiło wcale w tak odległej przeszłości, by -nie mógł ich tam widzieć żaden człowiek. W Punin w centralnym Ekwadorze znaleziono czaszkę istoty ludzkiej typu australo-melanzyjskiego w otoczeniu szczątków zwierzęcych, które zawierały także kości wielbłąda. Wiek tych szczątków był bardzo trudny do określenia, ale sięgał na pewno pleistocenu. Wiek podobnych czaszek ludzkich znalezionych w najniższych warstwach archeologicznych w Palli-Aike i w Feli Ca- ves w Patagonii określony został za pomocą izotó- pów węgla na 8650 rok p.n.e. A więc człowiek i wielbłąd współistnieli niegdyś ze sobą w Ameryce. Nie-
mniej działo się to w czasach, kiedy poziom kultury człowieka nie pozwalał mu jeszcze na podjęcie prób udomowienia wielbłąda.
Jeszcze w czasach podboju Ameryki przez Hiszpanów, północnoamerykańscy Indianie, mając na swych terenach wiele zwierząt nadających się do udomowienia, jedynie na nie polowali.
Byli wśród nich ludzie zajmujący się rolnictwem, ale nie hodowlą. Na ogół uważa się to za przejaw ich kulturowego zapóźnienia, ale ja myślę, że przy takiej obfitości zwierzyny łownej i wysokich plonach kukurydzy, nie podejmowali oni hodowli bynajmniej nie z braku inteligencji, lecz raczej z braku motywów. Kukurydza, podobnie jak ziemniak, rozleniwia ludzi. Uprawiający ją człowiek w zamian za niecałe pięćdziesiąt dni pracy w roku otrzymuje plon, z którego bez kłopotu może się utrzymać wraz z całą swą rodziną. W rezultacie jedynym domowym zwierzęciem czerwonych Indian był pies, który przybył wraz z ich przodkami z Azji przez Cieśninę Berringa do bezludnej wówczas Ameryki.
Indianie z Centralnej Ameryki, poczynając od Majów, a kończąc na Aztekach, byli wspaniałymi rolnikami i ogrodnikami, ale także nie hodowali żadnych ssaków. Mogli oni próbować udomowić kilka gatunków jeleni, ale nigdy tego nie dokonali, natomiast żadne inne gatunki ssaków użytecznych w gospodarce człowieka na tych terenach nie występowały. Mieli oni oczywiście także psy, które na niektórych terenach były specjalnie hodowane i tuczone dla celów kulinarnych.
Ludy Ameryki Południowej, a konkretnie mieszkańcy Andów, udomowili dwa gatunki: świnkę morską, o czym krótko opowiem w innym miejscu oraz bezgarbnego
przedstawiciela wielbłądowatych — guanako — Lama guanicoe.
W Peru w dzisiejszych czasach żyją dwaj udomowieni przedstawiciele wielbłądowatych — lama i alpa- ka. Zwierzęta te w stanie udomowionym zastali już Hiszpanie, gdy przybyli tam po raz pierwszy, by zniszczyć inkowskie imperium, Tahuantinsuyu, Imperium Słońca. Oba zwierzęta, jak na standardy Starego Świata, są niewielkie, średnia lama mierzy 120, a średnia alpaka 80 cm. Mc dziwnego, że hiszpańscy kronikarze nazwali je owcami indiańskimi, natomiast znacznie dziwniejsze jest to, że najdawniejsze dochodzące wieści
o istnieniu tych zwierząt mówiły o nich jako o wielbłądach. Lama używana jest jako zwierzę juczne, alpaka jako źródło wspaniałej wełny.
W Peru w stanie dzikim żyją jeszcze dwa inne gatunki wielbłądowatych — guanako i wigoń. Guanako jest mniej więcej wielkości lamy, a wigoń wielkości alpaki. Stąd zapewne przez długi czas uważano, że lama jest udomowioną formą guanako, a alpaka — wigonia. Pogląd ten nie wytrzymał jednak krytycznej analizy biologicznej. Wszystkie dowody naukowe wykazują, że zarówno lama jak i alpaka pochodzą od guanako, a różnice między nimi wyrażające się inną wielkością i innymi właściwościami wełny, są wyłącznie wynikiem odmiennych modyfikacji, którym ulegały w trakcie udomowiania. Lama jest rezultatem hodowlanej selekcji idącej w kierunku dużych rozmiarów ciała i dużej siły, czyli niezbędnych cech dobrego zwierzęcia jucznego, alpaka powstała w wyniku starannego doboru zwierząt o najlepszym runie. W interesujących nas kwestiach stwierdzenie to ma duże znaczenie, wiadomo bowiem, że tak znaczne różnice występujące u potomków jednego gatunku nie rodzą się w ciągu kilku ge
neracji, świadczą więc one o prastarym udomowieniu tego zwierzęcia.
Wszystko wskazuje na to, że ludy kultur andyjskich, które zbudowały wspaniałe miasta-państwa, zjednoczone później w wielkie Imperium Inków, nigdy nie udomowiły wigonia. A jest to dziwne. Faktem jest, że zwierzęta te są bardzo bojaźliwe i trudne do opanowania przez człowieka, niemniej Jezuici, w swym dominium na terenie Południowej Ameryki podjęli próbę udomowienia wigonia i bliscy byli sukcesu, kiedy zazdrosny rząd hiszpański sprawujący władzę na tych obszarach skazał ich na wygnanie i położył kres dalszym eksperymentom. Chciałbym w tym miejscu, z dużą nieśmiałością, przedstawić własną koncepcję wyjaśniającą przyczyny niepowodzenia ludów andyjskich w udomowieniu wigonia. W Imperium Inków używanie tkanin z wełny wigoni, uzyskiwanej w wyniku połowów tych zwierząt, było zabronione prawnie wszystkim spoza królewskiego ayllu (ayllu było czymś w rodzaju klanu, ale ani słowo klan, ani plemię w jego ścisłym antropologicznym znaczeniu nie jest jego synonimem). W starożytnym Peru władca był bogiem. Może celowo więc nie dopuszczano do udomowienia wigonia, by jego wełna stanowiła rarytas dostępny jedynie boskiemu Ince i pozwalała już po szatach rozróżnić członków królewskiego ayllu od reszty śmiertelników?
Wskutek przerwania pracy Jezuitów wigoń nigdy nie został udomowiony. Cała dostępna na światowym rynku wełna wigoni pochodzi od zwierząt dzikich, które od czasu do czasu są chwytane, strzyżone i wypuszczane na wolność, zgodnie z procedurą stosowaną za czasów Inków. Nic więc dziwnego, że tkaniny z wełny wigonia są niezwykle drogie, metr takiego,materiału kosztuje w Anglii 40 funtów, czyli za materiał potrzebny na uszycie męskiego palta płaci się 160 funtów.
Z historii wigoni wynikają jasno dwa wnioski. Po pierwsze — sposób eksploatacji tych zwierząt dobrze ilustruje metody, jakimi musieli się posługiwać tysiące lat temu ludzie wykorzystujący dla swych celów owce
i kozy, przed ich udomowieniem. Po drugie —■ nie ma wątpliwości, iż dzieło niedokończone przez Jezuitów powinno być jak najprędzej podjęte na nowo. Nie wolno nam także w tej dziedzinie poprzestać na tym, co zostawili nam w spadku nasi odlegli przodkowie, nadszedł najwyższy czas, by dodać do puli udomowionych zwierząt coś od siebie. Udomowiony wigoń byłby prawdopodobnie w stanie utrzymywać się -nie tylko na bardzo wysoko położonych pastwiskach andyjskich, ale także w górach Azji, Trzeba tu dodać, że wigoń i alpa- ka swobodnie sie krzyżują i dają płodne potomstwo.
Gdy Hiszpanie dotarli do Peru ?®f| pierwsze wieści, napływające do Europy mówiły o bogatym kraju „złota i wielbłądów” «*—- wszystkie hodowane tam stada lam i alpak były własnością państwa. Obywatele należący do klasy puriG, drobni posiadacze w wieku 35—50 lat, stanowiący podporę gospodarczą kraju, nie hodowali tych zwierząt i prawdopodobnie nie byli do tego upoważnieni. Wielkie stada państwowe strzeżone były przez llama-michec, pasterzy lam, którymi byli chłopcy w wieku 9—16 lat pochodzący ze specjalnego naboru. Alpaki hodowano dla wełny i w niewielkim stopniu również dla mięsa. Strzyżoną wełnę oddawano do obróbki prządkom, którą to funkcję spełniały wszystkie zamężne kobiety, a następnie przędza, stanowiąca także własność państwa, oddawana była w ręce tłaczek. Ludzie należący do klasy puric nosili ubranie z bawełny
i z wełny alpak, tkaniny z wełny wigonia były, jak już wspominałem, noszone tylko przez rodzinę królewską.
Lamy jako zwierzęta juczne przemierzały w kara
wanach wspaniałe drogi i mosty wybudowane przez Inków, a także górzyste bezdroża, przenosząc z miejsca na miejsce najróżniejsze towary. Przywódca karawany miał do pomocy psy, każda lama przenosiła czterdzieści do pięćdziesięciu kilogramów ładunku, przebywając dziennie około 15 kilometrów. Wyruszające oddziały wojskowe brały ze sobą stada lam, stanowiące żywy zapas mięsa. Lamy odgrywały także ważną rolę w re-* ligii Inków opartej na Kulcie Słońca; pillcu llama (lama „czerwona”) była składana w ofierze z okazji licznych ceremonii, m. in. w czasie ślubu. Pod koniec XIV w. stada lam i alpak należące do Inków były już tak liczne, że zaczynało brakować im pastwisk, co nie powinno dziwić, jeśli się pamięta, że guanako żyje wyłącznie na dużych wysokościach, a lamy i alpaki nie' wytrzymują długo na wysokości poniżej 1800-—2000 m n.p.m. Poza stadami zwierząt udomowionych, mieszkańcy Imperium Inków wykorzystywali ogromne stada guanako i wigoni, te drugie w sposób powyżej opisany, te pierwsze dla mięsa, które jedli jednak tylko ludzie niższych klas i to bardzo rzadko. Według prawa ustalonego przez władcę Inków Topa Yupanąui (1471—93) indywidualne polowanie na guanako było srodze karane. Dozwolone polowania ograniczały się do ogromnego corocznego battu, w którym brały udział dziesiątki tysięcy ludzi i które było jednocześnie rytuałem religijnym oraz aktem o znaczeniu gospodarczym. W wyniku tego polowania, a właściwie obławy, dzikie stada selekcjonowano, część zwierząt zabijano., a mięso rozdzielano między ludzi.
Taki był stan rzeczy we wczesnych latach XVI wieku. Pozostaje pytanie: kiedy, gdzie i przez kogo guanako zostało udomowione. Na pytania te nie można odpowiedzieć precyzyjnie, ale coś na ten temat powiedzieć jednak można.
Początkowe stadium rolnictwa w gospodarce ludów Ameryki Środkowej i Południowej znane jest pod nazwą okresu wczesnorolniczego. Moim zdaniem guanako zostało udomowione właśnie w tym okresie, który w Peru przypada na około 2500—1000 rok p.n.e. Ten długi okres nie był oczywiście okresem statycznym pod względem kultury. Pomijając całkowicie ogromne różnice lokalne, wydaje się oczywiste, że w okresie jego trwania kultura rolna poprawiała się i rozwijała.
I chociaż dotychczas brak znalezisk świadczących
o obecności lamy w tym okresie, znaleziska późniejsze wskazują niezbicie, że udomowienie guanako musiało nastąpić właśnie wtedy.
Wszelkiego typu dowody, od artystycznych poczynając, a na próbkach wspaniałych tkanin kończąc, pochodzące z najstarszych, preinkaskich czasów, wskazują niezbicie na to, że guanako było udomowione niezwykle dawno, a lama i alpaka także już dawno przybrały właściwe sobie, odmienne • formy. Prawdopodobnie stało się to w okresie teokratycznym (Cultist period) ok. 1000 roku p.n.e.83
Zasadniczą kulturą rozkwitłą w okresie teokratycznym a stanowiącą punkt centralny, dokoła którego rozwijała się w tym czasie cała cywilizacja Ameryki Południowej, była kultura Chavin. Jej typowym stanowiskiem jest świątynia w Chavin opisana po raz pierwszy przez wielkiego peruwiańskiego archeologa Julio C. Tello. Wykopaliska tej kultury na stanowiskach w dolinach Viru i Chicama dostarczyły bogatych informacji o gospodarce prowadzonej przez ludność tego okresu, a z naszego punktu widzenia są ważne o tyle, że znajdują się na terenach wysoko
górskich, w zasięgu występowania guanako. Wśród szczątków tam wykopanych stwierdzono na kilkii stanowiskach kości lamy. Ponadtó znaleziono pocha^ dzące z tego okresu małe próbki przędzy z lamiej wełny. Przędza ta nie może co prawda służyć jako niezbity dowód udomowienia guanako. Wełna mogłam pochodzić ze zwierząt zabitych, lub też być uzyskiwana.' od dzikich guanako, w ten sam sposób jak dzisiaj uzyskiwana jest nadal od wigonia, to znaczy metodą otaczania, zapędzania do ogrodzeń i strzyżenia całycłi stad tych zwierząt. Ale tego typu praktyka była niewątpliwie wstępem do udomowienia. Bardzo możliwe, że twórcy kultury z Chavin, albo przynajmniej ich przodkowie, wywodzili się z plemion górskich koczowników utrzymujących się z eksploatacji stad guanako,' w sposób analogiczny jak to czynili mieszkańcy północy Azji i Ameryki Północnej ze stadami reniferów.
Na podstawie posiadanych informacji możemy wysnuć szereg wnicfsków. Pierwsze stadium udomowiania guanako, polegające na półpasożytniczej zależności człowieka od słabo kontrolowanego stada, musiało zakończyć się na andyjskich wyżynach nie później niż w pierwszych latach drugiego tysiąclecia p.n.e., o czym możemy wnioskować na podstawie czasu pojawienia się narastających potem różnic pomiędzy lamą a al- paką. Drugie stadium, w trakcie którego lamę i alpakę rozdzielono definitywnie przez dobór naturalny i inne zabiegi hodowlane dokonywane na w pełni kontrolowanych stadach tych zwierząt, zakończyło się na przełomie okresów: wczesnorolniczego i teokratycznego, to jest nieco przed 1000 rokiem p.n.e.
Na rozległych terenach Nowego Świata mógł mieć miejsce układ znany nam dobrze z obszarów Starego Świata, a mianowicie istnienie obok siebie dwóch różnych cywilizacji: jednej reprezentowanej przez ludy
wyżyn, związanej z kultem bóstw męskich i hodowlą zwierząt, drugiej — właściwej dla ludów z obszarów nizinnych, charakteryzującej się kultem bóstw żeńskich i związanej z uprawą roślin.
Na poparcie tych wątpliwych konkluzji nie jestem w stanie podać żadnej specjalistycznej opinii, nie potrafię także operować tu datami, ale w świetle naszego stanu wiedzy na ten temat, są one całkiem uzasadnione. Trzeba tu jeszcze dodać, że podane powyżej daty wymagają zasadniczej rewizji. Dr Richard MacNeish, kierujący badaniami archeologicznymi i. botanicznymi prowadzonymi w Ąyacucho, dokonał kilku odkryć, które sugerują, że udomowienie guanako nastąpiło znacznie wcześniej, niż dotychczas sądzono.
Znaleziony w jaskini Jayhuamachan bardzo gruby pokład nawozu tych zwierząt pozwala przypuszczać, że jaskinia ta służyła za prymitywną oborę. Radioaktywna analiza innych materiałów znalezionych w tej grocie wskazuje, że była ona wykorzystywana przez człowieka około 5000 roku p.n.e. MacNeish jest zdania, że w Andach udomowienie guanako nastąpiło nawet przed udomowieniem jadalnych roślin. Potwierdzałoby to hipotezę' o istnieniu w historii udomowienia guanako takiego stadium, w którym koczujący ludzie pasożytowali na wpół udomowionych stadach.
Znalezisko w Jayhuamachan nie upoważnia bynajmniej do stwierdzenia, że mamy tu do czynienia ze śladami istnienia w pełni udomowionych lam. Najprawdopodobniej we wspomnianej grocie były przetrzymywane duże stada tych zwierząt, z których brano w miarę potrzeby zwierzęta na rzeź. Był to jednak niewątpliwie początek procesu udomowiania guanako, procesu, który mógł się zakończyć znacznie wcześniej niż to sugerowałem w niniejszym rozdziale.
W rozdziale tym będziemy się zajmować słoniami należącymi do dwóch gatunków zaliczanych zresztą do odrębnych rodzajów. Elephas maximus — słoń indyjski — znany jest w trzech odmianach. Dwie z nich wywodzą się z Cejlonu, trzecia — z Indii i Indonezji (Borneo, Sumatra). Pierwotny zasięg tego gatunku był znacznie szerszy niż obecnie. Na przykład w północnych Chinach występował on jeszcze do stosunkowo niedawnych czasów — był tam niewątpliwie obecny jeszcze w 1000 roku naszej ery, a być może i kilka wieków później, i to w co najmniej dwóch odmianach, z których jedna opisywana była jako czarna z czerwonymi kłami34. Wzmianki dotyczące tego zwierzęcia w literaturze chińskiej urywają się na około 900 roku p.n.e., ale fragment z Podróży Marco Polo nasuwa wnioski, że dzikie słonie utrzymały się w Chinach znacznie dłużej.
Marco Polo podczas dwutygodniowej podróży z Yu- nanu do Bengalu przemierzał tereny prawie bezludne, pokryte lasami i zamieszkałe przez mnóstwo słoni i innej dzikiej zwierzyny. W innym miejscu swej Podróży podaje on, że król Ziamby proponował Chanowi Kublai coroczną daninę w postaci słoni w zamian za pozostawienie w spokoju jego kraju. Z opisów wy-
,4 W rzeczywistości są to siekacze, ale w tekście używać będziemy potocznej nazwy tych najpotężniejszych słoniowych zębów (przyp. tłum.).
nika, że Ziamba leżała na obszarze dzisiejszej Kambodży. W XIII wieku południowo-zachodni Yunan był zapewne znacznie bardziej zalesiony niż w naszych czasach, a więc wydaje się zupełnie prawdopodobne, że żyły tam słonie, które potem wycofały się całkowicie na tereny Burmy.
Wynika z tego, że szukając miejsca, gdzie mogło nastąpić udomowienie tego gatunku, trzeba brać pod uwagę ogromne obszary. Nie można ich nawet zawęzić do terenów Dalekiego Wschodu i Indii, bowiem wiadomo, że jedna z odmian słonia indyjskiego żyła niegdyś także w Syrii. Populacja syryjska łączyła się swego czasu z populacją indyjską, ale w pewnym momencie, w nieznanych bliżej okolicznościach, została od reszty odcięta, co związane było z wyginięciem słoni na terenach położonych pomiędzy Indiami i Syrią. Sir Leonard Wooley znalazł w Atchana-Alalach szczątki kopalne kilku osobników, z których jedne ocenił na 1475 rok p.n.e., a inne o 100 lat później. Mamy tu także trochę dowodów z piśmiennictwa tamtego okresu. W drugiej połowie XV wieku p.n.e. Totmes III, Napoleon starożytnego Egiptu, dokonał inwazji na Syrię
i podbił ją. A potem, niewątpliwie w ramach wypoczynku po walce, urządził polowanie na słonie, które były dla niego wielką atrakcją, jako zwierzęta nie występujące już w Egipcie. Myśliwi dopadli słoni przy wodopoju i — jak podaje biografia faraona — znaleźli (czy zabili, nie jest zupełnie jasne) tam 120 sztuk tych zwierząt. Totmes tak zapalił się w trakcie polowania, że znalazł się w tarapatach z powodu jednej wyjątkowo dużej sztuki i dopiero Amenemheb pospieszył mu z pomocą obcinając atakującemu słoniowi nogę, za co faraon sowicie go wynagrodził.
