Ignacy Krasicki
Rozmowy zmarłych
Podstawą niniejszej edycji jest wydanie I Dzieł, t. VII, 1804.
Tekst zmodernizowany według obowiązujących zasad ortograficznych i interpunkcyjnych.
Solon: Prędzej tu, niżeliśmy się spodziewali, przyszedłeś.
Kato: A żałuję, żem się spóźnił; nie byłbym albowiem świadkiem upadku Rzymu.
Solon: Któryś przyspieszył.
Kato: Nie poznaję bynajmniej w takowym zarzucie Solona.
Solon: I owszem, z tego zarzutu poznać byś mnie powinien; przyspieszyłeś albowiem upadek Rzymu rozpaczą twoją.
Kato: Ze się mój postępek nie podoba Solonowi, który Pizystrata niewolą ścierpiał, ja się temu nie dziwuję; ale żeby to, com ja uczynił, inni ganić mieli, temu nie wierzę. Nie jest naganą, co Lukan obwieścił, iż zwycięstwo podobało się bogom, zwyciężeni Katonowi.
Solon: Znać, że twoja sprawa nie najlepsza, kiedy się po świadectwo i wsparcie do poetów udajesz. Brzmiące słowa Lukana nic nie znaczą, a zawierają w sobie bluźnierstwo, gdy śmie bogi nie tylko z człowiekiem równać, ale mu niejakie nad nimi nadawać pierwszeństwo. Jeżeli zaś o to idzie, aby brać tak jak ty świadectwa od poetów, masz waszego Wirgiliusza, który w podobnej prawie okoliczności, rzecz biorąc uważnie, inaczej sobie postąpił, gdy opisując w Eneidzie śmierć ze wszech miar prawego męża, który w kwiecie młodości zginął, rzekł: „Inaczej się bogom podobało”. Zwyciężył współtowarzyszów twoich Juliusz, tyś się jeszcze z wielu Rzymianami w Utyce, obronnym mieście, został, mogłeś się od Numidów i innych przyjaznych Rzymowi narodów spodziewać wsparcia. Jeżeli liczba twoich nie wyrównywała mocy Cezara, nie było to przyczyną, iżby ręce opuszczać; wiesz, iż nie liczba, ale męstwo i przemysł nadawają zwycięstwa, a tym bardziej, gdy boju pobudka tak jest chwalebną i sprawiedliwą, jak twoja wówczas była. Sertoriusz przed tobą w zakątach Luzytanii znalazł sposób z małą garstką swoich oprzeć się całej rzymskiej potędze i gdyby nie zdrada, kto wie, czyli by go był Pompejusz zwyciężył. Pozwól mi więc, abym powiedział, iż w takowym, jak było twoje, działaniu, nie poznaję Katona.
Kato: Alboż to nie męstwo i wspaniałość umysłu życie sobie dobrowolnie i z takim namysłem odebrać?
Solon: Przebacz, coć powiem. Nie tylko odebranie sobie życia męstwem nie jest, ale go mniemam być bojaźnią.
Kato: Kato trwożny!
Solon: Według Lukana zbyt odważny, gdy z bogi walczył; według mnie, a raczej według wszystkich pozorami nie uprzedzonych, zbyt trwożny i bojaźliwy, gdy losu przeciwnego wytrzymać nie mógł.
Kato: Więc aby wniść w poczet siedmiu mędrców, trzeba było ucałować rękę, która na mnie kajdany kładła?
Solon: Zęby wniść w poczet mędrców, trzeba ciągle rzecz prowadzić; nie czyni tego, kto zamiast odpowiedzi nową rzecz wszczyna. Na zarzut odpowiadam, iż przy życiu każdemu zostać należy, gdy, będąc cudzym udziałem, naszemu rozrządzeniu nie podpada. Ze więc kto sobie życia nie odebrał, nie idzie zatem, iż całował rękę, która kajdany kładła. Gdybyś był w boju zginął, byłbyś naśladowcą owego Spartanów króla, Leonidy, który, gdy szło o całość Grecji, z mniejszą liczbą, niż ty miałeś, nierównie większej sile Persów, niż była Juliuszową przeciw tobie, opierając się w Termopilach, legł z towarzyszami i na nieśmiertelną sławę zasłużył. Gdyby się byli wraz z nim w owej ciaśninie Spartanie dobrowolnie z życia wyzuli, zasłużyliby naówczas nie na sławę, ale na wzgardę i politowanie.
Kato: Tak jak ów, który by tylko wierszami ojczyznę bronił.
Solon: A który odpowiada, iż przymówka nie jest odpowiedzią.
Kato: Ja nikogo nie wymieniam.
Solon: I tym zjadlej przemawiasz: chcesz mi dać uczuć, żem się nie dość mężnie oparł tyranii Pizystrata, gdy on zniósł prawa, którem ja był ustanowił, i władzę najwyższą posiadł. Gdybym wówczas, tak jak ty, życie sobie odebrał, może by jaki grecki Lukan uwielbił moje rozpacz, ale ludzie baczni nie mieszając się w rozrządzenia boże, które losy ludzkimi władną, powiedzieliby naówczas, iż nie uznają w tym dziele Solona. Czyniłem, com mógł; bolałem na zawiedzione nadzieje; a żem rytmu do tego użył, nie sądzę się być godnym naganienia.
Marek Aureliusz: Cóż ci winni byli Grecy, żeś ich prawie zawojował?
Filip: A tobie Markomany i Kwady, żeś ich kraje zniszczył?
Marek Aureliusz: Jam się tylko bronił, tyś naszedł.
Filip: Choćbyś brody nie zapuścił i płaszcza rozłożystego nie miał, ze sposobu odpowiedzi twojej poznałbym, żeś filozof, a raczej sofista.
Marek Aureliusz: Twój wyraz nieprzyzwoity; a jeśli rzecz lepiej wyłuszczyć mam, nieuważny i śmiały.
Filip: Filozofy nie obrażają się lada wyrazem, a gdy twierdzisz o moim, iż śmiały, mniemasz podobno, iż to rzecz z królem Markomanów. Za moich czasów ledwo o twoim Rzymie słychać było.
Marek Aureliusz: Dostatecznie się potem dowiedział o nim twój następca, Perseusz.
Filip: Jak widzę, łączą niekiedy fiłozofy z gniewem i dumą uszczypliwe wyrazy; ale ja się nimi nie obrażam, lubo mam honor zaszczycać się, choć bez płaszcza i brody, tym wspaniałym rzemiosłem.
Marek Aureliusz: Ty filozof, Filipie?
Filip: Ja filozof, Marku Aureliuszu.
Marek Aureliusz: Mów i powtarzaj wielokrotnie przede mną, coś teraz powiedział; przebacz jednak, iż ja tej przemianie wierzyć nie mogę.
Filip: Wolno ci nie wierzyć, jednakże co powiedziałem, powtarzam, iż nie przemieniłem się, gdyż byłem przedtem, czym jestem teraz.
Marek Aureliusz: O wielu rzeczach dowiedziałem się po śmierci, ale mnie ta najbardziej dziwi, jeżeli tylko nie żartujesz.
Filip: Bynajmniej. Wiesz o tym, iż za moich czasów filozofia w najwyższym była stopniu doskonałości u Greków; miałem więc sposobność poznać ją tym bardziej, ile że najdoskonalszego z mędrców owych miałem na moim dworze.
Marek Aureliusz: Uczynił ci ten honor Arystoteles”.
Filip: Nadto brzmiący, a zatem tchnący wzdęciem mędrków jest ten wyraz. Jeżeli mi uczynił honor Arystoteles, że przybył na moje zawołanie, jam mu nie mniejszy uczynił, żem go spomiędzy tylu innych wybrał; a miejsce było i dostojne, i wygodne, i (czym się filozofy nie brzydzą) intratne. Cokolwiek bądź, sprzyjałem uczonym.
Marek Aureliusz: Nie jest to dowód być filozofem, kto obcuje z filozofy i trzyma ich na swoim dworze.
Filip: Ale kto z ich posiedzenia korzysta, a tej korzyści daje dowody.
Marek Aureliusz: Naówczas jest filozofem; takim ja byłem.
Filip: A gdybym ci to zaprzeczył?
Marek Aureliusz: Śmiechu byś mnie nabawił.
Filip: Filozofia nie sądzi bez poznania ani się śmieje na domysł.
Marek Aureliusz: Dość tych żartów, Filipie, mówmy o czym inszym; oto właśnie teraz…
Filip: Filozofia cierpliwą jest w wysłuchaniu, na zarzuty odpowiada; a kiedy odpowiedzi nie ma, woli rzecz przyznać, niż zwracać rozmowę.
Marek Aureliusz: Więc ty byłeś filozofem, a ja nim nie byłem?
Filip: Ściśle rzecz biorąc, byliśmy i nie byliśmy obadwa; każdy z nas brał ją swoim kształtem; czyj był lepszy, o to rzecz idzie.
Marek Aureliusz: Demostenes w Filipikach obwieścił twoje filozofią.
Filip: W ustach nieprzyjaciela podejrzane świadectwo.
Marek Aureliusz: Jeżeli wojny, które ustawicznie prowadziłeś, twierdze, które złotem zdobywać umiałeś, nazywać można filozofią, chętnie ustępuję pierwszego miejsca.
Filip: Otwartą i szczerą powinna być w działaniu swoim filozofia, a to ustąpienie pierwszości nie jest…
Marek Aureliusz: Może i to nazywasz filozofią, żeś twoje małżonkę Olimpią, matkę Aleksandra, porzucił.
Filip: A twoja kazała Faustynę psuć i coraz gorszą czynić pobłażaniem, dlatego, jak sam przyznałeś, iż ci w posagu państwo przyniosła; a filozofia nie jest, albo przynajmniej być nie powinna, łakomą i chciwą.
Marek Aureliusz: Lepiej znosić żony przywary niż ją z domu wypędzać.
Filip: Zwłaszcza, gdy idzie o posag; ale zwróciliśmy się od zamierzonego celu. Odmawiamy sobie wzajemnie zaszczyt filozofii; i dajmy to (na co nie pozwolisz), żeśmy go obadwa nie doszli; pozwolić mi jednak musisz, żem cię w jednym jej zamiarze przeszedł.
Marek Aureliusz: Ciekawy jestem, w jakim.
Filip: W istotnym: com raz powiedział, to powtarzam, iż ja filozofii na pismach zaciekłych, na chodzie poważnym, płaszczu i brodzie nie zasadzam.
Marek Aureliusz: Obeszłoby się bez tej przemowy. Powiedz więc i objaw tę skrytą dla mnie i, przyznam się, wcale niepojętą tajemnicę.
Filip: Tyś był ojcem Kommoda, ja Aleksandra.
Marek Aureliusz: Aleksandra! a co na to powie Jowisz?
Filip: Nadto by to było honoru dla Olimpii; twoja Faustyna (jak mówią) była pokorniejszą; ale to są innego rodzaju tajemnice. Jam dopełnił obowiązków filozofii, gdym dobre dał synowi wychowanie; twój pieszczoch sławę ojca skaził.
Marek Aureliusz: Widziałem i czułem, na co się zanosiło, a żem zniósł mężnie cios taki, największym to było filozofii dowodem.
Filip: Ale żeś temu nie zapobiegł, coś potem znosić musiał, to cię z liczby prawych filozofów wyłącza.
Marek Aureliusz: Nie mam na to odpowiedzi, i wyznaję winę moje.
Filip: A ja ci powiadam, iż to twoje wyznanie daje poznać, iż godzien jesteś być w liczbie najznamienitszych filozofów. Fałszywi są dumni; prawdziwa filozofia jest skromną: zna, iż zbłądzić może, i gdy zbłądzi, niedoskonałość swoje uznaje.
Bolesław: Nie spodziewałem się takowej niewdzięczności następców, iżby na moje wielkie dzieła nie mieli względu.
Kazimierz: I owszem, szeroce je opisując przyznają, żeś granice państwa rozszerzył, narody sąsiedzkie jedne podbił, drugie uskromił, sławę narodu polskiego wzniósł i pierwszy tytułem królewskim okrasił.
Bolesław: Wiem ja o tym, iż dość wiernie opisali dzieła moje, ale…
Kazimierz: Czegóż więcej do chwały potrzeba! Sława panowania twojego szacowną jest następcom, tak jak i mnie samemu była.
Bolesław: Jednak gdy szło o przydomek, o znamię i oznaczenie szczególne, można mnie było nazwać lepiej i właściwiej niż Chrobrym.
Kazimierz: Bohatyra zwać krzepkim, mocnym, dzielnym, zdaje mi się, iż jest sprawiedliwe oznaczenie.
Bolesław: Jednakże (czemu ja nie przeczę, boś godzien) ciebie nazwano Wielkim.
Kazimierz: Z wdzięcznością to przyjmuję, iż mnie godnym być sądzisz tego nazwiska.
Bolesław: Mnie się zdaje, iż ci tylko wielkimi albo większymi nad wielkich innego rodzaju zwani być powinni, którzy dzielnością i rycerskimi czyny wznieśli sławę narodu.
Kazimierz: Ja bym zaś sądził, iż nie tak sprawca zwierzchniego zaszczytu, jak działacz istotnej zewnętrznej szczęśliwości godzien pierwszych względów.
Bolesław: Siedzieć cicho i spokojnie rozkoszy tronu używać nie są to kroki ku wielkości.
Kazimierz: Zapewne, iż sama przez się spokojność i cichość nie jest zaszczytem istotnym; ale kto w cichości rządem się wewnętrznym zatrudnia, rolnictwo pomnaża, handel wznosi, nauki rozkrzewia, buduje, może być przeniesionym nad tego, który z łoskotem obala i niszczy.
Bolesław: Lepiej stawiać słupy wśród rzek na znak zwycięstwa i szczerbić mieczem drzwi dobytego miasta, niż zamki stawiać, bez których się naród waleczny obejść może.
Kazimierz: Gdybym był te słupy znalazł, przebacz, iż kazałbym je natychmiast z rzek wyjąć, żeby nie przeszkadzały spławom zboża i towarów; a gdybym miasto zdobył, nie psułbym bram ani szabli wyszczerbiał.
Bolesław: Godne to oracza i kupca, nie króla wyrazy.
Kazimierz: Bez oraczów i kupców słupów stawiać nie można.
Bolesław: Jakoż zwano cię królem chłopków.
Kazimierz: I dlatego to podobno, czego się wojownik nie doczekał, spokojny zyskał.
Bolesław: Nie zawsze się do zdania potomnych odwoływać należy; częstokroć przesądy uwodzą.
Kazimierz: Fałsz długo trwać nie może; prawdy światło, choć zrazu przytłumione, przeciąg czasu odkrywa, a wówczas im dłużej w utajeniu, tym jaśniej się ukazuje.
Bolesław: I dla tej przyczyny wielkości przydomkiem późne wieki tych obdarzyły, którzy dzielnością wzmogli i rozszerzyli państwa swoje: tacy byli Aleksander, Konstantyn i Karol Wielki.
Kazimierz: Wolno każdemu myślić, jak chce; mnie się to zdaje niepospolitą chwałą narodu polskiego, iż lubo miał w rządcach swoich walecznych bohatyrów, a ciebie na czele, temu jednak przysądził wielkość, który sobie na miłość zasłużył.
Cycero: Na złe nam wyszły nasze Filipiki.
Demostenes: Ze mnie na złe wyszły, mogę przynajmniej powiedzieć, żem się tego nie spodziewał, ale ty, mając mój przykład przed oczyma, żeś z niego nie korzystał, sam sobie winę przypisać powinieneś.
Cycero: Miłość ojczyzny słodzi złe losy i zmniejsza ich okropność.
Demostenes: Święte to jest hasło, ale kiedy bez uszczerbku ojczyzny mógłby się zły los własny oszczędzić, niebaczności go naszej wówczas przypisać należy. Cel nasz był służyć ojczyźnie, ale czyśmy dla niej padli ofiarą, czyli samiśmy sobie zgon przyspieszyli, zostawiliśmy to potomności do rozsądzenia; jakem się dowiedział potem, następni nie dość nam sprzyjające dają wyroki.
Cycero: Skutek to zazdrości: nie mogąc zrównać, zniżają nas.
Demostenes: Znać, że zbytecznego zapału miłości własnej i wody letejskie^ w tobie nie ugasiły; ale ja, który mniej tą namiętnością ujęty byłem, przyznaję, iż wygnania mojego, a co gorsza nieszczęścia Aten to było przyczyną, żem się w zapędzie osobistej nienawiści przeciw Filipowi, ojcu Aleksandra, nie wstrzymał; a tak gdy mnie szczególne względy uwiodły, żarliwości drugie dopiero po niej dałem miejsce.
Cycero: Nadto się upokarzasz; ja cię stąd, z czego się ganisz, najbardziej chwalę i wielbię, i w podobnych, jak ty względem Filipa, przeciw Antoniuszowi zostając okolicznościach, ażebym dal uznać potomności, że ciebie za przykład wziąłem, mowy moje przeciw niemu nazwałem Filipikami.
Demostenes: Co do wytworności są godne ciebie; jednakże coś ty o Katonie wprzód był powiedział, iż tak mówił, jakby zostawał w Platonowej rzeczypospolitej, a nie zepsutym Rzymie, a zatem bardziej szkodził, niż pomagał; toż samo i o tobie potem powiedzieć było można.
Cycero: Złe przytaczasz moje słowa; nie było innego sposobu ku obronie Rzymu.
Demostenes: Nad ten, iżby złorzeczyć i łajać.
Cycero: Ja mowy twojej nie przerywam; dokończ, coś chciał mówić.
Demostenes: Co innego jest łajać, naigrawać się, złorzeczyć, a co innego bronić. Ja żem zdrożności Filipa odkrywał Ateńczykom, mogłem to słusznie uczynić, jako względem monarchy obcego; ale ty powstając na Antoniusza, którego wszyscy znali, nic nowego powiedzieć nie mogłeś nad to, co każdy dowodnie, a może i lepiej od ciebie wiedział. Mniej więc potrzebnie zabierałeś czas obradom poświecony, gdzie nie o swarach prywatnych i pijaństwie Antoniuszowym, ale o Rzymu obronie przeciw jego zamysłom wyniosłym a zdradnym myślić należało.
Cycero: Nie przeszkodziły swary, jak ty je zowiesz, obronie Rzymu, i gdyby nie śmierć Hircjusza i Pansy, konsulów przeciw Antoniuszowi wysłanych, w bitwie zwycięskiej nastąpiła, równy los byłby spotkał Antoniusza, jak niegdyś Katylinę.
Demostenes: Spodziewałem się ja tego, iż Katylina będzie na placu, bo i za życia umiałeś tak rzecz prowadzić i nakręcać, iż wszędzie i zawsze musiała być mowa o wyzwoleniu Rzymu.
Cycero: Alboż miałem się tego wstydzić, co mi nieśmiertelną chwałę przyniosło?
Demostenes: Nie wstydzić się, ale innym zostawić pochwałę; osądziliby oni, co godne uwielbienia, i zapewne nie wiedzielibyśmy z ich powieści o twojej wyprawie w Cylicji, w której, żeś dostał lepianki, żądałeś tryumfu.
Cycero: Alem przecież z tarczą do domu powrócił.
Demostenes: I po śmierci, jak widzę, równie jak za życia, przymawiasz.
Cycero: A po coś się z moim cylicyjskim tryumfem wyrwał?
Demostenes: Dość tych przymówek i żartów, a jeżeli się ty sam winić nie chcesz, ja ci powiadam, żeś źle uczynił, gdyś mnie w złem naśladował. Nie potrzebuje prawdziwa wymowa jadowitych wyrazów: narzędzia to są słabości. Cel krasomówstwa jest zbyt wzniesiony, iżby się miał podlić obmową; a choćby niekiedy i prawdę obwieszczał, nasz przykład uczyć następców powinien, iż i z prawdą roztropnie poczynać należy.
Boileau: Powtórnego życia trafunkiem najszacowniejszym dla siebie kładę widzieć Horacjusza.
Horacjusz: A ja, że mnie chwali ten, co wszystkich ganił. Doszła mnie była wieść twojej sławy, i dla tej przyczyny sam nie wiem, jak mam tłumaczyć to, co mi tak pochlebnie na pierwszym wstępie rozmowy naszej powiedziałeś.
Boileau: Rzecz jasna tłumaczenia nie potrzebuje. Czciłem i czczę tego, którego starałem się być naśladowcą.
Horacjusz: W pochwałach czy naganie?
Boileau: Wielbiłeś Augusta, śmiałeś się z Mewiuszów.
Horacjusz: I żałuje tego, żem się śmiał, lubo z dość godnego śmiechu i nagany.
Boileau: Alboż August był godzien nagany?
Horacjusz: Mówię o Mewiuszu i powtarzam, iż mi żal tego, żem go wspomniał. Satyra zaostrza krytykę, ale powinna mieć swoje granice, żeby na obmowę nie wyszła; a gdy w miejscu, gdzie teraz jesteśmy, ustają względy, przyznajmy się obadwa, żeśmy się zbyt zaciekli.
Boileau: W satyrze.
Horacjusz: I w pochwałach.
Boileau: Prawda, iż ten, kto powstał przeciw ojczyźnie, chwały niegodzien.
Horacjusz: Widzę, iż twoim żywiołem jest zjadliwość; w rozmowie nawet potocznej obejść się bez niej nie możesz. Stosujesz do Augusta, a raczej do mnie uszczypliwość, gdy chwalonego ganiąc, chwalcę potępiasz; ale lubo bym ci na odwrót lepiej może przechwalonego od ciebie Ludwika przystosował, wstrzymuję się w tym, co bywam krzywdę uczynić mogło.
Boileau: Tyś zaczął przymawiać chwalcom.
Horacjusz: Nie chwalcom, ale złej pochwale.
Boileau: W czymże ją być złą sadzisz?
Horacjusz: W tym, gdy zbyt natężona zdaje się bardziej uwłoczyć i przymawiać chwalonemu, niżeli go wielbić; i stąd niektórzy wnoszą, iż twoje wielbienia były nieznaczną, a tym zjadliwszą dumnego monarchy satyrą.
Boileau: Gdyby tak było, nie byłby mi tak dobrze płacił i do tego stopnia majątku przywiódł, żem miał pod Paryżem folwarczek, tak jak ty w bliskości Rzymu.
Horacjusz: Nie za podłość kupiłem ja mój folwarczek, skromność on raczej moje oznaczał.
Boileau: I jać nie byłem hardy, kiedym do mojego ogrodnika wiersze pisał.
Horacjusz: Niby to one były pisane do niego, ale w rzeczy samej dla siebie, iżby wiedziano, iż (co się rzadko poetom zdarza) miałeś ogród i ogrodnika.
