Wieniedikt Jerofiejew
"Moskwa - Pietuszki"
Przelozyl Andrzej Drawicz
Informacja odautorska
Dzieki temu, iz pierwsze wydanie utworu "Moskwa-Pietuszki" wyszlo w jednym egzemplarzu, rozeszlo sie nader szybko. Od tego czasu wysluchalem licznych wyrazow niezadowolenia z powodu rozdzialu "Sierp i Mlot – Karaczarowo". Byly one calkowicie niesluszne. We wstepie do pierwszego wydania uprzedzalem wszystkie dziewczeta, ze rozdzial "Sierp i Mlot – Karaczarowo" nalezy opuscic, poniewaz w slad za zdaniem "I natych-miast wypilem" nastepuje poltorej strony bardzo wyradfinowanych przeklenstw – I ze z wyjatkiem zdania
" I natychmiast wypilem" w calym rozdziale nie ma ani jednego centzuralnego slowa. Moje uczciwe ostrzezenie wywarlo jedynie taki skutek, ze wszyscy czytelnicy, a zwlaszcza dziewczeta, natychmiast chwytali za rozdzial "Sierp i Mlot – Kaczarowo", nie zapoznajac sie z rozdzialami poprzednimi I nawet nie przeczytawszy zdania "I natychmiast wypilem". Z tej przyczyny uznalem za nieodzowne usuniecie w drugim wydaniu rozdzialu "Sierp i Mlot – Kaczarowo" wszystkich znajdujacych sie tam swinstw. Tak bedzie lepiej, bo po pierwsze rzecz bedzie czytana po kolei, a po drugie nikt sie nie obrazi.
Moskwa. Restauracja na Dworcu Kurskim
Nie! Tylko nie miedzy piwem i alb-de-deserem. Gdzie jak gdzie, ale tam juz zadnej pauzy nie bylo. A przed kolendrowka – bardzo byc moze. Najpewniej bylo tak: orzechy kupilem przed kolendrowka, a cukierki juz pozniej. Albo odwrotnie: wypiwszy kolendrowki ...
- Alkoholu brak – powiedzial wykidajlo i zmierzyl mnie wzrokiem, jakby byl ptasim zewlokiem albo zwiednialym chwastem.
- Napojow alkoholowych brak!
Skurczylem sie z rozpaczy, ale wymamrotalem, ze przyszedlem wcale nie po to. Przeciez moglem przyjsc z wielu powodow. Powiedzmy: pospieszny do Permu z jakis powodow nie chce jechac do Permu. Wiec wzialem i przyszedlem: zeby zjesc boeuf Stroganow i posluchac Kozlowskiego albo arii z Cyrulika sewilskiego.
Ale walizeczke wzialem ze soba i w oczekiwaniu na zamowienie przycisnalem mocno do serca. Jak wczoraj.
Nie ma alkoholu! Matko najswietsza! Przeciez, jesli wierzyc aniolom, kseresu nigdy tu nie brak. A teraz jest tylko muzyka, i to jeszcze z jakims pieskim wyciem. Jasne, to Iwan Kozlowski, od razu poznalem, paskudniejszego glosu nie ma na swiecie. Wszyscy spiewacy sa paskudni, ale kazdy na swoj sposob. Dlatego ich latwo odrozniam ... Kozlowski, wiadomo ... "Ach, ty pucharze przodkow mych ... Niech ujrze cie wsrod gwieznych lsnien ..." Kozlowski, jasne ... "Czemus swoj u-rok rzu-u-cil zly ... O, nie odtracaj mnieee ..."
- Bedziecie cos zamawiac, obywatelu?
- A co macie tylko muzyke?
- Z jakiej racji tylko muzyke? Jest boeuf Stroganow, ciasta, wymie ...
Znowu mi sie zrobilo niedobrze.
- A kseres?
- Kseresu nie ma.
- Ciekawe. Wymie jest, a kseresu nie ma!
- Barrrdzo ciekawe, fakt. Kseresu nie ma, a wymie jest.
I zostawiono mnie w spokoju. A ja, zeby powstrzymac mdlosci zaczalem sie wpatrywac w zyrandol.
Fajny zyrandol. Tylko za ciezki. Jesli sie urwie i spadnie komus na leb, to moze byc bardzo bolesne … Choc wlasciwie nawet nie bardzo. Powiedzmy, on sie urywa i leci, a czlowiek siedzi i, nic nie widzac, pije sobie, powiedzmy, kseres. A jak juz doleci, to jest po czlowieku. Jakaz to ciezka mysl: siedzisz sobie, a tu z gory bec! – zyrandol. Bardzo ciezka mysl …
Chociaz wlasciwie dlaczego ciezka … ? Jesli czlowiek juz pije kseres, siedzi na kacu i jeszcze sobie nie strzelil klina, a kseresu mu nie daja, i wtedy wali mu sie na leb zyrandol – to robi sie ciezko, fakt … mysl po prostu przygniata. Nie kazdy ja wytrzyma. Zwlaszcza na kacu.
A gdyby ci zaproponowano cos takiego: przeniesiemy ci zaraz osiemset gramow kseresu, ale za to odczepimy znad glowy zyrandol i ... Zgodzilbys sie?
- No co, namysliliscie sie? Bedziecie cos zamawiac?
- Osiemset gramow kseresu poprosze.
- Oho, dobry jestes, od razu widac. Powiedzialem ci przeciez po rosyjsku: kseresu u nas nie ma!
- No to … to poczekam, az bedzie …
- Czekaj tatka latka. Bedziesz mial kseres, zobaczysz!
I znow zostawiono mnie w spokoju. Popatrzylem w slad za odchodzaca kobieta z obrzydzeniem. Zwlaszcza na jej biale ponczochy pozbawione szwu. Szew by mnie pewnie uspokoil. Duszy I sumieniu byloby jakos lzej …
Dlaczego oni wszyscy sa tacy niegrzeczni? Dlaczego? I to szczegolnie wtedy, w tych monemtach, kiedy niegrzecznym byc nie wolno, co czlowiek jest przepity, nerwy ma na wierzchu I caly jest maloduszny I pokorny. Dlaczego? O, jakby to bylo dobrze, gdyby caly swiat I kazdy na tym swiecie byl tak cichy I pokorny jak ja! I tak samo niczego niepewny – ani siebie, ani powagi swego ziemskiego istnienia! Zadnych entuzjazmow, zadnych wyczynow, zadnych porywow! Powszechna malodusznosc! Zgodzilbym sie zyc na tej ziemi przez cala wiecznosc, gdyby mi tylko pokazano kacik, w ktorym wielkie czyny nie sa na miejscu. Powszechna malodusznosc to ratunek dla wszystkich nieszczesc, uniwersalne lekarstwo, fundament doskonalosci! Co sie zas tyczy natur aktywnych …
- Kto tu zamawiak kseres?
Nade mna staly dwie kobiety i mezczyzna: cala trojka w bieli. Spojrzalem na nich i poznalem po ich oczach, ile bylo w moim spojrzeniu wielkiego bezecenstwa i zametu, bo ten bezecny zamet odbil sie takze w ich wzroku … Wiec caly sie skurczylem i stracilem ducha.
- A toc ja ... ja prawie nie zamawialem. Niech juz tego kseresu nie bedzie. Ja poczekam ... Ja tylko tak ...
- Ze niby jak: tylko tak? I na co bedziecie czekac?
- Wlasciwie na nic … Ja przeciez tylko jade do Pietuszek. Do dziewczyny ("do dziewczyny – he he!). O, prezenty kupilem …
A oprawcy czekali, zebym jeszcze cos powiedzila.
- Toc przeciez ja z Sybiru jestem, sierotka … I kseresu chce tylko tak … zeby nie zemdlilo.
Nie trzeba bylo o tym kseresie, oj nie! Ten kseres ich z miejsca wyprowadzil z rownowagi. Zlapali mnie pod pachy – o, bolesna hanbo! – powlekli przez sale i wyrzucili na dwor. Walizeczke z prezentami tez wyrzucili, zaraz za mna.
Wiec znowu na dworze. O, ziemio jalowa! O, wilczy grymasie istnienia!
Moskwa. Przed sklep do pociagu
Zaden ludzki jezyk nie wypowie tego, co bylo potem: miedzy restauracja I sklepem oraz sklepem I pociagiem. Ja tez nie bede probowal. A jesli sprobuja to zrobic aniolki, to zaleja sie lzami i przez te lzy niczego wypowiedziec nie zdolaja.
Wiec zrobmy lepiej tak: uczcijmy te dwie smiertelne godziny minuta milczenia. Zapamietaj te godziny, Wieniczko. Pamietaj o nich w chwilach najwiekszych zyciowych wzlotow i olsnien. Nie zapominaj o nich w porze blogostanow i upojen. Niech to sie nigdy nie powtorzy! Zwracam sie do krewnych i znajomych, do wszystkich ludzi dobrej woli, do wszystkich posiadaczy serc otwartych dla poezji i wspolczucia.
Porzuccie swoje zajecia! Znieruchomiejcie wraz ze mna i uczcijmy wspolnie minuta ciszy to, czego nie da sie wypowiedziec. Jesli macie pod reka jakis klakson, to go nacisnijcie.
A wiec tak. Ja tez sie zatrzymuje I dokladnie minute stoje jak slup na srodku placu przed Dworcem Kurskim, wpatrzony metnym spojrzeniem na dworcowy zegar. Moje wlosy faluja na wietrze. Potem staja deba. Potem faluja znowu. Z czterech stron objezdzaja mnie taksowki. Ludzie patrza spod lba i mysla pewnie: wyrzezbic te postac na postrach starozytnemu swiatu czy lepiej nie?
Cisza zakloca raptem dochodzacy nie wiadomo skad ochryply zenski bas:
- Uwaga, uwaga! Pociag do Pietuszek odjedzie z toru czwartego o godzinie osmej minut szesnascie. Pociag zatrzymuje sie na stacjach: Sierp i Mlot, Czuchlinka, Rieutowo, Zeleznodorozna i dalej wszedzie procz Jesina.
A ja stoje nadal.
- Powtarzam: pociag do Pietuszek odjedzie z toru czwartego o godzinie osmej minut szesnascie. Pociag zatrzymuje sie na stacjach: Sierp i Mlot, Czuchlinka, Rieutowo, Zeleznodorozna i dalej wszedzie procz Jesina.
I tyle. Minuta minela. I teraz wszyscy, rzecz jasna, zasypujecie mnie pytaniami: "Przeciez idziesz ze sklepu, Wieniu, prawda?"
- Prawda – odpowiadam. – Ze sklepu. – I przechyliwszy glowe w bok, ide w strone peronu.
- I walizeczka ci teraz ciazy, tak? A w sercu graja fujarki tony, prawda?
- Czy ja wiem – odpowiadam, przechiliwszy glowe w druga strone. – Walizeczka, owszem ciazy. Nawet bardzo. A o fujarce jeszcze za wczesnie mowic …
- Ale powiedz w koncu, Wieniczko, co kupiles? Jestesmy strasznie ciekawi.
- Rozumiem, ze jestescie. Momencik, zaraz policze : po pierwsze dwie butelki kubanskiej po dwa szescdziesiat dwa kazda, razem piec dwadziescia cztery. Dalej: dwie cwiartki rosyjskiej po rubek szescdziesiat cztery, razem piec dwadziescia cztery plus trzy dwadziescia osiem. Osiem rubli piecdziesiat dwie kopiejki. I jeszcze jakies czerwone. Zraz sobie przypomne. No tak, rozowe wzmocnione za rubel trzydziesci siedem.
- Aha, aha – powiadacie. – A jesli podliczyc? Przeciez to strasznie ciekawe.
- Zaraz wam powiem, ile to bedzie. Jesli podliczyc – mowie, wchodzac na peron – to bedzie dziewiec rubli osiemdziesiat dziewiec kopiejek. Tyle ze to nie cala suma. Przeciez kupilem jeszcze dwie kanapki, zeby sie nie wyrzygac.
- Chciales powiedziec, "zeby nie zemdlilo"?
- Nie. Co powiedzialem, to powiedzialem. Pierwszej dawki nigdy nie przyjmuje bez zakaski, bo moge rzygnac. A juz druga i trzecia moge pic na sucho, bo zemdlic moze – i zemdli na pewno, ale nie rzygne juz za nic. I tak az do dziewiatej. Wtedy znowu zajdzie potrzeba kanapki.
- Dlaczego? Znowu zemdli?
- Zemdlic to nie zemdli w zaden sposob. Ale rzygnac to sobie rzygne.
Rzecz jasna, krecicie na to wszyscy glowami. Widze to nawet stad, z mokrego peronu – jak wszyscy, rozsiani po ziemi mojej, krecicie glowami i usilujecie ironizowac:
- Jakiez to wszystko skomplikowane i subtelne, Wieniczko!
- A pewnie!
- Co za precyzja myslenia! I to wszystko? Wszystko, czego ci potrzeba do szczescia? Nic wiecej?
- Co znaczy: nic wiecej? – pytam, wchodzac do wagonu.
- Owszem, gdybym mial wiecej forsy, to wzialbym jeszcze piwa I pare portwajnow, ale …
- Ajajajajaj, jaki z tego Wieniczki prymityw!
- No to co? – powiadam. – Niech bedzie prymityw. – I tym koncze rozmowe z wami. Niech sobie bedzie prymityw. I nie bedw wiecej odpowiadal na wasze pytania. Juz lepiej siade sobie, przycisne walizeczke do serca i bede patrzec przez okno. I juz. I niech sobie bedzie prymityw.
A wy nie dajecie spokoju:
- Coz ty, gniewasz sie?
- Gdzie tam – odpowiadam.
- Nie gniewaj sie. My przeciez chcemy dobrze. Tylko dlaczego gluptasie jeden, przyciskasz do serca walizeczke? Wodke tam masz, czy co?
Tu sie juz obrazam na calego. Co ma do tego wodka?
- Obywatele pasazerowie, nasz pociag odjezdza do stacji Pietuszki. Zatrzymuje sie na stacjach: Sierp i Mlot, Czuchlinka, Rieutowo, Kolejarska, dalej wszedzie oprocz Jesina.
W rzeczy samej – co ma do tego wodka? Coscie sie jej tak uczepili? – Powiem wam, ze juz w restauracji przyciskalem walizke do serca, a zadnej wodki tam nie bylo. I na schodach – przypominacie sobie – tez przyciskalem. Bez sladu wodki!
Jesli juz chcecie wszystko wiedziec, to wam opowiem. Momencik. W Sierpie i Mlocie dam sobie klina i ...
Moskwa – Sierp i Mlot
I wtedy wszysciutko opowiem. Miejcie cierpliwosc. Ja ja przeciez mam.
Rzecz jasna, wszyscy uwazaja mnie za kiepskiego faceta. Rano na kacu tez tak o sobie mysle. Ale nie mozna przeciez polegac na opinii czlowieka, ktory jeszcze nie zdazyl strzelic sobie klina. Za to wieczorem (oczywiscie, jesli we dnie ubzdryngole sie jak nalezy) – jakiez wieczorem otwieraja sie we mnie glebie! Jakie otchlanie!
Ale niech juz bedzie. Niech bedzie, ze jestem kiepski facet. Ogolnie biorac, jesli czlowiek rano czuje sie parzywie, a wieczorem jest pelen planow, marzen i mozolow – to z pewnoscia jest bardzo zly. Zle poranki i dobre wieczory to sprawdzone cechy niedobrych ludzi. A jesli jest odwrotnie – jesli rankiem czlowiek jest dziarski i pelen nadzieji, wieczorem zas ogarnia go niemoznosc – to z pewnoscia mamy do czynienia z parszywcem, groboroszem i miernota. Taki facet napelnia mnie obrzydzeniem. Nie wiem jak was, ale mnie napelnia.
Sa, rzecz jasna, tacy, ktorym jest zawsze fajnie, i rano, i wieczorem, i wschod ich cieszy, i zachod raduje. To zwyczajni lajdacy, od samego mowienia o nich mdlosci biora. A jesli komus rano, i wieczorem jest jednakowo zle, to juz nie wiem, co powiedziec, taki czlowiek to ostatni gowniarz i dzwoniec. Bo przeciez sklepy sa u nas otwarte do dziewiatej, a Jelisiejew nawet do jedenastej, i kazdy, kto nie jest gowniarzem, moze sie ku wieczorowi wzbic do jakiejs swojej, chocby najmarniejszej, glebi ...
No, ale co ja wlasciwie mam?
Wyjalem z walizeczki wszystko, co mialem. Wszystko obmacalem: od kanapki do rozowego wzmocnionego za jeden trzydziesci siedem. Obmacalem, zle mi sie zrobilo na sercu i przywiedlem ... O, Panie, widzisz przeciez co posiadam. Ale czy wlasciwie t e g o mi trzeba? Czy wlasnie za tym teskni dusza moja? Oto, co otrzymalem od ludzi w miejsce tego, za czym teskni dusza moja. Ale czyz potrzebowalbym t e g o, gdybym otrzymal od nich t a m t o? Spojrz, o, Panie – rozowe wzmocnione, jeden trzydziesci siedem …
O odpowiedzial mi Pan, spowity w sine blyskawice:
- A po co swieta Teresa potrzebuje stygmatow? Tez nie sa jej przeciez potrzebne. Ale za to pozadane.
- O, wlasnie! – odrzeklem w zachwyceniu. – Przeciez i ja, ja tez pozadam tego, czego nie potrzebuje!
A skoro pozadasz, Wieniczko, to pij – pomyslalem w duchu cichutko. Ale ciagle zwlekalem. Czy Pan mi jeszcze cos powie, czy nie?
Ale Pan milczal.
Dobra. Wzialem cwiartke i wyszedlem na platforme. Dobra. Moj duch byl zniewolony przez cztery i pol godziny.
Teraz go uwolnie: niech sie przewietrzy. Jest szklaneczka. Jest kanapka – zeby nie mdlilo. I jest dusza, ciagle jeszcze ciut otwarta dla bodzcow istnienia. O, Panie, zechciej podzielic ze mna te wieczerze!
Sierp i Mlot – Karaczarowo
I natychmiast wypilem.
Karaczarowo – Czuchlinka
A po wypiciu – widzieliscie sami: bardzo dlugo sie krzywilem, walczylem z mdlosciami, przeklinalem i posylalem wszystko do diabla. Moze piec, moze siedem minut, a moze cala wiecznosc miotalem sie w czterech scianach, trzymajac sie za gardlo i upraszajac mego Boga, by mnie nie krzywdzil.
A moj Bog nie potrafil uslyszec mych blagan do samego Karaczorowa. Os Sierpa i Mlota do Karaczorowa wypita szklaneczka przewalala sie miedzy gardlem i zoladkiem, to wzlatujac ku gorze, to padajac w dol. Bylo w tym cos z Wezewiusza, z Herkulanum i Pompei, z pierwszomajowej salwy honorowej, oddanej w stolicy mej ojczyzny. Ja zas modlilem sie i cierpialem.
Dopiero przed Karaczorowem Bog mnie doslyszal i raczyl wejrzec. Wszystko sie uspokoilo i ustalo. A jesli cos mi sie uspokoi i ustanie, to juz na amen. Mozecie byc pewni. Szanuje nature. A skoro tak, to nieladnie byloby zwracac jej dary … Wlasnie.
Troche sie przyczesalem i wrocilem do wagonu. Pasazerowie popatrzyli na mnie niemal obojetnie; oczy mieli okragle i wolne od wszystkiego …
A mnie sie to podoba. Podoba mi sie, ze lud mego kraju ma takie puste, wylupiaste oczy. Napawa mnie to poczuciem zasluzonej dumy. Mozna sobie przeciez wyobrazic, jakie oczy maja ludzie tam … Tam, gdzie wszystko jest na sprzedaz i do kupienia. Skryte, przyczajone, drapiezne i bojazliwe …
Dewaluacja, bezrobocie, pauperyzacja … Oczy w swiecie Mamony patrza spode lba, w nieustannej trosce i udrece …
A jakiez oczy ma moj narod! Stale wybaluszone, ale zupelnie pozbawione napiecia. Kompletnie bez wyrazu – ale jakaz w nich sila (w sensie sily ducha). To nie sa oczy sprzedajne. Niczego nie sprzedadza i niczego nie kupuja. Cokolwiek w mym kraju sie stanie. W porze meczacych rozterek i wszelakich doswiadczen, w czasach nieszczesc i nielatwych rozmyslan – zadne oko nie mrugnie. Cokolwiek sie stanie – dla nich deszcz pada ...
Podoba mi sie moj narod. Ciesze sie, ze urodzilem sie i dorastalem wsrod spojrzen takich oczu. Tylko z jednym zle wyszlo: jesli te oczy zauwazyly moje wyczyny na platformie ... ? Jesli widzialy, jak sie turlalem z kata w kat, scisnawszy reka gardlo, jakby mnie cos dusilo, niczym wielki tragik Fiodor Szalapin?
A zreszta – niech tam. Jesli ktos to widzial, to niech mu bedzie. Moglem przeciez robic probe ... A tak. W rzeczy samej. Moglem sobie zagrywac niesmiertelny dramat Otello, Maur z Wenecji. Grac samemu wszystkie role naraz. Bo na przyklad zdradzilem siebie I swoje przekonania albo raczej zaczalem podejrzewac siebie o zdrade siebie I wlasnych przekonan. Donioslkem sobie na siebie – I to jak! I pokochawszy za meki serdeczne siebie jak siebie samego – sam siebie zlapalem za gardlo. Wzialem sie za siebie i dusilem. Zreszta rozne rzeczy moglem robic.
Spojrzcie: z prawej strony, pod oknem, siedzi dwoch facetow. Jeden tepak w waciaku i drugi, straszny madrala,w gabardynie. I prosze bardzo, nikogo sie nie wysadza, nalewaja i pija. Rak nie zalamuja, na platforme nie biegaja. Tepak lyka, steka i powiada: "O, kurwa, ale dobrze poszla!" A madrala pije i mowi: "Trans-cen-den-talnie!" A glos ma odswietny. Tepak zakasza i powiada: "Zagry-yche mamy dzisiaj po byku! Zagrycha typu "jak cie mogie". A madrala zuje i mowi : « Ta-a-ak … Trans-cen-den-talnie ! »
Niesamowite! Czlowiek wyszedl z wagonu, siedzi i przezuwa meki na mysl o tym, czy go nie wzieli za Maura, czy nie za Maura, czy o nim pomysleli dobrze, czy zle. A ci trabia jawnie i zarliwie jak krolowie stworzenia, w poczuciu wlasnej wyzszosci nad swiatem … "Zagrycha typu "jak cie mogie" … " Kiedy rano strzelam sobie klina, chowam sie przed niebem i ziemia, boc to przecie najintymniejsza intymnosc. Chowam sie, kiedy pije przed praca i kiedy pije w pracy …
A ci – "trans-cen-den-talnie"!
Moja subtelnosc bardzo mi szkodzi. Zniszczyla mi dziecinstwo, lata chlopiece i mlodosc … Albo inaczej: nie tyle subtelnosc, ile nieskonczone rozszerzenie obszaru intymnosci. Nieraz mnie to zniszczylo …
Cos wam teraz opowiem. Pamietam, dziesiec lat temu zamieszkalem w Oriechowie-Zujewie. Zamieszkalem na piatego, bo w pokoju bylo juz czterech. Zylismy jak aniolki. Zadnych klotni. Jesli ktos mial ochote na portwajn, to wstawal I mowil: "Chlopaki, chce pic portwajn". A wszyscy na to: "Dobra. Pij. My tez bedziemy pili portwajn. Z toba". A jesli ktos mial chec na piwo, to I reszta miala taka chec.
No I fajnie. Az tu raptem zauwazylem, ze tamci czterej jakos mnie od siebie odsuwaja, jakos p o s z e p t u j a, lypia na mnie okiem, jakos mnie o b s e r w u j a, kiedy gdzies ide. Poczulem sie dziwnie i nawet traoche niespokojnie … Na ich twarzach widzialem podobny niepokoj i nawet jakby strach. "Co jest? – dreczylem sie myslami. – O co chodzi?"
Az przyszedl pewien wieczor, I wtedy zrozumialem, co jest I o co chodzi. Pamietam, ze tego dnia w ogole nie wstawalem z lozka. Wypilem piwa I mialem czarne mysli. Zwyczajnie sobie lezalem I czarno myslalem.
Az tu widze, ze cala czworka cichaczem mnie obsiada: dwoch z wezglowia, a dwoch w nogach. I patrza mi w oczy – z pretensja, ze zloscia ludzi nie mogacych rozwiazac jakiejs tkwiacej we mnie zagadki … Ani chybi, cos sie stalo.
- Sluchaj, bracie – powiedzieli. D a j l e p i e j s p o k o j.
- Czemu dac spokoj? – spytalem w zadumieniu, lekko sie podnoszac.
- Temu, zes niby lepszy od innych … Ze mysmy ciemniaki, a ty – Kain z Manfredem …
- Co wam do lba strzelilo?
- A strzelilo. Piwo dzisiaj piles?
Czuchlinka – Kuskowo
- Pilem.
- Duzo`?
- Duzo.
- To wstan i idz.
- Niby dokad?
- Wiesz dobrze! Wychodzi na to, ze my jestesmy drobna bizuteria i lobuzeria, a ty – Kain z Manfredem ...
- Wolnego – powiadam. – Wcale tak nie mowilem ...
- Owszem, mowiles. Twierdzisz to, odkad sie do nas sprowadziles. Codziennie. I nie slowem, tylko czynem. A nawet nie czynem, tylko brakiem czynu. Twierdzisz to n e g a t y w n i e ...
- Jakim brakiem? Jakiego czynu? – oczy juz mi sie kompletnie otworzyly ze zdumienia.
- Wiadomo jakiego. Nie chodzisz za potrzeba, ot co. Od razu zesmy poczuli, ze cos nie jest tak. Od czasu, jak sie sprowadziles, nikt z nas nie widzial, zebys poszedl do ubikacji. Pol biedy jeszcze – za duza potrzeba. A nawet za mala – ani razu! Nawet za malutka …!
A wszystko – bez cienia usmiechu, tonem smiertelnej urazy.
- Alez, chlopaki! Zlescie mnie zrozumieli …!
- Nie. Zrozumielismy cie dobrze …
- Ale skad. Nie zrozumieliscie. Przeciez nie moge jak wy: zrywac sie z lozka i oznajmiac: "Chlopaki, die sie wysrac!", albo "Chlopaki, die sie wyszczac!" Przeciez tak nie moge ...
- A czemuz to? My mozemy, a ty nie? Znaczy – tys lepszy. Mysmy – parszywe bydleta, a ty tak jak ta lelija …
- Nie nie mam czego tlumaczyc. Wszystko jasne ...
- Nie. Posluchajcie. Zrozumcie. Na swiecie sa takie sprawy ...
- Wiemy lepiej od ciebie, jakie sa, a jakich nie ma.
I tak nic i za nic mi nie wychodzilo. A oni przeszywali mi dusze ponurymi spojrzeniami. Zaczalem dawac za wygrana …
- Pewnie … ze ja tez moge … Tez moglbym …
- Ano wlasnie. Tez mozesz jak my. A my tak jak ty nie mozemy. Ty mozesz wszystko, a my nic. Ty jestes Manfred I Kain, a my – tylko splunoc I rozetrzec.
- Ale gdzie tam. – Tu juz zaplatalem sie na amen. – Sa takie sprawy ... takie sfery na tym swiecie ... Przeciez mozna tak poprostu: wstac I pojsc. To kwestia samoograniczenia, czy ja wiem … Przymus wstydu, od czasow Turgieniewa … I ta jego przysiega na Wroblich Gorach … I po tym wszystkim wstac I powiedziec: "Chlopaki, ide …" Toc to uwlaczajace … Jesli ktos ma czule serce, to przeciez …
A tymczasem cala czworka unicestwiala mnie wzrokiem. Wzruszylem ramionami i beznadziejnie umilklem.
- Daj spokoj z Turgieniewem. Gadaj, ale nie truj. Samismy czytali. Powiedz lepiej – piles dzisiaj piwo?
- Pilem.
- Ile kufli?
- Dwa duze, jeden maly.
- No to wstan i idz. Zebysmy wszyscy widzieli, zes poszedl. Nie ponizaj I nie drecz. Wstan i idz.
No coz wstalem i poszedlem. Nie po to, by ulzyc sobie, lecz by ulzyc im. A kiedy wrocilem, jeden z nich rzekl do mnie: "Twoje poglady sa godne pogardy; bedziesz zawsze samotny i nieszczesny".
Tak. I mial zupelna racje. Znam liczne zmysly Boze, ale nie wiem dotad, czemu Pan uczynil mnie tak cnotliwym.
A najsmieszniejsze jest to, ze te moja cnotliwosc tlumaczono calkiem opacznie, negujac zgola moje dobre wychowanie.
Na przyklad w Pawlowie-Posadzie zostalem przyprowadzony do pan i przedstawiony, jak nastepije:
- Oto ow slynny Wieniczka Jerofiejew, ktory zaslynal z wielu rzeczy, a najbardziej z tego, ze przez cale zycie ani razu nie puscil baka …
- Jak to? Ani razu! – dziwia sie panie i wytrzeszczaja na mnie oczy. – Ani razu?
Rzecz jasna, zaczynam sie peszyc. Przy paniach nie moge inaczej. I powiadam:
- To znaczy niezupelnie ani razu. Czasami jednakowoz ...
- Jakze to? – panie dziwia sie coraz bardziej. – Jerofiejew – I strach pomyslec! Czasami jednakowoz …!
Wtedy zupelnie trace rezon I mowie mniej wiecej tak:
- No … ale coz to t a k I e g o? Przeciez ja … Przeciez p u s z c z e n i e b a k a jest normalne. I niczego fenomenalnego w tym nie ma …
- Kto by pomyslal? – zdumiewaja sie panie.
A potem rozlega sie po calej pietuszowskiej linii: "On to robi na glos i twierdzi, ze robi to n i e z l e! Ze robi to d o b r z e!"
No i widzicie sami. I tak przez cale zycie. Przez cale zycie ciazy nade mna koszmar polegajacy na tym, iz jestem rozumiany nie to, zeby n i e w l a s c i w i e ("niewlasciwie" to jeszcze pol biedy!) – ale calkiem na odwrot, calkiem po swinsku, czyli inaczej antynomicznie.
Duzo moglbym o tym opowiadac, ale jesli zaczne opowiadac wszystko, sprawa sie przeciagnie do samych Pietuszek. Wiec lepiej nie opowiem wszystkiego, tylko jeden jedyny przypadek, bo jest najswiezszy. O tym, jak przed tygodniem zostalem usuniety ze stanowiska brygadzisty za "wprowadzenie blednego systemu indywidualnych harmonogramow". Caly zarzad moskiewski drzy ze s t r a c h u na samo wspomnienie tych harmonogramow. A zdawaloby sie, ze nie ma w tym nic s t r a s z n e g o!
Ba! Ale gdziesmy to zajechali?
Kuskowo! Prujemy przez Kuskowo bez zatrzymania. Z tej racji nalezaloby jeszcze wypic. A moze najpierw wam opowiem.
Kuskowo – Nowogirejewo
A juz potem wezme i wypije.
Tak wiec przed tygodniem wywalili mnie z szefostwa brygady. A mianowali przed piecioma tygodniami. Sami rozumiecie, ze w ciagu czterech tygodni zasadniczych zmian wprowadzic sie nie da. Ja ich zreszta nie wprowadzalem, a jesli komus sie zdawalo, ze wprowadzam, to dostalem kopa nie za te zmiany.
Zaczelo sie nadzwyczajniej w swiecie. Przed moja nominacja nasz proces produkcyjny wygladal nastepujaco: rano siadalismy i gralismy w sike na pieniadze (umiecie grac w sike?). Wiec tak. Potem wstawalismy, rozwijalismy beben z kablem i przysypywalismy kabel ziemia. A pozniej, jasna sprawa, siadalismy i kazdy zabijal czas na swoj sposob. Ostatecznie idealy i temperatury mamy rozne, totez jeden pil wermut, inny, mniej wyrafinowany, wode kolonska "Swiezosc", a jeszcze inny, chcac uchodzic za cos lepszego – koniak na miedzynarodowym lotnisku Szeremietiewo. I szlismy spac.
A rano bylo tak: najpierw siadalismy I pilismy wermut. Potem wstawalismy, wyciagalismy spod ziemi wczorajszy kabel I wyrzucalismy w diably, bo byl juz, rzecz jasna, calkiem mokry. A co dalej? Dalej siadalismy do gry w sike na pieniadze. I szlismy spac, nie konczac gry.
Wczesnym rankiem budzilismy sie nawzajem: "Locha! Wstan I chodz grac w sike!" "Stasiek, wstawaj dogrywac wczorajsza sike!" Wstawalismy i dogrywali. A potem, o bladym swicie, nie lyknawszy ani "Swiezosci", ani wermutu, lapalismy za beben z kablem I rozwijali go tak, zeby do jutra zwilgotnial I nie nadawal sie do niczego. A juz pozniej kazdy organizowal sobie czas wolny, bo przeciez idealy mamy rozne. I znowu: jeszcze go raz.
