Mgła nad katastrofą
Od tragedii w Smoleńsku mija 40 dni, a Polacy wciąż nie mają wiedzy o jej przyczynach. Śledztwo nie wykluczyło nawet hipotezy o zamachu. Rząd ukrywa zdjęcia satelitarne, które otrzymał z USA, oraz zapisy kontrwywiadu dotyczące lotu.
Zginął prezydent i elita narodu, a niezawisła polska prokuratura praktycznie nic nie wie. Minister Witold Waszczykowski z BBN już dwa tygodnie temu powiedział „Gazecie Polskiej”, że powinniśmy przynajmniej mieć informacje, co się nie stało – że nie uderzył piorun, rakieta, nie wybuchła bomba. Mijają kolejne tygodnie, a my wciąż nic nie wiemy.
Nadal nie ustalono, skąd pochodziły strzały, jakie
słychać na krążącym w internecie filmie, zarejestrowanym przez
Rosjanina, który znalazł się na miejscu katastrofy zaraz po
tragedii. Jak ustaliliśmy, nie były to odgłosy wystrzałów z
broni BOR-owców ani detonacje dodatkowej amunicji, którą
posiadali.
– Wszystkie siedem
sztuk broni i pełne magazynki, jakie mieli przy sobie, zostały
odnalezione. Dwoje, w tym Agnieszka Pogródka-Więcławek, nie miało
w ogóle broni – mówi nam jeden z pracowników Biura.
Rosyjscy milicjanci też zaprzeczyli, że to oni strzelali,
ale potwierdzili, że także słyszeli strzały, o czym poinformowało
Radio Zet, powołując się na przecieki z prokuratury wojskowej. Nie
tylko nie wiadomo, skąd pochodziły odgłosy wystrzałów, ale
prokuratura od kilku tygodni odmawia odpowiedzi na pytania dotyczące
ww. filmu, mimo iż potwierdziła, że jest autentyczny.
Rosjanie zabronili BOR mieć broń
Nieprawdą jest również, według naszego informatora, że
funkcjonariusze, którzy pilnowali ciała prezydenta Kaczyńskiego,
strzelali czy odbezpieczyli broń.
– Nie mogli tego zrobić, bo byli bez broni. Dzień
przed wylotem do Smoleńska Rosjanie cofnęli nam zgodę, by nasi
ludzie, którzy mieli zabezpieczać wizytę prezydenckiej delegacji,
zabrali ze sobą broń. Nasi funkcjonariusze czekali kilka godzin
przy ciele pana prezydenta, aż do czasu przyjazdu premiera Tuska,
który wylądował w Witebsku na Białorusi i stamtąd 130 km jechał
do Smoleńska – mówi pracownik Biura.
Po tragedii BOR-owcy, którzy byli na lotnisku, natychmiast
zjawili się na miejscu, zabezpieczyli – jak twierdzi nasze źródło
– trzy ciała, m.in. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. – To, że
Rosjanie nie zabrali ciała prezydenta, było możliwe także dzięki
polskiemu konsulowi – mówi nasz rozmówca.
– Nasi funkcjonariusze zrobili wtedy na miejscu dużo
zdjęć aparatem fotograficznym i telefonami komórkowymi, pokazywali
je nawet mediom. One mogą być dowodem w śledztwie – mówi
nasz informator.
– Odtworzenie przez rosyjskich ekspertów (symulacja) ostatnich minut lotu prezydenckiego tupolewa nie przyniosło wyjaśnienia kluczowej kwestii, co spowodowało katastrofę – podkreślił Edmund Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków
Lotniczych i przedstawiciel Polski akredytowany przy Międzynarodowej Komisji Lotniczej
w Moskwie. Prokurator generalny Andrzej Seremet wykluczył kilka dni temu zamach bronią konwencjonalną, dopuszczając tym samym możliwość ataku bronią niekonwencjonalną. A więc na przykład eksplozję bomby paliwowo-powietrznej [o tej hipotezie pisała tydzień temu „Gazeta Polska”]. Nie zlecono także, według naszych informacji, fizyko-chemicznych badań śladowych, zmian powierzchni szczątków rządowego Tu-154 i ubrań oraz przedmiotów z samolotu w zakresie spektrometrii, spektrografii oraz zmian strukturalnych szczątków wraku, które pozwoliłyby stwierdzić, czy w prezydenckim Tu–154 doszło do eksplozji. Nic dziwnego, skoro Rosjanie zaraz po tragedii wykluczyli, bez żadnego uzasadnienia, wybuch na pokładzie samolotu
. Jednak zamach jest – jak stwierdził podczas konferencji prasowej prokurator Seremet – jedną z rozpatrywanych hipotez.
