Józef
Andrzej Teslar
Chorąży
legionów polskich
Rytmy
wojenne
1914–1916
Kraków 1916
Powstańmy wraz!… Już nadszedł czas!
Kto z Bogiem — Polak prawy,
Na ramię broń! Przez polską broń
marsz prosto — do Warszawy!…
Chwycilim miecz… wróg pierzcha precz..
prysnęły z rąk okowy…
Jak jeden mąż, w szeregi dąż!,..
dzień Polsce świta nowy!…
Po latach stu z niewoli snu
powstaje Polska miła!…
niezgody jad, z dusz naszych spadł…
w jedności Sprawy siła!…
Serc milion drży… wraz woła: krwi!…
zmyć hańbę chce niewoli…
męczeński krzyż wydźwiga wzwyż
z przesiąkłej od krwi roli…
Gdy ze wszech stron brzmi surmy ton,
porzućmy puste swary!…
wszak dość już słów, gdy stajem znów
pod własnych wojsk sztandary…
W nas mocy grom wtóruje łzom
Królowa Polski z nami!.,,
przed nami wróg — nad Polską Bóg —
zdobędziem ją — rękami!…
Powstańmy wraz! już nadszedł czas!
Kto z Bogiem — Polak prawy —
Na ramię broń!… Przez polską błoń
marsz prosto — do Warszawy!…
Kraków, Wawel 12. sierpnia, 1914 r.
Żołnierzom 2–giej Brygady Leg. Pol.
Żołnierzu polski! gdy się Chrystus rodzi
w noc wigilijną, zaciszną, spokojną,
ty rwiesz się w tęsknot tłumionych powodzi
precz w świat wygnany przeokrutną wojną…
jakież dziś słowo Twój smutek osłodzi,
skoro wypędzon zawieruchą zbrojną
od matki drogiej, ze zacisznej chaty,
przyszedłeś walczyć aż tu — za Karpaty?…
Miast światła w domu — gwiazdy lśniąc na niebie…
zamiast obrusa — śnieg na górach leży,;,
zamiast choinki — wichr lasem kolebie…
a zamiast dzwonu, co z kościelnej wieży
na Mszę pasterską głośno wołał Ciebie,
może armata moskiewska uderzy,
wściekła na nasze wytrwałe okopy,
a śmierć skowycząc pobieży w jej tropy…
Gdzież jest dla Ciebie bieluchny opłatek?
— niech go zastąpi chleb żołnierski, czarny!…
gdzie uścisk drogich ponad wszystko matek?
— masz uścisk bratni, serdeczny, ofiarny!…
Gdzie życzeń szczerych, wesołych dostatek?
— zamiast słów wielu, słysz okrzyk mocarny:
Jak te Karpaty niezłomni wytrwamy,
aż Bóg otworzy nam — Wolności bramy!…
Vucskomezö, 24. grudnia, 1914 r.
Podpułkownikowi Bol. Roji.
Na węgierskiej ziemi, popod Karpatami
da! stoi zamek hardy, świeci ruinami…
Świeci ruinami, wznosi się na przedzie —
da! cy to nie Janosik zeń ku nam hań jedzie?…
Janosiku miły! wiedź nas bez Karpaty!
da! wiedź–że nas przez Tatry, ka som nase chaty…
Wyostrz ciupazeckę — skrzyknij swą watachę —
prec ka ciśnij gęślicki — flintę wez pod pachę!…
Idzie wojsko polskie — prec idzie Węgrami…
prześmiewa się hań ś niego zamek ruinami!…
Hej zbójnicki grodzie! zbójnikowie nasy!
Oj! Kajście sie podziały starodawne casy!…
Kiebym miał gęślicki, zapłakałbym bez nie,
bo bez cię Janosiku nase wojsko zceźnie…
Zceźnie ode żalu ze cię niema z nami,
da! ino się kajś nasas z wichrem prec turniami…
Janosiku złoty! bij z nami moskola!…
da! a potem nas prowadź w podhalańskie pola…
W podhalańskie pola — prosto do Warszawy!
da! tam cię lud powita, byś był hetman prawy!…
Zbójnickie ruiny!… zbójnikowie nasy!
kajś ty przepod Janosik — i te dawne casy!…
Huszt–Vissoorosi 15. stycznia, 1915 r.
Na Bukowinie krzyż nad studnią stoi —
żołnierz konika zdrożonego poi…
Koń się nasyci, pomknie w dalsze strony —
żołnierz zaś tęskni w dal — nieutulony…
Choć mróz lutowy, słońce się uśmiecha,
całując konia, który w rowie zdecha…
Znużone konie padają wśród drogi —
żołnierz wytrwale prześladuje wrogi!…
Ludzie uciekli — popalone sioła —
nikt go od progu mile nie zawoła!…
Cerkiew zamarła — cmentarz opuszczony,
oboje nieme, jako bez serc dzwony…
Zato na górach grzmią strzeleckie rowy
i co dnia rośnie grób — i krzyż sosnowy…
Moldawa–Berhometh, 14. lutego, 1915r.
U stóp Twych składam serce moje…
w pokorze duch się ścielą…
zwycięskie daj nam boje,
na rany Zbawiciela!…
Przez obce ziemie idziem zbrojni…
w Karpatach mielim straże…
trudami, krwią dostojni,
ścigalim plemię wraże…
Padamy — owoc niedojrzały —
z narodowego drzewa,
nie chciwi pieśni chwały,
choć śmierć je w ślad nasz śpiewa..
Wypłaczą oczy matki nasze —
nie siane nasze pola —
zwęglone chat poddasze —
— to milsze, niż niewola!,..
Podobien iście nam do raju
żołnierski los ten szary,
gdy w własnym walczym kraju,
pamiętni Ojców wiary…
O Polsce sen nam spać nie daje.
Zapala żądzą boju,
najeźdźców wygnać zgraje,
nie zaznać wprzód pokoju!…
Wytrwamy wszystkie losu burze…
poniesiem śmierć sto razy…
lecz słysz nas Boże w górze.,,
wojenne ślij rozkazy…
U stóp twych składam serce moje…
w pokorze duch się ścielą…
zwycięskie daj nam boje,
na rany Zbawiciela!…
Kołomyja, 9. marca, 1915 r.
We wiosenne południe ze szpitalnej bramy
wywieziono trzy czarne żołnierskie trumienki…
skon im przyniósł nie kuli w bitwie świst ów cienki,
lecz zdusiła ich zato zimnemi rękoma
Śmierć powolna, kamienna — gdy wzywali mamy…
kiedy progi rodzinne tęsknota łakoma
malowała w gorączce…
Uliczkami miasta
wiozą trumny na cmentarz… Każdy trwożnie oczy
w bok uchyla, tak czarny płynie od nich smutek,
który w serca nam dzisiaj korzeniami wrasta…
Nikt tam wcale na cmentarz za niemi nie kroczy,
nikt nie rzuci ni ziemi — ni wianka stokrotek…
że poszedłby Pan Jezus, gdyby nie byt świata
zbrzydził sobie do reszty… A gdyby wiedziały,
matki, wszystkieby poszły, których syny zmiata
kosa wojny… Niech tęsknią!… A łzy ich wylane
niechaj ze krwi zmywają pobojowisk pola…
A tymczasem cichutko, bez wojennej chwały
wiozą trumny na cmentarz… Powietrze wiośniane…
Całą dla nich ozdobą słońca aureola…
Tylko ówdzie stanąwszy wzdychają żołnierze,
tylko pacierz gdzieś szepczą w zaułkach kobiety,
ale jedna do grobu prowadzi ich szczerze:
niewymowna tęsknica żołnierza–poety…
Kołomyja, 26. marca, 1915 r.