Zostawszy brygadzista, uproscilem te procedure do maksimum. Teraz robilismy tak: jednego dnia gralismy w sike, drugiego pilismy wermut, trzeciego znowu w sike, czwartego znowu wermut. A ow posiadacz intelektu zawieruszyl sie z kretesem: siedzial i pil koniak w Szeremietiewie. Bebna, rzecz jasna, nawet nie tykalismy palcem. Gdybym nawet zaproponowal, zeby go tknac, to wszyscy by zarechotali jak bogowie, a potem zlaliby mnie po mordzie I rozeszli sie: jeden do siki na forse, drugi do wermutu, trzeci do "Swiezosci".
Do czasu wszystko wszystko szlo jak z platka; raz na miesiac posylalismy socjalistyczne zobowiazanie, a dwa razy w miesiacu nam przysylano pobory. Pisalismy na przyklad: z okazji nadchodzacego stulecia podejmujemy zobowiazanie zlikwidowania urazow produkcyjnych. Albo: z okazji znakomitego stulecia zobowiazujemy sie, ze co szosty z nas bedzie zaocznie studiowal na wyzszej uczelni. A jakiez moga byc urazy I uczelnie, jesli swiata poza sika nie widzimy I jest nas wszystkich pieciu.
O, wolnosci I rownosci! O, braterstwo i pasozytnictwo! O, slodki smaku niekontrolowanego istnienia! O, ty, najbardziej blogoslawiona poro zycia mego narodu – miedzy otwarciem a zamknieciem sklepow!
Zbywszy sie wstydu i dlugotrwalych trosk, zylismy wylacznie duchem. W miare swych sil rozszserzalem ich horyzonty, i to rozszserzenie bardzo im sie podobalo, zwlaszcza we wszystkim co dotyczylo Izraela i Arabow. Tu byli absolutnie zachwyceni – Izraelem, Arabami, a zwlaszcza Wzgorzami Golan. A juz Abba Eban i Mosze Dajan z ust im nie schodzili. Przychodza, dajmy na to, rankiem od kurewek i jeden ddrugiego pyta: "No i jak? Ninka spod trzynastki dajaj eban?" A drugi na to usmiechajac sie z satysfakcja: "A co ma, scierwo, zrobic? Pewnie, ze dajana".
A pozniej – sluchajcie, sluchajcie – a pozniej, kiedy juz sie dowiedzieli, na co umarl Puszkin, dalem im do czytania poemat Aleksandra Bloka "Ogrod slowiczy". W centrum tego poematu – jesli naturalnie pominac upojne ramioma, przedranne mgly i rozowe baszty w welonach dymow – tak wiec w centrum miesci sie bohater liryczny zwolniony z pracy za pijanstwo, kurewstwo i bumelanctwo. "Bardzo aktualna ksiazka – powiedzialem. – Przeczytajcie ja z wielkim dla siebie pozytkiem". Owszem, przeczytali, ale, wbrew oczekiwaniom, bardzo ich przygnebila; w efekcie "Swiezosc" znikla ze wszystkich sklepow. Nie wiedziec dlaczego, wszystko uleglo zapomnieniu: sika, wermut i miedzynarodowy port lotniczy w Szeremietiewie, natomiast "Swiezosc" triumfowala: wszyscy pili wylacznie ja.
O, beztrosko! O, ptaki niebieskie, ktore nie zbieraja do spichlerzy! O, lilie polne w odzieniu piekniejszym niz Salomonowe! Cala "Swiezosc" do stacji Dolgoprudna do miedzynarodowego portu lotniczego Szeremietiewo zostala wypita.
Wtedy wlasnie mnie olsnilo: balwan jestes, Wieniczko, kompletny z ciebie duren. Przypomnij sobie: czytales przeciez u jakiegos medrca o tym, ze Pan Bog troszczy sie jedynie o losy ksiazat, pozostawiajac ksiezetom troske o losy ich ludow. Ty zas jestes brygadzista, a zetem malym ksieciem. Gdziez zatem twa troska o los wlasnych ludow? Czys zajrzal w dusze tych darmozjadow, w najskrytsze tajniki ich dusz? Czy znasz dialektyke serc tych czterech kutasow? Gdybys ja znal, zrozumialbys lepiej, co ma wspolnego "Ogrod slowiczy" ze "Swiezoscia" i dlaczego "Ogrod slowiczy" nie dawal sie pogodzic z sika, ani z wermutem, podczas gdy Mosze Dajan i Abba Eban pasowali do nich znakomicie ... !
I wlasnie wtedy wprowadzilem swoje oslawione "indywidualne harmonogramy", za ktore mnie ostatecznie wywalono ...
Nowogirejewo – Rieutowo
Czy mam wam opowiedziec, co to byly za harmonogramy? To bardzo proste. Rysuje sie czarnym tuszem na kartonie dwie osie, pionowa i pozioma. Na poziomej nalezy kolejno zaznaczyc wszystkie dni robocze ubieglego miesiaca, a na pionowej – ilosc wypitych gramow w przeliczeniu na czysty alkohol. Rzecz jasna, bierze sie pod uwage tylko to, co zostalo wypite przed i w czasie pracy, poniewaz ilosci skonsumowane wieczorami sa dla wszystkich mniej wiecej stale i nie moga interesowac powaznego badacza.
Tak wiec pod koniec miesiaca robotnicy przychodzili do mnie ze sprawozdaniami: dnia tego i tego pili to i to w ilosci takiej i takiej; innego zas dnia tamto w ilosci innej. Ja zas uwidacznialem to czarnym tuszem na kartonie w postaci pieknego wykresu.
[ tu sa trzy diagramy :
Krzywa konsomolca Wiktora Totoszkina,
Aleksego Blindajewa, ciula zmaltretowanego, czlonka KPZR od roku 1936
oraz pokornego slugi, bylego brygadzisty montazysty Okregowej Dyrekcji Poczt i Telegrafow, autora poematu Moskwa-Pietuszki]
Ciekawe te krzywe, prawda? Ciekawe juz na pierwszy rzut oka. Jednemu wychodza Himalaje, Tyrole, zaglebie naftowe w Baku, a nawet zwieczenie muru kremlowskiego, ktorego natabene nigdy nie widzialem.
Innemu zas – przedranny wiaterek na Kamie, lekka chwiejba i luska wodnych zmarszczek.
Trzeciemu znow – bicie dumnego serca, "Piesn o Zwiastowaniu Burzy" i dziewiata fala. I wszystko to, jesli brac pod uwage tylko ksztalt zewnetrzny.
Bo jesli ktos wnikliwy (jak na przyklad ja), to krzywe te wyznaja mu wszystko, co sie da, o czlowieku i czlowieczym sercu; wszystkie czlowiecze zalety, od seksualnych do zawodowych, a takze wady, od zawodowych do seksualnych. Powiedza tez o stopniu zrownowazenia, o sklonnosci do zdrady o sekretach podswiadomosci – jesli takowe istnieja.
Uwaznie, uparcie i nieustepliwie badalem teraz dusze kazdego z mych kutafonow. Niestety, badalem niedlugo, bo pewnego fatalnego dnia wszystkie harmonogramy zniknely z mego stolu. Okazalo sie, ze ten stary wal i czlonek partii od roku 1936 Aleksy Blindiajew odeslal tego dnia do zarzadu nasze nowe zobowiazanie, w ktorym z okazji nadchodzacego stulecia obiecywalismy uroczyscie zachowac taka sama postawe w pracy i zyciu osobistym. Odeslal – i czy to z powodu schlania sie, czy glupoty, wlozyl do tej samej koperty moje indywidualne wykresy.
Gdy tylko zauwazylem zgube, wypilem i zlapalem sie za glowe. To samo bylo w zarzadzie: otrzymali koperte, zlapali sie za glowy, wypili i tegoz dnia przyjechali moskwiczem na nasz odcinek. Wdarli sie do naszego biura i coz znalezli? Nie znalezli niczego procz Lochy i Staska. Locha spal na podlodze, zwiniety w klebek, a Stasiek rzygal. W ciagu kwadransa wszystko bylo przesadzone, i moja gwiazda, ktora zablysla przed miesiacem, spadla bezpowrotnie. W miesiac po koronacji nastapilo ukrzyzowanie. Miesiac oddzielil moj tulon od mojej Swietej Heleny. Krotko mowiac: zostalem zdegradowany. Na moje miejsce posadzono tego starego pierdziela i czlonka KPZR od roku 1936, Aleksego Blindiajewa. Natychmiast po nominacji obudzil sie i poprosil ich o rubla. Nie dali mu. Stasiek przestal rzygac i tez poprosil o rubla. Jemu tez nie dali, popili czerwonego, wsiedli do swojego moskwicza i pojechali z powrotem.
Oswiadczam przeto uroczyscie, ze do konca dni swoich nie zrobie nic, aby powtorzyc moj smutny wzlot. Zostaje na dole i pluje z dolu na wasza drabine spoleczna. A tak. Po jednym splunieciu na kazdy szczebel! Zeby wlazic po tej drabinie, trzeba byc zelaznym pedrylem. To nie dla mnie.
Tak czy owak, wylecialem. Mnie, melancholijnego ksiecia-analityka, pograzonego z pasja w glebiach ludzkich dusz – mnie doly uznaly za lamistrajka I kolaboranta, gora zas za niezrownowazonego psychicznie walkonia! Doly mnie nie chcialy, gorze zas, gdy mowila o mnie, chciala sie smiac.
"Gora nie mogla, doly nie chcialy". Coz to zwiastuje, szanowni znawcy prawdziwej filozofii historii? Tak jest, oczywiscie przy najblizszej zaliczce przypierdolila mi wedlug wszelkich zasad dobra i piekna, a poniewaz najblizsza zaliczka jest pojutrze, to pojutrze mnie zgnoja.
- A, fe!
- Kto powiedzial "a fe"? To wy, anioly, powiedzialyscie "a fe"?
- Tak, my. A, fe, Wieniu, jak ty przeklinasz!
- A jak mam nie klnac? Powiedzcie same. Przeciez to zycie tak mna zachwialo, ze od tamtego dnia jestem stale urzniety. Nie zebym przedtem byl taki znow trzezwiutki, ale przynajmniej pamietalem, co pilem i co bylo po czym. A teraz nawet tego nie pamietam. Mam takie okresy, cale zycie w okresach: to nie pije przez tydzien, to zapije czterdziesci dni pod rzad, to znow nie pije przez cztery dni, to potem znowu przez szesc miesiecy ciagne bez przerwy … Teraz tez …
- Rozumiemy, wszystko rozumiemy. Zostales ponizony … Twoje wspaniale serce …
Tak, istotnie, tego dnia moje wspaniale serce przez cale pol godziny toczylo boj z rozsadkiem. Niczym w tragediach poety laureata Pierre’a Corneille’a: glos obowiazku przeciw glosowi serca. Tyle, ze u mnie bylo odwrotnie: glos serca zmagal sie z rozsadkiem i poczuciem obowiazku. Serce mowilo: "Zostales skrzywdzony i wteptany w gowno. Idz , Wieniu, napij sie. Wstan, idz i schlaj sie jak suka". Tak powiadalo moje wspaniale serce. A rozsadek? Rozsadek gderal i upieral sie:
"Nie wstaniesz, Jerofiejew, nigdzie nie pojdziesz i nie wypijesz ani kropli". Na co znowu serce: "Dobra, Wieniczko, dobra. Duzo pic nie trzeba, nie musisz sie schlac jak suka; wypij czterysta gramow i szlus". "Zadnych gramow! – stwierdzal dobitnie rozsadek. – Jesli nie mozesz bez tego, idz i wypij trzy kufle piwa, a o tych swoich gramach, Jerofiejew, zapomnij pamietac!" "No, chociaz dwiescie gramow – jeknelo na to serce. No ..
Rieutowo – Nikolskoje
… no, przynajmniej sto pieczdziesiat". Na co znow rozsadek: "No dobrze, Wieniu – powiada – no, dobrze, wypij sto piecdziesiat, tylko juz nigdzie nie chodz, siedz w domu …"
I co myslicie? Ze wypilem sto piecdziesiat i usiedzialem w domu? He, he! Od owego dnia po to, by usiedziec w domu, pijalem po tysiac piecset! Codziennie. I mimo to nie usiedzialem. A to dlatego, ze szostego dnia rozmoklem juz tak, ze granica miedzy rozsadkiem i sercem zniknela, i zarowno serce, jak i rozsadek jednoglosnie zawolaly: "Jedz do Pietuszek! W Pietuszkach twoje zbawienie i twoja radosc. Jedz!"
"Pietuszki sa miejscem, gdzie dniem i noca nie milkna ptaki, gdzie zima i latem nie przekwita jasmin. Grzech pierworodny – jesli w ogole mial miejsce - nikomu tam nie przeszkadza. Nawet ci, ktorzy sa tygodniami na bani, tam maja oczy jasne i przepastne …"
"W kazdy piatek, punktualnie o jedenastej, na peronie pietuszkowskiego dworca czeka na mnie t a d z i e w c z y n a. Z oczami koloru bialego, ktory staje sie bialawy; to najukochansze polkurwie, ta plowowlosa diablica. A dzis jest piatek i za niecale dwie godziny bedzie ounkt jedenasta, bedzie ona, bedzie peron i bedzie to plowe, bezwstydne spojrzenie. Jedzcie ze mna, a zobaczycie cos nieslychanego …"
"Bo tez cos zostawilem tam, skad odjechalem i skad jade? Pare zszarganych onuc, przydzialowe portki, obcegi i raszple, zaliczke i koszty wlasne. Oto com zostawil! A co mnie czeka? Co bedzie w Pietuszkach na peronie? Na peronie beda opuszczone bezwladnie rude rzesy, rozkolysanie ksztaltow I warkocz od glowy do pupy. Pozniej zas, po peronie – dziurawcowka I portwajn, blogostany I spazmy, zachwyty I drgawki. Matko najswietsza, ilez jeszcze zostalo do Pietuszek!"
"A juz tam, za Pietuszkami, gdzie niebo zlewa sie z ziemia I wilczyca zawodzi ku gwiazdom – tam wszystko jest inne I wszystko to samo; tam w kurnych I zawszonych komnatach rosnie moj niemowlak, najpulchniejszy I najgrzeczniejszy ze wszystkich – I plowowlosa o nim nie wie. A on zna juz litere "ju" I w nagrode oczekuje ode mnie orzechow. Ktoz z was w wieku lat trzech znal litere "ju"? Nikt; teraz tez jej dobrze nie znacie. On zas zna, i nie chce za to niczego, procz kwarty orzechow".
- Pomodlcie sie za mnie, anioly, aby droga ma byla swietlista, abym sie nie potknal o kamien I abym ujrzal miasto, do ktorego tak dlugo tesknilem, A poki co – zechciejcie mi wybaczyc – popilnujcie mojej walizeczki, a ja wyskocze na dzieisec minut. Musze lyknac kubanskiej, zeby nie zgasl moj swiety ogien.
Po czym znowu wstalem I przemierzywszy pol wagonu wyszedlem na platforme.
Ale pilem juz nie tak jak wowczas, kolo Karaczarowa. Pilem bez mdlosci i bez kanapki, prosto z butelki, odrzuciwszy glowe do tylu niczym wirtuoz; pilem swiadom wielkosci tego, co sie dopiero zaczyna i co jeszcze winno sie zdarzyc.
Nikolskoje – Saltykowska
Nie przyniesie ci radosci te trzynascie lykow – pomyslalem sobie podczas trzynastego lyku.
- Sam przeciez wiesz, ze druga poranna porcja pita wprost z butelki napawa dusze smutkiem: nawet nie na dlugo – do momentu wypicia trzeciej, juz ze szklaneczki. A jednak napawa. Czyzbys tego nie wiedzial?
- Niech bedzie. Niech twoj poranek bedzie swietlany, a twoje jutro jeszcze swietlansze. Ale dlaczego anioly tak sie pesza, slyszac o tym, jaka radosc czeka cie na pietuszkowskim peronie i pozniej?
- A coz one sobie mysla? Ze nikt na mnie tam nie czeka? Albo ze pociag sie wykolei? Albo ze kontrolerzy wysadza mnie w Kupawnie? Albo ze gdzies w okolicy sto piecdziesiatego kilometra zmorzy mnie po winie sen i zadusza mnie jak chlopczyka albo zarzna jak dziewczynke? Czemuz to anioly pesza sie i milcza? Czeka mnie swietlane jutro. Tak jest. Nasze jutro bedzie swietlane niz nasze wczoraj i nasze dzisiaj. Ale ktoz moze reczyc, ze nasze pojutrze nie bedzie gorsze niz nasze przedwczoraj?
- Otoz to! Dobrzes to powiedzial, Wieniczko. Nasze jutro – i tak dalej. Bardzos to zgrabnie i dorzecznie powiedzial. Rzadko tak mowisz.
- I w ogole nie masz za wiele oleju w glowie. Znowu sam chyba o tym wiesz. Pogodz sie, Wieniu, przynajmniej z tym, ze twa dusza jest chlonniejsza od glowy. Zreszta po co ci rozum, skoro masz sumienie, a ponadto jeszcze i smak. Smak i sumienie to tak wiele, ze rozum staje sie zgola zbyteczny.
- Wieniu, a kiedy pierwszy raz raz spostrzegles, zes kretyn?
- A wtedy, kiedy uslyszalem jednoczesnie dwa przeciwstawne zarzuty: zem i nudny, i lekkomyslny. Bo jesli czlowiek jest madry i nudny, to nie popadnie w lekkomyslnosc. A jesli jest lekkomyslny i madry, to powstrzyma sie od nudzenia. A ja, gamon, zdolalem to polaczyc.
- Czy mam powiedziec dlaczego? Dlatego, ze odkad tylko siebie pamietam, w kazdym momencie mego zycia nie robie niczego innego poza nieustannym udawaniem, zem duchowo zdrow, tracac na to absolutnie wszystkie sily: umyslowe, fizyczne I rozne takie. Dlatego jestem nudny. Wszystko, o czym mowicie I co was zajmuje, jest mi nieskonczenie obce. Tak jest. A o tym, co mnie obchodzi – o tym nie powiem ani slowa. Nigdy i nikomu. Moze z obawy, ze mnie uznacie za pieprznietego, moze z innych powodow. W kazdym razie: ani slowa.
- Pamietam od dawna: kiedy zaczynano przy mnie rozmowe albo spor o jakies glupstwo, mowilem: "Ze tez chce sie wam gadac o takim glupstwie". Na co ludzie sie dziwili i mowili: "Jakze to! Jesli i to jest glupstwem, to co w takim razie nim nie jest?" A ja na to: "Nie wiem, ach, nie wiem. Ale jest".
- Nie twierdze bynajmniej, ze znam juz teraz prawde, albo ze wkrotce ja poznam. Absolutnie. Ale jestem juz jej na tyle bliski, ze moge ja dokladnie obejrzec.
- Totez ogladam, spogladam i rozpaczam. Nie wierze, by ktokolwiek z was nosil w sobie taki klab goryczy. Trudno nawet powiedziec, z czego ten klab sie sklada. Zreszta wy i tak tego nie zrozumiecie. Ale najwiecej w nim jest "bolu" a takze oniemienia. I codziennie od rana "moje wspaniale serce" wydziela ten odwar i nurza sie w nim az do wieczora. Innym zdarza sie to – wiem o tym – jesli ktos umrze. Jesli umrze najblizszy na swiecie czlowiek. A ja przezywam to zawsze. Zrozumcie chociaz tyle!
- Jakze mam nie byc nudny I nie pic kubanskiej. Zasluzylem sobie na to prawo. Wiem lepiej od was, ze "Weltschmerz" nie jest zadna fikcja puszczona w obieg przez dawnych pisarzy. Sam go nosze w sobie, wiem, czym jest, I nie chce tego ukrywac. Trzeba przywyknac do mowienia o swych zaletach prosto w ludzkie oczy – smialo I odwaznie. Ktoz procz nas samych moze wiedziec, jak ogromnie jestesmy dobrzy.
- Czy widzieliscie na przyklad obraz Kramskiego "W nieutulonym bolu"? Oczywiscie. Otoz gdyby tej skamienialej z bolu ksieznej czy bojaryni kotka zrzucila na podloge jakas, dajmy na to. Waze z sewrskiej porcelany albo porwala na strzepy nieslychanie drogi peniuar? To co? Czy ta dama zaczelaby biegac I machac rekami? Nigdy w zyciu, bo nic nie ma dla niej teraz znaczenia, bo na jakis czas, na dzien lub trzy, jest teraz ponad wszelkie peniuary, koty I sewisy!
I co? Czy ta ksiezna jest nudna? Strasznie nudna, bo jakze inaczej! A czy lekkomyslna? W najwyzszym stopniu!
- Tak samo ze mna. Rozumiecie teraz, dlaczego jestem najsmutniejszy ze wszystkich idiotow, ale I najposepniejszy ze wszystkich gownojadow. Dlaczego jestem jednoczesnie durniem, demonem I pleciuga?
- No I dobrze, jesli zrozumiecie. Wypijmy za zrozumienie. Natychmiast, pociagnijmy z butelki te resztke kubanskiej! Patrzcie, jak to sie robi … !
Saltykowska – Kuczyno
Resztki kubanskiej podchodzily mi jeszcze do gardla.
Totez uslyszawszy niebianski glos:
- Po co dopijales, Wieniu? Toc to za duzo …
Ledwo wychrypialem w odpowiedzi:
- Jak ziemia dluga i szeroka, od Moskwy do samych Pietuszek nie ma niczego, co byloby dla mnie za duzo …
I cegoz sie tak o mnie boicie, anioly niebianskie?
- Boimy sie znowu …
- Ze znowu zaczne mowic brzydkie slowa? Alez nie. Nie wiedzialem, ze jestescie stale ze mna, bo i wczesniej bym nie mowil ... Z kazda chwila jestem coraz szczesliwszy, i jesli zaczne teraz przeklinac, to tez jakos szczesliwie ... Jak w wierszach niemieckich poetow: "Ja ci pokaze duza tecze!", albo "Idzcie sobie do perly!" I nic wiecej ... Jakiez z was gluptasy!
- Nie jestesmy gluptasami. Boimy sie tylko, ze znow nie dojedziesz.
- Do czego?! Do Pietuszek nie dojade? Do niej? Do mojej bezwstydnej cesarzowej z oczami jak obloki? Smieszne jestescie …
- Nie jestesmy smieszne. Boimy sie, ze ty nie dojedziesz do n i e g o. I ze on zostanie bez orzechow …
- Ale co znowu! Poki zyje … Co znowu! W zeszly piatek – fakt. W zeszly piatek to o n a mnie do niego nie puscila ... W zeszly piatek, anioleczki, rozkleilem sie i zapatrzylem na jej bialy brzuch, kragly jak niebo i ziemia ... Ale dzis dojade, jesli tylko nie zdechne, przerazony przez fatum ... Albo raczej nie. Dzisiaj nie dojade, dzis bede u niej, bede pasc sie wsrod l i l i i az do rana – a za to jutro ...
- Biedny chlopiec – westchnely anioly.
- Biedny chlopiec? A niby dlaczego? Powiedzcie mi lepiej, czy bedziecie ze mna do samych Pietuszek? No jak? Nie odlecicie?
- O nie, do samych Pietuszek nie mozemy. Odlecimy, gdy tylko sie usmiechniesz. Dzisiaj nie usmiechnales sie jeszcze ani razu. Gdy tylko sie po raz pierwszy usmiechniesz – odlecimy i bedziemy o ciebie spokojne ...
- Ale spotkacie mnie na peronie, co?
- Tak. Tam cie spotkamy …
Cudowne istoty z tych aniolow! Tylko dlaczego zostal "biednym chlopcem"? Wcale nie biedny! Czyz dziecko, ktore zna litere "ju" niczym swoje piec palcow, i kocha ojca jak samo siebie – czy takie dziecko potrzebuje litosci?
Powiedzmy, ze w piatek, dwa tygodnie temu, chorowal i wszyscy sie o niego martwili ... Ale przeciez poczul sie lepiej, jak tylko mnie zobaczyl ... Alez tak! Boze milosierny, spraw, by nic sie nie stalo i nigdy nie stawalo ... Spraw, Panie, zeby, nawet jeski spadnie z ganku czy z pieca, nie zlamal sobie raczki ani nozki. A jesli trafi mu sie noz albo brzytwa, niech sie nimi nie bawi, znajdz mu inne zabawki, Panie! Jesli jego matka zacznie rozpalac w piecu – a on to bardzo lubi – o ile mozesz, odciagnij go na bok. Przesladuje mnie mysl, ze sie poparzy. A gdyby nawet zachorowal, to niech sie poczuje lepiej, jak tylko m n i e zobaczy ...
Kiedy przyjechalem zeszlym razem, powiedziano mi, ze spi. I ze jest chory. I ze ma goraczke. Zostawiono mnie z nim sam na sam, i pilem u jego lozeczka cytrynowke. Rzeczywiscie mial goraczke. Nawet dolek na policzku mial goraczke. Zadziwiajace, zeby takie male cos moglo miec goraczke …
Nim sie obudzil, wypilem trzy szklaneczki cytrynowki. Spojrzal na mnie I na czwarta szklaneczke w mojej dloni. Dlugo wtedy rozmawialismy. Mowilem mu:
- Wiesz co, chlopaku? Ty nie umieraj ... Pomysl sam – bo juz przeciez rysujesz litery, wiec mozesz myslec – przeciez to bardzo glupio: umierac znajac tylko litere "ju" i nie wiedzac niczego wiecej ... Przeciez rozumiesz, ze to glupio, co?
- R o z u m i e m, o j c z e …
Ach, jak on to powiedzial! A przeciez wszystko co, co mowia wiecznie zywe anioly I umierajace dzieci – wszystko to jest tak wazne, ze pisze to rozstrzelona kursywa. A to, co mowimy my – malenkimi literkami, bo to mniejsze lub wieksze bzdury. " R o z u m i e m, o j c z e … !"
- Chlopaku, wyzdrowiejesz! I znowu zatanczysz moja swinska farandole. Pamietasz ja? Tanczyles, kiedy miales dwa latka. Muzyka ojca, slowa tegoz. "Ach, jakie milutkie, smieszne dia-be-lecz-ki brzuszek mi drapaly, gryzly i kasaly …" A ty z reka wsparta pod boczek wymachiwales chusteczka i podskakiwales jak malenki idiota … "Od lu-te-go jeczalam i klelam, w kon-cu sierpnia nogi wyciagnalem …" Kochasz ojca, dziecinko?
- B a r d z o k o c h a m …
- No wiec nie umieraj … Nie umrzesz, wyzdrowiejesz i znowu mi cos zatanczysz ... Ale farandoli tanczyc nie bedziemy. Te slowa nie pasuja … W kon-cu sier-pnia nogi wyciagam …" To sie nie nadaje. Lepsze bedzie to: "Raz-dwa-trzy, buciki wloz, wstydz-sie-tyle-czasu-spac ..." Mam szczegolne powody, zeby to dranstwo lubic ...
Dopilem swa czwarta szklaneczke I zaczalem sie niepokoic.
- Chlopaku, kiedy cie nie ma, jestem zupelnie samotny … Rozumiesz …? Biegales tego lata po lesie, prawda …? Wiec pamietasz, jakie sosny tam rosly …? Ja tez, jak sosna …
Sosna jest taka dluga i taka somotniusienka, zupelnie jak ja ... Patrzy tylko w niebo, a tego, co ma pod nogami, nie widzi i nie chce widziec – tez jak ja. Jest zielona i bedzie zielona wiecznie, poki sie nie zwali. A ja tez bede zieleniec, az sie kropne ...
- Z i e l e n i e c - wymamrotal chlopczyk.
- Albo wezmy taki dmuchawiec. Nie tylko sie kolysze I traci puch na wietrze, az przykro patrzec. A ja tez przeciez trace puch, no nie? Czyz nie przykro patrzec, jak calymi dniami nic tylko trace I trace …?
- P r z y k r o - powtorzyl za mna chlopiec z blogim usmiechem.
Wspominam teraz jego "przykro" I tez sie blogo usmiecham. I widze, ze anioly odlatuja zgodnie z obietnica, machajac do mnie z oddali.
Kuczyno – Zeleznodorozna
Najpierw jednak – do niej. Mimo wszystko – do niej. Zeby zobaczyc ja na peronie, z warkoczem od pupy az do karku, zaczerwienic sie z podniecenia jak burak, zalac w trupa, a potem buszowac wsrod lilli do upadlego! "Niescie me jedwabie, aksamity,
Naszyjniki, perly, diamanenty.
Chce przyodziac stroj godny krolowej,
Skoro krol moj dzis powrocil do mnie!" Ta dziewczyna to w ogole nie dziewczyna! To nie dziewczyna, tylko pokusnica! To balladaw tonacji dur-moll! Za kobieta, to rude paskudztwo – to nie kobieta, tylko czary-mary! Spytacie pewnie: "Wieniu, a skadzes ty ja wytrzasnal, skad sie ta ryza kurwa wziela? Czy w Pietuszkach moze sie w ogole trafic cos sensownego?"
- Moze! – odpowiadam wam na to, I to tak glosno, ze Moskwa I Pietuszki drza w swych posadach. – W Moskwie – nigdy! W Moskwie nie moze, a w Pietuszkach moze! I co z tego, ze kurwa? Za to jaka harmonijna kurwa ! A jesli chcecie wiedziec, skad ja wytrzasnalem, jesli was to ciekawi – to posluchajcie, bezwstydnicy, wszystko opowiem.
Mowilem wam juz, ze w Pietuszkach nigdy nie przekwita jasmin i nie milknie ptasi spiew. Otoz I tego dnia, dokladnie przed dwunastoma tygodniami, ptaszki I jasmin byly na miejscu. A jeszcze ktos, nie wiadomo kto, mial urodziny. W dodatku byla otchlan wszelkiego picia: moze I dziesiec butelek, moze dwanascie czy dwadziescia piec. I bylo wszystko, czego moze zapragnac dusza czlowieka, ktory te otchlan wypil, to znaczy wszystko absolutnie – od piwa z beczki do piwa w butelkach. "A poza tym? – spytacie – a co poza tym?"
Poza tym byli tam dwaj faceci i trzy dobrze wlane dziwy, jedna pijansza od drugiej, i ubaw po pachy. I bodaj to wszystko. Wiecej nic.
I ja tam bylem, rozcienczalem I pilem, ruska rozcienczalem z piwem zygulowskim, patrzylem na te trojke I cos z niej zaczynalem kapowac. Co zaczynalem, nie moglem stwierdzic, wobec czego rozcienczalem i pilem, a im wiecej kapowalem, tym czesciej rozcienczalem, w efekcie czego jeszcze lepiej kapowalem.
Ale tylko u jednej odczulem w odpowiedzi blysk zrozumienia. Tylko u jednej! Ach, te rude rzesy, dluzsze niz wasze wlosy! Ach, te niewinne oczeta! Ach, ta bialosc przechodzaca w bialawosc! Ach, te skrzydla golabki i zauroczenie!
- A wiec to pan jest Jerofiejew? – tu z lekka sie ku mnie przypodobala I opuscila rzesy, a potem je uniosla ...
- Pewnie ze ja. Jesli nie ja, to kto?
(O harmonijna, jakze sie domyslilas?)
- Czytalam jeden panski kawalek. I wie pan co? Nigdy bym nie pomyslala, ze na piecdziesieciu stronach mozna wypisac tyle bzdur. Przeciez to ponad ludzkie sily.
- Jakie tam ponad! – mile polechtany rozwcienczylem I wypilem. – Jesli pani zechce, wypisze jeszcze wiecej. Bedzie jeszcze bardziej ponad …
Ot tego sie wszystko zaczelo. To znaczy urwala sie tasma. Na trzy godziny. Co pilem? O czym mowilem? Jak rozcienczalem? Moze by mi sie nie urwala, gdybym nie rozcienczal. Tak czy owak ocknalem sie po jakichs trzech godzinach. A sytuacja wygladala, jak nastepuje: siedze za stolem, rozcienczam i pije.
I nie ma nikogo procz nas dwojga. A ona jest przy mnie. I wysmiewa mnie jak rajska dziecina. "Niesamowita! – pomyslalem. – Oto kobieta, ktorej piers sciskaly po dzis dzien jedynie przeczucia. Oto kobieta, u ktorej przede mna nikt nie szukal nawet pulsu. O swiete swedzenie duszy I calej reszty!"
Ona zas wziela i wypila jeszcze setke. Wypila stojac i zadzierajac glowe jak pianistka. A wtedy wszystko, cala jej swietosc uleciala z niej w jednym tchnieniu. Potem zas wygiela sie jak zdzira i zaczela krecic biodrami – tak wyraziscie, ze az zadygotalem na sam widok …
Zapytacie, rzecz jasna, zapytacie, niegodziwcy: "Wiec jak, Wieniczko? Ona ……?" Coz moge wam odpowiedziec? Pewnie ze jest ……..! Jakzeby miala nie byc ........! Powiedziala mi przeciez wprost. "Chce, zebys mnie wladco objal prawa reka!" He, he, "wladco" i "prawa reka"! A ja juz bylem taki schlany, ze nie tylko wladczo objac, ale nawet podotykac jej figury nie moglem. Ciagle trafialem obok ...
