Daphne Clair
Ślub z biznesmenem
Urzędnik kontroli paszportowej spojrzał ze zdziwieniem na młodą ciemnowłosą kobietę, stojącą po drugiej stronie biurka.
Starała się nie pokazać po sobie strachu, gdy z powrotem popatrzył na zdjęcie w paszporcie.
– Liar? [kłamca] – zapytał w końcu.
Serce zaczęło jej szybciej bić, na policzki wypłynął rumieniec.
Spojrzał na nią jeszcze raz.
– Liar Cameron?
Niemal słaniając się z ulgi, wyjaśniła:
– Nie. Mam na imię Lia. Lia Cameron.
– Lia? No to bardzo przepraszam. – Przerzucił strony dokumentu. – Była już pani w Australii?
– Tak.
Urzędnik przybił pieczęć i z uśmiechem oddał paszport.
– Miłych wakacji.
Kolana jej drżały, gdy szła do taśmociągu dla samolotu z Auckland do Sydney po walizkę. To nie była pierwsza taka pomyłka. Nieraz już zdarzało się
ludziom źle wymawiać jej imię. A tym razem nieczyste sumienie spowodowało, że niemal zrobiła z siebie idiotkę.
Autobusem pojechała na Sunshine Cost, znalazła pensjonat. Za pokój zapłaciła z góry gotówką, nie chcąc używać karty kredytowej.
Jutro wypożyczy samochód i znajdzie dom Brunellescich. I Zandro Brunellesciego.
Poczuła, jak po kręgosłupie przebiega jej dreszcz. Alessandro Gabriele Brunellesci był niebezpiecznym wrogiem; bez zastanowienia wdeptywał w ziemię wszystkich, którzy stanęli mu na drodze.
Złość, podsycana żalem, rozproszyła zimny strach. Stres i przeżyta tragedia dały jej siłę, jakiej się po sobie nie spodziewała. Zandro odkryje, że jej nie można wdeptać w ziemię ani styranizować i że niełatwo jest się jej pozbyć. Stawka była za wysoka – całe życie dziecka. Naprawienie wielkiego zła.
Nie wróci do Nowej Zelandii, póki nie zrobi tego, po co tu przyjechała. I nie wróci do domu sama.
Dom Brunellescich otaczał wysoki ceglany mur z bramą z kutego żelaza. Osłaniały go wysokie drzewa gumowe i srebrne brzozy. Przez pręty bramy było widać kamienną budowlę w kolorze złota. Po drugiej stronie ulicy znajdował się plac zabaw dla dzieci.
Lia zatrzymała samochód kilka domów dalej. Włożyła ciemne okulary i słomkowy kapelusz o szerokim rondzie, naciągając go nisko na czoło. Ze schowka na rękawiczki wyjęła książkę.
Na placu zabaw stały ławki. Wybrała taką, z której mogła widzieć bramę domu Brunellescich i obserwując ją, udawała, że czyta. Minęło sporo czasu, zanim wyszła stamtąd kobieta z dzieckiem w wózku spacerowym. Towarzyszył jej wysoki siwy mężczyzna, idący o łasce.
Weszli na plac zabaw i minęli ją. Lia odłożyła książkę na kolana, wzięła głęboki oddech, i zmusiła się do tego, by nie spojrzeć za nimi. Serce jej się ścisnęło. Udając obojętność, wstała, wyminęła ich i usiadła na trawie pod drzewem.
Kobieta tymczasem posadziła dziecko na huśtawce.
Mała okrągła twarzyczka, osłonięta niebieskim kapelusikiem, pulchne nóżki, wystające z niebieskiego kombinezoniku. Dziecko było zachwycone zabawą. W czystym powietrzu rozbrzmiewał jego radosny śmiech.
Dobrze się nim opiekują, pomyślała Lia.
Może powinna zrezygnować i wyjechać? Ale szybko odepchnęła od siebie tę tchórzliwą myśl. Jedno spojrzenie o niczym jeszcze nie świadczy.
Popatrzyła na kobietę, wyglądała na jakieś trzydzieści pięć lat, twarz miała ładną i miłą, ubrana była w zwykłą zieloną sukienkę i sandały. Niania. Ktoś, kogo zatrudnili, by zajął się dzieckiem.
Po jakimś czasie wszyscy troje zeszli na plażę. Lia postanowiła zostać. Wróciła do samochodu i czekała. Wreszcie znów się pojawili przed domem, a potem zniknęli za bramą. Wtedy pojechała na tyły domu. Tam również stał mur. Nie mogłaby się tu niepostrzeżenie wedrzeć. Zresztą nie planowała tego. Dom z całą pewnością wyposażony był w mnóstwo urządzeń alarmowych.
Ale przynajmniej wiedziała już, gdzie jest dziecko. Nie zostało odesłane do jakiejś kryjówki albo odległej posiadłości wiejskiej, żeby tam żyło w izolacji.
Czas zastanowić się nad strategią.
Następnego dnia zaparkowała w tym samym miejscu i czekała, Znów pojawiła się ta trójka: kobieta, starszy mężczyzna i dziecko. Kobieta ostrożnie się rozejrzała. Wydawało się, że zatrzymała na chwilę spojrzenie na zaparkowanym samochodzie, potem powiedziała coś do mężczyzny i wszyscy troje ruszyli na plac zabaw.
To tylko wyobraźnia, mówiła sobie Lia. Ale lepiej nie rzucać się w oczy i zostać w samochodzie.
Dziecko radośnie się huśtało, potem opiekunka przeniosła je na zjeżdżalnię, dziadek z ławki przypatrywał się temu z uśmiechem. Jak na mężczyznę, który pięćdziesiąt lat temu przyjechał z Włoch do Australii bez grosza, tu zbudował całe imperium, zasługując sobie przy tym na reputację człowieka bezwzględnego w interesach, wyglądał zwodniczo łagodnie.
Jednak, jak wskazują badania medyczne, nawet najsilniejsi mężczyźni łagodnieją w starszym wieku, w miarę jak stopniowo tracą testosteron.
Jego syn, Zandro, był po trzydziestce. Minie jeszcze dużo czasu, zanim złagodnieje. Może stary Domenico będzie łatwiejszym celem.
Całą jej uwagę zajmowała grupka w parku, więc nie zauważyła wielkiego czarnego auta, które cicho podjechało i zatrzymało się nos w nos z jej samochodem. Wyskoczył z niego mężczyzna, podbiegł i szarpnięciem otworzył jej drzwiczki. Lia automatycznie sięgnęła do kluczyków w spóźnionej próbie ucieczki, ale mężczyzna brutalnie chwycił ją za rękę, wyszarpnął z fotela i pchnął na tylne drzwiczki.
Jedną ręką trzymał ją żelaznym chwytem za nadgarstek, a drugą położył na dachu samochodu. Pozbawił ją wszelkiej możliwości obrony i obsydianowymi oczami przyglądał się jej podejrzliwie, a potem ze zdumieniem.
– Lia?
Skinęła głową.
W przeciwieństwie do ojca, do którego był bardzo podobny, młodszy Brunellesci nie wykazywał ani śladu łagodności. Wystraszona jego fizyczną siłą, wściekłością w jego spojrzeniu, obolała od niemal łamiącego kości chwytu na nadgarstku, próbowała zebrać odwagę, by stawić mu czoło.
– W co ty tu do diabła grasz?
Nie ustępuj, mówiła sobie. To tylko mężczyzna. Uniosła wyzywająco brodę.
– Puść mnie!
Zandro Brunellesci zamrugał, gęste czarne rzęsy na sekundę przesłoniły jego rozgniewane oczy, a gdy znów się uniosły, patrzył na nią z prawdziwym zaskoczeniem.
Lia nigdy otwarcie nie kwestionowała jego prawa do rządzenia nią czy jakimkolwiek innym członkiem rodziny.
Ale teraz stała przed nim inna Lia, Lia, która nie pozwoli się popychać, Lia, która wie, czego chce, i przyszła tu, by to zdobyć. Lia, która nie przyjmowała odmowy, niezależnie od tego, ile miałoby to kosztować ją – albo jego.
Jeszcze przez chwilę patrzył na nią, a potem nagle ją puścił, ale drugiej ręki nie zdjął z dachu, nadal blokując jej możliwość odsunięcia się.
Bezwiednie podtrzymała bolący nadgarstek drugą dłonią, ale zaraz obie opuściła. Nie okaże przy nim słabości.
Ku jej zdumieniu, wziął ją za rękę, tym razem delikatniej, chociaż stanowczo przezwyciężając jej opór.
Zmarszczył czoło widząc zaczerwienioną skórę.
– Nie chciałem zadać ci bólu – powiedział. – Byłem w szoku.
– Ty też przyprawiłeś mnie o szok – powiedziała cierpko. – I zapewne o siniaki.
Puścił jej rękę. Na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia, gdy stawiła mu czoło. A potem w jego oczach coś zalśniło. Coś tak niezwykłego, że oddech jej przyspieszył.
Niecierpliwie potrząsnął głową, pochylił się i wyciągnął kluczyki ze stacyjki. Nie zwracając uwagi na jej protesty, zamknął drzwiczki, a kluczyki schował do kieszeni.
– Lepiej chodź ze mną do domu. Trzeba na to przyłożyć lód. – Jeszcze raz spojrzał na jej nadgarstek, a potem władczo, chociaż delikatnie, położył jej rękę na ramieniu.
Instynkt nakazywał – jej odsunąć się, wytknąć mu jego arogancję, zażądać kluczyków i odjechać. Ale, z drugiej strony, chociaż trudno było to nazwać zaproszeniem, proponował, by weszła do domu, a nie mogła sobie pozwolić na odrzucenie takiej propozycji.
Konfrontacja między nimi i tak wcześniej czy później musiała nastąpić. Co z tego, że w tej chwili nie czuła się dostatecznie przygotowana? Nigdy nie będzie przygotowana. Zwlekała pod pretekstem, że musi rozpoznać terytorium przeciwnika i opracować plan. Ale teraz miała niespodziewaną okazję i powinna się jej chwycić obiema rękami.
Gdy z trzaskiem zamknęła się za nimi brama, zadrżała. Miała irracjonalne uczucie, że znalazła się w jakimś ponurym więzieniu.
Zandro wprowadził ją do elegancko umeblowanego salonu.
– Proszę, Lia, usiądź – powiedział, wskazując miękką, pokrytą pluszem kanapę. – Pójdę po lód.
Wrócił bardzo szybko z czarką pokruszonego lodu i ręcznikiem. Zręcznie przygotował zimny okład, uklęknął przed nią i owinął jej rękę.
Widziała delikatne zmarszczki w kącikach jego oczu, cień zarostu, czuła leśny zapach wody po goleniu. Włosy miał czarne i lśniące, lekko falujące. Zdjął krawat i rozpiął górny guzik koszuli, odsłaniając oliwkową skórę. Lia poczuła się zafascynowana miarowym biciem tętna w zagłębieniu jego szyi.
Gdy skończył z okładem, chwilę patrzył na nią badawczo, a potem usiadł naprzeciwko niej.
– Lia, po co przyjechałaś?
Zawahała się. Doszła do punktu, z którego nie będzie odwrotu. Miała teraz ostatnią szansę, by się wycofać, odejść. Zebrała całą odwagę.
– Przyjechałam po mojego syna. Żeby go zabrać do domu.
Minęło kilka sekund, zanim odpowiedział:
– Nie zabierzesz go.
Uniosła wyżej głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
– To mój syn.
– I sądzisz, że ot tak, po prostu ci go oddam?
– Jestem jego matką!
– A ja jestem jego prawnym opiekunem i mam obowiązek dbać o jego interesy.
Te słowa pasowałyby bardziej do służbowego spotkania niż do dyskusji o potrzebach dziecka.
– Masz na myśli interesy dynastii Brunellescich.
– Trudno naszą rodzinną firmę nazwać firmą dynastyczną – parsknął.
– Czyżby nie figurowała wśród dziesięciu najbogatszych australijskich kompanii? Jest warta ile milionów? A może miliardy?
– O to właśnie ci chodzi? – rzucił ostro. – Nie przyjechałaś tu po syna, co? Daruj sobie to udawanie.
Spojrzała na niego ze zdumieniem, żołądek jej się skręcił w węzeł.
– Jak... – zaczęła słabym głosem.
Ale on nie słuchał.
– Liczysz na to, że ci zapłacimy, żebyś odjechała i zostawiła go u nas.
Oskarżenie w pierwszej chwili ją zaskoczyło. Ale zaraz zerwała się na równe nogi.
– Nieprawda! Jesteś jeszcze gorszy, niż myślałam!
Zandro także wstał i spojrzał na nią z pogardą.
– O tobie mogę powiedzieć to samo. Ale jeżeli się mylę, to czego właściwie chcesz?
– Już ci mówiłam. Chcę Dominika. Mojego syna.
– Oddałaś go.
– Wtedy nie byłam sobą, nie wiedziałam, co robię.
– A teraz – spytał z gryzącą ironią – jesteś sobą?
To głupie, ale jego pytanie wystraszyło ją. Wiedziała, że po jej twarzy widać zakłopotanie, może nawet poczucie winy, a on zaśmiał się krótkim, wyzutym z wesołości śmiechem.
– Chciałaś może porwać Nicky'ego? Nigdy by ci się to nie udało.
– Nicky'ego? Kto... – Po chwili zrozumiała. Taktu spieszczali imię Dominika. – Nie zamierzałam go porywać! – Lepiej nie mówić, że i taki pomysł przyszedł jej do głowy.
– Więc po co czaiłaś się przed naszym domem?
– Dlaczego myślisz, że się tu czaiłam? – Nie należy ani potwierdzać, ani zaprzeczać. Tak jest bezpieczniej.
Zandro już się niecierpliwił.
– Ojciec i niania widzieli cię wczoraj, a dziś zobaczyli ten sam samochód, zaparkowany w tym samym miejscu. Uznali, że to podejrzane, i zadzwonili po mnie.
Pewnie z telefonu komórkowego, domyśliła się, bo jeszcze nie wrócili.
– Chciałam się upewnić, że Dominik nadal tu jest. I że dobrze się nim opiekujecie.
– Ma najlepszą opiekę, jaką można sobie wyobrazić – powiedział Zandro.
– To znaczy najlepszą, jaką można kupić za pieniądze – zauważyła cierpko. – Zatrudniliście nianię.
– Tak. Mama nie jest już w stanie zajmować się przez cały dzień takim żywym małym dzieckiem. A ja pracuję. Barbara to wyjątkowo kompetentna, wysoko – wykwalifikowana niania. Poleciła nam ją agencja o bardzo dobrej reputacji.
– Zawodowa niania nie potrafi wykonywać swoich obowiązków wkładając w to uczucie.
– Dobra niania jest lepsza niż nieodpowiednia matka.
– Nieodpowiednia? – Głos Lii aż drżał ze złości.
– Wiesz, że nie byłaś zdolna do zajmowania się dzieckiem.
– To było chwilowe! – argumentowała. – A wy skorzystaliście z tego, żeby odebrać mi Dominika.
– Wzięliśmy na siebie odpowiedzialność za bezbronnego członka rodziny. Naszym celem było zapewnienie mu bezpieczeństwa i właściwych warunków. W końcu jest Brunellescim.
– On się nazywa Cameron!
– Fakt, że jego ojciec nie ożenił się z tobą, nie ma żadnego znaczenia. Nazwisko Rica figuruje na świadectwie urodzenia, a moi rodzice uznali Nicky'ego za swojego wnuka.
– Ale to jeszcze nie znaczy, że jest twój albo ich. – Jeżeli Brunellesci będą go wychowywać, pewnie zmienią tego roześmianego, niewinnego chłopczyka w twardogłowego brutala w służbowym garniturze, takiego, jakim jest jego dziadek i stryj. Nie mogła nawet o tym myśleć. – Prawa matki mają pierwszeństwo. Każdy sąd to przyzna.
– Sąd weźmie pod uwagę przede wszystkim dobro dziecka. Matka uzależniona od narkotyków, która opuściła swoje dziecko, nie jest szczególnie wiarygodna.
– Ja nie... – Powinna była się tego spodziewać, ale – zaczęła drżeć i zacisnęła pięści, by to ukryć. – Nie opuściłam go, i mylisz się. Nigdy nie byłam narkomanką.
– Jesteś czysta? – Obrzucił ją ostrym spojrzeniem.
– Wyglądasz lepiej – przyznał. – Ale jak długo potrafisz się powstrzymać przed braniem?
– Nigdy nie byłam narkomanką – syknęła. – Po prostu byłam... otumaniona.
– To poważne niedomówienie – stwierdził sucho.
– Ledwo wiedziałaś, jaki jest dzień, a jeśli chodzi o opiekę nad noworodkiem... Gdybym nie przyszedł, odesłano by Nicky'ego do sierocińca.
– Byłam w szoku! W żałobie po twoim bracie, moim... moim...
– Kochanku – podpowiedział Zandro.
– Ojcu mojego syna! Syna, którego mi odebraliście.
Gdy zabrali Dominika, dla Lii nic już nie miało znaczenia. Brała pigułki, by uwolnić się od bólu, móc spać, oddalić się od świata i jego okrucieństwa. Aż w końcu zaczęła żyć jakby w innym wymiarze, w błogosławionym nierzeczywistym świecie, w którym nic nie czuła, nic nie pamiętała i nie wiedziała nic, prócz tego, że musi mieć więcej pigułek, i więcej, i więcej...
– Próbowałem ci pomóc – powiedział Zandro.
Ogarnął ją nowy przypływ złości. Ale musi zachować spokój.
– Nie pamiętam, byś kiedykolwiek proponował mi pomoc.
– Nie wydaje mi się, byś wtedy potrafiła wiele zapamiętać – powiedział zdenerwowany. – Cały czas byłaś odurzona.
– Poczuła niepokój. Czyżby rzeczywiście nie wiedziała, co się wtedy działo?
Ich rozmowę przerwały jakieś odgłosy z holu. Lia odwróciła się. Zobaczyła nianię niosącą Dominika. Bez zastanowienia ruszyła do nich, ale Zandro chwycił ją za ramię i zatrzymał.
Na progu pojawił się ojciec Zandra i stanął, opierając się na lasce. Gdy zauważył Lię, jego twarz stężała. Obrzucił ją lodowatym spojrzeniem.
– Co ta kobieta tu robi? – spytał. Jego akcent zdradzał włoskie pochodzenie.
Lia poczuła się tak, jakby wymierzył jej policzek. Powróciła cała antypatia, jaką do niego czuła. Wyprostowała ramiona.
– Mam imię, panie Brunellesci – powiedziała. – Lia – wymówiła je wyzywająco. – I prawo do mojego syna.
– Nie masz żadnych praw! – Uderzył laską w podłogę. – Jak śmiałaś tu przyjść?
– Papa – przerwał mu Zandro spokojnym, lecz władczym tonem. – Nie denerwuj się. Ja to załatwię.
Domenico spiorunował syna wzrokiem. Jeżeli nawet złagodniał na stare lata, teraz tego nie było widać. W końcu skinął głową, może zadowolony, że syn jest równie twardy jak on, i mrucząc cagna! wyszedł z pokoju.
Lia, proszę, usiądź – powiedział Zandro.
Po chwili wahania usiadła, trzymając się bardzo prosto.
– Jak mnie nazwał?
– Nieważne. Co z twoją ręką?
– Ręka była nadal zdrętwiała.
– Nic takiego się nie stało. – Ale zatrzyma kompres. Zandrowi będzie trudniej ją stąd wyrzucić, jeżeli kompres będzie mu przypominał, jak brutalnie się zachował. – Twój ojciec mnie nienawidzi.
– Kocha Nicky'ego.
Zupełnie jakby jedno wypływało z drugiego.
– To nazywasz miłością? A może to raczej poczucie własności?
Dominik, nazwany tak po dziadku na życzenie Rica, był jedynym wnukiem, jedynym przedstawicielem nowego pokolenia Brunellescich.
– Ty nie jesteś żonaty, prawda? – spytała Lia. – Ale gdybyś miał dzieci, co by się stało z Dominikiem?
Zandro zmarszczył czoło.
– Nadal będzie synem Rica, członkiem rodziny Brunellescich. Tego nic nie może zmienić.
– Jest również moim synem. Tego też nic nie zmieni.
– Zrezygnowałaś ze swoich praw.
– Styranizowałeś mnie i zmusiłeś do podpisania dokumentów w chwili, gdy nie byłam w stanie stawić ci oporu.
– Styranizowałem? – parsknął Zandro ze złością. – Przekupiłem, to mogę przyznać, ale do niczego cię nie zmuszałem. Nie było takiej potrzeby. Radośnie wzięłaś pieniądze i poszłaś sobie.
Oskarżenie uderzyło ją jak cios prosto w serce. Już otwierała usta, by zaprzeczyć, ale zaraz sobie przypomniała, że lepiej pomyśleć, zanim coś powie.
– Nie chodziło o pieniądze! W tamtym czasie uważałam, że tak będzie dla niego najlepiej. Ale w życiu dziecka są ważniejsze rzeczy niż pieniądze i to, co można za nie kupić.
– Zgadzam się z tobą – przytaknął Zandro. – Na przykład rodzina.
– Ja jestem jego rodziną!
Uśmiechnął się sceptycznie.
– Wybacz, ale nie mogę uwierzyć w tę nagłą macierzyńską troskę.
– Wcale nie nagłą! Nawet nie potrafisz zrozumieć, jak trudno mi wtedy było, jak cierpiałam... – Zamilkła, bo w oczach wzbierały jej łzy. Szybko odwróciła głowę, mocno przygryzła wargę. Nie będzie się upokarzała, płacząc przed tym nieczułym człowiekiem.
Jednak jedna łza potoczyła się po policzku. Wytarła ją ręką, na której miała okład. Zimno, jakie odczuła na twarzy, pomogło jej się uspokoić. Gdy z powrotem spojrzała na Zandra, przyglądał się jej uważnie, zupełnie jakby chciał w niej znaleźć jakieś skazy. Była pewna, że chętnie znalazłby ich wiele.
– Masz pewne podstawy – powiedział niespodziewanie – jeśli nie prawne, to przynajmniej moralne. Postawię warunki i jeżeli nie będzie to oznaczało krzywdy dla Nicky'ego, jestem skłonny porozmawiać o prawie do odwiedzin.
– Prawo do odwiedzin? – Zgadza się udzielić matce swojego bratanka prawo do przychodzenia z wizytą do syna? Co za wielkoduszność.
Jeszcze raz jednak napomniała się, że okazanie złości w niczym jej nie pomoże.
– To nie wystarczy – powiedziała spokojnie. – Chyba się nie spodziewasz, że to zaakceptuję.
– A ty się spodziewasz, że potulnie się zgodzę oddać Nicky'ego obcej osobie?
Gdy usłyszała tę gruboskórną uwagę, serce jej skoczyło w panice, a potem w furii, ale znów zmusiła się do spokoju.
– Jego matce – skorygowała. Jeżeli będzie powtarzała wystarczająco często te słowa, może wydadzą mu się bardziej realne.
Złość Zandra wymknęła się spod kontroli.
– Nie było cię przy nim, odkąd skończył dwa miesiące.
– To nie moja wina! – Zandro chyba nie mógł zapomnieć, w jaki sposób zmusił Lię do podpisania dokumentów i tego, co wtedy powiedział. – Nie pozwoliłbyś mi się do niego zbliżyć.
– Masz mi to za złe, biorąc pod uwagę stan, w jakim się znajdowałaś? To było dla jego dobra.
– On naprawdę w to wierzy? Czy rzeczywiście zabrał dziecko powodowany czymś więcej niż tylko rodzinną dumą i pragnieniem posiadania? Czy właśnie dlatego upierał się, że syn Rica ma prawo być wychowywany jako Brunellesci, a ona ma obowiązek im go oddać?
Nie, przypomniała sobie. Zandro i jego rodzice mogli udzielić pomocy, nie zabierając dziecka. Gdyby naprawdę zależało im na jego dobru, znaleźliby jakiś sposób, by wesprzeć jego matkę, zamiast uniemożliwiać jej jakikolwiek kontakt z synem.
– Oddanie go wam było błędem – powiedziała.
Popatrzył na nią z pogardą i niedowierzaniem.
– Zabrałabyś go od wszystkich i wszystkiego, co zna?
– Oczywiście nie zrobiłabym tego natychmiast. Miałam nadzieję, że ty i twoi rodzice okażecie się rozsądni i dacie mi czas, żeby mógł się do mnie przyzwyczaić zanim... zanim zabiorę go do domu.
– Tu jest jego dom. – Władczy ton Zandra nie pozostawiał miejsca na dyskusje. – I Nicky tu zostanie, póki nie będzie na tyle duży, by samemu decydować.
– Może twoi rodzice widzą to inaczej – powiedziała ostrożnie. – Nie wiesz, co się czuje, mając dziecko. Twoja matka może mnie zrozumieć.
– Wiem, co się czuje.
Masz dziecko? – Poczuła w żołądku jakieś nieprzyjemny skurcz.
– Mam Nicky'ego. I nie zamierzam go oddać.
Martwy punkt. Na jego twarzy zobaczyła to samo nieubłaganie i żelazną wolę, z jakimi wywierał nacisk, by dostać w swoje ręce Dominika, zmusić do przeprowadzenia wszystkich formalności, aby to on stał się prawnym opiekunem dziecka i to w taki sposób, żeby nie było już odwrotu, gdyby Lia zmieniła zdanie.
Nie podda się, ale walenie głową w mur też w niczym jej nie pomoże.
– Chciałabym trochę z nim pobyć – powiedziała.
– Teraz jest czas na jego drzemkę.
– Więc zaczekam.
Przez chwilę Zandro patrzył na nią w zamyśleniu, może zastanawiał się, czy nie wyrzucić jej siłą. A potem niespodziewanie roześmiał się, podszedł do interkomu i zamówił u gospodyni kawę i kanapki.
– Próbowałem nie tracić cię z oczu. Nie sądziłem, że wrócisz do Nowej Zelandii – powiedział potem.
– Śledziłeś mnie? – wybuchnęła. – Po co? – Może miał nadzieję, że znajdzie przeciwko niej coś, co uniemożliwiłoby oddanie jej władzy nad dzieckiem, gdyby tego kiedyś zażądała?
– Chciałem wiedzieć, że u ciebie wszystko jest w porządku. W końcu jesteś matką Nicky'ego. A Rico, mimo że zszedł na złą drogę, kochał cię.
Rico, jego młodszy brat, który kochał życie i żył chwilą, nieznoszący ograniczeń i obowiązków, jakie narzucała mu rodzina. I który zapłacił za to najwyższą cenę. Zginął w wypadku samochodowym, o wiele za młodo, pozostawiając dziecko i zrozpaczoną kobietę, która nie potrafiła uporać się z tą tragedią.
– Jakoś dałam sobie radę – powiedziała. – Po powrocie do domu, do Nowej Zelandii, pomogli mi przyjaciele.
– Mam nadzieję, że lepsi niż ci, których miałaś w Sydney.
Właśnie w Sydney Lia poznała Rica. Przyjechała tu poszukać sobie pracy, a on uciekał przed tym, co nazywał duszącą atmosferą rodzinnego domu i firmy.
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Raz zobaczył Lic i już nie istniała dla niego żadna inna kobieta. Tak jej powiedział przy drugim spotkaniu. Ona czuła to samo. I tak, jak szybko się pokochali, tak samo szybko żyli. Szybko, gorączkowo, dziko. Nie obchodziło ich nic prócz ich miłości, zupełnie jakby wiedzieli, że nie mają przed sobą wiele czasu.
Gdy wróciła do Nowej Zelandii, nie miała nic. Rodzice już nie żyli, dziecko jej odebrano.
Gospodyni, pani Walker, przyniosła zastawioną tace. i wyszła. Zandro nalał im kawy.
– Chciałbym wierzyć, że się zmieniłaś – powiedział.
– Pewnie, że tak. Jak mogłam się nie zmienić po tym, jak straciłam Rica i wyrwano mi Dominika?
W oczach Zandra zabłysła iskra jakiegoś uczucia, być może żal, chociaż na pewno nie było to współczucie. Ale szybko znów przybrał nieprzeniknioną maskę.
– Rzeczywistość wygląda tak, że nie masz teraz żadnych praw. Sama się na to zgodziłaś, a sprawa została załatwiona legalnie i uczciwie.
Był o wiele sprytniejszy niż Lia. Zabrał ją do prawnika – jego prawnika – by podpisała przekazanie władzy rodzicielskiej. Nie mogła wątpić, że wszystko zostało załatwione zgodnie z prawem.