Nadal nie została wykluczona wzbudzająca najwięcej emocji
hipoteza o zamachu, natomiast do Moskwy udaje się polski psycholog,
który na podstawie zarejestrowanych rozmów w kokpicie ma ocenić
poziom stresu polskich pilotów przed tragedią. Rosyjska komisja i
podporządkowani jej polscy specjaliści oraz zależni od niej polscy
prokuratorzy rozpatrują kolejny raz winę polskich pilotów, nie
zajmując się kwestią podejrzanego rozczłonkowania Tu-154 na
drobne kawałki ani winą kontrolerów wieży lotniska w Smoleńsku
czy zweryfikowaniem hipotezy o fałszywych radiolatarniach, które
mogły mylnie naprowadzić polski samolot w dolinę przed lotniskiem.
Polski rząd wydaje się zachwycony „postępami” rosyjskiego
śledztwa. Także polskie media publikują „newsy", które
zamiast dociekać prawdy, dociskać rząd, mieszają ludziom w
głowach.
Zaniedbanie czy zacieranie śladów?
Nie zbadano m.in. przedmiotów pochodzących z kabiny
pasażerskiej. Rosjanie wymuszali na rodzinach ofiar, by wyrazili
zgodę na spalenie odzieży ofiar, m.in. Zbigniewa Wassermanna,
Przemysława Gosiewskiego, Stefana Melaka, podsuwając rodzinom do
podpisu upoważnienia na piśmie. Polski rząd nie zapewnił rodzinom
ofiar żadnej pomocy prawnej. Tymczasem Rosjanie oficjalnie niszczyli
dowody w śledztwie, bez sprzeciwu polskiej prokuratury.
Niedługo po katastrofie pojawiła się informacja, że
Rosjanie muszą zebrać około metra podłoża, bo rzeczy osobiste
ofiar powbijały się aż tak głęboko w ziemię. Jeśli przyczyną
katastrofy byłby zamach, to sprawcy, aby zatrzeć ślady – jak
twierdzą specjaliści od badań fizyko-chemicznych – usuną około
metra ziemi, bo analiza chromatograficzna gruntu do głębokości
70–100 cm wykazałaby ślady wybuchu.
Wykazałyby to też sekcje zwłok. Jednak w Polsce ich nie
przeprowadzono, a w Rosji odbyły się ledwie pobieżne oględziny.
Ani prokuratorzy polscy, ani rodziny ofiar nie znają dotychczas
wyników tych badań. Płk Zbigniew Rzepa z prokuratury wojskowej
powiedział, że nie można było zrobić sekcji ciał, które
przywieziono do Polski, bo „nadal znajdowały się one pod rosyjską
jurysdykcją”... Minister, szef Kancelarii Premiera, Tomasz
Arabski, także przekonywał rodziny ofiar, że Rosjanie zabronili
otwierać w Polsce trumny. W dokumentach, które otrzymały rodziny,
było wpisane jako przyczyna zgonu: „mnogość obrażeń”. Nie
można umrzeć z powodu mnogości obrażeń. Zawsze jest bezpośrednia
przyczyna śmierci. Jak powiedziała „Gazecie Polskiej” żona
Przemysława Gosiewskiego (rozmowa z wdową po pośle w środowym
wydaniu "Gazety
Polskiej"), zamierza ona wystąpić o
ekshumację zwłok męża. Już teraz widać, że prędzej czy
później prawdopodobnie dojdzie do ekshumacji także innych ciał
ofiar.
