Hayams Edward ZWIERZĘTA W SŁUŻBIE CZŁOWIEKA

Zwierzęta w służbie człowieka

Edward Hyams

Wstęp

Cywilizacja rozpoczęła się wraz z udomowieniem roślin i zwierząt;

Wśród ludów paleolitu trudniących się zbieractwem i polowaniem zdarzały się plemiona obdarzone geniu­szem technicznym czy artystycznym, na przykład lu­dzie kultury oryniackiej z Cro-Magnon. Ale ów­cześni ludzie, przy swoim trybie życia, nigdy nie byli w stanie zapewnić sobie takiego dostatku, który po­zwoliłby choćby niektórym z nich wyzwolić się z co­dziennego trudu zdobywania pożywienia i zwrócić ręce

i umysły ku innym celom: opracowywania nowych technik, budowania miast, rozwijania myśli filozoficz­nej, nauki, sztuki czy snucia rozważań religijnych.

Udomowienie roślin i zwierząt było jednoczesnym wyzwoleniem człowieka, pozwoliło mu bowiem korzy­stać z pożywienia dostarczanego przez współtowarzyszy

i poświęcić się zajęciom innego rodzaju. A z biegiem czasu grupa ludności bezpośrednio zajęta produkcją pożywienia stale malała, gdyż inni przyczyniali się do wzrostu wspólnego majątku niosąc postęp w technice produkcji żywności i wzbogacając życie poprzez rozwój rzemiosła i sztuki.

Ale nasi praprzodkowie nie dla tych bynajmniej ce­lów przystąpili do udomowienia roślin i zwierząt. Nie był to zresztą trud podjęty rozmyślnie ani zapoczątko­wany w nagłym przypływie inwencji Udomowianie należy rozpatrywać jako długotrwały proces ewolucyi-

ny, właśnie nie zdarzenie* lecz proces — ciąg złożony z nieskończonej liczby drobnych modyfikacji zachodzą­cych w zachowaniu .człowieka w stosunku da zwierząt

i zwierząt w stosunku do. człowieka Stopniowe pojawianie się u zwierząt pewnych cech ' udomowienia prowadziło do dal szegn. postępu, otwie­rało przed człowiekiem nowe perspektywyr-jnodyfiko- wało jego behawior, przygotowując go na spotkanie przyszłości, którą sam nieświadomie zdeterminował, przekształcając zwierzęta z~woIńych ofiar myśliwego fa tttownlnik-ńw osadnika Nie ma niestety wśród metod historycznych metody analogicznej do rachunku różniczkowego w matematy­ce. Relacje pomiędzy człowiekiem a resztą kosmosu możemy badać jedynie poprzez bardzo grube przybli­żenie, nie mamy bowiem • możliwości wyrażenia nie­skończoności cząstkowych zdarzeń i musimy je przed­stawić jako skończone, dające się zmierzyć —■ zdarzenia, które w przyrodzie nigdy nie występują.

Dysponujemy wszakże metodą Zaczerpniętą ze sztuki, potrafiącą wyrazić prawdę, którą się pojęło, lecz której nie da się opisać. Metodą tą jest impresjonizm; Dla ilustracji posłużę się przykładami, które czytelnik znaj­dzie w jednym z rozdziałów niniejszej książki. Wilk

i szakal są zarówno myśliwymi, jak i padlinożercami; przychodzą do ludzkich obozowisk i robią Czystkę wśród pozostawionych szczątków zwierzyny upolowanej przez człowieka (szakale do dziś odwiedzają w tym celu miasta), iTak nawiązują się korzystne dla obu stron stosunki. Albo... Chłopiec i wilcze szczenię bawią się razem i kochają; wiiczek zaczyna się oswajać; gdy do­rasta, znajduje dziką partnerkę i namawia, by przy­łączyła się wraz z nim do jego ludzkiej rodziny: Pojawia, się ród Wsobne krzyżo­

wanie sprzyja powstawaniu genetycznie recesywnych

zmian morfologicznych i w ten sposób pojawia się pies. Albo też... Plemię ludzi,' podążające za wędrującymi z pastwiska na pastwisko stadami dzikich kopytnych

i wypatrujące pozostających w tyle stada maruderów, by odciąć im drogę powrotu i zabić, lub też wpędza­jące zwierzynę w obmyśloną czy naturalrią pułapkę, stwierdza, że trzymające się w pobliżu stado wilków postępuje dokładnie tak samo. Wystarcza przypadek — jakiś manewr wilków, który zapędził zwierzynę na zaplanowaną przez ludzi pozycję i pozwolił zdobyć bogaty łup obu grupom myśliwych — by ujawniły się obopólne korzyści ;z polowania połączonymi siłamL Lu­dzie i wilki,, .z początku oie w pełni świadomie* a potem z całą świadomością wspólnie pędzili i otaczali zwie­rzynę. Był to początek -symbiozy pasterza z owczar­kiem.

Tak mogły wyglądać trzy spośród wielu możliwych dróg genezy psa domowego: wzajemne usługi socjal- no-ekonomiczne, miłość do młodych dzikich szczeniąt jako współtowarzyszy zabaw, podobna technika ło­wiecka.

Inny przykład: Niewielka społeczność ludzka trud­niąca się polowaniem i zbieractwem zaczyna podążać za stadem zwierząt kopytnych, by w miarę potrzeby móc uzupełnić zapasy świeżego mięsa. Wchodzi to w zwyczaj i ludzie stają się niejako pasożytami stada. To „pasożytowanie” poprawia byt ludzi, liczebność ple­mienia wzrasta, jego członkowie stają się bardziej wygodniccy, powoli zaczynają uważać stado za swoją własność, próbują j.e prowadzić w wybranym przez siebie kierunku i chronić przed drapieżcami, w końcu rozciągają nad nim całkowitą kontrolę. W tej ewolucji, jaką przechodzą od pasożytowania do stania się wła­ścicielami, pomagają im psy, a także coraz to nowe metody, dzięki którym udaje się zmusić stado do uleg­

łości, na przykład przez dawanie zwierzętom „w na­grodę” soli. Koczównictwo połączone z Wypasem zwie­rząt przechodzi dalsze etapy ewolucji. Młode zwierzęta są przez ludzi hodowane i oswajane. Gdy dorosną, pozwalają się doić, upuszczać krew (robią; to do dziś ze swym bydłem Masajowie pijący świeżą krew bydlę­cą), a nawet w niektórych przypadkach zaprzęgać i dosiadać. Ważny jest tu fakt, że powstanie stosunków gymbiotycznych pomiędzy człowiekiem i zwierzętami mogło być znacznie wcześniejsze niż ewolucja prowa­dząca do uprawy roślin. Obecnie uważa się, że udomo­wienie reniferów, kóz czy ^o wiec- sięga czasów przed- rolniczych.

Inne gatunki zostały, tidomowione na zupełnie od­miennej drodze. W swojej poprzedniej książce opisałem, jak człowiek udomowił rośliny i stał się rolnikiem. Ale nie tylko pierwsi rolnicy sżybko dbcenili korzyści płynące z płodów rolnych, odkryły je również jelenie, dzikie bydło a nawet słonie, stając się konkurentami człowieka. Ale tym samym wskazały człowiekowi drogę do ich zniewolenia. A więc udomowienie dużej liczby gatunków przydatnych człowiekowi było produktem ubocznym udomowienia roślin.

Dopiero znacznie później człowiek świadomie zaczął udomowiać zwierzęta, obejmując kontrolą wybrane ga­tunki, które miały służyć z góry założonemu celowi. Cel ten na ogół dyktowany był względami ekonomicz­nymi, choć nie zawsze. Ryby akwaryjne, takie jak makropody, ptaki śpiewające, na przykład kanarki, czy też ptaki gadające, choćby papugi, udomowione zostały, jedynie dla przyjemności, natomiast hodowla ślimaków czy popielic miała na celu raczej usatysfakcjonowanie smakoszy niż ludzi cierpiących głód. Udomowienie no­rek i soboli podyktowane zostało wymogami mody a me rzeczywistą potrzebą.

Dzięło wprzęgania zwierzątka: .służbę człowieka, roz- .ggczęte prawHopodobnie~15L.Qi)Q Jat,. teiau. nie zostało

bynajmniej zakończone .Ogromnym wysiłkiem, który

Tias~5ssź£ze czeka, a który jest konieczny w obliczu stale malejącego stosunku produkcji żywności do liczeb­ności populacji ludzkiej, jest hodowla i ostateczne udo­mowienie zwierząt morskich. Wysiłek ten został już podjęty i jemu poświęcam ostatni rozdział tej książki.

1. Człowiek i pies

Około 10 000 lat przed naszą erą człowiek był zbie- raczem-my śliwym ^, żywił się pokarmem roślinnym^ np. korzeniami, orzechami, jagodami czy liśćmi i zwie­rzęcym — ślimakami i larwami owadów, lecz polował także na grubą zwierzynę, która dostarczała mu mięsa, materiałów na prymitywne wyroby — kości, rogów czy skóry, a także futer. W poprzedniej książce opisy­wałem jak kiełkujące nasiona, z niedbale porzuconych wokół obozowiska odpadków roślinnych natchnęły człowieka myślą uprawy roślin, świadomego sadzenia, siania i ochraniania wybranych gatunków, co zastąpiło konieczność poszukiwania iGh w4 lesie czy na prerii.

W podobny sposób polowanie na zwierzęta nasunęło człowiekowi myśl o oswojeniu/ich po to, by stale mieć w swym gospodarstwie „żywy zapas” mięsa i potrzeb­nych materiałów, a także, w dalszym etapie, móc wy­korzystywać siłę ich mięśni dlą celów transportu i produkcji wyrobów.

Jednakże pierwsze zwierzę udomowione przez czło- wieka nie było dostarczycielem mięsa, lecz pomocni­kiem w jego zdobywaniu w trakcie polowania. Najstar­sza spółka pomiędzy człowiekiem a psem opierała się na odkryciu, że mają oni znacznie więcej wspólnych interesów niż dzielących ich antypatii. A ponadto mieli oni także -podobny typ organizacji socjalnej — polowali w grupach pod przywództwem doświadczonego przo­downika.

| Nigdy ostatecznie nie ustalono, jaki gatunek był pro­toplastą Canis familiaris, gatunku, od którego wywo­dzą się wszystkie rasy psów-domowych. Na ogół roz­patruje się trzy możliwe drogi pochodzenia tego gatunku: od wilka (Canis lupus), od szakala (Canis aureus) i od różnych gatunków dzikich psów, jak parias, pi-dog, dingo, a zwłaszcza od kopalnego już dziś ga­tunku, pochodzącego z terenów Rosji — Canis poutia- tini. Sugerowano także, że nasze Współczesne psy mogą być potomkami hybrydów z krzyżówek pomiędzy dwoma lub kilkoma ż wymienionych wyżej gatunków. Zoologowie próbowali rekonstruować nawet sekwencję prawdopodobych krzyżówek, ale nigdy nie ustalili mię­dzy sobą ostatecznego poglądu. Biorąc pod uwagę ogromną różnorodność w wielkości i kształcie niezlfc czonych ras psów domowych, wydaje się słuszne przy­jęcie hipotezy, że linie procesu udomowiania psa nie prowadzą od jednego przodka, a także, że linie te nie­raz krzyżowały się ze sobą w czasie długiej historii związków psa z człowiekiem, komplikując dodatkowo całą sprawę, i

Badania kości psów i wilków znalezionych na stano­wiskach kultury maglemoskiej w północno-zachodniej Europie wykazały niezbicie, że pies maglemoski po­chodził od wilka i że mógł krzyżować się i dzikimi wilkami. Należy tu podkreślić, że młode wilki bardzo łatwo się oswajają (patrz str. 21) oraz że wszystkie elementy behawioru socjalnego psa dadzą się wywieść z organizacji socjalnej wilków. Wilki, o których tu mowa, to charakteryzująca się niewielkimi rozmiarami ciała odmiana geograficzna zamieszkująca południowo- -wschodnią Azję. Zasięg tej rasy był niegdyś znacznie większy niż obecnie. Nie można oczywiście twierdzić, że wszystkie psy są potomkami wilków, wydaje się to

jednak bezsprzeczne w odniesieniu do niektórych linii psiego rodu.

Tak więc kultura maglemoska posiadała psa będą­cego potomkiem wilka. Kultura ta należy do kręgu kultur mezolitycznych przypadających w okresie po­między starszą i młodszą epoką kamienia, tzn. na tere­nach północnej Europy , w okresie 6000—1500 roku p n e.

A jak wygląda sprawa pochodzenia psa od szakala? Głównym zwolennikiem-tej teorii był Lorenz. Dowo­dził on, że pewne linie psów, które nazwał psami zło­cistymi (aureous dogs — od łacińskiej nazwy szakala — Canis aureus) zachowują się podobnie jak szakale, że wilki i szakale mogą się krzyżować, że psy pochodzące od szakali i psy pochodzące od wilków też mogłyby się krzyżować, że szakale łatwo się oswajają i związują z człowiekiem- Ale sam Lorenz w pewnym momencie zwrócił się przeciw własnej pracowicie udokumento­wanej koncepcji, j Znalazł bowiem jeden argument świadczący przeciw niej, stwierdził mianowicie, że po­tomstwo krzyżówki psa z szakalem. jest bezpłodne. Nie jest to jednak jeszcze w pełni udowodnione i wy­bitni specjaliści do dziś uważają szakala za jednego z rzeczywistych przodków psa.

Za najwcześniejszą rasę psa, wcześniejszą niż euro­pejski pies maglemoski, uważa się powszechnie tę, któ­rej czaszkę wykopano na górze Karmel w Palestynie. Zwierzę to było bez wątpienia potomkiem szakala. Czaszka tego psa tak dalece przypominała czaszkę sza­kala, że Reed (1960) sugerował bardzo proste wyjaśnie­nie, że nie był to pies, lecz szakal. Być może ma rację, mogła to być czaszka oswojonego szakala. A oto jego argumenty:

Romer (1938) wykazał, jak łatwo jest pomylić kości

szakala z kośćmi psa i dojść do błędnych wniosków, ustalając moment wyodrębnienia psa domowego, tak jak to się zdarzyło w przypadku kilku „paleolitycz­nych” znalezisk w Algerii. Uważa on, że wszystkie te przypadki wzięły się z błędnej identyfikacji kości sza­kala jako kości psa. Powinno być to ostrzeżeniem dla wszystkich badaczy, którzy gotowi są wszystkie swoj­sko wyglądające kości uważać za kości zwierząt domo­wych”.

Oczywiście wszystko zależy od tego, co będziemy uważać za psa, bo oswojony szakal pełnił przecież funkcje psa domowego; wchodził więc w zakres naszych zainteresowań.

I wreszcie teoria pochodzenia psów domowych od psów dzikich, jeśli przyjmiemy, że rzeczywiście istnieją w przyrodzie psy dzikie, nie będące po prostu zdzicza­łymi psami domowymi. Uważa się na przykład, że róż­nice w budowie szkieletu, a zwłaszcza czaszki, pomiędzy psami znajdowanymi w wykopaliskach neolitycznych a wilkami są tak duże, iż wilk nie może zostać uznany za przodka tych psów. Takie stwierdzenie nie zaprze­cza według mnie poglądowi, że pies maglemoski mógł być krzyżówką psów i wilków; oznacza ono jedynie, że pies domowy nie jest gatunkiem monofiletycznym, lecz wywodzi się z kilku różnych źródeł. Przemawia za tym choćby fakt, że psy neolityczne pochodzą od wymar­łego obecnie, znanego jedynie z wykopalisk Canis poutiatini, gatunku związanego już z kulturami paleo­litu. Wynika z tego, że 10 000 lat temu myśliwskie plemiona zamieszkujące tereny Syberii posiadały już psa udomowionego lub przynajmniej psa towarzyszą­cego im w łowieckich wyprawach. Współczesne rasy dzikich psów (dingo, pi-dog, parias i inne) uważane są za potomków tego gatunku lub też potomków wcześnie udomowionych psów. Jeśli to prawda, mamy tu godny

uwagi przypadek bardzo szerokiego rozprzestrzeniania się zwierząt mających wspólnego przodka.

Teoria o pochodzeniu psów domowych od psów dzi­kich ma wielu zwolenników. Niektórzy z nich to emo­cjonalnie podchodzący do sprawy miłośnicy psów, z odrazą odrzucający myśl o wilku jako psim przodku. Pożywką dla takiej postawy są egzystujące w naszej kulturze średniowieczne podania ludowe o złym wilku. Oprócz nich ma jednak ta teoria wielu poważ­nych zwolenników. Bodehheimer zaznacza, że dla ugruntowania tej teorii potrzebne są wszechstronne studia nad lekceważonym dotychczas psem pariasem, którego można znaleźć na niemal całej wschodniej pół­kuli, a który przez zoologów nigdy nie był wnikliwie badany, bowiem uważany jest powszechnie za zdzicza­łego psa domowego.

Najwcześniejsze, niewątpliwie należące do psów szczątki, znalezione zostały w Jerycho, w warstwach zwanych przez archeologów „poziomem podłogi gipso­wej”, w Tell al-Sultan. Zwierzęta te były prawdopo­dobnie psami-wilkami i należały do dwóch różnych ras. Natomiast najwcześniejszym znaleziskiem znanej rasy, rasy żyjącej dotychczas, były szczątki saluki. Był to pies udomowiony w Mezopotamii, swą karierę roz­począł w okresie Obeid (przed 3000 rokiem p.n.e.), cha­rakteryzował się znacznie oięższą budową ciała niż współczesny saluki. Prawdopodobnie był psem myśliw­skim. Nieco później pojawiają się pierwsze udomowione psy w Egipcie, Skąd wiadomo, że później? Dowodem jest tutaj malowidło-przedstawienie, ale było ono za­pewne nieco późniejsze niż pojawienie się w Egipcie psa domowego. Przedstawienie, o którym tu mowa, zdobi ceramiczną wazę, znaną jako „waza Goleniszcze- wa”, pochodzącą z okresu Amrat (około'3000 rok p.n.e.). Rysunek ten przedstawia cztery groźnie wyglądające

bestie prowadzone przez człowieka na smyczy. Psy te mogły należeć do rasy saluki, ale bardziej przypo­minały wyglądem charty.

Szkielety psów z okresu predynastycznego z Maadi i Heliopolis wykazują znacznie więcej cech wilków niż szakali. A przecież prawdziwy wilk Canis lupus nigdy w Afryce nie występował. Wynika, z tego, że pierwsze psy egipskie były sprowadzone z Mezopotamii poprzez Palestynę. W świetle tego podane powyżej zestawienie dwóch dat jest szczególnie interesującę. Z drugiej stror ny Pierre Montet (1968) twierdzi, że w okresie predy- nastycznym Egipcjanie udomowiali hieny, które wyko­rzystywane bywały jako zwierzęta myśliwskie na długo przed tym, nim rozpoczęto je -traktować jako źródło mięsa. Czyżby więc hieny były pierwszymi psami Egipcjan?

Czy mamy tu do czynienia z wielokrotnym udomo­wianiem psa, a właściwie z wielokrotnym aktem two­rzenia psa, dla którego punktem wyjścia raz był wilk, innym razem szakal, czy dziki pies? Czy też pierwotnie udomowiony pies rozprzestrzenił ssię z jednego centrum i rozwinął w rasy lokalne, zasadniczo różniące się od siebie? Wydaje się na przykład, że pierwsze psy egip­skie pochodzą i Mezopotamii, nie wyklucza to jednak istnienia równolegle innych ośrodków genezy psa. Warto popatrzeć, jak wyglądało to w innych częściach świata.

Na Syberii, gdzie kultura magdaleńska (górny pale­olit, około 35 000—9000 rok p.n.e.) związana z' polowa- waniem na grubą zwierzynę, jako głównym źródłem utrzymania, trwała dłużej niż w Europie (prawdopo­dobnie z przyczyn klimatycznych, bowiem tutaj dłużej niż na południu i zachodzie zachowała się fauna i flora tworząca środówisko, w którym rozwinęła się ta kultura), pies został udomowiony bardzo wcześnie.

Według Wadima Jelisejewa, który oparł się na wy­kopaliskach na Syberii (Afontowa Góra), w niektó­rych częściach świata człowiek i pies byli partnerami w myśliwskich wyprawach już w 10 000 roku p.n.e. Zarówno psy, jak i ludzie polowali w grupach stosując taktykę narzuconą im przez przywódcę i prawdopo­dobnie zamiast z sobą konkurować zaczęli współdziałać. Ten pogląd, wypowiedziany po raz pierwszy przez Je- liśejewa, zakłada, że udomowienie — a przynajmniej coś w rodzaju udomowienia psa — nastąpiło znacznie wcześniej niż podawaliśmy poprzednio. Ale tu znowu pojawia się pytanie, -co nazywamy psem. Zwierzęta,

o których tu mowa, były prawdopodobnie wilkami. Niemniej wydaje się niewątpliwe, że przedstawiciele podrodziny Caninae zostali udomowieni na Syberii bardzo wcześnie. Stąd bowiem została zaludniona Ameryka, a wydaje się, że już pierwszej (paleolitycz­nej) fali migracji towarzyszyły psy myśliwskie.

A oto kilka innych dowodów na istnienie psów do­mowych w głębokiej starożytności; Wskazują na to malowidła ukazujące używanie psów jako strażników stad bydła w predynastycznym Egipcie. Jak przebie­gało' przeobrażanie się psa z myśliwego i zabójcy w obrońcę i przewodnika bydła? Dokładnie tak samo, jak przebiegał ten proces u człowieka. Kiedy jest nad­miar zwierzyny, istnieje groźba, że upoluje się jej zbyt wiele i duża część zdobyczy zepsuje się zanim przyj­dzie kolej na jej zjedzenie. Wtedy najlepszym wyjściem z sytuacji jest zagnanie bydła' w dogodne miejsce, otoczenie go i trzymanie zapasu mięsa „na żywo”. Gdy człowiek wpadł na ten pomysł, pies był już od dawna z nim związany i nauczył się tej sztuki od człowieka.

W Chinach pies pojawił się w okresie neolitycznym. Nie mogłem znaleźć nigdzie autorytatywnego datowania znalezisk pochodzących z wykopalisk Pan-po-czuan

w prowincji Szensi, ale musi to być mniej więcej 2500 rok p.n.e. Odkryto tam całą neolityczną wioskę, której mieszkańcy trudnili się rolnictwem, ale także jeszcze i myśliwstwem. Posiadali oni stada owiec czy kóz, trzody świń oraz udomowione psy,, które pomagały ins zarówno w pilnowaniu bydła, jak i w < ¡polowaniu. W Japonii pies pojawił się w ludzkiej wspólnocie na długo przed udomowieniem jakichkolwiek innych zwie­rząt. Było to w neolicie w okresie kultury Jomon. Sugeruje to, że pies do Japonii przybył z Chin, a psy chińskie pochodziły prawdopodobnie z Syberii.

W Anglii pies pojawił się po raz pierwszy u ludów neolitycznych z Windmill Hill — imigrantów z Fran­cji — pasterzy prowadzących ze sobą wielkie stada dużego, długorogiego bydła, dla którego budowali oni zagrody metodą kopania głębokich rowów. Były to plemiona kultury długich kurhanów (Long Barrow), a pies pełnił u nich funkcję pasterza i obrońcy bydła przed wilkami.

Po ustaleniu z grubsza gdzie, kiedy i w jakich wa­runkach pies został po raz pierwszy udomowiamy — prawdopodobnie najpierw na Syberii w okresie niagle- moskim, ale być może i gdzie indziej w tym samym okresie, a na pewno w kilku innych miejscach w okre­sie mezolitycznym; w każdym razie w czasach neolitu człowiek i pies od dawna byli już przyjaciółmi — za­stanówmy się jak doszło do tego godnego uwagi partnerstwa.

Wilki i szakale tak, jak wszystkie psowate, są padli­nożercami. Gdy grupa pierwotnych myśliwych ubiła grubego zwierza, lub też jak czasem się zdarzało, odcięła od dużego stada, otoczyła i zabiła setki zwierząt, dzikie psy szybko wkraczały na scenę węsząc okazję obfitej uczty. Szybko nauczyły się także, że nie zawsze są przez myśliwych odpędzane. Gdy zwierzyna była

w nadmiarze, ludzie nie zjadali całego mięsa, poza kośćmi zostawały tłuste odpadki. Takie spotkania grup polujących psów i grup polujących ludzi musiały być częste. I chociaż nie były to najlepsze okazje do nawią­zywania przyjaźni, bowiem wchodziła w grę konku­rencja, psy, wilki i szakale (nazwijmy je zbiorczo psami) nauczyły się, że pokarmu należy szukać w są­siedztwie człowieka i ludzkich obozowisk. Szakale i młode wilki łatwo się oswajają,, a każdy przedstawi­ciel Caninae bez obawy wkracza do ludzkich siedzib. Z drugiej strony mniejsze gatunki rodziny psowatych, z wyjątkiem może największych i najdzikszych wilków, nie przedstawiają dla człowieka niebezpieczeństwa i czują przed nim dostateczny respekt, by nie odważyć się na atak. Nia przykład w Indiach do_ dzisiejszych czasów szakale są uważane za naturalnych czyścicieli śmietnisk i mają zwyczaj odwiedzania w poszukiwaniu pokarmu nie tylko podmiejskich dzielnic, ale także centrów dużych miast.

Krótko mówiąc, dzikie psy mogły mieć zwyczaj od­wiedzania ludzkich siedzib i w pewnych okolicznościach były tam nie tylko tolerowane, ale nawet mile wi­dziane.

Zeuner przedsta!wia bardziej interesującą hipotezę powstania udomowionego psa, hipotezę w moim odczu­ciu miłą i chwytającą za serce. Opierając się na kilku przypadkach, w których gatunki należące do różnych rodzajów żyją rażem w bardzo ścisłych związkach, nie­wiele mniej ścisłych niż obserwowane u organizmów symbiontycznych należących do niższych jednostek systematycznych, Zeuner stawia hipotezę, że zwierzęta socjalne charakteryzują się tendencją do wspomagania innych, wyższych form życia, które choć obce, nie są jawnie wrogie lub niebezpieczne. Wystarczy choćby zdać sobie sprawę, jak wytrwale ludzie karmią takie

szkodniki, jak wróble czy myszy. W okresie drugiej wojny światowej zdarzyło mi się zetknąć z grupą żoł­nierzy brytyjskich dokarmiających z własnej woli szczury zamieszkujące budynki, w których stacjono­wali. Trwało to aż do chwili, kiedy szczury zaczęły zagrażać dzieciom mieszkańców i praktyka dokarmia­nia musiała zostać wstrzymana rozkazem komendy garnizonu. Ludzie są także znani z tego, żę trzymają w swych domach wszelkie możliwe gatunki zwierząt, nawet krokodyle. Zeuner (1963) twierdzi, że wśród pierwotnych ludzi mógł panować zwyczaj rzucania od­padków mięsa dzikim psom nawiedzającym obozowisko, na długo przed odkryciem korzyści ekonomicznych płynących z udomowienia psa:

Akt ten jest najprymitywniejszą manifestacją soli­darności form żywych, zwłaszcza form ze sobą spo­krewnionych. Jest on charakterystyczny dla większości wyżej uorganizowanych zwierząt, które rozwinęły pewne formy życia socjalnego i które nie są sobie wrogie. Wyrazem tego jest przyjaźń pomiędzy zwierzę­tami żyjącymi w warunkach udomowionych, np. po­między psami i kotami lub, co dziwniejsze, pomiędzy kotami i oswojonymi ptakami”.

Gilbert White (1789) podaje kilka przypadków takich przyjaźni, z których szczególnie jeden, tj. przyjaźń pomiędzy koniem a kurą, można by było ^znać za zu­pełnie nieprawdopodobny, gdyby nie był tak starannie obserwowany i opisany przez przyrodnika. A wracając do człowieka i dzikiego psa, to czyż można zupełnie ignorować szeroko rozpowszechnione opowieści o wil­kołakach, czyli dzieciach wychowywanych przez wilki, spędzających dzieciństwo w wilczych watahach; wszak Eomulus i Remus nie są jedynym, lecz tylko najbar­dziej znanym przykładem dzieci-wilków.

Następnym etapem w historii człowieka i psa było

trzymanie w domach zwierząt-maskotek, zwierząt-ulu- %xeńców. Zeuner sądzi, że umiejętność tolerowania »obecności obcych gatunków mogła wystąpić u ludzi bardzo wcześnie, -juz w okresie paleolitu. Podobno •australijscy tubylcy chwytają szczenięta dingo, zwią­zują je i trzymają w pętach do czasu oswojenia. Potem puszczają je wolno, ale oswojone szczenięta wcale już nie chcą uciekać. A oto miła opowiastka rodem z Ni­gerii, która Choć jest legendą, poglądowo wyjaśnia, jak mógł wyglądać jeden ze spbsobów udomowienia psa w zamierzchłej przeszłości. Wiejski chłopczyk schwytał i przygarnął dzikie szczenię. Bardzo się do niegó przy­wiązał, zabrał je do wioski nie zważając na protesty psiej matki, która chciała; za wszelką cenę odzyskać dziecko. Kiedy piesek dorósł i stał się już dojrzałym psem, znalazł sobie dziką samiczkę i nakłonił ją, by zamieszkała z nim w wiosce. Ich młode rodziły się i dorastały wśród ludzi. Zaczęły towarzyszyć w wy­prawach myśliwym, którzy teraz byli ich przyjaciółmi. Mieszkańcy z sąsiednich wiosek szybko zdali sobie spra­wę z płynących z tej komitywy korzyści, w lot pod­chwycili pomysł chłopca i w ten sposób pies stał się zwierzęciem domowym.

Jak już Uprzednio wspomniałem, mniejsze gatunki psów boją się człowieka, potrafią jednak pokonać swój strach na tyle, by zbliżyć się do ludzkich siedzib; są one zwierzętami towarzyskimi; -świetnie prosperują żywiąc się tymi kawałkami mięsa, które dla ludzi są najmniej cenne, oraz innymi odpadkami; a ponieważ są zwierzętami stadnymi, przywykłymi do posłuszeń­stwa wobec przywódcy stada, potrafią zaakceptować człowieka jako swego pana, jeśli tylko okaże się dosta­tecznie silny i mądry, by zasłużyć na tę pozycję.

I. na zakończenie jeszcze jeden cytat z Zeunera (1963): „Jeśli przyjąć, że obecność dzikich psów w obo­

zowiskach była przez człowieka mezolitu tolerowana ze względu na ich użyteczność jako czyścicieli, to w obyczajach psów można znaleźć wyjaśnienie, jak doszło do bliskiej zażyłości psa z człowiekiem. Wszyst­kie dzikie psy posiadają instynkt życia W społeczności, czego wyrazem jest łączenie się w stada dla celów polowania i obrony. Osobniki w stadzie związane są ze sobą przyjaźnią, wspomagają się nawzajem, potrafią działać zgodnie z... nazwijmy to... planem opracowanym dla uzyskania najlepszych wyników w określonych okolicznościach. Inteligencją przewyższają one o głowę wszystkie inne mięsożerce. Przebiegłość psów i umie­jętność jednoczenia wysiłków w trakcie polowania bardzo przypomina postępowanie pierwotnego czło­wieka. Stąd wydaje się całkiem możliwe, że młode wilki, szakale czy dzikie psy dorastające w sąsiedztwie siedzib ludzkich — łatwo uznały ludzi, którzy ich kar­mili — za członków swojej społeczności. W ten sposób doszło do zażyłości, którą człowiek zręcznie potrafił wykorzystać dla swych celów”.

2. Osły, kulany i konie

Wśród przedstawicieli rodzaju Equus wyróżniamy trzy zasadnicze gatunki, choć w systematykach poda­wanych przez różnych autorów znaleźć można znacznie więcej nazw gatunkowych tego rodzaju1. Z tych trzech gatunków koniowatych człowiek stworzył wszystkie rasy i odmiany osłów, koni i mułów. Gatunki te należą do fauny Starego Świata i chociaż obecnie najwięcej zdziczałych koni żyje na wielkich równinach Ameryki Północnej i, na „pampach” »w strefie umiarkowanej Ameryki Południowej, żaden koń nie był widziany na tych kontynentach aż do czasu wprowadzenia tam tych zwierząt przez Hiszpanów. Koniowate, które wg da­nych paleontologicznych powstały w Nowym S wiecie w okresie eocenu, wygińmy przed przybyciem czło­wieka na tęn kontynent. W tym przypadku mamy więc choć jeden pewnik: osły, kułany i konie zostały udo­mowione w Starym Swiecie.

Konie właściwe, zwane także caballine (od Eąuus caballus) żyły pierwotnie w całej Azji Środkowej i w części Europy Wschodniej, w paśmie stepów rozcią­gających się na północ od wielkich łańcuchów górskich. Kolebką osła Eąuus asinus asinus, którego dwie od­miany są już wymarłe w stanie dzikim, a trzecia

1 Według systematyki przyjętej w Polsce (Kowalski, 1970), ro­dzaj Eąuus ma znacznie więcej gatunków, w tym kilka gatun­ków zebr (przyp. tłum.).

wygasa, była Afryka. Kułan Eąuus hemionus zamiesz­kiwał w kilku odmianach geograficznych tereny współ­czesnych krajów arabskich, Iranu, Turcji, Afganistanu i Indii Czwartym podstawowym gatunkiem koniowa- tych, znanym w kilku podgatunkach lub odmianach, jest zebra. Zamieszkuje Afrykę, ale ponieważ nigdy nie została udomowiona, nie będziemy o niej pisać.

Trzy odmiany geograficzne Eąuus caballus przeżyły w stanie dzikim niemal do obecnych czasów. Koń Przewalskiego być może przetrwał jeszcze do tej chwili, ,a jeśli wyginął, to musiało to się stać już w naszych czasach, bowiem okazy tego zwierzęcia spo­tkać można w wielu ogrodach zoologicznych, a przyrod­nikom udało się nawet restytuować małe stada tych zwierząt. Odmiana znana jako dziki koń leśny prze­trwała w polskich lasach do połowy XVIII wieku. Tarpan2 — najważniejszy koń z naszego punktu wi­dzenia — przeżył w stanie dzikim aż do XIX wieku i nie można mieć jeszcze zupełnej pewności, czy na roz- ległych obszarach stepów nie przetrwały do dziś małe stada tych koni.

Mamy więc trzy duże obszary, na których przedsta­wiciele Eąuidae mogli zostać udomowieni: Europa Wschodnia, Azja (tarpany na zachodzie i konie Prze­walskiego na wschodzie) oraz Afryka Północna. Nie można też wykluczyć obecności dzikich koni na tere­nach dzisiejszej Hiszpanii, a także istnieją wzmianki z XVII w. o występowaniu dzikich koni w Alpach i na równinach Włoch.

Możemy także określić z dość dużą dokładnością czas, w którym koń został udomowiony. Nie ,ma bo­wiem śladów świadczących o obecności konia domo-

w.ego przed okresem neolitu. Konia udomowił człowiek dopiero wtedy, gdy zajął się rolnictwem. Koń właści­wy Eąuus ćaballus został udomowiony jako ostatni z koniowatych. Nie wiemy -natomiast, czy pierwszy został udomowiony osioł czy kułan. Ciekawe, że wbrew źródłom pochodzącym ze starożytnego Rzymu, kułan przez długi czas uchodził za zwierzę, które nie sposób oswoić. Chociaż na terenach dawnej Mezopotamii kułan w stanie dzikim obecnie całkowićie wyginął, stało się to całkiem niedawno. Layord, który zapoczątkował prace wykopaliskowe na tym terenie, spotykał stada dzikich kułanów pomiędzy Tygrysem a Eufratem jesz­cze w 1845 roku.

W trakcie prac wykopaliskowych na nekropoli kró­lewskiej w Ur, Sir Leonard Woolley odkrył wśród skarbów pochodzących z około 2500 roku p.n.e. kilka maldwideł przedstawiających zwierzęta podobne do mułów, ciągnące rydwan. - Jego pogląd, że rysunki przedstawiają kułany został odrzucony na podstawie wspomnianej wyżej opinii, iż kułany nie dają się oswoić. Nie zgadzano, się z nim aż do czasu, gdy wiele kości wykopanych w Tell Asmar zidentyfikowano jako kości kułanów. Później znaleziono więcej wizerunków udomowionych kułanów: wykonany z elektrumu (złota z domieszką srebra) posążek kułana zdobiący dyszel rydwanu królowej Szub-Ad; fragment uprzęży z mie­dzianą figurką kułana; a także wizerunek tego zwie­rzęcia na królewskim sztandarze z Ur. Prawdopodobnie jesteśmy także w posiadaniu jeszcze wcześniejszego znaleziska dającego informacje o tym zwierzęciu: na fragmencie wazy znalezionej w Chafadża widnieje rysunek zwierząt podobnych do mułów, ciągnących wózek. To także mogą być kułany. Waza ta pocho­dząca z okresu Dżemdet Nasr szacowana jest na ok. 3000 rok p.n.e.

Zeuner (1963) zachowuje dużą rezerwę co do uzna­nia za okres udomowienia kułana już trzecie, czy nawet, jeśli wliczyć tu fragment wazy z Dżemdet Nasr, czwarte tysiąclecie przed naszą erą. Twierdzi on, iż nie można mieć pewności, że w tych wczesnych latach kulany były udomowione w pełnym sensie tego słowa. Jest bowiem zupełnie możliwe, że ich rozród nie znaj­dował się jeszcze pod kontrolą człowieka i że ludzie stawali się posiadaczami kułanów dzięki chwytaniu młodych zwierząt. Jako poparcie dla tego twierdzenia może posłużyć piękne malowidło znalezione w pałacu Assurbanipala w Niniwie, a ukazujące chwytanie ku­łanów na swego rodzaju lasso. Nie jest to jednak dla mnie zupełnie przekonujący dowód, bo można przecież przyjąć, że ówcześni Sumerowie korzystali zarówno z usług kułanów dzikich, jak i udomowionych. Ponad­to nie ma żadnych dowodów na to* że uwiecznione na malowidle kułany są zwierzętami dzikimi. Przecież udomowione, ale ciągle jeszcze nieobłaskawione źreba­ki w końskich stadninach często muszą być chwytane na lasso. A więc na podstawie tego cp wiemy, równie dobrze możemy sobie wyobrazić, że dwaj mężczyźni ukazani na obrazie z Niniwy chwytali źrebięta nie z dzikiego, lecz oswojonego stada, swobodnie puszczo­nego na pastwisko. Sądzę, że możemy śmiało przyjąć, iż kułany zostały udomowione przez Sumerów w trze­cim tysiącleciu przed naszą erą.

Osły znane są w trzech rasach geograficznych (pod- gatunkach): rasa nubijska z północno-wschodniej Afry­ki, której ojczyzną są góry Nubii i wschodniego Su­danu, obecnie wygasła całkowicie lub niemal całkowi­cie; odmiana z północno-zachodniej Afryki, która wy­ginęła już w czasach starożytnego Rzymu lub wkrótce potem; i wreszcie rasa somalijska. Ta ostatnia prze­trwała do naszych czasów i obecnie jest objęta ochroną.

Obie wymarłe obecnie rasy północnoafrykańskie dały początek osłom domowym. W czasach prehistorycznych żyły jeszcze inne rasy: europejska i krymska (wyraź­nie różniąca się od kułanów), ale wyginęły one na długo przedtem, nim jakiekolwiek udomowienie było do pomyślenia.' Być może wytępione zostały przez pierwotnych myśliwych, jako zwierzyna łowna. Błędny jest sąd, jakoby jedynie nasza generacja winna była wyniszczenia wielu wspaniałych gatunków ssaków czy ptaków; ludzie od zarania swych dziejów zubożali przy­rodę. A wracając do osłów, wydaje się, że za miejsce ich udomowienia należy przyjąć Afrykę Północną.

W tej części świata łatwo można się domyślić auto­rów tego dzieła. Byli nimi Egipcjanie lub Libijczycy. Wielu naukowców stawia na Libię (która w tamtych czasach nie była krainą tak pustynną jak obecnie, gdyż jej pustynie są przede wszystkim dziełem człowieka), bowiem na palecie z Nagada osły są przedstawione jako jeden z przedmiotów daniny Libii dla Egiptu. Nie rozstrzygając, Libia czy Egipt, możemy podać w miarę dokładną datę udomowienia osła. Na przedstawieniu odkrytym w grobowcu Sahure z piątej dynastii z około 1650 roku p.n.e. widnieje wśród innych zwierząt do­mowych wizerunek osła. Fakt ten. nie mówi nam oczy­wiście nic ponad to, że osioł został udomowiony przed tą datą. Mogą także istnieć wcześniejsze jeszcze wizerunki osła, których nie odkryliśmy i których być może nigdy nie odkryjemy. Z drugiej strony naiwnoś­cią byłoby sądzić, że artysta uwiecznił osła właśnie w momencie, kiedy ten stał się zwierzęciem domowym. A więc wszystko, co wiemy, o udomowieniu osła ogra­nicza się do tego, że dokonali tego Egipcjanie lub Libijczycy prawdopodobnie w trzecim lub pod koniec czwartego tysiąclecia przed naszą erą (chociaż ta wcześniejsza data wydaje się mało prawdopodobna).

Z Egiptu udomowiony osioł zawędrował do Syrii i Palestyny. Nazwa Damaszek oznacza w piśmie kli­nowym „miasto osłów”. Do Mezopotamii dotarły osły w drugim tysiącleciu. Były tam używane przez Hety­tów. Jak się tam dostały? Prawdopodobnie przywiedli je ze sobą bogaci szejkowie beduińscy — władcy pu­styni i stepów — wędrujący pomiędzy dwoma centra­mi-ówczesnej cywilizacji.

Gdy Abram przybył do Egiptu, zauważyli Egipcja­nie, że Saraj jest bardzo piękną kobietą. Ujrzawszy ją dostojnicy faraona chwalili ją także przed faraonem. Toteż zabrano Saraj na dwór faraona, Abramowi zaś wynagrodzono za nią sowicie. Otrzymał bowiem owce i woły, niewolników i niewolnice oraz oślice i wiel­błądy”. (Biblia, Rozdz. 12, 14—16, tłum. wg przekładu wydanego przez Pallotinum).

Jest to co prawda opis mało budującego wydarzenia z życia patriarchy, ale nie był on pierwszym ani ostat­nim mężczyzną czerpiącym zyski z wdzięków swojej żony, która wpadła w oko tak możnemu władcy. Do czego używano wówczas owych osłów i oślic? Osły słu­żyły jako zwierzęta juczne, a jeśli chodzi o oślice, to prawdopodobnie dopiero starożytni Żydzi i Nubijczycy zaczęli ich dosiadać. Tak więc Egipcjanie z czasów Średniego Państwa używali tych zwierząt jedynie jako zwierząt jucznych, a dopiero później zaczęli zaprzęgać je do pługów i zatrudniać przy udeptywaniu ziarna.

Osioł jest niewątpliwie jednym z najbardziej uży­tecznych zwierząt, a mimo . to niemal wszędzie ludzie odnoszą się doń z pogardą. Nie bardzo wiadomo, gdzie tkwi przyczyna takiego stanu rzeczy. Częściowo jest za to odpowiedzialne jego flegmatyczne, usposobienie, które od niepamiętnych czasów doprowadza właścicieli do rozpaczy. W porównaniu z koniem czy nawet mu­łem jest to niewątpliwie zwierzę pośledniejszego ga­

tunku. Jego wymagania pokarmowe są niezwykle skromne. Osty i słoma wystarczają mu całkowicie, koń nigdy by się taką dietą nie zadowolił. Jednakże w cza­sach starożytnych skromność nie była cenioną cechą. Ponadto w krajach cywilizowanych osioł stał się zwie­rzęciem biedoty, ludzi, których nie stać było na kupno i utrzymanie bardziej reprezentacyjnych i wymagają­cych zwierząt. A na dodatek cierpliwość osła upo­dobniała gó do niewolnika. Wszystkie te czynniki przy­czyniły się prawdopodobnie do niskiej pozycji zajmo­wanej przez osła wśród zwierząt domowych (Zeuner, 1963). I nawet fakt, że Chrystus wjechał do Jerozolimy na osiołku nie podniósł rangi osła w zwierzęcej hie­rarchii.

Ale w najdawniejszych czasach osłem nie pogar­dzano. Egipcjanie byli dumni ze swych białych osłów, a dorodne i pełne wdzięku osły z Muskatu jeszcze do niedawna służyły jako paradne wierzchowce członkom rodziny sułtańskiej. Również Rzymianie potrafili do­cenić piękno dobrze utrzymanych osłów. U Warrona czytamy, że senator Q. Axius, zapłacił 400 000 sestercji za dwie pary osłów pociągowych, a według Pliniusza osioł z Reate w krainie Sabinów został sprzedany za 60 000 sestercji. Kraina ta była słynna ze swych wspaniałych osłów, tak jak Arkadia w Grecji. Osioł dostąpił nawet zaszczytu uznania go za święte zwierzę bogini Westy. A w 260 roku p.n.e. jednym z rzymskich konsulów był Korneliusz Scypio Asina, przy czym uważa się, że przydomek Asina8 uzyskał on z powodu dużych i odstających uszu. „Można więc przypuszczać, że przezwisko «osioł» nie miało wówczas tak silnie pejoratywnego zabarwienia i że dopiero z czasem pWierzę to stało się symbolem głupoty”. Konkluzja

Zeunera wydaje się zbyt kurtuazyjna. Nie widzę po­wodów, dla których społeczeństwo lat 260 p.n.e. mia­łoby mieć wyższe mniemanie o niektórych swoich po­litykach niż społeczeństwo lat siedemdziesiątych XX wieku naszej ery.

Na pozór dziwnym wydaje się fakt, że w Pracach i dniach Hezjoda ani w Odysei Homera nie ma żadnej wzmianki o osłach, a w Iliadzie osioł wspomniany jest tylko raz, podczas, gdy we wszystkich trzech utworach można znaleźć wzmianki o mułach. Mogłoby się wy­dawać, że obecność muła wiąże się ściśle z obecnością osła. Ale jak się okazuje, Grecy w czasach Homera sprowadzali muły od Enetów — paflagońskich miesz­kańców Pontu:

Z kraju Enetów przybyli, gdzie dzikie mulice się

lęgną”...

(Iliada, 2. 852)

lub też otrzymywali je w daninie, co wynika z innego fragmentu Iliady.

W ciągu pierwszych czterech tysięcy lat po udomo­wieniu osła, jego mleko słynęło jako napój ozdrawiający i kosmetyk, jego nawóz jako lekarstwo a także jako najlepszy środek użyźniający plantacje granatów, jego skóra jako wyśmienity pergamin, a samo zwierzę uznane zostało w Grecji za wcielenie króla Midasa, w Rzymie za symbol potencji seksualnej a w Egipcie za boga, który mówiąc nawiasem został ukrzyżowany i w III wieku n. e. W całym tym okresie występowanie osła domowego ograniczało się do terenów śródziemno­morskich, mniej więcej do tych samych obszarów, co winnice i sady oliwne, w północnej Europie osioł nie

był pospolity, a może nawet nie był znany aż do wcze­snego średniowiecza, to znaczy do czasów dużo póź­niejszych niż miało to miejsce w przypadku konia.

Koń pojawił się w Europie po raz pierwszy w Mace­donii w epoce brązu. Nie ma jednak żadnych źródeł, które by wyjaśniały, czy był on tu zwierzęciem udo­mowionym czy dzikim. Pierwszym pochodzącym z Europy dowodem na istnienie konia udomowionego jest malowidło ukazujące konia ciągnącego dwukołowy rydwan, pochodzące z Myken z około 1550 roku p.n.e. Wiadomo także, że co najmniej w 1330 roku p.n.e. a prawdopodobnie i nieco wcześniej, Grecy potraf iii jeździć konno wierzchem | Najprawdopodobniej my- keńskie konie i rydwany wywodzą się z Krety, bowiem tam zjawiły się one nieco wcześniej. A Kreteńczycy, moim zdaniem, sprowadzali z kolei konie i rydwany z zachodniej Azji, gdzie były one używane już w 1800 roku p.n.e. Przy oznaczaniu dat odległych zda­rzeń w oparciu o znajdowane w wykopaliskach wize­runki zwierząt, trzeba zachować wielką ostrożność. Można więc jedynie powiedzieć, że koń był już szeroko rozprzestrzenionym zwierzęciem domowym w Grecji około 1600 roku p.n.e., a prawdopodobnie jeszcze rzad­ko spotykaną nowością w 1700 roku p.n.e.

Zajmijmy się teraz pierwszymi „śladami” obecności konia w dużych centrach kulturowych epoki brązu w zachodniej Azji i w dorzeczu Nilu. Pierwszą pisaną wzmianką, mówiącą prawdopodobnie o koniu domo­wym, jest dokument pochodzący z okresu III dynastii z Ur, z około 2100 roku p.n.e. Zwierzęta, o których mowa, nazwane są imieniem dającym się przetłuma­

czyć jako „cudzoziemski osioł” (Anse, Kur. Ra). Z su- H meryjskiego opowiadania zatytułowanego Enmerka I i Pan Aratty niezbicie wynika, że osły były tam uży- I wane jako zwierzęta juczne, natomiast „cudzoziemskie I osły” nie nosiły ciężarów. A ponieważ wiadomo, że ■ w czasach starożytnych konie w odróżnieniu od innych I zwierząt domowych nigdy nie były używane do trans- ■ portu ciężarów, można sądzić, że te „cudzoziemskie I osły”, to właśnie konie. Musiały być one nie tylko I cudzoziemskimi, ale także rzadkimi zwierzętami, widy- ■ wanymi tylko okazyjnie, bowiem w Kodeksie Ham- K murabiego (ok. 1800 rok p.n.e.) koń w ogóle nie jest I wspomniany, a przecież kodeks ten był pierwszym ■ wielkim zbiorem praw normujących wszelkie aspekty I życia społecznego i komercjalnego w Babilonii. Wynika I stąd niezbicie, że koń w tych czasach, jeśli nawet był I znany, nie był w powszechnym użytku.

A już niewiele później koń staje się rzadkim i kosz- I townym artykułem handlu pomiędzy książętami amo- I ryckimi. Karkemisz nad Eufratem staje się najwięk- I szym końskim targiem, a kapadocka Charsamma —■ $ głównym źródłem dostaw. Koń pojawia się także * i w tekstach akadyjskich w XVIII w. p.n.ei i nazywany 1 jest tam sisu. Wydaje się, że słowo to jest pochodzenia M j indoeuropejskiego. W Braku i w Chager Bazar nad fl rzeką Khabut, to znaczy w dwóch stanowiskach wy- 1 kopaliskowych pochodzących z XVIII wieku p.n.e. zna- i leziono figurki koni ze zdobionymi uzdami, a także 1 tabliczki przedstawiające coś w rodzaju jarzma. Wska- i żuje to na używanie koni jako zwierząt pociągowych. 1 Warto tu przypomnieć, że wiek brązu rozpoczął się f równocześnie w ośrodkach mniej zaawansowanych I g kulturalnie i w ośrodkach o wysokiej kulturze, a może nawet nieco wcześniej w tych pierwszych. Przyczyn 1 tego stanu rzeczy należy szukać raczej w położeniu 1

geograficznym tych ośrodków niż w stopniu zaawan­sowania kultury.

Pierwszym pojazdem, do którego zaprzęgano konie, był rydwan. Oznacza to, że koń używany był do walki o całe wieki wcześniej niż stał się zwierzęciem użytecznym gospodarczo. Rodowód rydwanu jest łatwy do ustalenia — był on prawdopodobnie drugim lub trzecim „pokoleniem” pojazdów na kołach. Wózek na kołach i koło garncarskie zostały wynalezione nieco wcześniej (przed 3500 rokiem p.n.e.) przez ludy kul­tury Uruk z południowej Mezopotamii. Pierwsze wózki ciągnięte były przez woły, z czasem wół został za­stąpiony przez znacznie szybszego kułana, który już wcześniej był zaprzęgany do sań, przynajmniej do sań królewskich.

Gordón Childe ustalił, że pojazdy kołowe dotarły do Mohendżo-daro i Harappy w dolinie Indusu około 2500 roku p.n.e., do Syrii ok. 2200 roku p.n.e., na Kr etę trzy wieki później, do Grecji w połowie XVI w. p.n.e., do Italii dwa wieki później, na kontynent euro­pejski ok. 1000 roku p.n.e., na Wyspy Brytyjskie ok. 500 roku p.n.e. Ten nowy wynalazek techniczny prze­chodził ewolucję w trakcie rozprzestrzeniania się w Eurazji. Można przyjąć, że konie i wózki docierały do wszystkich nowych miejsc równocześnie, często do­kładnie w tym samym momencie, w trakcie ataku czy inwazji obcej armii wyposażonej w rydwany.

Kto powoził rydwanem? Trzeba tu zaznaczyć, że od samego początku związku człowieka z koniem, koń był uważany za zwierzę szlachetne, a nawet święte. Przez długi czas używano go wyłącznie w działaniach wojennych, a z jego usług korzystali jedynie książęta i możni. Lądzie na wierzchowcach górowali nad inny­mi i z nich właśnie zrodził się stan rycerski. To samo. zjawisko wystąpiło na całym świecie: w Chinach

i w Japonii, W zachodniej Azji, w Arabii, Afryce i Europie. A czyż argentyńscy gauchos nie tworzyli tamtejszego odpowiednika stanu rycerskiego. Każdy kto czytał Martin Tierro Hemandeza, nie ma chyba co do tego wątpliwości. Nie będzie przesadą stwierdzenie, ze oswojony koń stworzył uprzywilejowaną warstwę spo­łeczną. Nie należy się dziwić, że w późniejszych cza­sach pospólstwo nie znosiło konnej policji, 'pozwalało mu to bowiem ostrzej dostrzec jego społeczne i eko­nomiczne poniżenie.

Z tej szczególnie wysokiej pozycji konia, jako zwie­rzęcia na wpół świętego, zrodziło się zapewne szeroko rozprzestrzenione wierzenie, że korfckie mięso stanowi tabu i nie wolno go jeść pod żadnym pozorem. Zakaz ten nie wynikał bynajmniej z przekonania, iż koń jest największym przyjacielem człowieka i rdfe może być traktowany jako zwierzę rzeźne. Po prostu wziął się stąd, że jedzenie końskiego mięsa włączono w rytuał specjalnych obrządków religijnych. Uznanie konia za tabu musiało być zresztą dopiero wynalazkiem epoki brązu, bowiem w czasach neolitu konie były z pew­nością zjadane, a samo udomowienie koni wywodzi się z praktyki polowania na nie dla celów konsumpcyj­nych. Nawiasem mówiąc, zasada niejedzenia mięsa końskiego przetrwała w niektórych krajach, m. in. w Anglii długo i trudna była do przełamania. W 732 r. Papież Grzegorz III pisał do św. Bonifacego: „Pozwo­liłeś na jedzenie mięsa koni i innych oswojonych zwie­rząt, ale nie było to, świątobliwy bracie, mądre po­sunięcie".

W Egipcie koń wraz z rydwanem wojennym po­jawia się po raz pierwszy w XVI w. p.n.e. Przynaj­mniej z tego okresu (XVIII dynastia, ok. 1570 rok p.n.e.) pochodzą pierwsze dowody jego obecności. Ale można sądzić, że używano go tam jeszcze nieco wcześ­

niej. Istnieją o nim wzmianki w tekstach dotyczą­cych wojny wyzwoleńczej przeciw Hyksosom. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęto używać konie i rydwany w Indiach. Najwcześniejsze wzmianki o ko­niu w źródłach chińskich pochodzą sprzed epoki brą­zu, z neolitycznego Lung-czan w prowincji Hupej, 2000—1500 rok p.n.e. Nie ma natomiast dowodów archeo­logicznych wskazujących na sposób wykorzystywania konia w tym czasie.

Całkiem możliwe, że konie służyły tam jako źródło mięsa i raczej były to konie dzikie trzymane w zagro­dach niż udomowione. ^

Koń Przewalskiego pochodzi z terenów Chin, ale wydaje się, że nie został tam udomowiony az do mo­mentu dotarcia do Chin wieści o udomowieniu koni, zaś pierwsze konie domowe przybyły do Chin z tere­nów zachodnich. W każdym razie pod koniec panowa­nia dynastii Szang, koń i rydwan były już znane w Chinach, podobnie jak w Egipcie, wschodniej Azji, Indiach i greckich Mykenach. Chińczycy byli prawdo­podobnie pierwszym cywilizowanym społeczeństwem, które użyło w walce łuczników na wierzchowcach. I właśnie dla celów wojennych przystąpili oni, po przekonaniu się o przydatności wierzchowców w walce, do udomowiania swego dzikiego konia. Ale konie Prze­walskiego nie dorównywały wierzchowcom używanym przez ludy zachodnie. Znajduje to wyraz choćby w fak­cie, że w 128 roku p.n.e. Cesarz Wu z dynastii Han wysłał swego wodza Czan-Kiepa do Fergany, Sog- diany i Baktrii z poleceniem zakupienia koni dla chiń­skiej armii. Irańczycy posiadali bowiem konie wywo­dzące się od tarpanów z europejskich stepów, odzna­czające się najwyższymi zaletami. Właśnie europejskie tarpany stepowe dały początek wszystkim najszlachet­niejszym rasom koni domowych.

W wyniku ekspedycji Czan-Kiena do Chin powędroa wało 3000 irańskich koni. Czan-Kien okazał się człoa wiekiem niezwykle operatywnym, bowiem wraz z koń« mi posłał on do Chin nasiona lucerny Medićago aativdm gatunku przewyższającego znacznie jakością wgzystkia znane w Chinach rośliny pastewne, oddając tym go* spodarce chińskiej nieocenioną przysługę.

W ten sposóB otrzymaliśmy zupełnie jasny, mana nadzieję, obraz początków historii konia domowego! W okresie między 2000 a 1300 rokiem p.n.e. w wysokol rozwiniętych centrach Cywilizacji epoki brązu, jaki Egipt, Mezopotamia, Syria, Indie, Grecja i Chiny, po-J jawia się udomowiony koń, pochodzący ze źródeł poło- i żonych nieco na północ od terenów objętych tymi pań-** stwami. Wszystkie te ludy w stosunkowo krótkim czasie zaczęły używać dla celów wojennych lekkich, ciągniętych przez konie rydwanów. Wraz z przybyciem I konia zrodziły się u tych ludów umiejętności niezbędne i do utrzymania tych zwierząt, a więc zawody stajen-;,, nego, czyściciela i weterynarza. W Mezopotamii, Syrii i Anatolii można znaleźć na tabliczkach z pismem klinowym dowody na to, że wraz z końmi przyszła tu z północy technika i umiejętności hodowania koni i ich leczenia. Drower cytuje list napisany przez króla Hety- tów do władcy Babilonii, w którym nadawca zwraca się z prośbą o dostarczenie mu nowego zapasu koni, bowiem wszystkie przysłane mu poprzednio przez króla Kasytów okulały: „W krainie Hetytów panują srogie zimna i stare konie szybko padają. Dlatego przyślij mi bracie młode ogiery”. Ogiery te wymienione Są w tekście imiennie: „Kasztan”, „Siwek”, „Srokaty”, a w innych tekstach kasyckich wymieniane są także imiona końskich przodków. Drower wysnuwa stąd wniosek, że być może były sporządzane już w tamtych czasach księgi rodowodowe koni, a w każdym rązie,

że już wtedy przywiązywano znaczenie do drzewa genealogicznego konia.

ówczesne konie domowe były wielkości kuców. Wy­nika to jasno zarówno z obrazów przedstawiających słynnych wojowników powożących rydwanem, jak i ze znalezionych szkieletów koni i wreszcie z rozmiarów stajni odkopanych w Ugarit. Aż do czternastego wieku p.n.e. nie używano koni do jazdy wierzchem, dopiero później zaczęto je dosiadać. Znano, już wtedy uzdę, lecz nie znano wędzidła ani siodła. Taki przynajmniej obraz techniki jeździeckiej wynika z rysunków zdobią­cych grobowiec Horemheba w Memfis. Jeździectwo rozwinęło się dopiero po wynalezieniu wędzidła (na­stąpiło to wkrótce, bowiem wędzidło jest wynalazkiem epoki brązu), siodła, a przede wszystkim strzemion.