Wiemy także, że słonie były w Syrii obecne jeszcze trzy wieki później, bowiem polował tam na nie władca
Asyrii Tíglatpilesar I, któremu udało się zabić 10 zwierząt i wziąć 4 sztuki żywcem. I jeszcze następne trzy wieki przetrwała ta od dawna izolowana populacja słom indyjskich, o czym wiemy ze wzmianek dotyczących polowania, które odbyło się na tych terenach w 840 roku p.n.e., a w czasie którego Ashurbanipal II zabił 30 słom. Ponieważ zarówno w drugim tysiącleciu, jak i potem w IX i VIII wieku p.n.e. słonie syryjskie padały ofiarą zawodowych myśliwych trudniących się dostarczaniem na rynek kości słoniowej, nie można się dziwić, że ich populacja szybko malała, a w końcu około 600 roku p.n.e. wyginęła całkowicie.
Słonie eksploatowane były jako dostarczyciele surowca dla wspaniałej syryjskiej i fenickiej sztuki rzeźbienia w kości słoniowej, która osiągnęła swój rozkwit w drugim tysiącleciu, a następnie została wskrzeszona w Syrii w IX wieku p.n.e. Niewątpliwie głównym źródłem kości słoniowej była lokalna, syryjska populacja.
Eksploatacja słoni jedynie dla potrzeb rzemiosła artystycznego oraz zaspokajania myśliwskich zachcianek władców Egiptu i Asyrii, pozwoliłaby Słoniom przeżyć w takiej liczbie, by zapewnić wystarczająco liczne stado, z którego ludzie mogliby czerpać w przyszłości zwierzęta w celu ich udomowienia. Ale najbardziej złowrogą dla słoni siłą była ludzka chciwość, chęó zysku i stale rosnące zapotrzebowanie na kość słoniową.
Tyle o słoniu indyjskim i jego odmianach. Słoń afrykański stwarza zoologom znacznie więcej kłopotów. Gatunek Loxodonta africana występuje w dwóch odmianach: dużej zamieszkującej wschodnią Afrykę odmianie tropikalnej, która nigdy nie została udomowiona, i małej, rodzimej dla terenów rozciągających się pierwotnie od Sudanu po Atlas, z tym, że obecnie w górach Atlasu odmiana ta wyginęła. Ta właśnie rasa
interesuje nas szczególnie. W Afryce żyje jeszcze kilka gatunków czy odmian geograficznych (systematycy nie są co do tego zgodni) tych zwierząt, ale właśnie słonie - północnej rasy Loxodonta africana, którego wysokość dochodzi do 2—2,5 m, nazwałbym „historycznym zwierzęciem Afryki”. Był on zresztą do niedawna jedyną udomowioną rasą słonia na tym kontynencie, bo dopiero w XX wieku Kongijczycy udomowili swojego słonia, którego wykorzystują do prac przy wyrębie
i karczowaniu lasów.
W czasach prehistorycznych północna odmiana słoni — a może jakaś jeszcze inna -r- żyła w dolinie Nilu. Słonie te przetrwały tam zapewne do czasów pierwszych dynastii, bowiem z tego okresu pochodzi wiele dzieł artystycznych z motywem słonia. Ale już wtedy słonie musiały wycofywać się na południe, a tuż przed nastaniem ery historycznej zniknęły z Egiptu całkowicie. W Sudanie natomiast przetrwały aż do XIX wieku i jeszcze w 1868 roku zastrzelono 5 sztuk w górnym biegu rzeki Baraka. Z Sudanu właśnie sprowadzali swe wojenne słonie Ptolemeusze. Udomowienie słoni polegało, jak się wkrótce okaże, wyłącznie na ich oswajaniu i tresurze, a nie — jak w przypadku wszystkich innych zwierząt domowych — na rozmnażaniu pod kontrolą człowieka.
. Mam nadzieję, że to krótkie wprowadzenie pomoże obalić szereg błędnych opinii i mitów krążących na temat indyjskiego i afrykańskiego słonia:
1. „Słoń afrykański nie nadaje się do udomowienia”. Błędne. Zwierzęta te były kilkakrotnie udomowiane, przez Egipcjan, przez Kartagińczyków a także już za naszych czasów. Prawdą jest jedynie, że największa rasa Loxdonta nigdy nie została udomowiona.
2. „Słonie afrykańskie są większe od indyjskich”. Opinia ta jest prawdziwa tylko w stosunku do wielkiej
tropikalnej rasy. Indyjskie słonie są znacznie większe od słoni „libijskich” udomowionych przez Egipcjan w czasach Ptolemeuszy, a także udomowionych przez Numidów dla Kartaginy, a potem dla Egiptu.
3. „Słonie nie rozmnażają się w niewoli”. Błędne, Patrz poniżej.
Chociaż oba słonie są niezwykle silne, nie są one jednak ekonomicznie wydajne jako- zwierzęta domowe. Łatwiej to będzie udokumentować na przykładzie lepiej poznanego słonia indyjskiego, ale jest niemal pewne, że argumenty te stosują się równie dobrze do słonia afrykańskiego, chociaż udomowione słonie afrykańskie zniknęły.
Zwierzę domowe, żeby jego hodowla była opłacalna, musi rozmnażać się szybko. Natomiast słonie osiągają dojrzałość płciową dopiero w wieku 16 lat; nie rozmnażają się częściej niż raz na 3—4 lata; okres ciąży trwa od osiemnastu miesięcy do dwóch lat; w miocie jest tylko jedno młode, które Ssie matkę przez rok, a nie opuszcza jej boku przez pięć lat, co odbija się na pracy samicy; potomek nie może być wykorzystywany w pracy aż do osiągnięcia czternastego roku życia. W tym więc aspekcie słonie jako zwierzęta domowe są mało wydajne.
Ponadto zwierzę domowe winno oddawać pełny dzień swej pracy w zamian za jedzenie. Słonie zjadają ogromne ilości paszy, przy czym tak wiele energii zużywają na utrzymanie swego zwalistego cielska, że są w stanie pracować tylko dwie, trzy godziny jednym ciągiem, a więc i pod tym względem są mało wydajne.
Łowienie i oswajanie słoni nie jest specjalnie trudne. Z wyjątkiem rzadko zdarzających się samotników
i „rozbestwionych” samców, są one łatwo przystępne. Zeuner (1963) daje przegląd wszelkich używanych metod chwytania słoni, a następnie konkluduje, że wszyst
kie one mieściły się w granicach możliwości i siły, jaką dysponował człowiek paleolityczny, nie mówiąc już o człowieku neolitu. Jest zupełnie prawdopodobne, że pierwotny człowiek wynalazł i stosował te wszystkie metody połowu słoni, a w każdym razie mamutów,
i innych dużych zwierząt, tylko że ostatecznym ich celem było zabicie a nie oswojenie zwierzęcia. Pułapki w postaci zamaskowanych z wierzchu dołów do dziś stosowane, przez łowców słoni w niektórych częściach świata, zdaniem Andre Varagnaca były tam już stosowane pół miliona lat temu przez ludy posługujące się krzemiennymi narzędziami i bronią typu abewil- skiego czy klektońskiego. Istoty, które schwytały słoma w okolicach Torralba, w prowincji Teruel w Hiszpanii były praludźmi nie należącymi jeszcze do gatunku Homo ąapiens.
Wydaje się zupełnie możliwe, że połowy dużych zwierząt odegrały kapitalną rolę w historii techniki, bowiem nie jest wykluczone, że właśnie przy konstrukcji pułapek, innych niż doły ziemne, człowiek wykorzystał po raz pierwszy siłę drzemiącą w zgiętym drzewie, użytym jako sprężyna do zatrzaśnięcia pułapki, a potem zastosował ją w łuku. A wykorzystanie energii drzemiącej w zdrewniałej tkance roślinnej było ogromnym krokiem naprzód w stosunku do etapu wykorzystywania wyłącznie siły własnych mięśni. Doprowadziło ono w przyszłości do użycia energii zmagazynowanej w zgiętym kawałku hartowanego metalu, to jest w metalowej sprężynie, a w konsekwencji do konstruowania maszyn. Wszystkie formy energii dostępnej dla człowieka przed erą atomu sprowadzają się do dwóch wykrytych i wykorzystywanych przez wczesnopaleoli- tycznego człowieka: energii kontrolowanego ognia
i energii, którą nauczyli się „magazynować” pierwotni myśliwi w kawałku zgiętego, sprężystego drzewa.
Ale jeśli nawet paleolityczny, mezolityczny czy neos lityczny człowiek potrafił chwytać słonie, to nie mógł ich udomowić w żadnym sensie tego słowa. Nie osiąga nął nawet najprymitywniejszego stadium tego procesu*,- którym jest koczownictwo połączone z pasożytowaniem^ na wybranym stadzie, tak jak to robiły ludy. dalekiej północy z reniferami, nie można bowiem żyć pasożytem niczo na stadzie słoni. Nie nadaje się do tego ani skala czasu ich życia, ani rozmiary, ani śiodowisko. Innymi, słowy próby udomowienia mógł podejmować jedynie człowiek już osiadły» czyli, mający do dyspdżycji odpo- wiednią technikę rolną i rośliny uprawne, zapewnia^ niające mu możliwość stałego, lub przynajmniej długo? terminowego siedzenia w jednym miejscu. A ten etap cywilizacji pojawił się w Indiach i w Afryce dopiero w późnym neolicie.
Ale, w świetle tego co zostało uprzednio powiedziane, po co w ogóle podejmować trud ;udomowienia słoni? Istniały po temu aż dwa powody: Po pierwsze, słoń może przenosić tak ciężkie ładunki, jakich inne zwierzęta nie mogłyby nawet udźwignąć. A także potrafi wykonywać takie prace, jak np. wyrywanie drzew, do czego obecnie używamy dźwigów i buldożerów. Po drugie, odkryto, że słonie mogą być (choć w praktyce często nie były) wspaniałymi zwierzętami bojowymi, formującymi oddziały superciężkiej kawalerii,, biorącymi na grzbiet kilku żołnierzy, a nie jak inne wierzchowce — jednego.
Oswojone słonie, choć używane w wielu wojnach
i przez wiele krajów, potrafiły często stanowić równie groźne niebezpieczeństwo dla strony własnej, jak dla przeciwnej. W książce Gustawa Flauberta Salamibo znajdujemy opis walki prowadzonej przez kartagiń- skiego sufetę (wodza), Hanno ze zbuntowanymi ■ ? (bo nie opłaconymi) najemnymi oddziałami armii, w czasie
której grecki niewolnik Spandios, będący inspiratorem całej rebelii, wprawił w panikę słonie bojowe, użyte przeciw buntownikom przez Hanno, wypuszczając na nie stado świń oblepionych palącą się smołą. Sainte- Beuve w ostrej krytyce książki wielkiego pisarza kpi sobie z Flauberta za jego przedziwny „wynalazek”. Ale nie był to wynalazek. autora, podstęp ten był w rzeczywistości użyty w bitwie pod Megarą. Prawdą jest także, że na słoniach, jako na zwierzętach bojowych nie można było polegać i dlatego Rzymianie, po krótkim okresie próby, zrezygnowali z ich usług w swojej armii.
Pierwsze udomowione słonie pojawiły się w Europie na rzymskiej arenie. Rzymianie zapoznali się z tymi zwierzętami za pośrednictwem Greków, a ściślej mówiąc Macedończyków, oraz za pośrednictwem Karta- gińczyków, w takiej właśnie kolejności. Kartagińczycy zaczęli używać do walki słoni od ok. 300 roku p.n.e., przy czym pierwszy większy użytek z „elefanterii” zrobili w bitwie pod Annone na Sycylii, w czasie której Hanno rzucił do walki sześćdziesiąt wytresowanych słoni bojowych. Trudności z przetransportowaniem tych zwierząt z Afryki musiały być ogromne; a słonie w walce zawiodły pokładane w nich nadzieje, gdyż rzymska piechota nió po raz pierwszy miała ż tymi zwierzętami do czynienia na polu walki (patrz str. 194). Sufeta użył 100 słoni w czasie walk w Afryce w 255 roku p.n.e. i tym razem zwierzęta te zdały egzamin, bowiem Rzymianie pod wodzą Marka Regulusa musieli przedrzeć się przez front słoni by zaatakować zaciężną piechotę i w trakcie tego szturmu słonie rozbiły rzymskie szyki i zmusiły nieprzyjaciół do wycofania.
Na wiadomość o tym Hasdrubal przygotowując się do następnej walki na Sycylii sprowadził na wyspę 140 słoni. Ale w rok czy dwa później wiara Kartagiń-
czyków w skuteczność używania do walki słoni jeszcze raz doprowadziła ich do zguby:
„W lecie 251 roku p.n.e. konsul Gajus Cecilius Me- tellus odniósł wspaniałe zwycięstwo pod murami Panormus. Rzymskie oddziały ogniowe usytuowana w fosie miejskiej rozgromiły zwierzęta .(słonie), które zostały nierozważnie wystawione na front szyków wroga. Niektóre z nich wpadły do fosy, inne padając do tyłu przygniatały własne oddziały, które pędziły w zupełnym nieładzie, przemieszane ze słoniami, w kierunku plaży, gdzie mogły zostać załadowane na fe- nickie okręty. Złapano 120 słoni”... (Mommsen).
Mimo wszystko Rzymianie używali, od czasu do czasu słoni do walki, choć zawsze bez entuzjazmu. W końcu jednak z nich zrezygnowali, uznając je za zwierzęta bardziej kłopotliwe niż pożyteczne. Słonie używane przez Rzymian pochodziły, podobnie jak słonie Karta- gińczyków, z Numidii, której lasy pełne były tych zwierząt. Ale kto nauczył mieszkańców północnej Afryki udomowiać i tresować dzikie słonie dla potrzeb wojny? Choć wydaje się dziwne, dokonali tego Egipcjanie.
Po śmierci Aleksandra Wielkiego (323 rok p.ń.e.). jeden z jego generałów, Ptolemeusz, mianowany został władcą Egiptu. Tytuł królewski został mu nadany dopiero siedemnaście lat później. W 321 roku Macedończycy pod wodzą Perdikkasa próbowali zaatakować Egipt. W skład ich armii wchodziły także oddziały na słoniach indyjskich. Kiedy przy forsowaniu Nilu plan Perdikkasa zawiódł, żołnierze zbuntowali się i zabili swego wodza. W ten sposób Ptolemeusz wszedł w posiadanie bojowych słoni macedońskich. W przyszłości słonie walczące w Afryce miały być przez długi, czas wyłącznie słoniami indyjskimi, udomowionymi zwierzętami z gatunku Elephas maximus.
Ptolemeusz i jego następca Ptolemeusz II zapragnęli
mieć w swej armii na stale oddziały „elefanterii”, trzeba jednak było znaleźć stałe źródło dostawy tych zwierząt, a sprowadzanie słoni z Indii było praktycznie niemożliwe. W wyniku tego problemu zostały udomowione pierwsze słonie afrykańskie, bowiem Ptolemeusz zorganizował dostawę dzikich słoni z Sudanu, skąd były przewożone z kilku portów Morza Czerwonego do Egiptu na specjalnie zbudowanych do tego celu statkach. A ponieważ ani Grecy ani Egipcjanie nie znali się zupełnie na chwytaniu, oswajaniu i tresowaniu słoni, król sprowadził z Indii wybitnych znawców tego przedmiotu i to w wystarczającej liczbie, by mogli dosiadać i kontrolować słonie w czasie walki, przynajmniej w pierwszym okresie.
Ptolemeusz III Eugertes stoczył kilka zwycięskich bitew z azjatyckimi rywalami z nowo powstałych państw, którzy użyli w tych bitwach słoni indyjskich. W ten sposób do swych słoni afrykańskich dołączyć mógł zdobyczne słonie indyjskie. Od tego władcy otrzymali Kartagińczycy pierwszego słonia bojowego. Na podstawie dowodów numizmatycznych Zeuner twierdzi, że ten pierwszy słoń był zdobytym w walkach słoniem indyjskim. Na pewno także Ptolemeusz Eugertes dostarczył Kartaginie pierwszych indyjskich łowców i treserów słoni. Podarunek ten natchnął Karta- gińczyków myślą o wykorzystaniu swych poddanych Numidów do łowienia i tresowania słoni afrykańskich.
O efektach, jakie to przyniosło, już wspominaliśmy. Tak więc tropienie pierwszych śladów udomowienia słoni afrykańskich prowadzi nas do około 300 roku p.n.e. i elefanterii Aleksandra Wielkiego dosiadającej słoni indyjskich.
W roku 327 p.n.e. Aleksander Wielki po zwycięstwie pod Gaugamelą i zajęciu wschodnich prowincji Imperium Perskiego zaatakował Pendżab. Po przejściu
Indusu zawarł on przymierze z władcą ziem położonych, pomiędzy tą rzeką a Hydaspesem. Ale gdy w 326 roku* Grecy podeszli pod Hydaspes natknęli się na władcę tych ziem — króla Porusa, który wraz ss 30-tysięczn% armią i 200 słoniami bojowymi zagrodził im drogę» Opis walki i podstępu, jaki użył Aleksander, znajdujemy u Arriana. Ja tylko chcę podkreślić, że jak częste bywa ze słoniami bojowymi, tak i tym razem stano^ wiły one większe niebezpieczeństwo dla strony własnej) niż dla przeciwnika, umykając z pola walki, jak to napisał Arrian „niczym owce uciekają od wody”.
To właśnie wtedy w bitwie pod Gaugamelą i nad Hydaspesem ludzie zachodu zetknęli się po raz pierwszy z udomowionymi słoniami. Aleksander natychmias# podchwycił ten pomysł, a z kolei od niego wzięli go inni władcy, używając słoni w swych krwąwych wojnach. Przypisywał on niewątpliwie swoje zwycięstwo własnemu geniuszowi i przewadze swych żołnierzy, a nie zawodowi, jaki spotkał przeciwników z powodu ich słoni. W dwa lata po śmierci Aleksandra Wielkiego Perdikkas, jak już wspominaliśmy, użył słoni w walce z Ptolemeuszem. Nieco później, król Syrii Seleukos I oddał królowi Czandragupcie całą prowincję w zamian za 500 słoni bojowych i dzięki nim wygrał bitwę pod Ipsos w 302 roku p.n.e. Syryjczycy próbowali nawet używać zaprzężonych w cztery słonie rydwanów, ale te ciężkie i mało zwrotne pojazdy mogły znaleźć zastosowanie tylko w trakcie ceremonii. Konsekwencje tych wszystkich zabiegów odczuli pośrednio na swym grzbiecie Rzymianie, gdy w 280 roku p.n.e. król Macedonii Pyrrus wystawił słonie w bitwie pod Herakleją i rozgromił rzymską armię.
A więc słonie indyjskie zostały udomowione znacznie wcześniej niż ich afrykańscy krewniacy. Używam tu stale słowa „udomowienie”, ale w rzeczywistości
wszystkie te zwierzęta chwytane były w lesie i oswajane, hodowlą' i rozmnażaniem w niewoli zajmowano się tylko w tych przypadkach, gdy komuś zależało, na przykład dla celów religijnych, na otrzymaniu słoni posiadających jakieś specjalne cechy typu albinizmu. W przypadku zwierząt krócej żyjących czy trudniej dla człowieka dostępnych metoda chwytania ich i oswajania nie zdawałaby egzaminu. Ale słonie łatwo się uczą, przez czterdzieści lat są użyteczne w pracy, a żyją ląt siedemdziesiąt, ich chwytanie i oswajanie było zatem w pełni opłacalne z praktycznego punktu widzenia.