Przy obecnym poziomie techniki wydaje się niemożliwe
usunięcie wszystkich dowodów ewentualnego zamachu. Mogą to być
np. nagrania z satelitów szpiegowskich (nie tylko obrazy, ale przede
wszystkim zapisy z nasłuchu pasm komunikacyjnych), zawartość
nośników pamięci z aparatów fotograficznych i telefonów,
laptopów (jeśli nie zostały wykasowane). Być może istnieją też
inne nieujawnione nagrania z miejsca katastrofy, łącznie z
amatorskimi nagraniami z nasłuchu pasm lotniczych.
Od tragedii w Smoleńsku mija 40 dni, a Polacy wciąż nie mają wiedzy o jej przyczynach. Śledztwo nie wykluczyło nawet hipotezy o zamachu. Rząd ukrywa zdjęcia
satelitarne, które otrzymał z USA, oraz zapisy kontrwywiadu dotyczące lotu.
Gdyby prokuratura polska lub
rosyjska komisja badająca przyczyny katastrofy wydały oficjalne
oświadczenie, w którym zdecydowanie stwierdzałyby, że w samolocie
nie wybuchła bomba (co nie jest trudne do wykrycia) i że rozkawałkowanie samolotu na drobne części nie jest przyczyną eksplozji, oraz szczegółowo uzasadniłaby taką opinię, wyciszyłoby to emocje. Rodzi się pytanie: brak jakich konkretnie informacji nie pozwala na wydanie takiego oświadczenia?
Prokuratura Generalna zamiast ogłaszać kolejne
„rewelacje”, np. o hipotezie zakłóceń urządzeń samolotu
przez włączone telefony komórkowe, może jeszcze ujawnić, kto i
jak blokuje ujawnienie prawdy, tym samym oczyścić się z
współuczestnictwa w zacieraniu śladów. Potem będzie to już
niemożliwe.
W odbiorze społecznym rząd nie chce ujawnić prawdy przed
wyborami, żeby kandydat PO nie przegrał. Jeśli Bronisław
Komorowski wygra wybory, Platforma „zaciemni” sprawę błędów w
śledztwie. Albo w końcu kampanii ukaże się w wybranych mediach
przeciek z rosyjskiej prokuratury, że były jednak naciski
prezydenta lub kogoś z jego otoczenia na pilota oraz że pilot
popełnił błąd. Platforma wyciągnie to w ostatnim okresie
kampanii, żeby pogrążyć Jarosława Kaczyńskiego i żeby nie miał
on szansy na obronę.
Cywilne przepisy, wojskowe śledztwo
Sprzeczności w śledztwie jest wiele. Także nieuzasadnione
całkowite zdanie się i ślepe zaufanie polskiego rządu i polskiej
prokuratury do strony rosyjskiej. Od początku śledztwa sprawę
prowadzi prokuratura wojskowa. Zgodnie z kodeksem postępowania
karnego, orzecznictwu sądów wojskowych podlegają przestępstwa
określone w rozdziałach XXXIV–XLIV kk, każdy z tych artykułów
zaczyna się od słów: Żołnierz, który... Dlaczego Prokuratura
Generalna tuż po katastrofie przyjęła, że zawinił pilot,
wszczynając śledztwo w kierunku nieumyślnego spowodowania
katastrofy?
Jako argument, że śledztwo będzie prowadziła strona
rosyjska, podano konwencję chicagowską, dotyczącą samolotów
cywilnych. Tymczasem w Polsce sprawą zajęła się prokuratura
wojskowa.
Podjęcie śledztwa przez prokuraturę wojskową nastąpiło
na skutek przyjęcia kierunku śledztwa – nieumyślnego
sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym, tj. o czyn określony w
art. 173 § 2 i § 4 kk. Gdyby wszczęto je w sprawie: „usunięcia
przemocą konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej”
lub „zamachu na życie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej”
lub też „sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym”,
wówczas kompetencja prokuratury wojskowej nie byłaby tak
oczywista.
Warto podkreślić, że śledztwo to
nadzoruje naczelny prokurator wojskowy płk Krzysztof Parulski,
którego nominację na stopień generalski wstrzymywał kilkakrotnie
prezydent Lech Kaczyński. Jak twierdzą nasi informatorzy, pułkownik
bardzo liczy na awans za rządów Platformy Obywatelskiej.