– Dowiadywałam się i wiem, że mogę odwołać zgodę.
– Pozwolisz, by sąd dokładnie sprawdził, czy jesteś odpowiednią osobą, by przejąć opiekę nad Nickym?
– Jeżelibyś sobie tego życzył, to owszem. Nie mam nic do ukrycia. – Kłamstwo, pomyślała. Ale uratowanie dziecka przed okropnym życiem usprawiedliwiało każde kłamstwo.
– Nic? – spytał niedowierzająco.
Nie mógł znać jej tajemnicy. Jego sceptycyzm opierał się na tym, co o niej wiedział z czasów po śmierci Rica.
Jeżeli będzie trzeba, pójdzie do sądu i opowie wszystko tak, jak było. I powie, że może zapewnić Dominikowi dobry dom, w którym będzie kochany dla samego siebie, a nie dla tego, co reprezentuje dla imperium biznesowego Brunellescich. Dom, w którym miłość i zrozumienie będą ważniejsze niż pieniądze, a sukces będzie mierzony jakością nawiązywanych przyjaźni i satysfakcją z dobrze wykonanej pracy, a nie wysokością dywidend przynoszonych przez firmę. Dom, w którym Dominik będzie mógł sam wybrać zawód i nikt nie będzie wbijał mu do głowy, że jako Brunellesci jest przeznaczony do tego, by wchłonęła go polityką korporacyjna rozmaitych rodzinnych holdingów. Dom, w którym nigdy nie będzie zmuszany do odgrywania roli, która go przerasta i zabija ducha.
Zandro bacznie jej się przypatrywał.
– Samotna matka – powiedział – z... powiedzmy wątpliwymi znajomościami. A masz pracę?
– Tak. Nie zarabiam wiele, ale mam dom. – Odziedziczyła go po rodzicach. – Mogę zapewnić Dominikowi dobre życie. Zrobię dla niego wszystko.
– I jak długo potrwają twoje dobre chęci?
– To nie dobre chęci. To miłość. Instynkt macierzyński. – Odważnie spojrzała mu w oczy.
– Nicky jest tutaj szczęśliwy. Ma wszystko, czego potrzebuje. Gdybyś była taką dobrą matką, za jaką się podajesz, nie odbierałabyś mu tego. Proponuję, abyś go odwiedzała, jak często zechcesz, póki jesteś w Australii. Przekonasz się, że nie mogłoby mu być lepiej.
Nie rozumiał tego przymusu, jaki odczuwała, jej potrzeby, aby odzyskać dziecko.
– Potem, jeżeli nie zdarzą się jakieś kłopoty z twojej strony, możemy przedyskutować prawo do odwiedzin na przyszłość.
– Odwiedziny to nie to samo co wspólne mieszkanie.
Nie mogłaby patrzeć, jak Dominik z dnia na dzień rośnie, nie mogłaby go kłaść spać, nie mogłaby robić żadnej z tych rzeczy, jakie robi matka.
– Wiem, że to nie to samo. Chcesz tu zamieszkać? Przez chwilę nie wiedziała, o czym on mówi.
– Zapraszasz mnie do swojego domu? Chyba już żałował swojego odruchu.
– Chciałbym, żebyś się upewniła, że twój syn – znajduje się w dobrych rękach.
To o wiele za mało, pomyślała, ale na początek dobre i to.
– Dobrze. – I dodała z trudem: – Dziękuję.
Nie będzie tu mile widziana. Ale też nie przyjechała po to, by się bawić. Przyjechała, bo Dominik jej potrzebuje, a ona ma wobec niego obowiązki, którym musi sprostać.
Zandro, tak jak się umówili, przysłał po nią do hotelu samochód. Gdy dotarła do domu Brunellescich, przywitał ją uprzejmie.
– Dobry wieczór, Lia. Pani Walker pokaże ci twój pokój.
Pani Walker wprowadziła ją do obszernej sypialni, pięknie umeblowanej, okna ocienione były drzewami wyższymi niż sam dom. Po chwili Zandro przyniósł jej walizkę.
– Masz tu wszystko, czego potrzebujesz? – spytał – Tak, dziękuję. – Ona też potrafiła być uprzejma, chociaż nie przyjacielska.
– Znasz drogę do pokoju stołowego. Siadamy do kolacji za jakieś dwadzieścia minut. – Spojrzał na nią badawczo. – Jeżeli chcesz przedtem drinka, będziemy we frontowym pokoju.
– Zaraz zejdę – obiecała. – Chętnie napiłabym się ginu z tonikiem, jeżeli macie.
Lekko skłonił głowę i wyszedł.
Lia przejrzała się w lustrze. Policzki zarumienione, źrenice rozszerzone. Wyglądała tak, jakby się bała. Wyprostowała ramiona. Zandro jest onieśmielający, ale przecież o tym wiedziała. Wiedziała też, że potrafi i musi przezwyciężyć wszystkie przeszkody, jakie postawi jej na drodze. I nigdy nie może mu pokazać, na jak chwiejnych fundamentach opiera się jej plan.
Jeden, krok na raz. A pierwszym będzie zejście na dół i stanięcie twarzą twarz z nieprzyjacielem. Przed trojgiem Brunellescich, którzy zrobią wszystko, co w ich mocy, by poniosła klęskę.
Gdy weszła do frontowego pokoju, Domenico obrzucił ją lodowatym spojrzeniem, ręce zacisnął na lasce, jednak zaraz wstał i uprzejmie skinął jej głową.
– Dobry wieczór, Lia.
Odpowiedziała mu spokojnie, głos jej nie zadrżał. Potem zobaczyła starszą kobietę w sukience w kwiaty, z siwiejącymi włosami upiętymi w kok. Siedziała na sofie z małym Dominikiem wygodnie rozpartym na jej kolanach.
Pani Brunellesci spojrzała na nią niespokojnie.
– Buona sera, Lia.
Dominik był już przebrany w śpioszki, żółte z wzorkiem w misie. Jaki śliczny chłopczyk, pomyślała Lia. Czarne loczki, buzia jak pączek róży. Okrągłe czarne oczy przypatrywały się jej ciekawie, gdy szybko podchodziła do niego z wyciągniętymi ramionami.
Odwrócił się i schował twarz na piersi babci.
Lia opuściła ręce, poczuła się wystawiona na wrogie spojrzenia. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Ale zaraz znalazł się przy niej Zandro, podał jej szklankę.
– Proszę. Twój dżin z tonikiem – powiedział.
Wziął ją za ramię i podprowadził do kanapy.
Usiadła i zacisnęła palce na szklance. Była zimna, kostki lodu stukały, bo drżały jej ręce.
Oczywiście, że Dominik nie mógł jej poznać. Rozumowo o tym wiedziała, ale wiedziona odruchem serca wykonała ten bezsensowny gest.
Spodziewała się, że Zandro powie: „Przecież ci mówiłem". Jednak nic takiego nie powiedział.
– Nicky bywa z początku nieśmiały, gdy widzi nowe osoby. Ale ciekawość zwycięży – wyjaśnił uprzejmie.
Jakby dla udowodnienia prawdziwości jego słów, Dominik odwrócił lekko głowę i spojrzał na nią. Gdy zobaczył, że na niego patrzy, natychmiast z powrotem wtulił buzię w babcię. Zandro się roześmiał, ale Lianie mogła. Gardło miała ściśnięte.
Lia. nie wiedziała, że odczuje tak silne emocje. Zanim Dominik się urodził, właściwie nie myślała o dzieciach. Może kiedyś, w nieokreślonej przyszłości. Ale gdy wzięła go po raz pierwszy w ramiona, żywe, oddychające dziecko, przeżyła szok. Natychmiast stał się dla niej istotą ludzką, maleńką osobą, za którą ponosiła odpowiedzialność. Kimś, kogo musi kochać i kim musi się opiekować.
Jeszcze raz przysięgła sobie, że zdobędzie się na każde poświęcenie, jakie będzie dla niego potrzebne.
Pani Brunellesci głaskała go teraz po główce i coś "do niego szeptała po włosku.
Kocha go.
Ta myśl była jak zimny prysznic. Powinna być zadowolona, nawet wdzięczna. Dla Zandra Dominik był obowiązkiem, dla starszego pana Brunellesciego ubezpieczeniem przyszłości firmy, ale przynajmniej jedna osoba w rodzinie darzyła go prawdziwym uczuciem. A on kochał babcię i ufał jej.
Jednak muszę go od nich zabrać, pomyślała. Mimo to w jej umysł wkradło się zwątpienie. Czy to uczciwe? Czy mogę to zrobić im, jej? Powinnam?
– Lia, wygodnie ci w twoim pokoju? – spytała pani Brunellesci.
– Tak, bardzo. Dziękuję, że pozwoliła mi pani tu zostać – odpowiedziała, siląc się na uśmiech.
– Zandro twierdzi, że chcesz poznać swojego syna i że masz do tego prawo.
Rozległ się głuchy stuk i Lia odwróciła się do pana Brunellesciego. Stał, opierając się ciężko na lasce, i piorunował ją spojrzeniem. Gdy na niego spojrzała, jeszcze raz uderzył laską w podłogę.
– Tato, usiądź proszę i napij się wina – powiedział Zandro, prowadząc ojca pod ramię do krzesła.
Domenico wymruczał coś gniewnie po włosku, ale usiadł. Zandro podał mu kieliszek, przyjęty z jeszcze jednym gniewnym pomrukiem.
Tymczasem Dominik zsunął się z kolan babci i na czworakach poczołgał się do stryja. Zandro chwycił go pod pachy i uniósł wysoko. Chłopczyk zaniósł się radosnym śmiechem. Zandro wziął go na ręce i pocałował w pulchny policzek.
To było zdumiewające. Nic z tego, co mówił, nie świadczyło, że kocha swojego bratanka. Lia poczuła dziwną panikę.
Zandro, z dzieckiem w ramionach, podszedł do niej, usiadł obok i posadził sobie Dominika na kolanach.
– Nicky, to twoja mama – powiedział.
– Ma? – Mały spojrzał na nią niepewnie.
– Mama – powtórzył Zandro. – Ma-ma. Chłopczyk przyjrzał się jeszcze raz tej obcej osobie, a potem wyciągnął do niej rączkę. Lia zrobiła to samo, a on mocno zacisnął palce na jej. dłoni. Poczuła się tak, jakby te małe paluszki zacisnęły się także na jej sercu. W drzwiach pojawiła się niania.
– Czas spać – oświadczyła. Wzięła Dominika na ręce i podeszła do pani Brunellesci. Babcia i wnuk ucałowali się na dobranoc.
Zandro wstał, gdy Barbara z małym szła do niego.
– Barbaro – powiedział – to Lia Cameron, matka Nicky'ego. Lia, to Barbara Ayreshire.
Kobieta wydawała się tylko lekko zdziwiona. Może już wcześniej ją uprzedzono.
– Witam. – Uśmiechnęła się. – Śliczny chłopczyk, prawda?
– Tak. – Lia nie mogła nic więcej powiedzieć, chociaż powinna pogratulować niani tego, jak dobrze opiekowała się Dominikiem i podziękować jej.
Ale nie mogła. Czuła tylko złość i żal. Nieuczciwie było winić Barbarę za to, że wykonywała dobrze swoją pracę – pracę, za którą jej płacono. Ale to powinno być wykonywane nie za pieniądze, lecz z miłości, przez matkę Dominika Podczas kolacji rozmowa toczyła się dość gładko, wszyscy byli dla Lii uprzejmi, ale po wypiciu kawy szybko się pożegnała, usprawiedliwiając się zmęczeniem.
Ciekawe, jaki pokój przeznaczyli dla Nicky'ego, zastanawiała się, bezwiednie już używając zdrobnienia, jakie tu mu nadano. Rico chciał, by syn miał imię po jego ojcu. Wielkie imię dla tak maleńkiej osoby. Może z czasem do niego dorośnie i stanie się tak samo nieczuły i też będzie ferował bezlitosne wyroki, jak inni mężczyźni w tym domu.
– Nie, nie dopuszczę do tego, jeżeli tylko będę mogła temu zapobiec – powiedziała na głos. – Dziś Brunellesci byli serdeczni i wyrozumiali dla najmłodszego członka rodziny. Na razie pozwalają, by jeszcze był dzieckiem. Ale gdy trochę podrośnie, a potem stanie się mężczyzną, czy będzie musiał cierpieć tak samo, jak Rico? Znosić nieustającą presję, by dostosować się do wymagań rodziny?
Rico się zbuntował, ale i tak przez cały ten krótki czas na świat, który zbudowali sobie z Lią, padał mroczny cień rodziny.
Wreszcie wdarł się w ten świat Zandro, naruszył kokon, jakim się osłonili. Patrzył na Lię z pogardą, ledwo przyjmując jej istnienie do wiadomości, a brata pouczał o honorze rodziny, obowiązkach, rozczarowaniu rodziców tym, że Rico „rujnuje sobie życie". Mówił, że jego miejsce czeka, aż odzyska rozum i wróci do domu. Ostrzegł go też, że jeżeli będzie się upierał przy tym „idiotyzmie", rodzice mogą mu odebrać pensję.
– Twojej dziewczynie – powiedział z pogardą – to by się nie spodobało. Myślisz, że zostanie z tobą, gdy nie będziesz miał pieniędzy?
Wtedy Rico kazał mu się wynosić. Raz przynajmniej sprzeciwił się starszemu bratu. I zrobił to dla niej, dla Lii.
– Śniadanie – poinformowała Lic pani Walker – podawane jest o wpół do ósmej, żeby pan Zandro zdążył zjeść przed wyjściem do pracy.
Ciekawe, czy Nicky'emu wolno jeść razem z nimi? Lia już schodziła na dół, kiedy usłyszała z jednego z pokoi Barbarę i Nicky'ego. Poszła za głosami, pchnęła uchylone drzwi i weszła. Niania właśnie przewijała małego. Nicky zauważył Lię stojącą na progu, coś zagaworzył i wskazał ją paluszkiem.
Barbara odwróciła się.
– O, dzień dobry, pani Cameron.
– Dzień dobry. – Lia patrzyła na dziecko. – Proszę, mów do mnie Lia. – Myślisz, że pozwoli mi się wziąć na ręce? – Podchodziła powoli, żeby nie wystraszyć małego.
– Nie wiem. Może pamięta cię z wczoraj.
Tym razem nie było widowni patrzącej, jak Nicky od niej ucieka. Tylko niania. Lia wyciągnęła ręce i cicho powiedziała:
– Nicky?
Odwrócił się i spojrzał na Barbarę, która uśmiechnęła się do niego zachęcająco.
– To twoja mamusia – powiedziała, zyskując sobie wdzięczność Lii. – Dasz jej buziaka?
Chłopczyk spojrzał na zapraszające ramiona, a potem sam wyciągnął rączki i Barbara podała go Lii.
Pachniał dziecinnym szamponem, talkiem i... niemowlęciem. Lia wciągała chciwie słodki, czysty zapach.
Nicky oparł się o nią, chwycił w piąstkę pasmo jej włosów i przyglądał jej się uważnie, jakby chciał zachować jej twarz w pamięci.
Był uroczym dzieckiem. Zycie nie obeszło się z nim uczciwie, odbierając mu matkę. Nie obeszło się też uczciwie z jego matką, pozbawiając ją możliwości patrzenia, jak rośnie, zobaczenia jego pierwszego uśmiechu, odkrycia pierwszego ząbka, obserwowania, jak uczy się raczkować, w czym teraz już celował.
Jakim prawem Brunellesci pozwolili sobie zadecydować, że będzie mu lepiej bez matki? To prawda, że Lia nie miała doświadczenia w opiece nad dziećmi i brakowało jej pieniędzy, ale doświadczenia szybko by nabrała, a na pieniądze zawsze można jakoś zapracować, zwłaszcza gdy w grę wchodzi dobro dziecka.
A oni go jej odebrali.
Nie zrobili tego z miłości. Po prostu mieli władzę, więc się nią posłużyli.
Nicky ukrył główkę na piersi Lii, a potem nieśmiało na nią spojrzał, uśmiechając się figlarnie.
– Mały czaruś – roześmiała się Barbara. – Gdy podrośnie, nie będzie mógł się opędzić od dziewcząt. – Spojrzała na zegarek. – Idziesz na śniadanie?
– Tak. A wy?
– Nicky i ja jemy w kuchni. Jego maniery przy stole pozostawiają wiele do życzenia. Prawda, młody człowieku? – Barbara wzięła Nicky'ego na ręce.
A więc nie tolerowano go przy rodzinnym stole? Wygnano go do kuchni, bo robi bałagan i zakłóca formalne posiłki? Najchętniej dołączyłaby do nich w kuchni, ale obrażanie Branellescich nie pomogłoby jej sprawie.
Po śniadaniu, gdy wyszła z pokoju stołowego, zobaczyła przechodzącą Barbarę. Pobiegła za nią.
– Gdzie jest Nicky? – spytała.
– Z babcią. To ich chwile, ja w tym czasie sprzątam pokój. Potem pójdziemy do parku. – Przerwała, a potem zaproponowała niepewnie: – Chciałabyś iść z nami?
Barbara była miłą kobietą. Może stać się sojuszniczką, pomóc zmiękczyć serce starego Domenica.
Lia pomyślała, że nie powinna odrzucać żadnej okazji, nawet jeżeli myśl o towarzyszeniu panu Branellesciemu na porannym spacerze nie wydawała jej się specjalnie pociągająca. Ale przecież nie będzie aż tak źle. Co on mi może zrobić? Najwyżej zignorować, uznała.
– Dziękuję. Chętnie pójdę.
– Więc spotkamy się na dole o dziesiątej.
Gdy o wskazanej godzinie zeszła na dół, Barbara właśnie sadzała Nicky'ego w wózku.
– Pan Brunellesci dziś z nami nie idzie – poinformowała Lię.
– Czy gniewa się bo zaprosiłaś mnie na spacer? – Mam nadzieję, że nie sprawiłam ci kłopotów.
– Oczywiście, że nie. Pójdzie z nami Bruce. To mąż pani Walker. Pracuje w ogrodzie i – wykonuje rozmaite prace w domu. Idziemy?
Mimo że Barbara usiłowała tego po sobie nie okazać, wydawała się jednak zakłopotana. Lia doszła do wniosku, że Bruce jest tutaj, by uniemożliwić jej porwanie dziecka. Trudno. Musi się z tym pogodzić. W parku Barbara posadziła Nicky'ego na huśtawce, kilka razy go rozbujała, a potem zwróciła się do Lii:
– Zastąpisz mnie?
– Z radością.
Stanęła przodem do huśtawki, żeby widzieć buzię Nicky'ego.
Mały zaniósł się radosnym śmiechem.
Po lunchu Lia bawiła się z Nickym na patio, a potem Barbara położyła go spać. Pani Brunellesci, która odbyła sjestę, też wyszła na patio, usiadła w cieniu parasola i zajęła się jakąś robótką.
– Lia. – Skinęła na nią ręką. – Chodź, siadaj. Chcesz coś do picia? Lato jeszcze nie nadeszło, a słońce już mocno grzeje.
– Nie, dziękuję. Potem sobie coś wezmę. Dobrze pani spała? – spytała Lia. Ta kobieta mogła wpłynąć na męża i syna. W tej chwili stary Domenico był do Lii nastawiony najbardziej wrogo z nich wszystkich, chociaż to Zandro zapewne będzie najbardziej nieprzejednany i nie ulegnie łatwo wpływowi matki.
– Tylko odpoczywałam. Nie spałam. – W oczach pani Brunellesci, czarnych i tak podobnych do oczu Zandra, malował się niepokój. Może myślała o tej obcej kobiecie, która pojawiła się znikąd w ich rodzinie, i martwiła się, co z tego wyniknie?
Włożyła okulary, wybrała jaskrawą czerwoną nić i zabrała się do haftowania.
– Starzenie się jest okropne – zauważyła. – Mojego Domenica to bardzo złości.
– Wydaje mi się, że jego złości mnóstwo rzeczy.
– Niezbyt sprytna uwaga. Trzeba pilnować języka.
– To znaczy, nie chciałam powiedzieć...
Pani Brunellesci roześmiała się.
– To prawda – przyznała. – Ma charakterek. Może – kontynuowała – gdyby Domenico trzymał swój temperament na wodzy, mój Rico by od nas nie odszedł. Może nie musiałby...
Umrzeć, dopowiedziała w myśli Lia.
– Współczuję pani. – Co można powiedzieć matce, która jeszcze ciągle opłakuje swoje dziecko?
– Złamał mi serce – mówiła dalej pani Brunellesci.
– Ale matka zawsze kocha, niezależnie od tego, co dziecko zrobi. – Popatrzyła nerwowo na Lię. – Kochamy Nicky'ego. I dobrze się nim opiekujemy, prawda?
– Tak. – Ale Rica też kochali, a mimo to jej mąż razem z Zandrem doprowadzili do tego, że wyniósł się z domu, opuścił rodzinę. Ich miłość była ślepa, ograniczona, a nie tak bezwarunkowa, jak miłość, którą pani Brunellesci obdarzała teraz Nicky'ego.
A jeżeli wtedy nie potrafiła stawić im czoła, czy teraz, gdy jest starsza i słabsza, a Zandro został głową rodziny, zdoła go odwieść od tego, by poszedł drogą – swojego ojca?
– Ja też kocham Nicky'ego – powiedziała.
I to była prawda, mimo że spędziła z nim tak mało czasu. Zew krwi to tajemnicza siła, jednocześnie naturalna i niewytłumaczalna. Chciałaby, żeby jej rodzice mogli poznać swojego wnuka, wiedzieć, że ich geny będą w nim żyły nawet po ich śmierci.
Ale umarli za wcześnie, tak samo, jak Rico. Nie byli tak młodzi jak on, ale i tak za młodzi, by ginąć w katastrofie spowodowanej przez pijanego kierowcę.
Lia jakoś przebrnęła przez pogrzeb i śledztwo, ale zaczęła za dużo pić, przyjaźnić się z niewłaściwymi ludźmi.
Ucierpiała na tym jej praca i w końcu zwolniono ją. Pracowała w agencji podróży i bardzo tę pracę lubiła.
Zawstydzona tym, co jej się przytrafiło, zrobiła wysiłek, by przestać pić i postanowiła zacząć od nowa gdzieś indziej. Australia była najbliżej.
Pojechała do Sydney i tam poznała Rica.
– Rico – pani Brunellesci westchnęła – był tak samo piękny jak jego syn. Szczęśliwy, w dzieciństwie zawsze roześmiany. – Po jej twarzy spłynęła łza. Uśmiechnęła się rzewnie. – Ach, mój Rico. Lio, ty też go kochałaś?
To pytanie było prośbą, pragnieniem upewnienia się, że po tym, jak jej syn opuścił dom, rodzinę, matkę, komuś jednak na nim zależało. Ze ktoś go kochał.
– Tak. – To była jedyna odpowiedź, jaką Lia mogła dać, mimo wątpliwości i obaw, że zaczyna się pogrążać w mrocznych wodach, gdzie czyhają na nią pułapki. – – Kochałam go z całego serca – powiedziała z całą pewnością, jaką udało jej się nadać głosowi.
Jakiś cichy dźwięk zmusił ją do podniesienia wzroku.
Zandro wchodził na patio. W jego oczach malowała się złość, usta miał zaciśnięte, przebłyskiwała przez nie biel zębów.
Pani Brunellesci uśmiechnęła się.
– Zandro! Wcześnie wróciłeś.
– Tak. – Jego mina złagodniała, gdy pochylił się i pocałował matkę na przywitanie.
Pogłaskała go po policzku.
– Lia. – Skinął jej głową. Patrzył na nią zimnym wzrokiem, badawczo.
Spróbowała się uśmiechnąć, ale usta miała sztywne.
– Witaj, Zandro.
Przyciągnął sobie krzesło i usiadł między nimi.
– Pani Walker powiedziała mi, że tu jesteście. Zaraz przyniesie zimne napoje. – Przez chwilę przyglądał się robótce matki, a potem zwrócił się do Lia – Spędziłaś trochę czasu z Nickym?
– Tak. Byłam z nim i z Barbarą w parku. Ale nie musisz posyłać z nami strażnika.
Nawet nie mrugnął.
– Moim obowiązkiem jest chronić to dziecko. Zaczerwieniła się.
– Jest ze mną całkowicie bezpieczny.
Pani Brunellesci niespokojnie przesuwała spojrzenie od jednego do drugiego.
– Lio, Zandro robi to, co najlepsze dla Nicky'ego. Spróbuj to zrozumieć.
– Próbuję – powiedziała sztywno. Nie powinna tracić opanowania. Każda oznaka nerwowości może być użyta jako argument przeciwko niej. – Ale nie życzę sobie być traktowana jak kryminalistka.
– Gdybym uważał cię za kryminalistkę – powiedział spokojnie Zandro – wezwałbym policję, gdy tylko odkryłem, że szpiegujesz moją rodzinę.
– Twoją rodzinę? Dominik jest mój – powiedziała twardo, używając pełnego imienia dziecka, tego imienia, które Rico uparł się mu nadać, mimo że odszedł od ojca. – I nie szpiegowałam!
– Więc jakbyś to nazwała? Przecież obserwowałaś potajemnie nasz dom.
– Po prostu chciałam się przekonać, czy Dominik tu jest.
– I to, co odkryłaś, powinno cię zadowolić.
Czy on się spodziewa, że sobie pójdzie, skoro się przekonała, że dziecko jest – jak do tej pory – zdrowe i szczęśliwe?
– To był tylko jeden dzień – powiedziała. – A mnie chodzi o jego dobro przez całe życie.
– Tak samo, jak mnie. – W głosie Zandra pobrzmiewała żelazna nutka. – I dlatego, że nagle naszedł cię kaprys, by mieć Nicky'ego przy sobie...
– To nie kaprys! – wpadła mu w słowo. Zacisnęła pięści na kolanach. Ulżyłoby jej, gdyby mogła skoczyć i go uderzyć. – Mam prawo...
Zandro nie pozwolił jej skończyć.
– Masz prawo wiedzieć, że jest zdrowy i bezpieczny – poinformował ją ostro. – Chociaż do tej pory mało cię to interesowało. Pewnie nawet nie pamiętałaś, że w ogóle masz dziecko.
Ta szorstka uwaga przyprawiła ją o dreszcz.
– To nie tak – powiedziała drżącym głosem. – Byłam chora. I dopiero... dopiero gdy wyzdrowiałam, uświadomiłam sobie, do jakiej okropnej rzeczy mnie zmusiłeś.
– Chora – parsknął z ironią. – Jasne.
Furia przeważyła nad wszelkimi innymi uczuciami.
– Nie masz pojęcia, jak to było! – krzyknęła i zerwała się na nogi. Musi stąd wyjść, zanim wykrzyczy całą prawdę, rzuci mu ją w tę arogancką twarz. Zanim opowie mu o nieszczęściu i rozpaczy, za jaką on i jego ojciec byli odpowiedzialni. Że gdyby zostawili Rica w spokoju, może by nie umarł. A jego dziecko mogłoby być wychowywane przez oboje rodziców, nie w luksusie, lecz z miłością.
Na oślep odwróciła się. Nie może powiedzieć nic, czego potem by żałowała. To mogłoby podsycić podejrzenia. Zandro nie jest głupi, i jeżeli coś jej się wymknie, osaczy ją jak tygrys swoją ofiarę.
Poszła do swojego pokoju i stanęła przy oknie. Rozciągał się stąd widok na pięknie utrzymane ogrody i drzewa osłaniające dom przed palącym słońcem. Na zewnątrz i wewnątrz dom był wypielęgnowany najdroższymi środkami. Tak samo, jak Nicky.
Ona oczywiście nie będzie mu mogła zapewnić takich warunków materialnych.
Ale Rico odwrócił się plecami do tego bogactwa, nie chciał też, by jego syn się tu wychowywał. Tymczasem ona mogła dać synowi Rica – tak jak przysięgła - miłość, całkowite oddanie i dobre wychowanie. To będzie ją dużo kosztowało, ale da radę, jeśli będzie ciężko pracować. Bo nie zamierzała przyjmować żadnej pomocy od Brunellescich. Planowała, że zniknie z dzieckiem i nigdy więcej się z nimi nie skontaktuje.
Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Gdy otworzyła, na progu stał Zandro. Twarz miał chmurną, onieśmielającą.
– Chcę z tobą porozmawiać – oświadczył. – Wpuść mnie – dodał, gdy się wahała.
