Tym co bronili Grodna, Wilna Polesia i Lwowa w 1939 roku
Tym
z Katynia, Miednoje i Piatichatek
Tym pomordowanych w
więzieniach Grodna, Lwowa i Wilna w 1941 roku
Tym z Monte
Cassino, Tobruku i Falaise mordowanych po powrocie do kraju
Tym
od „Radosława, „Parasola” i „Zośki”, „ Barrego” i
„Chrobrego”
Tym od „Burego”, „Ognia” i
„Warszyca”
Tym z 27 Dyw. Wołyńskiej , 5 Dyw. "Dzieci
Lwowskich", Zgrup. Okręgu Nowogródek, 30 Dyw. "Twierdza"
Tym
od „Łupaszki” i „Zapory”
Tym z „Muszkieterów” ,
„Kedywu” i „Wachlarza”
Tym z pokolenia KOLUMBÓW…
opluwanych , więzionych, torturowanych, zamykanych w więzieniach i
wywożonych na Sybir w 1945 roku
Takim jak Inka , Fieldorf,
Okulicki i Rtm. Pilecki
Wszystkim „Wyklętym” z NSZ , WiN i
NIE
Tym z Ruchu Oporu Armii Krajowej i Konspiracyjnego Wojska
Polskiego,
Tym poległym w akcji „BURZA” i skazywanym w
stalinowskich procesach
Bo Oni zasługują na moją
świeczkę.
Polska dziś stacza się już po równi
pochyłej do utraty suwerenności. A co my
na to? Nie chcę
teraz pisać o ludziach zaczadzonych kulturą Wojewódzkiego
czy
też o tych, którzy ciężko pracując na byt swoich rodzin, nie
mieli czasu
i możliwości rozejrzeć się wokół siebie.
Chodzi mi o prawicę. Kibicowaliśmy
PiS z mniejszym czy
większym zaangażowaniem, nierzadko z ironicznym
dystansem,
mierząc tę partię według własnego ideału prawicy. Nawet taka
sprawa jak próba uratowania przed zniszczeniem jednego z
naszych nielicznych
skarbów narodowych, jakim jest TVP z jej
archiwami, u wielu z nas budziła
odrazę. Bo złe metody, bo
obciach, bo gdzieś tam nastąpiło potknięcie. A
teraz nagle
okazało się, że emocjonowaliśmy się sprawami trzeciorzędnymi.
Daliśmy się całkowicie rozpracować i zmanipulować przez
zamknięcie się w
wygodnych dla przeciwników ramach debaty:
że chodzi tylko o afery
korupcyjne, o walkę o stołki, a
najbardziej to chodzi o wizerunek. Wielu
powtarzało uczenie,
zgodnie z naukowym marketingiem, że gdyby Jarosław
Kaczyński
ustąpił miejsca w partii młodszym i ładniejszym, to PiS miałby
lepszy wizerunek i dałby radę gładkiemu PO, a wszelkie
problemy by się
skończyły.
Dziś widać
wyraźnie, że byliśmy całkowicie ślepi na to, że gra cały czas
toczyła się o suwerenność Polski. Co więcej, okazało się,
że nie jest to
abstrakcyjna gra, która w regionie, w którym
od dziesiątek lat nie było
wojen, będzie trwać i trwać. Że
możemy spokojnie oddać się - zależnie od
preferencji -
konsumpcji, niespiesznemu demontowaniu bazy politycznej układu
pookrągłostołowego lub kłótniom, która prawica jest
najlepsza: Kaczyńskich,
Korwina-Mikke, Jurka czy może Dorna
albo Gowina (ostatni przykład razi
naiwnością, ale wielu
nadal chętnie podtrzymuje mit "prawego skrzydła PO").
Narastające napięcie było, co prawda, wyczuwalne, ale nikt
nie spodziewał
się, że pobudka będzie tak szokująca.
Zmiana koniunktury dla Polski nastąpiła jednak
wcześniej, tylko że uśpiony
naród tego nie zauważył, a
polskojęzyczne media starannie to ukrywały lub
wręcz
sabotowały próby utrwalenia naszej chwiejnej suwerenności.