Pozostaje więc ostatnie pytanie: gdzie i kiedy Hindusi zaczęli pp raz pierwszy oswajać schwytane słonie zamiast je natychmiast zabijać? ■
Z licznych dostępnych materiałów wynika, że słonie zaczęto wykorzystywać w niektórych częściach IndM do przenoszenia towarów i do jazdy wierzchem już od 500 roku p.n.e. Najwcześniejsze z nich -7-* monety i zabawka-słoń z terrakoty pochodzą z Pendżabu, który, jak się wydaje, był największym centrum „słoniowym” w Indiach. Jest jeszcze jeden bardzo stary ślad, z tym, że pomiędzy nim a wspomnianymi przed chwilą dowodami z około 500 roku istnieje tysiącletnią przerwa. Być może świadczy to po prostu o tym, że archeologów ciągle jeszcze czeka w Indiach mnóstwo roboty.
W Mohendżo-daro — metropolii cywilizacji znad Indusu — znaleziono 15 pieczęci cylindrycznych z sylwetką słonia, oszacowanych na 2500—1500 rok p.n.e. Sześć z nich jest szczególnie ciekawych, bowiem przedstawione na nich słonie mają na sobie rodzaj przykrycia z tkaniny. Żeby być tu całkiem w porządku trzeba wspomnieć, że niektórzy specjaliści sądzą, iż widoczne na ciele słonia zmarszczenia i fałdy, które właśnie
większość autorów uważa za owe przykrycie, są po prostu fałdami skóry, ale Zeuner (1963) wykazał ponad wszelkie wątpliwości, że fałdy widoczne na tych 6 figurkach, ciągnące się od środka grzhietu a sięgające do pierwszego odcinka przednich nóg, mogą być jedynie jakąś narzutą. A jeśli tak, to słonie noszące tego ro*f dzaju „ubranie”, musiały być zwierzętami oswojonymi, Wiek tych sześciu pieczęci nie daje się określić precyzyjnie. Można tylko powiedzieć, że nie pochodzą one z okresu wcześniejszego niż rok 2500 p.n.e.i, nie póź* niejszego niż 1500 p.n.e. Nie wiemy oczywiście, na jak długo przed zrobieniem tych pieczęci słonie były już udomowione. Możemy jedynie powiedzieć, że pierwsze oswojone słonie zostały zaprzęgnięte do roboty w do-, linie Indusu już gdzieś w trzecim tysiącleciu przed naszą erą, a na pewno nie później niż w pierwszej połowie długiego tysiąclecia.
Obok dużych zwierząt, o których mówiliśmy do tej pory, udomowiane bywały także zwierzęta znacznie mniejsze, w przeszłości głównie gryzonie, obecnie znacznie częściej małe drapieżniki. W dawnych czasach główną przyczyną udomowiania była potrzeba zapewnienia sobie stałego źródła mięsa, w naszych czasach, choć zapotrzebowanie na mięso jest równie duże jak dawniej, mechanizmy ekonomiczne zwróciły uwagę żądnych zysku hodowców na zwierzęta o atrakcyjnym futrze.
Właśnie zapotrzebowanie na piękne futra oraz pieniądze, jakie można na nich zarobić, okazały się jedynym dostatecznie silnym bodźcem zdolnym zachęcić współczesnych nam ludzi do podjęcia trudu udomowiania gatunków nieudomowionych przez naszych przodków; jedynym bodźcem, który zmusił nas do dodania czegokolwiek do spuścizny pozostawionej nam przez człowieka neolitycznego w zakresie puli udomowionych gatunków. A przecież przyczyn dla podjęcia intensywnych prac w tym zakresie nie brakuje, kiedy połowa mieszkańców kuli ziemskiej cierpi na niedostatek białka w pokarmie. Udomowienie niektórych gatunków zwierząt mogłoby pomóc w rozwiązaniu tego problemu. Współczesny człpwiek nie ma czym pochwalić się w tej dziedzinie, jego osiągnięcia są wręcz negatywne. Na przykład łoś został niegdyś udomowiony, głównie dla mięsa i mleka, ale służył również jako wierzchowiec,
wykorzystywany między innymi przez kurierów króla szwedzkiego Karola XI w XVII wieku, w późniejszych czasach zwierzę to zostało dla człowieka stracone3S. Podobny los spotkał kilka udomowionych gatunków antylop i daniela. Gazele udomowione zostały w Egipcie w bardzo dawnych czasach i prawdopodobnie trzymane były w dużych stadach, tak jak kozy. Wygląda na to, że nawet koziorożec był niegdyś zwierzęciem domowym. Wszystkie te gatunki zniknęły z domowego inwentarza.
Króliki
Każdy mieszkaniec Wielkiej Brytanii w wieku powyżej czterdziestu lat bez trudu przypomni sobie ze swego dzieciństwa wieczorne spacery w czasie letnich wakacji, gdy co krok spotykało się dzikie króliki pasące się spokojnie na łące lub igrające wesoło w pobliżu swych nor. Wystarczyło w tych czasach wyjść na krótką przechadzkę z dubeltówką i psem, by przynieść do domu kilka królików na pasztet. Na głównych drogach poza miastem widziało się setki królików rozjechanych przez samochody. Były to czasy, gdy w Australii panowała plaga tych szybko rozmnażających się zwierząt, która doprowadziła do poważnych strat w gospodarce tego kraju. Epidemia myksomatozy zmieniła tę sytuację całkowicie. Ale przed nadejściem tej plagi, rozprzestrzenianej zresztą świadomie przez rolników, którzy już nie mogli dłużej znieść stałych szkód na swych polach, trudno było sobie wyobrazić Europę bez
królików i trudno było myśleć o tym zwierzęciu inaczej, niż jako o gatunku rdzennym i występującym od niepamiętnych czasów na terenach Eurazji.
Jest to jednak pogląd błędny. Przed dwoma tysiącami lat królik był dla całej prawie Europy nowością. Na północ przybył jako zwierzę udomowione znacznie wcześniej niż jako zwierzę dzikie. Arystoteles nigdy
o tym zwierzęciu nie słyszał, nie znali go także inni nieco późniejsi pisarze greccy. Pierwsza wzmianka
o królikach pojawia się u Polibiusza w połowie drugiego tysiąclecia p.n.e. Nazywa on to zwierzę kyniklos, co jest niewątpliwie słowem wywodzącym się od łacińskiego cunidulus. Świadczy to o tym, że Grecy dowiedzieli się o istnieniu królika od mieszkańców Italii, a tym samym, że zwierzę to przybyło gdzieś z zachodu. Wygląda na to, że łacińska nazwa królika pochodzi z kolei ze starożytnego języka iberyjskiego, gdzie oznacza ona także podziemne nory i korytarze, ale nie miało tego drugiego znaczenia aż do chwili, gdy króliki zademonstrowały swoje możliwości w tej dziedzinie na terenach Italii.
Rzymianie, tak jak i inne cywilizowane ludy przed nimi, zetknęli się po raz pierwszy z królikami w Hiszpanii. Heyn (1888) był zdania, że króliki przybyły tam wraz z Iberyjczykami z Afryki, ale Zeuner uznawany tu za autorytet utrzymuje, że zasięg ich występowania został ograniczony do Półwyspu Iberyjskiego po ostatnim zlodowaceniu. Obaj mogą mieć rację, ponieważ Tanger leży tak blisko Gibraltaru, że wtedy, gdy południowa Hiszpania wolna była od lodowca, musiała być również wolna od niego północna Afryka. W każdym razie wszystko sprowadza się do tego, że jakkolwiek zasięg królika był przed ostatnim zlodowaceniem znacznie szerszy, na co wskazują szczątki kopalne, został on w końcu zawężony w Europie do
Półwyspu Iberyjskiego. Następnie po cofnięciu się lodowca zasięg występowania królika znowu stopniowo się rozszerzył. Jednak w momencie, gdy zasięg ten objął cały Półwysep Iberyjski i zapewne część połud- niowo-zachodniej Francji królik, mimo swej ogromnej siły inwazyjnej (wyrażającej się choćby w 'tym, że jedna samica jest w stanie wyprodukować rocznie siedemdziesiąt młodych) potrzebował pomocy człowieka dla swego dalszego rozprzestrzeniania. Z pomocą przyszli mu Rzymianie i w wyniku tego po upływie kilku zaledwie wieków cała Eurazja „wypełniła się” królikami.
W efekcie zamieszkiwania różnorodnych* środowisk, króliki zróżnicowały się, dając szereg odmian geograficznych o różnej wielkości ciała, odmiennym ubarwieniu i innych cechach, ale wszystkie te odmiany zawsze należały do jednego gatunku Oryctolagus cuniculus. Wydaje się dziwne, że Europa musiała czekać na króliki tak długo, podczas gdy Fenicjanie w Hiszpanii znali je już w 1100 roku p.n.e., i to oni właśnie nadali Hiszpanii noszoną do dziś nazwę, która w dość dowolnym przekładzie oznacza „Ziemia królików”. Żeglarze feniccy, gdy wylądowali w końcu drugiego tysiąclecia p.n.e. w Hiszpanii, zauważyli, że ziemia tego kraju cała była poryta i pokryta kopcami i dziurami, co było dziełem bardzo licznych, małych puszystych zwierząt, które przypominały im do złudzenia, przynajmniej pod względem zwyczaju kopania, ich własne shephan, czyli góralki. Z tej przyczyny nazwali nowo odkryty ląd, stanowiący najbardziej zachodni kraniec znanego wówczas świata, ishephanim, to znaczy ziemia góralków, a nazwa ta została z czasem skrócona do słowa Hispa- nia. Ci pionierzy pochodzący z Tyru i Sydonu nie zrobili prawdopodobnie żadnego użytku z nowó odkrytych zwierząt i zapewne, jeśli zwierzę to nie wystę
powało w północnej Afryce, dopiero feniccy koloniści Afryki, mieszkańcy Utyki i Kartaginy, introdukowali króliki na ziemi współczesnej Algerii i Maroka.
Jeśli przyjąć, że króliki w Hiszpanii nie były udomowione, to uczynił to po raz pierwszy Rzymianin — Warron. Myśl o udomowieniu królików podsunęły mu istniejące w Rzymie leporaria38 mające postać rozległych i ogrodzonych pastwisk porośniętych trawą i krzewami, na których hodowano zające. Zające zamieszkujące takie leporaria nie były zwierzętami udomowionymi, przebywały przecież w absolutnie naturalnych warunkach, ale znajdowały się pod kontrolą człowieka, który w każdej chwili mógł je bez trudu schwytać i zabić, jeśli potrzebował właśnie kilka sztuk na sprzedaż czy na stół. Zające żyjące w tych zagrodach nie rozmnażały się, a więc ich stan liczebny musiał być co jakiś czas odnawiany przez sprowadzenie nowo schwytanych zwierząt. Zeuner zwraca uwagę, że zakładane potem cunicularia37 musiały być nieco inaczej ogrodzone, a mianowicie ściany zagrody musiały być wkopywane głęboko w ziemię, w przeciwieństwie bowiem do zajęcy, króliki bardzo intensywnie kopią nory. Ale nawet ten zabieg nie na wiele się zdał i po rozpowszechnieniu się zasugerowanych przez Warróna cuniculariów, wielu królikom udało się z. nich uciec, a uciekinierzy ci dali początek całej populacji dzikich królików w Italii.
Pomimo to, że w przeciwieństwie do zajęcy króliki świetnie rozmnażały się w cuniculariach, całej tej rzymskiej inicjatywy nie można w żaden sposób uznać
za udomowienie królika. Udomowienie wymaga bowiem znacznie dokładniejszej kontroli nad zwierzęciem. Ho-' dowla królików prowadziła nawet w kierunku wręcz przeciwnym, bowiem, jak Zeuner twierdzi W oparciu
0 regułę Nachtsheima (1949), „selekcja faworyzowała tu wszelkie dzikie cechy zwierzęcia, gdy ofiarą padały przede wszystkim zwierzęta bardziej $ oswojone'«?, a największą szansę przeżycia miały ^najdziksze«
1 najszybsze”.
W ten sam niemal sposób, to znaczy ogrodzonych królikarniach, przetrzymywano króliki aż do okresu średniowiecza a nawet znacznie dłużej. Tak zwane „ogrody królicze” były popularne we Francji w XIV wieku, w Anglii i w Niemczech aż do XVII wieku. Ze względów oczywistych były one często zakładane na wyspach, głównie położonych na jeziorach Czy rzekach, ale także z dala od lądu. Przez cały okres siedemnastu wieków pracowała wyżej wspomniana reguła Nachtsheima. Nigdy nie próbowano prowadzić żadnej selekcji, ani wykorzystywać pojawiających się mutacji, izolowane populacje pozostawały zatem zupełnie dzikie. Przez zwykłe trzymanie w niewoli nie można było zrobić z królika zwierzęcia udomowionego. Tymczasem uciekające z zagród zwierzęta powiększały dziką, wol- nożyjącą populację królików we Francji, Niemczech i Anglii. Możemy przypuszczać, że pierwsze królikarnie powstały w rzymskich prowincjach Brytanii i Galii już przed nadejściem IV wieku, a jeśli to prawda, oznacza to, że pierwszy dziki królik pojawił się w północnej Francji i w Brytanii już za czasów rzymskich. Nie można jednak mieć co do tego pewności. Nie ulega natomiast wątpliwości, że w niektórych częściach Europy pierwsze króliki pojawiły się dopiero długo po ich prawdziwym udomowieniu i to prawdopodobnie za pośrednictwem rozrzuconych po całym kontynencie
klasztorów, w których mnisi hodowali króliki. Działo się to gdzieś w XII wieku, ale na niektórych terenach, np. w południowych Niemczech, dzikie króliki pojawiły się dopiero w XV wieku.
Z całego dotychczasowego omówienia nie wynika jednak, gdzie i kiedy to prawdziwe udomowienie nastąpiło. Ani dlaczego? Ale na to ostatnie pytanie najłatwiej jest odpowiedzieć znając zamiłowanie Rzymian do luksusowych futer.
Rzymianie po założeniu swych króliczych ogrodów, w poprzednio omówiony sposób, i po zasmakowaniu w króliczym mięsie, wkrótce zapragnęli mieć z niego danie krańcowo wymyślne, jak to czynili z wieloma innymi potrawami. Rzymscy nowobogaccy (nie różnili się zresztą pod tym względem od nam współczesnych) nie będąc w stanie jeść więcej niż inni, bowiem nawet największe żarłoki mają pod tym względem ograniczone możliwości, zapragnęli jeść bardziej wymyślnie, by dziwnością potraw i ilością pieniędzy na nie wydawanych zadziwiać resztę świata. W przypadku królików początkiem tej wymyślności były potrawy z ledwie urodzonych osesków, a dalszym efektem — dania z króliczych embrionów — znane jako laurices. Te niesmak budzące praktyki kontynuowały wczesne zgromadzenia klasztorne, gdy tylko pozwoliło na to pewne rozluźnienie twardych reguł. Przyczyną leżącą u ich podstawy było to, że. jedzenie mięsa króliczego tak, jak zresztą każdego mięsa, zabronione było w czasie dni postnych, natomiast płody królików uważano za coś pośredniego pomiędzy jajkiem a rybą i dlatego też można je było spożywać zarówno w piątki, jak i w okresie wielkiego postu. Embriologowie uczą nas, że płód ssaka przechodzi w pewnym momencie swego rozwoju przez stadium odpowiadające rybie, a więc może to kulinarne wyrafinowanie miało jakieś nauko
we uzasadnienie. Jeśli do tego uzmysłowimy sobie, że swego czasu w dni postne jadano bobry, na zasadzie, że jeśli żyją w wodzie, to muszą być rybą, nie będziemy się już tak bardzo dziwić zwyczajowi jedzenia króliczych embrionów. Jednak nie wszyscy ojcowie Kościoła przymykali oczy na te praktyki. Grzegorz z Tours zabronił spożywania tej potrawy w czasie wielkiego postu.
Opisane wyżej wydarzenia doprowadziły do wzrostu popularności królika a w efekcie — w VI—VII wieku — do jego prawdziwego udomowienia: hodowli w małych zagrodach, kontrolowanego rozrodu, selekcji mutantów i krzyżowania wsobnego. W trakcie następnych wieków pojawiły się czarne króliki, białe króliki, łaciate króliki i króliki o szczególnie pięknym futrze jako wyselekcjonowane rasy jednego gatunku udomowionego królika. W szesnastym wieku królik w wyniku kilkusetletniej selekcji stał' się zwierzęciem wysoko cenionym nie tyle dla swego mięsa, co dla swego futra38.
Srebrne lisy
Wygląda na to, że fermy lisie nie powstały w czasach współczesnych wraz z fermami innych zwierząt futerkowych, lecz istnieją już od czasów prehistorycznych, kiedy to nastąpiło udomowienie lisa. Lis był zwierzęciem łownym paleolitycznej Europy a polowano nań nie tylko dla mięsa, ale także dla futra. Wśród neolitycznych wykopalisk na terenach podalpejskich osad palowych szczątki lisa są nadzwyczaj liczne,
J^^^tmgrdzenia, na-
■
znacznie liczniejsze niż psa, a charakterystyczna deformacja jego kości wskazuje na to, iż był on już wówczas zwierzęciem udomowionym. Poza deformacją kości wskazują na to także stosunkowo małe rozmiary tych zwierząt w porównaniu z współczesnymi im lisami dzikimi, a skądinąd wiadomo, żę w pierwszych stadiach udomowienia prowadzonego prymitywnymi metodami, zwierzęta mają tendencję do zmniejszania rozmiarów ciała. Ale jeśli to prawda, że mieszkańcy osad palowych mieli udomowionego lisa, to historia jego była bardzo krótka, bowiem przez kilka następnych stuleci nie ma żadnych śladów świadczących o obecności tego zwierzęcia w ludzkich osiedlach.
W późnych latach XIX wieku jeden lub kilku traperów kanadyjskich wpadło na pomysł chwytania w lecie białych i niebieskich odmian lisów arktycznych, zwanych też pieścami i przetrzymywania ich w zagrodach w komfortowych warunkach do okresu zimy; następnie zabijania ich i dostarczania skór na rynek. Ceny osiągane przez futra na rynku londyńskim, który w tym czasie był najważniejszym rynkiem na świecie, były bardzo zróżnicowane w zależności od jakości futra. Futro letnie zwierząt nigdy nie jest tak gęste i bogate jak futro zimowe, co łatwo wytłumaczyć różnicą między temperaturami, z jakimi zwierzę ma do czynienia w obu porach roku. Tak więc traperzy, przetrzymując lisy w klatkach lub zagrodach do okresu zimy, mogli zarobić na ich futrach znacznie więcej niż by zarobili sprzedając je litem. Na rynku angielskim zaczęły się pojawiać coraz piękniejsze futra, osiągając coraz wyższe ceny. Rekordem zanotowanym w 1900 roku była cena 580 funtów szterlingów zapłacona za jedną skórę. Wkrótce rozeszła się wieść, że traperzy zbijają fortuny dzięki zastosowaniu jakiejś tajemniczej nowej metody.
Od tego czasu datują się współczesne próby udom©* wienia lisa. Dwóch panów, Sir Charles Dalton i R. Ti Oulton, przystąpiło do badań nad mdżliwościami ho* dowli lisa amerykańskiego Vulpes fulva i pieśca Alopex le g opus. Interesował ich przede .wszystkim problem rozrodu tych zwierząt w niewoli. Ich wslępnC próby zakończyły się pełnym sukcesem- i natychmiast - powstała przemysłowa hodowla lisów, która rozwinęła się tak szybko i była tak obiecująca, ze ¡już w 1910* roku zdolna do rozrodu para' lisów • r pierwsze j klasy kosztowała 35 000 dolarów. Efektem ubocznym tego był długo utrzymujący się zwyczaj hazardowej licytacji..! nienarodzonych jeszcze lisich szczeniąt. Pierwsza wojna światowa i okres, który po niej nastąpił, dotknęły nieco ten nowy przemysł, tak, że w 1927 roku nie wykazywał on już tendencji zwyżkowych.