Przez sto lat była Polska pokutnicą,
za winy lała gorzkie łzy i krew,
wróg ją katował żelazną prawicą,
chcąc ducha wyprać z ćwiartowanych trze w!…
Dziś kiedy nieszczęść dopełnia się miara,
gdy legł w popiołach, domów naszych próg,
wstała w nas Wolność… wskrzesła krzepkość stara,
że aż nad nami sam się zdziwił Bóg…
My młodą piersią łamiem najazd dziki…
— godnym praojców okazał się syn! —
my już nie będziem carskie niewolniki!…
wszak wskrzesza Polskę nasz ofiarny czyn!…
Legiony polskie!… szczęśliwa drużyno!…
zmieniamy w ciało tęsknot złote sny!…
niechaj z nas mocy w naród strugi spłyną…
Legiony nasze!… wszak Polska — to my!…
Kołomyja, 12. kwietnia, 1915 r.
(W odpowiedzi na powitanie żołnierzy 2–giej Brygady
Legionów, przez Polki z Radomska ogłoszone).
Witacie nas oto idących we sławie
gorącem serc waszych przedsłowiem,
ziszczają się tęsknot sny złote na jawie,
żołnierskiem więc słowem odpowiem!
Ku Polsce idziemy przez krwawe stygmaty…
i Was rwie do czynu moc święta…
Wasz okrzyk spartański nam droższy niż kwiaty,
niż złoto — skruszone w proch pęta.;.
Niech zabrzmi Wasz okrzyk po całej krainie,
śmiertelne całuny z niej zwlecze…
wszak Polska powstanie w gromowym tym czynie,
gdy wszyscy chwycimy za miecze!…
Dziś dusze my własne, w nich skarby zaklęte
w tym hufie niesiemy w ofierze
przez pola śmiertelnem kosiskiem wciąż żęte,
niezłomni my polscy żołnierze!…
Porzućcie niepokój, wyleńcie z serc troski,
w pokutnym nie siedźcie popiele,
niech oto Was porwie wojenny szał boski,
gdy z prochów powstali mściciele!…
Wśród trupów walk strasznych, wśród gruzów, płomieni,
bezczynnych porwijcie d« miecza,
a wtedy się naród w ten piorun zamieni,
co zmaże przekleństwo odwiecza!…
A za tych, co padną z tryumfem od kuli,
chowajcie dzieciny ku Sprawie,
by nowe oręże do walki wprzód kuli
w rycerskiej obyci zabawie…
Witamy Was przeto idący we sławie,
na Wasze serdeczne przedsłowie…
ziszczają się tęsknot sny złote na jawie…
zwycięstwo Wam nasze odpowie!…
Piotrków, 25. kwietnia, 1915 r.
Niechaj będzie Chrystus pochwalony!
Hej! witajże domie mój rodzony!
Witaj Ojcze i Ty Matko droga!
tak nas wojna rozłączyła sroga…
Witaj synku najdroższy, kochany!
czyś nam zdrowy, czy wracasz bez rany?
Bywałem ja w huku i kul świście,
alem kroczył cało, a ogniście…
Źadna–ci mnie kula nie dosięże,
gdy mnie bronią miłości oręże…
A gdzieś podział synku w wojnie brata?
Ach! bolesna sercom naszym strata!…
Nie płacz Ojcze i Ty Matko miła!
kula sroga Wam go nie zabiła.
Widziałem go, gdy biegł z gołą głową
i słyszałem dzielne jego słowo.
W Litwie dostał kulę od Moskali,
potem mi go w niewolę porwali…
Krew pociekła tam po polskiej roli…
że nie moja — aż mnie serce boli!…
Kiedy wreszcie skończy się wojenka,
wróci on Wam przed Wasze okienka!
Ja tu z pola biegnę kawał drogi,
by Wam Ojce choć uściskać nogi!…
Teraz Wami oczy niech ucieszę..;
jutro — nazad w me szeregi spieszę…
Jeszczem oto nie odprawił koni,
a już surma mnie bojowa goni…
Może bitwa już zaczęta w lesie?…
w skok–ci mnie tam wierny koń poniesie…
Więc choć serce zostać z Wami rade,
jutro — świtem — na wojenkę jadę!…
Piotrków, 11. maja, 1915.
Hej! polskie łąki, łany,
łkające morzem zbóż!
wasz szum i szept wiośniany,
to mowa polskich dusz.,.
Wędruję przez pól miedzą —
całuje mnie wciąż kłos,
bławaty, co tam siedzą,
przemówić rade w głos…
Gdy wiosną upajany
łąkami błądzę w dal,
to leśne mi organy
grywają Polski żal…
Wzdychają dziś przyciesie
zbudzonych polskich chat,..
Słysz polski stary lesie,
pamiętny wolnych lat!…
Hej! miedzo ty śródpolna!
gdzie kończy się twój szlak?
Tam, gdzie Ojczyzna wolna,
gdzie każdy — wolny ptak!…
Hej! polska żywa ziemio!
Dziś mogił tyle masz
żołnierzy, co choć drzemią,
wolności pełnią straż…
Piotrków, 16. sierpnia, 1915 r.
Kiedy wspomnisz nasze boje,
radbyś gnał na,bitwy nowe…
radość wpada w serce Twoje,
wznosisz w górę głowę!…
A gdy w marszu Twa szablica
srebrnym głosem nagle szczęknie,
krew wybiega Ci na lica,
serce — zda się pęknie!…
Krew my, serce, szablę męstwo,
szczęście własne, życie nasze
na śmierć niesiem, na zwycięstwo,
na te harce lasze!…
Więc gdy wspomnisz nasze boje,
wznosisz w górę dumnie głowę,
radość wpada w serce Twoje,
i gnasz — w boje nowe!…
Piotrków, 16. czerwca, 1915 r.
(Fragmenty).
J. D. N. Ks. Biskupowi Wł. Bandurskiemu.
O tak! my tam
na polach Mołotkowa
walili w skrach brzeszczotem
do złotych sławy bram.,.
Dziś w Polsce głośno o tem…
te chwile serce chowa…
A rafajłowski nocny bój —
ataki na bagnety…
Tam odrodzenia trysnął zdrój,
tam narodowy duch wedety
po swej rozesłał ziemi krańce…
Więc jeśli żywię w piersi duch,
jeśliście nie zaprzańce,
wytężcie słuch!…
Kto mąż,
o rzeszo rzesz,
w szeregi dąż,
na święte boje spiesz!…
Zaklinam Was na Kielce…
na Nidę… na Karpaty.,.
zaklinam na Konary…
na Kirlibabę… Dniestru tonie!…
Wojenny duch nasz stary
niewolą dręczon wielce,
przez ludzkie idzie światy,
powstaje — ramię wznosi —
ojcowskie chwyta bronie…
Z Łowczówka idzie krwawy,
na pomoc woła — prosi —
wolności chce i sławy…
Czyż głos ten serc nie skruszy,
lecący ogniem w sioła,
bijący w dusz organy,
co idzie w polskie łany
aż tam — po krańce morza,
po Tatr hań senną grań,
gdzie moc się wszczyna Boża?…
Narodzie — słysz!… Narodzie — wstań!
Na gody bywaj dusz,
Ojczyzny wierny synu!…
Kto waha się — kto tchórz
niegodzien Ojców czynu,
o hańba mu!… przekleństwo!… srom!
gadzina to wylęgła
na matki świętem Jonie!…
niech zgniłe domu węgła
na łeb mu runą podły!…
niech w nicość sam zatonie,
radości obcy łzom!…
Lecz te, co nie zawiodły,
niech spieszą dzieci moje
na bitew wolne pole…
Przez krew tę mą czerwoną,
co pól skibami ciecze,
przez długich wieków bolę,
przez krwawe moje łono,
przez święte klnę was miecze.
przez serce — co na szpadzie
honoru mego ku wam niosę,
co w prośbie wam się kładzie
do stóp, prostacze, bose…
powstańcie wraz!…
wytężcie ramion siłę…
powrozy rwijcie zgniłe!.,.
Iż osobliwy nadszedł czas..*
pomóżmyż wraz Macierzy,
Tej Polsce, co w rozpaczy,
krwi morzem żywot znaczy…
Któż w nią dziś nie uwierzy,
gdy blada wstaje, krwawa,
wiedziona popod ręce
na stary idąc tron…
a przed Nią w serc podzięce,
w zachwycie i we sławie
Legionów idą pułki,
jak z wiosną te jaskółki,
i wieków bije dzwon,
co próchna serc rozkruszy,
zapali ogniem sioła,
uderzy w dusz organy,
i pójdzie w polskie łany
aż tam — po krańce morza,
po Tatr hań senną grań,
gdzie moc się wszczyna Boża…
Narodzie — słysz!… Narodzie — wstań!.