Przypomnijmy nasze wieloletnie próby zbliżenia się do USA i
reakcję
polskojęzycznych mediów. Krytyka zaangażowania w
Iraku i w Afganistanie.
Krytyka kontraktu na F-16. Wreszcie
ostre zwalczanie MD (tarczy
antyrakietowej). Ta ostatnia
inicjatywa mogła rzutem na taśmę uratować naszą
suwerenność,
a Kaczyńscy za samo to dokonanie mogliby znaleźć się w
panteonie
mężów opatrznościowych naszego kraju. Negocjacje z administracją
Busha były właściwie zakończone. Przypomnijmy, że po
zwycięstwie PO w 2007,
to właśnie PO zaczęło usilnie
szukać dziury w całym i sabotować zakończone
już
negocjacje, uzasadniając to przed opinią publiczną argumentem
zupełnie
idiotycznym wobec powagi sytuacji: że chcemy uzyskać
od USA baterię rakiet
PAC-3 (Patriot). Jedną baterię. W
rzeczywistości chodziło o uzyskanie
odpowiedniej zwłoki.
Nawet po podpisaniu umowy strona Polska zwlekała z
ratyfikacją
aż do zmiany administracji w USA. Przy spodziewanym zwycięstwie
Obamy można było przewidzieć, że nowa administracja straci
zainteresowanie
dla projektu i tak też się stało. Gdyby
jednak Tusk nie był polskim zdrajcą,
to zdołałby
przeprowadzić projekt do fazy realizacji jeszcze za czasów
administracji Busha. A wtedy USA już nie wycofałoby się z
tego projektu i
dzisiejsza sytuacja geopolityczna Polski byłaby
diametralnie inna.
Przypomnijmy w tym miejscu złowróżbne
spotkanie przywódców 1 września 2009
na Westerplatte. To tam
Putin przy milczącej akceptacji Tuska ogłosił
początek
budowy w Europie rosyjsko-niemieckiej struktury bezpieczeństwa.
Krótko po tym w bardzo znamiennym dniu - 17 września - USA
ogłosiło
rezygnację z projektu MD. Czechy mogą znowu uznać
Polskę za zdrajcę, bowiem
to nie Czechy zwlekały z
ratyfikacją, by ułatwić naszym wrogom utrącenie
tego
projektu. Nic dziwnego, że premierowi Czech tę informację
przekazał
telefonicznie sam prezydent Obama, natomiast Tuskowi
- sekretarz stanu
Clinton. Właściwie chciała przekazać, bo
Tusk wolał zamknąć oczy na swój
upadek i nawet nie odebrał
telefonu.
Obok doniosłych oficjalnych zdarzeń mają
miejsce rozgrywki zakulisowe, walka
służb specjalnych. Jaka
szkoda, że nie możemy bliżej zapoznać się z tą - z
pewnością
niezwykle ciekawą - sferą. W 2008 roku pojawiła się niezbyt mocno
nagłaśniana, ale wyraźnie słyszalna informacja o zaginionym
oficerze służb
specjalnych, był to szyfrant Stefan Zielonka.
Bardzo mnie to zainteresowało.
Po raz setny a może tysięczny
skonstatowałem, że to co za rządów PiS-u
spowodowałoby
medialną burzę i żądanie natychmiastowego ustąpienia
"nieudolnego" rządu, za rządów PO przeszło bez
większego echa. Tymczasem
wiadomość ta wydawała się bardzo
groźna. Czy to nie zastanawiające, że ta
sprawa odżyła tuż
po katastrofie w Smoleńsku? Jak wiązać te fakty?
Moim
zdaniem dla nas, skromnych obserwatorów polityki, może być
znaczący nie
tyle sam fakt zniknięcia owego Zielonki, co czas
i sposób nagłośnienia tej
informacji przez media. Tajemnicze
zniknięcia, niezrozumiałe dla postronnych
akcje, to zapewne
nie jest żadna nowość w świecie służb specjalnych. Tyle że
te
sprawy dzieją się całkowicie poza wiedzą społeczeństwa. Pełne
agentów
polskojęzyczne media doskonale wiedzą, co im wolno
mówić. Nawet gdyby jakieś
niezależne medium, takie jak
"Gazeta Polska" i jej znakomici dziennikarze
śledczy,
jakoś dotarło do śladów sprawy Zielonki, to mainstreamowe media
mogłyby - jak to czyniły wiele razy - całkowicie sprawę
przemilczeć,
ewentualnie dziennikarzy wyzwać od oszołomów.
A przy okazji rząd wysłałby na
nich ABW i prokuraturę. W
takim razie, co oznacza oficjalne medialne
nagłaśnianie
sprawy zbiegłego lub zabitego Zielonki?
Moja teza jest
taka, że jest to jeden z całego zbioru starannie
przygotowanych
sygnałów skierowanych do naszych sojuszników z NATO. Sygnały
te
mają na celu pokazanie im, że Polska przestała być liczącym się,
wiarygodnym sojusznikiem i jako taka nie zasługuje na to, by
nieść jej
pomoc. W tym miejscu nie ma najmniejszego sensu
wymądrzanie się na temat
artykułu piątego. Wiemy doskonale,
że Rosja potrafi tak realizować swoje
zamiary, by leniwym
sojusznikom podać na tacy preteksty do stwierdzenia, że
ten
artykuł w danej sytuacji nie ma zastosowania. A oni z każdego
takiego
pretekstu skorzystają z ulgą (Niemcy nawet dogadają
z Rosją wszystkie
szczegóły jeszcze przed ewentualną
akcją).
Polska miała przez kilka chwil szansę na
zaistnienie w NATO jako prawdziwie
wiarygodny sojusznik. Dwa
główne czynniki, które dałyby nam taki status, to
rozwiązanie
WSI i bliska współpraca z USA w dziedzinie obronności. Obie
sprawy były na doskonałej drodze do realizacji za rządów
PiS. Po likwidacji
WSI, czyli gniazda rosyjskich szpiegów w
samym sercu państwa, nasza
wiarygodność w NATO wzrosła
skokowo. Należało jeszcze kontynuować zakupy
uzbrojenia w
USA oraz współpracować w dziedzinie MD bez stawiania
idiotycznych
warunków. Obronność to nie tylko eskadra F-16 czy bateria
PAC-3.
Wymaga ona niezwykle skomplikowanych rozwiązań systemowych i taką
właśnie systemową współpracę w perspektywie wielu lat
oferowała nam
administracja Busha w przypadku przystąpienia
do MD (było to podane wprost w
wypowiedziach wysokich
urzędników USA). Niestety po objęciu władzy przez
zdrajcę
Tuska w 2007 oferta ta została w istocie arogancko odrzucona przez
stronę polską.
Przywrócenie do łask agentów
WSI oraz odrzucenie bliskiej współpracy z USA
było pierwszym
radykalnym posunięciem zdrajcy Tuska, które było dla NATO
czytelnym sygnałem, że Polska przestaje być wiarygodnym
sojusznikiem. W tym
właśnie kontekście patrzę na medialne
perypetie Stefana Zielonki, osoby
która zna polskie a zatem i
natowskie szyfry i tajemnice, i która po roku od
tajemniczego
zniknięcia okazuje się prawdopodobnie współpracować z Chinami.
Jeśli do tego dołączymy śmierć w katastrofie w Smoleńsku
generałów
szczególnie zaangażowanych w naszą współpracę
w ramach NATO, a przy okazji
trudne do oszacowania kolejne
straty natowskich tajemnic na rzecz Rosjan, to
efekt jest
opłakany. Polska może ma jakieś zasługi dla Zachodu, a może nie
-
to rzecz względna i słabo wymierna. Ale z punktu widzenia
wojskowego dla
NATO w zasadzie moglibyśmy już chyba nie
istnieć.
O NATO można powiedzieć wiele złego, ale
nadal jest to jedyna - lepsza czy
gorsza, ale jedyna -
przeciwwaga w Europie dla potęgi militarnej Rosji.