Tak więc dwa wspomniane wyżej północne gatunki lisów zostały udomowione pomiędzy rokiem 1900 a 1927. Zmiany w modzie, a później rozwój hodowli norek amerykańskich spowodowały spadek znaczenia lisów i zainteresowania ich hodowlą w całym zachodnim świecie. Tylko- w ZSRR, gdzie ostry klimat sprawia, że posiadanie futra jest koniecznością a nie luksusem, a także gdzie moda zmienia się znacznie wolniej, hodowla lisów jest nadal, w każdym razie w momencie pisania tej książki, ważną gałęzią przemysłu. Ale wystarczy nowa zmiana mody, by powstał ponownie wzrost zapotrzebowania na srebrne, białe i niebieskie lisy, będące w tej chwili Zwierzętami w pełni udomowionymi.
Króliki były właściwie pierwszymi zwierzętami udomowionymi i hodowanymi między innymi dla swego futra. Piszę „właściwie”, bo jednak należałoby tu wziąć pod uwagę małego lisa szwajcarskiego, a także fakt, że od prehistorycznych czasów używano również
skór psów, jak i skór wszystkich niemal zwierząt domowych. ^Ale w nowszych czasach, zapewne po sukcesie w hodowli lisów, udomowiono wiele innych zwierząt futerkowych. Przykładem mogą być tu: piżmak, skunks, kuna amerykańska i wreszcie najważniejsza z nich norka amerykańska. W hodowli tych zwierząt wystąpiły zjawiska towarzyszące niegdyś hodowli królików. Uciekinierzy i mieszkańcy porzuconych ferm wzbogacili naturalną faunę wielu terenów w nowe gatunki. Zdziczała norka i piżmak rozprzestrzeniły się na dużych obszarach znajdując najwyraźniej dogodne dla siebie, nie zajęte dotychczas nisze ekologiczne. Mógłbym powiedzieć na ten temat jeszcze więcej. Przypuszczalnie nawet krety bywały niegdyś hodowane dla swych skórek. Hodowla ta wyglądała podobnie jak rzymska hodowla królików w króliczych ogrodach.
Norka amerykańska
Rodzinnym krajem' norki amerykańskiej jest Kanada i północna część Stanów Zjednoczonych. Zamieszkuje ona także Alaskę. Norki 0 najlepszej jakości futra pochodzą z terenów położonych w pobliżu Zatoki Fran- klina (Eskimo Bay) oraz Zatoki Hudsona. Alaskańska odmiana norki jest większa i bardziej płodna, w jednym miocie może być aż 6 młodych. Około 1920 roku cena tego pięknego i dobrze noszącego się futra osiągnęła tak zawrotne sumy, iż znaleźli się ludzie, którzy mając na uwadze udany eksperyment z hodowlą lisów, pomyśleli sobie, że hodowla norek, jeśli tylko jest możliwa, może być nawet bardziej opłacalna. Próby rozpoczęte w Kanadzie i USA szybko podchwycono w Norwegii, Szwecji i Wielkiej Brytanii. Istniały obawy, że futro norek hodowanych w W. Brytanii nigdy nie będzie najwyższej jakości, ze względu na panujące
tam łagodne zimy. Obawy te okazały się niesłuszne, najwyraźniej angielska wilgoć działa na skórę norki z równym skutkiem, jak kanadyjskie mrozy.
Norka amerykańska tak dobrze zadomowiła się w Skandynawii, że powstała tam duża i silna dzika po» pulacja Mustela vison. Zwierzęta te zamieszkują przede' wszystkim środowiska piaszczystych brzegów rzek, preferowane także przez jaskółkę-brzegówkę. Żywią się rybami, a także, co przesądza często o ich smutnynd losie w wielu krajach, ptactwem domowym, które wykradają z wielką wprawą. Zdziczała norka jest krzyà żówką dużej odmiany alaskańskiej i odmiany z.Qui- becku, odznaczającej się wspaniałym futrem. Jest więc zwierzęciem silnym i wysoce płodnym, dlatego też mimo ciągłych odłowów i ostrej, oficjalnej kontroli* ma dużą szansę przetrwać jako stały element naszej fauny. Na przykład w Anglii udało się norce osiąść w 31 hrabstwach. Podobnie wygląda sprawa w Szwecji, gdzie rocznie odławia się około 20 000 dzikich norek, a także w Norwegii, gdzie wynik połowów kształtuje się na poziomie 15 000 norek rocznie i w wielu innych krajach, do których sprowadzono norkę. W ciągu kilku pokoleń kolory otrzymane przez selekcję mutantów w hodowli znikną i brytyjska norka stanie się ciemnobrązowa. Duże rozmiary zwierząt, także uzyskane w hodowli, już znikają w stanie dzikim: samce udomowionej norki osiągają 3,5—4 kg, natomiast największa norka, wybrana z 1000 zdziczałych zwierząt schwytanych w Wielkiej Brytanii i ważonych przez urzędników Ministerstwa Rolnictwa, ważyła 1,8 kg.
Niebezpieczeństwa kryjące się w takiej przypadkowej introdukcji są oczywiście dobrze znane. Plaga królika w Australii jest tego świetnym współczesnym przykładem, ale można się też powołać na przykład klasyczny: jak podaje Strabo, przywiezienie na jedną
z wysp Balearów jednej pary królików doprowadziło tam do takiej plagi, że nieszczęśliwi mieszkańcy wysłali petycję do Cesarza Augusta, by przysłał im w odsiecz wojsko, albo ewakuował ludność i przesiedlił na inny tereni.’' Zdziczały piżmak wyrządza w Anglii ogromne szkody przez podkopywanie i dziurawienie wałów rzecznych i grobli. Norki przy zwiększeniu swej liczebności mogą stworzyć poważną konkurencję dla wędkarzy, trudno w tej chwili przewidzieć inne szkody, jakie mogą wyrządzać, tym bardziej, że mogą one zająć niszę ekologiczną zwalnianą coraz bardziej przez ustępującą wydrę.
Norka amerykańska jest świetną ilustracją zmian, jakie można osiągnąć w wielu cechach zwierzęcia przez bardzo staranną i intensywną hodowlę, która w tym wypadku tak właśnie była prowadzona ze względu na ogromny zysk, jaki przynosiła. Dzięki segregacji' mutantów o wyjątkowej barwie futra, i ich wsobnemu krzyżowaniu, dzięki stosowaniu bogatej, lecz prawidłowej diety i ograniczaniu aktywności zwierzęcia, otrzymano w hodowli norki o niezwykłych kolorach: jasno- brunatnym, śnieżnobiałym, niebieskim, a nawet różowym, a także o znacznie większych rozmiarach. W wyniku tych sukcesów udomowiona norka stała się w obecnych czasach zdecydowanie najważniejszym zwierzęciem futerkowym, przynajmniej na Zachodzie.
Podobne wyniki do tych otrzymywanych na Zachodzie w hodowli norki, uzyskano w ZSRR w hodowli sobola.
Świnka morska
Cavia porcellus jest gryzoniem, nieznanym w Starym Swiecie aż do 1550 roku. Po tej dacie zaczęła się coraz częściej pojawiać we wszystkich krajach impe
rium hiszpańskiego i portugalskiego. Sprowadzano ją raczej przez ciekawość i jako maskotkę dla dzieci, czyli podobnie jak chomika złocistego w naszych czasach, niż dla jakichś praktycznych celów. Do Hiszpanii trafiła przed końcem XVI wieku, do Anglii natomiast przywędrowała aż z zachodniej Afryki gdzieś w XVII wieku, tym zapewne da się wytłumaczyć jej potoczna nazwa w języku angielskim — Guinea-pig.
Kiedy w XIX wieku biologowie i medycy zaczęli poszukiwać dla swych doświadczeń zwierząt laboratoryjnych, świnka morska, jako zwierzę tanie, bo niezwykle płodne, przystępne, łatwe do wykarmienia, hodowli i manipulowania nim, dostąpiła wątpliwego zaszczytu stania się zwierzęciem doświadczalnym par excellence. Osoby szczególnie wrażliwe oburzają się na myśl o tym, jak to niewinne, małe stworzenie cierpi z winy człowieka. Ta funkcja świnki stała się już przysłowiowa, często przecież mówimy o ludziach, na których wypróbowuje się coś nowego, że są świnkami morskimi39. A więc wraz z rozwojem eksperymentalnych badań biologicznych rozpoczęła się druga era intensywnego udomowiania świnki.
Pierwsza rozpoczęła się w preinkaskim Peru, to znaczy we wczesnych czasach historycznych w jednym lub w kilku miastaeh-państwach, zjednoczonych potem przez Inków w Imperium Słońca. A może nawet wcześniej w czasach kultur opartych na rolnictwie, z których potem wyrosły wspomniane cywilizacje miejskie. Szacowanie okresu udomowienia świnki morskiej na czasy preinkaskie nie jest oparte na znaleziskach archeologicznych, tych mamy z tego okresu niewiele i zaraz przejdę do ich omówienia, lecz na wyglądzie tych zwierząt. Gdy Europejczycy pojawili się na tych tere
nach świnki domowe różniły się krańcowo od dzikich, zarówno pod względem rozmiarów, jak i koloru futra — często zresztą łaciatego, jak i wreszcie typu włosów. Czytelnik, ‘który jeszcze pamięta, co się zmieniło w trakcie hodowli norki w okresie niespełna stu lat, może wyrazić w tym miejscu zdziwienie. Może rzeczywiście powinniśmy w świetle doświadczeń z norką, zrewidować nasze poglądy na dotychczasową ocenę skali czasu, w odniesieniu do różnych form morfologicznych występujących u udomowionych zwierząt. Z drugiej strony musimy pamiętać, że posiadamy obecnie wspaniały instrument w postaci znajomości genetyki, którego nie mieli nasi przodkowie.
Udomowienie świnki morskiej musiało przebiegać podobnie, jak w kilka wieków później udomowienie królika. Głównym celem jego podjęcia było mięso. Ludy andyjskie dysponujące jedynie powoli rozmnażającą się lamą, niewielką ilością oswojonego ptactwa i upolowanymi jeleniami, musiały odczuwać niedostatek mięsa. W czasach Inków świnka morska stanowiła podstawowy składnik mięsnej diety mieszkańców Imperium i rolę tę spełnia na tych terenach niezmiennie do dziś.
Nieco światła na początki udomowienia świnki mogą rzucić materiały wykopane' w 1969 roku w Jayhua- machay przez dra R. MacNeish’a. W głębokich partiach jaskini zamieszkiwanej około 5000 roku p.n.e. przez ludzi paleolitu, tej samej, która używana była jako stajnia dla guanako (patrz rozdział 10), znalazł on liczne szczątki świnki morskiej. Nie oznacza to oczywiście, że świnka była już wówczas zwierzęciem udomowionym, jak to podała prasa peruwiańska, komentując nowoodkryte znaleziska. Prawdopodobnie nie oznacza to nic ponad to, że zwierzątko to wchodziło w skład diety mieszkańców Andów, co nie jest niczym
dziwnym. Można jednak pokusić się tu o hipotezę, że w jaskini przetrzymano „stado” schwytanych świnek jako żywy zapas mięsa. I jeśli to prawda, to choć daleka stąd jeszcze droga do udomowienia, był to me| wątpliwie pierwszy ważny krok w tym kierunku.
Szynszyla
W drugiej połowie XVI wieku Sir John Hawkins, sławny, a jeśli kto woli, niesławny właściciel statku kaperskiego, zbił majątek, rabując statki portugalskich handlarzy niewolników i sprzedając żywy towar w koloniach hiszpańskich. Praktyki te były bezprawne w świetle praw obowiązujących w Hiszpańskim Imperium, ale hiszpańscy koloniści bardzo byli z ich skutków zadowoleni, mogli bowiem kupować niewolników po cenach znacznie niższych niż rynkowe. W trakcie swych korsarskich wypraw Hawkins odwiedził wiele lądów, a posiadając przy tym wspaniały dar obserwacji, pozostawił niezwykle bogate rejestry tego, co widział. Oto krótki fragment jego zapisków:
„Żyją tam małe zwierzątka, podobne do wiewiórek, lecz szare. Ich futro jest nadzwyczaj delikatne, miękkie i niepodobne do żadnego, jakie znam. Jest w Peru bardzo cenione. Kilka z nich trafiło już do Hiszpanii, a chociaż trudne są do przewiezienia, książęta i szlachta oczekują ich z niecierpliwością. Zwierzątko to nazywane jest szynszylą i występuje na swych rodzimych terenach w wielkiej liczebności.”
W rzeczywistości szynszyle należą do kilku gatunków, z których dwa andyjskie zostały udomowione. Są to Chinchilla lagetis i Chinchilla vischaca. Udomowiono je, podobnie jak świnki morskie, jeszcze w czasach preinkaskich, ale od początku ich zadaniem nie była produkcja mięsa, lecz dostarczanie sierści. Zwie
rzętom tym bowiem obcinano lub wyskubywano sierść, która była, jak zauważył Hawkins, bardzo długa i jedwabista, i produkowano z niej cenną tkaninę. Nie wiadomo jednak jak to robiono, bo włosy były na pewno zbyt krótkie na to, by je prząść. Alę trzeba tu pamiętać, że mieszkańcy Andów odznaczali się niesłychaną wprost sprawnością manualną, przy wielkim ubóstwie technicznym. Tkali na swych prymitywnych krosnach materiały niezwykle cienkie i gęste, złożone na każdym centymetrze kwadratowym z większej liczby nici, niż jakiekolwiek inne tkaniny produkowane na całym świecie aż do czasów współczesnych. Nie wiemy także, czy Inkowie używali skórek szynszyli do wyrobu futer, czy też pierwsi zaczęli to robić Hiszpanie.
W każdym razie, gdy skórki szynszyli pojawiły się po raz pierwszy na rynku europejskim, wcale nie były drogie. Jeszcze w 1837 roku skórki, szynszyli można było kupić na londyńskim rynku po 2,16 dolara lub 18 szylingów za tuzin. Niedocenianie szynszyli w tym czasie świadczy o tym, że były one na rynku w wielkiej obfitości, a więc zarazem o tym, że ich dzikie populacje musiały być eksploatowane w zastraszającym tempie. Dopiero gwałtowny spadek liczebności szynszyli w chilijskich Andach przy równoczesnym nadejściu mody na ten typ futer spowodował szybki wzrost ceny. Poniższa tabela ilustruje ten proces:
H
Rabunkowa eksploatacja szynszyli nie ustawała, i dopiero w 1918 roku rząd chilijski założył embargo na odłowy tych gryzoni. I choć nielegalne odłowy trwały nadal, bo w 1927 roku ciągle można było kupić w Londynie skórki po 30 funtów za sztukę, to jednak dziką populacja szynszyli zyskała szansę odbudowania swej liczebności.
Podejmowano oczywiście próby, nawet przed 1918 rokiem, udomowienia szynszyli, ale wszystkie one zakończyły się fiaskiem. Zwierzę to nie mogło się przy-* stosować do życia na mniejszej wysokości niż ta, do której przywykło w swym niezwykle wysoko położo» nym środowisku naturalnym.
W roku 1918 sprawą udomowienia szynszyli zainteresował się amerykański inżynier górnik pracujący w Chile, M. F. Chapman. Za zgodą rządu chilijskiego odłowił on sporą liczbę tych zwierząt i wpuścił do zagród zbudowanych na właściwej dla nich Wysokości, W zagrodach tych, a może raczej wielkich klatkach, szynszyle swobodnie mogły żyć i rozmnażać się. W okresie od roku 1918 do 1923 przenosił on stopniowo szynszyle coraz niżej, czyniąc po każdej przeprowadzce długą przerwy na adaptację, aż doprowadził je do poziomu morza. W czasie tego eksperymentu studiował skrupulatnie wybiórczość pokarmową i zwyczaje tych zwierząt. Jego sukces był na tyle pełny, że gdy wreszcie wrócił do rodzinnej Kalifornii, biorąc ze sobą oczywiście szynszyle, czuły się one znakomicie, żyjąc i rozmnażając się w warunkach nizinnych, ciepłych i suchych wybrzeży kalifornijskich.
Inni poszli w ślady Chapmana i hodowla szynszyli stała się coraz bardziej powszechna. W 1930 roku parka tych zwierząt kosztowała 3200 dolarów z tym, że masowe pojawienie się na rynku skórek zwierząt hodowanych nastąpiło dopiero w latach pięćdziesiątych.
Należy więc uznać, że wcześniejszy gwałtowny wzrost ceny udomowionych szynszyli mógł być związany jedynie z przewidywaniem przyszłych zysków, bo w tym czasie nikt jeszcze nie mógł mieć pewności, co do sukcesu. Co prawda jeszcze w 1946 roku cena skórek na^ aukcji w Nowym Jorku wynosiła tylko 56 dolarów za sztukę, ale powodem tego była znacznie gorsza jakość większości skórek zwierząt hodowanych w porównaniu z dzikimi. Dopiero później jakość futra hodowanych szynszyli uległa ogromnej poprawie. Obecnie nie ma już wątpliwości, że szynszyla utrzyma się jako zwierzę udomowiońei Pojawiły się mutacje kolorystyczne, które wykorzystywane są przez hodowców dla uzyskania odmian niebieskawych.^ Bez wątpienia hodowcy szynszyli osiągną wkrótce wyniki nie gorsze niż hodowcy norek.
Popielica
Jeśli nie brać pod uwagę owadów, to popielica (Glis glis) jest najmniejszym zwierzęciem udomowionym kiedykolwiek przez człowieka. Przyczyną jej udomowienia było łakomstwo rzymskich patrycjuszy, którzy w ostatnim okresie republiki i w czasach imperium rozsmakowali się w egzotycznych potrawach, doprowadzając do perwersji sztukę kulinarną. W tym przypadku perwersja polegała na chwytaniu i przyrządzaniu tych osobników, które przygotowały się już do zimowej hibernacji, gromadząc w swych tkankach wielkie zapasy tłuszczu.
Glis glis żyje na całym kontynencie europejskim i w zachodniej Azji. Jest to zwierzę nadrzewne, żywiące się żołędziami i wszelkiego rodzaju orzechami. Na początku głównymi dostawcami popielic byli myśliwi, ale już w około 100 roku p n e dostawcy luksu
sowego towaru na rzymski rynek i zarządcy wielkich, posiadłości stworzyli gliaria, czyli zamknięte tereny z zasadzonymi odpowiednimi' gatunkami drzew, gdzie wpuszczone popielice znajdowały bogaty i urozmaicony pokarm, na który składały się głównie żołędzie, orze=1 chy włoskie i kasztany. W tych warunkach stawały się one znacznie bardziej tłuste niż w warunkach naturalnych. Ammianus Marcellinus z iście ,,ed wardiańską?? ' ironią opisuje jak to rzymscy patrycjusze w czasie^ przyjęć mieli na swych stołach ustawioną wagę, na której sprawdzali ciężar serwowanych popielic i prze* kazywali wyniki pomiarów czekającym na nie notariuszom, którzy sprawdzali i notowali osiągnięte wagi. * Skłonni jesteśmy przypuszczać, że wynalazek prze*? mysłowej hodowli zamkniętej, polegającej na trzymać niu cieląt w małych boksach uniemożliwiających ruch zwierzętom, a na dodatek w ciemności, by uzyskać smaczniejszą cielęcinę z większych i cięższych zwierząt niż by to było możliwe w warunkach tradycyjnych^ jest wynalazkiem całkiem nowym. Ale jest to pogląd bardzo daleki od prawdy, nowa jest tu najwyżej skala przemysłowa tych pradawnych praktyk. Chów alkierzowy bydła jest wynalazkiem starożytnych ludów południowej Europy. Starożytni Egipcjanie hodowali w podobny sposób hieny, pozbawiając je możliwości ruchu i wpychając im siłą do gardła specjalnie przyrządzony pokarm, by w ten sposób utuczyć je szybko i skutecznie. Ci sami ludzie torturowali biedne gęsi karmiąc je na siłę, by uzyskać otłuszczoną zdegenero- waną gęsią wątrobę do produkcji słynnych pâté de foie gras. Rzymscy hodowcy popielic przetrzymywali swe podopieczne w małych naczyniach glinianych, zwanych dolia i tuczyli je wszelkimi sposobami tak, że przekarmione zwierzęta nie były w stanie ruszać się.