Podobnie jak w innych przypadkach udomowienia roślin czy zwierząt, z czasem rozwinęły się lokalne rasy koni, W momencie uzyskania przez człowieka kontroli nad rozmnażaniem się tego gatunku, powstała możliwość selekcjonowania ich dla uzyskania odmian szybszych, lub silniejszych czy większych, co umożli­wiło konstruowanie coraz cięższych i większych ryd­wanów. Pojawiły się z czasem rydwany „pancerne”, które potrafiły stawić czoła stale ulepszanej broni mio­tającej i pociskom,

Istnieje teorią próbująca wyjaśnić większe rozmiary koni używanych w Europie do pracy w rolnictwie i jako, wierzchowców ciężko uzbrojonych rycerzy tym, że koń europejski był udomowiony i.hodowany w izo­lacji od wszystkich innych koni. Ale teoria ta jest naj­zupełniej zbyteczna. Duże rozmiary koni łatwo można wytłumaczyć opanowaniem przez ludzi sztuki selekcji i sztucznego doboru, a także potrzebą posiadania konia coraz większego, w miarę jak obarczano go coraz cięż­szą pracą.

Ale wróćmy teraz do dowodów z zakresu językoi znawstwa, które wskazują, iż kolebką udomowionego« konia były tereny zamieszkałe przez ludy indoeuropejjJ skie. Musiały to być obszary .rozległych azjatyckich stepów, na których pasły się wielkie stada tar<panóvw Ale jakie były początki partnerstwa konia z czło^i wiekiem?

Wydaje się, że procesy udomowiania wszystkich gafj tunków kopytnych przebiegały według tego sameggj wzoru. Ludzie, którzy od tysięcy lat Utrzymywali sięl z polowania na zwierzynę jakiegoś gatunku, doszli! z czasem do wniosku, że najlepszym sposobem prze-ij chowania mięsa z okresu obfitości zwierzyny na gor- j sze czasy, jest utrzymywanie całego zapasu „na żywo”. Stwierdzili także, że niektóre gatunki łatwo podpo­rządkowują sie człowiekowi. Człowiek paleolityczny nie był w stanie zapędzić do zagrody stada słoni, ale i mógł otoczyć i utrzymać w zagrodzie stado owiec, j W ten sposób rozwinęła się w niektórych rejonach j praktyka trzymania w zagrodach dzikich zwierząt. Zwyczaj ten przetrwał podobno w niezmienionej po- I staci do czasów nowożytnych, wśród plemion Inków z Peru, choć nie ma na to żadnych pisanych dowodów. Inkowie, obok udomowionych zwierząt z rodzaju Lama, wykorzystywali także olbrzymie dzikie stada tych zwierząt zamieszkujące wysokie partie Andów. Od czasu do czasu organizowali wielkie polowania, pod­czas których część zwierząt odcinali od stada i, zaga­niali do specjalnie przygotowanych zagród. Wszystkie schwytane zwierzęta strzyżono, młode włączano do stad udomowionych, a pozostałe sztuki przeznaczano na rzeź.

W Azji Srqdkowej w czasach paleolitu i mezolitu polowano na konie dla mięsa. W późnym paleolicie człowiek niewątpliwie umiał jjiż przetrzymywać dzikie

konie w zagrodach jako zapas mięsa. Ta właśnie prak­tyka przeszła zapewne w okresie neolitu w proces udo­mowiania, czemu sprzyjała duża plastyczność źrebiąt w przystosowywaniu się do zmienionych warunków. Udomowianie konia następowało poprzez pilnowanie stada, rozmnażanie się koni w niewoli, wychowywanie źrebiąt, bronienie stada przed drapieżcami. Tak więc na początku ludzie byli niejako pasożytami końskich stad, ale z czasem wzajemne stosunki pomiędzy czło­wiekiem i koniem stały się bardziej złożone, w braku lepszego określenia nazwijmy je ¡j|| symbiotyczne.

Wkrótce ludzie dostrzegli w koniach trzymanych dla mięsa, i być może dla mleka, źródło siły Zaczęli wy­korzystywać ją w zaprzęgach» Ludy neolityczne za­mieszkujące pobrzeża wielkich stepów umiały już wy­korzystywać siłę wołów do ciągnięcia sań przewożą­cych towary a nawet pasażerów. Człowiek potrafił już w tym czasie używać osłów jako zwierząt pociągowych. Więc dlaczego nie miałby on wykorzystać do tego celu siły koni?

Można śmiało przyjąć, że pierwszymi, którzy za­przęgli czy dosiedli koma, byli ludzie wychowani na końskim mięsie i mleku, a pomysł, by założyć koniowi uprząż czy uzdę przyszedł do nich od sąsiadów, którzy nauczyli się już wykorzystywać z pożytkiem siłę innych zwierząt.

Na Ukrainie w okresie kultury trypolskiej, jak wy­nika ze znalezisk archeologicznych, koń był dobrze znanym zwierzęciem. Kości końskie znaleziono we wszystkich warstwach, z tym, że w warstwach naj­głębszych było ich niewiele, w młodszych warstwach ilość kości się zwiększa, aż wreszcie w najmłodszych — najpłytszych są one nadzwyczaj liczne. Najprostszym, a zarazem najbardziej zadowalającym wyjaśnieniem tego gwałtownego wzrostu licżby koni jest uznanie,

ze w okresie reprezentowanym przez warstwę położona pośrodku dwóch ekstremalnych poziomów (odpowiadaj jącą 2800 r? p.n.e.) przystąpiono na tych terenach d'a>;; udomowiania konia. Tysiące lat później w kurhanach tzw. kultury zrębowej j charakterystycznej dla rejonii Wołgi, odbywały się ceremonialne pogrzeby koni.

Nasuwa się więc wniosek, że pierwsze udomowionej konie pochodzące od dzikich tarpanów pojawiły się natj euroazjatyckich stepach w początkach trzeciego tysiąc^ lecia przed naszą erą. Później zaczęto już używaJj ich jako zwierząt pociągowych.

Jak już poprzednio wspomniałem, koń najpierw uzy-j wany był jako zwierzę pociągowe, a dopiero późnie ju jako wierzchowiec. Konna jazda, jeśli nie braó pod? uwagę przypadkowego dosiadania koni przez chłopców Stajennych przy okazji czyszczenia czy czesania, weszła w powszechne użycie dopiero po wynalezieniu wę­dzidła i strzemion. Druga fala migracji ludów indo- europejskich (ok. 1000 rok p.n.e.) z Azji Centralnej przybyła do Iranu konno. Fakt ten znany jest archeo­logom ze znalezionych części końskiej uprzęży oraz wizerunków koni z jeźdźcami. Ludy zamieszkujące pod­bijane tereny musiały doznać wtedy ogromnego szoku; ich piechota i oddziały rydwanów nie były równymi partnerami w walce z kawalerzystami, którzy potrafili strzelać z siodła i wykonywać wszelkie manewry z przerażającą szybkością. Podobny postrach siały wśród Azteków w Meksyku i Inków w Peru oddziały kawale­rii hiszpańskiej. Co prawda mieszkańcy zachodniej Azji, Europy i północnej Afryki znali konie i czasem nawet widywali jeźdźców na koniach, dlatego też nie popełnili tej pomyłki, jaka przydarzyła się amerykań­skim Indianom, którzy sądzili, że koń i siedzący na nim człowiek to jedno przedziwne zwierzę lub... Bóg. Niemniej kawaleria w tamtych prehistorycznych cza­

sach spełniała, jako nowy środek walki, podobną rolę jak czołgi w czasie pierwszej wojny światowej, łamiąc bez trudu szyki pieszych oddziałów. Wierzchowce przy­byłe z drugą falą migracji były znacznie większe od koni zaprzężonych do rydwanów tubylców i niewątpli­wie pochodziły z hodowli, w których przeprowadzano selekcję na duże rozmiary ciała.

Tereny położone na południu od jeziora Urmia były wielkim ośrodkiem hodowli, koni, stąd właśnje pocho­dziły konie Asyryjczyków. Asyryjczycy byli bez wąt­pienia pierwszymi cywilizowanymi ludźmi posiadają­cymi regularne oddziały kawalerii, co zapewniło im w tamtych czasach pozycję najbieglejszych w sztuce wojennej i dominację w IX wieku p.n.e.

Ale to jeszcze nie koniec historii; niektóre ludy stwo­rzyły w wyniku udomowienia konia w okresie kultury trypolskiej, wspaniałą „końską cywilizację”. Pierwszymi,

o których mamy dane historyczne, a zarazem najbar­dziej interesującymi pod tym względem byli Scytowie. Niewykluczone jednak, że nauczyli się oni sztuki życia na koniu, wraz z koniem i kosztem konia, od Hunów. Hunowie bowiem kilkakrotnie burzyli spokojne życie ludów rolniczych zamieszkujących tereny położone na zachód i wschód od ich terytorium dzięki temu właś­nie, że opanowali do perfekcji sztukę jazdy konnej, a także posiedli umiejętność zadowalania się samą tylko trawą, którą eksploatowali za pośrednictwem koni.

U Herodota znajdujemy opis dotyczący ScytóW z V wieku p.n.e., wg którego oślepieni niewolnicy zdo­byci w czasie wojen 'doili scytyjskie klacze i preparo­wali z ich mleka kumys. Opisuje on także obrzędy składania koni w ofierze scytyjskim bogom. A oto co mówi Herodot na temat pochodzenia tych zwy­czajów:

Istnieje jednak jeszcze inne podanie (o pochodzeniu Scytów) ...do którego ja najbardziej się przychylamy Scytowie, mieszkając jako koczownicy w Azji, uciskani! byli wojną przez Massagetów; przeszli zatem rzekli Arakses (Wołga) i wywędrowali do ziemi kimmeryj=d skiej (Krym)...”

(Herodot, Ks. IV, 11

Massagetowie byli Hunami, ludźmi, którzy najlepiej na świecie opanowali sztukę współżycia z 'koniem. Na-4 wet argentyńscy gauchos z terenów suchej pampy niej stworzyli tak wspaniałej symbiozy człowieka z koniem. ] Jest więc wielce prawdopodobne, że to dzięki Hunom posiedli Scytowie swą wiedzę o wszystkim, co zwią­zane z koniem.

Ale to jeszcze nie wszystko, co wiąże się z udomo­wieniem konia. Na odległych szlakach w północnej Afryce, także na terenach Sahary, znaleziono wyryte w skałach sylwetki koni. Niektóre z tych rysunków ukazują dwójkę koni w zaprzęgu, inne — konie w ga­lopie, jeszcze inne — konie ciągnące dwukołowy ryd­wan. Rysunki te były przedmiotem szczegółowych ba­dań. Dokładnie zajął się nimi Francuz, Henri Lhote. Stwierdził on zbieżność tych rysunków, ze sztuką my- keńską. Na podstawie tego odkrycia wyciągnął wnio­sek, że tak zwane Ludy Morskie, które w przymierzu z Libijeżykami zaatakowały Egipt w 1221 roku p.n.e., posiadały zaprzężone w konie rydwany. Po porażce ludy te przeniosły się na zachód do Fezzanu. Jest to jedno z możliwych wyjaśnień przybycia udomowionego konia do północnej Afryki, na tereny leżące na zachód od Egiptu. Inne przypuszczenie wiąże się z podawaną

już poprzednio próbą wyjaśnienia wielkości i ciężaru koni europejskich niezależnym procesem udomowienia. Zakłada ono, ze konia udomowiono niezależnie także w Hiszpanii. Stamtąd mógł on dotrzeć do zachodniej części Afryki Północnej. Jednak przyjmując nawet tę wersję za prawdziwą, możemy z całą pewnością stwier­dzić, że pierwsze udomowienie konia nastąpiło w Azji, w trzecim tysiącleciu przed naszą erą.

I na koniec kilka słów o bardzo charakterystycznym, a zarazem chyba najbardziej użytecznym zwierzęciu stworzonym przez człowieka —9 p mule. Komu pierw­szemu przyszła do głowy perwersyjna zgoła myśl skrzyżowania konia z osłem? Był to bardzo mądry po­mysł, pozwolił bowiem połączyć wielkość i siłę konia z cierpliwością i wytrwałością osła. Nie bardzo wiem, dlaczego Zeuner powołując się na Genesis 36:24 twier­dzi, że to starożytni Żydzi, prawdopodobnie Edomici i Hosyci, byli autorami tego wynalazku. W Biblii (Księga rodzaju) napisane jest jedynie, ze Ana, syn Sibeona podczas doglądania osłów swego ojca spotkał muły na pustyni. Nie jest prawdopodobne, by były to „naturalne” muły, urodzone z krzyżówki dzikich koni i osłów czy koni i kułanów, na terenach, na których populacje tych zwierząt występowały razem, jeśli w ogóle takie tereny istniały. Gatunki te bowiem nigdy dobrowolnie się ze sobą nie krzyżują. Wspominałem już poprzednio, że wzmianki o mułach znaleźć można w najwcześniejszej literaturze greckiej. Jest tam mię­dzy innymi fragment utworu Anakreonta (ok.-570—485 rok p.n.e.), w którym przypisuje on „wynalezienie”- mułów mieszkańcom Myzji. Znajduje to potwierdzenie w całkiem innym źródle jss w Księdze Ezechiela (.Biblia, Ez. 27,14) jest napisane, że głównymi artyku­łami handlowymi z Togarma były konie, klacze i muły. Izraelici musieli sprowadzać więc muły, bowiem ich

religia zakazywała dokonywania takich bezpłodnych krzyżówek.

Tak więc wszystko, co wiemy o pochodzeniu muła, sprowadza się do tego, że był on znany przed 800 rokiem pji.e. i że „zrodził się” prawdopodobnie w Azji Mniejszej.

3. Drób

Kury

Kiedy w końcu XIX wieku Wiktor Heyn, dogłębny i skrupulatny badacz zajmujący się historią udomowie­nia kury, postawił tezę, że w Egipcie w okresie przed- aleksandryjskim ptak ten nie był znany, popełnił omył­kę. Nie mógł bowiem znać wyników dokonanego kilka­dziesiąt lat później przez Howarda Cartera rozkopania grobowca Tutenchamona. Wnioski przekazywane po­tomności przez każde pokolenie badaczy i naukowców oparte są jedynie na dostępnych im faktach i stąd właśnie zdarzają się pomyłki^ takie jak ta popełniona przez Heyna. Można by ich uniknąć dwoma sposobami: albo zaniechać wyciągania wniosków, co jest przesadną ostrożnością i nie daje satysfakcji twórczej, albo też podawać je jako prowizoryczne, nieostateczne, co nie leżało W naturze Heyna. W praktyce wszelkie konklu­zje są stale rewidowane w miarę gromadzenia się no­wych faktów dostarczanych przez badaczy i odkryw­ców, a w przypadkach dotyczących przeszłości organiz­mów żywych (których przeszłość zakodowana jest w genach) także w miarę doskonalenia się metod ana­lizy genetycznej.

Kura domowa przybyła do Europy ze wschodu w VIII wieku p.n.e. Najpierw została sprowadzona do Grecji, gdzie rozpowszechniła się jednak dopiero w na­stępnym stuleciu. Ani Homer ani Hezjod, którzy two­

rzyli w latach 800—700 p.n.e., nie znali jeszcze tego ptaka. Pierwsze wzmianki o obecności kury w Grecji znajdujemy u Teognisa, Megaryjczyka urodzonego w połowie VI wieku p.n.e. Pod koniec tego wieku kogut staje się powszednim widokiem w Grecji, a jego wo­jowniczość staje się pospolitym tematem literackim. Twórca komedii greckiej — Epicharm, urodzony na Kos, ale spędzający większość życia w Syrakuzach, wprowadza koguta do swych utworów, w tym właśnie charakterze. O kogucie wspomina także Pindar (518— —438 p.n.e.), porównując bezsensowne wojny domowe do walk kogutów na podwórku. Również w Eumeni- dach Ajschylosa (525—456 p.n.e.) bogini Atena ostrzega Ateńczyków przed wojną domową, którą nazywa po­gardliwie walką kogutów.

Z tych wzmianek z literatury wynikają niezbicie dwa wnioski: po pierwsze, kura domowa nieznana w Grecji do 800 roku p.n.e. staje się dobrze znana w okresie pomiędzy 700—600 rokiem p.n.e., a w następnym stu­leciu stado kur staje się nieodłączonym atrybutem wiejskiego podwórka; po drugie, od samego początku ptak ten wykorzystywany był w Grecji w dwóch ce­lach — dostarczał rozrywki w postaci walk kogutów i uświetniał stoły jako smakowita potrawa. Czytałem gdzieś, że Temistokles zachęcał swe oddziały do walki przed bitwą pod Salaminą, dając im za przykład ko­guty, które często narażają swe życie w walce podej­mowanej nie w obronie rodziny i domowego ogniska, a wyłącznie dla chwały. Wiedza ornitologiczna tego wodza była równie słaba jak jego morale, a jeśli do tego dodać, że kury należą do najgłupszych stworzeń, nie sądzę, by jego argumenty trafiły komukolwiek do przekonania. Natomiast mają one niewątpliwe znacze­nie dla nas, bo utwierdzają nas w przekonaniu, że na

początku V wieku p.n.e. kura domowa była dobrze znana wszystkim Grekom.

A jakimi drogami dotarła kura domowa do północ­nej Europy? Koloniści greccy przywiedli ją prawdo­podobnie ze sobą na Sycylię i na południe Półwyspu Apenińskiego około 500 roku p.n.e. Monety bite w Hi- merze w 481 roku p.n.e. ozdobione były po jednej stronie wizerunkiem koguta, po drugiej — kury. Tak wysokie wyróżnienie spotkało tego ptaka prawdopo­dobnie dlatego, że kura została poświęcona Asklepio­sowi (przychodzą tu na myśl ostatnie słowa Sokratesa7), a Himera słynęła ze swych leczniczych źródeł. Sylwet­ka kury zdobi także wiele innych monet pochodzących z Grecji i jej kolonii) ale żadna z nich nie została wybita przed 550 rokiem p.n.e., stąd dowodów na wcześniejszą obecność kury na tych terenach dostarcza nam tylko literatura.

Z greckiej części Półwyspu Apenińskiego kura do­mowa dotarła do Rzymu. Przynajmniej tak to sobie można wyobrazić, nie wykluczając innej możliwości, jaką jest niezależna introdukcja kury w Etrurii (tak jak to się'zdarzyło z winoroślą) i wejścia tego ptaka na tereny romańskie zarówno od północy, jak i od południa. Nie udało mi się stwierdzić, kiedy Rzymia­nie włączyli ten nowy dla nich gatunek ptaka do swych wróżb, ale musiało to nastąpić co najmniej w okresie wojny sabińskiej. Wróżba ta była oparta na apetycie, z jakim święte kurczęta zjadały rzucony im pokarm. Jeśli jadły łapczywie, gubiąc z dzioba okruchy, był to dobry znak, w przeciwnym razie wróżba była zła. Ale bardziej światli Rzymianie nie liczyli się zbytnio z wy-’

nikami takiej wróżby. Podczas pierwszej wojny pu- nickiej rzymski admirał Klaudiusz Pulcher rozkazał wyrzucić za burtę święte kurczęta, gdy te nie chciały ruszyć ofiarowanego im pożywienia. „Jeśli nie chcą jeść” — powiedział — „to niech piją”. Jednakże tego dnia nie tylko kurczęta zażyły morskiej kąpieli, Karta- gińczycy bowiem zadali ogromne straty flocie rzym­skiej. 8

W pierwszym wieku przed naszą erą, po napisaniu przez Warrona De re rustica, umiejętność hodowli dro­biu została oparta na podstawach naukowych. Rzy­mianie, podobnie jak Grecy, z początku cenili jedynie koguty używane do walk, następnie dostrzegli walory kur jako dostarczycielek jaj, a dopiero później docenili ich mięso. Ńie wszyscy jednak wykorzystywali tę ostatnią zaletę, bowiem według wierzeń niektórych ludów ptasie mięso stanowiło tabu i jego spożywanie zabronione było prawnie.

W tym samym mniej więcej czasie kury „przekro­czyły” Alpy i dotarły do plemion celtyckich, były na przykład hodowane przez ludy słynnej kultury lateń­skiej. Wkrótce także musiały dotrzeć do celtyckiej Bry­tanii, bowiem Cezar w swej De bello gallico wspomina, że Brytowie znali walki kogutów, a znaleziska archeo­logiczne to potwierdzają.

Tyle na temat rozprzestrzeniania się kury w Europie. Ale wróćmy teraz do Grecji sprzed 800 roku p.n.e., by rozważyć skąd ptak ten tam przybył. I tu znowu przy­chodzi nam z pomocą literatura. Greccy poeci nazywają koguta ptakiem perskim. W Ptakach Arystofanesa ko­gut jest Medem, a Peisthetairos dziwi się, w jaki sposób będąc mieszkańcem Medii dotarł on do Grecji bez

wielbłąda. Posiadamy również wiele dowodów innego rodzaju (posągi, inskrypcje) wskazujących na to, że ho­dowla drobiu rozwinęła się w okresie ekspansji perskiej na tereny Azji Mniejszej i wysp greckich. Nie dowodzi to jednak, że kura domowa była ptakiem wywodzącym się z Persji.

W przyrodzie występują cztery gatunki rodzaju Gal­lus, ale zasadniczym przodkiem kury domowej, choć być może przy współudziale genetycznym innych ga­tunków, był kur bankiwa Gallus gallus. Obszar wystę­powania tego gatunku obejmuje przede wszystkim Indie, sięga od Tonkingu na wschodzie, do Kaszmiru na zachodzie. Gatunek ten przetrwał bez uszczerbku do naszych czasów i nadal jest liczny w lasach Indii. W stanie dzikim kura tego gatunku składa rocznie około trzydziestu jaj, a jeśli składane jaja są sukcesywnie za­bierane, może ich złożyć nawet osiemdziesiąt. W warun­kach udomowienia, przy starannej, trwającej całe po­kolenia selekcji w kierunku podniesienia nieśności osiągnięto ponad 250 jaj rocznie. Jest to bardzo ilustra- tywny przykład wyniku sztucznej selekcji. Teren występowania tego ptaka w stanie dzikim i pierwsze znane miejsce pojawienia się kury domowej świetnie ze sobą korespondują. Kogut pojawia się po raz pierw­szy na pieczęci znalezionej w Mohendżo-daro, to jest w rejonie objętym cywilizacją doliny Indusu. Z tego samego obszaru pochodzi gliniana figurka przedstawia­jącą kurczęta, tam także znaleziono kości kurcząt znacz­nie przewyższające wielkością kości piskląt bankiwa, co można uznać za dowód hodowli tego gatunku. Podobne dowody znaleziono na innych stanowiskach objętych tą samą kulturą, w Harappa i w Czambu-daro. Wynika z nich niezbicie, że ludy z doliny Indusu udomowiły kura bankiwa około 2000 roku p.n.e., oraz to, że pierwszym zastosowaniem, jakie znalazł ten gatunek w służbie

człowieka, było dostarczanie rozrywki przez walczące koguty, a nie dostarczanie jaj przez kury.

Z doliny Indusu udomowiona kura rozprzestrzeniła się na całą zachodnią Azję, głównie jako artykuł hand­lowy. W języku sumeryjskim już w drugim tysiącleciu przed naszą erą istniało słowo określające ten nowy gatunek ptaka. Nie wiadomo, czy w najwcześniejszym okresie udomowienia mięso kury było jedzone, ale po inwazji ludów indoeuropejskich na Indie kury zostały uznane za stworzenia święte i już w 1000 roku p.n.e. obowiązywał zakaz spożywania ich mięsa.

W trakcie prac wykopaliskowych w grobowcu Tuten- chamona znaleziono dowód na to, że w 1350 roku p.n.e. kura była znana w Egipcie. Dowodem tym był wizeru­nek koguta. Przed odkryciem tego malowidła wzmianki znajdowane w inskrypcjach sławiących czyny Totme- sa III o ptaku, składającym codziennie jajo nie były traktowane przez badaczy poważnie. Obecnie uznano je za wystarczający dowód świadczący o tym, że kura domowa trafiła do Egiptu przed 1450 rokiem p.n.e. Ale w następnym okresie ptak ten zniknął z egipskich pod­wórek i ten właśnie fakt przyczynił się do pomyłki popełnionej przez Heyna.

Zeuner sugeruje, że przyczyną tego zjawiska była re­wolucja religijna w Egipcie za czasów Echnatona i Tu- tenchamona — wskutek klątwy rzuconej na kury przez kapłanów starej religii, ptaki te zostały doszczętnie wy-* tępione. Powtórna introdukcja kur do Egiptu nastąpiła dużo później, już za czasów ptolemejskich.

Kura spełniała także ważną rolę w religii Iranu i to wkrótce po jej sprowadzeniu tam z Indii. W religii Zaratustry „kogut jest specjalnie poświęcony Kraosza- -strażnikowi nieba, który obudzony pierwszymi blas­kami świtu budzi natychmiast koguta. Kogut swym pianiem przepędza złe duchy ciemności, a wśród nich

żółtego długopalcego demona snu — Busziaęta”. Kogut jest więc wrogiem wszystkiego co złe i magiczne, po­maga psu pilnować domu i zwierząt domowych, jego głos przepędza złe duchy. Z rozkazu samego Ormuzda kogut służy prorokowi Zaratustrze. Nic więc dziwnego, że Persowie nigdzie nie ruszali się bez swoich kogutów.

A oto krótkie podsumowanie: Gallus gallus został udomowiony w dolinie Indusu przed 2000 rokiem p.n.e. Stworzona w ten sposób kura domowa dotarła do Iranu i Egiptu około 1500 roku p.n.e. W drugiej połowie ty­siąclecia rozprzestrzeniła się ona po podwórkach Azji Mniejszej i Chin. Przeniknęła do Grecji w VIII wieku p.n.e., na Sycylię wiek lub dwa później, na Półwysep Apeniński w VI, do Francji — w III wieku p.n.e., a na­stępnie dotarła do Anglii około 100 roku p.n.e. W tym samym czasie była już znana na terenach środkowej Europy. Przez następne szesnaście wieków rozprzestrze­niała się i krzepła w granicach znanego wówczas świa­ta, a w XVI wieku wyruszyła wraz z Chanticleerem na podbój Ameryki.

Gęsi i kaczki

Znajomość człowieka z gęsią jest prawdopodobnie znacznie dłuższa niż jego znajomość z kurą. W uzyski­waniu dowodów na potwierdzenie tej opinii przychodzi nam z pomocą językoznawstwo. Słowo gęś (ang. goose) i gąsior (ang. gander) brzmią podobnie z niewielkimi odmianami lokalnymi we wszystkich językach z grupy indoeuropejskiej: od skrajnie zachodniego irlandz­kiego „geidh” poprzez łacińskie anser (porównaj: gander) aż po „hansa” w najdalej na wschód wysuniętym Sans- krycie. Podobnie ma się sytuacja z kaczką. Wynika z tego, że ludy indoeuropejskie w okresie swej inwazji na Europę i Indie miały już udomowioną gęś, a praw­

dopodobnie i kaczkę, choć to już mniej pewne. Jednakże w przypadku gęsi nie może być mowy ot jednokrotnym udomowieniu jej i rozprzestrzenieniu się po święcie z jednego źródła, są bowiem całkiem pewne dowody na to, że Egipcjanie i Grecy zupełnie niezależnie udomo­wili swą lokalną gęś gęgawę. Ponadto, jak wynika z porcelanowych figurek gęsi i kaczek znalezionych w Hupei w Chinach a pochodzących z okresu neolitycz­nego kultury Lung Czan, ludy te udomowiły oba ptaki w okresie poprzedzającym pojawienie się w tej części świata brązu. Co prawda w Iliadzie nie ma żadnej wzmianki o gęsi, ale w Odysei czytamy o małym stadku tych ptaków należącym do Penelopy, a w VI wieku p.n.e. mamy już Ezopa z jego gęsią składającą złote jaja. Znaleziska archeologiczne i inne dowody sugerują, że mamy tu do czynienia z lokalnym udomowieniem gęsi. Być może' greccy potomkowie Ariów przybyli na te tereny z już udomowioną gęsią, stracili ją w jakichś bliżej nie wyjaśnionych okolicznościach i udomowili po raz drugi. Jak widać historia gęsi nie jest zupełnie jasna.

Co było przyczyną tak wczesnego i powszechnego po­jawienia się gęsi domowej? Trzeba jej chyba upatrywać w tym, że schwytanie i oswojenie gęsi i kaczek jest niezwykle łatwe. Całe stada tych ptaków można złowić w sieć i zamknąć w ogrodzeniu. I tak pewnie postępo­wali ludzie z krajów południowych, którzy mieli do czynienia jedynie z dorosłymi ptakami, bowiem gęsi nie zakładają tam gniazd a jedynie zimują. Natomiast na północy postępowano inaczej. W tym przypadku ludzie północy, mimo swego ogólnego zapóźnienia kulturalnego w stosunku do południowców, byli prekursorami udo­mowienia gęsi i kaczek. W czasie choćby bardzo krót­kiego, trzymiesięcznego obozowania w jednym miejscu nad brzegami rzek czy jezior w okresie gniazdowym

gęsi i kaczek, młodzi chłopcy przemierzali okoliczne szuwary w poszukiwaniu gniazd tych ptaków, wykra­dali jaja lub wybierali nieumiejące jeszcze latać pisklęta i podcinali im skrzydła. Tak właśnie musiał Wyglądać początek procesu udomowiania gęsi i kaczek. I jeśli te wyobrażenia są słuszne, można na ich podsta­wie pfzypuszczać^że udomowienie tych ptaków nastąpiło znacznie wcześniej na obszarach północnoeuropejskich i zachodnioazjatyckich . niż w rejonie śródziemnomor­skim, gdzie dzikie gęsi i kaczki nie rozmnażają się, a tylko przebywają w okresie zimowym.

A oto co mówi Zeuner (1963) o historii gęsi w Egip­cie: „Delta Nilu obfituje w ptactwo wodne, można tam spotkać pół tuzina różnych gatunków gęsi. Dwa z nich, gęś gęgawa i gęś białoczelna, były przez człowieka ho­dowane. Trudno powiedzieć, czy w czasach Starego Państwa były one w pełni udomowione, czy trzymane w niewoli. Płaskorzeźba pochodząca z czasów V dy­nastii, znajdująca się obecnie w berlińskim muzeum, przedstawia tuczenie gęsi, w sposób analogiczny jak to czyniono z hienami 9. Dowodzi to niezbicie, że gęsi wy­korzystywano tam dla celów kulinarnych. Mogły to jednak być schwytane w sieć dorosłe ptaki. Jak wynika ze znajdowanych malowideł było to dość powszechnie praktykowane. Ponadto zbierano gęsie jaja. W czasach Nowego Państwa gęś została już w pełni udomowiona. Trzeba tu dodać, że ludy z północy Europy też już w tych czasach posiadały udomowioną gęś, jest więc możliwe, że w Egipcie udomowiono gęś pod wpływem

przykładu z północy. Ponadto nie jest wykluczone, że w owych czasach gęsi gnieździły się w Egipcie” 10.

Nie wdając się w to, skąd gęś domowa wzięła się w Egipcie, można stwierdzić, że była tam przed 1400 rokiem p.n.e., oraz że w tym samym czasie, lub nawet wcześniej, mieli już ją mieszkańcy Mezopotamii.

Mezopotamia zresztą uznana jest przez niektórych badaczy za centrum udomowienia kaczki. Z tym, że prezentowany przez nich dowód nie jest w pełni przekonujący. Istnieje figurka przedstawiająca ptaki podobne do kaczek, nie można mieć jednak zupełnej pewności, czy nie są to gęsi. Dzikim przodkiem kaczki domowej była kaczka krzyżówka Anas piatyrhynchos. To właśnie ten gatunek został uwieczniony na wspo­mnianej figurce przedstawiającej kaczkę, jeśli to rze­czywiście jest kaczka, podczas snu, z głową wtuloną pod skrzydło. Na Mezopotamię, jako centrum udomo­wienia kaczki, wskazują również wyniki rozumowania metodą eliminacji: kaczka na pewno nie została udomo­wiona w Egipcie, do Grecji kaczki domowe zostały spro­wadzone i przez długi czas stanowiły tam rzadkość, kaczki z Hupei udomowione w kulturze Lung Chan dzielił od obszarów śródziemnomorskich zbyt duży dystans, by można było sądzić, że to właśnie one tak wcześnie zawędrowały na te obszary. Istnieje co prawda jeszcze jedna interesująca możliwość: na stanowiskach halsztacko-lateńskich w Singmaringen na terenie Nie­miec znaleziono fibule ozdobione motywem kaczek i ka­czych głów. Nie jest to oczywiście nieodpartym argu­mentem na rzecz istnienia udomowionej kaczki na tych obszarach w epoce brązu, ale jeśli wziąć pod uwagę

h

u

wspomnianą poprzednio łatwość zdobycia na tych tere­nach piskląt gnieżdżących się tam kaczek i gęsi, nie wydaje się to niemożliwe.

Pawie

Pawie zostały udomowione ze względu na swą deko­racyjność. Motyw ten należał w historii udomowiania zwierząt do rzadkości. W niektórych ośrodkach mięso pawi jedzono, a stada tych ptaków trzymano wraz z resztą drobiu na podwórzach. Ja osobiście miałem okazję poznania smaku pawiego mięsa, jeśli w nim w ogóle można się dopatrzeć jakiegoś smaku. Jest ono na dodatek twarde i łykowate, podobnie zresztą smakuje mięso łabędzi. Jedynymi ludźmi, którzy z upodobaniem jedli pawie mięso, byli helleńscy nowobogaccy, a w wie­kach średnich — możniejsi książęta i dostojnicy kościel­ni, ogólnie rzecz biorąc — ludzie gustujący w osobli­wych daniach.

Znane są dwa dzikie gatunki pawi — Pavo cristatus z Indii i Pavo muticus z Burmy i Indonezji. Indyjskie pawie musiały być udomowione dość wcześnie, wia­domo bowiem, że stanowiły część danin czy podarków wysyłanych od indyjskich książąt dla Tiglatpilesara VI, i właśnie tą drogę zostały wprowadzone do Mezopota­mii. Ludy z południowej Arabii, handlujące z Drawi- dami (pierwszymi żeglarzami, którzy nauczyli się wykorzystywać dla swych celów wiatry monsunowe), znali pawie sprowadzane z Indii, których używali jako przedmiotów danin czy podarków składanych książętom Babilonii. Następnie pawie dotarły do Medii, a stamtąd do Grecji. Na wyspie Samos pawie zostały uznane za święte ptaki bogini Hery. Z Grecji ten bajecznie kolo­rowy ptak rozprzestrzenił się na pozostałe tereny śród­ziemnomorskie i wreszcie dotarł do środkowej Europy.

Tu znalazł od razu zastosowanie jako elegancka ozdoba ogrodów i stołów ówczesnych bogaczy. Mięso pawie długo jeszcze uważane było za potrawę niezwykle wykwintną, bo aż do czasów pojawienia się w Europie indyka.

Indyki

Indyk zrobił w Europie niezwykle szybką karierę. Dotarł on bowiem do Anglii, nie mówiąc już o jego pierwszym pojawieniu się w Hiszpanii, wcześniej niż Kortez zakończył podbój Meksyku, co zastąpiło w 1524 roku. U Kiplinga znajdujemy dwuwiersz, jego własny lub cytowany:

Piwo, indyki, chmiel, herezje przyszły do Anglii równocześnie.”

Kolumb i jego załoga musieli, jako pierwsi ludzie Starego Świata, widzieć indyka i to niejednokrotnie, bowiem wiele tych ptaków dzikich i udomowionych zamieszkiwało wysepki i wnętrze Meksyku oraz po­łudniowe tereny obecnych Stanów Zjednoczonych. Ale pierwszymi ludźmi, którzy zwrócili uwagę na tego wiel­kiego ptaka, byli żołnierze Korteza. Trudno zresztą było nie zauważyć jego obecności, gdy — według ich wła­snych słów — spotykali stada liczące po kilka milionów sztuk. Wzięli oni indyka za jakąś odmianę pawia, a w każdym razie nazywali go w swych raportach „galiopavo”, co po hiszpańsku oznacza pawia.

Z doniesień historyków z czasów konkwisty wynika, że ptak ten był od dawna udomowiony i trzymany w ogromnych stadach. Mówi o tym zarówno pisarz aztecki Ixtlilochtil, jak i hiszpański zakonnik ojciec Torquemada. Torquemada dotarł do ksiąg rachunko­wych pałacu Moctezuma i dowiedział się z nich, że

mieszkańcy pałacu kupowali jednorazowo do konsump­cji 8000 indyków. Trzeba tu dodać na usprawiedliwie­nie, że w pałacu stacjonowało wojsko i było tam wiele osób do wyżywienia. A królewski zarządca nie był naj­wyraźniej człowiekiem rozrzutnym, bowiem indyki były bardzo tanie. Te ogromne ilości hodowanych i zjada­nych indyków dają się łatwo wytłumaczyć tym, że poza zwierzyną łowną, jedynym źródłem mięsa dla Azteków były właśnie indyki i specjalnie hodowane na ten cel

psy-

Indyk został więc niewątpliwie udomowiony w Ame­ryce Centralnej i stało się to na długo przed pojawie­niem się Azteków. Na podstawie dotychczasowych znalezisk archeologicznych nie możemy z całą pewno­ścią wskazać autorów tego dzieła. Nie byli to Majowie, bowiem zamieszkiwali oni tereny leżące dalej na po­łudnie. A więc może Olmekowie lub Toltekowie? Dotychczas nie ma pewności.

Gołębie

Gołębie, a ściślej mówiąc jeden gatunek Columbia livia, bo tylko on zasługuje na uwagę z naszego punktu widzenia, były chwytane i hodowane dla mięsa przed 4500 rokiem p.n.e., tj. w okresie Tel Halaf w Mezopo­tamii. Udomowione w pełnym sensie tego słowa zostały już przed pojawieniem się kultury mykeńskiej. Ale szczególnie ważną i interesującą ich funkcją, z punktu widzenia człowieka, było szybkie przenoszenie wiado­mości.

Rozpocznijmy od sprawy wykorzystania tych ptaków dla celów konsumpcyjnych. Gołębniki — kamienne konstrukcje z otworami na zakładanie gniazd — pocho­dzą ze wschodu. Nie znalazłem danych o ich najwcze­śniejszym pojawieniu się, ale musiało to mieć miejsce

w Azji lub w Etrurii i to w czasach prehistorycznych. Przed Rzymianami, którzy byli prawdziwymi wielbicie­lami gołębi, hodowało je na pewno wiele ludów. Rzy­mianie stworzyli właściwie podstawy praktyki, którą teraz nazywamy prowadzeniem ptasich farm-fabryk. Bo choć Egipcjanie w czasach V dynastii unierucha­miali i karmili przemocą gęsi i hieny, by je utuczyć, a także, być może, by otrzymać tłuszczową, zdegenero- waną formę ich wątrób zwanę foie gras, to nie posu­wali się oni jednak do okaleczania hodowanych zwierząt. Natomiast Rzymianie łamali gołębiom skrzydła i nogi, i unieruchomionym w ten sposób ptakom wpychali przeżuty chleb i inne rodzaje tuczących pokarmów.

Fakt, że te wstrętne praktyki nie są kontynuowane w naszych czasach, zawdzięczamy prawdopodobnie Ży­dom i Chrześcijanom. Żydzi nobilitowali gołębia, uży­wając go do praktyk sakralnych jako zwierzę bez skazy. Chrześcijanie przejęli od Żydów ten szczególny szacunek dla gołębia i uznali go za symbol łaski niebios. Nie przeszkadzało to co prawda zakonom hodować wielkie stada gołębi dla celów spożywczych, niemniej praktyki okaleczania ptaków zostały zarzucone. Można także przyjąć, że to nie Żydzi i Chrześcijanie byli pierwszymi, którzy tak wysoko podnieśli rangę gołębi, a jedynie, że przejęli oni zarówno gołębia jako symbol, jak i dużą tolerancję w stosunku do wielkich stad tych ptaków zamieszkujących świątynie i katedry, od czci­cieli bogini Asztarte-Afrodyty. A oto co pisze Filon z Aleksandrii (30 rok p.n.e.—45 roku naszej ery), na temat czcicieli Afrodyty-Uranus czyli Asztarte w sy­ryjskim Askalonie:

Spotykałem tam niezliczone stada gołębi na ulicach i w każdym domu, a gdy spytałem o przyczynę tego zjawiska, odpowiedziano mi, że stara religia zabraniała łapać gołębie i używać ich do jakichkolwiek świeckich

yjfyTf

celów. W rezultacie ptaki te były zupełnie oswojone i dotrzymywały człowiekowi towarzystwa nie tylko pod jednym dachem, ale i przy stole. Stały się przy tym nachalne i zuchwałe.”

Mamy tu więc do czynienia z jedną z najciekawszych niewątpliwie transformacji, jakie zaszły w historii wie­rzeń religijnych. Oto gołąb — ptak lubieżnej bogini Astorath-Asztarte-Afrodyty, jest równocześnie symbo­lem Ducha Świętego z chrześcijańskiej Trójcy.

A teraz kilka słów o historii gołębi jako kurierów pocztowych. Nie wiemy dokładnie, przez kogo i kiedy zostały odkryte ich walory predysponujące je do tego rodzaju funkcji. Walorami tymi są: bardzo silnie roz­winięty instynkt domu11, ich wytrwałość i duża szyb­kość (średnio 100 km/godz.) w przelotach na dużych dystansach. Pierwszy znany przypadek użycia poczty gołębiej miał miejsce w Egipcie, dokonał tego • Ram­zes III w roku 1204 p.n.e. Gdy wstąpił on na tron, rozesłał z tą wieścią gołębie na wszystkie cztery strony świata. Zeuner (1963) uważa wprawdzie za nieprawdo­podobne istnienie już; w tak odległych czasach praw­dziwych gołębi-kurierów. Ja jestem jednak przeciw­nego zdania, bowiem w momencie, kiedy wykryto u go­łębi instynkt domu (a to zjawisko musiało być już znane za czasów Ramzesa, bo dlaczegóżby w przeciw­nym razie użył on do obwieszczenia nowiny właśnie gołębi), -wykorzystanie tych ptaków jako listonoszy samo się nasuwało. Co więcej, sądzę, że z Genesis 7:9 i 6:12 wynika jasno, iż o silnie rozwiniętym instynkcie domu u gołębi wiedziano już w XII wieku p.n.e. Autor bowiem pisze wyraźnie, że kruk wysłany przez Noego czternastego dnia powodzi nie powrócił, a gołębie, je­

mm

den wysłany siedem dni później i drugi,- wysłany po następnych siedmiu dniach, powróciły.

Umiejętność wykorzystania tego prastarego odkrycia dotarła do Aten około V wieku p.n.e. i odtąd Ateńczycy i Trakowie często wykorzystywali gołębie jako pośred­ników w sprawach handlowych i politycznych. Tau- rostenes z Eginy po swym zwycięstwie pod Olimpią posłał z tą wiadomością gołębia do swego ojca, a gołąb doniósł ją tego samego dnia. ^Rzymianie przejęli tę praktykę od Greków, i już Neron używał poczty gołę­biej dla informowania swych przyjaciół na prowincji

o wynikach walk sportowych stoczonych w tym dniu na rzymskiej arenie.

Natomiast dziwi fakt, że gołębia poczta nigdy nie została wykorzystana przez starożytnych w czasach wojny. Arabowie mieli największe osiągnięcia w ho­dowli gołębi pocztowych. Zarówno w Egipcie ża czasów Mameluków, jak i w Kalifacie Fatymidzkim sztuka hodowania szybkich gołębi dla celów przenoszenia poczty opanowana była do perfekcji wraz z całą proce­durą prowadzenia drzew genealogicznych i rejestracji w księgach rodowodowych.

Perliczka

Perliczka została udomowiona jako ostatni z po­wszechnie znanych (choć dziś już mniej rozpowszech­nionych) ptaków. Jej kariera w służbie człowieka była nieco specyficzna. Ten zachodnioafrykański gatunek z kurowatych (Gallinaceae) został pdkryty przez Portu­galczyków podczas ich wypraw do tej części świata w końcu XV wieku. Sprowadzili oni perliczkę do Euro­py i w ten sposób przyczynili się do jej udomowienia. Wszystkie perlice domowe są potomkami tych sprowa­dzonych przez Portugalczyków. Nikt w> piętnastowiecz-

nej Europie nie wiedział, może z wyjątkiem kilku znawców, że perliczka została już udomowiona w sta­rożytnych czasach, po czym wyginęła w tym stanie całkowicie, tak że w średniowieczu była już zupełnie nieznana. Jej nazwa gatunkowa „melanargis” oznacza po prostu „biało-czarna”. Ptak ten dotarł do Grecji w V wieku przed naszą erą. Jeśli miałbym zgadywać, skąd do Grecji przyszła, wymieniłbym Kartaginę lub greckie kolonie w północnej Afryce. Z tym, że do tych kolonii musiałaby dotrzeć także z Kartaginy, bowiem Kartagińczycy byli wówczas jedynymi ludźmi, którzy docierali do zachodniej Afryki^- ojczyzny perliczki. Sami Grecy nie mieli pojęcia o pochodzeniu perliczki, przypisywali natomiast temu ptakowi najdziwniejsze właściwości, jak na przykład to, że płacze złotosrebmy- mi łzami. Heyn (1888) cytuje pisarza o nazwisku Mna- seas, który, o dziwo, wiedział skąd pochodzi perliczka,-^ z zachodnioafrykańskiej krainy Sykionu. Tereny te uważane były za niezmiernie bogate w elektrum, tj. złoto srebrnonośne. Tą drogą możemy wyjaśnić opi­sywane przez Sofoklesa srebmozłote łzy perliczki.

Grecki podróżnik Skylaks, żyjący prawdopodobnie w V wieku p.n.e. tak opisuje położenie miejsca, z któ­rego wywodzi się perliczka: „Płynąc przez Słupy He­raklesa i mając po lewej stronie Afrykę, natrafia się na wysokości przylądka Hermesa na szeroką zatoką Kotes. W środku tej zatoki leży miasto Pontion oraz duże zarośnięte trzciną jezioro zwane Kephasias. Tam właśnie żyją ptaki zwane meleagrides, tam i nigdzie więcej, nie mówiąc oczywiście o tych, które zostały przeniesione na inne miejsca.”

Nie mam pojęcia, gdzie znajdował się przylądek Her­mesa, ani jakiekolwiek inne punkty geograficzne12 opi­

sywane w powyższym fragmencie. Portugalczycy zna­leźli perliczkę w rejonie Gambii. Wydaje się mało prawdopodobne, by Skylaks dotarł aż tak daleko, lecz Kartagińczycy zapewne tam docierali. Można też przy­puszczać, że zasięg tego gatunku był przesunięty w tam­tych czasach bardziej na północ. Przecież blisko dwa tysiące lat dzieliły te dwa odkrycia i musiały zajść w tym czasie najróżniejsze zmiany, na przykład Rio de Oro nie mogła być wtedy tak pustynna jak jest obecnie, bowiem stale znajduje się tam wiele szczątków, świad­czących o tym, że była zamieszkana w okresie neolitu.

Przypuszczam, ,że to żeglarze kartagińscy pierwsi przywieźli na północ dziką perliczkę, która została na­stępnie udomowiona w Kartaginie, a dopiero stamtąd dotarła do świata helleńskiego.

4. Koty i inne myszojady

Nasze koty są najbardziej rozpieszczanymi zwierzę­tami domowymi. Nie narzuca się im dyscypliny, jaka obowiązuje zazwyczaj psy, a ponieważ są one głupsze od psów, niewiele po nich oczekujemy. Ich status w po­równaniu z sytuacją psów jest znacznie bardziej zbli­żony do statusu dzikich zwierząt na wolności. Prawie nigdy nie są psychicznie (moralnie) karane, co często zdarza się psom. Niczego się od nich nie wymaga, je­steśmy im niezmiernie wdzięczni, gdy złapią parę my­szy. Ich główną zaletą i zadaniem jest dekoracyjność i jej zawdzięczają ciepłą synekurkę w domu człowieka.

Ale nie zawsze tak było.fiMożna by powiedzieć, że ludzie całego świata, może z chlubnym wyjątkiem Egipcjan, mają do wyrównania ogromny dług za wszystkie okrucieństwa, jakie spotkały kota od czło­wieka w przeszłości. Prawdopodobnie żadne zwierzę nie zaznało z rąk człowieka tylu okrucieństw, co europej­skie koty domowe w wiekach średnich. Los kotów w Chinach i Japonii też nie był lepszy.)

Kot trafił do Europy sobie tylko znanymi drogami w tym samym czasie, kiedy rozprzestrzeniało się tu chrześcijaństwo/Religia ta, mająca bardzo niechlubne tradycje, jeśli chodzi o traktowanie zwierząt, na kocie nieszczęście utożsamiła go z szatanem. Ponieważ szatan był wrogiem człowieka, człowiek nieustannie walczył z nim prześladując i maltretując koty, a szczególnie czarne kotw W dużej części Europy, w Niemczech i we

Flandrii panował w okresie wielkiego postu zwyczaj zabijania i grzebania jak największej liczby kotów, cza­sem nawet grzebania żywcem. W okresie świąt Wielka­nocy w alzackich Wogezach koty palono żywcem (żeby utrzymać właściwe proporcje w ocenie tych czynów, trzeba pamiętać, że Kościół w tym czasie bez wahania palił żywcem ludzi). W Ardenach żywe koty wrzucano do ognisk lub przywiązywano je do długich kijów i przypiekano na ogniu. Celtowie z Wysp Brytyjskich osiągnęli perfekcję w nabijaniu kotów ną rożen i sma­żeniu ich w ogniu. Wszystkie te czynności były oczy­wiście związane z sekretnymi rytuałami, których wspól­nym celem było wypędzenie diabła, Trzeba tu dodać, w imię sprawiedliwości, że w bardziej oświeconych kra­jach,' nawet w czasach głębokiego średniowiecza nie miały one miejsca. Na przykład w południowej Walii kodeks prawny Howela Dda chronił koty przed tego rodzaju praktykami. Ale na większości terenów euro­pejskich, gdzie Kościół z całą bezwzględnością tępił wszelkie przejawy starej ręligii, tak jak współczesna administracją USA wszelkie przejawy rodzimego komu­nizmu, tylko bardzo odważni ludzie nie bali się posą­dzenia o herezję ^występowali w obronie kota.

Nawet w późniejszych czasach koty miały ciężkie życie. W XVI i XVII wieku w całej Europie i Ameryce rozpowszechnione były praktyki zamurowywania ży­wych kotów, po to by zdechły, wyschły i pozostały tam na zawsze jako ostrzeżenie dla diabła lub, być może, dla miejscowych gryzoni. Albo też zabijano i mumifi- kowano koty, a następnie umieszczano mumię, często z wyschniętym szczurem w pysku, w ścianach domów i w piwnicach, pewnie jako swego rodzaju „stracha na szczury”.

Oczywiście funkcja kota jako tępiciela myszy i szczu­rów jest bardzo ważna, ale została ona przejęta przez

koty od innych myszojadów udomowionych dla tego celu w starożytności, prawdopodobnie w świecie helleńskim* Wiele autorytetów uważało, że łasicę udo­mowiono dla opanowania klęski królików, ale literatura wskazuje na dawniejsze dzieje związku łasicy z czło­wiekiem. Na przykład w Batraehomyomaćhłi18 Mysz tak mówi do Żaby: „Dwa stworzenia, których lękam się najbardziej, to Jastrząb i Łasica. Najwięcej strat memu rodom zadają one i bolesna, śmiercionośna i pod­stępna Pułapka. Łasica jest najgorsza, jest bowiem najsilniejsza i potrafi wpełzać do moich nor”. .

Myślę, że łasica występująca tutaj w kontekście z pułapką, to łasica domowa. Zwróćcie też uwagę, że mysz nie wspomina ańi słowem o kocie.

Heyn (1888) stawia interesującą hipotezę, że być może gwałtowne rozprzestrzenienie się kota w świecie helleń* skim, odpowiadające też czasowo pojawieniu się nowego słowa — catus na jego określenie (które potem znalazło pokrewne odpowiedniki we wszystkich języ­kach europejskich), wiązałó’się z inwazją na Europę „przybywających z Azji,' nieznanych, żarłocznych gry­zoni;— szczurów Rattus rattus”: Szczury według Heyna zostały przywleczone do Europy przez germańskich barbarzyńców z Centralnej Azji, gdzie zapewne roz­przestrzeniły się towarzysząc intensywnie przemieszcza­jącym się Hunom.

A zatem, jeśli koty przybyły na odsiecz przerażone­mu inwazją szczurów człowiekowi, to dlaczego wkrótce potem stały się obiektem tak okropnych prześladowań? Odpowiedzi należy szukać w ich związkach z okultyz­mem, które narodziły się już w starożytnym Egipcie, gdzie kot został uznany ża boga. Co prawda pies także

był w Egipcie bogiem, ale psa człowiek znał już od dawna, natomiast kot przybywał wszędzie z już nad­wątloną reputacją. Tę złą reputację ugruntowywało dwuznaczne zachowanie się kota, podejrzany wydawał się jego nocny tryb życia, a zwłaszcza jego niejasne powiązania z pełnią księżyca. To one zwłaszcza zaszko­dziły kotu wszędzie poza Egiptem, poczynając od za­chodniej Europy a kończąc na. wschodnich krańcach Chin i Japoniiv Głęboko niepokoiła ludzi elektryzująca się przy głaskaniu i wytwarzająca widoczne w mroku niebieskie iskry sierść kota; a także głębokie i czyste, ale obdarzone zagadkowym wyrazem oczy. Te dwie ostatnie osobliwości kociej powierzchowności przyczy­niły się do uznania kota za wcielenie szatana. Jeszcze w siedemnastym wieku można było spotkać takie opi­nie: „Kot więcej czyni zła niż dobra, jego pieszczot należy się raczej obawiać niż pożądać, a jego ugryzienie jest śmiertelne”. Wyjaśnia to częściowo fakt, że wraz z kotem przybyło do nas specyficzne schorzenie aler­giczne, uczulenie na obecność kota w domu, objawiające się u dotkniętych nim ludzi atakami astmy, a nawet utratą przytomności. I wreszcie odegrała tu rolę kocia niezależność i samodzielność. Człowiek przywykły do uwielbienia i miłości okazywanej mu na każdym kroku przez psa, długo nie mógł przyzwyczaić się do zwierzę­cia, które francuski przyrodnik scharakteryzował słp- wami: „Kot łasząc się, nie . pieści ciebie; on pieści się sam.”

Sytuacja kota była zawsze dwuznaczna, raz uważano go za boga, innym razem znów za diabła. W słynnym manuskrypcie, znanym jako Psałterz królowej Marii, kobieta-wąż Lilith, odpowiedzialna za upadek ludz­kości kusicielka Adama, przedstawiona jest jako postać

o twarzy pięknej kobiety i ciele kota. A u Millsa (1820) spotykamy taką niezwykłą historię: „W Prowansji w cza­

sie obchodów Bożego Ciała najdorodniejszy kocur w oko­licy owijany był jak niemowlę w powijaki i obnoszony w specjalnej skrzynce. Wszystkie kolana gięły się przed nim, a wszystkie ręce wyciągały z kwiatami i kadzidłami. Mówiąc krótko, traktowany był tego dnia jak bóg”.

W Chinach i Japonii powiązania kota z praktykami okultystycznymi były równie silne. Dały one początek wszelkiej literaturze fantastycznej tych i sąsiednich narodów. A oto przykład jednego z najbardziej fan­tastycznych wierzeń:

Przez dwadzieścia pięć lat do standardowych roz­kazów obowiązujących tubylczych strażników siedziby gubernatora w pobliżu Poona dodawana była formułka przekazywana rytualnie przy wymianie straży, by każdy wychodzący z rezydencji kot traktowany był jak Jego Ekscelencja Gubernator i salutowany W prze­pisowy sposób. Zwyczaj ten wziął się stąd, że w dniu śmierci Sir Roberta Granta, gubernatora Bombaju, który zmarł w 1838 roku, wieczorem po zmroku za­uważono kota, który wyszedł frontowymi drzwiami

i zaczął przechadzać się po ścieżce, która była ulubioną trasą wieczornych spacerów gubernatora. Hinduski wartownik, który to zauważył, przekazał swoje spo­strzeżenie współwyznawcom. Ci, przekonani, że mają tu do czynienia z siłami nadprzyrodzonymi, zwrócili się po wyjaśnienie do przedstawiciela kasty kapłanów. Sprawa ta została wyjaśniona teorią reinkarnacji, to jest wędrówki dusz z jednego ciała do drugiego, w tym przypadku przejściem duszy gubernatora w ciało kota. Ponieważ trudno było ustalić, który to był kot, po­stanowiono, że każdy kot wychodzący frontowymi drzwiami będzie traktowany z należytym szacunkiem

i odpowiednimi honorami” (Gordon 1906, cytowany przez Van Vechtera 1921).

A jak trafił kot do naszych domów?

W środkowej Europie przed okresem Cesarstwa Rzymskiego kotów było niewiele. Jak wynika z do­wodów zarówno archeologicznych, jak i pochodzących z literatury, to właśnie Rzymianie oprowadzili kota z obszarów śródziemnomorskich na północne ziemie swego imperium. Spotykało się poglądy, według któ­rych Rzymianie mieliby dostać kota od bardziej od nich cywilizowanych Etrusków sąsiadujących z Rzy­mem od północy. Ale dowody, na które się powoływali zwolennicy tej teofii zostały tak skutecznie podważone przez Zeunera (1963), że obecnie uważa się, iż Etrusko­wie w ogóle nie znali Udomowionego kota. Wiemy jednakże, że Rzymianie mieli udomowionego kota na długo przed tym nim wprowadzili go w odległe krańce swego imperium, na przykład do Brytanii. Mógł on przybyć do Rzymu ™S5 Grecji poprzez grecką część Półwyspu Apenińskiego, lub bezpośrednio z Egip­tu. Wiadomo, że w Grecji w IV wieku p.n.e. kot był już obecny, choć stanowił niezwykłą rzadkość. Po­jawienie się kota w Grecji nastąpiło pewnie ok. 500 roku p.n.e. W książce Zeunera można znaleźć opis

i ilustrację marmurowej płaskorzeźby z Poulopoulos (480 rok p.n.e.) ukazującej człowieka dokonującego konfrontacji pomiędzy trzymanymi na smyczach psem

i kotem, i najwyraźniej oczekującego z zainteresowa­niem wyniku tego spotkania. Introdukcja kota do Gre­cji nie mogła nastąpić dużo wcześniej, bowiem przez bardzo jeszcze długi czas kot był w tym kraju rzad^ kością. Na przykład Arystofanes żyjący w latach 257—180 p.n.e. trzyma w domu łasice, a nie koty, jako tępicieli myszy. Ale na Krecie kot zjawił się znacznie wcześniej, prawdopodobnie już około 1100 roku p.n.e. Biorąc pod uwagę tempo w jakim koty się rozmnaża­ją, stając się często kłopotliwymi mieszkańcami ludz­

kich osiedli, musimy przyjąć, że bardzo wiele czasu zajęła im aklimatyzacja na nowych terenach.

Znaleziona w Lakisz w Palestynie wykonana z kości słoniowej statuetka kota uważana jest za dowód obec­ności tam tego zwierzęcia już przed 1400 rokiem p.nje., a jednak w Biblii, której pierwsze księgi pisane były 500 lat później, nie ma najmniejszej wzmianki o kocie. ■Natomiast w apokryfach14 kot jest wspomniany. Czyż­by był więc wyłączony z Biblii jako zwierzę nieczyste? Mało to prawdopodobne, bo jeśli uznany byłby za takie, znalazłby się na pewno na liście umieszczonej w Księdze Kapłańskiej Starego Testamentu wraz ze wszystkimi innymi stworzeniami nieczystymi.

Jedynym miejscem na świecie, gdzie koty były liczne od najdawniejszych czasów, i stanowiły codzienny wi­dok, był starożytny Egipt. Pełniły tam funkcje łapa­czy myszy, łowczych ptaków a także maskotek i bogów.

Choć wiele jest zwierząt, które żyją pospołu z ludź­mi, byłoby ich jeszcze znacznie więcej, gdyby kotów taki los nie spotykał. Kiedy samiczki okocą się, nie biegają już do samców; te zaś, pragnąe się z nimi parzyć, nie mogą zaspokoić swego popędu. Wobec tego wpadają na taki pomysł: kradną i porywają samicom młode i duszą je, ale potem ich nie zjadają. Samice zaś, pozbawione młodych, a pragnąc mieć inne, znowu wtedy biegają do samców; bo zwierzę to lubi się roz­mnażać. A kiedy wybuchnie pożar, ogarnia kofy dziwny szał. Mianowicie Egipcjanie, ustawieni w odstępach, pilnują wtedy kotów, a nie troszczą się o gaszenie ognia; koty zaś, przemykając się i przeskakując ludzi rzucają się w ogień. Gdy to się dzieje, ogarnia Egipcjan wielki smutek. Jeżeli dalej w jakimś domu w natu­

ralny sposób zdechnie kot, wszyscy jego mieszkańcy golą 'sobie jedynie brwi; Zdechłe koty zanosi się do świętych komór w mieście Bubastis, gdzie po zabalsa­mowaniu są grzebane;...”