Odstąpiła na bok, pozwalając mu wejść. Zauważył w jej oczach strach.
– Nie bój się – parsknął. – Nie mam żadnych zakusów na twoje ciało – dodał z obraźliwą obojętnością. – Po prostu nie chcę, by ktoś usłyszał, o czym mówimy.
– A więc, co mi masz do powiedzenia?
– Byłbym ci wdzięczny, gdybyś nie zaczynała kłótni w obecności mojej matki. To ją denerwuje. Jeżeli masz jakieś zastrzeżenia co do sposobu, w jaki opiekuję się Nickym, powiedz mi o nich w cztery oczy.
– Do kłótni" potrzeba dwojga. – Nie weźmie na siebie całej winy. – To ty mnie oskarżałeś. Czyżbyś – sobie życzył, żebym przyjmowała wszystkie twoje zarzuty na klęczkach?
Oczy mu pociemniały jeszcze bardziej, zacisnął usta, jakby powstrzymywał gorzki śmiech. Zobaczyła, że jego spojrzenie kieruje się na wielkie łóżko, i w powietrzu coś zaiskrzyło. Coś, co ją zaszokowało i zachwyciło jednocześnie.
Stali o co najmniej metr od siebie, ale przysięgłaby, że czuje ciepło jego ciała, i z jakiegoś powodu nagle stała się ostro świadoma tego, jaki jest wysoki, jakie ma szerokie ramiona, szczupłe biodra i silne nogi, jak jest proporcjonalnie zbudowany. Gdy po chwili znów na nią spojrzał, jego oczy wydawały się bezdenne, mogłaby zatonąć w ich przepastnych głębinach.
A potem mrugnął i ta dziwna chwila minęła, pozostawiając ją oszołomioną i zdezorientowaną.
– Nie – powiedział i dopiero po sekundzie uświadomiła sobie, że odpowiada na jej pytanie. – Przyznaję, że ja też popełniłem błąd. W przyszłości może oboje powinniśmy bardziej uważać.
– Dobrze. Jeżeli ty się postarasz, ja też tak zrobię. – Może przytyk rozproszy to napięcie, od którego robiło jej się gorąco i duszno. Duży pokój nagle wydał się za mały, a fakt, że Zandro blokował sobą drzwi, nie zostawiał jej drogi wyjścia. Ale w końcu to jej pokój, nawet jeżeli jest gościem w tym domu.
– Czy to wszystko? – spytała.
Wyglądał tak, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć. Ale tylko odwrócił się i wyszedł, nie mówiąc słowa więcej.
Gdy Nicky się obudził, spędziła z nim trochę czasu, ale potem, obawiając się, że Barbara może jej przedłużającą się obecność uznać za narzucanie się, zostawiła ich i postanowiła pójść na plażę.
Dopiero gdy brama się rozsunęła, uświadomiła sobie, że nie zna kodu i nie będzie mogła wrócić. Wahała się, czy jednak wyjść, gdy usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się. To był Zandro. Miał na sobie tylko kąpielówki i ręcznik zarzucony na ramiona. Ale nawet teraz nie stracił nic ze swojej wspaniałości. To mężczyzna, który ma wszystko, pomyślała. Urodę, pewność siebie, bogactwo.
– Czekasz na kogoś? – spytał, patrząc ze zmarszczonym czołem na otwartą bramę.
– Nie.
– Więc nie stój tak, bo zapraszasz intruzów.
– Chciałam pójść na plażę.
– Więc chodź. – Położył jej rękę w pasie, prowadząc na chodnik. – Bałaś się, że brama cię przytrzaśnie? Nie musisz. Nie zamknie się, póki ktoś w niej stoi. Jest całkowicie bezpieczna.
– Nie bałam się. Po prostu uświadomiłam sobie, że nie znam kodu i nie będę mogła wrócić.
Nie odpowiedział, póki nie przeszli przez jezdnię. Tam ją puścił.
– Gdy. zadzwonisz, ktoś ci otworzy. Nawet nie musisz się przedstawiać przez mikrofon. Mamy kamerę. Nie potrzebujesz znać kodu.
Zatrzymała się, zmuszając go do tego samego.
– A to oznacza, że mi nie ufasz.
– Bardzo niewiele osób zna kod – wyjaśnił. – Dzięki – temu jest mniejsza możliwość, że dostanie się w ręce złodziei, albo... osób niepożądanych.
– Nie mam zwyczaju współpracować ze złodziejami czy osobami niepożądanymi!
Roześmiał się pogardliwie.
– O ile dobrze pamiętam, ty i Rico mieliście dość dziwnych przyjaciół.
– Może według twoich standardów.
– To byli narkomani! Wciągnęli mojego brata do rynsztoka!
– Rico nie był w rynsztoku!
– Ale na najlepszej drodze do niego, a ty razem z nim.
– Nie!
– Pierwszy stopień do zwalczenia nałogu to przyznanie się do niego.
– Mówiłam ci, że nigdy nie zażywałam narkotyków. Przez jakiś czas miałam... problem z lekarstwami na uspokojenie i nasennymi. Lekarz mi je przepisywał. Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak łatwo jest się od nich uzależnić. – Nie będzie mu mówiła o próbie samobójstwa. To by mu dało amunicję, gdyby kiedykolwiek doszło do procesu o opiekę nad dzieckiem. Ale wspomnienie podsyciło jej gniew. Zandro był w dużym stopniu za to odpowiedzialny.
Patrzył na nią z niedowierzaniem.
– Gdy znalazłem ciebie i Rica w tym nędznym małym mieszkaniu, cuchnęło tam marihuaną.
Och, do diabła. Nie miało sensu zaprzeczać. Zandro wiedział, jaki zapach czuł. Nonszalancko wzruszyła ramionami.
– Mnóstwo ludzi pali dla towarzystwa. Wtedy... mieliśmy gości.
Przyłapał ich w najgorszej chwili, rankiem. Ludzie spali w całym mieszkaniu, nieprzytomni po ekscesach nocy. Wyciągnął Rica z łóżka, zignorował protesty Lii, brutalnie obudził całą resztę i wyrzucił na ulicę, a potem zmierzył Rica potępiającym spojrzeniem i spytał, czy on do diabła wie, co robi, i kiedy zamierza wrócić na właściwą drogę i do domu, gdzie jest jego miejsce.
– Mówisz – spytał teraz, okazując całkowity brak wiary – że ty i Rico nie braliście?
– Może. Czasami – mruknęła nerwowo. – Ale nie heroinę czy coś w tym rodzaju. – Nie była nawet pewna, jakie narkotyki wtedy były modne. – W każdym razie – dodała już pewniej – ja nie biorę nawet aspiryny, jeżeli nie jest koniecznie potrzebna... teraz.
– Możesz na to przysiąc? Z ręką na sercu?
– Tak! – powiedziała zdecydowanie. – Mam dziecko, o którym muszę myśleć.
– Ale wtedy, gdy znalazłem cię w tej brudnej dziurze po śmierci Rica, raczej niewiele o nim myślałaś.
– To nie było odpowiednie miejsce dla dziecka – powiedziała spokojnie. – Gdybym tęgo nie wiedziała, to myślisz, że pozwoliłabym ci go zabrać?
– Nie zabrałem go! Przywiozłem was oboje tutaj, do domu Rica. Mogłaś zostać, jeżeli...
Kilku nastolatków na rowerach zjechało z drogi i zaczęło ich objeżdżać w koło. Zandro przyciągnął Lię do siebie.
– Uważajcie! – krzyknął.
Zignorowali go i pojechali w kierunku plaży.
– Nic ci się nie stało? – spytał.
– Nie. – Zandro ją puścił, ale nawet wtedy czuła jeszcze dotyk jego ręki.
– Idę popływać – oświadczył, nie wracając już do poprzedniego tematu.
Powoli szła za nim po białym piasku. Zandro już był głęboko w wodzie, nurkował w nadbiegającą falę.
Lia postanowiła się przejść po plaży. Gdy po dość długim spacerze wróciła, Zandro już wyszedł na brzeg i siedział na ręczniku. Osłonił ręką oczy i patrzył na nią.
Poczuła się świadoma siebie, czuła ostry wietrzyk zwiewający jej włosy z twarzy, przyciskający spódniczkę do nóg.
Zandro wstał.
– Wracamy? – spytał.
– Tak. Czekałeś na mnie? Nie trzeba było.
Spojrzał w kierunku chłopców, którzy teraz siedzieli i palili, chociaż wydawali się na to za młodzi.
– Nie mogłem zostawić cię tu samej z nimi.
– To tylko dzieci.
– Mimo to wolę nie ryzykować. Idziemy?
Następnego dnia, gdy Barbara zabrała Nicky'ego na plażę, Domenico poszedł z nimi. Pomagał małemu budować zamki z piasku, nawet czasami się uśmiechał.
W powrotnej drodze Lia podeszła do niego.
– Chciałam podziękować – powiedziała – za to, że pilnuje pan, by Nicky miał tu dobrą opiekę.
– Jest moim wnukiem.
– Myślałam, że nie zechce go pan uznać. Przecież to... dziecko pozamałżeńskie.
Domenico popatrzył na Lic z naganą.
– Płynie w nim krew mojego syna. I moja.
– Ale gdyby pan miał prawowite wnuki...
Domenico walnął laską w ziemię, oczy ciskały błyskawice.
– Myślisz, że odtrąciłbym dziecko Rica?
– A co będzie, gdy Zandro się ożeni?
– Gdy Zandro się ożeni, adoptuje Nicky'ego. Tak mi powiedział.
Patrzyła na niego zaszokowana, pełna oburzenia i strachu.
Nie może! A jeśli jednak?
– Musiałby mieć zgodę matki Nicky'ego. A ja jej nigdy nie dam – dodała szybko.
Słysząc jej podniesiony głos, Nicky spojrzał na nią z lękiem. Uśmiechnęła się do niego i w zamian otrzymała uśmiech ukazujący kilka białych ząbków.
Zagryzła usta i szła obok Domenica, przez resztę drogi już się nie odzywając, ale w głowie jej się mąciło od gniewu i paniki.
Po lunchu znów poszła na plażę. Przedtem spędziła dłuższą chwilę, bawiąc się z Nickym, ale w niczym jej to nie pomogło. Nadal rozmyślała nad słowami Domenica. Czuła się jak w klatce. Widziała oczami duszy jego gniewną twarz, maleńką, bezbronną postać Nicky'ego i nieprzejednanego, stanowczego – Zandra. Słyszałaś swój głos, ochrypły od wstrzymywanych łez, mówiący: Daję ci uroczystą obietnicę. Oczywiście, wychowam go tak, jak sobie tego życzyłaś. Nie pozwolę, by zniszczyli mu życie Przysięgi złożone przy łożu śmierci są święte.
Uniosła głowę, wyprostowała ramiona, zebrała całą odwagę i odepchnęła wątpliwości.
Rico przecież znał swoją rodzinę i wiedział, do czego jest zdolna. Musi odebrać Brunellescim Nicky'ego, zanim zrujnują mu życie tak, jak zrujnowali życie jego ojca i innych osób.
Poddając się fali żalu, opuściła głowę na złożone ramiona, a w oczach zapiekły ją gorące łzy. Pozwoliła sobie na to. Na tej pustej plaży nikt jej nie widział, nikogo to nie obchodziło, a powstrzymywała płacz od chwili, gdy tu przyjechała, właściwie nawet od czasu, gdy to wszystko się zaczęło. Trzymała się tylko dlatego, że pragnęła dotrzymać przysięgi. Ale teraz ogarnęły ją wspomnienia szczęśliwych dni, a także tych smutnych, przepełniały ją żal i złość na myśl o zmarnowanym młodym życiu, o tragedii dziecka bez ojca i matki, o ślepym nieprzejednaniu tej rodziny.
Gdy w końcu łzy przestały płynąć, czuła tylko wyczerpanie i pustkę, aż do chwili, gdy gwałtownie uniosła głowę na dźwięk swojego imienia.
Przed nią stał Zandro.
Nie powinien jej takiej widzieć. Oczy ją paliły, były spuchnięte i gorące. Popatrzyła na Zandra. Kąpielówki przylegały do szczupłych bioder, na klatce piersiowej lśniły kropelki wody. Szybko się odwróciła.
Za późno. Przyklęknął przy niej i uniósł jej głowę.
– Płaczesz – powiedział zaszokowany.
– Nie! – Wyrwała mu się i ponad jego ramieniem wpatrzyła się w morze.
Palcem starł łzę z jej policzka.
– Ale płakałaś.
Tym razem nie fatygowała się zaprzeczaniem.
– Za Rikiem? – spytał takim tonem, jakby trudno mu było w to uwierzyć.
Rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.
– Nie wierzysz, że mogłam kochać twojego brata? Łatwo go było kochać.
Wiedziała, że zrozumiał podtekst: w przeciwieństwie do ciebie. Złość wróciła, wzmocniona upokorzeniem, że zastał ją we łzach świadczących o słabości, jakiej nie chciała mu pokazywać.
– Wiem – powiedział ochryple, i rozpoznała zarówno żal, jak i złość w nagłym skrzywieniu ust, w spojrzeniu.
Musiał kochać brata, chociaż była to miłość niedoskonała i źle ukierunkowana. Zależało mu na nim na tyle, że pojechał za nim do Sydney i próbował zawrócić go na drogę, jaką jego rodzina nazywała właściwą.
– Ale go nie rozumiałeś – powiedziała.
W zamierzeniu miała to być gałązka oliwna, jednak wywarła przeciwny skutek. Zandro spojrzał na nią wrogo.
– A twoim zdaniem ty go rozumiałaś?
– Czy nie widziałeś, że ty i twój ojciec swoimi żądaniami tylko wpychaliście go głębiej w przepaść? Że prowadzenie firmy nie było dla niego odpowiednim zajęciem?
– Gdy dorósł, nic już nie było dla niego odpowiednie – warknął Zandro. – Matka go rozpieszczała, a ojciec jej na to pozwolił. Rico nigdy nie nauczył się być odpowiedzialny, ani za siebie, ani za innych.
– Pewnie dla Nicky'ego jest lepiej, że nie ma przy nim takiego ojca.
– Jak możesz tak mówić? – krzyknęła Lia. – Przecież to był twój brat! A ty się cieszysz, że umarł?
– Taki właśnie Zandro był naprawdę. I takim go opisywał Rico. Nie może pozwolić dać się oszukać drugiej, bardziej ludzkiej stronie jego osobowości.
Zandro pobladł.
– Oczywiście, że nie – mruknął szorstko. – Ale jego synowi będzie lepiej teraz, niż byłoby, gdyby Rico nadal szedł swoją drogą.
– Pieniądze to nie wszystko.
Zandro niecierpliwie machnął ręką.
– Nie mówię o pieniądzach. Wiem, że dla dziecka inne rzeczy są ważniejsze.
– Na przykład matka.
– To zależy – powiedział, patrząc na nią szacująco – od tego, jaka ta matka jest.
– To matka, która go kocha. Matka, która nawet jeżeli go oddała, zrobiła to dlatego, że tylko w ten sposób mogła mu zapewnić bezpieczną przyszłość. Matka, która dla niego wyrwała sobie serce.
Wydawało jej się, że trochę Zandrem wstrząsnęła. Przez chwilę się nie ruszał, tylko patrzył na nią. Potem zamrugał i znów badawczo na nią spojrzał.
– Nie to mnie uderzyło w tamtym czasie.
– Zapewne nie jesteś specjalnie spostrzegawczy – zasugerowała.
Przechylił głowę, jakby zastanawiał się, wspominał, i nadal badawczo jej się przyglądał.
Poczuła się nieswojo. Ale zaraz sobie przypomniała, że chciała konfrontacji.
– Twój ojciec mówił, że zamierzasz adoptować Nicky'ego – powiedziała złym, agresywnym tonem.
Znów zamrugał, poruszył się.
– Jeżeli się ożenię. To zapewniłoby mu równe prawa, gdybym miał dzieci.
– Do twojego majątku? – mruknęła z pogardą.
Zandro wzruszył ramionami.
– Tak. I do wszystkiego, co sprawia, że rodzina jest rodziną.
– Na przykład do tego, by czuł się zmuszony wejść do rodzinnej firmy?
– Nikt nie będzie go do niczego zmuszał! – krzyknął Zandro. – Chociaż oczywiście, dostanie szansę, by pomóc prowadzić interesy, jeżeli tego właśnie będzie chciał.
– Nie tak postąpiliście z Rikiem.
Zmarszczka na czole pogłębiła się, – Rico dostał wszystko, czego pragnął. Ale potrzebował dyscypliny, i to jest jedyna rzecz, jakiej mu nie daliśmy. Z Nickym będzie inaczej.
Lii zrobiło się zimno.
– Chcesz powiedzieć, że będziecie go bić, aż ulegnie? Po moim trupie!
Te słowa przypomniały jej, jak w ogóle doszło do obecnej sytuacji. Znów poczuła w oczach łzy. Zaczęła wstawać. Musi oddalić się od Zandra, zanim całkowicie straci panowanie nad sobą.
Potknęła się, gdy piasek usunął się spod jej nóg.
Zandro ją podtrzymał. Przyciągnął ją na klęczki przed sobą, rękę zatrzymał na jej ramieniu.
– Zaczekaj chwilę – powiedział.
– Puść mnie! – Pachniał schnącą na nim morską wodą. Włosy miał odgarnięte do tyłu, jego twarz wydawała się wykuta w kamieniu, widziała podnoszenie się i opadanie szerokiej piersi, gdy oddychał. Był uosobieniem męskości, i to wywołało w niej sprzeczne uczucia: szokujące pożądanie, a potem strach i złość, i na siebie samą, i na niego, aż w końcu wstyd, i panikę.
Pięściami odepchnęła się od niewzruszonej ściany jego piersi, ale to nic nie dało. Ogarnęła ją furia. Próbowała go uderzyć. Był szybszy. Chwycił ją za nadgarstek, odczuła to jak zakucie w żelazną bransoletkę, a potem, mimo jej krótkiego, rozpaczliwego oporu, chwycił też za drugą rękę i przewrócił na plecy, przygważdżając ją kolanem do piasku.
Przez sekundę poczuła czyste przerażenie. Był taki silny, taki duży, i wydawał się tak samo wściekły jak ona. Gdy się odezwał, wprost syczał przez zaciśnięte zęby.
– Nigdy nie uderzyłem Nicky'ego. I nigdy go nie uderzę. Są inne sposoby dyscyplinowania dziecka. Nie wierzę w fizyczny przymus. Czy to cię zadowala?
– Jak widać, twoje szlachetne zasady nie rozciągają się na kobiety! – parsknęła, bo nadal ją trzymał żelaznym chwytem.
Zobaczyła cień zdziwienia i poczucia winy na jego twarzy, jakby nie zdawał sobie sprawy, co robi. Puścił ją, przysiadł w kucki i przejechał palcami po włosach.
– Straciłem panowanie nad sobą – przyznał szorstko.
– I mam wierzyć, że nigdy nie przydarzy ci się to samo przy Nickym? – Siadając, posłała mu wyzywające spojrzenie.
– Przecież nie zadałem ci bólu, prawda? To ty próbowałaś mnie uderzyć.
– W samoobronie. Nie miałeś prawa trzymać mnie siłą.
Skinął głową, niechętnie zgadzając się z jej punktem widzenia.
– Nie podoba mi się, gdy ktoś mnie ma za człowieka znęcającego się nad dzieckiem. Czy myślałaś, że cię zaatakuję?
Nie wiedziała, co on zamierzał, tylko tyle, że przez chwilę nieprzytomnie się go bała.
– To publiczne miejsce – powiedziała, pozwalając mu sądzić, że jednak podejrzewała go, iż może ją uderzyć.
– I myślisz, że ktoś przyszedłby ci na ratunek? Przy takiej naiwności aż się prosisz o kłopoty.
– A ty myślisz, że masz prawo siłą zatrzymywać kobietę, która chce się od ciebie oddalić?
– Nie. Do tej pory to nigdy nie było potrzebne.
Na chwilę jego pycha odebrała jej głos.
– Go za szczęściarza ciebie! Pewnie tylko marzą o tym, by paść ci do nóg. – Znów zaczęła się podnosić. – Czy teraz zezwolisz mi odejść?
Zandro też wstał i tym razem zatrzymał ją tylko zmuszającym do posłuchu głosem.
– Nie o to mi chodziło. Nigdy żadna kobieta nie rzuciła rai oskarżenia, nie dając szansy obrony. I tobie też nie zamierzałem na to pozwolić.
– Ale to i tak bez znaczenia – powiedziała, nie zważając na następstwa – bo nie adoptujesz Nicky'ego. – Ani nawet nie będziesz już długo jego opiekunem, dodała w myślach, chociaż było to raczej pobożne życzenie niż realna możliwość. – Nigdy nie dam na to zgody.
Odeszła, nie czekając na niego. Zandro dogonił ją dopiero, gdy już była w parku.
– Lia, oboje musimy mieć na względzie przede wszystkim dobro Nicky'ego – powiedział.
– Ja tylko o tym myślę.
– Jesteś pewna? Przecież próbujesz zabrać go z tego domu, gdzie jest szczęśliwy i bezpieczny.
– To tylko dziecko. Zapomni. – Zagłuszyła swoje wcześniejsze wątpliwości pewnym tonem.
– Tego właśnie chcesz? Żeby zapomniał o rodzinie swojego ojca? O dziadkach, którzy opiekują się nim niemal odkąd się urodził, troszczą się o niego, kochają go?
Miał rację. A jednak...
Miał też po swojej stronie pewne prawa. Mogła skłamać – znów – i powiedzieć, że chętnie umożliwi rodzinie Rica utrzymywanie kontaktu, odwiedzanie Nicky'ego, jeżeli będzie im się chciało jeździć do Nowej Zelandii. Ale nie była w stanie dać mu tego fałszywego zapewnienia.
– Pomyśl, co chcesz mu wyrządzić – powiedział jeszcze Zandro.
Doszli do szerokich schodów i Zandro lekko położył jej rękę na ramieniu. To musi być u niego automatyczne, pomyślała, zwykła, bezwiedna uprzejmość. Ale czuła ten dotyk w całym ciele, zrobiło jej się gorąco, a kolana osłabły.
Pamiętała jednak, w jaki sposób odebrał Nicky'ego. Użył po części perswazji, po części przymusu. Czy ma nadzieję, że teraz też mu się to uda?
Zandro nacisnął kilka przycisków na tablicy domofonu, i odwrócił się, by przepuścić ją przez drzwi.
– Czemu tak na mnie patrzysz? – spytał, unosząc brew.
Sprytny człowiek. Wie, jakich przycisków użyć. Bramy, drzwi, ludzie. Dla niego stanowiło to małą różnicę. Musi o tym pamiętać.
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Chyba jednak wiesz.
Powietrze między nimi wydawało się ciężkie od niewidzialnego napięcia.
– Lia, czego ty właściwie chcesz? – Jego głos był niski, uwodzicielski.
Zamrugała, by przełamać ten czar.
– Wiesz, czego chcę. Mojego syna. Nicky'ego.
Przez chwilę narastało milczenie, Zandro patrzył jej prosto w oczy. Ona też nie odwracała wzroku, pragnęła, by wreszcie się poddał, ułatwił jej wszystko, pozwolił odejść i zabrać ze sobą syna jego brata.
– Nie. – Słowo padło stanowczo, ostatecznie.
Oczywiście, wiedziała, że odpowiedź będzie taka sama jak zawsze. Ale w ciągu tych kilku sekund nastąpiła jakaś zmiana, do równania wdarł się nowy czynnik. Zandro zobaczył to w jej oczach, i jego własne pociemniały.
– Spróbuje, coś wymyślić – powiedział.
Ustępstwo? Czy też pusta obietnica?
– Prawo do odwiedzin? – spytała. – Mówiłam ci, że to nie wystarczy.
Poruszył się niecierpliwie.
– Lia, daj mi trochę czasu. Sprawa jest za bardzo skomplikowana, by rozwiązać ją w ciągu kilku dni.
Barbara miała wolny weekend. W sobotę pani Brunellesci przyprowadziła Nicky'ego na śniadanie. Rzeczywiście, narobił sporo bałaganu. Gdy potem Lia niosła go na górę, żeby go umyć i przebrać, pojawił się przy niej Zandro w tenisowym stroju i z rakietą w ręku.
– Nie wychodź z domu, póki nie wrócę – nakazał.
– Nie ucieknę z nim – parsknęła. – Przecież na pewno kazałeś swoim ochroniarzom, żeby mnie pilnowali.
Nie odpowiedział, ale była pewna, że gdy odeszła, odprowadzał ją wzrokiem.
Na lunch przyszedł w zwyczajnej koszuli i lekkich spodniach. Włosy miał jeszcze mokre po prysznicu.
Jest uderzająco przystojny, pomyślała Lia. Rico mu nie dorównywał. Dorastał w cieniu starszego brata: młodszy, mniej zdolny, słabszy i o wiele mniej pewny siebie i swojego miejsca w świecie. Zandro, syn pierworodny, nie miał takich niepokojów. Zresztą dla dwóch silnych osobowości nie byłoby miejsca w rodzinie i firmie. Nic dziwnego, że Rico uciekł, żeby znaleźć własny sposób na życie, z daleka od swojego silniejszego, sprytniejszego i bardziej pewnego siebie brata, który tak bardzo był podobny do ich ojca.
Przypatrywała mu się tak długo, aż chyba ściągnęła na siebie jego wzrok.
– Lia? – powiedział pytająco.
– Nie, nic takiego.
Popatrzył na nią jeszcze przez chwilę, w oczach zabłysło mu coś na kształt zrozumienia.
Gdy Nicky już nie chciał więcej jeść i zaczął marudzić, Lia wstała i wzięła go na ręce, zanim ktoś inny zdążył ją wyprzedzić.
– Może sobie poraczkować na podłodze – powiedział Zandro. – A ty skończ jeść.
– Już skończyłam i teraz chciałabym zostać z nim trochę sama.
Ich spojrzenia się skrzyżowały, ale wyzywająco wytrzymała jego władczy wzrok. Nie będzie go prosiła o pozwolenie!
– Będziemy w jego pokoju.
Czekała, czy jeszcze czegoś jej nie nakaże, ale już nic nie powiedział.
Pół godziny później czytała Nicky'emu książeczkę z obrazkami, gdy na progu stanął Zandro.
Przestała czytać i Nicky głośno zaprotestował, – Nie przerywaj – powiedział Zandro. Oparł się o framugę, włożył ręce do kieszeni i spokojnie czekał.
Czuła się nieswojo pod jego obserwującym wzrokiem, ale dokończyła bajeczkę. Gdy zamknęła książkę, Nicky zsunął się na podłogę i poczołgał do drzwi. Zandro chwycił go na ręce.
– Gotowy na przejażdżkę? – spytał.
Chce zabrać Nicky'ego?
– Byłam z nim tylko pół godziny – zaprotestowała Lia.
– Możesz jechać z nami – powiedział obojętnie Zandro.
– Och, dziękuję! – Nie zdołała ukryć sarkazmu.
– To stała weekendowa wyprawa – wyjaśnił. – Przyjaciółka babci mieszka w domu opieki. Nie ma dzieci i zawsze niecierpliwie czeka na te wizyty. Mama zabiera Nicky'ego ze sobą raz na miesiąc. Mieszkańcy domu rozpieszczają go, a on to uwielbia. Potem zwykle idziemy w jakieś ciekawe miejsce, na nowy plac zabaw albo do znajomych, którzy mają dzieci. Dzięki temu mogę spędzić z nim trochę czasu.
Nie powinna mieć nic przeciwko temu.
– Barbara nic mi o tym nie mówiła...
– Barbara nie musi wiedzieć o tym, co się dzieje, gdy ma wolne. Ale, jak zawsze, spakowała rzeczy. Proszę, weź Nicky'ego, a ja zabiorę torbę.
Chyba nawet nie przyszło mu do głowy, że Lia mogłaby nie mieć ochoty iść z nimi.
W domu opieki przyjaciółka pani Brunellesci czekała w wielkim holu. Przywitała Nicky'ego serdecznym uśmiechem i otworzyła ramiona. Nicky, po krótkiej chwili wahania, wydawał się szczęśliwy, mogąc siedzieć u niej na kolanach i bawić się kilkunastoma sznurami korali, jakie kobieta miała na szyi.
– To Lia – przedstawiła pani Brunellesci, a przyjaciółka wypowiedziała kilka włoskich słów.