Także szef BOR, gen. Marian Janicki, który jest
odpowiedzialny za niezapewnienie bezpieczeństwa prezydenckiej
delegacji, raczej nie darzył sympatią Lecha Kaczyńskiego, bo
prezydent oraz BBN wstrzymywali przyznanie mu drugiej gwiazdki
generalskiej, znając jego związki m.in. z Mieczysławem Wachowskim
i niewyjaśnione sprawy dotyczące przetargów w BOR, gdy Janicki był
szefem logistyki.
„Synchronizowanie” czarnych skrzynek
Premier Tusk nie tylko nie
zwrócił się do Putina o przejęcie śledztwa przez komisję
międzypaństwową, z udziałem przedstawicieli NATO (na pokładzie
byli dowódcy wojsk Paktu). Polska zamiast żądać zwrotu własności
Polski – dwóch czarnych skrzynek, na których badanie Rosjanie
przecież mieli
cały miesiąc, wysłała Rosjanom z powrotem tę trzecią, wraz z analizą, która według naszej wiedzy jest własnością Służby Kontrwywiadu Wojskowego (zawiera tajne dane kryptograficzne). Nie ma na to innego wytłumaczenia niż podejrzenie fałszowania zapisów skrzynek, „zsynchronizowania” danych z wszystkich trzech (bo trzecia polska skrzynka zawiera zapisy w znacznej części dublujące zapisy tych, które były już w rękach Rosjan). Swoją drogą, czy to możliwe, aby sztaby najwybitniejszych specjalistów dotąd nic nie zrozumiały z tego, co się w czarnych skrzynkach nagrało?
Dziwnym trafem zaginął też telefon satelitarny prezydenta.
Nie wiemy nadal, co wynika ze zdjęć satelitarnych, które,
według oświadczenia Jacka Cichockiego, szefa rządowego kolegium
ds. służb specjalnych, Polska otrzymała od Stanów Zjednoczonych.
Nie wiemy, co wynika z monitorowania lotu Tu-154 przez polski
kontrwywiad.
Rząd ukrywa przed obywatelami kluczowe informacje, nie
mając ku temu żadnego uzasadnienia.
Wystarczyłby gest Putina
Znaki zapytania dotyczące katastrofy się mnożą. Jak
potwierdziły badania w USA, system ostrzegawczy przed bliskością
ziemi TAWS, w który wyposażony był rządowy tupolew, działał do
końca sprawnie. Dlaczego więc piloci zaniżyli lot, jakby byli
mylnie prowadzeni do lądowania na pasie, podczas gdy lecieli wprost
na zbocze doliny?
Ślady próby poderwania samolotu przez dodanie ciągu
świadczą, że samolot nie leciał prosto w ziemię, przez pewien
czas poruszał się równolegle do jej powierzchni. Teren – jak
dziś wiadomo – był podmokły i grząski, powinien więc odebrać
znaczną część energii kinetycznej i mechanicznej, jaką miał
samolot w chwili uderzenia. Część energii została też zużyta na
ścinanie drzew. Tym bardziej dziwią skutki katastrofy.
– Warunki, w jakich
prowadzone jest śledztwo po katastrofie 10 kwietnia, nie odpowiadają
zachodnim standardom – zasugerował znany francuski ekspert
ds. katastrof samolotowych Gerard Feldzer, który zajmował się
m.in. katastrofami lotniczymi
we Francji i w Belgii. Szef Muzeum Lotnictwa
w Le Bourget koło Paryża (w rozmowie z korespondentem RMF FM) zaznaczył, że fakt, iż miejsce katastrofy nie zostało odpowiednio zabezpieczone, może przekreślić szanse na odkrycie przyczyn tragedii.
Zabezpieczenie miejsca katastrofy, zwrócenie się do państw
NATO o stworzenie specjalnej komisji, uzupełnionej o obserwatorów –
przedstawicieli rządu Polski, Rosji i innych krajów,
uwiarygodniłoby Rosję na arenie międzynarodowej – że nie ma nic
do ukrycia i wzmocniłoby w Polsce prorosyjskie sympatie. Do
powołania takiej komisji wystarczający byłby gest Putina.
Przeciwna decyzja daje podstawy do podejrzeń, że władze rosyjskie
mają coś do ukrycia.
Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski