szamanizm artykuły 2

kwiecień 2003

Robert Palusiński

Szamani i psychoterapeuci

wywiad przeprowadził Wojciech Jóźwiak

WJ: Wiadomo mniej więcej, czym zajmują się szamani w pierwotnych społecznościach: Syberia, Prerie, Amazonia. Ale co robisz - w ramach szamanizmu - Ty?

RP: Najpierw chciałem Ci Wojtku podziękować za zaproszenie do tego wywiadu i wyrazić mój podziw oraz wielkie uznanie dla twojej pracy związanej z popularyzowaniem szamanizmu. Praca jaką robisz w związku z wydawaniem "Taraki" wymaga wielkiej energii i ogromnej wytrwałości i mam nadzieję, że wszyscy to doceniają. Ja bym tak nie potrafił.

WJ: Wielkie dzięki. Jakoś mi się to do tej pory w pewnym stopniu udaje. Ty za to potrafisz inne rzeczy.

RP: Wracając do pytania: tak się zastanawiałem przez chwilę i doszedłem do wniosku, że dla mnie jest to - paradoksalnie - głównie sposób poznawania świata i (poprzez to) siebie. Paradoksalnie; bo szaman bada przecież "inne" światy ! Jest to też forma i wyraz mojej duchowości i religijności. Myślę też, że spełniam w jakimś sensie i stopniu społeczną funkcję szamana, a więc doradztwo, interpretacja snów i zdarzeń, uzdrawianie, prognozowanie przyszłości o tyle, o ile jest to możliwe w naszych uwarunkowaniach społecznych (zapotrzebowanie i akceptacja) oraz w ramach moich umiejętności i możliwości.

WJ: Czy mógłbyś opisać przebieg "typowego" Twojego warsztatu szamańskiego? (Oczywiście jeśli w kolejnych Twoich warsztatach coś typowego się powtarza...)

RP: "Typowy" jest tylko warsztat podstawowy, czyli "szamanizm w praktyce", ale i on podlega nieraz znacznym modyfikacjom, jeśli zachodzi taka potrzeba czy to od strony całej grupy, czy pojedynczych osób.

Na warsztacie teoria przeplata się z praktyką. A więc najpierw opowiadam o szamańskim światopoglądzie, jak się przekształcał w różne jogi i religie itd. Rozmawiamy trochę o sobie próbując odnaleźć to, co mogłoby być "powołaniem" czy szamańskim wezwaniem w naszej cywilizacji. Praktyczne ćwiczenia zaczynają się od poszukiwania ducha opiekuńczego, odnajdywanego zazwyczaj w formie zwierząt mocy. Oczywiście najlepszym sposobem jest na to vision quest i srogie lamentowanie, błaganie duchów o to, by zezwoliły się poznać - wtedy duch przybywa zarówno w formie wizji, jak i w formie materialnej, ale my robimy to głównie poprzez taniec, pieśń mocy i podróże bębnowe. Te warsztaty w głównej mierze to praktyczne opanowywanie zagadnień opisanych w mojej książce "Szamanizm w praktyce", później idą bębnowe podróże do światów dolnych i górnych, wstępne techniki uzdrawiania siebie i innych poprzez prace z duchem opiekuńczym i z "duchem" choroby, techniki i sposoby szamańskiego, wróżenia, interpretacji zdarzeń, snów, odnajdywania ważnych odpowiedzi, podejmowania decyzji, czasem - dla rozrywki - szamańskie sztuczki jak np. "czapka niewidka" czyli robienie się "niewidzialnym". Są to głównie praktyczne, szamańskie sposoby przydatne w codziennym życiu.

Na kolejnych warsztatach, zawsze przygotowuję coś innego, nowego, bo każda grupa jest inna, inne zapotrzebowani, no i ja się zmieniam też . Cel ogólny, to coraz lepszy kontakt i zażyłość ze światem duchów, ale i ze światem ludzi. Idea wspólnoty jest dla mnie niezwykle ważna. Każda grupa to jakby szczególne plemię i być może dlatego, powoli odchodzę od warsztatów 2-dniowych, a planuję na najbliższe wakacje zajęcia 6-dniowe, wyjazdowe, gdzie wszystkie osoby będą mieszkać w jednym miejscu. W przypadku takiego odosobnienia szamańska praktyka trwa praktycznie przez całą dobę.

WJ: W jakim otoczeniu przeprowadzasz swoje warsztaty? Czy to jest w mieście i pod dachem, czy może niezbędny jest kontakt z przyrodą, siedzenie na ziemi i niebo nad głową? A może związany jesteś ze stałym ośrodkiem, który ma jakieś stałe szamańskie instalacje? (Tak zgaduję, nie wiem, co by to mogło być.) Mam też ogólniejsze pytanie: na ile szamańskie działania - w tym warsztaty - uzależnione są od materialnego otoczenia? Od miejsca, od krajobrazu? Czy masz w ogóle jakieś swoje ulubione miejsce, czy ulubiony rodzaj miejsca na swoje warsztaty?

RP: Warsztaty odbywają się praktycznie wszędzie; i w mieście i poza miastem. Poza miastem, to zazwyczaj ośrodki "wczasowe" - czy coś podobnego, w mieście - to niewielkie (ale czasem też gimnastyczne) sale lub nawet prywatne mieszkania z dostatecznie dużym jednym z pokoi. Choć mam też ulubioną chatę w górach tuż pod lasem, gdzie lubię sam posiedzieć, ale czasem też robimy praktyki w niewielkim gronie osób. Jednak uważam, że poza miastem i poza wsią (lub na jej skraju) jest zdecydowanie najlepiej. Tam możesz mieć np. sen o ptaku, potem jego wizję, a potem on się fizycznie może pojawić - niby w mieście to też jest możliwe, ale o wiele trudniejsze; tzn. fizyczne przejawienie.

WJ: Co możesz (i chcesz...) powiedzieć o swojej LINII PRZEKAZU? Od kogo, z jakich źródeł uczyłeś się "szamanienia"?

RP: Prawie 20 lat temu fascynowałem się Huną i była to trochę zabawa w grę "co jeszcze jest możliwe tym sposobem" ... Później spoważniałem i na jakieś następnych 12 lat zająłem się jednoupunktowioną medytacją w ramach tradycji buddyjskich. A potem pojawił się szamanizm (równolegle z moją miłością do POP i Mindella) głównie poprzez lektury oraz kontakty i warsztaty z osobami z Foundation for Shamanic Studies M. Harnera. A jeszcze później doszły nauki z Wyższych Światów, ale też z np. symptomów. Np. kiedyś przez dwa miesiące bolało mnie biodro, tak, że nie mogłem biegać. Kiedy ból nasilił się tak, że nie mogłem już chodzić, postanowiłem się tym zająć. I w trakcie pracy z tym symptomem zacząłem tańczyć uzdrawiający taniec nazwany wówczas przeze mnie tańcem wilka. Ból przeszedł i już się nie pojawił. Pół roku później oglądałem w TV program o przesiedlaniu wilków z Kanady do lasów w stanie Waszyngton i tam Indianie z plemienia Nez Perce tańczyli taki sam taniec wilka. Tak więc, jeśli dostatecznie otworzymy się na przekaz, to okaże się, że jest on wszędzie.

WJ: Jesteś (psycho)terapeutą ze szkoły Arnolda Mindella czyli Psychologii Zorientowanej na Proces (POP, Process Oriented Psychology). Jak ten rodzaj psychoterapii ma się do szamanizmu? Czy sam Mindell tworząc swoją metodę inspirował się praktykami szamanów?

RP: To pierwsze pytanie, to ogromne zagadnienie - napisałem na ten temat obszerny artykuł (zob. na stronie: ipop.republika.pl), no i książka Mindella o tym opowiada w dużej mierze. Można powiedzieć w skrócie tak: w odpowiednich uwarunkowaniach pary terapeuta-klient zdarza się, że terapeuta POP wykonuje pracę taką, jak szaman, niemal ściśle według opisów antropologów (zaraz się uwikłamy - bo co kultura, to nieco inny sposób szamańskiego leczenia), posiada jednak racjonalny warsztat i zaplecze teoretyczne, a zatem wie co robi, w chwili gdy to robi - czyli co się dzieje w nim, w kliencie i w bezpośrednim otoczeniu (przynajmniej w teorii ) i jest w stanie to opisać i oraz wyjaśnić.

Jeśli chodzi o drugie pytanie, to u Mindella było zupełnie odwrotnie! To znaczy w drugą stronę. On stworzył termin "śniące ciało" na podstawie doświadczeń własnych i pracy z ciężko chorymi osobami (często z nowotworami w fazie terminalnej, stany pobliża śmierci) wychodząc poza paradygmat jungowski (był fizykiem - naukowcem atomowym, oraz analitykiem jungowskim w Zurichu), a dopiero później odkrył, że i Castaneda o tym pisał i w różnych kulturach plemiennych także funkcjonują podobne określenia. Szamańskie w tym było to, że Mindell nie zamierzał zajmować się umierającymi osobami jak Kubler-Ross czy K. Levine. Mindell kilka razy przyszedł po prostu odwiedzić w szpitalu lub poprowadzić sesję terapeutyczną ze swoimi pacjentami, którzy wcześniej byli u niego w terapii analitycznej. Inni widząc to, też go zaczepiali, żeby z nimi popracował i efekty były czasami niesamowite (włączając w to osoby w śpiączce) i szamańskie - ludzie na granicy życia są już uwolnieni od ograniczeń ciała i mogą doświadczać np. bilokacji, telepatii, jasnowidzenia, itd. A więc kwestia przypadku i spotkania w niezwykłych okolicznościach - bo w latach 70-tych rzadko widywało się psychologa w szpitalu, a już analityka jungowskiego w ogóle. Inna sprawa, że później Mindell od końca lat 80-tych i w latach 90-tych objechał, odwiedził i współpracował z szamanami na wszystkich kontynentach, co musiało mieć na niego wpływ. Jednak zrobił to wówczas, kiedy metoda POP (praca ze śniącym ciałem) była już dokładnie sprecyzowana i ukazało się kilka książek objaśniających teorię i praktykę POP. Ja myślę, że w tych podróżach i wzajemnych kontaktach chodziło mu z jednej strony o inspirację i napęd do dalszych poszukiwań (bo on ciągle coś nowego wymyśla), a z drugiej strony o ewentualne odnalezienie niespójności we własnym podejściu.

WJ: Czy słyszałeś o czymś odwrotnym: czy współcześnie działający szamani "etniczni", np. u Indian, korzystają z inspiracji "Białych" psychoterapeutów? Czy istnieją zwrotne wpływy: psychoterapeutów na szamanów?

RP: Ameryka Północna to dobry przykład. Do Esalen, które było (i jest w pewnej mierze) centrum poszukiwań psychoterapeutycznych, już od wczesnych lat 60-tych na krótszy i dłuższy pobyt byli zapraszani liczni Medicine Men i Women i oczywiste jest, że oddziaływania musiały być dwustronne. Podobnie było z Naropa Institute, gdzie dodatkowo dołączały się wpływy buddyzmu tybetańskiego. Ale są i konkretne postaci jak Brooke Medicine Eagle - rdzenna Amerykanka, która uczyła się u szamanek różnych plemion, otrzymała przekazy wraz z "medicine bag" (czasem woreczek z lekami wędruje między pokoleniami, a czasem jest palony po śmierci ciała), skończyła psychologię, została też nauczycielką metody Feldenkraisa* i w swoich działaniach, warsztatach i leczeniu łączy te trzy tradycje. Z kolei interesującym przykładem jak ten wpływ wygląda pośrednio jest Medicine Grizzly Bear Lake. Choć nie skończył żadnej szkoły wyższej i terminował przez jakieś 10 lat u czternastu szamanów-mistrzów (między innymi u słynnego Rolling Thunder), to w swojej książce "Native Healer" stale odnosi się do psychologii, nieświadomości, lewej i prawej półkuli mózgu, itp. Nie da się zatem uniknąć wzajemnego przenikania wpływów. Dotyczy to rzecz jasna obszarów opanowanych przez cywilizację zachodnią, bo nie odnosi się to do Amazonii, wnętrza Indii, Nepalu, Tybetu, Półwyspu Malajskiego, czy innej Papui Nowej Gwinei. Ale zauważ też, że np. w stolicy Tuwy jest szpital miejski, gdzie przyjmują na równych prawach lekarze "klasyczni" oraz szamani i szamanki !!!

*Moshe Feldenkrais stworzył niezwykle subtelną, medytacyjną i skuteczną technikę pracy z ciałem opartą na jego odkryciu ścisłego powiązania układu nerwowego z tkanką mięśniową (lata 40 XX w.) Nazwał tę metodę Awareness Through Movement (świadomość poprzez ruch). Był na dodatek fizykiem i pierwszym judoką z czarnym pasem w Europie. Przypis R.P.

Możemy też mówić o wpływach związanymi z konkretnymi działaniami. Mindell oraz inni znani terapeuci POP byli zapraszani do pracy z konfliktami społecznymi wewnątrz plemion native, oraz na linii plemiona-rządy stanów czy kraju w Ameryce, Kanadzie, Australii. W Australii obecnie trudniej dostać się "Białasowi" do rezerwatu niż Palestyńczykowi otrzymać amerykańską wizę. Jest to zatem również pośredni dowód na to, jak zaczyna być ceniona psychologia lub jej wybrane narzędzia przez plemienną starszyznę i szamanów - o ile tacy w danej społeczności jeszcze istnieją.

WJ: W krajach anglosaskich istnieje tubylczy szamański substrat. W USA żyją Indianie Lakota czy Cherokee, w Kanadzie Czarne Stopy, na Alasce Inuici, w Australii Aborygeni, w Nowej Zelandii Maorysi, na Hawajach Hawajczycy, w Południowej Afryce Buszmeni. Nawet na Wyspach Brytyjskich istnieje stary substrat tubylców Celtów, i niektórzy rekonstruują ich rodzimy szamanizm. W Polsce i w większości krajów Europy takiego substratu nie ma, nie mamy własnych szamańskich tradycji. I tu jest moje pytanie: jak uważasz, czy w takim kraju jak Polska może być praktykowany szamanizm, który byłby w jakiś sposób własny? Czy - przeciwnie - jesteśmy skazani na import z zewnątrz, na uczenie się od jakichś Indian, Hawajczyków czy kogoś tam, tak że zawsze grozi nam "zabawa w Indian"?

RP: Umówmy się, że dla Białych w USA tradycja Indian jest tak samo bliska jak dla Białych w Polsce. Białym Amerykanom o wiele bliżej jest do tradycji celtyckich czy germańskich, w końcu mieszkają na ziemi Indian od jakichś 250 lat i przez pierwsze 200 lat starali się albo Indian wytępić fizycznie, albo narzucić im swoje obyczaje (angielscy i francuscy kolonizatorzy byli bardziej cywilizowani w stosunku do Indian, ale zbuntowani zdrajcy Korony ich przepędzili). Myślę, że chodzi tu o kwestię występowania tendencji uniwersalistycznych z jednej strony i poszukiwań tożsamości poszczególnych plemion czy narodowości z drugiej. Pierwsza tendencja przejawia się w np. core shamanism Harnera, który adaptuje techniki szamańskie, które są wspólne praktycznie dla wszystkich tradycji szamańskich na świecie starając się na ile to możliwe nie uprawiać "kulturowego kolonializmu" - czyli "wykradania" czyjejś tradycji. Tę opcję wspiera wielu aborygeńskich lub rdzennych przedstawicieli oświadczając, że nadszedł czas, aby dzielić się swoją wiedzą duchową z tęczową mieszanką wielu ras. Z drugiej strony występuje tendencja do poszukiwania własnych źródeł czy korzeni danej społeczności. Pozostaje pytanie, jak daleko się mamy cofać w czasie. Przez ziemie współczesnej Polski ciągle przechodziły różne ludy. Celtowie też tu byli, przynajmniej na południu (wyruszyli z Czech opanowując Europę). A więc czy nasze poszukiwania miałyby być geograficzne czy etnograficzne? Jeśli zajmiemy się np. Słowianami tylko, to już mamy tu taką różnorodność jak u Indian Ameryki Północnej. I co wybrać? Jeśli jednak sięgniemy wstecz o jakieś 10 - 12 tys. lat, to dojdziemy do tych samych korzeni i tradycji wspólnych dla wielu (a podejrzewam, że wszystkich) ras i narodów. I znowu dotrzemy do uniwersalizmu czy "pierwotnej" globalizacji. Ja jestem za podejściem Harnera. Nie jest to ani kulturowy kolonializm ani import z jakiejś wybranej, pojedynczej kultury, a pozostawia jednocześnie miejsce na poszukiwanie specyfiki danego miejsca i włączanie miejscowej tradycji przy wykorzystaniu technik czy sposobów, które powstały ponad 15 tysiecy lat temu.

WJ: Arnold Mindell w swojej książce "Psychologia a szamanizm" (którą Ty przetłumaczyłeś) pisze, że psychoterapeuci nie powinni się ograniczać do klientów indywidualnych i ich problemów, ale powinni też zmierzyć się z problemami społecznymi. Czy w ramach swoich studiów brałeś udział w takich przedsięwzięciach?

RP: Największym przedsięwzięciem są organizowane co 2 lata "Worldwork", gdzie w różne miejsca świata (w zeszłym roku w Grecji) zjeżdża się ekipa od 300 do 500 osób oraz grupa facylitatorów POP - też z całego świata i "procesuje się" zagadnienia społeczne w dużej grupie i w mniejszych podgrupach. Oprócz tego w Stanach czy Europie zach. Organizowane są "Town Meeting" lub "Forum" dla "przeprocesowania" konkretnych zagadnień lub tych, które się okażą ważne po rozpoczęciu spotkania. Określając wielkościowo, to największe wydarzenie dotyczące zagadnień społecznych z moim udziałem liczyło ok. 50 osób i miało miejsce w Szwajcarii. Strasznie żałuję, że nie mogłem pojechać w zeszłym roku na Worldwork do Grecji, ale niestety zabrakło mi pieniędzy na podróż.

WJ: W jaki sposób terapeuta może "zaatakować" problemy społeczne? Czy zebranie 50 lub 500 ludzi razem na jednym warsztacie będzie automatycznie oznaczało, że sprawy, które w ich gronie stają na ostrzu noża są problemami społecznymi? Jakie rodzaje problemów są przerabiane na takich warsztatach? Jest taki rodzaj problemów społecznych, które mają miejsce wtedy, kiedy jeden człowiek podchodzi do drugiego z góry wiedząc, że ten należy do pewnej grupy (że np. jest młodą kobietą, Murzynem albo dresiarzem), i to zaklasyfikowanie określa jego stosunek do drugiego. Albo inny rodzaj problemów, kiedy ludzie w wielkiej grupie zachowują się inaczej niż normalnie, dostają zbiorowych amoków albo niemocy. Czy takie problemy są przerabiane przez Mindella i jego POP?