– Pani Pisano nie mówi najlepiej po angielsku – poinformował Lię Zandro. – Może pójdziemy do ogrodu, a panie sobie spokojnie porozmawiają?
Poprowadził ją przez wielki trawnik z rabatami kolorowych kwiatów do ławek stojących w cieniu drzew.
– Barbara mi mówiła, że jesteś bardzo dobra dla Nicky'ego – powiedział, gdy już siedzieli.
– Kazałeś jej składać raporty o mnie?
– Ponoszę odpowiedzialność za twoje dziecko, Lia, niezależnie od tego, czy ci się to podoba, czy nie.
Rzuciła mu buntownicze spojrzenie.
– Nie pozwolę, byście ty i twój ojciec zrobili mu to samo, co Ricowi.
– Nie wyrządziliśmy mu żadnej krzywdy! – krzyknął Zandro wściekle. – Sam sobie wszystko zrobił.
– Przerwał, gdy odwróciła głowę i zacisnęła usta. Chwycił ją za ramiona i zmusił, by na niego spojrzała.
– Cokolwiek czuł i jakiekolwiek błędy popełnili moi rodzice – bo przecież wszyscy rodzice popełniają jakieś błędy – kochali go i chcieli, żeby był szczęśliwy. I ja też tego chciałem.
– Był szczęśliwy w Sydney, z daleka od presji, jaką ty i twoi rodzice wywieraliście na niego! I miał kogoś, kto go kochał i kogo on kochał. Dlaczego po prostu nie zostawiłeś go w spokoju?
– Jak mogłem? – Zostawić go, żeby dalej się pogrążał w narkomanię, w którą ty go wciągnęłaś, aż wreszcie do końca zrujnowałby sobie życie?
Zaszokowana patrzyła na niego. Przez chwilę nie mogła mówić. Potem spróbowała wyrwać się z jego chwytu.
– Ja... ja nie! – Przypominając sobie, że przyznała się do palenia od czasu do czasu marihuany, dodała:
– On... my nie zażywaliśmy twardych narkotyków.
Ja nigdy tego nie robiłam, i Rico też nie.
– Kłamiesz.
Nie z wyboru, nie mam tego w zwyczaju, pomyślała. Pokręciła głową, zawstydzona, że nie może zaprzeczyć, wytłumaczyć się, nie wyjawiając zbyt wiele.
– Nie. – Ale ten protest zabrzmiał słabo, nieprzekonująco. Spróbowała jeszcze raz. – Mówię prawdę.
– A przynajmniej taką prawdę, jaką znała.
Milczał chwilę, po czym rzekł:
– Może oskarżam cię niesprawiedliwie. Rico dokonał własnego wyboru. Ale widziałem ślady na jego rękach, a ty musiałaś wiedzieć, że robi sobie zastrzyki.
– Ślady? – powtórzyła, a w piersiach osiadło jej twarde brzemię. – Chyba się mylisz.
– Ciągle zaprzeczasz – powiedział. – Dlaczego? Czyżbyś sama nadal brała? – Puścił jedno jej ramię, ale tylko po to, by chwycić ją za nadgarstek i odwrócić tak, by obejrzeć zagięcie łokcia.
Wbijał mocno palce w jej ciało. Nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły, albo mało go to obchodziło. Nie zważała na to. Była zbyt rozwścieczona, żeby się skarżyć.
Po chwili osłabił chwyt i zdołała się wyrwać. Zerwała się na nogi i cofała się, aż oparła się o brzeg pobliskiej fontanny. Zimne kropelki opadały jej na ramiona, ale nie zwracała na to uwagi. Cała się trzęsła ze złości.
– To ty kłamiesz!
On też wstał.
– Dlaczego, do diabła, miałbym oczerniać własnego brata?
W głowie jej się kręciło. W jego głosie brzmiała prawda. Czy mógł wiedzieć? Czy też ona była naiwna, zaślepiona miłością i sympatią? Słabo zasugerowała:
– Może jesteś zazdrosny. – Przecież jej powiedział, że Rico był ulubieńcem matki, że oboje rodzice rozpuszczali młodszego syna.
Efekt jej słów był niezwykły. Zandro zaczerwienił się, i przynajmniej raz wydawał się zagubiony, niemal wyglądał na winnego. Zaraz jednak wykrzywił się w furii.
– Zazdrosny? – Rzucił jej pełne pogardy spojrzenie, zupełnie jakby wzrokiem ją rozbierał. Poczuła się zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie naga.
Zadrżała, jakby rzeczywiście zdarł z niej ubranie. Jej cała istota skuliła się pod tym seksistowskim, okrutnym spojrzeniem, całkowitym brakiem szacunku, jaki celowo okazywał.
Parsknął krótkim, szorstkim śmiechem.
– Na pewno nie teraz.
Bo Rico już nie żyje. A Lia... Zebrała siły.
– Myślisz, że jeżeli oskarżysz rodziców Nicky'ego o narkomanię, nie zdołam ci odebrać prawa do opieki.
Więc jeżeli to się okaże konieczne, zrobię testy, które udowodnią, że nic nie biorę. Nic! – zaakcentowała.
– Może to i prawda... teraz – dodał po chwili namysłu. – Ale jak było przedtem? Bez trudu znajdą waszych tak zwanych przyjaciół z Sydney, którzy powiedzą sędziemu wszystko, co o was wiedzą. Zaschło jej w ustach.
– Nawet jeżeli ich odszukasz, oni nie...
– Odszukam ich – przerwał jej Zandro, gdy się zająknęła. – I nie licz na nich. Gdy szukałem Rica, większość z nich sprzedałaby duszę za pieniądze na kolejną działkę.
Był taki pewny swego, że w końcu uwierzyła w tę straszliwą prawdę, przyjęła do wiadomości to, przed tym tyle czasu się wzbraniała.
Od całej tej rozmowy i słońca, które niemiłosiernie paliło, zrobiło jej się słabo. Zachwiała się i zamknęła oczy, żeby zebrać myśli.
Nagle poczuła przy sobie dobrze już znany zapach Zandra, podtrzymało ją silne ramię.
– Źle się czujesz? – spytał niespokojnie.
Próbowała się odsunąć, ale mocno ją trzymał. Stała przyciśnięta ramieniem do jego piersi, czuła przy sobie jego silne ciało.
– Lepiej usiądź – powiedział.
– Nie! – Musiała się od niego oddalić, żeby móc jasno myśleć. A to było niemożliwe, gdy znajdował się tak blisko. Odepchnęła się, ale przy tym znów się zachwiała i osunęła na obmurowanie fontanny. Zandro jednak zaraz ją podniósł i objął. Instynktownie do niego przywarła, piersiami do piersi, udami do ud. Wstrząsnął nią czysto fizyczny szok. Uniosła głowę i spojrzała w jego ciemne oczy, które patrzyły na nią w natężeniu, przenikliwie. Zadrżała. Nie z zimna, lecz z szalonego, odbierającego dech przeczucia.
Serce jej waliło. Otaczał ją uwodzicielski zapach Zandra. Opierał brodę na jej skroni, mocno ją obejmował. Coś szepnął, ostro zaczerpnął powietrza. Przynajmniej raz stracił to swoje opanowanie, na twarzy malował mu się zarówno gniew, jak i ból, zupełnie jakby prowadził jakąś wewnętrzną walkę.
Potem pochylił głowę, którą do tej pory osłaniał ją przed słońcem. Bezwiednie zamknęła oczy, a wtedy ją pocałował. Nie dał jej szansy, by się sprzeciwiła, jego usta arogancko rozchylały jej wargi, trzymał ją ręką za podbródek, zmuszając silnymi palcami, by stała w bezruchu. Całował tak, jakby powodowała nim naga żądza, a jednocześnie nagromadzona furia.
Świat wokół niej zawirował i wpadła w czarną przepaść namiętności, uwięziona przez jego ramiona, jego ciało, oszołomiona tym bezlitosnym pocałunkiem.
Gdy w końcu ją puścił, zobaczyła, że jest tak samo oszołomiony jak ona. Ale natychmiast znów przybrał nieprzeniknioną, obojętną maskę.
To, co się stało, było dla niej bardzo niebezpieczne. Musi w jakiś sposób odzyskać kontrolę nad sobą.
– Do diabła, co to miało znaczyć? – szepnęła, odsuwając z twarzy pasmo włosów.
Wykrzywił usta w nerwowym grymasie, który w zamierzeniu miał być uśmiechem.
– Mężczyzna i kobieta – powiedział. – Impuls. – Wzruszył ramionami. – Może to było nieuniknione.
Gwałtownie potrząsnęła głową.
– Dlaczego? – udało jej się wypowiedzieć. – Potem dodała cierpko: – Nie możesz się oprzeć i całujesz każdą kobietę, która znajdzie się w odpowiedniej odległości?
Tym razem szczerze się uśmiechnął, chociaż w tym uśmiechu była również ironia, może wobec niego samego raczej niż niej.
– Jestem bardziej wybredny niż mówisz. I nie zauważyłem, żebyś się opierała.
– Nie dałeś mi szansy!
Tylko rzucił jej sarkastyczne spojrzenie.
Zagryzła usta, bo rzeczywiście się nie opierała, zaskoczona jego oszałamiającą zmysłowością, na którą pozwoliła, a może nawet odpowiedziała. Ale nie zamierzała się do tego przyznawać.
– Przecież nawet się nie lubimy! A na dodatek ty mną gardzisz.
– To... to uczucie narastało między nami od chwili, gdy się zobaczyliśmy... ponownie. – Powiedział to tak, jakby sam się dziwił. – I nie ma. nic wspólnego z lubieniem.
– Masz rację! – Nadal próbowała odzyskać równowagę.
– Ale jeżeli rzeczywiście przestałaś zażywać narkotyki – powiedział – muszę przyznać, że szanuję cię za to.
– Nie wierzysz mi. Jasno dałeś to do zrozumienia.
– Powiedzmy, że dopuszczam pewne możliwości, mam otwarty umysł.
– Powiedzmy – powtórzyła za nim – że rzeczywiście cię na to stać.
Niespodziewanie roześmiał się. A gdy na nią znów spojrzał, jego wzrok był badawczy, jakby próbował coś sobie uprzytomnić. Nie po raz pierwszy tak na nią patrzył, i to ją niepokoiło.
– Może – zasugerował – ty też powinnaś dopuścić pewne możliwości i mieć otwarty umysł. Lia, moi rodzice nie są potworami. Robili tylko to, co wydawało im się najlepsze. Nikt nie jest doskonały, a już na pewno nie ja. Ale przysięgam ci, że dla syna Rica zawsze robiłem i będę robił wszystko, co uważam za najlepsze.
– To, co ty uważasz za dobre, wcale nie musi być dobre dla niego.
– A tobie się wydaje, że mogłabyś postępować lepiej tylko dlatego, że jesteś jego matką?
Odpychając od siebie myśl, że jego sceptycyzm może być uzasadniony, zareplikowała:
– Nieżonaty mężczyzna, który nie ma dzieci, raczej nie jest idealnym rodzicem.
– Dlatego zatrudniliśmy nianię. Poza tym Nicky ma dziadków. Mówiłaś, że twoi rodzice nie żyją.
– Tak, ale...
Wziął ją za ręce.
– Nie zaczynajmy wszystkiego od nowa. Ledwo znasz Nicky'ego.
– A czyja to wina? – wypaliła.
– Zachmurzył się, ale powiedział spokojnie: – Jeżeli chcesz, bym przyjął za to odpowiedzialność, to niech tak będzie. Ale nie mogę powiedzieć, że tego żałuję. W tamtym czasie nie widziałem żadnych innych możliwości.
W powrotnej drodze do domu Lię naszły nagłe podejrzenia. W środku kłótni, po tym, jak otwarcie okazał jej pogardę i wyraził pewność, że jest narkomanką, Zandro nagle ją pocałował. Był to niewątpliwie namiętny pocałunek, ale przebijała w nim także złość, której nie potrafił ukryć.
A przecież Zandro potrafił się kontrolować. Nawet jeżeli pocałował ją powodowany impulsem, musiał w tym być też jakiś motyw.
Ten mężczyzna miał wprost nieuczciwie wielką dozę zmysłowej charyzmy i potrafił jej używać. I teraz obrał sobie właśnie taką taktykę.
Zastanawiała się, czy – jeżeli rzeczywiście go pociąga – nie mogłaby obrócić tego na swoją korzyść.
W domu od razu poszła do swojego pokoju. Ciągle biła się z myślami. Nie! – powiedziała w końcu na głos. Posługiwanie się seksem dla korzyści sprzeciwiało się jej zasadom. Poza tym takie postępowanie niosłoby ze sobą wielkie ryzyko.
Zresztą już musiała odłożyć na bok kilka swoich zasad, na przykład uczciwość. Codziennie też ryzykowała reputację, a może nawet bezpieczeństwo fizyczne, jeżeli Zandro odkryje jej podstęp. Jednak zrobi wszystko, by uratować Nicky'ego przed nieszczęśliwym życiem i presją oczekiwań ze strony rodziny jego ojca. Już zrobiła rzeczy, które normalnie nawet nie przyszłyby jej do głowy. Ale na pewno istnieje łatwiejsza droga niż ryzykowanie serca i duszy.
W niedzielę wszyscy poszli do kościoła, a gdy wrócili, dom był pełen ludzi. Domenico nie miał krewnych w Australii, ale była tu siostra pani Brunellesci i jej mąż, a także dwie córki, które już miały własne dzieci. Wszyscy przyszli na niedzielny lunch.
Przy stole zadawano Lii wiele pytań na temat jej życia w Nowej Zelandii. Było jej trudno na nie odpowiadać bez zdradzenia się, więc trochę zmyślała. A Zandro słuchał uważnie tego, co mówiła.
Gdy późnym popołudniem goście wyszli, dom wydał się bardzo cichy. Nicky'ego położono spać, pani Brunellesci drzemała w fotelu, Domenico wybrał się na spacer.
– Lia, wydajesz się zmęczona – zauważył Zandro, przyglądając się, jak zbiera rozrzucone zabawki.
– Twoja rodzina w komplecie jest trochę przytłaczająca.
– Nicky ich kocha.
Wiedziała, że to celowa uwaga. Nicky rzeczywiście świetnie się bawił z kuzynkami, a one też odnosiły się do niego serdecznie.
– Słyszałem, jak mówiłaś, że nie masz rodziny W Nowej Zelandii.
W oczach zakręciły jej się łzy.
– Mam przyjaciół. – Jednak gdyby postąpiła zgodnie ze swoim planem, musiałaby odciąć się od nich i zacząć od nowa w jakimś nieznanym miejscu.
– Ale chyba masz siostrę?
– Zesztywniała i niemal przestała oddychać. Nie ośmieliła się na niego spojrzeć i z trudem powiedziała:
– Już nie.
– Umarła? – spytał Zandro.
Miała zaciśnięte gardło, więc tylko skinęła głową. Mogłaby zaprzeczyć, że kiedykolwiek miała siostrę, ale to wydawało się jej już za wielką zdradą.
– Bardzo ci współczuję. To się stało niedawno?
– Tak. I nie chcę o tym mówić.
Zaczęła gorączkowo zbierać klocki, ale Zandro odebrał jej koszyk i postawił na stole – Uspokój się – powiedział, biorąc ją za rękę. – Lia, nie jestem twoim wrogiem.
Ale wczoraj był. Musi być ostrożna. Czy to po prostu nowa taktyka, by osiągnąć swoje? Przekonał ją do zaprzestania wałki? Czy on wie, że jego dotyk pozbawiają zdrowego rozsądku, powoduje, że przypomina sobie tamten pocałunek i mimo złości, pragnie więcej?
Z trudem wyrwała rękę.
– Myślałaś o tym, żeby się przenieść do Australii? – spytał.
– Nie mogę! – Miała nadzieję, że nie usłyszał paniki w jej głosie. To by jeszcze bardziej skomplikowało sytuację i wystawiło ją na większe niebezpieczeństwo.
– Nie możesz? – Zmarszczył czoło. – Musimy znaleźć jakiś kompromis. Chyba to rozumiesz?
Z jego punktu widzenia wydawało się to logiczne. Nie mógł wiedzieć, że dla niej kompromis jest nie do przyjęcia. Chyba że...
– Oddałbyś Nicky'ego? – spytała. – Gdybym tu zamieszkała?
Przez dłuższą chwile, milczał.
– Nie mogę tego obiecać – powiedział w końcu.
Przynajmniej jest uczciwy. Nie składa obietnic, których nie mógłby dotrzymać. Ale ona dała pewne obietnice i to ją niepokoiło. Dała je w dobrej wierze, nie wiedząc, jak trudno będzie je wypełnić. Westchnęła.
– Może odpoczniesz trochę przed kolacją? – zaproponował Zandro.
Uśmiechnęła się do niego niewyraźnie i pokręciła głową. Jej ciało może by i odpoczywało bez jego zbyt żywotnej obecności, ale umysł by pracował, próbując znaleźć jakiś sposób wyjścia z tej skomplikowanej sytuacji.
– A co ty będziesz robił? – spytała.
– Pójdę popływać. Chcesz iść ze mną?
Powinna odmówić. Wiedziała, że powinna. Najrozsądniej byłoby trzymać się z daleka od tego niepokojącego zwrotu w ich stosunkach.
Ale dziwna, lekkomyślna ciekawość, pragnienie dowiedzenia się więcej o tym mężczyźnie, o jego skomplikowanej i pełnej sprzeczności psychice i narzucającej się zmysłowości, zmuszały ją do odrzucenia ostrożności.
– Dobrze – powiedziała wbrew rozsądkowi. – Pójdę się przebrać. – W końcu, tłumaczyła sobie, jeżeli – poniesie klęskę w tym, co sobie zamierzyła, musi przynajmniej ocalić, co tylko się da, a zrozumienie Zandra będzie absolutnie niezbędne, by pomniejszyć porażkę.
– Włóż jakieś pantofle – poradził jej jeszcze. – Są tu trujące meduzy.
Woda była zimna, gdy zanurkowała w ślad za Zandrem.
– W porządku? – spytał.
– Tak. – Odpłynęła kawałek dalej, ale popłynął za nią i zatrzymał się w takiej odległości, że mógł jej dotknąć.
Gdy już się trochę rozgrzała, zaczęła się rozkoszować wodą, zimniejszą niż w basenie. Gdy wreszcie wyszli na brzeg, czuła się w pełni żywa. Zaczęła wycierać włosy, a Zandro położył się na ręczniku i przyglądał się jej leniwie.
Po chwili wahania rozłożyła ręcznik obok niego i też się położyła. Słońce mocno grzało, chociaż teraz, po południu, nie było już dokuczliwe.
Przez przymrużone oczy widziała wspaniałe ciało Zandra, widziała też, jak jej się przygląda, niby obojętnie, ale w jego oczach mogła wyczytać czysto męskie zainteresowanie i uznanie dla tego, co widział. Nie przypominało to tego okrutnie wykalkulowanego, pogardliwego spojrzenia, jakim ją taksował w ogrodzie domu opieki.
Bezwiednie zadrżała z rozkosznego przeczucia.
– Zimno ci? – spytał Zandro i przesunął palcami po jej ramieniu.
Odsunęła się. To było zbyt kuszące, zbyt ryzykowne. Nadal na nią patrzył. Cofnął rękę.
– Lia, nie skrzywdzę cię.
Tak, skrzywdzisz, pomyślała, jeżeli tylko dam ci szansę. Zwłaszcza, gdyby dowiedział się ojej oszustwie. Nie wątpiła, że zemsta byłaby bezlitosna. Ta jego obecna łagodność była z całą pewnością iluzją, pułapką, w którą miała się złapać.
Znów zadrżała i zebrała się do wstania.
– Jednak ci zimno – powiedział.
– Tak. – Skorzystała z tej wymówki.
– Zostań – poprosił i zarzucił jej swój ręcznik na ramiona.
Walczyły w niej sprzeczne emocje. Niepewność, poczucie winy spowodowane oszustwem, jakie popełniła, pociąg do tego mężczyzny, który jest jej wrogiem, pożądanie wywołane uśmiechem błąkającym się po jego twardych ustach i lśnieniem w jego oczach, które mówiły jej, że podoba mu się to, co widzi. I że też pamięta tamten pocałunek.
– Chyba cię nie wystraszyłem? – powiedział, – Nie. – To nieprawda, ale nigdy by się nie przyznała. Nie obawiała się, że skrzywdzi ją fizycznie, ale bała się jego ostrego umysłu, jego nieugiętej woli, i nie ufała jego zmysłowemu magnetyzmowi, którym albo bezwiednie, albo celowo tak silnie na nią oddziaływał. – Oczywiście, że nie.
Znów się uśmiechnął, i miała wrażenie, że jej nie wierzy.
– Zmieniłaś się – powiedział w zamyśleniu. – Czasami wydajesz się zupełnie inną osobą od tej Lii, którą znałem dawniej.
Ten mężczyzna jest niebezpiecznie spostrzegawczy. Serce jej zabiło. Dla własnego dobra i dla sukcesu swojego planu musi trzymać się jak najdalej od niego.
– Nigdy naprawdę mnie nie znałeś – stwierdziła.
– Może i nie. Bardziej przejmowałem się bratem, a potem Nickym.
Lia znajdowała się bardzo nisko na jego liście priorytetów. Musiała radzić sobie sama ze swoją żałobą, bólem. Ale...
– Przynajmniej zaopiekowałeś się Nickym.
– Próbowałem zaopiekować się również tobą... ze względu na Rica.
– Naprawdę? – Usłyszała w swoim głosie żałosną nutę i odwróciła wzrok. – Zastraszanie to nie najlepszy sposób opieki.
Przez chwilę nic nie mówił. Rzuciła mu krótkie spojrzenie i zobaczyła, że zmarszczył brwi.
– Przykro mi, jeżeli tak to odczuwałaś.
Jego obecna uprzejmość niemal przekonała ją, że rzeczywiście wtedy robił to, co uważał za najlepsze, zarówno dla Nicky'ego, jak i dla jego matki. Czy naprawdę może mu zaufać?
Ale jeżeli powie mu o wszystkim, czy potem on zdoła jej jeszcze ufać?
Wstała, zrzuciła jego ręcznik i owinęła się swoim.
– Nie musisz wracać ze mną – powiedziała, gdy Zandro także wstał.
Bez słowa ruszył obok niej.
– Czy to śmierć twojej siostry spowodowała, że przyjechałaś upomnieć się o Nicky'ego? – spytał, gdy już dochodzili do domu. – Bo nie pozostał ci już nikt z rodziny?
Przełknęła kulę, która blokowała jej gardło.
– Myślisz, że jestem aż taką egoistką? Że Nicky jest dla mnie po prostu czymś w rodzaju żywego pluszowego misia, którego chcę mieć dla pociechy?
– Kiedyś mogłem tak pomyśleć. Teraz... nie wiem. Ale nie zdziwiłoby mnie, gdyby na twoje poczynania wpłynęła żałoba.
– To nie była nagła decyzja. Przedtem nie mogłam przyjechać. Siostra mnie potrzebowała.
Jeszcze raz powiedziała sobie, że musi bardzo uważać. Zandro jest zbyt spostrzegawczy. Jego współczucie wydawało się szczere, ale natychmiast widział każdą skazę w jej postępowaniu zmierzającym do odebrania Nicky'ego. Wszystko się do tego sprowadzało. Przyczyna, dla której tu była, zawsze narzucała się jego umysłowi – i jej własnemu.
Przerażona, że może stracić czujność, postanowiła obrać drogę tchórzy: zdusić w sobie niebezpieczne i niechciane pożądanie i traktować Zandra z obojętną uprzejmością, taką samą, z jaką odnosił się do niej jego ojciec.
W czwartek, gdy weszła do bawialni przed kolacją, dowiedziała się, że przyjdą goście i że Barbara nie przyłączy się do nich. Natychmiast zaproponowała, że dziś zje w kuchni.
– Nie, nie! – zaprotestowała pani Brunellesci.
– Oczywiście? że nie – powiedział Zandro, podając jej drinka. – Zjesz z nami, jak zwykle.
Nawet Domenico się na to nie zgodził.
– Nie mamy zwyczaju odsyłać naszych gości do kuchni – mruknął.
– Ale Barbara...
– To jej wybór – powiedział Zandro.
A czyja miałam jakiś wybór? – pomyślała Lia. Ale zanim zdążyła coś odpowiedzieć, zadzwonił dzwonek do drzwi i po chwili Zandro wprowadzał do pokoju trzy osoby: dwie kobiety i mężczyznę, wszyscy trochę po trzydziestce.
– To Lia, która przez jakiś czas mieszka z nami – przedstawił, nie wdając się w szczegóły. Potem opowiedział Lii w kilku słowach o ich gościach. Mężczyzna handlował winami, jedna z kobiet, dziennikarka w czasopiśmie, była jego partnerką.
Druga kobieta, wybitnie urodziwa i zgrabna, czarnooka brunetka, nazywała się Rowena Hayes. Lia miała wrażenie, że zna jej twarz i nazwisko, i po chwili przypomniała sobie, że to „osobowość" telewizyjna, pojawiająca się regularnie w programach dla kobiet, które można było oglądać również po drugiej stronie Morza Tasmana, gdzie prowadziła popularny talk show.
Przy stole Rowena siedziała między Zandrem i jego ojcem. Domenico chwilami prowadził z nią uprzejmą rozmowę, ale przeważnie poświęcała czas Zandrowi.
Większość mężczyzn byłaby nią oczarowana. Zandro zachowywał jednak swoją zwykłą, obojętną postawę, tyle że gdy patrzył na nią, w jego oczach było ciepło.
W pewnym momencie przysunęła się do niego i powiedziała coś tak cicho, że inni nie mogli tego usłyszeć. Pochylił się do niej, uśmiechnął i coś odpowiedział, a ona głośno się roześmiała, dotknęła jego ręki i rzuciła mu prowokujące spojrzenie.
Flirtowali. Lia nie miała przecież powodu, by się tym irytować. Może nawet stanowili parę. Zandro nie był żonaty, ale to jeszcze nie znaczyło, że unika towarzystwa kobiet. W poniedziałek nie przyszedł na kolację, i nie wrócił do domu nawet wtedy, gdy wszyscy już poszli spać.
– Lia, czym się zajmujesz? – spytał handlarz win.
Mając głowę zaprzątniętą spekulacjami na temat Zandra i Roweny, odpowiedziała automatycznie:
– Jestem bibliotekarką.
Zandro rzucił jej dziwne spojrzenie.
– Myślałem, że pracujesz w agencji podróży – zauważył.
Głupie potknięcie.
– Rzeczywiście, przez jakiś czas tak było. – Odwróciła się do swojego sąsiada i zasypała go pytaniami o australijskie wina. Ale cały czas słyszała śmiech Zandra, intymny ton głosu Roweny. Naszedł ją niewytłumaczalny impuls, by ich uderzyć.
Z ulgą przyjęła koniec kolacji. Uprzejmie pożegnała się ze wszystkimi i poszła do siebie. Wiedziała, że Zandro jest z tego niezadowolony. A powinien się cieszyć, że uwolniła go od swojej obecności i może spokojnie flirtować z Roweną.
Leżała w łóżku i nie mogła zasnąć. Goście zasiedzieli się do późna, trzaskały drzwiczki samochodów, po dziedzińcu niósł się niski głos Zandra, śmiech Roweny.
Czy są sobie bliscy? Czy Zandro chce się z nią ożenić? Mógłby rozważać możliwość małżeństwa, chociażby po to, by wzmocnić swoje prawo do opieki nad Nickym. Sąd chętniej przyznaje to prawo małżeństwu niż samotnej osobie.
Ale czy ta gwiazda telewizji będzie dobrą matką?
To niesprawiedliwe, powiedziała sobie, osądzać te. kobietę po spędzeniu w jej towarzystwie zaledwie jednego wieczoru. Sława nie wyklucza instynktu macierzyńskiego.
Myśląc o chłopczyku śpiącym spokojnie w swoim pokoju, próbowała zapomnieć o swoich uczuciach i beznamiętnie przeanalizować na pozór nierozwiązywalny problem. Jak mogłaby zostawić go Brunellescim, od których uciekł ich własny syn i brat? Ale, z drugiej strony, jak mogłaby go zabrać do innego kraju, w warunki tak odmienne niż te, które znał, odebrać mu komfort i bezpieczeństwo, do których już się przyzwyczaił, oderwać od domu i rodziny? Poza tym Zandro nie podda się łatwo. Będzie ich szukał. I co to za życie dla dziecka, w wiecznej ucieczce, z matką oglądającą się przez ramię, czy nie dogania ich prześladowca?
Na korytarzu usłyszała kroki, a potem dźwięk, który ją zaalarmował. To Nicky. Płakał.
Wyskoczyła z łóżka i pobiegła do jego pokoju.
Drzwi były otwarte. Nad łóżeczkiem pochylał się Zandro i szeptał coś uspokajająco.
Pojawiła się Barbara, zawiązując pasek szlafroka.
– Zajmę się nim.
Ale Zandro wziął małego na ręce.
– Nie trzeba – powiedział. – Zawołam cię, jeżeli to będzie potrzebne:
Niania zawahała się, a potem wróciła do siebie.
Zandro nie zauważył Lii. Tulił Nicky'ego i głaskał go po pleckach. W pewnej chwili się odwrócił i dopiero wtedy ją zobaczył.
– Lia?
– Słyszałam, że Nicky płacze.
Ale płacz już ucichał. Nicky zaczął gaworzyć sennym głosem.
Zandro uśmiechnął się, pocałował go w ciemne loczki i dotknął jego policzka.
– Nie ma gorączki. Musiało mu się coś śnić.
– Pewnie goście go obudzili, wychodząc. – Patrzyła, jak Nicky zasypia w ramionach Zandra.
– Ciebie też obudzili? – spytał Zandro.
– Jeszcze nie spałam.
– Ale wcześnie nas opuściłaś – zarzucił jej.
Nie odpowiedziała.
Zandro delikatnie ułożył Nicky'ego w łóżeczku i przykrył kołderką. Potem jeszcze dotknął ustami jego czoła, aż wreszcie stanął i patrzył, jak jego bratanek śpi.
– Jest bardzo podobny do ojca – powiedział.
– Tak mi mówiła twoja mama. Mówiła też, że Rico był szczęśliwym dzieckiem. A ty twierdzisz, że był rozpuszczony.
– Był, ale to nie przeszkadzało, bym go kochał. Wszyscy go kochali Jakaś nutka goryczy w jego głosie sprawiła, że Lia odważyła się powiedzieć:
– Myślałeś, że ciebie nie mogą kochać tak samo?
W ciemnościach trudno było zobaczyć jego twarz, ale poruszenie ciała zdradziło jakiś niepokój.
– A ty byś mogła? – spytał. To było dziwne pytanie, i chyba nie oczekiwał odpowiedzi. Roześmiał się cicho. – Oboje wiemy, jaki był Rico. Jak mogłabyś się w nim nie zakochać?
Na szczęście nie oczekiwał odpowiedzi na to retoryczne pytanie. Wziął ją pod rękę i wyprowadził z pokoju.
Na oświetlonym korytarzu przesunął po niej spojrzeniem. Miała na sobie cienką bawełnianą koszulkę, sięgającą zaledwie ud. Potem uniósł wzrok i ujął ją ręką pod brodę.
– Dobranoc, Lia – powiedział, pochylił głowę i pocałował w usta, krótko i mocno.
Gdy z powrotem uniósł głowę, położył palec na jej ustach, tam, gdzie w zdumieniu rozchyliły się, odstąpił o krok, odwrócił się, i szybko poszedł do siebie.
Jeszcze chwilę stała oszołomiona, a potem wróciła do łóżka.
Zandro może i zazdrościł bratu jego słonecznego usposobienia, szczęśliwego dzieciństwa, łatwości w zdobywaniu sobie sympatii ludzi, ale tak samo jak jego rodzice, też ciężko przeżył to, że Rico od nich odszedł.
Musi znajdować pewną pociechę, opiekując się synem Rica. Pani Brunellesci w widoczny sposób kocha Nicky'ego, a Lia nie mogła dłużej wątpić, że Zandro też go kocha. I jest to miłość odwzajemniana z całą ufnością.
Przez resztę nocy nie spała, a gdy nadszedł świt, ze łzami podjęła decyzję.
Następnego wieczoru Zandro nie przyszedł na kolację. Pojawił się dopiero, gdy już pili kawę w salonie. Nadal był w biurowym garniturze i wyglądał wyjątkowo surowo, bardziej nawet niż jego ojciec. Matka powitała go i zaproponowała kawę, ale odmówił.
– Nie, dziękuję. Lia, chciałbym z tobą porozmawiać – powiedział z jakimś dziwnym chłodem w głosie. – W moim gabinecie.
Lię kusiło, by nie podporządkować się temu rozkazowi. Wystraszyła się ponurej miny Zandra, jego zaciśniętych ust. Ale sama też musiała z nim porozmawiać, a odwlekanie tego nic jej nie pomoże.
Gdy weszli do gabinetu, Zandro starannie zamknął drzwi i zaprosił Lię, by usiadła.
– Nie. – Wołała nie siadać, jeżeli on zamierzał stać. – O co chodzi?
– To ja mógłbym ci zadać takie pytanie. – Wydawał się troszkę bledszy. Lia czuła, że z trudem się opanowuje, bo cała jego postawa świadczyła o napięciu.
Serce jej zadrżało z lęku.
– Nie rozumiem, o czym mówisz.
Sztywna maska zniknęła z twarzy Zandra, w oczach zapaliły się błyskawice. Podszedł do Lii o krok. Z trudem się powstrzymała, by nie wycofać się w kąt pokoju.
– Nie udawaj – powiedział. – Gra skończona. Nie wiem, jak mogłaś myśleć, że ci się uda.
– Z czym? – Oczywiście, wiedziała, ale głupio usiłowała trzymać się nadziei, że będzie miała szansę wszystko wytłumaczyć, podać mu własną wersję całej – historii i doprowadzić do tego, że zrozumie, zanim zarzuci jej kłamstwo i oszustwo.
Zandro podszedł jeszcze bliżej, jego bezlitosne spojrzenie oskarżało ją i potępiało.
– Z tą intrygą, jaką sobie wymyśliłaś – wyjaśnił szorstko.
Bała się, że zaraz głowa jej eksploduje, albo padnie nieprzytomna.
– Lia Cameron umarła dwa miesiące temu – oświadczył Zandro, patrząc na nią surowo. – i pozostał tylko jeden żyjący członek rodziny – jej bliźniaczka, Cara.
– To ty jesteś Cara, prawda? – Nie czekając na odpowiedź, wziął jej twarz w ręce i bezlitośnie się jej przyjrzał. – Gdybym wiedział, że Lia i jej siostra były bliźniaczkami, mógłbym coś podejrzewać. Wydawałaś mi się taka inna. Ale Rico nigdy nie wspomniał o tym interesującym fakcie. Ani ona.
– Jak... jak się o tym dowiedziałeś? – wyjąkała.
Puścił ją.
– Gdy się tu pojawiłaś, wynająłem prywatnego detektywa.
W nadziei, pomyślała, że wzmocni swoje argumenty, gdyby doszło do rozprawy o opiekę nad dzieckiem.
– Ja... ja zamierzałam ci o tym powiedzieć. – Nawet w jej własnych uszach zabrzmiało to słabo i mało wiarygodnie. Teraz już nie uda się go przekonać, że właśnie ostatniej nocy ostatecznie pogodziła się z tym, że nie ma żadnego uzasadnienia dla odebrania Nicky'ego rodzinie.
Jego miejsce było tu, u dziadków, jedynych, jakich teraz miał, z kuzynkami, które go uwielbiały, i stryjem, który go kochał i opiekował się nim najlepiej, jak potrafił. Mogła mieć tylko nadzieję, że pozwolą jej choćby w minimalnym stopniu uczestniczyć w jego wychowaniu i być przy nim zawsze, gdy potrzebowałby kogoś z rodziny matki. Ale teraz nie mogła już liczyć nawet na to.
– Kiedy? – warknął.
– Dziś wieczorem... chyba. Widzisz, Lia... – Przerwała, usiłując powstrzymać łzy.
Ale on je zobaczył.
– Współczuje, ci, że straciłaś siostrę – powiedział, a wypowiedzenie tych słów trochę uśmierzyło jego gniew. – Gdybyś przyszła do nas – powiedział z kontrolowanym gniewem – urządzilibyśmy to jakoś tak, żebyś mogła utrzymać kontakt. Ale to oszustwo? Dlaczego?
– Bo Lia chciała, żeby Nicky był ze mną! A Rico nigdy by nie pozwolił, żebyście traktowali jego syna tak samo jak jego.
Opanowanie Zandra prysnęło. Ciemne oczy lśniły tak, że cofnęła się o krok.
– Rico był traktowany jak książę! Mówiłem ci, że matka go uwielbiała, nawet ojciec wybaczyłby mu morderstwo, gdy był dzieckiem. Zrobili dla niego wszystko!
Jego gwałtowność sprawiła, że jej poprzednie podejrzenia przerodziły się w pewność.
– Byłeś o niego zazdrosny!
– W dzieciństwie? Nie. – Niecierpliwie odrzucił ten pomysł. – Raczej było chyba na odwrót.
– Na odwrót? – zdziwiła się.
Wzruszył ramionami.
– Jednym z powodów, dla których uciekł z domu w takiej złości, było to, że ojciec już przestał próbować ukrywać swoją preferencję dla ulubionego syna, czyli dla mnie. Tego syna, który był szczęśliwy, mogąc iść w jego ślady, niemal służyć mu za podnóżek.
Gdyby sytuacja nie była taka poważna, mogłaby się roześmiać. Zandro nikomu nie służyłby za podnóżek, ani w przeszłości, ani nigdy.
– Rico chyba czuł – kontynuował Zandro – że fakt, iż ojciec pozwalał matce go rozpieszczać, spowodowany był raczej obojętnością niż miłością. A gdy ojciec zaczął naprawiać swoje zaniedbanie w wychowywaniu go i poprosił mnie o pomoc, było już za późno.
Jednak Lia mówiła, że chcieli uformować Rica według wzoru, do jakiego nie był stworzony.
– Nikt nie zamierzał go unieszczęśliwiać – mówił dalej Zandro. – Ale niestety tak się stało. Teraz staram się mu za to zadośćuczynić za pośrednictwem jego syna. Chociaż nie przypuszczam, byś potrafiła to zrozumieć.
Rozumiała doskonale. Nawet za dobrze. Jego dylematy budziły nieprzyjemne echa w jej własnej duszy.
– Lia nie tak to widziała. Wróciła do domu chora, zastraszona, ze złamanym sercem. I mówiła, że to twoja wina.
– A ty jej uwierzyłaś? – Wydawało się, że Zandro jest coraz wyższy, jego oczy, jak lasery, przeszywały ją spojrzeniem.
Cara zawahała się.
– Nie wiem – przyznała cicho. Czuła, że zdradza siostrę. – Zabrałeś jej dziecko...
– Wiesz, dlaczego!
– Wtedy nie wiedziałam. Powiedziała mi, że w szpitalu, gdy wracała do zdrowia po wypadku, dawano jej leki przeciwbólowe i na sen, dzięki czemu jakoś zdołała przeżyć rozpacz po śmierci Rica. Potem już nie mogła się od nich odzwyczaić. Ale była zdecydowana otrząsnąć się i wziąć z powrotem dziecko...
– A powiedziała ci – spytał Zandro – że Rico, gdy spowodował wypadek, był pod wpływem narkotyków?
Cara w oszołomieniu pokręciła głową.
– Nie pamiętała wypadku. Była tylko szczęśliwa, że Dominik – Nicky – uratował się w swoim foteliku.
– Z bólem dodała: – Gdyby tylko skontaktowała się wtedy ze mną! Utrata Rica, tak szybko po śmierci rodziców, musiała być dla niej straszliwym wstrząsem. O niczym nie wiedziałam, póki nie wróciła do domu.
– O niczym? Nie utrzymywała z tobą kontaktu?
– Widać było, że Zandro w to nie wierzy.
– Czasami. – To też bolało. – Ale gdy poznała Rica...
Cara wmawiała sobie, że jest szczęśliwa, gdy siostra spotkała mężczyznę, o którym mówiła, że jest drugą połową jej duszy. I próbowała nie czuć się opuszczona, gdy nieczęste pocztówki i telefony w miarę upływu czasu stawały się jeszcze rzadsze.
– A ty nie przeczuwałaś, że dzieje się coś złego?
– Gdy Lia zaszła w ciążę, zaproponowałam, że do niej przyjadę, ale powiedziała, żebym zaczekała, aż dziecko się urodzi. – Przerwała, by opanować drżenie głosu. – Nie chciałam się narzucać.
– I tak wiedziałaś więcej niż my – mruknął Zandro z goryczą. – My nie wiedzieliśmy o dziecku aż do chwili, gdy zatelefonowano do nas ze szpitala i powiedziano, że Rico nie żyje. Rodzice figurowali na liście osób, które należy powiadamiać, jeżeli coś się stanie. To mama odebrała telefon.
Biedna pani Brunellesci.
– Lia nie zgodziła się, byśmy przywieźli tu dziecko – mówił dalej Zandro – a potem wypisała się ze szpitala i zniknęła razem z Nickym. Gdy w końcu ją znalazłem, mieszkała w nędznym mieszkanku z parą innych ludzi. Było tam brudno, brakowało mebli, sąsiedzi walili w ściany, gdy Nicky płakał, a wydaje się, że płakał przez cały czas.
– Czy ty czasem nie przesadzasz? – spytała go bez przekonania.
– Nie. Musiałem zagrozić, że przedstawię sytuację władzom, by wreszcie zgodziła się przyjechać tu z Nickym.
Czy Lia nie skontaktowałaby się z nią, gdyby było aż tak źle? Nie dałaby do zrozumienia, że jest w prawdziwych kłopotach? Ale z drugiej strony, Cara nie wiedziała o wypadku ani o śmierci Rica do chwili, gdy Lia wróciła do domu.
– Dlaczego nic mi nie powiedziała? Przecież wiedziała, że bym jej pomogła!
– Nie chciała pomocy. Próbowałem. Odmówiła.
– Jednak ja nie zabrałabym jej dziecka. Jestem jej siostrą!
– Może nie chciała, byś się dowiedziała, co zrobiła ze swoim życiem.
– Cara zamknęła oczy, a potem zmusiła się, by je znów otworzyć.
– Gdy nasi rodzice umarli, zapragnęła być niezależna. Dlatego wyjechała do Australii. Sama.
Powiedziała, że w nowym otoczeniu, z daleka od rzeczy, które wzbudzają wspomnienia, zacznie nowe życie. Natomiast Cara, przeciwnie, znajdowała pociechę w rodzinnym domu, otoczona pamiątkami po rodzicach.
Cara natychmiast zaproponowała, że z nią pojedzie. Bała się pozwolić siostrze na tak radykalny krok, kiedy jeszcze ciągle nie mogła się otrząsnąć po śmierci rodziców. Ale Lia była nieugięta.
Wtedy doszło do jednej z ich nieczęstych kłótni. Była chyba najgorsza w całym ich życiu.
– Ale w końcu zwróciła się do ciebie – powiedział Zandro, wyrywając ją z bolesnych wspomnień.
– Gdy przedawkowała środki nasenne. – A może to było coś silniejszego? Cara poczuła się nielojalna, gdy ta nieżyczliwa myśl przyszła jej do głowy.
– Musiałaś się dziwić, dlaczego nie przywiozła ze sobą Nicky'ego.
Czy Zandro wątpi w jej słowa? Miałby prawo. Przecież oszukiwała i jego, i jego rodzinę od pierwszej chwili, gdy weszła do tego domu.
– Byłam pewna, że jest z nią, aż do chwili, gdy spotkałyśmy się na lotnisku. Gdy ją zobaczyłam... – Wtedy już nie mogła myśleć o niczym innym.
Ledwo ją poznała. Chuda, blada, szokująco krótkie włosy, zapadnięte policzki, oczy bez życia.
– Dopiero w domu mi opowiedziała, co się stało z Rikiem i dzieckiem.
Lia wśród łez i szlochów wylała na nią całą opowieść. Mówiła wiele godzin, aż wreszcie wyczerpanie ją pokonało. Cara pomogła jej się położyć, a potem zaparzyła sobie kawę i usiadła, by przemyśleć całą sprawę, zastanowić się, jak doszło do tego, że Zandro Brunellesci zmusił Lię do oddania dziecka.
– Nie było jej łatwo przestać zażywać leki. Wtedy, gdy przedawkowała, uszkodziła sobie wątrobę. Lekarze nic już nie mogli zrobić. Przy końcu zapisywali jej środki przeciwbólowe, chociaż starała się jak najmniej ich zażywać.
Cara zadrżała, skuliła się, wytarła oczy ręką.
Zandro położył jej rękę na ramieniu. Próbowała ją strącić, ale Zandro chwycił ją też za drugie ramię i odwrócił twarzą do siebie.
Musiała! spojrzeć mu w oczy, bezdenne, niezgłębione.
– Ty naprawdę próbowałeś jej pomóc? – spytała błagalnym głosem.
– Tak. Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy. Załatwiłem dla niej sesje u terapeuty, ale poszła tylko kilka razy. Potem okazało się, że znalazła sobie dostawcę i zamiast na sesje, chodziła do niego.
– Jakiego dostawcę?
Jego głos stał się bardziej szorstki.
– Cara, ona nie mogła dostawać tych Wszystkich pigułek legalnie, nawet jeżeli nie chodziło o twarde narkotyki.
Cara zamknęła oczy, próbując to przyjąć do wiadomości. Zrobiło jej się słabo. Zandro chyba to wyczuł, bo objął ją i podtrzymał.
Stała z głową na jego ramieniu, odczuwała pociechę, bezpieczeństwo, co było dziwne, bo przecież Zandro teraz znów nią gardził, potępiał za oszustwo.
Lia jej skłamała, a przynajmniej nie powiedziała wszystkiego – Nie mogę w to uwierzyć – szepnęła, chociaż w głębi duszy jednak wierzyła. Nagle straszna myśl przyszła jej do głowy. – Jeżeli była pod wpływem narkotyków, gdy poczęła Nicky'ego...
– Na moją prośbę został dokładnie przebadany i wygląda na to, że wszystko jest w porządku.
– Lia nie wystawiłaby na niebezpieczeństwo swojego dziecka. Była zrozpaczona, że go jej odebrano.
Myślała o samobójstwie! – Cara uniosła ze złością głowę, w oczach zapalił jej się ogień.
– Narkomani mają wypaczoną wizję rzeczywistości – tłumaczył Zandro. – Nic nie jest dla nich ważniejsze niż następna dawka trucizny, którą biorą. Bardzo możliwe, że dziecko nawet nie wydawało jej się realne, póki się nie urodziło.
Miał rację. Cara przypomniała sobie, jak Lia mówiła jej prawie to samo.
– Nie była w stanie przedłożyć jego potrzeb nad swoje – kontynuował Zandro.
– Ale tak właśnie zrobiła, gdy przekonałeś ją, że będzie mu lepiej bez niej!
Cara chciała się wyrwać z jego ramion, ale nie zwolnił chwytu.
– Pozwoliła na to dopiero wtedy, gdy zaproponowałem jej pieniądze.
– Nie! – To był raczej protest niż zaprzeczenie. – Mówisz, że sprzedała ci własne dziecko!
– Myślę, że kochała go na swój sposób, ale nie można jej było ufać. Często nie wiedziała, co robi, na przykład kładła go na stole do przewijania, odwracała się po talk czy ręcznik, i odchodziła. W końcu próbowała z nim uciec. Nie mogłem pozwolić, żeby zniszczyła mu życie tak samo, jak sobie. Nie mogłem jej zmusić do tego, by się leczyła, ale mogłem ocalić Nicky'ego. I byłem gotowy użyć wszelkich środków.
Cara zadrżała. Na pewno by to osiągnąć, postępował bezlitośnie. Przynajmniej w tym Lia nie skłamała.
– Groziłeś jej...
– Tak. Zagroziłem, że powiadomię sąd ojej nałogu i o tym, że nie nadaje się do opieki nad dzieckiem. Dałem jej wybór między sądem a podpisaniem zrzeczenia się władzy rodzicielskiej. Ale zdecydowała się dopiero wtedy, gdy zaproponowałem jej sporą sumę za to, że wyjedzie i zerwie kontakt z Nickym. – Cień żalu złagodził jego minę. – Zrobiłem to, chociaż wiedziałem, że rzucam ją z powrotem w takie niegodne życie, jakie wiodła z Rikiem.
– Ale jego już nie było przy niej! Jak mogłeś...
– Musiałem myśleć o Nickym. Ostateczną decyzję podjąłem, gdy pewnego dnia nawrzeszczała na nianię, którą zatrudniłem, porwała dziecko i zamknęła się z nim w swoim pokoju. Nicky był przerażony, a my nie wiedzieliśmy, co ona może jeszcze zrobić. Gdy w końcu się do nich przedostaliśmy, rzuciła się na moją – matkę, uderzyła ją. Ojciec chciał ją natychmiast wyrzucić z domu. A ja nie mogłem pozwolić, by taka sytuacja trwała nadal. Było to niedobre dla dziecka, i niebezpieczne.
Chyba nie może tego wszystkiego zmyślać, pomyślała Cara.
Przyjechała do Australii pewna, że Zandro to potwór bez serca, ale gdy go trochę poznała, okazało się, że jednak jest całkiem ludzki. I że kieruje się moralnym kodeksem, który nie pozwoli mu oczerniać osoby, która już nie może się bronić. Przełknęła kulę formującą jej się w gardle. Serce ją bolało, w skroniach pulsowało. Znów zamknęła oczy.
– Lepiej usiądź – powiedział Zandro nagle. – Okropnie zbladłaś.
Pozwoliła, by podprowadził ją do krzesła. Gdy usiadła, stanął przed nią ze zmarszczonym czołem i rękami wbitymi w kieszenie.
– Z tym oszustwem, czyj to był pomysł? – Jego gniew przez chwilę złagodniał, ale teraz znów się objawił.
– Lii. – Cara nie chciała się zgodzić, jednak Lia histerycznie się tego trzymała. I umierała. – Powiedziałam jej, że zwrócę się do sądu o opiekę nad dzieckiem, ale ona twierdziła, że samotna kobieta przeciwko całej twojej rodzinie nie ma szans, a poza tym wy możecie sobie pozwolić na opłacenie całej armii adwokatów. Wiedziałam, że ma rację.
– I co zamierzałaś zrobić, zakładając, że by ci się udało? Przez resztę życia udawałabyś, że jesteś nią? Przecież w końcu zostałabyś zdemaskowana.
– Chciałam zniknąć z Nickym. – Nie zdziwiło jej, gdy zacisnął usta w nowym przypływie złości. – Pojechać gdzieś, gdzie nikt by mnie nie znał. Może zmienić nazwisko.
– Znalazłbym cię. – Wyglądał nieugięcie, niebezpiecznie. – Znalazłbym Nicky'ego. Tego możesz być pewna.
Była pewna. Poruszyłby niebo i ziemię, wykorzystał wszystkie swoje niemałe wpływy. Była szalona, sądząc, że może przed nim uciec.
Zandro przeszedł się po pokoju, nerwowo przeczesał palcami włosy.
– Nawet nie jesteś jego matką – oskarżył ją.
– Wiem. – Przygniatało ją poczucie winy, z jakim walczyła całą noc. – Lia i Rico...
– Rico nie chciałby, żeby jego syna wychowywał ktoś obcy.
– On nie chciał, żeby wychowywał się u jego własnej rodziny! Nawet wam o nim nie powiedział.
– I sprawił tym wielki ból matce. Jej pierwszy wnuk... – Widać było, że Zandro z trudem trzyma temperament na wodzy. – A ty, o czym ty w ogóle myślałaś?
– Myślałam o Nickym – powiedziała, nagle nieskończenie znużona. Czuła ogromną ulgę, że już nie musi oszukiwać, ale też ogromny żal, że wszystko tak się potoczyło.
Rico przesadzał, opowiadając Lii o tym, że dla jego rodziny liczą się tylko pieniądze, a Lia mu uwierzyła i przekazała to przekonanie Carze. Natomiast nic nie mówiła o swojej winie.
– Pewnie teraz mnie stąd wyrzucisz – powiedziała.
– Mimo to chce. utrzymywać kontakt z Nickym. Jestem jego ciotką.
– Wyrzucić cię? – Chyba ta myśl nawet nie przyszła mu do głowy. – To niczego nie rozwiąże. Ale jeżeli nadal myślisz o tym, żeby go porwać, to zrezygnuj. Wytropiłbym cię, gdziekolwiek byś się ukryła, i sprawiłbym, że do końca życia byś tego żałowała.
– Przed tym właśnie ostrzegała mnie Lia – powiedziała ostro, chociaż wewnętrznie cała się trzęsła.
– Nie musisz mnie tyranizować. Wygrałeś. Czy to ci nie wystarczy?
– Będę bronił mojej rodziny wszelkimi środkami, jakie mam do dyspozycji. A Nicky należy do rodziny. Jeżeli uważasz, że to czyni ze mnie tyrana, takim samym tyranem jest każdy mężczyzna, który chroni przed krzywdą ludzi, których kocha.
– Nie skrzywdziłabym go! I nie będę próbowała go zabrać. Nawet jeżeli – tu głos jej się załamał – oznacza to złamanie przysięgi, jaką złożyłam siostrze.
– Przysięgi przy łożu śmierci to emocjonalny szantaż – zauważył Zandro twardo. – Nie powinny być traktowane jako obowiązujące.
– Musiałam to zrobić. Lia była zrozpaczona. Ale... to było niesłuszne. Mówiłam ci, że zdałam sobie z tego sprawę, zanim się dowiedziałeś... – Zresztą teraz już nie miało znaczenia, czy jej uwierzy, czy nie. Zamknęła oczy, by nie widzieć jego oskarżającego spojrzenia.
– Jesteś wykończona – powiedział. – Połóż się, a ja wyjaśnię wszystko rodzicom.
– Wstała.
– Ja powinnam to zrobić. – Musi ich prosić o wybaczenie.
– Naprawdę tego chcesz? – Podszedł blisko do niej.
– Nie, ale...
– Nie przedstawię cię jako nikczemnej oszustki. – Rzucił jej dziwne spojrzenie. – Naprawdę byłaś gotowa krzywoprzysięgać?
– Miałam nadzieję, że nie będę się musiała posunąć aż tak daleko.
Nie odpowiedział. Poszedł do drzwi i otworzył je na znak, że rozmowa dobiegła końca. Gdy do niego podeszła, wziął ją za ramiona i pocałował w usta. Był to dziwny, mocny pocałunek, krótki i elektryzujący.
Dreszcz przeniknął ją całą. Ale gdy spojrzała na niego, puścił ją. W oczach miał nagą, pierwotną żądzę... i gniew.
– Nie lubię, gdy ktoś robi ze mnie głupca – powiedział poważnie. Zupełnie, jakby pocałunek był jakimś rodzajem zemsty.
Zrozumiała. Jego furia mieszała się z namiętnością, a jemu to się nie podobało, ani się w tym nie rozeznawał lepiej niż ona.
Lekko pchnął ją przez drzwi.
– Idź spać – powiedział. – Ja to załatwię.
O, tak. Zandro potrafił załatwić wszystko. Poszła do pokoju Nicky'ego i została tam długą chwilę, patrząc, jak śpi, i słuchając jego oddechu. Był wszystkim, co jej zostało po ukochanej siostrze.
– Kochała cię – szepnęła cichutko. – Twoja mamusia bardzo cię kochała.
Amimoto oddała go Brunellescim. Nie postąpiłaby tak, gdyby w głębi duszy nie wiedziała, że Nicky będzie u nich bezpieczny. Bezpieczniejszy niż z własną matką, nawet jeżeli nie chciała tego przyznać.
Podczas śniadania wszyscy czuli się niezręcznie. Gdy Cara weszła do pokoju, Domenico rzucił jej cierpkie spojrzenie, a pani Brunellesci wydawała się zażenowana.
– Przepraszam, że was okłamałam – powiedziała Cara, zanim usiadła. – Ale zrobiłam to dla siostry. Nie miałam innego wyboru.
Domenico sztywno skinął głową.
– Przykro nam, że twoja siostra umarła.
Jego żona spojrzała na Zandra, a potem niepewnie uśmiechnęła się do Cary.
– Bardzo smutna strata. – Potem znów spojrzała na syna. – Zandro mówi, że nie możesz go nam odebrać.
Zanim Cara zdążyła się odezwać, Zandro zwrócił się do matki:
– Nie musisz się martwić, mamo. Nicky jest nasz.
– Jest synem mojej siostry – zaprotestowała Cara.
– I mojego brata – przypomniał jej Zandro.
– Tak, Zandro. Jest twoim bratankiem – powiedziała pani Brunellesci. – Ale jest też siostrzeńcem Cary.
– Potem o tym porozmawiamy – oświadczył Zandro. – I wypracujemy jakieś rozwiązanie.
Powinnam być wdzięczna, pomyślała Cara. Zandro zwyciężył, ale chce okazać wielkoduszność.
Wieczorem, gdy Zandro wrócił z pracy, Cara poprosiła go o rozmowę. Poszli do jego gabinetu.
– Mogłabym się przeprowadzić do Australii – powiedziała. – Mieszkałabym blisko was. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. – W jej głosie pojawiła się błagalna nutka. Dla Nicky'ego mogłaby błagać nawet na kolanach.
– Kiedyś powiedziałaś, że same odwiedziny ci nie wystarczą.
– Przypuszczam, że na nic więcej nie pozwolisz. Ale – dodała stanowczo – ostrzegam cię: gdybym zauważyła, że go maltretujecie fizycznie albo psychicznie, podam sprawę do sądu i zażądam dla siebie prawa do opieki.
– Przegrałabyś – oświadczył ostro. – W tym domu nikt nigdy nie będzie maltretował Nicky'ego.
Jednak po chwili zobaczyła, że Zandro bierze jeden oddech, potem drugi, już spokojniejszy. Zaczął się jej przyglądać w zamyśleniu. Coś w jego spojrzeniu się zmieniło, patrzył na nią przenikliwie, aż jato zaniepokoiło. Podszedł bliżej i zrobiło jej się za ciepło, jakby owiał ją gorący wiatr.
Serce jej przyspieszyło. Żar ze skóry przeniknął w głąb ciała.
– O co chodzi? – spytała, próbując się odsunąć. Ale nie mogła się ruszyć, stała jak zaczarowana światłem, które płonęło w jego oczach, jego czysto męską siłą. Ten mężczyzna to chodzący afrodyzjak, pomyślała w oszołomieniu.
– Mam pomysł – powiedział. – Rozwiązanie.
Cara zesztywniała. Przyszło jej do głowy, że Zandro celowo używa swojego seksualnego magnetyzmu, by przekonać ją do czegoś, czego potem będzie żałowała. Wielkim wysiłkiem odstąpiła o krok, usiłując uciec przed jego zmysłową aurą.
Ale on nie pozwolił jej odejść. Zacisnął rękę na jej przedramieniu.
– Posłuchaj. – Przerwał i przez chwile, widziała w jego oczach wahanie, niepewność. – Jest sposób na rozwiązanie tego dylematu. Oczywiście, jeżeli się na to zgodzisz.
Ostrożnie na niego spojrzała. Nie może ulec wrażeniu, jakie na niej wywiera, powiedziała sobie.
– Na co miałabym się zgodzić?
Patrzył ha nią tak, jakby chciał od niej czegoś, jego spojrzenie ją hipnotyzowało.
– Na poślubienie mnie.
Krańcowo oszołomiona, wpatrywała się w niego bez słowa, w głowie jej się kręciło. Czy dobrze usłyszała? W końcu odzyskała głos, chociaż brzmiał słabo i drżał.
– Miałabym za ciebie wyjść?
– To rozwiązałoby cały problem – powiedział. – Jako małżeństwo adoptowalibyśmy Nicky'ego. Mielibyśmy jednakowe prawa i ponosilibyśmy jednakową odpowiedzialność. Ty uczestniczyłabyś w jego wychowaniu, tak jak obiecałaś, a on należałby do mojej rodziny, mieszkał w rodzinnym domu. W ten sposób miałby to, co najlepsze ze strony i matki, i ojca. To byłby dla Nicky'ego najbardziej odpowiedni układ.
– Ale... nawet się nie znamy. Do wczoraj myślałeś, że jestem kimś innym!
– Nie byłaś tą samą kobietą, którą znałem wcześniej.
– Domyśliłeś się?
Nie. Wierzyłem, że jesteś Lią. Myślałem, że może wyzwoliła się z nałogu i odzyskała swoją prawdziwą naturę: odpowiedzialną, troskliwą... kochającą. A gdy odkryłem prawdę, wszystko weszło na swoje miejsce.
I uświadomił sobie, że Cara nie ma większego prawa do Nicky'ego niż on sam.
Usunęła się spod jego ręki, żeby uzyskać dystans.
– Małżeństwo? – Pokręciła głową. Co za szalony pomysł! – Odpowiedni układ dla dobra Nicky'ego? A co ty byś z tego miał?
Wyglądało na to, że Zandro zastanawia się, co odpowiedzieć, a gdy się odezwał, jego głos brzmiał obojętnie.
– Zawsze planowałem, że kiedyś się ożenię. A ty nie miałaś w planach małżeństwa?
– I teraz chcesz się ożenić z zupełnie obcą osobą?
– Wiem o tobie całkiem sporo.
Po plecach przeszedł jej dreszcz.
– Od swojego detektywa? Nie znalazł nic, co mogłoby mnie przyprawić o wstyd.
– Nie – przyznał Zandro. – Nic takiego nie znalazł. Byłaś dobrą studentką, lepszą niż twoja siostra. Studiowałaś na wydziale humanistycznym. Potem poszłaś na studia podyplomowe z bibliotekarstwa i pracowałaś w bibliotece publicznej do chwili, gdy odeszłaś, żeby zaopiekować się Lią. – Przerwał na chwilę. – Miałaś chłopca, ale przestałaś się z nim spotykać, gdy Lia wróciła do domu.
– Byłam za bardzo zmęczona i zestresowana, żeby się z nim spotykać i na pewno nie stanowiłam wtedy miłego towarzystwa. – Na wspomnienie bólu, jaki tamten mężczyzna jej zadał, w oczach zakręciły jej się łzy. – Nie winię go, że miał tego dosyć.
– Gdyby był prawdziwym mężczyzną, zostałby przy tobie, gdy przechodziłaś te trudne chwile.
– Brutalna uwaga, ale zapewne prawdziwa. W tamtym czasie czuła się winna, że nie poświęcała mu dość czasu, a gdy odszedł, przez krótki czas bardzo za nim tęskniła. Chociaż lojalne przyjaciółki wypełniły pustkę, miło byłoby mieć silne męskie ramię, na którym można by opłakiwać śmierć ukochanej siostry. Takie, jak ramię Zandra, które zaofiarował jej wczoraj wieczorem, mimo furii, jaka w nim wrzała.
– Lia była ważniejsza – powiedziała.
– To jeszcze jedna rzecz, jaką o tobie wiem – powiedział. – Jesteś gotowa na poświęcenia i walkę dla tych, których kochasz. Jesteś wyjątkowo opiekuńcza.
Wzruszyła ramionami, zażenowana tą analizą swojej osobowości.
– Kochasz morze. Lubisz kawę z odrobinką cukru, ładnie śpiewasz... – Gdy spojrzała na niego zdziwiona, wyjaśnił: – Słyszałem, jak śpiewasz Nicky'emu. I – kontynuował – ludzie cię lubią. Barbara wprost stała się twoją fanką, a moja rodzina chętnie z tobą przebywa. Masz dobry kontakt z dziećmi – kuzynki Nicky'ego przepadają za tobą. Lubisz stać długo pod prysznicem... – Roześmiał się, widząc jej zdziwienie. – Twoja łazienka przylega do mojej. A po prysznicu pachniesz fiołkami i jabłkami. – W jego oczach pojawiły się figlarne iskierki, a w głosie zmysłowa nutka.
– Mydło i szampon – wyjaśniła słabo. A więc wyobrażał ją sobie pod prysznicem. Nagle poczuła, że jest jej gorąco. – Ale to wszystko nie oznacza jeszcze, że się kogoś zna.
– Jednak pomaga. Znam twoje zdanie o różnych – ważnych sprawach, wiem o trosce o prawa dzieci i zwierząt.
Dyskutowali o tym wszystkim po dziennikach telewizyjnych albo w czasie kolacji. Ona też wiedziała sporo o jego poglądach i zwyczajach, i była zdziwiona, że podzielają niektóre opinie i gusty.
– Masz dobre serce – powiedział. – Z poświęceniem pielęgnowałaś siostrę aż do jej śmierci. Współczujesz nawet obcym ludziom, o których czytasz w gazetach czy słyszysz w telewizji. Widziałem to na twojej twarzy.
– Obserwowałeś mnie – powiedziała zażenowana. Na pewno chciał wiedzieć dużo o swoim wrogu, a nie jako o przyszłej żonie. – Ale małżeństwo... – pokręciła głową.
– To rozsądne rozwiązanie. Wszyscy wygrywają. Ale jedną sprawę chcę postawić jasno. Nie planuję zimnokrwistego układu. Owszem, to byłby układ, ale między nami iskrzy wystarczająco, żeby był.... żywy.
Byłaby głupia, gdyby się spodziewała, że Zandro proponuje związek bez seksu. Tak zmysłowy mężczyzna nie zgodziłby się na celibat. Chyba że...
– Masz dziewczynę? – spytała, zanim zdążyła się powstrzymać.
– Teraz nie.
Czyżby, rzucił Rowenę? A może, gdy flirtowali przy kolacji, dopiero zamyślali nawiązać bliższy związek?
– A gdy się ożenię, nigdy nie będę miał nikogo innego. Dla mnie małżeństwo to święta i zobowiązująca umowa, absolutnie wykluczająca zdradę. Nie będzie w moim życiu innej kobiety. – Jego oczy pociemniały, – i spodziewam się tego samego po tobie. Drugi raz mnie nie oszukasz!
– Nie powiedziałam, że za ciebie wyjdę!
– Nie musisz decydować już dziś. Przemyśl to. A gdy będziesz się zastanawiała – podszedł do niej – pomyśl również o tym.
Wziął ją w ramiona, a gdy stężała, powiedział łagodnie:
– Cara, uspokój się. Nie masz się czego bać.
– Ja się nie...
Nie dał jej skończyć. Pocałował ją, a był to pocałunek eksperta w tej dziedzinie. Próbowała się rozzłościć, ale jego usta sprawowały taką magię, że po sekundzie nie myślała już o niczym, zatraciła się w uczuciach, które w niej wzniecał, w jego zapachu, bliskości ciała, ramionach otaczających ją z mocą, lecz delikatnie.
Pocałunek trwał długo, a on niemal eksperymentalnie przesuwał ręką po jej figurze, jakby sprawdzał towar, pomyślała w chwili trzeźwości. Potem jego ręka zatrzymała się na jej piersi. Całował coraz namiętniej, aż wreszcie oderwał się od niej. Czuła, że twarz ją pali, on też miał zarumienione policzki, oczy mu błyszczały.
Nadal ją obejmował, a ona usiłowała wrócić do równowagi, zwalczała – chęć zarzucenia mu rąk na Szyję i zaniechania wszelkiej ostrożności. Usta miała nabrzmiałe i wilgotne, zadrżała, gdy zabrał dłoń z jej piersi i splótł ręce za jej plecami, uśmiechając się w taki sposób, że musiała pomyśleć o dzikim zwierzęciu, które widzi swoją ofiarę.
– Chciałem to zrobić już w tamtej chwili, gdy wyciągałem cię z samochodu, a ty wyglądałaś tak, jakbyś pojawił się przed tobą sam Mefistofeles.
– Dlaczego? – wykrzyknęła. Ręce, które położyła na jego piersi, żeby go odepchnąć, zamarły w bezruchu.
– Też nie potrafiłem tego zrozumieć. – Uśmiechał się krzywo, czoło miał zmarszczone. – Nigdy nie miałem najmniejszej pokusy, żeby pocałować Lię. Sam się dziwię, jak mogłem wcześniej się nie domyślić, że nie jesteś nią.
– Wyglądałyśmy identycznie.
– Jednak istnieją różnice. Subtelne, lecz prawdziwe: w wyrazie twarzy, gestach, i oczywiście w charakterze.
– Nie znałeś jej, nie znałeś prawdziwej Lii.
– Może i nie. Ale wiem, że miała szczęście, mając taką siostrę jak ty. I ja będę szczęśliwy, jeżeli się zgodzisz zostać moją żoną... i matką Nicky'ego.
– Ale ty przecież nie jesteś we mnie zakochany! – Odepchnęła się od niego i Zandro niechętnie ją puścił.
– Nie powiedziałem, że jestem. Ale bardzo chciałbym się z tobą kochać – oświadczył spokojnie, – i jestem pewny, że nie czułabyś obrzydzenia, dzieląc ze mną łóżko.
– Na całe życie?
Zandro roześmiał się.
– To nie wyrok więzienia. Cara, zrobię, co w mojej mocy, żebyś była szczęśliwa. Ty i Nicky. To nie będzie pierwsze małżeństwo w historii zawarte z innych powodów niż „prawdziwa miłość". Małżeństwo między ludźmi, którzy ledwie się znają, ma tyle samo szans na to, by było dobre, jak każde inne. Mnóstwo par pozostaje razem ze względu na dzieci. Czy my nie możemy być ze sobą z tego samego powodu?
Był taki przekonujący. Pocałunek stanowił całkiem dobrą strategię. Robił wszystko, by postawić na swoim. Ale nie musiał aż tak się wysilać. Jego oferta była bardzo szlachetnym gestem.
– A czy nie moglibyśmy dzielić opieki nad Nickym? – spytała.
– To nie to samo, i nie wiem, czy prawo na to pozwala. Poza tym sytuacja mogłaby się bardzo skomplikować, gdybym się ożenił z kimś innym. Ty chcesz być z nim cały czas, codziennie, mieć prawo do wpływania na jego wychowanie. I jeżeli wyjdziesz za mnie, wszystko to stanie się możliwe.
– Nie wiem, co powiedzieć. – Cara była tak oszołomiona, że trudno jej było zebrać myśli. Może to wszystko tylko jej się śni?
Gdyby tylko ostatni rok też był jedynie snem, a jej siostra nadal żyła. To wszystko by się nie stało.
Wiedziała jednak, że nie śni. W prawdziwym życiu ludzie umierają, inni podejmują decyzje, niektóre dobre, niektóre złe, a potem starają się jakoś im sprostać. Nawet biorą ślub ze złych powodów, takich jak pożądanie, chciwość, ciąża, głupota, pomylenie oczarowania z dozgonną miłością.
Ale czy jest lepszy powód do wyjścia za mąż niż dobro osieroconego dziecka?
– Pomyśl o Nickym – odezwał się Zandro, jakby czytał w jej myślach. – Mówiłaś, że potrzebuje matki. Dzięki naszemu małżeństwu miałby matkę.
– Nigdy nie poznałeś kobiety, z którą chciałbyś się ożenić?
Zandro wzruszył ramionami.
– Jeżeli wydawała się odpowiednia dla mnie, nie była odpowiednia dla Nicky'ego.
I rezygnował z powodu Nicky'ego?
– Musiałeś zostawić za sobą co najmniej kilka rozczarowanych kobiet.
– Jedną czy dwie – przyznał. – Nicky jest ze mną dopiero od niecałego roku i zanim przyjechałaś, zabierał mi sporo czasu.
O tym też nie wiedziała. Teraz nie przebywał z nim wiele. Czyżby się wycofał, żeby ona mogła lepiej poznać dziecko?
– Daj sobie trochę czasu na decyzję – powiedział. – Może powinniśmy umówić się na randkę?
– Randkę? – Spojrzała na niego bez zrozumienia.
– To normalne dla... hmm... par, które mają się ku sobie. Moglibyśmy pójść na jakieś przedstawienie, tylko my dwoje, pobyć razem poza domem.
– Prosisz mnie o randkę?
– Tak. Zgódź się.
Roześmiała się, trochę histerycznie. Jakie to typowe dla niego, że jego próba o randkę brzmi jak rozkaz.
– Zawsze w taki sposób zapraszasz dziewczynę na randkę?
– To zazwyczaj działa. – Miał pokerową twarz, ale oczy go zdradzały. Zarzucał przynętę i wiedział, że rybka się złapie.
– Myślę – powiedziała – że jedna randka nie zaszkodzi. – Ale w rzeczywistości cieszyła się, że będzie mogła wyjść z tego domu, spędzić wieczór na jakiejś rozrywce. – Starając się, by jej głos zabrzmiał sucho, powiedziała: – Nie mogę się już doczekać.
Schodziła po schodach, w sukience z syntetycznego materiału w kolorze topazu, wyglądającego jak jedwab, i wygodnych pantoflach na średnich obcasach. Zandro już na nią czekał. Gdy go zobaczyła, w eleganckim smokingu, od razu pomyślała, że wyjście z nim to błąd. Wydawał się taki seksowny, męski, taki pewny siebie. Jak ona przebrnie przez tych kilka godzin w jego towarzystwie, nie padając mu do nóg?
Już od samego patrzenia na niego kolana jej zmiękły i zrobiło jej się gorąco. Potknęła się na ostatnim stopniu. Natychmiast znalazł się obok niej, podtrzymał ją w pasie i przez chwilę przytulił.
Poczuła zapach jego wody po goleniu, i skóry.
– Idziemy? – spytał, biorąc ją pod rękę.
Miał duży samochód i cieszyła się, że nie muszą siedzieć blisko siebie. Dzięki temu odzyskała równowagę, zwłaszcza że Zandro nie mówił dużo. Pytał tylko, czyjej wygodnie, zrobił kilka uwag o pogodzie, o ruchu na szosie.
Poszli na musical. Cara nie byłaby w stanie skupić się na jakimś poważnym przedstawieniu. Patrząc na scenę, chwilami nawet zapominała o swoich kłopotach. Ale ani na chwilę nie potrafiła zapomnieć o bliskości Zandra. Próbowała na niego nie patrzeć, lecz nie mogła się powstrzymać od tego, by od czasu do czasu nie rzucić mu spojrzenia z ukosa.
Po przerwie, gdy światła przygasły, wziął ją za rękę. W pierwszej chwili chciała się wyrwać, ale zaraz dała sobie z tym spokój. Uśmiechnął się i zaczął głaskać kciukiem jej nadgarstek. Całkowicie straciła wątek przedstawienia, skoncentrowała się na kontrolowaniu oddechu i próbowała ignorować odczucie, które przenikało całe jej ciało.
Nigdy nie spotkała takiego mężczyzny jak Zandro. Nigdy nikt jej aż tak bardzo nie pociągał. Przełamał jej obronę ze zdumiewającą łatwością, a teraz chciał się z nią ożenić.
Jeżeli samo trzymanie mężczyzny za rękę wywiera na niej takie wrażenie, co poczuje, gdy będą się kochać?
Na pewno będzie to doznanie, jakiego nigdy jeszcze nie doświadczyła.
Ta myśl w niczym jej nie pomogła. Wyrwała mu się, i tym razem Zandro ją puścił.
Ale gdy wyszli z teatru, znów wziął ją za rękę.
– Niedaleko stąd jest przyjemna restauracja – powiedział. – Chcesz iść na piechotę?
– Tak, chodźmy. – Miała przecież wygodne buty.
Gdy już zamówili, Zandro poprosił, by mu opowiedziała o sobie.
Czy to kolejna taktyka, która „zazwyczaj działała"?
– Wydaje mi się, że już sporo o mnie wiesz – zripostowała. – Może ty byś zaczął?
– Niech będzie – zgodził się z uśmiechem. – Co mógłbym ci powiedzieć? – zastanowił się. – A więc, – nie od razu zamieszkaliśmy w domu, który widziałaś. Zawdzięczamy go ciężkiej pracy ojca. I temu, że matka zawsze go wspierała.
Opowiadał o swoim dzieciństwie, początkowo ubogim. Mieszkali wtedy w małym domku w Brisbane. Potem, w miarę jak firma coraz lepiej prosperowała, przenieśli się na przedmieście.
– To był dom marzeń mamy. Ojciec go dla niej wybudował.
– Byłeś wtedy blisko z bratem? – spytała Cara. Właściwie o sobie niewiele jej powiedział. Mówił raczej o rodzinie.
Przez chwilę milczał, bezwiednie kręcił nóżką kieliszka.
– Kochałem Rica, chociaż był ode mnie młodszy, więc nie mieliśmy ze sobą dużo wspólnego. Mama zawsze żałowała, że nie ma córki. A co z tobą? Miałaś szczęśliwe dzieciństwo?
– O, tak! Rodzice byli czuli i kochający. Wyznaczyli też pewne zasady i dopilnowali, byśmy się do nich stosowały. Teraz bardzo mi ich brakuje.
– I siostry też, prawda? Wydaje mi się, że bliźnięta są sobie jeszcze bliższe niż zwykłe rodzeństwo.
– Rodzice zachęcali nas do indywidualizmu. – I rzeczywiście, mimo zewnętrznego podobieństwa, różniły, się od siebie-xxx. Lia impulsywna, Cara zrównoważona, ostrożna, zawsze wyciągała siostrę z tarapatów. Chociaż starsza tylko o minutę, czuła się za nią odpowiedzialna. – A Lia chciała się ode mnie uwolnić.
– Dlaczego? – spytał zdziwiony.
– Cara poczuła znajomy ból.
– Pojechała do Australii sama, bo czuła się stłamszona – wyjaśniła.
Oskarżała Care, o to, że jest zaborcza i władcza. „Ty jesteś szczęśliwa, żyjąc w wyznaczonych koleinach, więc chcesz, żebym tu z tobą została, zamknięta w małym pudełeczku zasad. Mała Panna Doskonała, aniołek mamusi i tatusia. Ciągle pytali, dlaczego ja nie mogę być taka jak ty. Ale ja nie jestem tobą i nie potrzebuję, żebyś mi mówiła, co mam robić, a czego nie! – krzyczała. – I przestań żyć moim życiem!"
To nadał jeszcze za bardzo bolało, żeby mogła o tym mówić.
– No więc wyjechała i przez jakiś czas była tu szczęśliwa. Zakochała się w Ricu do szaleństwa.
– To nie było dobre dla żadnego z nich – zauważył Zandro.
Przynajmniej nie zrzucał już całej winy na Lię.
– Chyba nie – zgodziła się przez łzy.
– Jeżeli jestem częściowo winny jej śmierci, zrobię, co w mojej mocy, by za to zadośćuczynić.
– Czy poprosiłeś mnie o rękę po to, żeby oczyścić swoje sumienie? – Wiedziała, że nie postępuje uczciwie, oskarżając go, więc dodała: – Lia sama ponosiła odpowiedzialność za własne życie.
– Chcę się z tobą ożenić z wielu powodów – powiedział. – Dla dobra Nicky'ego, oczywiście. Ale też dlatego, że mama chciałaby mieć więcej wnuków. – Spojrzał na nią, i uśmiechnął się. – A nie ostatnim powodem jest i to, że bardzo chciałbym cię wziąć do łóżka. Jednak rodzice byliby bardzo niezadowoleni, – gdyby tak się stało, zanim włożysz obrączkę. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko dzieciom?
Zawsze myślała, że kiedyś będzie je miała. Z właściwym mężczyzną. Czy to możliwe, by tym mężczyzną był Zandro? Zobaczyła oczami duszy troje dzieci, jedno z jej zielonymi oczami i brązowymi włosami, a dwoje ciemniejszych, jak Zandro.
Szybko chwyciła kieliszek i wypiła trochę wina, odpędzając od siebie ten obraz.
– Lubię dzieci – powiedziała.
– To dobrze.
Gdy wrócili do domu, wszyscy już spali. Zandro odprowadził Carę pod drzwi jej pokoju.
– Dziękuję – powiedziała. – To był bardzo miły wieczór.
– Podziękuj mi, jak należy. – W jego głosie brzmiał śmiech. Wziął ją w ramiona, a ona nie zaprotestowała. Gdy jego usta dotknęły jej warg, objęła go za szyję i przywarła do niego.
Wszystko wokół nich odeszło w ciemność, wiedziała tylko, że czuje jego usta, jego oddech. Po chwili zaczął ją całować w szyję, ramiona, a potem odsunął brzeg dekoltu sukienki i przycisnął usta do miękkiego ciała nad stanikiem. Cara cicho jęknęła, a on zaczął ją całować, z prawdziwą namiętnością. Odpowiadała mu równie namiętnie, podniecona do nieprzytomności.
W końcu Zandro oderwał się od niej, wziął jej twarz w ręce, i jeszcze raz krótko pocałował w usta.
– Cara – powiedział, a głos mu drżał – Wiesz, co znaczy twoje imię po włosku?
Wiedziała. Po włosku to słowo znaczyło „kochana". Skinęła głową, niezdolna do wypowiedzenia słowa.
Jeszcze raz jego ręce przesunęły się po jej twarzy, piersiach, aż wreszcie odstąpił.
– Nie myśl za długo nad swoją decyzją – poprosił. – Dobranoc, cara.
Następnego wieczoru Cara zajęła się Nickym. Wykąpała go, ubrała w piżamkę i zabrała do salonu, by powiedział wszystkim „dobranoc".
Ostatnio Nicky próbował chodzić. Teraz zamierzał sam zejść po schodach, trzymając jednak mocno Carę za rękę. Byli w połowie schodów, gdy pojawił się Zandro.
Nicky radośnie krzyknął: „Di-di" i stopa mu się obsunęła. Próbując go złapać, Cara straciła równowagę, ale udało jej się usiąść bezpiecznie na stopniu z Nickym w ramionach.
Zandro skoczył po trzy schodki i przykucnął przy niej.
– Nic ci się nie stało?
– Nie. – Nicky już wyciągał do stryja ręce, na buzi miał wielki uśmiech.
Zandro złapał go w objęcia i spojrzał na niego poważnie.
– Co próbowałeś zrobić swojej cioci, młody człowieku?
Roześmiany Nicky wykręcał się w silnych ramionach, które mocno go trzymały. Chwycił garść czarnych włosów i zagaworzył: „Di-di".
– Bardzo dobrze, ty mały potworze – pochwalił Zandro, całując go w pulchny policzek.
– Po-po – powtórzył Nicky z wielką radością, znów się wykręcił i schował buzię na ramieniu stryja. Zandro patrzył na niego z uśmiechem.
Ten obrazek wywarł na Carze wielkie wrażenie. Zandro może i nie jest ideałem, ale szczerze i gorąco kocha swojego bratanka. Już w to nie wątpiła. Ani w miłość Nicky'ego do stryja i pani Brunellesci, a nawet do dziadka.
Jak mogła w ogóle myśleć o odebraniu go tym ludziom, którzy tak go kochają? Dręczona wyrzutami sumienia, zagryzła usta.
– Zandro – powiedziała spokojnie, i zaczekała, aż na nią spojrzy. Popatrzyła na dziecko w jego ramionach. W ten sposób jakoś było jej łatwiej, była pewniejsza, że postępuje słusznie. – Podjęłam decyzję. Wyjdę za ciebie.
Przez chwilę miała wrażenie, że czas się zatrzymał. Słyszała echo własnych słów. Czy rzeczywiście je wypowiedziała? Przystała na ten budzący lęk układ, zmieniła bieg swojego życia?
Zandro wyciągnął do niej rękę. Pogłaskał ją po policzku, a potem zacisnął palce na jej karku i przyciągnął do siebie na tyle blisko, by móc wycisnąć na jej ustach długi pocałunek.
– Przysięgam, że nie będziesz tego żałowała – powiedział. – Cara mia.
Nicky zaczął się niecierpliwić, więc Zandro wstał, pomógł wstać Carze, i poprowadził ją do salonu, gdzie pani Brunellesci zajmowała się robótką, a Domenico czytał gazetę.
– Papa, mamma, mam dla was nowiny – obwieścił.
– Cara zgodziła się zostać moją żoną i... nową mamą Nicky'ego.
Przez długą chwilę żadne z nich nawet się nie poruszyło. Cara pomyślała, że lepiej byłoby, gdyby nie była obecna w chwili, gdy Zandro ich zawiadamiał o ślubie. Zrobiło jej się ciężko na sercu. Jeżeli byli temu niechętni – a musieli rozumieć, że nie jest to małżeństwo z miłości i na pewno martwili się o syna – mogłyby powstać wielkie kłopoty.
– Gratulacje byłyby mile widziane – powiedział uprzejmie Zandro.
Pani Brunellesci w końcu popatrzyła na męża, który powoli wstał i podszedł do syna z wyciągniętą ręką.
– Complimenti, synu.
Zwrócił spojrzenie na Carę.
– Witam narzeczoną mojego syna – powiedział i musnął suchymi ustami najpierw jeden jej policzek, potem drugi.
Pani Brunellesci też wstała, wydawała się zdumiona, lecz zadowolona. Gdy jej mąż się cofnął, podeszła i mocno uściskała Carę.