" No coz, krec sobie kraglymi biodrami! – pomyslalem, rozcienczajac i pijac. – Krec, kusicielko! Krec, Kleopatro! Krec, piekny kurwiszonie, ktorys zgnebil serce poety! Wszystko, co moje – co byc moze jest moje – wszystko to rzucam dzis na bialy oltarz Afrodyty!"
Tak sobie myslalem. Ona zas sie smiala. Ona zas podeszla do stolu i wypila jednym haustem jeszcze sto piecdziesiat gramow – poniewaz byla doskonala, doskonalosc zas nie zna granic …
Zeleznodorozna – Czornoje
Wypila – i zrzucila z siebie cos zbednego. "Jesli teraz – pomyslalem – jesli w slad za tym zbednym zrzuci i bielizne, to ziemia zadrzy i kamienie wolac beda".
Zapytala : "No i jak, Wieniczko, ladnie mi …..?" Ja zas zdlawiony zadza z zapartym tchem oczekiwalem grzechu. I powiedzialem jej: "Zyje na swiecie dokladnie trzydziesci lat, ale nigdy jeszcze nie widzialem, zeby komus tak ladnie ……!"
I co teraz? Mam byc przymilnie czulym czy tez wladczo brutalnym? Diabli wiedza. Nigdy dokladnie nie wiem, jak i kiedy postepowac z ubzdryngolona … Przedtem – jesli juz mam to powiedziec – przedtem malo w ogole o nich wiedzialem. I o pijanych, i o trzezwych. Scigalem je myslami, ale gdy tylko ktora doscignalem, serce mi zamieralo z leku. Zachcianki byly, zamiarow – nie. A kiedy juz zjawialy sie zamiary – znikaly zachcianki, i choc serce mknelo ku nim, mysl zamierala w leku.
Bylem wewnetrznie sprzeczny. Z jednej strony podobalo mi sie, ze one maja talie, a my nie. Wywolywalo to we mnie – jakby to rzec, "roztkliwienie", czy co? No wiec wlasnie. Wywolywalo roztkliwienie. Ale z drugiej strony, one przeciez zadzgaly scyzorykiem Marata. Marat zas byl Nieprzekupny i nalezalo go rznac. Moje roztkliwienie przepadalo. Z jednej strony, podobnie jak Korol Marks lubilem pewna ich slabosc: to, ze musza kucac przy siusianiu. To wlasnie mi sie podobalo, napelniajac mnie – czym. Do licha, napelniajac, tkliwoscia czy jak? Ale z drugiej strony, one przeciez strzelaly do Ilijicza z nagana! To znowu niszczylo moja tkliwosc; mozna sobie kucac, ale po co zaraz walic do Iljicza z nagana? Smiesznie byloby po tym wszystkim mowic o tkliwosci … Ale odszedlem od tematu.
Jakiz wiec mam teraz byc? Grozny czy wladczy?
A tymczasem ona – ona sama – dokonala za mnie wyboru, przechylajac sie w tyl i muskajac mnie lydka po twarzy. Mialo to cos z zachety, zabawy i spoliczkowania. A takze – z calusa na odleglosc. Potem zas zjawila sie ta kurewska, metna biel zrenic – bielsza niz bila goraczka i siodme niebo. I brzuch – jak niebo i ziemia. Gdy go zobaczylem, omal zaszlochalem z uniesienia, caly rozdygotany i zamroczony. A potem wszystko sie zmieszalo: roze, lilie i brama raju – wilgotna i rozedrgana, cala w malych loczkach – i niepamiec, i rude rzesy. Ach, te szlochy w lonie! Ach, te bezwstydne oczy! Ta jawnogrzesznica z oczami jak obloki! Ten fascynujacy pepek!
Wszystko sie zmieszalo po to, by sie zaczac, by co piatek powtarzac od poczatku, nie wychodzac z glowy ani serca.
I wiem jedno: dzis bedzie to samo, to samo zamroczenie i zatracenie.
Powiecie mi moze: "Czy myslisz, Wieniczko, ze ma tylko jednego takiego zatracenca?"
A co mnie do tego? A tym bardziej wam! Niech nie bedzie wierna. Starosc i wiernosc marszcza pyski, a ja na przyklad nie chce, zeby ona miala zmarszczony pysk. Niech tam nie bedzie wierna: oczywiscie, nie calkiem "niech", ale jednak "niech". Za to cala jest z roztkliwien i aromatow. Nie nalezy jej obmacywac ani bic. Trzeba ja respirowac. Sprobowalem kiedys policzyc jej wszystkie tajemne zakatki, ale nie potrafilem; doszedlszy do dwudziestu siedmiu tak ocipialem, ze wypilem zubrowki I dalem spokoj.
Ale najpiekniejsze ma oczywiscie przedramionka. Zwlaszcza gdy sie przeciaga, upojnie smieje i mowi: "Ech, Jerofiejew, ty kutasie zlamany!" Czy mozna takiej diablicy nie respirowac?
Owszem, zdarzylo sie jej byc jadowita, ale to wszystko bzdura, dla samoobrony I z jakis tam babskich racji; slabo sie na tym znam. W kazdym razie kiedy ja juz calkiem rozgryzlem, to znalazlem tylko maliny ze smietana, a jadu nawet na lekarstwo. Pewnego piatku, kiedy bylem juz zupelnie dobry po zubrowce, powiedzialem jej:
- Wiesz co, chodz, bedziemy razem! Cale zycie! Zawioze cie do Lobni, ubiore w zloto i purpure, zachalturze przy telefonach, a ty bedziesz cos respirowac –na przyklad lilie. Jedziemy?
Na co ona w milczeniu pokazala fige. Caly na luzie podsunalem sobie te fige pod nos, westchnalem i zaplakalem:
- Ale dlaczego …? Dlaczego?
A ona mi na to – jeszcze jedna fige. Tez ja podchwycilem, zmruzylem oczy i znowu zaplakalem.
- Ale dlaczego? – zaklinalem ja. – Odpowiedz, dlaczego?
Wtedy ona tez sie rozplakala i zawisla mi na szyi.
- Balwanie, sam przeciez wiesz dlaczego! Sam wiesz dlaczego, wariacie!
I od tej pory wszystko sie powtarzalo prawie co piatek: i lzy, i figi. Ale dzis … Dzisiaj cos sie rozstrzygnie, bo dzisiejszy piatek jest trzynasty z kolei. A do Pietuszek coraz blizej, Matko Boska …
Czornoje – Kupawna
Zaczalem chodzic w podnieceniu po platformie i palilem bez przerwy.
- I po tym wszystkim mowisz jeszcze, zes samotny i nie zrozumiany? Ty, z taka dusza i taka wielkodusznoscia! Ty, ktory masz ja w Pietuszkach i jego za Pietuszkami … Ty – samotny?
- Alez skad, juz nie samotny, juz rozumiany. Zrozumiany od dwunastu tygodni. Co bylo, przeminelo. Pamietam, ze kiedy mi stuknela dwudziestka – o, wtedy bylem beznadziejnie samotny. I urodziny mialem smetne. Przyszedl do mnie Jurij Pietrowicz, przyszla Nina Wasiljewna, przyniesli butelke stolecznej I sloik golabkow … I od tych golabkow I tej stolecznej zrobilo mi sie tak samotnie, tak okropnie samotnie, ze mimo woli zaplakalem …
A kiedy mi stuknela trzydziestka zeszlej jesieni? Kiedy mi stuknela trzydziestka, dzien byl tak samo smetny jak przy dwudziestce. Przyszedl do mnie Boria z jakas zwariowana poetka, przyszedl Wadik z Lidia I Lodzia z Wolodia. I przyniesli – co mianowicie? – dwie butelki stolecznej i dwa sloiki faszerowanych pomidorow. I taka mnie z powodu tych pomidorow zdjela rozpacz, takie udreczenie, ze znow chcialem zaplakac – ale juz nie moglem …
Co to znaczy, ze w ciagu dziesieciu lat stalem sie mniej samotny? Nie. Nie znaczy. A moze znaczy to, ze w ciagu tego dziesieciolecia moja dusza szczerstwiala, a serce sie zawzielo? Nie. Tez nie znaczy. Raczej wprost przeciwnie. Ale jednak nie zaplakalem ...
Dlaczego? Bede chyba mogl wam to wytlumaczyc, jesli znajde, jakas analogie w swiecie piekna. Powiedzmy: jesi spokojny facet wypije trzy czwarte, stanie sie wesolym rozrabiaka. A jesli dorzuci jeszcze trzy cwiartki? Czy bedzie rozrabial jeszcze weselej? Nie, znowu sie uspokoi. Mogloby sie nawet wydawac, ze wytrzezwial. Ale czy to rzeczywiscie znaczy, ze wytrzezwial? Ale gdzie tam. Zalal sie juz w trupa i dlatego ucichl.
To samo ze mna. Ani nie stalem sie, konczac trzydziestke, mniej samotny, ani dusza mi nie szczerstwiala, wprost przeciwnie. To tylko dla postronnych tak wygladalo …
Za to teraz nic, tylko zyc, ile wlezie! A zycie wcale nie jest nudne. Nudne bylo tylko dla Mikolaja Gogola i krola Salomona. I jesli sie juz przezylo trzydziesci lat, trzeba sprobowac przezyc jeszcze trzydziestke. Wlasnie tak! Osobiscie uwazam, ze czlowiek jest smiertelny. Ale skoro sie juz rodzimy, to nie ma rady, trzeba jeszcze troche pozyc. Osobiscie uwazam, ze zycie jest piekne.
Czy w ogole wiecie, ile jeszcze jest na swiecie tajemnic, jaki bezmiar niezbadanego, jakie mozliwosci dla tych, ktorych owe tajemnice pociagaja. Oto najprostszy przyklad: dlaczego, jesli powiedzmy, strzeliliscie sobie wczoraj wieczorem trzy cwiartki, rano nie mieliscie czasu na klina – praca i rozne takie – i dopiero juz dobrze po poludniu, po szesciu czy siedmiu godzinach posuchy, pijecie wreszcie, zeby ulzyc sercu (a ile pijecie? No, powiedzmy, dwie setki) – to dlaczego wasze serce nie czuje ulgi? Towarzyszace wam od samego rana mdlosci staja sie po tych dwu setkach mldlosciami innego rodzaju, wstydliwe jakby; policzki nabieraja kurewskiej czerwieni, a pod oczami zjawiaja sie takie since, jakbyscie onegdaj wcale nie pili swoich trzech cwiartek, tylko jakby was zamiast tego caly wieczor walili w morde. No i dlaczego?
Powiem wam dlaczego. Dlatego, ze staliscie sie ofiarami swych szesciu czy siedmiu godzin pracy. Trzeba umiec wybrac sobie prace. Zlych prac nie ma. Nie ma tez zawodow: kazde powolanie jest godne szacunku. Trzeba, ledwo sie ocknawszy ze snu, z miejsca czegos sie napic. Nawet nie to, nieprawda, ze "czegos"; dokladnie tego samego, co sie pilo wczoraj. Trzeba pic z przerwami po trzy kwadranse; pic i pic tak, zeby ku wieczorowi wypic o trzy setki wiecej niz poprzedniego dnia. A wtedy nie pojawia sie ani mdlosci, ani wstydliwosci, a twarz bedzie tak jasniala, jakby was juz z pol roku nikt po niej nie walil.
Sami widzicie, ile natura ma tajemnic – fatalnych i przyjemnych. Ilez bialych plam, jak okiem siegnac!
A te mlode wiatroglowy, ktore maja nas zastapic, wydaja sie nie zauwazac zagadek istnienia. Brakuje im rozmachu i inicjatywy. I w ogole watpie, czy maja cokolwiek we lbie. Coz to tez moze byc szlachetniejszego niz eksperymentowanie na samym sobie? Kiedy bylem w ich wieku, robilem tak: w czwartek wieczorem wypijalem ze jednym zamachem trzy i pol litra piwa z wodka. Wypijalem i zasypialem, nie zdejmujac butow, myslac tylko o jednym: obudze sie w piatek rano czy nie?
I w piatek rano jednak sie nie budzilem. Budzilem sie natomiast w sobote, ale juz nie w Moskwie, lecz podnasypem kolejowym w okolicach Naro-Fominska. A nastepnie z wysilkiem odtwarzalem w pamieci I gromadzilem fakty; nagromadziwszy zas – zestawialem. A z kolei zestawiwszy, zaczalem je znowu odtwarzac, natezajac pamiec i wnikliwie analizujac. Wreszcie przechodzilem od postrzegania ku abstrahowaniu, innymi slowy: dodawalem sobie gleboko przemyslanego klina i w efekcie dowiadywalem sie, gdzie sie podzial piatek.
Niemal od malenkosci moim ulubionym slowem byl "poryw". I bog mi swiadkiem, porywalem sie na wszystko! Gdybyscie sie tak porwali, to trafilby was szlag albo paraliz. Albo jeszcze inaczej: gdybyscie sie porywali jak ja w waszym wieku, to pewnego pieknego poranka wcale byscie sie nie obudzili. A ja budzilem sie prawie kazdego ranka i porywalem sie od nowa ...
Na przyklad: majac osiemnascie lat czy cos kolo tego, zauwazylem, ze od pierwszej do piatej kolejki wlacznie nabieram krzepy, i to niepowstrzymanie, a poczynajac od szostej.
Kupawna – 33. Kilometr
Az po dziewiata wlacznie slabne. I to slabne tak bardzo, ze pod wplywem dziesiatej, rownie niepowstrzymanie, kleja mi sie oczy. I co tez myslalem w swej naiwnosci? Myslalem: "Trzeba wysilkiem woli przezwyciezyc sennosc I wypic po raz jedenasty, a wtedy, byc moze dokona sie nawrot krzepy?" Ale nie, nic podobnego. Zadnych nawrotow. Probowalem.
Meczylem sie nad tym problemem przez trzy lata z rzedu. Meczylem dzien w dzien – i mimo wszystko dzien w dzien zasypialem po dziesiatej kolejce.
A wyjasnienie bylo proste! Okazuje sie, ze jesli juz wypiliscie piata, to powinniscie o d r a z u j e d n y m haustem, wypic jeszcze szosta, siodma i osma. Ale wypic p l a t o n i c z n i e, to znaczy tylko w wyobrazni. Innymi slowy: za cene wysilku woli i za jednym zamachem powinniscie nie wypic ani szostej, ani siodmej, ani osmej, ani dziewiatej, natomiast wstrzymac pauze i przystapic bezposrednio do dziesiatej. I dokladnie tak samo jak dziesiata, a faktycznie dziewiata symfonie Antoniego Dworzaka umownie nazywa sie piata – tak samo i wy umownie nazwijcie swoja szosta-dziesiata. I badzcie pewni, ze wasza krzepa bedzie teraz bez zadnych przeszkod rosnac od szostej (dziesiatej) po sama dwudziesta osma (trzydziesta druga), to znaczy az do granicy, za ktora zaczyna sie wariactwo i zeswinienie.
Daje slowo, ze gardze pokoleniem, ktore idzie w slad za nami. Budzi we mnie obrzydzenie i groze. Zaden Maksym Gorki nie zaspiewa o nich piesni. Szkoda marzyc. Nie mowie, ze my w ich wieku dzwigalismy cala mase idealow. Boze uchowaj, idealow mielismy niewiele, ale za to duzo rzeczy, ktorych nie olewalismy. A oni olewaja wszystko. Czemu nie mieliby sie zajac czyms innym takim: ja w ich wieku pijalem z duzymi przerwami; pije – przestaje, znow popije – znow przestaje. Totez nie mnie sadzic, czy poranna depresja jest bardziej ozywcza, jesli wchodzi w codzienny nawyk, to znaczy, jesli poczynajac od szesnastego roku zycia pic codziennie o siodmej wieczorem po pol litra. Pewnie, gdybym mogl sie cofnac i zaczac zycie od poczatku, tobym sprobowal. Ale przeciez o n i! Oni …!
Ale nie tylko w tym rzecz. Ilez tajemnic kryja w sobie inne sfery ludzkiego zycia! Wyobrazcie sobie na przyklad, ze jednego dnia od rana do wieczora pijecie wylacznie czysta i nic wiecej, a drugiego tylko czerwone wino. Pierwszego dnia kolo polnocy macie juz kompletnego swira, tyle w was ognia, ze dziewczyny moga przez was skakac w noc swientojanska. Jestescie niby ognisko – siedzicie sobie, a one przez was skacza i igraja. I, oczywiscie, jesli piliscie od rana do wieczora tylko czysta, to w koncu sie doigraja.
A jesli od rana do wieczora piliscie tylko wzmocnione czerwone wino? Wtedy zadna dziewczyna nie bedzie przez was skakac w noc swietojanska. Wprost przeciwnie: dziewczyny w te noc sobie siadzie, a wy nawet przez nia nie przeskoczycie, juz nic nie mowiac o czym innym. Oczywiscie pod warunkiem, ze od rana do wieczora piliscie tylko czerwone wino!
Otoz to! A jakze fascynujaco moga wygladac eksperymenty scisle specjalistyczne. Powiedzmy czkawka. Moj glupi krajan Solouchin zaprasza nas do lasu, na zbieranie solonych rydzow. Naplujcie mu na te jego rydze! Lepiej zajmijmy sie czkawka, zo znaczy badaniem pijackiej czkawki w aspekcie matematycznym ...
- Za przeproszeniem! – rozlega sie ze wszystkich stron. – Czyzby procz tego nie bylo na swiecie czegos, co mogloby ...
- Otoz to: nie bylo! – wolam na wszystkie strony. – Nie ma nic procz tego! Nic, co mogloby! Nie jestem durniem i rozumiem, ze na swiecie jest jeszcze psychiatra i astronomia pozagalaktyczna, a jakze! Tyle ze to wszystko jest nie nasze, a rzuconym przez Piotra Wielkiego
i Dymitra Kibalczycza. I nie na tym polega nasze powolanie. Ono znajduje sie zupelnie gdzie indziej. Tam, dokad was zaprowadze, jesli nie bedziecie sie opierac. Powiecie moze, ze to powolanie jest parszywe i falszywe? Odpowiem na to i powtorze raz jeszcze: "Nie ma falszywych powolan, kazde jest godne szacunku".
A w ogole mam was gdzies! Zostawcie juz lepiej astronomie pozagalaktyczna Jankesom, a psychiatrie – Niemcom. Niech tam wszelka hiszpanska halastra gapi sie na swoja corride, niech afrykanskie lachudry buduja swoja tame Asuanska, niech lachudry buduja, I tak ja wiatr zdmuchnie, niech sie Wlochy udlawia swoim kretynskim belcantem, niech tam … !
My zas, powtarzam, zajmiemy sie czkawka.
Elekrougli – 43. kilometr
Tak. Wiecej pic, mnie zakaszac. To lepsze lekarstwo na pyche I powierzchowny ateizm. Popatrzcie na czkajacego bezboznika: zdezorientowany, ponury, strapiony i obrzydliwy. A teraz odwroccie sie od niego ze splunieciem i popatrzcie na mnie, gdy zaczne czkac. Wierzac w przeznaczenie i nie sprzeciwiajac mu sie ani ba chwile – wierze tez w to, ze O n jest sama dobrocia; totez i sam jestem dobry i swietlany.
O n jest dobry. Prowadzi mnie od cierpienia ku swiatlu. Od Moskwy ku Pietuszkom. Przez meczarnie na Dworcu Kurskim, przez katharsis w Kuczynie, przez marzenia w Kupawnie – ku swiatlosci Pietuszek. Durch Leiden – Licht.
Zaczalem krazyc po platformie w jeszcze wiekszym podnieceniu. I palilem bez przerwy.
Wtem ostra mysl porazila moj mozg jak blyskawica:
- Co moglbym jeszcze wypic, aby ugasic pragnienie w sobie i tego p o r y w u ? Co mam wypic w imie Twoje?
Na szczescie nie mam niczego, co byloby godne C i e b i e. Kubanska to przeciez straszne gowno. O rosyjskiej az smiesznie mowic w T w e j obecnosci! A juz rozowe wzmocnione za rubel trzydziesci siedem – o B o z e !
Nic to, jesli dotre dzis do Pietuszek caly i zdrowy, to stworze koktail, ktory mozna pic wobec B o g a i ludzi bez poczucia wstydu. W obecnosci ludzi i w i m i e B o g a. Nazwe go " N u r t y J o r d a n u " albo " G w i a z d a B e t l e j e m s k a ". Przypomnijcie mi o tym w Pietuszkach, jesli laska, gdybym zapomnial.
Nie smiejcie sie. Mam bogate doswiadczenia w przyrzadzaniu koktajli. Jak ziemia dluga i szeroka, od Moskwy do Pietuszek pije sie po dzis dzien te koktajle nie znajac nazwiska ich tworcy. Pije sie "Balsam kanaanski" i "Lze komsomolki" i jest to bardzo sluszne. Nie mozemy czekac na zmilowanie sie przyrody. Ale zeby wziac od niej co trzeba, nalezy z kolei znac dokladne przepisy. Jesli chcecie, to wam je dam. Posluchajcie.
Zwykle picie wodki chocby wprost z butelki nie ma w sobie nic procz dusznych mak i marnosci nad marnosciami. Zmieszanie wodki z woda kolonska ma w sobie pewna fantazje, choc nie ma wznioslosci. Natomiast wypicie "Balsamu kanaanskiego" zawiera zarowno fantazje, jak tez idee i wznioslosc, ponadto zas akcent matafizyczny.
Jaki skladnik "Balsamu kanaanskiego" cenimy nade wszystko? Oczywiscie denaturat. Ale przeciez denaturat, chociazbedacy przedmiotem natchnienia, jest tego natchnienia calkowicie pozbawiony. Co wiec cenimy w denaturacie najbardziej? Oczywiscie czyste wrazeniensmakowe. A jeszcze bardziej? A jeszcze bardziej wydobywajace sie zen miaznaty. Dla ich wyjawienia potrzebna jest odrobina wonnosci. Z tej to przyzczyny do denaturatu dodajemy w proporcji 1 : 2 : 1 ciemnego piwa (najlepiej ostankinskiego lub senatora) oraz oczyszczonej politury.
Sposobu oczyszczania politury nie bede wam przypominac, bo zna go kazde dziecko. W Rosji nikt dlaczegos nie zna przyczyny smierci Puszkina, natomiast sekret oczyszczania politury znaja wszyscy.
Krotko mowiac, zapisujcie przepis na "Balsam kanaanski". Zycie jest dawane czlowiekowi tylko raz i trzeba je przezyc tak, by nie pomylic sie w przepisach:
Denaturat 100 g
Ciemne piwo 200 g
Oczyszczona politura 100 g
Tak wiec macie przed soba "Balsam kanaanski", potocznie nazywanym rowniez "Srebrnym liskiem", ciecz istotnie lisiego koloru, o umiarkowanej mocy i trwalym zapachu. To juz nawet nie zapach, a hymn. Hymn Mlodziezy Demokratycznej. Wlasnie tak, poniewaz koktajl ten wyzwala w pijacym wulgarnosc i ciemne sily. Obserwowalem to po wielokroc …
Istnieja dwa sposoby niejakiego powstrzymywania tych ciemnych sil. Po pierwsze: niepicie "Balsamu kanaanskiego". Po drugie: picie zamiast niego koktajlu "Duch Genewy".
W "Duchu Genewy" nie ma za grosz szlachetnosci, natomiast jest bukiet. Spytacie mnie, na czym polega sekret tego bukietu? Odpowiem, ze nie wiem, na czym polega sekret tego bukietu. Wtedy spytacie, w czym tkwi jego sedno. Otoz sedno tkwi w tym, iz "Bialego bzu", stanowiacego czesc skladowa "Ducha Genewy", nie nalezy zastepowac niczym – ani jasminem, ani chypre’em, ani konwalia.
" W swiecie komponentow brak ekwiwalentow" – mawiali kiedys chemicy i z pewnoscia wiedzieli co mowia. Tak wiec "Srebrzysta konwalia" to w zadnym razie nie "Bialy bez", nawet w sensie etycznym, nie mowiac juz o bukietach.
" Konwalia" na przyklad wstrzasa umyslami, niepokoi sumienia, wzmacnia autorytet prawa. "Bialy bez" zas odwrotnie – usypia sumienia i zobojetnia na zyciowe zlo.
Zdarzylo mi sie kiedys wypic caly flakon "Srebrzystej konwalii!. Wypilem, siedze i placze. Dlaczego placze? Bo przypomnialem sobie mame: przypomnialem i ani rusz nie moge zapomniec. "Mamo" – powiadam. I placze. A potem znowu "Mamo!" I znowu placze. Ktos inny, glupszy, pewnie by tak siedzial i plakal. A ja? Ja wzialem flakon "Bzu" i wypilem. I co myslicie? Lzy wyschly, ogarnal mnie glupi smiech, a co do mamusi, to nawet zapomnialem, jak miala na imie.
Totez bardzo mnie smiesza ci, ktorzy przyrzadzajac "Ducha Genewy" mieszaja srodek przeciw poceniu sie stop ze "Srebrna konwalia". Uwaga, oto dokladny przepis:
Bialy bez 50 g
Srodek przeciw poceniu sie stop 50 g
Piwo zygulowskie 200 g
Lakier na spirytusie 150 g
Jesli jednak ktos nie chce nadaremno wydreptywac wszechswiata, niech posle w cholere I "Balsam kanaanski" I "Ducha Genewy". Niech lepiej siadzie przy stole I przygotuje sobie "Lze komsomolki". Koktajl ten jest aromatyczny I przedziwny. Dlaczego aromatyczny, dowiecie sie pozniej. Najpierw wyjasnie, dlaczego jest przedziwny.
Ten, kto zwyczajnie pije wodke, albo zachowuje dobra pamiec I zdrowy rozsadek, albo wprost przeciwnie, traci za jednym zamachem I jedno, I drugie. A w przypadku "Lzy komsomolki" – smiechu warte! – czlowiek wypije setke, tych lez I pamiecma dobra, a zdrowego rozsadku ani odrobiny. Wypije jeszcze setke I nadziwic sie nie moze, skad sie wzielo tyle zdrowego rozsadku I gdzie sie podziala cala dobra pamiec.
Nawet sam przepis na "Lze" jest aromatyczny. A od aromatu gotowego koktajlu mozna na moment utracic zmysly i przytomosc. Ja na przyklad tracilem:
Lawenda 15 g
Werbena 15 g
Woda kolonska "Las" 30 g
Lakier do paznokci 2 g
Plyn do plukania ust 150 g
Lemoniada 150 g
Sporzadzona miksture nalezy w ciagu dwudziestu minut mieszac galazka wiciokrzewu. Niektorzy twierdza wprawdzie, iz w razie koniecznosci mozna wiciokrzew zastapic lebioda. Jest to jednak poglad niesluszny I wystepny. Chocbyscie mnie krajali na kawalki, to nie zmusicie mnie do mieszania "Lzy komsomolki" lebioda, gdyz bede ja mieszal wiciokrzewem. Doprawdy, pekam ze smiechu, kiedy ktos miesza przy mnie "Lze" nie wiciokrzewem, lecz lebioda.
Ale dosc juz o "Lzie". Teraz proponuje wam na koniec cos najlepszego. "Wieniec twych prac najlepsza jest nagroda", jak powiedzial poeta. Krotko mowiac, proponuje wam koktajl "Psia krew", napoj, ktory przycmiewa wszystko. To juz nie napoj, lecz niebianska muzyka. Co jest najwspanialsze na swiecie? Walka o wyzwolenie ludzkosci. A jeszcze wspanialsze jest, co nastepuje (prosze pisac):
Piwo zygulowskie 100 g
Szampon "Bogacz Sadko" 30 g
Rezol, plyn do zwalczania lupiezu 70 g
Klej BF 15 g
Plyn hamulcowy 30 g
Dezynsektal, srodek owadobojczy 30 g
Wszystko to winno w ciagu tygodnia naciagnac na tytoniu z cygar, a nastepnie zostac podane do stolu …
Notabene, dostawalem listy, w ktorych czytelnicy amatorzy radzili mi jeszcze, zeby otrzymana nalewke przecedzic przez durszlak. To znaczy wlac do durszlaka I isc spac … Niech diabli wezma wszystkie te uzupelnienia I poprawki. To efekt niedowladu wyobrazni I ociezalosci umyslowej …
Tak wiec "Psia krew" zostala podana na stol. Pijcie ja po dwoch kielichach tego koktajlu czlowiek staje sie tak uduchowiony, ze mozna don podejsc na poltora metra i przez pol godziny pluc mu w pysk – a on nic.
43. kilometr – Chrupanowo
Czy zdazyliscie cos zapisac? Jesli tak, to na razie wystarczy … A w Pietuszkach … Jesli Bog milosciw i dotre tam zdrow i caly, to w Pietuszkach obiecuje podzielic sie z wami sekretem "Nurtu Jordanu".
A teraz zastanowmy sie razem, co moglbym jeszcze wypic? Jaka kombinacje moge stworzyc z tego gowna, ktore zostalo mi w walizce? "Pocalunek ciotki Klawki!? Pewnie tak. Z mojej walizki nie da sie wycisnac niczego procz "Pierwszego pocalunku" i "Pocalunku ciotki Klawki" ? Wytlumaczyc wam, co to jest "Pocalunek"? "Pocalunek" to jakiekolwiek czerwone wino zmieszane pol na pol z jakakolwiek wodka. Powiedzmy: wytrawne wino gronowe plus pieprzowka lub kubanska – to "Pierwszy pocalunek". Mieszanka samogonu z portwajnem nr. 33 to "Pocalunek wymuszony", lub prosciej "Pocalunek bez milosci", lub jeszcze prosciej "Innesa Armand". Zreszta "Pocalunkow" jest cala masa. Trzeba do nich przywyknac od dziecinstwa, wtedy nie bedzie mdlilo.
Mamy w walizce kubanska, ale nie mam wytrawnego wina gronowego. A znaczy to, ze "Pierwszy pocalunek" jest tez dla mnie wykluczony i moge o nim tylko marzyc. W walizce mam jeszcze poltorej cwiartki rosyjskiej i rozowe mocne za rubel trzydziesci siedem. A wspolnie tworza one wlasnie "Pocalunek ciotki Klawki". Zgadzam sie z wami, ze w sensie smakowym jest niewyrazny i wysoce mdly i ze bardziej nadaje sie do podlewania fikusa niz picia z butelki … Zgoda. Ale co zrobic, jesli nie ma ani wytrawnego wina, ani nawet fikusa? Trzeba pic "Pocalunek ciotki Klawki".
Wszedlem do wagonu, zeby zlac to moje gowno w "Pocalunek". Jakze dawno tu nie bylem! Od czasu, jak wyszedlem w Nikolskoje ...
Podobnie jak zeszlym razem, dziesiatkami gotowych na wszystko i wylazacych z orbit oczu wypatrywala sie we wmnie moja wielka, na wszystko gotowa ojczyzna. Wtedy, po stu piecdziesieciu gramach rosyjskiej, oczy te nawet mi sie podobaly. Teraz, po pollitrze kubanskiej, bylem w nich zakochany jak szaleniec. Wszedlem do wagonu troche chwiejnie, ale skierowalem sie ku swej lawce calkiem niezaleznie i na wszelki wypadek z lekkim usmiechem ...
Podszedlem – i oslupialem. Gdzie jest moja cwiartka rosyjskiej? Ta sama cwiartka, ktora pod Sierpem i Mlotem wypilem ledwie do polowy? Staa sobie od samego Sierpa i Mlota kolo walizki. I byla w niej prawie setka. Gdziez sie podziala?
Obrzucilem wzrokiem wszystkich. Nikt nawet okiem nie mrugnal. Nic, tylko jestem kompletnie zakochany i zwariowany. Kiedy odlecialy anioly? Badz co badz pilnowaly przeciez walizeczki, gdy mnie nie bylo. Wiec kiedy odlecialy? W okolicach Kuczyna? Tak. To znaczy, ze kradziez zostala popelniona miedzy Kuczynem i 43. kilometrem. Kiedy dzielilem sie z wami wzlotami mych uczuc i wtajemniczalem was w zagadki bytu – wtedy wlasnie pozbawiono mnie "Pocalunku ciotki Klawki". A ja w naiwnosci ducha ani razu przez ten czas nie zajrzalem do wagonu. Istna komedia! Kon by sie usmial! Ale teraz i kon sie potknal, jak powiedzial dramaturg Ostrowski. Finita la commedia! Nie kazda naiwnosc jest swieta. I nie kazda komedia jest boska ... Dosc juz lapania ryb w metnej wodzie. Trzeba lapac ludzi!
Ale kogo lapac i jak lapac?
Diabli wiedza, w jakim stopniu i gatunku dotre do Pietuszek. Od samej Moskwy szly ciagle filozoficzne eseje i wspomnienia albo wiersze proza, jak u Iwana Turgieniewa ... Ateraz zaczyna sie powiesc kryminalna ... Zajrzalem do walizeczki; czy wszystko jest? Wszystko bylo na miejscu. Ale gdziez jest ta setka? I kogo lapac.
