Wieniedikt Jerofiejew
"ZAPISKI PSYCHOPATY"
Przelozyla Irena Lewandowska
DZIENNIK
14 pazdziern. 1956 - 3 stycz. 1957
ZAPISKI PSYCHOPATY. I
14 pazdziernika
Sstopp ... czczorrt!
Ciekawe, co za balwan ...
Co za balwan, pytam, uwaza za stosowne straszyc mnie o trzeciej nad ranem …
Czy aby faktycznie o trzeciej …
Tak, najprawdopodobniej …
Hm, o trzeciej … Kto by to mogl byc …
Koniec koncow to idiotyzm, czczorrt …
Modernizm …
Modernizm? Cha, cha, cha, cha, cha …
Jednakowoz, moj chlopcze … cos ci troche za wesolo, powiedzialbym … i calkiem nie a propos …
Nawet w rozkwicie nie zapominajcie, ze i smierc, jak zycie, jest piekna, i ze krolewski majestat …
Tup … tup … tup … tup … tup … tup …
Tup … A jednak. Wesolosc I romantyczna fascynujacosc opuszcza cie powolutku, moj mily chlopcze …
Taak … powiedzialbym, romantyczna sytuacja … ciemno wszedzie … mrok …
Nawet w rozkwicie nie zapominajcie, ze I smierc, jak zycie, jest piekna, i ze …
Tup … tup … tup …
… krolewski majestat stygnacych grobow …
15 pazdziernika
Ni chuja-aa!
Alkohol - zbawienie!
Ni chuja-a-a!
17 pazdziernika
"Wybity z rytmu i dlatego wylany z uniwersytetu oraz pozbawiony rozumu …"
18 pazdziernika
Zezremy etyke!
Zmiazdzymy ja konskimi zebami!
Utopimy ja w otchlaniach naszych zoladkow i zbeszczescimy trawiennym sokiem!
Zalejemy gorzka nalewka na pieprzu!!
Ach, cha, cha, cha, cha, cha, cha!
24 pazdziernika *
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
* Dzien urodzin Wieniedikta Jerofiejewa (przyp. W. Murawiowa - wydawcy oryginalu)
18/VIII, Kirowsk
- Prrrecz! Prrrecz!
- Normy niepotrzebne!
- Potrzebne! Nie wiecej niz dwadziescia linijek I nie mniej niz osiem!
- Do diabla z maksimum!
- I tak Wienka to oleje!
- Bzdurra! No to zaczynamy! Moze troche ciszej … Mamy 15 minut! Rymy i rytm obowiazkowo!!!
Jesli chociazby jedna linijka nie konczy sie przymiotnikiem, autora uroczscie oglasza sie kretynem!
- Hurrra!!!
- Zdobywce pierwszego miejsca oglasza sie geniuszem, szostego miejsca - idiota!
- Wystarczy! Zaczynamy! Tak czy inaczej zostaniesz idiota!!!
- Abgham, milcz!
- Koniec! Cisza! Juz mam!
- Cz-cz-cz-cz!
- Dosyc, koledzy, koniec!
- Jeszcze trzy minuty! Dopracowac …
- Wystarczy!!
- Bez sensu mi wyszlo, jakies kurestwo!
- U wszystkich, kurwa, bez sensu! Wienka, czytaj pierwszy …
- Zaczynaj!
- Bardzo was przepraszam, moje jest za dlugie … I dla was niezrozumiale …
- A czyje jest zrozumiale! Zaczynaj!
- Hm.
Obojetno-zazdrosna,
Mloda, czula, namietna,
Tak wstydliwie ostrozna
I goraco-przepiekna!
Wciaz probujesz, bezsilna,
Zrzucic siec nadaremno,
Co ja zycie mogilne
Splotlo w przepasc bezdenna.
Niczym przepasc bezdenna,
Niczym widma poranne,
Trwozy sie mgliscie-ciemne
Zycia szczescie spetane …
Nagle ciebie nie spotka
Ni dalekie nie znajdzie,
Ty, na zawsze samotna,
Upragniona najbardziej!
O ty, tak upragniona,
Doli twej nie odmieni
Ani mlodosc szalona,
Ani wielkie marzenia -
Bezsens nie zmartwychwstanie,
Nic martwoty nie wskrzesi,
Bezcelowe czekanie -
Nie ma kresu w bezkresie!
Bezkres kresu wszak nie ma -
Nie ma celu w bezkresie -
Jak bezplodne rojenia,
Jak jalowosc uniesien,
Bezprzydatne jest piekno,
Wolnosc jest beznamietna,
Sil natury potego -
Tys swietoscia jest piekna.
Bo swietoscia jest piekna -
Owa twarz odwiecznego.
Tylko odblask dziwnego
I zludzenia namietne,
Dzwieki upragnionego,
Morze metno-wezbrane
Wiecznie-milczace niebo,
Ciagle oczekiwanie …
Pelno mglisto-slodkiego
Sil natury wezwanie
Wzbudzi tak pozadane
Czucie niezrownanego,
Blogosc odmiennego -
Nieoczekiwanego!
Nieoczekiwanego
Nie wyczekuj, nic z tego,
Ty, na zawsze samotna,
Upragniona najbardziej,
Bojazliwie wstydliwa,
Tak dziwna I piekna,
Do zatraty zazdrosna,
Do szalenstwa namietna!!!
- Brrrawo!
- Brrrawo!
- Odmawiam czytania moich glupot!
- I ja tez!
- Jerofiejew - geniusz! Hurra!
Kirowsk, 20 VIII
- No to fabule …
- Fabule!!
- Niezla fabulka!
- No, Fromka, zaczynaj!
- Hy-hy …
- Pewnego razu ide wzdluz szyn kolejowych …
- No idziesz, kurwa …
- "A nocka ciemna byla …"
- A tam, chuj z wami …
Raz ide sobie po torach,
Wtem straszny dobiega mnie krzyk!
- Chujowo! Chujowo!
- Sentymentalizm! Wiecej sentymentalizmu! Wienka! Do roboty!
Wtem straszny dobiega mnie ...
- Chujowo! Gdzie obrazowosc? Wienka! W piec minut!
Ostatni promien slonca skryl sie za strumieniami.
Majestatyczny wieczor otula rozlewiska,
Bezdzwiecznie placze wierzba i slychac szept w jej listkach,
Ostatni promien slonca juz znikl za strumieniami.
Spokojnie wioska spi. Lecz gdzies tam w mglistej dali,
Rozdziera cisze zmierzchu krzyk, w skowyt przechodzacy,
Straszliwy, pelen grozy i zda sie nie miec konca
Spokojnie wioska spi. Lecz gdzies tam w mglistej dali,
Kogos zarzyna ktos ...
- O, do diabla! Swietna parodia!
- Talent! Talent!
- Bi-i-is! Bra-a-awo!!!
- Wienka! Przeczytaj nam swoja wczorajsza ...
- A tam ... chuj z nia ...
- Borienka! No to za niego ... Na smierc psa!
Pelen werwy i energii, z sercem pelnym czlowieczenstwa,
W krotkim zyciu nie skosztowal slodkiej meskiej namietnosci ...
- To nie to! To przeciez Na smierc Soso *!
Boze moj! Patrz, jam zabity przez rodzonych moich braci!
- To tez stamtad!
- Mnie sie podoba ostatnia linijka:
Tylko ciche, smutne jeki i przeklenstwa nieslyszalne.
- Wienka! Czytaj wszystko!
- Kiedy sie wstydze ... A idzcie w cholere ...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . .
* Tj. Stalina (Soso - gruzinskie zdrobnienie od imienia Josif)
7 - 8 listopada
Nadzwyczaj zabawne.
Prawie pietnastominutowe kontemplowanie rzygowin, ktore dopiero co ze mnie wytrysnely, nieuchronnie postawilo przede mna dzisiaj dosc jednak aktualny problem:
Czy rzygowiny maja charakterystyczne cechy narodowosciowe?
Porownywanie w mysli rzygowin gruzinskich, jakich eksplozje dopiero co mialem przyjemnosc przed chwila kontemplowac w metrze - i tych - oblesnie rozwalonych przede mna, cala swoja krzykliwa osobowoscia dumnie demonstrujacych swoje rosyjskie pochodzenie - nie dalo zadnego pozytywnego rezultatu.
A zreszta, chyba widac lekkie podobienstwo ...
I to prawdopodobienstwo raz jeszcze zasmucilo mnie z powodu stopniowego zanikania roznic narodowosciowych ...
Ach, gdyby byl Soso!
22 listopada
Jak wynika z wiarogodnych informacji:
W ciagu calego pierwszego semestru Jerofiejew byl wyjatkowo przykladnym studentem i znakomicie zaliczywszy zimowa sesje, udal sie na ferie zimowe.
Moze to zimowy surowy klimat, moze "rodzinny alkoholizm" zabily w nim "przykladnosc" I na poczatek drugiego semestru podrzucily go nam z wyraznymi oznakami postepujacej degeneracji.
Przez caly luty Jerofiejew spal i we snie nakreslal perspektywy - nie do pozazdroszczenia - swego dalszego postepu na tej drodze.
Od pierwszych dni marca przedsiebiorczemu z natury Jerofiejewowi najwyrazniej znudzilo sie bezplodne "wyznaczanie perspektyw". Wolal przystapic do czynow.
W polowie marca Jerofiejew ukradkiem zaczal pic.
Pod kiniec marca rowniez ukradkiem zaczal palic.
Swiety miesiac kwiecien Jerofiejew powital ta sama woda swiecona i tym samym kadzidlem - co prawda w zwiekszonych proporcajach.
W tymze kwietniu Jerofiejew doszedl do wniosku, ze niezle byloby "odpowiedziec na zew natury". Nieudana "odpowiedz" pograzyla go w otchlani zalosci i powiekszyla kat nachylenia rowni pochylej, po ktorej sadzone mu bylo bezszelestnie sie staczac.
W kwietniu aresztowano jego brata.
W kwietniu smiertelnie zachorowal jego ojciec.
Majowy upal nieco zmorzyl Jerofiejewa - pomyslal, ze niezle byloby znalesc sznur zdolny utrzymac 60 kilo miesa.
Tenze majowy upal utulil go blogoslawionym lenistwem, dzieli czemu ustracil wszelka ochote do poszukiwan jakiegokolwiek sznura, jednoczesnie zatrzymujac sie przez moment na wyzej wymienionej rowni.
W czerwcu Jerofiejewowi wydawalo sie, ze uleganie naciskom letnich upalow to zbyt wielki wstyd dla geniusza, tym bardziej ze zarowno wewnetrzne, jak i zewnetrzne wydarzenia stanowily swoisty wentylator.
W poczatkach czerwca brata skazano na siedem lat.
W polowie czerwca umarl ojciec.
I najprawdopodobniej wydarzylo sie cos jeszcze w najwyzszym stopniu przykrego.
Od polowy czerwca do wyjazdu na letnie wakacje wlacznie Jerofiejew staczal sie w dol, juz pionowo, ziejac dymem, zonglujac cwiartkami, zawalajac sesje, dopoki nie ocknal sie na orzezwiajacym lonie milych jego sercu gor Chibin.
Lipcowa i sierpniowa dzialalnosc Jerofiejewa uplynela na wyzej wymienionym lonie, poza polem widzenia komentatora.
We wrzesniu Jerofiejew wtargnal w granice stolicy i obrzucajac swiat przeklenstwami, polozyl sie do lozka.
Przez reszte wrzesnia Jerofiejew lezal w lozku prawie bez ruchu, obrzucajac blotem kolegow ze swojej grupy i upajajac sie glebia wlasnego upadku.
W pazdzierniku upadek nie wydawal mu sie az tak gleboki, bo nizej swojego lozka fizycznie nie mogl juz spasc.
W pazdzierniku Jerofiejew zaczal zachowywac sie nadzwyczaj podejrzanie i z godna pochwaly zimna krwia oczekiwal wykluczenia z kolebki swojej degeneracji.
Pod koniec pazdziernika, pochowawszy brata, nawet nie podniosl sie z lozka i zaczal wsciekle wedrowac ulicami, szukajac noca pod plotami ducha wszechswiata.
Listopadowy chlod nieco ostudzil jego zapal i zmusil do ponownego ulokowania sie w cieplym lozku, w objeciach marzen o szalenstwie.
Gdy ciag listopadowych wydarzen udowodnil ze spektakularna oczywistoscia, ze marzenia Jerofiejewa nigdy nie sa bezplodne.
9 grudnia
O-o-o-o! To wlasnie potrzebne bylo tym pijanym bydlakom!
Jeden przez drugiego zaczeli mowic jednoczesnie:
- E-ttyka! Jedno slowo zmusza mnie do wyrzucenia z siebie tysiaca przeklenstw pod adresem ... hm ... hm ... hm ...
- O-o-o-o-o! Trzymajcie mnie, bo inaczej w ten sekund rodzina krzykaczy, ktorzy mieli czelnosc wymowic w przyzwoitym towarzystwie to ochydne slowo, zmiejszy sie liczebnie!
- Panowie! Nawiasem mowiac, mam najzupelniej powazny zamiar detalicznie przestudiowac etyke, aby ustrzec sie w przyszlosci przed nieswiadomym stosowaniem sie do jej zasad ...
- Och, Boze, czy musimy rozmawiac o takich nieapetycznych rzeczach! Mnie osobiscie dreczy jeden nadzwyczaj interesujacy problem ... oto uplynelo 50 lat od chwili, kiedy umilkly jeki porodowe tej, ktora mnie wydala na swiat! Egzystuje juz pol stulecia! przezylem 11 ministrow spraw wewnetrznych i 27 rewolucji ... - a wciaz jeszcze probuje znalezc odpowiedz na pytanie, odpowiedz, ktora wyrecytuje kazdy przecietny uczen ... otoz ja nie widze zasadniczej roznicy miedzy zaspokojeniem seksualnej zadzy a zalatwieniem potrzeby fizjologicznej ...
- Koszmarne porownanie, ja bym powiedzial ...
- Hm, mlody czlowieku, niezmiernie zaluje, ze dla pana, kolekcjonera najnowszych prawd, niezrozumiale jest, ze erupcja sekrecji plciowych - to nic innego, jak zwyczajny proces wydalania ... i w tym swietle milosc seksualna okazuje sie czyms w rodzaju udreki cywilizowanej istoty z przepelnionym pecherzem moczowym, istoty, ktora trafila do wspanialego zatloczonego salonu i wreszcie dostrzega wspaniala miske klozetowa, lecz nie moze umiescic w niej zawartosci swoich narzadow wewnetrznych!
- O moj Boze! Kobieta jako czuly waterklozet!
- Che, che, che! A szescioletnia dziewczynka - komfortowa spluwaczka!
- Liryka - owoc cierpien czlowieka, ktory nie wie, gdzie by sie wysrac!
- Cha, cha, cha, cha!
- Tak, tak ... Ostatecznie w pociagu plciowym nie widze dokladnie nic podnioslego! Mnie osobiscie siedzenie na sedesie po sytym obiedzie daje znacznie wiecej zadowolenia niz seksualne rozkosze i pieszczoty kobiety, kochanej do utraty zmyslow, czczorrt! Nnnie, panowie, lepiej jest srac do kibla i onanizowac sie, niz owladnac przedmiotem wscieklej namietnosci, jednoczesnie wyprozniajac sie na podloge ... Che, che ...
- O Boze! Czy doprawdy nie mozna obejsc sie bez zboczen! Samo slowo "onanizm" doprowadza mnie do furii!
- A ja uwazam, ze eksperymentowanie z onanizmem to oznaka uczuciowego tchorzostwa ... Tak, tak, tchorzostwa ... W najlepszym razie to inwazja intelektu w nietykalna, powiedzialbym nawet - swieta, sfere emocji!
- Ach, doprawdy, ale z pana Subtelny Lajdak!
Przepraszam za zuchwalosc, nadzwyczaj cierpie z powodu zbyt duzej zawartosci intelektu w moich emocjach: ale mowiac otwarcie, artykul profesora Richtera zniechecil mnie do poszukiwan najnowszych metod masturbacji ...
- Och, ta prasa! Jesli chodzi o mnie, to przeciwnie, podobne artykuliki zaszczepiaja we mnie upodobanie do zboczen; w kazdym razie szofer, ktory zgwalcil szescioletnia dziewczynke, przez prawie pol godziny nie byl moim idolem!
- Ze wejde w slowo - nie bez powodzenia nasladowalem panskiego idola ... i moge pana oslepic prawda, ktora olsnila mnie w trakcie "nasladowania" - "czlowiek bogaty duchowo sklonny jest do sprawienia sobie przyjemnosci, ktore nie daja zadowolenia oponentowi bedacemu zrodlem przyjemnosci".
- Szescioletnia dziewczynka - oponent! Hm ...
- No i jak, prawda pomogla panu przekonac sie o bogactwie wlasnego swiata duchowego?
- Przestan szydzic, mlody czlowieku! I prosze nie uwazac erudycji za dowod duchowego bogactwa ... Dostrzegam sztuke imitacji, mroczny sceptyzm i wszechswiatowy smutek - niemniej jednak jest pan kompletnie bezduszny!!
- Ach, jakiez, powiedzialbym, doglebne przenikniecie tajemnic mojej psychiki!
- Pan i psychologia!! Hm ...
- Przy okazji o psychologii!! Czy nie zdarzylo sie wam, panowie, spotkac czlowieka swiadomie uciekajacego od szczescia i przez to skazujacego sie na cierpienia? Mysl, ze to wlasnie jego swiadome dzialania spowodowaly, ze zostal meczennikiem, i ze bylby szczesliwy, gdyby przewidujaco nie pozbawil sie szczescia, sprawia mu nieomal fizyczna rozkosz!
- Prostytucja litosci, jesli mozna tak sie wyrazic!
- Masturbacja cierpienia! Cha, cha, cha!
- A poza tym, czyscie panowie nie zauwazyli, ze niekoniecznie trzeba byc subtelnym psychologiem, zeby takim zaslynac ... Tylko nie nalezy porzucac psychologii chorych i zajmowac sie ludzmi zrownowazonymi psychicznie ...
- O-o-o-o! Niezrownowazenie psychiczne to moje marzenie! - i osmiele sie na szczerosc - w marzeniach jestem juz wariatem! O, nie wiecie, panowie, co to takiego bezsennosc marzen ... i stan zapalny marzen przy bezsennosci ...
- Moj ty Boze! Jakie to plaskie! Pysznic sie swoistym marzycielstwem! Ja osobiscie jeszcze dzieckiem bedac, w stadium zycia plodowego, szczerze nienawidzilem marzycieli! Marzenia to pogarda dla wspomnien!
- Ach! W takim razie powinien sie pan mna zachwycac! Dla pana jestem Szeregowym Balwanem, a przeciez w pewnym sensie jestem niepowtarzalny ... I byc moze nie ma poza mna ani jednego czlowieka, ktory zyje wylacznie wspomnieniami ... i smiem zapewnic, ze jestem jedynym cywilizowanym dwunogim stworzeniem nadaremnie usilujacym znalezc w roznobarwnym usypisku swoich wspomnien chociaz jedno - przyjemne ...
- A mnie, panowie, przez cale zycie dreczy przecietnosc ... O-o! Ilez to razy wysylalem przeklenstwa pod adresem Najwyzszego i Wyjatkow z powszechnie obowiazujacych zasad dziedzicznosci! Nieustannie zaspokajalem zadze samic cieszacych sie najbardziej dwuznaczna slawa - i nie zlapalem trypra! Wsciekle bilem glowa w mury Kremla - i nie moglem wybic ani jednej kropli zdrowego rozsadku! Przez trzy dni i trzy noce bez litosci swidrowalem swoje ucho dysonansami wierszy Paternaka i hymnu narodowego Etiopii - i jak widzicie, nie postradalem rozumu! Ach, panowie, plakalem jak dziecko! Przeklinalem zeliwnosc mojego chuja, czola i nerwow i perfidie wszechswiata ...
- Moj Boze! Jakie to wszystko zwyrodniale!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Wszyscy raptem umilkli.
Na co mi przyszlo? Nieomal z wdziecznoscia popatrzylem na triumfujacego lajdaka.
Chociaz wszystko, co zostalo wypowiedziane imponowalo mi, albo wspolbrzmialo - jak wam lepiej pasuje.
17 grudnia (1)
Jesli mam byc szczery, to po jakiego diabla przypomnialem sobie przedwczoraj o Woroszninej?
Malo mi bylo sierpnia?
Nie cieszylem sie, kiedy w pazdzierniku aresztowano ja "za celowa organizacje wybuchu" na trzecim odcinku?
Przeciez to juz jej drugi wyrok!
Prawde powiedziawszy, dopiero w czasie zimowych ferii zaintreresowalem sie jej wybrykami ... i gdyby nie artykul w gazecie "Kirowskij raboczij", byc moze w ogole bym sobie o niej nie przypomnial ...
Ale przeciez, cokolwiek by o niej gadali, to moja kolezanka z klasy ... a do tego jedyna ze wszystkich naszych maturzystow, z ktora chodzilem do szkoly od pierwszej do dziewiatej klasy ...
Nawet to, ze dostala swiadectwo maturalne, w jakiejs mierze mnie zawdziecza ...
Nie, nie mozna powiedziec, zebym faktycznie zywil do niej serdeczne uczucie ... A dziecinne oczarowanie z czasem ulecialo ...
Po prostu - nieco oderwalismy sie od uczniowskich mas i w dziesiatej klasie bylismy nierozlaczni, nie podtrzymujac zadnych wiezi z klasa ...
Mowiac otwarcie, pociagaly mnie jej chuliganskie numery na lekcjach, tym bardziej, ze zadziwialem wszystkich swoja grzecznoscia i pilnoscia .. A po incydencie z legitymacja komsomolska juz nieodwolalnie zaczela w moich oczach stawac sie bostwem ... chociaz w szkole slynela jako lekkomyslna idiotka o sklonnosciach do prostytucji ...
Jej sklonnosci mnie osobiscie nie interesowaly ...
Nawet sie nie zdziwilem, kiedy oblala, probujac zdac do Instytutu, i ze potraktowala te kleske zbyt lekkomyslnie. Rozwscieczylo mnie tylko jej znikniecie z Kirowska akurat w momencie mojego triumfalnego powrotu - nawet nie moglem sie jej pochwalic, ze sie dostalem na Najwspanialszy *.
Od pierwszych zajec w grupie na uniwersytecie troche mnie zainteresowala Ant. Grig. - "skrocona i splaszczona Worosznina" - i szczerze ja znienawidzilem.
W grudniu bylem, przyznam, nieco zaskoczony pisemnym zawiadomieniem Borienki o postawieniu Woroszninej przed sadem za niegodne ...