. (Herodot, Ks. II, 66)

Karą za rozmyślne zabicie kota w Egipcie była śmierć. Znanych jest sporo przypadków uchodzących za autentyczne, kiedy to cudzoziemcy, którzy przypadko­wo zabili kota, narażeni byli na śmierć z rąk rozwście­czonego tłumu, mimo ochrony, jakiej próbowały - im udzielić władze.

Ale i w Egipcie kot był jednym z najpóźniej udo­mowionych zwierząt./ Do udomowienia -przystąpiono już w czasach historycznych, prawdopodobnie w okre­sie V dynastii, a dopiero znacznie później kot stał się powszechnie spotykanym zwierzęciem. W wykopali­skach pochodzących z czasów Starego i'Średniego Pań­stwa nie ma śladów obecności kota. Natomiast z czasów Nowego Państwa mamy wiele dowodów jego obec­ności. Istnieją nawet dowody na to, że kot pomagał ludziom w polowaniu na ptaki. W tych czasach został on uznany za święte zwierzę bogini Bastet zwanej też Paszt. Siady boskości kota przetrwały do dziś w kilku językach, na przykład angielskie pieszczotliwe nazwa­nie kota „pussy” pochodzi prawdopodobnie od imienia tej bogini. Pochodzenie innego, często używanego w od­niesieniu do kota, angielskiego słowa „tabby” ma aż dwa wyjaśnienia. Pierwsze z nicłi wiąże to słowo z na­zwą kota w języku tureckim, które brzmi „utabi”, i zakłada, że przyszło ono do Europy wraz z turecką odmianą wspaniałych kotów. Według innych źródeł słowo to pochodzi od nazwy pasiastej tkaniny wyra­bianej w XII wieku i nazwanej Attab od imienia księ­cia z dynastii Omajjadów. Brzmi to zbyt spekulatyw-

nie i dotyczy zbyt chyba późnego okresu. Nazwa catus czy cattus pochodzi od greckiego słowa kattos, które wzięli Grecy wraz z kotem z Egiptu. Ma ono powią­zanie z arabskim słowem guttdh, które z kolei pocho­dzi z jeszcze starszego języka, z berberyjskiego.

Z powyższych wywodów wynika, że kot został udo­mowiony w Egipcie w drugim tysiącleciu przed naszą erą. Czym zatem wyjaśnić niezwykle długi okres, jaki upłynął do czasu pojawienia się kota w innych kul­turach? Wydaje się, że odpowiedź brzmi następująco: Egipcjanie uważając, że ich święte zwierzę traktowane jest niewłaściwie poza granicami Egiptu, zabronili eks­portować koty. Krążą nawet opowieści o tym, jak to egipscy podróżnicy spotykając gdzieś w świecie koly kupowali je i zabierali do ojczyzny, gwarantując im tym samym odpowiednie, godne bogów, traktowanie.

Nasz współczesny kot domowy Felis catus nie po­chodzi w prostej linii od egipskich kotów domowych. Na jego genotyp złożyły się geny pochodzące co naj­mniej od 3 gatunków: 1 — od północnoafrykańskiego (zamieszkującego także Egipt) Felis lybica (F. ocreata), dzikiego kota, który zapędzał się do egipskich domów w poszukiwaniu myszy. Był tam zawsze mile widziany i w końcu na dobre osiadł w ludzkich siedzibach, a z czasem został deifikowany; 2 — od azjatyckiego kota stepowego Felis manul (F. omata) i wreszcie 3 — od europejskiego żbika Felis silvestris} gatunku za­mieszkującego lasy i nadzwyczaj zręcznie wspinającego się na drzewa; gatunek ten żyje do dziś w stanie dzi­kim w lasach Szkocji.'

Wkrótce po zdobyciu każdego nowego terenu udo­mowiony kot egipski stwarzał wiele lokalnych popu­lacji wtórnie zdziczałych, które krzyżowały się z ga­tunkami dzikimi żyjącymi na danym terenie. Dało to efekt dwojakiego rodzaju: po pierwsze dodawało udo-

mowionemu kotu coraz nowych umiejętności, po dru­gie — rozprzestrzeniło genotyp Felis lybica daleko poza granice zasięgu tego gatunku. Charakterystyczne ozdobne desenie na futrze różnych odmian są wynikiem hodowlanej selekcji. Sierść dzikich kotów jest na ogół szara, z lekkimi plamkami. Koty domowe mają raczej na sierści paski a nie plamki. Odmiana kotów abisyń- skich nie pochodzi według Zeunera z Abisynii, lecz pojawiła się na Sardynii w lokalnych populacjach Felis silvestris, w wyniku zaniknięcia genów warunku­jących deseń. Długowłose koty perskie i angory są produktem hodowli selekcyjnej i nie mają żadnych odpowiedników w populacjach dzikich, tak jak nie mają nic wspólnego z Persją czy z Angorą (dziś An­kara). Koty syjamskie, które pojawiły się w Anglii w 1884 roku, mogą rzeczywiście pochodzić ze Syjamu, ale równie dobrze i z Indii. Kot egipski zawędrował do Indii przez Babilonię na początku II wieku p.n.e. i skrzyżował się z miejscową odmianą F. ornata. Cha­rakterystyczna dla tych kotów barwa, zaraz po urodze­niu biała, a potem stopniowo ciemniejąca, jest specy- j ficzna dla wielu ssaków w Indiach, na przykład dla tamtejszej odmiany królików. Z drugiej strony za­kręcony ogon jest charakterystyczny dla kotów Burmy, Syjamu i Malezji. Brak ogona u kotów odmiany Manx jest wynikiem mutacji, która występuje na całym świecie, a szczególnie często na Dalekim Wschodzie.

Rozprzestrzenienie się po świecie udomowionego kota egipskiego przyczyniło się do schyłku kariery udomo­wionych łasic. Cytowałem powyżej fragment Ba- trachomyomachii, by wskazać, że w VI wieku p.n.e. mysz uważała za swego śmiertelnego wroga nie kota, lecz łasicę. Stan ten utrzymywał się jeszcze dość długo, bo jak już wspomniałem, liczba kotów po pierwszej introdukcji wzrastała bardzo powoli. Ale w momencie,

kiedy liczba ta osiągnęła pewien poziom, biedne łasice domowe zostały przez koty przemocą wyrzucone ze swego miejsca, a najprawdopodobniej po prostu zje­dzone. Nie brak jednak dowodów na to, że łasicy udało się dość długo jeszcze przetrwać w osiedlach ludzkich. I tak na przykład w Osach Arystofanesa jedna z po­staci proszona o opowiedzenie jakiegoś zdarzenia pro­sto z życia mówi: ... „Opowiem coś bardzo zwykłego, dawno dawno temu była sobie mysz i łasica”... Zupeł­nie tak samo, jak my byśmy dziś powiedzieli... „był sobie kot i mysz...” A jeszcze później, bo w sztuce napisanej przez Plauta, żyjącego w latach 254—184 p.n.e., łasica, a nie kot, łowiła myszy pod nogami jed­nego z aktorów.

Często trudno jest stwierdzić z całą pewnością, jakie zwierzęta mają na myśli klasyczni autorzy, bowiem używają na ich określenie nazw, które nie pozwalają na pełną identyfikację. Ale Heyn opiera się w swych pracach właśnie na podstawach lingwistycznych i twier­dzi na przykład z całą stanowczością, że w prototypie znanej angielskiej baśni o starej kocicy, którym była Bajka 32 Babriosa, występowała nie kobieta-kot, a ko- bieta-łasica. Ów, żyjący w II wieku n.e., Babrios prze­robił bajki Ezopa na utwory wierszowane, a więc za­wartość jego dzieł, jeśli były wierne oryginałowi, informuje prawdopodobnie lepiej o sprawach sprzed siedmiu wieków, to jest z V wieku p.n.e., niż z czasów mu współczesnych. Na ten aspekt sprawy Heyn naj­wyraźniej nie zwrócił uwagi. Uważa on także, że greckie słowo „ailourus” i łacińskie „felis” wcale nie oznaczały pierwotnie kota i dopiero później na­brały tego znaczenia. Słowa te miały według niego oznaczać pierwotnie domowe kuny czy łasice, zaś koty miałyby być oznaczane jedynie przez słowo „katos” czy „catus”, które to nazwy pojawiają się w klasycz­

nych językach dopiero za czasów Palladiusa (De re rustica), to jest w IV wieku naszej ery.

Zeuner, prawdopodobnie w oparciu o Księgę Kapłań­ską (Biblia, Kpł 11, 29—30), twierdzi, że pierwsze łasicowate zostały udomowione już w 1000 roku p.n.e. Nie mogę zgodzić się jednak z jego stanowiskiem, bowiem gatunki umieszczone w tej księdze na liście sstworzeń nieczystych, wcale nie musiały być oswojone ani udomowione. Nikt nigdy przecież, przynajmniej według moich wiadomości, nie udomowił jaszczurek, a one także figurują na tej liście. Ponadto nie bardzo wiadomo, o jakie zwierzę tu chodzi. W angielskim przekładzie Biblii (New English Bibie) nazwano je ślepcemls, dodając w odnośniku informację, że może chodzić tu o łasicę. W każdym razie łasicowate zostały z pewnością udomowione w 500 roku p.n.e., a choć ich główna funkcja — zwalczanie myszy w domu — została im później odebrana przez koty, stały się po­nownie ważne, jako tępiciele królików.

Pierwszą wzmiankę o użyciu łasic do walki z króli­kami spotykamy u Strabona (64 rok p.n.e. — 21 rok naszej ery). Opowiada on o tym, że Libijczycy hodo­wali łasice właśnie dla tych celów, że użyto je do walki z plagą królików na Balearach, oraz o tym, że przed wypuszczeniem ich na łowy zakładano im ka­gańce. Jedynie ta umiejętność zapewniała łasicom na­dal miejsce w domu człowieka, który nie chciał ko­rzystać już z ich usług jako pogromców myszy.

Większym udomowionym przez starożytnych Egip­cjan krewniakiem łasicy była mangusta czyli ichne- umon. Według niektórych zwierzę to źle rozmnaża się w niewoli, ale ja nie jestem o tym przekonany. Jak dawno gatunek ten został udomowiony,. nie wiadomo,

ale wszystko zaczęło się zapewne, jak to słusznie twierdzi Zeuner, od wizyt składanych przez to zwierzę w egipskich domostwach w poszukiwaniu myszy, a zwłaszcza węży. Właśnie ta niesłychana zręczność mangusty w zabijaniu węży spowodowała jej udomo­wienie. Nie wiem tylko, dlaczego Zeuner twierdzi, że wykorzystywanie tej umiejętności mangusty ograni­czone było tylko do Egiptu. Myślę, że chciał on przez to po prostu powiedzieć, że mangusta nigdy nie stała się zwierzęciem kosmopolitycznym, jak na przykład kot. Niemniej przecież kiplingowskie Rikki-tikki-tavi pochodziło z Indii.

Udomowiona mangusta dotarła także do Rzymu, ale pełniła tam jedynie rolę dekoracyjnej maskotki. Mar- cjalis (I wiek naszej ery) mówi wyraźnie, że rzymskie damy wyłącznie w tym celu trzymały mangusty w do­mach. W obliczu stale trwającej walki człowieka ze szczurami, które przybyły do Europy z plemionami germańskimi, zadziwia fakt, że nie wykorzystał on w tym celu tak uzdolnionego szczurojada, znacznie lepszego niż kot czy pies. Na początkach lat trzydzie­stych XX wieku w magazynach papieru należących do dużej firmy wydawniczej zagnieździło się mnóstwo szczurów. Gdy już wszystkie konwencjonalne środki zawiodły, sprowadzono mangustę. Oczyściła ona dom ze szczurów w ciągu 4 miesięcy, po czym cały personel firmy zajęty był poszukiwaniem odpowiedniego poży­wienia dla swej pupilki.

Egipcjanie, którzy żyli z przyrodą tak blisko, jak żadne inne cywilizowane ludy, przystąpili także do udomowienia geparda azjatyckiego Acinonyx (Felis) jubata. Nie wiem, czy stał się on zwierzęciem domo­wym w pełnym znaczeniu tego słowa, to znaczy, czy potrafiono go hodować i rozmnażać w niewoli. Zeuner uważa, że nie (patrz niżej). W każdym razie był oswo­

jony i tresowany co najmniej od XV wieku p.n.e., na co wskazuje znaleziony w grobowcu Rehmire obraz przedstawiający geparda w obroży, prowadzonego na smyczy, tak jak zwykle prowadzi się psy.

Gepardy używane były do polowań na gazele. Oswo­jenie ich nie jest trudnym zadaniem. Gepardzica z 5 młodymi pozwalała w Kenijskim Rezerwacie Myśliw­skim zbliżać się ludziom do siebie na odległość 1—Z metrów, dopiero wtedy podnosiła się i wraz ze swym potomstwem powoli i spokojnie odchodziła. Oczywiście w naszych czasach trzymanie oswojonego geparda w wielkim mieście jest zupełnie niemożliwe, Mój przy­jaciel, który chciał mi koniecznie sprzedać;swego ge­parda niezwykle tanio, dorzucając do tego jeszcze obrożę i smycz, musiał przyznać przyciśnięty do muru pytaniami o przyczynę tej transakcji, że zwierzę wy­puszczone samo na -przechadzkę na. terenie jednego z zielonych przedmieść Manchesteru, zjadło spotkanego tam pekińczyka z sąsiedztwa. Stado gepardów w an­gielskim plenerze dodałoby na pewno kolorytu scenerii polowań, ale niestety musi to pozostać w. sferze ma­rzeń.

Na podstawie licznych podobizn oswojonego geparda znajdowanych w Egipcie na stanowiskach pochodzących z okresu XVIII i XIX dynastii można wnosić, że zwie­rzę to było używane tam do polowań co najmniej równie często, co myśliwski pies — saluki. Gepardy są szybsze od chartów w biegach na krótkim dystan­sie, natomiast są znacznie mniej wytrwałe.

Z Egiptu udomowiony gepard zawędrował; choć sto­sunkowo późno, do Mezopotamii. Asyryjczycy używali go do polowań bardzo często, a ponieważ gatunek ten nie .występuje w stanie dzikim na terenie ich kraju, gepardy musiały być importowane z Egiptu i to w dużych ilościach. Natomiast zwierzę to jest,

a właściwie było, bo obecnie uległo wytępieniu, ga­tunkiem rdzennym dla terenów Indii. Toteż Hindusi i ich sąsiedzi Afgani, gdy raz wpadli na pomysł oswo­jenia geparda, a może nawet hodowania go18, mogli bez trudu dorobić się własnej populacji udomowionych gepardów.

Mimo wielkiego szacunku, jaki żywię dla Zeunera, nie mogę zgodzić się z jego opinią, że gepard nigdy nie został całkowicie udomowiony. Świadczą przeciwko temu dwa fragmenty ź Podróży Marco Polo (XIII w.), opisujące polowania na dworze Wielkiego Chana Ku- bilaja.

Często w czasie przejażdżki przez las towarzyszy mu kilka małych lampartów, które, wraz ze swymi opiekunami jadą konno. A kiedy na jego dostojne ski­nienie zostają spuszczone, rzucają się w pogoń za je­leniem czy danielem, którego następnie oddaje władca swym sokołom i to dostarcza władcy zasłużonej roz­rywki...” ,

Trudno wyobrazić sobie konia, który spokojnie po­zwala się prowadzić, gdy na grzbiecie siedzi mu ge­pard, chyba, że oba zwierzęta dobrze się znały i spę­dzały ze sobą całe życie.

A oto drugi fragment:

,, Wielki Chan miał też wiele lampartów i rysi uży­wanych do polowań na jelenie. Posiadał także lwy, większe od lwów babilońskich, charakteryzujące się pięknie ubarwioną sierścią, pokrytą biegnącymi wzdłuż ciała białymi, czarnymi i rdzawymi pręgami. Ich za­daniem było ściganie dzików, dzikich bawołów i osłów, niedźwiedzi, jeleni, saren i innej zwierzyny łownej. Piękny to widok, kiedy spuszczony lew rusza w pogoń

za zwierzyną rozwijając zawrotną szybkość i dając upust najdzikszym instynktom.”

O jakim zwierzęciu tu mowa, Bóg jeden wie; wyglą­da z opisu raczej na tygrysa niż lwa. Trudno też do­ciec, czy były to zwierzęta udomowione, choć niewy­kluczone, że były hodowane w rozległych parkach myśliwskich założonych przez Mongołów. Natomiast wspomniane tu małe lamparty, to bez wątpienia ge­pardy i wydaje się zupełnie możliwe, że były one udomowione w tym samym stopniu, co myśliwskie psy.

5. Owce i kozy

Odróżnianie owiec od kóz” zawsze sprawiało kłopot moralistom17. Wyrażenie to powstało w oparciu

o cechy przypisywane tym zwierzętom przez pierwot­nych pasterzy. Ale zoologowie, mający do dyspozycji jedynie znalezione w wykopaliskach szczątki kości i ro­gów, są w jeszcze większym kłopocie; szkielety kóz i owiec są niemal identyczne, a w dodatku do eksper­tyzy trafiają jedynie stare i bardzo niekompletne szczątki kostne. Orzeczenie, czy dane zwierzę było kozą czy owcą, czy było dzikie, czy udomowione, nie jest sprawą łatwą, gdy musimy posługiwać się nie­zwykle ubogimi materiałami dostarczanymi przez ircheologów. Dlatego też niektórzy zoologowie twier- Izą autorytatywnie, że takie oznaczenia obarczane są gromnym błędem. Może się także zdarzyć, że do rupy kości kóz-owiec, zostają błędnie włączane kości mych Bovidae podobnej wielkości, na przykład anty- ip i gazeli. Jest to zapewne już skrajnie pesymistyczny )gląd, bo chociaż badania naukowe zawsze wymagają czególnej ostrożności przy wyciąganiu wniosków, to inak na podstawie dostępnych materiałów coś moż- w tej sprawie powiedzieć.

Potencjalnych przodków naszych owiec domowych

jest bardzo wielu. Za najbardziej prawdopodobnych uważa się: Ovis musimon czyli muflona europejskiego, spotykanego dotychczas w stanie dzikim na Korsyce i Sardynii; Ovis orientalis, muflona azjatyckiego po­chodzącego południowo-zachodniej Azji i Cypru, oraz uralskiego Ovis vignei, gatunek, którego areał obejmo­wał niegdyś obszary od wschodniego Iranu po Tybet i sięgał na północy do Turcji. W grę wchodzą tu jesz­cze dwa inne gatunki — owca syberyjska, zwana argali (Ovis ammon) oraz dzika owca Nowego. Świata (Ovis canadensis). Niewykluczone, że był to niegdyś gatunek syberyjski, który w odległej przeszło­ści przekroczył Cieśninę Beringa. Takie przynajmniej gatunki wyróżnił jeden z -autorytetów w tej dziedzi­nie — Lyddeker, inni wymieniali ich znacznie więcej, podczas gdy on uznał resztę za geograficzne odmiany.

W przypadku kóz sprawa jest mniej skomplikowana. Pome waż nie ma dowodów na to, że próby udomo wie­rna koziorożca (Capra ibex) wyszły kiedykolwiek poza fazę eksperymentów podejmowanych przez Egipcjan, pozostaje tylko jeden prawdopodobny dziki przodek — koza bezoarowa (Capra hircus aegagrus) żyjąca w po- łudniowo-zachodniej Azji. Zwierzę to jest dla nas szczególnie interesujące, wydaje się bowiem na pod­stawie posiadanych obecnie dowodów, że był to pierw­szy udomowiony gatunek przeżuwacza. Warto popa­trzeć dokładniej na historię jego udomowienia.

Obecnie uważa się, że wszystkie azjatyckie i euro­pejskie ludy miały udomowioną kozę niemal od po­czątków swej historii, to znaczy już w tych czasach, kiedy nieznana była jeszcze jakakolwiek forma zapisu. Wynika stąd jasno, że prześledzenie procesów prowa­dzących do jej udomowienia jest obecnie zupełnie nie­możliwe. Można jednak przyjąć, że kozy, podobnie jak Psy. były współtowarzyszami człowieka w trakcie po­

wstawania cywilizacji. Mamy tu przynajmniej jeden fakt, który traktować możemy niemal jako dowód. Kozy zamieszkujące Wyspy Kanaryjskie pochodzą południowo-zachodniej Azji i są zdziczałymi potom­kami kóz domowych. Ze wszystkich, nawet z naj­wcześniejszych znalezisk,na tych wyspach wynika, żę ■©uanczowie mieli swe kozy „od zawsze”, a przecież trwali oni ciągle w późnoneolitycznej fazie kultury, kiedy Jean de Bóthencóurt rozpoczął w 1402 roku pod­bój tych wysp i zapoczątkował osiedlanie się tam Europejczyków. Nie jest to jednak dowód jednoznacz­ny, bowiem można sobie w końcu wyobrazić, że ktoś sprowadził kozy na wyspy po długim czasie po osiedle­niu się tam ludów z północno-zachodniej Afryki, ale znacznie bardziej prawdopodobna jest wersja, że kozy przybyły tam wraz z człowiekiem neolitycznym, jako zwierzęta udomowione.

Udomowione kozy wywodzące się od dzikiej kozy bezoarowej, której rasy geograficzne różnią się od sie­bie wielkością, kształtem rogów itp., były hodowane w wielkich stadach przez neolitycznych mieszkańców szwajcarskich osad palowych i przez neolityczne ludy zamieszkujące tereny południowych Niemiec. Ludność kultur wczesnej epoki brązu, z Hatranu i Toszegi na terenach dzisiejszych Węgier, także miała stada kóz bezoarowych. Kreteńczycy hodowali kozy w okresie neolitu, ną długo przedtem, zanim pojawiły się tam w okresie późnominojskim owce (około 1600 wiek p.n.e.). Egipt w okresie predynastycznym, a chyba nawet w okresie przedrolniczym miał udomowioną kozę. Sprawę tę omówimy w szczegółach za chwilę, tutaj warto tylko zaznaczyć, że w Egipcie na długo przed 3000 rokiem p.n.e. istniały dwie niezależne „ho­dowle" kóz. Tak samo było w prehistorycznej Palesty­nie, a możliwe, że również na terenach Grecji. Kości

zwierzęcia, które mogło być kozą I stwierdzono też w znaleziskach mezolitycznych (kultura tardenoaska) w Belgii, wydaje się jednak bardziej prawdopodobne, że były to kości dzikiego koziorożca.

Tyle wystarczy, by wykazać, że iMomowione kozy z południowo-zachodniej Azji rozprzestrzeniły się po całym niemal terenie swego obecnego areału już w epoce kamienia, a więc na długo przed tym nim ludzie zamieszkujący te tereny poznali brąz czy na­wet miedź. Pozostaje do wyjaśnienia, skąd rozpoczęła się to rozprzestrzenianie, ale zanim do tego przystą­pimy, zorientujmy się na jakiej podstawie eksperci odróżniają kości kóz udomowionych od kości ich dzi­kich krewniaczek. Zarówno u roślin jak i zwierząt, w procesie udomowienia zachodzą zmiany morfologicz­ne, a także mutacje utrwalane przez dobór i segregację.

O tym, jak to przebiegało w przypadku kóz najlepiej opowie fragment poświęcony temu zagadnieniu przez Reeda:

W przypadku kóz, mutacje tego typu najsilniej dały

o sobie znać w kształcie samych rogów i ich kostnych rdzeni, zwłaszcza u kozłów. Dzikie kozy mają rogi

0 kształcie szablastym, o długości dochodzącej do 1 m u osobników starych, opatrzone u nasady guzami. Po śmierci zwierzęcia substancja rogowa, szybko ulega rozkładowi w warunkach nawet nieznacznej wilgot­ności. Dla archeologów zostają więc jedynie kostne rdzenie rogów. Długość rdzenia wynosi na ogół 2/s dłu­gości rogowej pochewki. Rdzeń jest opatrzony po stro­nie przedniej ostrą krawędzią, a na! przekroju niere­gularnie kwadratowy. Uważa się, że z udomowieniem związane jest zaokrąglanie się przekroju rdzeni

1 spłaszczanie ich powierzchni wewnętrznych. Skrę­cenie rdzeni wskazuje na to, że rogi zwierzęcia były śrubowato zakręcone, tak jak zakręcone są rogi więk-

szóści współczesnych kóz domowych. Najwcześniejsze rasy kóz domowych z południowo-zachodniej Azji naiały rogi szablowate, ale typ ten został w całości zastąpiony przez zwierzęta o rogach zakręconych już w epoce brązu”*£?-

Trzy stanowiska archeologiczne ubiegają się o za­szczyt uznania ich za miejsca, gdzie znaleziono naj­wcześniejsze szczątki kozy domowej. Szczątki kości i rdzeni rogów kozy domowej znaleziono w III—IV warstwie kultury natufskiej na stanowisku al-Chaim w Wadi Charaitun, które ciągnie się od okolic Betle­jem po Morze Martwe. Diagnozę oparto tu nie tyle na ekspertyzie szczątków, co na fakcie, że we wcześniej­szych warstwach nie znaleziono żadnych śladów świad­czących o obecności kozy, a pojawiły się one zupełnie nagle w wymienionych warstwach. Wygląda więc na to, że zwierzę to musiało zostać skądś sprowadzone, a więc, jak sądzą odkrywcy, musiało to być zwierzę udomowione. Kości należą niewątpliwie do kozy bez­oarowej, dzikiej lub udomowionej (Capra hircus ae- gagrus). Zachodzące w procesie udomowienia zmiany są powolne, nie należy więc ich oczekiwać u zwierząt w pierwszych stadiach udomowienia. Tak więc, jeśli nawet koza, o której tu mowa była zwierzęciem domo­wym, nie da się tego na podstawie kości wykazać.

Wiek tych znalezisk może z powodzeniem sięgać 10 000 roku p.n.e., ale uznanie znalezionego zwierzęcia za udomowione spotkało się z bardzo ostrym sprzeci­wem. Uważa się, że jakiekolwiek byłyby przyczyny nagłego pojawienia się kozy w tej kulturze i w tym miejscu, nie ma żadnych dowodów na to, że była to koza domowa. Nigdzie indziej nie znaleziono kóz zwią­zanych z tak wczesnym okresem kultury natufskiej.

Innym znaleziskiem, dokonanym przez Zeunera, były kostne rdzenie rogów kozy w warstwach neolitycznej

kultury preceramicznej w Jerycho. Wiek tego znale­ziska badany za pomocą metody węgla radioaktywnego sięga 7000—6000 roku p.n.e. Przekrój przez rdzenie przypomina kształtem przekrój przez szablaste rogi kóz epoki brązu. Udomowienie tych kóz nie budzi wątpli­wości. Zeuner uważa, że znalezisko z Jerycho jest, jak dotychczas, pierwszym zawierającym szczątki udomo­wionych kóz, a zarazem pierwszych udomowionych przeżuwaczy.

Szczątki kozy zostały także wydobyte na stanowisku w Dżarmo w Iranie, Reed sądzi, że należały one do kozy domowej. Kostne rdzenie rogowe są tu nie tylko spłaszczone i podobnie, jak te znalezione w Jerycho, charakteryzują się zaokrąglonym przekrojem poprzecz­nym, ale wykazują również ślady skręcenia. Znalezisko w Jarmo pochodzi także z neolitycznej kultury prece­ramicznej, ale jest nieco późniejsze, datuje się je na ok. 5000 rok p.n.e.

Innym stanowiskiem, na którym wydobyto kości udomowionych kóz jest jaskinia znana w literaturze jako Belt Cave, położona na południowym wybrzeżu Morza Kaspijskiego w Iranie. Pochodzi ono z ok. 6000 roku p.n.e. (wiek określony za pomocą 14C 7790 + 300 lat). Dr Carleton Coon, który dokonał tego odkrycia, twierdzi, że były to kozy udomowione, a nawet dojone. Nie jest jednak zupełnie jasne, w jaki sposób na pod­stawie szczątków kostnych doszedł on do tego wniosku.

Znaleziska szczątków kozy datowane na okres póź­niejszy są już nieco liczniejsze. Zwraca tu uwagę pewna prawidłowość — wszędzie tam, gdzie znajdo­wano zarówno szczątki kóz, jak i owiec, szczątki kozie występowały w głębszych, a więc we wcześniejszych warstwach. Nie jest to prawidłowość bezwzględna, ale tam, gdzie porządek ten jest odwrócony, stosunkowo późne daty pozwalają przyjąć, że oba gatunki były

pierwotnie udomowione w innym miejscu, a następnie introdukowane na badany teren. W takich przypadkach kolejność pojawiania się tych zwierząt jest bez znacze­nia.

W Egipcie, szczątki kóz, choć pojawiają się stosun­kowo wcześnie, bo ok. 4000 roku, są znacznie młodsze niż w Palestynie, Iraku czy Iranie. I dlatego trzeba uznać za możliwe, a nawet za wysoce prawdopodobne, że w dotychczasowych znaleziskach istnieje jeszcze jakaś przypadkowa luka, trudno bowiem przyjąć, iż pokonanie odległości pomiędzy Palestyną a Egiptem zajęło kozie domowej aż 2000 lat. Dla naszych rozwa­żań nie ma to jednak specjalnego znaczenia, nie ulega bowiem wątpliwości, że koza została udomowiona w południowo-zachodniej Azji, w Palestynie i w Ira­nie, nie później niż w 6000 roku, a może nawet w 7000 roku p.n.e.

Moim zdaniem tak wczesne udomowienie kozy mu­siało mieć ogromne konsekwencje ekologiczne, a za­pewne i klimatyczne dla tych terenów. Kozy żywią się pędami i liśćmi roślin drzewiastych. Są więc niszczy­cielami drzew i szkody wyrządzone przez te zwierzęta na terenach Bliskiego i Środkowego Wschodu w trak­cie 8000 lat muszą być znaczne. Jaka szkoda, że czło- ,wiek neolityczny nie zaczął od udomowiania owiec, które dopiero znacznie później zajęły miejsce kóz w większości krajów.

Obecnie wiadomo już, że nigdy nie będziemy w sta­nie precyzyjnie określić dzikich przodków owcy. Wcho­dzi tu w grę co najmniej kilka gatunków, a współ­czesne populacje owiec są zbyt wymieszane, by można było odtworzyć szczegółowo ich historię.

Podobnie jak w przypadku kozy, udomowiona owca została wprowadzona na wiele terenów jeszcze w cza­sach prehistorycznych. Neolityczne ludy zamieszkujące

osady palowe na terenie dzisiejszej Szwajcarii hodo­wały owce, zwane owcami torfowymi, wy­wodzące się od Ovis aries palustris. Owce te można spotkać jeszcze dziś w Kantonie Kryzońskim, a spo­krewnione z nimi rasy występują w całej Szwajcarii i w| Bawarii. Jedna z nich — owca cakel -4^. pospolicie występuje na Węgrzech, a co ciekawsze, była także w czwartym tysiącleciu powszechna w Mezopo-^ tamii. Miała ona już w tych czasach wełniste runo, co musiało być wynikiem długotrwałej selekcji i' sztucz­nego doboru, bowiem sierść dzikiej owcy jest twarda jak sierść kozy (patrz też poniżej). Innym dzikim ga­tunkiem, który partycypował niewątpliwie w powsta­waniu owcy domowej był muflon, gatunek żyjący do dziś w stanie dzikim na Sardynii. Na Wyspach Bry­tyjskich owce pojawiły się wraz z ludem kultury Windmill Hill.

Zanim przystąpimy do prześledzenia historii udomo­wienia owcy, powiedzmy coś o najbardziej charakte­rystycznej zmianie, jaką przyniosło ono ze sobą, a mia­nowicie zmianie krótkiej sierści tych zwierząt w wełniste „owcze” runo. Owca nie została udomo­wiona dla wełny, choćby dlatego, że dzikie owce jej nie posiadały. Również współczesne dzikie owce pokryte są zwyczajną sierścią, ich krótkie wełniste włosy ukry­te są wśród dłuższych twardych włosów pokrywowych. Owca, podobnie jak koza, była początkowo udomo- wiana dla mięsa, później zaś stała się zwierzęciem dojnym. Moim zdaniem, zmiany pojawiające się w trak­cie udomowiania najpierw wystąpiły u jagniąt, u któ­rych włosy wełniste wydostały się spod włosów pokry­wowych i to zjawisko natchnęło ludzi myślą podjęcia hodowli i selekcji dla uzyskania wełny. W efekcie owca ze zwierzęcia mięso- i mlekodajnego zmieniła się w zwierzę kodowane przede wszystkim dla wełny.

Zmiany, które wystąpiły w sierści owcy od stadium zwierzęcia dzikiego do pełnego udomowienia, czyli nie­wątpliwie w długim okresie czasu, były ogromne. Po pierwsze dotyczyły one barwy: wełna dzikich owiec jest barwna, zaś owiec domowych — biała, a więc w trakcie udomowiania wełna owcza zatraciła pigment. Po drugie, wszystkie dzikie owce co roku na wiosnę linieją. Być może pierwsza wełna zamieniona w przę­dzę nie pochodziła bezpośrednio z owczych grzbietów, lecz zebrana została z ciernistych zarośli, gdzie pozo­stawiały ją liniejące dzikie owce. Owce domowe nie zmieniają futra, a jest to niewątpliwie skutkiem se­lekcji w kierunku uzyskania odmian nieliniejących, którą rozpoczęto zapewne w momencie wynalezienia nożyc lub innych sposobów strzyżenia, by uniknąć niepotrzebnych strat wełny.

Zeuner omawiając historię owcy, próbuje wykazać przewagę kozy nad owcą z punktu widzenia neolitycz­nego człowieka. Twierdzi <5n, że niekoniecznie koza musiała być udomowiona wcześniej niż owca, choć — jak wspomniałem — to właśnie wynika z wykopalisk na terenie południowo-zachodniej Azji. Po prostu pierwotny farmer zasiedlający nowe obszary porośnię­te zwykle krzewami, czy nawet zalesione, wolał hodo­wać kozy niż owce. A to dlatego, że owce potrzebo­wały trawy, kozy zaś jako zwierzęta liściożeme obja­dały spotykane na swej drodze drzewa i krzeyry. Ta ich największa wada, dostrzeżona o kilka tysięcy lat za późno, była w oczach pierwotnego człowieka ich naj­większą zaletą — kozy pomagały mu bowiem oczysz­czać teren z drzew i zarośli. Ale tym sposobem kozy „same podcinały gałąź, na której siedziały”, gdyż w momencie, kiedy na oczyszczone przez nie z drzew tereny wkroczyła trawa, stały się one mniej pożądane niż owce. A więc porządek: najpierw kozy potem owce,

miał podłoże ekologiczne i nie ma potrzeby tłumaczyć go wcześniejszym udomowieniem kozy. Na obszarach stepowych owce musiały być udomowione w pierwszej kolejności.” (Zeuner, 1963).

A jakie były losy owcy w jednym z dwóch najstar­szych ośrodków rolnictwa, w Egipcie?

Jesteśmy w posiadaniu cennego dowodu rysunko­wego świadczącego o obecności owcy domowej w Egip­cie na początku IV tysiąclecia przed naszą erą. W zwie­rzęciu przedstawionym na paletce z Nagada łatwo rozpoznać krętorogą, pokrytą prostą sierścią owcę, potomka irańskiej owcy stepowej, znaną też w tym samym czasie w Mezopotamii. A więc owce domowe dotarły do Egiptu w okresie Gerze. Mamy pewne pod­stawy — w postaci wykopanych kości — by sądzić, że muflon azjatycki był w Egipcie nawet wcześniej, w V, a może nawet w VI tysiącleciu przed naszą erą. Ale tu pojawiają się właśnie kłopoty, które omawia­liśmy na początku tego rozdziału — problem rozróż­nienia owcy od kozy, co jak słusznie twierdzi Reed (1960), musi, lecz często nie może być dokonane. Co więcej mamy kości z okresu wcześniejszego niż Gerze: z kultury Amra z Abydos w górnym Egipcie, gdzie indziej z kultury Badar, a w kilku miejscach z Halaf. W żadnym z tych przypadków nie jesteśmy jednak w stanie stwierdzić z całą pewnością, że kości należały do owiec a nie do kóz.

Istnieje jednakże jeden typ dowodu, na podstawie którego można bez żadnych wątpliwości wnosić o ist­nieniu hodowli owiec; jest nim wełna. Gdy archeolog znajduje wełnę, wie że na badanym terenie owce były nie tylko obecne, ale od dawna udomowione, bowiem pokryte już wełnistym runem. Taki właśnie dowód został znaleziony w wykopalisku kultury Gerze w al- -Oman. Ale na podstawie samych kości z tego okresu

też możemy już bez trudu odróżnić owcę od kozy. Wy­nika więc z tego, że w Egipcie owce wełniste pocho­dzące z Azji pojawiły się tam nie później niż w 3500 roku p.n.e., a owce pokryte ostrą sierścią mogły być tam nawet przed 4000 rokiem przed naszą erą.

Tak więc wróciliśmy do Azji w IV tysiącleciu przed naszą erą, czyli 6000 lat temu. I tu wskazówki uzy­skane z Egiptu znajdują pełne potwierdzenie: owca domowa była obecna u neolitycznych ludów okresu ceramicznego 18 w Iranie, Iraku i Turcji. W podzielo­nym na kilka faz okresie Hassuna (nazwanym tak od kluczowego stanowiska archeologicznego), bez wątpie­nia występowały już w pełni udomowione owce i to zarówno we wczesnych fazach tego okresu, 5000—4500 rok p.n.e., jak i w późniejszych. W słynnym Tepe Sialk w Iranie ocenianym na lata 5000—4500 p.n.e., Vaufrey znalazł kości owcze w najniższych warstwach.

Obszar występowania owcy uralskiej był bez wątpie­nia bardzo szeroki, a jego centrum przypadało na Turcję. Obejmował on także Iran i Irak. Wspomniałem już o wykopalisku w Jarmo, w Iraku, gdzie znaleziono kości udomowionych kóz. Niektórzy specjaliści twier­dzą, że można tu także inaleźć kości owcy domowej. Badacz Belt Cave w Iranie, o którym to stanowisku była już mowa w związku z kozami, sądzi, że znalazł tam również kości udomowionej owcy. Teren objęty wykopaliskiem zamieszkały był w trzech różnych okre­sach, ostatni raz w 5000 roku p.n.e. przez ludy neoli­tyczne znające ceramikę. Ponad 21% kości znalezio­nych w odpowiadających temu okresowi warstwach należało do owiec. W warstwach środkowych, odpowia­

dających przedceramicznej kulturze neolitu (6000—5000 rok p.n.e.), 36% wszystkich znalezionych kości przy­padało na owce. W głębszych poziomach odpowiadają­cych czasom ludów o mezolitycznym typie rzemiosła tylko 2,7% znalezionych kości należało do owiec, a po­niżej, w warstwach wczesnego mezolitu, kości owiec nie spotyka się w ogóle.

Coon dowodzi na tej podstawie, że proces udomo­wiania owcy rozpoczął się w Iranie we wczesnym przedceramicznym okresie neolitu. Polegałby on na przejściu od polowania na dzikie uralskie owce do utrzymywania ich w kontrolowanych stadach. Miałoby to miejsce około 6000 roku p.n.e. Zeuner dodaje do tego, że jakiś rodzaj kontroli nad owcami mógł istnieć nawet wcześniej na nizinach Turcji, gdzie owce ural­skie licznie zamieszkiwały rozległe równiny19.

6. Świnie

Każdy, kto kiedykolwiek zajmował się hodowlą świń wie, że są to zwierzęta nadzwyczaj mądre. Są one nie tylko inteligentne, ale także bardzo plastyczne w przy­stosowywaniu się do nowych sytuacji, posiadające wielką skalę uczuć, zdolne obdarzyć człowieka sym­patią, a nawet miłością.

Wśród wszystkich zwierzęcych mieszkańców ludz­kich osiedli Świnia ustępuje rozumem tylko człowie­kowi, nawet pies nie miewa tak oryginalnych pomy­słów jak Świnia. Gilbert White (1789) opisuje maciorę, która, gdy odczuwała potrzebę towarzystwa samca, wędrowała sama do sąsiedniej farmy, gdzie trzymano knura, przy czym musiała pokonać kilka bram i fur­tek, otwierając przy pomocy ryja drewniane skoble. Inną, nowszą historyjkę opisywał przed kilku laty magazyn Life. Otóż właściciel jednego z zajazdów we Francji znalazł w okolicznych lasach dziczego warch­laka, wychował go w swoim domu, aż w końcu zwierzę tak się przywiązało do swego pana, że nawet wtedy, gdy już było potężnym dzikiem, nie odstępowało go ani na krok i towarzyszyło mu wszędzie, zarówno przy załatwianiu spraw w mieście, jak i na spacerach po wsi.

Mój znajomy, hodowca świń miał u siebie maciorę tak o niego zazdrosną, że tolerowała jedynie mężczyzn towarzyszących swemu mistrzowi, atakowała natomiast każdą kobietę, którą ten nieopatrznie przyprowadził

do chlewa, by pochwalić się swoją trzodą. Dr Charles Reed w czasie pobytu na archeologicznych wykopa­liskach w Dżarmo w Iraku przygarnął warchlaki dzi­kiej świni (w tych okolicach dotychczas żyje spora populacja dzikich świń) i trzymał je w swoim obozie. Twierdzi on, że są to przemiłe, łatwe do oswojenia zwierzątka.

Pod względem charakteru i siły Świnia jest bardziej podobna do psa niż do jakiegokolwiek innego zwie­rzęcia domowego. Spełniała zresztą w służbie czło­wieka wiele zadań tradycyjnie uważanych za psie, ale także wiele innych, przekraczających możliwości psa, co prawda nie każdego psa, bo w Chinach i w niektórych rejonach Ameryki psy były hodowane, podobnie jak świnie, dla mięsa. W okolicach Périgord we francuskim „zagłębiu truflowym”, świnie tresowane były do wy­kopywania tych grzybów. Knury musiały być jednak niezbyt przydatne do tej roboty, gdyż posługiwano się głównie maciorami. Maciorom tym często towarzyszyły prosięta, które w ten sposób już w dzieciństwie opano­wały tę trudną sztukę. Świniom zakładano do tej ro­boty kagańce, co uniemożliwiało im zjadanie wykopa­nych grzybów. Wynika z tego, że zakazane przez Biblię zakładanie kagańca „wołu udeptującemu ziarno” nie obejmowało świń 20.

U Zeunera (1963) można znaleźć rewelacyjny przy­kład używania świń jako zwierząt myśliwskich. Otóż Wilhelm Zdobywca ogłosił w XI wieku tereny New Forest królewskim rezerwatem myśliwskim i zabronił utrzymywania na tym obszarze psów, z wyjątkiem najmniejszych przedstawicieli psiego rodu. Zakaz ten miał zapobiec kłusownictwu, wobec groźby rozpo-

od

wszechnienia się tego procederu wśród okolicznego chłopstwa po zabronieniu im polowania na tym tere­nie. Przytoczony poniżej opis pochodzi z pracy Ken- chingtona (1949):

Tylko te psy, które zdołały przeczołgać się przez duże metalowe strzemię trzymane obecnie w Verderer’s Hall w Lyndhurst jako interesujący eksponat, uzna­wano za dostatecznie małe, a tym samym nieprzy­datne do polowania. Wymiary strzemienia wynoszą 27 X 19 cm. Jeśli ktoś chciał trzymać większego psa jako stróża domostwa, mógł uzyskać na to zgodę pod warunkiem, że pies został uprzednio poddany odpo­wiedniemu zabiegowi, a mianowicie amputacji kilku palców przednich łap. Po tym zabiegu nie stanowił już żadnego zagrożenia dla królewskich jeleni.”

Okoliczni włościanie pozbawieni możliwości posia­dania psów myśliwskich, zastąpili je odpowiednio wy­tresowanymi świniami. Wygląda na to, że „świnie myśliwskie” używane były na tych terenach jeszcze w XV wieku, a może nawet i później. A jeden przy­padek hodowania takiej świni o imieniu Slut znany jest z XIX wieku. Jej właścicielem był Sir Henry Mildmay, a tak opisywano jej zalety:

Opowiemy tutaj historię tego nadzwyczajnego zwie­rzęcia, a jej wiarygodność może potwierdzić setka świadków. Świnia ta wywodziła się z New Forest i została tam przez panów Richarda Toomera i Edwar­da Toomera ułożona do tropienia, wystawiania i apor­towania zwierzyny tak, że nie ustępowała w tej sztuce najlepszym psom myśliwskim. Węch miała nawet lepszy niż najlepszy pies Toomerów, a był to jeden z najlepszych psów w Anglii w ogóle. Slut potrafiła wystawić w trakcie jednego polowania kuropatwy, ba­żanty, cietrzewie, bekasy i króliki. Nigdy jednak nie wystawiła zająca. Gdy wołało się ją na polowanie,

przybiegała pędem, okazując na widok strzelby takie podniecenie, jakie widuje się jedynie u rasowych psów myśliwskich”.

Reasumując trzeba stwierdzić, że świnie są zwie­rzętami psychicznie podatnymi na udomowienie. Fakt ten ma duże znaczenie dla rozpatrywanych przez nas zagadnień, bowiem można z góry przyjąć, że zwierzę

0 takiej psychice, a ponadto o niezwykle rozległym zasięgu w stanie dzikim musiało zostać udomowione wielokrotnie w różnych miejscach. Rzeczywiście, dzikie świnie jako zwierzęta łatwo dostępne dla człowieka,

1 posiadające predyspozycje do bliskiego z nim współ­życia, były udomowiane wszędzie i ciągle na nowo przez coraz inne ludy.

W naszych rozważaniach śmiało możemy się ograni­czyć do kilku zaledwie gatunków dzikiej świni. Naj­ważniejszy z nich dzik, Sus scrofa, odznacza się bar­dzo rozległym zasięgiem; obejmuje on, a w niektórych przypadkach obejmował, tereny śródziemnomorskie, całą Europę, całą południowo-zachodnią Azję i część wschodniej Azji, czyli mówiąc inaczej, większość tere­nów objętych starożytną cywilizacją na zachód od Chin. Ponadto wchodzi tu w grę Świnia indyjska, po­chodząca z Nepalu, z Sikkim i Bhutan, która zapewne dołożyła swe geny do puli genowej świni domowej. Dzik azjatycki z Chin, Sus cristatus, udomowiony został niezależnie, ale nasze współczesne świnie domo­we mają także domieszkę genów tego gatunku. U róż­nych autorów można znaleźć nazwy jeszcze wielu in­nych gatunków, ale większość z nich przestała już istnieć w stanie dzikim, a znane są jedynie jako rasy świń domowych.

Od samego początku swego istnienia w stanie udo­mowionym świnie tworzyły dwa wyraźnie różniące się od siebie typy. Jedne były dużymi zwierzętami o sto­

sunkowo długich nogach, przeznaczonymi do hodowli stadnej w otwartym terenie, inne były krótkonogie i krępe, nadające się jedynie do hodowania w chle­wach. Krańcowym przypadkiem drugiego typu jest mała chińska Świnia domowa.

Przebieg procesów udomowienia świni odtworzony z materiałów archeologicznych pochodzących z neoli­tycznych osad palowych na terenie dzisiejszej Szwaj­carii, powtarza się w innych częściach świata i wygląda następująco: lokalny gatunek dzikiej świni zabijany przez myśliwych od czasów paleolitu, traktowany jest w neolicie nadal jedynie jako zwierzę łowne; w pew­nym momencie pojawia się obca dla tych terenów nie­wielka Świnia domowa, sprowadzona tu ze wschodu, ale niekoniecznie — jak do niedawna sądzono — aż z terenów dalekiej Azji; zaraz po tej introdukcji, jakby w wyniku podchwycenia pomysłu, rozpoczyna się udo­mowianie lokalnego dzikiego gatunku. W późnym neolicie mieszkańcy osad palowych mieli świnie do­mowe pochodzące z trzech różnych źródeł: własną lo­kalną odmianę, niewielką świnię domową sprowadzoną z Azji i zupełnie małe zwierzę, które mogło być od­mianą świni, zamieszkującej wspólnie z ludźmi ich szałasy. Mimo krzyżówek, które niewątpliwie zacho­dziły pomiędzy tymi trzema zwierzętami, można bez trudu rozróżnić je dziś na podstawie szczątków.

Co najmniej o jednej europejskiej rasie świni do­mowej wiemy, że była ona już udomowiona w młod­szej epoce kamienia. A więc zaszczytna funkcja świ­niopasa ustępuje długotrwałością tradycji jedynie profesji pasterza kóz i owiec. Ale trzeba tu sobie zdać sprawę z tego, że o ile związki człowieka z kozą sięgają czasów przedrolniczych, o tyle udomowiona Świnia mogła pojawić się dopiero wtedy, gdy człowiek mógł sobie pozwolić na osiedlenie się w jednym miejscu.

A więc jest ona związana z kulturami rolniczymi, a nie pasterskimi, niezwykle bowiem trudno jest przepędzać świnie z miejsca na miejsce, nie potrafią one, w prze­ciwieństwie do owiec czy bydła, pokonywać w stadach dużych odległości.

Opierając się na porównawczej anatomii czaszki, przez długi czas sądzono, że małe świnie domowe zo­stały udomowione wyłącznie w południowo-wschodniej Azji i stamtąd rozeszły się po całym swoim areale obejmującym także Azję południowo-zachodnią i Euro­pę. Tymczasem tę właśnie rasę świni domowej znale­ziono na terenie Węgier, w wykopaliskach kultury ludów Korós (2500—2400 rok p.n.e.), w warstwie określanej jako Troja I wykopalisk w Kissarlik, w neo­litycznej warstwie B w Sesklo, w Grecji i na stano­wiskach wcześniejszych nawet kultur w Grecji i na Krecie. Kości świń tego samego typu, pochodzące z bardzo wczesnego okresu, znaleziono też w Lublianie w Jugosławii. A więc mamy w tym okresie w połud­niowo-wschodniej Europie świnię domową, która bar­dzo przypomina swą krewniaczkę z południowo-wschod­niej Azji. Wydaje się jednak znacznie bardziej prawdopodobne, że została ona udomowiona w tej części Europy i rozprowadzona następnie po całym kontynencie europejskim, niż że to małe, osiadłe, zwią­zane z chlewem i osiedlami ludzkimi zwierzę przybyło do Europy aż z Chin.

Przyjrzyjmy się teraz losom świni na terenach sta­rożytnych cywilizacji semickich, ale zanim przejdzie­my do tego zagadnienia, należy poinformować czytel­nika o dziwacznym i irracjonalnym traktowaniu tego wspaniałego zwierzęcia przez ludy tych cywilizacji. Jak powszechnie wiadomo, Żydom i Muzułmanom nie wolno spożywać wieprzowiny. W błędzie jest jednak ten, kto sądzi, że zakaz ten związany jest jakoś z rasą

tych ludów, bowiem Żydzi i Muzułmanie gardzą wieprzowiną nie dlatego, że są Semitami, lecz dlatego, że obowiązujące u nich prawa wywodzą się z Pięcio­księgu 21. W świetle tego wydaje sią wręcz dziwne, że ortodoksyjni protestanci, przy całym szacunku, jaki żywią dla Starego Testamentu, jedzą wieprzowinę, be­kon i szynkę. W dawnych czasach niektóre nie-semic- kie ludy także traktowały wieprzowinę jako tabu, nie odnosiło się to jednak do całych grup etnicznych czy sekt, lecz raczej do pewnych klas społecznych.

Zeuner (1963) wykazał całkiem jasno, że żadna z prób wyjaśnienia przesłankami racjonalnymi istnienia tego tabu nie powiodła się. Nie jest na przykład prawdą, że wieprzowina jest niezdrowa w gorącym klimacie, jest bowiem ona spożywana bez żadnych złych następstw na Nowej Gwinei, wyspach Oceanii, a przede wszystkim w południowych Chinach, gdzie stanowi ona podstawowy pokarm mięsny. Jeśliby łą­czyć niechęć do wieprzowiny z przypadkami chorób wywołanych spożyciem tego mięsa, a wchodzić tu w grę może jedynie trychinoza, to wydaje się wysoce nieprawdopodobne, by prymitywne plemiona koczow­nicze, czy nawet bardziej oświecone ludy starożytne potrafiły połączyć tę .chorobę ze spożywaniem świń­skiego mięsa. Zwolennicy tej hipotezy stawiają nie­świadomie znak równości pomiędzy biologiczną i me­dyczną wiedzą ludów z 1500—1000 roku p.n.e., a zdobyczami współczesnej nauki. Wreszcie nie ma najmniejszych podstaw do uznania za prawdziwą wersji podanej jeszcze przez Tacyta, że przyczyną od­rzucenia przez Izraelitów wieprzowiny było wywoły­wanie przez nią jakiegoś rodzaju trądu. Można przy-

puszczać, że to kapłani straszyli wiernych widmem trądu, by powstrzymać ich od spożywania wieprzowiny, na czym zależało im z pozaracjonalnych względów. Nie spotkałem jednak takiego wyjaśnienia w żadnym opracowaniu i dlatego podaję je z* pewną tremą. Ale w taki zapewne sposób trafił ten dziwny pogląd do dzieł Tacyta. Ponadto łatwo sobie tutaj wyobrazić rabi­nów, którzy zawsze mieli tendencję do ustanawiania rozlicznych praw w taki sposób, jakby mieli do czy­nienia z dziećmi. Czuli się oni w obowiązku odstraszać wszelkimi możliwymi sposobami wiernych od spoży­wania wieprzowiny, tylko dlatego, że Księga tego zabraniała. Podobnie musiała wyglądać sprawa w przy­padku Muzułmanów, oni także są „ludźmi Księgi” respektującymi archaiczne prawa. Nie znam żadnego dowodu na to, że ludy semickie nie spożywały wieprzo­wego mięsa w czasach poprzedzających narodziny obu religii.

I to właśnie jest przyczyną, dla której nie mogę zaaprobować najbardziej interesującej teorii wyjaśnia­jącej pochodzenie tego tabu. Teorię tę stworzył Anto­nius (1918). Uważa on, że ponieważ świnią była zwie­rzęciem hodowanym jedynie przez ludy osiadłe, a przez to symbolem osiadłości,.nomadowie brzydzący się życiem osiadłym, brzydzili się także świnią. Wydaje się oczywiste, że przez co najmniej 7000 lat musiały istnieć animozje pomiędzy koczownikiem, zwłaszcza posiadającym konia, bazującym na męskiej sile współ­towarzyszy, żyjącym w patriarchacie, który dawał zde­cydowaną przewagę mężczyźnie, a rolnikiem uzależ­nionym od plonów zbóż i pracy kobiety, żyjącym w społeczności matriarchalnej, wywyższającej płeć nie­wieścią. W innej książce próbowałem wyjaśnić podłoże tej animozji i sądzę, że wiele można się na ten temat dowiedzieć z prac Roberta Gravesa. Ale czyż można

przyjąć, że koczownicy posunęli się w swej niechęci aż tak daleko, by nie jeść z tego powodu wieprzowiny? Albo, że dla nie-Semitów wieprzowina także niegdyś stanowiła tabu? Wydaje się, że ąa oba pytania odpo­wiedź powinna być negatywna. Znane są jednak przy­kłady ilustrujące odrzucenie jakiegoś rodzaju pokarmu w wyniku wrogości pomiędzy grupami etnicznymi czy kulturowymi. Na tej podobno zasadzie Chińczycy uznali za nieczysty nabiał, który był głównym poży­wieniem Hunów, a wyższe klasy angielskie wykluczyły swego czasu z menu danie „fish and chips” (ryba z frytkami), akceptując frytki jedynie pod nazwą „french fried” czyli francuskie kartofle.

Możliwe, że niechęć Żydów do wieprzowiny została wyniesiona z Egiptu z czasów niewoli. Stosunek Egip­cjan do świń był dość szczególny, przy tym niezwykle skomplikowany. Z posiadanych materiałów wynika bo­wiem, że niektórzy starożytni Egipcjanie nie jadali wieprzowiny w ogóle, inni jedli ją tylko w określone dni, jeszcze inni uważali sam kontakt ze świnią za nieczysty, wymagający rytualnego oczyszczenia. Z ma­teriałów tych wynika także, że Świnia w starożytnym Egipcie używana była raczej jako zwierzę robocze niż rzeźne. Jeśli przegnamy stado świń, z ich ostro zakoń­czonymi racicami, po błotnistym polu, dopiero co od­słoniętym przez ustępujące wody rzeki (w tym przy­padku przez rozlany Nil), wtedy nasiona rzucone w ślad za przechodzącymi zwierzętami zapadną w glebę na odpowiednią głębokość. Tak właśnie posługiwali się świniami Egipcjanie, pomagały im one przy zasiewie zbóż.

Świnia, tak jak wszystkie domowe zwierzęta, była w Egipcie poświęcona jednemu z bogów, w tym przy­padku złemu bogowi Setowi. W takich okolicznościach teza o przyswojeniu sobie przez Żydów tego absurdal­

nego tabu w Egipcie, w latach niewoli, tj. w okresie 1600—1300 rok p.n.e., wydaje się całkiem prawdopo­dobna. Należy przy tym zwrócić uwagę, że ludy, które przejęły świnię bezpośrednio z południowo-zachodniej Azji lub z Dalekiego Wschodu, a nie poprzez Egipt, na przykład Grecy czy Celtowie, nigdy nie mieli najmniej­szych obiekcji co do spożywania wieprzowiny, miały je natomiast te ludy, których religia wywodziła się z Egiptu.

Świnie pojawiły się w Egipcie w czasach neolitu i stały się tu bardzo powszechne w okresie III dy­nastii — ok. 2500 rok p.n.e. Za czasów tej dynastii świnie osiągnęły szczyt swej kariery, a potem stopnio­wo traciły na znaczeniu. Z tego też okresu pochodzą pierwsze zapiski wskazujące na obecność świni na tych terenach. Dane wcześniejsze oparte są jedynie na szczątkach znalezionych w wykopaliskach, ale Reed ostro przeciwstawia się uznawaniu za dowód udomo­wienia świni kości znajdowanych na terenach, gdzie zwierzę to występowało także w stanie dzikim, gdyż nie sposób stwierdzić z całą pewnością, czy znalezione kości należały do osobników dzikich czy udomowio­nych. Wyjątek stanowią tu kości znalezione na sta­nowisku kultury Gerze w Tuch, aczkolwiek i w tym przypadku traktowane są z dużą rezerwą. W każdym razie już przed 2500 rokiem p.n.e. świnią domowa miała w Egipcie silną pozycję.

Nie tylko w Egipcie zresztą wykorzystywano świnię domową w tym samym co najmniej stopniu jako zwierzę robocze, co rzeźne. W lesistej Europie była ona niezastąpiona przy oczyszczaniu i przygotowywaniu terenów pod grunty orne. O tym, jak to musiało wy­glądać, najlepiej opowie ta autentyczna historyjka. W latach pięćdziesiątych mój znajomy zakupił za bar­dzo niską cenę kawałek pola, na którym niegdyś

mieściła się ferma srebrnych lisów. Pod całym polem rozciągała się druciana siatka wkopana głęboko w zie­mię. Drut ten był niegdyś zapewne ułożony na po­wierzchni, ale z czasem został wdeptany w głąb ziemi. To właśnie ten drut, który wydawał się nadzwyczaj trudny do usunięcia, obniżył tak znacznie cenę gruntu. Mój znajomy wpuścił na zakupione pole niewielkie stado świń i po bardzo krótkim czasie cała druciana siatka leżała na powierzchni ziemi. Niezwykła „siła ryjąca” świń została odkryta przez człowieka dawno temu. Stado świń buchtujące w lesie, bardzo skutecz­nie niszczy poszycie, uniemożliwia regenerację drze­wostanu zjadając owoce i nasiona drzew, zwłaszcza bukiew i żołędzie, a zarazem niszczy potencjalne szkod­niki upraw — ślimaki i myszy. Nic więc dziwnego, że w czasach późnego neolitu i na początku epoki brązu Świnia była używana przede wszystkim jako żywa ma­szyna rolnicza, a dopiero na dalszym miejscu jako źródło mięsa.