Spojrzalem w prawo: tam nadal siedzi ta dwojka, tepak i madrala. Tepak w waciaku dawno juz sie zalal i spi. A madrala w gabardynowym plaszczu siedzi naprzeciw tepaka i budzi go. A budzi jakos tak sadystycznie; chwyta za guzik i ciagnie ku sobie ile sie da, jakby naciagal cieciwe – a potem puszcza, po czym tepak w waciaku leci w tyl i uderza w oparcie lawki, niczym tepa strzala amora w serce.
" Trans-cen-den-talnie – pomyslalem. – I co, dlugo on go tak …? Nie, ci dwaj nie mogli ukrasc. Co prawda jeden jest w waciaku, a drugi nie spi, czyli w zasadzie mogliby … Ale z drugiej stony, jeden spi, a drugi jest w gabardynowym plaszczu, czyli ani jeden, ani drugi ukrasc nie mogl …"
Spojrzalem za siebie, ale tam tez nie bylo niczego, co mogloby prowadzic do wniosku, ale zupelnie innego. Bardzo dziwni sa ci dwoje: on I ona. Siedza po przeciwnych stronach wagonu, kazde przy oknie, i najwyrazniej sie nie znaja. A przy tym sa zadziwiajaco podobni: on jest w kurtce i ona w kurtce, on ma wasy i brazowy beret i ona tez – brazowy beret i wasy.
Przetarlem oczy i obejrzalem sie za siebie raz jeszcze. Zadziwiajace podobienstwo. Oboje raz po raz zerkaja na siebie z ciekawoscia i gniewem … Jasne, ze ci ukrasc nie mogli.
A z przodu? Spojrzalem przed siebie.
Z przodu to samo. Tylko dwie dziwne osoby: dziadek I wnuczek. Wnuczek jest o dwie glowy wyzszy od dziadka i skretynialy od urodzenia. A dziadek o dwie glowy nizszy – i tez skretynialy. Obaj patrza mi prosto w oczy I oblizuja sie.
" To podejrzane – pomyslalem. Z jakiej racji sie oblizuja? Inni tez patrza mi w oczy, ale nikt sie nie oblizuje. Bardzo podejrzane ..." Zaczalem sie w nich wpatrywac tak samo, jak oni we mnie.
Ale nie, wnuczek jest zupelnym kretynem. Nawet szyje ma nie taka jak inni; jego szyja nie wrasta w tulow, tylko zen jakos wyrasta, wznoszac sie wraz z obojczykami ku potylicy. I oddycha jakos idiotycznie: najpierw robi wydech, a potem wdech. A przeciez u wszystkich ludzi jest odwrotnie: najpierw wdech, a potem wydech. I tak jakos na mnie patrzy i patrzy, wytrzeszczajac oczy i mruzac usta ...
Dziadek zas wpatruje sie we mnie z jeszcze wiekszym napieciem, niczym w paszcze armatnia. I patrzy takimi niebieskimi, nabrzmialymi oczami, ze – zdarza sie – z oczu tych, niby z dwu topielcow, wycieka woda wprost do butow. Zupelnie jakby dostal najwyzszy wymiar kary, a jego lysa glowa juz nie zyla. I fizys ma dziobata, jakby mu ja rozstrzelano; w samym zas jej srodku niczym wisielec kolysze sie spuchniety i zsinialy nos ...
" Nadzzzzwyczaj podejrzane" – pomyslalem jeszcze raz, i przypodnioslszy sie z miejsca, pokiwalem na nich palcem.
Obaj poderwali sie i rzucili ku mnie, nie przestajac sie oblizywac. "Ciekawe – pomyslalem – chyba poderwali sie nawet nieco wczesniej, nim na nich pokiwalem ..."
Poprosilem, zeby usiedli naprzeciwko.
Usiedli wpatrzeni w moja walizeczke. Wnuczek siadl jakos dziwnie. Wszyscy siadamy na tylkach, a on – dziwacznie, na lewym boku, jakby proponujac jedna swa noge mnie, a druga dziadkowi.
- Jak sie nazywasz, ojczulku, i dokad jedziesz ...?
Chrapunowo – Jesino
- Nazywam sie Mitrycz ... A to moj wnuczek, tez Mitrycz ... Jedziemy do Oriechowa, do parku … pojezdzic w karuzeli …
A wnuczek dodal:
- I-i-i …
Dzwiek byl niezwykly i cholernie mi przykro, ze nie moge go wlasciwie przekazac. Wnuczek nie mowil, tylko skrzeczal. I nie robil tego ustami, bo usta mial ciagle przymruzone, a zaczynaly mu sie one gdzies z tylu. Mowil lewa dziurka od nosa, i to z takim wysilkiem, jakby chcial te lewa dziurke popchnac prawa: "I-i-i-i, jak szybko jedziemy do Pietuszek, wspanialych Pietuszek …" Albo: "I-i-jak pijany dziadek, dobry dziadek …"
- Aha. Wiec powiadasz, na karuzeli …?
- W karuzeli.
- A moze jednak nie w karuzeli?
- W karuzeli – potwierdzil Mitrycz tym samym glosem skazanca. Z oczu cieklo mu nieustannie ...
- Wiec powiedz, Mitrycz, cos ty tu robil, kiedy ja bylem na platformie? Kiedy bylem na platformie, pograzony we wlasnych myslach? W myslach o swym uczuciu do ukochanej kobiety? No? Powiedz …
Mitrycz nie drgnal, a zarazem zaczal sie czegos wiercic.
- Ja ... nic. Chcialem tylko kompociku zjesc ... Kompociku z bialym chlebem.
- Kompociku z bialym chlebem?
- Kompociku z bialym chlebem.
- Znakomicie. Znaczy sie tak: ja stoje na platformie, caly pograzony w myslach o uczuciach, a wy tymczasem patrzycie, czy na mojej lawce nie ma czasem kompotu z bialym chlebem ...? Nie znajdujecie kompotu i ...
Dziadek nie wytrzymal pierwszy i zaszlochal. W slad za nim poszedl wnuczek; gorna warga calkiem mu gdzies przepadla, a dolna zwisala az do pepka jak fryzura pianisty. Plakali obaj ...
- Rozumiem was, a jakze ... Moge wszystko zrozumiec, jesli zechcecie przebaczyc ... Mam dusze jak wnetrze konia trojanskiego: duzo zmiesci! Wszystko przebacze, jesli zechce zrozumiec. Wiec rozumiem: chcecie tylko kompotu i bialego chleba. Ale nie znajdujecie na mojej lawce ani jednego, ani drugiego. I zamiast tego, co chcecie, musicie pic to, co znajdujecie.
Zmiazdzylem ich tymi poszlakami. Zaslonili twarze i skruszeni kiwali sie na lawce w takt moich oskarzen.
- Przypominacie mi jednego staruszka w Pietuszkach. On tez pil tylko cudzesy. Tylko kradzione. Sciagal na przyklad w aptece flakon wody kolonskiej, szedl do dworcowej ubikacji i tam po cichu wypijal. Nazywal to "piciem bruderszaftu". I zmarl nie wyprowadzony z bledu. Wiec co? Wy tez postanowiliscie wypic bruderszaft?
Oni zas nadal kiwali sie I plakali, a wnuczek nawet zamrugal pachami, ze szczerego zalu.
- No dobra, dosyc lez. Jesli zechce cos zrozumiec, to wszystko ogarne. Mam glowe jak dom publiczny. Jesli chcecie, to moge was jeszcze poczestowac. Wypiliscie po piecdziesiatce, to macie tu jeszcze po piecdziesiatce …
W tym momencie ktos podszedl z tylu.
- Ja tez chce z wami wypic.
Popatrzylismy na niego jednoczesnie. Byl to ten facet z czarnymi wasami, w kurtce i brazowym berecie.
- I-i-i – zaskrzeczal mlody Mirycz – jaki facet, jaki chytry facet …
Czarnowasy rzucil nan spod wasa odtre spojrzenie.
- Nie jestem chytry. Wcale nie kradne, jak niektorzy. Nie kradne obcym ludziom przedmiotow pierwszej potrzeby. I przyszedlem z wlasna – o!
Tu postawil na mojej lawce butelke stolecznej.
- Nie odmowi pan chyba mojej, co?
Posunolem sie, zeby mu zrobic miejsce.
- Owszem, potem nie odmowie, a narazie chce swojego "Pocalunku ciotki Klawki".
- Ciotki Klawki?
- Ciotki Klawki.
Nalelismy sobie, kazdy swojej. Dziadek z wnuczkiem wyciagneli ku mnie swe naczynia; okazalo sie, ze dawno mieli je w pogotowiu, na dlugo, zanim ich wezwalem. Dziadek wyjal pusta cwiartke; od razu ja poznalem. Wnuczek zas spomiedzy lona i przypony wydobyl nawet caly kubelek ...
Nalalem im zgodnie z obietnica. Usmiechali sie.
- Bruderszaft, chlopaki?
- Bruderszaft.
Wszyscy pili, zadzierajac glowy jak pianisci ...
Nasz pociag nie zatrzymuje sie na stacji Jesino. Pociag zatrzymuje sie wszedzie procz Jesina".
Jesino – Friaziewo
Zaczely sie chrzesty i cmokania – jakby ow pianista, ktory wciaz pil, nareszcie dopil i, zanurzony we wlosach, zagral etiude c-moll Franza Liszta "Szum lasu".
Pierwszy przemowil czarnowasy w kurtce, zwracajac sie dlaczegos wylacznie do mnie.
- Przczytalem u Iwana Bunina, ze rudzi, kiedy wypija, zawsze czerwienieja ...
- Aha. No i co?
- Jak to – co? Przeciez kuprin i Maksym Gorki w ogole nigdy nie trzezwieli ...!
- Fajnie. I co dalej?
- Jak to – i co dalej? A jakie byly ostatnie, przedsmiertne slowa Antoniego Czechowa? Pamieta pan? Powiedzial: "Ich sterbe", co znaczy "umieram". A potem dodal: "Prosze mi nalac szampana". I dopiero wtedy umarl.
- Rzeczywiscie?
- A Fryderyk Schiller? On przeciez nie tylko umrzec, ale nawet zyc nie mogl bez szampana. Wie pan, jak pisal? Wsadzal nogi do wanny z zimna woda, nalewal sobie szampana – i pisal. Chlapnal sobie jeden kielich – i juz mial gotowy jeden akt tragedii. Chlapnal piec – i mial tragedie w pieciu aktach.
- Aha, acha … No I …
Ciskal we mnie myslami jak triumfator talarami, a ja ledwie nadazylem je zbierac. "No i …"
- No i Mikolaj Gogol …
- Co Mikolaj Gogol?
- Zawsze kiedy odwiedzal Panajewow, prosil, zeby mu dawano specjalny rozowy kielich …
- I pil z rozowego kielicha?
- Wlasnie. Pil z rozowego kielicha.
- A co pil?
- A licho wie? Co mozna pic z rozowego kielicha? Jasne, ze wodke …
Obserwowalem go z zaciekawieniem wrza z oboma Mitryczami. A on, czarnowasy, smial sie, smakujac nowe triumfy.
- A na przyklad Modest Musorgski! Modest Musorgski, moj Boze! Wiecie, jak pisal swoja niesmiertelna opere "Chowanszczyzna"?
Smiac I plakac sie chce. Wyobrazcie sobie: Modest Musorgski przepity lezy w rynsztoku, a obok przechodzi Mikolaj Rimski-Korsakow w smokingu z bambusowa laseczka. Wtedy Mikolaj Rimski-Korsakow zatrzymuje sie, traca Modesta swoja laseczkai powiada: "Wstawaj, idz sie umyc i dopisuj swoja boska opere "Chowanszczyzna!"
I oto juz siedza. Mikolaj Rimski-Korsakow w fotelu, zalozywszy noge na noge, z cylindrem w poldystansie. A naprzeciwko – Modest Musorgski, melancholijny i nie ogolony: siedzi przygarbiony na laweczce, poci sie i wypisuje nuty. Modest ma na tej laweczce ochote na klina: co go teraz obchodza nuty! A mikolaj Rimski_Korsakow siedzi z cylindrem w poldystansie i nie pozwala na zadnego klina …
Ale gdy tylko za Rimskim-Korsakowem zamkna sie drzwi, Modest porzuca swa niesmiertelna opere"Chowanszczyzna" i wali sie do rynsztoka. Potem wstaje, pije klina i znowu – lubudu …! A tymczasem sacjaldemokraci …
- Ale oczytany, diabel! – wtracil sie w zachwyceniu stary Mitrycz. Mlody zas od nadmiernego zasluchania wciagal w siebie wlosy I pokryl sie szronem …
- A tak! Bardzo lubie czytac! Na swiecie jest tyle wspanialych ksiazek! – ciagnal ten w kurtce. – Ja na ten przyklad moge pic miesiac albo dwa, a potem wziac I przeczytac jakas ksiazke … I ta ksiazka wyda mi sie taka dobra, a ja sobie taki zly, ze sie okropnie denerwuje, nie moge czytac, rzucam ksiazke I zaczynam pic; pije miesiac, pije dwa, a potem …
- Czekaj no – tu juz musialem mu przerwac. – Czekaj. Ale co socjaldemokraci …?
- Jacy socjaldemokraci? Czy tylko socjaldemokraci? W Rosji wszyscy wartosciowi ludzie, wszyscy, ktorych potrzebowal kraj – wszyscy chlali jak swinie. A niepotrzebni, bezwartosciowi – nie. Kiedy Eugeniusz Oniegin bal z wizyta u Larinow, pil tylko napoj jagodowy, ai to dostal rozwolnienia. A jego uczciwi wspolczesni, "miedzy Lafitte’em i Cliquot" (zwroccie uwage: "miedzy Lafitte’em i Cliquot!" , tworzyli tymczasem "buntownicza nauke" i ruch dekabrystowski … A juz kiedy zbudzili Hercena …
- A jakze! Akurat mozna go zbudzic, tego waszego Hercena! – warknal ktos z prawej strony. Wzdrygnelismy sie i odwrocili w prawo. Warczacym byl Amorak w gabardynowym plaszczu.
- Wasz Hercen jeszcze w Chrapunowie powinien wysiasc, a tymczasem jedzie i jedzie …!
Kazdy, kto mogl sie smiac, zarechotal: "Daj mu spokoj, pierdolony dekabrysto!" "Uszu mu lepiej natrzyj, uszu!" "Co za roznica, do Chrapunowa czy do Pietuszek! Moze czlowiek chce do Pietuszek, a ty go wypychasz w Chrapunowie!" I wszyscy raptem i niezauwazalnie zaczeli miec w czubie; wesolo i niepostrzezenie, niepostrzezenie i bezwstydnie. A ja razem z nimi …
Odwrocilem sie do czarnowasej kurtki:
- Powiedzmy, ze zbudzili Hercena, ale co maja do tego demokraci i "Chowanszczyzna", i …
- A wlasnie ze maja! Od tego sie zaczela glowna sprawa! Siwucha zamiast "Veuve Cliquot" ! Raznoczynczy, rozroby i rozna chowanszczyzna. Wszyscy ci Uspienscy i Pomialowscy ani linijki nie potrafili napisac bez kielicha ! A dlaczego pili ? A z rozpaczy! Bo byli porzadni! Bo nie mogli uzyc doli ludu! Lud jeczal w jarzmie nedzy i ciemnoty. Prosze poczytac Dymitra Pisariewa! Wlasnie pisze: lud nie moze sobie pozwolic na sztukamies, a wodka jest tansza, wiec rosyjski chlop pije wlasnie dlatego, z nedzy! Na ksiazke pozwolic sobie nie moze, bo na targu nie ma ani Gogola, ani Bielinskiego! Tylko wodka, monopolowa i prywatna, rozlewana i na wynos! Dlaczego pije! Z ciemnoty!
I jak tu nie rozpaczac, jak nie pisac o chlopie, jak go nie ratowac, i jak samemu sie nie schlac z rozpaczy! Socjaldemokrata pisze i pije; pije, jak pisze. A chlop nie czyta i pije; pije nie czytajac. Wiec Uspienski sie wiesza, Pomialowski kladzie sie pod lawka w knajpie i zdycha, a Garszyn z przepicia rzuca sie glowa w dol …
Czarnowasy zerwal sie z miejsca, sciagnal beret i gestykulujac jak szalony: wszystko, co wypil, popedzalo go i uderzalo do glowy, uderzalo i uderzalo bez przerwy … Nawet dekabrysta w plaszczu porzucil swojego Hercena, przysunal sie do nas i podniosl na mowce metne, zakisle oczy.
- I oto, co sie dzieje! Mrok ignorancji gestnieje! Nastepuje absolutne zubozenie! Czytaliscie Marksa? Absolutne! Inaczej mowiac, pija coraz wiecej! Stosownie do tego wzrasta rozpacz socjaldemokratow. Co tam Lafitte, co tam Cliquot! Hercenajeszcze jakos udalo sie zbudzic! A teraz cala myslaca Rosja, zamartwiajac sie chlopska dola, pije na umor! Chocby w Londynie wszystkie dzwony dzwonily – nikt Rosji nawet glowy nie podniesie, wszystko zarzygane I wszystkim ciezko …!
I tak – az do naszych czasow! To bledne kolo istnienia sciska mi gardlo. Wystarczy, ze przeczytam dobra ksiazke, i juz nie moge pojac, kto dlaczego pije: doly patrzace ku gorze a gora patrzaca ku dolowi. Juz nie moge, rzucam ksiazke precz, pije miesiac, pije drugi, a potem …
- Stop! – przerwal mu dekabrysta. – A czy nie mozna nie pic? Wziac sie w garsc – i nie pic? Na przyklad tajny radca Goethe nie pil wcale.
- Wcale? Nie pil? – czarnowasy az wstal i wlozyl beret. – Nie moze byc!
- Wlasnie ze moze. Potrafil wziac sie w garsc. I nie pil ani kropelki ...
- Ma pan na mysli Johanna von Goethe?
- Tak. Mam na mysli Johanna von Goethe, ktory nie pil ani kropelki.
- Dziwne … A gdyby Friedrich Schiller zaproponowal mu kieleich szampana?
- Wstystko jedno. Nie wypilby. Wzialby sie w garsc, powiedzia: nie pije ani kropli. I by nie pil.
Czarnowasy przygarbil sie I posmutnial. Na oczach wszystkich zalamal sie jego system. Harmonijny system utkany z zarliwej i efektownej przesady. "Pomoz mu, Jerofiejew – szepnalem do siebie. – Pomoz czlowiekowi. Zasun jakas alegorie albo co ..."
- Tak wiec powiada pan, ze tajny radca Goethe nie pil ani kropli? – zwrocilem sie do dekabrysty. – A czy pan wie, dlaczego nie pil? Co go zmuszalo do niepicia? Wszystkkie schlachetne umysly pily, a on nie? Dlaczego? My na przyklad jedziemy teraz do Pietuszek I dlaczegos pociag staje wszedzie oproch Jesina. A czemu by nie mial stanac w Jesinie? Ale nie, przeskoczylismy do zatrzymania. A dlaczego, ze w Jesinie nie ma pasazerow; wszyscy wsiadaja w Chrapunowie albo we Friaziewie. Tak. Ida z samego Jesina do samego Chrapunowa albo do samego Friaziewa I tam wsiadaja. Bo pociag I tak przelatuje przez Jesino bez zatrzymania. Tak samo postepowal stary duren Johann von Goethe. Mysli pan, ze nie mial ochoty wypic? Oczywiscie, ze mial. Wiec zeby uniknac obsuwu, zmuszal do picia wszystkich swoich bohaterow. Wezmy na przyklad "Fausta". Kto tam nie pije? Wszyscy pija. Faust pije i odzyskuje mlodosc, Siebel pije i atakuje Fausta, Mefistiofeles nic innego nie robi, tylko pije, czestuje burszow i spiewa im "Pchle". Spyta pan, po co to bylo tajnemu radcy Goethemu potrzebne? Odpowiem: a dlaczego zmusil Wertera, zeby strzelil sobie w leb? Dlatego ze – sa swiadectwa – sam byl bliski samobojstwa, wiec, zeby przezwyciezyc pokuse, zmusil Wertera, by ten to zrobil zamiast niego. Rozumie pan? Pozostal przy zyciu, ale jakby popelnil samobojstwo, i byl zupelnie usatysfakcjonowany. To jest nawet gorsze od pospolitego samobojstwa, bo wiecej w tym tchorzostwa, egoizmu i niskich pobudek ...
Wiec ten panski tajny radca tak samo pil, jak do siebie strzelal. Mefistofeles wypijal – a jemu, staremu kundlowi, bylo przyjemnie. Faust sobie golnal – a ten stary zlob juz byl wlany. Pracowal ze mna na budowie taki facet Kola i bylo z nim to samo; sam nie pil, bal sie, ze wypije i pojdzie w gaz na calego, na tydzien albo na miesiac. A ns prawie sila zmuszal. Nalewal nam, lachudra, chrzakal za nas, rozkoszowal sie, chodzil jak zamroczony …
Tak samo wasz ulubiony Johann von Goethe! Schiller go czestowal, a on odmawial – pewnie! To byl alkoholik, to byl moczymorda, ten panski tajny radca Johann von Goethe. I raczki mu sie tak jakos trzesly ...!
- O, to rozumiem ... – Dekabrysta i czarnowasy wpatrywali sie we mnie z zachwytem. Harmonijny system zostal odbudowany i wraz z nim powrocila radosc zycia. Dekabrysta wyciagnal z plaszcza szerokim gestem butelke pieprzowki i postawil ja u nog czarnowasego. Czarnowasy wyciagnal stoleczna. Wszyscy zacierali rece w niezwyklym podnieceniu.
Mnie nalano najwiecej. Staremu Mitryczowi tez. Dali szklanke I mlodemu; uradowany przycisnal ja prawym biodrem do lewego sutka i z obu dziurek od nosa poplynely mu lzy …
- Zatem na zdrowie tajnego radcy Johanna von Goethe …?
Friaziewo – 61. Kilometr
- Tak. Na zdrowie tajnego radcy Johanna von Goethe. Zaraz po wypiciu poczulem sie pijany ponad wszelka norme, a wszyscy pozostali tak samo …
- A czy pozwoli pan zadac sonbie jedno bagatelne pytanie – powiedzial czarnowasy przez wasy I umieszczona wsrod wasow kanapke; znow zwracal sie wylacznie do mnie. – Pozwoli pan spytac: skad w panskich oczach tyle smutku? Czyz majac taka wiedze mozna sie smucic? Ktos moglby pomyslec, ze pan od rana niczego nie pil …!
Poczulem sie urazony.
- Ja k to do niczego! I co to za smutek! To zwykle zamglenie wzroku … Lekko sobie golnalem, to wszystko …
- Alez nie, to zamglenie rodzi sie ze smutku! Pan jest jak Goethe! Panski wyglad obala jeden z moich lematow, nieco abstrakcyjny, ale oparty na doswiadczeniu. Pan obala wszystko, jak Goethe …
- Czym znowu obalam? Zamgleniem …?
- Wlasnie zamgleniem! Prosze posluchac, na czym polega moj ukochany lemat: jesli pijemy wieczorem, a nie pijemy rano, to jacy jestesmy wieczorem, a jacy rano? Ja na przyklad, kiedy wypije, robie sie piekielnie wesoly, ruchliwy, niepowstrzymyny, miejsca sobie nie moge znalesc. A rano? Rano nawet nie to, ze jestem po prostu smutny i nieruchawy. Jestem dokladnie o tyle bardziej ponury od normalnego, trzezwego od siebie, o ile poprzedniego dnia bylem od normalnego siebie weselszy. Jesli poprzedniego dnia bylem w szponach Erosa, to moj poranny wstret rowna sie zeszlowieczornym porywom. Co ja chcialem rzec? Aha, i prosze popatrzec ... [wykres] …
I czarnowasy narysowal na papierze takie byle co. A nasstepnie wyjasnil: linia pozioma jest linia codziennej, zwyklej trzezwosci. Apogeum krzywej to moment zasypiania, perigeum – ockniecia sie z przepicia …
- Widzi pan? Jak w lustrze? Glupia natura niczym sie tak nie przejmuje jak zachowaniem rownowagi! Nie wiem, czy to etyczne, ale napewno bardzo geometryczne! Prosze spojrzec: przeciez ta krzywa uwidacznia nie tylko zyciowy nastroj. O nie! Uwidacznia wszystko. Wieczorem jestesmy odwazni. Nawet jesli jest sie czego bac. Jest odwaga i niedocenianie wszelkich wartosci. Rano zas – przewartosciowanie wszystkich wartosci. Przewartosciowanie i lek, zupelnie nieuzasadniony.
Jesli wieczorem po pijanemu natura dala nam czegos za duzo, to rano da nam o tyle mniej. Z matematyczna dokladnoscia. Jesli wieczorem mial pan idealne porywy, to na kacu bedzie pana rwalo do antyidealu. A jesli nawet ideal pozostanie, to wywola antyporyw. Oto pan ma, w dwu slowach, moj ukochany lemat … Jest uniwersalny I pasuje do kazdego.
A u pana wszystko po swojemu, wszystko jak u Goethego …!
Rozesmialem sie:
- Jesli uniwersalny, to czemu lemat?
Dekabrysta tez sie rozesmial:
- Jak juz uniwersalny, to czemu lemat?
- A wlasnie dlatego! Dlatego ze nie bierze pod uwage baby. Czlowieka w sensie czystym – tak, a baby – nie. Kiedy przychodzi baba, konczy sie lustro. Gdyby baba nie byla baba, to lemat nie bylby lematem. Lemat jest uniwersalny, poki nie ma baby. Jesli zjawia sie baba, to lematu juz nie ma ... Zwlaszcza jesli baba jest zla, a lemat dobry ...
Tu zaczeli mowic wszyscy naraz. "A co to w ogole jest, ten lemat?", "A co to znaczy – zla baba?", "Nie ma zlych bab, sa tylko zle lematy …"
- Ja to na przyklad – powiedzial dekabrysta – mam trzydziesci bab, jedna fajniejsza od drugiej. Chociaz nie ma wasow. A pan, powiedzmy, ma wasy I jedna dobra babe. Uwazam jednak, ze lepsze trzydziesci bab, nawet najgorszych, niz jedna, chocby najlepsza.
- Co do tego maja wasy? Przeciez mowa o babie, nie o wasach.
- O wasach tez! Gdyby nie wasy, nie byloby o czym gadac …
- Do diabla z takim gadaniem …! A ja uwazam, ze jedna dobra jest warta wszystkich panskich. Co pan o tym sadzi …? – czarnowasy znowu zwracal sie do mnie. – Z naukowego punktu widzenia …?
- Z naukowego oczywiscie jest warta – odpowiedzialem. – N przyklad w Pietuszkach za trzydziesci pustych butelek daja flaszke dziurawcowki, wiec jesli przyniesc, dajmy na to …
" Ze jak? Trzydziesci za jedna! Dlaczego tak duzo?" – znowu rozlegl sie halas.
- A kto wym bedzie inaczej wymieniac? Trzydziesci przez dwanascie daje trzy szescdziesiat. A dziurawcowka kosztuje dwa szescdziesiat dwa. Kazde dziecko to wie. Nie wie, na co umarl Puszkin, a to juz wie. Ale reszty nie ma. Pewnie, ze trzy szescdziesiat to lepiej jak dwa szescdziesiat dwa, ale jednak reszty sie nie bierze, bo w okienku stoi porzadna baba i trzeba ja uszanowac ...
- A dlaczego ta baba jest porzadna?
- A dlatego, ze nieporzadna w ogole by waszych butelek nie wziela. A porzadna bierze od was zle butelki, a daje dobra. I dlatego trzeba ja uszanowac ... A po co w ogole baby zyja na swiecie?
Zapanowalobznaczace milczenie. Kazdy myslal swoje albo tez wszyscy pomysleli o tym samym, nie wiem.
- A po to, zeby je uszanowac. Co powiedzial Maksym Gorki na wyspie Capri? "Sprawdzianem kazdej cywilizacji jest sposob traktowania kobiety". Totez na przyklad ja: przychodze do pietuszowskiej spoldzielni. Mam za soba trzydziesci sztuk szkla. Powiadam: "Szefowa!" Glosem melancholijnym I przepitym mowie: "Szefowa, dziurawiec prosze …" I wiem przeciez, ze przeplacilem prawie rubla: trzy szescdziesiat minus dwa szescdziesiat dwa. Szkoda. Ona patrzy na mnie: wydac chamowi reszte czy nie wydac? A ja patrze na nia: wyda mi to scierwo reszte czy nie wyda? Chociaz nie; w tym momencie patrze nie na nia, tylko przez nia na wskros, w sina dal. I coz sie zjawia przed moimi bezmyslnymi oczami? Zjawia sie wyspa Capri. Rosna rozne agawy I tamaryszki, a pod nimi siedzi Maksym Gorki i z bialych spodni stercza mu wlochate nogi. Siedzi i grozi mi palcem: "Nie bierz reszty! Nie bierz reszty!" Mrugam do niego w sensie: nie bedzie nic do zarcia. "Wypic wypije, a czym przygryze?"
A on: "To nic, Wieniu, pocierp troche. A jesli chcesz zrec, to nie pij". Wiec odchodze, nie biorac reszty! Zly jestem, jasna rzecz. Mysle: "Sprawdzian!" "Cywilizacji!" "Ech, Maksymie Gorki, ech ty, Gorki Maksymie, czys byl schlany, czy zglupiales, zeby na tej swojej Capri wykombinowac cos takiego? Tobie dobrze, bedziesz tam zrec swoje agawy, a co ja mam zrec …?
Wszyscy sie smiali. A wnuczek skrzeczal: "I-i-i-i, jakie agawy, jakie dobre kapri ..."
- A niedobra baba? – spytal dekabrysta. – Niedobra baba tez bywa potrzebna, nie?
- Jasne! Jasne, ze potrzebna – odpowiedzialem. – Dla dobrego czlowieka niedobra baba jest czasem wrecz niezbedna. Wezmy na przyklad mnie: dwanascie tygodni temu. Bylem wtedy w grobie od czterech lat. Tak ze nawet juz smierdziec przestalem. I powiedziano jej: "Widzisz, jest w grobie. Wskrzes go, jesli potrafisz". A ona podeszla do grobu ... Gdybyscie widzieli, jak podeszla!
- Wiadomo – powiedzial dekabrysta. – "Chodzi, jak pisze, pisze jak Lowa, a Lowa pisze chujowo".
- Otoz to! Podeszla do grobu i powiada: "Tulita kumi". Co znaczy w przekladzie ze starozydkowego: "Ja tobie powiadam – wstan i idz". I co myslicie? Wstalem I poszedlem. I tak chodze, zamroczony od trzech miesiecy …
- Zamroczenie to przez smutek – powiedzial czarnowasy w berecie. – A smutek przez babe.
- Zamroczylo, bos sobie golnal – przerwal mu dekabrysta.
- Co znaczy "golnal"? A dlaczego "golnalem"? Dlatego ze, powiedzmy, czlowiekowi robi sie smutno I jedzie do baby. A trudno jechac do baby, nie pijac! To znaczy, ze baba do niczego! A nawet jesli do niczego – tez trzeba wypic! Odwrotnie: im gorsza baba, tym lepiej trzeba zaprawic …
- Slowo honoru! – zawolal dekabrysta. – Jak to dobrze, zesmy wszyscy tacy oswieceni. Toc u nas wszystko jak u Turgieniewa: wszyscy siedza I dyskutuja o milosci …
Wiecie co, to ja wam tez cos opowiem. O wyjatkowej milosci I otym, ze niedobre baby bywaja koniecznie potrzebne … Jak Turgieniew, to Turgieniew! Niech kazdy cos opowie …
No to lu! Jak Turgieniew, to Turgieniew! Nawet stary Mitrycz tez powiedzial: "No to lu!"
61. kilometr – 65. Kilometr
Dekabrysta zaczal opowiadac pierwszy:
- Mialem jednego kumpla. Nigdy go nie zapomne. Zawsze byl wariatuncio, ale raz to chyba diabel w niego wstapil. Odbilo mu, a wiecie przez kogo? Przez Olge Erdeli, slynna radziecka harfistke. Niewykluczone, ze Wiera Dulowa tez jest slynna harfistka. Ale jemu odbilo wlasnie przez Erdeli. A przeciez w zyciu jej nie widzial. Slyszal tylko przez radio, jak brzdaka na harfie. A jednak mu odbilo, fakt …
Odbilo mu i lezy. Nie pracuje, nie uczy sie, nie pali, nie pije, nie wstaje z lozka, dziewczynek nie kocha, przez okno nie wyglada. Dajcie mu Olge Erdeli i czesc pracy. Ze niby nacieszy sie harfistka Olga Erdeli i wtedy zmartchwychwstanie; zerwie sie z lozka, bedzie pracowac i uczyc sie, bedzie pic, palic i wygladac przez okno.
