Aronson Psychologia Społeczna Serce i Umysł

Szczegółowy spis treści


CZĘŚĆ PIERWSZA


Rozdział 1: Wprowadzenie do psychologii społecznej

Czym jest psychologia społeczna

Psychologia społeczna a mądrość ludowa i filozofia

Psychologia społeczna a inne nauki społeczne

Psychologia społeczna a psychologia osobowości

Moc wpływu społecznego

Moc sytuacji subiektywnych: krótka historia idei

Skąd się biorą konstrukty: podstawowe motywy ludzkie

Podejście związane z samooceną: pragnienie, by czuć, że jest się dobrym

Podejście związane z poznawaniem społecznym: potrzeba bycia adekwatnym

Psychologia społeczna a problemy społeczne

Podsumowanie


Rozdział 2: Metodologia: proces przeprowadzania badań

Formułowanie hipotez i teorii

Inspiracje płynące z wcześniejszych teorii i badań

Hipotezy oparte na osobistych obserwacjach

Metoda obserwacyjna: opisywanie zachowania społecznego

Obserwacja systematyczna

Obserwacja uczestnicząca

Analiza archiwalna

Ograniczenia metody obserwacyjnej

Metoda korelacyjna: przewidywanie zachowania społecznego

Pomiary

Korelacja nie jest tożsama z przyczynowością

Metoda eksperymentalna: odpowiadanie na pytania o przyczynę

Zmienne niezależne i zależne

Ustalanie trafności wewnętrznej w eksperymentach

Ustalanie trafności zewnętrznej w eksperymentach

Podstawowy dylemat psychologa społecznego

Badania podstawowe a badania stosowane

Problemy etyczne w psychologii społecznej

Podsumowanie


CZĘŚĆ DRUGA: ROZUMIENIE SIEBIE l ŚWIATA SPOŁECZNEGO


Rozdział 3: Dysonans poznawczy a potrzeba podtrzymywania samooceny

Teoria dysonansu poznawczego

Zachowanie racjonalne a racjonalizujące

Decyzje, decyzje, decyzje

Uzasadnianie wysiłku

Co rozumiemy przez „niewystarczające uzasadnienie"

Następstwa dobrych i złych uczynków

Dowody świadczące o istnieniu napięcia motywacyjnego

Nowe kierunki w badaniach nad podtrzymywaniem samooceny

Teoria podtrzymywania poczucia własnej wartości

Teoria autoafirmacji

Podwyższanie poczucia własnej wartości czy samopotwierdzanie?

Unikanie pułapki racjonalizacji

Podsumowanie


Rozdział 4: Poznanie społeczne: w jaki sposób myślimy o świecie społecznym

Zwykli ludzie jako teoretycy codziennej rzeczywistości: schematy i ich oddziaływanie

Funkcja schematów: do czego one nam służą

Wybór schematu: rola dostępności i zdarzeń poprzedzających

Zmienianie schematów: jak łatwo ludzie modyfikują swoje poglądy

Sprawianie, że nasze schematy stają się prawdą: samospełniające się proroctwo

Czy kiedykolwiek uznajemy nasze schematy za nietrafne lub zmieniamy zdanie

Heurystyki wydawania sądów

Heurystyka dostępności: co przychodzi na myśl

Heurystyka reprezentatywności: jak podobne jest A do B

Zakotwiczenie i dostosowanie: branie za dobrą monetę tego, co się pojawia

Posługiwanie się uproszcz. metodami myślowymi w wydawaniu sądów społecznych

Wnioskowanie z prób niereprezentatywnych: uogólnianie na podstawie informacji z prób

Szacowanie współzmienności: przewidywanie jednej zmiennej na podstawie innej

Charakterystyka ludzkiego wnioskowania

Korygowanie ludzkiego wnioskowania

Podsumowanie


Rozdział 5: Spostrzeganie społeczne: jak dochodzimy do rozumienia innych ludzi

Zachowanie niewerbalne

Mimiczne wyrazy emocji

Inne kanały komunikacji niewerbalnej

Wielokanałowa komunikacja niewerbalna

Różnice płciowe w komunikacji niewerbalnej

Ukryte teorie osobowości: zapełnianie luk

Atrybucja przyczyn: odpowiadanie na pytanie „dlaczego?"

Istota procesu atrybucyjnego

Teoria wnioskowania z czynników towarzyszących: od działań do dyspozycji

Model współzmienności: atrybucje wewnętrzne przeciw atrybucjom zewnętrznym

Stosowanie skrótów poznawczych podczas dokonywania atrybucji

Stosowanie schematów i teorii

Podstawowy błąd atrybucji: ludzie jako psychologowie osobowości

Różnica między aktorem a obserwatorem

Atrybucje w służbie ego

Na ile dokładne są nasze atrybucje i wyobrażenia

Dlaczego nasze wyobrażenia dotyczące innych są czasem błędne

Dlaczego czasem wydaje się, że wyobrażenia są dokładne

Podsumowanie


Rozdział 6: Rozumienie siebie: w jaki sposób poznajemy samych siebie

Natura Ja

Definicje Ja w różnych kulturach

Poznawanie siebie poprzez introspekcję

Teoria samoświadomości

Ocenianie, dlaczego odczuwamy to, co odczuwamy; mówimy więcej niż wiemy

Konsekwencje introspekcyjnej refleksji nad przyczynami

Poznawanie siebie poprzez obserwację własnego zachowania

Teoria spostrzegania siebie

Efekt nadmiernego uzasadnienia

Dwuczynnikowa teoria emocji

Błędne określenie przyczyn pobudzenia

Poznawanie siebie poprzez schematy Ja

Pamięć autobiograficzna

Poznawanie siebie poprzez interakcję społeczną

Ja odzwierciedlone

Teoria porównań społecznych

Kierowanie wrażeniem

Cały świat jest sceną

Podsumowanie


CZĘŚĆ TRZECIA: WPŁYW SPOŁECZNY


Rozdział 7: Konformizm: wpływanie na zachowanie

Konformizm: kiedy i dlaczego

Informacyjny wpływ społeczny. Potrzeba bycia przekonanym o tym, co jest słuszne

Przemiany i kryzysy

Kiedy konformizm informacyjny nie sprawdza się

Kiedy ludzie podporządkowują się informacyjnemu wpływowi społecznemu

Opieranie się informacyjnemu wpływowi społecznemu

Normatywny wpływ społeczny: potrzeba bycia zaakceptowanym

Konsekwencje opierania się normatywnemu wpływowi społecznemu

Normatywny wpływ społeczny w codziennym życiu

Bezrefleksyjny konformizm normatywny: działanie na zasadzie automatycznego pilota

Kiedy ludzie podporządkowują się normatywnemu wpływowi społecznemu

Opieranie się normatywnemu wpływowi społecznemu

Wpływ mniejszości: kiedy kilku wpływa na wielu

Posłuszeństwo autorytetowi

Podsumowanie


Rozdział 8: Postawy i zmiany postaw: wpływanie na myśli i uczucia

Definicja postaw

Komponent emocjonalny, poznawczy i behawioralny

Zmienianie postaw poprzez zmianę zachowania. Jeszcze raz o teorii dysonansu poznawczego

Komunikaty perswazyjne i zmiana postaw

Kto mówi, co i do kogo

Centralna i peryferyczna strategia perswazji

Komunikaty wzbudzające strach

Zmienianie postaw o różnej sile i różnym pochodzeniu

Różne źródła postaw

Siła postawy a jej dostępność

Jak uodpornić ludzi na zmianę postawy

Wzmacnianie wartości

Uodpornienie postawy

Kiedy w perswazji występuje efekt bumerangowy. Teoria reaktancji

Powody wewnętrzne a zewnętrzne: efekt naduzasadnienia

Przewidywanie zachowań spontanicznych

Przewidywanie zachowań zamierzonych

Reklama. Dlaczego jest skuteczna

Podsumowanie


Rozdział 9: Procesy grupowe

Definicje: czym jest grupa

Grupy niespołeczne: skutki fizycznej obecności innych

Facylitacja społeczna: kiedy obecność innych mobilizuje nas

Próżniactwo społeczne: kiedy obecność innych uspokaja nas

Facylitacja społeczna czy próżniactwo społeczne: co jest kiedy

Deindywiduacja: zagubienie w tłumie

Grupy społeczne: jak podejmowane są decyzje

Grupowe a indywidualne podejmowanie decyzji

Myślenie grupowe: wiele głów, jeden umysł

Polaryzacja grupy: dążenie do skrajności

Interakcje w grupie: konflikt i współpraca

Dylemat więźnia"

Stosowanie gróźb

Skutki komunikowania się

Negocjacje i przetarg

Podsumowanie


CZĘŚĆ CZWARTA: STOSUNKI SPOŁECZNE


Rozdział 10: Atrakcyjność interpersonalna: od pierwszego wrażenia do związków uczuciowych

Główni protoplasci atrakcyjności

Osoba z sąsiedztwa: efekt częstości kontaktów

Wpływ atrakcyjności fizycznej na to, czy kogoś lubimy

Podobieństwo: swój ciągnie do swego

Dopełnianie: czyż przeciwieństwa się nie przyciągają?

Obsypywanie pochwałami

Lubić i być lubianym

Teorie atrakcyjności interpersonalnej: wymiana społeczna i równość

Związki uczuciowe

Przyczyny miłości

Wymiana społeczna w związkach długotrwałych

Równość: czy zawsze musi być „coś za coś"?

Atrakcyjność fizyczna a związki długotrwałe

Style przywiązywania się a związki uczuciowe

Kłopoty w raju

Podsumowanie


Rozdział 11: Zachowanie prospołeczne: dlaczego ludzie pomagają innym

Geneza zachowania prospołecznego: dlaczego ludzie pomagają

Socjobiologia: instynkty i geny

Wymiana społeczna: zyski i koszty związane z pomaganiem

Empatia i altruizm: pomoc bezinteresowna

Indywidualne przesłanki zachowań prospotecznych: dlaczego niektórzy ludzie bardziej niż inni są skłonni do pomocy

Różnice indywidualne: osobowość altruistyczna

Płeć a zachowanie prospołeczne

Wpływ samopoczucia na udzielanie pomocy: czujesz się dobrze, czynisz dobrze

Sytuacyjne determinanty zachowania prospołecznego: kiedy ludzie pomagają

Środowisko wiejskie a miejskie

Liczba świadków: efekt widza

Charakterystyka ofiary

Konsekwencje udzielenia pomocy

Jak możemy zwiększyć gotowość do udzielania pomocy

Podsumowanie


Rozdział 12: Agresja: dlaczego ranimy innych ludzi

Czym jest agresja

Czy agresja jest wrodzona czy wyuczona

Co różni ludzi od myszy

Sytuacyjne uwarunkowania agresji

Procesy neuronalne i chemiczne jako przyczyna agresji

Ból i niewygoda jako przyczyny agresji

Sytuacje społeczne prowadzące do agresji

Wpływ agresji oglądanej w środkach masowego przekazu

Przemoc, pornografia i akty agresji wobec kobiet

Czy kara sprzyja hamowaniu zachowań agresywnych

Katharsis i agresja

Jak radzić sobie z gniewem

Podsumowanie


Rozdział 13: Uprzedzenia: przyczyny i lekarstwa

Uprzedzenia: powszechne zjawisko społeczne

Zdefiniowanie uprzedzeń, stereotypizacji i dyskryminacji

Uprzedzenia: komponent afektywny

Stereotypy: komponent poznawczy

Dyskryminacja: komponent behawioralny

Co powoduje uprzedzenia

Sposób, w jaki myślimy: poznawanie społeczne

Sposób, w jaki przypisujemy znaczenie: tendencyjność atrybucji

Sposób, w jaki rozmieszczamy zasoby: teoria rzeczywistego konfliktu

Sposób, w jaki się dostosowujemy: reguły normatywne

Jak można osłabić uprzedzenia

Hipoteza kontaktu

Kiedy kontakt osłabia uprzedzenia: sześć warunków

Współpraca i wzajemna zależność: klasa mieszana

Podsumowanie


CZĘŚĆ PIĄTA


Rozdział 14: Zdrowie i środowisko

Rola stosowanej psychologii społecznej

Psychologia społeczna a zdrowie

Spostrzeganie społeczne a zdrowie: interpretowanie negatywnych wydarzeń życiowych

Wykorzystanie ustaleń psychologii społecznej do doskonalenia nawyków zdrowotnych

Psychologia społeczna a środowisko

Spostrzeganie społeczne a środowisko: interpretowanie stresorów środowiskowych

Zastosowanie psychologii społecznej do zmieniania szkodliwych dla środowiska zachowań

Podsumowanie


Rozdział 15: Prawo i biznes

Psychologia społeczna a prawo

Zeznania świadków

Wykrywanie kłamstw

Sędziowie przysięgli: procesy grupowe w działaniu

Psychologia społeczna a biznes

Zachowania konsumenckie

Dobór pracowników: przepustka do świata biznesu

Przywództwo: osiąganie szczytu w świecie biznesu

Podsumowanie



















Część pierwsza


Rozdział 1: Wprowadzenie do psychologii społecznej


Zadaniem psychologa jest zrozumienie i przewidzenie ludzkich zachowań. Poszczególni badacze dążą do tego różnymi drogami. My spróbujemy pokazać, w jaki sposób czynią to psychologowie społeczni. Zacznijmy od kilku przykładów, Niektóre z ludzkich zachowań mogą się wydać ważne, inne zaś trywialne; a bywają i zatrważające. Dla psychologa społecznego wszystkie są interesujące. Czytając poniższe przykłady, spróbuj pomyśleć o tym, w jaki sposób ty byś wyjaśnił opisywane wydarzenia.


l. We wczesnych godzinach czerwcowego świtu w 1981 r. mieszkańcy wytwornej dzielnicy Los Angeles usłyszeli, dochodzące z żółtego domu, desperackie krzyki wzywające pomocy. „Proszę, nie zabijaj mnie!” — krzyczała jakaś kobieta. Niektórzy sąsiedzi mówili później, że słyszeli krzyki maltretowanej i wołania o litość. Jednak nikt nie uczynił nic, by sprawdzić, o co chodzi, bądź by w jakiś sposób pomóc. Nikt nawet nie zadzwonił na policję. Jedna z kobiet, która mieszkała dwa domy dalej, wyszła na balkon, kiedy usłyszała krzyki, ale szybko wróciła do mieszkania. Dwanaście godzin później do żółtego domu przybyli znajomi, którzy odkryli, iż czworo ludzi zostało brutalnie zamordowanych. Piąta osoba była śmiertelnie ranna i przez dwanaście godzin leżała w sypialni, czekając na próżno, by któryś z sąsiadów się zainteresował i zadzwonił na policję („New York limes", 3 July, 1981). Dlaczego sąsiedzi niechętnie udzielają pomocy?


Jak sądzisz, dlaczego sąsiedzi nic nie zrobili, słysząc wołanie o pomoc? Zastanów się przez chwilę: jakimi są ludźmi? Czy chciałbyś ich mieć za przyjaciół? Czy zatrudniłbyś którąś z tych sąsiadek jako opiekunkę do swojego dziecka?


2. Jedna z naszych studentek, Sally, opowiedziała nam o następującym wydarzeniu. Oglądała telewizję wraz z kilkoma znajomymi, gdy ważne przemówienie polityczne wygłaszał prezydent Clinton. Sally po raz pierwszy od czasu kampanii prezydenckiej widziała prezydenta Clintona w akcji i wystąpienie to wywarło na niej pozytywne wrażenie. Dzięki temu prezydent „urósł" w jej oczach; Sally czuła, iż jest prawy, szczery i prostolinijny. Po zakończeniu przemówienia jej przyjaciółka, Melinda, powiedziała: „Chłopie, aleś fałszywy. Nie powierzyłabym temu facetowi nawet złamanego szeląga, nie mówiąc o narodzie. Nie dziwię się, że nazywają go „Gładki Willi!" Inni szybko się z nią zgodzili, podzielając argumentację. Sally poczuła się zaniepokojona i była szczerze zdumiona. W końcu wymamrotała: „Taak, sądzę, że wypadł trochę nieszczerze". Jak myślisz, co się stało z Sally?


3. Mamy przyjaciela. Nazwijmy go Charlie. Jest w średnim wieku, a pracuje jako kierownik w jednym z towarzystw przygotowujących oprogramowanie komputerowe. Przed wielu laty Charlie studiował na wielkim uniwersytecie Środkowego Zachodu i był tam członkiem pewnego stowarzyszenia. Nazwijmy je Delta Nu. Przypomina sobie, iż aby się nim stać, przechodził przez bardzo surowe i niebezpieczne rytuały inicjacyjne wierząc, że członkostwo jest tego warte. Choć był bardzo przestraszony inicjacją, kochał tych, którzy byli z nim stowarzyszeni, i był dumny, że jest członkiem Delta Nu — z pewnością najlepszego ze wszystkich stowarzyszeń. Kilka lat temu jego syn. Sam, wstąpił na ten sam uniwersytet. Charlie nalegał, aby Sam złożył ślubowanie w Delta Nu: „To znaczące stowarzyszenie, zawsze przyciąga sporą rzeszę członków. Naprawdę to pokochasz". Sam rzeczywiście złożyłślubowanie wobec Delta Nu i został przyjęty. Charlie odetchnął z ulgą, gdy dowiedział się, że syn nie musiał przechodzić przez procedurę surowej inicjacji, by stać się członkiem stowarzyszenia; czasy były inne i o inicjacji zapomniano. Gdy w okresie przerwy świątecznej Sam przyjechał do domu, Charlie zapytał go o stowarzyszenie. „Myślę, że wszystko w porządku — odpowiedział — lecz większość moich przyjaciół do niego nie należy". Charlie był zdumiony. Jak to się dzieje, iż Charlie był tak rozkochany w swoich stowarzyszonych braciach, a Sam nie? Czy zanikły standardy starej Delta Nu? Czy stowarzyszenie przyjmuje teraz mniej pożądaną grupę młodych ludzi niż w czasach Charliego? A może jest to po prostu jedna z tych rzeczy, które nie dają się wyjaśnić? Co o tym myślisz?


4. W połowie lat siedemdziesiątych kilkuset członków sekty religijnej, Świątynia Ludu z Kalifornii, wyemigrowało do Gujany pod przewodnictwem swego proroka, wielebnego Jima Jonesa. Ich celem było utworzenie modelu międzyrasowej społeczności, nazwanej Jonestown, a opartej na „miłości, ciężkiej pracy i oświeceniu duchowym". W listopadzie 1978 r. kongresman z Kalifornii, Leo Ryan, poleciał do Jonestown w celu przeprowadzenia śledztwa, czy niektórzy członkowie sekty nie są tam przetrzymywani wbrew ich woli. Odwiedził komunę i stwierdził, iż wielu mieszkańców pragnie wraz z nim wrócić do Stanów. Wielebny Jones wyraził zgodę na ich odejście, lecz kiedy Ryan znalazł się na pokładzie samolotu, on i kilku członków delegacji zostało ostrzelanych i zabitych przez wyznawców Świątyni Ludu, najwyraźniej na rozkaz Jonesa. Słysząc, że kilka osób z delegacji Ryana zdołało zbiec, Jones poczuł się zniechęcony i zaczął przemawiać do pozostałych wiernych, zapewniając ich o pięknie śmierci i ponownym spotkaniu się wszystkich w innym świecie. Mieszkańcy zgromadzili się wokół zbiornika zawierającego mieszaninę cyjanku. Według tych, co przeżyli, prawie wszyscy dobrowolnie wypili śmiertelny roztwór. Rodzice podali truciznę blisko 80 dzieciom i niemowlętom, a następnie sami ją wypili. Zmarło ponad 800 osób, łącznie z wielebnym Jonesem. Jak to się dzieje, że ludzie zgadzają się zabić siebie i swoje dzieci? Czy oszaleli? Czy byli pod wpływem jakichś oddziaływań hipnotycznych? Jak byś to wyjaśnił?


Dlaczego mieszkańcy Los Angeles zignorowali wołania dobiegające z żółtego domu, mimo że mogli zapobiec tragedii? Dlaczego Sally zmieniła swą opinię dotyczącą wiarygodności nowego prezydenta i przychyliła się do opinii znajomych? Dlaczego Charlie polubił swych braci ze stowarzyszenia znacznie bardziej niż Sam? W jaki sposób wielka liczba ludzi w Jonestown została nakłoniona do zabicia swoich dzieci i samych siebie?


W rozdziale tym próbujemy ustalić, co łączy te przykłady i dlaczego interesują one psychologów społecznych.


Czym jest psychologia społeczna


Psychologia społeczna: naukowe badanie sposobu w jaki rzeczywista bądź wyobrażona obecność innych ludzi wywiera wpływ na ludzkie myślenie, odczuwanie i zachowania


Psychologia społeczna bada to, co się dzieje w sercach i umysłach istot ludzkich. Mimo wielu różnic przykłady te mają jedną cechę wspólną: zjawisko nazwane wpływem społecznym. Tak czy inaczej myśli, uczucia bądź zachowania ludzi są wywoływane przez innych. Jest to centralne zagadnienie psychologii społecznej, którą można określić jako naukowe badanie sposobu, w jaki na ludzkie myśli, uczucia i zachowania wpływa rzeczywista bądź wyobrażona obecność innych (Allport, 1985). Ale co dokładnie rozumiemy przez określenie „wpływa"? Pierwszymi przykładami, które przychodzą na myśl, są bezpośrednie próby perswazji, gdy ktoś usiłuje rozmyślnie zmienić nasze zachowanie. To właśnie dzieje się w trakcie kampanii reklamowej wykorzystującej wyrafinowane techniki po to, by skłonić nas do kupna określonego rodzaju pasty do zębów lub proszku do prania. Szczególnie obecne jest to w trakcie kampanii wyborczej stosującej podobne techniki po to, by skłonić do głosowania na określonego kandydata. Z bezpośrednimi próbami perswazji mamy też do czynienia wówczas, gdy nasi przyjaciele usiłują namówić nas do zrobienia czegoś, czego nie chcemy („No chodź, strzelimy sobie jeszcze jednego — wszyscy to robią"), lub gdy tyrani ze szkolnego podwórka stosują siłę albo groźby, by zmusić mniejsze i mniej agresywne dzieci do podzielenia się z nimi pieniędzmi przeznaczonymi na drugie śniadanie, lub do zgody

na odpisanie pracy domowej. Te bezpośrednie próby wywarcia wpływu na zachowania ludzi stanowią główny przedmiot zainteresowań psychologii społecznej i zostaną przedstawione w następnych rozdziałach poświęconych konformizmowi, postawom i procesom grupowym. Jednak dla psychologa społecznego wpływ społeczny to sprawa szersza niż usiłowania jednego człowieka zmierzające do zmiany zachowania kogoś drugiego. Po pierwsze, nie tylko zachowanie, lecz również nasze myśli i odczucia są spowodowane przez innych. Po drugie, wpływ społeczny przybiera wiele form, a nie tylko postać umyślnych prób podejmowanych przez innych, by zmienić nasze zachowanie. Jak zauważono wcześniej, na ludzi często oddziałuje wyobrażona lub zakładana obecność innych.


Mimo wszelkich przeszkód spośród wszystkich gatunków jesteśmy najtrwalej i najbardziej obsesyjnie społeczni, bardziej od siebie zależni niż sławne owady społeczne, a prawdę mówiąc, gdy się nam przyjrzysz, to nieskończenie bardziej obdarzeni wyobraźnią i smykałką do życia społecznego. — Lewis Thomas


konstrukt: sposób, w jaki ludzie spostrzegają, pojmują i interpretująświąt społeczny


Nawet kiedy inni nie są fizycznie obecni pośród nas, ciągle wywierają swój wpływ; tak więc, w jakimś sensie, nosimy w sobie nasze matki, naszych ojców, przyjaciół czy nauczycieli, gdy próbujemy podjąć decyzje, które pozwolą, by byli z nas dumni. Na bardziej subtelnym poziomie każdy z nas działa w określonym społecznym i kulturowym kontekście. Psychologowie społeczni są zainteresowani badaniem tego, jak i dlaczego nasze myśli, uczucia i zachowania są kształtowane przez te wewnętrzne środowiska społeczne — ich definicje są szerokie — i co się dzieje, gdy jedno z tych oddziaływań pozostaje w konflikcie z innym. Spójrzmy na sytuację, gdy młodzi ludzie rozpoczynają studia. Większość z nich od czasu do czasu przeżywa konflikt między przekonaniami i wartościami, które przyswoili sobie w domu, a przekonaniami i wartościami, które są wyrażane przez ich nauczycieli lub rówieśników. Gdy tak się stanie, jak sobie z tym radzisz?


Jak zobaczymy za chwilę, dyscypliny nauki takie, jak antropologia czy socjologia również interesuje to, jak na istoty ludzkie oddziałuje ich środowisko społeczne. Psychologia społeczna różni się jednak od nich pod wieloma względami. Po pierwsze, nie zajmuje się sytuacjami społecznymi w jakimkolwiek obiektywnym sensie, lecz tym, jaki wpływ wywiera na ludzi sformułowana przez nich interpretacja czy też konstrukt tego społecznego otoczenia. Oznacza to, podkreślają psychologowie społeczni, że aby zrozumieć, w jaki sposób otoczenie społeczne wywiera wpływ na daną osobę, ważniejsze jest wyjaśnienie tego, jak ludzie spostrzegają, pojmują czy interpretują swoje otoczenie niż obiektywny obraz otaczającego ich środowiska (Lewin, 1943).


Weźmy za przykład Jasona — studenta szkoły wyższej, który będąc nieśmiałym, z daleka uwielbia Debbie. Twoim zadaniem, zadaniem początkującego psychologa społecznego, jest przewidzieć, czy Jason zaprosi Debbie na tańce. Mógłbyś to zrobić, obserwując zachowanie Debbie wobec Jasona. Czy zwraca na niego uwagę i dużo się do niego uśmiecha? Jeśli tak, to przypadkowy obserwator mógłby przyjąć, że Jason ją zaprosi. Jednak jako psycholog społeczny jesteś bardziej zainteresowany tym, by spojrzeć na Debbie oczami Jasona — a więc tym, w jaki sposób Jason interpretuje zachowanie Debbie. Jeśli ona uśmiecha się do niego, czy potraktuje to wyłącznie jako wyraz grzeczności, rodzaj uprzejmości, którą obdarza każdego ze swych adoratorów? Czy też odbierze ten uśmiech jako wyraz zachęty, coś, co skłoni go do zebrania całej swej odwagi, by poprosić ją o spotkanie? Jeśli natomiast dziewczyna go ignoruje, to czy Jason dojdzie do wniosku, że gra ona rolę „trudnej do zdobycia"? Czy może raczej uzna, iż jest to wyraz braku jej zainteresowania dla niego? By przewidzieć, jak postąpi Jason, nie wystarczy szczegółowo poznać zachowanie Debbie; konieczna jest wiedza o tym, jak Jason je interpretuje.


Psychologowie społeczni doceniają doniosłość tego, w jaki sposób ludzie interpretują świat społeczny, jednak szczególną uwagę zwracają na źródła interpretacji. Na przykład, czy ludzie konstruując swe środowisko, koncentrują się głównie na formułowaniu interpretacji, które pokazują ich w bardziej pozytywnym świetle (np. Jason jest przekonany, że „Debbie pójdzie na tańce z Erikiem, ponieważ próbuje wzbudzić we mnie zazdrość") czy też tworzą bardziej adekwatne interpretacje, nawet jeśli są one dla nich mniej pochlebne (np. „Choć to bolesne dla mnie, muszę uznać, iż Debbie woli się wybrać na tańce z tym morskim ślimakiem niż ze mną")? Sporo badań w psychologii społecznej zostało poświęconych tym i innym determinantom ludzkich myśli i zachowań. Szerzej pomówimy o nich w dalszej" części tego rozdziału.


Dla psychologów społecznych obiektywny stan rzeczy jest mniej ważny niż zrozumienie, w jaki sposób ludzie konstruują (tzn. spostrzegają albo interpretują) rzeczywistość.


Inną znaczącą cechą psychologii społecznej jest to, iż ta nauka testuje empirycznie swe założenia, przypuszczenia i idee dotyczące społecznego zachowania człowieka, a nie polega tylko na mądrości ludowej, zdrowym rozsądku czy odwoływaniu się do opinii bądź intuicji filozofów, pisarzy, politycznych luminarzy, babć czy innych mądrych osób. Większość studentów, myśląc o nauce eksperymentalnej, ma na uwadze nauki przyrodnicze takie, jak biologia czy chemia — kobiety i mężczyźni w białych laboratoryjnych kitlach dokonują sekcji żab lub mieszają odczynniki w zlewce. Pomysł, że psychologowie społeczni przeprowadzają szczegółowo zaplanowane i dobrze kontrolowane eksperymenty dotyczące zachowania ludzi, nie jest czymś, co łatwo kojarzy się z eksperymentami. Szczerze mówiąc, psychologia społeczna nie różni się niczym od takich nauk eksperymentalnych, jak biologia czy chemia. Psychologowie społeczni, usiłując przewidzieć zachowanie wysoce złożonego, skomplikowanego organizmu, stają w obliczu szczególnego łańcucha wyzwań, próbując znaleźć odpowiedzi na ważne pytania — takie jak te o przyczyny

agresji, o uprzedzenia i atrakcyjność lub o to, dlaczego pewne rodzaje reklamy politycznej działają skuteczniej niż inne. Sposób, w jaki zajmujący się eksperymentowaniem psychologowie społeczni podchodzą do tych zadań, zostanie przedstawiony w toku tej książki, a przeanalizowany szczegółowo w rozdziale 2.


Niniejszy rozdział w większości jest poświęcony rozszerzeniu zagadnień zasygnalizowanych wcześniej, a mianowicie czym jest psychologia społeczna i co ją różni od innych, pokrewnych dyscyplin. Dobrym początkiem niech będzie ukazanie, czym psychologia społeczna nie jest.


Psychologia społeczna a mądrość ludowa i filozofia


Spójrzmy powtórnie na zaprezentowane wcześniej przykłady. Dlaczego ludzie zachowali się tak, a nie inaczej? Jednym ze sposobów udzielenia odpowiedzi na to pytanie byłoby po prostu zapytać te osoby. Moglibyśmy więc zapytać mieszkańców Los Angeles, dlaczego nie wezwali policji; zorientować się, co spowodowało zmianę opinii Sally o Billu Clintonie. Pojawiający się tu problem sprowadza się do tego, że ludzie nie zawsze sąświadomi źródeł swych reakcji (Nisbett, Wilson, 1977). Jest, na przykład, bardzo mało prawdopodobne, by owi sąsiedzi dokładnie wiedzieli, dlaczego poszli spać, nie wzywając policji.


Mądrość ludowa. Alternatywnie moglibyśmy polegać na mądrości starców i mędrców. Filozofowie, opiniodawcy czy pisarze mogą wiele interesującego powiedzieć o takich sytuacjach, a jeśli nie oni, to z pewnością nasze babcie. Taka mądrość jest powszechnie określana jako zdrowy rozsądek. Weźmy przykład, gdy ludzie nie interweniują w sytuacjach wymagających udzielenia pomocy innym — tak jak to było w przypadku mieszkańców Los Angeles, którzy zignorowali wezwania o pomoc dochodzące z żółtego domu. Zdrowy rozsądek podpowiada nam, że muszą oni mieć jakieś wady osobowościowe: z pewnością normalny, zaniepokojony człowiek postanowiłby wykonać tak niewielki krok, jakim jest zatelefonowanie na policję. Podobnie pomyślmy o masowym samobójstwie w Jonestown, które przyciągnęło uwagę mediów. Wyjaśnienia rozciągały się od analizy tzw. diabolicznej, mesjanistycznej i osobistej władzy Jima Jonesa do spekulacji orzekającej, że ludzie, których przyciągnął do swojego kultu, musieli posiadać jakieś nieprawidłowości osobowościowe i dążyć do samodestrukcji. Historia ma tendencję do powtarzania się. Gdy piszemy te słowa, podobny ciąg teorii wysnuwa się przy okazji pożaru w Waco w Teksasie, gdzie osiemdziesięciu sześciu wyznawców apokaliptycznego kultu, znanego jako Sekta Dawidowców, odebrało życie sobie i swoim dzieciom. I wtedy, i teraz owe spekulacje są prawie w całości nieprawdziwe lub, w najlepszym razie, nadmiernie uproszczone.


Nie osądzajcie nas źle. Jesteśmy przekonani, że o zachowaniu społecznym możną się sporo dowiedzieć od filozofów, opiniodawców, pisarzy czy babć — i w tej książce będziemy często czerpali cytaty ze wszystkich tych źródeł (z wyjątkiem naszych babć). Jednakże odwoływanie się do nich wiąże się z pewną trudnością: stosunkowo często nie zgadzają się one między sobą i nie jest łatwo określić, które z nich są prawdziwe. Zobaczmy, co mądrość ludowa ma do powiedzenia o czynnikach, które decydują o tym, jak bardzo lubimy innych ludzi. Z jednej strony wiemy, ze „ptaki z tego samego gniazda trzymają się razem". Skłania nas to do przypomnienia sobie wszystkich tych przypadków, gdy darzymy sympatią i przebywamy wśród ludzi, którzy mają to samo pochodzenie i zainteresowania. Niemniej czasem pociąga nas coś wręcz przeciwnego. Cóż jest więc prawdziwe?


Podobnie, czy wierzymy w to, iż „Co z oczu, to i z myśli", że „Nieobecność sprawia, iż serce nabrzmiewa czułością", że „Nienawiść pustoszy" lub iż „Niezdecydowany jest ostatni"? I kto potrafi powiedzieć, czy masakra w Jonestown wydarzyła się dlatego, że: a) wielebnemu Jonesowi udało się, ponieważ przyciągnął do siebie ludzi znajdujących się w stanie depresji; b) jedynie ludzie z tendencjami do samodestrukcji dołączają do wyznań kultowych; c) Jones był tak silną, mesjanistyczną i charyzmatyczną osobą, że nikt — nawet silna, niedepresyjna jednostka jak ty lub ktoś z nas — nie oparłby się jego wpływowi; d) ludzie, którzy odcinają się od społeczeństwa, są szczególnie podatni na wpływ społeczny; e) wystąpiły tu wszystkie te powody jednocześnie; f) żadne z powyższych tłumaczeń tego nie wyjaśnia?


Filozofia. Zamiast polegać na mądrości ludowej i przysłowiach, być może powinniśmy zwrócić się do filozofów i innych wielkich myślicieli, aby uzyskać odpowiedź na pytania o ludzką naturę i konsekwencje wpływu społecznego. W historii psychologii filozofią stanowiła istotne źródło wglądu w naturę ludzką. Jest wielu filozofów, którzy dołączyli do psychologów, by wspólnie odpowiedzieć na ważne psychologicznie pytania o istotęświadomości (np. Dennett, 1991) czy o to, jak ludzie formułują przekonania dotyczące świata społecznego (np. Gilbert, 1991). Czasem jednak nie zgadzają się ze sobą również wielcy myśliciele i trudno jest określić, który z nich ma rację.


Aby uzyskać jednoznaczne ustalenia, psychologowie społeczni — stawiając wiele takich samych pytań jak filozofowie i twórcy mądrości ludowej — usiłują rozstrzygnąć je naukowo. Tak jak fizyk realizuje eksperymenty, które testują hipotezy dotyczące natury świata fizycznego, tak psychologowie społeczni przeprowadzają eksperymenty, by przetestować hipotezy dotyczące natury świata społecznego. Główną przyczyną sprawiającą, iż aforyzmy ludowe niejednoznacznie określają, jakich ludzi lubimy i jaki jest związek między nieobecnościąą sympatią, jest to, że

istnieją zarazem warunki powodujące, iż ptaki z tego samego gniazda latają razem, jak i takie, które sprawiają, że przeciwieństwa się przyciągają; podobnie pewne warunki doprowadzają do tego, że nieobecność sprawia, iż serce nabrzmiewa czułością, inne natomiast, iż co z oczu, to i z myśli. Tak więc oba wyjaśnienia są prawdziwe. Ale czy wystarczająco dobre? Niezupełnie. Ponieważ, jeśli naprawdę chcemy zrozumieć ludzkie zachowanie, to nie wystarczy nam wiedzieć, że oba wyjaśnienia są prawdziwe. Jednym z zadań psychologa społecznego jest zaprojektowanie wystarczająco wyrafinowanego eksperymentu, aby stworzyć specyficzne sytuacje, które pozwolą wyjaśnić, co w danym przypadku jest zasadne. Wzbogaca to zrozumienie natury ludzkiej i pozwala formułować dokładniejsze przewidywania, gdy znamy już kluczowe elementy dominującej sytuacji. W rozdziale 2 omówimy bardziej szczegółowo naukowe metody badań stosowane przez psychologów społecznych.


Psychologia społeczna a inne nauki społeczne


Zainteresowanie zachowaniem społecznym jest wspólne wielu innym dyscyplinom z kręgu nauk społecznych, jak socjologia, ekonomia i nauki polityczne. Każda z nich zajmuje się wpływem czynników społecznych i socjalnych na ludzkie zachowanie. Istnieją jednak istotne różnice między psychologia społeczną a innymi naukami społecznymi, spowodowane analizowaniem tych samych zjawisk na różnych poziomach. Psychologia społeczna jest częścią psychologii, toteż jej zainteresowania koncentrują się na poszczególnych jednostkach, kładąc nacisk na psychologiczne procesy przebiegające w sercu i umyśle. Na przykład, aby zrozumieć, dlaczego ludzie ranią się wzajemnie w sposób zamierzony, psychologowie społeczni interesują się procesami psychologicznymi uruchamiającymi agresję. Do jakiego stopnia agresja jest poprzedzona stanem frustracji? Czy frustracja jest do tego konieczna? Jeżeli ludzie czują się sfrustrowani, to w jakich warunkach pofolgują sobie poprzez otwarte, agresywne działania? Jakie czynniki mogą przeszkodzić sfrustrowanej jednostce w agresywnym zareagowaniu? Czy poza frustracją również inne czynniki mogą spowodować agresję? (Odpowiedzi na te pytania zawarte są w rozdziale 12).


Inne nauki społeczne są bardziej skoncentrowane na czynnikach socjalnych, ekonomicznych, politycznych i historycznych, które wpływają na ludzkie zachowanie. Socjologia, na przykład, interesuje się takimi zagadnieniami, jak: klasa społeczna, struktura społeczna i instytucje społeczne. Nie mówi się przy tym, że ponieważ społeczeństwo tworzą ludzie, z konieczności więc występuje nakładanie się obszarów zainteresowań socjologii i psychologii społecznej. Główne różnice są następujące: socjologia, nie zajmując się psychologią jednostki, zmierza do koncentracji na skali makro — tej, która dotyczy całego społeczeństwa. Choć socjologowie, tak jak psychologowie społeczni, interesują się zachowaniem agresywnym, istnieje większe prawdopodobieństwo, iż socjologowie zajmą się tym, dlaczego w poszczególnych społecznościach występują różne poziomy i rodzaje agresji wśród jej członków. Albo dlaczego wskaźnik morderstw w Stanach jest znacznie wyższy niż w Kanadzie? A w obrębie Stanów — dlaczego wskaźnik morderstw występujący w pewnych klasach społecznych jest wyższy niż w innych? W jaki sposób zmiany społeczne są związane ze zmianami w agresywnym zachowaniu?


Różnica między psychologią społeczną a innymi naukami społecznymi, odnosząca się do analizowanego poziomu zjawiska, odzwierciedla inną różnicę — to, co próbują one wyjaśnić. Celem psychologii społecznej jest określenie uniwersalnych właściwości natury ludzkiej, które powodują, iż każdy — niezależnie od klasy społecznej czy kultury — jest podatny na wpływ społeczny. Zakłada się, na przykład, że prawa rządzące relacjami między frustracją a agresją są prawdziwe dla większości ludzi, a nie tylko dla członków jakiejś klasy społecznej, grupy wiekowej czy rasy. Psychologia społeczna jest młodą nauką, która do niedawna rozwijała się głównie w

Stanach Zjednoczonych; powoduje to, że wiele jej ustaleń nie zostało jeszcze przetestowanych w innych kulturach, by stwierdzić, czy rzeczywiście są one uniwersalne. Celem psychologów społecznych jest dotarcie do takich praw. Toteż stopniowo, gdy metody i teorie sformułowane przez amerykańskich psychologów społecznych są przejmowane przez psychologów społecznych z Europy, Azji, Afryki, Środkowego Wschodu i Ameryki Południowej, dowiadujemy się coraz więcej o tym, w jakiej mierze te prawa są uniwersalne. W kolejnych rozdziałach przedstawimy przykłady takich miedzy kulturowych badań.


Psychologia społeczna a psychologia osobowości


W obrębie psychologii występują także inne dyscypliny, które — jak psychologia społeczna — interesują się badaniem jednostek i tego, dlaczego działają one tak, a nie inaczej; najważniejszą z nich jest właśnie psychologia społeczna. Ponieważ psychologia osobowości i psychologia społeczna mają ze sobą wiele wspólnego, pomocna mogłaby być próba określenia, czym się różnią psychologia społeczna i psychologia osobowości w swym podejściu i zainteresowaniach.


Jeśli postępujesz jak większość ludzi, to analizując przykłady przedstawione na początku tego rozdziału i myśląc o nich jako o zdarzeniach, które już zaszły, zaczynasz się na wstępie zastanawiać nad siłą, słabymi punktami czy kaprysami osobowości zaangażowanych w to uczestników. Gdy ludzie zachowują się intrygująco lub dziwacznie, naturalna jest próba ustalenia tego, jakie to elementy ich osobowości wyzwalają u nich obserwowane zachowania. Dlaczego mieszkańcy Los Angeles nie wezwali policji, kiedy słyszeli wołanie o pomoc? Większość z nas zakłada, iż przyczyną była ich osobowość lub zadziałał kaprys, który spowodował, że nie udzielili pomocy. Co to mogło być? Niektórzy z nas są szefami, inni zaś podwładnymi; niektórzy są zuchwali, a inni nieśmiali; są tacy, co działają społecznie, i są egoiści. Tak to właśnie wygląda. A gdyby pomyśleć inaczej: jak byś odpowiedział na pytanie, czy chciałbyś, aby byli oni twymi przyjaciółmi lub opiekunkami twoich dzieci?


Psychologowie zajmujący się osobowością zasadniczo koncentrują swoją uwagę na różnicach indywidualnych jako wyjaśnieniach zachowania społecznego. Na przykład, by wyjaśnić, dlaczego ludzie w Jonestown pozbawili życia siebie i swoje dzieci, wypijając truciznę, wydaje się naturalne zwrócenie uwagi na ich osobowości. Być może wszyscy oni byli typami konformistycznymi lub mieli słabą wolę; a może byli chorzy psychicznie. Psychologowie społeczni sądzą, że takie podejście wzbogaca nieco naszą wiedzę o zachowaniu człowieka, jednak próba wyjaśnienia głównie w terminach czynników osobowościowych prowadzi do istotnego niedoceniania roli głównego źródła ludzkiego zachowania — wpływu społecznego. W tym kontekście ważne jest, by pamiętać, iż to nie garstka osób popełniła samobójstwo w Jonestown, lecz prawie 100% mieszkańców tej wioski. Można sobie wyobrazić, że wszyscy byli psychotykami, jednak jest to wysoce nieprawdopodobne. Bardziej uzasadniona staje się konieczność zrozumienia siły i wpływu tak charyzmatycznego człowieka jak Jim Jones i tego, co powoduje, że różne osoby stają się tak podatne na ów wpływ (zob. ryć. 1.1).


Te dwa różne podejścia można najlepiej zilustrować, koncentrując się na bardziej codziennym przykładzie. Przypuśćmy, iż zatrzymałeś się w przydrożnej restauracji na kawę i kawałek ciasta. Przychodzi kelnerka, by przyjąć zamówienie, jednak ty masz trudności z wyborem ciastka. Gdy się zastanawiasz, kelnerka niecierpliwie postukuje długopisem w bloczek zamówień, spogląda w sufit, patrzy na ciebie wilkiem, aż wreszcie wyrzuca z siebie: „Och, nie mogę tu w końcu spędzić całego dnia!"


różnice indywidualne: składniki osobowości, które odróżniają nas od innych ludzi


Jakie są twoje wnioski dotyczące tego wydarzenia? W konfrontacji z taką sytuacją większość ludzi sądzi, że kelnerka jest niegodziwą lub nieprzyjemną osobą. Przypuśćmy jednak, że jest ona samotną matką i nie spała całą noc z powodu płaczu swego najmłodszego dziecka, które cierpi na bolesną śmiertelną chorobę; że jej samochód został rozbity w drodze do pracy, ona zaś nie ma pojęcia, skąd wziąć pieniądze na jego naprawę; że kiedy wreszcie przyszła do restauracji, dowiedziała się, iż jej współpracownik jest zbyt pijany, by pracować, co wymaga od niej obsługi dwukrotnie większej liczby stołów niż zwykle; że szybkie zebranie zamówienia dla kuchni powstrzymuje pretensje kucharza pod jej adresem. Być może, dysponując całością tej informacji, zrewidowałbyś swój sąd i doszedłbyś do wniosku, że to niekoniecznie zła osoba — nie różni się od innych, lecz jedynie znajduje się w stanie niezwykłego stresu. Faktem jednak pozostaje, że próbując znaleźć wyjaśnienie czyjegoś zachowania w złożonej sytuacji, większość ludzi stwierdzi, iż miało ono wiele wspólnego z osobowością tych, którzy tam działali. I ten fakt — często pomijany — jest ważny dla psychologa społecznego, jako że ma to duży wpływ na zachowania ludzi w kontaktach z innymi. Wracając do powyższego przykładu — sposób, w jaki zareagujesz na kelnerkę, jest wyrazem tego, jak interpretujesz jej zachowanie względem siebie.


Podsumowując, aby wyjaśnić zachowanie społeczne, psychologia społeczna sytuuje się między jej najbliższymi kuzynami: socjologią i psychologią osobowości. Z socjologią dzieli zainteresowanie sytuacyjnymi i socjalnymi czynnikami wpływającymi na zachowanie, lecz koncentruje się bardziej na psychologicznej strukturze jednostek, która powoduje, iż stają się one podatne na wpływ społeczny. Tak jak i psychologia osobowości kładzie nacisk na psychologię jednostki, koncentrując się jednak nie tyle na tym, co ludzi różni od siebie, ile na takich procesach psychologicznych, które obecne u większości ludzi sprawiają, że są oni podatni na wpływ społeczny.


Takie podejście satysfakcjonuje, oczywiście, jedynie w takim zakresie, w jakim wpływy społeczne rzeczywiście kształtują ludzkie zachowanie. Gdyby każdy poszedł swoją własną drogą, niepodatny na to, co inni robią lub myślą, wówczas nie potrzebowalibyśmy nauki nazwanej psychologią społeczną. Nie ulega jednak wątpliwości, że inni na nas wpływają. Jednak siła i rozmiar tego wpływu — jak zobaczymy — nie zawsze sąłatwo dostrzegalne.


Moc wpływu społecznego.


Próbując przekonać ludzi, że na ich zachowanie wpływa wydatnie otoczenie społeczne, psycholog staje przed potężną przeszkodą: skłonnością, którą wszyscy podzielamy, do wyjaśniania zachowania w terminach osobowościowych (jak w przytoczonym wcześniej przykładzie kelnerki). Zagadnienie to było omawiane przez wielu psychologów społecznych, najdobitniej jednak przez Fritza Heidera (1958), E.E. Jonesa (1979) i Lee Rossa (1977). Ross traktuje to jako podstawowy błąd atrybucji lub tendencję do wyjaśniania własnego zachowania oraz zachowania innych wyłącznie w terminach cech osobowości, przy niedocenianiu siły wpływu społecznego. Z powodu tendencji do przeoczania tej siły jesteśmy, jako autorzy niniejszej książki, w pełni świadomi, że stajemy w obliczu konieczności podjęcia uciążliwej walki. Jeśli jesteś jak większość ludzi, to spotykając się po raz pierwszy z przykładami zachowania społecznego, będziesz miał tendencję do wyjaśnienia tego zachowania w terminach osobowości osób w to zaangażowanych. Wszystko, o co prosimy, to to, abyś w trakcie czytania tej książki spróbował wstrzymać się na krótko ze swoim osądem i przyjął, że aby zrozumieć, dlaczego postępujemy tak, a nie inaczej, konieczne jest bliższe rozpoznanie istoty sytuacji społecznej.


Dlaczego ludzie mają tendencję do niedoceniania siły wpływu społecznego? Istnieje bardzo wiele przyczyn; przyjrzymy się im szczegółowo w rozdziale 5. Natomiast obecnie należy zauważyć, że skłonność ta tworzy niepożądane nastawienie, które może prowadzić do niekorzystnych postaw i zachowań. Jej opanowanie staje się więc koniecznością. Jednym z głównych problemów związanych z taką tendencją jest to, iż tworzy ona poczucie fałszywego bezpieczeństwa. Prawdę mówiąc, systematycznie nie doceniając siły wpływu społecznego, intensyfikujemy ryzyko, że jej ulegniemy. Na przykład, kiedy próbujemy wyjaśnić, dlaczego ludzie robią odrażające bądź dziwaczne rzeczy — takie jak ci w Jonestown czy Waco, którzy odbierajążycie sobie i swoim dzieciom — pociągające i wygodne jest opisanie ofiar jako ludzi niepełnowartościowych.

Pozostałym daje to poczucie, iż nam nigdy nie może się to przydarzyć — co wzmaga naszą własną podatność na wpływ społeczny. Ponadto nie doceniając w pełni siły oddziaływania sytuacji, jesteśmy skłonni do nadmiernego upraszczania złożonych okoliczności; takie uproszczenie obniża nasze zrozumienie przyczyn wielu ludzkich zachowań. Między innymi może to prowadzić do zawstydzania ofiar — jak to się stało po tragedii w Jonestown — w sytuacjach, gdy jednostka była zdominowana przez siły społeczne, którym trudno się było oprzeć. Poniżej przedstawiamy przykład takiego- nadmiernego uproszczenia. Przyjmijmy, że jest to sytuacja, w której ludzie grają w dwuosobową grę nazwaną „Dylematem więźnia". Mogą wybrać jedną z dwóch strategii: grać rywalizujące, gdy próbują wygrać tyle pieniędzy, ile to tylko możliwe, pewni, że ich partner stracił tyle, ile tylko się dało; lub grać kooperacyjnie, gdy starają się uzyskać pewność, że zarówno oni, jak i ich partner uzyskają tyle samo. Szczegóły tej gry omówimy w rozdziale 9. Obecnie ważne jest jedynie to, by zwrócić uwagę, że są tu dwie podstawowe strategie, które można zastosować, grając w tę grę: rywalizacja albo kooperacja. A teraz pomyśl o niektórych z twoich znajomych. Jak sądzisz, jak oni by tu zagrali?


podstawowy błąd atrybucji: tendencja do przeceniania rozmiaru, w jakim zachowanie ludzi jest wynikiem oddziaływania dyspozycji wewnętrznych, a niedocenianie roli czynników sytuacyjnych.


Naczelna małpa w Paryżu włożyła czapeczkę podróżną i wszystkie małpy w Ameryce

zrobiły to samo. - Henry David Thoreau Walden, 1854


Często sądzimy, że ludzie zachowują się niecodziennie z powodu natury swych osobowości. Czasem jednak takie zachowania mogą być spowodowane przez silne wpływy społeczne. W filmie Nieoczekiwana zmiana miejsc bohater, grany przez Dana Aykroyda, był bogaty, wygodny i normalny — dopóki nie został złapany w sieć wpływów społecznych, które dramatycznie zmieniły jego życie.


Niewielu ludzi ma trudności ze znalezieniem odpowiedzi na to pytanie; wszyscy mamy uczucie, że nasi przyjaciele mają tendencję do rywalizowania. „No dobrze — mógłbyś powiedzieć — jestem pewien, że Bob, który jest szefem zbójeckiego interesu, zagrałby w tę grę bardziej rywalizacyjnie niż moja przyjaciółka, Karen, która jest prawdziwie opiekuńczą, kochającą osobą". Oznacza to, iż pod uwagę bierzemy osobowości naszych znajomych i zgodnie z tym odpowiadamy. Nie zastanawiamy się zwykle nad naturą sytuacji, gdy przewidujemy. Na ile jednak dokładne są takie przewidywania? Czy powinniśmy się zastanowić nad sytuacją społeczną?


By to stwierdzić, Steyęn Samuels i Lee Ross (1993) przeprowadzili następujący eksperyment. "Wybrali grupę studentów ze Stanford University, którzy zostali uznani przez współmieszkańców z tego samego akademika za zdecydowanie kooperacyjnych bądź wyraźnie rywalizujących.

Uzyskali to, prezentując „Dylemat więźnia" swoim współpracownikom i prosząc ich o wskazanie, którzy ze studentów w ich akademiku najprawdopodobniej przyjęliby strategię rywalizacyjną, a którzy kooperacyjną. Tak jak oczekiwano, nie mieli oni kłopotu z przypisaniem swych kolegów do jednej z kategorii. Następnie Samuels i Ross zaprosili wytypowane osoby do gry w „Dylemat więźnia" w prowadzonym eksperymencie psychologicznym. Zastosowano tu niewielkie oszustwo: badacze zmienili mało znaczący element sytuacji społecznej — to znaczy nazwę gry. Połowie badanych powiedzieli, że nazywa się to „Grą na Wali Street", a drugiej połowie, iż „Grą wspólnych interesów". Poza tym elementy gry były identyczne. Tak więc ci, którzy zostali przydzieleni do jednej z powyższych kategorii (rywalizujący lub kooperujący), grali w grę, która była nazywana zarówno „Grą na Wali Street", jak i „Grą wspólnych interesów", co dawało rozkład czteropolowy. Jak sądzisz, co się stało? Jak twoi znajomi zagraliby w tę grę?


Dlaczego jakakolwiek rozsądna osoba miałaby ślepo podążać za kimś, kto ogłasza się Chrystusem, rezygnując z wolności osobistej, pozwalając przywódcy na swobodne współżycie ze swojążoną i dyktowanie sobie, jakie stosunki osobiste może kontynuować? Dlaczego tak łatwo można pomniejszyć wartość osób podążających za przywódcą kultu, takim jak David Koresh, określając ich mianem głupców, podczas gdy tak nadmierne uproszczenie i zaprzeczanie sile wpływu społecznego może prowadzić do obciążania winą ofiar.


I znów większość z nas idzie przez życie zakładając, iż tym, co się naprawdę liczy, jest osobowość jednostki, a nie coś tak trywialnego jak nazwa gry. Niektórzy ludzie wydają się rywalizujący z natury i znajdują przyjemność w walce z rywalem. Inni, bardziej nastawieni na współpracę, osiągną większą satysfakcję, upewniwszy się, że nikt nie utracił zbyt dużo pieniędzy ani że niczyje uczucia nie zostały zranione. Prawda? Nie tak szybko. Jak pokazuje rycina 1.2, nawet tak trywialny aspekt sytuacji jak nazwa gry wywołał dramatyczną różnicę w tym, jak się ludzie zachowali. Gdy nazwano to „Grą na Wali Street", około dwóch trzecich badanych zachowało się rywalizacyjnie, natomiast gdy nazwano to „Grą wspólnych interesów", jedynie jedna trzecia zareagowała w ten sposób. Nazwa gry była nośnikiem silnych norm społecznych określających odpowiedni rodzaj zachowania w danej sytuacji, a jak zobaczymy w rozdziale 7, normy społeczne mogą bardzo silnie kształtować

zachowania ludzi.


RYCINA 1.2. Co wpływa na to, w jakim stopniu ludzie będą kooperować — ich osobowość czy też istota sytuacji społecznej? Samuels i Ross (1993) stwierdzili, iż osobowości studentów college'u, oszacowane przez współmieszkańców z tego samego akademika, nie determinują tego, jak dalece kooperujące lub rywalizujące będą się zachowywać w toku gry w laboratorium. Dramatyczny wpływ wywarła nazwa gry — to, czy była ona nazwana „Grą wspólnych interesów" czy „Grą na Wall Street". Takie pozornie nieznaczące elementy sytuacji społecznej mogą wywierać istotny wpływ na ludzkie zachowanie, przytłaczając różnice osobowościowe (zaczerpnięto z: Samuels, Ross, 1993)


W opisanej sytuacji osobowość wywołała nie dające się zmierzyć różnice między zachowaniem faktycznym a przewidywanym. Ci, określeni jako rywalizujący, nie byli skłonni przyjmować strategii rywalizacyjnej częściej niż tak zwani kooperujący. Taki wzorzec wyników jest jednym z tych, z którymi częściej spotkamy się w tej książce: pozornie mało znaczące elementy sytuacji społecznej mogą wywołać silne efekty i przeważyć nad różnicami osobowościowymi. Nie oznacza to, iż różnice osobowościowe nie istnieją lub są nieważne; one są i często bywają bardzo istotne.

Dowiedzieliśmy się jednak, że pewne sytuacje społeczne i środowiskowe są tak silne, że wywierają dramatyczny wpływ prawie na każdego. I to jest właśnie obszar zainteresowań psychologa społecznego.


Moc sytuacji subiektywnych: krótka historia idei


Podsumowując, można powiedzieć, że sytuacje społeczne często wywierają zadziwiający i głęboki wpływ na ludzkie zachowanie. Ale co właściwie rozumiemy przez sytuacje społeczne? Jedna ze strategii polega na wyszczególnieniu obiektywnych właściwości takiej sytuacji, a więc tego, jak nagradza ona zaangażowane w nie osoby, a następnie na udokumentowaniu zachowań, które wynikają z tych obiektywnych właściwości.


Behawioryzm. Była to szkoła myślenia, która zdominowała amerykańską psychologię w pierwszej połowie bieżącego wieku. Behawioryzm wyrósł z badań nad zwierzętami niższymi i usiłował pokazać, że proces uczenia się zachodzi dzięki wzmocnieniu — to znaczy skojarzeniu pozytywnych i negatywnych zdarzeń zachodzących w środowisku z określonymi zachowaniami. Na przykład, psy przybiegają na zawołanie, ponieważ wyuczyły się, że za uległością następuje pozytywne wzmocnienie (np. pożywienie lub pieszczoty). Psychologowie wywodzący się z tej tradycji, tacy jak John Watson (1924) czy B.F. Skinner (1938), uważali, iż ludzkie zachowanie można zrozumieć poprzez prześledzenie kar i nagród występujących w środowisku, gdzie żyje dany organizm. Dlatego nie ma potrzeby, by badać takie subiektywne stany jak myślenie i odczuwanie. Chcąc więc zrozumieć zachowanie mieszkańców Los Angeles, którzy zignorowali wołanie swych sąsiadów o pomoc, behawiorysta analizowałby sytuację, by dowiedzieć się, jakie czynniki hamowały wszelkie próby udzielenia pomocy. Takie koncepcje i pojęcia jak poznanie, myślenie i odczuwanie nie były stosowane przez behawiorystów. Traktowali je jako zbyt słabe i osadzone w umyśle, a nie bezpośrednio zakotwiczone w dającym się obserwować zachowaniu.


Większość współczesnych psychologów społecznych (również autorzy tej książki) jest przekonanych, że o ile podejście behawiorystyczne ma pewną wartość, o tyle jednak jest zbyt uproszczone, by dostarczyć pełnego, dokładnego zrozumienia zachowania społecznego. Co więcej, przy określonej dozie zręczności i zwróceniu uwagi na szczegóły, możliwy jest obiektywizm i precyzja również wtedy, gdy badacz posługuje się pojęciami mentalistycznymi jak poznanie, myślenie i odczuwanie.


Stwierdziliśmy także, iż zachowanie społeczne nie daję się w pełni zrozumieć, jeśli ograniczymy nasze obserwacje do fizycznych właściwości sytuacji. Zamiast tego musimy spojrzeć na nią z punktu widzenia tych, którzy się w niej znajdują, by poznać, w jaki sposób konstruują oni subiektywny obraz świata, który ich otacza (Griffin, Ross, 1991; Ross, Nisbett, 1991). Interpretacja oznacza, że pod uwagę bierze się nie to, co obiektywnie sytuacja zawiera, lecz to, co ludzie z tej zawartości czynią. Na przykład sytuację, gdy ktoś do nas podchodzi, klepie po plecach i pyta, jak się czujemy, możemy różnie zinterpretować. Zależy to od tego, czy pytanie zadał bliski przyjaciel, głęboko przejęty tym, że zbyt ciężko pracujemy, czy przypadkowy znajomy, z którym mijamy się codziennie, albo sprzedawca samochodów zamierzający nam sprzedać używane auto — mimo iż jest sformułowane w ten sam sposób i zadane takim samym tonem. Jest nieprawdopodobne, by odpowiadając na pytanie zadane przez sprzedawcę, szczegółowo mu opisywać bóle, które odczuwamy w nerkach.


Behawioryzm: szkolą psychologiczna, która utrzymuje, iż aby zrozumieć ludzkie zachowanie, wystarczy jedynie rozważyć nagradzające właściwości środowiska — to znaczy to, w jaki sposób pozytywne i negatywne wydarzenia w otoczeniu są związane ze specyficznymi zachowaniami


Psychologia postaci. Nacisk, który kładziemy na interpretację, bierze się z podejścia zwanego psychologią postaci. Zaproponowana początkowo jako teoria wyjaśniająca, jak ludzie spostrzegająświat fizyczny, psychologia postaci utrzymuje, że powinniśmy badać subiektywny sposób, w jaki obiekt (Gestalt albo inaczej postać) pojawia się w umyśle człowieka, a nie obiektywne, fizyczne właściwości, które zawiera. Na przykład, jedną z dróg do zrozumienia tego, w jaki sposób ludzie spostrzegają namalowany obraz, byłoby rozebranie go na elementy cząstkowe, takie jak dokładna liczba kolorów podstawowych zastosowana do różnych fragmentów płótna, rodzaje pociągnięć pędzla wykorzystane do naniesienia farby i ich odmienne kształty, a następnie próba określenia, jak te elementy zostały połączone przez odbiorcę, by powstał całościowy obraz. Zgodnie jednak z psychologami Gestalt niemożliwe jest, by zrozumieć sposób, w jaki obiekt jest spostrzegany, przez zwykłe zbadanie elementów, z których budowała percepcja. Całość jest różna od sumy swych części. Należy się skoncentrować na fenomenologii spostrzegającego, to jest na tym, w jaki sposób obiekt jawi się ludziom, a nie na elementach składowych obiektywnego bodźca.


psychologia postaci: szkoła psychologiczna podkreślająca ważność badania subiektywnego sposobu, w jaki dany obiekt pojawia się w umyśle ludzi, zamiast poddania badaniom wyłącznie obiektywnych, fizycznych cech tego obiektu


Podejście psychologii postaci zostało opracowane w Niemczech w pierwszej połowie naszego wieku przez Kurta Koffkę, Wolfganga Kohiera, Maxa Wertheimera oraz ich uczniów i kolegów. Pod koniec lat trzydziestych wielu tych psychologów wyemigrowało do USA, uciekając przed hitlerowskim reżimem, co w dużym stopniu wpłynęło na amerykańską psychologię. Ich oddziaływanie było tak wielkie, że zachęciło to co najmniej jednego bystrego obserwatora do poczynienia uwagi, iż „gdybym był zmuszony do wymienienia nazwiska człowieka, który wywarł największy wpływ na tym polu, byłby to Adolf Hitler" (Cartwright, 1979, s. 84).


Wśród emigrantów był Kurt Lewin, który spowodował przełom w zastosowaniu reguł psychologii postaci. Wykraczając poza czynniki związane ze spostrzeganiem obiektów, przeniósł je do spostrzegania społecznego, wyrażającego to, jak ludzie spostrzegają innych oraz ich motywy, intencje i zachowania. Lewin był pierwszym badaczem, który zdał sobie w pełni sprawę z tego, jak ważne jest przyjęcie perspektywy patrzenia tych, którzy znajdują się w danej sytuacji społecznej, by poznać, w jaki sposób konstruują oni (np. spostrzegają, interpretują, zniekształcają) swój obraz środowiska społecznego. Już wkrótce psychologowie społeczni uznali ważność analizy sytuacji subiektywnych (to, w jaki sposób zostały one skonstruowane przez ludzi). Ówczesnych psychologów społecznych i ich kluczowe twierdzenia przedstawimy na następnych stronach.


Owe konstrukty mogą być dość proste, tak jak w przykładzie z wcześniej omawianym pytaniem: „Jak się masz?" Mogą być jednak także nadzwyczaj skomplikowane. Przypuśćmy, że Mary pocałowała Johna w policzek po ich pierwszej randce. W jaki sposób John zareaguje na ten pocałunek? Powiedzielibyśmy, iż to zależy od tego, jak konstruuje tę sytuację. Czy interpretuje ten fakt jako pierwszy krok — znak budzenia się u Mary romantycznego nim zainteresowania? A może potraktuje to jako wyraz siostrzanego dystansu — sygnał, że Mary pragnie być przyjacielem i niczym więcej? Albo też odbierze owo zdarzenie jako wyraz tego, iż Mary jest nim zainteresowana, jednak pragnie, by sprawy w ich związku nie rozwijały się zbyt szybko? Gdyby John błędnie zinterpretował tę sytuację, mógłby popełnić poważną pomyłkę; mógłby zlekceważyć to, co miało szansę stać się miłością jego życia, albo też mógłby wyrazić swoje uczucie niewłaściwie. Sądzimy, iż w każdym z tych przypadków najlepszą strategią pozwalającą zrozumieć reakcję Johna byłoby znalezienie sposobu na określenie, jaki jest jego konstrukt wyjaśniający zachowanie Mary, nie zaś poddawanie drobiazgowej analizie obiektywnej natury samego pocałunku (jego czas trwania, siłę itp.). Ale jak owe konstrukty są tworzone? Powoli!


Skąd się biorą konstrukty: podstawowe motywy ludzkie


W jaki sposób John określi powód, dla którego Mary go pocałowała? Jeśli prawdą jest, iż właśnie subiektywne, a nie obiektywne sytuacje wpływają na ludzi, to musimy zrozumieć, jak dochodzimy do swoich subiektywnych wyobrażeńświata. Co staramy się osiągnąć, gdy interpretujemy świat społeczny? Pytanie takie trzeba postawić z perspektywy ludzkiej osobowości. Co jest swoistego w osobowości Johna — wynikającego z wychowania, oddziaływań rodziny i unikatowych doświadczeń — że jego widzenie świata jest właśnie takie? Koncentrowanie się na różnicach indywidualnych w osobowościach ludzi, chociaż wartościowe, pomija to, co ma zwykle znacznie większą wagę: wpływ sytuacji społecznej. Aby to zrozumieć, musimy poznać podstawowe prawa natury ludzkiej, wspólne dla wszystkich, co wyjaśni, dlaczego konstruujemy świat społeczny w taki właśnie sposób.


Jesteśmy organizmami złożonymi; w każdej chwili niezliczone liczby krzyżujących się motywów wpływają na nasze myślenie i zachowanie. Z upływem czasu psychologowie społeczni stwierdzili, iż dwa z nich są szczególnie ważne: potrzeba bycia tak adekwatnym, jak to tylko możliwe, oraz potrzeba takiego usprawiedliwiania naszych myśli i działań, by mieć dobre o sobie mniemanie.


Gdy idziemy przez życie, w większości przypadków każdy z tych motywów popycha nas w tym samym kierunku. Przypuśćmy, na przykład, iż zbliża się rocznica ślubu naszych rodziców i pragniemy im dać doskonały prezent. Jeśli bardzo się od siebie różnią, mają inne zainteresowania i hobby, zdobycie doskonałego prezentu — takiego, który zadowoli ich oboje — wymaga wielu przemyśleń i wrażliwości na rozmaite subtelne przesłanki społeczne. Jeżeli sprostamy, będzie to znaczyło, że potrafimy adekwatnie spostrzegaćświat społeczny, a także poczujemy się kompetentni i wzrośnie nasza samoocena. Często jednakże znajdujemy się w sytuacjach, gdy oba te motywy są przeciwstawne — wtedy bliższe przyjrzenie się rzeczywistości ujawni, iż zachowujemy się głupio lub niemoralnie.


Leon Festinger, jeden z naszych najbardziej twórczych badaczy, bardzo szybko zdał sobie sprawę z tego, że szczególnie wartościowy wgląd w pracę ludzkiej psychiki uzyskują psychologowie społeczni wówczas, gdy owe motywy pociągają jednostkę w przeciwstawnych kierunkach. Wyobraź sobie na przykład, iż jesteś prezydentem Stanów Zjednoczonych, twój kraj zaś jest zaangażowany w trudną i kosztowną wojnę w południowowschodniej Azji. Włożyłeś w tę wojnę setki milionów dolarów i pochłonęła ona życie setek tysięcy Amerykanów oraz o wiele więcej ofiar wśród niewinnych cywilów wietnamskich. Ta wojna wydaje się sytuacją bez wyjścia; nie widać jej końca. Często budzisz się w środku nocy oblany zimnym potem wątpliwości: z jednej strony bolejesz nad całą tą rzezią, która się toczy, a jednocześnie nie chcesz przejść do historii jako pierwszy amerykański prezydent, który przegrał wojnę.


Niektórzy z twoich doradców mówią ci, że dostrzegająświatełko na końcu tunelu — że jeśli nasilisz bombardowanie, wróg wkrótce skapituluje i wojna się skończy. Będzie to dla ciebie ważne zwycięstwo; nie tylko odniesiesz sukces, osiągając cele militarne i polityczne, lecz i historia potraktuje cię jak bohatera. Jednakże inni doradcy są przeświadczeni, że nasilanie bombardowania wzmoże tylko opór wroga; oni namawiają cię do zawarcia pokoju.


Psychologia społeczna koncentruje się na tym, co powoduje, że nawet inteligentne i silne jednostki popełniają poważne błędy, stając w obliczu sprzecznych rad w odniesieniu do decyzji o wielkiej wadze. Pierwsi psychologowie społeczni podkreślali, że aby przewidywać zachowanie społeczne, trzeba wziąć pod uwagę to, jak ludzie konstruują (interpretują, spostrzegają) świat społeczny.


Którym doradcom jesteś skłonny uwierzyć? Jak zobaczymy w rozdziale 3, prezydent Lyndon Johnson stanął w obliczu takiego właśnie dylematu. Nie ma nic nieoczekiwanego w tym, że uwierzył doradcom, którzy namawiali go do eskalacji wojny, ponieważ gdyby zwyciężył w tej wojnie, mógłby usprawiedliwić swoje wcześniejsze zachowanie jako dowódcy, natomiast wycofując się z Wietnamu, nie tylko źle by się zapisał w historii, lecz musiałby także usprawiedliwić śmierć wielu ludzi i wyrzucone w błoto pieniądze. Ta rada jednak okazała się błędna. Nasilanie bombardowań posłużyło jedynie do utrwalenia przyjętego przez wroga rozwiązania i niepotrzebnie przedłużyło wojnę. Jak pokazuje ten przykład, potrzeba samousprawiedliwienia może przeciwstawić się potrzebie adekwatności i przynieść katastrofalne skutki.


Większość psychologów społecznych zgadza się, że oba te motywy są ważne i że mogą się przejawiać z różną siłą. Każdy jednak z tych motywów ma unikatowe i interesujące implikacje, które są warte oddzielnego rozważenia. Przyjrzyjmy się bliżej tym motywom.


Podejście związane z samooceną: pragnienie, by czuć, że jest się dobrym


Większość z nas ma silną potrzebę spostrzegania siebie jako przyzwoitych, kompetentnych, sympatycznych i honorowych osób. Powodem, dla którego spostrzegamy świat tak, a nie inaczej, jest to, iż zmierzamy do realizacji potrzeby nakazującej doskonalić pożądane wyobrażenie samego siebie lub, innymi słowy, podnosić samoocenę (Aronson, 1992; Baumeister, 1993; Kunda, 1990; Pyszczynski, Greenberg, 1987; Thibodeau, Aronson, 1992). Mając wybór pomiędzy zniekształceniem obrazu świata w celu podtrzymania dobrego samopoczucia a odzwierciedleniem świata adekwatnie, ludzie często wybierają tę pierwszą opcję.


samoocena: dokonywane przez ludzi oszacowania wartości samych siebie, to znaczy rozmiaru, w jakim spostrzegają siebie jako dobrych, kompetentnych i przyzwoitych


Usprawiedliwianie wcześniejszego doświadczenia. Niedawno rozwiedziony mężczyzna mógłby obwiniać swą byłą żonę o rozpad małżeństwa twierdząc, że nie zwracała dostatecznej uwagi na jego potrzeby, zamiast powiedzieć prawdę, iż to właśnie jego zazdrość i nadmierne poczucie własności skłoniły ją do odejścia. Dzięki swej interpretacji ma on lepsze samopoczucie. Bardzo trudno jest przyznać się do swoich braków, nawet gdy prowadzi to do nieadekwatnego obrazu świata. Oczywiście konsekwencją tego zniekształcenia jest spadek możliwości uczenia się z własnych doświadczeń; oznacza to, iż w swoim następnym małżeństwie mężczyzna ten będzie popadał w te same kłopoty.


Nie zamierzamy suponować, że ludzie totalnie zniekształcają rzeczywistość, zaprzeczając w całości informacji, która przedstawia ich w złym świetle; takie krańcowe zachowanie rzadko się zdarza poza szpitalami psychiatrycznymi. Dla normalnych osób, takich jak ty i my, staje się to często możliwe dzięki nieco innemu powiązaniu faktów, takiemu, które pokazuje nas w możliwie najlepszym świetle. Spójrzmy na Rogera — faceta, którego buty są prawie zawsze nie zawiązane i który często ma plamy z kawy na gorsie koszuli lub ślady musztardy wokół ust. Większość obserwatorów może traktować Rogera jako brudasa, natomiast Roger może spostrzegać siebie jako człowieka nie przywiązującego wagi do szczegółów i niekompulsywnego. Albo, gdy Heather gra w koszykówkę i w łatwych sytuacjach nie trafia sześć lub siedem razy z rzędu, członkinie jej zespołu mogą ją uznać za pozbawioną talentu i dwa razy się zastanowić, nim znowu podadzą jej piłkę; natomiast z drugiej strony, Heather może po prostu uważać, iż jeszcze nie wpadła w swój rytm.


To, że zniekształcamy fakty, by poczuć się lepiej, jest rzeczą całkowicie oczywistą, znaną nawet okazjonalnym obserwatorom ludzkiego zachowania. Jednakże sposób, w jaki działa ten motyw, jest często zaskakujący i rzuca sporo światła na zachowanie, które w innym przypadku mogłoby być okryte tajemnicą.


Cierpienie a samousprawiedliwianie. Wróćmy do jednego z naszych pierwszych scenariuszy — przypadku Charliego i jego syna. Sama. Dlaczego Sam był mniej rozkochany w swych stowarzyszonych braciach niż Charlie, gdy był w college'u? Odpowiesz, że Charlie był bliski sformułowania hipotezy, iż być może jego stowarzyszenie nie przyciąga już obecnie takich wspaniałych ludzi jak wówczas, gdy on sam tam uczęszczał. To może być prawda. Sądzilibyśmy jednak, że przyczyny tego wiążą się z faktem inicjacji. Szczególnie zaś upieralibyśmy się przy tym, że główny czynnik, który wzmagał sympatię Charliego dla stowarzyszonych z nim braci, był częściowo związany z nieprzyjemnymi elementami rytuałów inicjacyjnych, przez które przeszedł, podczas gdy Sam mógł je ominąć. Brzmi to nieco dziwnie. Dlaczego coś tak nieprzyjemnego mogło sprawić, że Charlie polubił owo stowarzyszenie? Czyż to nie psychologia behawiorystyczna uczy nas, że właśnie nagrody, a nie kary skłaniają ludzi do polubienia rzeczy, które się z nimi wiążą?

Dokładnie tak. Jak jednak zauważyliśmy wcześniej, w ostatnich latach psychologowie społeczni ustalili, iż takie sformułowanie jest nadmiernym uproszczeniem, by dostatecznie wyjaśniać myślenie i motywację człowieka. Odmiennie niż szczury i gołębie istoty ludzkie mają potrzebę usprawiedliwienia swego ubiegłego doświadczenia, to zaś może prowadzić ich do myśli, odczuć i zachowań, które nie zawsze odpowiadają precyzyjnym kategoriom behawiorystów.


Nasze dążenie do umocnienia samooceny może mieć zadziwiające konsekwencje. Czy przechodzenie przez niebezpieczne albo nieprzyjemne inicjacje przy wstępowaniu do stowarzyszenia zwiększa czy też zmniejsza sympatię do tego stowarzyszenia? Badania psychologii społecznej pokazują, że kiedy ludzie dobrowolnie podejmują bolesne czy nieprzyjemne inicjacje, by dołączyć do grupy, wówczas muszą uzasadnić sobie to doświadczenie, chcąc uniknąć poczucia, iż zgłupieli. Jednym ze sposobów jest uznanie, że inicjacja była tego warta, ponieważ

grupa jest cudowna.


A oto wyjaśnienie, jak to się dzieje. Jeżeli Charlie przejdzie przez surowe rytuały, aby stać się członkiem stowarzyszenia, a później odkryje nieprzyjemne rzeczy, które stawiają stowarzyszonych braci w złym świetle, to poczuje się jak głupiec: „Dlatego przeszedłem przez wszystkie te bolesne i kłopotliwe historie, by mieszkać w domu z bandą szajbusów? Tylko kretyn mógł to zrobić". By uniknąć uczucia zażenowania, usiłuje usprawiedliwić swoją decyzję poddania się rytuałom, zniekształcając interpretację doświadczeń związanych ze stowarzyszeniem. Oznacza to, że spróbuje nadać swoim przeżyciom pozytywną interpretację.


Przypuśćmy, że przebywszy wszystkie te inicjacje, Charlie przeniósł się do domu stowarzyszenia i wtedy pojawiły się sytuacje, które dla zewnętrznego obserwatora nie są pozytywne: opłaty na stowarzyszenie to dotkliwy uszczerbek dla budżetu Charliego; częste przyjęcia zabierają czas, który można przeznaczyć na naukę, i w konsekwencji jego oceny zaczynają spadać; większość posiłków serwowanych w tym domu tylko niewiele się różni od pożywienia dla psów. Podczas gdy obiektywny obserwator (ktoś, kto nie przeszedł rytuałów) mógłby uznać te okoliczności za krańcowo negatywne, Charlie jest motywowany do tego, by widzieć je inaczej; tak naprawdę traktuje je jako niewielką zapłatę za uczucie braterstwa, którego doznaje wobec członków stowarzyszenia. Koncentruje się na dobrych stronach przynależności do stowarzyszenia i zniekształca bądź pomija te złe. Konsekwencją wszystkich tych samousprawiedliwień jest to, iż Charlie jest życzliwiej niż Sam ustosunkowany do stowarzyszenia.


Sam, nie przeszedłszy przez inicjację, nie ma powodów, by usprawiedliwiać swe zachowanie, a tym samym, by odbierać doświadczenia związane ze stowarzyszeniem jako pozytywne. Jaki jest końcowy rezultat? Charlie kocha swoje stowarzyszenie; Sam nie.


Czy nie jest to naciągane wyjaśnienie? Skąd wiemy, że ludzie w stowarzyszeniu nie byli obiektywnie milsi, gdy Charlie został członkiem, niż wówczas, gdy nim nie był? W serii dobrze kontrolowanych eksperymentów laboratoryjnych psychologowie społeczni przebadali zjawisko inicjacji, zachowując wszystkie elementy — łącznie z dokładnie określonym zachowaniem członków stowarzyszenia — w takiej samej postaci, a zmieniając jedynie surowość inicjacji, którą przeszli studenci. Eksperymenty pokazały jednoznacznie, że im bardziej nieprzyjemna jest procedura, przez którą przechodzą adepci, tym większą sympatią ją darzą — nawet jeśli członkami grupy byli ci sami ludzie zachowujący się w ten sam sposób (Aronson, Mills, 1959; Gerard, Mathewson, 1966). Zjawisko to zostanie obszerniej omówione w rozdziale 3. Należy tu zapamiętać kilka ważnych faktów, a mianowicie: a) jesteśmy motywowani do podtrzymywania pozytywnego wizerunku samych siebie częściowo poprzez usprawiedliwianie wcześniejszego doświadczenia; b) w pewnych specyficznych okolicznościach prowadzi nas to do działań, które, na pierwszy rzut oka, mogą się wydawać dziwaczne lub niedorzeczne, na przykład do tego, by bardziej lubić rzeczy lub osoby, z powodu których cierpimy, niż to, co nie jest kojarzone z bólem i cierpieniem.


Pragniemy, by było absolutnie jednoznaczne, iż rezultaty tej tradycji badawczej nie uzasadniają twierdzenia, że teorie behawiorystyczne są całkowicie błędne; pewne rodzaje zachowań tłumaczą bardzo dobrze (zwróć uwagę na omówienie badań dotyczących teorii wymiany społecznej, zawarte w rozdziale 10). Naszym zdaniem podejście behawiorystyczne nie nadaje się do wyjaśniania wielkiego podzbioru istotnych postaw i zachowań. Stanie się to bardziej oczywiste, gdy poznasz cały tekst; w dalszych rozdziałach spróbujemy sprecyzować warunki uzasadniające, który zbiór

zasad należałoby tu zastosować.


Podejście związane z poznawaniem społecznym: potrzeba bycia adekwatnym


Stwierdzono wcześniej, że nawet wtedy, gdy ludzie łączą ze sobą fakty tak, by przedstawiały ich w możliwie najbardziej pożądanym świetle, nie zniekształcają rzeczywistości całkowicie. Życie w świecie fantazji nie byłoby zbyt praktyczne, tak jak przeświadczenie, że samochód pędzący w naszym kierunku to tylko złudzenie lub że naszym współmałżonkiem zostanie Mel Gibson albo Kim Basinger, którzy natychmiast po zejściu z planu filmowego przybędą pod nasze drzwi. Prawdę

mówiąc, jesteśmy bardzo utalentowani, jeśli chodzi o myślenie, medytowanie i dedukowanie. Jednym z głównych znamion istot ludzkich jest zdolność do rozumowania, jako gatunek zaś mamy wysoko rozwinięte zdolności logiczne i matematyczne. Nie musimy przypominać o nadzwyczajnych osiągnięciach człowieka w takich dziedzinach, jak fizyka teoretyczna, filozofia czy matematyka. Szczytowe osiągnięcia wyrafinowanego ludzkiego myślenia są obecne w naszym codziennym życiu, jak choćby wynalazek komputerów, badania w przestrzeni kosmicznej czy wyniki w naukach medycznych.


Co więcej, na bardziej powszechnym (a być może ważniejszym) poziomie niemożliwe jest obserwowanie intelektualnego rozwoju dziecka bez zdumienia; pomyślmy tylko o tych olbrzymich przyrostach wiedzy i umiejętności rozumowania, które pojawiają się w ciągu ledwie pierwszych lat życia, gdy z etapu bezradnego noworodka, potrafiącego jedynie jeść, płakać i spać, rozwija się wyrafinowany, szczebiotliwy czterolatek, który umie formułować skomplikowane zdania i knuć diaboliczne intrygi, frustrujące młodsze rodzeństwo i wzbudzające konsternację (a zarazem dumę) u rodziców.


poznawanie społeczne: w jaki sposób ludzie myślą o sobie samych i o świecie społecznym; a dokładnie, jak selekcjonują, interpretują, zapamiętują i wykorzystują informację społeczną w wydawaniu sądów i w podejmowaniu decyzji


Poznawanie społeczne. Uzasadnione jest przekonanie, że przypisując naszemu gatunkowi niewiarygodne zdolności poznawcze, psychologowie społeczni, formułując teorie społecznego funkcjonowania, powinni wziąć pod uwagę sposób, w jaki ludzie myślą o świecie. Nazywamy to podejściem poznawczym w psychologii społecznej albo poznawaniem społecznym (Fiske, Taylor, 1991; Markus, Zajonc, 1985; Nisbett, Ross, 1980). Ci badacze, którzy próbują zrozumieć zachowanie społeczne z tej perspektywy, zakładają, iż ludzie usiłują widziećświat tak adekwatnie, jak to możliwe. Jesteśmy przedstawiani jako detektywi-amatorzy, którzy czynią, co tylko możliwe, by najlepiej zrozumieć i przewidzieć swój społeczny świat. Nie jest to jednak łatwe; często dostajemy się w tarapaty, ponieważ prawie nigdy nie znamy wszystkich faktów, które są niezbędne, by sformułować najbardziej adekwatne wyjaśnienie danej sytuacji. Niezależnie od tego, czy jest to względnie prosta decyzja, jak ta, czy na śniadanie zjeść płatki (co w rzeczywistości jest skomplikowaną kombinacją tego, co zdrowe, i tego, co lubimy), czy też nieco bardziej złożona, np. kupno możliwie najlepszego samochodu za cenę poniżej 15 tysięcy dolarów, albo decyzja bardzo skomplikowana, jak wybór współmałżonka, który ma nas uszczęśliwić na resztę życia, to nigdy nie jest łatwo wcześniej poznać wszystkie fakty mające na nią wpływ. Mimo to każdego dnia decydujemy niezliczoną liczbę razy; nawet gdyby istniała możliwość uzyskania niezbędnej do podjęcia właściwej decyzji informacji, to po prostu brak nam czasu lub wytrwałości, aby to zrobić.


Czy nie brzmi to zbyt przesadnie? Czy większość działań nie jest dość prosta?


Przyjrzyjmy się temu bliżej. Zacznijmy od zadania prostego pytania: jakie płatki śniadaniowe są według ciebie lepsze, Lucky Charms czy 100% Natural od Quakera? Gdybyś był podobny do naszych studentów, to wybrałbyś 100% Natural od Quakera. Poza tym wszyscy wiedzą, że Lucky Charms to płatki dla dzieci, pełne cukru. Co więcej, na litość boską, na pudełku mają rysunek krasnoludka. Natomiast 100% Natural ma na kartoniku obrazek kłosów zboża i czyż „natural" nie znaczy „dobry dla ciebie"? Jeżeli tą drogą szło twoje rozumowanie, to wpadłeś w znaną pułapkę poznawczą — dokonałeś generalizacji z opakowania na produkt. Dokładne prześledzenie składników (wydrukowanych drobnym drukiem na opakowaniu) poinformuje cię, że choć Lucky Charms mają nieco więcej cukru niż 100% Natural, to te ostatnie zawierają znacznie więcej tłuszczu — tak wiele, iż poważne czasopismo „Consumer Reports" określiło je jako mniej zdrowe niż Lucky Charms. Rzeczy nie zawsze są takie, jakimi się wydają; stąd konieczność wypracowania sobie adekwatnego obrazu świata społecznego nie zawsze jest oczywista.


Oczekiwania dotyczące świata społecznego. Czasem nasze oczekiwania co do świata społecznego wpływają na to, jak go spostrzegamy, a nawet mogą zmienić w naszym obrazie jego istotę. Przyjmij na przykład, że jesteś nauczycielem w szkole podstawowej, który się poświęcił temu, by pomóc swoim uczniom w możliwie największym stopniu. Wiesz, jakie wyniki w przeprowadzonym na początku roku szkolnego standardowym teście inteligencji uzyskał każdy uczeń. Na początku twej pracy nie byłeś wewnętrznie przekonany, że te testy mogą określić prawdziwy potencjał intelektualny dziecka. Po kilku latach nauczania stwierdziłeś, że są one dokładne. Wykazały, że te dzieci, które uzyskały dobre wyniki, są najlepsze w klasie, te zaś, które uzyskały słabe wyniki, po

prostu „nie dawały sobie rady".


Ten scenariusz nie wygląda specjalnie sensacyjnie ani zaskakująco, poza jednym kluczowym faktem: mogłeś się pomylić co do wiarygodności testów inteligencji. Mogło się zdarzyć, iż testy te nie były dokładne, lecz ty w sposób nie zamierzony potraktowałeś odmiennie dzieci z dobrymi i słabymi wynikami, tak jakby testy były niezawodne. Jest to właśnie to, co w swoich badaniach nad zjawiskiem określanym jako samospełniające się proroctwo ustalili Robert Rosenthal i Lenore Jacobson (1968). Rozpoczęli od przeprowadzenia testów w szkole podstawowej. Następnie poinformowali każdego nauczyciela, że zgodnie z ich wynikami, niektórzy uczniowie doskonale rozwiązali test i są to nie docenione diamenty. Tak naprawdę ten test niczego takiego nie wykazał; owe „diamenty" były nazwiskami wyciągniętymi z kapelusza i, ogólnie rzecz biorąc, nie różniły się niczym od innych. I oto wyobraźcie sobie, że kiedy Rosenthal i Jacobson wrócili na koniec roku do klasy, stwierdzili, że „diamenty" sprawdzały się szczególnie dobrze. Wyłącznie fakt, że nauczyciele oczekiwali, iż ci uczniowie będą dobrzy, spowodował znaczący postęp w ich nauce.


Dla psychologa społecznego teorie i przypuszczenia nie są wystarczające. Dla testowania teorii psychologicznych konieczne jest prowadzenie naukowych eksperymentów.


Jak to się stało? Choć rezultat ten wydaje się prawie magiczny, jest związany z istotnymi mechanizmami natury ludzkiej. Gdybyś był jednym z nauczycieli i ugruntowano by w tobie przeświadczenie, że dwóch czy trzech określonych uczniów będzie się dobrze uczyć, byłbyś skłonny traktować ich w sposób szczególny, czyli poświęcać im więcej uwagi, słuchać ich uważniej, zachęcać do nauki trudniejszego materiału. To z kolei prawie na pewno spowodowałoby, iż uczniowie ci czuliby się szczęśliwsi, bardziej szanowani, bardziej motywowani i mądrzejsi. I oto mamy samospełniające się proroctwo. Tak więc, nawet kiedy usiłujemy spostrzegać świat społeczny tak adekwatnie, jak tylko potrafimy, jest wiele sposobów, za pomocą których możemy to zrobić źle, kończąc ostatecznie nieprawidłowymi wyobrażeniami. W rozdziale 4 i 5 dowiemy się, dlaczego błędnie poznajemy i jakie warunki sprzyjają właściwej percepcji społecznej.


Chcemy jeszcze raz powtórzyć to, co powiedzieliśmy wcześniej: mimo że dwa główne źródła konstruktów, które tu eksponujemy — potrzeba podtrzymywania dobrego mniemania o sobie (podejście związane z samooceną) i potrzeba adekwatnego spostrzegania świata (podejście związane z poznawaniem społecznym) — są najważniejsze wśród naszych motywów społecznych/ jednak z pewnością nie są to jedyne motywy, które wpływają na myślenie i zachowanie ludzi. Jak już wspomnieliśmy, jesteśmy złożonymi organizmami i tkwi w nas wiele motywów, które zależnie od warunków wpływają na to, co myślimy, czujemy i robimy. Popędy biologiczne jak głód i pragnienie mogą, oczywiście, być silnymi motywatorami, szczególnie w warunkach silnej deprywacji. Na bardziej psychologicznym poziomie możemy być motywowani przez strach albo przez obietnicę miłości, zaszczytów i innych nagród występujących w toku wymiany społecznej. Motywy te zostaną obszerniej omówione w rozdziałach 10 i 11. Jeszcze innym znaczącym motywem jest potrzebą zachowania kontroli (Langer, 1975; Seligman, 1975; Taylor, 1989; Thompson, 1981); badania pokazują, iż ludzie muszą czuć, że mają pewną kontrolę nad swym środowiskiem. Gdy doświadczają jej utraty i są przekonani, iż mają mały wpływ na to, co dobrego lub złego dzieje się z nimi, lub nie majążadnego wpływu, doznają wielu poważnych skutków tej sytuacji, które omówimy szczegółowo w rozdziale 14. Zrozumienie nie leczy zła, lecz jest to jedynie pomoc, niezależnie od tego, jak ktoś potrafi radzić sobie z możliwą do ogarnięcia ciemnością. - Cari Jung




Psychologia społeczna a problemy społeczne


Na podstawie dotychczasowych rozważań psychologię społeczną możemy zdefiniować jako naukowe badanie wpływu społecznego. Oddziaływanie takie można najlepiej zrozumieć, badając podstawowe motywy, które wpływają na formowane przez ludzi subiektywne obrazy ich otoczenia.


Możesz zapytać, dlaczego chcemy zrozumieć przede wszystkim wpływ społeczny. Kto o to dba? I jaka to różnica, czy źródła zachowania tkwią w pragnieniu, by być adekwatnym, czy też w pragnieniu podtrzymania samooceny? Istnieje kilka odpowiedzi na te pytania. Najprostsza odpowiedź brzmi: ponieważ jesteśmy ciekawi. Psychologów społecznych fascynuje zachowanie społeczne ludzi i chcą je zrozumieć możliwie najgłębiej. W jakimś sensie wszyscy jesteśmy psychologami społecznymi. Wszyscy żyjemy w otoczeniu innych i wszyscy jesteśmy ciekawi tego, w odniesieniu do jakich spraw i w jaki sposób poddajemy się wpływowi, dlaczego zakochujemy się w pewnych ludziach, innych nie lubimy, a wobec jeszcze innych jesteśmy obojętni.


Wielu psychologów społecznych ma swoje odmienne powody do badania przyczyn zachowania społecznego — głównie jednak jest to dążenie do ułatwienia rozwiązywania problemów społecznych. Już od samego początku istnienia swej młodej nauki psychologowie społeczni byli żywo zainteresowani takimi problemami społecznymi, jak redukowanie wrogości i uprzedzeń oraz wzmacnianie altruizmu i wspaniałomyślności. Obecnie kontynuują oni tę tradycję i rozszerzają obszary swych zainteresowań, włączając takie zagadnienia, jak: świadomość ekologiczna (dążenie, by skłonić ludzi do ochrony bogactw naturalnych, takich jak woda i energia); bezpieczne uprawianie seksu po to, by zredukować rozprzestrzenianie się AIDS; związki między przemocą w telewizji a przemocą stosowaną przez widzów; efektywne strategie negocjacyjne umożliwiające redukowanie konfliktów międzynarodowych; pomoc ludziom w przystosowaniu się do zmian zachodzących w ich życiu, np. związanych z podjęciem studiów lub ze śmiercią ukochanej osoby (Harris, 1986).


Zdolność do zrozumienia i wyjaśnienia złożonych i zaburzonych zachowań społecznych wiąże się z postulatem ich zmiany. Na przykład, gdy rząd zaczyna poważnie traktować epidemię AIDS, to podejmuje kampanię reklamową, która ma przestraszyć ludzi po to, by zaczęli uprawiać bezpieczniejszy seks. Wydaje się to zgodne ze zdrowym rozsądkiem: jeżeli chcesz skłonić kogoś do zrobienia czegoś, czego zwykle nie robi, to dlaczego by go nie przerazić?


Nie jest to oczywiście zły pomysł. Jak zobaczymy w kolejnych rozdziałach, istnieje wiele działań dysfunkcjonalnych (np. palenie papierosów, prowadzenie samochodu po pijanemu), przy których aktywizacja strachu może motywować i na ogół motywuje ludzi do podejmowania racjonalnych działań mających chronićżycie (Levy-Leboyer, 1988; Wilson, Purdon, Wallston, 1988). Opierając się jednak na systematycznych badaniach nad perswazją, psychologowie społeczni szybko stwierdzili, że w tej specyficznej sytuacji dotyczącej AIDS aktywizacja strachu zapewne nie przyniesie pożądanego efektu. Wyniki badań wskazują, że gdy chodzi o zachowania seksualne, sytuacja staje się nieskończenie bardziej mroczna. Mówiąc dokładniej, większość zainteresowanych nie chce myśleć ani o umieraniu/ ani o nabawieniu się bolesnej choroby podczas uprawiania seksu. Takie myśli mogą, mówiąc oględnie, pozostawać w sprzeczności z romantyczną sytuacją. Co więcej, sporo ludzi nie znajduje zadowolenia, stosując prezerwatywy, ponieważ czują, iż jej nakładanie, przerywające akt miłosny, prowadzi do zburzenia nastroju. Biorąc pod uwagę powyższe, można stwierdzić, że oddziaływanie komunikatów wzbudzających lęk zamiast zaangażowania w racjonalne działanie często redukuje strach poprzez zaprzeczanie: „To mi się nie może przydarzyć"; „Jestem pewny, że nikt z moich przyjaciół nie ma AIDS" itp.


Bystry czytelnik stwierdzi, że proces zaprzeczania bierze się nie z pragnienia bycia adekwatnym, lecz z pragnienia podtrzymania samooceny. Dzieje się tak, gdy przekonujemy samych siebie, że nasi partnerzy seksualni nie mają AIDS, i wówczas nadal możemy się cieszyć swobodnym seksem, utrzymując pożądany wizerunek siebie jako osoby racjonalnej. Rozumiejąc warunki, w jakich przeważa tendencja do podtrzymania samooceny, psychologowie społeczni mogą w istotnej mierze kształtować edukację nastawioną na zapobieganie AIDS (Aronson, Fried, Stone, 1991), jak to zobaczymy w rozdziałach 3 i 14.


Będziemy mieli okazję prześledzić wiele podobnych przykładów zastosowań psychologii społecznej. W rozdziałach 3 do 13 omówimy podstawowe ludzkie motywy i scharakteryzujemy sytuacje społeczne, które dostarczają znaczących przykładów zachowań społecznych, przy założeniu, że jeśli chcemy zmieniać nasze własne zachowania lub zachowania innych, najpierw musimy poznać ich źródła. Choć większość badań omówionych w tych rozdziałach zajmuje się owymi podstawowymi przyczynami, to w toku analizy ujawniają się także zasadnicze problemy społeczne, jak: wpływ środków masowego przekazu na postawy i zachowanie (rozdz. 8), przemoc i agresja (rozdz. 12) oraz uprzedzenia (rozdz. 13). Dwa ostatnie rozdziały (rozdz. 14 i 15) poświęcimy szczegółowemu rozpoznaniu, w jaki sposób reguły psychologii społecznej stosują się do czterech obszarów zastosowań: zdrowia, środowiska, prawa i biznesu. W całej książce kładziemy nacisk na zrozumienie tych elementów ludzkiego serca i umysłu, które czynią człowieka

podatnym na wpływ społeczny, przy założeniu, że zrozumienie tej dynamiki ułatwi rozwiązanie problemów społecznych.


Podsumowanie


Ludzie ciągle znajdują się pod wpływem innych. Psychologia społeczna została określona jako naukowe badanie sposobu, w jaki myślimy, odczuwamy i zachowujemy się pod wpływem rzeczywistej bądź wyobrażonej obecności innych. Wpływ społeczny jest często bardzo silny, nierzadko dominując różnice indywidualne w ludzkich osobowościach stanowiących determinanty naszego zachowania. Uznając ten fakt, musimy jednak unikać popełniania podstawowego błędu atrybucji — tendencji do wyjaśniania zachowania własnego i zachowania innych poprzez cechy osobowości, przy niedocenianiu siły wpływu społecznego.


Zauważając działanie tej siły, musimy zrozumieć, w jaki sposób ludzie tworzą konstrukty swego społecznego otoczenia. Nie jesteśmy komputeropodobnymi organizmami, które reagują bezpośrednio i mechanicznie na bodźce ze środowiska;

jesteśmy złożonymi istotami, które spostrzegają, myślą, a czasem zniekształcają informację dotyczącą swego otoczenia. Wyróżniając sposób, w jaki ludzie konstruująświat społeczny, psychologia społeczna jest bardziej zakorzeniona w psychologii postaci niż w behawioryzmie.


Choć ludzkie zachowanie jest złożone i niemechaniczne, to nie jest niezgłębione. Osobiste konstrukty dotyczące świata są zakotwiczone głównie w dwóch podstawowych motywach: pragnieniu podtrzymania samooceny i pragnieniu tworzenia adekwatnego obrazu siebie i świata społecznego (podejście związane z poznawaniem społecznym). Tak więc, by zrozumieć, w jaki sposób wpływa na nas otoczenie społeczne, musimy zrozumieć, jak spostrzegają, myślą i błądzą nasze serce i umysł. Określają to zwięźle dwa główne postulaty psychologii społecznej: a) wpływ społeczny w znaczący sposób oddziałuje na ludzi; b) aby zrozumieć siłę wpływu społecznego, musimy badać motywy, które kierują tym, jak konstruujemy swój obraz społecznego środowiska.

Wskazaliśmy także inny ważny element: psychologia społeczna jest nauką empiryczną. Psychologowie społeczni usiłują znaleźć odpowiedzi na kluczowe pytania o wpływ społeczny, raczej projektując i prowadząc badania niż opierając się na zdrowym rozsądku czy mądrości wieków. W rozdziale 2 omówimy metody naukowe stosowane przez psychologów podczas prowadzenia badań.



ROZDZIAŁ 2: Metodologia: proces przeprowadzania badań


Nauka to zakaz dawania wiary wyrastającej z nadziei. - C.P. Snów

Kocham gry. Myślę, że byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym został szachistą lub zajmował się jakimś innym rodzajem gry. Ale wyrastałem w okresie Wielkiego Kryzysu. Nie wydawało się możliwe, by ktoś mógł utrzymać się z grania w szachy, a przecież nauka jest również grą. Nauką rządzą proste podstawowe zasady, a twoją ideą jest utrzymanie w szachu świata empirycznego. To jest bardzo trudne, ale też bardzo fascynujące. — Leon Festinger, 1977


Jednym z najbardziej niepokojących i ważkich problemów w naszym społeczeństwie jest przemoc. Nagłówki w gazetach codziennie donoszą o morderstwach, napadach i gwałtach, a wiadomości w lokalnych środkach masowego przekazu nie są czasami niczym więcej niż wyrecytowaniem dziennego rachunku ofiar. Z oczywistych względów rzeczą ogromnie ważną jest zrozumienie, dlaczego przemoc się zdarza, i znalezienie sposobów redukcji tego typu zachowań. Psychologowie społeczni badali agresję i przemoc z różnych perspektyw. W kilku miejscach niniejszej pracy będziemy omawiać wyniki ich analiz (patrz szczególnie rozdz. 12).


W tym zaś rozdziale pokażemy, jak psychologowie społeczni przeprowadzają badania, a za przykład posłużą nam badania nad przemocą. Skoro podejmują taki temat jak przemoc, to jakich narzędzi używają do wyjaśnienia przyczyn tego zjawiska? Rozważmy relację pomiędzy pornografią i przemocą seksualną wobec kobiet. Czy czytanie pornografii zwiększa prawdopodobieństwo, że mężczyzna napadnie na kobietę? Czy jest to może prawda jedynie w odniesieniu do pewnych rodzajów pornografii, takich jak materiał otwarcie portretujący albo opowiadający o aktach przemocy? W 1985 r. prokurator generalny Stanów Zjednoczonych Edwin Meese III powołał specjalną komisję po to, by znaleźć odpowiedź na powyższe pytania. Owa grupa ekspertów, która stała się znana jako Komisja Meesa, ogłosiła, że pornografia jest przyczyną gwałtów i innych przestępstw popełnianych z użyciem przemocy. Natychmiast podniosły się głosy protestu utrzymujące, że wnioski te oparte zostały bardziej na przesłankach politycznych i moralnych niż na solidnych naukowych dowodach (Vance, 1986). I rzeczywiście, wnioski Komisji Meesa różniły się od tezy postawionej przez Prezydencką Komisję ds. Obscenów i Pornografii w roku 1970,

stwierdzających, iż pornografia nie ma istotnego wpływu na przemoc seksualną („Time", 21 July, 1986).


Kto miał rację? W jaki sposób możemy wyjść poza retorykę, by znaleźć odpowiedź na pytanie, czy publikowanie pornografii daje negatywne efekty czy też nie? Jakiego rodzaju metodologii badań możemy użyć? Odłóżmy to pytanie na razie, a podejmijmy inną, pokrewną kwestię, dotyczącą przemocy. Obok badania przyczyn ludzkiej agresji ważne jest również poznanie tego, jak świadkowie oraz widzowie reagują na przemoc i w jakich warunkach udzielają oni pomocy drugiemu człowiekowi. Pomimo że ludzie, z obawy o własne bezpieczeństwo, mogą nie interweniować wprost, przypuszczamy, iż większość z nich będzie szukała innego sposobu udzielenia pomocy i na przykład zatelefonuje na policję. Sądzimy tak, ponieważ ludzie byli bardzo wstrząśnięci incydentem, który wydarzył się we wczesnych latach sześćdziesiątych w Oueens, dzielnicy Nowego Jorku. Kobieta o nazwisku Kitty Genovese została zaatakowana i brutalnie zamordowana na ulicy obok kompleksu budynków mieszkalnych, gdy szła do swojego samochodu. Atak trwał czterdzieści pięć minut. Nie mniej niż trzydziestu ośmiu mieszkańców okolicznych domów przyznało się później, iż podbiegli do swoich okien, słysząc wołanie o pomoc. Jednak ani jeden z widzów w żaden sposób nie spróbował pomóc zaatakowanej kobiecie — żaden nawet nie zatelefonował na policję. Nie jest więc zaskakujące, że zabójca Kitty Genovese doczekał się niemałego rozgłosu. Reporterzy, komentatorzy i wszelkiego rodzaju uczeni wygłaszali własne teorie traktujące o obojętności świadków wydarzenia. Najbardziej popularnym wyjaśnieniem było, że jest coś dehumanizującego w życiu metropolii, coś, co nieuchronnie prowadzi do apatii i obojętności wobec ludzkiego cierpienia oraz braku troski o drugiego człowieka. Odpowiedzialność spadła na cały Nowy Jork i jego mieszkańców; panowało ogólne przekonanie, że podobna tragedia nie wydarzyłaby się w małym mieście, gdzie ludzie bardziej troszczą się o siebie nawzajem (Rosenthal, 1964). Czy przyczyną bierności widzów jest to, że żyją w wielkim środowisku miejskim? A może istnieje jakieś inne wyjaśnienie? Jeśli tak, to w jaki sposób możemy je odnaleźć?


W rozdziale l wspominaliśmy, że jeżeli chce się odpowiadać na tego typu pytania, to poleganie na osobistych przekonaniach, nadziejach czy też mądrości ludowej nie wystarcza. Chociaż pisarze i krytycy życia społecznego często dostarczają wartościowych obserwacji związanych z bogactwem ludzkich zachowań, to i tak obserwacje te muszą być w końcu przełożone na hipotezy, które można naukowo weryfikować.


Jest to konieczne z dwóch powodów. Po pierwsze, każdy z nas jest więźniem własnego doświadczenia. Możemy dysponować pewną liczbą wyjaśnień zachowania społecznego, które obserwujemy, ale ukryte teorie osobowości odzwierciedlają nasze własne doświadczenia życiowe, nasze osobowości i nasze cele i często nie dają się przełożyć na doświadczenia innego człowieka. Na przykład osoba, która stworzyła dopracowaną teorię społeczną dowodzącą, że pornografia jest nieszkodliwa, mogła to zrobić z osobistych powodów i dla osobistych celów. Po drugie, nasze osobiste teorie dotyczące tych zjawisk oparte są nie na dokładnie kontrolowanych obserwacjach

naukowych, ale na obserwacjach nieformalnych. Badania wykazały, że częściej odnotowujemy i zapamiętujemy te zachowania innych, które potwierdzają nasze zdanie na ich temat, i że dążymy do takiej interpretacji poznanych faktów, by pasowały one do naszych aktualnych wrażeń (Darley, Akert, 1991; Snyder, Uranowitz, 1978).


Możesz myśleć, że mądrość ludowa jest bardziej godnym zaufania źródłem teorii społecznych i wyjaśnień niż doświadczenie osobiste. Jest ona oparta na gromadzonych przez lata obserwacjach wielu ludzi w danej kulturze i nie jest w związku z tym tak bardzo wrażliwa na wyżej wspomniane problemy. Tym niemniej prawdy głoszone przez mądrość ludową są często w sposób zabawny sprzeczne. Które zdanie lepiej opisuje długotrwałe romantyczne przywiązanie: „Nieobecność powoduje, że serce nabrzmiewa czułością" czy „Co z oczu, to i z myśli"? Czy prawdą jest, że ludzie są z gruntu samolubni i przedkładają swój własny interes ponad wszystko, czy też, że są z gruntu altruistyczni, zdolni do poświęcania się i nastawieni na czynienie dobra? Pewnie myślisz: „Cóż, jest i tak, i tak; oba twierdzenia są prawdziwe. To zależy". I tu dochodzimy do sedna. Tylko poprzez uważne identyfikowanie i analizowanie ściśle określonych warunków, które sprawiają, iż jedno z tych sprzecznych twierdzeń jest prawdziwe, możemy uznać, że mądrość ludową jest użyteczna albo że pozwala na przewidywanie.


RYCINA 2.1. Test z psychologii społecznej. Odpowiedz na powyższe pytania z których każde oparte jest na badaniach psychologii społecznej. Mimo że poprawne odpowiedzi mogą się po zapoznaniu z ich treścią wydać oczywiste wiele z nich trudno wcześniej odgadnąć


Test z psychologii społecznej

[....]

Czasami wyniki eksperymentów psychologów społecznych przyjmowane są jako oczywistości znane każdemu, kto podjął choćby nawet przypadkową próbę refleksji na ten temat. W pewnym sensie jest tak, że wiele z odkryć psychologii społecznej to rzeczy znane, a niektóre z nich mogą być przewidywane w przekazach mądrości ludowej czy w dziełach pisarzy i filozofów. Z drugiej jednak strony odkrycia te często wydają się oczywiste tylko dlatego, że to właśnie rzut oka wstecz sprawia, iż większość przykładów zachowania się ludzi robi wrażenie sensownych i łatwych do przewidzenia (Fischhoff, 1975). I tak na przykład, jeżeli wiemy, że często przysłowia przeczą sobie nawzajem, to przeciwstawne wyniki eksperymentu mogą nam się wydawać tak samo dobre jak oczywiste.


Jeżeli chcesz się przekonać, co mamy na myśli mówiąc, że nie wszystkie oczywiste odkrycia sąłatwe do przewidzenia, wykonaj test przedstawiony na rycinie 2.1. Odpowiedź na każde pytanie, pochodzi z badań psychologów społecznych, które omawiać będziemy w dalszej części książki. Jak wykazuje nasza praktyka dydaktyczna, niewielu studentów daje prawidłowe odpowiedzi na wszystkie pytania.


Psychologia społeczna jest nauką empiryczną i dysponuje rozwiniętą grupą metod, które pomagają odpowiedzieć na pytania dotyczące zachowań społecznych, jak na przykład na pytania o przemoc, od których rozpoczęliśmy ten rozdział. Mowa tu o trzech typach metod: metodzie obserwacyjnej, metodzie korelacyjnej i metodzie eksperymentalnej. Każda z tych metod może być wykorzystana do analizowania specyficznych problemów badawczych; każda z nich to narzędzie, które posiada

zarówno słabe, jak i mocne strony. Twórcze przeprowadzenie badań w psychologii społecznej wymaga trafnego wyboru metody, maksymalizowania jej siły i minimalizowania słabości.


W niniejszym rozdziale będziemy szczegółowo omawiać te metody. My, twórcy niniejszej pracy, to nie wyłącznie autorzy książek, ale przede wszystkim — badacze społeczni, którzy mają w swoim dorobku sporo przeprowadzonych badań eksperymentalnych w dziedzinie psychologii społecznej. Wspomagani własnym doświadczeniem będziemy więc starali się pomóc ci poznać tak radości, które niesie prowadzenie badań, jak i nieuchronne, związane z nimi trudności. Radość bierze się z

podążania, na sposób detektywa, który stopniowo demaskuje sprawcę tajemniczego morderstwa, tropem przyczyn interesujących i ważnych zachowań społecznych. Wszyscy cieszymy się z tego, że mamy narzędzia umożliwiające uzyskanie rozstrzygających odpowiedzi na pytania, które w ciągu wieków były podejmowane przez filozofów. Równocześnie jednak jako doświadczeni badacze nauczyliśmy się tonować dreszcz emocji towarzyszący odkryciu dużą dozą pokory, ponieważ na tworzenie i przeprowadzanie badań w psychologii społecznej nałożone są ogromne praktyczne i etyczne ograniczenia.


Punktem wyjścia do badań jest pomysł lub hipoteza, która ma być sprawdzona. Dlatego na początek spróbujemy odpowiedzieć na pytanie, skąd pochodzą te hipotezy.


Najbardziej niezrozumiałą kwestią dotyczącąświata jest to, że on jest zrozumiały. - Albert Einstein

Formułowanie hipotez i teorii


Inspiracje płynące z wcześniejszych teorii i badań


Hipotezy pochodzą z różnych źródeł. Wiele z nich jest inspirowanych przez wcześniejsze teorie i badania psychologiczne. I tak na przykład, Leon Festinger nie był usatysfakcjonowany możliwościami teorii behawioralnych w wyjaśnianiu zmiany postaw. Stworzył więc nową koncepcję — teorię dysonansu — w ramach której możliwe jest przewidywanie, kiedy i jak ludzie zmieniają swoje postawy. Jak się okaże w następnych rozdziałach, inni badacze uznali za niewystarczające proponowane przez Festingera wyjaśnienia otrzymanych wyników i przeprowadzali kolejne badania po to, by przetestować inne możliwe interpretacje. Psychologowie społeczni, podobnie jak przedstawiciele innych dyscyplin naukowych, są zaangażowani w ciągły proces wysubtelniania: nowa teoria; weryfikacja specyficznych hipotez wyprowadzonych z tej teorii; poprawianie teorii na podstawie uzyskanych wyników i sformułowanie nowych hipotez.


Hipotezy oparte na osobistych obserwacjach


Teoria nie jest jedynym źródłem nowych hipotez w psychologii społecznej. Badacze często obserwują zjawiska życia codziennego, które określają jako osobliwe i interesujące. Owe obserwacje mogą pochodzić z ich osobistego doświadczenia, z literatury lub też z aktualnych wydarzeń. Jeżeli badacze są psychologami społecznymi, tworzą teorię wyjaśniającą, dla czego takie zjawisko się pojawiło, i opracowują plan badań, aby sprawdzić hipotezę. I tak na przykład, jeden z nas zetknął się z ciekawym wydarzeniem politycznym, które skłoniło go do sformułowania hipotezy na temat pewnych wyznaczników atrakcyjności interpersonalnej. We wczesnych latach sześćdziesiątych Elliot Aronson zdumiał się bardzo, gdy w trakcie czytania magazynu „Time" natrafił na opublikowane tam wyniki badania opinii publicznej, z których wynikało, iż popularność prezydenta Johna F. Kennedy'ego ogromnie wzrosła w przeciągu tygodnia. Najbardziej zaskakujące było to, iż był to tydzień następujący po fatalnej próbie sponsorowania przez USA inwazji emigrantów kubańskich w Zatoce Świń, znanej jako „fiasko w Zatoce Świń". Wtedy właśnie popularność prezydenta, który przyjął odpowiedzialność za tę decyzję, uważaną w tamtych czasach za jeden z najbardziej żenujących błędów narodu amerykańskiego — osiągnęła wyżyny. Jak coś takiego mogło się wydarzyć?


Charakterystyki osobowości i uzdolnień Johna F. Kennedy'ego z 1961 r. ukazywały go jako osobę niezwykle atrakcyjną. Aronson uzasadniał, że przeciętnym ludziom Kennedy mógł wydawać się zbyt piękny, zbyt utalentowany i zbyt perfekcyjny, by mogli się z nim identyfikować. Jeżeli tak było, to może pewne oznaki omylności — takie jak na przykład błędna decyzja w sprawię inwazji w Zatoce Świń — sprawiły, iż stał się on bardziej ludzki i prawdziwy i dlatego bardziej lubiany. Aby sprawdzić swoje przypuszczenia, Aronson przeprowadził eksperyment, który wykazał, że w istocie atrakcyjne osoby zyskują większą sympatię wtedy, gdy popełnią błąd (Aronson, Willerman, Floyd, 1966). Badania te przedstawimy w rozdziale 10 omawiającym zagadnienia atrakcyjności interpersonalnej.


Jako kolejny przykład rozważmy opisane wcześniej morderstwo popełnione na Kitty Genovese. Jak już wspominaliśmy, większość ludzi tłumaczyła brak interwencji ze strony sąsiadów apatią, obojętnością i gruboskórnością spowodowanążyciem w wielkim mieście. Ale dwóch psychologów społecznych wykładających na uniwersytetach w Nowym Jorku miało inny pomysł. Pewnego dnia Bibb Łatane i John Darley rozmawiali o powszechnych opiniach na temat świadków morderstwa popełnionego na Genovese. Łatane opisał to tak:


Niektóre hipotezy badawcze biorą się z obserwacji zdarzeń dnia codziennego. Kiedy Elliot Aronson spostrzegł, iż popularność Johna F. Kennedy'ego wzrosła, gdy wziął on na siebie odpowiedzialność za fiasko inwazji w Zatoce Świń, sformułował hipotezę, że bardzo atrakcyjni ludzie są bardziej lubiani po popełnieniu błędu. Hipoteza ta została potwierdzona w eksperymencie psychologicznym (Aronson, Willerman, Floyd, 1966).