– Bardzo dobrze – zwróciła się potem do Zandra, przyciągnęła jego głowę do siebie i ucałowała go.
– Mówiłam ci, że już najwyższy czas, byś się ożenił.
Odwracając się do Cary, dodała:
– I nie zabierzesz nam Nicky'ego. – Jej usta zadrżały, wytarła łzy. – Zandro mówił, że nie możesz tego zrobić, ale... bałam się. Bardzo się bałam.
– Tak mi przykro – powiedziała Cara. – Pani Brunellesci mimo lęku cały czas była dla niej miła.
– Lecz obiecałam siostrze...
– Si, rozumiem. Ale teraz wszyscy jesteśmy szczęśliwi. Wszyscy jesteśmy jedną rodziną.
Cara nie miała czasu na wątpliwości czy żale. Kuzyni i ciotka byli zaskoczeni i podnieceni, i wszyscy chcieli uczestniczyć w przygotowaniach do ślubu. Dwie małe wnuczki siostry pani Brunellesci błagały, by wolno im było iść w orszaku.
– Oczywiście, że możecie – powiedziała Cara – ale to nie będzie huczny ślub.
Odwróciła się do Zandra, z paniką w oczach, a on powiedział krewnym:
– Cara jeszcze nosi żałobę po siostrze, więc wystawny ślub byłby nie na miejscu. Zapraszamy tylko rodzinę i kilkoro przyjaciół.
Była mu wdzięczna, chociaż na twarzy pani Brunellesci odmalował się zawód.
– Twój a mama chyba marzyła o wspaniałym ślubie dla ciebie – zauważyła, gdy potem poszli na plażę.
– Ty też tego chcesz? – spytał.
– Nie! Jednak... nie chcę też sprawiać jej przykrości i odmawiać czegoś, na co tak się cieszyła. Bo to będzie jedyny ślub w jej rodzinie.
Zatrzymał się i wziął jej ręce w swoje.
– Mama pragnie, żebym był szczęśliwy. Tylko to się dla niej liczy.
– Ale musi chyba wiedzieć, że to nie jest małżeństwo z miłości.
– Ledwo znała mojego ojca, gdy brali ślub. Ich rodziny zapoznały ich ze sobą na krótko przed tym, nim wyemigrował z Włoch. Przez rok korespondowali – ze sobą, a potem przyjechała tu. Jej siostra przyjechała później. Aż do ślubu mama mieszkała w hotelu prowadzonym przez zakonnice. W tym hotelu przestrzegano surowych zasad w kwestii wizyt mężczyzn. Siedzieli więc w saloniku razem z innymi ludźmi, i tak próbowali się nawzajem poznać.
– Wydają się szczęśliwi. Chociaż twój ojciec jest trochę...
Zandro roześmiał się.
– To prawdziwy autokrata. Ale uwielbia mamę, a gdy ona czegoś od niego chce, zawsze potrafi go skłonić, by postąpił po jej myśli.
– Mam wrażenie, że odziedziczyłeś to po ojcu.
– A ja mam wrażenie, że nie pozwolisz mi za bardzo się do niego upodobnić.
– Rzeczywiście, nie pozwolę, byś mi rozkazywał – ostrzegła go. – I będę bronić Nicky'ego.
Uśmiechnął się, na pozór beztrosko.
– Powinnaś, jeżeli uznasz to za konieczne. Mam nadzieję, że w przypadku różnicy poglądów będziemy mogli je przedyskutować i wszystko uzgodnić.
– Uniósł jej ręce do ust i pocałował, po kolei, w jedną i w drugą. Potem wziął ją w ramiona. – Albo zastosujemy bardziej interesujący sposób – szepnął i zaczął ją całować tak, że już nie myślała o niczym.
Pani Brunellesci i jej siostra nalegały, że nawet jeżeli ślub ma być skromny, Cara musi mieć odpowiednią suknię. Zabrały ją do Brisbane i spędziły bardzo przyjemny dzień z nią jako modelką, ciągnąc ją przez całe mnóstwo butików ze strojami ślubnymi, zanim wybrały suknię, którą uznały za idealną.
Była biała – upierały się, że żaden inny kolor nie jest odpowiedni – i, ku uldze Cary, o prostym kroju, długą do kostek, z luźnymi rękawami z delikatnej koronki sięgającymi łokcia i dyskretnymi rządkiem maleńkich perełek wokół wycięcia przy szyi.
Cara nie chciała welonu, ale gdy pani Brunellesci nieśmiało pokazała jej śliczny koronkowy welonik, który miała podczas własnego ślubu, i spytała niespokojnie, czy jej się podoba, Cara nie miała serca odmówić.
Zandro dał jej brylantowy pierścionek zaręczynowy, jeden duży kamień z dwoma mniejszymi, osadzone na delikatnej złotej obrączce.
– Wymienimy go, jeżeli ci się nie podoba – powiedział.
Ale Carze pierścionek się podobał. Była zadowolona, że nie prosił jej, by pomogła go wybrać. Miałoby to coś z farsy.
Zandro zachowywał się tak, jakby byli normalną zaręczoną parą. Wychodzili wieczorami, przedstawiał ją swoim przyjaciołom, z których większość na szczęście polubiła. I ciągle jej dotykał. Obejmował w pasie albo za ramiona, splatał palce z jej palcami. Była niemal zawstydzona podnieceniem, jakie w niej budził nawet najlżejszym muśnięciem.
Każdego wieczoru całował ją przed drzwiami jej pokoju; były to zaborcze, podniecające pocałunki, po których czuła się niezaspokojona i niespokojna.
Na ślub Cara zaprosiła kilkoro bliskich przyjaciół, ale tylko dwoje mogło przyjechać, chociaż Zandro zaofiarował się, że opłaci koszty podróży i hotelu. Nie miała dorosłych świadków, jednak małe kuzyneczki Zandra uroczyście poprzedzały ją podczas przejścia nawą. Nagle zabrakło jej siostry, zamrugała, by powstrzymać łzy.
Gdy doszli do ołtarza, Zandro spojrzał na nią i spochmurniał, widząc łzy. Uśmiechnęła się do niego, był to drżący uśmiech, którego nie odwzajemnił, tylko wziął ją za rękę.
Spokojnie odpowiadała na pytania księdza, głos miała stanowczy. Ciepło i siła ręki Zandra dodawały jej odwagi.
Po ceremonii wrócili do domu, gdzie urządzono bufet. Pokoje zostały udekorowane białymi wstążkami, srebrnymi dzwonkami i kwiatami. Chociaż wesele nie było huczne, przyszło tylu krewnych i przyjaciół rodziny Brunellesci, że okazja została uczczona jak należy.
Wszyscy jeszcze się bawili, gdy Zandro i Cara pojechali do Brisbane. Zandro proponował, by miesiąc miodowy spędzili w tropikalnych rejonach na północy Australii, albo na wyspach Pacyfiku, czy też odbyli krótki rejs. Jednak Cara odmówiła. Nie chciała na dłużej rozstawać się z Nickym.
On jeszcze ciągle przyzwyczaja się do mnie. Lepiej, żeby mnie nie zapomniał. Zresztą czy w ogóle musimy wyjeżdżać?
– Nie zgadzam się na spędzenie nocy poślubnej w domu rodziców – oświadczył Zandro, więc ustalili, że spędzą tę noc w jednym z najwykwintniejszych hoteli Brisbane, a potem polecą do Auckland, gdzie Cara zajmie się znalezieniem lokatorów do swojego domu i zabierze rzeczy, które chciałaby mieć w Australii.
– Kiedyś muszę to zrobić – powiedziała. – Wiem, że to nie będzie normalny miesiąc miodowy, ale... ale też nie jest to normalne małżeństwo.
– Niech będzie – zgodził się w końcu Zandro, patrząc na nią w zamyśleniu. – Za jakiś czas wyjedziemy na prawdziwe wakacje.
Gdy wprowadzono ich do apartamentu na piętnastym piętrze, Cara niemal się cofnęła. Łóżko było ogromne, zdominowało cały pokój, chociaż i tak był dwa razy większy niż normalne pokoje hotelowe. Wszędzie widziała marmury i pozłotę, nad złoconym wezgłowiem łóżka dwa cherubinki unosiły kokardę z białego tiulu.
– Coś podobnego! – wykrzyknęła w końcu, gdy już odzyskała głos.
Zandro zaniknął drzwi za boyem.
– Trochę przedobrzone – zgodził się i podszedł do stolika, na którym czekały dwa wysmukłe kieliszki i szampan w wiaderku z lodem. – Potrzebuję czegoś na wzmocnienie, jeżeli mam spać w tym pokoju. A ty?
Roześmiała się, przełamując napięcie, które narastało przez cały dzień. Zandro próbował prowadzić niezobowiązującą rozmowę, pytając o jej przyjaciół, którzy przyjechali na ślub, komentując poczęstunek, łagodnie kpiąc z matki, która w ostatnim momencie popadła w panikę, że wszystko pójdzie źle, i z ojca, który robił, co mógł, by trzymać się z daleka od chwili, gdy rozpoczęły się przygotowania do ślubu. Cara odpowiadała nerwowo, była zestresowana i trochę przestraszona.
Podał jej kieliszek i uniósł swój w toaście.
– Cara, za nas i za naszą przyszłość.
Gdy wypili, Zandro otworzył drzwi na balkon i wyszli. Stojąc obok siebie patrzyli na światła miasta, na rzekę płynącą w oddali. Powiał wiaterek i Cara zadrżała.
– Zimno ci? – spytał Zandro.
– Niespecjalnie. Pójdę wziąć prysznic.
Wyszła z łazienki w koszuli nocnej ze złocistej satyny, na ramiączkach z kremowej koronki.
– Bardzo ładna – pochwalił. – Ale ja nie noszę piżamy. Będzie ci to przeszkadzało?
Pokręciła głową.
Otworzył walizkę, wyjął z niej przybory toaletowe.
– Nie zajmie mi to dużo czasu – obiecał, idąc do łazienki.
I rzeczywiście, wrócił szybko, z ręcznikiem owiniętym wokół pasa. Cara zgasiła wszystkie lampy oprócz stojącej na szafce nocnej po stronie łóżka, którą zostawiła dla niego. Siedziała w łóżku z kolanami pod brodą i nieuważnie przeglądała jakiś magazyn.
– Chcesz zostawić zapalone światło, czy mam je zgasić? – spytał Zandro.
– Zgaś. – Zamknęła magazyn, ale mocno zacisnęła na nim palce.
Zandro zgasił lampę i w pokoju zaległa ciemność.
– Odsunę zasłony, jeżeli pozwolisz – zaproponował. – Nikt nas nie zobaczy, a trochę światła byłoby... użyteczne. Chciałbym móc widzieć moją pannę młodą.
Przeszył ją dreszcz strachu zmieszanego z podekscytowaniem.
– Dobrze. – Starannie odłożyła magazyn na nocną szafkę. Zandro wrócił do łóżka, ale zamiast się położyć, usiadł obok Cary.
– Jesteś zmęczona? – spytał. – To był długi dzień.
– A ty?
Roześmiał się cicho.
– Nie za bardzo zmęczony na to, by się z tobą kochać. – Leciutko dotknął jej policzka, odsunął pasmo włosów, a potem przeciągnął palcami po szyi, ramieniu, chwilę pobawił się ramiączkiem koszuli. – Ale ty wydajesz się zdenerwowana.
– Troszkę – przyznała.
– Jeżeli chcesz zaczekać – jego dłoń przesunęła się niżej, burząc w niej krew – po prostu powiedz. – Wziął ją za rękę. – Kiedy będę się z tobą kochał, chcę, byś była rozbudzona i radowała się każdą chwilą. – Uniósł jej rękę i pocałował, nie w grzbiet dłoni, lecz we wnętrze.
– Teraz jestem rozbudzona, – i rzeczywiście była. Każdy nerw drżał w oczekiwaniu.
Znów pocałował ją w rękę, a potem przesunął usta na nadgarstek, wzbudzając w niej rozkoszny dreszczyk.
– Cieszę się. Dziękuję ci.
Pochylił się, by całować jej ramiona, odsunął ramiączko.
– Czy już ci mówiłem, jaką piękną panną młodą jesteś?
– Nie. – Szepnęła to z trudem, bo była skoncentrowana na tym, co robiły jego usta, jego ręce.
Zimne powietrze owiało jej piersi, gdy zsunął koszulę. Ale jego ręka zaraz je ogrzała, cudownie pobudzając je do życia.
Pochylił głowę i od miejsc, które całował, zaczęły się rozchodzić ciepłe fale. Z ust wyrwał jej się cichy krzyk oszałamiającej rozkoszy.
A potem kochał się z nią tak, jakby adorował jej ciało, poznawał je i sam uczył ją poznawać jego ciało.
Gdy w końcu się rozłączyli, czuła się pusta i wyczerpana. Ale Zandro natychmiast wziął ją w ramiona.
– Chciałem być bardziej cierpliwy. Czy to było dla ciebie za szybko?
Nie musiał być cierpliwy. W ciągu ostatniego miesiąca narastało w niej pożądanie, które domagało się spełnienia.
– Nie – powiedziała i ziewnęła.
Poczuła, jak Zandro drży z bezgłośnego śmiechu.
– Już znudzona?
– Zmęczona – poprawiła. – Ale to przyjemnie zmęczenie. Zandro, dziękuję. Trochę się bałam – wyznała.
– Wiem. A ja tobie dziękuję, cara, za to, że mi zaufałaś. A teraz śpij, podczas gdy ja będę się ćwiczył w cierpliwości... przynajmniej do rana.
Na lotnisku w Auckland Zandro kupił Carze wisiorek z opalem, który jarzył się ciemnym ogniem. Miała go na sobie, gdy po zainstalowaniu się w hotelu poszli do jej domu. Cara otworzyła frontowe drzwi, a wtedy Zandro powiedział:
– Mam pewien przyjemny obowiązek. – Wziął ją na ręce i przeniósł przez próg, pocałował i postawił na podłodze, znów pocałował, powoli i zmysłowo. – Czy w tym domu jest łóżko? – spytał.
Było, i to niejedno, ale w pokoju, który Cara dzieliła z Lią, zachowało się za wiele wspomnień, nie chciała też korzystać z podwójnego łóżka w sypialni rodziców, bo miała wrażenie, że ciągle jeszcze należy do nich.
W tym domu było za dużo duchów. I właśnie o tym myślała, gdy zaproponowała Zandrowi, by zatrzymali się w hotelu. Ale Zandro już ją pieścił, jego ręce wydawały się magiczne, a gdy ją pocałował, cała się w nim zatraciła. W końcu położyli się na kanapie w bawialni w milczącym, odbierającym dech zjednoczeniu.
Potem pokazała mu inne pokoje, opowiadała o dzieciństwie. Trochę płakała, a on ją tulił. Po jakimś czasie zabrał ją z powrotem do hotelu i rozśmieszał podczas kolacji, a w końcu wziął do łóżka i z cudowną koncentracją na jej potrzebach dał jej prawdziwą rozkosz.
Znaleźli agenta, który obiecał wyszukać dobrych – lokatorów. Spakowali trochę ubrań i innych rzeczy, książki, pamiątki. Nie było tego wiele, bo Cara planowała, że zaraz po powrocie do Nowej Zelandii zniknie z Nickym; i jeszcze przed wyjazdem do Australii prawie całkowicie opróżniła dom.
To były pracowite dni, ale czasami pływali w hotelowym basenie, wychodzili na kolację, a w nocy, rano, wieczorem przed kolacją, w każdej chwili, gdy mieli ochotę, kochali się albo – napominała się Cara – uprawiali fantastyczny seks.
Bo to nie była miłość. Pobrali się z innych powodów i chociaż seks okazał się bardziej cudowny, wspanialszy, niż kiedykolwiek sobie wyobrażała, była to tylko fizyczna ulga, a nie doznanie emocjonalne.
Od czasu do czasu łapała spojrzenie Zandra, w którym nie widziała lśnienia pożądania. Było w nim coś innego, może szacunek albo zdziwienie. Wiedziała, że cieszy go jej zmysłowość. Otwarcie rozkoszował się spontaniczną reakcją, jaką w niej wzbudzał, co z kolei i jego wznosiło na szczyty zmysłowości, aż oboje, wyczerpani, ciężko oddychali w swoich ramionach.
Po powrocie do Australii Cara odkryła, że wszystkie jej rzeczy zostały przeniesione do pokoju Zandra.
– Mamie nawet nie przyszłoby do głowy – wyjaśnił Zandro – że małżeństwo mogłoby nie dzielić pokoju... i łóżka.
– Oczywiście – zgodziła się. Ale to był męski pokój, w kolorach brązu i drewna. Łóżko, wielki mebel ze zwykłym werniksowanym wezgłowiem, miało brązową kapę z ciężkimi złotymi frędzlami.
Możesz zmienić wystrój, jeżeli chcesz – powiedział Zandro. – Według swojego gustu.
– Co powiesz o kupidynkach i tiulowych kokardach?
– Wolałbym nie – odpowiedział ze śmiechem.
– Jeszcze bym o nie zaczepił nogą. – Objął ją, przyciągnął do siebie i pocałował w delikatne miejsce pod uchem. – Kolacja jest dopiero za pół godziny. – Już przywitali się z Nickym, który chyba się ucieszył na ich widok.
– Twoi rodzice na pewno się spodziewają, że zejdziemy na drinka. A Barbara przyniesie Nicky'ego.
Pocałował ją w usta, długo i głęboko. Potem troszkę się odsunął.
– Masz rację – przyznał z uśmiechem. – Widzę, że już dbasz, bym się dobrze zachowywał. Czyżbyś chciała ze mnie zrobić pantoflarza?
Spojrzała na niego z ironią.
– To chyba niemożliwe. – Nigdy by na to nie pozwolił.
Zandro roześmiał się. Odsunęła się od niego, a on niechętnie ją puścił.
Rozpakowała się, wkładając rzeczy do cudzych szuflad. Westchnęła, myśląc o pustym domu dzieciństwa, w którym niedługo zamieszkają obcy ludzie.
Zandro leżał na łóżku i przyglądał się jej. Poirytowana burknęła:
– Chyba nie sądzisz, że rozpakuję też twoją walizkę! Bo mogę cię zapewnić, że tego nie zrobię. – Pochyliła się, by sięgnąć do dolnej szuflady – Nawet mi to nie przyszło do głowy – powiedział •leniwie. – To może zaczekać. Teraz zachwycam się widokiem.
Cara podniosła się i odwróciła. Napotkała otwarcie pożądliwe spojrzenie. Zaczerwieniła się.
– Przestań! – wykrzyknęła.
– Przecież nic nie robie. – droczył się z nią.
– Sposób, w jaki na mnie patrzysz...
– Tylko patrzę. Czy to grzech? Jesteśmy małżeństwem, pamiętasz? Oczywiście ty też masz prawo patrzeć na mnie w taki sam sposób.
Zastanawiała się, czy tak właśnie na niego patrzy, gdy on tego nie widzi. Takie silne pożądanie było dla niej czymś nowym. Nigdy się nie spodziewała, że mogłaby tak bardzo pragnąć mężczyzny, bo nawet gdy się kochali, pożądanie dawało się zaspokoić tylko na krótko. Wprawiało ją to w zakłopotanie, czuła się jak niewolnica niekontrolowanej namiętności. Zwłaszcza że Zandro był dla niej właściwie całkiem obcym człowiekiem. Nieważne, co powiedział, gdy prosił ją o rękę, i ile czasu od tamtej pory spędzili razem, nadal właściwie się nie znali.
– Sprawdzę, czy Nicky jest już po kąpieli – powiedziała – i zabiorę go na dół.
– Dobrze. Do zobaczenia w bawialni.
Cara uwielbiała zajmować się Nickym, bawić się z nim, obserwować, jak codziennie uczy się nowych rzeczy, pomagać mu stawiać kroki, ćwiczyć z nim nowe słowa. Lubiła nawet go przewijać, bo wtedy radośnie gaworzył, zupełnie jakby robił niezbyt ładnie pachnący bałagan tylko po to, by się z nią podrażnić. Ody dostał gorączki, pielęgnowała go na zmianę z Barbarą, a gdy wyrzynał mu się kolejny ząbek, odesłała Barbarę spać i sama nosiła go całą noc.
Pewnego wieczoru, gdy go wykąpała, Barbara powiedziała z żalem:
– Widzę, że wkrótce przestane, tu być potrzebna.
– Och, Barbaro, przepraszam! Ale chyba masz rację.
Zandro zajrzał przez uchylone drzwi, jak to czasami robił przed zejściem do bawialni, żeby powiedzieć Nicky'emu „cześć".
– O co wam chodzi? – spytał, biorąc Nicky'ego za rączkę, którą mały do niego wyciągnął.
– O to, że Cara nie będzie mnie tu dłużej potrzebowała – wyjaśniła mu Barbara. – Chyba powinnam zacząć szukać nowej pracy.
Cara uśmiechnęła się do niej, ale Zandro zmarszczył brwi.
– Jestem pewny, że jeszcze długo będziemy cię potrzebowali.
– Ach... – Przesunęła spojrzenie od niego do Cary. – Tęskniłabym za Nickym, ale decyzja oczywiście należy do was obojga. Caro, sprzątnę tu, jeżeli chcesz włożyć Nicky'emu piżamę.
Cara zaniosła dziecko do jego pokoju, Zandro poszedł za nią.
– O co właściwie wam chodziło? – spytał.
Skupiona na dziecku, zauważyła jego oschły ton, ale nie usłyszała słów.
– Słucham?
Odwróciła się do niego. Patrzył na nią z niecierpliwością, wyglądał wspaniale i władczo, tak jak wtedy, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Serce jej zadrżało. Coś jej mówiło, że miesiąc miodowy dobiegł końca i czuły kochanek ustąpił miejsca twardemu, zdecydowanemu mężczyźnie. Zandro znów stał się taki, jakim go poznała kilka miesięcy temu, mężczyzną, który nie pozwala, by kobieta nakłoniła go do swojej woli, nie znosi sprzeciwu i zawsze wygrywa swoje bitwy.
– Powiedziałaś Barbarze, że jej już nie potrzebujemy? – spytał.
– Niezupełnie, ale rzeczywiście jej nie potrzebujemy. Mogę robić wszystko to, co ona robi przy Nickym.
– I podjęłaś taką decyzje, bez pytania mnie o zdanie?
– Bo ta sprawa właściwie ciebie nie dotyczy. Może prócz tego, że jeśli ja będę się opiekować Nickym, wyjdzie ci to taniej.
Jej próba dowcipu zawiodła. Zandro wyraźnie był zły. Na szczęście musiała ubrać Nicky'ego, dzięki czemu mogła się odwrócić tyłem do męża.
– Nie ożeniłem się z tobą po to, byś się stała niańką.
– Oczywiście, że nie. Zrobiłeś to, żebym się stała prawdziwą matką Nicky'ego. A matki zajmują się swoimi dziećmi.
– Mówiłem ci, że to nie był jedyny powód. Jesteś nie tylko matką, lecz także żoną.
Umocowała pieluszkę i zaczęła Nicky'emu wkładać piżamkę. Uśmiechnął się do niej, pokazując wyrzynający się ząbek, a ona połaskotała go po brzuszku, wywołując radosny śmiech.
– Matki przeważnie są też żonami – zripostowała.
– Możemy sobie pozwolić na płacenie niani.
Wzięła małego na ręce i odwróciła się do Zandra.
– Chcę sama się nim opiekować, tak jak obiecałam.
– Czy ty kiedykolwiek myślisz o czymś innym niż Nicky i ta przeklęta obietnica dana siostrze?
Carę zaszokował jego gwałtowny ton.
– Nie rozumiem, czemu się tak złościsz. O co ci chodzi?
– O to, że jesteśmy małżeństwem! Mężem i żoną. Mam pewne oczekiwania...
Jego złość sprawiła, że i ona się rozzłościła. Jednak czuła się też niepewnie.
– Skarżysz się? Myślałam, że całkiem dobrze wypełniam małżeńskie obowiązki. Oczywiście, jeżeli spodziewałeś się, że będę dla ciebie dostępna w każdej minucie dnia...
– Nie mówię o seksie.
– Więc nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
– Małżeństwa robią razem wiele rzeczy. Wychodzą, widują się ze znajomymi.
– Przecież to robimy.
Machnął ręką.
– Cały wolny czas spędzamy tylko z Nickym i rodziną.
– Tak, ale... – Klan Brunellescich chętnie przyjął Carę do swojego grona, a gdy coraz lepiej ich poznawała, serce jej rosło na widok tego, jak kochają Nicky'ego.
Zandro nie dal jej skończyć.
– Chciałbym zabierać żonę na kolacje z przyjaciółmi, chciałbym też, żeby mi towarzyszyła i pomagała zabawiać ludzi, z którymi utrzymuję kontakty biznesowe.
Była dwa razy na takich spotkaniach, ale potem zrezygnowała. Jako wymówkę podawała albo konieczność zostania z Nickym, albo zmęczenie. Zajmowanie się takim żywym dzieckiem było o wiele bardziej męczące, niż się spodziewała.
– Chcesz mieć żonę oddaną duszą i ciałem twojej firmie?
Pamiętała, co Lia jej opowiadała o fanatycznym poświęceniu Zandra dla rodzinnej firmy.
Podszedł do niej bliżej, Nicky wyciągnął do niego rączki. Zandro wziął go na ręce, ale spojrzenie miał utkwione w twarzy Cary.
– Chcę, żebyś była żoną w pełnym tego słowa znaczeniu. Moją partnerką, nie tylko w łóżku, chociaż to jest wspaniałe. – W jego oczach zalśniła znana jej już iskierka i jak zawsze, jej ciało natychmiast zareagowało. Od stóp do głów przeszył ją dreszcz pożądania. – Ostatnio za każdym razem, gdy proponuję coś, w czym Nicky nie wziąłby udziału, ty odmawiasz. Spędzasz z nim każdą minutę dnia. A jeżeli proszę, żebyśmy wieczorem wyszli tylko we dwoje, jesteś za bardzo zmęczona. Czasami jesteś nawet za bardzo zmęczona na to, żeby się kochać.
Cara zagryzła usta, bo Zandro mówił prawdę, chociaż gdy w nocy wymawiała się zmęczeniem, on po prostują tulił, aż zasnęła.
Teraz dodał tonem, który świadczył, że jego decyzja jest ostateczna:
– Nie życzę sobie, żebyś była tak samo wyczerpana jak moja matka, gdy my z Rikiem byliśmy mali. Barbara zostaje.
Cara rozzłościła się. Już miała warknąć coś w rodzaju: „A co z twoją obietnicą, że będziemy dyskutować, jeżeli pojawią się jakieś różnice poglądów?", gdy Nicky, który do tej pory oglądał krawat Zandra, teraz zaczął go gryźć. Zandro wyciągnął go z jego buzi, a wtedy Nicky zaczął protestować tak głośno, że wszelka rozmowa stała się niemożliwa.
Zastukano do drzwi i weszła Barbara.
– Zabiorę go. – Wzięła go na ręce, Nicky się wyrywał, ale niania trzymała go mocno, mówiła do niego, głaskała, aż wreszcie się uspokoił.
– Idę się przebrać – oznajmił Zandro. – Spojrzał krytycznie na Carę i dodał: – Ty też powinnaś. – Nicky był wyjątkowo ożywiony w kąpieli i Cara przemokła niemal do suchej nitki.
W drzwiach ich pokoju czekał, aż weszła, a potem poszedł do łazienki. Gdy znów pojawił się w pokoju, Cara zmieniła już sukienkę i przy toaletce szczotkowała włosy. W ciężkim milczeniu patrzyła w lustrze, jak Zandro bierze z szafy spodnie i koszulę. Miał fantastyczne ciało. Samo patrzenie na niego powodowało, że krew żywiej krążyła jej w żyłach w oczekiwaniu na to, jak będą się w nocy kochać.
Ubierając się, Zandro napotkał w lustrze jej spojrzenie. Stanął nieruchomo. Nadal wydawał się ponury, ale w jego oczach rozbłysło pożądanie.
Odwróciła wzrok, jeszcze raz przeczesała włosy i odłożyła szczotkę. Gdy znów spojrzała w lustro zobaczyła, że Zandro stoi tuż za nią, pierś miał nagą, twarz napiętą, ciemne oczy błyszczały.