Boileau: A to podobno wychodzi na uszczypliwość, którąś mi zadał.
Horacjusz: Gdyby wszystkie twoje podobne do tej były, oszczędziłbyś wiele umartwienia, którego byłeś przyczyną.
Boileau: Jam się śmiał z głupstwa, nie z obyczajów.
Horacjusz: Ale tak śmiać się należy, żeby nie wymieniać wyśmianego, w czym obadwa powinniśmy się winnymi uznać.
Boileau: Jam z ciebie wziął przykład.
Horacjusz: Tym gorzej i dla ciebie, i dla mnie; żałować nam obudwom i przykładu, i naśladowania należy; wszyscy zaś po nas następni niech to mają za prawidło, iż lepiej stracić własny koncept, niż targać się na cudzą sławę.
Apicjusz: Musiała osobliwego być smaku ta rzepa, którą przeniosłeś nad złoto, gdy ci je posłowie Samnitów ofiarowali.
Kuriusz: Dlaczego mnie o to pytasz?
Apicjusz: Boby się to zdało do mojej księgi.
Kuriusz: Nie spodziewałem się tego po twojej spasłości i żywym rumieńcu, iżbyś się bawił uczonym rzemiosłem.
Apicjusz: Moja księga do tego służy.
Kuriusz: To nowy rodzaj pisma być musi, bo choć i ja, i mnie podobni w pierwiastkach Rzymu nie zatrudnialiśmy się naukami, słyszałem jednak, iż one nie tuczą; trafiło mi się widzieć niekiedy filozofów, pospolicie byli wybladli i chudzi.
Apicjusz: Bo albo nie chcieli, albo (co się najczęściej filozofom trafia) nie mieli co jeść; jam sam zjadł może tyle, ile oni wszyscy.
Kuriusz: I książki piszesz?
Apicjusz: A właśnie mi rozdziału o rzepie brakuje.
Kuriusz: Jeśli tak jest, jak mówisz, wiedzże o tym, iż się nic nowego ode mnie nie dowiesz; moja rzepa taką była, jaką jest i jaką będzie, póki tylko jej na świecie stanie.
Apicjusz: A dlaczegożeś ją nad złoto przeniósł?
Kuriusz: Dlatego, żem na rzepie przestał.
Apicjusz: Więc może rzepa była zwyczajna, ale ty wynalazłeś przyprawę, która ją uczyniła tak szacowną.
Kuriusz: Mój kochany, ja ciebie nie znam, i przyznam ci się, iż nie rozumiem, czego ty chcesz. Powiedziałem ci już, iż moja rzepa taka była, jakie są wszystkie inne; powiadam ci teraz, iż nie miała żadnej przyprawy. Położyłem ją w popiele żarzystym, żeby się upiekła, i właśniem ją wygarniał i strugał, kiedy mnie posłowie Samnitów zeszli.
Apicjusz: I ofiarowali ci złoto.
Kuriusz: Ofiarowali.
Apicjusz: I tyś go nie przyjął?
Kuriusz: Nie przyjąłem. A jakem im wówczas powiedział, żeby mi dali pokój, tak i tobie teraz toż samo powiadam.
Apicjusz: Więc sposób pieczenia dawał owej rzepie smak nadzwyczajny.
Kuriusz: Co tobie do tego wiedzieć, jak ja rzepę piekł. Ja ciebie o to nie pytam, jakeś ty sam jeden mógł tyle zjeść, ile wszyscy filozofowie, którzy tylko byli, są, a może, którzy i potem będą.
Apicjusz: Jużem ci powiedział, piszę księgę.
Kuriusz: A mnie co do tego, że ty księgę piszesz?
Apicjusz: Ze mi właśnie rozdziału o rzepie brakuje.
Kuriusz: Niech brakuje i o marchwi, mnie to bynajmniej nie obchodzi.
Apicjusz: Więc nie jesteś przyjacielem ludzkości.
Kuriusz: Rzepa do tego nie należy.
Apicjusz: Należy i wielce, kiedy ja tobie powiem, o czym piszę.
Kuriusz: Mów co prędzej, bo nie mam czasu.
Apicjusz: Piszę księgę znamienitą, kunsztowną, dowcipną.
Kuriusz: To niedobrze, kiedy się kto sam chwali.
Apicjusz: Nie siebie ja chwalę, ale kunszt, o którym piszę.
Kuriusz: Jakiż to ten kunszt?
Apicjusz: Kuchenny; i o nim moja księga, której tytuł: Claudii Apicii de re culinaria etc. W tej księdze potrzebny rozdział o rzepie, na dopełnienie którego ciebie ja, jako tego, który najlepiej o niej sądzić możesz, wybrałem.
Kuriusz: Mości Panie Klaudiuszu Apicjuszu, autorze księgi de re culinaria, na to, czym mnie zagadłeś, to jest względem rzepnego rozdziału, tak opowiadam: iż gdybyś był żył za moich czasów, a śmiał się takowymi baśniami zaprzątać i innych trudzić, skazano by cię do kuchni obozowej, żebyś lepszym od ciebie rzepę strugał. To za przedmowę do twojej księgi de re culinaria położywszy, do rozdziału mnie wyznaczonego tak się przykładam: rzepa Kuriusza droższą była nad złoto Samnitów, bo cnota Kuriuszowa nie była na przedaż; rzepa Kuriuszowa dlatego była smaczna, iż ją poprzedzała praca, a towarzyszyła jej wstrzemięźliwość; tych dwóch przypraw do jadła kto używa, obejdzie się bez księgi Apicjuszowej de re culinaria. Bądź zdrów, a jak staniesz przed Minosem, który cię ma sądzić, taj, jak możesz, rzemiosło twoje, żeby cię do kuchni Plutonowej nie odesłał.
Juliusz: (do Aleksandra) Witam cię, synu Jowisza.
Aleksander: Pozdrawiam wnuka Wenery.
Juliusz: Jesteśmy więc w dość ścisłym pokrewieństwie, przezacny wuju.
Aleksander: I miłe mi to powinowactwo, szacowny siostrzeńcze, ale podobno nie wiedziałeś jeszcze o tej krwi związkach, gdyś płakał patrząc na mój posąg w Hiszpanii.
Juliusz: Śmiałem się ja w duchu, tak jak i ty podobno, gdy mnie z bogami krewnili pochlebcy; bądź więc o tym pewien, iż mój płacz nie pochodził z zazdrości rodu, ale z tego jedynie, iż w tym wieku, w którym ty panem świata będąc skończyłeś życie, ja dopiero iść w ślady twoje zaczynałem.
Aleksander: Jakoż masz zaszczyt, iż cię Plutarch zbliżył do mnie.
Juliusz: Obok położył.
Aleksander: Chciał osobliwością dać dziełu zaletę.
Juliusz: Byłaby, gdyby mnie był tylko do ciebie zbliżył.
Aleksander: Kto za kim idzie, nie idzie obok.
Juliusz: Co do czasu; ale co do chodu może wyścignąć poprzednika.
Aleksander: Nadziei tracić nie należy, i owszem, zapał wspaniały, choć nie dostępuje tego, czego pragnął, godzien szacunku, iż śmiał pragnąć.
Juliusz: A tym większego, gdy dokazał.
Aleksander: Miłość własna powiększa rzeczy.
Juliusz: A zazdrość je zmniejsza.
Diogenes: A wzrok trzeciego, nieuprzedzony, tak o nich sądzi, jak są w istocie.
Aleksander: (do Juliusza) Któż to śmiał przerwać zmowę nasze?
Juliusz: (śmiejąc się) Pewnie jaki syn Neptuna albo wnuk Junony.
Diogenes: Nie chciałem wojny na Polach Elizejskich; już was była zaczęła uwodzić zapalczywość o pierwszeństwo i dlatego nie z beczki, ale spod niej wyszedłem.
Aleksander: Jakeś ją tu znalazł?
Diogenes: Bachus ją był nadpoczął, Sylen wypróżnił, jam się schronił pod nię, żebym was słyszał rozmawiających, i widzę, iż choćbyście ją pełną wody letejskiej wypili, jeszcze bywam z pamięci dawna wyniosłość wasza nie wyszła.
Aleksander: I tobie, widzę, więcej jeszcze letejskiej wody wypić by należało, żebyś złorzeczyć przestał.
Diogenes: Alboż złorzeczy, kto prawdę mówi?
Juliusz: Choć i prawda, jest przecież złorzeczeniem, gdy ją kto zjadliwie obwieszcza.
Diogenes: Jakże chcecie, abym wam prawdę powiedział?
Juliusz: Tak, jak ją opowiadać należy.
Diogenes: Pytam się was naprzód: czyście bogi?
Aleksander: A tobie co do tego?
Diogenes: I bardzo do tego; bo jeżeliście bogi, gdy wszystko wiecie, prawdy wam obwieszczać nie potrzeba; jeżeli ludzie, tak was przeszła wasza wielkość omamiła, iż nie przyjmiecie zapewne tego, co się wam nie podoba, a gdyby się miało podobać, musiałoby być kłamstwem, którego ja popełniać nie chcę.
Aleksander: Mów, co ci się podoba, może nas rozśmieszysz.
Diogenes: Was, którzyście wszystkich smucili? Nadto by to ode mnie dla was było wzglądów.
Juliusz: Mów śmiało, żebyś nam co nowego powiedział.
Diogenes: Zapewne co nowego, gdy prawdę powiem, której wam nikt obwieścić nie śmiał.
Aleksander: Jam szacował przestrogi.
Diogenes: Znać to po nosie i uszach Kalistena.
Juliusz: Mnie chwalono z dobroci.
Diogenes: Jakoż płakałeś nad głową Pompejusza, będąc przyczyną jego śmierci.
Juliusz: (do Aleksandra) Pójdźmy stąd, niech szczeka na inne przychodnie.
Aleksander: Dobrze mówisz, nie zna się na nas.
Diogenes: Co to mruczycie po cichu, podobno się wam prawda nie podoba.
Juliusz: Jużem ci rzekł, jak prawdę obwieszczać należy; jeżeli zaś jesteś tak wielkim (jako mówisz) jej miłośnikiem, posłuchaj tej, którą ci powiem. Gniewasz się po śmierci na Aleksandra za to, iż cię za życia nie dosyć uczcił. Wymawiasz nam wyniosłość, ty, któryś był najdumniejszym z ludzi. Co był świat Aleksandrowi, to tobie twoja beczka, i jeżeli on z grzeczności może dla ciebie powiedział, iż gdyby nie był Aleksandrem, chciałby być Diogenesem; ty z rozpaczy, żeś nie był Aleksandrem, i jemu, i mnie złorzeczysz.
Klitus: (do Aleksandra) A czy cię tu kto na Pola Elizejskie tak nie przesłał, jak ty mnie?
Aleksander: Alboż to jeszcze wody niepamiętnej nie piłeś, że o przeszłych rzeczach pamiętasz?
Klitus: Są takie, które się zupełnie zapomnieć nie mogą.
Aleksander: Uznaję teraz. Ale cię zaklinam na wszystkie względy, zaprzestań wymówek, które mnie dręczą. A jeżeli nie wiesz o tym, com ja po twojej śmierci uczuł…
Klitus: Wiem, iż płakałeś poniewczasie wyszumiawszy się z wina, ale, jak widzisz, łzy mnie twoje nie ożywiły. Może płakałeś i po Parmenionie?
Aleksander: Rozumiałem, iż z życiem się niesnaski kończą, ale widzę, iż i po śmierci trwa zemsta.
Klitus: Sam doznałeś jej wśród siebie za życia jeszcze, gdy i łzy pamięci zbrodni twoich nie starły.
Aleksander: Aleby się teraz przynajmniej powinna ułagodzić.
Klitus: Nie mniemaj mnie być mściwym, Aleksandrze, ale wybacz, żem się dał uwieść słabemu uczuciu. Zleś zapłacił obrońcy życia.
Aleksander: Znowu się wracasz do tego, co chcesz, abym wybaczył. A niechbym też i ja co powiedział, zmniejszałaby w oczach twoich niegodziwość mojego czynu. Pytam się ciebie: kto z nas dał przyczynę do tego, co się stało?
Klitus: Ty, boś na mnie dlatego powstał, żem ci wręcz prawdę powiedział.
Aleksander: Dajmy to, iż miałeś przyczynę do żalu, ale byłże to czas i miejsce do wymówek?
Klitus: Alboż nie wiesz o przysłowiu, iż w winie prawda?
Aleksander: A ty o drugim, iż z panami i ogniem ostrożnie poczynać trzeba?
Klitus: Jakoż dałeś tego dowód na mojej osobie. Zdziwisz się może nad tym, coć powiem.
Aleksander: Mów.
Klitus: Oto i ty, i ja winniśmy wspólnie temu, co się stało, a znowu i ty, i ja nie winniśmy.
Aleksander: Tłumacz się jaśniej.
Klitus: Tyś winien, żeś na wymówki zarobił, jam winien, żem ci zbyt ostro wymawiał. Tyś winien, żeś pijanemu nie przebaczył, zwłaszcza żeś go upoił. Jam winien, żem się upił. Nie winniśmy obadwa na koniec, ale wino, które nam przytomność odebrało.
Aleksander: Jam winien wszystkiemu przez moje niewstrzemięźliwość. Gdybym cię nie upoił, byłbyś mi nie złorzeczył; gdybym się był sam trunkiem nie zalał, byłbym ci złorzeczenie wybaczył.
Klitus: Prawdę mówisz, Aleksandrze: niech się z naszego przykładu następni uczą, jak nad wszystkie inne przywary najgorsze jest pijaństwo, gdy rozum odbierając, wszystkich zbrodni może się stać przyczyną.
Likurg: A i ty, jak słyszę, skleciłeś rzeczpospolitą?
Penn: Ja myśli nawet o tym nie miałem.
Likurg: Kraj nazwałeś od imienia twojego Pensylwanią, a miasto stołeczne Filadelfią, na znak społeczeństwa towarzyszów i uczniów twoich.
Penn: Znać, iż już nie jesteśmy tamtego świata mieszkańcami, kiedy tu, jak sądzę z powieści twoich, wiadomości fałszywe przychodzą. Nie ja, ale inny przede mną towarzystwo, w którym byłem, ustanowił. Inni nadali nazwisko moje krajowi, w którym założyłem osadę, a ten kraj nie był za mnie oddzielną przeze mnie ustanowioną rzecząpospolitą, bom ja się nie wyłączył od wspólnej ojczyzny: i mojej, i tych, co ze mną przybyli do Ameryki.
Likurg: Gdyś kraj zyskał w Ameryce, znać, iż byłeś wojownikiem.
Penn: I owszem, zakazałem swoim wojować.
Likurg: A gdyby cię byli i twoich w nowej osadzie sąsiedzi zbrojno zeszli?
Penn: Nie zeszli, pókim żył, i nie zejdą.
Likurg: Toś wieszczek.
Penn: Można nim być bezpiecznie w takowych, jakem był, okolicznościach. Kto zasadą swojego zgromadzenia cnotę i miłość ludzkości położy, nieprzyjaciół obawiać się nie powinien. Tak ja tej prawdzie zaufałem, iż nie tylko zakazałem następnym po mnie wojować, alem nawet zabronił imać im się oręża.
Likurg: Nie znałeś ludzi, gdyś im tak nieuważnie zaufał. Nie byłbym ja moich Spartanów ku wojnie sposobił, gdybym nie był u siebie przekonanym, iż jak zaczepiać innych nie należy, tak przystoi być zawsze gotowym ku odparciu, kiedy zaczepią.
Penn: Jeżeli o to idzie, kto z nas lepiej znał ludzi, mnie się zdaje, iż temu pierwszość należy, który ich złym mniemaniem nie oczerniał. Wiele jest zbrodni na świecie, wiele fałszu, wiele zjadłości; są ludzie źli; ale że są, rodzajowi całemu zdrożności przypisywać nie należy. Na tej ja zasadzie stanowiłem nie prawodawstwo, ale szczere i czułe przepisy i napominania moje. Gdym przybył do Ameryki, gdzie mnie dla mojego sposobu myślenia prześladowanie zapędziło, znalazłem ludzi dzikich; tych by najprzyzwoiciej złymi osądzić było można, i byli wprawdzie; ale ich zły przykład z Europy przybyłych, choć wiadomszych i nierównie oświeceńszych, popsuł. Znaleźli oni w moim postępowaniu otwartość i szczerość i natychmiast wrócili się do dawnego sposobu działania swojego, to jest do tego, czym przyrodzenie chce mieć człowieka. Zgodziliśmy się przez sposób zamian o ten kawał ziemi, gdziem wśród ich kraju założył osadę; pierwsza to podobno była w świecie, która się bez gwałtu obeszła.
Likurg: Trzeba, widzę, nowego świata szukać, żeby ludzi poczciwych znaleźć.
Penn: Ze starego do dobrych przyszli dobrzy; spokojność to uczyniła, co by się może wojownictwu nie udało.
Likurg: Więc, jak dajesz poznać i uczuć pokornie, lepsze kwakry niż Spartany.
Penn: Daję uczuć i poznać, iż różnicy między ludźmi, a dopiero między narodami, czynić nie należy.
Likurg: Usprawiedliwiła trwałość Sparty ustawy moje.
Penn: Moi, byleby się przepisów moich, a raczej przyrodzenia trzymali, wieczyście trwać mogą.
Likurg: Bez surowej ostrości ustaw stałość zgromadzenia utrzymać się nie może.
Penn: A na co się zda trwałość w ustawicznej przykrości, cierpieniu i niewygodzie? Nadto dziką dałeś cnocie postać.
Likurg: Pewnie dlatego, żem ją pracą i wstrzemięźliwością oszańcował, a przeto niezwyciężonych Sparcie nadał obrońców.
Penn: Nadarzyłeś wojowników, ale ci zbyt ujęci miłością sławy, zamiast obrońców własnego siedliska, stali się z czasem najezdnikami cudzych. Chęć pierwszeństwa skaziła wstrzemięźliwość, a z jej utraceniem stracili sławę, a potem i owę trwałość, z której się chlubisz.
Likurg: Nie uwłaczam ja spokojności i, jak mówisz, otwartej uprzejmości, ale nie idzie za tym, iżby waleczność naganną była.
Penn: I lwy ją mają.
Likurg: Zowią ich też królami zwierząt.
Penn: Nie jest to na pochwałę królów, chyba twoich w Lacedemonie.
Likurg: Usprawiedliwiasz takową powieścią przydomek twoich, których pospolicie drżącymi zwano.
Penn: Ześ w żart rzecz obrócił i zwięźle, uznawam w tym Spartana; że się ja o to nie urażam, poznaj kwakra.
Likurg: Pokornego, który się chwali.
Penn: I to przycinek, ale odstąpiliśmy od rzeczy. Wielbili ciebie, i słusznie, boś był cnotliwym; wielbili twoich, i sprawiedliwie, ze wstrzemięźliwości; ale kto wie, czy osobliwość postępków waszych nie przyczyniła się do tego uwielbienia. Chcąc mieć pokój ze wszystkimi, z tobą, ile wymowniejszym, w zatargę nie wchodzę. Nie jestem upartym w zdaniu; pozwól mi jednak myśleć po mojemu, a przebacz, gdy ci w prostocie powiem, iż wolę snopek zboża niż wieniec z lauru.
Kalisten: Kto by się tego mógł spodziewać, iżby między nami było podobieństwo?
Bajazyt: Dwie rzeczy przeciwne zgodziły bakałarza z wojownikiem.
Kalisten: Poznawać się dajesz po twojej grzeczności.
Bajazyt: Tak jak ty po zuchwalstwie.
Kalisten: Niech i tak będzie; jednakże to prawda, com powiedział.
Bajazyt: W czym żeśmy do siebie podobni?
Kalisten: Oto w tym, żeśmy obadwa siedzieli w klatce.
Bajazyt: Masz szczęście, że cię tu mój pałasz dosiąc nie może, inaczej bym cię, zuchwalcze, rozpłatał.
Kalisten: Alboś nie siedział w klatce u Tamerlana?
Bajazyt: A tobie co do tego?
Kalisten: Oto do tego, żeśmy stąd do siebie podobni, bom i ja w klatce siedział.
Bajazyt: Pewnie za zuchwałość.
Kalisten: I ty nie za pokorę. Jam za to siedział, żem prawdę mówił i nie chciałem na wzór Persów bić czołem Aleksandrowi.
Bajazyt: Dobrze uczynił, że cię tak osadził; nauczyłbym i ja ciebie, jak to monarchów szanować należy.
Kalisten: Bo też miałeś dobrego nauczyciela w Tamerlanie.
Bajazyt: Los szczęśliwy dał mu zwycięstwo, a mnie przeciwnym zwrotem i tron, i wolność odebrał.
Kalisten: Zwyczajna zwyciężonych na los skarga, gdy częstokroć sami nieszczęścia swojego bywają przyczyną.
Bajazyt: Jeżeliś tak był gadatliwym i zjadłym za życia, zamiast tego, że ci nos i uszy oberznięto, lepiej było na kłódkę usta zamknąć.
Kalisten: Znać, iż nie wiesz, co to jest filozof.
Bajazyt: Cóż to za zwierzę?
Kalisten: Względem nich inni są zwierzętami, a oni tylko sami godną postać człowieka noszą; z pozoru i przyrodzenia takimi są jak drudzy, z dowcipu, nauki i wzniosłości umysłu przewyższają i przewyższać będą wszystkich.
Bajazyt: To i Tamerlan musiał być filozofem, kiedy mnie zwyciężając przewyższył wszystkich współczesnych.
Kalisten: Nie na sile i zwycięstwach postronnych zasadza się mądrości wzniesienie i wspaniałość; filozof z sobą walczy i siebie zwycięża.
Bajazyt: Takie mi rzeczy prawisz, iż domyślam się, dlaczegoś w klatce siedział Moja rada: wróć się do niej, póki cię znowu nie wsadzą.
Kalisten: Wsadzić teraz nikt nie może, i klatki tu nie masz. A zatem i ty bądź bezpieczen. Jam siedział w niej za życia, i chlubię się z tego, żem w niej siedział.
Bajazyt: Znać, iż wy, filozofowie, przywykliście do chluby, kiedy się nawet i z klatki chlubicie. Wróć się do swojej, a mojej daj pokój.
Kalisten: Masz przyczynę nie cierpieć wspomnienia o twojej, ale ja, gdy w niej dla cnoty osadzony zostałem, przenoszę ją nad tron Tamerlana.
Bajazyt: Nie spieszysz się jednak do niej, choć cię zapraszam.
Kalisten: Jużem ci powiedział, że jej tu nie masz; powiedz mi jednak, proszę: coś czuł, coś myślał, gdyś w twojej siedział?