Następnego wieczoru po przyjęciu John Darley [...] wrócił ze mną do mojego mieszkania przy Dwunastej Ulicy na drinka. Obu nam doskwierało to samo. Nasi znajomi, gdy tylko dowiadywali się, że jesteśmy psychologami społecznymi, zaczynali wykazywać niepohamowaną skłonność do zamęczania nas pytaniami o to, dlaczego mieszkańcy Nowego Jorku są tacy apatyczni. (Łatane, 1987, s. 78)


Łatane i Darley pomyśleli, że zamiast wyjaśniać kwestię „co złego tkwi w mieszkańcach Nowego Jorku", ważniejsze i bardziej interesujące byłoby zanalizowanie sytuacji społecznej, w której znaleźli się sąsiedzi Genovese:


Kierując się intuicją, uznaliśmy, iż być może to, co sprawiło, że przypadek Genovese był tak fascynujący, doprowadziło do tego, że w ogóle się wydarzył — mianowicie nie jeden człowiek i nie dwóch, ale trzydziestu ośmiu ludzi przyglądało się i nic nie zrobiło. (Tamże)


Badacze podejrzewali rzecz paradoksalną: im więcej jest świadków sytuacji krytycznej, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że któryś z nich będzie interweniować. Sąsiedzi Genovese mogli zakładać, że już ktoś inny zatelefonował na policję. Zjawisko to Łatane i Darley opisują jako rozproszenie odpowiedzialności. Być może widzowie byliby bardziej skłonni udzielić pomocy, gdyby każdy z nich sądził, że jest jedynym świadkiem morderstwa.


Jeżeli już badacz dysponuje hipotezą wyprowadzoną z teorii albo z wcześniejszych badań czy z obserwacji życia codziennego, to na jakiej podstawie może sądzić, że jest ona prawdziwa? Dlaczego Łatane i Darley twierdzili, że w istocie liczba naocznych świadków wpływa na prawdopodobieństwo udzielenia pomocy ofierze? W nauce jałowe spekulacje nie dają wiarogodnych odpowiedzi; badacz musi zbierać dane, aby potwierdzić swoje hipotezy. Przypatrzmy się, w jaki sposób metoda obserwacyjna, korelacyjna i eksperymentalna służą sprawdzaniu hipotez badawczych, na przykład hipotezy Łatanego i Darleya. Metody te zostały zestawione w tabeli 2.1.


Metoda obserwacyjna: opisywanie zachowania społecznego


metoda obserwacyjna: technika, w której badacz obserwuje ludzi i systematycznie

rejestruje pomiary ich zachowania


Ty widzisz, ale nie obserwujesz. — Sir Arthur Conan Doyle Przygody Sherlocka Holmesa 1892


Metoda obserwacyjna, jak wskazuje jej nazwa, polega na przyglądaniu się ludziom i spostrzeganiu tego, co robią. Jest oczywiste samo przez się, że metoda obserwacyjna nie należy wyłącznie do kompetencji badaczy społecznych. Z dużym powodzeniem praktykowana jest przez pisarzy, reżyserów i dziennikarzy, zainteresowanych jakimś szczególnym problemem społecznym albo też sposobem działania danej instytucji. I tak na przykład Frederick Wiseman oraz Susan Sheehan spędzili dużo czasu w szpitalach psychiatrycznych nie jako pacjenci, ale jako obserwatorzy. Wiseman zawarł wyniesione stamtąd obserwacje w filmie dokumentalnym (1967), a Sheehan — w książce (1982). Obie te prace wywarły duże wrażenie na odbiorcach, i to dzięki nim wielu ludzi zmieniło poglądy na temat roli szpitali psychiatrycznych w naszym społeczeństwie.


Czasem w obserwacji korzysta się z umieszczonej w strategicznym punkcie kamery telewizyjnej rejestrującej zachowania ludzi w specyficznych sytuacjach. Na przykład we wczesnych latach ery telewizji Allen Funt pokazywał program zwany „Candid Camera" (Ukryta kamera), w którym ludzie byli stawiani w obliczu niezwykłych sytuacji — np. głosu wydobywającego się z wnętrza skrzynki pocztowej — a ukryta kamera po prostu podpatrywała ich reakcje na te zdarzenia. Obserwacje te są bardzo interesujące, ale mają niestety ograniczoną użyteczność naukową, a to głównie z tego powodu, że nie były przeprowadzane w sposób kontrolowany. I tak prawie zawsze na każdą interesującą, zarejestrowaną przez Funta reakcję na mówiącą skrzynkę pocztową przypadły tuziny osób, które podejrzewając jakiś dowcip, po prostu wzruszały ramionami i odchodziły. Ponieważ takie zachowania nie były atrakcyjne dla telewizji. Funt je odrzucił. Nie ma w takim postępowaniu niczego nagannego, dopóki z tych materiałów nie wyprowadza się wniosków na temat tego, co ludzie zwykle robią w takiej sytuacji. Przykłady wyjątkowych zachowań są oczywiście interesujące, nie pozwalają nam one jednak na formułowanie ostatecznych odpowiedzi na pytania o zachowania człowieka.


Obserwacja systematyczna


W obserwacji systematycznej obserwatorzy są wyszkolonymi badaczami społecznymi, którzy szukając odpowiedzi na pytania dotyczące określonego zjawiska społecznego, obserwują i kodują je według zbioru wcześniej przygotowanych kryteriów.


Metoda ta wykazuje pewną zmienność w zależności od stopnia, w jakim obserwator aktywnie uczestniczy w obserwowanej sytuacji. W przypadku krańcowym obserwator ani nie uczestniczy, ani w żaden sposób nie wpływa na zachowanie; stara się natomiast nie być dostrzeganym i tak dalece, jak to tylko jest możliwe, wtopić się w scenerię obserwowanej sytuacji. Na przykład badacz zainteresowany zachowaniem społecznym dzieci może stać poza ogrodzeniem placu zabaw i obserwować je podczas zabawy. Zwraca wtedy uwagę na takie konkretne zachowania dzieci, jak agresja, współpraca, przywództwo czy asertywność. Owe zachowania społeczne muszą zostaćściśle zdefiniowane, zanim rozpocznie się obserwacja. Współpraca może być więc określona jako dzielenie się dziecka zabawką z innym dzieckiem i jako interakcja z innymi dziećmi dla osiągnięcia celu. Następnie obserwator notuje, kiedy takie zachowanie się pojawi, i stawia znaczek przy odpowiednim typie zaobserwowanej współpracy. Jeżeli badacz jest zainteresowany obserwacją różnic w zachowaniu społecznym wynikających z wieku i płci, dodatkowo odnotowuje te dane.


obserwacja systematyczna: forma metody obserwacyjnej, w której obserwatorem jest wyszkolony badacz społeczny, który przystępuje do odpowiedzi na pytania odnoszące się do określonego zjawiska społecznego, obserwując i kodując je zgodnie z wcześniej przygotowanym zbiorem kryteriów


Obserwacja uczestnicząca


obserwacja uczestnicząca: forma obserwacji systematycznej, w której obserwator wchodzi w interakcję z obserwowanymi ludźmi, ale stara się w żaden sposób nie wpływać na sytuację


Niektóre sytuacje z racji swojej natury wymagają obserwacji uczestniczącej. W takich przypadkach obserwator wchodzi w interakcję z osobami, które obserwuje; stara się jednak, by jego obecność w żaden sposób nie wpływała na sytuację. Na przykład kilka lat temu grupa ludzi z Midwest podawała konkretną datę nadejścia gwałtownego kataklizmu, który spowoduje koniec świata. Ogłaszali też, że oni sami zostaną w porę z tegoż kataklizmu uratowani przez statek kosmiczny, który wyląduje w ogrodzie ich przywódcy. Leon Festinger i jego koledzy, którzy jednak nie uwierzyli w bliskość kataklizmu, pomyśleli, że interesujące byłoby obserwowanie tej grupy z bliska i zarejestrowanie reakcji jej członków w momencie, gdy ich wierzenia i proroctwa się nie spełnią (Festinger, Riecken, Schachter, 1956). Tu jednak — inaczej niż w sytuacji, gdy po prostu obserwuje się dzieci podczas zabawy — badacze nie mogli stanąć poza ogrodzeniem i dyskretnie obserwować zachowania członków grupy. Aby móc monitorować godzina po godzinie rozmowy jej członków, psychologowie społeczni postanowili przyłączyć się do niej i udawać, że wierzą w bliski koniec świata.


Analiza archiwalna


analiza archiwalna: forma obserwacji systematycznej, w której badacz obserwuje zachowanie społeczne przez badanie nagromadzonych w danej kulturze dokumentów albo archiwaliów (np. pamiętników, powieści, czasopism czy dzienników)


Trzecią formą metody obserwacyjnej jest analiza archiwalna. Można wiele się dowiedzieć o zachowaniu społecznym poprzez badanie nagromadzonych w danej kulturze dokumentów lub archiwaliów. Do nich należą na przykład pamiętniki, powieści, listy samobójców, popularne kawałki muzyczne, programy telewizyjne, artykuły w czasopismach i gazetach codziennych, a także reklamy. Mówią one wiele o tym, jak dana społeczność widzi samą siebie. Jeżeli owe zapisane i zobrazowane ślady kultury są utrwalone i dostępne dla badacza, może on je kodować na

specyficznych interesujących go zmiennych. Bardzo podobnie jak we wcześniej przedstawionych przykładach badacz tworzy specyficzne i dobrze zdefiniowane kategorie, które później odnosi do źródeł archiwalnych. Mierzy się potem zgodność sędziów kompetentnych, a więc poziom zgodności pomiędzy dwiema osobami lub większą liczbą osób, które niezależnie kategoryzują materiał. Analiza treści reklam w czasopismach nie powinna odzwierciedlać subiektywnej opinii jednostki, ale winna być obiektywną, naukową klasyfikacją tego, co rzeczywiście znajduje się w dokumencie źródłowym. Każdy, kto analizuje ten materiał, winien dochodzić do tych

samych wniosków.

zgodność sędziów kompetentnych: stopień zgodności pomiędzy dwiema osobami albo większą liczbą osób, które niezależnie obserwują i kodują grupę danych; poprzez pokazanie, że dwóch lub więcej ekspertów niezależnie obserwujących i kodujących dochodzi do tych samych obserwacji, badacze upewniają się, że obserwacje te nie są subiektywnymi, zniekształconymi wrażeniami jednostki


Analiza archiwalna jest dobrą formą badań obserwacyjnych, ponieważ pozwala nam analizować zmiany w zachowaniu społecznym nie tylko w różnych kulturach, ale i w czasie. Na przykład Archer, Iritani, Kimes i Barrios (1983) oraz Akert, Chen i Panter (1991) kodowali treść portretów artystycznych, fotografii reklamowych i fotografii aktualności, które pojawiły się w druku lub w telewizji, badając sposób, w jaki ukazują one kobiety i mężczyzn. Interesowało ich w szczególności to, ile spośród tych wizerunków oddaje twarze portretowanych osób. Wyniki analiz pokazały, że przez pięć stuleci — w różnych kulturach i w różnych rodzajach mediów — mężczyźni byli pokazywani z bliska (głowa i twarz), kobiety zaś przedstawiano w pewnym oddaleniu (cała postać). Autorzy tych analiz zinterpretowali wnioski ze swoich badań jako wskaźnik subtelnej formy stereotypizacji roli seksualnej. Mężczyźni przedstawiani są tak, by uwydatnić ich osiągnięcia intelektualne, portrety kobiet natomiast uwypuklają ich ogólny wygląd fizyczny.


Analizując kolejny przykład, powróćmy do kwestii relacji pomiędzy pornografią i przemocą. Jednym z najtrudniejszych problemów, które pojawiają się na samym wstępie, jest określenie terminu pornografia. Większość z nas od czasu do czasu styka się z materiałem o charakterze

wyraźnie erotycznym, jak na przykład zdjęcia z rozkładówek „Playboya" czy innych, podobnych pism. Czy to jest pornografia? A jak zaklasyfikować nagość w filmach albo reklamy bielizny w gazetach, które ukazują zazwyczaj skąpo odziane modelki? Od dziesięcioleci cały naród trudzi się, by zdefiniować to zjawisko. Jest tak, jak powiedział sędzia Sądu Najwyższego Potter Steward: „Kiedy na to patrzę, wiem, że jest to pornografia", nie jest jednak łatwo opisać wprost jej istotę. Co tak naprawdę prezentuje amerykańska literatura i fotografia „przeznaczona tylko dla dorosłych"?


Analiza archiwalna jest znakomitym narzędziem do poszukiwania odpowiedzi na powyższe pytanie, ponieważ pozwala badaczom opisywać zawartość dokumentów obecnych w danej kulturze. Mówiąc o dokumentach, mamy tu na myśli fotografie i utwory beletrystyczne, które reprezentują dostępną na rynku pornografię.


Don Smith (1976) był jednym z pierwszych badaczy zajmujących się treścią pornografii. Analizował przede wszystkim broszurki z opowiadaniami przeznaczone tylko dla dorosłych. Ponieważ chciał zajmować się pornografią, która jest typowa i powszechnie dostępna, badania przeprowadzał z dala od pornograficznych centrów kraju, czyli miast w Nebrasce i w Tennessee. Z tego samego powodu zajął się książkami sprzedawanymi na stoiskach z nowościami wydawniczymi i w zwykłych księgarniach, a nie tymi, które można było kupić w specjalnych księgarniach tylko dla dorosłych. Wybierał i analizował każdą piątą książkę z półki w jednej księgarni w każdym z ośmiu miast w pięciu stanach. Jego analizy obejmowały wiele zmiennych. Notował między innymi, jak często w tych książkach pojawiał się seks, jaki to był rodzaj seksu, jaka akcja w niej się toczyła lub jaki podjęto w niej temat.


Smith (1976) stwierdził, że typowy bohater tych książek był młody, samotny, biały, atrakcyjny fizycznie i heteroseksualny. Wyniki jego analiz zdecydowanie wskazują, że „świat pornografii jest światem mężczyzn". W porównaniu z opisami kobiet autorzy książek przywiązywali niewielką wagę do charakterystyk wyglądu fizycznego mężczyzn. Z kolei ciała kobiet opisywali w najdrobniejszych szczegółach. Najbardziej niepokojącym efektem tych badań było stwierdzenie, że prawie jedna trzecia wszystkich znalezionych w opisywanych książkach epizodów seksualnych zawierała użycie przez mężczyzn siły (siły fizycznej, psychicznej lub szantażu) po to, by zmusić kobietę do udziału w akcie seksualnym. A zatem agresja wobec kobiet była głównym tematem tych pornograficznych opowiadań.


Druga analiza archiwalna, tym razem odnosząca się do fotografii, również dostarczyła dowodów na seksualną przemoc wobec kobiet. Park Dietz i Barbara Evans klasyfikowali zdjęcia z okładek czasopism z księgarń przeznaczonych tylko dla dorosłych w okręgu Czterdziestej Drugiej Ulicy w Nowym Jorku. Wybrawszy losowo cztery księgarnie, analizowali wszystkie te pisma, których okładka przedstawiała co najmniej jedną kobietę. Kategorie stworzone przez autorów badań uwzględniały między innymi specyficzne akty seksualne, ubiór i wygląd fizyczny kobiet. Dwoje ludzi uprawiających seks to najbardziej powszechny typ fotografii z okładek (37,3%). Jednak drugim z kolei, najbardziej rozpowszechnionym typem okładek okazały się fotografie przedstawiające zniewolenie i zdominowanie (17,2%), gdzie kobiety związane były linami, kajdanami, łańcuchami, częściami garderoby lub kawałkami innego materiału. Oto jak Dietz i Evans (1982) opisali tę kategorię:


Zakneblowane, zalepione taśmą usta, zawiązane oczy i kaptury na głowach pojawiały się najczęściej. Przedstawiane narzędzia tortur to zwykle agrafki, kleszcze i zaciski przytwierdzane do piersi i do genitaliów, a sposoby to przypalanie albo kapanie gorącą parafiną na skórę i skrajnie niewygodne pozycje, np. powieszenie za nadgarstki albo za kostki. Rzadziej na zdjęciach pojawiał się mężczyzna, który groził kobiecie pistoletem lub nożem, gwałcił ją, rozcinał ciało do krwi albo dusił. Stopień przemocy na zdjęciach wahał się od surowego spojrzenia do jawnego morderstwa.

Niektóre fotografie wzbudzały niepewność co do tego, czy przedstawiona na nich kobieta żyje.


Badania obserwacyjne w formie analizy archiwalnej mogą nam sporo powiedzieć na temat uznawanych wartości i przekonań społecznych. Fakt rozpowszechnienia w pornografii wątku przemocy seksualnej wobec kobiet wskazuje na to, iż takie przede wszystkim obrazy i opowiadania przyciągają uwagę wielu czytelników (Dietz, Evans, 1982; Lowry, Love, Kirby, 1981). Te niepokojące wyniki prowadzą wprost do alarmujących pytań: Czy pornografia ma związek z gwałtami wobec kobiet, które zdarzają się w naszym społeczeństwie? Czy czytanie albo oglądanie pornografii popycha niektórych mężczyzn do czynów seksualnych z użyciem przemocy? Aby odpowiedzieć na te pytania, trzeba wykorzystać inne metody niż analiza archiwalna. W dalszej części tego rozdziału będziemy mogli zaobserwować, jak można zastosować metodę korelacyjną i metodę eksperymentalną do analizowania zjawiska seksualnej przemocy wobec kobiet.


Ograniczenia metody obserwacyjnej


Metoda obserwacyjna jest metodą odpowiednią wtedy, gdy celem badania jest opis zachowania społecznego. Ma ona jednak wady. Po pierwsze, niektóre rodzaje zachowań są trudne do obserwacji, ponieważ albo zdarzają się bardzo rzadko, albo pojawiają się jedynie wtedy, gdy człowiek pozostaje w samotności. Gdyby na przykład Łatane i Darley wybrali taką metodę, badając gotowość ludzi do niesienia pomocy ofierze, moglibyśmy wciąż jeszcze czekać na wyniki. Aby stwierdzić, jak ludzie reagują, gdy w ich obecności wydarzy się przestępstwo z użyciem przemocy, badacze musieliby przemierzać ulice całego miasta, cierpliwie wyczekiwać na rogach ulic, a kiedy wreszcie napad się wydarzy, uważnie śledzić reakcje kilku lub wszystkich jego naocznych świadków. Mogliby, rzecz jasna, czekać bardzo długo, zanim w ich obecności zdarzyłby się napad, a i wtedy, w obliczu realnej krytycznej sytuacji, mogliby mieć trudności z gromadzeniem danych.


Zamiast tego Łatane i Darley mogli odwołać się do analizy archiwalnej, która jest wersją metody obserwacyjnej: mogliby na przykład analizować traktujące o przestępstwach artykuły w gazetach, notować liczbę świadków oraz to, jak często szli oni z pomocą ofierze. Jednak wtedy badacze szybko natknęliby się na inne problemy. Czy każdy dziennikarz wspomina o liczbie naocznych świadków opisywanego przestępstwa? Czy jeżeli liczbę tę podaję, to jest ona prawdziwa? Czy wszystkie formy pomocy zostały odnotowane w artykule prasowym? Wiadomo, że są to niepełne i nie uporządkowane dane. Jak to zwykle bywa w przypadku analizy archiwalnej, badacz jest na łasce twórców oryginalnego materiału; dziennikarzom przyświecają inne cele, kiedy piszą swoje artykuły, i mogą nie uwzględniać wszystkich tych informacji, których potem potrzebują badacze.


Kolejną wadą metody obserwacyjnej jest to, że jest ona ograniczona do konkretnej grupy ludzi w konkretnej sytuacji, na przykład głoszącej zagładęświata grupy z Midwest albo grupy dzieci z placu zabaw. Może to stanowić problem wtedy, gdy celem badacza jest generalizacja wniosków z obserwacji jednej grupy ludzi w określonych warunkach i odnoszenie ich do innych populacji i sytuacji. Wreszcie badacze społeczni chcą zwykle zrobić coś więcej niż tylko opisać zachowanie. Celem nauk społecznych jest zrozumienie relacji pomiędzy zmiennymi oraz możliwość przewidywania uwarunkowań różnych rodzajów zachowań społecznych. Chcą wiedzieć na przykład, jaki jest związek pomiędzy nasileniem agresji u człowieka a liczbą aktów przemocy oglądanych w telewizji. Jak reagują dzieci na rozwód swoich rodziców? Kto jest bardziej narażony na używanie narkotyków? Aby odpowiedzieć na tego typu pytania, badacze często odwołują się do innego podejścia — metody korelacyjnej.


Metoda korelacyjna: przewidywanie zachowania społecznego


metoda korelacyjna: metoda, w której mierzy się systematycznie dwie zmienne lub ich większą liczbę i oszacowuje się relację pomiędzy nimi (tj. w jakim stopniu można przewidzieć wartości jednej z nich na podstawie drugiej)


Metoda korelacyjna polega na systematycznym pomiarze dwóch zmiennych lub ich większej liczby i sprawdzaniu, czy są one ze sobą związane. Innymi słowy, metoda ta daje odpowiedź na następujące pytanie: z jaką dokładnością możemy przewidzieć pozycję danej osoby na jednej zmiennej, jeżeli znamy jej pozycję na innej zmiennej? Procedura ta nazywana jest szacowaniem stopnia korelacji pomiędzy dwiema zmiennymi. Podczas gdy celem metody obserwacyjnej jest opisanie zachowania, celem metody korelacyjnej jest oszacowanie relacji pomiędzy zmiennymi. Do korelacji odwołujemy się zwykle wtedy, gdy chcemy sprawdzać hipotezy wyjaśniające, kiedy i dlaczego pojawia się interesujące nas zachowanie.


W badaniach korelacyjnych w rozmaity sposób można mierzyć zachowanie człowieka i jego postawy. Tak jak w metodzie obserwacyjnej badacze czasami wprost obserwują zachowanie ludzi. Wykorzystując metodę korelacyjną, badacz może na przykład analizować relację pomiędzy agresywnymi zachowaniami dzieci a ilością przemocy oglądanej w telewizji. Badacz może również obserwować dzieci na placu zabaw, ale tutaj jego celem jest oszacowanie zależności czy też korelacji pomiędzy agresywnością dziecka i innymi, również zmierzonymi czynnikami, jak na przykład zwyczaj oglądania telewizji.


Pomiary


Metoda korelacyjna oprócz danych pochodzących z obserwacji często wykorzystuje także pomiary. Jest wiele interesujących dla badaczy zachowań społecznych, których obserwacja jest bardzo trudna albo wręcz niemożliwa. Nie można na przykład zaobserwować, ile książek pornograficznych czytają ludzie, ile wiedzą na temat AIDS, czy też ilu posiadają przyjaciół. Jeżeli interesujących badaczy zmiennych nie da sięłatwo obserwować, odwołują się oni do pomiarów i pytają po prostu ludzi o ich przekonania, postawy i zachowania. Następnie sprawdzają, czy istnieje związek pomiędzy analizowanymi zmiennymi. Mogą na przykład sprawdzać, czy ludzie, którzy dużo wiedzą na temat sposobów przenoszenia AIDS, bardziej od innych preferują bezpieczny seks.


korelacja dodatnia: taka relacja pomiędzy dwiema zmiennymi, w której wzrostowi wartości jednej zmiennej towarzyszy wzrost wartości drugiej zmiennej korelacja ujemna: taka relacja pomiędzy dwiema zmiennymi, w której wzrostowi wartości jednej zmiennej towarzyszy zmniejszanie się wartości drugiej zmiennej


Badacze analizują tego typu relacje poprzez wyliczanie korelacji pomiędzy różnymi zmiennymi. Korelacja dodatnia oznacza, że wzrostowi wartości jednej zmiennej towarzyszy wzrost wartości drugiej zmiennej. Wzrost i waga są skorelowane dodatnio; im wyższy jest człowiek, tym więcej waży. Korelacja ujemna to taka relacja pomiędzy dwiema zmiennymi, w której wzrostowi wartości jednej zmiennej towarzyszy zmniejszanie się wartości drugiej zmiennej. Gdyby wzrost i waga były skorelowane ujemnie, wyglądalibyśmy dość osobliwie — ludzie niewielkiego wzrostu przypominaliby pingwiny, ludzie wysocy zaś, na przykład zawodnicy ligi NBA, byliby jak „skóra i kość". Może być również i tak, że pomiędzy dwiema zmiennymi zupełnie nie ma korelacji i w takim przypadku badacz nie może przewidywać jednej zmiennej na podstawie drugiej.


Korelacje wyrażone są przez liczby z przedziału od -l do +1. Korelacja równa l oznacza, że dwie zmienne są całkowicie i wprost proporcjonalnie skorelowane. Jeżeli więc badacz zna pozycję danej osoby na jednej zmiennej, może dokładnie przewidzieć jej pozycję na drugiej zmiennej. Oczywiście, w życiu codziennym takie całkowite korelacje zdarzają się rzadko. W pewnych badaniach wykazano, że w próbie mężczyzn w wieku od osiemnastu do dwudziestu czterech lat korelacja pomiędzy wzrostem i wagą wynosi 0.47 (Freedman, Pisani, Purves, Adhikari, 1991). Znaczy to, że przeciętnie ludzie o wyższym wzroście ważyli więcej niż ludzie niscy, ale zdarzały się odstępstwa od tej zasady. Korelacja równa -l oznacza, że dwie zmienne są całkowicie i odwrotnie proporcjonalnie skorelowane. I wreszcie korelacja równa 0 oznacza, że dwie zmienne nie są ze sobą skorelowane.


Posługiwanie się pomiarami ma wiele zalet, a jedną z nich jest możliwość wyodrębniania i badania grup reprezentatywnych dla populacji. Odpowiedzi na pytania badaczy są użyteczne jedynie wtedy, gdy są odbiciem sądów całej populacji, a nie jedynie osób tworzących próbę. Badacze posługujący się pomiarami bardzo starają się, by włączane do próby osoby były dla tejże populacji reprezentatywne. Owa reprezentatywność dotyczy zwykle pewnej liczby zmiennych, ważnych z punktu widzenia przeprowadzanych badań (np. wiek, wykształcenie, religia, płeć, wysokość dochodów). Jednocześnie badacze starają się zapewnić reprezentatywność próby poprzez odwołanie się do losowego doboru ludzi z populacji jako całości. Znaczy to tyle, że każdy człowiek wchodzący w skład populacji ma taką samą szansę na pojawienie się w próbie. Jeżeli próba dobrana jest losowo, możemy założyć, że odpowiedzi tworzących ją osób harmonizują z opiniami całej populacji.


dobór losowy: sposób zapewniania reprezentatywności dla danej populacji wybranej do próby grupy osób gwarantujący, że każda jednostka wchodząca w skład populacji ma taką samą szansę na pojawienie się w próbie


Tworzenie próby nie zawsze kończy się pomyślnie. Pod koniec 1936 r. tygodnik o nazwie „Literary Digest" przeprowadził szeroko zakrojone badania. Pytano ludzi o to, na kogo zamierzają oddać głos w zbliżających się wyborach prezydenckich. Redakcja gazety wzięła nazwiska i adresy osób tworzących próbę z książek telefonicznych i spisów kart rejestracyjnych samochodów. Wyniki sondażu przeprowadzonego na dwóch milionach ludzi wykazały, iż kandydat republikanów. Alf Landon, zwycięży przeważającą większością głosów. Wiesz oczywiście, że nigdy nie było prezydenta o nazwisku Landon. Franklin Delano Roosevelt zwyciężył we wszystkich stanach

Ameryki, z wyjątkiem dwóch. Jaki błąd popełnił „Literary Digest" w swoim sondażu? W czasie Wielkiego Kryzysu wielu ludzi nie mogło sobie pozwolić na posiadanie telefonu czy też samochodu. Ci, których było na to stać, a więc z definicji ludzie dobrze sytuowani, to najczęściej republikanie w przeważającej większości faworyzujący Alfa Landona. Jednak większość wyborców to ludzie biedni popierający z kolei kandydata demokratów, Roosevelta. Korzystając z listy, która nie zawierała nazwisk mniej zamożnych członków populacji, „Literary Digest" stworzył niereprezentatywną próbę. „Literary Digest" nigdy nie odzyskał zaufania po tej klęsce metodologicznej i przestał się ukazywać krótko po opublikowaniu sondażu).


Współczesne badania i sondaże polityczne nie są wolne od problemów związanych z tworzeniem próby. Podczas wyścigu do fotela prezydenckiego w 1984 r. wszystkie badania opinii publicznej przeprowadzane przez sztab wyborczy Reagana wykazywały, że Reagan ma sporą przewagę nad Walterem Mondalem z wyjątkiem tych sondaży, które były wykonywane w piątkowe noce. Po początkowej panice członkowie sztabu wyborczego Reagana doszli do wniosku, że ponieważ generalnie demokraci są mniej zamożni od republikanów, istnieje większe prawdopodobieństwo, że w piątkowe noce, kiedy zatelefonuje do nich ankieter, będą obecni w swoich domach („Newsweek", September 28,1992). Mimo takich sporych pomyłek, albo też być może dzięki nim, metody pomiaru z biegiem lat zostały znacznie udoskonalone i dziś pozwalają adekwatnie określać korelacje pomiędzy dużą liczbą interesujących psychologa społecznego zmiennych.


Innym problemem, który niesie ze sobą konieczność posługiwania się pomiarami, jest kwestia adekwatności odpowiedzi. Na proste pytanie, np. co ludzie myślą o danej sprawie lub co zwykle robią, jest stosunkowo łatwo odpowiedzieć. Jednak już pytanie osób badanych o to, jak zachowaliby się w jakiejś hipotetycznej sytuacji lub o to, dlaczego zachowali się w przeszłości tak, jak się zachowali, jest zaproszeniem do nieadekwatności (Schuman, Kalton, 1985). Często ludzie po prostu nie znają odpowiedzi na pytanie, choć wydaje im się inaczej. Richard Nisbett i Timothy Wilson (1977) w kilku badaniach zademonstrowali to zjawisko. W ich badaniach ludzie często zachowywali się zgodnie z zasadą „mówię więcej niż wiem" i nieadekwatnie wyjaśniali, dlaczego zareagowali tak, jak zareagowali. Relacje osób badanych dotyczące przyczyn własnych reakcji odnosiły się bardziej do ich teorii i przekonań o tym, co powinno tymi reakcjami kierować, niż do tego, co rzeczywiście na nie wpływało. (Szerzej opiszemy te badania w rozdziale 6). Na koniec trzeba jeszcze dodać, że badacze wykorzystujący pomiary muszą bardzo uważać, by nie wpływać na odpowiedzi osób badanych przez sposób sformułowania pytania (Hippler, Schwarz, Sudman, 1987).


Korelacja nie jest tożsama z przyczynowością


Metoda korelacyjna mówi nam tylko, że dwie zmienne są ze sobą powiązane. Jest to jej główna wada, ponieważ celem psychologa społecznego jest identyfikacja procesów psychicznych, które wyjaśniają, dlaczego ludzie są tak podatni na wpływy społeczne. Aby uzyskać taką informację, musimy mieć możliwość wnioskowania o przyczynach. Dążymy do tego, by powiedzieć, że A powoduje B, a nie jedynie, że A jest związane albo skorelowane z B.


Jeżeli badacz stwierdzi, że istnieje korelacja pomiędzy dwiema zmiennymi, to ma do czynienia z trzema możliwymi relacjami przyczynowymi pomiędzy tymi zmiennymi. Badacze zauważyli na przykład, że istnieje korelacja pomiędzy ilością przemocy oglądaną w telewizji przez dziecko i jego agresywnością (Eron, 1982). Jednym wyjaśnieniem owej korelacji jest twierdzenie, że przemoc oglądana w telewizji powoduje wzrost agresywności dziecka. Jest jednak równie prawdopodobna relacja odwrotna, a więc, że dzieci bardziej agresywne częściej oglądają telewizję. I wreszcie może być i tak, że pomiędzy tymi dwiema zmiennymi nie ma relacji przyczynowej. Zarówno ilość czasu spędzoną przed telewizorem, jak i zachowania agresywne może powodować trzecia zmienna, na przykład rodzice zaniedbujący swoje obowiązki wobec dziecka. (W rozdziale 12 przedstawimy wyniki eksperymentu, które przemawiają za jedną z trzech powyższych relacji przyczynowych). Jeżeli wykorzystujemy metodę korelacyjną, to nie wolno wyprowadzać wniosku, że jedna zmienna jest przyczyną drugiej. Korelacja nie implikuje przyczynowości.


Niestety nieuwzględnianie tej zasady jest jednym z najbardziej powszechnych błędów metodologicznych w naukach społecznych. Rozważmy jako przykład relację stałego mieszkańca Los Angeles, uzyskaną po trzęsieniu ziemi, które nawiedziło południową Kalifornię:


Prawdopodobnie wielu ludzi myśli, że w taki czy inny sposób spowodowali trzęsienie ziemi, ale stoję tu po to, by wam powiedzieć, że ja jestem jedynym, który to rzeczywiście zrobił. Dziś rano o siódmej czterdzieści dwie nacisnąłem przycisk, który otwiera drzwi od mojego garażu i wówczas całe niebo rozpadło się na kawałki. Pierwszą moją myślą było: „Ja to załatwiłem". („New Yorker", October 19, 1987)


Te słowa będące oczywiście wyłącznie przechwałką pokazują jednak, jak łatwo wpaść w pułapkę schematu myślenia, że jeżeli dwie zmienne są skorelowane, to jedną musi być przyczyną drugiej. Inne przykłady tego samego błędu wcale nie są tak komiczne ani aż tak nielogiczne. Weźmy za przykład wnioski wyprowadzone z badań nad metodami kontroli urodzeń i chorobami przenoszonymi drogą płciową (STDs) u kobiet (Rosenberg, Davidson, Chen, Judson, Dougląs, 1992). Badacze analizowali lekarskie kartoteki kobiet, które zgłosiły się do kliniki, i notowali rodzaje stosowanych przez nie metod kontroli urodzeń oraz to, czy były one chore na STDs. Ku dużemu zaskoczeniu okazało się, że kobiety preferujące wykorzystanie prezerwatyw zapadały częściej na choroby przenoszone drogą płciową niż kobiety, które używały wkładek domacicznych lub gąbek antykoncepcyjnych. Ów wynik wraz z wnioskiem, że używanie wkładek domacicznych oraz gąbek antykoncepcyjnych niesie mniejsze ryzyko zachorowania na STDs został rozpowszechniony przez popularną prasę. Niektórzy reporterzy namawiali kobiety, których partnerzy używali prezerwatyw, na zmianęśrodka antykoncepcyjnego.


Czy widzisz, na czym polega problem? Z faktu, że incydent chorobowy był skorelowany z typem środka antykoncepcyjnego używanego przez kobiety, można wyprowadzić pewną liczbę interpretacji przyczynowych. Być może kobiety używające gąbek lub wkładek domacicznych uprawiają seks z mniejszą liczbą partnerów. (W rzeczywistości, w miesiącach poprzedzających badanie osoby używające prezerwatyw częściej utrzymywały stosunki seksualne z większą liczbą

partnerów). Może być też i tak, że w przypadku partnerów kobiet preferujących używanie prezerwatyw występuje większe prawdopodobieństwo zachorowania na choroby przenoszone drogą płciową niż w przypadku partnerów kobiet używających wkładek domacicznych i gąbek antykoncepcyjnych. Nie ma po prostu sposobu na to, by dowiedzieć się, jak jest naprawdę. I dlatego właśnie z badań korelacyjnych nie można wyprowadzić wniosku, że jeden z tych trzech typów środków kontroli urodzeń chroni przed chorobami przenoszonymi drogą płciową.


Rozpatrując kolejny przykład trudności z wnioskowaniem na temat przyczynowości w badaniach korelacyjnych, wróćmy do pytania, czy pornografia jest przyczyną agresywnych czynów seksualnych wobec kobiet, na przykład gwałtów. Aby odpowiedzieć na to pytanie, Larry Baron i Murray Straus (1984) sprawdzali w kilku stanach, czy istnieje związek pomiędzy liczbą sprzedawanych pism pornograficznych i liczbą odnotowanych w tych stanach gwałtów. Do pomiaru liczby sprzedawanych pism pornograficznych badacze wybrali osiem czasopism o wyraźnie erotycznym charakterze (jak np. „Playboy", „Hustler", „Chic"). Liczbę czasopism sprzedanych w każdym stanie w 1979 r. porównali z liczbą odnotowanych przez FBI w „Uniform Crime Reports" gwałtów w tych stanach. (Ponieważ jest to przestępstwo nie zawsze zgłaszane policji, opublikowane dane są bez wątpienia zaniżone w stosunku do rzeczywistej liczby popełnionych gwałtów).


Powyższe badania wykazały silną dodatnią korelację pomiędzy liczbą sprzedanych publikacji pornograficznych i liczbą popełnionych gwałtów. (Teoria prawdopodobieństwa wskazuje na to, że istnieje jedynie jedna szansa na tysiąc, że wielkość tej korelacji jest dziełem przypadku). Ponadto badacze wykazali również, że liczba sprzedanych pism pornograficznych nie koreluje wysoko z częstością nieseksualnych aktów przemocy. Dlatego Baron i Straus wyeliminowali interpretację, że pornografia prowadzi do popełniania przestępstw nacechowanych przemocą, a nie tylko do agresywnych przestępstw na podłożu seksualnym.


Mimo że wyniki wskazywały na taki związek, badacze ci nie udowodnili, że pornografia jest przyczyną gwałtów. Czy przychodzą ci do głowy jakieś inne wyjaśnienia tej korelacji? Baron i Straus (1984) sami przyznawali, że wyniki ich badań nie dowodzą przyczynowości. Ich zdaniem, mogły one być odbiciem różnic pomiędzy funkcjonującymi w różnych stanach kulturowymi modelami supermężczyzny, które popychają mężczyzn i do kupowania gazet pornograficznych, i do popełniania gwałtów.


Łatane i Darley mogli też odwołać się do metody korelacyjnej, aby określić, czy liczba widzów wpływa na prawdopodobieństwo udzielenia pomocy. Mogli oni wypytywać ofiary oraz świadków przestępstw i korelować później ogólną liczbę obecnych przy popełnianiu przestępstwa z liczbą widzów, którzy udzielili pomocy ofierze. Załóżmy, że badacze stwierdziliby ujemną korelację pomiędzy tymi zmiennymi. Znaczyłoby to, że im więcej widzów, tym jest mniej prawdopodobne, że któryś z nich przyjdzie z pomocą ofierze. Czy jest to jednak dowód na to, że udzielenie pomocy uzależnione jest od tego, ile osób obserwuje zdarzenie? Niestety nie. Kilka innych, nie znanych zmiennych może warunkować i liczbę widzów, i częstość udzielanej pomocy. Taką trzecią zmienną może być na przykład stopień powagi sytuacji. Sytuacja krytyczna i przerażająca — w porównaniu do mniej poważnego wypadku — może sprawić, że pojawi się więcej widzów, a ludzie będą mniej chętni do niesienia pomocy. Inne przykłady trudności z wnioskowaniem na temat przyczynowości w badaniach korelacyjnych przedstawione zostały na rycinie 2.2.


Jedynym sposobem określenia związków przyczynowych jest metoda eksperymentalna. W metodzie tej badacz systematycznie kontroluje i aranżuje zdarzenia tak, że jedna grupa osób doświadcza ich w pewien określony sposób (np. są świadkami krytycznej sytuacji w towarzystwie innych osób), inna zaś w inny sposób (np. są jedynymi świadkami tej samej sytuacji krytycznej). Metoda eksperymentalna jest stosowana w większości badań w psychologii społecznej, ponieważ pozwala na formułowanie wniosków o przyczynach. Metoda obserwacyjna jest użyteczna wtedy,

gdy chodzi o opis zachowania. Metoda korelacyjna z kolei jest bardzo użyteczna, gdy chcemy poznać, które aspekty życia społecznego są ze sobą związane lub współwystępują. Jednak tylko metoda eksperymentalna pozwala formułować wnioski w kategoriach przyczyny i skutku. Z tego powodu właśnie metoda ta jest klejnotem w koronie wszystkich procedur badawczych psychologii społecznej.


Metoda eksperymentalna: odpowiadanie na pytanie o przyczynę


metoda eksperymentalna: metoda badania relacji przyczynowo-skutkowych; badacz losowo przydziela uczestników eksperymentu do różnych sytuacji i upewnia się, że sytuacje te są identyczne pod wszystkimi względami z wyjątkiem jednego, zdefiniowanego przez zmienną niezależną (badacz oczekuje, że tenże jedyny warunek będzie miał przyczynowy wpływ na reakcje ludzi)


Metoda eksperymentalna obejmuje zwykle bezpośrednią interwencję ze strony badacza. Zmienna (np. liczba widzów), od której oczekuje się, że jest przyczyną zachowania interesującego badacza (np. udzielenie pomocy), jest kontrolowana przez eksperymentatora w ten sposób, że jedni uczestnicy badań są poddani działaniu jednej formy tej zmiennej (np. są jedynymi świadkami sytuacji krytycznej), na innych zaś oddziałuje inna jej forma (np. sąświadkami sytuacji krytycznej wraz z małą grupą albo wraz z dużą grupą innych ludzi). Poprzez ostrożne wymienianie tylko jednego aspektu sytuacji (np. wielkości grupy) badacze mogą się przekonać, czy ten właśnie aspekt jest przyczyną interesującego ich zachowania.


Czy to jest jasne? Teraz jeszcze nie. Zastanów się, w jaki sposób moglibyśmy zaaranżować eksperyment, by sprawdzić hipotezę Łatanego i Darleya o efekcie wielkości grupy. Chwila refleksji pozwoli spostrzec, że pojawiają się tu pewne praktyczne i etyczne problemy. Jakiego rodzaju sytuacji krytycznej powinniśmy użyć? Najlepiej byłoby (z perspektywy nauki), gdyby sytuacja ta była możliwie jak najbardziej podobna do przypadku Genovese. A zatem, powinniśmy zaaranżować

morderstwo, które mogliby widzieć przechodnie. Należałoby stworzyć dwie sytuacje eksperymentalne. W jednej świadkami zaaranżowanego morderstwa byłoby niewielu widzów, w drugiej zaś morderstwo to obserwowałaby duża liczba osób.


Teoria jest rzeczą dobrą, ale dobry eksperyment będzie trwał wiecznie. — Peter LeonfdoWh Kapitsa


RYCINA 2.2. Korelacja nie jest tożsama z przyczynowością. Dość trudno uznać, że korelacja nie pozwala nam na wyprowadzanie wniosków przyczynowych. Trudno o tym pamiętać zwłaszcza wtedy, gdy to korelacja sugeruje szczególnie nieodpartą przyczynę. Łatwo zapomnieć, że istnieją alternatywne wyjaśnienia dla uzyskanej korelacji; inna zmienna może być przyczyną pojawienia się obu obserwowanych zmiennych. W przypadku każdego z wyżej przytoczonych przykładów zastanów się, dlaczego pojawiła się korelacja. Nawet wówczas, gdy wydaje ci się oczywiste, która zmienna jest przyczyną drugiej, pomyśl, czy istnieje alternatywne wyjaśnienie?


Korelacja nie jest tożsama z przyczynowością

[....]


Taki scenariusz budzi wiele zastrzeżeń natury etycznej. To, co jest najlepsze z perspektywy potrzeb nauki, wcale nie musi być najlepsze w aspekcie etycznym. Jest oczywiste, że żaden naukowiec, nawet w dobrych intencjach, nie popełniłby morderstwa. Moglibyśmy zamiast tego wynająć kilku aktorów, którzy „zagraliby" morderstwo na ulicy miasta. Byłoby to trochę lepsze z punktu widzenia etyki, ale ciągle jeszcze problematyczne. Nie można bowiem niczego nie podejrzewających ludzi narażać na takie przerażające doświadczenia. Rozwiązaniem mógłby być kompromis pomiędzy „zagraniem" i takim aranżowaniem zdarzenia, by było mniej wstrząsające dla obserwatorów. Ale jak stworzyć realistyczną sytuację, wystarczająco niepokojącą, aby była podobna do przypadku Genovese, a równocześnie nie budziła przerażenia? Jak, na dodatek, moglibyśmy zagwarantować, że wszyscy świadkowie znajdują się w sytuacjach różniących się tylko wartością tej zmiennej, której efekt chcemy mierzyć — w tym przypadku liczbą widzów?


Zobaczmy, jak Łatane i Darley (1968) poradzili sobie z tymi problemami. Załóżmy, że jesteś uczestnikiem ich eksperymentu. Przyszedłeś w umówionym czasie i oczekujesz w długim korytarzu z drzwiami prowadzącymi do małych kabin. Eksperymentator wita się z tobą i prowadzi do jednej z nich, wspominając po drodze, że w badaniach będzie brało udział także pięciu innych, znajdujących się już w pozostałych kabinach, studentów. Eksperymentator prosi, byś nałożył na uszy słuchawki z przyłączonym do nich mikrofonem, po czym odchodzi. Za chwilę słyszysz przez słuchawki eksperymentatora, który mówi, że interesują go różne typy problemów osobistych, jakie trapią obecnie studentów, i że chce je poddać analizie. Wyjaśnia też, że każdy uczestnik eksperymentu pozostanie anonimowy, by w ten sposób mieć pewność, że badani będą opowiadać o swoich problemach otwarcie. Każdy z nich pozostanie więc w oddzielnym pokoju i będzie porozumiewał się z resztą tylko przez interkom. Eksperymentator dodaje, że aby czuli się swobodnie i byli bardziej otwarci i uczciwi, on sam nie będzie się przysłuchiwał dyskusji. Na koniec prosi badanych, by prezentowali swoje problemy kolejno, każdy przez dwie minuty. Potem każda osoba będzie mogła skomentować to, co mówili pozostali. Wyjaśnia wreszcie, że dla pewności, iż taki porządek dyskusji zostanie zachowany, w tym samym momencie tylko jedna osoba będzie miała włączony mikrofon.


Potem rozpoczyna się dyskusja w grupie. Słyszysz, jak pierwszy uczestnik eksperymentu mówi, że ma kłopoty z przystosowaniem się do studiów. Z pewnym zakłopotaniem wyznaje, że miewa czasami, szczególnie w warunkach stresu, ataki padaczki.


Mijają jego dwie minuty, a ty słuchasz, jak pozostali czterej uczestnicy eksperymentu opowiadają o swoich problemach. Potem nadchodzi twoja kolej. Kiedy kończysz, znowu zaczyna mówić osoba, która rozpoczęła dyskusję. Ku twojemu zdziwieniu, po kilku uzupełniających komentarzach, u osoby tej zaczyna się atak padaczki:


Ja-och-uch-ja, myślę, że j-ja potrzebuję-och-jeżeli-jeżeli mógłby-och-och-ktoś och-och-och-och-och-och-och-trochę-och-trochę mi pomóc tutaj, bo-och-jaoch-ja-och-och-m-m-mam pra-prawdziwy problem-och-teraz i ja-och-gdyby ktoś mógl mi pomóc wyjść, byloby-to byłoby-och-och, p-p-pewnie byioby-pewnie byłoby dobrze... bo-och-jest-och-och-przyczyna ja-och-jauch-ja mam je-jeden z-och-ata... och-och-myślę, że nadchodzi i-i-i mogę naprawdę-och-potrzebować pomocy, więc gdyby ktoś mógl-och-mi trochę po-pomóc-uch-och-och-och-och, m-mógłby ktoś-och-och-pomóc-och-uchuch-uch (odgłos dławienia się) ...ja umieram-och-och-ja... ja umieram-och-ratunku-och-och-atak-och (dławienie się, potem cisza). (Darley, Łatane, 1968, s. 379)

Zastanów się przez chwilę. Co zrobiłbyś w tej sytuacji? Gdybyś był taki jak większość uczestników tego eksperymentu, zostałbyś w swojej kabinie i słuchał odgłosów ataku padaczki kolegi, nic nie robiąc. Czy to cię zaskakuje? Pewna liczba uczestników badańŁatanego i Darleya opuściła swoje kabiny, aby poszukać ofiary albo eksperymentatora, jeszcze zanim atak padaczki się zakończył. Tylko 31% osób starało się w ten sposób pomóc. Natomiast 69% studentów pozostało w kabinach i nie zrobiło nic — zupełnie tak, jak sąsiedzi Kitty Genovese, którzy w żaden sposób nie zaofiarowali jej swojej pomocy.


Czy ten wynik dowodzi, że to właśnie liczba świadków ataku była przyczyną nieudzielenia pomocy? Skąd wiemy, że nie stało się tak z jakiegoś innego powodu? I tu dochodzimy do najważniejszej zalety metody eksperymentalnej. Wiemy to, ponieważŁatane i Darley uwzględnili w swoim eksperymencie jeszcze dwie inne sytuacje. Procedura eksperymentalna była w nich identyczna z opisaną powyżej oprócz jednej, rozstrzygającej kwestii. Mianowicie wielkość grupy dyskusyjnej była mniejsza. Znaczy to tyle, że mniej osób było świadkami ataku padaczki. W jednej sytuacji poinformowano uczestników eksperymentu, że poza nimi w dyskusji uczestniczyć będą jeszcze trzy inne osoby (ofiara oraz dwóch innych studentów), w drugiej zaś mówiono badanym, że tylko jeden inny student będzie prowadził dyskusję (mianowicie ofiara). W drugiej sytuacji eksperymentalnej każdy uczestnik badań był przekonany, że tylko on jeden słyszał prośby ofiary ataku padaczki.


Zmienne niezależne i zależne


zmienna niezależna: zmienna, którą badacz zmienia albo różnicuje, aby stwierdzić, czy ma ona wpływ na jakąś inną zmienną; badacz oczekuje, że ta właśnie zmienna będzie powodowała zmiany jakiejś innej zmiennej

zmienna zależna: zmienna, którą badacz mierzy po to, by stwierdzić, czy na nią wpływa zmienna niezależna; badacz stawia hipotezę, że zmienna zależna zależy od poziomu zmiennej niezależnej

plan wieloczynnikowy: plan eksperymentalny, w którym uwzględnia się więcej niż jedną zmienną niezależną; każda zmienna niezależna ma więcej niż jedną wersję lub też poziom; wszystkie możliwe kombinacje tych poziomów pojawiają się w badaniach


Liczba osób, które były świadkami sytuacji krytycznej, to w badaniach Łatanego i Darleya zmienna niezależna. Zmienna niezależna jest bezpośrednio kontrolowana przez eksperymentatora. Jest to tą zmienną, którą badacz manipuluje (pojawia się ona w eksperymencie na różne sposoby). Badacz zakłada, że właśnie zmienna niezależna jest przyczyną zmiennej zależnej, która z kolei jest tym, co badacz mierzy, by sprawdzić, czy oczekiwany efekt się pojawi (w tym przypadku: czy ludzie pomogą ofierze). Badacz zakłada więc, że zmienna zależna zależy od zmiennej niezależnej (patrz ryć. 2.3). Darley i Łatane stwierdzili, że ich zmienna niezależna — liczba świadków — miała wpływ na zmienną zależną. Gdy uczestnicy eksperymentu byli przekonani, że cztery inne osoby sąświadkami ataku padaczki, jedynie 31% spośród nich udzieliło pomocy ofierze. Gdy zaś badani sądzili, że tylko dwóch innych ludzi wie o ataku, liczba udzielających pomocy wzrosła do 62%. Prawie każdy pomógł ofierze (85%), gdy uczestnicy eksperymentu byli przekonani, że są jedynymi

świadkami sytuacji.


RYCINA 2.3. Zmienne zależne i niezależne w badaniach eksperymentalnych


Wyniki te dowodzą wprawdzie, iż liczba świadków w dużym stopniu wpływa na częstość udzielania pomocy, nie znaczy to jednak wcale, że wielkość grupy jest jedyną przyczyną warunkującą udzielenie pomocy. Zauważmy, że w obecności czterech świadków jedna trzecia badanych jednak jej udzieliła. Z kolei w sytuacji, gdy badani sądzili, iż są jedynymi świadkami ataku, niektórzy jednak nie pomogli. Jest rzeczą oczywistą, że na fakt udzielenia lub braku pomocy ofierze wpływają też inne czynniki — osobowość świadków, ich wcześniejsze doświadczenia w sytuacjach krytycznych itp.


Zdajemy sobie sprawę z tego, że zachowanie społeczne jest złożone i zwykle powoduje je wiele różnych zmiennych. Dlatego właśnie eksperymenty często obejmują równocześnie więcej niż jedną zmienną niezależną. Ponieważ wiemy, że pewne kombinacje zmiennych niezależnych mają szczególnie silny wpływ na zachowanie, możemy postarać się, by każda wersja każdej zmiennej niezależnej wystąpiła w eksperymencie łącznie z każdą z wersji wszystkich pozostałych zmiennych. Taka procedura nazywana jest planem wieloczynnikowym. Jest to więc procedura eksperymentalna, w której: a) uwzględnia się więcej niż jedną zmienną niezależną; b) każda zmienna niezależna ma więcej niż jedną wersję lub też poziom; c) wszystkie możliwe kombinacje tych poziomów pojawiają się w badaniach.


Badacz mógłby na przykład zdecydować się na badanie zachowania świadków przy użyciu trzech zmiennych niezależnych, a mianowicie: stopnia powagi sytuacji, liczby obecnych w tej sytuacji świadków oraz płci osoby, której potrzebna jest pomoc. Ważność sytuacji mogłaby mieć trzy poziomy: a) bardzo poważna sytuacja (człowiek leży na ziemi, a z jego ust toczy się krew); b) sytuacja poważna (człowiek leży na ziemi, kurczowo zaciska pięści i jęczy); c) sytuacja mniej poważna (człowiek potknął się i upadł na ziemię). Kolejna zmienna — liczba świadków —mogłaby pojawić się w dwóch wariantach: a) obecność jednego świadka; b) obecność trzech świadków, I wreszcie ostatnia zmienna niezależna, czyli płeć „ofiary", miałaby oczywiście dwa poziomy: a) ofiarą jest mężczyzna; b) ofiarą jest kobieta.


W wyniku zastosowania planu wieloczynnikowego uzyskamy dwanaście różnych kombinacji tych trzech zmiennych niezależnych. I tak, na przykład, w jednej z możliwych sytuacji ofiarą będzie kobieta, która w obecności trzech świadków upada na ziemię, brocząc krwią z ust. Badacz wprowadza wszystkie dwanaście możliwych sytuacji do badań. Następnie zbiera informacje o tym, jak świadkowie reagują, gdy zostają postawieni w sytuacjach określonych przez różne wersje trzech wykorzystanych zmiennych. W ten sposób badacz może określić nie tylko niezależny udział każdej z tych trzech zmiennych niezależnych (np. w jakim stopniu ludzie zmieniają zachowania związane z niesieniem pomocy wtedy, gdy ofiarą jest kobieta, a nie mężczyzna), ale również swoiste kombinacje czy też interakcje różnych wersji tych trzech zmiennych (np. czy kobieta jako ofiara w bardzo poważnej sytuacji częściej otrzymuje pomoc ze strony trzech świadków niż mężczyzna jako ofiara w tych samych warunkach). Wieloczynnikowy plan eksperymentalny jest bardzo wiarygodnym narzędziem. Umożliwia rozdzielenie oddziałujących na siebie nawzajem zmiennych, a tym samym pozwala psychologom społecznym określić istotne dla analizowanego problemu ich kombinacje.


Ustalanie trafności wewnętrznej w eksperymentach


trafność wewnętrzna: upewnianie się, że nic więcej poza zmienną niezależną nie może wpływać na zmienną zależną; realizuje się to poprzez kontrolowanie wszystkich zmiennych ubocznych oraz poprzez losowe przydzielanie wszystkim badanym różnych warunków eksperymentalnych

losowe przydzielanie do sytuacji: upewnianie się, że wszyscy badani mają taką samą szansę na przydzielenie do danej sytuacji w eksperymencie; dzięki losowemu przydzielaniu tychże sytuacji badacz może być względnie pewien, że różnice w osobowościach uczestników eksperymentu albo ich wcześniejsze doświadczenia są równomiernie rozłożone na wszystkie sytuacje


Czy możemy być pewni, że różnice w gotowości niesienia pomocy w różnych sytuacjach, uwzględnionych w eksperymentach Łatanego i Darleya (1968), były dziełem różnej liczby świadków zainscenizowanego ataku padaczki? Czy efekt ten nie mógł być spowodowany przez jakiś inny aspekt sytuacji? Największą zaletą metody eksperymentalnej jest właśnie to, że możemy być pewni istnienia przyczynowego związku pomiędzy liczbą widzów i faktem niesienia pomocy. Łatane i Darley zagwarantowali, że zastosowane w ich eksperymentach sytuacje były identyczne pod każdym względem z wyjątkiem jednego, określonego przez zmienną niezależną, którą była liczba widzów. O takich badaniach mówi się, że mają wysoką trafność wewnętrzną (Campbell, Stanicy, 1967). Znaczy to tyle, że wszystkie wykorzystane w badaniach sytuacje były takie same, a różniły się jedynie wartością zmiennej niezależnej. Łatane i Darley starali się zapewnić wysoką trafność wewnętrzną swoim eksperymentom poprzez następujące zabiegi: wszyscy uczestnicy badań otrzymali taką samą instrukcję i wszystkim w taki sam sposób opisano badania; wszystkie osoby badane siedziały w tych samych kabinach; eksperyment przeprowadzano oddzielnie z każdą osobą badaną, można było więc uważnie kontrolować wszystkie inne aspekty sytuacji i zadbać o to, by każdy uczestnik eksperymentu znalazł się w identycznych warunkach; komentarze fikcyjnych uczestników eksperymentu zostały wcześniej nagrane na taśmę magnetofonową i były później odtwarzane przez interkom po to, by prawdziwe osoby badane słyszały tę samą dyskusję w grupie i były świadkami tej samej sytuacji krytycznej.


Wnikliwy czytelnik może jednak zauważyć, że poza liczbą widzów w badaniach Łatanego i Darleya pojawiła się jeszcze jedna kluczowa różnica pomiędzy sytuacjami eksperymentalnymi. Mianowicie różne osoby badane uczestniczyły w różnych sytuacjach eksperymentalnych. Być może zaobserwowane różnice w niesieniu pomocy należałoby przypisać charakterystykom osób badanych, a nie zmiennej niezależnej. Mogło być na przykład tak, że w sytuacji, gdy badany był jedynym świadkiem, znaleźli się ludzie, którzy z natury są bardziej skłonni do niesienia pomocy innym niż ci, którzy uczestniczyli w dwóch pozostałych sytuacjach. Osoby te mogły różnić się od

pozostałych uczestników badań pod wieloma względami, które mogły wpływać na ich większą skłonność do niesienia pomocy innym. Może mieli oni bardziej kochających rodziców, może wiedzieli coś na temat epilepsji albo pomagali już w sytuacjach krytycznych. Gdyby któraś z tych możliwości okazała się prawdziwa, trafność wewnętrzna badań byłaby poważnie zagrożona.


Na szczęście mamy do dyspozycji technikę, która pozwala eksperymentatorowi na wyeliminowanie tych różnic pomiędzy badanymi, które mogą wpływać na końcowe wyniki. Mowa tu o losowym przydzielaniu do sytuacji. Ta użyteczna technika jest główną składową metody eksperymentalnej. Każdy uczestnik badańŁatanego i Darleya miał taką samą szansę na przydzielenie do każdej z trzech wykorzystanych w eksperymencie sytuacji. W praktyce robi się to poprzez rzucanie monetą, wyciąganie nazwisk badanych z kapelusza albo wykorzystanie tablic liczb losowych (zbioru liczb losowo wygenerowanych przez komputer). Dzięki randomizacji (albo losowemu przydzielaniu) badacz może być względnie pewien, że różnice w osobowościach uczestników eksperymentu albo ich wcześniejsze doświadczenia są równomiernie rozłożone na wszystkie sytuacje. I tak na przykład teoria prawdopodobieństwa mówi nam, że jeżeli uczestnicy eksperymentu będą losowo przydzielani do sytuacji eksperymentalnej, istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo, iż osoby bardziej skłonne do pomocy wyznaczone zostaną do tej samej sytuacji. Ludzie bardziej od innych chętni do pomocy będą losowo (tj. w przybliżeniu równomiernie) rozłożeni na wszystkie trzy sytuacje eksperymentalne.


Zawsze jednak istnieje (bardzo niewielka) możliwość, że nawet w przypadku losowego przydziału osoby o różnych cechach osobowości nie rozłożą się równomiernie na wszystkie sytuacje eksperymentalne. Jeżeli na przykład dzielimy losowo czterdzieści osób na dwie grupy, to może się zdarzyć, że tych dwadzieścia osób, które wiedzą najwięcej o epilepsji, znajdzie się w jednej grupie. Jest to możliwość, którą w nauce eksperymentalnej trzeba traktować poważnie. Statystyczna analiza naszych danych pozwala na wyliczenie poziomu ufności (wartości p). Ów poziom ufności to liczba informująca badacza o tym, jakie jest prawdopodobieństwo, że wyniki jego eksperymentu są dziełem przypadku (spowodowane są niepowodzeniem w randomizacji), a nie efektem działania zmiennej niezależnej lub zmiennych niezależnych. Standardowo w nauce — także i w psychologii

społecznej — wyniki uznaje się za istotne wtedy, gdy prawdopodobieństwo tego, iż są one dziełem czynników losowych, a nie badanych zmiennych niezależnych, wynosi mniej niż pięć setnych. Jeżeli wyniki są istotne statystycznie, przyjmujemy hipotezę, że to właśnie zmienna niezależna, a nie różnice w osobowościach czy też wcześniejszych doświadczeniach naszych badanych, jest przyczyną różnic w zmiennej zależnej.


poziom ufności (wartość p): liczba wyliczona za pomocą technik statystycznych, która informuje badacza o tym, jakie jest prawdopodobieństwo, że wyniki jego eksperymentu są dziełem przypadku (spowodowane są niepowodzeniem w randomizacji), a nie są efektem działania zmiennej niezależnej lub zmiennych niezależnych; standardowo w nauce — także i w psychologii społecznej — przyjmuje się, że wyniki uznaje się za istotne wtedy, gdy prawdopodobieństwo, iż wyniki mogą być dziełem czynników losowych, a nie badanych zmiennych niezależnych, wynosi mniej niż pięć setnych


Możliwość kontrolowania zmiennych ubocznych, które mogą wpływać na wyniki, oraz możliwość losowego przydzielania osób badanych do sytuacji to dwie wielkie zalety metody eksperymentalnej. Nie jest to możliwe ani w metodzie korelacyjnej, ani w metodzie obserwacyjnej. Nawet jeżeli pomiędzy dwiema zmiennymi występuje silna korelacja, to nie możemy być pewni ani tego, czy pierwsza zmienna jest przyczyną drugiej, ani też czy druga zmienna jest przyczyną pierwszej, czy może jakaś inna zmienna jest przyczyną i jednej, i drugiej. Jak już wspominaliśmy powyżej, gdyby Łatane i Darley wykorzystali metodę korelacyjną i stwierdzili wysoką korelację pomiędzy liczbą

widzów i faktem niesienia pomocy ofierze, nie byliby w stanie wyeliminować takiej możliwości, że jakaś inna zmienna — na przykład powaga sytuacji — wpływała i na liczbę widzów, i na prawdopodobieństwo udzielenia pomocy. Łatane i Darley mogli wyeliminować takie alternatywne wyjaśnienie uzyskanych wyników jedynie poprzez potraktowanie liczby świadków jako zmiennej niezależnej i utrzymanie wszystkich pozostałych elementów sytuacji (np. powagi tej sytuacji) w nie zmienionym stanie.


Pokazaliśmy również, że niemożliwa jest interpretacja w kategoriach przyczynowości wyników analiz korelacyjnych w badaniach nad pornografią i przemocą seksualną. Larry Baron i Murray Straus (1984) wskazali na istotną korelację pomiędzy liczbą czasopism pornograficznych sprzedawanych w poszczególnych stanach i liczbą odnotowanych w tych stanach gwałtów, ale nie mogli wyeliminować ewentualności, że jakaś trzecia zmienna jest przyczyną tych dwóch. Może być na przykład tak, że w niektórych stanach mieszka więcej mężczyzn o zaburzonej, hipermęskiej osobowości i że to właśnie ci mężczyźni czytają więcej pornografii i częściej popełniają gwałty.


Tylko metoda eksperymentalna może udzielić odpowiedzi na pytanie, czy oglądanie pornografii popycha mężczyzn do popełniania agresywnych czynów seksualnych. Oczywiście ze względów etycznych nie możemy przeprowadzać eksperymentów, w których zmienną zależną byłby rzeczywisty czyn seksualny z użyciem przemocy. Jednak Edward Donnerstein, Neił Malamuth i ich współpracownicy badali wpływ pornografii na agresję w kilku starannie zaplanowanych eksperymentach (Donnerstein, Linz, Penrod, 1987; Malamuth, 1986; Malamuth, Donnerstein, 1983).


Przyjrzyjmy się jednemu z takich eksperymentów, który został przeprowadzony przez Edwarda Donnersteina (1980). Wszyscy badani studenci uczestniczący w tym eksperymencie to mężczyźni. Poinformowano ich, że eksperyment ma na celu badanie wpływu stresu na proces uczenia się. Każdy z uczestników oraz współpracownik eksperymentatora (który udawał, że jest osobą badaną) stanowili parę i wspólnie wykonywali zadanie polegające na tym, że jeden z nich uczył się pewnego materiału, drugi zaś aplikował partnerowi wstrząsy elektryczne za każdą błędną odpowiedź. Współpracownik eksperymentatora był zawsze tą osobą z pary, której aplikowano wstrząsy (nie stosowano prawdziwych wstrząsów elektrycznych). Płeć współpracownika eksperymentatora była pierwszą zmienną niezależną uwzględnioną w tych badaniach — w parze pojawiał się albo student, albo studentka.


Drugą zmienną niezależną był rodzaj krótkiego filmu, który uczestnicy eksperymentu oglądali, zanim zaczęli aplikować partnerowi wstrząsy elektryczne. Eksperymentator pytał, czy w czasie, gdy ich partnerzy się uczą, nie zechcieliby obejrzeć krótkiego filmu, który zamierza wykorzystać w swoich badaniach, i prosił, by go ocenili. Wszyscy uczestnicy eksperymentu wyrazili zgodę. Każdy z nich obejrzał jeden z trzech krótkich filmów: a) film o mężczyźnie, który włamuje się do pewnego domu i gwałci kobietę, grożąc jej pistoletem (tj. pornografię nacechowaną przemocą); b) film pokazujący różne etapy stosunku seksualnego kobiety z mężczyzną, ale bez aktów przemocy czy agresji; c) film neutralny, bez seksu i bez agresji.


Po obejrzeniu filmu osoby badane wracały do tej części eksperymentu, która dotyczyła uczenia się. Poinstruowano każdego badanego, że jeżeli jego partner poda niepoprawną odpowiedź, ma go ukarać wstrząsem elektrycznym o takim natężeniu, jakie sam wybierze w skali od l do 8. Zaraz potem badani słyszeli odpowiedzi współpracowników lub współpracownic eksperymentatora, które zawierały kilka błędów (w rzeczywistości był to głos kobiety lub mężczyzny odtwarzany z taśmy

magnetofonowej). Zmienną zależną była tu intensywność wstrząsów, które badany zaaplikuje ofierze. Czy ci mężczyźni, którzy przed chwilą obejrzeli film pornograficzny, będą zachowywać się bardziej agresywnie (będą aplikować silniejsze wstrząsy) od tych, którzy takiego filmu nie oglądali? Czy fakt, że film pornograficzny zawierał akty przemocy albo był ich pozbawiony spowoduje różnicę w zachowaniu badanych? Czy kobietom (współpracownicom eksperymentatora lub też „ofiarom") badani zaaplikują silniejsze wstrząsy niż mężczyznom?


Wyniki tego eksperymentu zostały przedstawione na rycinie 2.4. Najbardziej zatrważającym odkryciem było to, że kiedy mężczyźni uczestniczący w eksperymencie obejrzeli film pornograficzny nacechowany przemocą, a zaraz potem mieli okazję do agresywnego zachowania wobec kobiety, aplikowali jej wstrząsy najsilniejsze ze wszystkich, jakie w ogóle pojawiły się w eksperymencie. W sytuacji, kiedy to mężczyzna był ofiarą, obejrzenie zarówno filmu pornograficznego nacechowanego przemocą, jak i filmu pornograficznego bez aktów przemocy w treści prowadziło do wzrostu agresji u osób badanych. Działo się tak być może dlatego, że filmy pornograficzne pobudzały albo niepokoiły badanych i sprawiały, że rozładowywali oni powstałe w ich wyniku napięcie poprzez agresję. Wzrost agresji nie był jednak w żadnej z pozostałych sytuacji eksperymentalnych nawet w przybliżeniu tak duży jak wtedy, gdy wstrząsy elektryczne aplikowali kobietom mężczyźni, którzy obejrzeli film pornograficzny z aktami przemocy w treści. Opisany tu eksperyment oraz inne podobne do niego (np. Linz, Donnerstein, Penrod, 1984) wykazały, że mężczyźni oglądający film pornograficzny, w którym kobieta jest poniżana i traktowana agresywnie, stają się bardziej tolerancyjni w stosunku do aktów przemocy wobec kobiet; przemoc budzi u nich mniejszą odrazę, a sami stają się bardziej agresywni.


RYCINA 2.4. Wpływ oglądania filmów pornograficznych na agresję. Osoby badane płci męskiej oglądały film neutralny, film pornograficzny bez aktów przemocy albo film pornograficzny nacechowany przemocą, a następnie wybierały intensywność wstrząsów elektrycznych aplikowanych kobiecie lub mężczyźnie. Najbardziej intensywne wstrząsy aplikowali kobietom ci mężczyźni, którzy obejrzeli film pornograficzny z aktami przemocy (zaczerpnięto z: Donnerstein, 1980)


Obszerniej omówimy te kwestie w rozdziale 12, który będzie traktował o agresji. Teraz chcielibyśmy jedynie podkreślić, że tylko takie badania jak te przeprowadzone przez Donnersteina (1980), a więc eksperymenty analizujące wpływ pornografii, mogą dać ostateczną odpowiedź na pytanie o to, czy pornografia jest przyczyną przemocy i agresji.


Ustalanie trafności zewnętrznej w eksperymentach


Jak to zwykle w życiu bywa, niewątpliwym zaletom metody eksperymentalnej towarzyszą również wady. Kontrolowanie warunków eksperymentalnych poprzez losowe przydzielanie osób badanych do sytuacji oraz eliminowanie wpływu zmiennych ubocznych może spowodować, że zaaranżowana sytuacja stanie się trochę sztuczna i niezbyt podobna do tych, które spotykamy w świecie realnym. Można na przykład odwołać się do argumentu, że Łatane i Darley zagubili gdzieś to, co w rzeczywistości zainspirowało ich badania, a więc morderstwo popełnione na Kitty Genovese. Jak zachowaliby się świadkowie ataku padaczki uczestniczący w laboratoryjnym eksperymencie

przeprowadzonym w budynku uniwersytetu, gdyby byli świadkami brutalnego morderstwa w Oueens? Jak często w życiu codziennym dyskutujemy z innymi ludźmi, posługując się interkomem? Czy fakt, że badani wiedzieli, iż uczestniczą w eksperymencie psychologicznym, wpłynął na ich zachowanie? Możemy też zastanawiać się nad tym, do jakiego stopnia ten rodzaj agresji, który badał Donnerstein (1980) w swoim eksperymencie laboratoryjnym — aplikowanie wstrząsów elektrycznych innym studentom — można uogólnić na takie agresywne przestępstwa na tle seksualnym jak gwałt.


trafność zewnętrzna: stopień, w jakim wyniki badań mogą być generalizowane na

inne sytuacje i na innych ludzi


Pytania te dotyczą trafności zewnętrznej albo możliwości generalizacji eksperymentów w psychologii. Mamy do czynienia z dwoma rodzajami generalizacji: a) stopniem, w jakim można uogólniać sytuacje stworzone przez eksperymentatora na sytuacje spotykane w życiu codziennym (generalizacja na inne s y t u a c j e); b) stopniem, w jakim można uogólniać zachowanie grupy ludzi uczestniczących w badaniach na zachowanie ludzi w ogóle (generalizacja na innych ludzi).


Generalizacja na inne sytuacje. Psychologom społecznym można zarzucić to, że często przeprowadzają swoje badania w sytuacjach sztucznych, które nie mogą być później uogólniane na sytuacje spotykane w realnym życiu. Aby rozwiązać ów problem, badacze starają się zwiększyć możliwość generalizacji wyników poprzez takie planowanie sytuacji eksperymentalnych, by były one jak najbardziej podobne do sytuacji realnych. Trzeba jednak w tym miejscu zauważyć, że istnieją różne sposoby urealnienia eksperymentu. Jeżeli przyjmiemy, że owa realność to podobieństwo sytuacji eksperymentalnej do zdarzeń często spotykanych w życiu codziennym, to uznamy oczywiście, że wiele eksperymentów zasady realizmu nie spełnia. W eksperymentach, które opisujemy w tej książce, stawiano badanych w obliczu sytuacji, które raczej rzadko, jeżeli w ogóle kiedykolwiek zdarzają się w życiu codziennym (choćby na przykład wzięta z eksperymentu Łatanego i Darleya dyskusja w grupie ludzi na temat osobistych problemów każdego z nich prowadzona poprzez system nagłaśniający). Mówiąc o realizmie sytuacyjnym (Aronson, Cąrismith, 1968) eksperymentu, mamy na myśli stopień, w jakim sytuacje eksperymentalne są podobne do sytuacji spotykanych w życiu codziennym. Tak pojmowany realizm jest zwykle w eksperymencie niewielki.


realizm sytuacyjny: stopień, w jakim sytuacje eksperymentalne są podobne do sytuacji spotykanych w życiu codziennym


realizm psychologiczny: stopień, w jakim kontrolowane w eksperymencie procesy psychologiczne są podobne do procesów psychologicznych pojawiających się w życiu codziennym; realizm psychologiczny może być wysoki nawet wtedy, gdy realizm sytuacyjny jest niewielki


Jednak ważniejsze od wyżej zdefiniowanego realizmu sytuacyjnego jest to, w jakim stopniu eksperyment kontroluje procesy psychologiczne podobne do tych, które pojawiają się w życiu codziennym. Ten rodzaj realizmu nazywamy realizmem psychologicznym. Zaaranżowana przez Łatanego i Darleya sytuacja krytyczna istotnie różniła się od sytuacji pojawiających się w realnym życiu. Ale zastanówmy się, czy może była ona psychologicznie podobna do sytuacji z życia codziennego? Czy osoby badane o podobnym typie percepcji i podobnych przekonaniach podjęłyby taką samą decyzję i zachowały się tak samo, gdyby stanęły w obliczu realnej sytuacji? Jeżeli tak by się stało, wtedy wyniki tego eksperymentu można uogólnić na zjawiska życia codziennego.


Utrzymanie wysokiego realizmu sytuacyjnego i wysokiego realizmu psychologicznego w eksperymencie nie jest zadaniem łatwym. Być może tutaj właśnie największą rolę odgrywają zdolności twórcze badacza. Najłatwiejszym sposobem badania zachowania widzów byłoby na przykład powiedzenie osobom badanym: „Interesuje nas to, co ludzie robią w obliczu krytycznych sytuacji. W pewnym momencie tego eksperymentu zaaranżujemy więc wypadek i będziemy patrzeć, jak na to zareagujesz".


Sądzimy jednak, że zgodzisz się z tym, iż taka procedura będzie się charakteryzowała niskim stopniem realizmu sytuacyjnego i niskim stopniem realizmu psychologicznego. W życiu codziennym nigdy nie wiemy, kiedy sytuacja krytyczna wystąpi, i nie mamy czasu, by zaplanować naszą reakcję. Nie przychodzi nam wtedy do głowy myśl, że sytuacja ta została zaaranżowana z korzyścią dla nas lub że nasze reakcje obserwują jacyś badacze. Dlatego właśnie zarówno taka eksperymentalna sytuacja sama w sobie, jak i rodzaj uruchamianych w niej procesów psychologicznych bardzo różnią się od sytuacji i od procesów psychologicznych znanych z codziennego, realnego życia.


Przypomnijmy jeszcze to, o czym już wspominaliśmy. Otóż ludzie nie zawsze wiedzą, dlaczego robią to, co robią, albo też nie wiedzą, co zrobią, aż do momentu, w którym owo „coś" się wydarzy. Dlatego też, jeżeli opiszemy osobom badanym sytuację eksperymentalną i poprosimy je o to, by reagowały naturalnie, możemy w najlepszym razie tylko przypuszczać, że w obliczu realnej sytuacji tak właśnie się zachowają. Po przedstawieniu na wykładach przebiegu eksperymentu Łatanego i

Darleya często prosiliśmy naszych studentów — tak jak wcześniej prosiliśmy o to ciebie — aby spróbowali zastanowić się, jak oni zareagowaliby w takiej sytuacji. Prawie wszyscy twierdzili, że pomogliby ofierze. Byli o tym przekonani nawet wtedy, gdy już wiedzieli, że w grupie liczącej sześć osób większość uczestników eksperymentu nie udzieliła ofierze pomocy. Nie możemy więc opierać się na opisach samych badanych o tym, co zrobiliby w hipotetycznej sytuacji. Możemy jedynie stwarzać sytuacje uruchamiające te same procesy psychologiczne, które pojawiają się w realnym życiu i obserwować rzeczywiste zachowania ludzi.


instrukcja maskująca: opis celu badań przedstawiany ich uczestnikom, który różni się od prawdziwego celu tychże badań; instrukcja maskująca używana jest po to, by zachować realizm psychologiczny


Aby urealnić badania psychologiczne, często konieczne jest podanie uczestnikom eksperymentu instrukcji maskującej, a więc przedstawienie im celu badań różnego od faktycznego. Możesz się dziwić, dlaczego Łatane i Darley powiedzieli swoim badanym, że celem eksperymentu jest analiza problemów osobistych studentów. Byłoby z pewnością prościej poinformować ich, że badacze chcą poznać reakcje ludzi w krytycznych sytuacjach. Taki otwarty komentarz mógłby jednak w znacznym stopniu obniżyć psychologiczny realizm eksperymentu i spowodować trudności w uogólnianiu wyników. Realizm psychologiczny jest najpełniejszy wtedy, gdy ludzie są przekonani, że stoją w obliczu realnych wydarzeń. Jeżeli są o danej sytuacji uprzedzeni, planują swoje reakcje, a to nie zdarza się w realnym świecie.


Generalizacja na innych ludzi. Powtórzmy raz jeszcze, że psychologowie społeczni dążą do wyjaśnienia przyczyn ulegania wpływom społecznym. Eksperyment Łatanego i Darleya ukazał interesujący i zaskakujący przykład wpływu społecznego. Okazało się, iż wystarczy sama wiedza o tym, że obecni są też inni, by ludzie powstrzymywali się od udzielenia pomocy. Ale czego nauczyliśmy się o ludziach w ogóle? W badaniach uczestniczyły pięćdziesiąt dwie osoby, mężczyźni i kobiety, studenci uniwersytetu w Nowym Jorku, którzy w zamian za udział w eksperymencie zyskiwali prawo uczestniczenia w pewnym cyklu wykładów. Pytanie, czy uzyskalibyśmy te same wyniki, gdyby badania przeprowadzono na innej populacji, jest uzasadnione. Czy liczba widzów również wpływałaby na prawdopodobieństwo udzielenia pomocy, gdyby w eksperymencie uczestniczyli robotnicy w średnim wieku, a nie studenci uniwersytetu? Ludzie ze Środkowego Zachodu, a nie nowojorczycy? Japończycy, a nie Amerykanie?


Jedynym sposobem zagwarantowania, że wyniki eksperymentu są reprezentatywne dla zachowań pewnej konkretnej populacji jest losowy dobór osób badanych z tej właśnie populacji. Najlepiej byłoby, gdyby grupy osób uczestniczące w eksperymentach były wyodrębniane z populacji losowo, tak jak czyni się to w przypadku posługiwania się pomiarami. Jednak w eksperymentach przeprowadzanych w ramach psychologii społecznej rzadko badani są wybierani w ten właśnie sposób. Łatane i Darley na przykład nie próbowali losować próby ani spośród obywateli amerykańskich, ani spośród mieszkańców Nowego Jorku, ani nawet spośród studentów nowojorskiego uniwersytetu. Tak jak w przypadku wielu innych, przedstawionych w tej książce eksperymentów, w badaniach uczestniczyli studenci, którzy zgłosili się na ochotnika.


Losowy dobór osób badanych do eksperymentów psychologicznych jest niestety przedsięwzięciem niepraktycznym i kosztownym. Już samo przekonanie losowo wybranej próby Amerykanów, by zgodzili się odpowiedzieć przez telefon na kilka pytań w ramach sondażu politycznego, jest zadaniem trudnym. Na dodatek przeprowadzenie takiego sondażu kosztuje tysiące dolarów. Wyobraź sobie, jakie trudności mieliby Łatane i Darley z nakłonieniem wybranych losowo Amerykanów, by przylecieli samolotem do Nowego Jorku i wzięli udział w badaniach, nie wspominając już o kosztach takiego przedsięwzięcia. Nawet próby badania losowo wybranej grupy studentów uniwersytetu nowojorskiego mogłyby okazać się skomplikowane, biorąc pod uwagę fakt, że każda wybrana osoba musiałaby wyrazić zgodę na wyrwanie sobie godziny z napiętego harmonogramu zajęć i spędzenie jej w laboratorium Darleya i Łatanego.


Względy praktyczne i finansowe nie są oczywiście wystarczającym usprawiedliwieniem dla słabej nauki. O wiele ważniejsze jest to, że z punktu widzenia celu psychologii społecznej tworzenie losowej próby do każdego eksperymentu nie jest konieczne. Jak zaznaczyliśmy w rozdziale l, psychologowie społeczni starają się zidentyfikować podstawowe, wspólne dla wszystkich ludzi procesy psychologiczne, które powodują uleganie wpływom społecznym. Jeżeli przyjmiemy, że istnieją fundamentalne procesy psychologiczne, takie same u wszystkich ludzi mieszkających w różnych miejscach na Ziemi, i że te właśnie procesy są przedmiotem eksperymentów psychologów społecznych, to wówczas selekcja osób z każdego zakątka świata nie będzie już konieczna. Większość psychologów społecznych zakłada, że badane przez nich procesy — takie jak rozproszenie odpowiedzialności w sytuacji krytycznej powodowane przez obecność innych — to podstawowe składniki ludzkiej natury, jednakowe dla mieszkańców Nowego Jorku, ludzi z południowego zachodu czy Japończyków.


Nie znaczy to wcale, że powinniśmy wierzyć psychologom społecznym na słowo. Czy możemy być pewni, że efekt rozproszenia odpowiedzialności jest uniwersalny? Pytanie o stopień, w jakim wyniki konkretnych badań mogą być generalizowane, jest pytaniem empirycznym i jako takie musi być testowane poprzez powtarzanie badań z udziałem osób reprezentujących inne populacje.


powtarzalność: powtarzanie badań, często z udziałem osób z innych badanych populacji albo w innych warunkach


Powtarzalność. Przypuśćmy, że pewien badacz utrzymuje, iż jego badania cechuje wysoki poziom realizmu psychologicznego i w związku z tym obejmują one funkcjonowanie psychologiczne typowe dla sytuacji z życia codziennego oraz że nie ma tu żadnego znaczenia fakt, iż w eksperymencie uczestniczyli wyłącznie studenci drugiego roku, ponieważ badane procesy psychologiczne są uniwersalne. Czy powinniśmy mu wierzyć?


Ostatecznym sprawdzianem trafności zewnętrznej eksperymentu jest jego powtarzalność, a więc powtórne przeprowadzanie badań, często z udziałem innych osób albo z wykorzystaniem innych sytuacji. Czy sądzimy, że Łatane i Darley uzyskali swoje wyniki tylko dlatego, że osoby przez nich badane wiedziały, iż biorą udział w eksperymencie? Jeżeli tak, to powinniśmy powtórzyć ich eksperyment poza laboratorium. Czy myślimy, że ich wyniki ograniczają się jedynie do pewnego typu sytuacji krytycznych? Jeżeli tak, powinniśmy powtórzyć ten eksperyment, wykorzystując sytuację inną niż atak epilepsji. Czy sądzimy, że tylko mieszkańcy Nowego Jorku są tacy nieskorzy do udzielania pomocy? Powinniśmy zatem powtórzyć eksperyment z mieszkańcami Południa, Kalifornijczykami czy też z Niemcami. Tylko przez takie powtarzanie badań możemy się przekonać, do jakiego stopnia uzyskane wyniki mogą być generalizowane.


Niemal wszystkie badania relacjonowane w tej książce były powtarzane w różnych sytuacjach i z wykorzystaniem różnych populacji badanych. Stąd pewność, że nie są to zjawiska ograniczone do warunków laboratoryjnych czy też do studentów drugiego roku. Oryginalna hipoteza Łatanego i Darleya została potwierdzona w licznych badaniach. Wykazano wpływ wzrastającej liczby widzów na zmniejszanie się prawdopodobieństwa udzielenia pomocy. Badania przeprowadzono w różnych grupach ludzi, między innymi z dziećmi, studentami i przyszłymi duszpasterzami (Darley, Batson, 1973; Łatane, Nida, 1981), w małych miasteczkach i w dużych miastach (Łatane, Dabbs, 1975), w różnorodnych warunkach, a więc w laboratoriach psychologicznych, na ulicach miast i w wagonach metra (Łatane, Darley, 1970; Piliavin, Dovidio, Gaertner, Ciark, 1981; Piliavin, Piliavin, 1972), wykorzystując różne typy sytuacji krytycznej, na przykład atak padaczki, potencjalny pożar, bójkę czy wypadek (Łatane, Darley, 1968; Shotland, Straw, 1976; Staub, 1974) oraz mniej poważne sytuacje, takie jak przebicie opony samochodowej (Hurley, Allen, 1974). W badaniach przeprowadzonych w warunkach naturalnych ludzie nie mogli wiedzieć, że uczestniczą w eksperymencie. W dalszej części tej książki będziemy często zwracać uwagę na podobne replikacje tych badań, które przyniosły ważne odkrycia.


Jak już wspominaliśmy w rozdziale l, eksperymentalna psychologia społeczna rozwijała się na początku przede wszystkim jako dyscyplina amerykańska. Dlatego też jednym z ograniczeń w uogólnianiu wyników może być to, że większość eksperymentów na tym polu przeprowadzali amerykańscy badacze, a uczestniczyli w nich Amerykanie. Również w innych kręgach kulturowych podejmuje się już coraz więcej badań, co powinno wzbogacić naszą wiedzę na temat trafności zewnętrznej wielu odkryć dokonanych w psychologii społecznej. I tak na przykład, badania nad wpływem liczby widzów na prawdopodobieństwo udzielenia pomocy ofierze zostały przeprowadzone w jeszcze jednym poza Stanami Zjednoczonymi kraju — w Izraelu (patrz Schwartz, Gottiieb, 1976). Jeżeli będzie więcej międzykulturowych badań, to stanie się możliwe wskazanie, które procesy psychologiczne są uniwersalne, a które dotyczą jedynie danego kręgu kulturowego.


Podstawowy dylemat psychologa społecznego


eksperymenty w warunkach naturalnych: eksperymenty przeprowadzane raczej w warunkach życia realnego niż w laboratorium


Jednym z najlepszych sposobów zwiększania trafności zewnętrznej jest przeprowadzanie eksperymentów w warunkach naturalnych. W przypadku takich eksperymentów bada się zachowanie ludzi poza laboratorium, w naturalnych sytuacjach. Tu jednak, inaczej niż w przypadku obserwacji systematycznej albo metody korelacyjnej, badacz kontroluje występowanie zmiennej niezależnej (np. wielkości grupy) po to, by sprawdzić, jaki będzie to miało wpływ na zmienną zależną (np. fakt udzielenia pomocy innemu człowiekowi) i losowo przydziela badanych do różnych sytuacji. Dlatego właśnie procedura eksperymentu w warunkach naturalnych jest identyczna z procedurą eksperymentu laboratoryjnego z tą jedną różnicą, że ten pierwszy przeprowadzany jest w warunkach spotykanych w realnym życiu, drugi zaś — w relatywnie sztucznych warunkach laboratoryjnych. Uczestnicy badań w warunkach naturalnych są nieświadomi tego, że sytuacja, w jakiej się znaleźli, jest w rzeczywistości eksperymentem. Trafność zewnętrzna tego typu eksperymentów jest wysoka, ponieważ dzieją się one w świecie realnym, a uczestniczą w nich realni ludzie, którzy są pomiędzy sobą o wiele bardziej zróżnicowani niż typowa dla takich badań próba złożona ze studentów. W psychologii społecznej przeprowadzono wiele tego typu eksperymentów. I tak na przykład Łatane i Darley (1970) sprawdzali swoje hipotezy o wpływie wielkości grupy na zachowanie widzów w pewnym sklepie poza śródmieściem Nowego Jorku. Dwóch „rabusiów" (za wiedzą i przyzwoleniem kasjera oraz kierownika sklepu) czekało do momentu, aż jeden lub dwóch klientów pojawi się przy ladzie. Wtedy zbliżali się do kasjera i pytali go, jaki najdroższy gatunek piwa sklep ma w sprzedaży. Kasjer wymieniał gatunek piwa i szedł sprawdzić na zapleczu, ile tego piwa znajduje się na składzie. Kiedy oddalał się, rabusie wystawiali najbliżej stojącą skrzynkę piwa przed sklep i mówiąc „Nigdy tego nie zauważy", chowali skrzynkę do samochodu i odjeżdżali.


Ponieważ złodzieje byli raczej groźnie wyglądającymi facetami, nikt nawet nie próbował interweniować wprost, by ich powstrzymać. Powstało pytanie, ilu ludzi pomoże kasjerowi, gdy ten wróci, i powie mu o kradzieży? Liczba widzów miała tu ten sam hamujący wpływ na fakt niesienia pomocy, który wykryto w laboratoryjnych badaniach nad napadami. Istotnie mniejsza liczba osób informowała kasjera o zajściu wtedy, gdy byli obecni inni świadkowie/klienci niż wtedy, gdy osoby te były w sklepie same.


Możesz zapytać, dlaczego w ogóle przeprowadza się eksperymenty laboratoryjne, skoro eksperymenty w warunkach naturalnych są o wiele lepsze, jeżeli idzie o ich trafność zewnętrzną. Dlaczego nie możemy porzucić studiów laboratoryjnych i przeprowadzać wszystkich eksperymentów w warunkach naturalnych? Rzeczywiście, wydaje się, iż doskonały eksperyment w psychologii społecznej powinien być przeprowadzony w warunkach naturalnych, a uczestniczące w nim osoby badane — wybrane losowo z interesującej nas populacji, sam eksperyment zaś powinien mieć wysoką trafność wewnętrzną (skontrolowane wszystkie zmienne uboczne, natomiast badani losowo przydzieleni do sytuacji). Brzmi to dobrze, prawda? Jedynym problemem jest to, że niezwykle trudno Spełnić wszystkie te warunki w jednym badaniu i to czyni takie przedsięwzięcie właściwie niewykonalnym.


Prawie zawsze w eksperymencie trzeba lawirować pomiędzy jego wewnętrzną i zewnętrzną trafnością, a więc pomiędzy: a) posiadaniem wystarczającej kontroli nad sytuacją, by żądna zmienna uboczna nie miała wpływu na wyniki; b) gwarancją, że wyniki eksperymentu mogą być generalizowane na zjawiska życia codziennego. Najłatwiej sprawować kontrolę w warunkach laboratoryjnych, ale sytuacje symulowane mogą nie być podobne do tych z życia. Rzeczywiste sytuacje dają się najlepiej odtworzyć w eksperymentach przeprowadzanych w warunkach naturalnych, ale tu z kolei trudno o kontrolę wszystkich ubocznych zmiennych. Wnikliwy czytelnik mógł na przykład zauważyć, że eksperyment Łatanego i Darleya (1970) ze złodziejami piwa różnił się od eksperymentu laboratoryjnego w pewnym ważnym punkcie. Mianowicie, osoby badane nie były losowo przydzielane do dwóch wykorzystanych sytuacji (jeden klient i dwóch klientów). Gdyby Łatane i Darley wykonali tylko ten jeden eksperyment, nie mielibyśmy pewności, czy ludzie

preferujący samotne dokonywanie zakupów i ludzie, którzy wolą robić je z przyjacielem, nie różnią się przypadkiem w taki sposób, że może to wpływać na chęć niesienia przez nich pomocy innym. Łatane i Darley mogli wyeliminować tę alternatywę dopiero poprzez losowe przydzielanie osób badanych do sytuacji w swoich eksperymentach laboratoryjnych.


Owo balansowanie pomiędzy wewnętrzną i zewnętrzną trafnością jest określane jako podstawowy dylemat psychologa społecznego (Aronson, Carismith, 1968; Aronson, Ellsworth, Carismith, Gonzales, 1989). Usiłowania, by wszystkie wyżej wymienione warunki spełnić w pojedynczym eksperymencie nie prowadzą do rozwiązania tego dylematu. Wielu psychologów społecznych opowiada się za zapewnieniem przede wszystkim trafności wewnętrznej i przeprowadzaniem eksperymentów laboratoryjnych, w których badani są losowo przydzielani do różnych sytuacji, a

wszystkie zmienne uboczne są kontrolowane. W takich warunkach nie jest nigdy do końca jasne, co jest przyczyną, a co skutkiem. Inni psychologowie społeczni preferują kontrolowanie trafności zewnętrznej i ci właśnie przeprowadzają większość swoich badań w warunkach naturalnych. Jeszcze inni wykonują obydwa rodzaje eksperymentów. Oba rodzaje eksperymentów wzięte razem spełniają kryteria eksperymentu doskonałego. Dlatego też, dzięki powtarzalności, specyficzne pytanie badawcze można analizować z maksymalną trafnością wewnętrzną i maksymalną trafnością zewnętrzną.


Badania podstawowe a badania stosowane


Teraz, kiedy już przedstawiliśmy trzy główne metody badawcze w psychologii społecznej, musimy odnieść się do dwóch innych kwestii dotyczących badań. Po pierwsze, możesz być ciekawy, w jaki sposób wybiera się konkretny temat badań. Dlaczego psychologowie społeczni decydują się na badanie teorii dysonansu poznawczego, wpływu pornografii na agresję czy też usiłują dociec, kiedy ludzie udzielają pomocy innym? Czy pcha ich do tego tylko prosta ciekawość? Czy też może mają na uwadze ważne zadanie, na przykład próbę redukcji przemocy seksualnej?


badania podstawowe: badania projektowane po to, by dać najlepszą odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie zachowują się tak, jak się zachowują, i przeprowadzane wyłącznie dla zaspokojenia ciekawości poznawczej badania stosowane: badania projektowane specjalnie w celu rozwiązania konkretnego problemu społecznego; tworzenie teorii zachowania jest zwykle wtórne do rozwiązywania specyficznego problemu


Ogólnie rzecz biorąc, możemy wyróżnić dwa typy badań, z których każdy ma inny cel. Celem badań podstawowych jest poszukiwanie najlepszej odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie zachowują się tak, jak się zachowują. Badania te przeprowadza się wyłącznie dla zaspokojenia ciekawości poznawczej i nie ma tu miejsca na próby rozwiązywania specyficznych społecznych czy też psychologicznych problemów. Celem badań stosowanych jest z kolei rozwiązywanie właśnie problemów specyficznych. Tutaj, zamiast zaspokajania własnej ciekawości poznawczej i budowania teorii wyjaśniającej zachowania ludzi, badacze skupiają się na poszukiwaniu sposobów złagodzenia takich problemów, jak: rasizm, przemoc seksualna czy rozprzestrzenianie się AIDS.


Różnicę pomiędzy badaniami podstawowymi i badaniami stosowanymi można łatwo zilustrować, odwołując się do innych nauk. Na przykład niektórzy biolodzy koncentrują się przede wszystkim na fundamentalnych kwestiach teoretycznych, takich jak rola DNA w transmisji informacji genetycznej, a nie na tym, w jaki sposób wyniki ich badań można zastosować do problemów życia codziennego. Inni biolodzy z kolei kierują uwagę na kwestie praktyczne. Pracują na przykład nad wyhodowaniem takiej odmiany ryżu, która będzie miała więcej białka i będzie bardziej odporna na choroby, by w ten sposób przyczynić się do rozwiązania problemu głodu na świecie.


”Nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria.'' — Kurt Leww, 1951


Jednak w większości nauk nie ma ostrej granicy pomiędzy badaniami podstawowymi i badaniami stosowanymi. Nawet jeżeli wielu badaczy określa siebie jako przedstawicieli badań podstawowych lub przedstawicieli badań stosowanych, to jest zupełnie jasne, że działania jednej grupy nie są niezależne od zabiegów drugiej. Istnieją niezliczone przykłady postępów w obszarze badań podstawowych, które w czasie, kiedy powstawały, nie miały żadnej praktycznej wartości, za to później stały się kluczem do rozwiązania istotnych problemów praktycznych. Badania podstawowe nad DNA i genetyką doprowadziły do powstania technologii umożliwiającej badaczom wyhodowanie nowych bakterii oraz praktycznego zastosowania w medycynie i kontroli środowiska. I tak na przykład genetycznie zaprojektowana bakteria jest dziś wykorzystywana do rozdrabniania i rozpraszania płynącej rurociągami ropy. Podobnie dzieje się i w psychologii społecznej. Jak pokażemy w rozdziale 14, badania podstawowe przeprowadzane na psach, szczurach i rybach, analizujące znaczenie poczucia kontroli nad środowiskiem, doprowadziły do powstania technik, które zwiększając poczucie kontroli u starych ludzi wymagających stałej opieki i nie opuszczających domu, bardzo korzystnie wpływają na ich stan zdrowia (Langer, Rodin, 1976; Richter, 1957; Schulz, 1976; Seligman, 1975).


Równie często z postępów w badaniach stosowanych wypływają teoretyczne implikacje, które prowadzą do rewizji teorii podstawowych na temat świata fizycznego. I tak na przykład w połowie XVIII w. James Watt przeprowadzał swoje eksperymenty w praktycznym celu. Chciał mianowicie ulepszyć działanie maszyn parowych. Owe eksperymenty doprowadziły nie tylko do skuteczniejszej pracy maszyn, ale położyły też fundament pod współczesne teorie termodynamiki.


Większość psychologów społecznych zgodzi się zapewne z tym, że aby rozwiązywać specyficzne problemy społeczne, trzeba najpierw dobrze rozumieć odpowiedzialne za owe problemy procesy psychologiczne. Kurt Lewin (1951), jeden z twórców psychologii społecznej, wypowiedział kiedyś zdanie, które do dziś używane jest jako motto tej dyscypliny: „Nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria". Miał on na myśli to, że aby rozwiązywać tak skomplikowane problemy społeczne, jak przemoc w wielkich miastach czy uprzedzenia rasowe, trzeba przede wszystkim zrozumieć istotę psychologicznej dynamiki ludzkiej natury oraz dynamikę interakcji społecznej. W początkach istnienia psychologii społecznej jako dyscypliny naukowej badacze różnili się stopniem, w jakim ich zainteresowania skupiały się wprost na rozwiązywaniu problemów społecznych albo na analizowaniu podstawowych aspektów natury ludzkiej. W skład grupy badawczej Lewina wchodzili ludzie reprezentujący obie orientacje. Owa dychotomia obecna jest do dziś. Niektórzy psychologowie społeczni zajmują się przede wszystkim badaniami podstawowymi przeprowadzanymi w warunkach laboratoryjnych, inni zaś skupiają się głównie na badaniach stosowanych i prowadzą je w warunkach naturalnych.


Nasza książka jest odbiciem poglądów szkoły psychologów społecznych, która koncentruje się przede wszystkim na podstawowych kwestiach teoretycznych. Jednak przedmiot badań tej dyscypliny ma taką naturę, że nawet wtedy, gdy celem analizy jest poznanie procesów psychicznych leżących u podłoża zachowania społecznego, to jej wyniki często mają wyraźnie praktyczne implikacje. Dlatego w naszej książce pojawi się wiele przykładów badań, które znalazły istotne zastosowanie praktyczne. W ostatnich dwóch rozdziałach pokażemy, w jaki sposób osiągnięcia psychologii społecznej były stosowane w rozwiązywaniu ważnych problemów społecznych.


Problemy etyczne w psychologii społecznej


Ostatnią, ale wcale nie najmniej ważną kwestią jest dyskusja nad etycznymi problemami, które są nierozłącznie związane z badaniami w psychologu społecznej. W trakcie poszukiwania i tworzenia realistycznych i atrakcyjnych sytuacji, które będą mogły uchwycić istotę badanych procesów, psychologowie społeczni często stają wobec dylematów etycznych. Z jednej strony z oczywistych naukowych względów chcemy, aby nasze eksperymenty przypominały — tak dalece jak to tylko jest możliwe — świat rzeczywisty i aby były one tak solidnie i tak dokładnie kontrolowane, jak to tylko jesteśmy w stanie zrobić. Z drugiej jednak strony, nie chcemy narażać badanych osób na nadmierny i niepotrzebny stres czy przykrości. Zadanie, którym jest zaplanowanie i przeprowadzenie eksperymentu, to ciągłe balansowanie pomiędzy tymi dwoma celami.


Badacze troszczą się o zdrowie i dobro osób uczestniczących w eksperymencie. Równocześnie jednak owe osoby są przedmiotem badań związanych z zachowaniem społecznym ludzi, jak np. udzielanie pomocy przez widzów, uprzedzenia, konformizm, agresja czy posłuszeństwo autorytetom. Wiele z tych odkryć na pewno przyniesie korzyść społeczeństwu. Ponieważ psychologowie społeczni mają do dyspozycji dobre narzędzia do naukowego badania tego typu zjawisk, wielu uczonych uważa, że rezygnacja z eksperymentów byłaby niemoralna. Jednak w celu dostatecznego rozpoznania owych zjawisk badacze muszą tworzyć jasne i wyraziste sytuacje dla uczestników swoich eksperymentów. Niektóre z tych sytuacji, z racji swojej natury, mogą powodować pewien dyskomfort u badanych. I z tego właśnie powodu wymogi dobrej nauki oraz wymogi etyki mogą być sprzeczne. Dylematu tego nie rozwiążą ani pobożne życzenia, by żaden z naszych badanych nie doświadczył jakiegoś rodzaju przykrości w trakcie eksperymentu, ani też upieranie się przy tym, że wszystko w nauce jest uczciwe. Zatem pozostaje wyjście pośrednie.


przyzwolenie: wyjaśnienie uczestnikom badania natury eksperymentu, zanim on się rozpocznie, i uzyskanie ich zgody na udział w tym eksperymencie


Ów dylemat byłby mniej skomplikowany, gdyby badacz mógł uzyskać przyzwolenie badanych, jeszcze zanim wezmą udział w eksperymencie. Jeśliby badacz dokładnie opisał im rodzaj doświadczeń, na jakie będą narażeni, i zapytał, czy chcą wziąć w nich udział, wtedy kwestia rozwiązałaby się sama. W wielu eksperymentach w ramach psychologii społecznej taka procedura jest możliwa i wszędzie tam, gdzie to możliwe — jest stosowana. W niektórych rodzajach eksperymentów jest ona jednak nie do przyjęcia. Załóżmy, że Łatane i Darley powiedzieliby swoim badanym, iż napad będzie zainscenizowany, a więc nie będzie realnego niebezpieczeństwa, i że hipoteza zakłada, iż uczestnicy eksperymentu udzielą pomocy ofierze. Jak już wspominaliśmy wcześniej, takie postępowanie byłoby dalekie od naukowości. Istotą tego rodzaju eksperymentów jest to, że ich uczestnicy doświadczają stworzonych dla nich sytuacji tak, jak gdyby sytuacje te były realne. Ponieważ pojawiające się zdarzenia są różne od tych, na jakie wcześniej przygotowano badanych, procedurę tę nazwano maskowaniem eksperymentu. (Trzeba w tym miejscu odnotować, że nie wszystkie badania w psychologii społecznej wykorzystują maskowanie).


maskowanie: wprowadzenie w błąd uczestników eksperymentu lub zatajenie przed nimi prawdziwego celu badań albo też wydarzeń, które w rzeczywistości zaistnieją


Potrzebny tu jest pewien kompromis. Trzeba chronić godność i bezpieczeństwo osób badanych, ale należy też przeprowadzać badania w ściśle naukowy, rygorystyczny sposób. Osiągnięcie kompromisu nie jest łatwe. Z biegiem lat wypracowano jednak pewne wskazania, które mają zapewnić etyczne traktowanie uczestników eksperymentu. I tak na przykład Stowarzyszenie Psychologów Amerykańskich opublikowało listę zasad etycznych, które obowiązują we wszystkich badaniach w psychologii. Zasady te przedstawione zostały na rycinie 2.5.


RYCINA 2.5. Procedury chroniące uczestników badań psychologicznych (zaczerpnięto z: Ethical principles of psychologists in the conduct of research, American Psychological Association, 1992) [....]


sesja wyjaśniająca: wyjawienie uczestnikom badań po zakończeniu eksperymentu jego celu oraz dokładne objaśnienie tego, co się wydarzyło


Wszystkie badania przeprowadzane przez psychologów muszą być dodatkowo recenzowane przez Komisję ds. Recenzji (Institutional Review Board) lub komisję etyczną. Każdy element procedury eksperymentalnej, który zostanie przez taką komisję uznany za stresujący lub budzący zaniepokojenie, musi zostać zmieniony albo z procedury tej usunięty. Jeżeli badacze używali maskowania, są oni zobowiązani do zorganizowania sesji wyjaśniającej po zakończeniu eksperymentu. Podczas tego spotkania muszą powiedzieć jego uczestnikom o maskowaniu i wyjaśnić, dlaczego było ono konieczne. Jeżeli uczestnicy badań doświadczyli jakiegoś rodzaju nieprzyjemności, badacze powinni starać się odczucia te złagodzić i przywrócić badanym dobre samopoczucie. I wreszcie trzeba dodać, iż sesja wyjaśniająca jest znakomitą okazją do przekazania uczestnikom eksperymentu informacji o celach, które przyświecały twórcom badań, oraz o uzyskanych wynikach. Pełni więc ona również ważną funkcję edukacyjną. Najlepsi badacze ostrożnie stawiają badanym pytania i uważnie słuchają odpowiedzi bez względu na to, czy wykorzystali maskowanie w swoim eksperymencie. (Szczegółowo o tym, jak powinna zostać przeprowadzona sesja wyjaśniająca, piszą Aronson, Ellsworth, Carismith, Gonzales, 1989).


Z naszych doświadczeń wynika, że wszyscy uczestnicy eksperymentów rozumieją i uznają potrzebę maskowania, jeżeli tylko w trakcie sesji wyjaśniającej po zakończeniu eksperymentu poświęcono im wystarczającą ilość czasu, opisano cele i objaśniono, dlaczego nie mogła zostać zastosowana alternatywna procedura. Niektórzy badacze posunęli się o krok dalej i oceniali wpływ, jaki wywiera na badanych udział w eksperymencie z wykorzystaniem maskowania (np. Christensen, 1988; Gerdes, 1979). Wyniki badań zgodnie wskazują na to, iż ten typ delikatnego maskowania, który jest zwykle stosowany w badaniach psychologii społecznej, oraz łagodny dyskomfort, który czasami towarzyszy udziałowi w eksperymentach psychologicznych, nie budzi sprzeciwu. Okazuje się, iż uczestnikom maskowanych eksperymentów badania te niekiedy się podobały bardziej i bardziej były dla nich pouczające niż dla osób uczestniczących w eksperymentach nie wykorzystujących maskowania (Smith, Richardson, 1983). Oto co Łatane i Darley stwierdzili na temat reakcji osób uczestniczących w ich eksperymentach: Mimo że badani w trakcie trwania eksperymentu doświadczali stresów i konfliktów, ich całościowe reakcje były w wysokim stopniu pozytywne. W kwestionariuszu, który wypełniali już po zapoznaniu ich z naturą i wynikami badań, każdy z nich ocenił eksperyment jako „interesujący" albo jako „bardzo interesujący" i wyraził chęć uczestniczenia w podobnych eksperymentach w przyszłości. Wszyscy badani uważali, że rozumieją istotę eksperymentu, i byli przekonani, iż maskowanie było w nim konieczne i usprawiedliwione. (Łatane, Darley, 1970, s. 101)


Nie mamy zamiaru przekonywać, że maskowanie zawsze jest korzystne. Chcemy tylko powiedzieć, że jeżeli badacz zastosuje jakąś łagodną formę maskowania, a po eksperymencie poświęci pewną ilość czasu na rozmowy z badanymi i wyjaśni im, dlaczego było ono konieczne, to są dowody na to, iż ludzie nie będą takim zabiegom przeciwni.


Podsumowanie


Celem psychologii społecznej jest naukowe poszukiwanie odpowiedzi na pytania o zachowania społeczne. Główne procedury badawcze stosowane w psychologii społecznej to metoda obserwacyjna, metoda korelacyjna i metoda eksperymentalna.


Każda z tych procedur ma wady i zalety i każda z nich jest odpowiednią metodą w odniesieniu do specyficznych pytań badawczych. Zastosowanie każdej z nich zobowiązuje też badacza do wyprowadzania innego typu wniosków.


Metoda obserwacyjna — tak w formie systematycznej, uczestniczącej, jak i archiwalnej — pełni przede wszystkim funkcję opisową. Umożliwia badaczowi obserwowanie zjawisk społecznych i ich opisywanie. Obiektywność owych obserwacji ocenia się następnie poprzez sprawdzanie zgodności sędziów kompetentnych. Metoda korelacyjna pozwala z kolei na określanie, czy zmienne są ze sobą związane, a więc czy wartości jednej zmiennej można przewidywać na podstawie wartości innych zmiennych. Jeżeli istnieje dodatnia korelacja, to wzrost wartości zmiennej A jest związany ze wzrostem wartości zmiennej B. Jeżeli natomiast istnieje korelacja ujemna, to wzrost wartości zmiennej A jest powiązany z obniżaniem się wartości zmiennej B. Często wylicza się korelacje na podstawie dokonanych wcześniej pomiarów uzyskanych z próby osób wybranych z populacji za pomocą doboru losowego. Ów losowy dobór gwarantuje, że odpowiedzi badanej próby są reprezentatywne dla sądów całej populacji. Główną wadą metody korelacyjnej jest to, że nie pozwala ona wnioskować na temat przyczynowości. Nie jest w jej ramach możliwe stwierdzenie, czy A powoduje B, czy może B powoduje A, czy też jakaś inna zmienna powoduje i A, i B. Z tego właśnie względu preferowaną procedurą badawczą w psychologii społecznej jest metoda eksperymentalna. Tylko ona pozwala wnioskować na temat przyczynowości. Eksperymenty mogą być przeprowadzane w laboratoriach albo w warunkach naturalnych. Zmienne niezależne to te, którymi badacz systematycznie manipuluje. To o nich właśnie zakłada, że mają przyczynowy wpływ na zachowanie. Zmienne zależne to z kolei te zmienne, o których badacz zakłada, że są efektem zmiennych niezależnych. Badacz musi zagwarantować, że wszyscy uczestnicy eksperymentu będą stawiani w sytuacjach różniących się wyłącznie wartością zmiennej niezależnej. Musi on również zadbać o to, by osoby badane były losowo przydzielane do sytuacji eksperymentalnych. Owo losowe przydzielanie — probierz jakości procedury eksperymentalnej — gwarantuje, że różne typy osób badanych będą równomiernie rozłożone na wszystkie sytuacje. Z kolei poziom ufności (wartość p) informuje o tym, jakie jest prawdopodobieństwo, że wyniki eksperymentu są dziełem przypadku, a nie efektem działania zmiennej niezależnej. Psychologowie społeczni używają często w swoich eksperymentach planu wieloczynnikowego. Procedura ta uwzględnia więcej niż jedną zmienną niezależną i więcej niż jeden poziom na każdej z tych zmiennych. W eksperymencie pojawiają się wszystkie możliwe kombinacje poziomów zmiennych niezależnych. Badacz może dzięki temu określić efekty główne każdej zmiennej niezależnej oraz swoiste interakcje czy też kombinacje poziomów wszystkich wykorzystanych zmiennych niezależnych. Badacz powinien starać się zapewnić swoim eksperymentom tak wysoką, jak to tylko jest możliwe trafność wewnętrzną (gwarancja, że nic poza zmiennymi niezależnymi nie wpływa na wyniki) oraz trafność zewnętrzną (gwarancja, że wyniki mogą być uogólniane na innych ludzi i na inne sytuacje). Realizm sytuacyjny to stopień, w jakim sytuacje eksperymentalne podobne są do sytuacji spotykanych w życiu codziennym. Realizm psychologiczny natomiast to stopień, w jakim kontrolowane w eksperymencie procesy psychologiczne są podobne do procesów psychologicznych

pojawiających się w życiu codziennym. Najlepszym sposobem sprawdzenia trafności zewnętrznej jest powtarzalność. Polega ona na przeprowadzaniu tego samego eksperymentu z udziałem innych ludzi i w innych sytuacjach oraz na porównywaniu wyników. Podejmowane są zarówno badania podstawowe, jak i badania stosowane. Granica pomiędzy tymi dwoma rodzajami badań jest często nieostra, jednak celem badań podstawowych jest zrozumienie zachowania społecznego bez wnikania w specyficzne i szczegółowe problemy; celem badań stosowanych jest natomiast rozwiązywanie właśnie specyficznych zagadnień, które często mają spore znaczenie dla życia społecznego. Na koniec trzeba zaznaczyć, że ważnym problemem w psychologii społecznej jest etyczny stosunek do osób badanych. Wskazówki wypracowane przez Stowarzyszenie Psychologów Amerykańskich zalecają ostrożne postępowanie i akcentują takie kwestie, jak na przykład uzyskanie przyzwolenia osób badanych, możliwość rezygnacji z udziału w badaniach w każdym momencie ich trwania, zapewnienie anonimowości i dyskrecji, przeprowadzenie sesji wyjaśniającej po zakończeniu eksperymentu, zwłaszcza wtedy, gdy wykorzystano maskowanie (a więc instrukcję maskującą, która dotyczyła rzekomego celu badań albo zmiennych niezależnych lub zależnych).



CZĘŚĆ DRUGA

Rozumienie siebie i świata społecznego


Nie istnieją kłamstwa; są jedynie zniekształcone prawdy. — Spinoza


Rozdział 3: Dysonans poznawczy a potrzeba podtrzymywania samooceny


Nie tak dawno Bob Amot, redaktor zajmujący się sprawami medycznymi w porannych wiadomościach CBS, podał zadziwiającą informację. Grupa wybitnych badaczy w dziedzinie medycyny opublikowała właśnie najwyraźniej ostateczne wyniki badań, w których pokazano, że napinanie mięśni podczas rozgrzewki przed podjęciem właściwej aktywności fizycznej w niczym nie pomaga sportowcom, a może nawet im szkodzić. Wyniki — opracowane na podstawie tysięcy przypadków — świadczą o tym, że ludzie, którzy zawsze napinają mięśnie w średnim stopniu, nie doznają mniej obrażeń niż ci, którzy nigdy nie napinają mięśni, podczas gdy osoby, które napinają mięśnie w dużym stopniu, w rzeczywistości doznają więcej kontuzji niż ci, którzy nigdy nie napinają mięśni („CBS Morning News", March 9, 1990). W czasie, gdy Amot przekazywał tę informację, kamera penetrowała Park Centralny w Nowym Jorku, gdzie przechadzający się reporter przeprowadzał wywiady z kilkoma osobami uprawiającymi jogging. „To bardzo interesujące" — wykrzyknął jeden z nich. „To jest ważna informacja. Kto, ja? Nie, ja prawie nigdy nie napinam mięśni, to zbyt kłopotliwe". Reporter zbliżył się następnie do płotu, gdzie kilku młodych ludzi sumiennie napinało mięśnie podczas rozgrzewki przed porannym biegiem, i poinformował ich o najnowszych wynikach badań. „Nie wierzę w to" — powiedział jeden. „To nie może być prawda — stwierdził drugi. — Napinam mięśnie przez więcej niż piętnaście lat i miałem bardzo niewiele kontuzji". „ To nic innego jak stek kłamstw!" — krzyknął trzeci. „Dlaczego naukowcy mieliby kłamać?" — zapytał reporter. „Aby zachować swoją pracę — odpowiedział ten, który napinał właśnie mięśnie. — Oni muszą dostarczać nowych »odkryć« od czasu do czasu, bo inaczej zostaną zwolnieni z prący!" Nawet dla przypadkowego obserwatora różnica była uderzająca; te osoby, które prawie nigdy nie napinały mięśni, w ogóle nie były zaniepokojone wynikami badań, podczas gdy ci, którzy od wielu lat poświęcali wiele czasu na napinanie mięśni, sprawiali wrażenie, że mają ogromne trudności z przyjęciem naukowego odkrycia — nawet do tego stopnia, że podawali możliwość intencjonalnego zafałszowania wyników przez wybitnych naukowców. Jak możemy wyjaśnić to zjawisko? W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat psychologowie społeczni odkryli, że jednym z czynników najsilniej wpływających na ludzkie zachowania jest potrzeba — występująca u większości ludzi — myślenia o sobie jak najlepiej, to znaczy potrzeba podtrzymywania względnie wysokiego poziomu samooceny (Aronson 1969; Baumeister 1993; Greenberg, Pyszczynski, Solomon 1986). Większość z nas żywi przekonanie, że jesteśmy ludźmi racjonalnymi, przyzwoitymi, którzy podejmują mądre decyzje i nie zachowują się niemoralnie, ale uczciwie. Krótko mówiąc, staramy się wierzyć, że nie postępujemy niedorzecznie i okrutnie. Jednak w ciągu naszego życia to przekonanie często bywa zakwestionowane. Tematem tego rozdziału jest to, jak ludzie radzą sobie z takim podważeniem poczucia własnej wartości.


