Lama
Anagarika Govinda CRYSTAL MIRROR, vol. IV,
Dharma Publishing w Berkley w 1975
"Znaczące
i głębokie myśli religijne i filozoficzne nie są dziełem
jednostek, mimo, że mogły zostać przez nie przekazane. Wyrosły
one jednak z nasienia twórczych idei, wielkich doświadczeń i
głębokich wizji, podobnie jak drzewa rozwijały się przez
pokolenia zgodnie z własnym, wewnętrznym prawem. Są tym, co
moglibyśmy nazwać "naturalnym rozwojem ducha".
Lama Govinda "Podstawy mistyki tybetańskiej"
Aby
zrozumieć stosunek budyzmu tybetańskiego do chrześcijaństwa,
musimy przede wszystkim zrozumieć, czym jest dla niego religia.
Najbliższym tybetańskim odpowiednikiem słowa "religia"
jest czo (chos, skt. Dharma), które oznacza duchowe i uniwersalne
prawo, zasadę, która podtrzymuje (dhar) wszystko, co istnieje.
Najwyższym celem człowieka jest życie w harmonii z tym prawem, a
to oznacza ciągłe przebywanie w stanie prawdy i cnoty. Dlatego dla
Tybetańczyków religia nie oznacza trzymania się określonych zasad
i dogmatów, lecz naturalne wyrażanie wiary w wyższe przeznaczenie
człowieka, czyli w jego zdolność wyzwolenia się z sieci iluzji i
ograniczeń własnego ego w celu realizacji uniwersalności swej
prawdziwej natury w Oświeconym Umyśle.
Istnieje tak wiele
różnych metod i sposobów osiągnięcia tego stanu, ile jest
różnych typów ludzkich istot, dlatego też Tybetańczyk uważa
wielość religii za niezbędny czynnik rozwoju ludzkości, a nie
powód do kłótni i obustronnych nienawiści. W konsekwencji tego
Tybetańczyk, który posiada wysoko rozwiniętą indywidualność,
uznaje i szanuje różne formy praktyk religijnych. I faktycznie, w
Tybecie istnieje tyle szkół buddyjskich, co sekt w łonie
chrześcijaństwa; nie są one jednak wrogo wobec siebie nastawione.
Współżyją ze sobą w pokoju, szanując swoją wartość.
Akceptując nauczyciela z jednej szkoły, nie neguje się wartości
nauczycieli z innych szkół. W praktyce bardzo często nauki i
metody różnych szkół dopełniają się, dzięki czemu można je
wykorzystać w najbardziej skuteczny sposób. Indywidualistyczne
nastawienie do spraw religijnych wyjaśnia dobrze znane tybetańskie
przysłowie:
(Każdy region posiada swój własny dialekt, Każdy
lama posiada swoją własną doktrynę)
Zgodnie z tą zasadą
ludzie posiadają wolność wyboru lub odrzucenia wierzeń bądź
praktyk i bez obaw wyrażają swe opinie na ten temat. Dyskusje na
tematy religijne są zawsze mile widziane, zaś ludzie, którzy
potrafią w przekonywujący sposób wyrazić swe idee, cieszą się
uznaniem i szacunkiem. Sztuka publicznych dysput była kultywowana
przez wielkie uniwersytety klasztorne, takie jak Gnden, Drepung czy
Sera. Równocześnie Tybetańczyk nie jest aż tak naiwny, by
wierzyć, że prawdy religijne można udowodnić przy pomocy logiki,
czy ustalić je przy użyciu argumentów. Tybetańscy nauczyciele
zawsze podkreślali fakt, że ostatecznej prawdy nie można wyrazić
słowami, można ją jedynie urzeczywistnić w sobie. Dlatego nie
jest ważne to, w co wierzymy, ale to, czego doświadczamy i co
praktykujemy, jak to coś wpływa na nas i na nasze otocznie.
Wszystko, co prowadzi nas do stanu większego spokoju i harmonii
stanowi oznakę tego, że znajdujemy się na właściwej ścieżce. W
Tybecie świętego ceni się bardziej niż króla; człowieka, który
jest w stanie porzucić światowe dobra ceni się bardziej niż
bogacza, a człowieka, który potrafi poświecić swe życie
wypełniając je współczuciem i miłością w stosunku do innych,
ceni się bardziej, niż wielką osobistość. Opowieści o
poświęceniach Buddy, gdy jeszcze jako Bodhisattwa przebywał na
ziemi, do dziś opowiada się przy ogniskach, z okazji różnych
uroczystości religijnych, w domach i pustelniach, na pustynnych
szlakach karawan i zatłoczonych placach targowych, a mimo to nigdy
nie przestaną budzić emocji, czy to u szorstkiego kierowcy, czy u
doświadczonego drobnomieszczanina, ponieważ opowieści te nie są
wspomnieniem przeszłości, która już dawno minęła, lecz nadal
istnieją w postaciach tybetańskich świętych, inspirując
pokolenia przeszłości i teraźniejszości. Można więc łatwo
zrozumieć, że opowieść o cierpiącym na krzyżu Chrystusie
głęboko przemawia do uczuć religijnych przeciętnego Tybetańczyka.