Krakowie słysz!… i Grodzie Lwi!…
Poznaniu — i Warszawo!…
przez ono wielkie morze krwi,
przez wieczne życia prawo
podajcie Sobie dłonie!…
Skrzyżujcie Ojców bronie
w niezłomnej dusz przysiędze,
że wszystkie Wasze dzieci
czujące kajdan nędzę
w bojowych rot zamieci
odniosą tryumf Sprawy!…
Warszawo — córko sławy
Ty nasza — Ty taneczna —
Ty kusicielko — pokutnico —
Stolico Ty serdeczna…
Twym rynkiem, Twą ulicą
ten głos mknie Konradowy…
Hej!… rwij Twych pęt okowy!…
Ku Tobie woła wolny Lwów!…
Ku Tobie Poznań tęsknie wzdycha…
Ku Tobie Wawel woła dzwonem,
swem sercem spłomienionem…
Już nie modlitwa jest to cicha,
już nie zwidziska złotych snów…
Lecz serc wołanie żołnierzy,
co k’tobie idą z bronią,
a każdy w cud Twój wierzy,
przed Tobą głowy kłonią
w Wolności Twej zaranie…
Na nasze wyjdź spotkanie!…
do bram Twych Legion wiodę…
z zwycięstwem — na swobodę!…
Hej!… gotuj broń Warszawo!…
na oścież otwórz bramy!…
Choć spłyną pola krwawo,
my cudów siłę znamy…
Bóg w nas ożyje narodowy,
wskrzeszając Syon nowy…
przecudna, jasna Pani
na swej stolicy siędzie,
a wszyscy Jej poddani
przyniosą dusz orędzie,
co pęt ostatki skruszy,
zapali gromem sioła,
uderzy w dusz organy
i przyjdzie w polskie łany,
aż tam — po krańce morza,
po Tatr hań senną grań,
gdzie moc się wszczyna Boża!…
Narodzie — słysz!… Ojczyzno — wstań!…
Piotrków, w dniu oswobodzenia Lwowa 22. czerwca, 1915.
Zofii St. Łuszczkiewiczowej.
Pamiętasz?… Właśnie rok to dzisiaj temu,
gdyśmy uciekli od ludzi i gwaru
i biegli w pola, gdzieś słońcu złotemu
naprzeciw idąc… Pełni tego czaru
szliśmy łaknący — jako te lilije,
które nad wodą wzdychają pachnące…
— jako to granie tam w boru, co senny,
odwiecznej tajni dopytuje źródła…
— jako niepokój, co jelenie szyje
hen na doliny wyciąga tęskniące…
— jako ta ręka śmierci, co wychudła,
ostatniem ścięgnem kosą jeszcze rusza…
Wolności chciała umęczona dusza,
zdręczona szałem ukrytej gehenny,
która męczarnie człekowi powiada
gdzieś w łonie ziemi duchom zadawane,
za to, że z czynów rozpacz’ je okrada,
co żyć niezdolne i umrzeć nie mogą…
Przez pola błądząc zielone, wiośniane,
szliśmy miedzami — ulubioną drogą
smutnego zawsze ongi Syna Cieśli —
a głód radości nigdzie nie najdzionej
pożerał dusze nam, żeśmy się nieśli
jako na skrzydłach te wiosenne ptaki,
które moc ślepa gna w obłędu kraje…
Byliśmy pełni ciemni niezgłębionej,
której się w duszach nam rozlały młaki,
że z nich nie sposób wyjść — ni na rozstaje..
A chociaż razem usiadłszy na trawie,
jako Franciszek i przeczysta Klara,
mieliśmy zawsze ku swych dusz zabawie
przedziwne uczty — zawsze serc ofiara
płonęła żarem seraficznej jedni —
choć serca, ręce i nogi nam skrycie
przebodły krwawych świętych ran stygmaty,
choć przenajświętsze w nas wstawało życie,
nieobleczone jeszcze w człecze szaty,
przecież nam serca dławiła wciąż męka,
ta nienazwana… I byliśmy biedni,
jako nędzarze, których we śnie nęka
widmo przepychu i sławy i władzy
i szarpie trzewia, gdy głód krtań wysusza,
gdy sami leżą wśród śmiecia, półnadzy…
Tak się męczyła i w nas głodna dusza…
Właśnie rok temu — jak dzisiaj — pamiętasz,
gdyśmy od ludzi uciekli i gwaru
i na prześliczny zabłądzili cmentarz…
Tameśmy siedli na grobach wśród czaru,
który kołysał tylu drzewin wiechą.
Pamiętasz — wiązy i dęby i brzozy,
co się dzieliły wraz z nami uciechą,
dość mając grobów rozwalonych zgrozy…
To zapomniane, stare cmentarzysko
stawa mi często przed duszy oczyma,
błądzę tam z Tobą, kiedy tak nie blisko
los mnie żołnierski na uwięzi trzyma…
Tam to posnęli w mogiłkach żołnierze,
ostatnie polskich wojsk oficyery,
nad nimi drzewa szeptają pacierze,
jak płacz sierocy i jako ból szczery
tak się po polach z wiatrem tułające…
Słucha ich rolnik, gdy z pługiem postanie,
posłucha pastuch, za bydłem na łące,
choć ani nie wie, co zacz w tym kurhanie..
A ponad mogił zwalone kamienie
Chrystusa czarny trup wyciąga ręce
ponad tych polskich niw i łąk przestrzenie
w tak rozpaczliwem pragnieniu żywota,
w tak beznadziejnej i bezbrzeżnej męce,
że się aż dusza, od rozpaczy miota,
gdy widzi boleść tę pośmiertną w twarzy,
na którą patrzą zdała Tatry białe…
Im się sen sławy gdzieś pod niebem marzy
a tu — sam Chrystus ręce poczerniałe,
jak nad Nim Piłat, nad Polską rozłożył…
Słońce zapada co dnia we krwi morze,
że choćby który oflcyer ożył,
padłby od smutku w swe grobowe łoże…
Chociaż tak smętni, lecz głodni nadziei,
do grobów onych przykładalim ucha;..
chcielim dobadać raz losów kolei…
Nuż serce głosy umarłych podsłucha?…
Zdała wśród słońca krwawego purpury
czerniał nam Wawel, on grób polskiej chwały,
a dołem Wisła nurt toczyła bury…
Nakoniec — mroki wszystko osłaniały…
— — — — — — — — — — — — — —
Tak było wczora — dziś właśnie rok temu…
— — — — — — — — — — — — — —
Nagle — — czy piekieł rozpękły zawory?
czy się ku dniowi już mamy sądnemu?
oto wsze ludy obłęd porwał skory
i wzajem na się zdradziecko napadły…
ku czynom dawne wytrysły marzenia,
ale na widok żywy — aż pobladły…
Wojsk idzie morze — i w gruzy zamienia
miasta i wioski spokojne te nasze…
Czas się niemocy wyrwać i goryczy!…
w szeregu chwycić za gwery, pałasze
i iść z szaleństwem, co krwi chlustem krzyczy,
okupić długie sny, udręki, mary,
przestawszy gnuśnieć w bezpłodnym pokoju,
lecz płynąc z rzeszą pod polskie sztandary
po Wolność sięgnąć, choćby padłszy w boju!…
W skowycie śmierci i wśród chrzęstu kości,
gdy krew pod kulmi tryska, jak fontanna,
wyzwolić idziem naród od podłości!…
buntu w nas bucha żagiew nieustanna…
Tylko nam wszystkim dobyć piorun z ducha
i runąć w serce spróchłe złego wroga!…
stryczek mu zrobić z naszego łańcucha,
na sędzię wieków zaprzysiągłszy Boga,
a wśród narodów ku mocy pogoni,
wolna się Polska z krwi naszej wyłoni!…
— — — — — — — — — — — — — — —
Ruszylim w pole — pamiętasz? — noc była…
jęk pożegnania — oczu błysk ostatni…
lecz ducha dziwna rozpierała siła,
rwąca się wreszcie z swej niemocy matni…
Bieżało serce zbrojne do Warszawy!…
Tam każdy zwracał rozpalone oczy,
tam chciał się dobić wolności i sławy,
lecz — los się wojny chimerycznie toczy!…
Posłuchaj zatem, co się z nami stało,
gdy trzeba było maszerować w światy
i szukać boju z moskiewską nawałą.