Położył jej ręce na ramionach, odwrócił do siebie, i w następnej chwili już gwałtownie ją całował, chociaż wyczuła w tym pocałunku ślad niedawnej złości. Serce zaczęło jej mocniej bić, objęła go jedną rękę za szyję, a drugą już rozpinała zamek przy spodniach. Zrzucił je, tak samo jak spodenki i stał przed nią nagi, ogromny, tak seksowny, że mogłaby się rozpłakać.
O odejściu Barbary więcej się już nie mówiło. Cara zmusiła się do przyjmowania zaproszeń Zandra, gdy proponował wyjście wieczorem, tylko we dwoje albo z jego przyjaciółmi. Towarzyszyła mu też podczas spotkań towarzyskich z jego partnerami i stopniowo zaczęła się interesować, a potem również dowiadywać, jak funkcjonuje świat poza domem, zadawała pytania, a odpowiedzi wydawały jej się fascynujące. Odkryła też, że może się dobrze bawić na biznesowej kolacji albo przyjęciu wydanym dla jakiegoś dygnitarza. W świecie interesów Zandro cieszył się dużym szacunkiem. Okazało się, że imperium Brunellescich jest na tyle ważne, by od czasu do czasu proszono Zandra o udział w zebraniach rządowych komitetów.
Jednak większość czasu nadal spędzała z Nickym, który teraz. już samodzielnie chodził i dość często przydarzyły mu się katastrofy, a poza tym małymi rączkami sięgał wszędzie, gdzie nie powinien. Pani Brunellesci, mamma, jak prosiła, by Cara ją nazywała, zdjęła ze stolików w salonie cenne ozdoby, a przy schodach zainstalowano furtki.
Cara nigdy już nie wymawiała się zmęczeniem, gdy Zandro sięgał po nią w sypialni. Wiedziała, że zawsze zdoła w niej obudzić pożądanie i taką reakcję, jakiej chciał, nawet jeżeli w pierwszej chwili była śpiąca.
Przyszła jednak taka noc, kiedy nie udało jej się ukryć ospałości i zesztywniała pod jego pieszczotami.
– Nie chcesz, prawda? – spytał.
Zaczęła odpowiadać, ale złapał ją atak ziewania.
– Przepraszam – szepnęła.
Odsunął się o kilka centymetrów.
– Ostatnio wydajesz się jeszcze bardziej zmęczona niż zwykle – zauważył. – Barbara mówi, że wzięłaś na siebie całą opiekę nad Nickym. – Dlaczego nie pozwolisz jej wykonywać pracy, do której została zatrudniona? – spytał, już zirytowany.
– To moja praca! Ja jestem matką Nicky'ego.
– Więc znów do tego wracamy – mruknął ze znużeniem. – Co u diabła z tobą jest? Dlaczego nie potrafisz zaufać, że ktoś inny też będzie się nim dobrze zajmował?
– Nicky jest malutki – powiedziała. – Ktoś musi przez cały czas go pilnować.
– I tym kimś zawsze jesteś ty. Mówiłaś, że twoja siostra czuła się stłamszona. Czy przyszło ci do głowy, że Nicky też może się tak kiedyś poczuć?
Leżała nieruchomo, serce jej zamierało. Odwróciła głowę tak, by Zandro nie mógł widzieć jej twarzy. Dotknął jej ramienia.
– Cara, nie chcę ci sprawiać bólu, ale umartwiając się nie zadośćuczynisz Nicky'emu za to, że nie zdołałaś uratować jego matki. Przyjdzie taki czas, kiedy będzie chciał być niezależny. I co wtedy ci zostanie?
Chciała mu powiedzieć, że się myli, ale gardło miała zaciśnięte ze strachu. Lekkie mdłości, które dokuczały jej już podczas kolacji, nagle się nasiliły. Wyskoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi.
Gdy po kilku bardzo nieprzyjemnych minutach płukała twarz i usta, Zandro zawołał:
– Cara! Jak się czujesz?
Otworzyła drzwi.
– Jesteś blada jak płótno – zauważył. Wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. – Wezwać lekarza? Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteś chora?
– Nie jestem chora i nie potrzebuję lekarza. Jeszcze nie. Mówiłeś, że chciałbyś mieć więcej dzieci, więc...
Zandro milczał. W ciemnościach nie widziała jego twarzy.
– Jesteś w ciąży? – spytał w końcu dziwnie przytłumionym głosem.
– Nie mam pewności, ale wszystkie objawy na to wskazują.
Zmusił ją do wizyty u lekarza i poszedł z nią.
– Musisz dużo odpoczywać – pouczył ją, gdy wychodzili z gabinetu.
– Lekarz mówił też o regularnych zażywaniu ruchu – przypomniała mu.
– Nie sądzę, by miał na myśli noszenie ciężkiego dziecka i bieganie za nim.
– To ćwiczenia, które wykonuje mnóstwo kobiet – w ciąży – sprzeciwiła się Cara. – Żadna z moich przyjaciółek mających małe dzieci nie może sobie pozwolić na pełnoetatową nianię.
– Ale my możemy. Moja matka poroniła, gdy brat i ja byliśmy mali. To była dziewczynka. I nadal nosi żałobę po tym dziecku. Nigdy bym sobie nie przebaczył, gdyby to samo zdarzyło się tobie, naszemu dziecku.
Prawdę mówiąc, Cara była wdzięczna za obecność Barbary. Mogła się przespać, gdy czuła się zmęczona.
Zandro ograniczył częstotliwość, z jaką się kochali. Z początku w ogóle się powstrzymywał, dopóki lekarz mu nie powiedział, że to nie jest potrzebne. Jednak zachowywał taką ostrożność, jakby Cara była ze szkła. Gdy był w domu, obserwował ją przez cały czas, namawiał, by się położyła, jeżeli wydawała mu się blada, martwił się, gdy mniej zjadła, i prosił matkę i Barbarę, by we wszystkim jej pomagały.
Pewnej niedzieli, gdy rodzina pani Brunellesci już wyszła po tradycyjnym lunchu, Cara poszła do sypialni odświeżyć się. Zandro wszedł zaraz za nią i nalegał, by się przespała przed kolacją.
– Och, Zandro, daj mi spokój! – parsknęła. – Ciąża to nie choroba. Jestem w pełni zdrowa i dorosła, i sama potrafię zdecydować, czy potrzebny mi jest odpoczynek i ile mam zjeść.
– Jesteś matką mojego, nienarodzonego dziecka – powiedział z uporem. – Moim obowiązkiem jest dbać o was oboje.
Poczuła, jak za serce chwytają zimna ręka. Obowiązek. Z poczucia obowiązku zaopiekował się Nickym i z poczucia obowiązku ożenił się z nią.
Zandro lubił uprawiać z nią seks, w tej sprawie wyraził się bardzo jasno. Ale pewnie sprawiało mu to taką samą przyjemność, gdy bywał przed ślubem z innymi kobietami. Może nawet z nimi większą, bo mogły być o wiele bardziej doświadczone niż ona.
Na długo przed jej przyjazdem do Australii Zandro pokochał Nicky'ego. Zrobiłby wszystko dla syna swojego brata. Posunął się aż do tego, by ożenić się z kobietą, która chciała mu go odebrać.
Kiedyś sądziła, że Zandro jest jej wrogiem. Jednak starał się dać dziecku jej siostry wszystko, czego dla niego chciała. Nawet matkę.
Dla niej też Nicky był najważniejszy. Dlatego zgodziła się na ten układ. Więc dlaczego teraz czuje pustkę w sercu, a gardło się jej zaciska z bólu płynącego z jakiejś głębokiej, chociaż trudnej do umiejscowienia rany? Nie jest to całkiem nowe uczucie, ale przedtem łączyła je ze śmiercią siostry. Teraz koncentrowało się na osobie Zandra.
Zandro jest jej mężem. Jej kochankiem. Troskliwym mężem, fantastycznym kochankiem.
Nie jest już groźnym obcym, nieprzyjacielem. Stal się mężczyzną, którego każdego wieczoru niecierpliwie wyczekuje w domu. Mężczyzną, na którym polega, któremu ufa, którego szanuje... kocha.
To odkrycie uderzyło ją jak smuga złocistego światła. Kocha Zandra. Głęboko, na zawsze. Namiętnie.
Musiał zauważyć jej szok.
– Co się stało? Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Tylko pokręciła głową. Nie była w stanie się odezwać. Zandro szczerze jej wyjaśnił powody, dla których chciał się z nią ożenić. Ale wyraźnie też oświadczył, że jej nie kocha, chociaż pragnie z nią spać. Gdyby powiedziała mu o swoim szokującym odkryciu, czy ucieszyłby się, czy też poczułby się zażenowany, bo nie potrafiłby odwzajemnić jej uczuć?
Jej miłość stała się ciężarem dla Lii, okowami, które pragnęła strącić. Odrzucenie przez najbliższą na całym świecie osobę głęboko ją zraniło i sprawiło, że teraz będzie ostrożniej sza. Bała się, że znów ktoś ją zrani. Zandro ostrzegł ją przed popełnieniem takiego samego błędu w stosunku do Nicky'ego. A sam Zandro jest najbardziej samowystarczalnym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznała, ostatnim, który potrzebuje duszącej miłości i doceniłby niechciane uczucie. Gdyby nie mógł czynie chciał odwzajemnić jej nowo odkrytej miłości, chyba by tego nie przeżyła.
– Myślałam – odpowiedziała.
– O czym? – A potem na jego twarzy pojawiła się dziwna rezygnacja. – O Nickym, prawda?
– Tak – przyznała. Zresztą nie było to do końca kłamstwo. – I o nowym dziecku.
Zmarszczył brwi. Czuła w nim napięcie, jakąś niechęć.
– Może gdy się urodzi, nie będziesz już miała takiej obsesji na punkcie Micky'ego.
– Nie mam obsesji! – krzyknęła oburzona. Przez chwilę myślała, że Zandro żałuje użycia tego słowa. Ale zaraz jego twarz przybrała stanowczy wyraz, tak już jej znany, a to, że się nie odzywał, tylko wzmacniało oskarżenie.
– Próbowałam – tłumaczyła – wyjść naprzeciw twoim... oczekiwaniom.
– Jasne – mruknął z goryczą. – Po prostu po tamtej rozmowie uznałaś, że oprócz tego wszystkiego, co robisz dla Nicky'ego, twoim obowiązkiem jest także uczestniczyć w moim życiu towarzyskim, prawda? Czy moje dziecko będzie dla ciebie tak samo ważne jak dziecko twojej siostry?
– Oczywiście! – Pytanie ją zaszokowało. – To jest także moje dziecko. Ale...
– Wiem. – Machnął niecierpliwie ręką. – Nicky jest najważniejszą osobą w twoim życiu.
Nie, uświadomiła sobie Cara. Tak już nie jest. Oczywiście nigdy nie przestanie opiekować się Nickym, kochać go, chronić, ale to był inny rodzaj miłości. Teraz jej serce przepełniało uczucie do Zandra.
Może on ma rację. Może rzeczywiście popadła w obsesję na punkcie zadośćuczynienia Nicky'emu – albo raczej za jego pośrednictwem – za to, że zawiodła siostrę.
A teraz ma jeszcze inny powód, żeby poczuwać się do winy. Nie poświęcała wystarczająco dużo uwagi małżeństwu, mężowi. Gdyby nie to, może odkryłaby wcześniej, że go kocha. I może potrafiłaby zdobyć jego wzajemność.
Potraktowała go jak mało wartościowego człowieka, który od niej chce tylko seksu.
A przecież prosił ją o towarzystwo, wsparcie, mówił, że chce mieć prawdziwą żonę. Kobietę, która nie poświęcałaby niepodzielnej uwagi dziecku, dając mężowi coś rodzaju premii w postaci seksu, gdy Nicky śpi. Nie prosił jej o miłość, ale z czasem może tego też by zapragnął.
– Nasze małżeństwo jest dla mnie bardzo ważne – powiedziała spokojnie, wyciągając do niego ręce.
– Co takiego? – Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Cara, czego ty właściwie chcesz?
Więcej niż ofiarowywał, prosząc ją o rękę. Może więcej, niż był w stanie dać. Chciała jego miłości.
– Chcę, żebyś zabrał mnie do łóżka.
Przez kilka sekund stał bez ruchu. Już myślała, że odmówi. Ale potem pocałował ją łagodnie i z wielkim opanowaniem. Oddała pocałunek namiętnie, pragnąc przełamać bariery, spotkać się z nim na jakimś pierwotnym poziomie, gdzie bez słów mogłaby ukazać mu swoją miłość, zmusić go, by puścił wodze swoim emocjom i poddał się chwili.
Gdy spróbował się odsunąć, przejęła inicjatywę i wyraźnie dała mu do zrozumienia, czego chce.
– Cara – powiedział zduszonym głosem. – Jesteś pewna?
– Tak! – Pocałunkiem zmusiła go do milczenia, przyciągnęła go do siebie, pragnąc, by ją kochał z całą mocą.
W końcu się poddał, dał jej wszystko, czego od niego chciała – namiętność i czułość, i doznania tak intensywne, jakich jeszcze nigdy nie doświadczyła. Ale potem, gdy nadal objęci już spokojnie leżeli, nie wiedziała, czy zrozumiał, co próbowała mu powiedzieć bez słów. Albo czy rzeczywiście chciał to wiedzieć.
Bo nagle uświadomiła sobie, że Zandro jest dla niej najważniejszy na całym świecie. Nawet bardziej niż jej siostra bliźniaczka, o której pamięć już się trochę zacierała, w miarę jak mijały dni wypełnione nowymi uczuciami.
Dwoje stanie się jednym ciałem. Ona i Lia były jednym, zanim wyszły osobno z łona matki i stały się dwiema osobnymi osobami. Teraz Zandro jest jej „drugą połową". Frazes. Ale, jak wszystkie frazesy, przetrwał, bo wyrażał uniwersalną prawdę.
Słowa drżały jej na ustach, ale jej uczucia były za nowe, za delikatne, by mówić o nich głośno. Póki pozostaną przemilczane, będzie mogła sobie poradzić. Jeżeli spyta go prosto z mostu, czy ją kocha, a Zandro nie da jej wyraźnej odpowiedzi, rozczarowanie ją zniszczy. A jeżeli skłamie z uprzejmości albo litości, albo też przez wyrzuty sumienia, że ożenił się z nią bez miłości, skąd będzie mogła to wiedzieć?
Leżała obok niego, z głową na jego ramieniu, tak, by nie mógł widzieć jej tęsknoty, nie mógł odgadnąć jej myśli. W milczeniu słuchała równego bicia jego serca.
Kilka dni później poszła sama na plażę i spacerowała brzegiem po mokrym piasku. Nagle poczuła pierwsze ruchy dziecka. Instynktownie położyła ręce na brzuchu, już lekko zaokrąglonym. Zatrzymała się, każdy nerw dostrajał się do tego nowego uczucia.
– Witaj – szepnęła.
Jakby w odpowiedzi pod palcami znów poczuła drgnienie. Uniosła twarz i roześmiała się głośno w niebieskie niebo. Musze, powiedzieć Zandrowi, pomyślała. Popatrzyła w dół, tam, gdzie trzymała ręce. Musze, powiedzieć twojemu ojcu.
Nagle napłynęła wielka fala i oblała ją pianą do kolan. Poczuła jakieś dziwne muśnięcie. Potem fala się cofnęła, wessana z powrotem przez ocean, i to dziwne uczucie przerodziło się w ostry ból, zupełnie jakby coś ją uderzyło. Spojrzała na piasek, ale zobaczyła tylko resztki piany.
Zanim wróciła do domu, bardzo silny ból ogarnął już całą nogę. Poszła po pomoc do pani Walker, której wystarczyło jedno spojrzenie na jej pobladłą twarz. Posadziła ją, przyłożyła do mocno spuchniętej i zaczerwienionej kostki nogi lód, i zawołała panią Brunellesci. Domenico dołączył do nich i nalegał, by zawieźć Carę do szpitala.
Gdy tam dotarli, Cara miała torsje i była półprzytomna, a od bolesnych skurczów brzucha w oczach stawały jej łzy.
W jakiejś chwili pośród niewyraźnych sylwetek w bieli pojawił się Zandro, twarz miał ściągniętą z niepokoju. Obcy głos w tle mówił: – „bardzo silna reakcja... to się rzadko zdarza... nie mogła powiedzieć, co się stało... oczywiście, jej ciąża... niebezpieczeństwo poronienia...
Straszliwie się zlękła, a potem ktoś chwycił jej ramię, poczuła ukłucie, i ból i świat zniknęły.
Obudziła się w cichym, ciemnym pokoju. Zandro siedział obok i trzymał ją za rękę. Jest noc, uświadomiła sobie. Była wyczerpana, kręciło jej się w głowie, ale nic jej nie bolało.
– Cara – szepnął Zandro, pochylając się do niej.
Ze znużeniem, usiłując odepchnąć od siebie strach, przygniatający jej piersi wielkim ciężarem, znów zamknęła oczy. Ale Zandro jeszcze raz wymówił jej imię, tym razem z większym naciskiem.
– Straciłam dziecko? – spytała, nie otwierając oczu.
Mocniej zacisnął palce na jej ręce.
– Z dzieckiem wszystko jest w porządku. Chociaż nie to jest dla mnie najważniejsze.
Te słowa tak ją zaskoczyły, że musiała na niego spojrzeć.
– Co ty mówisz? Myślałam, że chcesz mieć własne dziecko.
– Mam dziecko. Nicky'ego. I miałem nadzieję, że razem też będziemy mieli dziecko, które umocni nasze małżeństwo, bardziej cię do mnie przywiąże. Ale nic nie jest dla mnie ważniejsze od tego, żebyś żyła. Utrata dziecka byłaby tragedią, ale utraty ciebie bym nie zniósł. Nie wiem, jak miałbym bez ciebie żyć, cara.
Może śniła pod wpływem środków znieczulających. Ale to był miły sen. Uśmiechnęła się sennie.
– Kocham cię – szepnęła. We śnie mogła powiedzieć, co dzieje się w jej sercu.
– Co? – Zacieśnił chwyt na jej ręce tak, że zabolało. Otworzyła oczy. Teraz już wiedziała, że nie śpi, że Zandro jest obok niej, czuła jego zapach, działający na nią jak afrodyzjak; oczami, w których malowało się niedowierzanie i szalona nadzieja, przygważdżał ją do posłania.
– W porządku – powiedziała. – Jeżeli nie możesz – odwzajemnić mojej miłości... – Ale jeżeli to naprawdę nie był sen, te słowa, które mówił...
Zamrugała, by zmusić umysł do funkcjonowania.
– Do diabła, co ty opowiadasz! – zawołał Zandro szorstko. – Jak to: nie mogę odwzajemnić twojej miłości? Zakochałem się w tobie nieprzytomnie w pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłem.
Cara znów zamrugała.
– Co takiego?
Patrzył na nią płonącym wzrokiem.
– Coś się wtedy stało. Mój świat zawirował i w jakiś sposób cię znałem. Tak, jak nigdy nie znałem twojej siostry. Uderzyło mnie to prosto między oczy.
Teraz Cara była już całkiem rozbudzona. Słuchała całą sobą, bała się oddychać, zahipnotyzowana jego namiętnym spojrzeniem.
– Mówiłem sobie, że to jakaś głupota. – Wspomnienie złości i niesmaku wobec samego siebie zabarwiło jego głos niechęcią. – Jakieś dziwne zjawisko, które minie. Ale stawało się coraz silniejsze. Doprowadzało mnie do szaleństwa. Szukałem pretekstów, żeby cię dotknąć, pocałować, gdy już nie mogłem wytrzymać, i nienawidziłem się za tę słabość. A gdy odkryłem, kim naprawdę jesteś...
– Byłeś wściekły – szepnęła. Nie miała mu tego za złe. Przecież go oszukała.
– Tak, ale to wiele tłumaczyło. Byłem zły, że czułaś potrzebę kłamania mi, i zły, że się nabrałem. Moja duma ucierpiała. Uświadomiłem sobie, że mnie nienawidzisz, wierząc, że jestem jakimś obrzydliwym – brutalem. Ale gdy pomyślałem o tym, żeby się z tobą ożenić... od razu wiedziałem, że powinienem to zrobić.
– Nie nienawidziłam cię, nie po tym, jak cię widziałam z Nickym. Powiedziałeś... że nasze małżeństwo to logiczne rozwiązanie.
– Tak. Ale także... czułem tutaj – uderzył się pięścią w serce w pierwszym typowo włoskim geście, jaki u niego zobaczyła – że tak musi być. Należeliśmy do siebie. Chociaż rozumiałem, że nie mogę oczekiwać, byś ty czuła to samo. Tak więc przedstawiłem ci to jako sposób na spełnienie obietnicy, jaką dałaś siostrze. Bo wiedziałem, że tylko to się dla ciebie liczy.
Usłyszała gorycz w jego głosie.
– Nie. – To już nie było prawdą. Oczywiście nigdy nie przestanie opiekować się Nickym, kochać go, chronić, ale teraz jej serce przepełnione było miłością do Zandra.
Spróbowała mu wszystko wyjaśnić.
– Nie było mnie przy Lii, gdy Rico zginął i została sama z Nickym. Gdy mi powiedziałeś, jak żyła, poczułam się taka winna. Bo w jakiś sposób o tym wiedziałam. Odkąd mi powiedziała, że jest w ciąży, zżerał mnie niewytłumaczalny strach. Gdybym posłuchała instynktu i pojechała do niej, może nie popadłaby w taką rozpacz... może teraz by żyła.
Z oczu popłynęły jej łzy i Zandro wziął ją za rękę.
– Cara, ona sama decydowała o sobie. Nie były to dobre decyzje, ale ty zrobiłaś wszystko, co mogłaś, by skierować sprawy na właściwą drogę.
– Tak. – Jednak nawet po tym, jak jej intryga się wydała, po ślubie z Zandrem, pozostawała w przekonaniu, że tylko całkowitym poświęceniem dziecku Lii może zadośćuczynić za to, że ją zawiodła.
Aż do chwili, gdy Zandro sprawił, że go pokochała i sam obdarzył ją miłością, chociaż ciągle jeszcze na ślepo brnęła w narzuconą sobie reparacje, win, i nie zdołała tego rozpoznać.
– Zdenerwowałem cię – powiedział Zandro, wycierając jej z twarzy łzy, które już płynęły strumieniem. – Może to nie jest odpowiednia chwila...
– Nie – załkała. – Nie. Bałam się, że nie będziesz chciał tego, co mam ci do ofiarowania. I może także... może czułam, że nie mam prawa do szczęścia.
– Na Boga! Dlaczego?
– Moja siostra straciła wszystko – Rica, dziecko... życie. I ja, jak powiedziałeś, nie potrafiłam jej uratować. Apotem... nawet nie dotrzymałam ostatniej obietnicy, jaką jej złożyłam. To nie było uczciwe, bym zyskała tyle dzięki jej śmierci.
– Cara, nikt nie mógł jej uratować. Śmierć nigdy nie jest uczciwa. A ty zrobiłaś dla Nicky'ego więcej, niż Lia miała prawo cię prosić. – Wziął jej głowę w ręce, żeby musiała patrzeć mu w oczy. – Jeżeli naprawdę kochała Nicky'ego, nade wszystko pragnęłaby, żeby był szczęśliwy, prawda? A ty... ciebie też kochała i pragnęła twojego szczęścia Cara zastanowiła sie nad słowami Zandra, zadziwioną, że odpowiedź na jej dylematy mogłaby być taka prosta. Bała się, że chwyta się słomki, bo tak bardzo chciała, by Zandro miał rację.
Ale on miał rację. To było takie oczywiste, gdy już jej to wykazał. Jej własne spotkanie ze śmiercią i świadomość, że Zandro ją kocha, w końcu wymiotły jej z głowy poczucie winy, uwolniły od pokuty, którą sobie narzuciła.
– Tak, tego właśnie chciała – powiedziała, wreszcie spokojna. Oparła głowę na ramieniu Zandra, pozwoliła, by spłynęła na nią jego miłość, pozwoliła sobie czuć się wolną, i uniosła usta do pocałunku, przyjmując jego namiętność i jego pożądanie tak dorównujące jej namiętności i pożądaniu.
Nicky miał prawie dwa lata, gdy w burzliwą noc przyszedł na świat jego braciszek. Zandro był przy Carze, trzymał ją za rękę, gdy położna pokazywała im ich drugiego syna. Potem przyprowadził Nicky'ego. Cara objęła go i przedstawiła mu najnowszego członka rodziny, spokojnie śpiącego u jej piersi.
– Dzidzia! – zawołał Nicky, wpatrując się w niemowlę szeroko otwartymi oczami.
– To twój maleńki braciszek – oznajmiła. – Liam. Jej spojrzenie napotkało wzrok Zandra, i w milczeniu jeszcze raz mu podziękowała, że zgodził się dać synowi imię jej ojca.
– Blacisek – powtórzył Nicky. Przygotowywano go na to wydarzenie, ale Cara nie była pewna, ile zrozumiał.
Liam otworzył oczy i Nicky zaśmiał się.
– Ocka – wskazał z zachwytem.
Cara rozwinęła synka i pokazała Nicky'emu jego paluszki, rączki. Gdy Nicky się znudził, Zandro odprowadził go do babci i wrócił.
– Nicky opowiada mamie o swoim nowym braciszku. A jak ty się czujesz? – Usiadł na łóżku i wziął Carę za rękę.
– Bardzo dobrze.
Spojrzał na ich złączone dłonie.
– Gdybym wiedział, przez co musiałaś przejść – powiedział – nigdy bym do tego nie dopuścił. – Patrzył na nią z niepokojem i czymś jeszcze, co spowodowało, że zabrakło jej tchu. – Czy ty masz pojęcie – spytał głosem tak drżącym, jakiego jeszcze u niego nie słyszała, zaciskając aż do bólu uścisk na jej ręce – jak bardzo cię kocham? Sam nie zdawałem sobie z tego sprawy aż do chwili, gdy urodziłaś to dziecko i włożyłaś mi je w ramiona.
Przez chwilę ze wzruszenia nie mogła mówić, oczy zamgliły jej się od łez.
– Ja też cię kocham, Zandro. Jesteś takim mężczyzną, jakiego zawsze pragnęłam. Nie zasługuję na to. – Dał jej dwa najcudowniejsze dary na świecie. Dziecko i miłość.
– To nieprawda. Ja jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. – Delikatnie wziął ją w ramiona i pocałował, rozkoszując się namiętnością, z jaką go przyjęła.
Liam zakwilił. Jego rodzice niechętnie się rozdzielili i popatrzyli na swojego nowo narodzonego syna, który miał otwarte oczy i, jak się wydawało, przyglądał im się z zainteresowaniem.
– Jesteś najedzony – powiedziała mu Cara. – Teraz powinieneś spać.
Liam ułożył buzię w podkówkę i zmarszczył czoło, rozśmieszając tym ojca i matkę.
– Będzie tak samo stanowczy, jak jego brat – stwierdził Zandro. – Wziął maleńką rączkę, która wysunęła się spod kocyka, a na jego palcu natychmiast zacisnęła się drobna piąstka.
– Twój syn – powiedziała Cara.
– Mój drugi syn. Uśmiechnęła się do niego – Nicky jest tak samo nasz jak Liam, prawda?
– Tak. Jesteśmy prawdziwą rodziną. Mama, tato i dzieci. Ale więcej dzieci już nie będzie. Nie pozwolę, byś...
Położyła mu palec na ustach.
– Cii. Ta decyzja nie należy do ciebie. Poza tym warto było. A pewnego dnia może będę chciała mieć córkę, i mam wrażenie, że ty też byś chciał.
Pocałował ją we wnętrze dłoni.
– Miałabyś jeszcze raz przez to przechodzić? – Pokręcił głową. – Nigdy nie przypuszczałem, że można aż tak kogoś kochać. Cara, dziękuję ci. Oczywiście będzie tak, jak zechcesz.
– Zawsze? – Uśmiechnęła się do niego kpiąco.
– Może nie zawsze. Nie pozwolę, byś zrobiła sobie krzywdę. Jako mąż mam prawo temu się sprzeciwić.
Cara była na tyle mądra, że nie protestowała. Nie teraz. Będą okazje, kiedy się pokłócą, i inne, kiedy ona się podda, ale Zandro już wiedział, że nie zawsze wygra. A wzajemna miłość powstrzyma ich przed doprowadzaniem do ostrych konfliktów i narzucaniem drugiemu swojej woli za wszelką cenę.
Byli małżeństwem, mieli dzieci i siebie nawzajem, łączyła ich nierozerwalna więź miłości. I to jej wystarczało.
Bo to był cały ich cudowny świat.