Teoria dysonansu poznawczego


Umysł uznaje za nieprzyzwoite kwestionowanie tego, co mówi serce. — Milan Kundera, 1989


Spójrzmy z innej strony na ludzi uprawiających jogging, a przedstawionych we wstępie. Załóżmy, że uprawiasz jogging i ze zwykłego lenistwa nigdy nie napinałeś mięśni podczas rozgrzewki przed biegiem. Następnie dowiadujesz się, że napinanie mięśni nie jest niczym dobrym, a może nawet spowodować szkody. Dla ciebie jest to dobra wiadomość. Będziesz czuł się jak osoba zwolniona z odpowiedzialności. I rzeczywiście, nawet jeśli nie ćwiczyłeś w przeszłości z lenistwa, to w jakiś sposób, dokonując retrospekcji, czujesz, że zachowałeś się racjonalnie. Informacja przekazana przez Arnota nie kwestionuje twojego dotychczasowego postępowania.


Teraz załóżmy, że przez ostatnich kilka lat sporo czasu przeznaczyłeś na napinanie mięśni przed każdym biegiem. W takim przypadku informacja zakomunikowana przez Arnota nie jest dla ciebie korzystna. Czujesz się zaniepokojony. Jeśli dajesz wiarę wynikom badań, to twoje przeszłe zachowanie nie wydaje się rozsądne — rzeczywiście, dokonując retrospekcji, czujesz, że było ono wręcz absurdalne. Zatem będziesz próbował znaleźć sposób na zdyskredytowanie owych odkryć — nawet posuwając się do zakwestionowania uczciwości naukowców, jak czyniły to niektóre osoby w Parku Centralnym w Nowym Jorku. Uczucie przykrego napięcia spowodowane informacją, którą jest sprzeczna z naszym wyobrażeniem siebie jako osoby rozsądnej i sensownej, nazywa się dysonansem poznawczym (Aronson, 1992; Brehm, Cohen, 1962; Festinger, 1957; Festinger, Aronson, 1960).


dysonans poznawczy: popęd spowodowany poczuciem dyskomfortu, pierwotnie definiowany jako konsekwencja utrzymywania dwóch lub więcej niezgodnych ze sobą elementów poznawczych, następnie określany jako konsekwencja zaangażowania się w działanie, które jest sprzeczne z koncepcją siebie jako osoby przyzwoitej i rozsądnej elementy poznawcze: myśli, uczucia, przekonania bądź wiedza o czymś


Leon Festinger (1957) dysonans definiował jako niezgodność między dwoma elementami poznawczymi. Mamy wiele przekonań na temat nas samych oraz na temat świata i czasami te przekonania są wzajemnie sprzeczne. Weźmy jako przykład ludzi, którzy palą papierosy. Jest bardzo prawdopodobne, że pojawią się u nich sprzeczne ze sobą elementy poznawcze — wiedza o tym, że palą, z jednej strony i wiedza o tym, że palenie papierosów może być przyczyną poważnych problemów zdrowotnych, z drugiej strony. Z definicji, którą podał Festinger, wynika, że gdy dwa elementy są ze sobą niezgodne, to ludzie doświadczają swoistego napięcia psychologicznego

zwanego dysonansem.


Czy rzeczywiście jakakolwiek niezgodność między elementami poznawczymi wywołuje dysonans? Gdyby można było zajrzeć do czyjejś głowy i zbadać istniejące tam przekonania, to niewątpliwie okazałoby się, że niektóre z nich są ze sobą sprzeczne, ale jednocześnie nie powodują dużego dysonansu, czyli stanu przykrego napięcia. Na przykład możemy uważać, że należy być czystym i schludnym, a pewnego dnia zostawić otwartą tubkę pasty do zębów. Dla większości z nas ta niezgodność nie będzie szczególnie niepokojąca. Inne rodzaje niezgodności, takie jak sprzeczność między następującymi elementami poznawczymi: „Palę papierosy" oraz „Palenie papierosów może mnie zabić", najprawdopodobniej spowodują znacznie większy dysonans.


Jak wskazuje powyższy przykład, nie wszystkie niezgodności poznawcze są jednakowo niepokojące. W miarę jak rozwijała się teoria, coraz bardziej było jasne, że największe prawdopodobieństwo pojawienia się dysonansu jest wtedy, gdy zrobimy coś lub dowiemy się czegoś, co zagraża naszemu wyobrażeniu siebie, przez zaistnienie niezgodności między tym, kim sądzimy, że jesteśmy, a tym, jak się zachowujemy — to znaczy przez działania lub myśli, które zagrażają naszej samoocenie (Aronson, 1969; Greenwald, Ronis, 1978; Thibodeau, Aronson, 1992). Mówiąc krótko, dysonans poznawczy wystąpi wtedy, gdy czujemy się niemądrzy lub niemoralni.


RYCINA 3.1. Jak redukujemy dysonans poznawczy [...]


Dysonans poznawczy wywołuje uczucie dyskomfortu, a zatem pobudza do podjęcia prób jego zredukowania, w taki sam sposób jak głód lub pragnienie pobudza nas do jedzenia lub picia. Jednak inaczej niż w przypadku głodu lub pragnienia — różne sposoby redukowania dysonansu prowadzą do interesujących zachowań. Jak zredukować dysonans? Możemy to zrobić na trzy podstawowe sposoby:

1 Przez zmianę naszego zachowania — tak, aby było ono zgodne z dysonansowym elementem poznawczym.

2 Przez uzasadnienie naszego zachowania — zmieniając jeden z elementów poznawczych tak, aby był on mniej sprzeczny (a zatem bardziej zgodny) z zachowaniem.

3 Przez uzasadnienie naszego zachowania — dodając nowe elementy poznawcze, które są zgodne z zachowaniem i je wspierają.


Podstawowe sposoby redukowania dysonansu przedstawione są na rycinie 3.1. Aby je dokładnie zilustrować, powróćmy do przykładu z paleniem. Załóżmy, że palisz papierosy. Jest prawdopodobne, że doświadczasz dysonansu, ponieważ głupio angażować się w działanie, które może doprowadzić do bolesnej, 'przedwczesnej śmierci. W jaki sposób możesz zmniejszyć ten dysonans? Najprostszym sposobem jest zmiana swego zachowania: rzucić palenie. Zachowanie byłoby wtedy zgodne z twoją wiedzą na temat związku między paleniem a rakiem. Niektórym udaje się właśnie tak uczynić, lecz nie jest to łatwe — wielu próbowało rzucić palenie i nie udało im się to. Co zatem ci ludzie robią? Byłoby błędem zakładać, że z trudem przełykają swoją porażkę i przygotowują się do śmierci. Na ogół starają się zredukować dysonans, poszukując jakiegoś usprawiedliwienia dla swojego zachowania.


Niektórzy palacze będą usiłowali zmienić jeden z elementów poznawczych; na przykład mogą oni próbować przekonać siebie, że wiedza na temat związku między paleniem a rakiem nie jest rozstrzygająca. (Jest to bardzo podobne do tego, co robiły osoby uprawiające jogging, które napinały swoje mięśnie — patrz przykład przedstawiony we wstępie). Inni będą się starali wprowadzić nowe elementy poznawcze — na przykład przekonanie, że filtry papierosowe zatrzymują większość szkodliwych substancji i w ten sposób zmniejszają niebezpieczeństwo zachorowania. Niektórzy posłużą się przykładem, który pozwoli im skupić uwagę na żywym wyjątku: „Spójrz na starego Sama Carouthersa, on ma 97 lat i pali paczkę papierosów dziennie od dwunastego roku życia. To jest dowód na to, że palenie nie zawsze jest szkodliwe". Jeszcze inni powiedzą, że palenie to przyjemność, dla której warto ryzykować zachorowanie na raka, lub nawet skutecznie przekonają samych siebie, że jeśli wziąć wszystko pod uwagę, to palenie warte jest zachodu, ponieważ relaksuje, zmniejsza napięcie nerwowe itp.


Takie uzasadnienia mogą się wydawać nielogiczne dla kogoś, kto nie pali, i to o to właśnie nam chodzi. Ludzie przeżywający dysonans często nie będą się liczyć z niczym, byleby tylko go zredukować. Przedstawione powyżej przykłady zaprzeczania, zniekształcania i usprawiedliwiania nie zostały przez nas wymyślone, są one oparte na rzeczywistych przypadkach podawanych przez ludzi, którzy próbowali, lecz nie zdołali zerwać z nałogiem. Podobne uzasadnienia podawały osoby, które próbowały bez skutku zrzucić nadwagę, które zaniechały praktykowania bezpiecznego seksu lub które wiedzą o złym stanie swego zdrowia (Croyle, Jemmott, 1990; Kassarjian, Cohen, 1965; Leishman, 1988). Aby uciec od dysonansu, ludzie będą się angażować w zupełnie niezwykłe racjonalizacje.


Zachowanie racjonalne a racjonalizujące


Większość z nas z dumą przyznaje, że jesteśmy zwierzętami racjonalnymi — i rzeczywiście ludzie są zdolni do zachowań racjonalnych. Jak jednak pokazują powyższe przykłady, potrzeba podtrzymania naszej samooceny sprawia, że nie zawsze myślimy racjonalnie; raczej racjonalizujemy. Osoby uprawiające jogging, które przez wiele lat napinały mięśnie i odrzuciły wyniki badań, nie zachowały się racjonalnie. Całkowicie racjonalne jednostki przeczytałyby uważnie raport z badań, sprawdziły, czy metodologia była poprawna, i jeśli nie byłoby żadnych błędów, to zaniechałyby dotychczasowej praktyki. Ale ludzie zaangażowani w redukowanie

dysonansu są tak zajęci przekonywaniem samych siebie, że zawsze postępują i postępowali właściwie, iż często kończy się to zachowaniem irracjonalnym i dezadaptącyjnym. W tym przypadku usiłując usprawiedliwić swoje zachowania z przeszłości, w końcu przekonają siebie, że należy nadal napinać mięśnie. Jeśli metodologia naukowa jest poprawna, to zachowanie takich nawyków jest, w najlepszym razie, stratą czasu. W przypadku palenia papierosów rezultat takiego uporu może być tragiczny.


Aby zademonstrować irracjonalność zachowania zmierzającego do redukcji dysonansu, Edward E. Jones i Rika Kohier (1959) przeprowadzili prosty eksperyment w jednym z miast na południu Stanów Zjednoczonych w końcu lat pięćdziesiątych, zanim jeszcze desegregacja została powszechnie zaakceptowana. Wyselekcjonowali oni osoby, które były bardzo zaangażowane w problem segregacji rasowej — jedni byli za utrzymaniem jej, inni sprzeciwiali się temu. Następnie badacze prezentowali uczestnikom eksperymentu serię argumentów zarówno za, jak i przeciw segregacji. Część argumentów i z jednej, i z drugiej strony było wiarygodnych, a część wręcz

niedorzecznych. Chodziło o stwierdzenie, które argumenty zostaną najlepiej zapamiętane.


Gdyby uczestnicy eksperymentu Jonesa i Kohier mieli zachować sięściśle racjonalnie, to należałoby oczekiwać, że najlepiej zapamiętają argumenty wiarygodne, a najgorzej argumenty niewiarygodne — bez względu na to, po której stronie występowały. Ostatecznie, dlaczego ktoś miałby zapamiętać argumenty niewiarygodne? Co przewiduje teoria dysonansu? Argument głupi, ale zgodny z

czyjąś postawą, wzbudza pewien dysonans, ponieważ podaje w wątpliwość mądrość stanowiska, czyli inteligencję osób, które się z nim zgadzają. Podobnie argument sensowny po stronie przeciwnej wzbudza pewien dysonans, ponieważ dopuszcza możliwość, że druga strona może być bliższa prawdy niż ktoś początkowo zakładał. Ponieważ takie argumenty burzą spójność poglądów, dlatego staramy się o nich nie myśleć; znaczy to, że możemy niezbyt dobrze je sobie uświadomić lub po prostu zapomnieć. Dokładnie takie właśnie wyniki uzyskali Jones i Kohier (1959). Uczestnicy ich eksperymentu nie kierowali się w procesie pamięciowym zasadą racjonalności czy funkcjonalności. Wykazali tendencję do zapamiętania argumentów wiarygodnych, zgadzających się z ich własnym stanowiskiem, i argumentów mało wiarygodnych, zaprezentowanych po stronie

przeciwnej. Inni badacze uzyskali podobne rezultaty (np. Lord, Ross, Lepper, 1979; Vallone, Ross, Lepper, 1985), które świadczą o tym, że ludzie przetwarzają informację tendencyjnie. Ważniejsze wyniki eksperymentu Jonesa i Kohiera zostały przedstawione na rycinie 3.2.


Powyżej opisany proces wyjaśnia prawdopodobnie znany fakt, że w takich zagadnieniach, jak polityka i religia ludzie, którzy są mocno zaangażowani, nie będą prawie nigdy spostrzegać rzeczy tak, jak my je widzimy (we właściwy sposób!), bez względu na to, jak silne i wyważone mogą być nasze argumenty. Kiedy będziesz śledził kolejną debatę pretendentów do fotela prezydenckiego, sprawdź opinię swoich bliskich na temat zwycięzcy i porównaj ją z ich opinią sprzed rozpoczęcia debaty. Jeśli wynik będzie niejednoznaczny, to prawdopodobnie stwierdzisz małą zgodność między przeciwstawnymi obozami co do tego, który z kandydatów zwyciężył.


dysonans podecyzyjny: dysonans, który zostaje nieuchronnie wzbudzony po podjęciu decyzji. W takiej sytuacji dysonans jest najczęściej likwidowany przez podwyższenie atrakcyjności wybranej alternatywy i zdewaluowanie alternatywy odrzuconej


Decyzje, decyzje, decyzje


Co dzieje się po podjęciu decyzji? Biorąc pod uwagę nasze dotychczasowe rozważania można sądzić, że jeśli podejmujemy ważną decyzję, to doświadczamy dysonansu. Nazywa się to dysonansem podecyzyjnym. Ważną decyzję można zdefiniować jako decyzję, która jest kosztowna, trudna do zmiany, wymaga odpowiedniego wysiłku i powoduje negatywne konsekwencje dla drugiej osoby.


RYCINA 3.2. Wpływ wiarygodności na uczenie się kontrowersyjnych stwierdzeń. Ludzie są skłonni do zapamiętania wiarygodnych argumentów, które wspierają ich stanowisko, i niewiarygodnych argumentów na rzecz stanowiska przeciwnego. Zapamiętanie niewiarygodnych argumentów na rzecz swego stanowiska lub argumentów wiarygodnych, które wspierają stanowisko przeciwne, wzbudziłoby dysonans (zaczerpnięto z: Jones, Kohier 1959)


Zilustrujmy to przekonywającym przykładem.


Kilka miesięcy temu nasz przyjaciel Roger sprzedał swoją ośmioletnią hondę i kupił całkowicie nowego mercedesa. Wkrótce po dokonanym zakupie Roger, który jest raczej nieśmiały i skromny, zaczął przejawiać nie pasujące do niego zachowania. Zaczął krytykować samochody swoich przyjaciół, stwierdzając: „Czy nie czas już, abyś sprzedał ten wrak? Czy nie sądzisz, że zasłużyłeś na przyjemność prowadzenia dobrze zaprojektowanej maszyny?" lub „Wiesz, rzeczywiście nie jest bezpiecznie jeździć małymi samochodami — jeśli zdarzy się wypadek, to w takim samochodzie można zginąć. Z pewnością twoje życie i życie twoich najbliższych jest warte kilku tysięcy dodatkowych dolarów. Nie masz pojęcia, ile spokoju daje świadomość, że moja rodzina jest bezpieczna, ponieważ kupiłem duży, solidny samochód".


O co tu chodzi? Dlaczego nasz nieśmiały, skromny przyjaciel nagle zaczął narzucać swoje poglądy wszystkim naokoło? Dlaczego nagle samochody, którymi jeździmy, stały się dla niego tak ważne? Być może on po prostu połknął bakcyla posiadania bezpiecznego samochodu i po rozważnym namyśle doszedł do przekonania, że byłoby cudownie, gdyby każdy posiadał tak duży samochód jak jego mercedes. Nie jest jednak wykluczone, że zdarzyło się coś więcej. Mercedes jest bardzo drogi. Jest możliwe, że po zainwestowaniu wszystkich pieniędzy w nowy samochód Roger mógł poczuć się jak głupiec. Jego sposób myślenia mógł wyglądać tak: „Ojej, czy warto było to robić? Będę spłacał ten samochód przez następnych pięć lat. To rzeczywiście zwiąże mi ręce. Gdybym zdecydował się na nową hondę, pozostałoby mi dużo pieniędzy na inne rzeczy, których potrzebujemy. Co ja zrobiłem? Czy jestem idiotą?"


Fanatycy tworzą ze swoich snów raj dla sekty. — John Keats The Fali of Hyperion


Potem w odpowiedzi na swoje wątpliwości Roger zaczął poszukiwać argumentów wspierających jego działanie: „Mercedes jest wspaniałym samochodem; pracowałem ciężko przez całe moje życie; zasłużyłem na niego. Ponadto, weź pod uwagę sprawę bezpieczeństwa. Dobro mojej rodziny warte jest tylu pieniędzy". Czując się jeszcze trochę zaniepokojony, zaczął następnie namawiać swoich przyjaciół, aby kupili podobny samochód. „Ostatecznie — mógł rozumować — jeśli rozsądni ludzie, tacy jak Elliot, Tim i Robin dadzą się przekonać, że warto kupić mercedesa, to dlaczego miałbym mieć poczucie, że podjąłem złą decyzję". Innymi słowy, gdyby Rogerowi udało się przekonać innych, to poczułby się uwolniony od owych zarzutów, jego dysonans zostałby zredukowany, a samoocena pozostałaby nienaruszona.


Kiedy przepowiednia się nie spełnia. Nasza interpretacja tego, co motywowało zachowanie Rogera, jest czystą spekulacją, ale podobny proces redukcji dysonansu poprzez nawrócenie, czyli poprzez przekonywanie innych, aby przyjęli twoje przekonania, został dokładnie zbadany (Festinger, Riecken, Schachter, 1956). Wszystko zaczęło się od artykułu w gazecie na temat niezwykłej kobiety i małej grupy jej zwolenników. Marian Keech była charyzmatyczną kobietą w średnim wieku, żyjącą w dużym mieście Środkowego Zachodu, która we wczesnych latach pięćdziesiątych twierdziła, że otrzymała informację z przestrzeni kosmicznej. Ponoć pewnego wieczoru we wrześniu otrzymała informację z planety Ciarion, że 21 grudnia świat zostanie zniszczony przez wielką powódź. Została też przekazana informacja, że przybędzie flotylla latających talerzy, żeby uratować Marian i jej bliskich.


Keech przyciągnęła małą, ale lojalną grupę zwolenników, którzy żarliwie wierzyli w jej przepowiednię i zgodnie ze swym przekonaniem ponieśli wiele ofiar: porzucili pracę, rozdali pieniądze, domy i posiadłości (komu potrzebne są pieniądze i dobytek na planecie Ciarion?) i zerwali kontakty z przyjaciółmi. Kilka osób opuściło nawet współmałżonków.


Keech zwróciła uwagę psychologów społecznych: Leona Festingera, Henry'ego Rieckena i Stanieya Schachtera. Przeniknęli do nowego ruchu, aby zastosować obserwację uczestniczącą. Zostali przyjęci do owego grona. Celem ich było uzyskanie precyzyjnej i przeprowadzonej z bliska obserwacji grupy. Byli ciekawi, co ludzie ci zrobią po 21 grudnia, gdy odkryją, że przepowiednia (optymistycznie zakładając!) się nie spełniła. Festinger i jego koledzy zauważyli, że Keech i jej zwolennicy tworzyli spokojną, życzliwą i osamotnioną grupę. Najbardziej interesujące było to, że unikali rozgłosu i zniechęcali do nawracania się; byli zadowoleni z tego, że są wierni sobie. Nowych członków traktowali uprzejmie i dawali im jasno do zrozumienia, że to czy zostaną zwolennikami czy też nie, nie będzie miało dla nich żadnych konsekwencji. Gdy gazety zainteresowały się sprawą Keech, zarówno ona, jak i jej współtowarzysze odmówili udzielania wywiadów oraz rozgłaszania swoich przekonań.


Rankiem 20 grudnia Marian Keech otrzymała informację z planety Ciarion, w której donoszono, aby grupa była gotowa do opuszczenia Ziemi dokładnie o północy. Kazano im usunąć wszelki metal z ubrań. Dostosowano się do tych instrukcji: zamki błyskawiczne i spinki zostały usunięte ze spodni, spódnic i bluzek. Gdy północ minęła, wszyscy nerwowo sprawdzali zegar, myśląc, że się spieszy. Z upływem minut i godzin oczekujących coraz bardziej ogarniały uczucia lęku i rozpaczy. Do godziny 4 rano wszyscy siedzieli w ogłuszającej ciszy. Keech zaczęła płakać.


Jednak o 4.45 jej twarz nagle rozpromieniła się. Właśnie otrzymała informację z planety Ciarion/ że latające talerze nie musiały lądować na Ziemi — światu zaoszczędzono kataklizmu z powodu niezłomnej wiary tej małej grupy wyznawców. Jak można sobie wyobrazić, wszyscy odżyli i byli podnieceni tą nową wiadomością. Wyjaśnienie przedstawione przez Keech stało się nowym elementem poznawczym, zgodnym z przekonaniami członków grupy, który pomógł zredukować dysonans, który przeżywali.


Jednakże ta racjonalizacja nie wystarczyła do całkowitego zlikwidowania ich niepokoju. W ciągu 24 godzin zainicjowali oni nową racjonalizację. Prawdziwi wyznawcy — grupa spokojnych, samotnych ludzi — zaczęła kontaktować się z redakcjami gazet i stacjami telewizyjnymi, chcąc teraz mówić o swojej przepowiedni. Wygłaszali przemówienia bez żadnych oporów, wyszli na ulice, rozdawali ulotki, starając się za wszelką cenę przyciągnąć nowych wyznawców. Nagle niezwykle ważną dla nich rzeczą było, aby rozpowszechnić posiadaną informację tak szeroko,

jak to tylko możliwe. Dlaczego? Zdaniem Festingera i jego kolegów, grupa ta, po początkowym uniesieniu, doświadczyła pewnych wątpliwości. Jej członkowie z własnej woli stracili bardzo wiele z powodu zawierzenia w nadciągający koniec świata. Koniec świata nie nastąpił, a oni pozostali bez małżonków, bez domów, bez pracy i bez majątku. W jaki sposób mogli się utwierdzić w tym, że postąpili właściwie? Oczywiście przekonując innych! Mówiąc krótko, kiedy ich pierwotna przepowiednia się nie spełniła, grupa została tym faktem zdopingowana do zdobywania nowych wyznawców, aby w ten sposób przekonać samych siebie, że ich poświęcenia nie były daremne. Gdyby się im udało przekonać innych, że ich wiara uratowała świat, mogliby przytłumić swoje obawy, że być może zachowali się głupio.


„Zniekształcanie" naszych sympatii i antypatii. W dwóch przedstawionych powyżej przykładach zarówno Roger, jak i zwolennicy Marian Keech podjęli ważne decyzje i tym samym stanęli wobec niebezpieczeństwa poczucia, że zachowali się niewłaściwie. Mówiąc krótko, doświadczali oni dysonansu, którego źródłem było zagrożenie własnej samooceny. W takich sytuacjach najprostszym sposobem redukcji dysonansu jest nawrócenie. Istnieją też inne sposoby redukcji dysonansu podecyzyjnego. Na ogół możemy to zrobić sami, w naszych własnych umysłach, przez proste zniekształcenie oceny tego, jak bardzo coś lubimy. Na przykład w jednym z wczesnych eksperymentów Jack Brehm (1956) zainscenizował badanie preferencji klientów, prosząc kobiety o oszacowanie atrakcyjności i zalet kilku rodzajów urządzeń, takich jak opiekacz do chleba i elektryczny ekspres do kawy. Każdej klientce powiedziano, że w nagrodę za uczestniczenie w badaniach może otrzymać jeden z owych sprzętów w prezencie. Wybierały jeden z dwóch produktów, jednakowo dla nich atrakcyjnych. Wskazane urządzenie było pakowane i wręczane

badanym. Po 20 minutach każdą kobietę proszono o ponowną ocenę wszystkich produktów. Brehm stwierdził, że po otrzymaniu wybranego towaru kobiety oceniały jego atrakcyjność nieco wyżej niż uczyniły to za pierwszym razem. Jednocześnie drastycznie obniżyły one ocenę urządzeń, które mogły wybrać, a które odrzuciły.


Kiedy poświęcamy jakiejś sprawie dużo czasu i energii, to jest prawie niemożliwe, aby udało się nas przekonać, że sprawa nie była tego warta.


Podjęcie decyzji wywołuje dysonans. Elementy poznawcze odnoszące się do negatywnych aspektów preferowanego obiektu są w dysonansie z faktem, że został on-wybrany, a elementy poznawcze dotyczące pozytywnych aspektów obiektu, który został odrzucony, są w dysonansie z jego odrzuceniem. Aby zredukować dysonans, ludzie zmieniają sposób myślenia o dwóch obiektach — poznawczo oddalają je od siebie w swoich umysłach, utwierdzając się w ten sposób w przekonaniu, że dokonali właściwego wyboru.


Nieodwołalność decyzji. Wykazaliśmy, że im bardziej ważna decyzja, tym większy dysonans. Wybór przyszłego małżonka jest poważniejszy niż wybór na przykład samochodu. Decyzje różnią się także pod względem ich nieodwołalności. Zwykle dużo łatwiej powrócić do salonu samochodowego i wymienić zakupiony samochód na inny niż wyzwolić się z nieszczęśliwego małżeństwa. Im ważniejsza i bardziej nieodwołalna decyzja, tym większa potrzeba redukcji dysonansu.


Wyśmienitym miejscem do badania nieodwołalnych sytuacji jest tor wyścigowy. Doświadczeni gracze zwykle spędzają wiele czasu na analizowaniu publikacji zawierających statystyki na temat koni uczestniczących w wyścigach. Starają się w ten sposób dokonać wyboru konia, na którego postawią swoje pieniądze. Kiedy decyzja jest już podjęta, gracze kierują się w stronę okienek, gdzie zawierane są zakłady. Jeżeli stoją w kolejce, to już podjęli decyzję, ale ponieważ mogą ją jeszcze

zmienić, prawdopodobnie jeszcze nie występuje u nich potrzeba zredukowania dysonansu. Ale gdy już dotarli do okienka i zawarli zakłady — nawet jeśli ich wysokość wynosi tylko dwa dolary — to jest to decyzja absolutnie nieodwołalna. Nie można już wrócić i powiedzieć milej osobie w okienku, że chciałoby się zmienić zakład. Zatem, jeśli nieodwołalność jest istotnym czynnikiem, to można oczekiwać większej redukcji dysonansu wśród graczy kilka minut po zawartym zakładzie niż kilka minut przedtem.


Jeżeli ktoś podejmuje ostateczną i nieodwołalną decyzję, to pojawia się większa potrzeba redukcji dysonansu. Na przykład na torze wyścigowym, gdy przyjęliśmy zakład, wtedy nasza pewność jest większa niż bezpośrednio przedtem.


W prostym eksperymencie Knox i Inkster (1968) zatrzymywali ludzi, którzy zamierzali zrobić dwudolarowe zakłady, z zapytaniem, jak bardzo są pewni, że ich konie wygrają. Badacze zapytywali o to samo także graczy, którzy odchodzili już od okienka. Prawie niezmiennie ludzie, którzy już zawarli zakłady, dawali „swoim" koniom znacznie większe szansę zwycięstwa niż ci, którzy jeszcze tego nie uczynili. Ponieważ tylko kilka minut oddzielało jedną grupę od drugiej, nie zdarzyło się nic istotnego, co mogłoby zwiększyć prawdopodobieństwo zwycięstwa; jedyną rzeczą, która się zmieniła, była nieodwołalność decyzji i wywołany tym dysonans.


Nieodwołalność decyzji zawsze zwiększa dysonans i pobudza zarazem do jego redukcji. Wykorzystując to, pozbawieni skrupułów sprzedawcy rozwinęli odpowiednie techniki w celu stworzenia iluzji nieodwołalności. Jedna z takich strategu, nazywana techniką niskiej piłki, jest skutecznie stosowana przez niektórych sprzedawców samochodów. Psycholog społeczny Robert Cialdini okresowo przyłączał się do sprzedawców samochodów, aby z bliska obserwować

funkcjonowanie tej techniki. A oto jak ona działa: wchodzisz do salonu samochodowego z zamiarem zakupu określonego modelu auta. Wcześniej sprawdziłeś jego cenę u kilku dealerów i wiesz, że możesz dostać go za około 13 000 dolarów. Podchodzi do ciebie przystojny mężczyzna w średnim wieku i mówi, że może sprzedać ci samochód za 12 679 dolarów. Podekscytowany okazją, zgadzasz się na taką transakcję i na prośbę sprzedawcy wypisujesz czek, który on zanosi do szefa

na dowód, że jesteś poważnym klientem.


technika niskiej piłki: pozbawiona skrupułów strategia, mocą której sprzedawca nakłania klienta, aby zgodził się kupić produkt po bardzo niskiej cenie; następnie twierdzi, że to była pomyłka, i podnosi cenę; często klient godzi się na zakup po zawyżonej cenie


Sprzedawcy samochodów często stosują technikę silnego nacisku, która sprawia, że klient ma poczucie, iż podjął nieodwołalną decyzję. Ogarnia cię radość, gdy wyobrażasz sobie siebie jadącego do domu nowym, okazyjnie kupionym samochodem. Ale niestety, dziesięć minut później sprzedawca powraca i powiada, że starając się gorliwie, abyś jak najwięcej zaoszczędził, popełnił

błąd w obliczeniach, który wykrył jego szef. Cena samochodu w rzeczywistości wynosi 13 178 dolarów. Jesteś zawiedziony. Co więcej, jesteś niemalże pewny, że możesz kupić ten samochód trochę taniej gdzie indziej. Decyzja kupna samochodu nie jest nieodwołalna. A jednak w tej sytuacji, jak wskazuje badanie przeprowadzone przez Cialdiniego i jego współpracowników (1978), dużo więcej osób zawrze transakcję, niż gdyby ostateczna cena proponowana była od razu i nawet pomimo że nie musi dokonać zakupu samochodu u tego właśnie dealera. Dlaczego tak się dzieje?


Istnieją co najmniej trzy przyczyny, dla których technika niskiej piłki jest skuteczna. Po pierwsze, chociaż decyzja klienta o kupnie nie jest z pewnością ostateczna, to jakiś rodzaj zaangażowania istnieje. Jest on spowodowany faktem podpisania czeku jako formy zapłaty. To stwarza iluzję nieodwołalności. Gdyby klient się zastanowił, uświadomiłby sobie szybko, że jest to kontrakt, który nie zobowiązuje. Jednakże w świecie powszechnego stosowania różnych sztuczek wobec klientów nawet słaba iluzja może mieć daleko idące konsekwencje. Po drugie, to zaangażowanie wyzwoliło antycypację podniecającego zdarzenia: jazda nowym samochodem. Udaremnienie oczekiwanego zdarzenia, czyli rezygnacja z kupna samochodu, spowodowałoby wystąpienie dysonansu i zawód. Po trzecie, chociaż ostateczna cena jest istotnie wyższa niż proponowano klientowi na początku, to jest ona prawdopodobnie tylko nieznacznie wyższa niż cena u innych dealerów. W tych okolicznościach klient w rzeczywistości myśli: „Co u diabła? Już jestem tutaj, wypełniłem blankiety, wypisałem czek — dlaczego miałbym czekać?" Tak więc, wykorzystując redukcję

dysonansu i iluzję nieodwołalności, sprytni sprzedawcy zwiększają prawdopodobieństwo, że zdecydujesz się kupić ich produkt po proponowanej przez nich cenie.


Decyzja o nieetycznym zachowaniu. Życie składa się z czegoś więcej niż tylko z decyzji dotyczących samochodów, sprzętów i wyścigów konnych. Często nasze wybory pociągają za sobą problemy natury moralnej i etycznej. Kiedy wolno nam okłamać przyjaciela, a kiedy nie? Kiedy jakieś działanie jest kradzieżą, a kiedy pożyczaniem? Rozwiązywanie dylematów moralnych jest szczególnie interesującym obszarem dla badania dysonansu ze względu na następstwa dla samooceny. Jeszcze bardziej interesujące jest to, że redukcja dysonansu po podjęciu trudnej decyzji moralnej może wpłynąć na przyszłe zachowania etyczne (Mills, 1958).


Weźmy problem oszukiwania na egzaminie. Załóżmy, że jesteś uczniem college'u i zdajesz końcowy egzamin z fizyki. Jak tylko sięgasz pamięcią, zawsze chciałeś być chirurgiem i wiesz, że twoje przyjęcie na studia medyczne zależy w bardzo dużym stopniu od wyniku tego właśnie egzaminu. Podstawowe pytanie dotyczy materiału, który znasz dość dobrze, ale ponieważ tak wiele zależy od tego egzaminu, pomimo to czujesz przeszywający lęk i pustkę. Mijają minuty. Stajesz się coraz bardziej niespokojny. Po prostu nie możesz myśleć. Rozglądasz się ukradkiem, i stwierdzasz, że zdarzyło ci się usiąść za najmądrzejszą osobą w klasie.


Spoglądasz na kartkę kolegi i spostrzegasz, że właśnie kończy swoją odpowiedź na kluczowe pytanie. Wiesz, że mógłbyś z łatwością odczytać jego odpowiedź, jeśli tylko starczyłoby ci odwagi. Czas ucieka. Co robisz? Twoje sumienie mówi ci, że oszukiwanie jest rzeczą złą — jeśli jednak nie oszukasz, to z pewnością otrzymasz słaby stopień. A jeśli otrzymasz słaby stopień, to nie będziesz mógł studiować w szkole medycznej. Walczysz ze swoim sumieniem.


Bez względu na to, czy zdecydujesz się oszukać czy też nie, jesteś skazany na przeżycie określonego rodzaju zagrożenia twojej samooceny, które wzbudza dysonans. Jeśli oszukasz, to twój element poznawczy: „Jestem przyzwoitą, moralną osobą" będzie w dysonansie z elementem poznawczym: „Zachowałem się właśnie nieetycznie". Jeśli zdecydujesz się przeciwstawić pokusie, to twój element poznawczy: „Chcę być chirurgiem” będzie sprzeczny z innym twoim elementem

poznawczym: „Mogłem zachować się w taki sposób, który zapewniłby mi uzyskanie dobrego stopnia i przyjęcie na studia medyczne, ale nie zdecydowałem się tego zrobić. Ojej, ale byłem głupi!"


W tej sytuacji niektórzy uczniowie — być może większość — postanowi oszukać. Sądzimy, że można sformułować interesujące pytanie: Jakie będą postawy uczniów wobec oszukiwania już po podjęciu decyzji? Załóżmy, że po ciężkiej walce wewnętrznej zdecydowałeś się szukać. W jaki sposób zredukujesz dysonans? Nie możesz udawać, że nie oszukiwałeś. Byłoby to całkowite zaprzeczenie oczywistości faktu. To, co możesz zrobić, to spróbować uzasadnić swoje zachowanie, znajdując sposób na zminimalizowanie negatywnych aspektów twojego postępku. W tym przypadku skutecznym sposobem zmniejszenia dysonansu będzie zmiana twojej postawy wobec oszukiwania. Mówiąc krótko, przyjmiesz bardziej łagodną ocenę twojego czynu, przekonasz samego siebie, że jest to przestępstwo bez ofiar, które nikogo nie rani, że wszyscy tak postępują, a więc w rzeczywistości nie jest to tak złe itd.


Załóżmy z drugiej strony, że po trudnej walce postanowiłeś nie oszukiwać. Jak zredukowałbyś swój dysonans? Ponownie mógłbyś zmienić swój sąd o aspekcie etycznym takiego zachowania — ale tym razem w przeciwnym kierunku. Znaczy to, że aby uzasadnić rezygnację z uzyskania dobrego stopnia, musisz przekonać siebie, że oszukiwanie jest okropnym grzechem, jedną z najbardziej nikczemnych rzeczy, jaką człowiek może zrobić, i że oszuści powinni być surowo karani.


To, co się zdarzyło, nie jest po prostu tylko racjonalizacją twojego zachowania, ale rzeczywistą zmianą w wyznawanym przez ciebie systemie wartości; jednostki stojące przed tego rodzaju wyborem będą albo łagodziły, albo zaostrzały swoje postawy wobec oszukiwania na egzaminie, w zależności od tego, czy same zdecydowały się kiedyś oszukać czy nie. Interesującym i ważnym spostrzeżeniem do zapamiętania jest to, że dwie osoby przyjmujące różne sposoby zachowania, jak opisane powyżej, mogły na początku mieć prawie identyczne postawy wobec tego faktu. Ich decyzje mogły się ważyć do ostatniej chwili — jedna była o włos od oszustwa, ale przeciwstawiła się pokusie, podczas gdy druga była o włos od oparcia się jej, ale oszukała. Jednakże, gdy decyzje zostały już podjęte, ich postawy w tym względzie będą się znacznie różnić, stanowiąc konsekwencję ich działań.


Spekulacje te zostały poddane weryfikacji empirycznej przez Judsona Millsa (1958) w eksperymencie, który przeprowadził on w szkole podstawowej. Mills zbadał najpierw postawy uczniów szóstej klasy wobec problemu oszukiwania. Następnie uczniowie wzięli udział w konkursowym egzaminie, w którym zwycięzcom oferowano atrakcyjne nagrody. Sytuację zaaranżowano tak, że zwycięstwo bez oszukiwania prawie nie było możliwe. Mills postarał się, aby dzieci mogły łatwo oszukiwać i aby wydawało się im, że nie można tego wykryć. W tych warunkach, jak można było oczekiwać, niektórzy uczniowie oszukiwali, a inni nie. Następnego dnia

proszono ponownie szóstoklasistów, aby powiedzieli, jakie jest ich zdanie o oszukiwaniu. Te dzieci, które dopuściły się oszustwa, oceniały oszukiwanie bardziej tolerancyjnie, a te które przeciwstawiły się tej pokusie, przyjęły nieprzejednaną postawę wobec takiego zachowania.


Uzasadnianie wysiłku


Większość ludzi jest skłonna podjąć ogromny wysiłek, aby zdobyć to, czego pragnie. To jest oczywiste. Na przykład, jeśli jest jakaś konkretna praca, którą chcesz otrzymać, to prawdopodobnie przejdziesz dodatkową milę, aby ją zdobyć. Może to być zakup najmodniejszej odzieży, ciekawe dodatkowe studia, zdanie wielu trudnych egzaminów lub poddanie się serii nieprzyjemnych wywiadów.


Odwróćmy tę propozycję. Załóżmy, że włożyłeś wiele wysiłku w to, aby zostać członkiem konkretnego klubu, i okazuje się, że jest to bezwartościowa organizacja, do której należą nudni, pompatyczni ludzie zaangażowani w trywialne zajęcia. Czułbyś się jak głupiec. Rozsądna osoba nie pracuje ciężko, aby osiągnąć coś trywialnego. W takich okolicznościach powstałby duży dysonans; twój element poznawczy mówiący, że jesteś rozsądną, doświadczoną osobą jest sprzeczny z innym twoim elementem poznawczym, który mówi, że ciężko pracowałeś, aby dostać się do bezwartościowego klubu. Jak byś zredukował ten dysonans? Jak uzasadniłbyś, po fakcie, swoje zachowanie? Niewykluczone, że mógłbyś zmienić pojęcie Ja („Może jednak nie jestem rozsądną, doświadczoną osobą"), ale jak później się przekonamy, pojęcie Ja jest raczej stałą strukturą; to ostatnia rzecz, jaką jesteśmy gotowi zmienić. Mniej drastycznym, ale równie skutecznym sposobem redukcji dysonansu byłoby przekonanie samego siebie, że członkowie naszego klubu są bardziej sympatyczni, interesujący i bardziej godni włożonego trudu niż wydawało się to na pierwszy rzut oka.


pojęcie Ja: suma całej wiedzy o sobie uwzględniająca tożsamość, zdolności i role


Prawdopodobnie pomyślałeś, że byłoby to szaleństwem! Jak można zmienić ludzi nudnych w interesujących, a klub banalny w godny naszego wysiłku? W rzeczywistości to nie jest takie szaleństwo, jak mogłoby się wydawać. Nawet najbardziej nudne osoby i banalne kluby mają pewne cechy, które kompensują ich wady. Działania i zachowania są także otwarte na różnorodne interpretacje; jeśli będziemy pobudzani do spostrzegania tego, co najlepsze w ludziach i rzeczach, wtedy pozytywnie zinterpretujemy te wieloznaczności. W tego rodzaju sytuacji dysonans wzbudzony przez potrzebę uzasadnienia wysiłku dostarcza koniecznej motywacji tego typu zniekształceń.


uzasadnianie wysiłku: występująca u ludzi tendencja do podwyższania oceny tego, na co ciężko pracowali, aby to osiągnąć


Klasyczny eksperyment, w którym weryfikowano związek między wysiłkiem i dysonansem przeprowadzili Elliot Aronson i Judson Mills il959). W badaniu tym studentki zgłaszały się na ochotnika do grupy, która miała regularnie się spotykać na dyskusjach o różnych aspektach psychologii seksu. Studentkom powiedziano, że jeśli chcą w nich uczestniczyć, muszą najpierw przejść test selekcyjny, wprowadzony po to, aby upewnić się, że wszystkie osoby przyjęte do grupy będą potrafiły swobodnie i otwarcie dyskutować o seksie. Informacja ta miała przygotować grunt dla procedury inicjacji, której poddano jedną trzecią studentek. Wymagała ona głośnego czytania w obecności mężczyzny-eksperymentatora sprośnych słów oraz obscenicznych zwierzeń seksualnych. (Należy zaznaczyć, że eksperyment ten został przeprowadzony w latach pięćdziesiątych, kiedy taka procedura dla większości ówczesnych kobiet była dużo bardziej krępująca niż byłaby dzisiaj). Jedna trzecia studentek przeszła przez łagodną procedurę, którą polegała na czytaniu słów związanych z seksem, ale nie słów sprośnych. Pozostałe uczestniczki eksperymentu zostały przyjęte do grupy bez jakiejkolwiek inicjacji. Każdej studentce pozwolono później przysłuchiwać się dyskusji prowadzonej przez członków grupy, do której została właśnie przyjęta. Chociaż dziewczęta były przekonane, że dyskusja jest prowadzona „na żywo", jednak to, czego w rzeczywistości słuchały, było nagraniem magnetofonowym. Rozmowę tak wyreżyserowano, by była bardzo nudna i napuszona. Po zakończeniu dyskusji każdą studentkę proszono, aby ją oceniła — czy się jej podobała, w jakim stopniu była interesująca, czy inteligentni byli jej uczestnicy itd. Ważniejsze wyniki przedstawione są na rycinie 3.3.


RYCINA 3.3. Im trudniejsza inicjacja, tym bardziej lubimy daną grupę. Im więcej wysiłku wkładamy w zdobycie członkostwa grupy, tym bardziej lubimy grupę, do której zostaliśmy właśnie przyjęci (zaczerpnięto z: Aronson, Mills, 1959)


Wyniki potwierdziły przewidywania: te studentki, które dostały się do grupy małym wysiłkiem lub bez żadnego wysiłku, powiedziały, że dyskusja nie bardzo im się podobała. Potrafiły one widzieć grupę taką, jaka była — jako nudną, a dyskusję uznać za stratę czasu. Żałowały, że zgodziły się w niej uczestniczyć. Natomiast studentki, które przeszły surową inicjację, przekonały same siebie, że ta dyskusja może nie była tak mądra jak oczekiwały, ale zawierała interesujące i prowokujące uwagi, a zatem, ogólnie biorąc, była doświadczeniem wartym trudu. Mówiąc krótko, one uzasadniały uciążliwą inicjację, interpretując pozytywnie wszystkie wieloznaczne aspekty dyskusji grupowej (zobacz także Gerard, Mathewson, 1966).


Nie powinno budzić wątpliwości, że nie sugerujemy, iż większość ludzi znajduje przyjemność w przykrych doświadczeniach — tak nie jest. Nie sugerujemy też, że ludzie lubią rzeczy, które kojarzą się z przykrymi doświadczeniami. Twierdzimy natomiast, że jeśli ktoś godzi się znosić przykre lub trudne doświadczenie po to, aby osiągnąć jakiś cel lub przedmiot, to ten cel lub przedmiot staje się dla niego bardziej atrakcyjny. Tak więc, jeśli udając się na dyskusję grupową, zostałbyś cały ochlapany błotem przez przejeżdżający samochód, to grupa ta wcale nie podobałaby ci się bardziej. Natomiast gdybyś z własnej woli wskoczył do błotnistej kałuży, aby być przyjętym do tej grupy, to chociaż okazałaby się banalna i nudna, uznałbyś ją za interesującą.


RYCINA 3.4. Dobrowolne przeżywanie przykrych lub traumatycznych doświadczeń po to, aby osiągnąć jakiś cel (w tym przypadku zredukować swój lęk przed wężami), zwiększa prawdopodobieństwo, że przetrzymamy je i zrealizujemy ten cel (zaczerpnięto z: Cooper, 1980)

Znaczenie dobrowolnego przeżywania nieprzyjemnych doświadczeń zademonstrowano w eksperymencie przeprowadzonym przez Joela Coopera (1980). Uczestnikami były osoby cierpiące z powodu patologicznego lęku przed wężami. Natężenie lęku zostało na początku zmierzone na podstawie obserwacji tego, jak blisko ośmielali się oni podejść do węża dusiciela — boa o długości dwóch metrów — trzymanego w szklanym zbiorniku. Następnie uczestnicy przechodzili przez wiele przykrych doświadczeń — niektórzy przez stresujące, inni przez uciążliwe — które, jak ich poinformowano, mogą mieć pewne znaczenie terapeutyczne w procesie redukowania ich lęku przed wężami. Ale — i to jest kluczowa sprawa — połowie uczestników po prostu opisano procedurę, którą później wobec nich zastosowano. Drugiej połowie przypomniano to wszystko, co powiedziano wcześniej: że w każdej chwili mogą zrezygnować z eksperymentu, że dalszy udział w nim zależy tylko od nich samych itd. W ten sposób u połowy uczestników zostało zaakcentowane i uwypuklone ich poczucie dobrowolnego udziału w następnej fazie eksperymentu. Po zakończeniu procedury terapeutycznej każdego uczestnika przyprowadzano z powrotem do dusiciela boa i proszono, aby zbliżył się do niego tak blisko, jak to możliwe. Tylko ci uczestnicy wykazali poprawę, wobec których zaakcentowano dobrowolny charakter udziału w nieprzyjemnym procesie terapii; potrafili oni zbliżyć się do węża znacznie bardziej niż przed eksperymentem. Ci, którzy przechodzili przez nieprzyjemną procedurę terapeutyczną bez przypominania, że jest to ich dobrowolny wybór, wykazali bardzo małą poprawę (zobacz także Axsom, 1989). Wyniki

eksperymentu Joela Coopera przedstawione są na rycinie 3.4. Psychologia niewystarczającego uzasadnienia


Powiedzieć znaczy uwierzyć. Gdy byliśmy dziećmi, uczono nas, że nie należy kłamać. Nasze lekcje historii w szkole podstawowej były pełne legendarnych opowieści (ukrywających pod płaszczykiem prawdy perswazję), jak np. ta o George'u Washingtonie i drzewku wiśniowym, najwyraźniej mająca na celu przekonanie nas, że byłoby lepiej, gdybyśmy mówili prawdę, jeśli aspirujemy do fotela

prezydenckiego. Niestety, świat jest skomplikowany. Być może są na świecie ludzie, którzy nigdy nie skłamali, ale musimy dopiero ich spotkać. Czasami wielu z nas ma poczucie, że dla dobra sprawy nie musimy mówić prawdy do końca, na przykład — czego również nas uczono — aby być dla ludzi uprzejmym. Od czasu do czasu stwierdzamy, że koniecznie musimy skłamać.


Załóżmy, że wchodzisz do domu swojego przyjaciela, Sama, i spostrzegasz okropny obraz na ścianie. Patrzysz na niego i widzisz jego kiczowatość. Podejrzewasz, że to jakiś kawał. Już prawie wybuchasz śmiechem, kiedy Sam odzywa się z radosnym podnieceniem: „Podoba ci się? Kosztował bardzo dużo. Namalowała go stosunkowo mało znana miejscowa artystka, Carol Smear. Sądzę, że jest bardzo utalentowana, dlatego kupiłem ten obraz. Nie uważasz, że jest piękny?" Jak odpowiesz? Wahasz się. Jest bardzo prawdopodobne, że pojawi się u ciebie następujący sposób myślenia: „Sam wydaje się tak szczęśliwy i podniecony. Dlaczego mam zniszczyć jego

zadowolenie? Jeśli powiem, jakie są moje prawdziwe odczucia, to z pewnością sprawię mu przykrość. On oczywiście lubi obrazy i bardzo wiele za nie płaci. Wyjawiając moją prawdziwą opinię, mogę go zmartwić i uświadomić, że popełnił pomyłkę. W każdym razie będzie to nieprzyjemne. Nawet, jeśli uda mi się przekonać Sama, że jest to bezwartościowy kicz, to i tak nie może oddać go z powrotem. Jaki jest więc sens mówić mu prawdę?" Zatem utwierdzasz Sama w przekonaniu, że obraz jest bardzo piękny. Czy przeżywasz duży dysonans? Wątpimy w to. Istnieje wiele elementów poznawczych, które dopuszczają takie kłamstwo, jak wykazano to w twoim myśleniu w powyższym przykładzie. W istocie twój element poznawczy nakazujący, aby nie zadawać bólu osobom, które lubimy, dostarcza wystarczającego uzasadnienia zewnętrznego dla nieszkodliwego kłamstwa.


uzasadnienie zewnętrzne: wyjaśnienie, jakie podaje osoba dla swojego dysonansowego zachowania, wskazujące na przyczynę, która znajduje się poza nią samą (np. jeśli ktoś coś robi, aby uzyskać dużą nagrodę lub uniknąć surowej kary) uzasadnienie wewnętrzne: likwidowanie dysonansu poprzez dokonanie jakiejś zmiany w sobie (np. swojej postawy lub zachowania)


A co się stanie, jeśli powiesz coś, do czego w rzeczywistości nie jesteś przekonany, i nie ma żadnego wystarczającego, zewnętrznego uzasadnienia takiego zachowania? Co będzie, jeśli twój przyjaciel jest niewiarygodnie bogaty i stale kupuje obrazy? Co będzie, jeśli on rzeczywiście chce poznać twoją opinię na temat tego zakupu? Co będzie, jeśli w przeszłości powiedziałeś mu, że kupił bohomaz i nie zaszkodziło to waszej przyjaźni? Teraz zewnętrzne uzasadnienia okłamania Sama co do wartości obrazu są minimalne lub prawie nie ma ich wcale. Jeśli nadal będziesz się powstrzymywał od wyrażenia swojej prawdziwej opinii (mówiąc zamiast tego: „Ojej, Sam, obraz jest hm... interesujący"), to doświadczysz dysonansu. Jeśli nie możesz znaleźć zewnętrznego uzasadnienia swojego zachowania, będziesz próbował znaleźć uzasadnienie wewnętrzne — poprzez zmniejszenie rozbieżności między dwoma elementami poznawczymi — twoją postawą i twoim faktycznym zachowaniem. Jak możesz to zrobić? Zaczynasz poszukiwać pozytywnych aspektów obrazu — jakichś oznak talentu lub wyrafinowania artystki, które poprzednio mogły ujść twojej uwagi. Jest szansa, że jeśli przyjrzysz się wystarczająco wnikliwie, to coś znajdziesz. W krótkim czasie ta postawa wobec obrazu przesunie się w kierunku pozytywnych stwierdzeń, jakie poczyniłeś, i tak właśnie realizuje się zasada „powiedzieć znaczy uwierzyć". To zjawisko jest ogólnie nazywane obroną stanowiska niezgodnego z własną postawą — jest to proces, w którym osoby są zachęcane do wyrażenia publicznie opinii lub postawy sprzecznej z ich osobistym poglądem. Jeśli uda się to osiągnąć przy minimalnym zewnętrznym uzasadnieniu, to nastąpi zmiana osobistej postawy w kierunku wyrażonej publicznie opinii.


obrona stanowiska niezgodnego z własną postawą: proces, który pojawia się, gdy ktoś wyraża opinię lub postawę sprzeczną ze swoim osobistym przekonaniem lub postawą


Teza ta po raz pierwszy była weryfikowana empirycznie w eksperymencie Leona Festingera i J. Merrilla Carismitha (1959). Namówiono studentów, aby przez godzinę wykonywali wiele nudnych i monotonnych zadań. Następnie eksperymentator wyjaśnił każdemu studentowi, że celem tego badania jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, czy ludzie będą lepiej pracować, jeśli powie się im przedtem, że ich zadania są interesujące. Powiedział też, że został losowo przydzielony do grupy kontrolnej -to znaczy, że nic mu wcześniej nie powiedziano o doświadczeniu. Jednakże, wyjaśniał dalej, następny uczestnik, który teraz przebywa w korytarzu, został przydzielony do grupy eksperymentalnej. Badacz poinstruował, że należy przekonać go, iż zadanie będzie interesujące i przyjemne. Byłoby znacznie bardziej wiarygodne, gdyby to raczej student-kolega przekazał tę informację niż eksperymentator, zapytał więc, czy zgodziliby sie to zrobić. Tak więc eksperymentator swoją prośbą nakłonił uczestników do okłamania innych studentów (w rzeczywistości współpracowników eksperymentatora).


Połowie studentów zaoferowano 20 dolarów za skłamanie (duże, zewnętrzne uzasadnienie), a innym zaproponowano tylko dolara za to samo kłamstwo (bardzo małe, zewnętrzne uzasadnienie). Po zakończeniu eksperymentu osoby przeprowadzające wywiad pytały „kłamców", w jakim stopniu były przyjemne wykonywane w eksperymencie zadania. Wyniki potwierdziły postawioną hipotezę. Ci studenci, którym zapłacono 20 dolarów za skłamanie — to jest za stwierdzenie, że zadania są przyjemne - ocenili te działania jako nudne. Ale ci, którym zapłacono za to samo tylko dolara, ocenili je jako znacząco bardziej przyjemne. Innymi słowy, osoby, które otrzymały możliwość dużego, zewnętrznego uzasadnienia swojego kłamstwa — skłamały, ale same w to nie uwierzyły, podczas gdy ci, którzy okłamali innych, nie mając dużego zewnętrznego uzasadnienia tego kłamstwa, zdołali przekonać samych siebie, że to, co powiedzieli, było prawdą.


Możną zapytać, czy to zjawisko pojawia się również wtedy, gdy chodzi o zaangażowanie w poważne sprawy. Czy zdołasz nakłonić kogoś do zmiany postawy wobec zjawisk, które mają duże znaczenie? Następne badanie pokazuje, że paradygmat Festingera-Carlsrnitha ma również szerokie zastosowanie w dziedzinach życia o dużym znaczeniu. Rozważmy na przykład eksperyment A.R. Cohena (1962). Cohen był psychologiem społecznym zatrudnionym na Uniwersytecie Yale w okresie zamieszek, gdy miejska policja często robiła „naloty" na miasteczko studenckie, aby kontrolować dość swobodne zachowania studentów. Od czasu do czasu policja działała z nadmierną siłą. Po jednej takiej awanturze Cohen odwiedził dom akademicki mówiąc, że pracuje dla dobrze znanego instytutu badawczego. Wyraził pogląd, że każda sprawa ma dwie strony i że instytut jest zainteresowany poznaniem obu stron konfliktu policja-studenci.


Następnie prosił studentów o napisanie esejów zdecydowanie popierających zachowanie policji. Co więcej, zaoferował im za to nagrodę. W zależności od grupy, do której zostali przypisani studenci, oferował im 50 centów, dolara, 5 dolarów lub 10 dolarów. Żaden student nie wiedział, jaką sumę zaproponowano innym. W złożonych esejach Cohen szacował rzeczywiste postawy studentów wobec działań policji.


Wyniki były jednoznaczne. Im mniejsza nagroda, tym bardziej przychylnie odnosili się studenci do miejskiej policji. Innymi słowy, gdy studentom dano duże zewnętrzne uzasadnienie do napisania eseju, nie musieli przekonywać siebie, że wierzą w to, co napisali. Natomiast gdy napisali coś pozytywnie o policji za 50 centów lub dolara, to musieli przekonać samych siebie, że w tym, co napisali, jest jakaś prawda.


W podobnym eksperymencie Elizabeth Nel, Robert Hełmreich i Elliot Aronson (1969) nakłonili studentów, którzy byli przeciwni paleniu marihuany, aby przygotowali i wygłosili mowę popierającą zażywanie tego narkotyku i jego legalizację, którą nagrano na wideo. Niektórym oferowano duże nagrody, innym zaś małe. I tutaj wyniki były jednoznaczne: im mniejsza nagroda, tym bardziej przychylna postawa wobec zażywania i legalizacji marihuany.


Rozwijając paradygmat, badacze zmieniali skład audytorium, któremu ten film rzekomo pokazywano. Nel i jej współpracownicy postawili hipotezę, że jeśli audytorium będą tworzyć studenci szkoły wyższej, którzy nie mają jeszcze ukształtowanych postaw wobec palenia marihuany, to ci studenci, którzy nagrali film, będą przeżywać duży dysonans. Byliby oni w poważnym niebezpieczeństwie, przekonując młodych, nieświadomych ludzi do zachowania, które osobiście uważali za złe. Aby zredukować dysonans, wobec braku dużego uzasadnienia zewnętrznego dla swoich działań, musieliby przekonać samych siebie, że zażywanie marihuany nie

jest takie złe.


Z drugiej strony Nel i jej współpracownicy przypuszczali, że jeśli film byłby pokazany osobom, które już mają ukształtowane postawy wobec tego nałogu, a zatem nie miałby on żadnego wpływu albo tylko nieznaczny na ich zachowanie, to konsekwentnie zostałby wzbudzony dużo mniejszy dysonans. Jeśli wystąpiłby mały dysonans, oznaczałoby to małą potrzebę zmiany postawy, aby była zgodna z wygłoszoną mową. Największa zmiana postawy w kierunku akceptacji palenia i legalizacji marihuany wystąpiła w grupie, w której studenci otrzymali bardzo małą nagrodę za nagranie filmu przychylnie odnoszącego się do tego narkotyku i byli przekonani, że będzie on pokazany osobom młodym, podatnym na perswazję. Jeśli sądzili, że audytorium jest stanowczo za lub przeciw paleniu marihuany, to dysonans był minimalny, bez względu na wielkość nagrody. Wyniki są przedstawione na rycinie 3.5.


RYCINA 3.5. Studenci uwierzyli w to, co powiedzieli, tylko wtedy, gdy ich słuchacze byli podatni na perswazję, a nagroda była mała (zaczerpnięto z: Nel, Hełmreich, Aronson, 1969)


Hipokryzja a zapobieganie AIDS. W ostatnich latach AIDS przybrało rozmiary epidemii. Wydaje się setki milionów dolarów na informowanie o AIDS w mass mediach oraz na profilaktykę. O ile te kampanie są skuteczne w rozpowszechnianiu informacji, o tyle nie dają efektów w zapobieganiu niebezpiecznym zachowaniom seksualnym. Na przykład, chociaż studenci wiedzą, jak poważnym problemem jest AIDS, to jednak zaskakująco mały procent z nich stosuje prezerwatywy w każdym stosunku seksualnym. Powodem wydaje się to, że stosowanie prezerwatyw nie jest wygodne, niszczą one romantyczny nastrój i przypominają o chorobie — co jest ostatnią rzeczą, o której chcieliby słyszeć, gdy chcą z kimś współżyć. Raczej, co potwierdziły liczne badania, ludzie wykazują silną tendencję do zaprzeczania wszędzie tam, gdzie chodzi o zachowania seksualne — w tym przypadku działa przekonanie, że AIDS stanowi problem dla większości ludzi, ale ich samych to nie dotyczy. Jeśli mass media są nieskuteczne, to czy można zrobić jeszcze coś innego?


Ostatnio Elliot Aronson, Carrie Fried i Jeff Stone (1991) osiągnęli pewien sukces w nakłanianiu do używania prezerwatyw, stosując odmianę paradygmatu „powiedzieć znaczy uwierzyć". Poprosili oni studentów o przygotowanie mowy o niebezpieczeństwie AIDS i nawołującej do stosowania prezerwatyw w każdym stosunku seksualnym. W jednej grupie studenci jedynie wymyślali argumenty. W innej wymyślali argumenty i następnie odczytywali je przed kamerą wideo, po czym informowano ich, że nagrany film będzie pokazywany uczniom szkoły średniej. Wówczas połowa studentów w każdej z grup przypominała sobie przypadki, gdy sami nie zastosowali prezerwatywy, po czym sporządzili listę okoliczności, w których jej użycie było szczególnie trudne, krępujące lub niemożliwe.


W istocie, studenci z jednej grupy — tej, która robiła film wideo dla uczniów szkoły średniej — po uświadomieniu sobie swoich własnych porażek w stosowaniu prezerwatyw przeżywali duży dysonans. Spowodowała to świadomość własnej hipokryzji; zdawali sobie jasno sprawę z faktu, że zalecali uczniom szkoły średniej określone zachowanie, którego sami nie praktykowali. Aby usunąć tę hipokryzję i podtrzymać swoją samoocenę, musieliby sami czynić to, co zalecali innym. Taka była konkluzja eksperymentu Aronsona i jego współpracowników. Studenci, którym uświadomiono hipokryzję, wykazali większą skłonność do częstszego stosowania prezerwatyw niż studenci z grupy kontrolnej. Co więcej, w uzupełniającym eksperymencie (Stone, Aronson, Crain, Winslow, Fned. 1993) każdy student miał możliwość zakupu bardzo tanich prezerwatyw. Okazało się, że studenci z uświadomioną hipokryzją dużo chętniej je nabywali niż osoby z pozostałych grup. Rycina 3.6 pokazuje wyniki tego eksperymentu.


RYCINA 3.6. Osoby, którym uświadomiono ich hipokryzję, zaczęły praktykować to, co zalecały innym (zaczerpnięto z: Stone, Aronson, Crain, Winslow, Fried, 1993) niewystarczająca kara: dysonans wzbudzony wtedy, gdy jednostka nie ma wystarczającego zewnętrznego uzasadnienia, że nie zaangażowała się w pożądane przez nią działanie lub zrezygnowała z pożądanego przez nią obiektu, co zwykle prowadzi do obniżenia atrakcyjności zakazanego działania lub obiektu


Niewystarczająca kara. Złożone społeczeństwo funkcjonuje, stosując czasami karę lub zagrożenie karą. Jako jego członkowie ciągle spotykamy się z sytuacjami, w których osoby odpowiedzialne za utrzymanie prawa i porządek grożą nam karą, jeśli nie dostosujemy się do ich zasad i regulaminów. Na przykład podróżując autostradą 70 mil na godzinę wiemy, że gdy zostaniemy złapani, zapłacimy niemały mandat. Jeśli zdarzać się to będzie zbyt często, stracimy prawo jazdy. Uczymy się więc przestrzegania ograniczeń prędkości, ale tylko wtedy, gdy patrole policyjne są w pobliżu. Tak samo dzieci w szkole wiedzą, że jeśli będą oszukiwać na klasówce i zostaną przyłapane, to mogą być przez nauczyciela ukarane. Uczą się więc nie oszukiwać w obecności nauczyciela, który ich obserwuje.


Czy surowe kary uczą dorosłych przestrzegania dozwolonej prędkości? Czy surowe kary uczą dzieci cenić uczciwe zachowanie? Sądzimy, że nie. Raczej jesteśmy przekonani, że wszystko, czego one nas uczą, to jak uniknąć przyłapania. Mówiąc krótko, zastosowanie surowej kary jako środka powstrzymywania kogoś od zrobienia tego, co lubi, wymaga ciągłej czujności i nękania.


Przejdźmy do zjawiska znęcania się nad innymi. Jest niezmiernie trudno przekonać dzieci, że bicie młodszych nie jest dobre. Jest możliwe, że w pewnych warunkach przekonają się same, iż takie zachowanie nie jest przyjemne. Wyobraź sobie, że jesteś rodzicem sześcioletniego chłopca, który często bije swojego czteroletniego brata. Próbowałeś mu tłumaczyć, ale na nic się to zdało. I tak zaczynasz go karać za jego agresywne zachowanie. Jako rodzic masz do dyspozycji wiele różnych kar — od łagodnych (karcące spojrzenie) do bardzo surowych (mocny klaps, postawienie dziecka do kąta, pozbawienie go możliwości oglądania telewizji przez miesiąc). Im surowsza kara, tym większe prawdopodobieństwo, że dziecko zaprzestanie bicia swego brata — ale tylko wówczas, gdy na nie patrzysz. Jest bardzo prawdopodobne, że znów uderzy brata, jeśli tylko się odwrócisz. Mówiąc krótko, tak jak większość kierowców uczy się zwracać uwagę na patrole policyjne, gdy przekraczają dozwoloną prędkość, tak samo twój sześciolatek nie traci przyjemności w znęcaniu się nad młodszym bratem, on jedynie nauczył się nie robić tego w twojej obecności, by uniknąć konsekwencji.


Załóżmy, że zagroziłeś mu bardzo łagodną karą. W obu przypadkach - przy groźbie kary surowej i łagodnej — dziecko przeżywa dysonans. Jest ono świadome, że nie bije swojego małego brata, jak i tego, że bardzo chciałoby go uderzyć. Jeśli ma ono chęć uderzyć swojego brata i nie czyni tego, to implicite zadaje sobie pytanie: „Dlaczego nie biję mojego małego brata?" W przypadku surowego zagrożenia ma przekonującą odpowiedź w formie wystarczającego zewnętrznego uzasadnienia: „Nie biję go, ponieważ gdybym to zrobił, to rodzice by mnie ukarali". Wyjaśnienie takie redukuje dysonans.


W sytuacji łagodnego zagrożenia dziecko również przeżywa dysonans. Ale zadając sobie pytanie: „Dlaczego nie biję mojego małego brata?", nie ma przekonującej odpowiedzi, ponieważ zagrożenie jest tak łagodne, że nie może dostarczyć wystarczającego uzasadnienia. Dziecko nie robi czegoś, co chciałoby robić, i chociaż ma uzasadnienie tego, że nie bije brata, to jednak nie jest ono wystarczające. W tej sytuacji nadal przeżywa dysonans. Dlatego dziecko musi znaleźć inny sposób uzasadnienia faktu, że nie jest agresywne wobec braciszka.


Im łagodniejsze zagrożenie, tym mniejsze uzasadnienie zewnętrzne; im mniejsze uzasadnienie zewnętrzne, tym większa potrzeba uzasadnienia wewnętrznego. Dziecko może zredukować swój dysonans, przekonuje siebie, że tak naprawdę nie chce bić brata. Z czasem może pójść dalej w swoim poszukiwaniu uzasadnienia wewnętrznego i uznać, że bicie małych dzieci nie jest zabawne. Pozwalanie dzieciom na swobodę konstruowania swojego własnego uzasadnienia wewnętrznego jest równoznaczne z umożliwieniem im ukształtowania trwałego zbioru wartości.


Wszystko, o czym dotychczas była mowa, to spekulacje. Czy groźba łagodnej kary za jakieś zachowanie zmniejsza atrakcyjność tego zachowania w większym stopniu niż perspektywa kary surowej? Hipoteza ta była po raz pierwszy weryfikowana w eksperymencie z przedszkolakami Aronson, Carismith, 1963).


Ze względu na to, że w eksperymencie tym brały udział bardzo małe dzieci, względy etyczne wykluczały oddziaływanie na ważne wartości, takie jak te, które dotyczą zachowań agresywnych. Badacze próbowali zmienić coś, co nie miało dużego znaczenia społecznego, ale było ważne dla dzieci, mianowicie ich preferencje dla różnego rodzaju zabawek. Eksperymentator najpierw prosił każde dziecko, aby oceniło atrakcyjność kilu zabawek. Następnie wskazywał na zabawkę, którą dziecko oceniło jako bardzo atrakcyjną, i mówił, że nie wolno mu się nią bawić. Połowa dzieci była zagrożona łagodną karą w przypadku nieposłuszeństwa; druga polowa — karą surową. Eksperymentator następnie opuszczał pokój, stwarzając dzieciom możliwość bawienia się wszystkimi zabawkami i zarazem szansę pokonania pokusy zabawy zabawką zakazaną. Żadne dziecko po nią nie sięgnęło.


Po kilku minutach eksperymentator powracał do pokoju i prosił dziecko, aby oceniło, jak bardzo lubi każdą zabawkę. Początkowo wszystkie dzieci chciały bawić się zabawką zakazaną. W czasie trwania pokusy powstrzymywały się od tego. To powodowało, że u dzieci został wzbudzony dysonans. Jak zareagowały? Te, którym zagrożono surową karą, miały wystarczające uzasadnienie dla zaniechania zabawy. Wiedziały, dlaczego nie bawiły się atrakcyjną zabawką, i dlatego nie miały żadnego powodu, aby zmieniać swoją postawę wobec niej. Te dzieci nadal oceniały ją jako bardzo atrakcyjną; prawdę powiedziawszy, niektóre bardziej jej pragnęły teraz niż przed wprowadzeniem zagrożenia.


A jak zareagowały inne dzieci? Nie mając wystarczającego zewnętrznego uzasadnienia dla powstrzymania się od zabawy, dzieci, którym zagrożono łagodną karą, potrzebowały wewnętrznego uzasadnienia, aby zredukować swój dysonans. Potrafiły one przekonać siebie, że powodem, dla którego nie bawiły się zabawką, było to, że tak naprawdę jej nie lubią. Oceniały zakazaną zabawkę jako mniej atrakcyjną niż na początku eksperymentu. Opisane zjawisko jest dobrym przykładem usprawiedliwiania siebie, które prowadzi do autoperswazji w zachowaniu bardzo małych dzieci.


Trwałość przekonywania samego siebie. Powiedzmy, że jesteś na wykładzie, na którym jest mowa o tym, że źle jest oszukiwać. Może to mieć chwilowy wpływ na twoją postawę wobec oszukiwania. Ale kiedy tydzień lub dwa tygodnie później znajdziesz się w sytuacji dużej pokusy, to zmiana, która ostatnio nastąpiła w twojej postawie, prawdopodobnie nie zadziała jako środek zapobiegawczy. Psychologowie społeczni wiedzą, że sam wykład zwykle nie powoduje długotrwałych zmian postawy. W przeciwieństwie do tego załóżmy, że znajdujesz się w tego rodzaju sytuacji, jakiej doświadczyły dzieci w eksperymencie Judsona Millsa (1958) dotyczącym oszukiwania, który został omówiony wcześniej w tym rozdziale. Tutaj oczekiwalibyśmy, że zmiana postawy będzie dużo bardziej głęboka i trwała. Te dzieci, które zmagały się z pokusą oszukania i się jej przeciwstawiły, doszły do przekonania, że oszukiwanie jest nikczemnym występkiem, nie dlatego, że ktoś im to powiedział, ale dlatego, że same siebie o tym przekonały, uzasadniając tym pozbawienie siebie atrakcyjnej nagrody.


autoperswazja: długotrwała zmiana postawy, która jest konsekwencją prób usprawiedliwiania samego siebie


Długoterminowe konsekwencje postaw ukształtowanych w procesie autoperswazji i usprawiedliwiania siebie są prezentowane w różnych kontekstach. Dobitnym przykładem jest powtórzenie przez Jonathana Freedmana (1965) eksperymentu Aronsona i Carismitha (1963) z zakazaną zabawką. W eksperymencie przeprowadzonym przez Freedmana zakazaną zabawką był atrakcyjny robot napędzany baterią; wszystkie dzieci uczestniczące w eksperymencie chciały się nim bawić. Freedman zabronił im tego mówiąc, że jeśli chcą, mogą się bawić innymi zabawkami — nieciekawymi w porównaniu z zabawką zakazaną. Tak jak w pierwotnym eksperymencie, stosował on zagrożenie albo surową, albo łagodną karą za złamanie tej zasady. I tak samo jak w pierwotnym eksperymencie wszystkie dzieci przestrzegały tej zasady. Freedman następnie opuścił szkołę i nigdy do niej nie powrócił.


Teraz następuje to, co jest najbardziej interesujące. Kilka tygodni później przyszła do szkoły pewna młoda kobieta pod pretekstem przebadania dzieci testami typu „papierołówek". W rzeczywistości pracowała ona dla Freedmana, jednakże dzieci nie wiedziały, że jej obecność w jakikolwiek sposób wiąże się z Freedmanem, zabawkami lub zagrożeniem karą, jakie pojawiło się kilka tygodni wcześniej. Przypadkowo wykonywała swoje testy w tym samym pokoju, w którym Freedman przeprowadził swój eksperyment — w pokoju były te same zabawki. Po zakończeniu badań testowych poprosiła dzieci, aby na nią zaczekały, i poszła do pokoju obok, żeby obliczyć wyniki testów. Mimochodem zasugerowała dzieciom, że obliczanie wyników może trochę potrwać i że — co za szczęście! — ktoś pozostawił zabawki, którymi mogą się w tym czasie bawić.


Wyniki były zaskakujące. Przytłaczająca większość dzieci, którym Freedman zagroził łagodną karą kilka tygodni wcześniej, postanowiła z własnej woli nie bawić się robotem. Znaczna zaś część dzieci, którym zagrożono surową karą, bawiła się robotem właśnie teraz, gdy taka możliwość zaistniała. Konkretnie, 78% dzieci, którym grożono surową karą, i tylko 33% dzieci, którym grożono łagodną karą, bawiło się robotem. Tak więc jednorazowe zagrożenie łagodną karą było skuteczne jeszcze po kilku tygodniach, czego nie można powiedzieć o zagrożeniu surową karą. Siła tego zjawiska wynika z faktu, że powodem zachowania dzieci nie była perswazja dorosłych. Skuteczność takich napomnień nie będzie trwała długo po tym, kiedy osoba dorosła przestanie ostrzegać. Przyczyną tego, że łagodne zagrożenie karą utrzymywało się przez co najmniej kilka tygodni, było to, że dzieci zostały umotywowane do przekonania samych siebie, że nie lubią zakazanej zabawki. Wyniki eksperymentu Freedmana przedstawione są na rycinie 3.7.


RYCINA 3.7. Kilka tygodni później dzieci, którym zagrożono łagodną karą, były dużo mniej skłonne do bawienia się zakazaną zabawką niż dzieci, którym grożono surową karą. Te z łagodnym zagrożeniem musiały znaleźć swoje własne uzasadnienie, zmniejszając atrakcyjność zakazanej zabawki (zaczerpnięto z: Freedman, 1963,1965)


Co rozumiemy przez „niewystarczające uzasadnienie"


W tym rozdziale jest mowa o usprawiedliwianiu siebie pojawiającym się w sytuacjach, w których nie ma wystarczającego uzasadnienia zewnętrznego. Na przykład pokazaliśmy, jak wypowiedzenie czegoś, w co nie wierzysz, będzie powodować zmianę twoich przekonań w kierunku tego, co powiedziałeś, ale tylko wtedy, gdy nie otrzymujesz żadnej istotnej nagrody za to, co powiedziałeś.

Dowiedliśmy też, że powstrzymanie się od konkretnego działania spowoduje spadek jego atrakcyjności, ale tylko wtedy, gdy odpowiednio surową karą nie można uzasadnić kontynuacji uległości.


Pojęcie niewystarczającego uzasadnienia zewnętrznego wymaga wyjaśnienia. W pewnym sensie jest ono wystarczające — wystarczające do wywołania określonego zachowania. Na przykład studenci w eksperymencie Festingera i Carismitha (1959) zgodzili się okłamać innych twierdząc, że wykonywanie nudnej pracy było interesujące. Prośba eksperymentatora wystarczała, aby tak się zachować, ale później nie wystarczała, by usprawiedliwić tak nikczemny występek wobec innych

studentów. Ostatecznie nikt nie przykładał im pistoletu do głów; zgodzili się kłamać z własnej woli — przynajmniej tak to spostrzegali uczestnicy eksperymentu.


W rzeczywistości ta sytuacja, jak wiele innych w życiu, charakteryzuje się „iluzją wolności". Sądzimy, że jesteśmy wolni, ale silne zasady i normy społeczne często narzucają nam nasze rzeczywiste zachowania. Jak uczestnicy tego eksperymentu mogliby odpowiedzieć „nie" na uprzejmą, dość nieszkodliwą prośbę ze strony autorytetu? Sytuacja była wcześniej obmyślona — i rzeczywiście blisko 100% uczestników w tego typu badaniach zgadza się na prośbę eksperymentatora; właściwie nikt nie mówi „nie". Tak więc, w jakim stopniu można tu mówić o prawdziwym wyborze? Jednak uczestnicy nie spostrzegają faktycznych ograniczeń możliwości dokonania prawdziwego wyboru między akceptacją i odrzuceniem prośby. Później, gdy się zastanawiają, dlaczego okłamali niewinną osobę, nie zrzucają winy na eksperymentatora, lecz spostrzegają to kłamstwo jako swój osobisty wybór. Najlepszym sposobem podtrzymania samooceny jest przyznanie, że ostatecznie zadanie było rzeczywiście zabawne i interesujące; w tej chwili tamto kłamstwo przestaje być kłamstwem.


Tak więc, chociaż lubimy myśleć o nas samych jako o istotach całkowicie racjonalnych, to często zdarza się nam popełniać czyny, których zupełnie nie przemyśleliśmy — mówiąc „tak", gdy chcieliśmy powiedzieć „nie" itd. Paradoks polega na tym, że wierząc w naszą racjonalność, mądrość i moralność, jesteśmy podatni na wzbudzaną przez dysonans chęć do przekonania o tym samych siebie.


To nie są po prostu nagrody lub kary. Jak się okazuje, duże nagrody lub surowe kary są efektywnym sposobem dostarczania zewnętrznego uzasadnienia dla jakiegoś działania. Stosownie do tego, czy chcesz, aby ktoś coś uczynił lub aby powstrzymał się od tego czegoś tylko raz, najlepszą strategią będzie obietnica dużej nagrody lub zagrożenie surową karą. Jeśli jednak chcesz, aby u kogoś wykształciła się głęboko zakorzeniona postawa, to im mniejsza nagroda lub kara, która wzbudza chwilową uległość, tym większa będzie końcowa zmiana postawy, a więc bardziej długotrwały skutek. Duże nagrody i surowe kary stanowią silne uzasadnienia zewnętrzne, dlatego blokują powstanie dysonansu, a zatem nie dopuszczają do zmiany postawy.


Zauważmy, że to zjawisko nie ogranicza się tylko do nagród i kar; uzasadnienia mogą też występować w bardziej subtelnej formie. Weźmy na przykład przyjaźń. Lubimy naszych przyjaciół, ufamy im, wyświadczamy im przysługi. Załóżmy, że jesteś na oficjalnym obiedzie u przyjaciółki. Przyjaciółka podaje dość dziwnie wyglądającą przekąskę. To niezupełnie kawałek ziemniaka, choć wygląda na usmażone. „Co to jest?" pytasz przezornie. „To jest smażony konik polny; naprawdę chciałabym, abyś tego spróbował" — odpowiada przyjaciółka. To sympatyczna dziewczyna i nie chcesz sprawić jej przykrości w obecności innych gości, dlatego bierzesz jednego owada z talerza, wkładasz do ust, przeżuwasz i połykasz. Jak bardzo — twoim zdaniem — będzie ci smakował ten nowy rarytas?


Zapamiętaj to, ponieważ będziemy rozwijać ten przykład. Załóżmy, że jesteś gościem na obiedzie w domu kogoś, kogo nie bardzo lubisz. Podaje ci on smażonego konika polnego i mówi, że bardzo chciałby, abyś tego spróbował. Wkładasz go do ust, przeżuwasz i połykasz. A teraz kluczowe pytanie: w której z tych dwóch sytuacji konik polny bardziej będzie ci smakował? Zdrowy rozsądek mógłby podpowiadać, że konik będzie bardziej smakował, gdy jest polecany przez przyjaciela. Zastanów się jednak nad tym przez chwilę. W której sytuacji występuje mniejsze uzasadnienie

zewnętrzne? Nie zważając na zdrowy rozsądek, teoria dysonansu formułuje przeciwstawne przewidywania. W pierwszym przypadku, gdy pytasz siebie: „Dlaczego zjadłem tego obrzydliwego owada?", dysponujesz wystarczającym uzasadnieniem: zjadłeś go, ponieważ prosiła cię o to twoja dobra przyjaciółka. W drugim przypadku brakuje ci tego rodzaju uzasadnienia. Dlatego musisz znaleźć jakieś swoje własne wyjaśnienie. Musisz przekonać samego siebie, że było to smaczniejsze niż się spodziewałeś, że prawdę powiedziawszy, to było nawet dobre.


Chociaż może się wydawać, że to dość dziwaczny przykład redukcji dysonansu, nie jest tak naciągany, jak mógłbyś sądzić. Philip Zimbardo i jego współpracownicy (1965) rzeczywiście przeprowadzili eksperyment analogiczny do naszego przykładu. W tym eksperymencie proszono rezerwistów o zjedzenie smażonego konika polnego i przedstawiono to jako część badań nad pożywieniem, które daje szansę przeżycia. Rezerwiści, którzy zjedli owada na prośbę srogiego, nieprzyjemnego przełożonego, polubili koniki polne znacznie bardziej niż ci, którzy zjedli je, spełniając prośbę podziwianego i lubianego przełożonego, ponieważ mieli małe zewnętrzne

uzasadnienie dla swoich działań. W konsekwencji przyjęli oni bardziej pozytywną postawę wobec spożycia koników polnych, aby usprawiedliwić swoje skądinąd dziwne i wzbudzające dysonans zachowanie.


Następstwa dobrych i złych uczynków


Jak dochodzimy do lubienia tych, którym wyświadczyliśmy przysługę: manipulacja Bena Franklina. Jest oczywiste, że jeśli kogoś lubimy, to jesteśmy skłonni dobrze go traktować, uprzejmie się do niego zwracać, oddawać mu przysługi i życzliwie się do niego uśmiechać. Jeśli kogoś nie lubimy traktujemy go mniej uprzejmie, unikamy go, mówimy o nim złe rzeczy i być może nawet zadajemy sobie specjalny trud, aby utrzeć mu nosa. Ale co sie stanie, jeśli oddamy komuś przysługę? Konkretnie, co się stanie, jeśli zostaniemy subtelnie nakłonieni do wyświadczenia przysługi komuś, kogo nie lubimy? Czy będziemy lubić go mniej czy bardziej? Teoria dysonansu przewiduje, że będziemy taką osobę lubić bardziej po oddaniu jej przysługi.


Nie kochamy ludzi tak bardzo za dobro, którym oni nas obdarzyli, ale za dobro, którym my obdarzyliśmy ich. — Lew Tołstoj, 1869


To zjawisko zostało prawie pominięte przez teoretyków dysonansu; faktycznie jest ono częścią wiedzy potocznej. W 1736 r. Benjamin Franklin przyznał się, że wykorzystał tę mądrość w swojej strategii politycznej. Gdy był członkiem stanowego ciała ustawodawczego w Pensylwanii, utrudniała mu życie opozycja polityczna i animozja jednego z członków legislatury. Tak oto zaczął zdobywać jego sympatię:


Nie było moim celem zdobywanie jego przychylności poprzez okazywanie służalczego poważania, ale — po pewnym czasie — posłużyłem się inną metodą. Wiedząc, że ma w swojej bibliotece pewną bardzo rzadką i ciekawą książkę, napisałem do niego list, wyrażając pragnienie przeczytania jej i pytając, czy oddałby mi przysługę i pożyczył ją na kilka dni. Natychmiast przystał mi książkę, a ja zwróciłem ją mniej więcej po tygodniu wraz z listem, w którym wyraziłem z naciskiem swoją wdzięczność. Gdy spotkaliśmy się w Izbie Reprezentantów, rozmawiał ze mną (chociaż nigdy przedtem tego nie robił) i to bardzo grzecznie; od tego czasu zawsze okazywał gotowość do służenia mi przy każdej nadarzającej się okazji; tak zostaliśmy wielkimi przyjaciółmi, a nasza przyjaźń trwała aż do jego śmierci. Jest to jeszcze jeden przykład słuszności starej zasady: „Ten, kto raz wyświadczył ci uprzejmość, będzie bardziej skłonny do oddania ci następnej przysługi niż ten, wobec którego ty sam jesteś zobowiązany". (BigeIow, s. 216-217)


Nie uświadamiając sobie tego, Benjamin Franklin być może był pierwszym teoretykiem dysonansu.


Benjamin Franklin był wyraźnie zadowolony z sukcesu swojej manipulacyjnej strategii. Ta anegdota nie powinna jednak nas — sceptycznych naukowców — przekonać do końca. Nie jest całkowicie jasne, czy sukces Franklina był spowodowany tym konkretnym posunięciem czy po prostu jego wdziękiem. Aby się o tym przekonać, musimy zaplanować i przeprowadzić eksperyment, w którym kontroluje się takie cechy jak wdzięk. Interesujące nas badanie zostało

przeprowadzone przez Jona Jeckera i Davida Landy'ego (1969), a więc ponad 230 lat po raczej przypadkowym eksperymencie Franklina.


W eksperymencie Jeckera i Landy'ego (1969) studenci otrzymali zadanie tworzenia pojęć, co dawało im możliwość wygrania znacznej sumy pieniędzy. Po zakończonym ćwiczeniu eksperymentator zwrócił się do jednej trzeciej uczestników z wyjaśnieniem, że przeznaczył na przeprowadzenie badania swoje własne fundusze, które właśnie się wyczerpały, co oznacza, że może być zmuszony do przedwczesnego zakończenia eksperymentu. Spytał: „Czy oddalibyście mi specjalną przysługę i zgodzili się zwrócić wygrane przez was pieniądze?" Tę samą prośbę skierowano do innej grupy uczestników — z tą różnicą, że tym razem uczynił to nie

eksperymentator, ale sekretarz wydziału, który zapytał, czy zwróciliby pieniądze, przekazując je na skromny fundusz badań wydziału psychologii. Pozostałych uczestników nie proszono o zwrot wygranej. Na koniec wszyscy uczestnicy mieli wypełnić kwestionariusz, który dawał im możliwość dokonania oceny eksperymentatora. Ci studenci, których udało się nakłonić pochlebstwami do

wyświadczenia eksperymentatorowi specjalnej przysługi, uznali go za najbardziej atrakcyjnego. Pozostali ocenili go jako dość miłego faceta, ale nie tak wspaniałego, jak wynikało z ocen uczestników, których proszono o wyświadczenie mu przysługi. Rycina 3.8 przedstawia wyniki tego eksperymentu.


RYCINA 3.8. Jeśli wyświadczyliśmy komuś przysługę, to jest bardziej prawdopodobne, że poczujemy więcej sympatii dla tej osoby (zaczerpnięto z; Jecker, Landy, 1969)


Kiedy zaczynamy nienawidzić tych, których skrzywdziliśmy. Sporo lat temu, w czasie trwania wojny w Wietnamie, jeden z nas — Elliot Aronson — wynajął młodego mężczyznę, aby mu pomógł malować dom. Oto jak. wspomina to Elliot:


Malarz byłłagodną i z natury przemiłą osobą. Ukończył szkołę średnią, zaciągnął się do wojska i walczył w Wietnamie. Po opuszczeniu wojska zajął się malowaniem domów i był dobrym i solidnym rzemieślnikiem oraz uczciwym biznesmenem. Lubiłem z nim pracować. Pewnego dnia, w czasie przerwy na kawę, zaczęliśmy rozmawiać o wojnie i ostrej opozycji przeciwko niej, szczególnie na lokalnym uniwersytecie. Wkrótce okazało się, że mieliśmy zupełnie odmienne zdania na ten temat. On sądził, że interwencja amerykańska była uzasadniona, sprawiedliwa i „uratowała na świecie demokrację". Ja argumentowałem, że była straszliwie brudną wojną, że zabijaliśmy, okaleczaliśmy i zrzucaliśmy napalm na tysiące niewinnych ludzi: starców, kobiety, dzieci — ludzi, którzy nie byli zainteresowani wojną ani polityką. Patrzył na mnie przez długi czas,

potem się uśmiechnął i powiedział: „Psiakrew! Doktorze, oni nie są ludźmi, oni są Wietnamczykami! Oni sążółtkami". Powiedział to, jakby to były fakty, bez złośliwości czy gwałtowności. Byłem zaskoczony i przygnębiony jego reakcją. Zastanawiałem się, jak to możliwe, żeby ten młody mężczyzna o miłym usposobieniu, łagodny i rozsądny mógł reprezentować taką postawę. Jak mógł odmówić człowieczeństwa całej grupie narodowej?


Przez następnych kilka dni, podczas naszych rozmów, dowiedziałem się o nim więcej. Okazało się, że w czasie wojny uczestniczył on w działaniach, w których mordowano wietnamską ludność cywilną. Stopniowo stało się jasne, że początkowo gnębiło go poczucie winy — i zdałem sobie sprawę z tego, że mógł on ukształtować taką postawę wobec Wietnamczyków, aby uśmierzyć swój niepokój. Znaczy to, że gdyby udało mu się przekonać samego siebie, iż Wietnamczycy nie są do końca ludźmi, to mógłby zbagatelizować fakt ich prześladowania i zredukować w ten sposób dysonans zachodzący między jego działaniami i jego pojęciem Ja jako osoby przyzwoitej.


Jest sprawą oczywistą, że spekulacje na temat tego, co mogło być przyczyną takiej postawy owego człowieka, są daleko nierozstrzygające. Chociaż można sobie tłumaczyć, że poniżał on Wietnamczyków po to, aby zredukować swój dysonans, to jednak sytuacja jest bardziej złożona; na przykład mógł mieć zawsze negatywną i pełną uprzedzeń opinię o Wietnamczykach i dlatego łatwiej mu było zachowywać się brutalnie wobec nich. Chcąc mieć pewność, że uzasadnienie okrucieństwa może pojawić się w takich sytuacjach, psychologowie społeczni powinni odstąpić na chwilę od zamętu prawdziwego świata i weryfikować tę hipotezę w bardziej kontrolowanych warunkach laboratorium eksperymentalnego.


Jeśli chcemy zbadać zmianę postawy, traktowaną jako wynik sprzecznych elementów poznawczych, to powinniśmy wiedzieć, jaka ona była, zanim jeszcze pojawiło się zachowanie wzbudzające dysonans. Taka sytuacja była badana we wczesnym eksperymencie przeprowadzonym przez Keitha Davisa i Edwarda E. Jonesa (1960). Każdy uczestnik obserwował młodego mężczyznę, z którym przeprowadzano wywiad, potem na podstawie tej obserwacji sporządzano analizę jego wad. Uczestnikom polecono, aby powiedzieli młodemu mężczyźnie (współpracownikowi), że uznają go za płytkiego, niegodnego zaufania i nudnego człowieka. Zdołali oni — po dokonanej manipulacji eksperymentalnej — przekonać samych siebie, że nie lubią ofiary swojego okrucieństwa. Mówiąc krótko, po wypowiedzeniu opinii, o których wiedzieli, że z pewnością go poniżą, przekonali samych siebie, że na to zasłużył.


Powróćmy do naszego przykładu z malarzem domów. Załóżmy na chwilę, że wszyscy ludzie, których on zabił lub okaleczył w Wietnamie, byli w pełni uzbrojonymi żołnierzami wrogiej armii. Czy sądzisz, że doświadczałby wówczas aż takiego dysonansu? Sądzimy, że to nie jest prawdopodobne. Gdy ktoś walczy z przeciwnikiem na wojnie, to jest to sytuacja „ty albo ja"; gdyby ów mężczyzna nie zabił swojego przeciwnika, to tamten mógłby zabić jego. Tak więc chociaż

okaleczenie lub zabicie drugiej osoby prawdopodobnie nigdy nie jest łatwe, to jednak nie jest wcale tak ciężkim brzemieniem, jeśli ofiara nie jest nie uzbrojonym cywilem — dzieckiem, kobietą czy starcem. Spekulacje te znajdują potwierdzenie w wynikach badania przeprowadzonego przez Ellen Berscheid i jej współpracowników (Berscheid, Boye, Walster, 1968). Studenci dobrowolnie brali udział w eksperymencie, w którym każdy z nich aplikował (rzekomo) bolesne impulsy elektryczne innemu studentowi. Oczywiste jest, że studenci ci poniżali swoją ofiarę aplikowaniem jej prądu. Jednakże połowie studentów powiedziano, że nastąpi zmiana — ten, któremu aplikowali impulsy elektryczne, będzie miał później możliwość odwzajemnić się tym samym. Ci, którzy byli przekonani, że ich ofiara będzie się mogła później odegrać, nie poniżali jej. Mówiąc krótko, ponieważ ofiara mogła wyrównać rachunki, dlatego dysonans był bardzo mały i dlatego krzywdziciele nie mieli potrzeby poniżenia swojej ofiary, aby przekonać siebie, że ona na to zasłużyła.


W czasie wojny, szczególnie gdy bezbronna ludność cywilna — starcy, kobiety i dzieci — jest celem wojskowej przemocy, żołnierze zaangażowani w takie działania będą mieli skłonności do poniżania i dehumanizowania swoich ofiar — po dokonanym czynie — aby zredukować swój dysonans. Wyniki eksperymentów laboratoryjnych pozwalają wierzyć w nasze spekulacje odnoszące się do zachowania malarza domów; sugerują one, że w czasie wojny żołnierze mają większą potrzebę poniżania cywilnych ofiar (ponieważ one nie mogą się odwzajemnić tym samym) niż ofiar wśród wojskowych. Co więcej, kilka lat po tym, gdy Elliot spotkał owego malarza, podobne zachowania były oceniane w czasie rozprawy przed sądem wojskowym, podczas której porucznik William Calley był sądzony za swój udział w masowym mordzie niewinnych ludzi w My Lai w Wietnamie. W długim i szczegółowym zeznaniu psychiatra porucznika Calleya stwierdził całkiem jasno, że oskarżony traktuje Wietnamczyków jako podludzi.


Jak widać, systematyczne badania w tej dziedzinie dowodzą, że ludzie, którzy dopuszczają się aktów okrucieństwa, wychodzą z tego psychicznie okaleczeni. Możemy nigdy nie dowiedzieć się na pewno, jak to się stało, że malarz domów, porucznik Calley i tysiące innych amerykańskich żołnierzy zaczęli traktować Wietnamczyków jako podludzi, ale wydaje się uzasadnione przyjęcie hipotezy, że kiedy ludzie biorą udział w wojnie, gdzie zostaje zabitych wiele niewinnych osób,

wtedy mogą oni się starać poniżyć ofiary, aby uzasadnić swój współudział w zbrodni, mogą z nich żartować, nazywać ich „żółtkami" i odczłowieczać. Ironia polega na tym, że skuteczne odczłowieczenie ofiary w rzeczywistości zapewnia kontynuację, a nawet nasilenie okrucieństwa. Okaleczanie i zabijanie podludzi staje sięłatwiejsze niż okaleczanie i zabijanie ludzi. Tak więc, ten sposób redukowania dysonansu ma bardzo poważne konsekwencje: zwiększa on prawdopodobieństwo, że ludzie będą popełniać okrucieństwa, które staną się coraz większe w toku nieskończonego łańcucha przemocy, po której nastąpi usprawiedliwianie siebie (poprzez

odczłowieczanie ofiary), a potem jeszcze większa przemoc i bardziej intensywne odczłowieczanie. W ten sposób mogą zaistnieć niewiarygodne akty ludzkiego okrucieństwa, takie jak nazistowskie „ostateczne rozwiązanie", które doprowadziło

do wymordowania sześciu milionów europejskich Żydów. Nie trzeba zaznaczać, że okrucieństwa nie są przeszłością, ale są tak aktualne jak dzisiejsze gazety.


Nie ma nic takiego, czego ludzie nie potrafiliby pochwalić lub potępić i nie znaleźć dla tego uzasadnienia. — Molier, Mizantrop


Dehumanizowanie ofiar dostarcza agresorowi uzasadnienia jego brutalnych działań. Uzasadnienie to stanowi pożywkę dla przerażającego, nie kończącego sięłańcucha narastającej przemocy wobec własnych ofiar.


Dowody świadczące o istnieniu napięcia motywacyjnego


Zjawisko dyskomfortu, czyli napięcia, jest kluczowe dla dokładnego sprecyzowania teorii dysonansu poznawczego. Napięcie napędza maszynę, skłania jednostkę do zmiany swojej postawy lub zachowania. Czy istnieją jakieś niezależne dowody świadczące o tym, że ludzie, którzy przeżywają dysonans, są w stanie dyskomfortu lub napięcia? Fascynujący eksperyment przeprowadzony przez Marka Zannę i Joela Coopera (1974) dostarcza takich dowodów. Uczestnicy biorący udział w ich badaniach otrzymali placebo — pigułkę z mleka w proszku, nie wpływającą w żaden sposób na procesy fizjologiczne. Niektórym powiedziano, że pigułka wzbudzi w nich napięcie, innym zaś, że wprowadzi ich w stan spokoju i zrelaksowania. Uczestnikom z grupy kontrolnej zakomunikowano, że pigułka nie będzie miała na nich żadnego wpływu. Po zażyciu pigułki każda osoba pisała dobrowolnie esej sprzeczny z własną postawą, a zatem taki, który wzbudza dysonans.


Teoria dysonansu przewiduje, że w takim wypadku uczestnicy zmienią postawy, dostosowując je do swoich esejów, chcąc zredukować nieprzyjemny stan napięcia, ale tylko wtedy, gdy rzeczywiście odczują napięcie. Natomiast, jeśli niektórzy z uczestników będą sądzić, że napięcie, które przeżywają, jest spowodowane pigułką, to nie wystąpi u nich potrzeba zmiany postawy, by podtrzymać swoją samoocenę. Jeśli uczestnicy zaś będą sądzić, że powinni być w stanie zrelaksowania wywołanego działaniem pigułki, to jakiekolwiek napięcie, które będą przeżywać, powinno być dla nich wyraziste i wywołać zmianę postawy w znacznym stopniu. Tak więc teoria dysonansu przewiduje, że zmiana postawy wystąpi lub nie w zależności od tego, czy napięcie spowodowane dysonansem jest maskowane alternatywnym wyjaśnieniem („Racja — zażyłem pigułkę, która miała spowodować napięcie; oto dlaczego tak właśnie się czuję") czy też jest wzmacniane alternatywnym wyjaśnieniem („O nie — zażyłem pigułkę, która miała mnie zrelaksować, a ja czuję napięcie").


Wyniki uzyskane przez Zannę i Coopera (1974) potwierdziły te przewidywania. Uczestnicy z grupy kontrolnej dokonali znaczących zmian w swoich postawach, takich jakich oczekiwano by w typowym eksperymencie nad dysonansem. Jednakże uczestnicy, u których wzbudzono napięcie, nie zmienili swych postaw — oni przypisywali odczuwany dyskomfort działaniu pigułki, a nie faktowi napisania niezgodnego ze swoimi postawami eseju. Wreszcie uczestnicy, którym powiedziano, że będą zrelaksowani, zmienili postawy nawet bardziej niż ci z grupy kontrolnej. Wywnioskowali oni, że napisanie eseju sprzecznego z ich przekonaniem wywołało u nich duży dysonans, ponieważ odczuwali dyskomfort pomimo zażycia działającej uspokajająco pigułki. Zatem wywnioskowali oni, że ich zachowanie było niezgodne z ich obrazem samych siebie jako ludzi przyzwoitych i rozsądnych, a zmienili swoje postawy, by były bardziej zgodne z treścią ich esejów. Wyniki tego badania przedstawione są na rycinie 3.9.


RYCINA 3.9. Jeśli osoby mogą błędnie spostrzegać przyczyny napięcia związanego z dysonansem, to nie wystąpi u nich typowa zmiana postawy po napisaniu eseju sprzecznego z ich przekonaniami. Jest to istotne potwierdzenie tezy, że dysonans powoduje powstanie fizjologicznego napięcia (zaczerpnięto z: Zanna, Cooper, 1974)


Nowe kierunki w badaniach nad podtrzymywaniem samooceny


W rozdziale tym pokazujemy, że ludzie mają potrzebę spostrzegania siebie jako ogólnie inteligentnych, rozsądnych i przyzwoitych. I rzeczywiście, to co wywołuje zmianę postawy i zniekształcenia pojawiające się w procesie redukcji dysonansu, to właśnie potrzeba podtrzymywania pozytywnego obrazu samego siebie. Na pierwszy rzut oka wiele zachowań opisanych w tym rozdziale wydaje się dziwnych: ludzie zaczynają bardziej nie lubić osób, którym wyrządzili szkodę, innych zaś lubić bardziej po oddaniu im przysługi; ludzie wierzą we własne kłamstwo tylko wtedy, gdy otrzymują małą lub nie otrzymujążadnej nagrody za okłamanie innych itd.


Byłoby trudno zrozumieć te zachowania, gdyby nie wiedza, której dostarcza teoria dysonansu poznawczego.


W ostatnich latach psychologowie — w nowych, fascynujących kierunkach badawczych — przyjęli podstawowe założenie, że istnieje fundamentalna potrzeba podtrzymywania swojej samooceny. Na przykład większość badań nad dysonansem dotyczyła tego, jak obraz nas samych zostaje zagrożony przez własne zachowanie, takie jak okłamanie kogoś lub działanie niezgodne z własną postawą. Abraham Tesser (1988) natomiast badał, jak obraz nas samych może być zagrożony przez zachowanie innych ludzi i jakie ważne implikacje ma to dla naszych związków międzyosobowych.


Teoria podtrzymywania poczucia własnej wartości


Załóżmy, że uważasz siebie za bardzo dobrego kucharza — za najlepszego kucharza wśród wszystkich twoich przyjaciół i znajomych. Niczego bardziej nie kochasz niż swobodne traktowanie przepisu kulinarnego, wprowadzanie swoich własnych, twórczych poprawek, aż powstanie wspaniała, smakowita, nowa potrawa. Następnie przeprowadzasz się do innego miasta, poznajesz nowych przyjaciół i — wyobraź sobie! — twój nowy najlepszy przyjaciel okazuje się niezrównanym kucharzem, dużo lepszym od ciebie. Jak będziesz się czuł? Przyznasz, iż mógłbyś bardzo się zmartwić tym faktem.


Teraz rozważmy nieco inną sytuację. Załóżmy, że twoja nowa najlepsza przyjaciółka nie jest wspaniałą kucharką, ale bardzo utalentowaną artystką. Czy w tej sytuacji będziesz przeżywał jakiś dyskomfort? Niewątpliwie nie; prawdopodobnie będziesz się pławił w blasku jej sukcesu. „Wiesz co? — będziesz prawdopodobnie mówił do każdego — moja dziewczyna sprzedała kilka swoich obrazów w najbardziej ekskluzywnych galeriach Nowego Jorku".


Różnica między tymi dwiema sytuacjami polega na tym, że w pierwszej z nich twój przyjaciel jest lepszy w dziedzinie, która jest dla ciebie bardzo ważna, a może nawet kluczowa dla twojego pojęcia Ja. Wszyscy posiadamy zdolności i cechy, do których przywiązujemy najwyższą wagę — bywamy szczególnie dumni, gdy jesteśmy dobrymi kucharzami, utalentowanymi artystami, uzdolnionymi muzykami czy też twórczymi naukowcami. Bez względu na to, jaką zdolność najbardziej w sobie cenimy, jeśli spotkamy kogoś, kto jest w tym lepszy od nas, prawdopodobnie pojawi się kłopot — kłopot natury dysonansowej. Trudno być dumnym z własnych zdolności kulinarnych, jeśli nasz najbliższy przyjaciel jest znacznie lepszym kucharzem od nas.


RYCINA 3.10. Teoria podtrzymywania poczucia własnej wartości


Takie jest podstawowe założenie teorii podtrzymywania poczucia własnej wartości Tessera (1988), która głosi, że istnieją trzy ważne czynniki warunkujące pojawienie się dysonansu w związkach międzyosobowych a mianowicie:

1 jak wykonujemy zadania w porównaniu z inną osoba.

2 jak bliskie kontakty z nią utrzymujemy

3 jakie znaczenie dla definiowania naszego Ja ma to zadanie


Jak widać na rycinie 3.10 nie ma problemu, gdy bliski przyjaciel przewyższa nas w wykonaniu zadania, które dla nas nie ma większego znaczenia. W rzeczywistości lubimy wówczas przebywać w blasku chwały tej osoby, a nawet wzrasta poczucie naszej wartości. Dysonans występuje, jeżeli bliski przyjaciel przewyższa nas w wykonaniu zadania, które ma duże znaczenie dla naszego pojęcia Ja.


teoria podtrzymywania poczucia własnej wartości: teoria, która głosi, że wyobrażenie o nas może być zagrożone zachowaniem drugiej osoby i że na wielkość tego zagrożenia wpływa zarówno to, jak bliska jest nam ta osoba, jak i znaczenie jej zachowania dla naszego pojęcia Ja


Jak redukujemy dysonans? Możemy próbować zmienić którykolwiek z trzech elementów go wywołujących. Po pierwsze, możemy rozluźnić nasze kontakty z osobą, która góruje nad nami, dochodząc do przekonania, że ostatecznie nie jest ona tak bliskim przyjacielem. Pleban i Tesser (1981) badali taką okoliczność, stwarzając sytuację, w której studenci konkurowali z innym studentem (w rzeczywistości pomocnikiem eksperymentatora), odpowiadając na pytania dotyczące wiedzy ogólnej. Badacze tak zaaranżowali sytuację, że w pewnych okolicznościach pytania odnosiły się do spraw, które miały bardzo duże znaczenie dla tworzenia wyobrażenia o sobie, pomocnik zaś odpowiadał poprawnie na dużo więcej pytań. Dokładnie tak jak przewidywano, w tych warunkach osoby najbardziej dystansowały się od pomocnika twierdząc, że nie chcą z nim pracować ponownie. Zbyt duży dysonans rodzi przebywanie w pobliżu kogoś lepszego od nas w dziedzinie, do której przywiązujemy dużą wagę (Wegner, 1986).


Drugim sposobem zmniejszania takich zagrożeń dla naszej samooceny jest zmiana znaczenia, jakie ma dane zadanie dla tworzenia wyobrażenia Ja. Jeśli nasz nowy przyjaciel gotuje dużo lepiej niż my, to możemy stracić zainteresowanie tym zajęciem, przekonując siebie, że mechanika samochodowa jest właśnie tym, co chcielibyśmy robić. Aby zweryfikować tę hipotezę, Tesser i Paulus (1983) informowali badanych, jak wykonali test dotyczący świeżo odkrytej zdolności — integracji poznawczo-percepcyjnej. Gdy badani dowiedzieli się, że był on podobny do nich (znaczna bliskość) i lepiej wykonał test, to skłaniali się do stwierdzenia, że ta zdolność nie jest dla nich zbyt ważna — a więc tak, jak przewiduje teoria.


Wreszcie, ludzie mogą uporać się z zagrożeniami swojej samooceny, zmieniając trzeci komponent w tym równaniu, czyli poziom wykonania porównywany z wykonaniem innej osoby. Jeśli nasz nowy przyjaciel jest znakomitym kucharzem, to moglibyśmy zredukować dysonans, próbując stać się jeszcze lepszym. Jednakże może to nie być możliwe, gdy już osiągnęliśmy szczyt naszych możliwości. Jeśli tak, to możemy uciec się do bardziej diabolicznego sposobu, który polega na obniżeniu poziomu wykonania u naszego przyjaciela. Jeśli przyjaciel prosi o przepis, to

możemy pominąć najważniejszy składnik, a wtedy jego łosoś en brioche nie będzie tak dobry jak nasz.


Dlaczego bardziej mielibyśmy pomagać obcemu niż przyjacielowi?


Czy ludzie są rzeczywiście tak małoduszni, że starają się sabotować osiągnięcia swoich przyjaciół? Z pewnością nie zawsze; jest wiele przykładów naszej krańcowej wspaniałomyślności i usłużności wobec bliźnich. Jeśli jednak w grę wchodzi samoocena, to istnieją dane świadczące o tym, że nie jesteśmy tak pomocni, jak byśmy chcieli sądzić. Tesser i Smith (1980) prosili studentów, aby wzięli udział w grze w „Hasło", w której jedna osoba daje wskazówki drugiej, aby ta odgadła słowo. Tą drugą osobą był ktoś znajomy albo obcy. Studenci mogli dawać wskazówki, które były bardzo pomocne, ułatwiając przeciwnikowi odgadnięcie słowa, lub bardzo niejasne, utrudniając rozwiązanie hasła. Badacze zorganizowali to tak, że uczestnicy najpierw uzyskiwali dość słabe wyniki, a później pomagali innym graczom, przekazując im łatwe lub trudne wskazówki. Chodziło o stwierdzenie, komu będą pomagać bardziej — obcym czy znajomym?


W tej chwili prawdopodobnie potrafisz już odpowiedzieć, jakie są przewidywania teorii podtrzymywania poczucia własnej wartości. Jeśli zadanie nie ma dużego znaczenia dla ludzi, to na ogół chcą, aby przyjaciele wypadli szczególnie dobrze. Jednakże, jeśli zadanie ma dla nich duże znaczenie, wówczas lepsze wyniki uzyskane przez przyjaciół zagrażałyby ich samoocenie. Tak więc mogliby utrudniać zadanie swoim przyjaciołom, przekazując im wieloznaczne wskazówki. I dokładnie takie wyniki uzyskali Tesser i Smith. Podnieśli oni bardzo znaczenie zadania w oczach

niektórych uczestników, mówiąc im, że wynik uzyskany w grze wysoko koreluje z ich inteligencją i zdolnościami przywódczymi. W takich okolicznościach uczestnicy dawali bardziej niejasne wskazówki swoim przyjaciołom niż obcym, ponieważ nie chcieli, aby ich znajomi osiągnęli sukces w zadaniu, które miało dla nich duże znaczenie. Kiedy zaś je bagatelizowali, wtedy mniej precyzyjne wskazówki sugerowali obcym, a nie swoim przyjaciołom (patrz ryć. 3.11).


Rycina 3.11. Znaczenie zadania dla tworzenia obrazu


Ja. Ludzie są bardziej skłonni pomóc przyjacielowi, jeśli jego sukces nie będzie zagrażał ich samoocenie (zaczerpnięto z: Tesser, Smith, 1980)


Podsumowując, badania nad teorią podtrzymywania poczucia własnej wartości pokazały, że zagrożenie samooceny wywołuje swoiste zachowania stanowiące interesujące zjawisko w dziedzinie związków międzyosobowych. Chociaż w większości tych badań prowadzonych w warunkach laboratoryjnych uczestnikami byli studenci, to jednak teoria znajduje również potwierdzenie w badaniach archiwalnych i prowadzonych w naturalnych warunkach. Tesser (1980) na przykład badał biografie naukowców, sprawdzając, w jak bliskich kontaktach byli ze swoimi

ojcami. Tak jak przewiduje teoria, jeżeli dziedzina, w której specjalizowali się naukowcy" była taka sama jak ich ojców, to kontakty między nimi były bardziej ograniczone i napięte. Podobnie stwierdzono, że najwięcej nieporozumień pojawia się między rodzeństwem w zbliżonym wieku, wówczas kiedy któreś osiąga znacznie wyższy poziom wykonania w zakresie tak kluczowych spraw jak popularność lub inteligencja. Kiedy poziom wykonalna jest wysoki i zadanie ma duże znaczenie dla pojęcia Ja, to uniknięcie konfliktów z członkami rodziny może okazać się trudne.

Spójrzmy, jak powieściopisarz Norman Maciean (1983) opisuje związki z bratem w opowiadaniu A River Runs Through It: „Jedną z pierwszych rzeczy, którą bracia próbowali poznać, było to, czym różnią się między sobą [...] Niewątpliwie różnice między nami nie wydawałyby się tak wielkie, gdybyśmy nie byli tak bliską rodziną".


teoria autoafirmacji: teoria sugerująca, że ludzie będą likwidować wpływ dysonansu wzbudzającego zagrożenie dla ich samooceny przez potwierdzanie swojej kompetencji w dziedzinie, która nie jest związana z zagrożeniem


Teoria autoafirmacji


Przekonaliśmy się, że ludzie są skłonni wiele poświęcić, by podtrzymać dobry obraz samych siebie; gotowi są zmienić swoje postawy, swoje zachowania lub związki z innymi ludźmi. W każdym przypadku jest to dążenie mające przywrócić poczucie uczciwości i oddalić konkretne zagrożenie samooceny. Jeśli palimy papierosy, to próbujemy poradzić sobie z tym zagrożeniem dla naszego zdrowia, rzucając ten nałóg lub przekonując siebie, że palenie w rzeczywistości nie szkodzi. Czasami jednak zagrożenia dla samooceny są tak silne i trudne do uniknięcia, że zwykłe sposoby

redukowania dysonansu nie są skuteczne. Zerwanie z nałogiem może być bardzo trudne, jak przekonały się o tym miliony ludzi. Trudne może być także ignorowanie dowodów świadczących, że palenie jest dla nas złe i może nawet zabić. A zatem co możemy uczynić? Czy palacze są skazani na ciągłe trwanie w stanie dysonansu?


Badania przeprowadzone przez Claude'a Steele'a (1988) nad teorią autoafirmacji dowodzą, że ludzie są bardzo twórczy i elastyczni w unikaniu dysonansu. Nawet jeśli nie możemy zracjonalizować zagrożenia samooceny, to unikniemy dysonansu, potwierdzając naszą kompetencję i uczciwość w jakiejś innej dziedzinie. „Tak, palę papierosy — możesz powiedzieć — ale za to jestem wspaniałym kucharzem" (lub znakomitym poetą, lub wspaniałym przyjacielem, albo obiecującym naukowcem). Autoafirmacja jest definiowana następująco: Gdy nasza samoocena jest zagrożona, to będziemy, jeśli jest to możliwe, dążyć do zredukowania dysonansu, przywołując w

pamięci jakieś — nie związane ze sprawą, ale pielęgnowane przez siebie — aspekty swego pojęcia Ja, aby w ten sposób zachować dobre mniemanie o sobie, pomimo że zaangażowaliśmy się w jakieś głupie i niemoralne działanie.


W wielu fascynujących eksperymentach Steele i jego współpracownicy dowiedli, że jeśli dasz ludziom możliwość dokonania autoafirmacji, to skorzystają z niej i unikną redukowania dysonansu w bardziej bezpośredni sposób, taki jak zmiana swoich postaw (Steele, 1988; Steele, Hoppe, Gonzales, 1986; Steele, Liu, 1981). Na przykład Steele, Hoppe i Gonzales (1986) powtórzyli klasyczny eksperyment Jacka Brehma (1956) badający redukcję dysonansu podecyzyjnego. Poprosili oni studentów o uszeregowanie dziesięciu albumów płyt gramofonowych, rzekomo w ramach badań marketingowych. Następnie powiedziano im, że będą mogli zatrzymać dla siebie w

formie nagrody album umieszczony przez nich na piątym albo szóstym miejscu. W dziesięć minut po dokonanym przez nich wyborze proszono ponownie o oszacowanie albumów. Przypominasz sobie, że w eksperymencie Brehma (1956) po wskazaniu jednego ze sprzętów kuchennych uczestnicy bardzo różnie je ocenili, ale wybrane przez siebie urządzenie cenili znacznie wyżej niż to, które odrzucili. W ten sposób „przekonali" siebie, że podjęli mądrą decyzję. I tak właśnie postąpiła większość studentów w eksperymencie Steele'a i jego współpracowników (1986). Steele i jego zespół wprowadzili jeszcze inne elementy do swojego badania. Połowa studentów była kandydatami na naukowców, a druga połowa kandydatami na biznesmenów. Z kolei połowę kandydatów na naukowców i połowę kandydatów na biznesmenów poproszono o włożenie białych laboratoryjnych kitlów na czas trwania eksperymentu. Dlaczego laboratoryjne kitle? Jak wiesz, kitel laboratoryjny kojarzy się z nauką. Steele i jego współpracownicy przypuszczali, że kitel laboratoryjny będzie pełnił „funkcję autoafirmacji" w przypadku kandydatów na naukowców, ale nie w przypadku kandydatów na biznesmenów. Wyniki potwierdziły ich przewidywania. Kandydaci na biznesmenów, bez względu na to czy nosili białe kitle, czy też nie, redukowali dysonans dokładnie tak, jak czynili to uczestnicy eksperymentu Brehma: po dokonaniu wyboru podwyższali swoją ocenę wybranego albumu i zmniejszali ocenę tego, który odrzucili. Podobnie kandydaci na naukowców, nie ubrani w białe kitle, redukowali swój dysonans w taki sam sposób. Jednakże kandydaci na naukowców, którzy byli ubrani w laboratoryjne kitle, przeciwstawili się pokusie

zniekształcenia swojej percepcji; laboratoryjne kitle przypominały im, że są obiecującymi naukowcami, tym samym nie było potrzeby redukcji dysonansu poprzez zmianę swoich postaw. W rezultacie orzekli: „Być może dokonałem głupiego wyboru spośród albumów płyt gramofonowych, ale mogę z tym żyć, ponieważ mam wiele innych rzeczy do zrobienia; jestem co najmniej obiecującym naukowcem!" Uproszczone wyniki przedstawione są na rycinie 3.12.