RP: Tu jest kilka pytań. Bardziej zainteresowanych odsyłam do książek Mindella o pracy ze społecznościami: "Lider mistrzem sztuk walki" i "Siedząc w ogniu" oraz "The Year One". Każdy człowiek i każda grupa odzwierciedla sobą cały świat. Jest to ujęcie holograficzne, albo jakby to nazwał Bohm, "holo-ruchowe" (co wskazuje na dynamikę zjawisk i podejście procesualne w odróżnieniu do opisu stanu). To nic nowego rzecz jasna: buddyzm określił to wyraźnie w filozofii jogaczary i prasangiki terminem pratitya samutpada (współzależne powstawanie), do czego notabene (pewnie nieświadomie) nawiązuje współczesny konstruktywizm. A zatem problem danej grupy w określonym czasie i miejscu przedstawia problem tej grupy, ale i świata zarazem. Generalnie przerabia się odwieczne problemy, takie jak: kobiety-mężczyźni; ich różnice w sposobach komunikacji czy percepcji oraz różnice w zajmowanych pozycjach społecznych, wszelkie rodzaje ksenofobii (odmiany rasizmu, homofobia, seksizm, ageizm, itp.), marginalizowanie biednych, niewykształconych, szalonych, upośledzonych itd. Opierając się na ww. paradygmacie, jeśli marginalizujesz jakąś część świata, to robisz to samo z jakąś częścią siebie. Tak więc praca ze światem, z grupą jest też pracą nad sobą i odwrotnie. Kolejne pytanie o rodzaj problemów społecznych, to etykietowanie, albo wpływ stereotypów społecznych - tym też się POP zajmuje. I takie warsztaty są najlepsze. Nie ma lepszego sposobu na pozbycie się stereotypu niż bezpośrednie spotkanie z kimś, kogo już naznaczyłeś pewną etykietą i stwierdzenie, że on/ona nie pasuje do tej etykiety. Dla amoku i niemocy jest także miejsce na takich spotkaniach. Oczywiście nie sposób zająć się wszystkim, zawsze dokonuje się wyboru spraw najważniejszych w drodze konsensusu (a nie głosów większości) lub z pomocą losowania (zakładając, że "duch" kierujący losem jest wyrazem nie wyrażonego inaczej głosu grupy).

WJ: Wyliczając problemy globalne, którymi powinni się (wg niego) zająć psychoterapeuci, Mindell wymienia ubóstwo. W jaki sposób terapeuta (albo szaman) miałby kogoś uwolnić od ubóstwa, czyli uczynić bogatym?

RP: Już w tym pytaniu zawarta jest opozycja biedny/bogaty. Paradoksalnie problem ubóstwa, to problem bogatych, a nie biednych! Zauważ, co w globalnej skali stało się z bogatymi w Rosji po 1917 r. Współczesne ataki terrorystyczne też są pochodną tej polaryzacji. W mniejszej skali bogaci już teraz doświadczają ubóstwa biedoty z upadłych PGR-ów jeśli mają w pobliżu domek letniskowy. Tam kradnie się już wszystko! Sedesy, umywalki, okna, drzwi, podłogi, co tylko się da w miarę szybko zdemontować. Powolutku również i w Polsce bogaci zaczynają sami sobie budować strzeżone przed biednymi getta! Im większe rozwarstwienie, tym gorzej. Bogaci utwardzają się w swych sercach i racjach, a biedni coraz bardziej dyszą żądzą zemsty i zapisują się do partii Leppera. Terapeuta-szaman może zrobić tylko i aż jedno: doprowadzić do realnego i głębokiego dialogu pomiędzy tymi stronami. Ale nie chodzi tu o wypracowanie jakichś programów pomocowych czy "wyrównywanie szans" (choć to też jest cenne i ważne, ale jak wiemy niezbyt to dobrze działa), bo będzie to kolejna paternalizacja i niezamierzone traktowanie "biednych" "z góry". Przedstawiasz uczciwie sytuacje i prognozy: np. obraz getta bogatych i oblegających je osób biednych. I pytasz OBIE strony czy im się podoba taka wizja świata w przyszłości? A potem facylitujesz proces jedynie. Szaman czy terapeuta nie jest doradcą. Te dwie strony znają najlepsze rozwiązanie tej potencjalnie tragicznej wizji przyszłości. Potrzebują się poznać nawzajem, a dzięki temu zdjąć z oczu łuski stereotypów - bo obie strony tak postrzegają! Może spotkają się na poziomie człowieczeństwa, może uruchomią niedostępne dotychczas zasoby. Nikt nie wie! Szaman przechodzi pomiędzy tymi światami nie wikłając się w żaden na zbyt długo - i to jest jego podstawowa umiejętność. Trzeba się spotykać i stwarzać ramy dla takich spotkań (i tu technika i wykształcenie terapeutyczne są potrzebne i przydatne). Stoi za tym oczywiście głęboka wiara i przekonanie w mądrość Tao, Wszechświata, a poprzez to i ludzi.

WJ: Które z problemów społecznych są najbardziej znaczące i najbardziej niszczące we współczesnej Polsce? Co byś najpierw przerobił z Polakami, gdybyś miał możliwość zebrać ich 500 na jednym warsztacie?

RP: Bezradność społeczno-polityczna! Po to chyba wchodzimy do Europy - żeby nauczyć się działać w mniej lub bardziej formalnych organizacjach. W krajach demokracji zachodnich nagle ni stąd ni zowąd działa potężna organizacja w obronie np. zagrożonych wymieraniem kumaków. U nas, jak po kilku miesiącach uzgodnień spotka się 5 osób, żeby obgadać jakąś sprawę, to jest to dziejowy sukces.

WJ: Wg mnie, jest to przejaw czegoś, co można by nazwać polskim manicheizmem. Jest to poczucie, że żyjemy w świecie beznadziejnie skażonym, doszczętnie upadłym, gdzie wszystko jest złe (albo nietrwałe), oprócz może bliskiej rodziny, własnego domu (o ile ktoś nie mieszka w bloku) i - u niektórych, raczej nielicznych - kościoła. Państwo i cała społeczna sfera życia postrzegane jest jako "nie nasze", tam rządzą tak zwani ONI, czyli istoty wrogie a w istocie demoniczne, diabelskie. W takim świecie nie warto zajmować się szczegółami, tymi kumakami, które dałeś za przykład - nie warto, dopóki całość bytu nie zostanie jakoś uzdrowiona. Z drugiej strony, póki całość bytu jest w upadku, nie jest grzechem np. wyrzucić worek śmieci do lasu - co wszędzie widać! Co myślisz o tej postawie?

RP: Coś w tym jest... Głównie tragedia ofiary pozbawionej prawa decydowania o sobie i o świecie. Ale dla terapeuty "ONI" są bardzo widocznie wyprojektowaną częścią nas samych. Jest to zatem konkretny "kawałek" nad którym warto by popracować (gorzej bywa, gdy trudno jest złowić cokolwiek konkretnego) - być może jest to jakiś aspekt Cienia. W tym układzie sami ustawiamy się w pozycji ofiar "ONYCH". Warto więc zapytać daną osobę czy społeczność: czy i jak długo jeszcze chcesz być w roli ofiary, czy może już wystarczy? Z kolei postać, która wyrzuca worek śmieci (najpierw się pomyliłem i napisałem "worek śmierci" - ciekawe...) też jest "nie-ja", nie identyfikujemy się z "zaśmiecającym", to przecież tylko "na razie", póki trwa ten "syf". Szaman powiedziałby, że działają tu duchy przodków: pokutujemy za ich los i przewinienia. Mindell też mówi o pracy z duchami przodków, zwłaszcza w aspekcie pracy nad wieloletnimi konfliktami etnicznymi. A więc tu i teraz żyje z nami diabelski duch "ONYCH", ale także duch "sabotażysta" niszczący najbliższe środowisko. "ONI" być może pochodzą jeszcze z czasów rozbiorów, a potem z czasów okupacji hitlerowskiej i komunistycznej (zauważ ile pokoleń!). Choć może to zabrzmieć w sposób nieco naciągany - to poza bezmyślnością, autodestrukcyjne zaśmiecanie lasu jest aktem niszczenia, czyli agresji - ukierunkowanym jednak niezbyt efektywnie i nie we właściwą stronę! Naszą moc i potencjał władzy projektujemy na ONYCH pozbawiając się jednocześnie tych ważnych elementów, a naszą frustrację z tego powodu wyładowujemy w aktach autoagresji (wliczając w to także przemoc w rodzinie i najbliższej okolicy - choć nie jest to rzecz jasna jedyny i najgłówniejszy powód). Największą tragedią w Polsce jest to, że gdybyśmy wydostali się z roli ofiary - to świadome przejęcie roli ONYCH wymaga także ogromnej odpowiedzialności. A odpowiedzialne mogą być tylko osoby dorosłe. W Polsce większość ludzi pragnie chyba pozostać dziećmi i tu znowu trzeba by spytać dlaczego i jak długo jeszcze? (Może się przy okazji okazać, że ONI - to także niezbyt rozgarnięci, ale i uzależniający od siebie rodzice tych "dzieci"...)

WJ: Mówiąc o Mindellu, podkreślasz, że jest on fizykiem z zawodu; zresztą Mindell sam w swoich książkach to podkreśla i można odczuć, że jest z tego dumny. Ale właściwie dlaczego? Jakim powodem do chwały dla psychologa (lub: szamana) może być to, że skończył fizykę?

RP: Nie jest to przyczynek do chwały, ale raczej nazwałbym to "polityką informacyjną". POP wchodzi w takie zakresy doświadczania, że zahacza między innymi o duchowość, a wtedy łatwo o zarzut "sekty" i dlatego istnieje potrzeba solidnego, naukowego ugruntowania prezentowanych poglądów (ten sam problem ma psychologia transpersonalna). Zasadniczo psychologia generalnie nie spełnia kryteriów naukowości. Poza tym dobra teoria powinna mieć odniesienia do wielu dziedzin nauki i także tam się sprawdzać. Mindell nie jest zresztą jedyny, np. Grof przeznaczył znaczną część książki "Poza mózg" na uzasadnienie paradygmatu holograficznego odwołując się do fizyki. Obgadując dalej Mindella, chcę stwierdzić, że on sam był zaskoczony sobą! Przyjechał do Zurichu kontynuować na politechnice studia z fizyki (zrobić doktorat tam, gdzie nauczał kiedyś Einstein) i po zapoznaniu się z psychologią Junga porzucił fizykę. Ale pewnie nie byłby też sobą, gdyby nie usiłował w swoim życiu połączyć tak jednej jak i drugiej postawy (w największym uogólnieniu: "naukowiec-fizyk" i "psycholog-szaman"), czego wyrazem jest napisane przez niego (Mindella) dzieło (630 str.) "Quantum Mind: the Edge Between Physics and Psychology" (Lao Tse Press, Portland, 2000).

WJ: Czy wiesz, albo domyślasz się, dlaczego Arnold Mindell, przecież Amerykanin urodzony w Nowym Yorku, centrum swojego ruchu (szkoły) umieścił w Szwajcarii? Czy chciał być blisko ducha Junga?

RP: To centrum w latach dziewięćdziesiątych jakby przeniosło się (wraz z Mindellem) do Portland w Oregonie, choć sam Zurich ma się dobrze i 2 lata temu w Szwajcarii oficjalnie wliczono POP (i szkolenia POP) do grupy terapii na równi z Jungowską czy Freudowską, czyli, że tamtejsza kasa chorych zwraca za terapię. Myślę, że zarówno duch Junga, jak i sama specyfika miasta Zurich miały niemałe znaczenie na Mindella. To jest genius loci. W tym małym miasteczku (chyba z pół miliona mieszkańców) mieszają się najbardziej konserwatywne standardy, z potężnym kapitałem i nowymi ideami (jak trendy rewolucyjno-anarchistyczne, teorie Einsteina, rewolucyjne koncepcje psychologiczne Junga i Adlera, dadaizm, itp. itd.). Te idee są następnie eksportowane na zewnątrz (najgorszy, ale i bardzo potężny przykład - to W.I. Lenin). Można by zatem powiedzieć, że nie był to wybór Mindella. On raczej znalazł się w odpowiednim czasie i miejscu i spotkał odpowiednie i bardzo specyficzne osoby, mając na dodatek odwagę całkowicie przebudować swoje życie zawodowe, czyli porzucić historię osobistą najpierw jako fizyka, a później jako analityka-terapeuty jungowskiego.

WJ: Pisząc o szamanizmie, Arnold Mindell najczęściej powołuje się na Carlosa Castanedę i jego nauczyciela Don Juana Matusa. Ale są mocne argumenty za tym, że Don Juan nie istniał, i że zarówno on jak i szamańskie terminowanie, jakie Castaneda u niego pobierał, było literacką fikcją stworzoną przez Castanedę. Czy Mindell jakoś to komentował? I co Ty sam o tym sądzisz: czy może być wiarygodna wiedza duchowa brana z literackich źródeł?

RP: Sprawa tak naprawdę rozbijała się o doktorat Castanedy. Niektórzy antropolodzy chcieli go unieważnić. Mnie osobiście podoba się komentarz Harnera, też antropologa, który był zresztą bliskim kolegą Castanedy już w latach sześćdziesiątych (zaprosili np. bardzo słynną swego czasu szamankę Essie Parish z plemienia Pomo z północno-zachodniego wybrzeża, na pokazy i warsztaty do Esalen we wczesnym etapie jego istnienia na początku lat 60). Harner opierając się na znajomości biografii swojego kolegi opowiadał się zawsze za prawdziwością relacji Castanedy, dodając, że nawet jeśli jego książki są po części fikcją, to niewątpliwie prezentują wierny obraz tak ścieżki rozwoju, jak i samego zjawiska nagualizmu w środkowej Ameryce, która przecież jest mieszanką bardzo licznych kultur. Z kolei Mindell zauważa, że nauczyciel Castanedy, Don Juan, wykazuje cechy osoby stworzonej jakby z kilku postaci. Ale pisze też popierając pogląd Harnera, że: "Przedstawiana przez don Juana droga wiedzy amerykańskich Indian Yaqui oraz koncepcja wojownika i sobowtóra są wieczne i pojawiają się wszędzie - nie tylko w tradycjach pierwotnych, ale w snach ludzi w każdym wieku, ze wszystkich ras i religii. Szamanizm jest archetypową postawą, która pojawia się w tobie, gdy borykasz się z nierozwiązywalnym problemem. Możesz nigdy nie mieć okazji spotkania szamana żyjącego w tubylczym plemieniu, ale niewątpliwie możesz mieć sny oraz cielesne impulsy, które przypominają czarownictwo o tysiącletnich tradycjach."

Literatura nie bierze się znikąd. To fakt, że ktoś ją zapisuje, ale często wyraża przez to odwiecznie istniejący pogląd. Bajki i mity są tego przykładem, są jakby kolektywnymi zapisami snów. Z kolei np. w tradycji buddyjskiej mamy sutry i tantry. Trzy duże światowe religie - to religie "księgi" albo "pisma", na dodatek napisanych na podstawie przekazu "nie z tego świata" i nie od ludzi z tego świata! To jest literatura i np. w buddyzmie występuje też postać pratyekabuddy, kogoś kto sam (i często tylko dla siebie) doszedł do wyzwolenia. Niektórzy nauczyciele buddyjscy wskazywali na Krishnamurtiego, jako na przykład pratyekabuddy. Tak więc literatura może być całkiem dobrą inspiracją, a resztę wiedzy można zdobyć od duchów. Taka droga - nauczania w świecie duchowym - jest bardzo częsta w szamanizmie i jest nawet wyżej ceniona od przekazu od mistrza do ucznia. Choć z drugiej strony jest niebezpieczna, bo łatwo pomylić duchowe wglądy z zalewem treści z nieświadomości indywidualnej; na najgłębszym jednak poziomie nie stanowi to żadnej różnicy. Tego rodzaju przekaz od "duchów" jest analogiczny do odkrywania term przez tertonów w Tybecie. Wiarygodność przekazów literackich testują ludzie. Jeśli się nie sprawdza, to po prostu po kilku latach nikt już nie jest zainteresowany tego rodzaju wiedzą i literaturą (albo nawet w ogóle nikt tego nie kupi!). To jest nawet szczególnie dobra weryfikacja przekazu, bo np. jakiś guru może dzięki manipulacyjnej postawie uzależniać swoje "owieczki" i są one ślepe, dopóki znajdują się w polu jego oddziaływania, a książkę zawsze można oddać do antykwariatu. Tak więc sądzę, że w niektórych przypadkach wiedza duchowa z literackich źródeł może być wiarygodna, zwłaszcza, że zawsze można ją w każdej chwili sprawdzić na sobie.

WJ: Czy spotkałeś się z przypadkami spontanicznych szamańskich powołań "u nas", tzn. w kręgu naszej, "białej" kultury - w Polsce, w ogóle w Europie lub w Ameryce?

RP: Z jednej strony, w czystej formie, nie spotkałem się z takim przypadkiem, chyba głównie z tego powodu, że ludzie takie doświadczenia opisują innym językiem. Dopiero od niedawna pojawiają się coraz powszechniej formy i język, które mogą umożliwić opis doświadczeń i przeżyć w kategoriach szamańskich inicjacji i powołań. Z drugiej strony, gdyby kategorię powołań i inicjacji szamańskich rozszerzyć na aparat pojęciowy np. Kazimierza Dąbrowskiego z jego teorią dezintegracji pozytywnej - to takich przypadków mamy tysiące i z wieloma spotkałem się (włącznie z takimi, gdy dana osoba nie powróciła ze świata duchów do codziennej rzeczywistości i spędza czas na "leczeniu" w poradniach i szpitalach psychiatrycznych).

WJ: Co chcesz dalej robić ze swoją wiedzą i umiejętnościami: raczej działać jako szaman, czy raczej jako psychoterapeuta?

RP: Dla mnie nie stanowi to szczególnej różnicy w tym sensie, że nie widzę wyraźnej linii rozgraniczenia pomiędzy tymi dwoma kategoriami. Podstawą koncepcji Mindella było odkrycie powiązań chorób ciała ze snami (stąd nazwa "śniące ciało"). Jeśli jednak są warsztaty szamańskie, to poruszam się w paradygmacie szamańskim lub gdy przychodzi ktoś z zapytaniem jak postąpić w sytuacji X, to mogę zrobić dla niego podróż bębnową w poszukiwaniu wizji i praktycznie im mniej mam danych wyjściowych od danej osoby - tym w takim przypadku lepiej. Doradzanie jednak jest ostatecznością. Szaman w swoim plemieniu występuje jako ekspert i trzyma fason, żeby trwać w tej roli. W określonych plemiennych uwarunkowaniach taka postawa jest konieczna, jednak kiedy przychodzimy do eksperta z prośbą o radę, to oddajemy mu swoją moc w tym sensie, że swoją wewnętrzną mądrość projektujemy na eksperta stawiając się w pozycji mniej wiedzącego. Tak więc jeśli ktoś jest np. chory, to najlepszą metodą jest pomoc w odnalezieniu jego "wewnętrznego uzdrowiciela", a nie stawianie się w roli uzdrowiciela zewnętrznego. Na takiej wspólnej podróży, w celu odnalezienia "wewnętrznego uzdrowiciela" polega psychoterapia, ale także i praca z symptomami, jest to bardzo rozwijające dla obu stron. Nie znaczy to, że lekarze są niepotrzebni - ostry stan zapalny wyrostka robaczkowego na pewno lepiej leczyć chirurgicznie niż jakąkolwiek inną metodą, jednak chirurg (i zazwyczaj pacjent także) raczej nie zadają sobie pytania: dlaczego w tym czasie oraz dokładnie w tym miejscu organizmu i u tej, a nie innej osoby układ immunologiczny zadziałał zbyt słabo i zbyt późno? Szaman powie, że dana osoba była w zbyt słabym kontakcie z duchami opiekuńczymi, terapeuta może się zaś pytać o to, co się wydarzyło w otoczeniu pacjenta w ostatnim czasie (rodzina, praca, sny, miłość, itp.). W światopoglądzie szamańskim duchy opiekuńcze są niczym układ odpornościowy (z tym, że dochodzi tu jeszcze szeroko rozumiane powodzenie w życiu). Psychoterapia ma też dużo do wniesienia do światopoglądu szamańskiego. Pierwsze to choćby zrelatywizowanie roli eksperta. Ale są też i konkretne działania. Radiesteta pracuje z różdżką i gdy mu się wygina - to odkrywa wodę pod ziemią. Tak naprawdę chodzi o nieświadome, minimalne napięcia w mięśniach przedramion. Aborygeni australijscy czy Buszmeni !Kung z regionu Kalahari robią to inaczej. Idzie sobie taki Buszmen przez okolicę z intencją odkrycia wody i nagle zaczyna podskakiwać, potem obraca się wokół własnej osi. Ile razy obróci się, tyle metrów pod ziemią jest woda. I żeby to zrozumieć oraz nauczyć się podobnego działania przydają się tutaj metody wypracowane między innymi w psychoterapii w ramach pracy z ciałem. Jest to jednak dość długi powrót do świadomości ciała. Kiedy się to uda, to odkrywasz zarówno taniec, jak i krok oraz pieśń mocy. Moc lub duch tobą porusza (lub cię wzrusza). W ramach POP nazywa się to sentient movement - "uwrażliwiony ruch" i jest to potężne narzędzie poznania. Łączy się z tym przekonanie, że umysł, to znacznie więcej niż mózg, a może nawet więcej niż całe ciało. Buszmen może nas tego nie potrafić nauczyć, bo on "TO" ma od urodzenia i nie zna za bardzo naszego sposobu rozumowania - czyli języka. On nie rozumie dlaczego my nie potrafimy takich prostych i oczywistych rzeczy, które każde dziecko w wiosce umie. Maurice Bejart pojechał kiedyś do Australii z tancerzami swojego baletu uczyć się specyficznego tańca od Aborygenów i nie potrafili się nauczyć. Tak więc wracając do pytania; jeśli zajdzie taka potrzeba to będę "szamanić", a jeśli zajdzie inna potrzeba, to będę się starał korzystać z umiejętności terapeutycznych. Wydaje się jednak, że liczba osób, które chciałyby podążać ścieżką szamańską, jest w Polsce bardzo niewielka i znacznie mniejsza od tych, którzy skłaniają się do badania swej psyche metodami terapii.

WJ: Czy masz zamiar jakoś instytucjonalizować swoją działalność: założyć własną szkołę albo stowarzyszenie, prowadzić własny ośrodek, wydawać dyplomy?

RP: Chyba żartujesz. Dyplomy w szamanizmie? W tym względzie jestem raczej anarchistą. Patrząc jednak na zagadnienie od drugiej strony: jak ktoś bardzo chce i ma taką gorącą potrzebę, to w każdej chwili mogę mu wypisać dyplom szamanisty i zrobić nawet kurs korespondencyjny. Możemy zrobić nawet tak, że ja tobie wypiszę dyplom, a ty mi i założymy warszawsko-krakowską gildię szamańską (albo ogólnopolskie stowarzyszenie lobbując przepchnięcie odpowiedniej ustawy - czemu by nie? Może niedługo duchy nas o to poproszą?). Z drugiej strony, jak chodzi o psychoterapię, to istnieje Polskie Towarzystwo Psychologii Zorientowanej na Proces (POP), a także ośrodki POP za granicą i tam, spełniając odpowiednie standardy można uzyskać odpowiednie dyplomy w ramach szkoleń POP; pojedyncza osoba nie ma uprawnień do wystawiania dyplomów terapeuty POP.

WJ: Dziękuję i życzę Ci rozwinięcia obu skrzydeł - i tego terapeutycznego i tego szamańskiego.

w kwietniu 2003, Kraków - Milanówek

Robert Palusiński

(kontakt)
pytał Wojciech Jóźwiak

26 lutego 2001

Wojciech Jóźwiak

Film "Weiser" czyli tunel do innej rzeczywistości

Niedawno [pisane w 2001 r. - przyp. WJ] wszedł na ekrany film "Weiser". Byłem na nim i polecam go Czytelnikom, bo jest to film o magicznej inicjacji. Czym jest owa inicjacja? Słowo jest znane, ale samo zjawisko jest nam dziś obce, jako że praktyka inicjacji w Europie zaginęła. Praktyki inicjacyjne odkrywali etnografowie w kulturach różnych pierwotnych ludów. Inicjacja, mówiąc najszerzej, polegała na rytuałach, podczas których młodzi ludzie, w wieku dojrzewania, symbolicznie "umierali", a następnie rodzili się po raz drugi, już jako "prawdziwi ludzie"; a podczas tych ceremonii starszyzna plemienia udzielała im nauk i wtajemniczeń dostępnym tylko dorosłym. Niewątpliwie inicjacja była najważniejszym wydarzeniem w życiu człowieka pierwotnego. Istniały też u nich tajemne bractwa zajmujące się magią, do których, aby wejść, należało się poddać osobnym inicjacjom; specjalne zaś inicjacje, najtrudniejsze, obowiązywały szamanów.

Film "Weiser" opowiada o takiej właśnie inicjacji, która jednak dzieje się nie gdzieś daleko, lecz w Polsce, w kilka lat po wojnie, w na wpół zrujnowanym miasteczku na Śląsku. Bierze w niej udział kilkoro dwunasto-, trzynastolatków, w tym jedna dziewczyna, Elka, paradująca nieodmiennie w czerwonej sukience, koloru krwi, ognia i życia. Mistrzem inicjacyjnych ceremonii jest obcy, człowiek z zewnątrz, spoza zwyczajnego świata: Dawidek Weiser, żydowski chłopiec, sierota, mający dziwne kontakty wśród ludzi marginesu. Tak właśnie było w "prawdziwych" inicjacjach, gdzie mistrzem ceremonii często był Obcy, człowiek który przybywał gdzieś z daleka, więc może z zaświatów? Dzieci pod wodzą Dawidka biorą udział w zabawach polegających na igraniu ze śmiercią. I znowu: tak właśnie ma być w prawdziwej inicjacji, w której, aby się narodzić do nowego życia, trzeba najpierw umrzeć. Główną pasją Dawidka jest odpalanie dynamitu, szczególnie zaś uwziął się na pewien tunel. Ów tunel, który Dawidek wysadza w powietrze, jest w filmie potężnym symbolem. Podejrzewamy, że za tym tunelem, podobnie jak za tunelami, przez które świadomość zmarłych wędruje do światła, rozciąga się Inna Rzeczywistość, a Dawidek Weiser dynamitem chce utorować drogę - sobie i swoim "uczniom" - do świata duchowego, do Królestwa Szczęśliwości, Krainy Snów. Skrzynka dynamitu wybucha. Dawidka potem już nikt nie widział, nie odnaleziono nawet kawałka buta. Co się z nim stało? Czy naprawdę przeszedł na Drugą Stronę? W filmie widzimy wysiłki jednego z jego "uczniów" (gra go Marek Kondrat), który po trzydziestu latach, jako człowiek w sile wieku, stara się dociec, co naprawdę wtedy wydarzyło się w tunelu.

Dawid, zanim zniknie za masą ognia w tunelu, czyni cuda. Lewituje. Dzieci są przekonane, że czyta w ich myślach. Rzuca klątwy, skazujące na śmierć bez życia pozagrobowego. Strzela z nienaładowanej broni. Po trzydziestu latach okazuje się, że dla swoich "uczniów" pozostał najważniejszą osobą w ich życiu, a tamte wakacje spędzone na niebezpiecznych zabawach - czym , do czego ci ludzie wciąż obsesyjnie wracają.

Niech nikt nie ma mi za złe, że opowiadam film. Opowiedzieć go nie sposób, a jeśli nawet się wie, "co będzie dalej", to i tak film będzie trzymał w napięciu do końca. Powiem jeszcze, że tajemnica nie zostanie wyjaśniona. Magiczne zjawisko, jakim był Dawid Weiser, nie mieści się w ramach racjonalnej rzeczywistości. Podobnie jak widzowie tego filmu, musieli się czuć etnografowie, kiedy badali pierwotne plemiona: musieli w końcu pogodzić się z tym, że tamtejsi czarownicy jednak lewitują, zmieniają się w lamparty lub potrafią kogoś zabić wzrokiem.

Wojciech Jóźwiak
26 lutego 2001

"Weiser". Reżyserował: Wojciech Marczewski. Grają m.i. Marek Kondrat, Krystyna Janda, Janusz Gajos. Na podstawie powieści Pawła Huelle "Weiser Dawidek".

Ps. Polecam również powieść Pawła Huelle "Weiser Dawidek" według której zrobiono ten film. Książka (napisana w roku 1984) jest nawet lepsza niż film, chociaż inna. Jest nie tyle o inicjacji, co o tesknocie do duchowego mistrza, którym narratorowi wydał się Dawidek.
WJ

5 stycznia 2001

Wojciech Jóźwiak

Buddyzm a szamanizm

W artykule Komuny i sekty stwierdziłem, że "Buddyzm ma do świata stosunek czysto techniczny", podczas gdy: "szamanizm jest wielkim otwarciem się na świat zewnętrzny"; ale także, dodałem: "buddyzm i szamanizm sobie nie przeczą. Dopełniają się." Pociągnę ten wątek dalej.

Kiedy mowa o buddyzmie i szamanizmie, spotykają się dwie bardzo nierówne strony. Buddyzm jest prastarą religią, oparta na Wielkim Oświeceniu Buddy Śakjamuniego i na duchowych urzeczywistnieniach tysięcy jego naśladowców, wśród których byli mahasiddhowie tacy jak Padmasambhawa, Milarepa czy Bodhidharma, o których powiada się, że dalece przekroczyli zwykłe ludzkie uwarunkowania. Buddyzm ma fundamenty w postaci świętych pism, subtelnej filozofii, instytucji klasztornych i nauczających, ma zaufanie milionów wyznawców, ma też wypracowane od wieków ścieżki czyli metody dochodzenia do Celu, potocznie zwanego Oświeceniem lub Nirwaną.

Mówiąc o szamanizmie, trzeba odróżnić dwie rzeczy, nazywane tą nazwą. Pierwszą jest tradycyjny szamanizm pewnych ludów pozaeuropejskich, polegający na tym, że istnieją i działają wśród nich specjaliści od odpędzania złych duchów, leczenia chorób i przeprowadzania dusz zmarłych w bezpieczne miejsca na tamtym świecie; i specjaliści ci przechodzą wpierw długi i żmudny trening, budzący u współplemieńców tyleż podziw, co grozę. Wśród etnologów trwa spór, w których kulturach tamtejsi czarownicy i uzdrowiciele zasługują na miano szamanów, a w których nie; w każdym razie za wzorcowy uchodzi szamanizm ludów Syberii.

Tym szamanizmem dalej nie będę się zajmował, gdyż dla współczesnych Białych bycie tradycyjnym szamanem nie jest możliwe.

Szamanizm w drugim sensie, to neoszamanizm, czyli praktykowanie (przez Białych) pewnych działań inspirowanych przez kultury ludów pierwotnych. Neoszamanizm bywa uprawiany w dwóch postaciach: jako ceremonialny i enteogeniczny. Enteogeniczny (neo)szamanizm polega na stosowaniu naturalnych środków zmieniających świadomość, w tej liczbie peyotlu, kaktusa San Pedro, grzybów psylocybe i ayahuaski. Nie mając do czynienia z tą postacią neoszamanizmu, nie będę się nią dalej zajmował i skupię się na (neo)szamanizmie ceremonialnym.

Ten zaś nurt, jak cały w ogóle neoszamanizm najbardziej popularny w Ameryce Północnej, wypracował już sobie pewien kanoniczny zestaw działań. Zaliczają się tu: mentalne podróże przy bębnie, odosobnienia w przyrodzie czyli poszukiwanie wizji, praca ze zwierzęciem mocy, czyli szałas potu, chodzenie po ogniu, transowe pieśni, tańce i marsze. W Ameryce Północnej Biali neoszamaniści biorą też udział w indiańskich ceremoniach świętej fajki i Tańca Słońca.

Szamanizm tak rozumiany jest raczej projektem, czymś co dopiero powstaje i jest mocno nieokreślone, niż jakąś stabilną i łatwą do określenia tradycją. Neoszamanizm ma rozmyte brzegi; nie wiadomo, czy zaliczyć do niego pochodzącą z Hawajów hunę; nakłada się na ruchy neopogańskie i magiczne, roztapia w ogólnym new-age'u, miesza się z inspiracjami buddyjskimi, jogicznymi, psychoterapeutycznymi, okultystycznymi. Neoszamanizm nie ma uznanych autorytetów ani organizacji; jest raczej luźną wiązką ludzi go praktykujących i ich inicjatyw.

Neoszamanizm nie ma swojej teorii czy teologii, chociaż każdy chyba jego praktyk czytał Junga, Eliadego i Grofa.

Różnice między buddyzmem a neoszamanizmem co do tego, jakim społecznym zjawiskiem jest jedno i drugie, są więc aż nadto wyraźne.

Czym się zaś różnią w bezpośrednim kontakcie? Wyliczyłbym cztery takie różnice: różnicę sztywności, różnicę otwarcia, różnicę programowania i różnicę gotowości.

Różnica sztywności polega na tym, że w buddyjskim życiu przestrzega się mnóstwa starych, dostojnych i niezmiennych form, i wręcz trudno, żeby miało być inaczej. Złożyły się na to te setki i tysiące lat klasztornej praktyki, azjatycka hierarchia społeczna, ciężar tradycji, w cieniu której należy siedzieć cicho niby mysz pod miotłą. To wszystko działa usztywniająco, nie tylko w przenośni, ale i dosłownie: usztywniająco w sensie konkretnym i cielesnym. Nie będę drążył tego tematu; ale niech za symboliczny wyraz tego zjawiska posłuży obserwowana kiedyś przeze mnie scena, kiedy przybyły do polskiego ośrodka tybetański lama robił pokłony (w wadżrajanie pokłon kończy się wyciągnięciem się na całą długość na ziemi) podczas których wciąż spadała mu szata zarzucona na ramię. Pokłon - poła szaty spada - lama wstaje i wciąż tym samym ruchem zarzuca ją na ramię. Ale przecież nie można było tej szaty do tego ćwiczenia - najprościej - zdjąć!

O różnicy otwarcia wspomniałem w Komunach i sektach. Składa się na to kilka rzeczy. Zacznę od tego, że praktyki buddyjskie - pudże, medytacje, odosobnienia - są przeznaczone do wykonywania raczej w miejscach sztucznie urządzonych niż na świeżym powietrzu: a więc w budynkach, pod dachem, w tym zwykłym sztucznym środowisku, jakie stwarza sobie cywilizowany człowiek. Nawet buddyjskie odosobnienia odbywają się w zamkniętych domkach, a nie jak w czasach Śakjamuniego, w lesie. Owszem, można sobie wyobrazić, że któryś lama lub rosi zabiera swoich uczniów do medytację do lasu, i pewnie tak bywa i teraz, tylko, pomyślmy, jakie to niewygodne: kłują igły, gryzą komary, deszcz pada, za zimno, za gorąco, szatę można sobie pobrudzić, itd. To jest właśnie ta różnica: bo to wszystko, co w praktykach buddyjskich byłoby dziwaczną niedogodnością, w szamanizmie jest właśnie tym, z czym się pracuje.

Buddyzm dzieje się w budynkach, szamanizm pod gołym niebem; i pod dachem byłoby to po prostu nie to. Ogień w gompie jest lampką (chociaż Opiekuna Mahakalę maluje się w chmurze płomieni), w działaniach szamańskich jest prawdziwym ogniskiem. Podobnie jest z innymi żywiołami, drzewami, górami, ptakami itd.

Za otwarciem na świat podniebny i na żywioły idzie otwarcie na ciało. Buddyzm ciało toleruje, szamanizm ciała używa i kosztuje w pełni. Najlepsze, co z ciałem może zrobić buddysta, to zasiąść w nieruchomej i zrównoważonej pozycji, w asanie lotosowej. Najlepsze, co z ciałem może zrobić szamanista, to tańczyć. (Uwaga. Ja NIE WARTOŚCIUJĘ! Pokazuję różnicę, ale ani słowa nie powiedziałem, że coś jest, jakoby, lepsze lub gorsze. Jeżeli ty, Czytelniku, szukasz w tym wartościowania, to nic nie rozumiesz.)

Jest jeszcze otwarcie na konkret w sensie lokalności. Znowu, zamiast długo tłumaczyć, użyję opowieści. Powiada się, że kiedy Padmasambhawa wprowadzał dharmę czyli buddyzm do Tybetu, aktywne tam dotąd pogańskie bóstwa i duchy miejsc, często złośliwe, związał przysięgą, i tak uczynił je Strażnikami Dharmy, dharmapalami. Spodziewałem się, że buddyjscy nauczyciele przybywający do nas będą podobnie zainteresowani naszymi duchami, żeby je wiązać przysięgami i wystawiać rodzimych dharmapalów. Nie muszę mówić, że nie zauważyłem śladu nawet, żeby cokolwiek się działo w tym kierunku. Buddyzm, taki jaki znam, rozgrywa się w swojej własnej przestrzeni, która słabo się styka ze środkowoeuropejską lokalnością. W przeciwieństwie do tego David Thomson zachwycił mnie i ujął tym, że w pierwszej swojej ceremonii oddał honor krążącym w górze polskim bocianom, czyniąc z nich Strażników Kierunku Wschodniego. (To tyle będzie o różnicy otwarcia.)

Różnica programowania. Zacznę od przykładu. Podróż przy bębnie (klasyczne działanie neoszamańskie) mogę wykonać z prowadzeniem lub bez. Prowadzenie polega na tym, że podczas gdy bębnię, mówię do uczestników, każąc im sobie wizualizować to i to; sugeruję im, co mają zrobić, podpowiadam, kogo mogą spotkać. W odmiennym stanie świadomości, w który się wchodzi słuchając bębna, sugestie natychmiast rozwijają się w wizje i ciągi astralnych zdarzeń i spotkań. Może też być podróż przy bębnie bez prowadzenia, i wtedy uczestnicy wsłuchują się tylko w swoje wewnętrzne głosy i obrazy, i jeżeli dostatecznie wyciszą oni swoje świadome myślenie (a pod wpływem bębna gaśnie ono dość szybko), to mają szanse zobaczyć i usłyszeć coś, co się spontanicznie wyłania w ich wewnętrznej przestrzeni. Pierwsze działanie jest programowaniem w takim sensie, o jaki tu mi chodzi, drugie programowaniem nie jest, przeciwnie, może być sposobem na rozprogramowanie umysłu, a to jest naprawdę cenny skarb. I jakkolwiek buddyjskie nauki obiecują rozprogramowanie umysłu - bo to przecież oznacza spontaniczność i pustość, o których się mówi w buddyzmie, to jednak buddyjskie praktykowanie zakłada najpierw masę programowania właśnie, choćby w postaci nauczenia się mnóstwa nowych terminów, postaci, tego od czego jest która forma medytacyjna, dlaczego Wadżradhara jest niebieski, jaki sens ma która mandala, po co się robi tormy, jak się rysuje tybetańską literę AH i całej tej lawiny szczegółów, które składają się - jeśli ktoś potraktowałby to zadanie serio - na uczenie się od początku całej nowej kultury. Tak przynajmniej było w tej tybetańskiej sandze, gdzie kiedyś służyłem do mszy; i nie sądzę, by w innych szkołach było inaczej. Tu się mieści też ten problem, jaki (wiem o tym) miało, i pewnie nadal ma, wielu polskich buddystów, mianowicie kulturowa obcość tych wyobrażeń. Uczenie się zaś pewnej kultury JEST właśnie programowaniem.

A wracając do nazwanej różnicy, to neoszamanizm najwyraźniej nie idzie drogą programowania, lecz przeciwnie, używa środków zmierzających do rozprogramowania umysłu i sięgnięcia do jego zasobów leżących poza świadomością, a więc i poza kulturą.

Z tym, co powyżej powiedziane, łączy się czwarta różnica gotowości. Chodzi tu o to, że buddyzm przychodzi do nas jako gotowa całość. Stworzona, zbudowana lub odkryta, ale gotowa, jak budynek oddany do użytku. Możesz tam wejść, możesz dołączyć do praktykujących. Jeśli ci nie będzie po drodze z jednym nauczycielem, lamą, rosim, możesz pójść do drugiego; buddyzm dopracował się mnóstwa różnych ścieżek i metod. Wystarczy, byś był uczniem; nie ma potrzeby, abyś cokolwiek tworzył. Inaczej jest w szamanizmie, który przychodzi do nas jako zaledwie projekt, pomysł, i wszystko można zaczynać (każdy musi zaczynać) od początku.

Napisałem w Komunach i sektach: "Buddyzm i szamanizm sobie nie przeczą. Dopełniają się." Na czym polega to dopełnianie? Buddyzm ma swój dobrze określony cel: prowadzi do Wyzwolenia. W szamanizmie wykonuje się pewne działania, które zmierzają do osiągnięcia wyższego poziomu energii. Istotę szamanizmu wypowiedział w pewnym zdaniu Robert Bly w książce Żelazny Jan: "Zasoby uzdrawiającej energii ukryte w wodospadach, drzewach, glinie, koniach, psach, jeżozwierzach, ... należą do królestwa Dzikich Ludzi." (Podkreślenie WJ.) Do uzdrawiania - ciała i duszy - potrzebna jest energia. Tak samo potrzebna jest do kochania i do współczucia. Na pewnym wysokim poziomie energii znika zło: gdyż zło istnieje tylko dzięki energetycznym niedoborom. Wydaje mi się, że najwyższy dostępny ludziom poziom energii to właśnie to, co w buddyzmie nazywa się Oświeceniem, Wyzwoleniem, Nirwaną, i co osiągnęli Śakjamuni, Milarepa i Bodhidharma. Z tego punktu widzenia buddyzm i szamanizm są sobie bliskie i sobie nie przeczą, i każda z tych dróg ma coś, czego nie ma druga, więc uzupełniają się.

Buddyzm ma skarb: wie, gdzie leży Wyzwolenie. Szamanizm jest sztuką wydobywania energii: z ognia, z wody, z czterech kierunków przestrzeni, z nieba, powietrza, ziemi, drzew, Księżyca, ze słów, z oddechu, z własnego ciała, z dźwięku, imienia, ruchu, z dziwnych spotkań, z wizualizacji, z opowieści, ze zwierząt, duchów i duchów przodków. Z kręgu ludzi wokół ognia. To tyle.

Wojciech Jóźwiak

Milanówek, 5 stycznia 2001

Podziękowania: Dziękuję tym, których listy (często krytyczne) skłoniły mnie do napisania; wśród nich Jackowi Majewskiemu i Jackowi Grucy. Dziękuję Joannie Tokarskiej-Bakir i Ireneuszowi Kani za wspaniałe książki (Wyzwolenie przez zmysły, tybetańskie koncepcje soteriologiczne i Muttavali, księga wypisów starobuddyjskich) o buddyzmie.

9 sierpnia 1998

Dariusz Misiuna

Śmierć czarownika
O życiu, dokonaniach i śmierci Carlosa Castanedy i sporach wokół jego osoby

Któż z nas nie czytał opowieści o Don Juanie, meksykańskim szamanie, który wprowadził Carlosa Castanedę na ścieżkę wojownika i za jego pośrednictwem przekazywał ludziom Zachodu mądrości tolteckiej magii? Kto nie zachwycał się pięknem książek Castanedy, opisem wizji psychodelicznych i świata czarowników, w którym wszystko może się zdarzyć? Przez ponad trzydzieści lat opowieści o Don Juanie stanowiły pozycje kultowe w biblioteczkach dzieci kwiatów i wszystkich zainteresowanych współczesnym szamanizmem, a ich autora nieraz nazywano ojcem chrzestnym New Age'u. Było nie było to właśnie Castaneda zapoczątkował w latach sześćdziesiątych wielki ruch domorosłych eksperymentatorów, którzy na własną rękę starali się poszerzać swoją percepcję o odmienne stany świadomości. Niektórzy z nich posługiwali się przy tym roślinami halucynogennymi, takimi jak pejotl, bieluń dziędzierzawa i grzyby psylocybinowe. Inni, starali się przełamywać nawykowe wzory myślenia, czucia i postrzegania poprzez medytację i praktyki szamańskie. Don Juan stał się wzorem mistrza duchowego, od którego można było pobierać nauki na temat funkcjonowania ludzkiego umysłu. Tymczasem, o samym Castanedzie prawie nic nie było wiadomo, jako że sam autor Nauk Don Juana niechętnie udzielał wywiadów i stronił od publiczności.

Kilka tygodni temu [pisane w 1998 r., przypis "Taraki".] w świat poszła wieść o śmierci Castanedy. Była to wiadomość niespodziewana i dość długo przechowywana w tajemnicy. Carlos Castaneda zmarł 27 kwietnia 1998 r. w swoim domu w Los Angeles. O jego śmierci wiedziała tylko grupka znajomych, ponieważ, jak twierdzi Deborah Drooz, prawniczka Castanedy: Nie lubił rozgłosu. Zawsze dbał o to, by nie robiono mu zdjęć i nie nagrywano jego głosu. Nie lubił światła reflektorów. Był w tym zresztą bardzo konsekwentny, ponieważ skutecznie wymazywał z rejestrów bądź fałszował historię swojego życia.

Do dziś nie jest pewne, gdzie się urodził. Sam Castaneda twierdził, że urodził się 25 grudnia 1931 roku w Sao Paolo, w Brazylii. Jednakże według amerykańskich rejestrów imigracyjnych było to sześć lat wcześniej w peruwiańskim mieście Cajamarca. [Patrz: przypis "Taraki" na końcu.] Wiadomo tylko, że wychowywał go dziadek znany z dobrego serca i skłonności do rozpusty. Castaneda w 1951 roku przyjechał do USA, gdzie uczęszczał do jednej ze szkół w Hollywood. Po jej ukończeniu udał się na Uniwersytet Kalifornijski, gdzie studiował antropologię. To właśnie tam rozwinął swoje zainteresowania szamanizmem Indian północnoamerykańskich, ich zwyczajami i praktykami religijnymi.

Będąc jeszcze studentem antropologii w Los Angeles, Castaneda odbył latem 1960 roku kilka wypraw na Południowy Zachód w celu zebrania informacji o roślinach leczniczych używanych przez Indian zamieszkujących te obszary. Podczas jednej z nich spotkał starego Juana Matusa, Indianina z plemienia Yaqui zamieszkującego pustynię Sonory w Meksyku. [Patrz: przypis "Taraki" na końcu.] Jak się później okazało, Don Juan był czarownikiem, znakomicie obeznanym w leczniczych i halucynogennych właściwościach roślin. Castaneda skrupulatnie wypytywał go o te rośliny i coraz bardziej wnikał w świat Indian Yaqui. Okazało się jednak, że aby naprawdę zrozumieć nauki Don Juana, musi porzucić wiedzę wyuczoną na Uniwersytecie oraz wszelkie swoje przekonania na temat natury otaczającego go świata. Nie minął rok a z naukowca Carlos Castaneda stał się uczniem czarownika, poznającym na nowo świat i uczącym się doznawać stanów niezwykłej rzeczywistości. Wiedzę w ten sposób nagromadzoną oraz cały proces dochodzenia do niej na drodze odzierania się ze złudzeń opisał w pracy pod tytułem Nauki Don Juana. Wiedza Indian z plemienia Yaqui. Otrzymał za nią doktorat, a gdy ją wydał w 1968 roku, wnet okazała się bestsellerem oraz powieścią kultową zarówno wśród młodzieży jak i utytułowanych profesorów akademickich.

Nauki Don Juana pokazują, jaką drogę trzeba przejść, by móc zostać uczniem czarownika. Owa droga do wiedzy usłana jest kolcami własnych przyzwyczajeń i uprzedzeń, dotyczących wszystkiego, począwszy od wizji swojego ja, a skończywszy na wizji całego świata. W świecie Don Juana nic nie jest prawdziwe, wszystko jest możliwe. Jak powiada sam Don Juan: Pierwszy czyn nauczyciela polega na zaprezentowaniu koncepcji, że widziany przez nas świat jest tylko obrazem, opisem świata. Jednakże zaakceptowanie tej prawdy wydaje się jedną z najtrudniejszych rzeczy. Z samozadowoleniem dajemy się usidlić naszemu indywidualnemu obrazowi świata, który zmusza nas do odczuwania i postępowania tak, jakbyśmy wszystko o nim wiedzieli. Ten potoczny obraz rzeczywistości, do którego przywykliśmy od dzieciństwa Don Juan nazywa tonalem.

Tonal posiada dwa aspekty: po pierwsze, jest przestrzenią, w której toczy się życie przeciętnego człowieka, po drugie, jest tym, co nadaje sens wszystkiemu, co mieści się w sferze świadomości, a co nazywamy oczywistością. Opoką tonala są rozum, my i zwykły opis rzeczywistości, cały zakres sfery znanego. Nauczyciel pomaga uczniowi wejść w świat, który znajduje się poza doświadczeniem tonala, nazywany potocznie rzeczywistością niezwykłą. Świat ten czarownicy nazywają nagualem. Nagual podobnie jak tonal posiada dwa aspekty: po pierwsze jest całością możliwych doświadczeń, z którymi nie obcujemy ze względu na nasze przyzwyczajenia i uprzedzenia; po drugie nagualami nazywa się czarowników, którzy umieją bezpośrednio widzieć rzeczywistość.

Jak mówi Castaneda: Szamani, tacy jak Don Juan, uważają że każdy człowiek może dostrzegać energię w taki sposób, w jaki przepływa ona we wszechświecie. Wierzą, że człowiek tworzy kulę energetyczną, której centrum stanowi tak zwany "punkt zborny". Innymi słowy, szaman widzi człowieka jako energię poruszającą się po świecie. Punkt zborny jest to najjaśniejszy punkt w tej kuli światłą, umieszczony na wysokości łopatek. Szamani twierdzą, że w tym punkcie gromadzi się energia przepływająca przez świat, która przetwarzana jest na dane zmysłowe, a następnie poddawana jest interpretacji, tworząc potoczny obraz świata. Kłopot w tym, że ludzi najpierw uczy się interpretacji, a dopiero potem widzenia, przez co zawsze dostrzegają tylko to, czego nauczono ich postrzegać. W książkach Castanedy ludzie przedstawiani są jako świetliste istoty, które zwykle mają przymocowany w jednym miejscu punkt zborny, który zamyka ich w normalnej rzeczywistości, postrzeganej jako świat zewnętrzny. Przemieszczenie tego punktu zbornego umożliwia adeptowi postrzeganie innych, równie realnych światów oraz poruszanie się w nich z taką samą sprawnością, co po normalnym świecie.

Don Juan uczył Castanedę różnych sposobów przemieszczania punktu zbornego i kontaktowania się z nagualem. W Naukach Don Juana główny nacisk położony był na szukaniu tzw. sprzymierzeńców. Sprzymierzeniec jest to moc zdolna przenieść człowieka poza jego własne granice. Można ją pozyskać z roślin psychodelicznych: bielunia, pejotlu i grzybów psylocybinowych. Sprzymierzeńcy pomagali Castanedzie wyjść poza normalną percepcję rzeczywistości, przez co rozbijali jego poczucie oczywistości. Innymi słowy, dzięki sprzymierzeńcom Castaneda mógł wyjść poza swój tonal ku nagualowi i tam szukać mocy.

Bez wątpienia, popularność pierwszych książek Castanedy w dużym stopniu wiązała się właśnie z jego opisami roślin halucynogennych i wizji psychodelicznych. Jednakże, w następnych książkach, roślinki halucynogenne coraz częściej zastępowane były innymi technikami uzyskiwania niezwykłych stanów świadomości, takimi jak właściwy sposób chodzenia, wymazywanie osobistej historii i śnienie. Wszystkie one zmierzały do osłabienia wszechmocy tonala, czyli innymi słowy do zmniejszenia wpływów ego na percepcję świata. Chodziło o to, by patrzenie zastąpić widzeniem, czyli przeżywać świat w sposób bezpośredni a nie zapośredniczony naszym zdroworozsądkowym nastawieniem.

Z roku na rok, z książkę na książkę Castaneda coraz wyraźniej wkraczał w świat naguala. Było to możliwe jedynie dzięki dyscyplinie, czyli umiejętności spokojnego stawiania czoła dziwactwom, które nie pasują do naszych oczekiwań. Musiał zatem przyjmować wszystko, co mu się przydarzało, bez żalu i oczekiwań. Kiedy więc w 1973 roku Don Juan odszedł z tego świata, Castaneda włączył jego nauki do swego życia i pozostawał im wierny, bez względu na wrogie reakcje, jakie wywoływały wśród niektórych ludzi Zachodu.

Popularność książek Castanedy bardzo szybko zrodziła wobec niego niechęć i zawiść akademickich antropologów i niektórych dziennikarzy. Wśród bardziej poważnych argumentów zarzucano mu, że dla potrzeb literackiej fikcji wymyślił sobie postać Don Juana, która tak naprawdę istniała, tyle że sto lat wcześniej. Castaneda unikał wywiadów, lecz na stawiane mu zarzuty odpowiadał, że Don Juan istniał, podobnie jak inne postaci opisane w jego książkach. Mimo jego zapewnień, kampania oskarżeń poskutkowała odebraniem mu doktoratu, który otrzymał wcześniej za książkę Nauki Don Juana, a jeden z bardziej znanych antropologów, Clifford Geertz posunął się nawet do takiego stwierdzenia: Książki Castanedy nie posiadają obecnie dla antropologii żadnego znaczenia. Pomimo tego, wszystkich zadziwiała wewnętrzna spójność dzieł Castanedy i złożoność opisywanego przezeń świata. Czy można to było sobie wymyślić? A jeśli nawet, jakim wielkim zatem czarownikiem musiał być Castaneda?

Co więcej, Castaneda posiadał wszystkie cechy prawdziwego czarownika: charyzmę, skromność i spryt. Unikał rozgłosu, co przecież było głównym składnikiem praktyki wymazywania osobistej historii. Ci, którzy go znali, twierdzili że był niskim, pogodnym człowiekiem, wyglądającym młodo jak na swój wiek. Castaneda lubił się śmiać, choć w jego oczach krył się smutek. Być może, było to tylko złudzenie. Być może, była to obecność śmierci, którą musiał odczuwać każdy czarownik.

O jego wielkości niechaj świadczy pewne zdarzenie. Pewnego razu Castaneda uczestniczył w spotkaniu z wysokim i przystojnym Indianinem, który twierdził że jest Carlosem Castanedą i zgodził się wyjawić tajemnice Don Juana. Prawdziwy Castaneda przyglądał się temu widowisku ze spokojem, ponieważ nie chciał psuć dobrej zabawy. Wiele lat później przyznał: Ten Indianin wyglądał dokładnie tak, jak ludzie wyobrażają sobie Castanedę! Kto by pomyślał, że jestem drobnym, pucułowatym, opalonym człowieczkiem. Na dodatek, tak dobrze się bawił! Czemu miałbym mu psuć zabawę? Niechaj będzie Carlosem przez ten wieczór!

Castaneda wzbraniał się przed zapisywaniem się w księgach historii. Nie wolno było robić mu zdjęć i nagrywać jego głosu. Po śmierci Castanedy w magazynie Time ukazało się jego zdjęcie, na którym widać było zasłoniętą rękami twarz o bardzo żywych oczach, na które spadały ciemne włosy. Było to jedyne zdjęcie, na jakie się zgodził.

Po wielkim sukcesie książek o Don Juanie wielokrotnie proponowano mu olbrzymie pieniądze za prawo do kręcenia filmów opartych na jego książkach. Kiedyś zaś jeden z wielkich koncernów, American Express, chciał go zaangażować do swojej reklamówki, ten lekką ręką zrezygnował z miliona dolarów, które by mógł zarobić w 10 sekund. Wszystko to może jedynie świadczyć na rzecz autentyczności świadectw Castanedy, niezależnie od tego, jak niesamowicie by one nie brzmiały.

Największą popularnością Castaneda cieszył się w latach siedemdziesiątych. Z czasem, szum wokół książek Castanedy ucichł i wydawało się, że cała afera wokół kwestii autentyczności Don Juana pozostanie już tylko rozrywką znudzonych antropologów. Tymczasem, w 1991 roku dwie kobiety, Florinda Donner-Grau i Taisha Abelar napisały książki, w których przyznawały się do kontaktów z Don Juanem i opisywały pobierane u niego nauki. [Patrz: przypis "Taraki" na końcu.] Jakby nie było tego dość, dwa lata później Castaneda napisał Sztukę śnienia, jedną z najlepszych swoich książek, w której ujawnił trzecią uczennicę Don Juana, Carol Tiggs. Końcowy rozdział tej książki opisuje zdarzenie, kiedy to podczas praktyki wspólnego śnienia w jednym z meksykańskich hoteli Tiggs zniknęła z tego świata, niesiona na skrzydłach intencji. Do tej niezwykłej sytuacji doszło w 1975 roku, a w dziesięć lat później Castaneda natknął się na Tiggs, która błądziła po omacku w księgarni. Jej nieprawdopodobny powrót, jak mówi Castaneda: rozerwał dziurę w materii wszechświata. I musiał to być dla pozostałej trójki poważny szok, ponieważ od tej pory, za namową Tiggs, zgodzili się prezentować światu praktyczną stronę nauk Don Juana.

W ten sposób powstały warsztaty tzw. tensegrity, czyli wiedzy przekazywanej od 27 pokoleń czarowników Yaqui. Tensegrita to innymi słowy zestaw ćwiczeń fizycznych przypominających trochę jogę, trochę tai chi, mających wprowadzać w stany niezwykłej rzeczywistości. Warsztaty tensegrity natychmiast zaskarbiły sobie niezwykłą popularność, tym bardziej że bardzo pochlebne opinie wyrazili o nich nauczyciele z innych szkół samorozwoju. Wszystko sprawiało wrażenie, że nauki Don Juana wreszcie w pełni są udostępniane światu zwykłych ludzi. I wtedy właśnie pojawiły się pierwsze pogłoski o chorobie Castanedy.

Carlos Castaneda jako czarownik nie korzystał z konwencjonalnej medycyny. Leczył się sam ziołami i wewnętrzną mocą. Kiedy zaś nadszedł jego czas, spalił się od wewnątrz, podobnie jak jego nauczyciel, Don Juan. Zwłoki Castanedy natychmiast po śmierci poddano kremacji, a jego prochy wysłano do Meksyku, krainy skąd pochodzi mądrość Indian Yaqui.

Dariusz Misiuna

artykuł z okazji śmierci Castanedy, drukowany pod pseudonimem w tygodniku "Gwiazdy Mówią" 9 sierpnia 1998

.: Okultura :. - witryna Autora



Przypis Wydawcy "Taraki" (9 lutego 2006)

Carlos Castaneda, właściwie Carlos Cesár Arana Castañeda (Castañeda było nazwiskiem jego matki) urodził się 25 grudnia 1925, w mieście Cajamarca w Perú. Jego ojciec był złotnikiem i zegarmistrzem. Jego rodzina przeniosła się do Limy, gdzie Carlos studiował w tamtejszej akademii sztuk pięknych. W 1950 roku zmarła jego matka, co przeżył boleśnie, po czym rozstał się z rodziną. 23 września 1951 (mając 26 lat) pod nazwiskiem Cesar Arana imigrował do Stanów; w 1957 uzyskał obywatelstwo USA. Żył z dorywczych prac, uczył się w kolledżu dziennikarstwa i literatury. Wtedy zaczął używać nazwiska Carlos Castaneda. W 1956 poznaje Margaret Runyan, z którą w roku 1960 weźmie ślub na wyjeździe w Meksyku, by jeszcze tego samego roku złożyć wniosek o rozwód. W 1962 Castaneda żeni się po raz drugi, z Mary Joan Barker; z tego ślubu pochodzi jedyne jego ogólnie znane zdjęcie. W styczniu 1960 zapisuje się (na UCLA - uniwersytecie stanowym) do grupy seminaryjnej prof. Clementa Meighana, który był jego faktycznym nauczycielem szamanizmu Indian. Latem 1960 zwiedza rezerwaty Indian; później napisze, że w tym właśnie czasie spotkał Don Juana, który jednak ewidentnie był jego literacką fikcją. Rzekome ujawnione uczennice Don Juana: Tiggs, Abelar i Donner, to następna mistyfikacja. Metoda tensegrity nie jest "odwieczna": jest współczesną kreacją wspomnianych współpracownic Castanedy. Więcej o tym znajdziesz na stronie www.sustainedaction.org , poświęconej krytycznym badaniom dziedzictwa Castanedy; tamże dokumenty i zdjęcia.
Wojciech Jóźwiak

29 maja 2008

Robert Palusiński

Szamanizm i psychoterapia
a rola psa lub wulkanu...

Kilka tygodni po śmierci Carla Gustawa Junga, w drzwiach jego bliskiej i słynnej współpracownicy, stanął młody, 21-letni student pracujący w Zurychu nad doktoratem z fizyki kwantowej. (Tamtejsza politechnika czyli Technische Hochschule bardzo słynna była i jest, i wysokim poziomem się wsławiła.) Student nigdy wcześniej nie zamierzał poddawać się psychoterapii, ale liczne zadziwiające, niepokojące i niezrozumiałe sny sprawiły, że postanowił coś z tym zrobić. Za namową kolegi udał się po poradę do tajemniczej "wiedźmy z Zurychu", jak nazywano Marię Louise von Franz -  słynną specjalistkę od pracy ze snami.

Kilka lat później student obronił co prawda doktorat, ale z psychologii i zamiast być fizykiem atomowym został analitykiem jungowskim, po czym rozwinął idee Junga tworząc nowy rodzaj psychoterapii, którą nazwał Psychologią Zorientowaną na Proces. W tej szkole psychologii ogromne znaczenie ma odnajdywanie ukrytych informacji, do których najłatwiej dotrzeć wkraczając w odmienne stany świadomości. Tak jak dla Freuda sny były "królewską drogą do podświadomości", dla Junga kompleksy, tak dla Psychologii Procesu tą drogą są odmienne (w tym oczywiście szamańskie) stany świadomości.

Wspomnianym studentem fizyki był Arnold Mindell, który w książce "Psychologia i szamanizm" dowodzi, że szamanizm to niemożliwe do wydziedziczenia, ogólnoludzkie podłoże duchowych doświadczeń. Przekaz szamański jest jego zdaniem polowy a nie ekskluzywny, dzięki czemu KAŻDY ma potencjalny dostęp do szamańskiej wiedzy i zdolności, ale też i do niejednokrotnie do związanych z tym cierpień, bolączek i utrapień.

Mindell jest jednym z kilku największych współczesnych psychologów, którzy twierdzą, że szamanizm to wzorzec i źródło współczesnej psychoterapii.  Właściwie wszystko, co czynimy dla rozwoju ducha, a nawet dla rozrywki wypływa z szamańskich źródeł. Na przykład poszukujemy transu tańcząc w dyskotece lub na koncertach, biegamy albo wykonujemy inne, angażujące nas cieleśnie, powtarzalne, monotonizujące czynności, przez co doznajemy odmiennych stanów świadomości - stanów, które odbiegają od "szarej", codziennej rzeczywistości i noszą znamiona szamańskiego transu.

Opisywana przez  Castanedę szamańska "druga uwaga" jest w praktyce sposobem, w jaki terapeuta (i szaman/ka) wychwytuje znaki wysyłane przez nieświadomość pacjenta. Terapeuta tak jak myśliwy podąża za tymi śladami i odkrywa wraz z pacjentem ważną wiadomość. Z punktu widzenia rozwoju osobistego są to wskazówki objaśniające w jaki sposób kroczyć ścieżką pomiędzy światami tonala - tego co zwyczajne, codzienne - i naguala - tego co niezwykłe. Zarówno szaman, jak i psychoterapeuta wkraczają wraz z pacjentem w obszar naguala, w obszar żywej nieświadomości.

W początkach lat siedemdziesiątych Mindell odkrył u osób ciężko oraz śmiertelnie chorych zjawisko nazwane przez niego "śniącym ciałem". Okazało się, że informacja oraz przekaz niesiony przez nocne marzenia senne objawiają się w ciele w postaci symptomów. Na przykład sen o wybuchającym wulkanie może w ciągu dnia pojawić się w ciele pod postacią rozrywającego bólu głowy albo żołądka. Niezwykłe jest to, że wulkan ze snów może przejawić się również w odczuciach oraz doznaniach odbieranych i wyrażanych przez inną osobę!

Obraz wulkanu jest nieświadomą i nieznaną częścią śniącego. Może to być na przykład wylewna i gorąca aktywność. Jednak śniący nie utożsamia się z tą cechą, jest to jeszcze nierozpoznana właściwość, która ukryta w nieświadomości może pojawiać się wyłącznie w snach, symptomach czy nieświadomych ruchach i gestach danej osoby. Mamy zatem do czynienia ze zjawiskiem, które można by nazwać "duchem wulkanu".

Uważny obserwator odkryje tego ducha w sposobie i tempie mówienia, w tonie głosu, sposobie gestykulacji, spontanicznych ruchach, a także we własnych, wewnętrznych wrażeniach! Być może terapeuta w obecności takiego pacjenta sam odczuje ochotę, żeby wybuchnąć jak wulkan. Po pewnym czasie może nawiedzić go refleksja: "Aha, więc to, co sprawia problem pacjentowi, to kompleks, który we śnie wygląda jak wybuchający wulkan".

Jeśli ten sam pacjent trafiłby do szamana, to ten dzięki swoim duchom pomocniczym oraz czujnej obserwacji, za sprawcę tej samej choroby (np. bólu głowy) uzna właśnie "ducha wulkanu".

Przychodzi mi na myśl anegdota o Fritzu Perlsie, słynnym twórcy psychologii Gestalt. Pewnego razu antropolodzy M. Harner i C. Castaneda sprowadzili do ośrodka Esalen, gdzie mieszkał Perls słynną szamankę z plemienia Pomo, Elsie Perish z Północno-Zachodniego Wybrzeża USA. Elsie  prezentowała swoje metody uzdrawiania. F. Perls znany był ze swojej ironii, sceptycyzmu i zdroworozsądkowego podejścia. Po pokazach i opowieściach szamanki, Perls wygłosił taki oto komentarz: "Jeśli ona jest szamanką, to ja także. Ostatnio była u mnie pacjentka, która bez przerwy mówiła, a ja nie wiedziałem co powiedzieć, czy zrobić. Zamknąłem oczy i zobaczyłem szczekającego psa. Zrozumiałem to i stwierdziłem: "Pani głos brzmi jak szczekanie psa". Kobieta zaczęła płakać i odrzekła: "Mój mąż mówi do mnie to samo." - Perls dodał, że od tego zdarzenia terapia ruszyła z miejsca.

W pewnym sensie mamy tutaj do czynienia z "duchem". Tym  duchem jest szczekający pies. Jest on na tyle wyraźny, że zarówno mąż owej niewiasty jak i terapeuta potrafili go zauważyć i wyartykułować. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że również uzdolniony szaman czy szamanka potrafiliby rozpoznać tego specyficznego ducha. Można założyć, że szaman i terapeuta nie różnią się przynajmniej na wstępnym etapie leczenia. Terapeuta  zapewne rozszerzy diagnozę i stwierdzi: "To, co w warstwie wizualnej objawia się jako szczekający pies, przedstawia kompleks psychiczny, który niesie w sobie treść istotną dla zdrowia oraz samopoczucia pacjentki". Natomiast szaman może stwierdzić coś takiego: "Aha, to z tym duchem przyjdzie się zmierzyć."

Wygląda na to, że terapeuci i szamani posiadają zdolności telepatyczne, ale prawda jest taka, że wszyscy posiadamy takie zdolności. Na głębszych poziomach zażyłości nie sposób jednoznacznie stwierdzić do kogo należy drzemiący w nieświadomości materiał - czyli pies ("i tu jest pies pogrzebany" :-) ).

W psychologii zorientowanej na proces z nieświadomością często pracujemy podobnie, jak zmagający się z duchami szamani. Na przykład w pracy z klientem, a zwłaszcza z parami, rodzinami czy grupami, nieobecna fizycznie postać, o której się często wspomina, bywa nazywana "duchem". Jakiś domniemany "ktoś" lub "coś", który poprzez samo mówienie o tym "kimś" jest niematerialnie obecny w trakcie sesji terapeutycznej.

Wróćmy jednak do naszej szamanki i przykładowego ducha szczekającego psa. Trzeba zaznaczyć, że istnieje bardzo wiele sposobów szamańskiego uzdrawiania. Tak samo jak istnieje niezliczona ilość technik psychoterapeutycznych. W naszym przykładzie, bardzo prawdopodobny staje się poniższy scenariusz:

1. Szamanka wejdzie w odmienny lub inaczej mówiąc szamański stan świadomości i skonsultuje wstępną diagnozę ze swoimi duchami opiekuńczymi pytając się czy może uzdrawiać tę osobę.

2. Po uzyskaniu zgody, zapyta duchy o najlepszy sposób postępowania. W tym przypadku najbardziej prawdopodobny będzie seans walki z duchem choroby i odpędzenia go, przeprowadzony w obecności zainteresowanej oraz wszystkich bliskich chorej.

3. Następnie przeprowadza się seans uzdrawiania. Szamanka za pomocą śpiewu, tańca, gry na instrumentach, środków halucynogennych albo wszystkich tych czynników razem, ponownie wkroczy w odmienny stan świadomości i rozpocznie podróż do świata duchów. Tam spotka zarówno ducha opiekuńczego chorej, jak i ducha, który jest sprawcą choroby. Następnie odbędzie się coś w rodzaju przekonywania albo nawet walki z duchem choroby. Zostaną przedstawione  argumenty tak jednej jak i drugiej strony. Bardzo możliwe, że pojawią się ważne wiadomości, które nie były wcześniej ujawnione, o których nawet chora nic nie wiedziała. Te elementy mogą zostać oznaczone jako czynniki, które przywołały lub spowodowały pojawienie się ducha choroby.

Prawie we wszystkich tradycjach obrzęd uzdrawiania jest jawny i otwarty dla całej społeczności liczącej nieraz kilkadziesiąt osób. Ogromna dynamika nieświadomych sił, tak indywidualnych jak i rodzinnych zostaje odegrana i symbolicznie odreagowana w swego rodzaju terapii grupowej. Zdaniem szamanów duch dręczący daną osobę dotyczy również całej społeczności i środowiska. Takimi seansami inspirował się na przykład Hellinger.

4. W końcu negatywny duch szczekającego psa zostaje przekonany albo pokonany przez szamankę. Następnie szamanka daje pacjentce lekarstwo oraz zalecenia. Można się spodziewać, że ten duch nie będzie już dręczył pacjentki.



Wracając do psychoterapeuty zauważymy, że ten/ta będzie chciał się dowiedzieć jak najwięcej o  "psie". Z psychologicznego punktu widzenia "pies" jest postacią ze snu będącą "częścią" śniącej. Chwilowo jednakże odszczepioną i niezintegrowaną. Im więcej dowiemy się o tym "duchu", tym łatwiej będzie pacjentce poznać różnorodne cechy, które w tym śnie reprezentuje ten, szczególny pies. Samo szczekanie, to oczywiście wierzchołek góry lodowej. Jest to jedynie rodzaj ekspresji kryjącej mnóstwo znaczeń, często bardzo odległych od samej idei wydawania głosu. Oczywiście nie każdy pacjent potrafi lub zamierza badać znaczenie albo sens istnienia takiej wewnętrznej "części" siebie. W końcu mało kto ma ochotę porównywać się do szczekającego psa, ani tym bardziej utożsamiać się z nim.

Dla terapeuty jednym ze sposobów radzenia sobie z taką sytuacją jest właśnie odegranie roli pacjenta oraz roli psa i doprowadzenie do dialogu tych postaci w obecności osoby, która opowiedziała ten sen. Sam pacjent może doradzać terapeucie jak pogłębiać znajomość tej "psiej" części siebie (stając się na chwilę terapeutą). Kiedy zaistnieje taka interakcja, to mamy do czynienia z odtworzeniem opisanego powyżej szamańskiego seansu! Terapeuta rozmawia z "duchem" psa przy udziale oraz wedle wskazówek klienta i dla jego dobra. Oczywiście po pewnym czasie pacjent dowiaduje się, że dramat, w którym terapeuta grał rolę "psa" dotyczył przede wszystkim jego wewnętrznego życia.

Z punktu widzenia psychologii, opisane tutaj duchy, to  wyparte, stłumione i niechciane przez nas części, intencje, myśli oraz uczucia, które kryją się w nieświadomości czekając na odkrycie. Te mało znane, często wulkaniczne, a czasami zwierzęce elementy zawierają w sobie ogromne pokłady energii i mocy. Ponieważ nie dajemy im szansy zaistnieć w ciągu dnia, więc dopominają się o zwrócenie na siebie uwagi nocą...



Tekst powstał po części w związku z dyskusją na liście o szamanizmie i psychoterapii - w nawiązaniu do tezy jak niewiele różnią się te dwa podejścia, jeśli wykonuje się je "z sercem" i na ścieżce serca...

Robert Palusiński
r_paluch/%/wp.pl



Wszystkich, którzy chcieliby więcej się dowiedzieć o tym jak blisko siebie znajdują się szamanizm i psychoterapia, jak w swej istocie są nierozerwalne i jak się splatają - zapraszam na prowadzone przeze mnie  warsztaty szamańsko-psychologiczne pt.:  "Szamańskie Podróże. Uzdrawianie i Droga przez Życie" - w Kotlinie Kłodzkiej, 6-12 sierpnia 2008.

Autor jest terapeutą Psychologii Zorientowanej na Proces, autorem książek, tłumaczem książek Arnolda Mindella, członkiem zespołu Akademii Psychologii Zorientowanej na Proces w Warszawie. Prowadzi warsztaty rozwojowe i szkoleniowe (np. warsztaty dla mężczyzn) oraz sesje terapeutyczne (także  telefoniczne).

Kontakt: e-mail: robert/%/akademiapop.org, więcej o autorze: www.palusinski.strefa.pl

.







Mary Joan Barker i Carlos Castaneda, 1962, podczas ich ślubu.
Oryginal tu.






6 sierpnia 2007

Robert Palusiński

Szamańska praca z nałogiem palenia papierosów
czyli
o źródłach mojej metody "Smoke Sense" (więcej zobacz:
www.niepalenie.pl)
i o tym jakie skarby może ukrywać dym z papierosa...



Poniższy tekst, to opis mojej pracy z paleniem, dokładnie sprzed 5 lat (lato 2002), kiedy zaczynałem odkrywać i tworzyć swoją metodę pracy z nałogiem palenia, znaną obecnie pod nazwą "Smoke Sense" (Sens Palenia). Postanowiłem się nim podzielić, ponieważ zauważyłem w nim głęboko szamańskie aspekty, a ponadto chciałem ujawnić jak z punktu widzenia biografii danego człowieka wiele ważnych treści kryje się w paleniu. Pracując z klientami z nałogiem palenia metodą "Smoke Sense" staramy się włączać te treści w życie zamiast - jak to ma powszechnie miejsce w innych metodach - wyrzucać je "na śmietnik". Dzięki temu człowiek, który myślał, że przez wiele lat bez sensu zatruwał sobie i innym życie wie, że wcale nie było to tak całkiem bez sensu - co zazwyczaj radykalnie poprawia poczucie własnej wartości i sprawia, że palenie przestaje być dłużej potrzebne...

Opisane poniżej doświadczenia i podejście wynikają z paradygmatu łączącego szamanizm, taoizm i osiągnięcia psychologii zorientowanej na proces. Tylko szamańska podróż do wnętrza konkretnego doświadczenia może objawić jego znaczenie. Na swój sposób jest to rodzaj Vision Quest'u, a to oznacza, że nałóg palenia jest potrzebny nie tylko danej osobie ale nawet i światu! Nałóg palenia i samo palenie są jednak wyłącznie znakiem, drogowskazem albo wierzchołkiem góry lodowej będącej prawdziwym potencjałem uzależnionej osoby. Ten potencjał mówi o micie czy też o legendzie życia. O bardzo ważnym wieloletnim procesie rozwojowym danej osoby.
Ludzie palą papierosy głównie dlatego, że nie wiedzą jak odkrywać ten potencjał i jak z niego korzystać w codziennym życiu. Nie znają metody i sposobu. Są w subtelnym kontakcie ze znakami, przejawami Śnienia ukrytego za paleniem, ale nie wiedzą dokąd te znaki wiodą i co oznaczają... Odkrycie sensu oraz znaczenia palenia, pozwala bezproblemowo przekształcać je w kreatywne oraz pożyteczne działania i zachowania. Co więcej, takie odkrycie pozwala trafniej i pewniej podążać swoją wyjątkową drogą...





Czas i mejsce akcji: oddalona od najbliższych zabudowań o 4 - 5 km samotna chata w górach pod lasem nad wsią Wiśniowa woj. Małopolskie, 01.08.2002 r. Dziesiąty dzień samotnego pobytu.



Z lekką zgrozą i poważnym niepokojem, w czwartkowy poranek zauważyłem, że wyczerpały się wszelkie zapasy papierosów - włącznie z dłuższymi petami w popielniczce czy popielniku pieca ... Medytacyjna świadomość pracy nad sobą pozwoliła mi na zreflektowanie, że być może jest to właściwy znak i sygnał do pracy nad nałogiem :)



O moim paleniu wówczas (rok 2002): staż palacza to 20 lat. Od ponad 15 regularnie jedną paczkę dziennie - raczej tych "mocniejszych". Jakieś 6 lat wcześniej (1996) miałem dłuższą przerwę ok 4-5 mcy niepalenia (krótszych, kilkudniowych przerw nie liczę). Było to podczas letniej, 28 dniowej głodówki, gdy w 10 dniu głodówki przestałem palić. Niepalenie było wówczas stosunkowo łatwe a główna motywacja wynikała z "buntu" przeciw absurdalnej sytuacji, w której nie dość, że niszczę swoje zdrowie, to na dodatek wypłacam ciężko zarobione pieniądze firmom tytoniowym i rządowi (akcyza).

Ale po kilku miesiącach zacząłem popalać sobie jednego papierosa wieczorem dla "relaksu", "smaku", "dymu" i "nagrody" jako ukoronowanie i zwieńczenie dnia ... Nie trzeba dodawać, że wkrótce 1 papieros zamienił się w 2, 2 w 3 i nagle, po kilkunastu dniach zauważyłem, że palę 10 dziennie! Jak widać, nawet dobra motywacja, bez odkrycia sensu i znaczenia stojącego za paleniem, nie wystarcza.

Trzeba dodać, że po tym doświadczeniu wielokrotnie robiłem kolejne głodówki, poszukiwania wizji, czy odosobnienia medytacyjne podczas których paliłem znacznie mniej, ale nawet 14 dniowa głodówka nie zniosła głodu nikotyny i chęć i palenia !!!



Moja pierwsza sesja odnajdywania sensu palenia zaczęła się w południe, pierwszego sierpnia 2002 r. Około godziny 11, kiedy poczułem silną potrzebę zapalenia, spróbowałem "palić" bez papierosa. Robi się to w taki sposób, że z maksymalnie wyostrzoną świadomością udajesz, że palisz i badasz oraz rejestrujesz wszelkie pojawiające się wrażenia i doświadczenia.

W tym "paleniu bez palenia" najważniejsze dla mnie w tamtej chwili było głębokie westchnięcie. Skupiłem się na tym zjawisku i zacząłem wzmacniać to, co nazwałem westchnięciem. Z ugiętymi kolanami położyłem się na podłodze na plecach i całkowicie skupiłem się na odczuciu ekspansji w obszarze brzucha oraz klatki piersiowej. W tamtej chwili brzuch wydawał mi się o wiele ważniejszy od klatki piersiowej. W brzuchu, a szczególnie w jego wypychaniu, ekspansji ukrywało się bardzo dużo energii. Równocześnie odczuwałem od wewnątrz bardzo dużą przyjemność, rodzaj głaskania wewnętrznych warstw powłok brzusznych. Z każdym wdechem miałem także wrażenie wypełniania się dymem od wewnątrz zarówno w obszarze brzucha jak i klatki piersiowej.

Spróbowałem wzmocnić ruch rozszerzania się brzucha. Starałem się uczynić brzuch coraz większym, tak jakbym pompował balon. Zajęło to trochę czasu. Nagle wypuściłem powietrze z "balona" nieświadomie wydając odgłos AAAAAAAHHHHHHH! Skoczyłem na cztery "nogi" i w jednej chwili przekształciłem się w lwa! Lew, a raczej lwica (bo bez grzywy) bardzo głośno i dosyć długo potężnie ryczała na wszystkie strony świata ogłaszając wszem i wobec o swojej obecności.

Wraz z wydawaniem ryku pojawiło się bardzo dużo ziewania, szerokiego "lwiego" otwierania ust. Z "paszczy" wyciekały mi duże ilości śliny a z oczu płynęły łzy (jednak bez płaczu), które kapały na podłogę. Po jakimś czasie (straciłem kontrolę czasu) nadeszła refleksja ...

Całość opisanego procesu - pracy zajęła 45 minut.

Później spokojnie usiadłem i zacząłem myśleć o moich różnych kreatywnych projektach artystycznych, które udało mi się stworzyć, kiedy byłem na studiach. Chodziło głównie o teatr, poezję i śpiew.

Zrozumiałem w jaki sposób wyrażać twórczą ekspresję w obecności innych osób i jak dzięki tego rodzaju działaniom można zachęcać inne osoby do realizacji ich kreatywnego potencjału. Odkryłem, że w codziennym życiu mógłbym swoim przykładem stanowić model takiego zachowania dla innych. Po całym opisanym procesie oraz wglądzie nie miałem najmniejszej ochoty zapalić papierosa...



Analizując opisane zdarzenie muszę dodać, że głębokie westchnięcie od którego wszystko się zaczęło znam od wczesnego dzieciństwa, od czasów gdy jeszcze nawet nie myślałem o paleniu papierosów! W dzieciństwie, gdy miałem 7 - 8 lat byłem nawet pytany, czy moje częste, głębokie westchnięcia, "łapanie powietrza", nie są objawami astmy. Starałem się wówczas wdychać mocno tak jakbym nie mógł "złapać" powietrza lub jakby nie udawało mi się wypełnić płuc.

Z dzisiejszej perspektywy widzę, że już w dzieciństwie potrzebowałem więcej powietrza i przestrzeni. Potrzebowałem też bardziej treściwego "wypełnienia" od wewnątrz. Ponadto muszę dodać, że PRZESTRZEŃ jest elementem, który bardzo, bardzo kocham. Bez niej umarłbym, tak jak w zamknięci w ciasnych więzieniach umierają Aborygeni.

Jednak tym razem nie podążałem za wspomnieniami z dzieciństwa, tylko za mądrością ukrytą w ciele. W pewnym stopniu była to intuicyjna praca na wzór W. Reicha, spontaniczna i bardzo energiczna sesja bioenergetyczna z oddechem, ruchem i swobodną, nieograniczoną ekspresją ciała. Wszystkie symptomy jak: ziewanie, obfite wydzielanie śliny, czy łez wskazywały na fakt, że energie ciała zostały mocno pobudzone. Zasób energii wewnętrznej wzrastał z każdym wdechem i wzmacnianiem "ekspansji". Po maksymalnym wzmocnieniu, niespodziewanie pojawił się dźwięk aaaaahhhhh, a zaraz po nim wizja lwicy!

Dopiero dłuższy okres bycia "lwicą" pozwolił zaznajomić się z tą potężną energią, zintegrować ją i w końcu przekształcić we wgląd, który był bardzo użyteczny oraz konieczny w codziennym życiu.



Druga sesja pierwotnej wersji metody "Smoke Sense"



Tego samego dnia, około godziny 22 poczułem silny i nagły przymus oraz chęć zapalenia. Tym razem postanowiłem skupić się na doświadczeniu i zjawisku pragnienia palenia zamiast ponownie udawać, że palę papierosa bez papierosa.

Kiedy zadałem sobie pytanie: skąd wiem, że chę zapalić papierosa, odpowiedzią była ponownie potrzeba wzięcia silnego wdechu. Postanowiłem podążyć za tą potrzebą i wdychać głęboko, ale tym razem od razu zaczynając od pozycji "lwa" na czworakach. Znowu otworzyłem usta najszerzej jak tylko potrafiłem, znów pojawiło się nieopanowane ziewanie, z oczu popłynęły łzy, a z ust na podłogę obficie ciekła mi ślina.

Nagle, zupełnie niespodziewanie przypomniał mi się cały sen. Było to jak "zalew" lub wlew ciągu obrazów do świadomości, tak dokładnych, że przez chwilę byłem znów we śnie tak samo jak śni i śpi się w łóżku.

Natychmiast przypomniałem sobie, że lwica, którą się właśnie stawałem (a także ta z porannej sesji) obecna była również w jednym z moich snów sprzed 3 lat !!! Był to jeden z potężnych, zapamiętanych na długo (lub na zawsze) archetypowych snów, gdzie występowały niedźwiedzie, otoczone murami w kształcie koła średniowieczne miasto, zielone łąki, biała urwista wysoka skalna ściana z jaskinią. W tym śnie wychodziłem z miasta i starałem się uniknąć grupy niedźwiedzi biegnących po zielonych łąkach w stronę skalnej ściany. Unikając niedźwiedzi musiałem schować się do jaskini znajdującej się w tej skale. Wydarapałem się wysoko na półkę skalną i wówczas zobaczyłem, że do mojej jaskini weszła LWICA. Starałem się wyjść jeszcze wyżej w stronę otworu dającego światło, ale lwica wspięła się na tylne łapy i złapała mnie za stopę ciągnąc w dół. Tym razem (tj. podczas 2 sesji "Smoke Sense") postanowiłem zmienić role i stać się lwicą ze snu. Będąc lwicą ściągnąłem Roberta na dół, na ziemię! Kiedy zadałem lwicy pytanie, dlaczego tak ciągnie Roberta, odpowiedziała, że Robert powinien zejść na ziemię i zacząć realizować twórcze, projekty o dużej skali, związane z obszarem pracy z dużymi grupami osób i problemami społecznymi.

Ciekawe, że kiedy nadal głęboko oddychałem maksymalnie "rozszerzając brzuch", na wdechu poczułem jak ostatnie dolne "wolne" żebra z tyłu i po bokach sprawiają mi przeszywający ból. Pomyślałem sobie, że kobiety podczas ostantnich miesięcy ciąży mogą także odczuwać podobny ból. Ta praca z "głodem tytoniu" przekształciła pragnienie i wyzwoliła bardzo dużo twórczej energii. Jednak nie miałem jeszcze dosyć (po 5 latach myślę, że chyba dlatego, iż "ściągnięcie" na ziemię przez lwicę nie zostało dość dobrze rozpoznane) i postanowiłem dowiedzieć się, jaki pojawia się stan umysłu w zetknięciu z dymem tytoniowym. Tym razem dotarłem do tego stanu udając, że palę papierosa.

Stan umysłu jaki zawsze chciałem osiągnąć i dostąpić, gdy paliłem (choć przy pomocy papierosa zawsze jest to tylko marna namiastka!) cechował się klarownością, koncentracją, skupieniem, ugruntowaniem, pewnością siebie oraz asertywnością. (Czyż to nie zaskakujące? A może raczej OCZYWISTE? To było właśnie "zejście na ziemię" i "ugruntowanie", jakiego żądała ode mnie ściągająca mnie na dół lwica ze snu!) Był w tym obecny b. mocny kontakt z grawitacyjnym centrum ciała jakim jest punkt dan-tien (jap. hara) - kilka centymetrów poniżej pępka i wgłąb brzucha. Z gracją i zaskakującą mnie samego łatwością mogłem zacząć wykonywać ruchy, szybkie kroki i obroty całego ciała znane mi z AiKiDo. Zacząłem wykonywać ruchy aikido, coraz szybciej, aż nie przekształciło się to w długotrwałe wirowanie derwiszów Sufi, ale z bardzo mocnym wyczuciem własnej, centralnej osi wirowania, z dobrze ugruntowanymi stopami i generalnym zakorzenieniem w podłożu.

Po około 15 minutach wirowania zacząłem tańczyć na wzór Indian Ameryki Północnej, w postawie "ptaka" (ręce rozłożone + wyobrażony pióropusz na wypiętej pupie) kręcąc się już wolniej wokół własnej osi, ale dodając do tego ruch po okręgu - jakby krążąc dookoła ogniska.

W tym, "indiańskim" tańcu w dół i w górę mojego kręgosłupa - pleców zaczęły płynąć mocne energie, dające wrażenie podobne do ciarek bądź mrowienia sunącego po plecach. Tańczyłem dalej, aż po jakimś czasie zaczęly do mnie docierać różnorakie lęki, strachy i halucynacje w formie wzrokowej.

Za oknem, w czarnej nocy (chata jest faktycznie w górach pod samym lasem, z dala od innych domostw) widziałem między innymi: głodnego niedźwiedzia, watahę wilków chorych na wściekliznę, bandytów i rezunów z siekierami i kosami na sztorc oraz zwykłych podglądaczy (w oknach nie było firanek czy zasłon :) ) Każda z kolejno pojawiających się postaci wprowadzała mnie w silny strach, co w aspekcie fizycznym powodowało zalew płynących po plecach ciarek i jeżenie się włosów na karku. Jednocześnie byłem w stanie zauważyć, że te doznania w plecach i karku miały tę samą jakość, jaką miał wcześniejszy przepływ energii wzdłuż kręgosłupa.

Nagle, ani na chwilę nie przerywając tańca "Orła" zrozumiałem, że utrzymując świadomy kontakt ze swoim "centrum" poniżej pępka i będąc dobrze ugruntowanym stopami, jak sobie tego życzyła lwica, wszelkie lęki transformują się w doświadczany wcześniej ożywczy przepływ energii odczuwany w plecach, co daje taką samą radość, jak jazda rollercoasterem w Disneylandzie! To po prostu energia. Wówczas serdecznie zaprosiłem wszelkie moje lęki, aby przybyły jeszcze chętniej i liczniej, po czym na krótko stałem się każdym z nich; głodnym niedźwiedziem, wściekłymi wilkami, mordercami i bandytami z siekierami, a nawet wioskowym podglądaczem! Cóż za piękny widok i jakiebogactwo postaci! Po jakimś czasie zorientowałem się, że jest to swoista wersja rytuału czie, odkrytego w XI w w Tybecie przez Maczig Labtron.

Po zaproszeniu wszystkich strachów i duchów, po odtańczeniu i odegraniu ich postaci zrozumiałem, że za moim paleniem stoi doskonale ugruntowana i bardzo asertywna jakość odpowiadająca obrazowi starego wodza któregoś z północnoamerykańskich plemion. Ta jakość wywodzi swą moc z ziemi, z gruntu. Jest to kontakt dynamiczny a zarazem dobrze wyważony, jak poruszanie się aikidoki, który ani na chwilę nie traci kontaktu stóp z podłożem. To obraz Twórcy Snów i być może ważny aspekt Jaźni. Każda chęć i próba zapalenia papierosa jest i była zatem próbą ugruntowania się i stawania się bardziej asertywnym. Była także próbą pozwolenia na swobodny przepływ energii ze Źródła i z Ziemi. Ponadto jakość czy cecha przypominająca indiańskiego wodza miała w sobie coś z głęboko demokratycznego starszeństwa pozwalającego na nieskrępowane i swobodne istnienie bardzo wielu, różnorodnych postaci.



Po tym wszystkim znalazłem się już na takim etapie, że byłem gotów do ostatniej "szamańskiej" podróży: do źródeł mojego nałogu. Tym razem postanowiłem skupić się na trudno wyczuwalnej, subtelnej, poczuciowej, niedualnej tendencji obecnej w moim uzależnieniu jeszcze zanim zostało nazwane to chęcią zapalenia czy nałogiem.

Nowe doświadczenie zaczęło się (lub kontynuowało się) od ruchów Aikido, które jednak szybko przekształciły się w ruchy znane z Karate(praktyka Kata - formalnych powtórzeń pewnej sekwencji ruchów): specjalny "zaokrąglony" sposób chodzenia, plus kopanie i boksowanie powietrza z towarzyszącym im głośnym okrzykiem. Udało mi się dotrzeć do stanu umysłu "karateki". Był to twardziel, nie obawiający się żadnych wyzwań, trudów czy potyczek [czy niekojarzy się to wam z postacią kowboy'a z reklam Marlboro?].

W tym stanie rzeczy zadałem sobie pytanie: jakie Śnienie stworzyło postać karateki - twardziela? Skąd pochodzi ta potężna postać? Kim był "karateka" jeszcze zanim stał się karateką?

Zanurkowałem w ciemny tunel, pod prąd czasu. Starałem się odnaleźć korzenie zjawisk, które właśnie zamierzają się przejawić. Odkryć ich zalążkową, niedualną postać, jeszcze przed przybraniem formy i nazwy. W tym przypadku tendencją poczuciową poprzedzającą pojawienie się "karateki" była moc płynąca bezpośrednio od Matki Ziemi - Gai. Moc płynąca z ugruntowania, uziemienia, grawitacji, płynąca z asertywności i mocnego stawiania stóp. Siła płynęła ze związku z potężną mocą Ziemi. Próbując doświadczyć specyficznego czasu i przestrzeni tego Śnienia poczułem dużą aktywność mojej czakry korzenia, a to doprowadziło mnie do medytacyjnego uspokojenia. Było to jak schodzenie do samego centrum Ziemi, gdzie siła grawitacji jest najmocniejsza.

W obszarze/świecie tego Śnienia każdy jest pewien swojej drogi, losu, sposobu działania oraz istnienia. Każdy bez najmniejszych trudności może dzielić się z innymi swoimi fantazjami oraz ideami. Inni ludzie nigdy nie czują się tego rodzaju wyznaniami zagrożeni ani wytrąceni z równowagi. W tej krainie każdy jest równie dobrze zakorzeniony, ugruntowany i zrównoważony. W świecie tego specyficznego Śnienia "Karateki" każdy może mówić innym osobom, co tylko zapragnie, a zwłaszcza o tym, co zainteresowało go w danej osobie. To świat bezpośredniości.

Zdałem sobie sprawę, że marginalizowałem to Śnienie w sobie, ponieważ byłem przekonany, iż tego rodzaju medytacyjne, dobrze ugruntowane podejście wymaga wysiłku oraz szczególnej postawy, a ponadto samo ujawnienie takiego sposobu istnienia w świecie może onieśmielać innych. Wszak zapalenie papierosa wydaje się od tego o wiele łatwiejsze... Teraz każde westchnięcie i każdy głębszy wdech przypomina mi o tym Śnieniu. Potrzebuję ugruntowania w każdej z możliwych pozycji. Tak jak taoistyczny mistrz Chi Kungu. Człowiek po prostu łączy Ziemię z Niebem ... Oto moje zadanie.

W konaktach z ludźmi, dobrze ugruntowany mistrz taoistyczny lub po prostu niepalący Robert może pokazywać innym :

a) bezpośredni sposób komunikacji, twarzą w twarz, oko w oko, człowiek do człowieka nawet przy zastosowaniu środków niepopularnych i przekraczających normy kulturowe;

b) drogę dostępu do własnej i nieskończonej kreatywności. Twórczość jest zawsze obecna: tu i teraz. Dla każdej i każdego z nas. Nie ma czasu na wydeptywanie starych i niekonstruktywnych ścieżek czy wzorców życia. Życie jest zbyt krótkie, żeby błąkać się po starych, dobrze znanych gościńcach.



Przy okazji archetypowych obrazów z przywołanego snu i wizji: po jakimś czasie pogrzebałem w sprawie lwa i lwicy ... Poza faktem, że np. lew Judy to zmartwychwstały Jezus powstający z grobu, okryłem, że egipska bogini Sekhmeth (co znaczy potężna! -- nie jestem pewien, czy dobrze piszę imiona z pamięci) była kobietą o głowie lwicy. Była boginią zniszczenia a towarzyszył jej bóg Seth lub równie niszczycielski, pożerający słońce wąż Apop. Jeśli jednak ktoś potrafił przekształcić gniewną moc Sekhmeth, to stawała się ona dobrą wróżką (Verethaku) a jej przemożne zdolności oraz umiejętności były wykorzystywane do uzdrawiania i przywracania porządku na świecie. Egipscy lekarze/uzdrowiciele bywali nazywani kapłanami Sekhmeth.

Zastanawiam się, czy wspomniany Lew Judy nie był przypadkiem krewnym starożytnej egipskiej bogini Sekhmeth ...



A co do ciebie drogi czytelniku/czytelniczko - jak sobie radzisz z twoimi tendencjami do uzależnień?



zapisano 20 sierpnia 2002 roku





Ponieważ nie udało mi się w tamtych latach w pełni zintegrować opisywanych aspektów, a przede wszystkim nie wiedziałem jeszcze JAK przekształcić i unieszkodliwić fałszywe przekonanie o przyjemności bądź wsparciu płynącym z papierosowego dymka, powolutku, paląc przez kilka m-cy 1 - 2 papierosy dziennie znowu osunąłem się w nałóg ....



O tym JAK przekształcić i unieszkodliwić fałszywe przekonanie o przyjemności bądź wsparciu płynącym z papierosowego dymka, co obecnie stanowi integralną część metody "Smoke Sense" może będzie innym razem.



P.S. 2 Od wielu miesięcy zarówno ja jak i rosnąca grupka osób bez większych trudności i bólów staliśmy się na nowo niepalącymi dzięki metodzie Smoke Sense :))



Robert Palusiński
r_paluch@wp.pl
www.niepalenie.pl






14 maja 2005

Tomasz Stawiszyński

Wyzwanie Eliadego
Zadaniem filozofii jest przemyśleć na nowo tradycję szamanizmu, jogi, mitologii archaicznych...

W 1963 roku Mircea Eliade zanotował w swoim dzienniku:

"Dalej dyskutuję z Tomem Altizerem. Na jego zarzut, że kiedy piszę 'nie prowadzę dialogu z reprezentantami nowoczesnej świadomości', (Nietzsche, Freud, Marks itd.), odpowiadam: wszyscy ci znakomici autorzy, podziwiani przez Toma, są ludźmi Zachodu. Co oznacza, że zmierzyli się oni z problemami i kryzysami charakterystycznymi dla nowoczesnej duchowości zachodniej. Ja uważam, że te horyzonty kulturalne są 'prowincjonalne'. Kryzysy i problematyka takiego Freuda, Nietzschego czy Marksa, itd., są już przekroczone lub rozwiązane. Jeśli o mnie chodzi, to próbuję otworzyć ludziom Zachodu widok na inne światy - nawet jeśli niektóre z tych światów uległy zagładzie dziesiątki tysięcy lat temu. Ja rozmawiam nie z Freudem czy Jamesem Joycem: próbuję zrozumieć myśliwego paleolitu, jogina i szamana, chłopa z Indonezji, Afrykańczyka, itd., i porozumieć się z każdym z nich".

Myśl sformułowana tutaj przez Eliadego, myśl rozwijana przez niego przez całe życie, daje się ująć następującymi słowami: istnieje wspólna przestrzeń doświadczenia ludzkiego, w której partycypujemy wszyscy i - stosownie do swoich kultur oraz epok - generujemy rozmaite systemy symboliczne, za pomocą których owo doświadczenie uogólniamy. We wczesnej fazie rozwoju ludzkości były to archaiczne modele kosmosu, z ich wszechobecną hierofanią, magiczną strukturą myślenia, która nie zna rozbicia na wyspę materii i wyspę psychiki. Później duże religie zdejmujące z kosmosu odium przejawionej świętości (to przede wszystkim chrześcijaństwo, które sekularyzując materię umożliwiło rozwój poznania naukowego), indywidualizujące człowieka wobec całej reszty tego, co istnieje, choćby to przeciwstawienie miało tak paradoksalny charakter, jak w buddyzmie, gdzie ostateczną emancypacją podmiotu jest jego samounicestwienie (a raczej unicestwienie jego własnej iluzji o swojej substancjalnej egzystencji). Niezliczone ilości mitów i mitologii, kultów, rytów, stowarzyszeń, inicjacji, symboli, bóstw, skrajnie ekstrawaganckich niekiedy wierzeń i materializujących je obrzędów; niezliczone ilości egzo- i ezoterycznych kręgów, wtajemniczeń i doktryn.

Jakiego rodzaju uczucie rodzi konfrontacja z tym niewiarygodnym przepychem światów, z tą metafizyczną feerią pomysłów? Niewątpliwie uczucie dezorientacji. Ogromną zasługą Eliadego (który przecież nie wziął się z próżni, jego myślenie wyrosło na gruncie XIX i XX wiecznego religioznawstwa, przede wszystkim w osobach Rudolfa Otto i Gerardusa van der Leeuwa oraz z psychologii głębi w osobie Carla Gustava Junga) było konsekwentne stosowanie pewnej szczególnej perspektywy patrzenia na religijną czy też mitotwórczą aktywność człowieka. Ta perspektywa zakłada przede wszystkim, że jest ona ludzkości przyrodzona, jest jej niezbędna do istnienia, bowiem właśnie istnienie jest tym, co uzyskuje człowiek, kiedy snuje mityczną opowieść, albo kiedy w obrębie swojej grupy spontanicznie wytwarza czynność rytualną (czy raczej ją odkrywa). Wszystko, co się wydarza w świecie, o tyle tylko jest realne, o tyle tylko jest prawdziwe, o ile ma swój udział (ma swoje odzwierciedlenie) w porządku pozaświatowym, aczasowym, mitycznym. Nasz świat jest więc odbiciem, albo raczej rekapitulacją, świata sakralnego. To, w jaki sposób ów świat ułożymy, czym go nasycimy w większej, a czym w mniejszej intensywności, to jest właściwie bez znaczenia. Grunt, że tego typu diagnoza - diagnoza postawiona w oparciu o długoletnie studia nad religijnością archaiczną - czyni owe plątaniny przedziwnych wierzeń zrozumiałymi. Czy w każdym stwarza uważnemu badaczowi możliwość ich zrozumienia.

Zwrot w tamtą stronę

W przytaczanym na początku fragmencie Eliade wzywa (a to wezwanie przewija się w jego twórczości praktycznie przez cały czas) do zwrotu w stronę szeroko rozumianej religijności, do zwrotu w stronę ezoteryki, szamanizmu, dawnych mitologii, jako do źródła, w którym wyraża się pełnia ludzkiej kondycji, natury czy psychiki. Te zapoznane fragmenty kultury, opracowywane i studiowane prawie wyłącznie jako fenomeny etnograficzne, katalogowane i przyswajane poprzez li tylko rejestrację ich istnienia, kryją w sobie ogromną wiedzę o człowieku i o sposobach, z pomocą których porządkuje on swoje istnienie w świecie. Owe po macoszemu traktowane przez nauki o człowieku obszary, w tym również sensie domagają się nowoczesnej percepcji, że - najprawdopodobniej - kryją w sobie ogromne pokłady nieuświadomionej często (i często pod wieloma względami naiwnej, ale mogącej zawierać cenne intuicje) wiedzy o działaniu umysłu ludzkiego, o jego związkach z rytmami przyrody, o zakresie funkcjonowania mózgu, poziomach świadomości itp. itd.

Zadaniem filozofii i antropologii (jak również czymś, co może - szczególnie w tę pierwszą - tchnąć nowe życie) jest przemyślenie na nowo doświadczeń i spuścizny szamanizmu, jogi, mitologii archaicznych, ezoterycznej tradycji Wschodu i Zachodu. Trzeba wydobyć z tych dawnych ludzkich reakcji na świat to, co w nich cały czas aktualne, bowiem dotyczące niezmiennego położenia człowieka w kosmosie, jego, by tak rzec, elementarnej sytuacji egzystencjalnej, która w ciągu całej historii nie uległa zmianie.

Szczególnie filozofia, która w ostatnim czasie, daleko oddaliła się od czegokolwiek, co ma jakiś związek z ludzkim doświadczeniem i z realnymi problemami, a uciekła w stronę jałowych językowych zabaw, postmodernistycznej zgrywy, albo analitycznej dłubaniny; szczególnie zatem filozofia powinna dziś dojrzeć w tych dawnych (ale nie tylko dawnych) koncepcjach i drogach rozwoju, niezwykle atrakcyjne i spójne światopoglądy. Bo w czym Patańdżali jest gorszy od Platona czy Arystotelesa?.

Związek z doświadczeniem

Jakkolwiek bowiem ekstrawagancka może się wydać taka teza - warto sobie uświadomić, że tym, co najsilniej cechuje rozmaite formy dawnych (nie tylko dawnych, oczywiście) wierzeń religijnych - najlepszym przykładem może być tutaj szamanizm - jest ich ścisły związek z doświadczeniem. Słowa doświadczenie można używać w wielu znaczeniach, ja jednak posługuję się nim w sensie najbardziej potocznym: mówię więc o tym wszystkim, co zjawia się w polu świadomości podmiotu. W takim również sensie Eliade tworzył swoją fenomenologię religii, fenomenologię nie w sensie filozoficznym, tak jak powołał ją do życia Husserl, a w swym znaczeniu źródłowym, jako naukę o tym, co się zjawia, co jest treścią doświadczenia.

Jest, opisywana w rozmaitych miejscach, anegdota o Carlu Gustavie Jungu i jego uczennicy Marie Louise von Franz. Otóż, von Franz, jako świeża zupełnie asystentka i uczennica Junga, omawiała z nim kiedyś przypadek pewnej kobiety, psychotyczki, która tkwiła w świecie szczególnie silnych i konsekwentnych wizji i snów. Od lat każdej nocy śniła, że prowadzi drugie życie na księżycu, gdzie zarządza wspólnotą wyemancypowanych (jakbyśmy dzisiaj powiedzieli) kobiet. "Fascynujące", powiedziała któregoś dnia von Franz, "jej się wydaje, że naprawdę była na księżycu". "Bo ona n a p r a w d ę była na księżycu", miał stanowczym tonem powiedzieć Jung. "Wtedy zrozumiałam", komentowała von Franz, "czym jest rzeczywistość psychiczna".

Rzeczywistość psychiczna, rzeczywistość podmiotowa, przeżywana, doświadczana, wyobrażana, jest bowiem rzeczywistością równie realną jak ta materialna. Pacjentka Junga codziennie w nocy przenosiła się na księżyc i to doświadczenie było dla niej równie prawdziwe, jak to, że rankami jadała śniadania, chodziła na spacery, kąpała się w jeziorze itp.

W ten właśnie sposób, w jaki Jung patrzył na tę kobietę, powinniśmy patrzeć na mitologie archaiczne, religie i wszelkie inne systemy symboliczne. Religie archaiczne, mitologie (włączając w to mitologię grecką), rozmaite układy symboliczne, wtajemniczenia itp. itd., pełnią pewną fundamentalną funkcję: nadają sens i porządek chaosowi materii, chaosowi fizjologii czy chaosowi żywiołów. I jest zupełnie bez różnicy, czy przystaniemy na to, że one ów sens n a d a j ą, czy też na to, że go w y d o b y w a j ą.

Wyzwanie Eliadego

Sprostanie wyzwaniu Eliadego wiąże się przede wszystkim z próbą konstrukcji takiego intersubiektywnie zrozumiałego języka, na który można by przekładać to wszystko, co pochodzi z innej kultury, co pochodzi z obszaru religii, tajemnicy, ezoteryki, symbolu, przeżycia ekstatycznego. W wersji minimum chodzi zaś o to, żeby zdać sobie sprawę, że te wszystkie zjawiska nie są produkcją przypadkowej fantazji, lecz spójnymi wypowiedziami ludzkiej psyche. Że zatem zawierają w sobie pewien potencjał ukrytej wiedzy (oczywiście, nie wszystkie w jednakowym stopniu), że dotarcie do tej wiedzy nie polega na przykrawaniu do jednego paradygmatu czegoś, co powstało w paradygmacie zupełnie innym, a raczej do zrozumienia tego wszystkiego, co legło u podstaw danego zjawiska. Metoda jest więc właściwie hermeneutyczna - w jej wersji autorstwa Hansa Georga Gadamera, który - co odnosiło się wprawdzie do tekstów - zalecał taką lekturę, która na jaw wydobywać ma pytanie, na które ów tekst miał być odpowiedzią.

Wyzwanie Eliadego zakłada również odejście od jałowych sporów o rzeczywisty charakter ciał subtelnych, czakr, kroniki Akaszy itd. itp. Wszystkie te zjawiska o tyle są przecież rzeczywiste, o ile zjawiły się w polu ludzkiego doświadczenia, o ile przy ich pomocy określony został jakiś fragment świata - o ile wreszcie suma zawartych w nich obserwacji wnosi coś nowego do naszej wiedzy, wskazuje nam taki rejon rzeczywistości, który wcześniej był ignorowany. Nawet jeśli tym rejonem ma być ostatecznie konstatacja, że we wszystkich warunkach i we wszystkich stronach świata, człowiek zawsze poszukiwał sensu i zawsze w jakiś sposób do przeżycia owego sensu (którym jest, z jednej strony, porządek kosmosu, a z drugiej zbiorowy i indywidualny cel życia) dochodził.



Tomasz Stawiszyński
tomstawi@wp.pl

14 maja 2005






X.2004 (2001)

Leonid Lar

Edukacja szamana

Droga szamana zasadza się na dostępie do świata duchów, dokąd szamani udają się w poszukiwaniu rzeczy, których nie ma w życiu realnym. Każdy szaman ma własną drogę, którą wskazują mu duchy-pomocnicy i duchy-opiekunowie. W tym artykule pokażemy kilka dziejów szamana od inicjacji do własnej drogi, na przykładzie szamańskich tekstów i opowiadań dwóch szamanów - jamalskiego nazwiskiem Jawlada Japtik i tazowskiego 1 Gawriła Mandakowa.

Informacje samych szamanów, a także ludzi znających szamański folklor lub potomków szamanów, pozwalają zrekonstruować wyobrażenia na temat budowy otaczającego ich świata i wszechświata, a także odtworzyć schemat drogi szamanów trzech kategorii. Zacznijmy od inicjacji szamana. Podczas inicjacji szaman doświadcza poznania tajemnicy życia i śmierci, poprzez doznanie stanu przedśmiertnego i fizycznego cierpienia. W wyniku tego procesu dokonuje się transformacja duszy inicjowanego. Co to jest dusza? E. B. Taylor opisuje i wyjaśnia to następująco:

Jest to przezroczysty, bezcielesny obraz ludzki, a jego istota, będąca parą, tchnieniem lub cieniem, jest przyczyną życia i myślenia istoty, w której przebywa; niezależnie od tego jest on obdarzony poczuciem swej jaźni i wolą obecnego lub poprzedniego swego posiadacza. Może on zrzucić z siebie powłokę cielesną, aby przebiegać szybko z miejsca na miejsce; najczęściej jest niepochwytny i niewidzialny, jednak ujawnia czasem także siłę fizyczną i ukazuje się ludziom śpiącym lub czuwającym, szczególnie jako widmo ciała, od którego się odłączył. Nie przestaje on istnieć, ukazuje się ludziom po śmierci ciała swojego i może przechodzić w ciała innych ludzi i zwierząt, a nawet przedmiotów, brać je w posiadanie i kierować niemi. (Edward Burnett Taylor, Cywilizacja pierwotna, Warszawa 1896)

Szamani w taki sam sposób opisują stan duszy i duchów, tak jak one wyglądają według ich przekonania: dusza człowieka w postaci subtelnego i delikatnego świecącego powietrza, a duchy jak lekka mgła lub para. Utożsamiają oni duszę człowieka z oddechem ind' 2, który przy śmierci wychodzi w postaci lekkiej, przezroczystej chmurki i razem z szamanem leci do krainy wiecznego spokoju. Zadaniem szamana jest dostarczyć duszę do właściwego miejsca jej pobytu. Dusza szamana wygląda jak dym lub para bardziej zagęszczona niż u zwykłego człowieka. Może ona przyjmować dowolny kształt, a także przemieniać się w zwierzę, rzecz, wchodzić w dowolne ciało itd.

Podczas inicjacji 3 młody szaman przeżywa "fizyczne zniszczenie" swojego ciała, które duchy rozczłonkowują na kawałki. On przez kilka dni leży "martwy", dopóki duchy nie połączą ponownie wszystkich części ciała. Obcowanie ze śmiercią jest decydującym momentem szamańskiej inicjacji. Następnie inicjowany otrzymuje "nowe ciało" i odradza się już w nowej jakości. W trakcie obrzędu inicjacji młody szaman uzyskuje nowe, nadnaturalne właściwości, co pozwala mu szybko przemieszczać się w przestrzeni i czasie oraz daje możliwość transformacji z jednego stanu w drugi. Według opowiadań szamanów - Japtika i Mandakowa - oni "przez trzy dni byli martwi, nic nie jedli i nic nie pili".

Szamani Gawrił Mandakow i Jawlada Japtik zanim zostali szamanami szkolili się u starych szamanów, którzy uczyli ich wszystkich tajników zawodu. Gawrił Mandakow pobierał nauki u swojego dziada, który przekazał mu w spadku wszystkie szamańskie atrybuty i duchy-opiekunów przodków i miejscowości. Ojciec pomagał dziadkowi jako asystent. W nauce całkowicie zastępował starego szamana, który tylko nadzorował obrzędy. W wieku 50 lat przejął on dar szamański od żony, która była starsza od niego i po śmierci 4 przekazała mu swoich "duchów-pomocników" i "wiedzę". Wywodziła się z rodu szamanów z okolic Turuchanska. 5 Jawlad Japtik przejął szamaństwo od starszego brata, który wręczył mu przed śmiercią swoje ubranie i bęben. Ród Japtików był dziedzicznymi szamanami.

W dzieciństwie Gawrił Mandakow często obserwował kamłanija (seanse szamańskie) dziadka i ojca. W wieku 14 lat Mandakow zaczął "chorować": "Umierałem, a potem żyłem. Głowa mi pękała i zrastała się. Dużo spałem." Należy rozumieć, że tracił przytomność. Jawlad nie miał "szamańskich" chorób, za to do niego "we śnie przychodziły duchy i opowiadały. Brat mnie ochraniał i uczył." Prawdopodobnie Jawlad nie chciał opowiadać o swojej "chorobie". Po długotrwałej chorobie stary szaman przygotował ucznia do obrzędu inicjacji. Inicjacje były trzy: pierwsza, kiedy adept zapadał na "szamańską chorobę"; druga - po przejściu szamańskiej szkoły; i trzecia, kiedy młody szaman dostawał bęben i zapadała decyzja, że odtąd zajmować się będzie szamańską praktyką.

W procesie nauki młody szaman stopniowo uczestniczył w kamłanijach, początkowo z toporem lub z nożem, a dopiero po kilku latach z bębnem. Otrzymanie przez szamana bębna, a także grzechotki, nie tylko towarzyszyło inicjacji, ale i wymagało złożenia ofiar. Stopniowa droga do bębna była trwałym elementem stawania się szamanem. Przytoczmy jedno z opowiadań obrazujące ich proces inicjacji.

Gawrił Mandakow opowiada o swoich ponownych narodzinach jako o ciężkim brzemieniu: "Oni (duchy) schwytali mnie i unieśli. Wystraszyłem się, myślałem, że nadeszła moja śmierć. Ojciec leciał obok mnie i powiedział, żebym się nie bał. Bo duchy zabiorą duszę i będą ją męczyć. Przynieśli mnie na górę. Położyli i zaczęli śpiewać. Nie mogłem się ruszać, bałem się. Duchów nie wolno się bać. Jeden duch, ten najważniejszy, podszedł do mnie i wbił w moje ciało strzały. Drugi duch zaczął mnie kroić. Dziesięć duchów zaczęło rwać moje ciało. Moje kości wymyli i połączyli. Później czymś polali. Nie wiem, co to było. Moje ciało bolało i piekło. Odjęli mi głowę, mózg wyciągnęli i zjedli. Wnętrzności wyjęli, wszystko pocięli i włożyli na nowo. To długo trwało. Jak długo, nie wiem. Potem duch ojca oprowadził mnie po niebie. Długo wędrowaliśmy. Potem wróciłem. Tak zostałem szamanem." 6

Jawlad Japtik niezbyt chętnie opowiedział o swoim "powstaniu z martwych": "Brat położył mnie na poświęconą skórę jelenia. Zaczął szamanić (penzreta), bić w penzer. 7 Przylecieli tadebcyi 8 (duchy) brata i polecieliśmy. Brat leciał obok i pokazywał drogi ludzkich chorób. Położyli mnie na wierzchołku drzewa. Nie mogłem wstać. Wszystko było martwe. Potem oni (duchy) zaczęli odcinać części mojego ciała. Chciałem krzyczeć, ale głos przepadł, tylko patrzyłem co robią. Głowa wisiała na gałęzi i patrzyła. Moje mięso tadiebcyi porozrzucali, a krew wylali na ziemię. Potem wszystko wymieszali i oddali bratu. Brat włożył do kotła i zaczął gotować. Tadiebcyi wyciągali z kotła i jedli, a potem z powrotem wypluwali. Brat zbierał i przyklejał na miejsce. Kości skrobali i myli. Kiedy brat przyklejał, to objaśniał, jaka choroba jadła." 9

W trakcie podróży podczas "szamańskiej choroby" inicjowany poznaje przyczyny wszystkich chorób, jakie czają się na człowieka. Jeśli pewna część jego ciała nie została "wyświęcona" przez jakiegoś ducha, znaczyło to, że szaman nie posiada tej siły, którą dawał duch, potrzebnej do wyleczenia chorego. Podczas inicjacji dusza kandydata oddziela się od ciała i razem z nauczycielem unosi do góry.

Jak opowiadał Gawrił Mandakow, jego dusza uniosła się nad ciało i ruszyła w kierunku otworu na dym w namiocie. Razem z nim leciał jego ojciec i go pocieszał. Duch dziadka ostrzegał przed różnymi nieprzyjemnościami, które mogą wyrządzić duchy. Wzniósłszy się nad czumem (namiotem), polecieli jak ptaki. Pod sobą zobaczył rodzinne obejście, niedaleko pasły się renifery. Lecieli w stronę zachodzącego słońca. Według Mandakowa droga była zimna i śliska. Kiedy przybliżyli się do słońca, droga zalśniła wszystkimi barwami tęczy. Na spotkanie im wyszedł duch (imienia ducha informator nie podał), który poprowadził ich na wysoką górę. Na górze tej krążyły lub tańczyły duchy. Powitały ich dobrotliwie.

Najpierw ojciec-nauczyciel porozmawiał z duchami, potem wszyscy przeszli przez mały otwór w górze. Razem z nimi leciały duchy-pomocnicy i duchy-opiekunowie, pokazując im drogę do świata Nga. 10 Im głębiej opuszczali się pod ziemię, tym zimniej i ciemniej było dookoła. Pomiędzy pierwszym i drugim poziomem dusza Gawriła zawiesiła się. 11 Kołysało nim z boku na bok, jak na wietrze. Podlecieli duchy-pomocnicy i odepchnęli go na bok, a jakaś siła wciągnęła go do jakiejś dziury. Spadał w przepaść głową w dół. Zatrzymawszy się na wierzchołku karłowatej brzozy zaczął rozglądać się w poszukiwaniu swojego ojca.

Trzymając się gałęzi opuścił się na "ziemię". Ziemia ta w dotyku była śliska i nieprzyjemna. Następnie zobaczył szeroką rzekę. Na drugim brzegu stały czumy (namioty koczowników) i ruszali się "ludzie". Kiedy spytałem, czy było tam światło, Mandakow odpowiedział, że najbardziej to przypominało jesienny zmierzch. Po jakimś czasie podszedł do niego ojciec i duchy-opiekunowie, i zaczęli objaśniać "życie" duchów w podziemnym świecie i pokazywać szamańskie drogi. To była jego pierwsza inicjacja.

Jawlad Japtik opisał swoją pierwszą podróż do kraju duchów, na tych samych zasadach co Mandakow. Dusza oddziela się od ciała, potem idzie w poszukiwaniu szamańskiej drogi, po której razem ze starym szamanem unosi się do nieba. Japtik mówi, że między pierwszą a trzecią warstwą nieba 12 jest warstwa nieważkości, w której zbierają się dusze zmarłych: "Uniosłem się w niebo. Słońce świeci. Następnie razem z bratem polecieliśmy do słońca. Oczy zaczęły boleć od jaskrawego światła. Brat powiedział: zamknij oczy, patrz poprzez drugie oczy, nie będzie bolało. Zamknąłem, i zobaczyłem duchy i niebiańskich ludzi (nuv hasovo). Oni są tacy jak my. Kiedy zaczęliśmy unosić się w trzecią warstwę nieba, wpadłem do jamy. Widzę, że moje ciało wisi. 13 Zebrałem siły, zacząłem się ruszać, a wyjść nie mogę. Nie ma nigdzie drzwi, tylko pustka. Wszystko szare. Widzę dusze zmarłych, ale nie chcą ze mną rozmawiać. Na pewno jeszcze wtedy nie byłem szamanem, dlatego nie słyszałem ich głosów." Potem podlecieli do nich szamani i duchy-opiekunowie, którzy odprowadzają zmarłych do kraju spokoju. Rozcięcie ciała przez duchy potwierdzają również inni, którzy słyszeli o tym od swojej rodziny. Ale nie wszyscy dzielą się chętnie legendami o szamańskich inicjacjach. 14

Gennadij Pujko opowiadał o swoim przodku szamanie imieniem Hadju, który także przechodził obrzęd inicjacji. Jego ciało zostało nie tylko porąbane i porozrzucane, ale także wysuszone na słońcu. Błąd w nauce lub w inicjacji może stać się przyczyną śmierci młodego szamana. Dlatego szaman nauczyciel, zanim rozpoczął razem z nim wędrówkę po niebiańskich i podziemnych światach, musiał wpierw rozpoznać przeznaczenie i moce inicjowanego. To właśnie miał na celu pierwszy obrzęd inicjacji: sprawdzenie, jaka jest jego moc i jakim zostanie szamanem. Przed inicjacją adepci uczyli się hierarchii bogów i duchów, anatomii ludzi i zwierząt, meteorologii, psychologii i hipnozy.

Z zebranych materiałów i informacji wynika, że edukacja szamanów miała kilka etapów. Wstępną naukę odbywały dzieci w wieku od 7 do 14 lat i wtedy już nabywały elementarnej wprawy w zawodzie szamana. Były obecne przy wszystkich kamłanijach starych szamanów. W wieku 14 lat następowała pierwsza inicjacja na szamana, sprawdzenie siły i zdolności ucznia. W szamańskiej "średniej szkole" uczniowie w wieku 14 - 21 lat poznawali estetykę, poezję, psychologię, ziołolecznictwo i medycynę naturalną. Na tym etapie młody szaman powinien skomponować własną pieśń i pozyskać duchy-pomocników. Następnie, gdy kończył 21 lat, przechodził obrzęd inicjacji, podczas którego dostawał szamański dar i duchy-opiekunów, duchy-przodków. 15 Na tym etapie nauki młody szaman przechodził praktykę u starego szamana, pomagał mu w jego rytualnych działaniach, ale nie zajmował się leczeniem ani medytacją.

W wieku 21 lat adept przechodził na wyższy poziom edukacji. W tej szkole młody szaman uczył się porozumiewać z duchami-pomocnikami i kierować nimi, poznawał medytację i odnajdywanie drogi w przestrzeni. Uczył się przekształcać siebie z jednego stanu w drugi, zmieniać swoje oblicze. Podczas rytualnych zajęć nauczyciela pełnił funkcję przewodnika (teltan). W wieku 28 lat przechodził obrzęd inicjacji i dostawał prawo do zajmowania się wróżeniem z kości, z topora i ostrza noża, wolno mu było przywołać duchy zmarłych i rozmawiać z nimi. Tacy szamani zaliczali się do grupy mal tadebja, co znaczy "szaman bez bębna".

W wieku 28 lat młody szaman przechodził do wyższej szkoły szamaństwa, gdzie studiował wszelkie subtelności i tajniki profesjonalizmu. Wolno mu było zajmować się kamłanijem, wróżbami i leczeniem lżej chorych. W wieku 35 lat, po przejściu kolejnej inicjacji, młody człowiek zostawał szamanem si'mja, czyli szamanem z bębnem bez wisiorków. 16 Po tej inicjacji miał prawo zajmować się działalnością szamańską.

Od 35 roku życia młody szaman przechodził dziesięcioletnią własną praktykę, podczas której rozwijał swoje umiejętności i pogłębiał wiedzę. Na tym etapie działalności krystalizowała się jego kategoria, siła i szczególny talent. W wieku 42 lat przechodził inicjację do kategorii mocnych szamanów. Po inicjacji otrzymywał duchy-opiekunów i wisiorki do bębna i stroju. Ludzi tych uważano za w pełni wykształconych szamanów - janumta. Mając 42 lat byli zaliczani do szamanów profesjonalistów, którzy po każdej inicjacji otrzymywali moc od duchów i wisiorki jako odznakę silniejszego szamana. Im więcej otrzymał szaman wisiorków do bębna i stroju, i im więcej miał duchów-pomocników, za tym silniejszego był uważany. W wieku 50 lat mógł on zastąpić [starego szamana] lub zostać szamanem jeszcze wyższej kategorii - vydu'tana, ja'niangy tadebja lub sambdorta.

Droga szamana vydu'tana zaczyna się w Średnim Świecie, 17 gdzie on leci najpierw równolegle do ziemi, a później nagle zwiększa wysokość i przelatuje przez warstwy niebiańskiej przestrzeni. Każda warstwa niebiańskiej przestrzeni ma swój kolor, w zależności od załamania światła i od tego, z której strony szaman wchodzi. Lecąc przez niebiańskie warstwy odczuwa on temperaturę i przestrzeń tego świata. Kiedy wznosi się poprzez sfery nieba, spotyka się tam z mieszkańcami nieba, którzy zanim stali się duchami, żyli na ziemi. Wiodą oni tam ten sam żywot i robią to samo, co czynili na ziemi. Każdą strefą niebiańskiej przestrzeni włada jeden z synów boga Numa.

Między pierwszą a trzecią warstwą nieba jest przestrzeń, w której panuje nieważkość. Dusze zmarłych idące do nieba trafiają do tej przestrzeni pośredniej 18 i tam oczekują na swój los. Przebywają tam w stanie nieważkości; dusze są jakby zawieszone pomiędzy niebem a ziemią. Nie mogą poruszać się i przemieszczać dopóty, dopóki szaman nie wyzwoli ich i nie odprowadzi na ich miejsce przeznaczenia.

Szaman vydu'tana przechodzi przez pięć warstw nieba, na szóstym i siódmym pomagają mu bogowie Mikola Mutratna 19 i Ja'Minja. Docierając do granic strefy boga Numa, vydu'tana powinien przebyć próby i przeszkody, jakie leżą na drodze do boga. Informatorzy podają, że jest tam nieskończona przestrzeń, gdzie bywa jaskrawe światło, które może oślepić szamana, albo ciemność, w której się może on się zagubić. Gdy przejdzie przez wszystkie próby, dostaje od Numa błogosławieństwo, a wraz z nim siłę dla dalszej szamańskiej działalności.

Szaman Świata Środkowego - ja'niangy tadebia - ma swoją drogę w przestrzeni ziemi. W wyniku procesu kamłanija przechodzi na drugą, jakby zwierciadlaną, stronę ziemi. Świat jest tam taki sam, tylko że zamiast z ludźmi szaman obcuje tam z duchami lasów, rzek i gór, które niedostępne są dla ludzkiego oka. W zależności od swojej rangi, szamani mogą komunikować się z konkretnymi duchami-gospodarzami 20 i prosić ich o pomoc w odnalezieniu zabłąkanej duszy, zguby itd. Szamani Świata Środkowego również mają swoje przeszkody i manowce, które muszą pokonać, zanim spotkają się z bóstwem lub duchem.

Szaman sambdorta wznosi się znad swojego czuma (namiotu) i leci po niebo równolegle do ziemi. Dolatuje do końca ziemi na zachodzie i przechodzi pomiędzy ziemią a podziemnym światem. Schodzi w dół na pierwszy poziom świata podziemnego. Na tej ziemi żyją sihirtja, którzy żyją w podobny sposób, jak ludzie w świecie Środkowym. Szaman wie, że tutaj mieszkają także dusze zmarłych ludzi, którzy ożenili się lub wyszli za mąż za sihirtja. Wszyscy oni są łagodnymi istotami, które nie wyrządzają zła ludziom. Sihirtja pomagają szamanom podczas ich podróży pod ziemią i w poszukiwaniach zabłąkanej lub chorej duszy.

Drugi poziom podziemia zaludniają złe duchy, które próbują uwięzić duszę chorego i sprowadzić go do podziemnego świata Nga. Między pierwszym a drugim poziomem jest przestrzeń, do której trafiają zabłąkane dusze. Jeśli szaman nie zdąży uwolnić duszy, wtedy złe duchy mogą uprowadzić ją do Nga. Tutaj szamanowi potrzebna jest nie tylko dobra orientacja, ale i spryt, jako że na skraju tej przestrzeni złe duchy zaczajają się na dusze chorych i zmarłych, mogą więc pochwycić i jego, kiedy będzie próbował wyjść. Jeśli szaman nie zdążył zabrać duszy, to musi zejść do podziemi i odnaleźć złego ducha, który uprowadził ją. Szaman proponuje duchowi zamiast duszy chorego - ofiarę. Funkcje szamana sambdorta w cyklu obrzędów pogrzebowych polegają na przeprowadzeniu duszy zmarłego do świata pozagrobowego.

Wszyscy informatorzy podkreślają, że wszystkie te światy związane są w jedną całość i współdziałają ze sobą. Szaman powinien żyć zgodnie z zasadami natury i wszechświata. Kto je łamie, tego karzą duchy, a dusza szamana męczy się pod ziemią u Nga - tak długo, póki Num nie pozwoli mu odrodzić się na nowo. Przenosząc się do innego świata, szaman nie ucieka od życia, a przeciwnie, wchłania je w siebie, aby się przekształcić.

Leonid Lar

Leonid Lar.

Pierwodruk w: Prostranstvo kul'tury v arheologo-etnografičeskom izmerenii. Zapadnaja Sibir' i sopredel'nye territorii. Tomsk. 2001.

Tłumaczenie i publikacja ze zgodą Autora.
Przekład: Aleksandra Hadzik (hadzik@e.pl)
Redakcja i przypisy: Wojciech Jóźwiak
Dziękuję za pomoc pp. Markowi Reszucie i Ignacemu Jóźwiakowi - W.J.



Leonid Lar i Nieńcy w internecie i w "Tarace":



Przypisy

1. Jamalski... tazowski. Autor artykułu, Leonid Lar sam jest Nieńcem i pisze o szamanizmie swojego narodu. Nieńcy dzielą się na kilka grup terytorialnych, różniących się dialektem i obyczajami, a także historią, ponieważ w różnych regionach niejednakowy był wpływ i napór cywilizacji euro-rosyjskiej, a w czasach ZSRR różniły się ustroje gospodarcze. Nieńcy jamalscy to mieszkańcy półwyspu Jamał, głównie pasterze reniferów; Nieńcy tazowscy mieszkają u ujścia rzeki Taz i przeważnie są rybakami.
Szaman Gawrił Mandakow zmarł w 2003 r., Jawlada Japtik żyje i praktykuje do dziś. (Informacja L. Lara z października 2004.) wróć

2. Oddechem ind' . Język nieniecki pisany jest adaptowaną cyrylicą. O jego fonetyce zobacz np. tu: www.helsinki.fi/~tasalmin/sketch.html. Apostrof oznacza zwarcie krtaniowe, które pełni rolę spółgłoski. Cytowane słowa nienieckie zaznaczamy podkreśleniem, rosyjskie - kursywą. wróć

3. Podczas inicjacji. Autor używa tutaj wieloznacznego rosyjskiego terminu posv'aščenije, który przekładać można: poświęcenie, wyświęcenie, pasowanie, wtajemniczenie, inicjacja. Wszędzie oddajemy go słowem "inicjacja", chociaż w różnych miejscach chodzić może raczej o formalną i obrzędową stronę tego wydarzenia, w innych zaś raczej o wewnętrzne doświadczenie z udziałem "duchów". wróć

4. Po śmierci. Sic! Tak jest w oryginale. wróć

5. Z okolic Turuchanska. Turuchansk - miejscowość nad dolnym Jenisejem, na wschód od krainy nad rzeką Taz. wróć

6. Słowa szamana Mandakowa spisałem podczas pobytu w jego czumie (namiocie). Nie od razu chciał mówić o swoich pierwszych doświadczeniach. Zaczął opowiadać dopiero, kiedy spędziłem u niego miesiąc pomagając mu w gospodarstwie, na tydzień przed moim wyjazdem. [Przypis Autora.] wróć

7. Penzer - szamański bęben, w języku nienieckim. wróć

8. Tadebcyi - duchy-pomocnicy szamana. (Słowo to wygląda na hybrydę nieniecko-rosyjską?) wróć

9. Jawlad Japtik przechodził kilka obrzędów inicjacji. [Przypis Autora.] wróć

10. Do świata Nga. Nga - bóg świata podziemnego, zarazem władający duchami chorób. Religia Nieńców jest dualistyczna i przeciwstawia boga Słońca, nieba i jasności, imieniem Num, bogu ciemności i podziemi - Nga. wróć

11. Pomiędzy pierwszym i drugim poziomem dusza Gawriła zawiesiła się. Nieńcy, tak samo jak Indianie z Kanady i Inuici (być może wierzenie to jest jeszcze bardziej rozpowszechnione) wierzą, iż zarówno niebo jak i przestrzeń podziemna składają się z wielu "warstw" lub "poziomów", przekraczanie których wiąże się z dodatkowym wysiłkiem i nie każdemu szamanowi w jego locie duszy udaje się. (Komputerowy termin "zawiesiła się" wydaje się dziwnie trafny dla oddania tego zdarzenia.) wróć

12. Między pierwszą a trzecią warstwą nieba. Zobacz powyżej przypis 11. wróć

13. Widzę, że moje ciało wisi. Sic! Tak jest w oryginale. wróć

14. H. Vanujto, M. Vanujto, H. Hudi, H. Okotetto i inni. [Przypis Autora - nazwiska jego nienieckich informatorów.] wróć

15. Duchy-opiekunów, duchy-przodków. Należy to rozumieć: szamańskie opiekuńcze duchy, służące danemu rodowi dziedzicznych szamanów. wróć

16. Z bębnem bez wisiorków. Chodzi o ozdoby, dzwoniące blaszki i wieszane na bębnach figurki duchów. wróć

17. W Średnim Świecie. Wg kosmologii nienieckich szamanów, istnieją trzy światy: Średni, zamieszkiwany przez ludzi, Górny - niebiański i Dolny - podziemny. wróć

18. Do tej przestrzeni pośredniej. Ros. promeżutok. Porównaj z koncepcją bardo, antarabhava czyli pośmiertnej przestrzeni pośredniej w buddyzmie tybetańskim. wróć

19. Mikola Mutratna - w istocie jest to Św. Mikołaj (Św. Mikołaj Cudotwórca), który zapożyczony z prawosławia, w religii Nieńców awansował na jedno z najwyższych bóstw. wróć

20. Z konkretnymi duchami-gospodarzami. W całej Syberii rozpowszechniona jest/była wiara w duchy-gospodarzy, rezydujących w górach, wodach i w szczególnych "świętych miejscach". wróć



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jak zrodzil sie Szamanizm Artykul
Medytacje i Wiersze Szamanskie Artykul
szamanizm artykuły 1
Szaman Lowca Snow Artykul
Co potrafia szamani na calym swiecie Artykul
Szaman sie nie leka Artykul
dodatkowy artykul 2
ARTYKUL
laboratorium artykul 2010 01 28 Nieznany
Fizjologia snu Artykul
energoefekt artykul transmisja danych GPRS NiS[1]
Komunikacja interpersonalna Artykul 4 id 243558
artykul profilaktyka cz2 id 695 Nieznany (2)
52 Pan Samochodzik i Szaman
kryteria oceny podręczników artykuł
Nalewki szamana (obniżanie cholesterolu, udrażnianie żył)
Artykul (2015 International Jou Nieznany
ARTYKUL Mieszanki niezwiazane na podbud

więcej podobnych podstron