Bajazyt: Czułem, co monarcha i wojownik w takim stanie czuć może. Mniemałem, iż nie było większego udręczenia nad to, któregom doznawał; teraz wiem, iż mi jeszcze jednego naówczas niedostawało.
Kalisten: Jakiego ?
Bajazyt: Słuchać twoich bajek. Bądź zdrów, a gdy ci chełpliwa wielomowność własne twoje uszy odjęła, naucz się cudze oszczędzać.
Arystofanes: Wierzyć temu nie mogę, co mi powiadają świeżo tu z tamtego świata przybywający, iż kunszt teatralny za moich czasów w Grecji poważany, z późniejszym wiekiem do tego stopnia poniżenia przyszedł, iż piszącym niewiele nadaje szacunku, a zaś tym, którzy są na teatrach, obelgą jest i upodleniem.
Moliere: Mógł ci Terencjusz z Plautem dostateczną dać wiadomość o Rzymianach, iż już i u nich ten kunszt stracił był szacunek i wziętość; zaś aktorowie tak byli znieważeni, iż się Rzym dziwił temu, gdy raczył Cyceron bronić u sądu Roscjusza.
Arystofanes: Więc się nie macie przyczyny na Greków o to gniewać, iż wszystkie inne narody barbarzyńcami zwali.
Moliere: Jeżeli to stąd przypisywali, że nie szacowali teatralnych widowisk i aktorów, nie mają się o co gniewać mniemani barbarzyńcy.
Arystofanes: I autor, i aktor razem, przeciwko sobie mówisz.
Moliere: I za sobą, gdy się uprzedzeniem nie uwodzę. Trzeba by wniść w przyczyny, dlaczego u późniejszych dzieła dramatyczne straciły swój szacunek, a dopiero je wtenczas równie jak i aktorów winować, jeżeli się znajdą te przyczyny być sprawiedliwe ku obwinieniu i naganie.
Arystofanes: Jakaż, mniemasz, mogła być przyczyna takowego sposobu myślenia i działania?
Moliere: Powiedziałbym, ale mnie dzikim wówczas nazwiesz.
Arystofanes: Ciebie? Sam bym był dzikim, gdybym to powiedział. Ale uspokój ciekawość, mów śmiało.
Moliere: Twój własny przykład.
Arystofanes: Nie dosyć namienić, trzeba rzecz wesprzeć dowodami, iżby przynajmniej miała podobieństwo do prawdy.
Moliere: Ta bacznych nie obraża.
Arystofanes: Gdy jest w istocie.
Moliere: Jużem czekał wyroku dzikości, gdybyś się był nie zatrzymał.
Arystofanes: Nie trzeba się spieszyć z wyrokami.
Moliere: Wzniosłeś, przyznać to każdy musi, kunszt twój wiadomością rzeczy, dowcipem nieporównanym, pracą ale —
Arystofanes: Cóż za ale?
Moliere: A i to ale, że nie dasz dokończyć.
Arystofanes: Jak widzę, z mojej niecierpliwości czyniąc sobie igrzysko, może ci się marzy nowa scena do twoich Natrętów.
Moliere: Wzniosłeś twój kunszt, jakem już powiedział, wiadomością, dowcipem i nauką, ale odraziłeś od niego.
Arystofanes: Czym?
Moliere: Mógłbym przestać mówić na takową niecierpliwość.
Arystofanes: Wybacz. Ale mnie to zbyt obchodzi, co mam usłyszeć; powiedz więc, czym od kunsztu mojego odraziłem?
Moliere: Nieuczciwością wyrazów i obmową.
Arystofanes: Za moich czasów mówiono otwarcie i, jak u was potem przysłowie urosło: nie obwijano prawdy w bawełnę.
Moliere: Ale że naga, jakeście ją sami oznaczyli, dawano jej takie, jakiego niekiedy potrzebowała, nakrycie.
Arystofanes: Z rąbku może, co na wskroś widać.
Moliere: Od tego roztropność, kiedy rąbek, a kiedy płótno lub inna gęściejsza odzież.
Arystofanes: Czy rąbek, czy płótno, czy inne obwiniecie, wszystko to oznaczało podły, bo trwożliwy i wahający się sposób myślenia. Zacieśnia on umysł, a w kunszcie teatralnym tłumi śmiałość wyrazów dzielnych. Jest w takowym sposobie czynienia, jakie u nas było, niejaka przywara, ale większą uznaję w trwożliwej podłości, nie śmiejącej prawdę jawnie obwieścić.
Moliere: A gdy to obwieszczenie może się stać bez ujmy obyczajności i szkody cudzej?
Arystofanes: Szczególne złe ustąpić powinno powszechnemu dobru.
Moliere: Ale gdy powszechne dobro bez szczególnego złego obejść się może, ustaje przyczyna być złego działaczem.
Arystofanes: Miano ci jednak za złe, żeś się śmiał z nabożnych.
Moliere: Z źle nabożnych śmiałem się, a tacy są bezbożnymi; i lubo miałem w tej mierze wyśmiewania ciebie poprzednikiem, żadnegom jednak na koszu wśród teatru nie zawiesił.
Arystofanes: Przymawiasz mi o Sokratesa, ale to był mój nieprzyjaciel.
Moliere: Jeżeli dlatego mniemałeś go być twoim nieprzyjacielem, żeś z obmową w komediach swoich nieuczciwość umieszczał, czynił on naówczas powinność prawego męża; twoją było odmienić sposób pisania i wielbić tego, który dla cnoty narażał się na twoje szyderstwa.
Arystofanes: A ty, widzę, sokratyzujesz?
Moliere: A ty może mnie chcesz także na koszu zawieszać?
Arystofanes: Alboż mamy tu widowiska? A choćbyśmy i mieli, swój swojemu szkody nie uczyni.
Moliere: Zaszczyt to dla mnie, że mnie przyswajasz; to mnie jednak obchodzi, iż nie jesteś o tym przeświadczony, iż komedia szkołą obyczajności być powinna.
Arystofanes: Już tam nie komedia, gdzie słuchacz ziewa.
Moliere: A gorzej jeszcze, gdzie obrażony płacze, a młodzież złego się uczy.
Arystofanes: Jakże można połączyć wesołość z tak ścisłą, jak ty o niej trzymasz, obyczajnością?
Moliere: Dał tego dowody godny twój następca, Menander, a po nim Terencjusz, choć nie Grek, a zatem według was barbarzyniec. Nie śmiem się kłaść w ich liczbie, bom i ja niekiedy wykroczył, nie idąc za tym właściwym komedii prawidłem, iż śmiejąc się nie gorszyć i obrażać, lecz, ile możności, poprawiać obyczaje należy.
Koriolan: Kochaliśmy ojczyznę, i daliśmy krwią naszą tej miłości dowody; jakież były skutki tylu prac, starań, zabiegów i niebezpieczeństw? nauczyło nas smutne doświadczenie, iż pracowaliśmy dla niewdzięcznych.
Kamili: Alboż cię to nagroda do pracy wiodła?
Koriolan: Jest ona sprawiedliwą korzyścią, i na niej się zawiodłem.
Kamili: Sam twój przydomek oznacza czułą wdzięczność ojczyzny twojej, gdy ci go nadała za wzięcie miasta Koriolów.
Koriolan: Mało to było za moje zasługi.
Kamili: Wiele, gdyś ty pierwszy tak pochlebną nagrodę zyskał; gdy zaś jest sprawiedliwą, słodkie uczucie sprawować powinna. Wymagać więcej oznacza albo zbyteczną chciwość, albo wyniosłość nieograniczoną.
Koriolan: Popsuły cię, jak widzę, tutejsze mędrki, które jak zaczną przesadzać w wykwintnej mądrości swojej, i ich nikt, i podobno oni sami siebie nie rozumieją.
Kamili: Nie potrzeba się udawać do filozofii i filozofów w rzeczy prostej, którą każdy pojąć może.
Koriolan: Więc ja, Kamillu, prościejszy nad prostych, bo tego, co mówisz, nie rozumiem.
Kamili: Mów raczej, iż rozumieć nie chcesz; więc lubo wiem, iż rozumiejącemu mówię, czynię jednak, jak gdybyś nie rozumiał, i tak rzecz tłumaczę. Służyć ojczyźnie nie jest to frymarczyć, a zatem w nagrodzie szukać zarobku; działanie to samo przez się sercom poczciwym najsłodszą jest korzyścią, i ojczyzna dając nagrodę nie wypłaca się z długu, ale pełniącemu powinność oznacza czułość swoje.
Koriolan: Dobrze to wszystko, co mówisz, ale przyznaj ty sam, iż nie było ci to do smaku, gdy cię z Rzymu wygnano.
Kamili: Porzucać własne siedlisko przykrym jest uczuciem; bolałem niezmiernie, gdym Rzym, ojczyznę moje, rzucać musiał, ale uskramiając w sobie czułość, zostawiłem czasowi odkrycie prawdy, a zatem niewinności mojej; przyszła na koniec ta pora, i byłem tak szczęśliwym, żem ojczyznę od zguby uratował.
Koriolan: Srożej się ze mną Rzym obszedł, i żałował tego, co zdziałał.
Kamili: Może się Koriolan ucieszył zemstą, ale musiała boleć Rzymianina.
Koriolan: Prawdęś powiedział; ale cóż było czynić, kiedy się już krok pierwszy uczynił?
Kamili: Przymusić Rzym, aby cię kochał. Byłeś skrzywdzonym; bolałeś słusznie, ale zbyt dałeś się uwieść porywczości uczucia twojego.
Koriolan: Taż sama porywczość, która mnie niegdyś zdatnym w dziełach wojennych czyniła Rzymowi, taż sama (przyznać muszę) ledwo go nie przywiodła do zguby. Są skłonności wrodzone, których przezwyciężyć nie można; moje gwałtowne a trwałe, w dalszym ciągu i w Rzymie, i na wygnaniu stały się nieszczęścia przyczyną.
Kamili: Nie może być większe, jak targnąć się na ojczyznę.
Koriolan: A kiedy niewdzięczna?
Kamili: Obywatele być mogą; powszechność, choć w porywczości ujmie, z czasem przywróci. Uczułem ja to, Koriolanie, gdym wśród czci i uwielbienia na jej łonie życia dokonał.
Koriolan: Nie uczułem ja tej słodyczy, gdy mnie, wybawiciela swego, po śmierci przynajmniej Rzym nie uczcił, a jednakże dla niego straciłem życie.
Kamili: Matce, żonie i dzieciom twoim winien Rzym wybawienie, i uczcił je wdzięcznością. Ty życie tracąc, sameś się skarał; i jeżeli tak wielkie, jakie popełniłeś, świętokradztwo usprawiedliwienie jakieżkolwiek znaleźć może, zmniejszyłeś życia ofiarą wielkość błędu twojego.
Dariusz: (patrząc na Piasta zbliżającego się) Z odzieży miarkując, musiał to być człowiek pospolity, (do Piasta) Wybacz staruszku, iż cię spytam, czym byłeś za życia.
Piast: Chłopem.
Dariusz: I w tym stanie życia dokonałeś?
Piast: Królem.
Dariusz: Chłopem, królem! Zwięzła odpowiedź, toś pewnie ze Sparty.
Piast: Z Kruświcy.
Dariusz: Byłeś więc chłopem i królem?
Piast: Chłopem i królem.
Dariusz: Razem?
Piast: I razem, i nie razem.
Dariusz: Staruszku! te żarty wieku twego nie zdobią.
Piast: Choć jestem stary, mam słuch dobry; usłyszałem więc, coś za pierwszym na mnie wejrzeniem sam do siebie szeptał. Z pozoru odzieży sądziłeś, iż jestem człowiek pospolity, a trafiłeś na króla; ten był królem i chłopem. Ze zaś był razem i nie razem, abyś nie rozumiał, iż się udaję do żartów, które i wiekowi mojemu, i miejscu temu nie są przyzwoite, tak rzecz obwieszczam: Byłem chłopem, bom się w tym stanie urodził; byłem udzielnym, bo mnie na ten najwyższy stopień ziomkowie moi wynieśli. Przeciąg więc czasu przed wyniesieniem i po wyniesieniu uczynił, iż nie byłem razem królem i chłopem; żem zaś po wyniesieniu skromność pierwszego stanu zachował, byłem razem królem i chłopem.
Dariusz: Przyznaję, iż mnie powierzchowność uwiodła, ale się temu dziwować nie powinieneś, wiedząc, jaka była wspaniałość Persów.
Piast: A ja ci się przyznaję, iż za życia nie wiedziałem nawet o Persach.
Dariusz: Jak to być mogło?
Piast: Mogło, bom ksiąg nie miał, a choćbym je miał, na nic by mi się były nie zdały.
Dariusz: Dla jakiejże to przyczyny?
Piast: Bom czytać nie umiał.
Dariusz: I byłeś królem?
Piast: Alboż to kto czytać nie umie, królem być nie może? Umysł rozsądny poprzedził pismo, i dobrze się działo za moich czasów.
Dariusz: Cóż cię na tron wyniosło?
Piast: Miód.
Dariusz: Miód! To być nie może.
Piast: Jeżeli cię królem Persów (jakem się tu dowiedział) mógł zrobić koń, a czemuż by napój smaczny i zdrowy nie miał mi uczynić tej przysługi?
Dariusz: Więc po pijanemu zostałeś królem.
Piast: Nie pijaństwo, ale wdzięczność zdarzyła mi panowanie. Naród dawny Sarmatów, w prostocie swojej szacownej, przy innych cnotach wstrzemięźliwość zachowywał. Persów pijaństwo było przywarą, i od nich zwycięzca Aleksander przejął.
Dariusz: Jednakowo lepiej być królem nie z miodu, lecz z konia: zwierz ten dzielny wojowników oznacza.
Piast: Nie schodziło na męstwie północnym narodom, i o tym wiesz z doświadczenia. Nie dla miodu wynieśli mnie na tron ziomkowie moi, ale uważyli w hojnym napoju rozdawczą ludzkość i przemysł złączony z pracą. Mnóstwo przybyłych do Kruświcy na obranie króla sprawiło głód; zapas mojego gospodarstwa wystarczył na wszystkich wyżywienie. Postrzegł i poznał naówczas lud prosty, ale cnotliwy, iż temu, który i zbierać bacznie, i dawać roztropnie umie, najprzyzwoiciej drugimi rządzić należy.
Krassus: Jakiś się tu, widzę, filozof do mnie zbliża, poznaję go po minie i odzieży; z takich ludzi mała pociecha, a zarobku na nich prawie żadnego nie masz. Miałem ich między moimi niewolnikami czterech i wiele mnie kosztowali, a gdym ich najmował, aby uczyli filozofii, nie przyszło mi z nich i dwa procentu; z taneczników zaś i kucharzów miewałem czasem piętnaście od sta.
Krates: (przybliżając się z powagą) Witam cię, Fortuny czcicielu.
Krassus: A ty kto jesteś?
Krates: Ten, co nią gardzę.
Krassus: Tym gorzej dla ciebie, niebożę, znać z płaszcza długiego, który się za tobą wlecze, żeś filozof; ale że ten i dziurawy, i wytarty, mój bracie, twoja filozofia niedobrego gatunku: bo mów, co chcesz, bez pieniędzy i dobrego płaszcza źle na tym świecie.
Krates: Moja filozofia każe gardzić wygodą.
Krassus: I zębami kłapać na mrozie.
Krates: Alboż się do zimna przyzwyczaić nie można?
Krassus: Jużci, i do ran, i do sińców, i do guzów; ale na co się przyzwyczajać, kiedy się można ustrzec?
Krates: A gdy przyjdzie cierpieć, lepiej przygotowanemu, niż takowemu, który tego nie zna.
Krassus: Mój kochany, a czemuż się co dzień umyślnie nie dławisz, żeby ci nie było przykro naówczas, gdyby cię wieszać miano?
Krates: Złodziejów tylko wieszają; moja rada: daj pokój szubienicy.
Krassus: Co ty mianujesz złodziejstwem?
Krates: Posiadanie tego, co nie nasze, posiadanie tego, co naszym być nie powinno, posiadanie zbyteczne. W żadnym z tych rodzajów złodziejstwa Kratesa nie znajdziesz, a w trzecim Krates znajduje ciebie.
Krassus: U ciebie więc być bogatym jest to być złodziejem.
Krates: Kto ma nadto, a nie użycza, kradnie.
Krassus: A ty się, widzę, przymawiasz o jałmużnę, panie filozofie!
Krates: A ty zapomniałeś o tym, panie bogaczu, iż po śmierci bogatych i ubogich nie masz; z czego byś dał jałmużnę, kiedy ostatni grosz dałeś za przewóz Charonowi?
Krassus: A mógłby był przewieźć za dwa szelągi.
Krates: A cóż byś był z trzecim zrobił tu, gdzie pieniądze wartości nie mają?
Krassus: Zdadzą się one zawsze.
Krates: A co na to powiesz, gdy ja za życia jeszcze wszystkie, co miałem, wrzuciłem w morze?
Krassus: (z zadziwieniem) W morze!
Krates: Tak jest, w morze.
Krassus: A w głębią czy u brzegu?
Krates: Pewnie byś je chciał stamtąd wydobyć?
Krassus: Ale też po co pieniądze rzucać w morze? Uczyniłeś szkodę powszechną krajowi, szczególną krewnym lub przyjaciołom, żeś ich między nich nie rozdał. Mogłeś je obrócić na pomoc ojczyzny, na ozdobę miasta, zgoła na cokolwiek by ci się podobało. Wierz mi, bardzoś źle uczynił, żeś wrzucił pieniądze w morze; ale podobno żartujesz?
Krates: Nie żartuję, i możesz na to od współczesnych i pisarzów tu z nami będących zasięgnąć świadectwa.
Krassus: Można było komużkolwiek dobrze uczynić, tyle jest zawsze potrzebnych ludzi.
Krates: Rzecz zła nie powinna się użyczać.
Krassus: Powiedz mi tylko, a szczerze: jak się zwało to miejsce, gdzieś wrzucił pieniądze w morze?
Krates: Choćbyś i wiedział, już tam nie dojdziesz. W stanie, w którym jesteśmy, ubóstwo i bogactwa ani pomóc, ani szkodzić nie mogą. W stanie, w którym byliśmy, że bogactwa, a raczej chęć niepomiarkowana ich nabycia szkodzi, i życie twoje niespokojne, i śmierć nieszczęśliwa największym dowodem.
Horacjusz: (do Sarbiewskiego) Stronisz, widzę, ode mnie, a ja cię szukam; jaka być może przyczyna, powiedz, takowego wstrętu.
Sarbiewski: Nie przystało uczniowi poufalić się z mistrzem, czekałem twojego wezwania.
Horacjusz: Rzadkim przykładem łączysz skromność z rymotwórstwem.
Sarbiewski: Ten mi go dał, który śmiał rozpaczać, iż Pindara nie dojdzie. Jeżeli w równym, a może przewyższającym, mogło być takowe przeświadczenie, cóż dopiero w takim jak ja, którego celem to tylko być mogło, iżbym był uznanym jakimkolwiek przynajmniej naśladowcą Horacjusza.
Horacjusz: Zbyt się uniżasz, a i w chwalebnym działaniu potrzeba miarę zachować. Com powiedział o moim poprzedniku greckim, nie było z mojej strony fałszywą skromnością; ta czasem umyślnie się podli, żeby była wzniesioną. Zapał porywczy Pindara tak dalece zda się wychodzić z granic określonych, choć wzniesionego umysłu, iż słusznie przypiąłem Ikarowe skrzydła zbyt śmiałym w locie jego naśladowcom.
Sarbiewski: Nie były potrzebne tobie, któryś innym i mnie stał się przykładem.
Horacjusz: Grzeczny wyraz nie jest dowodem; nie fałszuj moich, ściągały się one do powszechności naśladowców, a jam się z ich liczby nie wyłączał. Doszły nas dzieła twoje: sprawiedliwie zyskałeś wziętość i sławę.
Sarbiewski: Wszak to twój wyrok, iż grzeczny wyraz nie jest dowodem.
Horacjusz: Powtarzam, com szczerze obwieścił, iż zasłużyłeś sprawiedliwie na chwałę, której tak u swoich, jako i u cudzych używasz. Możesz bezpiecznie wierzyć temu, co powiadam; gdy albowiem w równym kunszcie jeden drugiego chwali, im bardziej się od zwyczajnego sposobu myślenia i działania oddala, tym bezpieczniej mu wierzyć można.
Sarbiewski: Wybaczali Anacharsisowi Grecy usilność jego.
Horacjusz: Przyzwyczaiłeś się, widzę, do pochlebnych wyrazów; twój Urban lubił kadzidło.
Sarbiewski: Nie było i przykre Augustowi.
Horacjusz: A my kadzący znaliśmy dobrze naszych kadzonych, dlatego też może przesadzaliśmy w kadzeniu; ale jak oni mieli zdrożności swoje, tak też i nam bez nich się nie obeszło; zwyczajne to ludzkości piętno.
Sarbiewski: Masz mi za złe, iż się zniżam, a sam się pokorzysz? Nie zniżam ja się, gdy mówię, iż zuchwały był zapęd chcieć wstępować w twoje ślady.
Horacjusz: Sposób takowego myślenia zdaje mi się być zdrożnym. Nie potrzeba być zuchwałym, ale gdy się kto czuje na siłach, źle czyni, kiedy rozpacza; gdybym się i ja był zbytnie tą myślą zaprzątnął, ustałbym w zapędzie i nie zyskał podobnych tobie naśladowców. Nie przeczę, żeś trudną rzecz przedsięwziął: cudzym pisać językiem; chociaż więc ledwo można dojść zamierzonego celu, jednakże tak rzecz zdziałać, jak tylko w takowej okoliczności najlepiej można, działającemu niemałą to przynosi sławę. Miałeś jeszcze drugą dość wielką przeszkodę w pisaniu twoim.
Sarbiewski: Jaką?
Horacjusz: Twój stan.
Sarbiewski: I owszem, zdaje mi się, iż stan mój zakonny, od wszelkich świeckich zabaw i prac daleki, dawał mi sposobność do prac uczonych.
Horacjusz: Nie o tym ja mówić.
Sarbiewski: Nie dorozumiewam się, co by to miała być za przeszkoda.
Horacjusz: Czytałeś pieśni moje o Gracjach, Nimfach, Wenerze? Sam cel pisania dodawał wdzięku.
Sarbiewski: Używały późniejsze wieki waszej mitologii, i ja niekiedy szedłem ich torem, a stan mój temu nie przeczył; ale że i w naśladowaniu miarę zachować należy, choćby mi stanu mojego obowiązki nie były tego broniły, iżbym się za wdziękami wyrazów zapędzał, sama myśl o skutkach, które by z czytania dzieł moich nastąpić mogły, wstrzymać by powinna zapęd zbyt uniesionego pióra.