Tym bardziej ze "samopowieszenie" ojca powinno nieco ostudzic jej zapal ...
Kiedy przyjechalem na zimowe ferie, z zadowoleniem wysluchalem od Fomki niespodziewana informacje, ktorej caly sens sprowadzal sie do tego, ze on (to znaczy Fomka) jest, byc moze, jedynym przedstawicielem meskiej czesci Kirowska, ktory nie zaznal przyjemnosci spoczywania na wspanialych wdziekach mojego bostwa ... i natychmiast w slad za tym informacje Borii, ze do rywalizacji z Worosznina w sztuce wymyslania przeklenstw boi sie przystapic sam Szamowski ...
Bez chwili zwloki pobogoslawilem ja za wytrzymalosc i wynalazczosc ...
... I jedyne, czego sie teraz obawialem - przypadkowego z nia spotkania.
Ktore byc moze nie doszloby do skutku w ogole, gdyby pierwszego lutego Borii, Mineczki i Witienki nie zwabily dzwieki jednego z arcydziel indyjskiej sztuki filmowej.
Szczerze mowiac, ledwo docieraly do mnie trele Bejdzu Bawry, poniewaz nieprzerwane gadanie sasiadek, cyniczna poza siedzacej z prawej strony Woroszninej - i w rezultacie tesknota za cywilizacja zabily we mnie zdolnosc odbierania klasycznych utworow poddanych Jawaharlala ...
Nastepnego dnia Witienka, szczerzac z zadowolenia zeby, skontastowal: "Jerofiejew dziko sie zmieszal, kiedy zobaczyl, ze Worosznina opuscila wesole pierwsze rzedy i w towarzystwie trzech podejrzanych panienek ruszyla prosto do niego, omiatajac pogardliwym spojrzeniem przepelniona sale kinowa i nienaturalnie sie mizdrzac" ...
Co prawda, Witenka jednoczesnie wyrazal zal, ze wszyscy trzej byli zmuszeni uwzglednic wyzywajaco delikatna prosbe Woroszninej o "zmiane miejsc" i zostawic mnie na pozarcie pijanym panienkom ...
Musze przyznac, ze tez tego zalowalem ... W kazdym razie nie zachwycala mnie perespektywa - wdychac przez dwie godziny zapach wodki i przypalonych pestek slonecznikowych z ust Woroszninej, niewyobrazalnie sie czerwienic i delikatnie przywierac do niej, siedzacej w bezwstydnej i krepujacej pozie ... Ale w koncu opuscilem kino nadzwyczaj z siebie zadowolony - uprzejmie odmowilem odwiedzenia jej w hotelu robotniczym, a oprocz tego nie czulem juz na sobie koszmarnego ucisku jej obfitych ksztaltow ...
Nastepnych osiem dni pobytu w Kirowsku uplynelo mi calkowicie w granicach czterech scian mieszkania Jurika - po tamtej stronie trzezwosci, Woroszninej, snieznych buranow i zorzy polarnej ...
17 grudnia (2)
Na pierwszych cwiczeniach z niemieckiego Antonina Grig. Muz. Z miejsca znalazla sie w polu mego widzenia i bez zadnej przesady zrobilo mi sie niedobrze ...
Wskutek czego przez caly drugi semestr niespozycie slawilem degeneracje i zaciskajac zeby, romantycznialem ...
A latem nastapil na moich oczach calkowity upadek rozszalalego bostwa ...
Prawda, ze i ja tego lata postrzegany bylem przez mieszkancow Kirowska nie jako "edyny medalista" i jedyny lininogorca" *, ale raczej jako jedyny, ktory pije z Brydkinem ...
Do sierpnia zmuszony bylem wyrobic sobie immunitet przeciwko ciekawskim spojrzeniom - dodac nalezy, nie bez uszlachatniajacego wplywu Lidii Aleksandrownej, ktora pojawila sie przede mna juz nastepnego dnia po moim przyjezdzie do miasta-bohatera, lezacego za kregiem polarnym ...
Tym razem nieco ja zaskoczylem utrata wstydliwosci i skromnosci oraz trafna odpowiedzia na tradycyjne pozdrowienie ...
Ona zas zaskoczyla mnie zdumiewajaca zdolnoscia do nieustannego zaokraglania sie mimo codziennego przyjmowania alkoholu i conocnego doswiadczania nacisku ze strony komsomolskich cial ...
Oprocz tego, gimnastykujac odretwiala konczyne, wewnetrznie wspolczulem wszystkim, ktorym przyszlo sciskac na powitanie dlon temu rozesmianemu bydleciu, a na zewnatrz podjalem nieudana probe wykrecenia sie od zaproszenia.
Tego dnia byla raczej opanowana i nawet przeprosila, kiedy mimochodem dorzucila kilka przeklenstw do oszolamiajacej charakterystyki przechodzacej obok rudej panienki ...
Dwie nastepne wyprawy do "Bolszewika" w celu ukulturalnienia sie troche nas zblizyly i dlatego w poczatku sierpnia wlasciwie bez leku przekroczylem prog jej pokoju.
Przez dwie godziny daremnie probowalem przywyknac do otumaniajacego zapachu perfum i chetnie sluchalem szczebiotu mojej oponentki.
Najpierw ustnie wyrazilem zachwyt pokora jej sasiadki, ktora brutalne polecenie Woroszninej zmusilo do natychmiastowego i bez slowa sprzeciwu opuszczenia "miejsca postoju" kirowskich Don Juanow. Dlatego z udana niechecia pomoglem jej dopic "Stoliczna" i calkowicie szczerze zachwycilem sie jej wynalazczoscia, jesli chodzi o stosunki z odwiedzajacymi ...
Co prawda, jej ostatnia opowiesc speszyla mnie do tego stopnia, ze przez piec minut probowalem bez powodzenia pozbyc sie czerwieni na swojej twarzy i uniesc wzrok znad szklanki ...
Chodzilo o to, ze kiedys na wiosne odwiedzilo ja trzech studentow pierwszego roku Uniwersytetu Moskiewskiego, najwidoczniej przesadnie rozgrzanych pochwalnymi opiniami o niej i podnieconych informacjami o tym, jak latwo ja zdobyc ... I goscinnie witajac pijanych studentow, nie omieszkala wykonac kilku nieprawdopodobnych numerow przed ich zachwyconymi oczami ... Na zakonczenie zmusila wszystkich trzech, aby padli na kolana i lizali jej zelowki ... - a na domiar wszystkiego przegonila napalonych gosci - jednego na wszelki wypadek zbila za "nieprzyzwoite zachowanie".
I wszystko to opowiadala z nieustajacym smiechem, z oszolamiajacym smakowaniem szczegolow i regularnym pociaganiem ze szklanki ... Daje slowo, tego wieczora podobala mi sie nieslychanie ...
nie, absolutnie szczerze zachwycalem sie jej umiejetnosciami zmuszania kirowskich samcow do niewolniczego uwielbiania swojej osoby ... Chociaz jej pijanym opowiesciom raczej z trudem dawalem wiare ... przeciez jeszcze nie tak dawno poprosila, zebym sie odwrocil, kiedy poprawiala ponczoche ...
Absolutnie jej nie rozumialem ... Kontemplujac te mila, zadowolona z siebie pijana twarz, w zaden sposob nie potrafilem dopasowac do tamtej, czysciutkiej pierwszoklasistki, ktora siedziala ze mna w jednej lawce i bez przerwy mi dokuczala ...
Okolo dziewiatej opuscilem hotel robotniczy w stanie romantycznie pijanego zakochania ... Do samego dworca Worosznine, ktora szla obok mnie, nieustannie ironicznie pozdrawiano, co, nie wiedziec czemu, wywolywalo jej dziki smiech ...
Musze przyznac, ze poczulem sie urazony, kiedy nastepnego dnia Roszczyn przez Borie wyrazil zal z powodu tego, ze "nie udalo mi sie z Lidka", a Tamarze Wasilewnej poradzono, zeby "krocej trzymala swego medaliste" ... Zreszta siodmego sierpnia osobiscie utwierdzilem sie w przekonaniu o nieuleczalnej tepocie mlodego pokolenia Kirowska.
Po prostu wprawila mnie w furie bezczelnosc tych z zawodowki, ktorych nie otrzezwilo nawet, kiedy dostawali po mordzie od Woroszninej. A ta obrzydliwa scena pod kioskiem zniechecila mnie do dalszych kontaktow z moja dobrodziejka.
I co najwazniejsze, irytowal mnie jej lekkomyslny stosunek do tego, co robila, i do wlasnej popularnosci ... Nie, w zadnym razie nie zamierzalem jej przekonywac, dlatego ze jedyna reakcja na moje argumenty bylo idiotyczne rzenie ... w dodatku zbyt sie jej balem, zeby zdecydowac sie na przekonywanie ...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
(*) Tzn. Student Uniwersytetu Moskiewskiego, znajdujacego sie na
Wyrobiowych Gorach, wowczas zwanych Leninowskimi.
17 grudnia (3)
Jedyny raz poczulem do niej cos w rodzaju litosci - w niedziele dwunastego, na zabawie w Parku ... Jej odrazajacy wyglad o malo nie wywolal u mnie mdlosci - tym bardziej ze Brydkin tego dnia byl na bani i od samego popoludnia bez litosci wlewal we mnie jakies pomyje, zraszajac lzami pamiec mojego ojca i los mojego rodzonego brata ... Wesolosc niezwlocznie mnie opuscila, kiedy w lezacej za kioskiem panience rozpoznalem Lidie Aleksandrowne ... Prawdopodobnie dopiero co musiala strasznie rzygac, biala bluzka byla wysmarowana czyms paskudnym, mokra sukienka zbyt nieestetycznie podwinieta ... Namowy Borii zmusily mnie do zaprzestania obserwacji cierpiacej - nie czulem zadnego obrzydzenia, tylko wsciekla nienawisc do tych wstretnych facetow, ktorzy ja spili i zgwalcili, a potem zostawili w blocie, w ulewnym deszczu ... Po powrocie do domu ponownie przeczytalem otrzymany rano list Muz. Ze skargami na trudne zycie i - dziko sie rozesmialem.
A we wtorek znowu wypadlo mi oburzyc sie wesoloscia Woroszninej. Bez sumienia zachwycala sie poprzednia niedziela, co chwila przepraszajac za niecenzuralne slowa - i z przerazeniem zorientowalem sie, ze i dzisiaj jest pijana z powodu zwolnienia jej z zakladu mechaniczno-remontowego.
Nie, zupelnie nie martwila sie wylaniem z pracy, wojowniczo dosiadla poreczy Biblioteki Gorkiego i zonglujac moim Rollandem, machajac nogami tuz przed samym moim nosem, nadal z twarza pokerzysty szydzila z uniwersytetu, milosci, cierpien czlowieka, Nadsona, Muz. I mojej dzieciecej naiwnosci.
A szesnastego, od tego paskudnego spotkania kolegow z klasy, zaczelo sie to najwazniejsze … Zdumiewajace, ze upajalem sie tym, co ona zrobila, a co wyraznie bylo obliczone na tto, aby zatruc atmosfere wychowankom szkoly … Swietnie wiedziala, ze cieszy sie powszechna pogarda "kolezanek z klasy", niemniej jednak postanowila przyjsc na wieczor bez zaproszenia, aby wywolac sensacje swoja obecnoscia, a nastepnie czarujacymi figlami.
Wprawdzie nasze wspolne pojawienie sie na zabawie nie wywolalo bynajmniej sensacji, jednakze z przykroscia bylem zmuszony skontastowac stan powszechnego przygnebienia, i jednoczesnie opanowujac zlosc, odeprzec kilka ponurych spojrzen … Zrozumialem juz od pierwszej chwili, ze jesli Worosznina swoimi "czarujacymi figlami" nie zrobi furory, to w kazdym razie zmusi do rozejscia sie te poltora tuzina przygnebionych kolegow z klasy.
Ani troche nie byli zdziwieni, kiedy Lidia Al. Ceremonialnie wydobyla z wewnetrznych kieszeni palta dwie przezroczyste butelki i cynicznie oswiadczyla, ze "nawet Wieniczka" uwaza ich zawartosc za nadzwyczaj pozyteczna dla zoladka … A ja, starajac sie wzmocnic niekorzystene wrazenie wywolane jej slowami, spiesznie potwierdzilem trafnosc genialnego pogladu mojego bostwa …
Przez pol godziny Worosznina triumfowala … I wydawalo sie, ze kompletnie nie przeszkadza jej, ze tylko ja jeden mialem odwage rozmawiac z nia, co nas do pewnego stopnia wyobcowalo.
… Zacharowa swoim calkowicie niestosownym spiewaniem Szkolnego walca rozwiazala jej wreszcie rece - i od tej chwili z nieukrywanym zachwytem sledzilem jej zagrania …
przede wszystkim, slyczac niesmiala "probke" Zacharowej, Worosznina dziko zarzala, wywolujac zdumienie zgromadzonych; nastepnie flegmatycznie zakomunikowala o swojej pogardzie dla piosenek w ogole - i dla ukoronowania wieczoru zaszokowala uroczych kolegow z klasy, przyprawiajac swe lakoniczne wyznanie niecenzuralnymi slowami. Zrobila niebywala furore … Przyznam, ze ogarnelo mnie nawet pijackie wspolczucie dla tych dziewczyn, ktore zamiast przepedzic burzycielke spokoju - posepnie wypytywaly sie nawzajem o godzine, o pogode i powoli zaczely sie ubierac … A Worosznina bez ustanku chichotala, krecac sie na krzesle i na mojej nodze …
Nie, ani troche nie zalowalem tego bezlitosnie zrujnowanego wieczoru … Chetnie pomagalem Woroszninej wysmiewac list Murawiowa i dopijac wodke z gwinta.
Rownie chetnie zgodzilbym sie siedziec do konca wykacji na tej kupie podkladow kolejowych w siapiacym deszczu, pozwalajac traktowac sie jak niemowle … Sklanialem glowe przed tym czarujacym pijanym bydleciem, ktore moglo zrobic ze mna wszystko, co tylko chcialo …
17 grudnia (4)
Nastepnego dnia uslyszalem od niej, ze nie mogla dopelznac do swego pokoju - i na schodach okropnie rzygala ...
Wieczor osiemnastego nieoczekiwanie mnie otrzezwil ... Powitalna opowiesc Woroszninej, bardziej przypominajaca swinski dowcip, rozgniewala mnie do tego stopnia, ze pozbylem sie strachu - i ostroznie poslalem ja do diabla ... W odpowiedzi, zgodnie z tradycja, glupio zarzala i obiecala, ze jutro wszystkim opowie, jak poslal ja do diabla sam Jerofiejew ...
Tego samego wieczora, kompletnie pijana i miotajaca okropne przeklenstwa, wyprowadzili ja z potancowki dwaj rosli milicjanci i doprowadzili na posterunek ... Przy tym nie wiadomo, po jakiego diabla uznala za konieczne wrzeszczec na caly glos, ze nie jest niczemu winna, ze to Jerofiejew ja upil ...
Wreszcie jej zachowanie dwudziestego pierwszego na Plomieniu gniewu zmusilo mnie do opuszczenia kina przy akompaniamencie zgodnego smiechu otaczajacych ja dziewczyn i powszechnego niezadowolenia widzow ...
Od tego wieczora zupelnie juz jej nie rozumialem; wsciekalo mnie, ze zbyt sie przejela oszczerstwami Roszczyna; nie miescilo mi sie w glowie, ze Worosznina mniej moze wierzyc mnie niz obrazliwym informacjom jakiegos Pietienki; doprawdy znienawidzilem ja ...
Dwudziestego trzeciego, kiedy zobaczylem, jak wraca z kopalni w towarzystwie dwoch umorusanych wyrostkow, musialem przewidujaco skrecic w prawo i kontynuowac spacer po rownoleglej.
Kiedy zas dotarl do mnie wesoly smiech tej trojki bydlakow, uganiajacych sie za soba i przeklinajacych wszystkich i wszystko, zemdlilo mnie i pociemnialo mi w oczach ... Bylem gotow w tejze sekundzie opluc wszystko, co lezalo za kregiem polarnym, i blogoslawic moja moskiewska niewinnosc ... Chcialo mi sie rzygac z powodu Kirowska i nieprzerwanego pijanstwa ...
I dwudziestego czwartego faktycznie spluwalem, kiedy siedzac noca na laweczce, ujrzalem Worosznine przeplywajaca obok szkoly. Speszylem sie do tego stopnia, ze nie zdarzylem schowac sie w ciemnosc - to bydle stalo juz przed lawka i zachwycajaco wygiete, zatrzeslo przede mna wszystkim, czym moglo ...
Pospieszylem z pytaniem, co tez ma oznaczac ta dwuznaczna pantomima, a ona zaszokowala mnie w odpowiedzi nawet nieglupim kontrpytaniem: "Chcesz moze irysa, Wienia?" - a nastepnie, najwidoczniej usatysfakcjonowana moja odmowa, nie zmieniajac dykcji, wyrazila zal, ze cos bardziej wysokoprocentowego pozostalo w domu, flegmatycznie pogladzila swoje biodra, przejechala po mojej twarzy cala swoja objetoscia i rozkolysanym krokiem ruszyla w kierunku szosy. A w odpowiedzi na moje z calej duszy plynace "B-b-b-ydle!" znowu uslyszalem to idiotyczne rzenie - i zaszczekalem zebami z zimna ...
Wracajac do domu, nie wiadomo dlaczego przypomnialem sobie, jak kiedys, jeszcze w siodmej klasie, rozbilem kreda szybe i potem niesmialo robilem wyrzuty Woroszninej za to, ze wziela wine na siebie ... Wtedy smiala sie serdecznie, jak dziecko ...
Wieczorem dwudziestego szostego juz wyjechalem poza krag polarny, absolutnie nie wspominajac utraconego bostwa ...
Pod koniec pazdziernika, juz bedac w Moskwie, z zadowoleniem dowiedzialem sie, ze ja aresztowano, i od tego czasu nie interesowalem sie juz jej losem ...
A wlasciwie po jakiego diabla powinien mnie interesowac jej los, jesli ona sama przez cale swoje zycie nie mogla z siebie wycisnac ani jednej lzy ...
... i jej losu nigdy nikt nie oplakiwal ...
18 grudnia
Pi-i-i-ic!
Piiiiic!
P-i-i-ic, w morde tt-woja mmac!
30 grudnia
Tak, tak! Prosze wejsc! Tfu, do czorta, co za kretynska dyskrecja … No wiec jak, Wl. Br. Odmowa? A przeciez tyk wysmienicie to ci wychodzi: "Ogarnie lu-u-udzki rrod …"
A z ocenami pomimo wszystko lepiej dac sobie spokoj … I z "dusza kobiety", I "kobieca natura" - tez … A I liczyc na mnie nie warto …
Wchodzcie wreszcie, kurwa twoja mac! A! To ty! I warto bylo tak dlugo pukac? Che, che, che, che, i co nowego slychac? Co?! Nawet zwierzac sie! Cha, cha! Zwierzac! Znaczy sie, obnazac ... No coz, ugoscimy, ugoscimy!
Zupelnie sama! Hi, hi, hi, hi! Tak, tak, oczywiscie, to nadzwyczaj tragiczne … Jedyne, co masz - staruszka matka … I nie zdechla? Alez nie, chcialem zypytac: "I bardzo ja kochasz?" … Doprawdy?! I nie spilas sie, nie rozkroilas piersi niczym pelikan? No tak, oczywiscie, oczywiscie, "jedyne, co mam - staruszka matka" i nikogo wiecej, kompletnie nikogo ... Niemniej - wynos sie!
Alez nie! Nie, na chuja! Po prostu wyjdz ...
I nie patrz tak na mnie! Czym ci zawinilem? Przestan, A.G., dobrze ci radze - przstan! Przeciez koniec koncow wczoraj znowu wymienilismy sie splunieciami i teraz zgromadzilismy zapas zlosci co najmniej na tydzien … Nie mam dzis nastroju na handlowanie zwierzecymi instynktami … Aha! wszystkiego dobrego!
tak, tak! A.G., dawno cie odcieli ze stryczka? Jak to! Nawet cie nie powoesili?! Cha, cha! Prosze tylko posluchac, jak ona uroczo zartuje …! Serio, nie odcinali cie? Ach, rzeczywiscie! Jak moglem znow sie tak pomylic? Ej!
Alez nie, ja nie do ciebie … mhm, do widzenia …
Ej! Lidio Aleksandrowna! No i jak ty tam? No? Che, che, che, che! Ach, pozwol, pani, niech padne na twarz! Co? Jakze to tak - nie warto! Tak jakbym juz nie upadal szesnastego!!
Fuj! Jakie masz pani lodowate nogi! I do tego ta pierdolona zamiec jeszcze je kolysze! ddo diabla, przeciez dokladnie rok temu i w taka sama zamiec ON sie tu kolysal! I twoj nieboszczyk ojciec, pani, takze … cha, cha, cha … takze! Ach, jak ty wtedy plakalas, Lidio Aleksandrowna, jak uroczo przeklinalas najgorszymi slowami wszechswiat i nieudolnie imitowalas oblakancze majaczenie .. Hi, hi … Nie, prosze nie klamac … Nie bylas wstrzasnieta! Szydzilas, i, czczort z toba, chichotalas!
I przestan sie wreszcie kolysac … Chociaz po smierci zachowuj sie przyzwoicie I nie grzechocz przede mna zlodowacialymi wdziekami … Ja to nie ten garbus Ziemlankin! Che, che! No, widzisz - potrafisz nawet dobrze mnie zrozumiec …! I kiedy mowa o sierpniowych wyproznieniach, niewatpliwie wszystko rozumiesz …
Ach! Teraz juz, pani, nie mozesz wyprozniac sie tak komfortowo i tak b e z p o s r e d n i o … Przeciez on, smiem cie zapewnic, drzal z rozczulenia … I ja prawie mu zazdroscilem! Zazdroscilem - slyszysz!! Jeszcze miesiac - i bylbym zniewolony w najwyzszym stopniu … Jakze bylas pani wtedy czarujaca, tfu!
Oczywiscie pozwolisz mi, pani, raz jeszcze dotknac wargami … Alez nie! Jaka znowu zamiec! Jestes jak wielki glaz! Bryla lodu! I pomomo to wciaz sie wyginasz! Jaka znowu do wszystkich diablow, zamiec!
Cha, cha, cha, udajesz, pani, ze mnie nie slyszysz! Bezczelnie mruzysz oczy! Uwodzisz! Che, che … Uw-wwodzisz!
A wodka leje sie, Lidio Aleksandrowna! Leje sie … kurwa jej mac! Laskocze krtan ... czterdziesci piec procent! Hi, hi, hi, hi ... czterdziesci piec procent … bruneci … blondyni … szatyni . Tryper ... rzezaczka ... szankier ... syfilis ... kapron ... fidekos ... crepe-georgette ... Ihi, hi, hi, hi ...! A Jurik … pamietasz …kchch - i koniec!!! I zorza pola-arna! Zorza polarnaaa!
3 stycznia
No i widzisz - znowu sie smiejesz.
Nie wierzysz, ze mozna wykarmic wlasnym wrzodem. A gdybys miala szczescie zaobserwowac, przekonalabys sie, ze TO jest nawet godne poparcia.
I mam teraz pelne prawo smiac sie z ciebie. Nie widzisz, nie bierzesz pod uwage moich genialnych domyslow - i nie zamierzasz przyznac sie do bledu.
A ja kontempluje i z irytacja ulegam.
"To znaczy, ze tak trzeba".
"Malo tego - byc moze tylko z tego powodu aureola swietosci I tajemnicy otacza piers matki".
No powiedz, czy to nie jest glupie!?
Probuje sie nawet rozesmiac … I nie moge. Nie moge opanowac checi zarzenia - a n i e p o t r a f i e nadac swojej fizjonomii rozesmianego wygladu …
Natychmiast sie domyslam - to mroz, nieudolny mroz. Mroz unieruchamia mi twarz I przemienia usmiech w idiotyczny grymas ust.
Kopiuje w mysli fotografie z ostatniego numeru "Moskiewskiej Prawdy" … odmrozone, a jednak usmiechnietee twarze … Przeklinam mroz I przestaje wierzyc w prawdomownosc socjalistycznej prasy.
To, co dalej, nie da sie wyjasnic.
Dziecko obnaza zeby, zaledwie malutkie zolte zeby ... Czy to obnazanie, czy tez zoltosc - irytuje mnie ... Momentalnie wyciagam wniosek: "Do tego cielca potrzebny jest widelec. I to nie jakis zwyczajny widelec, ale widelec wyrwany z baklazanowego kawioru".
Dziecko kreci glowa. Nie zgadza sie. Pyszni sie swoim rozczarowaniem i ignoruje moja genialnosc. Ta ropiejaca ... ropiejaca - triumfuje!
Nic nie pomoze, musze wybuchnac!
Jak ona smie ... ta pijana spermatozoidami, ktora wyplula ze swojej pochwy krzyczacy skrzep krwawiacych wymiocin …
I jak ona smie nie dziwic sie zdolnosci tego skrzepu do bezczelnej negacji!
Ale reka nie podnosi sie. Za zimno mi i jestem sparalizowany. Mam watpliwosci - czy wystarczy mi sil, zeby przetrzec oczy …
Mozna nie miec zadnych watpliwosci.
Leze i wydmuchuje dym. W atmosferze - zapach baklazanow. A w paszczy chrypiacego niemowlecia ten sam sutek uwienczony zielonkawym ropniem …
Ja sam! Ja sam wstane!
DZIENNIK
14 stycznia - 27 stycznia 1957
DALSZY CIAG ZAPISKOW PSYCHOPATY. II
4 stycznia
Spotkac twarza w twarz, niesmialo spuscic glowe I przejsc obok w trwoznym I niesmialym zachwycie …
... odprowadzic wzrokiem oddalajaca sie sylwetke - i chichoczac, ruszyc w slad za nia ...
... ostroznie stapajac, podkrasc sie - i wymierzyc cios krzeszacy gwiazdy na niewidocznej od tylu fizjonomii ...
... nie probujac bynajmniej uciekac, znowu niesmialo spuscic glowe i potulnie upajac sie muzyka slownego gniewu ...
... niezmordowanie przypochlebiac sie, obludnie slawic, srozyc sie coraz grozniej, gwaltownie przepraszac - upasc na kolana i calowac wszystko, co popadnie ...
... spojrzeniem niewolnika podziekowac za zeslane przebaczenie i upewnic sie w n i e p o w t a r z a l n o s c i tego, co sie stalo ...
... na pozegnanie - czule solidaryzowac sie w kwestii nierentownosci mysli poetyckiej ...
... kontynuujac oddalanie sie - z daleka zadac cios czyms ciezkim - i tym samym obnazyc brak sumienia i zdolnosc do najbardziej nieprzewidywalnych metamerfoz ...
... kontynuujac droge, zagluszac chlipanie na tylach i msciwe grozny nuceniem Griega.
5 stycznia
Rano - ostateczny powrot do porzedniego stycznia.
Tesknota do dwudziestego pierwszego nie daje sie juz zrehabilitowac. Konsekwentny rezultat - nie rozczarowuje.
Nawet staranne, jak u Murawiowa, wysuszanie emocji i nizanie ich na kratki zielonych notesow jest niemozliwe.
nie ma czego suszyc.
Po raz pierwszy po dziewietnastego marca. Nie ma.
Pusto.
7 stycznia
Przypomniec panu, co mowil, Wl. Br.? A mianowicie:
"Jerofiejewowie - zgnilizna, proch, marnosc, kwiat, duma. O Guszczynach juz nie wspominam … Ta twoja mama, Borys I siostry - po prostu miraz, Guszczynowie, maminy rod … Ci to dadza sobie rade … A z Jerofiejewow jestem dumny … Tata nawet w ostatniej swojej godzinie kazal sie wszystkim odpierdolic … a o tobie w ogole nawet nie wspomnial … Matka pewnie ci powiedziala?
… Nalac jeszcze?
Dwadziescia lat lagru - to brzmi imponujaco … A Jurik za jego przykladem … Nic nowego - lagier i wodka … Absolutnie nic nowego … To niedobrze … Paskudnie … Zapytaj kogokolwiek z Kirowska - kazdy ci powie: Jurik to zwykly chuligan, namiestnik Brydkina - i nic wiecej … A w tobie wszyscy pokladaja nadzieje … Jestes od nich wszystkich madrzejszy, bedzie cos z ciebie, i nie byle co … Jestem pewny, jeszcze nie do konca cie rozumiem, ale jestem pewny …
A o uniwersytet sie nie martw … I nie boj, ze w Kirowsku ludzie zaczna rozrabiac, jesli cos o tobie uslysza … Niewazne - i tak juz narobiles halasu ta swoja wloczega, Tamara juz sie z tym pogodzila i matka - tez …
I nie boj sie wiezienia ... To najwazniejsze - nie boj sie wiezienia ... Wiezienie robi z czlowieka zwierze ... A to dobrze. Te zwyrodniale bandziory nie maja zadnych uczuc, ale tego nie ukrywaja ... Szczerze ... A ci twoi na uniwersytecie - to sa sami, a probuja sie roztkliwiac … Madrych malo - za to wszyscy medrkuja … Uczucie powinno byc madre, uczucie nie bierze sie z glowy, ale ma byc madre … A ci wszyscy wasi - zimni madrale … Nie masz z nimi czego szukac … Beda sobie zyc tak jak twoi Guszczynowie …
Nie chca zyc ot, tak po prostu … Marzy sie im swiatowy geniusz … I zyja, marzac … Znam te typy, sam studiowalem na uniwersytecie … to wiem … Tylko kiedy maja wolny czas, cos tam czuja … I nawet ich zmyslowosc jest tylko zewnetrzna … Ja to wiem …
Moga udowodnic nieprzydatnosc tego, czego nie maja … i dla nich to dowod madrosci … Najwazniejsze dla nich to czystosc wlasnych uczuc … A tych uczuc u wiekszosci, prawie wszystkich - jest niewiele - i utrzymywac je w czystosci - nietrudno … Oni, ci cywilizowani, beda cie nienawidzic - mowie to calkiem powaznie - nienawidzic! Niczego nie zapominaj … i mscij sie - na wszystkich … Wybacz, ze jestem pijany, ucze cie w zastepstwie ojca … Jestes nieprzecietny, i tylko w tobie mozna pokladac nadzieje … Najwazniejsze - nigdy nie badz z nimi szczery; odrobina szczerosci - i zaslyniesz jako bezduszny, brudny wariat …
I to ty! - bezduszny I brudny! Che, che, che, che …
Jeszcze nalac, czy jak?"
8 stycznia
O! Slowo znalezione - to rudyment! Rudyment!
9 stycznia
Nieoczekiwanie nawet dla samego siebie:
Urazony czlowiek pierszy klania sie ku pojednaniu, a ja nie zaszczycam go nawet spojrzeniem, spokojnie przegladam kolejna strone Braci Karamazow i - nie podnoszac glowy - leniwie:
Idz do diabla.
Ani troche mnie nie deprymuje zgrzyt zebow w odpowiedzi:
Id-diota.
A wszystko - spokojnie, w miare nienawistne, pozornie - nieomal ze zmeczeniem, bez zbednej mimiki, a tym bardziej - drzaczki ...
Najdziwniejsze, ze spokoj - wcale nie tylko na pokaz ...
Po dawnemu szeleszcza Bracia - i zadnego wzruszenia.
10 stycznia
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
11 stycznia
Kajam sie publicznie! - piatego bezwstydnie lgalem! Te wszystkie moje wymyslne slowa to wylacznie klamstwa!!
Nie ma mowy o "pustce"! Kolejne blaznowanie - i nic wiecej! Udowodnie wam, ze zadnej "pustki" nie ma! Udowodnie!!! Zaraz, dzisiaj!
Wieczorem!!! Zegnam!
12 stycznia
Ciemno. Zimno: Nieglosno wyje syrena.
Ojciec. Powoli unosi siwa glowe z talerza; fizjonomia pomarszczona, na wasach - makaron, pod stolem kaluza rzygowin. "Syneczku ... Wybacz mi ... ja tylko tak ... Matka! Matka! Gdzie schowalas pol litra ... ? No? Do kogo mowie, sstara suko!! Gdzie ... pol litra? Szklanka dla Wienki … a dla mnie … nie moge … Ttty! Mmmac! Gdzie ..."
Szamowski. Odsuwajac krzeslo. "Prosze przestac, Jurij Wasiliewicz, to zupelnie do pana nie pasuje! Chocby ze wzgledu na zone, niech sie pan zachowuje przyzwoicie ..." Wstaje, dlugi, pochylony, z czarna czupryna ... robi dwa kroki - i pada na kubel ze smieciami ...
Charczenko. Nina. Lezy na czerwonym sniegu, wijac sie w konwulsjach. "Bandziory! Za co ...! W staruche … Morrdercy …! Morde-e ..." Jurij. Beznamietnie. "Tata, zatkaj jej pysk".
Worosznin. Podrywa sie. "Nie pozwalam! Nie pozwalam! Beze mnie nikt nie bedzie pracowac! Zabije dyrektora! A sam sie powiesze!! Ale nie pozwole ...! O moj Boze ... Nie mam juz sil! Wszystko, wszystko w cholere, do diabla!"
Wiktorow. Doszczetnie pijany. Konczy sie spowiadac, lapie widelec I padajac na stol, wbija go sobie w oko.
Brydkin. Z niesmakiem odwraca nalana twarz. "Aaa … znowu … ten z Moskwy … No, no … Slyszales o Szamowskim? Nie ...? Wczoraj w nocy ... zastrzelil sie ... I wstyd mi za niego, nie wiem dlaczego, ale mi wstyd ... Siadaj, ja place … Ej! Ty! Ty z wielka dupa! Jeszcze trzysta gramow ... Zas-trzelil sie ... i nikogo nie uprzedzil, oprocz syna ... To - dobrze ..."
Jurij. Chodzi w te i z powrotem. Kopie wszystko, co mu lezy na drodze. Tepe spojrzenie. "Jednak wiezienie jest lepsze niz wojsko. Weseli ludzie ... Wczoraj pracowali na hali przy kruszarce, dwom pod zasobnikiem glowy odcielo ze szczetem, wszyscy sie smieli ... i ja tez. Brygadzista ich spil, ni chuja nie kombinowali, ja tez nic nie pamietam ... W ogole jak jestem pijany, to niczego pozniej nie pamietam ... i nic nie kombinuje ... robie, co wpadnie do glowy ... tylko ze zapominam sie wieszac ... gdyby przyszla mi do glowy taka mysl, to na pewno bym sie powiesil. Mowia, ze to ciekawe - powiesic sie po pijaku, jeden chuj sie u nas wieszal, opowiadal potem - zupelnie jak jaki interesujacy sen, mowi ..."
Andriej Lewszunow. Nagle podnosi glowe, chwyta sie za piers i zaczyna z zapalem rzygac do szklanki. Bezwladnie opada na oparcie krzesla; nastepnie znienacka lapie szklanke - wypija do dann i znowu napelnia. I tak bez konca, przy wtorze zachwyconego smiechu.
Worosznina. Lezy pod koldra. Przeciaga sie. "Ba-a-a ... Wienia! Wejdz, wejdz, siadaj, o, tutaj … (Wala! Wynies sie, kochana, na jakies pol godzinki … aha …) … no blizej, blizej, tu na lozku, po jakiego diabla sie krepujesz … No i jak, cieplo ci? … hi, hi, hi, hi … jaki wstydliwy … nawet po matczynemu nie wolno ogrzac … dziecko - i tyle … moze jeszcze dac ci cycka … to by bylo ciekawe, zobaczyc, jak ssiesz … a calowac mnie nie wolno - chuj wie - a moze cala jestem weneryczna, zarazliwa … No, czegos sie przestraszyl? Oj, jakie dziecko … Ano, Wienia, nachyl sie, czy czyms ode mnie smierdzi? Nie? No, na pewno sie schlales i nie czujesz ... Hi, hi, hi ..."
Brydkin. Ozywil sie. "Che, che, che, che, che ... Wczoraj byl u mnie ten wasz Saszka … Slyszales? Baba nie dopatrzyla, zachlysnal sie wlasnymi rzygowinami. Na smierc. Lezal twarza do gory i zachlysnal sie ... Wszyscy schlani, dranie, nie zauwazali ... Szkoda, zes nie przyszedl ... Czekalismy ... A tamten teraz w szpitalu. Pogotowie w nocy go zabralo … Teraz to juz wszystko jedno … Mowia, ze z pluc wyjmowali mu liscie kapusty … pewnie klamia …"
Faina. Zasloniwszy twarz. "Ty myslisz, ze ja nie placze, wiecej od niej placze, jesli chcecie wiedziec, placze najwiecej ze wszystkich … Jej <<duszno>>! A mnie niby to nie? Duszno jej! Cha, cha, cha, cha! Tez wymyslila - duszno …!"
13 stycznia (1)
Najpierw - dziwna mgla przed oczami. Mgla, ktora zadarza sie chorowitym ludziom, kiedy gwaltownie przechodza z pionu do poziomu ... A potem cala reszte mojej istoty powleka ta sama mgla ... I zasypiam ...
Nie tak po prostu zasypiam. Zasypiam z takim uczuciem, jakby zasypianie nadchodzilo skads z boku: mnie "zasypiaja", a ja ostroznie i bez sprzeciwu, zeby ich nie zmartwic, poddaje sie usypianiu ... Posciel, jak zwykle posluszna tradycji, opada gdzies w dol (w Niepamiec albo moze gdzies indziej ... to bez znaczenia), a ja jakby sie od niej oddzielam i z marszu momentalnie zdaje sobie sprawe, ze moje "oddzielenie" to w zadnym razie nawet nie wstapienie w nieskonczonosc, tylko najzwyklejsza utrata uczucia ...
Kazdego dnia zasypiam wlasnie tak - i ani troche nie zaluje, ze ogromna roznorodnosc wszystkich innych metod zasypiania jest mi dostepna ...
Ale dzisiaj dzieje sie ze mna cos dziwnego. Nawet nie ze mna, ale z posciela, ktora w katygorycznej formie manifestuje, ze nie zyczy sobie opadac z przydzielona jej Niepamiec ... I nie tylko sobie nie zyczy; lecz jakby szydzi z tego, ze nie moge za przyczyna jej stanu absolutnie statycznego, tracac jedno za drugim swoje bezczelne uczucia, powolutku ulatywac w Nieskonczonosc ... (no dobrze, niech juz bedzie - "Nieskonczonosc").
Ale ani troche nie jestem zly. Na odwrot, nadzwyczaj zadowolony z tego, ze moje loze wreszcie odmowilo posluszenstwa ... To - swego rodzaju entuzjazm wyrazany z powodu obudzenia sie swiadomosci norodowej, cokolwiek by to mialo znaczyc ... cecha wlasciwa mi ... i moze jeszcze paru milionom najbardziej zacieklych komunistow ...
Ale w tym konkretnym przypadku moj entuzjazm nieco umiejsza to, ze moj (moj wlasny! che, che) krup gra role nie do pozazdroszczenia - ianowicie rozplaszczonej w poziomie metropolii, i dlatego nie mozna doznawac szczegolowej przyjemnosci przy kontemplowaniu obnazonych suwerennosci ...
I najbardziej nie do przewidzenia - i najbardziej dla mnie irytujace - to upiorne zimno, ogarniajace powoli moje loze, a co za tym idzie, i mnie samego. Przewracam sie na bok, probujac odgadnac przyzczyny tego nieuzasadnionego ochlodzenia. Probuje na glos przesledzic ewolucje klimatyczna mojego loza - ale wsluchawszy sie w swoje wywody, dostrzegam z niezadowoleniem, ze z moich ust plyna rozwazania na tematy zbyt odlegle od jakichkolwiek ewolucji ...
Koniec koncow, zaczyna mnie interesowac fakt, ze moje przemowienie, jakby z pogardy dla biegu moich mysli, plynie w zupelnie innym kierunku ... Czczort ... To znaczy, ze spie! Spie! Bo tylko we snie moze sie wydarzyc takie amoralne nieporozumienie!
I mysl o ty, ze jednak zasnalem, zasnalem, nie baczac na nic - urzeka mnie az do mdlosci ... ze lzami rozczulenia wybaczam swojemu lozu odmowe ewakuacji w niepamiec i probe sprowokowania klimatycznego puczu ... Wszystko! Wszystko wybaczam! I juz z nieukrywanym zainteresowaniem sledze kierunek swoich ustnych wypowiedzi, komus tam oponuje, wpadam w zlosc, groze artykulem 51 kk ...
- No tak, oczywiscie najzupelniej sie z panem zgadzam ... I udoj, udoj wzrosnie z cala pewnoscia! Jakze inaczej - zeby nie wzrosl udoj! Co jak co, ale jesli o to chodzi, daj pan spokoj ... Gdzie ona moze byc, ty tylna noga ... I dlatego akurat wlasnie u Kaganowicza - tylna noga! Do diabl, co innego, gdyby pan oswiadczyl, ze Enwer Hodza ma dwa chuje, ja bym sie z panem spieral, tak czy inaczej przynaleznosc do albanskiej nacji to powazny argument ... Ale tylna noga u Kaganowicza! To jednak przesada, mlodziencze!
W gruncie rzeczy jest mi wszystko jedno, komu oponuje. Mam dokladnie gdzies, kto jest moim oponentem - Spiro Gulo, wieza Babel czy Bandung ... Po prostu sprawia mi przyjemnosc zbijanie tez wymyslonego oponenta - i w zapale dyskusji mam pelne prawo nazwac go nie tylko "mlodziencem", ale i jesli sobie chcecie, oslem. Koniec kopncow, kto moze przekonac, ze mam do czynienia nie z oslem, tylko z Wieza Babel?
13 stycznia (2)
W istocie, sam przedmiot naszej dyskusji malo mnie interesuje; gdyby aksjomat o tylnej nodze nie zostal jeszcze sformulowany tak kategorycznie, tobym, niewykluczone, pospiesznie sie z nim solidaryzowal ... Ale rzecz cala w tym, ze nie znosze kategorycznosci, tym bardziej kiedy ta kategorycznosc podrywa reputacje partyjnego przywodcy, i w zwiazku z tym autorytet mojego narodu ... Kontynuuje dyskusje - z czysto patriotycznych pobudek ...
- Mowi pan, ze Kaganowicz ma tylna noge ... ale (niech pana diabli wezma, przepraszam za wyrazenie) gdzie gwarancja, ze Szepilow ma grdyke? - albo - ze Szepilow ma nie trzy, a cztery grdyki? A poza tym - 56 mln ton surowki ponad plan od razu w pierwszym roku szostej pieciolatki - to niby co? Tylna noga? A noworoczny bal na Kremlu? A dymisja Edena! A Nizami! A udoje! Udoje, do diabla! - o ktorych z takim zarem opowiadalismy! - czy to wszystko jest mozliwe w obecnosci tylnej nogi Kaganowicza!?
I ogarnia mnie nieopanowana radosc, kiedy uswiadamiam sobie bezsilnosc mojego oponenta i moja umiejetnosc do opanowania niszczacej wszystko logiki ... Wymachuje w upojeniu rekami, aaby fizycznie wykonczyc mojego przeciwnika - i z zadowoleniem czuje, ze moje ciosy trafiaja precyzyjnie w jej (jej!) grube lydki ... Mowie - "jej" - dlatego ze niebezpieczne ruchy wspomnianych lydek kaza mi sie ocknac i ujrzec wreszcie i moja sytuacje, i poze mojego zagadkowego przeciwnika ...
- Mlody czlowieku! Jak panu nie wstyd!
A wlasciwie, o jakim wstydzie tu mowa? Czyzby ta kobieta myslala, ze leze przed nia na sniegu tylko dlatego, ze jestem pijany!? Ale przeciez dopiero w tej chwili poczulem, ze leze na sniegu - i byc moze w ogole nie leze na sniegu, tylko po prostu sni mi sie, ze leze ... Nie, niech najpierw mi odowodni, ze otaczajacy mnie bialy luksus to nie senne widziadlo i ze ona sama to nie wieza Babel i nie Duch Genewy ... Nie, niech jednak najpierw udowodni, a potem dopiero wyrzuca mi brak wstydliwosci ...
- Sluchajcie, obywatelko! - Pani ... tego ... na serio mowila o udoju?
No, cos podobnego! Ona jeszcze smie udawac idiotke! Ona, widzicie panstwo, nie rozumie, o czym ja mowie! Co-oo? Jest pani studentka wdzialu prawa? No coz, to bardzo, bardzo godne pochwaly ... ale bynajmniej nie zobowiazuje do udawania, ze sie nic nie rozumie, albo odgrywania roli marmuroej Galatei!
- Poza tym: czego wlasciwie pani chce ode mnie? Zdaje sie, ze juz niezbicie udowodnilem, ze pani rozwazania sa na wskros nielojalne ...
O-o-o! Ona nawet tego nie ukrywa! Skoro pani nie ukrywa - w jakim celu mowi mi pani o jakichs porannych rozczarowaniach ... Czyzby na serio probowala mnie pani przekonac, ze rano bede mogl byc jeszcze czyms rozczarowany? Czy uwaza mnie pani za nieuleczalnego idiote! (Hi, hi, hi, hi) ... Nie, lepiej niech pani poslucha:
- A wiec - rozczarowanie, intuicja, przeczucie, trwoga, sympatia, aspiracje itp., itp. - to przeciez jedynie pozory, kombinacja dzwiekow, a same pojecia - nie istnieja, czyli dokladniej mowiac, w psychice nie ma czegos podobnego. Chce powiedziec - nie ma po prostu "nie ma" - tylko "nie byloby", gdyby jakis idiota mial szczescie i nie udaloby mu sie tak trafnie postawic jednej litery przy drugiej, tak aby powstalo cos w rodzaju "aspiracji" ...
Co? tylek swedzi? No tak, to oczywiste ...
- Ale w zwiazku z czym ja to wszystko mowie? Po prostu chodzi o to, ze te kombinacje dzwiekow dzialaja na mnie, wywolujac okreslone emocje ... No bo gdybym nie znal slowa "rozczarowanie" i nie wiedzialbym, ze po "r" (bezwzglednie po "r"!) nastepuje "o" (a nie "i" i nic innego) itd., itd. - to czyzby moglo mi przyjsc do glowy kiedykolwiek czymkolwiek sie - "rozczarowac" ...
Niech pani wreszcieprzestanie! Przeciez jednak w koncu jestem mezczyzna ...
- A oprocz tego - prosze sie przyznac! czesto oczywiscie ma pani taki "nieuchwytny" nastroj, nawet nie na tyle "nieuchwytny" - ile ... "niewyslowiony", a zreszta nie, nie "niewyslowiony", zreszta czort z nim, slowem, po prostu, prosze przyznac, czesto pani daje do poznania, ze jest ... hm ... w nastroju, ktorego nie da sie, ze tak powiem, wyrazic slowami ... A ja w to nie wierze! Nie wierze, i koniec! Gdzie ma pani gwarancje, ze ten nastroj rzeczywiscie "nie da sie wyrazic slowami" - jesli nie da sie wyrazic slowami! Poza tym samo okreslenie "nie da sie wyrazic slowami" to po prostu odmowa wyrazenia slowami nastroju, ale w zadnym wypadku nie samo nastroju wyrazenie! To znaczy - nie! Niczego pani nie ma! I miec nie moze! Wszystkie damy w pani wieku maja w zwyczaju chwalic sie emocjonalna nieuchwytnoscia! A pani przechwalki to najzwyklejsza wstydliwoac! Nawet sobie boi sie pani przyznac, ze w koncu - te wszystkie emocje sa jak slodkie obwarzanki nawleczone na pokryty luskami czlonek jakiegos tam zywiolowego syna Kaukazu!
13 stycznia (3)
Swietnie wiem, ze mowie glupstwa. Mowie glupstwa, dlatego, ze jeszcze nie uswiadamiam soebie do konca, czy te glupstwa to sen - czy tez naprawde wyleguje sie na skwerze miasteczka szudenckiego na Stromynce. Jesli rzeczywiscie krece z taktowna dama (mowie - taktowna - i przymykam oczy na jej niemoralne czochranie sie - prosze docenic moje upodobanie do uszanowania niegodnych!) - jesli to rzeczywiscie tak, to przeciez nie moge m i l c z a c puszczac dymu w jame nosowa tej damy. Ale ddo ddiabla, jesli spie - po co wytezac umysli i geniusz? - koniec koncow, na wieki pozostanie tajemnica, czy wypowiadalem we snie prawdy wszechswiata - czy tez byly to bezbozne igraszki slowami! Malo tego - spie - i nikt nie ma prawa kazac mi rozmawiac, moge w ogole zamilknac - i nikogo nie bedzie dziwic moje milczenie, dlatego ze, prawde mowiac, nie ma sie komu dziwic ... Jesli zas chodzi o te dame, to jest ona (niech mnie diabli wezma, jesli to nie tak!) - najzwyklejszym objektem mojego snu i w zwiazku z tym, swego rodzaju wlasnoscia mojej fantazji - i mam absolutnie pelne prawo nia dysponowac ...
Zreszta nie tylko nia, ale i jej gustami, jej sklonnosciami itd ... Dlaczego nie mialbym zrobic z niej kobiety oryginalnej, traktujacej, na przyklad, kazde glupstwo jako genialna hipoteze w ustach partyjnego przywodcy albo slugi bozego ... Przeciez nie znizy sie do mnie we snie kobieta o zdecydowanych i konsekwentnych pogladach filozoficznych. (Boze uchowaj! chociaz zapewniam was, ze w jej systematycznym drapaniu sie co minute bylo cos filozoficznego, a w kazdym razie niewatpliwie konsekwentnego). Tak wiec dlaczego bym nie mial, koniec koncow, wyobrazic jej sobie jako istoty zoologicznej, zdolnej zrozumiec jedynie i wylacznie jezyk podworzowych psow - i w takim wypadku, kto jej zabroni stanac na tylnych lapach i zaszczekac po psiemu? Cokolwiek byscie mowili - we snie jestem stworzeniem na wskros suwerennym. I dlatego pluje na wszystko i nadal blaznuje ...
- Nie dosc jasno, panienko, wyobraza sobie pani "wstydliwosc plciowa" ... To nie jest po prostu lek przed obnazaniem sie. Jesli na serio pani uwaza, ze to wylacznie lek przed obnazaniem plci, to po prostu ... jest pani za malo subtelna ... Czyzby w kontaktach z przedstawicielami plci przeciwnej nigdy nie ogarniala pani taka specyficzna wstydliwosc - wstydliwosc wyplywajaca z obawy, ze ktorys z nich odkryje pani przynaleznosc do plci zenskiej ... Albo nawet nie tak: z obawy zaakceptowania w samej sobie cech swojej plci wobec przedstawiciela plci przeciwnej, odrzucajacego w sobie obecnosc danych cech ... Albo - nie ... no niech juz bedzie ... Jesli rzeczywiscie jest pani studentka wydzialu prawa, to chyba czym predzej zaprzestane wdawania sie w podobne subtelnosci ...
- Zdaje sie, ze mowila pani o sympatiach? Tak, tak, jestem z pania absolutnie solidarny! Koniecznie! Bezwzglednie - nienaturalnosc! W samej istocie czlowieka tkwi pragnienie nienaturalnosci - i pani slawetne "sympatie" sa wiele mowiacym dowodem ... Najzwyklejszy przyklad - pani (o, prosze mi wybaczyc, bede troche brutalny) - nigdy - nigdy! - nie poczuje pani prawdziwego, przekonujacego pociagu do poteznego, podobnego bestii samca ... dlatego ze z duma uswiadamia pani sobie wybitny (bezgranicznie wybitny) charakter wlasnych genitaliow ... Dokladnie tak, jak potezny samiec znacznie bardziej gustuje w stworzeniach miniaturowych, lekkich - jesli kto woli, przejrzystych, niewielkich ... - i jednoczesnie z najwyzsza irytacja spoziera na przepelnione do granic ostatecznosci cyckonosze ... Nad zaspokojenie seksualne zawsze przedklada sie seksualny upor ... To czysto ludzkie uczucie; to - wypindrzanie sie myslacych ...
13 stycznia (4)
- Myslacych! Wlasnie - myslacych! Dlatego ze czlowiek, powiedzmy, nawet zywi sympatie do narzadow plciowych z domieszka rozumu! - ale juz w zadnym wypadku nie z prawa komora i lewym przedsionkiem! Co? Zar krwi?! (Hm ... Pocieszajacy fakt! Prawniczka i - "zar krwi" ...) No coz, wlasciwie to jest i zar; nikt nie przeczy, ze ten zar rzeczywiscie ma miejsce - ale nie bedzie sie pani ze mna spierac, jesli zauwaze, ze pani slawetny zar wywolywany jest ruchem wsciekle pedzacych kurierow - od mozgu do narzadow plciowych i od narzadow plciowych do mozgu ...! I pani serce (o, prosze sie nie obrazac, blagam!), pani serce to najbanalniejszy zajazd, w ktorym wyzej wspomniani kurierzy maja zwyczaj (i to dosc chwalebny zwyczaj) wszczynac pijacka burde i bluznic Panu Bogu ...
- Oto ten zar krwi i przyspieszone bicie serca! ... Rozumie mnie pani?
No rzecz jasna, rozumie, i to jeszcze jak! Nie tylko mnie rozumie, ale nawet wyraza calkowita zgode i ignoruje moje proby arogancji ... No, to juz chyba raczej przesada ... wydawac moje hipotezy w masowym nakladzie! - jakie to zalosne, prosze tylko pomyslec! Co innego polozyc sie do lozka, to zrobie z najszczerszym zadowoleniem ... i nawet odprowadzic pania do jej pokoju gotow jestem z bezgraniczna ochota ...
"Polozyc sie do lozka" ... "z najszczerszym zadowoleniem" ... - ale wlasciwie po co mam sie klasc do lozka, jesli juz zasnalem? i po co zasypiac, jesli i bez tego leze i spie ... Po prostu wstyd mi (wstyd!) zasypiac we snie - i pograzac sie w snach tylko po to, zeby sie klasc do lozka i znowu zasypiac! Tfu, co za diabelstwo! Jaki czort wyjasni teraz ten galimatias!
Nie, ale dlaczego powinienem sie wstydzic, ze czuje we snie zanurzanie sie w sen? Ani troche mi nie wstyd! Przeciwnie, to nadzwyczaj ciekawe! I w ogole osmielam sie pania zapewnic, ze we snie wszystko jest ciekawe - tym bardziej kiedy czujesz, ze wszystkie twoje czyny nie sa twoje ... no nie, u diabla - twoje! - ale dzialania czlowieka, ktory swietnie zdaje sobie sprawe, ze wszystko, co sie dzieje - to sen, i dlatego ma nieograniczone mozliwosci w dziedzinie przestudiowania swoich czynow sennych ...
No, czyzby naprawde mnie nie interesowalo, jaki w konkretnym momencie ruch wykona moja przednia konczyna - tym bardziej ze nie mam nad nia wladzy ... Czyz to doprawdy nie jest ciekawe: byc panem swoich losow - i jednoczesnie obserwowac sie z boku! Nadzwyczaj! nadzwyczajnie ciekawe!
- Posluchajcie, obywatelko, niech pani mimo wszystko sobie nie wierzy ... Nie wierzy, ze pani go kocha ... (mowie to tak sobie ... zmuszono mnie do mowienia - no to mowie <zmuszono!>. Z ciekawoscia slucham kazdego mego slowa - i nie wiem, co za tym slowem nastapi ... Meczy mnie niewiedza - jakie tez nastepne slowo ze mnie wyciagna ... Smieje sie ze swojej bezradnosci - i ciesze sie, dlatego ze ta bezradnosc jest tylko we snie ...). Pani, pomimo wszystko, nie wierzy, ze go kocha! Po prostu przekonuje pani sama siebie, ze kocha! Czlowiek nie moze kochac, moze tylko c h c i e c kochac tego czy innego czlowieka - i w zaleznosci od rozmiarow checi - przekonywac siebie w miejszym lub wiekszym stopniu, ze rzeczywiscie kocha danego czlowieka! Oto pani - pani jest absolutnie przekonana, ze pani go kocha ... Ale ... prosze sobie wyobrazic - ze wpada pani pod tramwaj, zlatuje z drapacza chmur albo wygrywa 100 000 rubli na obligacjach trzyprocentowej pozyczki panstwowej!
13 stycznia (5)
Jakkolwiek by mnie pani zapewniala, w takim momencie on i jego emocje tyle pania obchodza, co moj maly palec lewej nogi albo ewolucja dzwieku "i" w staro-gorno-niemieckim narzeczu ... Dlatego ze nie ma pani czasu na przekonywanie siebie o milosci do niego!
I dlaczego przekonalem siebie, ze te wszystkie slowne desenie wplywaja we mnie z zewnatrz? Jesli pomimo wszystko nie spie, to co mi przeszkodzi byc teraz soba, wypluc z siebie "to oslawione oddzialywanie zewnetrzne, wziac inicjatywe w swoje rece" - i rabnac w kark te zbyt juz rozkochana kobiete? No, a jesli (Boze!) rzeczywiscie zasnalem - przeciez to nieznosnie pasjonujace - widziec siebie we snie, jak udaje, ze nie spie, i jednoczesnie obserwowac z zewnatrz, jak tez bede wyzwalac sie od obserwacji z zewnatrz!
Znowu paradoksy! Ale, u diabla, juz dawno mi obrzydly te paradoksy ...! Jestem zmeczony! Zmeczony! I gdyby moja sytuacja rzeczywiscie nie byla paradoksalna, dawno bym na nia machnal reka i polozyl sie spac ... ("polozyl spac"! Pieklo i szatani!!!).
- Najmocniej przepraszam, obywatelko - to pani pokoj ...? No to wobec tego rezygnuje z bicia pani po karku i oddam sie z szybkoscia istoty harmonijnie moralnej! Dobranoc!
Koniec koncow, nawet nie jestem rad, ze uwolnilem sie od tej damy ... Kimkolwiek byla - obiektem snu czy tez kompleksem rzeczywistych doznan - moglaby wniesc niejaka jasnosc w niejasnosc stanu, w jakim sie obecnie znajduje! A teraz miotam sie z powodu niezrozumienia! - i jednoczesnie niewiedzy - czy miotam sie we snie, czy tez rzeczywiscie miotam sie z powodu niezrozumienia swojego obecnego stanu i przyczyn miotania!!
Nnie, panowie, mam obowiazek natychmiast zajac sie sprawa praktyczna - inaczej po prostu strace rozum! W imie ocalenia wlasnego rozumu - musze, powinienem wreszcie wyprasowac spodnie!
Wyprasowac spodnie ... starannie wyprasowac ... - a jutro rano znalezc je nie wyprasowane! To nie do zniesienia! To gorsze od zwariowanych perspektyw!
... Che, che, che ... Wyprasowac spodnie! To genialne! genialne! - "wyprasowac spodnie"! Nie, niech mnie diabli wezma, to rzeczywiscie genialnie wymyslone! W tej sekundzie natychmiast wypluje paradoksy i zabiore sie do wysysania wszystkiego, co mozliwe z elektrogrzewczych darow cywilizacji! I jesli jutro rana znajde swoje spodnie naprawde uprasowane, to zaden czort nie zmusi mnie do zwatpienia w realnosc wszystkiego, co sie dzialo ... no a jesli one w poprzednim stanie beda spoczywac na poreczy mojego lozka, to ... no oczywiscie ...! oczywiscie!
... Rozbieram sie, starannie ukladam spodnie, klade sie, tradycyjnie pograzam sie we snie - wszystko piekne, ale zgodnie z pradawnym zwyczajem, bez zewnetrznych zaklocen, bez stukania, bez rozmyslan i paradoksow ...
... Ale - przebudzenie! przebudzenie!! Gdybym sie obudzil jako posag z Peterhofu albo oslica Balaama, nie bylbym tak rozgoryczony! Ale ... tylko wyobrazcie sobie! - obudzic sie w spodniach!!! - to meka! to szalenstwo! obled! sredniowieczna fantazja! Wszystko, co chcecie! To, koniec koncow - obudzenie sie we snie! Tak, tak, obudzenie we snie! Nie obudzilem sie - przysnilo mi sie, ze nie spie!! Przysnilo!! W takim razie, badzcie wy wszyscy przekleci, ale nie zazdroszcze tym, ktorym co noc sni sie przebudzenie!! Wstaje, chwytam sie za gardlo - i budze sie ostatecznie!
... "Ostatecznie". A kto potrafi mnie przekonac o ostatecznosci mego przebudzenia! Tym bardziej ze codziennie snia mi sie ludzie, ktorzy probuja udowodnic, ze moje manipulacje to jawa, nie sen! Tym bardziej ze ...
Ale ... Boze moj, Boze moj ... czy przeznaczone mi jest bez konca chwytac sie za gardlo i przez lekki kaprys mojego lozka skazywac sie na wieczna samoudreke?!!
12 godz. - 6 godz. rano
27 stycznia
"Najwazniejsze - podniesc reke, a uderzyc - ... prawie bez mysli ... to latwe ..." W gestach rak - duma. Te rece zabily trzy razy. Najbardziej paradoksalne jest to, ze cala trojka to kobiety, dwie byly absolutnie niczemu niewinne. Trzecie morderstwo - jedyne, po ktorym nastapila skrucha ... Wiec "odreczna" duma jest zrozumiala.
Szczegoly uniwersyteckiego incydentu do dzisiaj pozostaly nie wyjasnione. Jedanie dysponujacy wiarygodnymi informacjami to St. Sz., ktory wniosl swoimi noworocznymi zwierzeniami niejaka jasnosc w tajemnice poczatkow kariery B. Jasne jest jedno - ofiara morderstwa okazal sie obiekt czulych zamiarow samego B. - calkowicie niewinna dziewietnastoletnia studentka, ktora, nawiasem mowiac, nie umiala ocenic kategorii wagowej emocji B.
Nie wiadomo, czy B. cieszyl sie wzajemnoscia, ale odnotowany incydent przekonuje o czyms przeciwnym. Zreszta nawet nie dowodzi czegos przeciwnego, ze psychologia B. w zaden sposob nie miesci sie w ludzkich granicach.
Morderstwo zostalo popelnione w apogeum sytuacji najbardziej niewinnej. Nieszczesny "obiekt" uswiecil swoja obecnoscia mieszkanie B. w przededniu jego wyjazdu do Pietrozawodska, w najmniejszym stopniu nie podejrzewajac, ze tego samego wieczoru zmuszony bedzie z nie mniejszym powodzeniem "uswiecic" kostnice szpitala w Leningradzie.
Pierwszy cios B. byl zaskoczeniem prawdopodobnie i dla niego samego. W kazdym razie niewinne zarty i wspolne pakowanie walizek w zadnym wypadku nie mogly stac sie przyczyna zawzietosci B. Cios zostal zadany z nienacka, od tylu, w momencie, kiedy "niewinna" starannie skrapiala woda kolonska zawartosc walizki - blyskawicznie runela na podloge i (zdumiewajace!) absolutnie bez sprzeciwu, bez jednego okrzyku zniosla wszystko, co potem nastapilo.
Nie wiadomo, jakie instynkty powodowaly B., kiedy obuta noga masakrowal mile jego sercu jagody i piersi ukochanej. Kopal dlugo, bez emocji, wybijajac oczy, deformujac piersi - a pod koniec usilnie staral sie trafic w jej przyrodzenie, z powaga zwierzecia i zdumiewajaco mechanicznie ...
Drugi "incydent" byl jeszcze paskudniejszy ... ale za to mniej humorystyczny niz trzeci ... Dwa miesiace szpitala psychiatrycznego, nastepnie trzy lata wiezienia nieco wzbogacily doswiadczenie zyciowe B. i wzmogly jego sklonnosci romantyczne. Co sie niezwlocznie ujawnilo po jego drugiej ucieczce z wiezienia ...
Ten incydent byl rzeczywiscie romantyczny - tym bardziej ze wydarzyl sie na przedmiesciach swiezo wybudowanego Kirowska ...
Wracajac pewnego razu z bufetu na stacji Apatyty i wygladajac wyjatkowo niestosownie, B. jednak nawet w ciemnosciach potrafil bez trudu dostrzec rozplaszczona w przepelnionym rynsztoku pijana kobiete ... Zachecony pragnieniami ni to seksualnego kontaktu, ni to kontaktu z istota rowna sobie, nie omieszkal zwalic sie w to samo miejsce - i przez co najmniej piec minut intensywnie opowiadal na zew instynktu w topniejacym sniegu i pomyjach ...
Poranne przebudzenie nieco B. rozczarowalo. Z nieklamana przykroscia ujrzal przed soba kobiete nieomal stara, o twarzy dziobatej i zalanej "obustronnymi" wymiocinami ... Niezadowolenie przerodzilo sie we wscieklosc, ktora sklonila B. do natychmiastowego wypelzniecia z rynsztoka, nadepniecia na gardlo nocnej przyjaciolki, zapewne juz martwej, i zanurzenia jej fizjonomii w oslizgle wiosenne bloto az do samego dna ...
To opowiadanie nie wiadomo dlaczego wywolywalo dziki smiech u zebranych. Mnie zas znacznie zabawniejsze i badziej absurdalne wydawalo sie trzecie mordertwo. Do tego wojenna mobilizacja i wyslanie na front ograniczyly odpowiedzialnosc B. za popelnienie zbrodni do dwoch miesiecy wiezienia ...
Juz jako wolny, potepiajacy czystosc i trzezwosc polnocnej cywilizacji, czlowiek ten (czyli B.) doslownie "znalazl" w jakiejs zabitej deskami dziurze portu Kandalakszy slubna towarzyszke zycia. Nie wyrozniala sie niczym specjalnym oprocz piersi i sklonnosci do spokojnego obledu - i najbardziej nieporeczna w tej sklonnosci byla nieregularnosc jej wystepowania.
Ale dla B. byla to "jedyna ukochana" kobieta w jego calym zyciu. I B. we wszystkim jej ustepowal i nieustannie dogadzal dziwacznym zachciankom ...
Pewnej nocy ostroznie wyslizgnela sie z lozka - i w nocnej koszuli zaczela chodzic po elipsie, co chwila przystajac i wyrzucajac na zewnatrz zawartosc jelit - co zreszta nie przeszkadzalo jej nieprzerwanie nucic; "A ulica biala zamiec mknie ..."
Malzonek lezal spokojnie i zgodnie ze swoim zwyczajem palil paierosa. Ale kiedy oryginalna towarzyszka zycia padla na kolana przed portretem Kosygina i melancholijnie wyszeptala: " ... zadus mnie ... zadus ... zadus ..." - B. czesciowo wyszedl ze stanu zamyslenia. Ostroznie strzasnal popiol na kawalek papieru, wstal ... I zadusil.
DZIENNIK
28 stycznia - 31 marca 1957
RAZ JESZCZE CIAG DALSZY. I ZAKONCZENIA NIE BEDZIE. III
4 lutego
cdn.
Nota wydawcy
"Zapiski psychopaty" powstaly w latach 1956-1958 i ukazaly sie po raz pierwszy w Rosji w roku 2000 nakladem wydawnictwa Vagrius. Opracowal je z rekopisu przyjaciel Wieneidikta Jerofiejewa, Wladimi Murawiow. Rekopis ma forme dziennika pisanego w pieciu osobnych zeszytach. Kazdy z zeszytow posiada wlasny naglowek. Wydawca rosyjski zachowal specyficzna forme zapisu i interpunkcje przyjeta przez Autora. Wydanie to stanowi podstawe niniejszej edycji.