Świnia została po raz pierwszy udomowiona w Me­zopotamii. Jej najwcześniejsze szczątki (takie, które zostały uznane przez najbardziej ostrożnych i krytycz­nych specjalistów za kości zwierzęcia domowego) po­chodzą z okresu znacznie późniejszego niż kości owiec i kóz. Takie „pewne” kości świni domowej zostały znalezione w Anau i Szah Tepe i na tej podstawie można uznać, że najpóźniej około 3500 roku p.n.e. me- zopotamscy rolnicy hodowali już świnie.

A czy są jakieś dowody na wcześniejsze udomowienie świń? Kości świń znaleziono też w Belt Cave w warst­wach okresu ceramicznego. Przedceramiczne warstwy w Jerycho zawierają jedynie kości świni dzikiej. Rzeź­ba z kości słoniowej, przedstawiająca bez wątpienia świnię udomowioną — bardzo tłustą, nieowłosioną i z obwisłymi uszami — została znaleziona w Tell Agro

w Sumerze i określa się ją na 2700—2500 rok p.n.e. Trzeba przy tym zwrócić uwagę, że Świnia tak bardzo różniąca się od zwierzęcia dzikiego nie mogła powstać w ciągu zaledwie kilku pokoleń, musiał to być rezultat całych wieków udomowiania. Potwierdza to więc usta­loną w oparciu o znaleziska kości datę rozpoczęcia udomowienia świni, na czwarte tysiąclecie przed naszą erą.

Aż do XIX wieku Świnia domowa hodowana w po­łudniowo-zachodniej Azji i w Europie, a stąd i w Ame­ryce, miała tylko jednego przodka — dzika, Sus scrofa, z jego wszystkimi podgatunkami. Ale od tego czasu wygląd świni zaczął ulegać zmianom wskutek wpro­wadzenia do hodowli genów świni chińskiej, Sus vitta- tus. Po raz pierwszy dokonano tego w Anglii, w kraju

o najwspanialej rozwiniętym wówczas rolnictwie, przy hodowaniu rasy Berkshire. Świnie chińskie, mniejsze, bardziej krępe i szybciej dające się tuczyć niż nasza Świnia domowa, były od dawna głównym źródłem mięsa w Chinach. Ale od jak dawna, dotychczas nie wiadomo. W południowych Chinach udomowiono gatu­nek Sus cristatus, a na północy — dziką świnię przy­pominającą pod pewnymi względami Sus cristatus, pod innymi Sus scrofa. Udomowienie świni w Chinach sięga niewątpliwie czasów neolitu. Nie ma jednak dowodów na poparcie hipotezy, dawno już zrodzonej, a obecnie odrzucanej przez większość autorytetów, że to właśnie Św inia domowa z południowych Chin rozpowszechniła sit; w Europie. Jest raczej mało prawdopodobne, by Chińczycy udomowili świnię równie dawno, jak miesz­kańcy Mezopotamii.

7. Bydło

Krowy

Myślę, że krowy śmiało można uznać za najważniej­sze zwierzęta domowe. Przez wiele wieków były jedy­nymi zwierzętami ciągnącymi pługi i wozy, bo o wy­korzystaniu dla tego celu konia nikt wtedy nawet nie myślał, zresztą i obecnie bydło używane jest w wielu krajach jako zwierzęta pociągowe. Nie ma chyba potrzeby udowadniać tu znaczenia mleka, wołowiny czy skór krowich dla gospodarki człowieka na całym świecie. Kopyta i rogi są obecnie równie cenne jako składnik specjalnych nawozów używanych w ogrod­nictwie, jak były niegdyś jako podstawowy surowiec dla wielu wyrobów przemysłowych. Jeszcze w naszych czasach bydło odgrywa w gospodarce wielu prymityw­nych ludów tak zasadniczą rolę, że można śmiało po­wiedzieć, iż pasożytują one na bydle, jak na przykład Masajowie, którzy używają nie tylko krowiego mleka ale także świeżej krwi. bydlęcej jako napoju. Krowy były zwierzętami koczowników i przyczyniły się nie­jako do ukształtowania ich kultury, uznającej domi­nację mężczyzny i patriarchat, czczącej słońce i niebo, w przeciwieństwie do kultury osadników preferującej kobietę i matriarchat, a czczącej ziemię.

Co prawda, w niektórych rejonach kuli ziemskiej, charakteryzujących się niskimi opadami deszczu, na przykład na rozległych obszarach Argentyny czy nawet

większych obszarach Australii, chciwość ludzka pole­gająca na maksymalnej eksploatacji bydła jako prze­twórców trawy w mięso i skóry doprowadziła ogromne tereny lądu do zupełnej ruiny, ale nie możemy prze­cież za to winić zwierząt.

Wszystkie ludy Europy i Azji miały udomowione bydło na długo przed początkiem czasów historycznych. Kiedy mieszkańcy Europy zaczęli wyłaniać się z mro­ków prehistorii jako Grecy, Celtowie, Latynowie czy Germanowie, towarzyszyły im już stada udomowio­nych krów, stanowiące w wielu przypadkach podstawę ich egzystencji.

Kilka już razy powoływałem się na przykłady za­czerpnięte z życia mieszkańców osad palowych na te­renach dzisiejszej Szwajcarii. Były to ludy, które przybyły gdzieś ze wschodu, niosąc ze sobą specyficzną neolityczną cywilizację oraz kulturę rolną i rzemieślni­czą, ludy, które osiedliły się na południowych stokach Alp, budując u wybrzeży wielkich jezior alpejskich swe osady palowe. Ich kultura była stosunkowo wy­soka. Nie znali oni co prawda jeszcze metali, mieli już jednak wielkie stada bydła.

L. Riitimeyer podjął w 1862 roku badania nad kość­mi zwierzęcymi pochodzącymi z terenów zamieszkałych przez te ludy. Pierwotnie wyróżnił on trzy gatunki udomowionego bydła: Bos primigenius, Bos brachy- ceros i Bos trochoceros, później jednak doszedł do wniosku, że zwierzęta nazwane przez niego trochoceros są jedynie odmianą primigenius. Tak więc znamy osta­tecznie dwa gatunki prehistorycznego bydła domowego: B. primigenius i B. brachyceros. Ten ostatni jest częś­ciej nazywany B. longifrons i w dalszej części rozdziału będę używał tej właśnie nazwy22.

Różnice pomiędzy nimi są całkiem wyraźne: B. pri- migenius jest wielkim zwierzęciem o długich rogach — spuścizny po nim można bez trudu dopatrzeć się w li­rów atokształtnych rogach szarego bydła z Tuscany; B. longifrons jest zwierzęciem mniejszym, z małymi zakrzywionymi do środka rogami i wysokim czołem, od którego wzięła początek nazwa tego gatunku. Na niektórych stanowiskach znajdowane są jedynie szcząt­ki B. longifrons, na przykład w najniższych, czyli naj­starszych warstwach neolitycznych w Saint-Aubon nad jeziorem Bienne. W innych wykopaliskach znaleziono szczątki obu gatunków. Natomiast w Seematte-Gilfin- gen nad Jeziorem Zurychskim oraz na niektórych innych stanowiskach, znaleziono szczątki trzech typów bydła, łatwe do rozróżnienia według rozmiarów. Trzeci typ był pośrednim pomiędzy B. primigenius a B. longifrons i najprościej jest uznać go za krzyżówkę tych typów. Takiej krzyżówki należało oczekiwać w warunkach prymitywnej równoczesnej hodowli obu gatunków.

Takie trzy typy bydła różniące się rozmiarem i kil­koma cechami morfologicznymi znajdowane były także i na innych obszarach Europy, na stanowiskach neo­litycznych oraz stanowiskach epoki brązu i wczesnej epoki żelaza. Ale nie będziemy się tu zajmować tymi stanowiskami, bowiem tereny jezior podalpejsłrich mó-

ni- szy ałe rch ¡go :en lie ze

wią nam o interesujących nas zagadnieniach dostatecz- „ nie wiele.

Jeśli pominiemy na razie sprawę B. longifrons, bez trudu odpowiemy na pytanie, skąd' wzięło się duże» długorogie bydło. Było ono rdzenne dla omawianych • terenów.

W czasach wczesnego pleistocenu dziki gatunek Bos primigenius przemierzał tereny niemal całej Europy, Chodzi tu oczywiście o tura, choć nazwa ta była nie­kiedy używana nieprawidłowo na określenie bizona* żubra, bawoła czy innych Bovidae. Przez wiele tysięcy lat tur był podstawowym gatunkiem łownym paleoli­tycznego myśliwego, a także modelem dla wspaniałych malowideł krów i byków wykonywanych przez artystów, kultury kromaniońskiej, zamieszkujących jaskinie Las- caux i Les Eyzies w dolinie Dordogne w okresie 30 000—15 000 roku p.n.e.

Udomowione bydło B. prirriigenius, którego kości znaleziono we wspomnianych osadach palowych, a tak­że w innych miejscach, w warstwach neolitycznych, było niewątpliwie udomowionymi turami. Nie ma też wątpliwości, że udomowiono je w Europie, w jednym lub w kilku ośrodkach. Pozostaje tylko pytanie, kiedy? Są tu dwie możliwości. Jedni sądzą, że przybycie do Europy ze Wschodu udomowionego B. longifrons na­tchnęło Europejczyków myślą o udomowieniu własnego gatunku, inni twierdzą, że tur został udomowiony przed przybyciem wschodnich plemion ze swym udomowio­nym bydłem.

Próbowałem już w innym miejscu tej książki zre­konstruować wydarzenia, które mogły doprowadzić do udomowienia przeżuwaczy i koni: otaczanie i zapędza­nie do zagród małych stad w celu przechowania „na żywo” zapasu mięsa; odkrycie, że zwierzęta te» a zwłaszcza cielęta, źrebaki, jagnięta i koźlęta, nie są

szczególnie oporne w nawiązywaniu kontaktu ż czło­wiekiem; podjęcie próby (wskutek stwierdzenia, że zwierzęta te chętnie zjadają rośliny uprawiane-przez człowieka) utrzymania stałego stada przez rozciągnię­cie kontroli nad zwierzętami i zmuszanie ich do roz­mnażania się W niewoli, mimo że w zimniejszych rejo­nach tylko niewielka liczba zwierząt przeżywała zimę. Na północnych obszarach strefy umiarkowanej ten ostatni etap nie został w pełni zakończony przez na­stępne 5000 lat i dopiero odkrycie w XVIII wieku roślin pastewnych, a zwłaszcza rzepy, dostarczyło człowiekowi pokarmu, dzięki któremu mógł utrzymy­wać bydło przez całą zimę.

Dziki tur wyginął już dawno, ale podjęta w Niem­czech próba „rekonstytucji” tego gatunku jest godna uwagi choćby dlatego, że wykazała ona ponad wszelkie wątpliwości, że tur był przodkiem'naszej krowy. Próbę tę podjęło dwóch niemieckich zoologów, iiutz Heck i Heinz Heck. Rozpoczęli oni w 1921 roku dwie eks­perymentalne „hodowle wsteczne” używając do nich bydła tych ras, które najsilniej wykazują prymitywne cechy turów. Jest bowiem dobrze znanym nauce fakt, że genetyczne cechy przodków zwierząt, i oczywiście człowieka, pozostają zakodowane na zawsze w genach potomstwa. Te cechy, które przez selekcję, dobór na­turalny lub sztuczny stały się recesywne, mogą zostać z powrotem wydobyte w fenotypie potomstwa, jeśli występują u jego obojga rodziców. (Ponieważ niektóre wady fizjologiczne, a także psychiczne są przekazy­wane potomstwu genetycznie, człowiek sprzeciwił się związkom pomiędzy bliskimi krewnymi i wzniósł psy­chiczną barierę przeciwko kazirodztwu.) 23 A więć eks­

perymenty Hecków miały na celu przeprowadzenie! „rekombinacji” genów odpowiedzialnych za cechy cha*- rakterystyczne dla turów.

Heinz Heck, dyrektor monachijskiego ZOO, ekspe#pj mentował ze szkockim bydłem wyżynnym, z rasami alpejskimi oraz bydłem fryzyjskim i korsykańskimi W rezultacie otrzymał jedno cielę płci żeńskiej i jedno męskiej typu bydła „Lascaux”. Skrzyżował je ze sobą, a następnie ich potomstwo skrzyżował wsobnie

i w 1951 roku miał „zrekonstruowanych” około 40 tu* rów. Lutz Heck, dyrektor ZOO w Berlinie, użył do swych eksperymentów bydła kamargańskiego oraz hisz­pańskiego hodowanego dla celów corridy, a także prymi­tywnych szczepów angielskiego bydła parkowego. Jego praca także przyniosła rezultaty i chociaż większość wyhodowanych przez niego turów zginęła w czasie bombardowania Berlina, niektóre przetrwały i żyją obecnie w stanie dzikim w Puszczy Białowieskiej24 w Polsce, gdzie także zachowały się ostatnie żubry.

Eksperymenty te należy rozpatrywać nie tylko w ka­tegoriach osiągnięć czysto naukowych, ale także jako dowód na pochodzenie współczesnych ras domowego bydła od pleistoceńskiego tura. Nie ma więc już żad­nych wątpliwości co do przodków dużego, długorogiego bydła. Sprawa pochodzenia mniejszych krótkorogich krów jest nadal niejasna, mimo, że Heckowie używali do swych eksperymentów także tych ras bydła.

Jedynym możliwym do przyjęcia wyjaśnieniem obec­ności 23. longifrons w Europie w czasach prehistorycz­nych jest uznanie go za przybysza ze Wschodu. Ludy, które osiadły nad podalpejskimi jeziorami przyprowa­dziły ten gatunek ze sobą. Ale skąd on pochodził? Trzeba się przyjrzeć uważnie dwóm częściom świata, gdzie rewolucyjne zmiany neolityczne były znacznie bardziej zaawansowane, niż na pozostałych obszarach.

Trudno powiedzieć, jakie były losy bydła w Egipcie, ich obraz jest niedostatecznie jasny. Kości bydlęce były tu znalezione w warstwach neolitycznej kultury Fajum A, a wiek ich określono przy pomocy 14 C na 4500—4100 rok p.n.e. Zeuner twierdzi, że należały one do zwierząt dzikich, natomiast Reed nie jest zdecydo­wany, co do ich pochodzenia. Większość kości pocho­dzących z neolitycznego Egiptu jest trudna do ziden­tyfikowania, a najwcześniejsze warstwy, w których znaleziono po raz pierwszy kości uznane za szczątki bydła domowego, bardzo trudno umieścić jest w czasie. Najstarsze kości należące niewątpliwie do bydła do­mowego pochodzą sprzed predynastycznego okresu kul­tury Amra i ocenione zostały za pomocą 14C na 3700 rok p.n.e.

Istnieje również innego typu dowód datowany na nieznacznie tylko późniejszy okres. Jest nim urocza maleńka figurka gliniana przedstawiająca Bos taurus (tj. domowego odpowiednika Bos primigeniuś), którą znaleziono w grobowcu w El Amrah. Znane są też inne figurki przedstawiające bydło, a pochodzące z gro­bowców z prehistorycznego okresu Nagada, to znaczy z około 3500 roku p.n.e. Wygląda na to, że historia bydła na tym terenie była podobna jak w Europie, tylko nieco wcześniejsza. Pojawienie się udomowionego B. longifrons spowodowało prawdopodobnie udomowie­nie dzikiego B. primigenius w dolinie Nilu. Ale jest

Ul

to tylko domysł, bo równie dobrze oba gatunki domo­wego bydła w Egipcie mogą pochodzić z udomowienia rodzimych turów.

W okresie dynastycznym mamy do dyspozycji źfs równo ozdobne figurki, jak i. teksty, na podstawie których można wyróżnić już w tym ©kresie cztergi typy domowego bydła. Dwie z nich pochodzą od B. prig migenius, ale różnią się kształtem rogów, tylko u jed­nego z nich występują charakterystyczne lirowate rogi,- Trzeci rodzaj to krótkorogie bydło przypominające B. longifrons, a czwarta — to linia bydła bezrogiego. Wszystkie one mogą pochodzić od B. primigenius, choi ciaż bardziej prawdopodobna jest hipoteza, że krótko*- rogie i bezrogie bydło przybyło do Egiptu z Mezopo« tamii przez Palestynę. Aż do czasów XVIII dynastii w bydle egipskim nie zauważa się żadnych osobliwych cech, dopiero potem pojawia się bydło garbate, które mogło pochodzić jedynie z Indii i przybyć tu poprzez Mezopotamię i Palestynę.

Fakt, że bydło stało się natychmiast w Egipcie przed­miotem kultu religijnego, jest tak oczywisty, że nie wymaga nawet omówienia. Byk Apis i krowa Hathor należą przecież do najbardziej czczonych wśród ple­jady bogów, jakie kiedykolwiek czciła ludzkość. Ale kult ten, aczkolwiek pochodzi ze starożytności, -nie jest bardzo stary. Najwcześniejsze pisane materiały doty­czące Apisa pochodzą z czasów królowania Chaseche- mui z II dynastii. Jest to tekst wyryty na tak zwanym Kamieniu z Palermo ocenianym na około 2‘800 rok p.n.e. Znane są także podobizny Hathor zdobiące pa­letę króla Narmera, a także bardzo wczesne bukrania25, przedstawione na malowidłach zdobiących ceramikę z okresu Nagada II, jako ozdoby masztów namalowa­

nych statków. Malowidła te pochodzą z około 3200 roku p.n.e., ale ich styl obcy jest sztuce egipskiej, dlatego uważane są raczej za mezopotamskie.

Jednak nawet egipski kult Apisa nie był tak roz- winęty jak kult byków na Krecie w okresie minoj- skim. Byki występujące w pięknym „byczym balecie” musiały pochodzić ze specjalnych hodowli?, takich jak obecnie istniejące hodowle byków na hiszpańską cor­ridę. Istnieje co prawda opinia wśród pewnej grupy specjalistów, że były to byki dzikie, ale nie mogę się zgodzić z tym poglądeńł. Jest nawet mało prawdo­podobne, że na wyspie tak oddalonej od lądu stałego jak Kreta żyło w ogóle dzikie bydło, a ponadto, by jakikolwiek dziki byk miał sierść upstrzoną białymi plamkami, tak jak byki znane z obrazków przedsta­wiających scenki z „byczego baletu”; czy wreszcie, żeby wyczynów dokonywanych na arenie mogły do­konać zwierzęta nie pochodzące- ze specjalnych ho­dowli, lub przynajmniej nie tresowane do tego typ.u czynności.

Zeuner sądzi, że;- ,ludzie zamieszkujący Kretę przy­byli tu z Azji Mniejszej około 3500 roku pji.e. i przy­prowadzili ze sobą już udomowione bydło; a następnie, że bydło to zdziczało i że to właśnie z tej zdziczałej populacji brano byki zarówno na arenę, ¡.jak i na ołtarz ofiarny. Ale to wszystko dotyczyło późniejszych cza­sów — okresu minojskiego. Puchary znalezione w Va- phio koło Sparty, ozdobione scenami ukazującymi od­łowy byków w rozstawione sieci lub przy pomocy krowy-wabika i pętanie złapanych zwierząt, datowane są na 1500 rok p,n.e.

Profesor Max Mallowan (1956) uważa, że minojski kult byków wywodzi się z zachodniej Azji. Symbole- -bukrania stosowane były w północnym Iraku już w 4500 roku p.n.e., a wśród odkrytych przez niego

zabytków znalazły się podwójne topory ozdobione gło­wami byków — kreteński symbol boskości:

W grocie na górze Dikte na Krecie, gdzie, jak mówią mity, miał urodzić się Zeus, znaleziono mnó­stwo toporów z podwójnym ostrzem, które niewątpli­wie służyły do zabijania składanych tu ofiar. Związek pomiędzy takim toporem a bykiem przetrwał w sym­bolice do znacznie późniejszych czasów. Na przykład z okresu hetyckiego, tj. z 900 roku p.n.e. znana jest postać boga trzymającego w ręce topór i stojącego na garbatym byku. Posąg przedstawiający Jowisza stoją­cego na byku i dzierżącego w jednej ręce podwójny topór, a w drugiej pęk błyskawic, pochodzi niewątpli­wie od tamtej figurki. To rzymskie bóstwo czczono od Mezopotamii poprzez Anatolię, po Półwysep Bał­kański, w dorzeczach Dunaju i Renu oraz na Wyspach Brytyjskich. Profesor Mallowan przykładał także duże znaczenie do podobieństw architektonicznych pomię­dzy okrągłymi budowlami w Arpaszija w Iraku i Chi- rokitia na Cyprze. Opierając się na tych danych, uwa­ża on, że trudno byłoby przypuszczać, iż elementy tego typu pojawiające się 2000 lat później na Krecie

i w innych krajach śródziemnomorskich, nie miały związków z kulturą przedsiębiorczych mieszkańców prehistorycznej Asyrii”. Do tego Zeuner dodaje od siebie, że stwory podobne do Minotaura, ludzie o gło­wach byków, znane są także w mitologii babilońskiej.

Balet byków musiał być dla tancerzy-ludzi biorą­cych w nim także udział niezwykle niebezpieczny. Przedstawienia takie odgrywały zapewne podwójną rolę: z jednej strony były formą składania Minotauro­wi ofiar z ludzi, z drugiej — publicznym spektaklem rozrywkowym. Tancerz zabity przez byka był uzna­wany prawdopodobnie za ofiarę wybraną przez boga. Zeuner sądzi, że ta forma rozrywki zrodziła się z pro­

wincjonalnej sztuki ludowej związanej z hodowlą bydła. W tym kontekście przytaczam krótki fragment z książki Johna Yeomansa The Scarce Australians (1967) opisujący zmagania ludzi z pół-dzikim i całkiem zdziczałym bydłem W zakątkach północnych terytoriów australijskich we .współczesnych nam czasach:

Natychmiast po dostrzeżeniu zwierzyny, łowcy ru­szają w dziką pogoń. Ścigany byk czy krowa przebiega czasem ciężkim galopem. 10—15 km, przeskakując po drodze głazy, okrążając drzewa, zbiegając w głąb wą­wozów i wspinając się na pokryte piargiem stoki1 Zda­rza się, że zwierzę umknie, bywa też, że koń goniąc resztkami sił ledwie przetrzyma wyczerpaną do ostat­ka- bestię. A gdy wreszcie byk znajdzie się w zasięgu człowieka, rozpoczyna się następny rozdział tej dziw­nej corridy. Koń już spełnił swoje zadanie, teraz czło­wiek musi sam zmierzyć się z bestią. Zwierzę zatrzy­muje się i,odwraca w stronę prześladowcy, a człowiek zeskakuje z konia, podbiega i chwyta swą ofiarę za zakończony pędzelkiem ogon. Zwierzę obraca do tyłu łeb próbując dosięgnąć człowieka rogami, ale w tym momencie mocne pchnięcie ramieniem w bok pozbawia je równowagi. Byk pada na ziemię. Człowiek natych­miast chwyta jedną z jego tylnych nóg i ciągnie za nią do góry. Uniemożliwia w ten sposób zwierzęciu wszelkie próby powstania, a następnie sznurkiem lub skórzanym rzemieniem owiniętym dotychczas dookoła ramion i pasa spętuje bestii obie tylne nogi. Po doko­naniu tego człowiek siada spokojnie w bezpiecznej od­ległości od powalonej bestii i głęboko zastanawia się nad tym, czy można sobie w ogóle wyobrazić łatwiej­szy sposób zarobienia na życie. Następnie dosiada konia

i wraca do obozowiska, skąd wyprowadza cztery czy pięć sztuk oswojonego bydła i pędzi je ku spętanej bestii. Oswojone zwierzęta mają za zadanie sformować

wokół powalonego dzikusa luźne stadko. Po zdjęciu pęt byk otoczony przez swych współplemieńców bez namysłu podąża w obranym przez nich kierunku

i w ten sposób daje się spokojnie doprowadzić do obozowiska. Tutaj zamyka się go w zagrodzie lub powierza opiece strażnika na koniu”.

Z tego typu praktyk wziął zapewne początek balet byków. Była to stylizacja czynności gospodarskich, balet oparty na motywach codziennej pracy kowboja, a ponadto był to niewątpliwie rytuał składania- ofiar bogom.

Tak więc najdawniejsze ślady udomowionego bydła znaleziono na terenie zachodniej Azji, w Mezopotamii. A ponieważ zostaje nam ciągle jeszcze do ustalenia miejsce początków linii B. longijrons, która pojawiła się przed lub równocześnie z bydłem typu B. primi- genius w okresie neolitycznym, z dużym prawdopodo­bieństwem możemy przyjąć, że są to ślady właśnie tej linii. Dysponujemy dwoma teoriami wyjaśniający­mi pochodzenie tego typu bydła. Jedna z nich mówi, że musiał istnieć jakiś inny przodek, obecnie wymarły, mniejszy niż B. primigenius i z krótszymi rogami. Według drugiej B. primigenius miałby być także przod­kiem linii B. longijrons.

Druga teoria może być zaakceptowana bez więk­szych trudności. Wykazałem już w poprzednich roz­działach, jak wielkie zmiany morfologiczne może przy­nieść udomowienie. A jeśli tak było, jak to się wydaje, to znaczy jeśli B. primigenius został udomowiony w za­chodniej Azji na wiele wieków przed pojawieniem się typu B. longijrons, który wyłonił się w okresie neolitycznym poza terenami o bardzo wysokiej cywili­zacji, to między tymi wydarzeniami upłynęło dosta­tecznie dużo czasu, by mogły wystąpić znaczne różnice w ich morfologii. Można też sądzić, że niektóre od­

miany geograficzne B. primigenius były niniejsze niż inne. Jeśli populacja zwierząt staje się populacją izo­lowaną, na przykład wskutek odcięcia w jakiejś od­ległej dolinie lub na wyspie, w którą nagle przekształ­cił się dotychczasowy półwysep, wtedy wsobne krzy­żowanie się między sobą małej grupki osobników może doprowadzić do zmniejszenia się w następnych pokole­niach rozmiarów ciała zwierząt tej populacji. Inne wyjaśnienie mniejszych rozmiarów ciała zwierząt jed­nego gatunku może wynikać z reguły Bergmana, która mówi o coraz mniejszych rozmiarach zwierząt stało­cieplnych zamieszkujących tereny coraz bliższe równi­ka. A ponadto mógł tu odegrać rolę sam akt udomo­wiania, wydaje się bowiem zupełnie naturalne, że człowiek wybierający z dzikiego stada zwierzęta do hodowli, preferował mniejsze i noszące krótsze rogi, czyli jego zdaniem osobniki mniej groźne.

Z drugiej strony opinia Reeda jest następująca: „Obok dzikiego bydła o dużych rozmiarach ciała, znanego z Farmo i z asyryjskich malowideł ukazują­cych sceny myśliwskie, istniały także, przynajmniej na górzystych terenach północnych, w okresie późnego pleistocenu populacje bydła charakteryzującego się niewielkimi rozmiarami, łowionego przez ludy zamiesz­kujące groty Szanidan. Zwierzęta te były zdumiewa­jąco małe i nigdy nie natrafiono tu na ślady większych osobników. Wspominam o tym tylko po to, by wy­kazać, jak mało wiemy o rozmieszczeniu populacji dzikich zwierząt, wśród których musimy szukać przod­ków naszego bydła domowego.”

Wydaje się, że Chińczycy nigdy nie udomowili sami bydła na swoich terenach. Bydło ich należące do obu typów — B. primigenius i B. longifrons — pochodziło raczej z zachodu. Nie wiadomo, kiedy przywędrowało na te tereny, ani skąd, ale do stosunkowo niedawnych

czasów. Chińczycy używali swoich krów i byków wy­łącznie jako zwierząt pociągowych, nie jedli ich mięsa ani nie pili ich mleka. Prawdopodobnie nie przejęli oni bydła od ludów zamieszkujących tereny północnej Azji, bowiem ludy te w pełni wykorzystywały krowie mleko i otrzymywane z niego produkty, i to już od zamierzchłych czasów. Zeuner twierdzi, że Chińczycy wzięli swoje bydło z południowego zachodu, a kon­kretnie od ludów indochińskich lub hinduskich, przed“ tem zanim Ariowie przynieśli do Indii zwyczaj uży­wania mleka, to znaczy przed 1500 rokiem p.n.e. Ta hipoteza jest dodatkowo poparta faktem, że pierwsze domowe bydło chińskie na terenach południowych miało garb charakterystyczny dla zebu.

Zebu należy do bydła garbatego charakteryzującego się długim, wąskim pyskiem, prostymi rogami, wiszą­cym podgardlem i opadającymi uszami. Jest ono zwią­zane z terenami ciepłymi, a konkretnie z Indiami i tro­pikalną Afryką. Pochodzenie zebu nie jest jasne, bo chociaż większość dowodów wskazuje na Indie, to wiele wskazuje także na Mezopotamię, m.-in. prymi­tywna figurka znaleziona w Arpaczija na stanowisku okresu Halaf szacowana na około 4500 rok p.n.e., choć podobieństwo przedstawionego tam zwierzęcia do zebu może być równie dobrze przypadkowe. Siady istnienia bydła garbatego stwierdzono także w Niniwie, w Egip­cie w czasach Nowego Państwa, ale w rejonie śród­ziemnomorskim bydło staje się pospolite dopiero w znacznie późniejszym okresie. Ogniwem łączącym cywilizację doliny Indusu z cywilizacją Mezopotamii, a pośrednio — Palestyny, Syrii i Egiptu, mogą być zapewne obrazy bydła garbatego malowane na ceramice znalezionej w Rama Ghindai w północnym Bęludżysta- nie w kontekście kultury chalkolitycznej (czwarte ty­siąclecie). Ale większość dowodów mówiących o wystę­

powaniu garbatego bydła w czasach prehistorycznych* pochodzi z Mohendżo-daro. Mieszkańcy doliny Indusu, jtolnicy z okolic Mohendżo-daro i Harappy mieli za­równo bydło zebu, jak i potomków Bos primigenius (Bos taums). Ten drugi gatunek przybył na te tereny prawdopodobnie z zachodniej Afryki, jako jeden z. ar­tykułów handlu. Zebu. udomowili zapewne sami. W okresie pleistocenu występował w Indiach jeden dziki gatunek bydła, Bos nomadicus, i to on prawdo­podobnie jest przodkiem indyjskiego bydła domowego. Do pełnego udomowienia tego gatunku doszło zapewne w Czwartym tysiącleciu przed naszą erą (bo raczej trudno uwierzyć w koncepcję opartą na znalezisku zebu w Halaf) i stąd bydło zebu dotarło do południowc- -zachodniej Azji, na podobnej zasadzie, jak potomkowie

B. primigenius i B. longifrons trafili tutaj poprzez Beludżystan.

Wygląda więc na to, że zachodnia Azja była kolebką bydła udomowionego, a właściwie kolebką idei udomo­wienia bydła, podobnie zresztą, jak była miejscem na­rodzin innych ważnych i pożytecznych. rzeczy. Żadna inna część świata nie dostarczyła tylu wytworów ludz­kiej myśli i ręki, tworzących podstawy naszej cywi­lizacji.

Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że rodzaje bydła znane obecnie nam Europejczykom nie wyczer­pują w żadnym wypadku listy gatunków bydła udo­mowionych w ciągu długiej historii przez człowieka. Wiele innych gatunków należących do tego samego lub pokrewnych rodzajów zostało udomowionych w różnych częściach świata, a ich domowi krewniacy są w większości przypadków zdolni do dawania płod­nych krzyżówek z naszymi rasami.

Zwierzęta z tej grupy rozproszone po całym świecie, należą do rodzajów Bos, Bubalus, Synceruś i podro-

dzaju Bibos, znane są pod nazwami dzikiego bydła, bawołów, bizonów, żubrów itp. Wiele z nich zostało udomowionych, innych nigdy oswoić nie próbowano* lub nie zdołano. Jakie były tego powody, nie jest zupełnie jasne i może się wydawać, że wybór gatunków do udomowienia dokonywał się na drodze przypadku. W pewnym sensie przypadek rzeczywiście odgrywał tu rolę. Na przykład bawoły same się zapraszały, b^ dostać się pod kontrolę człowieka przez stałe najazdy na jego plantacje, natomiast bizony nigdy nie miały natury rabusiów. Ale oprócz „wchodzenia w szkodę” istniały inne drogi, na których dzikie zwierzę wchodziło w kontakty socjalne z człowiekiem, kontakty często zresztą oparte na wzajemnej wrogości. Mając to na uwadze, trudno uznać za prawdziwe, że prosty fakt nieinteresowania się bizonów plantacjami, wykluczył w konsekwencji możliwość udomowienia tego gatunku. Wyjaśnienia należy szukać gdzie indzieji -Otóż, mimo że w erze wielkich odkryć geograficznych mieszkańcy Ameryki Północnej byli w większości rolnikami, mniej lub bardziej zaawansowanymi w technice upraw, nie osiągnęli oni prawdopodobnie jeszcze etapu, w któryni udomowienie tak dużego i w dodatku trudnego do oswojenia zwierzęcia jest możliwe. Takie wyjaśnienie samo w sobie mogłoby być niewystarczające, ale jest ono dodatkowo wsparte faktem wskazującym na to» że mieszkańcy tych ziem, uprawiający swe poletka kukurydzy i polujący z dobrym rezultatem na zwie­rzynę, czuli się w swym otoczeniu komfortowo i nie odczuwali potrzeby rzucania mu wyzwania; cała ich kultura pozostawała niezmiennie na etapie neolitu.

Bardziej zaskakujący jest fakt niepodjęcia przez Europejczyków, prób udomowienia żubra. Być może, zresztą, taka próba była podjęta, ale wszystkie jej ślady uległy zatarciu. Zwierzę to bowiem wydaje się

Wygodne dla wielu celów, a trudności z jego oswoje­niem nie mogły być większe niż trudności z oswoje­niem gaura w Indiach, a gatunek ten udomowiono jednak bardzo dawno, mimo że jest to jedno z naj­dzikszych zwierząt na świecie.

Ą oto przykład jeszcze jednej niekonsekwencji. Ba­woły w Indiach zostały udomowione tysiące lat temu, natomiast afrykańskie bawoły — nigdy. Przy tym na­leży pamiętać,, że mieszkańcy północno-zachodniej, Afryki potrafili chwytać i oswajać słonie -1—. te same słonie, które używane były przez Kartagińczyków jako Zwierzęta bojowe.

Jaki

Niektóre z omawianych w tej książce zwierząt na­leżą do szczególnej kategorii. Są to bowiem zwierzęta, które umożliwiają ludziom życie w specyficznych i na ogół ciężkich warunkach na krańcach cywilizowanego świata, służąc im tam, gdzie ich. „lepsi”, dawno udo­mowieni krewniacy nie mogliby wytrwać. Do tej grupy należy niewątpliwie renifer będący „koniem i krową” ludów Arktyki, a także wielbłąd — wierzchowiec ludzi pustyń i suchych stepów. Jak, ze swym dobrym samo­poczuciem i zdolnością wydajnej pracy na bardzo du­żych wysokościach i w warunkach przejmującego zim­na,. jest także członkiem tej specyficznej grupy, słu­żącym Mongołom i mieszkańcom Tybetu. Jak jest dla Tybetańczyków wołem roboczym, a dla Mongołów wy­sokogórską krową, spełnia więc obowiązki właściwego bydła domowego, które nie zniosłoby jednak warun­ków panujących w tym rejonie świata.

Chociaż wiechcie i packi na muchy zrobione z dłu­gich, zakończonych jedwabistym włosem ogonów jaków potarły ze wschodniej lub centralnej Azji do Europy

już w I wieku naszej ery (wspomina o tym poeta Marcjalis), to dopiero ponad tysiąc lat później Europej­czycy dowiedzieli się, jak wygląda zwierzę będące „właścicielem” tego ogona. Pierwszy spotkał jaki Mar­co Polo w czasie jednej ze swych podróży odbytych w drugiej połowie XIII wieku. Natknął się na nie w mieście, które nazywa Singui, a które jeden z jego wydawców zidentyfikował jako Si-ning położone w za­chodniej części Szen-si, jedno z centralnych miast leżą­cych na szlaku wiodącym z Lhasy do Pekinu i Szang­haju. Si-ning usytuowany na północny-zachód od Lan-czou i na wschód od jeziora Kuku-Nor oraz od Tsing Hai, leży na wysokości 3000 m, czyli akurat na wysokości dogodnej dla jaków, które czują się jak u siebie nawet na znacznie większych wysokościach. Marco opisuje jaki następująco:

Można tu spotkać dzikie bydło, które pod względem rozmiarów ciała przypomina słonie. Kolor ich sierści jest mieszaniną bieli i czerni; stanowią one piękny widok. Długa ich sierść opada gładko w dół, z wyjąt­kiem włosów na barkach, które sterczą na wysokość trzech dłoni. Te włosy, przypominające bardziej wełnę niż sierść są białe i delikatniejsze niż jedwab. Wiele tych zwierząt zostało udomowionych, a przy skrzyżo­waniu ze zwykłą krową dają potomstwo szlachetne

i bardziej wytrzymałe na trudy niż jakiekolwiek inne bydło. Wykonują one zazwyczaj dwa razy więcej pracy niż można tego oczekiwać od zwykłych wołów, za­wdzięczają to swej wielkiej sile i niespożytej energii.” Pisząc, a właściwie dyktując, swoje wrażenia wiele lat później Marco przesadził nieco z wielkością jaków, ale pod innymi względami jego opis jest dość wierny. A możliwe, że nawet pisząc o ich rozmiarach nie prze­sadził tak bardzo, jakby się mogło wydawać oglądając dziś jaki w ZOO, czy przy pracy w Tybecie. Nie jest

bowiem wykluczone, że jaki w Singui były znacznie większe od współczesnych nam przedstawicieli tego gatunku. Podobnie przecież miała się sprawa z bawołem indyjskim, który w Indiach, w hodowlach nastawio­nych na zwiększenie rozmiarów ciała osiąga gigan­tyczną wielkość, podczas gdy w Chinach, gdzie prefe­ruje się osobniki łatwe do prowadzenia przez człowie­ka, jest zwierzęciem niezwykle małym. O jego sile może świadczyć choćby to, że bez trudu przenosi ładu­nek ważący 150 kg po górskich stromych ścieżkach na wysokości 4500 m. Właśnie na takich wysokościach jest używany jako wierzchowiec, zwierzę pociągowe, dojne i juczne. Na podstawie podanego przez Marco Polo opisu jaków jako zwierząt dwubarwnych, można wnioskować, że już w tym czasie były od dawna zwie­rzętami udomowionymi.

Tereny występowania jaków w stanie dzikim obej­mują Tybet i sięgają w głąb Mongolii. Jest więc jasne, że udomowienia jaka musieli dokonać Tybetańczycy lub Mongołowie. A ponieważ packi na muchy zrobione z ogonów jaków sprzedawano w Italii już w czasach cesarza Domicjana, możemy być pewni, że proces udo­mowienia nastąpił przed naszą erą. Nie mamy co prawda żadnych faktów, które pozwoliłyby nam usta­lić na jak długo przed naszą erą, prowadzone były jednak pewne spekulacje na ten temat, które mogą zainteresować czytelnika.

Przyjmijmy, że okolice opisywanego przez Marco Polo miasta Singui były typowym terenem występowa­nia jaka. Jak -już powiedziałem, miasto to leży nie­opodal Tsing Hai, a Tsing Hai było jednym z paleoli­tycznych ośrodków przodujących w obróbce mikroli- tów, należącym do kultury, której typowe stanowisko odkrył w Czoukoutien profesor Pei-Wenczong w 1954 roku. Siady tej kultury świadczą o zaawansowanej

technice myśliwskiej mieszkańców tej górskiej krainy, technice rozwiniętej na długo przed narodzinami ja­kiejkolwiek formy osadnictwa. Ponieważ obszar ten jest naturalnym terenem występowania jaka, wydaje się oczywiste, że głównie jaki musiały padać ofiarą polowań. W rozwoju społeczeństw ludzkich jeden etap przechodzi płynnie w drugi, można więc przypuszczać, że w miarę przechodzenia paleolitu w neolit, kultury myśliwskiej w osadniczą, dawne zwierzęta łowne miały stać się w przyszłości zwierzętami domowymi.

Ciężkie warunki środowiska, w tym przypadku krań­cowe upały i mrozy połączone z suszą i niezmierną wysokością, zarówno wyzywają ludzi do walki, w któ­rej rodzi się postęp, jak i powodują jego opóźnienie wynikające z krańcowego wyczerpania ludzi ciągłą walką o przetrwanie. W efekcie ludzie żyjący na wy­sokościach przekraczających nieraz znacznie 2500 m zapewne dużo później niż ich nizinni pobratymcy osiąg­nęli poziom, na którym możliwe staje się udomowienie zwierząt, a w każdym razie innych zwierząt niż na przykład psa, który niejako sam się napraszał na przy­jęcie w służbę człowieka.

Niemniej sądzę, że śmiało możemy przyjąć, iż histo­ria udomowienia jaka miała swój początek nie później niż przed trzema, czterema tysiącami lat.

Bawoły

Według opinii Aleksandra von Humboldta bawół indyjski, używany do dziś jako zwierzę gospodar­skie w niektórych częściach Włoch, dotarł z Azji do Europy dopiero w czasach Wypraw Krzyżowych. .Oczy­wiście von Humboldt może się mylić. Pierwszą wzmiankę o bawole znajdujemy u Arystotelesa, ale musiał on znać te zwierzęta tylko ze słyszenia, jest

bowiem mało prawdopodobne, by miał szansę gdzie­kolwiek je widzieć. Mimo że wygląda na to, iż Europa miała niegdyś ten sam lub pokrewny gatunek dzikiego bawoła, wyginął on całkowicie na tysiące lat przed czasami Arystotelesa. Nie należy jednak odrzucać cał­kowicie możliwości, że udomowione bawoły zostały sprowadzone do Europy na długie wieki przed pierw­szą Krucjatą. Co prawda św. Willibald, kiedy w 723 roku ujrzał bawoły w trakcie swej podróży doliną Jordanu, bardzo był zdziwiony ich wyglądem, co wska­zywałoby na to, że widział je po raz pierwszy w życiu. Ale Zeuner powiada na to, że „jak wynika z prac Kellera, Willibald znał tylko te rejony Italii i Sycylii, gdzie bawoły występują obecnie, nie mogły więc wy­stępować tam za jego czasów.” Nie sądzę, żeby to wyjaśnienie było zadowalające. Znam bawoły z po­dróży po Indiach i Indonezji, ale mimo że przejechałem wszystkie niemal prowincje Włoch, nigdy nie spotka­łem żadnego bawoła, choć wiem, że jest tam ich wiele. A więc to, że Willibald nie widział w Italii bawołów, nie znaczy wcale, że ich tam nie było.

Longobardzki historyk Paweł Diakon mówi w swej Historia Langobardorum (ok. 790 r.) o tym, że bawoły przybyły po raz pierwszy do Italii za czasów króla longobardzkiego Aigulfa i że zostały uznane przez mieszkańców Italii za stworzenia cudowne. Aigulf pa­nował około 600 r. Victor Heyn (1888) przypuszcza, że bawoły owe mogły być podarunkiem Chana awar­skiego dla króla Łongobardii. Chanowi zajmującemu w tym czasie ziemie naddunajskie Longobardowie do­starczyli wybitnych budowniczych statków, a więc ba­woły mogły być swego rodzaju rewanżem Chana za tę przysługę. Keller obala ten pogląd, ale ja nie widzę powodów, które go do tego upoważniają. Nie wiemy więc, czy bawół dotarł do Europy w VII czy w XII

wieku ani czy przez teren Węgier czy też Palestyny, wiemy natomiast z całą pewnością, że przybył tu z Indii.

Gatunek, o którym mowa, znany także pod nazwą arni, pochodzi od dzikiego bawoła Bubalus buba- lis26, występującego na terenie Indii i Cejlonu. Zwie­rzęta te trzymają się w pobliżu wody, by móc zawsze, gdy przyjdzie im na to ochota wytarzać się w błotni­stych płyciznach. Nawet domowe arni nie potrafią od­mówić sobie tej przyjemności. Pod innymi względami bawoły te mają takie same wymagania i służą tym samym celom co zwykłe bydło domowe, a więc jako zwierzęta pociągowe, juczne i mleczne i dla tych właś­nie celów zostały udomowione w Indiach w za­mierzchłych czasach.

Niektóre gatunki zwierząt trafiły do służby czło­wieka z powodu stałych zakusów na uprawiane przez niego zboże, a może także z powodu konkurowania z człowiekiem o te same jadalne dzikie rośliny. Praw­dopodobnie tak właśnie wpadły w nastawioną przez człowieka pułapkę pierwsze bawoły, gdy niczego nie przeczuwając plądrowały spokojnie ogrody i pola neo­litycznych osadników. Pozostaje tylko pytanie, jak wcześnie w naszej historii tego rodzaju przypadki pro­wadziły do udomowienia.

Wspomniany już Henri Frankfort (1939) jako pierw­szy zamieścił ilustrację przedstawiającą pieczęć cylin­dryczną „pieczęć sługi Sargona” z okresu dynastii Akkadyjskiej. Widoczne są na niej dwa bawoły. Istnie­ją także inne egzemplarze takich pieczęci, wszystkie oceniane na około 200 rok p.n.e. lub nieznacznie wcześniej. Niektórzy autorzy doszli na tej podstawie do wniosku, że indyjski bawół występował niegdyś

w Mezopotamii w stanie dzikim. Nie ma jednak na to żadnych dowodów i wydaje sią bardziej prawdo­podobne, że zwierzę to było sprowadzone z Indii do Mezopotamii już w stanie udomowionym. Najwcześ­niejszym śladem jego obecności na terenie pomiędzy Tygrysem a Eufratem jest odcisk pieczęci znaleziony poniżej warstw zawierających królewskie grobowce z Ur, a zatem z około 2500 roku p.n.e. Z powyższego wywodu wynika jednoznacznie, że udomowiony bawół został sprowadzony do Mezopotamii w pierwszej po­łowie trzeciego tysiąclecia przed naszą erą. A jeśli to prawda, to zdumiewający fakt, że dopiero po trzech tysiącach lat bawół zawędrował do Europy, nie jest w rzeczywistości tak dziwny. Po pierwsze kultury Bliskiego i Środkowego Wschodu były o całe tysiące lat w przodzie w stosunku do kultur europejskich, po drugie warunki klimatyczne i brak upraw wodnych

i błotnych czyniły w Europie bawoła zwierzęciem mniej przydatnym niż na wschodzie. Znacznie dziw­niejsze jest to, że dopiero w późnych czasach naszej ery bawół dotarł do doliny Nilu, a przecież, jak twier­dzi Zeuner, byłby on tam zwierzęciem nadzwyczaj przydatnym. Rozprzestrzenianie się bawoła w kierunku wschodnim było nieporównywalnie szybsze, ale przy­czyny tego są zupełnie jasne: wschodnia kultura była znacznie bardziej zaawansowana, a poza tym specjal­nością bawołów jest praca na uprawach błotnistych pól ryżowych. A ta właśnie uprawa była ograniczona do niedawna do terenów południowo-wschodniej Azji. Bawół był więc już dobrze zasiedziały na terenach Indonezji i południowych Chin na długo przed rozpo­częciem naszej ery. Niemniej Mezopotamia pozostaje nadal krajem, do którego najwcześniej zawędrował udomowiony bawół. A jeżeli tam dotarł przed 2500 ro­kiem, to musiał oczywiście znacznie wcześniej znaleźć

się pod kontrolą człowieka na swych rodzimych tere­nach. Najwcześniejszy, pochodzący z tego obszaru do­wód jest także odciskiem pieczęci ocenianym na ok. 2500 rok p.n.e., a znalezionym w Mohendżo-daro w kulturze doliny Indusu. Zeuner ilustruje tym przy­kładem tezę, że udomowienie bawoła nastąpiło właśnie w tym okresie, jednakże w dalszym tekście mówi, że dowód ten nie jest zbyt pewny, bowiem bawół z pie­częci mógł być zwierzęciem dzikim. Ja jednak przy­wiązuję większą wagę do tego dowodu i twierdzę, że proces udomowienia bawoła musiał być zakończony w Indiach we wczesnych latach trzeciego tysiąclecia. A ponieważ mieszkańcy doliny Indusu odznaczali się w tym czasie najwyższą w Indiach cywilizacją, a przy tym mieli kontakty handlowe z miastami Mezopotamii, sądzę, że to właśnie rolnicy tej kultury udomowili Bubalus bubalis.

Gaur i banteng

Bos (Bibos) banteng jest gatunkiem dzikiego bydła rdzennego na terenach Jawy, Borneo i Burmy. Samce tego gatunku słyną ze swej dzikości a wędrowcy, któ­rzy przemierzyli indonezyjski busz opowiadają mro­żące krew w żyłach historie o ich natychmiastowym, błyskawicznym sposobie atakowania. H. M. Tomlinson w jednej ze swych nowel, które stoją na pograniczu dokumentalnej prawdy i fikcji, opisuje stan dramatycz­nego napięcia, w jaki wprawia podróżnika sam fakt przemierzania obszarów zamieszkałych przez bantenga. Bardzo podobną reputację ma Bos (Bibos) gaurus, gaur — bliski krewny bantenga zamieszkujący Indie.

C. R. Stonor uważa za trudne do pojęcia, że tak dzikie zwierzę jak gaur dało się okiełznać już w pierwszych stadiach udomowienia na tyle, iż ludzie uznali, że

warto inwestować energię w dalsze jego udomowianie, by móc wyręczać się nim w pracy w polu.

W Indiach udomowiony gaur nazywany jest mithan lub gayal. Trudno się rozeznać, w jakim kontekście używana jest każda z tych nazw. Trudno też dokładnie powiedzieć kiedy i gdzie zwierzę to zostało udomo­wione. Gayal jest przede wszystkim zwierzęciem do­mowym Nagasów z Asamu. Spełnia on tam ponadto ważną funkcję, podobnie jak u innych ludów Asamu

i całych Indii, jako zwierzę ofiarne. Możliwe, że został on udomowiony właśnie w Asamie. Dla nas szczególnie ciekawy jest sposób, w jaki Nagasowie aranżują po­krycie domowych krów gayal dzikimi gaurami. Dzikie bydło przynęcają oni rozkładanymi w lesie lizawkami soli. Gdy tylko gaury pojawią się przy lizawkach, Nagasowie zapędzają tam swoje krowy i zostawiają je w towarzystwie dzikich pobratymców. „Praktyka ta daje pewne wyobrażenie o tym, jak mogła wyglądać w prehistorycznej Europie hodowla niektórych odmian

B. primigenius, a w każdym razie jest ona ilustracją prymitywnej hodowli bydła, w której prowadzone są już jakieś zabiegi zapobiegające degeneracji hodowane­go gatunku.” (Zeuner, 1963).

O udomowieniu bantenga nie wiadomo zupełnie nic. Mogło być ono dokonane przez Jawajczyków, ale na pytanie: kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach, mogą odpowiedzieć jedynie archeologowie, jeśli uda im się dokonać większych postępów w poszukiwaniach na te­renach Indonezji.

8. Człowiek i użytecz ne owady

Jedwabniki

Większość krążących w Zachodnim Swiecie opowieści

0 pojawieniu się w tej części świata jedwabnika oparta jest na legendach. Nie chcę przez to powiedzieć, że są one zupełnie nieprawdziwe, ale na pewno wiele za­wartych w nich stwierdzeń jest błędnych. Jedwab był w zachodniej Azji, wschodniej Europie, a także w całym świecie romańskim znacznie starszym artykułem niż to się zwykle przypuszcza. Co więcej, pierwszy jedwab do Europy nie przybył z Chin, lecz został wyproduko­wany na miejscu. Przypisywanie wynalezienia jedwa­biu Chińczykom wzięło się stąd, że chiński jedwab

1 jedwabnik morwowy (Bombyx mori), udomowiony zresztą do tego stopnia, że całkowicie zależny od czło­wieka, bardzo szybko wyparły z europejskich rynków wszystkie inne i wkrótce zapomniano, że niegdyś nie były jedynym materiałem, ani jedynym gatunkiem motyla tego rodzaju.

W niniejszej książce trzymam się zasady rozpoczy­nania od czasów nowszych i cofania się potem aż do początków historii każdego zwierzęcia. I tym razem zacznę więc od historii jedwabiu w Europie, choć jest ona stosunkowo nowa. A właściwie jest historią zło­żoną z dwóch części.

Najwcześniejszym źródłem jedwabnego surowca w Europie była wyspa Kos. Niewiele wiemy niestety

o początkach „przemysłu" jedwabniczego na tym tere­nie, ale ponieważ pierwsze wzmianki pochodzą od Arystotelesa (384—322 rok p.n.e.), jego początki muszą sięgać gdzieś IV wieku p.n.e. Produktem tego prze­mysłu był siateczkowaty, półprzezroczysty i bardzo cienki wyrób zwany coa vestís. Był on tkany z oprzę- du wytwarzanego przez owada znanego nauce pod na­zwą Pachypasa otus. Za czasów Pliniusza Starszego ten rzadki, luksusowy materiał znany był już jako seres (tj. jedwab) i jego wynalezienie przypisywane było mieszkance Kos imieniem Pamfile, córce Plateasa, który „przeszedł do historii jako autor planu zreduko­wania odzieży niewieściej do nagości”27. To właśnie Pamfile miała odkryć metodę ściągania oprzędu z za­mieniającej się w poczwarkę gąsienicy.

Użyty w tekście Pliniusza wyraz seres (który zastą­pił coa vestís) pochodzący od greckiego słowa serikos jest według Oxford English Dictionary prawdopodob­nie słowem pochodzenia chińskiego. Sądzę, że należy na tej podstawie przyjąć, iż nazwa wyrobu, która wraz z nim samym dotarła do Rzymu z Dalekiego Wschodu przez Persję lub Środkowy Wschód, była też używana na określenie jedwabiu z Kos i że być może właśnie ta transformacja doprowadzić miała w przyszłości do wielu pomyłek.

Wiadomości Pliniusza na temat jedwabiu z Kos są bardzo niedokładne, zapewne otrzymane z „drugiej ręki” i opacznie przekazane. Pisze on, że żyjący na wyspie Kos niewielki motylek robi sobie specjalny żakiet chroniący go przed chłodami zimy. Wyrób ża­

kietu wygląda następująco: najpierw motyl przy po­mocy odnóży trze ze Sob$ powierzchnie dwóch liści, trze je tak długo, aż liście zmienią się w puszystą przędzę, a następnie owija się tą przędzą. Miesza kańcy Kos wykorzystują te właśnie motyle, zamykają je w specjalnych naczyniach, które ustawiają w ciep­łym miejscu i utrzymują w nich odpowiednio wysoką wilgotność. W ten sposób rozbierają motyle z ich pu­szystych żakiecików, a następnie Wyciągają uzyskaną tą metodą przędzę w długie cienkie nitki. Brzmi to; jak źle odtworzony opis uzyskiwania jedwabnego su­rowca, polegający na wrzucaniu kokonów jedwabnika do ciepłej wody, a następnie zwijaniu rozluźnionego przez wilgoć jedwabiu. Jest oczywiście zupełnie praw­dopodobne, że mieszkańcy Kos wynaleźli zupełnie nie­zależnie od Chińczyków i innych ludów zamieszkują­cych tereny, na których występowały „j edwabiodajne’ ’ owady, tę prostą technikę uzyskiwania jedwabiu.

Reasumując tę całą .historię, wydaje się znacznie bardziej prawdopodobne, że Grecy w IV wieku p.n.e. lub wcześniej odkryli swego jedwabnika Pachypasa otus i udomowili go do tego stopnia, że larwy przeży­wały proces zbierania jedwabnego oprzędu (świadczą

o tym te „naczynia ustawione w ciepłym miejscu”) niż, że nauczyli się tej sztuki od mieszkańców Wschodu.

Jakkolwiek możliwe jest także, że mieszkańcy Kos przejęli technikę hodowania jedwąbnika od swych wschodnich sąsiadów, którzy przejęli ją z kolei wraz z prawdziwymi jedwabnikami z Indii lub Chin, gdzie hodowano je już od bardzo dawna. Niemniej jedwab z Kos nie był jedwabiem chińskim, była to podobna do gazy materia, z której szył swe szaty Heliogabal, pierwszy władca ubierający się w jedwab ku zgorsze­niu ówczesnych moralistów, równie nietolerancyjnych

dla wszelkiej ekstrawagancji jak nasi współcześni mo­raliści. Było to w 222 roku n.e., a więc przemysł jed- wabniczy na Kos przetrwał niewątpliwie kilka wieków. Ale prawdopodobnie nigdy nie produkowano tam jed­wabiu w dużych ilościach* a przy tym jedwab ten, podobnie jak pierwszy jedwab chiński w Europie, mu­siał być szalenie drogi. Jeszcze w III wieku naszej ery kosztował tyle gramów złota, ile sam ważył. Praw­dziwą przyczyną, dla której każdy niemal władca ustanawiał prawa wzbraniające używania jedwabiu, były bynajmniej nie względy moralne, lecz ekono­miczne. import jedwabiu walnie przyczyniał się do przepływu złota z zachodu na wschód i zawsze na­ruszał równowagę płatniczą w kraju.

Chińskim i indyjskim kupcom bardzo zależało na tym, by pozostać monopolistami w branży jedwabni- czej (Kos nigdy nie było' poważnie brane pod uwagę jako konkurencja) i nadal uzyskiwać nadzwyczaj wy­sokie ceny, toteż pilnie strzegli swych tajemnic, i eks­portowali jedynie gotową tkaninę, a nie surową przę­dzę, a tym bardziej same owady. Ale polityka dworu cesarskiego polegającego na wydawaniu chińskich księżniczek za mąż za członków wpływowych i utytuło­wanych zagranicznych rodów, zarówno cywilizowa­nych jak i barbarzyńskich, nie pozwoliła długo utrzy­mać tej tajemnicy. Damy- te, jak zaraz się przekonamy, zajmowały się w Chinach hodowlą jedwabników i nie można było ich powstrzymać przed zabieraniem ze sobą do nowego kraju jajeczek tego owada. Wkrótce też rzymscy nabywcy jedwabnych wyrobów „obeszli” stosowaną konsekwentnie przez Chińczyków zasadę nie sprzedawania surowej przędzy. Pruli bowiem zaku­pioną tkaninę, a z uzyskanego w ten sposób surowca tkali materiały o wzorach bardziej odpowiadają­cych europejskim gustom. W końcu jedwabnik z Chin

rozwleczony został po sąsiednich krajach, a potem po całym niemal świecie przez zamężne księżniczki* Doprowadziło to do załamania się tradycyjnego mono­polu, a w konsekwencji do tego, że w VI wieku w Ita­lii i Galii nie tylko bogacze mogli sobie pozwolić na jedwabne szaty.