Horacjusz: Więc od Nimf stronisz? Gracjom nie sprzyjasz?
Sarbiewski: Jeżeli Platon uczniom i miłośnikom filozofii kazał Gracjom czynić ofiary, czemuż by od nich stronić mieli rymotwórcy?
Horacjusz: Jednakże ich wzywanie szkodliwym mienisz.
Sarbiewski: Bynajmniej; sameś im przyznał ich zaszczyt właściwy, iż są przystojne: Gratiae decentes. W tym więc zamiarze, iż z wdziękiem skromną wstydliwość łączą, ofiary im od wszystkich należą.
Kato: Pewnie myślisz mnie zapraszać na wieczerzą w sali Apollina.
Lukullus: Alboż uprzykrzyło ci się przebywać na Polach Elizejskich i chcesz wrócić do Rzymu?
Kato: Nie Pola Elizejskie przykrzą mi się, ale wcale niespodziewani towarzysze, których zastałem, i którzy tu coraz przychodzą.
Lukullus: A od sądu Minosa trudno powoływać do wyższych, tak jak ty w Rzymie do ostatniej zgrzybiałości czyniłeś.
Kato: Gdybyś w nim był za moich czasów, pewnie bym cię tam nie ścierpiał.
Lukullus: Przynajmniej ci na ochocie nie zbywa; łagodniejsze są bogi, którzy mnie i ciebie cierpią.
Kato: Że mnie, to sprawiedliwość; że ciebie, to zbytek dobroci, którego ja pojąć nie mogę.
Lukullus: A choć byłeś wielce pojętnym tam, gdzie szkodzić mogłeś.
Kato: Wymawiasz mi to, z czego się ja przy mojej nie nadwerężonej cnocie, jak za życia chlubiłem, tak i po śmierci chlubię. Nienawiść zbrodni największą jest poczciwego człowieka zaletą.
Lukullus: Ale nie wiem, czy jest właściwym cnoty przymiotem, żeby przez swoje nieużytość i dzikość ściągała na siebie powszechną nienawiść. Mają od niej zbrodnie odrazę; ale gdy jest taką, jak być powinna, ludzką, słodką, cierpliwą, i, jak tylko być może, ulegającą, łagodzi umysły i odrazę ku sobie zmniejsza.
Kato: Nauczyłeś się podobno tych pięknych maksym od twoich stołowych filozofów, którzy najadłszy się i opiwszy na twoich biesiadach, gdyś po sytnej wieczerzy usypiał i drzemał, prawili ci te bajki.
Lukullus: Byłem w stanie słuchać ich i po wieczerzy, tobie, jak mówią, nieczęsto się to zdarzało.
Kato: Alboż to sobie podochocić nie wolno?
Lukullus: Nie wolno, osobliwie temu, który zbyt ostro wszystkie inne podochocenia gani; wolno sobie niekiedy podochocić, lecz w mierze.
Kato: Ale to podobno nie w mierze, gdy kto traci pieniądze na zbytki?
Lukullus: Gdy kto traci majątek na zbytki, ale gdy kto część intrat dostatnich obraca na uczciwe użycie, miara się zachowywa.
Kato: Zawsze źle, kto nadto wydaje.
Lukullus: Gorzej, gdy daje w lichwę.
Kato: Jakeś mógł znieść owę Pompejusza odpowiedź, gdy choremu jeść kwiczoły radzono, wtenczas gdy ich dostać nie było można, i tyś je tylko tuczone chował; a on brzydząc się zbytkiem twoim rzekł, iż wstydziłby się uzdrowienia, gdyby je z twojego marnotrawstwa zyskał.
Lukullus: Przebaczyłem choremu.
Kato: Jednakże rzecz niepodobna, abyś się naówczas nie zawstydził.
Lukullus: Każdy ma zdrożności swoje, jednak gdyby się byli, tak jak ja, drozdami lub kwiczołami Juliusz z Pompejuszem zatrudniali, nie byłaby wolność rzymska zginęła.
Kato: Ale byłby Rzym zniewieściał.
Lukullus: Bronić złego nie mogę; mniejsze jednak nad większe podobno i ty przenosisz.
Kato: Żadnego cierpieć nie mogę.
Lukullus: Znać, że się do żadnego nie poczuwasz; a to jest najgorszym.
Juliusz: (do Przewoźnika) Czemu ty się śmiejesz?
Przewoźnik: Bo mi się śmiać podoba; ja ciebie nie pytam o to, dlaczego siedzisz smutny na tym czółnie i wzdychasz.
Juliusz: Po tak śmiałej twojej odpowiedzi domyślam się, iż mnie nie znasz.
Przewoźnik: Alboż ci nasz sternik Charon nie powiedział, iż masz prawo pierwsze miejsce zasiąść za to, żeś mu tyle nieboszczyków przesłał?
Juliusz: Nie mianował mnie jednak po nazwisku.
Przewoźnik: Prawda, ale gdy powiedział, iż tyś najwięcej mu dusz posłał do przewozu, tym samym ciebie mianował.
Juliusz: Czymże mnie być sądzisz?
Przewoźnik: Tym, czym byłeś, najsławniejszym za twoich czasów krwi ludzkiej rozlewcą.
Juliusz: Było tylu innych.
Przewoźnik: Przeszedłeś ich, Juliuszu.
Juliusz: Więc moja sława i ciebie doszła; zdajesz mi się albowiem być człowiekiem z gminu.
Przewoźnik: Alboż cię i tacy nie znali, gdyś ich kraje pustoszył! Tyś teraz z gminu, gdy cię ta łódka trwoży, a ja w niej z twoim podziwieniem spokojnie siedzę. Nie rozumiej jednak, że się z ciebie natrząsam, bo to byłoby nieludzkością; muszę ci się jednak przyznać, iż przyczyną śmiechu mojego to było, żem cię poznał.
Juliusz: Alboś mnie kiedy widział za mego życia?
Przewoźnik: Pewnie twarzy mojej nie przypominasz sobie, bo wy, panowie, z góry tylko na nas rzucając okiem, nie mogliście ani możecie zatrzymać nas w pamięci; my przeciwnym sposobem ciekawie patrzyliśmy na rzadkie dla nas widoki, a dopieroż gdy straszne, jakim ty byłeś i tobie podobni.
Juliusz: Mnie chwalili z dobroci.
Przewoźnik: Z tego może, żeś mniej był strasznym; byłeś nim jednak. Chwalili cię z dobroci ci, co się ciebie bali, ci, co chcieli cię oszukać. Ale ty, coś nie tylko był panem, ale miałeś rozum, alboś im wierzył?
Juliusz: A ty, choć z gminu i niby prostak, nieźle, widzę, i myślisz, i mówisz.
Przewoźnik: Jeżeliś mniemał, iż w gminie nie można dobrze ani myśleć, ani mówić, jak się to z twego zagadnienia wydaje, ja ci, choć gminny i prostak, wręcz powiem, iż wy niegminni umieliście mówić, ale nie myśleć.
Juliusz: Obeszłoby się bez tych uwag; powiedz, gdzieś mnie widział.
Przewoźnik: Pamiętasz, kiedy nie mogąc się okrętów twoich doczekać, puściłeś się sam jeden w łódce na morze z Epiru do Brundizjum?
Juliusz: Któż by o takim dziele zapomniał? Pokazała się w nim moja odwaga i stałość umysłu.
Przewoźnik: Może inni tak myśleli; jam cię w owej łódce przewoził.
Juliusz: Więc miałeś zaszczyt być uczestnikiem wielkiego dzieła.
Przewoźnik: Bynajmniej, ja sobie tego zaszczytu nie przywłaszczam, boś mnie przymusił puszczać się na morze, kiedy się puszczać nie należało. Wybacz, coć powiem: gdybym był to dobrowolnie uczynił, co z musu czynić musiałem, nie brałbym stąd dla siebie zaszczytu.
Juliusz: Znać, żeś z gminu, gdy nie czujesz, jakim to było dla ciebie szczęściem wieźć Cezara i losy jego.
Przewoźnik: Pamiętam, żeś to powiedział, gdy się morze burzyło, i rozumiałeś, iż tak się ciebie zlęknie jak Galowie i Hiszpani; ale, jak na złość, burza coraz się wzmagała i gdyby nie ja…
Juliusz: Śmiesz sobie moje ocalenie przypisywać?
Przewoźnik: Zapewne, żeś go winien mojemu wiosłu, a jeżeli los jednego z nas miał zmiękczyć bogi, nie wiem, kto bardziej zasłużył na takie względy: czy ten, co ludzi gnębił, czy ten, co się w stanie swoim poczciwie sprawiał. Na innej teraz płyniemy łodzi; Charon nas wiezie i losy nasze; ja się śmieję, a ty wzdychasz.
Auzoniusz: Nie spodziewałem się tego, iżbym tyrana na Polach Elizejskich zastał.
Dionizjusz: Tak jak się Rzymianie nie spodziewali, aby bakałarz konsulem został.
Auzoniusz: Jakżeś tu trafił?
Dionizjusz: Tym trafiłem, iż umiałem znieść nieszczęście moje, tak jak teraz twoje niewczesne i grubiańskie pytanie znoszę. Żebym cię jednak przeświadczył o tym, jak nie trzeba sądzić o rzeczach z nazwiska i pozoru, wiedzże o tym, mistrzu krasomówstwa, iż nazwisko tyranów w Grecji nie oznaczało okrucieństwa i dzikości, tak jak u was, gdyście nim uczcili Tyberiusza, Kaligulę i Nerona. Gełon i Hieron, poprzednikowie moi w Syrakuzie, więcej nierównie byli warci nad Gracjana, wychowańca twojego, który, gdyby od ciebie przechwalonym nie był, ledwo by o nim wiedziano.
Auzoniusz: Tak, jak o tobie, gdyby cię był Platon nawiedzinami swoimi nie uczcił.
Dionizjusz: Obszedłbym się był bez tej grzeczności.
Auzoniusz: Wszakżeś go sam do siebie zaprosił.
Dionizjusz: Bom się tego nie spodziewał, na co mi te nieszczęsne nawiedziny potem wyszły.
Auzoniusz: I owszem, jakem już wspomniał, bez Platona ledwo by kto o tobie wiedział.
Dionizjusz: Wolałbym, iżby o mnie nie wiedziano, byłbym albowiem spokojnie na ojcowskim tronie życia dokonał. Ale mojego nieszczęścia i upadku ten sam, o którym mówisz, że mnie wsławił, stał się przyczyną.
Auzoniusz: To być nie może, wszak Platon był najznamienitszym z filozofów.
Dionizjusz: Tym też mnie podszedł. Ujęty miłością nauk sprowadziłem go, uczył on niby, a tymczasem wzbudzał przeciw mnie Diona, także swojego ucznia, i na tym się skończyła nasza filozofia, iż ja tron, on życie stracił.
Auzoniusz: Mówisz to przez żalu twojego i zemsty uprzedzenie; i owszem, za to, żeś rad Platonowych słuchać nie chciał, oburzyłeś przeciw sobie lud Syrakuzy.
Dionizjusz: Już przygotowany od Platona i filozoficznych uczniów jego na oburzenie.
Auzoniusz: Gdy się nie znaleźli takowi, którzy by przy tobie obstawali, toż samo jest dowodem, żeś rad Platonowych nie słuchał.
Dionizjusz: Dajże mi z nim pokój, znać, żeś sam nie wiedział, co to jest za rodzaj te filozofy. Napatrzyłem się ich ja dosyć na moim wygnaniu; a gdy osiadłem w Koryncie, przypatrzyłem się z bliska owym mniemanym mędrcom, którzy czczymi słowy innych łudząc, śmieją się po cichu z ułudzonych, zwłaszcza gdy sami korzystają z obłudy.
Auzoniusz: Jest wieść, iż w Koryncie otworzyłeś szkołę.
Dionizjusz: A ta wieść znosi, co o mnie twierdzą, jakobym w rozpuście i podłości ostatek życia mojego przepędził. Otworzyłem szkołę, bom z nauki miał do tego sposobność.
Auzoniusz: Osobliwym losu igrzyskiem, od czegom ja zaczął, tyś na tym skończył; rozmawiamy więc z sobą, ja z bakałarza konsul, ty z króla bakałarz.
Dionizjusz: A w tych odmianach naukę obadwa wielbić powinniśmy, bo jeżeli cię ta wyniosła, wstrzymała pewnie od dumnej zuchwałości, tak jak mnie od upodlenia i ostatniej rozpaczy.
Ptolemeusz: Znać z powierzchowności twojej, iż byłeś Muz nieprzyjacielem.
Omar: Dopierom się po śmierci o Muzach dowiedział.
Ptolemeusz: Lepiej by było dla nauki i kunsztów, gdybyś je był czcił za życia.
Omar: Próżniaków to było rzemiosło; choćbym i za życia miał o nich wiadomość, nie zyskałyby ode mnie kadzidła.
Ptolemeusz: Gdybyś był proch znał, ten by cię podobno zapach najrozkoszniej zasilał.
Omar: Bo właściwy rycerzom; tego mi w tak szacownym wynalazku żal, iż go derwisz wymyślił.
Ptolemeusz: Przypadek go nadarzył, i gdyby ten, któremu się przytrafił, mógł był przewidzieć, jak wielu nieszczęść będzie przyczyną, nie byłby użyczył innym swojego wynalazku, w którym by szkodę ludzkości uznał.
Omar: Mniejsza o to, gdy idzie o zwycięstwo.
Ptolemeusz: Znać po wyrazie, iż nie byłeś nauką oświeconym.
Omar: Wiem, do czego zmierzasz, żal ci twojej biblioteki, com ją spalić kazał. Ale mi też za to strażniki i opalacze łazien aleksandryjskich dziękowali, żem im przez kilka miesięcy wydatku na drzewo oszczędził.
Ptolemeusz: Godny żart dzieła.
Omar: Według ciebie: niegodziwego, świętokradzkiego; ale odmienisz zdanie, gdy ci powiem, żem to czynił z nabożeństwa.
Ptolemeusz: Nie do Muz zapewne.
Omar: Musiałeś mieć do nich osobliwsze przywiązanie, kiedy ci z myśli nie wychodzą.
Ptolemeusz: To, co ich cześć oznaczało, było moim celem, jak być powinno każdego uczciwego człowieka, tym bardziej monarchy.
Omar: Żeby był bakałarzem.
Ptolemeusz: Mniej jest ten niż bakałarzem, kto będąc w błędzie nie daje się oświecić.
Omar: Nie śmiałbyś tak mówić za mego życia, byłbyś albowiem pewnie tam poszedł, gdzie twoje książki.
Ptolemeusz: Ale i ty naówczas nie byłbyś moich książek dostał. Nie cierpiano zbójców za moich czasów.
Omar: A cierpiano Aleksandra, od którego się twój ojciec w tym rzemieśle ćwiczył.
Ptolemeusz: Szanuj wielkich ludzi, a przynajmniej nie gadaj o tych, na których się nie znasz.
Omar: Na czciciela Muz, to niegrzecznie. Mnie się zdawało, że one uczyły, jak to z równymi, a tym bardziej jak z wyższymi mówić należy. Co było twoim królestwem, stało się potem małą cząstką państwa mojego.
Ptolemeusz: Nie był Egipt Egiptem, kiedyś ty nim rządził.
Omar: Pewnie dlatego, iż książek nie miał?
Ptolemeusz: Niechcący prawdęś powiedział.
Omar: Chcący ją powtarzam: według ciebie stracił Egipt wartość swoje spaleniem książek, według mnie zyskał poznaniem Alkoranu, i to było pobudką dla mnie do zburzenia Biblioteki Aleksandryjskiej, gdym rzekł: albo są przeciw Alkoranowi, albo za nim; jeśli przeciw, warte stosu; jeśli za nim, on wsparcia cudzego nie potrzebuje.
Ptolemeusz: Powiadali nam tu przychodnie z tamtego świata o tym twoim dzikim wyroku.
Omar: Nie jest on tak dzikim, jak ty mniemasz. Cóż wam księgi nadały?
Ptolemeusz: Wszystko.
Omar: Dobre czy złe?
Ptolemeusz: Dobre.
Omar: Mój Greku, posłuchaj Saracena, może się on nie tak dzikim ukaże, jak ty rozumiesz. Twoim składem książek opalały się Aleksandrii łaźnie przez trzy miesiące, i miało ich być kilkakroć sto tysięcy.
Ptolemeusz: Sam zważ, jakie to były skarby.
Omar: Dobre księgi są rzadkie; mniemać, żeby między kilkakroć sto tysięcy kilkadziesiąt, kilka tysięcy, a wreszcie kilkaset było dobrych, i to jeszcze ledwo nie zuchwałe mniemanie. Między złymi są jedne głupie, o te mniejsza; drugie złe ze swojej istoty. Między tymi, które dobrymi zowią, są jedne ze stylu dobre, z rzeczy złe, drugie dobre z rzeczy, ze stylu lada co; są na koniec, a takich najwięcej, co jedna drugą powtarza. Żem więc oszczędził nudności albo zgorszenia, dziękować mi za to należy.
Ptolemeusz: Nieźle bronisz złej sprawy. Byleby jedna w tej całej liczbie spalonych była dobra, już byś był winnym.
Omar: A kto wie, czy by ta jedna nie powiedziała, iż się bez książek obejść można.
Hieron: Nic mnie tak nie bawi na tych tu Polach Elizejskich, jak gdy rozmawiam z przybywającymi i wypytuję się ich, co się dzieje na świecie i co o nas następcy mówią.
Antonin: Masz przyczynę miłego zabawienia, gdy coraz odbierasz trwałe dowody uszanowania i sławy, na którą zasłużyłeś.
Hieron: Zawstydzasz mnie pochwałą twoją, nierównie godniejszy jej ode mnie.
Antonin: Nadto się pokorzysz, a mnie pochlebiasz.
Hieron: Nie zyskałbym twojego szacunku, gdybym był pochlebcą. Żem małym krajem jakożkolwiek zarządzać umiał, przyniosło mi to dość dobre imię; ale gdy się zapatruję na ciebie, który, na czele rzymskiego mocarstwa osadzony, wszystkich, którym rozkazywać mogłeś, tak słodko ująłeś, iż powszechnym nieograniczonego państwa odgłosem zostałeś uwielbionym, widok takowy zbyt upokarza, iżby kto z tobą śmiał iść w porównanie.
Antonin: Nie obszerność kraju, ale sposób rządzenia czyni zaszczyt i chwałę rządzących; tak więc szczupłość Syrakuzy, jak obszerność rzymskiego państwa, mogły równą i tobie, i mnie uczynić wziętość.
Hieron: Jeżeli mię więc przymuszasz do uznania jakiejkolwiek wartości mojej, co powiesz na to, gdy tak o tobie, jak i o mnie ledwo uczynili wzmiankę kronikarze, obszerni jednak aż nadto w opisie panowania innych, niegodnych czasem i wspomnienia.
Antonin: Temu się ja nie dziwuję i ty dziwować nie powinieneś. Piszący dzieje narodów najlepsze wymowy i dzielności stylu znajdują żniwo w czynach okazałych, jakimi są po większej części wojny, a zatem w dziełach bohatyrów; te gdy i rozmaitością zdarzeń, i wielkością straty lub korzyści dziwią czytających, czytanym nadawają chęć do powiększenia jeszcze dziwu; nie tak więc o prawdę, jak o własny szacunek starowni i skrzętni, gdy się im widzi, iż rzecz nie dosyć wydatna, naddają ze swego. Stąd owe przewlekłe opisania zdobycia miast, bitew srogich, znękania narodów, tak dokładne, jak gdyby ów, co pisał, był przytomnym temu, co się działo; stąd owe mowy wodzów do żołnierzy, jak gdyby prawiący myślał naówczas o krasomówstwie, który zatrudniony i swoją własną sławą, i usługą krajową ani miał czasu, ani sposobności do prawienia oracji, zwłaszcza wśród wrzawy i tumultu, który bitwy poprzedza. Komuż by on prawił owe przewlekłe perory? Gmin albowiem wojskowy, wówczas ocaleniem własnym, nagrodą i miłością kraju jedynie zajęty, aniby znał dla swojej prostoty szacunku przesadzonej okrasy, aniby jej mógł słyszeć dla wrzasku i oddalenia.
Hieron: Jeszcze bym ja to wybaczył pisarzom, gdy się dla okazania stylu nad dziełmi wojennymi zastanawiają; ale możnaż ich wielomowność usprawiedliwić, gdy się nad okazaniem i wyliczeniem zbrodni Kaligulów, Tyberiuszów, Neronów, Domicjanów, niegodnych poprzedników twoich, tak szeroce, jak gdyby z upodobaniem rozpościerają?
Antonin: Wiedz o tym, cnotliwy Hieronie, iż równie, a może więcej pomaga ku dobremu rozciągły opis bezprawia i zbrodni, jak cnoty wyobrażenie; ta, sama sobie będąc zaletą, pomocniczej usługi nie potrzebuje; zbyt zaś wielki jest powab ku złemu w każdym człowieku, iżby samo przez siebie dzielnie odrażać mogło; trzeba się więc nad szkaradnością skutków jego niekiedy szeroce zastanowić, iżby tym mocniej wpoić i wkorzenić ku niemu odrazę.
Hieron: Jednakże choć cnota sama sobie wystarcza, cnotliwym potrzeba zasilenia, a to w sławie następnej znajdują.
Antonin: I nie mylą się w nadziei swojej; choć niekiedy są pokrzywdzonymi od współczesnych lub następnych; z przykładu jednakże tych, którzy ich poprzedzili, których wieść doszła, a których potomność dla ich cnót i zasług wielbi, mogą brać zasilenie.
Hieron: O tobie, najcnotliwszym z rządców Rzymu, tak mała u dziejopisów twoich wzmianka, iż ledwo cię poznać można.
Antonin: Toż samo się i tobie zdarzyło, i nam podobnym wydarzy; ale te małe tak o nich, jak o nas wzmianki więcej nierównie warte, niż to wszystko, co o drugich nam niepodobnych powiedziano i powiadać będą.
Hieron: W czymże?
Antonin: Oto w tym, gdy pod tobą Syrakuzy, pod moim rządem Rzym był szczęśliwy.
Hieron: Mogliby byli rzecz wyszczególnić.