Europa w
dużej mierze kocha Rosję swoją ślepą dekadencką miłością,
ale
również boi się jej. Dlatego nieco powściąga swoje
antyamerykańskie
kompleksy i chętnie zgadza się na
stacjonowanie armii i rakiet USA na swoim
terytorium. Jak widać
Europa jest jednak o te przywileje zazdrosna i z ulgą
pozostawia
Polskę i inne mniejsze państwa własnemu losowi. Przykłady
Estonii, Gruzji, Ukrainy są tu całkowicie jednoznaczne.
Sprzedając nas
(który to już raz?) Rosji, Europa realizuje
swoją perwersyjną miłość do tego
kraju i - naturalnie -
liczy na pełne zabezpieczenie własnych interesów.
Katastrofa
w Smoleńsku nie była przypadkiem. Mówienie o tym jest dla Zachodu
skrajnie niewygodne, ale w analizach na potrzeby własnej
polityki
poszczególne państwa przyjmują to jako pewny fakt.
Naiwność jest
zarezerwowana dla opinii publicznej. W świetle
podanego wyżej zarysu
sytuacji ten krok Putina wydaje się
konsekwentny, ale jest też czymś tak
niezwykłym i ważkim,
że nastąpiła znacząca zmiana sytuacji. Nastąpiło coś w
rodzaju wyłożenia kart w szemranej partii pokera. Gracze
zastygli w
napięciu, a pod stołem ręce spoczęły na
rewolwerach.
Symbolicznie katastrofę w Smoleńsku należy
interpretować przede wszystkim
jako rzucenie Polski na kolana.
W wersji złagodzonej na użytek mediów jest
oddanie się
słabego pod opiekę silnego, co bardzo jasno pokazał teatralny
gest Tuska wchodzącego w objęcia Putina. W sferze
symbolicznej niezwykle
znacząca była też nieobecność na
pogrzebie pary prezydenckiej przywódców
krajów Europy
Zachodniej a szczególnie prezydenta USA przy jednoczesnej
obecności
prezydenta Rosji, który wbrew bajkom o pyłowych chmurach
ostentacyjnie przyleciał i odleciał wielkim odrzutowcem.
Oznacza to pełną
zgodę na ten nowy układ sił. Widać
wyraźnie, że akcja w Polsce jest tylko
jednym z szeregu
kroków podjętych przez Rosję na rzecz odbudowy imperium.
Los
Gruzji wydaje się przesądzony, dziś już nikt nie stanie w jej
obronie.
Pytanie jest tylko, czy faktyczna aneksja nastąpi
przed wyborami w Polsce,
czy po. Wczorajsze wydarzenia na
Ukrainie, protesty przeciwko de facto
oddaniu Krymu, pokazują
wyraźnie, że i temu krajowi, choć dużo silniej
opanowanemu
przez rosyjskie służby, nie jest łatwo pogodzić się z nową
kolonizacją. W przypadku krajów bałtyckich i Polski Moskwie
prawdopodobnie
na jakiś czas wystarczy finlandyzacja.
Procesy społeczne nie są bynajmniej bagatelizowane
przez ośrodki decyzyjne.
Pamiętajmy, że carowi i jego sługom
nie zależy na chaosie, zamieszkach,
gorących konfliktach,
choć w razie potrzeby ręka im nie drgnie, by je
rozpętać.
Jednak znacznie bardziej praktyczne jest powiększanie strefy
wpływów na zimno. Reakcja polaków na tzw. katastrofę w
Smoleńsku raczej nie
była wkalkulowana. Drugim potknięciem
służb Putina był brak na pokładzie obu
braci Kaczyńskich.
Zwróćmy uwagę, że po katastrofie oczy wszystkich Polaków
zwróciły się na Jarosława Kaczyńskiego jako na naturalnego
lidera
stronnictwa niepodległościowego. Było to oczywiste i
dla zwolenników
suwerenności, i dla tych, którzy chętnie by
ją sprzedali.