RYCINA 3.12. Wykres dysonansu i autoafirmacji.


Osoby, którym stworzono warunki do afirmacji swoich możliwości (kandydaci na naukowców ubrani w białe kitle), potrafili przeciwstawić się presji, aby zredukować dysonans przez podniesienie atrakcyjności wybranego albumu (zaczerpnięto z: Steele, Hoppe, Gonzales, 1986)


Abraham Tesser i David Comell (1991) dowiedli, że autoafirmacja może także usunąć potrzebę redukcji tego rodzaju dysonansu, który został opisany przez teorię podtrzymywania poczucia własnej wartości — to znaczy w sytuacji zagrożenia przez wysoki poziom wykonania u innej osoby w dziedzinie, która ma duże znaczenie dla pojęcia Ja. Tesser i Cornell powtórzyli omówione wcześniej badanie Tessera i Smitha (1980), w którym uczestnicy grali w grę o nazwie „Hasło" ze znajomymi i obcymi. Jak sobie przypominasz, osoby, dla których gra w „Hasło" miała duże znaczenie dla ich poczucia własnej wartości, próbowały obniżyć poziom gry swoich przyjaciół,

przekazując im wieloznaczne wskazówki. Tesser i Cornell włączyli jeszcze jeden element: uczestnikom dano wcześniej możliwość autoafirmacji w dziedzinie nie związanej z grą w „Hasło". Ta grupa osób najpierw wypełniła kwestionariusz, w którym dała wyraz uznawanym przez siebie wartościom moralnym czy religijnym. Jeszcze raz okazało się, że autoafirmacja usunęła potrzebę przezwyciężenia zagrożenia samooceny w sposób bardziej bezpośredni. Uczestnicy ci nie starali się

obniżyć poziomu wykonania swoich przyjaciół i przekazywali im pomocne wskazówki nawet wtedy, kiedy zadanie miało dla nich duże znaczenie. Zdawali się mówić: „Jest w porządku, jeśli mój przyjaciel jest lepszy ode mnie w tym teście inteligencji, ponieważ jest wiele innych spraw, takich jak moja uczciwość, które są dla mnie ważniejsze". Krótko mówiąc, jesteśmy bardzo elastyczni w podtrzymywaniu swojej samooceny. Nie zawsze musimy bezpośrednio usuwać zagrożenie, możemy się bowiem sprawdzić w jakieś innej dziedzinie, jeśli oczywiście mamy taką

możliwość i wiedzę, jak postępować.


Podwyższanie poczucia własnej wartości czy samopotwierdzanie?


teoria samopotwierdzania: teoria sugerująca, że ludzie posiadają potrzebę potwierdzania swojego pojęcia Ja, bez względu na to, czy to pojecie jest pozytywne czy negatywne. W pewnych sytuacjach ta tendencja może być w konflikcie z podwyższaniem własnej wartości usprawiedliwianiem siebie


Mówiliśmy wielokrotnie, że ludzie będą doświadczać dysonansu, ilekroć dostrzegają zagrożenie dla swej samooceny — to znaczy, ilekroć postąpią w sposób, który sprawi, że pomyślą o sobie, iż zachowali się niedorzecznie lub niemoralnie. Wnikliwy czytelnik być może zauważył, że założenie to jest trudne do obrony w odniesieniu do ludzi, którzy mają złą opinię o sobie. Rozważmy przypadek Jasona uważającego siebie za miernego pisarza o kiepskich umiejętnościach językowych. Pewnego dnia pracuje on nad terminowym zleceniem wraz z koleżanką, która zauważa, że jego praca jest fachowo wykonana, wspaniale napisana i znakomicie wyartykułowana. Jak będzie się czuł Jason? Moglibyśmy zakładać, że powinien się cieszyć i być zadowolony, ponieważ pochwała ze strony koleżanki podniosła jego samoocenę.


Zarazem jednak koleżanka Jasona przekazała mu informację zwrotną, która kwestionuje jego długotrwały obraz samego siebie jako kiepskiego pisarza, a on może mieć motywację do podtrzymania tego negatywnego obrazu. Dlaczego? Z dwóch powodów, zgodnie z teorią samopotwierdzania (Swann, 1984; 1990). Po pierwsze, brak potwierdzenia obrazu samego siebie wprowadza w stan zmieszania i niejasności; gdybyśmy zmieniali nasze pojęcie Ja za każdym razem, gdy spotykamy kogoś, kto ma o nas inną opinię, to nie byłoby możliwe utrzymanie spójnego i zgodnego z wyobrażeniem pojęcia Ja. Po drugie, wchodzenie w interakcję z ludźmi, którzy spostrzegają nas inaczej niż my spostrzegamy siebie, może prowadzić do nieporozumień. Nie znający nas ludzie mogą mieć nierealistyczne oczekiwania i sprawić kłopot, gdy okaże się, że nie jesteśmy tak mądrzy lub tak utalentowani i twórczy, jak oni o nas sądzą. Lepiej więc pozwolić im poznać nasze wady od samego początku. Krótko mówiąc, jeżeli osoby z negatywnym obrazem samego siebie otrzymują pozytywną informację zwrotną, to przeciwstawne potrzeby pojawiają się z jednakową siłą: chęć pozytywnego myślenia o sobie poprzez wiarę w pozytywną informację zwrotną (potrzeby podwyższania poczucia własnej w a r t o ś c i) i przeciwstawna im chęć podtrzymania zgodnego, spójnego obrazu samego siebie i uniknięcia zakłopotania z powodu rozpoznania swojej prawdziwej wartości (potrzeby samopotwierdzania). Które potrzeby zwyciężą?


W rozdziale tym wykazujemy, że ludzie mają silną potrzebę pozytywnego myślenia o sobie — krótko mówiąc, że ta potrzeba podwyższania poczucia własnej wartości istotnie wpływa na postawy i zachowania. Musimy teraz nieco zmodyfikować to twierdzenie. Wyniki wielu badań sugerują, że w pewnych warunkach potrzeba samopotwierdzania jest silniejsza niż potrzeba podwyższania poczucia własnej wartości (Aronson, Carismith, 1962; Brock i in„ 1965; Maracek, Mettee, 1972; Swann, 1990). Na przykład William Swann i jego współpracownicy stwierdzili, że ludzie wolą pozostawać w bliskich związkach z tymi przyjaciółmi, współmieszkańcami i kochankami, którzy oceniają ich zdolności podobnie jak oni sami (nawet jeśli są to oceny negatywne) (Swann, Hixon, De La Ronde, 1992; Swann, Pelham, 1988). Innymi słowy, ludzie wolą być blisko osoby, która nie ocenia ich bardziej pozytywnie niż oni oceniają siebie. W bliskich związkach większość ludzi chce, aby ich spostrzegać takimi, jakimi są, niż być przecenianymi.


Jednakże potrzeba samopotwierdzania wydaje się dominować w naszym zachowaniu tylko w niektórych okolicznościach. Po pierwsze, jeśli konsekwencje niewłaściwej oceny nie są zbyt duże — na przykład, kiedy nasz kontakt z tymi osobami bywa rzadki, i jest mało prawdopodobne odkrycie, że nie jesteśmy kimś, kim się im wydajemy — to nawet ludzie z negatywnym obrazem samego siebie preferują pozytywną informację zwrotną (Aronson, 1992). Po drugie, jeśli ludzie sądzą, że osiągnęli już granice swoich możliwości, to bardziej wolą pozytywną niż adekwatną

informację zwrotną. Po co utwierdzać się, że jesteśmy niedoskonali, skoro nic nie możemy z tym zrobić? Jednakże jeżeli ludzie sądzą, że ich negatywną cechę można zmienić, poświęcając temu nieco pracy, to preferują adekwatną informację zwrotną, ponieważ ta informacja może im pomóc ocenić, co muszą uczynić, aby być lepszym (Steele, Spencer, Josephs, 1992).


Umysł jest dziwną maszyną, która potrafi łączyć ze sobą oferowane jej materiały na najbardziej zaskakujące sposoby. — Bertrand Russell The Contfuest of Happiness 1930


Unikanie pułapki racjonalizacji


pułapka racjonalizacji: możliwy skutek działania wywołanych w procesie redukcji dysonansu usprawiedliwień samego siebie, które ostatecznie skończą sięłańcuchem niedorzecznych i niemoralnych działań


Zachowanie polegające na zmniejszaniu dysonansu jest obroną ego. Takie postępowanie może być użyteczne, ponieważ chroni nasze ego przed ciągłym zagrożeniem; utrwala poczucie stałości i wysokiej samooceny. Jak jednak widzieliśmy, zmniejszanie dysonansu może także nieść ze sobą niebezpieczeństwo. Tendencja do usprawiedliwiania przeszłego zachowania może prowadzić nas do

nasilenia racjonalizacji, co może być zgubne. Paradoks polega na tym, że aby uniknąć myślenia o sobie jako o kimś głupim i niemoralnym, mnożymy nasze działania świadczące o głupocie i niemoralności. To zjawisko nazywamy pułapką racjonalizacji: skutkiem zmniejszania dysonansu jest tendencja do wikłania samych siebie w sieci zniekształceń, które uniemożliwiają nam widzenie rzeczy takimi, jakimi są rzeczywiście.


usprawiedliwianie samego siebie: tendencja do usprawiedliwiania własnych działań w celu podtrzymania swojej samooceny


Ludzie nie mogążyć samą zgodnością. Gdybyśmy my, ludzie, nie uczyli się na własnych błędach, to utknęlibyśmy w granicach naszych wąskich umysłów i nigdy się nie zmienili ani nie rozwinęli. Poświęcając cały nasz czas i energię na obronę ego, nigdy nie wyciągnęlibyśmy nauki z własnych doświadczeń. Zamiast tego ukrywalibyśmy nasze błędy pod korcem lub, co jeszcze gorsze, próbowali uczynić z nich cnoty. Jak była o tym mowa w niniejszym rozdziale, proces ten często unieśmiertelnia błędy i może prowadzić do tragedii. Na przykład ludzie, którzy szkodzą innym, mogą poniżać swoje ofiary tak dalece, że ich działania nie tylko wydają się rzeczywiście usprawiedliwione, ale mogą nawet być przez nich spostrzegane jako heroiczne (będziemy analizować to zjawisko w rozdziałach o agresji i uprzedzeniach). Podobne zjawisko obserwujemy u osób, które głosząc coś, w co w rzeczywistości nie wierzą, przekonują siebie do tego przeświadczenia — niektóre z tych przekonań mogą być tragicznie błędne. Autobiografie kilku

amerykańskich, najbardziej atakowanych prezydentów są pełne tego rodzaju stwierdzeń, służących podnoszeniu poczucia własnej wartości i usprawiedliwianiu samego siebie — stwierdzeń, które najlepiej można podsumować następująco: „Gdybym musiał zrobić to wszystko jeszcze raz, to nic z ważnych rzeczy bym nie zmienił" (Johnson, 1971; Nixon, 1990; Reagan, 1990).


Od czasu do czasu ludzie się uczą i zmieniają. Jak do tęgo dochodzi? Aby się uczyć na swych błędach, musimy być zdolni do tolerowania dysonansu tak długo, aby krytycznie i bez emocji zbadać sytuację. Mamy wtedy szansę przełamania cyklu działań, po którym następuję usprawiedliwianie samego siebie, a z nim — jeszcze intensywniejsze działania. Załóżmy na przykład, że Mary zachowała się nieuprzejmie wobec swojego kolegi studenta. Aby to doświadczenie było dla niej pouczające, musi umieć przeciwstawić się potrzebie poniżenia swej ofiary. Idealnie byłoby, gdyby potrafiła tolerować dysonans na tyle długo, żeby powiedzieć: „No dobrze, wybuchnęłam gniewem; zrobiłam rzecz okrutną. Jednak to jeszcze nie świadczy o tym, że jestem złym człowiekiem. Pozwólcie mi pomyśleć, dlaczego to zrobiłam". Jesteśmy w pełni świadomi tego, że łatwiej zalecać niż czynić. Wskazówka, jak przezwyciężyć trudności, zawarta jest w pewnym badaniu nad autoafirmacją, które omówiliśmy wcześniej (Steele, 1988). Załóżmy, że bezpośrednio po tym, kiedy Mary zachowała się okrutnie i zanim jeszcze poniżyła swą ofiarę, przypomniała sobie, że niedawno oddała krew dla Czerwonego Krzyża z myślą o ofiarach trzęsienia ziemi lub że ostatnio uzyskała bardzo dobry wynik na egzaminie z fizyki. To autoafirmacją prawdopodobnie spowoduje, że będzie mogła oprzeć się potrzebie zmniejszenia dysonansu. W konsekwencji Mary może powiedzieć: „To prawda — po prostu zrobiłam rzecz okrutną. Potrafię jednak także zachować się wspaniale, inteligentnie i wielkodusznie".


Rzeczywiście, autoafirmacją może odgrywać rolę bufora poznawczego i chronić przed uległością wobec pokusy zaangażowania się w okrutne i niemoralne działanie. Pokazano to we wczesnym eksperymencie nad oszukiwaniem (Aronson, Mettee, 1968). W tym badaniu studenci wypełniali najpierw test osobowości, a następnie otrzymywali fałszywą informację zwrotną, która była albo pozytywna (chodziło o chwilowe podniesienie samooceny), albo negatywna (chwilowe obniżenie

samooceny), lub nie otrzymywali w ogóle żadnej informacji. Zaraz po tym grali w karty i, oszukując bez ryzyka przyłapania, mogli wygrać okazały puchar. Wyniki były zaskakujące. Studenci z chwilowo podniesioną samooceną potrafili oprzeć się pokusie oszukiwania w znacznie większym stopniu niż studenci z pozostałych grup. Mówiąc krótko, chwilowe podniesienie samooceny uodporniało ich na taką chęć, ponieważ niemoralne zachowanie byłoby bardziej dysonansowe niż w innych warunkach. Tak więc kiedy stanęli wobec pokusy, potrafili sobie powiedzieć: „Wspaniali ludzie, tacy jak ja, nie oszukują". I nie oszukiwali (zob. także Spencer, Josephs, Steele, 1993; Steele, Spencer, Lynch, w druku). Uważamy, że są to pokrzepiające wyniki, ponieważ sugerują skuteczny sposób obrony przed pułapką racjonalizacji.


Podsumowanie


Jednym z najsilniejszych czynników wpływających na zachowanie ludzi jest potrzeba, podtrzymywania wysokiej samooceny. W tym rozdziale dowiedliśmy, że potrzeba ta prowadzi do znaczących konsekwencji dla postaw i zachowań. Wedle teorii dysonansu poznawczego ludzie zawsze doświadczają przykrego napięcia (dysonansu, kiedy stają wobec elementów poznawczych odnoszących się do jakiegoś aspektu zachowania, które jest zgodne z ich pojęciem Ja. Wtedy są pobudzani do likwidowania tego dysonansu albo przez zmianę swego zachowania, albo przez jego

usprawiedliwianie tak, aby było ono zgodne z pozytywnym obrazem samego siebie. Powstająca w ten sposób zmiana zachowania jest wynikiem procesu autoperswazji.


Dysonans nieuchronnie pojawia się po podjęciu ważnych decyzji (dysonans podecyzyjny), gdy element poznawczy: „Wybrałem alternatywę X" jest niezgodny z elementem: „Skorzystałbym znacznie więcej, wybierając alternatywę Y”. Można usunąć taki dysonans, podwyższając ocenę wybranego przedmiotu, a zaniżając ocenę alternatywy odrzuconej. Pozbawieni skrupułów sprzedawcy znani są z tego, że wykorzystują tę tendencję ludzi, stosując strategię zwaną techniką niskiej piłki, która polega na stworzeniu w umyśle klienta iluzji, że nastąpiła transakcja kupna produktu, podczas gdy w rzeczywistości nic takiego nie zaistniało. Dysonans pojawia się także wtedy, kiedy ludzie wkładają dużo wysiłku, aby czynić coś nudnego lub uzyskać coś niepotrzebnego. Pojawia się wtedy dążenie do uzasadnienia wysiłku, co prowadzi do podniesienia oceny osiągnięcia. Trzecim źródłem dysonansu są niemoralne lub nieracjonalne zachowania, którym brak wystarczającego uzasadnienia. Na przykład, Jeżeli ludzie mówią coś sprzecznego z własną postawą (bronienie stanowiska sprzecznego z własną postawą) przy niskim uzasadnieniu zewnętrznym, to znajdują wewnętrzne uzasadnienie swojego zachowania i zaczynają wierzyć w to, co powiedzieli. Podobnie jest, gdy ludzie unikają czegoś, co lubią, a towarzyszy temu niewystarczająca kara, to będą wierzyć, że tego czegoś naprawdę nie lubią. Tak samo oddanie komuś przysługi przy braku wystarczającego uzasadnienia pociąga za sobą pojawienie się przeświadczenia o sympatii dla tej osoby. Zaskakującym efektem tego rodzaju redukcji dysonansu są groźne konsekwencje: jeśli ludzie przyłapią się na sprawianiu komuś przykrości przy braku

wystarczającego uzasadnienia, to będą poniżać swoją ofiarę, zakładając, że sobie na to zasłużyła. Zgodnie z koncepcją, że dysonans jest stanem przykrego napięcia, które pobudza ludzi do jego usunięcia, istnieją dowody na to, że dysonansowi towarzyszy napięcie fizjologiczne.


W ostatnich latach psychologowie społeczni rozwinęli nowe i fascynujące kierunki badań oparte na koncepcji zakładającej, że ludzie dążą do podtrzymywania swojej samooceny. Teoria podtrzymywania poczucia własnej wartości mówi, że dysonans powstaje w związkach interpersonalnych, jeśli ktoś nam bliski osiąga wyższy poziom wykonania w zadaniu, które ma duże znaczenie dla tworzenia obrazu Ja. Ludzie mogą zmniejszać ten dysonans, dystansując się od tej osoby, podwyższając swój poziom wykonania, zaniżając poziom wykonania tej drugiej osoby lub obniżając znaczenie danego zadania. Teoria autoafirmacji zakłada, że ludzie są bardzo elastyczni w

zmaganiu się z zagrożeniami swej samooceny. Jeśli dysonans nie może być zmniejszony przez usunięcie konkretnego zagrożenia, to ludzie mogą podnieść swoją samoocenę poprzez potwierdzenie się w jakiejś innej dziedzinie. Badania nad teorią samopotwierdzania sugerują, że potrzeba podtrzymania samooceny wchodzi czasem w konflikt z potrzebą zweryfikowania obrazu samych siebie. Jeżeli osoby z negatywnym obrazem samych siebie obawiają się ujawnienia, że nie są kimś, kim się wydają, i kiedy sądzą, że możliwa jest zmiana i poprawa mniej pożądanych stron

samego siebie, to będą wybierać taką informację zwrotną, która potwierdza ich niskie mniemanie o sobie, a nie informację zwrotną, która je podnosi. Niebezpieczeństwo redukcji dysonansu przez podniesienie samooceny wynika z tego, że może to zakończyć się pułapką racjonalizacji, która wywołuje coraz to głupsze i bardziej niemoralne działania. Jak sugeruje teoria autoafirmacji, możemy uniknąć tej pułapki, uświadamiając sobie, że jesteśmy dobrymi i uczciwymi ludźmi, tak że nie musimy uzasadniać i racjonalizować każdego naszego działania.



Rozdział 4: Poznanie społeczne: w jaki sposób myślimy o świecie


3 czerwca 1988 r. Gorący, wilgotny dzień w Zatoce Perskiej. Członkowie załogi USS „Ymcennes" bronią swojego statku uporczywie ostrzeliwanego przez kilka irańskich kanonierek. Od miesięcy międzynarodowe tankowce przebywające w zatoce są atakowane przez irańskie statki i samoloty. Prezydent Reagan zadecydował o wysłaniu amerykańskiej floty, by utrzymać drożność tych ważnych morskich szlaków. Pomiędzy siłami Iranu i Stanów było już kilka poważnych potyczek. Niedawno samolot irański wystrzelił rakietę w stronę USS „Stark". Zginęło trzydziestu siedmiu żołnierzy, a statek omal nie zatonął. Kapitana „Starka" obwiniono o niewłaściwą obronę okrętu i zmuszono do odejścia z marynarki. Powietrze wypełnia gryzący dym, kiedy irańskie jednostki ostrzeliwują „Vincennesa" z karabinów maszynowych i z wyrzutni rakietowych. Nagle nowoczesny system radarowy „Vincennesa" sygnalizuje, że jakiś samolot wystartował z irańskiego lotniska i kieruje się w stronę okrętu. Operatorzy radaru spieszą się z identyfikacją maszyny. Pamiętając atak na „Starka", gorączkowo analizują napływające dane i dochodzą do wniosku, że jest to irański myśliwiec F-14, który lotem nurkującym zbliża się do „Vincennesa". To złowieszczy zwiastun. Taki

tor lotu obierają samoloty mające wystrzelić rakietę powietrze-statek. „Vincennes" natychmiast wysyła samolotowi ostrzeżenia radiowe, żądając zmiany kursu, ale nie otrzymuje żadnej odpowiedzi. Na domiar złego zacina się działo rufowe i statek musi wykonać gwałtowny skręt przy sterze wychylonym na burtę, idąc z prędkością 30 węzłów, co powoduje jego przechył o 32 stopnie. Światła mrugają i wszystko, co nie jest umocowane, fruwa w powietrzu. Kapitan Rogers ma tylko chwilę na podjęcie decyzji. Rozważa informację otrzymaną od operatorów radaru. Samolot to irański F14, który lotem atakującym kieruje się prosto na statek, nie odpowiedziawszy na

ostrzeżenia radiowe. Uznając, że nie może czekać dłużej, kapitan przekręcą klucz odpalający, co powoduje wystrzelenie dwóch rakiet statek-samolot. Kilka sekund później maszyna zostaje zniszczona w powietrzu. Ku przerażeniu Rogersa i całego świata Iran wkrótce oświadcza, że nie był to myśliwiec F-14, ale cywilny samolot rejsowy Iran Air, lot 655, z 290 niewinnymi pasażerami na pokładzie. Nikt nie ocalał. Jak mogło dojść do tej tragicznej pomyłki? Komisja śledcza Marynarki rozpatrywała możliwość, że zawiodło nowe, oparte na najnowocześniejszej technologii wyposażenie radarowe „Vincennesa", które błędnie zidentyfikowało samolot jako F14. Prowadzący dochodzenie stwierdzili jednak, że sprzęt radarowy działał bez zarzutu. Taśmy z zapisami sygnałów radaru pokazywały wyraźnie, że samolot wznosił się, a nie zniżał w kierunku „Vincennesa", że nie był to F-14 i że znajdował się w korytarzu lotów cywilnych. Z jakichś przyczyn operatorzy radaru błędnie zidentyfikowali samolot wbrew wyraźnym danym. Jak mogła popełnić tę tragiczną omyłkę wysoko wyszkolona, wdrażana do działań w warunkach bojowych obsługa radaru? Oto przedmiot tego rozdziału. poznanie społeczne: sposób, w jaki ludzie myślą o sobie samych i o świecie społecznym; a dokładniej, jak selekcjonują, interpretują, zapamiętują i wykorzystują informację społeczną w wydawaniu sądów i w podejmowaniu decyzji


Podejmujemy decyzje każdego dnia. Niektóre nie mają wielkiego znaczenia, jak na przykład, czy południowy posiłek zjeść w pobliskiej smażalni, czy też w barze na rogu. Inne są bardzo ważne, na przykład decyzja, gdzie studiować; zostać psychologiem czy prawnikiem; poślubić Billy'ego czy Jima. W niniejszym rozdziale zajmujemy się tym, jak podejmujemy tego rodzaju decyzje. Ujmując rzecz bardziej formalnie, jego przedmiotem jest poznanie społeczne: analiza tego, w jaki sposób

ludzie selekcjonują, interpretują i wykorzystują informację do formułowania sądów i podejmowania decyzji dotyczących świata społecznego. Przekonamy się, że ludzkie istoty często podejmują decyzje znakomicie, w sposób bardziej wyrafinowany niż najpotężniejsze komputery. Zobaczymy też, że w pewnych okolicznościach jesteśmy narażeni na popełnianie brzemiennych w skutki pomyłek we wnioskowaniu, takich jak uznanie przez operatorów radaru, że rozbłysk na ekranie ich urządzenia to myśliwiec F-14. Obsługa radaru miała do czynienia z wielką ilością informacji i musiała w bardzo krótkim czasie podjąć dramatyczną decyzję. Na szczęście, zwykle nie znajdujemy się pod tak straszliwą presją, gdy dokonujemy naszych codziennych wyborów. Są jednak pewne analogię pomiędzy tym, jak operatorzy radaru interpretują sygnały pojawiające się na ich ekranach, a codziennym podejmowaniem decyzji. W obydwu wypadkach ludzie muszą dokonywać przeglądu wielkiej ilości informacji i rozstrzygać, co jest ważne, a co może być zignorowane. Pomyśl, jak wiele danych przetwarzasz za każdym razem, kiedy rozmawiasz z inną osobą albo gdy wkraczasz w jakiekolwiek otoczenie społeczne — czy jest to prywatka, czy dworzec kolejowy. W tym, co się dzieje, zawarte są dosłownie tysiące bitów informacji. Czy jesteś zdolny wszystkie zarejestrować, przemyśleć, zareagować na nie? Gdybyś, rozmawiając z innymi, za każdym razem musiał zauważać w najdrobniejszych szczegółach każde wypowiadane przez nich słowo (i rozważać każde, które nie zostało użyte), każdy niuans tonu ich głosu, wyrazu twarzy i gestykulacji, każdy aspekt ich wyglądu fizycznego, każdą właściwość otoczenia społecznego, w którym toczy się rozmowa, i wszystko, czego kiedykolwiek się dowiedziałeś o tych ludziach i o tym otoczeniu, to... byłbyś sparaliżowany. Spostrzeganie i myślenie pochłaniałoby cię do tego stopnia, że zabrakłoby już czasu i energii na jakąkolwiek reakcję.


Najwyraźniej, my ludzie, wynaleźliśmy sposób rozwiązania tej trudności. Są nim uproszczone metody myślenia. Korzystając z nich, możemy zwracać uwagę tylko na część z zawrotnej ilości informacji, ażeby odpowiedzieć na fundamentalne pytania: Co się tu dzieję, w jaki sposób powinienem się zachować? Z olbrzymią liczbą danych, które do nas stale docierają, radzimy sobie, stosując metodę oszczędności poznawczej (Fiske, Taylor, 1991). Zwykle obieramy drogę najmniejszego oporu i poddajemy się prawu najmniejszego wysiłku, pobierając tylko tyle informacji, ile potrzeba, by zrobić to, co należy: podjąć decyzję, wybrać reakcję itd.


To umysł kreuje świat wokół nas i nawet gdybyśmy stanęli tuż obok siebie na tej samej łące, moje oczy nigdy nie ujrzą tego, co widzą twoje. — George Gissing The priyate papers of Henry Ryecroft, 1903


oszczędność poznawcza: teza mówiąca, że ludzie uczą się stosować efektywne uproszczenia myślowe i praktyczne reguły zdroworozsądkowe, które pomagają im zrozumieć rzeczywistość społeczną, ponieważ nie są zdolni przetwarzać całej oddziałującej na nich informacji społecznej


Jak przekonamy się w trakcie lektury rozdziału, te uproszczenia myślowe są użyteczne. Zaufanie im wiąże się jednak z pewnym ryzykiem, ponieważ niekiedy okazują się po prostu całkowicie błędne. Kiedy wykorzystujemy tylko część informacji, a ignorujemy resztę, narażamy się na niebezpieczeństwo zlekceważenia tego, co może być naprawdę ważne. Nasze metody oszczędności poznawczej mogą sprawiać, że będziemy dokonywali nietrafnych ocen czy nawet będziemy w sposób zniekształcony spostrzegali i interpretowali rzeczywistość społeczną. Jeszcze bardziej komplikuje problem to, iż często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że się mylimy. Tak więc, chociaż poznawcze teorie i uproszczone metody myślowe, o których będziemy mówić, pomagają nam poruszać się w święcie społecznym z płynnością i gracją tancerzy baletowych, prawdą jest również to, że z ich powodu niekiedy depczemy po nogach innym ludziom i sami się potykamy.


Zwykli ludzie jako teoretycy codziennej rzeczywistości: schematy i ich oddziaływanie


W nauce instytucjonalnej badacze formułują wiele teorii i hipotez dotyczących przedmiotu swoich zainteresowań — czy będzie to zachowanie się cząstek elementarnych, czy zachowanie się świadków wypadku. Również każdy z nas w codziennym życiu posługuje się teoriami, które dotyczą jego samego oraz społecznego świata wokół. Tę teorie interesują psychologów społecznych, ponieważ wpływają one znacząco na sposób rozumienia i interpretacji przez ludzi samych siebie, innych osób i wszystkich interakcji i sytuacji społecznych.


schematy: struktury poznawcze, za pomocą których ludzie organizują swoją wiedzę o świecie według pewnych tematów; schematy silnie wpływają na to, co / otrzymanej informacji zauważamy, o czym myślimy i co później pamiętamy


Nasze teorie dotyczące rzeczywistości społecznej, nazywane schematami (Bartlett, 1932; Markus, 1977; Taylor, Crocker, 1981), mają istotny wpływ na to, co zauważamy, o czym myślimy, co później sobie przypominamy. Jak zauważył Norman Maciean w opowiadaniu A Rivcr Runs Through It:


„Wiem, że często nie spostrzegłbym czegoś, jeśli najpierw o tym bym nie pomyślał". Schematy są strukturami poznawczymi w naszych głowach, które organizują informację według pewnych tematów. Dotyczą one różnych spraw: innych ludzi, nas samych, ról społecznych (np. jakim człowiekiem jest bibliotekarz albo kelnerka), a także określonych zdarzeń (np. co się zwykle dzieje, gdy ludzie jedzą posiłek w restauracji). W nich zawiera się nasza podstawowa wiedza o świecie i nasze odczucia. Na przykład, schemat dotyczący członków Bractwa Domu Zwierzęcego może ujmować ich jako hałaśliwych, odrażających miłośników pijatyk, którzy mają zwyczaj wymiotowania wokół.


Wart uwagi jest wpływ funkcjonującego schematu na przetwarzanie i zapamiętywanie przez nich nowej informacji. Jeśli napotkasz członka Bractwa Domu Zwierzęcego, który zachowuje się powściągliwie i uprzejmie, to jego sposób bycia będzie niezgodny ze schematem i jest prawdopodobne, że umknie twojej uwadze, zostanie zignorowany lub że nie będziesz go później pamiętał. Schematy działają jak filtry, które „odsiewają" informację sprzeczną lub niespójną z dominującym motywem (Higgins, Bargh, 1987; Stangor, Ruble, 1989).


Niekiedy, oczywiście, jakiś fakt może być do tego stopnia niezgodny ze schematem, że uwydatnia się jak kwiatek na tle kożucha i prawdopodobne jest, że go zapamiętamy. Jeśli napotkamy członka Bractwa Domu Zwierzęcego, który aktywnie walczy o to, by alkohol wolno było sprzedawać dopiero osobom powyżej 25 roku życia, i który woli wieczorki poetyckie od wrzaskliwych imprez towarzyskich, to jest on tak jaskrawym wyjątkiem od naszego schematu, że wbije się nam w pamięć — zwłaszcza jeśli będziemy się zastanawiać, jak w ogóle mógł znaleźć się w tym samym domu studenckim, co jego miłujący zabawę współbracia (Hastie, 1980; Srull, 1981). Na ogół jednak prawdopodobnym przedmiotem naszej uwagi i refleksji będą te zachowania członków Bractwa Domu Zwierzęcego, które odpowiadają naszym wyobrażeniom o tych ludziach. W ten sposób schematy stają się wraz z upływem czasu coraz silniejsze i coraz mniej podatne na zmiany. Na przykład Ciaudia Cohen (1981) pokazywała badanym osobom film wideo z zapisem czynności

wykonywanych przez pewną kobietę i przedstawiała ją jako bibliotekarkę albo jako kelnerkę. Uczestnicy badań, których poproszono później o przypomnienie sobie scen z filmu, bardziej trafnie odtwarzali fakty zgodne z etykietą określającą zawód jego bohaterki — na przykład to, że bibliotekarka słuchała muzyki klasycznej.


Co więcej, nasza pamięć ma charakter rekonstrukcyjny. Nie zapamiętujemy dokładnie — na podobieństwo kamery filmowej — tego co się zdarzyło w określonych okolicznościach. Pamiętamy tylko część informacji (szczególnie tę, którą spostrzegamy i analizujemy za sprawą naszych schematów) i „przypominamy sobie" to, czego nie było, rzeczy, które bezwiednie dodaliśmy później (Loftus, Palmer, 1974; Markus, Zajonc, 1985). Na przykład, jeśli zapytasz ludzi o najsłynniejszą kwestię z Casablanki z Humphreyem Bogartem i Ingrid Bergmąn, prawdopodobnie usłyszysz: „Zagraj to jeszcze raz. Sam". Tak samo, jeśli zapytasz ich o jedną z najsłynniejszych

kwestii w pierwszym cyklu odcinków (1966-1969) telewizyjnego serialu „Star Trek",

prawdopodobnie odpowiedzą: „Zabierz mnie stad, Scotty". Podamy szczegół, który być może ciebie zaskoczy: obydwie te kwestie są rekonstrukcjami — zarówno bohaterowie filmu, jak i serialu telewizyjnego nigdy nie wypowiedzieli tych zdań. Nic dziwnego, mamy tendencję do rekonstruowania wydarzeń w taki sposób, by były zgodne z naszymi schematami. Na przykład

uczestnicy badań Cohen (1981) dotyczących schematu bibliotekarza i kelnerki błędnie przypominali sobie, co w filmie piła bibliotekarka. W dokonywanej przez nich pamięciowej rekonstrukcji właściwej sceny było to wino, a nie piwo, ponieważ picie wina pozostawało w zgodzie z ich schematem bibliotekarki. Jak pokażemy w rozdziale 13, ten właśnie sposób działania schematów sprawia, że nasze uprzedzenia są w znacznym stopniu oporne na zmiany. W dalszej części rozdziału rozważymy szczegółowo, jak uproszczone metody myślowe wpływają na sposób interpretowania świata społecznego. Pokażemy, że — w dosłownym sensie — przekonania mogą kreować rzeczywistość.


Teoria pomaga nam znosić nieznajomość faktów. — George Santayana The Sense of Beauty, 1896


Funkcja schematów: do czego one nam służą


Jak by to było, gdybyś był pozbawiony schematów twojego otoczenia społecznego? Gdyby wszystko, co napotykasz, było niezrozumiałe, mylące i niepodobne do niczego, co już poznałeś? Przypominałoby to pobyt na obcej planecie, gdzie nic nie jest dla ciebie jasne. Przeczytaj poniższy fragment i spróbuj dociec, o czym on mówi: Procedura jest zupełnie prosta. Najpierw posortuj rzeczy na różne grupy. Oczywiście jeden stos może wystarczyć, to zależy, ile jest do zrobienia. Jeżeli musisz iść gdzie indziej, bo sam nie masz odpowiednich udogodnień, to jest to następny krok; jeżeli nie, jesteś już dość dobrze przygotowany. (Bransford, Johnson, 1973, s. 400)


Czyż nie brzmi to dość dziwnie? Co u licha oznacza stwierdzenie „jeden stos może wystarczyć"? Ale przypuśćmy, że powiedzieliśmy ci, iż przytoczony fragment dotyczy tego, jak masz zrobić pranie. Jeżeli dysponujesz już tym schematem interpretacyjnym dla tekstu, staje się on całkowicie zrozumiały. Schematy pomagają nam kategoryzować bodźce, dostarczając odpowiedzi na pytanie „co to jest?", gdy napotykamy coś nieznanego. Odnoszenie nowych doświadczeń do tego, co już

wiemy, jest efektywnym sposobem osiągania zrozumienia społecznej rzeczywistości, szczególnie jeśli te nowe doświadczenia są niejednoznaczne i trudne do rozszyfrowania.


Rozważmy na przykład, jak ludzie interpretowali niejednoznaczną informację w klasycznym eksperymencie Harolda Kelleya (1950). Studentom z różnych sekcji na pewnym roku ekonomii w jednym z college'ów mówiono, że prowadzący zajęcia wyjechał i tego dnia gościnnie zastąpi go inny wykładowca. Ażeby wytworzyć schemat dotyczący tego wykładowcy, Kelley powiedział studentom, że wydział ekonomii interesuje się tym, jak słuchacze poszczególnych lat reagują na różne osoby prowadzące zajęcia, i z tego powodu przed pojawieniem się wykładowcy otrzymają

jego krótką notkę biograficzną. Notka zawierała dane o wieku, wykształceniu i dotychczasowej pracy nauczycielskiej. Dostarczała również jednego z dwóch opisów osobowości wykładowcy. Jedna wersja głosiła, że ”ludzie, którzy go znają, uważają go za osobę raczej chłodną, pracowitą, krytyczną, praktyczną i zdecydowaną". Druga wersja była identyczna, i tym wyjątkiem, że określenie „osoba raczej chłodna" zastąpiono określeniem „osoba bardzo ciepła". Studenci losowo otrzymywali jeden z tych dwóch opisów osobowości.


Następnie zaproszony wykładowca przeprowadzał trwającą dwadzieścia minut dyskusję w grupie, po czym studenci dokonywali ocen, kierując się wrażeniem, jakie na nich wywarł. Co z jego poczuciem humoru? Czy jest towarzyski? Delikatny w kontaktach z innymi? Ponieważ sytuacja była do pewnego stopnia niejednoznaczna — w końcu studenci widzieli wykładowcę tylko przez krótki czas — Kelley zakładał, że aby odpowiedzieć na te pytania, posłużą się oni swoim schematem, wytworzonym na podstawie notki biograficznej. Hipoteza ta została potwierdzona. Studenci, którzy spodziewali się, że wykładowca będzie „ciepły", oceniali go znacznie wyżej studenci oczekujący od niego zachowania „chłodnego", chociaż jedni i drudzy obserwowali

tego samego nauczyciela, zachowującego się w ten sam sposób. Ci, którzy oczekiwali, że wykładowca będzie „ciepły", częściej również zadawali mu pytania i częściej zabierali głos w dyskusji. Pomyśl przez chwilę, czy tobie nie przytrafiło się kiedyś coś podobnego. Czy ci się nie zdarzyło, że to, co wiedziałeś o profesorze przed pierwszymi zajęciami, wpłynęło na to, jak go odebrałeś? Czy stwierdziłeś, rzecz dziwna, że profesor zachowywał się dokładnie tak, jak się spodziewałeś? Przy najbliższej sposobności zapytaj koleżankę albo kolegę, którzy mieli inne

oczekiwania, co oni myśleli. Sprawdź, czy wasze spostrzeganie wykładowcy różni się, ponieważ posługiwaliście się różnymi schematami. Oczywiście, ludzie nie są całkowicie ślepi na to, co się wokół dzieje. Niekiedy to, co spostrzegamy, jest względnie jednoznaczne i nie musimy uciekać się do naszych schematów, by dokonać interpretacji. Na przykład w jednej z grup, w których Kelley

przeprowadzał swoje badania, zaproszony wykładowca był wyraźnie pewny siebie, a nawet zarozumiały. Ponieważ jego zarozumiałość była dość oczywista, studenci nie musieli polegać na swoich oczekiwaniach, żeby odpowiedzieć na pytania. Ocenili wykładowcę jako mało skromnego zarówno w tych wypadkach, gdy instrukcja przypisywała mu „ciepło", jak i wtedy, gdy określała go jako osobę „chłodną". Jednakże oceniając poczucie humoru prowadzącego zajęcia, nie demonstrowane już tak wyraźnie, studenci odwoływali się do swoich oczekiwań. Ci, którym wykładowcę przedstawiono jako „ciepłego", przypisywali mu większe poczucie humoru niż ci, którzy dowiadywali się, że jest on „chłodny". A zatem użycie przez ludzi schematów, żeby odpowiedzieć na postawione pytania, jest bardziej prawdopodobne wtedy, gdy nie są całkowicie pewni, czym jest to, co obserwują. Trzeba podkreślić, że w postępowaniu studentów badanych przez Kelleya nie ma nic niewłaściwego. Tak długo, jak długo ludzie mają powód, by wierzyć, że ich schematy są trafne, w pełni sensowne jest posługiwanie się nimi dla radzenia sobie z wieloznacznością. Jeśli w ciemnej uliczce podejdzie do ciebie podejrzanie wyglądający osobnik i powie: „Wyciągnij portfel", schemat dotyczący takich spotkań podpowie ci, że ten człowiek chce ukraść pieniądze, a nie podziwiać zdjęcia twojej rodziny. Ten schemat pozwala ci uniknąć niebezpiecznego, a być może nawet śmiertelnego nieporozumienia. Schematy dostarczają także użytecznych wskazówek dotyczących naszego działania, tak że nie musimy zatrzymywać się i zastanawiać nad każdym kolejnym krokiem. Na przykład, gdy idziemy coś zjeść poza domem, przywołujemy scenariusz „w restauracji" — schemat, który opisuje, jakiego rodzaju zdarzenia mogą zajść i w jakiej kolejności. Nie musimy tracić czasu na zastanawianie się, czy wręczyć napiwek kelnerce przed złożeniem zamówienia czy po posiłku albo czy najpierw powinniśmy

zamówić deser czy drugie danie. Zarówno nasze własne zachowanie, jak i zachowanie kelnerki w tej sytuacji jest w znacznym stopniu określone przez scenariusz. Jednakowe odczytywanie tego scenariusza umożliwia płynną i realizowaną bez wysiłku interakcję społeczną (Abelson, 1976).


Wybór schematu: rola dostępności i zdarzeń poprzedzających


Niekiedy sytuacji odpowiada tylko jeden schemat, a zatem nie mamy problemu z wyborem. Kiedy wchodzimy do restauracji, wiemy, że powinniśmy przywołać scenariusz „w restauracji", ponieważ żaden inny nie jest odpowiedni. [Kiedy w najbliższym czasie będziesz w restauracji, spróbuj przywołać zamiast niego scenariusz „przyjęcia domowego". Po skończonym posiłku podziękuj twojemu „gospodarzowi" (kelnerowi), a potem wstań i skieruj się do wyjścia — zobaczysz, co się stanie!] Kiedy indziej znowu wcale nie jest tak jasne, którym ze schematów powinniśmy się posłużyć, żeby zrozumieć sytuację czy drugą osobę. Wyobraź sobie, że siedzisz w autobusie obok osobnika, który zachowuje się nieco dziwnie. Mruczy coś bez związku sam do siebie, kryje twarz w dłoniach, a potem nieoczekiwanie zwraca się do ciebie i pyta: „Czy w tym wszystkim jest jakiś sens?" Jaki schemat przywołasz, próbując zrozumieć, co się z tym człowiekiem dzieje? Ostatnie badania pokazują, że zależy to od dostępności schematów. Możemy ją zdefiniować jako

łatwość uświadamiania sobie przez ludzi myśli i idei (tych, które akurat znajdują się najbliżej „powierzchni" naszego umysłu; Higgins, 1989; Wyer, Srull, 1989).


dostępność: łatwość, z jaką możemy sobie uświadomić rozmaite myśli i idee; idea dostępna to taka, która jest obecnie uświadamiana albo która może zostaćłatwo przywołana do świadomości


Jest interesujące, że — jak wykazały badania — dostępność takich czy innych treści może zależeć od czynników dość przypadkowych. To, co zdarzy nam się przed dostrzeżeniem faktu robić czy myśleć, może wpłynąć na wzbudzenie określonego schematu, czyniąc go bardziej dostępnym. Zwiększą się wtedy prawdopodobieństwo, że zostanie on użyty do zinterpretowania tego, co obserwujemy. Załóżmy na przykład, że tuż zanim mężczyzna w autobusie usiadł obok ciebie, czytałeś Lot nad kukułczym gniazdem Kena Keseya, powieść o pacjentach w szpitalu

psychiatrycznym. Jeżeli dostępne w twojej głowię myśli byłyby związane z pacjentami szpitali psychiatrycznych, to zauważywszy dziwnie zachowującego się pasażera autobusu, przypuszczalnie przywołałbyś schemat „człowieka z zaburzeniami umysłowymi", zakładając, że mężczyzna ma poważne problemy psychiczne. Gdybyś jednak myślał właśnie o czymś, co ma związek z alkoholem — np. tuż przed chwilą widziałeś alkoholika wspartego o budynek i pijącego wino z butelki — przypuszczalnie przywołałbyś schemat „pijanego", zakładając, że mężczyzna ma za

sobą o kilka kolejek za dużo (por. ryc. 4.1).


Tak więc ostatnie doświadczenia mogą zaktywizować schematy, które ludzie wykorzystują do zinterpretowania sytuacji niejednoznacznych. Tory- Higgins, Stephen Rholes i Cari Jones (1977) zademonstrowali efekt wpływu zdarzeń poprzedzających w następującym eksperymencie. Wyobraź sobie, że jesteś jego uczestnikiem. Po przybyciu na miejsce dowiadujesz się, że masz uczestniczyć w dwóch odrębnych badaniach. Pierwsze dotyczy spostrzegania. Będziesz w nim rozpoznawał różne kolory, przechowując jednocześnie w pamięci zbiory słów. Drugie badanie dotyczy rozumienia czytanego tekstu. Zapoznasz się z notatką mówiącą o kimś imieniem Donald, a następnie podzielisz się swoimi wrażeniami związanymi z tą osobą. Tekst notatki jest przedstawiony na rycinie 4.2. Poświęć chwilę na jego przeczytanie. Co myślisz o Donaldzie?


Być może zauważyłeś, że wiele z jego działań jest niejednoznacznych i mogą być one zinterpretowane zarówno w kategoriach pozytywnych, jak i negatywnych. Weźmy fakt, że pilotował łódź, nie mając o tym wielkiego pojęcia, i że chce przepłynąć żaglówką Atlantyk. Możną to potraktować jako coś zasługującego na aprobatę, dostrzegając u Donalda godną podziwu żyłkę podróżnika. Równie łatwo jednak możną ocenić te działania krytycznie, uznając go za osobę dość lekkomyślną i niebezpieczną. Jak interpretowali to uczestnicy badań? Higgins i jego współpracownicy (1977) stwierdzili, zgodnie z własnymi oczekiwaniami, że zależy to od tego, czy dostępny był schemat pozytywny czy negatywny. W pierwszym badaniu eksperymentatorzy podzielili ludzi na dwie grupy. Każda z nich otrzymywała inne słowa do zapamiętania. Ludzie, którzy zapamiętywali określenia: miłośnik przygody, ufny we własne siły, niezależny, wytrwały, tworzyli sobie pozytywny obraz Donalda, spostrzegając go jako osobę budzącą sympatię, którą cieszą nowe wyzwania. Ludzie, którzy zapamiętywali określenia: lekkomyślny, zarozumiały, skryty, niezdolny do ustępstw, tworzyli sobie negatywny jego obraz, spostrzegając go jako człowieka

zadufanego w sobie, który bez potrzeby podejmuje awanturnicze przedsięwzięcia. To jest właśnie przykład wzbudzenia schematu pod wpływem zdarzeń poprzedzających. Określenia przyswajane sobie przez badanych w pierwszej części eksperymentu zwiększały dostępność różnych schematów, wpływając na sposób myślenia o Donaldzie.


RYCINA 4.1. W jaki sposób interpretujemy sytuację niejednoznaczną: rola dostępności i zdarzeń poprzedzających


wzbudzanie schematu pod wpływem zdarzeń poprzedzających: zwiększanie się

dostępności schematu pod wpływem tego, co było doświadczane bezpośrednio przedtem


Należy zauważy, że nie samo zapamiętywanie zabarwionych pozytywnie albo negatywnie słów wpływało na to, jak spostrzegano Donalda. W innym wariancie eksperymentu uczestnicy badań również zapamiętywali określenia, które miały wydźwięk albo pozytywny, albo negatywny, jak np. schludny (w jednej grupie) bądź nieuprzejmy (w innej). Te słowa nie wpływały jednak na spostrzeganie przez nich Donalda, ponieważ nie miały związku z jego działaniami. Na przykład, kiedy próbie oceny poddawany jest fakt, że Donald pragnie przepłynąć łodziążaglową Atlantyk,

mało pomocne są określenia: schludny i nieuprzejmy, ponieważ to, jak bardzo ktoś jest schludny czy uprzejmy, nie ma wiele wspólnego z prowadzeniem łodzi. Określenia: miłujący przygodę i lekkomyślny są tu natomiast znaczące i wpływały one na odbiór Donalda. Schemat musi być zarazem i adekwatny, i dostępny, by został wykorzystany w budowaniu obrazu świata społecznego.


Charakterystyka Donalda

Donald spędzał mnóstwo czasu na poszukiwaniu tego, co lubił określać mianem podekscytowania. Wspiął się na Mt. McKinIey, przepłynął kajakiem przez bystrza Colorado, wziął udział w samochodowym rodeo i prowadziłłódź z silnikiem odrzutowym — nie wiedząc o łodziach zbyt wiele. Często narażał swoje zdrowie, a nawet życie. Wciąż poszukiwał nowych emocji. Myślał o akrobacji przy wykonywaniu skoków ze spadochronem albo o przepłynięciu Atlantyku łodzią żaglową. Obserwując jego postępowanie, można było sięłatwo domyślić, że jest przekonany o własnych możliwościach wykonania wielu rzeczy dobrze. Jeśli pominąć sprawy zawodowe, jego kontakty z innymi ludźmi były dość ograniczone. Czuł, że nie potrzebuje niczyjej pomocy. Gdy Donald powziął jakieś postanowienie, to tak, jakby ta rzecz już była zrobiona, bez względu na to, jak długa i trudna mogła się okazać droga do celu. Zwykle trwał przy swoim, nawet wtedy, gdy znacznie lepiej byłoby zmienić zdanie.


RYCINA 4.2. Wpływ zdarzeń poprzedzających a dostępność. Ludzie na podstawie powyższego tekstu tworzyli sobie obraz Donalda. W uprzednim badaniu niektórzy zapamiętywali określenia, które mogły być użyte do zinterpretowania osoby Donalda w sposób negatywny (np. lekkomyślny, zarozumiały). Inni zapamiętywali określenia, które mogły być użyte do zinterpretowania Donalda w sposób pozytywny (wielbiciel przygody, polegający na sobie). Jak widać na wykresie, ci, którzy zapamiętywali określenia negatywne, tworzyli sobie bardziej negatywny obraz Donalda niż ci, którzy zapamiętywali określenia pozytywne (zaadaptowano z: Higgins, Rholes, Jones, 1977)


Wróćmy na chwilę do przykładu, od którego rozpoczęliśmy rozdział, czyli do tragicznej pomyłki popełnionej przez załogę USS „Vincennes". Zjawiska dostępności i wzbudzenia schematu pod wpływem zdarzeń poprzedzających pomagają zrozumieć, jak mogło dojść do takiego błędu we wnioskowaniu i w decyzji. Jakie myśli mogły być najbardziej prawdopodobne u członków załogi tuż przed dostrzeżeniem irańskiego samolotu? Zważywszy, że znajdowali się oni pod ostrzałem irańskich kanonierek, przypuszczalnie najbardziej dostępny był schemat, zgodnie z którym ten samolot to również przeciwnik szykujący się do ataku. Dobrze do tego pasowałby brak odpowiedzi na wezwania radiowe, atakujące F-14 bowiem nie kontaktują się przez radio ze swoimi ofiarami. Nastawieni na dostrzeżenie maszyny wroga operatorzy radaru błędnie rozpoznali wzór, w jaki układały się napływające dane, odczytując go jako obniżanie się, a nie wznoszenie nadlatującego samolotu. Dominujący i dostępny schemat sprawiłże zinterpretowali niejednoznaczne dane w sposób z nim zgodny. Podejmując decyzję, kapitan „Vincennesa" bez wątpienia pamiętał o USS „Stark”, który nie podjął właściwego działania i został trafiony przez przeciwnika. Mając w pamięci te wydarzenia (a także, być może, pamiętając o losie kapitana „Starka"), dowódca „Vincennesa" postąpił zgodnie z informacją, którą dostarczyli mu podwładni, i wydał rozkaz odpalenia rakiet. To wszystko mogło się wtedy uczestnikom wydarzeń wydawać logiczne. Schemat, że są atakowani przez samolot wroga, był tak dostępny i silnie wzbudzony, iż patrząc wstecz, nie można sobie wyobrazić, że mogliby podjąć jakąkolwiek inną decyzję.


Całe myślenie jest sztuką kojarzenia. To, co masz przed sobą, wydobywa z twojej pamięci coś, o czym prawie nie wiedziałeś, że wiesz. — Robert Frost, wywiad, Writers at Work: Second Series, 1963


Należy podkreślić, że spostrzeganie świata przez pryzmat schematów przynosi niezliczone korzyści. Jedzenie w restauracji nie wymaga od nas wiele wysiłku poznawczego, ponieważ schemat, którym dysponujemy, pozwala nam gładko przechodzić przez to doświadczenie, bez konieczności specjalnego namysłu. Porównaj swoje zachowanie z zachowaniem małego dziecka. Pobyt w restauracji to dla maluchów często trudna sytuacja, ponieważ nie mają one odpowiedniego

schematu, który pomógłby im ją zinterpretować. Małe dzieci znają tylko scenariusz „jedzenie w domu", dzięki któremu rozumieją to, co się dzieje podczas kolacji. Nie pojmują zatem, dlaczego danie nie zjawia się natychmiast, dlaczego nie mogą dostać dokładki i dlaczego nie mogą odejść od stołu zaraz po zjedzeniu. Posiłek w restauracji odbiega w każdym aspekcie od jedynego scenariusza, który znają, i zanim nie wytworzą sobie nowego, specjalnego schematu dla tej sytuacji, jedzenie poza domem będzie dla nich przykrym doświadczeniem (tak jak i dla każdej innej osoby!).


Spostrzeganie świata przez pryzmat schematów może być zarazem źródłem problemów. Jeżeli będzie on nietrafny, nieuchronnie doprowadzi do błędnych ocen, tak jak to było w wypadku załogi „Vincennesa". Często przesadnie przywiązujemy się do swoich teorii, trwając zbyt długo przy schematach, które się nie potwierdziły jako trafna reprezentacja rzeczywistości. Przejdziemy teraz do przedstawienia problemów, które mogą wynikać z nadmiernego polegania na schematach.



Zmienianie schematów: jak łatwo ludzie modyfikują swoje poglądy


Większość z nas zna przynajmniej jednego starego zrzędę, który ma ustalony, nieustępliwie broniony pogląd na niemal każdą sprawę. Co w kraju wymaga dziś naprawy? Nasz Stary Zrzęda (S.Z.) zna odpowiedź. Dlaczego nasze szkoły są w tak kiepskiej kondycji? Co musi zrobić miejscowa drużyna baseballowa, żeby zdobyć mistrzostwo? Jaki samochód jest najlepszy? Po prostu spytaj S.Z. Gdybyśmy ośmielili się przedstawić takiej osobie dane niezgodne z jej przekonaniami, bez wątpienia usłyszelibyśmy w odpowiedzi wykład o zawodności statystyki, o próbie zagmatwania problemu przez przygłupich liberałów (albo durnych konserwatystów) lub być może pouczenie w rodzaju: „To jest wyjątek, który potwierdza regułę".


Łatwo uśmiechać się na myśl o takich wszystkowiedzących, będąc w bezpiecznym przekonaniu, że nie jesteśmy ani trochę tak sztywni i niezmienni w naszych poglądach na świat jak oni. Sporo danych przemawia jednak za tym, że większość ludzi nie zmienia łatwo swoich przekonań, nawet w obliczu sprzecznej z nimi informacji. Być może nie jesteśmy aż tak skostniali w poglądach jak Stary Zrzęda, ale także i my nie zmieniamy lekko własnych schematów, nawet kiedy dane wskazują, że powinniśmy to uczynić. Na przykład, kiedy Michaił Gorbaczow został sekretarzem generalnym [partii komunistycznej — przyp. tłum.] Związku Radzieckiego, stawało się stopniowo coraz bardziej jasne, że nie jest to zwykły sowiecki przywódca. Doprowadził on do zakończenia zimnej wojny i do rozpadu Związku Radzieckiego. Inaczej niż jego poprzednicy, nie sprzeciwiał się, a nawet sprzyjał zakończeniu panowania komunistów w Europie Wschodniej. Stosunki między Zachodem i Związkiem Radzieckim nigdy nie były lepsze niż w czasie sprawowania władzy przez Gorbaczowa. Jednak konserwatywni politycy i komentatorzy nie potrafili odrzucić poglądu, że Związek Radziecki to — jak go określił Reagan — „imperium zła". Jeden z nich powiedział: „Rzeczywisty problem nie polega na tym, czy [Gorbaczow] obierze kurs odmienny niż jego poprzednicy, ale czy będzie go realizował bardziej skutecznie". Inny sugerował, że „niebezpieczne jest myślenie, iż Gorbaczow będzie choć odrobinę bardziej »liberalny« czy »elastyczny« w stosunkach międzynarodowych". Nie dawniej niż w 1989 r. wiceprezydent Ouayle powiedział: „Nie sądzę, że nastąpiła istotna zmiana w ich polityce zagranicznej... Wciąż mamy do czynienia z rządem totalitarnym".


Dlaczego ludzie tak trwają przy swoich z góry przyjętych założeniach, nawet gdy mają do czynienia z wyraźnie niezgodną z nimi informacją? Jeden powód poznaliśmy w rozdziale 3: uznanie, że nie mamy racji, wzbudza dysonans, a spostrzeganie rzeczywistości jako zgodnej z naszymi potrzebami, życzeniami i przekonaniami przynosi naszemu ego satysfakcję. Decyduje tu także sposób funkcjonowania umysłu. Dane potwierdzające nasze przekonania są przez nas łatwiej zauważane, lepiej pamiętane i uznawane za ważniejsze. Informacja niezgodna z przekonaniami częściej zostaje przeoczona, zapomniana i częściej jest uznawana za nieistotną, nawet gdy nie jest ważna dla naszej samooceny. Poniżej przedstawimy kilka przykładów ilustrujących skłonność

ludzi do upartego trzymania się własnych schematów. Niektóre z tych przypadków mogą być wiązane i czynnikami motywacyjnymi, takimi jak dysonans, inne ze sposobem, w jaki rejestrujemy i zapamiętujemy informację.


Ludzie spostrzegają nowe dane przez pryzmat schematów. Posługiwanie się schematami w celu zinterpretowania zachowania wieloznacznego, jak czynili to studenci oceniający wykładowcę w eksperymencie Harolda Kelleya (1950), to jedna sprawa, a druga, to gdy schematy dyktują im treść spostrzeżeń. Jeżeli zniekształcamy dane, by stały się zgodne z naszymi schematami, niewielkie są szansę, że zostanie zarejestrowana jakakolwiek prawdziwie niezgodna z tymi schematami informacja.


Kardynalnym błędem jest teoretyzowanie przed zebraniem wszystkich faktów. Wypacza to sąd.

— Sheriock Holmes (Sir Arthur Conan Doyle), 1988

Klasyczna demonstracją tego zjawiska są badania przeprowadzone przez Ala Hastorfa i Hadleya Cantrila (1954). Pokazywali oni studentom Obrcmouth i Princeton film z meczu futbolowego pomiędzy drużynami z tych uczelni i prosili o zanotowanie liczby przewinień popełnionych przez zawodników każdego z zespołów. Gra była szczególnie brutalna, co wzbudzało gorące protesty w obu społecznościach studenckich: każda ze stron obwiniała drugą o kontuzje, do których doszło. Hastorf i Cantrii wysunęli przypuszczenie, że jednym z powodów niezgodności opinii było to,

iż studenci z obydwu uniwersytetów, wskutek swojego zaangażowania po jednej ze stron, w rzeczywistości widzieli różne mecze. Badania potwierdziły tę hipotezę. Studenci Princeton, którzy oglądali film, rejestrowali więcej przewinień popełnianych przez drużynę z Dartmouth niż przez zespół z Princeton, podczas gdy studenci Dartmouth dostrzegali coś przeciwnego.


Ludzie spostrzegają rzeczywistość przez pryzmat schematów. Studenci z Princeton i Dartmouth oglądali ten sam film o brutalnym meczu futbolowym pomiędzy obydwiema szkołami. Studenci z Princeton spostrzegali więcej przewinień popełnianych przez drużynę z Dartmouth, podczas gdy studenci z Dartmouth widzieli więcej przewinień po stronie zespołu z Princeton.


zjawisko wrogich mediów: odkrycie, że każda z antagonistycznych, silnie zaangażowanych w coś grup spostrzega neutralne, zrównoważone przekazy mediów jako sobie wrogie, ponieważ media nie przedstawiły faktów jednostronnym ujęciu, o którym antagoniści „wiedzą", że jest prawdą



Należy podkreślić, że zapisując swoje spostrzeżenia, studenci byli absolutnie szczerzy — naprawdę w tym samym filmie widzieli dwie różne rzeczywistości. Zniekształcanie przez schematy tego, co spostrzegamy, sprawia, że mamy tendencję do ujmowania świata w kategoriach czarno-białych, gdzie po naszej stronie jest dobro, a po przeciwnej zło. Tendencyjne spostrzeganie może powodować, że osoby mocno w coś zaangażowane będą sądziły, iż większość innych ludzi interpretuje rzeczywistość błędnie. Na przykład, co by było, gdyby studenci Princeton i Dartmouth obejrzeli w wiadomościach telewizyjnych zrównoważoną, neutralną relację, zgodnie z którą obie drużyny przejawiały brutalne, niesportowe zachowanie? Każda ze stron uznałaby doniesienie za tendencyjne, ponieważ nie przedstawiało ono skrajnego stanowiska uznawanego przez nią za prawdę. Vallone, Ross i Lepper (1985) zademonstrowali zjawisko wrogich mediów, pokazując studentom proarabskim i proizraelskim relacje telewizyjne dotyczące konfliktów na Bliskim Wschodzie (przedstawiały one masakrę ludności cywilnej z obozu dla uchodźców w Libanie w

1982 r.). Jak oczekiwano, każda grupa była przekonana, że doniesienia miały charakter stronniczy i faworyzowały drugą stronę, ponieważ nie pokazywały jednostronnego punktu widzenia, który był przez nią uznawany za prawdę. Uczestnicy badań Hastorfa i Cantrila (1954) oraz Vallone'a i jego współpracowników (1985) byli mocno zaangażowani w owe konflikty i było dla nich ważne, by widzieć swoją stronę jako tych „w porządku". Prawdopodobnie działały tu siły motywacyjne,

takie jak dysonans. Na przykład, kiedy studenci Princeton zauważali, że jeden z ich graczy robi coś problematycznego, skłonni byli to interpretować jako twardą, ale mieszczącą się w regułach sportową walkę, ponieważ zależało im, by wizerunek ich szkoły pozostawał bez skazy. Studenci z Dartmouth to samo zachowanie gotowi byli interpretować jako bezwzględną, niesportową próbę sfaulowania zawodnika z ich drużyny, co pomagało im utrzymać pogląd, że własna strona jest bez zarzutu. Wystarczy przysłuchać się kilku sprawom rozwodowym, by zaobserwować podobne zniekształcanie faktów w służbie ego.


W pewnych okolicznościach ludzie będą jednak interpretowali fakty jako zgodne z własnymi schematami i oczekiwaniami nawet wtedy, gdy nie są zbyt głęboko zaangażowani w sprawę. Rozpatrzmy badania dotyczące zjawiska nazwanego efektem pierwszeństwa. Kilka eksperymentów dowiodło, że pierwsze wrażenia często są bardzo ważne, ponieważ wpływają na to, jak interpretowana jest informacja napływająca później. (Choć w pewnych okolicznościach występuje efekt świeżości — największy wpływ ma informacja uzyskana na końcu — jak się wydaję, są to jednak zjawiska o charakterze wyjątku od reguły). Efekt pierwszeństwa bierze się stąd, że na podstawie informacji otrzymanej na początku ludzie tworzą schematy, a te wpływają na sposób interpretowania dalszej informacji. To znaczy, ludzie często uporczywie kierują się swoim pierwszym wrażeniem i późniejsza informacja, która mu przeczy, jest ignorowana, uznawana za nieistotną czy niewiarygodną lub bywa reinterpretowana. efekt pierwszeństwa: proces, za sprawą którego nasze pierwsze wrażenie dotyczące innej osoby wpływa na to, że jej późniejsze zachowanie interpretujemy w sposób zgodny z tym pierwszym wrażeniem


Tę dominację pierwszego wrażenia zademonstrowali w prostym i eleganckim eksperymencie Jones, Rock, Shaver, Goethals i Ward (1968). Uczestnicy badania obserwowali studenta, który w teście wielokrotnego wyboru rozwiązywał trzydzieści problemów dotyczących związków analogii. Mówiono, że problemy te cechują się jednakowym stopniem trudności. Student zawsze rozwiązywał poprawnie połowę z nich. Jedyna różnica w warunkach eksperymentalnych polegała na tym, że raz zaczynał on bardzo dobrze, rozwiązując poprawnie większość początkowych zadań w teście, a potem następowało pogorszenie i rozwiązywałźle większość zadań końcowych, a kiedy indziej ten porządek był odwrócony: przez większość początkowych pozycji testu popełniał błędy, a potem przy większości pozycji końcowych — odnosił sukces. Po zakończonej obserwacji uczestnicy eksperymentu byli proszeni o ocenę inteligencji tego studenta i o przypomnienie sobie, jak wiele problemów rozwiązał poprawnie.


Jak przewidywano, badani okazywali się nieprzejednanymi teoretykami, którzy zniekształcali dane tak, by pasowały do pierwszego wrażenia. Ci, którzy widzieli, jak student rozwiązuje poprawnie większość początkowych problemów, w odróżnieniu od tych, którzy widzieli, jak wykonuje je źle, uznawali go za bardziej inteligentnego i pamiętali, że odpowiedział poprawnie na więcej pytań w teście. Przypomnijmy, że w obydwu wypadkach student rozwiązywał piętnaście z trzydziestu zadań, z których wszystkie były jednakowo trudne. Pomimo to u uczestników eksperymentu wystąpił silny efekt pierwszeństwa: to, co zobaczyli najpierw, zdominowało ich odczucia, prowadząc do pomniejszenia wagi (i w istocie nietrafnego reprezentowania) tego, co nastąpiło później (por. ryć. 4.3). Dlaczego tak się działo? Wydaje się mało prawdopodobne, iż uczestnicy eksperymentu zniekształcali rzeczywistość, by mieć lepsze zdanie o sobie, w myśl wyjaśnień odwołujących się do pojęcia samooceny (np. teoria dysonansu). Uczestnicy eksperymentu oceniali nie siebie samych, lecz jakiegoś nie znanego im studenta, którego prawdopodobnie już nigdy później nie mieli spotkać. Zważywszy, że sytuacja nie była dla nich zbyt angażująca, jest mało

prawdopodobne, iż za zniekształcenia tego, co obserwowali, ponosiły odpowiedzialność potrzeby związane z samooceną. Wydaje się raczej, że to raz utworzone schematy zaczynajążyć własnym życiem, wpływając na spostrzeganie przez nich nowej informacji, bez względu na to, czy zagraża samoocenie czy też nie.


RYCINA 4.3. Dominacja pierwszego wrażenia. Ludzie obserwowali odpowiedzi studenta na trzydzieści pytań testowych i następnie przypominali sobie, jak wiele z nich było poprawnych. Ci, którzy widzieli, że jego odpowiedzi na pytania początkowe były w większości poprawne, przeceniali całkowitą liczbę poprawnych odpowiedzi, natomiast ci, którzy zaobserwowali, że większość jego odpowiedzi na pytania początkowe była błędna, nie doceniali tej liczby (zaczerpnięto z: Jones i in., 1968)


Ludzie utrzymują swoje schematy, nawet gdy pierwotne dane je wspierające zostały podważone. Niekiedy słyszymy o jakiejś sprawie czy osobie coś, co potem okazuje się nieprawdą. Moglibyśmy na przykład się dowiedzieć, że Bob dokonuje nielegalnych obrotów akcjami firmy, w której zajmuje kierownicze stanowisko, że Susan jest alkoholiczką albo że Philip i Jane się rozwodzą — po to tylko, by później stwierdzić, że te plotki są fałszywe. Podobnie ława przysięgłych może usłyszeć w sali sądowej o oskarżonym coś, co jest nieprawdą lub zostało zakwalifikowane jako „dowód niedopuszczalny". Sędzia udziela wówczas pouczenia, by nie uwzględniała tej informacji. Czy trudno jest nam odrzucić przekonania lub schematy, gdy fakty wykazują ich fałszywość?


W świetle badań Lee Rossa, Marka Leppera i Michaela Hubbarda (1975) — nie tak łatwo to zrobić. Wyobraź sobie, że jesteś uczestnikiem tych badań. Otrzymujesz stos kartek, które zawierają zarówno rzeczywiste, jak i fikcyjne listy pisane przez samobójców. Twoje zadanie polega na wskazaniu, które z nich są autentyczne, rzekomo w celu badania, jak oddziałują procesy fizjologiczne w trakcie podejmowania decyzji. Po każdej próbie eksperymentator mówi ci, czy odgadnięcie było poprawne. Wykonując zadanie, przekonujesz się, że jesteś w tym dość dobry. Odgadujesz trafnie 24 z 25 kart. Jest to rezultat znacznie przewyższający przeciętną szesnastu trafnych odgadnięć.


RYCINA. 4.4. Efekt uporczywości. Ludziom mówiono, że bardzo dobrze (informacja zwrotna o sukcesie) albo bardzo słabo (informacja zwrotna o porażce) wykonywali zadania w teście wrażliwości społecznej. Następnie mówiono im, że informacja ta była spreparowana i nie miała nic wspólnego z ich rzeczywistymi wynikami. Odczucie ludzi, że wykonywali zadanie dobrze albo źle utrzymywało się nawet po tym, jak dowiedzieli się, że informacja zwrotna była nieprawdziwa (zaczerpnięto z: Ross, Lepper, Hubbard, 1975)


W tym momencie prowadzący badania ogłasza, że eksperyment jest skończony, i wyjaśnia, że dotyczył on w rzeczywistości wpływu sukcesu i porażki na reakcje fizjologiczne. Dowiadujesz się, że informacja zwrotna, która otrzymałeś, była spreparowana; to znaczy, na zasadzie losowej zostałeś przydzielony do grupy, gdzie eksperymentator w 24 wypadkach na 25 mówił, że decyzja jest trafna, niezależnie od jej faktycznej poprawności. Następnie prowadzący badania daje ci końcową ankietę, w której jest pytanie, w ilu wypadkach, twoim zdaniem, podjąłeś trafną decyzję, i jak sądzisz — w ilu wypadkach twoje decyzje byłyby trafne w kolejnym, jednakowo trudnym teście z nowymi kartami. Co byś odpowiedział? Teraz wyobraź sobie, że trafiłeś do innej grupy eksperymentalnej. Wszystko odbywałoby tu się tak samo, z tym wyjątkiem, że w miarę wykonywania zadania przekonywałbyś się, że nie jesteś w tym dobry. Powiedziano by ci, że odpowiedziałeś trafnie tylko w 10 wypadkach na 25, co jest wynikiem znacznie gorszym od przeciętnego. Wszystko po to tylko, by następnie ujawnić, że ta informacja zwrotna była celowo spreparowana. Jak odpowiedziałbyś na pytania ankiety dowiedziawszy się, że informacja zwrotna była fałszywa?


W zależności od tego, w której grupie się znalazłeś, utworzyłbyś sobie schmat, zgodnie z którym jesteś bardzo dobry albo bardzo słaby w tego rodzaju zadaniach. Co się dzieje, gdy dane wspierające ten schemat zostają podważone? Ross i jego współpracownicy (1975) starali się, by uczestnicy eksperymentu uwierzyli, iż o informacji zwrotnej, którą otrzymywali,. zadecydował przypadek i że nie miała ona nic wspólnego z tym, jak w istocie wykonywali zadanie. Chociaż badani rzeczywiście w to uwierzyli, to ci uczestnicy eksperymentu, którzy otrzymali informację zwrotną o sukcesie, nadal myśleli, że wykonali poprawnie więcej zadań i zakładali, że osiągnęliby w następnym teście lepsze wyniki niż sądzili to o sobie uczestnicy badań, którym zakomunikowano porażkę (por. ryć. 4.4).


efekt uporczywości: odkrycie, że przekonania ludzi dotyczące ich samych i świata społecznego utrzymują się nawet wtedy, gdy dane wspierające te przekonania zostały podważone


Ten rezultat został nazwany efektem uporczywości, ponieważ przekonania ludzi utrzymywały się uporczywie nawet wtedy, kiedy pierwotne świadectwa na ich rzecz zostały podważone. Dlaczego to robią? I znowu, jedna możliwość to nasz stary przyjaciel — podtrzymywanie samooceny: ludzie mogą trwać przy swoich przekonaniach, ażeby nie stracić dobrego zdania o sobie. Ta interpretacja nie może jednak wyjaśnić faktu, że osoby z grupy „porażki" utrzymywały przekonanie, iż nie

były zbyt dobre w wykonywaniu zadania. Przekonanie to przecież nie bardzo schlebiało ich samoocenie. Gdyby nadrzędnym celem badanych było utrzymanie tego przekonania, które jest dla nich najbardziej pochlebne, to ci, którzy dowiadywali się, że wykonywali zadanie słabo, powinni być szczególnie skorzy do zaakceptowania faktu, że informacja zwrotna była fałszywa. Dlaczego tak się nie stało? Ponieważ schemat, do którego się odwołali, kształtował ich spostrzeganie rzeczywistości. Po otrzymaniu informacji zwrotnej wyjaśniali sami sobie, dlaczego wykonywali zadanie tak źle lub tak dobrze, przywołując zgodne z uzyskanym wynikiem fakty z przeszłości (np. „Naprawdę jestem bardzo spostrzegawcza. W końcu tylko ja zauważyłam w zeszłym tygodniu, że Jennifer jest przygnębiona" albo „Tak, nie jestem w tym zbyt dobry, przyjaciele zawsze mówią, że o wszystkim dowiaduję się ostatni"). Te myśli pozostawały żywe w pamięci także, gdy dowiadywali się, że informacja zwrotna była fałszywa. Sprawiały one, że sądzili, iż zadanie wykonywali szczególnie dobrze albo szczególnie źle.


Obecność efektu uporczywości nie jest ograniczona do przekonań dotyczących nas samych — uporczywie utrzymywane są również schematy odnoszące się do innych osób. Przypuśćmy, że powiedziano ci, iż najlepsi strażacy to ludzie z natury bardzo ostrożni. Pomyśl, dlaczego tak jest. Jeżeli jesteś podobny do uczestników eksperymentu Craiga Andersona. Marka Leppera i Lee Rossa (1980), przypuszczalnie nie sprawiło ci specjalnych trudności znalezienie odpowiedzi. Płonący budynek to miejsce niebezpieczne, gdzie zdarzają się sytuacje nieprzewidywalne i gdzie ważne jest działanie z rozwagą. Gdybyś rzeczywiście był strażakiem, kogo wolałbyś mieć obok siebie: osobę nierozważną, ryzykancką, która wymachuje toporkiem w dziki, beztroski sposób, czy też kogoś z natury ostrożnego i pamiętającego o możliwych niebezpieczeństwach?


Wyobraź sobie jednak, że poprosiliśmy ciebie o wyjaśnienie faktu przeciwnego — mianowicie, że najlepszymi strażakami są ludzie z natury skłonni do ryzyka. I znowu, jeżeli jesteś podobny do osób badanych w eksperymencie Andersena i jego współpracowników (1980), nie miałbyś kłopotu z wyjaśnieniem również i tego faktu. Strażacy nieraz muszą podejmować ryzyko, by ratować ludzkie życie i dobytek. Gdybyś był uwięziony w ogniu, to czy wolałbyś, żeby pozbawiony lęku, kochający

niebezpieczeństwo strażak rzucił się przez płomienie tobie na ratunek, czy też, by niezdecydowana, bojaźliwa osoba pozostawała na zewnątrz, zastanawiając się, czy to jest warte ryzyka?


Rzecz w tym, że ludzie mają skłonność do wyjaśniania wszelkiego rodzaju faktów dotyczących ich samych i świata społecznego. Nawet jeśli podważona zostanie podstawa, na której te fakty się opierały, to wyjaśnienia, które miały je interpretować, zachowują swoją moc i sprawiają, że ludzie nie rewidują swoich przekonań. To właśnie stwierdził Andersen i jego współpracownicy. Po przedstawieniu osobom badanym danych dowodzących, że najlepsi strażacy są ostrożni (albo skłonni do ryzyka) zakomunikowano, że zostały one spreparowane. Pomimo to wszyscy trwali

uporczywie w przekonaniu o takim związku pomiędzy osobowością i zdolnościami do walki z ogniem, jaki im wcześniej przedstawiono, ponieważ nie utraciły swojej wiarygodności schematy, które utworzyli, by ten związek wyjaśnić.


Sprawianie, że nasze schematy stają się prawdą: samospełniające się proroctwo


Proroctwo to najbardziej niepotrzebny rodzaj błędu. — George Eliot (Mary Ann Evans Cross) 1871


Przedstawione badania wykazały, że gdy ludzie uzyskują nowe dane albo gdy stare dane tracą dla nich swą wiarygodność, nie zmieniają swoich schematów w takim stopniu, jak można by tego oczekiwać. Nie jesteśmy jednak tylko biernymi odbiorcami informacji. Często wykorzystujemy swoje schematy w działaniu i w ten sposób wpływamy na to, w jakim stopniu zostają one potwierdzone bądź podważone. Badania dotyczące tego procesu — nazwanego samospełniającym się proroctwem — dowiodły, że ludzie niekiedy bezwiednie zachowują się w sposób, który prowadzi do wytworzenia danych wspierających schemat. Są to, być może, najbardziej

pesymistyczne badania, jeśli chodzi o naszą zdolność do zmiany własnych schematów i przekonań.

samospełniające się proroctwo: zjawisko polegające na tym, że ludzie: (a) mają określone oczekiwania dotyczące innej osoby, co (b) wpływa na ich postępowanie względem tej osoby, które (c) powoduje, że zachowuje się ona w sposób zgodny z ich wyjściowymi oczekiwaniami


Klasyczna demonstracja tego efektu została dokonana w połowie lat sześćdziesiątych przez Roberta Rosenthala i Lenore Jacobson (1968) w jednej ze szkół podstawowych. Każdego z uczniów tej szkoły badali oni testem inteligencji i powiedzieli nauczycielom, że niektórzy uczniowie uzyskali wyniki tak dobre, iż w nadchodzącym roku szkolnym niewątpliwie nastąpi rozkwit ich osiągnięć. W rzeczywistości nie musiało to być prawdą. Uczniowie wskazywani jako „talenty", które rozkwitną, zostali wybrani przez badaczy na zasadzie losowej. Jak była o tym mowa w rozdziale 2, posłużenie się procedurą doboru losowego oznacza, że uczniowie ci nie byli, przeciętnie rzecz biorąc, bardziej bystrzy i nie mieli więcej szans na sukces niż pozostałe dzieci. Różnili się oni od swoich rówieśników jedynie w wyobrażeniach nauczycieli (ani uczniom, ani ich rodzicom nie mówiono nic o rezultatach testu).


Po wywołaniu u nauczycieli oczekiwań, że niektóre z dzieci osiągną szczególnie dobre wyniki, Rosenthal i Jacobson nie ingerowali w to, co się miało dalej wydarzyć. W trakcie roku szkolnego co jakiś czas obserwowali rozwój sytuacji w klasach, a na koniec nauki ponownie przebadali wszystkie dzieci prawdziwym testem inteligencji. Czy proroctwo się spełniło? Rzeczywiście to się stało. Ci nieliczni uczniowie w każdej klasie, którzy zostali określeni jako „talenty", w znacząco większym stopniu polepszyli swoje wyniki w teście niż inni (por. ryć. 4.5). Jak mogło do tego dojść? W jaki sposób oczekiwania nauczycieli stały się rzeczywistością?


Należy podkreślić, że nauczyciele nie poświęcali „talentom" wszystkich swoich sił i całego ograniczonego czasu, bezdusznie uznając resztę klasy za niewarta troski. Twierdzili nawet, że spędzali nieco więcej czasu z uczniami, którzy nie uzyskali etykiety „talentu". Stawiali natomiast „talentom” wyższe wymagania, zakładając, że uczniowie ci mają większe zdolności. Dawali im więcej materiału do opanowania, przydzielali materiał trudniejszy, dostarczali więcej informacji zwrotnej dotyczącej ich pracy i dawali częściej możliwość odpowiedzi w klasie. Ponadto nauczyciele stwarzali cieplejszy klimat emocjonalny wokół tych, u których oczekiwali sukcesów, poświęcając im więcej osobistej uwagi, dostarczając więcej zachęty i wsparcia (Rosenthal, 1974). Te zachowania nauczycieli sprawiały, że uczniowie określeni jako „talenty" bardziej się starali i więcej się uczyli, a także zwiększała się ich pewność siebie i samoocena. Uczniowie ci reagowali na poświęcaną im uwagę oraz przyjmowali wskazówki i ich zdolności rzeczywiście rozkwitały (Brophy, 1983; Jussim, 1986; Snyder, 1984).


RYCINA 4.5. Samospełniające się proroctwo: procent uczniów z pierwszej i z drugiej klasy, którzy polepszyli swój wynik w teście inteligencji w trakcie trwania roku szkolnego. Ci uczniowie, od których nauczyciele oczekiwali dobrych wyników, rzeczywiście dokonali większego postępu niż pozostali (zaczerpnięto z: Rosenthal, Jacobson, 1968)


Następne badania wsparły pogląd, że samospełniające się proroctwa nie są wynikiem celowego dążenia do potwierdzania własnych schematów. Pojawiają się one rączej w sposób nieświadomy i mimowolny. Nawet gdy ludzie próbują traktować innych w sposób jednakowy i bez uprzedzeń, ich oczekiwania mogą dojść do głosu niepostrzeżenie, wpływając na zachowanie. To zaś z kolei zmienia zachowanie osoby, z którą wchodzą w interakcję (Darley, Gross, 1983; Word, Zanna, Cooper, 1974). Na przykład Myra i David Sadker (1985) w kilku szkołach średnich zaobserwowali występowanie klasycznego efektu samospełniającego się proroctwa zarówno w stosunku do chłopców, jak i dziewcząt. Nauczyciele swoim zachowaniem bardziej zachęcali chłopców, niż dziewczęta do śmiałego wyrażania własnego zdania i do aktywności na zajęciach. Większość nauczycieli zaprzeczała jednak takiemu swojemu zachowaniu. W istocie nawet nie zdawali sobie oni sprawy z tego, że chłopcy mówią więcej. Nauczycielom pokazano film z rzeczywistej dyskusji toczonej w klasie i pytano ich o to, kto mówił więcej. Odpowiadali, że dziewczęta, podczas gdy naprawdę to chłopcy mówili trzy razy więcej niż ich koleżanki. Badacze (Sądker, Sadker, 1985) twierdzą, że stereotypy związane z płcią mogą oddziaływać podświadomie, wpływając na spostrzeganie przez nauczycieli otoczenia oraz na ich zachowanie w taki sposób, że nie zdają sobie oni z tego sprawy.


Samospełniające się proroctwa dotyczą nie tylko nauczycieli i traktowania przez nich uczniów. Każdy z nas ma najróżnorodniejsze schematy odnoszące się do innych ludzi. Jeżeli kierując się tymi schematami, działamy w taki sposób, że stają się one prawdą, wówczas mamy do czynienia z samospełniającym się proroctwem (Darley, Fazio, 1980). Występowanie samospełniających się proroctw zostało stwierdzone w tak różnych populacjach i w odniesieniu do tak różnych oczekiwań, jak schematy dotyczące potencjalnego partnera randki u studentów college'u, schematy u matek

odnoszące się do wcześniaków czy schematy pracowników nadzoru dotyczące aktywności robotników zatrudnionych przy taśmie produkcyjnej (King, 1971; Snyder, Swann, 1978; Stern, Hildebrandt, 1986).


Badania nad samospełniającym się proroctwem prowadzą do przygnębiającego wniosku, że nasze schematy mogą być odporne na zmiany, ponieważ widzimy wielką liczbę fałszywych świadectw potwierdzających. Przypuśćmy, że jakaś nauczycielka żywi przekonanie, iż chłopcy mają wrodzone zdolności, dzięki którym osiągają lepsze wyniki w matematyce niż dziewczęta. „Pani Jones — moglibyśmy powiedzieć — jak pani może w to wierzyć? Mnóstwo dziewczyn świetnie sobie radzi z matematyką". Pani Jones prawdopodobnie pozostałaby nieprzekonana, ponieważ dysponuje danymi, które potwierdzają jej schemat. „W klasach, w których uczyłam przez lata — mogłaby odpowiedzieć — celowało w matematyce prawie trzykrotnie więcej chłopców niż dziewcząt". Popełniany przez nią błąd tkwi nie w opisie faktów, ale w tym, że nie zdaje sobie ona sprawy z własnej roli w ich wykreowaniu. Robert Merton (1948) określił ten proces jako „panowanie błędu": ludzie mogą przywoływać to, co się rzeczywiście zdarzyło, na dowód, że od samego początku mieli rację".


Przez chwilę pomyśl o swoich własnych schematach i oczekiwaniach związanych z innymi grupami społecznymi, szczególnie z tymi, których nie darzysz wielką sympatią. Mogą to być przedstawiciele określonej rasy czy grupy etnicznej, członkowie rywalizującej korporacji studenckiej, jakiejś partii politycznej czy ludzie o określonej orientacji seksualnej. Dlaczego nie lubisz członków tej grupy? Być może pomyślisz: „Jednym z powodów jest to, że ile razy mam do czynienia z czarnymi

(podstaw tu sobie białych. Żydów, gejów, homoseksualistów, heteroseksualistów, członków jakiejś korporacji studenckiej, demokratów, republikanów albo jakakolwiek inną grupę społeczną), robią wrażenie chłodnych i nieprzyjaznych". I być może masz rację. Reagują na ciebie w sposób chłodny i nieprzyjazny. Nie dlatego jednak, że tacy są z natury, ale dlatego, że odpowiadają na sposób, w jaki ty się do nich odnosisz. Rycina 4.6 ilustruje ten smutny, samonapędzający się cykl samopotwierdzającego się proroctwa.


Często prosimy naszych studentów, by w ramach eksperymentu spróbowali przeciwstawić się temu procesowi. Kiedy następnym razem będziesz miał do czynienia z członkiem grupy, której nie lubisz, spróbuj sobie wyobrazić, że jest to najbardziej przyjazna, uprzejma, czarującą osoba, jaką kiedykolwiek spotkałeś. Bądź tak ujmujący i przyjacielski, jak tylko potrafisz. Być może zaskoczą cię efekty. Ludzie, o których sądziłeś, że są z natury chłodni i nieprzyjaźni, mogą nagle sami zacząć zachowywać się w sposób ciepły i przyjacielski, odpowiadając na twoje odnoszenie się do nich. Spróbuj!


Czy kiedykolwiek uznajemy nasze schematy za nietrafne lub zmieniamy zdanie


Nie chcemy przesadzać z oceną ludzi jako upartych, niezdolnych do ustępstw teoretyków. Po pierwsze, w pewnych okolicznościach ludzie będą kierowali swoją uwagę na informację niezgodną z posiadanymi schematami, a nawet będą takiej informacji poszukiwali. Na przykład, jak wcześniej wspomnieliśmy, jeżeli jakaś informacja jest do tego stopnia niezgodna ze schematem, że ludzie poświęcają czas, próbując ją wyjaśnić lub pogodzić z uprzednimi przekonaniami, to przypominają

sobie później tę informację zupełnie trafnie (Hastie, 1980; Srull, 1981). Po drugie, jeżeli ludzie znajdują się w sytuacji, w której jest dla nich ważne, by ich przekonania były trafne i dawały się obronić (np. jeżeli muszą publicznie uzasadnić, dlaczego wyznają takie, a nie inne poglądy), to bardziej prawdopodobne będzie dostrzeganie i uwzględnianie przez nich informacji niezgodnej, a nie jej ignorowanie i pomniejszanie jej znaczenia (Kruglanski, Freund, 1983; Tetlock, 1983). Po trzecie, zidentyfikowano pewne okoliczności, w których ludzie poszukują informacji zarówno

mogącej potwierdzić ich hipotezy, jak i im zaprzeczyć i unikają przez to samospełniającego się proroctwa. Stwierdzono, że ludzie traktują innych w sposób nietendencyjny, jeśli nie są pewni, czy ich schemat jest trafny, jeśli istnieje dla niego jasna alternatywa, albo kiedy są specjalnie proszeni o to, by go podważyć (Higgins, Bargh, 1987; Swann, Ely, 1984; Trope, Bassok, 1983).


Twierdzimy po prostu, że ludzie na ogól wykazują opór przed zmianą własnych poglądów i w większości sytuacji zabiera im ona znacznie więcej czasu niż wymagałaby tego logika. Na przykład Carretta i Moreland (1982) ustalili, że w lecie 1972 r., kiedy przesłuchania kongresowe związane z aferą Watergate ujawniały coraz to więcej negatywnych faktów dotyczących prezydenta Richarda Nixona, ludzie, którzy głosowali na Nixona, trwali w swoich pozytywnych opiniach o nim.

Przychodzi jednak taki moment, kiedy niezgodnych danych jest tyle i mają one taki ciężar gatunkowy, że nie można ich dalej ignorować i wtedy zmieniają przekonania. Jest to prawdopodobne, zwłaszcza gdy istnieje silny nacisk innych, żeby przyjąć nowe poglądy. Na przykład Theodore Newcomb (1963) w połowie łat trzydziestych badał postawy kobiet, studentek Bennington College. Kiedy zaczynały one uczęszczać do college'u, większość z nich podzielała konserwatywne polityczne poglądy własnych rodziców. Jednak do czasu ukończenia przez nie studiów znacząco zmieniły swą orientację. Opuszczając uczelnię, większość z nich wyznawała poglądy skrajnie liberalne. Zmiana ta była częściowo spowodowana tym, że Bennington

tworzyło silnie zintegrowaną społeczność, gdzie normę stanowiły poglądy liberalne: kobiety rozpoczynające studia podlegały znacznej presji rówieśników, by stać się liberałami. Tak więc, chociaż ludzie wysoko cenią sobie własne schematy oraz przekonania i często trwają przy nich nawet w obliczu niezgodnych z nimi danych, to w pewnych okolicznościach zmiany zachodzą.


Podsumowując, stwierdziliśmy, że ilość informacji, z którą mamy do czynienia każdego dnia, jest tak ogromna, że musimy dokonywać jej redukcji do takiej wielkości, nad jaką możemy zapanować. Ponadto ta informacja w pokaźnej części jest wieloznaczna i trudna do rozszyfrowania. Jednym ze sposobów zaradzenia tym problemom jest odwołanie się do schematów, które pomagają zredukować liczbę koniecznych do uwzględnienia danych i zinterpretować informację wieloznaczną. Obecnie zajmiemy się innymi, bardziej specyficznymi uproszczeniami myślowymi, które są wykorzystywane przez ludzi.


Heurystyki wydawania sądów


Pomyśl, w jaki sposób szachiści podejmują decyzję dotyczącą wyboru ruchu. Dobrzy gracze rozważają kilka możliwych posunięć, zastanawiają się, jak prawdopodobnie odpowie przeciwnik, jak oni odpowiedzieliby na tę odpowiedź i tak dalej. Nawet jednak najlepsi gracze nie są w stanie uwzględnić wszystkich możliwych układów przyszłych posunięć. Na przykład, rozpoczynając grę, możesz wykonać ruch jednym z dziesięciu pionków. Na każdy z tych dziesięciu ruchów partner może odpowiedzieć ruchem każdego z dziesięciu własnych pionków. Musisz następnie rozważyć, jak odpowiedziałbyś na każdą z tych stu możliwych kombinacji posunięć. Liczba możliwych zestawień szybko rośnie do wartości tak wielkich, że nawet najpotężniejsze komputery nie mogą przetworzyć ich wszystkich.


Co zatem robią szachiści reprezentujący poziom mistrzowski? Wybierają tylko te możliwe ruchy, które są najbardziej obiecujące, i następnie rozgrywają w myślach posunięcia i kontrposunięcia związane z tymi niewieloma możliwościami. To znaczy posługują się strategiami czy też dobrze wypróbowanymi regułami o charakterze nieformalnym tak, aby zredukować ilość informacji, z którą mają do czynienia, do takiego rozmiaru, nad jakim mogą zapanować. Dokładnie to samo robią ludzie w swoim codziennym życiu. Pomyśl, jak podejmowałeś decyzję o wyborze uczelni. Mogłeś gruntownie przestudiować wszystko, co wiadomo o ponad 2000 college'ów i uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych, czytając od deski do deski ich informatory, odwiedzając każdą z tych szkół, rozmawiając ze studentami itd. Byłoby to jednak kosztowne i zabrałoby ci wiele czasu. Zamiast tego prawdopodobnie ograniczyłeś swój wybór do małej liczby college'ów, kierując się określonym przez siebie zbiorem reguł, i dowiedziałeś się o nich tego, co było możliwe. Inaczej mówiąc, oparłeś się na uproszczonych regułach myślowych. Te reguły nie zawsze prowadzą do decyzji tak dobrej, jaką podjąłbyś, gdybyś przeanalizował wszystkie dane. Na przykład gdybyś

wyczerpująco przebadał wszystkie 2000 uczelni w Stanach Zjednoczonych, być może odkryłbyś taką, która odpowiadałaby ci bardziej niż szkoła, w której jesteś. Uproszczone reguły myślowe są jednak efektywne i zwykle prowadzą do dobrych decyzji, podejmowanych w rozsądnym czasie. Czym są te uproszczenia? Stwierdziliśmy już, że należy do nich posługiwanie się schematami. Inną uproszczoną regułę postępowania rozważaliśmy w rozdziale 3: wybierz alternatywę, która da ci

poczucie jak największego zadowolenia z siebie. Podstawowe założenie wyjaśnień odwołujących się do pojęcia samooceny, takich jak teoria dysonansu, głosi, że w naszych sądach i decyzjach kierujemy się potrzebą podtrzymania samooceny.


Próbując podjąć decyzję, gdzie ubiegać się o przyjęcie na studia, moglibyśmy rozpatrywać tylko te uczelnie, które dadzą nam poczucie największej własnej wartości, takie jak Harvard czy Stanford. Najwyraźniej jednak ta strategia nie doprowadzi nas dalej. Spostrzeganie tylko tego, co chce się widzieć, i myślenie tylko o rzeczach przyjemnych, budujących poczucie własnej wartości, może mieć skutki bardzo niekorzystne. Wyobraź sobie, że wszyscy absolwenci szkółśrednich starają

się o przyjęcie jedynie na Harvard University bądź Stanford University, nie zważając na to, że większość się tam nie dostanie. Często konieczne jest utworzenie sobie tak trafnego obrazu rzeczywistości, jak tylko potrafimy, nawet jeśli nie przyniesie wielkiej satysfakcji naszemu ego.

Przeanalizujemy trzy uproszczenia myślowe stosowane przez ludzi w próbach budowania trafnego obrazu świata. Są one nazywane heurystykami wydawania sądów. Wyraz „heurystyka” pochodzi od greckiego słowa oznaczającego „odkrywać". W dziedzinie poznania społecznego heurystyki to reguły, którymi kierują się ludzie, by formować sądy w sposób szybki i efektywny. Zanim

przejdziemy do ich omówienia, podkreślmy, że nie ma gwarancji, iż wnioski dotyczące rzeczywistości, które ludzie wyciągają za ich pomocą, będą poprawne. Niekiedy heurystyki są nieodpowiednie do wykonywanego zadania albo są niewłaściwie zastosowane i wtedy prowadzą do błędnych ocen. W istocie pokaźna część badań w dziedzinie poznania społecznego dotyczy właśnie takich błędów w rozumowaniu. Przedstawimy w tym rozdziale wiele przykładów tego rodzaju

pomyłek, takich jak nietrafna identyfikacja irańskiego samolotu pasażerskiego dokonana przez obsługę radaru „Vincennesa". Jednak, chociaż mówimy tu o strategiach umysłowych, które czasem prowadzą do błędów, należy pamiętać, że posługiwanie się przez ludzi heurystykami ma sens: w większości wypadków są one wysoce funkcjonalne i dobrze nam służą.


heurystyki wydawania sądów: uproszczone reguły wnioskowania, którymi posługują się ludzie, by wydawać sądy w sposób szybki i efektywny


Heurystyka dostępności: co przychodzi na myśl


Wyobraź sobie, że jakiś przyjaciel podwozi cię na prywatkę. Wsiadasz do samochodu i wahasz się przez chwilę, czy zapiąć pasy. Twoja decyzja będzie przypuszczalnie zależała od tego, jak oceniasz prawdopodobieństwo, że tego wieczora zdarzy się wam wypadek. Na tę ocenę z kolei wpłynie to, jak łatwo możesz przypomnieć sobie przykłady wypadków samochodowych. Przypuśćmy, że inny twój przyjaciel doznał poważnych obrażeń w kolizji na drodze albo że właśnie przeczytałeś w gazecie o szczególnie wstrząsającej katastrofie. Przykłady wypadków drogowych łatwo przyjdą ci na myśl sprawiając, że będziesz bardziej skłonny zapiąć pasy. Tą nieformalna reguła wnioskowania została nazwana heurystyką dostępności. Odnosi się ona do wydawania sądów na podstawie tego, jak łatwo jest nam coś przywołać do świadomości (Schwartz i in., 1991; Tversky, Kahneman, 1973).


heurystyką dostępności: nieformalna reguła umysłowa, na mocy której ludzie wydają sądy kierując się tym, jak łatwo mogą coś przywołać do świadomości


W wielu sytuacjach heurystyką dostępności jest dobrą strategią. Przypuśćmy, że poprosiliśmy cię o oszacowanie, jaki procent lekarzy w Stanach Zjednoczonych stanowią kobiety. Mógłbyś uzyskać z Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycznego listę wszystkich lekarzy albo zgadywać na chybił trafił. Inne rozwiązanie to posłużenie się heurystyką dostępności: mógłbyś pomyśleć o lekarzach, których spotkałeś, określić, jak wielu z nich to kobiety, i na podstawie tej próby dokonać umotywowanego oszacowania. Tego rodzaju strategia przypuszczalnie prowadziłaby do całkiem dobrej odpowiedzi.


Problem z heurystyką dostępności polega na tym, że niekiedy to, co jest dostępne w naszej pamięci, ma charakter nietypowy i prowadzi do błędnych ocen. Jeżeli przypadkowo wśród pięciu spotkanych przez ciebie ostatnio lekarzy były cztery kobiety, mógłbyś znacznie zawyżyć procent lekarzy-kobiet w Stanach Zjednoczonych, ponieważ tak wiele przykładów lekarzy tej płci jest dostępnych w twojej pamięci.


Z kolei zastanów się nad pytaniem: Czy więcej jest w języku angielskim wyrazów, które zaczynają się na literę „r", czy też takich, w których pojawia się ona na trzeciej pozycji? Większość ludzi ocenia, że więcej jest wyrazów rozpoczynających się na „r", chociaż w rzeczywistości znacznie więcej jest wyrazów, w których „r" występuje jako trzecia litera. Słowa, które zaczynają się od „r", są bardziej dostępne w pamięci, a zatem łatwiej jest je sobie przypomnieć niż słowa z „r" na trzeciej pozycji.


Tversky i Kahneman (1973), a także inni, przedstawili kilka interesujących przykładów pokazujących okoliczności, w których heurystyką dostępności może prowadzić do nietrafnych wniosków. Wiele z tych badań dotyczyło sądów i zachowań, które są ważniejsze dla ludzi niż to, ile słów zaczyna się na „T".


Na przykład, częste jest przekonanie, że więcej osób traci życie w płomieniach niż wskutek utonięcia. Ta ocena bierze się stąd, że wypadki śmierci w wyniku pożaru mają większe szansę znalezienia się w relacjach środków przekazu i tym samym są bardziej dostępne w pamięci ludzi (Slovic, Fischhoff, Lichtenstein, 1976). W rzeczywistości ludzie znacznie częściej toną niż giną w pożarach. Podobnie, gdybyś prosił ludzi o oszacowanie liczby popełnianych każdego roku w Stanach Zjednoczonych przestępstw z użyciem przemocy, uzyskałbyś bardzo różne odpowiedzi w zależności od tego, ile czasu spędzają przed telewizorem w porze największej oglądalności. Ci, którzy poświęcają na telewizję dużo czasu — a zatem oglądają w wielkiej ilości wyprodukowaną dla nich przemoc — w ogromnym stopniu przeceniają liczbę rzeczywistych przestępstw popełnianych w naszym kraju (Gerbner, Gross, Morgan, Signorielli, 1980). Oto przykład heurystyki dostępności, który możesz sprawdzić na sobie: jaki jest stosunek liczby morderstw do liczby samobójstw w Stanach Zjednoczonych? Nasi studenci niezmiennie odpowiadają, że więcej jest

morderstw, jak sądzi każdy, kto czyta gazety lub ogląda wiadomości telewizyjne. W rzeczywistości samobójstw jest co roku blisko 40% więcej niż morderstw.


RYCINA 4.7. Dostępność i traktowanie innych. Czekając na eksperyment, ludzie słyszeli w wiadomościach radiowych doniesienie pozytywne albo negatywne. Osoby, które słyszały wiadomość pozytywną, częściej niż te, które słyszały wiadomość negatywną, przejawiały skłonność do współdziałania z innym uczestnikiem eksperymentu. Osoby, które słyszały wiadomość negatywną, częściej niż te, które słyszały wiadomość pozytywną, zachowywały się względem niego rywalizacyjnie (zaczerpnięto z: Hornstein i in., 1975)


Efekty stosowania heurystyki dostępności to nie tylko jałowe wnioski bez większego znaczenia. Mogą one w istotny sposób wpływać na ludzkie zachowanie. Chociaż dobrze wiadomo, jak ważne są okresowe badania lekarskie, wielu ludzi nie odwiedza lekarza tak często, jak by należało. Na przykład liczba śmiertelnych ofiar raka piersi byłaby mniejsza, gdyby więcej kobiet regularnie poddawało się badaniom mammograficznym. Jednym ze sposobów poprawy sytuacji byłoby szersze rozpowszechnienie danych statystycznych dotyczących prawdopodobieństwa zachorowania na raka piersi. Inny sposób to ukazanie ludziom wyrazistego przykładu osoby, która ma raka piersi. Jeden wyrazisty przykład, łatwo dostępny w pamięci, sprawia, że są oni bardziej skłonni dostrzegać ryzyko własnego zachorowania. Tak się właśnie stało, kiedy żony dwóch prezydentów USA — Betty Ford i Nancy Reagan — wykryły, że mają raka piersi. Kiedy to opublikowano, znacząco wzrosła w Stanach liczba kobiet, które poddały się badaniom mammograficznym. Wpływ wysoce dostępnego przykładu na zachowanie ludzi został zademonstrowany eksperymentalnie przez Harveya Hornsteina i jego współpracowników (1975). Wyobraź sobie, że przyszedłeś wziąć udział w tym eksperymencie i poproszono ciebie, żebyś posiedział kilka minut w poczekalni. Tak się składa, że włączone jest radio nadające muzykę rozrywkową. Po kilku chwilach dziennikarz podający informacje opisuje albo brutalne morderstwo, albo akt wielkiej wspaniałomyślności — ktoś ofiarował własną nerkę zupełnie nieznajomej osobie z dysfunkcją tych narządów. Następnie pojawia się eksperymentator i wyjaśnia ci, że będziesz brał udział w grze na pieniądze z innym uczestnikiem badań. W tej grze możesz wybrać kooperację — próbując zmaksymalizować kwotę pieniędzy, którą wygrywasz zarówno ty, jak i partner — albo rywalizację — próbując samemu wygrać większość pieniędzy. Co robisz? W rzeczywistym eksperymencie zachowanie ludzi zależało od tego, które z doniesień zostało przeczytane w ich obecności (por. ryć. 4.7). Osoby, które usłyszały o ofiarodawcy nerki, były bardziej skłonne do współdziałania z partnerem niż osoby, które usłyszały o morderstwie. Te różne doniesienia zwiększyły w umysłach uczestników badań dostępność przykładów zachowań — odpowiednio: prospołecznych i antyspołecznych. (Autorzy eksperymentu wykluczyli inne interpretacje tego wyniku, np. możliwość, że doniesienie wpłynęło na nastrój osób badanych, a ten z kolei na ich zachowanie się w grze).


Heurystyka reprezentatywności: jak podobne jest A do B


Załóżmy, że uczęszczasz na uniwersytet w Nowym Jorku. Na zebraniu związku studenckiego spotykasz studenta imieniem Brian. Brian jest blondynem, robi wrażenie człowieka bardzo przyjaznego, pogodnego i rozluźnionego i lubi chodzić na plażę. Jak myślisz, z którego stanu pochodzi? Ponieważ wygląd Briana odpowiada dość powszechnemu wyobrażeniu Kalifornijczyka, być może wysunąłeś przypuszczenie, że pochodzi on z Kalifornii albo przynajmniej poważnie rozpatrywałeś tę możliwość. Gdyby tak było, posługiwałbyś się heurystyka reprezentatywności, co oznacza klasyfikowanie rzeczy na podstawie ich podobieństwa do przypadku typowego (np. na podstawie tego, w jakim stopniu Brian odpowiada twojemu wyobrażeniu Kalifornijczyka).


Heurystyka reprezentatywności: uproszczona metoda wnioskowania polegająca na tym, że klasyfikacji czegoś dokonuje się na podstawie stopnia podobieństwa do przypadku typowego


Kategoryzowanie rzeczy na podstawie ich reprezentatywności jest w pełni sensowne. Gdybyśmy nie posługiwali się heurystyka reprezentatywności, jak inaczej zadecydowalibyśmy, skąd pochodzi Brian? Czy powinniśmy po prostu na chybił trafił wybrać któryś stan, nie próbując oceniać podobieństwa Briana do naszego wyobrażenia studenta ze stanu Nowy Jork i studenta pochodzącego spoza niego? Jest jeszcze inne źródło informacji, które moglibyśmy wykorzystać. Gdybyśmy nie wiedzieli nic o Brianie, rozsądne byłoby przypuszczenie, że pochodzi on ze stanu

Nowy Jork, ponieważ na uniwersytetach stanowych więcej jest studentów miejscowych niż przybyłych z zewnątrz. Gdyby nasze przypuszczenie brzmiało „stan Nowy Jork", posługiwalibyśmy się tak zwaną informacją o proporcji podstawowej albo inaczej — informacją o względnych częstościach przedstawicieli różnych kategorii.


informacja o proporcji podstawowej: informacja o częstości występowania w populacji przedstawicieli różnych kategorii


Co czynią ludzie, kiedy dysponują zarówno informacją o proporcji podstawowej (np. wiedząc, że na uniwersytecie jest więcej mieszkańców stanu Nowy Jork niż Kalifornijczyków), jak i skłaniającą do odmiennych wniosków informacją o rozpatrywanej osobie (np. wiedząc, że Brian jest spokojnym i przyjaźnie nastawionym do ludzi blondynem, który lubi spędzać długie godziny na plaży)? Kahneman i Tversky (1973) stwierdzili, że ludzie ignorują proporcję podstawową,

kierując się jedynie oceną reprezentatywności informacji o konkretnej osobie — dla kategorii ogólnej (takiej, jak np. Kalifornijczycy). O ile nie jest to zła strategia, gdy informacja dotycząca tej osoby w dużym stopniu zasługuje na zaufanie, o tyle może nam ona przysporzyć kłopotów, jeżeli jest niepewna. Skoro proporcja podstawowa studentów z Kalifornii na uniwersytecie stanu Nowy Jork jest niska, potrzebowałbyś przekonywających danych wskazujących na to, że ten człowiek jest

Kalifornijczykiem, żeby ją zignorować i zaryzykować twierdzenie, iż należy on do tych nielicznych wyjątków. Ponieważ nie jest wcale tak niezwykłe spotkanie ludzi ze wschodnich stanów, którzy mają jasne włosy, są pogodni i zrelaksowani oraz lubią przebywać na plaży, należałoby w tym wypadku nie lekceważyć proporcji podstawowej.


Przyjrzyjmy się innemu przykładowi, który pokazuje, jak nasze poleganie na heurystyce reprezentatywności może prowadzić do błędnego sądu. Zastanów się nad następującym opisem kobiety o imieniu Linda: Linda ma 31 lat, jest niezamężna, otwarta i bardzo inteligentna. Ukończyła studia filozoficzne. Jako studentka była bardzo zaangażowana w kwestie dyskryminacji rasowej i sprawiedliwości społecznej, a także uczestniczyła w demonstracjach antynuklearnych. (Tversky, Kahneman, 1983, s. 297) Teraz spróbuj odgadnąć, który z następujących opisów Lindy jest bardziej

prawdopodobny: „Linda jest kasjerką w banku" czy „Linda jest kasjerką w banku i działa w ruchu feministycznym". Jeżeli przypominasz uczestników badań, które przeprowadzili Tversky i Kahneman (1983), uznałeś drugi z tych opisów za dużo bardziej prawdopodobny niż pierwszy. W końcu kasjerka z banku, która działa w ruchu feministycznym, bardziej przypomina kogoś, kto będąc w college'u zajmował się problemem dyskryminacji niż osoba określona po prostu jako kasjerka. Uważny czytelnik zauważy jednakże, że ten sąd narusza podstawowe prawo prawdopodobieństwa. Logicznie rzecz biorąc, dwa wzajemnie niezależne zdarzenia nie mogą być

łącznie bardziej prawdopodobne niż każde z nich osobno. Ponieważ kategorią „kasjerka w banku" obejmuje zarówno osoby, które działają w ruchu feministycznym, jak i osoby, które nie są z nim związane, nie może być bardziej prawdopodobna niż kategoria „kasjerki, które są aktywnymi feministkami".


Tak więc heurystyka reprezentatywności, którą się ludzie posługują, prowadzi niekiedy do problematycznych wniosków. Przez wieki, na przykład, zakładano, że lekarstwo zwalczające chorobę musi w jakiś sposób przypominać jej symptomy. Płuca lisa muszą być specjalnym środkiem na astmę, ponieważ to zwierzę cechuje wyjątkowo rozwinięta zdolność oddychania. Kurkumina ma jaskrawy żółty kolor, co wskazuje na to, że leczy żółtaczkę. (Mili, 1974, s. 767)


Kierowanie się reprezentatywnością niekiedy opóźniało odkrycie rzeczywistej przyczyny choroby. Gdzieś na przełomie wieku artykuł redakcyjny w jednej z waszyngtońskich gazet potępił lekkomyślne trwonienie funduszy federalnych na dziwaczne, naciągane pomysły dotyczące żółtej febry, takie jak absurdalna idea niejakiego Waltera Reeda, że przyczynążółtej febry jest — ostatnia z możliwych rzeczy, czyli komary.


Zakotwiczenie i dostosowanie: branie za dobrą monetę tego, co się pojawia


Przypuśćmy, że pewnego dnia twój profesor ekonomii prosi grupę o oszacowanie, jaki procent rodzin w Stanach Zjednoczonych ma dochód o wartości co najmniej 40 000 dolarów. Ktoś z pierwszego rzędu podsuwa odpowiedź, że 25%. Profesor stwierdza, iż jest ona błędna i prosi, byś ty spróbował zgadnąć. W tej sytuacji większość osób posłuży się jako zakotwiczeniem czy też punktem wyjściowym wartością 25%, wysuniętą przez pierwszego studenta. Ludzie często dokonują oszacowań w ten sposób, że rozpatrują pewną wartość początkową i następnie decydują, jak muszą ją zmodyfikować w swojej odpowiedzi. Badania wykazały, że oszacowania są niezbyt odległe od punktu zakotwiczenia (DePaulo, Stone, Lassiter, 1985; Edwards, 1968; Jones, 1990; Ross, 1977; Slovic, Lichtenstein, 1971). To znaczy, że twoje oszacowanie przypuszczalnie byłoby dość bliskie wartości 25%, a przynajmniej bliższe niż gdybyś zaczął od rozpatrzenia jakiejś innej wartości, np. 50%. Ta uproszczona metoda dokonywania oszacowań została nazwana przez

Tversky'ego i Kahnemana (1974) heurystyka zakotwiczenia/dostosowania.


Heurystyka zakotwiczenia/dostosowania: uproszczona metoda wnioskowania, która polega na posłużeniu się jakąś liczbą czy wartością jako punktem wyjściowym i następnie na sformułowaniu odpowiedzi na pytanie przez zmodyfikowanie tej wartości stanowiącej zakotwiczenie; ludzie często nie modyfikują jej w stopniu wystarczającym


Nieoddalanie się zbytnio od wyjściowego zakotwiczenia często jest dobrą strategią dokonywania oszacowań, zwłaszcza jeśli masz podstawy, by zakładać, że wartość punktu zakotwiczenia jest bliska prawdy. Gdybyś wiedział, na przykład, że przypuszczenie 25% wysunął zdolny student ekonomii, którego ulubionym zajęciem jest zgłębianie statystyk rządowych, mógłbyś przyjąć, że jego oszacowanie nie odbiega zbytnio od prawdy, i samemu podać wartość zbliżoną. Jednak tak, jak to było w wypadku innych rozpatrywanych przez nas heurystyk, ludzie niekiedy zbyt silnie polegają na heurystyce zakotwiczenia, która może również prowadzić do błędnych oszacowań. Stwierdzono, że w niedostatecznym stopniu modyfikują oni wartość wyjściową, nawet kiedy wiadomo, że jest ona nieprawdziwa.


Wiele zademonstrowanych w badaniach przykładów działania heurystyki zakotwiczenia dotyczyło oszacowań wartości liczbowych. Na przykład Tversky i Kahneman (1974) prosili o ocenienie procentu krajów afrykańskich należących do ONZ. Przedtem jednak należało określić, czy procent ten jest wyższy czy niższy od pewnej wartości arbitralnej, wskazanej przez zakręcenie kołem ruletki. W przypadku niektórych badanych osób koło zatrzymało się na liczbie 10; tak więc oceniali oni, czy właściwa wartość jest większa czy też mniejsza od 10%. W tych okolicznościach badani określali przeciętnie, że prawidłowa odpowiedź to 25%. W przypadku innych badanych koło zatrzymało się na liczbie 65 i szacowali oni — jeśli uśrednić ich oceny — że prawidłowa odpowiedź to 45%. Jak się okazuje, dokonywane oszacowania były zakotwiczone przez wartość wyjściową, mimo że badani wiedzieli o jej arbitralnym wyborze.


Tendencja do trzymania się blisko wartości wyjściowej czy wyjściowego przekonania i niekiedy do niewystarczającego korygowania własnych sądów jest głęboko zakorzenioną, fundamentalną cechą ludzkiego umysłu. Filozof Benedykt Spinoza trzy wieki temu dokonał ważnej obserwacji dotyczącej poznawczego funkcjonowania człowieka. Twierdził, że kiedy ludzie po raz pierwszy coś widzą, słyszą lub po raz pierwszy o czymś się dowiadują, biorą to za dobrą monetę i uznają za prawdę. Dopiero po zaakceptowaniu prawdziwości faktu wykonują krok wstecz i rozstrzygają,

czy mógł on być fałszywy (Gilbert, 1991, 1993).


Chociaż inni filozofowie (np. Kartezjusz) nie zgodzili się z tym poglądem, badania nad heurystyka zakotwiczenia pokazują, że to, co głosił Spinoza, było zasadne. Jeżeli ludzie wstępnie uznają za prawdę wszystko, co widzą bądź słyszą, zrozumiałe jest, iż wychodząc od punktu zakotwiczenia często niewystarczająco modyfikują swoje przekonania. Na przykład, być może członkowie załogi obsługujący nowoczesny radarowy system ostrzegawczy „Vincennesa" dopuścili, by to, co zdarzyło się USS „Stark", zbyt silnie zakotwiczyło ich oceny. Fakt, że wcześniej irański myśliwiec zaatakował rakietą amerykański statek, mógł utrudniać przyjęcie scenariusza alternatywnego — na przykład takiego, że rozbłysk na ekranie radaru to samolot cywilny.