Tematem tej i poprzedniej mojej książki były starania człowieka prowadzące ku ułatwieniu sobie życia na ziemskim padole; ludzka praca włożona w stałe podnoszenie poziomu życia poprzez rozciągnięcie kontroli nad użytecznymi gatunkami roślin i zwierząt dostarczającymi człowiekowi pokarmu, surowców a w przypadku zwierząt, również siły mięśni, oraz poprzez przekształcenie ich w kierunku coraz lepszego zaspokajania ludzkich potrzeb. W tym sensie domowe rośliny i zwierzęta są dziełem ludzkim. W poprzedniej książce starałem się pokazać, jak, kiedy i gdzie człowiek nie chcąc, lub może nie mogąc dłużej polegać na przypadkowym znajdowaniu potrzebnych mu dzikich roślin przestawił się ze zbieractwa na uprawę. W niniejszej książce zajmujemy się historią człowieka, który z prostego myśliwego zdobywającego pożywienie, skóry, kości i rogi poprzez łowy na dzikiego zwierza stał się hodowcą kontrolującym, użytkującym i stale doskonalącym udomowione gatunki zwierząt. Dziś na całym niemal świecie, z wyjątkiem nielicznych plemion, człowiek poluje jedynie dla rozrywki. Przy czym występuje tu pewien śmieszny paradoks, a mianowicie ludzie, którzy mają najmniejszą potrzebę zdobywania drogą polowań pożywienia, to znaczy ludzie bogaci, najchętniej oddają się myślistwu. Przyjemność, jaką znajdujemy w polowaniu i zabijaniu zwierząt, musieliśmy odziedziczyć po paleolitycznych przodkach.
Sytuacja przedstawiona powyżej odnosi się jednak tylko do polowania na lądzie. Na morzach, jeziorach- i rzekach dotychczas jesteśmy prawdziwymi myśliwymi. Poza tym, że używamy dziś bardziej złożonego sprzętu, nic nie uległo tu zmianie od czasów naszycłiq przodków sprzed 20 000 lat. Haczyk na ryby i siecv rybacka są wynalazkami sprzed 25 000 lat. Haczyk wy-; naleźli ludzie kultury magdaleńskiej. Mając do dyspozycji nowoczesny sprzęt połowowy, jeszcze ciągle jesteśmy na pierwszym etapie opanowywania życia® w morzach, rzekach i jeziorach. Na analogicznym etapie w odniesieniu do zwierząt lądowych byliśmy okołOi 5000—10 000 lat temu, a etap ten zakończyliśmy, z wyjątkiem kilku późniejszych osiągnięć, przed pięcioma tysiącami lat.
Pierwsze kroki w kierunku udomowienia kilku użytecznych gatunków ryb uczyniono co prawda już dość dawno. Proponuję krótki ich przegląd, a potem powrócenie do zdobyczy ostatnich lat. Postęp w tej dziedzinie musi w pierwszym rzędzie objąć gospodarkę morską, choćby dlatego, że niekontrolowane lub słabo kontrolowane połowy ryb za pomocą doskonalących się środków rybackich poważnie obniżają pogłowie ryb w wielu częściach świata a nawet zagrażają przetrwaniu niektórych gatunków, takich jak choćby łosoś. Już wkrótce nie będzie prawdziwe przysłowie, które mówi, że w morzu żyje więcej ryb, niż kiedykolwiek z niego wyszło.
Zeuner (1963) wylicza tylko cztery gatunki ryb, które wg niego zasługują na miano udomowionych. Są to: Muraena muraena, czyli murena, zwana też rzymskim węgorzem, gatunek przede wszystkim śródziemnomorski, ale żyjący także i w innych morzach; Cypri- nus carpio, karp, którego rodzimym środowiskiem
są jeziora i rzeki Europy i Azji; Carrassius vulgaris, karaś, gatunek o podobnym zasięgu “naturalnym i wreszcie Macropus viridiauratus z południowo-wschodniej Azji. Inni autorzy dodają do tej listy kilka gatunków współczesnych ryb akwaryjnych, ale jako zwierzęta wyłącznie ozdobne są one, podobnie jak Macropus, gatunkami marginesowymi w tym opracowaniu. Z tych czterech gatunków, dwa były hodowane wyłącznie dla mięsa, natomiast trzeci, choć też pierwotnie hodowany dla celów gastronomicznych, wykazał po udomowieniu takie walory dekoracyjne, że zaczął być selekcjonowany w ich. kierunku i z czasem stał się, jako złota rybka, gatunkiem czysto ozdobnym.
Większość cywilizowanych ludów, w Mezopotamii, Egipcie, Chinach i być może także w Peru, bowiem gdy Hiszpanie przybyli do tego kraju w XVI wieku, odkryli, iż Inkowie posiadają ogromne stawy rybne usytuowane w ogrodach, próbowała hodować ryby. Ale pozostałości tych prób są zbyt ubogie, by można było na ich podstawie coś powiedzieć, Nie wiemy na przykład, jakie gatunki ryb hodowano i czy rozmnażały się one w hodowli, czy tylko były „przechowywane” w tych zbiornikach. Także znacznie później podejmowano próby udomowienia ryb. Grecy wykopali siłami kartagińskich jeńców wojennych40 ogromny zbiornik hodowlany w Agrigentum na Sycylii. Miał on powierzchnię 20 hektarów i był przez długi czas używany zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem, ale w końcu został porzucony jako niepraktyczny i stopniowo wypełniony ziemią. Myśl hodowli ryb w wielkich base-
nach podchwycili Rzymianie, gdy zetknęli się z nimi w trakcie prowadzonej na Sycylii wojny z Kartaginą* i natychmiast po powrocie do ojczyzny założyli mnó-i stwo piscinae, z których część wypełnili wodą morską^ Niektóre z tych zbiorników, lokalizowanych głównlip na wybrzeżu, musiały bardzo przypominać te, które' buduje się współcześnie. Poniżej przytaczam fragment Historii Naturalnej Pliniusza, przełożony z łaciny przez Philemona Hollanda. Z fragmentu tego pi moim zda- ńiem — wynika, że baseny te, poprzez gęstą siatkę lub kratę, a może jakiegoś typu śluzy, kontaktowały się z otwartym morzem. Tak oto Pliniusz Opisuje poczym nione przez Trebiusa Nigera obserwacje nad ośmior- 1 nicą, którą nazwał polipem':
„Reszta relacji mojego autora dotyczących tego zwierzęcia wyglądać może na wierutne kłamstwo lub czystą fantazję, twierdzi on bowiem, że na Krecie widział jednego z tych polipów, który miał zwyczaj przypływania prosto z morza, wchodzenia j do otwartych cystern i buszowania po stawach i zbiornikach, w których trzymano duże ryby morskie. Wykradał ryby z tych zbiorników i odpływał z powrotem na morze. Praktyki te powtarzał tak często, że ściągnął na siebie gniew i nieprzychylność hodowców i właścicieli stawów i cystern. Ogradzali więc oni takie miejsca palami i rozciągali na nich materię, by uniemożliwić zwierzęciu wchodzenie. Ale ten złodziej nie dał za wygraną, lecz wynalazł inny sposób. Wybrał bowiem miejsce, w którym udało mu się sforsować przeszkodę i dostać się do trzymanych tam ryb morskich. I nikt by nie odkrył tej nowej metody, gdyby nie psy, które dzięki swym wyostrzonym zmysłom znalazły jego nowe przejście i osaczyły go: kiedy potwór próbował powrócić na otwarte morze, zaatakowały go, a następnie otoczyły ze wszystkich stron i zaalarmowały hodowców, którzy
przestraszyli się nagłym alarmem, ale chyba bardziej dziwacznym widokiem tego, co zobaczyli.
Po pierwsze i najważniejsze, polip był nieskończonej i nieprawdopodobnej wielkości, a ponadto cały był pokryty szczątkami zrabowanych ryb, co czyniło go zarówno okropnym dla oka, jak również przeraźliwie śmierdzącym. Któż chciałby raz. jeszcze widzieć polipa lub odczuwać jego obecność w taki sposób jak dotychczas? Oczywiście nikt, musieli więc coś zr-obić z tym potworem. Potężnym dyszeniem i dmuchaniem polip odpędził od siebie psy, a swymi długimi cienkimi nogami próbował je chwytać, od czasu do czasu twardymi jak zbroja kleszczami godził w nie mocno i pewnie. W sumie tak skutecznie się miotał, że zabicie go przyszło im z wielkim trudem, mimo, że zadali mu mnóstwo ran ościeniami. W końcu jego głowa zabrana została do Lukullusa- i , tam wystawiona jako dziw natury, a reszta, miała wielkość dużej beczki mogącej pomieścić 15 amfor,”
Wynika z tego jasno, że, ryby na Krecie były co najmniej przechowywane, jeśli nie hodowane w zagrodzonych zbiornikach. Mureny przetrzymywano i tuczono w basenach ze słoną wodą. Bogaci mężczyźni i kobiety mieli często swoje mureny-maskotki, które ozdabiali drogą biżuterią, w postaci wysadzanych, szlachetnymi kamieniami pierścieni zakładanych na płetwy. Słynny bogacz Marcus Crassus, który dzięki swemu ogromnemu bogactwu wszedł do Triumwiratu, miał właśnie taką oswojoną murenę, która przypływała po łakocie na dźwięk swego imienia. Pokutuje także okropna i zapewne bezpodstawna plotka, że mureny były karmione niewolnikami, żywcem wrzucanymi do basenu. Wynikła ona zapewne z drobnych srugestii uczynionych przez Senekę w jego dziele De re, II, 40.
Mureny były zresztą nie tylko przetrzymywane, lecz
także rozmnażały się w tych zbiornikach, które zakładano głównie dla potrzeb luksusowego rynku. Rzymscy bogacze lubowali się w jedzeniu, wydając często ogromne bankiety, na których spożywali ogromnąj ilości ryb. Mureny nie były jedynymi hodowanymi rybami, choć nie wiadomo, czy inne gatunki także rozmnażały się w niewoli. Jeśli chodzi o ryby słodko.^ wodne, to Rzymianie byli bardziej od nas zaawanson wani w hodowaniu narybku i wprowadzaniu ryb do jezior i rzek. Zakładali także stawy rybne, ale do jakiego stopnia udomowili te ryby, nie wiadomo.
Wygląda na to, że należy przyjąć, iż murena była jedyną rybą udomowioną w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie ma żadnych dowodów na to, że;Rzymianie hodowali karpie, ale karpie pojawiły się w Europie tak szybko po upadku Cesarstwa Rzymskiego, iż należy przypuszczać, że były one jednak przez Rzymian hodowane. Choć może być tu i inne wyjaśnienie. Otóż karp zamieszkiwał wody Dunaju i jego dopływów, a więc pierwsze próby jego udomowienia mogły być czynione przez barbarzyńców na wpół skolonizowanych przez Rzymian. Warto tu wspomnieć, że król Ostrogotów Teodoryk chętnie widział karpia na swym stole.
Aż do stosunkowo niedawnych czasów bezpośrednia wymiana czy kontakty pomiędzy cywilizacjami europejskimi a dalekowschodnimi były nadzwyczaj słabe. Pamiętając o tym, należy przypuszczać, że udomowienie karpia w Chinach i w Europie odbyło się zupełnie niezależnie. Karp zaczął być ważnym składnikiem menu klas Wyższych i urzędniczych gdzieś w V wieku. Jego rola, jako ryby hodowlanej, wzrosła wraz ze wzrostem zapotrzebowania na ryby, w momencie wprowadzenia zakazu spożywania dań mięsnych w piątki i w okresie wielkiego postu. Dostawa ryb niezależna od szczęścia rybaka stała się wtedy
szczególnie ważna. Hodowla karpia w stawach w stylu rzymskim prowadzona była przede wszystkim w klasztorach. Karpie te były z całą pewnością udomowione:
„Karp ten posiadał wszelkie cechy zwierzęcia udomowionego. Obok ryb o normalnej barwie szarej, pojawiły się osobniki czerwone, białe i nakrapiane. Łuski pokrywowe były u niektórych ryb ułożone normalnie, u innych formowały tylko kilka rzędów wzdłuż ciała, u jeszcze innych łusek nie było wcale” (Zeuner, 1963).
Trzeba tu dodać, że te zmiany występowały u karpi zarówno w Europie, jak i w Chinach, a także to, że w obu częściach świata pojawił się zwyczaj intensywnego tuczenia karpi, przez dawanie im w nadmiarze pokarmu (w Europie. w postaci chleba i mleka podawanego rybom wyjętym z wody i trzymanym w wilgotnym mchu)ho<
Karaś, zwany też złotą rybką, jest również zwierzęciem w pełni udomowionym, posiadającym wiele specyficznych, wtórnych cech i deformacji, zupełnie nieznanych u tych. ryb w stanie dzikim. Został on udomowiony w Chinach, za czasów dynastii Sung, w około 960 roku p.n.e. Udomowiono go, by uzyskać dodatkowe źródło pokarmu. Ale w trakcie hodowli pojawiły się liczne mutanty o własnościach dekoracyjnych, polegających nie tylko na atrakcyjnym kolorze, ale także kształcie płetw i ogona. Zostały one wyselekcjonowane i dały początek hodowli ryb dekoracyjnych. A im więcej tych deformacji się pojawiało, tym bardziej hodowcy zaczęli być zainteresowani w zaspokajaniu gustów bogatych estetów, kosztem potrzeb zwykłych zjadaczy filetów.
A, nawiasem mówiąc, takie przestawienie priorytetu jest najlepszym objawem wysokiej cywilizacji. Japończycy przejęli złote rybki od Chińczyków i wkrótce wyhodowali swoje własne, fantazyjne odmiany. Z Ćhin
zawędrowały złote rybki także do Batawii (dzisiejszej Djakarty), a stamtąd na wyspę Świętej Heleny, która stała się ich punktem tranzytowym w podróży do Europy, dokąd dotarły ostatecznie w XVII wieku.
Tak więc udomowienie złotych rybek podjęte byłor ze względów ekonomicznych, a zakończyło się zwycięstwem sztuki dekoracyjnej. Czwarty przedstawiciel z cytowanej wg Zeunera na początku rozdziału listy ryb całkiem udomowionych Macropus viridiaureu$. przeniesiony został dzięki swej urodzie do akwariów. Stale nabywał coraz to piękniejszej formy i kolorów* i choć w pełni udomowiony, nigdy właściwie nie był zwierzęciem o znaczeniu gospodarczym.
„Hodowla morskich ryb w podgrzanej wodzie wracającej do morza z systemu chłodniczego elektrowni jest biologicznie zupełnie możliwa. Hodowane w ten sposób flądry i sole osiągały odpowiednią rynkową wielkość w o połowę krótszym czasie, w porównaniu ze środowiskiem naturalnym. Pozostaje jednak jeszcze do rozwiązania wiele problemów zanim* techniką tą będzie można posługiwać śię na dużą skalę.” Tak zakończył swój artykuł „Elektrownie w gospodarce morskiej” w New Scientist C. E. Nash.
Kilka lat temu podjęto eksperymenty, w których wyniku może nastąpić znaczny wzrost produkcji żywności białkowej. Eksperymenty te, oparte na rezultatach zakończonych pełnym sukcesem prac laboratoryj-» nych nad hodowlą ryb morskich, prowadzi się w Ayrshire w hunterstońskiej elektrowni jądrowej i w tradycyjnej elektrowni cieplnej nad zatoką Car- marthen. Ponieważ prace te obejmują obok hodowli także problematykę rozrodu ryb, trzeba je uznać za następny etap w udomowieniu wybranych gatunków ryb morskich.
Zlokalizowane na wybrzeżu elektrownie zużywają
dziennie miliony litrów wody morskiej w systemach chłodniczych i w innych procesach. Woda ta wraca z powrotem do morza, podgrzana o kilka lub kilkanaście stopni. W tak podgrzanej wodzie, wiele organizmów począwszy od form fito- i zooplanktonowych, a skończywszy na rybach, wzrasta szybciej i osiąga większe rozmiary. Jeśli skierować tę podgrzaną, wracającą do morza wodę poprzez odpowiednio duże zbior-> niki wodne i stawy, które będą odgrodzone od morza na | tyle, by ryby do nich wprowadzone nie mogły umknąć i by nie mogły dostać się do nich nasi potencjalni konkurenci -śtHryby drapieżne, to utworzy się w tych zbiornikach szczególnie dogodne środowisko dla ryb. Narybek w takich zbiornikach przeżywałby znacznie lepiej, uwolniony spod presji drapieżcy, i rósł szybciej, zarówno ze względów już wspomnianych, jak i dzięki możliwości dokarmiania go.
Do pi*ób przeprowadzanych we wspomnianych elektrowniach (zleconych przez White Fish Authority i agencje rządowe) wzięto płastugi i sole. W Obu wypadkach eksperymerity dały wyniki pozytywne, z tym, że sole dawały lepsze przyrosty niż płastugi, ale oba gatunki osiągnęły wielkość rynkową o rok wcześniej niż to bywa w warunkach naturalnych. W Hunterston próby te przedłużono i poprowadzono na większą skalę. Nowe zbiorniki zasiedlono narybkiem pochodzącym z należącej do Ministerstwa Rolnictwa i Rybactwa wylęgarni ryb morskich założonej na wyspie Man. Wylęgarnia ta, zajmująca się głównie solą, powstała w Oparciu o wyniki badań J. E. Shelbourne, który umiejętnie wykorzystał obserwacje Gunnara Rollefse- na z lat trzydziestych nad odżywianiem się narybku soli, który świetnie prosperuje na diecie złożonej z liś- cionogów słonawowodnych — artemii (.Artemia salina). Artemię podaje się rybom automatycznie ze specjalnie
w tym celu założonego w wylęgami inkubatora jaj tego liścionoga.
Wyniki tych eksperymentów w Hunterston, choć nie zachęciły jeszcze wielkiego kapitału, uznać można za wysoce obiecujące. Wiele spraw wymagało tu i nadął wymaga dalszych badań, ale już w tej chwili wiadomo» że udomowienie soli i fląder oraz ich hodowla ną wielką skalę są całkiem możliwe. Oczywiście, jak już wspominałem poprzednio,, przetrzymywanie i hodowanie dzikich czy nawet sztucznie wylęganych ryb nie jest równoznaczne z ich udomowieniem. Należy jednak przypuszczać, że tak jak bywało z innymi gatunkami w zamierzchłej przeszłości, i w tym przypadku na* stępnym etapem będzie selektywny rozród pod kontrolą człowieka.
Oto tak w 1968 roku napisał dyrektor odpowiedzialny za badania w Hunterston:
„Choć nie potrafimy jeszcze zaprojektować optymalnego systemu zbiorników, wiemy już dziś, że zrzuty wody z elektrowni stwarzają, odpowiednie środowisko dla soli i innych gatunków ryb morskich. Musimy teraz przystąpić do selekcjonowania tych innych gatunków, które mogą być pośrednio czy bezpośrednio przydatne w hodowli i zająć się badaniem ich wymogów; i tempa wzrostu w ten sam sposób, jak to było robione w pilotowych eksperymentach nad Zatoką Carmarthen i w Hunterston. Następnie potrzebny będzie duży wysiłek ze strony laboratoriów pracujących dla praktyki, by opracować stronę .techniczną hodowli tych gatunków. Być może zarówno ryby i mięczaki, jak też ważne gospodarczo glony, będą mogły być hodowane w zbiornikach, stawach i otwartych lagunach rozmieszczonych w pobliżu elektrowni. Umiejętnie rozmieszczone przestrzennie względem siebie i odpowiednio mieszane populacje tych organizmów mogą znacznie
zmniejszyć koszty nakładów na ich hodowlę, a także zwiększyć wydajność produkcji białka dzięki efektom komensalizmu 41.