My mu na to:
- Po co ci akurat Erdeli? Wez sobie zamiast niej Wiere Dulowa. Przeciez Wiera Dulowa wspaniale gra.
A on na to:
- Udlawcie sie swoja Wiera Dulowa! Szlag by trafil wasza Wiere Dulowa! W sraczu bym przy tej waszej Wierze Dulowej nie usiadl.
Widzimy, ze chlopak calkiem nam sie spala. Po trzech dniach idziemy do niego znowu:
- No jak, nic tylko Erdeli ci w glowie? Znalezlismy lekartstwo.
Chcesz, jutro ci przytaszczymy Wiere Dulowa?
- Prosze bardzo – odpowiada. – Jesli chcecie, zebym te wasza Wiere Dulowa udusil struna od harfy, to mozecie taszczyc. Bo ja ja udusze.
No i co robic? Chlopak sie wyniszcza, trzeba go ratowac. Poszedlem do Olgi Erdeli, chcialem wytlumaczyc, w czym rzecz – ale mi zabraklo odwagi. Chcialem nawet pojsc i do Wiery Dulowej, ale mysle sobie – nie, zadlawi ja jak niezapominajke. Ide sobie wieczorem przez Moskwe, caly w smutku: siedza sobie te baby, na harfach graja i tluscieja, a z chlopaka zostal tylko smrod i kapcie.
I raptem trafia mi sie babka, nawet niezbyt stara, ale za to pijana w sztok. "Rrrubelka mi daj – powiada. – Daj rrrubelka!" I tu doznalem olsnienia. Dalem jej rubla i wyjasnilem, co i jak. A ten kurwiszonek okazal sie bystrzejszy od Erdeli. Zeby zas bylo bardziej przekonywujaco, kazalem jej wziac ze soba balalajke ... No i zaciagnalem ja do mojego kumpla. Weszlismy, a ten lezy, jak lezal, i cierpi. Najpierw, zaraz po wejsciu, cisnalem mu balalajke – a potem te Olge – bac w niego Olga …! "Masz te swoja Erdeli! Zapytaj, jak nie wierzysz!"
A rano patrze: okno sie otwiera, chlopak sie wychyla, pali pomalenku ... A potem zaczal pomalu pracowac, uczyc sie, zalewac w trupa … I znowu byl normalny- Widzicie sami.
- A gdziez tu milosc I Turgiejew? – zawolalismy chorem, niemal nie dajac sie skonczyc. – Wal o milosci! Czytales Iwana Turgieniewa? Jak czytales, to gadaj! Opowiedz o pierwszej milosci, o Zineczce, o woalce, o tym, jak cie zlali pejczem po pysku! O tym opowiedz …!
- Rzecz jasna – dodalem do tego – ze u Turgieniewa wszystko jest troche inaczej. Tam wszyscy siedza przy komimku w cylingrach I wymachuja zabotami … Ale co tam, my I bez kominka mamy co nieco na rozgrzewke. A zaboty po cholere? My i bez nich jestesmy dobrzy …
- Jasne! Pewnie, ze tak!
- Kochac po turgieniewsku to znaczy moc poswiecic wszystko dla swej wybranki! Moc dokonac tego, czego nie sposob dokonac, jesli sie nie kocha po turgieniewsku. Na przyklad ty (niespostrzezenie przchodzilismy na "ty" . Na przyklad ty, dekabrysto – czy moglbys temu kumplowi, o ktorym opowiadales, ogdrysc palec? Dla ukochanej kobiety?
- Ale po co palec? Co ma do tego palec? – zajeczal dekabrysta.
- Zaraz, zaraz! A potrafilbys noca, po cichu, wejsc do komitetu partyjnego, zdjac spodnie i wypic caly kalamarz atramentu, a potem postawic kalamarz na miejscu, wlozyc spodnie i cichutko wrocic do domu. Potrafilbys?
- O rany boskie, nie.
- A widzisz …
- A ja moge – odezwal sie nagle dziadek Mitrycz. Bylo to tak nieoczekiwane, ze wszyscy znowu zaczeli sie wiercic i zacierac rece.
- A ja moge cos powiedziec ...
- Ty? Opowiedziec? To tys pewnie wcale nie czytal Iwana Turgieniewa ...!
- Niech bedzie, ze nie czytalem ... Za to moj wnuczek czytal wszystko.
- No, dobra, dobra! Wnuczek juz potem opowie! Wnuczkowi oddamy glos pozniej! Wal, ojczulku, wal! Opowiadaj o milosci ! ...
" Wyobrazam sobie – pomyslalem – jakie to beda bzdury. Zupelnie nieprawdopodobne bzdury!" I raptem przypomnialem sobie wlasne przechwalki w dniu poznania mojej krolowej. "Jeszcze wiecej bzdur powypisuje! Bedzie jeszcze bardziej ponad!" No coz, niech sobie ten zasliniony Mitrycz opowiada. Nalezy – powtarzam: nalezy uszanowac tajniki dusz i trzeba sie w nie wpatrywac. Nawet jesli w nich niczego nie ma, tylko sam smiec. Wszystko jedno: patrzec i szanowac, patrzec i nie spluwac ...
Dziadek rozpoczal swa opowiesc:
65. kilometr – Pawlowo – Posad
- Byl u nas przewodniczacy ... Lohengrin na niego mowili. Okropnie wazny ... i caly w czyrakach ... i co wieczor motorowka sobie jezdzil ... Siadal w lodke i po rzeczce plywal ... plywal i czyraki sobie wyciskal …
Z oczu opowiadajacego pociekly lzy. Byl bardzo przejety.
- A jak sie naplywal … przychodzil do siebie, do zarzadu, kladl sie na podlodze … i wtedy lepiej do niego nie podchodzic. Milczal jak zaklety. A jak mu sie sprzeciwialo – odszedl do kata i plakal … stal tak, plakal i siusial na podloge jak dziecko …
- I to wszystko, Mitrycz?
- Wszystko – odpowiedzial dziadek przez lzy.Caly wagon zatoczyl sie od smiechu. Wszyscy ryczeli radosnie I bezwstydnie. Wnuczek az dygotal z dolu do gory, zeby nie kichnac sobie w lydke z prawa na lewo. A czarnowasy rozgniewal sie:- Ale gdzie jest tu Turgieniew? Przeciez umawialismy sie, ze ma byc jak u Iwana Turgieniewa! A tu tymczasem diabli wiedza co! Jakis facet z czyrakami! I w dodatku siusia!
- Toc on pewnie film opowiadal – stwierdzil ktos z boku. – Byl taki film "Przewodniczacy".- Jaki znowu film, do diabla! A ja siedzialem I rozumialem starego Mitrycza. Rozumialem jego lzy. Bylo mu poprostu zal wszystkiego i wszystkich. Przewodniczacego za to, ze go tak brzydko przezywali, sciany, ktore obsiusial, i lodki, i czyrakow. Wszystkiego. Pierwsza milosc czyli ostatnia litosc – jaka roznica? Umierajac na krzyzu Bog nakazal nam byc litosciwym, a drwic nam nie kazal. Litosc i milosc do swiata to jedno. Milosc do kazdej drobiny i kazdego lona. I litosc dla plodu z kazdego lona.
- Wal, ojczulku – powiedzialem do niego. – Wal, poczestuje cie. Zasluzyles. Pieknie opowiedziales o milosci!- Wszyscy wypijemy! Za szlachcica ziemi orlowskiej i obywatela pieknej Francji Iwana Turgieniewa!- No to lu! Za orlowskiego szlachcica …!
I znowu zaczelo sie bulgotanie i brzeczenie, a potem chrobotanie i cmokanie. "Etiude c-moll", utwor Franciszka Liszta, wykonano na bis.
Poczatkowo nikt nawet nie zauwazyl, jak u wejscia do naszego przedzialu (nazwijmy go "przrdzialem" wyrosla postac kobiety w brazowym berecie, kurtce i z czarnymi wasikami. Byla pijana jak dluga i beret tez sie na niej nie trzymal …
- Ja tez chce Turgieniewa i wypic – powidziala cala swa najglebsza istota.
Zamieszanie trwalo nie dluzej niz dwie chwile.
- Apetyczne postacie wyrastaja w miare jedzenia – powiedzial zlosliwie dekabrysta. Wszyscy sie rozesmiali.
- Czego sie smiac – powiedzial dziadek. – Baba jak baba. Dobra, mieciutka ...
- Takie dobre baby – powiedzial ponuro czarnowasy zdekmujac beret – takie dobre baby trzeba wysylac na Krym, na pozarcie wilkom i niedzwiedziom ...
- Alez skad! – zaprotestowalem i zaczalem sie krzatac. – Niech siada i niech cos opowie! Czy tal pan Turgieniewa, czytal Maksyma Gorkiego I co z tego …!
Posunalem sie, posadzilem ja I nalalem pol szklanki "Ciotki Klawki" .
Kobieta wypila i zamiast podziekowania uchylila beretu: "O widzicie?" I pokazala wszystkim blizne powyzej ucha. A potem uroczyscie zamilkla i znow wyciagnela ku mnie szklanke: "Nalej jeszcze, mlody czlowieku, bo zemdleje".
Nalalem jej jeszcze pol szklanki.
Pawlowo-Posad-Nazariewo
Wypila takze i to, znow jakos machinalnie, a wypiwszy, otworzyla na osciez usta i pokazala wszystkim:
- Widzicie, nie ma czterech zebow.
- A gdzie sa?
- A kto je tam wie, gdzie sa. Jestem kulturalna kobieta, a chodze bez zebow. Wybil mi je przez Puszkina. Przyslano do nas komsorga Jewtiuszkina. Nic tylko podszczypywal i recytowal wiersze. Az raz zlapal mnie za lydke I spytal: "Moj wzrok niezwykly cie zadreczal?" "Niech bedzie, ze zadreczal" – odpowiedzialam. A on – znowu cap za lydke: "I w duszy twojej glos moj dzwieczal" . Zapiszczalam i powiedzialam: "Pewnie, ze dzwieczal". Wtedy mnie zlapal i gdzies zaciagnal. A kiedy juz wyciagnal, to dlugo nie moglam przyjsc do siebie I nic tylko calymi dniami powtarzalam: "Puszkin- Jewtiuszkin-dzwieczal-zadreczal", "Dzwieczal-zadreczal-Jewtiuszkin-Puszkin". I znowu: "Puszkin-Jewtiuszkin …"
- Do tematu, do poprzednich zebow – przerwal jej czarnowasy.
- Zaraz, chwileczke, bedziecie mieli zeby! Co bylo dalej …? Aha, od tej pory wszystko bylo dobrze, przez pol roku obrazalam z nim na sianie Pana Boga I wszystko bylo dobrze! A potem znowu Puszkin wszystko zepsul …! Ja przeciez jestem jak Joanna d’Arc. Ona tez, zamiast krowy pasc I zbierac zboze – hop na konia I do Orleanu, przygod szukac I tylek nadstawiac. To samo ze mna – jak tylko troche wypije, zaraz sie do niego zabieram: "A dzieciaki kto bedzie chowal? Puszkin czy jak?" A on sie odgryza: "Jakie znowu dzieciaki? Przeciez zadnych dzieciakow nie ma! Co ma do tego Puszki!" A ja mu na to: "Jak juz beda, to I Puszkin nie pomoze".
I tak ciagle, jak tylko wypije. "Kto bedzie za ciebie, powiadam dzieciaki …? Puszkin, czy jak?" A jego szlag trafia. "Idz do diabla, Daria – wola. – Idz i przestan rozplomieniac moja dusze!" A nienawidzilam go wtedy tak, ze w oczach mi sie glowa krecila. A potem – jakos bylo w porzadku, znow go kochalam, tak kochalam, ze az sie w nocy od tego kochania budzilam …
Az pewnego razu calkiem sie schlalam. Przylatuje do niego i krzycze: "Puszkin bedzie za ciebie dzieciaki chowal, co? Puszkin? A on, kiedy slyszal o Puszkinie, caly sczernial i zaczal sie trzasc. "Pij, zalewaj sie, ale od Puszkina wara! I od dzieciakow wara! Pij wszystko, ssij moja krew, ale nie wodz Pana Boga swego na pokuszenie!" A ja bylam wtedy na chorobowym – wstrzas mozgu I skret kiszek. A na poludniu akurat byla jesien. Wiec mu na to zakrzyczalam tak: "Idz precz ode mnie, bandyto, I nie wracaj! Dam sobie rade! Z miesiac sie bede kurwila i rzuce sie pod pociag! A potem pojde do klasztoru i pokutnica zostane! Przyjedziesz, zeby mnie prosic o przebaczenie, a ja wyjde cala w czerni, sam urok, i cala morde ci podrapie, i fige bedziesz mial. Precz!" A potem krzycze: "A przynajmniej dusze moja kochasz? Kochasz dusze?" A on sie ciagle trzesie i czernieje: "Sercem – wrzeszczy – sercem kocham twoja dusze, owszem, ale dusza nie kocham, co to, to nie!"
I rozesmial sie jakos tak dziko, jak w operze, a potem zlappal mnie, rozbil glowe i dojechal do Wlodzimierza nad Klazna. Dlaczego odjechal? Do kogo odjechal? Cala Europa slupiala wraz ze mna. A moja gluchoniema babcia powiada do mnie z pieca: "Widzisz Daszenko, do czego doszlas w poszukiwaniu swojego "ja"!"
No i tak! A po miesiacu wrocil. A ja bylam akurat zalana w trupa. Jak go zobaczylam, zwalilam sie na stol, zasmialam sie, zamachalam nogami. "Wiec tak! – wolam. – Zwiales do Wlodzimierza nad Klazma! A kto bedzie za ciebie dzieciaki ...! Wtedy on nie powiedzial ani slowa, poszedl, wybil mi cztery przednie zeby, wzial delegacje z konsomolu I wyjechal do Rostowa nad Donem … Skonac mozna, chlopaki. Nalejcie jeszcze ciut-ciut …
Wszyscy skrecali sie ze smiechu. Zwlaszcza gluchoniema babcia zalatwila nas do reszty.
- A gdzie on teraz jest, ten twoj Jewtiuszkin?
- A kto wie? Albo na Syberii, albo w Azji Srodkowej. Jak dojechal do Rostowa I jeszcze zyl, to znaczy, ze jest w Azji Srodkowej. A jesli nie dojechal I umarl, to widac jest na Syberii ..
- Dobrze mowisz – poparlem ja. – W Azji Srodkowej sie nie umrze, w Azji Srodkowej mozna zyc. Sam tam nie bylem, ale byl moj przyjaciel Tichonow. Opowiadal, ze czlowiek idzie i idzie, az raptem zobaczy kiszlak. W piecu tam pala kiziakami, do picia nic nie ma, ale zarcia za to duzo: akynowie, saksauly … Sam sie pol roku zywil akynami i saksaulami. I calkiem, calkiem; przyjechal, napecznialy, oczy wytrzeszczone …
- A na Syberii?
- Na Syberii – nie. Na nie da sie zyc. Tam w ogole nikt nie zyje procz Murzynow. Zywnosci nikt im tam nie wozi, wypic nie maja czego, co dopiero jesc. Tyle ze raz w roku przywoza im z Zytomierza wyszywane reczniki i Murzyni sie na nich wieszaja.
- Co za Murzyni? – ozywil sie drzemiacy dekabrysta. – Jacy znowu Murzyni na Syberii! Murzyni mieszkaja w Stanach, a nie na Syberii! Powiedzmy, ze byl pan na Syberii. A w Stanach?
- Bylem w Stanach. I nie widzialem tam zadnych Murzynow.
- Zadnych Murzynow? W Stanach?
- Tak! W Stanach! Ani jednego Murzyna!
Wszyscy byli juz tak zamroczeni i glowy mieli tak zamacone, ze brakowalo w nich miejsca na zdziwienie. Kobieta – posiadaczka skomplikowanego losu, z blizna i bez zebow – zostala momentalnie i niezwlocznie zapomniana. Sama wpadla w zapomnienie, a pozostali – tez. Tylko mlody Mitrycz, chcac wyjsc na zucha wobec damy, raz po raz popluwal jakims moczem przez kark …
- Znaczy sie, byl pan w Stanach – mamrotal czarnowasy. – To nader nadzwyczajne! Przypuscmy, ze Murzynow tam nie ma i nigdy nie bylo … Wierze panu jak wlasnej rodzinie ... Ale niech pan powie: czy wolnosci tez tam nie bylo i nie ma? Czy wolnosc nadal jest widmem na tej cierpiacej ziemi? Prosze powiedziec ...
Tak jest – odpowiedzialem. – Wolnoscnadal jest widmem tej cierpiacej ziemi. A oni tak przywykli, ze juz prawie tego nie zauwazaja. Prosze pomyslec! Duzo tam chodzilem i przygladalem sie. Otoz u nich w zadnej minie, gescie, czy odpowiedzi nie ma nic z tej niezrecznosci, do ktorej tak przywyklismy. Na kazdej gebie maluje sie w ciagu minuty tyle godnosci, ze nam wystarczaloby jej na cala wielka siedmiolatke. « Skad sie to bierze ?" – myslalem, skrecajac z Manhattanu na Piata Avenue. I sam sobie odpowiedzialem: "Z ich parszywego samozadowolenia?" I stawalem posrodku Avenue, zeby znalesc rozwiazanie. "Skad tyle samozadowolenia w swiecie propagandowej uludy I reklamowych wygibasow". Szedlem do Harlemu, wzruszajac po drodze ramionami: "Skad? Skad taki apetyt u marionetek w rekach krolow armat I ideologow monopoli? Zra po piec razy dziennie, I to bardzo solidnie, i zawsze z nieustanna godnoscia … A czy porzadbny czlowiek moze w ogole miec apatyt? A w dodatkku w Stanach?"
- Tak, tak, tak – kiwal glowa stary Mitrycz. – Oni tam jedza, a my juz prawie nie jemy … Caly ryz wozimy do Chin, caly cukier na Kube, a sami co?
- To nic, ojczulku, to nic! Grzech ci to mowic, bos juz swoje zjadl. Jesli bedziesz w Stanach, pamietaj o tym, co najwazniejsze: nie zapominaj staruszki-ojczyzny i jej dobroci. Maksym Gorki pisal nie tylko o babach, o Ojczyznie tez. A pamietasz, co pisal?
- A jakze … pamietam – I z niebieskich oczu poplynelo mu wszystko, co wypil. – Pamietam, a jakze: "Szlismy z babcia coraz glebiej w las …"
-Oj, Mitrycz, Mitrycz – rozzloscil sie apatycznie czarnowasy. – Czy to o Ojczyznie? To przeciez jest o babci, a nie o Ojczyznie …!
I Mitrycz znowu zaplakal.
Nazariewo – Driezna
A czarnowasy powiedzial:
- Duzo pan widzial, wiele podrozowal. Niech no pan powie: gdzie bardziej cenia Rosjan – po tej czy po tamtej stronie Pirenejow?
- Po Tamtej – nie wiem. A po tej nie cenia zupelnie. Bylem na przyklad we Wloszech. Tam na Rosjan nikt nie zwraca uwagi. Oni w ogole tylko spiewaja i maluja. Na przyklad jeden stoi i spiewa. A drugi siedzi obok i maluje spiewajacego. A znow trzeci, troche dalej, spiewa o malujacym … Az sie smutno robi z tego wszystkiego. Ale oni nie rozumieja naszego smutku …
- A czy Wlosi w ogole cos rozumieja? – przytaknal czarnowasy.
- Otoz to. Kiedy bylem w Wenecji w dzien swietego Marka, zachcialo mi sie obejrzec wycigi gondoli. I tak mi sie smutno od tego patrzenia zrobilo! Serce splywalo lzami, ale usta milczaly. A ci Wlosi nie rozumieja, smieja sie, wytykaja mnie palcami: "Patrzcie, patrzcie, Jerofiejew znowu chodzi jak jebniety! A jakiz ja bylem jebniety? Po prostu me usta milczaly.
Prawde mowiac, niczego w tych Wloszech nie potrzebowalem … Tylko trzy rzeczy chcialem obejrzec: Wezuwiusza,Herkulanum i Pompeje. Ale powiedziano mi, ze Wezuwiusza juz dawno nie ma, i poslano do Herkulanum. A w Herkulanum powiedziano: po co ci, balwanie, Herkulanum? Wal lepiej do Pompei. Przychodze do Pompei, a tam mi mowia: co ci zalezy na Pompei? Lec do Herkulanum …!
Machnalem reka i skierowalem sie ku Francji. Die sobie, die, zbilzam sie ju do linii Maginota – i raptem mysle: lepiej wrocic i pomieszkac troche u Luigiego Longo. Zamowie u niego lozko, ksiazke poczytam, zeby sie nie wloczyc nadaremno. Lepiej byloby, rzecz jasna, wynajac lozko u Palmiro Togliattiego, ale on przeciez niedawno umarl ...A w koncu, czy Longo gorszy
Mimo wszystko jednak nie zawrocilem. Skierowalem sie natomiast przez Tyrol w strone Sorbony. Przychodze do Sorbony i mowie, ze chce sie wyksztalcic na magistra. Na co mnie spytano: "Jesli chcesz sie wyksztalcic na magistra, to musi cie cos cechowac jako zjawisko. A co cie cechuje jako zjawisko?" Co im moglem odpowiedziec? Powiadam: "Co mnie moze cechowac jako zjawisko? Toc ja sierota jestem"."Z Syberii?" – pytaja. "Z Syberii" – powiadam. "A skoro z Syberii, to przynajmniej twoja psychike powinno cos cechowac. A co cechuje twoja psychike?" Mysle sobie: to jednak nie Chrapunowo, tylko Sorbona; trzeba powiedziec cos madrego. Pomyslalem i powiadam: "Jako zjawisko cechuje mnie samorosnacy Lagos". A kiedy tak myslalem o madrych rzeczach, rektor Sorbony po cichu podkradl sie do mnie z tylu i jak nie rabnie mnie w kark: "Balwan jestes – powiada – a nie zaden Lagos! Wyrzuc – wola – wyrzuc won Jerofiejewa z Sorbony!" Wtedy po raz pierwszy pozalowalem, ze nie zatrzymalem sie u towarzysza Luigiego Longo …
Coz mi pozostalo, jak nie pojscie do Paryza? Przychodze. Ide w strone Notre-Dame. Ide i dziwie sie: wokol same burdele. Stoi tylko wieza Eifla, a na niej genaral de Gaulle je kasztany i spoglada przez lornetke na wszystkie cztery strony swiata. A co za sens patrzec, jesli z kazdej strony sa tylko burdele ...!
Co sie tyczy bulwarow, to w ogole nie mozna po nich chodzic. Wszyscy zasuwaja z burdelu do kliniki, a z kliniki z powrotem do burdelu. A dookola jest tyle trypra, ze ledwie powloczylem nogami. Zobaczylem dwoje znajomych: on I ona, oboje jedza kasztany, bardzo starzy oboje. Gdzies ich juz widzialem. W gazetach? Nie pamietam, ale poznalem: Louis Aragon i Elsa Triolet. "Ciekawe – blysnela mi mysl – skad ida: z kliniki do burdelu czy z burdelu do kliniki?" I sam sobie przerwalem: "Wstydzilbys sie. Jestes w Paryzu, a nie w Chrapunowie. Zadaj im lepiej pytania o sprawy spoleczne, o najbardziej palace sprawy". Doganiam Louisa Aragona i zaczynam mowic, otwierajac przed nim serce. Mowie, ze jestem zdesperowany, ale nie mam najmniejszych watpliwosci, ze umieram od nadmiaru wewnetrznych sprzecznosci, i duzo roznych takich. A on spoglada na mnie, salutuje mi jak stary weteran, bierze swa Else pod reke i idzie dalej. Ja znow ich doganiam i zwracam sie tym razem juz nie do Louisa, lecz do Triolet. Mowie, ze umieram na brak wrazen i ze gdy przestane rozpaczac, ogarniaja mnie watpliwosci, gdy tymczasem w chwilach rozpaczy w nic nie watpilem ... A ona tymczasem, jak stara k..ur.w.a, poklepala mnie po policzku, wziela pod raczke swojego Aragona i poszla dalej.
Potem, rzecz jasna, dowiedzialem sie z prasy, ze to wcale nie byli oni, tylko Jean-Paul Sartre i Simone de Beauvoir, ale jaka to teraz dla mnie roznica! Poszedlem do Notre-Dame i wynajalem tam mansarde. Mansarda, facjatka, oficyna, antresola, strych – ciagle to wszystko myle I nie widze roznicy. Krotko mowiac, wynajalem miejsce, w ktorym mozna lezec, pisac i palic fajke. Wypalilem dwanascie fajek I odeslalem do "Revue de Paris" moj esej pod francuskim tytulem « Szyk i blask – immer elegant ». Esej na temat milosci.
A wiecie przeciez, jak trudno jest pisac we Francji o milosci. Dlatego ze wszystko, co dotyczy milosci, zostalo juz we Francji dawno napisane. Tam wiedza o milosci wszystko, a u nas nic. Sprobujcie u nas komus ze srednim wyksztalceniem pokazac twardy szankier i zapytac: "Jaki to szankier, twardy czy miekki!" A zobaczy miekki, to juz zupelnie straci orientacje. A tam – nie. Tam moga nie wiedziec, ile kosztuje dziurawcowka, ale jesli juz szankier jest miekki, to bedzie takim dla kazdego i nikt nie nazwie go twardym …
Krotko mowiac: "Revue de Paris" zwrocilo mi esej pod pretekstem, ze zostal napisany po rosyjsku, a po francuski byl tylko tytul. Wypalilem wiec na antresoli jeszcze trzynascie fajek i stworzylem nowy esej, rowniez poswiecony milosci. Tym razem caly tekst od poczatku do konca byl napisany po francusku, a rosyjski byl jedynie tytul: "Skurwysynstwo jako najwyzsze i ostatnie stadium kurewstwa". I poslalem tekst do "Revue de Paris".
- I znow go panu zwrocili ? – spytal czarnowasy na dowod wspolczucia dla mowiacego i jakby przez sen …
- Jasne, ze zwrocili. Styl, powiedzieli, znakomity, natomiast glowna mysl – falszywa. Byc moze, powiedzieli, da sie to zastosowac do warunkow rosyjskich, ale nie francuskich. Skurwysynstwo, powiedzieli, wcale nie jest u nas stadium najwyzszym i bynajmniej nie ostatnim. U was, Rosjan, powiedzieli, kurewstwo, ktore osiagnie granice skurwysynstwa, zostanie przymusowo zlikwidowane i zastapione obowiazkowo przez programowy onanizm. Natomiast u nas, Francuzow, nie jest wprawdzie w przyszlosci wykluczone organiczne zrastanie sie pewnych elementow rosyjskiego onanizmu, potraktowanego bardziej swobodniej – z nasza ojczysta sodomia, bedaca efektem transformacji skurwysynstwa za posrednictwem kazirodztwa; jednakze owo zrastanie nie nastapi na gruncie naszego tradycyjnego kurewstwa, majac charakter absolutnie permanentny!
Krotko mowiac, zrobili ze mnie wala. Totez splunalem, spalilem swoje rekopisy wraz z mansarda i antresola i ruszylem przez Verdun ku kanalowi La Manche. Szedlem i myslalem: "Czemuz, ach czemuz nie zatrzymalem sie w mieszkaniu Luigiego Longo?" Szedlem i spiewalem: "Krolowa Anglii jest obloznie chora, jej dni i noce policzone sa ..." A w poblizu Londynu ...
- Za pozwoleniem – przerwal mi czarnowasy. – Zadziwia mnie nie tyle panski rozmach – owszem, wierze panu jak rodzonemu bratu – zadziwia mnie jednak latwosc, z jaka pan pokonywal wszystkie granice panstwowe …
Driezna – 85. kilometr
- A co w tym zadziwiajacego! I jakie w ogole granice? Granice sa po to, zeby nie pomylic narodow. U nas na przyklad stoi straznik, ktory doskonale wie, ze granica nie jest kwestia fikcji czy godla panstwowego, tylko tego, ze po jednej stronie granicy pija i wiecej mowia po rosyjsku, a po grugiej pija mniej i mowia po nierosyjsku.
A tam? Jakiez tammoga byc granice, jesli wszyscy pija jednakowo i wszyscy mowia po nierosyjsku! Tam moze by i ktos chcial postawic straznika, tyle ze nie ma gdzie … Totez straz graniczna wloczy sie bezczynnie, nudzi i prosi ognia … Slowem, w tym sensie jest zupelna swoboda. Chcesz sie na przyklad zatrzymac w Eboli, prosze bardzo, zatrzymaj sie. Chcesz isc do Canossy – nikt ci nie przeszkodzi w pojsciu do Canossy. Chcesz przekroczyc Rubikon – przekraczaj …
Tak ze dziwic sie nie ma czemu … Punkt dwunasta czasu Greenwich zostalem przedstwaiony dyrektorowi British Museum o dzwiecznym i glupawym nazwisku, cos w rodzaju Kombi Nator. "Czego pan od nas chce?" - spytal dyrektor British Museum. "Chce pana zaangazowac. A wlasciwie chcialbym, zeby pan mnie zaangmam pana angazowac?" "W jakich mianowicie skarpetkach?" – spytalem, juz nie kryjac gniewu.azowal …"
"Mam pana zaangazowac w takich spodniach?" – spytal dyrektor British Museum. "W jakich mianowicie spodniach?" – zapytalem ze skryta uraza. On za, jakby nie slyszac, stanal przede mna na czworakach i zaczal obwachiwac moje skarpetki. Obwachawszy, wstal. Skrzywil sie, splunal i zapytal: "W jakich mianowicie skarpetkach?" – spytalem, juz nie kryjac gniewu. "W jakich znowu skarpetkach? Te, ktore nosilem w Ojczyznie, rzeczywiscie smierdzialy, owszem. Ale przed wyjazdem je zmienilem, poniewaz w czlowieku wszystko powinno byc piekne: dusza, mysl i ..."
Ale on nawet sluchac nie chcial. Poszedl do Izby Lordow i powiedzial : « Lordowie ! Za moimi drzwiami stoi pewien lajdak. Przybyl z zasniezonej Rosji, ale chyba nie jest bardzo pijany. Co mam robic z tym nieszczesnikiem? Angazowac to monstrum, czy tez nie angazowac tego koczkodana?" Lordowie zas, przyjrzawszy mi sie przez monokle, powiadaja: "Sprobuj, Williamie! Sprobuj, wystaw go na widok publiczny, ten zlamany kutas bedzie pasowal do kazdego otoczenia" Tu zabrala glos krolowa Anglii. Podniosla reke i zawolala …
- Kontrolerzy! Kontrola! – rozleglo sie w calym wagonie. Rozleglo sie, przytoczylo i eksplodowalo: - Kontrola!
Moje opowiadanie zostalo przerwane w najbardziej pikantnym miejscu. Ale nie tylko opowiadanie; zarowno pijany polsen czarnowasego, jak i sen dekabrysty – wszystko uleglo zatrzymaniu w pol drogi. Stary Mitrycz ocknal sie, caly we lzach, mlody zas oszolomil wszystkich poswistujacym ziewaniem przechodzacym w smiech I wyproznienie. Jedynie kobieta trudnego losu spala niczym fatamorgana, przysloniwszy beretem wybite zeby …
Prawde mowiac na pietuszkowskiej trasie nikt nie boi sie kontrolerow, poniewaz nikt nie ma biletu. Jesli nawet jakis odszczepieniec kupi po pijanemu bilet, to kiedy przychodza kontrolerzy, robi mu sie glupio. I kiedy podejda do niego, nie patrzy ani na nich, ani na pasazerow i ma ochote zapasc sie pod ziemie. Kontroler zas oglada jego bilet z obrzydzeniem i niszczy go wzrokiem niczym plaza. Natomiast reszta publicznosci patrzy na gapowicza wielkimi pieknymi oczami, jakby mowiac: wstydz sie, kutafon jeden! Sumienie go gryzie, parcha! I tym smielej wpatruje sie w oczy kontrolera: tacy jestesmy! Czy mozna nas potepic? Podejdz do nas, Siemionycz, nie skrzywdzimy cie …
Zanim starszym kontrolerem zostal wlasnie Siemionycz, wszystko wygladalo inaczej. W tych czasach gapowiczow traktowano jak Hindusow: zapedzano do rezerwatow, walono po glowach enzyklopedia Brockhausa i Efrona, a nastepnie karano grzywna i wyrzucano z wagonu. W owych czasach, uciekajac przed kontrola, stada gapowiczow gnaly przez wagony, zagarniajac nawet posiadaczy biletow. Pewnego razu bylem swiadkiem, jak dwaj mali chlopcy, ulegajac powszechnej panice, uciekali wraz z calym stadem i zostali stratowani na smierc … Lezeli potem w przejsciu, sciskajac bilety w posinialych raczkach …
Starszy kontroler Siemionycz zmienil wszystko. Zlikwidowal wszystkie grzywny i kary. Postepowal znacznie prosciej: bral od gapowiczow po gramie za kilometr. Jak Rosja dluga i szeroka, brac szoferska bierze od "lepkow" po kopiejce za kilometr; Siemionycz taz bral poltora raza mniej: po gramie za kilometr. Jesli na przyklad jechalo sie z Czuchlinki do Kseda, na odleglosc dziewiecdziesieciu kilometrow, wypadalo nalac Siemionyczowi dziewiecdziesiat gramow i mozna bylo podrozowac najspokojniej w swiecie, rozwaliwszy sie na lawce niczym kupiec ...