Przyszło nam bowiem iść — w węgierskie góry,
przegnać kozackie mrowie za Karpaty
i tam zimować, gdzie gór świat ponury
więził nas dolin niezliczonych cieśnią…
Znużonym w marszach, to rodzinne chaty,
to się zwidały grozy, co się nie śnią
nigdy człekowi o rozumie zdrowym…
Bo jakże sypiać po górach i w lesie,
a wciąż w ordynku ostrym i bojowym,
gdy wróg ci nagle śmierci zgiełk przyniesie…
Tam my wśród puszczy budowali drogi,
pochody znacząc krzyżem i mogiłą…
tameśmy bitew przetrwali bez trwogi
przed wroga liczbą, gwałtem, zdradą, siłą,
bitew zażartych studniowy różaniec…
Sto bitew morderczych przeszło, i dziesiątek —
gdzie trupy nasze padały na szaniec
li z piersi naszych Polsce uczyniony…
Godzien w narodzie najdroższych pamiątek,
tam nasz nie jeden oficyer leży,
niejeden w ranach idąc okrwawiony,
broczył, wciąż walcząc, łono polskiej roli,
nie jeden wyrósł wspólny grób żołnierzy
przy sośnie górskiej, lub smukłej topoli…
Tam my spaloną zdobyli Nadworne,
pod Mołotkowem kilkakrotne siły
wstrzymali wroga — chociaż niebo chmurne,
zawlokło nocą kir nad ległych miotem…
Liczne tam gwarzą o Polsce mogiły…
Blizcy zwątpienia z pól zeszliśmy potem
czyli nam starczy sił na przemoc wroga,..
Tam to w Zielonej, wreszcie w Rafajłowej
od wszego świata odcięci i Boga,
czasami blizcy i śmierci głodowej,
zamknęlim wrogom drogę na południe.
A serce rwało nas wciąż ku Warszawie,
z kaźdem zwycięstwem wierząc ślepo, złudnie,
że do Stolicy krok — dwa — krok już prawie!…
Tymczasem idąc przez górskie gardziele
w huculskie sioła spadlim od przełęczy.
Po strasznym marszu, nie mieszkając wiele,
szliśmy — widziani przez szczyt Czarnohory
odziany słońcem w śnieżnozłotej tęczy —
pod Sokołówkę, Kosmacz, gdzie potwory
kozackie one i bure sałdaty
chcieli się nazad wedrzeć przez Karpaty.
Wreszcie kazano nam iść poprzez szczyty
i znów się wgryzać w nie z przeciwnej strony
do Okörmezö… Tam to duch przybity
gorzkniał w żołnierzu wraz z słabnącą siłą,
lecz z każdą walką dźwigał się skrzepiony,
choć świeżych grobów żołnierskich przybyło,
choć zima była nam od wrogów gorsza…
Lecz się na szczęście odmieniły losy,
bo kiedy naprzód padło iść przez Borsza,
szedł każdy z śpiewem, choćby głodny, bosy
i tak potężnym mierzył drogi krokiem,
że się zdawało pierzchającym wrogom,
iż się nie oprze aż gdzieś we Warszawie,
dyszący ku nim serca zemstą srogą.
A myśmy parli z rozpłonionem okiem
jak w blaskach słońca, idąc wprzód we sławie,
bijąc się wściekle u wrót Kirlibaby,
na podstęp mając tysięczne podstępy,
aż wróg ustąpił znękany i słaby,
ciskając oręż złomiony i tępy…
Od Kirlibaby poprzez Bukowinę
parliśmy Moskwę precz za bystre rzeki,
których my prądy przebywali sine,
znów kraj rodzony był nam niedaleki,
więc, jak szatany naprzód prąc wytrwale,
wzięliśmy Niżniów i Jezupol razem,
ledwie wstrzymani przez Dniestrowe fale…
Ale napowrót wróg zaciążył głazem
swych hord wciąż nowych… Poco drapać rany..
Lepiej przepotnnieć te Tłumackie boje
i oną Gruszkę i te Jezierzany,
owe zmieniane co trocha postoje…
Wreszcie ten wrażej Moskwy napór dziki
zdołalim wstrzymać w śniegu zakopani
i utrzymali resztą sił Bortniki…
Przyszły nakoniec kołomyjskie wczasy.
Ale i tutaj tęsknotą ścigani
nie żądni pochwał błyskotliwej krasy,
k’tobie iść chcielim, polskich stolic Pani!…
Wszak oszaleli w pędzie pod Rokitną
ułani gnali w śmierć — ku Twoim wieżom!..
a choć polegli tam w mogiłkach leżą,
Ty nas powitasz — nim groby okwitną…
Niezłomni w boju, ale w serca męce
zdała ku Tobie królewska Warszawo
jawnie już wreszcie wyciągamy ręce,
tyloma bojmi umęczeni krwawo…
I oto wreszcie zawzięcie czekamy
dnia tego szczęścia, zwycięstw i wesela,
kiedy otworzysz nam swe stare bramy…
W duszach nam śpiewa krakowska kapela,
precz odbieżały nas niewoli harpje,
a choć się naród tylą ran dziś krwawi,
już się niemocą nam serce nie szarpie
i albo zginiem — albo nas Bóg zbawi!…
— — — — — — — — — — — — — — — —
Tak więc — rok dzisiaj mija — czy pamiętasz?
gdyśmy zbiegali od ludzkiego gwaru…
lecz dziś, choć Polska zmienia się na cmentarz,
rwie mnie me serce żądne bitew czaru
na te niesyte krwi i kości niwy,
bo wiem, że przez nie Ojczyzna nie zginie,
lecz z krwi zwycięzców w bliski dzień szczęśliwy,
wskrześnie w tym złotym Legionowym czynie!…
— — — — — — — — — — — — — — — — —
Piotrków, w maju i lipcu, 1915 r.
Za wrogiem idziem lubelską drogą
ławami piachów wśród pól w południe,
strudzone nogi wlec się nie mogą,
łaknąc pytamy ciągle o studnię,
wreszcie wchodzimy do cichej wioski…
Wtem–ci nam z sadu drogę zabiega
gromada śmigłych wiejskich dziewczątek
i garście kwiecia do nóg nam sypie…
Ich śmiech radosny, czysty, beztroski,
głos, co się śpiewnie w sadzie rozlega,
pełnemu sercu drogich pamiątek
zbieranych wszędzie, zwłaszcza na stypie
żołnierskich bitew, rowów, kurhanów,
sercu wojaka — mędrca — tułacza,
którego drogom cel śmierć wyznacza,
w tych sutych garściach róż i rumianów,
bławatów polnych, czerwonych maków
w dziewczęcej ku nam lecących krasie,
sercu żołnierza naszego zda się
chyba — ostatnim skarbem Polaków!…
Palą się nasze wioski za lasem
gdy żołnierz chmurny idzie do boju…
ty dziewczę śmiało biegniesz tymczasem
gibka, jak wierzba polska z nad zdroju
i witasz rączką, kwieciem żołnierza,
co setek wiosek drogi przemierza,
gniesz się w pokłonie niby ta brzoza,
a śmiech w twem gardle cichutko plącze,
jakby go niosła dziecinna zgroza
poprzez te zgliszcza i przez kartacze.