Co więcej, mając w zbiornikach wodę o podwyższonej temperaturze, takiej jaka występuje w pewnych rejonach świata w warunkach naturalnych, można spróbować hodowli żyjących w tych wodach organizmów, takich jak małże, uchowce, wielkie tropikalne krewetki, a także wiele innych mięczaków, skorupiaków i ryb, których ceny, co nie jest bez znaczenia, utrzymują się na wysokim poziomie. Jedynym problemem technicznym przy hodowli gatunków o krótkim cyklu życiowym będzie przezimowanie ich przez jeden rok, a koszty zainstalowania aparatury utrzymującej równowagę chemiczną w środowisku w okresie intensywnego wzrostu nie powinny być zbyt wysokie.
Już obecnie wiadomo, że zrzuty wód z elektrowni mogą być wykorzystane dla celów gospodarczych. Dalsze ich wykorzystanie zależeć powinno ostatecznie od decyzji komisji, w których gestii leżą elektrownie, jako od producentów podstawowego zasobu — podgrzanej wody. Być może korzystać z niej będą prywatni przedsiębiorcy produkując frykasy dla żądnych luksusu odbiorców, mogą też Służyć interesowi ogólnemu, produkcji większej ilości protein dla tego kraju i dla innych. Lokalizacja elektrowni na wybrzeżach i w zatokach pozwoli hodować zarówno ryby morskie jak i słodkowodne. Wszelkie rozwiązania są tu możliwe, ale to, jak szybko dadzą one owocne rezultaty, zależy przede wszystkim od wielkości wysiłku, jaki zostanie
włożony w naukę i rozwiązania techniczne związanej z hodowlą ryb. A wysiłek ten, mimo że stale wzrasta# nie jest jeszcze dostatecznie duży, by sprostać poi trzebom wynikającym z wprowadzenia w życie nowych pomysłów i planów. Praktycy potrzebują więcej i do? kładniejszych informacji o wymaganiach pokarmójl wych, zdrowotnych i środowiskowych ryb morskich^ i o ich genetycznych możliwościach.”
W rok później specjalny korespondent Naturę do^ nosił w przychylnym tonie o postępach tego wspaniaif łego eksperymentu i stwierdził, że eksperyment ten udowodnił, iż „uprawianie” morza jest możliwe i moż% śmiało konkurować pod względem wyników z „polo^j waniem” na morzu, przynajmniej w odniesieniu da niektórych gatunków:
„Wyłaniają się tu nęcące perspektywy. W przyszłością najefektowniejszą metodą może być hodowanie narybku w podgrzanych przez elektrownie wodach, a następnie przenoszenie ich do „rybich farm” zakładanych w osłoniętych częściach wybrzeża, takich na przykład jak szkocki loch 42.”
Zabiegi, o których tu mowa, nie mogą być właściwie nazwane udomowianiem. Można je chyba porównać do pierwszego stadium udomowiania królików, kiedy zwierzęta znajdowały się już pod kontrolą człowieka, ale żyły w warunkach naturalnych. Ale, jak już mówiłem, trudno uwierzyć, że dalsze zabiegi nie pójdą w kierunku sztucznego doboru, oddzielania mutantów itp., i nie dadzą w efekcie tego, co Chińczycy zrobili ze złotą rybką tysiąc lat temu, a europejscy mnisi z karpiem w VI i VII wieku.
Zresztą prace prowadzone w Hunterston (a także
w Ardloe w Argyllshire)' nie są jedynym sposobem^ w jaki człowiek drugiej połowy XX wieku próbuje rozwiązać problem udomowienia morskich ryb. Sprawa jest tak Ważna, że nie szkoda chyba czasu, by popatrzeć na inne próby..
W ZSRR problem ten bada się nieco inaczej i doświadczenia są, wg mnie, mniej zaawansowane. A właściwie słuszniej byłoby powiedzieć, że problem został inaczej postawiony. Radzieccy, zoologowie i botanicy interesowali się od dawna możliwościami wykorzystania ogromnych zasobów przyrodniczych przez wyszukiwanie nie zajętych nisz ekologicznych i wprowadzanie w nie użytecznych dla człowieka gatunków roślin i zwierząt. Nie jest to oczywiście udomowieniem, lecz raczej „dopomaganiem przyrodzie”. Podobnie się ma sprawa z rybami. Otóż radziecy naukowcy po stwierdzeniu, że malejąca na skutek nadmiernej eksploatacji populacja wielorybów pozostawia w subarktycznych wodach nadmiar pokarmu, postanowili wprowadzić tam wielkie ławice śledzi, które mogłyby „dla nas” w ostatecznym rachunku pokarm ten wykorzystać. Innym eksperymentem było przeniesienie pacyficznego łososia Oncorhynchus gorbusha z wód Pacyfiku do Atlantyku, a jeszcze innym, w pełni udanym, przeniesienie flądry z Bałtyku do Morza Kaspijskiego.
Problemy zaopatrywania rybich ferm w narybek rozwiązuje wspomniana już wylęgarnia na wyspie Man.
0 postępach dokonywanych w tej dziedzinie mówi nam poniższy fragment z artykułu I. Lowa zamieszczonego również w Neiv Scientist:
„Drobne jaja artemii (służące jako pokarm soli
1 flądry), niemal nieodróżnialne od ziarn piasku, sprowadzane śą w workach plastikowych od specjalizujących się w tej branży kalifornijskich „producentów” tego liścionoga w słonawowodnych lagunach w pobliżu
San Francisco. (Gdy w zeszłym roku dostawa z San Francisco zawiodła, towar dostarczono z Wielkiego Jeziora Słonego w Utah, ale z jakichś niewyjaśnionych! względów śmiertelność wylęgających się skorupiaków? była bardzo wysoka. Co dziwniejsze, larwalne stadia^ słodkowodnych skorupiaków rozwijały się tu całkiem dobrze.) Jaja wsypuje się do dozowników, a stamtąd w określonej ilości i w odpowiednich okresach czasu! przemieszczane są one z jednego zbiornika do drugiego^ z których każdy gwarantuje im optymalną tempera*! turę w danym stadium rozwoju. Cały cykl rozwojowy*« realizuje się bez pomocy człowieka, który tylko zagarnia gotowy produkt (przypominający wyglądem zupę pomidorową).
Stado macierzyste fląder i soli zamieszkuje wielkie stawy wypełnione słoną wodą, gdzie ryby te karmione są na podobieństwo kogutów bojowych, gotowymi siekanymi omułkami i przegrzebkami. Śmieszny widok stanowi wielka flądra wynurzająca z wody swój pysk w oczekiwaniu smakołyków.
Po złożeniu i zapłodnieniu ikry (od połowy lutego do końca kwietnia) jaja są delikatnie zbierane z powierzchni stawu drobną siecią i przenoszone do zbior- ników-wylęgami zbudowanych z czarnego polietylenu
i umieszczonych na półkach w wielkiej sali, w której utrzymywana jest temperatura 6°C.~Przy okazji tych eksperymentów okazało się, że znacznie bardziej opłaci się hodowcom ryb kupowanie towaru w postaci jaj, które będą mogły być transportowane — na przykład z państwowych wylęgami — w termosach o szerokiej szyi, zajmując bardzo niewiele miejsca w samolocie. Jeden milion jaj soli wraz z minimalną ilością wody waży około 3 kg. Natomiast 50—100 sztuk narybku musi podróżować co najmniej w 3 litrach wody.”
Ta część prac jest szczególnie ważna, bo choć sztuczne
wylęgarnie jaj morskich gatunków ryb, nawet na dużą skalę, nie jest niczym nowym (robiło się to w Anglii, wi Ameryce i w Norwegii już pół wieku temu), to następne stadium, karmienie narybku, jest zupełnym novum. Dawniej świeżo wylęgły narybek musiał być wpuszczony w bardzo wczesnych stadiach rozwoju do morza, przy czym łudzono się raczej, niż oczekiwano, że dostatecznie duża liczba osobników dożyje do wieku „dorosłego” i powiększy liczebność ryb ważnych gospodarczo, by uczynić cały zabieg opłacalnym. A więc wspomniana powyżej praca J. E. Shelbourne, oparta na odkryciu Gunnara Rollefsena dotyczącym przydatności żywego pokarmu dla narybku niektórych gatunków i próby dokonywane przez mego w laboratorium w Lowestoft, całkowicie odmieniły dalsze losy świeżo wylęgniętych rybek.
Chociaż większość dotychczasowych prac prowadzona była na flądrach-gładzicach (Pleuronectes platessa) a także na solach-podeszwicach (Sole a sole a), planuje się zastosowanie tych samych metod w hodowli ryb z rodziny skarpiowatych i solowatych, a w przyszłości również innych rodzin ryb morskich. Rozważa się użycie dwóch różnych metod postępowania z rybami w stadiach postlarwalnych. Jedna z nich nazwana „hodowlą w małych zagęszczeniach” polega na trzymaniu narybku w bardzo dużej objętości wody, której produktywność byłaby sztucznie podnoszona przez nawożenie, a ryby odgrodzone byłyby od reszty środowiska barierami. Druga — „hodowla w wysokich zagęszczeniach” polega na trzymaniu narybku w zagrodach z sieci na otwartym morzu lub w przybrzeżnych zbiornikach i intensywnym dokarmianiu ich. Opisana poniżej kombinacja metody angielskiej z japońską wydaje się tu najlepsza. Japończycy prowadzą obecnie eksperymenty nad zbieraniem ryb w stada
za pomocą fal dźwiękowych i pola elektrycznego.
White Fish Authority podjęło decyzję skoncentrowania wysiłków oraz swych ograniczonych funduszy na badaniach metody wysokich zagęszczeń prowadzonych* w Hunterston i Ardloe. Ciągle jeszcze, pozostaje do rozwiązania wiele trudnych problemów: w Ardloe wydry, kraby i ptaki morskie biorą spory haracz z narybku, ponadto w okresach silnych deszczy trudnó jest utrzymać dostateczny poziom zasolenia.; Najlepszy rezultat przyniosło przetrzymywanie narybku do osiągnięcia długości 8 cm w pływających zbiornikach, a następnych stadiów w ogrodzeniach z siatki .na dnie morza.
O tym, że prowadzący badania nie zamierzają poprzestać na zwykłym wylęganiu ryb, a chcą osiągnąć ich udomowienie, mówi fragment sprawozdania z działalności White Fish Authority:
„Opanowanie metod sztucznego wylęgu flądry nie jest samo w sobie specjalnym sukcesem, bowiem w wodach przybrzeżnych Anglii można złowić dostatecznie dużo narybku tego gatunku, by zaspokoić potrzeby dużej liczby hodowców. Ale inaczej wygląda sprawa w odniesieniu do innych gatunków, takich jak sole, skarpie i nagłady. Ponadto opanowanie techniki sztucznego wylęgu posiada dodatkowe zalety: zapewnienie stałej dostawy ryb łatwym do skalkulowania kosztem oraz możliwość prowadzenia selekcji i otrzymanie nowych linii i krzyżówek, które lepiej będą przystosowane do warunków stwarzanych rybom w hodowli i które będą się charakteryzowały szybkim wzrostem, wydajną produkcją mięsa, odpornością na choroby itp.
Dalszą korzyścią wypływającą z posługiwania się w hodowli narybkiem ze sztucznych wylęgarni jest uniknięcie zahamowań wzrostu, które pojawiają się zazwyczaj po przeniesieniu osobników z naturalnych
warunków do hodowlanych, oraz łatwość przestawienia takiego narybku na pokarm sztuczny, na którym hodii- je śię ryby dorastające do rozmiarów rynkowych. Natomiast jedno zjawisko występujące, przy sztucznym wylęgu wydaje się niekorzystne (choć nie ma ono chyba większego znaczenia, a może nawet stać się zaletą), jest nim słaba pigmentacja narybku a nawet pojawianie się form całkowicie lub częściowo ałbino- tycznych.
Użycie do eksperymentów flądry i soli, a także innych bardziej cennych gatunków ryb, takich jak skarp czy nagład, jest uzasadnione faktem, że mogą być one wylęgane w ogromnych ilościach. Nie znamy na razie innych gatunków, które by mogły dawać lepsze wyniki w hodowlach na dużą skalę. Nasza sytuacja jest podobna do sytuacji farmerów sprzed kilku tysięcy lat. Nie mieli oni pojęcia, jakie zwierzęta powinny zostać udomowione, by stać się owcami, krowami i drobiem dzisiejszych czasów.
W ostatecznym efekcie hodowle ryb morskich obejmą zapewne dużą różnorodność gatunków, co pozwoli maksymalnie efektywnie wykorzystać dostępne środowisko i jego zasoby pokarmowe płastugi obejmą W posiadanie sferę denną, inne gatunki — otwarte wody, a do tego dojdą jeszcze skorupiaki i mięczaki...”
Na polu hodowli i udomowienia ryb morskich Wielka Brytania jest w tej chwili, dzięki White Fish Authority, krajem przodującym. Inne kraje podchodzą do tych zagadnień w inny sposób. Wspominałem już o badaniach prowadzonych w Związku Radzieckim, teraz zajmę się pracami, japońskimi. W Japonii „uprawianie” morza rozpoczęto w zupełnie odmienny sposób. W kraju tym eksploatacja i hodowla krewetek jest już wysoce zaawansowana, i to na skalę przemysłową. Firma Shrimp Farming Co. ma w Ikushina sztuczną wylęgar-
ńię krewetek, w której krewetki są hodowane do osiąga nięcia długości ciała około 1,5—2 cm. Tej wielkości krewetki sprzedawane są hodowcom z Seto Inland-Sea Marine Development Co., którzy hodują je do osiągnięć cia rozmiarów rynkowych i wtedy sprzedają. Krewetki' tej firmy, hodowane na specjalnej diecie uchodzą za nadzwyczaj smaczne. Obecnie coraz więcej firm zainteresowanych jest w podjęciu hodowli. Dla nas szczególnie interesujący jest proces wylęgania jaj: dorosłe krewetki zakupione od rybaków ‘umieszcza się parami w specjalnych zbiornikach, po kilka par w jednym. Krewetki składają od. 300 000 do 1000 000 jaj na parę, a z tego 20% potomstwa dorasta do stadium
2 cm, co jest procentem nieskończenie większym od występującego w warunkach naturalnych. Jedna tylko wylęgarnia w Ikushina wypuszcza rocznie 50 milionów krewetek. Teraz wyobraźmy sobie, jakie możliwości otwierają się przed hodowcą, który pójdzie krok naprzód i wybierze na rodziców odznaczające się jakimiś korzystnymi cechami osobniki, odizoluje je i będzie śledził pojawianie się w ich potomstwie cennych modyfikacji. Oczywiście powstają tu natychmiast wielkie trudności, należałoby bowiem przeglądać w każdym wylęgu 60 000 do 250 000 dwucentymetrowych osobników. Ale wierzę mocno, że może to być z czasem wykonalne; najpierw selekcja pod względem wielkości polegająca na przesianiu przez odpowiednio dobrane sita, a potem selekcja innych cech, być może za pomocą urządzeń elektronowych. Właśnie te metody, które używane są w omawianej wylęgami umożliwiają ten typ kontroli i zabiegów, a w pewnym momencie rosnące wymagania rynku sprawią, że dalsze doskonalenie hodowli zacznie być opłacalne. Udoskonaleni a te będą szły w kierunku prowadzącym do pełnego udomowienia.
Metoda japońska da się zastosować także w hodowli innych skorupiaków, na przykład homarów czy lan- gust.
Japończycy nie ograniczyli się do prac nad skorupiakami. W 1969 r. rządowa agencja rybacka, jak pisze New Scientist z tego roku, postanowiła rozpocząć hodowlę ryb na szelfie kontynentalnym: „Ograniczona powierzchnia zostanie wyposażona w karmiki z przyrządami rejestrującymi, które będą kontrolować czę-r stość odwiedzania karmików przez rybę, specjalne sygnały dźwiękowe wysyłane z karmików będą ryby zwabiać, a bariery pola elektrycznego będą wytyczały im prostą drogę do pokarmu.”
Eksperyment oparty jest na nowo wynalezionym rodzaju wspaniałego sztucznego pokarmu, którego podstawowym składnikiem jest jedna z odmian drożdży. Japończycy z powodzeniem wykorzystują swe doświadczenia nagromadzone w ciągu długich lat hodowli ryb słodkowodnych, a jedna z ich ryb słodkowodnych, pstrąg tęczowy, świetnie się'czuje w wodzie morskiej i .jest wykorzystywany do tych nowych eksperymentów. Przypuszcza się, że także homary będą mogły być hodowane w ten sam sposób, tj. w dzikich stadach pilnowanych przez „elektrycznego pastucha”. Naukowcy japońscy obliczyli, że jeśli tylko 10% terytorium ich szelfu kontynentalnego zostanie wykorzystane do hodowli morskich zwierząt, to problem odczuwanego w kraju niedostatku protein zwierzęcych przestanie istnieć. Oznaczałoby to objęcie 26 000 kilometrów kwadratowych szelfu, a to jest możliwe dopiero w odległej przyszłości.
Już obecnie prowadzi się badania, które zadecydują
o przyszłości udomowionych ryb morskich. Dotyczą one zwyczajów pokarmowych ryb i stosowanych przez nie metod znajdowania swego ulubionego pożywienia.
W pracowni ekologii morza Instytutu Bedford w Dart- ford w Nowej Szkocji prowadzi się szerokie badania nad pokarmem ważnej gospodarczo ryby, jaką jest dorsz. W wyniku tych badań hodowcy będą mogli kar-' mié ryby tanim w produkcji pokarmem sztucznym tej samej wartości odżywczej, co pokarm naturalny, a tak-r że będą wiedzieć, jak należy je karmić, by osiągnąć optymalne wielkości ryb i wysokie tempo przyrostu ich ciała. Dlaczego dorsz z drobnych organizmów dennych wybiera jedne, a pomija irme? Jak daleko jest. on gotów płynąć w poszukiwaniu ulubionego pokarmy i zamiast zjeść to, co ma „pod ręką”? Czy preferowany przez niego pokarm jest właśnie tym, na którym najlepiej się rozwija? Na te i podobne pytania trzeba odpowiedzieć przed .przystąpieniem do udomowiania tej tak pospolitej ryby.
Mięczaki morskie
Mięczaki nie są rybami, ale ponieważ niemal wszystkie jadane pospolicie gatunki są zwierzętami wodnymi, głównie morskimi, ułnieszczenie ich w tym rozdziale nie jest zupełnie nieuzasadnione. Co więcej, ponieważ, jedyny jadalny mięczak lądowy, ślimak winniczek, nie zasługuje na cały rozdział, jego także omówię w tym rozdziale.
Mięczaki stanowiły w wielu peryferyjnych częściach świata niezwykle ważny składnik diety człowieka paleolitu. Niektóre społeczności żywiły się niemal wyłącznie mięczakami które są pod względem niezbęd’- nych składników diety pokarmem niemal pełnowartościowym. O wysokim ich spożyciu na dużej części wybrzeży Południowej Ameryki świadczą pozostawione tam przez naszych przodków kopce czy stosy muszli
mięczaków, od dawna budzące zainteresowanie archeologów i paleontologów. Zresztą intensywne wykorzystywanie mięczaków jako pokarmu i surowców nie ograniczało się jedynie do czasów paleolitu, przez setki tysięcy lat praczłowiek a potem człowiek zbierał mięczaki, zjadał ich mięso, a muszli używał jako narzędzi, broni, elementów zdobniczych czy surowców dla przemysłu i wytworów sztuki. Dwoma najstarszymi, do dziś niezmiennie stosowanymi zabiegami gospodarczymi jest zbieranie owoców dzikich roślin, np. czarnych jagód czy borówek, oraz zbieranie na plaży omułków.
Fenicjanie wzbogacili się na mięczakach należących do rodzajów Murex i Nucella, mięczaki te były też ważnym surowcem dla ludów kultury minojskiej. Z gruczołów mięczaków pochodził barwnik zwany purpurą tyryjską, niezwykle modny 3000—4000 lat temu
i używany często jeszcze w czasach rzymskich. Pliniusz w swej' Księdze Dziewiątej daje wzmiankę (w przekładzie Philomena Hollanda) „O największym ślimaku zwanym murex” 4S.