Mimo że jak wykazaliśmy, fałszywe są opowieści,' jakoby Europa nie znała jedwabnika i jedwabiu aż do momentu przeszmuglowania go z Chin do Bizan* cjum za czasów Justyniana (527—565), to nie są one całkowicie bezpodstawne. Po pierwsze o istnieniu jedwabników z rodzaju Bombyx wiedziało w Europie już w IV wieku kilku mędrców; wygląd owada i pro­ces uzyskiwania jedwabiu opisywał Arystoteles, póź­niej w 166 roku p.n.e. ambasador wysłany przez Marka Aureliusza na dwór chiński widział gąsienice jedwab­nika „przy pracy”. A więc przez całe wieki byli w Europie ludzie, którzy marzyli o przeniesieniu jed­wabnika do swoich krajów. Po drugie, przędza jedwab­nika morwowego była znacznie mocniejsza i grubsza od nid Paćhypasa otus, a utkany z niej jedwab mniej przewiewny; a tymczasem, mimo że jedwabnik zdążył już zadomowić się w wielu miejscach daleko poza gra­nicami Cesarstwa Chińskiego, to nie dotarł on do żad­nej części świata helleńskiego aż do VI wieku. W roku 536 podróżujący zakonnik, Syryjczyk lub Pers, prze­niósł ukryte w wydrążonej lasce jaja Bombyx mori do Bizancjum dla cesarzowej Teodory. Teodora, niegdyś słynna kurtyzana, musiała być niezwykle mądrą i sprytną kobietą, gdyż pod jej zapewne opieką wy­lęgły się pierwsze gąsienice. Cesarz Justynian, gdy tylko dowiedział się o tym, natychmiast zwietrzył świetny interes i upaństwowił kiełkujący przemysł jedwabniczy, zabezpieczając tym samym nową zdobycz przed przedostaniem się na zachód, co obniżyłoby po­

pyt na bizantyjskie wyroby. Oczywiście bizantyjski monopol nie mógł utrzymał się długo, ale przetrwał dobrych kilka wieków. ,

Bombyx mort i inne gatunki tego rodzaju, których gąsienice wytwarzają jedwabny oprzęd, są bardzo wy­biórcze pod względem pokarmu, żywią się tylko liśćmi morwy (rodzaj Morris), A szczególnie lubią jeden jej gatunek Morus alba, w każdym razie ten właśnie ga­tunek morwy używany jest jako pokarm we wszyst­kich prowadzonych na skalę przemysłową hodowlach jedwabników. Jednak gąsienice przeżywają także nie­źle na liściach Morus niger.-Ta właśnie cecha umożli­wiła rozpoczęcie ich hodowli na zachodzie, gdy już wreszcie dotarły tam jaja tych owadów. Morwa biała nie znana była tutaj w tym czasie i prawdopodobnie pojawiła się w Europie dopiero w późnym średnio­wieczu. Natomiast morwa czarna została już w V wieku sprowadzona z Persji do Anatolii i Grecji ze względu na swe ciemnoczerwone owoce. Cenione były one dla walorów smakowych oraz jako substrat do wyrobu wina, a także ze względu na zawarty w nich szkar­łatny sok, który używany był jako kosmetyk (róż) i który posiadał ponadto własności wprowadzania słoni bojowych w waleczny nastrój. W każdym razie, w mo­mencie pojawienia się w Europie jedwabników, czarna morwa występowała tu już dość pospolicie.

Chiny i Indie stanowiły centrum jedwabnictwa, i le­gendy mówiące o przeszmuglowaniu do Bizancjum ja­jeczek ' Bombyx zawsze podają Chiny jako ojczyznę jedwabiu. Mnie się jednak wydaje mało prawdopodob­ne, by przeniesione nielegalnie jaja pochodziły bezpo­średnio z Chin, bowiem czas potrzebny na przebycie dystansu Chiny — Bizancjum w VI wieku był tak długi, że w trakcie podróży zdążyłyby się wylęgnąć gąsienice i zdechnąć z głodu przed dotarciem do drzew

morwowych. W tym czasie kraje położone znacznie bliżej Bizancjum, na przykład Turcja i Persja, miały już u siebie rozwinięty „przemysł” jedwabniczy. Oba te kraje prowadziły własne hodowle jedwabników po­chodzących z kilku kolejnych introdukcji tego gatunki* z Chin. Przypadek Indii był odmienny, bowiem Hin­dusi, podobnie jak później mieszkańcy Kos, niezależnie udomowili jedwabnika, choć sama idea podjęcia prób udomowienia tego owada mogła przyjść do nich z Chin: Indie mają cztery własne rodzaje i osiem gatunków motyli produkujących jedwabny oprzęd. Jest to rodzaj Bombyx z pięcioma gatunkami żyjącymi na morwife, ponadto Anthera mylitta żyjący na dębie, oraz gatunki z rodzajów Attacus i Philosomia. Gatunki z rodzaju Anthera występują także w Japonii i w Chinach. Oprzęd Anthera składa się z dość grubych włókien jedwabnych, które używane są do wyrobu tak zwa­nego jedwabiu tussowego. Bardzo możliwe, że Anthera mylitta została w Indiach udomowiona na długo przed udomowieniem tam gatunków z rodzaju Bombyx. Sło­wo tusser używane jako nazwa zarówno motyla, jak i rodzaju materii pochodzi z zaczerpniętego z hindu słowa tasar, a to z kolei wywodzi się od pochodzącego z sanskrytu wyrazu tasara, co oznacza czółenko. A więc owad ten nazywał się motylem czółenkowym, co wskazywałoby na to, że był on pierwszym jedwab* nikiem znanym na tych terenach. Trzeba jednak pamiętać, że takie określenia często są przenoszone z jednego obiektu na inny i przestają być specyficzne, Zeuner twierdzi, że z sanskryckich źródeł wynika, iż dolina Brahmaputry była miejscem, a 1000 rok p.n.e. czasem pojawienia się pierwszych udomowio­nych indyjskich jedwabników, które później zjawiły się także w dolinie Gangesu. A ponieważ na tych tere­nach przędzenie i tkanie bawełny było znane znacznie

wcześniej, wystarczyło adoptować urządzenia i tech­nikę przędzenia i tkania bawełny dla potrzeb nowego przemysłu jedwabniczego.

Ta stosunkowo wczesna data, 1000 rok p.n.e., nie jest bynajmniej datą, w której dokonano w Indiach samo­dzielnego odkrycia ; jedwabnika. Pomysł i umiejętność hodowli owadów musiał tu przyjść z Chin przez Bur- mę. Niewątpliwie bowiem w Chinach hodowlę jedwab­nika rozpoczęto znacznie wcześniej, w czasach tak zamierzchłych, że nie mamy możliwości dowiedzenia się czegokolwiek o jej początkach.

Pierwsze kroki w tej dziedzinie znamy jedynie z le­gendy. Jak z niej wynika, w czasach odpowiadają­cych — wg naszej rachuby czasu — okresowi około 3000 roku p.n.e. bohater-władca Fu-czi, którego histo­ryczna autentyczność jest poddawana w wątpliwość, wpadł na pomysł użycia jedwabnego oprzędu Bombyx jako surowca do przędzenia i tkania materii. Z legendy wynika, że jedwab był pierwszym surowcem tkackim w historii Chin. Ale wg Zeunera trzeba uznać za pewnik, że na długo przed tym przodkowie Chińczy­ków tkali wełnę i włókna roślinne, a*ja bym tu dodał, że być może znali już nawet bawełnę. Dalej legenda przypisuje innemu władcy Huang-ti zapoczątkowanie rozwoju rzemiosła. jedwabniczego, bowiem zobowiązał on swą małżonkę Cesarzową Hsi-ling-szi do nauczenia ludu sztuki hodowania jedwabników. Mamy wreszcie, już z bardziej wiarygodnych źródeł, wiadomość doty­czącą roli cesarza Yu (około 2220 rok p.n.e.), za pano­wania którego zasadzono tysiące drzew morwowych i rozdano jaja jedwabników, poddanym.

Podane powyżej daty nie są zbyt ścisłe, ale wiadomo na pewno, że przed 1200 rokiem p.n.e. istniał w Chi­nach kult cesarzowej Hsi-ling-szi, który był już w tym czasie kultem obrosłym starą tradycją. Jednym z jego

elementów był udział małżonki aktualnie panującego cesarza w ceremonialnym dorocznym otwarciu sezonu jedwabniczego, połączonym z rytuałami religijnymi} Hodowanie jedwabnika przez tyle tysiącleci doprowa­dziło do tak wielkich zmian osiągniętych przez selekcji i specyfikę warunków hodowlanych, -mających na celu podniesienie jakości jedwabiu, że dorosły owad nie potrafi nawet sam się wydostać z ogromnego koś! konu i wymaga przy tym pomocy człowieka, a ponadto absolutnie nie potrafi żyć w warunkach naturalnych*

Doszliśmy więc do następujących konkluzji:

Pierwszy jedwabnik z rodzaju Bombyx, prawdopo­dobnie Bombyx mori, został udomowiony w trzecim tysiącleciu w Chinach, pozostał tam przez kilka tysiąc­leci, a następnie został przeniesiony do tych części cywilizowanego świata, w których klimat pozwalał na sadzenie drzew morwowych i hodowlę tego owada. Chińczycy pierwsi wpadli na pomysł prowadzenia ho­dowli zamkniętej i podawania pokarmu gąsienicom.

W międzyczasie, w drugim tysiącleciu przed naszą erą a raczej w drugiej jej połowie — Ariowie po-* sługujący się sanskrytem mieszkańcy doliny Brahma- puthry — udomowili jedwabnika należącego do innego rodzaju, a mianowicie Anthera mylitta, a nieco później w innych częściach Indii udomowiono inne gatunki z rodzaju Bombyx. Wreszcie w V lub IV wieku p.n.e. Grecy z Kos udomowili jeszcze inny gatunek produku­jącego jedwab owada, Pachypasa otus, wytwarzającego bardzo cienką i delikatną nić, z której była zapewne zrobiona pierwsza tkanina jedwabna widziana w Euro­pie, a z całą pewnością pierwsza, która tu została wy­produkowana.

Jedwabniki z rodzin Bombycidae, Satumidae i La- siocampidae były jedynymi łuskoskrzydłymi kiedykol­wiek udomowionymi przez człowieka, który z wyjąt­

kiem włączenia do swej diety pędraków, niemal zu­pełnie zaniedbał wykorzystanie owadów. Żaden inny owad nie .jest gospodarczo tak ważny jak jedwabniki, nawet obecnie w erze sztucżnych włókien. Ale jeszcze jeden przedstawiciel owadziego świata tylko nieznacz- nię mu ustępuje, jest mm Apis mellifera, pszczoła miodna, należąca do błonkoskrzydłych, udomowiona znacznie dawniej niż jedwabnik. Właściwie nie ma się co dziwić,1 że pszczoła i człowiek łatwo nawiązali kon­takt; miliony lat przed pojawieniem się Homo sapiśns pszczoły 'wymyśliły” kooperację, podział pracy, gro­madzenie wspólnych, dóbr i specjalizację, a każdy z tych procesów doprowadziły znacznie dalej niż to zrobił człowiek w swoim społeczeństwie. Zeuner ma podobny pogląd na. sprawę. Twierdzi on, że o ile w społeczności pszczół procesy organizacyjne są już od dawna zakończone, 0 tyle w społeczeństwie ludzkim, które musi przebyć* tę samą drogę, by uzyskać odpot wiedni stopień stabilizacji, są one dopiero ńa etapie wstępnym. Ale tego typu porównanie jest nieprawidło­we, pomija ono fakt, że u pszczół wszystkie te prze­miany-odbywają się na gruncie zjawisk biologicznych i wymagają modyfikacji ich własnego organizmu, na­tomiast człowiekowi przychodzi tu z pomocą technika, która zwiększa jego własne siły, a w konsekwencji powinna pozwolić człowiekowi uzyskać wysoką stabi­lizację przy zachowaniu dużej plastyczności.

Pszczoły

Przez cały prehistoryczny i historyczny okres roz-1 woju rodzaju ludzkiego aż do czasów sprzed zaledwie 500 lat, miód był jedynym źródłem cukru dostępnyni dla człowieka. Wosk pszczeli był zawsze ważnym su­rowcem używanym w różnych dziedzinach życia; Tylko

bardzo nieliczne ludy znały inne źródła cukru przed ©kresem masowego rozprzestrzeniania się po świecie trzciny i buraka cukrowego. Byli to mieszkańcy Indii; na obszarach, których rodzima flora zawierała m. .in. trzcinę cukrową, byli to członkowie nielicznych ludów wykorzystujących cukier zawarty w sokach palmy oraz północnoamerykańscy Indianie, którzy odkryli słodki syrop klonowy. Dla reszty świata cukier dośtępny był tylko pod postacią miodu pszczelego.

Wszystkie współczesne cywilizacje odziedziczyły sztukę hodowania pszczół po swoich przodkach. Poq prawiliśmy potem nieco stare metody, ale nie byliśmy w stanie wprowadzić żadnych poważniejszych zmian, bowiem hodowla pszczół została już dawno doprowaś dzona do perfekcji, to znaczy była prowadzona w cał­kowitej zgodzie z prawami rządzącymi pszczelą społecznością, a prawa te są nawet bardziej niezmienne niż „niezmienne prawa Medów i Bersów”. Wiemy; co prawda dziś znacznie więcej o pszczołach i ich organi­zacji socjalnej niż wiedziano w czasach naszych ojców. Znamy choćby opisany przez Roescha i van Fritcha sposób przekazywania sobie przez pszczoły bardzo precyzyjnych informacji za pomocą języka „tanecznego”, ale nie potrafimy dotychczas zrobić z tych informacji takiego użytku, który by wprowadził zasad­nicze zmiany w prastare metody pszczelarskie.

Metody te cały świat zachodni odziedziczył po Rzymianach, którzy wiedzieli już, że pszczoły wiodą bardzo złożone życie społeczne, które należy w pełni respektować, jeśli się chce mieć pożytek z tych owa­dów. Umieli też wybierać odpowiednie miejsca na zakładanie pasiek, opracowali najbardziej dogodny kształt uli, wiedzieli także jakie rośliny należy siać w sąsiedztwie pasieki, by zapewnić pszczołom najlep­sze surowce do ich przetwórstwa, potrafili utrzymać

i wykarmić pszczoły w okresie zimy, znali także me­todę dostarczania nowej królowej słabym, podupadają­cym rojom 28.

Ale Rzymianie również nie odkryli tego wszystkiego sami, odziedziczyli oni większość tych wiadomości od znacznie starszych kultur, Etruskowie byli ich nauczy­cielami w tej dziedzinie, jak i w wielu innych, na pewno też mistrzami ich byli Grecy i Kartagińczycy. Trzeba tu jednak oddać Rzymianom sprawiedliwość, że wiedzieli o pszczołach znacznie więcej niż Arysto­teles w 343 roku p.n,e., pisząc Historią naturalną zwie­rząt 29 '

Mocno zaawansowane pod względem technicznym pszczelarstwo w Grecji musiało być jednak sztuką cał­kiem nową, bowiem Homer w VIII wieku p.n.e. nie wiedział nic o udomowionych pszczołach, znał jedynie metody zbierania miodu dzikich pszczół. A więc gdzieś w VII wieku p.n.e. Grecy nauczyli się od kogoś sztuki hodowania pszczół. Ale od kogo? Prawdopodobnie od mieszkańców Krety, bo czyż Zeus nie był karmiony- tam przez córki króla Mellissosa mlekiem i miodem? A czy miód ten nie pochodził z uli będących własnością księżnej Mellissy? Imiona Mellissos i Mellissa pocho­dzą od greckiego słowa miód.

Ale i w tym przypadku nie należy sądzić, że Kre- teńczycy sami wpadli na pomysł udomowienia pszczół. Mogli oni natomiast z chwilą dotarcia na Kretę tego pomysłu zacząć przenosić do uli roje pszczół dzikich. Ale prawdopodobnie sztukę hodowania pszczół przejęli z Egiptu, lub też mogli się jej nauczyć od Filistynów

i Kananejeżyków, którzy dzięki swym umiejętnościom przemienili Palestynę w kraj „miodem i mlekiem pły­nący”, co zostało niegdyś obiecane Hebrajczykom przez ich boga. A z Tyru .i Sydonu Kartagińczycy przenieśli umiejętność hodowli do północnej Afryki, gdzie została ona udoskonalona tak dalece, że pszczeli wosk pocho­dzący z tych terenów — cera punica — był na rynkach światowych najbardziej ceniony.

Prehebrajscy mieszkańcy Palestyny mieli udomo­wioną pszczołę na długo przed najstarszymi kulturami sięgającymi na północ od Mezopotamii, a jednak do Mezopotamii, Babilonii i Asyrii (wcześniejsze kultury mezopotamskie nie znały miodu w ogóle) sztuka hodo­wania pszczół dotarła z innego niż Palestyna źródła. Tekst pisany pismem klinowym, pochodzący z 1100 roku p.n.e. brzmi następująco:

Ja Szamasz-resz-ussur, Gubernator Suchi i Ma’er przyniosłem z gór od ludów Chabcha na tereny Suchi pszczoły zbierające miód, które nie były znane tu za czasów moich przodków. Umieściłem je w ogrodach miasta Gabbarini, tak, by mogły one zbierać swój miód i wosk. Ktokolwiek nie wierzy, niech zapyta starszych mego kraju. — Czyż to prawda, że Szamasz-resz-ussur, Gubernator Suchi, wprowadził pszczoły miodne na te­reny Suchi?”

W większości przypadków, które omawiałem w tej książce, a także w poprzedniej mej książce Rośliny w służbie człowieka, palma pierwszeństwa przypadała starożytnym cywilizacjom Mezopotamii, nie Egiptu, ale w przypadku pszczół pierwszeństwo bez wątpienia przypada Egiptowi. Egipscy pszczelarze odkryli przed 2600 rokiem p.n.e. jak otrzymywać miód i jak pie­lęgnować rój. Jest całkiem prawdopodobne, że człowiek już w czasach neolitu zmienił się ze zwykłego rabusia miodu w hodowcę pszczół. Musiał on jednak każdora­

zowo zabijać i wypędzać pszczoły z ula, by móc wy­ciągnąć z niego miód, a potem szukać nowych dzikich rojów, dla wypełnienia opustoszałych uli. Egipcjanie wpadli na pomysł użycia dymu, który stosowany jest i w obecnych czasach, dla oszołomienia pszczół przed przystąpieniem do wyciągania plastrów miodu. Byli oni też zapewne pierwszymi hodowcami, którzy pozo­stawiali pszczołom pewną ilość miodu i w ten sposób utrzymywali kolonie przez długi czas, ponadto oni pierwsi zaczęli budować wysokie ule-piramidy, by za­pewnić pszczołom dostatecznie dużo miejsca w czasie rójki.

Mówiąc krótko, około 3000 roku p.n.e. egipscy pszczelarze docenili ekonomiczną wartość stanu per­manentnej zapobiegliwości pszczół, co Izraelita Józef jako zarządca finansów Faraona przełożył na kategorie ludzkie — stanu, który zarówno pszczoły, jak też nie­których ludzi zmusza do poświęcenia całego życia na gromadzenie nadmiaru bogactwa.

Najprymitywniejszymi ulami były wydrążone pnie drzew, zawieszane poziomo lub ustawiane pionowo. Ale Egipcjanie mieli niewiele drzew i dlatego wkrótce za­częli stosować ulepione z gliny cylindry, otwarte z jednej strony. Kształt ten został zapewne przenie­siony z formy wydrążonych pni stanowiących natu­ralne schronienie dzikich roi.

Nie sposób stwierdzić obecnie, czy pszczoły w neo­licie zostały pierwotnie udomowione właśnie w Egipcie, bowiem trzeba tu sięgać w znacznie wcześniejsze cza-, sy niż trzecie tysiąclecie. Z całkowitą pewnością stwier­dzić tu można tylko, że nastąpiło to w neolicie i za­pewne w kilku miejscach niezależnie. To ostatnie stwierdzenie wynika choćby z faktu, że kiedy Kortez dotarł do Meksyku na początku XVI wieku, stwierdził on, że miód stanowił ważny składnik diety Azteków,

a nie istnieją przecież żadne dowody wskazujące na to, że Aztekowie, czy ich nawet bardziej światli przodko­wie mieli możność poznania sztuki hodowli pszczół od ludów Starego Świata so.

W ten sposób doszliśmy do czasów bardzo odległych od 3000 roku p.n.e. Wróćmy więc do tej daty i przy­patrzmy się dalszym losom pszczół i miodu.

Nikt nie wie, kiedy człowiek zaczął rabować barcie dzikich pszczół. Owady z rodzaju Apis nie są jedynymi pszczołami produkującymi miód, czynią to także przed­stawiciele rodzajów Melipoma i Trigona. Zasięg wszystkich gatunków tych rodzajów jest bardzo sze­roki, czego zresztą można oczekiwać po przedstawicie­lach rzędu, który licząc sobie co najmniej 30 milionów lat jest znacznie starszy niż obecny kształt świata. Szukając początków zwyczaju okradania pszczelich barci, nie wystarczy cofnąć się do paleolitu, bo prze­cież, jak wiadomo, nawet niedźwiedzie potrafią to robić i jestem przekonany, że proceder ten zaczął uprawiać wcześniejszy przedstawiciel rodzaju Homo, a więc Homo neandertalis, a być może nawet Pithecanthropus peki- nensis. Oczywiście od podkradania miodu dzikim pszczołom, do hodowli udomowionych pszczół prowa­dziła bardzo długa droga, ale czynność ta mogła zasu­gerować podjęcie prób udomowienia.

Człowiek paleolityczny był wielkim artystą, o czym wymownie świadczą dzieła znalezione w Lascaux i gdzie indziej. Ale nie pozostawił on żadnych obra­zów, na których podstawie moglibyśmy zorientować się, jak sobie radził ze zdobywaniem miodu. Pierwszy ślad tego typu, malowidło na skale, które zaraz omó­wię, pochodzi prawdopodobnie z wczesnego neolitu,

80 Niektórzy hiszpańscy autorzy twierdzą, że jednym z dań wykwintnej kuchni azteckiej było mousse au chocolat, przyrzą­dzane z czekolady i miodu.

a być może jeszcze z mezolitu. Można jednak sobie wyobrazić, że ponieważ opróżnianie barci zawsze było bolesne, często niebezpieczne, a czasem wręcz zagraża­jące życiu, człowiek, gdy tylko nauczył się kontrolować ogień, zaczął posługiwać się przy tej czynności dymem. Być może czynił tak jeszcze przed pojawieniem się ga­tunku Homo sapiens. Przypadkowe pożary lasu obser­wowane przez prehistorycznych myśliwych pozwoliły im spostrzec, jak dzikie pszczoły zachowują się w obli­czu ognia i dymu. A człowiek sprzed 30 000 lat był w stanie, podobnie jak i my teraz, wyciągnąć z tego faktu odpowiednie wnioski. Istnieje także inna możli­wość: podglądanie niedźwiedzi wykradających miód mogło podsunąć pierwotnym ludziom pomysł zakłada­nia do tej czynności skór niedźwiedzich lub jakichś innych osłon.

Malowidło, o którym przed chwilą wspomniałem, pochodzące z neolitu lub z mezolitu znajduje się w Cue­va de la Araña we wschodniej Hiszpanii. Przedstawia ono następującą scenę: na tle skalnego klifu widoczna jest sylwetka człowieka (raczej kobiety, sądząc po sze­rokich biodrach) z jedną ręką zagłębioną w skalnej szczelinie, dookoła latają pszczoły, które wydają się atakować intruza. Co prawda przedstawione owady są

o wiele za duże jak na pszczoły, ale trudno oczekiwać całkowitego realizmu w malowidłach naskalnych okresu mezolitu. Kobieta (czy mężczyzna) stoi na lino­wej drabince zawieszonej na trudnym do zidentyfiko­wania zaczepie, przedstawionym w formie dwóch ho­ryzontalnych linii biegnących nad otworem w skale. Ktoś drugi stoi na linowej drabince znacznie niżej. Postać przy ulu ma na prawym ramieniu zawieszony worek.

Nie można mieć wątpliwości, że ten bardzo żywy obrazek przedstawia ludzi wykradających miód z barci.

Natomiast dużo kontrowersji budzi przedstawiony na rysunku przedmiot, który ja nazwałem linową dra­binką i który według innie jest bez wątpienia linową drabinką. Te trzy pionowe kreski były interpretowane na najróżniejszy sposób, nawet, co już całkiem nie ma sensu, jako sylwetki drzew. Zeuner (1963) ma wątpliwi wości uważając, że jeśliby to miały być liny, to dla­czego aż trzy, kiedy w zupełności wystarczyłaby jedna, Każdy, kto kiedykolwiek próbował tego typu wspi­naczki, odpowie do razu, że jedna lina tu nie wystarczy, bo przecież rabuś miodu musi mieć jedną rękę wolną, by wyciągnąć plaster, ą jednocześnie musi jakoś radzić sobie z workiem. Nie rozumiem zupełnie, dlaczego nikt nie zwraca uwagi na liczne linie -biegnące poziom% dobrze widoczne na rysunku przynajmniej w jednym miejscu, linie które łączą ze sobą trzy,pionowe liny główne, a ponadto na rolę. człowieka stojącego na dole drabiny.

Uważam, że przedstawiona na obrazku akcja powin­na być interpretowana następująco: Człowiek przy otworze barci klęczy na jednym poprzecznym „szcze­blu”, drabinki, lewy łokieć ma zagięty wokół innego szczebla dla utrzymania równowagi, a lewą ręką wy­ciąga miód. Pozycja taka byłaby niemożliwa do utrzy­mania, gdyby nie obecność na dole drabinki drugiej osoby, która swym ciężarem utrzymuje górną część drabinki w stałym położeniu. Jako jeszcze jeden dowód na to, że dyskutowany przedmiot jest drabinką linową, może posłużyć pozycja dolnej postaci. Każdy kto kie­dykolwiek wspinał się po linowej drabince, uzna tę pozycję za charakterystyczną; ciężar ciała utrzymy­wany na rękach w celu zachowania stałego położenia górnej części drabiny, powoduje zgięcie ciała w ten sposób, że nogi wypychają dolną część drabiny na ze­wnątrz.

Dwa problemy zostają tu niewyjaśnione: po pierw­sze, do czego przyczepiona Jest drabinka? Można wy­obrazić sobie kilka rozwiązań, ale rysunek jest za mało precyzyjny, by na jego podstawie można było uznać jedną odpowiedź za słuszniejszą od innej. Po drugie, jak człowiek wybierający miód radzi sobie z atakują­cymi go pszczołami? Sądząc z kształtu figury nie jest on okryty żadną skórą zwierzęcą, albo więc pogodził się z tyni, że zostanie pogryziony, lub też posmarowany jest jakąś substancją pochodzenia roślinnego lub zwie­rzęcego odstraszającą pszczoły. Ta ostatnia sugestia nie jest wcale nonsensowna. Gdyby prehistoryczny czło­wiek nie był co? najmniej równie inteligentny jak my, nie byłoby w ogóle nas wraz z całą naszą erą atomową. Musiał on być równie zdolny i przemyślny, jedynie uboższy od nas o całą wiedzę naukową, którą dziś mamy na swoje usługi.

Ale wróćmy do techniki wykradania miodu. Jak wyglądała droga od tego etapu do etapu hodowli pszczół. Zapewne bardzo prosto. Ludzie w trakcie doskonalenia metod wybierania miodu poznawali oby­czaje pszczół, takie na przykład jak proces rójki81, który prowadzi do powstawania nowych pszczelich ko­lonii. Wystarczyło w takim momencie dostarczyć pszczołom nowy wydrążony pień lub inny rodzaj ula, by w nim się osiedliły. Same pszczoły mogły podpo­wiedzieć człowiekowi metody ich łapania, wchodząc często w puste naczynia, garnki lub plecionki — po­zostawione w obozowisku. W Indiach, na Wyspach Kanaryjskich i wszędzie tam, gdzie ludzie żyją jeszcze w jaskiniach, pszczoły często zakładają gniazda w gro­tach zajętych już przez człowieka.

W każdym razie można przyjąć za pewnik, że pod

koniec neolitu człowiek hodował już pszczoły w prymi­tywnych ulach. Świadczy o tym choćby fakt, że w Egipcie „pszczoła była ważnym członkiem gospodar- czo-religijnego panteonu, począwszy od czasów I dy­nastii”.

Jedwabniki i pszczoły miodne są więc jedynymi udo­mowionymi owadami, mającymi dla człowieka znaczek nie gospodarcze. Jest jeszcze jedna grupa owadów, które można by uznać za mniej lub bardziej udomo­wione, a przy tym ważne o tyle, że niegdyś pozwoliły swym hodowcom dorobić się sporych fortun, a obecnie znów nabierają znaczenia wobec faktu, że niektóre sztuczne włókna nie chcą przyjmować syntetycznych barwników. Mamy tu do czynienia z interesującym zjawiskiem: barwnik naturalny wytwarzany przez owady stracił zupełnie znaczenie gospodarcze wskutek rozwoju przemysłu chemicznego, a obecnie wraca do łask w wyniku dalszego rozwoju tej samej gałęzi przemysłu.

Czerwce

Dopuszczam się zapewne małego oszustwa, pisząc

o tych owadach w kontekście opracowania dotyczącego procesów udomowiania zwierząt. Nigdy bowiem- nie próbowano modyfikować czy poprawić jakichkolwiek cech tych owadów w kierunku dogodnym dla czło­wieka przez sztuczny dobór i selekcję. Jednakże w przypadku, gdy człowiek systematycznie sadzi wy­brane rośliny będące podstawowym źródłem pokarmu tych owadów, po to, by zwiększyć ich liczebność na da­nym terenie, użycie słowa „udomowianie” nie jest chyba zupełnie pozbawione sensu.

Historycznie rzecz biorąc najstarszym przedstawicie­lem tych malutkich owadów „pracujących” w służbie

człowieka był, według posiadanych przez nas infor­macji, lakowiec azjatycki. Napisałem „według posiada­nych przez nas informacji”, gdyż czasem się wydaje, że środkowoamerykańscy Indianie — Majowie, Tolte- kowie i Aztekowie — wykorzystywali inny gatunek czerwców jeszcze wcześniej niż mieszkańcy Indii la- kowca, ale gdy dochodzimy do precyzowania dat, oka­zuje się to mało prawdopodobne.

Laccifer lacca jest owadem żyjącym na gałęziach i pędach drzew z rodzajów Accacia, Ficus i kilku in­nych. Zwierzę to wyposażone jest w stosunkowo długi „dziób”, którym przebija korę i ssie sok roślinny, sta­nowiący główny jego pokarm. Następnie przerabia ten sok na swoistą substancję wydalaną na zewnątrz i twardniejącą przy zetknięciu się z powietrzem, która przybiera postać porowatej masy. Samice tych owadów po zapłodnieniu „zamurowują” się w tej masie i pozo­stają tam do końca życia. Ich odwłoki pęcznieją i sta­nowią pokarm wylęgających się młodych. Po odkar- mieniu potomstwa samice giną. Wykorzystywanie tych owadów polega na tym, że pędy pokryte owadami i ich wydzieliną zbiera się dwa razy do roku, w czerw­cu i w listopadzie. Czerwony barwnik zawarty w lako- watej masie ekstrahuje się przez zanurzenie w jakimś rozpuszczalniku — w najprymitywniejszej technice po prostu w gorącej wodzie. Następnie masa lakowa zdej­mowana jest z gałęzi i przerabiana na surowiec zwany szelakiem, który w zależności od drzewa, stadium życiowego owadów, a zapewne i od ich odmiany ma barwę pomarańczową, brązową lub prawie czarną, a po odpowiedniej chemicznej obróbce może być także cał­kiem bezbarwny lub przezroczysty.

Do Europy produkty te, to znaczy barwnik i szelak dotarły w późnych latach XVII wieku, sprowadzone tu przez East Indian Company i od tego czasu stały się

poszukiwanym na rynkach towarem. Ale jak długo przedtem były znane w Indiach? Co najmniej przez 3000 lat. Za autorów udomowienia tego owada, którego nazwa (lac, lakh) znaczy „sto tysięcy”, a odnosi się do liczby osobników, jaką należy użyć do ^otrzymania podstawowej porcji szelaku, uważani są; zwycięzcy Ariowie, którzy zaczęli używać masę lakową nie póź­niej niż w 1200 roku p.n.e.

Jako następni z kolei zrobili Użytek z czerwca- Grecy. Nie wiadomo, czy sami wpadli na ten pomysł, czy też „ściągnęli” go ze wschodu. Tym rażeni chodzi

0 gatunek Lecaninum ilia, wytwarzający barwnik kar­mazynowy zwany kermes. Barwnik ten- używany był także przez Rzymian.

Trzecim „udomowionym” gatunkiem z tej samej grupy była meksykańska k o s z e ni 1 ś&:Bactylopius coccus, należąca do rodziny Coccidae. Żyje ona na kaktusach z rodzaju Opuntia, a najchętniej na O. cocci- nellifera. W momencie przybycia do Meksyku Hiszpa­nów gatunek ten był już przez Azteków hodowany,

1 to od dawna, bowiem hodowla zarówno »owada jak i „jego” kaktusa zdążyła już dotrzeć do-Peru. Kosze- nila jest gatunkiem równie małym jak lako wiec (na 1 kg wchodzi 140 000 osobników). Barwnik przez nią produkowany jest karmazynowy, szkarłatny lub poma­rańczowy. Owady omiata się z kaktusów do nadsta­wionych worków delikatną szczoteczką, uśmierca w wysokiej temperaturze rozmaitymi metodami, in­nymi w Meksyku, innymi w Hondurasie, na Wyspach Kanaryjskich czy w Algierii, a następnie poddaje ob­róbce prowadzącej do wyekstrahowania koszenilowego barwnika. W dawnych czasach hodowcy z Wysp Kana­ryjskich dorobili się w ten sposób ogromnych mająt­ków. Potem pojawiły się farby anilinowe | popyt na barwnik koszenilowy, podobnie zresztą jak na indygo,

drastycznie zmalał. Niemniej barwnik ten dotychczas używany jest do barwienia produktów spożywczych i do wyrobu kosmetyków, a obecnie znów nabiera zna­czenia jako środek używany do barwienia tych włókien sztucznych, które źle przyjmują barwniki syntetyczne.

Owady Wykorzystywano także i na inne sposoby. Przychodzą tu na myśl pchle cyrki, walki świerszczy czy chińskie świerszcze śpiewające. Zaczynamy się dziwić, dlaczego człowiek nigdy nie próbował wyho­dować super-pchły czy super-świerszcza. Widocznie uznał, że nie warte jest to zachodu. Ale argument ten nie jest przekonujący na przykład w przypadku larw mUch z rodzaju Cochliomya, które żyją wyłącznie w chorych tkankach i ropiejących ranach. Wiele wie­ków temu wielki Ambroise Pare odkrył, że odniesione na wojnie rany goiły się lepiej i szybciej wtedy, gdy żyły w nich larwy wspomnianej muchy. Odkrycie to powtórzył w 1916 r. W. S. Baer i wykorzystał je w le­czeniu przewlekłych infekcji wprowadzając do chorych miejsc larwy Cochliomya. Owad ten, wytwarzający najwyraźniej jakiegoś rodzaju antybiotyk, powinien już dawno zostać udomowiony. Wykorzystywanie jego larw w medycynie pozwoliłoby skutecznie leczyć, bez wywoływania negatywnych skutków ubocznych.

9. Renifer

Współcześnie żyjące renifery, jeden gatunek z kilko­ma odmianami geograficznymi, zamieszkują północne krańce Eurazji i Ameryki. Zwierzęta te, objęte wspólną nazwą gatunkową, a nawet podgatunkową — Rangifer tarandus tarandus — mają czasem odrębne nazwy lo­kalne, na przykład karibu, a także różnią się nieco od siebie w poszczególnych częściach gatunkowego areału; obejmującego Alaskę, północną Kanadę, Grenlandię, północną Skandynawię i Syberię. W krajach tych reni­fery są dotychczas zwierzętami niezwykle ważnymi z gospodarczego punktu widzenia, dostarczają bowiem plemionom północnych ludów wszelkich niezbędnych im do życia środków. Niegdyś, kiedy na całej północ­nej półkuli aż do szerokości Morza Śródziemnego pa­nował klimat taki, jak obecnie na dalekiej północy, a jej topografia i flora były typowo subarktyczne, zasięg występowania tych zwierząt był nieporównanie rozleglejszy.

W okresie poprzedzającym ostatnie zlodowacenie, Wiirm, klimat, flora i fauna Europy i Ameryki Pół­nocnej miały charakter subtropikalny. Ale w miarę nachodzenia lodowca, temperatura na tych terenach stopniowo obniżała się, a szata roślinna i skład ga­tunkowy zwierząt ulegały zmianie. Słonie, hipopotamy i inne zwierzęta o zbliżonych wymaganiach ograniczyły swe zasięgi do obszarów południowych, a na zwolnione

przez nie tereny wkroczyła piękna fauna arktyczna: lis polarny, zając bielak, irbis oraz renifer. To ostatnie zwierzę stało się niezwykle ważnym gatunkiem dla człowieka z górnopaleolitycznej fazy kultury, dostar­czając mu mięsa i podstawowych surowców. Ważnym do tego stopnia, że zanim wprowadzono nomenklaturę archeologiczną opartą na typach wytwórczości charak­terystycznych dla poszczególnych epok, cały długi okres prehistorii nazywano epoką renifera. Codzienne życie i wszelka wytwórczość bazowały na reniferze. A nawet sztuka: jeden z najciekawszych tworów mag­daleńskiej sztuki abstrakcyjnej, rzeźbione buławy od­kryte przez panią de Saint-Perier w departamencie Haute-Garonne, wykonane były z rogu reniferowego; wspaniała płaskorzeźba przedstawiająca renifera jest przyczyną sławy jaskini Combarelles w Les Eyzies, w dolinie Dordogne; na cmentarzyskach solutrejskich znaleziono liczne małe figurki reniferów wykonane z różnych materiałów. Nie jest prawdopodobnie zwyk­łym przypadkiem, że wspaniała kultura magdaleńska przesuwała się na północ w ślad za reniferem, gdy gatunek ten zaczął się cofać wskutek powtórnego ocieplenia klimatu i ustępowania lodowca. W tej wę­drówce renifer i towarzysząca mu kultura niemal jed­nocześnie dotarli na wybrzeża Bałtyku, a potem, w miarę jak ińne kopytne stopniowo wchodziły na tereny opuszczane przez cofającego się dalej na północ renifera, w sztuce uprawianej na tych ziemiach notuje się wyraźny regres.

Od tamtych czasów daje się zauważyć coraz dalej postępująca specjalizacja różnych geograficznych, a mo­że raczej ekologicznych odmian renifera. Nie będziemy wdawać się tu w szczegóły, ale warto wspomnieć, że mamy dziś renifery tundrowe i renifery leśne, które

różnią się znacznie od siebie, bowiem przystosowane są do różnych warunków stwarzanych przez odmienne środowisko życia.

Specjalizacja taka nie występowała, lub przynajmniej była o wiele słabiej zaznaczona, u reniferów żyjących w okresie górnego paleolitu. Szczątki kopalne z tego okresu pochodzące z terenów Europy i Azji wskazują wg Zeunera na to, że ówczesny renifer łączył w sobie cechy obu współczesnych odmian: tundrowej i leśnej.

Ten sam wielki specjalista zafascynowany jest szcze­gólnymi zwyczajami pokarmowymi renifera. Główny składnik diety tego ssaka stanowią porosty naziemne oraz, tam gdzie sięga jeszcze strefa lasów, porosty epifityczne nadrzewne, ale równocześnie zwierzę to gustuje w leśnych grzybach. Zjada on również chętnie grzyby jadalne dla człowieka, jak i trujące. Nie jest to dla nas szczegółem bez znaczenia, bowiem wchło­nięte toksyny wywołują u renifera rozleniwienie i ospałość, a w tym stanie zwierzę łatwo daje się schwytać, co prehistoryczny człowiek z całą pewnością potrafił wykorzystać. Innym ważnym aspektem jest to, że renifer łatwo przestawia się na dietę mięsną. Potrafi jeść zarówno mięso, jak i ryby, a więc łatwo mógł on w przeszłości ulegać pokusie spróbowania roz­rzuconych wokół ludzkich obozowisk resztek mięsiwa i ryb, a przez to wejść w kontakt z człowiekiem w po­dobny sposób jak to robiły wilki. Jeszcze jednym prze­jawem dziwaczności pokarmowych obyczajów renifera są częste polowania tych zwierząt na lemingi.

Ale ponad wszystko renifery uwielbiają sól. Zjadają więc wszelkiego rodzaju morskie wodorosty, piją mor­ską wodę, ale — co dziwniejsze — także mocz ludzki i psi, który przedkładają nad własną urynę, którą — mówiąc nawiasem — także chętnie czasami piją. Ten szczególny gust reniferów próbowano wyjaśnić na

wiele najróżniejszych sposobów, ale żadne wyjaśnienie nie jest w pełni zadowalające. Być może, piją urynę wyłącznie dla zawartej w niej soli. Czytałem jednak gdzieś, choć w tej chwili nie mogę przypomnieć sobie źródła tej informacji ani jej szczegółów, że któreś z plemion żyjących na dalekiej północy także ma zwyczaj picia moczu po zjedzeniu trujących grzybów, dla zredukowania efektu wywoływanego przez toksyny w organizmie. Niemniej byłoby chyba przesadą uznać, że renifery, przy swoim zwyczaju zjadania trujących grzybów, stosują produkt swych nerek jako odtrutkę.

W świetle tych wszystkich faktów możemy uznać, że renifer jako zwierzę gustujące w mięsie, rybach, soli i moczu był dla człowieka stosunkowo łatwym do udomowienia obiektem, bowiem człowiek bez trudu mógł zdobyć każdy z tych przysmaków i wykładać go jako przynętę. Dochodzą do tego jeszcze inne, korzyst­ne z interesującego nas punktu widzenia cechy reni­fera:

Renifer jest zwierzęciem o najbardziej rozwiniętym wśród Cervidae instynkcie stadnym. Jedynie stare samce można czasem spotkać pojedynczo. Stada reni­ferów są małoliczebne u form leśnych, a u karibu mogą się składać równie dobrze z kilku jak i z kilkuset sztuk. Choć największe stada tych zwierząt spotykane były w tundrze, to nie można na tej podstawie jednak twierdzić, że w tajdze stada były mniej liczne. Sto siedemdziesiąt lat temu Pallas obserwował na Syberii przemieszczanie się reniferów, najpierw przeszło kilka stad liczących po 200 czy 300 osobników, a za nimi tysiące i setki tysięcy zwierząt tworzących jedno wielkie zgrupowanie rozciągnięte na przestrzeni piętnastu kilo­metrów. Patrząc na ich poroża odnosiło się wrażenie, że widzi się maszerujący las. W trakcie przeprawy przez Anadir zwierzęta były tak stłoczone, że nie mogły w ża-

155

■■

den sposób uciec przed ciosami tubylców. Młode prze­chodziły po grzbietach dorosłych jak po moście. Znane są także inne doniesienia o tego typu zjawisku i nie ma powodów sądzić, że liczba zwierząt zbijających się w ogromne stada na okres wędrówek zmalała od tego czasu. Magdaleńskie płaskorzeźby na ścianach groty La Mairie, Dordogne, są świetną ilustracją rozmiarów takich stad sprzed 20 000 lat.” 32 Renifery odznaczają się jeszcze jedną cechą, która zdaje je całkowicie na łaskę myśliwych. Cechą tą jest regularność, z jaką wędrują z miejsca na miejsce w swych ogromnych stadach. W lecie przemieszczają się one ku północy opuszczając lasy, w. zimie wracają

na południe. Przyczyną tych wędrówek jest letnie ciepło, które źle znoszą jako zwierzęta wyposażone przez naturę do przetrzymania krańcowych mrozów. Zeuner sugeruje, że ich wędrówki sterowane są dłu­gością dnia, to znaczy w miarę wydłużania się dnia przesuwają się ku północy, w miarę skracania — na południe. Niemniej faktem jest, że każdego roku po­stępują według tych samych zasad, a więc paleolitycz­ny myśliwy mógł liczyć na to, że spotka je w tym sa­mym miejscu w określonej porze roku, to znaczy, że w danym dniu przeprawiać się będą w określonym miejscu przez konkretną rzekę.

Mimo licznych śladów świadczących o bardzo bliskich związkach paleolitycznego człowieka z reniferem, nie mamy żadnych dowodów sugerujących, że renifer był w jakimkolwiek sensie zwierzęciem udomowionym. Niewąptliwie prehistoryczny człowiek „pasożytował” na stadach renów, nie odstępując ich ani na krok. Ale chociaż przez to związek człowieka ze zwierzęciem musiał być bardzo bliski i chociaż stanowił on poważny krok naprzód w drodze ku udomowieniu, daleki był jeszcze od rzeczywistego udomowienia, bowiem w ukła­dzie tym bez wątpienia dominantem było zwierzę a nie człowiek. Zresztą już w najdawniejszych czasach my­śliwi posuwali się za stadami zwierząt, zabijając od czasu do czasu parę sztuk, tak jak to robią wilki. Ale towarzyszenie stadom na odcinku kilku dni drogi od swego obozowiska czy nory, w zależności od tego czy czynił to człowiek czy wilk, jest zupełnie czymś innym, czymś znacznie prymitywniejszym, niż przejście na całkowicie koczowniczy tryb życia i uzależnienie trasy wędrówki całych rodzin, plemion czy klanów od trasy wybranej przez stado zwierząt, których obyczaje z cza­sem zaczyna się poznawać i wiedzę tę wykorzystywać do ich kontroli.

Wilki zostały tu wspomniane nie tylko dla pokazania tej zdumiewającej analogii, ale także dla innej, waż­niejszej przyczyny. Otóż Zeuner sądzi, że wilki w cza-; sach mezolitu, gdy pełniły już u człowieka funkcję psa, odegrały ważną rolę pomocników człowieka w udo? mowianiu renifera. Mając bowiem podobną technikę łowiecką potrafiły one kooperować z człowiekiem przy obejmowaniu kontroli nad małymi stadami renów, §® było już wstępnym krokiem do ^udomowienia, a co samemu człowiekowi byłoby znacżnie trudniej osiąg­nąć, tak jak pasterzowi trudniej jest bez pomocy psa kontrolować stado owiec.

'/Tak więc początek procesu udomowiania możemy liczyć od chwili, gdy człowiek wspomagany przez psa znalazł sposób sterowania ruchem stad reniferów, choć na początku sprowadzało się to zapewne do umiejętno­ści zagnania stada do prymitywnej pułapki czy za­sadzki. Scenę tego rodzaju łatwo możemy sobie wy­obrazić: znalezienie naturalnej matni lub konstrukcja sztucznej pułapki przy użyciu pali i naciętych kol­czastych gałęzi; odziani w skóry myśliwi, wyposażeni w kije i krzemienne noże, biegnący w półksiężycowatej formacji za stadem renów, gnający je przed sobą dzi­kimi okrzykami; a wraz z nimi wilki-psy, ujadaniem i kąsaniem zmuszające przywódców stada do obrania kierunku zaplanowanego przez ludzi. Tak więc „czas klęski” dla wszelkich roślinożernych i przeżuwających zwierząt rozpoczął się właściwie w dniu, w którym jakiś chłopiec przygarnął wilcze szczenię i uczynił zeń współtowarzysza swych zabaw, zawiązując tym samym po dziś dzień trwającą unię człowieka z. psem. Ale to, co rozpoczęło się od partnerstwa w polowaniu i za­bijaniu, a doprowadzić miało w efekcie do zguby wszelkie jelenie, owce i bydło, przyniosło zarazem myśl

o możliwości całkowitego i stałego kontrolowania ich

populacji i w końcu doprowadziło do udomowienia tych zwierząt, A ponieważ udomowianie prowadzi do zachowywania, różnicowania i „poprawiania” całych gatunków w niewiarygodnym wprost stopniu, rfgipń będący początkiem destrukcji był zarazem początkiem kreacji.

W procesie udomowiania renifera dają się wyróżnić dwa wyraźnie oddzielone od siebie etapy. W pierwszym etapie człowiek-koczoWnik wspomagany przez swego partnera wilka-psa rozciąga kontrolę nad stadami tych zwierząt po to tylko, by mieć „żywy” zapas mięsa i surowców. W następnym etapie wędrujący wraz ze swymi stadami nomadowie nauczyli się od bardziej cywilizowanych ludów, mających już udomowione bydło, konie, owce i kozy, wykorzystywać renifery jako zwierzęta pociągowe i wierzchowce,' a także jako zwierzęta dojne.

Nie mamy żadnego bezpośredniego dowodu, na pod­stawie którego dałoby się oszacować choćby przybli­żoną datę wkroczenia człowieka w pierwsze stadium udomowiania renifera. Można jednak wyobrazić sobie, że proces ten przebiegał analogicznie do udomowienia lamy na płaskowyżu andyjskim przez ludy zamieszku­jące góry Ameryki Południowej w okresie poprzedzają­cym epokę Imperium Inków w starożytnym Peru. Pro­ces ten jesteśmy W stanie odtworzyć na podstawie zachowanych historycznych dowodów. Część lam zo­stała udomowiona, natomiast znacznie większa ich liczba była strzeżona i obserwowana przez ludzi, ale pozostawiona w stanie dzikim. W regularnych odstę­pach czasu zwierzęta te otaczano i zapędzano w wy­brane miejsce. W takiej akcji brało udział kilka tysięcy mężczyzn. Pojmane zwierzęta selekcjonowano, co dzie­siąte zabijano, a resztę strzyżono i puszczano wolno. Wydaje się, że podobnie postępowano z reniferami

w czasach mezolitu w Europie. Jeden ze specjalistów w tym przedmiocie uważa, że nawet znacznie wcześniej. Na północnych terenach RFN znalazł on ślady wska­zujące na to, że już w 12 000 roku p.n.e. (co wydaje się datą nieprawdopodobnie wczesną) większość lokal­nej populacji reniferów była kontrolowana i wyko­rzystywana przez człowieka nie tylko jako zwierzyna łowna. Jeśli to prawda, to udomowienie reniferai, wbrew opinii większości specjalistów, nie tylko nie było opóźnione, ale wręcz należało do jednych z pierw­szych tego typu aktów. Sanki, które prawdopodobnie były ciągnięte przez ludzi, ale równie dobrze mogły być ciągnięte przez zaprzężone do nich zwierzęta, choć nie przez psy, bo dla nich byłyby zbyt ciężkie, poja­wiły się już w mezolicie. Padały sugestie, że zwierzę­tami pociągowymi mogły tu być renifery. Ale osiągnię­cie tak wysokiego poziomu udomowienia tych zwierząt w okresie szacowanym na około 7000 rok p.n.e. wy­daje się zupełnie nieprawdopodobne.

Daty te rzeczywiście trudno uznać za prawdziwe. Zaakceptowanie ich byłoby równoznaczne z uznaniem renifera za niemal pierwsze w historii zwierzę pocią­gowe, oraz prowadziłoby w konsekwencji do wniosku, że mieszkańcy terenów o niezwykle trudnych warun­kach geograficznych i klimatycznych nauczyli ludzkość zaprzęgać zwierzęta. Co więcej, prace wykopaliskowe prowadzone na mezolitycznych stanowiskach na Kry­mie, to jest na obszarze o stosunkowo wysokiej cywili­zacji, ujawniły bogato reprezentowane szczątki renife­rów wśród kości innej zwierzyny łownej, towarzyszące narzędziom wykonanym z mikrolitów. Wykopaliska te nie dostarczyły jednak żadnych dowodów wskazują­cych na obecność udomowionych reniferów. Tak samo wygląda sprawa na późnopaleolitycznych stanowiskach w syberyjskiej Malcie i w magdaleńskich stanowiskach

w Afontowej Górze. Pies na Syberii zjawia się jako towarzysz łowców reniferów w okresie specyficznej dla tych terenów i stosunkowo opóźnionej kultury magda­leńskiej. Ale od momentu udomowienia psa do czasu uzyskania przy jego pomocy kontroli nad stadami re­nów musiało upłynąć wiele czasu.

Na podstawie posiadanych informacji możemy się pokusić o odtworzenie kolejności procesów prowadzą­cych do udomowienia renifera.

Nie ma żadnych śladów wskazujących na udomowie­nie renifera w okresie, kiedy jego wielkie stada roz­przestrzenione były po całej Europie, to znaczy w okre­sie błyskotliwej paleolitycznej kultury magdaleńskiej. W północnej Europie, na Syberii i w Ameryce Pół­nocnej, w okresie opóźnionego tu mezolitu, człowieko­wi wspomaganemu przez wilki-psy udało się uzyskać kontrolę nad stadami reniferów. W konsekwencji spo­wodowało to przejście człowieka na koczowniczy tryb życia, czego wymagało stałe towarzyszenie reniferom w ich sezonowych wędrówkach. Stosunkowo szybko odkryto użyteczność posługiwania się takimi metodami, jak kastrowanie młodych samców, przynęcanie i na­gradzanie zwierząt przez wylewanie dla nich uryny i zakładanie słonych lizawek, nacinanie małżowin usz­nych dla oznakowania „swoich” osobników, używanie lassa do chwytania i powalania zwierząt. Ale opano­wane w ten sposób zwierzęta były użytkowane tylko w jeden sposób, a mianowicie zabijanie dla mięsa, skór, rogów, tłuszczu i kości.

Dopiero znacznie później, już w czasach neolitu, koczujący „hodowcy” reniferów zetknęli się z bardziej zaawansowanymi kulturami rolnymi, których przed­stawiciele wykorzystywali bydlęce mleko i siłę bydła, a nawet dosiadali koni czy krów. Od tego zapewne czasu zaczęli doić i zaprzęgać swoje renifery oraz

dosiadać ich, i właśnie od tej chwili można uznać renifery za zwierzęta w pełni udomowione.

Zeuner (1963) opisuje przypadek znalezienia w Ałta­ju na kurhanach Pazyryku zamarzniętych koni, po­chodzących gdzieś z pierwszego tysiąclecia p.n.e. Zna­lezisko to może służyć jako pośredni dowód na to, że renifery były już w tym czasie używane jako wierzchowce, bowiem jeden z tych koni miał na sobie maskę renifera z kompletnym porożem, co według Zeunera można interpretować, iż zadaniem maski było przeobrażenie konia w super-wierzchowca, za jakiego* uważany był renifer.

Ludy koczujące z reniferami nauczyły się wykorzy­stywać te zwierzęta jako wierzchowce od koczujących na koniach w Ałtaju Turków i Mongołów. Wniosku­jemy tak na podstawie kształtu siodeł zakładanych reniferom, które bardzo przypominają siodła tureckie i mongolskie. Mistrzami, u których „pobierali naukę” pasterze reniferów, były plemiona Tunguzów, Jukagi- rów, Sojotów i Karagasów a pierwszymi uczniami — północne plemiona Neńców (Samojedów), Ostiaków i Wogułów. Plemiona te używały także reniferów jako zwierząt jucznych. Przy wyrobie juków także korzy­stali z tureckich i mongolskich pierwowzorów. Również Lapończycy wykorzystywali i wykorzystują renifery dla tych celów, ale musieli oni przejąć te umiejętności z zupełnie innego źródła, ponieważ ich juki są zupeł­nie odmiennego typu. Jeszcze inne plemiona północne, Koriaków, Czukczów zaprzęgają renifery do sań, i na­leży przypuszczać, że jest to modyfikacja pomysłu przejętego od Samojedów, którzy posługują się psimi zaprzęgami.

Kiedy lapońscy hodowcy reniferów zetknęli się ze skandynawskimi hodowcami bydła, nauczyli się od nich doić swoje łanie. Natomiast inne północne plemiona

podpatrzyły zapewne praktykę użytkowania zwierzę­cego mleka od żyjących na kobylim mleku nomadów z północno-wschodniej Azji.

Mimo to, że pełne udomowienie renifera nastąpiło stosunkowo późno, gatunek ten od najdawniejszych czasów oddawał ogromne usługi człowiekowi. I rola jego bynajmniej nie jest zakończona, bowiem żadne bydło domowe nie jest w stanie zastąpić go w służbie człowieka zamieszkującego tradycyjne reniferowe te­reny. Przecież niecałe 20 lat temu przepędzono przez tereny północnej Kanady ogromne stado reniferów, by oddać je w ręce Eskimosów, którzy żyjąc tradycyjnie z połowów ryb nie byli w stanie dłużej utrzymać się z tego źródła. Zaczęliśmy wreszcie zdawać sobie spra­wę, że odrzucanie starych, tradycyjnych form gospo­darki zwierzętami i zastępowanie ich nowymi, wyżej produkcyjnymi typami bywa w pewnych warunkach przysłowiowym wylewaniem dziecka z kąpielą. Nie stać nas na to, by rezygnować z usług jakichkolwiek zwierząt czy roślin udomowionych przez naszych przodków, a raczej powinniśmy udomawiać coraz to nowe gatunki, których człowiek nigdy jeszcze nie próbował zaprząc w swą służbę.

10. Wielbłądowate Starego i Nowego Świata

Wielbłądy właściwe

Zoologowie wyróżniają z reguły dwa gatunki wiel­błądów: Camelus dromedarius jednogarbny (arab­ski) wielbłąd zwany też dromedarem oraz Camelus bactrianus wielbłąd dwugarbny czyli baktrian. Wy­daje się jednak, że podział ten jest wątpliwy — anatomowie zwracają uwagę, że różnice pomiędzy szkieletami obu gatunków są znikome i wyrażają się tym, że kości nóg baktriana są nieco krótsze niż kości dromedara. O nieistotności tej różnicy może świadczyć choćby to, że paleozoologowie badający kopalne szcząt­ki wielbłądów na terenach, gdzie występowały oba gatunki tych zwierząt, nie są w stanie określić, do którego wielbłąda one należały. Nawet różnica w liczbie garbów, choć łatwo dostrzegalna, nie jest w pełni rzeczywista, bowiem dromedary mają drugi szczątkowy garb, który jest dobrze widoczny w stadium embrio­nalnym. Co więcej, oba gatunki świetnie się między sobą krzyżują, jeśli tylko da się im szansę (jak na . przykład w Turcji) i dają w wyniku jednogarbne, pełne wigoru i płodne potomstwo. Wynika więc z tego, że

C. bactrianus i C. dromedarius nie są w rzeczywistości odrębnymi gatunkami, lecz jedynie dwoma geograficz­nymi odmianami jednego gatunku. Dla naszych celów ustalenie tego nie ma specjalnego znaczenia, interesu­

jące jest natomiast, że historia każdego z tych zwierząt była zupełnie odmienna.

Od najdawniejszych czasów występowały one w sta­nie dzikim jako dwa zwierizęta, nie mamy więc tu do czynienia z przypadkiem, kiedy pojawienie się no­wej formy jest wynikiem sztucznego doboru prowa­dzonego po udomowieniu jednego gatunku. Współczesne wielbłądy są potomkami prastarej linii zwierząt, która wywodzi się nie — jak można by było sądzić z Azji, gdzie wielbłądy były obecne od najdawniej­szych czasów historii ludzkiego rodzaju, lecz z Ame­ryki Północnej, gdzie wyodrębniła się ona 'W trzecio­rzędzie. Tak więc pod względem historii, a także tym, że ich przodkowie byli wielkości zająca, wielbłądy przypominają konie. Rodzaj Camelus także pojawił się po raz pierwszy w Ameryce Północnej i to zarówno na Alasce, jak i na bardziej południowych terenach w okresie pleistocenu. W tym okresie w miejscu obec­nej Cieśniny Berringa ciągnął się pomost lądowy, który później wykorzystali ludzie przechodząc ze swymi psa­mi na tereny Ameryki. Tym właśnie szlakiem wiel­błądy przywędrowały do Azji i powoli rozprzestrze­niły się na jej suchych obszarach aż po tereny po­łudniowej Rusi i Mołdawii. Dalszy ich pęd na zachód został wstrzymany panującym tam wilgotnym klima­tem, do którego nie były przystosowane. W między­czasie wielbłądy właściwie zniknęły na swych pierwot­nych ojczystych obszarach i tylko wcześniejsze od­gałęzienie linii tych zwierząt przeżyło, jak się wkrótce przekonamy, w Ameryce Południowej.

Kiedy i gdzie przybyłe do Starego Świata zwierzęta rozdzieliły się na dwa gatunki czy odmiany — wielbłą­da dwugarbnego i dromedara —'.nie wiadomo. Zeuner (1963) uważa, że stało się to gdzieś na obszarach za­chodniej Azji. W każdym razie baktrian pozostał

w Azji, zasiedlając niemal całe jej wnętrze i być może wschodnią krawędź Europy, a dromedar powędrował do Palestyny, Arabii i północnej Afryki, gdzie jako zwierzę dzikie żył jednocześnie z paleolitycznym nean­dertalczykiem — człowiekiem kultury lewaluaskiej.

Nikt z obecnie żyjących nie widział nigdy dromedara w stanie dzikim, ale ich wyginięcie musiało nastąpić niedawno, gdzieś przed paroma tysiącami lat, a może nawet później. Przyczyny ich zniknięcia nie są znane, sądzi się, że winę za to ponosi stopniowe pustynnienie ich środowiska. Na szczęście człowiek zdążył przedtem udomowić dromedara, przez co uchronił ten gatunek przed całkowitą zagładą.

Baktrian niemal na pewno ciągle jeszcze występuje w stanie dzikim, chociaż jest już zwierzęciem bardzo rzadkim i trudnym do znalezienia. Nie można mieć tu jednak całkowitej pewności, bo wielbłądy dzikie i do­mowe niemal nie różnią się od siebie. Typowe zmiany zachodzące u zwierząt w trakcie procesu udomowienia (takie jak zmniejszanie się rozmiarów ciała, zmiany maści i pojawianie się łat, skracanie się trzewiowej części czaszki w stosunku do części mózgowej, zmniej­szanie się wielkości mózgu oraz redukcja liczby krę­gów ogonowych) w przypadku wielbłądów albo nie wystąpiły w ogóle, albo też były tak nieznaczne, że nie pozwalają odróżnić zwierząt dzikich od udomowio­nych. Zeuner sądzi, że stało się tak dlatego, iż wiel­błądy nigdy nie były trzymane w stajniach czy za­grodach, lecz po udomowieniu prowadziły nadal swój naturalny, typowy dla siebie tryb życia. W konsek­wencji, nawet doświadczony zoolog spotykający na wolności stado wielbłądów nie jest w stanie orzec, czy ma do czynienia ze zwierzętami dzikimi czy też tylko zdziczałymi, to znaczy takimi, które niegdyś były udomowione i którym udało się umknąć z niewoli.

Występują jednak u wielbłądów dwie modyfikacje, które mogą w takim przypadku być pomocne. Berry (1969) twierdzi, że „w warunkach udomowienia u zwie­rząt następuje intensywniejsze lokalne odkładanie tłuszczu (na przykład w garbach wielbłądów)”, można więc na tej podstawie sądzić, że wielbłądy dzikie będą się charakteryzowały mniejszymi garbami. Ponadto ich sierść, która także w trakcie udomowiania ulega mody­fikacji, będzie bardziej gładka. W ubiegłym wieku wolnożyjące wielbłądy dwugarbne, prawdopodobnie, ale nie na pewno dzikie, obserwowane były kilkakrot­nie: przez wielkiego zoologa Przewalskiego w Lop Nor; przez Svena Hedina w Tarym Basin; a także przez kilku zoologów mongolskich, którym nawet udało się je sfotografować. W ostatnich latach (1956) widział je Ivor Montagu na pustyni Gobi.

Stada tych dzikich czy zdziczałych zwierząt są bar­dzo nieliczne i małe. Liczebność baktrianów drastycz­nie zmalała i gatunkowi temu grozi wymarcie z tego samego powodu, który położył kres egzystencji dzikie­go dromedara, a mianowicie z powodu wysychania tradycyjnie zamieszkiwanych przez nie terenów.

Z danych paleontologicznych wynika, że występowa­nie dromedarów w stanie dzikim ograniczało się do Półwyspu Arabskiego i obrzeży Sahary. Znano je także w predynastycznym Egipcie, ale w dolinie Nilu nigdy nie występowały, a więc autorzy pochodzących z tam­tych terenów, bardzo zresztą nielicznych, rysunków czy figurek przedstawiających wielbłąda musieli po­sługiwać się bądź martwymi zwierzętami, bądź też szkicami przyniesionymi przez wędrowców, bowiem udomowiony wielbłąd dotarł do Egiptu znacznie póź­niej. Nie ma też żadnych śladów świadczących o obec­ności dzikich wielbłądów w Mezopotamii i w Persji. Dromedar mógł więc zostać udomowiony jedynie

w Arabii lub w Palestynie, ale do tego problemu po­wrócimy za chwilę.

Z kolei wielbłąd dwugarbny obejmował swym. za­sięgiem tereny od zachodniego Iranu po północne.- Chiny, gdzie być może jeszcze do dziś, tak jak w Azji Środkowej,, żyją w stanie dzikim mółe stada tych zwie­rząt. Wielbłądy nie były zwierzętami przydatnymi dla wysoko cywilizowanych osiadłych ludów rolniczych. Podobnie jak jaki i renifery, choć w bardzo odmienny od nich sposób, wielbłądy oddawały ludziom usługi dzięki swym ewolucyjnym przystosowaniom do życia w niezwykle ciężkich warunkach klimatycznych. A po­nieważ cywilizowani, pracujący na roli mieszkańcy państw-miast minimalnie korzystali z usług wiebłądów w czasach historycznych, a w ogóle nie używali ich w czasach prehistorycznych, nie będę w tym rozdziale nawet próbował dotrzeć do początków historii udomo­wiania tych zwierząt. Trzeba wiedzieć, że nawet w cza­sach, kiedy zńano je już dobrze w Mezopotamii jako zwierzęta juczne Arabów i jako wojenne wierzchowce Beduinów, nadal odrzucano myśl o wykorzystaniu ich dla własnych potrzeb. Przyczyna takiego stanowiska jest zupełnie jasna: dla ludzi żyjących w zatłoczonych miastach i intensywnie uprawiających małe nawad­niane poletka wielbłąd nie mógł być żadną pomocą, a wręcz przeciwnie — musiał być przede wszystkim utrapieniem.

Z kolei ludziom dysponującym bogatymi pastwiska­mi lub uprawiającym rośliny pastewne i zajmującym się hodowlą zwierząt, nie opłacało się inwestować w hodowlę wielbłądów, jako że zwierzęta te bardzo późno dorastają do wieku reprodukcyjnego, a potem rozmnażają się niezwykle powoli, co jest zresztą wspól­ną cechą wszystkich członków rodziny Camelidae. Zresztą w klimacie dostatecznie wilgotnym dla uprawy

zbóż i hodowli bydła wielbłądy łatwo zapadają na różne choroby, przez co przysparzają hodowcom wię­cej kłopotów niż korzyści. Ich mięso ani mleko nie jest najlepsze. Nie można tego powiedzieć co prawda o! ich sierści, która służy do wyrobu wspaniałych tka­nin, ale wymaga za to znacznie bardziej skomplikowa­nej obróbki niż wełna owcza. Na dodatek wielbłądy są wyjątkowo głupie, i wyuczenie ich najprostszych rze­czy wymaga wielkiego wysiłku, a przy tym odznaczają się złym usposobieniem. Znane są z tego zwłaszcza samce, które najczęściej są agresywne, a nierzadko wręcz niebezpieczne. Na domiar złego rozsiewają wokół siebie przykrą woń. Człowiek może ją nawet nieźle znosić, bo jak wiadomo:

...upadli syńowie Ewy zupełnie nosa nie mają. i piękna zapachu róży zaledwie się domyślają...”

Ale zwierzęta nie są tak tolerancyjne czy tak nie­czułe, fetor wielbłąda mocno niepokoi nie przywykłe do niego konie i inne zwierzęta domowe. A chociaż prawdą jest, że wielbłądy dobrze prosperują na bardzo nawet ubogich pastwiskach, to dzieje się tak tylko pod warunkiem, że mają do dyspozycji bardzo rozległe ich obszary, a tego właśnie ludzie starożytnych cywilizacji

o intensywnej gospodarce rolnej w żaden sposób nie byli w stanie im zapeWnić. Innym wyjściem z sytuacji jest sztuczne dokarmianie wielbłądów, tak jak to robią na Wyspach Kanaryjskich, ale wtedy zjadają one ogromne ilości paszy.

Tak więc z punktu widzenia ludów zamieszkujących Mezopotamię wszystko przemawiało przeciw wielbłądo­wi, nic za nim. I dopiero postępujące wysychanie, zmie­niające radykalnie środowisko na tych terenach po­

prawiło pozycję wielbłąda, który poprzednio był doce­niany jedynie na suchych obszarach otaczających wiel­kie cywilizowane oazy.

Na tych obszarach sytuacja wielbłądów była całko­wicie odmienna. Trudności z utrzymaniem tam jakich,*- kolwiek innych zwierząt gospodarskich, brak gleb na­dających się do uprawy, rozległość terenów pokrytych ruchomymi piaskami, po których potrafiły się poru­szać jedynie wielbłądy, uczyniły z nich zwierzęta wprost bezcenne. A więc to właśnie mieszkańcy azja­tyckich i arabskich stepów udomowili wielbłąda.

Najwcześniejsze pisane wzmianki o wielbłądzie nie są bardzo stare, pochodzą bowiem ź Biblii, przy czym najstarsza z nich jest fałszywa. Otóż z Genesis 14 wy­nika, że gdy Abraham odwiedził ok. 1800 roku p.n.e. Egipt i był przyjmowany przez Faraona, otrzymał on w darze, a właściwie w zapłacie za wdzięki Sarai, mię­dzy innymi wielbłądy. Zeuner twierdzi z całą pewnoś­cią, że nie może to być prawdą, gdyż w Egipcie w tym czasie nie znano wielbłądów. Sądzi on natomiast, że żydowski autor Księgi, nie będąc w stanie (dodałbym tu: jako dobry Beduin) wyobrazić sobie, by wśród da­rów królewskich mogło zabraknąć wielbłąda, dodał to zwierzę z własnej inicjatywy. Ale w tym samym lub nawet wcześniejszym czasie udomowione dromedary były znane w Palestynie, co wynika z innych fragmen­tów Genesis (24, 25), które opisują wyprawę zarządcy Abrahama w towarzystwie dziesięciu wielbłądów do Nahar w Mezopotamii w poszukiwaniu żony dla Izaaka; lub też sympatyczną scenę, jak Rebeka poi wielbłądy przy studni. Znaleziska archeologiczne potwierdzają ten wniosek wysnuty na podstawie lektury Biblii.

Wcale z tego jednak nie wynika, że wielbłądy były udomowione w Palestynie. Prawdą jest’ że „arabska” część Palestyny zamieszkiwana była przez koczujących

pasterzy, ale działalność utalentowanych Kananejezy- ków, którzy wybudowali Tyr, Sydon i Byblos, zamieniła ogromną część tych terenów „w kraj miodem i mle­kiem płynący”, a więc w bogaty kraj rolniczy, czyli w taki, w którym obecność wielbłąda nie miała żad­nego sensu. I bardziej jest prawdopodobne, że udomo­wiony wielbłąd przybył do, Palestyny z Arabii. Stam­tąd właśnie ok. 1100 roku p.n.e. napłynęli do Palestyny i wszczęli walkę z Izraelitami Midianici, którzy mieli „nieprzebrane rzesze” wielbłądów (Biblia, Księga Sę­dziów 6:8). I chociaż archeologiczne znaleziska w Ara­bii — wyryte w skale podobizny wielbłądów z Kałwa w Dolinie Jordanu, inskrypcja Sargona II potwierdza­jąca otrzymanie wielbłąda w darze z Arabii itp. — nie pozwalają sięgnąć głębiej niż do VIII wieku p.n.e., to łatwo daje się zauważyć prawidłowość, że hordy Bedui- nów na wielbłądach atakujące rolników na sąsiednich obszarach zawsze pochodziły z Arabii. Tak było w przypadku Midianitów najeżdżających ziemie Izraeli­tów, tak też było wiek później z plemionami dokonu­jącymi. inwazji na Mezopotamię. Asyryjczycy mieli ciągle kłopoty na swych granicach z powodu stałych napadów ze strony drapieżnych szejkanatów utrzymu­jących oddziały jeźdźców na wielbłądach.

Przy pomócy różnorodnych metod możemy dotrzeć do jeszcze dawniejszych czasów, a brak z tego okresu dowodów archeologicznych oznacza jedynie, że archeo­logia na tych terenach nie zdołała dotychczas sięgnąć dostatecznie głęboko. Wiadomo na przykład, że udomo­wione dromedary używane były jako wierzchowce bo­jowe w semickim Akkadzie, m. in. za czasów Sar­gona I (2400 rok p.n.e.), i że semiccy najeźdźcy przy­byli do Mezopotamii z południa.

Niewątpliwą korzyścią, jaką odnieśli mieszkańcy te­renów najeżdżanych przez arabskie oddziały jeźdźców

na wielbłądach, była decyzja podjęta w efekcie przez władców potężnych miast-państw o zrobieniu użytku z tego niepopularnego dotychczas zwierzęcia. Bo nawet po odniesieniu zwycięstwa w jakiejś potyczce z Araba? mi, tradycyjne oddziały kawalerii czy rydwanów nie odważały się na wyruszenie w pogoń za intruzami ucie« kającymi na pustynię; konie i koła nie mogły zapusz­czać się tam, gdzie swobodnie poruszały się wielbłądy. Co prawda cywilizacje miejskie w dalszym ciągu nie korzystały z usług wielbłąda w pracy na roli, ale' na suchych obszarach Afryki, Arabii, a pewnie i w cen­tralnej Azji, dromedary i dwugarbne wielbłądy były zaprzęgane do pługa, często — tak jak to się prakty­kuje do dziś w bardzo suchej, wschodniej części Wysp Kanaryjskich i w Maroku — we wspólnym zaprzęgu z mułem czy osłem. Nie* wykorzystywano ich także jako zwierząt dojnych czy rzeźnych. Ale kupcy mogli już odkryć w tych czasach użyteczność wielbłądów jako zwierząt jucznych, bardzo przydatnych na pustyn­nych obszarach oddzielających handlowe ośrodki ów­czesnego świata. Najbardziej istotne było jednak to, że wielbłądzi grzbiet pozwalał wojskom krajów cywilizo­wanych zmierzyć się wreszcie z oddziałem Beduinów jak równy z równym. Kiedy asyryjski król Assurbani- pal wyposażył swych oficerów, a może także niższych rangą żołnierzy, w wielbłądy, pozwoliło mu to na od­niesienie zwycięstwa nad Arabami i powrócenie do domu z bogatymi łupami, których znakomitą część sta­nowiły zdobyczne dromedary. Od tego czasu zwierzę to stało się nagle powszechne w Asyrii i można je było kupić za grosze, co mogło być zarówno wynikiem nie­wielkiego pożytku z wielbłąda w czasie pokoju, jak i przesycenia rynku tym towarem.

W międzyczasie historia i meteorolgia pracowały na korzyść wielbłąda: niszczenie systemów irygacyjnych

w trakcie ciągłych wojen, a także zmiany klimatyczne, przekształcały intensywnie niegdyś uprawiane tereny w step nadający się jedynie do wypasania wielbłądów. W ten sposób dromedar został niejako siłą narzucony mieszkańcom Mezopotamii zarówno przez przyrodę, jak i przez instynkt niszczenia drzemiący w naturze ludzkiej.

W ten sam sposób udomowiony dromedar rozprzestrze­nił się w całej Azji Mniejszej i dotarł do Grecji, północ­nej Afryki i Hiszpanii. Herodot opisuje, jak król perski pokonał w bitwie o Sardes w 546 roku p.n.e. Krezusa z Lidii, dzięki wprowadzeniu do walki oddziałów jeź­dźców na dromedarach; mogły to być też baktriany, bowiem bitwa toczyła się na terenach leżących w za­sięgu obu gatunków.

Kiedy Cyrus ujrzał tam Lidyjczyków, ustawionych w szyku bojowym, wtedy z obawy przed ich jazdą, za radą Meda Harpagosa, tak postąpił:

Wszystkie Wielbłądy, jakie z ładunkiem prowiantu i bagaży szły za wojskiem, zebrał razem, kazał im zdjąć ciężary i wsadził na nie mężów w mundurach jazdy; ci, odpowiednio uzbrojeni, musieli przed resztą wojska ruszyć przeciw jeździe Krezusa, za wielbłądami miała iść piechota, a dopiero za nią ustawił jazdę. Wielbłądy zaś dlatego ustawił naprzeciw konnicy, że koń lęka się wielbłąda i nie znosi ani jego widoku, gdy go spostrze­że, ani odoru, gdy mu ten do nozdrzy zaleci. Otóż właśnie w tym celu to wymyślił, żeby Krezusowi na nic nie przydała się jego jazda, którą właśnie Lidyjczyk chciał zabłysnąć. I rzeczywiście, kiedy wojska ruszyły przeciw sobie do bitwy, konie, zwietrzywszy i ujrzaw­szy wielbłądy, zawróciły w tył i tak poszły wniwecz nadzieje Krezusa,”

(Herodot, Ks. I, 80)

Wyposażone w wielbłądy oddziały miał Kserkses, mieli je też Rzymianie w północnej Afryce i w Azji. A mniej więcej w tym samym czasie,- w którym Cyrus odniósł zwycięstwo pod Sardes, pierwsze dromedary pojawiły się w Egipcie. Były one już od dawna znane Egipcjanom, ale nie przyjmowały się w tym kraju albo dlatego, że uważano je za zwierzęta nieczyste! a może dlatego, że nie znajdowano dla nieh zastosowa­nia w egipskiej gospodarce.

Złoty wiek dromedarów, obejmujących swym zasięg giem cały basen Morza Śródziemnego, sięgających ną wschód aż do Indii i na północ do Persji, rozpoczął się wraz z nastaniem Islamu i?wyruszeniem Arabów ze swego półwyspu na tereny całego Starego Świata, na północny-zachód aż do Lyonu a na wschód — aż pod granice Chin, Potem ich znaczenie zaczęło maleć. Historia baktriana nie jest dotychczas poznana. Ma­teriały archeologiczne dotyczące najwcześniejszych sta­diów jego udomowienia są nieliczne i niejednoznaczne. Najstarsze szczątki znalezione w wykopaliskach leżą­cych na terenach jego występowania w stanie dzikim — to jest z Szach Tepe w północnej Persji i z Arau w Turcji — pochodzą z około 3000 roku p.n.e. Nie ma jednak możliwości stwierdzenia, czy są to kości zwie­rząt dzikich czy udomowionych. Wadim Jelisejew uwa­ża, że są to kości zwierząt udomowionych’i nawet po­daje ten fakt jako jeden z argumentów na rzecz tezy, że na tych terenach w tym właśnie czasie nastąpił szybki rozwój hodowli. Następnym, co do swego wieku, znaleziskiem są kości wielbłąda wykopane w południo­wej Rusi na stanowisku kultury trypolskiej (ok. 2000— —1400 rok p.n.e.). Ludy tej kultury znane archeologom ze swej wspaniałej malowanej ceramiki, utrzymujące się z rolnictwa i hodowli, mogły próbować udomowić wielbłąda. Ale tu znowu riie ma pewności, czy szczątki

wielbłąda znalezione na stanowiskach tej kultury na­leżały do udomowionego zwierzęcia. Zresztą wszystkie materiały dotyczące wielbłąda, pochodzące z najwcześ­niejszych znalezisk mają ten sam mankament. Od około 1000 roku p.n.e. mamy już bardzo liczne dowody pisane i rysunkowe, pochodzące z Asyrii, Persji i Armenii, na to, że w tym czasie udomowiony wielbłąd dwugarbny używany był na rozległych terenach głównie jako zwie­rzę juczne. Ale wszędzie tam, gdzie zasięgi wielbłąda dwugarbnego i jednogarbnego pokrywały się, baktrian ustępował dromedarowi, od którego pod niemal każdym względem jest gorszy. Pod jednym tylko względem przewyższa swego jednogarbnego krewniaka. Znacznie lepiej znosi niskie temperatury i z tego zapewne po­wodu jest do tej. pory używany w centralnej Azji

i w północnych Chinach.

Amerykańscy przedstawiciele wielbłądowatych

Jak już wiemy, Camelidae powstały w Ameryce

i stamtąd dotarły do Azji. W miejscił narodzin tej ro­dziny pozostały jedynie bardzo odmienne od wielbłą­dów formy. Ale zniknięcie wielbłądów właściwych ż tych terenów nie nastąpiło wcale w tak odległej prze­szłości, by -nie mógł ich tam widzieć żaden człowiek. W Punin w centralnym Ekwadorze znaleziono czaszkę istoty ludzkiej typu australo-melanzyjskiego w otocze­niu szczątków zwierzęcych, które zawierały także kości wielbłąda. Wiek tych szczątków był bardzo trudny do określenia, ale sięgał na pewno pleistocenu. Wiek po­dobnych czaszek ludzkich znalezionych w najniższych warstwach archeologicznych w Palli-Aike i w Feli Ca- ves w Patagonii określony został za pomocą izotó- pów węgla na 8650 rok p.n.e. A więc człowiek i wiel­błąd współistnieli niegdyś ze sobą w Ameryce. Nie-

mniej działo się to w czasach, kiedy poziom kultury człowieka nie pozwalał mu jeszcze na podjęcie prób udomowienia wielbłąda.

Jeszcze w czasach podboju Ameryki przez Hiszpa­nów, północnoamerykańscy Indianie, mając na swych terenach wiele zwierząt nadających się do udomowie­nia, jedynie na nie polowali.

Byli wśród nich ludzie zajmujący się rolnictwem, ale nie hodowlą. Na ogół uważa się to za przejaw ich kulturowego zapóźnienia, ale ja myślę, że przy takiej obfitości zwierzyny łownej i wysokich plonach kuku­rydzy, nie podejmowali oni hodowli bynajmniej nie z braku inteligencji, lecz raczej z braku motywów. Ku­kurydza, podobnie jak ziemniak, rozleniwia ludzi. Upra­wiający ją człowiek w zamian za niecałe pięćdziesiąt dni pracy w roku otrzymuje plon, z którego bez kło­potu może się utrzymać wraz z całą swą rodziną. W rezultacie jedynym domowym zwierzęciem czerwo­nych Indian był pies, który przybył wraz z ich przod­kami z Azji przez Cieśninę Berringa do bezludnej wówczas Ameryki.

Indianie z Centralnej Ameryki, poczynając od Ma­jów, a kończąc na Aztekach, byli wspaniałymi rolnika­mi i ogrodnikami, ale także nie hodowali żadnych ssaków. Mogli oni próbować udomowić kilka gatunków jeleni, ale nigdy tego nie dokonali, natomiast żadne inne gatunki ssaków użytecznych w gospodarce czło­wieka na tych terenach nie występowały. Mieli oni oczywiście także psy, które na niektórych terenach były specjalnie hodowane i tuczone dla celów kuli­narnych.

Ludy Ameryki Południowej, a konkretnie mieszkańcy Andów, udomowili dwa gatunki: świnkę morską, o czym krótko opowiem w innym miejscu oraz bezgarbnego

przedstawiciela wielbłądowatych — guanako — Lama guanicoe.

W Peru w dzisiejszych czasach żyją dwaj udomo­wieni przedstawiciele wielbłądowatych — lama i alpa- ka. Zwierzęta te w stanie udomowionym zastali już Hiszpanie, gdy przybyli tam po raz pierwszy, by znisz­czyć inkowskie imperium, Tahuantinsuyu, Imperium Słońca. Oba zwierzęta, jak na standardy Starego Świa­ta, są niewielkie, średnia lama mierzy 120, a średnia alpaka 80 cm. Mc dziwnego, że hiszpańscy kronikarze nazwali je owcami indiańskimi, natomiast znacznie dziwniejsze jest to, że najdawniejsze dochodzące wieści

o istnieniu tych zwierząt mówiły o nich jako o wiel­błądach. Lama używana jest jako zwierzę juczne, alpa­ka jako źródło wspaniałej wełny.

W Peru w stanie dzikim żyją jeszcze dwa inne gatun­ki wielbłądowatych — guanako i wigoń. Guanako jest mniej więcej wielkości lamy, a wigoń wielkości alpaki. Stąd zapewne przez długi czas uważano, że lama jest udomowioną formą guanako, a alpaka — wigonia. Po­gląd ten nie wytrzymał jednak krytycznej analizy bio­logicznej. Wszystkie dowody naukowe wykazują, że zarówno lama jak i alpaka pochodzą od guanako, a róż­nice między nimi wyrażające się inną wielkością i in­nymi właściwościami wełny, są wyłącznie wynikiem odmiennych modyfikacji, którym ulegały w trakcie udomowiania. Lama jest rezultatem hodowlanej selek­cji idącej w kierunku dużych rozmiarów ciała i dużej siły, czyli niezbędnych cech dobrego zwierzęcia juczne­go, alpaka powstała w wyniku starannego doboru zwie­rząt o najlepszym runie. W interesujących nas kwe­stiach stwierdzenie to ma duże znaczenie, wiadomo bowiem, że tak znaczne różnice występujące u potom­ków jednego gatunku nie rodzą się w ciągu kilku ge­

neracji, świadczą więc one o prastarym udomowieniu tego zwierzęcia.

Wszystko wskazuje na to, że ludy kultur andyjskich, które zbudowały wspaniałe miasta-państwa, zjedno­czone później w wielkie Imperium Inków, nigdy nie udomowiły wigonia. A jest to dziwne. Faktem jest, że zwierzęta te są bardzo bojaźliwe i trudne do opanowa­nia przez człowieka, niemniej Jezuici, w swym domi­nium na terenie Południowej Ameryki podjęli próbę udomowienia wigonia i bliscy byli sukcesu, kiedy za­zdrosny rząd hiszpański sprawujący władzę na tych obszarach skazał ich na wygnanie i położył kres dal­szym eksperymentom. Chciałbym w tym miejscu, z dużą nieśmiałością, przedstawić własną koncepcję wyjaśniającą przyczyny niepowodzenia ludów andyj­skich w udomowieniu wigonia. W Imperium Inków używanie tkanin z wełny wigoni, uzyskiwanej w wyni­ku połowów tych zwierząt, było zabronione prawnie wszystkim spoza królewskiego ayllu (ayllu było czymś w rodzaju klanu, ale ani słowo klan, ani plemię w jego ścisłym antropologicznym znaczeniu nie jest jego syno­nimem). W starożytnym Peru władca był bogiem. Może celowo więc nie dopuszczano do udomowienia wigonia, by jego wełna stanowiła rarytas dostępny jedynie bo­skiemu Ince i pozwalała już po szatach rozróżnić człon­ków królewskiego ayllu od reszty śmiertelników?

Wskutek przerwania pracy Jezuitów wigoń nigdy nie został udomowiony. Cała dostępna na światowym ryn­ku wełna wigoni pochodzi od zwierząt dzikich, które od czasu do czasu są chwytane, strzyżone i wypuszczane na wolność, zgodnie z procedurą stosowaną za czasów Inków. Nic więc dziwnego, że tkaniny z wełny wigonia są niezwykle drogie, metr takiego,materiału kosztuje w Anglii 40 funtów, czyli za materiał potrzebny na uszycie męskiego palta płaci się 160 funtów.

Z historii wigoni wynikają jasno dwa wnioski. Po pierwsze — sposób eksploatacji tych zwierząt dobrze ilustruje metody, jakimi musieli się posługiwać tysiące lat temu ludzie wykorzystujący dla swych celów owce

i kozy, przed ich udomowieniem. Po drugie —■ nie ma wątpliwości, iż dzieło niedokończone przez Jezuitów powinno być jak najprędzej podjęte na nowo. Nie wol­no nam także w tej dziedzinie poprzestać na tym, co zostawili nam w spadku nasi odlegli przodkowie, nad­szedł najwyższy czas, by dodać do puli udomowionych zwierząt coś od siebie. Udomowiony wigoń byłby praw­dopodobnie w stanie utrzymywać się -nie tylko na bar­dzo wysoko położonych pastwiskach andyjskich, ale także w górach Azji, Trzeba tu dodać, że wigoń i alpa- ka swobodnie sie krzyżują i dają płodne potomstwo.

Gdy Hiszpanie dotarli do Peru ?®f| pierwsze wieści, napływające do Europy mówiły o bogatym kraju „zło­ta i wielbłądów” «*—- wszystkie hodowane tam stada lam i alpak były własnością państwa. Obywatele nale­żący do klasy puriG, drobni posiadacze w wieku 35—50 lat, stanowiący podporę gospodarczą kraju, nie hodo­wali tych zwierząt i prawdopodobnie nie byli do tego upoważnieni. Wielkie stada państwowe strzeżone były przez llama-michec, pasterzy lam, którymi byli chłopcy w wieku 9—16 lat pochodzący ze specjalnego naboru. Alpaki hodowano dla wełny i w niewielkim stopniu również dla mięsa. Strzyżoną wełnę oddawano do obróbki prządkom, którą to funkcję spełniały wszystkie zamężne kobiety, a następnie przędza, stanowiąca także własność państwa, oddawana była w ręce tłaczek. Lu­dzie należący do klasy puric nosili ubranie z bawełny

i z wełny alpak, tkaniny z wełny wigonia były, jak już wspominałem, noszone tylko przez rodzinę kró­lewską.

Lamy jako zwierzęta juczne przemierzały w kara­

wanach wspaniałe drogi i mosty wybudowane przez Inków, a także górzyste bezdroża, przenosząc z miejsca na miejsce najróżniejsze towary. Przywódca karawany miał do pomocy psy, każda lama przenosiła czterdzieści do pięćdziesięciu kilogramów ładunku, przebywając dziennie około 15 kilometrów. Wyruszające oddziały wojskowe brały ze sobą stada lam, stanowiące żywy zapas mięsa. Lamy odgrywały także ważną rolę w re-* ligii Inków opartej na Kulcie Słońca; pillcu llama (lama „czerwona”) była składana w ofierze z okazji licznych ceremonii, m. in. w czasie ślubu. Pod koniec XIV w. stada lam i alpak należące do Inków były już tak liczne, że zaczynało brakować im pastwisk, co nie powinno dziwić, jeśli się pamięta, że guanako żyje wyłącznie na dużych wysokościach, a lamy i alpaki nie' wytrzymują długo na wysokości poniżej 1800-—2000 m n.p.m. Poza stadami zwierząt udomowionych, miesz­kańcy Imperium Inków wykorzystywali ogromne stada guanako i wigoni, te drugie w sposób powyżej opisany, te pierwsze dla mięsa, które jedli jednak tylko ludzie niższych klas i to bardzo rzadko. Według prawa ustalonego przez władcę Inków Topa Yupanąui (1471—93) indywidualne polowanie na guanako było srodze karane. Dozwolone polowania ograniczały się do ogromnego corocznego battu, w którym brały udział dziesiątki tysięcy ludzi i które było jednocześnie ry­tuałem religijnym oraz aktem o znaczeniu gospodar­czym. W wyniku tego polowania, a właściwie obławy, dzikie stada selekcjonowano, część zwierząt zabijano., a mięso rozdzielano między ludzi.

Taki był stan rzeczy we wczesnych latach XVI wie­ku. Pozostaje pytanie: kiedy, gdzie i przez kogo gua­nako zostało udomowione. Na pytania te nie można odpowiedzieć precyzyjnie, ale coś na ten temat powie­dzieć jednak można.

Początkowe stadium rolnictwa w gospodarce ludów Ameryki Środkowej i Południowej znane jest pod nazwą okresu wczesnorolniczego. Moim zdaniem guanako zo­stało udomowione właśnie w tym okresie, który w Peru przypada na około 2500—1000 rok p.n.e. Ten długi okres nie był oczywiście okresem statycznym pod względem kultury. Pomijając całkowicie ogromne różnice lokalne, wydaje się oczywiste, że w okresie jego trwania kultura rolna poprawiała się i rozwijała.

I chociaż dotychczas brak znalezisk świadczących

o obecności lamy w tym okresie, znaleziska późniejsze wskazują niezbicie, że udomowienie guanako musiało nastąpić właśnie wtedy.

Wszelkiego typu dowody, od artystycznych poczy­nając, a na próbkach wspaniałych tkanin kończąc, po­chodzące z najstarszych, preinkaskich czasów, wska­zują niezbicie na to, że guanako było udomowione niezwykle dawno, a lama i alpaka także już dawno przybrały właściwe sobie, odmienne • formy. Prawdo­podobnie stało się to w okresie teokratycznym (Cultist period) ok. 1000 roku p.n.e.83

Zasadniczą kulturą rozkwitłą w okresie teokratycz­nym a stanowiącą punkt centralny, dokoła którego rozwijała się w tym czasie cała cywilizacja Ameryki Południowej, była kultura Chavin. Jej typowym sta­nowiskiem jest świątynia w Chavin opisana po raz pierwszy przez wielkiego peruwiańskiego archeologa Julio C. Tello. Wykopaliska tej kultury na stano­wiskach w dolinach Viru i Chicama dostarczyły boga­tych informacji o gospodarce prowadzonej przez lud­ność tego okresu, a z naszego punktu widzenia są ważne o tyle, że znajdują się na terenach wysoko­

górskich, w zasięgu występowania guanako. Wśród szczątków tam wykopanych stwierdzono na kilkii stanowiskach kości lamy. Ponadtó znaleziono pocha^ dzące z tego okresu małe próbki przędzy z lamiej wełny. Przędza ta nie może co prawda służyć jako niezbity dowód udomowienia guanako. Wełna mogłam pochodzić ze zwierząt zabitych, lub też być uzyskiwana.' od dzikich guanako, w ten sam sposób jak dzisiaj uzyskiwana jest nadal od wigonia, to znaczy metodą otaczania, zapędzania do ogrodzeń i strzyżenia całycłi stad tych zwierząt. Ale tego typu praktyka była nie­wątpliwie wstępem do udomowienia. Bardzo możliwe, że twórcy kultury z Chavin, albo przynajmniej ich przodkowie, wywodzili się z plemion górskich koczow­ników utrzymujących się z eksploatacji stad guanako,' w sposób analogiczny jak to czynili mieszkańcy północy Azji i Ameryki Północnej ze stadami reniferów.

Na podstawie posiadanych informacji możemy wy­snuć szereg wnicfsków. Pierwsze stadium udomowiania guanako, polegające na półpasożytniczej zależności człowieka od słabo kontrolowanego stada, musiało za­kończyć się na andyjskich wyżynach nie później niż w pierwszych latach drugiego tysiąclecia p.n.e., o czym możemy wnioskować na podstawie czasu pojawienia się narastających potem różnic pomiędzy lamą a al- paką. Drugie stadium, w trakcie którego lamę i alpakę rozdzielono definitywnie przez dobór naturalny i inne zabiegi hodowlane dokonywane na w pełni kontrolo­wanych stadach tych zwierząt, zakończyło się na prze­łomie okresów: wczesnorolniczego i teokratycznego, to jest nieco przed 1000 rokiem p.n.e.

Na rozległych terenach Nowego Świata mógł mieć miejsce układ znany nam dobrze z obszarów Starego Świata, a mianowicie istnienie obok siebie dwóch róż­nych cywilizacji: jednej reprezentowanej przez ludy

wyżyn, związanej z kultem bóstw męskich i hodowlą zwierząt, drugiej — właściwej dla ludów z obszarów nizinnych, charakteryzującej się kultem bóstw żeń­skich i związanej z uprawą roślin.

Na poparcie tych wątpliwych konkluzji nie jestem w stanie podać żadnej specjalistycznej opinii, nie po­trafię także operować tu datami, ale w świetle naszego stanu wiedzy na ten temat, są one całkiem uzasadnione. Trzeba tu jeszcze dodać, że podane powyżej daty wy­magają zasadniczej rewizji. Dr Richard MacNeish, kie­rujący badaniami archeologicznymi i. botanicznymi prowadzonymi w Ąyacucho, dokonał kilku odkryć, które sugerują, że udomowienie guanako nastąpiło znacznie wcześniej, niż dotychczas sądzono.

Znaleziony w jaskini Jayhuamachan bardzo gruby pokład nawozu tych zwierząt pozwala przypuszczać, że jaskinia ta służyła za prymitywną oborę. Radioaktywna analiza innych materiałów znalezionych w tej grocie wskazuje, że była ona wykorzystywana przez czło­wieka około 5000 roku p.n.e. MacNeish jest zdania, że w Andach udomowienie guanako nastąpiło nawet przed udomowieniem jadalnych roślin. Potwierdzałoby to hipotezę' o istnieniu w historii udomowienia guanako takiego stadium, w którym koczujący ludzie pasożyto­wali na wpół udomowionych stadach.

Znalezisko w Jayhuamachan nie upoważnia bynaj­mniej do stwierdzenia, że mamy tu do czynienia ze śladami istnienia w pełni udomowionych lam. Naj­prawdopodobniej we wspomnianej grocie były prze­trzymywane duże stada tych zwierząt, z których brano w miarę potrzeby zwierzęta na rzeź. Był to jednak niewątpliwie początek procesu udomowiania guanako, procesu, który mógł się zakończyć znacznie wcześniej niż to sugerowałem w niniejszym rozdziale.

11. Słonie

W rozdziale tym będziemy się zajmować słoniami należącymi do dwóch gatunków zaliczanych zresztą do odrębnych rodzajów. Elephas maximus — słoń indyj­ski — znany jest w trzech odmianach. Dwie z nich wywodzą się z Cejlonu, trzecia — z Indii i Indonezji (Borneo, Sumatra). Pierwotny zasięg tego gatunku był znacznie szerszy niż obecnie. Na przykład w północ­nych Chinach występował on jeszcze do stosunkowo niedawnych czasów — był tam niewątpliwie obecny jeszcze w 1000 roku naszej ery, a być może i kilka wieków później, i to w co najmniej dwóch odmianach, z których jedna opisywana była jako czarna z czerwo­nymi kłami34. Wzmianki dotyczące tego zwierzęcia w literaturze chińskiej urywają się na około 900 roku p.n.e., ale fragment z Podróży Marco Polo nasuwa wnioski, że dzikie słonie utrzymały się w Chinach znacznie dłużej.

Marco Polo podczas dwutygodniowej podróży z Yu- nanu do Bengalu przemierzał tereny prawie bez­ludne, pokryte lasami i zamieszkałe przez mnóstwo słoni i innej dzikiej zwierzyny. W innym miejscu swej Podróży podaje on, że król Ziamby proponował Cha­nowi Kublai coroczną daninę w postaci słoni w zamian za pozostawienie w spokoju jego kraju. Z opisów wy-

,4 W rzeczywistości są to siekacze, ale w tekście używać będziemy potocznej nazwy tych najpotężniejszych słoniowych zębów (przyp. tłum.).

nika, że Ziamba leżała na obszarze dzisiejszej Kam­bodży. W XIII wieku południowo-zachodni Yunan był zapewne znacznie bardziej zalesiony niż w naszych czasach, a więc wydaje się zupełnie prawdopodobne, że żyły tam słonie, które potem wycofały się całkowicie na tereny Burmy.

Wynika z tego, że szukając miejsca, gdzie mogło nastąpić udomowienie tego gatunku, trzeba brać pod uwagę ogromne obszary. Nie można ich nawet zawę­zić do terenów Dalekiego Wschodu i Indii, bowiem wiadomo, że jedna z odmian słonia indyjskiego żyła niegdyś także w Syrii. Populacja syryjska łączyła się swego czasu z populacją indyjską, ale w pewnym mo­mencie, w nieznanych bliżej okolicznościach, została od reszty odcięta, co związane było z wyginięciem słoni na terenach położonych pomiędzy Indiami i Syrią. Sir Leonard Wooley znalazł w Atchana-Alalach szczątki kopalne kilku osobników, z których jedne ocenił na 1475 rok p.n.e., a inne o 100 lat później. Mamy tu także trochę dowodów z piśmiennictwa tamtego okresu. W drugiej połowie XV wieku p.n.e. Totmes III, Na­poleon starożytnego Egiptu, dokonał inwazji na Syrię

i podbił ją. A potem, niewątpliwie w ramach wypo­czynku po walce, urządził polowanie na słonie, które były dla niego wielką atrakcją, jako zwierzęta nie występujące już w Egipcie. Myśliwi dopadli słoni przy wodopoju i — jak podaje biografia faraona — znaleźli (czy zabili, nie jest zupełnie jasne) tam 120 sztuk tych zwierząt. Totmes tak zapalił się w trakcie polowania, że znalazł się w tarapatach z powodu jednej wyjątko­wo dużej sztuki i dopiero Amenemheb pospieszył mu z pomocą obcinając atakującemu słoniowi nogę, za co faraon sowicie go wynagrodził.

Wiemy także, że słonie były w Syrii obecne jeszcze trzy wieki później, bowiem polował tam na nie władca

Asyrii Tíglatpilesar I, któremu udało się zabić 10 zwie­rząt i wziąć 4 sztuki żywcem. I jeszcze następne trzy wieki przetrwała ta od dawna izolowana populacja słom indyjskich, o czym wiemy ze wzmianek dotyczą­cych polowania, które odbyło się na tych terenach w 840 roku p.n.e., a w czasie którego Ashurbanipal II zabił 30 słom. Ponieważ zarówno w drugim tysiącleciu, jak i potem w IX i VIII wieku p.n.e. słonie syryjskie padały ofiarą zawodowych myśliwych trudniących się dostarczaniem na rynek kości słoniowej, nie można się dziwić, że ich populacja szybko malała, a w końcu około 600 roku p.n.e. wyginęła całkowicie.

Słonie eksploatowane były jako dostarczyciele su­rowca dla wspaniałej syryjskiej i fenickiej sztuki rzeźbienia w kości słoniowej, która osiągnęła swój roz­kwit w drugim tysiącleciu, a następnie została wskrze­szona w Syrii w IX wieku p.n.e. Niewątpliwie głównym źródłem kości słoniowej była lokalna, syryj­ska populacja.

Eksploatacja słoni jedynie dla potrzeb rzemiosła arty­stycznego oraz zaspokajania myśliwskich zachcianek władców Egiptu i Asyrii, pozwoliłaby Słoniom przeżyć w takiej liczbie, by zapewnić wystarczająco liczne stado, z którego ludzie mogliby czerpać w przyszłości zwierzęta w celu ich udomowienia. Ale najbardziej złowrogą dla słoni siłą była ludzka chciwość, chęó zysku i stale rosnące zapotrzebowanie na kość słoniową.

Tyle o słoniu indyjskim i jego odmianach. Słoń afry­kański stwarza zoologom znacznie więcej kłopotów. Gatunek Loxodonta africana występuje w dwóch od­mianach: dużej zamieszkującej wschodnią Afrykę odmianie tropikalnej, która nigdy nie została udomo­wiona, i małej, rodzimej dla terenów rozciągających się pierwotnie od Sudanu po Atlas, z tym, że obecnie w górach Atlasu odmiana ta wyginęła. Ta właśnie rasa

HH H

interesuje nas szczególnie. W Afryce żyje jeszcze kilka gatunków czy odmian geograficznych (systematycy nie są co do tego zgodni) tych zwierząt, ale właśnie słonie - północnej rasy Loxodonta africana, którego wysokość dochodzi do 2—2,5 m, nazwałbym „historycznym zwierzęciem Afryki”. Był on zresztą do niedawna je­dyną udomowioną rasą słonia na tym kontynencie, bo dopiero w XX wieku Kongijczycy udomowili swojego słonia, którego wykorzystują do prac przy wyrębie

i karczowaniu lasów.

W czasach prehistorycznych północna odmiana sło­ni — a może jakaś jeszcze inna -r- żyła w dolinie Nilu. Słonie te przetrwały tam zapewne do czasów pierw­szych dynastii, bowiem z tego okresu pochodzi wiele dzieł artystycznych z motywem słonia. Ale już wtedy słonie musiały wycofywać się na południe, a tuż przed nastaniem ery historycznej zniknęły z Egiptu całko­wicie. W Sudanie natomiast przetrwały aż do XIX wieku i jeszcze w 1868 roku zastrzelono 5 sztuk w gór­nym biegu rzeki Baraka. Z Sudanu właśnie sprowadzali swe wojenne słonie Ptolemeusze. Udomowienie słoni polegało, jak się wkrótce okaże, wyłącznie na ich oswajaniu i tresurze, a nie — jak w przypadku wszyst­kich innych zwierząt domowych — na rozmnażaniu pod kontrolą człowieka.

. Mam nadzieję, że to krótkie wprowadzenie pomoże obalić szereg błędnych opinii i mitów krążących na temat indyjskiego i afrykańskiego słonia:

1. „Słoń afrykański nie nadaje się do udomowienia”. Błędne. Zwierzęta te były kilkakrotnie udomowiane, przez Egipcjan, przez Kartagińczyków a także już za naszych czasów. Prawdą jest jedynie, że największa rasa Loxdonta nigdy nie została udomowiona.

2. „Słonie afrykańskie są większe od indyjskich”. Opinia ta jest prawdziwa tylko w stosunku do wielkiej

tropikalnej rasy. Indyjskie słonie są znacznie większe od słoni „libijskich” udomowionych przez Egipcjan w czasach Ptolemeuszy, a także udomowionych przez Numidów dla Kartaginy, a potem dla Egiptu.

3. „Słonie nie rozmnażają się w niewoli”. Błędne, Patrz poniżej.

Chociaż oba słonie są niezwykle silne, nie są one jednak ekonomicznie wydajne jako- zwierzęta domowe. Łatwiej to będzie udokumentować na przykładzie le­piej poznanego słonia indyjskiego, ale jest niemal pewne, że argumenty te stosują się równie dobrze do słonia afrykańskiego, chociaż udomowione słonie afry­kańskie zniknęły.

Zwierzę domowe, żeby jego hodowla była opłacalna, musi rozmnażać się szybko. Natomiast słonie osiągają dojrzałość płciową dopiero w wieku 16 lat; nie roz­mnażają się częściej niż raz na 3—4 lata; okres ciąży trwa od osiemnastu miesięcy do dwóch lat; w miocie jest tylko jedno młode, które Ssie matkę przez rok, a nie opuszcza jej boku przez pięć lat, co odbija się na pracy samicy; potomek nie może być wykorzysty­wany w pracy aż do osiągnięcia czternastego roku życia. W tym więc aspekcie słonie jako zwierzęta do­mowe są mało wydajne.

Ponadto zwierzę domowe winno oddawać pełny dzień swej pracy w zamian za jedzenie. Słonie zjadają ogromne ilości paszy, przy czym tak wiele energii zużywają na utrzymanie swego zwalistego cielska, że są w stanie pracować tylko dwie, trzy godziny jednym ciągiem, a więc i pod tym względem są mało wydajne.

Łowienie i oswajanie słoni nie jest specjalnie trud­ne. Z wyjątkiem rzadko zdarzających się samotników

i „rozbestwionych” samców, są one łatwo przystępne. Zeuner (1963) daje przegląd wszelkich używanych me­tod chwytania słoni, a następnie konkluduje, że wszyst­

kie one mieściły się w granicach możliwości i siły, jaką dysponował człowiek paleolityczny, nie mówiąc już o człowieku neolitu. Jest zupełnie prawdopodobne, że pierwotny człowiek wynalazł i stosował te wszystkie metody połowu słoni, a w każdym razie mamutów,

i innych dużych zwierząt, tylko że ostatecznym ich celem było zabicie a nie oswojenie zwierzęcia. Pułapki w postaci zamaskowanych z wierzchu dołów do dziś stosowane, przez łowców słoni w niektórych częściach świata, zdaniem Andre Varagnaca były tam już sto­sowane pół miliona lat temu przez ludy posługujące się krzemiennymi narzędziami i bronią typu abewil- skiego czy klektońskiego. Istoty, które schwytały słoma w okolicach Torralba, w prowincji Teruel w Hiszpanii były praludźmi nie należącymi jeszcze do gatunku Homo ąapiens.

Wydaje się zupełnie możliwe, że połowy dużych zwierząt odegrały kapitalną rolę w historii techniki, bowiem nie jest wykluczone, że właśnie przy kon­strukcji pułapek, innych niż doły ziemne, człowiek wykorzystał po raz pierwszy siłę drzemiącą w zgiętym drzewie, użytym jako sprężyna do zatrzaśnięcia pu­łapki, a potem zastosował ją w łuku. A wykorzystanie energii drzemiącej w zdrewniałej tkance roślinnej było ogromnym krokiem naprzód w stosunku do etapu wy­korzystywania wyłącznie siły własnych mięśni. Dopro­wadziło ono w przyszłości do użycia energii zmagazyno­wanej w zgiętym kawałku hartowanego metalu, to jest w metalowej sprężynie, a w konsekwencji do konstruo­wania maszyn. Wszystkie formy energii dostępnej dla człowieka przed erą atomu sprowadzają się do dwóch wykrytych i wykorzystywanych przez wczesnopaleoli- tycznego człowieka: energii kontrolowanego ognia

i energii, którą nauczyli się „magazynować” pierwotni myśliwi w kawałku zgiętego, sprężystego drzewa.

Ale jeśli nawet paleolityczny, mezolityczny czy neos lityczny człowiek potrafił chwytać słonie, to nie mógł ich udomowić w żadnym sensie tego słowa. Nie osiąga nął nawet najprymitywniejszego stadium tego procesu*,- którym jest koczownictwo połączone z pasożytowaniem^ na wybranym stadzie, tak jak to robiły ludy. dalekiej północy z reniferami, nie można bowiem żyć pasożytem niczo na stadzie słoni. Nie nadaje się do tego ani skala czasu ich życia, ani rozmiary, ani śiodowisko. Innymi, słowy próby udomowienia mógł podejmować jedynie człowiek już osiadły» czyli, mający do dyspdżycji odpo- wiednią technikę rolną i rośliny uprawne, zapewnia^ niające mu możliwość stałego, lub przynajmniej długo? terminowego siedzenia w jednym miejscu. A ten etap cywilizacji pojawił się w Indiach i w Afryce dopiero w późnym neolicie.

Ale, w świetle tego co zostało uprzednio powiedziane, po co w ogóle podejmować trud ;udomowienia słoni? Istniały po temu aż dwa powody: Po pierwsze, słoń może przenosić tak ciężkie ładunki, jakich inne zwie­rzęta nie mogłyby nawet udźwignąć. A także potrafi wykonywać takie prace, jak np. wyrywanie drzew, do czego obecnie używamy dźwigów i buldożerów. Po drugie, odkryto, że słonie mogą być (choć w praktyce często nie były) wspaniałymi zwierzętami bojowymi, formującymi oddziały superciężkiej kawalerii,, biorą­cymi na grzbiet kilku żołnierzy, a nie jak inne wierz­chowce — jednego.

Oswojone słonie, choć używane w wielu wojnach

i przez wiele krajów, potrafiły często stanowić równie groźne niebezpieczeństwo dla strony własnej, jak dla przeciwnej. W książce Gustawa Flauberta Salamibo znajdujemy opis walki prowadzonej przez kartagiń- skiego sufetę (wodza), Hanno ze zbuntowanymi ■ ? (bo nie opłaconymi) najemnymi oddziałami armii, w czasie

której grecki niewolnik Spandios, będący inspiratorem całej rebelii, wprawił w panikę słonie bojowe, użyte przeciw buntownikom przez Hanno, wypuszczając na nie stado świń oblepionych palącą się smołą. Sainte- Beuve w ostrej krytyce książki wielkiego pisarza kpi sobie z Flauberta za jego przedziwny „wynalazek”. Ale nie był to wynalazek. autora, podstęp ten był w rzeczywistości użyty w bitwie pod Megarą. Prawdą jest także, że na słoniach, jako na zwierzętach bojo­wych nie można było polegać i dlatego Rzymianie, po krótkim okresie próby, zrezygnowali z ich usług w swojej armii.

Pierwsze udomowione słonie pojawiły się w Europie na rzymskiej arenie. Rzymianie zapoznali się z tymi zwierzętami za pośrednictwem Greków, a ściślej mó­wiąc Macedończyków, oraz za pośrednictwem Karta- gińczyków, w takiej właśnie kolejności. Kartagińczycy zaczęli używać do walki słoni od ok. 300 roku p.n.e., przy czym pierwszy większy użytek z „elefanterii” zrobili w bitwie pod Annone na Sycylii, w czasie któ­rej Hanno rzucił do walki sześćdziesiąt wytresowanych słoni bojowych. Trudności z przetransportowaniem tych zwierząt z Afryki musiały być ogromne; a słonie w walce zawiodły pokładane w nich nadzieje, gdyż rzymska piechota nió po raz pierwszy miała ż tymi zwierzętami do czynienia na polu walki (patrz str. 194). Sufeta użył 100 słoni w czasie walk w Afryce w 255 roku p.n.e. i tym razem zwierzęta te zdały egzamin, bowiem Rzymianie pod wodzą Marka Regulusa musieli przedrzeć się przez front słoni by zaatakować zaciężną piechotę i w trakcie tego szturmu słonie rozbiły rzym­skie szyki i zmusiły nieprzyjaciół do wycofania.

Na wiadomość o tym Hasdrubal przygotowując się do następnej walki na Sycylii sprowadził na wyspę 140 słoni. Ale w rok czy dwa później wiara Kartagiń-

czyków w skuteczność używania do walki słoni jeszcze raz doprowadziła ich do zguby:

W lecie 251 roku p.n.e. konsul Gajus Cecilius Me- tellus odniósł wspaniałe zwycięstwo pod murami Panormus. Rzymskie oddziały ogniowe usytuowana w fosie miejskiej rozgromiły zwierzęta .(słonie), które zostały nierozważnie wystawione na front szyków wroga. Niektóre z nich wpadły do fosy, inne padając do tyłu przygniatały własne oddziały, które pędziły w zupełnym nieładzie, przemieszane ze słoniami, w kie­runku plaży, gdzie mogły zostać załadowane na fe- nickie okręty. Złapano 120 słoni”... (Mommsen).

Mimo wszystko Rzymianie używali, od czasu do czasu słoni do walki, choć zawsze bez entuzjazmu. W końcu jednak z nich zrezygnowali, uznając je za zwierzęta bardziej kłopotliwe niż pożyteczne. Słonie używane przez Rzymian pochodziły, podobnie jak słonie Karta- gińczyków, z Numidii, której lasy pełne były tych zwierząt. Ale kto nauczył mieszkańców północnej Afryki udomowiać i tresować dzikie słonie dla potrzeb wojny? Choć wydaje się dziwne, dokonali tego Egipcjanie.

Po śmierci Aleksandra Wielkiego (323 rok p.ń.e.). jeden z jego generałów, Ptolemeusz, mianowany został władcą Egiptu. Tytuł królewski został mu nadany do­piero siedemnaście lat później. W 321 roku Macedoń­czycy pod wodzą Perdikkasa próbowali zaatakować Egipt. W skład ich armii wchodziły także oddziały na słoniach indyjskich. Kiedy przy forsowaniu Nilu plan Perdikkasa zawiódł, żołnierze zbuntowali się i zabili swego wodza. W ten sposób Ptolemeusz wszedł w po­siadanie bojowych słoni macedońskich. W przyszłości słonie walczące w Afryce miały być przez długi, czas wyłącznie słoniami indyjskimi, udomowionymi zwie­rzętami z gatunku Elephas maximus.

Ptolemeusz i jego następca Ptolemeusz II zapragnęli

mieć w swej armii na stale oddziały „elefanterii”, trzeba jednak było znaleźć stałe źródło dostawy tych zwierząt, a sprowadzanie słoni z Indii było praktycznie niemożliwe. W wyniku tego problemu zostały udomo­wione pierwsze słonie afrykańskie, bowiem Ptolemeusz zorganizował dostawę dzikich słoni z Sudanu, skąd były przewożone z kilku portów Morza Czerwonego do Egiptu na specjalnie zbudowanych do tego celu stat­kach. A ponieważ ani Grecy ani Egipcjanie nie znali się zupełnie na chwytaniu, oswajaniu i tresowaniu słoni, król sprowadził z Indii wybitnych znawców tego przedmiotu i to w wystarczającej liczbie, by mogli do­siadać i kontrolować słonie w czasie walki, przynaj­mniej w pierwszym okresie.

Ptolemeusz III Eugertes stoczył kilka zwycięskich bitew z azjatyckimi rywalami z nowo powstałych państw, którzy użyli w tych bitwach słoni indyjskich. W ten sposób do swych słoni afrykańskich dołączyć mógł zdobyczne słonie indyjskie. Od tego władcy otrzy­mali Kartagińczycy pierwszego słonia bojowego. Na podstawie dowodów numizmatycznych Zeuner twier­dzi, że ten pierwszy słoń był zdobytym w walkach słoniem indyjskim. Na pewno także Ptolemeusz Euger­tes dostarczył Kartaginie pierwszych indyjskich łow­ców i treserów słoni. Podarunek ten natchnął Karta- gińczyków myślą o wykorzystaniu swych poddanych Numidów do łowienia i tresowania słoni afrykańskich.

O efektach, jakie to przyniosło, już wspominaliśmy. Tak więc tropienie pierwszych śladów udomowienia słoni afrykańskich prowadzi nas do około 300 roku p.n.e. i elefanterii Aleksandra Wielkiego dosiadającej słoni indyjskich.

W roku 327 p.n.e. Aleksander Wielki po zwycięstwie pod Gaugamelą i zajęciu wschodnich prowincji Im­perium Perskiego zaatakował Pendżab. Po przejściu

Indusu zawarł on przymierze z władcą ziem położonych, pomiędzy tą rzeką a Hydaspesem. Ale gdy w 326 roku* Grecy podeszli pod Hydaspes natknęli się na władcę tych ziem — króla Porusa, który wraz ss 30-tysięczn% armią i 200 słoniami bojowymi zagrodził im drogę» Opis walki i podstępu, jaki użył Aleksander, znajdu­jemy u Arriana. Ja tylko chcę podkreślić, że jak częste bywa ze słoniami bojowymi, tak i tym razem stano^ wiły one większe niebezpieczeństwo dla strony własnej) niż dla przeciwnika, umykając z pola walki, jak to napisał Arrian „niczym owce uciekają od wody”.

To właśnie wtedy w bitwie pod Gaugamelą i nad Hydaspesem ludzie zachodu zetknęli się po raz pierw­szy z udomowionymi słoniami. Aleksander natychmias# podchwycił ten pomysł, a z kolei od niego wzięli go inni władcy, używając słoni w swych krwąwych woj­nach. Przypisywał on niewątpliwie swoje zwycięstwo własnemu geniuszowi i przewadze swych żołnierzy, a nie zawodowi, jaki spotkał przeciwników z powodu ich słoni. W dwa lata po śmierci Aleksandra Wielkiego Perdikkas, jak już wspominaliśmy, użył słoni w walce z Ptolemeuszem. Nieco później, król Syrii Seleukos I oddał królowi Czandragupcie całą prowincję w zamian za 500 słoni bojowych i dzięki nim wygrał bitwę pod Ipsos w 302 roku p.n.e. Syryjczycy próbowali nawet używać zaprzężonych w cztery słonie rydwanów, ale te ciężkie i mało zwrotne pojazdy mogły znaleźć zasto­sowanie tylko w trakcie ceremonii. Konsekwencje tych wszystkich zabiegów odczuli pośrednio na swym grzbiecie Rzymianie, gdy w 280 roku p.n.e. król Mace­donii Pyrrus wystawił słonie w bitwie pod Herakleją i rozgromił rzymską armię.

A więc słonie indyjskie zostały udomowione znacz­nie wcześniej niż ich afrykańscy krewniacy. Używam tu stale słowa „udomowienie”, ale w rzeczywistości

wszystkie te zwierzęta chwytane były w lesie i oswa­jane, hodowlą' i rozmnażaniem w niewoli zajmowano się tylko w tych przypadkach, gdy komuś zależało, na przykład dla celów religijnych, na otrzymaniu słoni posiadających jakieś specjalne cechy typu albinizmu. W przypadku zwierząt krócej żyjących czy trudniej dla człowieka dostępnych metoda chwytania ich i oswajania nie zdawałaby egzaminu. Ale słonie łatwo się uczą, przez czterdzieści lat są użyteczne w pracy, a żyją ląt siedemdziesiąt, ich chwytanie i oswajanie było zatem w pełni opłacalne z praktycznego punktu widzenia.

Pozostaje więc ostatnie pytanie: gdzie i kiedy Hin­dusi zaczęli pp raz pierwszy oswajać schwytane słonie zamiast je natychmiast zabijać? ■

Z licznych dostępnych materiałów wynika, że słonie zaczęto wykorzystywać w niektórych częściach IndM do przenoszenia towarów i do jazdy wierzchem już od 500 roku p.n.e. Najwcześniejsze z nich -7-* monety i zabawka-słoń z terrakoty pochodzą z Pendżabu, który, jak się wydaje, był największym centrum „sło­niowym” w Indiach. Jest jeszcze jeden bardzo stary ślad, z tym, że pomiędzy nim a wspomnianymi przed chwilą dowodami z około 500 roku istnieje tysiącletnią przerwa. Być może świadczy to po prostu o tym, że archeologów ciągle jeszcze czeka w Indiach mnóstwo roboty.

W Mohendżo-daro — metropolii cywilizacji znad Indusu — znaleziono 15 pieczęci cylindrycznych z syl­wetką słonia, oszacowanych na 2500—1500 rok p.n.e. Sześć z nich jest szczególnie ciekawych, bowiem przed­stawione na nich słonie mają na sobie rodzaj przykry­cia z tkaniny. Żeby być tu całkiem w porządku trzeba wspomnieć, że niektórzy specjaliści sądzą, iż widoczne na ciele słonia zmarszczenia i fałdy, które właśnie

większość autorów uważa za owe przykrycie, są po prostu fałdami skóry, ale Zeuner (1963) wykazał ponad wszelkie wątpliwości, że fałdy widoczne na tych 6 fi­gurkach, ciągnące się od środka grzhietu a sięgające do pierwszego odcinka przednich nóg, mogą być jedynie jakąś narzutą. A jeśli tak, to słonie noszące tego ro*f dzaju „ubranie”, musiały być zwierzętami oswojonymi, Wiek tych sześciu pieczęci nie daje się określić pre­cyzyjnie. Można tylko powiedzieć, że nie pochodzą one z okresu wcześniejszego niż rok 2500 p.n.e.i, nie póź* niejszego niż 1500 p.n.e. Nie wiemy oczywiście, na jak długo przed zrobieniem tych pieczęci słonie były już udomowione. Możemy jedynie powiedzieć, że pierwsze oswojone słonie zostały zaprzęgnięte do roboty w do-, linie Indusu już gdzieś w trzecim tysiącleciu przed naszą erą, a na pewno nie później niż w pierwszej połowie długiego tysiąclecia.

12. Zwierzęta futerkowe

Obok dużych zwierząt, o których mówiliśmy do tej pory, udomowiane bywały także zwierzęta znacznie mniejsze, w przeszłości głównie gryzonie, obecnie znacznie częściej małe drapieżniki. W dawnych czasach główną przyczyną udomowiania była potrzeba zapew­nienia sobie stałego źródła mięsa, w naszych czasach, choć zapotrzebowanie na mięso jest równie duże jak dawniej, mechanizmy ekonomiczne zwróciły uwagę żądnych zysku hodowców na zwierzęta o atrakcyjnym futrze.

Właśnie zapotrzebowanie na piękne futra oraz pie­niądze, jakie można na nich zarobić, okazały się jedy­nym dostatecznie silnym bodźcem zdolnym zachęcić współczesnych nam ludzi do podjęcia trudu udomowia­nia gatunków nieudomowionych przez naszych przod­ków; jedynym bodźcem, który zmusił nas do dodania czegokolwiek do spuścizny pozostawionej nam przez człowieka neolitycznego w zakresie puli udomowionych gatunków. A przecież przyczyn dla podjęcia intensyw­nych prac w tym zakresie nie brakuje, kiedy połowa mieszkańców kuli ziemskiej cierpi na niedostatek białka w pokarmie. Udomowienie niektórych gatunków zwierząt mogłoby pomóc w rozwiązaniu tego problemu. Współczesny człpwiek nie ma czym pochwalić się w tej dziedzinie, jego osiągnięcia są wręcz negatywne. Na przykład łoś został niegdyś udomowiony, głównie dla mięsa i mleka, ale służył również jako wierzchowiec,

wykorzystywany między innymi przez kurierów króla szwedzkiego Karola XI w XVII wieku, w późniejszych czasach zwierzę to zostało dla człowieka stracone3S. Podobny los spotkał kilka udomowionych gatunków antylop i daniela. Gazele udomowione zostały w Egip­cie w bardzo dawnych czasach i prawdopodobnie trzy­mane były w dużych stadach, tak jak kozy. Wygląda na to, że nawet koziorożec był niegdyś zwierzęciem domowym. Wszystkie te gatunki zniknęły z domowego inwentarza.

Króliki

Każdy mieszkaniec Wielkiej Brytanii w wieku po­wyżej czterdziestu lat bez trudu przypomni sobie ze swego dzieciństwa wieczorne spacery w czasie letnich wakacji, gdy co krok spotykało się dzikie króliki pasące się spokojnie na łące lub igrające wesoło w pobliżu swych nor. Wystarczyło w tych czasach wyjść na krót­ką przechadzkę z dubeltówką i psem, by przynieść do domu kilka królików na pasztet. Na głównych drogach poza miastem widziało się setki królików rozjechanych przez samochody. Były to czasy, gdy w Australii pa­nowała plaga tych szybko rozmnażających się zwie­rząt, która doprowadziła do poważnych strat w gospo­darce tego kraju. Epidemia myksomatozy zmieniła tę sytuację całkowicie. Ale przed nadejściem tej plagi, rozprzestrzenianej zresztą świadomie przez rolników, którzy już nie mogli dłużej znieść stałych szkód na swych polach, trudno było sobie wyobrazić Europę bez

królików i trudno było myśleć o tym zwierzęciu ina­czej, niż jako o gatunku rdzennym i występującym od niepamiętnych czasów na terenach Eurazji.

Jest to jednak pogląd błędny. Przed dwoma tysią­cami lat królik był dla całej prawie Europy nowością. Na północ przybył jako zwierzę udomowione znacznie wcześniej niż jako zwierzę dzikie. Arystoteles nigdy

o tym zwierzęciu nie słyszał, nie znali go także inni nieco późniejsi pisarze greccy. Pierwsza wzmianka

o królikach pojawia się u Polibiusza w połowie dru­giego tysiąclecia p.n.e. Nazywa on to zwierzę kyniklos, co jest niewątpliwie słowem wywodzącym się od łaciń­skiego cunidulus. Świadczy to o tym, że Grecy dowie­dzieli się o istnieniu królika od mieszkańców Italii, a tym samym, że zwierzę to przybyło gdzieś z zachodu. Wygląda na to, że łacińska nazwa królika pochodzi z kolei ze starożytnego języka iberyjskiego, gdzie ozna­cza ona także podziemne nory i korytarze, ale nie miało tego drugiego znaczenia aż do chwili, gdy króliki zademonstrowały swoje możliwości w tej dziedzinie na terenach Italii.

Rzymianie, tak jak i inne cywilizowane ludy przed nimi, zetknęli się po raz pierwszy z królikami w Hisz­panii. Heyn (1888) był zdania, że króliki przybyły tam wraz z Iberyjczykami z Afryki, ale Zeuner uzna­wany tu za autorytet utrzymuje, że zasięg ich wystę­powania został ograniczony do Półwyspu Iberyjskiego po ostatnim zlodowaceniu. Obaj mogą mieć rację, po­nieważ Tanger leży tak blisko Gibraltaru, że wtedy, gdy południowa Hiszpania wolna była od lodowca, mu­siała być również wolna od niego północna Afryka. W każdym razie wszystko sprowadza się do tego, że jakkolwiek zasięg królika był przed ostatnim zlodowa­ceniem znacznie szerszy, na co wskazują szczątki ko­palne, został on w końcu zawężony w Europie do

Półwyspu Iberyjskiego. Następnie po cofnięciu się lodowca zasięg występowania królika znowu stopniowo się rozszerzył. Jednak w momencie, gdy zasięg ten objął cały Półwysep Iberyjski i zapewne część połud- niowo-zachodniej Francji królik, mimo swej ogromnej siły inwazyjnej (wyrażającej się choćby w 'tym, że jedna samica jest w stanie wyprodukować rocznie siedemdziesiąt młodych) potrzebował pomocy człowieka dla swego dalszego rozprzestrzeniania. Z pomocą przy­szli mu Rzymianie i w wyniku tego po upływie kilku zaledwie wieków cała Eurazja „wypełniła się” króli­kami.

W efekcie zamieszkiwania różnorodnych* środowisk, króliki zróżnicowały się, dając szereg odmian geogra­ficznych o różnej wielkości ciała, odmiennym ubarwie­niu i innych cechach, ale wszystkie te odmiany zawsze należały do jednego gatunku Oryctolagus cuniculus. Wydaje się dziwne, że Europa musiała czekać na kró­liki tak długo, podczas gdy Fenicjanie w Hiszpanii znali je już w 1100 roku p.n.e., i to oni właśnie nadali Hiszpanii noszoną do dziś nazwę, która w dość dowol­nym przekładzie oznacza „Ziemia królików”. Żeglarze feniccy, gdy wylądowali w końcu drugiego tysiąclecia p.n.e. w Hiszpanii, zauważyli, że ziemia tego kraju cała była poryta i pokryta kopcami i dziurami, co było dziełem bardzo licznych, małych puszystych zwierząt, które przypominały im do złudzenia, przynajmniej pod względem zwyczaju kopania, ich własne shephan, czyli góralki. Z tej przyczyny nazwali nowo odkryty ląd, stanowiący najbardziej zachodni kraniec znanego wów­czas świata, ishephanim, to znaczy ziemia góralków, a nazwa ta została z czasem skrócona do słowa Hispa- nia. Ci pionierzy pochodzący z Tyru i Sydonu nie zrobili prawdopodobnie żadnego użytku z nowó od­krytych zwierząt i zapewne, jeśli zwierzę to nie wystę­

powało w północnej Afryce, dopiero feniccy koloniści Afryki, mieszkańcy Utyki i Kartaginy, introdukowali króliki na ziemi współczesnej Algerii i Maroka.

Jeśli przyjąć, że króliki w Hiszpanii nie były udo­mowione, to uczynił to po raz pierwszy Rzymianin — Warron. Myśl o udomowieniu królików podsunęły mu istniejące w Rzymie leporaria38 mające postać roz­ległych i ogrodzonych pastwisk porośniętych trawą i krzewami, na których hodowano zające. Zające za­mieszkujące takie leporaria nie były zwierzętami udo­mowionymi, przebywały przecież w absolutnie natu­ralnych warunkach, ale znajdowały się pod kontrolą człowieka, który w każdej chwili mógł je bez trudu schwytać i zabić, jeśli potrzebował właśnie kilka sztuk na sprzedaż czy na stół. Zające żyjące w tych zagro­dach nie rozmnażały się, a więc ich stan liczebny mu­siał być co jakiś czas odnawiany przez sprowadzenie nowo schwytanych zwierząt. Zeuner zwraca uwagę, że zakładane potem cunicularia37 musiały być nieco ina­czej ogrodzone, a mianowicie ściany zagrody musiały być wkopywane głęboko w ziemię, w przeciwieństwie bowiem do zajęcy, króliki bardzo intensywnie kopią nory. Ale nawet ten zabieg nie na wiele się zdał i po rozpowszechnieniu się zasugerowanych przez Warróna cuniculariów, wielu królikom udało się z. nich uciec, a uciekinierzy ci dali początek całej populacji dzikich królików w Italii.

Pomimo to, że w przeciwieństwie do zajęcy króliki świetnie rozmnażały się w cuniculariach, całej tej rzymskiej inicjatywy nie można w żaden sposób uznać

za udomowienie królika. Udomowienie wymaga bowiem znacznie dokładniejszej kontroli nad zwierzęciem. Ho-' dowla królików prowadziła nawet w kierunku wręcz przeciwnym, bowiem, jak Zeuner twierdzi W oparciu

0 regułę Nachtsheima (1949), „selekcja faworyzowała tu wszelkie dzikie cechy zwierzęcia, gdy ofiarą padały przede wszystkim zwierzęta bardziej $ oswojone'«?, a największą szansę przeżycia miały ^najdziksze«

1 najszybsze”.

W ten sam niemal sposób, to znaczy ogrodzonych królikarniach, przetrzymywano króliki aż do okresu średniowiecza a nawet znacznie dłużej. Tak zwane „ogrody królicze” były popularne we Francji w XIV wieku, w Anglii i w Niemczech aż do XVII wieku. Ze względów oczywistych były one często zakładane na wyspach, głównie położonych na jeziorach Czy rze­kach, ale także z dala od lądu. Przez cały okres sie­demnastu wieków pracowała wyżej wspomniana reguła Nachtsheima. Nigdy nie próbowano prowadzić żadnej selekcji, ani wykorzystywać pojawiających się mutacji, izolowane populacje pozostawały zatem zupełnie dzi­kie. Przez zwykłe trzymanie w niewoli nie można było zrobić z królika zwierzęcia udomowionego. Tymczasem uciekające z zagród zwierzęta powiększały dziką, wol- nożyjącą populację królików we Francji, Niemczech i Anglii. Możemy przypuszczać, że pierwsze królikarnie powstały w rzymskich prowincjach Brytanii i Galii już przed nadejściem IV wieku, a jeśli to prawda, oznacza to, że pierwszy dziki królik pojawił się w północnej Francji i w Brytanii już za czasów rzymskich. Nie można jednak mieć co do tego pewności. Nie ulega natomiast wątpliwości, że w niektórych częściach Europy pierwsze króliki pojawiły się dopiero długo po ich prawdziwym udomowieniu i to prawdopodobnie za pośrednictwem rozrzuconych po całym kontynencie

klasztorów, w których mnisi hodowali króliki. Działo się to gdzieś w XII wieku, ale na niektórych terenach, np. w południowych Niemczech, dzikie króliki pojawiły się dopiero w XV wieku.

Z całego dotychczasowego omówienia nie wynika jednak, gdzie i kiedy to prawdziwe udomowienie na­stąpiło. Ani dlaczego? Ale na to ostatnie pytanie naj­łatwiej jest odpowiedzieć znając zamiłowanie Rzymian do luksusowych futer.

Rzymianie po założeniu swych króliczych ogrodów, w poprzednio omówiony sposób, i po zasmakowaniu w króliczym mięsie, wkrótce zapragnęli mieć z niego danie krańcowo wymyślne, jak to czynili z wieloma innymi potrawami. Rzymscy nowobogaccy (nie różnili się zresztą pod tym względem od nam współczesnych) nie będąc w stanie jeść więcej niż inni, bowiem nawet największe żarłoki mają pod tym względem ograni­czone możliwości, zapragnęli jeść bardziej wymyślnie, by dziwnością potraw i ilością pieniędzy na nie wyda­wanych zadziwiać resztę świata. W przypadku króli­ków początkiem tej wymyślności były potrawy z ledwie urodzonych osesków, a dalszym efektem — dania z króliczych embrionów — znane jako laurices. Te niesmak budzące praktyki kontynuowały wczesne zgro­madzenia klasztorne, gdy tylko pozwoliło na to pewne rozluźnienie twardych reguł. Przyczyną leżącą u ich podstawy było to, że. jedzenie mięsa króliczego tak, jak zresztą każdego mięsa, zabronione było w czasie dni postnych, natomiast płody królików uważano za coś pośredniego pomiędzy jajkiem a rybą i dlatego też można je było spożywać zarówno w piątki, jak i w okresie wielkiego postu. Embriologowie uczą nas, że płód ssaka przechodzi w pewnym momencie swego rozwoju przez stadium odpowiadające rybie, a więc może to kulinarne wyrafinowanie miało jakieś nauko­

we uzasadnienie. Jeśli do tego uzmysłowimy sobie, że swego czasu w dni postne jadano bobry, na zasadzie, że jeśli żyją w wodzie, to muszą być rybą, nie będzie­my się już tak bardzo dziwić zwyczajowi jedzenia kró­liczych embrionów. Jednak nie wszyscy ojcowie Kościoła przymykali oczy na te praktyki. Grzegorz z Tours zabronił spożywania tej potrawy w czasie wielkiego postu.

Opisane wyżej wydarzenia doprowadziły do wzrostu popularności królika a w efekcie — w VI—VII wie­ku — do jego prawdziwego udomowienia: hodowli w małych zagrodach, kontrolowanego rozrodu, selekcji mutantów i krzyżowania wsobnego. W trakcie następ­nych wieków pojawiły się czarne króliki, białe króliki, łaciate króliki i króliki o szczególnie pięknym futrze jako wyselekcjonowane rasy jednego gatunku udomo­wionego królika. W szesnastym wieku królik w wy­niku kilkusetletniej selekcji stał' się zwierzęciem wy­soko cenionym nie tyle dla swego mięsa, co dla swego futra38.

Srebrne lisy

Wygląda na to, że fermy lisie nie powstały w cza­sach współczesnych wraz z fermami innych zwierząt futerkowych, lecz istnieją już od czasów prehistorycz­nych, kiedy to nastąpiło udomowienie lisa. Lis był zwierzęciem łownym paleolitycznej Europy a polowano nań nie tylko dla mięsa, ale także dla futra. Wśród neolitycznych wykopalisk na terenach podalpejskich osad palowych szczątki lisa są nadzwyczaj liczne,

J^^^tmgrdzenia, na-

znacznie liczniejsze niż psa, a charakterystyczna defor­macja jego kości wskazuje na to, iż był on już wówczas zwierzęciem udomowionym. Poza deformacją kości wskazują na to także stosunkowo małe rozmiary tych zwierząt w porównaniu z współczesnymi im lisami dzikimi, a skądinąd wiadomo, żę w pierwszych stadiach udomowienia prowadzonego prymitywnymi metodami, zwierzęta mają tendencję do zmniejszania rozmiarów ciała. Ale jeśli to prawda, że mieszkańcy osad palo­wych mieli udomowionego lisa, to historia jego była bardzo krótka, bowiem przez kilka następnych stuleci nie ma żadnych śladów świadczących o obecności tego zwierzęcia w ludzkich osiedlach.

W późnych latach XIX wieku jeden lub kilku tra­perów kanadyjskich wpadło na pomysł chwytania w lecie białych i niebieskich odmian lisów arktycznych, zwanych też pieścami i przetrzymywania ich w zagro­dach w komfortowych warunkach do okresu zimy; następnie zabijania ich i dostarczania skór na rynek. Ceny osiągane przez futra na rynku londyńskim, który w tym czasie był najważniejszym rynkiem na świecie, były bardzo zróżnicowane w zależności od jakości futra. Futro letnie zwierząt nigdy nie jest tak gęste i bogate jak futro zimowe, co łatwo wytłumaczyć róż­nicą między temperaturami, z jakimi zwierzę ma do czynienia w obu porach roku. Tak więc traperzy, prze­trzymując lisy w klatkach lub zagrodach do okresu zimy, mogli zarobić na ich futrach znacznie więcej niż by zarobili sprzedając je litem. Na rynku angielskim zaczęły się pojawiać coraz piękniejsze futra, osiągając coraz wyższe ceny. Rekordem zanotowanym w 1900 roku była cena 580 funtów szterlingów zapłacona za jedną skórę. Wkrótce rozeszła się wieść, że traperzy zbijają fortuny dzięki zastosowaniu jakiejś tajemniczej nowej metody.

Od tego czasu datują się współczesne próby udom©* wienia lisa. Dwóch panów, Sir Charles Dalton i R. Ti Oulton, przystąpiło do badań nad mdżliwościami ho* dowli lisa amerykańskiego Vulpes fulva i pieśca Alopex le g opus. Interesował ich przede .wszystkim problem rozrodu tych zwierząt w niewoli. Ich wslępnC próby zakończyły się pełnym sukcesem- i natychmiast - powstała przemysłowa hodowla lisów, która rozwinęła się tak szybko i była tak obiecująca, ze ¡już w 1910* roku zdolna do rozrodu para' lisów • r pierwsze j klasy kosztowała 35 000 dolarów. Efektem ubocznym tego był długo utrzymujący się zwyczaj hazardowej licy­tacji..! nienarodzonych jeszcze lisich szczeniąt. Pierw­sza wojna światowa i okres, który po niej nastąpił, dotknęły nieco ten nowy przemysł, tak, że w 1927 roku nie wykazywał on już tendencji zwyżkowych.

Tak więc dwa wspomniane wyżej północne gatunki lisów zostały udomowione pomiędzy rokiem 1900 a 1927. Zmiany w modzie, a później rozwój hodowli norek amerykańskich spowodowały spadek znaczenia lisów i zainteresowania ich hodowlą w całym zachod­nim świecie. Tylko- w ZSRR, gdzie ostry klimat spra­wia, że posiadanie futra jest koniecznością a nie luksu­sem, a także gdzie moda zmienia się znacznie wolniej, hodowla lisów jest nadal, w każdym razie w momen­cie pisania tej książki, ważną gałęzią przemysłu. Ale wystarczy nowa zmiana mody, by powstał ponownie wzrost zapotrzebowania na srebrne, białe i niebieskie lisy, będące w tej chwili Zwierzętami w pełni udomo­wionymi.

Króliki były właściwie pierwszymi zwierzętami udo­mowionymi i hodowanymi między innymi dla swego futra. Piszę „właściwie”, bo jednak należałoby tu wziąć pod uwagę małego lisa szwajcarskiego, a także fakt, że od prehistorycznych czasów używano również

skór psów, jak i skór wszystkich niemal zwierząt do­mowych. ^Ale w nowszych czasach, zapewne po sukce­sie w hodowli lisów, udomowiono wiele innych zwie­rząt futerkowych. Przykładem mogą być tu: piżmak, skunks, kuna amerykańska i wreszcie najważniejsza z nich norka amerykańska. W hodowli tych zwierząt wystąpiły zjawiska towarzyszące niegdyś hodowli kró­lików. Uciekinierzy i mieszkańcy porzuconych ferm wzbogacili naturalną faunę wielu terenów w nowe ga­tunki. Zdziczała norka i piżmak rozprzestrzeniły się na dużych obszarach znajdując najwyraźniej dogodne dla siebie, nie zajęte dotychczas nisze ekologiczne. Mógł­bym powiedzieć na ten temat jeszcze więcej. Przy­puszczalnie nawet krety bywały niegdyś hodowane dla swych skórek. Hodowla ta wyglądała podobnie jak rzymska hodowla królików w króliczych ogrodach.

Norka amerykańska

Rodzinnym krajem' norki amerykańskiej jest Kanada i północna część Stanów Zjednoczonych. Zamieszkuje ona także Alaskę. Norki 0 najlepszej jakości futra po­chodzą z terenów położonych w pobliżu Zatoki Fran- klina (Eskimo Bay) oraz Zatoki Hudsona. Alaskańska odmiana norki jest większa i bardziej płodna, w jed­nym miocie może być aż 6 młodych. Około 1920 roku cena tego pięknego i dobrze noszącego się futra osiąg­nęła tak zawrotne sumy, iż znaleźli się ludzie, którzy mając na uwadze udany eksperyment z hodowlą lisów, pomyśleli sobie, że hodowla norek, jeśli tylko jest możliwa, może być nawet bardziej opłacalna. Próby rozpoczęte w Kanadzie i USA szybko podchwycono w Norwegii, Szwecji i Wielkiej Brytanii. Istniały oba­wy, że futro norek hodowanych w W. Brytanii nigdy nie będzie najwyższej jakości, ze względu na panujące

tam łagodne zimy. Obawy te okazały się niesłuszne, najwyraźniej angielska wilgoć działa na skórę norki z równym skutkiem, jak kanadyjskie mrozy.

Norka amerykańska tak dobrze zadomowiła się w Skandynawii, że powstała tam duża i silna dzika po» pulacja Mustela vison. Zwierzęta te zamieszkują przede' wszystkim środowiska piaszczystych brzegów rzek, preferowane także przez jaskółkę-brzegówkę. Żywią się rybami, a także, co przesądza często o ich smutnynd losie w wielu krajach, ptactwem domowym, które wykradają z wielką wprawą. Zdziczała norka jest krzyà żówką dużej odmiany alaskańskiej i odmiany z.Qui- becku, odznaczającej się wspaniałym futrem. Jest więc zwierzęciem silnym i wysoce płodnym, dlatego też mimo ciągłych odłowów i ostrej, oficjalnej kontroli* ma dużą szansę przetrwać jako stały element naszej fauny. Na przykład w Anglii udało się norce osiąść w 31 hrabstwach. Podobnie wygląda sprawa w Szwecji, gdzie rocznie odławia się około 20 000 dzikich norek, a także w Norwegii, gdzie wynik połowów kształtuje się na poziomie 15 000 norek rocznie i w wielu innych krajach, do których sprowadzono norkę. W ciągu kilku pokoleń kolory otrzymane przez selekcję mutantów w hodowli znikną i brytyjska norka stanie się ciemno­brązowa. Duże rozmiary zwierząt, także uzyskane w hodowli, już znikają w stanie dzikim: samce udomo­wionej norki osiągają 3,5—4 kg, natomiast największa norka, wybrana z 1000 zdziczałych zwierząt schwyta­nych w Wielkiej Brytanii i ważonych przez urzędni­ków Ministerstwa Rolnictwa, ważyła 1,8 kg.

Niebezpieczeństwa kryjące się w takiej przypadko­wej introdukcji są oczywiście dobrze znane. Plaga kró­lika w Australii jest tego świetnym współczesnym przykładem, ale można się też powołać na przykład klasyczny: jak podaje Strabo, przywiezienie na jedną

z wysp Balearów jednej pary królików doprowadziło tam do takiej plagi, że nieszczęśliwi mieszkańcy wy­słali petycję do Cesarza Augusta, by przysłał im w od­siecz wojsko, albo ewakuował ludność i przesiedlił na inny tereni.’' Zdziczały piżmak wyrządza w Anglii ogromne szkody przez podkopywanie i dziurawienie wałów rzecznych i grobli. Norki przy zwiększeniu swej liczebności mogą stworzyć poważną konkurencję dla wędkarzy, trudno w tej chwili przewidzieć inne szkody, jakie mogą wyrządzać, tym bardziej, że mogą one zająć niszę ekologiczną zwalnianą coraz bardziej przez ustępującą wydrę.

Norka amerykańska jest świetną ilustracją zmian, jakie można osiągnąć w wielu cechach zwierzęcia przez bardzo staranną i intensywną hodowlę, która w tym wypadku tak właśnie była prowadzona ze względu na ogromny zysk, jaki przynosiła. Dzięki segregacji' mu­tantów o wyjątkowej barwie futra, i ich wsobnemu krzyżowaniu, dzięki stosowaniu bogatej, lecz prawidło­wej diety i ograniczaniu aktywności zwierzęcia, otrzy­mano w hodowli norki o niezwykłych kolorach: jasno- brunatnym, śnieżnobiałym, niebieskim, a nawet różo­wym, a także o znacznie większych rozmiarach. W wy­niku tych sukcesów udomowiona norka stała się w obecnych czasach zdecydowanie najważniejszym zwierzęciem futerkowym, przynajmniej na Zachodzie.

Podobne wyniki do tych otrzymywanych na Zacho­dzie w hodowli norki, uzyskano w ZSRR w hodowli sobola.

Świnka morska

Cavia porcellus jest gryzoniem, nieznanym w Sta­rym Swiecie aż do 1550 roku. Po tej dacie zaczęła się coraz częściej pojawiać we wszystkich krajach impe­

rium hiszpańskiego i portugalskiego. Sprowadzano ją raczej przez ciekawość i jako maskotkę dla dzieci, czyli podobnie jak chomika złocistego w naszych czasach, niż dla jakichś praktycznych celów. Do Hiszpanii tra­fiła przed końcem XVI wieku, do Anglii natomiast przywędrowała aż z zachodniej Afryki gdzieś w XVII wieku, tym zapewne da się wytłumaczyć jej potoczna nazwa w języku angielskim — Guinea-pig.

Kiedy w XIX wieku biologowie i medycy zaczęli poszukiwać dla swych doświadczeń zwierząt laborato­ryjnych, świnka morska, jako zwierzę tanie, bo nie­zwykle płodne, przystępne, łatwe do wykarmienia, ho­dowli i manipulowania nim, dostąpiła wątpliwego za­szczytu stania się zwierzęciem doświadczalnym par excellence. Osoby szczególnie wrażliwe oburzają się na myśl o tym, jak to niewinne, małe stworzenie cierpi z winy człowieka. Ta funkcja świnki stała się już przysłowiowa, często przecież mówimy o ludziach, na których wypróbowuje się coś nowego, że są świnkami morskimi39. A więc wraz z rozwojem eksperymental­nych badań biologicznych rozpoczęła się druga era intensywnego udomowiania świnki.

Pierwsza rozpoczęła się w preinkaskim Peru, to znaczy we wczesnych czasach historycznych w jed­nym lub w kilku miastaeh-państwach, zjednoczonych potem przez Inków w Imperium Słońca. A może nawet wcześniej w czasach kultur opartych na rolnictwie, z których potem wyrosły wspomniane cywilizacje miej­skie. Szacowanie okresu udomowienia świnki morskiej na czasy preinkaskie nie jest oparte na znaleziskach archeologicznych, tych mamy z tego okresu niewiele i zaraz przejdę do ich omówienia, lecz na wyglądzie tych zwierząt. Gdy Europejczycy pojawili się na tych tere­

nach świnki domowe różniły się krańcowo od dzikich, zarówno pod względem rozmiarów, jak i koloru futra — często zresztą łaciatego, jak i wreszcie typu włosów. Czytelnik, ‘który jeszcze pamięta, co się zmieniło w trakcie hodowli norki w okresie niespełna stu lat, może wyrazić w tym miejscu zdziwienie. Może rzeczy­wiście powinniśmy w świetle doświadczeń z norką, zrewidować nasze poglądy na dotychczasową ocenę skali czasu, w odniesieniu do różnych form morfolo­gicznych występujących u udomowionych zwierząt. Z drugiej strony musimy pamiętać, że posiadamy obec­nie wspaniały instrument w postaci znajomości gene­tyki, którego nie mieli nasi przodkowie.

Udomowienie świnki morskiej musiało przebiegać podobnie, jak w kilka wieków później udomowienie królika. Głównym celem jego podjęcia było mięso. Ludy andyjskie dysponujące jedynie powoli rozmna­żającą się lamą, niewielką ilością oswojonego ptactwa i upolowanymi jeleniami, musiały odczuwać niedosta­tek mięsa. W czasach Inków świnka morska stanowiła podstawowy składnik mięsnej diety mieszkańców Im­perium i rolę tę spełnia na tych terenach niezmiennie do dziś.

Nieco światła na początki udomowienia świnki mogą rzucić materiały wykopane' w 1969 roku w Jayhua- machay przez dra R. MacNeish’a. W głębokich par­tiach jaskini zamieszkiwanej około 5000 roku p.n.e. przez ludzi paleolitu, tej samej, która używana była jako stajnia dla guanako (patrz rozdział 10), znalazł on liczne szczątki świnki morskiej. Nie oznacza to oczywiście, że świnka była już wówczas zwierzęciem udomowionym, jak to podała prasa peruwiańska, ko­mentując nowoodkryte znaleziska. Prawdopodobnie nie oznacza to nic ponad to, że zwierzątko to wchodziło w skład diety mieszkańców Andów, co nie jest niczym

dziwnym. Można jednak pokusić się tu o hipotezę, że w jaskini przetrzymano „stado” schwytanych świnek jako żywy zapas mięsa. I jeśli to prawda, to choć daleka stąd jeszcze droga do udomowienia, był to me| wątpliwie pierwszy ważny krok w tym kierunku.

Szynszyla

W drugiej połowie XVI wieku Sir John Hawkins, sławny, a jeśli kto woli, niesławny właściciel statku kaperskiego, zbił majątek, rabując statki portugalskich handlarzy niewolników i sprzedając żywy towar w ko­loniach hiszpańskich. Praktyki te były bezprawne w świetle praw obowiązujących w Hiszpańskim Impe­rium, ale hiszpańscy koloniści bardzo byli z ich skut­ków zadowoleni, mogli bowiem kupować niewolników po cenach znacznie niższych niż rynkowe. W trakcie swych korsarskich wypraw Hawkins odwiedził wiele lądów, a posiadając przy tym wspaniały dar obserwa­cji, pozostawił niezwykle bogate rejestry tego, co wi­dział. Oto krótki fragment jego zapisków:

Żyją tam małe zwierzątka, podobne do wiewiórek, lecz szare. Ich futro jest nadzwyczaj delikatne, miękkie i niepodobne do żadnego, jakie znam. Jest w Peru bardzo cenione. Kilka z nich trafiło już do Hiszpanii, a chociaż trudne są do przewiezienia, książęta i szlach­ta oczekują ich z niecierpliwością. Zwierzątko to na­zywane jest szynszylą i występuje na swych rodzimych terenach w wielkiej liczebności.”

W rzeczywistości szynszyle należą do kilku gatun­ków, z których dwa andyjskie zostały udomowione. Są to Chinchilla lagetis i Chinchilla vischaca. Udomo­wiono je, podobnie jak świnki morskie, jeszcze w cza­sach preinkaskich, ale od początku ich zadaniem nie była produkcja mięsa, lecz dostarczanie sierści. Zwie­

rzętom tym bowiem obcinano lub wyskubywano sierść, która była, jak zauważył Hawkins, bardzo długa i je­dwabista, i produkowano z niej cenną tkaninę. Nie wiadomo jednak jak to robiono, bo włosy były na pewno zbyt krótkie na to, by je prząść. Alę trzeba tu pamiętać, że mieszkańcy Andów odznaczali się nie­słychaną wprost sprawnością manualną, przy wielkim ubóstwie technicznym. Tkali na swych prymitywnych krosnach materiały niezwykle cienkie i gęste, złożone na każdym centymetrze kwadratowym z większej licz­by nici, niż jakiekolwiek inne tkaniny produkowane na całym świecie aż do czasów współczesnych. Nie wiemy także, czy Inkowie używali skórek szynszyli do wyrobu futer, czy też pierwsi zaczęli to robić Hisz­panie.

W każdym razie, gdy skórki szynszyli pojawiły się po raz pierwszy na rynku europejskim, wcale nie były drogie. Jeszcze w 1837 roku skórki, szynszyli można było kupić na londyńskim rynku po 2,16 dolara lub 18 szylingów za tuzin. Niedocenianie szynszyli w tym czasie świadczy o tym, że były one na rynku w wiel­kiej obfitości, a więc zarazem o tym, że ich dzikie populacje musiały być eksploatowane w zastraszają­cym tempie. Dopiero gwałtowny spadek liczebności szynszyli w chilijskich Andach przy równoczesnym nadejściu mody na ten typ futer spowodował szybki wzrost ceny. Poniższa tabela ilustruje ten proces:

K2<

H

Rabunkowa eksploatacja szynszyli nie ustawała, i do­piero w 1918 roku rząd chilijski założył embargo na odłowy tych gryzoni. I choć nielegalne odłowy trwały nadal, bo w 1927 roku ciągle można było kupić w Lon­dynie skórki po 30 funtów za sztukę, to jednak dziką populacja szynszyli zyskała szansę odbudowania swej liczebności.

Podejmowano oczywiście próby, nawet przed 1918 rokiem, udomowienia szynszyli, ale wszystkie one za­kończyły się fiaskiem. Zwierzę to nie mogło się przy-* stosować do życia na mniejszej wysokości niż ta, do której przywykło w swym niezwykle wysoko położo» nym środowisku naturalnym.

W roku 1918 sprawą udomowienia szynszyli zainte­resował się amerykański inżynier górnik pracujący w Chile, M. F. Chapman. Za zgodą rządu chilijskiego odłowił on sporą liczbę tych zwierząt i wpuścił do zagród zbudowanych na właściwej dla nich Wysokości, W zagrodach tych, a może raczej wielkich klatkach, szynszyle swobodnie mogły żyć i rozmnażać się. W okresie od roku 1918 do 1923 przenosił on stopniowo szynszyle coraz niżej, czyniąc po każdej przeprowadzce długą przerwy na adaptację, aż doprowadził je do po­ziomu morza. W czasie tego eksperymentu studiował skrupulatnie wybiórczość pokarmową i zwyczaje tych zwierząt. Jego sukces był na tyle pełny, że gdy wresz­cie wrócił do rodzinnej Kalifornii, biorąc ze sobą oczy­wiście szynszyle, czuły się one znakomicie, żyjąc i roz­mnażając się w warunkach nizinnych, ciepłych i su­chych wybrzeży kalifornijskich.

Inni poszli w ślady Chapmana i hodowla szynszyli stała się coraz bardziej powszechna. W 1930 roku par­ka tych zwierząt kosztowała 3200 dolarów z tym, że masowe pojawienie się na rynku skórek zwierząt ho­dowanych nastąpiło dopiero w latach pięćdziesiątych.

Należy więc uznać, że wcześniejszy gwałtowny wzrost ceny udomowionych szynszyli mógł być związany je­dynie z przewidywaniem przyszłych zysków, bo w tym czasie nikt jeszcze nie mógł mieć pewności, co do sukcesu. Co prawda jeszcze w 1946 roku cena skórek na^ aukcji w Nowym Jorku wynosiła tylko 56 dolarów za sztukę, ale powodem tego była znacznie gorsza jakość większości skórek zwierząt hodowanych w po­równaniu z dzikimi. Dopiero później jakość futra ho­dowanych szynszyli uległa ogromnej poprawie. Obec­nie nie ma już wątpliwości, że szynszyla utrzyma się jako zwierzę udomowiońei Pojawiły się mutacje kolo­rystyczne, które wykorzystywane są przez hodowców dla uzyskania odmian niebieskawych.^ Bez wątpienia hodowcy szynszyli osiągną wkrótce wyniki nie gorsze niż hodowcy norek.

Popielica

Jeśli nie brać pod uwagę owadów, to popielica (Glis glis) jest najmniejszym zwierzęciem udomowio­nym kiedykolwiek przez człowieka. Przyczyną jej udomowienia było łakomstwo rzymskich patrycjuszy, którzy w ostatnim okresie republiki i w czasach im­perium rozsmakowali się w egzotycznych potrawach, doprowadzając do perwersji sztukę kulinarną. W tym przypadku perwersja polegała na chwytaniu i przy­rządzaniu tych osobników, które przygotowały się już do zimowej hibernacji, gromadząc w swych tkankach wielkie zapasy tłuszczu.

Glis glis żyje na całym kontynencie europejskim i w zachodniej Azji. Jest to zwierzę nadrzewne, ży­wiące się żołędziami i wszelkiego rodzaju orzechami. Na początku głównymi dostawcami popielic byli myśli­wi, ale już w około 100 roku p n e dostawcy luksu­

sowego towaru na rzymski rynek i zarządcy wielkich, posiadłości stworzyli gliaria, czyli zamknięte tereny z zasadzonymi odpowiednimi' gatunkami drzew, gdzie wpuszczone popielice znajdowały bogaty i urozmaicony pokarm, na który składały się głównie żołędzie, orze=1 chy włoskie i kasztany. W tych warunkach stawały się one znacznie bardziej tłuste niż w warunkach natural­nych. Ammianus Marcellinus z iście ,,ed wardiańską?? ' ironią opisuje jak to rzymscy patrycjusze w czasie^ przyjęć mieli na swych stołach ustawioną wagę, na której sprawdzali ciężar serwowanych popielic i prze* kazywali wyniki pomiarów czekającym na nie notariu­szom, którzy sprawdzali i notowali osiągnięte wagi. * Skłonni jesteśmy przypuszczać, że wynalazek prze*? mysłowej hodowli zamkniętej, polegającej na trzymać niu cieląt w małych boksach uniemożliwiających ruch zwierzętom, a na dodatek w ciemności, by uzyskać smaczniejszą cielęcinę z większych i cięższych zwierząt niż by to było możliwe w warunkach tradycyjnych^ jest wynalazkiem całkiem nowym. Ale jest to pogląd bardzo daleki od prawdy, nowa jest tu najwyżej skala przemysłowa tych pradawnych praktyk. Chów alkie­rzowy bydła jest wynalazkiem starożytnych ludów po­łudniowej Europy. Starożytni Egipcjanie hodowali w podobny sposób hieny, pozbawiając je możliwości ruchu i wpychając im siłą do gardła specjalnie przy­rządzony pokarm, by w ten sposób utuczyć je szybko i skutecznie. Ci sami ludzie torturowali biedne gęsi karmiąc je na siłę, by uzyskać otłuszczoną zdegenero- waną gęsią wątrobę do produkcji słynnych pâté de foie gras. Rzymscy hodowcy popielic przetrzymywali swe podopieczne w małych naczyniach glinianych, zwanych dolia i tuczyli je wszelkimi sposobami tak, że prze­karmione zwierzęta nie były w stanie ruszać się.

Tematem tej i poprzedniej mojej książki były stara­nia człowieka prowadzące ku ułatwieniu sobie życia na ziemskim padole; ludzka praca włożona w stałe podnoszenie poziomu życia poprzez rozciągnięcie kon­troli nad użytecznymi gatunkami roślin i zwierząt do­starczającymi człowiekowi pokarmu, surowców a w przypadku zwierząt, również siły mięśni, oraz poprzez przekształcenie ich w kierunku coraz lepszego zaspokajania ludzkich potrzeb. W tym sensie domowe rośliny i zwierzęta są dziełem ludzkim. W poprzed­niej książce starałem się pokazać, jak, kiedy i gdzie człowiek nie chcąc, lub może nie mogąc dłużej polegać na przypadkowym znajdowaniu potrzebnych mu dzi­kich roślin przestawił się ze zbieractwa na uprawę. W niniejszej książce zajmujemy się historią człowieka, który z prostego myśliwego zdobywającego pożywienie, skóry, kości i rogi poprzez łowy na dzikiego zwierza stał się hodowcą kontrolującym, użytkującym i stale doskonalącym udomowione gatunki zwierząt. Dziś na całym niemal świecie, z wyjątkiem nielicznych ple­mion, człowiek poluje jedynie dla rozrywki. Przy czym występuje tu pewien śmieszny paradoks, a mianowicie ludzie, którzy mają najmniejszą potrzebę zdobywania drogą polowań pożywienia, to znaczy ludzie bogaci, najchętniej oddają się myślistwu. Przyjemność, jaką znajdujemy w polowaniu i zabijaniu zwierząt, musie­liśmy odziedziczyć po paleolitycznych przodkach.

Sytuacja przedstawiona powyżej odnosi się jednak tylko do polowania na lądzie. Na morzach, jeziorach- i rzekach dotychczas jesteśmy prawdziwymi myśliwy­mi. Poza tym, że używamy dziś bardziej złożonego sprzętu, nic nie uległo tu zmianie od czasów naszycłiq przodków sprzed 20 000 lat. Haczyk na ryby i siecv rybacka są wynalazkami sprzed 25 000 lat. Haczyk wy-; naleźli ludzie kultury magdaleńskiej. Mając do dyspo­zycji nowoczesny sprzęt połowowy, jeszcze ciągle je­steśmy na pierwszym etapie opanowywania życia® w morzach, rzekach i jeziorach. Na analogicznym eta­pie w odniesieniu do zwierząt lądowych byliśmy okołOi 5000—10 000 lat temu, a etap ten zakończyliśmy, z wy­jątkiem kilku późniejszych osiągnięć, przed pięcioma tysiącami lat.

Pierwsze kroki w kierunku udomowienia kilku uży­tecznych gatunków ryb uczyniono co prawda już dość dawno. Proponuję krótki ich przegląd, a potem po­wrócenie do zdobyczy ostatnich lat. Postęp w tej dzie­dzinie musi w pierwszym rzędzie objąć gospodarkę morską, choćby dlatego, że niekontrolowane lub słabo kontrolowane połowy ryb za pomocą doskonalących się środków rybackich poważnie obniżają pogłowie ryb w wielu częściach świata a nawet zagrażają prze­trwaniu niektórych gatunków, takich jak choćby łosoś. Już wkrótce nie będzie prawdziwe przysłowie, które mówi, że w morzu żyje więcej ryb, niż kiedykolwiek z niego wyszło.

Zeuner (1963) wylicza tylko cztery gatunki ryb, które wg niego zasługują na miano udomowionych. Są to: Muraena muraena, czyli murena, zwana też rzym­skim węgorzem, gatunek przede wszystkim śródziem­nomorski, ale żyjący także i w innych morzach; Cypri- nus carpio, karp, którego rodzimym środowiskiem

są jeziora i rzeki Europy i Azji; Carrassius vulgaris, karaś, gatunek o podobnym zasięgu “naturalnym i wreszcie Macropus viridiauratus z południowo-wschod­niej Azji. Inni autorzy dodają do tej listy kilka gatun­ków współczesnych ryb akwaryjnych, ale jako zwie­rzęta wyłącznie ozdobne są one, podobnie jak Macro­pus, gatunkami marginesowymi w tym opracowaniu. Z tych czterech gatunków, dwa były hodowane wy­łącznie dla mięsa, natomiast trzeci, choć też pierwotnie hodowany dla celów gastronomicznych, wykazał po udomowieniu takie walory dekoracyjne, że zaczął być selekcjonowany w ich. kierunku i z czasem stał się, jako złota rybka, gatunkiem czysto ozdobnym.

Większość cywilizowanych ludów, w Mezopotamii, Egipcie, Chinach i być może także w Peru, bowiem gdy Hiszpanie przybyli do tego kraju w XVI wieku, odkryli, iż Inkowie posiadają ogromne stawy rybne usytuowane w ogrodach, próbowała hodować ryby. Ale pozostałości tych prób są zbyt ubogie, by można było na ich podstawie coś powiedzieć, Nie wiemy na przy­kład, jakie gatunki ryb hodowano i czy rozmnażały się one w hodowli, czy tylko były „przechowywane” w tych zbiornikach. Także znacznie później podejmo­wano próby udomowienia ryb. Grecy wykopali siłami kartagińskich jeńców wojennych40 ogromny zbiornik hodowlany w Agrigentum na Sycylii. Miał on po­wierzchnię 20 hektarów i był przez długi czas używany zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem, ale w końcu został porzucony jako niepraktyczny i stopniowo wy­pełniony ziemią. Myśl hodowli ryb w wielkich base-

nach podchwycili Rzymianie, gdy zetknęli się z nimi w trakcie prowadzonej na Sycylii wojny z Kartaginą* i natychmiast po powrocie do ojczyzny założyli mnó-i stwo piscinae, z których część wypełnili wodą morską^ Niektóre z tych zbiorników, lokalizowanych głównlip na wybrzeżu, musiały bardzo przypominać te, które' buduje się współcześnie. Poniżej przytaczam fragment Historii Naturalnej Pliniusza, przełożony z łaciny przez Philemona Hollanda. Z fragmentu tego pi moim zda- ńiem — wynika, że baseny te, poprzez gęstą siatkę lub kratę, a może jakiegoś typu śluzy, kontaktowały się z otwartym morzem. Tak oto Pliniusz Opisuje poczym nione przez Trebiusa Nigera obserwacje nad ośmior- 1 nicą, którą nazwał polipem':

Reszta relacji mojego autora dotyczących tego zwierzęcia wyglądać może na wierutne kłamstwo lub czystą fantazję, twierdzi on bowiem, że na Krecie wi­dział jednego z tych polipów, który miał zwyczaj przy­pływania prosto z morza, wchodzenia j do otwartych cystern i buszowania po stawach i zbiornikach, w któ­rych trzymano duże ryby morskie. Wykradał ryby z tych zbiorników i odpływał z powrotem na morze. Praktyki te powtarzał tak często, że ściągnął na siebie gniew i nieprzychylność hodowców i właścicieli sta­wów i cystern. Ogradzali więc oni takie miejsca palami i rozciągali na nich materię, by uniemożliwić zwierzęciu wchodzenie. Ale ten złodziej nie dał za wygraną, lecz wynalazł inny sposób. Wybrał bowiem miejsce, w któ­rym udało mu się sforsować przeszkodę i dostać się do trzymanych tam ryb morskich. I nikt by nie odkrył tej nowej metody, gdyby nie psy, które dzięki swym wyostrzonym zmysłom znalazły jego nowe przejście i osaczyły go: kiedy potwór próbował powrócić na otwarte morze, zaatakowały go, a następnie otoczyły ze wszystkich stron i zaalarmowały hodowców, którzy

przestraszyli się nagłym alarmem, ale chyba bardziej dziwacznym widokiem tego, co zobaczyli.

Po pierwsze i najważniejsze, polip był nieskończonej i nieprawdopodobnej wielkości, a ponadto cały był pokryty szczątkami zrabowanych ryb, co czyniło go zarówno okropnym dla oka, jak również przeraźliwie śmierdzącym. Któż chciałby raz. jeszcze widzieć polipa lub odczuwać jego obecność w taki sposób jak dotych­czas? Oczywiście nikt, musieli więc coś zr-obić z tym potworem. Potężnym dyszeniem i dmuchaniem polip odpędził od siebie psy, a swymi długimi cienkimi no­gami próbował je chwytać, od czasu do czasu twardy­mi jak zbroja kleszczami godził w nie mocno i pewnie. W sumie tak skutecznie się miotał, że zabicie go przy­szło im z wielkim trudem, mimo, że zadali mu mnóstwo ran ościeniami. W końcu jego głowa zabrana została do Lukullusa- i , tam wystawiona jako dziw natury, a reszta, miała wielkość dużej beczki mogącej po­mieścić 15 amfor,”

Wynika z tego jasno, że, ryby na Krecie były co najmniej przechowywane, jeśli nie hodowane w zagro­dzonych zbiornikach. Mureny przetrzymywano i tu­czono w basenach ze słoną wodą. Bogaci mężczyźni i kobiety mieli często swoje mureny-maskotki, które ozdabiali drogą biżuterią, w postaci wysadzanych, szla­chetnymi kamieniami pierścieni zakładanych na płet­wy. Słynny bogacz Marcus Crassus, który dzięki swemu ogromnemu bogactwu wszedł do Triumwiratu, miał właśnie taką oswojoną murenę, która przypływała po łakocie na dźwięk swego imienia. Pokutuje także okropna i zapewne bezpodstawna plotka, że mureny były karmione niewolnikami, żywcem wrzucanymi do basenu. Wynikła ona zapewne z drobnych srugestii uczynionych przez Senekę w jego dziele De re, II, 40.

Mureny były zresztą nie tylko przetrzymywane, lecz

także rozmnażały się w tych zbiornikach, które za­kładano głównie dla potrzeb luksusowego rynku. Rzym­scy bogacze lubowali się w jedzeniu, wydając często ogromne bankiety, na których spożywali ogromnąj ilości ryb. Mureny nie były jedynymi hodowanymi rybami, choć nie wiadomo, czy inne gatunki także roz­mnażały się w niewoli. Jeśli chodzi o ryby słodko.^ wodne, to Rzymianie byli bardziej od nas zaawanson wani w hodowaniu narybku i wprowadzaniu ryb do jezior i rzek. Zakładali także stawy rybne, ale do ja­kiego stopnia udomowili te ryby, nie wiadomo.

Wygląda na to, że należy przyjąć, iż murena była jedyną rybą udomowioną w pełnym tego słowa zna­czeniu. Nie ma żadnych dowodów na to, że;Rzymianie hodowali karpie, ale karpie pojawiły się w Europie tak szybko po upadku Cesarstwa Rzymskiego, iż na­leży przypuszczać, że były one jednak przez Rzymian hodowane. Choć może być tu i inne wyjaśnienie. Otóż karp zamieszkiwał wody Dunaju i jego dopływów, a więc pierwsze próby jego udomowienia mogły być czynione przez barbarzyńców na wpół skolonizowanych przez Rzymian. Warto tu wspomnieć, że król Ostrogo­tów Teodoryk chętnie widział karpia na swym stole.

Aż do stosunkowo niedawnych czasów bezpośred­nia wymiana czy kontakty pomiędzy cywilizacjami europejskimi a dalekowschodnimi były nadzwyczaj słabe. Pamiętając o tym, należy przypuszczać, że udo­mowienie karpia w Chinach i w Europie odbyło się zupełnie niezależnie. Karp zaczął być ważnym skład­nikiem menu klas Wyższych i urzędniczych gdzieś w V wieku. Jego rola, jako ryby hodowlanej, wzrosła wraz ze wzrostem zapotrzebowania na ryby, w mo­mencie wprowadzenia zakazu spożywania dań mię­snych w piątki i w okresie wielkiego postu. Dostawa ryb niezależna od szczęścia rybaka stała się wtedy

szczególnie ważna. Hodowla karpia w stawach w stylu rzymskim prowadzona była przede wszystkim w klasz­torach. Karpie te były z całą pewnością udomowione:

Karp ten posiadał wszelkie cechy zwierzęcia udo­mowionego. Obok ryb o normalnej barwie szarej, po­jawiły się osobniki czerwone, białe i nakrapiane. Łuski pokrywowe były u niektórych ryb ułożone normalnie, u innych formowały tylko kilka rzędów wzdłuż ciała, u jeszcze innych łusek nie było wcale” (Zeuner, 1963).

Trzeba tu dodać, że te zmiany występowały u karpi zarówno w Europie, jak i w Chinach, a także to, że w obu częściach świata pojawił się zwyczaj intensyw­nego tuczenia karpi, przez dawanie im w nadmiarze pokarmu (w Europie. w postaci chleba i mleka poda­wanego rybom wyjętym z wody i trzymanym w wil­gotnym mchu)ho<

Karaś, zwany też złotą rybką, jest również zwierzę­ciem w pełni udomowionym, posiadającym wiele spe­cyficznych, wtórnych cech i deformacji, zupełnie nie­znanych u tych. ryb w stanie dzikim. Został on udo­mowiony w Chinach, za czasów dynastii Sung, w około 960 roku p.n.e. Udomowiono go, by uzyskać dodat­kowe źródło pokarmu. Ale w trakcie hodowli pojawiły się liczne mutanty o własnościach dekoracyjnych, po­legających nie tylko na atrakcyjnym kolorze, ale tak­że kształcie płetw i ogona. Zostały one wyselekcjono­wane i dały początek hodowli ryb dekoracyjnych. A im więcej tych deformacji się pojawiało, tym bardziej hodowcy zaczęli być zainteresowani w zaspokajaniu gustów bogatych estetów, kosztem potrzeb zwykłych zjadaczy filetów.

A, nawiasem mówiąc, takie przestawienie priorytetu jest najlepszym objawem wysokiej cywilizacji. Japoń­czycy przejęli złote rybki od Chińczyków i wkrótce wyhodowali swoje własne, fantazyjne odmiany. Z Ćhin

zawędrowały złote rybki także do Batawii (dzisiejszej Djakarty), a stamtąd na wyspę Świętej Heleny, która stała się ich punktem tranzytowym w podróży do Europy, dokąd dotarły ostatecznie w XVII wieku.

Tak więc udomowienie złotych rybek podjęte byłor ze względów ekonomicznych, a zakończyło się zwy­cięstwem sztuki dekoracyjnej. Czwarty przedstawiciel z cytowanej wg Zeunera na początku rozdziału listy ryb całkiem udomowionych Macropus viridiaureu$. przeniesiony został dzięki swej urodzie do akwariów. Stale nabywał coraz to piękniejszej formy i kolorów* i choć w pełni udomowiony, nigdy właściwie nie był zwierzęciem o znaczeniu gospodarczym.

Hodowla morskich ryb w podgrzanej wodzie wra­cającej do morza z systemu chłodniczego elektrowni jest biologicznie zupełnie możliwa. Hodowane w ten sposób flądry i sole osiągały odpowiednią rynkową wielkość w o połowę krótszym czasie, w porównaniu ze środowiskiem naturalnym. Pozostaje jednak jeszcze do rozwiązania wiele problemów zanim* techniką tą będzie można posługiwać śię na dużą skalę.” Tak za­kończył swój artykuł „Elektrownie w gospodarce mor­skiej” w New Scientist C. E. Nash.

Kilka lat temu podjęto eksperymenty, w których wyniku może nastąpić znaczny wzrost produkcji żyw­ności białkowej. Eksperymenty te, oparte na rezulta­tach zakończonych pełnym sukcesem prac laboratoryj-» nych nad hodowlą ryb morskich, prowadzi się w Ayrshire w hunterstońskiej elektrowni jądrowej i w tradycyjnej elektrowni cieplnej nad zatoką Car- marthen. Ponieważ prace te obejmują obok hodowli także problematykę rozrodu ryb, trzeba je uznać za następny etap w udomowieniu wybranych gatunków ryb morskich.

Zlokalizowane na wybrzeżu elektrownie zużywają

dziennie miliony litrów wody morskiej w systemach chłodniczych i w innych procesach. Woda ta wraca z powrotem do morza, podgrzana o kilka lub kilka­naście stopni. W tak podgrzanej wodzie, wiele organiz­mów począwszy od form fito- i zooplanktonowych, a skończywszy na rybach, wzrasta szybciej i osiąga większe rozmiary. Jeśli skierować tę podgrzaną, wra­cającą do morza wodę poprzez odpowiednio duże zbior-> niki wodne i stawy, które będą odgrodzone od morza na | tyle, by ryby do nich wprowadzone nie mogły umknąć i by nie mogły dostać się do nich nasi poten­cjalni konkurenci -śtHryby drapieżne, to utworzy się w tych zbiornikach szczególnie dogodne środowisko dla ryb. Narybek w takich zbiornikach przeżywałby znacz­nie lepiej, uwolniony spod presji drapieżcy, i rósł szybciej, zarówno ze względów już wspomnianych, jak i dzięki możliwości dokarmiania go.

Do pi*ób przeprowadzanych we wspomnianych elek­trowniach (zleconych przez White Fish Authority i agencje rządowe) wzięto płastugi i sole. W Obu wy­padkach eksperymerity dały wyniki pozytywne, z tym, że sole dawały lepsze przyrosty niż płastugi, ale oba gatunki osiągnęły wielkość rynkową o rok wcześniej niż to bywa w warunkach naturalnych. W Hunterston próby te przedłużono i poprowadzono na większą skalę. Nowe zbiorniki zasiedlono narybkiem pochodzącym z należącej do Ministerstwa Rolnictwa i Rybactwa wy­lęgarni ryb morskich założonej na wyspie Man. Wylę­garnia ta, zajmująca się głównie solą, powstała w Oparciu o wyniki badań J. E. Shelbourne, który umiejętnie wykorzystał obserwacje Gunnara Rollefse- na z lat trzydziestych nad odżywianiem się narybku soli, który świetnie prosperuje na diecie złożonej z liś- cionogów słonawowodnych — artemii (.Artemia salina). Artemię podaje się rybom automatycznie ze specjalnie

w tym celu założonego w wylęgami inkubatora jaj tego liścionoga.

Wyniki tych eksperymentów w Hunterston, choć nie zachęciły jeszcze wielkiego kapitału, uznać można za wysoce obiecujące. Wiele spraw wymagało tu i nadął wymaga dalszych badań, ale już w tej chwili wiadomo» że udomowienie soli i fląder oraz ich hodowla ną wielką skalę są całkiem możliwe. Oczywiście, jak już wspominałem poprzednio,, przetrzymywanie i hodowa­nie dzikich czy nawet sztucznie wylęganych ryb nie jest równoznaczne z ich udomowieniem. Należy jednak przypuszczać, że tak jak bywało z innymi gatunkami w zamierzchłej przeszłości, i w tym przypadku na* stępnym etapem będzie selektywny rozród pod kontrolą człowieka.

Oto tak w 1968 roku napisał dyrektor odpowie­dzialny za badania w Hunterston:

Choć nie potrafimy jeszcze zaprojektować optymal­nego systemu zbiorników, wiemy już dziś, że zrzuty wody z elektrowni stwarzają, odpowiednie środowisko dla soli i innych gatunków ryb morskich. Musimy te­raz przystąpić do selekcjonowania tych innych gatun­ków, które mogą być pośrednio czy bezpośrednio przy­datne w hodowli i zająć się badaniem ich wymogów; i tempa wzrostu w ten sam sposób, jak to było robione w pilotowych eksperymentach nad Zatoką Carmarthen i w Hunterston. Następnie potrzebny będzie duży wy­siłek ze strony laboratoriów pracujących dla praktyki, by opracować stronę .techniczną hodowli tych gatun­ków. Być może zarówno ryby i mięczaki, jak też ważne gospodarczo glony, będą mogły być hodowane w zbiornikach, stawach i otwartych lagunach rozmiesz­czonych w pobliżu elektrowni. Umiejętnie rozmiesz­czone przestrzennie względem siebie i odpowiednio mieszane populacje tych organizmów mogą znacznie

zmniejszyć koszty nakładów na ich hodowlę, a także zwiększyć wydajność produkcji białka dzięki efektom komensalizmu 41.

Co więcej, mając w zbiornikach wodę o podwyższo­nej temperaturze, takiej jaka występuje w pewnych rejonach świata w warunkach naturalnych, można spróbować hodowli żyjących w tych wodach organiz­mów, takich jak małże, uchowce, wielkie tropikalne krewetki, a także wiele innych mięczaków, skorupia­ków i ryb, których ceny, co nie jest bez znaczenia, utrzymują się na wysokim poziomie. Jedynym proble­mem technicznym przy hodowli gatunków o krótkim cyklu życiowym będzie przezimowanie ich przez jeden rok, a koszty zainstalowania aparatury utrzymującej równowagę chemiczną w środowisku w okresie inten­sywnego wzrostu nie powinny być zbyt wysokie.

Już obecnie wiadomo, że zrzuty wód z elektrowni mogą być wykorzystane dla celów gospodarczych. Dal­sze ich wykorzystanie zależeć powinno ostatecznie od decyzji komisji, w których gestii leżą elektrownie, jako od producentów podstawowego zasobu — pod­grzanej wody. Być może korzystać z niej będą pry­watni przedsiębiorcy produkując frykasy dla żądnych luksusu odbiorców, mogą też Służyć interesowi ogólne­mu, produkcji większej ilości protein dla tego kraju i dla innych. Lokalizacja elektrowni na wybrzeżach i w za­tokach pozwoli hodować zarówno ryby morskie jak i słodkowodne. Wszelkie rozwiązania są tu możliwe, ale to, jak szybko dadzą one owocne rezultaty, zależy przede wszystkim od wielkości wysiłku, jaki zostanie

włożony w naukę i rozwiązania techniczne związanej z hodowlą ryb. A wysiłek ten, mimo że stale wzrasta# nie jest jeszcze dostatecznie duży, by sprostać poi trzebom wynikającym z wprowadzenia w życie nowych pomysłów i planów. Praktycy potrzebują więcej i do? kładniejszych informacji o wymaganiach pokarmójl wych, zdrowotnych i środowiskowych ryb morskich^ i o ich genetycznych możliwościach.”

W rok później specjalny korespondent Naturę do^ nosił w przychylnym tonie o postępach tego wspaniaif łego eksperymentu i stwierdził, że eksperyment ten udowodnił, iż „uprawianie” morza jest możliwe i moż% śmiało konkurować pod względem wyników z „polo^j waniem” na morzu, przynajmniej w odniesieniu da niektórych gatunków:

Wyłaniają się tu nęcące perspektywy. W przyszłością najefektowniejszą metodą może być hodowanie naryb­ku w podgrzanych przez elektrownie wodach, a na­stępnie przenoszenie ich do „rybich farm” zakładanych w osłoniętych częściach wybrzeża, takich na przykład jak szkocki loch 42.”

Zabiegi, o których tu mowa, nie mogą być właściwie nazwane udomowianiem. Można je chyba porównać do pierwszego stadium udomowiania królików, kiedy zwie­rzęta znajdowały się już pod kontrolą człowieka, ale żyły w warunkach naturalnych. Ale, jak już mówiłem, trudno uwierzyć, że dalsze zabiegi nie pójdą w kierun­ku sztucznego doboru, oddzielania mutantów itp., i nie dadzą w efekcie tego, co Chińczycy zrobili ze złotą rybką tysiąc lat temu, a europejscy mnisi z karpiem w VI i VII wieku.

Zresztą prace prowadzone w Hunterston (a także

w Ardloe w Argyllshire)' nie są jedynym sposobem^ w jaki człowiek drugiej połowy XX wieku próbuje rozwiązać problem udomowienia morskich ryb. Spra­wa jest tak Ważna, że nie szkoda chyba czasu, by popatrzeć na inne próby..

W ZSRR problem ten bada się nieco inaczej i do­świadczenia są, wg mnie, mniej zaawansowane. A właś­ciwie słuszniej byłoby powiedzieć, że problem został inaczej postawiony. Radzieccy, zoologowie i botanicy interesowali się od dawna możliwościami wykorzysta­nia ogromnych zasobów przyrodniczych przez wyszu­kiwanie nie zajętych nisz ekologicznych i wprowadza­nie w nie użytecznych dla człowieka gatunków roślin i zwierząt. Nie jest to oczywiście udomowieniem, lecz raczej „dopomaganiem przyrodzie”. Podobnie się ma sprawa z rybami. Otóż radziecy naukowcy po stwier­dzeniu, że malejąca na skutek nadmiernej eksploatacji populacja wielorybów pozostawia w subarktycznych wodach nadmiar pokarmu, postanowili wprowadzić tam wielkie ławice śledzi, które mogłyby „dla nas” w osta­tecznym rachunku pokarm ten wykorzystać. Innym eksperymentem było przeniesienie pacyficznego łoso­sia Oncorhynchus gorbusha z wód Pacyfiku do Atlantyku, a jeszcze innym, w pełni udanym, przenie­sienie flądry z Bałtyku do Morza Kaspijskiego.

Problemy zaopatrywania rybich ferm w narybek rozwiązuje wspomniana już wylęgarnia na wyspie Man.

0 postępach dokonywanych w tej dziedzinie mówi nam poniższy fragment z artykułu I. Lowa zamieszczonego również w Neiv Scientist:

Drobne jaja artemii (służące jako pokarm soli

1 flądry), niemal nieodróżnialne od ziarn piasku, spro­wadzane śą w workach plastikowych od specjalizują­cych się w tej branży kalifornijskich „producentów” tego liścionoga w słonawowodnych lagunach w pobliżu

San Francisco. (Gdy w zeszłym roku dostawa z San Francisco zawiodła, towar dostarczono z Wielkiego Je­ziora Słonego w Utah, ale z jakichś niewyjaśnionych! względów śmiertelność wylęgających się skorupiaków? była bardzo wysoka. Co dziwniejsze, larwalne stadia^ słodkowodnych skorupiaków rozwijały się tu całkiem dobrze.) Jaja wsypuje się do dozowników, a stamtąd w określonej ilości i w odpowiednich okresach czasu! przemieszczane są one z jednego zbiornika do drugiego^ z których każdy gwarantuje im optymalną tempera*! turę w danym stadium rozwoju. Cały cykl rozwojowy*« realizuje się bez pomocy człowieka, który tylko za­garnia gotowy produkt (przypominający wyglądem zupę pomidorową).

Stado macierzyste fląder i soli zamieszkuje wielkie stawy wypełnione słoną wodą, gdzie ryby te karmione są na podobieństwo kogutów bojowych, gotowymi sie­kanymi omułkami i przegrzebkami. Śmieszny widok stanowi wielka flądra wynurzająca z wody swój pysk w oczekiwaniu smakołyków.

Po złożeniu i zapłodnieniu ikry (od połowy lutego do końca kwietnia) jaja są delikatnie zbierane z po­wierzchni stawu drobną siecią i przenoszone do zbior- ników-wylęgami zbudowanych z czarnego polietylenu

i umieszczonych na półkach w wielkiej sali, w której utrzymywana jest temperatura 6°C.~Przy okazji tych eksperymentów okazało się, że znacznie bardziej opłaci się hodowcom ryb kupowanie towaru w postaci jaj, które będą mogły być transportowane — na przykład z państwowych wylęgami — w termosach o szerokiej szyi, zajmując bardzo niewiele miejsca w samolocie. Jeden milion jaj soli wraz z minimalną ilością wody waży około 3 kg. Natomiast 50—100 sztuk narybku musi podróżować co najmniej w 3 litrach wody.”

Ta część prac jest szczególnie ważna, bo choć sztuczne

wylęgarnie jaj morskich gatunków ryb, nawet na dużą skalę, nie jest niczym nowym (robiło się to w Anglii, wi Ameryce i w Norwegii już pół wieku temu), to następne stadium, karmienie narybku, jest zupełnym novum. Dawniej świeżo wylęgły narybek musiał być wpuszczony w bardzo wczesnych stadiach rozwoju do morza, przy czym łudzono się raczej, niż oczekiwano, że dostatecznie duża liczba osobników dożyje do wieku „dorosłego” i powiększy liczebność ryb ważnych go­spodarczo, by uczynić cały zabieg opłacalnym. A więc wspomniana powyżej praca J. E. Shelbourne, oparta na odkryciu Gunnara Rollefsena dotyczącym przydat­ności żywego pokarmu dla narybku niektórych gatun­ków i próby dokonywane przez mego w laboratorium w Lowestoft, całkowicie odmieniły dalsze losy świeżo wylęgniętych rybek.

Chociaż większość dotychczasowych prac prowadzo­na była na flądrach-gładzicach (Pleuronectes platessa) a także na solach-podeszwicach (Sole a sole a), planu­je się zastosowanie tych samych metod w ho­dowli ryb z rodziny skarpiowatych i solowatych, a w przyszłości również innych rodzin ryb morskich. Rozważa się użycie dwóch różnych metod postępowa­nia z rybami w stadiach postlarwalnych. Jedna z nich nazwana „hodowlą w małych zagęszczeniach” polega na trzymaniu narybku w bardzo dużej objętości wody, której produktywność byłaby sztucznie podnoszona przez nawożenie, a ryby odgrodzone byłyby od reszty środowiska barierami. Druga — „hodowla w wysokich zagęszczeniach” polega na trzymaniu narybku w za­grodach z sieci na otwartym morzu lub w przybrzeż­nych zbiornikach i intensywnym dokarmianiu ich. Opi­sana poniżej kombinacja metody angielskiej z japoń­ską wydaje się tu najlepsza. Japończycy prowadzą obecnie eksperymenty nad zbieraniem ryb w stada

za pomocą fal dźwiękowych i pola elektrycznego.

White Fish Authority podjęło decyzję skoncentrowa­nia wysiłków oraz swych ograniczonych funduszy na badaniach metody wysokich zagęszczeń prowadzonych* w Hunterston i Ardloe. Ciągle jeszcze, pozostaje do rozwiązania wiele trudnych problemów: w Ardloe wydry, kraby i ptaki morskie biorą spory haracz z na­rybku, ponadto w okresach silnych deszczy trudnó jest utrzymać dostateczny poziom zasolenia.; Najlepszy re­zultat przyniosło przetrzymywanie narybku do osiąg­nięcia długości 8 cm w pływających zbiornikach, a na­stępnych stadiów w ogrodzeniach z siatki .na dnie morza.

O tym, że prowadzący badania nie zamierzają po­przestać na zwykłym wylęganiu ryb, a chcą osiągnąć ich udomowienie, mówi fragment sprawozdania z dzia­łalności White Fish Authority:

Opanowanie metod sztucznego wylęgu flądry nie jest samo w sobie specjalnym sukcesem, bowiem w wo­dach przybrzeżnych Anglii można złowić dostatecznie dużo narybku tego gatunku, by zaspokoić potrzeby dużej liczby hodowców. Ale inaczej wygląda sprawa w odniesieniu do innych gatunków, takich jak sole, skarpie i nagłady. Ponadto opanowanie techniki sztucz­nego wylęgu posiada dodatkowe zalety: zapewnienie stałej dostawy ryb łatwym do skalkulowania kosztem oraz możliwość prowadzenia selekcji i otrzymanie no­wych linii i krzyżówek, które lepiej będą przystosowane do warunków stwarzanych rybom w hodowli i które będą się charakteryzowały szybkim wzrostem, wydaj­ną produkcją mięsa, odpornością na choroby itp.

Dalszą korzyścią wypływającą z posługiwania się w hodowli narybkiem ze sztucznych wylęgarni jest uniknięcie zahamowań wzrostu, które pojawiają się zazwyczaj po przeniesieniu osobników z naturalnych

warunków do hodowlanych, oraz łatwość przestawienia takiego narybku na pokarm sztuczny, na którym hodii- je śię ryby dorastające do rozmiarów rynkowych. Na­tomiast jedno zjawisko występujące, przy sztucznym wylęgu wydaje się niekorzystne (choć nie ma ono chyba większego znaczenia, a może nawet stać się zaletą), jest nim słaba pigmentacja narybku a nawet pojawianie się form całkowicie lub częściowo ałbino- tycznych.

Użycie do eksperymentów flądry i soli, a także in­nych bardziej cennych gatunków ryb, takich jak skarp czy nagład, jest uzasadnione faktem, że mogą być one wylęgane w ogromnych ilościach. Nie znamy na razie innych gatunków, które by mogły dawać lepsze wy­niki w hodowlach na dużą skalę. Nasza sytuacja jest podobna do sytuacji farmerów sprzed kilku tysięcy lat. Nie mieli oni pojęcia, jakie zwierzęta powinny zostać udomowione, by stać się owcami, krowami i dro­biem dzisiejszych czasów.

W ostatecznym efekcie hodowle ryb morskich obej­mą zapewne dużą różnorodność gatunków, co pozwoli maksymalnie efektywnie wykorzystać dostępne środo­wisko i jego zasoby pokarmowe płastugi obejmą W posiadanie sferę denną, inne gatunki — otwarte wody, a do tego dojdą jeszcze skorupiaki i mięczaki...”

Na polu hodowli i udomowienia ryb morskich Wielka Brytania jest w tej chwili, dzięki White Fish Authority, krajem przodującym. Inne kraje podchodzą do tych zagadnień w inny sposób. Wspominałem już o bada­niach prowadzonych w Związku Radzieckim, teraz zajmę się pracami, japońskimi. W Japonii „uprawianie” morza rozpoczęto w zupełnie odmienny sposób. W kraju tym eksploatacja i hodowla krewetek jest już wysoce zaawansowana, i to na skalę przemysłową. Firma Shrimp Farming Co. ma w Ikushina sztuczną wylęgar-

ńię krewetek, w której krewetki są hodowane do osiąga nięcia długości ciała około 1,5—2 cm. Tej wielkości krewetki sprzedawane są hodowcom z Seto Inland-Sea Marine Development Co., którzy hodują je do osiągnięć cia rozmiarów rynkowych i wtedy sprzedają. Krewetki' tej firmy, hodowane na specjalnej diecie uchodzą za nadzwyczaj smaczne. Obecnie coraz więcej firm za­interesowanych jest w podjęciu hodowli. Dla nas szczególnie interesujący jest proces wylęgania jaj: do­rosłe krewetki zakupione od rybaków ‘umieszcza się parami w specjalnych zbiornikach, po kilka par w jed­nym. Krewetki składają od. 300 000 do 1000 000 jaj na parę, a z tego 20% potomstwa dorasta do stadium

2 cm, co jest procentem nieskończenie większym od występującego w warunkach naturalnych. Jedna tylko wylęgarnia w Ikushina wypuszcza rocznie 50 milionów krewetek. Teraz wyobraźmy sobie, jakie możliwości otwierają się przed hodowcą, który pójdzie krok na­przód i wybierze na rodziców odznaczające się jakimiś korzystnymi cechami osobniki, odizoluje je i będzie śledził pojawianie się w ich potomstwie cennych mo­dyfikacji. Oczywiście powstają tu natychmiast wielkie trudności, należałoby bowiem przeglądać w każdym wylęgu 60 000 do 250 000 dwucentymetrowych osobni­ków. Ale wierzę mocno, że może to być z czasem wy­konalne; najpierw selekcja pod względem wielkości polegająca na przesianiu przez odpowiednio dobrane sita, a potem selekcja innych cech, być może za po­mocą urządzeń elektronowych. Właśnie te metody, które używane są w omawianej wylęgami umożliwiają ten typ kontroli i zabiegów, a w pewnym momencie ro­snące wymagania rynku sprawią, że dalsze doskonale­nie hodowli zacznie być opłacalne. Udoskonaleni a te będą szły w kierunku prowadzącym do pełnego udo­mowienia.

Metoda japońska da się zastosować także w hodowli innych skorupiaków, na przykład homarów czy lan- gust.

Japończycy nie ograniczyli się do prac nad skoru­piakami. W 1969 r. rządowa agencja rybacka, jak pisze New Scientist z tego roku, postanowiła rozpocząć ho­dowlę ryb na szelfie kontynentalnym: „Ograniczona powierzchnia zostanie wyposażona w karmiki z przy­rządami rejestrującymi, które będą kontrolować czę-r stość odwiedzania karmików przez rybę, specjalne sygnały dźwiękowe wysyłane z karmików będą ryby zwabiać, a bariery pola elektrycznego będą wytyczały im prostą drogę do pokarmu.”

Eksperyment oparty jest na nowo wynalezionym rodzaju wspaniałego sztucznego pokarmu, którego pod­stawowym składnikiem jest jedna z odmian drożdży. Japończycy z powodzeniem wykorzystują swe doświad­czenia nagromadzone w ciągu długich lat hodowli ryb słodkowodnych, a jedna z ich ryb słodkowodnych, pstrąg tęczowy, świetnie się'czuje w wodzie morskiej i .jest wykorzystywany do tych nowych eksperymen­tów. Przypuszcza się, że także homary będą mogły być hodowane w ten sam sposób, tj. w dzikich stadach pilnowanych przez „elektrycznego pastucha”. Naukowcy japońscy obliczyli, że jeśli tylko 10% terytorium ich szelfu kontynentalnego zostanie wykorzystane do ho­dowli morskich zwierząt, to problem odczuwanego w kraju niedostatku protein zwierzęcych przestanie istnieć. Oznaczałoby to objęcie 26 000 kilometrów kwa­dratowych szelfu, a to jest możliwe dopiero w odległej przyszłości.

Już obecnie prowadzi się badania, które zadecydują

o przyszłości udomowionych ryb morskich. Dotyczą one zwyczajów pokarmowych ryb i stosowanych przez nie metod znajdowania swego ulubionego pożywienia.

W pracowni ekologii morza Instytutu Bedford w Dart- ford w Nowej Szkocji prowadzi się szerokie badania nad pokarmem ważnej gospodarczo ryby, jaką jest dorsz. W wyniku tych badań hodowcy będą mogli kar-' mié ryby tanim w produkcji pokarmem sztucznym tej samej wartości odżywczej, co pokarm naturalny, a tak-r że będą wiedzieć, jak należy je karmić, by osiągnąć optymalne wielkości ryb i wysokie tempo przyrostu ich ciała. Dlaczego dorsz z drobnych organizmów den­nych wybiera jedne, a pomija irme? Jak daleko jest. on gotów płynąć w poszukiwaniu ulubionego pokarmy i zamiast zjeść to, co ma „pod ręką”? Czy preferowany przez niego pokarm jest właśnie tym, na którym naj­lepiej się rozwija? Na te i podobne pytania trzeba od­powiedzieć przed .przystąpieniem do udomowiania tej tak pospolitej ryby.

Mięczaki morskie

Mięczaki nie są rybami, ale ponieważ niemal wszyst­kie jadane pospolicie gatunki są zwierzętami wodnymi, głównie morskimi, ułnieszczenie ich w tym rozdziale nie jest zupełnie nieuzasadnione. Co więcej, ponieważ, jedyny jadalny mięczak lądowy, ślimak winniczek, nie zasługuje na cały rozdział, jego także omówię w tym rozdziale.

Mięczaki stanowiły w wielu peryferyjnych częściach świata niezwykle ważny składnik diety człowieka paleolitu. Niektóre społeczności żywiły się niemal wy­łącznie mięczakami które są pod względem niezbęd’- nych składników diety pokarmem niemal pełnowartoś­ciowym. O wysokim ich spożyciu na dużej części wy­brzeży Południowej Ameryki świadczą pozostawione tam przez naszych przodków kopce czy stosy muszli

mięczaków, od dawna budzące zainteresowanie archeo­logów i paleontologów. Zresztą intensywne wykorzy­stywanie mięczaków jako pokarmu i surowców nie ograniczało się jedynie do czasów paleolitu, przez setki tysięcy lat praczłowiek a potem człowiek zbierał mię­czaki, zjadał ich mięso, a muszli używał jako narzędzi, broni, elementów zdobniczych czy surowców dla prze­mysłu i wytworów sztuki. Dwoma najstarszymi, do dziś niezmiennie stosowanymi zabiegami gospodarczy­mi jest zbieranie owoców dzikich roślin, np. czarnych jagód czy borówek, oraz zbieranie na plaży omułków.

Fenicjanie wzbogacili się na mięczakach należących do rodzajów Murex i Nucella, mięczaki te były też ważnym surowcem dla ludów kultury minojskiej. Z gruczołów mięczaków pochodził barwnik zwany pur­purą tyryjską, niezwykle modny 3000—4000 lat temu

i używany często jeszcze w czasach rzymskich. Pliniusz w swej' Księdze Dziewiątej daje wzmiankę (w prze­kładzie Philomena Hollanda) „O największym ślimaku zwanym murex” 4S.

Piękny czerwony barwnik, tak bardzo pożądany do barwienia delikatnych materii, ma murex pomiędzy szyją, a szczękami. Jest to po prostu rzadki płyn wy­pełniający białe żyłki i to on nadaje w efekcie tkani­nie barwę pąsowej róży. Reszta zwierzęcia nie przed­stawia sobą nic godnego uwagi”.

Dalej Pliniusz opisuje sposób przyrządzania barwni­ka. Późniejsi, badacze próbujący na podstawie tego opisu odtworzyć tę metodę i odkryć sekret zagubiony gdzieś w XII wieku, nie odnieśli sukcesu. Wydaje się jednak, że gdyby w obecnych czasach pojawiło się

nagle zapotrzebowanie na purpurę tyryjską, tajemnica; barwnika mogłaby zostać zgłębiona. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że każda muszla musiała być rozłupana w określonym miejscu, pozwalającym wylać z „żyły” purpurowy płyn, oraz to, że na wyprodukowanie 1 gra­ma barwnika zużywało się purpurę uzyskaną z 8. ty­sięcy ślimaków, nie można się dziwić; że tyryjską pur«*' pura była bardzo kosztowna i przysporzyła majątku jej dostawcom, choć nie producentom, którymi byli niewolnicy.

Jest to oczywiście tylko jedno z licznych zastosowań, jakie znalazły mięczaki w wytwórczości przemysłowej.

Znacznie wcześniej używano muszli niektórych ga­tunków, jako narzędzi, podobnie jak Polinezyjczycy z muszli małża Tridacna wyrabiali ostrza, do toporków używanych przy budowie łodzi. Ludzie neolitu zamiesz­kujący wybrzeża Morza Śródziemnego wyciskali przy pomocy muszelek małża Cardium wzory ozdobne na ceramice, później zamiast muszelek używano, do tego celu różnego rodzaju rylców a czasem po prostu pa­znokcia rzemieślnika^ Macica perłowa, opalizująca wy­kładzina muszli ostryg i innych małżów była już sto­sowana do wyrobów przez rzemieślników z Ur w Chal- dei, niektóre przedmioty .wypełniające grobowiec fa­raona Tutenchamona wyłożone są właśnie tą masą. Muszle ślimaka kauri (z rodzaju porcelanek), którym zresztą w wielu religiach nadawano znaczenie sek­sualne, były w południowej Azji, w Afryce i na całej niemal południowej półkuli walutą obiegową, co odbiło się zresztą na ich naukowej nazwie — Cypraea moneta. Tę samą funkcję spełniały w niektórych częściach pre­historycznej Europy muszle omułków, I wreszcie perły, zarówno perłopławów, jak również innych małży były chyba pierwszymi drogimi klejnotami używanymi przez człowieka.

Należałoby oczekiwać, że wszystko to winno było doprowadzić do udomowienia tych zwierząt. Jednak kłopoty z prawdziwym udomowieniem są W tym wy­padku bardzo poważne. Ale zwykła hodowla morskich mięczaków nie jest kłopotliwa, a nigdy nawet nie pró­bowano jej podjąć.

Wydaje się, że ludzie paleolityczni nie zawsze ja­dali mięczaki z wyboru, a raczej byli do tego zmuszeni zmianami środowiska. Evans sądzi, że w zachodniej Europie zmiana sposobu żyda związana ze zbieractwem mięczaków nastąpiła po ostatnim zlodowaceniu, w wy­niku którego rozszerzający swój zasięg las zajął te­reny otwarte służące dotychczas człowiekowi mezoli- tycznemu jako łowiska. Z kolei w Kalifornii (kultura Comalifio) przestawienie to nastąpiło z powodu zmniej­szania się liczebności zwierzyny łownej na skutek wy­sychania gleby i cofania się lasów. Na innych terenach były jeszcze inne przyczyny odpowiedzialne za przej­ście mezolitycznego człowieka na dietę złożoną głównie z mięczaków, która choć dostatecznie pożywna, wyma­gała ogromnego nakładu pracy. W każdym razie, jak pisze J. G. Evans w swej książce o eksploatacji mię­czaków: „...zmiany w kompozycji populacji mięczaków można tłumaczyć eksploatacją, natomiast nie ma żad­nych dowodów na to, że mięczaki były kiedykolwiek udomowione, to znaczy poddawane w hodowli sztucz­nemu doborowi, który by je zróżnicował genetycznie w stosunku do ich dzikich przodków. Samorzutne udo­mowienie jako wynik stowarzyszenia się z człowiekiem nie może tu wchodzić w rachubę ze względu na mini­malne kontakty między nimi a ludźmi, jako przedsta­wicielami dwóch zupełnie odmiennych środowisk życia. Eksploatacja także nie prowadzi do udomowienia, a ra­czej udomowieniu przeciwdziała dając często w efekcie ekstynkcję eksploatowanych gatunków. Natomiast ce-

lowe udomowianie jest praktycznie niemożliwe, ponie­waż proces rozrodu tych zwierząt wymaga uwolnienia ich gamet w morzu, co przekreśla w zasadzie możliwość kontrolowania doboru.”

Najbliższym udomowieniu zabiegiem, który już pod­jęliśmy, jest hodowla ostryg i omułków. Fermy ostry­gowe i omułkowe znajdują się w wielu krajach, ale prym wiedzie tu Francja. Hodowla ta polega właściwie jedynie na umieszczaniu jajeczek mięczaków w pojem­nikach z czystą wodą. Ale mimo to nie rozumiem, dlaczego Evans widzi w procesie rozmnażania mięcza­ków przeszkodę nie do pokonania. Czyż nie można wpuszczać ich gamet do zamkniętych zbiorników? Zresztą nawet przy hodowli w otwartym morzu można uzyskać pewne rezultaty, na przykład mieszając po­pulacje ostryg naszych z japońskimi i nowozelandzki­mi. Te dwie ostatnie ostrygi są właśnie nowymi przed­stawicielami mięczaków, których hodowlą zajęto się ostatnio.

Inne gatunki próbuje się właśnie przystosować do życia w warunkach hodowli. Pierwszych prób dokonuje się na dużych chilijskich omułkach feuj amerykańskim gatunku małżów (Venus mercenaria). Małże te budzą nasze specjalne zainteresowanie, bowiem ostatnio dziw­nym zbiegiem okoliczności zaaklimatyzowały się w bry­tyjskich wodach. Kolonia Verms mercenaria ulokowała się przy odpływie podgrzanej wody wyrzucanej przez elektrownię Marchwood w Southampton Water. Wy­gląda na to, że małże te przywędrowały aż tutaj dzięki zwyczajowi wyrzucania wszystkiego co zbędne za bur­tę, rozpowszechnionemu także na transatlantyckich statkach liniowych. Tym razem pozbyto się nadmiaru żywych małżów, przeznaczonych na stół w trakcie rejsu z zachodu na wschód. Małże nie rozmnażają się regularnie i dlatego rozpoczęto pilotowe badania nad

wylęganiem i hodowlą stadium larwalnego. Jeśli się to powiedzie, rozpocznie się realizację projektu za­łożenia dużych farm małżowych w estuariach rzek południowej Anglii.

Ślimaki lądowe

W północnej Afryce znaleziono wielkie sterty muszli ślimaków lądowych, nazwane przez francuskich naukow­ców escargotières. Wskazują one na to, że mieszkańcy tych terenów w czasach kultury kapskiej odżywiali się głównie lub częściowo tymi właśnie ślimakami.

Można się nawet doszukiwać pewnych prób udomo­wienia tych ślimaków w fakcie, że w Iranie jeden ga­tunek — Hélix salomonica — był zjadany w znacznie większych ilościach niż inne gatunki równie jak on soczyste, pożywne i równie pospolite.

Jednakże Rzymianie byli pierwszymi, którzy w pełni udomowili jadalnego ślimaka — winniczka Hélix po- matia.

Od kronikarza Sahaguna dowiadujemy się, że także w menu Azteków występowały odpowiednio przypra­wione i ugotowane ślimaki. Nie udało mi się ustalić, czy nie były one czasem udomowione, wydaje się jed­nak, że były to raczej po prostu zbierane dzikie osobni­ki. Ale ponieważ podawano je w pałacu królewskim, gdzie dwa razy dziennie ponad tysiąc osób zasiadało do stołu, istnieje pewna szansa, że pochodziły one ze swego rodzaju farm. W Rzymie ślimaki udomowiono naprawdę: selekcjonowano lepsze odmiany, umieszcza­no dobierane pary w oddzielnych wiwariach, segrego­wano linie charakteryzujące się większymi rozmiarami, lepszym kolorem i dużą płodnością. Evans jest zdania, że prace te były raczej akademickimi eksperymentami niż próbami dyktowanymi względami ekonomicznymi.

Wydaje się, że zapomina on tu o jednym — Rzymia­nom, którzy dla zaspokojenia swoich wyrafinowanych gustów hodowali wielkim nakładem wysiłków i kosz­tów „tłustą” popielicę, nie potrzebne były dla rozpo­częcia prób ze ślimakami naciski ekonomiczne. Udomo­wienie ślimaka winniczka było podyktowane rzymską gourmandise u.

Obecnie, kiedy jadalne ślimaki, takie jak Hélix aspe- ra i H. pomatia, żyją niemal wyłącznie, na skutek zmian środowiska spowodowanych gospodarką ludzką, w ogrodach i na plantacjach, odbudowanie ich popula­cji w stanie udomowionym i założenie hodowli na sze­roką skalę nie stanowiłoby w wielu częściach świata żadnego problemu. Ale w okresie, kiedy piszę te słowa, jedynie Francuzi i Belgowie zainteresowani są hodowlą ślimaków. Postępując według rzymskich wzorców, ho­dują je w ślimaczych ogrodach nazywanych przez Rzy­mian cochlearia. W ostatnim rozdziale powrócę jeśzcze na chwilę do sprawy hodowli i udomowiania ślimaków.

14. Uzupełnienie i wnioski

Większość zwierząt omawianych w tym opracowaniu* a w każdym razie wszystkie ważniejsze gatunki zostały udomowione w czasach prehistorycznych. Podobnie było z najcenniejszymi gospodarczo roślinami, co omó­wiłem w swej poprzedniej książce.

Dlaczego tak się stało, a właściwie dlaczego w cza­sach historycznych, to znaczy od wynalezienia pisma* człowiek nie kontynuował dzieła przodków, i nie za­troszczył się o wzięcie w swą służbę innych zwierząt pozostawionych w stanie dzikim przez człowieka pre­historycznego? Odpowiedź na to pytanie można znaleźć w pierwszym zdaniu tego rozdziału po jego przereda­gowaniu. Sugeruje ono bowiem, że nastanie czasów historycznych, w sensie powstawania coraz bogatszych

i bardziej złożnych cywilizacji opartych na coraz bar­dziej skomplikowanych ideach i technikach, odbyło się na zasadzie przeznaczenia i siły wyższej. Tymczasem nie było tu niczego nadprzyrodzonego i człowiek mógł równie dobrze pozostać jednym z gatunków ssaków zaj­mującym swoją niewielką niszę ekologiczną. Człowiek, jak to kiedyś powiedział Gordon Childe, sam się stwo­rzył. Najpierw odkrył istnienie rozumu i woli.

A więc pierwsze zdanie powinno raczej brzmieć: „Historia” rozpoczęła się w chwili, gdy człowiek, dzię­ki przypadkowemu udomowieniu pewnych roślin i zwie­rząt, które wprzągł do swej służby i począł osiągać dzięki nim tysiąckrotne zyski, znalazł się na „krzywej wstępującej”.

A więc najpierw był wiek udomowiania. W wyniku swej działalności w tym okresie, człowiek stał się bo­gaty, a będąc bogatym, mógł pozwolić sobie na szuka­nie środków wyrazu swych myśli i woli, które w sobie odnalazł, lub które pojawiły się w nim jako rezultat stale trenowanej i „używanej” pomysłowości. Człowiek kształtował swój rozum i duszę, tak jak atleta wy*1 kształca swe mięśnie, to znaczy przez ich stałe uży­wanie. A jednokrotne użycie sugeruje dalsze możli-- wości ich wykorzystania i prowadzi często do sukcesu. Sukcesy natomiast, takie jak sukces omówiony w tej książce a odniesiony na polu Udomowiania zwierząt, dostarczyły człowiekowi podstaw do szerszego spojrze­nia i środków do dalszych osiągnięć.

W historii ludzkości często się zdarzało, że kiedy nowa myśl przybierająca postać nowej techniki, za­przątnęła ludzkie umysły, rozwój Wszelkich starych technik stosowanych na danym polu był natychmiast hamowany, najczęściej jeszcze przed doprowadzeniem ich do perfekcji. Przypuszczam, że tak samo stało się, kiedy narzędzia kamienne zostały „zdetronizowane” przez metalowe. Przestały być one poprawiane i udo­skonalane, mimo że jeszcze przez tysiące lat były w użyciu obok narzędzi metalowych. Tak samo działo się w nowszych czasach: w okresie, gdy statki żaglowe osiągnęły kształt i osprzęt bliski doskonałości i mogły rozpocząć nową erę w podboju morza, pojawiła się para i w tym samym momencie budowniczowie okrę­tów przestali się całkowicie nimi interesować. Jeszcze lepszym przykładem jest wynalazek silnika spalino­wego, który całkowicie odwrócił uwagę inżynierów od prac nad przystosowaniem maszyn parowych dla po­jazdów drogowych, a także od prac nad wykorzysta­niem w tych pojazdach energii elektrycznej. W efekcie skazani jesteśmy, przynajmniej na razie, na pojazd

hałaśliwy, zanieczyszczający otoczenie i — mówiąc oględnie — wysoce nieekonomiczny.

Analogicznie, gdy Wiek Udomowienia wzbogacił nas

i pozwolił dzięki temu zwrócić uwagę na inne, „wyż­sze” sprawy, nigdy już nie powróciliśmy do konty­nuowania i udoskonalania jego dzieła.

Wspominałem już krótko o tym, że proces udomo­wiania niektórych kopytnych nigdy nie został prze­prowadzony do końca, w wyniku czego są bardzo rzad­ko spotykane w stanie udomowionym, lub też wyłącz­nie. w stanie dzikim. Można by na to powiedzieć, że żadne zwierzę żutego rzędu nie spełniłoby lepiej zadań, które są spełniane przez już udomowione gatunki, ale nie jest to wcale prawdą. Być może niektóre z nich pozwoliłyby nam wykorzystywać pastwiska innego typu, na przykład w innych strefach klimatycznych, na których nie może się wyżywić nasze bydło. W chwili obecnej, gdy połowa światowej populacji ludzkiej cierpi na niedostatek białka zwierzęcego, nie możemy sobie pozwolić na lekceważenie żadnej możliwości zdobycia dodatkowego białka, chyba, że znajdziemy i to szybko, sposoby, które pozwolą na całkowite przestawienie się na dietę roślinną, która — nawiasem mówiąc — jest znacznie bardziej ekonomiczna. Ponadto człowiek zawsze tęskni do rozmaitości. Pokażcie mi gospodynię czy restauratora, który nie narzekałby od czasu do czasu na to, że przyrządzanie ciągle i w kółko woło­winy, baraniny i wieprzowiny już się mu znudziło. A przecież moglibyśmy mieć do wyboru pół tuzina innych gatunków mięs i tyleż nowych rodzajów skór.

Faktem jest, że obecnie nie potrzebujemy już szyb­kiego łosia do przewożenia poczty ani jako zwierzęcia jucznego, czy pociągowego. Jego mleko nie przewyższa jakością mleka krowiego, a mięso nie jest lepsze od mięsa renifera. Ale może w środowisku zamieszkiwanym

przez zwierzęta domowe znalazłyby się jakieś wolne nisze ekologiczne, jeśli tak można to nazwać, które po­mieściłyby gazelę, różne gatunki antylop, koziorożca czy bizona. Już sam fakt, że tego typu rozważania wy­dają się czysto akademickie, czy nawet bezsensowne, potwierdza mój pogląd, że nie jesteśmy już dłużej za­interesowani udomowianiem zwierząt.

| A jednak powinniśmy powrócić do tej działalności*, choćby po to, by dokończyć zaczęte przez jezuitów dzieło udomowienia wigonią, z którego wełny można wyrabiać tkaniny niezrównanej jakości, i dzięki które-. mu mogłyby się wzbogacić Ubogie ludy zamieszkujące nie tylko Andy lecz wszystkie najwyższe łańcuchy gór­skie świata. Błędem by było zbycie tej myśli odpowie­dzią, że obecnie produkujemy sztuczną przędzę w fa­brykach, bo przecież włókna naturalne ciągle jeszcze są niezastąpione, a w połączeniu z włóknami sztucz­nymi dają tkaniny najwyższej jakości. A nawet jeśli będziemy mogli przejść całkowicie na tkaniny z włó­kien sztucznych, to dlaczego mielibyśmy dobrowolnie zmniejszać sobie możliwości wyboru ponad realną potrzebę.

Na liście zwierząt udomowionych brakuje wielu ga­tunków, które zasługują na chwilę uwagi.

A więc przede wszystkim mamy tu całą gromadę gadów. Na pierwszy rzut oka trudno by się było do­szukać sensu w udomowianiu tych zwierząt. Ale to tylko pozory. Rozpatrując ich przydatność trzeba by próbować myśleć kategoriami ludzi czasów starożyt­nych, a nie naszymi, współczesnymi.

A więc zacznijmy od węży. W wielu częściach świa­ta węże były i są do dziś jadane przez człowieka. Nie­którzy uważają je wręcz za przysmak. Niejadowite węże są niegroźne, łatwo dają się oswajać i hodować. W Indiach trzyma się węże w domach, karmi się je

i pieści, a w zamian wymaga tępienia myszy i innych szkodników. Nie są to jednak zwierzęta udomowione, lecz po prostu oswojone. W Ameryce, Afryce i Austra­lii hoduje się węże i dziś, dla produkcji surowic anty- jadowych, ale także nie są to zwierzęta udomowione. Szeroko rozpowszechnione są wyroby ze skórek wężo­wych w postaci butów, torebek i innych modnych do­datków, a jednak nikt nie prowadzi w tym celu farm hodowlanych węży, nikt też nie próbuje prowadzić selekcji genetycznej w kierunku uzyskania lepszej ja­kości, nowego koloru czy wzoru skórek. Tak więc udo­mowienie wybranych gatunków węży okazuje się po­żądane zarówno ze względów ekonomicznych, jak

i estetycznych. To samo dotyczy zresztą jaszczurek, których hodowla byłaby jeszcze łatwiejsza, a skórki nawet bardziej cenne.

Żaby

W wielu częściach świata żaby (gromada płazów) wchodziły w skład menu -człowieka prehistorycznego, a największą rolę odegrały w kuchni dwóch wielkich kultur — azteckiej i francuskiej. Jadalne żaby europej­skie należą do gatunków Rana esculenta i R. tiatesbia- na, a w pozostałych częściach świata istnieje wiele innych jadalnych gatunków żab. Żaby serwowane na azteckich stołach były dzikimi zwierzętami chwytany­mi w terenie, takie samo jest pochodzenie żab jadal­nych we Francji. A przecież łatwo by je było udomo­wić i udoskonalić z punktu widzenia ich przydatności, choćby metodą izolowania wyselekcjonowanych par rozrodczych w oddzielnych zbiornikach.

Prawdą jest, że gady i płazy jako zwierzęta jadalne spełniają tylko bardzo marginesową rolę w menu czło­wieka. Roczne obroty na światowym rynku żab jadał-

nych nie przekraczają 10 milionów dolarów. Tego typu przysmaki jadane są z zasady przez dwie kategorie konsumentów: ludzi prymitywnych i ludzi o bardzo wyrafinowanych gustach. Szary, przeciętny człowiek stanowiący ogromną większość ludzkiego rodzaju nigdy nie gustował w potrawach z węży, żab i jaszczurek, choć mięso tych zwierząt jest miękkie i delikatne w smaku. Ponadto węże i jaszczurki mają jedną cechę, która uchroniła je przed pożarciem przez człowieka, a mianowicie zdarzają się wśród nich gatunki jadowite,

i choć większość przedstawicieli tych rzędów jest zur. pełnie niegroźna, to tych kilka gatunków wystarczyło, by zniechęcić człowieka do całej reszty. Zresztą nigdy w pełni niewyjaśniona niechęć człowieka do gadów datuje się od czasów tak zamierzchłych, że można by podejrzewać, iż odziedziczyliśmy ją po pra-praprzod- kach żyjących w czasach, gdy na świecie królowały gigantyczne gady.

Żółwie i krokodyle

Żółwi ludzie na ogół nie uważają za gady. Ich mięso służące do przyrządzania luksusowych potraw jest sto­sunkowo często spożywane przez człowieka cywilizo­wanego, żółwie jaja doceniane są bardziej prżez ludy prymitywne, a skorupy w starożytności używane były do wielu wyrobów. Żółw jako zwierzę powolne, mało płochliwe i ze względu na wielkość łatwe do operowa­nia nim, mógłby być udomowiony bez trudu, a za to z dużą korzyścią. Nigdy jednak nie słyszałem, żeby ktoś kiedykolwiek próbował tego dokonać. W napisanych w XIV wieku Voiage and Travaile of Sir John Mande- ville autor wspomina, że niektórzy ludzie jeździli na grzbietach gigantycznych żółwi morskich. Co prawda później książka jego uznana została, zapewne nie bez

racji, za zbiór plagiatów i kłamstw, ale część dotycząca żółwi była prawdziwa. Jednak przyjęcie, że wielkie żółwie morskie były udomowione i służyły jako wierz­chowce, byłoby zbyt fantastyczną hipotezą.

Krokodyle i aligatory często bywały oswajane, a obecnie hoduje się aligatory dla ich skóry. Ale po­lega to jedynie na trzymaniu tych zwierząt w niewoli, bez prób ich udomowienia. Być może udomowienie ich byłoby niemożliwe lub nieopłacalne, ale należy wziąć pod uwagę możliwości zwiększenia rozmiarów oraz po­prawienia jakości i koloru skóry tych gadów przez sztuczny dobór i selekcję, a także fakt, że stale rosnąca populacja ludzka zostawia krokodylom coraz mniej miejsca w ich naturalnym środowisku.

Używanie tu argumentów, że gady są zbyt odległe biologicznie od człowieka, by ich udomowienie miało szanse powodzenia, jest zupełnie niewłaściwe, jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że człowiek udomowił pszczoły, jedwabniki i ryby. W przypadku gadów mamy do czy­nienia, przynajmniej w większości wypadków, ze zwie­rzętami lądowymi.

Jeszcze raz ślimaki

W poprzednim rozdziale omówiłem kilka gatunków ślimaków i wspomniałem, że hodowla ich nie przy­sparza większych trudności. Poza jadalnymi ślimakami już udomowionymi, są jeszGze dwa, których znaczenie gospodarcze jest na pewno większe hiż gatunków z ro­dzaju Helix, a które nigdy nie zostały udomowione.

Jednym z nich jest wspomniany już poprzednio duży morski ślimak uchowiec, Haliotis obalone. Żyje on w przybrzeżnych wodach na niektórych odcinkach wy­brzeży Kalifornii i Australii. Z jego dużej muskularnej stopy po pokrojeniu na plasterki, zbiciu i obtoczeniu

w tartej bułce smaży się świetne sznycle przypomina­jące cielęce escalope. Potrawa ta ma tak wielu wielbi­cieli — to znaczy, istnieje na nią na tyle duże za­potrzebowanie — że opłaca się produkować z niej kon-, serwy, a przy tym, jak wszelkie dania za ślimaków, jest pożywna i zdrowa. Uchowce spożywali Indianie z plemion zamieszkujących wybrzeża, a od nich prze-1 jęli ten zwyczaj Hiszpanie. Gatunek ten mógłby być bez trudu hodowany w odciętych lagunach morskich

i ulepszany przez selekcję, tymi samymi metodami, jakimi Rzymianie podnosili wartość kulinarną win­niczka.

Innym ślimakiem, który mógłby być, a nigdy nie był udomowiany, mimo iż dostarcza człowiekowi cen­nego i poszukiwanego pożywienia, jest lądowy ślimak tropikalny z rodzaju Achatina. To wspaniałe stworze­nie, posiadające wielką muszlę o średnicy dochodzącej do 15 cm, jest dotychczas pokarmem’ wielu ludów Afryki i było nim zapewne od czasów, gdy nasi pra­przodkowie żywili się znajdowanymi owadami i inny­mi bezkręgowcami. To zwierzę także mogłoby być. ho­dowane i udomowione na wzór winniczka.

Takich pominiętych w udomowieniu zwierząt jest znacznie więcej. Nie zostały na przykład udomowione żadne wodne ssaki, ani wydry ani bobry, nie mówiąc już o wielorybach, fokach czy uchatkach. Być może, nie ma wystarczających powodów, żeby próbować je udomowić. Wieloryby bardzo łatwo się oswajają, jeśli zostają złowione jako osobniki dostatecznie młode i małe, gdyż w pierwszym trudnym okresie niewoli łatwe do manipulacji rozmiary ciała mają duże znaczenie. Delfiny uważane są za najinteligentniejsze zwierzęta. Wiara w ich inteligencję jest tak silna, iż niektórzy twierdzą nawet, że można nauczyć je mówić. Mogłyby one jako zwierzęta udomowione służyć ludziom związanym z mo­

rzem jako swego rodzaju wierzchowce, nigdy jednak nie wykorzystano ich w ten sposób. Ostatnio Amery­kanie zainteresowali się możliwością ich tresowania do funkcji „zwierzęcych kamikaze”, które przenosiłyby materiały wybuchowe pod wrogie okręty. Jest to na pewno pomysł najbardziej odrażającego sposobu wy­korzystywania zwierząt, jakie kiedykolwiek je spo­tkało. Foki znane są ze swej łatwości obcowania z czło­wiekiem i inteligencji, są także bardzo ciekawskie i łase na pochwały. Wszystkie te właściwości pre­dysponują je do stania się zwierzętami domowymi, a przy tym ich tłuszcz i skóry są bardzo przez ludzi poszukiwane. I choć pomysł hodowania ich w stadach ogrodzonych elektrycznymi barierami, takimi jakimi Japończycy otaczają stado ryb, tylko po to, by je potem zabić, napawa niesmakiem, to jednak byłoby to lepsze, niż dotychczasowe masowe rzezie dzikich stad. Ale jak dotąd nikt nie próbował udomowić tych atrakcyjnych i łatwych do oswojenia , zwierząt i nie sądzę, by kiedy­kolwiek w przyszłości podjęto takie próby.

Strusie

Strusiem Afrykańczycy interesowali się jeszcze w czasach paleolitu. W późniejszych czasach polowano nań, a jego jaja, szczególnie malowane, złocone lub ozdabiane w inny sposób, stały się poszukiwanym to­warem na rynku. Jednakże w starożytności nie próbo­wano go udomawiać. Rzymianie w sobie właściwy sposób czerpali ogromną radość z obcinania strusiom głów na arenie, gdzie tłum i senatorowie pokładali się z radości, przyglądając się bezgłowym ptakom konty­nuującym bieg jeszcze przez kilka dobrych minut. W Egipcie czasami chwytano młode strusie i zaprzę­gano je do pojazdów — osiem strusi ciągnęło ceremo­

nialny rydwan króla Ptolemeusza II Filadelfa, a jego małżonka czasem nawet dosiadała strusia. Nie próbo­wali jednak Egipcjanie rozmnażać tych ptaków w nie­woli.

W XIX wieku jednak nagłe zapotrzebowanie na strusie pióra doprowadziło do , udomowienia strusia.; Pierwsi podjęli to dzieło Francuzi w 1859 roku w Al­gierii, hodując je i rozmnażając w hodowli. Później ten rodzaj hodowli został w północnej Afryce zarzu-, eony, ale zdążył już się rozprzestrzenić na południe, gdzie hoduje się strusie do dziś, ale już na niewielką skalę. Ponadto skóra strusi, jako nadzwyczaj miękka i delikatna, świetnie by się nadawała do rozmaitych wyrobów i zapewniła opłacalność hodowli strusi w Afryce, emu i kazuarów w Australii oraz rea w Ame­ryce Południowej.

Ptaki śpiewające

Wiele ptaków śpiewających, ozdobnych (np. papużka falista), gadających zostało udomowionych w większym lub mniejszym stopniu. W przypadku papużek falistych proces ten zaszedł bardzo daleko i dał w efekcie wiele najróżnorodniejszych odmian kolorystycznych. Karierę tego gatunku można porównać z karierą, jaką zrobiły makropody, jako rybki akwariowe. Ale wzorcowym pta­kiem w tym przypadku jest kanarek i dlatego historię jego udomowienia wybrałem tu do omówienia. Obfituje ona, nawiasem mówiąc, w kilka zasługujących na uwagę ciekawostek.

Ptak ten należy do rodzaju kulczyków, blisko spo­krewnionych z ziębami, jego upierzenie w stanie dzikim jest zielonawo- lub żółtawobrązowe, zamieszkuje Wyspy Kanaryjskie, a jego łacińska nazwa brzmi Serinus

serinus canariensis. Jeśli się weźmie pod uwagę dwa fakty: po pierwsze, że przyrodnik Konrad Gesner wspomina o kanarku, jako o ptaku domowym już w 1555 roku i po drugie, że podbój Wysp Kanaryjskich zakończył się dopiero w końcu XV wieku (Gran Cana- ria, 1483, Teneryfa, 1493), to wynika z tego, że kanarek musiał być udomowiony jeszcze przez Guanczów (Zeuner, 1963). Guanczowie, ostatni przedstawiciele wspaniałej rasy kromaniońskiej, byli pierwszymi miesz­kańcami Wysp Kanaryjskich i dostarczyli zakutym i uzbrojonym w stal Hiszpanom wyposażonym w ku­sze i konie niemało kłopotów, choć mogli im przeciw­stawić jedynie swą odwagę, zwykłe proce oraz pry­mitywne neolityczne maczugi. Przypisywanie Guan- czom udomowienia kanarka brzmi bardzo mało prze­konywająco, bowiem sądząc z pozostawionych przez nich wyrobów, byli oni w momencie hiszpańskiego podboju Wysp we wczesnoneolitycznym stadium kul­tury, a jedynym pożytkiem z kanarka jest jego śpiew. Z drugiej strony Guanczowie odznaczali się pewną nie­codzienną zgoła cechą, która mogłaby wyjaśnić ich ewentualne zainteresowanie ptakami śpiewającymi. Otóż porozumiewali się oni w sposób szczególny, wy­myślony przez nich lub skądś przyjęty, a mianowicie przy pomocy nie mowy, lecz gwizdów. Miało to praw­dopodobnie na celu zapewnienie możliwości porozu­miewania się na odległość znacznie większą niż pozwala na to nawet głośny krzyk. W czasie jednej z walk z Hiszpanami, która zakończyła się klęską najeźdźców, ruchy wszystkich oddziałów sterowane były właśnie za pomocą gwizdów, temu zresztą zawdzięczali odniesione zwycięstwo. Hiszpanie zapożyczyli potem od nich tę technikę i na Wyspach porozumiewali się ze sobą po hiszpańsku zarówno mową, jak i gwizdem. Przy czym

zdumiewające jest to, że jak się okazuje hiszpański jako jedyny język europejski daje się „wyrazić” przy pomocy gwizdów. Gwizdany hiszpański przetrwał do dziś (czego nie można powiedzieć o języku Guanczów) pod nazwą silbo na wyspie Gomerze.

A wracając do Guanczów, można przypuszczać, że ludzie porozumiewający się ze sobą w tak specyficzny sposób mogli być szczególnie zainteresowani ptakami śpiewającymi. Ale ja mimo wszystko nie mogę przyjąć za Zeunerem hipotezy o udomowieniu kanarków przez Guanczów i widzę inną możliwość, którą Zeuner naj­wyraźniej przeoczył. Na wyspach Lanzarote i Fuerte- ventura, które zostały podbite w 1404 roku przez Jean de Bethencourt i zasiedlone w 1406 roku przez kilka­set rodzin normańskich, żyje do dziś mnóstwo kanar­ków w stanie dzikim. A więc ci normańscy mieszkańcy wysp, zasileni zresztą wkrótce przez kolonistów włos­kich, mogli bez trudu w ciągu półtora wieku, jaki dzie­lił ich przybycie od odkrycia Gesnera, udomowić kanarka.

W każdym razie Hiszpanie po podboju Wysp mieli przez długi czas monopol na udomowione kanarki i utracili go dopiero wtedy, gdy statek przewożący wielką klatkę tych ptaków rozbił się u wybrzeży Elby, a kanarki dotarły do tej wyspy i ją zasiedliły. Włosi wykorzystali tę okazję i wkrótce stali się głównymi dostawcami udomowionych kanarków, świetnie zresztą radzili sobie z ich hodowlą i utrzymali tę pozycję przez ponad sto lat. Ale już w XVIII wieku centrum kanar­kowym stało się miasto Imst w Tyrolu. W międzycza­sie zielonawobrązowa barwa kanarków dzikich ustąpiła barwie ognistożółtej, seledynowej a nawet pomarańczo­wej. W wieku XIX centrum hodowli stały się góry Harcu.

Ptaki drapieżne, takie jak sokół wędrowny, białozór, krogulec, jastrząb-gołębiarz, orły i sowy, były używane przez człowieka do polowań na ptactwo, małe ssaki, a nawet antylopy, nigdy jednak nie zostały udomowione, gdyż nie rozmnażają się one w niewoli. Ostatnio podjęte próby hodowli krogulców, których zadaniem byłoby odstraszanie owocożemych ptaków od sadów, plantacji owocowych i winnic, dały obiecujące rezultaty. Ale w momencie, gdy młode jastrzębie opuszczają hodowlę i zamieszkują na okres całego sezonu wegetacyjnego w winnicy czy sadzie, wtórnie dziczeją i wymykają się spod kontroli człowieka. Pozostaje więc jedynie oswa­janie ich i tresowanie do. konkretnych zadań, ale nie wchodzi tu w grę możliwość udomowienia.

Pierwszymi ludźmi, którzy ujarzmili jastrzębie byli Asyryjczycy z czasów Assutbanipala. Z tej części świata wywodzi się także sprzęt sokolniczy: rękawica, kaptur i rzemienie. Sokolnictwem parali się Trakowie, nigdy natomiast nie przyjęło się ono w Grecji, ani w Rzymie. Zapalonymi sokolnikami byli Arabowie, mieszkańcy Azji Mniejszej, Iranu i Palestyńczycy. To właśnię od swych saraceńskich wrogów krzyżowcy nauczyli się sztuki sokolnictwa i zabrali do Europy pierwsze sokoły. Największym w Europie znawcą tej sztuki był Fryderyk II, znany też jako Stupor mundi, a jego dzieło De arte verandi cum avibus (O sztuce polowania z ptakami, 1250) jest nie tylko do dziś uży­wanym podręcznikiem tresury sokołów, ale także pierw­szą większą pracą ornitologiczną opartą na wnikliwych obserwacjach, a nie jak uprzednie, wyłącznie na nutach i legendach.

Używane przez sokolników ptaki są tak dziś, jak

i w czasach Fryderyka, chwytane w stanie riy.ilrim a potem układane do polowania, nie zaś hodowane.

Znamy jednak w pełni udomowionego ptaka-drapież- nika 4S, rybojada i świetnego nurka. Jest nim kormo­ran, Phalacrocorax carbo. Po raz pierwszy pojawił się on jako ptak udomowiony, łowiący ryby dla swego pana, w Anglii za czasów Jakuba I. Królewskie kormo­rany pochodziły prawdopodobnie z Flandrii, skąd także brał swe pierwsze kormorany dwór francuski. A po­nieważ właśnie z hiszpańskich Niderlandów pochodzili pierwsi jezuiccy misjonarze wysłani do Chin, Zeuner (1963) sądzi, że to właśnie oni sprowadzili do Europy pierwsze wytresowane kormorany ze Wschodu. Bo­wiem, choć kormorany są rdzennymi mieszkańcami obszarów śródziemnomorskich i wybrzeży Atlantyku, nigdy przedtem nie były one w Europie udomowione.

Pierwsze wzmianki o udomowionych kormoranach pochodzą z Japonii (V wiek naszej ery). Niewątpliwie właśnie tam udomowiono ten gatunek, a stamtąd udo­mowione ptaki, wraz z całą techniką ich wykorzystania do połowów ryb, dotarły. przez Koreę do Chin gdzieś w VII wieku. Sztuka ta przeżyła do naszych czasów i praktykowana jest do tej pory w Japonii i w dolnej części rzeki Yan-tse.

Narodziny wszelkiej cywilizacji były związane z uprawą roślin i hodowlą zwierząt. Być może'uprawa roślin była tu bardziej zasadniczym elementem, bo­wiem ludy Ameryki Środkowej stworzyły wspaniałe cywilizacje miejskie, zjednoczone potem w Imperium Azteckie, nie znając żadnych zwierząt jucznych czy po­ciągowych, żadnego bydła ani zwierząt wełniastych.

Dowiedli w ten sposób, że cywilizacja może być wznie­siona jedynie na bazie roślin uprawnych. Ale postępy wszelkich cywilizacji Starego Świata, ich rozwój tech­niczny i rozmach byłyby znacznie bardziej ograniczone i opóźnione bez pomocy zwierząt domowych. Co więcej, społeczności te byłyby inne, mniej ukierunkowane na wolność jednostki, a przez to zapewne bardziej stabilne.

Pierwszym zwierzęciem, z którym związał się czło­wiek, był pies. To on, pomagając człowiekowi przy polowaniu, a potem kontrolując ruchy dzikich stad, przyspieszył osiągnięcie przez człowieka wyższego standardu życia. Od tego czasu człowiek stale wyna­gradza za to psa, dając mu w swym domu miejsce i jedzenie, otaczając go miłością; pies zaś obdarza czło­wieka, w podzięce za jego przedsiębiorczość, uwielbie­niem i najwyższym przywiązaniem.

Objęcie kontrolą stad dzikich zwierząt pozwoliło człowiekowi zaprowadzić je na najlepsze pastwiska i wzbogacić się na tyle, by nie być zmuszonym osiąść na stałe na kawałku uprawnej ziemi. Ludzie, którzy zajęli się zwierzętami, by być przez nie obsłużonymi mogli zachować swobodę ruchów i szczególny stan du­cha, który spotęgował się jeszcze w momencie, gdy nauczyli się jeździć wierzchem. Niedostępne to było dla ludzi, którzy „postawili” na rośliny. Ludy paster­skie zawsze cechował inny stan ducha i umysłu niż osiadłe ludy rolnicze. To właśnie wśród ludów rolni­czych narodziło się niewolnictwo, ale u tych ludów rozwinął się też zmysł uważnej obserwacji przyrody i próba zrozumienia rządzących nią praw, a więc po­czątki nauki i filozofii. Wśród ludów pasterskich naj­ważniejszą sprawą były indywidualne zalety człowieka i tu właśnie narodziła się idea wolności. Bóstwami pasterza było słońce, niebo i zwierzchnik-mężczyzna, bóstwami osadnika ziemia, woda i zwierzchnik-kobieta.

A kiedy poruszający się po wielkich przestrzeniach pasterze zetknęli się z ludami rolniczymi, wszędzie od­było się to według tego samego schematu i dało w efekcie zlanie się ze sobą dwóch kultur. Ludy z cen­tralnej Azji ruszyły na Indie i Europę, Semici z Pół­wyspu Arabskiego ruszyli na mezopotamskich i pale­styńskich rolników; Mongołowie i Tatarzy uderzyli na wschód i zachód, opanowując Ruś i Chiny; Inkowie i inni mieszkańcy Andów zaczęli napierać na ludy rol­nicze 1 zachodnich wybrzeży. Tak więc pasterze wy­zwali cywilizacje rolnicze, ale zostali przez nie z cza­sem wchłonięci. Przekazali rolnikom swe umiejętności, pomysły i kulty. Ich ofiary nie pozostały im dłużne. Z tej wzajemnej nauki wyrosły synkretyczne religie, kultury, filozofie i nauki.

W wyniku takich fuzji powstały społeczeństwa bo­gatsze zarówno w idee, jak i w dobra materialne, wy­rosły państwa-miasta, bogacąc się od tej chwili zarówno na uprawie roślin, jak i hodowli zwierząt. Te właśnie społeczeństwa stworzyły najwspanialsze w historii człowieka cywilizacje.

Udomowienie roślin i zwierząt nie było więc pro­duktem cywilizacji, lecz jej źródłem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hayams Edward ROŚLINY W SŁUŻBIE CZŁOWIEKA
Karłowicz Dariusz Śmierć zwierzęcia, śmierć człowieka, śmierć boga
Nowe media w sluzbie czlowieka Zarys pr
Skóra w służbie człowiekowi – skórzane dodatki w stroju w średniowieczu
UK+üAD WSP+ô+üCZULNY, Biologia II, Fizjologia zwierząt i człowieka
Fizjologia zwierząt i człowieka
Udomowienie zwierząt kluczowe w ewolucji człowieka
fizjo - odpowiedzi do 3, Biologia II, Fizjologia zwierząt i człowieka
58 CZŁOWIEK STAWIA SIEBIE NIŻEJ ZWIERZĘCIA
Księga dżungli scen, 6 czlowiek przyjaciel czy wrog zwierzat
Rolnictwo jest działalnością człowieka polegającą na uprawie roślin i chowie zwierząt
fizj zwierzat4, Biologia II, Fizjologia zwierząt i człowieka
zalacznik fizjo z odpowiedziami, Biologia II, Fizjologia zwierząt i człowieka
„Genetyczny odcisk palca zwierząt i roślin” Analiza DNA śladów biologicznych niepochodzących od czło
Rola człowieka w rozprzestrzenianiu się gatunków roślin i zwierząt, Ekologia roślin
Czym różni się człowiek od zwierzęcia, materiały pedagogika
FIZJOLOGIA ZWIERZĄT skrót, Biologia II, Fizjologia zwierząt i człowieka
test 4 odpowiedzi, Biologia II, Fizjologia zwierząt i człowieka
EGZAMIN Z FIZJO, Biologia II, Fizjologia zwierząt i człowieka

więcej podobnych podstron