Powyższy przykład unaocznia, że heurystyka zakotwiczenia wpływa nie tylko na oszacowania wartości liczbowych. Kiedy formujemy sądy o rzeczywistości, pozwalamy często, by nasze osobiste doświadczenia i obserwacje stanowiły zakotwiczenie dla obrazu, który tworzymy, nawet gdy wiemy, że te doświadczenia nie są typowe. Przypuśćmy na przykład, że wybierasz się do popularnej restauracji, którą zachwycają się wszyscy twoi przyjaciele. Tak się akurat złożyło, że danie, które zamówiłeś, jest przypalone, a kelner zachowuje się grubiańsko. W gruncie rzeczy wiesz, że to doświadczenie ma charakter nietypowy — wszyscy znajomi wynosili z tej restauracji wspaniałe wrażenia. Jednak przypuszczalnie stanie się ono zakotwiczeniem dla twojej oceny owego lokalu, sprawiając, że będziesz miał opory, by go ponownie odwiedzić. Nieco dalej przedstawimy inne przykłady ilustrujące wpływ heurystyki zakotwiczenia na sądy społeczne.


Podsumowując, omówiliśmy funkcjonowanie dwóch rodzajów uproszczeń myślowych: schematów i heurystyk wydawania sądu. Pomiędzy tymi dwoma typami poznawczego przetwarzania istnieje ścisły związek. Schematy są zorganizowanymi fragmentami wiedzy o ludziach i o sytuacjach, podobnie jak książki w bibliotece. O tym, który spośród schematów jest przywołany (która z książek zostaje wyjęta z regałów), decydują heurystyki wydawania sądu. Im schemat jest bardziej dostępny w pamięci — im łatwiej znaleźć książkę na regale — tym większe prawdopodobieństwo, że tą właśnie książką się posłużymy. Im bardziej osoba czy sytuacja jest reprezentatywna dla określonego schematu (im większe jest podobieństwo pomiędzy treścią książki i sytuacją, w jakiej się znajdujemy), tym bardziej prawdopodobne, że go wykorzystamy. A kiedy już przywołamy określony schemat i posłużymy się nim jako punktem wyjścia do zinterpretowania sytuacji, to im większa jej reprezentatywność dla tego schematu, w tym większym stopniu będzie on zakotwiczał nasze doznania, utrudniając przywołanie schematów alternatywnych (kiedy książka została już wydobyta i przeczytana, trudno jest całkowicie ją zapomnieć i odesłać na półkę, zastępując inną). Teraz po przedstawieniu podstawowych mechanizmów poznawania społecznego — roli schematów i heurystyk wydawania sądu — przejdziemy do omówienia sposobów stosowania przez ludzi tych uproszczeń myślowych przy wydawaniu specyficznego rodzaju sądów dotyczących świata społecznego.


Posługiwanie się uproszczonymi metodami myślowymi w wydawaniu sądów społecznych


Rozpatrzymy tutaj dwojakiego rodzaju procesy wydawania sądu: a) dokonywanie uogólnień z próby na populację; b) określanie związku pomiędzy dwiema zmiennymi, to znaczy tego, jak trafnie na podstawie jednej z nich można wysnuwać przewidywania dotyczące drugiej. Z każdym z tych typów sądów wiąże się pewna zniekształcająca tendencja w ludzkim funkcjonowaniu poznawczym: nie zawsze wykorzystujemy informację w sposób całkowicie logiczny i racjonalny.


Wnioskowanie z prób niereprezentatywnych: uogólnianie na podstawie informacji z prób


Po kilkudniowym pobycie w New Jersey większość ludzi ma odczucie, że się czegoś dowiedzieli o tym stanie. Tworzymy sobie pogląd na temat bezdomnych po obejrzeniu w telewizji kilku wywiadów z nimi czy po spotkaniu kilku z nich na ulicy. Dokonawszy kilku obserwacji zachowania naszych znajomych, mamy wrażenie, że całkiem dobrze poznaliśmy ich osobowość. W każdym z tych przykładów wiedza — o mieście czy o człowieku — jest fragmentaryczna. Nie odwiedziliśmy każdego zakątka New Jersey, nie kontaktowaliśmy się ze wszystkimi bezdomnymi i nie byliśmy świadkami wszystkich zachowań naszych znajomych. A jednak tak jak naukowcy na podstawie prób danych wyciągają wnioski dotyczące populacji, tak często my wypełniamy luki w wiedzy

zakładając, że to, czego nie zobaczyliśmy, jest podobne do tego, co zostało przez nas zaobserwowane. Jak to omówiliśmy w rozdziale 2, naukowcy dokonując doboru prób, dążą do tego, by próba była reprezentatywna dla całej populacji. Nierozsądny byłby badacz opinii publicznej starający się przewidzieć wynik wyborów na podstawie małej próbki osób najbardziej bogatych. Badacze opinii publicznej usiłują raczej wyselekcjonować próby, które są reprezentatywne dla całego elektoratu. W życiu codziennym jednak ludzie zwykle nie starają się dobierać prób reprezentatywnych. W istocie często chcemy, by nasze próby były pod różnymi względami tendencyjne. Kiedy zapraszamy gości na prywatkę, nie pragniemy, by była to próba dobrana losowo

spośród wszystkich naszych znajomych. Chcemy zaprosić tych, którzy są szczególnie zabawni i interesujący i którzy będą się wzajemnie akceptowali. Jeżeli zwiedzamy Chicago, to nie robimy tego w taki sposób, że wyciągamy plan miasta, zamykamy oczy i odwiedzamy te miejsca, na które zrządzeniem losu opadł nasz palec: próbujemy raczej dobrać tendencyjną próbę miejsc, które są szczególnie interesujące.


Skoro ludzie często celowo dobierają próby niereprezentatywne, moglibyśmy oczekiwać, że nie będą skorzy do dokonywania na ich podstawie uogólnień. Jeśli wiemy, że odwiedziliśmy tylko warte zobaczenia fragmenty Chicago, to prawdopodobnie będziemy ostrożni przed przyjęciem założenia, iż całe Chicago jest podobne do miejsc, które zobaczyliśmy. Ludzie często jednak przejawiają niewrażliwość na to, że próba ma charakter tendencyjny, i mają silną skłonność do

uogólniania swoich ograniczonych doświadczeń. Proces ten nazywamy wnioskowaniem z prób niereprezentatywnych.


Na przykład pewnego dnia psycholog społeczny jadł lunch z kilkoma kolegami. Jeden z nich powiedział: „Słuchaj, czytałeś w ostatnim »New Yorkerze« artykuł o samotnej matce żyjącej z zasiłku socjalnego? Co za patologia społeczna! To skłania do zastanowienia się nad naszym systemem świadczeń socjalnych". Tak się złożyło, że wśród osób przy stole był też wybitny ekonomista, ekspert w dziedzinie systemu opieki społecznej. „Dlaczego myślisz, że ona jest typowa?" zapytał. „W rzeczywistości w ogóle nie jest typowa. Przede wszystkim średni czas pobierania zasiłku w jej stanie wynosi dwa lata, podczas gdy ona jest na zasiłku od ponad dziesięciu lat".


To założenie psychologa społecznego, iż wspomniana matka korzystająca z zasiłku jest typowa, stanowiło inspirację badań, które wraz z dwoma kolegami przeprowadził jeden z nas (Hamill, Wilson, Nisbett, 1980). Daliśmy osobom badanym skróconą wersję artykułu z „New Yorkera". Zawierał on wyrazisty opis Carmen Santany, żyjącej wraz z dziećmi z zasiłku. Santana była przyjacielska i ciepła, ale prowadziła życie — według standardów większości łudzi — nieodpowiedzialne i ponure. Często swój czek z zasiłkiem traciła na stanowych loteriach i w nielegalnych totalizatorach. To, co zostawało, wydawała na czynsz, żywność z drogiego miejscowego sklepu i comiesięczne raty za drogie, choć tandetne, pokryte plastikiem meble. Mieszkała w budynku rojącym się od szczurów, ze zniszczonymi drzwiami i dziurawymi

skrzynkami na listy, popękanymi ścianami i sufitami, niesprawnymi urządzeniami sanitarnymi. Najmłodsze z jej ośmiorga dzieci (będących rezultatem kontaktów z trzema różnymi mężczyznami) nosiły starą, podartą odzież, a do szkoły uczęszczały — w najlepszym razie — w kratkę. Jedno z nich jeszcze nie zaczęło chodzić do szkoły, ponieważ pani Santana nie miała odpisu jego świadectwa urodzenia. Starsze dzieci były zamieszane w nielegalne zakłady, handel heroiną i prostytucję. Wszystko to razem tworzyło ponury, przygnębiający obraz. Byliśmy ciekawi, czy po lekturze artykułu o pani Santanie ludzie będą nastawieni bardziej negatywnie do osób żyjących z zasiłku — to znaczy, czy wyciągną wnioski dotyczące populacji na podstawie próby obejmującej jedną osobę, o której czytali. Logicznie rzecz biorąc, powinno to zależeć od tego, za jak typową dla wszystkich pobierających zasiłek uznali oni panią Santanę. Aby sprawdzić, czy badani zachowają

się zgodnie z tą logiką, niektórym powiedzieliśmy otwarcie, że pani Santana jest bardzo nietypowa, gdyż pobiera zasiłek znacznie dłużej niż przeciętny odbiorca. Innym zaś, że jest pod tym względem typowa — pobiera zasiłek mniej więcej tak samo długo. Obserwowaliśmy następnie, czy te dwie grupy zmienią swoje postawy wobec zasiłku społecznego, porównując ich poglądy z opiniami osób z grupy kontrolnej, które nie czytały artykułu.


wnioskowanie z prób niereprezentatywnych: dokonywanie uogólnień na podstawie prób informacji, o których wiadomo, że są tendencyjne bądź nietypowe


RYCINA 4.8. Postawy względem osób pobierających zasiłek. Ludzie, którzy przeczytali artykuł o nie budzącej sympatii, pobierającej zasiłek kobiecie, mieli bardziej negatywne postawy względem pobierających zasiłek w ogóle, niezależnie od tego, czy sądzili, że ta kobieta jest typowa czy nietypowa (zaczerpnięto z: Hamill, Wilson, Nisbett, 1980)


Kiedy badanym mówiono, że pani Santana jest typowa, ich postawy względem osób pobierających zasiłek stawały się bardziej negatywne (por. ryć. 4.8). Być może nie ma w tym nic specjalnie dziwnego: ludzie ci wiedzieli, że pani Santana jest co najmniej pod jednym względem podobna do przeciętnego odbiorcy zasiłku, a zatem to, czego się o niej dowiedzieli, uogólniali na całą grupę. Co jednak zaskakujące, w takim samym stopniu skłonni do uogólniania byli uczestnicy badań, którzy

dowiadywali się, że pani Santana nie jest typowa. Mimo że potrafili sobie przypomnieć tę informację, w niewielkim stopniu zmieniała ona ich gotowość do wyciągania wniosków ogólnych na podstawie tego, co przeczytali. Stawali się tak samo negatywnie nastawieni do osób pobierających zasiłek, jak osoby, które wierzyły, że pani Santana jest typową przedstawicielką tych osób.


Nawet jeżeli wiemy, że informacja ma charakter tendencyjny albo że dotyczy zjawiska o charakterze wyjątkowym, zupełne jej zlekceważenie może okazać się trudne. Wszyscy wiemy, że reporterzy telewizyjni rzadko przedstawiają informację, która dotyczy rzeczy typowych, ponieważ ich praca polega na relacjonowaniu tego, co niezwykłe, interesujące, co przyciąga uwagę, a nie tego, co zwyczajne. (Jak często słyszymy dziennikarza telewizyjnych wiadomości, który mówi: „Oto główne informacje wieczoru: Barbara Kowalska nie uległa wypadkowi samochodowemu po

drodze do biura, a Stan Smith jak co dzień prowadził autobus tam i z powrotem Main Street"?) Tym niemniej, jak się wydaje, nie jest łatwo powstrzymać się od uogólniania tego, co widzimy. Czy to czegoś nie przypomina? Mamy tu jeszcze jeden przykład heurystyki zakotwiczenia/dostosowania. Ludzie wychodzą od punktu początkowego, czyli inaczej od punktu zakotwiczenia („Pani Santana naprawdę była życiową bałaganiarą"), i powinni następnie skorygować swój sąd („Ona nie jest typowa dla całej populacji, a zatem nie możemy na tej podstawie wyciągać wniosków o wszystkich pobierających zasiłek"). Jednakże, tak jak w wypadku innych efektów zakotwiczenia, tak i tutaj ludzie nie korygują swoich sądów wystarczająco i zanadto ulegają wpływowi jednostkowego wyjściowego przykładu. Ta tendencja nie jest ograniczona do opinii o innych ludziach. Możemy dokonywać nieuzasadnionych uogólnień nawet w odniesieniu do nas samych, na podstawie

próbek naszego własnego zachowania. Jones, Rhodewalt, Berglas i Skelton (1981) instruowali badanych, by zachowywali się w stosunku do osoby przeprowadzającej wywiad: a) w sposób maksymalnie konstruktywny, kompetentny i wrażliwy albo b) w sposób skrajnie negatywny, świadczący o niekompetencji i o braku wrażliwości. Po wypełnieniu tego zalecenia uczestnicy eksperymentu dokonywali samooceny, rzekomo w ramach udziału w innym eksperymencie. Mógłbyś pomyśleć, że ci ludzie spostrzegali swoje zachowanie podczas wywiadu jako tendencyjną próbę, z której nic nie wynika dla oceny ich osobowości. W końcu robili po prostu to, co polecił im eksperymentator. Jednakże, tak jak w badaniach Hamillą i współpracowników (1980) dotyczących matki żyjącej z zasiłku, uczestnicy eksperymentu najwidoczniej dokonywali uogólnień na podstawie tego, o czym wiedzieli, że jest próbą tendencyjną. Ci, których poproszono o reagowanie w sposób pozytywny, relacjonowali znacząco większe poczucie własnej wartości niż ci, których proszono o reagowanie negatywne.


Ludzie często dokonują nieuzasadnionego uogólniania na podstawie tendencyjnej próby obserwacji miast. Przytoczmy dla przykładu Johna Steinbecka, który wyraziście zilustrował ten problem w następującym fragmencie:


Nie łudzę się, że w niniejszej relacji operuję elementami stałymi. Dawno temu byłem w starożytnym mieście Pradze i jednocześnie był tam Joseph Asiop, cieszący się zasłużoną sławą krytyka miejsc i wydarzeń. Rozmawiał z dobrze poinformowanymi ludźmi, z urzędnikami, ambasadorami, czytał sprawozdania, nawet rozporządzenia i cyfry, podczas gdy ja w swój niedbały sposób wałęsałem się z aktorami. Cyganami, włóczęgami. Joe i ja wracaliśmy tym samym samolotem do Ameryki i po drodze opowiedział mi o Pradze, i jego Praga nie miała nic wspólnego z miastem, które widziałem i słyszałem. Po prostu nie była tym samym miejscem, a przecież obaj

jesteśmy uczciwi, żaden z nas nie jest kłamcą, jeden i drugi jest według wszelkich kryteriów dosyć dobrym obserwatorem, i przywieźliśmy do domu dwa miasta, dwie prawdy. (Przełożył Bronisław Zieliński)


Szacowanie współzmienności: przewidywanie jednej zmiennej na podstawie innej


Jim jest miłym facetem, kiedy spotykasz go na zajęciach. Czy byłby też dobrym współmieszkańcem? Czy to, że podobają ci się zajęcia z psychologii społecznej, oznacza, że będą ci się podobały zajęcia z psychologii rozwojowej? Czy prawdą jest, że blondynki lepiej się bawią albo że dziewczyny rudowłose mają gorący temperament? Każde z tych pytań dotyczy tego, w jakim stopniu możesz przypisać jednej zmiennej (zachowanie się Jima na zajęciach) — inną zmienną (zachowanie się Jima jako współmieszkańca). Takie wnioskowanie nosi nazwę szacowania

współzmienności i obejmuje ocenianie korelacji pomiędzy dwiema zmiennymi. Bez rozumienia współzmienności — nie mając wiedzy, z jaką trafnością możemy przewidywać jedną zmienną na podstawie innej — żylibyśmy w świecie nieprzewidywalnym, gdzie wszystkie przyszłe wydarzenia byłyby nieoczekiwane i zaskakujące. Wyobraź sobie, że nie rozumiesz związku pomiędzy przekręceniem kluczyka zapłonu i uruchomieniem silnika w samochodzie i musisz odkrywać ten związek za każdym razem, gdy chcesz gdzieś jechać. Wtedy świat byłby niezbyt przyjemnym miejscem do mieszkania!


szacowanie współzmienności: ocenianie stopnia, w jakim dwie zmienne są skorelowane, to znaczy przewidywanie jednej zmiennej (np. tego, jak przyjacielska jest dana osoba) na podstawie innej zmiennej (np. płci tej osoby)


Stwierdzono, że ludzie mają całkiem dobrą zdolność wykrywania współzmienności przynajmniej wtedy, kiedy nie dysponują z góry jakimś schematem czy oczekiwaniem, które jej dotyczy. Na przykład Jennings, Amabile i Ross (1982) pokazywali osobom badanym kilka obrazków przedstawiających mężczyzn z laskami i prosili te osoby o określenie związku pomiędzy wzrostem mężczyzn i długością lasek. Badani radzili sobie znakomicie, dokonując oszacowania tej współzmienności. Kiedy istniał silny związek pomiędzy wzrostem i długością lasek, zauważali go, gdy go nie było, twierdzili, że korelacji nie ma. Choć nie można powiedzieć, że wykrywamy współzmienność w sposób doskonały, zazwyczaj jednak robimy to zupełnie dobrze. Nie jest to zbyt zaskakujące, jeśli wziąć pod uwagę znaczenie przystosowawcze trafnego dokonywania takich oszacowań. W końcu nawet zwierzęta uczą się wielu korelacji, takich jak np. związek pomiędzy przybiegnięciem na zawołanie a otrzymaniem psiej nagrody. Jednakże dla każdego z nas trudne byłoby uczenie się każdej współzmienności od nowa. Wyobraźmy sobie, że nie mamy pojęcia, które rośliny są jadalne, a które trujące, albo czy jest związek pomiędzy paleniem papierosów i zachorowalnością na raka lub na choroby serca. W końcu moglibyśmy odkryć te związki samodzielnie, ale dopiero po wielu próbach, błędach i (potencjalnie zgubnych) fałszywych założeniach. Na szczęście nie musimy sami uczyć się każdej współzmienności, ponieważ nasza kultura wyposaża nas w schematy i oczekiwania dotyczące wielu z nich.


Niekiedy jednak współzmienności, których uczy nas nasza kultura, same są błędne. Zastanów się nad następującymi teoriami: ludzie są w lepszym nastroju w dni wolne od pracy niż w poniedziałki; jedzenie czekolady zwiększa prawdopodobieństwo pryszczy; wychodzenie w wilgotną, chłodną pogodę zwiększa ryzyko przeziębienia. Czy nie brzmi to sensownie? Ale przeprowadzono badania, które wskazują, że te założenia są błędne (np. Williams, 1983; Wilson, Laser, Stone, 1982). Skoro wiedza o pewnych współzmiennościach, którą sobie przyswajamy, jest błędna, może najlepszym rozwiązaniem byłoby dowiadywać się, co ma do powiedzenia kultura o związku pomiędzy na przykład takimi zmiennymi, jak jedzenie czekolady i nabawianie się trądziku, a następnie sprawdzać na swój własny użytek, czy te sądy są prawdziwe. Moglibyśmy przekonać się sami, czy współzmienność: czekolada-trądzik potwierdza się w naszym wypadku, zjadając wielkie ilości czekolady (jako dobrzy naukowcy chcemy mieć dużą próbę), by zaobserwować, jak bardzo ucierpiała na tym nasza cera. Być może w tym momencie odezwał się w twojej głowie jakiś dzwonek. „Chwileczkę — mówisz — czy nie skończyliście właśnie nas przekonywać, że jak już ludzie mają schemat, to nie jest im tak spieszno do jego podważenia?" Rzeczywiście, tak napisaliśmy i istotnie mamy tu do czynienia z jeszcze jednym przykładem sytuacji, w której człowiek zachowuje się jak uparty, nieustępliwy teoretyk. W kilku badaniach stwierdzono, że kiedy badani dokonują oszacowań współzmienności i spodziewają się związku pomiędzy dwiema zmiennymi, to będą go dostrzegali. Na przykład jeden z nas przeprowadził badania, w których studenci college'u przez pięć tygodni codziennie obserwowali swój własny nastrój (Wilson, Laser, Stone, 1982). Śledzili oni również kilka czynników, z którymi ich nastrój mógł być skorelowany, na przykład ilość snu ostatniej nocy oraz pogodę. Na podstawie tych danych mogliśmy się dowiedzieć, które ze zmiennych (np. pogoda) rzeczywiście korelowały z nastrojem. Porównywaliśmy później te rzeczywiste korelacje z ocenami osób badanych dotyczącymi tego, z jakimi zmiennymi związany był ich nastrój.


Należy podkreślić, że uczestnicy tych badań, w przeciwieństwie do osób, które szacowały związek pomiędzy wzrostem mężczyzn i długością lasek, dysponowali apriorycznymi teoriami dotyczącymi ocenianych zmiennych. Jest wiele powszechnie podzielanych przekonań o czynnikach wpływających na nasz nastrój, jak na przykład, że mamy gorsze usposobienie na początku tygodnia i że w złe samopoczucie wpędza nas brak snu. W badaniach Wilsona i współpracowników (1982) wyznawane przez ludzi teorie, jak się wydaje, w znacznym stopniu determinowały ich opinie o tym, co współzmieniało się z nastrojem, nawet jeżeli te teorie były błędne. Na przykład sporo z nich twierdziło, że brak snu pociągał za sobą kiepski nastrój następnego dnia, gdy dla większości badanych nie było to prawdą.


korelacja pozorna: przekonanie, że dwie zmienne są skorelowane, podczas gdy w rzeczywistości tak nie jest; wynika ono ze schematu, zgodnie z którym istnieje pomiędzy nimi związek


W innych badaniach stwierdzono, że przyswojone schematy mogą zdominować oceny współzmienności, prowadząc do dostrzegania korelacji pozornych (Alloy, Tabachnik, 1984; Berman, Kenny, 1976; Crocker, 1981; Kunda, Nisbett, 1986; Nisbett, Ross, 1980; Trolier, Hamilton, 1986;


Wright, Murphy, 1984). Loren Chapman i Jean Chapman (1967) stwierdzili, że wielu psychologów klinicznych nadal wierzy w trafność pewnych testów diagnostycznych, co do których wielokrotnie wykazywano, że nie sygnalizują poprawnie choroby umysłowej. Jednym z nich jest test „rysunku postaci ludzkiej". Psycholog wnioskuje o osobowości pacjenta na podstawie sposobu, w jaki rysuje on postać człowieka. Kilka prac wykazało, że ten test nie ma żadnej wartości diagnostycznej. To, jakiego rodzaju rysunki wykonują ludzie, nie ma związku z tym, jakimi są ludźmi. Dlaczego więc wielu klinicystów nadal posługuje się tym testem? Według Chapmana i Chapman (1967) wielu z nich dysponuje schematem, zgodnie z którym pewne rodzaje reakcji w tym teście — powiedzmy, rysunek człowieka z dużymi oczami — oznaczają pewne rodzaje patologii, na przykład paranoję — i ten schemat przesądza o tym, jakiego rodzaju współzmienności dostrzegają u swoich pacjentów. Tak więc prawdopodobnie psychologowie ci będą bardziej skłonni pamiętać przypadek, gdy ktoś narysował duże oczy i był paranoikiem, niż przypadki, gdzie ten związek nie zachodził.


Dotychczas przedstawiliśmy całkiem niemało słabych stron ludzkiego rozumowania. Pokazaliśmy, że ludzie zbyt mocno polegają na praktycznych regułach myślenia opartych na doświadczeniu, pozwalają, by ich schematy oddziaływały nawet wtedy, gdy w grę wchodzi informacja z nimi niezgodna, a ponadto dokonują pochopnych uogólnień na podstawie doświadczeń nietypowych. Niekiedy skutki tych wad ludzkiego rozumowania są tragiczne, tak jak wtedy, kiedy operatorzy radaru na „Vincennesie" mylnie uznali, że atakuje ich irański myśliwiec, mimo że urządzenia radarowe sygnalizowały coś innego.


Czy w istocie nasze myślenie może być aż tak niedoskonałe? W końcu większość z nas daje sobie codziennie radę bez większych potknięć. Niektórzy twierdzą, że psychologowie społeczni przesadzają w ocenach wadliwości ludzkiego rozumowania. Zgodnie z tym poglądem, sprytnie projektują oni zadania, które wciągają ludzi w pułapki i sprawiają, że ci popełniają błędy. Faktycznie postępowanie osób badanych, gdy wykonują te zadania, nie jest reprezentatywne dla sposobu wnioskowania w codziennym życiu. Zwolennicy tego poglądu utrzymują, że zadania wykorzystywane w eksperymentach są podobne do sztuczek magicznych. Iluzjonista może wywołać w nas złudzenie, że rozpłynął się w obłoku dymu, ale to nie oznacza, że nasze spostrzeganie codziennych zdarzeń jest w zasadniczy sposób zaburzone. Inni twierdzą coś przeciwnego: chociaż ludzie potrafią dokonywać złożonych wnioskowań, popełniają również błędy, które mają istotne życiowe konsekwencje.


Powiedziałbym, że największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia siężadnego. — Thomas Cariyle


Charakterystyka ludzkiego wnioskowania


Określenie, czym jest „poprawne" wnioskowanie, stanowi podstawową trudność w tej dyskusji. Czy można czynić ludziom zarzut z tego, że nie przeprowadzają wnioskowań w taki sam sposób jak wyćwiczeni logicy? Czy powinniśmy aspirować do bycia komputerami, pozbawionymi uczuć czy emocji, które przetwarzają informację racjonalnie w każdej sytuacji? Kto jest ostatecznym arbitrem ludzkiego myślenia? Oto trudne problemy filozoficzne, które nie mogą być tutaj podjęte w odpowiedni sposób (por. Cohen, 1981; Kahneman, Tversky, 1983; Nisbett, Ross, 1980; Stich, 1990; Stich, Nisbett, 1980, gdzie kwestie te są głęboko analizowane). To, co przedstawiamy, stanowi najlepsze, naszym zdaniem, rozwiązanie sporu o ocenę ludzkiego wnioskowania.


Ludzie robią to, co robią, z sensownych powodów. Reguły wnioskowania (np. heurystyki wydawania sądów), które rozwijały się przez tysiąclecia, są funkcjonalne i zazwyczaj służą nam dobrze. Chociaż niekiedy sprowadzają nas na manowce, częściej jednak są użyteczne. Na przykład jedna z tez tego rozdziału głosi, że ludzie są nieustępliwymi teoretykami trzymającymi się swoich schematów nawet wtedy, gdy niezgodne z nimi dane jaskrawo im przeczą. Nie brzmi to najlepiej. Ale czy chcielibyśmy, by ludzie odrzucali wszystkie swoje aprioryczne oczekiwania i schematy, kiedy wkraczają w nową sytuację? Z pewnością nie. Z przystosowawczego punktu widzenia jest bardzo cenne, że podchodzimy do nowych sytuacji wyposażeni w schematy, które pomogą" nam zinterpretować to, co zobaczymy. Kilku filozofów wysuwało argumenty na rzecz tezy, że lepiej jest zbagatelizować znaczenie danych, które wchodzą w konflikt z przyjętym wcześniej schematem, niż całkowicie zmieniać nasz pogląd za każdym razem, kiedy napotykamy jakiś niezgodny z nim fakt (np. Kuhn, 1962; Polanyi, 1958).


Nieufność skromna, zdaniem świata, jest — William Szekspir (przełoży} Leon Urlich)


Jako inny przykład rozpatrzmy heurystykę zakotwiczenia/dostosowania. Zapoznaliśmy się z kilkoma przykładami, kiedy to ludzie nie modyfikują wystarczająco swoich sądów w stosunku do punktu wyjściowego, tak jak wtedy, kiedy uznają próby tendencyjne za reprezentatywne dla całej populacji. Podobnie jak wiele innych błędów, które popełniamy, może to być skutkiem ubocznym użytecznej strategii wnioskowania: tendencji do przyjmowania za prawdę tego, co widzimy.

Zakładanie, że świat jest taki, jaki nam się wydaje, a nie powątpiewanie za każdym razem w prawdziwość danych, które do nas docierają, jest korzystne z przystosowawczego punktu widzenia („Czy to jakiś samochód zjeżdża na mój pas? Być może powinienem poczekać na dalszą informację przed rozstrzygnięciem, co to jest... BANG!"). W końcu — to, co widzimy i słyszymy, na ogół prawdopodobnie jest tym, czym się wydaje (Gilbert, 1991).


Dane świadczące o błędach we wnioskowaniu mogą być wyolbrzymiane. Eksperymenty dotyczące błędów we wnioskowaniu mogą, przynajmniej w jakimś stopniu, wyolbrzymiać skalę ich występowania w codziennym życiu. W wielu eksperymentach ludzie byli proszeni o dokonywanie oszacowań, które nie miały dla nich wielkiego znaczenia. Wobec takich zadań mogli oni nie troszczyć się zbytnio o trafne wnioskowanie, do którego są zdolni, lecz kosztem większego wysiłku. To domniemanie potwierdzają badania, które wykazały, że kiedy stosowane są zadania o bardziej znaczących konsekwencjach, ludzie dokonują wnioskowań cechujących się większym stopniem złożoności i większą trafnością (Borgida, Howard-Pitney, 1983; Chaiken, Liberman, Eagły, 1989; Darley, Fleming, Hilton, Swann, 1988). Tak było w eksperymencie Allana Harknessa, Kennetha DeBono i Eugene Borgidy (1985). Jego uczestniczki otrzymywały informację o człowieku nazwiskiem Tom Ferguson, którego nigdy wcześniej nie spotkały. Dowiadywały się, jak bardzo Tomowi zależało na tym, by umówić się z każdą z kilku kobiet, i poznawały pewne fakty z nimi związane, na przykład, czy mają poczucie humoru. Uczestniczki badań proszono o ocenę związku pomiędzy cechami kobiet (np. ich poczuciem humoru) i gotowością Toma, by się z nimi umówić. Harkness i jego współpracownicy (1985) stwierdzili, że — podobnie jak w wielu innych badaniach zdolności ludzi do szacowania współzmienności — uczestniczki eksperymentu posługiwały się prostymi strategiami i dokonywały oszacowań, które choć niecałkowicie złe, nie były też najtrafniejsze. Działo się tak wtedy, kiedy nie były specjalnie zainteresowane, by dokonywać oszacowań jak najstaranniej. Część uczestniczek eksperymentu sądziła, że bierze udział w badaniach dotyczących randek i że one same będą się przez kilka tygodni spotykały z Tomem. Gdy uczestniczkom bardziej zależało na stwierdzeniu tego, co się Tomowi podoba i co mu się nie podoba u kobiet, z którymi się umawia, stosowały bardziej złożone strategie szacowania współzmienności i dokonywały bardziej trafnych ocen (zob. również Dunn, Wilson, 1990; Flink, Park, 1991; Kruglanski, 1989; Petty, Cacioppo, 1986; Tetlock, 1985).


Jest wiele do ulepszenia w ludzkim wnioskowaniu. Być może niektóre laboratoryjne demonstracje błędów w ludzkim wnioskowaniu pociągnęły za sobą przesadną ocenę skali występowania tych błędów w codziennym życiu. Tym niemniej jesteśmy zdania, tak jak i liczni inni autorzy, że wiele z nich może mieć istotne znaczenie (np. Gikmch, 1991; Nisbett, Ross, 1980; Quattrone, 1982; Slusher, Andersen, 1989). Na przykład w rozdziale 13 przekonamy się, że źródło uprzedzeń rasowych może tkwić po części w procesach błędnego wnioskowania. Inny przykład to tragiczny przypadek „Vincennesa". Decyzja o zestrzeleniu irańskiego samolotu mogła mieć wśród swoich

przyczyn kilka błędów wnioskowania.


Korygowanie ludzkiego wnioskowania


Skoro skutki niedostatków ludzkiego funkcjonowania poznawczego mogą być przykre, a nawet tragiczne, należy zastanowić się nad tym, jak można te błędy skorygować. Czy można nauczyć ludzi bardziej poprawnego wnioskowania dla uniknięcia błędów, które rozważaliśmy w tym rozdziale? Jeśli tak, to jaki jest najlepszy sposób osiągnięcia tego celu? Pedagodzy, filozofowie i psychologowie roztrząsali tę kwestię przez dziesiątki lat, a ostatnio pewne fascynujące eksperymenty przyniosły obiecujące rezultaty.


Jedno podejście polega na wzbudzeniu w ludziach nieco więcej pokory w ocenie własnych zdolności rozumowania. Często mamy do swoich sądów zaufanie większe niż powinniśmy. Członkowie załogi „Vincennesa" obsługujący system radarowy za bardzo wierzyli swoim interpretacjom rozbłysków na ekranie i nie sprawdzili wydruków komputerowych, które pokazywały, że irański samolot się wznosił, a nie obniżał. Tę ludzką nadmierną pewność siebie ilustrują wyniki kilku badań, w których proszono uczestników o ocenę, jak bardzo są pewni, że znają odpowiedź na postawione im pytanie, a następnie porównywano ich sądy z rzeczywistymi

rezultatami. Na przykład Vallone, Griffin, Lin i Ross (1990) pytali studentów, jak zachowają się w przyszłości i prosili ich o ocenę, jak bardzo są pewni poprawności własnych odpowiedzi. Uczestnicy tych i wielu podobnych badań wyrażali nadmierną pewność: ich odpowiedzi nie były tak poprawne, jak przewidywali. Kiedy ludzie są w stu procentach przekonani, że znają odpowiedź, zazwyczaj odpowiadają poprawnie tylko w 85% wypadków. Kiedy szansę tego, że znają odpowiedź, oceniają na 75%, zazwyczaj odpowiadają poprawnie tylko w 60% wypadków (Lichtenstein, Fischhoff, Phillips, 1982).


bariera nadmiernej ufności: zbyt duże zaufanie do trafności własnych sądów; zazwyczaj nie są one tak trafne, za jakie się je przyjmuje


Każdy zatem, kto usiłuje udoskonalić ludzkie wnioskowanie, musi stawić czoło barierze nadmiernej ufności. Wielu, jak się wydaje, sądzi, że ich rozumowanie jest bez zarzutu i nie wymaga żadnego poprawiania. Drogą do polepszenia ludzkiego wnioskowania może być zatem zajęcie się bezpośrednio tą nadmierną ufnością i uzmysłowienie ludziom, że mogą się mylić. Tę metodę obrali Lord, Lepper i Preston (1984). Stwierdzili, że kiedy prosili badanych o rozpatrzenie stanowiska przeciwstawnego do tego, które ci podzielali, wtedy budziła się w nich świadomość, że są inne sposoby interpretowania rzeczywistości niż te, które uznawali, i malała częstość popełnianych przez te osoby błędów (zob. również Andersen, Lepper, Ross, 1980; Andersen, Sechler, 1986; Koriat, Lichtenstein, Fischhoff, 1980).


Inne podejście to bezpośrednie uczenie ludzi pewnych podstawowych zasad poprawnego wnioskowania, w nadziei, że będą je stosowali w swoim codziennym życiu. Wiele z nich stanowi już przedmiot nauczania na zajęciach ze statystyki i metodologii badań empirycznych, tak jak zasada, że jeśli chcesz uogólniać z próbki informacji (np. jedna matka żyjąca z zasiłku) na populację (np. wszystkie matki żyjące z zasiłku), musisz mieć dużą, nietendencyjną próbę. Czy ludzie, którzy przechodzą przez zajęcia ze statystyki i metodologii, stosują te zasady w codziennym

życiu? Czy rzadziej popełniają takie błędy, jakie rozważaliśmy w tym rozdziale? Czy żeby poznać te zasady, trzeba odbyć cały semestralny kurs, czy można je sobie przyswoić w trakcie jednorazowych zajęć? Seria badań wykonanych ostatnio przez Richarda Nisbetta i jego współpracowników przyniosła pokrzepiające odpowiedzi na te pytania. Nisbett wykazał, że jakość wnioskowania u ludzi może być poprawiona przez akademickie kursy statystyki, zaawansowane zajęcia z metodologii badań empirycznych, a nawet przez krótkie, jednorazowe lekcje (Cheng, Holyoak, Nisbett, Oliver, 1986; Fong, Krantz, Nisbett, 1986; Nisbett, Fong, Lehman, Cheng, 1987;

Nisbett, Krantz, Jepson, Kunda, 1983).


Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie. — F. Scott Fitzgerald


Na przykład jedna grupa badań dotyczyła tego, jak różne rodzaje zaawansowanych zajęć wpływają na wnioskowanie, kiedy rozwiązywane są codzienne problemy angażujące rozumowanie statystyczne. Innymi słowy, były to problemy sprawdzające popełnianie błędów podobnych do tych, które rozważaliśmy w tym rozdziale, na przykład sprawdzające rozumienie współzmienności (patrz ryć. 4.9, gdzie znajdują się przykładowe pytania z tego testu). Badacze przewidywali, że studenci psychologii i medycyny będą sobie lepiej radzić z problemami wymagającymi wnioskowania

statystycznego niż studenci prawa i chemii, ponieważ programy starszych lat studiów psychologicznych i medycznych obejmują więcej zajęć ze statystyki niż programy pozostałych dwóch kierunków. Jak widać na rycinie 4.10, te przewidywania zostały potwierdzone.


RYCINA 4.10. Wyniki testu zdolności wnioskowania statystycznego uzyskane przez zaawansowanych studentów różnych kierunków. Po dwóch latach studiów słuchacze psychologii i medycyny wykazywali znaczniejszy postęp w rozwiązywaniu problemów wymagających wnioskowania statystycznego niż słuchacze prawa i chemii (zaadaptowano z: Nisbett i in., 1987)


Po dwóch latach studiów słuchacze psychologii i medycyny osiągnęli większy postęp w rozwiązywaniu zagadnień statystycznych niż studenci prawa i chemii. Poprawa była szczególnie imponująca u studentów psychologii kolejnych lat. Jest interesujące, że studenci różnych kierunków nie różnili się pod względem inteligencji ogólnej, na co wskazują jednakowo dobre wyniki, które uzyskali, odpowiadając na podzbiór pytań z Graduate Record Exam. Wydaje się, że na trafność i logiczną poprawność ich wnioskowania przy rozwiązywaniu problemów dotyczących życia codziennego wpłynął raczej różny rodzaj kształcenia, w którym uczestniczyli (Nisbett, Fong, Lehman, Cheng, 1987). Tak więc są powody do optymizmu, jeśli chodzi o możliwość

przezwyciężenia takich błędów, jakie udokumentowaliśmy w tym rozdziale. I nie musimy odbywać zaawansowanych studiów, żeby tego dokonać. Niekiedy wystarczy po prostu zastanowić się nad stanowiskiem przeciwstawnym do własnego, tak jak robili to uczestnicy badań przeprowadzonych przez Lorda i jego współpracowników (1984). Poza tym pomocne jest formalne kształcenie w zakresie statystyki — zarówno na poziomie podstawowym, jak i zaawansowanym. Jeśli zatem bałeś się zajęć ze statystyki, nabierz otuchy: mogą one nie tylko stanowić spełnienie pewnego warunku ukończenia studiów, ale także czynnik poprawiający jakość twojego wnioskowania!


Podsumowanie


Mianem poznania społecznego określa się dziedzinę badań nad tym, w jaki sposób ludzie selekcjonują, zapamiętują i wykorzystują informację w wydawaniu sądów i w podejmowaniu decyzji dotyczących rzeczywistości społecznej. Świat społeczny zawiera za dużo informacji,

byśmy mogli w całości ją ogarnąć, zinterpretować i uwzględnić w swoim zachowaniu. Radzimy sobie z tym nadmiarem, stosując metodę oszczędności poznawczej: wykorzystujemy schematy i heurystyki wydawania sądów, które pomagają nam zinterpretować zachowania ludzi i sytuacje oraz odpowiednio zareagować. Schematy to struktury poznawcze, które organizują informację według pewnych tematów. Schematy wywierają silny wpływ na to, co z otrzymanej informacji zauważamy, o czym myślimy i co później pamiętamy. Kiedy spotykamy sytuację niejednoznaczną, interpretujemy ją zgodnie z naszym schematem. Zwykle łatwiej zauważamy i zapamiętujemy informację odpowiadającą naszym schematom, a lekceważymy i zapominamy informację niezgodną z nimi. Ponieważ ludzką pamięć ma charakter rekonstrukcyjny, „przypominamy sobie" informację zgodną z naszymi schematami nawet wtedy, gdy nigdy się z nią nie zetknęliśmy. Konsekwencją takiego zniekształcania tego, co spostrzegamy, może być zjawisko wrogich mediów. Polega ono na tym, że każda z antagonistycznych, silnie zaangażowanych w coś grup, spostrzega neutralne, zrównoważone przekazy mediów jako sobie wrogie. Ponieważ media nie przedstawiły faktów w jednostronnym ujęciu, które antagoniści spostrzegają jako prawdziwe, każda z grup jest przekonana, że są wobec niej negatywnie nastawione.


Niekiedy do jednej sytuacji ma zastosowanie wiele schematów; to, którym z nich rzeczywiście się posługujemy, może zależeć od dostępności i od wzbudzenia schematu pod wpływem zdarzeń poprzedzających. Schemat może stać się bardziej dostępny w pamięci za sprawą ostatnich myśli i doświadczeń. Te niedawne zdarzenia mogą zatem wzbudzić określony schemat i sprawić, że będziemy myśleli o rzeczywistości w sposób z nim zgodny. Poleganie na schematach jest do pewnego stopnia przystosowawcze i funkcjonalne, ale ludzie mogą być nadgorliwymi teoretykami. Na przykład, jak dowodzą badania nad efektem uporczywości, niekiedy uparcie trzymamy się swoich przekonań nawet wtedy, kiedy została wykazana ich bezpodstawność. Niekiedy

zniekształcamy informację w taki sposób, by pasowała do naszych schematów. Przykładem tego jest efekt pierwszeństwa: nasze pierwsze wrażenie dotyczące innej osoby wpływa na interpretację jej dalszego zachowania, które spostrzegamy w sposób zgodny ze schematem. Wreszcie schematy wpływają również na nasze postępowanie, są podstawą naszego działania. Najbardziej fascynującym tego przykładem jest samospełniające się proroctwo: sprawiamy, iż nasze schematy stają się prawdą, nieświadomie odnosząc się do innych w taki sposób, że ich reakcja stanowi dla nas potwierdzenie trafności schematu.


Poza schematami wykorzystujemy też heurystyki wydawania sądów, by poradzić sobie z wielką ilością informacji społecznej, z którą mamy do czynienia. Heurystyki są nieformalnymi regułami stosowanymi przez ludzi, by wydawać sądy w sposób szybki i efektywny. Heurystyka dostępności dotyczy tego, jak łatwo możemy coś przywołać na myśl. Ma to istotny wpływ na spostrzeganie przez nas świata. Heurystyka reprezentatywności pomaga nam rozstrzygnąć, jak podobna jest jedna

rzecz do innej; posługujemy się nią, klasyfikując ludzi bądź sytuacje na podstawie ich podobieństwa do przypadków typowych. Gdy wykorzystujemy tę heurystykę, mamy tendencję do ignorowania informacji o proporcji podstawowej, to znaczy o apriorycznym prawdopodobieństwie tego, że ktoś lub coś należy do tej kategorii. Ludzie posługują się również

heurystyką zakotwiczenia/dostosowania Polega ona na tym, że jakaś informacja odgrywa rolę punktu zakotwiczenia czy punktu wyjściowego dla następnych ocen danego zjawiska. Choć wszystkie trzy heurystyki są użyteczne, mogą one także prowadzić do błędnych wniosków.


Rozważyliśmy również stosowanie przez ludzi myślowych uproszczeń w wydawaniu sądów dwóch specyficznych rodzajów. Po pierwsze, ludzie często popełniają błąd polegający na wnioskowaniu z prób niereprezentatywnych, kiedy to dokonują uogólnień na podstawie próbek informacji, o których wiedzą, że są tendencyjne bądź nietypowe. Po drugie, często nietrafne są również nasze oceny związane z przewidywaniem jednej zmiennej na podstawie innej, czyli inaczej z szacowaniem współzmienności. Jeśli spodziewamy się, że pomiędzy dwiema zmiennymi występuje korelacja w świecie społecznym, mamy skłonność do znajdowania świadectw ją potwierdzających, co w efekcie daje korelację pozorną.


Schematy i heurystyki wydawania sądów istnieją, ponieważ w większości wypadków są przystosowawcze i funkcjonalne. Jednak posługiwanie się nimi jest związane z pewnym ryzykiem — niekiedy prowadzą do wysoce nietrafnych wniosków. Dalej, ludzie muszą poradzić sobie z barierą nadmiernej ufności: są zbyt silnie przeświadczeni o trafności własnych sądów. Na szczęście ostatnie badania pokazują, że niektóre z tych niedostatków ludzkiego wnioskowania mogą być skorygowane, zwłaszcza przez kształcenie w zakresie statystyki.


Rozdział 5: Spostrzeganie społeczne: jak dochodzimy do rozumienia innych ludzi


W jednej z telewizyjnych reklam kobieta, która właśnie kończy podawać gościom obiad, stwierdza, że zabrakło jej kawy. Biegnie szybko do drzwi mieszkania obok i pożycza jej od swego nowego sąsiada. Zatrzymuje się na chwile, on uśmiecha się kokieteryjnie. Zastanawiamy się — o co tu chodzi? Czy ją zaprosi? By to sprawdzić, wystarczy włączyć telewizję, gdy będą emitować następny odcinek reklamy kawy Taster's Choice. W kolejnym epizodzie kobieta oddaje kawę a mężczyzna nadal jest nią zainteresowany, lecz — hm, och — ktoś jest w mieszkaniu, prawdopodobnie inna kobieta. Nieco później sąsiedzi spotykają się na jakimś przyjęciu i on proponuje jej, by wyszli razem. Następnie widzimy ich pierwszą randkę, po której mężczyzna pyta, czy może wpaść na (a na cóż by innego?) filiżankę kawy. Co się wydarzy? Czy się pocałują? Niezależnie od faktu, że jest to reklama, za pomocą której próbuje się nam coś sprzedać, stwierdzamy, iż „zahaczyła" nas opowiadaną fabułą. Rozważmy również reklamę prasową na rzecz papierosów marki Benson &Hedges, tę, która jest znana jako „Jammy man". Tutaj mężczyzna stoi w drzwiach, ubrany tylko w spodnie od piżamy, naprzeciw grupy śmiejących się osób, które (oczywiście) palą i piją wino. Ta reklama zwraca uwagę, ponieważ domaga się wyjaśnienia — dlaczego ten człowiek jest w piżamie, podczas gdy odbywa się wesołe przyjęcie? Czy jest chory? (Jednak wygląda krzepko i zdrowo!) Czy to jego dom, czy jest tu gościem? Dlaczego ktoś wznosi szklanką wina toast na cześć „Jammy mana"? I dlaczego kobiety się śmieją? Liczba czytelników zainteresowanych „Jammy manem" urosła tak wysoce, iż obecnie spółka bierze udział w narodowym sporze o najlepsze wyjaśnienie jego zachowania („Jammy man", 1988). Takie kampanie reklamowe odnoszą sukces dzięki obecności istotnego elementu związanego z naturą ludzką: jesteśmy nieskończenie ciekawi innych ludzi. Każdy z nas poświęca sporo czasu i energii, próbując wyjaśnić ich zachowanie. Dlaczego? Ponieważ to pomaga nam zrozumieć i przewidzieć nasze społeczne światy (Heider, 1958; Kelley, 1967). W tym rozdziale omówimy spostrzeganie społeczne — prześledzimy, w jaki sposób tworzymy wyobrażenia innych i formułujemy o nich sądy.


spostrzeganie społeczne: badanie, w jaki sposób tworzymy wyobrażenia innych ludzi i wyciągamy wnioski ich dotyczące


Interesującą cechą spostrzegania społecznego jest to, że tworzymy wyobrażenia szybko i bez wysiłku. Pewne jest, że ludzie mogą być tajemniczy, ich uczucia niewidoczne, a motywy trudne do rozszyfrowania. Toteż jest prawie niemożliwe, by spotykając kogoś, nie wytworzyć sobie jego wyobrażenia. Spójrz na reklamę Taster's Choice prezentowaną powyżej. Co myślisz o tym mężczyźnie i tej kobiecie? Lubisz ich? Ile czasu poświęcasz na zastanawianie się nad tym, czy oni się lubią? Istnieje duże prawdopodobieństwo, iż stworzysz sobie wyobrażenia tych ludzi już po kilkusekundowym przyjrzeniu się fotografii.


Jak? W tym rozdziale rozważymy, w jaki sposób formułujemy opinie o innych, o ich osobowości i odczuciach. Ważnym źródłem informacji, z którego korzystamy, jest zachowanie niewerbalne, takie jak mimika i ruchy ciała. Czasem ludzie „kładą swoje serca na dłoni" (lub odzwierciedlają na twarzy), co ułatwia ocenę ich samopoczucia. Istnieje znaczącą liczba badań dotycząca sposobów odczytywania zachowania niewerbalnego innych osób, i tym się obecnie zajmiemy.


Zachowanie niewerbalne


Co wiemy o innych, gdy spotykamy ich po raz pierwszy? Wiemy to, co możemy zobaczyć i usłyszeć. Pomimo że nie należy sądzić książki po okładce, niemniej ten rodzaj łatwo dającej się zaobserwować informacji jest kluczowy dla naszego pierwszego wrażenia. Cechy fizyczne, takie jak atrakcyjność i wyraz twarzy (np. czy jest bardzo dziecinny)wpływają na nasze sady o innych (Berry,McArthur, 1986; Hatfield/Sprecher, 1986; McArthur, 1990). Przykładamy także dużą wagę do tego, co ludzie mówią. Poza tym naszym najznakomitszym osiągnięciem jako gatunku jest język; językowy kanał komunikacji zawiera nadzwyczajną ilość informacji.


Jednakże wypowiadane słowa nie wyczerpują treści. Wyobraź sobie, iż jesteś aktorem w zaimprowizowanej trupie, i powiedz głośno następujące zdanie na tyle sposobów, na ile potrafisz: „Ja jej nie znam". Spróbuj to powiedzieć tonem pełnym złości, z miłością, sarkastycznie, grożąc, z zaskoczeniem. Próbuj akcentować kolejne wyrazy w zdaniu, najpierw „ja", a później „jej". Słowa pozostają te same — lecz komunikat zmienia się bardzo istotnie.


Przykład ten pokazuje, że istnieje poza słowami bogate źródło informacji o ludziach, którzy te słowa wypowiadają: sposoby, którymi komunikują niewerbalnie. Komunikacja niewerbalna odnosi się do sporej części badań nad różnymi elementami komunikacji nie korzystającej ze słów. Wyraz twarzy, ton głosu, gesty i ruchy ciała, dotyk czy sposoby spoglądania są najczęściej stosowanymi i

diagnostycznymi kanałami komunikacji niewerbalnej .(Henley, 1977; 'Knapp,1980) W jaki sposób działa komunikacja niewerbalna?


komunikacja niewerbalna: sposób, w jaki ludzie komunikują, intencjonalnie bądź nieintencjonalnie, bez słów; wskaźniki niewerbalne obejmują mimikę, ton głosu, gesty, pozycje i ruchy ciała, dotyk i spoglądanie


Przesłanki niewerbalne pełnią wiele funkcji w procesie komunikowania się. Michael Argyle (1975) stwierdza, iż zachowanie niewerbalne służy przede wszystkim: a) wyrażaniu emocji (zwężasz oczy, opuszczasz brwi, wpatrujesz się intensywnie, zaciskasz usta — jesteś zły); b) przenoszeniu postawy (np. „Lubię cię" — uśmiechasz się, nasilasz kontakt wzrokowy — albo „Nie lubię cię" — odwracasz wzrok, ton twojego głosu staje się bezbarwny, stajesz tyłem); c) informowaniu o cechach osobowości („Jestem otwarty" — twoje gesty są szerokie, modulujesz głos podczas mówienia, zdecydowany ton głosu) i d) ułatwianie komunikacji werbalnej (obniżasz głos i spoglądasz przed siebie, gdy kończysz wypowiedź, by wskazać partnerowi, że teraz on może mówić).


Oko może grozić tak jak załadowany i wycelowany pistolet albo ranić jak wygwizdanie czy kopniak; przy zmianie nastroju zaś promieniejąc dobrocią, może spowodować, iż serce zatańczy z radości. — Raiph Waldo Emerson The Conduct of Life, 1860


Również Pauł Ekman (1965) zauważa, że niektóre wskaźniki niewerbalne powtarzają lub uzupełniają komunikat językowy, jak wówczas, gdy uśmiechasz się mówiąc: „Tak się cieszę, że jestem po twojej stronie!" Natomiast inne przeciwstawiają się wypowiedzianym słowom. Komunikowanie sarkazmu jest klasycznym przykładem werbalnego i niewerbalnego przeciwstawienia. Pomyśl, w jaki sposób powiedziałbyś sarkastycznie: „Tak się cieszę, że jestem po twojej stronie". (Mógłbyś użyć tonu głosu, podkreślając słowo „tak" z ironicznym grymasem, albo mógłbyś mówiąc, przewracać oczami, co jest przejawem sarkazmu w kulturze amerykańskiej). Bywa, że przesłanki niewerbalne zastępują komunikat językowy. Możesz uciąć sobie z drugą osobą minikonwersację, w ogóle nie używając słów: wyobraź sobie, że rozmawiasz z kimś przez telefon, gdy nagle znajoma wchodzi do twego pokoju. A teraz wyobraź sobie, w jaki sposób, nie używając słów, powiesz jej: „Cześć! Teraz rozmawiam przez telefon. Będę jeszcze rozmawiał jakieś dziesięć minut. Zawołam cię, OK?" (Oto, jak my byśmy to zrobili: „Cześć" — uśmiecham się, macham ręką. „Rozmawiam przez telefon" — wskazuję na telefon, przewracam oczami dla większego efektu. „Będę rozmawiał jeszcze dziesięć minut" — wskazuję na nadgarstek (gdzie mam zegarek), a następnie migam dziesięcioma palcami — „Coś koło tego" — wyciągam jedną rękę, opuszczam dłoń i kołyszę nią z prawa na lewo i z powrotem. „Zawołam cię" — wskazuję na siebie, na telefon, a następnie na tę drugą osobę, spoglądam na nią z brwiami uniesionymi do góry jak przy zadawaniu pytania. „OK" — kiwam głową i uśmiecham się, czyniąc ręką znaczący gest, w którym palec wskazujący i kciuk tworzą koło.


Niewerbalne formy komunikacji badane są zwykle oddzielnie, w ramach odrębnych „kanałów" (np. spojrzenia lub gesty), choć w codziennym życiu niewerbalne wskaźniki wielu rodzajów występują jednocześnie w formie dobrze zamaskowanej aranżacji informacyjnej (Archer, Akert, 1980; 1984). Skoncentrujemy się na kilku z tych kanałów, aby następnie wrócić do tęgo, jak interpretujemy tę symfonię niewerbalnej informacji, gdy pojawia się ona w warunkach naturalnych.


Mimiczne wyrazy emocji


Nie ulega wątpliwości, że koronnym klejnotem komunikacji niewerbalnej jest kanał wyrazów twarzy. Ten element komunikacji ma najdłuższą historię w badaniach, bo poczynając już od książki Karola Darwina (1872), O wyrazie uczuć u człowieka i zwierząt [wyd. poi. 1959, 1988 — przyp. tłum.]; jego dominacja wynika z niezwykłej komunikatywności ludzkiej twarzy. Spójrz na fotografie na następnej stronie; założymy się, iż potrafisz odkodować (odczytać lub zinterpretować) znaczenie tych wyrazów twarzy bez większego wysiłku.


Badania Darwina nad mimiką miały wielki wpływ na ten rodzaj ustaleń w wielu dziedzinach; my skoncentrujemy się na jego twierdzeniu, że podstawowe emocje przenoszone za pomocą wyrazu twarzy są uniwersalne — wszyscy ludzie wszędzie wyrażają (lub kodują) te emocje w ten sam sposób i wszyscy potrafią zinterpretować (czy zdekodować) je z jednakową dokładnością. Biorąc pod uwagę zainteresowanie Darwina (1872) ewolucją, nie dziwi, iż był przekonany, że niewerbalne formy komunikowania się są „gatunkowo specyficzne", a nie „kulturowo specyficzne". Twierdził, że wyrazy twarzy byty pozostałościami przydatnych w swoim czasie reakcji fizjologicznych — na przykład, jeśli wczesne hominidy jadły coś, co im nie smakowało, wówczas marszczyły nos (z powodu nieprzyjemnego zapachu) i wypluwały pożywienie. Zwróć uwagę na fotografię twarzy demonstrującej ten rodzaj reakcji. Darwin przypisywał więc mimice znaczenie ewolucyjne; mogąc

komunikować takie stany emocjonalne (np. uczucie obrzydzenia, nie do pożywienia, lecz do innej osoby lub sytuacji) mają wartość sprzyjającą przetrwaniu gatunków, które się rozwijają (Hansen, Hansen, 1988; McArthur, Baron, 1983). Czy Darwin miał rację? Czy mimika wyrażająca emocje jest uniwersalna?


Fotografie te przedstawiają wyrazy mimiczne sześciu głównych emocji. Czy potrafisz odgadnąć, co wyraża każda twarz? Odpowiedzi podajemy poniżej (zaczerpnięto z: Ekman, Friesen, 1975). Odpowiedzi (zgodnie z ruchem wskazówek zegara, zaczynając od lewego zdjęcia u góry): gniew, strach, niesmak, smutek, szczęście, zaskoczenie.


Odpowiedź brzmi tak dla sześciu głównych emocji: gniewu, szczęścia, zaskoczenia, strachu, niesmaku i smutku (Buck, 1984; Ekman, Friesen, Ellsworth, 1982a, 1982b; Izard, 1977). Przeprowadzając szczególnie dobrze zaprojektowane badanie, Pauł Ekman i Walter Friesen (1971) pojechali na Nową Gwineę, gdzie przebadali zdolność do odczytywania emocji u Fore, niepiśmiennego plemienia, które dotychczas nie miało kontaktów z cywilizacją zachodnią. Opowiedzieli członkom Fore wydarzenie z emocjonalnym kontekstem, a następnie pokazali im fotografie Amerykanów i Amerykanek wyrażających te sześć emocji; zadaniem badanych było dopasować mimikę do opowiadań. Fore byli równie dokładni jak ludzie z kręgu kultury Zachodu.

Badacze poprosili następnie członków plemienia o zademonstrowanie wyrazów twarzy, które by odpowiadały opowiedzianych historiom. Kiedy wykonane wówczas fotografie pokazano amerykańskim współpracownikom, również prawidłowo zostały dczytane. Istnieje więc przekonywający dowód na to, że zdolność do interpretowania przynajmniej sześciu głównych emocji jest zdolnością międzykulturową — cechą człowieka, a nie wytworem kulturowego doświadczenia (Ekman i in., 1987; Izard, 1969).


Często w tym samym momencie wyrażamy więcej niż jedną emocję. Czy potrafisz powiedzieć, jakie emocje wyrażają te osoby? Odpowiedzi podajemy poniżej (zaczerpnięto z: Ekman, Friesen, 1975). Odpowiedzi: mężczyzna wyraża mieszaninę gniewu i niesmaku (obrzydzenia); kobieta

mieszaninę zdziwienia (zaskoczenia) i szczęścia.


reguły ujawniania: kulturowo zdeterminowane reguły określające, jakie zachowania niewerbalne nadają się do ujawnienia


Kiedy oko mówi jedną rzecz, a język inną, to praktyczny człowiek polega przede wszystkim na wymowie tego pierwszego. — Raiph Waldo Emerson The Conduct of Life, 1860


Należy jednak zwrócić uwagę na to, jaką rolę odgrywa kultura, jeśli chodzi o to, kiedy i jak odzwierciedlisz emocje na twarzy. Ekman i Friesen (1969) sądzą, iż reguły ujawniania są specyficzne dla każdej kultury i dyktują, jaki rodzaj ekspresji emocjonalnej można okazywać. Amerykańskie normy kulturowe zabraniają mężczyznom ujawniania takich przejawów emocji, jak smutek lub płacz, podczas gdy kobiety mogą to czynić. W Japonii tradycyjne reguły kulturowe zakazują kobietom prezentowania szerokiego, niepohamowanego śmiechu (Ramsey, 1981); japońskie kobiety będą często skrywały swoje uśmiechy za zasłoną rąk, podczas gdy w kulturach zachodnich kobiety mogą — a nawet są do tego zachęcane — śmiać się otwarcie i często (Heniey, 1977). Kulturowe reguły odzwierciedlania emocji, które kierują niewerbalną ekspresją Japończyków, są zadziwiająco odmienne od reguł zachodnich. Japońskie normy skłaniają ludzi do pokrywania negatywnych wyrazów twarzy uśmiechami i śmiechem, a generalnie, do rzadszego wykorzystywania ekspresji twarzy niż na Zachodzie (Friesen, 1972; Morsbach, 1973). To niewątpliwie leży u podłoża zachodniego stereotypu, według którego Azjaci są niezbadani i trudni do odczytania.


Wreszcie końcowa uwaga o trafnym odkodowaniu mimiki. Sytuacja jest trudniejsza niż by się wydawało, ponieważ często ujawniamy mieszaninę emocji (Ekman, Friesen, 1975). Podczas gdy jedna część twarzy rejestruje jakąś emocję, druga odzwierciedla inną. Spójrz na fotografie powyżej i przekonaj się, czy potrafisz powiedzieć, jakie dwie emocje są wyrażone na każdej z tych twarzy. Na fotografii po lewej widzimy mieszaninę gniewu (obszar oczu i brwi) oraz niesmaku (obszar ust i

nosa). (Pomocą może być zakrycie połowy fotografii, by zobaczyć, która z emocji jest wyraźniejsza). Jest to ten rodzaj ekspresji, który możesz ujawnić, jeśli ktoś powie ci coś wstrząsającego i niewłaściwego — odczuwasz niesmak z powodu treści informacji oraz gniew, że to usłyszałeś. Mówiąc prosto, mieszanina emocji jest trudniejsza do odkodowania niż podstawowe wyrazy twarzy. Co więcej, z badań wynika, iż ludzie prezentują mikrosekundowe, wyjątkowo szybko się zmieniające wyrazy twarzy (Haggard, Issacs, 1966). Na przykład ktoś, kto mówi do ciebie, może ujawnić na twarzy gniew przez bardzo krótki czas; gdyby trwało to dłużej niż dwie piąte sekundy, wówczas zdołałbyś to zauważyć i zinterpretować (Haggard, Issacs, 1966).


Inne kanały komunikacji niewerbalnej


Istnieją również, oczywiście, inne kanały komunikacji niewerbalnej. Szczególnie mocnymi przesłankami niewerbalnymi są: kontakt wzrokowy i spojrzenie; stajemy się podejrzliwi, gdy dana osoba rozmawiając, nie spogląda nam w oczy; ludzie zaś, którzy zakładają ciemne okulary, mogą wprawiać w zakłopotanie w czasie rozmowy. Równie fascynującymi środkami komunikowania się są gesty rąk i ramion. Jesteśmy bardzo biegli w rozumieniu znaczeń różnych gestów, takich jak te, które przedstawiliśmy wyżej, w przykładzie z rozmową telefoniczną. Takie właśnie gesty, dla których istnieją wyraźne i dobrze określone definicje, są nazywane emblematami (Ekman, Friesen, 1975). Do emblematów zaliczamy na przykład-znak -OK, który polega na zrobieniu koła za pomocą kciuka i .palca wskazującego, „palec pedała", gdy zginamy wszystkie palce w pierwszym stawie, poza najdłuższym palcem



środkowym. W przypadku emblematów istotne jest, że nie są one uniwersalne; każda kultura wypracowuje swoje własne emblematy, które nie są rozumiane przez ludzi z innych kręgów kulturowych. I tak „palec pedała" będzie komunikacyjnie wyraźnym sygnałem w społeczeństwie amerykańskim, natomiast w niektórych częściach Europy przybiera to postać szybkiego gestu złożoną dłonią pod brodą. Fotografie na następnej stronie prezentują niektóre francuskie emblematy różniące się od emblematów amerykańskich.


emblematy: niewerbalne gesty, które w danej kulturze są dobrze zdefiniowane; mają zwykle swoje bezpośrednie słowne odpowiedniki, tak jak znak OK


Wielokanałowa komunikacja niewerbalna


Poza pewnymi specyficznymi sytuacjami (np. rozmowa telefoniczna) codzienne życie społeczne jest złożone z interakcji, które wieloma kanałami tworzą znaczenie niewerbalne. Zatem istnieje wiele wskazówek niewerbalnych, dostępnych nam podczas rozmowy lub obserwacji innych. Jak wykorzystujemy tę informację? I na ile adekwatnie to robimy?


Robert Rosenthal wraz z kolegami rozpoczął badania tych zagadnień od udoskonalenia opracowanego przez siebie tzw. profilu wrażliwości niewerbalnej (PONS: Profile of Nonverbal Sensitivity). Jest to zestaw dwu sekundowych klipów, nagranych na taśmie wideo, które prezentują niewerbalne zachowania pewnej kobiety, np. wyrazy twarzy (Rosenthal, Hali, DiMatteo, Rogers, Archer, 1979), zadaniem badanych jest zaś odpowiedzieć na pytania zadawane im na jej temat. Dla

każdej scenki widz dokonuje wyboru między dwoma możliwymi opisami tego, co owa kobieta odczuwa lub robi — krytykuje kogoś za to, że się spóźnił, lub rozmawia z kimś o śmierci przyjaciela. Prawidłową odpowiedź stanowi sama scenka odgrywana przez aktorkę na filmie (np. śmierć przyjaciela). Rosenthal i jego współpracownicy (1979) pokazywali te nagrania setkom ludzi na całym świecie i stwierdzili zastanawiające dużą dokładność odpowiedzi.


We współczesnym podejściu do wielokanałowego dekodowania niewerbalnego (Archer, Akert, 1991) skonstruowano zadanie wymagające odkodowywania komunikatów niewerbalnych i precyzyjniej odzwierciedlające rzeczywiste sytuacje życiowe, które należy zinterpretować. Taśmy wideo składające się na tzw. zadanie interpretacji społecznej (ZIS) (SIT: The Social Interpretations Task) zawierają dwadzieścia scenek pokazujących naturalnie przebiegające zachowanie niewerbalne (Archer, Akert, 1977a; 1977b; 1980; 1984). Nie występują tu aktorzy, lecz ludzie, których widzimy i słyszymy w sytuacjach rzeczywistych, a nie inscenizowanych. Trwają one około minuty, pokazując fragment rzeczywistej interakcji. Po każdej scence widz jest pytany o rodzaj relacji, jaka łączy pojawiające się w filmie postaci. Na przykład w jednej ze scen widać dwie kobiety, które bawią się z niemowlęciem. Pytanie brzmi: „Która kobieta jest matką dziecka?" Istnieje tu jednoznaczne kryterium prawdziwości odpowiedzi, ponieważ jedna z widocznych kobiet jest rzeczywiście matką dziecka. Jednakże żadna z nich nie mówi tego ani nie zdaje sobie sprawy, iż z tą sceną zostanie powiązane właśnie takie pytanie. Aby właściwie odebrać tę i inne scenki, trzeba zwrócić uwagę na niewerbalne zachowania osób występujących w tych prezentacjach i je zinterpretować. Stwierdziliśmy, że ludzie potrafią prawidłowo odczytywać te sytuacje na poziomie wyraźnie powyżej losowego (a więc nie jest to jedynie zgadywanie). I tak, w scence „Kto jest matką?" prawidłowo zinterpretowało 64% z ponad 1400 badanych (ponieważ istniały trzy możliwe

odpowiedzi — zobacz fotografia powyżej — stąd losowa interpretacja objęłaby jedynie 33% poprawnych odpowiedzi dla każdej).


W dalszych badaniach wykorzystujących nagrania ZIS stwierdzono, że ważna czy też diagnostyczna informacja niewerbalna jest faktycznie rozsiana w całej scenie (Archer, Akert, 1980). Innymi słowy, nietypowa jest sytuacja, która by zawierała jedyną znaczącą przesłankę sygnalizującą właściwą odpowiedź. Zamiast tego, przydatną informacją niewerbalną jest w każdej scence ujawnianą wieloma kanałami. Ułatwią to pracę osobie, która je interpretuje: jeżeli nie dostrzeże sygnałów wzrokowych, to może uchwycić ton głosu lub niezwyczajną gestykulację, by dojść do sformułowania właściwego sądu. Zaobserwowano także, iż niektórzy ludzie są szczególnie

utalentowani w poprawnym odkodowywąniu przesłanek niewerbalnych, podczas gdy inni robią to bardzo słabo. Robin Akert wraz z Abigail Panter przebadały różne cechy osobowości, by sprawdzić, czy decydują one o tego rodzaju umiejętności. Badania potwierdziły, że ekstrawertycy prawdziwiej od introwertyków interpretują przesłanki niewerbalne takie jak występujące w ZIS (Akert, Panter, 1986). Ostatni kierunek badań nad wielokanałowością koncentruje się na specyficznym rodzaju osądu — czy potrafimy określić, kiedy inni nas okłamują? Wyłapanie oszustwa jest sprawą trudną,

gdyż pomijając wszystko inne, ktoś rzeczywiście próbuje wprowadzić nas w błąd. W typowym eksperymencie osobom badanym pokazuje się nagrania wideo, w których ludzie określają, jak bardzo lubią swoich znajomych. Badanych informuje się, że niektórzy kłamią, a inni mówią prawdę. Ich zadaniem jest wskazać, kto jest kim (DePaulo, Rosenthal, 1979). Czy adekwatnie potrafimy odkrywać oszustwo? Nasza trafność jest wyższa niż losowa; to znaczy, mamy rację częściej niż wówczas, gdybyśmy po prostu rzucili monetą, by określić, kto kłamał. Ogólnie jednak zdolność ludzi do odkrywania oszustwa nie jest szczególnie wysoka. Mamy tendencję do wyjaśniania wątpliwości na korzyść innych, do zakładania, że mówią prawdę (DePaulo, 1992).


Co więcej, nawet gdy badani wiedzą, kto kłamie, to zwykle nie potrafią określić, co dana osoba naprawdę odczuwa — innymi słowy, jaką prawdę przykrywa kłamstwo (DePaulo, Stone, Lassiter, 1985; Ekman, 1985; Knapp, Comadena, 1979; Zuckerman, DePaulo, Rosenthal, 1981). Problem z wykrywaniem kłamstwa jest trudny nie tylko sam w sobie; mamy także skłonność do poszukiwania wskazówek w niewłaściwym miejscu, szczególnie w twarzy. Twarz nie jest na tyle dobrym kanałem, by się na nim koncentrować; kłamcy wiedzą, w jaki sposób kontrolować spojrzenie i mimikę, by wyglądać na szczerych. Badania wskazują, iż kłamstwo najlepiej rozpoznać na podstawie kombinacji sygnałów pochodzących z ruchów ciała i zmian w głosie, przy całkowitym zignorowaniu tych, które są zawarte w kanale mimicznym (DePaulo, 1992; DePaulo, Stone, Lassiter, 1985).


Różnice płciowe w komunikacji niewerbalnej


Być może zastanawiałeś się, czy ludzie różnią się zdolnością rozumienia przesłanek niewerbalnych. Jak mówiliśmy wcześniej, istnieją pewne dowody, iż ekstrawertycy czynią to lepiej niż introwertycy. Stwierdzono w toku badań, że najbardziej istotne różnice zachodzą między kobietami i mężczyznami. Kto z nich lepiej rozumie odpowiednie wskazówki? Kto jest lepszy w niewerbalnym wyrażaniu swoich uczuć?


Jeśli w odpowiedzi na oba pytania wskażesz na kobiety, to masz rację. Wielka liczba badań dowodzi, że jeśli chodzi o zachowania niewerbalne, kobiety wypadają lepiej — zarówno przy czytaniu (odcyfrowywaniu komunikatów niewerbalnych), jak i przy nadawaniu (niewerbalnym zachowywaniu się w taki sposób, by inni mogli je łatwo zrozumieć; Hali, 1984). Szczególnie dobrze są zbadane różnice w interpretowaniu takich przesłanek. W jedenastu różnych krajach, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi, stwierdzono, że kobiety lepiej rozumiały zachowania niewerbalne (Hali, 1979; Rosenthal, DePaulo, 1979).


teoria roli społecznej: teoria mówiąca, że różnice płciowe pojawiające się w zachowaniu społecznym wynikają ze społecznego podziału pracy pomiędzy płciami; podział ten prowadzi do różnic w oczekiwaniach wobec ról płciowych i umiejętności związanych z płcią, które określają różnice w społecznych zachowaniach kobiet i mężczyzn


Istnieje tu jednak, jak w większości reguł, wyjątek. Choć kobiety przeważają nad mężczyznami w odcyfrowywaniu niewerbalnie przekazywanej informacji, gdy nadawca mówi prawdę, to tracą swoją przewagę, gdy kłamie. Rosenthal i DePaulo (1979) stwierdzili, iż kobiety były bardziej skłonne przyjąć kłamstwo za prawdę, zakładając, że jeśli Sam mówi, iż lubi Jill, to z pewnością tak musi być. Mężczyźni bardziej polegali na przesłankach niewerbalnych, które sugerowały, że ktoś nie mówi prawdy — wiedzieli, że Sam wcale nie lubi Jill aż tak bardzo, jak twierdzi. Odkrycie to jest zaskakujące, ponieważ — generalnie rzecz biorąc — kobiety' mają znaczną przewagę w odczytywaniu wskaźników niewerbalnych. Dlaczego więc wydają się tracić swoją zdolność, gdy odcyfrowują komunikaty zawierające kłamstwo? Rosenthal i DePaulo (1979) sugerują, iż kobiety są uprzejmiejsze niż mężczyźni. Potrafią odczytywać wskaźniki niewerbalne, łącznie z takimi, które informują, iż dana osoba kłamie. Jednak uprzejmie słuchając kłamliwego stwierdzenia, przestają

korzystać z tej umiejętności i przyjmują je za prawdziwe. Interpretacja ta dobrze pasuje do teorii różnic płciowych sformułowanej przez Alice Eagły (1987). Zgodnie z jej teorią roli społecznej w większości społeczeństw podział pracy wynika z różnic płciowych. Zwykle jest tak, że kobiety częściej niż mężczyźni pełnią pewne funkcje rodzinne czy zawodowe, takie jak np. zapewnienie podstawowej opieki dzieciom. Prowadzi to, zdaniem Eagły, do dwóch ważnych konsekwencji dotyczących podziału pracy. Po pierwsze, oczekiwania wobec roli płciowej pojawiają się, gdy członkowie społeczności oczekują od obu płci posiadania cech zgodnych z ich rolami. Od kobiet

więc oczekuje się większej opiekuńczości, przyjacielskości, ekspresyjności i wrażliwości — i takie właśnie są. Po drugie, kobiety i mężczyźni kształtują w sobie odmienne umiejętności i postawy zgodne z ich rolami. Ze względu na pozycję zajmowane w wielu społeczeństwach ważniejsze jest dla kobiet opanowanie takich umiejętności, jak wrażliwość i komunikatywność — i, można by argumentować, większej uprzejmości. Ponieważ w wielu społecznościach kobiety mają mniejszą

władzę i rzadziej pełnią funkcje o wyższym statusie, ważna jest dla nich umiejętność przystosowania się i bycia życzliwą (Deaux. Major, 1987; Heniey, 1977). Według Eagły (1987) oczekiwania związane z rolą płciową oraz umiejętności typowe dla danej płci powodują różnice w sferze zachowań społecznych, takich jak te dotyczące zachowania niewerbalnego.


Jednym ze sposobów testowania tej teorii mogłoby być przebadanie różnic płciowych w kulturach, które mają inne oczekiwania związane z rolą płciową i umiejętnościami przez nią określonymi. Jeśli kobiety z powodu swoich ról społecznych kierują się bardziej niż mężczyźni uprzejmością przy odczytywaniu wskaźników niewerbalnych, to ich uprzejmość powinna być szczególnie wyraźna w tych kulturach, w których są one najbardziej uciskane. Dokładnie to stwierdziła Judith Hali (1979) w przeprowadzonym przez siebie międzykulturowym studium nad zachowaniem niewerbalnym. Po pierwsze, sklasyfikowała każdy z jedenastu krajów pod względem stopnia uzależnienia kobiet, opierając się na danych statystycznych dotyczących liczby studiujących kobiet i powszechności organizacji kobiecych w danym kraju. Obserwowała następnie, jaka jest skłonność kobiet w każdym z tych krajów do zachowania się według wzorca uprzejmości w trakcie odkodowywania niewerbalnych zachowań, to jest koncentracji na tych przesłankach niewerbalnych, które przenoszą

to, co ludzie chcą, by inni zobaczyli, a ignorowania tych, które ujawniają prawdziwe ich uczucia. Okazało się, iż tendencja do okazywania uprzejmości była szczególnie wyraźna w tych kulturach, w których kobiety są najbardziej uciskane. Ustalenie to jest zgodne z interpretacją zachowań w aspekcie roli społecznej, w myśl której im większe zniewolenie, tym większa umiejętność przystosowania i grzeczność.


Inni są dla nas jak „bohaterowie" z powieści, zewnętrzni i niekorygowalni; niespodzianki, które nam sprawiają, ostatecznie dają się przewidzieć — zaskakujące wariacje na temat bycia sobą.

— Mary McCarthy On the Contrury, 1961


W konkluzji należy stwierdzić, że możemy się wiele dowiedzieć o innych z obserwacji zachowania niewerbalnego, rozpoznać ich postawy, emocje i cechy osobowości. Istnieje wiele kanałów komunikacji niewerbalnej, ludzie zaś potrafią odczytywać je z wystarczającą dokładnością, szczególnie gdy obserwują kilka przekazów jednocześnie i kiedy inni próbują w sposób zamierzony ich oszukiwać. Nadal jednak nie wie wiele o kimś, kogo spotykamy po raz pierwszy. Obserwując

jego niewerbalne zachowania, możemy spostrzec, że jest miły i przyjacielski. Co jednak możemy powiedzieć o innych obliczach czyjejś osobowości? Czy to osoba inteligentna? szczera? godna zaufania? Bez spędzenia z nią sporej ilości czasu — tygodni czy nawet miesięcy — trudno jest wypełnić wszystkie te luki. Wrócimy obecnie do „dróg na skróty", dzięki którym radzimy sobie z tymi pytaniami.


Ukryte teorie osobowości: zapełnianie luk


ukryta teoria osobowości: schematy, które ludzie stosują, by pogrupować różne rodzaje cech osobowości, na przykład wielu ludzi jest przekonanych, że jeżeli ktoś jest uprzejmy, to jest również hojny


Jak zauważyliśmy w rozdziale 4, gdy ludzie nie rozpoznają natury społecznego świata, wówczas wykorzystują schematy, by wypełnić luki w wiedzy. Doskonałym przykładem takiego właśnie stosowania schematów jest sytuacja, gdy tworzymy wyobrażenia innych. Jeśli wiemy, iż ktoś jest grzeczny, stosujemy ważny typ schematu, nazywany ukrytą teorią osobowości, by określić, jaka jest dana osoba. Teorie te składają się z naszych własnych przekonań o zasadach współwystępowania

cech osobowości (Andersen, Sedikides, 1990; Schneider, 1973). Jeżeli ktoś jest uprzejmy, to nasza ukryta teoria osobowości podpowiada nam, że jest on również wspaniałomyślny; jeżeli jest zgryźliwy, to sądzimy, iż jest prawdopodobnie również irytujący.


Ukryte teorie osobowości pełnią te same funkcje co wszelkie inne schematy: jako oszczędni poznawczo potrafimy ekstrapolować od małej do wielkiej ilości informacji (Markus, Zajonc, 1985; Fiske, Taylor, 1991). Za punkt wyjścia wystarczy nam zaledwie kilka obserwacji odnoszących się do danej osoby, by stosując swe schematy, stworzyć znacznie bogatszy jej obraz (Kim, Rosenberg, 1980). W ten sposób możemy tworzyć wyobrażenia szybko, niekoniecznie spędzając tygodnie z osobami, które chcemy poznać.


Ukryte teorie osobowości budzą zainteresowanie, ponieważ posiadają wspólne komponenty — wielu z nas ma podobne teorie — oraz dlatego, iż bardzo się różnią od naszych własnych (Hamilton, 1970; Kuusinen1969; Pedersen, 1965). Teorie te są rozbudowywane wraz z upływem czasu i wzbogacaniem doświadczenia. Nie jest więc dziwne, że zawierają silny komponent kulturowy, co oznacza, iż w danej społeczności większość jej członków podziela pewne ukryte teorie osobowości, ponieważ stanowią one przekonania kulturowe funkcjonujące w jej obrębie. Rosenberg, Nelson i Vivekananthan (1968) poprosili studentów college'u, aby pomyśleli o kilku osobach, które znają, a które różnią się między sobą. Poproszono ich następnie, by posortowali

zestaw sześćdziesięciu cech osobowości w osobne zbiory tak, aby każdy z nich tworzył opis osobowości różnych osób. Choć wszyscy badani mieli do dyspozycji te same sześćdziesiąt cech, to każdy z nich miał na myśli i opisywał różnych ludzi. Czy pogrupowaliby więc te cechy osobowości w podobne zestawy?


RYCINA 5.1. Ukryte teorie osobowości. Istnieją teorie, w myśl których u danej osoby pewne cechy osobowości występują razem. Te, które na wykresie sąsiadują, są traktowane jako cechy jednej osoby. Zgodnie z tym założeniem przyjmujemy, że gdy ktoś jest znany jako pomocny, jest również szczery (zobacz dolny prawy narożnik wykresu) (zaczerpnięto z: Rosenberg, Nelson, Vivekananthan, 1968)


Rosenberg ze współpracownikami (1968) znalazł potwierdzenie takiego podobieństwa czy też wspólnych ukrytych teorii osobowości. Rycina 5.1 stanowi rodzaj mapy odzwierciedlającej reakcje badanych. Cechy osobowości, które znajdują się na tej mapie blisko siebie, to te, o których studenci sądzili, iż pojawiają się razem u tej samej osoby. Jeśli więc ktoś był spostrzegany jako uczynny, to był również uznawany za szczerego. Zatem te dwa wymiary: Pozytywne/Negatywne cechy społeczne oraz Pozytywne/Negatywne cechy intelektualne, są sposobami syntetyzowania funkcjonującymi w ramach ukrytych teorii osobowości.


Kulturowa zmienność ukrytych teorii osobowości została przedstawiona w interesującym badaniu przeprowadzonym przez Curta Hoffmana, Ivy Lau i Davida Johnsona (1986). Zauważyli oni, iż różne kultury mają odmienne wyobrażenia typów osobowości, dla określenia których istnieją proste, uzgodnione terminy językowe. Na przykład w kulturach zachodnich zgadzamy się co do tego, że istnieją ludzie, którzy mają osobowość artystyczną. Są to osoby twórcze, żyjące intensywnie, charakteryzujące się dużym temperamentem i niekonwencjonalnym stylem bycia.

Chińczycy nie dysponują schematem czy ukrytą teorią osobowości odnoszącą się do typu artystycznego. W języku chińskim nie ma terminów, które by określały kogoś z takim zbiorem cech. Szczęśliwie jednak istnieją w tym języku wyrażenia służące do opisu indywidualnych właściwości ludzi, jak słowo „twórczy", natomiast nie ma określeń takich, jak typ artystyczny lub członek bohemy, które by określały cały zbiór cech w taki sposób, jak w języku angielskim. Natomiast w języku chińskim występują kategorie osobowości, które nie istnieją w kulturach Zachodu. Na przykład shi gu to osoba, która jest światowa, poświęca się dla rodziny, umie się znaleźć w towarzystwie i zachowuje pewną powściągliwość.


Hoffman i współpracownicy (1986) założyli, że te kulturowe ukryte teorie osobowości wpływają na sposób, w jaki ludzie tworzą wyobrażenia innych. Aby przetestować tę hipotezę, napisali opowiadania, które prezentują osobę zachowującą się jak typ artystyczny albo jak shi gil, nie używając jednak tych terminów do ich nazwania. Opowiadania zostały napisane po angielsku i po chińsku. Wersję angielską przedstawiono ludziom, dla których angielski jest językiem ojczystym i którzy nie mówiążadnym innym językiem, oraz grupie osób dwujęzycznych posługujących się

angielskim i chińskim. Druga grupa analogicznie dwujęzycznych osób otrzymała wersję chińską.


Gdyby ludzie stosowali swoje kulturowe teorie do zrozumienia przeczytanych opowiadań, to czego moglibyśmy oczekiwać? Jednym ze wskaźników stosowania teorii (bądź schematów) jest tendencja do wypełniania luk — czyli przekonanie, że informacja, która pasuje do schematu, została odebrana, mimo iż w rzeczywistości jej nie było. Hoffman z kolegami (1986) poprosili badanych, by opisali swoje wyobrażenia bohaterów opowiadań. Później sprawdzali, czy badani wymienili cechy, które nie zostały użyte w opowiadaniach, lecz odpowiadały typowi osobowości artystycznej lub shi gu. Na przykład „niewiarygodny" nie zostało użyte w opowiadaniu dotyczącym „artystycznego typu osobowości", mimo iż jest ono zgodne z ukrytą teorią osobowości.


RYCINA 5.2. Ukryte teorie osobowości: jak kultura i język kształtują nasze wyobrażenia o innych. Tworzymy wyobrażenie innych tak, by było zgodne z ukrytą teorią osobowości zawartą w naszym języku. Na przykład, gdy osoby dwujęzyczne, chińsko-angielskie, czytają opowiadanie o kimś po angielsku, wówczas ich wyobrażenie jest zgodne z ukrytą teorią Zachodu, czyli z typem osobowości artystycznej. Gdy tak samo dwujęzyczne osoby czytają to samo opowiadanie napisane po chińsku, tworzą wyobrażenie zgodne z chińską ukrytą teorią, czyli z typem osobowości shi gu (zaczerpnięto z: Hoffman, 1986)


Jak widać na rycinie 5.2, gdy czytającymi są ci, dla których językiem ojczystym jest angielski, a opowiadanie jest po angielsku, to towarzyszy temu skłonność do tworzenia wyobrażenia zgodnego z typem artystycznym, a nie z typem shi gu. Podobnie, jeżeli charakterystykę napisaną po angielsku czytają badani dwujęzyczni, angielsko-chińscy, również częstsze jest wyobrażenie zgodne z typem artystycznym, a nie shi gu, ponieważ język angielski zawiera wygodne określenie dla typu

artystycznego. W porównaniu z nimi osoby dwujęzyczne, chińsko-angielskie, które przeczytały te charakterystyki po chińsku, zaprezentowały przeciwstawny wzorzec wyników. Ich wyobrażenie bohatera typu shi gu było bardziej spójne z tym właśnie schematem aniżeli ich wyobrażenia artysty, ponieważ język chiński zawiera wygodny termin czy też ukrytą teorię osobowości dla osób tego rodzaju. Rezultaty te są zgodne z dobrze znanym argumentem Whorfa (1956), że język, którym ludzie mówią, wpływa na sposób, w jaki myślą o świecie. Osoby identycznie opisane będą różnie

spostrzegane przez badanych dwujęzycznych, zależnie od języka (i stąd ukrytej teorii osobowości), którego używają. To sprawia, iż czyjaś kultura i język budują szeroko rozpowszechnione ukryte teorie osobowości, które mogą wpływać na to, jaki rodzaj wyobrażeń o innych oni tworzą.


Ukryte teorie osobowości mogą być dość idiosynkratyczne (Hamilton, 1970). Wykorzystując swoje doświadczenia życiowe, możesz uważać, że jakiś zbiór cech jest związany z piękną kobietą lub przystojnym mężczyzną, podczas gdy twój przyjaciel może mieć całkowicie inną teorię. Możesz, na przykład, być wyznawcą teorii społecznej, w myśl której „to, co piękne, jest dobre" (Dion, Berscheid, Walster, 1972), czyli oczekiwać, iż ludzie atrakcyjni fizycznie mają również wiele innych pozytywnych cech — serdeczność, urok, hojność, pracowitość itd. Z drugiej strony, twój przyjaciel może żywić bardziej pesymistyczne przekonanie uważając, że bardzo atrakcyjni ludzie są prawdopodobnie silnie skoncentrowani na sobie, zimni, skłonni do manipulowania innymi i leniwi. Oczywiście, takie różnice wskazują na słabość ukrytych teorii osobowości, które mogą być błędne. Jak w każdym schemacie, jeżeli informacja, z którą się stykamy, jest zgodna z naszą teorią osobowości, to jest lepiej zapamiętywana niż informacja niezgodna, co powoduje, iż trudniej zdać sobie sprawę z tego, że nasza teoria powinna zostać zmieniona (Cohen, 1981; 1983; Park, Rothbart, 1982).


Atrybucja przyczyn: odpowiadanie na pytanie ”dlaczego”?


Na początku nie istniało słowo, nie istniał uczynek ani żaden głupi wąż. Na początku było „dlaczego?" Dlaczego zerwała jabłko? Czy się nudziła? Czy była wścibska? Czy jej zapłacono? Czy Adam podniósł ją, by po nie sięgnęła? Jeśli nie on, to kto to zrobił? — John le Carre The Russia House, 1989


Stwierdziliśmy, że podczas obserwacji bogatym źródłem informacji jest zachowanie niewerbalne — podstawa naszych wyobrażeń. Często po prostu obserwując mimikę lub zachowanie, wiemy, jak się czują obserwowani (Newston, 1990). Ich niewerbalne zachowanie pozwala także na przypuszczenia odnoszące się do ich osobowości, na przykład, czy są nastawieni przyjaźnie czy niechętnie. Kiedy już to osiągniemy, korzystamy z naszej ukrytej teorii osobowości, by wypełnić luki: jeżeli ktoś jest przyjacielski, to musi być również szczery.


Jednym z czynników powodujących, że zachowania niewerbalne prawdziwie informują o emocjach, jest to, że nie są one do końca kontrolowane (DePaulo, 1992). Pomyśl, gdy ostatnim razem uczestniczyłeś w przyjęciu z niespodzianką, czy gość honorowy był rzeczywiście nieoczekiwany? Jeśli nie chodziło o sławnego aktora, prawdopodobnie łatwo dało się to przewidzieć. Jednak ludzie nie zawsze mają serca na dłoni. Jak zauważyliśmy wcześniej, gdy pragną oszukać i ukryć swe prawdziwe uczucia, często czynią to skutecznie. Czasem nie jest łatwo powiedzieć na podstawie zachowania, co czują bądź jacy są naprawdę. Gdy spotykamy kobietę po raz pierwszy, a ona uśmiecha się miło i mówi: „Jak wspaniale jest cię poznać!", czy to naprawdę znaczy tyle, co powiedziała, czy też jest po prostu grzeczna? Gdy spotykamy człowieka, który patrzy wilkiem i półgębkiem mówi „cześć", to czy on nas nie lubi, czy też jest po prostu ponurakiem, który nawet swoich najbliższych traktuje w ten sposób?


Istotne jest to, że nawet gdy zachowania niewerbalne są czasem łatwe do bezpośredniego odczytania, znacznie częściej zawierają sporo niejasności, jeśli chodzi o znaczenie tego zachowania (Schneider, Hastorf, Ellsworth, 1979). Spostrzeżenie to jest prawdziwe nie tylko w odniesieniu do zachowań niewerbalnych, takich jak czyjś uśmiech, lecz i szerzej, w odniesieniu do wszelkich zachowań społecznych. W rzeczywistości otwarte, rozmyślne działania są często bardziej ambiwalentne w swoim znaczeniu niż zachowania niewerbalne, ponieważ dają zwykle możliwość różnorodnej interpretacji. Przypuśćmy na przykład, że widzisz Boba, który udziela reprymendy i krzyczy na swego pięcioletniego syna. Co ci to mówi o Bobie? Czy to znaczy, iż jest on nieodpowiedzialną osobą o słabych umiejętnościach wychowawczych? Odpowiedzialnym rodzicem, który upomina dziecko za niebezpieczny postępek? A może jest u kresu wytrzymałości po długim, wyczerpującym dniu?


By odpowiedzieć na te pytania, musimy wyjść poza daną informację, chcąc wnioskować — na podstawie tego, co zaobserwowaliśmy — jacy są ludzie i co odczuwają. Postępując tak, zadajemy sobie — w sposób jawny bądź ukryty — zasadnicze pytanie: dlaczego ludzie robią to, co właśnie robią? Stawiamy sobie takie pytania, ponieważ ludzkie motywy są kluczem otwierającym drzwi do ich osobowości. Jeżeli stwierdzamy, że Bob wyładował się na swoim synu bez szczególnych powodów, to nasze wyobrażenie o nim będzie inne niż to, które byśmy stworzyli, dowiadując się, że jego syn wbiegł na jezdnię nie spoglądając, czy nie nadjeżdża samochód. Sposób, w jaki ludzie odpowiadają na pytanie „dlaczego?", przyciąga uwagę teorii atrybucji, która interesuje się sposobem, w jaki wnioskujemy o powodach różnych zachowań ludzi.


Istota procesu atrybucyjnego


teoria atrybucji: określenie sposobu, w jaki ludzie wyjaśniają przyczyny tak swego zachowania, jak i zachowania innych ludzi atrybucja wewnętrzna: wnioskowanie, że jakaś osoba zachowała się w określony sposób zarówno ze względu na swe właściwości, jak i postawy, charakter czy osobowość

atrybucja zewnętrzna: wnioskowanie, iż jakaś osoba zachowała się w określony sposób ze względu na właściwości sytuacji, w której się znalazła; zakłada się tu, że w tej sytuacji większość ludzi reagowałaby w ten sam sposób


Fritz Heider (1958) jest często określany ojcem teorii atrybucji. Jego wpływowa praca określiła obszar spostrzegania społecznego, a jego spuścizna jest ciągle przydatna w bieżących badaniach. Heider (1958) analizował tak zwaną psychologię naiwną czy zdroworozsądkową. Z jego punktu widzenia funkcjonujemy jak psychologowie amatorzy, którzy próbując zrozumieć zachowanie innych, składają cząstki informacji tak długo, aż dotrą do sformułowania rozsądnego wyjaśnienia lub przyczyny. Heider (1958) był zainteresowany tym, co wydaje się komuś sensowne, oraz sposobem dochodzenia do takiego wniosku. Najbardziej wartościową zasługą Heidera jest prosta dychotomia: gdy próbujemy określić, dlaczego ludzie zachowują się tak, a nie inaczej — na przykład, dlaczego Bob krzyczy na swego syna — możemy czynić zarówno wewnętrzne atrybucje (odwołujące się do dyspozycji), jak i atrybucje zewnętrzne (odwołujące się do sytuacji). Możemy stwierdzić, że przyczyną obserwowanego zachowania Boba była jego osobowość, postawa lub charakter. Byłoby to wyjaśnienie, które lokuje przyczynę jego zachowania wewnątrz. Moglibyśmy na przykład uważać, że Bob ma słabe umiejętności wychowawcze i strofuje dziecko w niewłaściwy sposób. I odwrotnie, można przyjąć, że przyczyna jego zachowania tkwiła w sytuacji — jego syn właśnie wszedł na jezdnię bez rozglądania się. Wyjaśnienie to przypisuje przyczynę zachowania czynnikom zewnętrznym (np. że to właśnie postępowanie dziecka uruchomiło zachowanie Boba, a nie jego specyficzna osobowość czy charakter).


Zauważ, iż nasze wyobrażenia Boba bardzo się różniły w zależności od typu poczynionej atrybucji. Jeżeli atrybucja jest wewnętrzna, wówczas powstanie w nas negatywne wyobrażenie Boba. Czyniąc zaś atrybucję zewnętrzną, nie dowiemy się o nim wiele — ostatecznie, większość rodziców zrobiłaby to samo w podobnej sytuacji. Całkowita więc odmienność!


Kolejnym osiągnięciem Heidera (1958) było zanalizowanie tendencji do dokonywania wewnętrznych atrybucji kosztem atrybucji zewnętrznych. Mimo że każdy z tych typów atrybucji jest zwykle możliwy, Heider zauważył, że mamy skłonność do szukania przyczyn czyjegoś zachowania w tej właśnie osobie. Jesteśmy spostrzeżeniowo skoncentrowani na ludziach — są takimi, jakimi ich spostrzegamy — sytuacja zaś, która jest często trudna do zaobserwowania i trudna do określenia, może zostać niedoceniona. Spostrzeżenie Heidera, że atrybucję wewnętrzne są

szczególnie atrakcyjne dla spostrzegającego, jest punktem wyjścia jednej z podstawowych teorii odnoszących się do zjawiska atrybucji, mianowicie teorii wnioskowania z czynników towarzyszących (Jones, Da vis, 1965).


Teoria wnioskowania z czynników towarzyszących: od działań do decyzji


teoria wnioskowania z czynników towarzyszących: teoria, w myśl której dokonujemy wewnętrznych atrybucji dotyczących jakiejś osoby, gdy: a) istnieje niewiele nietożsamych konsekwencji jej zachowania, b) zachowanie jest nieoczekiwane


Edward Jones i Keith Davis sformułowali teorię wnioskowania z czynników towarzyszących, by określić proces, w trakcie którego dochodzimy do atrybucji wewnętrznej, czyli w jaki sposób wnioskujemy o dyspozycjach albo wewnętrznych właściwościach osobowości, korzystając ze związanych z nimi zachowań lub działań (Jones, 1990; Jones, Davis, 1965; Jones, McGillis, 1976). Załóżmy, iż Karen zaakceptowała pracę w agencji reklamowej w Nowym Jorku. Dlaczego? Czy Karen przyjęła tę pracę, ponieważ interesuje się reklamą? Dlatego, że pragnie mieszkać w Nowym Jorku? Ponieważ jest dobrze opłacana? Teoria wnioskowania z czynników towarzyszących interesuje się, w jaki sposób zawężamy te możliwości, dochodząc do wyjaśnienia, dlaczego Karen zrobiła to, co zrobiła.


Rola rezultatów nietożsamych. Zgodnie z tą teorią dokonujemy porównania rezultatu, który ludzie uzyskali, zachowując się tak, jak postąpili, z tym, co mogli zyskać działaniem alternatywnym (w myśl teorii porównując skutki odmiennych rozwiązań). Na przykład, by rozstrzygnąć, co Karen osiągnęła, przyjmując pracę w reklamie, powinniśmy rozważyć, co by uzyskała, dokonując innego wyboru. Atrybucja wewnętrzna jest łatwiejsza, ponieważ występuje tu kilka nietożsamych

rezultatów przy odmiennych wyborach, co oznacza, iż decydując się na zatrudnienie w Nowym Jorku, Karen mogła uzyskać jeden czy dwa rezultaty, których by nie osiągnęła, gdyby przyjęła inną pracę.


Przypuśćmy, że wiedzieliśmy, iż Karen podejmując pracę w reklamie, odrzuciła ofertę nauczania historii w wiejskiej szkole średniej w Wyoming. Nie byłoby trudno dowiedzieć się, dlaczego wybrała pracę właśnie w reklamie, ponieważ wybierając ją, mogła osiągnąć wiele z tego, czego by nie uzyskała, przyjmując posadę nauczyciela — początek kariery w reklamie, mieszkanie w dużym mieście, lepsza płaca (patrz ryć. 5.3). W tej sytuacji zaistniałoby wiele nietożsamych rezultatów w ramach tych dwu działań. Przypuśćmy jednak, iż dowiedzieliśmy się, że Karen zawęziła swój wybór do dwóch opcji: a) pracy w Hook 'Em Advertising Agency, która specjalizuje się w

reklamowaniu papierosów; b) pracy w Hełp 'Em Agency, specjalizującej się w reklamowaniu służby publicznej w celu przyciągnięcia ludzi zaangażowanych w kształtowanie zachowań sprzyjających zdrowiu. Dowiedzieliśmy się dalej, iż w obu przypadkach płaca jest taka sama i są te same możliwości doskonalenia. Jeśli dowiemy się, iż Karen przyjęła pracę w Hełp 'Em Agency, wówczas możemy być bardziej pewni powodu, dla którego dokonała takiego właśnie wyboru, ponieważ występuje tu tylko jeden nietożsamy rezultat między dwiema opcjami: obszar

specjalizacji. Mówiąc wyraźnie, Karen woli pracować w reklamie służby publicznej niż przy reklamie papierosów.


rezultaty nietożsame: konsekwencje określonego przebiegu działania, które nie mogłoby wystąpić przy alternatywnym działaniu


RYCINA 5.3. Rola rezultatów nietożsamych. Gdy ludzie jednym działaniem mogą uzyskać wiele z tego, czego nie mogą osiągnąć poprzez działanie alternatywne, wówczas może być trudno stwierdzić, dlaczego postąpili właśnie tak, a nie inaczej (zobacz lewą stronę ryciny). Natomiast, gdy istnieje niewiele rezultatów nietożsamych — gdy ludzie jednym działaniem mogą uzyskać bardzo mało tego, czego nie mogą osiągnąć w inny sposób — wtedy łatwiejsze jest dokonanie atrybucji wewnętrznej


RYCINA 5.4. Szacunki ludzi dotyczące towarzyskości osoby starającej się o pracę w charakterze astronauty lub członka załogi łodzi podwodnej. Ludzie dokonują najbardziej krańcowych ocen, gdy zabiegający o pracę zachowuje się w sposób niezgodny z jej wymogami, a więc gdy jego sposób bycia jest ukierunkowany na zewnątrz podczas starań o pracę astronauty (zobacz lewy kraniec wykresu), bądź do wewnątrz, gdy chce pozyskać pracę podwodniaka (zobacz prawy kraniec wykresu). Gdy starający się o pracę postępuje zgodnie z tym, co stanowi jej wymóg, wówczas trudno stwierdzić, jaką osobą jest naprawdę (zaczerpnięto z: Jones, Davis, Gergen, 1961)


By pokazać, w jaki sposób ludzie dokonują atrybucji opartej na rezultatach nietożsamych, Edward Jones, Keith Davis i Kenneth Gergen (1961) nagrali dwa wywiady z ubiegającymi się o pracę. W jednym z nich osoba starała się o pracę astronauty, a w drugim — członka załogi łodzi podwodnej. W obu nagranych rozmowach zabiegający o pracę odpowiadał albo tak, że odpowiadało to dobrze

wymogom związanym z tym zawodem, albo też tak, iż takiego dopasowania nie było. Na przykład w jednym z wywiadów podkreślał swoją zdolność do pracy z innymi oraz swe uspołecznienie i łatwość współżycia. Te na zewnątrz ukierunkowane cechy dobrze współgrały z zawodem podwodniaka (gdzie pracuje się wśród innych w ograniczonej przestrzeni). W drugim wywiadzie akcentował upodobanie do działań w samotności, swą niezależność itd. Te do wewnątrz skierowane cechy odpowiadały pracy astronauty. (W czasie wczesnej fazy programu badań kosmicznych astronauci byli wysyłani w przestrzeń samotnie). Badani wiedzieli o tym, że starających się o

pracę poinstruowano, aby mówili wszystko to, co według nich może mieć wpływ na prowadzącego wywiad i zapewnić uzyskanie zatrudnienia, nawet gdyby to wymagało kłamstwa.


Jak można zobaczyć na rycinie 5.4, badani formułowali więcej właściwych wniosków, gdy odpowiedzi starającego się o pracę nie odpowiadały jej typowi. Jako bardziej nastawiony społecznie był spostrzegany wówczas, kiedy zabiegał o pracę astronauty, zachowując się w sposób ukierunkowany na zewnątrz, a jako mniej nastawiony społecznie wtedy, gdy zachowywał się z rezerwą, starając się o pracę podwodniaka. Dlaczego? Gdy poszukujący pracy przedstawia siebie jako osobę, która spełnia jej wymogi, może się zachowywać dwojako: pokazać siebie prawdziwie lub udawać, że jest taką właśnie osobą. Oznacza to uzyskanie przynajmniej dwu nietożsamych rezultatów oraz trudności w określeniu, który z nich rzeczywiście był wynikiem danego działania. Natomiast, gdy prezentuje właściwości, które nie odpowiadają danej pracy, może próbować zrobić tylko jedno: zaprezentować się jako ktoś, kim rzeczywiście jest (ponieważ może być pewien, że w tej sytuacji nie uzyska pracy). Występuje tu tylko jeden nietożsamy rezultat w wyborze działania danej osoby; stąd łatwo jest określić, dlaczego to zrobiła.


Rola oczekiwań. Według Jonesa (1990) występuje również inny rodzaj informacji, który ludzie biorą pod uwagę, dokonując ątrybucji. Przebieg działania może nie zawierać informacji nawet wówczas, gdy obejmuje tylko nieliczne nietożsame rezultaty, ponieważ każdy zrobiłby to samo. Wróćmy do przykładu z Karen. Przypuśćmy, że wiemy, iż dokonywała wyboru między dwiema prawie identycznymi propozycjami, z tą jedynie różnicą, że płaca za jedną wynosiła 50 tysięcy dolarów rocznie, natomiast za drugą 10 tysięcy. Ponieważ występuje tu tylko jeden nietożsamy rezultat, jakim jest wysokość płacy, to powinniśmy z łatwością dokonać pewnej wewnętrznej ątrybucji dotyczącej Karen, gdy się dowiemy, iż wybrała ona pracę lepiej płatną. Ale czy rzeczywiście? Tak naprawdę, nie dowiedzieliśmy się o Karen prawie nic, ponieważ każdy zrobiłby to samo. Więcej dowiadujemy się o innych wówczas, gdy nietożsame rezultaty są czymś, co nie każdy by wybrał do realizacji. Gdyby Karen, na przykład, wybrała pracę za 10 tysięcy dolarów rocznie, to takie działanie byłoby nieoczekiwane, taka odmienność zaś w stosunku do tego, co

zrobiłaby większość ludzi, pozwoliłaby nam wiele się o niej dowiedzieć.


oczekiwania oparte na kategorii: oczekiwania dotyczące ludzi, bazujące na cechach grupy, do których te osoby przynależą, na przykład oczekiwanie, że ktoś kocha chodzić na przyjęcia, ponieważ należy do towarzystwa miłośników przyjęć lub żeńskiego kółka studenckiego oczekiwania oparte na obiekcie: oczekiwania wobec jakiejś osoby, bazujące na jej wcześniejszych działaniach, takie jak oczekiwanie, że ktoś w czasie wakacji pójdzie na plażę, ponieważ zwykle chodził na plażę w przeszłości


Mamy zatem do czynienia z dwoma typami oczekiwań: oczekiwaniami opartymi na kategorii i oczekiwaniami opartymi na osobie (Jones, McGillis, 1976). Oczekiwania oparte na kategorii odnoszą się do oczekiwań wobec ludzi, formułowanych na podstawie ich przynależności grupowej. Gdyby ci powiedziano, że Mick Jagger ukończył London School of Economics, uczelnię bardzo prestiżową, to byłbyś bardzo zdumiony, ponieważ nie jest to typowe wykształcenie czy zachowanie gwiazdy rocka. Oczekiwania oparte na obiekcie odnoszą się do zachowań, jakich spodziewasz się po danej osobie, znając jej działania w przeszłości. Gdyby Madonna zwołała konferencję prasową i oznajmiła, że wierzy, iż seks, golizna i rock and roli to wymysły szatana, byłbyś zdumiony, ponieważ z pewnością nie była to jej postawa w przeszłości. W obu przypadkach sformułowałbyś raczej wniosek korespondujący z tymi działaniami, zakładając, że zachowanie Micka Jaggera i Madonny odpowiada ich dyspozycjom.


Tak więc, zgodnie z teorią wnioskowania z czynników towarzyszących, dokonywanie atrybucji przypomina pracę detektywa. Gdy próbujemy wydedukować, dlaczego ktoś zachowuje się w określony sposób, szukamy celów, które dana osoba mogłaby chcieć osiągnąć (rezultaty działania). Redukujemy liczbę możliwości badając, co mogłaby uzyskać, zachowując się inaczej (Jones, 1990; Newtson, 1974). Bierzemy także pod uwagę nasze oczekiwania, że ludzie zrobią to, co już robili wcześniej: działania nieoczekiwane są znacznie bardziej informujące niż te, które są zgodne z owymi oczekiwaniami.


Model współzmienności: atrybucje wewnętrzne przeciw atrybucjom zewnętrznym


model współzmienności: koncepcja, według której dokonujemy atrybucji przyczynowych dotyczących zachowania jakiejś osoby na podstawie obserwacji faktów, które zmieniają się wraz z jej zachowaniem — na przykład, jak dalece czyjś taniec staje się niezdarny tylko wówczas, gdy tańczy z tym, a nie innym partnerem


Harold Kelley (1967) przyjął nieco odmienne podejście, formułując własną teorię atrybucji. Podczas gdy Jones i Davis (1965) koncentrowali się na informacji, z której korzystamy, tworząc atrybucje dotyczącą dyspozycji (wewnętrzną), to Kelley (1967) zajął się pierwszym krokiem w procesie spostrzegania społecznego — w jaki sposób ludzie decydują, czy poczynić wewnętrzną czy też zewnętrzną atrybucje. Kolejna różnica między tymi dwiema teoriami polega na tym, że o ile teoria wnioskowania z czynników towarzyszących stosuje się do pojedynczej obserwacji zachowania (np. twój przyjaciel nie chce ci pożyczyć samochodu), o tyle model wspótzmienności

Kelleya (1967) stosuje się do wielokrotnych przejawów zachowania, które powtarzają się w czasie i w różnych sytuacjach (np. czy twój znajomy już kiedyś w przeszłości nie chciał ci pożyczyć samochodu? Czy pożyczał go innym? Czy również nie lubi pożyczać ci innych rzeczy?).


Kelley zakłada (tak jak przed nim Heider), iż tworząc atrybucje, zbieramy informację, która pomoże nam wzbogacić osąd. Według Kelleya dane, które uzyskujemy, dotyczą tego, w jaki sposób czyjeś zachowanie współzmienia się wraz ze zmianami czasu, miejsca, osób, które działają i różnych obiektów działania. Dzięki odkryciu współzmienności w ludzkim zachowaniu (np. twój przyjaciel nie pożycza samochodu nikomu z twoich znajomych, natomiast bardzo chętnie pożycza go innym) możemy wzbogacić swój sąd o przyczynach czyjegoś zachowania.


Dlaczego John deptał Mary po nogach?

Ludzie są skłonni do tworzenia a trybucj i wewnętrznych — dotyczących cech Johna

— jeśli widzą zachowanie mające:

— niską zgodność: John jest jedynym, który depcze Mary po nogach;

— niską wybiórczość: John depcze po nogach wszystkim kobietom, gdy z nimi tańczy;

— wysoką zwartość: John depcze Mary po nogach zawsze, gdy z nią tańczy.

Ludzie będą przypuszczać, iż ma to jakiś związek z Mary (dokonują atrybucji zewnętrznej), gdy obserwują zachowanie mające:

— wysoką zgodność: każdy, kto tańczy z Mary, depcze jej po nogach;

— wysoką wybiórczość: tańcząc z innymi kobietami, John nie każdej depcze po nogach;

— wysoką zwartość: John zawsze depcze Mary po nogach, gdy z nią tańczy.

Ludzie będą przypuszczać, iż jest coś szczególnego w tych specyficznych warunkach, gdy John depcze Mary po nogach, jeśli jest to zachowanie mające:

— wysoką lub niską zgodność;

— wysoką lub niską wybiórczość;

— niską spójność: to jedyny raz, gdy John deptał Mary po nogach.

Model współzależności. Dlaczego John nadepnął Mary na nogę? By rozstrzygnąć, czy zachowanie było spowodowane przez czynniki wewnętrzne, należące do dyspozycji osoby, czy też przez zewnętrzne, zależne od sytuacji, ludzie stosują zasadę zgodnej, wybiórczej lub spójnej informacji.


Jaki rodzaj informacji badamy podczas formułowania atrybucji, by stwierdzić, czy występuje współzmienność? Kelley (1967) twierdzi, że dotyczy to trzech istotnych aspektów informacji: zgodności, wybiórczości i spójności. Spróbujmy je określić, podając przykłady. Jesteś na przyjęciu i widzisz Johna potykającego się i mylącego krok, gdy tańczy z Mary. Wygląda on dość zabawnie; — ou, jeszcze raz — znowu nadepnął na jej nogę. Bez żadnego świadomego wysiłku z twej strony stawiasz atrybucyjne pytanie: Dlaczego John potyka się, myli krok, i nadeptuje Mary na buty? Czy jest to coś, co wiąże się z Johnem czy raczej z sytuacją wokół?


zgodność informacji: informacja dotycząca tego, w jakim stopniu inni ludzie zachowują się wobec tych samych bodźców tak samo, jak to czyni aktor wybiórczość informacji: informacja mówiąca o tym, do jakiego stopnia dany aktor zachowuje się w ten sam sposób wobec różnych spójność informacji: informacja mówiąca o stopniu, w jakim zachowanie jakiegoś aktora wobec określonego bodźca jest takie samo mimo upływu czasu i innych


Przyjrzyjmy się obecnie, jakich odpowiedzi na to pytanie można się spodziewać według modelu współzmienności Kelleya (1967). Zgodność informacji dotyczy zachowania innych osób wobec tego samego bodźca — w tym przypadku odnosi się to do Mary. Czy inni mężczyźni tańcząc z Mary, również mylą się i potykają? Wybiórczość informacji odnosi się do tego, jak aktor (czyli osoba, której zachowanie staramy się wyjaśnić) reaguje na inne bodźce. Czy John myli się i plącze, tańcząc z innymi kobietami? Spójność informacji wiąże się z częstotliwością, z jaką zachowania między tymi samymi aktorami i pod wpływem tych samych bodźców powtarzają się w czasie i w okolicznościach. Czy John myli się za każdym razem, gdy tańczy z Mary? Czy myli się, tańcząc z nią na różnych przyjęciach i przy różnym rodzaju muzyki?


Zgodnie z teorią Kelleya jednoznaczna atrybucja może być dokonana wówczas, gdy te trzy źródła informacji złożą się na jeden z dwu różnych wzorców. Atrybucji wewnętrznej (twierdzenia, iż zachowanie zostało spowodowane czymś, co jest związane z Johnem) dokonujemy, gdy zgodność i wybiórczość działania są niskie, lecz jego spójność jest wysoka (przykład na s. poprzedniej). Podzielilibyśmy przekonanie, że John plącze się w tańcu, ponieważ jest niezdarnym tancerzem, gdyby nikt inny nie tańczył tak z Mary oraz wówczas, gdyby John źle tańczył również z innymi kobietami, a także za każdym razem, gdy tańczy z Mary. Atrybucji zewnętrznej (w tym przypadku odnoszącej się do Mary) dokonujemy, gdy zgodność, wybiórczość i spójność są wysokie. Wreszcie, gdy zgodność jest niska, nie możemy sformułować jednoznacznie wewnętrznej lub zewnętrznej atrybucji i wówczas uciekamy się do szczególnego rodzaju atrybucji zewnętrznej — atrybucji sytuacyjnej wnioskując, że John potyka się w tańcu z powodu jakichś specyficznych czynników

związanych z tymi konkretnymi okolicznościami, takimi jak na przykład mokre plamy na parkiecie.


Zarówno teoria wnioskowania z czynników towarzyszących, jak i model współzmienności zakładają, że ludzie dokonują atrybucji przyczynowych w racjonalny, logiczny sposób. Obserwujemy przesłanki takie, jak wybiórczość działania, a następnie wyciągamy wniosek wyjaśniający, dlaczego ta osoba postąpiła tak, jak postąpiła. Badania potwierdziły, że często dokonujemy atrybucji w sposób zgodny z modelami Jonesa i Davisa (1965) oraz Kelleya (1967) (Fosterling, 1989; Hazelwood, Olson, 1986; Hewstone, Jaspars, 1987; Major, 1980; Ruble, Feldman, 1976; Zuckerman, 1978).


Leslie McArthur (1972) przedstawiała badanym opisy takiego, podobnego jak w naszym przykładzie, zachowania (np. „John nadepnął w tańcu Mary na nogę") wraz z informacją o wybiórczości, spójności i zgodności tego zachowania, według podziału przedstawionego w przykładzie na poprzedniej stronie, i prosiła o atrybucję przyczyn owego zachowania. Stwierdziła, że, generalnie, badani dokonują atrybucji wewnętrznej, zewnętrznej lub sytuacyjnej, gdy te trzy typy informacji układają się we wzorzec zgodny z przewidywaniami teorii Kelleya. Natomiast odkryła również pewną lukę: badani nie korzystali z informacji dotyczącej zgodności w takim stopniu, jak to przewiduje teoria Kelleya; w tworzeniu atrybucji bardziej polegali na spójności i wybiórczości informacji.


Podsumowując, zarówno teoria wnioskowania z czynników towarzyszących, jak i model współzmienności przedstawiają ludzi jako profesjonalnych detektywów, wywodzących przyczyny zachowania tak systematycznie i logicznie, jak zrobiłby to Sherlock Holmes. W trakcie badań stwierdzono, że, przynajmniej w pewnych warunkach, ludzie tak właśnie postępują. Jednak, jak wskazaliśmy w rozdziałach 3 i 4, nie zawsze uzyskujemy w ten sposób najbardziej dokładne czy racjonalne przesłanki do sformułowania osądu o innych. Czasem zniekształcamy informację, by

nie zburzyć swej samooceny. Innym razem posługujemy się swoistymi skrótami poznawczymi, które, choć pomocne, mogą jednak tworzyć nieadekwatne obrazy (patrz rozdz. 4). Czy to samo dotyczy wnioskowania służącego wyjaśnianiu, dlaczego inni robią to, co robią? Obecnie spróbujemy wykazać, że w pewnych warunkach dokonując atrybucji, stosujemy skróty poznawcze.


Stosowanie skrótów poznawczych podczas dokonywania atrybucji


Stosowanie schematów i teorii


Zwróciłeś zapewne uwagę, iż badanie przeprowadzone przez McArthur, testujące model współzmienności, było pod jednym względem mało podobne do sytuacji codziennego życia: badanym dostarczono szczegółowe opisy warunków, w których to zachowanie się pojawiło, bez wymagania samodzielnego ich określenia. Podano na przykład, jak często John deptał partnerce po nogach. Rodzi się pytanie o to, jak dokładnie ludzie spostrzegają współzależności między zmiennymi określającymi na przykład częstość, z jaką John potyka się w tańcu z różnymi partnerkami.


Jak sobie przypominasz, pytanie to postawiliśmy w rozdziale 4. Jesteśmy zupełnie dobrzy w spostrzeganiu współzależności między zmiennymi — poza sytuacjami, gdy mamy silnie działające schematy lub teorie sugerujące, jakie winny być te współzmienności. Gdy dysponujemy teorią, w myśl której dwie zmienne są powiązane, wówczas mamy skłonność do spostrzegania ich jako takich właśnie, nawet jeśli tak nie jest (Chapman, Chapman, 1967). Na przykład, jeśli jesteśmy

mocno przekonani, iż John jest wielkim niezdarą, to będziemy przywoływać sobie wszystkie te przypadki, w których deptał partnerkom po nogach i potykał się w tańcu, nawet gdyby nie był gorszym tancerzem od innych. Tak więc w codziennym życiu, gdy dokonujemy atrybucji przyczynowych, pozwalamy dochodzić do głosu naszym schematom i w ten sposób podtrzymujemy te, których oczekiwaliśmy (np. „Zobacz, jest dokładnie tak, jak myślałem — John to niezdarny tancerz"; Nisbet, Wilson, 1977). Ta prawidłowość dotyczy zarówno tego przypadku, jak i naszego wnioskowania wyjaśniającego zachowanie. Taki sposób postępowania jest bardzo rozpowszechniony, przynajmniej w kulturach zachodnich: zasada, iż robimy to, co robimy, ponieważ takimi właśnie jesteśmy, a nie dlatego, że do takiego zachowania zmusza nas sytuacja, w jakiej się znajdujemy. Nazwano to podstawowym błędem atrybucji.


Podstawowy błąd atrybucji: ludzie jako psychologowie osobowości


Już wcześniej uderzyło nas, jak łatwo ludzie potrafią uwierzyć w fikcję filmów lub sztuk teatralnych. Gdzieś w głębi wiemy, iż są to aktorzy i aktorki recytujący wyuczone na pamięć kwestie. Gdy jednak na końcu finałowego aktu widzimy Króla Lira nad ciałem Kordelii i słyszymy jego bolesny płacz, to nie myślimy: „Och, ten aktor robi to, ponieważ płaci mu się za rolę w sztuce Szekspira, a to właśnie każe mu zrobić scenariusz". Widzimy króla przepełnionego bólem i odchodzącego od zmysłów z powodu utraty córek i królestwa i może nawet wraz z nim ronimy łzy.


podstawowy błąd atrybucji: tendencja do przeceniania czynników wewnętrznych przynależnych do dyspozycji, a niedocenianie roli sytuacji


Czasem ta tendencja do spostrzegania aktorów jako ludzi, których przedstawiają, ma zabawne konsekwencje. Kiedy Robert Young grał miłego, opiekuńczego lekarza w telewizyjnym serialu „Marcus Welby", w codziennej poczcie otrzymywał listy od swych fanów, szczegółowo opisujących swe fizyczne dolegliwości, z prośbą o poradę lekarską. Możemy parskaćśmiechem na taki absurd, jednak pomyśl o swoich reakcjach na filmy i sztuki teatralne. Czy po obejrzeniu filmu Taksówkarz pozostawiłbyś Roberta De Niro samego z twoją nastoletnią córką? Ilu z nas miało

suche oczy, kiedy w Czułych słówkach Debra Winger umierając na raka, żegnała się ze swoimi dziećmi?


No tak, możesz powiedzieć, powstrzymujemy się od niewiary, oglądając film czy sztukę, ponieważ w ten sposób zwiększamy swe zadowolenie. Jest jednak jasne, iż nie jest to zjawisko, które większość z nas potrafi łatwo kontrolować. Gdy oglądamy szczególnie wzruszającą reklamę telewizyjną jak ta, gdzie ojciec ogląda rozwój swej córki — od niemowlęctwa poprzez lata szkolne do dorosłości — prowadząc ją w końcu do ślubu, to wiemy, że próbuje się manipulować naszymi emocjami po to, byśmy wykupili ubezpieczenie lub długoterminowe usługi. Niemniej nadal może być trudno nie spostrzegać aktorów jako rzeczywistych ludzi, którzy naprawdę wierzą w to, co mówią, i pozostać na to obojętnym emocjonalnie. Jest to jeden z powodów, dla których reklamy Taster's Choice i papierosów Benson & Hedges, omówione na początku tego rozdziału, są tak skuteczne.


Są to przykłady rozpowszechnionej, fundamentalnej zasady, którą większość z nas stosuje w analizie przyczyn ludzkiego zachowania: zakładamy, iż ludzie czynią tak, a nie inaczej, ponieważ są tacy właśnie, a nie dlatego, że określa ich sytuacja bądź pełniona funkcja (męża, matki, profesora, studenta). Jesteśmy mocno nastawieni na dostrzeganie związku między działaniem ludzi a tym, co naprawdę myślą lub czują, nawet gdy jest oczywiste, że zachowanie zostało zdeterminowane przez sytuację. W ten sposób bardziej przypominamy psychologów osobowości, którzy spostrzegają

zachowanie jako wywodzące się z wewnętrznych dyspozycji i cech, niż psychologów społecznych, którzy koncentrują uwagę na związku sytuacji społecznych z zachowaniem. Ta skłonność jest na tyle rozpowszechniona, że psycholog społeczny, Lee Ross (1977), nazwał ją podstawowym błędem atrybucji (Heider, 1958; Jones, 1990).


Istnieje wiele empirycznych przykładów tendencji do spostrzegania zachowania jako odzwierciedlenia dyspozycji czy przekonań, a nie skutku okoliczności. Jones i Harris (1967) poprosili studentów college'u o przeczytanie eseju napisanego przez ich kolegów, który albo popierał, albo przeciwstawiał się rządom Fidela Castro na Kubie (zobacz ryć. 5.5). W jednym przypadku badacze mówili, że autor może swobodnie wypowiadać się za lub przeciw, ułatwiając osobom badanym określenie prawdziwych odczuć piszącego. Gdyby wybrał argumentację popierającą Castro, to wyraźnie znaczyłoby, że sympatyzuje z Castro. Natomiast w drugim przypadku studenci dowiedzieli się, że autor nie może swobodnie określić swego stanowiska, ponieważ zostało mu narzucone jako osobie biorącej udział w debacie. Logicznie rzecz biorąc, gdybyśmy wiedzieli, iż ktoś nie miał swobodnego wyboru tematu, wówczas nie twierdzilibyśmy, że piszący wierzy w to, co pisze.


RYCINA 5.5. Podstawowy błąd atrybucji. Nawet gdy ludzie wiedzą, że decyzja autora eseju była wymuszona z zewnątrz (np. w warunkach braku wyboru), zakładają, iż to, co napisał, odzwierciedla jego prawdziwe opinie o Castro. Oznacza to, że dokonują atrybucji wewnętrznej dotyczącej zachowania (zaczerpnięto z: Jones, Harris, 1967)


Co więcej, badani zarówno w tym eksperymencie, jak i w dziesiątkach innych uznali, że autor naprawdę wierzył w to, co napisał, nawet gdy było wiadomo, iż narzucono mu stanowisko, które miał wyrazić. Jak widać na rycinie 5.5, ludzie miarkują nieco swe przypuszczenia: nie wystąpiła tak znaczna różnica w szacowaniu postawy autorów w warunkach pro- i anty- Castro, choć ciągle przyjmowano, że treść eseju odzwierciedla prawdziwe poglądy autora.


Powstaje pytanie, dlaczego ta tendencja do wyjaśniania zachowania poprzez dyspozycje jest nazywana podstawowym błędem atrybucji. Nie oznacza to przecież, iż atrybucja wewnętrzna (ludzie czynią to, co czynią, właśnie dlatego, że są tacy właśnie) jest błędem. Istnieje jednak aż nadto dowodów, iż sytuacje społeczne mogą mieć znaczny wpływ na zachowanie, a w rzeczy samej podstawowa wiedza, jaką przynosi psychologia społeczna, mówi, że wpływ ten jest niezwykle silny. Istotą podstawowego błędu atrybucji jest skłonność do niedoceniania jego siły podczas

wyjaśniania zachowania innych. Nawet gdy jego obecność jest oczywista, jak w eksperymencie Jóhesa T Harrisa (1967), ludzie utrzymują atrybucję wewnętrzną (Ross, Amabile, Steinmetz, 1977). Chociaż w przypadku danego zachowania może być trudno określić, czy atrybucja wewnętrzna jest właściwym postępowaniem, to jest oczywiste, że ludzie nie doceniają siły wpływów społecznych (zewnętrznych) (Ross, 1977; Ross, Nisbett, 1991).


Nie wybiegaj za żywością swego wyobrażenia, lecz powiedz: Wyobrażenie, poczekaj na mnie trochę. Pozwól mi zobaczyć, czym jesteś i co reprezentujesz. — Epiktet, Rozmowy


Rola wyrazistości spostrzeżeniowej. Dlaczego popełniamy podstawowy błąd atrybucji? Jednym z powodów jest, że wyjaśniając czyjeś zachowanie, zwykle koncentrujemy naszą uwagę na osobie, a nie na sytuacji, atrybucje zaś podążają śladem uwagi (Heider, 1958; Jones, Nisbett, 1971).

Ludzie są wyraziści spostrzeżeniowo — są czymś, co nasze oczy i uszy zauważają. Jak stwierdził Heider (1958), to, co zauważamy, wydaje się rozsądną i logiczną przyczyną zaobserwowanego zachowania. Badania potwierdziły wagę wyrazistości spostrzeżeniowej, szczególnie zaś eleganckie studium tego zjawiska przeprowadzone przez Shelley Taylor i Susan Fiske (1975). Dwóch studentów prowadziło rozmowę mającą na celu ich wzajemne poznanie się. (W rzeczywistości obaj byli współpracownikami eksperymentatorek i prowadzili rozmowę zgodnie z określonym scenariuszem). W każdej sesji brało udział sześciu rzeczywistych badanych. Siedzieli na przypisanych im miejscach wokół rozmawiających (patrz ryć. 5.6). Dwóch z nich siedziało po bokach aktorów, dzięki czemu widzieli ich z profilu. Po dwóch obserwatorów siedziało z tyłu za każdym aktorem; mogli zatem widzieć tył głowy jednego, a twarz drugiego. Pozwalało to wpływać na to, która osoba była dla badanego najlepiej widoczna — to zaś było sprytną manipulacją eksperymentalną.


RYCINA 5.6. Manipulowanie wyrazistością spostrzeżeniową. Pokazano tu miejsca dwóch aktorów i sześciu badanych w eksperymencie Taylor i Fiske. Badani oceniali wpływ każdego aktora na przebieg rozmowy. Eksperymentatorki stwierdziły, że aktora widzianego najpełniej oceniano jako odgrywającego główną rolę w rozmowie (zaczerpnięto z: Taylor, Fiske, 1975)


RYCINA 5.7. Wpływy wyrazistości spostrzeżeniowej. Są to wyniki szacowania roli każdego aktora w określaniu toku konwersacji. Ludzie sądzą, że aktor, którego najlepiej widzieli, miał największy wpływ na rozmowę (zaczerpnięto z: Taylor, Fiske, 1975)


Po skończeniu rozmowy, której byli świadkami, badanych pytano o tych dwóch mężczyzn — na przykład, kto prowadził rozmowę i kto wybrał jej temat? Jak możesz zobaczyć na rycinie 5.7, osoba widziana najlepiej była tą, którą badani spostrzegali jako decydującą o przebiegu rozmowy. Chociaż wszyscy obserwatorzy słyszeli ten sam dialog, to różnili się w opiniach. Ci, którzy siedzieli naprzeciwko studenta A, twierdzili, że to on przewodził rozmowie i wybrał jej temat, podczas gdy siedzący naprzeciwko studenta B uważali odwrotnie. Ci zaś, którzy jednakowo dobrze widzieli obu, twierdzili, że rozmówcy mieli jednakowy wpływ na przebieg dyskusji.


Wyrazistość spostrzeżeniowa, czy inaczej nasz wzrokowy punkt widzenia, pozwala wyjaśnić powszechność podstawowego błędu atrybucji. Koncentrujemy naszą uwagę bardziej na ludziach niż na sytuacji i stąd niedocenianie wpływu sytuacji na zachowanie. Jest to jednak tylko jedna strona medalu. Druga wymaga postawienia pytania: dlaczego na nasze atrybucje wywiera wpływ wyrazistość spostrzeżeniowa? Dlaczego prosty fakt, iż jesteśmy skoncentrowani na osobie, miałby skłonić nas do wyolbrzymiania jej znaczenia w wyjaśnianiu przyczyn postępowania tej osoby?


wyrazistość spostrzeżeniowa: informacja, która skupia naszą uwagę; ludzie są skłonni przeceniać przyczynową rolę informacji, która jest wyrazista spostrzeżeniowe


Winowajcą jest jeden ze skrótów poznawczych, które omówiliśmy w rozdziale 4, mianowicie heurystyka zakotwiczenia/dostosowania. Znamy przykłady, gdy osoby wydające opinię rozpoczynały obserwację z jakimś punktem odniesienia, a następnie nie korzystały z niego w wystarczającym stopniu. Podstawowy błąd atrybucji jest inną konsekwencją owego skrótu. Dokonując atrybucji, ludzie przyjmują przedmiot koncentracji swej uwagi za punkt startu. Gdy słyszymy na przykład, iż ktoś przedstawia mocne argumenty na rzecz reżimu Castro na Kubie, to naszym pierwszym odruchem jest wyjaśnienie tego zachowania w terminach dyspozycji: „Ta

osoba musi mieć radykalne poglądy polityczne". Wiemy jednak, że może ono nie wyjaśniać wszystkiego. Możemy pomyśleć: „Z drugiej strony wiem, iż musiał zająć takie stanowisko" i w ten sposób bardziej uwzględnić wpływ sytuacji na tworzenie atrybucji. Na przykład w cytowanym wcześniej eksperymencie Jonesa i Harrisa (1967) badani zmienili w pewnym stopniu swe atrybucje, gdy dowiedzieli się, że autor nie mógł swobodnie wybrać opcji; byli mniej skłonni do stwierdzenia, iż esej odzwierciedla jego przekonania, niż wówczas, gdy wiedzieli, że mógł wybierać. Problem polega na tym, że nie dokonali wystarczającej modyfikacji swych osądów. Nawet gdy wiadomo było, że autor nie miał wyboru, to i tak nadal zakładali, że wierzył w to, co napisał, przynajmniej do pewnego stopnia. Nie odcięli się wystarczająco od punktu zakotwiczenia swej obserwacji, czyli od pozycji zaprezentowanej w eseju.


W konkluzji można powiedzieć, że tworząc atrybucje, czynimy to w dwóch etapach (Gilbert, 1989; 1991; 1993). Rozpoczynamy od wewnętrznej atrybucji zakładając, iż czyjeś zachowanie zostało określone tym, co tkwi w samym człowieku. Następnie usiłujemy zmodyfikować tę atrybucje, uwzględniając sytuację, w jakiej znajdowała się dana osoba. Jak jednak zauważyliśmy, nie zawsze modyfikacja w tym drugim etapie jest wystarczająca. Interesującą implikacją tego faktu jest to, że podczas wyjaśniania czyjegoś zachowania, gdy uwaga jest rozproszona, może do tego drugiego etapu nie dojść, a nawet powstać jeszcze skrajniejsza atrybucja wewnętrzna. Dlaczego? Ponieważ ten wstępny krok (utworzenie wewnętrznej atrybucji) pojawia się szybko i spontanicznie, podczas gdy krok drugi (uwzględnienie sytuacji) wymaga większego wysiłku i świadomej uwagi. Daniel Gilbert wykonał sporo eksperymentów, które potwierdzają ten punkt widzenia. Badanych proszono o wyjaśnienie, dlaczego czynili to, co uczynili, zmuszając ich jednocześnie do jeszcze innego działania, jak np. przypominanie sobie ośmiocyfrowego numeru. Formułowali oni jeszcze bardziej skrajne atrybucje wewnętrzne niż ci, których myśli nie były odrywane od przedmiotu uwagi. Ta radykalność opinii była spowodowana niedostatecznym zmodyfikowaniem początkowego wrażenia, stąd nadal zachowanie danej osoby jawiło się jako wyłączna emanacja tego, co w niej tkwi, bez uwzględniania wpływu sytuacji (Gilbert, Osborne, 1989; Gilbert, Pelham, Krull, 1988).


Rola kultury. Drugą przyczyną pojawiania się podstawowego błędu atrybucji jest to, że zachodnia kultura uczy nas preferowania wyjaśnień odwołujących się do dyspozycji. Nie występuje to w kulturach, które kładą mniejszy nacisk na swobodę i autonomię jednostki (Zebrowitz-McArthur, 1988). Na przykład Joan Miller (1984) poprosiła osoby należące do różnych kultur — Hindusów żyjących w Indiach i Amerykanów żyjących w Stanach — by zastanowili się nad zachowaniami swoich przyjaciół i określili powód ich wystąpienia. Zgodnie z tym, cośmy dotychczas powiedzieli, Amerykanie preferowali uzasadnianie zachowań dyspozycjami. Przyczyn zachowań znajomych dopatrywali się raczej w ich indywidualnych cechach, a nie we właściwościach sytuacji, w ramach których działali. I odwrotnie, badani Hindusi preferowali sytuacyjne wyjaśnienia zachowań swych przyjaciół (Miller, 1984).


Być może jednak sądzisz, że Amerykanie i Hindusi przywołali na myśl zupełnie różne przykłady. Może Hindusi myśleli o zachowaniach, które w rzeczywistości są bardziej sytuacyjnie uwarunkowane, podczas gdy Amerykanie o zachowaniach, które rzeczywiście były wywołane bardziej przez dyspozycje. By zbadać te alternatywne hipotezy, Miller (1984) poprosiła Amerykanów o wyjaśnienie zachowań przedstawionych Hindusom. Znowu zaobserwowano różnice w atrybucjach wewnętrznych i zewnętrznych: Amerykanie preferowali wyjaśnienia odwołujące się do dyspozycji w odniesieniu do zachowań, które Hindusi traktowali jako spowodowane przez sytuację.


Dla przykładu, jedno z zachowań dotyczy prawnika, który jedzie motocyklem do pracy, wioząc przy okazji przyjaciela. Ulegają wypadkowi, w którym pasażer zostaje poważnie ranny. Po odwiezieniu go do szpitala, prawnik udaje się do pracy, nie zostając, by porozmawiać z lekarzami o stanie zdrowia swego przyjaciela. Dlaczego tak się zachował? Większość Amerykanów dokonała atrybucji z dyspozycji, tłumacząc zachowanie cechami osobowości (np. „Oczywiście, ten prawnik jest nieodpowiedzialny"). Hindusi natomiast częściej dokonywali atrybucji z sytuacji, przypisując postępowanie prawnika okolicznościom wydarzenia (np. „Prawnik musiał pojawić się w sądzie, by reprezentować swego klienta. Stan jego przyjaciela być może nie był aż tak poważny"; Miller, 1984). Tak więc, ludzie w kulturach Zachodu są bardziej psychologami osobowości spostrzegającymi zachowanie w kategoriach dyspozycji, podczas gdy w kulturach Wschodu — bardziej psychologami społecznymi odnoszącymi się do zachowania w kategoriach sytuacyjnych.


Różnica między aktorem a obserwatorem


różnica między aktorem a obserwatorem: tendencja do spostrzegania zachowań innych ludzi jako następstwa ich dyspozycji, podczas gdy swoje własne zachowania tłumaczy się wpływem czynników sytuacyjnych


Interesującym naruszeniem prawidłowości reguły funkcjonowania podstawowego błędu atrybucji jest to, iż nie stosuje się ona do naszych własnych atrybucji o nas samych w takim zakresie, w jakim stosuje się do atrybucji dotyczących innych. Podczas gdy częściej spostrzegamy zachowanie innych jako skutek dyspozycji (podstawowy błąd atrybucji), to gdy wyjaśniamy nasze własne zachowanie, czynimy to rzadziej. Nazwano to różnicą między aktorem a obserwatorem. Na przykład Nisbett, Caputo, Legant i Maracek (1973) prosili studentów college'u o uzasadnienie, dlaczego wybrali taką właśnie specjalizację oraz dlaczego zrobił to także ich najlepszy przyjaciel. W obu przypadkach badani wymieniali więcej powodów, które dotyczyły przymiotów wewnętrznych (np. „Interesuje się psychologią", „Ona jest dobra w matematyce"), niż powodów, które by dotyczyły czynników zewnętrznych dla danej osoby (np. „Jest to dziedzina, która daje dużo możliwości zrobienia kariery"). Jednak promowanie powodów wewnętrznych było mniej wyraziste, gdy ludzie wyjaśniali swój własny wybór.


W wielu badaniach stwierdzono, iż obserwatorzy (ludzie wyjaśniający czyjeś zachowanie) stawali się teoretykami osobowości, spostrzegając zachowanie innych jako wywodzące się z ich cech i postaw. Natomiast aktorzy (ci, którzy wyjaśniają swoje własne zachowanie), mimo że nadal preferują wyjaśnienia wewnętrzne, dostrzegają również, iż na ich własne zachowanie wpływały także czynniki zewnętrzne. Stąd też biorą się różnice między aktorem a obserwatorem (Jones, Nisbett, 1972; Schoeneman, Rubanowitz, 1985; Watson, 1982; West, Gunn, Chernicky, 1975; zobacz list do Anny Landers na poprzedniej stronie ukazujący interesujący przykład różnicy między aktorem a obserwatorem). Dlaczego chętniej spostrzegamy swoje zachowanie jako spowodowane przez sytuację?


I znowu wyrazistość spostrzeżeniowa. Jeden z powodów to nasza stara znajoma — wyrazistość spostrzeżeniowa (Jones, Nisbett, 1972). Zauważyliśmy wcześniej, że o ile zachowania innych spostrzegamy silniej niż sytuację, w której się znajdują, o tyle gdy chodzi o nasze własne działania, kierujemy uwagę właśnie na sytuację. Nikt z nas nie jest ani tak egoistyczny, ani tak skoncentrowany na sobie, by iść przez życie „z lustrem przed sobą", w którym mógłby się nieustannie obserwować. Patrzymy na zewnątrz. Wyraziste spostrzeżeniowe są dla nas inni ludzie, przedmioty i rozwijające się wydarzenia itd. Nie poświęcamy (nie możemy) zbyt wiele uwagi samym sobie. Gdy więc aktor i obserwator rozważają,co spowodowało określone zachowanie, to kieruje nimi informacja najbardziej wyrazista zauważalna dla nich: aktor dla obserwatora, a sytuacja dla aktora


RYCINA 5.8. Usytuowanie miejsc siedzących w badaniu Stormsa. Zachowanie się badanych było wideofilmowane, tak iż niektórzy z nich mogli to później obejrzeć z innej perspektywy (zaczerpnięto z: Storms, 1973)


Michael Storms (1973) przeprowadził fascynujący eksperyment, który przedstawia rolę wyrazistości spostrzeżeniowej, tak w przypadku podstawowego błędu atrybucji, jak i różnic między aktorem a obserwatorem. Zgodnie z wzorcem, przypominającym ten z przedstawionego wcześniej badania Taylor i Fiske (1975), Storms (1973) usadził czteroosobowe grupy badanych w określony sposób (patrz ryć. 5.8). Dwóch z nich zamierzało pogawędzić ze sobą (aktor A i aktor B), podczas gdy dwóch pozostałych miałoby obserwować ten dialog, koncentrując się na jednym z rozmówców (obserwator A i obserwator B). Włączone były również dwie kamery: jedna filmowała twarz aktora A, a druga aktora B.


Następnie proszono owych czterech badanych o dokonanie atrybucji w stosunku do samych siebie (dla aktorów) lub w odniesieniu do aktorów, których obserwowali (dla obserwatorów). Należało określić, w jakim stopniu zachowanie aktora wynikało z właściwości osoby, a w jakim spowodowane zostało sytuacją (temat rozmowy, zachowanie rozmawiających partnerów itp.). Storms (1973) stwierdził, że obserwatorzy przypisywali więcej właściwości odnoszących się do dyspozycji aktorowi (popełniając tym samym podstawowy błąd atrybucji, jak w badaniu Taylor i

Fiske; 1975), podczas gdy aktorzy dokonywali więcej atrybucji odwołujących się do sytuacji, w odniesieniu do tego samego — ich własnego — zachowania (zobacz lewą stronę ryciny 5.9).


Uzupełnieniem tego eksperymentu było pokazanie badanym, nim dokonali swych oszacowań, poczynionych nagrań. Niektórzy z nich zobaczyli to, czego doświadczyli na żywo — aktor A obejrzał taśmę z nagraniem twarzy aktora B, aktor B obejrzał zaś nagranie twarzy aktora A; obserwator A oglądał taśmę dotyczącą aktora B, a obserwator B taśmę z nagraniem aktora B. Poproszeni o dokonanie atrybucji przyczynowych, badani ujawnili takie same różnice między aktorem a obserwatorem jak wcześniej, choć aktorzy umocnili jeszcze atrybucje sytuacyjne dotyczące ich samych po powtórnym (na filmie) przyjrzeniu się sytuacji (patrz środek ryciny 5.9).


Podobieństwa są jak cienie różnic. Różni ludzie spostrzegają różne podobieństwa i podobne różnice. — Władimir Nabokow Pale Fire, 1962


RYCINA 5.9. Wpływy uzależnienia od spostrzegania (orientacji wizualnej) na atrybucje dokonywane przez aktorów i obserwatorów. Gdy ludzie mają okazję obejrzeć swoje własne albo drugiej osoby zachowanie z różnych miejsc (zobacz prawą część ryciny), to dokonują atrybucji innych niż wówczas, gdy nie oglądali tego zachowania z nowego punktu odniesienia (zobacz środek i lewą stronę ryciny) (zaczerpnięto z: Storms, 1973)


Inną grupę badanych postawiono w sytuacji najbardziej interesującej. Po rozmowie obejrzeli taśmę wideo nagraną z pozycji dokładnie przeciwnej do tej, którą zajmowali na żywo. Zarówno aktor A, jak i aktor B obejrzeli swoją własną twarz; obserwator A oglądał taśmę pokazującą aktora B, obserwator B obejrzał zaś taśmę z nagraniem aktora A. Teraz punkt usytuowania spostrzegającego był całkowicie odmienny. W jaki sposób badani dokonywali przypisania przyczyn? Jak można zobaczyć w skrajnej prawej części ryciny 5.9, zmiana ta wymazała typową różnicę między aktorem a obserwatorem. Po obejrzeniu samych siebie aktorzy dokonują częściej atrybucji z dyspozycji. Natomiast po obejrzeniu sytuacji aktora (swego partnera podczas rozmowy) obserwatorzy częściej formułują atrybucje sytuacyjne dotyczące przesłanek działań tego aktora.


Rola dostępności informacji. Różnica między aktorem a obserwatorem ma również inne źródła. Aktorzy mają o sobie więcej informacji niż mogą zdobyć obserwatorzy (Jones, Nisbett, 1972). Wiedzą, jak zachowywali się przez poprzednie lata i co im się przydarzyło dzisiejszego ranka. Wraz z upływem czasu i zmieniającymi się sytuacjami są znacznie bardziej niż obserwatorzy świadomi zarówno podobieństw, jak i różnic w swych zachowaniach. W terminologii Kelleya (1967) aktorzy

dysponują znacznie bardziej spójną i zróżnicowaną informacją o sobie niż ta, którą zbierają obserwatorzy. Jeśli, na przykład, zachowujesz się na przyjęciu spokojnie i nieśmiało, to ten, kto na ciebie patrzy, będzie dokonywać atrybucji z dyspozycji: „Ojej, toż to skończony introwertyk". Tymczasem dobrze wiesz, iż nie jest to twój typowy sposób zachowania. Być może jesteś bardzo zmęczony tego wieczoru i po prostu nie masz siły, by brać w nim udział. Może jesteś nieśmiały tylko tam, gdzie nie znasz nikogo, a tak właśnie jest na tym przyjęciu. Nie dziwi więc, że atrybucje

aktorów wobec siebie często odzwierciedlają czynniki sytuacyjne, ponieważ mają oni większą wiedzę o swoich zachowania w różnych sytuacjach aniżeli większość obserwatorów, która ogląda ich w określonych okolicznościach.


Dotychczas nasze omówienie skrótów poznawczych, stosowanych w atrybucji, dotyczyło roli schematów, uzależnienia od spostrzegania oraz dostępności informacji. A co z potrzebami człowieka, jego pragnieniami, nadziejami i lękami? Czy te bardziej emocjonalne czynniki również sprawiają, że nasze atrybucje są tendencyjne? Czy jesteś skłonny spostrzegaćświat w określony sposób, ponieważ dzięki temu czujesz się lepiej, zarówno w samoocenie, jak i w życiu w ogóle? Odpowiedź brzmi: tak. Owe skróty, które omówimy poniżej, tkwią korzeniami w motywacji; są atrybucjami, które chronią naszą samoocenę i utrzymują przekonanie, że świat jest bezpiecznym i odpowiednim dla nas miejscem (patrz rozdz. 3).


Atrybucje w służbie ego


Pewnego dnia Bili idzie na zajęcia z chemii z pewną obawą, ponieważ właśnie dziś dowie się, jakie są jego dotychczasowe postępy. Gdy wykładowca przechodzi od osoby do osoby, oddając im pracę. Bili czuje, jak w jego żołądku powoli zaczyna zawiązywać się supeł. Profesor podaje mu jego pracę. Bili spogląda na ocenę. Z niedowierzaniem spostrzega, że dostał D [ndst. — przyp. tłum.]. Jak Bili wyjaśni, dlaczego otrzymał tak słabą notę? Nie jest zapewne niespodzianką, że ludzie chętnie sobie przypisują zasługę za swe sukcesy, niepowodzenia zaś tłumaczą zdarzeniami

zewnętrznymi, które znajdowały się poza ich kontrolą. Tak więc Bili sądzi, że to nie była jego wina — to test był nie w porządku. Natomiast wykładowca zakłada, że test był absolutnie dobry, lecz Bili nie przykładał się wystarczająco do nauki lub jest słabym studentem.


atrybucje w służbie ego: wyjaśnienia, które przypisują sukcesy czynnikom wewnętrznym zależnym od dyspozycji, za niepowodzenia zaś obwiniają czynniki zewnętrzne należące do sytuacji


Jak można wyjaśnić to odejście od typowego wzorca atrybucji dokonywanych przez aktora i obserwatora? Otóż gdy zagrożona jest samoocena, wówczas ludzie często dokonują atrybucji w służbie ego. Mówiąc prosto, są to atrybucje wynikające z naszej tendencji do przypisywania sobie zasług za sukces, a obwiniania innych (lub sytuację) za niepowodzenia (Miller, Ross, 1975). Wiele badań pokazuje, że ludzie dokonują atrybucji wewnętrznych, gdy dobrze wykonują zadanie, natomiast zewnętrznych, jeżeli idzie im źle (Arkin, Maruyama, 1979; Carver, DeGregorio, Gillis, 1980; Davis, Stephan, 1980; Elig, Frieze, 1979; Whitley, Frieze, 1985).


Być może sam również doświadczyłeś tej skłonności. Czy zdarzyło ci się kiedykolwiek pracować z innymi kolegami nad grupowym projektem, za który wszyscy otrzymaliście taką samą ocenę? Jeśli projekt został uznany za bardzo dobry, wówczas dokonałbyś zapewne wielu atrybucji z dyspozycji, które by uwzględniały twój wkład (myśląc, być może, iż pracowałeś ciężej i zrobiłeś więcej niż pozostali). Gdyby natomiast projekt został oceniony na dostatecznie, to założylibyśmy się z tobą, że twój komentarz mówiłby o braku energii i inteligencji kolegów.


Atrybucje w służbie ego odnoszą się nie tylko do ocen akademickich. Na przykład Lau i Russell (1980) zbadali wyjaśnienia zawodowych graczy i trenerów dotyczące przyczyn wygranej lub przegranej ich zespołu. Oceniając zwycięstwa — zarówno zawodnicy, jak i trenerzy — jednoznacznie wskazywali na cechy swojego zespołu lub graczy; mówiąc dokładnie, takich atrybucji w przypadku zwycięstw było 80%. Tłumacząc, dlaczego zespół New York Yankees rozgromił zespół Los Angeles Dodgers w czwartej kolejce rozgrywek w 1977 r., menedżer Yankesów, Billy Martin, przypisał to jednemu z zawodników swego zespołu: „To wszystko zrobił Piniella" (Lau, Russell, 1980). Natomiast przegraną chętniej przypisywano okolicznościom zewnętrznym. I tak członkowie Dodgersów uzasadniali swą porażkę nie swymi umiejętnościami czy słabą grą, lecz brakiem szczęścia lub nadzwyczaj dobrą grą Yankeesów. Zacytujmy słowa Tommy'ego Lasordy, menedżera Dodgersów: „Pokonał nas wielki zespół, Yankeesi z pewnością tworzą wielki zespół" (Lau, Russell, 1980).


Dlaczego ludzie tworzą atrybucje w służbie ego? W rozdziale 3, dotyczącym teorii dysonansu poznawczego, zauważyliśmy, że usiłują oni podtrzymać swą samoocenę wszędzie, gdzie tylko to możliwe, nawet jeśli oznacza to zniekształcenie rzeczywistości. Tutaj mamy do czynienia ze specyficzną strategią atrybucyjną, która może być zastosowana do podtrzymania lub podwyższenia samooceny przez proste ulokowanie przyczynowości tam, gdzie przysporzy to najwięcej korzyści (Greenberg, Pyszczynski, Solomon, 1982; Ickes, Layden, 1978; Snyder, Higgins, 1988).


Drugi powód jest nieco subtelniejszy i musimy nawiązać do naszej wcześniejszej dyskusji poświęconej rodzajom informacji, która jest nam dostępna. Przypuśćmy, że Bili próbował wystąpić z nie najbardziej pochlebnym dla siebie wyjaśnieniem słabej oceny testu z chemii, lecz z wyjaśnieniem najbardziej adekwatnym. Przypuśćmy także, iż Bili jest dobrym studentem i dotychczas otrzymywał bardzo dobre i dobre oceny w testach z chemii. Co więcej, wie, iż ciężko pracował przez cały czas. Jaki jest możliwy najbardziej logiczny wniosek wyjaśniający ocenę niedostateczną? Uwzględniając wiedzę, jaką posiada o swych dotychczasowych dokonaniach, w pełni logiczna będzie konkluzja, iż w tym właśnie teście pojawiło się coś szczególnego, co nie wiązało się ani z jego zdolnościami, ani z wysiłkiem. Profesor zaś wie, że niektórzy studenci wykonali ten test bardzo dobrze; stąd wyprowadza on logiczny wniosek, że odpowiedzialny za słaby wynik jest Bili, a nie zbyt trudny test (Miller, Ross, 1975; Nisbett, Ross 1980). Krótko mówiąc, ludzie często formułują odmienne atrybucje, ponieważ dysponują różną informacją i stąd wyprowadzają niejednakowe wnioski o przyczynach danego zachowania. Tak więc atrybucje podtrzymujące samoocenę mogą miećźródło w jednym z dwóch procesów: a) w różnicach w dostępnej informacji; b) w realizacji potrzeby wsparcia swej samooceny.


Zmieniamy również swe atrybucje, by poradzić sobie z innymi rodzajami zagrożeń samooceny. Jedną z najtrudniejszych do zrozumienia spraw jest obecność tragicznych wydarzeń, jak gwałt, śmiertelna choroba czy śmiertelny wypadek. Nawet gdy przydarza się to obcym, których nigdy nie spotkaliśmy, mogą nas zatrważać. Przypominają o naszej własnej śmiertelności: jeśli dotknęło to kogoś innego, może dotknąć i nas. Spośród wszystkich rodzajów samowiedzy wiedza o tym, że jesteśmy śmiertelni i że złe rzeczy mogą się także przytrafić nam, jest zapewne najtrudniejsza

do zaakceptowania (Greenberg, Pyszczynski, Solomon, 1986). Podejmujemy jednak działania, by zaprzeczyć temu faktowi. Jednym ze sposobów jest tworzenie atrybucji obronnych, które są wyjaśnieniami chroniącymi nas przed poczuciem, że możemy zostać zranieni i że jesteśmy śmiertelni.


atrybucje obronne: wyjaśnienia zachowania, które pozwalają tłumićświadomość tego, że się jest śmiertelnym i podatnym na zranienia nierealistyczny optymizm: forma obronnej atrybucji polegająca na przeświadczeniu ludzi, że rzeczy dobre przydarzą się raczej im niż ich partnerom, a złe spotkają raczej innych niż ich samych


Formą atrybucji obronnej jest natomiast nierealistyczny optymizm w odniesieniu do przyszłości. Przypuśćmy, iż poproszono cię o określenie prawdopodobieństwa tego, że przydarzy ci się któraś z poniższych sytuacji i porównanie z prawdopodobieństwem, iż zaistnieje ona w życiu jakiegoś innego studenta z twojego college'u lub uniwersytetu: otrzymanie w spadku dużego domu, zdobycie wymarzonej pracy po ukończeniu studiów, dożycie późnej osiemdziesiątki, problemy z alkoholizmem, rozwód, niemożność posiadania dzieci. Gdy Weinstein (1980) zadał studentom college'u takie i podobne pytania, stwierdził, że byli oni nadmiernie optymistyczni: właściwie każdy sądził, że więcej dobrych rzeczy przydarzy się jemu niż innym, natomiast złe — nie jemu, lecz raczej tym drugim. Z pewnością zostaniemy właścicielami domu i dożyjemy podeszłego wieku! Nadmierny optymizm jest jedną z metod, jakimi ludzie usiłują się bronić przed nieprzyjemnąświadomością bycia śmiertelnym.


Czasem jest oczywiście trudno zaprzeczyć, iżżycie niesie również zło. Wystarczy wziąć gazetę, by się przekonać, że każdego dnia kogoś dotyka nieszczęście. Jak sobie radzimy, gdy nasz spokój jest w ten sposób zakłócany? Często staramy się przekonać samych siebie, że zło nigdy nie mogłoby przydarzyć się właśnie nam. Czynimy tak wierząc, iż zło przytrafia się tylko złym ludziom. Melvin Lerner (1980) nazwał to wiarą w sprawiedliwy świat, czyli przeświadczeniem, że ludzie otrzymują to, na co sobie zasłużyli. Ponieważ większość z nas spostrzega siebie jako przyzwoitych, dobrych ludzi, stąd nieszczęścia nie mogą się nas imać. Bardzo groźna jest wiara w słuszność słynnego stwierdzenia Johna Kennedy'ego, że życie nie jest sprawiedliwe. Jeżeli życie nie jest sprawiedliwe, to zło nie musi się przytrafiać tylko złym ludziom, może zagrażać również... ach nie! ...również dobrym ludziom, takim jak ja!


wiara w sprawiedliwy świat: forma obronnej atrybucji, gdzie zakłada się, że zło dotyka złych ludzi, natomiast dobro spotyka dobrych


Założenie, że świat jest sprawiedliwy, ma pewne smutne, a nawet tragiczne konsekwencje. Wyobraź sobie następującą sytuację: artykuł w twojej akademickiej gazecie donosi, że jakaś studentka została w czasie randki zgwałcona przez studenta, z którym się umówiła. Jaka, według ciebie, byłaby reakcja twoja i twoich kolegów? Zastanawiałbyś się, czy nie zrobiła czegoś, co sprowokowało gwałt? Czy dokonałbyś atrybucji mówiącej o jej, przynajmniej częściowej, odpowiedzialności? Na przykład rozważałbyś, czy nie zachowywała się prowokująco tego wieczoru? Czy zwróciłbyś uwagę, iż wcześniej zaprosiła tego mężczyznę do swego pokoju?


Badania Elaine Walster (1966) i innych koncentrowały się na atrybucjach, które ci badacze nazwali obwinianiem ofiary (np. Burger, 1981; Lemer, Simmons, 1966; Shaver, 1970). W wielu eksperymentach stwierdzono, że ofiary zbrodni lub wypadków są często spostrzegane jako sprawcy swego losu. Potwierdza to częsta tendencja do przypuszczeń, że to ofiary gwałtu są temu winne (Burt, 1980) i że maltretowane żony są także odpowiedzialne za niewłaściwe zachowanie swych

mężów (Summers, Feldman, 1984). Stosując takie uprzedzenia atrybucyjne, można nie dostrzegać obecności przypadku w życiu i tego, że wypadek lub zbrodnia mogą czekać tuż za rogiem na niewinną osobę — taką jak ty. Owa wiara w sprawiedliwy świat pozwala trzymać na wodzy budzące lęk myśli o własnym zagrożeniu.


Jednakże taka strategia obwiniania ofiar nie skutkuje, gdy nieszczęście dotyka kogoś bardzo nam podobnego. Jeżeli coś niedobrego zdarza się Sue, która jest bardzo do mnie podobna, to obwinianie jej za nieszczęście jest tym bardziej niebezpieczne dla mnie: jeśli Sue się mogło to przytrafić, to może również i mnie. W takiej sytuacji ludzie są skłonni sądzić, iż to nie ofiara była odpowiedzialna, i przypisać to czynnikom losowym. Na przykład w badaniu Thomtona (1984) studentki college'u czytały o napaści seksualnej, która przydarzyła się rzekomo jednej z nich. Połowa badanych była przeświadczona, że ofiara była do nich podobna pod względem postaw i przekonań, pozostałe zaś nie znajdowały u siebie tego podobieństwa. Gdy ofiara była spostrzegana jako niepodobna, winiono ją za napad twierdząc, że była niezbyt inteligentna, nieodpowiedzialna czy słabo przystosowana; innymi słowy, obwiniano ofiarę. Natomiast gdy była spostrzegana jako podobna, wówczas pojawiała się większa skłonność do zrzucania winy za napad raczej na czynniki losowe niż na charakter ofiary.


Na ile dokładne są nasze atrybucje i wyobrażenia


Gdy dokonujemy atrybucji, to naszym celem jest uzyskanie możliwości zrozumienia innych i przewidzenia, co zrobią. Jeżeli skutecznie przebrniemy przez złożone poziomy zachowania społecznego, wówczas adekwatnym wnioskiem wyjaśniającym powód, dla którego Jake źle się wobec nas zachował, będzie stwierdzenie, iż czuje się niepewnie i dlatego zachowuje się agresywnie w biurze (mimo że jest odprężony i uprzejmy w domu). Zyskujemy w ten sposób dobrą podstawę do przewidywania, co Jake może zrobić w przyszłości — niezależnie od tego, gdzie go spotkamy. By przewidywać zachowania ludzi wobec nas, nasze atrybucje powinny być tak dokładne, jak to tylko możliwe. Jak dokładne są nasze atrybucje i wyobrażenia? Czy mamy rację, kiedy określamy, dlaczego inni coś robią, i wnioskujemy o tym, jacy są?


Zetknęliśmy się z tym pytaniem, gdy omawialiśmy stosowane przez ludzi skróty poznawcze. Te teorie mogą ich zwieść na manowce (np. podstawowy błąd atrybucji) tak jak wówczas, gdy ulegają potrzebie podtrzymania swej samooceny i chęci uniknięcia poczucia, że sąśmiertelni. Nas jednak głównie interesuje to, jak dokonujemy atrybucji przyczynowych i tworzymy wyobrażenia innych. Kiedy już w toku atrybucji uformowaliśmy wyobrażenie danej osoby, pojawia się kolejne pytanie: na ile byliśmy dokładni? To pytanie przeanalizujemy obecnie wnikliwiej.


By to stwierdzić, Bella DePaulo, David Kenny i współpracownicy poprosili grupy studentów z college'u, którzy się wzajemnie nie znali, by się spotkali i wzięli udział w różnych grach i zabawach prowadzonych w warunkach laboratoryjnych (DePaulo i in., 1987). Każdy badany z osobna spędzał nieco czasu z trzema innymi członkami danej grupy. Wszyscy określali, jak dalece lubią każdego ze swoich partnerów i zgadywali, jak oni są przez nich lubiani. Nieoczekiwanie okazało się, że te

wyobrażenia nie były zbyt dokładne. Gdy dotyczyły tego, kto lubi ich najbardziej, a kto najmniej, nie były bardziej dokładne niż wówczas, gdyby powstały na podstawie rzutu monetą. Nie są również szczególnie precyzyjne pierwsze wrażenia dotyczące cech osobowości drugiej osoby. Funder i Colvin (1988) stwierdzili, że kiedy ludzie oglądali na nagranich wideo osobę, która mówiła o sobie przez pięć minut, to ich wyobrażenia odnoszące się do jej osobowości były zaskakująco nieadekwatne.


Oba te eksperymenty dotyczyły pierwszych wrażeń, jakie uzyskują ludzie na podstawie bardzo ubogiej informacji. W badaniu przeprowadzonym przez DePaulo i współpracowników (1987) badani spędzali w sumie zaledwie dwadzieścia minut ze swymi partnerami, w badaniu Fundera i Colvina (1988) oglądali zaś zaledwie pięciominutowe filmy prezentujące daną osobę. Nie dziwi, iż nasze wyobrażenia dotyczące innych stają się bardziej dokładne, gdy więcej się o nich dowiadujemy. Funder i Colvin dowiedli tego, prosząc również bliskich przyjaciół owych badanych o określenie ich osobowości. Jak widać na rycinie 5.10, przyjaciele, którzy znali się przez półtora roku, dokonywali bardziej dokładnych opisów.


RYCINA 5.10. Na ile dokładne są nasze wyobrażenia dotyczące osobowości innych? Nieznajomi oglądali taśmy wideo ukazujące studentów, a następnie oceniali ich osobowość. Wyobrażenia obcych o studentach bardzo słabo korespondowały z wyobrażeniami studentów o ich własnych osobowościach. Większa zgodność zachodziła pomiędzy wyobrażeniami bliskich przyjaciół i ich własnymi wyobrażeniami o sobie (zaczerpnięto z: Funder, Colvin, 1988)


Nie jest szczególnie odkrywczy wniosek, że im dłużej kogoś znamy, tym dokładniejsze są nasze sądy o nim. Niesie to jednak dość zaskakujące trudności. Po pierwsze, mimo iż przyjaciele dokładniej niż obcy wiedzą, jaki ktoś jest, to ich stopień dokładności nadal nie jest szczególnie imponujący. Spójrzmy jeszcze raz na rycinę 5.10 i zobaczmy, na ile dokładni byli bliscy przyjaciele w badaniu Fundera i Colvina. Pomiar dokładności odzwierciedla korelację między wyobrażeniami przyjaciół a własnymi wyobrażeniami studentów o sobie. Jak podano w rozdziale 2, korelacja może się zawierać w przedziale od -l do +1. Korelacja +1 oznaczałaby, iż wystąpiła pełna zgodność między studentami i ich przyjaciółmi. Fakt, że przeciętna zgodność wyniosła jedynie 0.27 oznacza, że jest jeszcze sporo do osiągnięcia w dokładności oszacowań przyjaciół.


Po drugie, ludzie nie są tak precyzyjni, jak im się wydaje. Dunning, Griffin, Milojkovik i Ross (1990) stwierdzili, że choć zamieszkujący w tym samym pokoju studenci dość wiernie przewidywali własne zachowania, to i tak przeceniali tę dokładność. Nawet więc ludzie, którzy się dość dobrze znają, tworzą wyobrażenia, które odbiegają od doskonałości, i pokładają zbyt wiele wiary w ich precyzję. Są to istotne ustalenia, ponieważ błędne wyobrażenia o ludziach mogą rodzić niepożądane konsekwencje. Jeżeli prowadzimy wywiad z kimś, kto się stara o pracę, lub wybieramy współmieszkańca pokoju, to dobrze jest mieć adekwatne wyobrażenie o tej osobie i wiedzieć, co sądzi ona o nas.


Dlaczego nasze wyobrażenia dotyczące innych są czasem błędne


Rzeczy rzadko są takimi, jakimi się wydają, śmietanka udaje krem. — W.S. Gilbert H.M.S. Pinafore, 1878


Odpowiedź na pytanie, dlaczego nasze wyobrażenia o innych są czasem błędne, zawiera się w tym, co już powiedzieliśmy — zarówno w bieżącym rozdziale, jak i we wcześniejszych. Wiąże się to ze skrótami poznawczymi, które stosujemy, gdy formułujemy opinie społeczne. Pierwszym winnym jest nasz dobry znajomy — podstawowy błąd atrybucji. Ludzie zbyt łatwo przychylają się do wniosku, że inni zrobili to, co zrobili, ponieważ tacy właśnie są, choć w rzeczywistości to sytuacja

spowodowała, iż działali oni w ten właśnie sposób. Przypuśćmy, że spotkałeś Andreę na przyjęciu, gdzie zachowywała się otwarcie i towarzysko. Jest bardzo ożywiona, kiedy z tobą rozmawia, dużo się uśmiecha, a rękami wykonuje emfatyczne gesty. Jeśli jesteś jak większość ludzi, to stwierdzisz, że Andrea jest otwarta i towarzyska. Na ile jednak jesteś w tej ocenie dokładny?


Niezbyt dokładny, jeśli to sytuacja społeczna skłoniła ją do takiego zachowania. Być może w rzeczywistości Andrea na ogół nie jest szczególnie otwarta ani towarzyska.


W rzeczywistości może być raczej nieśmiała i zachowywać się z rezerwą, jednak znalazła się w sytuacji, gdzie większość ludzi zachowałaby się również bardziej bezpośrednio. Być może właśnie dowiedziała się, iż jest wśród najlepszych, którzy kończą studia, a może wypiła trochę za dużo. Jeśli tak, to nasz wniosek, iż jest ona otwarta i towarzyska, będzie nieprawdziwy z powodu podstawowego błędu atrybucji: przecenienia rozmiaru, w jakim obecne zachowanie Andrei odzwierciedla jej zwykły sposób działania, i z powodu niedocenienia roli sytuacji.


Inną przyczyną błędnych wyobrażeń są schematy, którymi się posługujemy. Jak zauważyliśmy, ludzie stosują ukryte teorie osobowości, by wypełnić luki w swej wiedzy o innych i by wyjaśnić, dlaczego robią oni to, co robią. Stąd też nasze wyobrażenia są tak dokładne jak nasze teorie. Chociaż często wydają się poprawne, istnieje jednak mnóstwo tragicznych przykładów, że mogą one zwieść nas na manowce.


Spójrzmy, co przydarzyło się Davidovi Rosenhanowi (1973). On i kilku innych ochotników, w pełni zdrowych psychicznie (na tyle, na ile można to było określić), zgłosili się w izbach przyjęć miejscowych szpitali psychiatrycznych. Udawali, że słyszą jakieś głosy, i wszyscy zostali przyjęci do szpitali, najczęściej z diagnozą schizofrenii. Poczynając od tego momentu, zachowywali się już w absolutnie normalny sposób. Prowadzili sympatyczne pogawędki z personelem i innymi pacjentami, dużo czytali oraz oglądali telewizję. Jednak od kiedy zostali określeni jako schizofrenicy i przyjęci do szpitala, bardzo trudno było personelowi — a więc psychiatrom, psychologom, pielęgniarkom i salowym — stwierdzić, czy byli oni normalnymi osobnikami. Gdy tylko w świadomości personelu wytworzył się schemat, że są ludźmi z poważnymi problemami psychicznymi, to wydawało się, iż personel ten nie potrafił uznać, że ich teoria była błędna. Żaden z owych pacjentów nie został zidentyfikowany jako oszust i wszystkich zatrzymano w szpitalu na wiele dni. (Jedna z osób spędziła w szpitalu ponad siedem tygodni, nim została zwolniona).

Interesujące jest to, że pracownicy medyczni często interpretowali normalne zachowania jako potwierdzenie swych schematów odnoszących się do nieszczęsnych ochotników. Na przykład to, że wszyscy prowadzili pamiętniki podczas swego pobytu w szpitalu, czasem spostrzegano jako wskaźnik zaburzeń psychicznych.


Dlaczego czasem wydaje się, że nasze wyobrażenia są dokładne


Zauważyliśmy, że nasze wyobrażenia o innych stają się bardziej dokładne, gdy się więcej o nich dowiadujemy, chociaż nadal wiele tu można poprawić. Nawet doświadczeni psychiatrzy posądzają czasem całkowicie normalnych ludzi o poważne problemy psychiczne. Jak wielokrotnie podkreślamy, ludzie, polegając za bardzo na schematach i teoriach, które są nieadekwatne, wydają się nie dostrzegać rozmiaru, w jakim zachowanie aktora jest uzależnione od czynników sytuacyjnych.


Możesz jednak potraktować ten wniosek ze sporą dozą krytycyzmu. Z pewnością nie jest tak, że wszystkie nasze wyobrażenia są tak bezpodstawne. Gdyby tak było, to czyżświat społeczny nie byłby pogmatwany i nieprzewidywalny, czyż nie byłby miejscem, gdzie ludzie zachowywaliby się w sposób, który by nas ciągle zaskakiwał? Przeciwnie, wydaje się, że większość z nas potrafi zupełnie dobrze przewidywać zachowanie swych przyjaciół. Wiemy, kto będzie najbardziej ożywiony podczas przyjęcia, kto wybrałby się raczej na mecz zawodowych zapaśników, a nie na balet, i kto byłby z nami, gdybyśmy potrzebowali pomocy.


Skąd się bierze poczucie, że nasze wyobrażenia o innych są prawdziwe, mimo dowodów, że dość często się mylimy? Dzieje się tak, ponieważ zawsze spostrzegamy kogoś w określonych i na ogół powtarzających się okolicznościach, przy czym jest bez znaczenia, jak długo trwa nasza obserwacja, gdy nie uwzględniamy wpływu zewnętrznych uwarunkowań na zachowanie. Zastanów się przez chwilę nad tym, jaki jest twój wykładowca psychologii społecznej. Czy uważasz go za osobę bezceremonialną i skłonną do zabawy? Bardziej prawdopodobne jest, że bierzesz go za poważnego naukowca, zajętego swoim obszarem badań niż za osobę oddaną błahym czynnościom, jak zajadanie się lodami na patyku albo gra w bilard czy taniec przy muzyce rockowej.


Wszakże czy to możliwe, iż popełniłeś podstawowy błąd atrybucji? Fakt, że nigdy nie widziałeś swego wykładowcy jedzącego lody, grającego w bilard czy tańczącego rocka podczas zajęć, mówi prawdopodobnie więcej o istocie prowadzenia zajęć niż o profesorze. Co więcej, ludzie często zakładają, że zachowanie, które obserwują, jest właściwym wskaźnikiem osobowości aktora. (Przynajmniej nasi studenci tak czynią, czego dowodem jest wyraz zdziwienia na ich twarzach, gdy poza zajęciami widzą nas zajadających lody na patyku).


Przypuśćmy, że studenci popełniają podstawowy błąd atrybucji w ocenie profesora. Czy to znaczy, że ich przewidywania dotyczące zachowania ich wykładowcy są błędne? A gdybyśmy ciebie zapytali, na ile prawdopodobne jest to, że podczas następnych zajęć wykładowca psychologii społecznej będzie jadł lody na patyku? Prawdopodobnie odpowiedziałbyś, że to mało prawdopodobne, i niewątpliwie miałbyś rację. Ale dlaczego? Mógłbyś mieć oczywiście rację mimo błędnych przesłanek, uważając, iż twój profesor nie będzie jadł lodów, ponieważ jest poważnym naukowcem, który nigdy nie zajmuje się drobnymi przyjemnościami. Prawdziwą przyczyną może być i to, że miejsce, w którym obserwujesz wykładowcę — sala lekcyjna — nie sprzyja doświadczaniu takich przyjemności. Z tego powodu podstawowy błąd atrybucji nie wpływa na nasze przewidywania dotyczące ludzi tak długo, jak długo widzimy ich w ograniczonej liczbie sytuacji. Kłopoty pojawiają się dopiero wówczas, gdy usiłujemy dokonać generalizacji

czyjegoś zachowania z jednej sytuacji na inną, bardzo się od niej różniącą. Można to zademonstrować przewidując zachowania wykładowcy w sytuacjach, w których go zazwyczaj nie oglądasz. Jak dalece jest prawdopodobne, że twój profesor psychologii społecznej tańczy rocka na przyjęciu? Odpowiedź może być dla ciebie zaskakująca, ponieważ często oglądamy ludzi jedynie w ograniczonej liczbie możliwych sytuacji (np. tylko podczas zajęć, jedynie w pracy lub wyłącznie w gronie rodzinnym). Jednak to, że przeceniliśmy rolę osobowości w ocenie zachowania, często jest bez znaczenia (Ross, Nisbett, 1991).


Istnieje również drugi powód, dla którego moglibyśmy przewidywać prawidłowo czyjeś zachowanie nawet wówczas, gdyby nasze wyobrażenie o danej osobie było błędne. Jest nim zasada samospełniającego się proroctwa, omówiona w rozdziale 4. Nawet gdy początkowe wyobrażenie nie jest adekwatne, często potrafimy je uprawdopodobnić poprzez sposób, w jaki traktujemy daną osobę. Jeśli więc uważamy, że Jane jest zarozumiała i trzyma się z boku, to raczej nie będziemy chętni do wysiłku bycia dla niej miłym, a w rezultacie, zgadnij, co się stanie? Usuwa się na bok w naszej obecności. Jeśli natomiast, w naszej ocenie, Maria jest serdeczna i przyjacielska, to tym bardziej będziemy rozpływać się w uśmiechach w jej obecności, i zgadnij, co się wówczas stanie? Wobec nas jest serdeczna i przyjacielska. Błąd, jaki tu popełniamy, polega na założeniu, iż Jane i Maria zachowują się zawsze w ten sam sposób, ponieważ nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele ich reakcji zależy od naszego wobec nich postępowania. Mógłbyś to odkryć, gdybyś kiedyś porównał swoje spostrzeżenia dotyczące wspólnych znajomych z takimiż spostrzeżeniami swego przyjaciela. Wówczas stwierdziłbyś, że wasze wyobrażenia są bardzo różne. Ledwie byś uwierzył, że mówicie o tej samej osobie. Tak naprawdę, to nie twierdziłbyś, że wasz wspólny znajomy może być serdeczny i przyjacielski wobec ciebie, lecz wycofujący się i rywalizujący w obecności twego przyjaciela, zależnie od oddziaływania samospełniającego się proroctwa.


By podnieść dokładność swych atrybucji i wyobrażeń, pamiętaj, że istnieje podstawowy błąd atrybucji oraz działa zasada samospełniającego się proroctwa i spróbuj im przeciwdziałać. Jeśli więc, na przykład, usłyszysz następnym razem o ofierze morderstwa lub wypadku, powstrzymaj się od natychmiastowego obwiniania ofiary za to wydarzenie. Świat nie zawsze jest sprawiedliwy; zło przydarza się również dobrym ludziom. Rozglądaj się za innymi rodzajami tendencyjnego spostrzegania, o których również mówiliśmy, takimi jak nadmierne poleganie na ukrytych teoriach osobowości.


Po tych upomnieniach wróćmy do ustaleń. Zgadza się, dość poprawnie spostrzegamy innych ludzi. Naprawdę, zazwyczaj funkcjonujemy bardzo sprawnie. Uczymy się czytać i interpretować niewerbalne formy komunikowania się; w rzeczywistości na ogół jesteśmy w tym lepsi niż sądzimy. Bardziej prawdziwie spostrzegamy innych, gdy ich lepiej poznamy, a ponieważ większość naszych najważniejszych interakcji społecznych odnosi się do ludzi, których dobrze znamy, jest to dobra wiadomość. Mówiąc krótko, potrafimy dokonywać zarówno zadziwiająco poprawnych oszacowań, jak i popełniać straszliwe błędy atrybucyjne — jak będzie w twoim życiu, zależy od ciebie.


Podsumowanie


Spostrzeganie społeczne jest badaniem, jak powstają wyobrażenia i w jaki sposób ludzie wnioskują o innych. Nieustannie tworzymy wyobrażenia, ponieważ pomagają nam zrozumieć i przewidywaćświat społeczny wokół nas. Jednym ze źródeł informacji jest niewerbalne zachowanie innych. Komunikacja niewerbalna służy wyrażaniu emocji, przenoszeniu postaw, informowaniu o cechach osobowości oraz ułatwia i reguluje wypowiedzi słowne. Badania dowodzą, że ludzie potrafią poprawnie odkodowywać subtelne przesłanki niewerbalne. Świadczy o tym na przykład to, że wszędzie na świecie ludzie poprawnie spostrzegają sześć głównych emocji. Inne wyrazy twarzy zmieniają się zależnie od kulturowo zdeterminowanych reguł ujawniania. Reguły te określają, jaką mimiką winna się pojawić. Emblematy, czyli niewerbalne gesty, mające określone znaczenia, są również zdeterminowane kulturowo. Na ogól kobiety lepiej rozumieją i przekazują emocje w sposób niewerbalny, z jednym wyjątkiem — słabiej wykrywają tą drogą czyjeś kłamstwa. Zgodnie z teorią roli społecznej, uwzględniającej różnice płciowe, może to być spowodowane tym, iż w wielu społecznościach kobiety przyswoiły sobie inne niż mężczyźni umiejętności, a jedna z nich nakazuje im uprzejmość w interakcjach społecznych, a w konsekwencji niedostrzeganie tego, że ktoś kłamie.


Dokonując ątrybucji, wykorzystujemy również rozmaite skróty poznawcze – schematy i teorie. Jednym z takich skrótów jest podstawowy błąd atrybucji. Jest to tendencja do przeceniania w postępowaniu ludzi roli wewnętrznych, dyspozycyjnych wartości. Jest tak dlatego, że zachowanie człowieka ma często dla spostrzegania większą ważność niż kontekst sytuacyjny. Różnica między aktorem a obserwatorem jest istotą podstawowego błędu atrybucji: jesteśmy bardziej skłonni

popełniać ten błąd, gdy wyjaśniamy zachowanie innych, niż wówczas, gdy wyjaśniamy własne zachowanie. Na dokonywane atrybucje wywiera również wpływ potrzeba ochrony swej samooceny (atrybucje w służbie ego) wraz z potrzebą unikania poczucia własnej śmiertelności (atrybucje obronne). Jedną z form ątrybucji obronnej jest, dotyczący przyszłości, nierealistyczny optymizm, który każe nam sądzić, że to rączej nam niż innym ludziom sprzyjać będzie szczęście. Inną jest wiara w sprawiedliwy świat, w to, że zło przydarzą się złym ludziom, dobro zaś dobrym.


Jak dalece są dokładne nasze atrybucje i wyobrażenia dotyczące innych? Nie dziwi, że im bliżej kogoś znamy, tym pełniejsza jest nasza wiedza o nim. Wszak nawet gdy oceniamy ludzi, których dobrze znamy, stosowane przez nas skróty poznawcze mogą czasem prowadzić do błędnych wyobrażeń. Mamy, na przykład, tendencję do tworzenia atrybucji z dyspozycji częściej niż to jest uzasadnione. Nie zawsze jednak zdajemy sobie sprawę, iż nasze wyobrażenia są błędne, ponieważ spostrzegamy innych w ograniczonej liczbie możliwych sytuacji oraz dlatego, że to, jak ich traktujemy, sprawia, że zachowują się wobec nas w taki sposób, jakiego od nich oczekujemy (samospełniające się proroctwo).



ROZDZIAŁ 6: Rozumienie siebie: w jaki sposób poznajemy samych siebie


Jest jedna rzecz, i tylko jedna w całym wszechświecie, o której wiemy więcej, niż moglibyśmy się dowiedzieć z zewnętrznej obserwacji. Tą jedyną rzeczą jesteśmy [my sami]. Mamy, że tak powiem, wewnętrzną informację; jesteśmy wtajemniczeni. — C.S. Lewis, 1960


Jesteśmy nieznani, my poznający, sami dla siebie; ma to swoje logiczne uzasadnienie. Nigdy nie poszukiwaliśmy siebie — jak więc kiedykolwiek mielibyśmy się odnaleźć? — Friedrich Nietesche, 1918


Zastanów się chwilę, w jakim teraz jesteś nastroju. Odczuwasz wesołość czy smutek? Zmęczenie czy przypływ energii? Spokój czy irytację? Zwykle dość łatwo jest odpowiedzieć na takie pytania; jak pisze C.S. Lewis, jesteśmy „wtajemniczeni" w to, co dotyczy nas samych. Niewielu z nas jednak twierdziłoby, że zna siebie w sposób doskonały. Czasami nasze myśli i uczucia tworzą pogmatwaną plątaninę wzajemnie sprzecznych reakcji. A nawet jeśli wiemy, co odczuwamy, nie zawsze jest oczywiste, dlaczego właśnie to. Jak daje do zrozumienia Nietzsche, jest w nas wiele zjawisk tajemniczych i trudnych do określenia.


Na przykład, czy miałeś kiedyś pewność, że wiesz dokładnie, jak byś przeżywał określone doświadczenie, ale kiedy to rzeczywiście się stało, odkryłeś, że twoje uczucia są w istocie zupełnie inne? Powieściopisarz Marcel Proust przedstawił taką właśnie sytuację w swoimpółautobiograficznym dziele W poszukiwaniu straconego czasu. Narrator, Marcel, jest przekonany, że nic już w nim nie pozostało z uczuć do jego kochanki, Albertyny. Od miesięcy rozmyśla nad porzuceniem jej. I oto któregoś dnia służąca przynosi mu wiadomość: Albertyna odeszła. W tym momencie Marcel uświadamia sobie, jak mało znał samego siebie: Przed chwilą jeszcze, analizując siebie, sądziłem, że to zaoczne rozstanie było właśnie rzeczą, której pragnąłem, i porównując mierność przyjemności dostarczanych mi przez Albertynę z bogactwem pragnień, których realizację mi uniemożliwiała [...] doszedłem do wniosku, że nie chcę już jej widzieć, że już jej nie kocham. Ale słowa: „Panna Albertyna pojechała", sprawiły w mym sercu taki ból, że dłużej mu się opierać nie byłem w stanie; [...] Zgadywałem niejasno, że jeśli przed paroma minutami, gdym jeszcze nie zadzwonił, odejście Albertyny wydawało mi się czymś obojętnym, a nawet pożądanym, to dlatego żem je uważał za nieprawdopodobne, i w tym właśnie kierunku poszedł mój instynkt samozachowawczy, kiedy przykładał do mej otwartej rany pierwsze środki uśmierzające [...] Tak, dopiero co [...] sądziłem, że już nie kocham Albertyny, byłem przekonany, jako ścisły analityk, że nic z tego uczucia nie pozostało. [...] Myliłem się wyobrażając sobie, że widzę jasno w mym sercu. (Przekłożył Maciej Żurowski)


Kłopoty Marcela z rozpoznaniem swoich uczuć odsłaniają wiele interesujących kwestii związanych z samowiedzą. W jaki sposób rozumiemy nasze własne myśli i uczucia? Czy jesteśmy bardziej podobni do osoby znającej wnętrze, opisanej przez


C.S. Lewisa, czy też bardziej do istot obcych sobie samym, o których mówił Nietzsche? I w jaki sposób osiągamy naszą — mniejszą czy większą — samowiedzę? W tym rozdziale zobaczymy, jak na te odwieczne pytania odpowiadają psychologowie społeczni.


Natura Ja


Kim jesteś? Jak stałeś się tą osobą, o której mówisz „ja"? Twórca amerykańskiej psychologii, William James (1842-1910), opisał podstawowy dualizm w samym rdzeniu naszego spostrzegania Ja. Po pierwsze, Ja składa się z naszych myśli i przekonań dotyczących nas samych, czy też z tego, co James (1890) nazwał „poznawanym" albo krócej — Ja. Po drugie, Ja to aktywny odbiorca informacji, który ją przetwarza, czyli „poznający", Ja.


pojęcie Ja: zawartość naszego Ja, to znaczy spostrzegane przez nas nasze własne myśli, przekonania i cechy osobowości


W terminologii współczesnej Ja „poznawane" określa się jako pojęcie Ja albo definicję Ja, a Ja „poznające" jako świadomość. Obydwa te procesy psychiczne łączą się, tworząc spójne poczucie tożsamości: Twoje Ja jest zarówno książką (pełną fascynujących treści, które się tu z czasem nagromadziły), jak i jej czytelnikiem (który w dowolnym momencie może zajrzeć do określonego rozdziału albo dopisać nowy fragment).


Poza rozróżnieniem „poznającego" i „poznawanego" James (1890) podkreślał znaczenie relacji społecznych dla naszej definicji Ja. Jak napisał „...człowiek ma tyle społecznych Ja, ile jest jednostek, które go rozpoznają i które noszą w swoich umysłach jakiś jego obraz" (1910, t. l, s. 294). Tak więc niektóre strony twojego Ja uwidaczniają się wyraźnie, kiedy przebywasz z jedną grupą ludzi, a inne, gdy przebywasz z inną (Cantor, Kihistrom, 1987; Gergen, 1971; Markus, Nurius, 1986). Na przykład, kiedy ktoś przebywa w stadninie, ujeżdżając swojego konia albo

gawędząc z innymi jeźdźcami i z ludźmi, którzy tu pracują, to ujawnia odmienną stronę własnego Ja niż wtedy, kiedy wraz z kolegami uczestniczy w ogólnokrajowej konferencji psychologicznej. Jego „stajenne Ja" jest mniej formalne, mniej intelektualne. W tym otoczeniu zmienia się jego słownictwo, tematy prowadzonych rozmów, a nawet sposób chodzenia i stania. Każde z tych różnych Ja jest poznane, ale do poznającego należy identyfikacja warunków, w których właściwe jest przejawianie tego Ja, a nie innego.


Rozwój poczucia Ja wymaga zdania sobie sprawy z tego, że jest się poznającym i że istnieje w istocie coś, co ma być poznane. Jak dowodzą badania nad różnymi gatunkami ssaków (Povinelli, 1993), to osiągnięcie wcale nie jest takie banalne. Czy zwierzęta mają poczucie Ja? Jedynym sposobem uzyskania odpowiedzi na to pytanie jest umieszczenie przed zwierzęciem lustra — czy wie ono, że odbicie w lustrze to ono samo, czy też sądzi, iż znajduje się tam inne zwierzę? W fascynującej serii badań Gordon Gallup (Gallup, 1977; Gallup, Suarez, 1986) umieszczał zwierzę — małpę człekokształtną (szympansy, goryle, orangutany), od dwudziestu jeden do dwudziestu

pięciu miesięcy dotykało swojego pomalowanego różem nosa, a robiło to tylko 25% dzieci w wieku od dziewięciu do dwunastu miesięcy.


Jednakże przejście od rozpoznawania siebie w lustrze do wieloaspektowej, złożonej definicji Ja, którą dysponują ludzie dorośli, to niemałe osiągnięcie. Psychologowie badali, jak zmienia się pojęcie Ja od dzieciństwa do dorosłości. Stawiali oni przed osobami w różnym wieku proste pytanie: „Kim jesteś?" Z reguły początkowo nasze pojęcie Ja ma charakter konkretny, odnosząc się do wyrazistych, łatwych do zaobserwowania cech, takich jak wiek, płeć, sąsiedztwo, hobby. Na przykład dziewięciolatek w badaniach, które przeprowadzili Montemayor i Eisen (1977), odpowiadał na pytanie: „Kim jesteś?" w sposób następujący: „Mam brązowe oczy. Mam brązowe włosy. Mam brązowe brwi. Jestem chłopcem. Mam wujka mierzącego prawie siedem stóp" (Montemayor, Eisen, 1977). W miarę jak dojrzewamy, kładziemy mniejszy nacisk na cechy fizyczne, a większy na stany psychiczne (np. nasze myśli i uczucia) oraz na to, jak nas oceniają inni ludzie (Hart, Damon, 1986; Livesley, Bromley, 1973; Montemayor, Eisen, 1977). Oto odpowiedź na pytanie: „Kim jesteś?" udzielona przez dwudziestoletniego studenta:


Jestem istotą ludzką... Jestem osobą o zmiennych nastrojach. Jestem osobą niezdecydowaną. Jestem osobą ambitną. Jestem osobą bardzo ciekawą. Nie jestem indywidualnością. Jestem samotnikiem. Jestem Amerykaninem (Boże, dopomóż mi). Jestem demokratą. Jestem osobą liberalną. Jestem radykałem. Jestem konserwatystą. Jestem pseudoliberałem. Jestem ateistą. Nie jestem osobą, która daje się zaklasyfikować (to znaczy, nie chcę nią być). (Montemayor, Eisen, 1977, s. 318)


Definicje Ja w różnych kulturach


Zanim zakończymy nasze rozważania o naturze Ja, powinniśmy zauważyć, że opisujemy Ja określonego rodzaju — takie, które jest zakotwiczone w kulturze Zachodu końca XX w. Czy wszędzie ludzie konceptualizują Ja w taki sposób, jak my to robimy? Czy jest możliwe, że ludzi różni coś, co wydaje się tak podstawowe? Odpowiedź brzmi: tak. Ostatnie badania psychologiczno-historyczne i między kulturowe dowodzą wyraźnie, że pojęcie Ja jest kształtowane zarówno przez kulturę, jak i przez epokę historyczną. Na przykład Roy Baumeister (1987) opierając się na źródłach historycznych i literackich, prześledził dzieje pojęcia Ja na przestrzeni dziesięciu wieków cywilizacji Zachodu. Pojęcie Ja u ludzi późnego średniowiecza (od wieku XI do XV) byłoby dziś trudno rozpoznać. Świadectwa wskazują na to, że rzadko poddawali siebie introspekcji (to jest myśleli o własnym Ja, własnych pragnieniach itp.) i rzadko rozdzierały ich wewnętrzne wątpliwości czy konflikty. Jak napisał Baumeister (1987), „samowiedzy nie uważano za jakiś istotny problem" (s. 165), ponieważ tożsamość człowieka średniowiecza była określona już w momencie jego urodzenia. To, kim i czym mógł zostać, wyznaczała jego pozycja społeczna, powiązania rodzinne, a zwłaszcza jego płeć. Definicja Ja zbliżona do naszej współczesnej pojawiła się dopiero w wieku XVII, kiedy to u purytanów zrodziła się samoświadomość i samopoznanie. Zgodnie z ich religijnym przekonaniem o predestynacji już w momencie urodzenia jest przesądzone, czy człowiek znajdzie się w gronie zbawionych czy potępionych. Stąd purytanie mieli silną motywację do starannego badania siebie w poszukiwaniu wskazówek (ukrytych w ich głębokiej, wewnętrznej naturze) mówiących o własnym przeznaczeniu (Baumeister, 1987). W ten sposób po raz pierwszy pojawiło się pojęcie ukrytego, głębokiego wewnętrznego Ja.


Pojęcie Ja jest częściowo zależne od kultury, w której funkcjonuje. Na przykład w perspektywie historycznej niektóre kultury Indian amerykańskich spostrzegały Ja jako głęboko osadzone w szerszej grupie społecznej.


Tak jak pojęcie Ja w kulturze Zachodu rozwijało się i zmieniało z biegiem czasu, tak definicje zrodzone poza tą kulturą różnią się od naszych definicji (Markus, Kitayama, 1991). Na przykład antropolog Dorothy Lee (1959) odtworzyła charakter pojęcia Ja w kulturze rdzennych Amerykanów Wintu z Kalifornii Północnej. Przeprowadzając analizę języka, sięgając do literatury biograficznej oraz do wspomnień potomków tych ludzi, Lee (1959) znalazła intrygujące dane, które świadczą, że Wintu nie mieli poczucia Ja jako odrębnej istoty. Autorka pisze: „Charakteryzując kulturę Wintu, nie możemy mówić o Ja i o społeczności, ale raczej o Ja w społeczności" (s. 132). Wintu nie mieli słowa odpowiadającego naszemu „ja". Ich wypowiedzi były związane z obserwacjami rzeczy, które znajdują się poza Ja, a nie z introspekcją czy też z ich własnymi myślami. Nie istniało u nich rozgraniczenie pomiędzy osobą a na przykład tym, w co była ubrana. Zdanie: „Masz na sobie ładną suknię w paski" w przekładzie na język Wintu brzmiałoby: „Jesteś w ładne paski sukni". Dla Indian Wintu Ja nie miało wyraźnych granic: zlewało się ze wszystkimi innymi rzeczami, wyłaniało się z

nich i wtapiało w nie. W naszej społeczności — parafrazując Williama Szekspira — „Ja jest miarą wszystkich rzeczy". Jakkolwiek naturalna wydaje się nam ta koncepcja Ja, należy pamiętać, że to tylko pewna interpretacja, a nie nierozerwalnie z nami związana rzeczywistość.


Niezależnie od tego, jakie dokładnie jest nasze Ja, zastanówmy się, skąd bierzemy informację o sobie samych? W jaki sposób poznajemy siebie? Jakie sąźródła danych, na których się opieramy, budując to pojęcie Ja? W następnych częściach rozdziału omówimy cztery sposoby dochodzenia do wiedzy o sobie samych. Są to: introspekcja, czyli inaczej myślenie o sobie, obserwacja własnego zachowania, schematy Ja i interakcja społeczna.


introspekcją: proces, w którym człowiek spogląda w swoje wnętrze i bada swoje myśli, uczucia i motywy


Poznawanie siebie poprzez Introspekcję


Kiedy oznajmiliśmy, że zamierzamy opisaćźródła informacji, którą wykorzystujesz, budując swoje pojęcie Ja, przypuszczalnie pomyślałeś: „Wielkie nieba! Nie muszę się tego dowiadywać z podręcznika psychologii społecznej! To nie jest naprawdężadna niespodzianka: po prostu myślę o sobie. Nic wielkiego". Innymi słowy, opierasz się na introspekcji, czyli spoglądasz w głąb siebie i badasz „wewnętrzną informację" o swoich myślach, uczuciach i motywach — informację, którą masz ty i tylko ty. Rzeczywiście — kiedy poddajesz siebie introspekcji, znajdujesz pewne odpowiedzi. Z introspekcją wiążą się jednak dwa interesujące fakty. Po pierwsze, ludzie nie korzystają z tego źródła informacji tak często, jak można by sądzić — poświęcają zaskakująco mało czasu na myślenie o sobie. Po drugie, nawet gdy dokonują introspekcji, to przyczyny ich zachowań i odczuć mogą być ukryte przed ich świadomością. Krótko mówiąc, dokładne analizowanie siebie nie jest tym wszystkim, za co jest uważane, i gdyby to miało być naszym jedynym źródłem wiedzy o sobie, bylibyśmy w wielkim kłopocie.


Jak często myślimy o sobie samych? Żeby dowiedzieć się tego, Mihaly Csikszenmihalyi i Thomas Figurski (1982) poprosili 107 pracowników w wieku od 17 do 63 lat, zatrudnionych w pięciu różnych firmach, by przez tydzień nosili przy sobie brzęczyki. Włączały się one siedem razy dziennie między godziną 7.30 a 22.30 w losowo zmieniających się odstępach czasu. Po odezwaniu się brzęczyka uczestnik badań odpowiadał na pytania, co robił w danej chwili, o czym myślał i w jakim był nastroju. Odpowiedzi grupowano według różnych kategorii treściowych, wśród których była kategoria „myśli dotyczące siebie" (np. „Ale leniwie spędziłem cały dzień", „To boli" albo „Czemu jestem taka gruba?"). Jak pokazuje rycina 6.1, ludzie zaskakująco rzadko myśleli o sobie samych. Tylko 8% wszystkich zapisanych spostrzeżeń (4271) dotyczyło Ja. Uczestnicy badań częściej kierowali swą uwagę na pracę, codzienne obowiązki i ograniczenia czasu. W rzeczywistości odpowiedź „brak myśli" pojawiała się znacznie częściej niż wzmianki o myślach dotyczących Ja. Jak z tego wynika, chociaż oczywiście czasami oddajemy się introspekcji, nie robimy tego często. Przeważająca część naszych codziennych myśli dotyczy banalnych spraw powszedniego życia, innych ludzi i naszych z nimi rozmów (patrz ryć. 6.1).


Często żałuję, że nie mam czasu na rozwijanie w sobie skromności [...] Ale jestem zbyt zajęta myśleniem o sobie. — Damę Edith Sitwell




Teoria samoświadomości


Co się dzieję, gdy myślimy o sobie? Jakie są konsekwencje odwrócenia uwagi od otaczającej nas rzeczywistości i skierowania świadomości na siebie samych? Jak wiemy już z badań Csikszenmihałyiego i Figurskiego (1982), nie koncentrujemy się na sobie zbyt często. Niekiedy jednak napotykamy w otoczeniu coś, co „włącza" samoświadomość. Może to być wiedza o tym, że inni na nas patrzą, własny glos słyszany z magnetofonu, swój obraz na wideo czy własne odbicie w lustrze. Na przykład, gdy oglądasz na domowym wideo film nakręcony przez przyjaciółkę jej

nową kamerą i ty jesteś jego głównym bohaterem, znajdziesz się w stanie samoświadomości, to znaczy skierujesz uwagę na siebie.


RYCINA 6.1. „O czym myślisz?" Przez tydzień ludzie nosili przy sobie brzęczyki, które włączały się kilka razy dziennie w losowo ustalonych odstępach czasu. Za każdym razem, kiedy zabrzmiał brzęczyk, opisywali, o czym właśnie myśleli. Myśli dotyczące Ja pojawiały się zdumiewająco rzadko (zaczerpnięto z: Csikszenmihałyi, Figurski, 1982)


teoria samoświadomości: koncepcja przyjmująca, że kiedy człowiek koncentruje uwagę na sobie samym, zaczyna oceniać własne zachowanie i porównywać je ze swymi wewnętrznymi normami i wartościami


Zgodnie z teorią samoświadomości gdy koncentrujemy się na sobie, oceniamy własne zachowanie i porównujemy je z naszymi wewnętrznymi normami i wartościami (Carver, Scheier, 1981; Duval, Wicklund, 1972; Wicklund, 1975; Wicklund, Frey, 1980). Krótko mówiąc, rzeczywiście stajemy sięświadomi siebie, gdyż zaczynamy obiektywnie, oceniające obserwować siebie samych. Czy

zachowujemy się tak, jak naszym zdaniem powinniśmy? Powiedzmy, że żywisz przekonanie, iż należy postępować uczciwie w stosunku do przyjaciół. Pewnego dnia rozmawiając z przyjacielem, okłamujesz go. W trakcie tej rozmowy dostrzegasz swoje odbicie w dużym lustrze. Oto jestem, myślisz przypatrując się sobie, mała glizda, która właśnie okłamała przyjaciela.


Według Shelleya Duvala i Roberta Wicklunda (1972) nagle staniesz sięświadomy rozbieżności między własnym zachowaniem a twymi standardami czy oczekiwaniami określającymi zachowanie pożądane. Jeśli będziesz mógł zmienić zachowanie, by stało się zgodne z twoimi wewnętrznymi dyrektywami (np. mówiąc przyjacielowi coś szczególnie miłego albo przyznając się do kłamstwa i prosząc o wybaczenie), to tak postąpisz. W wypadku poczucia, że nie możesz zmienić zachowania, pozostawanie w stanie samoświadomości będzie bardzo nieprzyjemne, ponieważ musisz wtedy

stawiać czoło przykrej informacji zwrotnej o samym sobie. W takiej sytuacji przerwiesz ów stan tak szybko, jak tylko to będzie możliwe (np. odwracając się plecami do lustra albo żegnając się z przyjacielem i wychodząc z pokoju). Rycina 6.2 ilustruje ten proces pokazując, jak samoświadomość sprawia, że zaczynamy sobie uświadamiać własne wewnętrzne normy, a także, w jaki sposób ukierunkowuje nasze dalsze zachowanie.


RYCINA 6.2. Teoria samoświadomości. Konsekwencje skoncentrowania uwagi na sobie (zaczerpnięto z: Carver, Scheier, 1981)


Przedmiotem badań był związek pomiędzy samoświadomością i zachowaniem moralnym (Carver, 1975; Gibbons, 1978). Na przykład Edward Diener i Mark Wallbom (1976) dawali uczestnikom badań test anagramów, o którym mówiono, że pozwala na trafną ocenę inteligencji i zdolności do radzenia sobie na studiach. Celowo posłużono się testem bardzo trudnym, takim, żeby w wyznaczonym czasie nikt nie mógł wykonać więcej niż połowę zadań. Zatem uczestnikom badań zależało na uzyskaniu dobrych wyników (i wykazaniu się inteligencją), ale otrzymali diablo

trudny test, którego nie mogli dobrze rozwiązać. Co wobec tego zrobią? Czy mając możliwość oszukiwania, skorzystają z niej? Wcześniejsze badania pokazały, że ogromna większość indagowanych studentów college'u zgadza się co do tego, iż oszukiwanie jest moralnie naganne. Zakładano więc, że uczestnicy eksperymentu mają wewnętrzną normę nakazującą im, by tego nie czynić. Ale czy powstrzymają się przed oszukiwaniem jedynie wtedy, gdy ta norma zostanie uwydatniona — to znaczy, gdy uaktywniona zostanie ich samoświadomość? Diener i Wallbom (1976) stworzyli sprzyjającą oszukiwaniu sytuację, mówiąc uczestnikom badań, że mają na wykonanie testu pięć minut, a specjalne urządzenie zasygnalizuje, że czas upłynął — eksperymentator wróci jednak dopiero po dziesięciu minutach, bo w innym pokoju będzie udzielał instrukcji kolejnej osobie przystępującej do testu. Połowa badanych wykonywała test w warunkach wywołujących stan samoświadomości. Służyło temu duże lustro umieszczone bezpośrednio przed badanym oraz magnetofon odtwarzający jego własny głos — rzekomo w celu sprawdzenia, w jaki sposób na wyniki testu wpływa czynnik rozpraszający uwagę. Druga połowa uczestników eksperymentu miała lustro za sobą, a magnetofon odtwarzał głos innej osoby. Czy uczestnicy badań przerwą test, kiedy rozlegnie się dzwonek, czy będą kontynuowali pracę? Czy samoświadomość wpłynie na wybór jednej z tych możliwości? Tak jak przewidywano, jednostki samoświadome potrafiły oprzeć się pokusie: oszukiwało tylko 7% badanych. Pozostali, nie wprowadzani w stan samoświadomości, ulegali pokusie: oszukiwało 71% badanych. Podobnie w badaniach nad dziecięcym kwestowaniem „poczęstujesz albo pożałujesz" w święto Halloween stwierdzono, że dzieci rzadziej łamały reguły i brały więcej niż jeden cukierek z „nie pilnowanego" talerza ze słodyczami, gdy stał on przed dużym lustrem (Beaman, Klentz, Diener, Svanum, 1979).


Samoświadomość nie zawsze jest stanem przyjemnym, ponieważ może nam przypominać o tym, że nie sprostaliśmy własnym oczekiwaniom. To niezadowolenie z siebie bywa bolesne (czego świadectwem jest dysonans poznawczy) i często uciekamy od takiej autoanalizy, angażując się w inne działania, szukając bodźców przyciągających uwagę, takich jak telewizja czy muzyka, albo nawet tłumiąc nasz wewnętrzny głos za pomocą narkotyków lub alkoholu (Huli, 1981; Huli, Young, 1983). W badaniach, w których ludzie doznawali niepowodzenia, wykonując jakieś zadanie, stwierdzono, że celowo unikają oni później sytuacji wywołujących u nich stan samoświadomości, na przykład nie chcą wtedy siedzieć w pokoju, w którym znajduje się lustro i kamera telewizyjna (Archer, Hormuth, Berg, 1979; Duval, Wicklund, 1972).


Jest jednakże jedna uboczna korzyść z faktu bycia samoświadomym. Cytat z Nietzschego na początku rozdziału sugeruje, że często nie poszukujemy siebie zbyt głęboko i że gdybyśmy to robili, odsłonilibyśmy ukryte myśli i uczucia. Zgodne z tym poglądem są dane, które mówią, że kiedy znajdujemy się w stanie samoświadomości, to dokonujemy bardziej trafnych diagnoz swoich uczuć i cech charakteru (Carver, Scheier, 1981). John Pryor i jego współpracownicy (1977) stwierdzili na przykład, że ludzie wydawali celniejsze sądy dotyczące własnej osobowości, gdy sadzano ich przed lustrem (patrz również Millar, Tesser, 1986; Snyder, 1982; Wicklund, 1982).


Ocenianie, dlaczego odczuwamy to, co odczuwamy; mówimy więcej niż wiemy


Zatem kiedy ludzie znajdują się w stanie samoświadomości, na ogół właściwie określają swoje odczucia czy też diagnozują własną osobowość. Znacznie trudniejsze jest jednak uzyskanie innego rodzaju samowiedzy, nawet jeśli jesteśmy samoświadomi i poddajemy introspekcji to, co przeżywamy. Chodzi o poznanie przyczyn naszych uczuć. Wyobraź sobie, że usiłujesz znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego kogoś kochasz. Typowe objawy zakochania to zawrót głowy, euforia i uwaga całkowicie skoncentrowana na kochanej osobie. Starożytni Grecy nie bez racji

sądzili, że miłość to choroba. Ale dlaczego to wszystko odczuwasz? Co szczególnego jest w tej osobie, że się zakochałeś? Większość z nas na próżno próbowałaby odpowiedzieć na to pytanie. Wiemy, że jest to coś, co wiąże się z jej wyglądem, z jej osobowością, wyznawanymi przez nią wartościami, z jej drogążyciową. Ale co dokładnie? Jak moglibyśmy ująć w słowach chemię tego specjalnego związku między dwiema osobami? Jeden z naszych przyjaciół powiedział kiedyś, że zakochał się w kobiecie, ponieważ ona grała na saksofonie. Czy to był rzeczywiście jedyny powód?

Czy chociaż ważny? Serce działa w sposób tak tajemniczy, że niełatwo na te pytania odpowiedzieć.


Niestety, nie tylko miłość jest tak trudno wyjaśnić. Jeden z głównych dogmatów psychologii poznawczej głosi, że wiele spośród naszych podstawowych procesów poznawczych dzieje się poza świadomością (Kihlstrom, 1987; Mandler, 1975; Neisser, 1976). Nie znaczy to, że jesteśmy istotami myślącymi, które nie mają najmniejszego wglądu w siebie. Uświadamiamy sobie rezultat naszych procesów myślowych (np. to, że jesteśmy zakochani), ale zazwyczaj nie mamy dostępu do przetwarzania poznawczego, które za ten rezultat jest odpowiedzialne. To jest tak, jak wówczas, gdy magik wyciąga królika z kapelusza: widzisz królika, ale nie wiesz, skąd się on tam wziął.


Jak sobie radzimy z tym problemem królika? Chociaż często nie wiemy, dlaczego coś

odczuwamy, wydaje się, że zawsze potrafimy znaleźć jakieś wyjaśnienie. Dlaczego?

Jesteśmy dumnymi posiadaczami najpotężniejszej kory mózgowej, jaka rozwinęła się

na tej planecie, i oczywiście robimy z niej użytek. (Niestety, nie otrzymaliśmy wraz z

nią instrukcji obsługi). Tak więc, chociaż introspekcja nie musi prowadzić do

prawdziwych przyczyn zachowania, potrafimy przekonać samych siebie, że nam je

ujawniła.


Richard Nisbett i Timothy Wilson badali to zjawisko albo raczej fakt, że mówimy więcej niż wiemy (Nisbett, Ross, 1980; Nisbett, Wilson, 1977; Wilson, 1985; Wilson, Stone, 1985). Przypomnij sobie badania Wilsona, Lasera i Stone'a (1982) wspomniane w rozdziale 4. Studenci college'u prowadzili dzienniczki, w których przez pięć tygodni zapisywali swój nastrój. Śledzili również inne zmienne, na przykład jaka jest pogoda albo jak długo spali poprzedniej nocy. Kiedy ich o to pytano, relacjonowali, że z ich nastrojem korelowało kilka zmiennych. Analiza danych pokazała jednak, że w wielu wypadkach się mylili. Na przykład większość była przekonana, że nastrój jest skorelowany z długością snu poprzedniej nocy, podczas gdy zgromadzone dane takiej korelacji nie wykazały. Uczestnicy tych badań poddawali siebie introspekcji i znajdowali albo wymyślali pewne logiczne teorie, które w rzeczywistości były fałszywe (por. również Bargh, Pietromonaco, 1982; Kihistrom, 1987; Lewicki, 1986; Weiss, Brown, 1977).


teoria przyczynowości: teoria dotycząca przyczyn naszych uczuć i zachowań; wiele z tych teorii przyswajamy sobie z kultury, w której żyjemy (np. „rozstania sprzyjają uczuciu")


Opierali się oni, przynajmniej częściowo, na pewnego rodzaju schemacie, który określa się mianem teorii przyczynowości. Ludzie mają własne teorie tłumaczące, co wpływa na ich uczucia i zachowanie (np. „Mój nastrój powinien zależeć od ilości snu ostatniej nocy") i często do nich sięgają, by wyjaśnić swój stan psychiczny (np. „Jestem w kiepskim nastroju; głowę daję, że w dużym stopniu to skutek tego, że ostatniej nocy spałem tylko sześć godzin"). Wiele z tych teorii przyswajamy sobie z kultury, w której się rozwijamy: na przykład przekonanie, że rozłąka sprzyja uczuciu, że ludzie w poniedziałki mają zły nastrój albo że osoby po rozwodzie mają małe szansę na udane drugie małżeństwo. Jedyny problem tkwi w tym, że — jak była już o tym mowa w rozdziale 4 — nasze schematy i teorie nie zawsze są trafne, a zatem mogą prowadzić do błędnych sądów o przyczynach naszych działań.


Rozważmy przykład pokazujący, jak funkcjonują teorie przyczynowości. Pewnego wieczoru Nisbett i Wilson mieli spotkanie w jakimś pokoju w budynku Uniwersytetu Michigan. Próbowali wymyślić sposoby sprawdzenia hipotezy, że introspekcja często nie daje odpowiedzi na pytanie, dlaczego odczuwamy to, co odczuwamy, i że kiedy usiłujemy dojść do przyczyn naszych uczuć, sądów i działań, odwołujemy się do teorii przyczynowości. Świetne pomysły się nie pojawiały i badacze zaczęli odczuwać frustrację spowodowaną brakiem postępu w dociekaniach. Wtedy zdali

sobie sprawę (czy też tak im się tylko wydało), że przyczyną ich frustracji jest (czy też tak myśleli) drażniący szum odkurzacza pracującego w pobliżu ich pokoju. Ponieważ uświadomienie sobie, że dobiegający z zewnątrz dźwięk elektroluksu przeszkadza w pracy, zabrało im trochę czasu, doświadczyli czegoś, co wyglądało na „olśnienie" — być może rozpraszające hałasy w tle są bardziej destrukcyjne niż się sądzi. Prawdopodobnie był to przykład bodźca właśnie takiego rodzaju, jakiego szukali: bodźca, który wpływa na wydawane przez ludzi sądy, ale — ponieważ ich teorie związków przyczynowych nie uwzględniają odpowiednio tej możliwości — zostaje pominięty, kiedy ludzie próbują wyjaśnić swoje zachowanie.


Nisbett i Wilson (1977) zaprojektowali (zamknąwszy uprzednio drzwi) eksperyment sprawdzający to przypuszczenie. Pokazywali badanym film dokumentalny i prosili o ocenę jego atrakcyjności. W pierwszej fazie eksperymentu robotnik budowlany (w rzeczywistości Richard Nisbett) uruchomił tuż za drzwiami pokoju piłę elektryczną. Drażniący wybuch hałasu nastąpił około minuty po rozpoczęciu projekcji filmu i powtarzał się co jakiś czas, aż do momentu, gdy eksperymentator, Tim Wilson, podszedł do drzwi i krzyknął, by robotnik przerwał piłowanie i zaczekał z tym do końca filmu. Uczestnicy badań oceniali film, a następnie odpowiadali na pytanie, czy hałas miał wpływ na ich ocenę. Dla większej dokładności Nisbett i Wilson wprowadzili do eksperymentu grupę kontrolną, która obejrzała projekcję w spokoju. Badacze sformułowali hipotezę, że hałas obniża ocenę filmu, ale że uczestnicy eksperymentu nie będą zdawali sobie sprawy z tego, iż to on wpłynął na ich negatywną opinię.


Jak się okazało, ta hipoteza była całkowicie błędna. Badani, którzy oglądali film w dochodzącym z zewnątrz hałasie, ocenili go podobnie jak ci, którzy widzieli film bez przeszkadzającego bodźca (w rzeczywistości tym pierwszym film podobał się nieznacznie bardziej). Kiedy jednak uczestników eksperymentu zapytano, jak bardzo hałas wpłynął na dokonywane przez nich oceny, ich wyjaśnienia okazały się zgodne z teorią Nisbetta i Wilsona. Mimo iż hałas nie wywierał dającego się wykryć wpływu na oceny, większość uczestników eksperymentu twierdziła, że je obniżył. W tym wypadku zarówno badacze, jak i uczestnicy badań mieli tę samą teorię przyczynowości, ale ta teoria okazała się fałszywa — przynajmniej gdy w grę wchodziło oglądanie filmu dokumentalnego przy akompaniamencie hałasów budowlanych.


W dalszych badaniach stwierdzono, że inne czynniki, które, jak mogłoby się wydawać, nie powinny wpływać na sądy — to znaczy czynniki nie uwzględniane przez ludzi w ich teoriach przyczynowości — w rzeczywistości taki wpływ wywierały. Na przykład w badaniach, które przeprowadzano w centrum handlowym, ludzie oceniali jakość elementów ubrania, takich jak rajstopy (Nisbett, Wilson, 1977). Ku sporemu zaskoczeniu badaczy na dokonywane wybory silnie wpływało miejsce artykułu w witrynie wystawowej. Im bardziej na prawo leżała dana rzecz, tym bardziej siępodobała. Badacze wiedzieli, że na dokonywane oceny wpływało położenie, a nie jakieś inne cechy odróżniające od siebie eksponowane rajstopy, ponieważ w rzeczywistości wszystkie cztery pary były identyczne. Jednakże uczestnicy badań zupełnie nie zdawali sobie sprawy z wpływu położenia towaru na swoje oceny. Tak dziwny powód wyboru danej pary rajstop nie przychodził im do głowy, kiedy poddawali introspekcji przyczyny swojej decyzji. Nie chcemy sugerować, że kiedy ludzie próbują dociec przyczyn własnych uczuć i zachowań, opierają się wyłącznie na swoich teoriach przyczynowości. Poza przejętymi z kultury teoriami związków przyczynowych mamy wiele informacji o nas samych, na przykład, w jaki sposób zachowaliśmy się w przeszłości, albo o czym akurat myśleliśmy tuż przed dokonaniem wyboru (Gavanski, Hoffman, 1987; Wilson, Stone, 1985). Pozostaje jednak faktem, że introspekcyjna analiza naszych przeszłych działań i obecnych myśli nie zawsze prowadzi do trafnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego odczuwamy to, co odczuwamy.


Konsekwencje introspekcyjnej refleksji nad przyczynami


Trudno jest za pomocą introspekcji odkryć wszystkie przyczyny naszych działań czy uczuć. Być może nie jest dobrym pomysłem nawet podejmowanie takich prób. Czy dokonując trudnego wyboru, zastanawiałeś się kiedykolwiek nad tym, dlaczego do każdej z możliwości masz właśnie taki, a nie inny stosunek? Być może, kiedy zastanawiałeś się, do jakiego pójść college'u, stałeś w obliczu dwóch lub więcej atrakcyjnych możliwości i miałeś problem z wyborem. Być może, nie mogłeś się zdecydować, na jakie zajęcia zapisać się w tym roku. W podobnych sytuacjach ludzie

niekiedy bardzo starannie analizują wchodzące w grę ewentualności, czasami nawet sporządzają listę plusów i minusów związanych z każdym wyborem. Benjamin Franklin przekonywał, że jest to najlepszy sposób podejmowania decyzji:


Postępuję w ten sposób, że polowe kartki papieru dzielę linią na dwie kolumny, pisząc nad jedną z nich „Pro", a nad drugą „Kontra". Potem, w trakcie trzech czy czterech dni namysłu, zapisuję pod tymi różnymi nagłówkami krótkie notki dotyczące różnych racji, które w różnych momentach przychodziły mi do głowy za i przeciw każdemu z kroków... Ustalam dokładnie, gdzie jest przewaga, i jeśli po jednym czy dwóch dniach dalszego namysłu po żadnej ze stron nie pojawi się nic nowego ani ważnego, podejmuję odpowiednio decyzję... Kiedy zatem rozważony jest każdy

[powód], zarówno osobno, jak i w konfrontacji z innymi, myślę, że mogę dokonać lepszego osądu i mniej prawdopodobne jest, że moja decyzja będzie pochopna. (Cytowane w: Goodman, 1945, s. 746)


Nie możemy nigdy, nawet przez najskrupulatniejsze badanie, poznać do końca ukrytych źródeł działania. — Immanuel Kant


zmiana postawy spowodowana wyszukiwaniem przyczyn: zmiana postawy będąca konsekwencją zastanawiania się nad przyczynami własnych postaw; ludzie zakładają zgodność swoich postaw z przyczynami, które wydają się wiarygodne i sąłatwe do zwerbalizowania


Timothy Wilson stwierdził jednak ostatnio, że analizowanie przyczyn naszych uczuć nie zawsze jest najlepszą strategią i w istocie może daną sprawę pogorszyć (Wilson, 1990; Wilson, Dunn, Kraft, Lisie, 1989; Wilson, Hodges, 1992). Problem polega na tym, że ponieważ trudno jest stwierdzić dokładnie, dlaczego mamy w związku z czymś takie, a nie inne odczucia, znajdujemy sobie powody, które brzmią wiarygodnie i które łatwo przychodzą nam na myśl (to jest powody dostępne w naszej pamięci; patrz rozdz. 4). Powody sprawiające wrażenie wiarygodnych i zarazem dostępne nie muszą być jednak prawdziwe. Co gorsza, możemy przekonać siebie, że są one właściwe, i w konsekwencji zmienić nasze uczucia tak, by do nich pasowały.


Przypuśćmy na przykład, że poprosiliśmy ciebie, byś na kartce papieru podał dokładne wyjaśnienie, dlaczego masz takie uczucia, jakie masz, w stosunku do partnera, z którym łączy cię emocjonalny związek. Jeżeli prosimy o to badane osoby, stwierdzamy u nich zmianę postawy spowodowaną wyszukiwaniem przyczyn — zmieniają one swój stosunek do własnych partnerów (Wilson, Dunn, Bybee, Hyman, Rotondo, 1984; Wilson, Kraft,`1993). Dlaczego tak się dzieje? Trudno jest dokładnie określić, co sprawia, że się kogoś kocha. Tak więc chwytamy się powodów, które

dobrze brzmią i które akurat przychodzą nam na myśl. W naszych badaniach pojawiały się uzasadnienia w rodzaju: wzajemne zrozumienie, podobieństwo zainteresowań i doświadczeń. Chociaż mogą one być często prawdziwe, jest również prawdopodobne, że zostały przeoczone inne przyczyny, których nie da się tak łatwo zwerbalizować, takie jak owa „specjalna chemia", która może istnieć pomiędzy dwojgiem ludzi.


Problem powstaje wtedy, gdy przyczyny dostępne w pamięci i łatwe do zwerbalizowania sugerują odmienną postawę niż pierwotna. Przypuśćmy na przykład, że pomiędzy tobą i twoim partnerem wszystko układa się dobrze, ale nie potrafisz dokładnie określić, dlaczego tak jest. Przychodzi ci jedynie do głowy, że w zasadzie macie odmienny zasób doświadczeń i różne zainteresowania. W rezultacie jest prawdopodobne, że zmienisz pogląd na swoje uczucia, przyjmując, iż powinny być

zgodne z twoimi racjami. „Naprawdę nie mamy ze sobą dużo wspólnego" — mógłbyś pomyśleć. „Sądzę, że ten związek nie ma wielkiej przyszłości". Właśnie taką sekwencję zdarzeń stwierdziliśmy w kilku badaniach (np. Wilson, Kraft, 1993).


Oczywiście trudno jest rozstrzygnąć, która z postaw jest właściwa — pozytywne uczucia, które miałeś przed analizowaniem przyczyn, czy negatywne, które masz potem. Stwierdziliśmy jednak, że nie należy zbytnio ufać postawom wyrażanym zaraz po analizowaniu przyczyn. Kiedy ludzie podejmują na ich podstawie decyzje, żałują potem własnych wyborów (Wilson, Lisie, Schooler, Hodges, Klaaren, LaFleur, 1993). Dlaczego? Trudne do nazwania determinanty twoich uczuć (na przykład to „coś", co ma w sobie dziewczyna, którą kochasz) nie znikają i mogą wpływać na nie w

przyszłości. Tak więc, jeśli poprzestaniesz na przyczynach, które łatwo jest ująć w słowa (powiedzmy, że ty i twoja dziewczyna macie odmienne doświadczenia życiowe), możesz zachować się w sposób, którego później będziesz żałował — na przykład zrywając z nią. Zgodne z tym poglądem są wyniki wielu badań, które pokazały, że postawy wyrażane przez ludzi po dokonaniu analizy przyczyn nie pozwalają na szczególnie dobre przewidywanie ich przyszłych postaw i zachowania (Millar, Tesser, 1986; Wilson i in., 1984; Wilson, LaFleur, 1993).


Przekonaliśmy się, że introspekcja może rodzić problemy dwojakiego rodzaju. Trudno jest za jej pomocą dociec, dlaczego odczuwamy to, co odczuwamy, a próbując tego, możemy wmówić sobie uczucia oparte jedynie na tym, co nam przychodzi na myśl i jest łatwe do zwerbalizowania. „W porządku — możesz pomyśleć — być może, rozwiązaniem jest po prostu nie wdawać się za bardzo w introspekcję". Musimy jednakże przestrzec przed próbami jej unikania. Jeżeli bardzo starasz się nie myśleć o pewnych rzeczach, te wysiłki mogą przynieść skutki przeciwne do zamierzonych, sprawiając, że to, co usiłowałeś wyprzeć ze świadomości, będzie absorbowało cię jeszcze bardziej.


By przybliżyć to zjawisko, proponujemy następujące ćwiczenie. Chcemy, żebyś na nasz sygnał postarał się przez minutę nie myśleć o czymś na przykład o twojej dziewczynie albo o bliskim przyjacielu. Gotowy? Zaczynamy. Czy ci się udało? Jeśli jesteś podobny do uczestników badań prowadzonych przez Daniela Wegnera (1989; 1992; w druku), to w ciągu ostatniej minuty myśl o twoim przyjacielu przemknęła ci przez głowę co najmniej raz albo dwa razy. Jeszcze bardziej interesujące w badaniach Wegnera jest to, że nawet po zniesieniu ograniczeń myśl o zabronionej kwestii nadal często się pojawiała — częściej niż wtedy, kiedy badanych nie proszono, by jej unikali. Oznacza to, że tłumienie — usilne staranie, by o czymś nie myśleć — może prowadzić do

obsesyjnego pojawiania się tej właśnie myśli, której ludzie nie chcą dopuszczać do świadomości. Jeśli wolałbyś o czymś nie myśleć — o niedawno otrzymanej dwójce z matematyki, kuszącym cię kremie czekoladowym w lodówce czy o problemie, dlaczego właściwie kochasz swoją dziewczynę — to najlepszą strategią będzie, paradoksalnie, nie starać się za bardzo unikać tych myśli.


Podsumowując, refleksją nad tym, co odczuwamy i jacy jesteśmy, może odsłonić nasze ukryte uczucia i ułatwić ich rozpoznanie, szczególnie kiedy znajdujemy się w stanie samoświadomości. Czymś zupełnie innym jest dochodzenie przyczyn naszych odczuć i działań. Wiele badań pokazuje, że oceny ludzi w tym względzie często są nietrafne. Ponadto wnikanie w te przyczyny może sprawić, że zmienimy własne postawy, dochodząc do przekonania, iż nasze uczucia są zgodne z powodami, które akurat przyszły nam do głowy.


Skoro introspekcja ma swoje ograniczenia, jak inaczej moglibyśmy uzyskać wiedzę o naszych cechach i postawach? Zajmiemy się teraz innym źródłem samowiedzy — obserwacjami własnego zachowania.


tłumienie: usiłowanie, by nie myśleć o czymś; badania wykazują, że im bardziej ludzie starają się nie dopuszczać do siebie jakiejś myśli, tym częściej ta właśnie myśl pojawia się w ich głowach



Poznawanie siebie poprzez obserwację własnego zachowania


Teoria spostrzegania siebie


Jak mogę powiedzieć, co myślę, dopóki nie przekonam się, co mówię? — E.M. Forster


Zgodnie z teorią spostrzegania siebie ludzie często wnioskują o własnych postawach i emocjach na podstawie swojego zachowania.


Nie dlatego śpiewam, że jestem szczęśliwy. Jestem szczęśliwy, dlatego że śpiewam.


W jaki sposób dochodzimy do rozumienia innych ludzi — do tego, jacy są, czego pragną, co za chwilę zrobią? Oczywiście, poprzez obserwację. Ponieważ nie możemy zajrzeć do ich wnętrza, domyślamy się, jacy są, na podstawie tego, jak się zachowują. Wyobraź sobie, że zobaczyłeś kobietę, która wchodzi do baru samoobsługowego, przygląda się uważnie wystawionym na ladzie jarzynom, po czym sięga po duży talerz brukselki i zaczyna jąłapczywie zjadać. Jaki wyciągnąłbyś z tego wniosek? Prosty: „Musi chyba uwielbiać brukselkę". Skoro miała swobodę wyboru i liczne możliwości, z jakiego innego powodu miałaby decydować się na tę właśnie jarzynę?


teoria spostrzegania siebie: teoria głosząca, że gdy nie jesteśmy pewni naszych postaw i uczuć, bądź są one niejednoznaczne, wnioskujemy o nich, obserwując własne zachowanie i sytuację, w której się ono pojawia


Zgodnie z teorią spostrzegania siebie zaproponowaną przez Daryla Bema (1972) to, jakimi jesteśmy ludźmi, albo jakie są nasze postawy, często odkrywamy w taki sam sposób jak prawdy o innych, czyli obserwując własne zachowanie, tak jak czyniłaby to druga osoba. Przypuśćmy, że wszedłeś do baru samoobsługowego, wybrałeś dużą porcję brukselki i zacząłeś jąłakomie zjadać. Jaki wniosek wyciągnąłbyś z własnego zachowania? Prosty: „Muszę chyba uwielbiać brukselkę, z jakiego innego powodu miałbym to czynić?"


Twierdzenie, że samoobserwacja stanowi ważne źródło wiedzy o sobie, wysunął brytyjski filozof Gilbert Ryle (1949). Uznając introspekcję za raczej marne źródło wiedzy, Ryle dowodził, że ludzie dochodzą do określonych poglądów na temat siebie samych, przywołując w pamięci swoje typowe zachowania. Jeżeli przypominasz sobie, że często jesz brukselkę, będziesz spostrzegał siebie jako miłośnika tego warzywa.


Daryl Bem (1972) rozwinął tę myśl w teorii spostrzegania siebie. Po pierwsze, wysunął on tezę, że „jednostki uzyskują »wiedzę« o swoich postawach, emocjach i innych stanach wewnętrznych częściowo przez wnioskowanie o nich na podstawie obserwacji własnego otwartego zachowania i/lub okoliczności, w jakich się ono pojawia" (s. 5). Dlaczego Bem pisze: „częściowo"? Ponieważ niekiedy dokładnie wiemy, co odczuwamy albo jaka jest nasza postawa. Na przykład my — autorzy tej książki — wiemy, że naprawdę lubimy psychologię społeczną i że pisanie tej książki naprawdę sprawia nam przyjemność. Wiemy to teraz — nie musimy czekać do północy, żeby zobaczyć, ile dzisiaj napisaliśmy. Prowadzi to do drugiego twierdzenia Daryla Bema: „Gdy wskazówki wewnętrzne są słabe, niejednoznaczne czy trudne do zinterpretowania, to podmiot funkcjonalnie znajduje się w takim samym położeniu jak obserwator stojący z boku — obserwator, który z konieczności musi polegać na tych samych wskazówkach zewnętrznych [zachowanie i okoliczności, w jakich się ono pojawia], żeby wyprowadzić wnioski o wewnętrznych stanach podmiotu" (s. 5, dopowiedzenie nasze).


U każdego człowieka pewne cechy czy właściwości są zaznaczone słabo bądź są nieoczywiste, a inne przeciwnie. Możesz wiedzieć, że jesteś osobą bardzo ekstrawertywną i nie musisz wtedy obserwować swojego zachowania, żeby to orzec. Dla wielu z nas nie zawsze jest jednak jasne, jak bardzo jesteśmy ekstrawertywni czy introwertywni; czasem zachowujemy się w sposób bardzo otwarty i towarzyski, a niekiedy odczuwamy pewne onieśmielenie. Gdyby nas zapytano, jak bardzo jesteśmy ekstrawertywni, odwołalibyśmy się do procesów spostrzegania siebie (Jak towarzyscy byliśmy ostatnio? Z iloma osobami rozmawialiśmy na prywatce w zeszłym tygodniu?), wyciągając jakiś wniosek na podstawie naszego zachowania, podobnie jak zrobiłby to obserwator zewnętrzny (Akert, 1991).


Jeśli rzeczywiście opieramy się na takiej samoobserwacji, to odpowiedź, jaką uzyskujemy, będzie zależała od tego, czy przyjdzie nam do głowy więcej przykładów zachowania ekstrawertywnego czy introwertywnego.Tezę tę ilustruje eksperyment Russella Fazio, Edwina Effreina i Victorii Falender (1981). Uczestnikom badań zadawano serię pytań, które dotyczyły ich osobowości. Badani nie wiedzieli, że były to pytania podstępne, tak przygotowane, by w jednej grupie uzyskiwać same odpowiedzi „ekstrawertywne", a w innej same „introwertywne", bez względu na to, jacy w istocie byli. Na przykład, w grupie „ekstrawertywnej" eksperymentator zadawał pytania w rodzaju: „Co byś zrobił, gdybyś chciał ożywić towarzystwo na prywatce?" Prawie każdy odpowiada na to pytanie w taki sposób, że jawi się jako osoba ekstrawertywną. W grupie „introwertywnej" eksperymentator stawiał takie pytania, jak: „Co ci się nie podoba w hałaśliwych prywatkach?" Na ogół odpowiada się na takie pytanie tak, że sprawia się wrażenie osoby introwertywnej. Lecz czy uczestnicy badań zaczynali myśleć o sobie jako o ludziach ekstrawertywnych bądź introwertywnych? Teoria spostrzegania siebie mówi, że powinno tak się stać, jeśli ich pogląd na własny temat w tej kwestii nie był już sprecyzowany. Jak pokazuje rycina

6.3, uczestnicy badań rzeczywiście odwoływali się do procesów spostrzegania siebie, żeby określić, jak bardzo są ekstrawertywni lub introwertywni. To, na jakie odpowiadali pytania, było przyczyną istotnego zróżnicowania w ich spostrzeganiu samych siebie. Ludzie, którzy odpowiadali na pytania „ekstrawertywne", spostrzegali później siebie jako osoby nieco bardziej ekstrawertywne; ci, którzy odpowiadali na pytania „introwertywne" — jako osoby trochę bardziej introwertywne.


hipoteza mimicznego sprzężenia zwrotnego: hipoteza głosząca, że własny wyraz mimiczny może determinować emocję, która jest doświadczana


Bardziej wyrafinowanym przykładem zastosowania teorii spostrzegania siebie są badania przeprowadzone przez Fritza Stracka i jego współpracowników (Strack, Martin, Stepper, 1988). Prosili oni uczestników eksperymentu, by trzymali w ustach pióro, posługując się albo zębami, albo wargami. Fotografie na następnej stronie ilustrują te dwa sposoby. Spróbuj zrobić to sam: zauważ, że w zależności od tego, jak trzymasz pióro, inaczej odczuwasz mięśnie twarzy, zwłaszcza te wokół ust. Następnie Strack i jego współpracownicy (1988) pokazywali uczestnikom badań (trzymającym

pióra w ustach) serię zabawnych rysunków i prosili ich, by ocenili, jak bardzo one śmieszą. Osoby, które trzymały pióro zębami, spostrzegały rysunki jako znacząco bardziej zabawne niż osoby, które trzymały je wargami. Dlaczego? Zgodnie z teorią spostrzegania siebie, żeby wyciągnąć wnioski o własnych odczuciach, obserwujemy nie tylko nasze otwarte zachowanie (np. to, czy jemy brukselkę), ale również rejestrujemy własne wyrazy twarzy. Trzymanie pióra w zębach angażuje część tych samych mięśni, które są wykorzystywane, kiedy się uśmiechamy; trzymanie pióra za pomocą warg nie wymaga aktywności takich mięśni. Tak więc mamy tu bardzo wyrafinowany — w istocie dotyczący zjawisk nie uświadamianych — przykład działania procesu spostrzegania siebie. Ruchy mięśni wpływały na to, jak ludzie reagowali na rysunki, przy czym nie zdawali oni sobie z tego wpływu sprawy. Ten rezultat, stanowiący część hipotezy mimicznego sprzężenia zwrotnego (Laird, 1974; Laird, Bressier, 1992), dowodzi, że mimika może wywoływać odpowiednie dla nich

emocje. Inaczej mówiąc, „robienie zadowolonej miny" może sprawić, że faktycznie będziesz się czuł zadowolony.


RYCINA 6.3. Spostrzeganie własnej ekstrawertywności i introwertywności. Ludzie byli sprowokowani przez eksperymentatora do podawania przykładów własnego działania o charakterze albo ekstrawertywnym, albo introwertywnym. Osoby, które dawały odpowiedzi „ekstrawertywne", wyciągały wniosek o własnej większej ekstrawertywności, niż czyniły to osoby, które dawały odpowiedzi „introwertywne" (zaczerpnięto z: Fazio, Effrein, Falender, 1981)


Hipoteza mimicznego sprzężenia zwrotnego. Ludzie spostrzegali rysunki jako bardziej zabawne, gdy trzymali pióro w zębach, ponieważ zmuszało ich to do uśmiechania się podczas oglądania tych rysunków (zaczerpnięto z: Strack i in., 1988).


Teoria spostrzegania siebie a teoria dysonansu poznawczego. Jak wspomnieliśmy w rozdziale 4, na to, jak człowiek spostrzega świat społeczny, wpływają dwa fundamentalne ludzkie motywy. Pierwszy to potrzeba właściwego rozeznania — tworzenia trafnego obrazu rzeczywistości. Zgodnie z Bema teorią spostrzegania siebie ta potrzeba trafności skłania nas do wnioskowania o sobie samych. Nasze postawy i emocje miałyby być rezultatem uczciwych prób wywnioskowania tego, co czujemy, z tego, jak się zachowujemy. W tym sensie teoria spostrzegania siebie należy do tego

samego nurtu myślowego w psychologii co teoria atrybucji (patrz rozdz. 5), charakteryzująca ludzi jako racjonalnych obserwatorów, którzy próbują logicznie interpretować siebie samych i rzeczywistość społeczną.


Drugi motyw — przedstawiony w rozdziałach l i 3 — to pragnienie podtrzymania samooceny. W rozdziale 3 omówiliśmy teorię dysonansu głoszącą, że ludzie starają się unikać tego, co zagraża ich samoocenie, nawet jeśli muszą w tym celu dokonywać dość zaskakujących, nielogicznych wnioskowań o sobie samych. Potrzeba spostrzegania siebie jako przyzwoitego i postępującego moralnie człowieka sprawia, że po wyrządzeniu komuś krzywdy bardziej go nienawidzimy, a po wyświadczeniu przysługi darzymy większą sympatią i że zaczynamy wierzyć w wypowiedziane przez siebie kłamstwa. W ten sposób unikamy poczucia, że jesteśmy głupi lub niemoralni.


Kilka lat temu wśród psychologów społecznych toczył się ożywiony spór o to, który pogląd jest poprawny: teoria Bema głoszącą, że jesteśmy racjonalnymi obserwatorami, usiłującymi tworzyć trafny obraz rzeczywistości, czy teoria dysonansu, zgodnie z którą przede wszystkim troszczymy się o ochronę naszej samooceny. Jedną z przyczyn tego sporu było twierdzenie Bema, że teoria

spostrzegania siebie może wyjaśnić wyniki większości eksperymentów dysonansowych. Pomyślmy o badaniach dotyczących niewystarczającego uzasadnienia, o których była mowa w rozdziale 3. Ludzie otrzymywali niewielkie nagrody w zamian za zrobienie czegoś, co było niezgodne z ich przekonaniami (np. za pochwałę nie akceptowanego przez siebie poglądu). Teoria dysonansu głosi, że w takich sytuacjach ludzie czują się głupio i źle i żeby zredukować te dysonansowe doznania, zaczynaj wierzyć w to, co wypowiadają.


Bem (1967, 1972) wysunął twierdzenie, że jego teorią spostrzegania siebie może wyjaśnić te zjawiska w sposób o wiele prostszy — bez odwoływania się do takich pojęć, jak emocja, cierpienie, poczucie wewnętrznej dysharmonii czy pojęcie Ja, które w teorii dysonansu odgrywają rolę podstawową. Zamiast założenia, że ludzie zmieniają swoje postawy, by zmniejszyć cierpienie związane z dysonansem bądź by usprawiedliwić to, co zrobili, Bem przyjmował, że po prostu próbują oni dokonywać trafnych wnioskowań dotyczących własnego zachowania i czynią to w sposób chłodny i logiczny. Obydwie teorie zasadniczo się różnią.


Na przykład, oto jak Bem interpretowałby eksperyment Cohena, który przedstawiliśmy w rozdziale 3. Wyobraź sobie, że obserwowałeś, jak Sara, studentka Yale, pisała opinię pochwalającą agresywne działania policji z New Haven w czasie demonstracji studenckiej. Wiesz, że otrzymała za to tylko 50 centów. Czy nie doszedłbyś do przeświadczenia, że Sara musi rzeczywiście być przekonana, iż policja z New Haven działała w sposób właściwy i uzasadniony? Z jakiego innego powodu

napisałaby to? Z pewnością nie dla marnych 50 centów.


Teraz przypuśćmy, że ty sam znajdujesz się w takiej sytuacji: piszesz pracę chwalącą brutalne poczynania policji z New Haven, otrzymawszy za to zaledwie 50 centów. Co by się wtedy z tobą działo? Według Bema wyprowadziłbyś ten sam logiczny wniosek: „Nie mogę tego robić dla zarobku. To przecież liche pieniądze. Muszę zatem wierzyć w to, co piszę". Kluczową częścią wyjaśnienia proponowanego przez Bema jest uznanie, iż nie ma potrzeby przyjmować, że ludzie przeprowadzają takie wnioskowania kierowani pragnieniem podtrzymania samooceny albo zredukowania dysonansu. Po prostu dążą oni do uzyskania najbardziej logicznego i sensownego wyjaśnienia swojego postępowania.


Kto miał rację — Bem czy teoretycy dysonansu? Po latach sporu odpowiedź jest jasna: Bem przegrał bitwę o to, kto może najlepiej wyjaśnić zjawiska dysonansowe, ale wygrał wojnę, gdy chodzi o wskazanie innych obszarów oddziaływania procesu spostrzegania siebie. Podjęta przez niego próba wykazania, że tego rodzaju zmiana postawy zwykle zachodzi bez doznawania cierpienia, poczucia wewnętrznej dysharmonii czy innych silnych odczuć, okazała się chybiona. W rozdziale 3 pokazaliśmy, że jeżeli ludzie postępują w sposób niezgodny z własnymi postawami, to tracą równowagę wewnętrzną i stają się pobudzeni (doświadczają dysonansu) oraz modyfikują swoje postawy, by się od tych nieprzyjemnych uczuć uwolnić (Croyle, Cooper, 1983; Fazio, Zanna, Cooper, 1977; Pallak, Pittman, 1972; Zanna, Cooper, 1976). Teoria Bema dostarcza zaś dobrego wyjaśnienia innych zjawisk, których teoria dysonansu nie obejmuje. Mianowicie tłumaczy ona zmianę postawy pojawiającą się wtedy, gdy zachowanie jest niezgodne z wyjściowymi przekonaniami, jednak nie do tego stopnia niezgodne, by uznać je za niewłaściwe czy też zagrażające samoocenie. W takich okolicznościach dysonans nie jest wzbudzony, a mimo to ludzie

wyprowadzają z własnego zachowania wnioski o sobie samych, zgodnie z tym, co głosi teoria spostrzegania siebie.


Na przykład zastanówmy się nad badaniami przeprowadzonymi przez Fazio i jego współpracowników (1981), w których eksperymentator zadawał pytania prowokujące odpowiedzi albo ekstrawertywne, albo introwertywne. Uczestnicy tych badań nie udzielali odpowiedzi, które były zanadto rozbieżne z ich poglądami na temat samych siebie; w istocie, odpowiadając na owe pytania, opierali się na swoich własnych doświadczeniach. Ponieważ jednak podawali wybiórcze przykłady — powiedzmy, same ekstrawertywne — dochodzili do wniosku, że są bardziej ekstrawertywni niż myśleli wcześniej — tak jak przewiduje teoria Bema. Podsumowując, Bema teoria spostrzegania siebie wyjaśnia szeroki zakres okoliczności, kiedy ludzie nie postępują w sposób niewłaściwy czy też wzbudzający dysonans, a mimo to wnioskują o swoich stanach wewnętrznych jako zgodnych z zachowaniem. Przejdziemy teraz do kilku fascynujących przykładów takich procesów spostrzegania siebie.


Efekt nadmiernego uzasadnienia


Zgodnie z teorią spostrzegania siebie, kiedy ludzie mająświadomość, że ich zachowanie spowodowane jest jakimś czynnikiem zewnętrznym, nie przyjmują założenia, iż odzwierciedla ono ich wewnętrzne uczucia. To dość logiczne: jeśli wiesz, że jedynym powodem, dla którego pracujesz latem jako kelner, jest dobra zapłata, nie będziesz przyjmował, że robisz to, ponieważ w ten sposób najbardziej lubisz spędzać wolny czas. Innymi słowy, po rozważeniu własnego zachowania i sytuacji dokonasz atrybucji zewnętrznej („Robię to dla pieniędzy"), a nie wewnętrznej („Tak bardzo to lubię, że robiłbym to za darmo"),


pomniejszanie: niedocenianie wpływu jednej przyczyny naszego zachowania, kiedy inna przyczyna jest szczególnie wyrazista i łatwo dostrzegalna


Problem w tym, że kiedy zewnętrzne przyczyny naszego zachowania są szczególnie łatwo dostrzegalne, popadamy w przesadę, pomniejszając rolę czynników wewnętrznych (Kelley, 1972; Nisbett, Valins, 1972). Ten proces pomniejszania ma ważne konsekwencje w istotnej sferze życia. Zależy bowiem od niego nasza motywacja do podejmowania działań, późniejsze zainteresowanie tymi działaniami oraz ilość przyjemności, jaką będziemy w nich znajdowali.


motywacja wewnętrzna: angażowanie się w jakieś działanie, ponieważ sprawia nam ono przyjemność bądź wzbudza nasze zainteresowanie, a nie wskutek zewnętrznych nacisków lub dla zewnętrznych korzyści


Załóżmy, że uwielbiasz grę na gitarze. Spędzasz wiele czasu, ćwicząc z radością: po prostu sprawia ci przyjemność granie i świadomość, że robisz to coraz lepiej. Powiedzielibyśmy, że twoje zainteresowanie grą na gitarze wyrasta z motywacji wewnętrznej. Powody, z jakich podejmujesz tę aktywność, związane są z tobą samym — jest to radość i przyjemność, które odczuwasz grając. Inaczej mówiąc, gra na gitarze stanowi dla ciebie zabawę, a nie pracę. Jak twierdzi Mihaly Csikszentmihalyi (1975, 1979), zachowanie motywowane wewnętrznie jest źródłem szczególnie korzystnego doświadczenia, które nazwał płynięciem. Człowiek znajdujący się w tym stanie ogniskuje swoją uwagę na zadaniu, blokuje odbiór innych bodźców i bez reszty się koncentruje. Ma on poczucie własnej sprawności i nie przejmuje się jakością swojego działania; informacja zwrotna o nim jest jasna i jednoznaczna. Wreszcie osoba taka doświadcza braku samoświadomości. Pomyśl o jakiejś swojej aktywności w ostatnim czasie, która sprawiała ci prawdziwą przyjemność. Przypuszczalnie doświadczałeś w jej trakcie owego stanu płynięcia, podobnie jak gitarzysta w naszym przykładzie.


motywacja zewnętrzna: angażowanie się w jakieś działanie wskutek zewnętrznych nacisków lub dla zewnętrznych korzyści, a nie dlatego, że wykonywanie zadania sprawia nam przyjemność bądź wzbudza nasze zainteresowanie


A teraz powiedzmy, że twoja nauczycielka gry na gitarze wpadła na świetny pomysł nagradzania ciebie za opanowywanie nowego materiału i nowych technik. Uważa ona, że dzięki temu będziesz ćwiczył jeszcze wytrwałej. Przecież nagrody motywują, czyż nie? Nauczycielka dodała zatem drugie uzasadnienie dla twojej gry na gitarze: nagrodę. Twoja pasja, do tej pory związana z motywacją wewnętrzną, teraz uzyskała również motywację zewnętrzną. Jeśli będziesz robił postępy, otrzymasz nagrodę. Niestety, nagrody zewnętrzne mogą osłabić motywację wewnętrzną. Wcześniej grałeś na gitarze, ponieważ bardzo to lubisz, teraz grasz, by uzyskać nagrodę. To, co było zabawą, stało się pracą. Smutną konsekwencją zastąpienia motywacji wewnętrznej motywacją zewnętrzną (przez posłużenie się nagrodami) jest to, że ludzie tracą zainteresowanie czynnością, która uprzednio sprawiała im przyjemność. Ten rezultat jest nazywany efektem nadmiernego uzasadnienia: ludzie w nadmiernym stopniu uzasadniają swoje działanie przyczynami zewnętrznymi (takimi jak nagroda) i nie doceniają własnego wewnętrznego zainteresowania tym działaniem (Boggiano, Barret, Weiher, McCIelland, Lusk, 1987; Dęci, Ryan, 1985; Harackiewicz, 1979, 1989; Lepper, Greene, 1978; Pittman, Heller, 1987; Ross, 1976).


efekt nadmiernego uzasadnienia: zjawisko polegające na spostrzeganiu swojego działania jako wywołanego przekonującymi czynnikami zewnętrznymi i niedocenianiu wagi czynników wewnętrznych


Efekt nadmiernego uzasadnienia odnosi się nie tylko do naszych pasji pozazawodowych czy zainteresowań, którym się oddajemy w czasie wolnym, ale także do naszej pracy. Oto jak koszykarska sława — Bili Russell opisuje, jak przejście na zawodowstwo wpłynęło na jego miłość do tej gry: Pamiętam, że koszykówka straciła dla mnie coś ze swoich magicznych właściwości, gdy zacząłem poważnie myśleć o zawodowstwie. Po raz pierwszy zdarzyło się to w 1955 r. kiedy

byłem juniorem, po tym jak USF [Uniwersytet San Francisco] zdobył narodowe mistrzostwo NCAA. W konsekwencji przez cały mój ostatni rok na USF grałem z myślą o przejściu na zawodowstwo, i sprawy zaczęły się zmieniać. Kiedy tylko wychodziłem na parkiet, zaczynałem kalkulować, jak ten konkretny mecz może wpłynąć na moją przyszłość. W głowie pojawiały się myśli o pieniądzach i o prestiżu. Z biegiem lat gra zawodowa coraz bardziej stawała się biznesem. (Russell, Branch, 1979, s. 98)


Występowanie efektu nadmiernego uzasadnienia stwierdzono w dziesiątkach eksperymentów laboratoryjnych i przeprowadzonych w warunkach naturalnych, w odniesieniu do kilku rodzajów nagród i rodzajów aktywności oraz w różnych grupach wiekowych. Na przykład w badaniach Davida Greena, Betty Sternberg i Marka Leppera (1976) nauczyciele klas czwartych i piątych w pewnej szkole podstawowej zademonstrowali swoim uczniom cztery nowe gry matematyczne. Przez trzynaście dni ustalano poziom wyjściowy: badacze rejestrowali, jak długo każde dziecko bawi się każdą z gier. Na kilka kolejnych dni wprowadzono program nagradzania. Zgodnie z tym programem dzieci bawiąc się grami, mogły uzyskiwać punkty, za które dostawały dyplomy i trofea, po to, by znaleźć się na „liście nagrodzonych". Im więcej czasu poświęcały grom, tym więcej zdobywały punktów. Rycina 6.4 ilustruje wyniki, które uzyskano do tego czasu. Dzieci początkowo przejawiały pewne wewnętrzne zainteresowanie grami matematycznymi. W okresie ustalania poziomu wyjściowego bawiły się nimi przez kilka minut dziennie. Kiedy wprowadzono program nagradzania, ilość czasu poświęcanego grom wzrosła, co wykazało, że nagrody były skutecznym czynnikiem motywującym.


Jednakże kwestią najbardziej interesującą jest wpływ tych nagród na zainteresowanie wewnętrzne dzieci grami. Czego uczniowie dowiedzieli się o sobie, uczestnicząc w programie nagradzania? Zgodnie z hipotezą nadmiernego uzasadnienia powinni oni wysnuć wniosek, że bawili się grami matematycznymi tylko po to, by otrzymywać nagrody, osłabiając tym samym wewnętrzne zainteresowanie, które mieli na początku. A zatem, kiedy zaprzestano nagradzania, dzieci powinny poświęcać grom znacząco mniej czasu niż w okresie ustalania poziomu wyjściowego (np. „Nie mogę już uzyskiwać nagród za zabawę tymi grami — po co więc w ogóle się nimi bawić?").

Tak się właśnie stało, co pokazuje prawa strona ryciny 6.4. Kiedy zakończył się program nagradzania, dzieci spędzały istotnie mniej czasu na zabawie grami niż uprzednio, zanim wprowadzono nagrody. (Porównując te rezultaty z wynikami w grupie kontrolnej Greene i współpracownicy przekonali się, że to nie znudzenie lecz nagroda była czynnikiem sprawiającym, iż zmalała dla uczniów atrakcyjność gier).


Wyniki badań nad efektem nadmiernego uzasadnienia są niepokojące, zważywszy na powszechne stosowanie nagród przez rodziców i nauczycieli. Kiedy to piszemy, jedno z nas ma syna w drugiej klasie. Jego szkoła, wspólnie z pewną siecią restauracji, nagradza dzieci za czytanie. Po przeczytaniu każdych kolejnych dwudziestu dwóch książek uczniowie dostają kupon na darmową pizzę — dla większości dzieci jest to silny bodziec motywacyjny. Z takim programem wiąże się

niebezpieczeństwo, iż czytanie zaczną wiązać ze zdobyciem pizzy, a nie z bezinteresowną przyjemnością. Nagrody są potężnym środkiem motywującym i nasze społeczeństwo hojnie nimi szafuje. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że starania, by nagrodzić dzieci, choć wypływają z najlepszych intencji, mogą w istocie zmniejszać przyjemność czerpaną z nagradzanego działania. Sprzyjają one powstaniu w dzieciach przekonania, że powodem tego, co robią, są korzyści w postaci pieniędzy czy pizzy.


RYCINA 6.4. Efekt nadmiernego uzasadnienia. W fazie początkowej badacze rejestrowali, jak długo dzieci ze szkoły podstawowej bawią się grami matematycznymi (poziom wyjściowy). W trakcie realizacji programu nagradzania przyznawali dzieciom nagrody za zabawę tymi grami. Kiedy zaprzestano nagradzania (faza kontynuacji), dzieci bawiły się grami jeszcze krócej niż w fazie wyjściowej, co wskazuje na to, że nagrody zmniejszyły ich wewnętrzne zainteresowanie nimi

(zaczerpnięto z: Greene, Sternberg, Lepper, 1976)


Co możemy zrobić, żeby ochronić motywację wewnętrzną przed zagrożeniami płynącymi z systemu nagród, który funkcjonuje w naszym społeczeństwie? Na szczęście są przesłanki do pewnego optymizmu. W ostatnio wykonanych badaniach zidentyfikowano warunki, w jakich

daje się unikać efektów nadmiernego uzasadnienia. Po pierwsze, nagrody prowadzą do zmniejszenia zainteresowania tylko wtedy, kiedy pierwotnie jest ono duże (Calder, Staw, 1975). Jeśli uznajesz zadanie za nadzwyczaj nudne, nagrody oczywiście nie zmniejszą jeszcze bardziej twojego zainteresowania. Podobnie, jeśli dziecko w najmniejszym stopniu nie interesuje się czytaniem, nie jest złym pomysłem nakłonienie go do lektury przez zaoferowanie darmowej pizzy. Nie istnieje w tym wypadku pierwotne zainteresowanie, które mogłoby zostać osłabione. Zagrożenie pojawia się wtedy, gdy dziecko już lubi czytać, a możliwość otrzymania darmowej

pizzy może je przekonać, że czyta za pizzę, a nie dlatego, że czytanie jest interesujące. Po drugie, prawdopodobnie można nauczyć ludzi unikać destrukcyjnego wpływu nagród. Badania przeprowadzone przez Beth Hennessey i jej współpracowników sugerują, że bezpośrednia interwencja bądź trening mogą uodpornić dzieci (i przypuszczalnie dorosłych) na szkodliwy wpływ nagradzania (Hennessey, Amabile, Martinage, 1989; Hennessey, Zbikowski, 1993). Ponieważ

trudno jest wyeliminować nagrody z naszego życia społecznego, Hennessey i Zbikowski (1993) skoncentrowali się na problemie, jak pomóc dzieciom funkcjonować w tej rzeczywistości — jak mają zachowywać swoją motywację wewnętrzną, gdy nagrody są wszechobecne. Badacze wysunęli hipotezę, że skuteczny może być bezpośredni trening w formie otwartego uczenia dzieci: a) koncentracji na wewnętrznych powodach działania; b) zachowywania psychicznego dystansu do nagród zewnętrznych.


Czwartoklasiści z pewnej szkoły publicznej w Massachusetts zostali na zasadzie losowej rozdzieleni do dwóch grup. Część z nich oglądała na wideo film przedstawiający chłopca i dziewczynkę, którzy rozmawiali o swojej nauce z osobą zadającą im pytania. Ten „uodparniający" film pokazywał uczniom z czwartej klasy sposoby utrzymywania motywacji wewnętrznej pomimo możliwości otrzymania nagród. Na przykład uczeń-aktor udzielał tego rodzaju odpowiedzi: Najbardziej lubię nauki społeczne. Lubię uczyć się o tym, jak żyją ludzie w różnych częściach świata [...] Lubię przygotowywać pracę na jakiś temat, ponieważ można się wtedy samodzielnie dowiedzieć mnóstwa rzeczy. Wkładam wiele wysiłku w moje prace i kiedy dochodzę do dobrych pomysłów, odczuwam zadowolenie [...] Lubię dostawać dobre stopnie i kiedy przynoszę do domu dzienniczek z wysokimi ocenami, rodzice zawsze dają mi pieniądze. Ale nie to jest naprawdę ważne. Bardzo lubię się uczyć... [Tak więc] pracuję ciężko, ponieważ sprawia mi to przyjemność. (Hennessey i in., 1989, s. 216-217)


Druga grupa dzieci również oglądała film wideo, ale nie miał on nic wspólnego z motywacją wewnętrzną, nagrodami czy uodparnianiem. Następnego dnia dzieci spotkały się z innym eksperymentatorem, rzekomo uczestnicząc w innym badaniu. Poproszono je o wymyślenie historyjki do serii obrazków. Połowie dzieci zaoferowano nagrodę: jeżeli tylko opowiedzą eksperymentatorowi historyjkę, będą mogły pomalować koszulkę i zabrać ją do domu (atrakcyjne zadanie, kiedy się ma jedenaście lat). Drugiej połowie dzieci powiedziano jedynie, że pomalowanie

koszulki jest ich drugim zadaniem. Innymi słowy, koszulka nie miała nic wspólnego z opowiadaniem historyjki, po prostu zapowiadano, że coś takiego nastąpi.


Hennessey i Zbikowski (1991) spodziewali się, że perspektywa nagrody zmniejszy pomysłowość dzieci w konstruowaniu historyjek. Możliwa do osiągnięcia nagroda osłabi ich motywację wewnętrzną do wykonania zadania, które zazwyczaj sprawia przyjemność, i będą układały historyjki mniej pomysłowe niż dzieci nie nagradzane (Amabile, Hennessey, Grossman, 1986). Hennessey i Zbikowski (1991) postawili również hipotezę, że film z treningiem motywacji wewnętrznej uodporni dzieci na szkodliwy wpływ nagrody. Chociaż wiedziały one, że za opowiedzenie historyjki zostaną nagrodzone, informacja, którą zdobyły, oglądając „uodparniający" zapis filmowy, powinna podtrzymać ich koncentrację na wewnętrznym zainteresowaniu

zadaniem i zapobiec skierowaniu uwagi na nagrodę oraz utracie inwencji. Pomysłowość wymyślonych historyjek oceniało trzech nauczycieli szkół podstawowych, którzy nie znali dzieci i nie wiedzieli, który z filmów one oglądały.


RYCINA 6.5. Unikanie efektu nadmiernego uzasadnienia. Jak widać po lewej stronie ryciny, dzieci nagradzane opowiadały historyjki mniej pomysłowe — wystąpił tu typowy efekt nadmiernego uzasadnienia. Prawa strona ryciny pokazuje, że dzieci, które zostały uodpornione treścią filmu kładącego nacisk na motywację wewnętrzną, nie uległy efektowi nadmiernego uzasadnienia: wykazały się pomysłowością także wtedy, gdy otrzymywały nagrodę (zaczerpnięto z: Hennessey, Zbikowski, 1991)


Jak widać na rycinie 6.5, dzieci, które przeszły przez trening motywacji wewnętrznej, zarówno wtedy, gdy otrzymywały nagrodę, jak i wtedy, gdy jej nie dostawały, przejawiały większą inwencję niż dzieci, które nie były „uodpamiane". W istocie połączenie nagrody i treningu motywacji wewnętrznej prowadziło do najbardziej pomysłowych historyjek. Badania te odkrywają obiecujące możliwości rozwiązania problemu, którego źródłem jest oddziaływanie za pomocą nagród w naszym życiu społecznym. Twoje wewnętrzne zainteresowanie daną aktywnością, tak jak i twoja

pomysłowość z nią związana, mogą być utrzymane, a nawet wzmocnione, gdy wiesz, że otrzymasz nagrodę. Stanie się tak, jeżeli skoncentrujesz uwagę na swoim wewnętrznym zainteresowaniu tym, co robisz, i zablokujesz myśl o istnieniu nagrody. A zatem, gdy będziesz czuł, że tracisz zainteresowanie zadaniem, które niegdyś sprawiało ci przyjemność, albo że wykonujesz je gorzej niż zwykle, spróbuj zapomnieć o nagrodzie, dla której podobno pracujesz, i zamiast tego przypomnij sobie, jak bardzo cieszy samo wykonywanie tego zadania.


Dwuczynnikowa teoria emocji


Dowiedzieliśmy się, że ludzie często wykorzystują obserwacje własnego zachowania, by rozpoznać swoje poglądy i określić, jacy są. Być może zastanowiłeś się nad tym, czy podobnie postępujemy, gdy chodzi o inne przekonania dotyczące nas samych. Na przykład twoje emocje — to, jak bardzo w danej chwili czujesz się zadowolony, rozgniewany albo zaniepokojony — skąd wiesz, której z nich doświadczasz? Pomyśl o jakimś momencie z przeszłości, gdy byłeś rozgniewany — jak doszedłeś do tego, że odczuwałeś właśnie gniew? Przypuszczalnie pytanie brzmi dość głupio; wydaje się, że po prostu wiemy, jakie są nasze uczucia, bez potrzeby myślenia o tym, czy też bez

wcześniejszego wdawania się — jak to sugeruje teoria spostrzegania siebie — w obserwację własnego zachowania. „[Obserwując u siebie symptomy pobudzenia] szuka się jakiegoś powodu, jakiegoś wzruszenia, które mogłoby to wywołać, jakiegoś uczucia radości czy lęku..." „Tak, tak — rzekł Joachim z westchnieniem — podobnie jest przy gorączce, wtedy w ciele również panuje bardzo żywy ruch [...] i może być, że mimo woli doszukujemy się wtedy jakiegoś wzruszenia, które by nadało choć odrobinę sensu temu żywemu ruchowi..." — Tomasz Mann „Czarodziejska góra”


Choć może się wydawać, że po prostu wiemy, co odczuwamy, doświadczenie emocji nie jest wcale tak proste. Staniey Schachter (1964) zaproponował teorię emocji, zgodnie z którą wnioskujemy o naszych emocjach w taki sam sposób jak o własnych cechach albo zainteresowaniu grami matematycznymi, czyli obserwując swoje zachowanie i je wyjaśniając. Różnica jest jedynie w rodzaju zachowania, które obserwujemy. Zdaniem Schachtera podobnie do bohaterów powieści Tomasza Manna (cytowanej powyżej) śledzimy nasze zachowania wewnętrzne — mianowicie to, jaki jest stopień odczuwanego przez nas fizjologicznego pobudzenia. Jeśli czujemy się pobudzeni, próbujemy określić tego przyczynę. Na przykład załóżmy, że serce ci łomoce i odczuwasz napięcie ciała. Czy to dlatego, że ujrzałeś swojego profesora, który przedłużył ci termin oddania pracy, ponieważ właśnie tego dnia miałeś rzekomo pojechać na pogrzeb babci, czy też dlatego, że dostrzegłeś kogoś stojącego obok profesora — osobę, na której ci bardzo zależy? Odczuwasz strach związany z nieczystym sumieniem czy miłość skręcającą ci żołądek?


dwuczynnikowa teoria emocji: koncepcja, zgodnie z którą doznanie emocji jest rezultatem dwufazowego procesu spostrzegania siebie — najpierw ludzie doświadczają pobudzenia fizjologicznego, a następnie poszukują dla niego odpowiedniego wyjaśnienia; jeśli przypisują to pobudzenie źródłu mającemu naturę emocjonalną, przeżywają odpowiednią emocję (np. jeśli wyjaśniają własne pobudzenie tym, że ktoś celuje w nich z pistoletu, odczuwają strach)


Teoria Schachtera nazywana jest dwuczynnikowa teorią emocji, ponieważ zrozumienie własnych stanów emocjonalnych wymaga dwóch czynników czy też wykonania dwóch kroków: po pierwsze, musimy być w stanie pobudzenia fizjologicznego i je sobie uświadamiać; po drugie, musimy poszukać dla niego odpowiedniego wyjaśnienia lub klasyfikacji. Ponieważ nasze stany fizyczne same w sobie nie poddają sięłatwo sklasyfikowaniu, dlatego by określić przyczynę odczuwanego pobudzenia, wykorzystujemy informację zawartą w sytuacji. Ryciną 6.6 ilustruje tę dwuczynnikowa teorię emocji. Staniey Schachter i Jerome Singer (1962) przeprowadzili eksperyment, by sprawdzić

tę teorię. Wyobraź sobie, że byłeś jego uczestnikiem. Oto jak przebiegało badanie. Eksperymentator mówi ci, że bada wpływ preparatu witaminowego o nazwie Suproxin na widzenie u ludzi. Lekarz wstrzykuje ci niewielką ilość Suproxinu, a eksperymentator prosi, byś zaczekał, aż lek zacznie działać. Przedstawia tobie innego uczestnika eksperymentu, który, jak mówi, również otrzymał Suproxin. Eksperymentator wręcza każdemu z was kwestionariusz do wypełnienia, zapowiadając, że za chwilę wróci, by dać wam testy badające widzenie. Zaglądasz do kwestionariusza i zauważasz, że zawiera on bardzo osobiste i obraźliwe pytania. Na przykład jedno z nich brzmi: „Z iloma mężczyznami (poza twoim ojcem) twoja matka utrzymywała stosunki seksualne?" (Schachter, Singer, 1962, s. 385). Drugi uczestnik eksperymentu komentuje napastliwość pytań kwestionariusza. Staje się coraz bardziej rozgniewany i w końcu z wściekłością drze go na kawałki, rzuca na podłogę i zdecydowanym krokiem opuszcza pokój. Jak myślisz, co byś w takiej sytuacji czuł? Czy byłbyś również wzburzony?


Jak na pewno się domyśliłeś, prawdziwym celem eksperymentu nie było testowanie widzenia. Badacze zaaranżowali sytuację, w której dwie krytycznie ważne zmienne — pobudzenie i jego wyjaśnienie mające naturę emocjonalną — pojawiały się lub nie, i następnie obserwowali, czy i jakiej emocji doświadczali badani. Uczestnicy eksperymentu w rzeczywistości nie dostawali zastrzyku preparatu witaminowego. Zmienną pobudzenia manipulowano w ten sposób, że niektórzy badani otrzymywali epinefrynę, środek, który wywołuje pobudzenie (wskutek jego działania zwiększa się temperatura ciała, tempo pracy serca i szybkość oddychania), a inni placebo nie prowadzące do żadnych zmian fizjologicznych.


RYCINA 6.6. Dwuczynnikowa teoria emocji. W jaki sposób pobudzenie fizjologiczne i obserwacja wskazówek środowiskowych prowadzą do powstania stanów emocjonalnych


Wyobraź sobie, jakie byłyby twoje doznania po otrzymaniu epinefryny: właśnie kiedy czytasz obcesowy, obraźliwy kwestionariusz, zaczynasz odczuwać pobudzenie. (Przypomnijmy, że nie powiedziano ci, iżśrodek, który ci zaaplikowano, to epinefryna, a zatem nie wiążesz z nim twojego pobudzenia). Drugi uczestnik eksperymentu (w rzeczywistości pomocnik eksperymentatora) reaguje wściekłością. Jest prawdopodobne, że dojdziesz do wniosku, iż odczuwasz uderzenie krwi do glowy i pobudzenie dlatego, że również jesteś wzburzony. Spełniłeś warunki, które zdaniem Schachtera (1964) są konieczne, by doświadczyć emocji: odczuwasz pobudzenie, szukałeś jego sensownego wyjaśnienia w sytuacji, w której się znajdujesz, i znalazłeś je. Ergo, wpadasz we wściekłość. Tak właśnie w rzeczywistości się działo. Uczestnicy eksperymentu, którzy dostali zastrzyk epinefryny, reagowali bardziej impulsywnie niż ci, którzy otrzymali placebo.


Z teorii Schachtera wypływa intrygujący wniosek, że emocje doświadczane przez ludzi mają do pewnego stopnia charakter arbitralny. Zależą one od tego, jakie wyjaśnienie stanu pobudzenia jest akurat najbardziej wiarygodne. Schachter i Singer (1962) przedstawili dwojakiego rodzaju empiryczne argumenty na rzecz tego poglądu. Po pierwsze, pokazali oni, że mogą zapobiec powstaniu emocji gniewu u badanych, dostarczając im „nieemocjonalnego" wytłumaczenia przyczyny odczuwanego pobudzenia. Osiągnęli to, informując niektóre osoby otrzymujące epinefrynę, że ten środek spowoduje u nich przyspieszenie akcji serca, napływ krwi i gorąca do twarzy oraz drżenie rąk. Kiedy u tych badanych pojawiły się zapowiadane doznania, przypisywali je oni nie swojemu gniewowi, lecz działaniu środka, który otrzymali. W rezultacie ci uczestnicy badań nie reagowali gniewem na ów kwestionariusz.


Jeszcze większe wrażenie robi ukazanie przez Schachtera i Singera, że mogą sprawić, iż osoby badane będą przeżywały zupełnie inną emocję, kiedy zmieni się najbardziej wiarygodne wyjaśnienie ich pobudzenia. W innym wariancie eksperymentu jego uczestnicy nie otrzymywali obraźliwego kwestionariusza i druga osoba nie reagowała gniewem. Zamiast tego zachowywała się ona radośnie i beztrosko, grając w kosza kulkami z papieru, robiąc papierowe samoloty i bawiąc się hula-hoop znalezionym w rogu pokoju. W jaki sposób reagowali na to prawdziwi uczestnicy eksperymentu? Jeśli otrzymali wcześniej epinefrynę, ale nie powiedziano im, jaki wywiera ona wpływ, wnioskowali, że oni najwidoczniej także są w euforii, i często przyłączali się do zabaw improwizowanych przez pomocnika eksperymentatora.


Badania Schachtera i Singera (1962) znalazły się wśród najsłynniejszych eksperymentów w psychologii społecznej, ponieważ dowodzą, że emocje mogą być wynikiem procesu spostrzegania siebie — szukania w otoczeniu najbardziej wiarygodnego wyjaśnienia tego, że jest się pobudzonym. Niekiedy wytłumaczenie najbardziej wiarygodne nie jest tym właściwym i dochodzi wtedy do przeżywania emocji fałszywych. Uczestnicy eksperymentu Schachtera i Singera (1962), którzy wpadli w gniew albo w euforię, ulegli tym emocjom, ponieważ czuli się pobudzeni i

sądzili, że jest to związane albo z nieprzyjemnym kwestionariuszem, albo z zaraźliwym, beztroskim zachowaniem pomocnika eksperymentatora. Nie znali oni prawdziwej przyczyny pobudzenia, którą była epinefryna, i chcąc wyjaśnić swoje zachowanie, mogli się odwołać jedynie do wskazówek sytuacyjnych.


Kolejne badania rozwinęły i udoskonaliły dwuczynnikową teorię emocji. Na przykład, jeżeli ludzie doświadczają bardzo silnego pobudzenia, zwykle reagują negatywnie, ponieważ związane z nim doznania cielesne są nieprzyjemne. Tak więc wskazówki sytuacyjne sugerujące wesołość mogą na nich nie działać, ponieważ po prostu czują się zbyt źle, by zaakceptować taką interpretację własnego stanu (Marshall, Zimbardo, 1979; Masłach, 1979). Ponadto wskazówka czy „etykieta"

nasuwana przez sytuację musi się pojawić, zanim osoba doświadcza pobudzenia (Schachter, Singer, 1979). Gwałtowną reakcjężołądka tylko wtedy przypiszesz wrażeniu, jakie robi na tobie atrakcyjna nieznajoma stojąca tuż obok, gdy kolejność jest następująca: najpierw widok nieznajomej, potem odczucie skurczu żołądka.


Błędne określenie przyczyn pobudzenia


W jakim stopniu wyniki badań Schachtera i Singera (1962) odnoszą się do codziennego życia? Czy ludzie formują fałszywe emocje podobnie jak uczestnicy tamtych badań? Być może nie, ponieważ nieczęsto są wprowadzani w błąd co do skutków działania leku pobudzającego. Można by argumentować, że w życiu codziennym ludzie zwykle wiedzą, dlaczego pojawia się napięcie emocjonalne. Jeśli jakiś bandzior celuje w nas z pistoletu i krzyczy: „Ręce do góry!", odczuwamy pobudzenie, które trafnie określamy jako strach. Jeśli serce bije nam mocno, gdy w świetle księżyca spacerujemy opustoszałą plażą z kobietą czy mężczyzną naszych marzeń, to poprawnie określamy ten stan jako miłość albo pożądanie seksualne.


Jednak wiele sytuacji codziennego życia zawiera więcej niż tylko jedną prawdopodobną przyczynę naszego pobudzenia i trudno określić, jaki jest udział poszczególnych czynników w jego genezie. Wyobraź sobie, że idziesz na film grozy z superatrakcyjną partnerką. W czasie seansu zauważasz, że serce ci wali i masz szybki, płytki oddech. Czy to dlatego, że tak szalenie pociąga cię twoja towarzyszka, czy może to film wzbudza w tobie przerażenie? Jest nieprawdopodobne, byś mógł

stwierdzić: „W pięćdziesięciu siedmiu procentach moje pobudzenie spowodowane jest tym, co odczuwam w stosunku do partnerki, w trzydziestu dwóch stanowi reakcję na straszny film, a jedenaście procent to skutek niestrawności po prażonej kukurydzy". Na skutek trudności w określeniu dokładnych przyczyn pobudzenia niekiedy formujemy fałszywe emocje. Możesz myśleć, że twoje pobudzenie bierze się w głównej mierze z zainteresowania partnerką, kiedy w istocie zostało ono wywołane przez film (lub być może nawet przez niestrawność po kukurydzy).


Rozważ opowiadaną przez Robin Akert anegdotę z czasów jej studiów doktoranckich: Koleżanka ze studiów doktoranckich i nasza dobra przyjaciółka, Ann, pewnego popołudnia przychodzi do pokoju, w którym pracujemy, i opowiada nam swoje przeżycia z tego dnia. W czasie porannego szczytu wyjechała samochodem na ważne spotkanie w sprawach zawodowych. Tłok na szosie był potworny i zaczęło grozić jej spóźnienie. Wtedy, ku swojemu przerażeniu, złapała gumę. Pięknie!

wystrojona — jedwabna bluzka, kostium, wysokie obcasy — znalazła się z niesprawnym samochodem na drodze szybkiego ruchu New Yersey. Wyglądało to dość ponuro. Wtedy, zupełnie niespodziewanie, zjechała na pobocze jakaś ciężarówka, wysiadł z niej niewiarygodnie miły mężczyzna i zmienił Ann koło. Po wylewnych podziękowaniach popędziła na spotkanie, na które spóźniła się tylko odrobinę.


Fascynującą część opowiadania Ann stanowił opis mężczyzny, który jej pomógł, i to, jak go spostrzegała. Oczywiście, był on nadzwyczajnie uprzejmy, pomagając jej — prawdziwy człowiek w masce — ale ponadto wydał się on Ann bardzo atrakcyjny i interesujący. Kiedy opowiadała tę historię, uśmiechała się do siebie, dając nam do zrozumienia, że jak gdyby — wieci — odczuwała tę małą iskierkę zainteresowania nim. Nie możesz opowiedzieć takiej historii grupie przyjaciół specjalizujących się w psychologii społecznej, żeby nie zinterpretowali twojego zachowania, co też

oczywiście zrobiliśmy. Wśród radosnych wrzasków i przekrzykiwań powiedzieliśmy naszej przyjaciółce, że padła ofiarą błędnego określenia przyczyn własnego pobudzenia. Zgoda, mężczyzna był bardzo miły i całkiem możliwe, że atrakcyjny, ale czy gdyby po prostu jechała do pracy w zwykły dzień, zareagowałaby na niego tak samo? Wysunęliśmy przypuszczenie, że ważne spotkanie, które miała odbyć tego dnia, sprawiło, iż była napięta i pobudzona, jazda w szczytowym ruchu tylko nasiliła te emocje, a przebita opona przypuszczalnie dopełniła miary. Spotyka atrakcyjnego mężczyznę pełna owego nieokreślonego pobudzenia, które jest elementem mogącym

wyjaśnić jej odczucia. Ann zgodziła się z tą interpretacją i wszyscy mieliśmy dobrą zabawę z tego, jak psychologia społeczną, którą studiujemy, wyjaśnia nasze życie.


Czułem, jak całe to podniecenie związane z utratą wielkiej ryby przepływa przez transformator i zmienia się w gniew na szwagra. — Norman Maciean “A Riuer Runs Through It”


błędne określenie przyczyn pobudzenia: przypisanie własnego pobudzenia niewłaściwemu źródłu, czego konsekwencją jest fałszywa bądź nadmiernie silna emocja


W ostatnich latach w wielu badaniach zademonstrowano występowanie zjawiska błędnego określenia przyczyn pobudzenia, polegającego na dokonywaniu przez ludzi nietrafnych wnioskowań o przyczynach swoich odczuć (Ross, Olson, 1981; Stonns, McCauł, 1976; Schachter, 1977; Storms, Nisbett, 1970; Valins, 1966; Zilimann, 1978). Rozważmy dla przykładu intrygujący eksperyment przeprowadzony w warunkach naturalnych przez Donalda Duttona i Arthura Arona (1974). Wyobraź sobie, że byłeś jednym z jego uczestników (brali w nim udział jedynie mężczyźni). Spacerujesz po parku krajobrazowym. Podchodzi do ciebie atrakcyjna młoda kobieta i pyta, czy mógłbyś wypełnić dla niej kwestionariusz służący badaniom psychologicznym, które dotyczą wpływu niezwykłych miejsc krajobrazowych na twórczość u ludzi. Postanawiasz jej pomóc. Kiedy wypełniłeś kwestionariusz, kobieta dziękuje i mówi, że chciałaby objaśnić ci te badania bardziej szczegółowo, kiedy będzie miała więcej czasu. Odrywa róg z kwestionariusza, zapisuje swoje nazwisko i numer telefonu i prosi, byś zadzwonił, jeśli będziesz chciał z nią trochę dłużej porozmawiać. Jak myślisz, jak wielkie wrażenie wywarłaby na tobie ta kobieta? Czy zadzwoniłbyś do niej, żeby się umówić?


Niełatwo jest na to pytanie odpowiedzieć. Bez wątpienia zależy to od tego, czy spotykasz się już z kimś innym, czy jesteś bardzo zajęty i tak dalej. Może to jednak również zależeć od sposobu, w jaki interpretujesz doznania cielesne, których doświadczasz. Jeżeli jesteś pobudzony za sprawą jakiejś przyczyny zewnętrznej, możesz błędnie sądzić, że część tego pobudzenia jest spowodowana twoim

zainteresowaniem tą młodą kobietą. Dla sprawdzenia tego pomysłu Dutton i Aron (1974) przygotowali badania, w których kobieta (ich pomocnik) podchodziła do mężczyzn w parku w dwóch bardzo różniących się od siebie sytuacjach. Znowu, wyobraź sobie, że jesteś uczestnikiem tych badań. Idąc przez park, dochodzisz do głębokiego kanionu. Jego brzegi łączy wąski, liczący 180 metrów długości most wiszący, zbudowany z desek przytwierdzonych do stalowych lin. Postanawiasz przejść przez niego. Musisz się pochylić, żeby chwycić bardzo niskie poręcze. Po

pokonaniu kawałka drogi zauważasz, że wzmaga się wiatr. Most zaczyna się chwiać i kołysać. Czujesz się, jakbyś za chwilę miał spaść, trzymasz się więc ze wszystkich sił poręczy. Potem popełniasz błąd, spoglądając w dół. Widzisz pod sobą 200 stóp skalistej przepaści i wzburzoną rzekę na jej dnie. To już nie jest lekkie podniecenie – serce ci wali, oddychasz szybko i zaczynasz się pocić. W tym momencie atrakcyjna kobieta prosi cię o wypełnienie kwestionariusza. Czy wtedy ci się ona pociągająca?


Zastanów się przez chwilę nad odpowiedzią, a następnie wyobraź sobie, że ta sama kobieta podchodzi do ciebie w innych okolicznościach. Przeprawiłeś się już przez most i właśnie odpoczywasz na ławce. Miałeś czas, by się uspokoić — twoje serce już nie chce wyskoczyć z klatki piersiowej, a oddech powrócił do normy. W spokoju podziwiasz krajobraz, kiedy kobieta prosi o wypełnienie kwestionariusza. Jakie wrażenie wywiera ona na tobie teraz? Przewidywania wypływające z teorii Schachtera są jasne. Znajdując się na moście, byłbyś w stanie znacznego pobudzenia i powinieneś błędnie sądzić, że bierze się ono z zainteresowania piękną kobietą. To właśnie działo się w rzeczywistym eksperymencie. Znaczna część mężczyzn indagowanych na moście telefonowała później do tej kobiety, by się z nią umówić, podczas gdy zrobiło to stosunkowo niewielu mężczyzn, do których podeszła, gdy siedzieli na ławce (patrz ryć. 6.7). Morał z tego jest następujący: jeżeli spotkasz atrakcyjną kobietę (lub atrakcyjnego mężczyznę) i serce zabije ci mocniej, zastanów się głęboko, dlaczego jesteś pobudzony czy pobudzona, bo mógłbyś (mogłabyś) zakochać się z niewłaściwych powodów.


W tej części rozdziału dowiedzieliśmy się, że jednym ze sposobów poznawania samego siebie jest obserwacja własnego zachowania i szukanie dla niego wyjaśnienia. Na ogół zachowanie stanowi dobrą wskazówkę prowadzącą do określenia wewnętrznych uczuć. Jeśli nie bardzo wiemy, czy lubimy lody kawowe, to fakt, że stale je jemy, dość trafnie wskazuje, że nam smakują. Niekiedy jednak, określając przyczyny własnego zachowania, popełniamy błędy, które prowadzą do nietrafnych wniosków o nas samych. Może się tak stać w okolicznościach trojakiego rodzaju: a)

gdy oddziaływania zewnętrzne, którym podlega nasze zachowanie, są na tyle zamaskowane, że błędnie sądzimy, iż odzwierciedla ono nasze postawy czy naszą osobowość (jak w badaniach, w których ludzie przyjmowali, że są ekstrawertywni, po tym jak odpowiadali w sposób ekstrawertywny na pytania eksperymentatora); b) gdy oddziaływania zewnętrzne, którym podlega nasze zachowanie, rysują się tak jaskrawo, że przeceniamy wielkość ich wpływu (jak to jest w wypadku efektu nadmiernego uzasadnienia, gdy ludzie uznają, że wykonują żądanie tylko po to, by

otrzymać nagrodę); c) gdy nie mamy jasności co do przyczyn naszego pobudzenia i w efekcie formujemy fałszywe emocje (tak jak w badaniach dotyczących zafascynowania kobietą na wiszącym moście). W trakcie badań nad tymi zjawiskami nadano im ogólną nazwę błędów atrybucyjnych czy błędów we wnioskowaniu. Innymi słowy, ludzie dokonują atrybucji najlepiej, jak potrafią, ale — o czym przekonaliśmy się, czytając rozdział 5 — często jednak chybiają, próbując wskazać dokładną przyczynę własnych uczuć czy działań.


Mimo wszystko nie powinniśmy przesadzać z oceną rozmiarów zjwiska polegającego na dochodzeniu do mylącej czy niepełnej informacji o sobie samych w wyniku obserwacji własnego zachowania. To, jaksię zachowujemy, często stanowi użyteczną wskazówkę prowadzącą do określenia naszych myśli czy uczuć. Jeżeli często jemy brukselkę, prawdopodobnie naprawdę ją lubimy! Podobnie rzecz się ma z introspekcją, o tym mówiliśmy wcześniej: introspekcją jest niedoskonała i może wprowadzać nas w błąd, ale nie chcielibyśmy się tej zdolności pozbyć.

Wykorzystując zarówno introspekcję, jak i obserwacje własnego zachowania, możemy sporo dowiedzieć się o sobie samych.


Co robimy z tą informacją, gdy już ją zdobędziemy? Czy umysł to bezładny zbiór myśli i uczuć dotyczących nas samych? Nie jest zaskakujące, że naszą samowiedzę organizujemy w bardzo podobny sposób, jak wiedzę o świecie zewnętrznym, a mianowicie ujmujemy ją w schematy.


Poznawanie siebie przez schematy Ja


W rozdziale 4 napisaliśmy, że ludzie organizują informację o świecie społecznym w schematy, to znaczy w struktury wiedzy dotyczące osoby, sprawy czy przedmiotu. Nie mamy w głowie przypadkowego, bezładnego zbioru myśli o rzeczywistości, lecz organizujemy naszą wiedzę w schematy, które pomagają nam zrozumieć i zinterpretować nowe doświadczenia. Nie powinno być zaskoczeniem, że tworzymy także schematy Ja, czyli oparte na przeszłych doświadczeniach zorganizowane struktury wiedzy dotyczącej nas samych, które pomagają nam zrozumieć, wyjaśnić i

przewidzieć nasze własne zachowanie (Markus, 1977; Markus, Sentis, 1982; Markus, Zajonc, 1985). Tak więc również myśli o nas samych nie tworzą przypadkowego, bezładnego zbioru. Organizujemy własne poglądy na temat siebie samych w spójne schematy, które wpływają na sposób, w jaki interpretujemy nowe zdarzenia życiowe.


schematy Ja: oparte na naszych przeszłych doświadczeniach zorganizowane struktury wiedzy o nas samych, które pomagają nam zrozumieć, wyjaśnić i przewidzieć własne zachowanie


Aby zilustrować działanie schematów Ja, rozpatrzmy następujący przykład. Bawisz się z przyjaciółmi w grę, która polega na zadawaniu sobie wzajemnie prostych pytań. Dostajesz pytanie, który z Amerykanów pierwszy okrążył Ziemię. Odpowiadasz: „Jack Glenn". Twój przeciwnik mówi, że był to John Glenn, a zatem odpowiedź jest zła. „Daj spokój — mówisz — nie bądź taki dokładny. Jack Glenn, John Glenn, co za różnica?" Spór staje się coraz bardziej ostry i nieprzyjemny, aż w końcu godzicie się, by to jeszcze raz powtórzyć. Czego się dowiedziałeś o sobie z tego incydentu? Jakie masz w związku z tym odczucia?


Odpowiedź zależy od natury twoich schematów Ja. Załóżmy, że spostrzegasz siebie jako osobę niezależną, która twardo walczy o swoje prawa. Jeśli tak jest, powiedzielibyśmy, że niezależność stanowi ważną część twojego schematu Ja. Przypuszczalibyśmy zatem, że w sporze w trakcie gry było dla ciebie ważne nie to, czy zarobisz albo stracisz punkt, ale to, czy uda ci się postawić na swoim, kiedy przyjaciel zakwestionował twoją odpowiedź. Inni ludzie mogą nie traktować

niezależności jako istotnej cechy własnego charakteru, natomiast spostrzegać siebie jako osobę skłonną do rywalizacji. Dla takich ludzi w opisanym wyżej incydencie ważne byłoby nie to, czy mają rację czy nie, lecz zdobycie punktu. Jeszcze inni mogą nie mieć schematów Ja odnoszących się do niezależności lub do tendencji rywalizacyjnych. Nie przypisywaliby oni zatem incydentowi żadnego znaczenia. Po prostu zdarzyło się, że na pytanie odpowiedzieli źle — to wszystko. Jak widać, to samo zdarzenie może dla różnych ludzi oznaczać różne rzeczy, w zależności od ich schematów Ja.


W miarę rozwoju dziecka jego początkowe płytkie pojęcie Ja staje się złożone i niepowtarzalne w efekcie kształtowania się schematów Ja o coraz większym stopniu złożoności. Nie jest całkiem jasne, w jaki sposób ta ewolucja się dokonuje albo też dlaczego pewne cechy i właściwości u niektórych ludzi zaczynają zajmować centralną pozycję w schematach Ja, a u innych nie (Markus, 1980). Badania zrealizowane przez Williama McGuire'a i jego współpracowników sugerują, że ludzie rozwijają schematy Ja dotyczące tych aspektów siebie, które odróżniają ich od innych

osób (McGuire, McGuire, 1981; McGuire, McGuire, Child, Fujioka, 1978; McGuire, Padawer-Singer, 1976). Tak więc dzieci rudowłose poproszone o opisanie siebie częściej będą wspominały kolor swoich włosów, ponieważ ta cecha wyglądu odróżnia je od większości innych ludzi. Podobnie dziecko murzyńskie w szkole, w której przeważają uczniowie biali, będzie bardziej niż ci ostatni skłonne wspomnieć o kolorze swojej skóry, ponieważ to właśnie wyróżnia je w tym otoczeniu.


Poczucie naszej własnej osobistej tożsamości [...] jest dokładnie takie samo jak jakiekolwiek inne nasze spostrzeżenia tożsamości wśród zjawisk. — William James, 1910


Pamięć autobiograficzna


pamięć autobiograficzna: treści pamięciowe dotyczące własnych myśli, uczuć i zachowań w przeszłości


W tym tkwi trudność związana z każdym szkicem autobiograficznym [...] Jest to historia samego siebie w przeszłości, odczytana oczami obecnego Ja. Jest w niej wiele uzupełniającego wnioskowania — często błędnego — w którym „tak było" występuje zamiast „tak chyba musiało być". — Lioyd Morgan


Wielka część naszej wiedzy o sobie składa się z zapisów pamięciowych dotyczących naszych przeszłych postaw, uczuć i zachowań. Dla oznaczenia tych treści w pamięci, które dotyczą nas samych, psychologowie posługują się terminem pamięć autobiograficzna. Te treści nas określają, ale także my określamy je. Z pewnością nie jest możliwe pamiętanie czy też dokładne pamiętanie wszystkiego, co zdarzyło się w naszym życiu. Z upływem czasu pojawiają się zniekształcenia, zmyślenia czy całkowite zapomnienie. Jak mówi Anthony Greenwald (1980), gdyby historycy zmieniali i zniekształcali historię w takim stopniu, w jakim my to robimy w stosunku do własnego życia, straciliby pracę! Tego rodzaju zmienianie i zniekształcanie pamięci autobiograficznej często nie jest przypadkowe — piszemy naszą historię na nowo. W jaki sposób? Tak jak schematy Ja pomagają nam organizować nową informację o nas samych, tak pomagają nam również organizować treści pamięciowe o naszych działaniach w przeszłości. Jeżeli częścią twojego schematu Ja jest bycie osobą niezależną, a nie skłonność do rywalizacji, przypuszczalnie będziesz pamiętał więcej przykładów własnego zachowania manifestującego niezależność niż zachowania rywalizacyjnego (Akert, 1993; Markus, 1977).


Kluczowym składnikiem schematów dotyczących nas samych jest teoria stałości naszych myśli i uczuć. Michael Ross i jego współpracownicy (Conway, Ross, 1984; Ross, 1989; Ross, McFarland, 1988) wykazali, że ludzie mają milcząco przyjmowane teorie dotyczące tego, w jaki sposób zmieniają się ich myśli i uczucia, i że te teorie mogą w ogólny sposób wpływać na pamięć autobiograficzną. Po pierwsze, gdy próbujemy sobie przypomnieć własne wcześniejsze przekonania albo postępowanie, aktualizujemy w pamięci naszą obecną postawę lub to, co robimy. Na przykład, jeśli próbujemy sobie przypomnieć, jaki mieliśmy rok temu stosunek do kary śmierci, najpierw zastanawiamy się, jaki jest on dzisiaj. Po drugie, rozważamy, czy stan obecny jest różny od stanu z przeszłości czy taki sam. Posługujemy się przy tym naszymi teoriami, które określają, czy analizowana postawa należy do takich, które nie zmieniają się w czasie, czy też do takich, które często ulegają zmianom.


Według Rossa (1989) ludzie dysponują wieloma takimi teoriami dotyczącymi stałości postaw i zachowań w czasie. Zgodnie z naszymi założeniami niektóre uczucia, na przykład nasz nastrój czy to, jak szczęśliwi czujemy się w nowym związku uczuciowym, ulegają zmianom z upływem czasu. Inne reakcje, jak postawy w stosunku do problemów społecznych (np. wobec kary śmierci), są według nas względnie stałe; w konsekwencji ludzie będą zakładali, że to, co odczuwają obecnie,

pokrywa się z ich odczuciami w przeszłości. Z tej koncepcji wypływa ważny wniosek, że trafność przypomnień zależy od trafności naszych teorii dotyczących tego, w jaki sposób się zmieniamy. Interesujące, że te teorie nie zawsze są prawdziwe i mogą prowadzić do zniekształceń w pamięci. Ross stwierdził, że postawy względem kwestii społecznych niekiedy się zmieniają, ale ludzie nie doceniają wielkości zachodzącej zmiany, ponieważ ich teorie zakładają stałość tych postaw. Możemy pomyśleć: „Zawsze byłem przeciwko karze śmierci", nie uwzględniając tego, jak bardzo nasza postawa zmieniła się przez lata.


Oczywiście ludzie nie mają przeświadczenia, że wszystkie ich zachowania i postawy są wykute w granicie. Wierzymy, iż pewne nasze nawyki zmieniają się z czasem – np. metoda przygotowywania się do egzaminu albo sposób naszego odżywiania się. Ross (1989) dowiódł jednak również, że niektóre z tych teorii załadających dokonywanie się zmian w naszym zachowaniu są błędne i prowadzą do przeceniania wielkości zmiany, która zaszła. Zastanów się nad następującym problemem. Dlaczego tylu ludzi tak bardzo wierzy w programy poprawy własnego funkcjonowania, na przykład w efekty spotkań terapeutycznych nastawionych na likwidowanie otyłości czy w mające komercyjny cel programy odzwyczajania się od palenia papierosów, podczas gdy obiektywne dane wskazują, że większość z nich jest nieskuteczna? Conway i Ross (1984) wykazali, że jednym z powodów jest sposób funkcjonowania pamięci u ludzi. Po udziale w takich spotkaniach obserwują, co się z nimi dzieje obecnie, jeśli chodzi o daną zmienną (np. ile ważą). Ponieważ maja teorie, że terapia była skuteczna, przeceniają swoje dotychczasowe zaangażowanie w niepożądaną aktywność (np. ile jedli). Tym samym przesadzają w ocenie pozytywnych skutków uczestnictwa w danym programie.


W konkluzji możemy stwierdzić, że nabywamy wiedze o sobie samych poprzez introspekcje i obserwacje własnego zachowania, a następnie organizujemy tę wiedze w schematy Ja. Również nasza przeszłość interpretujemy, posługując się schematami i teoriami dotyczącymi tego, w jaki sposób mogą zmieniać się nasze postawy i zachowania. Choć te źródła wiedzy o sobie są bardzo ważne, jednak czegoś tu brakuje. W świetle przedstawionych poglądów jesteśmy samotnymi poszukiwaczami wiedzy o sobie, którzy ani się nie konsultują, ani nie porównują z innymi. Obecnie

przejdziemy do omówienia dwóch odmiennych sposobów nabywania samowiedzy. Obydwa mają charakter wyraźnie i jednoznacznie społeczny — w tym sensie, że aby zdobyć wiedzę o sobie samych, odwołujemy się do innych ludzi.


Poznawanie siebie poprzez interakcję społeczną



Wiele dowiadujemy się o sobie od innych ludzi. Może to się oczywiście dokonywać w sposób subtelny („Każdy mnie lubi, muszę więc chyba być osobą sympatyczną"), ale nieraz przyjmuje formy bardziej otwarte. Ludzie mówią ci, co o tobie myślą. Te komunikaty pojawiają się w najwcześniejszym dzieciństwie i są obecne w toku całego życia; ocenia ciebie rodzina, przyjaciele, a czasem także obcy. To jest tak, jak gdyby trzymali przed tobą lustro, w którym możesz się przejrzeć. Czasem obraz w nim utwierdza twoje przekonania o sobie. Czasem jest on niespodzianką, być może nawet bolesną. Czy nie usłyszałeś kiedyś od przyjaciela o sobie czegoś, co było dla ciebie zaskoczeniem („Ja jestem taki?"), i to tym większym, że zostało

wypowiedziane jak oczywistość? Być może powiedział: „Wściekasz się na kogoś i mówisz tak, jakbyś zamierzał coś z. tym zrobić, ale nigdy nie przeciwstawiasz się tej osobie". Myślisz: „Naprawdę? Rzeczywiście taki jestem? Naprawdę tak postępuję?" Być może zapytałeś ustępliwie: „Co masz na myśli?" I kiedy przyjaciel dokładniej to wyjaśnił, przyznałeś sam przed sobą, że ma rację — zawsze myślałeś, że jesteś tak samo ostry w działaniu jak w języku, podczas gdy on spostrzegał ciebie jako człowieka w gruncie rzeczy łagodnego i ustępliwego.


Ja odzwierciedlone


Ja odzwierciedlone: spostrzeganie siebie oczami innych ludzi i włączanie ich opinii do własnego pojęcia Ja


Charles Horton Cooley (1902) i George Herbert Mead (1934), dwaj wcześni i wpływowi teoretycy w psychologii społecznej, rozważali gruntownie kwestię kluczowego znaczenia innych ludzi w tworzeniu przez nas swojego pojęcia Ja. Cooley (1902) posłużył się terminem Ja odzwierciedlone dla podkreślenia stopnia, w jakim zdefiniowanie naszego Ja zależy od informacji zwrotnej i opinii uzyskiwanych od innych ludzi. Mead (1934) rozwinął tę ideę twierdząc, że zdolność przyjmowania perspektywy innych osób ma decydujące znaczenie dla rozwoju poczucia Ja. Przyjmowanie ocen innych oznacza zrozumienie tego, że mogą oni spostrzegać rzeczywistość inaczej niż ty i że ich spostrzeganie ciebie jest różne od twojego. Ja odzwierciedlone jest konstruowane w miarę, jak z biegiem czasu przejmujemy opinie innych ludzi o nas (Mead, 1934).


Co by było, gdyby perspektywa innych była dla nas niedostępna? Rzecz dziwna — jeśli nie moglibyśmy widzieć siebie oczami innych ludzi, nasz obraz siebie byłby nieostry, ponieważ zabrakłoby nam społecznego zwierciadła, w którym moglibyśmy się przejrzeć. Czy pamiętasz test lustra i pomalowanej twarzy, który przedstawiliśmy wcześniej, a prowadzący do odpowiedzi na pytanie, czy zwierzęta i małe dzieci mają pojęcie Ja? Przypominasz sobie, że dzieci w wieku od dziewięciu do dwunastu miesięcy nie reagują na swój czerwony nos, gdy się widzą w lustrze, a czynią to dzieci dwuletnie. Młodsze nie rozumieją, że jest to obraz ich samych. Dlaczego? Jedną z przyczyn jest to, że mają znacznie mniejsze doświadczenie związane z interakcją społeczną niż dzieci dwuletnie.


Eksperymenty z małpami człekokształtnymi pokazały, że kontakty społeczne są rzeczywiście kluczowe dla rozwoju pojęcia Ja. Na przykład Gordon Gallup (1977) porównywał zachowanie szympansów hodowanych w normalnych grupach rodzinnych z zachowaniem szympansów hodowanych pojedynczo, w całkowitej izolacji społecznej. Jedne i drugie były malowane czerwonym barwnikiem, tak jak to opisaliśmy wcześniej, i umieszczane pojedynczo w pokoju bez lustra. Notowano, jak często dotykają zabarwionego, ale nie widzianego przez siebie łuku brwiowego bądź ucha: te dane zostały przedstawione na rycinie 6.8 jako wyniki pretestu. Następnie

przynoszono do pokoju lustro. Teraz szympansy mogły zobaczyć siebie i swoją nową „kosmetykę". Szympansy z doświadczeniami społecznymi przejawiały zachowanie typowe dla małp człekokształtnych (i ludzi) — natychmiast wykorzystywały obraz w lustrze do zbadania czerwonych miejsc na swoich głowach. Natomiast małpy, które były hodowane w izolacji społecznej, w ogóle nie reagowały na swoje odbicie — ich zachowanie świadczyło o tym, że szympansa w lustrze nie uznawały za siebie (patrz ryć. 6.8). U naczelnych, tak jak u człowieka, interakcja społeczna ma kluczowe znaczenie dla rozwoju pojęcia Ja.


RYCINA 6.8. Konsekwencje izolacji społecznej dla rozwoju pojęcia Ja. W obecności lustra szympansy, które były hodowane w izolacji, znacznie rzadziej dotykały zabarwionej części głowy niż robiły to szympansy hodowane w grupach społecznych (zaadaptowano z: Gallup, 1977)


Teoria porównań społecznych


Do wiedzy o sobie dochodzimy również poprzez porównywanie się z innymi (Brown, 1990; Kruglanski, Mayseless, 1990; Pyszczynski, Greenberg, LaPrelle, 1985; Wood, 1989). Gdy próbujesz określić swoje uczucia, cechy i zdolności, inni ludzie i ich uczucia, cechy i zdolności stanowią wartościowe źródło informacji. Załóżmy na przykład, że daliśmy ci test mierzący twoją wrażliwość społeczną czy też to, w jakim stopniu zdajesz sobie sprawę z problemów bliźnich. Test polega na czytaniu fragmentów autobiografii i odgadywaniu, jakie — jeśli w ogóle jakieś — problemy osobiste mieli ich autorzy. Po wykonaniu przez ciebie testu mówimy ci, że uzyskałeś 35 punktów. Czego się dowiedziałeś o sobie? Niezbyt dużo, ponieważ nie wiesz, co oznacza ten wynik. Czy 35 punktów to dobry czy zły rezultat? Przypuśćmy, że powiedzieliśmy ci, iż skala testu rozciąga się od O do 50. Czego dowiedziałeś się teraz? Być może trochę więcej niż poprzednio, ponieważ obecnie wiesz, że chociaż nie uzyskałeś wyniku maksymalnego, uplasowałeś się powyżej środka skali. Informacyjna wartość tego nadal jednak nie jest zbyt wielka, jeżeli nie wiadomo, jak

wykonywali test inni. Gdybyśmy powiedzieli ci, że wszystkie pozostałe osoby w twojej grupie uzyskały wyniki między 0 a 20 punktów, wyciągnąłbyś z tego wniosek, że jesteś bardzo wrażliwy — przynajmniej w świetle wyników testu. I byłbyś z tego całkiem zadowolony — z pewnością bardziej niż wtedy, gdybyśmy powiedzieli ci, że wszyscy inni uzyskali od 45 do 50 punktów.


teoria porównań społecznych: koncepcja, zgodnie z którą poznajemy swoje własne zdolności i postawy poprzez porównywanie się z innymi ludźmi


Powyższy przykład ilustruje teorię porównań społecznych Leona Festingera (1954). Jej założenie wyjściowe głosi, że mamy potrzebę oceniania własnych poglądów i zdolności, poznawania swoich mocnych i słabych stron dla uzyskania trafnego obrazu siebie. Zdaniem Festingera, kiedy tylko jest to możliwe, ludzie będą wykorzystywali kryteria obiektywne, takie jak odczyt ze stopera po przebiegnięciu mili. Jednakże tego rodzaju informację zwrotną raczej niełatwo jest uzyskać w życiu. Najróżnorodniejsze interesujące właściwości twojej osoby, o których przypuszczalnie chciałbyś wiedzieć więcej, nie poddają się obiektywnym pomiarom. Czy jesteś osobą atrakcyjną pod względem fizycznym? Czy dobrze grasz na wiolonczeli? Czy masz szczególny dar wczuwania się w przeżycia innych? Czy w sytuacji trudnej zachowujesz spokój i opanowanie? Czy jesteś konserwatystą w sprawach życia prywatnego bądź publicznego? Czy często kłamiesz? Czy jesteś dobry z matematyki? Żeby odpowiedzieć na takie pytania, musisz się pod względem odpowiedniej cechy porównać z innymi. Jak wypadasz w tej konfrontacji?


Zawiść, tak jak ogień, kieruje się w górę. 1 Liwiusz z Padwy (59 r. p.n.e. - 17 r. n.c.)


Teoria porównań społecznych koncentruje się na dwóch ważnych zagadnieniach (Goethals, 1986; Łatane, 1966): a) kiedy angażujesz się w dokonywanie porównań społecznych; b) kogo wybierasz jako tego, z kim się porównujesz. Jak wskazał Festinger (1954), dokonujesz porównań społecznych, gdy nie ma obiektywnego standardu, według którego mógłbyś siebie ocenić, i kiedy nie masz pewności, jaki jesteś pod określonym względem (Suls, Fletcher, 1983; Suls, Miller, 1977).


Tak więc, kiedy nie masz pewności, jaka jest wartość twojego działania lub jakie dokładnie są twoje uczucia, będziesz obserwował innych ludzi i porównywał siebie z nimi. Na przykład Jcrry Suls i Barbara Fletcher (1983) badali proces porównań społecznych u naukowców, posługując się metodą analizy dokumentów. Należy do zwyczajów naukowców, że kiedy przygotowują do publikacji artykuł dotyczący badań, proszą cieszących się uznaniem kolegów o informację zwrotną i komentarze dotyczące tekstu. W specjalnej części publikowanego artykułu umieszcza się podziękowania dla nich. Suls i Fletcher (1983) wysunęli hipotezę, że w naukach, w których istnieją standardy cechujące się większym stopniem obiektywizmu, badacze nie mają tak dużej potrzeby dokonywania porównań społecznych jak w dyscyplinach, w których standardy mają charakter mniej obiektywny. Nauki przyrodnicze zostały określone jako dyscypliny, w których standardy są bardziej obiektywne — w sensie stosowanych procedur badawczych i w wysokim stopniu sprecyzowanych obszarów badań — niż w naukach społecznych. Odpowiednio do tego autorzy ci sformułowali

tezę, że przedstawiciele nauk przyrodniczych będą dziękowali w swoich pracach mniejszej liczbie osób, co wskazywałoby na to, że prosili mniej osób o komentarz do swojej publikacji. Analizując kilkaset artykułów, Suls i Fletcher (1983) ustalili, że średnio liczba osób, którym dziękowano w jednym artykule, wynosiła w wypadku fizyków i chemików 0,5, w wypadku psychologów — 1,2, a socjologowie dziękowali w artykule przeciętnie dwóm osobom.


Druga kwestia dotyczy tego, z kim powinieneś się porównywać. Masz tutaj prawdziwy dylemat. Czy jeżeli zastanawiasz się nad swoimi uzdolnieniami artystycznymi, powinieneś porównywać się z Picassem, z twoją młodszą siostrą czy z kolegą z zajęć plastycznych? Nie zaskakuje odpowiedz, iż ludzie najczęściej porównują się z osobami, które są do nich podobne pod względem istotnej cechy bądź wymiaru (Goethals, Darley, 1977; Miller, 1982; Wheeler, Koestner, Driver, 1982). Obserwowanie, co potrafią twoi koledzy z roku, powie ci, jakiego rodzaju talentem artystycznym ty jesteś obdarzony. Porównywanie siebie z Picassem to sięganie zbyt wysoko: tylko się zniechęcisz, jeśli jako początkujący będziesz się porównywał z jednym z największych artystów XX w. Badania pokazują, że chociaż ludzie niekiedy dokonują porównań społecznych w górę (to znaczy porównują się z osobami, które mają większe osiągnięcia niż oni sami), czynią to po to, by określić, na czym polega doskonałość, czy jaki jest poziom najwyższy. Bardziej ważne dla nich — ze względu na samowiedzę — jest porównywanie się z kimś podobnym (Thornton, Arrowood, 1966; Wheeler i in, 1982; Zanna, Goethals, Hill, 1975). Podobnie porównywanie własnego talentu artystycznego z uzdolnieniami, które przejawia twoja kilkuletnia siostra, jest sięganiem za nisko: jej dziecinna bazgranina nie powie ci zbyt wiele o twoich własnych umiejętnościach.


porównania społeczne w górę: porównywanie siebie z ludźmi, którzy lokuje się wyżej niż my w zakresie jakiejś zdolności czy cechy, mające na celu określenie standardu doskonałości


Festinger (1954) zauważył jednak, że tworzenie trafnego obrazu siebie samego jest wprawdzie zasadniczym, ale nie jedynym powodem dokonywania przez nas porównań społecznych. Kiedy próbujemy określić, gdzie się lokujemy w zakresie cechy, która jest dla nas ważna, wykorzystujemy porównania społeczne także dla podbudowania ego. Czy przekonanie, że jesteś fantastycznym artystą-w-rozwoju ma dla ciebie bardzo duże znaczenie? Jeśli tak, porównaj siebie z twoją małą siostrą — rzeczywiście jesteś lepszy! Takie wykorzystywanie porównań społecznych w dół jest strategią służącą ochronie i wspomaganiu siebie (Pyszczynski i in., 1985; Taylor, Lobel, 1989; Willis, 1981). Jeśli porównujesz się z ludźmi, którzy są mniej bystrzy, utalentowani czy mniej uprzejmi niż ty, czujesz się z siebie bardzo zadowolony. Podobnie możesz porównywać swoje zdrowie ze zdrowiem ludzi, którzy czują się gorzej od ciebie i w ten sposób podbudowywać swoją samoocenę. Na przykład Joannę Wood, Shelley Taylor i Rosemary Lichtman (1985) uzyskały dane świadczące o porównywaniu w dół — w wywiadach, które przeprowadzały z chorymi na raka.

Ogromna większość ankietowanych spontanicznie porównywała się z innymi osobami chorymi na raka, znajdującymi się w gorszym stanie niż oni sami. Przypuszczalnie był to sposób zwiększenia własnego optymizmu co do przebiegu choroby u siebie. Zatem, to, z kim się porównujemy, zależy od tego, co chcemy osiągnąć. Gdy chcemy uzyskać trafną ocenę naszych zdolności i poglądów, porównujemy siebie z ludźmi podobnymi do nas samych. Jeżeli potrzebna jest nam informacja, ku czemu możemy zmierzać, dokonujemy porównań społecznych w górę. Wreszcie, kiedy naszym celem jest wsparcie samych siebie, porównujemy się z tymi, którym szczęści się mniej niż nam; w świetle takich porównań w dół wypadamy lepiej.


porównania społeczne w dół: porównywanie siebie z ludźmi, którzy lokują się niżej w zakresie jakiejś zdolności czy cechy, mające na celu uzyskanie poczucia większego zadowolenia z siebie


Kierowanie wrażeniem


autoprezentacja: próba zakomunikowania poprzez nasze wypowiedzi, zachowania niewerbalne i działania, kim jesteśmy albo za kogo chcielibyśmy być uważani przez innych kierowanie wrażeniem: świadome bądź nieświadome aranżowanie starannie skonstruowanej prezentacji Ja, która wytworzy u innych określone wrażenie, zgodne z naszymi celami czy potrzebami w interakcji społecznej


Cokolwiek robisz, zachowuj pozory. — Karol Dickens, 1843


Żeby odnieść sukces, robimy wszystko, co możemy, by sprawiać wrażenie, że go odnieśliśmy. — La Rochefoucauld, 1678


Teraz, gdy już siebie poznałeś, co robisz z całą tą wiedzą? Należąc do gatunku wysoce uspołecznionego, przedstawiasz siebie innym. Twoje pojęcie Ja ma wiele aspektów: możesz być wieloma osobami. Tak więc podstawowym przejawem twojej egzystencji społecznej jest autoprezentacja: za pomocą słów, zachowań niewerbalnych i działań komunikujesz, kim jesteś (albo kim w oczach innych chciałbyś być) (DePaulo, 1992; Goffman, 1959; Schlenker, 1980; Tedeschi, 1981). Autoprezentacja nie zawsze jednak jest procesem prostym i jasnym; niekiedy chcesz, by ludzie tworzyli sobie określony obraz twojej osoby. W takich wypadkach angażujesz się w kierowanie wrażeniem, świadomie bądź nieświadomie aranżując starannie skonstruowaną prezentację Ja, która wytworzy u innych określone wrażenie, zgodne z twoimi celami czy potrzebami w interakcji społecznej (Goffman, 1959; Schlenker, 1980).


Cały świat jest sceną


Pojęcia autoprezentacji i kierowania wrażeniem rozważał ze swadą Erving Goffman (1955; 1959; 1967; 1971). Jego teoria interakcji społecznej została oparta na modelu dramaturgicznym: teatr jako metafora życia społecznego. Na scenie aktorzy przedstawiają sobie wzajemnie pewne aspekty własnego Ja (czy swoje role). Goffman twierdzi, że robimy to samo w codziennym życiu, w naszych interakcjach społecznych. Tak jak teatr, prawdziwe życie składa się z tego, co na scenie, i z tego, co za kulisami. „Na scenie" jesteś wtedy, gdy odgrywasz swoją rolę, w sposób aktywny przedstawiając innym określone Ja, tak by w nich wywołać bądź podtrzymać pewne wrażenie. Gruntowne sprzątanie pokoju, mieszkania czy domu przed przyjściem gości (i stwierdzanie: „Och, to nic takiego" w odpowiedzi na zachwyty, jak ładnie mieszkasz) to przygotowanie się do występu i następnie występ na scenie. Z kolei „za kulisami" jesteś wtedy, kiedy nie próbujesz aktywnie kierować wrażeniem czy też go kreować w określony sposób. Czujemy się niezbyt dobrze, gdy ludzie wkraczają za nasze kulisy, ponieważ jesteśmy wtedy — z definicji — nie przygotowani. Przyznaj, jak bardzo jest denerwujące, jeżeli ludzie, na których chciałbyś wywrzeć wrażenie, wpadają do ciebie bez uprzedzenia, gdy w twoim mieszkaniu panuje bałagan, a ty prezentujesz się niechlujnie!


Zabawnym przykładem kierowania wrażeniem jest „sztuka zyskiwania przewagi" Stephena Pottera (1971) albo inaczej, sztuka wywierania wrażenia, że się jest kimś znacznie więcej niż jest się naprawdę. Potter (1971) opisał dwie strategie autoprezentacji dla studentów college'u. Powinno się sprawiać wrażenie, że nie robi się nic innego poza pracą, albo wrażenie, że w ogóle nigdy się nie pracuje. Kreowanie pierwszego obrazu, obdarzone przez autora mianem strategii edynburskiej (od

uniwersytetu w Edynburgu w Szkocji), wygląda następująco: Specjalność J. Reida [...] to wejście długimi krokami do czytelni [...] zbliżenie się bez wahania do regału z książkami o tematyce, która niekoniecznie stanowi przedmiot jego studiów (taktyka szerszych zainteresowań), sięgnięcie po jedną z nich tak, jakby wiedział, że właśnie tam się znajduje, odszukanie w niej jakiejś informacji i wymaszerowanie z czytelni w sposób cichy, lecz zauważalny. Przez twarze studentów, którzy to widzą, przebiega cień niepokoju, podczas gdy w istocie Reid po prostu właśnie wyjął książkę z

cytatami, żeby sprawdzić jakieś hasło do krzyżówki. Wykonując odpowiednio wiele tego rodzaju mało znaczących gestów [...] Reid potrafił pognębić swoich kolegów z roku, wzbudzając w nich poczucie beznadziejności jakichkolwiek wysiłków wobec takiego współzawodnictwa, (s. 12)


Druga strategia, którą Potter (1971) nazywa harwardzką, polega na sianiu lęku w sercach kolegów przez sprawianie wrażenia, że się nigdy nie uczymy, a mimo to otrzymujemy najwyższe oceny: J. FitzJames znikał z college'u zazwyczaj w połowie styczniowego okresu przygotowawczego, mniej więcej właśnie wtedy, gdy jego koledzy zaczynali się już na dobre uczyć. Pojawiał się w dniu swojego pierwszego egzaminu, wchodząc spacerkiem do sali egzaminacyjnej pięć minut po czasie, ubrany w lekki strój w stylu Palm Beach i mocno opalony. Siadając obok kolegi, przeglądał niedbale swoje papiery i nie spiesząc się, zaczynał pisać. Później okazywało się, że zaliczył przedmiot na piątkę. Jakie jest tego wyjaśnienie? FitzJames ukrywał się w wynajętym marnym pokoiku w Bostonie, otoczony wszystkimi lekturami obowiązkowymi i nadobowiązkowymi, i przez trzy tygodnie harował jak wół, obnażony do pasa, między dwiema lampami kwarcowymi, (s. 13)

Inny o wiele bardziej niepokojący przykład kierowania wrażeniem to manipulacja własnym wizerunkiem dokonana przez Davida Duke'a w trakcie kampanii wyborczej o stanowisko gubernatora Luizjany w 1991 r. Duke, przez większą część życia otwarty zwolennik dominacji białych i antysemita, który w 1989 r. sprzedawał w swoim biurze prawnym literaturę nazistowską, w listopadzie 1991 r. ubiegał się o fotel gubernatora jako przedstawiciel głównej grupy konserwatywnych republikanów (Duke, 1991). W jego sposobie prezentacji siebie nastąpiła znacząca zmiana. Poza tym, że poddał się operacji plastycznej mającej poprawić jego wygląd, Duke twierdził w czasie kampanii, że nie popiera już ideologii nazistowskiej ani Ku-Klux-Klanu,

którego był liderem (czy też Wielkim Magiem) w latach siedemdziesiątych. Wyborcy głosujący w Luizjanie jednak właściwie odebrali jego wyborczą retorykę jako to samo rasistowskie przesianie, tyle że w nowym przebraniu, i Duke został pokonany przez kandydata demokratów, Edwina Edwardsa. Większość z nas oczywiście nie posuwa się aż tak daleko w kierowaniu wywieranym przez siebie wrażeniem. Próbujemy jednak do pewnego stopnia nad nim panować. Edward Jones i Thane Pittman (1982) scharakteryzowali kilka strategicznych technik autoprezentacji, którymi ludzie posługują się w życiu codziennym. Czytając o nich, zastanów się nad własnym zachowaniem oraz zachowaniem twoich znajomych. Czy potrafisz rozpoznać te strategie w działaniu? Pierwsza z nich to ingracjacja, polegająca na tym, że schlebiasz jakiejś osobie, wychwalasz ją i w ogóle starasz się jej przypodobać, przy czym często jest to osoba o wyższym statusie (Jones, Wortman, 1973). Zachowania ingracjacyjne mogą przybierać formę prawienia komplementów, przytakiwania, wyrażania swojego współczucia i gotowości pomocy i tak dalej. Jeśli trzyletni bobas twojego profesora opluł ciebie i kopnął w goleń, a ty mówisz: „Co za urocze dziecko!", prawdopodobnie jest to ingracjacja. Ingracjacja stanowi skuteczną technikę, ponieważ wszyscy lubimy, gdy ktoś jest dla nas miły, a to ingracjator potrafi. Mimo to taka taktyka może obrócić się przeciwko tobie, jeżeli obiekt zabiegów ingracjacyjnych domyśli się twoich intencji (Jones, 1964; Kauffman, Steiner, 1968).


ingracjacja: proces polegający na tym, że ludzie schlebiają jakiejś osobie, często o wyższym statusie, wychwalają ją i w ogóle próbują wzbudzić w niej sympatię do siebie promowanie siebie: proces polegający na tym, że ludzie próbują wywrzeć pozytywne wrażenie na innych, opisując własne talenty i manifestując swoją wiedzę


Druga strategia to promowanie siebie, czyli aktywne eksponowanie zalet własnej osoby poprzez opisywanie swoich zdolności, manifestowanie wiedzy i uparte dążenie do wywarcia na innych korzystnego wrażenia (Arkin, 1981; Godfrey, Jones, Lord, 1986). Ci, którzy podejmują takie działania, muszą jednak być ostrożni. Jeśli słuchacze znają ich słabsze strony, należy o nich uczciwie wspomnieć i dopiero potem przejść do swoich zalet (Baumeister, Jones, 1978; Jones, Gergen, Jones, 1963). Oczywiście, w promowaniu siebie można przebrać miarę; nikomu nie podoba się nadęty, butny pyszałek (Godfrey i in., 1986).


pławienie się w cudzej chwale: dążenie do poprawienia własnego wizerunku przez wiązanie się z ludźmi, którzy odnieśli sukces lub są sławni


Odmienna forma promocji siebie to pławienie się w cudzej chwale. Nie możesz być dobry we wszystkim, a zatem nie zdołasz promować siebie skutecznie na wszystkich polach. Możesz jednak zbliżyć się do osób, które mają talent lub odniosły sukces, i pławić się w ich sławie i chwale. Innymi słowy, możesz imponować innym, ponieważ znasz imponujących ludzi lub też się z nimi wiążesz. Robert Cialdini i jego współpracownicy (1976) stwierdzili, że relacjonując wyniki lokalnych rozgrywek futbolowych, kibice mówią „wygraliśmy" i „oni przegrali".


Ostatnia z omawianych strategii autoprezentacji, której poświęca się najwięcej uwagi w badaniach, to kreowanie usprawiedliwień dla możliwej porażki. Jest ona połączeniem atrybucji w służbie Ja (rozważanych wcześniej w rozdziale 5) i kierowania wrażeniem. Działanie niezbyt udane albo też nieradzenie sobie z zadaniem wpływa negatywnie na twoja samoocenę. W istocie nawet dobre rezultaty mogą wzbudzić niepokój, jeśli są gorsze od oczekiwanych osiągnięć czy też od tych, które uzyskiwałeś w przeszłości. W jaki sposób za pomocą atrybucji możesz sobie radzić z tym rozczarowaniem? Kreowanie usprawiedliwień dla możliwej porażki jest dość zaskakującym rozwiązaniem: możesz kreować powody niepowodzenia, zanim ono nastąpi, to znaczy, zanim jeszcze zaangażujesz się w wykonywanie zadania, możesz zapewnić sobie gotowe wytłumaczenie ewentualnych niezadowalających jego rezultatów (Arkin, Baum gardner, 1985; Jones, Berglas, 1978).


kreowanie usprawiedliwień dla możliwej porażki: tworzenie utrudnień i wymyślanie usprawiedliwień dla samego siebie, żeby w wypadku niepowodzenia dysponować gotowym wytłumaczeniem


Powiedzmy, że jest wieczór przed twoim końcowym egzaminem z jakiegoś przedmiotu. To ważny przedmiot, wymagany do specjalizacji, i chciałbyś go dobrze zdać. Sensownie byłoby zjeść smaczną kolację, pouczyć się trochę", a potem wcześnie pójść do łóżka i dobrze przespać noc. Strategią kreowania usprawiedliwień polegałaby na poświęceniu całej nocy na naukę (albo spędzeniu jej na zabawie), a potem stawieniu się rankiem na egzamin z zaczerwienionymi oczyma i z przytępionym umysłem. Jeśli ci się nie powiedzie, masz wytłumaczenie. Innymi słowy, dysponujesz zewnętrzną przyczyną, którą możesz przedstawić innym jako wyjaśnienie osiągniętego przez siebie rezultatu. Tą zewnętrzna atrybucja zapobiega dokonaniu przez nich niepożądanej atrybucji wewnętrznej (nie jesteś bystry). A jeśli zdasz egzamin świetnie — to tym lepiej. Dokonałeś tego pomimo niesprzyjających okoliczności (brak snu), co każe sądzić, że naprawdę jesteś mądry i utalentowany.


Są dwa główne sposoby kreowania usprawiedliwień możliwej porażki. Najbardziej skrajna metoda polega na tym, że ludzie tworzą utrudnienia, które zmniejszają prawdopodobieństwo sukcesu. A zatem, jeśli rzeczywiście poniosą porażkę, mogą winę za nią składać na te właśnie utrudnienia, a nie na swój brak zdolności. Jak stwierdzono, ludzie uciekają się do takich środków osłabiających szansę sukcesu, jak alkohol, zmniejszony wysiłek wkładany w wykonywanie zadania i brak treningu przed ważnymi zawodami sportowymi (Berglas, Jones, 1978; Greenberg, 1983; Higgins, Harris, 1988; Koditz, Arkin, 1982; Rhodewalt, Davison, 1984; Tucker, Vuchinich. Soboli, 1981).


Drugi sposób kreowania uzasadnień możliwej porażki ma charakter mniej radykalny. Ludzie nie tworzą przeszkód na drodze do sukcesu, lecz wymyślają gotowe usprawiedliwienia na wypadek porażki (Baumgardner. Lakę, Arkin, 1985; Greenberg, Pyszczynski, Paisley, 1984; Smith, Snyder, Perkins, 1983; Snyder, Smith, Augelli, Ingram, 1985). Zatem nie musimy posuwać się aż tak daleko, że nie śpimy całą noc przed ważnym egzaminem, lecz zamiast tego możemy narzekać na złe samopoczucie. Stwierdzono, że ludzie uzbrajają się w najróżniejszego rodzaju usprawiedliwienia, takie jak zrzucanie winy na własną nieśmiałość, lęk egzaminacyjny, kiepski nastrój, dolegliwości fizyczne i niesprzyjające zdarzenia w przeszłości. Z przygotowywaniem

sobie usprawiedliwień na zapas wiąże się jednakże niebezpieczeństwo, że w efekcie będziemy wkładali mniej wysiłku w samo zadanie. Chociaż kreowanie usprawiedliwień ewentualnej porażki może zapobiec niepochlebnym dla nas wyjaśnieniom niepowodzenia, często wywiera ono niesprzyjający wpływ na nasze działanie, stając się przyczyną tego, czego się tak obawiamy.


Podsumowanie


W tym rozdziale rozważaliśmy, w jaki sposób ludzie poznają samych siebie. Na Ja, które poznajemy, składa sięświadomość (poznający) oraz pojęcie Ja (poznawane). Świadomość własnego Ja jest wspólna dla ludzi i dla małp człekokształtnych. Dzieci nabywają poczucie Ja w wieku około dwóch lat. W miarę jak dojrzewają, ich autopercepcje stają się coraz bardziej złożone, abstrakcyjne i w coraz większym stopniu odnoszą się do cech psychologicznych. Definicja Ja, którą omawialiśmy, jest w głównej mierze wynikiem kultury Zachodu. W innych czasach i kulturach Ja

definiowane było całkiem odmiennie.


Są cztery zasadnicze drogi dochodzenia przez człowieka do wiedzy o sobie: introspekcja, obserwacje własnego zachowania, schematy Ja i interakcja społeczna. Introspekcyjna refleksja nad tym, co odczuwamy i jakimi jesteśmy ludźmi, może dać lepszy wgląd we własne uczucia i cechy, zwłaszcza — jak pokazują badania związane z teorią samoświadomości — gdy koncentrujemy na sobie uwagę innych. Zupełnie odmienną rzeczą jest refleksja nad tym, dlaczego odczuwamy to, co

odczuwamy. Wiele badań pokazuje, że sądy na temat przyczyn uczuć i działań są często nietrafne. Częściowo bierze się to stąd, iż wyjaśniając własne zachowanie, odwołujemy się do teorii przyczynowości. Ponadto może dojść do zmiany postawy pod wpływem wyszukiwania powodów, gdy zaczynamy wierzyć, iż nasze uczucia są zgodne z przyczynami, które akurat przyszły nam na myśl. Tłumienie, czyli usiłowanie, żeby o czymś nie myśleć, również rodzi problemy, ponieważ może powodować, że ludzie będą się koncentrować na tej właśnie myśli, którą próbują stłumić.


Teoria spostrzegania siebie zajmuje się kwestią, w jaki sposób poznajemy siebie poprzez obserwacje własnego zachowania — podobnie, jak poznajemy innych. Występuje to zwłaszcza wtedy, gdy brakuje nam wyraźnych wskazówek co do rodzaju naszych przekonań czy uczuć. Na przykład zgodnie z hipotezą mimicznego sprzężenia zwrotnego wnioskujemy o przeżywanej przez siebie emocji na podstawie własnego wyrazu mimicznego. Inne interesujące zjawisko wyjaśniane przez teorię spostrzegania siebie to efekt nadmiernego uzasadnienia. Polega on na pomniejszaniu naszej wewnętrznej motywacji do wykonania danego zadania, a w konsekwencji uznanie, że angażujemy się w jego wykonywanie z powodu motywacji zewnętrznej. To znaczy, nagrody i oddziaływania zewnętrzne mogą osłabić nasze wewnętrzne zainteresowanie: to, co przedtem sprawiało nam przyjemność, przestaje być zabawą, a staje się pracą. Rozwinięciem teorii spostrzegania siebie jest dwuczynnikowa teoria emocji: dochodzimy do określenia przeżywanych emocji, wnioskując o nich na podstawie sytuacji, w której się znajdujemy. Ponieważ pobudzenie fizjologiczne trudno jest zaklasyfikować, może dojść do błędnego określenia przyczyn pobudzenia, kiedy to swoje pobudzenie wiążemy z niewłaściwym źródłem (czy też z niewłaściwym aspektem sytuacji).


Informację o sobie organizujemy w schematy Ja. Są to oparte na naszych przeszłych doświadczeniach struktury wiedzy o nas samych, które pomagają nam zrozumieć, wyjaśnić i przewidzieć własne zachowanie. Organizując pamięć autobiograficzną, to jest pamięć dotyczącą własnych myśli, uczuć i zachowań w przeszłości, często posługujemy się ukrytymi teoriami stałości myśli i zachowań. Czwarty sposób poznawania siebie to interakcja społeczna. Wchodząc w interakcję z innymi ludźmi, rozwijamy Ja odzwierciedlone — określamy, kim jesteśmy, na podstawie tego, jak spostrzegają nas inni. Poznajemy siebie również przez porównywanie się z innymi. Teoria porównań społecznych głosi, że dokonujemy porównań, gdy nie mamy pewności, jacy jesteśmy pod względem danej cechy, i nie ma żadnego obiektywnego kryterium, którym moglibyśmy się posłużyć. Zazwyczaj za przedmiot porównań wybieramy sobie tych, którzy są do nas podobni, ponieważ ma to największą wartość diagnostyczną. Jeżeli chcemy ustalić poziom doskonałości, dokonujemy porównań społecznych w górę, to znaczy porównujemy siebie z tymi, którzy pod względem danej cechy plasują się wyżej od nas. Aby poprawić swoje samopoczucie w związku z oceną siebie samych, dokonujemy porównań społecznych w dół, to znaczy porównujemy siebie z tymi, którzy pod względem danej cechy zajmują pozycję niższą od naszej.


Jeżeli już poznaliśmy siebie, często próbujemy poprzez autoprezentację i kierowanie wrażeniem panować nad tym, jakie Ja demonstrujemy innym. Życie społeczne w znacznym stopniu przypomina teatr, w którym przedstawiamy otoczeniu różne Ja (czy odgrywamy różne role). Są cztery zasadnicze strategie autoprezentacji: ingracjacja, promocja siebie, pławienie się w cudzej chwale i kreowanie przyczyn możliwej porażki. Ostatnia podana strategia polega na tym, że przed jakimś naszym działaniem przygotowujemy sobie zachowanie, cechę czy okoliczność zewnętrzną, do których można by się potem odwołać, żeby usprawiedliwić ewentualne niepowodzenie.




CZĘŚĆ TRZECIA

Wpływ społeczny


Korzenie się i dostosowywanie, czy to do starej doktryny, czy świeżych działań propagandowych, jest słabością ciągle władającą ludzkim umysłem — Chariotte Peridns Gilman Humatt Work, -1904


Rozdział 7: Konformizm: wpływanie na zachowania


W końcu lat sześćdziesiątych Jim Jones założył kościół o nazwie Świątynia Ludu, w którym głosił tolerancję i akceptację rasową. W 1977 r. po ukazaniu się w prasie niepochlebnego artykułu o tym kościele Jones i jego kongregacja wyemigrowali do Gujany i osiedlili się w odległej części dżungli. Tam zbudowali Jonestown. Z biegiem lat Jones stał się dla swoich wyznawców kimś w rodzaju mesjasza. Żądał całkowitej lojalności, oddania oraz posłuszeństwa i je otrzymywał. Dezerterzy z Jonestown mówili podczas wywiadów, że stosował surowe kary, od publicznego upokarzania do bicia, w stosunku do każdego, kto się z nim nie zgadzał. W listopadzie 1978 r. kalifornijski kongresmeo, Leo Ryan, udał się do Jonestown w celu zbadania oskarżeń o to, że niektórzy członkowie kościoła są przetrzymywani tam wbrew własnej woli. Kiedy kongresmen i towarzyszące mu osoby przygotowywali się do odlotu, uzbrojeni ludzie z sekty zaskoczyli ich i zastrzelili Ryana i jego czterech ludzi. W czasie popełniania tych morderstw Jones zebrał wspólnotę i zakomunikował swoim wyznawcom, że ich wrogowie są wszędzie i że nadszedł czas dokonania „

rewolucyjnego samobójstwa". Podczas gdy najbardziej zaufani członkowie sekty Jonesa zostali uzbrojeni, tworząc jego straż przyboczną, pozostali wypijali napój zaprawiony cyjankiem. Jones pouczył rodziców, by najpierw podali truciznę swoim dzieciom, a następnie wypili ją sami. Kilka osób próbowało odwieść Jonesa od zamiaru doprowadzenia do zbiorowego samobójstwa, ale zostało zakrzyczanych przez resztę zgromadzenia. Kiedy władze przybyły na miejsce zdarzenia, znalazły członków kongregacji martwych, obejmujących się nawzajem ramionami. Ponad 800

osób odebrało sobie tego dnia życie (Osherow, 1988). Świat był zaszokowany i przerażony wydarzeniami w Jonestown. Jak ludzie mogli tak bezmyślnie podążyć za jednym człowiekiem, dostosować się do jego życzeń i wykonywać jego rozkazy do tego stopnia bezkrytycznie, że zabili własne dzieci i popełnili samobójstwo? My wiemy, że taki destrukcyjny konformizm i posłuszeństwo nie jest zjawiskiem niespotykanym. Niestety historia powtórzyła się w 1993 r., kiedy to David Koresh, przywódca duchowy Branch Davidians, przez pięćdziesiąt jeden dni przetrzymywał w niewielkiej odległości od swoich zabudowań działających w imieniu prawa przedstawicieli władzy w Waco w Teksasie. Katastrofalny pożar, który wybuchł 20 kwietnia, strawił budynki sekty, a prawie wszyscy pozostający w nich ludzie zginęli. W momencie powstawania tej pracy nie bardzo jeszcze wiadomo, co właściwie wydarzyło się tego dnia w Waco. Oficjalne czynniki rządowe oświadczają, że to dawidowcy podłożyli ogień pod swoje zabudowania. Jednak Koresh i kilka innych osób zmarło w wyniku ran postrzałowych w głowę, a nie na skutek zatrucia dymem. I choć nie wiemy jeszcze, jak wyglądały ostatnie godziny wspólnoty, to pewne jest, że

David Koresh stworzył tak silne więzy konformizmu i posłuszeństwa wśród swoich wyznawców, że ponad osiemdziesiąt osób, dorosłych i dzieci, pozostało w budynkach i się spaliło. Jak mogło dojść do takiego aktu konformizmu? W jakich warunkach i z jakich przyczyn ludzie ulegają wpływom innych?


Konformizm: kiedy i dlaczego


konformizm: zmiana w zachowaniu na skutek rzeczywistego lub wyimaginowanego wpływu innych ludzi


Zastanówmy się przez chwilę nad słowem konformizm. Który z dwóch podanych poniżej cytatów bardziej do ciebie przemawia? Który z nich najlepiej określa twoją bezpośrednią reakcję na to słowo?


Czyń, co większość czyni, a [ludzie] będą o tobie mówić dobrze. — Thornas Fuller


Nie byłoby najlepiej, gdybyśmy wszyscy myśleli podobnie. Istnieje różnica zdań i ona właśnie jest sygnałem do wyścigu. — Mark Twain


Nie bylibyśmy zdziwieni, gdybyście wybrali drugi cytat. Amerykańska kultura akcentuje wagę nieulegania konformizmowi. Amerykanie uważają siebie za naród surowych indywidualistów, za ludzi, którzy samodzielnie myślą, zawsze stawiają czoło trudnościom i płyną pod prąd, jeżeli wydaje im się to konieczne. Takie kulturowe samowyobrażenie zostało ukształtowane przez sposób, w jaki naród powstał, przez system rządów i przez doświadczenia historyczne związane z ekspansją na Zachód — „ujarzmianiem" Dzikiego Zachodu (Tumer, 1932). Mężczyzn i kobiety, którzy byli pionierami w tym kraju, cechowała niezależność i wytrwałość w przekształcaniu marzeń w rzeczywistość.


Mitologia amerykańska celebrowała wyrazistą indywidualność na wiele sposobów. I tak na przykład, jedną z najdłużej trwających i najbardziej popularnych kampanii reklamowych w historii Ameryki jest „Marlboro Man". Począwszy od 1955 r., zdjęcie samotnego kowboja z bezkresną panoramą w tle stało się obrazem archetypowym. Przyczyniło się ono oczywiście do wysokiej sprzedaży tej marki papierosów. Ludzie, którzy nigdy nie widzieli konia, i nigdy nie byli na amerykańskim Zachodzie, od ponad trzydziestu pięciu lat reagują na ten prosty, sugestywny wizerunek. Najwyraźniej mówi on nam coś o nas samych, coś, co chcielibyśmy słyszeć i czego

lubimy słuchać. Mówi nam, że sami podejmujemy decyzje i że nie jesteśmy słabymi konformistami pozbawionymi kręgosłupa. Nie jesteśmy marionetkami. Jesteśmy graczami.


Czy rzeczywiście jesteśmy istotami nonkonformistycznymi? Czy przy podejmowaniu każdej decyzji opieramy się na tym, co sami myślimy, czy też może czasami odwołujemy się w takich chwilach do zachowania innych ludzi? Czy jeżeli podążamy za tłumem, to dlatego że nie chcemy się z niego wyróżniać, popaść w kłopoty albo też narażać na krytykę lub odrzucenie? Oczywiście, robimy to. Każdy z nas od czasu do czasu wykazuje oznaki konformizmu, który możemy zdefiniować jako zmianę w zachowaniu na skutek rzeczywistego lub wyimaginowanego wpływu innych ludzi (Kiesler, Kiesler, 1969). Wbrew lansowanemu amerykańskiemu modelowi surowego

indywidualizmu nie zawsze popłaca bycie nonkonformistą. Czy wolałbyś być spostrzegany jako gracz zespołowy czy raczej jako ktoś, kto nigdy z nikim nie współpracuje? Konformizm nie jest sam w sobie po prostu ani „dobry", ani „zły".


Zamiast etykietować konformizm jako dobry albo jako zły, psychologowie społeczni interesują się samym zjawiskiem. Jeżeli będziemy wiedzieli kiedy i dlaczego ludzie ulegają wpływom innych, łatwiej przyjdzie nam zrozumieć, czy dany akt konformizmu w naszym własnym życiu był mądry czy głupi. Na początku naszych rozważań zaprezentujemy kilka bardzo różnych przykładów konformizmu. Gdy będziesz czytał o każdym z tych przypadków, zastanów się, jakie siły społeczne zmuszały ludzi do konformizmu i dlaczego poddali się tej presji.


W 1930 r. Mohandas Gandhi zorganizował masowy protest przeciwko brytyjskiemu kolonializmowi w Indii. Zasada sprzeciwu bez przemocy wymagała od jego uczestników, by biernie poddali się każdej formie stłumienia go przez władze brytyjskie. Tysiące zwolenników Gandhiego odpowiedziało na jego apel i wbrew swoim osobistym odczuciom nie reagowało agresywnie, gdy osadzano ich w więzieniach, bito i gdy do nich strzelano. Ta nowa forma protestu doprowadziła do

sukcesu. W 1947 r. Anglicy formalnie zakończyli swoje kolonialne rządy w Indii. Tak narodziło się autonomiczne państwo rządzone przez Hindusów. (Kytle, 1969)


Amerykański ruch praw obywatelskich w 1961 r. przejął zainicjowaną przez Gandhiego formę protestu bez przemocy i przygotował swoich Jeźdźców Wolności do pasywnej postawy w obliczu stosowanej wobec nich przemocy. Tysiące afrykańskich Amerykanów z Południa wraz z mniejszą liczbą białych (głównie studentów) z Północy demonstrowało, protestując przeciwko prawom segregacji rasowej obowiązującym na Południu. W następujących po sobie konfrontacjach

członkowie ruchu praw obywatelskich nie reagowali agresją, gdy byli bici pałkami, polewani wodą, chłostani, gwałceni, a nawet zabijani przez szeryfów i policję z Południa (Powledge, 1991). To wzorowe podporządkowanie się ideałowi protestu bez przemocy pomogło wprowadzić w 1964 r. Civil Rights Act, która zapoczątkowała nową erę amerykańskiej walki o równouprawnienie.


W końcu marca 1954 r. gazety w Seattie zaczęły zamieszczać sporadyczne doniesienia o skazach przednich szyb samochodów, które polegały na tworzeniu się w nich drobnych otworków i maleńkich pęcherzyków. Przez następne trzy tygodnie pisano o wandalizmie, który rozprzestrzenił się w całym kraju. Tysiące obywateli zgłaszało policji uszkodzenia przednich szyb w samochodach. Burmistrz Seattie ogłosił 15 kwietnia, że kwestia owych zniszczeń nie jest już sprawą policji, i poprosił o pomoc gubernatora oraz prezydenta Eisenhowera. Aby zabezpieczyć dowody, uszkodzone szyby samochodów ludzie przykrywali gazetami i wykładzinami podłogowymi. Rozpowszechniła się pogłoska, że tworzenie się otworków w szkle może być spowodowane pyłem meteorologicznym albo opadem radioaktywnym powstałym przy ostatnich próbach z bombą wodorową. Kilka tygodni później artykuły w gazetach sugerowały, że to, co się zdarzyło, było masową histerią — ludzie patrzyli z bliska na swoje (zawsze pokryte dziurkami) przednie szyby, zamiast patrzeć poprzez nie. „Epidemia otworków w przednich szybach aut w Seattie" zakończyła się tak samo nagle, jak się rozpoczęła. (Medalia, Larsen, 1969) W latach siedemdziesiątych wśród studentów pewnego wschodniego uniwersytetu stanowego była popularna dziwaczna i niebezpieczna gra. Studenci prowokowali się nawzajem do przechodzenia na czworakach pod samochodami ciężarowymi, które zatrzymywały się na światłach ulicznych. Aby podwyższyć stawkę, biegacze ruszali przez jezdnię dokładnie w chwili, w której światło zmieniało się na zielone. Należało dotrzeć do przeciwległej strony jezdni i nie dać się potrącić przez ciężarówkę. Pewnej nocy jedna ze studentek namówiona przez kolegów zdecydowała się podjąć ryzyko.

Kiedy przebiegała pod ciężarówką, potknęła się i upadła. Całkowicie nieświadomy jej obecności kierowca nadusił nogą na pedał gazu i ruszył. Młoda kobieta zginęła na miejscu.


W 1968 r. w czasie wojny w Wietnamie kompania żołnierzy amerykańskich przygotowywała się do wkroczenia do wioski My Lai. Żołnierze ci przebywali w Wietnamie dopiero od trzech dni i miała to być ich pierwsza akcja bojowa. Byli bardzo przestraszeni, ponieważ krążyła pogłoska, iż wioska jest okupowana przez czterdziesty ósmy batalion Vietcongu, najbardziej przerażającą jednostkę wroga. Rankiem 16 marca pierwsza armia ruszyła helikopterami w kierunku wioski. Jeden z

pilotów podał przez radio, że widzi w dole żołnierzy Vietcongu, a więc amerykańscy żołnierze będą skakać prosto na lufy karabinów. Szybko się okazało, że ów pilot nie miał racji — nie było ostrzału karabinowego. Pierwszy pluton, dowodzony przez porucznika Williama Calleya, wkroczył do wioski i tam również nie napotkał żadnego oporu. Kilkoro mieszkańców, same kobiety, starcy i dzieci, przygotowywało przy małych ogniskach śniadanie. Nagle ciszę poranka przerwały strzały z rewolweru. Calley rozkazał jednemu z żołnierzy zastrzelić cywilów, których więzili. Inni zaczęli

również strzelać i rozpoczęła się rzeź. Żołnierze Kompanii C spędzili wszystkich mieszkańców My Lai w jedno miejsce i systematycznie mordowali. Spychali kobiety i dzieci do wąwozu i zabijali strzałami z karabinów. Wrzucali ręczne granaty do chat pełnych ukrywających się tam mieszkańców wioski. Nikt nie zna dokładnej liczby zabitych, ale szacuje się ją na 400 do 450 wietnamskich cywilów. (Hersch, 1970; „Time", 1969)


Powyższe przykłady pokazują, jak ludzie dają się złapać w pułapkę wpływu społecznego. W odpowiedzi na żądania wyrażone wprost albo i nie, ludzie zmieniają swoje zachowanie i podporządkowują się oczekiwaniom innych. Rezultat ich konformistycznego zachowania w podanych przykładach jest oczywiście zróżnicowany — od użyteczności i szlachetności do histeńi i tragedii. Ale dzieje się tu o wiele więcej i dlatego nie możemy się ograniczyć tylko do pozytywnej lub negatywnej oceny aktu konformizmu. Najważniejsza jest odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie się podporządkowują? Czym tak kusi nas grupa, że nie możemy się jej oprzeć i zmieniamy swoje zachowanie, dostosowując się do innych?


Niektórzy tak postępowali, ponieważ nie wiedzieli, co robić w zaskakującej ich i niezwykłej sytuacji. Zachowanie innych traktowali jako użyteczną informację i decydowali się reagować tak samo. Być może podporządkowywali się, gdyż nie chcieli być ośmieszeni lub ukarani za odmienność. Wybrali taki sposób działania, jakiego oczekiwała od nich grupa, aby nie być odrzuconym czy źle potraktowanym przez jej członków. Sprawdźmy, jak działa każda z powyższych przyczyn konformizmu.


Informacyjny wpływ społeczny. Potrzeba bycia przekonanym o tym, co jest słuszne


Interakcja z innymi ludźmi przynosi przede wszystkim informację. Nie powinieneś być zdziwiony, gdy słyszysz, że ludzie czasami nie wiedzą, jak postąpić w danej sytuacji, albo też nie wiedzą, co takiego się właściwie wydarzyło. Życie niestety nie daje nam instrukcji zalecających, co zrobić i jak się zachować. Świat społeczny jest często niejasny i niedookreślony.


Jak powinieneś, na przykład, zwracać się do swojej profesorki psychologii — doktor Berman, profesor Berman, pani Berman czy też Patrycjo? Którego ze sztućców (trzy widelce, dwa noże i cztery łyżki) użyjesz, jeżeli pierwszy raz jesz w eleganckiej francuskiej restauracji? Jak powinieneś głosować w nadchodzącym referendum na uczelni, które ma rozstrzygnąć, czy będzie podniesione czesne w zamian za lepsze usługi dla studentów? Jakie cechy fizyczne są najbardziej charakterystyczne dla pięknej kobiety albo przystojnego mężczyzny? Czy krzyk, który słyszałeś na dworze, był głosem osoby bawiącej się z przyjaciółmi, czy też wydała go ofiara napadu?


W takich i w wielu innych sytuacjach z życia codziennego często nie wiemy, jak zareagować albo co myśleć. Nie mamy po prostu wystarczającej wiedzy, by podejmować właściwe decyzje. Mamy na szczęście dostęp do bardzo dobrego i użytecznego źródła wiedzy, jakim jest zachowanie innych ludzi. Pytanie innych o to, co myślą, oraz obserwacja tego, co robią, pozwala nam na zdefiniowanie sytuacji (Deutsch, Gerard, 1955; Kelly, 1955; Thomas, 1928). Gdy później będziemy działać tak jak każdy inny człowiek, będziemy zachowywać się konformistycznie, ale wcale nie dlatego, że jesteśmy słabymi i pozbawionymi kręgosłupa osobami, które nie mogą polegać na samych sobie. Będziemy się zachowywać tak jak inni, ponieważ ich zachowanie jest dla nas informacją. Definiuje ono niejasne dla nas sytuacje i pomaga obrać właściwy kierunek działania. Nazywamy to informacyjnym wpływem społecznym.


informacyjny wpływ społeczny: wpływ innych ludzi, który prowadzi nas do konformizmu, ponieważ spostrzegamy te osoby jako źródło informacji, dające wskazówki dla naszego zachowania; dostosowujemy się, ponieważ wierzymy, że cudza interpretacja niejasnej sytuacji jest bardziej poprawna niż nasza


Prześledźmy przykład ilustrujący, jak to się dzieje, że inni ludzie stają sięźródłem informacji. Wyobraź sobie, że jesteś uczestnikiem eksperymentu Muzafera Sherifa (1936). W pierwszej fazie tych badań sadzają cię samego w ciemnym pokoju i proszą, byś skupił uwagę na oddalonym o piętnaście stóp punkcie świetlnym. Następnie eksperymentator prosi, byś oszacował, o ile cali ów świetlny punkt się przesunie. Gorliwie wpatrujesz się w światło i widzisz, że rzeczywiście przesunęło się troszeczkę. Mówisz więc: „O około dwa cale", chociaż wcale nie jest łatwo określić tę odległość dokładnie. Światło znika, a następnie pojawia się znowu. Ponownie proszą cię o określenie tej odległości. Ponieważ wydaje ci się, że punkt przesunął się trochę bardziej, mówisz: „Cztery cale". Po kilku takich próbach wydaje ci się, że za każdym razem światło przesuwa się tak samo daleko, a więc o około dwóch do czterech cali. Najbardziej interesujące w wyżej opisanym zadaniu było to, że ów punkt świetlny w rzeczywistości wcale się nie poruszał. Wydawało się, że zmieniał swoje położenie na skutek złudzenia wzrokowego, które jest nazywane efektem autokinetycznym. Jeżeli wpatrujesz się w jasne światło w jednolicie ciemnym środowisku (np. patrzysz na gwiazdę w ciemną noc), będzie ci się zdawało, że światło migocze. Dzieje się tak, ponieważ nie masz żadnego stabilnego punktu odniesienia, aby zakotwiczyć pozycjęświatła. Dystans, jaki zdaje się ono pokonywać w takiej sytuacji, jest różny w przypadku różnych osób, ale jest stały w czasie dla jednego człowieka. W eksperymencie Sherifa (1936) w trakcie pierwszej fazy badań wszyscy badani dochodzili do swoich własnych, stabilnych ocen. Osoby te jednak różnie

oceniały ową odległość. Jedni uczestnicy eksperymentu utrzymywali, że punkt świetlny przesuwa się tylko o mniej więcej jeden cal, inni zaś mieli wrażenie, że pokonał on około dziesięciu cali.