„Piękny czerwony barwnik, tak bardzo pożądany do barwienia delikatnych materii, ma murex pomiędzy szyją, a szczękami. Jest to po prostu rzadki płyn wypełniający białe żyłki i to on nadaje w efekcie tkaninie barwę pąsowej róży. Reszta zwierzęcia nie przedstawia sobą nic godnego uwagi”.
Dalej Pliniusz opisuje sposób przyrządzania barwnika. Późniejsi, badacze próbujący na podstawie tego opisu odtworzyć tę metodę i odkryć sekret zagubiony gdzieś w XII wieku, nie odnieśli sukcesu. Wydaje się jednak, że gdyby w obecnych czasach pojawiło się
nagle zapotrzebowanie na purpurę tyryjską, tajemnica; barwnika mogłaby zostać zgłębiona. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że każda muszla musiała być rozłupana w określonym miejscu, pozwalającym wylać z „żyły” purpurowy płyn, oraz to, że na wyprodukowanie 1 grama barwnika zużywało się purpurę uzyskaną z 8. tysięcy ślimaków, nie można się dziwić; że tyryjską pur«*' pura była bardzo kosztowna i przysporzyła majątku jej dostawcom, choć nie producentom, którymi byli niewolnicy.
Jest to oczywiście tylko jedno z licznych zastosowań, jakie znalazły mięczaki w wytwórczości przemysłowej.
Znacznie wcześniej używano muszli niektórych gatunków, jako narzędzi, podobnie jak Polinezyjczycy z muszli małża Tridacna wyrabiali ostrza, do toporków używanych przy budowie łodzi. Ludzie neolitu zamieszkujący wybrzeża Morza Śródziemnego wyciskali przy pomocy muszelek małża Cardium wzory ozdobne na ceramice, później zamiast muszelek używano, do tego celu różnego rodzaju rylców a czasem po prostu paznokcia rzemieślnika^ Macica perłowa, opalizująca wykładzina muszli ostryg i innych małżów była już stosowana do wyrobów przez rzemieślników z Ur w Chal- dei, niektóre przedmioty .wypełniające grobowiec faraona Tutenchamona wyłożone są właśnie tą masą. Muszle ślimaka kauri (z rodzaju porcelanek), którym zresztą w wielu religiach nadawano znaczenie seksualne, były w południowej Azji, w Afryce i na całej niemal południowej półkuli walutą obiegową, co odbiło się zresztą na ich naukowej nazwie — Cypraea moneta. Tę samą funkcję spełniały w niektórych częściach prehistorycznej Europy muszle omułków, I wreszcie perły, zarówno perłopławów, jak również innych małży były chyba pierwszymi drogimi klejnotami używanymi przez człowieka.
Należałoby oczekiwać, że wszystko to winno było doprowadzić do udomowienia tych zwierząt. Jednak kłopoty z prawdziwym udomowieniem są W tym wypadku bardzo poważne. Ale zwykła hodowla morskich mięczaków nie jest kłopotliwa, a nigdy nawet nie próbowano jej podjąć.
Wydaje się, że ludzie paleolityczni nie zawsze jadali mięczaki z wyboru, a raczej byli do tego zmuszeni zmianami środowiska. Evans sądzi, że w zachodniej Europie zmiana sposobu żyda związana ze zbieractwem mięczaków nastąpiła po ostatnim zlodowaceniu, w wyniku którego rozszerzający swój zasięg las zajął tereny otwarte służące dotychczas człowiekowi mezoli- tycznemu jako łowiska. Z kolei w Kalifornii (kultura Comalifio) przestawienie to nastąpiło z powodu zmniejszania się liczebności zwierzyny łownej na skutek wysychania gleby i cofania się lasów. Na innych terenach były jeszcze inne przyczyny odpowiedzialne za przejście mezolitycznego człowieka na dietę złożoną głównie z mięczaków, która choć dostatecznie pożywna, wymagała ogromnego nakładu pracy. W każdym razie, jak pisze J. G. Evans w swej książce o eksploatacji mięczaków: „...zmiany w kompozycji populacji mięczaków można tłumaczyć eksploatacją, natomiast nie ma żadnych dowodów na to, że mięczaki były kiedykolwiek udomowione, to znaczy poddawane w hodowli sztucznemu doborowi, który by je zróżnicował genetycznie w stosunku do ich dzikich przodków. Samorzutne udomowienie jako wynik stowarzyszenia się z człowiekiem nie może tu wchodzić w rachubę ze względu na minimalne kontakty między nimi a ludźmi, jako przedstawicielami dwóch zupełnie odmiennych środowisk życia. Eksploatacja także nie prowadzi do udomowienia, a raczej udomowieniu przeciwdziała dając często w efekcie ekstynkcję eksploatowanych gatunków. Natomiast ce-
lowe udomowianie jest praktycznie niemożliwe, ponieważ proces rozrodu tych zwierząt wymaga uwolnienia ich gamet w morzu, co przekreśla w zasadzie możliwość kontrolowania doboru.”
Najbliższym udomowieniu zabiegiem, który już podjęliśmy, jest hodowla ostryg i omułków. Fermy ostrygowe i omułkowe znajdują się w wielu krajach, ale prym wiedzie tu Francja. Hodowla ta polega właściwie jedynie na umieszczaniu jajeczek mięczaków w pojemnikach z czystą wodą. Ale mimo to nie rozumiem, dlaczego Evans widzi w procesie rozmnażania mięczaków przeszkodę nie do pokonania. Czyż nie można wpuszczać ich gamet do zamkniętych zbiorników? Zresztą nawet przy hodowli w otwartym morzu można uzyskać pewne rezultaty, na przykład mieszając populacje ostryg naszych z japońskimi i nowozelandzkimi. Te dwie ostatnie ostrygi są właśnie nowymi przedstawicielami mięczaków, których hodowlą zajęto się ostatnio.
Inne gatunki próbuje się właśnie przystosować do życia w warunkach hodowli. Pierwszych prób dokonuje się na dużych chilijskich omułkach feuj amerykańskim gatunku małżów (Venus mercenaria). Małże te budzą nasze specjalne zainteresowanie, bowiem ostatnio dziwnym zbiegiem okoliczności zaaklimatyzowały się w brytyjskich wodach. Kolonia Verms mercenaria ulokowała się przy odpływie podgrzanej wody wyrzucanej przez elektrownię Marchwood w Southampton Water. Wygląda na to, że małże te przywędrowały aż tutaj dzięki zwyczajowi wyrzucania wszystkiego co zbędne za burtę, rozpowszechnionemu także na transatlantyckich statkach liniowych. Tym razem pozbyto się nadmiaru żywych małżów, przeznaczonych na stół w trakcie rejsu z zachodu na wschód. Małże nie rozmnażają się regularnie i dlatego rozpoczęto pilotowe badania nad
wylęganiem i hodowlą stadium larwalnego. Jeśli się to powiedzie, rozpocznie się realizację projektu założenia dużych farm małżowych w estuariach rzek południowej Anglii.
Ślimaki lądowe
W północnej Afryce znaleziono wielkie sterty muszli ślimaków lądowych, nazwane przez francuskich naukowców escargotières. Wskazują one na to, że mieszkańcy tych terenów w czasach kultury kapskiej odżywiali się głównie lub częściowo tymi właśnie ślimakami.
Można się nawet doszukiwać pewnych prób udomowienia tych ślimaków w fakcie, że w Iranie jeden gatunek — Hélix salomonica — był zjadany w znacznie większych ilościach niż inne gatunki równie jak on soczyste, pożywne i równie pospolite.
Jednakże Rzymianie byli pierwszymi, którzy w pełni udomowili jadalnego ślimaka — winniczka Hélix po- matia.
Od kronikarza Sahaguna dowiadujemy się, że także w menu Azteków występowały odpowiednio przyprawione i ugotowane ślimaki. Nie udało mi się ustalić, czy nie były one czasem udomowione, wydaje się jednak, że były to raczej po prostu zbierane dzikie osobniki. Ale ponieważ podawano je w pałacu królewskim, gdzie dwa razy dziennie ponad tysiąc osób zasiadało do stołu, istnieje pewna szansa, że pochodziły one ze swego rodzaju farm. W Rzymie ślimaki udomowiono naprawdę: selekcjonowano lepsze odmiany, umieszczano dobierane pary w oddzielnych wiwariach, segregowano linie charakteryzujące się większymi rozmiarami, lepszym kolorem i dużą płodnością. Evans jest zdania, że prace te były raczej akademickimi eksperymentami niż próbami dyktowanymi względami ekonomicznymi.
Wydaje się, że zapomina on tu o jednym — Rzymianom, którzy dla zaspokojenia swoich wyrafinowanych gustów hodowali wielkim nakładem wysiłków i kosztów „tłustą” popielicę, nie potrzebne były dla rozpoczęcia prób ze ślimakami naciski ekonomiczne. Udomowienie ślimaka winniczka było podyktowane rzymską gourmandise u.
Obecnie, kiedy jadalne ślimaki, takie jak Hélix aspe- ra i H. pomatia, żyją niemal wyłącznie, na skutek zmian środowiska spowodowanych gospodarką ludzką, w ogrodach i na plantacjach, odbudowanie ich populacji w stanie udomowionym i założenie hodowli na szeroką skalę nie stanowiłoby w wielu częściach świata żadnego problemu. Ale w okresie, kiedy piszę te słowa, jedynie Francuzi i Belgowie zainteresowani są hodowlą ślimaków. Postępując według rzymskich wzorców, hodują je w ślimaczych ogrodach nazywanych przez Rzymian cochlearia. W ostatnim rozdziale powrócę jeśzcze na chwilę do sprawy hodowli i udomowiania ślimaków.
Większość zwierząt omawianych w tym opracowaniu* a w każdym razie wszystkie ważniejsze gatunki zostały udomowione w czasach prehistorycznych. Podobnie było z najcenniejszymi gospodarczo roślinami, co omówiłem w swej poprzedniej książce.
Dlaczego tak się stało, a właściwie dlaczego w czasach historycznych, to znaczy od wynalezienia pisma* człowiek nie kontynuował dzieła przodków, i nie zatroszczył się o wzięcie w swą służbę innych zwierząt pozostawionych w stanie dzikim przez człowieka prehistorycznego? Odpowiedź na to pytanie można znaleźć w pierwszym zdaniu tego rozdziału po jego przeredagowaniu. Sugeruje ono bowiem, że nastanie czasów historycznych, w sensie powstawania coraz bogatszych
i bardziej złożnych cywilizacji opartych na coraz bardziej skomplikowanych ideach i technikach, odbyło się na zasadzie przeznaczenia i siły wyższej. Tymczasem nie było tu niczego nadprzyrodzonego i człowiek mógł równie dobrze pozostać jednym z gatunków ssaków zajmującym swoją niewielką niszę ekologiczną. Człowiek, jak to kiedyś powiedział Gordon Childe, sam się stworzył. Najpierw odkrył istnienie rozumu i woli.
A więc pierwsze zdanie powinno raczej brzmieć: „Historia” rozpoczęła się w chwili, gdy człowiek, dzięki przypadkowemu udomowieniu pewnych roślin i zwierząt, które wprzągł do swej służby i począł osiągać dzięki nim tysiąckrotne zyski, znalazł się na „krzywej wstępującej”.
A więc najpierw był wiek udomowiania. W wyniku swej działalności w tym okresie, człowiek stał się bogaty, a będąc bogatym, mógł pozwolić sobie na szukanie środków wyrazu swych myśli i woli, które w sobie odnalazł, lub które pojawiły się w nim jako rezultat stale trenowanej i „używanej” pomysłowości. Człowiek kształtował swój rozum i duszę, tak jak atleta wy*1 kształca swe mięśnie, to znaczy przez ich stałe używanie. A jednokrotne użycie sugeruje dalsze możli-- wości ich wykorzystania i prowadzi często do sukcesu. Sukcesy natomiast, takie jak sukces omówiony w tej książce a odniesiony na polu Udomowiania zwierząt, dostarczyły człowiekowi podstaw do szerszego spojrzenia i środków do dalszych osiągnięć.
W historii ludzkości często się zdarzało, że kiedy nowa myśl przybierająca postać nowej techniki, zaprzątnęła ludzkie umysły, rozwój Wszelkich starych technik stosowanych na danym polu był natychmiast hamowany, najczęściej jeszcze przed doprowadzeniem ich do perfekcji. Przypuszczam, że tak samo stało się, kiedy narzędzia kamienne zostały „zdetronizowane” przez metalowe. Przestały być one poprawiane i udoskonalane, mimo że jeszcze przez tysiące lat były w użyciu obok narzędzi metalowych. Tak samo działo się w nowszych czasach: w okresie, gdy statki żaglowe osiągnęły kształt i osprzęt bliski doskonałości i mogły rozpocząć nową erę w podboju morza, pojawiła się para i w tym samym momencie budowniczowie okrętów przestali się całkowicie nimi interesować. Jeszcze lepszym przykładem jest wynalazek silnika spalinowego, który całkowicie odwrócił uwagę inżynierów od prac nad przystosowaniem maszyn parowych dla pojazdów drogowych, a także od prac nad wykorzystaniem w tych pojazdach energii elektrycznej. W efekcie skazani jesteśmy, przynajmniej na razie, na pojazd
hałaśliwy, zanieczyszczający otoczenie i — mówiąc oględnie — wysoce nieekonomiczny.
Analogicznie, gdy Wiek Udomowienia wzbogacił nas
i pozwolił dzięki temu zwrócić uwagę na inne, „wyższe” sprawy, nigdy już nie powróciliśmy do kontynuowania i udoskonalania jego dzieła.
Wspominałem już krótko o tym, że proces udomowiania niektórych kopytnych nigdy nie został przeprowadzony do końca, w wyniku czego są bardzo rzadko spotykane w stanie udomowionym, lub też wyłącznie. w stanie dzikim. Można by na to powiedzieć, że żadne zwierzę żutego rzędu nie spełniłoby lepiej zadań, które są spełniane przez już udomowione gatunki, ale nie jest to wcale prawdą. Być może niektóre z nich pozwoliłyby nam wykorzystywać pastwiska innego typu, na przykład w innych strefach klimatycznych, na których nie może się wyżywić nasze bydło. W chwili obecnej, gdy połowa światowej populacji ludzkiej cierpi na niedostatek białka zwierzęcego, nie możemy sobie pozwolić na lekceważenie żadnej możliwości zdobycia dodatkowego białka, chyba, że znajdziemy i to szybko, sposoby, które pozwolą na całkowite przestawienie się na dietę roślinną, która — nawiasem mówiąc — jest znacznie bardziej ekonomiczna. Ponadto człowiek zawsze tęskni do rozmaitości. Pokażcie mi gospodynię czy restauratora, który nie narzekałby od czasu do czasu na to, że przyrządzanie ciągle i w kółko wołowiny, baraniny i wieprzowiny już się mu znudziło. A przecież moglibyśmy mieć do wyboru pół tuzina innych gatunków mięs i tyleż nowych rodzajów skór.
Faktem jest, że obecnie nie potrzebujemy już szybkiego łosia do przewożenia poczty ani jako zwierzęcia jucznego, czy pociągowego. Jego mleko nie przewyższa jakością mleka krowiego, a mięso nie jest lepsze od mięsa renifera. Ale może w środowisku zamieszkiwanym
przez zwierzęta domowe znalazłyby się jakieś wolne nisze ekologiczne, jeśli tak można to nazwać, które pomieściłyby gazelę, różne gatunki antylop, koziorożca czy bizona. Już sam fakt, że tego typu rozważania wydają się czysto akademickie, czy nawet bezsensowne, potwierdza mój pogląd, że nie jesteśmy już dłużej zainteresowani udomowianiem zwierząt.
| A jednak powinniśmy powrócić do tej działalności*, choćby po to, by dokończyć zaczęte przez jezuitów dzieło udomowienia wigonią, z którego wełny można wyrabiać tkaniny niezrównanej jakości, i dzięki które-. mu mogłyby się wzbogacić Ubogie ludy zamieszkujące nie tylko Andy lecz wszystkie najwyższe łańcuchy górskie świata. Błędem by było zbycie tej myśli odpowiedzią, że obecnie produkujemy sztuczną przędzę w fabrykach, bo przecież włókna naturalne ciągle jeszcze są niezastąpione, a w połączeniu z włóknami sztucznymi dają tkaniny najwyższej jakości. A nawet jeśli będziemy mogli przejść całkowicie na tkaniny z włókien sztucznych, to dlaczego mielibyśmy dobrowolnie zmniejszać sobie możliwości wyboru ponad realną potrzebę.
Na liście zwierząt udomowionych brakuje wielu gatunków, które zasługują na chwilę uwagi.
A więc przede wszystkim mamy tu całą gromadę gadów. Na pierwszy rzut oka trudno by się było doszukać sensu w udomowianiu tych zwierząt. Ale to tylko pozory. Rozpatrując ich przydatność trzeba by próbować myśleć kategoriami ludzi czasów starożytnych, a nie naszymi, współczesnymi.
A więc zacznijmy od węży. W wielu częściach świata węże były i są do dziś jadane przez człowieka. Niektórzy uważają je wręcz za przysmak. Niejadowite węże są niegroźne, łatwo dają się oswajać i hodować. W Indiach trzyma się węże w domach, karmi się je
i pieści, a w zamian wymaga tępienia myszy i innych szkodników. Nie są to jednak zwierzęta udomowione, lecz po prostu oswojone. W Ameryce, Afryce i Australii hoduje się węże i dziś, dla produkcji surowic anty- jadowych, ale także nie są to zwierzęta udomowione. Szeroko rozpowszechnione są wyroby ze skórek wężowych w postaci butów, torebek i innych modnych dodatków, a jednak nikt nie prowadzi w tym celu farm hodowlanych węży, nikt też nie próbuje prowadzić selekcji genetycznej w kierunku uzyskania lepszej jakości, nowego koloru czy wzoru skórek. Tak więc udomowienie wybranych gatunków węży okazuje się pożądane zarówno ze względów ekonomicznych, jak
i estetycznych. To samo dotyczy zresztą jaszczurek, których hodowla byłaby jeszcze łatwiejsza, a skórki nawet bardziej cenne.
Żaby
W wielu częściach świata żaby (gromada płazów) wchodziły w skład menu -człowieka prehistorycznego, a największą rolę odegrały w kuchni dwóch wielkich kultur — azteckiej i francuskiej. Jadalne żaby europejskie należą do gatunków Rana esculenta i R. tiatesbia- na, a w pozostałych częściach świata istnieje wiele innych jadalnych gatunków żab. Żaby serwowane na azteckich stołach były dzikimi zwierzętami chwytanymi w terenie, takie samo jest pochodzenie żab jadalnych we Francji. A przecież łatwo by je było udomowić i udoskonalić z punktu widzenia ich przydatności, choćby metodą izolowania wyselekcjonowanych par rozrodczych w oddzielnych zbiornikach.
Prawdą jest, że gady i płazy jako zwierzęta jadalne spełniają tylko bardzo marginesową rolę w menu człowieka. Roczne obroty na światowym rynku żab jadał-
nych nie przekraczają 10 milionów dolarów. Tego typu przysmaki jadane są z zasady przez dwie kategorie konsumentów: ludzi prymitywnych i ludzi o bardzo wyrafinowanych gustach. Szary, przeciętny człowiek stanowiący ogromną większość ludzkiego rodzaju nigdy nie gustował w potrawach z węży, żab i jaszczurek, choć mięso tych zwierząt jest miękkie i delikatne w smaku. Ponadto węże i jaszczurki mają jedną cechę, która uchroniła je przed pożarciem przez człowieka, a mianowicie zdarzają się wśród nich gatunki jadowite,
i choć większość przedstawicieli tych rzędów jest zur. pełnie niegroźna, to tych kilka gatunków wystarczyło, by zniechęcić człowieka do całej reszty. Zresztą nigdy w pełni niewyjaśniona niechęć człowieka do gadów datuje się od czasów tak zamierzchłych, że można by podejrzewać, iż odziedziczyliśmy ją po pra-praprzod- kach żyjących w czasach, gdy na świecie królowały gigantyczne gady.
