Lowell Elizabeth Pamiętne lato

Elizabeth Lowell

PAMIĘTNE LATO

PROLOG

Lato 1984

Była koszmarna.

Ziemista cera, blade usta, zaczerwienione oczy i włosy w strąkach. Zdjęcie kobiety przepełniło czarą goryczy. Co za pechowy dzień! Rano telefon, wzywający go do natychmiastowego powrotu, a teraz ten potwór!

Ale Robert Johnstone nie dał po sobie poznać niezadowolenia. Siedział na wprost ojca kobiety ze zdjęcia. Justin Chandler - Smith IV, dla przyjaciół Blue, kochał swoją rodzinę równie mocno, jak nienawidził terrorystów. Jednak tylko ślepiec nie zauważyłby, że najmłodsza latorośl Chandler - Smitha nie odziedziczyła po ojcu urody.

- Kiedy zrobiono to zdjęcie? - zapytał Johnstone obojętnie.

Spokojny ton kosztował go wiele wysiłku. Był wściekły, że musi rzucić wszystko, żeby zająć się tą sprawą. Spojrzał raz jeszcze na fotografię i pomyślał, że Blue nie wzywałby go, gdyby sprawa nie była poważna.

- Mniej więcej tydzień temu - powiedział Chandler - Smith. - To fotografia do identyfikatora Baby Lorraine.

Johnstone przeniósł wzrok ze zdjęcia na szefa. Poza kolorem oczu - orzechowym - i wydatnym, znamionującym upór podbródkiem, nie dostrzegł podobieństwa między Lorraine i jej niezwykle przystojnym i dystyngowanym ojcem. Chandler - Smith miał większą władzę niż dziewięćdziesiąt dziewięć procent wojskowych z Pentagonu. I więcej rozumu.

- Kto jeszcze? - zapytał Johnstone, odkładając fotografię.

- Kapitan Jon. Trener, niańka, kwoka. - Chandler - Smith podał mu następne zdjęcie. - Godny zaufania.

- Opinia czy fakt?

- Fakt. Mój człowiek sprawdził jego rodzinę trzy pokolenia wstecz, zanim powierzyłem mu Baby Lorraine.

- Wierzę - mruknął Johnstone. Jego nieprzeniknioną twarz rozświetlił nikły uśmieszek.

- A to koledzy z drużyny Baby. - Chandler - Smith zaczął rozkładać zdjęcia na biurku. Stukał palcem w każdą fotografię, wymieniając nazwiska jeźdźców i ich nadzwyczajne umiejętności.

Johnstone nie przerywał. Niczym przyczajony drapieżnik zapamiętywał każdą twarz, imię i nazwisko, każdy fakt, który pomoże mu odróżnić uczestnika olimpiady od terrorysty.

- A to personel stajni - ciągnął Chandler - Smith, rozkładając następne fotografie. - Zwróć uwagę na kobiety.

- Dlaczego? Mamy informację, że to któraś z nich?

- Nie. Ale jeśli ktoś dotrze do konia Baby, to właśnie za pośrednictwem tych dziewczyn. To zwierzę nie znosi mężczyzn.

Johnstone uniósł czarne brwi.

- Niebezpieczny.

- Jej ogier? Bardzo. Jeśli Baby nie ma w pobliżu, Devlin's Waterloo jest niebezpieczny jak granat bez zawleczki.

- Dziwię ci się, że pozwalasz jej na nim jeździć.

- Nie mogę jej zabronić. Baby jest równie uparta jak ja.

- A ty jesteś z niej dumny jak paw - skwitował Johnstone cierpko.

- Przyznaję się do winy - roześmiał się Chandler - Smith. - Baby ma więcej rozumu i odwagi niż wszyscy mężczyźni, z którymi pracowałem.

Poza tym jest bardzo ładna, choć na tym małym zdjęciu tego nie widać.

Johnstone milczał ostrożnie. Nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba. Chandler - Smith był najwyraźniej zaślepiony miłością do córki.

- Twoim partnerem znowu będzie Kentucky - ciągnął szef.

Johnstone skinął głową.

- Jest w porządku.

- To samo mówi o tobie.

- A co z Bonnerem?

- To poufne. - Chandler - Smith zawahał się. Ale gdyby nie mógł zaufać czarnowłosemu mężczyźnie, byłby martwy. - Słyszeliśmy, że...

Johnstone ani drgnął, lecz stał się czujny jak drapieżnik, który zwietrzył ofiarę.

- Zamieniam się w słuch.

Oczy Johnstone'a płonęły ogniem; większość ludzi z pewnością poczułaby się nieswojo. Ale nie Chandler - Smith. Nie znosił mężczyzn pozbawionych cierpliwości, inteligencji i umiejętności koncentracji.

- Facet, którego nazywasz Barakuda, grozi, że mnie zabije - spokojnie powiedział Chandler - Smith.

- Grozi ci, odkąd rozpracowałeś jego szkółkę dla terrorystów w East Bumblefuck w Libanie.

- Prawdę powiedziawszy, to ty strzelałeś.

- Żołnierzy jest wielu, strategów tylko kilku.

Johnstone był nie tylko żołnierzem, i jego szef doskonale o tym wiedział. Jednak po kilku nieudanych próbach Chandler - Smith nie namawiał go już więcej, żeby zmienił zajęcie. Przez osiem ostatnich lat Johnstone uparcie nie chciał awansować. Mówił, że nie nadaje się do pracy za biurkiem.

Chandler - Smith wiedział, że któregoś dnia Johnstone się wypali. O ile wcześniej nie zginie.

Tak działo się ze wszystkimi pracującymi w terenie. Dopóki jednak ten dzień nie nadejdzie, Johnstone pozostanie najlepszym agentem, jakiego kiedykolwiek miał Chandler - Smith.

- W jaki sposób byś mnie sprzątnął, gdybyś był Barakuda? - zapytał Chandler - Smith.

- Płacisz mi za to, żebym ci opowiadał bajki?

- Tak. Wciąż ci płacę. Jeszcze mnie nie wykończył.

Johnstone uśmiechnął się blado. Lepiej niż ktokolwiek wiedział, że nie sposób uchronić ofiary przed terrorystą, który za cenę jej życia był gotów oddać własne. Na szczęście takich było niewielu. Najczęściej chcieli zabić i chełpić się tym, a nie zabić i zginąć.

- Porwałbym jedną z twoich córek - powiedział Johnstone - a potem zaproponował wymianę na ciebie. I zabiłbym cię. Ją prawdopodobnie też.

Chandler - Smith skinął głową.

- Tak myślałem.

- Pytanie, czy Barakuda też na to wpadnie - odparł Johnstone. - I czy gotów jest zaryzykować?

- Tak, jeśli chodzi o pierwsze pytanie. Co do drugiego... - Chandler - - Smith wzruszył ramionami. - Mogę się założyć, że tak. Sześć dni temu zniknął nam z oczu.

- Niedobrze.

- Tyle wiem sam. Lorraine i starsze córki są pod kluczem, ale Baby Lorraine jest inna. - Skrzywił się. - Jeśli ją zamknę, nie będzie mogła wziąć udziału w olimpiadzie. Na to nie mogę się zgodzić.

- Masz dojście do organizacji Barakudy. Przyduś jego ludzi.

- Robię to.

- Przyduś mocniej.

- Bonner nad tym pracuje. Ale zanim coś wydobędzie, zacznie się olimpiada. Nie wycofam Baby z zawodów. Do diabła, nawet nie wiem, czy dałbym radę! Ona jest dorosła.

- Skoro jest dorosła, to cię posłucha. Zrozumie, co jej grozi, i sama się wycofa.

Chandler - Smith uśmiechnął się krzywo.

- Jest sportowcem. Te wyścigi są bardziej niebezpieczne niż rodeo.

- To daj jej spokój.

- Nie rozumiem.

Barakuda od lat ostrzy na ciebie zęby. Nie dostał cię z dwóch powodów. Po pierwsze, nie chce zginąć. Po drugie, nigdy nie powtarzasz tych samych posunięć. Jesteś nieprzewidywalny. Skoro się upierasz, żeby oglądać wyścig Baby, nie będzie musiał jej porywać. Weźmie ciebie na celownik.

- I tu zaczyna się twoja rola.

- Jesteś wyższy ode mnie. Kiepska ze mnie tarcza - stwierdził Johnstone rzeczowym tonem.

- Nie martw się. Nie mam zamiaru bawić się w Charles'a de Gaulle'a i otaczać się wysokimi ochroniarzami. Znasz się na wykrywaniu zasadzek.

- Chcę, żebyś pojechał do Kalifornii, obejrzał tory jeździeckie w Santa Anita i San Diego i wybrał najbezpieczniejsze miejsce, z którego będę mógł obejrzeć start mojej córki.

- Pokój hotelowy z telewizorem. W Londynie.

- Nie. Nie tym razem. Niech się dzieje, co chce, a ja i tak pojadę na olimpiadę, żeby obejrzeć Baby.

- Nawet za cenę życia?

- Jest tego warta - odparł z prostotą Chandler - Smith. - Tyle razy sprawiałem zawód swoim dzieciom. Zwłaszcza Baby. Jestem jej to winien. I sobie. Wybieram się na olimpiadę.

Johnstone zbyt dobrze znał szefa, żeby się z nim kłócić. Spojrzał na zegarek. Różnica czasu między biurem Chandler - Smitha a Zachodnim Wybrzeżem wynosiła trzy godziny.

- Zarezerwuję lot.

- Nie trzeba. - Chandler - Smith podał mu grubą brązową kopertę. - Bilety, nowe prawo jazdy, wszystko, czego potrzebujesz.

- Kim jestem tym razem?

- Nie sprawdziłem. Czy to ważne?

- Nie. Kiedy Kentucky zjawi się w Kalifornii?

- Już tam jest.

Johnstone skinął głową i ruszył w stronę drzwi.

- Robercie?

Johnstone obejrzał się i został wynagrodzony rzadkim widokiem szczerego, ciepłego uśmiechu szefa.

- Ogól się, dobrze? - poprosił Chandler - Smith. - Nie potrzebujesz szkieł kontaktowych, żeby wyglądać jak libański terrorysta. Na twój widok Baby ucieknie z krzykiem.

- Nie ona pierwsza.

ROZDZIAŁ 1

Brunatne wzgórza łagodnie wznosiły się ponad szerokimi plażami nad Pacyfikiem. Szyby w oknach luksusowych domów na szczytach odbijały popołudniowe słońce. Chłodne, słone powietrze przenikał zapach kalifornijskich traw. Wśród porośniętych eukaliptusami wzgórz i wąwozów kryło się, suche teraz, koryto rzeki. Rozsiane wzdłuż niego szmaragdowe trawniki pól golfowych Fairbanks Ranch Country Club kontrastowały żywo z brunatnymi stokami. Sztuczne przeszkody z drewna, kamieni i wody przecinały koryto i wspinały się na wzgórza.

Właśnie te przeszkody, a nie spokojne piękno krajobrazu, przyciągnęły uwagę Lorraine Chandler - Smith.

Poprzedniego dnia maszerowała wokół Koloseum w Los Angeles wśród sportowców z całego świata, którzy przebyli tysiące kilometrów, aby wziąć udział w Letnich Igrzyskach Olimpijskich. Wczoraj znajdowała się pośród tysięcy uczestników oszałamiającej uroczystości w hollywoodzkim stylu. Była oczarowana i podniecona tradycją starą jak cywilizacja Zachodu.

Dziś Raine była sama.

Oceniała przeszkody wzniesione, aby zmierzyć biegłość jeźdźców, ich wytrzymałość i zaufanie, jakim darzyli swoje konie. Trwające trzy dni zawody były dla jeźdźców tym, czym pięciobój dla lekkoatletów.

Jej oczy i umysł analizowały niebezpieczny tor, Raine oddychała głęboko, wchłaniając nieznane zapachy tutejszej ziemi. Wychowana w Wirginii i w Europie, uznała suchość kalifornijskiego lata za obcą i pociągającą. Natrętna mieszanina czystych woni była stara jak wzgórza, ocean i promienie słoneczne.

Jeszcze raz rozejrzała się po okolicy, przeciągnęła się i podrzuciła ciężki plecak. Woda w butelce zabulgotała przyjaźnie. Ruszyła naprzód, aparat i lornetka podskakiwały na jej piersi. Zrobiła kilka kroków, wzdrygnęła się i doszła do wniosku, że nadszedł czas, by pozbyć się kamyka z buta.

Stanęła na jednej nodze i zdjęła but. Chwiejąc się nieco, wygięła się wdzięcznie, choć sama nigdy nie uznałaby się za osobę pełną wdzięku.

W wieku jedenastu lat miała przeszło sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Była kanciastą dziewczynką, która rozpaczliwie pragnęła czuć się na ziemi równie swobodnie jak na grzbiecie konia. Ale mimo wszelkich starań, by upodobnić się do swoich pięknych starszych sióstr, jej odbicie w lustrze nie zmieniało się. Raine przestała więc patrzeć w lustro. Skupiła się na jedynej rzeczy, w której była dobra, na swojej pasji - pokonywaniu konno znacznie wyższych od siebie przeszkód.

W wieku dwudziestu siedmiu lat Raine była gibka, choć jednocześnie zaokrąglona. Promieniała łagodną kobiecą siłą, wykazując zarazem zdecydowanie jeźdźca, który regularnie bierze udział w międzynarodowych zawodach i zwycięża. Nadal jednak uważała się za niezdarę o pospolitej urodzie. Zwykłe brązowawe włosy, zwykłe brązowawe oczy, zwykła śniada twarz, myślała o sobie.

Ostatnio co prawda rzadko rozmyślała o swojej powierzchowności. W dzieciństwie spędziła zbyt wiele czasu, zastanawiając się, jak dorównać urodą starszym siostrom. Bez skutku.

Niezdarna brązowa kurka nie może konkurować z parą wspaniałych łabędzic. Jedna siostra była wspólniczką w znakomitej firmie prawniczej, żoną senatora, druga występowała na Broadwayu. Dwaj starsi bracia również odnosili sukcesy, jeden był dyplomatą, a drugi neurochirurgiem.

Kiedy Raine miała pięć lat, tak długo błagała i upierała się, aż rodzice pozwolili jej chodzić na lekcje konnej jazdy. Odtąd życie całej rodziny stało się łatwiejsze.

Jazda konna okazała się odpowiedzią na pytanie, co zrobić z Baby Lorraine, która, gdy zorientowała się, że nie jest jedyną Lorraine w rodzinie, uparła się, by ją nazywać Raine.

Konie pozwalały Raine być najlepszą.

Między nią a zwierzętami istniało doskonałe porozumienie. Konie były jej pasją i miłością. Dzięki nim zapominała, że jest niezręczna i nieładna. Zatracała się w rytmie biegu. Była szczęśliwa, śmigając ponad przeszkodami na grzbiecie ogromnego rasowego ogiera. Wtedy czuła się sobą, istotą pełną życia i absolutnie wolną.

- Koniec marzeń, czas brać się do roboty - skarciła samą siebie, sznurując but. - Zamiast fruwać nad przeszkodami, skończę w piachu. Tor wygląda na trudniejszy od wszystkich, po których jeździłam na Devem.

Podniosła do oczu lornetkę i przyjrzała się suchemu łożysku rzeki u stóp wzgórz. Po kilku minutach wyjęła z plecaka notatnik i naszkicowała w nim wzgórza i koryto. Zainteresowała ją nawet gleba.

Schyliła się i wyrwała garść trawy, aby odsłonić ziemię. Pod warstwą niewiarygodnie mocnych korzeni grunt był twardy i suchy - bryły gliny i małe kamyczki. Raine podniosła kilka otoczaków i zbadała ich twardość, zapach i smak.

Sucho, bardzo sucho, ale nie tak twardo, jak się wydawało. Marszcząc czoło, robiła notatki na marginesie rysunku.

Jeżeli spadnie deszcz, warunki radykalnie się zmienią. Pod wpływem wody glina stanie się bardzo śliska. Ale na czas olimpiady nie zapowiadano opadów. Patrząc na ziemię, Raine nie miała wątpliwości, że pozostanie sucha.

Jeszcze raz spojrzała na łożysko rzeki i schowała notatnik do plecaka. Stała na szczycie wzgórza, w roztargnieniu podrzucała kamyczki i rozmyślała o igrzyskach. Zastanawiała się, jak będą wyglądały te wzgórza zaludnione przez tłumy widzów i zabudowane prowizorycznymi pawilonami.

Co jakiś czas wyrzucała kamyczek, aż w końcu pozbyła się wszystkich. Dłoń miała suchą. Wycierając rękę o spodnie, modliła się, żeby w czasie trwających trzy dni zawodów nie było zbyt gorąco. Upał pozbawia siły jeźdźców, a jeszcze bardziej konie.

- Dobrze, że przynajmniej nie jest wilgotno - mruknęła. - Wilgoć byłaby zabójcza. Podoba mi się tutaj - dodała po chwili.

Zdziwiła się. Ta spieczona kraina, która powinna wydać się jej obca, sprawiała wrażenie dawno zapomnianego domu.

Uśmiechając się do siebie, otarła palce, uniosła aparat i zabrała się do pracy. Ostrożnie nastawiła bardzo długi teleskopowy obiektyw i zrobiła serię zdjęć. Kiedy filmy zostaną wywołane, będzie miała panoramę terenu, który Fairbanks Ranch Country Club dał do dyspozycji organizatorom olimpiady.

To nie było najlepsze rozwiązanie. Wolałaby przejść całą trasę, ale to wbrew przepisom. Wszyscy zawodnicy przejdą trasę razem, na dzień przed startem.

Za dziesięć dni. Zostało jej dziesięć dni do wydarzenia, które miało być zwieńczeniem jej dotychczasowej pracy.

Nie wiedziała, czym się zajmie po olimpiadzie. Czuła tylko, że będzie robiła coś zupełnie innego niż dotychczas. Była gotowa zrezygnować z ekscytującego, ale bardzo wyczerpującego współzawodnictwa. W ciągu ostatnich trzech lat coraz częściej myślała o tym, żeby zająć się hodowlą koni wyścigowych. Devlin's Waterloo był ogierem, który mógłby dać początek jej hodowli. Zdobycie medalu na olimpiadzie przyczyniłoby się do realizacji tego marzenia.

Wokół Raine kołysana wiatrem trawa szeptała słowa tęsknoty za upragnionym deszczem. Dziewczyna przymknęła oczy, chłonąc piękno tej dziwnej krainy. Nigdy nie jeździł konno po równie suchej ziemi. Niepokoiła się, że straci tu instynktowne wyczucie terenu, które miała na Wschodnim Wybrzeżu, w Anglii czy we Francji. Nic na to nie poradzi. Aż do dnia poprzedzającego wyścig musi zadowolić się poznawaniem toru na odległość.

Skrzywiła wargi w ironicznym uśmiechu. Właściwie odpowiadało jej, że najważniejsze zawody rozegrają się w miejscu, które wolno jej było obserwować z pewnej odległości. Całe lata żyła właśnie w taki sposób, spoglądając na świat z dystansu. Zazwyczaj jej to odpowiadało. Jednak czasami, gdy słyszała szepty zakochanych, gdy widziała ich czułe pieszczoty, tęskniła za czymś nieznanym...

Uniosła do oczu lornetkę. Nie miała złudzeń. Wiedziała, że nie znajdzie odpowiedniego partnera. Wielu mężczyzn mówiło jej ze złością, że jest cholernie wybredna. Kilka razy zdarzyło jej się ulec wbrew sobie, poddać nastrojowi chwili. Kończyło się to kiepskim samopoczuciem i niewiarą w siłę własnej kobiecości.

Daj sobie z tym spokój, niecierpliwie przywołała siebie do porządku. Jedyny rodzaj jazdy, w jakiej jesteś dobra, to jazda konna.

Dokładnie obejrzała teren poniżej szczytu. Nie zwracała uwagi na złocistą trawę ani na niebieskoczarne cienie tańczące na wietrze. Przyglądała się zagajnikowi eukaliptusów. Uznała, że smukłe drzewa przypominają jej konie. Są tak samo pełne wdzięku i elegancji pomimo ogromu i utajonej siły.

Zastanawiała się, czy zeschłe liście i złuszczona kora pod drzewami okażą się śliskie i czy grunt będzie wilgotny. Z miejsca, w którym się znajdowała, nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania, a nie wolno jej było przekroczyć wyznaczonej granicy.

Do diabła.

Raine spojrzała przez lornetkę na gęste cienie i szarozielone listowie szeleszczące na wietrze. Tak blisko, a jednak tak daleko...

Tak jak jej życie.

Opuściła lornetkę i ruszyła w przeciwnym kierunku.

Ukryty w gąszczu eukaliptusowego zagajnika Cord Elliot nieruchomo czekał, aż kobieta z lornetką przestanie lustrować zarośla.

Nie poruszył się nawet wtedy, gdy odwróciła się i zniknęła za wzgórzem. Przykucnięty powoli liczył do sześćdziesięciu.

Nikt więcej nie pojawił się na szczycie, więc Elliot podniósł się ostrożne. Nawet kiedy stał, był dobrze ukryty wśród drzew. Nasłuchiwał w skupieniu, jak człowiek, którego życie zależy od czujności zmysłów. Nie usłyszał nic poza cichym poszumem traw, świstem wiatru i szelestem liści.

Po chwili wyszedł z zagajnika. Poruszał się zręcznie i bezszelestnie jak cień. Jego piaskowa wiatrówka i dżinsy zlewały się z tłem brunatnych traw. Nawet lornetka miała maskujący kolor. Cord wspinał się na szczyt. Posuwał się płytkim jarem, który prowadził w pobliże miejsca, gdzie zmierzał.

Korzystając z naturalnej osłony, wspinał się zręcznie, dopóki nie znalazł się tuż pod szczytem. Wtedy padł na brzuch i wczołgał się na górę. Uważał, by czubek głowy nawet na chwilę nie znalazł się ponad falującą trawą. Jego czarne włosy byłyby doskonale widoczne na tle złocistego zbocza.

Przyjrzał się przeciwległemu zboczu. Szukał kobiety wykazującej zbytnie zainteresowanie miejscem, w którym miały się odbyć zawody olimpijskie. Upewnił się, że nikogo tam nie ma. Jeszcze raz zlustrował zbocze, ale to również nie przyniosło efektu.

Dokąd cię poniosło, skarbie, pomyślał ponuro. Do tych głazów?

Nie, za daleko. A może w zarośla?

Zmrużył oczy i dostrzegł ją klęczącą wśród traw.

Dlaczego tam klęczy? Co robi?

Cord spojrzał na słońce. O tej porze nie było jego sojusznikiem. Gdyby uniósł do oczu lornetkę, promienie odbiłyby się w soczewkach i zdradziły jego położenie. Na razie musi zadowolić się swoim doskonałym wzrokiem.

Kopie. Kopie w ziemi.

Dlaczego? Co za świństwo chce tam zasadzić? I dlaczego w tym miejscu?

Cord wiedział, że najlepiej byłoby podłożyć bombę na trasie wyścigu, w miejscu, gdzie będą galopować wyczerpane konie.

To zamierza zrobić?

Mrużąc oczy, patrzył na klęczącą kobietę. Czy chce zabić coś silniejszego i lepszego od siebie? A może zamierza zmasakrować widzów?

Odpowiedź podsuwało mu doświadczenie, i nie była ona pocieszająca.

Leżał nieruchomo na szczycie i patrzył. Czekał. Na razie tylko tyle mógł zrobić. Kiedy kobieta odwróci się do niego plecami, Cord zejdzie ze wzgórza i zada jej kilka pytań.

A ona odpowie mu na wszystkie.

Raine podniosła się powoli. Zgniotła w palcach wonne liście eukaliptusa i pozwoliła im pofrunąć z wiatrem. W roztargnieniu strzepnęła spodnie koloru khaki i obciągnęła bluzkę. Cierpki zapach eukaliptusów przylgnął do niej, mieszając się z wonią rozgrzanych traw.

Oglądając glebę, stwierdziła z radością, że nawet pod drzewami nie zamieni się w błoto, choćby galopowały po niej tabuny koni. Grunt był suchy aż po litą skałę. Spojrzała na eukaliptusy z szacunkiem.

- Dawno nie piłyście, prawda? - spytała. - Mogłybyście dawać korepetycje wielbłądom. Wystarczy na was spojrzeć, a człowiekowi od razu chce się pić.

Nie spuszczając oczu z drzewa, sięgnęła do plecaka po butelkę z wodą.

W tej samej chwili coś dużego spadło jej na plecy i zwaliło z nóg. Kompletnie zaskoczona, zdała się na instynkt jeźdźca i upadła miękko. Przeturlała się kawałek.

Gdy odzyskała oddech, leżała twarzą w pyle i zeschłych liściach. Coś przygniatało ją do ziemi. Lornetka, aparat i plecak zniknęły.

Usiłowała wstać, ale bezskutecznie.

- Nie ruszaj się - rozkazał zimny, męski głos.

Usłuchała bez namysłu.

Poczuła na ciele dłonie, które poruszały się jak żadne dotąd. Pomimo poufałości dotyk był całkowicie bezosobowy. Nieznajomy nie obmacywał jej, lecz obszukiwał.

Świat zawirował, mężczyzna przekręcił ją na plecy. Poczuła jego twarde mięśnie, kiedy nogą przygwoździł do ziemi jej nogi. Przedramieniem przytrzymywał jej gardło: dopóki się nie poruszy, będzie mogła oddychać.

Jeśli zacznie się wyrywać, napastnik ją udusi.

Walcząc ze strachem, patrzyła w twarz mężczyzny i starała się odgadnąć jego zamiary. Wolną ręką obmacał jej barki, ramiona, klatkę piersiową, brzuch i uda. Wydała z siebie bulgotliwy ochrypły dźwięk, który mógł wyrazić jej strach, gniew i protest.

Zimne jak lód niebieskie oczy spoczęły na jej twarzy, podczas gdy dłoń mężczyzny przesuwała się w dół, badając prawą kostkę Raine i zdejmując but. Tak samo sprawdzona została lewa noga. Mężczyzna odrzucił buty Raine poza jej zasięg. Wylądowały na plecaku, aparacie fotograficznym i lornetce.

- Imię.

Upłynęła dłuższa chwila, nim zrozumiała, czego chce od niej napastnik.

- Raine.

- Nazwisko.

- Smith.

Przełknęła ślinę, aby zwilżyć wyschnięte gardło.

- Co tu robisz?

Zamknęła oczy i starała się uspokoić. Umiała sobie radzić ze stresem, każdy sportowiec musi się tego nauczyć. Poza tym musi myśleć jasno mimo silnego napięcia. Raine przeanalizowała sytuację i błyskawicznie zrozumiała, że gdyby napastnik chciał ją skrzywdzić, już by to zrobił, zamiast zadawać pytania.

Strach ustąpił miejsca wściekłości. Otworzyła oczy i twardo spojrzała w twarz przeciwnika.

- Kim jesteś, do cholery?

Przedramię mężczyzny przesunęło się nieznacznie, tamując dopływ powietrza. Ucisk zelżał równie gwałtownie, jak się wzmógł. Jasne oczy wpatrywały się w nią, żeby sprawdzić, czy zrozumiała.

Zrozumiała. Kiedy znów otworzyła usta, uczyniła to, żeby odpowiedzieć na jego pytanie.

- Oglądałam okolicę - powiedziała przez zaciśnięte zęby.

- Dlaczego?

Żadnej modulacji głosu. Wciąż ten sam beznamiętny ton.

- Startuję w olimpiadzie.

W oczach mężczyzny zapaliło się światełko.

- Udowodnij to.

Jego głos nadal był bezbarwny, ale stosunek napastnika do niej zmienił się nieznacznie. Mężczyzna stał się odrobinę mniej... drapieżny.

- Zostawiłam Deva w Santa Anita - odparła Raine zwięźle. Gniew sprawił, że w jej głosie słychać było wysokie tony.

- Deva? - Po raz pierwszy w głosie mężczyzny zabrzmiała ciekawość.

- Devlin's Waterloo. Mój koń.

- Opisz go.

- Gniady ogier bez śladu bieli, przeszło metr siedemdziesiąt w kłębie, w trzech czwartych czystej krwi arabskiej, w jednej czwartej irlandzkiej lub...

- Zupełnie nieźle, Raine Smith - przerwał jej mężczyzna, dziwnie akcentując nazwisko.

Spojrzał na nią i napięcie zelżało, jego ciało stało się mniej wrogie, mniej bezosobowe, za to bardziej miękkie i podniecające... Zabrał ramię, uwalniając jej gardło z uścisku.

Wciąż jednak przygniatał nogi Raine, wciąż był czujny.

- A jeśli o mnie chodzi - powiedział z lekkim uśmiechem - możesz mnie nazywać Cord Elliot.

Mógłby dodać, że zupełnie nie przypomina kobiety na zdjęciu do identyfikatora. Fotograf musiał być pijany albo na kacu. Zdjęcie w najmniejszym stopniu nie oddawało inteligencji i wrażliwości jej niezwykłych piwnych oczu, uwodzicielskich ust i urokliwego zarysu mocnego podbródka.

Teraz nie miał wątpliwości, że to córka Chandlera - Smitha. No... prawie nie miał. W świecie Corda stuprocentowo pewne nie było nic prócz śmierci.

- Jeśli nie podoba ci się imię Cord, jestem otwarty na sugestie - dodał rozbawiony.

Raine patrzyła na niego, zafascynowana ciepłym blaskiem jeszcze przed chwilą lodowatych niebieskich oczu. Wciągnęła powietrze i poczuła zapach słońca, trawy i... mężczyzny.

Nagle zdała sobie sprawę, że Cord jest mężczyzną, którego ciało przygniatają do ziemi. Był ciepły, szybki i niebezpieczny, a jego włosy, gęste i czarne, przypominały grzywę ogiera.

Ta bliskość zmieszała ją i zawstydziła.

- Moje sugestie mogą ci się nie spodobać - powiedziała z wysiłkiem, aby pozbyć się odurzającego ciepła, które zaczęło ogarniać jej ciało. - W stajniach słyszy się najprzeróżniejsze imiona. Zwłaszcza podczas zawodów.

- Uczestniczka olimpiady, co? - spytał Cord niskim głosem, spoglądając na szczupłe ciało, tak spokojnie leżące pod nim. Był prawie pewien, że wie, kim jest ta dziewczyna, ale subtelna różnica pomiędzy prawie a absolutnie, zabiła już niejednego.

- Tak - powiedziała chłodno. - Biorę udział w zawodach.

- To tłumaczy, dlaczego upadłaś miękko i w sposób kontrolowany, a nie umiałaś się obronić. To efekt bardzo cywilizowanego treningu. Nie jesteś wychowanką kubańskich ani libańskich obozów szkolących bandytów.

- Obozów? - spytała, podnosząc głos. Obezwładniająca intymność zniknęła bez śladu. Nagle przestraszyła się, że mimo wszystko znalazła się w rękach wariata.

- Nie bądź taka zdziwiona. Takie obozy istnieją.

- O czym ty mówisz?

- O terroryzmie.

Cord odpowiedział jej w roztargnieniu. Jego uwagę przykuła miękka krągłość piersi Raine, które uniosły się, gdy dziewczyna raptownie westchnęła. Jednocześnie z przyjemnością poczuł ciepło jej nóg pod swoim udem.

- Terroryzm? Ależ to śmieszne! Czy wyglądam na terrorystkę? - spytała rozgniewana.

- Nie masz kłów jak wampir, co? - Uśmiechnął się ponuro. - Posłuchaj skarbie, ostatnia terrorystka, która trafiła w moje ręce, miała na sobie balową suknię z żółtego jedwabiu, a czuć od niej było nienawiść i kordyt. Kordyt to materiał wybuchowy - dodał, widząc, że Raine nie rozumie, o czym mówi.

- Terrorystka? - powtórzyła Raine wysokim głosem. - Kobieta?

- Mężczyźni nie mają monopolu na przemoc.

- Ale...

Cord mówił dalej, jakby nie słyszał.

- Ty nie pachniesz jak terrorystka.

Musnął ją wzrokiem bardziej poufale, niż gdy szukał ukrytej broni. Zbliżył twarz do jej szyi i powoli wciągnął powietrze. Poczuł zapach pełen ciepła i obietnic.

- Pachniesz słońcem, suchą trawą i cieniem pod eukaliptusami - powiedział cicho. Pachniała jeszcze innymi rzeczami: kobiecym potem, słodkim piżmem, ale Cord wątpił, czy chciałaby to teraz usłyszeć.

Raine spostrzegła zmysłowe drganie jego nozdrzy, gdy wdychał jej woń. Zorientowała się, że wstrzymuje oddech jak niewprawny jeździec zbliżający się do przeszkody. Poczuła się bezbronna, zła i zakłopotana.

- Nawet jeśli wśród kobiet zdarzają się terrorystki, w pojedynkę nie byłabym chyba groźna? - spytała.

- Mogłaś podkładać bomby.

- To śmieszne.

- Co rozrzucałaś? - zapytał niedbale, jakby nie zależało mu na odpowiedzi. Tylko jego oczy zrobiły się raptem czyste jak lód i bezwzględne jak zima. Nigdy nie zapominał, że należy mieć absolutną pewność. Śmierć to sprawa ostateczna.

Raine wyczuła, że pod pozorną nonszalancją Corda kryje się czujność. Był jak Dev zbierający siły przed nieznaną przeszkodą, czekający na znak jeźdźca.

- Kamyki - powiedziała szybko. - Rzucałam kamyki. Mam taki zwyczaj. Spacerując, podnoszę kamyczki i zbieram je w dłoni, kiedy myślę. Twoje przesłuchanie nie ma sensu. - dodała gniewnie. - W plecaku nie mam miejsca na bomby!

Cord wiedział, że Chandler - Smith nie wtajemnicza rodziny w swoją pracę, ale i tak trudno mu było uwierzyć, że córka Blue może być równie naiwna.

- Kordyt i inne środki wybuchowe nie zajmują wiele miejsca - powiedział niecierpliwie. - W twoim plecaku śmiało mogłoby się zmieścić pięć staromodnych lasek dynamitu. I w ten sposób cały tor wyleciałby w powietrze. - W jego głosie pojawiły się twarde nuty. - Dlaczego kopałaś?

- Żeby zobaczyć, jakie jest podłoże.

Cord milczał, czekając, aż mu to wyjaśni. To bardzo skuteczna metoda: milczeć i czekać. Cenił ją i często stosował. Jeżeli Raine jest tak niewinna, na jaką wygląda, szybko mu wyjaśni, co miała na myśli.

- Chciałam sprawdzić, czy podłoże jest miękkie czy twarde - powiedziała. - Suche czy wilgotne. Czy ziemia jest zwarta i czego mam się spodziewać na zboczu, gdzie kopyta Deva mogą się głęboko zapadać.

- Nie przyszłaś, żeby podkładać małe bomby?

- Dlaczego ktoś miałby...

- Żeby zbiegające ze zbocza konie poczuły przedsmak piekła - powiedział cierpko.

- Robić krzywdę koniom! - zawołała wstrząśnięta. - Kto mógłby być tak okrutny?

Przyglądał się jej długą chwilę. Jeżeli oburzenie i niewinność były fałszywe, Cord jest już martwy. Jeżeli nie były fałszywe, powinien skopać tyłek Blue za chowanie najmłodszego dziecka pod kloszem.

- Skoro tak myślisz, dziecino - w jego głosie słychać było ironię pomieszaną ze zmęczeniem - nie powinnaś sama wychodzić po zmroku. Pamiętasz olimpiadę w Monachium? A jeśli jesteś zbyt młoda, to co powiesz na zamachy IRA? Krwawe szczątki ludzi i koni.

- Zrób coś! - wyszeptała z trudem, przerażona jego słowami.

- Staram się - powiedział beznamiętnie.

- Napastując obce kobiety?

- Robię wszystko, co się da.

Raine spojrzała w jego zimne, czujne oczy i pomyślała, że opanowanie Corda dorównuje jego morderczym umiejętnościom. Przynajmniej taką ma nadzieję. Nadal leżała na ziemi jak przyszpilony motyl.

A przygniatający Raine mężczyzna wcale nie miał zamiaru jej uwolnić.

ROZDZIAŁ 2

Cord spojrzał uważnie na Raine. Przeczucie mówiło mu, że nie kłamie. Życie nauczyło go nie ufać ludziom. Zawsze istnieje możliwość pomyłki.

To wystarczająco dużo, by dać się zabić.

Przesunął się, tak że ucisk na nogi Raine zelżał, ale jej nie uwolnił. Gdyby chciała wykonać jakiś ruch, natychmiast by to wyczuł. Ona jednak po prostu leżała, przyglądając się twarzy Corda. Pod maską obojętności wyczuwała żywą inteligencję. Traktował ją w sposób zupełnie dla niej nowy.

Po kilku minutach jego czarne brwi uniosły się nieco, a lodowato niebieskie oczy spojrzały cieplej. Cokolwiek zagrażało jej ze strony Corda, odeszło w przeszłość.

Poczuła ulgę. Zaraz jednak pomyślała o własnej kruchości. Gdyby Cord Elliot był mordercą, byłaby teraz jeszcze jednym zmasakrowanym ciałem zgwałconej kobiety, które pokazują w wieczornych wiadomościach.

Zaczęła dygotać. Nieznany mężczyzna zwalił ją z nóg i przydusił do ziemi! Starała się opanować, ale wciąż drżała, przeklinając w duchu własną słabość.

Cord zorientował się, że jest wyczerpana. Wprawdzie dotarło już do niej, że nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo, ale dopiero teraz uświadomiła sobie, co mogło się zdarzyć.

W piwnych oczach Raine zalśniły łzy. Usta zadrżały. Na twarzy pojawił się grymas.

Cord zawstydził się. Zaskoczyło go własne zmieszanie. Przecież tylko wykonywał swoją pracę, i to w sposób najbardziej bezpieczny i efektywny. Dziewczyna w każdej chwili mogła wyjąć z plecaka broń. Musiał powalić ją na ziemię.

Mimo to czuł się tak, jakby zgwałcił Raine.

W pewnym sensie tak właśnie było.

W kilka chwil unaocznił dziewczynie, jak bardzo złudne jest jej poczucie bezpieczeństwa, jak bardzo jest słaba i jak nieprzewidywalne i groźne rzeczy mogą jej się przytrafić. Było to okrutne, choć konieczne.

A teraz leży tak blisko niego. Oczy ma szeroko otwarte, usta pobladłe. Dłonie zacisnęła w pięści, aby ukryć ich drżenie.

Przepraszam, Blue, pomyślał Cord. Miałeś rację. Ona zasługuje na to, by ją chronić. Na świecie i tak jest zbyt wiele okrucieństwa.

Kiedy Raine przygryzła wargi, by powstrzymać płacz, poczuł, że dłużej nie zniesie tego napięcia. Wiedząc, że nie powinien tego robić, przygarnął ją do siebie. Teraz jego gesty były pełne czułości. Jego siła już nie zagrażała Raine, lecz miała ją chronić. Długimi, szczupłymi palcami pogłaskał dziewczynę po włosach. Przemawiał do niej głębokim, uspokajającym głosem. Jego ramiona były murem osłaniającym Raine przed złym światem.

- Już dobrze - szeptał Cord, gładząc włosy dziewczyny. Przytulił jej głowę do swojej piersi. - Nie chciałem cię przestraszyć. Cholernie mi przykro, że tak się stało. Przy mnie jesteś bezpieczna. Zawsze. Obiecuję ci.

Nie potrafiła się powstrzymać. Uniosła ręce i zaczęła gładzić dłońmi jego koszulę, szukając pod nią sprężystych mięśni. Łagodne słowa Corda działały na nią kojąco, podobnie jak siła mięśni.

Pokazał jej, jak kruchy jest świat, który dotąd uważała za bezpieczny. Świadomość, że teraz Cord będzie ją chronił, przyniosła ulgę.

Westchnęła raz jeszcze i w końcu udało się jej opanować. Łzy spływające po policzkach pozostawiły srebrzyste smugi w kurzu, który pokrywał jej twarz. Spostrzegła nagłą zmianę w oczach Corda. Jego źrenice powiększały się, w miarę jak zapamiętywał rysy twarzy Raine i lśnienie łez na jej skórze. Ukrył palce w jej potarganych włosach i łagodnie scałował łzy migoczące na rzęsach.

- Przepraszam - powtórzył ochryple. - Naprawdę nie chciałem cię wystraszyć, Raine... Jakie piękne imię. Piękne oczy, piękna dusza...

Jego usta musnęły wargi Raine tak delikatnie, że nie była pewna, czy nie uległa złudzeniu. Ale srebrzysty ślad jej łez na ustach Corda nie był złudzeniem, podobnie jak dotyk i ciepło jego twardego ciała. Wstrzymała oddech, choć nie ze strachu. Jej ciałem wstrząsnął namiętny dreszcz.

Cord poczuł to drżenie. Uniósł głowę, i spojrzał na Raine.

- Nic ci nie jest?

Pokręciła głową. Nie ufała swojemu głosowi.

- Przepraszam - wyszeptała z wahaniem.

Odgarnął jej z twarzy gęste, brązowe włosy.

- Za co?

- Za to, że zachowałam się jak dziecko.

- Kiedy nas coś zaskoczy, wszyscy zachowujemy się jak dzieci.

- Ty nie.

Cord szerzej otworzył oczy. Powiedziała to takim pewnym tonem, jakby znała go od lat. A przecież widziała go raz pierwszy.

- Co masz na myśli?

- Od dawna nikt cię nie zaskoczył - powiedziała cicho.

- Ty mnie zaskoczyłaś. Teraz. - Spojrzał na nią uważnie. - Jesteś niezwykłą kobietą, Raine. Bardzo niezwykłą. I bardzo piękną.

Pokręciła głową. Kasztanowe włosy zatańczyły wokół jej twarzy. Niecierpliwym ruchem odgarnęła je za uszy. Nie uważała się za piękną ani atrakcyjną. Komplementy mężczyzn uznawała za nic nie znaczące pochlebstwa. Irytowały ją, sądziła bowiem, że mężczyźni uważają ją za na tyle głupią, by mogła uwierzyć.

Cord spostrzegł, że Raine sztywnieje i odsuwa się od niego, więc szybko ją puścił. Wiedział, że jeśli zechce ją powstrzymać, Raine zacznie z nim walczyć. Miała prawo. Teraz nic już nie usprawiedliwiało przemocy.

Odsunął się od niej z ociąganiem.

Raine usiadła ostrożnie. Wmawiała sobie, że poczuła ulgę, kiedy ją oswobodził. Ale tak nie było. Najpierw zaatakował ją brutalnie, potem jednak obejmował ostrożnie, jakby była bardzo cenna i delikatna.

Cord nie przeszkadzał jej, kiedy siadała, ale kiedy sięgnęła po plecak, chwycił ją za nadgarstek i unieruchomił rękę.

Spojrzała na niego, wstrzymując oddech.

Przypomniał sobie, że nie sprawdził zawartości plecaka. Przecież mogła tam mieć broń.

- Nadal mi nie ufasz, prawda? - spytała zaskoczona i rozczarowana.

Dłuższą chwilę spoglądał w jej zdumione, piwne oczy. W końcu uwolnił nadgarstek, pozwalając, by cofnęła delikatną rękę.

- Mam dziewięćdziesiąt siedem procent pewności, że jesteś osobą, za którą się podajesz. Pozostałe trzy - dodał rzeczowym tonem - mogą mnie kosztować życie.

Gwałtownie cofnęła rękę, jakby plecak parzył.

- Chciałam wyjąć grzebień.

- To go wyjmij.

- Nie. Ty go wyjmij. Nie krępuj się. Oboje będziemy czuli się bezpieczniej, gdy będziesz miał sto procent pewności.

- Stuprocentowo pewne nie jest nic prócz śmierci.

Sięgnął po rzeczy Raine. Najpierw podał jej buty, następnie położył sobie plecak na kolanach i otworzył go.

Podczas gdy Raine zakładała buty, przeglądał zawartość niebieskiego plecaka, szukając grzebienia. Nie trafił na nic podejrzanego. Z całą pewnością plecak nie zawierał nic niebezpiecznego. To, co nosiła przy sobie, było równie niewinne jak ona sama. Albo tak mu się wydawało.

Te przeklęte trzy procenty.

Namacał notatnik. Widział, jak go używała, więc powinien sprawdzić, co w nim jest. Zawahał się. Nie chciał naruszać jej prywatności bardziej, niż już to uczynił.

Własna reakcja zaskoczyła go, a nawet wprawiła w zdumienie. Wcześniej nigdy nie miał skrupułów, gdy naruszał czyjąś prywatność. Po prostu starał się jak najlepiej wykonać zadanie.

Z grzebieniem w dłoni zwrócił się w stronę Raine. W drugiej trzymał notatnik. Podał jej grzebień. Zauważył, bo zawsze zauważał najdrobniejsze szczegóły, że grzebień był czysty, choć zniszczony. Między jego zęby wplątało się kilka nitek z plecaka.

- Mogę? - zapytał, wskazując notatnik.

- Oczywiście.

- To wcale nie jest oczywiste. Ale dziękuję, że pozwalasz mi sprawdzić.

- Już powiedziałam - odparła. - W ten sposób obydwoje poczujemy się lepiej.

Wzięła grzebień i zaczęła rozczesywać sięgające do ramion włosy. Czesała je powoli prawą ręką, na którą upadła, kiedy Cord się na nią rzucił. Nie zważała na ból przedramienia. Zdarzało się, że skakała przez przeszkody z pękniętymi żebrami, po niewielkim wstrząśnieniu mózgu lub ze złamaniami kośćmi śródstopia. Kilka sińców nie miało znaczenia.

Cord zakończył przeszukiwanie plecaka i zajął się notatnikiem. Szybko go przekartkował. To, co tam znalazł, zrobiło na nim wrażenie. Córka Blue nie umiała rysować, ale doskonale wiedziała, w jaki sposób ukształtowanie terenu wpływa najeźdźca i zwierzę.

W zamyśleniu zamknął notatnik i spojrzał na Raine. Jej włosy kręciły się naturalnie, były gęste i grube. Ich końce zawijały się uparcie, pomimo usilnych starań Raine, by je wygładzić. W promieniach słońca połyskiwały złociście, dodając twarzy ciepła i życia.

Raine nie była zachwycona swoimi włosami. Po prostuje rozczesywała, krzywiąc się od czasu do czasu, gdy natrafiała na supeł lub gdy ramię odmawiało jej posłuszeństwa. Krzywiła się nie z bólu, lecz z niecierpliwości.

- Do diabła - mruknęła Raine, kiedy grzebień znów utknął we włosach.

Jej irytacja dosięgła zenitu, gdy uchwyciwszy wszystkie włosy jedną ręką, nie mogła znaleźć spinki. Musiała wypaść, gdy Raine upadła na ziemię. Rozejrzała się dookoła, ale nigdzie nie spostrzegła spinki.

Może Cord ją znalazł.

Spojrzała na niego. Przyglądał się jej, z plecakiem na kolanach i zapomnianym notatnikiem w dłoni. Na jego twarzy igrał pełen zachwytu uśmiech. Nigdy dotąd nie widziała mężczyzny, który by się jej przyglądał w taki sposób. Myśl, że to jej widok sprawił mu przyjemność, wywołała w niej falę gorąca. Taka reakcja była dla Raine czymś zupełnie nowym.

- No i jak? - spytała, unosząc brwi. - Znalazłeś w moim plecaku plany wywołania trzeciej wojny światowej?

- Butelka z wodą, ołówki, rzemienie z niewyprawionej skóry, notatnik, magnetofon, film do aparatu, jabłko, tabliczka czekolady, bandaż elastyczny i klamerka.

- Klamerka? Pokaż.

Cord sięgnął do plecaka i wyjął z niego klamerkę nie większą niż paznokieć kciuka. Raine wypuściła włosy i nachyliła się, żeby ją lepiej widzieć. Wiatr oplatał palce Corda jej włosami. Z trudem opanował pragnienie, by owinąć jedwabiste pasma wokół dłoni, posadzić sobie Raine na kolanach i ucałować. Pragnął jej tak, że aż go to przerażało.

Nie dał jednak nic po sobie poznać. Był tego pewien. Gdyby domyśliła się targających nim uczuć, zerwałaby się i uciekła co sił w nogach.

- A więc tu się zapodziała - mruknęła Raine. - Szczotkowałam Deva, kiedy kapitan Jon mnie zawołał. Nie miałam czasu jej odłożyć, więc schowałam ją w bezpieczne miejsce.

- Kiedy to było? - zapytał Cord. W jego głosie słychać było śmiech.

- Pięć tygodni temu - odparła. - Zawsze chowam rzeczy w bezpiecznym miejscu, a potem o nich zapominam. Kapitan Jon twierdzi, że potrzebuję opiekuna.

- Nie masz nikogo? - zapytał Cord obojętnie, ale jego oczy płonęły ciekawością. Blue nie wspomniał o ukochanym córki, ale ojcowie nie zawsze wiedzą o takich sprawach. Nawet tacy ojcowie jak Chandler - Smith.

- Nie. A nawet gdybym miała - odparła Raine cierpkim tonem - jego zgubiłabym także.

- To zależałoby od mężczyzny - stwierdził Cord gładko i z uśmiechem, ale jego głos brzmiał poważnie.

Raine spojrzała szeroko otwartymi oczami na mężczyznę, który siedział obok i wpatrywał się w nią intensywnie. Uniosła rękę i odgarnęła włosy, starając się, żeby nie musnęły dłoni Corda. Ten ruch sprawił, że lekko się skrzywiła.

Cord jednak to zauważył. Jego oczy widziały wszystko.

- Boli cię.

- To nic - odparła.

- Pokaż.

- Pewnie tylko siniak.

Wyciągnął rękę i czekał. Jego zachowanie było władcze, ale nie dlatego, że był silniejszy.

Nadąsana odwinęła rękaw wypłowiałej niebieskiej koszuli.

- Widzisz?

Zobaczył czerwoną pręgę na delikatnej skórze. Pręga zaczynała się kilka centymetrów poniżej łokcia i ginęła pod zawiniętym rękawem. W zgięciu po wewnętrznej stronie skóra była skaleczona. Lśniły tam maleńkie kropelki krwi.

Szybko wsunął palec ponad skaleczenie, nie pozwalając Raine zaprotestować. Materiał ustąpił i ukazało się głębokie zadrapanie. Na jego widok Cord zacisnął wargi. Wyjął z kieszeni czystą chusteczkę, zwilżył wodą z butelki i przycisnął do uszkodzonej skóry.

- Boli? - zapytał, patrząc Raine w oczy.

Chciała odpowiedzieć, przełknęła ślinę i potrząsnęła głową, zawstydzona, że z jej powodu ma wyrzuty sumienia.

- Nic mi nie jest.

Lekko dotknęła jego ręki. Wyczuła napięte mięśnie.

- Większe urazy zdarzają mi się z własnej winy. Dwa razy na tydzień.

- Ale tego nie zrobiłaś sobie sama. Ja to zrobiłem.

Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc patrzyła w milczeniu, jak Cord opatruje jej rękę. Kontrast pomiędzy pełną męskości siłą jego barków a nadzwyczajną delikatnością, z jaką czyścił skaleczoną skórę, sprawił, że Raine poczuła nieznany dreszcz.

Patrzyła na czarne włosy Corda, jego niebieskie oczy, na męską twarz i zmysłowo wykrojone usta i zastanawiała się, jak to możliwe, że ten mężczyzna najpierw tak bardzo ją przestraszył, a kilka minut później sprawił, że poczuła się bezpieczna jak nigdy.

Cord zorientował się, że na niego patrzy. Przytknął palce do miejsca, gdzie pod delikatną skórą nadgarstka pulsowała tętnica.

- Przebaczysz mi? - zapytał.

- Jasne - wyszeptała, nie rozumiejąc dlaczego.

- Nie mam żadnego alkoholu, żeby przemyć ranę. - Spojrzał na czerwoną pręgę. - Myślę, że zastosuję najstarszy sposób.

- To znaczy?

- Pocałuję i do wesela się zagoi; - Jego głos był głęboki jak cienie pod wonnymi eukaliptusami.

Zaskoczona Raine rozchyliła usta, nie zdając sobie sprawy, że w ten sposób zaprasza go do pocałunku.

- Ale - ciągnął Cord aksamitnym głosem - nie będzie to pocałunek ojcowski, choć uzdrowicielski. Dla nas obojga.

Raine poczuła, że jej tętnica pod palcami Corda pulsuje mocniej i szybciej. Wiedziała, że on także to poczuł. Odwróciła wzrok, zakłopotana swoją reakcją. Nie należała do kobiet tracących głowę, tylko dlatego, że przystojny mężczyzna dotknął jej nadgarstka i powiedział, że ją pocałuje.

I wtedy zdała sobie sprawę, że to nie jego wygląd przyprawiając przyspieszone bicie serca. To jego nieoczekiwana czułość wtrąciła ją z równowagi. Siłą, którą promieniował, i pragnienie obudziły w niej uczucia, których istnienia w sobie nie podejrzewała.

Aż dotąd.

Cord uniósł wilgotną chusteczkę i znów obejrzał skaleczone przedramię.

- Lepiej będzie oczyścić to wieczorem - stwierdził rzeczowym tonem. - Nocujesz tutaj?

Była wytrącona z równowagi, niezdolna do odpowiedzi, przejęta myślą, że Cord może spędzi z nią noc. Szybko jednak uznała, że to jego metoda prowadzenia rozmowy. Lub przesłuchania. Rzuca myśl, która jest prawdziwa lub fałszywa, a potem zadaje pytanie, które nie ma z nią żadnego związku. Osoba, do której skierowane jest pytanie, nie wie, czy ma protestować, czy też odpowiadać.

Odpowiedziała więc na pytanie, a następnie zorientowała się, że w ten sposób zgodziła się, aby Cord spędził z nią noc. Tak samo, jak zgodziła się, żeby ją pocałował.

- Bardzo sprytne - powiedziała. Czuła, że dała się wywieść w pole, ale nie miała o to zbytniej pretensji.

- Dziękuję - powiedział z uśmiechem. - Szybka jesteś.

Uniosła brwi.

- W porównaniu z tobą jestem ślamazarna. I nie zostanę tutaj. Chcę obejrzeć jeszcze co najmniej jedno wzgórze.

- W tamtym kierunku? - zapytał, wskazując nagie wzgórza i wąwozy.

- Niezupełnie. Mogę je oglądać, ale z daleka. Aż do dnia poprzedzającego zawody. Dlatego - powiedziała, wskazując szczyt wzgórza poza oznaczeniami - wybieram się tam.

- Skończysz przed zmrokiem?

- Tak.

- Szkoda - powiedział, przyglądając się Raine, a nie wzgórzom. - Myślę, że w świetle księżyca to miejsce jest wystrzałowe. Prawdziwy dynamit.

Raine posmutniała. Przypomniała sobie, do czego używają dynamitu terroryści.

- Przepraszam. Źle to ująłem. Chodźmy.

Wstał, podał jej rękę i pomógł się podnieść. Oboje jednocześnie zauważyli zaginioną spinkę do włosów. Cord schylił się, zanim Raine zdążyła wykonać ruch w stronę spinki.

- Ja się tym zajmę - powiedział, stając za Raine.

Zebrał jej włosy i spiął, potem powoli i z czułością pogładził złociście połyskującą masę.

Raine znieruchomiała pod jego dotykiem. Jej zmysły wyostrzyły się. Czuła na szyi ciepły oddech Corda i delikatny dotyk jego warg.

- Twoje włosy pachną słońcem - powiedział ochrypłym głosem. - Którędy teraz? - zapytał zaraz, jak gdyby nigdy nic.

Obejrzała się, znów wytrącona z równowagi. Miała ochotę dotknąć Corda. Nie rozumiała dlaczego, ale wiedziała jak bardzo.

Za bardzo.

Schyliła się, by podnieść plecak. Cord znów ją wyprzedził i zarzucił go sobie na ramię. Podniósł aparat i lornetkę i zawiesił je na szyi Raine. Notatnik i ołówek znalazły się w jego dłoni.

- Weź aparat - powiedział. - Ja zajmę się szkicowaniem.

- Bo moje szkice są kiepskie? - spytała rozbawiona. Wiedziała, że jej rysunki są nieudolne i zrozumiałe wyłącznie dla niej. Kapitan Jon często jej to powtarzał.

- Powiedzmy, że nie stanowisz konkurencji dla Leonarda da Vinci.

- A ty?

- Powiesz mi to wieczorem, kiedy po kolacji obejrzysz moje szkice.

- Panie Elliot... - zaczęła.

- Nie jesteś głodna po długim spacerze? - Nie pozwolił jej skończyć.

- Pewnie, że jestem, ale...

- Świetnie. Zawieziesz mnie do Santa Anita, a ja postawię ci kolację. Uczciwa transakcja, prawda?

- Ale...

- Dobrze, dwie kolacje - dodał szybko, uśmiechając się do niej. - Niech stracę. A na imię mam Cord, nie pan Elliot.

Raine zacisnęła zęby. Od lat z nikim nie czuła się równie swobodnie.

- Prowadź na wzgórze - zadysponował Cord. Zduszony śmiech sprawił, że jego głos stał się jeszcze głębszy niż zwykle. Ale śmiech szybko ucichł. Zostało tylko pragnienie. Spojrzał na nią tęsknym wzrokiem. - Jeśli chcesz, żebym sobie poszedł, odejdę. Ale wolałbym zostać. Będę grzeczny. Obiecuję.

W jego oczach zapaliły się ogniki, jasnoniebieskie tęczówki zalśniły jak diamenty. Z męskiej twarzy spoglądały niezwykle żywe, ocienione gęstymi rzęsami oczy.

Raine zmusiła się, by odwrócić wzrok. Przyszła tu, żeby obejrzeć teren, a nie mężczyznę. Nawet jeśli ten mężczyzna był tak intrygujący jak Cord Elliot.

Stopniowo jej uwagę bez reszty pochłonęło otoczenie. Wzgórza były nagie, pozbawione roślinności. Stały na nich nieliczne domy. W wąwozach powoli zapadał zmrok.

Raine była zadowolona z towarzystwa Corda. Pokazał jej, że bezpieczny, cywilizowany świat zawodów sportowych nie jest jedynym światem. Przypomniał o istnieniu innego, w którym panowały gwałt i okrucieństwo.

- A ty czym się zajmujesz? - spytała Corda. - Nie masz nic do roboty?

- Robię to, co ty.

Spojrzała na niego zdziwiona.

- Jeździsz konno?

- Niezupełnie. Już nie. - Kącik ust uniósł mu się w półuśmieszku. Kiedyś rzeczywiście jeździł konno - na mustangach i dzikich koniach kalifornijskich. Na takich wierzchowcach Raine nigdy nie jeździła, może nawet nigdy podobnych nie widziała. - Ale dzisiaj robię to, co ty: przeszedłem tu, żeby się zapoznać z terenem zawodów.

- Czego tu szukasz, skoro nie jesteś jeźdźcem?

- Miejsc, gdzie można się ukryć. Miejsc niedostępnych dla fal radiowych. Zakątków, skąd może strzelać snajper.

Niedbała akceptacja przemocy w jego wypowiedzi wstrząsnęła Raine. Patrzyła z przykrością, jak Cord wyjmuje z kieszeni małą radiostację i wysuwa antenę.

- Thorne? Inna godzina. To samo miejsce. - Przerwa. - Tak.

Raine nie rozróżniała dźwięków dochodzących z czarnego pudełka, ale Cord zrozumiał wiadomość. Złożył antenę i wsunął krótkofalówkę do kieszeni. Ujął Raine za rękę i poprowadził w stronę najbliższego wzgórza. Ze szczytu widać było suche łożysko rzeki, które wiło się po terenie toru wyścigowego.

- Czego szuka jeździec? - zapytał.

Szła tuż obok niego, ale pytanie do niej nie dotarło. Była zbyt przejęta, bo zrozumiała, w jakim świecie żyje Cord. W świecie, w którym wszędzie podejrzewano przemoc i oszustwo.

W świecie jej ojca.

W świecie, którego nienawidziła.

W świecie, który - przysięgła to sobie - nigdy nie będzie jej światem.

- Raine? - zapytał Cord, zaskoczony wyrazem jej twarzy.

Zaczerpnęła powietrza i zaczęła opowiadać o czekających ją trzydniowych zawodach. Jej życie było dla niego zupełnie obce.

- Dzisiaj chcę tylko pobieżnie zapoznać się z terenem. Tutaj jest zupełnie inaczej niż w Wirginii - dodała, spoglądając na spalone słońcem wzgórza.

Cord rzucił jej szybkie, uważne spojrzenie.

- Nie masz południowego akcentu.

- Mój ojciec pracuje dla rządu. Mieszkałam w tylu miejscach, że nie udało mi się nabrać akcentu.

Ekskluzywne szkoły z internatami nie sprzyjają nabraniu akcentu, ale Raine nie wspomniała o tym. Bogactwo było ostatnią barierą odgradzającą ją od mężczyzny, który swym dotykiem, słowem i spojrzeniem przyśpieszał bicie jej serca.

- Czego szukasz? Chciałbym ci pomóc.

Zawahała się, a potem wzruszyła ramionami.

- Wiem, czego się spodziewać w Wirginii, kiedy po wzgórzach galopuje przede mną dwadzieścia koni. Ale tutaj grunt jest zupełnie inny. Suchy. - Zmarszczyła brwi. - Chyba będę musiała okleić kopyta Deva dokładniej niż zwykle.

- Uważaj przy skokach przez rowy z wodą. Dookoła jest glina. Śliska jak diabli.

Spojrzała na Corda.

- Na pewno nie jeździsz konno?

- Nie zawodowo. Nie jeżdżę, odkąd skończyłem osiemnaście lat.

- Jesteś za duży na dżokeja - powiedziała, mierząc go wzrokiem. - Silne ramiona i nogi, mocne ręce, świetna koordynacja. Polujesz?

Skrzywił usta w uśmiechu.

- Tak, ale nie w sposób, jaki masz na myśli. Zawsze zjadam to, co upoluję. Kiedy jeździłem konno, robiłem to dla przyjemności i dla pieniędzy. Rodeo.

Zaciekawiona czekała, żeby powiedział coś więcej. Milczał, więc spytała:

- Dlaczego przestałeś?

- Wietnam - odparł krótko.

- A potem? - Nie potrafiła opanować ciekawości. Szli, trzymając się za ręce jak na randce.

- Mniej więcej to samo.

Czekała. Cord milczał.

- A potem? - powtórzyła.

- Nie ma żadnego potem.

Raine wiedziała, że nie powinna dalej pytać. Było jasne, że życie Corda można podsumować jednym określeniem - ŚCIŚLE TAJNE.

Tak samo jak życie jej ojca.

- A więc nadal jesteś w armii, w komandosach czy w czymś takim? - Nie mogła się powstrzymać. Chciała poznać przeszłość Corda.

Zatrzymał się i obrócił twarzą do niej. Zmrużył oczy. W milczeniu zmierzył ją wzrokiem od czubka głowy po brudne buty.

W jej oczach malowała się inteligencja, wyzwanie, nieufność i tęsknota.

- Dziwne - jego głos ociekał ironią. - Nie jesteś podobna do kota. Nie masz spiczastych uszu ani długiego ogona czy wąsów. Ale jesteś wścibska bardziej niż kot.

- A ty jesteś facetem, który lubi zadawać pytania, ale nie lubi na nie odpowiadać. - Głos Raine brzmiał obojętnie, jej oczy jednak zwęziły się tak jak oczy Corda.

- Wścibstwo i pazurki. - Dłuższą chwilę patrzył na jej owalną twarz, piwne oczy z zaskakującymi ognikami złota i zieleni, na pełne kobiece usta, które zazwyczaj chętnie się uśmiechały, ale teraz były zaciśnięte w cienką linię. - Czego właściwie chcesz się dowiedzieć, Raine Smith?

ROZDZIAŁ 3

Ja... - przerwała i zamilkła.

Nie mogła odpowiedzieć na pytanie Corda po prostu dlatego, że nie wiedziała, o co chce go zapytać.

Już wcześniej widywała mężczyzn, którzy poruszali się tak jak on. Mężczyzn ostrożnie prześlizgujących się przez korytarze ambasad. Mężczyzn lustrujących tłum na spotkaniu z politykami. Ich praca polegała na ochranianiu dyplomatów, dygnitarzy oraz ludzi, których nazwiska, tytuły i rzeczywiste funkcje okryte były tajemnicą znaną tylko nielicznym.

Mężczyźni w rodzaju jej ojca.

Przez wiele lat nie myślała o takich mężczyznach. Nigdy nie była częścią życia swego ojca. On zaś nie był częścią jej życia. Raine kochała go, ale w ogóle nie znała. Rzadko zdarzało jej się widzieć rodziców przez kilka godzin. Pomimo że się kochali, żyli w innych światach.

- Nie wiem, o co chciałam zapytać - powiedziała wreszcie. Wzruszyła ramionami. - Minęło dużo czasu, odkąd w pobliżu znajdował się mężczyzna taki jak ty.

- Mężczyzna taki jak ja? - uśmiechnął się Cord, W jego głosie nie było słychać wesołości. - Głowa, ramiona, dwie ręce, dwie nogi...

- I spluwa na krzyżu - przerwała mu lodowato. - A może nosisz ją pod ramieniem?

Na jego twarzy przez chwilę malowało się zaskoczenie, a potem zniknął z niej wszelki wyraz. Patrzył na nią tak, jak gdyby widział ją po raz pierwszy. Lodowate oczy i zimne wyrachowanie.

Raine usiłowała się uśmiechnąć. Bez skutku. Bolało zbyt mocno, choć nie było żadnej racjonalnej przyczyny po temu. Po prostu czuła ból głęboko w sercu.

- Więc miałam rację - powiedziała zmęczonym głosem. - Jesteś mężczyzną w rodzaju mojego ojca.

Mężczyzną takim jak jej ojciec, poświęcającym ciało i duszę w imię niezdrowej mieszanki ambicji i idealizmu. Mężczyzną, który - jak jej ojciec - ma mało czasu dla ukochanej żony i jeszcze mniej czasu dla dzieci.

- Twój ojciec? - zapytał Cord nieporuszony. Był zbyt zdyscyplinowany, by okazać cokolwiek, choćby zainteresowanie.

Zawahała się. Zazwyczaj przez ostrożność nie wspominała o swojej rodzinie. Ale tym razem było inaczej. Wszystko - okoliczności i człowiek obok - było niezwykłe. Podobnie jak to, co czuła do Corda.

Lepiej będzie, jeśli Cord się dowie. Lepiej przerwać to teraz, chowając się za stare, dobrze znane, szacowne nazwiska.

- Mój ojciec to Justin Chandler - Smith - powiedziała niemal bezgłośnie. - Prawdopodobnie nie słyszałeś o nim. O ludziach takich jak on mówi się „szara eminencja”. To ktoś, dla kogo międzynarodowa polityka stanowi cały świat. Kiedy mówi, słuchają go prezydenci, królowie i premierzy.

Z każdym wypowiedzianym słowem coraz bardziej żałowała, że rozmowa zeszła na temat jej rodziny. Było już jednak za późno. Było za późno, odkąd odkryła, że Cord także przedkłada pracę ponad wszelkie inne wartości.

- Jedno słowo mojego ojca wystarczy, by zniszczyć kraj i kulturę - ciągnęła spokojnie. - On żyje i oddycha zdradą, okrucieństwem i przemocą. Wiedzie przerażające życie. Zajmuje się najgorszą stroną ludzkiej natury.

- Ktoś musi się tym zajmować - powiedział Cord rzeczowo - bo inaczej wszyscy musielibyśmy żyć w świecie rządzonym przez zło.

- Tak - powiedziała głosem, który dobiegał jakby z bardzo daleka. - Ojciec mówi to samo.

- Nie wierzysz mu?

Wzruszyła ramionami.

- Jestem pewna, że ma rację. On zawsze ma rację.

Cord czekał, ale nie powiedziała nic więcej.

On także milczał. Pod maską spokoju w jego wnętrzu wszystko się gotowało. Każde słowo Raine oddalało ją od niego.

Nie mógł tego powstrzymać. Mógł tylko czekać i odkrywać, jak wielkie szkody zostały poczynione i ile będzie musiał odrobić, aby Raine pozwoliła mu się objąć. Wiedział, że nic więcej nie powie.

Ale potrzebował jej bardziej niż powietrza.

- Mów dalej - powiedział.

- O czym?

- Co sprawiło, że wyglądasz, jakbyś zjadła cytryną.

Poczuła stary gniew. Myślała, że już się z nim uporała, ale nie. Pozostał stłumiony.

- Dobrze - parsknęła, zwracając się ku niemu. - Mój ojciec jest wybitnym obywatelem, wybawicielem ludzkości. Ale czy musi żyć tym cały czas? Nic więcej się dla niego nie liczy? Żona? Dzieci? Nic?

- Może właśnie dlatego, że rodzina jest dla niego tak ważna, poświęcił się jej chronieniu - powiedział Cord z mocą. - Pomyślałaś kiedyś o tym?

- Może - odparła bezbarwnym głosem. - A może po prostu woli życie pełne przygód i emocji.

- I o to chciałaś mnie spytać? Czy ja lubię świat, w którym żyję?

Uniosła głowę i spojrzała odważnie w jego gniewne oczy.

- Tak - odparła wyraźnie. - Przypuszczam, że właśnie o to chciałam cię spytać.

Wahał się, spoglądając na kobietę, która tak bardzo nie chciała mieć nic wspólnego ze światem ojca, że nie używała pełnego nazwiska.

- Moja praca zadowala mnie na wiele sposobów - odparł w końcu. - Czasem bywa podniecająca. Te wszystkie alarmy i wycieczki - ciągnął lekko kpiącym tonem, ale kpił raczej z siebie, nie z Raine. - Ochrona cywilizacji przed barbarzyńcami, zwycięstwa, przegrane i znów walka, życie i śmierć tak bliskie jak naboje w magazynku.

Umilkł nagle. Przypomniał sobie, jak proste wydawało mu się wszystko przed piętnastu laty, kiedy skończył dwudziestkę. Ostatnio coraz częściej myślał o tym, że zamiast ratować życie, widzi śmierć, miał coraz więcej wątpliwości. W końcu dostrzegł, że świat nie jest czarno - biały, lecz że istnieją tysiące odcieni szarości.

W ciągu ostatnich piętnastu lat nauczył się nie cenić ludzi, którzy wierzyli w slogany, w proste rozwiązania i w niewątpliwe zwycięstwo cywilizacji nad barbarzyństwem. Nauczył się, że szczęście bywa rzadkim darem, że ludzie umierają i będą umierali, aby inni mogli żyć... Czasami - zazwyczaj w godzinach tuż przed świtem - wydawało mu się, że barbarzyństwo zwycięża, ponieważ cywilizacja po prostu pokpiła sprawę.

Otrząsnął się z czarnych myśli. Dobrze wiedział, że to niebezpieczne. Kiedy go opadały, czuł się równie bezbronny jak wtedy, gdy w ciemnej uliczce atakowało go pięciu napastników. Czuł, że nie ma nadziei.

Czuł się wypalony.

Może nadszedł już czas, by ustąpić miejsca komuś, kto znajdzie w takiej pracy więcej podniety niż rozczarowań.

Komuś, kto nie przestraszy się kobiety o imieniu Raine.

- Cord? - Jej głos był cichy i niepewny.

Z wysiłkiem powrócił do rzeczywistości. Ostatnio takie chwile zadumy zdarzały mu się coraz częściej i coraz więcej energii potrzebował, by się z nich otrząsnąć. Wreszcie nadejdzie dzień, gdy zabraknie mu na to siły. Nie będzie mu zależało. Wtedy odejście w mrok okaże się jedyną drogą, jaka mu pozostała.

Raine wyczuła, że z Cordem dzieje się coś niedobrego. Niewiele myśląc, wyciągnęła do niego rękę. Nie mogła pogodzić się z tym, że przysporzyła mu zmartwień.

- Przepraszam - powiedziała ochryple. - Nie mam prawa cię krytykować. To nie twoja wina, że mój ojciec nigdy nie miał czasu dla rodziny. - Jej palce musnęły delikatnie ramię Corda. Poczuła jego skórę. - Bez względu na to, jak zabrzmiało to, co powiedziałam, nie jestem naiwna ani głupia. Po prostu nie lubię myśleć o świecie ojca. Nie mogę tam żyć. To by mnie zabiło.

Cord łagodnie ujął jej dłoń. Spojrzał na szczupłe palce o krótko obciętych paznokciach. Powoli pogłaskał kciukiem zgrubienia po wewnętrznej stronie dłoni - pamiątki po wielu latach ściskania cugli.

Nie mogę tam żyć. To by mnie zabiło”.

Potrzebuje jej. Ta świadomość wstrząsnęła nim do głębi.

Ale zdobywając Raine, zabiłby ją.

Powoli schylił głowę i ucałował wnętrze jej dłoni. Pieszczota była równie naturalna i pełna ciepła jak promienie popołudniowego słońca. I podobnie jak to słabnące światło, mówiła raczej o końcu niż o początku.

- Zdarzają się chwile, gdy ja także nie lubię myśleć o swojej pracy - powiedział cicho. - Opowiedz mi o tym, co ty robisz, Raine. Jak to się stało, że bierzesz udział w olimpiadzie?

Zmęczenie i rezygnacja w głosie Corda. Wyczuła jego tęsknotę i potrzebę bliskości silniejsze od zwykłego pociągu płciowego. Musi odpowiedzieć na ten głód i czułość Corda.

Ale Cord też się od niej oddalał. Jego twarz pozostała nieprzenikniona. Gdyby nie mocno splecione palce, Raine poczułaby się opuszczona.

Postanowiła nie myśleć o tym. Ścisnęła rękę Corda i ruszyli przed siebie. Po kilku minutach poczuła się tak, jakby znali się od lat, jakby byli sobie niezwykle bliscy. I jakby miało tak być już zawsze.

Uśmiechnęła się na myśl o tym, choć jednocześnie poczuła ukłucie bólu. Dobrze wiedziała, że nie ma dla nich wspólnej przyszłości. Prędzej czy później w jakimś małym dzikim kraju wybuchną zamieszki i Cord opuści ją, aby samemu wkroczyć w mrok.

- Zaczęłam jeździć konno, gdy miałam pięć lat - powiedziała, patrząc na Corda. Bała się; że on czyta w mej równie łatwo, jak ona w nim. Nie chciała burzyć kruchego spokoju tej chwili, zajmując się ponurą przyszłością. - Jestem dzieckiem przypadku. Przyszłam na świat, kiedy najmłodsze z rodzeństwa miało osiem lat.

Ścisnął jej dłoń mocniej, zachęcając do zwierzeń. Dał jej znak, że słucha i rozumie. Jego oczy nadal jednak lustrowały teren w poszukiwaniu zagrożenia.

- Zawsze byłam najmniejsza i ostatnia we wszystkim, co robiła rodzina - ciągnęła tonem, w którym słychać było rozbawienie, urazę i pogodzenie z losem. - Znalazłam więc coś, czego nie robił nikt w rodzinie, i stałam się w tym najlepsza.

- Jazdę konną?

- Tak. Mama i ojciec nie interesowali się końmi, ale ulżyło im. W końcu znalazłam sobie zajęcie i przestałam stawiać wszystko na głowie.

Cord uśmiechnął się i spojrzał na delikatne palce splecione z jego palcami.

- To znaczy, że nie byłaś małym aniołkiem?

- Byłam prawdziwą wiedźmą. Tylko że wtedy tego nie wiedziałam, tak samo jak nie rozumiałam, dlaczego koniecznie chcę odnosić sukcesy w jeździectwie. Po prostu musiałam być najlepsza.

- Tak jak twój ojciec?

- Znasz go? - spytała zdumiona.

- Wielu ludzi z branży zna Chandler - Smitha - swobodnie i wymijająco powiedział Cord.

Tym razem Raine nie naciskała. Dotyk dłoni Corda sprawiał jej przyjemność. Na jego ustach igrał cień uśmiechu. Lubiła zapach jego skóry zmieszany z wonią słońca, kurzu i eukaliptusów. Wiedziała, jak szybko może utracić tego mężczyznę. Zadając niepotrzebne pytania, tylko przyspieszyłaby chwilę rozstania.

Przystanęli na szczycie małego wzniesienia i Cord spojrzał na suche łożysko rzeki.

- Za chwilę będzie zbyt ciemno, żeby robić zdjęcia. Lepiej zabierz się do pracy.

Sięgnęła po aparat i zorientowała się, że wciąż trzymają się za ręce. Uniosła głowę i spojrzała w jasnoniebieskie oczy Corda. Wysunął swoją dłoń z jej dłoni powolnym ruchem, podobnym do pieszczoty. Raine poczuła dziwny brak i pustkę.

Drżącymi palcami nastawiła ostrość i zaczęła fotografować okolicę. Cord starał się na nią nie patrzeć. Gdyby się jej przyglądał, na pewno zechciałby jej dotknąć. Aby się czymś zająć, wyjął z plecaka szkicownik i ołówek. Szybko zredukował krajobraz do kilku ciemnych plam na białej kartce.

Skończył szybciej niż Raine. Fotografowanie przy zachodzącym słońcu sprawiało jej trudność.

Przed każdym zdjęciem robiła głęboki wdech, a potem powoli wypuszczała powietrze, aby aparat nie drgnął. Nie spodziewała się, że zostanie tak długo, więc nie zabrała ze sobą statywu.

Słyszała, jak przesłona otwiera się i zamyka zbyt wolno, a nie umiała utrzymać aparatu w absolutnym bezruchu.

- Do diabła - mruknęła pod nosem.

Cord uklęknął, zwrócony do niej plecami. Zdziwiona spojrzała na jego szerokie barki i ciemne włosy.

- Moje plecy zastąpią statyw - powiedział.

Zawahała się, ale oparła obiektyw na ramieniu Corda. Pochyliła się, zaczerpnęła powietrza, nastawiła ostrość i zrobiła zdjęcie. Cord ani drgnął.

- Odrobinę w prawo - rozkazała.

Przesunął się i znów zastygł w bezruchu.

- Postaram się załatwić to jak najszybciej - powiedziała. - Wiem, że trudno się nie ruszać.

Ale zamiast skupić się na fotografowaniu, zapatrzyła się na czarne włosy Corda, ostro odcinające się od karku. Poczuła lekki cytrynowy zapach płynu po goleniu zmieszany z podniecającą wonią mężczyzny.

Czysta gładka skóra była napięta. Cord trwał w bezruchu, tylko tętnica na jego szyi pulsowała. Raine zaczęła się zastanawiać, jakby to było, gdyby dotknęła tętnicy tak, jak Cord dotykał jej. Czy jego tętno przyśpieszyłoby pod jej palcami. Jakby to było, gdyby...

- Skończyłaś? - zapytał, poruszając samymi wargami.

- Hmm. - Raine próbowała pozbierać myśli. - Jeszcze jedno. Odrobinkę w prawo.

Cord przesunął się i znów znieruchomiał jak posąg. Raine zrobiła zdjęcie, a potem, na wszelki wypadek, jeszcze jedno.

- Już - powiedziała szybko. - Gdybyś kiedy chciał zmienić zawód, zarekomenduję cię jako doskonały statyw. Gdzie się nauczyłeś trwać w tak absolutnym bezruchu?

- Polując w dżungli. - Podniósł się płynnym ruchem i odwrócił do Raine.

Szybkość, z jaką to uczynił, zdumiała dziewczynę. Nie musiała pytać.

Wiedziała, że mężczyzna taki jak on poluje w dżungli tylko na jeden rodzaj zwierzyny. Na innych mężczyzn.

Unoszone przez wiatr pasmo jej włosów musnęło usta Corda. Jego nozdrza zadrgały, gdy poczuł jej zapach.

- Mogę dać ci mapę terenu. Jest dokładna co do centymetra - powiedział cicho. - Na marginesie znajdziesz notatki dotyczące rozmieszczenia stanowisk dla widzów i ewentualnych kryjówek snajperów, zasięgu strzału i trajektorii lotu pocisków, a także równania określające rozprzestrzenianie się gazów przy różnej wilgotności i sile wiatru. Ale ty jej nie chcesz, prawda? Nawet gdybym wytarł te wszystkie paskudne notatki. Nie chcesz nic, co by ci dało nieuczciwą przewagę nad przeciwnikami.

Raine zastygła. Nie była w stanie powiedzieć ani słowa, więc tylko skinęła głową.

Gazy. Snajperzy. Cel.

Na pracę ludzi w rodzaju ojca i Corda patrzyła zawsze oczami dziecka: tatuś, którego nigdy nie ma w domu.

Teraz jednak spojrzała na to z innej strony. Nagle zdała sobie sprawę z fizycznego niebezpieczeństwa, jakie im zagrażało. Życie, nawet kogoś tak ostrożnego i przewidującego jak Cord, jest kruche, a śmierć czai się na każdym kroku i tylko czeka na chwilę nieuwagi i nieostrożności.

Ojciec ma przynajmniej żonę, która na niego czeka, dzieci, dom, bezpieczne miejsce, gdzie może się wycofać i odpocząć, gdy tamten świat dokuczy mu zbytnio. Cord nie ma takiego azylu. Poświęca życie, żeby zapewnić spokój na świecie, ale sam tego spokoju nie doświadcza. Może umrzeć, nie zaznawszy ciepła tego nieznanego świata.

Snajper. Bomby. Zasadzka. Śmierć.

Świadomość niebezpieczeństw zagrażających Cordowi mroziła jej krew w żyłach i rozczulała ją jednocześnie. Ten mężczyzna miał w sobie coś, czego nie mogła odrzucić ani zignorować, coś co przemawiało bezpośrednio do jej serca.

Raine zastanawiała się, czy Cord czuje to samo co ona, kiedy tak stoi w milczeniu, zadumany jak ona, jakby świat został wywrócony do góry nogami i nie pozostało w nim nic rzeczywistego poza nimi.

- Cord - wyszeptała.

Już miała go dotknąć, kiedy rozległ się elektroniczny brzęczyk. Raine natychmiast rozpoznała ten dźwięk. Opuściła ręce. Zacisnęła pięści. Uświadomiła sobie, jak bardzo cieszyła się na wspólny powrót do Santa Anita i kolację z Cordem.

Z trudem rozluźniła dłonie.

Nie patrząc na Raine, Cord sięgnął po pagera.

Raine poczuła gniew. Złościła się na samą siebie. Okazała się idiotką, którą zafascynował mężczyzna podobny do jej ojca, facet tak przejęty swą pracą, że pozwala prowadzić się na elektronicznej smyczy. Ona świadomie zrezygnowała z takiego życia i nigdy się na nie nie zgodzi, za żadne skarby.

Gniew zmienił się w urazę, która szybko znikła. Raine przywykła, że bywa druga, trzecia, ostatnia.

- Pośpiesz się - powiedziała cierpko. Odebrała mu szkicownik i ołówek i schowała je do plecaka. - Najbliższy telefon jest w klubie.

- Raine...

Wymówił jej imię tak cicho, że ledwie je usłyszała. Położył jej dłonie na ramionach. Wpatrywał się w nią tak, jakby obawiał się, że zniknie, gdy tylko spuści z niej wzrok.

- Chodź ze mną - powiedział gwałtownie. - Nie zostawaj tu sama. Świat pełen jest mężczyzn spragnionych ciepła, którzy gotowi są zabić za cenę uśmiechu takiego jak twój. Niektórzy z nich po prostu biorą, co chcą, niszcząc wszystko, co stanie im na drodze.

Spojrzała na Corda i poczuła jego tęsknotę i siłę. W jego oczach malowała się gotowość na śmierć, ale i przemożny głód życia. Oczy zaszły jej łzami.

- Nie bój się mnie - powiedział Cord gniewnie. W jego głosie słychać było smutek. - Nie jestem jednym z nich. Nie wezmę nic, czego nie zechcesz mi ofiarować.

Pokręciła głową, przełknęła ślinę i ze ściśniętym gardłem próbowała się wytłumaczyć.

- Nie boję się ciebie.

- W takim razie, dlaczego płaczesz?

- Tak wiele ryzykujesz - wyszeptała. - Tak wiele dajesz. Nigdy nie zaznałeś nic dobrego od świata, który chronisz. W każdej chwili możesz zginąć.

Uniósł dłonie i wytarł łzy z kącików jej oczu..

- Ja także mogę zginąć - dodała ochrypłym głosem. - Uświadomiłeś mi to. Życie nie trwa wiecznie, choć tak nam się wydaje.

Cord gwałtownie przyciągnął ją do siebie. Ujął twarz Raine w dłonie i powoli się nachylił. Gdyby nie chciała, żeby ją pocałował, miała czas, żeby się odsunąć.

Nie odwróciła twarzy. Uniosła ją, czekając, aż Cord znajdzie się na tyle blisko, by mogła dotknąć wargami jego ust.

W ciszy, którą mącił tylko szum wiatru, mężczyzna pocałował jej kasztanowe brwi, gładką skórę na skroniach, łagodne zagłębienie poniżej kości policzkowej. Pocałunki były lekkie jak muśnięcie wiatru.

Raine przywarła do Corda, drżała z podniecenia. Nie spodziewała się takiej czułości. Objął ją. Wodziła palcami po jego ramionach, czuła, jak pulsuje mu w żyłach krew. Ta łagodna pieszczota zdradzała pragnienia, których Raine nawet sobie nie uświadamiała.

Ale Cord je zrozumiał. Przygarnął dziewczynę jeszcze bliżej. Czuł na szyi jej ciepły oddech. Powoli, bardzo powoli, muskał ustami jej policzek.

Wiedział, że nie powinien posuwać się dalej. Nie ma prawa prosić o więcej. Nie ośmielił się nawet błagać ustami i oczami o to, co Raine miała do ofiarowania. Wykorzystał ją przecież w podstępny sposób. Najpierw ją przestraszył, później pocieszał... a teraz chce się z nią kochać. Zawsze wyprzedzał Raine, jak mistrz walk wschodnich wytrącający z równowagi ucznia, który w końcu musi paść w jego ramiona.

Powinien zaprzestać tej gry... Nie ma prawa obejmować kobiety takiej jak ona. Kobiety stworzonej, by kochać jednego mężczyznę, a nie wdawać się w romanse z twardzielami, których życie polega na ciągłej walce. Powinien zaprzestać tej gry!

Ale jeszcze nie teraz.

Najpierw musi ogrzać się przy jej płomieniu, pozbyć się chłodu, który zdradziecko zakradł się do jego duszy.

Raine ż ochotą odpowiedziała na jego pocałunek, rozchylając usta i zapraszając Corda. Kiedy ich języki się zetknęły, zaskoczona Raine jęknęła z rozkoszy. Wsunęła dłonie pod krótkie rękawy koszuli Corda i wpiła się palcami w jego ramiona, jakby straciła równowagę i musiała się go chwycić, by nie upaść.

Jej reakcja wstrząsnęła Cordem. Poczuł falę obezwładniającego pożądania. Zapragnął upaść z nią na złociste trawy i kochać się, jakby cały świat przestał się liczyć. Jakby zniknęło dobro i zło, a pozostali tylko kobieta i mężczyzna: dwoje kochanków obejmujących się, turlających, łączących się z sobą niczym dwa płomienie.

Raine wyczuła jego pragnienie, zanim z piersi Corda wydobył się cichy jęk. Cord pieścił językiem jej język, smakował go, przedłużając pocałunek w nieskończoność.

Raine lgnęła do niego. Chciała czuć jego ciało pod swymi palcami, chłonąc słodko - słony smak ust. Ich głód usuwał wszelkie trudności. Chciała, aby ten pocałunek trwał wiecznie. Bała się chwili, gdy będą się musieli rozłączyć, a Cord odejdzie w ciemność zapadającej nocy.

Siła jej uścisku i tęsknota ciała powiedziały Cordowi więcej niż jakiekolwiek słowa. Brał, co mu dawała. Spijał jej żar i namiętność, aż cały świat zniknął. Została tylko Raine, słodki ogień płonący w jego ramionach.

W końcu Cord zmusił się, żeby oderwać usta od jej warg. Obawiał się, że gdyby nie przerwał pocałunku natychmiast, nie miałby siły skończyć go nigdy. Taka była prawda.

Prosta i wstrząsająca.

Głód, który odczuwał, był nowy i nieznany. To nie było zwykłe pożądanie! Dawno temu nauczył się panować nad żądzami. Teraz jednak czuł się tak, jakby w głębi niego rwące strumienie złożonych i nieoczekiwanych potrzeb przerwały jakąś tamę.

Zamknął oczy i starał się opanować, ale pod powiekami wciąż miał obraz spragnionych, rozchylonych ust Raine.

Czy wiesz, jak jesteś kusząca, Raine?”, pytał się w duchu, bojąc się odezwać, by znów jej nie przestraszyć.

Kiedy wreszcie uniósł powieki i odważył się spojrzeć na Raine, w jej pełnych zachwytu szeroko otwartych piwnych oczach zobaczył swoje odbicie. Poczuł dzikie pragnienie, ostre i palące.

- Pójdziesz ze mną - powiedział cicho i stanowczo. Nie było to pytanie ani nawet zaproszenie, lecz stwierdzenie faktu.

Raine wiedziała, że musi się zgodzić. Wszystko za tym przemawiało. Po pierwsze, zrobiło się ciemno. Po drugie, samotne błądzenie w nieznanej okolicy nie miało sensu.

A po trzecie, nie była jeszcze gotowa, by rozstać się z Cordem.

- Tak - odparła ochryple.

Cord musnął palcami usta Raine i zmusił się, żeby się od niej odsunąć. Schylił się po plecak, zarzucił go sobie na ramiona, splótł palce z palcami Raine i razem ruszyli w dół, w stronę klubu. Zwolnił, by dostosować krok do kroku Raine. W tej samej chwili ona przyspieszyła, by nie pozostać w tyle. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, uśmiechnęli się i ruszyli dalej.

W oddali na tle ciemniejącego nieba widać było pierwsze światła. Cord i Raine milczeli. Czuli, że bezpieczniej i rozsądniej będzie pozwolić, aby łączyło ich ciepło splecionych dłoni, a nie słowa.

Kiedy dotarli do klubu, zobaczyli, że na parkingu, z dala od kilku samochodów, czeka mały helikopter. Nie miał żadnych oznakowań cywilnych ani wojskowych. Jego rotory pomrukiwały leniwie.

Raine zwolniła kroku, aż wreszcie stanęła. Oczami wyobraźni ujrzała ojca wsiadającego do podobnego helikoptera, by bez ostrzeżenia i zapowiedzi zniknąć z domu na całe tygodnie. Ścisnęła dłoń Corda, a potem ją puściła. Nie ma prawa go zatrzymywać. Ani prawa, ani potrzeby. Jest dorosłą kobietą, a nie dziewczynką szukającą opieki mężczyzny.

Cord poczuł jej nagły uścisk. Nie musiał mówić, że helikopter czeka na niego. W końcu jest córką Blue. Dobrze zna smak nagłych niespodziewanych pożegnań.

W głębi duszy przeklinał swoje życie. Inna kobieta uznałaby jego pracę za romantyczną i tajemniczą, a niebezpieczeństwo, które mu groziło, za podniecające.

Ale nie Raine. Ona wiedziała, że taka praca jest śmiertelnym wrogiem wszelkiej intymności.

Przyciągnął ją do siebie. Poczuł opór zaciśniętych ust Raine, lecz tylko wzmocnił uścisk.

Przez pełną bólu chwilę odpychała go, lecz zaraz potem uległa i złagodniała, niezdolna odmówić mu tego, czego oboje pragnęli.

Ochrypłym głosem z ulgą wymówił jej imię. A potem całował ją, aż zapomniała o wszystkim. Czuła tylko smak Corda i targające nim uczucia: namiętność i powściągliwość, siłę i ustępliwość, czułość i gwałtowność, wszystko, co można przekazać w jednym pocałunku.

Cord wtargnął w jej bezpieczną, przewidywalną rzeczywistość. Wstrząsnął nią i usunął wszelkie zapory, domagając się miejsca dla siebie.

Kiedy wypuścił ją z ramion, omal nie upadła. Zamknęła oczy, ale wciąż miała pod powiekami obraz Corda. Widziała czarne włosy i niebieskie oczy, pociągłą twarz, poruszające zmysłowe usta.

- Jutro wieczorem - powiedział. - O siódmej. Kolacja.

- Nie - odparła, nie otwierając oczu. - Nie wiesz, gdzie będziesz jutro wieczorem.

- Będę tam, gdzie ty. O siódmej. Spójrz na mnie, Raine.

Pokręciła przecząco głową, ale otworzyła oczy. Jego spojrzenie było równie zniewalające jak pocałunek.

- O siódmej - zgodziła się Raine, słychać jednak było, że nie wierzy, by to spotkanie doszło do skutku.

Cord nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo rotory helikoptera gwałtownie przyspieszyły, a kabina zadygotała jak drapieżnik szykujący się do skoku. Podał Raine plecak, odwrócił się i szybko odszedł. Podmuch wiatru rozwiał jego czarne włosy.

Mrużąc załzawione oczy, Raine patrzyła na odlatujący helikopter, a potem opuściła powieki.

Helikopter oddalał się, jego warkot cichł w ciemności.

Kiedy Raine otworzyła oczy, była sama.

ROZDZIAŁ 4

Raine starannie szczotkowała mahoniowoczerwoną sierść Devlin's Waterloo. Obok ogromnego, umięśnionego ogiera wyglądała jak dziewczynka. W rzeczywistości Dev bardziej niż szczotkowania potrzebował bliskości Raine i jej pieszczotliwego głosu. Przemawiała do konia, aby uspokoić jego i siebie.

Czekanie na start było dla niej najtrudniejsze. Cierpliwość nie leżała w jej naturze. Raine wiedziała, że ma temperament, i pogodziła się z tym. A w każdym razie próbowała. Ostatnie tygodnie przed zawodami zawsze byty dla niej trudne. Teraz przekonała się, jak trudne są ostatnie tygodnie przed olimpiadą.

W stajniach panował nastrój, który Raine nazywała zespołem przedstartowego szaleństwa. Na treningi było już za późno. Konie rozpierała energia. Zawodnicy ograniczali się do godzinnej jazdy i kilku godzin spaceru. Poza tym zajmowali się pielęgnowaniem koni.

Trening przed zawodami mógłby tylko zaszkodzić - wyczerpałby zwierzęta i odebrał im chęć do walki. Zawodnicy jednak musieli coś robić, żeby zabić czas.

Jeźdźcy także znajdowali się w szczytowej formie i niecierpliwie oczekiwali na start. Wiedzieli, że stresu nie utopią w alkoholu ani nie zagłuszą narkotykami.

Wielu sportowców urozmaicało sobie czas romansowaniem. Była to powszechna i akceptowana metoda zabijania czasu - w ten sposób nie narażali się na kontuzje.

Niejeden z kolegów Raine zachwalał jej tę metodę, lecz ona zawsze odpowiadała, że woli długie spacery i cierpliwe szczotkowanie sierści Devlin's Waterloo niż czcze igraszki w sypialni.

Tylko raz poddała się szaleństwu. Miała wtedy osiemnaście lat i po raz pierwszy brała udział w międzynarodowych zawodach w Europie. Znalazła się w dołku psychicznym. W przeddzień startu bez najmniejszego trudu uwiódł ją francuski dżokej.

Potraktowała jego awanse poważnie. Jednak jej adorator, gdy okazało się, że Raine jest dziewicą, a co gorsza nosi nazwisko Chandler - Smith, był bardzo skonsternowany. Pomimo to był dla niej na swój sposób miły i przez kilka tygodni prawił jej słodkie kłamstewka, a potem znikł z jej życia, zabierając niewinność.

Raine dobrze wiedziała, co to znaczy spaść z konia i znów na niego wsiąść. Po jakimś czasie doszła do wniosku, że ucierpiała raczej jej duma, nie serce. Kilka miesięcy później zaczął ją adorować kolega z drużyny. Od wielu lat znała go i lubiła. Marshall był poważnym, ciężko pracującym dżokejem. Jego żona uznała, że potrzebuje więcej przyjemności. Ich małżeństwo się rozpadło.

Niestety, Raine była zbyt niedoświadczona, by zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie niesie ze sobą taka miłość. Pewnego razu Marshallowi udało się zaciągnąć ją do łóżka. Jej brak umiejętności uznał za osobistą zniewagę. W odpowiedzi znieważył Raine z nawiązką.

Przez kilka miesięcy zachowywała wielką ostrożność. Nie umawiała się z nikim, kto w jakikolwiek sposób był związany z jej pracą. W praktyce oznaczało to, że nie spotykała się z nikim. Lubiła towarzystwo otaczających ją mężczyzn. Żartowała z nimi i wymieniała się doświadczeniem jeździeckim, organizowała niespodzianki na przyjęcia urodzinowe, była ostatnią deską ratunku dla żonatych dżokejów, kiedy trzeba było posiedzieć przy ich dzieciach.

Mówiono o niej, że jest humorzasta, niedostępna, niedotykalska, że jest jak młodsza siostra i doskonale jeździ konno. Wszystko to dobrze ją charakteryzowało, ale nie oddawało emocji skrywanych pod maską spokoju, jej samotności i tęsknoty.

Aż do wczoraj, kiedy obcy mężczyzna rzucił ją na ziemię, a potem czule pocieszał. Patrzył przy tym na nią, jakby odkrył wewnętrzne ciepło. A potem całował ją, wzniecając w obojgu ogień pożądania.

Raine westchnęła i klnąc pod nosem, wrzuciła zgrzebło do pudła na drzwiach boksu. Wiele rozmyślała o wczorajszych wydarzeniach. Zbyt wiele. Podkrążone oczy świadczyły o nieprzespanej nocy. Po wielogodzinnym przewracaniu się w łóżku nadal nie rozumiała, jak to się stało, że z chłodnej i opanowanej sportsmenki zmieniła się w namiętną kochankę.

W końcu uznała, że jedyny racjonalny powód jej reakcji to zdenerwowanie przed zawodami i niepokój wywołany niebezpieczną pracą Corda. Raine została wytrącona z równowagi, a jej poczucie bezpieczeństwa i pewności legło w gruzach. Cord także był podenerwowany, bo uznał ją za terrorystkę z plecakiem pełnym śmiercionośnych ładunków.

W takich okolicznościach nie mogło być mowy o pełnym rezerwy zachowaniu. Dlatego nie powinna się dziwić, że Cord ją pocałował. Nie powinna też dziwić się własnej niespodziewanej i nadmiernie zmysłowej reakcji. Zachowali się jak ludzie, w których żyłach płynie więcej adrenaliny niż krwi.

Kiedy w ten sposób patrzyła na to, co zdarzyło się wczoraj, nie znajdowała w tym nic tajemniczego, zagadkowego i nieoczekiwanego. Wszystkiemu winne były adrenalina, nerwy i zbieg okoliczności.

Ale mam z tym do czynienia na co dzień, myślała uparcie. Dlaczego wczoraj zareagowałam inaczej?

Na to pytanie znajdowała wymijającą odpowiedź. Nerwy. To wszystko. Po prostu nerwy. Nic innego.

Z pewnością nie spotkała wczoraj swojej drugiej połowy ani nie zapełniła pustki, która towarzyszyła jej przez całe życie.

Nerwy i nic poza tym. Przedstartowe szaleństwo.

Koniec i kropka.

- Raine?

Obejrzała się zaskoczona.

- O! Cześć kapitanie. Nie słyszałam, jak wszedłeś.

Wysoki, siwiejący, pełen wrodzonego wdzięku kapitan Jon stał przy drzwiach do boksu. Nie miał zamiaru wchodzić do środka. Czuł zdrowy respekt przed kopytami i zębami ogiera.

- Telefon do ciebie - powiedział.

Raine spojrzała na zegarek. Wpół do szóstej. Za późno na telefon od kogoś z rodziny. Albo za wcześnie, gdyby dzwonił brat z Japonii lub matka z Berlina.

Możliwe, że siostra znalazła wolną chwilę. Albo, co bardziej prawdopodobne, telefonuje jakiś dziennikarz, który odkrył, że olimpijka Raine Smith, to Lorraine Todhunter Chandler - Smith. Takich telefonów było ostatnio coraz więcej.

- Mam nadzieję, że to nie dziennikarz - mruknęła. - Mam już dość grzecznego mówienia im, żeby się wypchali.

Rozbawiony kapitan Jon cofnął się i otworzył drzwiczki Raine.

- Mógłbym ci przypomnieć, że zawodom dobrze zrobi każdy rodzaj reklamy.

- Mógłbyś.

- A wtedy powiedziałabyś, żebym się wypchał.

- Nie - odparła z uśmiechem. - Jesteś jedynym człowiekiem, który ma dosyć odwagi, żeby mi pomóc przy Devie.

- Co nie najlepiej świadczy o mojej inteligencji, prawda?

Wciąż się uśmiechając, Raine poklepała Deva po zadzie i wyszła z boksu, zamykając za sobą drzwi. Szeroka nawa między rzędami boksów była czysta, oświetlona promieniami słońca, lecz stale zakurzona pomimo ciągłego zraszania. Konie pełnej krwi stały spokojnie w boksach, ich sierść lśniła, wilgotne brązowe oczy spoglądały czujnie.

W miarę jak Raine i kapitan zbliżali się do wyjścia, kolejne konie wysuwały głowy z boksów. Niektóre rżały cicho, dopominając się o pieszczotę. Raine reagowała z roztargnieniem. Machinalnie gładziła aksamitne chrapy, dotykała nosów i wciąż zastanawiała się, czyj głos usłyszy w słuchawce.

- Trzy razy cię wołałem, zanim mnie usłyszałaś - odezwał się kapitan. - Może powinienem dać ci pager.

- Tylko nie to!

- Nie sądziłem, że tak źle przyjmiesz mój pomysł.

- Nie lubię elektronicznych smyczy.

- Kapuję - odpowiedział niewinnym tonem. Łobuzerska gwara nie pasowała do szwajcarskiego arystokraty, absolwenta Eton.

Raine spojrzała na niego z ukosa.

- Przepraszani. Te urządzenia towarzyszyły mi przez całe dzieciństwo i młodość. Urodziny, Gwiazdka, Święto Dziękczynienia, zawody... Niczego nie uszanowali. Gdzieś w świecie zawsze coś się dzieje. Bip - bip i do widzenia, tatusiu.

Kapitan Jon doskonale wiedział, że ojciec Raine tylko trzy razy był na zawodach, w których od lat brała udział jego córka. W dodatku te, które oglądał, wcale nie były najważniejsze.

- Dbaj o swoje miejsce na świecie - stwierdził kapitan, przygładzając siwiejące włosy. - Resztę zostaw profesjonalistom.

Ludziom w rodzaju Corda, pomyślała ale nie powiedziała tego głośno. W milczeniu pogłaskała jeszcze jeden aksamitny koński pysk.

- Skoro mowa o reszcie świata - powiedział kapitan Jon - zmiana przepisów bezpieczeństwa. Jeźdźcy, którzy chcą obejrzeć teren wokół rancza „Santa Fe”, muszą chodzić dwójkami.

- Cholera - syknęła Raine.

Kapitan uniósł brew. Takich słów Raine nie używała codziennie. Musi być naprawdę wkurzona, pomyślał. Ale rozsądek doradził mu, by nie poruszać tego tematu.

Raine poniewczasie zorientowała się, że zareagowała zbyt gwałtownie. To nie w jej stylu. Jest bliższa przedstartowego szaleństwa, niż jej się wydawało.

- Przepraszam.

- Słyszałem gorsze wyrazy - spokojnie odparł. - To taki wentyl bezpieczeństwa.

- Tak mi mówiono.

- Skuteczny?

- Jeszcze nie wiem.

- Kiedy ci zabraknie przerywników amerykańskich i brytyjskich, sięgnij po australijskie. Są bardzo pomysłowe.

- Zapamiętam sobie. - Raine niecierpliwie odgarnęła włosy z czoła. - System dwójkowy, niech to diabli. Tylko tego mi brakowało. Za każdym razem, kiedy zechcę wyjechać ze stajni, jakiś jeździec będzie mi kulą u nogi.

Pomimo ostrych słów, czule pogłaskała ciemny pysk mijanego konia.

Kapitan Jon był zaskoczony nie jej czułością dla koni, ale pełnym napięcia tonem. Zazwyczaj kiedy inni zawodnicy tracili głowy ze zdenerwowania, Raine zachowywała stoicki spokój.

- System dwójkowy nie jest głupi - powiedział łagodnie. - Od czasu olimpiady w Monachium wiadomo, że sportowcy mogą stać się celem zamachów.

Raine wydała jakiś nieartykułowany dźwięk.

- Obejrzałem teren wokół toru - ciągnął kapitan. - Pełno tam wzniesień, pagórków i innych przeszkód. Przypomina pole golfowe.

- Wiem. Byłam tam wczoraj.

- Sama? - spytał kapitan ostro.

Zanim zdążył zapytać o coś jeszcze, dwoma susami dopadła telefonu i chwyciła słuchawkę.

- Halo.

- O siódmej.

Wstrząśnięta rozpoznała głos Corda. Przecież tego faceta zdążyła już opatrzyć etykietką: „Przedstartowe szaleństwo”. Nie spodziewała się, że go jeszcze kiedykolwiek usłyszy. Nie spodziewała się także, że serce zacznie jej bić jak oszalałe.

Aksamitny głos Corda przypomniał Raine wczorajszy dzień. Strach, a potem poczucie bliskości i bezpieczeństwa. I... ogień namiętności.

Gdzieś w tle pobrzmiewały inne głosy, dziwnie ostre dźwięki i trzaski na linii.

Cord ściszył jeden z licznych nadajników. Teraz słyszał ją lepiej. Jej przyśpieszony oddech rozpalał w nim płomień.

Raine milczała, chciała o nim zapomnieć. Uciekała przed tym, co stało się wczoraj.

Uciekała przed Cordem.

- Wiem, że tam jesteś - powiedział ochrypłym głosem. - Słyszę twój oddech. Żałują, że nie jestem dość blisko, żeby czuć go na skórze i móc cię całować.

Raine wciągnęła powietrze. Poczuła się tak, jakby smakowała język Corda. Przebiegł ją dreszcz. Przerażało ją to i fascynowało. Zaskoczył ją, podobnie jak wczoraj na wzgórzach.

I wytrącił z równowagi.

- Nigdy nie grasz uczciwie? - spytała.

- Jestem myśliwym. W nic nie gram.

- Nie jestem głupim zającem - powiedziała opryskliwie.

Jego cichy śmiech zabrzmiał jak pomruk dzikiego kota.

- Wiem - powiedział. - Czuję się jak Akteon, kiedy w świetle księżyca polował na Dianę. To sport dla ludzi o mężnym sercu.

Raine znów przebiegł dreszcz.

- O siódmej - powtórzył. - Nieważne, w co się ubierzesz. Możesz być naga jak Diana.

Rozłączył się, zanim zdążyła zareagować.

Nie szkodzi. I tak nie wiedziała, co odpowiedzieć. Pełen obietnic i oczekiwania ton jego głosu onieśmielił ją.

- Wszystko w porządku? - Kapitan Jon zajrzał jej w oczy. - Najpierw zbladłaś, a teraz poczerwieniałaś.

- Tak - odparła, wieszając słuchawkę. - Osoba, z którą rozmawiałam jest nieco... irytująca.

- Ktoś, kogo znam?

- Wątpię.

Raine zmarszczyła czoło i dotknęła identyfikatora, który nosiła zawieszony na szyi. Zdjęcie i kod liczbowy w kolorowej ramce potwierdzały, że jest uczestniczką igrzysk olimpijskich i ma prawo wstępu na tereny jeździeckie.

- Znam mnóstwo ludzi - odparł kapitan Jon.

- Poznałam go wczoraj.

- Naprawdę?

Raine spojrzała na swoje dłonie i przedramiona pokryte kurzem - efekt wielogodzinnego czyszczenia boksu Deva i czesania jego gęstej sierści.

Nieważne, w co się ubierzesz.

Uśmiechnęła się. Był to uśmiech osoby przywykłej do współzawodnictwa. Zrobi niespodziankę panu Zawsze - na - służbie.

Ale najpierw musi wziąć długą kąpiel z pachnącą pianą. - Dziś wieczorem nie będę wyglądała jak półtora nieszczęścia - powiedziała.

Kapitan Jon wzruszył ramionami. Jego sportowcy byli starsi od większości uczestników olimpiady. Nie trząsł się nad nimi jak kwoka nad kurczętami, chyba że było to konieczne. Wtedy matkował im aż do przesady. Ale Raine nigdy nie sprawiła mu najmniejszego kłopotu, nawet gdy trafiła na złotoustego Francuzika.

Pomimo że porzucił ją tuż przed ostatnim biegiem, Raine umiała się skoncentrować. Udowodniła, że jest zawodniczką światowej klasy. Wtedy właśnie przekonała kapitana Jona, że stanowi doskonały materiał na olimpijkę. Nieudany romans z kolegą z zespołu potwierdził wiarę kapitana w to, że Raine posiada zaletę zwaną klasą. Było wiadomo, że bez względu na to, co dzieje się w jej życiu osobistym, na zawodach da z siebie wszystko.

- Znalazłaś sobie mężczyznę? - zapytał kapitan z szerokim uśmiechem.

Już miała zaprzeczyć, ale zadowoliła się wzruszeniem ramion. I tak się dowie. Tak jak zawsze.

- Tak - przyznała. - Dosłownie zwalił mnie z nóg.

Kapitan zachichotał. Uznał to za dobry żart.

- Nie przejmuj się ciszą nocną. Należy ci się trochę wolnego.

Cord siedział w naszpikowanym elektroniką RV. Ten pojazd wielkości autobusu, z niezwykle mocnym kadłubem i nieciekawie wyglądającą karoserią, był prawdziwą fortecą na kółkach. Cord mógł z niego zatelefonować w każde miejsce na ziemi.

W tej chwili miał połączenie z Wirginią. Nie znał nazwiska swojego rozmówcy, a ten nie znał nazwiska Corda, co nie utrudniało im rozmowy.

- To wszystko, co możesz zrobić? - zapytał Cord niecierpliwie. - Od tego zależy niejedno ludzkie życie.

- Zawsze tak jest.

- Ale tym razem... - Już miał powiedzieć, że tym razem chodzi o życie bardzo szczególnej kobiety, jedynej, której udało się skruszyć lodową skorupę osłaniającą jego wrażliwe wnętrze. - Tym razem musisz przejść samego siebie - powiedział.

- Barakuda nie jest łatwym celem.

- Trzeba się posłużyć intelektem.

Mężczyzna na drugim końcu linii wzdrygnął się.

- Daj mi spokój. Już nieraz oberwałem z powodu Barakudy.

- Potrzebujesz współczucia? - zapytał Cord.

- Tak!

- Znajdziesz w słowniku między „warchołem” a „wypierdkiem”. Ja potrzebuję informacji.

Cord przerwał połączenie i spróbował znaleźć inne źródło. Zwykle był cierpliwy, ale odkąd Barakuda zniknął, nic nie było takie jak zwykle.

- Tak? - odezwał się znudzony kobiecy głos.

- Macie coś na temat faceta, o którego pytałem?

- Nic.

- Żadnych przecieków?

- Żadnych.

- Nic wam nie przychodzi do głowy?

- Nic.

- Cholera - mruknął. - Spróbujcie powróżyć z fusów herbacianych.

- Myślałam raczej o kawie. Pijemy więcej kawy niż herbaty.

Cord uśmiechnął się słabo, przerwał połączenie i rozejrzał wokół oczami, które widziały już zbyt wiele, by coś mogło je zdusić, ale które wciąż były czujne. Ktoś musi być czujny.

W tej części autobusu nie było okien, tylko monitory pokazujące, co się dzieje na zewnątrz. Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Rozgrzane słońcem powietrze nad stajniami drgało i migotało od kurzu i smogu, z którego słynęło Los Angeles.

Kręciło się tam niewielu ludzi. Cord znał wszystkich - garstka reporterów i koniarzy, kilkunastu wielbicieli jeździectwa i kilku zawodników, którzy spacerowali lub trenowali swoje konie.

Pomimo że eliminacje już się rozpoczęły, robotnicy wciąż jeszcze coś budowali, poprawiali i reperowali. Sezon jeździecki w Santa Anita skończył się dopiero w czerwcu, zostało więc za mało czasu, by zmienić płaski tor w arenę do skoków i wybiegi, tory, trybuny i kwatery dla ludzi i zwierząt.

Wszyscy robotnicy zostali sprawdzeni. Cord sprawdzał ich osobiście. Brudny kombinezon i pas z narzędziami to doskonałe przebranie. On sam nieraz korzystał z takiego, aby stać się niewidzialnym.

Podobnie może postąpić Barakuda.

Cord wrócił na swój obrotowy fotel. Sięgnął po mikrofon radiostacji i wystukał kod.

- Dobry wieczór, panie Elliot - wycedził Thorne Kentucky. - Piękny mamy dzionek.

Cord chrząknął.

- Gdzie ona jest? - zapytał.

- W drodze do motelu.

- Zatrzymał się tam ktoś nowy?

- Nie.

- Co z jej ochroną? - zapytał Cord. Miał na myśli dwóch agentów, którzy zajmowali pokoje sąsiadujące z pokojem Raine.

- Merryweather płacze z powodu złych kart.

- I pozbywa się nieostrożnych współpracowników - dodał Cord z przekąsem.

- Tak. Grałem z nią w pokera tylko raz. Bardzo pouczające doświadczenie.

- W rozbieranego?

Kentucky tylko się roześmiał.

Cord też się uśmiechnął. To wszystko, co chciał wiedzieć.

- Zabieram Raine o siódmej wieczorem. Jeśli zobaczę któregoś, jak filuje przez okno, będzie czyścił stajnie.

Cord rozłączył się i wystukał następny kod. Bez rezultatu. Spróbował raz jeszcze, odczekał chwilę i wystukał jeszcze jeden.

- Coś nowego od czternastej?

- Nic.

- Żadnych pogłosek?

- Żadnych.

- Żadnych domysłów?

- Żadnych.

- Cholera. Mieliście wiadomości od Bonnera?

- Tak. Przed godziną.

Cord westchnął.

- Jeśli się nie odezwie o czasie, natychmiast mnie informujcie.

- Zrozumiałem.

Cord opadł na fotel i próbował dociec, jakie jest źródło jego niepokoju. Bez skutku. Wiedział tylko, że coś się gdzieś sypie.

ROZDZIAŁ 5

Raine nie została zakwaterowana w Santa Anita z innymi uczestnikami trwającego trzy dni Wszechstronnego Konkursu Konia Wierzchowego. Oprócz niej w ekipie znajdowali się wyłącznie mężczyźni. Ponieważ nie chciała oddzielnego pokoju przy torze, bo koledzy musieliby stłoczyć się jeszcze bardziej, zdecydowała się na pobliski motel.

The Winner's Circle” był przystosowany raczej do goszczenia prostytutek, a nie mistrzyń sportu, i z myślą o nich został urządzony. Wszędzie pełno było złoceń, luster i czerwonego aksamitu. Ale woda w kranie była gorąca, bieliznę pościelową zmieniano codziennie, a ręczniki nawet dwa razy dziennie. Raine nie potrzebowała więcej. Zwykle nocowała w znacznie gorszych warunkach.

Otworzyła drzwi pokoju i owionęło ją chłodne od klimatyzacji, nieco stęchłe, charakterystyczne dla moteli, powietrze. Na szczęście, pokój nie był wyziębiony jak lodówka. Zabrało jej to dwa dni, ale w końcu przekonała kierownictwo, że woli przebywać w pomieszczeniach o temperaturze powyżej dwudziestu stopni Celsjusza.

Zrzuciła brudne ubranie i pośpieszyła do łazienki. Weszła do wyłożonej czarnymi kafelkami kabiny. Pulsujący strumień szybko usuwał ból. Mrucząc z rozkoszy, Raine pozwoliła, by gorąca woda podziałała odprężające na jej mięśnie napięte ze zdenerwowania i niecierpliwości.

Będzie coraz gorzej. Dni i godziny dzielące ją od startu wlokły się w nieskończoność.

Przestań o tym myśleć.

Słuchała tego rozkazu. Jedynym sposobem, by skrócić czas oczekiwania, były rozrywki.

Uśmiechając się z roztargnieniem, doszła do wniosku, że Corda można uznać za jedną z nich. Nie szukała okazji do romansu. Bez względu na to, jak bardzo ją pociągał, wiedziała, że nie powinna angażować się w związek z mężczyzną, który żyje na uwięzi elektronicznej smyczy. Ale kolacja i okazja, by poflirtować z panem Elliotem, to co innego. Tego właśnie potrzebowała.

Wysuszyła włosy i nawinęła je na grube wałki. Wtarła w ciało perfumowany balsam, nałożyła podkład na twarz i naga podeszła do szafy.

Szybko przejrzała stroje przeznaczone na specjalne sportowe okazje - jedwabny kapelusz i wykrochmalona suknia z lnu, czarna kurtka jeździecka z krawatem i bryczesy z zaprasowanym kantem - i przeszła do sukien wieczorowych. Dla zawodniczki światowej klasy były one równie ważne jak uniform jeździecki.

Olimpijski zespół jeździecki miał prywatnych sponsorów. Najbogatsi darczyńcy często organizowali wytworne przyjęcia, na które zapraszali sportowców. Wychowana w dyplomatycznej atmosferze, Raine dobrze wiedziała, że nie należy odrzucać takich zaproszeń, i skompletowała sobie odpowiednią garderobę.

Po krótkim zastanowieniu odłożyła długą złocistobrązową suknię z indyjskiego jedwabiu i spodnie ze szkarłatnego jedwabiu z przezroczystym topem, które kupiła we Włoszech. Jej wybór padł na czarną obcisłą suknię do kostek, z sięgającym do pół uda rozporkiem.

I wtedy przypomniała sobie, że Cord stawia bardzo długie kroki. Nawet z takim rozcięciem, suknia będzie krępować jej kroki. Sięgnęła po szeleszczący jedwab w kolorze morskiej zieleni. Suknia sięgała do kolan i miała głębokie wycięcie w kształcie litery V. Pomimo że dekolt tylko odrobinę odsłaniał jędrne piersi, sprytnie udrapowane fałdy sprawiały wrażenie, że zaraz się rozchylą. Pleciony pasek z tego samego materiału dopełniał stroju.

Nucąc pod nosem, Raine włożyła cienkie rajstopy prosto z Paryża. Głębokie wycięcie sukni wykluczało stanik. Włożyła suknię, zasunęła niewidoczny suwak i udrapowała fałdy przy dekolcie, tak aby obiecywały znacznie więcej, niż były w stanie ujawnić.

Raine nie wiedziała, że lśniąca zieleń sukni sprawia, że jej cera wygląda jak prześwietlona przez promienie porcelana. Założyła kolczyki i długi złoty łańcuszek, który ginął w wycięciu sukni. Łańcuszek dodał życia złocistym błyskom jej piwnych oczu, a oprawione w złoto szmaragdy kolczyków podkreślały zielone plamki na tęczówce.

Balansując to na jednej, to na drugiej nodze, wsunęła na stopy wieczorowe sandały z pasków miękkiej złoconej skórki. Zdjęła z włosów wałki i wróciła do łazienki, by stoczyć bój o fryzurę.

Nawet po nawinięciu na rozgrzane lokówki włosy pozostały równie uparte jak koń, który po raz pierwszy trafił do szkółki jeździeckiej. Zebrała niesforne pukle i uformowała na czubku głowy gładki kok. Aby zwieńczyć dzieło, wysunęła kilka skręconych pasemek i pozwoliła, by wiły się swobodnie na skroniach, przy uszach i na karku.

Raine przejrzała się w lustrze.

- Wprawdzie nie wyglądam jak miss Ameryki, ale też nie jakbym wyczołgała się ze stogu siana - powiedziała sobie.

Szybko - jak na osobę przywykłą do życia na walizkach przystało - doprowadziła pokój do porządku. W końcu obejrzała krytycznie swoje paznokcie. Krótko obcięte i wypukłe, przy wytwornej sukni sprawiały wrażenie dziecinnych. Wzruszyła ramionami i postanowiła nie zaprzątać sobie nimi głowy. Były czyste i zdrowe. Długie polakierowane paznokcie byłyby utrapieniem podczas pracy w stajni i przeszkadzałyby w rękawiczkach do konnej jazdy.

Na parkingu zabłysły światła nadjeżdżającego samochodu. Po chwili rozległo się energiczne pukanie do drzwi. Raine zerknęła na niewiarygodnie płaski złoty zegarek, który dostała od ojca. Była to rekompensata za jego nieobecność na widowni Pan - American Games.

Punkt siódma.

Cord.

- Już otwieram - powiedziała.

Zdjęła łańcuch i otworzyła drzwi, nie sprawdzając, kto za nimi stoi. Nie było po co.

- Zawsze jesteś taka ufna? - zapytaj ponurym tonem.

Raine była zbyt zajęta patrzeniem na Corda, by odpowiedzieć na jego pytanie. Gdyby nie jasnoniebieskie, lśniące oczy, nie poznałaby go. Szorstki nieznajomy, który wczoraj brutalnie powalił ją na ziemię, zniknął. Jego miejsce zajął inny Cord, w kosztownej granatowej marynarce i jedwabnym krawacie koloru czerwonego wina, białej jedwabnej koszuli i spodniach z cienkiej wełny o barwie węgla drzewnego. Na nogach miał miękkie jak rękawiczki włoskie buty z lśniącej skórki. Elegancki strój podkreślał jego męski wdzięk i siłę, potwierdzając starą prawdę, że ubranie jest tyle warte, ile nosząca je osoba.

Raine zdała sobie sprawę, że znów się jej to przytrafia. Cord stoi doskonale spokojny, a ona zupełnie traci głowę. Powtarzała sobie, że to przypadek, Cord wcale nie ma zamiaru wprawiać jej w zakłopotanie.

Ale nie potrafiła w to uwierzyć.

Cord w milczeniu spoglądał na twarz kobiety, która zaprzątała jego myśli. Pognieciona niebieska bluza i wypłowiałe spodnie do konnej jazdy, które miała na sobie wczoraj, zniknęły. Zakurzona, poplamiona łzami twarz także.

Dzisiejszego wieczoru Raine prezentowała nieskazitelną elegancję i klasę. Rozświetlone złotymi błyskami brązowe włosy, żywe, pełne inteligencji i poczucia humoru oczy, fascynujący zarys szyi i ramion, jędrne, pełne piersi pod jedwabną suknią. Stała przed nim dumnie wyprostowana. Jej bogactwo, pozycja i klasa chroniły ją jak średniowieczna zbroja.

Prawdziwa księżniczka.

Ale Cord spodziewał się takiej zbroi. Sam także się uzbroił. Miał wielką wprawę w pokonywaniu barier, w kamuflażu. Wiedział, co zrobić, żeby być niezauważalnym w najrozmaitszych okolicznościach: wśród dzikich plemionach i wśród ministrów, wśród barbarzyńców i ludzi z tytułem doktora filozofii.

Poczuł woń jej perfum i uśmiechnął się z aprobatą. Jego oczy prześlizgnęły się po lśniącym kasztanowym koku i kokieteryjnych loczkach, pochwyciły błysk szmaragdowych kolczyków w delikatnych uszach, doceniły jedwabistą gładkość delikatnej cery podkreśloną przez kolor sukni.

Nie, nie księżniczka, lecz... królowa. Długie lata sprawowania władzy i życia w bogactwie skondensowane w delikatnej postaci.

Cord zaczął się zastanawiać, czy Raine nie ubrała się tak, by go onieśmielić. Uznał, że to możliwe, ale mało prawdopodobne. Jej strój to zbroja, która ma chronić Raine przed resztą świata. Pod elegancką powierzchownością kryła się wrażliwość pełna ciepła i życia.

Cord leniwie uśmiechnął się na myśl o tym. Jego uśmiech zdradzał zachwyt. Raine nie była klasyczną pięknością, lecz mogła oczarować każdego mężczyznę, który miał dość inteligencji, by ją dostrzec i docenić, i dosyć pewności siebie, żeby starać się ją zdobyć.

Cord posiadał obie te cechy, i to w nadmiarze.

Czuł głód, który wzmagał się z każdym oddechem.

Po chwili Raine odpowiedziała na jego uśmiech. Ponętny wykrój jej ust był pełen tęsknoty i rezerwy i tak piękny, że Cord nie potrafił stłumić westchnienia zachwytu. Wyciągnął do niej dłoń. Raine podała mu swoją, a on uniósł ją do ust i ucałował ciepłe wnętrze.

Oboje poczuli, że palce Raine zadrżały zmysłowo.

- Gratulacje dla wróżki, twojej matki chrzestnej - powiedział Cord, spoglądając na nią rozszerzonymi oczami.

- Kopciuszek był popychadłem w domu, a nie w stajni - odparła swobodnie. Nie wierzyła w komplement.

Ale reakcja Corda zrobiła swoje. Raine poczuła, że zalewa ją fala ciepła.

Spodziewała się, że Cord zareaguje na elegancję i bogactwo, które stanowiły jej dziedzictwo, takim samym onieśmieleniem i rezerwą jak inni mężczyźni, którzy w pierwszej chwili byli olśnieni, lecz zaraz potem czuli się niezręcznie. Spodziewali się nieobytej dżokejki, a stawali oko w oko z kobietą, która kształciła się na najlepszych uczelniach europejskich i obracała w najlepszych kręgach.

Nie był to styl życia, który jej odpowiadał, ale czasami stawał się użyteczny, zwłaszcza jako środek odstraszający. Ale na Corda podziałał raczej zachęcająco.

Ona natomiast była wytrącona z równowagi, zakłopotana i zmieszana.

- Gotowa? - zapytał.

Nie wiedziała. Ale domyślała się, że już niedługo pozna odpowiedź na to pytanie. Wzięła torebkę ze stolika.

Ujął łokieć Raine i wyprowadził ją z pokoju. Zamknął drzwi, sprawdził zamki i poprowadził w kierunku czarnej pantery, która jak wielki kot czaiła się na parkingu. Pomógł Raine wsiąść do niskiego sportowego samochodu o opływowych kształtach, przypiął ją pasem i mocno zatrzasnął drzwiczki. Sam zajął miejsce za kierownicą.

Raine kątem oka widziała, jak sadowi się na niskim siedzeniu. Powinien wyglądać niezręcznie, ale nie wyglądał. Wsunął się na miejsce ze zręcznością, która cechowała jego sposób bycia.

- Jest coś, czego nie jadasz? - zapytał, zapalając silnik.

- Curry - westchnęła. - Na nieszczęście uwielbiam ten smak. Ale mi nie służy.

Spojrzał na nią ze współczuciem i włączył się do ruchu.

- Co powiesz na kuchnię azjatycką?

- Uwielbiam. Chińską, japońską, koreańską.

- A wietnamską?

- Nigdy nie próbowałam.

- Jeśli nie lubisz przekąsek, zabiorę cię gdzie indziej.

Raine gwałtownie opadła na fotel, kiedy samochód przyśpieszył. Dźwięk silnika wzniósł się o oktawę - maszyna dawała do zrozumienia pasażerom, że rwie się do drogi. Raine przyglądała się, jak Cord prowadzi. Jego ruchy zdradzały biegłość i pewność.

- Byłeś pewnie doskonałym jeźdźcem - powiedziała, kiedy Cord zmienił bieg, aby wziąć zakręt.

Rzucił jej szybkie spojrzenie, a potem skoncentrował się na szosie.

- Dlaczego tak sądzisz?

- Patrzę na twoje dłonie. Są szybkie, pewne, spokojne, wrażliwe.

Przypomniała sobie, jak dotykały jej twarzy. Cieszyła się, że światło w samochodzie jest zbyt słabe, by Cord dostrzegł rumieniec, który wystąpił na jej policzki.

- Dziedzictwo roztrwonionej młodości - powiedział gorzko. - I tradycji rodzinnej. Mój pradziadek i dziadek byli łowcami mustangów. Ruszali za dzikimi końmi na piechotę, stale je poganiając, nie pozwalając im napić się i najeść do syta.

- Dlaczego?

- Bo byli biedni. Nie mieli zagród, płotów, ujeżdżaczy. Nic, prócz determinacji.

- Dlaczego mustangi po prostu im nie uciekły?

- Dwóch ludzi było w stanie zapanować nad całym stadem. Doskonale znali okolicę. Wyprzedzali konie i gnali stado od jednego wodopoju do następnego, zanim ugasiło pragnienie.

- Jak długo to trwało?

- Aż konie stawały się tak wycieńczone, że wystarczyło zarzucić im lasso na szyję. Za kapelusz pełen wody poszłyby za tobą wszędzie.

Raine spojrzała na Corda, poruszona tonem jego głosu. Zdradzał mroczne emocje, bardzo męskie, a jednocześnie dziwne kojące. Był to głos, którego mogłaby słuchać bez końca jak muzyki.

Nieświadomy jej uważnego spojrzenia, Cord mówił, prowadząc. Minęło wiele czasu, odkąd rozmawiał o ludziach, miejscach i zapachach swego dzieciństwa. Z jakiegoś powodu dzisiejszego wieczoru wspomnienia stały się niezwykle wyraźne.

- Ojciec poszedł na ostatnie łowy, kiedy miał dziewięć lat - powiedział cicho. - Dobre mustangi należały wtedy do przeszłości. Zostały tylko kiepskie konie, suche jak skały na pustyni, na którą zagnali je ludzie.

- Małe zawzięte koniki?

- O najtwardszych na świecie kopytach i łbach.

Owładnęły nim wspomnienia. Stare fotografie, wyblakłe i zniszczone, przyczepione do ściany w sypialni ojca, zdjęcia mustangów i łowców mustangów.

- Co robił twój ojciec, kiedy dobre mustangi wyginęły? - spytała.

- Dziadek i ojciec zajęli się końmi, które były zbyt złośliwe lub źle ułożone, tak że ich właściciele nie mogli na nich jeździć. Dziadek był prawdziwym zaklinaczem. Jego głos hipnotyzował najdziksze nawet zwierzęta.

Raine uśmiechnęła się. Wnuk najwyraźniej odziedziczył dar dziadka. Słuchając głosu Corda, czuła się, jakby była owinięta w ciepły, ciemny aksamit.

- Co robiłeś jako dziecko?

- Uczyłem się jeździć na koniach, których bał się dotknąć każdy oprócz mojego ojca. Uczyłem się poruszać pewnie, spokojnie, skutecznie i nigdy nie odwracać się do zwierząt plecami. Nauczyłem się też, że nawet najdzikszego konia można oswoić, jeżeli poświęci się mu dość czasu, cierpliwości i - uśmiechnął się szeroko - jabłek.

Cord zamilkł. Przypomniał sobie, co to za uczucie, gdy koń nareszcie bierze jabłko z ręki. Poczuł tęsknotę. Właściwie sam nie wiedział, za czym tęskni. Wiedział tylko, że czegoś mu brakuje.

- Taki człowiek jak ty przydałby się Devowi - powiedziała Raine.

- Twój koń nie jest łatwy?

- Oj, nie jest.

- Dlaczego?

- Jego właściciel nie powinien hodować nawet pcheł, nie mówiąc o hodowli koni.

Cord błysnął zębami w uśmiechu.

- Opowiedz mi o twoim koniu.

- Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Deva, miałam osiemnaście lat. Brałam udział w zawodach. Był tam wtedy mój ojciec. Zobaczyliśmy, jak Dev pada, zrzucając jeźdźca.

- To się zdarza.

- Stale - zgodziła się Raine. - Ale tym razem było inaczej. Kiedy doszliśmy do przeszkody, Dev wciąż leżał. Przednie nogi miał uwięzione między poprzeczkami przeszkody.

Cord w milczeniu pokręcił głową. Dobrze wiedział, jak niebezpieczny może być taki upadek. Prawie zawsze kończył się trwałym okaleczeniem konia i każdego, kto zbliżył się, by mu pomóc.

- Jeździec stał obok Deva - ciągnęła Raine, a w jej głosie słychać było oburzenie. - Przeklinał go i z całej siły kopał i bił.

Cord mruknął pod nosem.

- Dev patrzył dziko - opowiadała. - Na jego ciele pojawiła się krwawa piana. Każdy inny koń w tej sytuacji wpadłby w panikę i chcąc uciec, połamałby sobie nogi. Ale nie Dev.

Cord rzucił jej szybkie spojrzenie. Raine zacisnęła usta i utkwiła oczy w przedniej szybie. Wspominała przeszłość, która wciąż budziła jej wściekłość.

- I co zrobiłaś? - zapytał, widząc, że Raine nie ma zamiaru ciągnąć opowieści.

- Chwyciłam tego bezmózgiego łajdaka i wepchnęłam go prosto w ramiona mego ojca. Nachyliłam się i przemawiałam do Deva, dopóki nie przestał przewracać oczami. Kiedy wreszcie uspokoił się na tyle, że mogłam się zbliżyć, zaczęłam oswobadzać jego nogi spomiędzy sztachet.

Cord cicho gwizdnął przez zęby. Wyobraził sobie nastolatkę w pobliżu niebezpiecznego ogiera, który stracił głowę ze strachu i z bólu.

- Wykazałaś się nie lada odwagą.

- Nie było innego sposobu - stwierdziła rzeczowym tonem. - Kiedy udało mi się namówić Deva, żeby stanął na nogach, był zakrwawiony i pokaleczony. Cały drżał. Ale stał i patrzył na mnie. Nastawił uszy, oczy miał już spokojne. Wiedziałam, że nie mogę go zostawić sadyście.

Cord spojrzał na Raine. Próbował wyobrazić sobie, jak ta elegancka kobieta próbuje pomóc oszalałemu z bólu ogierowi. Gdyby widział w niej tylko damę strojną w jedwabie i szmaragdy, to, co mu opowiedziała, uznałby za wymyśloną efektowną bajeczkę. Ale ponieważ pamiętał dziewczynę, która potrafi zapanować nad strachem w niebezpieczeństwie, jej historia wydawała się prawdopodobna.

Tak. Raine była elegancką, wrażliwą kobietą. Była także osobą, która nie unika trudnych zadań.

- Spytałam tego sukinsyna, co zamierza zrobić z koniem - ciągnęła Raine. - A on odpowiedział, że zasłużył sobie na kulę w łeb. Jest za stary na to, żeby go wałaszyć i zbyt narwany, żeby na nim jeździć. - Zamilkła, przypominając sobie, co stało się potem. - To jedyny raz, kiedy mój ojciec stanął na wysokości zadania. Wyciągnął swoją spluwę, załadował i podał facetowi.

- Punkt dla ciebie, Blue - mruknął pod nosem Cord.

Raine usłyszała i błyskawicznie zwróciła się ku niemu.

- To przezwisko mojego ojca. Znasz go, prawda? - powiedziała oskarżycielskim tonem.

- Wątpię, żeby twój ojciec znał Corda Elliota - powiedział z półuśmieszkiem. Nosił tyle nazwisk, że Blue dawno się w tym pogubił.

Po krótkim wahaniu Raine zadecydowała, że powiedział prawdę. Zupełnie możliwe, że ktoś, kto nie zna osobiście Justina Chandler - Smitha, może znać jego przydomek. Jej ojciec pracował w wielu ambasadach, a także w Departamencie Stanu i w Pentagonie. Zajmował rozmaite stanowiska: podsekretarza stanu, asystenta sekretarza i asystenta samego szefa.

Stanowiska nie miały żadnego znaczenia. W świecie jej ojca ludzie pozbawieni władzy zajmowali eksponowane stanowiska. A ludzie posiadający władzę pozostawali anonimowi. Taki system stosowano wszędzie na świecie chociaż nie wszędzie sprawy zaszły aż tak daleko, że agenci wywiadu zatrudniani byli jako kierowcy w ambasadach.

- Masz jakieś kłopoty z Devem? - zapytał Cord, wjeżdżając na mały parking.

Raine uznała, że naciskanie Corda, aby dowiedzieć się czegoś o jego pracy, byłoby równie bezowocne jak wypytywanie ojca. Po prostu strata czasu.

- Musiałam go ułożyć na nowo. Wysłałam go na trzy miesiące na pastwisko, dopiero potem spróbowałam założyć mu uzdę. Ponad rok zajęło mi uczenie go najprostszych rzeczy.

- Byłaś niezwykle cierpliwa jak na dziewiętnastoletnią dziewczynę.

- Dev był tego wart. Jest urodzonym zawodnikiem. Ma niebywałą wolę walki. Jest odważny i mądry. Nieraz uratował mnie przed upadkiem z siodła.

Cord pomyślał o torze przeszkód, który oglądał tego dnia. Diabelskie skocznie, niebezpieczne przeszkody, ukryte zakręty. A Raine wydawała się taka drobna i krucha...

- Jedyną wadą Deva jest to, że nie znosi mężczyzn - powiedziała.

- Nie pozwala, żeby go dosiadali?

- Każdy mężczyzna, który spróbuje go dosiąść, wyląduje na ziemi.

Podbiegł do nich pracownik parkingu. Chciał dotknąć wspaniałej pantery. Usłużnie otworzył drzwiczki i podał Cordowi kwit.

- A jak traktuje ciebie? - zapytał Cord. - Czy ciebie także stara się zrzucić?

- Nigdy nie zrzucił mnie celowo. Ale nieraz upadłam z powodu własnej głupoty.

- Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że zdarza ci się popełnić głupstwo. - Przeciągnął palcem po jej uchu i szyi. - Mogę uwierzyć, że bywasz zaskoczona. Zaskoczenie, obok fortelu, to najlepszy sposób, żeby zdobyć fortecę.

Spojrzała na niego zaskoczona. Pomyślała, że jest jak warowny zamek, do którego klucz znalazł się w rękach podstępnego rycerza. Cord wytrącił ją z równowagi raz jeszcze.

ROZDZIAŁ 6

Powinna się była spodziewać, że restauracja wybrana przez Corda będzie kompletną niespodzianką. Myślała, że restauracja orientalna powinna mieć pseudoazjatycki wystrój, czerwone draperie na ścianach i chwościki rodem z Tajwanu. Tymczasem „Year of the Rainbow” było urządzone z przepychem w stylu kolonialnym: gruby len i kryształy, porcelana i srebrne pierścienie do serwetek. Przez dłuższą chwilę nie rozumiała, dlaczego wnętrze wydaje jej się dziwne.

Na stołach nie było srebrnych naczyń.

Karta również stanowiła niespodziankę - napisana ideogramami z tłumaczeniem na francuski, u dołu menu podane były ceny. Sądząc po ich wysokości, jedzenie było tu wyśmienite albo serwowane na szczerozłotych talerzach.

A może jedno i drugie?...

Raine zastanawiała się, jak to możliwe, że Cord może sobie pozwolić na eleganckie ubranie, luksusowy samochód i wytworną restaurację. To, co słyszała o jego dzieciństwie i młodości, nie wskazywało na możliwość odziedziczenia majątku. Ludzie pracujący dla rządu byli opłacani dobrze, ale nie tak, by mogli sobie pozwolić na luksus. Większość dyplomatów była zmuszona korzystać z prywatnego majątku, aby przyjmować gości na odpowiednim poziomie. Pomimo że Stany Zjednoczone należą do najbogatszych krajów na świecie, ich fundusz reprezentacyjny jest skromny.

Uniosła oczy znad karty i napotkała pełen zainteresowania wzrok Corda. W blasku świec, jego niebieskie oczy lśniły żywym blaskiem. Siedział bardzo blisko, nie naprzeciwko, lecz po jej prawej ręce.

- Jeżeli lubisz wyszukaną kuchnię francuską - powiedział - zamawiaj potrawy z prawej strony menu. Jeżeli chcesz przeżyć przygodę albo zgodzisz się mi zaufać, zdecyduj się na potrawy po lewej stronie. I nie martw się brakiem zastawy. Przyniosą wszystko, co konieczne, żeby poradzić sobie z zamówioną potrawą.

Przyglądał się, jak biegle czytała francuskie nazwy. Po pannie Chandler - - Smith nie mógł się spodziewać niczego innego.

Ale i tak wciąż zaskakiwała go na nowo. W jednej chwili otwarta, zaraz potem czujna i ostrożna.

On także starał się być ostrożny wobec niej. Przyglądał się Raine spod opuszczonych powiek. Zafascynowany patrzył na burzę jej kasztanowych włosów lśniących w blasku świec. Jedno niesforne pasmo zsunęło się i załaskotało kącik ust dziewczyny, Cord delikatnie umieścił lśniący lok za uchem Raine. Cofając dłoń, musnął jej policzek.

Spojrzała na niego zdziwiona i posłała mu nieśmiały uśmiech, który sprawił, że Cord zapragnął znaleźć się z nią gdzieś na odludziu, ukryty przed światem.

Jakby czytając w jego myślach, Raine nerwowo przełknęła ślinę. Zmieszana spojrzała na lewą część spisu potraw.

- Mam ochotę przeżyć przygodę.

- Nie chcesz mi zaufać? - zapytał prowokacyjnie urażonym tonem. W jego oczach zapaliły się łobuzerskie ogniki.

- Chcę przygód. - Nie dała mu satysfakcji.

- Przygoda niejedno ma imię.

- Powiedzmy, że jestem tak głodna, że jest mi wszystko jedno. - Natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.

- Trafiłaś na odpowiedniego mężczyznę, awanturnico. - Z szelmowskim uśmiechem wziął menu z rąk Raine i położył na swojej karcie, której nawet nie otworzył.

Kelner wyrósł jak spod ziemi.

Cord zamawiał towary w śpiewnym języku, a kelner notował w swoim bloczku. Kiedy Cord złożył zamówienie, kelner nachylił się, żeby coś jeszcze mu doradzić. Cord zgodził się na dwie sugestie.

Podszedł kelner serwujący wino. Rozmawiali z Cordem w dwóch językach, z których żaden nie był angielskim.

Raine przysłuchiwała się temu z uśmiechem aprobaty. Cord przypominał jej ojca. Ojciec też władał kilkoma językami, a poza tym doskonale posługiwał się językiem władzy.

Kiedy Cord złożył zamówienie, Raine skinęła z aprobatą głową.

Cord ujął dłoń dziewczyny. Przyjrzał się jej z uwagą.

- Nie odziedziczyłem majątku. Po prostu otrzymałem wykształcenie najlepsze, jakie może zapewnić Wuj Sam. - Uśmiechnął się. - Na szczęście kelner był na tyle uprzejmy, żeby nie krzywić się na moją francuszczyznę.

- Odziedziczone bogactwo oznacza wyłącznie pieniądze, a nie rozum, który pozwala nimi dysponować. Twój francuski jest zupełnie dobry - powiedziała.

- Powiedz to paryżaninowi.

- Na pewno by się ze mną zgodził.

Cord uniósł czarne brwi.

- Królowa jest bardzo łaskawa dla prostego żołnierza - powiedział cicho.

Uniósł dłoń Raine do ust. Przez chwilę wdychał słodką woń jej skóry i ukradkiem smakował ją koniuszkiem języka. Pieszczota była niemal niezauważalna, ale jednocześnie tak bardzo intymna, że Raine z trudem opanowała dreszcz podniecenia.

- Nie jestem królową - wyszeptała wyschniętymi ustami. - A ty nie jesteś prostym żołnierzem.

Cord spojrzał na nią wygłodniałym wzrokiem. Pogłaskał delikatnie jej szczupłe palce.

Kiedy podano wino, skosztował go, nie wypuszczając dłoni dziewczyny. Raine jednak była pewna, że gdyby trunek nie był najwyższej jakości, natychmiast poznałby to po jego zapachu i odesłał butelkę do piwnicy. Cord Elliot nie był mężczyzną, który zadowala się byle czym.

Wino okazało się wyborne, choć Raine go nie znała. Białe wino fume świetnie nadawało się do egzotycznego posiłku.

Podano im pastę z krewetek zapiekaną w wąskich paskach trzciny cukrowej, maleńkie, podobne do naleśników placuszki, zupę z marynowanych jarzyn, malutkie kuleczki mięsa w pikantnym sosie i krewetki o niebiańskim smaku, rozpływające się w ustach.

Były jeszcze inne dania gorące, zimne i letnie, słodkie, kwaśne i słone, o najrozmaitszych zapachach i barwach. Prawdziwa uczta dla oczu i podniebienia.

Raine jadła, posługując się palcami. Po każdym daniu płukała je w miseczce z wodą o cytrynowym zapachu. W pewnym momencie podano im srebrne pałeczki. Raine spojrzała na Corda. To ją zaskoczyło. Jadała mięso, używając sztućców podobnych do ostro zakończonych pałeczek, służących do nadziewania i podpiekania surowych kawałków, ale nigdy nie stosowała pałeczek do jedzenia czegoś tak drobnego jak ziarenka ryżu na sypko.

- Popatrz. - Cord wziął Raine za rękę i umieścił w jej dłoni pałeczki. - Trzymaj je prawie równolegle do talerza, a nie prostopadle jak widelec. Dolna powinna być nieruchoma. Poruszaj tylko górną pałeczką. Albo odwrotnie. Jak ci wygodniej. Nie jestem purystą. Byleby działało.

Raine nabierała coraz większej biegłości w posługiwaniu się śliskimi pałeczkami, ale wciąż gubiła jedną trzecią smakołyków. Być może działo się tak dlatego, że bliskość Corda bardzo ją rozpraszała. Cord pałeczkami posługiwał się po mistrzowsku. Przyglądała mu się z zachwytem, zazdrością i rozpaczą. Kiedy wymknęła się jej kolejna krewetka, rozpacz przeważyła.

- Przeklęta śliska bestia - mruknęła.

Cord złowił krewetkę swoimi pałeczkami i uniósł do ust Raine. Bez wahania rozchyliła wargi. Cord spoglądał na jej lśniące białe zęby, różowy koniuszek języka i pełne zmysłowe usta.

Powróciło wspomnienie wieczoru na wzgórzach i smaku pocałunków Raine. Poczuł przypływ pożądania. Z wysiłkiem odwrócił oczy od ust dziewczyny. Dzisiaj chciał udowodnić, że jest dżentelmenem, a nie facetem brutalnym. Chciał, aby mu zaufała.

Przyglądając się Raine, stwierdzał, że najmłodsza córka Justina Chandler - Smitha nie zachowuje się zbyt światowo w stosunku do mężczyzn.

Była rozsądna i ostrożna. Nie okazywała mu cienia zaufania.

Cord poczuł gniew. Ten rodzaj nieufności jest efektem bolesnych doświadczeń. Jaki drań mógł zranić ją tak mocno? Wydarzenia z przeszłości były na tyle bolesne, że Raine opancerzyła się przed zachwytem, komplementami i dotykiem Corda.

Zastanawiał się, czy uda mu się pozyskać jej zaufanie, zanim zakończą się igrzyska olimpijskie. Gniewnie powiedział sobie, że to nie ma znaczenia. Nie ma prawa dotykać Raine. Ale pragnął jej coraz mocniej.

Zmusił się, żeby się skupić najedzeniu, a nie na kuszących ustach Raine.

- Mniam - powiedziała, oblizując pałeczki. - Ten sos jest wspaniały.

Ciekawe, z czego jest zrobiony?

- Wolałabyś nie wiedzieć.

Zamrugała.

- Nie?

- Na pewno nie.

- A jeśli jest w nim curry?

- Nie ma. Możesz mi zaufać.

Uśmiechnęła się.

- Podaj mi krewetki, proszę.

Kiedy kolacja dobiegła końca, Raine zastanawiała się, jak niepostrzeżenie poluzować jedwabny pasek sukienki. Przez ostatnie dziesięć minut powtarzała sobie, że to ostatni kęs kruchych warzyw i niebiańskich krewetek. Jednak każdy kęs domagał się następnego. Smaki i zapachy mieszały się i uzupełniały tak doskonale, że podniebienie żądało następnego smakołyku.

Wreszcie westchnęła i odłożyła pałeczki na podpórkę z kości słoniowej.

- Już nie mogę.

Cord uśmiechnął się. Zdarzało się, że zaproszona na kolację kobieta bąkała kilka uprzejmych słów i rozmazywała jedzenie po talerzu. Ale Raine jadła z prawdziwym entuzjazmem.

- Jesteś pewna? - zapytał. - Jeśli zmęczyło cię jedzenie pałeczkami, mogę cię nakarmić.

Machinalnie poruszyła palcami prawej dłoni. Mięśnie bolały ją od trzymania pałeczek.

- Możesz mnie nakarmić - zgodziła się - ale czy strawisz za mnie?

Pokręcił głową z uśmiechem i skinął ręką na kelnera, który natychmiast uprzątnął stolik.

- Deser? - zapytał Cord, ściskając dłoń Raine.

- Nie dam rady.

- Kawa? Likier?

- Jak ja dojdę do samochodu? Nie mogę się ruszyć, zaraz pęknę.

Cord z uśmiechem powiedział coś kelnerowi, który wrócił po chwili, niosąc dwa czekoladowe cukierki w złocistej folii. Na srebrnej tacy wyglądały jak samorodki złota. Obok stał styropianowy kubek kawy z armaniakiem.

Raine omal się nie roześmiała na widok styropianu na srebrnej tacy. Czuła się beztroska i odprężona może z powodu wina albo jedzenia, a może z powodu towarzyszącego jej mężczyzny.

Pracownik parkingu podał Cordowi kawę i cukierki na eleganckiej tacy, a Raine wybuchnęła śmiechem.

- Z czego się śmiejesz? - zapytał Cord.

- Styropian na srebrze.

- Kelner usiłował mnie namówić, żebym wziął filiżankę, ale uparłem się na styropianowy kubek.

Raine trzymała kawę w jednej ręce, a cukierki w drugiej.

Cord zręcznie wyprowadził panterę z parkingu i pomknął autostradą. Kiedy znaleźli się na szosie, Raine włożyła mu jeden cukierek do ust, sama zjadła drugi, a potem ostrożnie zdjęła plastikowe wieczko z kubka. Wnętrze samochodu wypełnił aromat kolumbijskiej kawy z francuskim armaniakiem. Raine wdychała zapach, ale nie upiła ani łyku.

Cord uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od drogi.

- Śmiało. Kupiłem ją dla nas obojga.

- Jesteś pewien? Ja już wykorzystałam swoje możliwości w restauracji.

- Jestem pewien.

Ostrożnie pociągnęła łyk gorącego, mocnego napoju.

Cord włączył magnetofon. Wnętrze wozu wypełniły tkliwe tony sonaty Debussy'ego.

Zaskoczona Raine z westchnieniem poddała się muzycznej pieszczocie, pełnej lirycznego piękna. Kiedy Cord musnął palcami jej dłoń, wyjmując kubek, ciepło jego skóry podziałało na nią tak samo relaksujące jak muzyka.

Pasy na autostradzie migały jak srebrzystobiałe wstęgi. Pędzące przed nimi samochody pozostawiały lśniące smugi rubinowego światła, wśród których pojawiały się bursztynowe błyski, gdy samochody zmieniały pas.

Nawet kiedy muzyka umilkła, Raine czuła się jak zahipnotyzowana pięknem nocy i spokojem mężczyzny u jej boku. W milczeniu spoglądała na krajobraz za oknem. Cord zjechał z autostrady. Przejechali wśród wzgórz i zatrzymali się na parkingu położonym wysoko, tuż pod szczytem. Roztaczał się stąd przyprawiający o zawrót głowy widok świateł Los Angeles.

- Gdzie jesteśmy? - spytała leniwie. Nie dbała wcale o to, gdzie się znajduje, Wyjęła kubek z dłoni Corda i wysączyła ostatnie krople wonnego napoju.

- W Obserwatorium Grifritha.

- Piękny widok - powiedziała z westchnieniem.

Widok rzeczywiście był piękny, ona jednak podziwiała przede wszystkim urodę siedzącego obok mężczyzny. Czysty profil odcinał się na tle świateł miasta, oczy były głębokie i spokojne.

- Gdybym mógł, ofiarowałbym ci księżyc i gwiazdy, żebyś mi tylko przebaczyła, że cię wczoraj przestraszyłem. - Wyjął pusty kubek z rąk Raine i postawił na podłodze. - Niestety, księżyc i gwiazdy znajdują się poza moim zasięgiem. - Odblokował pasy i płynnym ruchem posadził sobie Raine na kolanach. - Więc ofiaruję ci coś równie wspaniałego. Podróż po kosmosie w towarzystwie przewodnika.

Musnął ustami jej wargi, policzki, powieki, a jednocześnie gładził ją palcami po karku. Usta Raine rozchyliły się zmysłowo, a między zębami ukazał się kuszący koniuszek języka. Cord leciutko przygryzł zębami jej dolną wargę. Pieścił językiem delikatną skórę.

Raine po raz kolejny poczuła, że traci głowę i... nie przejęła się tym. Otaczał ją ciepły, aksamitny wszechświat i mogła zapaść się tylko głębiej w ramiona Corda. Trzymał ją tak delikatnie, jakby była z gwiezdnego pyłu i księżycowej poświaty. Z dreszczem rozkoszy przywarła do niego. Wsunęła dłonie pod miękką wełnę marynarki i poczuła śliski jedwab koszuli. Gładziła palcami gładką tkaninę, zachwycając się muskularnym ciałem. Instynktownie pragnęła intensywniejszego zbliżenia.

Czując na piersi pieszczotę palców Raine, wzmocnił uścisk ramion. Usłyszał jej ciche westchnienie, kiedy natrafiła na włosy na jego karku. Oswobodził dolną wargę Raine i nakrył jej usta swoimi. Sycił się jej ciepłem. Odkrywał nieznany świat i nie chciał, by umknął mu nawet jeden zakątek, jeden ukryty zakamarek, czuł, że krew krąży mu w żyłach coraz szybciej. Podniecenie rosło. Lekkie poruszenie bioder Raine sprawiło, że wydał głęboki pomruk. Cord wiedział, że Raine nie próbuje go sprowokować. Nie zachęca go, by zerwał z niej jedwabne majteczki i wziął ją natychmiast, tu i teraz, gorąco i namiętnie.

Choć chętnie by to zrobił.

Opanował się z trudem. Ociągając się, oderwał usta od warg Raine. Kiedy zobaczył jej rozszerzone źrenice, zarumienione policzki i falującą pierś, zorientował się, że Raine jest równie podniecona jak on. Była to gorzka pociecha.

Czule przytulił Raine i kołysał łagodnie. Głębia i gwałtowność, z jaką jej pożądał, była dla niego zaskoczeniem. Podobnie jak reakcja Raine. Jej wahanie i uniki na początku powiedziały mu, że jest zmysłową, lecz niedoświadczoną kobietą.

Pomimo to otworzyła się dla niego jak ciepła, bezpieczna przystań, gotowa na przyjęcie żeglarza powracającego z dalekiego rejsu.

Cord potrzebował takiego zaproszenia, tak jak ogień potrzebuje powietrza.

Raine z westchnieniem otoczyła Corda ramionami i przyciągnęła do siebie. Lubiła twardość jego muskularnego ciała, bicia serca pod jej policzkiem, siłę i witalność. Nigdy dotąd nie czuła się równie bezpieczna i radosna. Napięcie, które jej nieznośnie ciążyło, znikło dzięki Cordowi.

- Masz rację - powiedziała cicho. - Twoje pocałunki mają lecznicze działanie.

Poczuła, że Cord na chwilę wstrzymał oddech. Powolnym ruchem pogładził jej ramiona, talię, aż dotarł do kolan. Jedwab sukni zaszeleścił zmysłowo, jakby dopominał się o dalsze pieszczoty.

Cord uniósł podbródek Raine. Całował każdy centymetr jej twarzy.

- Jesteś bardzo piękna - wyszeptał.

Kiedy otworzyła usta, by zaprotestować, wsunął język pomiędzy jej zęby. Pieszczota przyprawiła Raine o dreszcz rozkoszy. Minęła długa chwila, zanim uniósł głowę i spojrzał na nią. Jego oczy stawały się coraz bardziej srebrzyste, a czarne źrenice rozszerzyły się z namiętności.

- Jeżeli nie posadzę cię na miejscu dla pasażera, nie zdążymy na wycieczkę po kosmosie - wyszeptał zduszonym głosem.

Wstrzymała oddech, spoglądając w oczy Corda i czując pulsujące w nim pożądanie.

- Myślałam, że to jest właśnie ta wycieczka - przyznała. Nie umiała opanować drżenia głosu.

Cord zajrzał głęboko w jej piwne oczy, jakby starał się wyczytać z nich przyszłość.

- Czy to dla ciebie nowość?

- Tak - odparła.

- Dla mnie także.

Pochylił się i pocałował jaz taką czułością, że Raine zapragnęła zatracić się w tym uczuciu.

Na parking wjechał jakiś samochód. Przez otwarte okna pantery dotarły do nich strzępy rozmowy i śmiechy, kiedy pasażerowie wysiedli i ruszyli w stronę obserwatorium.

Cord mruknął coś pod nosem i posadził Raine na miejscu obok. Wysiadł i obszedł samochód.

Raine patrzyła, jak porusza się zwinnie i z wdziękiem. Poczuła przypływ nieznanych emocji, których istnienia nawet nie podejrzewała. Zadrżała.

Kiedy Cord wyciągnął rękę, by pomóc jej wysiąść z samochodu, sam dotyk jego dłoni sprawił, że mięśnie Raine stężały. Była to typowa reakcja zauroczonej kobiety. Patrzyła na Corda oczarowana.

Musiała przyznać, że te pocałunki były niezrównane. To stwierdzenie zaskoczyło ją bardzo i zaniepokoiło. Kiedy jednak Cord dotknął jej dłoni i uśmiechnął się, Raine nie potrafiła mu się oprzeć.

Powoli ruszyli w stronę kopuły planetarium, nie zwracając uwagi na migotliwe światła Los Angeles u ich stóp.

W budynku panował chłód. Nad krzesłami wznosił się półkulisty sufit. Cord i Raine usiedli, trzymając się za ręce, i czekali w ciemności.

W czerni ponad ich głowami zaczęły się materializować gwiazdy - niezliczone, srebrzyście połyskujące punkciki. Poruszały się po swoich torach, znikając w ciemności sztucznej nocy, aż całe niebo zajęła spiralna galaktyka.

Aksamitny głos snuł opowieść o maleńkiej planecie Ziemi w galaktyce nazwanej Mleczną Drogą. Iskierka Słońca na krańcu galaktyki zaczęła rosnąć, podczas gdy reszta Mlecznej Drogi rozszerzała się, aż gwiazdy rozmazane w srebrzyste strumienie spłynęły z sufitu i zniknęły w czerni ścian. Układ Słoneczny rósł. Można było dostrzec poszczególne planety, krążące po niewidocznych orbitach wokół Słońca.

Pełen harmonii taniec sił, przyciągania i odpychania, był równie zniewalający jak muzyka Debussy'ego i aromat kawy z armaniakiem. Każda planeta była inna: Merkury w barwach ochry i płowych brązów, Wenus lśniąca w mglistej poświacie, pełna delikatnego piękna srebrzystoniebieska Ziemia, czerwonobrązowy Mars o chropowatej powierzchni, czerwony Jowisz, tkwiący nieruchomo pośród swoich wielobarwnych obłoków, i wreszcie Saturn otoczony pierścieniami ciszy i piękna.

Raine siedziała w bezruchu. Wpatrywała się w nieznaną perspektywę, zahipnotyzowana głosem spikerki. Patrzyli na zdjęcia zrobione przez sondy kosmiczne i na obrazy namalowane przez artystów.

Wszystko to przypominało Raine, że Układ Słoneczny jest ogromny i tajemniczy, a wszechświat nieskończony. Przy całym bogactwie krajobrazów i zamieszkujących ją ludzi, Ziemia jest tylko garstką marzeń okrążających nieznaną gwiazdę. A ludzkie życie jest zaledwie snem.

W pomieszczeniu powoli zapalało się światło. Raine zamrugała. Myślami wciąż błądziła we wszechświecie. Poczucie nieskończoności i wieczności, które odkryła na nowo w czasie seansu, było dla niej dziwną pociechą. Życie wydawało jej się kruche i krótkotrwałe, choć jednocześnie mieściło w sobie wieczność.

Westchnęła. Takiej przyjemności zaznała po raz pierwszy w życiu, Raine poczuła się, jakby otwarto klatkę, w której tkwiła zamknięta. Cord otworzył klatkę, której istnienia nie podejrzewała.

Nigdy już tam nie wróci.

- To było... niesamowite - wymamrotała. - Skąd wiedziałeś, że właśnie tego potrzebowałam? Nawet ja tego nie wiedziałam.

Ścisnął jej rękę.

- Sam tego potrzebowałem. Pomyślałem, że może ty też. Ludzie zapominają, że od czasu do czasu powinni patrzeć na świat z dystansu. Przestają zauważać lasy, drzewa, nie widzą nawet dłoni drugiego człowieka tuż przy swojej twarzy.

- Brak im odpowiedniej perspektywy.

- Skupienie jest dobre. Zazwyczaj to jedyny sposób, żeby wykonać pracę. Ale czasami zbyt wąska perspektywa sprawia, że czujesz się skrępowana.

- Przedstartowe szaleństwo - zgodziła się Raine. - Jedyna rzeczywistość to nadchodzące zawody. Cały świat kurczy się i kurczy, aż braknie ci tchu. Musisz sobie znaleźć jakąś odskocznię, bo inaczej się udusisz.

- Jesteśmy bardziej podobni, niż podejrzewasz.

- Co masz na myśli?

Cord wstał i pociągnął za sobą Raine.

- Tak samo jest w mojej pracy. Zbytnie skupienie może cię zabić.

- Ale utrata koncentracji grozi katastrofą - powiedziała Raine. - Przynajmniej tak jest w moim wypadku. Zwłaszcza kiedy chodzi o zawody, które trwają trzy dni.

- Zgadzam się. Nieostrożność jest równie niebezpieczna. Stąpamy po cienkiej linie między za bardzo a nie dosyć. Ci którzy przeżyją, przechodzą na stronę za bardzo. - Cord położył dłoń na karku Raine i wyprowadził ją z planetarium w ciepłą noc. - Myślę, że to także można nazwać przedstartowym szaleństwem.

Raine dostrzegła błysk zębów Corda, ale jego uśmiech był raczej gorzki niż rozbawiony. Wiedziała, że stawką w jego grze jest życie, a nie medale czy dyplomy. Omal go nie spytała, na czym polega jego praca. Była jednak córką swojego ojca i wiedziała, że zadawanie pewnych pytań prowadzi donikąd. Odpowiedź na nie zawsze bywa taka sama.

Wymowne milczenie.

ROZDZIAŁ 7

Wygodnie ci w takich maleńkich sandałkach? - zapytał Cord.

Raine spojrzała na cieniutkie paseczki i wysokie obcasy.

- Zależy, co rozumiesz przez chodzenie. Każdy krok poza chodnikiem jest niebezpieczny.

- Nie martw się. Jesteś ze mną.

- I co z tego? Wybrukujesz Park Griffitha?

- Bez przesady. Po prostu zaniosę cię na rękach.

- Obiecanki cacanki - mruknęła pod nosem, ale nie przestawała się uśmiechać. Tego wieczoru czuła się tak lekka, że mogłaby fruwać.

Cord poprowadził ją na chodnik wijący się po szczycie. Szli w milczeniu, a podmuchy wiatru przynosiły odgłosy dalekich rozmów i szepty pobliskich drzew.

Ścieżka prowadziła w ustronne miejsce, skąd roztaczał się widok na dolinę. Dookoła rosły pinie. Ich czarne pnie i gałęzie poskręcane przez wiatr odcinały się koronkowym wzorem od świateł miasta pod nimi i srebrnych gwiazd w górze. Każde światełko na dole stanowiło odpowiednik skrzącej się na niebie gwiazdy.

Dla Raine ta noc i towarzyszący jej mężczyzna pełni byli magicznego uroku. Dźwięki docierały do niej z niezwykłą intensywnością - ciche kroki na trotuarze, szum gałęzi na wietrze, szmer spryskiwaczy do trawników na sąsiednim wzgórzu, szelest jedwabnej sukni.

Ciepłe powietrze owiewało jej skórę i gładziło po włosach. Pachniały pinie, kwiaty i trawa. Wśród świateł miasta połyskiwały rubinowe i srebrzyste smugi autostrad.

Cord pogładził czule palce Raine. Nigdy nie spotkał kobiety, która tak potrafiła cieszyć się ciszą, smakować wonie nocy i z jednakową swobodą nosić dżinsy i jedwabie. Nie pamiętał, by obecność kobiety sprawiała mu tak wielką przyjemność. Towarzystwo Raine działało na niego kojąco.

Jednocześnie dziewczyna niebywale go podniecała.

Raine westchnęła głęboko, ciaśniej splotła palce z jego palcami. Wszystko wydawało się jej nierealne. Liczył się tylko mężczyzna u jej boku. Jego dotyk zdawał się mówić, jak bardzo jest z nią szczęśliwy.

Raine odnalazła zupełnie nowy świat, w którym nie musiała się przejmować każdym swoim gestem i słowem. Nie musiała się zastanawiać, co Cord pomyśli, a czego nie pomyśli, jak zareaguje na jej zachowanie. Jego obecność nie ograniczała jej, wręcz przeciwnie.

Jego swobodny sposób bycia sprawiał, że zmysły Raine stały się bardzo wyczulone. Wszystko wokół było lepsze, żywsze i bardziej kolorowe niż dotychczas.

Pomyślała, że Cord to dar niebios. Uniosła jego dłoń i musnęła ustami palce. Gest był tak naturalny, że nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi.

Cord pogładził kciukiem jej usta, aby pokazać, jak bardzo ceni tę spontaniczną pieszczotę.

- Teraz wiem, jak czuje się Dev, kiedy stoi na starcie - powiedziała w zamyśleniu. - Wszystko jest przed nim, wszystko jest możliwe.

Cord pogładził kciukiem jej policzek i natrafił na kącik ust. Raine rozchyliła wargi, objęła nimi palec. Jednocześnie oplotła ramionami talię Corda.

Czując bliskość jej ciała, Cord nie stracił głowy. Chwycił obie ręce Raine i ucałował wnętrze dłoni, a potem umieścił jej ramiona na swoich barkach. Nie chciał, aby natrafiła na broń, którą nosił w kaburze na wysokości krzyża.

Początkowo Raine była bardzo nieufna, jednak z czasem jej strach minął. Uznał, że opór i nieufność Raine były związane z jej przeszłością.

Nie miał jednak zamiaru poruszać teraz tego tematu. Pragnął jej taką, jaka była w tej chwili - ciepła, stęskniona i bardzo kobieca. Kiedy poczuł jej palce na karku, jęknął z rozkoszy i wygiął się w łuk jak wielki czarny kot.

Raine poczuła, że zalewają fala gorąca. Wstrzymała oddech, wspięła się na palce, ale nie mogła dosięgnąć jego ust. Zagłębiła palce w jedwabiste czarne włosy i wpiła paznokcie w skórę. Chciała, żeby się nad nią pochylił i pocałował. I chciała, żeby zrobił to natychmiast.

Cord roześmiał się i chwycił zębami jej dolną wargę. Twardym językiem pieścił wnętrze ust Raine. Wydała cichy jęk rozkoszy. Cord zapomniał, że ma poprzestać na jednym krótkim pocałunku. Zsunął dłonie na ramiona Raine, a potem, wzdłuż kręgosłupa, na pośladki. Przyciągnął ją do swego wygłodniałego ciała.

Poczuł, że zadrżała. Jęknął cicho i ujął pośladki w dłonie. Zdumiona spróbowała odskoczyć, ale uwięził ją, przygryzając zębami dolną wargę. Zaraz jednak ją uwolnił.

Pozbawiona oparcia padła w ramiona Corda, spoglądając prosto w jego zimne, niebieskie oczy. Teraz jednak jego oczy wcale nie były zimne - płonął w nich ogień.

Poczuła, jak twardnieje jego męskość. Odsunęła się, a Cord przytrzymał ją przez chwilę. I zaraz uwolnił. Powoli.

- Kusicielka - wyszeptał. - Nie potrafię ci się oprzeć.

- Ja nie...

- Wiem - przerwał. - Boże, wiem.

Schylił się i zaczął powoli lizać jej usta jak kot.

Ta pieszczota sprawiła, że w żyłach Raine zawrzała krew. Bezwiednie szeptała jego imię, a on natychmiast je zlizywał.

W mgnieniu oka pocałunek zmienił się z pełnego czułości w drapieżny. Z całych sił lgnęli do siebie. Cord gładził Raine po plecach i biodrach, tulił ją do piersi. Jego palce zsunęły się z pośladków dziewczyny w poszukiwaniu gładkiego miejsca po wewnętrznej stronie ud.

Od nieznanych emocji Raine kręciło się w głowie. Z całych sił objęła Corda i ocierała się o niego. Pragnęła znaleźć się jeszcze bliżej.

Przesunął dłonie na barki Raine i gładził ją od ramion aż do pasa. Szeroko rozstawionymi palcami zapoznawał się z zarysem żeber pod cienkim jedwabiem sukni.

Muskając kciukami brodawki piersi Raine, mamrotał wprost w jej usta słowa bez sensu. Aksamitny głos jednocześnie uspokajał ją i podniecał.

Delikatnie ugryzł ją w ucho. Twardym koniuszkiem języka obrysował małżowinę. Kilka razy szybko wsunął głębiej język i wysunął, jakby chciał pokazać Raine, co będzie, gdy otworzy się przed nim zupełnie i zaprosi go do wnętrza.

Cord wiedział, że będzie im wspaniale.

Zapomniał o bożym świecie. Z zamkniętymi oczami gładził kasztanowe loki, aż natrafił na rozgrzaną skórę. Przyciągnął Raine mocniej i szukał językiem ust, pokazując jej, jak będzie ją kochał. Zsunął palce w miejsce, gdzie u nasady szyi pulsowała tętnica. Miał ochotę krzyczeć. Jeszcze żadna kobieta nie reagowała tak namiętnie na jego pieszczoty.

On też nigdy dotąd nie czuł takiego pożądania. Rozpalonymi dłońmi sięgnął w głąb dekoltu i natrafił na nagie piersi.

Jakaś cząstka Raine wiedziała, że to zbyt wiele i za szybko, że powinna zaprotestować, ale z jej ust wydobył się tylko jęk rozkoszy. Bezwolnie poddawała się niewiarygodnie zmysłowym pieszczotom Corda.

Odgarnął fałdę jedwabiu skrywającą piersi i pochylił się nad nimi. Raine poczuła obezwładniającą rozkosz, jeszcze zanim chłodne powietrze nocy dotarło do rozpalonej skóry. Poczuła, że robi się gorąca i wilgotna. Cord ujął brodawkę ustami i ssał namiętnie, aż Raine popłynęły z oczu łzy. Była bezbronna wobec szaleńczej namiętności, którą w niej rozpętał.

Nie podejrzewała, że jest zdolna do takich porywów. Nie potrafiła sobie z nimi poradzić. I nie chciała! Z zamkniętymi oczami, drżąca, lgnęła do Corda, szukając ukojenia, obezwładniona nieoczekiwanym pragnieniem.

Zadrżał, kiedy poruszyła biodrami, otwarcie go zapraszając. Powtarzał sobie, że powinien przestać teraz, kiedy jeszcze może. Tej kobiety nie wolno mu było tknąć.

Nie ma prawa jej uwodzić. Wiedział o tym, nawet jeśli ona nie wiedziała. Ona jest królową, a on prostym żołnierzem, który ma bronić zamku, a nie grzać się przy płonącym w nim ogniu.

Tak podpowiadał mu zdrowy rozsądek, ale jego głos zagłuszyła namiętność. Cord pragnął chronić Raine i kochać się z nią, chciał się nią opiekować i sprawić, by płonęła ogniem takim jak on.

Ale nie miał do tego prawa!

Nie przerażało go jej bogactwo ani nazwisko. Bał się jej wrażliwości. Raine była ofiarą życia, jakie prowadził jej ojciec.

Teraz zaś stałaby się ofiarą życia Corda.

Zraniłby ją, a raniąc Raine, zniszczyłby siebie. Kochając ją, żyłby w ciągłym rozdarciu. Dwie sprzeczne wartości, obowiązek i miłość, złączone w zapasach śmierci, aż miłość umrze, a obowiązek legnie w gruzach. Cord wiele razy oglądał taki scenariusz. Żony kolegów - nieszczęśliwe, przestraszone i cyniczne. Nie może narażać na to Raine. Tak bardzo mu zaufała.

Wniosła ogień w świat lodu.

Opanował się z najwyższym trudem. Trzymał ją teraz w ramionach i łagodnie kołysał na piersi, tak jak poprzednio w samochodzie. Kiedy jego uścisk zelżał, Raine wydała zdławiony okrzyk protestu i przywarła jeszcze mocniej.

- Już późno - powiedział i przygarnął ją bliżej. Zamknął oczy, rozkoszując się zapachem i ciepłem Raine. Zadrżała, głaszcząc jedwab jego koszuli.

- Macie ciszę nocną - powiedział. Marzył, żeby rzucić ją na ziemię i zaznać rozkoszy, którą mu obiecywała.

- Kapitan Jon powiedział, żebym się nie przejmowała. Uważa, że pracuję zbyt ciężko.

- A pracujesz?

Wzruszyła ramionami.

- Kocham moją pracę, ale...

- Ale? - Rozmasował jej kark i plecy, starając się usunąć napięcie mięśni.

- Ale teraz wcale nie chcę tam wracać. Jeszcze nie. Nigdy w życiu nie czułam się tak jak przy tobie.

Spojrzał w szeroko otwarte piwne oczy Raine i zadał jej pytanie, którego nie miał prawa zadać.

- Jak się teraz czujesz?

- Jak nowo narodzona. Przeszłość się nie liczy, ważne jest tylko teraz.

Przyszłość to dla mnie twój następny dotyk, który powie mi o mnie coś nowego, czego dotąd nie wiedziałam.

Jej szczerość była bardziej podniecająca niż pieszczota najbardziej doświadczonej kochanki. Stanowiła zaproszenie, którego nie mógł ani odrzucić, ani przyjąć, ani zlekceważyć.

- Raine - wyszeptał. - Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co robisz.

- Czy to ważne? - Ujęła twarz Corda w dłonie i pocałowała, - Ty wiesz wystarczająco.

- I na tym polega problem - powiedział szorstko.

To stwierdzenie wstrząsnęło nią. Zarumieniła się zakłopotana. Przed chwilą omdlewała w jego ramionach, teraz wyswobodziła się z nich z siłą i prędkością prawdziwej sportsmenki.

- Przepraszam - powiedziała głosem pełnym napięcia. - Zachowałam się niewiarygodnie głupio!

Odeszła na miękkich nogach. Naiwna. To, że Cord Elliot był pierwszym mężczyzną, który obudził w niej bolesne pragnienie, nie oznaczało, że on czuł to samo. W przeszłości odrzuciła niejednego mężczyznę. To logiczne, że w końcu sytuacja się odwróciła.

Nic dziwnego, że stało się to właśnie teraz. Cord był doświadczonym mężczyzną, pragnął równie doświadczonej kochanki. Kiedy doszło do zbliżenia, okazało się, że nie ma z niej żadnego pożytku. Ostatni kochanek dał jej to jasno do zrozumienia.

- Raine, chodzi o to, że...

- Tak, oczywiście masz rację - powiedziała, ucinając rozmowę. Wystarczy to, co już usłyszała.

Nie pragnie jej.

- Dziękuję za pouczającą wycieczkę - powiedziała. - Nie musisz mnie odwozić, poradzę sobie sama. Wezmę taksówkę.

- W Los Angeles niełatwo o taksówkę.

- Więc zatelefonuję po limuzynę. Ich jest w bród. Dobranoc.

Jej słowa jeszcze nie przebrzmiały, a już odwróciła się do niego plecami. Ruszyła szybkim krokiem przed siebie. Musi jak najdalej uciec od mężczyzny, który nie pragnął jej równie mocno jak ona jego. Światła miasta i taniec ciemnych gałęzi na de nieba, już jej nie zachwycały. Liczyło się tylko jej upokorzenie.

Cord nie upokorzył jej celowo, myślała z goryczą. Zachowywał się jak dżentelmen. To ona nie chciała spojrzeć prawdzie w oczy. Dlatego musiał być brutalny.

Nie przejmując się wysokimi obcasami, przyspieszyła kroku. Złociste sandałki nie były odpowiednie do długich i szybkich marszów. Słyszała, że Cord zbliża się coraz bardziej.

- Odwiozę cię do domu - odezwał się cicho za jej plecami.

Nic z tego, pomyślała rozwścieczona.

W mgnieniu oka zdjęła sandałki i po chwili mknęła ścieżką na bosaka pewna, że zostawiła Corda daleko w tyle. Trening przedolimpijski obejmował biegi na dystansie pięciu kilometrów. Nigdy się do nich specjalnie nie przykładała, ale teraz je błogosławiła.

Cieszył ją pęd, poczucie wolności, możliwość ucieczki przed mężczyzną, który jej nie pragnął. Gniew i upokorzenie dodały jej sił. Zauważyła, że oddala się od planetarium i zagłębia w ciemność ogromnego parku. Nie przejmowała się tym. Zbyt dobrze czuła się, biegnąc.

Kiedy Cord zorientował się, że Raine nie ma zamiaru się zatrzymać, popędził za nią. Frustracja dodawała mu sił.

Pragnął Raine bardziej niż kiedykolwiek.

Biegła lekko, cicho, jak zielony płomień pomykający wzdłuż ścieżki. Znikała w ciemności, to znów pojawiała się w prześwitach drzew. Włosy wysunęły się z koka i powiewały niczym flaga. Zielona suknia unosiła się z każdym krokiem coraz wyżej.

Raine była szybsza, niż podejrzewał. I silniejsza. Ale nie przeszła treningu na śmierć i życie tak jak Cord.

Mknęła, ciesząc się swobodą, gdy raptem coś uwięziło jej ramię i przygniotło do muru.

Nie od razu zorientowała się, że to Cord. Jedną ręką chwycił ją za włosy, drugą unieruchomił w stalowym uścisku. Odszukał usta Raine i siłą wsunął w nie swój język.

Ten nagły atak sprawił, że zdumiona nie próbowała się bronić. Kiedy wreszcie zaczęła się wyrywać, Cord z łatwością udaremnił jej próby oswobodzenia się. Bezsilność przeraziłaby ją, gdyby nie to, że zorientowała się błyskawicznie, iż Cordem powoduje żądza, a nie chęć ukarania jej za próbę ucieczki.

Czuła, że Cord pragnie jej z intensywnością, której nie ukryją żadne kłamstwa.

Napięcie zniknęło i Raine uległa Cordowi bez reszty. Jej reakcja nie miała nic wspólnego ze zwycięstwem i przegraną, ucieczką i pościgiem, napaścią i biernością.

Poczuła, jak ciało Corda drży z pożądania i usłyszała pomnik rodzący się w jego piersi. Kołysząc biodrami, uniósł ją i zsunął wzdłuż ciała, pokazując, jak bardzo jej pragnie.

- Myślałam, że mnie nie pragniesz - wyszeptała, kiedy wreszcie uwolnił jej usta.

Roześmiał się ochryple.

- Pocałuj mnie. - Pochylił głowę i wygłodniałym wzrokiem spoglądał na wargi Raine. - Chcę poczuć w ustach twój język. Pocałuj mnie.

Rozchyliła wargi zapraszająco. Pocałowała go tak, jak on ją całował przedtem. Sięgnęła pod marynarkę, żeby poczuć twarde, silne ciało Corda. Wsunęła palce pod krawat, a potem między guziki koszuli. Gdy dotarła do nagiej skóry, Cord zamknął dłonie na jej piersiach pod fałdami zielonej sukni.

Rozkoszował się jękiem Raine, gdy głaszcząc brodawki, sprawił, że stały się twarde i głodne pocałunków. Zadrżał i rozpaczliwie pragnąc, tego o czym nie powinien nawet marzyć, musnął ustami szyję dziewczyny. Pragnął odkrywać i pieścić każdy centymetr jej delikatnego ciała. Chciał rozniecić w niej ogień, a potem spędzić noc, słuchając jej krzyków, kiedy będzie się spalała w płomieniach namiętności.

Mrucząc, pieścił jej biodra, gładził aksamitną skórę i mięśnie, które napinały się, gdy do niego lgnęła. Czuł pod marynarką dotyk jej mocnych dłoni, które domagały się go coraz gwałtowniej. Uniósł ją, przyciągając tak blisko, że dzieliła ich tylko warstwa ubrania.

Raine wydała niski, ochrypły okrzyk i zatraciła się zupełnie. Odrzuciła głowę do tyłu i poddawała gwałtownym ruchom bioder Corda. Czuł, że jej pożądanie jest równie silne jak jego. Powiodła palcami wzdłuż kręgosłupa i natrafiła na ukrytą tam broń.

Zamarła. Oddaliła się od niego jeszcze bardziej niż wtedy, gdy uciekła w ciemność.

- Nie spodziewałem się, że córka Blue przestraszy się broni - powiedział, dysząc ciężko. - Ale skoro ci tak przeszkadza, zdejmę ją.

- Nie o to chodzi. - Czuła się jak idiotka. Była całkowicie wytrącona z równowagi. Ale tym razem nie szukała w nim oparcia. Poradzi sobie sama. - Zapomniałam, kim jesteś.

- Jestem mężczyzną. To wszystko.

- Tak - odrzekła dalekim, pełnym smutku głosem.

Znowu wsunęła rękę pod marynarkę Corda. Tym razem dotarła do jego talii, gdzie namacała twardą kasetkę z pagerem przymocowanym do paska.

- Jesteś mężczyzną, który nosi ubranie skrojone tak, żeby ukryć broń i pager - powiedziała. - A może to zapasowy magazynek?

- Nie - odparł beznamiętnym tonem. - Zapasowy magazynek mam z prawej strony.

Nie sprawdziła, bo i po co. Zrobiło jej się zimno. Roztarta dłońmi ramiona, by się rozgrzać.

Cord dostrzegł i zrozumiał jej gest. Zaklął szpetnie. Powinien mieć dość rozsądku, żeby nie zadawać się z kobietą w rodzaju Raine. Była bogata, dobrze wychowana, odnosiła sukcesy i nie chciała mieć do czynienia z ludźmi takimi jak on.

- Ja to coś więcej niż broń i pager - powiedział szorstko.

- Naprawdę? Mój ojciec nie jest niczym więcej.

- Bzdura - parsknął Cord. - Jeśli mi nie wierzysz, zapytaj matkę. Ona z pewnością wie, kim jest Blue.

- Nie jestem swoją matką. Wymagam od mężczyzny czegoś więcej niż pozycja i pieniądze.

- Blue kocha twoją matkę!

- Być może - odparła uprzejmie.

- Nie wierzysz?

Jej sztuczny spokój zniknął.

- Zależy, co nazwiesz miłością - powiedziała gorzko. - Być stale porzucaną bez ostrzeżenia, nigdy nie móc liczyć na mężczyznę, który cię „kocha”, spać w pustym łóżku, zadręczać się pytaniem, czy on wróci, nigdy...

- On zawsze wraca - przerwał jej Cord. - Inni mężczyźni zdradzają żony, ale Blue nigdy tego nie zrobił.

Jej śmiech zabrzmiał jak chrzęst tłuczonego szkła.

- Wierzę. Tylko żona może wytrzymać z mężczyzną, którego życiem rządzi pager. Kochanka dawno kazałaby mu iść do diabła.

- Albo córka - dodał sarkastycznie.

- Dla żony, kochanki czy córki pager znaczy to samo. W tym biegu zawsze plasujesz się na drugim miejscu.

- To nie jest...

- Bzdura! - przerwała mu rozwścieczona. - Dobrze wiem, co to znaczy.

Dla mojego ojca praca zawsze jest na pierwszym miejscu. Ale przecież ja nie mówię nic nowego, prawda?

- Nie - odparł z ponurym wyrazem twarzy. - Kiedy wczoraj zabrzęczał pager, wiedziałem, co myślisz o mojej pracy. I o mnie. Dlatego powiedziałem ci, że nie wiesz, co robisz. Wiem, że mnie nie chcesz, nawet jeśli ci się wydaje, że jest inaczej.

Raine zadrżała, rozdarta pomiędzy pożądaniem i wspomnieniami z dzieciństwa.

- Pragnęłam cię.

- Nie dosyć, żeby przejść do porządku dziennego nad bronią i pagerem. Nie umiesz ich zlekceważyć nawet na jeden wieczór. Przypuszczam, że powinienem być za to wdzięczny losowi. Żadne z nas nie szuka przygody na jedną noc. Nie mam wątpliwości, że rano byś mnie znienawidziła. - Schylił się, podniósł sandały i torebkę, które Raine upuściła, kiedy ją schwytał. - Masz. Załóż buty.

Starała się, ale bez skutku. Za bardzo drżały jej palce. Cord niecierpliwym gestem zapiął rzemyki. W milczeniu wrócili do samochodu. Nie odezwali się, dopóki samochód nie zatrzymał się na parkingu przed motelem.

- Daj mi klucz.

Spojrzała na niego, jakby postradał zmysły.

- Nie bój się, Baby Raine. Nie mam zamiaru spędzić nocy w twoim łóżku.

- Nie lubię tego imienia - powiedziała.

- Wiem. - Odsłonił w uśmiechu zęby. Sięgnął po torebkę i wyjął klucz. Poczekaj w samochodzie.

Cord rozejrzał się wokół i podszedł do drzwi Raine. W żadnym z sąsiednich okien nie poruszyły się firanki. Sprawdził, czy drzwi są zamknięte na klucz. Były.

Wkładając klucz do zamka, kątem oka spostrzegł jakiś ruch. Zanim się odwrócił, jego lewa dłoń wyszarpnęła broń z futerału.

Rozpoznał Raine, zanim lufa pojawiła się ponad paskiem.

Zaskoczona cofnęła się o dwa kroki. Wiedziała, że Cord nie skrzywdziłby jej, choć w tej chwili nie wyglądał jak cywilizowany człowiek.

- Powiedziałem, żebyś została w samochodzie - warknął. Wsunął broń do futerału.

- Nie miałam ochoty. Dlaczego miałabym to robić?

- Właśnie dlatego, Baby Raine. Za tymi drzwiami może być bomba, czekająca, żeby klucz w zamku zamknął obwód.

Wstrząśnięta zakryła usta rękami.

- Ale wtedy... wtedy ty byłbyś...

- To moja praca - przerwał jej niecierpliwie. - Wracaj do samochodu.

- Ale...

- Uspokój się. Bardziej niż bomby obawiam się, że ktoś może być w twoim pokoju.

Raine zawróciła i bez słowa odeszła do samochodu.

Cord otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Był prawie pewien, że nikt nie mógł się do niego dostać, bo sąsiednie pokoje zajmowali agenci. Był prawie pewien, ale nie całkowicie.

Nigdy nie można mieć zupełnej pewności.

Nasłuchiwał, wstrzymując oddech. Żadnego ruchu, żadnych szmerów. Zapalił światło, zajrzał w miejsca, gdzie ktoś mógłby się ukryć, i znalazł to, czego się spodziewał. Czyli nic. Pusto.

Wrócił do samochodu i odprowadził Raine do drzwi. Przez chwilę stał, przyglądając się jej oczami jasnymi i pustymi jak lód.

- Mieszkasz w pięknym zamku, a w każdym kominku płonie ogień - powiedział w końcu. - Chciałbym, żeby chociaż przy jednym znalazło się miejsce dla mnie.

Pocałował ją namiętnie. Odwrócił się i odszedł do samochodu. Raine stała, zaciskając pięści tak mocno, że paznokcie wpijały jej się w skórę. Cord się nie obejrzał.

ROZDZIAŁ 8

Raine popychała taczkę z sianem. Szła korytarzem zakurzonej stajni. Gorące słońce południowej Kalifornii natychmiast wszystko wysuszało - kurz był nie do opanowania. Kiedy dotarła do boksu Deva, stwierdziła, że koń wcale na nią nie czeka. Zazwyczaj wystawiał głowę nad drzwiami i rżał cicho.

- Dzień dobry, Devlin's Waterloo - powiedziała wyraźnie. - Przychodzę wcześnie, ale nie aż tak wcześnie. Obudź się, śpiochu.

Mahoniowa głowa nie pojawiła się nad drzwiami boksu. Raine zaniepokoiła się. Odstawiła taczki i zajrzała do boksu. Koń był bardzo czujny i... rozdrażniony. Parsknął ostrzegawczo, jakby jej nie rozpoznawał.

- Cześć, Dev. Wszystko w porządku. To przecież ja.

Koń nerwowo zastrzygł uszami.

- Co się stało, koniku? Boisz się wiatru?

Zazwyczaj Dev śpieszył się, by przywitać swoją panią. Teraz jednak przestępował z nogi na nogę i parskał na Raine.

- Spokojnie, koniku - wyszeptała.

Oparła łokcie na drzwiczkach i cicho przemawiała do ogiera. Na zewnątrz wiatr wiejący od pustyni poruszał delikatnymi listkami pieprzowych drzew, wpadający do stajni podmuch rozwiewał włosy Raine i zdmuchiwał je na twarz dziewczyny.

Dev, strzygąc uszami, podszedł bliżej, aby obejrzeć fruwające na wietrze pasma włosów. Parsknął, a potem drżącymi chrapami obwąchał Raine, jakby jej nie poznawał.

- O co chodzi, koniku? - zapytała cicho. - Co się stało? Nerwy przed startem to nie w twoim stylu.

Dev z wielkim zainteresowaniem obwąchał wyciągniętą rękę, potem ramię, wreszcie szyję Raine.

- Ejże - powiedziała, cofając się kilka kroków. - Wiem, że nie brałam rano prysznica, ale nie wybieram się na przyjęcie. Przyszłam wyczyścić ci boks.

Dev parsknął przeciągle i powrócił do dokładnego obwąchiwania Raine. Najbardziej interesowały go jej włosy, twarz, szyja i dłonie.

Zbita z tropu stała spokojnie, pozwalając ogierowi na drobiazgowe oględziny. Poprzednim razem koń okazał jej takie zainteresowanie, kiedy po raz pierwszy skropiła się nowymi perfumami. Dziś użyła tych samych perfum co zwykle. Nic się nie zmieniło.

Poza tym, że zeszłego wieczoru pozwoliła, by dotykały jej męskie dłonie i usta.

Na myśl o tym, że Dev wyczuł ten mocny zapach, Raine oblała się rumieńcem. Cord Elliot pozostawił ślad na jej włosach i skórze. Ona wprawdzie tego nie czuła, lecz wyostrzone zmysły ogiera wychwyciły nieznany zapach.

Męski zapach Corda pozostał na Raine, zmieszany z jej zapachem.

Czekała, aż Dev przyzwyczai się do nowego zapachu. Koń bezbłędnie odnajdował miejsca, których dotykał Cord. To było denerwujące i wprawiało Raine w zakłopotanie, ale prościej było pozostać na miejscu, niż wrócić do motelu i wziąć prysznic.

Parsknąwszy po raz ostatni, Dev odwrócił się i w roztargnieniu skubnął słomę.

- Skończyłeś? - spytała Raine. - Jesteś pewien? Nie chciałabym, żebyś wziął mnie za kogoś innego.

Dev tylko zastrzygł koniuszkiem spiczastego ucha.

Raine odwróciła się w stronę taczki i wzięła naręcze siana. Paszę sprowadzono aż z Wirginii, aby Dev nie podrażnił sobie układu pokarmowego tutejszym jedzeniem. Przed południem otrzymywał także specjalną porcję kukurydzy i owsa z witaminami.

Wsunąwszy siano pod pachę, Raine weszła do boksu i zamknęła za sobą drzwiczki. Niespodziewanie Dev zastąpił jej drogę. Klepnęła konia po mahoniowym zadzie.

- Przesuń się, stary, bo nie dostaniesz śniadania.

Ogier zrobił jej miejsce i Raine wrzuciła siano do żłobu. Dev natychmiast chwycił zębami wiązkę wonnej ostnicy.

Gdy koń zajął się jedzeniem, Raine zagrabiła nawóz i resztki wczorajszego siana. W stajni nie brakowało pracownic, które nie musiały się obawiać Deva. Mimo to Raine wolała sama zajmować się ogierem. Patrząc jak Dev je, jak się porusza, a nawet jak oddycha, orientowała się, w jakim jest stanie. Gdyby coś było nie w porządku, natychmiast by to spostrzegła.

Nucąc pod nosem, zajęła się czyszczeniem kopyt Deva za pomocą stalowego szpica. Tak jak kowal musiała kolejno umieścić każdą z nóg konia pomiędzy swoimi. Gdyby zwierzę nie chciało z nią współpracować, byłoby to niemożliwe.

Ale w stosunku do Raine Dev zachowywał się jak na dżentelmena przystało. Wystarczyło, że dotknęła jego pęciny, a koń posłusznie podawał kopyto do inspekcji.

Raine oczyściła wszystkie kopyta i sprawdziła stan podków, potem przyniosła do boksu świeżą słomę. Kiedy przyniosła ostatnie naręcze słomy, okazało się, że Dev właśnie nabrudził.

- Jak zwykle - mruknęła, biorąc grabie. - Znowu trzeba posprzątać boks. Jednym końcem wchodzi, drugim wychodzi.

Dev wepchnął łeb do żłobu i udawał, że nie słyszy.

Wciąż podśpiewując, aby ogier wiedział, że jest obok, sięgnęła do skrzynki, w której znajdowały się przybory do pielęgnacji Deva. Zaczęła go czesać miękką, owalną szczotką, aż sierść konia zaczęła lśnić jeszcze bardziej.

Z podwórka dochodziły rozmowy. Były zbyt daleko, by mogła rozróżnić poszczególne słowa, lecz rozpoznała kapitana Jona. W miarę jak się zbliżał, jego słowa stawały się zrozumiałe.

- Żaden z koni, które pokazałem dotąd, nie powinien sprawić waszym ludziom kłopotu - mówił kapitan swoim czystym tenorem. - Ale ten, do którego idziemy, jest inny. Devlin's Waterloo powinna zajmować się tylko jego właścicielka, panna Smith. W ostateczności mogę się nim zająć; ja, ale muszę cholernie uważać, żeby nie wykonać jakiegoś gwałtownego ruchu. Nie dlatego, że ogier jest z natury złośliwy. Dev był kiedyś maltretowany przez swego pana i nigdy o tym nie zapomniał.

Zapadło milczenie przerywane tylko cichym szelestem miękkiego włosia gładzącego sierść Deva. Najedzony ogier potulnie poddawał się toalecie - istny wzór końskiej układności. Za każdym razem, gdy Raine czesała miejsca, których sam nie mógł dosięgnąć, pomrukiwał z rozkoszy.

- To znaczy, że obejrzymy teraz postrach stajni numer dwanaście? - zapytał rozbawiony męski głos.

Raine omal nie wypuściła szczotki. Cord! Serce waliło jej jak młotem. Przeciągnęła szczotką po zadzie Deva. Nie spodziewała się, że jeszcze kiedykolwiek w życiu ujrzy Corda. A z pewnością nie była gotowa, by spotkać się z nim tak szybko.

Cord stanął obok drzwi boksu. Ogier obejrzał się, uniósł głowę i nadstawił uszu. Raine spostrzegła drganie jego nozdrzy, gdy obwąchiwał Corda. Jakby dla porównania koń obwąchał swoją panią. Potem znów zaczął wąchać Corda Elliota.

Cord wpatrywał się w uszy Deva, podczas gdy czarny pysk konia wędrował od czubków palców mężczyzny przez ramię aż po jego uszy.

- Cześć, Devlin's Waterloo - powiedział spokojnie, nie lękając się konia. - Chcesz mi powiedzieć, że zanim przyjdę do stajni, powinienem wziąć prysznic?

Raine zarumieniła się i odwróciła wzrok. Miała nadzieję, że nikt nie spostrzegł jej zmieszania. Modliła się, żeby nikt się nie domyślił, dlaczego Dev tak bardzo interesuje się zapachem Corda i nie obawia się nieznajomego.

- Bardzo ciekawe - mruknął kapitan Jon. Podobnie jak Cord, nie spuszczał wzroku z uszu Deva. Po uszach konia można zorientować się w jego nastroju. Dev postawił uszy, co oznaczało, że jest zainteresowany, lecz nie zdenerwowany. - Dev wcale się pana nie boi. - Kapitan Jon spojrzał na Corda z uznaniem. - A pan nie boi się jego.

- Wychowałem się wśród koni - odparł Cord cicho.

Bardzo powoli, patrząc na uszy ogiera, uniósł rękę. Dev parsknął, a następnie obwąchał palce Corda.

- Podrapałbym cię za uszami - mruknął Cord - ale chyba nie jesteś jeszcze na to gotowy, prawda?

Koń parsknął ciepłym powietrzem prosto w szyję Corda.

- Piękniś z ciebie - powiedział Cord aksamitnym głosem hipnotyzera. - Jesteś wielki jak góra, ale tak proporcjonalny. Okaz zdrowia. Wystarczy spojrzeć na grę mięśni, kiedy się poruszasz. Wdzięczny jak kobieta i silny jak bóg. Mój dziadek oddałby życie za to; żeby cię mieć. Czerwony zad, skarpetki, grzywa i ogon czarne jak smoła. Kolory diabła. Ale ty nie jesteś diabłem, prawda? Jesteś aniołem, który przebrał się za diabła, żeby zwiedzić piekło.

Dev stał nieruchomo i słuchał, oczarowany czarodziejskim głosem Corda. Zapomniał nawet o obwąchiwaniu tego mężczyzny o dziwnie znajomym zapachu.

- Raine - powiedział Cord, nie zmieniając tonu. - Podejdź tu i stań naprzeciwko mnie.

Minęła dobra chwila, zanim Raine się zorientowała, że te słowa są skierowane do niej. Poruszała się wolno, jakby prowadzona przez niewidzialną smycz.

Cord nie spuszczał wzroku z Deva. Stał nieruchomo, gdy tymczasem Raine zbliżyła się i stanęła przy drzwiach boksu, naprzeciw Corda.

Cord nie przestawał mówić, słowa i pozbawione sensu sylaby łączyły się w nieprzerwany, kojący strumień dźwięków.

- Odwróć się i stań naprzeciw Deva - powiedział.

Tym razem także potrzebowała chwili, by zareagować. Odwróciła się powoli i stanęła przodem do konia.

- Nie zdziw się - wymamrotał. - Zbliżę rękę do twoich dłoni.

Cord powoli przysunął rękę do rąk Raine.

- Unieś rękę i pogłaszcz Deva - powiedział. - Powoli, kochanie... powoli... o, tak... doskonale...

Posłuchała go, podobnie jak jej koń oczarowana melodyjnym głosem zaklinacza. Poruszyła się i to samo uczynił Cord. Ich ramiona uniosły się jak jedno.

Dev nie drgnął, kiedy dłoń Raine nakryta dłonią mężczyzny, pogładziła wrażliwe miejsce za uszami. Cord nie milkł, mruczał hipnotyzującym tonem melodię uspokajającą niczym kołysanka.

- A teraz powoli, łagodnie opuść rękę wzdłuż boku - powiedział.

Sennym ruchem zwiesiła rękę wzdłuż ciała.

Dev zdawał się nie zauważać, że znajoma dłoń jego pani zniknęła. Stał potulny i łagodny jak krowa, kiedy nieznajomy mężczyzna drapał go, bezbłędnie odnajdując czułe miejsca.

- A teraz powoli odsuń się ode mnie - wymruczał Cord. - Przejdź przy drzwiach. Bardzo, bardzo wolno. O, tak. Dobrze.

Usłuchała go, zafascynowana.

Po jakimś czasie Dev spostrzegł, że jego pani odeszła, tylko pozostał mężczyzna, który nie był ani zupełnie obcy, ani całkowicie znajomy. Kiedy się zorientował, było już za późno na panikę czy gniew. Kontakt został już nawiązany.

Dev zastrzygł uszami, a następnie odprężył się i nie dość, że pogodził się z dotykiem Corda, to jeszcze dopominał się o więcej pieszczot.

Cord głaskał i wychwalał Deva, wynagradzając w ten sposób okazane zaufanie. Kiedy zamilkł i cofnął rękę, Dev bardzo się zdziwił. Parsknął głośno i spojrzał na Corda zaskoczony. Aby go ,,ukarać”, przeniósł uwagę na Raine.

- Nie do wiary - powiedział kapitan Jon, spoglądając to na Deva, to na Corda. - Nie obchodzi mnie, czym się pan zajmuje, panie Elliot, ale jeśli nie trenuje pan koni, minął się pan z powołaniem.

- Miałem u Deva chody - powiedział Cord i spojrzał na Raine.

Raine natychmiast zorientowała się, że Cord zrozumiał, dlaczego Dev tak bardzo interesował się jego zapachem. Cord pachniał Raine tak samo, jak ona pachniała Cordem.

- Fory! - parsknął kapitan Jon. - Ma pan wiedzę o koniach w małym palcu. Ma pan rzadki dar, panie Elliot. Powinien go pan wykorzystać. Jeżeli pana ludzie są takimi koniarzami jak pan, poradzą sobie bez przemów. A ja wycofam wszystkie skargi.

- Twoi ludzie? - spytała Raine. Po raz pierwszy spojrzała na Corda.

Miał na sobie niebieskie dżinsy, flanelową koszulę i dżinsową kamizelkę. Niczym nie wyróżniał się spośród pracowników stajni. Może jedynie otaczała go aura władzy, której zdawał się nie zauważać.

- Przepraszam - powiedział kapitan Jon. - Nie przedstawiłem was sobie. Panna Raine Smith, pan Cord Elliot. Pan Cord należy do ochrony.

Cord wyciągnął rękę. Wrodzona uprzejmość kazała Raine ją uścisnąć.

- Witaj, Raine - powiedział Cord ciepłym, aksamitnym głosem.

- Nie próbuj na mnie swoich sztuczek - powiedziała chłodno. Poczuła, że dotyk dłoni Corda burzy jej krew. - Nie jestem tak ufna jak mój koń.

- Wiem - powiedział. Teraz jego głos był pozbawiony emocji.

Cord zwrócił się w stronę kapitana Jona, który spoglądał na nich bardzo zaintrygowany. Czuł, że coś się między nimi dzieje.

- Poznałem Raine kilka dni temu, ale nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni. Właśnie z jej powodu zmieniłem zasady bezpieczeństwa.

- A więc to pan jest tym facetem, który powalił ją na kolana? - powiedział kapitan Jon, spoglądając na Raine.

- Tak panu powiedziała? - zapytał obojętnie Cord, ale czarne źrenice zabłysły.

- Niezupełnie - zaprotestowała Raine. - Powiedziałam, że zwaliłeś mnie z nóg. To chyba trafniejsze określenie, prawda?

Cord uśmiechnął się lekko.

Raine przypomniała sobie, jak się czuła, kiedy był blisko niej, jak się zmieniała pod wpływem jego dotyku... Otworzył przed nią zupełnie nowy świat.

A potem przypadkowo odkryła broń. Świat, z którego uciekła, wrócił do niej, by się o nią dopomnieć.

- Tak w życiu bywa, więcej w nim prozy niż poezji - dodała smutno.

Chciała odwrócić się do kapitana, ale on znikł, pozostawiając ich samych.

- Fotografa, który robił ci zdjęcie, należałoby zabić - powiedział Cord.

- Słucham? - spytała zdziwiona.

- Zdjęcie - Cord dotknął identyfikatora przypiętego do kołnierzyka Raine. - Czy to ma być dobra fotografia?

Raine wzruszyła ramionami. Zdjęcie zostało zrobione zaraz po jej przybyciu do Kalifornii. Była zmęczona lotem, niewyspana. Noc spędziła z głową nad muszlą klozetową, bo coś jej zaszkodziło. Kiedy poszła do fotografa, była zapuchnięta, miała czerwone oczy i włosy w strąkach. Kiedy fotograf powiedział, że ma się uśmiechnąć, jej usta wykrzywił grymas.

- Źle się czułam - wyjaśniła.

- Wierzę. - Pokręcił głową. - Nie zwaliłbym cię z nóg, gdybyś wyglądała tak jak na tym zdjęciu.

Zmrużyła oczy.

- Żartuję. Kiedy sięgnęłaś do plecaka, nie miałem wyboru i musiałem cię przewrócić.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować. Przypomniała sobie minioną noc, kiedy Cord sięgnął do jej torebki, by wyjąć klucz do pokoju. Mężczyzna, który podejrzewa, że klucz obracający się w zamku może uruchomić bombę, musiał sprawdzić, czy w jej plecaku nie ma broni.

Spojrzała na identyfikator Corda. Widniało na niej jego nazwisko i napis „Ochrona”, a niżej kod, który zapewniał wstęp do każdego zakamarka wioski olimpijskiej.

Jednak twarz na fotografii była zamknięta i twarda, nieprzenikniona. Wyglądał przez to na dużo starszego, niż był. Fotografia uwidoczniła pasmo siwizny kontrastującej z czernią włosów. Na zdjęciu oczy Corda były zimne jak lód, niemal białe, a zarys szczęki mocny i twardy. Cord wyglądał na kogoś, kim był, na faceta, który nosi broń i wie, jak się nią posługiwać.

- Na zdjęciu jesteś bardziej sobą niż w rzeczywistości - powiedziała bez namysłu.

Wyraz twarzy Corda natychmiast się zmienił. Teraz wyglądał tak jak na fotografii.

- Kiedy robiono mi to zdjęcie, byłem rozgniewany. Oderwano mnie od sprawy, nad którą długo pracowałem.

- I odesłano do ochrony igrzysk olimpijskich?

Cord milczał.

Raine znała ten rodzaj milczenia, Tak właśnie reagował ojciec, kiedy zadawała mu niewygodne pytania.

- Tak - Cord, w przeciwieństwie do ojca, potwierdził jej obawy.

- Po zakończeniu olimpiady wrócisz do tamtej... sprawy? - spytała szybko, wiedząc, że nie powinna. Nie powinna także wstrzymywać oddechu, czekając na odpowiedź.

Cord spoglądał na nią przez całą wieczność. Odkąd się z nią rozstał, wiele czasu spędził na rozmyślaniach. Pragnął Raine. Więcej, potrzebował jej.

Miał to sobie za złe.

Nie chciał się przyznać przed sobą, jak bliski jest wypalenia się. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ostygł, dopóki nie poczuł ciepła Raine.

Ale teraz znał już prawdę. Wszystko zależy od tego, czy będzie miał szczęście żyć wystarczająco długo, by wykorzystać świeżo zdobytą wiedzę.

- Nie wiem, czy wrócę - powiedział obojętnym tonem. - Do tego czasu sprawa może być już zamknięta. Jeśli nie, doprowadzę ją do końca. - Zawahał się przez chwilę. - Jestem im to winien - dodał.

Szorstkość i tęsknota w jego głosie budziły w Raine mieszane uczucia - gniew, współczucie, urazę i tęsknotę podobną do jego.

- Nie musisz mi niczego wyjaśniać - powiedziała stanowczo. - Wiem, na czym polega ta gra.

- Czyżby?

- Brałam w niej udział jako dziecko. Zapomniałeś, kim jestem?

- Ani na chwilę - odparł. - Jesteś kobietą, którą wczoraj całowałem, aż zamieniła się w moich ramionach w lejący się jedwab - dodał pieszczotliwym tonem, w jego oczach odbijały się wczorajsze przejścia. - Było w tobie tyle ciepła... a ja już dawno ostygłem. Potem zabrałaś mi to wszystko. Na kogo czekasz, Raine Chandler - Smith? Na francuskiego pieska, który zawsze punktualnie stawia się na posiłki?

Jego słowa rozwścieczyły Raine. Był zbyt bliski prawdy.

- Tak. Na to właśnie czekam.

- Bzdura.

- Nie wiesz, co mówisz - parsknęła.

- Nie wiem? - spytał spokojnie. - Jesteś otoczona przez dobrze wytresowane francuskie pieski. Ale żaden z tych grzecznych i układnych pieszczoszków nie dotarł nigdy do płonącego w tobie ognia.

- Skąd wiesz? Może ciągnie się za mną sznur kochanków!

- Nie.

- Sprawdziłeś w moich aktach? - spytała lodowatym tonem.

- Nie. Czytam w tobie jak w otwartej księdze. I wszystko, co teraz widzę, tylko potwierdza moje przekonanie. Skoro lubisz francuskie pieski, powinnaś jeździć na układnym koniku. Skoro lubisz francuskie pieski, nie powinnaś się porywać na ogiera wielkiego jak góra i podstępnego jak wąż.

- Dev nie jest podstępny. W każdym razie nie w stosunku do mnie.

- Nie, nie w stosunku do ciebie. - Głos Corda się zmienił. Znowu pojawiła się w nim tęsknota i słodycz z domieszką goryczy. - Ty potrafisz każde stworzenie chwycić za serce.

Raine poczuła, że Cord jeszcze raz ją zaskoczył i wytracił z równowagi. Podobnie postąpił z Devem, który pozwolił mu się pogłaskać, mimo że nie dopuszczał do siebie żadnych mężczyzn.

Pokręciła głową z niedowierzaniem. Niemożliwe, że tak bardzo go poruszyła.

Niemożliwe, że poruszyła go równie mocno, jak Cord poruszył ją.

Dev trącił ją, aż się zachwiała. Mechanicznie chwyciła wiszącą na ścianie linę i przypięła ją do postronka przy kantarze Deva.

- Czas na spacer - powiedziała tonem pełnym napięcia.

Cord spojrzał na luźno zamocowaną linę. Gdyby ogier zechciał się wyrwać, rzemień by go nie powstrzymał.

- Wystarczy rzemień? - zapytał.

Raine spojrzała na rzemień, mruknęła coś pod nosem i podeszła do skrzynki z narzędziami. Wróciła z inną uzdą. Prawdziwe wędzidło do ujeżdżania koni. Dopóki Dev będzie spokojny, wędzidło pozostanie luźne. Gdy zacznie się wyrywać, szarpnięcie liny zaciśnie rzemień na nosie Deva, odcinając dopływ powietrza. Przyrząd był równie skuteczny jak wielkie stalowe wędzidło, ale dawał ogierowi więcej swobody.

- Wystarczająco dobre? - spytała chłodno.

Cord skinął głową.

- Dopilnuj, żeby zawsze to nosił. To oficjalne rozporządzenie.

- Dev jest dżentelmenem.

- W stosunku do ciebie, owszem. Ale dla reszty świata to diabeł na czterech czarnych kopytach.

- Pomijając ciebie - powiedziała prawie z urazą, wyprowadzając Deva na podwórze.

- Bo pachnę tobą - powiedział miękko. - Zauważyłem to rano. Woń wiosennego wiatru. A przecież wiosna dawno się skończyła, prawda? W twoim świecie panuje wieczna zima, prawda?

- To nie... - zaczęła.

- To nieuczciwe? - przerwał jej ironicznie. - Otwórz oczy, Baby Raine. Wokół ciebie jest świat, którego nie dostrzegasz.

- Dostrzegam - odrzekła lodowatym tonem i spojrzała na Corda z pogardą. - Nie uważam, żeby to było najlepsze miejsce do życia. Za to doskonale nadaje się do umierania. Jeszcze tego nie zauważyłeś?

- Tego właśnie się boisz? Umierania?

Przechyliła głowę na bok i zastanowiła się nad pytaniem Corda.

Czekał na jej odpowiedź, zły i zniecierpliwiony, choć sam nie wiedział, co go rozzłościło. Wiedział tylko, że ma ochotę wstrząsnąć doskonałym, bezpiecznym światem Raine, tak aby znalazło się w nim miejsce dla niego.

Cierpliwości, napominał siebie. Teraz nie masz na to czasu. Najpierw musisz schwytać śmiertelnie niebezpiecznego człowieka. Wtedy przyjdzie czas na Raine.

O ile przyjdzie ten czas.

Cord nie po raz pierwszy zdał sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie wiązały się z jego zajęciem. Ale po raz pierwszy zaniepokoił się, że może umrzeć.

- Nie - odpowiedziała w końcu. - Nie boję się śmierci. Boję się życia, jakie wiedzie moja matka. Czekania na to, że ukochany mężczyzna zostanie zabity. Życia w samotności, oto, czego się boję, panie Elliot. Boję się, że pokocham niewłaściwego mężczyznę.

- Dlatego nie kochasz żadnego.

- Mój wybór.

- Samotność z wyboru. Jesteś jeszcze bardziej samotna niż twoja matka. Ona przynajmniej ma na kogo czekać.

- Wybór nie należał do niej. Kiedy się pobierali, ojciec był po prostu prawnikiem.

Cord stracił cierpliwość. Podszedł do Raine.

- Co zrobisz, Baby Raine, jeśli kiedyś znajdziesz w końcu swego wymarzonego dżentelmena, a on rzuci okiem na twojego narowistego ogiera i ucieknie, gdzie pieprz rośnie?

- Nie rozumiem, co masz na myśli - powiedziała z trudem.

- Jesteś bogata. Pełna wdzięku. Dobrze urodzona. Jesteś mądra, silna i elegancka jak rapier z kuźni mistrza. Prawdziwy dżentelmen może by sobie z tym poradził, ale co z resztą?

- Wciąż nie wiem, o co ci chodzi.

- Co z dzikością serca? - zapytał cicho ochrypłym głosem. - Co z zamiłowaniem do ryzyka, które każe ci ujeżdżać ogromnego dzikiego konia?

- Co to ma do rzeczy?

- Odpowiedź jest prosta. Jakaś część ciebie kocha ryzyko. Tak jak twój ojciec. Tak jak ja.

- Nieprawda!

Cord roześmiał się niewesoło.

- Akurat!

Słowa Corda zabolały ją do żywego, niszczyły jej świat, obracały go w ruinę. Miała ochotę uciec, ale nie miała dokąd. Nie znała żadnego bezpiecznego miejsca, gdzie nie dosięgłyby jej okrutne słowa Corda. Zagrażały temu, w co przez długie lata starała się uwierzyć.

- Zarzucasz mi, że moja praca, podobnie jak praca twojego ojca, jest niebezpieczna - powiedział Cord sarkastycznie. - A co powiesz o swoich akrobacjach na grzbiecie Deva?

- Dobrze - ucięła. - Trzydniowe zawody mogą być niebezpieczne. Koń i jeździec dają z siebie wszystko. Niektórzy dżokeje rzeczywiście lubią niebezpieczeństwo, ale nie ja. Dla mnie to sposób sprawdzenia się, udowodnienia, że jestem w czymś dobra, że jestem czymś więcej niż dobrze urodzoną panną.

Jej słowa do głębi poruszyły Corda. Jemu także bardziej zależało na sprawdzeniu siebie niż na zastrzyku adrenaliny.

- Nieważne, jak to nazwiesz - powiedział obojętnie. - Kiedy twój wymarzony dżentelmen zobaczy cię posiniaczoną po trzydniowych zawodach, zrobi mu się słabo i poszuka sobie miłej domatorki. Ty się do tego nie nadajesz, Baby Raine.

Raine wpiła paznokcie w linę, którą ściskała obydwiema rękami. Nieświadomie pokręciła głową, przecząc słowom Corda.

- Znajdę tego upragnionego - powiedziała z absolutnym przekonaniem. - Kiedy to się stanie, nie będę więcej potrzebowała żadnych sprawdzianów, żeby nadać sens swojemu życiu.

Cord pochylił się nad nią.

- Jaki jest ten upragniony, Raine? - jego głos zabrzmiał aksamitnie. Poczuła, że oczy zachodzą jej łzami. Wiedziała, że w świecie jej ojca płacz na nic się nie zda i niczego nie zmieni.

- Pragnę mężczyzny, który pokocha mnie na tyle, żeby ze mną żyć.

Tęsknota i samotność w słowach Raine sprawiły, że Cord mimo gniewu niespodziewanie odczuł jej ból. Zamknął oczy.

- Nie rozpoznasz tego wymarzonego, nawet gdy będzie stał tuż obok. Ty się boisz kochać.

- Ty za to jesteś ekspertem w sprawach miłości? - spytała wyzywająco twardym, oschłym głosem.

- Nie. Ja jestem ekspertem w sprawach umierania. Nie miłości. Jestem specjalistą od samotności. Od trzymania straży przed zamkiem. A kiedy w końcu znajduję kobietę wartą zachodu, ona zatrzaskuje bramę, bo jestem tylko prostym żołnierzem, a nie królem.

Raine powoli pokręciła głową. Była bezbronna wobec emocji Corda. Bezbronna wobec głodu równie głębokiego i bolesnego jak jej własny.

- To nie dlatego - powiedziała. - To nie o to chodzi.

Cord milczał, patrzył na nią z niedowierzaniem. Nie był dżentelmenem i wiedział o tym lepiej niż ona.

Raine spoglądała na stojącego obok mężczyznę. Spokojny, a jednak niebezpieczny, spragniony, ale opanowany, silny, a jednocześnie wrażliwy jak Dev, kiedy go zobaczyła po raz pierwszy. Gdyby wtedy nie podbiegła do ogiera, gdyby go nie wyleczyła... Dev by nie żył.

Na tę myśl jej gardło boleśnie się ścisnęło.

Cord to nie Dev, powiedziała sobie szybko. Dev nie miał wpływu na to, kto jest jego właścicielem. Cord miał wybór. I sam zdecydował.

A jednak pragnął jej jak żaden mężczyzna dotychczas, ona zaś pragnęła go równie mocno.

I nic nie mogli na to poradzić.

Postąpiła więc jak zawsze, gdy natrafiała na coś, czego nie można było zmienić ani naprawić, a co zadawało ból. Wyparła z myśli i skupiła się na czymś, z czym umiała sobie poradzić.

- Chodź, Dev, rozprostujemy nogi.

ROZDZIAŁ 9

Cord stał w bezruchu i patrzył na odchodzącą Raine. Coś podobnego spotykało go nie po raz pierwszy. Zaglądał już do wielu zamczysk i rezygnował. Ruszał w dalszą drogę, troszcząc się wyłącznie o to, co napotka za następną górą, jaka będzie kolejna walka w niekończącej się wojnie.

Ale z czasem, gdy góry stawały się coraz wyższe, a walki coraz cięższe, Corda przenikał coraz dotkliwszy chłód, aż wreszcie przemarzł do tego stopnia, że było mu wszystko jedno. I wtedy pojawiła się ta nadzwyczajna kobieta, która ofiarowała mu kilka chwil w pobliżu płonącego w niej ognia i ogrzała najgłębsze zakamarki zlodowaciałej duszy.

Potem jednak zaczęła mówić o dżentelmenach i o królach, odwróciła się i odeszła, pozostawiając go wśród pokrytych lodem gór.

I Cord po raz pierwszy w życiu zdał sobie sprawę, że te góry już go nie interesują. Poznał smak zwycięstw i radości, strat i rozpaczy. Zdobywał szczyty jedne po drugich i zostawiał, gdy pole walki przesuwało się gdzie indziej. Wreszcie schodził w doliny, by tam szukać nowych wyzwań.

Ruszając do walki, nie żałował, że opuszcza łagodne ciepło dolin. Wciąż czekały na niego nieznane szczyty, wołały go nowe wyzwania, miał poczucie, że przed nim cała wieczność. Parł więc do przodu.

Wychodził z kolejnych potyczek cało, pozostawiając za sobą walczących i ginących mężczyzn. Zdążył zupełnie zapomnieć, jak to jest, kiedy nie trzeba się wspinać, kiedy nie jest zimno, kiedy się nie walczy. Lata wojny zamieniły go w bryłę lodu.

Któregoś dnia przestanie odróżniać doliny od grzbietów górskich, ciepło od zimna, soczystą trawę od lodowców. Zobojętnieje. Widywał już takich ludzi.

Wypalonych.

Cord obiecywał sobie, że jemu to się nie zdarzy. Zakładał, że zginie, zanim do tego dojdzie.

Podobnie jak inni był w błędzie.

Teraz nadszedł czas, by ocenić zniszczenia, sprawdzić, czy coś udało się ocalić. Czy pozostało coś, co było warto ocalenia.

Zabrzęczał pager. Miał wrażenie, że dźwięki docierają z końca długiego tunelu. Lata treningu jednak zrobiły swoje. Cord wystukał umówiony kod.

Skierował się szybko w stronę ogromnego wozu mieszkalnego, który zatrzymał się w sąsiedztwie stajni. Nie dostrzegał donic z kwiatami przy dróżkach ani złocistego słońca, nie czuł łagodnego podmuchu wiatru niosącego miodową woń i nie słyszał brzęczenia pszczół uwijających się pośród delikatnych płatków. Nie dostrzegał nic poza ostrymi szczytami gór, nie czuł nic poza lodowatym zimnem, nie myślał o niczym poza bitwą, którą miał stoczyć.

Do wozu prowadziło kilka przewodów, ale tylko jednym biegł prąd. Inne łączyły pojazd z zastrzeżonymi liniami telefonicznymi. Poza niespotykaną liczbą anten wóz nie wyróżniał się niczym szczególnym. Wielu uczestników olimpiady wolało zabrać ze sobą domy na kółkach, niż przedzierać się przez zatłoczone ulice Los Angeles.

Przed wozem na ogrodowym krześle siedział mężczyzna. Cord znał go jako Thorne'a Kentucky. Sprawiał wrażenie faceta, który nie ma do roboty nic lepszego niż z założonymi rękami wysiadywać na słońcu. Pomimo rzekomego odprężenia jego spojrzenie było czujne i niespokojne.

- Dzień dobry, panie Elliot - przywitał go Thorne, przeciągając głoski z lekkim akcentem południowca, równie mylącym jak jego leniwa poza.

- Witaj, Thorne - odparł Cord, automatycznie akcentując słowa jak Kentucky. - Mamy gości?

- Nie. Ani żywego ducha.

- I dobrze.

Cord otworzył szyfrowy zamek w bocznych drzwiach pojazdu i wszedł do biura dowodzenia.

Wewnątrz dyskretnie szumiała klimatyzacja. Wnętrze urządzono w kolorach złota, żółci i orzecha. Z sufitu zwisały zielone lampy. Na wprost drzwi stała rozłożona kanapa wielkości małżeńskiego łoża. Obok znajdował się stolik: do gry w karty, przy którym mogły usiąść cztery osoby. Telewizor, stereo, kilka książek i map dopełniały wyposażenia.

Trzeba było niezwykłej spostrzegawczości, by zauważyć, że ściany są podejrzanie grube, a szafki wystarczająco duże, by pomieścić specjalne oprzyrządowanie.

Wewnętrzne drzwi w tyle pojazdu stały otworem. Po dwóch stronach wąskiego korytarzyka znajdowały się łazienka, kuchnia i sypialnia. Tu dominowały żółć i zieleń jadeitu. Dalej prowadziły następne drzwi zamknięte na cztery spusty.

Cord był jedyną osobą na Zachodnim Wybrzeżu, która znała szyfr otwierający drzwi. Otworzył je, wszedł i starannie zamknął za sobą.

Pokój był zadziwiająco duży. Część wyposażenia stanowiło zwyczajne umeblowanie - łóżko, szafka nocna i lampka. Pozostałe ściany przypominały kokpit myśliwca lub nowoczesne studio nagraniowe, a nie sypialnię właściciela luksusowego karawanu. Wszędzie znajdowały się elektroniczne przyrządy. Klimatyzacja działała bez zarzutu, utrzymując w pomieszczeniu optymalną temperaturę.

W rogu czekał terminal komputera. Cord przysunął obrotowy fotel i usiadł przy klawiaturze. Wystukał długi kod i czekał. Po kilku sekundach ekran się rozjaśnił.

Pojawił się napis:

NIEBIESKI KSIĘŻYC KONTAKTUJE SIĘ Z NIEBIESKIM ŚLEDZIEM

Cord poczuł podniecenie. W tej operacji Niebieskim Śledziem był Bonner. Bonner tropił Barakudę.

Cord wystukał podziękowanie, zwrócił się w stronę radiostacji połączonej z zagłuszaczem, wystukał następną serię cyfr i czekał.

Po kilku minutach zadzwonił telefon.

Cord podniósł słuchawkę. Chociaż rozmowa miała być zagłuszana, Cord i Bonner posługiwali się szyfrem. Na wszelki wypadek.

- Jak tam połów? - zapytał Cord.

- Coraz lepszy, chłopie - usłyszał wśród trzasków.

Cord uśmiechnął się podniecony. Bonner alias Niebieski Śledź wciąż z entuzjazmem oczekiwał następnego pasma gór, następnej przełęczy, następnej bitwy.

- Naprawdę? - zapytał Cord. - Jakie ryby dziś biorą?

- Barakuda.

Cord zamarł.

- Jesteś pewien?

- Osiemdziesiąt sześć procent pewności. Związek Wędkarski potwierdza na podstawie fotografii. Wiem, jaki jest twój stosunek do fotografii, bracie, ale wysyłam ci ją.

- Kiedy się pojawiła? - zapytał Cord.

- Wczoraj w nocy.

Cord błyskawicznie zbierał myśli. Zabójca znany jako Barakuda został namierzony na lotnisku w Los Angeles przez pracowników urzędu imigracyjnego. Ściślej, rozpoznano mężczyznę, który przypominał Barakudę z jedynej fotografii, jaką, mieli. Jeżeli to rzeczywiście on, zrobiono ogromny krok w kierunku unieszkodliwienia terrorysty. Na zawsze.

Cord był jednym z niewielu ludzi, którzy widzieli Barakudę z bliska. Ale identyfikacja okazała się niełatwa. Zdjęcie zostało zrobione z dużej odległości, a co gorsza, przedstawiało profil mężczyzny. Nie ukazywało najbardziej charakterystycznej cechy terrorysty - blisko osadzonych oczu Barakudy, dzięki czemu Cord rozpoznałby go ponad wszelką wątpliwość.

- Kto go rozpoznał? - zapytał.

- Sokole Oko.

Cord z roztargnieniem gładził się po policzku. Zmrużył oczy, zamyślił się...

Jeżeli Barakudę zidentyfikował Mitchell, Sokole Oko, nie można było tego zlekceważyć. Mitchell miał niebywały talent do dopasowywania dwuwymiarowych fotografii do trójwymiarowych twarzy. Dlatego właśnie został oddelegowany do urzędu imigracyjnego na lotnisku w Los Angeles na czas trwania igrzysk olimpijskich, podczas których do miasta napływali najrozmaitsi ludzie ze wszystkich zakątków świata. Łącznie z terrorystami.

- Jego cel? - spytał krótko.

Śmiech Bonnera zabrzmiał jak cięcie brzytwy.

- Ty, jeśli cię zobaczy.

- Jasne - zniecierpliwił się Cord. Barakuda polował na niego od dawna. - Tylko czy on wie, gdzie jestem?

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, którą przerywały tylko trzaski.

- Wątpliwe. Chłopaki z góry uważają, że celem jest stary Blue. Celem pośrednim jest Baby Blue.

Cord wypuścił powietrze ze świstem. Raine. Raine jest celem terrorysty.

Zaklął pod nosem. Wszyscy wiedzieli, jak dumny ze swej najmłodszej córki był Chandler - Smith. Wszyscy oprócz niej. Blue poprzysiągł, że obejrzy start córki w olimpiadzie, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zobaczy.

I tak mogło się stać.

Wszystko, co mógł przewidzieć terrorysta, było niebezpieczne. To, że ojciec zechce zobaczyć start córki w igrzyskach olimpijskich, było równie pewne jak wschód słońca. Dlatego Cord został wezwany w trybie natychmiastowym. Powierzono mu funkcję koordynatora pracy wszystkich ochroniarzy obsługujących igrzyska olimpijskie.

Szef chciał, aby Chandler - Smith miał zapewnioną najlepszą ochronę, a jako prezydent Stanów Zjednoczonych miał prawo tego zażądać.

- Jesteś tego pewien? - zapytał Cord.

- Jesteśmy profesjonalnymi wędkarzami. Mamy odpowiednią przynętę.

- Więc w końcu znalazł się robak? - Cord zastanawiał się, który z współpracowników Barakudy przestraszył się i postanowił przejść na stronę nieprzyjaciela.

- Tak, chłopie. Paskudny mały łajdak, ale teraz jest naszym paskudnym małym łajdakiem. Kiedy Blue się dowie, że Baby Blue jest na celowniku, ktoś za to drogo zapłaci.

- Blue będzie następny w kolejce.

Opadły go wspomnienia łagodności i wdzięku Raine, a także zaskakującego ognia, który w niej płonął. Zrozumiał, że poświęcił życie chronieniu ludzi, których nie znał.

Ale zna Raine.

Dała mu do zrozumienia, że nigdy jej nie zdobędzie. Przed rozmową z Bonnerem był gotów kłócić się z nią. Ale teraz już nie. Teraz poczuł, że grzęźnie w głębokim śniegu u stóp lodowca.

Nie może mieć Raine. Ale może mieć pewność, że dziewczyna przeżyje, aby spełnił się jej sen o bezpiecznym życiu u boku jakiegoś dżentelmena.

- Powiedz Blue, że Barakuda może dotrzeć do Baby tylko przez Corda Elliota.

- Ale Blue nie zna nikogo o takim nazwisku - roześmiał się Bonner.

- Ja też nie znam. Po prostu przekaż wiadomość.

- Już jest w drodze. Nadal grywasz w szachy, stary?

- Równie często jak ty, compadre.

Rozległ się cichy śmiech, a potem zapadła cisza przerywana trzaskami.

Cord odłożył słuchawkę. Dłuższą chwilę trwał nieruchomy. Nic nie widział. Nic nie czuł, myślał o wielu rzeczach naraz. Roztrząsał wiele możliwości. Wspominał niewyraźne fotografie i ponure życie ludzi, których przedstawiały. Analizował miejsca, w których może nastąpić atak. Zastanawiał się, jakiej broni użyje terrorysta. Myślał o tym, że istnieje wiele sposobów umierania.

A tak niewiele sposobów, by dobrze żyć.

Kiedy powrócił do rzeczywistości, stwierdził, że w roztargnieniu wyjął z kieszeni zniszczoną złotą monetę. Rozmyślając o terrorystach i o Raine, o cenie życia i śmierci, o zamku i ogniu, o górach i lodzie, cały czas pocierał ją palcami, jakby to był jego talizman.

- Więc jest aż tak źle? - spytał cicho. Odwrócił monetę. Spojrzała na niego kobieta o skośnych oczach. - Słuchasz mnie, Pani Fortuno, pani Śmierci? A może to ja powinienem wysłuchać ciebie?

Kobieta patrzyła na Corda spod szachownicy ideogramów. Za nią znajdowało się obce miasto, którego dachy wznosiły się ku niebu w niemej modlitwie do nieznanych bogów. Inna kultura, inna rzeczywistość, inne życie.

'Ten sam świat.

Oto cząstka wielkiej mozaiki języków i kultur, ludzi i pragnień, jaką jest ludzkość. Wiecznie zmienna mieszanina doświadczeń, wspomnień, marzeń, zapachów... Tańczące z gracją bóstwo o ośmiu ramionach, potoki niełuskanego ryżu w kolorze łez, stłumiony odgłos wystrzału, kobieta zerkająca przez zasłonięte okno, straszliwa zielona cisza dżungli, kiedy skradają się partyzanci.

I złota moneta, którą Cord otrzymał od mężczyzny za to, że wyniósł go na plecach z dżungli, choć na próżno.

Zielona cisza i śmierć.

Cord spojrzał na monetę i zaczaj się zastanawiać, kto zginie następny. Złota twarz nie udzieliła mu żadnej odpowiedzi, prócz tej, którą już znał.

Zginie, nie dopuszczając Barakudy do Raine.

Raine przez cały dzień starała się nie spotkać Corda. Noc miała niespokojną - w snach nawiedzał ją Cord. Spała niewiele, zaledwie tyle, by zdążyły ją dopaść koszmary. Czuła tęsknotę i strach, biegła dokądś i przed kimś uciekała, dążyła do jakiegoś celu i nie mogła go osiągnąć, bo coś - wszystko - stawało jej na drodze.

I to właśnie było najgorsze. Nie wiedziała, dokąd zmierza, ale wiedziała, że tam nie dotrze.

Jadąc z motelu do stajni, widziała za sobą stale ten sam samochód. To zdenerwowało ją jeszcze bardziej. Początkowo sądziła, że jedzie za nią Cord, ale kiedy oba samochody zatrzymały się na światłach, stwierdziła, że autem kieruje kobieta.

Poczuła ulgę, że nie musi rozmawiać z Cordem. Zaparkowała samochód w pobliżu stajni. Było tak wcześnie, że w pobliżu kręciło się niewiele osób. Wysiadła z samochodu, a po chwili otworzyły się drzwi dużego karawanu i stanął w nich Cord.

Powtarzała sobie, że się myli, że światło przedświtu jest zbyt słabe, by rozpoznać mężczyznę, którego spotkała zaledwie trzy razy, ale i tak wiedziała, że to Cord. Nikt inny nie poruszał się tak sprężyście i z takim wdziękiem. Czuła, że wzbiera w niej gniew. Czekała, aż Cord podejdzie bliżej.

On jednak nawet nie spojrzał w jej kierunku.

Poczuła ulgę, rozczarowanie i irytację. Odwróciła się i odeszła w stronę boksu Deva. Była przekonana, że Cord nie jest odpowiednim mężczyzną, instynkt jednak podpowiadał jej, że jest inaczej.

Odkąd spotkała Corda, wszystko zaczęło iść nie tak. Dev był uparty jak osioł. Miała ochotę na niego nakrzyczeć. Z trudem się powstrzymała. Zapadła się głębiej w małe angielskie siodło i szybko wyjechała ze stajni.

Cord stale był w pobliżu. Niezależnie od tego, czy była sama, czy z którymś z kolegów, czy słuchała instrukcji kapitana Jona, czy prowadziła Deva przez podwórze, Cord znajdował się w odległości nie większej niż trzysta metrów. Zawsze. Kiedy poszła na tor do ćwiczeń, Cord już tam czekał.

I przyglądał się jej. Kiedy wróciła do stajni, on zrobił to samo. Kiedy weszła do ubikacji, wszedł za nią. Dobrze, że nie podał jej papieru toaletowego.

Nie odezwał się do niej jednak ani słowem. Był jak cień - zawsze obecny, ale nieuchwytny.

Kiedy minęło popołudnie, Raine miała nerwy napięte jak postronki i była wściekła. Odprowadzała wyczesanego Deva z powrotem do stajni. Nagle zmieniła zamiar i podeszła do Corda. Nie obejrzał się na odgłos kopyt ogiera. Zachowywał się tak, jakby jej w ogóle nie dostrzegał.

- Myślisz, że się nie połapałam? - zaczęła gniewnie. - Śledzisz mnie...

Głos jej zamarł, gdy Cord odwrócił się, by na nią spojrzeć. To wszystko.

Wystarczyło samo spojrzenie. Jego oczy były lodowate. Nieludzkie.

- Słucham, panno Chandler - Smith?

Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Cord wydał się jej tak daleki, jakby znajdował się na biegunie polarnym.

I tak wyglądał. Sprawiał wrażenie zlodowaciałego.

Skinął uprzejmie głową i odszedł sprawdzić, co się dzieje na podwórzu przed stajniami. Jego bystre oczy nie pomijały najdrobniejszego szczegółu, nawet drżenia liści na drzewach pieprzowych.

Nie spojrzał już w stronę Raine. Nie miał po co. Nawet gdyby całą wieczność wpatrywał się w złotą monetę, nie znajdzie sposobu, aby połączyć obowiązek i uczucie. Kiedy Barakuda zostanie schwytany, będzie zupełnie inaczej. Wtedy Cord będzie wolny. Jeżeli przeżyje. Do czasu unieszkodliwienia terrorysty, Raine jest królową, a on żołnierzem, któremu płacą, żeby ją chronił.

Koniec. Kropka.

Raine siedziała nieruchomo na Devie. Nie potrafiła uwierzyć, że Cord spojrzał na nią z tak kompletnym brakiem zainteresowania, a potem odwrócił się, jakby była powietrzem. Ona powinna zachować się tak samo. Odwrócić się. Teraz.

Ale nie potrafiła.

Kiedy Cord odezwał się do niej, spostrzegła biały błysk jego zębów i zmysłowe lśnienie języka. Nagle poczuła się, tak jak tego wieczoru, kiedy zabrał ją na wycieczkę po kosmosie i pozwolił poznać przedsmak prawdziwej namiętności. Ostre rysy jego twarzy przywołały wspomnienia pocałunków, które sprawiały, że na całym świecie liczył się tylko Cord.

Znów poczuła zęby Corda przygryzające jej dolną wargę, podczas gdy jego język pieścił ją, podniecał i dawał rozkosz. Potem powróciły wspomnienia uścisków. To wszystko dał jej mężczyzna, który teraz mimo że znajdował się tak blisko, lekceważył ją, jakby nigdy nie badał jej nagiego ciała, jakby nigdy nie przyciskał jej do twardej męskości, aż jęczała z rozkoszy.

Kiedy Cord się odwrócił, gra mięśni pod wyblakłą koszulą przyciągnęła wzrok Raine. Miała ochotę zanurzyć palce w jego gęstych czarnych włosach, dotykać go, pieścić jego twarde ciało i być tak blisko, by poczuć jak mruczy z rozkoszy i pożądania. Zapragnęła ściągnąć z niego dżinsy i koszulę, zrzucić z siebie ubranie, pozbyć się wszystkiego, co odgradzało ją od gładkiego jak jedwab i twardego jak stal ciała Corda.

Poczuła, że serce bije jej mocniej i jednocześnie owładnęła nią dziwna słabość. Nagle zrozumiała, jak to się dzieje, że ludzie popadają w szaleństwo. Gwałtowna, dzika żądza skręcająca jej wnętrzności była trudna do zniesienia.

Westchnęła głęboko, próbując się opanować. Zbliżając się do Corda, popełniła błąd. Wielki błąd. Była zbyt niedoświadczona, by grać w grę „pocałuj - mnie - i - zapomnijmy - o - wszystkim”. Miała ochotę krzyczeć na myśl o tym, że Cord odprawił ją po pełnym namiętności wieczorze w obserwatorium. Czuła się niedojrzała i głupia, przepełniała ją wściekłość i smutek.

Gdyby zostali kochankami, byłoby znacznie gorzej.

Wiał łagodny wietrzyk, podrywający drobiny pyłu, brzęczały pszczoły. Raine z bezsilnością spoglądała na Corda, mężczyznę, który obudził w niej nieznane dotychczas uczucia.

Cord dostrzegł głód w jej wielkich oczach i łagodnie zarysowanych ustach. Jego źrenice rozszerzyły się na ten widok. Poczuł gwałtowną żądzę i odwrócił się do Raine plecami. Ta niekontrolowana reakcja rozwścieczyła go.

- Nadal noszę broń.

Jego słowa były jak smagnięcie biczem. Ścisnęła boki Deva piętami i odjechała galopem, pozostawiając Corda w tumanie kurzu.

Lecz nie mogła uciec od jego słów:

Jesteś otoczona przez dobrze wytresowane francuskie pieski. Ale żaden z tych grzecznych i układnych pieszczoszków nie dotarł nigdy do płonącego w tobie ognia”.

Cord dotarł.

Chociaż był niewłaściwym mężczyzną.

Raine sprawdziła popręg Deva, spojrzała na zegarek i poprowadziła ogiera na start. Za pół godziny miał się zacząć trening drużyny USA na torze do skoków. Czas na poszczególnych torach był podzielony pomiędzy zawodników z różnych krajów. Raine nie chciała stracić ani minuty. Dokładnie o dziewiątej Dev musi być gotów do skoków.

Sadowiąc się w gładkim, prawie płaskim siodle angielskim, szybko omiotła wzrokiem podwórze. Dostrzegła Corda. Stał oparty o zieloną ścianę stajni. Przyglądał się każdemu, kto wychodził z ocienionych boksów. Mimo że w ciągu ostatnich siedmiu dni nie odezwał się do niej ani słowem, był zawsze w pobliżu, bez względu na to, dokąd poszła. Pilnował jej, kiedy trenowała na torze, kiedy wsiadała do samochodu, kiedy z niego wysiadała, kiedy jadła lub odpoczywała.

Szybko odwróciła wzrok. Nie chciała, żeby Cord przyłapał ją, jak się mu przypatruje. Nie chciała znów poczuć bólu, który czuła za każdym razem, gdy Cord traktował ją, jakby jej nigdy nie obejmował, nie pieścił i nie całował.

Nie pragnął jej.

A więc ona nie powinna pragnąć jego.

Nadal noszę broń”.

Jego słowa słyszała w głowie przez wiele dni. Prześladowały ją. Ostrzegały. Raine nie potrafiła zapomnieć wrażliwości Corda ani swojej nieoczekiwanej reakcji. Nie potrafiła zapomnieć namiętności, jakiej nigdy nie podejrzewała. Ale istniało coś znacznie gorszego niż ból i namiętność. Było to okropne poczucie, że zdradziła jakąś cząstkę siebie.

I że ją odrzuciła.

Przedstartowe szaleństwo, powtarzała sobie. To wszystko. Po prostu przedstartowe szaleństwo.

Chciała w to uwierzyć. Musiała uwierzyć. Zapragnęła obejrzeć się i przyłapać Corda na tym, że się jej przypatruje. Właśnie teraz. Była pewna, że na nią patrzy. Czuła jego skupione spojrzenie równie wyraźnie jak promienie słońca.

A jednak wiedziała, że bez względu na to, jak szybko się odwróci, nie uchwyci spojrzenia Corda.

Jest zbyt szybki. Cholernie szybki. Zawsze wytrąca jaz równowagi. Zawsze musi szukać jakiegoś oparcia, czegoś, co jej się wymyka. Tak jak Cord.

Odetchnęła głęboko, otrząsając się z uczucia, że wciąż stanowi ośrodek zainteresowania Corda. Gdyby miał ochotę, podszedłby do niej.

Tymczasem nie podchodził.

Raine jednak wciąż szukała go wzrokiem, czuła jego obecność, pamiętała namiętny żar pocałunków.

- To tylko przedstartowe szaleństwo, ty mała idiotko - mruknęła pod nosem. - Otrząśnij się.

Dev zastrzygł lewym uchem.

- Przedstartowe szaleństwo - powtórzyła stanowczo.

Powtarzała to sobie przez całą drogę na tor skoków. Była to litania, która miała ją uwolnić od mężczyzny noszącego broń i zaklinającego konie i ludzi.

Dev truchtał wśród donic z kwiatami, nad którymi latały pszczoły, a Raine powtarzała słowa: „przedstartowe szaleństwo”. Brzęczenie pszczół i ton głosu pani sprawiały, że ogier strzygł uszami.

Raine zdjęła kask i otarła pot z czoła. Nałożyła go z powrotem i sprawdziła zapięcie pod szyją. Wszystkie włosy upchnęła pod kaskiem, wymknęło się zaledwie kilka pasemek, które łaskotały Raine w rozpalone policzki.

Było dopiero wpół do dziewiątej, ale upał dochodził do trzydziestu pięciu stopni. Gorące powietrze odbijało się od niezadaszonego parkingu i od masywu gór, które wznosiły się tuż za torem jeździeckim. Pomimo stałego zraszania wodą, grunt był suchy. W powietrzu unosił się złocisty, prześwietlony słońcem, kurz.

Raine luźno trzymała wodze, pozwalając, by ogier szedł własnym tempem. Dev kołysał się leniwie, spokojny jak kucyk do wynajęcia. Od czasu do czasu lekko strzygł uszami, kiedy w oddali odzywały się głosy nawołujące konie oraz rżenie wierzchowców. Pomiędzy stajniami kręcili się mężczyźni przynoszący paszę i wywożący nawóz. Słychać było śmiechy, żarty i chichot dziewcząt.

Wszystkich opanowało przedstartowe szaleństwo.

Dev spędził w Santa Anita dość czasu, by zaznajomić się z tymi odgłosami. I zaaklimatyzować. Upał tylko nieznacznie zrosił potem jego lśniącą sierść.

Raine spostrzegła spokój swojego wierzchowca i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Warto było przyjechać do Kalifornii wcześniej, żeby koń miał czas przyzwyczaić się do Santa Anita, zanim rozpoczną się igrzyska olimpijskie. Niektóre zwierzęta parskały i chowały się w cieniu, zaniepokojone nieznanym zapachem i odgłosami.

W pobliżu toru Raine zebrała cugle. Dev rozejrzał się niespokojnie. Chociaż Devlin's Waterloo nigdy nie wykazywał skłonności do rywalizacji, był przecież ogierem. Kiedy zbliżał się do innych koni, Raine stawała się bardzo uważna.

- Jak zawsze pierwsza - cicho powiedział kapitan Jon, podchodząc do ogiera.

Dev nadstawił uszu. Przyglądał się mężczyźnie ciemnymi, czujnymi oczami.

- Zawsze ostrożny, co, stary? - mruknął kapitan. Powoli, lecz stanowczo, uniósł rękę. Ujął cugle tuż pod uzdą.

Dev parsknął i spokojnie stanął.

- Żadnego forsowania - powiedział kapitan Jon. - Piętnaście minut lekkiej rozgrzewki. Przez ostatnie pięć minut skupcie się na skróconym galopie z odmiennej prowadzącej nogi. Gdyby Dev był nieposłuszny, odeślę Masona na inny tor.

Raine nie protestowała, choć zdawała sobie sprawę, że rozgrzewka będzie trudniejsza dla niej niż dla ogiera. Dev nie lubił skróconych galopów, ale były one konieczne w ujeżdżaniu, próbie wytrzymałości i w pokazie skoków. Dev musi być przygotowany do natychmiastowej zmiany chodu. W próbie dokładności było to konieczne ze względu na piękno skoków, w biegu na wytrzymałość od tego zależało, czy skok się uda, czy zakończy niebezpiecznym upadkiem.

- Na torze nie ustawiłem przeszkód wyższych niż metrowe - ciągnął kapitan. - Uważaj na potrójną kombinację. Najpierw masz pełny krok, potem pół kroku, a potem cztery i pół kroku.

Raine westchnęła. Podstępnie, jak zawsze. Rozbieg przed przeszkodą na cztery i pół kroku był wystarczający, by stracić panowanie nad koniem, zwłaszcza gdy kierowało się koniem, który lubił szybko brać przeszkody. Na szczęście Dev zazwyczaj tego nie robił.

Ale dziś mogło stać się inaczej. Raine była zdenerwowana. Deva rozpierała energia. Teraz człapał jakby dla niepoznaki, ale Raine wiedziała, że ogier rwie się do biegu na długi dystans, do przelatywania nad wzgórzami, korytami rzek i sztucznymi przeszkodami. Za sześć dni właśnie to go czeka. Do tego czasu Raine musi mocno siedzieć w siodle i krótko trzymać wodze, bo inaczej ogier na pokazie skoków będzie strącał poprzeczki, jakby to były słomki.

Z kamiennym wyrazem twarzy pewnie poprowadziła konia na pierwszy tor ćwiczeń. Były tam już inne konie. Jedne trwały w absolutnym bezruchu - to konieczne przy ujeżdżaniu. Pozostałe ćwiczyły zmianę chodu lub bieg po przekątnej.

Raine zatrzymała się i ustawiła Deva tak, żeby rozpocząć trening. W przeciwieństwie do innych jeźdźców nie posługiwała się batem. Dev by jej na to nie pozwolił. Jeżeli będzie z niego niezadowolona, da mu znać tonem głosu i mocniej ściśnie boki nogami.

Pracowała w skupieniu, przemawiając do Deva, tak aby jej głos słyszał tylko ogier. Dev ćwiczył z przyjemnością. Zbyt gorliwie. Na najmniejsze przeniesienie ciężaru ciała reagował napięciem. Był gotów biec wiele kilometrów.

Dev był doskonale przygotowany do biegu na przełaj i do pokonywania trudnych przeszkód. Uwielbiał to, co czyniło z niego doskonałego zawodnika. Ale jednocześnie sprawiało, że niechętnie mizdrzył się podczas ujeżdżania.

- Posłuchaj mnie, olbrzymie - mruknęła Raine przez zaciśnięte zęby, gdy Dev gwałtownie szarpnął i zatańczył. - Pobiegasz sobie za kilka dni. Teraz musisz się uspokoić.

Koń posłusznie ruszył stępa, przeszedł w kłus, a potem trenował też inne chody wymagane przy ujeżdżaniu. Inaczej było ze skróconym galopem z odmiennej nogi. Dev początkowo odmówił wykonania polecenia. Po krótkiej szarpaninie dał za wygraną. W końcu skrócony galop, chociaż zbyt powolny, najbardziej przypominał to, co lubił.

Potem Raine znów kazała mu ruszyć stępa, a Dev jej nie posłuchał. Z całej siły zacisnęła pięści i ścisnęła kolana. Kiedy koń wykonał jej polecenie, kazała mu się zatrzymać. W bezruchu. Usłuchał jej, gryząc wędzidło.

Kątem oka Raine spostrzegła Corda. Zareagowała gwałtownie i koń zatańczył w miejscu.

Raine zaklęła pod nosem i przywołała konia do porządku, ściskając go nogami i ściągając wodze.

Usłyszała głos Corda przebijającego się przez stłumiony stukot końskich kopyt.

- Telefon do ciebie.

- Później - odparła krótko.

- To twój ojciec.

ROZDZIAŁ 10

- Tato? - spytała z niedowierzaniem. - Do mnie?

- Czeka na linii.

Patrzyła na niego zdziwiona. Ojciec nie dzwonił do niej od... Nie pamięta nawet, od jak dawna.

Dev wyczuł, że uwagę jego pani zaprząta coś innego. Z kocią zwinnością skoczył w bok. Przeklinając jego i siebie, Raine stoczyła z nim krótką walkę i wygrała.

- Tryska energią - powiedział Cord i uśmiechnął się z zachwytem na widok tańczącego ogiera. A potem jego głos złagodniał. Pobrzmiewał w nim plusk rzeki rozsrebrzonej księżycową poświatą. - Nie przepadasz za ujeżdżaniem, prawda, koniku? Nic dziwnego. Ujeżdżanie jest dobre dla ludzi, którzy lubią etykietę.

Raine zatrzymała konia trzysta metrów od ogrodzenia. Opierał się, tańcząc w miejscu. Chciał podejść bliżej źródła hipnotyzującego głosu. Raine zręcznie skierowała go w stronę wyjścia z toru.

Cord szedł po drugiej stronie ogrodzenia, nie przestając przemawiać do ogiera. Dev czujnie nastawił uszu i wdzięczył się, słuchając głosu zaklinacza.

- Pobiegałbyś sobie - mówił Cord. - Popił wody, pogalopował. Czy twoja pani kiedykolwiek pozwoliła ci pokryć pełnokrwistą klacz, a może zawsze trzyma cię na uwięzi?

Kiedy Dev wyszedł za ogrodzenie, Cord chwycił cugle tuż przy uździe. Ogier stał bez ruchu i rozdymał aksamitne nozdrza, upajając się wonią Corda i wpatrując się weń wilgotnymi brązowymi oczami.

- Idź do telefonu i poproś o telefonistkę numer jedenaście - powiedział Cord. - Ja potrzymam Księcia Ciemności.

Gdyby to był kto inny, Raine nie zgodziłaby się, a Dev nie stałby spokojnie zadowolony.

- Jesteś równie głupi jak ja - mruknęła do konia. - Idiota.

- Co mówisz? - spytał Cord.

- Nic.

Zsunęła się z grzbietu i lekko skoczyła na ziemię.

- Jeśli sobie z nim nie poradzisz, miej pretensję tylko do siebie - powiedziała rozdrażniona.

Cord, nie zwracając na nią uwagi, prowadził konia do stajni. Cały czas przemawiał do niego.

Raine przez chwilę patrzyła na swego wierzchowca. Otrząsnęła się i popędziła do najbliższego automatu, zastanawiając się, co złego mogło spotkać kogoś z rodziny. Podniosła słuchawką i poprosiła o telefonistkę numer jedenaście. Czekając na połączenie, wyobrażała sobie nieszczęścia, które mogły spotkać jej najbliższych.

- Tato - powiedziała niecierpliwie, kiedy tylko usłyszała jego głos zmieniony przez odległość i trzaski na linii - co się stało?

- Nic. Chciałem ci tylko powiedzieć, że ja, twoja matka i rodzeństwo przyjedziemy na olimpiadę.

- Przyjedziecie? - spytała, powątpiewając. - Spróbujesz przyjechać?

- Będę tam, Baby Raine.

Roześmiała się i smutno pokręciła głową.

- Nie jestem dzieckiem.

- Nigdy nie byłaś - odparł ponuro. - Nigdy. Chyba dlatego, że przyszłaś na świat piąta. Zawsze chciałaś być równie dorosła jak twoi bracia i siostry.

- Skoro mowa o rodzeństwie, u nich wszystko w porządku?

- W porządku. Wszyscy sześcioro będziemy cię oglądać.

- Niemożliwie - oparła sucho. - Wszyscy sześcioro nie spotkaliście się razem, odkąd William dostał prawo jazdy.

- Siódmy członek rodziny nigdy dotąd nie brał udziału w olimpiadzie. Nie mamy zamiaru stracić takiej okazji, Raine. Mówię poważnie.

Z trudem przełknęła ślinę. Dotąd jej ojciec zawsze zaczynał zdanie od słów „jeśli będę mógł”.

- Nie musisz - powiedziała cicho. - Zawsze będzie następna okazja.

- Nie dla ciebie, dzieciniec. Uznałem, że powinnaś skończyć z tułaczką i ryzykiem. Jeśli cię teraz nie obejrzę, nie będzie następnej okazji.

Zacisnęła dłoń na słuchawce, słuchając spokojnego tonu ojca, który mówił jej to, czego się właśnie o sobie dowiedziała. Miała dość życia w drodze, była zmęczona treningami, napięciem, podnieceniem, które za każdym razem było coraz słabsze. Zauważyła to dopiero po upływie lat.

Czekała na olimpiadę, chciała walczyć i wygrać. Ale ojciec ma rację. Po raz ostatni.

- Skąd wiesz? - wyszeptała. - Sama to dopiero zrozumiałam.

- Jesteś bardzo podobna do mnie. Tylko sprytniejsza. Mnie zrozumienie tego, co tracę, zajęło więcej czasu. Ale nie mam zamiaru tracić nic więcej.

Czekaj na mnie. Kocham cię, Baby Raine.

Była zbyt zaskoczona, żeby odpowiedzieć. Kiedy wreszcie zdołała wyszeptać: „Ja też cię kocham”, ojciec już się rozłączył.

Odwiesiła słuchawką i stała, wpatrując się w podwórze niewidzącym wzrokiem.

- Złe wieści? - spytał Cord.

Zamrugała powiekami i spojrzała na mężczyznę, który trzymał Deva równie pewnie jak ona. I Dev stał spokojny. To coś więcej niż głos zaklinacza, na konia działał sam Cord.

- Raine? - zapytał łagodnie. - Nic się nie stało?

- Ojciec powiedział, że przyjedzie na olimpiadę - powiedziała czystym, niemal dziecięcym głosem. - Zawsze przedtem mówił, że spróbuje przyjechać. Tym razem obiecał. Nigdy przedtem nie obiecywał.

Cord zacisnął usta.

- Nikomu o tym nie mów. Gdyby cię ktoś zapytał, skłam. A potem powiedz mi, kto pytał o twojego ojca.

Zmiana tonu była tak gwałtowna, że podziałała na Raine jak policzek. Wzdrygnęła się i cofnęła, znów wytrącona z równowagi.

- Dlaczego? - spytała.

- Dlaczego? - powtórzył, nie wierząc własnym uszom. A potem dodał głosem tak lodowatym jak jego oczy. - Dorośnij wreszcie, Baby Raine. Na świecie są ludzie, którzy zabiliby twego ojca, gdyby tylko umieli go znaleźć. Ale nie umieją. Dlatego rozkład zajęć twojego ojca jest zawsze nieprzewidywalny. To się nazywa umiejętność przeżycia. Gdybyś była mordercą i wiedziała, że twój cel ma córkę, która bierze udział w olimpiadzie, co byś zrobiła?

Raine zamknęła oczy. Fala strachu podeszła jej do gardła.

- Nie - wyszeptała, potrząsając głową. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.

- Tak - parsknął Cord. - Jak myślisz, dlaczego opuszczał wszystkie najważniejsze zawody? Dlaczego nie pokazał się na żadnym rozdaniu świadectw? Dlaczego nie był na żadnej premierze twojej siostry? Dlaczego, do diabła...

- Nie wiedziałam - przerwała mu Raine głosem pełnym napięcia.

- Bo nie chciałaś wiedzieć.

- Nigdy mi nic nie mówił - powiedziała, zaciskając pięści.

- Bo nie chciał, żebyś wiedziała. Gdyby wiedział, że ci to powiedziałem, uznałby mnie za zdrajcę.

- Więc dlaczego mi powiedziałeś?

- Może dlatego, że uważam, że ojciec nie powinien się narażać tylko po to, by przekonać córkę o swoim uczuciu.

- Nigdy go o to nie prosiłam! Ja tylko chciałam mieć prawdziwą rodzinę, a nie czuć się jak piąte koło u wozu. To zbyt wiele?

Na widok jej drżących, pobladłych ust i oczu zaszklonych łzami Cordowi minął gniew. Zapragnął ją objąć, przytulić i pocieszać.

Równie dobrze mógł chcieć gwiazdki z nieba.

- Nie - powiedział. - To nie jest zbyt wiele. To po prostu wszystko. Chcesz mieć cały świat.

- Ale...

- Niektórzy nie są stworzeni do życia rodzinnego - powiedział z prostotą. - Niektórzy muszą poruszyć świat z posad, zanim znajdą miejsce dla siebie.

- I ty to zrobiłeś?

- Tak. Raz. - Patrzył jej w oczy. - I teraz mam zamiar zrobić to samo.

- Co masz na myśli?

Wzruszył ramionami, jakby to nie miało znaczenia, choć znaczyło dla niego tak wiele. Zamierza zatrząść jej światem, aż znajdzie się w nim miejsce dla niego. Ale nie dzisiaj. Nawet nie jutro. Kiedyś.

Najpierw musi załatwić Barakudę. Na zawsze. Nie mógłby żyć ze świadomością, że podąża za nim człowiek, który poprzysiągł mu śmierć.

Bez słowa oddał Raine cugle Deva i odwrócił się, by odejść.

- Zaczekaj - powiedziała Raine gwałtownie i położyła mu dłoń na ramieniu.

Nie widziała napięcia na jego twarzy ani głodu, z jakim patrzył na jej rękę. Spojrzał jej w oczy, w tej chwili bardziej zielone niż brązowe.

- Czekam - powiedział obojętnie.

- A jeśli zadzwonię do ojca i powiem mu, żeby nie przyjeżdżał?

Cord zawahał się. Marzył, żeby wziąć ją za rękę, pogładzić kciukiem końce jej palców, dotknąć językiem wnętrza jej dłoni. Nie mógł jednak tego uczynić.

I nie umiał przestać tego pragnąć.

- Jeśli dzięki temu lepiej się poczujesz - powiedział spokojnie - to zadzwoń. Ale to nic nie zmieni. Blue twierdzi, że wiele stracił, bo nie zna dobrze własnej córki. On przyjedzie, Raine. Nic go nie powstrzyma.

Raine przypomniała sobie słowa ojca, pewność w jego głosie i wiedziała, że Cord ma rację. Justin Chandler - Smith przyjedzie, aby obejrzeć start swojej córki.

Zacisnęła palce na nadgarstku Corda.

- Nie chcę ułatwiać sprawy komuś, kto chce go zabić! - Głos jej się załamał. - Cord, proszę, co mam zrobić, żeby w to uwierzył?

- On dobrze wie, co czujesz.

- Ale...

- Jak myślisz, dlaczego tak się starał, żebyś nie wiedziała, że jest celem dla morderców. Tylko Lorraine wie, jak niebezpieczna jest jego praca, choć nie wie, na czym polega. Nie dlatego, że Blue nie ma do niej zaufania, ale dlatego, że w ten sposób ją ochrania. Jeżeli czegoś nie wie, nikt jej nie zmusi, żeby coś powiedziała.

Raine pobladła. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że matka również może stać się celem ataku.

- Co mogę zrobić, żeby go... żeby ich chronić?

Cord omal się nie roześmiał.

- Twój ojciec i rodzina, wszyscy jesteście chronieni przez doskonale przygotowanych ludzi.

Spojrzała na Corda piwnymi oczami, w których pojawił się cień.

- Jesteś jednym z nich?

- Wybrałem kilka miejsc, skąd Blue będzie mógł oglądać bieg przełajowy - powiedział, nie odpowiadając wprost na jej pytanie. - Będzie miał doskonały widok na tor i sam pozostanie niewidoczny.

- Kiedy mnie spotkałeś, szukałeś bezpiecznego miejsca, z którego mógłby obserwować wyścig?

- Wciąż jesteś na mnie zła, prawda? - spytał Cord z krzywym uśmieszkiem.

Raine odpędziła pszczołę, która uznała jej jaskrawoczerwony kask ochronny za przerośnięty kwiat.

- Nie. Już nie. Skoro masz chronić mojego ojca, rzeczywiście musiałeś podejrzewać najgorsze, kiedy mnie tam zobaczyłeś. Nie mogłeś wiedzieć, kim jestem. A w twoim świecie każdy jest potencjalnym zabójcą.

- To także twój świat.

Przygryzła wargę, a potem powiedziała:

- Tak, wiem. Jeżeli ojciec zginie z mojego powodu... - Nie dokończyła.

- Jestem dobry w tym, co robię - powiedział Cord spokojnie.

- Jeśli jesteś jednym z jego ludzi, jesteś znacznie lepszy. Jesteś najlepszy.

- Raine! - zawołał kapitan Jon. - Twoja kolej!

- Idę!

Cord splótł dłonie, by pomóc jej wsiąść. Raine automatycznie umieściła na nich stopę i błyskawicznie znalazła się na grzbiecie konia.

- Słuchaj jej - mruknął tak cicho, by usłyszał go tylko Dev - bo inaczej twoja skóra zawiśnie na mojej ścianie zamiast makaty.

Raine skierowała Deva z powrotem na tor ćwiczeń. Koń potruchtał posłusznie. Raine starała się pozbierać myśli. Czuła się tak, jakby ktoś postawił jej uporządkowany świat na głowie, a potem potrząsał nim tak długo, że w końcu musiała spojrzeć na wszystko z zupełnie innej perspektywy. Obraz zmienił się nieodwracalnie.

Nie mogła zmienić przeszłości, ale mogła poukładać wspomnienia inaczej, stworzyć nowy model, inną prawdę. Ojciec ją kocha. Wiedziała o tym zawsze, choć nie chciała się przyznać. Łatwiej było czuć gniew, niż spróbować zrozumieć motywy jego postępowania.

Jednak to nowe spojrzenie nie wystarczało. Nie umiała zaakceptować życia, jakie wiódł jej ojciec. Dla niej było niemożliwe. I dla dzieci, które miała nadzieję kiedyś urodzić.

Miłość do Corda Elliota zniszczyłaby ją.

A jednak pragnęła go jak nikogo. Głębia tego uczucia była przerażająca.

- Słuchasz mnie? - warknął kapitan Jon.

- Mam wykonać potrójny skok, raz w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, drugi raz w przeciwnym - powtórzyła polecenie kapitana. - Potem mam przejechać jeszcze raz, dwukrotnie zmieniając nogę, żeby zaskoczyć Deva.

- Tak. Musi zrozumieć, że kiedy mówisz „skacz”, ma, do cholery, skakać, bez względu na nogę. W drugim okrążeniu ostatnia przeszkoda jest ustawiona pod kątem do ogrodzenia. Pilnuj, żeby Dev nie pobiegł z przeciwnej strony tylko dlatego, że wybicie przypadnie na niewłaściwą nogę.

Raine przestała rozmyślać o Cordzie i wjechała na tor. Dev wykonał pierwszą serię skoków, jak przystało na dobrze ułożonego konia. Kiedy galopował dookoła, zbliżając się do przeszkody z przeciwnej strony, za ogrodzeniem pojawiła się grupa obcokrajowców na koniach. Rozmawiali, patrząc, jak muskularny ogier przeskakuje przeszkody.

Nagle jeden z koni zarżał spłoszony i pomknął jak strzała prosto na zawodnika, który cierpliwie czekał na swoją kolej. Koń Amerykanina rzucił się naprzód. Jeździec spadł na ogrodzenie, a spłoszony koń przesadził je i biegł dalej w kierunku Deva.

W kierunku Raine.

Cord popędził w stronę toru. Wiedział, że jest za późno, ale nie mógł się z tym pogodzić. Świat zwolnił, a potem zupełnie się zatrzymał. Cord widział wszystko z przerażającą ostrością. Amerykański zawodnik leżał wplątany w siatkę ogrodzenia. Jego koń utykał, oszczędzając przednie nogi. Spłoszony koń przesadził ogrodzenie i mknął przez tor, unosząc jeźdźca, który rozpaczliwie starał się zapanować nad wierzchowcem. Zwierzę zdążało w stronę Raine niczym rozpędzona ciężarówka.

Za późno.

Szarżujący koń zderzył się z Devem. Ogier zatoczył się, a Raine z ogromną siłą została wyrzucona z siodła.

- Nie! - krzyknął Cord, ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Krzyk rozbrzmiewał tylko w jego głowie. Raine przeleciała nad pędzącym koniem, ziemia ruszyła jej naprzeciw. Nie było czasu na koziołkowanie, na ucieczkę przed podkowami, na to, by zakryć głowę rękami.

Raine runęła na ziemię i leżała bez ruchu.

Cord przeskoczył ogrodzenie i znalazł się na torze.

Dev z przeraźliwym kwikiem zaatakował konia, gryząc go do krwi. Oszalałe zwierzę zarżało i skoczyło, zrzucając jeźdźca, który szybko się pozbierał i pokuśtykał w stronę Raine. Nie widział jej.

Dev położył uszy, odsłonił zęby i, przewracając oczami, rżał wściekle. Stanął nad Raine i ostrzegał nieznajomego, żeby się nie zbliżał.

Mężczyzna był zbyt ogłuszony, by rozumieć, co się stało. Nadal szedł w kierunku Raine.

Cord rzucił się na niego i odepchnął od rozwścieczonego ogiera. Zerwał się na nogi ze zręcznością dobrze wytrenowanego zawodnika.

- Zabieraj się stad - warknął na jeźdźca.

Mężczyzna nie zareagował dość szybko, więc Cord chwycił go i popchnął w kierunku ogrodzenia. Odwrócił się jak sprężyna i spojrzał na Raine.

Leżała bez ruchu.

Najchętniej podbiegłby do niej, żeby sprawdzić, czy żyje. Ale nie mógł. W tej chwili ogier był jak dziki mustang, który nigdy nie miał do czynienia z człowiekiem. Stał pochylony nad swoją panią jak wierny pies.

Zabiłby każdego, kto próbowałby się do niej zbliżyć.

Cord podchodził powoli. Z każdym krokiem przemawiał do konia kojącym głosem zaklinacza.

- Spokojnie, spokojnie, stary. Nie mam zamiaru skrzywdzić twojej pani. Pamiętasz mnie? Pachnę tak jak ona.

Wyciągnął prawą rękę, którą Raine trzymała kilka minut temu. Teraz leżała twarzą do ziemi.

- Spokojnie, Dev. Spokojnie. Postaw uszy, koniku. Powąchaj mnie... Pamiętasz...

Jego głos sączył się powoli w uszy konia. Był jak ciepłe, lśniące wody rzeki w mrokach nocy, spokojne, kojące, urzekające poświatą księżyca. Dev lekko uniósł uszy. Wciąż patrzył na Corda, ale już bez wściekłości.

- O, tak. Nie jestem lwem ani wilkiem szukającym zdobyczy. Nie skrzywdzę ciebie ani Raine. O, tak, dobrze. Spokojnie, koniku.

Śledził i chwalił każdą, najsubtelniejszą nawet zmianę w zachowaniu zwierzęcia, najlżejsze drgnienie jego uszu.

- Powąchaj mnie, stary. Pachnę tak jak ona...

Za Cordem rozległy się krzyki przerażenia. Wokół toru zebrali się ludzie. Przyglądali się nieruchomej Raine i mężczyźnie, który cicho przemawiał do wielkiego ogiera, balansującego na granicy strachu i wściekłości.

Zgromadzeni ludzie wykrzykiwali dobre rady i ostrzeżenia. Nieznane głosy sprawiały, że Dev wzdragał się i drżał, jakby go chłostano.

Cord miał ochotę uciszyć gapiów, ale gdyby podniósł głos, Dev rozsierdziłby się jeszcze bardziej.

Przeklęci idioci, myślał Cord. Nie widzą, że tylko pogarszają sprawę.

Nagle usłyszał stanowczy głos kapitana Jona.

- Osobiście wychłoszczę każdego, kto się odezwie. Pozwólmy działać człowiekowi na torze.

- Ale... - zaczął jeden z jeźdźców.

- Zamknij się.

Pomimo że kapitan Jon nie podniósł głosu, natychmiast zapanowała absolutna cisza.

Cord nie przestawał przemawiać do konia. Jego głos był spokojny, urzekający i bezpieczny, przypominał szum rzeki płynącej wśród soczystych zielonych łąk.

Dev nerwowo zastrzygł uszami i wyciągnął szyję ku Raine. Szturchał ją aksamitnymi nozdrzami. Bezruch pani napawał go lękiem.

Cord przysuwał się coraz bliżej. Łagodny pomruk jego słów łagodził strach i niepewność Deva.

- Pozwól mi ją obejrzeć - mówił Cord. - Nie zrobię jej krzywdy, stary. Chcę jej pomóc. Ty też tego chcesz. Chcesz, żeby twoja piękna pani znów znalazła się na twoim grzbiecie, żeby cię czesała i chwaliła za to, że jesteś taki silny i pełen energii. Krytykowała za to, że masz taki zakuty łeb. Ja też mam zakuty łeb. Wydawało mi się, że mamy przed sobą mnóstwo cza...

Dev wyciągnął szyję w kierunku Corda. Rozdymając czarne nozdrza, węszył mieszaninę woni Raine i Corda. Z głębokim westchnieniem postawił uszy. Szturchnął nosem Corda, a potem Raine, jakby pytał, dlaczego Raine wciąż się nie rusza.

Cord chwalił konia i jednocześnie chwycił cugle. Dev zadrżał, usiłował rzucić głową, ale w końcu pogodził się z wolą Corda.

Pomimo wielkiej niecierpliwości, Cord poruszał się bardzo powoli i ostrożnie. Ukląkł obok Raine. Leżała twarzą do ziemi, z rozrzuconymi ramionami. Pomacał palcami delikatną skórę na szyi. Wstrzymał oddech, starając się wyczuć choćby najlżejsze oznaki życia.

Nie poczuł nic.

Zacisnął szczęki. Westchnął, by zwolnić bicie własnego serca, by uchwycić nawet najsłabszy puls Raine.

Po chwili przerażającej niepewności poczuł pod palcami słabe tętno. Gwałtowna ulga sprawiła, że omal nie zemdlał.

- Żyje - wyszeptał.

- Chcesz, żebym zabrał Deva? - zapytał kapitan Jon.

Na dźwięk jego głosu Dev się poruszył.

- Jeszcze nie - odparł Cord kojącym tonem. - Dev by tego nie zniósł.

Raine jęknęła i poruszyła się, łapiąc oddech.

- Nie ruszaj się. - Spokojne polecenie zostało wzmocnione naciskiem dłoni na łopatki. - Z Devem wszystko w porządku - dodał szybko, wiedząc że Raine troszczy się przede wszystkim o konia. - Gdzie cię boli?

Świat mocno zawirował wokół, kiedy spróbowała nagle unieść głowę. Natychmiast opuściła jaz powrotem. Kiedy świat znieruchomiał, otworzyła oczy.

- Kręci mi się w głowie. I nie mogę oddychać.

- Powiedz mi, gdzie cię boli.

Trzymając jedną ręką wodze Deva, z wielką zręcznością i troskliwością obmacał Raine, zaczynając od karku. Skończył i utkwił w niej pytający wzrok.

- Nic mi nie jest - powiedziała. Jej głos brzmiał teraz mocniej.

- Nie wyglądasz dobrze - stwierdził Cord. - Upadłaś na twarz. Jesteś chłodna.

Poruszyła głową. Mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Skrzywiła się. Wiedziała, że później będą zesztywniałe.

- Możesz usiąść?

- Jasne.

Ale nie było to tak łatwe, jak sobie wyobrażała. Bolała ją głowa, było jej niedobrze. Kiedy Cord otoczył ją ramieniem, oparła się na nim.

- Dasz radę? - zapytał.

- Co się stało?

- Jeden z koni się spłoszył. Prawdopodobnie coś go użądliło. Wpadł na innego konia, rozwalił ogrodzenie i ruszył na ciebie jak pociąg towarowy. Spadłaś z Deva, a on odpędził konia i stanął nad tobą jak Cerber.

- To w jego stylu - powiedziała ze słabym uśmiechem. - Kiedy upadnę, robi się nadopiekuńczy.

Słysząc to, Cord uniósł czarne brwi.

Nagle przypomniała sobie, że jeden z jej kolegów upadł na ogrodzenie. Spojrzała w tamtym kierunku.

- Jameson - powiedziała zaniepokojona. - Nic mu się nie stało?

Obok Jamesona stał kapitan Jon. Zawodnik spoglądał w stronę toru. Jego twarz była blada i spocona. Widać było, że ma złamane lub wybite ramię, a może jedno i drugie.

- Ramię - powiedział kapitan.

- A co z Show Me? - spytała Raine.

- Prawdopodobnie zwichnięta prawa przednia noga. Nic poważnego. - Jameson przez jakiś czas nie będzie mógł jeździć.

Raine spojrzała w oczy kapitana Jona. Zespół Stanów Zjednoczonych miał liczyć co najmniej trzech zawodników. Maksymalnie można było wystawić czterech. To był wariant optymalny, w razie gdyby po rozpoczęciu zawodów zdarzył się jakiś wypadek.

Ponieważ Jameson musiał zrezygnować ze startu, jego miejsce zajmie zawodnik rezerwowy. Zespół nadal będzie liczył cztery osoby, ale nie będą to czterej zawodnicy, którzy mają największą szansę na wygraną.

Raine spróbowała wstać.

- Co ty wyprawiasz? - spytał oburzony Cord, chwytając ją za rękę.

- Wstaję! - ucięła stanowczo. - Pomóż albo zejdź mi z drogi.

Cord przyjrzał się jej uważnie, a następnie pomógł wstać. Raine zawahała się chwilę, czekając, aż minie zawrót głowy, po czym sięgnęła po cugle Deva.

Cord nie wypuścił ich z ręki.

Raine spojrzała na niego wściekle, bo kolega z zespołu i jego koń zostali ranni. To pozbawiało drużynę szansy na wymarzone zwycięstwo.

- Oddaj mi cugle - warknęła.

- Ja mogę odprowadzić Deva do stajni - powiedział Cord.

- Jeszcze nie. Najpierw musi poćwiczyć skoki.

- To, co się stało, nie jest winą Deva.

- Wiem. Ale jeżeli teraz nie przeskoczy tej przeszkody, później będzie jeszcze gorzej.

- Ona ma rację - powiedział kapitan Jon, spoglądając na Corda. - To kwestia zaufania konia do jeźdźca.

- A co z jeźdźcem? - spytał Cord chłodnym tonem zawodowca.

- Jeźdźcy zazwyczaj kończą trzydniowy Wszechstronny Konkurs Konia Wierzchowego ze wstrząśnieniami mózgu, wybitymi zębami i połamanymi żebrami - odparł kapitan. - Taka praca.

- Cholera.

Cord bez ostrzeżenia schylił się, odwrócił, wyprostował i podsadził Raine na siodło. Oddał jej wodze i zszedł z drogi. Nie odrywając jasnych oczu od twarzy Raine, patrzył jak wraca na tor. Widział, jak walczy z zawrotami głowy, pokonuje je i ustawia konia do skoku.

Jest nieodrodną córką Blue. Upartą i odważną.

Jak to możliwe, by osóbka tak słodka i łagodna była aż tak uparta? Tym razem jednak trafiła kosa na kamień, Baby Blue.

I na tym polega problem.

Dev brał przeszkody jak latający czarny diabeł. Kiedy przeskoczył trzecią, Raine osunęła się na muskularną szyję konia. Zanim zdążyła spaść, Cord był już przy niej. Zdjął jaz grzbietu ogiera.

- Mam... zawroty... głowy - udało jej się powiedzieć.

Zemdlała, zanim Cord zdążył odpowiedzieć.

ROZDZIAŁ 11

- Jesteś pewien, że to był wypadek? - zapytał Chandler - Smith. Cord rozejrzał się po szpitalnym korytarzu. W pobliżu automatu telefonicznego nie było nikogo, kto mógłby usłyszeć.

- Na dziewięćdziesiąt siedem procent.

Chandler - Smith chrząknął i przeczesał palcami szpakowate włosy.

- Przeklęta pszczoła. Kto by pomyślał?

- Gdybym na to wpadł, nie byłoby ani jednej pszczoły w promieniu pięciu kilometrów.

- Powiedz mi jeszcze raz, że z Raine wszystko w porządku - zażądał Chandler - Smith zmęczonym głosem.

Wszystkie telefony na jego biurku mrugały niecierpliwie. Nie zwracał na nie uwagi. Kilka komputerów popiskiwało. Je także zlekceważył.

- To twoja córka - odparł Cord sucho. - Nic jej nie będzie. Czaszkę ma równie twardą jak ty.

- Przekonałeś się, że jest uparta.

- Uparta? Do diabła, w porównaniu z nią koza jest potulna jak baranek.

Kiedy tylko miała dość siły, żeby się podnieść, wsiadła na tego cholernego konia i kazała mu skakać. Dopiero kiedy przeskoczył ostatnią przeszkodę, zrobiła coś rozsądnego.

- To znaczy?

- Zemdlała - odparł Cord cierpko. - A może po prostu nie chciała słuchać, co myślę na temat skakania, zanim prześwietli tę swoją twardą czaszkę.

Chandler - Smith odchrząknął, potarł dłonią kark i pokręcił głową. To była ciężka noc. A dzień będzie jeszcze cięższy.

- Żałuję, że mnie tam nie było.

Cord zamknął oczy i pomyślał o tych strasznych chwilach, kiedy Raine leżała z twarzą w ziemi, a on nie wiedział, czy żyje. Nie chciał jednak mówić o tym Blue. Szef był zbyt przebiegły. Poznałby, że troska Corda jest bardzo osobista.

Westchnął, starając się zapanować nad nerwami. Zapach szpitala sprawiał, że się dusił. Amoniak i rozpacz. Po równo.

- Lepiej, że cię nie było - powiedział obojętnym tonem. - Darłbyś pasy ze wszystkich wokół. A ona z ciebie.

- Baby Raine? - Chandler - Smith roześmiał się i odprawił ruchem dłoni osobistego sekretarza, który nieopatrznie wsunął głowę do jaskini lwa, by się przekonać, dlaczego wszystkie światła wciąż migoczą. - To pieszczoszka. Nigdy nie podnosi głosu.

- Zdarzyło ci się znaleźć między córką a czymś, na co ma ochotę?

- O, nie. Mam zamiar doczekać emerytury.

- Jak będziesz chciał się dowiedzieć o jej stan, niech ktoś zadzwoni do mojego domu na kółkach. Skontaktuję się z tobą, gdyby stan się pogorszył.

- Lekarze spodziewają się pogorszenia? - spytał Chandler - Smith.

- Nie - odparł Cord tonem kogoś, kto jest przygotowany na najgorsze. - Nie wróci do motelu. Zostanie w wolnym pokoju w centrum dowodzenia. Co pół godziny będę mógł sprawdzać, jak się czuje.

- Wynajmij pielęgniarkę - powiedział Chandler - Smith.

- Nie ma dość czasu, żeby ją sprawdzić. W tej chwili tylko jednej osobie ufam bez zastrzeżeń. Sobie.

- A Kentucky?

- Dziewięćdziesiąt siedem procent pewności.

- Jesteś twardym sukinsynem.

- Jesteś dla mnie wzorem we wszystkim, tylko nie w jednym.

- Mam spytać?

- Kończę z tym.

Cord nie powiedział nic więcej. Nie musiał. Obydwaj dobrze wiedzieli, że kiedy ktoś w ich branży mówi, że się wycofuje, pozostaje to tylko kwestią czasu.

- W ciągu ostatnich pięciu lat nieraz namawiałem cię, żebyś nieco zmienił zajęcie.

Chandler - Smith spojrzał na swoje lśniące buty. Robert Johnstone był najlepszym agentem, z jakim kiedykolwiek pracował. Nie chciał go stracić.

Ale zbyt go lubił, żeby zmuszać do pozostania.

- Kiedy? - zapytał.

- Po pogrzebie Barakudy.

- To może być nieprędko.

Cord spojrzał na swoją dłoń. Zabłysła w niej złota moneta. Pani Fortuna. Pani Śmierć.

- Nie sądzę. Po starcie Raine znikam. I nie pojawię się, dopóki nie załatwię Barakudy. Jeśli ci się to nie podoba, możesz mnie zwolnić...

- Zgoda - krótko odparł Chandler - Smith.

- Mogę chodzić - warknęła Raine. Wzdrygnęła się na dźwięk własnego głosu. Głowa bolała ją tak bardzo, że marzyła o morfinie. - Przepraszam. Nie chciałam...

- Nie szkodzi. Ja także miewałem wstrząśnienia mózgu. - Cord pomógł jej wysiąść i zatrzasnął za nią drzwi samochodu. - Tędy.

Otoczył ramieniem talię Raine, gotów ją w każdej chwili podtrzymać. Spodziewał się, że znów go zbeszta, ale nie zrobiła tego. Westchnęła z rezygnacją i osłoniła dłonią oczy przed słońcem.

- Dobry wieczór, Thorne - powiedział Cord, kiedy podeszli do karawanu. - Jest coś dla mnie?

- Nie. Spokój.

- Raine, to jest Thorne. Thorne, to panna Chandler - Smith.

Ból głowy nie przeszkodził jej zauważyć, że Thorne zmrużył oczy, patrząc na jej zmięte i brudne ubranie. Uśmiechnęła się krzywo. Wiedziała, że wygląda dokładnie na to, kim jest - na kobietę, która spadła z wysokiego konia, a następnie spędziła kilka godzin na badaniach w szpitalu.

- Raine Smith - powiedziała. - Wszyscy mnie tak nazywają.

Thorne skinął głową.

- Miło mi panią poznać, panno Smith.

- Raine - powtórzyła z naciskiem.

Cord ukrył uśmiech. Nie uda jej się wygrać z dystansem południowca. Po trzech latach współpracy, Kentucky wciąż tytułował go panem Cordem. W końcu Cord dał za wygraną. Kentucky był inteligentny, małomówny i śmiertelnie niebezpieczny. Dzięki tym zaletom, Cord mógł znieść jego oficjalny sposób bycia.

- Zobacz, czy nie znajdziesz dla Raine jakiegoś leżaka - powiedział. - Moglibyście posiedzieć pod drzewem pieprzowym.

- Muszę zajrzeć do Deva - zaprotestowała Raine.

- On zajrzy do ciebie.

- Kto go przyprowadzi?

- Ja.

Znów chciała zaprotestować, ale zmieniła zamiar. Cień drzewa pieprzowego wydał się jej kuszący.

- Gdyby ci sprawiał kłopoty, przyjdź po mnie.

Cord zwrócił się do Thorne'a.

- Wyślij kogoś, żeby wymeldował Raine z motelu.

- Słucham? - spytała, odwracając się w jego stronę. Natychmiast się skrzywiła. Nagłe ruchy nie robiły dobrze na ból głowy.

- Tak jest - powiedział Thorne i wszedł do wozu.

- Pomyślałem, że zechcesz tu mieć swoje rzeczy - powiedział Cord. - Ale jeśli chcesz spać w moim podkoszulku, proszę bardzo.

- O czym ty mówisz?

- O mojej pracy.

Raine otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale dostrzegła stanowczość w jego oczach. Przypomniała sobie wcześniejszą rozmowę na temat zabójców polujących na jej ojca i zamknęła usta. Jeżeli to konieczne, przedyskutuje tę kwestię z Cordem kiedy indziej, po oględzinach Deva. Kłótnia była ponad jej siły.

Zwłaszcza z kimś tak sprytnym i twardym jak Cord Elliot.

Zmęczona i z pękającą od bólu głową poszła za Thome'em pod drzewo pieprzowe, poczekała, aż rozstawi leżak w cieniu i usiadła z westchnieniem ulgi. Kiedy pojawił się Cord z przyborami do pielęgnacji konia w jednej ręce i z linką, na której prowadził Deva, w drugiej, Raine powoli wstała. Ogier był zdenerwowany, ale nie stawiał oporu. Jego chód był sprężysty, energiczny, świadczył o dobrej formie.

Nie zważając na ból, podeszła do Deva. Obejrzała dokładnie konia, zwracając szczególną uwagę na ścięgna. Podczas gdy się nim zajmowała, ogier szczypał wargami jej włosy, szturchał nosem kark i obwąchiwał kieszenie w poszukiwaniu marchewki.

- Przestań - skarciła go.

Dev powrócił do szczypania jej włosów.

Cord przyglądał się temu zaniepokojony bladością Raine i jednocześnie rozbawiony tym, jak ogier stara się przypodobać swojej pani.

Thorne także spoglądał na konia, ale pozostał w cieniu drzewa.

Raine po raz trzeci zbadała nogi Deva. Nie znalazła żadnych skaleczeń ani opuchlizny. Poza potem zlepiającym jego zwykle lśniącą sierść ogier wyglądał normalnie.

- Wystarczy - powiedział Cord, gdy Raine powoli się wyprostowała. - Wracaj na leżak.

- Jeszcze nie. Trzeba go porządnie wyszczotkować.

- Ja to zrobię.

Chwilę się wahała, po czym dała za wygraną i bez sprzeciwu usiadła pod drzewem.

- Jeżeli Dev się zgodzi, w porządku. Ale jeśli zacznie protestować, ja go wyczeszę.

Cord zaczaj cicho przemawiać do konia. Wyjął zgrzebło z wiadra z narzędziami i zabrał się do pracy.

Czując dotyk obcej ręki, Dev rozejrzał się niespokojnie, obwąchał zgrzebło i zajął się poszukiwaniem czegoś do jedzenia. Nie znalazł nic odpowiedniego. Westchnął nad niesprawiedliwością, jaka go spotkała, uniósł jedną nogę i zapadł w drzemkę.

- To ten cholerny głos zaklinacza - mruknęła Raine, słuchając hipnotyzującej melodii słów Corda. - Usypia nawet mnie.

- Słucham? - zapytał Thorne uprzejmie.

- Nic. - Raine westchnęła i opadła na oparcie leżaka. Z przyjemnością patrzyła na mężczyznę czeszącego Deva.

Pomrukiwanie Corda zmieszane z szumem wiatru działało na Raine odprężająco. Poczuła się zmęczona - reakcja organizmu na upadek z konia i bezsenne noce. Miała kłopoty ze snem, odkąd odprawiła Corda.

Usnęła, nie wiedząc nawet kiedy.

- Panie Elliot - cicho powiedział Thorne.

Cord odłożył zgrzebło i szybko podszedł do Raine. Zbadał jej puls. Powolny, równy, głęboki jak jej oddech. Skóra ani zbyt sucha, ani zbyt wilgotna, nie za zimna i nie za gorąca. Cord skinął głową uspokajająco i powrócił do szczotkowania Deva. Przemawiał do niego cicho i nieprzerwanie.

Po dziesięciu minutach Cord przestał co chwilę spoglądać na uszy Deva. Po dwudziestu minutach doszedł do wniosku, że nadszedł czas na decydującą próbę. Wyjął z kieszeni hak do usuwania kamieni z kopyta i dotknął nim włosów na pęcinie ogiera. Nie budząc się z drzemki, Dev przeniósł ciężar ciała i uniósł lewą przednią nogę, podając kopyto do czyszczenia.

Thorne spojrzał na zwierzę, jakby to był gotowy do ataku grzechotnik, i wsunął rękę pod wiatrówkę.

Cord zauważył jego ruch.

- Wszystko w porządku - powiedział cicho.

Thorne skinął głową, ale nie odłożył broni. Przyglądał się, jak Cord czyści kopyta. Kiedy wziął miękką szczotkę, Thorne westchnął z ulgą.

Dev stał z opuszczoną głową na trzech nogach, a jego uszy wskazywały na to, że jest całkowicie rozluźniony. Od czasu do czasu uderzał po grzbiecie czarnym ogonem, aby odpędzić muchy. Czasami parskał i pocierał głową o przednie nogi lub o pierś Corda, aby się pozbyć natrętnych owadów.

Thorne zmrużył ciemne oczy i przyglądał się ogierowi. Jego dłoń spoczywała tuż obok broni, którą nosił w pochwie poniżej ramienia pod lekką bawełnianą wiatrówką.

- W stajniach mówią, że ten koń to zabójca - powiedział po dłuższej chwili.

- Możliwe.

Cord wycierał szmatą zad Deva. Pociągnięcia były silne i rytmiczne. Ogier pomrukiwał z zadowolenia, co sprawiało niemal komiczne wrażenie.

- Pan nie wierzy, że to zabójca? - zapytał Thorne cicho.

- Nie jest groźny dla Raine. Dla mnie prawdopodobnie także, przynajmniej dopóki uważam. Po pewnym czasie - dodał, głaszcząc aksamitną sierść Deva - zaufałby mi bez reszty.

Odstąpił do tyłu, by podziwiać efekty swojej pracy. Na mocnym ciele ogiera nie było śladu zaschniętego potu ani kurzu. Gęsta grzywa i ogon lśniły jak gruby czarny jedwab, podkreślając krwistoczerwoną maść.

Cord uniósł dłoń, by spędzić muchę z twarzy. Poczuł niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju zapach konia, co przypomniało mu czasy dzieciństwa. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za końmi. Nawet tego nie podejrzewał.

- Jak dobrze znowu zajmować się koniem - powiedział cicho, zaskoczony intensywnością odczucia. - Zwłaszcza takim jak ten.

Thorne przeniósł wzrok z wielkiego ogiera na Corda.

- Ja jestem chłopak z miasta. Wierzę panu na słowo.

- Nic na świecie nie może się z tym równać - mruknął Cord, wspominając dziki galop, zapach końskiego potu i pinii, gorące słońce Nevady na plecach. - Nic na świecie - powtórzył melodyjnie.

Dev parsknął i tupnął przednią nogą, odpędzając muchę. Cord spojrzał na Thorne'a, a potem na Raine śpiącą w cieniu drzewa pieprzowego.

- Jak długo śpi?

Thorne zerknął na zegarek.

- Prawie pół godziny.

Cord podszedł do leżaka i przykucnął na piętach. Sprawdził puls i oddech Raine. Wciąż równy i głęboki. Lekko pogłaskał ją po twarzy, budząc najdelikatniej, jak potrafił.

- Cord?

- Jestem tu.

Nie całkiem obudzona, przyłożyła usta do jego dłoni i ucałowała sennie. Cord uniósł drugą rękę i pieszczotliwym ruchem odgarnął włosy z twarzy Raine. Westchnęła i czując, że jest bezpieczna, znowu zasnęła.

- Raine - wyszeptał wzruszony jej ufnością. - Spójrz na mnie, kochanie.

Poruszyła się, muskając jego dłoń. Cord wstrzymał oddech. Pragnął dotknąć ustami jej policzka, poczuć jej zapach.

- Otwórz oczy - powiedział cicho.

Uniosła rękę w niemym proteście. Poczuła palce Corda na policzku, zamruczała z zadowolenia i przycisnęła dłoń do jego dłoni. Zatrzymała jego rękę pomiędzy swoją dłonią i policzkiem i znowu usnęła.

Cord pochylił się i musnął policzkiem jej policzek, szepcząc jej imię tak cicho, że nie mogła usłyszeć. Po chwili wstał z ociąganiem.

- Obudź się, Raine - powiedział cicho. - Muszę obejrzeć twoje piękne oczy. - Pieszczota palców na jej policzkach stała się intensywniejsza. - Obudź się, skarbie. Spójrz na mnie.

Długie brązowe rzęsy drgnęły i powoli się uniosły. Spojrzały na niego piwne, zamroczone snem oczy. Źrenice były rozszerzone, ale pod wpływem światła szybko się zwęziły. Szybko i obie jednakowo.

Dzięki Bogu. Cord odetchnął, nie zdając sobie sprawy, że wstrzymywał oddech.

- Śpij dalej - powiedział miękkim, aksamitnym głosem, zachęcając ją do snu, którego bardzo potrzebowała. - Wszystko w porządku. Możesz spać dalej.

- Cord... ? - wyszeptała.

- Śpij, mała królewno. Twój żołnierz jest przy tobie.

Westchnęła i natychmiast zasnęła.

I nawet przez sen, tuliła się do ręki Corda.

Przez kilka minut trwał bez ruchu. Patrzył na jedwabiste półkola rzęs, na lśniącą gęstwinę kasztanowych włosów opadających na jasną tkaninę leżaka, na zarys różowych warg i gładką skórę na policzkach. Powoli i z ociąganiem wysunął rękę z jej dłoni.

Kiedy spojrzał w górę, Thome z wielkim natężeniem wpatrywał się w przeciwnym kierunku. Nie powiedział ani słowa na temat tego, jak niebezpieczne są związki uczuciowe z kobietą, którą mieli ochraniać, kobietą, której ojciec jest jednym z najpotężniejszych ludzi w kraju.

Milczał nawet wtedy, gdy Cord niósł Raine do domu na kółkach, kładł ją we własnym łóżku i zamykał drzwi.

Raine poruszyła się, ale kiedy Cord pochylił się nad nią i wymruczał kilka słów, natychmiast się uspokoiła.

Gdy zasnęła, usiadł w obrotowym fotelu przed komputerem, wystukał swój kod i napisał raport z dzisiejszych wydarzeń.

Obok niestrudzenie pracował skaner radiostacji, wychwytując lokalne, stanowe i federalne rozmowy na wszystkich dozwolonych częstotliwościach. Kiedy znajdował kanał będący w użyciu, zatrzymywał się i transmitował rozmowę. Jeżeli Cord nie interweniował, skaner powracał do wędrówki po filiach eteru.

W większości wypadków, Cord nie interesował się transmisjami. Zatrzymywał skaner tylko wtedy, gdy usłyszał niektóre kody. Od czasu do czasu sięgał po znajdującą się obok radiostację. Radiostacja, tak jak skaner, łapała wszystkie dozwolone częstotliwości. Cord miał również zastrzeżony telefon satelitarny, którego mógł używać, gdy wymagana była absolutna tajność.

Miał dostęp do wszystkich cywilnych i wojskowych instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo uczestników olimpiady, ważnych osobistości oraz widzów, mógł przeciwdziałać wszelkim aktom przemocy, kradzieży aż po ataki terrorystów.

Cord przeglądał raporty, segregując je według rzetelności. Czytał je, oceniał i sporządzał własne.

Co pół godziny sprawdzał stan Raine. Za każdym razem chwytała go za rękę i ściskała ją czule. Za każdym razem trudniej mu było odejść.

Chciał położyć się obok niej, pozwolić, by do niego przylgnęła z westchnieniem zadowolenia. To by mu wystarczyło. Po prostu trzymać ją w ramionach. Byłby szczęśliwy, gdyby dano mu tylko tyle.

Mogła umrzeć tego ranka. Jej kask był wgnieciony.

Cord usiadł na łóżku obok Raine. Przyglądał się jej. Nie była już blada, skóra nabrała zdrowego odcienia. Nie była także rozpalona ani zbyt chłodna, jedynie zakurzona po upadku na ziemię. Oddech i puls w normie.

Wierzchem dłoni pogładził ją po policzku.

- Obudź się, skarbie. To ja, Cord.

Obudziła się i znów chwyciła jego rękę. Kiedy dotknęła wargami dłoni Corda, poczuł falę gorąca.

- Otwórz oczy - wyszeptał. Ostrożnie pogładził ją po głowie. Nie wyczuł żadnych nierówności ani opuchlizny. Nie natrafił na żadne obolałe miejsce. - Masz diabelnie dobry kask.

Gwałtownie otworzyła oczy, całkowicie przytomna i zdumiona. Obie źrenice były jednakowo rozszerzone. Obie z jednakową szybkością zareagowały na światło w pomieszczeniu.

Cord się odprężył.

- Cord? - spytała zaspanym głosem. Rozejrzała się po pokoju. - Gdzie ja jestem?

- W moim domu na kółkach.

- Która godzina?

- Prawie piąta. Jesteś głodna?

- Umieram z głodu. Co z lunchem?

- Przespałaś lunch.

- Dasz mi drugą szansę?

- Kiedy tylko zechcesz - powiedział, delikatnie gładząc jej policzek.

Raine zdała sobie sprawę, że tuli dłoń Corda do policzka. Zaczerwieniła się gwałtownie. Odepchnęła rękę Corda i usiadła.

- Masz zawroty głowy? - zapytał.

- Nie.

- Boli cię głowa?

- Trochę - odparła.

- A jak żołądek?

- Skręca mi się z głodu.

Cord wstał.

- Jeżeli powiesz mi to samo, kiedy wstaniesz, usmażę ci omlet.

Raine natychmiast wstała.

Niebieskie oczy Corda rejestrowały każde wahanie, każde drgnienie twarzy.

- Zawroty głowy? - zapytał po chwili.

- Nie. Po prostu chce mi się jeść. I... czy jest tutaj łazienka?

- Pierwsze drzwi z lewej strony.

Cord otworzył drzwi i wyszedł z pokoju. Chociaż nie wyglądało na to, czujnie nasłuchiwał, czy Raine dobrze sobie radzi, gotów chwycić ją, gdyby się zachwiała. Ale nie. Tak jak jej ogier, Raine mocno trzymała się na nogach. Szła zupełnie normalnie.

- Krzycz, gdybyś mnie potrzebowała - powiedział. - Będę w kuchni.

Raine spojrzała w lustro i wzdrygnęła się.

- Nie śpiesz się z tym omletem. Najpierw wezmę prysznic.

Cord bardzo cicho podszedł do drzwi łazienki.

- Jesteś pewna, że masz dość siły?

- Całkowicie pewna.

Cord się zawahał. W kabinie znajdowała się ławka, a wąż od prysznica był długi i elastyczny, więc Raine mogła się umyć na siedząco. Mimo to obawiał się, że może upaść, a jego nie będzie obok.

- Nie myj głowy - powiedział w końcu.

- Nie bądź śmieszny. Wyłysieję, jeżeli nie umyję włosów.

- W takim razie ja je umyję - powiedział z uśmiechem. Czekał na protest. - Nad umywalką - dodał.

- Słucham?

- Umyję ci włosy nad umywalką. W razie gdybyś dostała zawrotów głowy, będę mógł cię podtrzymać.

- Obejdzie się. Nic mi nie jest. Nawet mnie nie boli.

- To świetnie. Nad umywalką albo wcale. Chcesz, żebym znowu zwalił cię z nóg? - dodał szybko, kiedy otworzyła usta, by zaprotestować.

Mrucząc coś pod nosem, podeszła do umywalki. Na brzegu stała maszynka do golenia, kubek ze szczoteczką do zębów i płyn po goleniu, a dalej w równym rzędzie kosmetyki Raine: butelka z szamponem, szczoteczka i pasta do zębów, szczotka do włosów i kolorowe opakowanie z tabletkami antykoncepcyjnymi, dzięki którym mogła mieć pewność, że okres nie zaskoczy jej w trakcie ogólnoświatowych zawodów.

- Co to znaczy? - spytała gniewnie. Z trudem powstrzymała się, by nie krzyknąć.

- Powiedziałaś, że nie zostaniesz w szpitalu.

- Oczywiście, ja...

- Musisz mieć kogoś, kto będzie cię budził w nocy co godzinę - ciągnął bezlitośnie. - W przeciwnym razie mogłabyś zapaść w śpiączkę i nikt by o tym nie wiedział. Nie masz współlokatorki, która by się tobą zajęła, więc zostaniesz tutaj, a ja będę cię pilnował.

- Akurat - warknęła.

ROZDZIAŁ 12

Cord przyglądał się z leniwym zainteresowaniem, jak gniew i rumieńce zmieniały twarz Raine.

- W pokoju jest drugie łóżko - powiedział spokojnie - ale tylko jedna łazienka. Nie martw się. Wprawdzie noszę broń, ale jestem cywilizowanym człowiekiem i nie wchodzę, kiedy drzwi są zamknięte.

Poczuła się jak idiotka. Na dodatek niewdzięczna idiotka.

- Zdejmiesz bluzkę? - zapytał, podchodząc do umywalki.

Otworzyła szeroko oczy. Na myśl o tym, że Cord mógłby ją rozebrać, poczuła piekące ciepło. Przełknęła ślinę.

- Zostanę w bluzce.

- Dobrze - powiedział, wyciągając ręce.

Zanim zdążyła zaprotestować, odpiął pierwsze dwa guziki i rozchylił kołnierzyk. Raine szarpnęła się do tyłu.

- Co ty wyprawiasz? - spytała zdumiona.

- Odwijam kołnierzyk. A może chcesz przy okazji wyprać bluzkę? Jeśli tak, lepiej ją zdejmij. Choć nie, tak jest ciekawiej. W gruncie rzeczy podoba mi się twój pomysł. Pranie bluzki na tobie.

Aluzja nie pozostawiała cienia wątpliwości co do intencji.

- Słuchaj, Cord - powiedziała znad umywalki, podczas gdy odkręcał ciepłą wodę. - Nie wiem, kto cię nauczył tak rozmawiać z kobietami, ale powinno go się rozstrzelać.

Zachichotał, a ona nie była pewna, czy słyszy śmiech, czy szum wody.

Mruknęła kilka słów, które wypowiadała, gdy Dev stawał się szczególnie nieznośny, a potem z przyjemnością poddała się mocnym, choć jednocześnie czułym palcom Corda. Jedynym zgrzytem w tej idylli były szampon i woda spływające jej do oczu i nosa.

Kiedy po raz trzeci z trudem złapała oddech, Cord sięgnął po ręcznik. Starannie otarł jej twarz.

- Masz rację - stwierdził. - To na nic. Spróbujemy twojego sposobu.

- Słucham? - prychnęła spod ręcznika.

- Umyjemy wszystko naraz. - Powiedział powoli, uśmiechając się złośliwie. Wiedział, że Raine nie może widzieć wyrazu jego twarzy. Zdjął buty i wciągnął Raine do kabiny.

- Siadaj. - Delikatnie pchnął ją na ławkę. Zabrał ręcznik. - Odchyl głowę do tyłu, żeby szampon nie ściekał ci do oczu.

Raine usiadła i lekko odchyliła głowę. Znowu poczuła się wytrącona z równowagi. Musiała przyznać, że Cord ma niezwykły talent do wytrącania ludzi z równowagi.

Na nią działał szczególnie. Łagodny, pieszczotliwy ton kłócił się z aroganckimi słowami. Czułość i dowcip sprawiały, że zapominała o broni, którą nosił przy sobie. Gorący dotyk kontrastował z lodowatym błyskiem, który dostrzegała w oczach Corda.

Cord wyszedł spod prysznica. Zręcznymi ruchami odpiął pochwę z bronią, zapas amunicji i pager, a następnie odłożył je na bok. Wrócił do kabiny i stanął naprzeciw Raine.

- Muszę zaprotestować - powiedziała.

- Dlaczego? Przecież cię nie utopię.

Uśmiechnęła się cierpko. Już tonęła, a on nawet o tym nie wiedział.

Nieodpowiedni mężczyzna, nieodpowiednie miejsce, nieodpowiednia chwila.

Nieodpowiednie...

A jednak jej ciało pulsowało boleśnie, domagając się pocałunków. Pocałunków, które oznaczały żądanie i błaganie, zwycięstwo i poddaństwo, błogi raj i gorące piekło, które sprawiało, że każdy jej nerw budził się do życia.

Cord wziął prysznic, odkręcił wodę i czekał, aby nabrała odpowiedniej temperatury. Na myśl o zanurzeniu palców w wilgotnych, śliskich włosach Raine, odczuwał gwałtowne podniecenie. Całe szczęście, że Raine nie zdjęła bluzki.

Bzdura.

Chciał zerwać z niej bluzkę, biustonosz i objąć rozpalonymi dłońmi krągłe piersi. Pamiętał twardość ich nabrzmiałych brodawek, tęskniących za jego wargami, domagających się pieszczot. Widział je, czuł, smakował. A piersi to tylko zapowiedź. Poczuł gwałtowny przypływ pożądania.

Może sam powinienem wziąć lodowaty prysznic, pomyślał ironicznie. Jeszcze lepiej, żeby umyła głowę sama, a ja będę patrzył z bezpiecznej odległości.

- Cord? - spytała Raine. Dostrzegła ponury wyraz jego twarzy. - Co się stało?

- Reguluję wodę. Terma nawala.

Raine czekała z uśmiechem. Cord zawinął rękawy, ale on także powinien był zdjąć ubranie. Woda spływała ciepłym strumieniem, zmieniając jasny błękit koszuli w ciemny granat jesiennego nieba. Mokry materiał oblepiał klatkę piersiową i ramiona Corda. Ciemne włosy wiły się na śniadej skórze. Kiedy kręcił kurkami, jego mięśnie napinały się, zdradzając siłę.

Raine przypatrywała mu się z zachwytem, oczarowana męskim wdziękiem. Wspominała chwile, gdy całowała Corda, wodziła palcami po grubych, nabrzmiałych żyłach na jego rękach.

Kręcił kurkami, przeklinając pod nosem. Woda nie wymagała już regulacji, ale on nie miał zamiaru zbliżać się do Raine, zanim nie zapanuje nad swoim pożądaniem. Choćby częściowo.

- Odchyl głowę do tyłu i zamknij oczy - powiedział w końcu, zwracając się w jej stronę.

Usłuchała go. Na myśl o tym, że jej usta znalazły się na poziomie jego rozporka, poczuł nowy przypływ pożądania.

Raine przyglądała się wilgotnej koszuli, która oblepiała ciało Corda. Chłonęła wzrokiem rysunek klatki piersiowej i barków oraz dzikie lśnienie bladych oczu.

Ogarnęła ją fala gorąca, zakręciło się jej w głowie. Ta reakcja nie miała nic wspólnego z wcześniejszym upadkiem. Zamknęła oczy, lecz nadal czuła, że Cord jest tuż obok. Kolejne wspomnienie, które będzie ją prześladować nocami. Poczuła palce Corda na włosach i nie mogła powstrzymać dreszczu rozkoszy, który wstrząsnął jej ciałem.

- Za zimna? - spytał zatroskany.

Pokręciła głową, nie ufając głosowi.

Pod powiekami pojawił się nowy obraz: upadek z konia, podkowy lśniące nad jej twarzą kilka centymetrów od oczu, a potem ciemny kurz toru wokół.

Zawsze wiedziała, że to niebezpieczny sport. Sądziła, że pogodziła się z niebezpieczeństwem stanowiącym część jej życia. Ale w ciągu kilku ostatnich dni jej świat dwukrotnie stanął na głowie.

Dzień jutrzejszy stał się kwestią wiary, a nie pewności. Pewność dotyczyła wyłącznie chwili obecnej.

Zrozumienie tej prawdy zmieniło jej sposób myślenia i oczekiwania, zachwiało jej pewnością siebie. Pojawiły się trudne i niewygodne pytania.

Kim jestem, żeby z radosnym uśmiechem planować życie z wyimaginowanym partnerem, o którym nie umiem nawet marzyć?

Kim jestem, żeby odgrywać zimną, obojętną królewnę przed żołnierzem, który ratuje mi życie, ryzykując własnym?

Kim jestem, żeby pogardzać przedstartowym szaleństwem, kiedy do bólu czuję je we własnym ciele?

Na te pytania była tylko jedna odpowiedź. Zadrżała raz jeszcze i pogodziła się z nią.

Zaakceptować samą siebie.

Zaakceptować Corda.

Czuła ciepłą wodę spływającą po włosach. Silne, szczupłe palce masowały jej głowę. Z każdym ruchem szampon zmieniał się w pianę.

Z odchyloną głową i zamkniętymi oczami Raine żyła wyłącznie chwilą obecną. Każdą komórką ciała chłonęła wodę, ciepło, bliskość Corda stojącego tuż obok. Od czasu do czasu czuła na twarzy muśnięcie jego koszuli i wdychała znajomy zapach. Ta woń prześladowała ją jak natrętna melodia. Przypomniała sobie, dlaczego ten zapach jest tak znajomy i roześmiała się.

- Łaskotki? - spytał głębokim głosem.

- Nie. - Otworzyła oczy i z uśmiechem spojrzała na Corda. - Pachniesz jak Dev.

Uśmiechnął się krzywo.

- W ten sposób dajesz mi do zrozumienia, że powinienem się umyć?

Opuściła długie rzęsy, ukrywając błysk wesołości, który rozświetlił jej oczy.

- Wcale nie. Perfumy Devlin's Waterloo sprawiają, że stajesz się... pociągający.

Dłonie Corda znieruchomiały, a potem podjęły powolny masaż. Jego serce biło zbyt szybko. Beztroski ton Raine wcale nie zgasił ognia Corda. Poruszyła głową, ocierając się o jego dżinsy.

Był zadowolony, że Raine ma zamknięte oczy. Gdyby je otworzyła, miałaby na co popatrzeć. Cord zastanawiał się, czy byłaby wstrząśnięta, czy może... zainteresowana.

Jesteś cholernym idiotą, wyrzucał sobie gorzko. Nawet jeśli Raine cię zechce, nie jesteś aż takim dzikusem, żeby kochać się z nią teraz, kiedy jest w szoku po upadku, w którym omal nie straciła życia.

Nie powinien być tak blisko niej, cieszyć się nią, nie powinien pozwolić, by ciepło i zapach Raine wnikały weń jak ciepło słońca po niekończącej się zimie. Nie powinien, ale pozwalał. Włosy Raine oplatały go tysiącem jedwabistych pasemek. Podobnie jak świadomość, że daje jej rozkosz. To właśnie ta świadomość stopniowo przykuwała go do Raine jak najmocniejsze łańcuchy.

Westchnęła i zadrżała. Oparła głowę na twardym torsie Corda.

Poruszał się szybko i zręcznie, nie pozwalając, by szampon spłynął Raine do oczu. Nie odsuwając jej, odchylił jej głowę do tyłu. Nie dbał o to, że ma już zupełnie mokre spodnie. Ciepły strumień spłukiwał białą pianę, płynął po jej barkach, pomiędzy piersiami, po brzuchu, aż na uda.

Westchnęła głęboko i uśmiechnęła się z rozmarzeniem. Kąpiel w ubraniu była dziwna i wspaniała.

- Jeszcze raz - powiedział Cord. Jego głos był ochrypły i bardzo intymny. Nie dbał o to. Liczyły się tylko fale gorąca i wzbierająca żądza Wydusił z butelki nową porcję szamponu. Spod jego palców zaczęły wydostawać się bąbelki piany. Ośmielona pieszczotą Raine wsparła policzek na talii Corda.

Nie czuła skrępowania, po prostu lgnęła do jego ciepła.

Uśmiechnęła się.

Cord zamknął oczy i sycił się chwilą, powoli kołysząc głowę Raine.

Przez dłuższy czas słychać było tylko szum wody spływającej z prysznica, który Cord nogą przyciskał do ławki.

W końcu z ociąganiem Cord wziął prysznic do ręki.

- Jeszcze nie - powiedziała Raine, obejmując biodra Corda. - Tak przyjemnie, kiedy mnie masujesz.

Cord wyszeptał jej imię i powrócił do masażu. Raine budziła w nim tkliwość. Była taka delikatna i wrażliwa. Zbyt wrażliwa. Cord wiele wiedział o psychicznych skutkach urazów fizycznych i rozumiał, że Raine nie jest teraz w pełni odpowiedzialna za swoje zachowanie. Górę brał instynkt.

Cord wiedział, że w obliczu śmierci ludźmi rządzi instynkt przetrwania, nic więc dziwnego, że pojawia się potrzeba reprodukcji. Nieraz był świadkiem, jak pod wpływem chwili ludzie podejmowali pochopne decyzje, a potem żałowali ich zbolali.

Nie mógł teraz ulec Raine. Byłoby to tak, jakby ją upił, a potem wykorzystał.

Raine mocniej przywarła do niego policzkiem, rozkoszując się jego ciepłem.

- Jesteś zupełnie mokry.

Cord roześmiał się dziwnie. Zastanawiał się, czy Raine czyta w jego myślach. Zsunął dłonie na jej szyję i barki. Różowa koszulka Raine pociemniała od wody, stała się prawie wiśniowa. Pomiędzy piersi spływały strugi piany. Nabrzmiałe brodawki były doskonale widoczne przez oblepiający je materiał.

Cord nie mógł się powstrzymać - wpatrywał się w nie oczarowany. Pamiętał, jak pieścił je ustami. Były twarde i miękkie zarazem, słone i jednocześnie słodkie, uległe i wymagające. Niewiarygodnie kobiece. Usłyszał echo łagodnych jęków, wydobywały się z gardła Raine w jego marzeniach podczas bezsennych nocy.

Stłumił westchnienie i pochylił się, by podnieść prysznic. Płukał włosy Raine, nie zwracając uwagi na jej policzek dotykający jego brzucha, na ciepłą wodę opływającą ich oboje, łączącą ich w sposób tak intymny, że Cord bał się, że straci panowanie nad sobą.

Już je tracił. Trzeba położyć temu kres.

Natychmiast.

Szybkim, zdecydowanym ruchem zakręcił kurki. Wycisnął wodę z włosów Raine. Łagodnie wyswobodził się z jej objęć.

- Zrobione - powiedział obojętnym tonem.

Odwrócił się plecami, zanim zdążyła otworzyć oczy. Wilgotne dżinsy zdradziłyby siłę jego pożądania.

Raine powoli uniosła powieki.

- Poczekam na zewnątrz, aż weźmiesz prysznic. Wołaj, gdybyś czegoś potrzebowała.

Kiedy wyszedł, stanowczo zamykając drzwi, Raine z niedowierzaniem zamrugała oczami. Jakby się budziła z głębokiego snu. Zdezorientowana spojrzała na prostokąt matowego szkła, za którym rysowała się męska sylwetka. Wiedziała, że tuląc ją i dotykając, odczuwał przyjemność tak samo jak ona. Nie rozumiała tylko, dlaczego nagle się wycofał.

- Cord?

Natychmiast otworzył drzwi kabiny. Dziwnie zamglone i lśniące oczy spoglądały z pozbawionej wyrazu twarzy.

- Mam zawroty głowy - wyszeptała.

Nie kłamała. Kiedy patrzył na nią takim wzrokiem, czuła się osłabiona, miała zawroty głowy, robiło jej się na przemian zimno i gorąco, miała nieprzepartą chęć zapoznać się z jego ciałem.

Cord poruszał się z zadziwiającą szybkością. Posadził ją na ławeczce i mocno przytulił.

- Nie powinienem był ci pozwolić wstać z łóżka.

Usłyszał cichy śmiech i Raine czule objęła go za szyję. Cord znieruchomiał, przywołując się do porządku. Opanował się i uniósł jej brodę, by zajrzeć w oczy.

- O mało nie straciłaś życia. Taka przygoda działa na człowieka silniej niż najmocniejszy afrodyzjak - stwierdził. - Nie powinnaś ufać swoim reakcjom przynajmniej do jutra.

Kiedy dotarły do niej słowa Corda, Raine poczuła się, jakby wylano jej na głowę kubeł zimnej wody. Poczerwieniała, zbladła, zabrała ręce z szyi Corda. Odwróciła się, by odejść, ale nie mogła. Nadał ją trzymał.

- Nie musisz mnie podtrzymywać - powiedziała słabym głosem - Nic mi nie jest. Wcale nie mam zawrotów głowy.

- Raine.

Nie chciała na niego patrzeć.

Przytrzymał jej brodę. Słowa uwięzły mu w gardle. Nie chciał jej zranić. Nie przypuszczał nawet, że jest w stanie zranić ją tak mocno.

- Odejdź - powiedziała cicho. Jak na światowej klasy sportsmenkę przystało, umiała wziąć się w garść. - Dość upadków jak na jeden dzień, prawda?

Przyciągnął ją do swego zgłodniałego ciała. Nie zastanawiał się już dłużej, jak Raine zareaguje na wyczuwalny dowód jego pożądania.

- Gdyby już było jutro - powiedział ochryple - natychmiast wskoczyłbym pod prysznic, zdarł z ciebie ubranie i zlizał wodę z każdego centymetra twojego ciała. Zawołaj mnie jutro, a zobaczysz, co się stanie.

Nie potrafił opanować ruchu bioder, ale mógł się od niej odsunąć. I tak uczynił.

Raine zamknęła oczy. Zastanawiała się, jak to się stało, że źle zrozumiała Corda, siebie, wszystko...

Znów była wytrącona z równowagi.

Nienawidziła tego uczucia i mężczyzny, które je powodował.

- Może zawołam, a może nie - powiedziała tonem równie chłodnym jak Cord przed kilkoma minutami. - Przedstartowe szaleństwo sprawia, że człowiek staje się nieprzewidywalny. A poza tym - dodała - jutro może nigdy nie nadejść.

- To moja dewiza.

- Słuszna. Mnie także tego nauczyłeś.

- Ale ja już w to nie wierzę. Czeka nas wspólne jutro. A gdy nadejdzie, chcę być na nie przygotowany. Chcę wiedzieć, że nie wziąłem cię, korzystając z tego, że czujesz się nieswojo, przestraszona. Umiem wykorzystywać takie sytuacje. Jestem w tym aż za dobry. To część mojej pracy. Ale z tobą ma być inaczej. - Jego głos nabrał głębi ciepłej rzeki wpadającej do oceanu w świetle księżyca. - Pragnę cię w bardzo szczególny sposób. Mogę poczekać jeszcze jeden dzień, skoro czekałem całe życie.

Raine odwróciła wzrok. Nie mogła znieść głodu i pewności lśniących w oczach Corda. Może ma rację. Może nie powinna teraz ufać swoim instynktom.

Może w ogóle nie powinna sobie ufać, kiedy Cord jest obok.

- Weź prysznic, a ja przygotuję ci omlet - powiedział rzeczowym tonem i odszedł.

Kiedy zamknął za sobą drzwi, Raine już go nie zawołała.

Po posiłku, który upłynął w długim milczeniu, Cord zabrał Raine z powrotem do pomieszczenia z radiostacją. Rozglądała się wokół z ciekawością świadczącą o tym, że jej umysł nareszcie powrócił do normy i znów jest czujny.

- To halucynacja - powiedział Cord.

- Słucham?

- Ten pokój. On nie istnieje. Nie ma tego wyposażenia. To tylko bezpodstawne plotki. Dlatego możesz tu przebywać, mimo że nie masz na to pozwolenia ochrony.

- Rozumiem.

- Miałem nadzieję, że zrozumiesz. Jesteś przecież córką Blue.

- Jesteś pewien, że nie znasz mego ojca?

- Mogę ci zagwarantować, że on nie zna mojego nazwiska. Połóż się na łóżku. Jeśli masz ochotę poczytać, Thorne przywiózł twoje książki z motelu. Są na stoliku nocnym.

Raine wyciągnęła się na łóżku. Jak miło znów się wyciągnąć! Sięgnęła po jeden z kryminałów. Kupiła je na lotnisku, zanim przyleciała do Kalifornii.

Przeczytała sześćdziesiąt dwie strony, zamknęła książkę i sięgnęła po następną w nadziei, że może ta ją zainteresuje. Po pięciu rozdziałach upuściła książkę na podłogę i wzięła trzecią.

Cord pracował w milczeniu. Klawiatura komputera cicho stukała, skaner wychwytywał fragmenty rozmów Rozbrzmiewające głosy były niekiedy zgryźliwe, czasem zaniepokojone, ale zwykle znudzone. Przykuwały uwagę Raine na równi z sylwetką mężczyzny, który wpatrywał się w komputer z intensywnością świadczącą o dużej inteligencji.

- Delta/Niebieskie Światło, kopiujesz?

Kątem oka zauważyła, że Cord naciska guzik skanera. Zdała sobie sprawę, że za każdym razem, gdy rozlegały się te słowa, Cord reagował tak samo. Inne słowa i inne kody wychwytywane przez skaner zdawały się go nie interesować.

Starała się zrozumieć znaczenie przekazu, lecz na próżno. Posługiwano się szyfrem, który był jej równie obcy, jak nieznany język.

Poczuła się zaciekawiona. Gdy zobaczyła to pomieszczenie, zaczęła znów podejrzewać, że Cord jest agentem pracującym dla jej ojca. To, czym Cord się zajmował, miało znacznie większy zasięg i było znacznie mniej oczywiste niż zwykła ochrona ważnych osobistości.

Z trudem skupiła się na drugim rozdziale trzeciego kryminału, ale zagadka była mniej pasjonująca od rozmów wychwytywanych przez skaner. Kiedy po raz kolejny usłyszała słowa: „Delta/Niebieskie Światło”, a Cord zatrzymał skaner, aby posłuchać, Raine ze zniecierpliwieniem odłożyła książkę. Gdy transmisja dobiegła końca, spojrzała na Corda po raz pierwszy.

- Co znaczy „Delta/Niebieskie Światło”?

Odwrócił się do niej na obrotowym fotelu, ale nie powiedział ani słowa.

- Skoro całe to wyposażenie nie istnieje i pokój nie istnieje, to ja także nie istnieję - dowodziła. - Możesz złamać zasady i opowiedzieć mi o Delta/Niebieskie Światło, bo mnie tu nie ma, prawda?

Wykrzywił usta w słabym uśmiechu.

- Powinnaś zostać prawnikiem. - Wahał się przez chwilę, a potem wzruszył ramionami. - Delta/Niebieskie Światło to tajemnica. Bardzo dobrze strzeżona. Gazety uganiają się za nią już od półtora roku.

Wiedziała, że Cord powie jej tyle, ile uzna za stosowne, ani słowa więcej. Wiedziała również, że w ten sposób dba o jej bezpieczeństwo, tak samo jak ojciec dbał o bezpieczeństwo jej matki. Ale mimo to denerwowało ją, że nie może poznać prawdy.

Chciała więcej wiedzieć o Cordzie Elliocie, o tym, kim był, o tym, co robił, chciała znać jego myśli, wspomnienia i marzenia. Tymczasem jego życie pozostawało tajemnicą, do której Raine nie miała dostępu.

Musi się dowiedzieć. Będzie pytała, dopóki nie pozna prawdy! To głupie, ale tak właśnie zrobi.

- Pentagon - powiedział Cord, spoglądając na Raine bezbarwnymi oczami - wyłożył pięćdziesiąt milionów dolarów na ochronę igrzysk przed atakiem terrorystycznym, podobnym do tego z Monachium. Delta/Niebieskie Światło oznacza komandosów stacjonujących w okolicach Las Vegas w Nevadzie. W razie potrzeby spadną z nieba na Los Angeles jak deszcz i posłużą się wszystkimi paskudnymi sztuczkami, których nauczyli się od najpaskudniejszych ludzi na świecie. Od terrorystów.

Raine znieruchomiała na chwilę, porażona słowami Corda. Nie ochroniarz, nie jakiś prosty żołnierz, ktoś zupełnie niepodobny do mężczyzn, których znała dotychczas. Ktoś niepodobny nawet do jej ojca.

- Kim jesteś? - wyszeptała.

Spostrzegła nieuchwytną zmianę, jaką spowodowały jej słowa. Stał się czujny, śmiertelnie niebezpieczny. Wyczekiwał sygnału, który tylko on potrafi rozpoznać. Poczuła na ramionach gęsią skórkę.

Cord patrzył na nią tak samo jak za pierwszym razem, kiedy nie wiedział, kim jest. Patrzył na nią, jakby jego bezlitosne oczy chciały zedrzeć z niej skórę i zobaczyć, co kryło się we wnętrzu Raine.

A gdyby to, co tam zobaczy, nie spodobało się mu...

ROZDZIAŁ 13

Jego uśmiech, który jej posłał, był równie niepokojący jak wzrok.

- Jestem Cord Elliot, nie pamiętasz?

- Nie o to mi chodzi - powiedziała szybko. Chciała, żeby śmiertelnie niebezpieczny nieznajomy, który patrzył na nią oczami Corda Elliota, zniknął. - Jesteś policjantem, agentem federalnym, wojskowym czy... kimś jeszcze innym?

Na chwilę przymknął oczy. Gdy je otworzył, nieznajomy zniknął.

- Jestem po twojej stronie, Raine. Czy to ci nie wystarcza?

Odwrócił się, nim zdążyła odpowiedzieć.

Jego ruch dobitniej niż słowa powiedział Raine, że sprawa Corda Elliota została zamknięta. Drżącymi rękami podniosła książkę i po raz piąty zaczęła czytać piąty rozdział.

Udało się. Odniosła sukces, jeśli go mierzyć liczbą przeczytanych stron. Na dworze już dawno zapadła ciemność. Zbliżała się północ. Ale słowa, które czytała, nie miały znaczenia. Hipnotyzowały ją dźwięki skanera.

Cord miał rację. Elektronika, pokój, ona sama, wszystko to nie istniało. Istniała tylko ciemność, dziwne głosy i mężczyzna o zimnych oczach. Czekał i nasłuchiwał.

- Ontario, dwa - jedenaście idzie dalej. Wszystkie samochody w pobliżu odpowiadają kodem trzy. Powtarzam. Dwa - jedenaście idzie dalej, na rogu...

Trzaski, cisza i stukot klawiatury. Raine nieświadomie wstrzymała oddech, gdy skaner przeszukiwał nowe częstotliwości.

- Obiekt zawraca na zachód. Masz go, Jake? Możesz?

Cisza, stukot klawiatury, skaner szuka.

- Mają go. Twoja kolej, Martinez. Ostami raz, kiedy ją złapałem, omal mnie nie wyłączyła...

Trzaski i cisza, cichy szmer głosów czekających, by Cord nadał im znaczenie.

- Powtarzam. Czy ktoś na tej częstotliwości zna chiński? Wreszcie! Myślę, że to chiński, ale...

Cord przycisnął guzik i słuchał.

- ...nie mam pewności, nie jestem językoznawcą. Wygląda na sześć lat i jest przerażona. Tu Kate na dziewiątce. Odbiór.

Cord czekał, ale nikt nie odpowiadał. Sięgnął po nadajnik i nastroił częstotliwość.

- Kate na dziewiątce. Czy dziewczynka mnie słyszy? Odbiór.

- Tak. Odbiór.

Raine słuchała zafascynowana, jak Cord przemawia dziwnymi śpiewnymi sylabami.

- Rozumie mnie? Odbiór - angielskie słowa zabrzmiały dziwnie.

- Dzięki Bogu, tak, rozumie cię. Odbiór. - Ulgę w głosie kobiety słychać było nawet pomimo trzasków.

Cord mówił, tym razem dłużej. Potem rozległ się głos dziewczynki, wysoki i niezwykle śpiewny. Rozmawiali tak kilka minut, w końcu Cord zwrócił się do kobiety o imieniu Kate.

- Dziewczynka nazywa się Mei. Jest Wietnamką. Ma dziesięć lat i jest tutaj zaledwie od kilku tygodni. Mieszkasz w pobliżu stadionu Anheim? Odbiór.

- Kilka przecznic na północ.

- Wezwij ochronę stadionu. Dziewczynka oglądała mecz i przy wyjściu została oddzielona od rodziców. Pewnie odchodzą od zmysłów ze strachu.

Odbiór.

- A co z policją? Powinnam wezwać? Odbiór.

- Tylko w ostateczności. Na widok munduru Mei może wpaść w panikę. W kraju, z którego pochodzi, mundur oznacza wroga. Odbiór.

- Dobra. Dzięki. Jak się nazywasz i jaki masz numer? Odbiór.

- Jestem na tym paśmie chwilowo. Gdybyś mnie potrzebowała, wzywaj przyjaciela Mei. Koniec.

Cord odłożył nadajnik i powrócił do skanera.

Raine sięgnęła po książkę. Przez długi czas leżała, wpatrując się w litery niewidzącym wzrokiem. Rozmyślała o mężczyźnie nazwiskiem Cord Elliot. O mężczyźnie, który w jednej chwili piorunował ją wzrokiem, a zaraz potem przemawiał łagodnie do zagubionego dziecka w jego języku, w języku kraju oddalonego o tysiące kilometrów. Z wielką naturalnością zmieniał się z groźnego w opiekuńczego i... wygłodniałego, namiętnego, zmysłowego. Raine nigdy dotąd nie spotkała nikogo podobnego.

Zdrzemnęła się i książka wysunęła jej się z raje. Budziła się i zasypiała, słysząc strzępy rozmów wychwytywane przez skaner. Głosy w najrozmaitszych językach. Głosy mówiące o pijanych kierowcach, uzbrojonych napastnikach, zaginionych dzieciach, wypadkach samochodowych, handlarzach narkotyków, kłótniach domowych, morderstwach i gwałtach, samotności i przemocy. Poczuła dreszcz przerażenia.

Wśród tego wszystkiego rozlegały się pełne brutalnego humoru komentarze mężczyzn, którzy spędzali życie na patrolowaniu ciemnych zaułków podczas długich nocy. Mężczyzn przemierzających nieprzyjazne okolice, gdy tymczasem w domach, których strzegli, płonął ogień - wiecznie kuszący, zawsze poza ich zasięgiem.

Wpółprzytomna, pomiędzy snem a jawą, wierciła się niespokojnie. Nie mogła sobie znaleźć miejsca. Wciąż słyszała głosy, trzaski, szepty. Życie poza murami zamku. Życie pełne przemocy i nieszczęść, bólu samotnych mężczyzn i krzyku dzieci, które utraciły matki.

I głos zaklinacza, który błagał ją, by otworzyła bramę, wyszła do niego i wniosła ogień w jego świat.

Słuchając tego, powoli zapadała w sen.

Cord kątem oka widziały jak Raine wierci się na łóżku, jak próbuje czytać kolejne kryminały. Kiedy książka w końcu wypadła z jej rąk, a oddech stał się równomierny, wystukał na swoim komputerze kod:

NIEBIESKI KSIĘŻYC WZYWA NIEBIESKIEGO ŚLEDZIA

Po kilku minutach odezwała się radiostacja. Cord szybko wyłączył sygnał, aby nie zbudzić Raine, i cicho przemówił do mikrofonu.

- Niebieski Księżyc.

- Niebieski Śledź, chłopie.

Słowa z głośnika łagodnie wypełniały pomieszczenie. - Już jakiś czas temu cię wywołałem. Dużo pracy?

Na myśl o córce Chandler - Smitha śpiącej w jego łóżku oddalonym na wyciągnięcie ręki, Cord wykrzywił usta w ironicznym grymasie.

- Nie uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział. Jak leci, compadre?

Raine obudziła się nagle. Leżąc nieruchomo, usiłowała zorientować się, gdzie jest. Przypomniała sobie upadek z konia, wóz mieszkalny, prysznic, łóżko. Łóżko Corda. Następnie uchwyciła sens przytłumionych słów, które wyrwały ją ze snu.

- Jak zwykle - odparł Bonner. - Blue wyżywa się na wszystkich wokół. Niepokoi się o Baby.

- Powiedz Blue, że kiedy nie broni jej Cerber, Baby znajduje się dosłownie w zasięgu mojej ręki - powiedział Cord.

- Cerber?

- Powiedz mu to. Będzie wiedział. - Cord roześmiał się cicho.

- Blue niepokoi się, czy Baby zechce z tobą współpracować. Podobno jest prawie tak samo uparta jak on.

- O, tak - odparł Cord cierpko. - Wiem coś o tym. Ale tak czy inaczej, będzie współpracować.

- Dobrze. W każdym razie nie będziesz musiał bronić jej cnoty. Mówią, że woli konie od mężczyzn.

Raine drgnęła i natychmiast znieruchomiała, słuchając z narastającym gniewem. Wiedziała, kim jest Blue. Podejrzewała, że Baby to ona.

- Wcale się jej nie dziwię.

- Cynik.

- Realista. Czy twój kapuś mówił coś nowego o Barakudzie i jego kumplach?

- Nie. Nie potrafił nawet rozpoznać go na zdjęciu, które Mitchell zrobił na lotnisku w Los Angeles.

- Może kłamie?

- Nie sądzę. Ledwie uszedł z życiem. Jego ekskumple nie mają za grosz poczucia humoru. Barakuda osobiście sprzątnął trzech, którzy chcieli odejść bez pozwolenia.

Raine poczuła ciarki na plecach. Dobrze, że nie widzi oczu Corda. Z pewnością były lodowate.

- Czasami zabija się ludzi na pokaz - powiedział Cord.

- Tak. Ale tym razem to był błąd. Dziewczyna mojego informatora była w piątym miesiącu ciąży, kiedy Barakuda ją załatwił.

Cord usłyszał westchnienie Raine. Odwrócił się szybko i spojrzał na nią w milczeniu.

- Możesz mi wierzyć, że nasz informator pali się do współpracy. Wychodzi ze skóry, żeby się zemścić.

- Coś jeszcze?

- Nic. Z wyjątkiem... - Trzaski i zgrzyty.

- Czego?

- Trzymaj się, stary. Kiepska sprawa. Gdybym to ja kierował akcją, zamknąłbym Blue i Baby w schronie przeciwatomowym. Ruchomy cel to jedno, a tarcza strzelecka drugie. Pilnuj własnego tyłka, dobra? Jesteś jedynym gościem, z którym wygrywam w szachy.

- Nie gram w szachy.

- Nie żartuj.

- Ty też nie grasz - dodał Cord. Znaczyło to, że żaden z nich nie działa pod żadnym przymusem.

- To tajemnica państwowa. Hasta la pa, pa kolego.

- Hasta luego, compadre - odparł Cord.

Raine zacisnęła usta i usiłowała opanować wzburzenie. Patrzyła, jak Cord się rozłącza. Chciała wierzyć, że ochrypły głos mówił o kimś innym, nie o niej. Nie chciała być celem, łowną zwierzyną jak ta nieszczęsna kobieta w piątym miesiącu ciąży, którą zamordował ktoś zwany Barakuda. I jeszcze jej mąż czy kochanek, inna zdobycz, informator, który chce umknąć prześladowcom.

I Cord z ukrytą bronią. Cord w samym centrum tej całej sprawy, patrzący na wszystko z każdą chwilą bardziej lodowatymi oczami.

Raine nie mogłaby żyć z nim. Jednak jego głód i pragnienie przemawiały do niej w języku starszym niż wszelkie cywilizacje. Cord był zimową nocą, a ona płonącym ogniem. Potrzebował jej. I ona potrzebowała Corda. Jak powietrza.

Wstał powoli, nie odrywając wzroku od Raine. Szybkim, niedbałym ruchem odpiął futerał i odłożył broń na krzesło. Odłożył też pager i naboje.

Raine zamknęła oczy. Nie mogła znieść wzroku Corda.

Ujął jej głowę w dłonie. Otworzyła pociemniałe oczy. Przysunął twarz do jej twarzy i łagodnie popchnął Raine na poduszkę.

- Co robisz? - zapytała.

- Patrzę ci w oczy - odparł rzeczowym tonem, ale uśmiech sprawił, że jego oczy bardziej przypominały diamenty niż lód.

Na widok tego uśmiechu straciła oddech.

- Dla... dlaczego?

- Sprawdzam, czy obie źrenice są jednakowo rozszerzone. - Jego głos był bardzo niski.

- Ach, tak. Oczywiście.

Przygryzła wargę. Dotyk Corda sprawiał jej przyjemność, choć zdawała sobie sprawę, że to nieodpowiedni mężczyzna, że prowadzi niebezpieczne życie, że ją zniszczy. Jednak jego dłonie były bardzo silne i bardzo łagodne. Oczy Corda były czyste i tak piękne, że jej serce rwało się do nich.

- I są? - udało jej się wykrztusić.

- Słucham? - spytał roztargniony. Powiódł kciukami po brązowych brwiach Raine. Poczuła się, jakby lizały ją aksamitne płomienie. A Cord zastanawiał się, jak brwi mogą być aż tak zmysłowe.

- Czy źrenice są jednakowo rozszerzone? - spytała.

- Plamki złota w zielonej i bursztynowej toni... Wiesz, która godzina?

Raine w milczeniu pokręciła głową, zbita z tropu niespodziewanym pytaniem.

- Jest jutro - powiedział z prostotą.

A potem nachylił się nad nią, przesłaniając sobą świat. Ucałował czule kąciki jej ust. Kiedy powiódł językiem po zębach, którymi przygryzała dolną wargę, poczuła lodowaty dreszcz.

Bała się, ale nie Corda. Przerażał ją świat, do którego należał - pełen przemocy i gwałtu. Nie może żyć w takim świecie.

- Cord - wyszeptała boleśnie - to nie ma sensu. Zbyt się od siebie różni...

Wsunął język między jej wargi i zęby. Uciszył czułym pocałunkiem. Smakował ją leniwie. Lizał aksamitnym językiem.

Zawarł w tym pocałunku całą swoją serdeczność i siłę.

- My musimy nadać temu sens - powiedział pieszczotliwym tonem. - Potrzebuję cię, Raine. Bez ciebie zamienię się w sopel lodu.

Jego szczerość zupełnie obezwładniła Raine. Już się nie broniła. Poczuła falę dojmującej tęsknoty, która jednocześnie zalewała ją i unosiła.

Nie może żyć w świecie Corda.

Nie może wzbraniać mu dostępu do swojego świata.

Ale to bez znaczenia. Naprawdę. To tylko kilka dni, tydzień. Dopóki nie skończą się letnie igrzyska i nie powróci spokój i zdrowie psychiczne. Przez ten czas może żyć w świecie Corda, a on w jej. Przez kilka dni Cord nie musi pozostawać w zimnej ciemności.

Chciała wymówić jego imię, ale z jej gardła wydobył się tylko jęk poddania, zwycięstwa i namiętnego zaskoczenia. Uniosła dłonie. Chciała poczuć pod palcami jedwabiste włosy Corda. Wyszeptał jej imię. Zamknął jej usta pocałunkiem, zanim zdążyła wypowiedzieć jego.

Tym razem pocałunek byt inny. Zachłanny, uwodzicielski. Świadczył o głodzie, o pożądaniu.

Poczuła dziwne drżenie. Mięśnie napięły się, a wewnątrz zapłonął ogień. Ogarnęła ją fala gorąca. Raine oddawała się płomieniom. Oddawała się Cordowi.

Sycił się jej reakcją, grzał się przy ogniu, za którym od dawna tęsknił. Zdecydowanym, lecz miękkim ruchem położył się na łóżku obok Raine, przygarniając ją do pulsującego ciała.

Przywarła do niego, dopasowując się dokładnie, jakby robiła to po raz tysięczny, a nie pierwszy w życiu. Obejmował ją, tulił, pożądał jej tak bardzo, że aż drżał. Oderwał usta od warg Raine i spojrzał w jej oczy.

- Posłuchaj mnie, Raine - powiedział głębokim głosem zaklinacza. Całował ją po każdym wypowiedzianym słowie. - Jeśli trzeba, przestanę. Teraz, nie później. Za kilka minut będzie za późno. Rozumiesz?

Na nowo przykrył jej usta wargami i pieścił językiem jej język. Poczuł płynne ruchy jej bioder, kiedy milcząco odpowiedziała na pytanie. Rozumiała.

- Odpowiedz - powiedział gwałtownie. Gładził ją po plecach, przyciskając do nabrzmiałej męskości. - Muszę usłyszeć, że mnie pragniesz, rozumiesz? W tej chwili nie ufam swojej domyślności.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, pochwycił żarłocznie jej usta. Raine jęknęła.

- Będę delikatny. Nie skrzywdzę cię - obiecywał aksamitnym głosem, liżąc jej usta.

Przeczesała palcami jego włosy i przyciągnęła do siebie głowę Corda, aby zajrzeć mu w oczy. Były teraz przymglone, lód stopniał. Uniósł pytająco czarne grube brwi. Z napięciem oczekiwał odpowiedzi, jego silne ciało łasiło się do niej kusząco.

Czekał.

- Nie boję się - wyszeptała, muskając usta Corda wierzchem dłoni. - A w każdym razie nie w taki sposób, jak ci się wydaje. - Zawahała się. Nie chciała rozmawiać o przeszłości, ale wiedziała, że winna mu jest szczerość. - Po prostu nie jestem w tym specjalnie dobra.

Cord czekał, patrząc na nią płonącymi oczami.

Raine opuściła powieki. Nie mogła znieść jego spojrzenia. Nie chciała, by dostrzegł jej pożądanie i strach, że go nie zaspokoi.

- Nie mam wielkiego doświadczenia - wyszeptała tak cicho, że ledwie ją usłyszał. - Nie chciałabym, żebyś się rozczarował. Nie zniosłabym tego.

- Domyśliłem się, że nie jesteś doświadczona - powiedział, odgarniając jej włosy.

Odrzuciła głowę, jakby ją spoliczkował. Zawstydziła się na myśl o tym, że wystarczyło kilka pocałunków, żeby wszystko o niej wiedział. Cord stanowczym ruchem przyciągnął jej twarz ku sobie. Raine opierała się.

Na próżno. Cord był od niej silniejszy i umiał to wykorzystać.

- Poznałem to po twoim wahaniu - powiedział. - Wiesz, jak się czuję, kiedy się wahasz, a potem otwierasz przede mną? Gdy czuję, że jesteś zaskoczona… a potem ulegasz i garniesz się do mnie, kiedy całujesz mnie tak jak ja pocałowałem ciebie. Zawsze tak chciałem być całowany przez kobietę.

Głos zaklinacza hipnotyzował Raine. Nie potrafiła opanować dreszczu, który wstrząsnął nią na wspomnienie głodu w oczach Corda, kiedy przybliżał usta do jej warg.

- Doświadczenie, o jakim myślisz, w ogóle mnie nie interesuje - powiedział cicho i łagodnie. - Istnieją tysiące doświadczonych kobiet, ale ja pragnę ciebie. Pragnę twojego wahania, zaskoczenia i żaru. Pragnę słuchać westchnień i krzyków, kiedy cię dotykam.

Poruszył się, a Raine poczuła jego ciepły oddech. Raptem zęby Corda chwyciły jej brodawką.

Cienka bluzka i biustonosz nie stanowiły przeszkody dla pieszczot Corda. Krzyknęła zaskoczona, kiedy brodawka stwardniała pod jego językiem. Raine poczuła, że płonie żywym ogniem. Pragnęła więcej i więcej.

Cord roześmiał się cicho i wygiął jak kot, kiedy Raine przeciągnęła mu paznokciami po plecach.

- Tak - wyszeptał, kąsając brodawkę i rozkoszując się okrzykami, które wydobywały się z gardła Raine. - Krzycz dla mnie. Pragnij mnie.

Czując, że mocniej wbiła mu paznokcie w skórę, Cord popchnął ją na plecy i szybko umieścił się między nogami Raine. Jeszcze raz zacisnął zęby na brodawce i zaczaj kołysać biodrami, pieszcząc Raine i szepcąc jej do ucha, jak bardzo jej pragnie.

Raine zawahała się, wstrząśnięta gwałtownością swoich odczuć. A potem jęknęła bezsilnie, jej biodra zakołysały się, odpowiadając na pieszczotę Corda.

Poruszał się rytmicznie, rozpalając ją, napawając się jej westchnieniami, aż dłużej nie mógł ich znieść i zamknął jej usta żarłocznym pocałunkiem. Kiedy wreszcie oderwał wargi, z trudem łapał powietrze.

- Doświadczenie niejedno ma imię - powiedział, przygryzając jej usta. - Czułaś kiedy coś podobnego?

- Nie - odparła, a potem powtórzyła to jeszcze raz i jeszcze raz.

- Ja także nie - powiedział ochryple. - Pragniesz mnie?

Nie chciał wypuszczać jej z objęć, ale wiedział, że jeśli teraz tego nie zrobi, nie będzie w stanie tego zrobić, gdy Raine odpowie przecząco. Z wysiłkiem uniósł się na łokciach.

Raine wydała okrzyk protestu i przyciągnęła go z powrotem. Zagłębiła palce w gęstych włosach Corda i usiłowała zbliżyć usta do jego warg.

- Odpowiedz - wyszeptał. - Nie dręcz mnie, Raine.

- To mają być tortury? - Uniosła się tak, że nie był w stanie odsunąć ust, i powoli polizała je czubkiem języka.

- Przecież wiesz - odparł szorstko.

- Teraz, kiedy mi powiedziałeś, wiem. - Chwyciła zębami dolną wargę Corda i unieruchomiła go w taki sam sposób, w jaki on unieruchomił ją podczas pierwszego pocałunku. A potem oswobodziła go powoli.

- Tak, Cord - wyszeptała. - Tak, tak i jeszcze raz tak.

ROZDZIAŁ 14

Raine zdziwiła się, gdy silnym ciałem Corda wstrząsnął dreszcz. Nie spodziewała się, że tak bardzo jej pragnie i że z takim lękiem czeka, po mu odpowie. Usłyszała, jak gwałtownie wciągnął powietrze i wyszeptał jej imię.

Pogłaskał ją czule po twarzy i całował z taką tkliwością, że z oczu Raine popłynęły łzy. Całował ją i tulił do siebie, szukając jej ciepła. Raine objęła go w talii i gładziła po plecach. Wygiął się pod wpływem tej pieszczoty tak gwałtownie, że wstrzymała oddech.

Niecierpliwie wyciągnęła koszulę z dżinsów Corda. Poczuła pod palcami gorącą skórę i wydała gardłowy pomruk. Badała go palcami, pieściła dłońmi, nie przestając pojękiwać.

- Lubisz mnie pieścić? - wyszeptał jej do ucha, a potem polizał je gorącym językiem.

Zadrżała.

- Nie widać? - spytała przekornie.

- Odpowiedz.

- Jesteś wspaniały. Taki twardy, gładki i silny - odparła ze złośliwym uśmieszkiem. - Jak zad Deva.

Cord zachichotał i szturchnął nosem kark Raine.

- To niepochlebne porównanie sprawiło mi wielką przyjemność.

Raine także się roześmiała, lecz szybko umilkła, gdy Cord wsunął jej język głęboko do ucha. Następnie przygryzł zębami małżowinę, a Raine poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Z zamkniętymi oczami gładziła Corda po muskularnych plecach, ale koszula krępowała jej ruchy.

- Rozepnij guziki - powiedział i ugryzł ją delikatnie w szyję.

Raine zawahała się. Chciała głaskać nagą pierś Corda, odkąd jej palce wśliznęły się pod jego koszulę w Parku Griffitha. Gładkość jego skóry prześladowała ją podczas bezsennych nocy. Ale kiedyś, gdy po raz pierwszy (i ostatni) usiłowała rozpiąć koszulę, jej właściciel wyśmiał niewprawne i drżące palce Raine.

- Nie mam wprawy w rozbieraniu mężczyzn - powiedziała z rumieńcem wstydu.

Cord wyczuł zmianę jej nastroju. Pożądanie ustąpiło miejsca niepewności. Zastanawiał się, kiedy, kto i w jaki sposób obrzydził jej mężczyzn tak bardzo, że trzymała ich na dystans. Teraz wiedział. Przeklinał w myślach drania, który sprawił, że Raine, taka zmysłowa, czuła się nieatrakcyjna i pozbawiona seksapilu.

- Masz okazję poćwiczyć. Rozbierz mnie - powiedział Cord, spoglądając na nią z uśmiechem. Był to wyzywający uśmiech wojownika. - Obiecuję, że też cię rozbiorę.

Szybko przeturlał się na plecy i wypuścił Raine z objęć.

- Widzisz? - powiedział zadyszany. - Ułatwiam ci sprawę. Masz teraz dostęp do guzików.

Zsunęła się z Corda i niezręcznie wsparła o jego tors. Zajęła się pierwszym guzikiem.

- Uczestniczka zawodów hippicznych powinna lepiej sobie radzić z zachowaniem równowagi - zażartował.

Spojrzała na niego zaskoczona, ale przyjęła wyzwanie. Płynnym ruchem dosiadła Corda, jakby to był Dev. Zwinnie pochyliła się nad guzikami.

- Zdaje się - powiedziała z dzikim uśmiechem - że mam cię teraz w swojej mocy.

- Lubisz to, prawda? - powiedział, spoglądając na nią jasnoniebieskimi oczami.

- Nawet bardzo, zwłaszcza że odkąd cię spotkałam, wciąż jestem wytrącona z równowagi.

Nie przestając się uśmiechać, odpinała guziki, aż mogła zupełnie rozsunąć poły koszuli. Powoli głaskała Corda po gęstych czarnych włosach na piersi. Muskała jego brodawki, aż wstrzymywał oddech. Znieruchomiała na chwilę, a potem powróciła do swego zajęcia, okrążając je delikatnymi palcami.

Spoglądał na nią rozmarzonym wzrokiem. Ciało miał napięte, oddech nierówny. Od czasu do czasu drżał, a płaskie brodawki zmieniły się pod wpływem pieszczoty w ostre igiełki. Raine pochyliła głowę i polizała delikatnie obie, a potem przygryzła je z czułą dzikością, której nauczyła się od Corda.

Poczuł bolesne pragnienie i zalała go fala gorąca. Zacisnął pięści. Gdyby teraz jej dotknął, zdarłby z niej ubranie i pogrążył się w płomieniach.

Lecz Raine była warta każdej sekundy słodkiej męki oczekiwania. Cord poddawał się jej badawczym pieszczotom. Nigdy dotąd nie czuł nic podobnego, nigdy nie miał do czynienia z taką kobietą.

Przy niej świat stawał się inny, czysty. I taki stawał się też Cord.

Uniosła wreszcie głowę i spojrzała na niego. Uśmiechał się. Wsunął palce w jej świeżo umyte miękkie włosy i przyciągnął jej twarz do swojej. Raine zadrżała, gdy ujął jej piersi przez cienką bluzkę, którą wciąż miała na sobie.

Zanim pocałunek dobiegł końca, jej bluzka i biustonosz były rozpięte, a dłonie Corda pieściły nagie piersi Raine. Starała się powstrzymać krzyki, gdy całował ją, wzniecając płomienie pożądania.

Pokój zawirował, gdy Cord bez ostrzeżenia położył się na niej. Jego ciało przykrywało ją dokładnie. Jemu jednak wciąż było mało. Chciał jeszcze większej bliskości.

Z ochrypłym pomrukiem sturlał się na bok i ściągnął z siebie resztę ubrania. Namiętność czyniła ją tak piękną, że Cordowi kręciło się w głowie. Jej oczy lśniły, skóra była zaróżowiona, brodawki pociemniały.

W jej oczach głód i strach mieszały się z nadzieją.

- Wiem, że powinienem zaczekać - powiedział ochryple. - Ale muszę na ciebie popatrzeć. Pozwolisz mi?

Zadrżała.

- Oczywiście.

Zdjął jej bluzkę i biustonosz i odrzucił na bok. Rozpiął dżinsy i zsunął je z bioder i nóg. Następnie ściągnął majteczki, które wkrótce wylądowały na podłodze obok dżinsów.

- Pozwól mi się dotykać - wyszeptał ochryple.

- Już mnie dotykasz.

- Wszędzie, Raine. Wszędzie.

Patrzyła na Corda, który stał obok ogromny, jak jego pożądanie. Zadrżała. Chciała, żeby położył się obok i przytulił, żeby wypełnił ją całą.

- Cord... - przerwała. Pokręciła głową, zawstydzona, że nie może mówić.

Cord dostrzegł tylko zaciśnięte usta i przeczący ruch głowy. Opanował się z największym wysiłkiem.

- Nie bój się, mała królewno - powiedział w końcu. - W porządku. Wiedziałem, że mnie nie chcesz.

W pierwszej chwili była zbyt zaskoczona, by zareagować.

- Mylisz się - wykrztusiła. - Pragnę cię tak bardzo, że nie mogę myśleć, nie mogę mówić. Nie wiem, co robić. Proszę, nie odchodź. Potrzebuję cię.

Jeszcze nie skończyła mówić, gdy był przy niej. Nagi, gorący, namiętny.

- Ja też cię potrzebują. Pragnę cię. Za bardzo. Nie ufam sobie. - Na jego twarzy zobaczyła cień bolesnego uśmiechu. - Jestem śmiertelnie przerażony.

- To co czuję, też mnie przeraża. Ale strach nie gasi pożądania.

- Zastanawiam się, czy cokolwiek mogłoby je ugasić.

Zaczął powoli głaskać ją od stóp aż po skronie, potem jego dłonie powędrowały z powrotem w dół. Zatrzymały się na piersiach, pogładziły ciemne zagłębienie pępka i ześlizgnęły się niżej. Palce Corda natrafiły na ciemne, poskręcane włosy łonowe. W tej samej chwili chwycił ustami nabrzmiałą brodawkę, przygryzając ją lekko.

Krzyknęła i przyciągnęła głowę Corda do piersi. Poczuła, że jego palce wędrują po jej udach, kolanach, a potem wracają ku górze, pieszcząc, prosząc, żądając. Instynktownie zmieniła pozycję, otwierając się na jego dotyk.

Wyszeptał czule jej imię, jego palce natrafiły na wilgotne intymne ciepło. Raine była dla niego wszystkim. Była gorętsza, niż sobie mógł wymarzyć. Słowa mogą kłamać, lecz to wilgotne miejsce mówiło wszystko o jej pożądaniu. Cord poczuł zawroty głowy. Żar pod palcami obiecywał mu wszystko, czego pragnął.

Pieścił ją głęboko, a potem wycofał się powoli, by powrócić jeszcze raz i jeszcze raz. Badał jej śliskie wnętrze, podczas gdy jego język penetrował usta Raine.

Wyginała się i wiła pod jego dotykiem. Nigdy przedtem nikt jej tak nie pieścił. Ciało Corda drżało z żądzy. Ona obudziła tę żądzę. Kontrast między namiętnym pożądaniem Corda i pełnym czułości opanowaniem sprawiał, że Raine roztapiała się niemal pod jego palcami.

Zaczęła rytmicznie unosić biodra, palce Corda zagłębiały się coraz bardziej. Kiedy wygięła się w łuk, usłyszała głęboki głos, proszący, by mu się oddała. Powtarzał, że jest wszystkim, czego pragnie, wszystkim, na co może mieć nadzieję.

Poczuła własny żar. Zaczęła mówić coś bez sensu, a Cord scałował wszystkie słowa z jej ust. Smakował jej rozkosz.

- Oto, czego pragnę - wyszeptał, przerywając jej.

- Ale...

- Przyszedłem do ciebie po ogień. Potem ty przyszłaś do mnie. To dopiero początek, Raine. Dopiero początek.

Pieścił ją powoli, aż z drżeniem przywarła do niego i stopniała w rozkoszy. Dopiero wtedy wziął ją całą, wnikając w jej rozpalone, śliskie wnętrze. Poczuła siłę jego pożądania i otworzyła szeroko oczy.

Zobaczył w nich zaskoczenie i uśmiechnął się. Poruszył biodrami, a ona jęknęła. Poruszył raz jeszcze i poczuł jej ciepło równie głęboko, jak ona czuła jego. Zadrżała.

- Tak - powiedział ochryple. - Daj mi więcej. Weź więcej.

Prawie go nie słyszała. To, co zaczęło się tak niewinnie, teraz zmieniło się w rwący strumień rozkoszy. Jej ciało napinało się coraz bardziej, pulsowało i spalało się w nieznanym ogniu. Byłaby przerażona, gdyby nie to, że bezgranicznie ufała Cordowi.

Dysząc jak po długim biegu, Cord powstrzymywał się, dopóki mógł. Chciał utrafić w jej rytm, ogrzać się przy jej ogniu tak, aby nigdy więcej nie odczuwać zimna.

Jej biodra uniosły się raz i drugi. Cord czuł każdy jej dreszcz, każde pulsowanie, każde drgnienie, jakby było jego własnymi.

Zaczął poruszać się, odpowiadając na jej pragnienia.

Ciało Raine napięło się i zadrżało. Krzyczała prosto w usta Corda. Wbiła paznokcie w jego uda i przyciągnęła go z całej siły. Odpowiedział, zagłębiając się w nią. Świat eksplodował w ekstazie. Raine nie mogła złapać tchu i zdumiona czuła dreszcz wstrząsający jej wnętrznościami.

Cord przeżywał niewiarygodną rozkosz. Poddał się ogniowi, który wzniecił we wnętrzu Raine. Oślepiający żar pożarł ich.

Obejmował Raine, dzieląc jej drżenie. Głaskał jej włosy i całował policzek. Westchnęła i otarła twarz o jego włochatą pierś.

- Jesteś... piękny - wydyszała.

Roześmiał się cicho, wtulony w jej włosy.

- Masz dziwne pojęcie o pięknie. Jestem równie ładny jak skalne urwisko.

- Nie powiedziałam, że jesteś ładny. - Przyjrzała się jego ciału. - Jesteś piękny. Piękny jak skały. Piękny jak Dev, który pokonał trudną przeszkodę, drżący z rozkoszy, poczucia siły i celowości działania.

- Masz dziwne pojęcie o pięknie - powtórzył ochryple. - Ja jestem tradycjonalistą. Dla mnie ty jesteś piękna.

- Skąd masz tę bliznę? - spytała, odwracając wzrok od jego świetlistych oczu.

- Dlaczego stajesz się spięta za każdym razem, gdy mówię, że jesteś piękna?

- Bo nie jestem, dobrze o tym wiesz.

- Bzdura.

Spojrzała na Corda zdziwiona gwałtownością jego zaprzeczenia.

- Nie widziałeś moich sióstr. One są naprawdę piękne. Zwłaszcza Alice. Kiedy się pojawia, mężczyźni tracą głowę.

Cord wzruszył ramionami.

- To jeden z rodzajów piękna.

- Jedyny.

- Nie. To pospolite piękno. Istnieje inny rodzaj piękna i tylko o niewielu kobietach można powiedzieć, że są piękne w ten sposób. Płonie w nich ogień - gorący, łagodny i niewiarygodny.

Raine przechyliła głowę. Chciała mu uwierzyć, ale gardziła pochlebstwami. Cord zdecydowanym ruchem zwrócił jej twarz ku sobie i przemówił hipnotyzującym głosem.

- Ten rodzaj piękna poroszą mężczyzn do głębi. Nie można oddychać, gdy wspomni się oddech ukochanej na skórze, nie można oblizać warg, nie wspominając jej smaku, nie można się poruszyć, nie wyobrażając sobie jej ciała poruszającego się obok. Nie czuje się wtedy nic oprócz jej żaru, nie słyszy nic, prócz jej krzyków rozkoszy. Ten rodzaj piękna potrafi rozpalić nawet ślepca. To jedyny rodzaj piękna, który się liczy, Raine. Jesteś piękna.

Zamrugała powiekami, bo do oczu napłynęły jej łzy. Znała Corda krótko, a mimo to udało mu się rozwiać wszystkie jej wątpliwości. Sprawił, że śmiała się i płakała. Przerażał ją i ochraniał. Był niebezpieczny i twardy, a jednocześnie czuły, wrażliwy i zmysłowy. Był samowystarczalny, a mimo to potrzebował jej jak nikt dotąd.

Tylko, że był nieodpowiednim mężczyzną.

A jednak stał się jej częścią, podobnie jak namiętność, którą w niej rozniecił swoim spojrzeniem i dotykiem.

- Wierzysz mi? - zapytał cicho.

Skinęła głową. Wierzyła, że jest dla niego piękna. Odgarnął jej z twarzy wilgotne kosmyki włosów.

- Co się stało, kochanie? Skąd te łzy?

Opuściła głowę i wyszeptała.

- Myślałam, że znam siebie.

- A nie znasz? - spytał, zaglądając jej w oczy.

- Nie wtedy, gdy mnie dotykasz.

- To samo dzieje się ze mną. Otwiera się przede mną nowy świat. A ja staję się nowym człowiekiem. - Chociaż opierała się, przyciągnął ją tak, by móc musnąć wargami jej usta. - Nie odsuwaj się. Czy to takie przykre, gdy cię dotykam?

- Nie... - odparła z westchnieniem i zadrżała.

- Powiedz - prosił głosem zaklinacza. - Cokolwiek to jest, poradzę z tym sobie. Powiedz.

- Jesteś nieodpowiednim mężczyzną - odpowiedziała słabym głosem.

Cios był tym boleśniejszy, że niespodziewany. Cord zamknął oczy. Żałował, że nie potrafi równie łatwo zamknąć swego serca. Ale nie potrafił. Pamiętał jedynie, że niezależnie od tego, jakie uczucia żywiła Raine, były one zbyt słabe, by pokonać przeszkodę, jaką stanowił jego zawód.

- Nie - dodała szybko, widząc, jak zadowolenie i spokój na twarzy Corda ustępują miejsca lodowatej obojętności. - To nie tak. Ty jesteś w porządku. Chodzi o mnie. To ja jestem nieodpowiednią kobietą.

Zaklął szpetnie. A potem poruszył się nagle, przygważdżając ją do łóżka. Jego pocałunek był dziki, obezwładniający i pełen żaru. Cord chwycił Raine za włosy, lecz nagle jego dłonie i usta złagodniały. Gwałtowny pocałunek zakończył się powoli i czule jak pełne żalu westchnienie.

Raine przywarła do Corda z siłą atletki. Nie może żyć w jego świecie. Ale nie była pewna, czy kiedy poznała mężczyznę, który znalazł drzwi do jej serca, ciała i duszy, będzie potrafiła się go wyrzec.

Musi to zrobić.

Jest to winna wielu osobom, nie wyłączając samej siebie.

Udział w igrzyskach olimpijskich był kulminacją i ukoronowaniem jej marzeń i wieloletniej pracy. Nie uda jej się sprostać trudom i wymaganiom trzydniowych zawodów, gdy cały jej świat stać będzie na głowie. Musi jednak dać z siebie wszystko, a dopiero potem zastanowić się, co dalej.

Niewłaściwy mężczyzna. Niewłaściwy moment.

Choć jednocześnie przecież odpowiedni.

Mięśnie Raine napięły się, lecz tym razem nie z namiętności. Cord czuł to i rozumiał równie dobrze, jak ona rozumiała i czuła jego reakcje.

- Opowiedz mi o tym - powiedział z udanym spokojem. - Razem możemy...

Położyła mu dłoń na ustach.

- Nie mogę - powiedziała zwięźle.

Ucałował jej palce i przesunął dłoń na swoją klatkę piersiową.

- Czego nie możesz?

- Nie mogę poradzić sobie ze wszystkim naraz.

- Czy to znaczy, że uciekasz ode mnie... od nas?

- Tego także nie mogę - powiedziała. - Nie mogę wygrać, nie mogę się wycofać z wyścigu. Jestem rozdarta.

Chciał się z nią kłócić. Chciał ją przekonać, że czeka ich wspólna przyszłość, chciał usłyszeć, że się z nim zgadza i widzi dla niego miejsce w swoim życiu, przy jej ogniu. Jednak wiedział, że jeśli będzie naciskał, przegra. A co gorsza, sprawi jej ból.

Nie powiedział więc nic, tylko spojrzał jej w oczy. Dostrzegł jasne plamki złota. I ból. Napięcie. Przerażenie zwierzęcia w potrzasku.

- Porozmawiamy o tym po zawodach... - wykrztusiła i głos jej zamarł.

Nie wiedziała, co da ta rozmowa. Cord jest, jaki jest. Ona jest, jaka jest.

Nie powinni się byli spotkać.

- Może wtedy będzie łatwiej. Boże, mam taką nadzieję. Nie może być gorzej niż teraz. - Roześmiała się, ale zabrzmiało to raczej jak szloch. - Do tego czasu bądź przy mnie, kiedy tylko możesz. A ja będę przy tobie.

Strateg i żołnierz walczyli w Cordzie. Czuł, że Raine go potrzebuje, lecz obawia się jego świata i bólu, który jej tu grozi. Celowo wstrząsnął jej światem, żeby znalazło się w nim miejsce dla niego. Teraz ona cierpi, bo jej świat legł w gruzach, choć nie chce się do tego przyznać.

- Obiecaj, że mi nie uciekniesz - powiedział niskim głosem. Pogładził jej policzek gestem pełnym czułości. - Nie miałem zamiaru cię wystraszyć.

Zamknęła oczy, by powstrzymać łzy. Pokręciła głową. Wiedziała, że Cord jest nieodpowiednim mężczyzną, a ona nieodpowiednią kobietą, lecz mimo to pragnęła go tak bardzo, że robiło jej się słabo. I to pragnienie rosło z każdym słowem, z każdym spojrzeniem, z każdym dotykiem.

- Nie potrafiłabym uciec - powiedziała. - Coś ty mi zrobił? Teraz nie potrafię sobie wyobrazić życia bez ciebie. Ani z tobą.

- Nie płacz. - Scałował łzy, które zalśniły na jej rzęsach, zanim spłynęły po policzkach. - Po olimpiadzie sama uznasz, że nie ma powodu się niepokoić. Zobaczysz wszystko w zupełnie nowym świetle. Spójrz na mnie, kochanie. Uwierz mi.

Raine otworzyła oczy i dostrzegła w oczach Corda niezachwianą pewność. Nie chciała się z nim sprzeczać, kwestionować jego racji, sprawić, by on poczuł się tak nieszczęśliwy jak ona. Lepiej zapomnieć o okrutnej przyszłości i żyć dniem dzisiejszym. Spędziła życie na rozmyślaniu o jutrze. Zawsze wydawało się lepsze od dziś, bardziej kolorowe, bardziej rzeczywiste. Piękna wizja poza zasięgiem ręki. Lecz teraz już nie wabiło, stało się mroczne i ponure.

Raine uśmiechnęła się drżącymi ustami i po raz pierwszy w życiu i nadzieję, że jutro nigdy nie nadejdzie.

ROZDZIAŁ 15

Raine i Cord jedli śniadanie w milczeniu. Od czasu do czasu uśmiechali się do siebie lub niezobowiązująco dotykali. Cord musnął koniuszkami palców dłoń Raine, gdy nalewała mu kawę, to znów ona pogłaskała go po policzku, podając kubek z parującym napojem, z kolei on lekko ucałował grzbiet jej dłoni.

- Jakie masz plany na dziś? - spytał, niechętnie przerywając błogą ciszę.

- Dev, Dev i jeszcze raz Dev.

- Nigdy nie myślałem, że będę zazdrosny o konia.

Krzywy uśmiech Corda zranił ją głęboko. Nie sądziła, że jakikolwiek mężczyzna stanie się dla niej aż tak ważny.

Nie wolno jej o tym myśleć, dopóki igrzyska nie dobiegną końca.

- Prawdę powiedziawszy, Dev nie wymaga aż tak wielu starań - przyznała. - Robię to bardziej dla siebie niż dla niego.

- Co masz na myśli?

- Przedstartowe szaleństwo. - Wstała i zaczęła zbierać brudne naczynia. - Nie potrafię sobie znaleźć miejsca. Czas wlecze się niemiłosiernie.

- Myślałem, że jesteś bardzo zajęta.

- Ależ skąd. - Odstawiła naczynia do zlewu. - Wszystko, co trzeba, zostało zrobione. Teraz pozostało już tylko czekać.

Uniósł brwi i przyglądał się, jak Raine zręcznie uwija się po kuchni.

- Nie rozumiem.

- To bardzo proste. Jeżeli przetrenujesz konia, będzie przemęczony. Jeśli przetrenujesz siebie, stracisz zapał. Więc czekasz, aż nabierzesz chęci do walki, a czas stoi w miejscu.

Wiele osób zaczyna wtedy romansować, dodała w myśli. Jak ja.

Jednakże to, co łączyło jaz Cordem, nie przypominało romansu. Nie było to coś, co pomogłoby zabić czas przed startem, nie była to letnia przygoda.

Romansowanie nie było w stylu Raine. Chciała, żeby było. Żałowała, że nie potrafi dać trochę, a resztę zostawić w rezerwie, że nie umie ostrożnie spacerować, zamiast pędzić przez życie na łeb na szyję. Żałowała, że nie umie podchodzić do życia jak mistrz ujeżdżania, zawsze pogodny, zawsze opanowany.

Cord ma rację. Nie przez przypadek zajęła się Devlin's Waterloo. Nie przypadkiem ceniła sobie ryzyko trzydniowej konkurencji. We wszystko, cokolwiek robiła, angażowała się bez reszty lub nie robiła zupełnie nic.

Wygodny, bezpieczny złoty środek dla niej nie istniał. Przeżyła kilka bolesnych upadków. I przeżyje ich więcej. Taka była natura świata, który wybrała. Jedź szybko albo wcale, zwycięstwo albo porażka, wszystko albo nic.

- Czuję się, jakbym był niewidzialny - odezwał się Cord.

Zamrugała oczami. Nie zdawała sobie sprawy, że patrzy na niego niewidzącym wzrokiem, starając się posklejać rozsypujący się świat.

- Po prostu zastanawiam się, co będę robić.

- I - Jasne oczy Corda wpatrywały się w nią z wielkim natężeniem.

- Zazwyczaj po śniadaniu biegam kilka kilometrów.

- Ale dziś jest inaczej? - zapytał ściszonym głosem.

- Jest później - powiedziała, spoglądając na zegarek. - A poza tym brak mi energii. Obudziłam się taka... łagodna i leniwa.

- Wiem, co masz na myśli.

Spojrzała na niego spod oka, wspominając przyczynę błogiego samopoczucia. Minionej nocy wracali do siebie kilkakrotnie. Za każdym razem było lepiej. Spojrzenie Corda powiedziało jej, że on także o tym myśli. Wspomina płomień, przy którym grzał się wczorajszej nocy.

Cord ucieszył się na widok rumieńców występujących na policzki Raine. Rozmarzył się na wspomnienie kilku innych sposobów rozniecania płomieni pod jej delikatną skórą. Pocałunek, czuły dotyk językiem, łagodne kąsanie... O tak, zna mnóstwo sposobów. A najlepszym ze wszystkich było wniknięcie w jej wilgotne wnętrze.

- Skoro nie masz zamiaru biegać - powiedział zachrypniętym głosem - co będziesz robiła?

- Posprzątam boks Deva. Nakarmię go. Wyczeszę. Pospaceruję z nim trochę. Zabiorę go na tor. Potrenuję. Znowu wyczeszę. Wypoleruję uprząż. A potem będę się bała trasy biegu przełajowego, którą zobaczę dopiero za cztery dni. Moim głównym zajęciem będzie strach.

Cord zmarszczył czoło i spuścił wzrok. Walczył ze sobą, by nie zacisnąć ich w pięści. Nie chciał, żeby startowała w biegu przełajowym. Widział trasę, znał dokładne wymiary wszystkich przeszkód. Na myśl o Raine pędzącej na złamanie karku na grzbiecie ogromnego ogiera robiło mu się zimno.

- Jest się czego obawiać - powiedział, cedząc słowa. - Trasa jest cholernie trudna.

Raine spojrzała w jego chłodne niebieskie oczy. Zrozumiała, że Cord niepokoi się o nią. Nie, to zbyt słabe słowo. Cord boi się o nią.

Na myśl o tym, że mężczyzna taki jak Cord jest pod wrażeniem startu w biegu przełajowym, Raine poczuła zdumienie. Spoglądając na własną pracę oczami Corda, uznała ją za bardziej... niebezpieczną. Otworzyła usta, żeby mu wytłumaczyć, że wyścig nie jest aż tak ryzykowny, zwłaszcza jeśli ona będzie ostrożna, a Dev zdrowy, lecz zaraz zamknęła je z powrotem.

Na temat ryzyka i bezpieczeństwa Cord wiedział znacznie więcej niż ona.

- Jestem dobrym jeźdźcem - powiedziała cicho, podchodząc do Corda - a Dev to jeden z dziesięciu najlepszych koni na świecie.

Nic nie powiedział, tylko przycisnął twarz do jej brzucha. Starał się zapomnieć, że niedawno widział ją rozciągniętą na ziemi, nieprzytomną, pod kopytami rozwścieczonego ogiera. Wiedział, że to był wypadek i że istnieje małe prawdopodobieństwo, że się powtórzy.

Mimo to nie potrafił zapomnieć, że omal się nie zabiła.

- Nie wątpię w twoje umiejętności ani w umiejętności Deva - powiedział w końcu, ocierając się o nią ustami. - Istnieje jednak coś takiego jak nieszczęśliwy traf.

Przypomniał sobie złotą monetę, którą miał w kieszeni. Pani Fortuna. Pani Śmierć. Ta sama moneta, różne twarze, rewers i awers.

- Chodźmy oporządzić Deva - powiedział nagle, zrywając się od stołu. Wrzucił resztę naczyń do zlewu i podszedł do Raine, która nie ruszała się z miejsca. - Więc jak?

Przyglądała mu się uważnie.

- Nie musisz pracować?

- To moja praca.

Odwrócił się, by zdjąć z wieszaka dżinsową kurtkę. Pomimo upału nie rozstawał się z nią. Pozwalała mu ukryć broń.

Raine dostrzegła błysk pistoletu na wysokości krzyża. Dotychczas go nie widziała, Kurtka dobrze spełniała swoje zadanie. Przysłaniała pistolet, kaburę, pager i naboje.

- Musisz mieć broń, nawet gdy towarzyszysz mi do stajni? - spytała pełnym napięcia głosem.

Cord poczuł gwałtowny przypływ gniewu. Odczekał chwilę, zanim odwrócił się do Raine. Od dawna nie toczył ze sobą takiej walki. Denerwujące było to, że tak szybko i łatwo potrafiła go wytrącić z równowagi.

- Każdy, kto jest dość odporny, żeby brać udział w biegu przełajowym, może posłuchać kilku przykrych rzeczy - odparł krótko.

- Na przykład?

- Zostałem odciągnięty od zadania najwyższej wagi i rzucony w środek młyna olimpijskiego z dwóch powodów. Mam ochraniać twojego ojca i ciebie.

Otworzyła szeroko oczy, twarz jej nagle pobladła.

- Mnie?

- Jesteś łakomym kąskiem, Raine Chandler - Smith. Twój ojciec ma wielką władzę. Twoja matka jest jedyną dziedziczką jednej z największych fortun w Ameryce. Piszą o tobie w rubrykach towarzyskich i w dziale sportowym. Reporterzy uwijają się wokół ciebie, bo nie dość, że pochodzisz ze świetnej rodziny, to jeszcze uprawiasz typowo męski sport.

Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Bezsilnie uniosła dłoń. Nigdy nie myślała o sobie w ten sposób, nie wiedziała, że może stanowić obiekt pożądania lub zemsty. Uważała się za kobietę, która umie obchodzić się z końmi, bo poświęciła im całe dotychczasowe życie.

Na zewnątrz rozległ się męski głos, odpowiedział mu kobiecy. Dołączył do nich jeszcze jeden głos i wszyscy troje wybuchnęli śmiechem. Raine wydawało się, że głosy dobiegają z bardzo daleka, z jakiegoś zupełnie innego świata.

- A na dodatek - ciągnął Cord lodowatym tonem - jeśli pewnym ludziom nie uda się dotrzeć do twojego ojca, zawsze mogą porwać ciebie.

Słuchała go, czując, że jej świat znów się chwieje, że Cord zmusza ją do zaakceptowania prawd, których nie chciała przyjąć. Rzeczywistość nie odpowiadała jej, Raine czuła, że żołądek zamienia się jej w supeł. Strach.

Cord nie okłamywałby jej.

- Powiedział ci to wczoraj ten facet? - spytała z napięciem.

- Jaki facet?

- Hasta la pa, pa - odparła ironicznie.

Cord poznał po jej tonie, że Raine ma żal do nieznanego faceta, ma żal do tej nieznanej, groźnej rzeczywistości, która przenika do jej świata. A największy żal ma do posłańca przynoszącego złe wieści: do Corda Elliota.

Uśmiechnął się.

- Dobry stary hasta la pa, pa. Tak, powiedział mi. Ale ja już to wiedziałem. Nie wiedziałem tylko, który zabójca będzie wypatrywał zdobyczy. Jeśli się tego nie wie, trudno skutecznie chronić.

Raine poczuła nagły chłód i roztarta dłońmi ramiona.

- Nie sprawiam ci zbytniego kłopotu, prawda?

- O co ci chodzi?

- W każdej chwili na wyciągnięcie ręki, nawet w nocy...

- Bliżej niż na wyciągnięcie ręki.

Odwróciła wzrok. Nie mogła znieść spojrzenia lodowatych oczu Corda. Zamiast przeprosić, że ją uwiódł, by ułatwić sobie pracę, stał się równie napastliwy jak ona. To ją rozgniewało. Pozwoliła sobie na złość, bo wolała gwałtowną kłótnię od podchodów.

- Dlatego umieściłeś mnie w swoim domu na kółkach? - spytała rozwścieczona. - Dobre posunięcie taktyczne? Chciałeś upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, tak?

Oczy Corda zabłysły. Bez ostrzeżenia chwycił Raine i przyciągnął do siebie. Otoczył ją ramionami, jakby się spodziewał, że będzie z nim walczyć. Była napięta, ale nie wyrywała się.

- Nie dlatego kochałem się z tobą - powiedział prosto w jej usta. - To, że jestem twoim kochankiem, nie ułatwia mi pracy. Wręcz przeciwnie. Gdy nie ma cię przy mnie, jestem niespokojny. A kiedy jesteś, pragnę cię.

Pocałował ją z zachłannością, która nie pozostawiała wątpliwości co do jego intencji. Podobnie jak twardniejący dowód jego męskości.

Po chwili zastanowienia Raine objęła go w pasie i oddała pocałunek, nie zwracając uwagi na broń, którą namacała na plecach. Tylko kilka dni, tylko kilka... przez tak krótki czas może żyć w świecie Corda.

Cord jakby wyczuł jej decyzję.

- Jeżeli się nie zatrzymamy, będziesz trenowała ujeżdżanie tutaj - powiedział, unosząc głowę.

Spostrzegł rozszerzone źrenice Raine, poczuł przeszywający ją dreszcz. Pragnęła go.

- Kusisz mnie - powiedział ochryple.

- To dobrze.

- Bałem się, że po dzisiejszej nocy będziesz obolała.

Kochali się wielokrotnie, a ona ani razu nie odmówiła. Garnęła się do Corda coraz bardziej. Na samo wspomnienie serce zabiło mu mocniej. Spojrzała na niego spod gęstych ciemnych rzęs.

- Ja także.

- I jesteś?

- Nie. - Roześmiała się i pogładziła go po piersi. Wsunęła palce pomiędzy zatrzaski rozporka i badawczo obmacała. - Hmm - mruknęła. - Pięknie. Jestem dobra w ujeżdżaniu.

Nie odpowiedział, bo z trudem łapał powietrze.

Cord otworzył drzwi karawanu. Zalało go światło słońca, owionął kurz i zapach koni. Zraszacze dzielnie walczyły ze spiekotą kalifornijskiego lata. Z daleka dobiegały niewyraźne głosy. Rozległ się klakson samochodu i ktoś wykrzyknął powitanie.

Jak zwykle.

Cord zszedł po schodkach. Raine szła za nim, podziwiając jego mocne szerokie barki i zwinność.

Thorne siedział niedaleko drzwi. Z opuszczonym kowbojskim kapeluszem i skrzyżowanymi nogami wyglądał jak leniwa jaszczurka na słońcu. Jednak jego oczy były otwarte i niezwykle czujne w cieniu rzucanym przez rondo kapelusza. Pomimo upału miał na sobie lekką wiatrówkę.

- Dzień dobry, panie Elliot.

- Dzień dobry, Thorne. Będę dziś w pobliżu reprezentacji jeździeckiej.

- Tak jest. - Wzrok Thorne'a powędrował ku Raine. - Dzień dobry, panno Smith. Kapitan Jon prosił, żebym pani powtórzył, że dzisiaj zaczyna pani godzinę później.

- Ach, tak. Dziękuję. - Czuła, że się rumieni, ale nie mogła nic na to poradzić. Kobiety w jej wieku stale spędzały noce z mężczyznami i żadna nie rumieniła się z tego powodu.

Dla niej jednak było to coś nowego.

- Macie zamiar przyprowadzić tu tego czerwonego diabła? - spytał Thorne.

Raine uśmiechnęła się pomimo zakłopotania.

- Powiada pan, czerwony diabeł? Nie, na pewno tym razem wyczeszę go w boksie.

- Szkoda. Chętnie bym zobaczył, jak pana Elliota gryzie bestia bardziej złośliwa niż on.

Raine pokręciła głową.

- Wcale nie jest taki złośliwy.

- Ja czy Dev? - zapytał Cord z uśmiechem.

- Odpowiedź na to pytanie znajduje się w Piątej Poprawce - powiedział Thorne.

Raine uśmiechnęła się, zapominając o wcześniejszym zakłopotaniu.

Cord ujął ją pod rękę i poprowadził w stronę stajni. Po kilku krokach zatrzymał się, obejrzał i zwrócił do Thorne'a.

- Tak?

Raine także się odwróciła. Patrzyła na obu mężczyzn i czuła, że coś kryje się pod pozornym spokojem Corda.

Cord wskazał kciukiem na bezchmurne niebo.

- Zauważyłeś? Jest niebieściutkie.

Thorne nie zmienił pozycji, ale nagle stał się niezwykle czujny.

- Słyszę pana.

Raine chciała właśnie zapytać Corda, czy nawiązuje do hasła „Delta/Niebieskie Światło”, kiedy spostrzegła dwoje ludzi wychodzących z cienia pomiędzy rzędami boksów. Byli wystarczająco blisko, by słyszeć wszystko, co mówili Cord, Thorne i ona. Poczekała więc, aż para znajdzie się poza zasięgiem jej głosu, i dopiero wtedy zapytała o to Corda. Patrzył na nią spod wpółprzymkniętych powiek.

- Tak, jesteś nieodrodną córką Blue - powiedział z aprobatą. - Nikt cię nie musi uczyć, kiedy masz milczeć, a kiedy możesz mówić.

- Nawiązywałeś do „Delta/Niebieskie światło”? - spytała słodkim głosem. - Delta niebieska jak kolor dzisiejszego nieba?

Cord się uśmiechnął, ale nie był to zachęcający uśmiech. Wziął Raine pod ramię i ruszyli w stronę stajni. Raine ukradkiem spoglądała na Corda. Zawsze gdy razem szli, wolał iść z lewej strony.

Zawsze.

- Mój prawy profil ci się nie podoba? - spytała.

Spojrzał na nią, nie rozumiejąc.

- Zawsze mnie zachodzisz od lewej strony - wyjaśniła.

- Jestem leworęczny.

- I co z tego?

- Broń mam tak umieszczoną, żeby móc sięgnąć po nią lewą ręką.

- Och - powiedziała. Żałowała, że go o to spytała. - Mój Boże, jak ty to możesz znieść?

- Że jestem leworęczny? - zapytał. Udawał, że ją opacznie zrozumiał.

- Takie życie. Zawsze musisz pamiętać, żeby się rozejrzeć, zanim coś powiesz. Sprawdzasz, czy ktoś cię nie podsłuchuje. Zawsze planujesz wszystkie ruchy, tak aby mieć wolną lewą rękę, gdybyś musiał sięgnąć po broń, którą zawsze nosisz przy sobie.

- Czy ty musisz pamiętać o tysiącu drobiazgów, które ułatwiają ci dosiadanie Deva?

- Gdybym musiała, nigdy bym na niego nie wsiadła. Masę rzeczy robię automatycznie.

- Otóż to. - Patrzył obojętnie. - Kwestia odruchu, nie pamięci.

Znała go wystarczająco dobrze, żeby pod maską opanowania wyczuć gniew. Nie miała zamiaru go podsycać. Nie było powodu, by psuć nieliczne chwile, które spędzali we dwoje. Pożałowała swego pytania, gdy tylko je zadała.

- Przepraszam. Nie mam prawa osądzać twoich wyborowi.

Spojrzał na nią z ukosa. Miała do tego wszelkie prawo, ale nie teraz. Nie, kiedy jego praca polegała na ochranianiu Raine.

Raine pilnowała się, żeby nie poruszać więcej niebezpiecznych tematów. Mówiła o uprzęży Deva i bandażach na jego nogi, o paszy owsianej i paszy z lucerny, o wadach i zaletach rozmaitych rodzajów podków, o skokach i o wyścigach. Cord zadawał pytania, które świadczyły o tym, że doskonale zna się na koniach. Raine była zaskoczona. Naprawdę jej słuchał.

Pomimo to jego oczy wciąż były niespokojne. Cord przyglądał się wszystkim mijanym ludziom. Jedni stali oparci o ścianę stodoły, inni nieśli paszę albo prowadzali konie, czesali je lub po prostu stali z nimi w cieniu drzew. Sprawdzał zarysy dachów i głębokie cienie. Natychmiast wiedział, kiedy ktoś za nimi szedł.

Robił to wszystko, nie przerywając rozmowy z Raine i wymieniając pozdrowienia z mijanymi ludźmi. Żadnej przesady. Tylko rozbiegane oczy - tak wygląda świat za murami zamku.

Po przeciwnej stronie podwórza z hałasem otworzyły się drzwi. Zanim zaskoczona Raine zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, Cord znalazł się pomiędzy nią a hukiem.

Lewą ręką chwycił ukrytą pod kurtką broń, nim zdał sobie sprawę, że powód hałasu jest zupełnie niewinny. Drzwi stajni stukały na wietrze. Wrócił na miejsce obok Raine, jakby nic się nie stało. I dla niego rzeczywiście tak było.

Raine zadrżała. Przez jedną straszliwą chwilę nie rozumiała, czy hałas był niewinny, czy też śmiertelnie niebezpieczny. Czy ma znieruchomieć, czy uciekać, wrzeszczeć czy być cicho.

Ale Cord wiedział.

Splótł palce z jej palcami.

- Nie bój się, kochanie - powiedział cicho. - Jestem w swoim fachu równie dobry jak ty w swoim.

Ścisnęła jego palce. Była bardzo zadowolona, że Cord jest blisko. Wiadomość, że stanowi dla kogoś cel, zrobiła na niej wielkie wrażenie. Nagle zrozumiała, dlaczego ludzie wznoszą warowne zamczyska i zamykają wszystkie bramy, odcinając się od lodowatej ciemności na zewnątrz.

Zimno było takie dojmujące, a ogień taki delikatny.

Nieuczciwie było żądać, by mężczyzna taki jak Cord zawsze żył na zewnątrz, nigdy nie zaznawszy ciepła.

Radiostacja popiskiwała żałośnie, elektroniczny skowyt o trzeciej nad ranem. Raine z walącym sercem usiadła na łóżku, a Cord w dwóch susach znalazł się przy nadajniku. Pokój wypełniły ciche trzaski i ochrypłe głosy.

- Alarm w stajniach: Namierzono dym. Wyprowadzają konie.

Słysząc ostatnie słowa, Raine wyskoczyła z łóżka i sięgnęła po ubranie. Cord zaklął szpetnie, odwrócił się, by chwycić dżinsy, i zobaczył, że Raine pośpiesznie się ubiera.

- Zostań tu - warknął. - Thorne będzie cię pilnował.

Nie zwracając na niego uwagi, złapała pierwszą z brzegu koszulę Corda. Rzuciła mu ją i odnalazła swoją.

Cord ścisnął Raine za nadgarstek.

- Zostajesz tutaj.

Wywinęła mu się.

- Nie - powiedziała krótko, zapinając bluzkę. - W takim zamieszaniu Dev będzie nie do opanowania. Każdy, kto zechce wyprowadzić go ze stajni, mocno tego pożałuje.

Cord wiedział, że to prawda. Puścił Raine i nie zawracając sobie głowy koszulą, wyjął pistolet z kabury i sprawdził, czy jest załadowany. Przypiął ją do pasa. Wszystko razem zajęło mu zaledwie pięć sekund.

Sięgał po buty, gdy rozległo się rżenie ogiera.

- Dev - krzyknęła Raine, rzucając się w stronę drzwi.

Ale Cord był szybszy. Chwycił ją i przytrzymał. Spojrzał na monitory ukazujące otoczenie wozu. Zobaczył tylko ciemność i dalekie światła ulicy. Żadnego promieniowania spowodowanego ciepłem ludzkiego ciała.

Podprowadził Raine do drzwi, stanął z boku i wyjrzał na zewnątrz. Badawczo przyglądał się wszystkiemu wokół.

Spostrzegł biegnącego ku nim Thorne'a.

- Chodźmy - powiedział.

Zeskoczył na ziemię i od razu zaczął biec. Raine była pół kroku za nim.

Dev znowu zarżał dziko. Był rozwścieczony.

Raine biegła co sił w bosych nogach. Musi dopaść Deva, zanim ogier oszaleje ze strachu przed ogniem. Jeżeli się go nie uspokoi, może sobie zrobić krzywdę.

Albo kogoś zabić. W jego głosie słychać było strach i furię.

Modląc się w duchu, biegła, jak mogła najszybciej. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że Cord biegnie obok. Biegła, nie czując, że twarde podłoże rani jej bose stopy. Biegła, nie słysząc, że wykrzykuje imię Deva.

Żółte światła latarni nabrały od dymu pomarańczowej barwy. Odezwały się inne konie, przestraszone bliskością ognia. Kopały w ściany boksów i rżały. Chciały uciekać.

Raine mknęła przed siebie, mijając ludzi wyprowadzających konie ze stajni. Dookoła słychać było przekleństwa i rżenie spłoszonych zwierząt.

Głos Deva wzmagał ich strach, mimo że ludzie starali się je uspokoić. Należało ruszać się szybko, lecz nie gwałtownie i porozumiewać się cicho podczas wyprowadzania koni z boksów w przerażającą ciemność.

Ciemny tłusty dym unosił się w niebo, przesłaniając księżyc. Kiedy Cord i Raine dobiegali do boksu Deva, znów rozległo się rżenie ogiera. Wśród dymu dostrzegli kapitana Jona zmierzającego do drzwi boksu.

Koń stanął dęba. Miał otwarty pysk, a jego uszy płasko przylegały do czaszki. Kapitanowi przez chwilę udało się go utrzymać, lecz lina wysunęła mu się z rąk i Dev wyskoczył z zadymionego boksu niczym diabeł z piekielnych czeluści.

Oszalały ze strachu i wściekłości ogier pędził wprost na Raine i Corda.

ROZDZIAŁ 16

Pierwszą myślą Raine było chwycić się grzywy Deva i wskoczyć mu na grzbiet, kiedy ich będzie mijał. Ale natychmiast ją porzuciła. Dev pędził jak oszalały, więc mógłby jej wyszarpnąć ramiona ze stawów.

Jedyną nadzieję wiązała z przemykającą obok liną. Gdyby udał jej się chwycić linę i przytrzymać ją wystarczająco mocno, by Dev zwolnił, mogłaby na niego wskoczyć i wstrzymać paniczną ucieczkę. Przygotowywała się, by pobiec obok Deva, kiedy już chwyci linę.

Cord widział to wszystko jakby w zwolnionym tempie. Dym. Kapitan Jon. Lina. Wierzgający ogier. Oszalały Dev umykający w noc ciągnie za sobą bielejącą w ciemności linę. Raine przygotowująca się do chwycenia liny. Nadbiegający Thorne.

Wyrzucił ramiona. Zanim Raine się zorientowała, została pchnięta prosto w objęcia Thorne'a.

- Zabierz ją stąd - polecił Cord.

Raine zaczęła się wyrywać, lecz Thorne z łatwością ją unieruchomił. Gdy zorientowała się, że nie ma szans, przestała walczyć i tylko patrzyła na zbliżającego się ogiera.

- Dev! - krzyknęła niepotrzebnie.

- Spokojnie. Pan Elliot poradzi sobie z tym czerwonym diabłem.

A jeśli nie, poradzi sobie Thorne. Wyjął pistolet z kabury i czekał.

Cord nie spuszczał wzroku z szarżującego ogiera. Nie wątpił, że Raine będzie próbowała wyszarpnąć się Thorne'owi.

Wiedział również, że Thorne wyciągnął broń. Jeżeli Cord okaże się wystarczająco szybki i dopisze mu szczęście, nie będzie musiał strzelić. W przeciwnym razie...

Widząc, że znieruchomiał jak przyczajony drapieżnik, Raine zorientowała się, co Cord zamierza zrobić. Krzyknęła przerażona.

- Cord, nie! Dev cię zabije!

Cord wpatrywał się w galopującego konia. Nie widział nic poza ogierem, który gnał wprost na niego. Jak zawsze w takich chwilach czas zwolnił swój bieg, tak że serce zdawało się uderzać raz na minutę. Lodowate niebieskie oczy szacowały odległość i prędkość konia.

Dev galopował, dudniąc kopytami.

Jeszcze dziesięć metrów.

Siedem.

Pięć.

Cord czekał z napiętymi mięśniami.

Metr.

Teraz.

Wczepił się palcami w długą grzywę. Wskoczył mu na grzbiet. Chwilę później, nim ogier wyrwał mu grzywę z dłoni, Cord ścisnął go nogami i przywarł do szyi Deva. Sięgnął po linę, która plątała się niebezpiecznie między nogami konia.

Dev gnał przed siebie jak błyskawica, zbyt przerażony i zaskoczony nagłą wolnością, by zauważyć obecność ciężaru na grzbiecie. Cord pochwycił linę i przystosował się do kroku konia. Zwinął ją, by nie przeszkadzała Devowi i mocno ścisnął nogami muskularne boki ogiera. Szarpnął. Specjalna uździenica zamknęła się na rozdętych nozdrzach Deva, odcinając dopływ powietrza. Koń musiał zwolnić. Walczył. Wyginał szyję w łuk. Jego zad zesztywniał z oburzenia. Galop stał się nierówny, bardzo trudny dla jeźdźca.

Cord nie przestawał pociągać za linę. Przez cały czas zastanawiał się, co będzie, gdy Dev zwolni na tyle, by zorientować się, że to nie Raine siedzi na jego grzbiecie.

Dowiedział się tego kilka minut później. Koń zarżał ze strachu i złości, i zarzucił zadem. Rzucał się i kręcił, ze wszystkich sił usiłując zrzucić nienawistny ciężar mężczyzny.

Cord ścisnął boki konia jak stalowa obręcz. Z całej siły ściągał linę, starając się unieść głowę konia tak, by Dev nie mógł się rzucać. Ogier jakby tego nie zauważał. Nie przestawał walczyć.

Raine i Thorne, którzy nadbiegli od stajni, stanęli jak wryci. Jednocześnie zrozumieli to samo: nie mogli zrobić nic poza trzymaniem się z daleka.

Cord - bosy i bez koszuli - ujeżdżał oszalałego konia. Mięśnie Corda napinały się i lśniły w blasku księżyca. Podobnie jak mięśnie ogiera. Dwa silne samce walczyły o dominację.

Raine stała nieruchomo, wstrzymując oddech, zafascynowana walką. W końcu wzięła głęboki oddech i zaczęła modlić się, aby koń ani mężczyzna nie zostali ranni.

Cord powolutku unosił łeb ogiera. Mięśnie ramion wyglądały, jakby miały za chwilę pęknąć. Z zadziwiającą łatwością utrzymywał równowagę. Cały czas powoli unosił łeb Deva. Szyja ogiera wygięła się buńczucznie, tak że widoczne były wszystkie mięśnie i żyły. Koń daremnie wierzgał, pokwikując.

Cord przywiódł łokcie do boków i trzymając linę obiema rękami, ciągnął ją, dopóki nos Deva nie znalazł się na wysokości jego stopy. Koń bezsilnie zaczął obracać się w kółko.

Wtedy Cord przemówił do niego głosem zaklinacza. Słychać w nim było pomruk ciepłej rzeki obmywającej konia z lęku. Ruchy ogiera stawały się coraz wolniejsze i mniej gwałtowne, jego ciało zaczęło się odprężać, uszy powoli się podnosiły.

W końcu Dev zatrzymał się i parsknął. Zadrżał. Zatoczył ostatnie kółko i zaczął obwąchiwać nogę jeźdźca. Rozdymając nozdrza na tyle, na ile pozwalała mu uzda, chłonął woń Corda.

Cord przemawiał i gładził szyję ogiera.

- Tak. Wąchaj mnie. Przecież mnie znasz, Dev. Czeszę cię od pięciu dni, a od pięciu nocy twoja pani sypia w moich ramionach. Pachnę Raine, sobą i trochę tobą po tej wariackiej przejażdżce. Widzisz? Pachnę jak my wszyscy troje. Nie ma się czego bać, głuptasie. To tylko ja.

Jego głos płynął nieprzerwanie. Cord bardzo powoli popuszczał linę, stopniowo zwracając ogierowi wolność.

Koń parskał i prychał, nerwowo strzygąc uszami. Cord jeszcze bardziej poluzował linę i Dev z wdzięcznością rozprostował wygiętą w łuk szyję.

Po kilku sekundach Dev powrócił do uważnego obwąchiwania stopy Corda. Rozdymał chrapy i wdychał ciepłe nocne powietrze wraz z mieszaniną zapachów Corda, Raine i kurzu z podwórza przed stajnią.

Głos zaklinacza nie milkł, rzucał na konia urok, spowijając go jak sieć. Ogier parsknął donośnie i gwałtownie się poruszył. Obcy ciężar nadal mu zawadzał, ale nie doprowadzał już do szewskiej pasji. Na jego grzbiecie siedział mężczyzna, ale nie okładał go ani nie kopał. Głaskał go po szyi i czule do niego przemawiał.

Kiedy Cord ściągnął linę i skierował Deva w stronę Raine, ogier nastawił uszu. Ostrożnie zbliżał się do swojej pani, tańcząc w księżycowej poświacie w rytm melodyjnego głosu zaklinacza.

Raine podeszła kilka kroków i stanęła bez ruchu, urzeczona widokiem bosego jeźdźca na tańczącym ogierze. Dev uniósł czarny aksamitny pysk i wdychał jej zapach. Raine automatyczne wyciągnęła rękę i pogłaskała konia po uszach.

Całą uwagę skupiła na jeźdźcu, który tak dzielnie poskromił niebezpiecznego ogiera. Dotknęła nogi Corda, żeby przekonać się, że nie jest zjawą.

Dopiero wtedy przyznała się przed sobą, jak bardzo była przerażona, że rozszalały Dev zabije jej ukochanego. Z westchnieniem przyłożyła policzek do uda Corda. Dev skubał włosy Raine i starał się jej zajrzeć w twarz.

Cord ściągnął liną, unieruchamiając ogiera.

- Chodź tu do mnie - powiedział. Jego głos nadal brzmiał łagodnie i uspokajająco, nadal był aksamitny. Wyciągnął lewą rękę i uniósł lewą stopę, tak aby Raine mogła się na niej oprzeć jak na strzemieniu.

- Kiedy jest się boso w pobliżu tego czerwonego diabła, lepiej trzymać palce poza zasięgiem jego zębów.

Raine chwyciła dłoń Corda i skorzystała z zaimprowizowanego strzemienia. Cord posadził ją za sobą. Dev prychnął, czując na grzbiecie nowy ciężar, ale ponieważ rozpoznał zapach Raine, szybko się uspokoił. Parsknął, zastrzygł uszami i zatańczył w miejscu, czekając na polecenie jeźdźców.

Raine otoczyła ramionami talię Corda i przycisnęła usta do jego nagich pleców. Nawet siedząc za nim i obejmując go, nie mogła uwierzyć, że Cord poskromił Deva, a teraz znajduje się na jego grzbiecie. I koń, i jeździec byli cali i zdrowi, rozgrzani po krótkiej walce.

Zaskoczony głosem dochodzącym z krótkofalówki Thorne'a, Dev niespodziewanie się spłoszył. Raine i Cord trzymali się na jego grzbiecie, jakby stanowili z nim jedność.

- To była świeca dymna. Jacyś idioci podłożyli ją dla kawału. Prawdopodobnie ukrywają się gdzieś w pobliżu, pękając ze śmiechu.

Głos Thorne'a był lodowaty, nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że chętnie dostałby w swoje ręce dowcipnisia, który wrzucił do stajni świecę dymną i zaalarmował ochronę, żeby się zabawiać obserwowaniem zamieszania.

- Zatrzymamy Deva na zewnątrz, dopóki stajnie nie zostaną przeszukane - powiedział Cord. - Nie chcę, żeby cokolwiek znowu go wystraszyło.

- Widziałeś kapitana Jona? - spytała Raine. - Nic mu nie jest?

- Mam obolałe ręce - odezwał się kapitan, wynurzając się z ciemności. - Poza tym czuję się dobrze.

- Powinieneś był poczekać na mnie - powiedziała Raine. - Dev mógł cię zabić.

- Nie wiedziałem, czy Cord cię puści - odparł kapitan rzeczowym tonem. - Wszyscy uganiali się wśród spłoszonych koni. A potem zaczęło dymić. Uznałem, że ogień się zbliża, i zdecydowałem, że lepiej spróbuję wyprowadzić Deva, żeby się nie upiekł w swoim boksie jak gęś w piekarniku.

Raine nic nie powiedziała. Więc kapitan Jon wie, że ona jest celem, a Cord jej aniołem stróżem. Miała zamiar zapytać, od jak dawna wie, ale zanim zdążyła to zrobić, kapitan odezwał się znowu.

- Zadziwiające - powiedział, spoglądając na Corda spokojnie siedzącego na grzbiecie Deva. - Wprost nie do wiary.

Dev odwrócił się bez wysiłku, aby cały czas mieć kapitana na oku.

- Kiedyś sporo jeździłem - rzucił Cord.

Kapitan Jon wymamrotał coś pod nosem.

- Cholerny król rodeo - to było wszystko, co usłyszała Raine. Roześmiała się cicho, przypominając sobie, co Cord opowiadał jej o swoim dzieciństwie.

- Wycofałem się, zanim wygrałem srebrną sprzączkę - przyznał Cord z lekkim uśmiechem. - Stare nawyki pozostają, ale jutro będę sztywny i obolały.

Kapitan Jon parsknął śmiechem, pokręcił głową i odszedł w stronę stajni. Jeśli będzie miał szczęście, może uda mu się zdrzemnąć. Było jeszcze mnóstwo rzeczy do sprawdzenia, zanim drużyna jeździecka powróci następnego dnia na tor.

Między stajniami poświstywał wiatr. Resztki dymu unosiły się ku rozgwieżdżonemu niebu. Raine westchnęła i rozluźniła ramiona, którymi obejmowała Corda. Ale nie chciała się z nim rozstawać. Nie mogła. Wciąż rozmyślała o tym, co by się stało, gdyby Cord nie był dość silny, wytrenowany i cierpliwy, by opanować spłoszonego konia.

- Powinniśmy rozruszać Deva - powiedziała. - Jutro jest ujeżdżanie, więc musi być w doskonałej formie.

Głos zamarł jej w gardle, gdy usłyszała własne słowa. Najważniejszy dzień jej życia zbliża się wielkimi krokami.

Za dwanaście godzin wystartuje w igrzyskach olimpijskich.

Zdenerwowana przywarła do Corda. Nie wiedziała, czy jest gotowa, wystarczająco dobra, czy...

Dev poruszył się, przerywając niewesołe myśli.

- Nie myśl o jutrze - mruknął Cord. - Dev czyta w twoich myślach.

Roześmiała się krótko. Przycisnęła policzek do nagich pleców Corda i starała się myśleć o czymś innym, nie o olimpiadzie. O czymkolwiek. O chwili, gdy Cord położy się obok niej, wśliźnie się w jej ramiona, w jej wnętrze.

Cord zwrócił się do Thorne'a, który wyglądał jak wysoki cień na tle majaczących stajni.

- Idziemy oprowadzić Deva po podwórku.

- Dobrze.

Thorne nie powiedział nic więcej, ale Raine wiedziała, że będzie za nimi postępował jak cień, wypatrując zagrożeń.

Cord skierował Deva na opustoszałą część podwórza. Ścieżka, którą wybrał, omijała ludzi odprowadzających konie do stajni. Nie ma powodu narażać Deva na spotkanie ze zdenerwowanymi i wierzgającymi zwierzętami.

- Myślisz, że świeca dymna to coś więcej niż kiepski dowcip? - spytała Raine.

- To możliwe, ale raczej wątpię.

- Dlaczego?

- Zbyt ryzykowne przy tak dużej liczbie ludzi kręcących się dookoła. Gdyby ktoś chciał cię zabić, nie rzucałby świecy. Ale oni chcą się tobą posłużyć, żeby dotrzeć do twego ojca. Jesteś im potrzebna żywa.

Wzdrygnęła się, słysząc brutalną prawdę, ale nie protestowała.

- A co z resztą mojej rodziny?

- Jest dobrze strzeżona.

Nie powiedział jednak, że jeśli zabójca jest gotów ponieść śmierć, nikt ich nie ochroni.

Do tej pory Barakuda był zainteresowany raczej możliwością zaistnienia w mediach niż męczeńską śmiercią. Barakuda miał za sobą długą, pełną przemocy drogę terrorysty.

Ale to się skończy. Już wkrótce.

W ciągu ostatnich kilku nocy, kiedy Raine spała w jego ramionach, Cord planował, jak dopadnie Barakudę. Będzie to jego pożegnalny podarunek dla Justina Chandler - Smitha. Blue był jednym z niewielu ludzi na świecie, których Cord naprawdę szanował.

Będzie to również podarunek od zimnej przeszłości dla cieplejszej przyszłości. Cord nie chciał spędzić reszty życia, obawiając się własnego cienia. Wypatrując zabójcy, który uśmierci jego żonę, dzieci i duszę.

- Nie martw się o rodzinę - powiedział cicho, unosząc dłoń Raine do ust. - Ja się tym zajmę.

- Jak? - wyszeptała.

Cord milczał.

Nie powtórzyła pytania.

Jechali na Devie, aż ochłonął i uspokoił się. Wszystkie inne konie powróciły już do stajni. Od pół godziny nie napotkali nikogo poza kilkoma ciekawskimi, którzy nie mogli uwierzyć, że jakiemuś mężczyźnie udało utrzymać na grzbiecie Deva i przeżyć. Cord wiedział, że Kentucky stale jest w pobliżu, patrzący, lecz niewidoczny. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Kentucky jest dobry w swoim fachu. To jeden z najlepszych.

Cord czuł się szczęśliwy. Siedział na grzbiecie konia, a na karku czuł ciepły oddech Raine.

- Wracamy - powiedziała w końcu.

- Boisz się, że Dev się zmęczy, spacerując z dodatkowym jeźdźcem?

Raine parsknęła.

- Dev może galopować godzinami z dwa razy większym obciążeniem.

- Wolę taką przejażdżkę. Powolną i leniwą. Ale wracajmy.

Słysząc stłumiony stukot kopyt, inne konie wyglądały ciekawie z boksów. Poza tym panował całkowity spokój. Zapach dymu powoli się ulatniał.

Cord i Raine razem czesali ogromnego ogiera. Dev nie zwracał na nich uwagi, tylko od czasu do czasu trącał ich nosem, gdy któreś nie pracowało wystarczająco starannie.

- To prawdziwy cud, że taki zepsuty koń jeszcze nie spróchniał - powiedział Cord, głaszcząc czarny pysk ogiera.

Dev sapnął z zadowoleniem. W stajni panował błogi spokój. Cord pieścił Deva, lecz nie odrywał wzroku od Raine. Widział, jak bardzo jest spięta.

Wciąż była spięta, gdy wracali pieszo do wozu. Poruszała się szybko i gwałtownie, oczy miała szeroko otwarte. W takim stanie nie zaśnie.

Cord wyjął z kieszeni dziwacznie wyglądający klucz i otworzył drzwi.

- Niepokoisz się o Deva? - spytał.

- Nie.

Wciągnął ją do środka i zamknął za sobą drzwi.

- Denerwujesz się przed startem?

- Tak - przyznała, podążając za nim do sypialni. - Całe to zdarzenie jeszcze pogorszyło sprawę.

Cord mocno oparł się o ścianę i przeciągnął. Dev był cholernie silnym koniem.

Raine patrzyła na Corda, wspominając jego dziką jazdę i niespodziewanie pomyślne zakończenie.

- Nie mogłam wyczesać Deva, a to zwykle uspokaja mi nerwy - powiedziała powoli. - Muszę się więc zająć tobą.

Rozbawiony Cord uniósł brwi.

- Założę się, że szczotka straszliwie łaskocze - powiedział, odpinając pistolet. - W każdym razie o zgrzeble nawet nie myśl - dodał, zrzucając dżinsy. - Nie mam wystarczająco gęstej sierści.

- I maść nieodpowiednia. - Raine spoglądała z zachwytem na gładką, miodowozłocistą skórę Corda.

- Mam lepszy pomysł - powiedział, widząc jej pełne aprobaty spojrzenie. Krew krążyła w nim żywiej.

- Widzę - odparowała. - Proszę się położyć na brzuchu, panie Elliot. Już ja o pana zadbam.

- Zastanawiałem się, po co przyniosłaś ze stajni ten płyn do nacierania.

- Przynajmniej tyle mogę zrobić, żeby ci się odwdzięczyć za to, że uratowałeś Deva.

Cord mógłby wymyślić coś lepszego, lecz twarz Raine była stanowcza. Poza tym, nacieranie było o niebo lepsze od czesania zgrzebłem.

Pokój wypełnił cierpki zapach płynu do nacierania. Ostra, czysta, dziwnie kojąca woń wywołała u Corda falę wspomnień z dzieciństwa. Leżał na łóżku na brzuchu i wspominał konie, ludzi, ogniska - zapachy i głosy dawno porzuconego świata. Zastanawiał się, dlaczego w ogóle go porzucił.

Nie znajdował odpowiedzi.

Silne dłonie Raine masowały jego plecy, ramiona i uda, rozluźniając napięte mięśnie. Cord westchnął z ukontentowania.

- Kocham twoje rączki, słodka amazonko. Silne. Znają się na rzeczy. Poza tym są takie... kobiece.

- Lata pracy z upartym zwierzęciem.

Cord roześmiał się.

- Lata pracy z czerwonym diabłem.

Raine ugniatała Corda, wkładając w to całą energię.

- Poczekaj, aż zobaczysz, co z nim wyprawiam po biegu przełajowym - powiedziała. - Ugniatam go, jakby był wielką górą ciasta. W przeciwnym razie byłby zbyt usztywniony, żeby dobrze skakać.

Cord tylko pomrukiwał z rozkoszy, gdy wprawne dłonie Raine przynosiły ulgę jego napiętym muskułom.

Raine przesunęła się niżej i zajęła nogami i biodrami. Dobrze wiedziała, które mięśnie nadwerężył podczas kilku minut dzikiej jazdy na oszalałym Devie.

Przez dłuższą chwilę słychać było jedynie plaskanie rąk Raine o skórę Corda i jego pomruki. Od czasu do czasu odzywał się skaner. Raine nie zwracała już uwagi na odgłosy elektronicznych urządzeń ani na migotanie monitorów. Stały się dla niej częścią umeblowania jak stół czy łóżko.

W końcu westchnęła i usiadła, rozluźniając ręce. Cord się nie poruszył. Głowę miał ukrytą w poduszce, oddychał równo i głęboko. Raine delikatnie ucałowała go między łopatkami. Pragnęła więcej, pragnęła aż do bólu, ale nie miała zamiaru budzić Corda. Wiedziała, że w ciągu ostatnich kilku dni sypiał jeszcze mniej niż ona.

Ostrożnie zsunęła się z łóżka.

Zanim zdążyła zrobić krok, muskularne ramię otoczyło jej kolana.

- Jesteś śpiąca? - zapytał, zwracając ku niej twarz.

- Nie - przyznała.

Wsunął dłoń między jej uda. Gdy poczuł na palcach jej wilgoć, stracił oddech.

- Co zwykle robisz, kiedy już wyczeszesz Deva, a potem wyczeszesz jeszcze raz i wciąż jesteś niespokojna? - zapytał zdyszany.

- Zwykle dosiadam go bez siodła i wybieramy się na powolną, leniwą przejażdżkę.

Przeturlał się na wznak i posadził ją okrakiem na sobie, wślizgując się głęboko w jej wnętrze.

- Myślałem, że nigdy mi tego nie zaproponujesz.

ROZDZIAŁ 17

Obudził go dźwięk pagera na nocnym stoliku. Cord odczytał numer, który go wzywał, i cicho wstał z łóżka. Raine przeciągnęła się i chciała wstać. Cord łagodnie ją przytrzymał.

- Śpij, kochanie. Możesz jeszcze spać dwie godziny.

Zawahała się, westchnęła i położyła.

Musnął wargi Raine, pogładził ją po policzku i uśmiechnął się, gdy otarła się o jego dłoń jak kotka. Otulił Raine kołdrą.

Kiedy podszedł do radiostacji, z łagodności nie pozostał nawet ślad. Wystukał kod.

- Tu Niebieski Księżyc. Gdzie jest Niebieski Śledź?

Chwilę słychać było tylko trzaski, w końcu nadeszła odpowiedź.

- Cześć, stary. Jak połów?

Głos Bonnera był spokojny, ale Cord znał go wystarczająco dobrze, by poznać, że jest podniecony.

- W porządku - odparł Cord. - Spokojnie i leniwie.

- Właśnie wpływają do twojej cichej zatoki.

Pomimo że Cord spodziewał się tego, przygryzł wargi.

- Warto było tak wcześnie się zrywać?

- Co z Barakudą?

- Jedną? One zwykle pływają ławicami.

- Tym razem nie.

Cord zamilkł. Albo coś się popsuło w grupie terrorystów, albo Barakudą doszedł do wniosku, że większe szansę będzie miał, pracując w pojedynkę. Jeśli tak było, miał rację. Zawsze trudniej namierzyć jednego człowieka niż całą grupę.

- Kiedy? - spytał Cord. Wiedział, że Bonner go zrozumie.

- Nie dzisiaj.

- Na pewno?

- Tak jak zawsze. Ryba musiałaby bardzo szybko płynąć, żeby dotrzeć do twojej zatoki.

- Jutro? - naciskał go Cord.

- Zdania są podzielone.

- Jakie jest twoje zdanie?

- Po wyścigach, kiedy wszyscy się odprężą, ą medale będą rozdane.

- Inne opinie?

- W trakcie któregoś biegu Baby, kiedy wszyscy są w jednym miejscu i patrzą na zawodników.

Cord się uśmiechnął. Jeśli Barakuda myśli, że Handler - Smith ma zamiar oglądać zawody z trybuny, bardzo się rozczaruje.

- Mam nadzieję, że Blue będzie w dobrej formie - powiedział Cord. - Ostatnia rzecz, na jaką mu pozwolę to siedzieć na mojej łodzi i patrzeć na rozchodzące się fale.

Raine obudził budzik. Poczuła zapach płynu do nacierania. Przeturlała się. Spodziewała się, że natrafi na mocne ciało Corda i poleży przy nim kilka minut.

Cord zniknął.

Usiadła gwałtownie, serce biło jej jak młotem. Niespokojnie rozejrzała się po pokoju. Urządzenia elektroniczne były włączone, ale Corda przy nich nie było.

Raine nasłuchiwała, z łazienki jednak nie dochodził żaden dźwięk.

- Cord?

Cisza.

Przypomniała sobie, że w nocy słyszała sygnał pagera, Cord wstał, pocałował ją i namówił, żeby jeszcze pospała. Zadziwiające, że udało jej się znów zasnąć.

Za niecałe sześć godzin wystartuje w olimpiadzie. A ma jeszcze tyle do zrobienia.

Wyskoczyła z łóżka, ubrała się i w pośpiechu zjadła śniadanie. Na wypolerowanie uprzęży, wyczesanie Deva i doprowadzenie siebie do porządku zostało jej zaledwie kilka godzin.

W myśli przygotowała listę rzeczy do zrobienia, zanim będzie gotowa, by przejechać na grzbiecie Deva przed trzema sędziami o kamiennych twarzach, którzy zadecydują, czy Raine jest mocnym czy słabym ogniwem jeździeckiej reprezentacji USA. Oceniane będzie wszystko, aż po najmniejszą fałdkę na bryczesach.

Dla kogoś, kto tak jak Raine wolał fizyczny wysiłek, tor do ujeżdżania przypominał salę tortur.

Wychodząc z karawanu, wciąż przepowiadała sobie, co jeszcze ma do zrobienia. Thorne jak zwykle wyglądał jak człowiek, który nie ma nic roboty.

- Dzień dobry, panno Smith.

- Dzień dobry, Thorne. Czy Cord jest w pobliżu?

Thorne rozejrzał się wokół.

- Ja go nie widzę, psze pani.

Raine uśmiechnęła się lekko. To należało do gry. Kiedy pytała o Corda, Thorne odpowiadał grzecznie, ale stanowczo, że nie wie, gdzie jest.

- Gdybyś go zobaczył, pozdrów go ode mnie - powiedziała.

- Oczywiście, psze pani. Może pani na mnie liczyć - odparł z uśmiechem.

Ruszyła w stronę stajen.

Thorne wstał gwałtownie, powiedział coś do swojej krótkofalówki i dogonił Raine.

Zaskoczona spojrzała na niego. To nie należało do gry.

Thorne milczał. Po prostu szedł obok niej, jakby to robił każdego dnia. W przeciwieństwie do Corda szedł po jej prawej ręce. Raine wiedziała dlaczego - był praworęczny - ale nie zaprzątała sobie tym głowy. Czekało ją wiele ważnych spraw.

- Chcesz popatrzeć, jak będę czesała czerwonego diabła? - spytała bardzo sztywno.

- Tak, psze pani.

- Nie wiedziałam, że lubisz konie.

- Staram się je polubić - odparł Thorne tonem pełnym rezygnacji.

Pozostał przy Raine przez cały słoneczny ranek. Był stale w zasięgu wzroku, najczęściej na wyciągnięcie ręki. Towarzyszył jej wszędzie poza ubikacją. A nawet tam, kazał jej zaczekać, aż wszyscy wyjdą i toaleta będzie pusta. Wchodził przed nią i sprawdzał, czy żadne pomieszczenie nie jest zajęte.

Poza tym był nadzwyczaj dyskretny. Podobnie jak Cord, od czasu do czasu rozmawiał przez krótkofalówkę i głaskał koty przemykające po stajni. Kiedy Raine rozmawiała z innymi zawodnikami, Thorne usuwał się w cień. Kiedy nie rozpoznawał podchodzących do niej ludzi, stawał przed nią i cicho, ale stanowczo mówił im, że cokolwiek mają jej do zakomunikowania, muszą z tym zaczekać, aż skończy ujeżdżanie.

Obecność cichego, muskularnego cienia stała się dla niej czymś normalnym. Gdyby nie to, że odrywała wzrok od swoich zajęć, żeby rozejrzeć się za Cordem, w ogóle by Thorne'a nie zauważała.

Wypatrywała Corda na próżno. W końcu zrozumiała, że nie ma po co się ociągać z czyszczeniem Deva. Wygląd ogiera będzie oceniany równie surowo jak jej własny. Trzydniowe zawody korzeniami sięgają konkurencji wojskowych. Wypucowanie wszystkiego na wysoki połysk było równie ważne jak szybkość i odwaga.

Cord obiecał, że jej pomoże: w szczotkowaniu Deva, ale najwyraźniej gdzieś go poprowadzono na elektronicznej smyczy.

Cholera.

Raine zorientowała się, jak bardzo lubiła długie spokojne godziny, które spędzała z Cordem na szczotkowaniu Deva albo na polerowaniu uprzęży, aby lśniła jak lustro.

- Nie bądź idiotką - napominała siebie, kończąc toaletę Deva. - Przecież sama robisz to najlepiej.

Kiedy Dev nie tolerował nikogo prócz niej, zawsze dbała o niego sama. Ale ogier nauczył się ufać Cordowi. Tak samo jak ona.

- Głupia - mruknęła pod nosem, czyszcząc zgrzebło. - Przecież wiesz, że Cord nie rozstaje się z pagerem.

Mimo to naprawdę uwierzyła, że Cord będzie przy niej i pomoże w przygotowaniach do startu w olimpiadzie. Choć była bardzo rozczarowana, nie obwiniała Corda. To jej wina.

- Głupia naiwna - mruknęła. - Nie powinnaś ufać facetowi na smyczy. Zrobi, co w jego mocy, ale ty zawsze będziesz na drugim miejscu w dwuosobowej konkurencji. A to oznacza ostatnie miejsce.

- Słucham? - zapytał Thorne. Widział, że Raine porusza ustami.

Uniosła głowę. Uświadomiła sobie, że bez względu na to, jak bardzo czuje się samotna, nie jest sama.

- Nic takiego. Kiedy zajmuję się Devem, zawsze do niego mówię. Chcę, żeby wiedział, gdzie jestem.

- Bardzo sprytnie. Ten czerwony diabeł wykopałby panią, gdzie pieprz rośnie.

- Jest na to za dobrze wychowany.

Uśmiech Thorne'a powiedział jej, że nie wierzy w ani jedno jej słowo. W nocy widział, jak Dev pod wpływem panicznego strachu stracił całe swoje opanowanie. To było coś, czego łatwo się nie zapomina.

Raine podeszła do drzwi boksu i wyjrzała na podwórze. Nie widać tam było mężczyzny o kocich ruchach. Z cienia pod okapem nie spoglądały jasne oczy.

- Przestań - powiedziała sobie. - Przyjdzie, kiedy będzie mógł. A jeśli nie będzie mógł... Cóż, zdarzy się tak nie po raz pierwszy.

A jednak w pewnym sensie będzie to pierwszy raz. Ojciec zawiódł ją tyle razy, że nie potrafiła ich zliczyć. Cord nigdy dotąd.

Przecież znam go dopiero od niedawna, pomyślała.

Jednak czuła się tak, jakby go znała od zawsze. Zanim go poznała, jej świat był jak ze starego filmu. Nie miał kolorów, dźwięku ani życia. Odkąd go poznała, świat stał się taki jak igrzyska olimpijskie - kolorowy, podniecający, przyprawiający o żywsze bicie serca.

Rozejrzała się raz jeszcze i zmusiła, by wrócić do pracy. Cord przyjdzie, gdy będzie mógł. Wyglądanie przez drzwi boksu nie pomoże.

Odwróciła się plecami do podwórza i zaczęła zaplatać gęstą grzywę Deva. Kiedy się z tym uporała, z muskularnej szyi zwierzęcia spływała gładka, lśniąca masa, która będzie się doskonale prezentowała na olimpijskim torze do ujeżdżania.

Następnie wyczesała długi ogon Deva, aż wyglądał jak czarny wodospad. Wypolerowała każde kopyto, by stało się ciemne i błyszczące. Nagle Dev uniósł głowę. Raine miała nadzieję, że to Cord. Rozczarowała się. O drzwi boksu opierał się kapitan Jon. Krytycznie przyglądał się ogierowi.

- Przysłać ci do pomocy dziewczynę?

- Poradzę sobie sama. Jak nam idzie na torze?

- Lepiej, niż się spodziewałem. Francuzi mają takie same kłopoty jak my. Ich konie rozsadza nadmiar energii, tak że omal nie wyskoczą ze skóry. Ale jeźdźcy lepiej nad nimi panują. Na razie mają piętnaście karnych punktów na dwadzieścia.

Raine uśmiechnęła się, słysząc znajome utyskiwanie. Jednak utrzymanie tryskającego zdrowiem Deva, by nie przekroczył dwudziestu punktów, wydawało jej się prawie niemożliwe.

Ujeżdżanie było znacznie trudniejsze od skoków. Doskonały skok to taki, do którego koń i jeździec podchodzą z odpowiedniej strony, biorą przeszkodę, nie dotykając jej, i lądują po właściwej stronie. Styl konia i jeźdźca nie mają wiele do rzeczy.

W ujeżdżaniu styl jest najważniejszy. Każde ćwiczenie z ujeżdżania można teoretycznie opanować do perfekcji. Ale tak jak w każdej sztuce, ocena stylu jest sprawą gustu i indywidualnych upodobań.

Dev zazwyczaj otrzymywał dobre oceny z ujeżdżania po prostu dlatego, że był pięknie zbudowany i miał imponującą prezencję. Złudne wrażenie kruchości, jakie stwarzała Raine, również podnosiło punktację. Było jasne, że nie panuje nad ogierem samą tylko siłą fizyczną. Lepsze oceny w konkurencji ujeżdżania otrzymywał jeździec, który sprawiał wrażenie pasażera, a nie kogoś, kto wydaje rozkazy, „pomocnika” mówiącego koniowi, czego się od niego oczekuje.

Niestety, Dev często pokazywał, że jego pani musi włożyć wiele wysiłku, żeby nad nim zapanować. Dlatego zwykle otrzymywał dużo punktów karnych w kategorii posłuszeństwa. Musiał to potem nadrabiać w biegu przełajowym, gdzie jego żywotność, odwaga i zaufanie do jeźdźca sprawiały, że wygrywał nawet z najbardziej doświadczonymi zawodnikami.

Kapitan Jon odchrząknął i uznał, że musi wreszcie to powiedzieć.

- Raine?

Dopiero wtedy zauważyła, że omija go wzrokiem, wypatrując Corda. Zwróciła się do kapitana, zaskoczona wahaniem, które słyszała w jego glosie.

- Słucham.

- Jeśli chcesz, skreślę cię z listy. Nie musisz narażać się na atak tego cholernego terrorysty.

Zamarła. Skreślić ją z listy. Ma się wycofać z olimpijskiej drużyny jeździeckiej i pozwolić, by ją zastąpił kto inny.

Tak, kapitan Jon mógł ją skreślić. Miał do tego prawo. Ale powinien to zrobić, zanim weźmie udział w pierwszej konkurencji. Gdy już wystartuje, jej wycofanie się spowoduje, że drużyna zostanie pozbawiona zawodnika i będzie miała trzech jeźdźców zamiast czterech.

Wycofanie się uczestnika zawodów, w których liczy się punktacja trzech najlepszych jeźdźców z drużyny, osłabia szansę na zwycięstwo.

- Mam prawo wyboru? - ostrożnie spytała Raine.

- Oczywiście.

- Chcę wystartować.

Kapitan Jon w zamyśleniu potarł policzek.

- Nawet jako cel ataku?

Raine uniosła dumnie głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

- Jeśli troszczysz się o drużynę, skreśl mnie. Jeśli się boisz o mnie, nie rób tego. Grozi mi porwanie, nie śmierć. Spytaj Corda.

Kapitan zmrużył oczy.

- Już go pytałem.

- I?

- Powiedział, że wolałby, żebyś nie ryzykowała skręcenia karku w biegu przełajowym. Dał mi jednak jasno do zrozumienia, że to jego osobista opinia. Wyjaśnił mi, że płacą mu za chronienie cię przed napaścią, a nie za osłanianie przed niebezpieczeństwami startu w zawodach jeździeckich.

Raine przymknęła oczy, dziękując w myśli Cordowi za to, że nie wykorzystywał swego stanowiska. Wiedziała, że niepokoi się jej startem. Mógłby wykorzystać swój autorytet i sprawić, że nie wystartowałaby w zawodach. Ale nie zrobił tego.

- Pan Elliot jest niezwykłym człowiekiem - dodał kapitan. - Honor nie jest dla niego pustym słowem. A poza tym bardzo szanuje ciebie i twoje umiejętności.

- Tak - powiedziała cicho. - Wiem.

Znowu spojrzała na podwórze, wypatrując Corda. Nie było go nigdzie w zasięgu wzroku.

Czyżby nie miał zamiaru oglądać jej startu?

Kapitan Jon znowu odchrząknął, zgadując, czym zaprzątnięta jest uwaga Raine. Zawstydzona zwróciła wzrok w jego stronę.

- Nie krępuj się, ciesz się z sympatii pana Elliota - powiedział kapitan. - Bóg jeden wie, że najwyższy czas, żebyś sobie kogoś znalazła. Ale nie pozwól, żeby ci przysłonił główny cel. Bierzesz udział w olimpiadzie.

Raine zaczerwieniła się, lecz wytrzymała wzrok kapitana.

- Nie zawiodę drużyny, kapitanie.

Kapitan energicznie odpowiedział:

- Gdybym sądził, że możesz zawieść drużynę, skreśliłbym cię z listy uczestników i nie pucowałabyś teraz Deva. Daj z siebie wszystko, Raine.

- Oczywiście.

Kapitan się uśmiechnął. Tego się po niej spodziewał.

- Nie denerwuj się - dodał, ściskając jej ramię. - Nie oczekuję od ciebie cudów. Devlin's Waterloo urodził się, żeby biegać, a nie żeby wdzięczyć się przed sędziami.

Raine wyszła z wozu wymuskana. Drzwi zatrzasnęły się za nią. Gdyby zechciała po coś wrócić do środka, musiałaby poprosić o klucz Thorne'a. Żaden problem. Thorne był stale zasięgu wzroku.

W przeciwieństwie do Corda.

Wyprostowała się i rozejrzała wokoło. Zamiast zakurzonych dżinsów, koszulki i starych butów miała na sobie obowiązkowy strój jeździecki. Czarny toczek i lśniące angielskie buty, białą bluzkę i starannie zawiązany szeroki krawat, bryczesy i ciemny, dopasowany rajtrok. Białe rękawiczki schowała do kieszeni. Włoży je dopiero na torze.

- Tylko wojskowi mogli wpaść na pomysł, żeby w stajni nosić białe rękawiczki - mruknęła. - Niepotrzebny kłopot.

Poprawiła na głowie toczek, który jednocześnie pełnił funkcję ochronnego kasku. Włosy miała wepchnięte pod twardy plastik. Żadne fikuśne loczki nie psuły efektu starannej elegancji, wymaganej w konkurencji ujeżdżania.

Wewnętrzny zegar podpowiedział Raine, że nie powinna ociągać się ani chwili dłużej. Szybkim krokiem ruszyła w stronę stajni.

Thorne zrównał się z nią i pomaszerował obok. Nie zapytała go, czy widział Corda. Nie ufała sobie. Miała wrażenie, że jej życie upływa na ciągłym czekaniu na kogoś, kto ma obejrzeć jej start w zawodach. I za każdym razem kończy się to rozczarowaniem.

Zacisnęła zęby i wzięła głęboki wdech. Przeżyje i ten zawód. Za chwilę wystartuje w pierwszej konkurencji zawodów olimpijskich. Pracowała na to przez całe życie. Da z siebie wszystko.

Gdy skręciła w korytarz, gdzie znajdował się boks Deva, zobaczyła, że jej ogier jest już osiodłany i poszturchuje pyskiem Corda. Natychmiast poczuła się lżejsza, młodsza, triumfująca, jakby wygrała ujeżdżanie, zanim jeszcze wystartowała. Przyśpieszyła kroku i po raz pierwszy od rana na jej twarzy zajaśniał uśmiech.

Dev poczuł jej zapach, uniósł łeb i zarżał. Cord odwrócił się i wyciągnął rękę na powitanie. Nie powiedział, gdzie się włóczył cały dzień.

Raine nie pytała. Nie miała siły słuchać szczegółów z zawodowego życia Corda.

- Wyglądasz bardzo elegancko. - Powiódł wzrokiem po szczupłej sylwetce Raine. - Zdyskwalifikują cię, jeśli cię przytulę?

Zamiast odpowiedzieć, otoczyła go ramionami i mocno uściskała. Cord natychmiast ją przytulił.

- Blue i cała reszta będą cię oglądać przez lornetki z bezpiecznego miejsca - powiedział cicho, żeby nikt go nie usłyszał.

Raine skinęła głową i przywarła do niego mocniej.

- Cieszę się, że zobaczysz, jak startuję w olimpiadzie - wyszeptała i ciaśniej otoczyła Corda ramionami. Odchyliła do tyłu głowę, by spojrzeć w jego jasne, lśniące oczy. - Dziękuję.

- Cała przyjemność po mojej stronie, kochanie. Ale to nie zawsze zależy ode mnie.

- Rozumiem.

I rzeczywiście to rozumiała.

Cord posadził ją na siodle. Raine pogłaskała go po policzku. Pod opaloną skórą wyczuła twardy zarost. - I dziękuję za osiodłanie Deva.

- Dla takiego uśmiechu osiodłałbym samego diabła. - Cord ucałował jej dłoń i cofnął się.

Szedł obok Deva aż na teren do ćwiczeń, gdzie zawodnicy prowadzali konie, żeby je rozgrzać przed startem.

Przypatrując się ludziom wokół, czekał, aż Raine wprowadzi Deva na tor i zacznie z nim pracować. Trenowała go tak długo, aż przyjął imponującą postawę i wygiął szyję w zachwycający, dobrze wyważony łuk.

Był to zupełnie inny styl jeździectwa niż ten, który Cord uprawiał w młodości. Doceniał jednak umiejętności, jakich wymagano od konia i jeźdźca startujących w ujeżdżaniu. Zwłaszcza teraz, gdy Dev był wypoczęty, a Raine oczekiwała na swój pierwszy start w olimpijskiej konkurencji.

Kiedy wywołano jej nazwisko, Raine włożyła białe rękawiczki, odwróciła Deva i poprowadziła go na start.

Cord w milczeniu przyglądał się, jak szli. Mógł do niej krzyknąć, życząc jej szczęścia, ale nie zrobił tego. Wiedział, że Raine jest całkowicie skoncentrowana na czekającym ją występie.

Skinął w kierunku Thorne'a i odszedł w miejsce, z którego mógł obserwować zawodników, tor i widzów. Rozchylił poły wiatrówki. Dziś miał na sobie inną, kurtkę - ciemniejszą i luźniejszą. Jej fałdy tuszowały półautomatyczny pistolet. Pół godziny temu Niebieski Śledź przysłał następne ostrzeżenie. Barakuda się przemieszczał. Prawdopodobnie podążał w kierunku San Diego, gdzie rozkopano ekskluzywne pole golfowe, wystawiając na próbę odwagę koni i jeźdźców.

Cord poczuł ulgę na wieść, że Barakuda nie zmierza w stronę Anaheim i toru do ujeżdżania, ale był czujny. Nagła zmiana planów i pojawienie się tam, gdzie się go najmniej spodziewano - to w stylu Barakudy.

Raine czekała za trybunami, podczas gdy na tablicy wyświetlano punktację poprzedniego zawodnika. Umiarkowane oklaski powiedziały jej, że szwajcarski jeździec nie wzbudził entuzjazmu.

Ze zdenerwowania żołądek zamienił jej się w supeł. Skupiła się na flagach krajów biorących udział w olimpiadzie. Trybuny wypełniał tłum podekscytowanych widzów. Na uboczu, po przeciwnej stronie świeżo zagrabionego prostokąta wysypanego piaskiem, siedziało pod markizą trzech sędziów.

Raine usłyszała swoje nazwisko i nazwę kraju, który reprezentowała. Na znak kapitana Jona wzięła głęboki wdech, ściągnęła cugle i skierowała Deva na tor.

Kiedy zaczęła występ, całe napięcie minęło. Skupiona i zdecydowana, wjechała na gładką nawierzchnię prostokątnego placyku. Wstrzymała Deva naprzeciw stanowiska sędziów, powitała ich, skierowała konia w przeciwną stronę i natychmiast przystąpiła do wykonywania obowiązkowych figur.

Przez siedem i pół minuty sędziowie będą oceniać ją i Deva. Będą oceniać współpracę jeźdźca i wierzchowca. Podczas gdy Dev będzie zmieniał chody i robił zwroty, Raine musi siedzieć w pozie pełnej niewymuszonego wdzięku, nie okazując, że to ona kieruje koniem.

Konie, które trenowano tylko do udziału w konkurencji ujeżdżania, są tak łagodne i posłuszne, że jeźdźcowi łatwo sprawiać wrażenie, że jest wyłącznie dobrze ubranym pasażerem. Natomiast konie biorące udział w trzydniowych zawodach są uczone współzawodnictwa i wytrwałości, dzięki czemu nie rezygnują z walki bez względu na to, jak są wyczerpane i jak trudna jest przed nimi przeszkoda.

Dlatego Dev nie potrafił i nie chciał ograniczać swojej energii do siedmiu i pół minuty powściągliwych pokazów chodów stępa, powolnego truchtu, powolnego galopu i szybkiego stępa, kłusa, zmian chodów, stania w bezruchu i oczekiwania na niewidoczny sygnał do startu. Niezadowolenie ogiera objawiało się podrzucaniem głowy i sprawdzaniem, czy jeździec nie popuścił cugli.

Przez siedem i pół minuty Raine i Devlin's Waterloo toczyli zaciekłą, lecz skrywaną walkę o władzę.

Raine przypominało to próbę zawrócenia bystrej rzeki za pomocą rąk skrępowanych w nadgarstkach. Minuty wlokły się niemiłosiernie. Nie słyszała okrzyków widzów i nie czuła powiewów wiatru. Nie czuła potu ściekającego wzdłuż kręgosłupa. Nie pociła się ze zdenerwowania, lecz z wysiłku, który wkładała w utrzymanie konia w ryzach.

Dev ani razu nie zlekceważył jej poleceń i nie odmówił ich wykonania, ale chwilami porzucał spokojny, uległy styl, jaki najwyżej oceniali sędziowie. W takich wypadkach Dev wymagał nierzucającej się w oczy pomocy.

Z drugiej jednak strony silny zad ogiera i muskularna, wygięta w łuk szyja sprawiały wrażenie, że koń jest bardzo poskramiany przez jeźdźca. Na szczęście lekka, szczupła, długonoga Raine sprawiała wrażenie filigranowej na ogromnym wierzchowcu. Oczywista różnica budowy konia i amazonki podkreślała wrażenie, że Dev słucha swej pani z dobrej woli, a nie z przymusu.

Z pogodnym wyrazem twarzy Raine zasygnalizowała Devowi ostatnią zmianę chodu i zwróciła ogiera ku sędziom. Wstrzymała konia i unieruchomiła pod sobą, wykorzystując w tym celu wędzidło i mocny uścisk kolanami. Następnie pozdrowiła sędziów i zakończyła występ. Było to najdłuższe siedem i pół minuty w jej życiu.

Z maską spokoju na twarzy poczekała, aż na tablicy pojawi się punktacja. Spojrzała tylko na błędy ocenione przez każdego z sędziów: trzydzieści trzy; czterdzieści; dwadzieścia trzy.

Z kamienną twarzą odwróciła konia i odjechała z areny. Przeciętny koń biorący w trzydniowych zawodach gromadzi pięćdziesiąt punktów karnych od jednego sędziego. Występ Deva był zupełnie dobry. Jednak gdy spojrzała na punktację drużyny francuskiej, wiedziała, że nie ma powodów do radości.

Widownia była jednak innego zdania. Piękna muskulatura Deva przypadła jej do gustu. Oklaskiwano ogiera, jakby wykonał bezbłędny popis. Dev wybiegł z areny, drobiąc nogami i wściekle szarpiąc wędzidło. Jeśli nawet nie zadowolił sędziów, spodobał się widowni i wiedział o tym. Teraz potrzebował porządnego, energicznego galopu.

- I będziesz go miał, czerwony diable - mruknęła Raine. Skierowała Deva na otwartą przestrzeń dla ćwiczących koni. - Nie tyle, ile byś chciał, ale wystarczy, żeby przeczyścić ci kiszki, zanim cię przetransportujemy na ranczo „Santa Fe” na bieg przełajowy. Tam się wybiegasz do woli, a nawet więcej.

Dev rzucał się, brykał, wierzgał i tańczył, żeby uwolnić się od wędzidła i łagodnych, lecz nieubłaganych dłoni swojej pani. Nerwowo poruszając skórą na łopatkach i bokach, truchtał na miejsce, gdzie wolno mu będzie biegać.

Cord czekał przy bramie. Otworzył ją i wpuścił ogiera.

- Popis światowej klasy - powiedział. - Deva niełatwo utrzymać w ryzach.

- Teraz dostanie to, na co sobie zasłużył - powiedziała ponuro Raine.

Usiadła pewniej i ściągnęła wodze.

Dev ruszył galopem, walcząc z wędzidłem.

Cord patrzył z podziwem, choć surowo. Raine jechała radośnie, prezentując styl, który kazał zapomnieć, jak wielki, silny i dumny jest Dev. Ale pomimo jej niezaprzeczalnych umiejętności, Cord wiedział, że życie Raine zależy od zwierzęcia.

Na myśl o biegu przełajowym cierpła mu skóra.

Ale nic nie mógł poradzić. Raine dokonała wyboru dawno temu. Cord szanował to, tak samo jak szanował samą Raine. Za kilka godzin zawiezie ją na ranczo „Santa Fe”. Tam ujrzał ją po raz pierwszy, wędrującą samotnie po spalonych słońcem wzgórzach, wśród wysokich drzew eukaliptusowych. Tam ustawiono przeszkody, żeby sprawdzić wytrzymałość konia i jeźdźca.

I tam czekał Barakuda.

ROZDZIAŁ 18

Suchy wiatr przeczesywał płowe trawy i srebrzystozielone liście. Bezchmurne, rozpalone niebo miało niebieskobiałą barwę. Dzień był piękny, lecz siedząca na szczycie wzgórza Raine nie dostrzegała tego, zapisując coś w swoim notatniku. Encyklopedia wiedzy na temat biegu przełajowego autorstwa kapitana Jona, Raine Smith i drużyny jeździeckiej USA.

Bieg był podzielony na cztery części: a) bieg drogami i ścieżkami, b) bieg terenowy z przeszkodami, c) bieg drogami i ścieżkami, d) bieg przełajowy z przeszkodami. Odcinki a i c liczyły w sumie dwadzieścia cztery kilometry. Ten dystans trzeba pokonać ze średnią prędkością galopu. Jeździec może przeplatać stępa, galop i cwał. Albo po prostu galopować dwadzieścia cztery kilometry.

Sędziom było to obojętne. Ważne, by koń przebiegł dystans, pokonując przeszkody w ustalonym porządku, mieszcząc się w czasie, który przewidziano na każdą część. Za pokonanie dystansu w szybszym czasie nie otrzymywało się żadnych dodatkowych punktów, natomiast odejmowano punkty za zbyt wolną jazdę.

Najlepszym tempem byłby jednostajny galop, łatwy dla konia i dla jeźdźca. Ale tor zazwyczaj był urozmaicony, a to nie pozwalało na równy krok.

Zadanie jeźdźca polegało na umiejętnym pogodzeniu wymagań terenu, limitu czasu oraz siły i wytrzymałości konia. Gdy jeździec był zbyt ostrożny, decydował się na wolniejszy krok i otrzymywał punkty karne. Zbyt szybki bieg wyczerpywał konia, tak że końcowy odcinek stawał się już nie bardzo trudny, ile po prostu niemożliwy do pokonania.

Błędy na drogach i ścieżkach zmniejszały szansę na olimpijski medal. Nie można było opuścić żadnego odcinka wytyczonej trasy ani pokonać jej w innej kolejności.

Kartkując notatki, Raine od czasu do czasu spoglądała na mapę, którą każdy uczestnik zawodów otrzymał podczas obchodu trasy. Wynikało z niej, że odcinek b, czyli bieg terenowy z przeszkodami, będzie wymagał szybkiego cwału przez około cztery kilometry. Przeszkody rozstawiono co trzy kilometry.

Były to solidne przeszkody, nie takie jak na torze do skoków. Te ostatnie rozpadały się, gdy koń źle ocenił odległość. Kiedy koń potrącił mur w biegu terenowym z przeszkodami, padał on i jeździec, a nie mur. W przeciwieństwie do części a i c za szybsze pokonanie trasy biegu terenowego zyskiwało się dodatkowe punkty. Zbyt wolna jazda powodowała utratę punktów. Kiedy na pokonanie tego odcinka jeździec potrzebował dwa razy więcej czasu niż przewidywany limit, zostawał zdyskwalifikowany. I koniec.

Nie można było oszczędzać konia podczas biegu terenowego z przeszkodami i nie odpaść z konkurencji. Odmowa skoku lub upadek zmniejszały szansę na dobre miejsce. Aby zdobyć złoto, koń i jeździec muszą tworzyć idealnie zgrany zespół. Bieg terenowy z przeszkodami był próbą nerwów, szybkości i właściwej oceny.

Ale dopiero ostatni odcinek, czyli bieg przełajowy z przeszkodami, pozwalał wyłuskać te pary, które prezentowały najwyższy poziom. Upadek w obrębie strefy karnej wokół każdej z przeszkód, a zdarzały się one bardzo często, kosztował sześćdziesiąt punktów. Drużyna mogła sobie pozwolić na upadek jednego jeźdźca i wciąż mieć szansę na miejsce medalowe. Upadek dwóch jeźdźców najczęściej niweczył wszelkie nadzieje na medal.

Do upadku mogło dojść w różnych okolicznościach. Bieg przełajowy odbywał się na dystansie ośmiu kilometrów i jego trasa wiodła to w górę, to w dół. Tu koń musiał całkowicie ufać jeźdźcowi. Bez zaufania skok przez przeszkodę był niemożliwy. Pierwsza odmowa pokonania przeszkody kosztowała dwadzieścia punktów karnych, druga odmowa na tej samej przeszkodzie - czterdzieści.

Przeszkody były rozstawione średnio co dwieście pięćdziesiąt metrów. Trzydzieści przeszkód. Na dystansie ośmiu kilometrów.

Pomimo że żadna z przeszkód nie wymagała skoku wyżej niż dwa metry w górę, niektóre wzniesiono pośrodku kałuż, inne na stoku wzgórza, tuż poniżej grzbietu. Takie przeszkody koń musiał brać, dosłownie ślepo ufając jeźdźcowi, który znał trasę. Inne przeszkody znajdowały się na końcu długiego odcinka prowadzącego pod górę, aby wypróbować siłę woli konia.

Bieg przełajowy był dokładnie taki, jaki być powinien - osiem kilometrów prawdziwej walki. I to po niemal trzydziestu kilometrach ciężkiej pracy. Z wyjątkiem piętnastominutowej przerwy przed biegiem przełajowym, w czasie której weterynarz w punkcie kontrolnym sprawdzał, czy koń jest w wystarczająco dobrym stanie, by ukończyć bieg, jeździec i jego wierzchowiec byli sprawdzani bez litości.

Kapitan Jon ujął to słowami: bieg na przełaj z przeszkodami to „kawał cholernego draństwa”.

- Nie powinnaś być sama - niespodziewanie rozległ się głos Corda.

Uniosła głowę znad notatek i stwierdziła, że pozostali zawodnicy rozpierzchli się po trasie wyścigu.

Raine skierowała wzrok na Corda. Przysiadł na piętach i zaglądał jej przez ramię. Jego oczy lśniły srebrzystoniebieskim blaskiem. Były tak piękne, że Raine wstrzymała oddech.

- Nie jestem sama - powiedziała ochryple. - Ty jesteś ze mną.

Z uśmiechem musnęła ustami jego wargi. Pogładził ją po policzku, zachwycając się gładkością jej skóry. Raine była taka ciepła, taka miękka, taka pełna życia.

A świat Barakudy był tak lodowaty.

Z ociąganiem zabrał rękę i wstał, pociągając Raine za sobą. Zastanawiała się, co sprawiło, że wokół jego ust znów pojawiły się zmarszczki, ale go nie zapytała. Rzuciła okiem na zegarek. Od czasu, gdy Corda odwołał pager, minęła zaledwie godzina.

- Szybko wróciłeś - powiedziała.

Zanurzył dłoń w jej włosach. Przyciągnął Raine bliżej i pocałował chciwie, jakby się rozstali nie na godzinę, lecz wiele miesięcy.

- Obiecaj mi, że nie będziesz się oddalała sama. Nigdzie - powiedział surowo, niemal szorstko.

Spojrzała mu w oczy i wyczula jego napięcie.

- Chodzi o tatę? - spytała z trudem.

Spojrzał na nią. Mógł jej powiedzieć, że ochrona jej ojca została potrojona. Tak samo jak jej ochrona. Reszta rodziny wróciła na Wschodnie Wybrzeże. Będą oglądać jej jazdę w telewizji.

Barakuda umknął Bonnerowi i jego ludziom.

Jednak mówiąc jej o tym, nie sprawi, że stanie się bezpieczniejsza. Pozbawi jej za to spokoju koniecznego, by mogła się skupić na Devie i biegu przełajowym.

- Obiecaj mi - powtórzył szorstko.

- Muszę jeszcze raz obejść poszczególne odcinki.

Splótł palce z jej palcami.

- Chodźmy.

- Cord... - zawahała się, wiedząc, że to, co powie, nie spodoba mu się. - Jeżeli twój pager znów się odezwie i będziesz musiał odejść, sama obejdę trasę. Nie chcę, żeby Dev pokonywał przeszkody, z którymi się nie zaznajomiłam.

Zacisnął usta.

Chciała go spytać, co takiego zdarzyło się w ciągu ostatniej godziny, że jest taki zdenerwowany, napięty, taki zły. Ale milczała. Nie ma sensu pytać. Nie powiedziałby jej nic więcej.

Najwyraźniej nie życzył sobie, żeby nawet przez chwilę była sama.

- Dokąd? - spytał.

- Na trasę biegu terenowego z przeszkodami. Muszę popatrzeć na przeszkody w wodzie i na największe ławki.

Szli szybko, niewiele mówiąc. Od czasu do czasu Raine notowała coś w swoim zeszyciku, sprawdzała glebę, badała ustawienie przeszkód względem słońca.

Cord wiedział, że jego ludzie są rozstawieni wzdłuż trasy i śledzą teren przez lornetki, lecz był czujny. Badał wszystko poza przeszkodami. Łatwiej było omijać je wzrokiem. Był jeźdźcem wychowanym w dzikim krajobrazie, wśród jeszcze dzikszych koni, ale na widok trasy biegu terenowego z przeszkodami robiło mu się zimno.

Żałował, że Raine nie poświęciła się baletowi, koronczarstwu lub, niechby, ujeżdżaniu.

Przeszkody w wodzie składały się z szerokiego płotka, za którym znajdował się mały sztuczny zbiornik. Aby pokonać całą przeszkodę, konieczny był skok długości czterech metrów. Inne przeszkody nie były łatwiejsze. Solidne niczym domy sterty pozbijanych gwoździami kłód drewna, przeszkody wymuszające skoki z cienia w pełne słońce i z powrotem w cień, płotki, które na dystansie czterech kilometrów trzeba było przeskakiwać natychmiast po wyjściu z zakrętu.

O ile ujeżdżanie sięgało korzeniami czasów kawalerii, próba wytrzymałości nawiązywała do przeszkód, które na swojej drodze napotykał posłaniec wiozący rozkazy.

Zrezygnowali tylko ze strzelania, pomyślał Cord ponuro.

Jego zadaniem było dopilnować, aby tek pozostało.

Raine rozprostowała zmęczone pisaniem palce i zamknęła notatnik.

- Teraz trasa biegu przełajowego.

- Chcesz przejść osiem kilometrów?

- Szybko chodzę.

- Umieram z głodu.

Sięgnęła do tyłu i poklepała plecak.

- Wyjąć ci coś?

- Mogę sam poszukać?

- Od tego wszystko się zaczęło. Chciałeś przeszukać mój plecak i powaliłeś mnie na ziemię.

Cord się uśmiechnął. Powoli, z czułością, pogładził kciukiem policzek Raine.

- Gdybym wtedy wiedział to, co wiem teraz - powiedział zdyszany - ściągnąłbym z ciebie ubranie i kochał się z tobą na ziemi. Może powinienem to zrobić teraz. Rozebrać cię i pociągnąć na trawę, a potem kochać się z tobą, aż zaczniesz drżeć i wykrzykiwać moje imię.

Widząc pożądanie w jego oczach, wstrzymała oddech. Pochyliła się ku niemu, Cord pocałował ją, aż zadrżała i przywarła do niego rozpalona. Nieopodal rozległy się głosy, przypominając im, że nie są sami.

Cord chrząknął i oderwał wargi od jej ust.

- Za dużo ludzi.

Zaśmiała się niepewnie.

- Przed chwilą utyskiwałeś, że jestem tu sama.

- Wtedy myślałem jak ochroniarz. Teraz... - Spojrzał na usta Raine, poczerwieniałe od pocałunku. - Teraz myślę jak kochanek. Pragnę cię.

- Nie kuś mnie. - Poczuła falę ciepła. - Przypadkiem znam doskonałą kryjówkę. Jak na mój gust jest tam za dużo kabli, a muzyka w tle pozostawia wiele do życzenia, ale za to nikt nie będzie nam tam przeszkadzał.

- Muzyka w tle?

- Skaner.

Roześmiał się i objął Raine.

- Nie sądziłem, że będę się w stanie dziś śmiać. Jesteś dla mnie taka dobra, moja słodka amazonko.

Musnął wargami szyję Raine, ciesząc się jej ciepłem. Dotknął koniuszkiem języka pulsującej tętnicy. Odgięła głowę do tyłu, by dać mu więcej swobody. Ukąsił ją leciutko i zmusił się, żeby wypuścić jaz ramion.

- Wolę cię w jednym kawałku - powiedział. - Chodźmy zobaczyć, co ten „kawał cholernego draństwa” chowa w zanadrzu.

- Rozmawiałeś z kapitanem Jonem.

Cord wzruszył ramionami. Obszedł trasę przed zawodnikami, ale nie interesowały go przeszkody. Barakuda atakuje, ucieka i chwali się swoim wyczynem. Gdyby ukrył się na trasie wyścigu, mógłby uderzyć, gdzie zechce, ale wtedy nie zdołałby umknąć.

A nieboszczycy nie mogą się chwalić.

Jeżeli uda mu się przedrzeć przez podwojoną ochronę, będzie zmierzał w jedno z wielu miejsc, które Cord już sprawdził. Na przykład na szczyt wzgórza, skąd snajper miałby doskonały widok na publiczność. I na zawodników.

- Mimo że widziałem to na własne oczy, trudno mi uwierzyć, że trasa biegu przełajowego jest aż tak trudna, jak mówił kapitan Jon. Twierdzi, że ta trasa jest najtrudniejsza ze wszystkich, jakie widział w życiu.

Raine dumnie uniosła głowę. Z jego tonu wywnioskowała, że Cord chce, aby się wycofała się z zawodów.

- Trasa jest taka, jaka być powinna. To próba.

Cord milczał, zagryzając wargi.

Przez chwilę myszkował w plecaku Raine.

- Szynka z sosem szwajcarskim czy włoskim?

- Włoskim.

Jedząc kanapki, dotarli do ostatniego odcinka trasy. Raine odpowiadała na pytania Corda. Wszystkie jego wątpliwości dotyczyły jednego - jej bezpieczeństwa.

Im więcej przeszkód oglądał, tym bardziej się niepokoił. Na widok wielu z nich jeżył mu się włos na głowie.

Przeszkoda, którą nazywano „trumna”, składała się z dwóch balustradek umieszczonych po obu stronach strumienia o szerokości dwóch i pół metra płynącego pomiędzy dwoma wzgórzami. Gdyby koń lub jeździec źle ocenili jej wymiary upadek był nieunikniony.

Potem były „schody”. Gigantyczne stopnie, na których kolejno miał lądować koń. Nie było na nich miejsca na dodatkowe kroki przed wykonaniem następnego skoku. Bez doskonałej koordynacji koń mógł złamać nogę, a jeździec skręcić kark.

Skoki przez wodę nie były łatwiejsze. Wprawdzie lepiej wylądować w wodzie niż na kłodzie drewna, lecz błoto stanowi niebezpieczne podłoże. Z kolei strumień, którego brzegi wznosiły się przeszło metr ponad lustrem wody, był zbyt szeroki, by go przesadzić jednym skokiem. Koń musiał wskoczyć do wody, a potem wyskoczyć ze strumienia na brzeg, nie wiedząc, na jakie natrafi podłoże.

Gdzie indziej na ślepo skakał do wody. Po przeciwnej stronie zbiornika znajdowała się ściana z kłód drewna. Koń musiał zrobić dwa kroki w wodzie po kolana, następnie przeskoczyć przeszkodę sięgającą mu do piersi. Wybicie do skoku i lądowanie odbywało się na niepewnym, podmokłym gruncie.

Im więcej Cord dowiadywał się o wyścigu, tym bardziej był niezadowolony. Obejrzał następną pułapkę - dwie przeszkody przedzielone stromym pagórkiem. Koń musiał pokonać pierwszą, wbiec na szczyt, za którym ukrywał się następny płotek.

- A jeśli koń upadnie między przeszkodami? - zapytał.

Raine przełknęła ostatni kęs kanapki.

- Za to nie ma punktów karnych. Przy każdej przeszkodzie siedzą sędziowie sprawdzający, czy najeżdża się na przeszkodę z odpowiedniej strony i czy koń bezpiecznie wylądował po skoku. Jeżeli upadek nastąpi na polu karnym, traci się sześćdziesiąt punktów.

- Nie mówiąc o utracie zębów - mruknął Cord. Drewniane belki były twarde i miały grubość ramienia mężczyzny.

Raine uśmiechnęła się, ukazując dwa rzędy zdrowych białych zębów.

- Jak dotąd wychodzę z tego bez uszczerbku. Mam wszystkie zęby.

- A złamane kości?

- Trochę tego było. - Wzruszyła ramionami. - Cóż, taka...

- ... taka praca - wtrącił brutalnie.

- Otóż to. A twoja blizna na lewym udzie, o której nie chcesz mi opowiedzieć? I ta druga na prawym boku? I trzecia, ukryta pod włosami z tyłu głowy?

Cord zacisnął dłoń na złotej monecie, którą miał w kieszeni. Raine ma rację. Kto jak kto, ale on doskonale wiedział, z jakimi obrażeniami można przeżyć. Jednak od czasu porannej rozmowy z Bonnerem przeczuwał nieszczęście.

Podobne przeczucie miał dotychczas tylko kilka razy. W trzech przypadkach skończyło się to czyjąś śmiercią. Przeklął w myślach swoją szkocką babkę, po której odziedziczył umiejętność przeczuwania nieszczęść. Nie umiał im zapobiegać. Potrafił jedynie czuć chłód i lęk.

- Ochraniałbym cię, nawet gdyby to nie należało do moich obowiązków - powiedział cicho. - Jesteś taka piękna, taka pełna życia. Jak ogień płonący w zimną noc.

Oczy Raine zaszły łzami. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Położyła dłoń na ramieniu Corda i poczuła, jak bardzo jest napięty.

Cord przymknął na chwilę oczy. Zaczął mówić, starannie dobierając słowa. Nigdy dotychczas nie pragnął niczego równie mocno i nigdy dotąd nie czuł się równie bezsilny.

- Wiem, co to znaczy żyć na krawędzi. Sprawdzać się i patrzeć, do czego się jest zdolnym. Sprawdzać się, żeby się w końcu przekonać, że jest się wolnym.

Patrzyła na Corda, przeglądając się w jego oczach, w jego słowach. - Ale nadchodzi czas - ciągnął powoli - że dawne próby nie mówią już nic nowego. Rozumiesz mnie? - Spojrzał na nią pytająco.

- Muszę jutro pojechać. - Pogłaskała go po policzku.

Nie poruszył się, ale sprawiał wrażenie człowieka, który spodziewa się ciosu.

- Gdyby chodziło tylko o ciebie i o mnie - powiedziała - mogłabym się zastanawiać. Ale tu chodzi o więcej.

Zamknął oczy, godząc się z rym, czego nie mógł zmienić. Z wielką czułością ucałował wnętrze jej dłoni.

- Wiem. Boże, miej nas w swojej opiece. Wiem.

I rzeczywiście wiedział. Bo sam musiał wypełnić bardzo odpowiedzialne zadanie. Był uwięziony w sieci powinności, która stawała się coraz bardziej napięta, odciągając go od wszystkiego, czego pragnął.

Od Raine.

Usiadła z westchnieniem przy małym stole jadalnym w wozie Corda. Wypiła pół kieliszka białego burgunda. Sięgnęła palcami po sałatę na półmisku i chrupała kruchy liść. Starannie oblizała palce.

- To właśnie jest najlepsze - powiedziała.

- Co? - spytał Cord.

- Że mogę jeść palcami i nikogo to nie obchodzi.

Uśmiechnął się i wyciągnął rękę przez stół.

- Pozwól, że to zrobię.

- Co? - spytała leniwie.

- Obliżę twoje palce.

Ogień, który drzemał tuż pod powierzchnią, zawsze gdy znajdowała się blisko, buchnął gwałtownie.

- Dlaczego raptem zachciało mi się deseru?

- Zachciało ci się? - spytał głosem miękkim jak ciemny aksamit. Przejechał palcami po jej karku i szyi w stronę zagłębienia między piersiami. - Nie wyglądasz jak truskawka, czekająca, żeby ją zanurzyć w czekoladowym sosie. Jesteś za słodka. Wyglądasz raczej jak lody waniliowe. Tylko że jesteś o wiele lepsza... o wiele cieplejsza. Zastanawiam się, czy byłoby ci do twarzy w czekoladzie twojej skóry.

Raine zaczęła szybciej oddychać. Poczuła, że pod granatową koszulką twardnieją jej sutki.

Cord spostrzegł to i stoczył ze sobą gwałtowną walkę. Miał ochotę zsunąć się z krzesła i uklęknąć przed Raine, rozebrać ją i cieszyć się każdym centymetrem jej słodkiego ciała, topniejącego pod jego dłońmi.

- Sprawdziliśmy już, co u Deva, i zjedliśmy niskokaloryczny posiłek - powiedział. - Czy masz jeszcze jakieś zasady dotyczące nocy poprzedzającej zawody?

- Na przykład?

- Spanie w pojedynkę.

- Nie ma mowy - uśmiechnęła się leniwie.

- Chwała Bogu. Nie udałoby ci się mnie utrzymać z dala od siebie. Zwłaszcza że wiem, że pragniesz mnie równie mocno jak ja ciebie.

Spoglądał na nią jasnoniebieskimi oczami. Na myśl o jutrzejszych zawodach robiło mu się zimno. Męczyły go dwie koszmarne wizje. W jednej widział poturbowaną Raine leżącą na ziemi za przeszkodą, która okazała się zbyt trudna dla Deva. W drugiej pocisk terrorysty dosięgał celu... Raine leżała nieruchomo. Ofiara wojny... krew, cisza i śmierć. Na widok ponurej miny Corda, Raine przeszedł dreszcz.

- Widzę, że nie tylko ja jestem zdenerwowana - wyszeptała. - Czy na zewnątrz robi się bardzo niebiesko, Delta/Niebieskie Światło?

Przelotny uśmiech rozjaśnił mu twarz na tak krótko, że prawie tego nie zauważyła.

- Tym się nie przejmuj. I tak masz dużo na głowie.

- Dlaczego nie powiedzieć ojcu, żeby po prostu nie przyjeżdżał na te zawody?

- Za późno. Blue zdecydował, że będzie oglądał start Baby Blue, i nic go nie powstrzyma. Co nie oznacza, że go potępiam. Gdybyś była moją córką, obejrzałbym twój start, choćbym miał oddać duszę diabłu.

Raine wyszeptała imię Corda i ujęła jego twarz w dłonie. Jego oczy były lodowato zimne, ale usta ciepłe, delikatne i bardzo uwodzicielskie, kiedy ją lizał, kąsał i smakował, obiecując słodkie zapomnienie. Gdy z ociąganiem podniósł głowę, Raine jeszcze raz wyszeptała jego imię.

- Najpierw prysznic - powiedział stanowczo, wyjmując z jej włosów źdźbło słomy. - Ja muszę jeszcze zatelefonować.

- Zapłacisz mi za to - powiedziała zdyszana.

- Za co? - spytał niewinnym tonem.

- Za to, że się ze mną drażnisz, a potem każesz brać mi zimny prysznic.

- Odkręć kran z czerwonym kurkiem.

Raine odburknęła coś niegodnego damy. Ruszyła w stronę drzwi do kabiny, zrzucając po drodze ubranie.

Cord przyglądał się temu, dopóki nie ukazało się nagie ramię Raine. Kobiecy, pełen elegancji ruch sprawił, że poczuł, jak zalewa go fala piekącego żaru. Cicho przeklinając pod nosem, nagle odwrócił się, by zatelefonować.

Raine, wciąż mamrocząc, wepchnęła włosy pod zielony czepek kąpielowy. Odkręciła wodę i sięgnęła po mydło. Zanim się namydliła, drzwi otworzyły się i do kabiny wszedł Cord.

Był całkiem nagi. Jego nabrzmiała męskość świadczyła o dużej sile pożądania.

Raine zastygła w bezruchu z mydłem w dłoni. Czuła na skórze ciepłą wodę, a pod skórą mrowienie.

Oczy Corda były srebrzystoniebieskie, zamglone. Mięśnie miał napięte jak do skoku.

- Telefonowałeś? - spytała gardłowym głosem.

- Wyszedł na ryby.

ROZDZIAŁ 19

Cord z uśmiechem przeciągnął rękami po karku, ramionach i plecach Raine. Opuścił dłonie na talię i biodra. Kiedy przesunął palce w górę i natrafił na piersi, Raine cicho jęknęła. Cord patrzył, jak się zmienia pod jego dotykiem, czuł jedwabistą gładkość piersi i kuszącą twardość brodawek wzbierających pod jego dłońmi.

- Czekam na to, od kiedy myłem ci włosy - powiedział cicho. - Dlaczego, u diabła, tak długo zwlekałem?

Raine czuła, jak rozkwita jej podniecenie i cała pulsuje.

- No, właśnie. Dlaczego tak długo zwlekałeś?

- Bo jestem głupi. - Patrzył, jak mieniąca się piana, spływając podkreśla kobiece krzywizny ciała Raine. - Na głupotę nie ma lekarstwa.

Roześmiała się. Cord schylił się i polizał ją po karku. Zaskoczona, wydała głęboki gardłowy jęk. Jego wargi, zęby i język pieściły ją całą. Zatracając się w miłosnym uniesieniu, Cord starał się odegnać od siebie koszmarne wizje... Raine ranna, umierająca, a on jest za daleko, by jej pomóc.

Przygarnął ją do siebie i przycisnął do swego spragnionego ciała. Chciał dotykać całą Raine, objąć. Teraz. Jutro może nadejść za wcześnie, niosąc ze sobą krew, ciszę i śmierć.

Przesunął usta na piersi Raine i kąsał je namiętnie, podczas gdy ciepła woda spływała po ich ciałach. Powoli osunął się na dół, ukląkł na podłodze. Natrafił językiem na pępek Raine, chwycił ją za pośladki, żeby przyciągnąć bliżej ku spragnionym ustom. Pochylił głowę i przygryzł wewnętrzną stronę uda.

Gwałtownie wciągnęła powietrze. Spojrzała w dół i zobaczyła czarne włosy Corda na tle swojej jasnej skóry. Jego białe zęby lśniły, a twardy koniuszek języka igrał na jej udzie. Cord odwrócił głowę, szukając najintymniejszego miejsca. Odnalazł je i pieścił. Raine wstrzymała oddech.

- Cord - wyszeptała zaskoczona. Pod wpływem gwałtownej żądzy, ugięły się pod nią kolana.

- Wszystko w porządku, słodka amazonko. - Przytulił swój pokryty kłującym zarostem policzek do gładkiego biodra. - Wszystko w porządku.

Zgrabnie wstał z kolan. Zakręcił wodę i jakby nic się nie stało, wyszedł z kabiny. Po chwili powrócił z ręcznikiem. Powoli wycierał Raine, osuszając ją delikatnie.

Patrzyła na niego spragnionym wzrokiem. Żałowała, że nie jest bardziej doświadczona, że nie potrafi mu powiedzieć, że wcale jej nie wystraszył, tylko mile zaskoczył.

- Cord... - wyszeptała ochryple.

Uciszył ją, musnąwszy wargi kciukiem.

Kiedy robił jej na głowie turban z ręcznika, zamknęła oczy i oparła czoło na jego piersi. Wplątała palce w czarne włosy na piersi. Wydawały się sztywne, a jednocześnie jedwabiście delikatne. Poskrobała go lekko po brodawkach.

Cord znieruchomiał na chwilę, zadrżał i powrócił do wycierania Raine. Kiedy skończył, zaniósł ją do łóżka.

- Przeturlaj się na brzuch - powiedział. - Wymasuję ci ramiona.

- Ja nie... - zaczęła cicho. - Po prostu mnie zaskoczyłeś.

- Wiem. Przepraszam.

Pochylił się nad nią spragniony, bojąc się, że znów ją wystraszy.

Raine spojrzała na niego. Na jego skórze lśniły kropelki wody. Ją wytarł dokładnie, lecz zapomniał o sobie. Przeczesała palcami wilgotne włosy Corda. Chciała przyciągnąć go do siebie. Delikatnym ruchem wyplątał palce Raine ze swych włosów i przeturlał ją na brzuch.

Pokój napełnił się świeżą wonią ziół, kiedy Cord nalał sobie na dłoń płynu do nacierania. Przez długie minuty nacierał i ugniatał Raine od pasa w górę. Kiedy poczuła cudowne odprężenie, jego dłonie zmieniły dotyk na prawie bezosobowy. Przemawiał do niej cichym pieszczotliwym głosem zaklinacza.

- Nie wyobrażasz sobie, jak jesteś piękna.

Naciskał kciukami mięśnie po obu stronach kręgosłupa. Głaskał pośladki, rozkoszując się ciepłem i jędrnością jej ciała. Powoli przesuwał dłonie, ucząc się krzywizn jej ud i łydek, a potem zawrócił ku górze, ku kuszącemu żarowi.

- Poeci zawsze mówią o płatkach kwiatów, mleku i brzoskwiniach - powiedział aksamitnym głosem. - Tak, to prawda... Ale zastanawiam się, czy ci poeci dotykali kiedyś kobiety takiej jak ty, czuli siłę, ogień. Miękka? - Pogładził palcami pośladki i zsunął się głębiej ku jej kuszącemu ciepłu. - Boże, tak. Jesteś miękka - wymamrotał, zagłębiając się jeszcze bardziej. - Ale to jest miękkość pełna siły, która zatrzyma mężczyznę na zawsze.

Raine westchnęła z rozkoszy i pragnienia. Chciała się położyć na wznak, ale Cord pozwolił jej się przekręcić tylko na bok. Przyciągnął ją do siebie, Dopasowując pierś do piersi, biodra do bioder, splatając nogi z jej nogami. Pieścił ją powolnymi ruchami. Topniała wstrząsana dreszczami rozkoszy.

- Nie jesteś delikatnym płatkiem kwiatu, który więdnie pod dotykiem. - Głos Corda brzmiał głęboko, był hipnotyzujący. - Nie jesteś brzoskwinią, którą się zrywa, żeby ją zjeść i zapomnieć.

Jego gorący oddech owionął szyją Raine. Ukąsił ją w ramię. Natychmiast wygładził językiem ślady po zębach. Czuł, że Raine tuli się do niego całym ciałem. Delikatnie przywarł do niej biodrami, pokazując jej, jak bardzo jest spragniony, rozkoszując się intensywnością jej reakcji.

Położył się na Raine i pieścił ją, przemawiając do niej cicho. Sycił się jej jękami. Odnalazł piersi i drażnił je ustami, aż krzyknęła.

- Nie jesteś jak mleko, chłodna i nieruchoma. - Odszukał językiem jej pępek. - Jesteś słodka i gorąca, wrząca. Uwielbiam twój smak, Raine. Potrzebuję go... - Ten głos spowijał ją i uwodził. - Nie odmawiaj mi. - Szeptał, zsuwając usta coraz niżej.

W tej chwili nie potrafiła mu niczego odmówić. Kiedy pieścił ją ustami, nakłaniając, by rozchyliła nogi, nie zesztywniała ani nie cofnęła się. Po chwili znowu poczuła gorący dotyk jego języka. Westchnęła głęboko i wyszeptała imię Corda.

W odpowiedzi usłyszała słowa miłości, które uspokajały ją i podniecały jednocześnie. Cord oparł dłonie na biodrach Raine i chłonął jej wnętrze.

Dysząc nierówno, jak z bólu, wiła się pod ustami Corda. Płonęła, drżała, wyginała się w łuk i garnęła do Corda, wykrzykując jego imię. Odpowiadał intymnymi poszukiwaniami, które coraz bardziej ją rozpalały.

Oddawała mu się całkowicie, bez reszty, godząc się na wszystko, niczego mu nie wzbraniając. Czuła niesamowite fale rozkoszy, które zmuszały ją do krzyku.

Cord trzymał ją mocno, smakując płomienie, które w niej rozpalił. Kiedy przestała drżeć, przesunął dłonie po jej gładkiej skórze.

Otworzyła oczy. Były ciemne i zamglone. Z ostatnią pieszczotą, która sprawiła, że Raine znowu zadrżała, wsunął się w nią, pragnąc jej jak nikogo nigdy dotąd.

Z ochrypłym jękiem otoczyła go ramionami z całych sił. Cord poruszył się powoli.

A potem poruszał się coraz szybciej, mocniej i bardziej zdecydowanie, unosząc jej biodra rękami, aby wniknąć jeszcze głębiej. Raine topniała w jego ramionach, dzieląc z nim płomienną ekstazę. Cord słuchał jej krzyków i czuł narastający płomień. Zadrżał z rozkoszy i przywarł do Raine, wstrząsany dreszczami.

Raine powoli wracała do siebie. Rozejrzała się po pokoju i poczuła ciężar mężczyzny leżącego w jej objęciach. Leniwie pogładziła Corda po plecach, a w jej umyśle zaczął się rodzić nowy pomysł. Stworzy Cordowi dom przy ognisku, którego strzegł tak długo i z takim poświęceniem. Da mu całe to ciepło, które chronił przez całe życie dla innych, nie dla siebie.

- Cord...

Przeturlał się na bok, nie wypuszczając jej z objęć.

- Śpij, słodka amazonko - wymruczał i pocałował ją powoli i czule. - Jutro czeka cię ciężki dzień.

Chciała mu opowiedzieć o miejscu przy jej ognisku, ale z jej ust wydobyło się tylko ziewnięcie, które brzmiało jak imię Corda. Powie mu jutro, po zawodach.

- Jutro - powiedziała.

Przywarła do Corda i zasnęła z głową na jego ramieniu.

Jutro.

Cord nie spał, leżał nieruchomo, słuchając jej równego i głębokiego oddechu. Nie chciał tracić czasu na sen, nie chciał tracić ani chwili u boku Raine. Nie chciał zamykać oczu, bo bał się, że pod powiekami czai się koszmarna wizja śmierci i zniszczenia. Raine ranna, umierająca, i on, całkowicie bezradny.

Przez chwilę żałował, że nie wybrała łyżwiarstwa figurowego, strzelectwa, pływania lub zwykłego ujeżdżania, czegokolwiek, co nie byłoby równie niebezpieczne. Podziwiał jednak jej odwagę, umiejętności, wdzięk i poświęcenie. W gruncie rzeczy nie chciałby, żeby się zmieniła.

Ona także nie prosiła go, aby się zmienił, chociaż wiedział, że jego niebezpieczny zawód rozdziela ich jak zimowa noc, długa, czarna i ciemna. Widział to w oczach Raine. Praca Corda prześladowała ją jak brzęczek pagera przerywającego błogą ciszę.

Jego także prześladowała.

Chciał jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że zdecydował się wycofać. Na zawsze. Ale najpierw musi rozprawić się z Barakudą. Cord nie potrafił przewidzieć, ile czasu zajmie mu polowanie na terrorystę. Wiedział tylko tyle, że musi tego dokonać.

Wiedział też, że w tej chwili, tej nocy, nie może niczego zmienić. Raine podjęła decyzję. On także.

Zrobił więc jedyną rzecz, jaką mógł zrobić. Objął Raine i czule ją pocałował, modląc się, by jutro nigdy nie nadeszło.

Ale musiało nadejść.

Zawsze nadchodzi jakieś jutro.

Dzień był wystarczająco upalny, by skóra Raine pokryła się potem, i wystarczająco suchy, by natychmiast ów pot znikł. Dziewczyna stała obok Deva, który poruszał się niespokojnie. Cord trzymał cugle, a ogier szarpał się, parskał i gryzł uzdę.

Czuł, że w końcu pozwolą mu biec co sił w nogach.

- Startujesz następna - powiedział kapitan Jon cicho i stanowczo.

Raine spojrzała na Corda. Nagle zapragnęła, by objął ją raz jeszcze. Przytulił ją do siebie, ucałował z pełną żaru czułością i wsunął jej do ręki złoty pieniążek. Spojrzała na ideogramy i na pełną wdzięku kobietę na monecie.

- Pani Fortuna. - Zacisnął palce Raine wokół monety. - Kilka razy wyciągnęła mnie z poważnych tarapatów. Weź ją.

- Wsiadaj - powiedział kapitan Jon.

Raine wsunęła monetę głęboko do kieszeni. Cord pomógł jej dosiąść Deva i przytrzymał tańczącego ogiera. Zebrała wodze, spojrzała na zegarek, który zapięła na rękawiczce, i czekała na wezwanie. Każdy jeździec pokonywał trasę w pojedynkę, goniąc czas, a nie poprzedniego zawodnika.

- Jestem gotowa - powiedziała.

Skrywając zdenerwowanie pod maską spokoju, czekała na swoją kolej. Nie widziała tłumu zebranego wokół punktu startowego ani ludzi tłoczących się wzdłuż trasy. Koncentrowała się przed decydującą próbą.

Cord stał nieruchomy, wpatrując się w Raine, jakby chciał ją zapamiętać. Nagle obejrzała się i spojrzała na niego w ten sam sposób. Dotknął jej dłoni i cofnął się.

- Na start - powiedział kapitan Jon.

Pojechała na start, wstrzymała niespokojnego konia i czekała na rozpoczęcie biegu. Sędzia dał jej znak, Raine włączyła stoper na nadgarstku i pozwoliła Devowi ruszyć krótkim galopem.

Jak zawsze po starcie opuściło ją zdenerwowanie. Ale koń wciąż był niespokojny. Przez kilka pierwszych kilometrów szarpał uzdę, domagając się pozwolenia na szybszy galop. Raine starała się go uspokoić.

- Nie szarp się, stary. - Starała się, żeby jej głos brzmiał kojąco. - Nie walcz ze mną, koniku. Zmęczysz nas oboje, zanim zacznie się prawdziwy bieg.

Po pierwszych sześciu kilometrach Dev pogodził się z tempem i biegł równomiernym krótkim galopem. Nasłonecznione wzgórze i cień przełęczy, zakręt i prosta polna droga. A potem wąziutka ścieżka. Dev pokonywał je wszystkie z jednakową łatwością, pomimo balastu, który mu przytroczono, aby jego pani wraz z siodłem osiągnęła wymaganą wagę siedemdziesięciu pięciu kilogramów.

Dev przemknął przez bramę. Koniec pierwszego odcinka. Trzydzieści sekund przed czasem, liczba punktów karnych - zero.

Raine ponownie włączyła stoper i pozwoliła Devowi przyspieszyć. Był rozgrzany, poruszał się lekko, gotów na wszystko. A przed nim był teraz bieg terenowy z przeszkodami. Cztery kilometry cwału i skoków, skoków i cwału. Wokół przeszkód zgromadził się tłum, bo właśnie tam rozgrywały się najbardziej widowiskowe sceny. Solidne przeszkody i mocne konie. Czysty skok lub upadek.

Raine spojrzała na zegarek, poluzowała cugle i pochyliła się do przodu. Dev jednym susem przeszedł z krótkiego galopu w cwał. Kiedy spostrzegł pierwszą przeszkodę, nastawił uszu. Szarpnął uzdę, sprawdzając czujność Raine.

- Dobrze, koniku. Fruwaj!

Dev z postawionymi uszami skoczył, wzbijając kopytami chmurę kurzu. Przeleciał nad pierwszym płotkiem z lekkością, która nagrodzona została okrzykami podziwu.

Raine nie słyszała nic poza tykaniem wyimaginowanego zegara. Kątem oka zarejestrowała obecność sędziów i lekarzy stojących przy przeszkodzie, ale było to tylko mgnienie. Wymazała ze świadomości tłum widzów, sędziów i wszystko inne prócz Deva i wyścigu. Wyglądając następnych przeszkód, wciąż jechała cwałem.

Kapitan Jon przestrzegał ją przed jedną przeszkodą. Pomimo niewinnego wyglądu powaliła już niejednego konia z jeźdźcem. Była to przemyślna kombinacja krzaków i wody. Koń nie powinien tam całkowicie przesadzać ściany krzaków, lecz wbiec w nie i przeskoczyć tylko ostami fragment zarośli. Próba przeskoczenia krzaków w całości kończyła się skokiem zbyt wysokim i krótkim. Wymuszał on niezręczne lądowanie w wodzie po drugiej stronie. Albo upadek. Lądowanie na grząskim gruncie było ryzykowne.

Dev nie mógł wiedzieć, co go czeka. Ale Raine wiedziała. Skok przez krzaki i wodę był próbą zaufania. Dev musiał się pogodzić z osądem Raine i skakać na jej komendę. Tylko ona wiedziała, że po drugiej stronie krzaków czeka woda. Gdyby Dev skakał po swojemu, wybiłby się zbyt wcześnie i mógłby mieć trudności z lądowaniem.

Gdy zbliżali się do podstępnej przeszkody, Raine wysłała Devowi sygnały oznaczające, że to ona panuje nad sytuacją. Wyczuła jego gotowość do skoku, ale było za wcześnie.

- Zrobimy to po swojemu - powiedziała, utrzymując cwał. - Jeszcze nie, jeszcze nie... teraz!

Dev wyskoczył w górę jak wielki czerwony tygrys, lecz krzaki były zbyt wysokie, by je przesadzić, zupełnie ich nie dotykając. Małe gałązki chłostały szeroką pierś konia i jego napięty zad. Pod brzuchem ukazała się woda. Dev wylądował daleko za krzakami i pocwałował dalej, nie gubiąc kroku.

Tłum widzów wiwatował.

Raine spojrzała na zegarek, ślepa i głucha na wszystko prócz trasy.

- To było piękne - powiedziała, chwaląc Deva, a jednocześnie myśląc o tym, co ich czeka dalej.

Dev zastrzygł jednym uchem. Drugie pozostało nieporuszone. Biegł, oddychając głęboko, z podniesioną głową i postawionymi pionowo uszami, wypatrując następnej przeszkody. Pojawił się płotek, który Dev przeskoczył z kocią miękkością.

- Przyszedłeś na świat, żeby skakać, prawda? - spytała Raine z uśmiechem.

Rytmiczne kołysanie końskiego grzbietu było jedyną odpowiedzią, jakiej oczekiwała. Roześmiała się głośno, nie zdając sobie z tego sprawy. Dev przeskakiwał przeszkodę za przeszkodą, a w Raine narastało podniecenie.

Ostatnia przeszkoda została za nimi. Kiedy przejechali przez stanowisko pomiaru czasu, Dev miał pociemniałą od potu sierść i ciężko dyszał. Na tablicy zabłysła ocena: zero błędów, dwadzieścia punktów dodatkowych za przejechanie trasy w krótszym czasie.

Raine poczuła dreszcz dumy, ale zaraz znów się skoncentrowała. Teraz będzie musiała przeprowadzić Deva przez drugi odcinek biegu drogami i ścieżkami. Pomimo że właśnie ukończył bieg z przeszkodami, ogier walczył, kiedy usiłowała zmusić go do galopu. Nie popuściła mu cugli. Miała zamiar wykorzystać cały limit czasu przeznaczonego na trzecią część próby.

Dev przeszedł na drugi oddech, jeszcze zanim przebiegli trzy i pół kilometra. Galopował rytmicznie i lekko. Sprawiał wrażenie, że mógłby tak biec przez cały dzień i większą część nocy. Raine wiedziała, że tak nie jest. Wyścig wymagał wielkiego wysiłku. Regularnie spoglądała na zegarek, dając Devowi odpocząć, kiedy tylko pozwalała na to trasa.

Pomimo to Dev ciężko dyszał, kiedy dobiegł do końca trzeciego odcinka wyścigu. Na łopatkach i bokach zebrała mu się biała piana. Ale nadal utrzymywał odpowiednie tempo, a oddech miał głęboki i nie sapał. Był zmęczony, ale nie wyczerpany.

Jeszcze nie. Wyczerpanie miało nadejść gdzieś na ostatnim odcinku biegu przełajowego. Raine wiedziała o tym, nawet jeśli jej koń nie zdawał sobie z tego sprawy.

Kiedy sędzia zasygnalizował koniec trzeciego odcinka, natychmiast zsiadła z konia. Kapitan Jon i Cord podeszli do niej szybko. Cord zdjął uprząż, chwycił wodze i trzymał Deva, podczas gdy Raine i kapitan Jon wycierali konia.

Normalnie robili to stajenni, a jeździec odpoczywał. Kapitan Jon analizował wtedy dalszą część trasy. Mówił, które odcinki stały się błotniste pod kopytami poprzedników, a które są suche i na jakich przeszkodach najwięcej jeźdźców spadło. Ale w wypadku Deva nic nie było normalne. Dlatego trzymał go Cord, podczas gdy Raine i kapitan Jon rozmawiali, oporządzając ogiera.

- Francuzi mają cztery odmowy i upadek na odcinku biegu przełajowego - powiedział kapitan zwięźle. - Wszystkie przeszkody są trudne. My mamy dwie odmowy.

- Dev nie odmówił ani razu - powiedziała Raine. Wycierała pysk konia wilgotną gąbką. Będzie się mógł napić dopiero po ukończeniu biegu przełajowego, kiedy zupełnie ochłonie.

- Odmowa jest tańsza niż upadek - mruknął kapitan Jon.

Raine przygryzła wargę. Ona wiedziała najlepiej, jak trudno utrzymać się w siodle podczas widowiskowych skoków Deva. Wielką zaletą Deva było to, że usiłował przeskoczyć każdą przeszkodę. Była to również jego największa wada. Rozsądna odmowa była lepsza niż karkołomny skok zakończony upadkiem.

Podszedł weterynarz. Obejrzał Deva, posłuchał, jak oddycha, i sprawdził, czy nie ma spuchniętych i poranionych nóg. Cord i Raine mocno trzymali ogiera i przemawiali do niego uspokajająco. Kiedy weterynarz macał mu nogi, Dev stulił uszy, ale jakoś zniósł badanie. Choć z trudem.

- Cholera, nie koń - skwitował weterynarz, gdy znalazł się poza zasięgiem Deva. - Stalowe ścięgna i odpowiedni temperamencik. - Skinął głową w kierunku Raine. - Możesz jechać, panienko. Osiodłać konia.

Cord założył Devowi dodatkowo obciążone siodło.

- Minuta. - Kapitan Jon spoglądał na swój zegarek.

Cord wsadził Raine na grzbiet ogiera. Dev oddychał głęboko, ale bez trudu. Już po kilku kilometrach jego oddech stanie się urywany i chrapliwy, a każda przeszkoda będzie wymagać coraz więcej wysiłku. Trasa biegu na przełaj z przeszkodami liczy osiem kilometrów.

Osiem bardzo długich kilometrów.

- Skacz prosto i czysto, ty czerwony diable. - Cord pogłaskał Deva po rozgrzanej szyi.

Ogier szturchnął nosem pierś Corda i wypuścił z nozdrzy dwa strumienie gorącego powietrza.

Raine spojrzała na zegarek, a następnie na Corda. Żałowała, że nie ma czasu, by go dotknąć. Patrzył na nią tak, jakby czytał w jej myślach. Jego wargi poruszyły się, ale słowa utonęły w zgiełku, kiedy tłum powitał nowego jeźdźca na koniu. Spostrzegła, że wypowiedział trzy słowa. Mogło to być: „Trzymaj się, Raine”.

Albo: „Kocham cię, Raine”.

Obejrzała się, by go o to spytać, ale było za późno.

- Na miejsce - rzucił kapitan Jon.

Posłuchała go automatycznie.

Cord cofnął się. Jednocześnie zabrzęczał jego pager. Ten dźwięk spowodował gwałtowny przypływ adrenaliny.

Niebieska droga na księżyc.

Delta/Niebieskie Światło.

Cord niespokojnie przepchnął się przez tłum i ruszył biegiem do swego domu na kółkach.

Raine także usłyszała pisk elektronicznej smyczy Corda. Chciała się obejrzeć, ale było zbyt późno. Jej własna smycz była za krótka - zegar tykał, decydujący wyścig był tuż, a ona musi bezpiecznie poprowadzić Deva.

Rozpoczęła bieg równym galopem. Chciała go utrzymać przez następne osiem kilometrów. Przeszkody jej na to nie pozwolą. Po to właśnie został wymyślony ten bieg - aby bezlitośnie sprawdzić konia i jeźdźca.

Skoki przez nieznane przeszkody zachęcają konie do odmowy. Nieznane miejsca lądowania osłabiają pewność konia i testują umiejętności jeźdźca. Dozwolone są dwa upadki, lecz trzeba za nie zapłacić punktami karnymi. Trzeci upadek dyskwalifikuje konia i jeźdźca.

Raine nie zauważała tłumu widzów ani sędziów przy przeszkodach. Całą uwagę skupiła na wymaganiach biegu przełajowego.

Z góry i skręt w lewo, skok na wał, dwa kroki, rów i płotek, skręt w prawo, długi zjazd w dół stoku z „trumną” u stóp wzgórza. Fruwaj, Dev! Teraz pod górę i na szczyt, a tam skok w dół przez niewidoczną przeszkodę. Spokojnie, koniku, spokojnie. Nie! Okropny wstrząs przy złym lądowaniu. Dev omal nie wyrwał jej ramion ze stawów, kiedy starała się utrzymać jego głowę w górze, żeby ustał na nogach, a ona utrzymała się w siodle.

Nie słyszała okrzyków tłumu, kiedy dając z siebie wszystko, podciągała głowę Deva, by mógł się pozbierać. Wysiłek, który w to włożyła, sprawił, że bolały ją plecy, ramiona i nogi.

Ale to nie nowina. Była obolała od pierwszego kilometra biegu miliony lat temu. Kiedy kierujesz wyścigowym koniem, płacisz za to bólem wszystkich mięśni.

Po niefortunnym lądowaniu Raine ściągnęła cugle i przemawiała do Deva, wychwalając jego odwagę i dając mu do zrozumienia, że mu ufa, mimo że źle ocenił odległość. Ogier nastawił uszu. Wrócił do rytmicznego galopu, niecierpliwie wyglądając następnej przeszkody.

Raine spojrzała na zegarek. Mieści się w czasie. Długonogi Dev pożerał odległość. Uniosła dłoń, by zetrzeć pot z oczni, i zobaczyła krew na rękawiczce. Musiała się skaleczyć podczas niefortunnego lądowania, prawdopodobnie o sprzączkę na uździe Deva.

Jeżeli dopisze jej szczęście, będzie to jedyne obrażenie, jakie wyniesie z dzisiejszego wyścigu.

Przemawiając do Deva, prowadziła go od przeszkody do przeszkody. Wiedziała, że każde kolejne lądowanie będzie dla niego coraz cięższe. Z każdą chwilą tracił siły.

Zbiornik z wodą okazał się prawdziwym koszmarem. Skok w nieznane, w wodę po kolana Deva, na śliskie dno. Muł lepił się do kopyt. Dev się poślizgnął, szarpnął, ale ustał na nogach, wykazując wielką odwagę i determinację. Wygalopował z sadzawki, rozbryzgując wodę i muł.

Dyszał teraz bardzo ciężko, chrapliwie wdychając i wydychając powietrze, po bokach spływały mu strugi białej piany. Nie przestawał jednak galopować z uniesioną głową i uszami do przodu, gotów stawić czoło wszystkiemu, co go jeszcze czeka. Był pierwszorzędnym wierzchowcem, ogierem stworzonym, żeby brać udział w najtrudniejszym wyścigu. Nie potrzebował bata, jedynym bodźcem, który zachęcał go do walki, była chęć przypodobania się jego pani.

Raine oddychała teraz równie ciężko jak jej wierzchowiec, lecz nie przestawała go chwalić. Spod hełmu spływały jej strugi potu, zalewając oczy. Ścierając pot niecierpliwymi ruchami, rozmazywała go z krwią, którą nasiąkła jej rękawiczka. Spostrzegła następną przeszkodę, przygotowała się do niej i poprawiła w siodle, szykując do ostatnich trzech kilometrów. Jechała lekko, mimo że bolały ją wszystkie mięśnie.

Koniec biegu był prawdziwym przeżyciem. Ostatnia przeszkoda, punkt mierzenia czasu, wiwatujący tłum. Otrzymała dwie oceny. Pierwsza - zero punktów karnych, druga - dwadzieścia punktów dodatkowych za całą próbę wytrzymałości.

Dev zatarł kiepskie wrażenie po ujeżdżaniu.

Przyhamowała chód ogiera do stępa, nie przestając go wychwalać, pomimo że ochrypła. Kiedy sędzia dał jej znak, że może zsiąść z konia, zsunęła się z grzbietu Deva i oparła o jego bok, z trudem stojąc na drżących nogach.

Po chwili odpoczynku poluzowała popręg, zdjęła siodło i sakwy z balastem i powoli poprowadziła Deva do stanowiska ważenia. Chwiejąc się pod ciężarem skóry i ołowiu, stanęła na platformie wagi. Sędzia zaaprobował odczyt.

Dla Raine i Deva próba wytrzymałości należała już do przeszłości. Pozostał jeszcze tylko konkurs skoków na stadionie. Ale to dopiero jutro.

Rozglądała się wśród otaczającego ją tłumu. Nie szukała ojca ani reszty rodziny. Wiedziała, że nie wolno im do niej podejść. Wypatrywała Corda. W tej chwili chciała poczuć na sobie jego ramiona i zobaczyć w oczach wyraz ulgi. Dev spisał się doskonale, a ona ukończyła wyścig z niewielkim skaleczeniem nad okiem.

Nagle przypomniała sobie, że Cord odszedł wywołany sygnałem pagera. Zwiesiła ramiona i zwolniła kroku. Nie ma go tutaj.

Bip, bip i żegnaj, Cord.

Powstrzymywała łzy. Wiedziała, że są spowodowane nie tylko rozczarowaniem, ale i wysiłkiem. Zobaczy Corda później, kiedy wykona to swoje ważne zadanie. Do tego czasu ma mnóstwo zajęć.

- Chodź, koniku. - Pociągnęła Deva za sobą. - Czeka nas dużo pracy. Musimy cię przygotować do jutrzejszego konkursu skoków Ani Dev, ani jego pani nie zauważyli, że ludzie rozstępują się na widok wyczerpanego ogiera i szczupłej kobiety z twarzą wymazaną krwią. Powoli, bardzo powoli, wracali w kurzu i upale do stajni.

Na nierównym pustynnym podłożu, które nigdy nie oglądało samolotów, stały trzy helikoptery. Nieoznakowane czarne śmigłowce wyglądały groźnie. Zachodzące słońce kładło długie cienie u wylotów jarów i dolin strumieni.

W jednym z takich cieni leżał Cord. Teraz nie wyglądał na chłopaka stajennego. Od stóp do głowy ubrany był na czarno. Broń, którą miał przy sobie, także była czarna. Dzięki temu był niezauważalny dla wrogów.

Modlił się o nadejście nocy równie żarliwie jak grzesznik, który błaga Boga o zbawienie. W ciemności może się wiele zdarzyć.

Nie wiadomo, jak Barakuda wywęszył pułapkę zastawioną na niego na ranczo „Santa Fe”. Wiadomo tylko, że ją wywęszył. Zabójca opuścił teren, ukradł samochód i pojechał na wschód, za łańcuch pustynnych gór. Ścigany przez Bonnera, pojechał na pustynię.

Cord odezwał się do krótkofalówki, która stanowiła część jego wyposażenia.

- Niebieski Śledź?

Odpowiedź nadeszła po długiej chwili. Zbyt długiej.

- Bez zmian. - Głos był słaby, ochrypły. Głos człowieka, który stracił zbyt wiele krwi. - Wciąż... w tym samym miejscu.

Bonner został ranny, kiedy zbliżył się do Barakudy, by go zabić. Teraz agent znajdował się wśród skał. Leżał tam, krwawiąc, osaczony przez terrorystę. Barakuda łączył się z nim, obrzucając go wyzwiskami. Zaoferował, że go uwolni za swobodny przelot do Libii. Bonner odpowiedział, że po jego trupie.

Cord mu wierzył.

- Niech nikt nie strzela, dopóki nie powiem - powiedział Cord ponuro. - Potrzebuję dwóch ochotników.

Miał do dyspozycji dwudziestu.

- Dwóch, którzy znajdują się najbliżej mnie - powiedział Cord. - Potem ruszy reszta. Jeżeli się nie podda, zostawcie z łajdaka tyle, żebym mógł go zidentyfikować.

Cord usłyszał odpowiedź. Niewidoczni żołnierze, którzy otoczyli okolicę, będą czekać na jego sygnał, aby ruszyć z miejsca. Bezszelestnie zaczął posuwać się w górę wyschniętego koryta rzeki.

Był w odległości niecałych pięciu metrów od Bonnera, kiedy kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Jego mózg zarejestrował sylwetkę mężczyzny - głowę, ramiona i celownik snajpera. W tej samej chwili rozległy się strzały. Na linii zaczynającej się od Bonnera, a kończącej na Cordzie, eksplodowała seria pocisków. Jeden z nich rozdarł ciało Corda.

Potykając się, Cord pobiegł w dół. Padając, obejrzał się w stronę skał, skąd padł strzał. Czekał, walcząc z falami bólu i ciemności. Zaciskał zęby, żeby nie krzyknąć.

Pięć minut później Barakuda wyjrzał zza skały, żeby sprawdzić, czy trafił.

Cordowi udało się dwukrotnie wystrzelić, zanim zalała go fala ciemności.

W stronę cienia ruszył lekarz. Nie potrzebował wiele czasu, żeby zorientować się w sytuacji.

- Dwóch zabitych. Jeśli się nie pośpieszymy, umrze trzeci - powiedział do krótkofalówki.

Zanim przebrzmiały jego słowa, w parowie zaroiło się od ubranych na czarno mężczyzn.

ROZDZIAŁ 20

Raine wyszła z wozu i zbiegła po schodkach. Poruszała się ociężale. Po wczorajszym wyścigu bolały ją wszystkie mięśnie. Była zesztywniała, ale Dev z pewnością zesztywniał jeszcze bardziej. Nie widziała Corda od chwili, gdy posadził ją na grzbiecie Deva przed ostatnim odcinkiem wyścigu.

Thorne siedział tam, gdzie zwykle. Starał się wyglądać na rozleniwionego, mimo że był bardzo czujny.

- Widziałeś Corda? - spytała ponuro. To już nie była gra. Musi się dowiedzieć, gdzie jest Cord.

Thorne nawet nie udawał, że się za nim rozgląda. Od razu pokręcił przecząco głową. Dzisiejszego ranka wydawał się starszy, a jego południowy akcent zabrzmiał szorstko.

- Nie, psze pani. Nie widziałem.

Przygryzła wargę.

- Gdzie on się podziewa?

Wczorajszego wieczoru przy Devie pomagał jej nie Cord, lecz kapitan Jon. Thorne, a nie Cord, prowadził dom na kółkach z ranczo „Santa Fe” z powrotem do Santa Anita, gdzie miała się odbyć ostatnia część zawodów. A późnym wieczorem, kiedy poszła sprawdzić, co u Deva, pilnował jej dyskretnie także Thorne, a nie Cord.

W nocy samotnie słuchała brzęczenia skanera. Długo przewracała się z boku na bok, zanim wreszcie zapadła w niespokojny sen.

Może Cord wrócił, kiedy brałam prysznic i wkładałam ubranie, pocieszała się. Może jest w stajni i zaraz go zobaczę, jak siodła Deva do ostatniego konkursu.

Na myśl o tym, że czeka na nią Cord, ruszyła biegiem pod koronkowymi cieniami drzew pieprzowych, a potem wzdłuż stajen. Serce skoczyło jej w piersi, kiedy zobaczyła, że Dev jest wyczesany i osiodłany.

Jest tutaj!

Zanim zawołała Corda, z boksu wyszedł kapitan Jon. Poczuła się straszliwie rozczarowana.

- To ty przygotowałeś Deva? - spytała.

- Tak. Oszczędzaj siły do startu. Zresztą Dev jest dziś taki oklapnięty, że tylko położył uszy na mój widok.

Szybko się uśmiechnęła.

- Dziękuję.

- Jak twoje oko?

- To tylko małe skaleczenie.

- Ale krwawiłaś, jakby ci je wydłubano - powiedział kapitan Jon.

Raine wzruszyła ramionami i niespokojnie bawiła się brzegiem czapraka. W sakwach za siodłem nie było jeszcze balastu. Zostanie tam włożony przed wyjściem Deva na arenę.

- Gdzie jest Cord?

- Raine.

Opanowała się i spojrzała na kapitana Jona.

- Tak?

- Nie dasz się wyprzedzić Francuzowi - powiedział. - Bez względu na to, co się dzieje z Elliotem, ty masz przed sobą start. Jesteś to winna sobie, Devowi i nam.

Skinęła głową.

- Nie martw się, kapitanie - wzięła głęboki oddech. - Mamy szansę na medal?

- Rasowa zawodniczka! - uśmiechnął się kapitan. - Tak. Francuzi i Anglicy strącili kilka poprzeczek. Jeżeli twoja bestia powstrzyma się od strącania sztachet, będziesz miała medal do pokazywania wnukom.

Raine z trudem powstrzymała jęk bólu, kiedy sadowiła się w siodle. Do wjazdu na tor została jej tylko godzina i dwadzieścia minut. Musi ten czas dobrze wykorzystać, aby rozluźnić Deva przed skokami.

Ze sposobu, w jaki Dev szedł w stronę toru, wywnioskowała, że najchętniej zostałby w swoim boksie. Poklepała go i przemówiła do niego ochrypłym głosem. Kiedy znaleźli się na torze do ćwiczeń, pracowała z nim cierpliwie, wydając mu proste komendy. Kiedy ją zawołano, koń rwał się już do skakania.

Raine i Dev stanęli spokojnie w przerwie pomiędzy trybunami i czekali, aż zostaną wywołani. Stroje widzów i flagi prezentowały się równie kolorowo jak podczas pokazu ujeżdżania, ale tor nie był pusty ani świeżo zagrabiony. Wszędzie stały przeszkody, które miały zmusić konia i jeźdźca do zmiany chodów i najazdu przy każdym skoku.

Przeszkody nie były trudne. Konie i jeźdźcy wczoraj udowodnili, że potrafią sobie radzić z poważnymi przeszkodami. Dzisiejsza konkurencja miała pokazać, że koń i jeździec chcą i mogą znowu stanąć do zawodów.

Publiczność nagrodziła poprzedniego jeźdźca krótkim brawami. Jego koń raz odmówił skoku, co kosztowało go dziesięć punktów karnych, raz strącił poprzeczkę, za co dano mu pięć punktów karnych. Poza tym jechał zbyt wolno. W sumie otrzymał osiemnaście punktów karnych. Ledwie się zmieścił w dopuszczalnych granicach.

Jedynie brak punktów karnych wart był zachodu. Raine wyczuwała, że Dev jest ospały i niemrawy, a jej samej brakuje siły i zwinności, które wczoraj były bardzo pomocne. Ale liczyły się również umiejętności i chęć walki.

Wywołano nazwisko Raine. Kiedy Dev ruszył wolnym galopem, opuściły ją wątpliwości i zdenerwowanie. Na widok przeszkód, ogier wysunął uszy do przodu. Jego chód był trochę niepewny i szarpany, ale zwierzę pełne było dobrej woli.

Utrzymywała Deva w powolnym galopie. Kiedy rozbrzmiał sygnał ogłaszający początek konkurencji, zwróciła konia w kierunku pierwszej ławki. Dev przeskoczył ją z łatwością, nie szarpiąc się i nie przyspieszając kroku.

Raine miała zbyt, obolałe ramiona, by walczyć z silnym ogierem. Niestety, Dev był za bardzo odprężony. Przy trzecim skoku zawadził o poprzeczkę tylnym lewym kopytem.

Tłum jęknął, ale Raine nie zauważyła, czy poprzeczka spadła. Dowie się, dopiero gdy odczyta wynik po ukończeniu konkurencji.

Potrójny skok dostarczył nowych emocji. Dev stuknął kopytem w drewno i widzowie zamarli. Raine znowu nie wiedziała, czy poprzeczka została zrzucona.

- No, dobrze. Zabawiłeś się. A teraz zrób to tak, jak trzeba.

Ściągnęła wodze i zwróciła konia ku ostatnim przeszkodom. Dev pokonał je czysto, zręcznie i widowiskowo, co zostało nagrodzone oklaskami. Raine natychmiast spojrzała na tablicę wyników.

Zero. Ani jednego punktu karnego. Dev zawadził o poprzeczki, ale ich nie strącił.

Uśmiechnęła się zwycięsko, objęła szyję Deva i szeptała do jego ucha pochwały.

- Dobry pokaz! - powiedział kapitan Jon, kiedy wyjeżdżała z toru.

Westchnęła i rozprostowała obolałe plecy.

- Dev jest równie pełen życia jak piłka plażowa - powiedziała.

Kapitan z uśmiechem pokręcił głową.

- Uspokój się. Już po wszystkim.

Prawdziwy wstrząs.

Już po wszystkim.

Po treningach, pracy, nadziejach.

Po wszystkim.

- Uśmiechnij się, Raine. Zapracowałaś na złoty medal!

Oszołomiona wpatrywała się w kapitana Jona. Nieprawdopodobne uczucie! Zdobyć złoty medal, wiedzieć, że wysiłek całego życia został tak wysoko oceniony! Poczuła triumf, ale zaraz potem przyszło wrażenie pustki, bo Raine zrozumiała, że skończyło się coś nadzwyczajnego - obawy, obrażenia, pot, zmęczenie i radość z wytrenowania najlepszego konia na świecie były już poza nią.

Triumf i pustka, a potem jeszcze raz triumf. W tej chwili targały nią sprzeczne uczucia.

Raine rozejrzała się wokół, jakby po raz pierwszy dostrzegła widzów, barwne flagi i pozostałych jeźdźców na koniach. Obcy tłum wiwatował na cześć zwycięstwa jej i Deva. Uśmiechnęła się i pomachała dłonią, dzieląc swój triumf z widownią.

Kiedy na tor wszedł następny koń, kapitan Jon wziął wodze, by wyprowadzić Deva. Raine znowu poczuła pustkę. Przyglądała się każdej twarz, szukając... Kogo?

Corda.

Nie było go.

Dev utykał. Cała radość zgasła. Nie było przy niej nikogo prócz kapitana Jona, a wkrótce on także powróci na tor. Zostanie zupełnie sama.

Już po wszystkim.

To zdanie rozbrzmiewało w jej umyśle. Zadanie wypełnione.

Tak samo jak zadanie Corda.

Dlatego wyjechał? Przedstartowe szaleństwo, zabawa w miłość, dopóki trwają igrzyska. A potem...

Nic.

Pustka. Już po wszystkim.

Ostatki sił opuściły Raine. Zapadła się w siodle.

- Raine? Źle się czujesz?

Z trudem wzięła się w garść.

- Nic mi nie jest - powiedziała słabym głosem. - Jestem zmęczona.

Była wciąż zmęczona, kiedy dosiadając swego wypucowanego i wypoczętego ogiera, otrzymywała wraz z kolegami złoty medal dla całej drużyny. Uczucie wyczerpania opuściło ją, gdy usłyszała ryk widowni. Wiwatowała, aż drżała ziemia.

Kiedy dobiegł końca hymn narodowy, po policzkach Raine płynęły łzy. Nie dbała o to. Uśmiechała się i machała ręką do wiwatującego tłumu, uniesiona gwałtownymi emocjami ludzi, których nie znała, a którzy szaleli z radości, że amerykańska drużyna jeździecka wywalczyła złoto.

W końcu Raine i jej koledzy opuścili tor, pozostawiając za sobą tysiące rozentuzjazmowanych widzów. Pozostali członkowie wpadli w objęcia podnieconych członków rodziny, przyjaciół oraz reporterów.

Raine nie rozglądała się za rodziną. Dobrze wiedziała, że Cord nie pozwoliłby im wmieszać się w tłum.

Z dyskretną pomocą Thorne'a umknęła prasie. Uściskała kapitana Jona.

- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem. - Bez twojej pomocy nie pokonalibyśmy pierwszej przeszkody.

Kapitan Jon chrząknął wzruszony i uściskał ją równie mocno, zapominając na chwilę o swojej szwajcarskiej rezerwie.

Oddała kapitana pozostałym członkom drużyny. Wspięła się na palce, wypatrując mężczyzny o czarnych włosach i jasnoniebieskich oczach. Mężczyzny, który poruszał się jak przemykający w ciemności kot.

Nie spostrzegła nikogo takiego.

Wciąż wypatrując Corda, zostawiła za sobą rozentuzjazmowanych krewnych medalistów. Z roztargnieniem odpowiadała na okrzyki triumfu. Wkrótce znalazła się w miejscu, gdzie Cord zazwyczaj na nią czekał.

Nikogo.

Przez chwilę stała nieruchomo. Czuła się rozdarta, wypalona. Jedna część wciąż radowała się olimpijskim złotem, druga po prostu chciała stąd odejść. Iść przed siebie, aż odnajdzie spokój, ciszę i przestrzeń.

Raine po raz pierwszy zdała sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczona. Aż do bólu.

To nic nowego. Czuła się tak po każdych zawodach, niezależnie od tego, czy przegrała, czy zwyciężyła. A jednak teraz było inaczej. Tym razem nie miała ochoty zaczynać od nowa, bo nie miała czego zaczynać. Wygrała w ostatecznej walce, zdobyła najwyższą nagrodę: olimpijskie złoto.

Już po wszystkim. Nie ma o co walczyć, nad czym pracować, czego ryzykować. Nie czekało jej nic i nikt.

Czuła się jak balonik ulatujący w niebiosa coraz wyżej i wyżej, aż pęknie i w strzępach opadnie na ziemię.

Powoli ruszyła w stronę domu na kółkach.

Thorne czuwał na swoim zwykłym miejscu, ale wóz zniknął.

- Gdzie jest Cord? - spytała.

Głos jej drżał, mimo że starała się opanować. Łudziła się, że będzie na nią czekał przy karawanie, by podziwiać złoty medal na jej piersi. Nie potrafiła się pogodzić z tym, że jest sama, że nikt nie dzieli jej triumfu i nie stara się zrozumieć, dlaczego nagle odczuła pustkę.

- Psze pani...

- Gdzie jest Cord?

- Przepraszam, panno Chandler - Smith. Nie znam nikogo o tym imieniu.

Tego wieczoru Raine zatelefonowała do ojca i dowiedziała się, że wyjechał, żeby się z nią zobaczyć. Spotkali się w motelu Raine w towarzystwie dwóch mężczyzn, którzy poruszali się tak jak Cord - spokojnie, czujnie i zdecydowanie. Przeszukali dokładnie pokój, a następnie wycofali się w cień czerwonych aksamitnych zasłon jak przystało na zawodowych ochroniarzy, którymi byli.

- Powiedz im, żeby poczekali na zewnątrz - powiedziała spięta.

Justin Chandler - Smith był słabszy, chudszy i starszy od towarzyszących mu mężczyzn, ale wystarczyło jedno jego spojrzenie, by opuścili pokój. Wyszli równie cicho, jak weszli.

Ojciec podszedł i serdecznie uściskał Raine.

- Przez cały czas trwania olimpiady nie dopuszczali nas do ciebie. Powiedzieli, że to zbyt wielkie ryzyko. Matka i rodzeństwo oglądali twój start w telewizji. Ja zostałem, ale i tak nie...

- Przywykłam do tego - powiedziała, nie dając mu skończyć. - Nie musisz mnie przepraszać.

Chandler - Smith spojrzał na twarz córki. Wyglądała na starszą niż podczas próby wytrzymałości. Powinna być szczęśliwa, radosna, triumfująca, odprężona. Ale nie była. Sprawiała wrażenie osoby, która z trudem powstrzymuje łzy.

Nie wiedział, co się dzieje. Przeczuwał jedynie, że coś jest nie w porządku. Chciał ją zapytać, ale uznał, że nie powinien. Powie mu o tym jak zawsze po swojemu, gdy uzna to za stosowne.

- Szłaś jak burza - powiedział. - Byłem z ciebie dumny. Ale tylko w połowie. Druga połowa była zbyt przerażona, żeby na to patrzeć. Miałem dobre miejsce. Człowiek, który zrobił dla mnie wywiad, zna się na rzeczy.

- Cord Elliot - powiedziała krótko.

- Słucham?

- Cord Elliot wybierał dla ciebie miejsce.

- Podziękuj mu ode mnie.

- Sam mu podziękuj. To twój człowiek Chandler - Smith odsunął córkę na odległość ramion.

- Co się stało, dziecinko? O co chodzi?

Spojrzała na niego smutno.

- Prosiłam cię kiedyś o coś?

- Nie, odkąd skończyłaś dziesięć lat, a ja nie przyszedłem na przyjęcie urodzinowe - powiedział ze smutkiem. - Od tamtej pory o nic mnie nie prosiłaś.

- Proszę cię teraz. Cord Elliot. Chcę wiedzieć, gdzie jest i przynajmniej się z nim pożegnać. - Zobaczyć go jeszcze raz. Usłyszeć jego głos. - Ale wszyscy, których o niego pytam, nawet ludzie, którzy z nim pracowali, odpowiadają: „Jaki Cord? Nigdy o nim nie słyszałem”.

Chandler - Smith już wiedział, jaka zmiana zaszła w jego córce. - Na jej twarzy malował się ból i samotność.

- Ty go kochasz, dziecinko?

Zamknęła oczy. Pytała o to sama siebie setki razy w ciągu dnia. Setki razy otrzymywała odpowiedź. Tak, niech się dzieje, co chce, tak.

Wiedziała, że kochać go to szaleństwo.

Chciała dla niego zrobić miejsce przy swoim ogniu, chronić go przed zimnem i nocą. Ale świat był od niej mocniejszy.

Mógł rzucić swoją niebezpieczną pracę wiele razy w przeszłości, lecz nie zrobił tego. Była głupia i źle zrozumiała, co ma jej do zaofiarowania, dlatego sama dała zbyt wiele, więcej, niż wymagały ich prywatne letnie igrzyska. Ale taka była. Wszystko albo nic.

Sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej złoty pieniążek, który dostała od Corda. Dwa złote medale zdobyte w różnych igrzyskach. Kąciki ust opadły jej w żałosnym grymasie. Zastanawiała się, czy Cord specjalnie potraktował ją tak chłodno. Może starał się jej powiedzieć, że choć ich miłosne zapasy dobiegły końca, miały światową klasę.

- Odszukaj go - powiedziała, spoglądając na ojca niewidzącym wzrokiem. Jej oczy lśniły od łez jak złota moneta na otwartej dłoni. - Daj mu to. On potrzebuje tego bardziej niż ja. - Odwróciła twarz, by ukryć łzy. - Będę tu czekać.

Chandler - Smith telefonował dwukrotnie ze swego samochodu. Po pierwszej rozmowie wiedział, że na czas olimpiady Johnstone przybrał nazwisko Cord Elliot.

Drugą rozmowę przeprowadził z kobietą, która była bezpośrednią zwierzchniczką Johnstone'a.

- Gdzie jest Johnstone? - zapytał.

- Według naszych danych nie żyje.

Chandler - Smith poczuł lodowaty chłód. Zamknął oczy i powstrzymał słowa niepotrzebnego protestu.

- Opowiedz mi o tym.

- Jesteś na bezpiecznej linii?

- Tak.

- Barakuda wymknął się i uciekł na pustynię. Za nim Bonner i chłopaki Delty. Johnstone, pod nazwiskiem Cord Elliot, dowodził operacją. Bonner podszedł za blisko Barakudy i został postrzelony. Johnstone czekał, aż się ściemni i wyruszył, żeby odbić Bonnera. Barakuda zabił Bonnera, którego teraz nazywamy Johnstone, a wtedy prawdziwy Johnstone zabił Barakudę, ale...

- Poczekaj - przerwał jej Chandler - Smith. - Kto zginął?

- Barakuda zabił Bonnera. Johnstone zabił Barakudę. Ale omal nie przypłacił tego życiem.

- Johnstone żyje?

- A nie powiedziałam?

- Powiedziałaś, że nie żyje.

- Nie, powiedziałam, że według naszych danych Johnstone nie żyje. Powiedziałeś mi, żebym znalazła sposób, żeby Johnstone mógł się wycofać ze służby dla rządu, jeśli mu się uda zabić Barakudę. Bonner nie miał rodziny.

Przyczepiliśmy do torby z jego zwłokami kartkę z danymi Johnstone'a. Żegnaj, Robercie Johnstonie. Odpoczywaj w spokoju. I tak dalej.

- Chryste - westchnął Chandler - Smith. - Zabrałaś mi dziesięć lat życia. Gdzie jest Johnstone?

- Został przetransportowany samolotem do szpitala wojskowego w San Diego.

- W jakim stanie?

- Ma cholerne szczęście, że przeżył. Przez całą drogę do szpitala lekarz trzymał palec na jego tętnicy udowej. Operacja trwała trzy godziny, ale chirurdzy dobrze go pozszywali.

- Muszę się z nim zobaczyć. Jak się teraz nazywa?

- Nazwisko nieznane. Przywieziono go nieprzytomnego, bez dokumentów. Nazywają go pacjent X.

Szpital pachniał jak wszystkie szpitale - środkami dezynfekującymi, kiepską kawą i strachem. Chandler - Smith w towarzystwie umęczonej lekarki zmierzał do pokoju na końcu korytarza, gdzie leżał półprzytomny pacjent X.

- Musieliśmy mu podać narkotyk - powiedziała zirytowana. Złościła się, bo zmuszono ją, by pozwoliła wejść gościowi na oddział intensywnej terapii. Była jednak nie tylko lekarką, lecz także oficerem marynarki. Rozkaz to rozkaz. - Niech pan sobie nie wyobraża, że pacjent odpowie na pańskie pytania. Półtorej minuty. Ani chwili dłużej. I nie powinnam pozwolić nawet na tyle.

Pacjent X nie był zupełnie przytomny. Oplatały go rurki. Mimo opalenizny był straszliwie blady. Powoli skupił wzrok.

- Blue? - zapytał ochrypłym głosem.

- Tak. Wpakowałeś się w nie lada kabałę.

- Raine... - wyszeptał i urwał wyczerpany.

Chandler - Smith ujął gorącą dłoń Johnstone'a i wcisnął do niej złoty pieniążek.

- Masz, Raine powiedziała, że potrzebujesz tego bardziej niż ona.

Kształt, wielkość i ciężar monety były dla Johnstone'a równie znajome jak jego własna skóra. Pani Fortuna. Pani Śmierć. Zamknął palce wokół złotego krążka z siłą, której nie potrafiły osłabić nawet narkotyki. Usiłował zapytać, dlaczego Raine nie przyszła sama. Potrzebował jej bardziej niż powietrza.

- Jest... tutaj?

- Nie.

Bolesne rozczarowanie sprawiło, że zemdlał. Nie słyszał, że Blue wyszedł z pokoju.

Raine czekała, nie zdając sobie sprawy z upływającego czasu. Mrok nocy ustąpił miejsca kolejnemu kalifornijskiemu brzaskowi.

Usłyszała stukanie i serce zabiło jej żywiej. Poznała głos ojca i otworzyła drzwi. Najpierw weszli dwaj znani jej już mężczyźni, przeszukali pokój i stanęli przy drzwiach, by wpuścić Chandler - Smitha, który odesłał ich gestem. Raine miała dziwaczne wrażenie, że od ostatniego spotkania z ojcem minęły minuty, a nie godziny.

- Opowiedz mi o Cordzie Elliocie - powiedział ojciec, kiedy drzwi zamknęły się za ochroniarzami.

Raine zastanawiała się, co jest istotne - ochroniarz, koniarz i przyjaciel.

- Jest moim kochankiem.

Chandler - Smith wyciągnął do niej rękę.

- A ja nawet nie zauważyłem, kiedy dorosłaś, Baby Raine.

- Już dawno dorosłam, tato. Wiele lat temu.

- Mam nadzieję - powiedział cicho.

- Znalazłeś go? - spytała głosem pełnym napięcia.

- Mężczyzna znany jako Cord Elliot jest jednym z moich najlepszych ludzi. Oficjalnie pracuje dla Defence Inteligence Agency. Jest przydzielony do jednostki, która nie ma nazwy, budżetu ani adresu.

- Nie znalazłeś go?

- Nie znalazłem mężczyzny o nazwisku Cord Elliot.

Spostrzegła unik i zrozumiała, że więcej z ojca nie wyciągnie. I tak w ciągu ostatnich kilku godzin złamał dla niej więcej zasad niż w ciągu całego życia. Więcej nie złamie.

- Rozumiem - powiedziała. Była tak opanowana, że jej głos zabrzmiał jak głos obcej osoby. - Dziękuję. - Wyciągnęła rękę. - Oddaj mi monetę.

Ojciec zmrużył oczy.

- Nie mam jej. Oddałem ją Robertowi Johnstone'owi. Cord nie wspominał ci o nim?

Pokręciła głową.

- Był taki jak ty, tatusiu. Żadnych nazwisk, żadnych faktów, nic...

Głos jej zamarł, a w powietrzu zawisło oskarżenie. Jej ojciec nie tylko wiedział, kim naprawdę jest Cord, ale także gdzie się teraz znajduje. Złota moneta wróciła do Corda, ale ojciec nie otrzymał wiadomości dla Raine.

A może otrzymał. Milczenie jest bardziej wymowne niż pożegnanie i mniej niezręczne.

Może to właśnie powiedział Cord przed startem.

Nie „Trzymaj się, Raine”.

Ani „Kocham cię, Raine”.

Lecz „Żegnam cię, Raine”.

I zniknął w tłumie, wychodząc naprzeciw nowym wyzwaniom.

- Dziecinko. - Chandler - Smith objął córkę i pogładził po włosach. - Nie patrz tak na mnie. Czasami sprawy układają się inaczej, niż na to wygląda.

Roześmiała się niewesoło.

- Nie, sprawy nie zawsze układają się tak źle, jak na to wygląda. Czasami układają się znacznie gorzej. - Uściskała ojca i cofnęła się. - Wybacz mi. Musiałam stracić rozum, żeby prosić cię, żebyś odszukał mojego byłego kochanka.

Chandler - Smith chciał jej odpowiedzieć, ale zwyciężyły długie lata milczenia. Gdyby Johnstone chciał jej zdradzić, kim jest naprawdę, powiedziałby jej. Rozdarty między dyskrecją a chęcią ulżenia bólowi córki Chandler - Smith patrzył, jak Raine wrzuca ubrania do walizki.

- Dokąd się wybierasz? - zapytał.

Wzruszyła ramionami.

- Na wakacje. Należą mi się.

- Ale dokąd?

- Coś wymyślę - powiedziała obojętnie.

Zgarnęła kosmetyki z półki w łazience i wrzuciła do walizki.

- Gdzie będziesz za dwa tygodnie? - zapytał jej ojciec.

- Gdzieś.

- A za trzy tygodnie albo za cztery?

- Gdzie indziej. - Zatrzasnęła wieko walizki.

- Może przyjedziesz do domu, Baby Raine?

- Nie - powiedziała cicho, lecz stanowczo. - Mam własne życie. Czas, żebym dorosła i przestała się bawić.

- A co z Devem? Zamknęła walizkę.

- Kapitan Jon odtransportuje go do domu.

- Kto się zajmie Devem, skoro ciebie tam nie będzie?

Zacisnęła pięści. Nie chce wracać do domu. Nie może. Musi uciec przed przeszłością.

- Wynajmij stajennego - powiedziała krótko, a potem przypomniała sobie, że temperament Deva nie pozwoli na takie rozwiązanie. - Cholera!

- Znam człowieka, który ma ranczo w Arizonie - powiedział Chandler - Smith. - Od dawna podróżuje po świecie i myśli o sprzedaży. Mogłabyś tam zamieszkać z Devem. To nowy dom. Zupełnie nowy. Wysoko w górach. Czysta woda, świeża trawa i sosny.

Zamrugała powiekami, żeby powstrzymać łzy. Nigdy nie płakała, kiedy ojciec sprawiał jej zawód. Dlaczego więc płacze teraz, kiedy ją zrozumiał?

- Dzięki. - Uściskała ojca. - I nie martw się o mnie. Nigdy więcej nie poproszę cię, żebyś łamał zasady.

ROZDZIAŁ 21

Raine stała w progu domku dla gości i spoglądała na granitowe szczyty na tle kobaltowego nieba Arizony. Powietrze było chłodne, słodkie od woni sosen, wody i trawy przeczesywanej wiatrem.

Mieszkała tu od pięciu tygodni i czuła się tak, jakby wróciła do domu, choć była niepocieszona z powodu utraty mężczyzny znanego jako Cord Elliot. Każdego dnia ta strata stawała się coraz bardziej bolesna. Raine budziła się z imieniem kochanka na ustach, ale jego twarz powoli odpływała w niepamięć.

Każdego ranka wstawała sama, aby przeżywać przeszłość. Stawała na progu domku i patrzyła na wielką ogrodzoną łąkę, na której królował niedościgniony Devlin's Waterloo.

Dopiła kawę, odstawiła kubek i wydeptaną ścieżką ruszyła w stronę łąki. Domek dla gości był wyposażony we wszelkie wygody, włącznie z zaskakująco nowoczesną kuchnią i łazienką. Dawał Raine to, czego tak bardzo pragnęła: prywatność.

Jedyny telefon na ranczo znajdował się w domu, który stał po przeciwnej stronie pastwiska. Para emerytów, która opiekowała się ranczem pod nieobecność właściciela, bardzo uważała, by nie zakłócać spokoju Raine. Dali jej jedynie do zrozumienia, że zawsze będzie mile widzianym gościem.

Płot ogradzający łąkę był na tyle nowy, że nie zdążył wyblaknąć na słońcu. Choć słońce wstało zaledwie dwie godziny temu, zdążyło już rozgrzać ziemię i powietrze. Suche gorąco przenikało przez bawełnianą koszulkę z krótkimi rękawami, którą Raine miała na sobie. Głęboki ciemnozielony kolor bluzki przyciągał promienie. Spodnie do konnej jazdy miały tę samą czarną barwę co grzywa Deva. Rozpuszczone włosy okalały twarz i w nieładzie opadały na ramiona, łaskocząc ją w dekolt.

Dev uniósł łeb, kiedy poczuł zapach Raine. Przygalopował do ogrodzenia, rżąc na powitanie. Patrzyła, jak się zbliża. Sierść lśniła w słońcu, mięśnie grały. Po zawodach olimpijskich stał się jeszcze silniejszy. Powinna zacząć go wkrótce trenować w jeździe i w skokach. Nie po to, żeby przygotowywać go do nowych zawodów, ale po prostu dlatego, że obojgu sprawiało to przyjemność.

Ogier, podobnie jak jego pani, przywykł do gór, jakby się tu urodził. Trudno będzie go znów zamknąć w stajni. Na razie jednak nie musiała się spieszyć. Ojciec zapewnił ją, że właściciel rancza jest zajęty gdzie indziej. Ona i Dev mogą tu zostać, jak długo zechcą.

Ale im dłużej tu była, tym cięższa stawała się myśl o wyjeździe.

Aksamitne chrapy trąciły niecierpliwie ramię Raine.

- Szukasz marchewki, prawda? - mruknęła, odpychając pysk konia.

Dev parsknął i czekał z nastawionymi uszami. Jego ciało promieniowało zdrowiem i energią.

- Wygrałeś. - Sięgnęła do tylnej kieszeni. - Zawsze wygrywasz, czerwony żebraku.

Dev jadł marchewkę, a Raine głaskała jego szyję. Cieszyła się, że jest taki gładki i silny.

- Chciałbyś tu zamieszkać na zawsze, Devlin's Waterloo? - spytała. - Nie ruszyłam pieniędzy, które dała mi babcią, kiedy skończyłam dwadzieścia trzy lata. Mogłabym ci kupić tę piękną łąkę. I kilka rasowych klaczy. Mogłabym tu zamieszkać, hodować czerwone diabły i uczyć je fruwania ponad płotami i strumieniami.

Raine nie zdawała sobie sprawy, że płacze, dopóki nie poczuła łez spływających po policzkach. Cord wspominał, że powinna założyć hodowlę. I zacząć od Deva. Raine śmiała się wtedy, nie wierząc, że nadejdzie jutro.

I oto nadeszło.

Trwało tutaj. Teraz.

Tylko że ona była samotna.

Odpędziła smutek. Łzy na nic się zdadzą. Musi nadal żyć. Nie ma powodu, by porzucać wszystkie marzenia tylko dlatego, że nie ma przy niej Corda. Może hodować i trenować konie wyścigowe równie dobrze w Arizonie jak w Wirginii. A nawet lepiej. Tutaj będzie miała więcej spokoju. Sława mistrzyni olimpijskiej przyciągnie w góry kupców i turystów z najdalszych zakątków kraju.

Kiedyś może przyjedzie tu Cord. Może zapamięta to lato tak jak ona.

Jej wspomnienia wciąż były świeże i żywe. Raine rozzłościła się, że nie potrafi pozbyć się upartej nadziei.

Za każdym razem, kiedy wydawało się jej, że wreszcie pogodziła się ź faktem, że zakochała się w mężczyźnie, który ją odtrącił, powracały wspomnienia, niszcząc jej kruchy spokój. I znowu musiała zaczynać od nowa.

Usłyszała odgłos helikoptera na długo przedtem, nim go dostrzegła. Żadnych oznakowań. Z takich helikopterów korzystał jej ojciec. Maszyna wylądowała, wzniecając tuman i kurz.

Raine zmrużyła oczy przed słońcem. Chociaż helikopter znajdował się zaledwie kilkaset metrów od niej, oślepiające słońce nie pozwalało dostrzec pasażera. Starając się nie myśleć o wszystkich złych nowinach, które mógł jej przywieźć ojciec, ruszyła w stronę śmigłowca.

- Tato, co ty tu..: - Słowa zamarły jej na ustach, kiedy rozpoznała sylwetkę mężczyzny na tle oślepiającego słońca. - Cord!

Stanęła nieruchomo i patrzyła, nie mogąc uwierzyć, że to, co widzi, nie jest jeszcze jednym okrutnym złudzeniem.

To nie sen. Cord stał jakieś trzysta metrów od niej w białej koszuli rozpiętej pod szyją, z popielatą marynarką niedbale przewieszoną przez ramię. Sprawiał wrażenie chudszego i bardziej spiętego, a nad czołem pojawiło się siwe pasmo, kontrastujące z resztą czarnych włosów.

Helikopter wzniósł się w górę, wzniecając wirujący kurz i hałas. Kiedy odleciał, pozostały tylko cisza i światło słońca. I Cord stojący tak blisko i spoglądający na Raine.

Ruszył ku niej, a ona spostrzegła w jego prawej ręce laskę.

Podbiegła do niego, zapominając o bólu, gniewie i o wszystkich pytaniach. Liczył się tylko on, Cord Elliot. Zarzuciła mu ręce na szyję, nie mogąc wypowiedzieć nic prócz jego imienia. Objął ją lewą ręką i uściskał tak mocno, że poczuła ból. Prawą dłonią wspierał się na łasce.

A potem ucałował ją tak, jakby ona była ogniem, a on mężczyzną przemarzniętym do szpiku kości.

Zanim pocałunek dobiegł końca, wiedziała, że nie ma mu za złe tego, że ją zostawił, Nie ma znaczenia jego praca, nie ma znaczenia to, że może należeć do jego świata tylko przez kilka dni, przez kilka godzin, przez chwilę. Nie ma znaczenia, że Cord jest nieodpowiednim mężczyzną.

Kocha go. I nie ma od tego odwrotu.

- Oto odpowiedź na jedno z moich pytań - powiedział.

- Na które? - Dłonie Raine błądziły po jego twarzy i włosach, upewniając ją, że jest rzeczywisty.

- Czy tęskniłaś za mną równie mocno jak ja za tobą.

Roześmiała się. Niecierpliwym ruchem otarła łzy. Nie chciała, by cokolwiek przesłaniało jej obraz Corda.

- Bardziej - powiedziała.

- To niemożliwe.

Spojrzała w jego niebieskie oczy i dojrzała w nich cienie tęsknoty i bólu.

Nagle przypomniała sobie. Nie może pytać o szczegóły.

Teraz jest z nią. Tylko to się liczy. Kochaj go teraz, jeśli potrafisz.

- Chodźmy do domu - powiedziała zdyszana, całując go namiętnie.

Cord chciał zostać na łące, ale nie mógł lekceważyć stanu swego zdrowia. Nawet kiedy podpierał się laską, przeklęta noga bardzo mu dokuczała. Lekarz miał rację, było za wcześnie, by podróżować samolotami, helikopterami czy samochodami.

Lecz on nie słuchał.

Musiał zobaczyć Raine.

Ruszyła powoli, lekko go dotykając. Widziała, że noga sprawia mu kłopot. O nic nie pytała.

Otworzyła drzwi domku i czekała, aż Cord wejdzie po schodkach na ganek. Miała ochotę mu pomóc, ale wiedziała, że nie potrzebuje pomocy.

- Wyglądasz na wygłodniałego - powiedziała żartobliwie, choć wymagało to od niej sporo wysiłku.

- Dawali nam paskudne żarcie.

Raine zamknęła drzwi i patrzyła, jak Cord idzie przez pokój. Usiadł na łóżku obok kominka, wyciągając nogę z wyraźną ulgą. Mimo że był ranny, nadal promieniował siłą i wdziękiem. Jak w jej snach.

Spoglądał na nią tak, jakby nie wiedział, co ma powiedzieć i jak się zachować.

Bo nie wiedział. Chęć ujrzenia Raine sprawiła, że opuścił szpital przed czasem. A teraz był tutaj. Wiedział tylko tyle, że ona nie chciała go odwiedzić. Ani razu w ciągu długich pięciu tygodni. Przesłała mu jedynie złoty pieniążek i kilka zagadkowych słów: „Daj mu to. On potrzebuje go bardziej niż ja”.

- Jesteś głodny? Śpiący? - spytała. To były jedyne pytania, które mogła zadać. - Nie wiem, skąd przybywasz, więc nie wiem, czego ci potrzeba.

- Ciebie. - Wyciągnął rękę. - Potrzebuję ciebie.

Niemal przebiegła pokój i położyła się obok Corda. Objął ją delikatnie i scałował łzy, które spływały jej z oczu, mimo że z całej siły starała się je powstrzymać.

A potem jego pocałunek zmienił się. Stał się żarłoczny, władczy.

- Marzyłem o tym przez trzydzieści dziewięć dni - powiedział. Smakował ją, kąsając i liżąc. - Tęskniłem za tobą nawet wtedy, gdy mi dawali narkotyki.

Zamknęła oczy i zadrżała. Szukała ukrytego pod koszulą Corda ciepła i twardości męskiego ciała. Przeszkadzał jej materiał. Szybkim ruchem rozpięła koszulę. Chciała czuć jego nagość. Gładziła pierś Corda, sycąc się jego bliskością.

Cord przyglądał się jej twarzy. Zmrużył wygłodniałe oczy. Sam twarz miał napiętą, a jednocześnie dziwnie rozmarzoną. Uśmiechnął się i rozchylił wargi do pocałunku. Gładził plecy Raine, przyciskając ją do swojej nabrzmiałej męskości.

Poruszyła biodrami. Natychmiast doskonale dopasowała się do Corda, który jęknął. Wsunął dłonie pod bluzkę Raine. Szybkim ruchem zdjął z niej zieloną koszulkę. Nie miała nic pod spodem. Zobaczył gładką, wonną skórę, której wspomnienie prześladowało go od czasu, gdy dotknął jej po raz pierwszy.

- O tym także marzyłem - powiedział głosem równie mocnym jak jego pożądanie.

Pochylił się nad piersiami Raine, bawił się brodawkami, aż zadrżała i cicho krzyknęła.

- Tak - powiedział ochryple, słysząc, jak powtarza jego imię. - I o tym marzyłem. Budziłem się, wołając ciebie, a lekarze znowu dawali mi narkotyk. Ale ja i tak słyszałem, jak płaczesz z tęsknoty za mną, i to omal mnie nie zabiło. Nie mogłem do ciebie przyjść, nie mogłem zrobić nic, tylko leżeć i słuchać twego płaczu.

Pomyślała, że to tylko słodkie kłamstwa kochanka. Ale cieszyła się, że nie opuścił jej bezboleśnie, że tęsknił za nią, podobnie jak ona za nim.

Usłyszał jej jęk, poczuł, że zadrżała i przestał myśleć. Natychmiast musi znaleźć się w jej wnętrzu, czuć, że znów do niego należy. Objął ją mocno i zaczął się przetaczać, tak aby znaleźć się na niej. Nagle zamarł, unieruchomiony straszliwym bólem nogi. Przez zaciśnięte zęby wysyczał przekleństwo.

- Pozwól mi - wyszeptała.

Delikatnie przewróciła go na wznak. Wstała z łóżka i zdjęła ubranie. Widok wygłodniałych, przymglonych oczu Corda sprawił, że ugięły się pod nią kolana. Uklękła na łóżku i zdjęła Cordowi koszulę. Podczas gdy jej dłonie zajęły się spodniami, pieściła językiem kępę włosów, która zaczynała się na wysokości talii i zbiegała niżej.

Cord wstrzymał oddech, ale tym razem nie z bólu, lecz z rozkoszy. Usta Raine były gorące, zachłanne i obiecywały rzeczy, o których nawet nie śnił.

- Uwielbiam twój smak - powiedziała rozmarzona.

- Chodź do mnie, słodka amazonko. Pozwól, żebym ofiarował ci to, czego pragniesz.

Uśmiechając się jak kotka, odwróciła się plecami i zaczęła zdejmować mu buty.

Wodził palcami po jej plecach od karku po pośladki.

Zadrżała i rzuciła buty na podłogę.

Zsunął dłoń niżej, aż natrafił na ukryty ogień.

Raine krzyknęła. Nie zdając sobie z tego sprawy, zacisnęła palce na skarpetkach Corda. Jego dotyk sprawiał jej słodką mękę. Zapomniała o całym świecie, zapomniała nawet o oddychaniu. Żyła tylko gorącą ciemnością, której dotykał Cord.

Cord poczuł jej wilgoć na palcach i jęknął gardłowo.

- O tym także marzyłem. Było zimno, wszędzie zimno, przyszła do mnie zima. Wzywał mnie ogień, ale ja nie mogłem się poruszyć, nie mogłem nawet krzyknąć. Chciałem zburzyć mury zaniku, ale byłem przywiązany do łóżka bandażami białymi i zimnymi jak śnieg. Śniłem o tobie, o ogarniających mnie płomieniach.

Raine drżała, wstrząsana rozkosznymi dreszczami, poddawała się żarowi namiętności. Głos Corda pieścił ją jak czarny aksamit, błagał o ogień, opowiadał o nieziemskiej rozkoszy. Kołysała się zmysłowo, a on uśmiechał się, bliski spełnienia marzeń.

- Nigdy cię nie rozbiorę - powiedziała z trudem. - A chcę patrzeć na ciebie, czuć cię przy sobie. We mnie.

Z ociąganiem cofnął dłoń, rozstając się z jej miękkim, śliskim wnętrzem. Drżącymi rękami opuściła mu spodnie. Patrząc na jego silne nogi, poczuła się dziwnie niezręcznie. Natrafiła dłonią na świeżą bliznę na jego udzie i zamarła.

- Nie bój się - powiedział. - Wszystko w porządku.

Pomógł jej zsunąć nogawkę ponad raną. Kiedy zobaczyła świeżo zabliźnioną ranę, zbladła.

- Mój Boże, co się stało? - spytała przestraszona.

- Później. - Zrzucił z siebie resztę ubrania z szybkością, która świadczyła o dobrej kondycji. - Ból tęsknoty za tobą nie może się z tym równać.

Przeturlał się ku niej, ale Raine dostrzegła grymas bólu na jego twarzy. Pragnęła go, ale nie za tę cenę.

- Boli cię, kiedy leżysz na wznak? - spytała.

- Chodź, moja słodka amazonko - powiedział z uśmiechem.

Raine usiadła na nim lekko i poruszała się powoli, aż zaczaj jęczeć z rozkoszy. Zadrżała, patrząc w jego zmrużone oczy, zrozumiała, że on poczuł płonący w niej ogień. Na jego twarzy pojawił się uśmiech wielkiego zadowolenia, kiedy wziął ją w posiadanie.

Całowała jego wargi, szyję, pierś, pożerała zębami i smakowała językiem, tak jak on niegdyś pożerał ją. Czuł ogień wszędzie, gdzie go dotknęła. Oddychał szybko. Coraz gwałtowniej poruszał się w jej wnętrzu.

Cord szeptał słowa zachęty, jego dłonie głaskały ją zmysłowo. Poruszała się powoli, rytmicznie, ujeżdżała go, aż oczy Corda stały się zamglone, a ciało zastygło w oczekiwaniu.

Raine nie słyszała krzyków, które wyrywały się jej z każdym oddechem. Nie zdawała sobie sprawy, jak rozpalający jest powolny rytm jej pieszczot. Nie czuła nic prócz ciała Corda przy swoim ciele, jego języka przy swoim, kołysania. W końcu poddali się pełnej żaru ekstazie.

Wyczerpana leżała przytulona do piersi Corda. Usiłowała przypomnieć sobie, jak się oddycha. Minęła długa chwila, nim poruszyła się i uniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy.

Jej zamglony wzrok powiedział mu o rozkoszy spełnienia.

- To odpowiedź na moje drugie pytanie - powiedział cicho. - Jest ci równie dobrze jak mnie. Pozostaje już tylko jedno. Dlaczego do mnie nie przyjechałaś?

Zamrugała powiekami.

- Przyjechać do ciebie? Jak? Gdzie?

- Do szpitala. Tą samą drogą co złota moneta. Przysłałaś mi ją, prawda?

- Tak, ale...

- I kazałaś powiedzieć: „Daj mu to. On potrzebuje tego bardziej niż ja”.

- Tak, ale... - przerwała. - Jak mogłam do ciebie przyjechać? Nie wiedziałam, gdzie jesteś!

Zmrużył oczy.

- W takim razie, skąd wiedziałaś, że jestem ranny i że potrzebuję szczęśliwej monety, żeby się z tego wykaraskać?

Zbladła i wzdrygnęła się, jakby ją uderzył. Powróciły wszystkie dawne niepokoje. Lód, gwałt, przemoc i świeża blizna na ciele ukochanego mężczyzny. Nie kłaniał, zapewniając o swojej tęsknocie. Budził się, krzycząc z tęsknoty do Raine, a lekarze dawali mu narkotyki i przywiązywali go do łóżka.

Zaczęła drżeć. Tak mało brakowało, a utraciłaby Corda na zawsze, nie wiedząc nawet, że umarł. A on ją wołał, potrzebował jej, jej zaś przy nim nie było.

Myśl o tym była prawdziwą torturą. Drżącymi palcami gładziła go po twarzy, a z oczu płynęły jej łzy. Usiłowała mu powiedzieć, jak bardzo go kocha, że gdyby wiedziała, poruszyłaby niebo i ziemię, aby go znaleźć. Ale nie mogła wydobyć słów z zaciśniętego gardła.

Scałowywał jej łzy.

- Nie wiedziałaś? - zapytał.

Pokręciła głową.

- To dlaczego odesłałaś mi złoty pieniążek? - Głos Corda był pieszczotliwy, łagodny. Ucałował ją czule.

Zadrżała. Cord nie był jej, nie należał do niej. Należał do jutra i następnych dni. Należał do jutra, a jutro zawsze nadchodzi. Ta bezlitosna prawda osuszyła jej łzy.

- Nie mogłam zatrzymać monety. Nie zatrzymałam przecież ciebie - powiedziała słabym głosem.

Poczuł, że Raine oddala się od niego, zamyka się przed nim, zatrzaskuje bramy swojego świata. Poczuł strach, a potem gniew. Ścisnął dłońmi jej twarz.

- Co ty opowiadasz? - spytał.

- Przychodzisz i odchodzisz. Żadnych słów, żadnego ostrzeżenia, nic.

- Nie planowałem, że zostanę postrzelony.

Wzdrygnęła się i zsunęła z Corda, zanim zdążył ją powstrzymać. Bardzo delikatnie pogłaskała go po świeżej bliźnie.

- Pocisk?

- Tak.

- Wyzdrowiejesz? - spytała, przypominając sobie, jak cierpiał z bólu.

- Co ci powiedział Blue? - zapytał, przyglądając się jej włosom i oczom.

- Nic.

- Co, do cholery, znaczy nic? - zapytał rozwścieczony.

- Właśnie tyle - odparła równie szorstko. - Nic! Ani słowa. Odkąd zniknąłeś, nie usłyszałam o tobie ani słowa.

Zamknął oczy. Nie mógł w to uwierzyć.

- Chryste. - Otworzył bladoniebieskie oczy, bardzo jasne, lśniące życiem i nadzieją. - A jednak podbiegłaś do mnie.

Milczał, czekając na odpowiedź.

- Tak - odpowiedziała w końcu.

- Płakałaś nade mną.

- Tak - wyszeptała.

- I kochałaś się ze mną, jakby nie było jutra.

- Bo nie ma.

- Owszem, jest.

- Nie dla nas. Dla nas jest tylko dziś, tylko teraz, tylko ta chwila. Za chwilę będziesz musiał odejść.

- Nie - powiedział cicho, ale stanowczo.

Raine odwróciła twarz. Nie chciała się z nim kłócić, nie teraz.

- Jadłeś coś? - spytała, wstając z łóżka.

Chwycił ją za ramię i unieruchomił.

- Kawy? Czarna, bez cukru, prawda? - spytała, spoglądając na Corda.

- To jedyne pytanie, jakie chcesz mi zadać?

- Nie. Ale tylko to ci zadam.

- Nie chcesz wiedzieć, dlaczego tu jestem?

Odwróciła twarz, czując, że się rumieni ze wstydu.

- Jak oni to nazywają? - spytała drżącym głosem. - R i R? Tak. Rekonwalescencja i regeneracja. Wiesz przecież - żołnierze wracają z wojny i biorą sobie kobiety.

- Przestań.

Spojrzała na niego. W jej oczach malował się smutek, nie gniew.

- Nie przejmuj się. Potrafię znieść prawdę. Nie wyrzucę cię za drzwi. Będę tu, kiedy znów przyjdziesz, aż znajdziesz kobietę, której zapragniesz mocniej niż mnie, albo aż cię zabiją, albo ja... - zamilkła.

- Albo co? - zapytał szorstko. - Aż znajdziesz sobie dżentelmena?

- Aż przestanę cię kochać - powiedziała. - Bez względu na to, kim jesteś i jak się naprawdę nazywasz.

Wyraz twarzy Corda uległ gwałtownej zmianie. Znikły wszystkie zmarszczki. Przyciągnął Raine, zanurzył usta w jej włosach.

- Moje kochanie, moje kochanie - wyszeptał. - Blue nic ci nie powiedział? Złożyłem rezygnację, kiedy zrozumiałem, że miłość do ciebie jest dla mnie najważniejsza. Wiedziałem, że muszę cię mieć i wiedziałem, że nie pogodzisz się z moją pracą. - Roześmiał się. - I ja także. Już nie. O jedną wojnę za dużo.

Raine przez chwilę wpatrywała się w jasne oczy Corda. Bała się uwierzyć.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś?

- Nie mogłem odejść natychmiast. Musiałem zakończyć pewną sprawę. Nie wiedziałem, ile czasu mi to zabierze. - Zamknął oczy, wspominając wąwóz, w którym noc zapadała zbyt wolno, a śmierć nadeszła zbyt szybko. - Chciałem zaczekać na koniec twojego wyścigu. Miałaś dosyć kłopotów z olimpiadą.

Wstrzymała oddech. Dotknął jej ust niepewną dłonią.

- Chciałem zobaczyć twój złoty medal - powiedział - ale odszedłem na niebieski księżyc.

Spostrzegła zmianę w jego głosie, smutek i ból.

- Co się stało? O co chodzi? Musisz wracać? Jeszcze nie koniec?

- Koniec.

Cord zamknął oczy. Wspominał przyjaciela, który walczył u jego boku i zginął, mężczyznę, który już nigdy nie będzie wtrącał hiszpańskich słów do rozmowy i nie zapyta Corda, czy zagra w szachy. Ale Bonner nie był jedyną osobą, która zginęła w wąwozie. Cord zadbał o to, pomimo odniesionych ran.

- Terrorysta, którego ścigałem, nie żyje - powiedział. - Został zabity. W tym samym czasie zginął jeszcze jeden człowiek. Dobry człowiek. Najlepszy. Daliśmy mu moje nazwisko i pochowaliśmy go.

- Nie rozumiem.

- Oficjalnie, Robert Johnstone oraz niezidentyfikowany pasażer zginęli tragicznie w katastrofie lotniczej nad pustynią Mojave.

Raine pamiętała to nazwisko i domyśliła się, że jej ojciec oddał złotą monetę Robertowi Johnstone'owi alias Cordowi Elliotowi. Nic dziwnego, że ojciec nic jej nie powiedział. Skoro Cord nie podał jej swego prawdziwego nazwiska, ojciec nigdy by tego nie zrobił.

- Kim jesteś? - spytała, starając się panować nad głosem.

- Jestem Cord Elliot - odpowiedział szybko, prawie dumnie. - Jestem mężczyzną, który cię kocha. Mężczyzną, który chce się z tobą ożenić.

Patrzyła na niego uważnie. Nadal bała się uwierzyć w swe szczęście.

- Jesteś pewien?

Uśmiechnął się nieśmiało.

- Tak, jestem pewien, że cię kocham. Tak, jestem pewien, że chcę się z tobą ożenić. I tak, jestem pewien, że nazywam się Cord Elliot. Mam na to dokumenty. Mnóstwo dokumentów.

Raine uśmiechnęła się przez łzy.

- Czy atrament na nich zdążył wyschnąć?

- Oczywiście. Pracowałem dla człowieka, który jest właścicielem drukarni. - Jego uśmiech przygasł. - Wyjdziesz za faceta bez przeszłości, który umie tylko zaklinać uparte konie? Ale nie będziemy przymierać głodem. Nie miałem na co wydawać pieniędzy przez te lata.

Raine uśmiechnęła się czule.

- Wyjdę za ciebie pod jednym warunkiem.

Uniósł grube brwi.

- Jakim?

- Że pozwolisz, żebym kupiła dla nas to ranczo.

Przez twarz Corda przeniknął grymas.

- Nie podoba ci się tutaj? - spytała szybko. - Jest tak pięknie. I Dev lubi to miejsce. Moglibyśmy kupić kilka klaczy i trenować źrebaki, i... o co chodzi?

- Naprawdę tak ci się tutaj podoba? - zapytał.

- Czuję się, jakbym wróciła do domu - odparła z prostotą. - Gdyby nie bliskość gór, oszalałabym. Możesz w to uwierzyć?

- O, tak - powiedział cicho. - Właśnie dlatego kupiłem to ranczo wiele lat temu. Pozwoliło mi utrzymać się przy zdrowych zmysłach, zanim spotkałem ciebie. Będziesz tu ze mną mieszkać i wychowywać cztero - i dwunożne diablęta?

Raine nachyliła się nad Cordem, całując go w odpowiedzi. Lekko dotknęła jego nogi.

- Będziesz mógł jeździć konno?

Roześmiał się. Przytulił ją mocniej.

- Za kilka miesięcy będę jak nowy. Lepszy. Bo mam ciebie. - Trącił nosem kark Raine i polizał końcem języka jej ucho.

- Będziemy spędzać dużo czasu na jeździe konnej - powiedziała w rozmarzeniu.

- Tak. - Uśmiech Corda był leniwy i odrobinę lubieżny. - I czasami weźmiemy ze sobą konie.

Śmiech Raine zabrzmiał jak mruczenie kotki. Pogładziła palcami szyję Corda.

Patrzył na nią i widział, że samo dotykanie go sprawia jej przyjemność.

- Chodź do mnie, kochanie. Chcę się ogrzać przy twoim ogniu.

- Płonie dla ciebie. Zawsze płonął. I zawsze będzie. - Przytuliła się do Corda. - Teraz każde jutro należy do nas.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Elizabeth Lowell Pamiętne lato
Lowell Elizabeth Zauroczeni
Lowell Elizabeth Gorączka zmysłów
Lowell Elizabeth Piekna marzycielka
Lowell Elizabeth Jesienny kochanek
Lowell Elizabeth Pustynny deszcz
141 Lowell Elizabeth Miłosna pieśń dla Kruka
Lowell Elizabeth t3 Niewinna jak grzech
Lowell Elizabeth Miłosna pieśń dla Kruka
145 Lowell Elizabeth Gorączka zmysłów
Lowell Elizabeth Gorączka zmysłów
Lowell Elizabeth Sen zaklety w krysztale
Lowell Elizabeth Kolor śmierci
Lowell Elizabeth Diamentowy tygrys
02 Anioł, Jastrząb i Kruk Lowell Elizabeth Miłosna pieśń dla Kruka
Jesienny kochanek Lowell Elizabeth
Pustynny deszcz Lowell Elizabeth
145 Lowell Elizabeth Goraczka zmysłów
Maxwell Ann (Lowell Elizabeth) Bracia Maxwell 1 Jesienny kochanek

więcej podobnych podstron