Czemuż ci dziewczę tak liczko zbladło,
a oczy dziwną płoną gorączką?…
czyż ci serduszko z piersi wypadło
razem z tem kwieciem rzucone rączką?…
Niech ci się dziewczę liczko nie płoni,
że dajesz wszystkie skarby z twej wioski
wszak my tam lejem krew swą na błoni,
kiedy nas rozkaz gna tam w szał boski…
Choć więc chcą wydać ludów Judasze
te skarby nasze, jak i te wasze,
dziś, gdy nam palą wioski i miasta,
przecież z nich nowa Polska odrasta,
jak przez Judasza zdrady spełnienie
wykwitło światu z nędz odkupienie…
Huta, 18. lipca, 1915 r.
Nocują tu dzisiaj we młynie żołnierze,
— (młyn — milczy…)
złożyli rynsztunek w tej nowej kwaterze…
— (młyn — słucha…)
Usiedli na przyzbie i jedzą po trochu
— (młyn — patrzy…)
żołnierski chleb twardy, krwi pełny i prochu…
— (młyn — wzdycha…)
Bielutka dziś mąka nie sypie się w wory,
— (młyn — wspomniał.,.)
a głośniej wciąż ryczą armatnie potwory…
— (młyn — zgrzytnął…)
Przez pytle i koła, gdzieś w białe tam miechy
— (młyn — milczy…)
żołnierskie się sypią i klątwy i śmiechy…
— (młyn — słucha…)
Wnet śmieją się razem młynarza dziewczęta,
— (młyn — patrzy…)
a żołnierz o boju już rad nie pamięta!
— (młyn — wzdycha…)
Próg cichej, rzuconej przypomniał się chaty…
— (młyn — wspomniał…)
„Hej!… jutro z bagnetem nam iść na armaty!”…
— (młyn — zgrzytnął…)
Więc jutro stąd pójdą na bitwy wojacy —
— (młyn — milczy…)
nie będzie tu życia, ni pieśni, ni pracy…
— (młyn — słucha…)
W noc ciemną tu leżą strudzeni pokotem,
— (młyn — patrzy…)
A jutro precz pójdą — — A potem?… co potem?!…
— (młyn — wzdycha…)
A może złociste przywiozą tu zboże…
— (młyn — wspomniał…)
mleć będą i śpiewać — — Mój Boże… mój Boże!…
— (młyn — zgrzytnął!…)
Borzechów, 25. lipca, 1915 r.
Rzecz przedziwną widziałem: świątynię zburzoną,
z strzaskanemi organy, dachem, witrażami…,
Pierwszy raz tam śpiewano polski hymn ze łzami,
tak, że pieśnią buchało w niebo ruin łono…
Żołnierz polski zdrożony pacierz swój odmawia,
a wieśniaczek gromada w modłach ręce łamie…
ach! Wolności to z gruzów powstającej znamię,
z pod niewoli, nahajek, kajdan i bezprawia…
Swiętokradzkie zniszczenie… runęły portale,
lecz nad kolumn czołami stoi Matka Boska,
niedotkniona kul gradem, które w bitwy szale
zdziurawiły te ściany.,. Jak się Ona troska
o tej wieży koronę, co u stóp Jej padła!…
— — — — — — — — — — — — — — — — —
Rzecz przedziwną ujrzałem: polskich mąk widziadła…
— — — — — — — — — — — — — — — — —
Maława Góra, 30. sierpnia, 1915 r.
Nie wiem, czy więcej żon i matek płacze,
czy są liczniejsi żołnierze–tułacze?
czy łez tęsknoty, czy kul śmierci więcej?…
— — — — — — — — — — — — — — — — —
Nie wiem czy więcej domów popalono,
czy padłych w boju kryje ziemi łono?
czy w Polsce zgliszczy, czyli grobów więcej?…
— — — — — — — — — — — — — — — — —
Czy więcej w grobach bohaterów drzemie,
czy wież kościelnych runęło na ziemię?
grobów tych w polu, czyli ruin więcej?…
— — — — — — — — — — — — — — — — —
To wiem, że więcej śmierci i zniszczenia,
niż się radości Jutra wypromienia —
że niż nadzieji — w Polsce nędzy więcej!…
Z Włodawy do Świtezi, 3. sierpnia, 1915 r.
Wiozą go z wioski kozaki
chcąc ulać z niego armatę —
skomlą w nim darmo te dźwięki,
ongi modłami bogate…
Tak–ci i serce poety
z wysokiej ściągnione wieży,
tłucze się światem z tą wojną,
rowem i polem w dal bieży…
Precz je unieśli żołnierze
jako wojenne narzędzie —
lecz przecież zawsze dzwon dzwonem,
a serce sercem wszak będzie!…
Że też to niema końca, ani miary,
jeno dzień za dniem jak i noc za nocą
wieczne się krwawią przed nami pożary,
gdy armat paszcze w te ognie łomocą…
Zapala chaty, kościoły i spichrze
wioski i miasta zła kozacka tłuszcza,
gdy zdążyć za nią nie zdolim w tym wichrze,
który Duch Boży na nią z klęską puszcza!…
Raz wraz do boju mrok rozwidnia łuna —
i nocny biwak oświeca nam krwawo,
słupy te ognia śląc nam za zwiastuna,
że li na zgliszczach osiąść mamy prawo…
Aleć to chyba kresem jest i miarą,
że się niewoli duch w chłopie spłomienia,
że żar oczyszcza, oną rudę starą,
że więziennego tlą resztki odzienia,
że z nędz się wszelkich serce nam wypali,
a ziemia naga, spustoszona w męce
ogniem, żelazem — skąpana w krwi fali,
przejdzie — w rozkute z kajdan polskie ręce!…
To nasz jedyny nieszczęść kres i miara!…
Nad Bugiem, w sierpniu, 1915 r.
Polemieckiego Ty nie znasz jeziora,
ani wiesz jakie Switeź ma oblicze,
lecz jeśli czujesz, że ma dusza chora,
że kiedy milczę, to najgłośniej krzyczę,
tedy podobne na nie kładź kolory,
to jest tę chorość i ono milczenie…
Lecz kiedy niebo słońcem się rozśmieje,
co śle przez chmury w światy swe promienie,
czy też deszczowe rozsunie zawory,
toż się do krzyny w jezior twarzy dzieje.
A czy wieczorem w ciszy o zachodzie,—
czy krew ze słońca pociecze o świcie,
toż samo w jezior wyczytasz wnet wodzie,
na której gaśnie i rozkwita życie.
Niechże tam wojna po światu szaleje!
wszak woda zawsze pozostanie czysta…
nie zmienią–ci się toni stare dzieje,
choć wiatr złośliwy wśród szuwarów śwista…
Więc serce moje wreszcie i to łączy
z duszami jezior tych w dalekiej stronie,
że choć się smutek przez ich fale sączy,
zawsze jutrzenny pożar w nich zapłonie,
że one dzieje śledzą wciąż naniebne,
że rozłączone — tęsknią k’sobie wiernie,
i że tu w Polsce, gdzie li piach i ciernie,
są takie ciche — czyste — niepotrzebne!…
Świteź, 4. września, 1915 r.
Ty nas nie widzisz Matko miła…
oślepił wróg Twe dobre oczy!
opada ramion Twoich siła
i jasny wzrok Twój ciemność mroczy..