Antonin: Byliby raz w raz jedno powtarzali. Nie wiedliśmy ciągłych wojen, nie sprawowaliśmy kosztownych igrzysk, nie wycieńczaliśmy skarbu przepysznymi gmachy; nie mieliśmy faworytów i faworytek; oddawaliśmy ciągle, co komu należało; nie daliśmy więc i pisarzom przyczyny do okazania stylu, i czytelnikom sposobności do zabawy. Uspokój się więc w troskliwości twojej; a jeżeli chcesz zasięgnąć skądinąd powodów do tym większego i trwalszego uspokojenia, przebież wszystkich krain dzieje, a poznasz, iż pod tymi rządcy najszczęśliwsze były narody, których tak jak twoje i moje panowanie w kilku kartach opisać było można.
Faust: Jak ty się tu możesz mieścić? A gdyś już nie wiem jak zaszedł, jak śmiesz usprawiedliwiać wynalazek, który cię najsroższym i najniebezpieczniejszym winowajcą uczynił?
Zbrodnia twoja wynalezienia prochu tyle klęsk narodowi ludzkiemu przyniosła, iż nie masz kary takowej, na która byś nie zasłużył; i choć jej za życia twojego nie odniosłeś, pewien jestem, iż sama postać nieszczęść, które przewidzieć musiałeś, najokropniejszą była dla ciebie męczarnią.
Szwartz: Na tak żwawe powstanie nim odpowiem, od tego zaczynam, iż chwalę żarliwość twoje; zbyt dobrze albowiem o tobie sądzę, iżbym mniemał, iż cię zazdrość unosi.
Faust: Mnie? Ten wyraz niby grzeczny źle pokrywa jadowitość twoje; wstydzić się jej powinieneś, tak jak i twojego niegodziwego wynalazku, zwłaszcza iż byłeś zakonnikiem.
Szwartz: Nic się przeciw zakonności nie działo, gdym czas, który mi zbywał od moich obowiązków, łożył na naukę i fizyczne doświadczenia.
Faust: Piękne doświadczenie, jak ludzi gubić!
Szwartz: O tym nie myślałem; znać z twoich wyrazów, iż fałszywe powieści dają ci pochop do chwalebnego wprawdzie z powodu, lecz zdrożnego dla nierozmyślności zapału twojego. Wiedzże o tym, iż mój wynalazek był skutkiem przypadku, iż zrobiwszy proch, nie myślałem o prochu, i tak dalekim byłem od przewidzenia, co stąd wyniknąć miało, iż ledwom wynalazku mojego życiem nie przypłacił.
Faust: Zachowały cię przeciwne rodzajowi ludzkiemu losy; gdybyś był albowiem życie stracił, zginąłby wraz z tobą twój nieszczęsny wynalazek.
Szwartz: Nie po ludzku bronisz ludzkości, żarliwy jej obrońco. Zdziwię cię może powieścią moją; przekonany jednak jestem u siebie, iż szkodowałaby raczej na tym ludzkość, gdyby był mój wynalazek wraz ze mną zginął.
Faust: Ciekawy jestem dowiedzieć się o tej tajemnicy, a raczej słyszeć, jakich zażyjesz sposobów do usprawiedliwienia rzeczy, która z pierwszego zaraz wejrzenia tym, czym jest, to jest najszkaradniejszą się obwieszcza.
Szwartz: Nie rozumiej, iżbym na usprawiedliwienie moje używał kunsztownych i dowcipnych wyrazów, na wzór owych pisarzów, którzy muchy, osła, choroby i głupstwa pisali pochwały: żartem było ich przedsięwzięcie; ja z przekonania to, co o moim wynalazku sądzę, opowiem. Już wiesz, iż był skutkiem przypadku, z jednego więc jako i twój źródła pochodzi.
Faust: Nie przyjmuję tego porównania, mój był skutkiem przemysłu i uwagi.
Szwartz: Naprzód by się i nad tym zastanowić należało, czy był twoim: wielorakie są o tym powieści.
Faust: Zazdrość je stworzyła i rozniosła; lepiej by było dla ciebie, gdyby twój wynalazek do ciebie nie należał, ale znać, że zły, gdy się do niego nikt przyznać nie chciał.
Szwartz: Chińczykom go niektórzy przede mną jeszcze przypisują. Cokolwiek bądź, wracam się do mojej powieści, którąś przerwał. Doświadczenia fizyczne zaprowadziły do poznania mocy prochu; użyli go potem do wojny, i wówczas, gdy się zupełnie jej sposób odmienił, rozsławił się mój wynalazek, nie tak sprośny, obelżywy, bezbożny, jak go ty mienisz.
Faust: Więc chlubisz się z skutków jego?
Szwartz: Chluba poziomych umysłów jest właściwym przymiotem; nie chlubię się, ale ciebie z uprzedzenia wyprowadzić usiłuję.
Faust: Rzecz ciężką, a prawie niepodobną przedsięwziąłeś.
Szwartz: Może uporu nie przeprę, jednak pozwól mi dokończyć, com zaczął.
Faust: Słucham ciekawie.
Szwartz: Mimo powszechne mniemanie, to, co się najwięcej miało przyłożyć do straty ludzi, stało się poniekąd ich ocaleniem. Dawny sposób wojowania orężem nierównie więcej ludzi tracił i liczba zabitych i rannych w bitwach nierównie większa przedtem była, niż jest teraz. Przepatrz się w kronikarzach, znajdziesz jawne dowody, zwłaszcza gdy będziesz porównywał to, co nam świeższe historie o wojnach i bitwach w nich zdarzonych obwieszczają. Sposobu wojowania, który taktyką zowią, odmiana przez prochu użycie zdarzyła to ulepszenie. W teraźniejszych nawet czasach z świadectwa powszechnego, wspartego doświadczeniem, takowe bitwy najsroższe, gdzie w zamieszaniu do oręża przychodzi.
Faust: Jednakże tak proch zabija, jak i żelazo.
Szwartz: Ale mniej zabija od żelaza. Mniejsze złe lepsze jest od większego.
Faust: A że mniejsze złe nie jest dobrem, nie masz się z czego wynosić.
Szwartz: Upokarzałbym się, gdybym wojnę wynalazł, ale ta wraz z ludźmi zeszła; zmniejszać jej srogość dobrym jest dziełem.
Faust: Mów, co chcesz, najwięcej dokażesz, gdy zmniejszysz odrazę. O chlubie nie myśl: dobrego dzieła sprawcom ona przystoi.
Szwartz: Własna nie przystoi nikomu; innym to zostawić należy.
Faust: Jakoż powszechnym okrzykiem uwielbiony zostałem, i dotąd jestem, żem wynalazkiem druku uwiecznił i to, co nam starożytność do wiadomości podała, i co następnie ku oświeceniu, a zatem uszczęśliwieniu rodzaju ludzkiego służy.
Szwartz: Prawda, iż wiele dobrego wynalazkowi druku świat winien; ale pozwól, iż ci powiem, że i on gorszy czasem od prochu.
Faust: To powieść śmiała.
Szwartz: Niemniej jednak prawdziwa. Nie rozszerzam się z dowodami na poparcie zdania mojego, dość to powiedzieć, iż jak ja złe zmniejszyłem, tyś dobro nadto rozpostarł; uwieczniając prawdy, toż samo nadałeś błędom, a wówczas więcej podobno złego narobił druk niż wojna, zwłaszcza, iż on jej po większej części dotąd bywa i jest przyczyną.
Fabiusz: (widząc zbliżającego się ku sobie Czarnieckiego) Musiał to być sławny jakiś bohatyr; znać po chodzie i wejrzeniu, (do Czarnieckiego) Jeżeli mnie powierzchowność nie zwodzi, widzę w osobie twojej znamienitego rycerza, a zatem pozwól, iż się zapytam o twoje nazwisko.
Czarniecki: Mnie już o tym uwiadomiono, iż jesteś ów Fabiusz, któremu Rzym był winien ocalenie swoje. Jestem Czarniecki.
Fabiusz: I ja, gdyś mi nazwisko twoje obwieścił, czczę w szacownej osobie obrońcę własnego kraju.
Czarniecki: Wykonaliśmy powinność nasze.
Fabiusz: Tym dla nas pochlebniej, iż równie z biegłym a walecznym mieliśmy do czynienia nieprzyjacielem: ty wstępnym bojem z Polski oddalając Karola Gustawa, ja wstrzymując zapęd niepohamowany Annibala.
Czarniecki: Czemużeś go także wstępnym bojem nie wypędził?
Fabiusz: Poznaję tę, o której mi powiadano, żartką popędliwość twoje; dobra ona w rycerzu, ale wodzom niekiedy szkodzi; przepatrz się w dziejach, tak dawnych, jak pośledniejszych, co pewnie uczyniłeś.
Czarniecki: Ja? Przyznam ci się, żem niewiele czytał, bom też i czasu do tego nie miał; szabla była moją książką.
Fabiusz: I dobrą, gdyś nią, co chciał, dokazał. Jednakże co jednemu przypadkiem czasem się nada, drudzy to za przykład dla siebie brać nie powinni. Czego inni wodzowie rzymscy zbyteczną popędliwością nie zdziałali, wytrzymałością i statecznym w niej wytrwaniem jam dokazał.
Czarniecki: A może byś rzecz i prędzej, i lepiej skończył, gdybyś był szedł po mojemu.
Fabiusz: Słyszałeś o Marcellu?
Czarniecki: Jakżem nie miał słyszeć? On ci mnie tu pierwszy przywitał; poznał swój swego.
Fabiusz: Więc ci powiedział, co się z nim stało.
Czarniecki: A może i więcej, niżbyś ty chciał, iżbym ja wiedział.
Fabiusz: Stratą swoją Rzym zasmucił.
Czarniecki: Ale może nie wszystkich Rzymu obywatelów; inaczej myśleliście, i wiem, żeś go nie nadto żałował. Wybacz śmiałym wyrazom, ale szczerym; ja tak byłem za życia.
Fabiusz: Wiem i owę odpowiedź wyrzucającemu pierwsze w twoim rodzie wzniesienie.
Czarniecki: Prawda; ale po co on niby pan zaczepiał mnie, równy równego? U nas tylko prawo było panem, król ojcem, a my bracią.
Fabiusz: I nasi obywatele, choć z innych miar znamienici, tak byli ludźmi jak i inni; jeżeli ich więc niekiedy mogła unieść szczególność jakowa, umieli czynić ofiarę względów prywatnych publicznemu dobru. Szczerze więc żałowałem Marcella, lubo w zdaniu przeciwny jemu byłem; upatrywałem w jego śmierci, jakem ci już powiedział, stratę kraju.
Czarniecki: Której byś może mógł był zabieżeć, tak jak owej porażce namiestnika niegdyś twego, a potem kolegi Minucjusza, któremu wtenczas dopiero przybyłeś na pomoc, kiedy go już był Annibal znękał.
Fabiusz: Gdyby nienawiść miała tu miejsce, mniemałbym, iż cię naszej historii Marcellus wyuczył.
Czarniecki: Jam się za życia nie uczył, a ty chcesz, żebym po śmierci był żakiem. Nie od Marcella ja to wiem, i owszem, on cię chwali; bo wy, Rzymianie, w tym przechodziliście innych, a nas najbardziej, iż choć wadziliście się z sobą, tak jak i drudzy, gdy jednak szło o dobro ojczyzny, ani znać wówczas było, iżby się kto z kim wadził; szło też u was wszystko lepiej niż u nas.
Fabiusz: Gdzie miłości dobra publicznego nie masz, tam państwo trwać nie może; cnotą bardziej niż orężem Rzym świat pokonał. Godzieneś szacunku Rzymianina, ty, który prawie sam zostałeś, gdy się współziomkowie twoi ojczyzny własnej wyrzekli. Stałby twój posąg u nas obok z Karmillem.
Czarniecki: Blisko ciebie, bliżej jednak Marcella.
Fabiusz: Nie urażam się szacowną otwartością twoją, zacny mężu. Zazdroszczę Marcellowi.
Czarniecki: A jednak ganisz, iż był odważnym.
Fabiusz: Złe użycie odwagi ganię; uwaga ją poprzedzać powinna, uwaga jej towarzyszyć.
Czarniecki: Już tam nie czas medytować, gdzie się bić trzeba; gdyby Annibal uważał i przed bitwą, i w bitwie, i po bitwie, nie byłby was pobił pięć razy w jednym roku.
Fabiusz: Przeciwnymi chorobie lekarstwy zdrowieją chorzy.
Czarniecki: Ale nicnierobieniem chorzeją zdrowi. Daliście się zagnieździć Annibalowi, kiedy gwałt gwałtem odpierać było trzeba. Gdybym ja tam był z Marcellem, nie byłbyś ty przewlekaniem ratował Rzymu. Ostatnia to rzecz wojnę kończyć, kiedy się już bić obojej stronie uprzykrzy.
Fabiusz: Toż samo mi wyrzucali w Rzymie nieprzyjaciele moi, jednakże jam trwał nieprzełamanie w moim przedsięwzięciu.
Czarniecki: A któż upór starego przeprze? Jął się mojego sposobu Scypion i luboś ty się sprzeciwiał, on szedł przecież żywo i raźno, Annibala zwyciężył i Kartaginę znękał.
Fabiusz: Czasem się w wojnie popędliwość udaje.
Czarniecki: Zwłoka, oprócz ciebie, prawie nigdy.
Marek Aureliusz: Z słodkim uczuciem zapatruję się na ciebie, któryś pierwszy dał poznać Rzymowi, po stracie dawnej swobody, szacunek prawego monarchy.
Wespazjan: Starałem się, ile możności, czynić to, co do mnie należało, i nie tak może moje usiłowanie, jak odraza od poprzedników zjednała mi Rzymu szacunek.
Marek Aureliusz: I skromność, której teraz dajesz, tak jak i przedtem dawałeś, dowody. Szczęśliwszym ja byłem w poprzednikach, gdym po Antoninie nastąpił i łatwiej mi było naśladować świeży przykład, niż tobie wprowadzać nową postać rzeczy.
Wespazjan: Jak więc mnie odraza, tobie przykład był zdatnym do nabycia sławy, z której sprawiedliwie korzystasz, gdy cię kładą w liczbie najznakomitszych rządców rzymskiego państwa.
Marek Aureliusz: Ty byś był pierwszym, gdyby…
Wespazjan: Wiem, co mi masz wyrzucić, w czym mi i za życia przymawiano.
Marek Aureliusz: I przyznać musisz, iż nie bez przyczyny. Pierwej było dobrze rzecz roztrząsnąć i poznać, niż się spieszyć z takowym wyrokiem, który dotąd gorszy potomność.
Wespazjan: Pozwól, iż się usprawiedliwię. Wyroki moje były koniecznie potrzebne; nazywano skąpstwem oszczędność, ale tak kazały okoliczności, gdyż skarb publiczny niedozorem Klaudiusza, marnotrawstwem Nerona, wojną domową zniszczony, zasilenia potrzebował.
Marek Aureliusz: Nie widzę ja w tym przyczyny odrazy twojej tak wielkiej od filozofów.
Wespazjan: Ani ja, żebyś tu ich wtrącał.
Marek Aureliusz: Jam się szczycił być w ich liczbie.
Wespazjan: Wolno ci było tak myśleć: ja jednakże, lubo ich szanuję, nie stąd szacunek twój stanowię, żeś był w ich liczbie.
Marek Aureliusz: Kto wypędzał, nie szanował.
Wespazjan: Kto zbyt szanował, pogorszył.
Marek Aureliusz: Więc gdyś ich nie gorszył, po coś ich wypędzał?
Wespazjan: Dlategom ich wypędzał, iż się szanować nie umieli, iż nie szanowali filozofii, a śmieli się zwać filozofami: bo iż jest szacowna sama przez się, przeświadczonym o tym byłem zupełnie.
Marek Aureliusz: Więc byłeś filozofem?
Wespazjan: Należy być każdemu rządcy panem namiętności swoich, ścisłym sprawiedliwości wykonywaczem, nagrodzicielem cnoty, mścicielem bezprawia. Wykona to, gdy się w tych, którymi rządzi, bezwzględnie a uważnie rozpatrzy, a kto umie tak poznać ludzi, jak ich znać należy, ten u mnie prawdziwym jest filozofem. Ze więc, ile w podeszłym wieku, i ciągłym doświadczeniem, i pilną uwagą nauczyłem się ludzi poznawać, uznałem, iż potrzeba było wypędzić z Rzymu filozofów, a raczej tych, którzy się za filozofów udawali.
Marek Aureliusz: Będąc więc tylko z ciągłego doświadczenia poznawaczem ludzi, a nie mając skądinąd nabytej nauki, jakeś mógł poznać, iż Rzym nie miał prawdziwych filozofów?
Wespazjan: Zapewne, żem z nimi nie dysputował, bo się na tym brzmieniu nie zasadzałem, a oni w ten towar obfici. Nie zastanowiła mnie niby pokorna, a w istocie najwznioślejsza powierzchowność: dziwactwo chodu, wyrazów, odmiennego od innych sposobu postępowania, ustawiczne gadania o cnocie, obowiązkach, ludzkości; na koniec owe sławne oznaki: płaszcz, kij i długa broda.
Marek Aureliusz: Zdajesz się przymawiać, ale ja znoszę.
Wespazjan: I chwalisz się z tego, że znosisz. Cóżkolwiekbądź, ponieważ dla brody, kija i płaszcza przerwałeś mi mowę, obwieszczam ci, jakie były przyczyny wyroku mojego przeciw filozofom. Wypędziłem ich z Rzymu, bo zbyt wolnymi a zuchwałymi zdaniami zarażali młodzież, która, chciwa nowości, zbiegała się do nich jak na dziwowisko. I okazał się skutek nauki, gdy zbyt pojętni uczniowie zaczęli powstawać przeciw zwyczajom, obrządkom, ustawom starożytnym: gdy, przybrawszy na siebie dzikie postaci, zaczynali już szydzić z tego, co nasi ojcowie szanowali; zwierzchność zwali niewolą, a prawa dziwactwem; zgoła obawiać się już sprawiedliwie należało, iżby ta zaraza w stolicy wszczęta jadu swojego po całym państwie nie rozpostarła; a wówczas, czego Cymbry, Galowie i Kartagińcy pod Annibalem nie dokazali, Rzym by upadkiem starożytnej cnoty swojej zginął.
Wirgiliusz: Należy ci się od wszystkich ryrnotwórców najpierwsza cześć i uwielbienie.
Homer: Twoja mnie powieść zadziwia.
Wirgiliusz: Dlaczego?
Homer: Bo albo się z prawdą nie zgadza, albo się świat odmienił.
Wirgiliusz: Nie rozumiem twojego zagadnienia.
Homer: Ani ja, dlaczego mnie nie rozumiesz.
Wirgiliusz: Racz się jaśniej wytłumaczyć.
Homer: Powiadasz, iż mnie wielbią i pierwszą cześć oddają, mnie, którym za życia nędzy tylko i wzgardy doznał; albo więc ty prawdy nie mówisz, albo insi teraz ludzie, niż przedtem bywali.
Wirgiliusz: Insi wprawdzie co do sposobu myślenia. Gardzą tymi, którzy śmieli tobą gardzić, i ubolewają nad tym, iż umysł tak wzniesiony, jak był twój, nie zyskał u współczesnych należytego sobie szacunku. Oddali ci go sowicie następcy. Siedm miast było w sporze, które z nich było twoją ojczyzną.
Homer: Dlaczegoż mnie przenosicie nad innych?
Wirgiliusz: Dla dzieł twoich nieśmiertelnych.
Homer: I za moich czasów zdawało mi się, iż gdym śpiewał na ulicy, zastanawiali się przechodzący i otaczali mnie, ale też miałem głos donośny.
Wirgiliusz: Głos mało tam się przyczyniał, gdzie rzecz sama przez się ujmowała serca i umysły.
Homer: A jednak mówisz, iż się na mnie nie znali; gdybym był umysły i serca ujmował, mieliby byli wzgląd na mój stan nędzny.
Wirgiliusz: Albożeś sam nie czuł wielkości twojej? Homer: Zdawało mi się, iż jak na zwyczajne pieśni było to nieźle.
Wirgiliusz: Nie tak myśleli następcy twoi: zbyt niekiedy zaufani bywali w wartości tego, co pisali; a choć rzecz była wytworną, źle brzmi pochwała w własnych uściech; równie i to zdrożnością nazwać można, gdy się kto zbytnie pokorząc, sam sobie tak, jak ty teraz, krzywdę czyni.
Homer: Jak ja widzę, ludzie zawsze są ludźmi i w niczym miary utrzymać nie mogą. Za życia ledwo mnie uznawali człowiekiem, po śmierci ledwo nie uchodzę za bóstwo.
Wirgiliusz: Ubóstwiły cię w oczach potomności nadzwyczajne przymioty twoje, i ja jeżelim sławę zyskał, winienem ją twojemu naśladowaniu.
Homer: Tym gorzej: byłbyś sławniejszym, gdybyś nie był naśladowcą.
Wirgiliusz: Każdy cię w pisaniu poematów naśladować powinien, ponieważ ty pierwszy stosowne do tego rodzaju rytmów nadałeś prawidła.
Homer: Gdym ja moje pieśni składał, wierzaj mi, żem ani o poemacie, ani o prawidłach nie myślał.
Wirgiliusz: To być nie może.
Homer: Jużci może, kiedy było; i żebym ci dowiódł, że było, proszę cię, abyś mi powiedział, co to jest poema i jakie są jego prawidła.
Wirgiliusz: Żartujesz ze mnie.
Homer: Bynajmniej.
Wirgiliusz: Żebym więc dogodził tej, której pojąć nie mogę, niewiadomości, wiedz o tym, iż poema jest to, coś w Iliadzie i Odysei ułożył; prawidła: sposób, jakiego użyłeś, gdyś te dwa wiekopomne dzieła zostawił potomności.
Homer: Jestem więc, o czym nie wiedziałem, prawodawcą i przykładem rymotwórstwa.
Wirgiliusz: I każdy im się bardziej do ciebie zbliży, tym się znakomitszym rymotwórcą okaże.
Homer: Musi więc być jakowyś wyrok, który zabronił ludziom lepiej myślić, czuć i układać rzeczy, niż ja.
Wirgiliusz: Doświadczenie go obwieściło, gdy cię nikt nie doszedł.
Homer: A jednak jeden z waszych rymotwórców, i tobie znajomy, powiedział, iż ja niekiedy drzymię; drzymię wprawdzie, ale wy bardziej, gdyście w tym uprzedzeniu, iż mnie nie tylko przejść, ale się i zrównać ze mną nie można. Nie tak ja jestem o tym, co się po mnie działo, mniej wiadomym, jakem ci się zrazu wydawał, ale chciałem z twojej własnej powieści wziąć wstęp i pochop do wyprowadzenia i ciebie, i następców moich z grubego błędu. Ubóstwienie, lubo pochlebne, nie przydało wartości mojej, ale waszej wiele ujęło. Zdanie powszechne, fałszywe może, iż mnie nikt nie doszedł, tym jest fałszywsze, iż w twoich ustach.
Wirgiliusz: Grzeczny wyraz przyjmuję z wdzięcznością.
Homer: Prawdziwy on jest mimo grzeczność, którą mu przypisujesz. Ze cię więc poważam, bolesno mi to jest, żeś mnie naśladował.
Wirgiliusz: Jam stąd brał chwałę.
Homer: Raczej fałszywe przeświadczenie twoje; gminowi je wybaczam, tak wzniosłemu umysłowi, jak był twój, nie mogę. Wiedz o tym i bądź rzetelnym wyznaniem moim upewniony, iż nigdy ten, tak jak by mógł, wznieść się nie może, czyj się umysł zniża do naśladowania. Szczęśliwa była dla mnie pora, iż naśladować nikogo nie mogłem; miałem więc otwarte pole i sposobność do objawienia myśli i ukształcenia wyrazów. Mówisz, żem dał prawa rymotwórcom; jedynym moim było przyrodzenie; jego postać stawiały mi codzienne widoki; działanie, zastanawianie się ciągłe a czułe nad nimi. Wierz mi, iż prawidła są to więzy, naśladowanie ciemięźliwą zwierzchnością. Upadla się umysł widokiem niewoli, trwoży się musem; swobodny buja i sam sobie to stwarza, co mniej sposobnym lub mniej bacznym stawając się prawidłem, podlącym piętnem ich dzieła szpeci.
Hipokrat: Przeżyć trzy ludzkie pokolenia przywilej jest najosobliwszy, i w tej mierze chyba do cudów udawać się należy.
Nestor: Jednak ani z bogów pochodził, ani cudu nie było. Podziwienie więc twoje tym bardziej zwiększać się powinno.
Hipokrat: Gdy mi to sam o sobie powiadasz, zwiększasz podziwienie i ciekawość moje.
Nestor: W czymże?
Hipokrat: W tym, iżbym mógł być od ciebie uwiadomionym o niektórych okolicznościach życia twojego.
Nestor: Nim ci je opowiem, od tego zaczynam, iż się wielce temu dziwuję, że mąż tak biegły, tak poważny, tak uczony, jak ty jesteś, okazuje się być lekkowiernym.
Hipokrat: Tak jak ty mnie, ja ciebie zagadywani na odwrót: w czym sądzisz mnie być lekkowiernym?
Nestor: Skąd powziąłeś wiadomość o przewlekłej trwałości życia mojego?
Hipokrat: Z Homera.
Nestor: I uwierzyłeś poecie?
Hipokrat: Niekiedy oni ujmują lub zwiększają, ale żeby kłamstwo ich było rzemiosłem, o tym przeświadczony nie jestem.
Nestor: Możesz być na moje słowo. Homer, który wiek mój do trzech pokoleń rozciągnął, twierdząc, iż byłem najwymowniejszym i najroztropniejszym z Greków, na wstępie zaraz do swojego dzieła, czyniąc mnie jednaczem wadzących się z sobą wodzów, te słowa w usta mi kładzie: „Posłuchajcie mnie, którym znał dawnych rycerzów, daleko lepszych niż wy jesteście”. Gdyby był wprzód nie ostrzegł o mojej wartości, każdy by mnie z takowych wyrazów osądził nie tylko nie za wymownego, ale za najgłupszego ze starców. Bierzże stąd miarę o rzetelności Homera i podobnych jemu.
Hipokrat: Jednakże musiał mieć z ciągłego podania wiadomość o twojej dlugoletności. A że wiek człowieczy, dość ściśle rzecz biorąc, więcej jak do lat sześćdziesiąt pospolicie zwykł się rozciągać, musiałeś mieć za twoim przybyciem pod Troję przeszło 180 lat; bawiłeś tam przez lat dziesięć; a zaś pokazuje się z Odysei, iż cię Telemak, syn Ulissa już dorosły, czerstwego jeszcze oglądał; najmniej więc wówczas 200 lat dać by ci należało, a jeszcze o tym nie wiemy, jak długo żyłeś po odwiedzinach Telemakowych.
Nestor: Rodzaj w tej mierze kłamstwa Homerowego jest przyczyniający; chyba że rozciągał ludzkiego pokolenia trwałość tylko do lat czterdziestu, naówczas niewiele się z prawdą pomylił.
Hipokrat: Więc doszedłeś lat 120.
Nestor: I przeszło.
Hipokrat: Musieli być sławni lekarze w twoim państwie, nim do Troi przybyłeś; tam zaś miałeś Machaona i Podalira.
Nestor: Tak jak wszędzie, byli też i u mnie lekarze, byli i pod Troją w obozie: ja żem ani chorował, ani był rannym, jakem u siebie bez nich się obszedł, tak i w obozie bez Machaona i Podalira.
Hipokrat: Są lekarstwa ratujące w chorobie, są, które od chorób strzegą, i te nazywamy prezerwatywami.
Nestor: Nazywajcie, jak chcecie, jam ich nie brał.
Hipokrat: Boś miał swoje własne i tych zapewne używałeś: racz mi zatem powierzyć tak szacowanych wynalazków. Dojść albowiem do tak sędziwego wieku, w stuleciech znosić rześko wojenne trudy, rzecz zdaje się być nad zwyczajny obrót i dzielność przyrodzenia.
Nestor: Spodziewasz się więc ode mnie recepty?
Hipokrat: Nie tak mnie, jak ludzkości dogodzisz.
Nestor: Nie dogodzę, bo się na żadną z takowych recept zdobyć nie mogę, gdyż żadnego lekarstwa, ani w proszku, ani w kroplach nie wynalazłem. Miałem ja będąc królem tyle zatrudnienia, iż choćbym chciał, nie wystarczyłoby czasu na apteczne preparacje. Lekarstwem na długoletność to może być, co moim było, iż żyłem więcej niż drudzy. Pracowałem wiele, strzegłem się zbytków, jadłem niewykwintnie, piłem miernie, myśli troskliwych nie przypuszczałem, a do tego pomogła najwięcej krew dobra, bom się z poczciwych rodziców urodził. Te były za dawnych czasów i lekarstwa, i prezerwatywy; o innych się nie dowiesz.
Hipokrat: Luboś lekarstw nie zażywał, były jednakże: inaczej by lekarzów nie było.
Nestor: Alboż to lekarz bez lekarstwa być nie może?
Hipokrat: Rzecz oczywista.
Nestor: Co ty nazywasz lekarstwem?
Hipokrat: Z ziół, kruszców i soli rozmaitymi sposobami preparowane ekstrakty.
Nestor: A jakeś Ateny od zarazy uwolnił?
Hipokrat: Kazałem las przyległy wyciąć, który wolnemu przejściu powietrza przeszkadzał.
Nestor: Więc bez ziół, kruszców i soli uleczyłeś całe miasto.
Hipokrat: Można uleczyć bez ziół, kruszców i soli; ale nie idzie za tym, iżby zioła, kruszce i sole nie były potrzebne.
Nestor: Tak mówisz, boś lekarz; ja, którym się bez was, a więc bez lekarstw, obszedł, inaczej myślę.
Hipokrat: Wolno każdemu myśleć, jak się podoba; jednakże zły by to był wniosek, iżby dlatego, żeś się bez lekarstwa obszedł, innym lekarstwo nie było potrzebne. Gdybyśmy byli razem żyli, a tyś ode mnie co do zdrowia rady żądał, wiesz jaką bym ci dał?
Nestor: Jaką?
Hipokrat: Oto, żebyś lekarstw nie zażywał.
Nestor: Znać, żeś nieboszczyk, bobyś był tego za życia nie powiedział.
Hipokrat: I owszem, ta rada byłaby dla ciebie najlepszym lekarstwem; potrzebnym użyczyłbym go tyle, ile by ich stan wyciągał.
Nestor: Jednakże ja tak trzymam i sądzę, iż się bez lekarstw obejść można i zdrowie choćby nadwerężone ocalić.
Hipokrat: Jakimże to sposobem?
Nestor: Spuścić się na przyrodzenie, to samo uleczy.
Hipokrat: Niekiedy dopomóc mu trzeba.
Nestor: Więc koniecznie chcesz lekarstw?
Hipokrat: Wtenczas, gdy ich chcieć należy.
Nestor: A ja ich nie chcę.
Hipokrat: Weźmy środek. Ja przestanę na tym, iż wielość lekarstw szkodzi; ty mi pozwól, iż niekiedy zdatne i potrzebne. Więc są lekarstwem zioła, sole i kruszce, ale są jeszcze potrzebniejsze rzeczy, bez których choćby z największą nauką i zioła, i sole, i kruszce na nic się nie zdadzą.
Nestor: A jakie są te rzeczy?
Hipokrat: Czułość, pilność i roztropność.
Hektor: Odwiedziłeś ledwo już okazujące się wówczas ślady nieszczęśliwej mojej ojczyzny.
Aleksander: Z żalem patrzyłem na jej ostatki.
Hektor: Jednak uczciłeś burzyciela.
Aleksander: Po śmierci dopiero Achillesa zburzono Troję.
Hektor: Ale on się najwięcej do jej zburzenia przyczynił.
Aleksander: Odejmując jej obrońcę w osobie twojej.
Hektor: Teraz mi wzgląd okazujesz.
Aleksander: Ubolewałem i nad zniszczeniem Troi, i nad twoją stratą, zwłaszcza żeś w porze młodego wieku zginął.
Hektor: Równie jak i Achilles, ten, któregoś ty uroczystymi obrządki u grobu jego sprawionymi uwielbił.
Aleksander: Wymawiasz mi szacunek wielkiego bohatyra: alboż to i po śmierci trwa jeszcze nienawiść i zemsta?
Hektor: Jam się i za życia na niego nie gniewał; on trzymając nas w oblężeniu czynił powinność wodza; Trojanie, broniąc się mężnie, prawych obywatelów.
Aleksander: Jeżeli Achilles czynił powinność swoje, czemuż mi wymawiasz obchód uroczysty, którym zwłoki jego uczciłem?
Hektor: Nie wymawiam ludzkości i względów twoich, aleś pamięci mojej uczynił krzywdę.
Aleksander: Winną cześć oddałem waleczności, gdym czcił Achillesa.
Hektor: Szczęśliwego uczciłeś.
Aleksander: Wielce ten musiał być walecznym, który Hektora pokonał.
Hektor: Na jego stronę poszły niezmienne losu szale.
Aleksander: Sprzeciwiałyby się sobie uwielbienia i obrządki, gdybym je był równie Achillesowi i tobie sprawił.
Hektor: Upokorzyłbyś mnie naówczas porównaniem.
Aleksander: Więc byłeś waleczniejszym od Achillesa?
Hektor: Lepiej walecznym. Waleczność sama przez się wspólnym jest człowieka z drapieżnymi zwierzęty przymiotem; kiedy zaś czułości nie uwłacza, roztropnością jest umiarkowana, z granic właściwych nie wychodzi, naówczas własnością jest prawdziwego rycerza.
Aleksander: Zapał wojenny zimną uwagą wstrzymany całą moc swoją i zdatność traci.
Hektor: W żołnierzu; w wodzu zbytni zapał częstokroć zdrożnym bywa.
Aleksander: Wódz przykład dawać z siebie powinien.
Hektor: Gdy tego konieczna potrzeba wyciąga, a to się rzadko trafia; gdy się zaś bez potrzeby naraża, daje poznać, iż jest mniej czułym na los żołnierzy, który od osoby jego ocalenia, zwłaszcza gdy jest monarchą, zawisł.
Aleksander: Gdybym był w Granik pierwszy nie wskoczył, nie byłbym Persów zwyciężył, a to pierwsze zwycięstwo usłało drogę do następnych.
Hektor: I o tym jeszcze można by co mówić; dajmy jednak, iż naówczas waleczność dobrze była użytą; ale gdyś wśród miasta nieprzyjacielskiego z murów sam jeden skoczył, co o tym sądzić?
Aleksander: Trzeba się też niekiedy i na los spuścić; mój lepiej mi sprzyjał, jak twój tobie.
Hektor: I dla tej podobno przyczyny czciłeś Achillesa.
Aleksander: Przyznaję, iż pochlebiało miłości mojej własnej być mu podobnym.
Hektor: Jakoż doznał tego Betys.
Aleksander: Ale bo też zuchwały był odpór jego.
Hektor: Poczciwy.
Aleksander: I w poczciwości roztropność nie zawadzi.
Hektor: Taka, która by nadwerężała cnotę, bezprawiem jest; wstydzić się powinieneś tego, co, jak sam wyznajesz, pochlebiało miłości twojej własnej. Jużem ci powiedział, na czym waleczność prawdziwa zawisła, a śladu jej w Achillesie nie znajdziesz. Nie rozumiej, abym dlatego mówił, iż się urażam o pierwszość: wartość moja od twojego sądu nie zawisła, ale ubolewam nad twoją i podobnych tobie ślepotą, iż was blask nadzwyczajności ujmuje i od trwałego cnoty światła zwracacie oczy.
Aleksander: Alboż nie był czułym Achilles, gdy płakał nad grobem Patrokla?
Hektor: Tak jak ty nad Efestiona; uczciłeś okrucieństwem na wzór Achilla przyjaciela twojego, a chcąc jeszcze przewyższyć syna Tetydy w zacności urodzenia, uczciłeś się synostwem Jowisza.
Aleksander: Służyło to do uskutecznienia wielkich zamysłów moich.
Hektor: Fałsz prawym mężom służyć nie powinien; mów, co chcesz, próżne będą usprawiedliwienia twoje. Zaślepiło cię szczęście, gdyś panował, a przed panowaniem jeszcze przez pochlebstwo dworak Arystoteles pojętność twoje ubóstwiał, podły młodości twojej strażnik. Filipa zwał Peleuszem, aby ciebie mógł zwać Achillesem; i to było przyczyną twojej chęci naśladowania, która cię źle równając, największy uszczerbek sławie twojej przyniosła.
Seneka: Z najżywszą czułością oglądam w osobie twojej jednego z najzacniejszych filozofów.
Epiktet: A jednakże, lubośmy i razem, i w jednym mieście przebywali, nie miałeś tej ciekawości. Nadto by się był zniżył nauczyciel Nerona przestając z niewolnikiem i sługą Epafrodyta.
Seneka: Żałuję wielce, iż nie miałem tej sposobności, i zapewne gdybym cię był poznał, nie byłbyś w tak podłym stanie.
Epiktet: Może byś mię pozbawił szczęścia, które miałem w pożądanej spokojności, zwłaszcza gdy zyskałem względy mojego pana.
Seneka: Wśród siebie miałeś szczęśliwość, gdyś był filozofem.
Epiktet: Nie zazdrościłem wzniesionym nade mnie.
Seneka: Tym bardziej, gdy cię tak mówiącego słyszę, żałuję, żem z twojego towarzystwa nie korzystał.
Epiktet: Dworak Klaudiusza, ścisły przyjaciel Agrypiny, Neronowi poufały, nadto był zatrudnionym.
Seneka: Mów raczej upośledzonym.
Epiktet: Jeśli ten wyraz do mnie się ściąga, uznaję grzeczność, jeżeli przenosisz szacunek prawej prostoty nad dworskie fałsze, wielbię twój sposób myślenia.
Seneka: Był takowym w skrytości serca mojego; ale inaczej musiałem czynić, niż myślałem, i to było moim nieszczęściem.
Epiktet: Oznaczają księgi twoje sposób myślenia wzniosły.
Seneka: Miłe mi są takowe pochwały; ty jeden mogłeś być prawdziwym i dokładnym zdań dobrych szacownikiem; innych wielbienia mniej mi były pochlebne.
Epiktet: Więc współfilozofom nie dawałeś wiary?
Seneka: Było ich aż nadto za moich czasów.
Epiktet: Piszących księgi?
Seneka: I liczne.
Epiktet: A nie czyniących, co pisali?
Seneka: Bynajmniej.
Epiktet: Więc im dlatego nie wierzyłeś?
Seneka: Bez wątpienia.
Epiktet: Ile żeś przeciwnie myślał niż oni?
Seneka: Zapewne.
Epiktet: I czynił?
Seneka: Jużci, jedno idzie za drugim.
Epiktet: A przecież u nich jedno za drugim nie szło; myśleli dobrze, czynili źle.
Seneka: Znać ze zwięzłości zagadnień twoich, żeś wziął sobie za wzór Sokratesa.
Epiktet: Który czynił, a nie pisał.
Seneka: Lepiej jednakże byłoby, gdybyście się nie na samym tylko mówieniu zastanawiali.
Epiktet: Prawidła obyczajności tak są jawne a proste, iż im ksiąg nie potrzeba, a gdyby je i pisać przyszło, niewiele by zabrały miejsca.
Seneka: Więc mi przyganiasz, iż dość obszernie pisałem?
Epiktet: Moje zdanie obwieszczam. Każdemu mieć własne wolno.
Seneka: Jednakże niepospolita to jest następcom przysługa: zostawić po sobie w księgach nauki.
Epiktet: Większa przykład. Sam to w pismach swoich obwieściłeś, a zatem własne doświadczenie do tego cię wiodło.
Seneka: Jednakże miałem nieprzyjaciół, którzy mi uwłaczali.
Epiktet: W czymże?
Seneka: Jakoby nie zgadzała się z życiem nauka moja.
Epiktet: Rzecz by to nie była rzadka, zwłaszcza w osobie filozofa dworaka.
Seneka: Zdawałem się nim być; umysł mój jednak nie był tym podłym rzemiosłem zaprzątniony.
Epiktet: Jednakże (jak nieprzyjaciele twoi mówili) dla intryg dworskich poszedłeś do Korsyki na wygnanie, i bardzo ci tam niemiło było siedzieć.
Seneka: I tyś był z Rzymu wygnanym.
Epiktet: Uczyniono mi ten honor, jakbym był filozofem.
Seneka: Alboż nim nie byłeś?
Epiktet: Wiele by o tym mówić można; policzony byłem zapewne przez omyłkę między tymi, którzy niby to filozofii nauczali. Cokolwiek bądź, zniosłem wygnanie, bo każdy kraj był moją ojczyzną; niewygodę, bom był do niej przywykł; o ubóstwie nie mówię, bom nic nie miał, i w tym podobno prawdziwszym byłem filozofem od owych, którym w wygnaniu byłem towarzyszem, a może i od tych, którzy mnie poprzedzili.
Seneka: I mnie Korsyka była Rzymem.
Epiktet: Inaczej o tym mówiono; a ów, który podłym dworskim rzemiosłem gardził, przywołany z wygnania znowu się do dworu wrócił.
Seneka: I dobrze uczynił, gdy w sprawiedliwym zamiarze.
Epiktet: Pewnie, iżby dworaków nawracał, jak chciał Plato Dionizjusza.
Seneka: Chęci takowej, choćby i nieskuteczną była, ganić nie można; mój zamiar był ćwiczenie w obyczajności i nauce młodego Nerona.
Epiktet: Jakoż okazały się skutki.
Seneka: Alboż winien nauczyciel, gdy zła skłonność przemoże?
Epiktet: Winien, gdy jej dla wzglądów szczególnych ulega; okazał się też wdzięczen, i obficie, uczeń pobłażającemu nauczycielowi.
Seneka: Jam o dary nie prosił.
Epiktet: Aleś je brał.
Seneka: Pieniędzmi gardził.
Epiktet: I dawał na lichwę.
Seneka: Trzeba, iżbyśmy mieli bogactwa, nie one nas.
Epiktet: Maksyma godna stylu twojego.
Seneka: Roztropność, na wzór pszczółki, każe na dalszy czas odkładać, co by nam potem służyło.
Epiktet: Pszczółki na jedną tylko zimę odkładają pożywienie; zbieracze, chciwość zowiąc roztropnością, tak się na nieprzewidziane potrzeby opatrują, iżby ich zbiory nie tylko im, ale krajom całym niekiedy wystarczyć mogły. W tej liczbie mieścili ciebie; ale to może nieprzyjaciele twoi.
Seneka: Jednakże jam te bogactwa oddawał Neronowi.
Epiktet: Kiedyś się go bać zaczął; chciałeś darem okupić życie.
Seneka: Skończyłem je tak, iż śmierć usprawiedliwiła sposób myślenia mojego.
Epiktet: Jednak była skutkiem spisku przeciw wychowańcowi i dobroczyńcy twojemu.
Konstantyn: Nie spodziewałeś się zapewne tego, iż Rzym, od ciebie założony, stanie się z czasem stolicą świata.
Romulus: Ani ty, aby twój Konstantynopol, który miał Rzymowi wyrównać, stał się potem dziczy siedliskiem.
Konstantyn: Zwykłe to rzeczy przemiany; jednakże większy zaszczyt i założyciela, i miasta, iż od tego się wszczęło, na czym twój Rzym przestał.
Romulus: Sława ta nie miasta ani założyciela, ale możności, której byś nie miał, gdybyś był Rzymu mojego nie posiadł. Jeżeli więc o pierwszeństwo między założycielami idzie, temu się należy, który nie mając prawie żadnych do uskutecznienia dzieła sposobów, przemysłem własnym rzecz zdziałał.
Konstantyn: A czy Remus w ten przemysł nie wchodził?
Romulus: Wówczas przemyślniejszym byłby ode mnie, kto żonę, syna, teścia i szwagra zabił.
Konstantyn: Był sprawiedliwym, kto bez względu karał przestępstwo.
Romulus: Najciężej błąd zwłaszcza wzniosłym popełnić; usprawiedliwienie na pogotowiu, a nawet i chwalcy się znajdą; mógłbym i ja bratobójstwo karą nazwać albo je złożyć na wieku młodego porywczość, ale choćbym drugich złudził, siebie nie przekonam.
Konstantyn: Pobudką założenia Rzymu była bojaźń, a tej życie zbójcze założyciela i pomagaczów.
Romulus: A jak nazwać tego, który wspólnikom władzy nie tylko panowanie, ale i życie odbiera?
Konstantyn: Nazwiskiem zbójectwa podlisz wojnę.
Romulus: Napastnej a okrutnej inaczej zwać nie należy. Nie mający przytulenia starałem się go znaleźć w mojej osadzie, i gdym się w niej cokolwiek ubezpieczył, nie szukałem innej korzyści nad ustanowienie dobrego rządu. Ty mając Rzym uwieczniony tryumfy, dla dogodzenia dumie twojej przedsięwziąłeś zniszczyć dawne państwa siedlisko.
Konstantyn: Zmierziłem sobie tamtejszych mieszkańców.
Romulus: A przecież ci bramę tryumfalną postawili.
Konstantyn: Ciebie zrobili bogiem, a jednakżeś od nich zginął.
Romulus: Lud zawsze ludem.
Konstantyn: W stolicach najgorszy.
Romulus: Po co żeś do dawnej nową przydał?
Konstantyn: Miło być sprawcą wielkiego dzieła.
Romulus: Mów raczej: osobliwego; ja w twoim wielkości nie widzę.
Konstantyn: Bo cię obraża.
Romulus: Pominąwszy sprawiedliwą, którą sam uznajesz, czułość, pobudki założenia i skutki potępiają twój zamysł. Chciałeś zatrzeć pamięć dawnego Rzymu, chciałeś zemsty nad Rzymianami i upodliłeś tą myślą zamysł twój. Uszkodziłeś dawny Rzym, nowy go jednak nie doszedł.
Konstantyn: Gdybym miał wolą dawny zniszczyć, nie byłbym mu dodał ozdoby; gdybym chciał zemsty, w mojej było mocy nie zostawić i śladu.
Romulus: Łatwiej się to mówi, niż czyni. Złym użyciem władza ginie.
Konstantyn: A nieużyciem władający. Rzym stary był buntów siedliskiem; doznali tego poprzednicy moi, ledwo się z nich który w tym tłoku zuchwałym na tronie usiedział. Romulus: Dobrzy się buntów nie bali.
Konstantyn: Dłużej byś był panował, gdybyś był ostrożnym.
Romulus: Losu swego nikt uniknąć nie może: twój był szczęśliwszy.
Konstantyn: Uprzedzony źle tłumaczysz pobudki przeniesienia mojego. Kiedy się panowanie Rzymian w samym tylko okręgu państw włoskich zawierało, najzdatniejszą wówczas był Rzym stolicą; gdy z czasem możność rzymska do wszystkich części świata doszła, w środku, tak jak należało, ustanowiłem rządów siedlisko.
Romulus: Z czasem przyniosło rozdwojenie i tym państwo upadło.
Konstantyn: Kres to zwyczajny dzieł ludzkich, i ta jest tylko między nimi różnica, iż jedne później, drugie prędzej niszczeją i nikną.
Romulus: Mów, co chcesz; nowości osobliwie w rzeczach ważnych wprowadzać nie trzeba; w częściach niekiedy może być zdatna, w zadawniałej całkowitości niebezpieczna, ledwo nie zawsze na złe wychodzi.
Paweł Emiliusz: Szacowne byłoby Rzymianom, gdybyś był za ich czasów żył, dzieło twoje o rzymskim senacie, zwłaszcza żeś je dokładnie i ozdobnie naszym językiem pisał.
Zamojski: Wiadomość języka waszego stała się następcom potrzebą; zwłaszcza nam, Polakom, swobodą wam podobnym; i choć przemoc, którąście mieli nad innymi narodami, ustała, pisma, któreście po sobie zostawili, stając się prawidłami nauk i stylu, wkładają obowiązek uczyć się języka, z którego się to wydobywa.
Paweł Emiliusz: Więc nie przemożność, ale nauka uwiecznia pamięć nasze.
Zamojski: Nie przeszkadza jedna drugiej; słodsze jest jednak i szacowniejsze uwiecznienie z tego, co wzmaga i cieszy, niż z waszych tryumfów, które następnych dziwią, współczesnym były przyczyną boleści i płaczu.
Paweł Emiliusz: Tak mówisz, jakbyś sam nie był wojownikiem.
Zamojski: A ty tak za wojownikami obstawasz, jakbyś nie był najuczeńszym z Rzymian.
Paweł Emiliusz: Nadto mnie wznosisz; byłem czcicielem nauki i jeżeli mnie w poczet uczonych mieścisz, stąd tylko ten zaszczyt mieć mogę, iż dzieciom moim dałem dobre wychowanie, a nie spuszczając się na mistrze, choć najlepszych dobierałem, sam byłem dozorcą ich ćwiczenia; i nie żałowałem tego w czasie, gdyżem się cieszył ze skutków pożądanych czułej usilności mojej.
Zamojski: Nie dał mi los tej pociechy, zbyt młodego syna zostawiłem; w dobrych jednak ręku z mego starania będąc, stal się szacownym obywatelem.
Paweł Emiliusz: Przesadził w wyrazie Cyceron, gdy w zapale miłości własnej przeniósł księgę nad oręż; oba te narzędzia mają właściwy swój szacunek; jednakże nie byłby Rzym Rzymem, gdyby równe jemu mieli inni obywatele uprzedzenie.
Zamojski: Orężem się sława mądrości nie nabywa; bez księgi trudno być wojownikiem.
Paweł Emiliusz: Nie byli czytelnikami przodkowie nasi, a podbijali narody.
Zamojski: Może nie tak pilnymi, jak następcy, jednakże z własnych waszych dziejów jest wieść, iż za Numy, ucznia Pitagory, następcy zaś Romulusa, była nauka; sam Romulus zbyt był oświeconym, iżby go kłaść w liczbie nieuków. Podbijały niekiedy dzikie narody sąsiady swoje, ale tej zwierzęcej przemocy wojownictwem zwać nie należy. Z ciebie samego biorę przykład; czego poprzednicy twoi w naukach nie ćwiczeni w wojnie z Perseuszem nie dokazali, choć byli w porze wieku, ty już podeszły, z biblioteki ustronia pod namiot przesadzony, do skutku przywiodłeś; a zwycięzca oznaczyłeś, jak przenosisz księgę nad oręż, gdyś z niezmiernych zwyciężonego dostatków sarnę tylko bibliotekę jego sobie przywłaszczył i dzieciom oddał.
Paweł Emiliusz: Jeżeli mnie ze skromności chwalisz, uwłaczasz moim wyborem księgom szacunku.
Zamojski: Raczej cię w tej mierze z zyskownego wyboru chwalę. Biblioteka albowiem następców Aleksandra większym była skarbem nad zbiory Perseusza. Sam jej założyciel dał to poznać, gdy w najszacowniejszej Dariusza skrzynce dzieła Homerowe zamknął.
Paweł Emiliusz: Ze księgi najszacowniejszym są skarbem, zaprzeczyć ci tego nie mogę; mówię zaś tym śmielej, ile że nas stary Katon nie słyszy; on był albowiem głównym nauk nieprzyjacielem.
Zamojski: A sam księgi pisał. Nie przekonaniu jego, ale osobliwości takowy wstręt przypisać należy.
Paweł Emiliusz: Zgadzam się, jak widzisz, z tobą, iż nauki są szacowne i potrzebne; zdaje mi się jednak, żeś się nadto zaciekł, gdy mówisz, iż bez księgi wojownikiem być trudno. Byłeś nim, prawda, i szczęsne zdarzenie zbliżyło nas w tej mierze podobieństwem, zwłaszcza żeśmy mieli rzadko trafiającą się wojownikom zdobycz.
Zamojski: Pochlebne mi to porównanie; starałem się, ile możności, ulżyć przykrość więźniowi mojemu.
Paweł Emiliusz: Ja dając mego na widok, najozdobniejszą tryumfowi mojemu przysporzyłem ozdobę.
Zamojski: I mówi to ksiąg miłośnik?
Paweł Emiliusz: Alboż się to ich szacunkowi sprzeciwia?
Zamojski: I wielce, gdy ludzkość zraża, a dumę wznosi.
Paweł Emiliusz: Sam sobie winien był Perseusz; alboż nie dałem mu poznać, że dobrowolną śmiercią mógł sobie zniewagi i upodlenia oszczędzić?
Zamojski: Dałeś mu poznać, iż, poddawając się rozpaczy, w własnym zabójstwie miał szukać wyzwolenia, jakby samobójstwo było rzeczą godziwą.
Paweł Emiliusz: Każdy wiek i naród miał swój sposób myślenia; co ty sądzisz bezprawiem, u nas było wspaniałością umysłu. Nie zatrzymując się więc nad tym, pozwól, iżbym się nad poprzedniczą odpowiedzią zastanowił. Mniemasz być tryumf dumą, a tyś go pierwszy u twoich wznowił.
Zamojski: Było to tylko wyobrażeniem waszych; nie Mars go wiódł, ale Wenera.
Paweł Emiliusz: A przecież to obchodu weselnego niby foremne igrzysko było w istocie tryumfem, i jeżeli w nim nie było widać spętanych więźniów, były znamiona zwycięstw i twierdz zdobytych, były rzucane w bitych pieniądzach wyobrażenia zwyciężonego narodu, był nawet naśmiewacz z nieprzyjaciela. Nieludzkość jest, mówisz, dać z zwyciężonego widowisko. Zwyciężonemu wyrządzać cześć, okazywać w usługiwaniu niby podległość, jest mu tym srożej podobno dać uczuć zwierzchność i przemoc nasze, a to czyli się ludzkością nazwać może, zostawuję tobie do rozsądzenia.
Zamojski: Bez nauki i czytania tak czule a dowcipnie odpowiedzieć i razem przymówić nie można. Ze więc ze wszech miar potrzebna, ty jesteś dowodem; że w wojnie istotnie służy, nasz przykład uczyć powinien.
Platon: Wiele krajów zwiedziłem szukając ludzi oświeconych, abym od nich nabierał wiadomości; wydziwić się temu nie mogę, jak wasz, w którym nauki nie tylko za moich czasów kwitnęły, ale od najdawniejszej starożytności były zaszczepione, nie był i mnie, i innym, u których byłem, znajomy.
Konfucjusz: I dlatego też w nim ciągle nauki kwitły.
Platon: Alboż to je ukrycie wzmaga?
Konfucjusz: Pewnie; im się bardziej rzecz w sobie zasklepia, tym lepszą się staje.
Platon: Takowe w sobie zasklepienie może być wśród tłoku, a więc może się zgodzić z podróżą.
Konfucjusz: Do siebie rzecz stosujesz.
Platon: A choćby i tak było, jeżeli ganisz podróże, cel, dla którego moje były podjęte, naganie podlegać nie może.
Konfucjusz: Zwłaszcza gdy szło o ustanowienie nowej rzeczypospolitej.
Platon: Alboż to doszła była do was moja księga o rzeczypospolitej?
Konfucjusz: Na nasze szczęście nie doszła. Nie dlatego ja to mówię, iżbym twoich przymiotów nie szacował.
Platon: Komuż szacunek oznaczasz?
Konfucjusz: Przymiotom.
Platon: A czemu nie księdze?
Konfucjusz: I tej, jeżeli o sposób pisania idzie.
Platon: Na tym ja się nie zasadzałem.
Konfucjusz: A w tym innych przechodzisz.
Platon: Czynisz mi krzywdę takową pochwałą.
Konfucjusz: Czyniłbym, gdybyś nie był jej godnym.
Platon: Zniżasz filozofa, czcząc w nim krasomówcę; ale nie zastanawiając się nad tym, pozwolisz, iż cię zapytam, w czym ty znajdujesz szczęście dla kraju twojego, iż do niego księga moja o rzeczypospolitej nie doszła.
Konfucjusz: W tym samym, w czym ty twojej rzeczypospolitej, gdyś dzieła rymotwórców zakazał.
Platon: Zakazałem ich czytania, bo się zbyt zaciekłym niekiedy lotem unoszą, a zatem mogłyby nadto, osobliwie w młodzieży, wznosić umysły. Drugi powód mojego zakazania ten był, iż się obyczajności częstokroć sprzeciwiają, zwłaszcza w komediach.
Konfucjusz: Coś o rymotwórstwie powiedział, to księdze twojej właściwie służy, a zatem szczęściem było dla Chin, iż tam nie doszła. Nadto wzrusza umysły, osobliwie młodości, nowość, zwłaszcza stosowana do rządu. Śmiałość twoja zaraziła i zaraża niespokojne głowy, a tych najbardziej, którzy ludzi z książek, nie z doświadczenia znają. Drugi zarzut równie ważny…
Platon: W czymże mniemasz, iż obraziłem obyczajność?
Konfucjusz: W najszacowniejszej jej zasadzie, małżeńskich związkach.
Platon: Stosowałem rzecz do dobra powszechnego; pierwej należymy do zgromadzenia niż do rodziców.
Konfucjusz: Jakby rodzice i dzieci nie byli częściami zgromadzenia. Zwierzęcym trybem chciałeś mieć ludzi, a rwąc święte krwi związki, gdyś chciał wznieść szczyt budowli, wzruszyłeś podwalinę.
Platon: Poziomych to umysłów działanie owczym sposobem trzymać się ciągle dawnych przesądów; tacy nienawidząc nowości, wydoskonalenia spodziewać się nie mogą.
Konfucjusz: Ostatnie to wydoskonalenie, gdy z ujmą cnoty; skutek dal poznać między nami różnicę. My i przed tobą, i za ciebie, i po tobie dotąd czym byliśmy, jesteśmy; o waszej Grecji ledwo teraz słychać, a twoja rzeczpospolita, jak była snem, tak na jawie trwać nie mogła.
1 Solon, prawodawca Rzeczypospolitej Ateńskiej, na schyłku wieku swojego widział zniesione ustawy, które ludowi nadał, i Pizystrata przywłaszczającego sobie najwyższą władzę.
2 Kato od miejsca śmierci, Utyki, nazwany Utyceński, ile mógł sprzeciwiał się zamysłom Juliusza Cezara, ustąpił na koniec do Afryki, gdzie, gdy przeciwne sobie wojska Juliusz zwyciężył, sam sobie śmierć zadał.
3 Victrix causa Diis placuit, sed vicia Catoni.
4 Cadit et Ripheus justissimus unus,
Qui fuit in Teucris et sewantissimus aequi,
Diis aliter visum.
5 Scypion i Juba, król Mauretanii, złączyli byli wojska swoje przeciw Juliuszowi Cezarowi; ten gdy opanował Egipt, szedł przeciw nim i w bitwie pokonał niedaleko Utyki.
6 Utyka, miasto w Afryce portowe i obronne, sławne śmiercią Katona.
7 Sertoriusz, wódz rzymski, towarzysz niegdyś Mariusza, Sulli się oparł i namiestniki jego wielokrotnie pokonał; na ostatek zdradą Perpenny, namiestnika swojego, życie utracił.
8 Śmierć Katona opisując Plutarch wyraża, iż [ten] wprzód dwakroć rozmowę Platona o nieśmiertelności duszy przeczytał, nim sobie życie odjął.
9 W liczbie owych zawołanych siedmiu mędrców świata umieszczony był Solon.
1 Filip, król Macedonii, szczupłe po ojcu objąwszy królestwo, walecznością je i przemysłem powiększył; ojcem był Aleksandra Wielkiego. Wiódł wojnę z Grekami i pierwszy ich znękał.
2 Markomany i Kwady, narody dawnych Niemiec, z którymi wojował Marek Aureliusz; od Antonina cesarza, który mu córkę swą Faustynę dał w małżeństwo, następcą mianowany, z skromności życia i nauki zyskał nazwisko filozofa.
3 Perseusz, następca Filipa, ostatni król Macedonów, zwyciężony przez Pawła Emiliusza i w tryumfie prowadzony w Rzymie, tamże życia dokonał.
4 Wkrótce po narodzeniu Aleksandra Wielkiego pisał Filip do Arystotelesa, wzywając go na mistrzostwo syna, z tym dokładem, iż równie się cieszył z potomka, jak z tego, iż się za czasów tak wielkiego męża urodził.
5 Demostenes mowy, które miał przeciw Filipowi, Filipikami nazwał; tam sposób myślenia i działania jego obwieszcza.
6 Filip pospolicie zwykł był mawiać, iż nie miał takowej twierdzy za niedobytą, gdzie by mógł dojść muł złotem ujuczony.
7 Olimpię, małżonkę, dla jej rozwiązłego życia Filip porzucił.
8 Faustynę, jedyną córkę swoje, dał Antonin w małżeństwo Markowi Aureliuszowi, a z nią następstwo po sobie na państwo.
9 Kommodus, syn i następca Marka Aureliusza, pieszczotami matki, pobłażaniem ojca zepsuty, był jeden z najgorszych cesarzów rzymskich.
10 Aleksander, zwyciestwy swoimi dumny, śmiał się zwać synem Jowisza.
1 Bolesław Chrobry podbił Ruś; Niemce i Szlązaki, Pomorzany uskromił.
2 Bolesław na znak zwycięstwa słupy w Elbie, Odrze i Dnieprze stawić rozkazał.
3 Zdobywszy Kijów, wchodząc w miasto ciął szablą w bramę miejską, skąd wyszczerbiona Szczerbcem przezwaną była; używali jej przy koronacji królowie polscy.
1 Demostenes, najsławniejszy Aten i Grecji krasomówca. Mowy żarliwe, ale uszczypliwe, przeciw Filipowi, królowi Macedonii, Filipikami nazwał; po śmierci Aleksandra, prześladowany od Antypatra, uprzedził zemstę dobrowolną śmiercią.
2 Cycero mowy swoje przeciw Antoniuszowi, równie mocne i żarliwe, nazwał Filipikami, i gdy potem triumwirat między Oktawianem, Lepidem i Antoniuszem nastał, wskazany na śmierć, życia dokonał.
3 Wody Lethe, prowadzące do Pól Elizejskich, odejmowały pamięć tego, co każdy w życiu doznawał.
4 Cycerona to było zdanie o zbyt żarliwym, a mniej roztropnym Katonie względem okoliczności, w których się on znajdował.
5 Cycero w czasie konsulatu swojego Rzym od spisku Katyliny obronił i przez Antoniusza, kolegę, w bitwie z życia go wyzuł.
6 Będący prokonsulem w Azji, gdy dobył Pindenissy i w górach Amanu pobił nieprzyjaciół, laurem topory liktorów swoich uwieńczył i żądał tryumfu.
7 Demostenes w bitwie przeciw Filipowi pod Cheroneją z placu uciekł i tarczę zostawił na pobojowisku.
1 Boileau Despreaux, sławny satyryk za czasów Ludwika XIV, króla francuskiego, na wzór Horacjusza pisał satyry i sztukę rymotwórską.
2 Mewiusz, lada jaki poeta, współczesny Horacjuszowi, który się z niego natrząsał.
1 M. Anniusz Kuriusz, z przydomku Dentatus (zębaty), sławny wódz rzymski, wielokrotne otrzymał zwycięstwa. Gdy mu wojna z narodem Samnitów zlecona była, a wysłani od nich posłowie pieniędzmi i złotymi naczyniami przekupić go chcieli, przyjął ich skrobiąc rzepę przed kominem, a gdy stąd oznaczyli zadziwienie, rzekł: „Kto na rzepie przestaje, złota nie potrzebuje; wiedzcie zaś o tym, iż wolę bogatym rozkazywać, niż być bogatym”.
2 Apicjusz, sławny żarłok, niezmierny majątek stracił na biesiadach, i gdy mu jeszcze dość znaczne zbiory zostawały, mniemając jednak, iż następnym zbytkom nie wystarczą, trucizną życia dokonał. Napisał księgę de re culinaria.
1 Aleksander, podbiwszy Egipt, gdy odwiedzał w Libii kościół Amona, jego wyrokiem Jowisza synem był ogłoszony i odtąd tym się zaszczytem chlubił.
2 Familia Juliuszów od Eneasza, syna Wenery i Anchizesa, przez Jula, wnuka jego, ród swój wywodząc, zaszczycała się być płodem Wenery.
3 Juliusz, będąc niedaleko miasta Kadyks w Hiszpanii, zapłakał widząc posąg Aleksandra, z tego powodu, iż w równym jemu wieku dopiero działania swoje zaczynał.
4 Kalistenes, filozof, był w towarzystwie Aleksandra, a gdy ten, po zwycięstwie Dariusza, synem się być Jowisza mieniąc, wyciągał i po Grekach czci bogom winnej, oparł się wręcz takowemu żądaniu Kalisten i natychmiast za rozkazem Aleksandra po urżnięciu uszu i nosa wsadzony w klatkę za wojskiem był wożony.
5 Juliusz, gdy mu zabitego Pompejusza w Aleksandrii głowę przyniesiono, odwrócił twarz i zapłakał.
6 Cyników, z których sekty był Diogenes, pospolicie dla ich bezczelności psami zwano.
1 Klitus, sławny wojownik, jeden z namiestników Aleksandra, w bitwie przy Graniku życie mu ocalił, w dalszym czasie, gdy Aleksander w biesiadach niepomiarkowany i sam pił nad miarę, i innych poił, winem zagrzany wymawiał mu niewdzięczność ku sobie i Macedonom, czym go tak rozgniewał, iż porwawszy oszczep wskroś go nim przeszył.
2 Parmenion, zawołany wódz jeszcze za czasów Filipa, z rozkazu Aleksandra zabitym został.
1 Likurg, z krwi królów Sparty pochodzący, nowe tamtemu krajowi nadał prawa, przy wolności zachowując królestwo.
2 Gwilhelm Penn, syn admirała angielskiego, nowo wszczynającej się w Anglii sekty kwakrów był najżarliwszym rozmnożycielem; chroniąc się prześladowania, w Ameryce Północnej założył osadę i tam ucznie zgromadził; po śmierci jego ta osada Pensylwanią nazwana była.
3 Pierwszym prawodawcą sekty kwakrów byl niejaki Jerzy Fox, umarł w roku 1691.
1 Kalisten, filozof, za to, iż czci na wzór Persów Aleksandrowi oddawać nie chciał, pozbywszy uszu i nosa, w klatce zamkniętym został.
2 Bajazyt II, cesarz turecki, zwyciężony i w niewolą wzięty od Tamerlana (jak wieść niesie), w klatce życia dokonał.
1 Arystofanes, sławny pisarz komedii w Atenach.
2 Moliere, najsławniejszy pisarz komedii, umarł w Paryżu roku 1673.
3 Roscjusz, najznakomitszy aktor teatru rzymskiego; jest między dziełmi Cycerona mowa, którą miał na jego obronę.
4 jedna z pierwszych komedii Moliere’a jest o natrętach.
5 Moliere napisał komedią przeciw hipokrytom pod nazwiskiem Tartuffa.
6 Arystofanes, w komedii, której dał tytuł Obłoków, wyszydzając Sokratesa, zawiesił go na koszu.
7 Menander kwitnął po Arystofanie i komedie jego, lubo przez Terencjusza na łaciński język przełożone, do wiadomości następnych wieków nie doszły; ścisłym jego naśladowcą był Terencjusz, którego dzieła stały się następcom w tym rodzaju pisania prawidłem.
1 Kamili, sławny wódz rzymski, mimo zasługi swoje, podejściem przeciwnych skazany na wygnanie, gdy potem Galowie Rzym opanowawszy Kapitolium obiegli i już im opłatę za odstąpienie liczono, przybył na pomoc ojczyźnie i Galów pokonał.
2 Koriolan wielokrotnymi dowodami męstwa wsławiony, gdy z Rzymu ustąpić musiał, udał się do Wolsków i na czele ich wojska gdy Rzym oblegał, ubłagany prośbami matki i żony zwrócił wojsko, wkrótce od Wolsków z życia wyzuty.
1 Dariusz, król perski, wyprawiwszy się przeciw Scytom z wielką siłą, nie tylko ich pokonać nie mógł, ale ledwo, utraciwszy wiele ludzi, do krajów swoich wrócić zdołał.
2 Kroniki dawne powszechnie to przyświadczają, iż gdy w czasie głodu w Kruświcy Piast, tamtejszy obywatel, hojnie zgromadzonym posiłku użyczał, jednostajnymi głosy władzę najwyższą otrzymał.
3 Lubo według pisarzów narodowych pierwszy Bolesław Chrobry królem się zwać począł, tu się to nazwisko względem Piasta, jako oznaczające jedynowładcę, używa.
1 Krassus, najbogatszy z Rzymian, skrzętnością, oszczędnością i handlem do niezmiernych bogactw przyszedł; uwiedziony chęcią nie tak sławy, jak zdobyczy, podjął się wojny przeciw Partom i na niej zginął.
2 Krates, filozof, zbiory dobrowolnie w morze wrzucił, iżby przeszkód do nauki nie miał.
3 Według powieści mitologii, dusze po wyjściu z ciała przychodziły nad rzekę Styksu, przez którą je, z rąk MerKuriusza, prowadziciela, odebrawszy, przewoził wyznaczony od Plutona, bożka piekła, Przewoźnik; taż sama mitologiczna powieść twierdziła, iż trzeba było płacić od przewozu Charonowi, i dlatego zmarłym w usta kładli pieniądz na takową opłatę.
1 Horacjusz w pieśni II księgi IV rytmów swoich do Antoniusza Julego taki o naśladowcach Pindara zostawił wyrok:
Pindarum quisquis studet aemulari,
Iulle, ceratis ope Daedelea
Nititur Pennis, vitreo daturus
Nomina ponto.
2 Ikar, syn Dedala, kunsztem ojca mając przyprawione skrzydła, gdy wydobyty wraz z nim z kreteńskiego Labiryntu zbyt się wzniósł w górę, wosk, którym były pióra sklejone, od upału słonecznego stopniał, on w morzu zginął, które odtąd imię jego nosiło.
3 Anacharsis, Scyta, żył za czasów najzawołańszych mędrców Grecji; w naukach tyle postąpił, iż w ich liczbie policzonym został.
4 Urban VIII, papież, sam rymotwórca, wielce szacował Sarbiewskiego; ten pochwałami jego dzieła swoje zagęścił.
5 Horacjusz kładzie za przeszkodę do rozpostarcia się w rymotwórstwie Sarbiewskiego stan jego zakonny, w tym bowiem życie wiodąc, w dość młodym wieku umarł w Warszawie, będąc kaznodzieją Władysława IV.
6 Gracje, boginie wdzięków; mitologia czyniła je towarzyszkami Wenery. Trzy ich było: Aglae, Eufrozyna, Talia.
1 Kato Starszy najpierwsze godności Piastował w Rzymie, ścisły dawnych zwyczajów czciciel, sprzeciwiał się wszystkim nowościom; zbytnią zdań ostrością odrażał do siebie współobywatelów, zwłaszcza iż był, lubo przy cnocie, dzikim i nieużytym.
2 Lukullus, równie nauką, jak dziełami wojennymi znamienity, widząc, na co się zanosiło w ojczyźnie przez zbytnią przemożność, a zatem ambicją obywatelów, uchylił się od spraw publicznych i w spokojności, wśród jednak zbytków życia dokonał.
3 Sale, gdzie dawał uczty, a było ich wiele, każda osobne miała nazwisko; z tych w Apollinowej każda uczta dochodziła wydatku 30.000 złotych.
4 Minos, król Krety, prawodawstwem sławny, po śmierci swojej, według mitologii, sędzią był dusz, gdy je Charon na drugą stronę Acherontu przewoził.
5 Kato, dziką, lubo cnotliwą zapalczywością uwiedziony, w ustawicznych był zatargach ze współobywatelami swoimi.
6 Inne cnoty Katona kaziła niewstrzemięźliwość napoju, od której się i w ostatniej starości nie powściągnął.
7 Między innymi zarzutami Starszemu Katonowi, o którym tu wzmianka, ten najbardziej sławie jego ujmuje, iż uwiedziony łakomstwem z lichwy szukał zarobków.
1 Gdy się Juliusz doczekać nie mógł okrętów, które mu na przeprawę wojsk z Brunduzjum przyjść miały, mimo wzburzone morze, ile wśród zimy, wsiadł na łódź i puścił się w przedsięwziętą podróż, a gdy Przewoźnik, widząc coraz wzmagające się wiatry, do brzegu zawijać chciał, powstał z miejsca i dawszy się poznać przestraszonemu, rzekł: płyń śmiało, Cezara wieziesz i jego losy Caesarem vehis Caesarisque fortunam (Plutarch w życiu Juliusza Cezara).
1 Dionizjusz Młodszy, syn i następca tyrana Syrakuzy tegoż nazwiska, dla złych rządów i rozpusty dwukrotnie z Syrakuzy ustąpić musiał; po powtórnym wygnaniu osiadł w Koryncie i tam, ucząc szkół, życia dokonał.
2 Auzoniusz (Decimus Magnus), mistrz gramatyki i retoryki w szkołach burdygaleńskich, miał zaszczyt być nauczycielem Gracjana, syna Walentyniana, cesarza. Wdzięczny mistrzowi wychowaniec wyniósł go, wstąpiwszy na tron, na godność znamienitą konsulatu. Dzieła jego prozą i wierszem po kilkakrotnie z druku wyszły. Do niego był przystosowany ów wiersz:
Si fortuna volet, fies de Rhetore Consul;
Si volet haec eadem, fies de Consule Rhetor.
3 Dion, obywatel Syrakuzy, miał poślubioną sobie córkę Dionizjusza pierwszego, a zatem siostrę następnego po nim Syrakuzy jedynowładcy; ścisłą powziąwszy z Platonem przyjaźń, gdy rozpoczynał bunty, z Syrakuzy wygnanym został; powrócił z wygnania z zaciężnym z Koryntu ludem i Dionizjusza do ustąpienia przymusił, wkrótce jednak potem od współobywateli zabity został.
1 Ptolemeusz Philadelfos, drugi z Greków król Egiptu, założycielem był sławnej Biblioteki Aleksandryjskiej.
2 Omar, kalif albo namiestnik Mahometa, trzeci po nim panował: ten wojownik, gdy posiadł Aleksandrią, sławną w niej bibliotekę spalić rozkazał.
3 Muzy, nauk bóstwa, towarzyszki Apollina, było ich 9: Klio, Euterpe, Thalia, Melpomena, Terpsychora, Erato, Polimnia, Urania i Kalliopa.
4 Marcin Szwartz, franciszkanin, trafunkiem był wynalazcą prochu w XIV wieku; że był zakonnikiem, dlatego Omar, na wzór mahometańskich, derwiszem go nazywa.
5 Według powieści pisarzów Biblioteka Aleksandryjska kilkakroć sto tysięcy zawierała w sobie manuskryptów; tymi przez kilka miesięcy z rozkazu Omara opalano łaźnie w Aleksandrii.
1 Antoninus Pius, cesarz rzymski, pochodzący z Galii, urodził się w mieście włoskim Lanuvium roku 86 po narodzeniu Chrystusa; wielkimi przymiotami ozdobiony, będąc wprzód prokonsulem w Azji i Włoszech, przybranym został za następcę od Adriana, cesarza. Panowanie jego spokojne, sprawiedliwe, rozsądne uczyniło go przykładem monarchów; rządził Rzymem lat 22.
2 Hieron drugi, dobrowolnie od współziomków na tronie osadzony, przez lat 54 w pokoju rządził państwem, i ta pora najszczęśliwszą była dla Syrakuzanów.
1 Bertold Szwartz, zakonu świętego Franciszka, rodem z miasta niemieckiego Fryburga, czyniąc chemiczne doświadczenia, gdy tłukł w moździerzu saletrę, a stąd ogień wybuchnął, doszedł sposobu robienia prochu. Pierwszy raz w wojnie był użytym od Wenecjanów roku 1380.
2 Jan Faust, obywatel Moguncji, wraz z towarzyszem swoim Janem Gutenbergiem, pierwsi księgi drukować zaczęli; liter jednak służących do ułożenia drukarskiego, a przeto odlewanych lub rzniętych, miał być wynalazcą Scheffer służący u Fausta.
3 Erazm z Rotterdamu pisał pochwalę głupstwa: Elogium Moriae, dzieło to dowcipną jest satyrą.
1 Fabiusz, z przydomku Maksimus, nazwany był potem Cunctator,. zwłoczny, dlatego, iż zwłoką zatrzymując niezwyciężoną dotąd popędliwość Annibala, przyczyną był, iż ten sławny bohatyr z zwycięstw swoich korzystać nie mogąc, z Włoch na koniec ustąpić musiał.
2 Stefan Czarniecki, hetman polny, wojewoda kijowski, gdy za przemagajacym szczęściem Karola Gustawa, króla szwedzkiego, wszyscy prawie Jana Kazimierza króla odstąpili, on jeden z małą garstką swoich oparł się powszechnemu nieprzyjacielowi i do wyjścia z kraju przymusił.
3 Marcellus, zdobyciem Syrakuzy i innymi wojennymi dziełmi sławny, wyprawiony przeciw Annibalowi, odmienił sposób zwłoczny wojowania Fabiuszowego, kilkakrotnie pokonał Annibala, na koniec nieuważnie narażając się wpadł w zasadzki przemyślnego nieprzyjaciela i mężnie się potykając zginął.
4 Przymawiającemu sobie familiantowi, iż pierwszy z rodu powstał, rzekł: Ja nie z soli ani z roli, ale z tego, co boli, urosłem.
5 Furiusz Kamillus, sławny wódz rzymski, będący na wygnaniu, gdy się dowiedział, iż Galowie Rzym spaliwszy obiegli twierdzę jego Kapitolium, zebrawszy co mógł ludzi naprędce, szedł na obronę niewdzięcznych ziomków i zwyciężywszy Galów, Rzym od ostatniej zguby wybawił.
1 Wespazjan, cesarz rzymski, był naówczas rządcą Azji i wiódł wojnę w Judei, gdy go własne jego wojsko ogłosiło cesarzem; zwyciężywszy przez namiestników Witeliusza, objął rządy i z powszechnym uwielbieniem czule i rozsądnie je sprawował; panował lat 10.
2 Marek Aureliusz wstąpił na tron po Antoninie, którego córkę Faustynę pojął. Rzym był szczęśliwy pod słodkim jego panowaniem, które trwało lat 19.
3 Wkrótce po wyniesieniu swoim dał wyrok, aby filozofowie albo sofistowie z Rzymu byli wypędzeni; w liczbie gromadnej nieprawych znalazł się szacowny Epiktet.
1 Owidiusz kończy dzieło Przemian swoich tym sposobem:
Iamąue opus exegi, quod nec louis ira, nec ignes,
Nec poterit ferrum, nec edax abolere vetustas;
Cum uolet illa dies, quae nil nisi corporis huius
Ius habet, incerti spatium mihifiniat aevi:
Parte tamen meliore mei super alta perennis
Astra ferar, nomenąue erit indelebile nostrum.
Jużem robotę skończył, której i obraza
Jowiszowi i ogień i twardość żelaza
Nie będzie mogła kształtem nijakim zawadzić
Ani dawność trawiąca wszystkie rzeczy zgładzić,
Niech przyjdzie, kiedykolwiek będzie mu się zdało,
On dzień, który ma tylko prawo na to ciało,
I sprawi, że się wieku mego czasy zmniejszą;
Jednak ja przecie wieczny częścią mą przedniejszą,
Będę po gwiazd wysokich gromadach noszony,
I nie będę na sławie mógł być uszkodzony.
Otwinowski: Przemiany Owid.
2 Horacjusz
1 Według powieści Nestor, król Pilów, trzy pokolenia ludzkie oglądał, był w liczbie wodzów zdobywających Troję.
2 Hipokrat, najsławniejszy z lekarzów, był rodem z wyspy Chios.
3 Homer na wstępie do dzieła swego opisuje spór między Agamemnonem a Achillesem z przyczyny oddania Chryzeidy, córki kapłana Apollinowego, która się była w zdobycz dostała Agamemnonowi. Rzecz w tej mierze Nestora tak w przełożeniu Iliady obwieścił Dmochowski:
Lecz starca głos niech w młodszych winną baczność wzbudzi,
Bom ja większych przed laty widział od was ludzi,
A lekce mojej rady nie ważyli przecie.
4 Machaon i Podalir, bracia, lekarze sławni, według wieści mitologicznej, Eskulapiusza synowie, znajdowali się w obozie greckim podczas oblężenia Troi.
1 Hektor, syn Priama, króla Troi, i Hekuby, małżonek Andromachy, ojciec Astianaksa, walecznie stawał przeciw Grekom; a gdy Patrokla, przyjaciela Achillowego, z życia wyzuł, od niego pokonanym został. Zwłoki jego Achilles za wozem swoim wlokąc, Troją kilkakrotnie objechał.
2 Aleksander w wyprawie przeciw Persom, gdy Troi ostatki zwiedzał, na cześć Achillesa sprawił igrzyska, zazdroszcząc temu bohatyrowi, iż Homera na obwieszczenie dziel swoich zyskał.
3 Gdy przebył w wyprawie swojej przeciw Persom ciaśninę morza Hellespont Aleksander Wielki, wkrótce zaszło mu drogę broniące dalszego przejścia liczne wojsko i w szyku je zastał nad bystrą rzeką Granikiem. Widząc, iż się nie przeprawia nieprzyjaciel, niecierpliwy zwłoki Aleksander wskoczył pierwszy w wodę i, przebywszy z wielką ciężkością wpław rzekę, Persów na brzegu stojących zwyciężył.
4 W wyprawie do Indii obiegł był Aleksander stolicę narodu Aksadrachów i mężny w niej znalazł odpór; gdy przystawiono drabiny, a on pierwszy stanął na murach, sam jeden wskoczył wśród nieprzyjaciół; ranny szkodliwie byłby zapewne zginął, gdyby Macedończykowie nie wyłamali bramy i zdobywszy miasto do obozu go nie zanieśli, gdzie ledwo do zdrowia przyszedł.
5 Wódz Dariusza, Batis, dlatego iż mężnie bronił przeciw Aleksandrowi twierdzy Gazy, której był rządcą, po wzięciu jej szturmem, z rozkazu Aleksandra do wozu przywiązany, tak jak niegdyś Hektor od Achillesa, wokoło zdobytego miasta wleczony był. (Kurcjusz w życiu Aleksandra)
6 Patrokl, przyjaciel Achillesa, zabity od Hektora, z niezmiernym żalem obrządki pogrzebowe odebrał.
7 Efestion, najpoufalszy przyjaciel Aleksandra, gdy za powrotem z wyprawy indyjskiej wieku dokonał, nieutulonym żalem przeraził Aleksandra. Obchód jego pogrzebowy z wielką byl wspaniałością odprawiony, a jak Achilles niewolników trojańskich na ofiarę Patroklowi zabijać kazał, tak Aleksander na cześć Efestiona cały naród jeden w pień wyciął.
8 Według bajecznej mitologii Achilles był synem Peleusza i morskiej bogini Tetydy.
9 Aleksander Wielki po zawojowaniu Egiptu udał się do Libii, odwiedzając tam sławną świątynią Jowisza Amona; namówieni miejsca tamtego kapłani dali wyrok ogłaszający go synem Jowiszowym, jakoż odtąd cześć boską sobie oddawać kazał.
10 Plutarch w życiu Aleksandra twierdzi, iż pierwszy mistrz jego brał nazwisko Feniksa, nauczyciela Achillesowego, aby ucznia swego tym przydomkiem uczcił.
1 Epiktet, sławny filozof, niewolnikiem byl Epafrodyta, wyzwoleńca Neronowego; żadnych pism po nim nie zostało, oprócz maksym niektórych, które zebrał Arrian, uczeń jego.
2 Annaeus Seneka za panowania Augusta, cesarza, urodził się w Kordubie, mieście Hiszpanii; dla intryg dworskich skazanym był na wygnanie do Korsyki, skąd powróciwszy, tyle ze względów Agrypiny, matki Nerona, a żony Klaudiusza, cesarza, korzystał, iż wielkie bogactwa zebrał. Jemu w ćwiczenie był dany Neron, który po śmierci Klaudiusza wstąpiwszy na tron, zrazu go wielą dobrodziejstwy obdarzył, w dalszym czasie na śmierć skazał we dwunastym roku panowania swego.
3 Nie pisał żadnych ksiąg Sokrates, rozmowy jednak jego zebrane przez uczniów, okazują sposób mówienia jego nader dzielny a zwięzły. Najwięcej pytaniami powtórzonymi przywodził do uznania prawdy, którą obwieszczał, a to z odpowiedzi zagadnionego.
4 Jak się już wyraziło, ani Sokrates, ani Epiktet pism po sobie nie zostawili.
5 W pierwiastkach panowania swojego, póki jeszcze żyła matka jego Agrypina, Neron, jeżeli nie wewnętrznie był przekonanym, udawał przynajmniej cnotliwość; gdy zaś przemogły złe skłonności, pozbywszy się matki, wkrótce i nauczyciela na śmierć skazał, ile że ten wszedł był przeciw niemu w spisek Pizona, a razem z nim rymotwórca Lukan, synowiec jego, który także życiem zamysł swój przypłacił.
1 Romulus, założyciel i pierwszy król rzymski, jak bajeczna wieść niosła, chowany wraz z bratem od wilczycy, założył rzymską osadę i państwo, które potem stało się najogromniejszym w dzierżeniu i mocy.
2 Konstantyn, syn Konstancjusza Chlora, osiadł całe państwo rzymskie i stolicę do miasta od siebie założonego przeniósł.
3 Remus, brat Romulusa, wkrótce po założeniu Rzymu od niego zabitym został.
4 Małżonkę swoje, Faustę, Konstantyn w łaźni udusić kazał, i Kryspa, syna z pierwszego małżeństwa, za sprawą tejże Fausty na śmierć skazał; tejże ojca, Maksyma, uprzedzając bunt, który przeciw niemu knował, śmiercią ukarał; na końcu Iicyniusza, towarzysza w panowaniu, któremu był dał siostrę w małżeństwo.
5 W porze wieku Romulus życia dokonał; śmierć zaś jego, lubo gwałtowna, tak była przed ludem utajona, iż łatwo bajecznej powieści uwierzył, jakoby wstępując do niebios na ubóstwienie, z oczu zgromadzonego ludu, wśród burzy, gromu i łyskawic zniknął.
6 Sam Konstantyn umierając dał przykład podziału szkodliwego, między trzech synów dzieląc państwo. To po Teodozjuszu, na dwie części podzielone, niedługo na zachodzie trwało. Wschodnie na Konstantynie Paleologu zakończyło się.
1 Paweł Emiliusz, mąż równie uczony, jak w sprawowaniu rządów znamienity, Perseusza, ostatniego Macedonów króla, zwyciężył i wkrótce potem życia dokonał.
2 Jan Zamojski, hetman i kanclerz, równie i w wojownictwie, i naukach biegły, wiele przysług krajowi uczynił. Wojny szczęśliwie wiódł, wiele krajów na Moskwie zdobył będąc namiestnikiem Stefana Batorego, króla; mąż ten nieśmiertelnej pamięci godzien, umarł w roku 1605 mając lat 64.
3 Numa Pompiliusz, drugi król rzymski, był z narodu Sabinów, a jak wieść niesie, uczeń Pitagory. Rządy jego były spokojne, wiele praw użytecznych ustanowił, a między innymi, jak obrządki na cześć bóstwa miały być odprawiane. Panował lat 43, umarł w 80 roku wieku swojego.
4 Pisarze życia Aleksandra twierdzą, iż gdy po zwyciężonym Dariuszu, obóz i niezmierne, które w nim były, bogactwa dostały mu się, znalazła się między nimi puszka złota drogimi kamieńmi osadzona; w tej on dzieła Homerowe złożyć kazał i zawsze ją miał przy sobie. (Plutarch. Kurcjusz)
5 Stary Katon, którego od Piastowania urzędu tego Cenzorem zwano, sprzeciwiał się wszystkim nowościom, mieniąc je być zgubą kraju. Stąd, gdy wysłani z Grecji w poselstwie filozofowie do Rzymu przybyli, a młodzież się do nich zbiegała, radził, aby posły jak najrychlej odprawić.
6 Wiele pism Katona do wiadomości wieków następnych nie doszło; pisał prawidła obyczajności. Cyceron zaś o jego księdze de originibus, gdzie pierwiastki osad włoskich opisywał, takowe daje świadectwo: Iam vero Origines eius quem florem aut quod lumen eloquentiae non habent?
7 Zamojski zwyciężywszy pod Byczyną Maksymiliana, arcyksięcia austriackiego, i wziąwszy go w niewolą, na zamku krasnostawskim osadził i tam z wielkim dostatkiem podejmował.
8 Przywiedziony do Rzymu Perseusz, gdy usilnie o to dopraszał się Pawła Emiliusza, iżby w tryumfie jego wiedzionym nie był, kazał mu ten odpowiedzieć, iż w mocy jego było oszczędzić sobie takowej zniewagi.
9 Bielski i Gwagnin szeroce opisując wspaniałość wesela Zamojskiego z Gryzeldą Batorówną, synowicą Stefana, króla, tryumf, który naówczas w rynku Krakowa był wiedziony, podają do wiadomości.
1 Platon, uczeń Sokratesa, mistrz szkoły filozoficznej akademików, zwiedził Azję, Egipt, a nawet do Indii zmierzał, chcąc tam odwiedzić gimnosofistów.
2 Konfucjusz, mistrz nauki i obyczajności chińskiej, żył za czasów Platona, Piastował najwyższe w kraju urzędy; jego zaś ucznie stwierdzili i rozszerzyli te wiadomości, którymi się dotąd państwo chińskie zaszczyca.
3 Wspólność żon, która się w owej rzeczypospolitej obwieszcza, zraża umysły trzymające się cnoty prawideł.
4 Za czasów Galiena, cesarza, Plotyn, filozof, wielbiciel Platona będąc w łasce u monarchy, otrzymał pozwolenie spustoszałe miasto zaludnić i wznowić w mm rzeczpospolitę Platonową; ale mimo tego usilność rzecz do skutku przyjść nie mogła.