Tak wiec Siemionyczowa innowacja wzmacniala wiez kontrolera z szerokimi masami, a ponadto wiez owa czynila tansza, prostsza I bardziej ludzka … Totez w ogolnym podnieceniu, wywolanym przez okrzyk: "Kontrolerzy!", nie bylo strachu, a jedynie przedsmak …
Siemionycz wszedl do wagonu pozadliwie usmiechniety. Ledwie trzymal sie na nogach. Zazwyczaj dojezdzal tylko do Oriechowa-Zujewa, a w Oriechowie-Zujewie wyskakiwal i, zalany w sztok, szedl do swojego biura.
- Co, znowu ty, Mitrycz? Znowu do Oriechowa? Pokrecic sie na karuzeli? Po sto osiemdziesiat od kazdego. Aa, to ty, czarnowasy? Saltykowska-Oriechowo-Zujewo? Siedemdziesiat dwa gramy. Zbudzcie te k.urw.e i spytajcie, ile mi sie od niej nalezy. A ty, skad i dokad? Sierp i Mlot – Pokrow ? Pan bedzie laskaw sto piec. A na gape coraz mniej jezdzi … Kiedys to budzilo, sprawiedliwy gniew, a teraz zasluzona dume … A ty, Wieniu? …
I Siemionycz owional mnie krwiozerczo wodczanym tchnieniem:
- A ty, Wieniu? Jak zawsze? "Moskwa – Pietuszki"?
85. kilometr – Oriechowo-Zujewo
- Tak. Jak zawsze. I teraz juz na wiek wiekow: Moskwa – Pietuszki.
- I co, Szeherezado? Myslisz, ze i tym razem sie wykrecisz?
Tu musze zrobic malenka dygresyjke I, poki Siemionycz pije swojego naleznego karniaka – wyjasnic wam co predzej, dlaczego "Szeherezada" i co to znaczy: "wykrecisz sie".
Trzy lata uplynely od chwili, kiedy zetknalem sie z Siemionyczem po raz pierwszy. Wlasnie objal moje stanowisko. Podszedl do mnie I zapytal: "Moskwa – Pietuszki? Sto dwadziescia piec". I kiedy nie zrozumialem, o co idzie, wyjasnil mi, o co idzie. A kiedy powiedzialem, ze nie mam przy sobie ani grama, odpowiedzial: "To co, mam ci zbic morde, skoro nie masz ze soba ani grama?" Odpowiedzialem, ze bic nie trzeba, i wymamrotalem cos z dziedziny prawa rzymskiego. Bardzo sie tym zainteresowal i poprosil, zebym mu dokladnie opowiedzial o wszystkim, co rzymskie i starozytne. Zaczalem opowiadac i doszedlem do skandalicznej historii Lukrecji i Tarkwiniusza, ale Siemionycz wlasnie musial wyskoczyc w Oriechowie i nie zdazyl dosluchac do konca, co tez sie stalo z Lukrecja i czy szalaput Tarkwiniusz dopial celu czy nie.
Siemionycz zas, miedzy nami mowiac, to straszny babiarz i utopista. Historia swiata interesowala go jedynie w sensie lozkowym. I kiedy w tydzien pozniej w okolicach Friaziewa znowu wpadli kontrolerzy, Siemionycg juz mi nie powiedzial: "Moskwa – Pietuszki? Sto dwadziescia piec" – lecz rzucil sie ku mnie, zadny dalszego ciagu: "No i co, zerznal w koncu te Lukrecje?"
Wiec opowiedzialem mu dalszy ciag. Przeszedlszy od historii rzymskiej do chrzescijanskiej, doszedlem juz do sprawy Hypatii. Wlasnie mowilem: "I oto podbechtani przez patriarche Cyryla fanatyczni aleksandryjscy mnisi zerwali z Hypatii szaty i ..." – gdy pociag stanal jak wryty w Oriechowie-Zujewie i Siemiotycz, okropnie zaintrygowany, wyskoczyl na peron.
I tak dzialo sie co tydzien, przez trzy lata. Miedzy Moskwa i Pietuszkami bylem jedynym gapowiczem, ktory ani razu nie ofiarowal Siemionyczowi ani grama, a mimo to pozostal zywy i niepotluczony. Ale kazda historia ma swoj koniec. Historia swiata – tez.
Zeszlego piatku doszedlem do Indiry Gandhi, Mosze Dajana i Dubeczka. Dalej nie bylo juz dokad isc ...
I oto, wypiwszy swego karniaka, Siemionycz chrzaknal i spojrzal na mnie wzrokiem boa dusiciela i sultana Szachrijara:
- Moskwa – Pietuszki? Sto dwadziescia piec.
- Siemionycz – odrzeklem blagalnie. – Siemionycz, czy duzo dzisiaj wypiles?
- Porzadnie – odpowiedzial Siemionycz nie bez dumy. Byl zalany w sztok ...
- A wiec posiadasz wyobraznie? Wiec jestes w stanie skierowac sie ku przyszlosci? Wiec mozesz przeniesc sie wraz ze mna ze swiata ciemnej przeszlosci do zlotego wieku, ktory lada moment nastapi ...?
- Moge, Wieniu! Moge! Dzisiaj wszystko moge ...!
- Od Trzeciej Rzeszy, czwartego kregu, piatej republiki i Siedemnastego Zjazdu mozesz wiec wkroczyc wraz ze mna w swiat wysnionego przez judyjczykow piatego krolestwa , siodmego nieba i Swietego Nigdy?
- Moge – porykiwal Siemionycz. – Mow, Szeherezado! Mow!
- A wiec sluchaj. Bedzie to dzien ponad wszystkie inne dni. W dniu tym powie utrudzony Szymon: "Teraz odpusc sluge swego, Panie". Powie tez archaniol Gabriel: "Raduj sie, Bogarodzico Dziewico, blogoslawionas ty miedzy niewiastami". I powie doktor Faust: "Trwaj, chwilo – jestes tak piekna". I wszyscy ci, ktorych imiona zapisano w Ksiedze Zywota, zaintonuja: "Raduj sie, Izajaszu!" I Diogenes zgasi swa latarnie, i zapanuje dobro i piekno, i wszystko bedzie dobre, i wszyscy beda dobrzy, i nie bedzie niczego procz dobra i piekna, i zjednocza sie w pocalunku …
- Zjednocza sie w pocalunku …? – Siemionycz krecil sie juz niecierpliwie.
- O, tak! I zjednocza sie w pocalunku kat i ofiara. A wszelka zlosc, zly zamysl i wyrachowanie porzuca serca, kobieta zas …
- Kobieta!! – zadygotal Siemionycz. – Co? Co kobieta …?!
- Zas kobieta Wschodu zrzuci z siebie zaslone! Uciemiezona kobieta Wschodu zruci zaslone raz na zawsze. I legnie …
- Legnie?!! – tu zaczelo nim trzasc. – Legnie?!!
- Tak. I legnie wilk obok jagniecia, i ani jedna lza przelana nie bedzie, i kawalerowie wybiora sobie panny wedle upodobania. I …
- O-o-o-o- - zajeczal Siemionycz. – Azaliz szybko?
Szybko to nastapi …? – I raptem, zalamawszy rece jak Cyganka, zaczal pospiesznie, placzac sie sciagac z siebie mundur i sluzbowe spodnie, i cala reszte, az do samej podspodniej intymnosci …
Chociaz pijany, popatrzylem na niego w oslupieniu. A trzezwa publicznosc prawie pozrywala sie na rowne nogi i w dziesiatkach oczu widac bylo ogromne: "No, no, no!" Bo tez publicznosc ta zrozumiala wszystko nie tak, jak nalezalo.
A trzeba wam wiedziec, ze homoseksualizm zostalw prawdzie u nas wykorzeniony doszczetnie, ale nie calkiem. A raczej calkiem, ale niezupelnie. Lub raczej, jeszcze inaczej: calkiem i zupelnie, ale nie doszczetnie. Bo co teraz ludzie maja w glowie? Nie, tylko homoseksualizm. No, jeszcze Arabow, Izrael, Wzgorza Golan, Mosze Dajana. A jesli przegonic Dajana ze Wzgorz Golan, a Arabow pogodzic z Judejczykami? Co wtedy zostanie w ludzkich glowach? Tylko czysty homoseksualizm i koniec.
Powiedzmy, ze ludzie ogladaja telewizje. A tam general de Gaulle spotyka na dyplomatycznym przyjeciu Georges’a Pompidou. Naturalnie obaj usmiechaja i sciskaja sobie dlonie. A ludzie patrza i mowia: "A co ci general de Gaulle, no, no, no!" Albo: "A co ci Georges Pompidou, no, no, no!"
Tak samo patrzyli teraz na nas i w kazdych okraglych oczach wypiusane bylo: "no, no, no!"
- Siemionycz! Siemionycz! – zlapalem go i wywloklem na platforme. – Przeciez na nas patrza! Opamietaj sie! Chodzmy stad, Siemionycz …!
Byl okropnie ciezki. Byl sflaczaly i chwiejny. Ledwie dociagnalem go do platformy i postawilem kolo drzwi …
- Wieniu, powiedz mi … Jesli kobieta Wschodu … jesli zdejmie z siebie zaslone … czy na niej cos zostanie …? Czy ona ma cos pod zaslona …?
Nie zdazylem odpowiedziec. Pociag zatrzymal sie jak wryty na stacji. Oriechowo-Zujewo i drzwi otworzyly sie automatycznie ...
Oriechowo-Zujewo
Starszego kontrolera Siemionycza, zaintrygowanego po raz tysiaczny i pierwszy, polzywego i rozchelstanego – wyrzucilo na peron i trzepnelo glowa o balustrade. Przez pare chwil stal jeszcze, chwiejac sie niby myslaca trzcina, a zaraz potem zwalil sie pod nogi wychodzacego tlumu. Z Siemionyczowego wnetrza chlusnely wszystkie kary za jazde na gape i szeroko rozlaly sie po peronie.
Widzialem to wszystko bardzo dokladnie i daje o tym swiadectwo calemu swiatu. A calej reszty juz nie widzialem, wiec zadnego swiadectwa dac nie moge. Skrawkiem – malusienkim skraweczkiem – swiadomosci zapamietalem, jak wylewajaca sie w Oriechowie ludzka lawina zaplatala sie we mnie i wessala mnie, by zebrawszy mnie w sobie jak paskudna sline, wypluc w koncu na oriechowski peron. Ale spluniecie nijak nie wychodzilo, bo ludzie wchodzacy do wagonu zatykali usta wychodzacym, wiec kreclem sie jak gowno w przereblu.
I jesli Pan spyta mnie tam kiedys: "Czy naprawde, Wieniu, niczego wiecej nie pamietasz? Czy od razu pograzyles sie w ow sen, od ktorego zaczely sie wszystkie twoje nieszczescia ...? – odpowiem na to: "Nie, Panie, nie od razu ..." Skrawkiem swiadomosci, stale tym samym skraweczkiem, zapamietalem jeszcze, iz zdolalem wreszcie opanowac zywiol, wedrzec sie w pusta przestrzen wagonu i zwalic sie na czyjas lawke, pierwsza od drzwi ...
A gdy sie zwalilem, Panie, to pograzylem sie od razu w rwacym potoku snien i leniwej drzemki. Ach, nie! Znowu lze! Znowu klamie przed twym obliczem, Panie! Choc to klamie nie ja, lecz moja oslabiona pamiec! Otoz nie od razu pograzylem sie w potoku. Namacalem w kieszeni nie tknieta butelke kubanskiej i pociagnalem z niej piec czy szesc lykow, a dopiero pozniej, zlozywszy wiosla, pograzylem sie w rwacym potoku snien i leniwej drzemki.
Wszystkie wasze wymysly na temat zlotego wieku – powtarzalem sobie – to smutne klamstwo. Ale ja sam widzialem jego przeslanie przed dwunastoma tygodniami. I za pol godziny po raz trzynasty blysnie mi w oczy jego odblask. Tam nie milkna we dnie ani w nocy ptasie trele, tam jasmin nie przekwita zima ani latem. A coz tam widac w jasminie? Ktoz to taki, odziany w purpure I zloto, zmruzyl powieki I wydycha zapach lilii?
I, usmiechniety jak idiota, rozchylam krzewy jasminu …
Oriechowo – Zujewo – Krutoje
… Z tych krzewow zas wychodzi zaspany Tichonow, mruzac oczy od slonca i ode mnie.
- Tichonow, co ty tu robisz?
- Wykanczam tezy. Wszystko juz jest dawno gotowe do wystapienia procz tez. A teraz tezy tez juz sa.
- Myslisz wiec, ze sytuacja dojrzala?
- A kto ja tam wie …! Kiedy troche wypije, wydaje mi sie, ze dojrzala. A jak mi sie w glowie przejasnia – nie, mysle, jeszcze nie dojrzala, jeszcze nie czas chwytac za bron …
- To wypij jalowcoweczki, Wadia.
Tichonow lyknal jalowcoweczki, chrzaknal I sposepnial.
- No i jak? Dojrzala sytuacja?
- Poczekaj, zaraz dojrzeje ...
- No, to kiedy zaczynac? Jutro?
- A cholera wie! Kiedy troche wypije, wydaje mi sie, ze mozna chocby dzis, ze i wczoraj nie bylo za wczesnie. A kiedy otrzezwieje – nie, mysle sobie, i wczoraj bylo za wczesnie, i pojutrze nie bedzie za pozno.
- No to wypij jeszcze, Wadimku. Wypij jeszcze jalowcoweczki …
Wadimek wypil i znowu sposepnial.
- No i co? Myslisz, ze juz czas?
- Czas ...
- Nie zapominaj hasla i powiedz wszystkim, ze nie zapomnieli: jutro rano, miedzy wsia Tartino i wsia Jelisiejkowo, kolo obory, o dziewiatej zero zero czasu Greenwich ...
- Tak. O dziewiatej zero zero czasu Greenwich ...
- Do widzenia, towarzyszu. Postaraj sie tej nocy zasnac ...
- Postaram sie, zasne, do widzenia, towarzyszu ...
Tu musze sie od razu usprawiedliwic wobec sumienia calej ludzkosci. Musze to powiedziec: od samego poczatku bylem przeciwnikiem tej awantury, bezplodnej jak drzewo figowe (pieknie powiedziane: "bezplodnej jak drzewo figowe" . Od samego poczatku mowilem, ze w rewolucji jest jakis pozytek, jesli dokonuje sie w sercach, a nie na placach. Ale skoro juz zaczeto beze mnie, to nie moge sie dystansowac od tych, ktorzy zaczeli. Moglbym w kazdym razie zapobiec nadmiernemu okrucienstwu i zmiejszyc rozlew krwi ...
Kolo dziewiatej czasu Greenwich siedzielismy w oczekiwaniu na trawie nieopodal obory. Do podchodzacych mowilismy: "Siadaj z nami, towarzyszu, w nogach nie ma prawdy". Kazdy tez z podchodzacych slal nadal, pobrzekujac bronia i powtarzajac umowione slowa Antonia Salieriego: "Lecz prawdy nie ma takze wyzej". Haslo bylo frywolne i dwuznaczne, ale nie mielismy do tego glowy: zblizala sie godzina dziewiata zero zero czasu Greenwich.
Od czego sie to wszystko zaczelo? Od przybicia przez Tichonowa czternastu tez do bramy jelisiejkowskiej rady wiejskiej. Wlasciwie nie od przybicia do bramy, a od napisania na plocie. I byly to raczej slowa, a nie tezy; napisane kreda zwiezle i wyrazne slowa, a nie tezy, i bylo ich wszystkiego dwa, a nie czternascie. Ale, tak czy owak, od tego sie wszystko zaczelo.
Ruszylismy dwiema kolumnami, ze sztandarami w dloniach. Jedna kolumna – na Jelisiejkowo. A druga – na Tartino. I szlismy bez przeszkod az do zachodu slonca. Po zadnej stronie nie bylo zabitych ani rannych. Byl natomiast jeden jedyny jeniec – byly przewodniczacy larionowskiej rady wiejskiej, zdymisjowany na starosc za pijanstwo i wrodzona glupote. Jelisiejkowo zostalo wziete, Czerkasowo lezalo u naszych stop, Nieugodowo i Pieksza blagaly o litosc. Wszystkie glowne osrodki powiatu pietuszkowskiego – od sklepu w Polomach do magazynu geesu w Andrejewsku – wszystko zajely sily powstancze.
A gdy slonce zaszlo, wies Czerkasowo zostala ogloszona stolica. Sprowadzono jenca i zaimprowizowano zjazd zwyciezcow. Wszyscy mowcy byli pijani w sztok i wszyscy truli to samo: Maksymilian Robespierre, Oliver Cromwell, Sonia Perowska, Wiera Zasulicz, ekspedycja karna z Pietuszek, wojna z Norwegia – i znowu Sonia Perowska i Wiera Zasulicz ...
Jedni krzyczeli: "A gdzie jest ta cala Norwegia ...?" "A kto ja tam wie!" – odpowiadali drudzy. – "Gdzie pieprz rosnie, a diabel mowi dobranoc!" "Gdziekolwiek jest – powsciagalem rejwach – bez interwencji sie nie obejdzie. Aby odbudowac gospodarke zniszczona przez wojne, trzeba ja najpierw zniszczyc, a do tego celu potrzebna jest wojna, domowa czy inna. Potrzeba co najmniej dwunastu frontow ... "Potrzebni sa polscy panowie!" – wolal podchmielony Tichonow!" "Idioto! – przerywalem mu – zawsze cos strzelisz! Jestes swietnym teoretykiem, twoje tezy przybilismy do naszych serc, ale jak przyjdzie do dzialania, tos gowniany gowniarz. Po co ci, durniu, polscy panowie?" "Przecie sie nie upieram – dawal za wygrana Tichonow. – Tak samo ich potrzebuje jak wy! Jak Norwegowie, to Norwegia ..."
W pospiechu i podnieceniu wszyscy zapomnieli jakos, ze Norwegia jest juz od dwudziestu lat czlonkiem NATO. Wladek C-ski pobiegl na larionowska poczte z paczka listow i pocztowek. Jeden list za potwierdzeniem odbioru zaadresowany do krola Norwegii Olafa i dotyczyl wypowiedzenia wojny. Drugi list – a raczej kawalek czystego papieru w kopercie – zostal wyslany do generala Franco; niech to stare scierwo dojrzy w nim palec losu, niech ten zwiedly kutas "caudillo" zbieleje jak papier! Od premiera Imperium Brytyjskiego Harolda Wilsona zazadalismy niewiele: zabierz, premierze, te swoja glupia kanonierke z zatoki Akaba, a potem mozesz sobie robic, co chcesz ... I wreszcie czwarty list – do Wladyslawa Gomolki. Pisalismy w tym liscie: ty, Wladyslawie Gomolko, masz pelne i niezbywalne prawo do polskiego korytarza, natomiast Jozef Cyrankiewicz nie ma do tego korytarza prawa najmniejszego.
Poslalismy tez cztery pocztowki: do Abby Ebana, Mosze Dajana, generala Suharto i Aleksandra Dubczeka. Wszystkie cztery byly bardzo piekne, z winietkami i kwiatuszkami. Niech sie chlopaki uciesza; moze nas te pleciugi uznaja za podmioty prawa miedzynarodowego ...
Nikt z nas tej nocy nie spal. Wszystkich ogarnal entuzjazm, wszyscy patrzyli w niebo, czekajac norweskich bomb, otwarcia sklepow i interwencji, i wyobrazajac sobie, jak cieszy sie Wladyslaw Gomolka, a Jozef Cyrankiewicz wyrywa sobie wlosy z glowy ...
Nie spal takze jeniec, byly przewodniczacy rady wiejskiej Anatol Iwanycz, i wyl w swej szopie jak steskniony pies:
- To co, chlopaki? Znaczy sie, jutro rano nikt mi nawet nic do picia nie przyniesie ...?
- Patrzcie, czego mu sie zachciewa! Podziekuj chociaz, ze bedziemy cie karmic zgodnie z konwencja genewska ...!
- A co to takiego ...?
- Dowiesz sie, co to takiego! Nogami jeszcze bedziesz powloczyc, ale na kurewki juz sie nie skusisz!
Krutoje – Wojnowo
Rano zas, jeszcze przed otwarciem sklepow, odbylo sie Plenum. Bylo to plenum rozszerzone i pazdziernikowe.
Poniewaz jednak wszystkie nasze plena byly pazdziernikowe i rozszerzone, wiec postanowilimy je ponumerowac, zeby unkinac pomylek: Pierwsze Plenum, Drugie Plenum, Trzecie Plenum, Czwarte Plenum ...
Cale Pierwsze Plenum bylo poswiecone wybieraniu prezydenta, to znaczy wybieraniu mnie na prezydenta. Zajelo to nam nie wiecej jak poltorej albo dwie minuty. Reszte czasu zajela nam dyskusja na zupelnie abstrakcyjny temat: kto wczesnie otworzy sklep: Maszka Andrejewsku czy Szurka w Polomach ...?
Ja zas, siedzac w prezydium, sluchalem tej dyskusji i myslaolem sobie tak: dyskusja jest konieczna, ale jeszcze bardziej konieczne sa dekrety. Dlaczego zapominamy o tym, co winno stanowic ukoronowanie kazdej rewolucji – o dekretach? Na przyklad taki dekret: zobowiazac Szurke w Polomach do otwierania sklepu o szostej rano. Toc przecie dla nas, nosiciele wladzy, nie ma nic prostszego, jak zmusic Szurke, zeby otwierala sklep nie o dziewiatej trzydziesci, tylko o szostej! Ze tez mi to wczesniej nie przyszlo do glowy.
Albo na przylad dekret o ziemi: przekazywac ludowi cala powiatowa ziemie, ze wszystkimi uzytkami i nieruchomosciami, a takze ze wszystkimi napojami alkoholowymi, i to bez odszkodowania! Albo jeszcze: przesunac wskazowke zegara o dwie godziny do przodu, czy tez o poltorej godziny do tylu: wszystko jedno, byle przesunac. Potem trzeba wszystkich zmusic, zeby nie pisali: "czart" tylko "czort", a jedna z liter w ogole skasowac: tylko trzeba przemyslec – ktora. I wreszcie trzeba kazac Maszce Anrejewsku, zeby otwierala sklep nie o dziewiatej, tylko o piatej trzydziesci ...
Mysli klebily mi sie i skotlowaly tak, ze wpadlem w melancholie i wywolalem Tichonowa do kuluarow. Wypilismy kminkowki, po czym powiedzialem:
- Sluchaj no, kanclerzu!
- A co …?
- A nic. Gowno z Ciebie, a nie kanclerz, ot co.
- Nie o to chodzi, Wadia. Chodzi o to, ze jesli jestes dobrym kanclerzem, to siadaj i pisz dekrety. Wypij jeszcze troche, siadaj i pisz. Slyszalem, zes jednak nie wytrzymal i uszczypnales Anatola Iwanycza w udo. Wiec stosujesz terror, tak?
- Ciut-ciut …
- A jaki terror stosujesz? Bialy?
- Bilay.
- Nie trzeba, Wadia. No dobra, teraz nie w tym rzecz.
Przede wszystkim trzeba napisac dekret, chocby jeden, chocby calkiem parszywy … Masz papier I atrament? Siadaj i pisz. A potem wypijemy – i wal deklaracje praw. A dopiero potem – terror. A potem znow wypijemy i bedziemy sie uczyc, uczyc i jeszcze raz uczyc …
Tichonow napisal dwa slowa, wypil i westchnal:
- Taaak. Skrewilem z tym terrorem ... Ale w naszej sprawie nie sposob sie pomylic, bo nasza sprawa jest zupelnie nowa i precedensow tak jakby nie bylo ... Niby byly precedensy, ale …
- A czyz to byly precedensy? Bzdury jakies. Lot trzmiela, figle doroslych psotnikow, a nie zadne precedensy …! A co myslisz o kalendarzu? Zmieniamy czy zostawiamy, jak jest?
- Lepiej zostawmy. Jak to sie mowi: nie ruszaj gowna, to nie bedzie smierdziec …
- Dobrze mowisz. Zostawiamy. Jestes znakomitym teoretykiem, Wadia, i to bardzo dobrze. No to jak, zamykac plenum? Szurka w Plomach juz otworzyla sklep. A podobno ma rosyjska.
- Zamykaj, jasna rzecz. Jutro od rana tak czy owak bedzie Drugie Plenum … Chodzmy do Polomow!
W Polomach, u Szurki, rzeczywiscie byla rosyjska. W zwiazku z tym, a takze w oczekiwaniu ekspedycji karnej z powiatu, postanowiono tymczasowo przeniesc stolice z Czerkasowa do Polomow, czyli o dwanascie wiorst w glab terytorium republiki.
Tam tez nastepnego ranka rozpoczelo sie Drugie Plenum, poswiecone w calosci mojemu ustapieniu ze stanowiska prezydenta.
"Wstaje z prezydenckiego fotela – stwierdzilem w swoim przemowieniu – I pluje na prezydencki fotel. Uwazam, ze stanowisko prezydenta powinien objac czlowiek, ktorego morda po przepiciu bedzie przez trzy dni nie do poznania. A czy sa tacy wsrod nas?" "Nie ma takich!" – odpowiedzieli chorem delegaci. "Na przyklad moja morda – czyz bedzie nie do poznania przez trzy dni po przepiciu?"
Przez chwile wszyscy stanowczo wpatrywali sie w moja twarz, a nastepnie odpowiedzieli chorem: "Bedzie".
"Otoz to wlasnie – ciagnalem dalej. – Obejdziemy sie bez prezydenta. Lepiej zrobimy tak: pojdziemy na laki przyrzadzic poncz, a Borie zamkniemy na klodke. Jest to czlowiek wielkich zalet, wiec niech posiedzi I stworzy gabinet …"
Moje przemowienie zostalo przerwane oklaskami I plenum zostalo zamkniete. Okoliczne laki rozblysla blekitnawym swiatlem. Tylko ja jeden nie podzielalem ogolnego ozywienia I wiary w zwyciestwo. Chodzilem wsrod swiatel ogarniety niespokojna mysla: dlaczego nikt na swiecie sie nami nie przejal? Dlaczego na swiecie panuje milczenie? Powiedzmy, ze swiat wstrzymal oddech, poniewaz powiat stanal w ogniu. Ale dlaczego nikt ani na Wschodzie, ani na Zachodzie nie wyciaga do nas reki? Co zamierza krol Olaf? I dlaczego oddzialy wojska nie napieraja na nas z poludnia …?
Dyskretnie odprowadzilem na strone kanclerza, od ktorego zajezdzalo ponczem:
- Wadia, podoba ci sie nasza rewolucja?
- Tak – odpowiedzial Wadia – jest goraczkowa, ale cudowna.
- Aha … A w kwestii Norwegii, Wadia …? W kwestii Norwegii nic nie slychac?
- Na razie nic … A na co ci Norwegia?
- Jak to na co …? Czy jestesmy z nia w stanie wojny, czy nie? Bardzo glupio wyszlo. My z nia walczymy, a ona z nami nie chce. Jesli jutro nie zaczna nas bombardowac, to znowu zasiade w prezydenckim fotelu. I zobaczysz, co wtedy bedzie!
- Siadaj – odpowiedzial Wadia – kto ci przeszkadza, Jerofiejczyk … Siadaj, jak chcesz …
Wojnowo – Usad
Nazajutrz nie spadla na nas rowniez ani jedna bomba. Wowczas otwarlem Trzecie plenum slowami:
"Senatorowie! Jak widac, nikt na swiecie nie chce sie z nami ani przyjaznic, ani klocic. Wszyscy sie od nas odwrocili iI wstrzymali oddech. A poniewaz oddzialy karne z Pietuszek przybeda tu jutro wieczorem, zas rosyjska u Szurki skonczy sie jutro rano – przejmuje w swoje rece pelnie wladzy. Czyli ze – jesli jakis duren nie rozumie, to mu wyjasnie – wprowadzam godzine policyjna. Malo tego: przyznaje prezydentowi nadzwyczajne pelnomocnictwa i jednoczesnie zostaje prezydentem. To znaczy "osoba stojaca ponad prawem i prorokami ..."
Nikt sie nie sprzeciwil. Jedynie premier Boria S. na dzwiek "prorocy" drgnal, rzucil na mnie dzikie spojrzenie, a jego gorne konczyny zadygotaly z pragnienia zemsty ...
W dwie godziny pozniej Boria wyzional ducha na rekach ministra obrony. Umarl z tesknoty i nadmiernej sklonnosci do ogolnien. Innych powodow raczej nie bylo, a sekcji zwlok nie wykonalismy, bo sekcja bylaby obrzydliwa. Pod wieczor tegoz dnia wszystkie teleksy swiata otrzymaly komunikat: "Smierc nastapila z przyczyn naturalnych". Czyja smierc –nie powiedziano, ale swiat domyslal sie i tak.
Czwarte Plenum bylo zalobne.
Zabralem glos i powiedzialem: "Delegaci! Jesli bede kiedykolwiek miec dzieci, to powiedze im na scianie portret namiestnika Judei i Poncjusza Pilata, aby rosly w czystosci. Namiestnik Poncjusz Pilat stoi i umywa rece: tak bedzie wygladal portret. I tak samo jest ze mna: wstaje i umywam rece. Przylaczylem sie do was z bardzo prostej przyczyny: z przepicia i wbrew oczywistosci. Mowilem wam przeciez, iz trzeba rewolucjonizowac serca i uwznioslac dusze, tak aby przyswoic sobie odwieczne kategorie moralne – a wszystko, coscie tu uknuli, to marnosc, beznadzieja, rozstroj duchowy i pic na wode.
Pomyslcie – czy mozemy na cos liczyc! Do Wspolnego Rynku nikt nas nie wpusci. Okrety Siodmej Floty Amerykanskiej tu nie doplyna, a zreszta i nie zechca ..."
Tu z sali zaczeto wolac:
- Wienka, nie rozpaczaj! Nie pieprz! Dostaniemy bombowce! Dadza nam B-52!
A jakze! Dadza wam B-52! Czekaj tatka latka! Boki mozna zerwac, kiedy sie was slucha, senatorowie!"
- I Phantomy dadza!
"He, he, he! Kto powiedzial "Phantomy"? Jeszcze slowo a Phantomach i skonam ze smiechu ..."
Tutaj odezwal sie Tichonow:
- Phantomow moze nie dadza, ale dewaluacje franka dostaniemy na pewno ...
"Balwan jestes, Tichonow. Od razu widac. Teoretyk z ciebie dobry, nie przecze, ale jak juz cos strzelisz ...! Zreszta nie o to chodzi. Dlaczego, senatorowie – pytam was, dlaczego – caly powiat pietuszkowski stoi w ogniu, ale nikt, absolutnie nikt – nawet w pietuszowskim powiecie – tego nie zauwaza? Krotko mowiac: wzruszam ramionami i opuszczam stanowisko prezydenta. Niby Poncjusz Pilat – umywam rece i na waszych oczach dopijam resztke rosyjskiej. Sic! Depcze swe uprawnienia i opuszczam was. Odchodze do Pietuszek".
Mozecie sobie wyobrazic wzburzenie delegatow, zwlaszcza kiedy dopijalem resztke rosyjskiej.
A kiedy zaczalem wychodzic – a zwlaszcza zas kiedy wyszedlem – jakiez slowa biegly w slad za mna! Tez mozecie to sobie wyobrazic, bo cytowac tych slow nie bede.
W sercu mym nie bylo skruchy. Szedlem przez pola i laki, przez krzaki glogu i stada krow; klanialy mi sie zboza i usmiechaly chabry. Ale, powtarzam, w mym sercu nie bylo skruchy ... Slonce juz zaszlo, a ja wciaz szedlem i szedlem.
"Matko Przenajswietsza, jakze daleko do tych Pietuszek – powiedzialem sam do siebie. – Ide i ide, a Pietuszek jak nie ma, tak nie ma. Ciemno juz choc oko wykol, a gdzie sa Pietuszki?"
Gdzie sa Pietuszki?" – zapytalem podszedlwszy do czyjejs oswietlonej werandy. Skad sie w ogole wziela ta weranda? Moze to wcale nie weranda, tylko taras, facjatka albo oficyna? Przeciez sie na tym nie znam i ciagle mi sie myli.
Zapukalem i spytalem: "Gdzie sa Pietuszki? Czy daleko jeszcze do Pietuszek?" A w odpowiedzi wszyscy, ktorzy byli na werandzie, rozesmiali sie i nic nie powiedzieli. Obrazilem sie i znowu zapukalem. Znowu ten sam rechot na werandzie. Dziwne! W dodatku ktos rechotal za moimi plecami.
Obejrzalem sie; pasazerowie pociagu Moskwa – Pietuszki sziedzieli na swoich miejscach oblesnie usmiechnieci. Wiec to tak? Wiec ciagle jeszcze jade ...?
"To nic, Jerofiejew, to nic. Niech sie smieja, nie zwracaj uwagi. Jak powiedzial Saadi: badz prosty i strzelisty niczym cyprys i szczodry niczym palma. Nie rozumiem, co ma do tego palma, a niech tam: badz jak palma tak czy siak. Masz jeszcze w kieszeni kubanska? Masz. No to wyjdz na platforme i wypij. Wypij, zeby tak nie mdlilo".
Wyszedlem na platforme, scisniety ze wszystkich stron obrecza glupich usmieszkow. Z najglebszego dna mej duszy wypelzal lek. I trudno bylo zrozumiec, co to za lek, skad sie bierze i czemu jest taki mglisty ...
- Dojezdzamy do Usadu, prawda? – ludzie stloczyli sie u drzwi, gotowi do wyjscia; do nich wlasnie skierowalem pytanie. – Czy dojezdzamy do Usadu?
- Lepiej bys siedzial w domu, zamiast zadawac po pijanemu glupie pytania – odpowiedzial jakis staruszek. – Siedzialbys lepiej w domu i odrabial lekcje. Jeszczes pewnie na jutro lekcji nie odrobil i mama bedzie krzyczec.
A potem dodal:
- Od ziemi toto nie odroslo, a juz sie madrzy ...!
Zwariowal ten dziadek czy co? Jaka mama? Jakie lekcje? O jakiej ziemi ...? Nie, to chyba on nie zwariowal, tylko ja sam. Bo juz i drugi staruszek z bielutka twarza stanal przy mnie, popatrzyl mi z dolu do gory prosto w oczy i powiedzial:
- A w ogole dokad chcesz jechac? Za maz ci juz za pozno, a na cmentarz jeszcze za wczesnie. Dokad chcesz jechac, mila wedrowniczko ...?
"Mila wedrowniczko!!?"
Wzdrygnalem sie i odszedlem na drugi koniec platformy. Cos jest na tym swiecie nie tak. Krolestwo gnije i wszyscy maja zle w glowach. Ale na wszelki wypadek obmacalem sie caly: czyzbym byl istotnie "mila wedrowniczka"? Skad mu sie to wzielo? I w zwiazku z czym? Mozna pozarowac, owszem – ale zeby az tak glupio!
Czy ja jestem normalny, a oni wszyscy nie, czy odwrotnie – oni sa normalni, a ja jeden nie. Idacy z dna duszy lek ustawicznie we mnie narastal. Totez kiedy podjechalismy do stacji i drzwi sie otworzyly – nie wytrzymalem i raz jeszcze spytalem jednego z wychodzacych:
- To Usad, prawda?
On zas (zupelnie niespodzianie) wyprezyl sie przede man jak struna i wrzasnal: "W zadnym razie!!" A potem – potem uscisnal mi dlaon, pochylil sie i powiedzial na ucho: "Nigdy nie zapomne waszej dobroci, towarzyszu starszy lejtnancie ...!"
I wysiadl, ocierajac rekawem lze.
Usad – 105. kilometr
Stalem na platformie w zupelnej samotnosci i w calkowitym zadumieniu. Na dobra sprawe bylo to nie ty le zdumienie, ile stale ten sam lek przechodzacy w uczucie goryczy. Ostatecznie pal ich licho, niech sobie bedzie "mila wedrowniczka" i "starszy lejtnant" – ale powiedzcie mi, prosze, czemu za oknem jest tak ciemno? Dlaczego za oknem jest czarno, skoro pociag wyjechal rano i przejechal dokladnie sto kilometrow ...? Dlaczego ...?
Przywarlem glowa do okna: ojej, jak czarno! I coz tam jest w tej czerni? Deszcz czy snieg? Czy poprostu patrze w ciemnosc przez lzy? Boze ...
- A, to ty – rozleglo sie za moimi plecami i bylo to powiedziane z takim przyjemnym i zlosliwym glosem, ze nawet sie nie odwrocilem. Od razu zrozumialem, kto stoi za moimi plecami. "Zaraz mnie zacznie kusic, chamskie rylo! Tez sobie znalazl czas na kuszenie!"
- Wiec to ty, Jerofiejew? – zapytal Szatan.
- Pewnie, ze ja. A kto?
- Ciezko ci, Jerofiejew?
- Pewnie, ze ciezko. Ale to nie twoja rzecz. Zjezdzaj stad, zle trafiles.
Mimo to wszystko oparlem czolo o szybe, nie odwracajac sie.
- Skoro ciezko – ciagnal Szatan – to pohamuj swe zapedy. Pohamuj swe duchowe zapedy i bedzie ci lzej.
- Nie pohamuje za nic.
- Tos balwan.
- Sam jestes balwan.
- No dobrze, dobrze ... Slowa ci nie mozna powiedziec ...! Lepiej bys wzial i wyskoczyl w biegu z pociagu. A nuz sie nie zabijesz ...
Pomyslalem i odpowiedzialem:
- Nie-e-e. Nie bede skakal. Strach bierze. Zabije sie jak nic.
I zawstydzony Szatan odszedl.
Ja zas – coz mi pozostalo? – pociagnalem z butelki szesc lykow i znowu przylgnalem twarza do okna. Zaokienna czern wciaz plynela i budzila niepokoj. Budzila tez czarne mysli. Sciskalem glowe, zeby te mysli skonkretyzowac. Ale nie konkretyzowaly sie, tylko rozlewaly, jak piwo po stole. "Nie podoba mi sie ta ciemnosc za oknem. Bardzo mi sie nie podoba".
Ale szesc lykow kubanskiej juz powolutku, pojedynczo zblizalo sie do mojego serca – i serce zaczelo sie pasowac z rozsadkiem.
"Co ci sie nie podoba w tej ciemnosci? Ciemnosc to ciemnosc i nie ma na to rady. Ciemnosc ustepuje miejsca swiatlu, a swiatlo – ciemnosci. Takie jest moje zdanie. Nawet jesli ci sie nie podoba, to przeciez nie przestanie byc ciemnoscia. A wiec wyjscie jest jedno: zaakceptowac ciemnosc. Nic nie poradzimy, durnie, na odwieczne prawa istnienia. Zatkawszy lewa dziurke naszego nosa, mozemy sie wysmarkac tylko i wylacznie prawa. Tak czy nie? A jesli tak, to nie nalezy sie domagac swiatla za oknem, jesli za tym oknem jest ciemnosc".
"Niby tak ... Ale przeciez wyjechalem rano – osma szesnascie z Dworca Kurskiego ..."
"I co z tego, ze rano ...! Teraz, chwalic Boga, mamy jesien, dni sa krotkie, ani sie obejrzysz, a tu bac! i znowu ciemno ... A przecie do Pietuszek trzeba jechac i jechac! Z Moskwy do Pietuszek jedzie sie i jedzie, ze ho-ho!"
Jakie tam "ho-ho"! Co ty znowu z tym "ho-ho"? Z Moskwy do Pietuszek jedzie sie dokladnie dwie godziny i pietnascie minut. Na przyklad w zeszly piatek ..."
"Co ty znowu z zeszlym piatkiem? W zeszly piatek rozne rzeczy sie dzialy! W zeszly piatek pociag jechal prawie bez zatrzymania. I w ogole dawniej pociagi jezdzily szybciej ... A teraz to diabli wiedza , co za porzadki ...! Staje pod kazdym slupem, stoi i stoi – a dlaczego stoi? Czasem juz rzygac sie chce: czego tak stoi i stoi. I tak pod kazdym slupem. Oprocz Jesina ..."
Wyjrzalem za okno i sposepnialem znowu.
"Tak, taak ... Jednak to dziwne ... Wyjechalismy o osmej rano i wciaz jeszcze jedziemy ..."
W tym miejscu serce nie wytrzymalo: "A inni? Inni sa gorsi od ciebie? Przeciez inni tez jada, a nie pytaja, czemu tak dlugo i czemu tak ciemno! Siedza cichutko i patrza przez okno ... Niby dlaczego masz jechac szybciej niz oni? Smiac sie chce, sluchajac ciebie, Wieniu. Smiac sie chce i niedobrze sie robi ... Ale z ciebie szybkosciowiec! Jesli juz wypiles, to badz skromniejszy, nie mysl, ze jestes lepszy i madrzejszy niz inni ...!"
To mnie pocieszylo. Wrocilem z platformy do wagonu i siadlem na lawce, starajac sie nie patrzec w okno. Wszyscy pasazerowie, piec czy szesc ososb, drzemali z glowami w dol, jak niemowleta przy piersi. Ja tez malo sie nie zdrzemnalem ...
I nagle – az podskoczylem: "Boze milosioerny! Przeciez ona miala na mnie czekac o jedenastej rano! O jedenastej rano bedzie juz na mnie czekac, a tymczasem na dworze ciagle jest ciemno ... To znaczy, ze bede na nia musial czekac do brzasku. Przeciez nie wiem, gdzie mieszka. Trafialem do niej dwanascie razy, ale zawsze oplotkami, i to pijany w trupa ... Nieladnie, ze po raz trzynasty jade do niej calkiem trzezwy. Przez to bede musial czekac, nim sie rozjasni! Az wstana zorze mego trzynastego piatku!
Ale, ale – stop! Przeciez kiedy wyjezdzalem z Moskwy, zorze mego piatku juz wstaly. Znaczy sie, piatek jest dzisiaj. Wiec dlaczego za oknem jest tak ciemno ...?"
"Co znowu? Znowu zaczynasz z ta swoja ciemnoscia? Cos sie tak do niej przyczepil?"
"Ale przeciez w zeszly piatek ..."
"Znowu zaczynasz z zeszlym piatkiem! Widze, Wieniu, ze caly tkwisz w przeszlosci. Widze, ze zupelnie nie chcesz myslec o przyszlosci ...!"
"Alez nie, poczekaj ... Przeciez ona stala w zeszly piatek o jedenastej na peronie ... Stala z tym swoim warkoczem od karku do pupy ... i bylo bardzo jasno, dobrze pamietam, i warkocz pamietam tez ..."
"Jaki tam warkocz! Powtarzam ci, durniu, zrozum: mamy jesien, wiec dzien jest coraz krotszy. Zeszlego piatku o jedenastej rano bylo jasno, nie bede sie spieral. A w ten piatek o jedenastej rano moze byc calkiem ciemno, choc oko wykol. Wiesz przeciez, jak teraz ubywa dnia? Wiesz? Widze, ze niczego nie wiesz; tylko sie chwalisz, ze wiesz wszystko ...! Tez mi powiedzial: "warkocz"! Warkocza moze nawet przybywac; moze od zeszlego piatku siega juz nizej pupy ... A jesienny dzien – wprost przeciwnie; juz go tyle, co kot naplakal ...
Oj, Wieniu, ale z ciebie gluptas!"
Niezbyt mocno dalem sobie w gebe, wypilem jeszcze trzy lyki i zaplakalem. Z dna duszy, zamiast leku, rosla milosc. Rozkleilem sie zupelnie: "Obiecales jej lilie i purpure, a wieziesz trzydziesci deka cukierkow "Blawatek". A za dwadziescia minut bedziesz w Pietuszkach i na rozslonecznionym peronie, speszony, podasz jej tego "Blawatka". A wszyscy dookola zaczna mowic: juz po raz trzynasty widzimy tylko "Blawatka", "Blawatka". Natomiast ani razu nie widzielismy lilii czy purpury. Ona zas rozsmieje sie i powie: "kutasy".
W tym miejscu prawie sie kompletnie zdrzemnalem. Glowa osunela mi sie na ramie i nie mialem ochoty jej podnosic az do samych Pietuszek. Znow pograzylem sie w strumieniu ...
105. kilometr – Pokrow
Ale przeszkodzono mi w tym pograzeniu. Ledwo sie wylaczylem, gdy ktos trzepnal mnie ogonem po plecach.
Wzdrygnalem sie i odwrocilem: mialem przed soba kogos bez nog, bez ogona i bez glowy.
- Ktos ty? – spytalem w oslupieniu.
- A zgadnij! – rozesmial sie ludozerczym smiechem ...
- Jeszcze czego! Nie bede zgadywac ...!
Odwrocilem sie od niego urazony, zeby sie znowu zdrzemnac. Ale w tym momencie ktos walnal mnie z rozmachem glowa w plecy. Znowu sie odwrocilem: mialem przed soba tego samego k t o s i a bez nog, bez ogona i bez glowy.
- Co sie bijesz? – spytalem.
-A zgadnij ...! odpowiedzial z tym samym ludozerczym smiechem.
Ty razem postanowilem zgadnac. "Jesli sie do niego odwroce, to jeszcze, uchwaj Boze, rabnie mnie w plecy obiema nogami".
Przymknalem oczy i zaczalem myslec; on zas czekal, az sie domysle, i w trakcie oczekiwania wodzil wielka piescia przed samym moim nosem, jakby go mnie, gluptasowi, wycieral ...
Ostatecznie jednak odezwal sie pierwszy:
- Jedziesz do Pietuszek, prawda? Do miasta, gdzie ani zima, ani latem nie przekwita i tak dalej ... ? Gdzie ...
- Gdzie twoja lajdaczka wyleguje sie wsrod jasminow, a ptaszki kraza nad nia i caluja, gdzie im sie spodoba?
- Tak. Gdzie im sie podoba.
Znow rozesmial sie i rabnal mnie w slabizne.
- No to sluchaj. Masz przed soba Sfinksa. On cie nie wpusci do miasta.
- A dlaczego nie wpusci? Dlaczego mnie nie wpuscisz?
Co sie w Pietuszkach dzieje? zaraza jakas? Ktos sie ozenil z wlasna corka i ty ...?
- To gorsze od corki i zarazy. Ja wiem lepiej. Ale powiedzialem ci, ze nie wpuszcze. I to znaczy – nie wpuszcze. A raczej wpuszcze pod jednym warunkiem: ze rozwiazesz piec moich zagadek.
"Po co temu lajdakowi zagadki" – pomyslalem. A glosno powiedzialem:
- Jak tak, to nie drecz, tylko dawaj te zagadki. Zabierz piesc, nie bij w dolek i stawiaj zagadki.
"Po co temu jebancowi zagadki" – pomyslalem raz jeszcze.
A on juz zaczal:
"Slynny przodownik pracy Aleksy Stachanow chodzil dwa razy dziennie za mala potrzeba i raz na dwa dni za duza. Ale kiedy zdarzalo mu sie uderzyc w gaz, za mala potrzeba chodzil cztery razy dziennie, a za duza ani razu. Policz, ile razy w roku przodownik pracy Aleksy Stachanow chodzil za mala, a ile za duza potrzeba, przyjmujac, ze byl urzniety przez trzysta dwanascie dni w ciagu roku".
Pomyslalem sobie: "Do kogo ten bydlak pije? Ze niby nie chodze do ubikacji? Ze pije bez przerwy? Do kogo pije, scierwo ...?"
Obrazilem sie i powiedzialem:
- To niedobra zagadka Sfinksie. To zagadka ze swinskim podtekstem. Tej niedobrej zagadki rozwiazywac nie bede.
- Ach tak? Nie bedziesz? no, dobra! Jeszcze zaspiewasz ptaszku! Posluchaj nastepnej.
"Kiedy okrety Siodmej Floty Amerykanskiej przycumowaly do stacji w Pietuszkach, nie bylo tam partyjnych dziewic. Jesli jednak komsomolki uznac za partyjne, to co trzecia z nich byla blondynka. Kiedy okrety Siodmej Floty odplynely, sytuacja wygladala nastepujaco: co trzecia komsomolka byla zgwalcona, co czwarta zgwalcona byla komsomolka, co piata zgwalcona komsomolka byla blondynka, co dziewiata zgwalcona blondynka byla komsomolka. Jezeli w Pietuszkach bylo 428 dziewic – prosze policzyc, ile zostalo nie naruszonych bezpartyjnych brunetek?"
"Do kogo ten lajdak pije teraz? Dlaczego brunetki pozostaly nie naruszone, a blondynki zgwalcone wszystkie jak jeden maz? Co ten dran chce przez to powiedziec?"
- Tej zagadki, Sfinksie, tez nie bede rozwiazywac. Wybacz, ale nie bede. To bardzo nieladna zagadka. Wal juz lepiej trzecia ...
- Cha, cha! Niech bedzie trzecia!
"Jak wiadomo, w Pietuszkach nie ma punktow A. Punktow C nie ma tym bardziej. Sa tylko punkty B. Otoz Papanin, pragnac uratowac Wodopianowa, wyszedl z punktu B1 w strone punktu B2. W tym samym momencie Wodopianow pragnac uratowac Papanina, wyszedl z punktu B2 do punktu B1. Nie wiedziec czemu obaj znalezli sie w punkcie B3, odleglym od punktu B1 na dwanascie spluniec Wodopianowa, a od punktu B2 na szesnascie spluniec Papanina. Jesli wziac pod uwage, ze Papanin plul na trzy metry siedemdziesiat dwa centymetry, a Wodopianow w ogole nie umial pluc, to czy Papanin w ogole wyruszyl ratowac Wodopianowa?"
"Rany boskie, czy ten parszywy Sfinks upadl na glowe? Dlaczego to w Pietuszkach nie ma A ani C, tylko samo B? Kogo ten sukinsyn ma na mysli?"
- Cha, cha! – zawolal Sfinks, zacierajac rece. – Tej tez nie bedziesz rozwiazywac? tez nie? Zaklinowalo ci sie, madralo, co? No to masz czwarta!
"Premier Imperium Brytyjskiego lord Chamberlain wychodzac z restauracji na stacji w Pietuszkach, posliznal sie na czyis rzygowinach i, padajac, przewrocil sasiedni stolik. Przed tym upadkiem na stoliku znajdowaly sie: dawa ciastka po 35 kopiejek, dwie porcje wolowiny "a la Stroganow" po 78 kopiejek, dwie porcje wymienia po 39 kopiejek i dwie karafki kseresu po osiemset gramow w kazdej. Wszystkie talerze ocalaly. Wszystkie potrawy byly do niczego. A z kseresem wyszlo tak: jedna karafka sie nie rozbila, ale wycieklo z niej wszystko do ostatniej kropli; druga rozbila sie w drobny mak, ale ani kropla sie z niej nie wylala. Jesli teraz uwzglednic fakt, ze pusta karafka kosztuje szesc razy drozej od porcji wymienia, a cene kseresu zna kazde dziecko – policz, jaki rachunek wystawiono premierowi Imperium Brytyjskiego lordowi Chamberlainowi w restauracji na Dworcu Kurskim ...!"
- Jak to "Dworcu Kurskim"?
- Tak to. Na Dworcu Kurskim.
- A gdzie on sie posliznal? Przeciez to bylo w Pietuszkach! Przeciez lord Chamberlain posliznal sie w pietuszkowskiej restauracji ...!
- A rachunek zaplacil na Dworcu Kurskim. Wiec jaki byl ten rachunek?
"Boze kochany, skad sie biora takie Sfinksy? Bez nog, bez glowy, bez ogona, a w dodatku plota takie bzdury! I z taka zbojecka geba ...! Do czego ten dran pije ...?
- To nie jest zagadka, Sfinksie, tylko czysta drwina.
- To nie drwina, Wienia. To zagadka. Jesli ona tez ci sie nie podoba, to ...
- To wal ostatnia, wal!
- Wale ostatnia. Ale sluchaj uwaznie:
"No wiec tak: idzie sobie Minin, a naprzeciwko Minina – Pozarski. "Dziwnie jakos dzisiaj wygladasz, Minin – mowi Pozarski. – Chybas musial dzisiaj sporo wypic". "Ty, Pozarski, tez dziwnie wygladasz – jakbys spal, idac". "Powiedz mi, Mininie, tylko szczerze: ile dzisiaj wypiles?". "Juz mowie: najpierw 150 gramow rosyjskiej, potem 150 pieprzowki, 200 stolecznej, 550 kubanskiej i 700 gramow wodki z piwem. A ty?" "A ja dokladnie tyle samo, Mininie"
« A dokad teraz idziesz, Pozarski ? » « Jak to – dokad ? Oczywiscie do Pietuszek. A ty, Mininie?" "Ja przecie tez do Pietuszek. Ale ty, ksiaze, idziesz w calkiem inna strone!" "Nie, to ty, Mininie, idziesz w calkiem inna strone". Krotko mowiac: przekonali sie nawzajem, ze trzeba wracac. Pozarski poszedl tam, gdzie szedl Minin, a Minin tam, gdzie szedl Pozarski. I obaj trafili na Dworzec Kurski".
- Tak. A teraz powiedz mi, prosze: gdyby nie zmieniali kursu i kazdy szedl swoja poprzednia droga – to dokad by trafili? Dokad przyszedlby Pozarski, no powiedz.
- Akurat! Cha, cha! Pozarski trafilby na Dworzec Kurski, ot co !
Tu Sfinks rozesmial sie i stanal na obydwu nogach.
- A Minin ? Dokad trafilby Minin, gdyby szedl swoja droga i nie sluchal rad Pozarskiego ? Dokad doszedlby Minin ?
- Moze do pietuszek? – na nic juz prawie nie liczylem i omal nie plakalem. – Do Pietuszek, prawda ...?
- A na Dworzec Kurski nie laska? Cha, cha! – i Sfinks, jakby mu bylo zbyt goraco, jakby sie spocil z triumfu i zlosliwej radosci – zaczal sie wachlowac ogonem. – Minin tez dojdzie na Dworzec Kurski ...! Tak wiec kto z nich trafi do Pietuszek, cha, cha? Do Pietuszek nie trafi nikt ...!
Alez ten lajdak potrafi sie smiac! W zyciu nie slyszalem tak krwiozerczego smiechu! I gdyby sie tylko smial! – ale w dodatku, nie zaprzestajac sie smiac, zlapal mnie dwoma knykciami za nos i dokads pociagnal.
- Dokad? Dokad mnie ciagniesz, Sfinksie? Dokad mnie ciagniesz?
- A zobaczysz! Zobaczysz dokad ! Cha, cha !
Pokrow – 113. kilometr
Wyciagnal mnie na platforme, odwrocil geba do okna i rozplynal sie w powietrzu ...Po co mu to bylo potrzebne?
Wyjrzalem przez okno. W samej rzeczy poprzedniej czerni za oknem juz nie bylo. Na zapoconej szybie czyjs palec nakreslil: " ... " i w tym przeswicie dostrzeglem duzo miejskich swiatel, a takze znikajacy stacyjny napis "Pokrow".
"Pokrow! Miasto w pietuszowskim powiecie! Jeszcze tylko trzy stacje – i juz beda Pietuszki! Jestes na wlasciwej drodze, Wieniedikcie Jerofiejewie". I caly lek, ktory az dotad unosil sie z dna duszy, za jednym zamachem opadl na dno i ucichl ...
Ten ucichly lek spoczywal tak ze trzy, a moze cztery chwile. A potem – potem nie to, zeby sie znowu uniosl z dna duszy; nie – on z tego dna podskoczyl. Mysl – jedna jedyna i straszliwa – wpila sie we mnie tak, ze az mi kolana oslably.
A mianowicie: odjezdzalem teraz od stacji Pokrow. Widzialem napis "Pokrow" i ostre swiatla ... Bardzo to wszystko piekne – i "Pokrow", i ostre swiatla. Ale dlaczego znalazly sie one z prawa, patrzac w kierunku jazdy ...? Jesli nawet przyjac pewne zacmienie umyslowe, to jednak nie jestem dzieckiem i wiem: jesli stacja Pokrow znalazla sie z prawej strony, to jade z Pietuszek do Moskwy, a nie z Moskwy do Pietuszek ...! Ach, ty parszywy Sfinksie!
Zatkalo mnie. Zaczalem sie miotac w wagonie. Na szczescie nie bylo w nim zywej duszy. "Zaczekaj, Wieniczko, nie tak ostro. Uspokoj sie, me glupie serce. Moze ci sie troche pomieszalo: moze jednak Pokrow byl z lewa, a nie z prawa. Wyjdz, bracie, wyjdz znowu na platforme i przypatrz sie lepiej, z ktorej strony – jesli spojrzec w kierunku jazdy – wypisano na szybie to " ... "
Wyskoczylem na platforme i spojrzalem na prawo; na zapoconej szybie widnialo wyraziste i eleganckie " ... " Spojrzalem na lewo i ujrzalem rownie starannie wypisane " ... " O Boze! Zlapalem sie za glowe i wrocilem do wagonu. Znow mnie zatkalo. I znowu zaczalem sie miotac ... "Czekaj, czekaj ... Sluchaj, Wieniczko, przypomnij sobie cala droge z Moskwy. Siedziales z lewa, patruac w kierunku jazdy, a wszyscy ci czarnowasi, wszyscy mitrycze i dekabrysci tez siedzieli z lewa. To znaczy – jesli jedziesz prawidlowo – twoja walizeczka powinna lezec z lewej strony, patrzac w kierunku jazdy. Widzisz, jakie to proste ...!"
Zaczalem biegac po calym wagonie w poszukiwaniu walizeczki. Ale nie bylo jej nigdzie, ani z lewa, ani z prawa.
"Gdzie jest moja walizeczlka?!"
"No dobrze juz, Wieniu, uspokoj sie. Niech tam. Walizeczka to frajer. Walizeczka znajdzie sie potem. najpierw zbierz mysli. Dokad jedziesz? A potem poszukaj swojej walizeczki. Najpierw uscislij swoja mysl; walizeczka potem. Siegnac po mysl czy tez po milion? Oczywiscie najpierw mysl, a milion pozniej!.
"Jestes szlachetny, Wieniu. Wiec wypij cala resztke kubanskiej za swa szlachetnosc ..."
I oto przechylilem glowe do tylu, dopijajac resztke. I od razu rozproszyly sie ciemnosci, w ktorych bylem pograzony, i z glebi duszy wzeszla jutrzenka i z kazdym lykiem rozswietlaly sie blyskawice, jedna po drugiej, po blyskawicy na kazdy lyk.
"Czlowiek nie powinien byc samotny" – takie jest moje zdanie. Czlowiek winien oddac siebie ludziom, nawet jesli go nie zechca. A jesli istotnie jest samotny, powinien sie przejsc po wagonach. Powinien odnalesc ludzi i powiedziec im: "Prosze bardzo. Jestem samotny. Oddaje sie wam bez reszty (bo reszte wlasnie dopilem hi, hi!). A wy oddajcie mi siebie i powiedzcie, dokad to jedziemy – z Moskwy do Pietuszek czy z Pietuszek do moskwy"
"Czy wiec, twoim zdaniem, tak wlasnie winien postepowac czlowiek?" – spytalem sam siebie, sklaniajac glowe w lewo.
"Tak. Wlasnie tak – odpowiedzialem sam sobie, sklaniajac glowe w prawo. – Nie bede przeciez w nieskonczonosc wpatrywac sie w " ... " na zapoconych szybach i zadreczac umyslu zagadkami ...!"
Poszedlem zatem przejsc sie po wagonach. W pierwszym nie bylo nikogo; tylko bryzgi deszczu wpadaly przez uchylone okna. W drugim tez nie bylo nikogo; nawet bryzgow nie bylo ...
W trzecim ktos byl ...
113. kilometr – Omutiszcze
... Stala tam kobieta, cala spowita od stop do glowy w czern. Stala u okna i przyciskajac do ust koronkowa chusteczke apatycznie wpytrywala sie w zaokienna mgle. "Jak ulal, kopia "Nieutulonego bolu", to ciebie skopiowali, Jerofiejew" – pomyslalem o sobie i rozesmialem sie w duchu.
Przekradlem sie z tylu po cichutku, na palcach, by nie sploszyc zauroczenia – i zamarlem. Kobieta plakala ...
Otoz to! Czlowiek szuka odosobnienia, zeby poplakac. Ale w istocie nie jest sam. Przeciez kiedy czlowiek placze, nie chce, zeby ktos w tym placzu wspoluczestniczyl. I dobrze robi, bo czyz jest na swiecie cos wznioslejszego nizli nieutulony bol ...? Ach, gdybyz teraz powiedziec cos takiego, cos takiego powiedziec, zeby z oczu wszystkich matek trysnely lzy, zeby palace i rudery, kiszlaki i auly okryly sie zaloba ...!
Coz wiec moge powiedziec?
- Ksiezno – zawolalem cichutenko.
- Co jest? – zareagowala ksiezna, wpatrzona w okno.
- A nic. Z tylu dostrzegam harmonijke ust twych, ot co ...
- Nie pieprz glupstw. To nie harmonijka, tylko noc ...
Lepiej posiedz i pomilcz, wezma cie za madrale ...
"Ja mam milczec? W mojej sytuacji? Ja, ktory mknalem przez wszystkie wagony w pogoni za rozwiazaniem zagadki ...! Szkoda, ze zapomnialem, o czym ona byla, ale pamietam, ze to bylo cos waznego ... Zreszta niewazne, potem sobie przypomne ... O wiele wazniejsze jest to, ze kobieta placze ... Ach, plugawcy! Zmieniliscie ma ziemie w gowniane pieklo. Kazecie skrywac lzy i demonstrowac smiech ...! Ach, mali lajdacy: Nie zostawiliscie ludziom niczego procz "bolu" i "strachu" – i po tym wszystkim, po tym wszystkim smiech ma byc na pokaz, a lza – niedopuszczalna ...!
Ach, gdyby tak powiedziec teraz cos takiego, co spaliloby slowem jak ogniem te plazy! Powiedziec cos, co wstrzasneloby wszystkimi ludami starozytnosci ...!"
Pomyslalem i powiedzialem:
- Ksiezno! Hej, Ksiezno ...!
- Co tam znowu?
- Twojej harmonijki juz nie ma. Nie widac jej.
- A co widac?
- Krzaki i nic wiecej.
(Odpowiadala patrzac w okno i nie odwracajac sie ku mnie)
- Sam jestes krzak, jak widze ...
"Krzak to krzak, niech bedzie". Od razu jakos oslablem i oklapniety siadlem na lawce. Chocbym zdechl, w zaden sposob nie moglem sobie przypomniec, po co wlasciwie chodzilem po wagonah i spotkalem te kobiete ... I co to bylo to "cos waznego".
- Posluchaj, ksiezno! A gdzie twoj kamerdyner Piotr? Niw widzialem go od sierpnia.
- Co ty chrzanisz?
- Slowo honoru, od tego czasu go nie widzialem. Gdzie jest twoj kamerdyner?
- Taki moj, jak i twoj! – warknela ksiezna, po czym nagle poderwala sie i, zamiatajac suknia podloge wagonu, ruszyla ku drzwiom. U samych drzwi zatrzymala sie, zwrocila ku mnie nadwerezona, zalana lzami twarz i krzyknela:
- Nienawidze cie, Andrieju Michajlowiczu! Nie-na-wi-dze!
I zniknela.
"A to ci do-pie-e-e-ro" – w zachwycie rozciagnalem sylaby jak przedtem dekabrysta. "Elegancko mnie zalatwila". I w dodatku odeszla, nie odpowiedziawszy na najwazniejsze pytanie ...! Blagam Cie w imie Twej szczodrobliwosci o przypomnienie ...! Kamerdyner!
Zadzwonilem dzwoneczkiem ...
- Ka-mer-dy-ner!
Wszedl sluzacy, moj kamerdyner Piotr, caly na zolto. Kiedys po pijanemu poradzilem mu, zeby az do smierci nosil sie na zolto, a ten balwan posluchal i chodzi tak do tej pory.
- Powiedz, Piotrze, czy spalem teraz, czy nie? Jak myslisz?
- W tamtym wagonie – tak. Spales.
- A w tym – nie ?
- A w tym nie.
- Dziwi mnie to, Piotrze ... Zapal, prosze, kandelabry. Lubie, kiedy plona kandelabry, chociaz nie wiem dokladnie, co to jest ... Bo znow jakis lek mnie ogarnia ... tak wiec, Piotrze, jesli wierzyc w to, co mowisz, to w tamtym wagonie spalem, a w tym sie obudzilem, czy tak?
- Nie wiem. Co do mnie to spalem w tym wagonie.
- Hm. No dobrze. Ale czemu w takim razie nie wstales i nie zbudziles mnie. Dlaczego?
- A po co mialem cie budzic? Skoro spales w tamtym wagonie, to w tym nie bylo cie po co budzic, a znow po co bylo cie budzic w tamtym, skoro sam zbudziles sie w tym?
- Nie krec, Piotrze, nie krec ... Daj pomyslec. Wiesz, Piotrze, w zaden sposob nie moge sie uporac z jedna mysla. Taka jest wielka.
- Jaka to mysl?
- A taka: czy zostalo mi jeszcze cos do picia?
Omutiszcze – Leonowo
- Nie, nie, zrozum: to jeszcze nie sama mysl, tylko sposob, zeby sie z nia uporac. Zrozum: kiedy serce trzezwieje, zjawiaja sie leki i rozchwianie swiadomosci. Gdybym teraz wypil, nie bylbym taki zdezintegrowany i rozprostony ... Czy bardzo widac mija dezintegracje?
- Wcale nie widac. Tyle ze geba spuchla.
- To nic nie szkodzi. Geba to glupstwo ... To nic.
- Do picia tez nic nie ma.- powiedzial Piotr, po czym wstal i zapalil kandelabry.
Wzdrygnalem sie. "Dobrze, ze zapaliles, bardzo dobrze, bo zrobilo sie troche strasznie. Jedziemy tak i jedziemy, cala noc, i nikogo z nami nie ma procz nas samych".
- Piotrze, a gdzie twoja ksiezna?
- Dawno wyszla.
- Dokad wyszla?
- Wyszla w Chrapunowie. Jechala z Pietuszek do Chrapunowa. W Oriechowie-Zujewie weszla, a w Chrapunowie wyszla.
- W jakim znowu Chrapunowie? Piotrze co ty pleciesz?
Nie przeszjkadzaj mi, prosze ... A wiec tak ... Najwazniejsza mysl ... Ciagle mi dlaczegos chodzi po glowie Antoni Czechow. I jeszcze Fryderyk Schiller. Fryderyk Schiller i Antoni Czechow. A dlaczego? Nie mam pojecia. Tak, tak ... Teraz mi sie przejasnia. Przeciez Fryderyk Schiller pisal zawsze swoje tragedie, moczac nogi w szampanie. Chociaz nie, nie tak. To byl tajny radca Goethe. Chodzil po swoim domu w kapciach i w szlafroku. A ja nie. Ja w domu chodze bez szlafroka, a po ulicy w kapciach ... Tylko co ma do tego Schiller? A to, ze kiedy zdarzalo mu sie pic wodke, to moczyl nogi w szampanie. Zanurzal i pil. Dobrze mu tak! Natomiast Czechow Antoni powiedzial przed smiercia: "Chce sie napic" – i umarl ...
Piotr stal nade mna i uparcie sie we mnie wpatrywal. I ciagle niewiele z tego wszystkiego rozumial.
- Odwroc oczy, marna kreaturo, nie patrz. Ja zbieram mysli, a ty sie gapisz. Przeciez byl jeszcze Hegel. Bardzo dobrze pamietam, ze Hegel byl. I mowil: "Nie istnieja roznice procz roznic stopni miedzy roznymi stopniami i brakiem roznicy". Czyli w przekladzie na ludzki jezyk: "Ktoz teraz nie pije?" Czy mamy cos do picia, Piotrze?
- Nie mamy nic. Wszystko zostalo wypite.
- I nie ma nikogo w calym pociagu?
- Nikogo.
- Aha ...
Znowu sie zamyslilem. Przedziwne to byly mysli. Snuly sie wokol czegos, co tez sie samo w cos osnuwalo. A to cos tez bylo dziwne. A mysli byly ciezkie ...
Co w owej chwili robilem? Zasypialem czy sie budzilem? Nie wiem i skad moglbym wiedziec? "Istnieje byt, lecz jakimz nazwac go imieniem? Ni snem jest ani tez czuwaniem". Przedrzemalem tak minut ze dwanascie lub moze trzydziesci piec.
A kiedy sie obudzilem, w wagonie nie bylo zywej duszy. Piotr tez gdzies zniknal. Pociag pedzil wciaz przez deszcz i ciemnosc. I dziwnie brzmialo trzaskanie drzwi we wszystkich wagonach; dlatego dziwnie, ze w zadnym wagonie nie bylo zywej duszy ...
Lezalem jak trup, skapany w lodowatym pocie, a serdeczny strach ciagle przybieral na sile ...
- Ka-mer-dy-ner!
W drzwiach wyrosl Piotr, z niedobra, posiniala twarza.
- Podejdz tutaj, Piotrze, podejdz. Tez przeciez jestes caly mokry – a dlaczego ? Tos ty trzaskal teraz drzwiami, prawda?
- Niczym nie trzaskalem. Spalem.
- Wiec kto trzaskal?
Piotr patrzyl na mnie, nie mrugnawszy okiem.
- No nic, nic. Jesli pod sercem wzbiera strach, to trzeba go zagluszyc, a zeby zagluszyc, trzeba wypic. Czy mamy cos do picia?
- Nie nie mamy nic. Wszystko zostalo wypite.
- I w calym pociagu nikogo nie ma?
- Nie ma.
- Klamiesz, Piotrze! Caly czas mnie oklamujesz! Jesli nie ma, to kto wali drzwiami i oknami. Co? Przeciez wiesz? Slyszysz? Na pewno masz i cos do picia, a klamiesz ...!
Piotr wciaz nie mrugal i patrzyl na mnie ze zloscia. Widzialem po jego pysku, ze go rozgryzlem, i zrozumialem, ze sie teraz mnie boi. W rzeczy samej – rzucil sie na kandelabr, zgasil go wlasnym cialem i ruszyl w glab wagonu, gaszac inne swiatla. "Zrobilo mu sie wstyd" – pomyslalem; ale tymczasem wyskoczyl juz przez okno.
- Wroc, Piotrze! – wrzasnalem tak, ze nie moglem poznac wlasnego glosu. – Wracaj!
- Lajdak! – odpowiedzial mi zza okna.
I nagle – znow wskoczyl do wagonu, i podbieglszy do mnie, szarpnal mnie za wlosy – do przodu, do tylu, potem znow do przodu – a wszystko to z zajadla wsciekloscia ...
- Co ci jest, Piotrze? Co z toba?
- A nic. Mozesz zostac. Zostac tutaj, babuniu! Zostan, stare scierwo. Jedz do Moskwy! Sprzedawaj swoje pestki! A ja juz dluzej nie moge! Nie moge-e-e ...!
I znowu wyskoczyl, tym razem na dobre.
"Diabel wie, co to ma znaczyc! Co sie z nimi dzieje?"
Sciagnalem dlonmi skronie, wzdrygnalem sie i zatrzaslem. Razem ze mna wzdrygnela sie i zatrzesly wagony. Okazalo sie, ze juz tak sie trzesly i dygotaly od dawna ...
Leonowo – Pietuszki
... Zaszczekaly i zatrzeszczaly drzwi wagonow – coraz glosniej i dobitniej. I oto juz traktorzysta Jewtiuszkin, z twarza zsiniala ze strachu, wpadl do mego wagonu i przemierzyl go na wskros, a w dziesiec mgnien pozniej hufce erynii wdarly sie ta sama droga i popedzily za nim. Zagrzmialy bebny i cymbaly ...
Wlosy stanely mi deba. Zapominajac o wszystkim, zerwalem sie i zatupalem nogami: "Stojcie, dziewczeta!", "Zatrzymajcie sie, boginie zemsty!" "Na swiecie nie ma winnych ...!" A one wciaz begly i biegly ...
Wiec kiedy ostatnia zrownala sie ze mna, cos we mnie zawrzalo. Chwycilem ja z tylu, zdyszana.
- Dokad wszystkie biegniecie? Dokad?
- A ty czego? Odczep sie! Pusc!
- Dokad? I dokad wszyscy jedziemy?
- A co cie to obchodzi? Wsciekles sie czy co?!
Nagle odwrocila sie ku mnie, ujela moja glowe i pocalowala w czolo; tak nieoczekiwanie, ze ogarnal mnie wstyd. Usiadlem i zaczalem gryzc slonecznikowe pestki.
A kiedy ja tak gryzlem, ona tymczasem odbiegla, popatrzyla na mnie, zawrocila – i rabnela mnie w lewy policzek.
Rabnela, wzleciala pod sufit i rzucila sie w pogon za swymi towarzyszkami. Ja zas pomknalem w slad za nia, morderczo wygiawszy szyje ...
Plonely ognie zachodu, dygotaly rumaki – i gdziez sie podzialo owo szczescie, o ktorym pisza gazety? Gnalem przez mrak i wiatr, zrywajac drzwi z zawiasow i wiedzac, ze pociag Moskwa – Pietuszki ulegl katastrofie. Wagony spietrzaly sie i znowu zapadaly niczym opetane ... Ja zas zachwialem sie wowczas i krzyknalem:
- O-o-o-o-o! Sto-o-ojcie ...! A-a-a-a ...!
Krzyknalem i oslupialem: chor erynii, niczym ogarniete panika stado, pedzil z powrotem, od strony czola pociagu, prosto na mnie. W slad za nim pedzil rozwscieczony Jewtiuszkin. Cala ta lawina obalila mnie i pogrzebala pod swym ciezarem ...
Tymczasem zas cymbyly wciaz brzmialy, a bebny grzmialy, gwiazdy zas spadaly na przyzbe rady wiejskiej i rozlegal sie smiech Sulamity.
Pietuszki. Peron
Potem zas, rzecz jasna, wszystko zawirowalo. Jesli powiecie, ze to byla mgla, to chyba sie z tym zgodze; owszem, cos w rodzaju mgly. A jesli powiecie, ze to nie byla mgla, tylko plomien i lod (na przemian: raz lod, raz plomien) – odpowiem na to: moze i tak, lod i plomien. To znaczy: najpierw krew zastyga, a gdy juz zastygnie – zaczyna kipiec, i zakipiawszy, zastyga znowu.
"To garaczka – pomyslalem. – Ta garaca mgla to wszystko z goraczki; to dlatego, ze mam dreszcze, a dookola jest goraca mgla". Z mgly zas wynurza sie ktos bardzo znajomy. Achilles czy nie Achilles, ale dobrze znajomy. Ach, poznaje: to Mitrydates, krol Pontu. Caly zasmarkany, ze scyzorykiem w reku ...
- To ty, Mitrydatesie, czy jak? – bylo mi tak ciezko, ze mowilem niemal bezdzwiecznie. – Czy to ty, Mitrydatesie?
- Ja – odpowiedzial Mitrydates, krol Pontu.
- A czemus taki zasmarkany?
- Ze mna tak zawsze. Jak tylko jest pelnia, zaraz mi cieknie z nosa ...
- A kiedy indziej nie cieknie?
- Zdarza sie. Ale nie tak jak przy pelni.
- I co, wcale nie wycierasz nosa? – przeszedlem niemal w szept. – Nie wycierasz?
- Roznie bywa. Czasem wycieram, ale przeciez przy pelni sie nie wytrze. A raczej – nie tyle wytrze, ile rozmaze. Przeciez kazdy ma inny gust: jeden lubi sie zasmarkac, inny wycierac, a jeszcze inny rozmazywac. A przy pelni ...
Przerwalem mu:
- Ladnie mowisz, Mitrydatesie, ale po co masz w reku ten scyzoryk?
- Jak to po co? zeby cie zarznac, ot co! Jeszcze sie pyta! Zarznac. Jasna rzecz ...
Od razu sie zmienil. Przedtem mowil spokojnie, a teraz caly sczernial, wyszczerzyl zeby – smarki podzialy sie nie wiadomo gdzie – i w dodatku jeszcze zachichotal. Potem znow wyszczerzyl zeby i znowu zachichotal!
Znowu zaczelo mna trzasc. "Coz to, Mitrydatesie, cos ty! – szeptalem, czy moze krzyczalem, sam juz nie wiem. – Zabierz swoj scyzoryk, zabierz, po co to ...? On zas, niczego juz nie slyszac, zamierzal sie na mnie, jakby wstapilo wen z tysiac takich czarnych ... "Ty potworze!" Nagle cos przeszylo mi prawy bok. Cicho zajeczalem, nie majac sily zaslonic sie reka przed scyzorykiem, "... przestan, Mitrydatesie, przestan ..."
Ale tu cos mi przeszylo prawy bok, potem znow lewy, a potem znow prawy – mialem czas tylko bezsilnie popiskiwac --- i zaczalem sie miotac z bolu po calym peronie. I obudzilem sie, caly w skurczach. Dookola nie bylo niczego procz wiatru, mroku i cholernego zimna. "Co sie ze mna dzieje? Gdzie jestem? Dlaczego mzy ten deszcz? Boze ..."
I znowu usnalem. I znow zaczelo sie to samo; dreszcze, goraczka, miotanina. I z mglistej dali wynurzylo sie dwoje olbrzymow z rzezby Wiery Muchiny: robotnik z mlotem i wiesniaczka z sierpem. Podeszli do mnie, usmiechneli sie, po czym robotnik uderzyl mnie mlotem po glowie, a wiesniaczka ciachnela sierpem po jajach. Zakrzyczalem – z pewnoscia zakrzyczalem glosno – i znowu sie obudzilem, tym razem w konwulsjach, bo wszystko juz we mnie dygotalo – twarz, ubranie, dusza i mysli.
Ach, ten bol! Ach, to cholerne zimno! Ach, ta niemoznosc! Jesli i w przyszlosci kazdy moj piatek bedzie taki jak ten, to zlinczuje sie w ktorys czwartek. Czyz takich podrygow oczekiwalem od was, moje Pietuszki? Kto wyrznal wasze ptaszki i wydeptal wasz jasnim, zanim do was dojechalem ...? Matko Nieba, toc jestem w Pietuszkach ...!
"To nic, Jerofiejew, to nic ... "talita kumi", jak powiedzial Zbawiciel. To znaczy: wstan i idz. Wiem, wiem: wszystkie twoje czlonki i twoja dusza sa zmiazdzone, na peronie jest mokro i pusto i nikt na ciebie nie czekal i nigdy czekac nie bedzie. A jednak wstan i idz. Sproboj. A gdzie twoja walizeczka, Boze, gdzie walizeczka z prezentami? Dwie garscie orzechow dla chlopaka, cukierki "Blawatek" i puste buteli ... Gdzie walizeczka? Kto i po co ja ukradl? Przeciez tam byly prezenty ... A jeszcze popatrz, czy sa pieniadze ...
... Moze zostalo choc troche ...! Tak, troche jeszcze jest, ledwo, ledwo ... Ale co teraz znacza pieniadze? O, iluzorycznosci! O marnosci! O ty, najbardziej haniebna i plugawa poro zycia mego ludu – miedzy zamknieciem sklepow a switem ...!
To nic, Jerofiejew, to nic ... "Talita kumi", jak powiedziala twoja krolowa, kiedy spoczywales w trumnie. To znaczy: wstan, otrzep palto, oczysc spodnie, strzasnij kurz – i idz. Sproboj zrobic przynajmniej dwa kroki, dalej bedzie latwiej. Im dalej, tym latwiej. Sam przeciez mowiles choremu chlopczykowi: "Raz-dwa-trzy, wkladaj buciki, jak ci nie wstyd tyle spac ..." Najwazniejsze to odejsc od szyn. Tu ciagle jezdza pociagi z Moskwy do Pietuszek i z Pietuszek do Moskwy. Odejdz od szyn. Zaraz dowiesz sie wszystkiego; i dlaczego nigdzie nie ma zywej duszy, i czemu ona nie czekala na ciebie. Wszystkiego sie dowiesz ... Idz, Wieniczko, idz ..."
Pietuszki. Plac Dworcowy
"Jesli chcesz isc w lewo, Wieniczko, to idz w lewo. Jesli chcesz isc w prawo – idz w prawo. I tak nie masz dokad pojsc. Tak ze najlepiej idz przed siebie, dokad cie oczy poniosa ..."
Ktos mi kiedys powieduzial, ze umiera sie bardzo latwo. Wystarczy czterdziesci razy pod rzad gleboko – najglebiej, jak sie tylko da – wciagnac powietrze i tylez razy , z glebi serca, je wypuscic – aby wyzionac ducha. Moze sprobowac?
Poczekaj, poczekaj ...! Moze najpierw poznac czas? Dowiedziec sie, ktora godzina ...? Ale od kogo sie dowiedziec, jesli na placu nie ma zywej duszy – absolutnie ani jednej ...? A nawet gdybys zywa dusze spotkal, czy bylbys w stanie otworzyc usta z zimna i bolu? Tak jest, z bolu i zimna ... O, niemoto ...!
I jesli kiedykolwiek umre – a wiem, ze umre w bardzo krotkim czasie – umre, zglebiwszy ten swiat z bliska i z daleka, z gory i z dolu, ale z nim nie pogodzony. Umre i On zapyta mnie wowczas: "Czy bylo ci tam dobrze, czy zle?" Ja zas bede milczec, opuszcze zrok i bede milczec. Niemota taka znana jest wszystkim, ktorzy zebrali zniwo wielodniowego i zapamietalego pijanstwa. Czyz bowiem zycie ludzkie nie jest chwilowym otepieniem duszy, a takze jej zacmieniem? Wszyscy jestesmy jakby pijani, kazdy na swoj sposob; jeden wypil mniej, inny wiecej. I na roznych roznie to dziala: jeden smieje sie swiatu w twarz, a inny sklania glowe na piersi tego swiata i placze. Jeden juz sie wyrzygal i jest mu dobrze, a innego dopiero zaczelo mdlic. A coz ja? Wiele zaznalem, ale nic nie zdzialalem. Nigdy nawet tak naprawde nie rozesmialem i ani razu mnie nie zemdlilo. Ja, ktory doznalem w tym swiecie tyle, ze trace rachunek i zapominam kolejnosci – ja jestem najtrzezwiejszym z calego swiata; na mnie to wszystko marnie dziala ... "Dlaczego milczysz?" – spyta Pan, spowity w blekitne blyskawice. A co ja mu powiem? Nic, tylko bede milczec i milczec ...
A moze jednak otworzyc usta? Znalesc jakas zywa dusze i zapytac o godzine ...?
A po co ci godzina, Wieniczka? Lepiej juz zaslon sie od wiatru i idz sobie pomalenku ... Zaznales kiedys niebianskiego raju, mogles pytac o godzine w zeszly piatek – a teraz raju nie ma, wiec po co ci godzina? Twoja krolowa z rzesami opuszczonymi jak dlugie nie przyszla do ciebie na peron; twoje bostwo obrocilo sie od ciebie, wiec po co masz pytac o godzine? "Nie kobieta, a mniodzik", jak ja zartobliwie nazwales – nie przyszla do ciebie, na peron. Radosc rodzaju ludzkiego, lilia dolin – nie wyszla i nie czekala. Wiec jaki sens ma po tym, wszystkim pytanie o godzine, Wieniczka?
Coz ci pozostalo? Rano – jek, wieczorem – placz, noca – zgrzytanie zebow ... I kogoz to w calym swiecie obchodzi twoje serce? Kogo? Wejdz do ktoregokolwiek pietuszkowskiego domu i spytaj od progu: "Co was obchodzi moje serce?" Boze drogi ...
Skrecilem za rog i zapukalem do pierwszych drzwi.
Pietuszki. Ulica Sadowa
Zapukalem – i trzesac sie z zimna czekalem, az mi otworza.
"Strasznie wysokie domy pobudowali w tych Pietuszkach! Co prawda po zapamietalym, wielodniowym piciu ludzie zawsze wydaja sie strasznie zli, ulice byly zbyt szerokie a domy zbyt wysokie ... N a kacu wszystko ogromnieje dokladnie o tyle, o ile malalo pijanemu ... Pamietasz lemat czarnowasego?"
Zapukalem raz jeszcze, troche glosniej.
"Czy naprawde tak trudno otworzyc czlowiekowi drzwi i wpuscic go na trzy minuty, zeby sie zagrzal? Nie rozumiem tego ... Tamci powazni ludzie rozumieja, a ja, lekkoduch, nigdy nie zrozumiem ... Mane, Thekel, Fares, co znaczy: "Zwazony jestes i znaleziony za lekkim", czyli "thekel" ... No i niech tak bedzie ..
Ale – czy tam jest jakas waga, czy jej nie ma – i tak na tej wadze lza i westchnienie przewaza kalkulacje i zamysl. Wiem to znacznie lepiej, niz wy cokolwiek wiecie. Wiele przezylem, przepilem i przemyslalem, przeto wiem, co mowie. Wszystkie wasze gwiazy przewodnie zachodza, a jesli nawet nie zachodza, to ledwie poblyskuja. Ludzie – nie znam was, znam was slabo, rzadko kiedy zwracalem na was uwage, ale mimo to obchodzicie mnie. Zastanawiam sie, co sie teraz dzieje z wasza dusza, bo chce wiedziec na pewno, czy Gwiazda Betlejemska znow sie zapala, czy znow gasnie. BO to jest najwazniejsze. Bo wszystkie inne gwiazdy chyla sie ku zachodowi, a jesli sie nie chyla, to ledwie poblyskuja, a jesli nawet blyszcza mocno, to i tak nie sa warte spluniecia".
"Wszystko jedno, cze jest tam waga, czy jej nie ma. Tam my, lekcy, przewazymy i zwyciezymy. Wierze w to mocniej niz wy w cokolwiek wierzycie. Wierze i wiem, i daje swiadectwo swiatu. Tylko dlaczego w tych Pietuszkach tak dziwacznie poszerzyli ulice?"
Odszedlem od drzwi, przenoszac ciezkie spojrzenie na dom i z bramy na brame. Wpelzla we mnie pewna mysl tak ciezka, ze az strasznie bylo ja powiedziec – wraz z domyslem rownie ciezkim i rownie strasznym do wymowienia – ja tymczasem szedlem i szedlem. Przypatrywalem sie kazdemu domowi, ale nie bylem w stanie dokladnie mu sie przyjrzec; z zimna czy z innego powodu lzy wezbraly mi w oczach ...
"Nie placz, Jerofiejew, nie placz ... Po co ci to? I dlaczego tak sie trzesiesz? Z zimna, czy jak? Nie trzeba ..."
Gdybym to mial choc ze dwadziescia lykow kubanskiej! Podplynelyby ku
sercu, a serce potrafiloby dowiesc rozumowi, ue naprawde jestem w Pietuszkach. Ale kubanskiej nie bylo. Skrecilem w zaulek, znow sie zatrzasnalem i zaplakalem ...
I wtedy zdarzylo sie cos o wiele straszniejszego niz wszystko, co widzialem we snie. Naprzeciw mnie szla zaulkiem czworka. Od razu ich poznalem. Nie bede wam wyjasniac, kim byli. Zadygotalem jeszcze silniej i stalem sie jedna wielka drgawka ...
A tymczasem ci czterej podeszli i otoczyli mnie. Mam wam wytlumaczyc, jakie mieli mordy? Nie, wcale nie byndyckie. Raczej wprost przeciwnie, z odcieniem niejakiej klasycznosci. Ale oczy calej czworki ... Wiecie co? Czy siedzieliscie kiedys w ubikacji na pietuszowskim dworcu? Pamietajcie, jak tam w glebinie, pod okraglami otworami chlupie i mieni sie brazowa ciecz ...? Otoz takie oczy mieli wszyscy czterej. A czwarty przypominal ... zreszta o tym, kogo przypominal, pozniej powiem.
- No to wpadles, bracie – powiedzial jeden.
- Jak to wpadlem? – glos moj drzal z zimna i kaca; oni pomysleli widac, ze ze strachu.
- A tak to Wpadles i wiecej juz nigdy nie pojedziesz ...
A dlaczego?
- A dlatego.
- Sluchajcie no –glos mi sie zalamywal, bo dygotal we mnie kazdy nerw, nie tylko glos. Noca nikt nie moze byc calkiem pewny siebie. Mam na mysli zimna noc, Apostol tez zaparl sie Chrystusa, zanim zapial trzeci kur. Wiem, dlaczego sie zaparl – dlatego ze dygotal z zimna. Wlasnie tak. Chociaz grzal sie przy ognisku, razem z innymi. A ja nie mam ogniska, tylko tygodniowego kaca. I gdybym zostal teraz poddany probie, zaparlbym sie go po siedmiokroc siedemdziesiat, a nawet jeszcze wiecej ...
- Sluchajcie no – tlumaczylem im, jak umialem. – Pusccie mnie ... Co wam szkodzi ...? Normalnie nie dojechalem do dziewczyny. Jechalem i niedojechalem ... Zwyczajnie zaspalem. I walizke mi przez ten czas ukradli ... Niby nic takiego w niej nie bylo, a zal ... "Blawatek" ...
- Jaki znowu blawatek? – spytal ponuro jeden.
- No cukierki ... Cukierki "Blawatek" .. I dawdziescia deka orzechow ... Wiozlem je dzieciakowi. Obiecalem mu za to, ze dobrze zna litere ... Ale to glupstwo ... Doczekam sie tylko switu i znowu pojade ... Co prawda bez pieniedzy i bez prezentow. Ale oni i tak mnie przyjma i slowa nie powiedza ... Przeciwnie.
Cala czworka wpatrywala sie we mnie, myslac pewnie: "Jaki ten lajdak jest tchorzliwy i banalny!! Ale niech tam, niech sobie mysla, byle mnie puscili ...! Gdzie ja widzialem te geby? W jakich gazetach?
- Chce z powrotem do Pietuszek ...
- Do zadnych Pietuszek nie pojedziesz!
- No to nie pojade! Ale chce na Dworzec Kurski ...
- Niech ci sie nie sni taden dworzec!
A dlaczego?
- A dlatego.
Jeden z nich zamachnal sie i walnal mnie w policzek, drugi dal piescia w twarz, pozostali dwaj tez sie pchali. Niczego nie rozumialem. Mimo wszystko utrzymalem sie na nogach, cofajac sie przed nimi powolutku. Cala czworka zas powolutku atakowala.
"Uciekaj, Wieniczko, gdzie sie da, wszystko jedno dokad ...! lec na Dworzec Kurski. Lec na lewo, na prawo czy do tylu – i tak tam trafisz! Wiej, Wieniczko, wiej ...!!
Zlapalem sie za glowe i pobieglem – a oni za mna ...
Pietuszki. Kreml. Pomnik Minina i Pozarskiego
"A moze to jednak Pietuszki? Moze zawolac "ratunku"? Do kogokolwiek? Gdzie ich wszystkich schlag trafi? Nawet latarnie swieca jakos fantastycznie. Swieca i nie mrugaja. Moze to naprawde Pietuszki? O, ten dom, ku ktoremu teraz biegne, toz to ubezpieczalnia rejonowa ...! A za nim sciele sie mgla i ciemnosc ... Pietuszkowska ubezpieczalnia, a dalej wieczny mrok i przystan martwych dusz. A nie, nie ...!
Wybieglem na plac wybrukowany mokra kosta, rozejrzalem sie i zlapalem oddech. Nie, to nie Pietuszki! Jesli Ten, ktory na zawsze porzucil moja ziemie, widzi kazdego z nas – to znaczy, ze On nigdy w te strone nie spojrzal ... A jesli On nigdy nie porzucal mojej ziemi, lecz przemierzyl ja wzdluz i wszerz boso, pod postacia niewolnika – to znaczy, ze ominal to miejsce i przeszedl bokiem.
Nie, to nie Pietuszki! Pietuszek On nigdy nie omijal. Czesto nocowal tam przy blasku ogniska; totez w wielu tamtejszych duszach dostrzegalem slady Jego noclegow – popioly i dymy. Plomienie nie byly potrzebne – wystarczyl popiol i dym.
Nie, to nie Pietuszki! Kreml jasnial przede mna w pelnej krasie. I chociaz slyszalem juz za plecami tupot pogoni, zdarzylem pomyslec: "No wlasnie! Ilez to razy ja, ktory przemierzalem Moskwe wzdluz i wszerz, trzezwiutenki i nieprzytomny – tyle razy ja przemierzajac, nigdy nie widzialem Kremla, a szukajac Kremla, zawsze nytykalem sie na Dworzec Kurski. I zobaczylem Kreml dopiero teraz, kiedy najbardziej ze wszystkiego potrzebny mi jest Dworzec Kurski ...!"
Niezbadane sa drogi Panskie ...
Tupot wciaz sie zblizal, a ja nie potrafilem jz niczego. Potykajac sie, dowloklem sie do muru kremlowskiego i runalemjak dlugi. "Co to za ludzie i co tym ludziom zrobilem?" Nie zadawalem sobie tego pytania. Bylem przestraszony i przemarzniety na wskros, i bylo mi absolutnie wszystko jedno. Takze wszystko jedno, czy mnie zauwaza, czy nie. "Nie chce sie trzasc, chce spokoju. Oto wszystkie moje pragnienia, Panie, oddal ode mnie ...
A tymczasem tamci zblizali sie pojedynczo, z czterech stron. Podeszli i otoczyli, dyszac ciezko. Dobrze, ze zdarzylem stanac na nogi, bo zabiliby mnie od razu.
- Nam chciales uciec? Nam? – zasyczal jeden, i zlapalwszy mnie za wlosy, rabnal glowa z calej sily w mur kremlowski. Bol niemal rozlupal mnie na dwie czesci, krew pociekla po twarzy i za kolnierz ... Prawie upadlem, ale jakos utrzymalem sie na nogach. Zaczelo sie bicie.
- Wal do w brzuch! Butem w brzuch! Niech sie skreca! "Boze drogi ...!" Wyrwalem sie i pobieglem przez plac. !Wiej, Wieniczko, jesli dasz rade. Wiej, uciekniesz im, oni zupelnie nie umieja biegac!" Na dwa mgnienia zatrzymalem sie przy pomniku i otarlszy krew z brwi, zeby lepiej widziec, popatrzylem najpierw na Minina, potem na Pozarskiego, a potem znowu na Minina. Dokad uciekac? W ktora strone? Gdzie jest Dworzec Kurski i gdzie wiac?
Nie bylo czasu do namyslu, wiec pobieglem w strone, w ktora spogladal Dymitr Pozarski.
Moskwa – Pietuszki. Nieznana brama
Mimo wszystko az do ostatniej chwili liczylem, ze sie przed nimi uratuje. Liczylem jeszcze wowczas, kiedy wbieglem do nieznajomej bramy, dowloklem sie do konca schodow i znow upadlem ... "To nic, nic ... Serce sie za godzine uspokoi. Krew da sie zmyc. Lez, Wieniczko, polez sobie do brzasku, wtedy – na Dworzec Kurski i ... Nie trzeba tak dygotac. Przeciez ci mowilem, ze nie trzeba ..."
Serce bilo mi tak, ze przeszkadzalo w sluchaniu – a mimo to uslyszalem: brama na dole powoli sie otwarla i nie zamykala przez kilka chwil ...
Rozdygotany, powiedzialem sobie: "Talta kumi!" To znaczy: "wstan i przygotuj sie na smierc". Ale to juz nie bylo "talita kumi", czyli "wstan i przygotuj sie na smierc", tylko "lamma sabachthani", czyli "Boze, Boze, czemus mnie opuscil?"
"A wiec, Boze, czemus jednak mnie opuscil?"
Bog milczal.
"Anioly niebianskie. Przeciez, oni wchodza na gore! Co mam robic? Obiecaly wyjsc po mnie i wyszly. A teraz – w smiech. Wiec czy wiecie, jak one sie smieja? Teraz wiem, ze to parszywcy. Wiecie, jak sie smieja? Kiedys, dawno temu, kolo stacji w Lobni pociag zabil czlowieka, i to zabil w zupelnie fenomenalny sposob. Jego dolna polowa zostala zmiazdzona na drobne kawalki i rozrzucona po torach, a gorna, od pasa poczynajac, zostala jak zywa i stala przy torach, tak jak stoja na cokolach popiersia roznych lajdakow. Pociag odjechal, a polowa stala z otwartymi ustami, z zafrasowanym wyrazem twarzy. Wielu ludzi nie moglo na to patrzec: bledli i odwracali sie ze smiertelnym skurczem serca. A troje czy czworo dzieci pobieglo do kadluba, znalazly gdzies dymiacy niedopalek i wetknely go do martwych, polotwartych ust. Niedopalek dymil, a dzieci skakaly dookola i smialy sie z tego zabawnego obrazka ...
Tak samo smialy sie teraz ze mnie niebianskie anioly. Smialy sie – a Bog milczal ... Widzialem juz tych czterech, wchodzili na ostatnie pietro ... A kiedy ich zobaczylem, silniejsze od strachu (slowo daje: silniejsze) okazalo sie zdziwienie: cala czworka wchodzila boso, z butami w rekach. Po co im to bylo? Zeby nie narobic halasu na klatce? Zeby podkrasc sie do mnie niepostrzezenie?
Nie wiem, ale ostatnie, co zapamietalem, bylo wlasnie zdziwienie.
Nie pozwolili sobie nawet na odsapniecie – i z ostatniego stopnia rzucili sie na mnie dusic, piecioma czy szescioma rekami na raz. Jak moglem, odrywalem te rece, broniac gardla; jak moglem ... Az stalo sie to, co najstraszniejsze: jeden z nich, o profilu najbardziej klasycznym i drapieznym, wyciagnal z kieszeni ogromne szydlo z drewniana rekojescia. Moze to nawet nie bylo szydlo, tylko srubokret albo jeszcze cos innego; nie wiem. Tamten kazal pozostalym trzymac mnie za rece i mimo zajadlej obrony przycisnieto mnie, zupelnie oszalalego, do posadzki ...
- Po co to? Po co, po co, po co ...? – belkotalem.
A wtedy wbili mi to szydlo w samo gardlo ...
Nie wiedzialem, ze na swiecie istnieje taki bol, i skrecilem sie w meczarniach. W moich oczach zadrzala i rozplynela sie soczyscie czerwona litera "JU", po czym nie odzyskalem przytomnosci i nie odzyskalem jej juz nigdy wiecej.
Podczas ukladania kabli, miedzy Szeremietiewem a Lobina.
Jesien 1969