Oczy twe: miasta i te wioski —
złupionych zgliszczy to ruina…
Serce nie zniesie takiej troski —
nadzieję zdławiać ból poczyna…
Twoja więc radość nas nie wita,
kiedy z karpackiej my Golgoty
przyszli ku Tobie… Ty przybita,
nie widzisz nas przez mrok zgryzoty…
„Straceńcy” my — to nasze miano!
tak nas Stolica wita głucho,
gdy drogę doń trupami słaną
przebylim z męką i ze skruchą…
Żal szarpie duszę, gniew i męka,
lecz wierzym, że nasz trud serdeczny
niepłonny jest i duch przyklęka,
bo cud się zbliża — ostateczny!…
A każdy, który w boju pada,
na Twoje Matko ciepłe łono,
Tobie na sercu się spowiada
swą krwią w cichości wysączoną…
Wtedy Ty Matko miłościwa
poznajesz w nas swe wierne dzieci…
Twa dłoń powieki nam przykrywa,
w oślepłych oczach Twych — łza świeci…
Kowel, 9. września, 1915
Na wielkiej sali dziś leżę —
chłód i powietrze szpitalne —
łóż białych tu ciągną się rzędy —
co chwila słychać jęk…
Po wielkich zimnych krużgankach
snują się białe szkielety:
to chorzy żołnierze w bieliźnie —
za nimi pełza strach…
Wojuję cały rok w polu,
śmierć mi patrzała wprost w czoło
a tu się dziś ze mnie prześmiewa,
żem jej tak bliski znów…
Chciałbym się wyrwać z szpitala
i biec gdzie oczy poniosą —
tam, kędy są rowy strzeleckie,
gdzie życie wre i bój!…
Tam, gdzie są nasi żołnierze
zapałem świętym niesieni,
walczący w znoju za Ojczyznę,
gdy ja tu leżę sam!…
Co słyszę?… salwy?… ataki?…
kule tuż kłapią i jęczą…
Ach nie!… to tam krople deszczowe
pod oknem ze mnie drwią!…
Między łożami ktoś chodzi — —
we twarze śpiącym zagląda — —
a wtem — jeden jęknął — i stężał…
Śmierć stała mu u głów…
A Nuda, Męka, Tęsknota,
Gorączka i Zaraza
wciąż krążą koło mnie — i dręczą,
na łoża siadłszy skraj…
Pewno już północ minęła — —
w szpitalu cisza cmentarna…
Uśpionych już Zmora przydusza —
a mnie odbieżał sen…
Z za chmur wnet księżyc wypływa,
przez okno do mnie zagląda
i zcicha mnie wabi na pole:
„— Patrz! — noc tak jasna — chodź!”…
„Chodź! pójdziem w las na wedety!
— podejścia się nie bój wcale!
zobaczysz tam wroga jak za dnia!…
Cóż z ciebie dziś za leń!”…
— Ej! stary, dobry księżycu!
widziałeś mię tyle razy,
gdyśmy słuchali w Karpatach,
gdy w nocy padał strzał…
Widziałeś mnie tyle razy
i wiesz, że nie znam lęku —
Choć dziś mnie zamknięto w szpitalu,
lecz wrócę w pole znów!…
A jeśli w boju polegnę,
zobaczysz grób gdzie na miedzy
i krzyżyk z patyków żołnierski —
wtedy mi rzecz żem leń!…
I wtedy przyjdź tam na pole,
ty, który wszystko wiesz o mnie,
wiesz jak tam bywało w Karpatach —
wtedy mnie ze snu zbudź!
A potem pójdziem w las, w bagna,
wypatrzeć wroga patrole —
i skoro się strzały rozlegną,
zaczniemy znowu bój!…
Kowel, 18. września, 1915 r.
Doczekaliśmy jesieni…
Tęsknota liście już złoci,
a kępy leśnych paproci
krew świeża oto czerwieni…
Niepokój serce uciska —
niepewność jutra przeraża…
Wszak wrogów nawała wraża
zmieniła kraj w popieliska!…
Rok przeszło wojna szaleje —
najlepsi padli — i drzemią
pod cichą rodzoną ziemią…
a w sercu gasną nadzieje!…
Gdzież są jesieni owoce?…
Posępne niwy i pola —
zdziczała bezpańska rola —
wrona się nad nią trzepoce…
Wyjdź przecie — wyjdźże rolniku!
pomyśl o siewie — o wiośnie!
niechże chwast w polu nie rośnie,
lecz kłosów wstanie bez liku!…
Spalona twoja zagroda?
wzięte chłopaki na wojnę?
sam chwyć pług w ręce dostojne!
stokrotna–ć czeka nagroda!
Łan kłosów wstanie bez liku —
niechże chwast w polu nie rośnie!
lecz myśl o siewie — o wiośnie
i wyjdźże w pole rolniku!…
Wrona się kracząc trzepoce —
zdziczała ugorna rola —
posępne niwy i pola —
gdzież są jesieni owoce?…
Już w sercu gasną nadzieje…
Najlepsi padli — i drzemią
pod cichą rodzoną ziemią…
rok przeszło wojna szaleje!…
Zmieniła kraj w popieliska
ta wrogów nawała wraża!…
Niepewność jutra przeraża!…
Niepokój serce uciska!..,
Krew świeża oto czerwieni
bukiety leśnych paproci…
tęsknota liście już złoci…
Doczekaliśmy jesieni!…
Kowel–Wadowice, 30. września, 1915r.
I cóż mi śmierć, albo chwała?…
wszak Wojna na mnie czekała!…
a na Cię dziewczyno złota
czekała jeno tęsknota…
Serce me tęsknić nie zdolne,
choć kocha — przecie jest wolne!
tylko — u Wojny w niewoli…
bezczynność jeno je boli!…
A gdy już wojny nie będzie,
radość u Ciebie zasiędzie —
mnie zaś — nie będzie spokojno
i tęsknić pocznę — za Wojną!…
Znaim–Piotrków, 23. października, 1915 r.
A kto pójdzie tam na groby,
na ten cmentarz nadbużański,
co tam wzdycha w pustem polu
bez pamiątek — bez żałoby —
gdzie las krzyżów stanął Pański
zadumany, pełen bólu?…
Tam na one Zaduszyny
przyjdzie jeno wiatr jedyny…
Tam się smukłe chylą krzyże,
ramionami się wspierają,
nachylając k’sobie głowy,
bo armatnie zdała spiże
wieczne marsze śmierci grają,
zagłuszając ich rozmowy —
słońce jeno zachodowe
ku nim smutno zwiesza głowę…
A w Rarańczach — w Mołotkowie,
kędy polskie wojsko leży,
któż tam pójdzie z kwiatem w dłoni?…
Któż się o tych ległych dowie,
których grób na miedzy świeży
zginie z wiosną w polnej błoni?…
Chyba pójdzie tam Tęsknota
pełna łez — i ran — i błota…
Pójdzie niby matka wszędzie,
liściem zwiędłem grób ubierze
i z poległym w głos pogwarzy
i na grobie tam usiędzie
i odmówi w głos pacierze,
i o bojach znów zamarzy
i w jesiennej zawierusze
wyspowiada grzeszne dusze…
Wyspowiada i zawiedzie
tam na pola one chwały,
by się dusze legionowe
rozpędziły hen na przedzie
i w bój znowu wzlatywały,
na rozkoszne boje nowe,
by w Zaduszki te spokojne
dalej polską wiodły wojnę…
Kraków, 1. listopada, 1915 r.
Poległym Towarzyszom.
Conocną moją ciszę
zamącą cieniów chór —
to legli Towarzysze
wciąż wiodą ze mną spór…
Nim głosu ja dobędę,
to oni proszą mnie:
„Nad nami przyjm komendę!
chorąży — ocknij się!”…
„Ty znałeś nasze troski —
dziś nie znasz naszych mąk!…
Ach! srogi wyrok boski!…
Spójrz — dotknij chociaż rąk!”..
„Grobowa pierzchnie nuda —
lecz zdejm nam z piersi krzyż…
my stwarzać będziem cuda…
ty jeno — rozkaz pisz!…
— Mnie słuchać Was — ja rzekę •
nie rozkazywać Wam…
łez pełną mam powiekę
i tęsknię ku Wam sam!…
Tak noc w noc moją ciszę
zamącą cieniów chór…
To legli Towarzysze
wciąż wiodą ze mną spór…
Kraków, 22. listopada, 1915 r.
(w nocy, 29. listopada, 1915 roku).
Żołnierz na warcie wspart na karabinie
mrok przepatruje — cały w słuchu żywię…
Z nad błot poleskich wstaje mgła leniwie —
wron czarnych stado w zmierzch z krakaniem płynie…
Patrz!… z poza mogił wczorajszych w topieli
kompania jakaś z błotnej zdąża toni…
kroków nie słychać — lśni bagnet na broni —
Stu sześćdziesięciu — podeszli — westchnęli…
— Stój!… stój!… kto idzie?!…
— „My podchorążowie”…
— Hasło!…
— „Żołnierzu! wszak znasz Matki imię”…
i broń do nogi spuścili bez szmeru…
— Dokąd to droga?…
— „Wnet się każdy dowie,
kto wraz podąży w gwerów naszych dymie…
Pójdź z nami!”…
— Dokąd?!…
— „Tam — do Belwederu!”…
Kraków, 29. listopada, 1915 r.