Lecz jeśli ktoś powiedziałby mu: "Musisz wyrzec się
wszystkich innych świętych i zbawicieli i czcić tylko tego
jednego" byłby zdziwiony i urażony takim żądaniem. Ponieważ
dla niego dowodem na istnienie prawdy jest to, że zawsze i wszędzie
pojawiali się religijni przywódcy i święci, którzy przybywali z
posłaniem miłości i współczucia i na nowo wdrażali poznanie
ostatecznej Rzeczywistości, którą chrześcijanie utożsamiają z
Bogiem, Hindusi z Brahmanem, a buddyści ze stanem poza słowami i
koncepcjami - Oświeceniem. Jeśli mimo ciepłego przyjęcia
pierwszych misjonarzy, chrześcijaństwu nie udało się zakorzenić
w Tybecie, nie stało się to za przyczyną Jezusa Chrystusa i Jego
istotnych nauk; przeciwnie - to, czego nauczał Jezus zgadzało się
w pełni z ideałem Bodhisattwy i było praktykowane w Tybecie o
wiele bardziej, niż gdziekolwiek w Europie. Innym powodem było to,
że ci, którzy próbowali zaszczepić chrześcijaństwo na
tybetańskim gruncie, nie byli w stanie rozpoznać i uznać wielkich
myślicieli i świętych tego kraju, a zajmowali się bardziej sobą
i stworzonymi przez ludzi dogmatami, niż uniwersalnym przekazem
Chrystusa. Nic nie zilustruje lepiej stosunku Tybetańczyków do
chrześcijaństwa jak kilka faktów historycznych, które
potwierdzają moje rozważania. Pierwszym chrześcijańskim
misjonarzem, który przybył do Tybetu, był Portugalczyk Padre
Antonio de Andrade. Został on bardzo gościnnie przyjęty w
Tsaparangu przez króla Gule z zachodniego Tybetu. Król przyjął go
z wielkim szacunkiem i zgodnie z duchem buddyjskiej tolerancji
pozwolił mu nauczać nowej religii. Dla niego człowiek, który w
imię swej wiary przepłynął pół świata, zasługiwał na
najwyższe uznanie i szacunek. Był przekonany, że prawda nie może
skrzywdzić prawdy, dlatego też wszystko, co prawdziwe w religii
obcego, mogło w jego przekonaniu jedynie umocnić, uwydatnić i
potwierdzić nauki tybetańskich świętych, Buddów i Bodhisattwów.
Dlaczego nie miało by się pojawić wielu Bodhisattwów na
Zachodzie, w krajach nieznanych dla ludzi Wschodu? Dlatego wiedziony
sercem król Gule wysłał w roku 1625 ojcu Antonio de Andrade list
treści następującej:
"My, Król Potężnych Królestw,
radując się z przybycia do naszego kraju Padre Antonio Franguim
(jak w Indii nazywano Portugalczyków - przyp. A.G.), który pojawił
się, by nauczać nas świętego prawa, uważamy go za głównego
Lamę i udzielamy wszelkich pełnomocnictw do nauczania naszego ludu.
Równocześnie nie pozwalamy, by ktokolwiek próbował mu w tym
przeszkodzić. Wydamy także odpowiednie polecenia, dzięki którym
otrzyma on parcelę i wszelką pomoc niezbędną do wybudowania domu
modlitwy".
Król przeznaczył nawet cudzoziemcowi swój
własny ogród; prezent ten jak na tybetańskie warunki, gdzie ogrody
są drogim i rzadkim luksusem, był czymś więcej, niż tylko
uprzejmym gestem. Lecz król, w swej wielkiej dobroci nie przewidział
niestety, że obcy przybył nie po to, by wymienić prawdę i
wspaniałe myśli z tymi, którzy dążą do podobnych ideałów,
lecz po to, by wyplenić nauki Buddy i zastąpić je tym, co uważał
za jedyną prawdę. Konflikt był nieunikniony: niezadowolenie
szerzyło się w kraju, a przeciw królowi powstali jego przeciwnicy
polityczni. Podczas gdy Padre Andrade, zadowolony ze swego sukcesu w
Tsaparang, wybrał się do Lhasy z zamiarem rozszerzenia swej
działalności na cały kraj, w Zachodnim Tybecie wybuchło
powstanie, król został obalony, a wraz z nim dynastia Gule.
Nadszedł koniec świetności Tsaparang. W jakieś sto lat później,
w 1716 przybył do Lhasy jezuita Padre Desideri. Przyjęto go z
szacunkiem, otrzymał wspaniały dom, pozwolono mu także głosić
swoją religię mową i piórem. W rzeczywistości napisał książkę,
mającą na celu obalenie pewnych nauk buddyjskich, co wywołało
wielkie zainteresowanie. Jak napisał to Desideri: "Przez mój
dom przewinęło się wielu ludzi, przeważnie uczonych i profesorów,
którzy przybyli z klasztorów i uniwersytetów, szczególnie z tych
najważniejszych - Sera i Drepung, by uzyskać pozwolenie na
przeczytanie książki". Tybet był wtedy o niebo bardziej
cywilizowany, niż współczesna mu Europa, gdzie heretyków palono
na stosach razem z ich książkami. Można by sobie wyobrazić, co
działoby się w Rzymie, gdyby jakiś obcy próbował publicznie
obalić chrześcijańskie dogmaty! Nie ma się więc co dziwić, że
przedstawiciele chrześcijaństwa nie byli w stanie uznać wartości
ducha tolerancji, wykorzystać otwartych im drzwi i odwzajemnić się
w tym samym duchu. Stracono wielką szansę! Mimo to mamy nadzieję,
że kiedy wyznawcy Chrystusa i Buddy spotkają się na gruncie dobrej
woli i zrozumienia, nadejdzie dzień, kiedy głoszona przez jednych i
drugich miłość nadejdzie i zjednoczy całą ludzkość we wspólnym
wysiłku, chroniąc ją od zniszczenia i prowadząc w kierunku
światła, w które wszyscy wierzymy.
tłum. Karma Mipham Zangpo