Dziś mimo pewnego przebudzenia polskiego
narodu, którego zakres i głębokość
jest zresztą cały
czas dyskutowany, nasza sytuacja jest niezwykle groźna.
Można
stwierdzić, że nasze państwo szybko osuwa się do statusu czegoś
w
rodzaju nowoczesnej kolonii na styku interesów Niemiec i
Rosji, czyli do
roli, którą historycznie w różnych formach
kraje te usiłują nam narzucić od
setek lat. Proces tego
osuwania się został radykalnie przyspieszony w chwili
katastrofy
w Smoleńsku. Należy zadać sobie pytanie, dlaczego Putin
zdecydował się właśnie teraz na tak radykalny krok i jakie
scenariusze ma
rozpisane dalej, bo to że nie zamierza teraz
się poddać, jest całkowicie
pewne.
Moim zdaniem,
konsekwentna polityka Kaczyńskich od wielu lat, spowodowała
systematyczny wzrost w społeczeństwie nastrojów
patriotycznych i
niepodległościowych. Dynamika była może
nie do końca dostrzegalna dla nas,
ale eksperci widocznie
przewidywali, że prawdopodobnym scenariuszem jest
zwycięstwo
wyborcze Lecha Kaczyńskiego a następnie PiS. A to umożliwiłoby
Polsce przetrwanie negatywnej koniunktury geopolitycznej do
prawdopodobnej
kolejnej zmiany administracji w USA na
republikańską. To zaś stworzyłoby
szansę na ponowienie
zabiegów o bliski sojusz Polski z USA oraz o
podmiotowość
naszego kraju na arenie międzynarodowej. Putin musiał ten trend
powstrzymać. Podobnie wyglądają zabiegi Rosji w innych
krajach należących do
byłego imperium sowieckiego. Wszędzie
tam Rosja właśnie teraz maksymalizuje
wysiłki dla utrwalenia
swoich wpływów, dopóki USA pod rządami Obamy
pozostaje w
uśpieniu. Gotowość do użycia w tym celu brutalnej siły Rosja
pokazała w Gruzji w 2008 roku jeszcze za czasów administracji
Busha.
Posunięcie się do tak radykalnego kroku jak likwidacja
pary prezydenckiej i
kilkudziesięciu prominentnych polityków
innego państwa w czasie formalnego
pokoju jest dziś kolejnym
bardzo czytelnym sygnałem dla świata od Putina.
Pokazuje to
pełną determinację tego kraju w dążeniu do swoich celów. Rosja
-
jak to ma w zwyczaju - nie cofnie się przed niczym.
Ta
ostatnia konstatacja oznacza, że katastrofa w Smoleńsku jest
smutnym
memento dla Polski. Przebudzenie patriotyczne naszego
narodu napawa nas dumą
i sprawia, że rosną serca, ale
przecież wiemy, że potężny wróg nie po to
pokazał swoją
miażdżącą siłę i żelazną wolę, by teraz, ot tak, pozwolić
nam
na samostanowienie. Ze swojej strony proszę wobec
powyższego wszystkich
przyjaciół, którym suwerenność
naszego kraju leży na sercu, o pełną
determinację w walce o
zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego w wyborach
prezydenckich.
Musimy być jednak gotowi na wściekłą walkę polskich
popleczników Rosji oraz na najbardziej podstępne ciosy i
prowokacje. Nastąpi
powrót do niszczenia wizerunku obu braci
Kaczyńskich, szczególnie przez
propagandowe lansowanie
zupełnie nieprawdopodobnej teorii o tym, że do
katastrofy
przyczynił się sam prezydent. Mogą szykować do tego celu rozmaite
sfałszowane zapisy oraz całą serię wymyślnych
sfałszowanych sondaży. Nie
możemy też być pewni, czy na
Smoleńsku zakończy się na jakiś czas fizyczna
likwidacja
polskich patriotów. Dla Rosji w każdym razie nie stanowi to
najmniejszego problemu, liczy się tylko rachunek zysków i
strat. Zwycięstwo
w tych wyborach, właśnie dlatego że tak
trudne, będzie miało wielką wagę,
nie tylko dla Polski.