O! dotkliwe Twoje kroki
wokół niemocy mojej łoża —
i ta płynąca miłość boża —
i ten wymowny wzrok głęboki!…
O! dobrotliwa Twa sukienka,
która białością krzepi duszę —
na sam jej widok zdrowieć muszę
i pierzcha nuda, co mnie nęka…
O! dobrotliwe twoje wargi,
biorące w siebie me obawy
i każdy gest ten Twój łaskawy,
zawstydzający wszelkie skargi…
Dobroć mnie Twoja z zwątpień zbawi,
choć w ustach moich gorzka ślina…
Więc chociaż wszystko rad przeklina,
chory Cię żołnierz błogosławi…
Kraków, 14. grudnia, 1915 r.
(na nutę: Mesyasz przyszedł)
Zbawiciel przyszedł dzisiaj w okopy,
więc Go zaprośmy na nasze snopy,
niech z Nim po krwawej pracy
kolendują wojacy
tu w polu — Czwartacy…
Drży On tu z zimna — niema koszuli,
niechaj Go Czwartak płaszczem otuli,.,
niechaj Pan prawem starem
nie wzgardzi naszym darem,
dzieląc się — sucharem…
W głowach tornister niebardzo gniecie —
pieluszki suszmy Mu na bagnecie —
zapalmy ogień w rowie
i siądźmy kompanowie
słuchajmy — co powie…
Powiedz nam Jezu przy tej kolendzie
co też to z biedną Twą Polską będzie?…
w polach wszystko marnieje —
w sercach gasną nadzieje —
a krew się — wciąż leje…
Powiedz nam Jezu, co też tam w domu?…
zapewne płaczą dziś pokryjomu…
pociesz ich Jezu Panie
okaż Swe zlitowanie —
bo nam się — nie stanie!…
My Ci w ofierze niesieni swe rany —
przyjm Ty te skarby Jezu kochany!
nad nami wznieś Swe dłonie,
błogosław nasze bronie
Ojczyźnie — w obronie…
Niech się Twa dobra okaże Wola,
błogosławiąca te krwawe pola,
Wolności otwórz bramy!
niech Polskę odzyskamy —
Czwartacy — błagamy!…
Kraków, 20. grudnia, 1915 r.
Znów przepadł Twój chorąży…
w wojennym on Erebie
w dal błądzi precz od Ciebie —
co krok się w pustkę grąży — —
Tu życia treść przepadła
za stochodową rzeką —
Twój żołnierz znów daleko,
przez leśne brnie mokradła —
Rozwiera się Gehenna —
wiatr smutny rzewnie płacze
w melodje te kozacze —
z nich tęskność tchnie bagienna
Śmierć szła po płytkiej wodzie —
zamarła młaki szyba
i senna duma chyba
o wiośnie i pogodzie — —
Szła Śmierć — więc żołnierz tędy
przez leśne brnie ścieżyny,
na mróz i śmierć ma drwiny —
wszak on beztroski wszędy! — —
Krok każdy jest jak słowo
tęsknoty pełnej mowy,
aliści wiatr styczniowy
w dal zwiewa je śniegową — —
Nad śnieżną ziemi twarzą
pręt brzezin się czerwieni
i widmem krwi się mieni,
co grobów bywa strażą — —
A na mą tęskność bladą
rumieniec pada wiosny — —
Czy słyszysz krzyk radosny?!…
To nasi z pola jadą!!…
W lesie pod Ugłami, 14. stycznia, 1916r.
W mym leśnym samotnym żołnierskim szałasie
li barłóg i piecyk i broń się ma zmieści —
tęsknotą i wojną me serce się pasie —
ze świata tu chyba nie dojdą mnie wieści — —
Przez okno nieszczelne gdy ujrzę polanę
jak słońcu się zcicha odśmiewa złotemu
to serce nie pomni, czy ma jaką ranę
i śmieje się w sobie, choć nie wie wszak czemu…
A kiedy koniki przez las w śniegu pędzą,
migają mokradła, polany i drzewa —
człek spieszy po służbie — ucieka przed nędzą —
z żołnierską fantazją piosenkę rad śpiewa — —
I wtedy mnie słońce dogania przez szpary
przez sosen konary w głos do mnie się śmieje,
więc złote wraz myśli i złote wkrąg mary
najdroższe szeptają mi w biegu nadzieje — —
Żołnierskie, bo serce żałości się wstydzi,
a śmiać się serdecznie trosk zbywszy wciąż rade…
Więc słońce, gdy w drodze wesołym mnie widzi,
na pewno tak myśli, że do Ciebie jadę!…
Więc pomnij Najdroższa — Bądź zawsze radosna,
bo taką mi Ciebie słońce przypomina — —
Wszak skończy się zima — nastanie wnet wiosna
i złota do Ciebie przybieży nowina!…
W lesie pod Ugłami, 17— stycznia 1916 r.
Wśród leśnych onych poleskich topieli
dziś legionista z bronią w ręku leży,
Rzeczpospolitej obrońca rubieży,
nad nim się tęcza wolności anieli…
Gdy więc Czwartakom Lud sztandar przysyła,
z radością wstają w nas żołnierskie dusze,
skrzepione znakiem tym w bratniej otusze,
i chłopska piersi rozpiera nam siła!
Za Lud walczymy — bośmy z Ludu wyśli!
krwią my i potem ludowym bogaci,
na śmierć bronimy tej siermiężnej braci,
co o nas wiernie pamięta i myśli — —
Oto dar Ludu ten sztandar pułkowy
jednoczy dusze i serca i dłonie,
więc razem będziem w zwycięstwie i zgonie
i odbudujem wspólnie Dom Piastowy!…
Wodzowie nasi — toż to Ludu dzieci!
Gdy chłop przed nimi z sztandarem się skłonił,
tedy się Czwartak od dumy zapłonił
a sztandar gwiazdą przewodnią mu świeci!…
Nie porzucimy Znaku ni oręża,
widząc, że w Ludu milionie ożyła
ta niespożyta, w czyn plemienna siła —
że legionista i Chłop — dziś zwycięża!…
W lesie pod Ugłami, 18. stycznia 1916 r.
Chorążemu Józefowi Mączce.
Czyli to jawa — czy to sen?…
po starym parku krążą mary —
dziewki w czeladnej przędą len —
iskrami strzela komin stary —
czyli to jawa — czy to sen?…
Czy mi się marzy — czyli śni?
nie! — to po lesie warta kroczy —
wszak to wojenne pędzim dni —
w noc zaś nam świecą wilcze oczy —
Czy mi się marzy — czyli śni?
A więc nie mara to — nie sen!
żołnierskie w nocy błądzą cienie —
nie dziewki tutaj przędą len —
na mrozie ognisk drżą płomienie —
— to już nie mara, to nie sen! — — —
Bo stary sen się jawą stał!
praojców pełnim znów zwyczaje!
marzą się pieśni — pada strzał — —
Polska z poleskich błot powstaje!…
— To stary sen się jawą stał! — — —
W lesie pod Ugłami, 18. stycznia, 1916 r.
Żołnierska tęskni w polu wiara,
z okopów w dal na Wschód spoziera —
na Kijów gna nas żądza szczera —
czaruje dusze wieść prastara — —
Szedł Chrobry król na Kijowiany
i w złotej Bramie szczerbił ostrze —
hej! niechby naszej szabli siostrze
ten cios zwycięstwa dziś był dany!…
Więc żołnierz konia w progu siodła
i szablę głaszcze tkliwie dłonią,
bo mu kijowskie dzwony dzwonią —
procesja duchów w krąg się zwiodła —
Hej! mknij–że koniu w stepy senne!
podzwaniaj szablo, a świszcz w cięciu!…
wszak przy Kijowa szturmem wzięciu
wykrzeszesz znowu skry płomienne!…
Zawstydzon Bóg obaczy w górze
polskiego wskrzesły błysk brzeszczota —
a wtedy — ziści się tęsknota:
Chrobrego Polska w krwi purpurze!…
Pod Optowem, 11. lutego 1916 r.
Wszystkim Komendantom,
Pułkownikom i Oficerom
Legionów Polskich.
Wyszliśmy z domu niewoli
mieczowych dziadów wnukowie —
życie ważymy i zdrowie —
a hańba Ojców nas boli!…
Z rąk my zerwali okowy —
lecz nie chcem zaznać pokoju,
dopóki we krwi i znoju
nie wskrześnie Dom nasz Piastowy!
W dziejowych burz zawierusze
usta nam pali spiekota,
choć wstaje Jutrznia nam złota —
stęsknione łakną w nas dusze!…
Gdy w bojach idziem wciąż krwawi,
niewiara naród zabija,
myśl serce kąsa, jak żmija:
czy trud nasz Naród wybawi?…
Więc obłąkani w pustyni
szukamy źródła Wolności —
lecz, żeśmy duchem są prości,
Bóg może cud nam uczyni!…
Wy Ojce nasi — Wodzowie! —
uderzcie w serca narodu
zakamieniałe od chłodu,
serc skała — cudem odpowie!…
Niech tryśnie Źródło z tej skały!…
my padłszy twarzą ku ziemi
pić będziem usty spiekłemi,
w ostatni idąc bój chwały!…
Z tej Wody uczynim leki,
by Polski zćwiertane ciało
skropione znów się zrastało
w majestat — w chwałę na wieki!…
O Wodze!… stańcie na czele!..,
na jedność wymówcie święcie
zmartwychpowstania zaklęcie,
a Lud Wam serca podścielę!…
Żołnierska czeka dziś rzesza
— o Wodze! — sprzysięgła z Wami,
serc krwawych błaga ustami:
uczyńcie Cudo Mojżesza!!…
Pod Optowem, 14. lutego 1916 r.
Oj! gdyby mi dał Pan Bóg do dom wrócić z wojny — — —
człekby się znów narodzi! wesół i spokojny!…
Choćbym wrócił z ranami — zabliźnią się one
prędzej, niźli to serce tęsknicą zranione!…
Nie wróciłbym ubogi — lecz szczerze bogaty
skarby dziwnebym przyniósł kochanym do chaty,—
Nie zagubił ja w wojnie ni duszy, ni ciała,
wierność była mi siostrą — miłość matkowała!…
Towarzysze kochani weselem karmili —
jedni jeszcze wojują — drudzy w grób się skryli —
Gdyby mi zaś kdz przyszło pod brzozą lub sosną,
duchby pola przebiegał z wędrówką radosną!…
— — — — — — — — — — — — — — — —
Lecz choćby mi dał Pan Bóg do dom wrócić z wojny,
już ja nigdy nie będę wesół ni spokojny — — —
— — — — — — — — — — — — — — — —
Pod Optowem, 3. marca, 1916 r.
Krytykom współczesnym.
Wy chcecie wielkiej i wszechwładnej Pieśni —
kiedy żołdakiem został dziś poeta,
gdy się li w śpiewce żołnierskiej odeśni
ów piorun duszy na ostrzu bagneta!…
Wy chcecie przyjścia nadziemskiego Ducha,
kiedy dziś z ziemi Bóg uciekł w przestworza,
i naszych krzyków morderczych nie słucha,
gdy znów na krzyżu — kona Miłość Boża!…
Wy chcecie wielkich, wszechczłowieczych Czynów,
gdy wszystko ginie wśród wojen ogromu,
gdy w huku armat, palbie karabinów
nie słychać wołań — z rodzonego domu!…
Dziś się tęsknoty na przekleństwa mienia,
nędza się w przepych ubiera szychowy,
dobroć w martwotę serca się skamienia,
— niechby choć Wolność stargała okowy!…
Lecz gdy się z kości poległych usypie
podniebny kurhan — ta globowa tumba
pęknie na onej wielkich wojen stypie,
a z niej powstanie wielki duch Kolumba!…
Żeglarz–ci nowy i Mocarz powstanie,
co ludzkość w nowe zaprowadzi kraje,
gdzie Miłość będzie miała królowanie,
gdzie mąż na męża z bronią nie powstaje!…
Kiedy ryk armat umilknie po lesie,
żołnierska ręka ciesielską siekierą
pachnące domu położy przyciesie
i w dal zaśpiewa miłości pieśń szczerą…
Gdy Dom Wolności już będzie gotowy
i w niebo z dachu wystrzelą pazdury,
wtedy Pieśń Wieczna odzieje się słowy,
Duch Wielki zejdzie tu — z niebiańskiej góry!
Wtedy pójdziemy tam wszyscy pielgrzymi
jako do źródła cudownego zrębu — —
tam Polska będzie jak Kościół olbrzymi
pod arkadami praświętego dębu — —
A Miłość przejrzy na oślepłe oczy,
radości wszędy ogłosi orędzie — —
wtedy się wszystko w potędze zjednoczy,
Duch będzie Władcą, — a Czyn Pieśnią będzie!…
Pod Optowem, 16. marca, 1916 r.
Kochanemu Pułkownikowi Roji.
Pytają się ptaki o poleskie drogi,
czy niemi przejść mogą Wiosny białe nogi?…
Wiatr im odpowiada: »Już rozmarzły błota —
człek może nie przejdzie — lecz przejdzie Tęsknota«…
Pytają się ptaki w lasy wracające,
co to tu za krzyże bieleją na łące?…
Wiatr im odpowiada: »Tu leżą Moskale,
których pierś zdobiły krzyże i medale!«…
Pytają się ptaki po sosnowym boru,
co tak pełno w puszczy strzałów rozhoworu?…
Wiatr im odpowiada: »Przy wojennej pracy,
puszczy naszej strzegą z Legionów Czwartacy*…
Pytają się ptaki — czy to sznur korali
lśni i wśród traw szmaragdów i bagien opali?…
Wiatr im odpowiada — »To czerwone ślady,
kędy wiódł Czwartaków Roją na wywiady!…
Pod Optowem, 19 marca, 1916.
Włodzimierzowi Ogończyk–Godziszewskiemu.
Nie nazywaj mnie Bracie rycerzem i bardem!
nie odziewaj mej piersi pozłocistą zbroją!
bowiem przy mnie Prostota i Pokora stoją,
idąc wiernie w: tem szarem mem żolnierstwie twardem;
Nie wypisuj mi z kraju swego testamentu —
grób jednaki w kościele, czyli na rozdrożu!
W polu śmierci jam bliższy, niźli Ty na łożu
i rad zginę wśród bitwy zwycięskiej zamętu!…
Nie wypłakuj daremnej za czynem tęsknoty,
bo Ojczyźnie ten droższy, — nie kto* odniósł ranę,
albo poległ od kuli — lecz kto nieskalane
serce chowa Jej wierne i wiary skarb złoty!…
Bo gdy dusza się spodli i serce pokala,
cóż są warte zwycięztwa we walce na pięści,
choć się dzisiaj w tych bojach nawet i poszczęści? …
W Wojnie Ducha — zwycięży czysty huf Graala!…
Pod Optowem, 30 marca,
Błądzę po puszczy, gdzie mnie wojna wwiodła —
lasy są pełne ptasiego śpiewania —
tu w pierś nie zajrzy czarna myśl ni podła —
czasem mnie tylko ryk armat dogania — —
Ktoś westchnął za mną — — wszak mnie słuch nie myli!…
znam głos ten drogi — westchnienie wiem czyje!
Nie!… dziki gołąb to grucha i kwili —
zmylone serce me — tak mocno bije — — —
Coś się na bagnie to czerni, to bieli
i jęk przez gruzy i piachy przebiega — —
nad wsią zburzoną to płaczą anieli?
Nie!.,, czajka jęczy, gdy człeka spostrzega — —
Nad wielką wydmą ugorną się chyli
garstka rolników z motykami w dłoni — —
Nie!… to żołnierze!… Skowronek się myli
i pieśń o siejbie w niebiosach im dzwoni — —