Żółwie i krokodyle
Żółwi ludzie na ogół nie uważają za gady. Ich mięso służące do przyrządzania luksusowych potraw jest stosunkowo często spożywane przez człowieka cywilizowanego, żółwie jaja doceniane są bardziej prżez ludy prymitywne, a skorupy w starożytności używane były do wielu wyrobów. Żółw jako zwierzę powolne, mało płochliwe i ze względu na wielkość łatwe do operowania nim, mógłby być udomowiony bez trudu, a za to z dużą korzyścią. Nigdy jednak nie słyszałem, żeby ktoś kiedykolwiek próbował tego dokonać. W napisanych w XIV wieku Voiage and Travaile of Sir John Mande- ville autor wspomina, że niektórzy ludzie jeździli na grzbietach gigantycznych żółwi morskich. Co prawda później książka jego uznana została, zapewne nie bez
racji, za zbiór plagiatów i kłamstw, ale część dotycząca żółwi była prawdziwa. Jednak przyjęcie, że wielkie żółwie morskie były udomowione i służyły jako wierzchowce, byłoby zbyt fantastyczną hipotezą.
Krokodyle i aligatory często bywały oswajane, a obecnie hoduje się aligatory dla ich skóry. Ale polega to jedynie na trzymaniu tych zwierząt w niewoli, bez prób ich udomowienia. Być może udomowienie ich byłoby niemożliwe lub nieopłacalne, ale należy wziąć pod uwagę możliwości zwiększenia rozmiarów oraz poprawienia jakości i koloru skóry tych gadów przez sztuczny dobór i selekcję, a także fakt, że stale rosnąca populacja ludzka zostawia krokodylom coraz mniej miejsca w ich naturalnym środowisku.
Używanie tu argumentów, że gady są zbyt odległe biologicznie od człowieka, by ich udomowienie miało szanse powodzenia, jest zupełnie niewłaściwe, jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że człowiek udomowił pszczoły, jedwabniki i ryby. W przypadku gadów mamy do czynienia, przynajmniej w większości wypadków, ze zwierzętami lądowymi.
Jeszcze raz ślimaki
W poprzednim rozdziale omówiłem kilka gatunków ślimaków i wspomniałem, że hodowla ich nie przysparza większych trudności. Poza jadalnymi ślimakami już udomowionymi, są jeszGze dwa, których znaczenie gospodarcze jest na pewno większe hiż gatunków z rodzaju Helix, a które nigdy nie zostały udomowione.
Jednym z nich jest wspomniany już poprzednio duży morski ślimak uchowiec, Haliotis obalone. Żyje on w przybrzeżnych wodach na niektórych odcinkach wybrzeży Kalifornii i Australii. Z jego dużej muskularnej stopy po pokrojeniu na plasterki, zbiciu i obtoczeniu
w tartej bułce smaży się świetne sznycle przypominające cielęce escalope. Potrawa ta ma tak wielu wielbicieli — to znaczy, istnieje na nią na tyle duże zapotrzebowanie — że opłaca się produkować z niej kon-, serwy, a przy tym, jak wszelkie dania za ślimaków, jest pożywna i zdrowa. Uchowce spożywali Indianie z plemion zamieszkujących wybrzeża, a od nich prze-1 jęli ten zwyczaj Hiszpanie. Gatunek ten mógłby być bez trudu hodowany w odciętych lagunach morskich
i ulepszany przez selekcję, tymi samymi metodami, jakimi Rzymianie podnosili wartość kulinarną winniczka.
Innym ślimakiem, który mógłby być, a nigdy nie był udomowiany, mimo iż dostarcza człowiekowi cennego i poszukiwanego pożywienia, jest lądowy ślimak tropikalny z rodzaju Achatina. To wspaniałe stworzenie, posiadające wielką muszlę o średnicy dochodzącej do 15 cm, jest dotychczas pokarmem’ wielu ludów Afryki i było nim zapewne od czasów, gdy nasi praprzodkowie żywili się znajdowanymi owadami i innymi bezkręgowcami. To zwierzę także mogłoby być. hodowane i udomowione na wzór winniczka.
Takich pominiętych w udomowieniu zwierząt jest znacznie więcej. Nie zostały na przykład udomowione żadne wodne ssaki, ani wydry ani bobry, nie mówiąc już o wielorybach, fokach czy uchatkach. Być może, nie ma wystarczających powodów, żeby próbować je udomowić. Wieloryby bardzo łatwo się oswajają, jeśli zostają złowione jako osobniki dostatecznie młode i małe, gdyż w pierwszym trudnym okresie niewoli łatwe do manipulacji rozmiary ciała mają duże znaczenie. Delfiny uważane są za najinteligentniejsze zwierzęta. Wiara w ich inteligencję jest tak silna, iż niektórzy twierdzą nawet, że można nauczyć je mówić. Mogłyby one jako zwierzęta udomowione służyć ludziom związanym z mo
rzem jako swego rodzaju wierzchowce, nigdy jednak nie wykorzystano ich w ten sposób. Ostatnio Amerykanie zainteresowali się możliwością ich tresowania do funkcji „zwierzęcych kamikaze”, które przenosiłyby materiały wybuchowe pod wrogie okręty. Jest to na pewno pomysł najbardziej odrażającego sposobu wykorzystywania zwierząt, jakie kiedykolwiek je spotkało. Foki znane są ze swej łatwości obcowania z człowiekiem i inteligencji, są także bardzo ciekawskie i łase na pochwały. Wszystkie te właściwości predysponują je do stania się zwierzętami domowymi, a przy tym ich tłuszcz i skóry są bardzo przez ludzi poszukiwane. I choć pomysł hodowania ich w stadach ogrodzonych elektrycznymi barierami, takimi jakimi Japończycy otaczają stado ryb, tylko po to, by je potem zabić, napawa niesmakiem, to jednak byłoby to lepsze, niż dotychczasowe masowe rzezie dzikich stad. Ale jak dotąd nikt nie próbował udomowić tych atrakcyjnych i łatwych do oswojenia , zwierząt i nie sądzę, by kiedykolwiek w przyszłości podjęto takie próby.
Strusie
Strusiem Afrykańczycy interesowali się jeszcze w czasach paleolitu. W późniejszych czasach polowano nań, a jego jaja, szczególnie malowane, złocone lub ozdabiane w inny sposób, stały się poszukiwanym towarem na rynku. Jednakże w starożytności nie próbowano go udomawiać. Rzymianie w sobie właściwy sposób czerpali ogromną radość z obcinania strusiom głów na arenie, gdzie tłum i senatorowie pokładali się z radości, przyglądając się bezgłowym ptakom kontynuującym bieg jeszcze przez kilka dobrych minut. W Egipcie czasami chwytano młode strusie i zaprzęgano je do pojazdów — osiem strusi ciągnęło ceremo
nialny rydwan króla Ptolemeusza II Filadelfa, a jego małżonka czasem nawet dosiadała strusia. Nie próbowali jednak Egipcjanie rozmnażać tych ptaków w niewoli.
W XIX wieku jednak nagłe zapotrzebowanie na strusie pióra doprowadziło do , udomowienia strusia.; Pierwsi podjęli to dzieło Francuzi w 1859 roku w Algierii, hodując je i rozmnażając w hodowli. Później ten rodzaj hodowli został w północnej Afryce zarzu-, eony, ale zdążył już się rozprzestrzenić na południe, gdzie hoduje się strusie do dziś, ale już na niewielką skalę. Ponadto skóra strusi, jako nadzwyczaj miękka i delikatna, świetnie by się nadawała do rozmaitych wyrobów i zapewniła opłacalność hodowli strusi w Afryce, emu i kazuarów w Australii oraz rea w Ameryce Południowej.
Ptaki śpiewające
Wiele ptaków śpiewających, ozdobnych (np. papużka falista), gadających zostało udomowionych w większym lub mniejszym stopniu. W przypadku papużek falistych proces ten zaszedł bardzo daleko i dał w efekcie wiele najróżnorodniejszych odmian kolorystycznych. Karierę tego gatunku można porównać z karierą, jaką zrobiły makropody, jako rybki akwariowe. Ale wzorcowym ptakiem w tym przypadku jest kanarek i dlatego historię jego udomowienia wybrałem tu do omówienia. Obfituje ona, nawiasem mówiąc, w kilka zasługujących na uwagę ciekawostek.
Ptak ten należy do rodzaju kulczyków, blisko spokrewnionych z ziębami, jego upierzenie w stanie dzikim jest zielonawo- lub żółtawobrązowe, zamieszkuje Wyspy Kanaryjskie, a jego łacińska nazwa brzmi Serinus
serinus canariensis. Jeśli się weźmie pod uwagę dwa fakty: po pierwsze, że przyrodnik Konrad Gesner wspomina o kanarku, jako o ptaku domowym już w 1555 roku i po drugie, że podbój Wysp Kanaryjskich zakończył się dopiero w końcu XV wieku (Gran Cana- ria, 1483, Teneryfa, 1493), to wynika z tego, że kanarek musiał być udomowiony jeszcze przez Guanczów (Zeuner, 1963). Guanczowie, ostatni przedstawiciele wspaniałej rasy kromaniońskiej, byli pierwszymi mieszkańcami Wysp Kanaryjskich i dostarczyli zakutym i uzbrojonym w stal Hiszpanom wyposażonym w kusze i konie niemało kłopotów, choć mogli im przeciwstawić jedynie swą odwagę, zwykłe proce oraz prymitywne neolityczne maczugi. Przypisywanie Guan- czom udomowienia kanarka brzmi bardzo mało przekonywająco, bowiem sądząc z pozostawionych przez nich wyrobów, byli oni w momencie hiszpańskiego podboju Wysp we wczesnoneolitycznym stadium kultury, a jedynym pożytkiem z kanarka jest jego śpiew. Z drugiej strony Guanczowie odznaczali się pewną niecodzienną zgoła cechą, która mogłaby wyjaśnić ich ewentualne zainteresowanie ptakami śpiewającymi. Otóż porozumiewali się oni w sposób szczególny, wymyślony przez nich lub skądś przyjęty, a mianowicie przy pomocy nie mowy, lecz gwizdów. Miało to prawdopodobnie na celu zapewnienie możliwości porozumiewania się na odległość znacznie większą niż pozwala na to nawet głośny krzyk. W czasie jednej z walk z Hiszpanami, która zakończyła się klęską najeźdźców, ruchy wszystkich oddziałów sterowane były właśnie za pomocą gwizdów, temu zresztą zawdzięczali odniesione zwycięstwo. Hiszpanie zapożyczyli potem od nich tę technikę i na Wyspach porozumiewali się ze sobą po hiszpańsku zarówno mową, jak i gwizdem. Przy czym
zdumiewające jest to, że jak się okazuje hiszpański jako jedyny język europejski daje się „wyrazić” przy pomocy gwizdów. Gwizdany hiszpański przetrwał do dziś (czego nie można powiedzieć o języku Guanczów) pod nazwą silbo na wyspie Gomerze.
A wracając do Guanczów, można przypuszczać, że ludzie porozumiewający się ze sobą w tak specyficzny sposób mogli być szczególnie zainteresowani ptakami śpiewającymi. Ale ja mimo wszystko nie mogę przyjąć za Zeunerem hipotezy o udomowieniu kanarków przez Guanczów i widzę inną możliwość, którą Zeuner najwyraźniej przeoczył. Na wyspach Lanzarote i Fuerte- ventura, które zostały podbite w 1404 roku przez Jean de Bethencourt i zasiedlone w 1406 roku przez kilkaset rodzin normańskich, żyje do dziś mnóstwo kanarków w stanie dzikim. A więc ci normańscy mieszkańcy wysp, zasileni zresztą wkrótce przez kolonistów włoskich, mogli bez trudu w ciągu półtora wieku, jaki dzielił ich przybycie od odkrycia Gesnera, udomowić kanarka.
W każdym razie Hiszpanie po podboju Wysp mieli przez długi czas monopol na udomowione kanarki i utracili go dopiero wtedy, gdy statek przewożący wielką klatkę tych ptaków rozbił się u wybrzeży Elby, a kanarki dotarły do tej wyspy i ją zasiedliły. Włosi wykorzystali tę okazję i wkrótce stali się głównymi dostawcami udomowionych kanarków, świetnie zresztą radzili sobie z ich hodowlą i utrzymali tę pozycję przez ponad sto lat. Ale już w XVIII wieku centrum kanarkowym stało się miasto Imst w Tyrolu. W międzyczasie zielonawobrązowa barwa kanarków dzikich ustąpiła barwie ognistożółtej, seledynowej a nawet pomarańczowej. W wieku XIX centrum hodowli stały się góry Harcu.
Ptaki drapieżne, takie jak sokół wędrowny, białozór, krogulec, jastrząb-gołębiarz, orły i sowy, były używane przez człowieka do polowań na ptactwo, małe ssaki, a nawet antylopy, nigdy jednak nie zostały udomowione, gdyż nie rozmnażają się one w niewoli. Ostatnio podjęte próby hodowli krogulców, których zadaniem byłoby odstraszanie owocożemych ptaków od sadów, plantacji owocowych i winnic, dały obiecujące rezultaty. Ale w momencie, gdy młode jastrzębie opuszczają hodowlę i zamieszkują na okres całego sezonu wegetacyjnego w winnicy czy sadzie, wtórnie dziczeją i wymykają się spod kontroli człowieka. Pozostaje więc jedynie oswajanie ich i tresowanie do. konkretnych zadań, ale nie wchodzi tu w grę możliwość udomowienia.
Pierwszymi ludźmi, którzy ujarzmili jastrzębie byli Asyryjczycy z czasów Assutbanipala. Z tej części świata wywodzi się także sprzęt sokolniczy: rękawica, kaptur i rzemienie. Sokolnictwem parali się Trakowie, nigdy natomiast nie przyjęło się ono w Grecji, ani w Rzymie. Zapalonymi sokolnikami byli Arabowie, mieszkańcy Azji Mniejszej, Iranu i Palestyńczycy. To właśnię od swych saraceńskich wrogów krzyżowcy nauczyli się sztuki sokolnictwa i zabrali do Europy pierwsze sokoły. Największym w Europie znawcą tej sztuki był Fryderyk II, znany też jako Stupor mundi, a jego dzieło De arte verandi cum avibus (O sztuce polowania z ptakami, 1250) jest nie tylko do dziś używanym podręcznikiem tresury sokołów, ale także pierwszą większą pracą ornitologiczną opartą na wnikliwych obserwacjach, a nie jak uprzednie, wyłącznie na nutach i legendach.
Używane przez sokolników ptaki są tak dziś, jak
i w czasach Fryderyka, chwytane w stanie riy.ilrim a potem układane do polowania, nie zaś hodowane.
Znamy jednak w pełni udomowionego ptaka-drapież- nika 4S, rybojada i świetnego nurka. Jest nim kormoran, Phalacrocorax carbo. Po raz pierwszy pojawił się on jako ptak udomowiony, łowiący ryby dla swego pana, w Anglii za czasów Jakuba I. Królewskie kormorany pochodziły prawdopodobnie z Flandrii, skąd także brał swe pierwsze kormorany dwór francuski. A ponieważ właśnie z hiszpańskich Niderlandów pochodzili pierwsi jezuiccy misjonarze wysłani do Chin, Zeuner (1963) sądzi, że to właśnie oni sprowadzili do Europy pierwsze wytresowane kormorany ze Wschodu. Bowiem, choć kormorany są rdzennymi mieszkańcami obszarów śródziemnomorskich i wybrzeży Atlantyku, nigdy przedtem nie były one w Europie udomowione.
Pierwsze wzmianki o udomowionych kormoranach pochodzą z Japonii (V wiek naszej ery). Niewątpliwie właśnie tam udomowiono ten gatunek, a stamtąd udomowione ptaki, wraz z całą techniką ich wykorzystania do połowów ryb, dotarły. przez Koreę do Chin gdzieś w VII wieku. Sztuka ta przeżyła do naszych czasów i praktykowana jest do tej pory w Japonii i w dolnej części rzeki Yan-tse.
Narodziny wszelkiej cywilizacji były związane z uprawą roślin i hodowlą zwierząt. Być może'uprawa roślin była tu bardziej zasadniczym elementem, bowiem ludy Ameryki Środkowej stworzyły wspaniałe cywilizacje miejskie, zjednoczone potem w Imperium Azteckie, nie znając żadnych zwierząt jucznych czy pociągowych, żadnego bydła ani zwierząt wełniastych.
Dowiedli w ten sposób, że cywilizacja może być wzniesiona jedynie na bazie roślin uprawnych. Ale postępy wszelkich cywilizacji Starego Świata, ich rozwój techniczny i rozmach byłyby znacznie bardziej ograniczone i opóźnione bez pomocy zwierząt domowych. Co więcej, społeczności te byłyby inne, mniej ukierunkowane na wolność jednostki, a przez to zapewne bardziej stabilne.
Pierwszym zwierzęciem, z którym związał się człowiek, był pies. To on, pomagając człowiekowi przy polowaniu, a potem kontrolując ruchy dzikich stad, przyspieszył osiągnięcie przez człowieka wyższego standardu życia. Od tego czasu człowiek stale wynagradza za to psa, dając mu w swym domu miejsce i jedzenie, otaczając go miłością; pies zaś obdarza człowieka, w podzięce za jego przedsiębiorczość, uwielbieniem i najwyższym przywiązaniem.
Objęcie kontrolą stad dzikich zwierząt pozwoliło człowiekowi zaprowadzić je na najlepsze pastwiska i wzbogacić się na tyle, by nie być zmuszonym osiąść na stałe na kawałku uprawnej ziemi. Ludzie, którzy zajęli się zwierzętami, by być przez nie obsłużonymi mogli zachować swobodę ruchów i szczególny stan ducha, który spotęgował się jeszcze w momencie, gdy nauczyli się jeździć wierzchem. Niedostępne to było dla ludzi, którzy „postawili” na rośliny. Ludy pasterskie zawsze cechował inny stan ducha i umysłu niż osiadłe ludy rolnicze. To właśnie wśród ludów rolniczych narodziło się niewolnictwo, ale u tych ludów rozwinął się też zmysł uważnej obserwacji przyrody i próba zrozumienia rządzących nią praw, a więc początki nauki i filozofii. Wśród ludów pasterskich najważniejszą sprawą były indywidualne zalety człowieka i tu właśnie narodziła się idea wolności. Bóstwami pasterza było słońce, niebo i zwierzchnik-mężczyzna, bóstwami osadnika ziemia, woda i zwierzchnik-kobieta.
A kiedy poruszający się po wielkich przestrzeniach pasterze zetknęli się z ludami rolniczymi, wszędzie odbyło się to według tego samego schematu i dało w efekcie zlanie się ze sobą dwóch kultur. Ludy z centralnej Azji ruszyły na Indie i Europę, Semici z Półwyspu Arabskiego ruszyli na mezopotamskich i palestyńskich rolników; Mongołowie i Tatarzy uderzyli na wschód i zachód, opanowując Ruś i Chiny; Inkowie i inni mieszkańcy Andów zaczęli napierać na ludy rolnicze 1 zachodnich wybrzeży. Tak więc pasterze wyzwali cywilizacje rolnicze, ale zostali przez nie z czasem wchłonięci. Przekazali rolnikom swe umiejętności, pomysły i kulty. Ich ofiary nie pozostały im dłużne. Z tej wzajemnej nauki wyrosły synkretyczne religie, kultury, filozofie i nauki.
W wyniku takich fuzji powstały społeczeństwa bogatsze zarówno w idee, jak i w dobra materialne, wyrosły państwa-miasta, bogacąc się od tej chwili zarówno na uprawie roślin, jak i hodowli zwierząt. Te właśnie społeczeństwa stworzyły najwspanialsze w historii człowieka cywilizacje.
Udomowienie roślin i zwierząt nie było więc produktem cywilizacji, lecz jej źródłem.