Sherif wybrał właśnie efekt autokinetyczny do swojego eksperymentu, ponieważ chciał stworzyć sytuację, która byłaby dla badanych nieokreślona, a więc poprawna definicja tej sytuacji byłaby dla nich niejasna. Kilka dni później, w drugiej fazie badań, uczestnicy eksperymentu zostali połączeni w trzyosobowe grupy. Każdy badany miał za sobą to samo doświadczenie — indywidualną ocenę przesunięcia punktu świetlnego.


Zwykle najlepiej w takich sytuacjach robić to, co robi tłum.

Ale załóżmy, że są dwa tłumy — zasugerował pan Snodgrass.

Krzycz razem z tym większym — odpowiedział pan Pickwick.

— Karol Dickens Klub Pickwicka


Teraz uczestnicy eksperymentu zostali postawieni w prawdziwie społecznej sytuacji. Każdy z członków grupy miał wypowiadać swoje sądy głośno. Pamiętajmy, że u różnych ludzi efekt autokinetyczny jest doświadczany w różny sposób. Niektórzy widzą duży ruch, inni zaś o wiele mniejszy. Co zatem robili słysząc, że ich partnerzy z grupy inaczej niż oni oceniają odległość? W trakcie serii liczącej kilka prób badani dochodzili do wspólnej oceny, a każdy członek grupy z tą oceną się zgodził. Znaczy to, że wykorzystywano siebie nawzajem jako źródło informacji, uzyskując w ten sposób przekonanie, że ocena wypracowana przez grupę jest poprawna (patrz ryć.

7.1). Ważną cechą informacyjnego wpływu społecznego jest to, że wpływ ten może doprowadzić do prywatnej akceptacji, kiedy ludzie zaczynają wierzyć w definicję sytuacji, której nauczyli się od innych.


prywatna akceptacja: dostosowanie się do zachowania innych ludzi bez prawdziwego przekonania o tym, że to, co oni robią albo mówią, jest słuszne publiczny konformizm: dostosowanie się publiczne do zachowania innych ludzi, bez konieczności wiary w to, co robimy lub mówimy


Jest jednak równie prawdopodobne, iż było tak, że poszczególne osoby publicznie podporządkowały się grupie, ale prywatnie nadal były przekonane, że światło przemieściło się tylko o niewielką odległość. Ktoś mógł na przykład sądzić, że punkt świetlny przesunął się o dziesięć cali, ale głośno twierdził, że były to trzy cale, a więc tyle, ile wynosił szacunek grupy. Mógł to powiedzieć tylko po to, by nie być odebranym przez pozostałych członków grupy jako nierozsądny czy głupi. (Byłby to przypadek publicznego konformizmu bez prywatnej akceptacji). Sherif prosił

badanych o indywidualną ocenę ruchu światła jeszcze raz, po badaniu w grupach. Nawet wtedy, gdy badani nie musieli się już obawiać, że w oczach innych wypadną niemądrze, odpowiadali tak, jak wcześniej odpowiadała grupa. Wyniki innych badań wykazały, że ludzie podporządkowywali się ocenie wypracowanej przez grupę nawet wtedy, gdy w rok później indywidualnie oceniali tę odległość (Rohrer, Baron, Hoffman, Swander, 1954). Świadczy to o tym, że istnieje wzajemnie zaufanie do siebie, jeśli chodzi o definiowanie rzeczywistości i uleganie ocenie wypracowanej przez grupę.


Oczywiście na ogół raczej rzadko pytamy innych o to, jak bardzo przesuwa się nieruchomy punkt. Dlatego trzeba tutaj mocno zaakcentować, że w wielu sytuacjach życia codziennego odwołujemy się do innych osób, by pomogły nam zdefiniować to, co się wokół dzieje. Przypomnij sobie, kiedy byłeś pierwszy raz na koncercie w filharmonii lub na przedstawieniu baletowym. Wiedziałeś, że czasami oklaski przerywają występ, ale czy wiedziałeś dokładnie kiedy? I na jak długo? A co z

owacją na stojąco albo z okrzykami „Bis!" czy „Brawo!"? Bez wątpienia spoglądałeś w stronę innych osób na widowni, aby pomogły ci zinterpretować właściwy sposób okazywania aprobaty w tej całkowicie formalnej sytuacji. Również zachowanie publiczności podczas przedstawienia może być powodowane konformizmem. Oto jak Davies (1988) opisywał wykorzystywanie klaki (opłaconych braw) w operze z początków XIX w.: Publiczność opery musi składać się z ludzi,którzy dobrze znają tę pracę. Nikt nie ośmieli się klaskać, jeżeli nie wie gdzie, kiedy ani dlaczego. Taka osoba mogłaby popełnićżenującą pomyłkę i ośmieszyć się [...] Klaka jest małą grupą ekspertów. Oklaski, oczywiście, ale nie nie zorganizowany harmider. Musisz mieć swoich bisseurs, którzy będą głośno domagali się bisów; swoich rieurs, którzy będą sięśmiać we właściwych miejscach — lecz pełnym aprobaty chichotem zachęcającym innych, a nie głośnym rechotem; swoich pleureurs, którzy będą szlochać, kiedy plącz jest potrzebny. [...] A wszystko to musi być dokładnie zorganizowane — tak, musi to być zaaranżowane — przez capo di daue. Zapewniamy (kompozytorowi) sukces! (Davies, 1988, s. 390-391)


RYCINA 7.1. Oszacowania jednej z grup w badaniach Sherifa nad efektem autokinetycznym. Ludzie określali, jak daleko się przesunął świecący przed nimi w ciemnym pokoju punkt. Gdy każdy z uczestników eksperymentu obserwowałświatło, będąc sam w pokoju, oszacowania poszczególnych badanych bardzo się różniły. Gdy natomiast połączono ich w grupy i każdy badany słyszał, co mówią inne osoby, zgadzali się na grupowe oszacowanie odległości, o jaką przemieścił się punkt świetlny (zaczerpnięto z: Sherif, 1936)


Wykorzystywanie innych osób do definiowania rzeczywistości spolecznej może mieć również duży wpływ na nasze emocje. Zobaczmy, co zdarzyło się naszemu przyjacielowi podczas lotu z Nowego Jorku do Teksasu. Czytał spokojnie gazetę, lecz w pewnym momencie spojrzał przez okno samolotu. Zobaczył, że z silnika wydobywa się smuga pary albo dymu. „To dziwne — pomyślał — może to jakiś normalny wydmuch albo efekt kondensacji". Ponieważ jednak nigdy nie widział

niczego takiego, trochę się zdenerwował. Czy działo się coś niedobrego? Czy powinien zawiadomić pilota? Tak jak uczestnicy eksperymentu Sherifa zwrócił się do innych, by pomogli mu określić, co się właściwie dzieje. Postanowił: „Zobaczę, czy załoga jest zaniepokojona". Z początku nasz przyjaciel nie widział ani jednej osoby z personelu. Odwrócił głowę i sprawdził, co się dzieje z tyłu samolotu. Zauważył, że jedna osoba z obsługi wpatruje się w okno z twarzą wykrzywioną grymasem strachu, dwie inne zaś trzymają się nawzajem w objęciach i płaczą. Co czułbyś wtedy, gdybyś był w skórze naszego przyjaciela? Było oczywiste, że natychmiast ogarnął go paniczny strach. Zrozumiał, że pali się silnik i że samolot znalazł się w ogromnym niebezpieczeństwie. Na szczęście pilotowi udało się wykonać awaryjne lądowanie i nikomu nic się nie stało.


Ten przykład ilustruje, że inni ludzie wpływają nie tylko na naszą ocenę ruchu światła czy na nasz sposób zachowania się w teatrze. Jak pokazaliśmy w rozdziale 6, mogą też być głównym źródłem informacji o naszych emocjach (Schachter, 1959; Schachter, Singer, 1962). Przyjaciel, o którym opowiadamy, gdy zobaczył dym, nie wiedział, czy się bać czy nie. Spojrzenie na osoby z obsługi podpowiedziało mu natychmiast, co ma czuć. Takie kierowanie się zachowaniem innych w celu

zdefiniowania swoich emocji pojawia się w życiu człowieka bardzo wcześnie. Kiedy dziecko upadnie i zadrapie sobie kolana, natychmiast patrzy na rodziców. Jeżeli rodzice są zatroskani i mówią: „Och, kochanie, skaleczyłeś się?", dziecko zaczyna płakać. Jeżeli natomiast rodzice się uśmiechają i zachowują beztrosko, dziecko zwykle wstaje i bawi się dalej (Campos, Sternberg, 1981). Tak w pierwszym, jak i w drugim przypadku reakcja dziecka jest skutkiem tego, jak definiują sytuację rodzice. Zatem inni ludzie są ważnym źródłem potencjalnej informacji. Nigdy nie wyzbędziemy się potrzeby sprawdzania rzeczywistości poprzez obserwację zachowania innych.


Przemiany i kryzysy


Informacyjny wpływ społeczny jest niewątpliwie częścią codziennego życia. Jednak ta forma społecznego wpływu uderza w nas czasem w daleko bardziej dramatyczny sposób. I tak na przykład wchodzi ona w grę, kiedy człowiek doświadcza przemiany — nagłej zmiany w pojmowaniu swojego życia, opartej na nowej wiedzy otrzymanej od grupy (Berger, 1963; Berger, Luckmann, 1967). Przemiany mogą się dokonać w stosunku człowieka do religii, do ideologii politycznej albo do któregokolwiek kultu spośród wielu, które pojawiły się w ostatnich dziesięcioleciach. Często dzieje się tak, że przed ową zmianą człowiek odczuwa niezdecydowanie i zakłopotanie,

niezadowolenie z własnego życia, a często nawet desperację. Spotkanie członków nowej grupy to często poznanie całkowicie nowej definicji sytuacji, radykalnie różniącej się od dotychczas uznawanej. Te nowe przekonania spostrzegane są przez człowieka jako lepsze i bardziej użyteczne od tych, które żywił dotąd. Przemiana wymaga, by jednostka podporządkowała się systemowi przekonań nowej grupy odniesienia. Arthur Koestler (1959), dawny komunista, tak opisuje zwrot w swoich poglądach, który nastąpił w 1930 r.: Wyrażenie, że ktoś „zobaczyłświatło", ubogo

opisuje to umysłowe uniesienie, które zna tylko przemiana (bez względu na to, czego dotyczy). [...] Cały świat dopasowuje się wtedy do wzorca, jak oderwane kawałki układanki złożone jednym ruchem, niemal magicznie. Teraz znamy odpowiedź na każde pytanie, a wątpliwości i kontrowersje są już tylko sprawą dręczącej przeszłości, (s. 19) Dramatyczna forma informacyjnego wpływu społecznego pojawić się może w czasie kryzysów. Człowiek staje wówczas w obliczu niepokojącej, potencjalnie niebezpiecznej sytuacji i nie mą wystarczającej wiedzy, by na nią zareagować

(Killian, 1964). Może po prostu nie wiedzieć, co się właściwie wokół dzieje albo jak powinien postąpić. Kiedy zagrożone jest bezpieczeństwo jednostki, uzyskanie informacji staje się konieczne. Wtedy właśnie zachowanie innych bywa jej bogatym źródłem. Rozpatrzmy wydarzenia nocy Halloween w 1938 r. Orson Welles, utalentowany aktor i reżyser filmowy, wraz z teatrem Mercury przedstawili w radiu słuchowisko oparte na powieści fantastycznonaukowej H.G. Wellsa Wojna światów. (Pamiętajmy, że były to czasy przed powstaniem telewizji. Radio było wtedy źródłem rozrywki i nadawało programy muzyczne, komediowe i dramatyczne. Było też jedynym

sposobem na szybkie rozpowszechnienie wiadomości). Tej nocy Welles i jego koledzy aktorzy wyemitowali program radiowy traktujący o pewnym kataklizmie — o inwazji na Ziemię wrogo usposobionych Marsjan. Audycja była tak realistyczna, że co najmniej milion amerykańskich słuchaczy się przeraziło, a kilka tysięcy uległo panice (Cantrii, 1940). Dlaczego aż tylu Amerykanów było przekonanych, że to, co słyszą, jest prawdziwą relacją z rzeczywistej inwazji przybyszów z obcej planety? Pierwszą przyczyną było to, że występujący w przedstawieniu aktorzy znakomicie naśladowali normalne wiadomości radiowe, a wielu słuchaczy opuściło początek audycji (kiedy wyraźnie zapowiedziano, że jest to słuchowisko radiowe), ponieważ w innym programie kończył się właśnie show numer jeden na amerykańskiej liście przebojów, „Charlie McCarthy". Drugą przyczyną był jednak informacyjny wpływ społeczny. Wiele osób słuchało audycji wspólnie z rodziną albo przyjaciółmi. Porozumiewali się oczywiście między sobą, by się upewnić, czy uwierzyć w to, co słyszą. Widząc zaniepokojenie i zatroskanie na twarzach swoich bliskich, słuchacze popadali w coraz większą panikę. „Całowaliśmy się nawzajem, bo czuliśmy, że wszyscy umrzemy" — relacjonował później jeden ze słuchaczy (Cantrii, 1940, s. 95).


Dziewięćdziesiąt dziewięć procent lodzi na świecie to głupcy, a reszta narażona jest na ogromne ryzyko zarażenia się. — Thomton Wilder


W dodatku wiele przerażonych osób tak interpretowało rzeczywiste zdarzenia, by pasowały do „wiadomości" nadawanych przez radio: „Spojrzeliśmy przez okno i zauważyliśmy, że ulica Wyoming jest pełna samochodów. Chyba ludzie uciekają" albo „Żaden samochód nie przejeżdża moją ulicą. Myślę, że ruch jest zablokowany, ponieważ drogi zostały zniszczone" (Cantrii, 1940, s. 93). Kiedy sytuacja jest w wysokim stopniu niejasna, a ludzie zaczynają wierzyć w to, że wiedzą, co się dzieje, będą tak interpretować potencjalnie nie pasujące fakty, że dostosują je do swojej definicji sytuacji.


indukowanie: szybkie rozprzestrzenianie się emocji lub zachowań w tłumie


Gustav LeBon (1895) byt pierwszym badaczem, który opisał, jak w nie kontrolowany sposób mogą rozprzestrzeniać się emocje i zachowania w tłumie. Zjawisko to nazwał indukowaniem. Wiemy już, że zawsze wtedy, gdy człowiek znajdzie się w niejasnej dla siebie sytuacji, najprawdopodobniej będzie odwoływał się do interpretacji innych ludzi. Niestety w prawdziwie wieloznacznej i pogmatwanej sytuacji także oni mogą być niewiele lepiej zorientowani i działać niewiele bardziej adekwatnie niż my sami.


Kiedy konformizm informacyjny nie sprawdza się


Incydent z Wojnąświatów przypomina nam, że wykorzystywanie innych ludzi jako źródła informacji może być niebezpieczne. Jeżeli sąźle poinformowani, będziemy przejmować te same pomyłki i ich złą interpretację. Zależność od innych, którzy mają pomóc w określeniu sytuacji, może czasami doprowadzić do sformułowania rzeczywiście nieadekwatnej definicji. Przypomnijmy sobie prezentowaną wcześniej „epidemię otworków w przednich szybach w Seattie" (Medalia, Larsen, 1969). Pierwszego dnia mieszkańcy zachodniej części stanu Waszyngton są zajęci swoimi

sprawami (jeżdżą też samochodami) i żaden z nich nie martwi się, że coś „zabawnego" stanie się z przednimi szybami ich samochodów. Drugiego dnia ci sami ludzie zaczynają reagować na nową informację, że dzieje się coś złowieszczego i niezwykłego. Niejasność tej sytuacji wyraża się w pytaniu, czy działa jakaś szczególna siła, która powoduje powstawanie otworków w przednich szybach aut? Ludzie sprawdzają swoje samochody... i dostrzegają drobne skazy, których nie

widzieli wcześniej. Rozmawiają o tym ze swoimi przyjaciółmi. Coraz więcej osób zgłasza uszkodzenie szyb. Potrzeba wyjaśnienia tego zjawiska sprzyja tworzeniu się rozmaitych teorii. Szczególnie popularna jest teoria o opadzie radioaktywnym, który powstał w trakcie ostatnich prób z bombą wodorową. Cały czas rośnie informacyjny wpływ społeczny. Ludzie zaczynają stosowaćśrodki ostrożności w celu ochrony swoich samochodów i te działania służą znowu jako nowa informacja, do której wszyscy się dostosowują. Masowe ogłupienie trwać będzie do czasu, kiedy zostanie szeroko rozpropagowane przekonujące wyjaśnienie zaistniałych wydarzeń. Wraz z

nową definicją sytuacji panika czy też histeria skończy się tak szybko, jak się zaczęła (Medalia, Larsen, 1969).


psychoza tłumu: pojawienie się w grupie ludzi podobnych fizycznych symptomów bez znanej fizycznej przyczyny


Innym przykładem krańcowego i źle skierowanego informacyjnego wpływu społecznego jest psychoza tłumu (Colligan, Pennebaker, Murphy, 1982). Jest to pojawienie się w grupie ludzi podobnych fizycznych symptomów bez żadnej fizycznej przyczyny. Ta forma indukowania zwykle zaczyna się tak, że jedna osoba lub więcej osób informuje innych o pojawieniu się u nich pewnych dolegliwości fizycznych. Najczęściej są to ludzie, którzy żyją pod wpływem jakiegoś stresu. Ich

otoczenie formułuje wtedy opinie, które wydają się racjonalnym wytłumaczeniem stwierdzonej choroby. To wyjaśnienie, a więc nowa definicja sytuacji, rozprzestrzenia się i coraz więcej osób zaczyna sądzić, że odczuwa te same objawy. Wraz ze wzrostem liczby ludzi dotkniętych owymi dolegliwościami — tak fizyczne symptomy, jak i ich domniemane wyjaśnienie stają się bardziej wiarygodne i tym samym coraz szerzej rozpowszechnione (Kerckhoff, Back, 1968).


Kilku psychologów społecznych badało pojawiające się naturalnie sytuacje psychozy tłumu (np. Colligan, Murphy, 1979; Kerckhoff, Back, 1968; Schuler, Parenton, 1943; Singer, Baum, Baum, Thew, 1982; Stahl, Lebedun, 1974). Donald Johnson (1945) analizował szczególnie interesujący przypadek, który wydarzył się w Mattoon w stanie Illinois i został nazwany widmem znieczulacza. Oto relacja Johnsona (1945):


Historia „widma znieczulacza" zaczyna się w Mattoon, w stanie Illinois, pierwszej nocy września 1944 r. Pewna kobieta zawiadomiła policję, że ktoś otworzył okno w jej łazience i opryskał ją gazem o mdlącym, słodkim zapachu, co częściowo sparaliżowało jej nogi i spowodowało, że źle się poczuła. Wkrótce zgłoszono inne podobne przypadki i policja podjęła wysiłki na wielką skalę, by złapać nieuchwytnego „gazera". Niektórzy obywatele Mattoon uzbrojeni w pistolety czatowali na schodach swoich domów. Byli tacy, co utrzymywali nawet, że widzieli napastnika przez

mgnienie oka i słyszeli odgłos rozpylania gazu. Liczba podobnych incydentów stale rosła, a kiedy doszła do siedmiu w ciągu jednej nocy, możliwości lokalnej policji okazały się za małe, by opanować sytuację. Zwrócono się o pomoc do policji stanowej. Wkrótce do pracy przystąpili eksperci w wykrywaniu przestępstw, którzy przeprowadzili analizy kawałków materiałów nasączonych gazowymi chemikaliami oraz sprawdzali rejestry pacjentów zwolnionych ostatnio ze szpitali psychiatrycznych. Niebawem informacja o „widmie znieczulacza" w Mattoon pojawiła się w gazetach w całych Stanach Zjednoczonych. [...] Po dziesięciu dniach napięcia i emocji, kiedy wciąż nie odnaleziono żadnych konkretnych śladów, policja zaczęła mówić o „fantazji", a niektóre gazety pisały o „masowej histerii". Epizod „widma znieczulacza" się zakończył, (s. 175)


Jak rozprzestrzeniała się ta psychoza? Dlaczego ludzie wierzyli, że ich dolegliwości fizyczne wystąpiły po dziwacznym ataku? Johnson (1945) stwierdził, że informacyjny wpływ społeczny zaistniał przede wszystkim poprzez prasę. Niewiele ofiar znało się nawzajem, a więc ta informacja nie mogła być przekazywana pomiędzy nimi bezpośrednio, w osobistych kontaktach. Krzykliwe nagłówki i sensacyjne artykuły w gazetach były środkiem, przez który nową definicję sytuacji podano do wiadomości publicznej.


Szczególnie interesująca w rozpowszechnianiu przypadków psychozy tłumu (jak i innych dziwacznych form konformizmu) jest ogromna rola środków masowego przekazu. Poprzez telewizję, radio, dzienniki i tygodniki informacja szybko dociera do niemal wszystkich osób tworzących populację. W średniowieczu potrzeba było dwustu lat, by „tańczący obłęd" (rodzaj psychozy tłumu) obiegł całą Europę (Sirois, 1982). Dziś wystarczy kilka minut, aby większość mieszkańców naszej planety dowiedziała się o niezwykłych wydarzeniach. Na szczęście środki masowego przekazu mogą też stłumić szerzenie się indukcji poprzez przekazywanie logicznych wyjaśnień niejasnych zdarzeń.


Kiedy ludzie podporządkowują się informacyjnemu wpływowi społecznemu


Przeanalizujmy sytuacje, w których ludzie najczęściej zachowują się konformistycznie właśnie z powodu informacyjnego wpływu społecznego.


Kiedy sytuacja jest niejasna. Jest to najbardziej istotna kwestia dla stwierdzenia, czy ludzie wykorzystują siebie nawzajem jako źródło informacji. Jeżeli nie jesteś pewien poprawnej odpowiedzi, właściwego zachowania czy słusznej idei, będziesz bardziej otwarty na wpływ innych. Im mniej masz pewności, tym bardziej im ufasz (Allen, 1965). Wiele opisanych już w tym rozdziale sytuacji, to sytuacje niejasne dla ludzi w nie uwikłanych. Jaką drogę powinieneś obrać, jeżeli chcesz zmienić istniejący porządek społeczny czy polityczny w twoim społeczeństwie? Jak ty i twoi koledzy powinniście się zachować w obliczu nieuniknionej konfrontacji z przedstawicielami

władzy? Czy zasada działania bez przemocy, zastosowana w Indii i na południu Stanów Zjednoczonych, reprezentuje nową definicję sytuacji, której nauczyli się jej zwolennicy? W obu tych historycznych przykładach mamy do czynienia z masowym konformizmem w stosunku do nowej informacji, która spowodowała demonstracje o wielkiej sile i w konsekwencji okazały się efektywne.


Natomiast konformizm, który pojawił się w Jonestown albo w My Lai, był przerażający i tragiczny w skutkach. Informacyjny wpływ społeczny odegrał tam jednak także sporą rolę, ponieważ sytuacje te były niejasne dla uwikłanych w nie osób. W Jonestown na przykład, wielebny Jones osiągnął taką siłę perswazji, że ludzie pozwolili mu za siebie definiować rzeczywistość. Po pewnym czasie

mieszkańcy Jonestown wierzyli niemal we wszystko, co im powiedział. Nie mieli żadnejniezależnej definicji sytuacji dotyczącej ich życia. Uwierzyli Jonesowi, gdy powiedział, że otoczył ich wróg i że sytuacja jest beznadziejna. Uwierzyli, gdy ich przekonywał, że samobójstwo jest w tej sytuacji właściwym zachowaniem. Przykłady kontroli umysłu albo „prania mózgu" są w istocie skrajnymi przykładami informacyjnego wpływu społecznego. Są one do tego stopnia ekstremalne, że Jones potrafił nakłonić prawie wszystkich mieszkańców wioski do popełnienia samobójstwa.


Kiedy sytuacja jest kryzysowa. Znamy dwie zmienne, często współwystępujące z niejasną sytuacją, które przyczyniają się do wykorzystywania innych jako źródła informacji. Po pierwsze, kiedy zaistnieje jakiś kryzys, zwykle nie mamy czasu, aby się dokładnie zastanowić, co powinniśmy zrobić. Musimy działać natychmiast. Jeżeli jesteśmy przestraszeni albo ogarnięci paniką i nie wiemy, co czynić, rzeczą naturalną jest obserwowanie innych osób i działanie w podobny sposób. Niestety, ci, których naśladujemy, są też przestraszeni i nie zachowują się racjonalnie. Na przykład

żołnierze skierowani do My Lai spodziewali się, że przyjdzie im tam walczyć, i byli z tego powodu niewątpliwie przestraszeni i podnieceni. Wiadomo było, że wietnamscy cywile, zwolennicy Vietcongu, kładli miny na ścieżkach, po których poruszali się żołnierze amerykańscy, że strzelali z ukrycia i podkładali granaty. W wojnie partyzanckiej, takiej jak ta w Wietnamie, często trudno określić, czy cywil jest w istocie cywilem czy wojskowym albo czy jest on sprzymierzeńcem czy wrogiem. Dlatego gdy dwóch żołnierzy zaczęło strzelać do mieszkańców wioski, nie było być

może zaskakujące, że inni zrobili to samo wierząc, iż jest to działanie słuszne. Gdyby żołnierze nie byli w kryzysowej sytuacji i gdyby mieli więcej czasu, by się zastanowić nad swoim zachowaniem, może nie doszłoby do tragedii.


Kiedy inni ludzie są ekspertami. Zwykle jest tak, że im większym ekspertem jest dana osoba i im większą ma wiedzę, tym jej zachowanie jest bardziej wartościowe jako wskazówka w niejasnej sytuacji (Bickman, 1974). Na przykład pasażer, który widzi dym wydobywający się z silnika samolotu, będzie prawdopodobnie rozglądał się w poszukiwaniu osób z obsługi samolotu, by sprawdzić ich reakcję. Uzna ich za większych ekspertów niż siedzącego obok człowieka udającego się na wakacje. Eksperci jednak nie zawsze są rzetelnym źródłem informacji. Wyobraź sobie strach,

jaki odczuwa młody mężczyzna, słuchając Wojny światów, który, gdy dzwoni do lokalnego komisariatu policji po wyjaśnienia, odkrywa, że policjanci również są przekonani, iż opisywane przez radio wydarzenia rzeczywiście są prawdziwe.


Opieranie się informacyjnemu wpływowi społecznemu


Jak pokazaliśmy wyżej, pewność, że inni pomogą zdefiniować wydarzenia dziejące się wokół nas, może się okazać pożyteczna, ale może też doprowadzić do tragedii. W jaki sposób możemy się dowiedzieć, kiedy inni ludzie są dobrym źródłem informacji, a kiedy powinniśmy oprzeć się ich definicji danej sytuacji?


Tak, z pewnością musimy się trzymać razem albo niezawodnie będziemy wisieć oddzielnie. — Benjamin Franklin do Johna Hancocka przy składaniu podpisu pod Deklaracją Niepodległości


Trzeba pamiętać przede wszystkim, że sprzeciwienie się niesłusznemu i niewłaściwemu informacyjnemu wpływowi społecznemu jest możliwe. We wszystkich naszych przykładach pojawili się ludzie, którzy nie podporządkowali się temu, co spostrzegali jako niepoprawną informację. W My Lai nie wszyscy żołnierze wzięli udział w masakrze. Jeden z sierżantów wyznaczonych do „zniszczenia wioski" po prostu odmówił wykonania rozkazu. Inny żołnierz widząc, co się dzieje, rozmyślnie przestrzelił sobie stopę, aby w ten sposób usprawiedliwić swoją

ewakuację z miejsca owych wydarzeń. Któryś z pilotów helikoptera, widząc, co się dzieje, wylądował, zabrał piętnaścioro wietnamskich dzieci i przewiózł je w bezpieczne miejsce głęboko w lesie. Niektórzy żołnierze odrzucili więc zachowanie innych jako poprawne w tej sytuacji, a sięgnęli do własnej wiedzy o tym, co jest właściwe i moralne. Sprzeciwili się udziałowi w zabijaniu niewinnych ludzi.


Tak samo w czasie emisji Wojny światów nie wszyscy słuchacze ulegli panice (Cantrii, 1940). Niektórzy podjęli racjonalne próby rozwiązania problemu. Przełączali swoje radia na inne fale i stwierdzili, że żadna inna stacja nie przekazuje takich wiadomości. Zamiast sugerować się zachowaniem innych ludzi, już schwytanych w pułapkę indukcji i masowej paniki, sami szukali informacji i sami je odnaleźli.


Gdy znajdziesz się w niejasnej sytuacji i się zorientujesz, że patrzysz na innych i słuchasz ich, zadaj sobie kilka kluczowych pytań: Czy ci ludzie wiedzą więcej niż ja wiem o tym, co się tutaj dzieje? Czy jest w pobliżu ekspert, a więc ktoś, kto powinien wiedzieć o tym więcej? Czy działania tych ludzi albo tych ekspertów wydają się sensowne? Czy jeżeli zachowam się też w taki sposób, nie będzie to wbrew mojemu zdrowemu rozsądkowi albo wbrew mojemu wewnętrznemu rozeznaniu, co jest dobre, a co złe? Jeżeli wiesz, w jaki sposób działa informacyjny wpływ społeczny w życiu codziennym, masz większą szansę na ocenienie, kiedy jest użyteczny.


Normatywny wpływ społeczny: potrzeba bycia zaakceptowanym


normy społeczne: ukryte albo jasno sprecyzowane reguły grupy dotyczące akceptowanych zachowań, wartości i przekonań jej członków


Jest jeszcze jeden aspekt konformizmu, jeszcze jeden — poza potrzebą posiadania informacji — powód, który sprawia, że zmieniamy swoje zachowanie i upodobniamy się do innych. W tym przypadku zachowujemy się konformistycznie po to, by być akceptowanym przez innych ludzi i do nich podobnym. Podporządkowujemy się normom społecznym grupy, które są ukrytymi (a czasami wyrażonymi wprost) regułami dotyczącymi akceptowanych zachowań, wartości i przekonań (Deutsch, Gerard, 1955; Kelley, 1955). Grupa ma pewne oczekiwania co do zachowania się jej

członków, a „członkowie o ustalonej pozycji w grupie" dostosowują się do tych reguł. Osoby, które tego nie robią, są odbierane jako inne, trudno dostępne albo nawet dewiacyjne. Człowiek spostrzegany jako dewiant może być ośmieszany, karany, a nawet odrzucony przez pozostałych członków grupy (Miller, Andersen, 1979; Schachtęr, 1951).


Ludzie ze swej natury są istotami społecznymi. Niewielu z nas potrafiłoby być szczęśliwymi, wiodąc życie pustelnika, nie spotykając innych ludzi i z nikim nie rozmawiając. W trakcie interakcji z innymi otrzymujemy wsparcie emocjonalne, uczucie i miłość, z innymi dzielimy przyjemne doświadczenia. Inni ludzie są dla naszego samopoczucia niezwykle ważni. Badania nad długotrwałą izolacją wykazały, że deprywacja kontaktu z innymi ludźmi jest dla człowieka przeżyciem stresującym i traumatycznym (Curtiss, 1977; Schachter, 1959; Zubek, 1969).


Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, iż poczucie społecznej wspólnoty jest podstawową potrzebą człowieka, nie może dziwić, że często zachowujemy się konformistycznie po to, by zostać zaakceptowanym. Konformizm z powodów normatywnych pojawia się wtedy, gdy upodobniamy swoje zachowanie do zachowania innych nie dlatego, że służą nam oni jako źródło informacji, ale dlatego, że nie chcemy skierować na siebie czyjejś uwagi, nie chcemy być wyśmiani, popaść w kłopoty albo zostać odrzuceni. Podporządkowujemy się, bo chcemy nadal być członkami grupy i zbierać korzyści, jakie wynikają z przynależności do niej. Nazywamy to normatywnym wpływem społecznym.


normatywny wpływ społeczny: wpływ innych ludzi, który prowadzi nas do konformizmu, ponieważ chcemy być przez nich lubiani i akceptowani


Prawdopodobnie nie jesteś bardzo zaskoczony słysząc, że ludzie czasami zachowują się konformistycznie po to, by inni ich lubili i akceptowali. Jeżeli grupa jest dla nas ważna, a wymaga jedynie noszenia odpowiedniej odzieży albo używania pewnych slangowych wyrażeń, to dlaczego tego nie robić? Jednak w przypadku ważniejszych zachowań, jak na przykład krzywdzenie innego człowieka, zdecydowanie powinniśmy oprzeć się presji konformizmu. Nie należy się też podporządkowywać, gdy mamy pewność, że nasze zachowanie jest słuszne, chociaż presja ze strony grupy mówi nam, że nie należy się tak bardzo do tego przekonania przywiązywać. Czy

może powinniśmy? Pamiętaj, że image Amerykanina to surowy indywidualista. Czy my rzeczywiście, tak jak „Marlboro Man", przecieramy szlaki czy tylko nimi podążamy? Do jakiego stopnia powinniśmy się podporządkować normatywnym naciskom?


Aby znaleźć odpowiedź na te pytania, Solomon Asch przeprowadził serię klasycznych eksperymentów analizujących różne parametry normatywnego wpływu społecznego (Asch, 1951, 1956). Asch rozpoczął swój program badawczy, ponieważ był przekonany, że istnieje granica, poza którą ludzie się nie podporządkują. Argumentował, że uczestnicy eksperymentów Sherifa zachowywali się konformistycznie, ponieważ sytuacja, w jakiej ich postawiono (próba oceny

odległości przesunięcia sięświatła), była dla nich bardzo niejasna. Asch był jednak przekonany, że gdy sytuacja będzie całkowicie jednoznaczna, ludzie będą racjonalnie i obiektywnie rozwiązywać problemy. Jeżeli grupa powie lub zrobi coś, co jest sprzeczne z oczywistą prawdą, ludzie z pewnością oprą się naciskom społecznym i sami zadecydują, jak postąpić.


Chcąc stwierdzić, czy tak jest, Asch przeprowadził niżej opisane badania. Gdybyś był uczestnikiem jego eksperymentu, dowiedziałbyś się, że są to badania dotyczące sądów percepcyjnych i że oprócz ciebie będzie w nich jeszcze uczestniczyć kilku innych studentów. Scenariusz eksperymentu był następujący. Eksperymentator pokazywał każdemu dwie plansze. Na pierwszej znajdowała się pojedyncza linia, na drugiej zaś trzy linie zaopatrzone w kolejne numery (l, 2, 3). Następnie poprosił, by każdy z was ocenił, która z trzech linii na drugiej planszy jest najbardziej zbliżona

długością do linii z pierwszej planszy, i dopiero potem głośno wypowiedział swoją opinię (patrz ryć. 7.2).


RYCINA 7.2. Zadanie polegające na porównywaniu długości linii w badaniach Ascha. Uczestnicy eksperymentu oceniali, która z trzech linii z planszy prawej jest najbardziej zbliżona długością do standardowej linii z planszy lewej (zaczerpnięto z: Asch, 1956)


Oczywiste jest, że chodzi tu o linię numer 2. Nie ma więc nic zaskakującego, gdy każdy kolejny uczestnik eksperymentu mówi: „Linia numer 2". Ty odpowiadasz przedostatni i oczywiście również stwierdzasz, że jest to linia numer 2. Ostatni uczestnik eksperymentu udziela takiej samej odpowiedzi. Eksperymentator pokazuje nowe plansze i znowu prosi grupę o ocenę długości linii i wypowiedzenie na glos swojej opinii. Ponownie odpowiedz jest oczywista i każdy z uczestników odpowiada poprawnie. Do tego momentu myślisz prawdopodobnie: „Co za nudny eksperyment.

Jak długo będziemy musieli oceniać te głupie linie? Jestem ciekaw, co podadzą dziś wieczorem na obiad".


Kiedy twój umysł zaczyna sobie tak swobodnie błądzić, zdarza się coś zaskakującego. Eksperymentator pokazuje trzecią grupę linii i znowu odpowiedź jest oczywista — linia numer 3 na drugiej planszy jest najbardziej zbliżona długością do linii z pierwszej planszy. Jednak pierwszy uczestnik eksperymentu mówi, że jest to linia numer l! Myślisz sobie: „Och, ten chłopak musi być tak zmęczony, że przysnął". Wtedy druga z kolei osoba zauważa, że jej zdaniem jest to linia numer l. Trzeci, czwarty, piąty i szósty uczestnik eksperymentu zgadza się z sądem pierwszego. Nadchodzi twoja kolej. Prawdopodobnie wpatrujesz się zaskoczony w obie plansze, by sprawdzić, czy czegoś nie pomyliłeś. Według twojej oceny poprawna odpowiedź brzmi: „Linia numer 3". Co zrobisz? Czy powiesz odważnie: „Linia numer 3", czy podążysz za grupą i udzielisz niepoprawnej odpowiedzi: „Linia numer l"?


Jak widzisz, Asch stworzył taką sytuację, by można było stwierdzić, czy ludzie zachowają się konformistycznie nawet wtedy, gdy poprawna odpowiedź jest zupełnie oczywista. Inni uczestnicy eksperymentu byli w rzeczywistości współpracownikami eksperymentatora i mieli udzielać błędnych odpowiedzi w dwunastu na szesnaście przeprowadzonych prób. Wbrew oczekiwaniom Ascha pojawiło się zaskakująco dużo zachowań konformistycznych. 76% osób badanych przyjęło ocenę innych w przynajmniej jednej próbie. Osoby badane podporządkowywały sięśrednio w trzech

próbach na dwanaście tych, w których współpracownicy eksperymentatora dawali złe odpowiedzi (patrz ryć. 7.3).


Dlaczego badani w tym eksperymencie aż tak często podporządkowywali się innym? Być może bardzo się mozolili przy tym zadaniu, więc przyjęli, iż inni lepiej oceniają długość linii. Jeżeli byłoby właśnie tak, mielibyśmy do czynienia z kolejnym przypadkiem informacyjnego wpływu społecznego, wykazanego w badaniach Sherifa. Ta interpretacja nie ma jednak większego sensu, ponieważ poprawna odpowiedź była tu oczywista. Badani z grupy kontrolnej, którzy sami oceniali

długość linii, prawie nigdy się nie pomylili. Zadziałał tu zatem nacisk normatywny. Nawet wtedy, gdy badani nie znali pozostałych uczestników eksperymentu, strach przed wejściem w rolę samotnego odszczepieńca był bardzo silny i to on powodował, że ludzie — przynajmniej od czasu do czasu — zachowywali się konformistycznie. Jeden z uczestników eksperymentu tak później wyjaśniał tę sytuację: „To była grupa. Oni mieli sprecyzowany pogląd, a moje zdanie z nim się nie zgadzało. To może budzić gniew. [...] Mogłem wyjść na wielkiego niedołęgę [...] Nie miałem ochoty zrobić z siebie głupca. [...] Czułem, że mam całkowitą rację, ale oni mogli pomyśleć, że jestem dziwakiem" (Asch, 1955, s. 46).


To nic trudnego utrzymać się przy życiu, kochani — nie stwarzajcie kłopotów, a jeśli już musicie, to stwarzajcie takie, których można się spodziewać. Robert Bolt, A Mań for Ali Seasons, 1962


Są to klasyczne normatywne powody konformizmu. Ludzie wiedzą, że postępują niewłaściwie, ale zachowują się tak, by nie czuć się dziwacznie albo nie wyjść na głupców. Te przykłady ilustrują ważną cechę normatywnego nacisku. W odróżnieniu od informacyjnego wpływu społecznego presja normatywna zwykle prowadzi do publicznego konformizmu bez udziału prywatnej akceptacji. Ludzie naśladują grupę nawet wtedy, gdy nie wierzą w to, co robią, albo gdy wiedzą, że postępują niewłaściwie.


Szczególnie zadziwiające w badaniach Ascha jest to, że ludzie obawiali się wyjść na głupców w oczach obcych sobie ludzi. Nie byłoby to dziwne, gdyby groził im ostracyzm osób, na których im zależy. Nie ryzykowali utratą szacunku ludzi sobie bliskich, czyli przyjaciół i rodziny. Przeprowadzone do tej pory badania wykazały, że konformizm ze względów normatywnych może pojawić się po prostu dlatego, że nie chcemy narażać się na dezaprobatę społeczną, nawet ze strony obcych ludzi, których nigdy więcej nie zobaczymy (Crutchfieid, 1955; Tanford, Penrod, 1984). Moscovici (1985) powiedział, że badania Ascha są „jedną z najbardziej dramatycznych ilustracji

konformizmu, ślepego podążania za grupą nawet wtedy, gdy jednostka dostrzega, że zaprzecza rzeczywistości i prawdzie" (s. 349).


RYCINA 7.3. Wyniki badań Ascha. 76% badanych zachowało się konformistycznie przynajmniej w jednej próbie (zaczerpnięto z: Asch, 1957)


Asch (1957) przeprowadził inny eksperyment, który pokazał, z jaką siłą społeczna dezaprobata modeluje zachowania jednostki, tak jak w pierwszym badaniu, gdy na szesnaście prób współpracownicy eksperymentatora dawali złe odpowiedzi w dwunastu przypadkach. Jednak tym razem uczestnicy eksperymentu nie odpowiadali głośno, ale zapisywali swoje odpowiedzi na kartce papieru. Nie musieli już się obawiać, co pomyśli o nich grupa, ponieważ grupa nigdy nie dowiedziała się, jak odpowiadali. Liczba zachowań konformistycznych wyraźnie spadła. Pojawiały się one średnio w 1,5 przypadków na dwanaście prób.


Normatywny wpływ społeczny najlepiej oddaje pejoratywne stereotypy konformizmu, do których odwoływaliśmy się wcześniej. Czasami konformizm z powodów normatywnych może być oznaką słabości. Może też mieć negatywne konsekwencje. Na przykład studenci, którzy bawili się w przebieganie pod ciężarówkami, podporządkowali się definicji sytuacji, którą im oferowali koledzy, nie ze względów informacyjnych. Gdybyś, namówiony przez kolegów, przebiegał pod wielką ciężarówką dokładnie w momencie, gdy światło zmienia się na zielone, to nie mógłbyś powiedzieć: „Och, cóż za niejasna sytuacja. Nie wiem, jak postąpić. Chyba powinienem zrobić to co oni". Wiedziałbyś w tej sytuacji, tak jak wiedzieli uczestnicy eksperymentu Ascha, że to zachowanie jest bardzo niebezpieczne. Mógłbyś jednak mimo wszystko podjąć zabawę z powodu normatywnej presji społecznej, której czasami trudno się oprzeć. Potrzeba bycia akceptowanym jest częścią ludzkiej natury, ale czasem może mieć tragiczne konsekwencje.


Konsekwencje opierania się normatywnemu wpływowi społecznemu


Jednym ze sposobów oceny siły normatywnego wpływu społecznego jest obserwacja sytuacji, gdy ludzie potrafią się mu oprzeć (Milgram, Sabini, 1978). Co się stanie, jeżeli człowiek odmówi tego, o co prosi go grupa, i w ten sposób naruszy grupowe normy? Pomyśl o normach obowiązujących w gronie twoich przyjaciół. W niektórych środowiskach obowiązują egalitarne normy w podejmowaniu grupowych decyzji. Jeżeli na przykład grupa wybiera dla siebie film, to najpierw każdy z jej członków przedstawia innym swoje preferencje, a następnie grupa tak długo dyskutuje, aż osiągnie porozumienie i zgodzi się na jeden wariant. Co by się stało, gdybyś jako członek grupy, w której obowiązuje właśnie taka norma, oświadczył, że chcesz zobaczyć wyłącznie Rebel Withouta Cause i nie pójdziesz z nimi na żaden inny film. Twoi przyjaciele byliby zaskoczeni takim zachowaniem. Byliby też zirytowani, a może nawet rozgniewaliby się na ciebie. Jeżeli kpiłbyś nadal z norm przyjaźni obowiązujących w waszej grupie i się im nie podporządkował, to

najprawdopodobniej doszłoby do następującej sytuacji. Przede wszystkim członkowie grupy próbowaliby „zapędzić cię z powrotem do gromady", głownię poprzez nasilanie komunikowania się z tobą. Potem wysłuchałbyś drażniących komentarzy i długich dyskusji, jako że twoi przyjaciele staraliby się dowiedzieć, dlaczego postępujesz tak dziwacznie i usiłowaliby cię nakłonić do podporządkowania się ich oczekiwaniom (Garfinkle, 1967). Jeżeli te rozmowy nie odniosłyby skutku, najprawdopodobniej zmniejszyliby natężenie komunikowania się z tobą (Festinger, Thibaut, 1951; Gerard, 1953). W tym momencie byłbyś rzeczywiście odrzucony.


Proces monitorowania, przekonywania i ewentualnego odrzucenia dewianta został zademonstrowany w badaniach Stanieya Schachtera (1951). Poprosił on grupę studentów, by przeczytali i potem przedyskutowali historię o Johnnym Rocco, nieletnim przestępcy. Większość studentów zajęła w stosunku do tego przypadku stanowisko pośrednie oznajmiając, że Rocco powinien otrzymać rozsądnie zrównoważoną dawkę miłości i dyscypliny. Schachter bez wiedzy uczestników eksperymentu umieścił w grupie dyskutantów swojego współpracownika, który miał

za zadanie nie zgadzać się z zaleceniami grupy. Współpracownik ten, bez względu na to, co mówili inni członkowie grupy, konsekwentnie dowodził, że Rocco powinien zostać bardziej surowo ukarany.


Jak potraktowano dewianta? To do niego właśnie prawdziwi uczestnicy eksperymentu kierowali najwięcej komentarzy i pytań aż do momentu, w którym — prawie przy końcu dyskusji — natężenie komunikacji z nim wyraźnie spadło. Grupa starała się przekonać go, aby zgodził się z jej zdaniem. Kiedy okazało się, że wszelkie wysiłki nie przynoszą pożądanego efektu, zignorowano go. W dodatku grupa ukarała dewianta. Po dyskusji poproszono osoby badane o wypełnienie kwestionariusza, który rzekomo miał odnosić się do następnych spotkań dyskusyjnych tej grupy. Poproszono, by wskazali jednego spośród siebie, który zostałby wyeliminowany z następnych dyskusji, gdyby wielkość grupy miała ulec zmniejszeniu. Wybrali dewianta. Poproszono ich również, by wyznaczyli członków grupy do różnych zadań w przyszłych spotkaniach. Badani wyznaczyli tę samą osobę do mało ważnej i nudnej pracy — do robienia notatek. Grupy społeczne mają spore doświadczenie w tym, jak przywoływać nonkonformistów do porządku. Nic więc dziwnego, że tak często ulegamy naciskom normatywnym!


Zwyczaje nie wiążą się z tym, co dobre, ani z tym, co złe, ani z przyczyna. Trzeba im się jednak podporządkować: ktoś wyjaśnia tym wszystko dookoła, aż się nie zmęczy, jednak nie wolno mu ich naruszyć; jest to surowo wzbronione. — Mark Twain


Sukces bądź niepowodzenie wynikają z konformizmu wobec okoliczności. — Machiavelli


Normatywny wpływ społeczny w codziennym życiu


Normatywny wpływ społeczny działa na wielu poziomach naszego życia. Odzież, którą nosimy, to tylko jeden przykład. Niewielu jest wśród nas niewolników mody. Jednak zwykle ubieramy się w to, co jest uważane za odpowiednie i gustowne w danym czasie. Mężczyźni w latach siedemdziesiątych nosili szerokie krawaty, a w latach osiemdziesiątych kupowali krawaty wąskie. Bez wątpienia w następnym dziesięcioleciu znowu wrócą do szerokich krawatów. Podobnie, długość kobiecych strojów skracała się i wydłużała przez cały ubiegły wiek. Normatywny wpływ

społeczny ujawnia się zawsze wtedy, gdy zauważasz, że wyglądasz podobnie do ludzi z pewnej grupy. Tak właśnie wyglądała „bobby-soxer" — nastolatka z lat czterdziestych i pięćdziesiątych oraz „zoot-suiter" — młody mężczyzna z lat czterdziestych. Bez wątpienia za lat dwadzieścia wygląd kobiety z początku lat dziewięćdziesiątych, ubranej w legginsy i luźną bluzę, będzie wydawał się przestarzały i śmieszny i nikt spośród nas w ten sposób się nie ubierze.


Przykładem normatywnego wpływu społecznego są też dziwactwa. Pewne rodzaje aktywności albo pewne obiekty mogą nagle stać się popularne i porwać całe kraje. W latach trzydziestych studenci jedli złote rybki. W latach pięćdziesiątych do budek telefonicznych wpychało się tyle osób, ile tylko mogło się w nich zmieścić, a w latach siedemdziesiątych popularny był „streaking" (przebieganie nago) wśród zgromadzonych tłumów.


Hula-hoop to zabawka, którą w latach pięćdziesiątych trzeba było mieć. W przeciwnym wypadku narażałeś się na społeczny ostracyzm. Robin Akert wspomina pewne sobotnie popołudnie spędzone z rodziną w 1958 r.:


Jeździliśmy od sklepu do sklepu w poszukiwaniu hula-hoop. Wszędzie, gdzie byliśmy, mówiono nam, że sprzedano już wszystkie. Moja siostra i ja siedziałyśmy na tylnym siedzeniu, szlochając z zawodu. Ku większemu zmartwieniu naszych rodziców modliłyśmy się cienkimi, wysokimi głosikami o pomoc w znalezieniu hulahoop jeszcze przed zapadnięciem nocy!


Groźniejszą formą normatywnego wpływu społecznego jest taką, którą zmuszą kobiety do podporządkowania się kulturowej definicji atrakcyjnego ciała. Podczas gdy w wielu, jeżeli nie we wszystkich, społeczeństwach świata uważa się, że pulchność kształtów u kobiet jest atrakcyjną (Ford, Beąch, 1952; Rudofsky, 1972), kulturą Zachodu, ą szczególnie kulturą amerykańska najbardziej ceni u kobiet szczupłą sylwetkę (Gąrnęr, Gąrfinkel, Schwąrtz, Thompson, 1980). Silverstein, Perdue, Peterson, Kelley (1986) analizowali fotografie kobiet, które pojawiły się w

magazynach „Ladies' Home Journal" i „Vogue" od 1901 do 1981 roku. Badacze ci mierzyli (w centymetrach) kobietom na zdjęciach obwód biustu oraz talii i obliczali iloraz obwodu w piersiach i obwodu w pąsie. Wysoki wskaźnik oznaczał bardziej obfite i zmysłowe ciało, niski zaś — ciało bardziej wiotkie i szczupłe. Wyniki ich analiz pokazały wstrząsającą serię zmian w kulturowej definicji atrakcyjności kobiecego ciała od początku XX w. (patrz ryć. 7.4).


RYCINA 7.4. Średnia wskaźnika obwodu biustu do obwodu talii modelek z reklam „Vogue" i „Ladies' Home Journal" w obecnym stuleciu. To, co było uważane za atrakcyjne w ciele kobiety, dramatycznie zmieniało się w ciągu ostatnich stu lat: od obfitych kształtów na początku wieku, przez sylwetki chude jak patyk w latach dwudziestych, następnie bardziej obfite kształty w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, do szczupłych figur w latach sześćdziesiątych. Począwszy od lat

sześćdziesiątych moda ta wciąż się utrzymuje (zaczerpnięto z: Silverstein, Perdue, Peterson, Kelley, 1986)


Na początku wieku ciało atrakcyjnej kobiety było zmysłowe i obfite. Od okresu „zwiewności" lat dwudziestych ideał wyglądu kobiety zmieniał się. W latach dwudziestych atrakcyjna kobieta miała płaski biust i była chuda jak patyk. Norma sylwetki kobiecej zmieniła się ponownie w latach czterdziestych. Wtedy to „pinup girls" z czasów drugiej wojny światowej prezentowały, podobnie do Betty Grabie, znowu bardziej obfite kształty. W latach pięćdziesiątych nadal popularne były

pulchne kształty. Przykładem może być Marilyn Monroe. Jednak „ swingu jące lata sześćdziesiąte" przyniosły znów modę na bardzo szczupłe figury, co uosabiała wiotka jak trzcina brytyjska modelka Twiggy. Brett Silverstein i jego współpracownicy (1986) zwracają uwagę, że wskaźnik obwodu biustu do obwodu talii od roku 1963 jest bardzo niski. Jest to najdłuższy przedział czasowy w całym obecnym stuleciu, kiedy standard kobiecej atrakcyjności fizycznej to niezwykle szczupłe ciało.


Informacyjny wpływ społeczny może być mechanizmem, za pomocą którego kobiety się uczą, jakie ciało uważane jest za atrakcyjne w ich kulturze i w czasie, w którym żyją. Normatywny wpływ społeczny pomaga natomiast tłumaczyć ich próby stworzenia takiego ciała poprzez stosowanie diety i, co jest bardziej niepokojące, poprzez zaburzenia łaknienia, takie jak anoreksja czy bulimia (Bruch, 1973, 1978; Palazzoli, 1974). Już w 1966 r. badacze stwierdzili, że wśród badanych dziewcząt ze szkół wyższych 70% jest nieszczęśliwych z powodu wyglądu swojego ciała i chciałoby stracić na wadze (Heunemann, Shapiro, Hampton, Mitchell, 1966). Gdy w 1991 r. Ellisa Koff i Jill Rierdan zadały pytanie: „Czy kiedykolwiek w życiu czułaś, że ważysz zbyt dużo?", 72% badanych jedenasto- i dwunastoletnich dziewczynek odpowiedziało twierdząco („Boston Globe", 1992). Społeczno-kulturowa presja na kobiety (i w mniejszym stopniu na mężczyzn; patrz Silverstein i in., 1986), by zachowały szczupłą sylwetkę, jest formą normatywnego wpływu społecznego, która może być fatalna w skutkach. Kiedy wcześniej — w latach dwudziestych —

standardem atrakcyjności była bardzo szczupła sylwetka, rozprzestrzeniła się epidemia zaburzeńłaknienia (Silverstein, Peterson, Perdue, 1986).


Inny typ normatywnego wpływu społecznego jest widoczny przy zmianach społecznych, które tworzą nowe reguły dla akceptowanych społecznie zachowań.


Prawie przed stu laty, od czasu rekonstrukcji poprzez wojnę domową aż do 1950 r., afrykańscy Amerykanie w południowych stanach żyli w ramach amerykańskiej wersji apartheidu — według praw „Jima Crowa". Czarni na przykład nie mogli jeść w większości restauracji i zatrzymywać się w większości hoteli. Nie mogli uczyć się w szkołach ani na uniwersytetach dla białych. Mogli korzystać ze środków transportu publicznego, lecz miejsca dla nich znajdowały się w tylnej części pojazdów. Nie mogli korzystać z publicznych ujęć wodnych i poczekalni z wyjątkiem tych, które

opatrzone były napisem „Murzyni". Niektórzy biali mieszkańcy Południa uważali te prawa za skandaliczne. Ogromna większość jednak przeżywała swoje życie, rzadko mówiąc albo robiąc coś, co mogłoby sprzeciwić się konformizmowi wobec tych norm społecznych.


W 1955 r. Rosa Parks wsiadła do prawie pełnego autobusu w Montgomery, w stanie Alabama, i usiadła w „murzyńskiej" części pojazdu, z tyłu. Kiedy kierowca poprosił, by przesiadła się na siedzenie dla białych, odmówiła. Parks została wyprowadzona z autobusu przez policję i aresztowana. Jedyną reakcją białych pasażerów było ciche pomrukiwanie i chichotanie (Toch, 1965). Bohaterskie zachowanie Parks wyraźnie naruszało obowiązujące wówczas normy. Jej odmowa podporządkowania się im dała impuls do rozwoju ruchu praw obywatela i uchylenia praw Jima Crowa w południowych stanach.


Nie możesz uczynić człowieka z owcy postawionej na tylnych nogach. Stawiając jednak w ten sposób stado owiec, możesz utworzyć tłum ludzi. — Sir Max Beerbohm


Bezrefleksyjny konformizm normatywny: działanie na zasadzie automatycznego pilota


Jak pokazaliśmy wyżej, normatywne naciski na zachowania konformistyczne mogą być bardzo silne, a gwałcenie tych norm może mieć rozmaite konsekwencje. Nie podporządkowując się normom segregacji obowiązującym w południowych stanach. Jeźdźcy Wolności narażali się na słowne i fizyczne zniewagi. Nic więc dziwnego, że w obliczu takich szykan ludzie zachowywali się konformistycznie. Zdarzało się, że mieszkańcy Południa, nie aprobując segregacji, postępowali tak, jak gdyby ją akceptowali. Podobnie uczestnicy eksperymentu Ascha wiedzieli, że większość

udziela błędnych odpowiedzi, porównując długość linii, ale podporządkowali się im, by nie wyjść na głupców, nie „pozostać sam jak palec".


bezrefleksyjny konformizm: posłuszne zinternalizowanie norm społecznych, bez zastanowienia się nad ich działaniem


Jest jeszcze jeden ważny powód posłuszeństwa normom społecznym. Czasami są tak zakorzenione, że zostają zinternalizowane i uznane za poprawne sposoby zachowania. W konsekwencji ludzie są posłuszni tym normom nawet wtedy, gdy nikt nie wywiera na nich żadnej presji. Nauczyliśmy się nosić skarpetki w tym samym kolorze i witać się z większością ludzi podaniem ręki, a nie poklepywaniem ich po głowie. Nauczyliśmy się, że konik polny to wstrętny owad, a nie przysmak. Jednak ludzie wyrastający w innych społeczeństwach internalizują inne normy. Na przykład w Japonii pieczone koniki polne są wielkim przysmakiem!


Wiele norm jest do tego stopnia zakorzenionych, że internalizujemy je bezrefleksyjnie, bez zastanawiania się nad tym, co robimy i dlaczego. Działamy tak, jak działa automatyczny pilot. To dobrze, ponieważ możemy wtedy reagować automatycznie. Dokładnie wiemy, co powinniśmy robić, i nie tracimy czasu na rozważanie każdej najmniejszej czynności, którą musimy wykonać. Kiedy ubieramy się rano, nie zastanawiamy się nad kolorem każdej ze skarpetek. Wkładamy obie w tym samym kolorze, ponieważ taka jest norma.


Są też jednak złe strony zbyt bezrefleksyjnego stosowania się do norm. Niektóre są restrykcyjne i niesprawiedliwe. W wielu subkulturach w Stanach Zjednoczonych normą są uprzedzenia w stosunku do mniejszości narodowych — Amerykanów pochodzenia murzyńskiego, hiszpańskiego, azjatyckiego czy Żydów. Niestety wielu członków owych subkultur takie postawy internalizuje. Zwalczenie tak mocno zakorzenionych norm może być bardzo trudne nawet wtedy, gdy zdajemy sobie sprawę z tego, że są one niesprawiedliwe (Devine, 1989).


Jest jeszcze jeden ujemny aspekt zbyt bezrefleksyjnego podporządkowywania się normom. Działając jak automatyczny pilot, nie obserwując uważnie, co się wokół dzieje, czasami podporządkowujemy się nieodpowiednim normom społecznym (Cialdini, 1988; Langer, 1989). W rezultacie zachowujemy się niewłaściwie i wpędzamy się w kłopoty. Na przykład o Robercie Oppenheimerze, naukowcu zajmującym się atomistyką, mówi się, że pewnego ranka przy śniadaniu był tak pochłonięty czytaniem gazety, że gdy wstawał, rzucił na stół napiwek zapominając, że jadł w domu, a nie w restauracji (nie trzeba dodawać, że jego żona nie była tym rozbawiona). Konsekwencje takiej bezrefleksyjnej internalizacji są czasami humorystyczne, ale mogą też być przerażające. Weźmy jako przykład badania przeprowadzone przez Ellen Langer i jej współpracowników (1978). Wysłano do czterdziestu sekretarek z nowojorskiego uniwersytetu notatkę, prosząc o natychmiastowe odesłanie jej do pokoju 238. Była to dość niemądra prośba. Po co ktoś w ogóle wysyła notatkę, jeżeli sam chce ją mieć? Badacze chcieli się dowiedzieć, czy sekretarki ją zwrócą, podporządkowując się bezrefleksyjnie normie, która mówi: „Rób to, o co cię proszą w notatce". Postawiono hipotezę, że sekretarki zastosują się do prośby tylko wtedy, gdy notatka będzie wyglądała tak jak te, które zwykle przyjmowały. Jeżeli rzut oka na nią wykaże, że jest podobną do setek innych, które już widziały, wówczas prawdopodobnie bezrefleksyjnie to zrobią. Jeżeli jednak notatka będzie wyglądała inaczej, mogą się wstrzymać i zastanowić nad tym, co chcą uczynić. Aby sprawdzić tę hipotezę, do jednej grupy sekretarek wysłano notatkę, która wyglądała jak tuziny notatek pojawiających się na ich biurkach każdego tygodnia. Napisano na niej bezosobowo: Ten papier ma być nieznacznie zwrócony pocztą wewnętrzną do pokoju 238 — i nie była podpisana. (Badacze wiedzieli, po przejrzeniu wyrzuconych do kosza na śmieci starych notatek, że nie podpisane i bezosobowe notatki były normą na tym uniwersytecie). Druga notatka różniła się od pierwszej tym, że była napisana w formie osobowej: Byłbym wdzięczny, gdyby

mogła pani niezwłocznie zwrócić ten papier pocztą wewnętrzną do pokoju 238 i podpisana: Z poważaniem, John Lewis. Gdy notatka była podobna do tych, najczęściej odbieranych, 90% sekretarek posłusznie odesłało ją do pokoju 238. Jeżeli miała formę inną, znacznie częściej wyłączały one automatycznego pilota i zastanawiały się nad tym, co robią, spostrzegając, że jest to niemądra prośba. Tylko 60% sekretarek w tym przypadku zwróciło notatkę.


norma wzajemności: norma społeczna, która stwierdza, że jeżeli otrzymujesz coś dobrego od innej osoby, to jesteś zobowiązany odpłacić jej tym samym (zachować się podobnie)


Jedną z norm, której często podporządkowujemy się zbyt bezrefleksyjnie, jest norma wzajemności, która stwierdza, że jeżeli ludzie zrobią dla nas coś miłego, jesteśmy zobowiązani uczynić coś miłego dla nich. Jeżeli ktoś zaprasza nas do swojego domu, uważamy, że powinniśmy zaprosić tę osobę do siebie. Jeżeli ktoś daje nam prezent, czujemy się zobowiązani również coś ofiarować tej osobie. Pewien badacz — aby zilustrować siłę, z jaką ta norma działa, oraz to, jak bezrefleksyjnie ludzie się jej podporządkowują — wybrał losowo z książki telefonicznej nazwiska i każdej z wylosowanych osób wysłał podpisaną swoim nazwiskiem kartkęświąteczną na Boże Narodzenie (Kunz, Woolcott, 1976). Większość z tych osób w odpowiedzi przysłała mu również kartki świąteczne, mimo że był on dla nich całkowicie obcym człowiekiem!


Komiwojażerzy i kwestorzy często wykorzystują skłonność do bezrefleksyjnego podporządkowywania się normie wzajemności. Dają nam mały upominek, na przykład kartkę z życzeniami albo wizytówkę, po to, byśmy poczuli się zobowiązani do wzajemności i kupili ich produkt albo wrzucili do puszki datek pieniężny. Sprzedawcy w sklepach również odwołują się do normy wzajemności, wręczając nam w upominku darmowe próbki swoich towarów. Załóżmy na przykład, że pewnego dnia wchodzisz do sklepu spożywczego, który oferuje darmowe porcje nowego gatunku sera. Kobieta stojąca za atrakcyjnie wyglądającym stołem pyta cię, czy nie

zechciałbyś spróbować troszeczkę. Zgadzasz się i ona podaje ci nieduży kawałek sera na wykałaczce. Jest to ser o pikantnym i intensywnym smaku z gatunku tych, których nie lubisz. Sprzedawczyni pyta cię wyczekująco: „Jak panu smakuje?" „Jest dobry" — odpowiadasz grzecznie. Chwilę się wahasz, a następnie wkładasz opakowanie tego sera do swojego koszyczka, chociaż wiesz, że będzie on prawdopodobnie tygodniami leżał w twojej lodówce, porastając różnymi gatunkami pleśni, aż w końcu go wyrzucisz.


Ludzie czują się zobowiązani odwzajemnić grzeczność i kupują ser, zapominając o tym, że tutaj norma wzajemności nie obowiązuje. Nie siedzisz w pokoju gościnnym przyjaciela i nie jesz hors d'oeuvre, przystawki przyrządzonej według utrzymywanego w sekrecie rodzinnego przepisu. Jesteś celem handlowej promocji towaru w sklepie spożywczym. Mimo to wielu postępuje zgodnie z normą wzajemności. Jeden z właścicieli supermarketu powiedział, że w kilka godzin sprzedał ponad 1000 funtów sera, gdy zaczął proponować klientom darmowe próbki (Packard, 1957).


Wkrótce zobaczymy, że bezrefleksyjne podporządkowanie się innej normie — regule, która stwierdza, że powinniśmy być posłuszni osobie obdarzonej autorytetem — może mieć nawet tragiczne konsekwencje. Najpierw jednak zastanówmy się, dlaczego ludzie najczęściej podporządkowują się normatywnemu wpływowi społecznemu.


Kiedy ludzie podporządkowują się normatywnemu wpływowi społecznemu


Nie zawsze ulegamy presji innych i nie zawsze bezrefleksyjnie podporządkowujemy się nieodpowiednim normom. Mimo że konformizm jest zjawiskiem powszednim, nie jesteśmy lemingami, które robią to, co robi każdy z pozostałych. I z pewnością nie jesteśmy zgodni co do wszystkich kwestii pojawiających się w trakcie ożywionych publicznych debat na takie tematy, jak aborcja, wartość rodziny czy akcje charytatywne. (Wystarczy posłuchać jakiejś telewizyjnej albo radiowej dyskusji, by stwierdzić, jak bardzo ludzie nie zgadzają się w takich kwestiach). Kiedy więc najczęściej ulegamy normatywnym naciskom?


teoria wpływu społecznego: teoria, według której dostosowanie się do wpływu społecznego zależy od siły, bezpośredniości i liczby innych ludzi w grupie


Odpowiedzi na to pytanie dostarcza teoria wpływu społecznego autorstwa Bibba Łatanego (1981). Zgodnie z tą teorią prawdopodobieństwo, że zareagujesz na wpływ społeczny wywierany przez innych, zależy od trzech elementów: siły odwołującej się do tego, jak ważna jest dla ciebie grupa ludzi; bezpośredniości odwołującej się do odległości, w jakiej znajduje się ta grupa, oraz do czasu, w którym następują próby wywierania wpływu; liczby odwołującej się do liczebności grupy.


Teoria wpływu społecznego przewiduje, że konformizm powinien wzrastać wtedy, gdy wzrasta siła i bezpośredniość. Oczywiste jest, że im grupa będzie dla nas bardziej ważna i im częściej będziemy się z nią spotykać, tym jest bardziej prawdopodobne, że będziemy podporządkowywać się jej normatywnym naciskom. Na przykład uczestnicy niebezpiecznej zabawy z ciężarówkami zatrzymującymi się na światłach ulicznych narażeni byli na wysoki stopień siły i bezpośredniości, co doprowadziło do tragicznych skutków.


Liczba działa w inny sposób niż siła i bezpośredniość. Jeżeli wielkość grupy rośnie, to każda kolejna osoba w grupie wywiera mniejszy wpływ. Zmiana liczebności grupy z trzech osób na cztery osoby daje z punktu widzenia częstości występowania zachowań konformistycznych o wiele silniejszy efekt niż zmiana liczebności grupy z pięćdziesięciu trzech na pięćdziesiąt cztery osoby. Jest to podobne do ekonomicznego prawa zmniejszania się dochodów, które mówi, że wzrost majątku o jednego dolara wydaje się znacznie większy wtedy, gdy mamy tylko jednego dolara, niż wtedy, gdy mamy na koncie tysiąc dolarów. Podobnie rzecz się ma z odczuwaniem nacisków na

zachowania konformistyczne ze strony grupy. Dodanie jednej osoby do grupy powoduje o wiele większą różnicę wtedy, gdy składa się ona z trzech osób, niż wtedy, gdy liczy ich pięćdziesiąt. Łatane (1981) stworzył matematyczny model efektu siły, bezpośredniości oraz liczby i zastosował ten model do swoich badań nad konformizmem. Pozwoliło mu to bardzo trafnie przewidzieć stopień konformizmu, jaki rzeczywiście się pojawił w analizowanych przez niego badaniach (Łatane, 1981; Łatane, Wolf, 1981; Tanford, Penrod,1984).


RYCINA 7.5. Wpływ wielkości grupy na konformizm. Asch różnicował wielkość jednomyślnej większości i stwierdził, że jeżeli większość składa się z co najmniej czterech osób, to dodawanie do niej większej liczby osób ma niewielki wpływ na natężenie konformizmu (zaczerpnięto z: Asch, 1955)


Teoria wpływu społecznego ujmuje konformizm wobec wszystkich rodzajów wpływu społecznego. Sprawdźmy teraz bardziej szczegółowo, co mówi o warunkach, w których ludzie ulegają normatywnemu wpływowi społecznemu.


Kiedy grupa liczy trzy osoby albo więcej osób. Pokazaliśmy już, że konformizm wzrasta, jeżeli rośnie liczba członków grupy — ale tylko do pewnego momentu.


Wyobraź sobie, że jesteś uczestnikiem badań Solomona Ascha i porównujesz długości linii. Jeżeli zadanie wykonujesz tylko ty oraz jeszcze jeden uczestnik eksperymentu i ta druga osoba rażąco źle oceni długość linii, to czy jest bardziej prawdopodobne, że podporządkujesz się odpowiedziom tej jednej osoby czy że podporządkujesz się wtedy, gdy pięciu innych uczestników tego badania będzie udzielać złych odpowiedzi? A co się stanie, jeżeli większość będzie się składać z pięćdziesięciu osób? Asch (1955) analizował takie sytuacje i — jak widzimy na rycinie 7.5 — konformizm wzrastał wraz ze wzrostem liczby osób w grupie, ale tylko do pewnego punktu. Badania zapoczątkowane przez Ascha (1955) oraz dalsze przeprowadzone później przez innych badaczy wykazały, że w tego typu sytuacjach wzrost konformizmu jest niewielki, jeżeli grupa liczy więcej niż czterech lub pięciu członków (Gerard, Wilhelmy, Conolley, 1968; McGuire, 1968; Rosenberg, 1961). Jest więc dokładnie tak, jak sugeruje to teoria wpływu społecznego. Krótko mówiąc, aby stworzyć normatywny nacisk społeczny, wcale nie potrzeba bardzo wielkiej grupy. Mark Twain w Przygodach Hucka napisał: „Czyż nie mamy wszystkich głupców w mieście po swojej stronie? I czyż oni nie są wystarczającą większością w każdym mieście?"


Kiedy zależy nam na grupie. Kolejną zasadą teorii wpływu społecznego jest to, że wielkość konformizmu zależy od siły grupy odwołującej się do stopnia, w jakim grupa ta jest dla nas ważna. Normatywny nacisk jest o wiele większy wtedy, gdy pochodzi od ludzi, którzy nas darzą przyjaźnią, miłością albo szacunkiem, ponieważ w takiej sytuacji istnieje niebezpieczeństwo utraty tejże miłości i szacunku. Dlatego grupy, które są dla nas szczególnie atrakcyjne albo z którymi bardzo się identyfikujemy, będą na nas wywierały silniejszy wpływ normatywny niż grupy, do

których jesteśmy tylko trochę przywiązani lub nie jesteśmy związani z nimi wcale (Ciark, Maass, 1988; Lott, Lott, 1961; Nowak, Szamrej, Łatane, 1990; Sakurai, 1975; Wolf, 1985). Jedną z konsekwencji tego faktu jest to, że kontrolowanie decyzji silnie zwartej grupy może być bardzo niebezpieczne, ponieważ troszczy się ona bardziej o przyjemności każdego ze swoich członków i o unikanie konfliktów niż o logikę i mądrość podejmowanych decyzji. Kilka przykładów tego zjawiska przytoczymy w rozdziale 9 traktującym o procesach grupowych.


Kiedy grupa jest jednomyślna. Normatywny wpływ społeczny jest najsilniejszy wtedy, gdy każdy członek grupy mówi to samo i wierzy w to samo — na przykład wtedy, gdy cała grupa twoich przyjaciół jest przekonana, że 101 Dalmatyńczyków to najlepszy film, jaki kiedykolwiek wyprodukowano. Opieranie się takiemu jednomyślnemu wpływowi społecznemu jest trudne, a czasami nawet niemożliwe, chyba że masz sprzymierzeńca. Jeżeli jakaś inna osoba nie zgodzi się z grupą i powie, że na przykład Obywatel Kane jest filmem wszechczasów, to jej zachowanie może ci pomóc również sprzeciwić się grupie.


Aby zilustrować wagę, jaką ma posiadanie sprzymierzeńca, Asch (1955) przeprowadził inną wersję eksperymentu analizującego konformizm. W tej wersji sześciu z siedmiu obecnych tam współpracowników eksperymentatora udzielało nieprawidłowych odpowiedzi. Jeden z nich odpowiadał prawidłowo w każdej próbie. Teraz badany nie był sam. Zawsze, gdy nie zgadzał się z większością, miał jednego sprzymierzeńca, który pomagał mu opierać się normatywnym naciskom. Ludzie zachowali się konformistycznie tylko w 6% ogólnej liczby prób przeprowadzonych w tych badaniach. W wersji eksperymentu, w której wszyscy współpracownicy eksperymentatora dawali złe odpowiedzi, konformizm pojawił się w 32% prób.


Niektóre inne badania wykazały, że obserwowanie, jak inna osoba opiera się normatywnemu wpływowi społecznemu, zachęca badanych do takiego samego postępowania (Allen, Levine, 1969; Morris, Miller, 1975; Nemeth, Chiles, 1988). Posiadanie sprzymierzeńca powoduje pewne interesujące anomalie w codziennym życiu. Ludzie, którzy mają niepopularne przekonania, potrafią je zachować w sytuacji nacisku grupy, jeżeli tylko zdołają do nich przekonać przynajmniej kilka innych osób. W rozdziale 3 przedstawiliśmy członków małej grupy kultowej trwających w swojej wierze, że zbliża się koniec świata nawet wtedy, gdy ów koniec świata nie nastąpił. Oczywiście fakt, że inni wyznawcy tego kultu nadal w to wierzyli, pomógł każdemu członkowi grupy zlekceważyć kpiny, z którymi spotykali się ze strony ludzi z zewnątrz. Podobnie mężczyzna z Lancaster w Kalifornii wierzył, że Ziema jest płaska, wbrew dowodom, że tak nie jest, dostarczanym przez naukowe eksperymenty przeprowadzane od kilku wieków (patrz reprint artykułu na następnej stronie). Utrzymanie takiego niepopularnego (i nieprawdziwego!) zdania jest trudne. Nie jest więc zaskakujące, że mężczyzna ten aktywnie szukał zwolenników i starał się przekonać innych do swojego stanowiska poprzez wydawanie „Flat Earth Newsietter".


Kiedy wyrastasz w pewnej kulturze. Czy społeczeństwo, w którym wyrastasz, ma wpływ na częstość pojawiania się normatywnego wpływu społecznego? Być może nikt nie będzie zaskoczony, gdy usłyszy odpowiedź twierdzącą. Stanicy Milgram (1961, 1977) przeprowadził eksperymenty Ascha w Norwegii i we Francji. Stwierdził, że Norwegowie uczestniczący w jego eksperymentach częściej zachowywali się konformistycznie niż uczestnicy tego samego eksperymentu we Francji. Opisał norweską społeczność jako „w wysokim stopniu zwartą [...] z

głębokim poczuciem identyfikacji grupowej". O Francuzach napisał natomiast, że w porównaniu z Norwegami „wykazują daleko mniejszą zgodność tak w życiu społecznym, jak i w życiu politycznym" (1961, s. 51). Mogłoby się wydawać, że w kulturze japońskiej ludzie tak samo często będą ulegać konformizmowi, jak to czynią w naszej kulturze. Tymczasem w badaniach podobnych do eksperymentów Ascha okazało się, że gdy grupa jednomyślnie podawała prawidłową odpowiedź, niektórzy japońscy studenci celowo odpowiadali źle. W Japonii studentów najwyżej nagradza się za niezależność. Wydaje się, że ci studenci wyrażali przeciwną opinię po to, by dowieść, że nie są konformistąmi (Frager, 1970).


W innych badaniach międzykulturowych James Whittaker i Robert Meade (1967) dowiedli, że ludzie żyjący w Libanie, Hongkongu oraz Brazylii ulegali konformizmowi tak samo często (podobnie w każdym z tych krajów i podobnie do próby Amerykanów). Uczestnicy takich samych eksperymentów, wywodzący się ze szczepu Bantu z Zimbabwe, podporządkowywali się jednak w znacznie większym stopniu. Badacze podkreślali, że konformizm ma bardzo dużą wartość społeczną w kulturze Bantu. I wreszcie na koniec należy wspomnieć o pewnych intrygujących

dowodach na to, iż konformizm obecnie ulega zmniejszeniu. Powtórzenie badań Ascha w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych po trzydziestu latach od jego pierwszych eksperymentów wykazało, że mniejszy procent ludzi zachowuje się konformistycznie (Nicholson, Cole, Rocklin, 1985; Perrin, Spencer, 1981).


Kiedy jesteś pewnym typem człowieka. Wszystkie wyżej przedstawione warunki, w których człowiek ulega konformizmowi, odnoszą się do grupy. Teraz rozważmy z kolei wpływ indywidualnych cech człowieka na zachowania konformistyczne. Czy pewni ludzie częściej podporządkowują się naciskom normatywnym? Badacze, którzy interesowali się tym problemem, skupili się na dwóch kwestiach, a mianowicie na osobowości i na płci. Stwierdzenie, że niektórzy ludzie są typami konformistycznymi, inni natomiast mają osobowości, które czynią ich odpornymi na naciski normatywne, wydaje się uzasadnione. Solomon Asch (1956) zasugerował, iż osoby o niskiej samoocenie mogą być w szczególnym stopniu konformistyczne, ponieważ boją się odrzucenia albo ukarania przez grupę. W pierwszych badaniach nad cechami osobowości i nad konformizmem Richard Crutchfieid (1955) potwierdził istnienie takiego właśnie związku pomiędzy samooceną i normatywnym konformizmem. Mark Snyder i William Ickes (1985) wykazali, że osoby spostrzegające u samych siebie dużą potrzebę aprobaty ze strony innych, są bardziej skłonne do okazywania normatywnego konformizmu.


Niestety, związek pomiędzy cechami osobowości i zachowaniami konformistycznymi nie zawsze jest tak wyraźny. Z niektórych badań wynika, że jest on słaby albo że w ogóle nie istnieje (Marlowe, Gergen, 1970). Powodem takiego stanu rzeczy może być to, że ludzie nie są konsekwentni w swoich reakcjach w odmiennych sytuacjach społecznych (McGuire, 1968; Mischel, 1968). Inaczej mówiąc, nie zawsze w różnych okolicznościach i w różnym czasie ich zachowania konformistyczne kształtują się w taki sposób, jaki wynikałby z cech ich osobowości. Rodzaj sytuacji również wpływa na ich zachowanie. Tak więc w pewnych warunkach zachowują się konformistycznie, w innych zaś nie, i to bez względu na typ ich osobowości. Możemy w tym miejscu powtórzyć przytoczoną już w rozdziale l podstawową zasadę psychologii społecznej: dla zrozumienia zachowania człowieka często ważniejsza jest sytuacja społeczna niż jego osobowość. Drugą analizowaną zmienną osobowościową była płeć. Czy kobiety różnią się istotnie od mężczyzn gotowością do ulegania normatywnym naciskom? Od wielu lat powszechnie panowało przekonanie, iż odpowiedź na to pytanie jest twierdząca, a więc że kobiety są bardziej konformistyczne niż mężczyźni (Crutchfiełd, 1955). W czasach gdy my, autorzy tej książki, studiowaliśmy, prezentowano nam taki właśnie punkt widzenia. Jednak przegląd najnowszej literatury wskazuje na to, że nie jest to wcale takie jednoznaczne.


W ostatnich kilku latach badacze próbowali obiektywnie rozważyć ten problem i odwoływali się do metaanalizy. Metaanaliza to technika statystyczna, która pozwala zbierać wyniki z dużej liczby badań, analizować je łącznie i wyprowadzać statystyczne wnioski sumaryczne. I tak na przykład Alice Eagły i Linda Carli (1981) przeprowadziły metaanalizę 145 badań dotyczących wpływu społecznego, w których uczestniczyło 21 000 osób. Zgodnie z wcześniejszymi doniesieniami z literatury okazało się, że średnio mężczyźni są mniej podatni na wpływ społeczny niż kobiety.

Badaczki stwierdziły jednak, że różnica ta jest bardzo mała. Różnice w podatności na wpływy pojawiają się wtedy, gdy uśrednimy wyniki kilku tysięcy osób. Nie znaczy to wcale, że każdy mężczyzna, którego spotkasz, będzie mniej podatny na wpływy niż każda napotkana kobieta. I rzeczywiście, Eagły i Carli (1981) wykazały, że tylko 56% mężczyzn jest mniej podatnych na wpływ społeczny niż przeciętna kobieta. Znaczy to oczywiście, że wielu jest mężczyzn bardziej podatnych na wpływy niż przeciętna kobieta. Różnice w podatności na wpływy wynikające z płci są nie tylko małe, ale zależą też od typu wywieranej na ludzi presji społecznej. Eagły (1987) i Becker (1986) wykazali, że różnice w zależności od płci najczęściej ujawniają się wtedy, gdy grupa wywiera nacisk, a widzowie mogą wprost obserwować stopień, w jakim ty podporządkujesz się tej presji (jak na przykład w badaniach Ascha, gdzie każdy z uczestników wiedział, czy odpowiada tak samo jak reszta badanych). Na ten rodzaj nacisku społecznego kobiety istotnie częściej reagują konformistycznie niż mężczyźni. Zdarzają się jednak pewne sytuację, w których tylko my wiemy, czy zachowujemy się konformistycznie czy nie. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy słuchamy, kiedy inna osoba wygłasza mowę o treści sprzecznej z naszym punktem widzenia, a następnie rozstrzygamy, w tajemnicy przed innymi, w jakim stopniu zgadzamy się z jego argumentami. W sytuacjach tego rodzaju różnice pomiędzy kobietami i mężczyznami dotyczące ich podatności na wpływy właściwie zanikają. Eagły (1987) sugeruje, że może to wynikać ze społecznych ról mężczyzny i kobiety, których nas nauczono. Kobiety uczy się, by były skłonne do zgody i dawały wsparcie innym, mężczyzn natomiast — by byli niezależni w obliczu bezpośredniego nacisku

społecznego. Eagły sądzi, że i mężczyźni, i kobiety w sytuacjach publicznych, kiedy każdy może zobaczyć, jak reagują, prezentują zwykle takie zachowania, które są właściwe danej płci (np. badania nad konformizmem podobne do eksperymentów Ascha). Trzeba jednak pamiętać, że wielkość różnic związanych z płcią jest stosunkowo niewielka. Inny wniosek wynikający z badań dotyczących tej kwestii jest zaskakujący i kontrowersyjny. Eagły i Carły (1981) wynotowały płeć badaczy, którzy przeprowadzali badania nad konformizmem, i stwierdziły, że badacze znacznie

częściej niż badaczki wyprowadzali wniosek, iż mężczyźni są mniej podatni na wpływy. Chociaż powód takiego stanu rzeczy nie jest jeszcze znany, Eagły i Carli (1981) zasugerowały pewne wyjaśnienie. Otóż badacze i badaczki mogą skłaniać się do wybierania takiego materiału eksperymentalnego i takich sytuacji, które są bliskie ich płci. Na przykład badacze mogą chętniej sprawdzać, czy ludzie ulegają presji wiadomości sportowych, badaczki zaś — czy ludzie ulegają przekonującym wiadomościom na temat większej familiarności w stosunku do kobiet. Jak

pokazaliśmy wcześniej, ludzie są bardziej skłonni do konformizmu wtedy, gdy sytuacja jest im nie znana lub niejasna. Dlatego kobiety mogą częściej ulegać konformizmowi w nie znanych sobie sytuacjach stworzonych przez eksperymentatorów płci męskiej.


Podsumujmy to, co zostało wyżej powiedziane. W badaniach okazało się, że kobiety wykazują nieco większą podatność na wpływy niż mężczyźni, szczególnie w sytuacji presji grupowej. Wcześniej owe niewielkie różnice zostały wyolbrzymione w badaniach przeprowadzanych przez badaczy płci męskiej. Są oni bardziej od badaczek skłonni wykazywać, że kobiety przejawiają większą podatność na wpływy niż mężczyźni.


Opieranie się normatywnemu wpływowi społecznemu


Zwykle normatywny wpływ społeczny bywa użyteczny i właściwy. Nie zawsze jednak tak jest. W jaki sposób możemy się oprzeć niewłaściwemu normatywnemu wpływowi społecznemu? Najlepszym sposobem uchronienia się przed bezrefleksyjnym podporządkowywaniem się niewłaściwym normom społecznym jest zwrócenie baczniejszej uwagi na to, co robimy. Jeżeli zastanowimy się nad tym, czy norma, która wydaje się stosować do naszej sytuacji, jest rzeczywiście normą właściwą, to jest bardziej prawdopodobne, że dostrzeżemy te normy, którym

podporządkować się nie powinniśmy. Uświadomienie sobie obecności normatywnego wpływu społecznego jest pierwszym krokiem do stawienia oporu. Drugim krokiem jest podjęcie działania. Dlaczego nie działamy? Z powodu obawy przed śmiesznością, zakłopotaniem albo możliwością odrzucenia. Wiemy jednak, że posiadanie sprzymierzeńca może nam pomóc w opieraniu się normatywnej presji. Dlatego jeżeli znajdziesz się w sytuacji, w której nie będziesz chciał iść z tłumem, ale boisz się reperkusji z tego powodu, staraj się znaleźć inną osobę (a najlepiej grupę osób), która myśli podobnie jak ty.


kredyt zaufania: zaufanie, które w ciągu długiego czasu zdobywa człowiek, dostosowując się do norm grupowych; kiedy zdobędzie już dość zaufania, może — jeżeli jest ku temu sposobność — zachować się niezgodnie z normami, bez groźby odwetu ze strony grupy


W dodatku, prawdziwe uleganie normatywnemu wpływowi w większości przypadków daje tobie prawo do tego, że od czasu do czasu w przyszłości możesz zachować się odmiennie bez poważnych konsekwencji. Tę interesującą obserwację poczynił Edwin Hollander (1958, 1960), który stwierdził, że konformistyczne zachowanie wobec grupy przez pewien czas powoduje, że grupa ta obdarza cię

kredytem zaufania (przypominającym składanie pieniędzy w banku). Dlatego twój wcześniejszy konformizm pozwala ci w przyszłości nieraz odejść od grupy (działać niezgodnie). Jeżeli na przykład odmówisz komuś pożyczenia twojego samochodu, przyjaciele nie będą zaniepokojeni tym, co zrobiłeś, jeśli w przeszłości w innych obszarach działania podporządkowywałeś się obowiązującym w waszej grupie normom przyjaźni. Przez to podporządkowywanie się zapracowałeś na prawo bycia innym, na prawo odstępstwa od reguł normatywnych obowiązujących w tym obszarze. Opieranie się normatywnym wpływom społecznym może nie być trudne, jeżeli zdobyłeś kredyt zaufania grupy.


Wpływ mniejszości: kiedy kilku wpływa na wielu


Nie chcielibyśmy kończyć naszej dyskusji na temat normatywnego wpływu społecznego, pozostawiając wrażenie, że jednostka nie może wpływać na grupę. Jak powiedział Serge Moscovici (1985), jeżeli grupom rzeczywiście udawałoby się uciszać nonkonformistów, pozbywać się dewiantów i przekonywać każdego, by przyjął punkt widzenia większości, to w jaki sposób moglibyśmy wprowadzić jakąkolwiek zmianę w systemie? Musielibyśmy być wszyscy podobni do małych robotów, które zsynchronizowane, monotonnie maszerowałyby za innymi, i nigdy nie

potrafilibyśmy przystosować się do zmiennej rzeczywistości. Moscovici (1985) dowodzi, że także jednostka lub mniejszość może wpływać na większość. Przykładem tego jest Rosa Parks i jej odważne zachowanie w autobusie w Montgomery. Nazywa się to wpływem mniejszości. Tutaj kluczem jest zgodność. Ludzie, którzy reprezentują punkt widzenia mniejszości, muszą przez pewien czas wyrażać te same przekonania, a różni członkowie tejże mniejszości powinni się

nawzajem ze sobą zgadzać. Jeżeli człowiek reprezentujący mniejszość balansuje pomiędzy dwoma różnymi punktami widzenia albo jeżeli dwie osoby dają wyraz różnym mniejszościowym przekonaniom, wtedy większość odprawi ich jako jednostki, które wyrażają dziwaczne albo bezpodstawne opinie. Jeżeli jednak mniejszość wyraża zgodne i niezachwiane opinie, to większość najpewniej je zauważy i być może nawet zaadaptuje punkt widzenia mniejszości (Moscovici, Nemeth, 1974).


wpływ mniejszości: przypadek, w którym mniejszość członków grupy wpływa na achowanie albo na przekonania większości


Istnieją różnice opinii co do tego, dlaczego zgodna mniejszość wpływa na większość. Jednak ostatnio badacze wskazali na pewne możliwe do przyjęcia wytłumaczenie. Jak dowiodły wczesne eksperymenty Ascha, u osób znajdujących się w mniejszości występowało zjawisko publicznego konformizmu. Nie pojawiła się jednak prywatna akceptacja. Ludzie znajdujący się w mniejszości zachowywali przekonanie, że mają rację. Zostali oni po prostu zniechęceni do publicznego wyrażania swojej opinii. Jeżeli jednak mniejszość wyrazi publicznie swoją opinię, to i tak nie ma siły, która zmusiłaby większość do podporządkowania się im. Mimo to większość mogłaby ulec,

gdy to, co słyszy, powoduje pewne informacyjne konsekwencje. Członkowie większości mogą dojść do przekonania, że istnieją jeszcze inne poglądy oprócz ich perspektywy, i dlatego mogą rozważyć te kwestie bardziej uważnie. W rezultacie większość może zająć daleko bardziej rozważne i głęboko przemyślane stanowisko wobec zdania mniejszości, a to z kolei prowadzić może do przekonania, że punkt widzenia mniejszości jest wartościowy (Łatane, Wolf, 1981; Levine, Russo, 1987; Maass, Ciark, 1984; Moscovici, 1980; Nemeth, 1986; Nemeth, Mayseless, Sherman, Brown, 1990). Krótko mówiąc, większość często wywołuje zjawisko publicznego konformizmu za sprawą oddziaływania normatywnego wpływu społecznego. Mniejszość natomiast, posługując się informacyjnym wpływem społecznym, wywołuje prywatną akceptację.


Aby podsumować to, co zostało już powiedziane, przywołajmy trzy przyczyny konformistycznego zachowania się ludzi. Zachowujemy się konformistycznie: ponieważ inni ludzie są dla nas użytecznym źródłem informacji (informacyjny wpływ społeczny), z powodu nacisków na podporządkowywanie się normom (normatywny wpływ społeczny) oraz dlatego, że posiadamy zintemalizowane normy społeczne i bezrefleksyjnie im się podporządkowujemy.


Wróćmy raz jeszcze do masakry w My Lai. Przypuszczamy, że połączyły się tu wszystkie trzy przyczyny ludzkiego konformizmu, wywołując to okrucieństwo. Zachowanie innych żołnierzy spowodowało, że zabijanie wydawało się w tej sytuacji właściwe (wpływ informacyjny). Żołnierze chcieli też uniknąć odrzucenia przez kolegów i ośmieszenia się w ich oczach (wpływ normatywny). I wreszcie, zbyt łatwo podporządkowali się społecznej normie posłuszeństwa autorytetowi, bez stawiania pytań i bez wzięcia na siebie osobistej odpowiedzialności za własne czyny. To okoliczności wymuszające konformizm, a nie osobowościowe defekty żołnierzy amerykańskich doprowadziły do tragedii. W tym świetle ów incydent jest jeszcze bardziej przerażający, ponieważ wskazuje, że podobne wypadki mogą się wydarzyć w każdej grupie żołnierzy, jeżeli tylko pojawi się w niej podobna presja. Nie wolno jednak zapominać, że tragiczne konsekwencje konformizmu nie dotyczą tylko żołnierzy. Filozof Hannah Arendt (1965) dowodzi, iż większość uczestników

holocaustu to nie sadyści czy psychopaci lubujący się w masowych morderstwach na niewinnych ludziach, lecz zwyczajni obywatele, poddani jednak kompleksowej i niezwykle silnej presji społecznej. Arendt analizowała przebieg procesu Adolfa Eichmanna, nazistowskiego urzędnika, odpowiedzialnego za wysyłanie Żydów do obozów śmierci. Stwierdziła, że Eichmann nie był potworem, za jakiego powszechnie się go uważa, ale typowym biurokratą jak wielu innych, który bez stawiania pytań przełożonym robił, co mu kazano. Nie chcemy oczywiście powiedzieć, że

powinniśmy usprawiedliwić przestępstwa, których dopuścili siężołnierze w My Lai czy Eichmann. Chcemy tylko stwierdzić, że wyjaśnianie ich zachowania jako działania złych ludzi jest zbyt proste. O wiele bardziej owocne, ale także bardziej przerażające jest potraktowanie ich zachowania jako działania ludzi przeciętnych, narażonych na niezwykły wpływ społeczny. Skąd jednak wiemy, że taka interpretacja holocaustu i wydarzeń w My Lai jest właściwa? Czy możemy być pewni, że to

właśnie wpływ społeczny był przyczyną tych wszystkich okrucieństw i że nie stało się to jedynie za sprawą złych ludzi? Odpowiedzi należy szukać w badaniach nad presją społeczną, przeprowadzanych w kontrolowanych warunkach laboratoryjnych. Moglibyśmy wybrać próbę przeciętnych obywateli, poddać ich różnym rodzajom społecznego wpływu i stwierdzić, w jakim stopniu się podporządkują i będą posłuszni. Czy eksperymentator może w taki sposób wpłynąć na tych ludzi, by popełniali niemoralne czyny, takie jak na przykład zadawanie dotkliwego bólu

niewinnym widzom? Staniey Milgram (1963,1974,1976) podjął się tego zadania i przeprowadził najsłynniejszą w psychologii społecznej serię badań.


Posłuszeństwo autorytetowi


Wyobraź sobie, że jesteś jednym z uczestników badań Milgrama i pomyśl, jak ty byś reagował. Odpowiedziałeś na ogłoszenie w gazecie, w którym proszono o udział w badaniach nad pamięcią i uczeniem się. (Inni uczestnicy badań są w wieku od dwudziestu do pięćdziesięciu lat i są z zawodu robotnikami). Kiedy wchodzisz do laboratorium, spotykasz drugiego uczestnika eksperymentu. Ma on czterdzieści siedem lat, ma nadwagę i wygląda na miłego faceta. Eksperymentator wyjaśnia, że

jeden z was będzie grał rolę nauczyciela, drugi zaś ucznia. Wyciągasz z kapelusza karteczkę i dowiadujesz się, że ty masz być nauczycielem. Okazuje się, że twoim zadaniem jest nauczenie twojego ucznia par wyrazów (np. niebieska-skrzynka, miłydzień), a następnie sprawdzenie, czy umie je na pamięć. Eksperymentator mówi ci, że będziesz wymierzał uczniowi wstrząs elektryczny za każdym razem, kiedy się pomyli, ponieważ celem tych badań jest sprawdzenie wpływu kary na proces uczenia się. Widzisz, jak drugi uczestnik eksperymentu — twój uczeń — w sąsiednim pokoju zostaje przywiązany do krzesła i jak mu przymocowują elektrody do rąk. Siedzisz

przed generatorem wstrząsów elektrycznych zaopatrzonym w trzydzieści przełączników, za pomocą których emituje się wstrząsy o napięciu prądu od 15 do 450 woltów (każdy kolejny przełącznik wymierza wstrząs silniejszy o 15 woltów). Przy przełącznikach znajdują się napisy informujące o sile szoku: od „Słaby wstrząs” poprzez „Niebezpieczeństwo – bolesny wstrząs” do „XXX”. Eksperymentator poucza cię, że jeżeli uczeń popełni pierwszą pomyłkę, powinieneś wymierzyć mu

wstrząs o sile 15 woltów, a więc najlżejszy. Przy każdej następnej pomyłce masz zwiększać napięcie wstrząsu o kolejne 15 woltów. Abyś wiedział jak, działa wstrząs elektryczny, eksperymentator wymierza ci jeden o sile 45 woltów. Odczuwasz go dość boleśnie. Odczytujesz listę par słów uczniowi, po czym rozpoczynasz fazę sprawdzającą. Po podaniu pierwszego słowa z każdej pary podajesz cztery możliwe odpowiedzi. Uczeń odpowiada poprzez naciskanie jednego z czterech guzików, które powodują zapalenie światła w skrzynce leżącej przed tobą. Na początku wszystko przebiega gładko, ponieważ pierwsze odpowiedzi ucznia są prawidłowe. Później jednak pada zła odpowiedź, zatem, jak cię poinstruowano, wymierzasz uczniowi wstrząs elektryczny. Zaczynasz się prawdopodobnie niepokoić o liczbę i siłę wstrząsów, jakie będziesz musiał zastosować. Kiedy dochodzisz do poziomu 75 woltów, uczeń, którego słyszysz przez interkom, wydaje z siebie odgłos bólu.Być może w tym momencie przerywasz i pytasz eksperymentatora, co powinieneś zrobić. On odpowiada: „Proszę kontynuować". Uczeń popełnia kolejne pomyłki, a ty

aplikujesz mu kilka następnych wstrząsów. Uczeń protestuje, krzyczy: „Już dość! Proszę mnie stąd wypuścić!" Patrzysz na eksperymentatora zaniepokojony, on jednak mówi: „Proszę kontynuować, to jest absolutnie konieczne" (patrz ryć. 7.6). Jak byś postąpił? Jak myślisz, ile osób byłoby nadal posłusznych eksperymentatorowi i zwiększałoby natężenie wstrząsów, aż do zaaplikowania wstrząsu o maksymalnej sile — 450 woltów? Kiedy zadano to pytanie studentom starszych lat psychologii z Uniwersytetu Yale, odpowiedzieli, że postąpiłoby tak jedynie około l % populacji. Podobne przewidywania poczyniła grupa dorosłych osób wywodzących się z klasy średniej oraz grupa psychiatrów przyjmujących pacjentów w ramach ubezpieczeń społecznych. Ty jednak, po naszej dotychczasowej dyskusji na temat konformizmu, nie jesteś prawdopodobnie takim optymistą. Nikt by nie przypuszczał, że holocaust czy masakra w My Lai mogą się zdarzyć, a jednak tak było. Podobnie jak żołnierze w My Lai tak większość uczestników badań Milgrama uległa presji osoby obdarzonej autorytetem. Średnie maksymalne natężenie zaaplikowanych uczniowi wstrząsów elektrycznych wyniosło 360 woltów, a 62,5% badanych zastosowało szok o

najwyższym natężeniu — 450 woltów, 80% uczestników eksperymentu emitowało wstrząsy nadal, nawet wówczas, gdy uczeń — który wcześniej wspominał, że ma kłopoty z sercem — krzyczał: „Pozwólcie mi stąd wyjść! Pozwólcie mi stąd wyjść! Serce mi nawala! Pozwólcie mi stąd wyjść! [...] Zabierzcie mnie stąd! Nie chcę już uczestniczyć w tym eksperymencie!" (Milgram, 1974, s. 56). Trzeba w tym miejscu powiedzieć, że uczeń w rzeczywistości był współpracownikiem eksperymentatora i grał swoją rolę. Faktycznie nie odbierałżadnych wstrząsów. Równie ważne jest to, że badania zostały zaaranżowane w sposób bardzo przekonujący, tak że badani byli przekonani, iż naprawdę wymierzają partnerowi wstrząsy elektryczne. Oto jak Milgram opisał reakcję jednego z uczestników eksperymentu, grającego rolę nauczyciela: Obserwowałem wykształconego i zrównoważonego biznesmena, który wkraczając do laboratorium, uśmiechał się i był pewny siebie. W ciągu 20 minut zmienił się w bełkoczącego i jąkającego się osobnika bliskiego stanowi załamania nerwowego. Stale chwytał się za uszy i wykręcał sobie ręce. W pewnym momencie

położył dłoń na czole i wymamrotał: „Boże, niech to się skończy". Jednak cały czas reagował na każde słowo eksperymentatora i był mu posłuszny do końca. (Milgram, 1963, s. 377) Dlaczego tak wielu uczestników eksperymentu (zróżnicowanych pod względem wieku od dwudziestu do pięćdziesięciu lat) uległo życzeniom eksperymentatora do tego stopnia, że (przynajmniej we własnym przekonaniu) zadawali wielki ból innemu człowiekowi? I dlaczego studenci, osoby dorosłe, wywodzące się z klasy średniej, oraz psychiatrzy tak bardzo mylili się, próbując przewidzieć, co badani zrobią w tej sytuacji? Wszystkie trzy przyczyny, dla których ludzie zachowują się konformistycznie, zastosowane jednocześnie w podstępny sposób powodowały, że uczestnicy eksperymentu Milgrama byli posłuszni — tak jak byli posłuszni żołnierze w My Lai. Rozważmy działanie tych przyczyn w eksperymencie Milgrama.


RYCINA 7.7. Wyniki różnych wersji eksperymentu Milgrama. Posłuszeństwo było najwyższe w wersji standardowej, w której badanym polecano wymierzać innej osobie wstrząsy elektryczne o wzrastającym napięciu (słupek z lewej strony). Posłuszeństwo obniżyło się wtedy, gdy inni uczestnicy eksperymentu byli nieposłuszni oraz wtedy, gdy osoba ciesząca się autorytetem nie była obecna (dwa środkowe słupki). W końcu, gdy nie wydawano poleceń, aby zwiększać intensywność wstrząsów elektrycznych, prawie żaden uczestnik eksperymentu nie użył mocniejszych wstrząsów (słupek po prawej stronie). Kontrast pomiędzy dwoma skrajnymi słupkami pokazuje siłę społecznej normy posłuszeństwa (zaczerpnięto z: Milgram, 1974)


Oczywiste jest przede wszystkim to, że z powodu normatywnego nacisku ludziom trudniej było odmówić eksperymentatorowi i przerwać emitowanie wstrząsów.


Pokazaliśmy już, że jeżeli ktoś rzeczywiście chce nas do czegoś skłonić, to sprzeciwienie się jemu może być trudne. Jest to prawda szczególnie w odniesieniu do takich sytuacji, gdy ów „ktoś" jest osobą cieszącą się autorytetem. Uczestnicy eksperymentu Milgrama byli prawdopodobnie przekonani, że jeżeli odmówiliby współpracy, eksperymentator byłby zawiedziony, urażony, a może nawet zły — i każda z tych ewentualności stwarzała przymus do kontynuacji. Trzeba jednak zauważyć, że tu, inaczej niż w badaniach Ascha, eksperymentator aktywnie próbował nakłonić uczestników do konformizmu, wydając im surowe polecenia w rodzaju: „Proszę kontynuować, to jest absolutnie konieczne". Jeżeli osoba ciesząca się autorytetem tak bardzo domaga się, byśmy byli posłuszni, trudno jej odmówić. Obecność normatywnej presji w badaniach Milgrama stała się oczywista po przeprowadzeniu jednej z odmian standardowej wersji eksperymentu. Tym razem w

eksperymencie brało udział trzech nauczycieli, przy czym dwóch z nich było współpracownikami eksperymentatora. Jeden współpracownik odczytywał listę par wyrazów, drugi natomiast informował ucznia, czy jego odpowiedź jest poprawna. Zadaniem rzeczywistego uczestnika eksperymentu było podawanie wstrząsów elektrycznych. Tutaj, podobnie do oryginalnego eksperymentu, z każdym kolejnym błędem wzrastała siła wstrząsu. Przy wstrząsie 150 woltów, kiedy uczeń po raz pierwszy gwałtownie zaprotestował, jeden ze współpracowników odmawiał dalszego udziału, mimo że eksperymentator nakłaniał go do tego. Przy wstrząsie o napięciu

prądu 210 woltów odmawiał drugi współpracownik. Jaki był wynik tego eksperymentu? Gdy badani zauważali, że inni są nieposłuszni, uwalniali się od swego konformizmu i łatwiej im było również powiedzieć „nie". Jedynie 10% badanych zastosowało w tym eksperymencie najsilniejszy wstrząs (patrz ryć. 7.7). Istnieje więc duża presja na konformizm wtedy, gdy ludzie pozostają sam na sam z osobą cieszącą się autorytetem. Jest im jednak łatwiej zbuntować się, gdy ktoś inny zrobi to samo. Wniosek ten jest zgodny z wynikami eksperymentu Ascha, który wykazał, że ludzie znacznie rzadziej ulegają konformizmowi, jeżeli jeden współpracownik eksperymentatora wyłamuje się z grupy i konsekwentnie podaje prawidłowe odpowiedzi.


Pomimo swojej siły normatywny wpływ społeczny nie był jedyną przyczyną ulegania. Eksperymentator, choć autorytatywny i stanowczy, nie straszył przecież nikogo pistoletem i nie groził badanym „konformizm albo nic". Uczestnicy eksperymentu mogli zrezygnować i wyjść w każdej chwili. Dlaczego tego nie zrobili, zwłaszcza że badacz był dla nich obcym człowiekiem, którego nigdy przedtem nie spotkali i z którym prawdopodobnie już nigdy więcej się nie zobaczą? Wcześniej mówiliśmy już, że jeżeli ludzie znajdą się w zaskakującej sytuacji i nie wiedzą, jak

postąpić, wykorzystują innych, by pomogli ją zdefiniować. Informacyjny wpływ społeczny jest szczególnie silny wtedy, gdy sytuacja jest niejasna albo kryzysowa, a inni ludzie znajdujący się w tym samym położeniu są spostrzegani jako eksperci. Okoliczności, w jakich znaleźli się uczestnicy badań Milgrama, były w sposób oczywisty zaskakujące i nieznane, a przy tym niepokojące. Dopóki eksperymentator objaśniał zadanie, wszystko wydawało się proste. Wkrótce jednak natknęli się na coś zupełnie innego. Uczeń krzyczał z bólu, a eksperymentator tłumaczył, że chociaż wstrząsy elektryczne mogą być bolesne, nie powodują trwałych uszkodzeń tkanek. Badani nie chcieli nikogo skrzywdzić, ale zgadzając się brać udział w eksperymencie, wykonywali polecenia. W obliczu takiego konfliktu było naturalne, że użyli oni eksperta — eksperymentatora — by pomógł im rozstrzygnąć, jak należy postąpić. Dowodów na obecność informacyjnego wpływu społecznego dostarczyła kolejna wersja standardowego eksperymentu Milgrama. Różnił się od oryginalnego tylko w trzech kluczowych punktach. Po pierwsze, eksperymentator nigdy nie mówił, jak

silnych wstrząsów należy użyć, pozostawiając tę decyzję nauczycielowi (prawdziwej

osobie badanej). Po drugie, przed zakończeniem badań wywoływano eksperymentatora do telefonu, a on wychodził z pokoju, polecając badanym, by kontynuowali bez niego. Po trzecie wreszcie, jeden ze współpracowników eksperymentatora grał rolę dodatkowego nauczyciela, którego zadaniem było rejestrować, ile czasu potrzebuje uczeń na reakcję. Gdy eksperymentator był

nieobecny, drugi nauczyciel oznajmiał, że wymyślił właśnie dobry system. Proponował, by badany zwiększał siłę wstrząsu za każdym razem, gdy uczeń się pomyli. Upierał się, by zastosować taką procedurę. Zauważmy, że w tej sytuacji osoba wydająca polecenia nie jest ekspertem. Jest ona teraz człowiekiem przeciętnym i nie dysponuje większą wiedzą niż którykolwiek z uczestników eksperymentu. Ponieważ osoba ta już nie jest ekspertem, ludzie będą chętniej traktować ją jako

źródło informacji o tym, jak należy zareagować. Jak widać na rycinie 7.7, w tej wersji eksperymentu stopień ulegania obniżył się z 65% osób, które zastosowały najsilniejszy wstrząs, do jedynie 20%. (To, że 20% osób ciągle jeszcze ulega, świadczy o tym, iż niektórzy są do tego stopnia niepewni, co robić, że wykorzystują jako wskazówkę nawet zachowanie osoby, która nie jest ekspertem).


Jeszcze jedna wersja eksperymentu przeprowadzona przez Stanieya Milgrama podkreśla wagę osoby obdarzonej autorytetem jako eksperta w wywoływaniu konformizmu i posłuszeństwa. W tych badaniach dwóch faktycznych eksperymentatorów wydawało polecenia osobie badanej. Przy wstrząsie o napięciu prądu 150 woltów, kiedy uczeń po raz pierwszy krzyknął, że nie chce dalej

odpowiadać, eksperymentatorzy rozpoczęli spór o to, czy powinni kontynuować badanie. W tym momencie 100% uczestników eksperymentu przestało reagować. Zauważmy, że nigdy ofiara nie sprawiła, żeby wszyscy badani przestali być posłuszni. Jednak wtedy, kiedy definicja sytuacji, którą znają osoby mające autorytet jest niejasna, uczestnicy eksperymentu wyłamują się ze swojej konformistycznej roli. Zatem w eksperymentach Milgrama ujawniały się normatywne i informacyjne wpływy społeczne. Jednak nie wyjaśniają nam one w pełni często wręcz niehumanitarnego postępowania. Tłumaczą tylko, dlaczego ludzie ulegli na początku. Ale dlaczego potem, gdy coraz bardziej oczywiste się stawało, iż wyrządzają krzywdę uczniowi, nie zauważyli, że ich postępowanie jest złe, i dlaczego go nie zaprzestali? Zupełnie jak żołnierze w My Lai, którzy wytrwale zabijali mieszkańców wioski jeszcze długo potem, gdy stało się jasne, że są to nie uzbrojeni i bezbronni cywile, tak wielu uczestników eksperymentów Milgrama naciskało dźwignię generatora raz za razem, nie zważając na krzyki dręczonego człowieka. Aby zrozumieć owo uleganie, musimy rozważyć jeszcze jeden aspekt sytuacji. Przede wszystkim, jak już mówiliśmy wcześniej, ludzie czasami podporządkowują się nieodpowiednim normom społecznym, właśnie tak, jak sekretarki w badaniach Ellen Langer, które podporządkowały się normie: „Rób to, o co cię proszą w notatce", nawet wtedy, gdy notatka była dziwaczna. Czasami też włączamy „automatycznego pilota" i nie zauważamy, że norma społeczna, której się podporządkowujemy, jest niewłaściwa albo że nie przystaje do danej sytuacji. Nie chcemy sugerować, że uczestnicy badań

Milgrama byli całkowicie bezrefleksyjni czy teżże nie uświadamiali sobie tego, co robią. Wszyscy bardzo przeżywali położenie ofiary. Problem polegał na tym, że badani wpadli w pajęczynę sprzecznych norm i trudno im było określić, której z nich się podporządkować. Na początku eksperymentu było całkowicie uzasadnione posłuszeństwo normie mówiącej: „Bądź posłuszny ekspertowi, osobie uznanej za autorytet". Eksperymentator był pewny siebie i dobrze poinformowany, a badania sprawiały wrażenie sensownego sprawdzianu interesującej hipotezy. Dlaczego więc nie współpracować i nie robić tego, o co proszą? Stopniowo jednak reguły gry

zmieniały się i normą „posłuszeństwa autorytetowi" stała się w pewnym momencie niewłaściwa. Eksperymentator, który przedtem wydawał się racjonalny, prosi nas teraz o zadawanie wielkiego bólu innemu uczestnikowi badań. Jeżeli jednak człowiek raz podporządkuje się jakiejś normie, jest mu trudno zawrócić i uświadomić sobie, że stała się już ona nieodpowiednia i że teraz trzeba podporządkować się innej, która mówi: „Nie krzywdź niepotrzebnie drugiego człowieka". Przypuśćmy na przykład, że eksperymentator wyjaśniłby na początku, że szuka chętnych do podawania wstrząsów elektrycznych, być może nawet śmiertelnych, innej osobie uczestniczącej w badaniach. Ilu ludzi wyraziłoby zgodę na udział w tym eksperymencie? Przypuszczamy, że niewielu, ponieważ jest jasne, że byłoby to pogwałcenie społecznej i osobistej normy niewyrządzania krzywdy drugiemu człowiekowi. Zamiast tego eksperymentator zastosował więc pewien rodzaj procedury „wabienia i przełączania". Najpierw stworzył wrażenie, że norma „posłuszeństwa autorytetowi" jest w tej sytuacji odpowiednia, a następnie stopniowo normę tęłamał. Rezygnacja z normy posłuszeństwa autorytetowi jest szczególnie trudna z powodu dwóch

kluczowych aspektów sytuacji. Po pierwsze, eksperyment toczył się szybko i badani nie mieli czasu na refleksję nad własnym zachowaniem. Byli zajęci odkodowywaniem odpowiedzi ucznia, utrzymywaniem kolejności podawanych mu wyrazów i określaniem, czy jego odpowiedzi były prawidłowe. Jeżeli zajmowali się tymi szczegółami uważnie i dostosowywali się do szybkiego tempa eksperymentu, to trudno im było zauważyć, że norma, która kierowała ich zachowaniem — współpraca z osobą cieszącą się autorytetem — po pewnym czasie przestała być właściwa.

Sądzimy, że jeżeli w połowie eksperymentu uczestnicy mieliby choćby pięciominutową przerwę i zostali sami w pokoju, to o wiele większej liczbie osób udałoby się przedefiniować sytuację i odmówiliby dalszego udziału w badaniach. Po drugie, trzeba pamiętać, że eksperymentator prosił o zwiększanie siły wstrząsów elektrycznych o bardzo małą wielkość. Uczestnicy badań nie przechodzili od podania słabego wstrząsu do wstrząsu potencjalnie śmiertelnego. Za każdym razem stawali w obliczu decyzji, czy zwiększyć napięcie prądu jedynie o 15 woltów. Jak widzieliśmy

w rozdziale 3, kiedy człowiek podejmuje ważną albo skomplikowaną decyzję, pojawia się dysonans, a zaraz potem nacisk, by go zredukować. Efektywnym sposobem redukcji dysonansu, który pojawia się przy podejmowaniu trudnych decyzji, jest konkluzja, że podjęta decyzja była w pełni uzasadniona. Ponieważ proces redukowania dysonansu uzasadnia wcześniejsze działanie, to w pewnych sytuacjach dzieje się tak, że człowiek staje się bardziej podatny na presję prowadzącą do

eskalacji wybranej aktywności.


Dlatego, jeżeli uczestnicy eksperymentu Milgrama zgodzili się zastosować pierwszy wstrząs, znaleźli się pod presją, która kazała im nadal się podporządkowywać. Kiedy podawali każdy następny impuls o coraz większym natężeniu, musieli to działanie wytłumaczyć samym sobie. Skoro zaś uzasadnili podanie wstrząsu o pewnej sile, trudne było wyprowadzenie wniosku, że mogliby przerwać tę serię. Co właściwie mogliby wtedy powiedzieć? „Dobrze, zaaplikuję mu 200 woltów, ale nie 215. Nie, 215 nigdy!" Każde kolejne uzasadnienie prowadziło do następnego wstrząsu, a ten znowu wywoływał dysonans, który trzeba było zlikwidować. 215 woltów niewiele

różni się od 200, a 230 nie jest dużo większe od 215. Ci, którzy przerwali serię, musieli stawić czoło ogromnej presji wewnętrznej pchającej ich ku kontynuacji. Na koniec przypomnijmy, że uczestnicy badań Milgrama znaleźli się w złożonej sytuacji społecznej i w ich decyzji przyciśnięcia guzika generatora brało udział kilka czynników. Informacyjny i normatywny wpływ społeczny był bardzo silny. Wiemy, że ludzie niechętnie ponoszą koszty wynikające z nieposłuszeństwa wobec osób o niekwestionowanym autorytecie, za jaką uważali eksperymentatora, który był dla nich wiarygodnym źródłem informacji. Jednocześnie zostali schwytani w pajęczynę sprzecznych norm społecznych i trudno im było się zorientować, że ta norma, której się od początku podporządkowali — posłuszeństwo autorytetowi — stała się wkrótce nieodpowiednia. Do tych wszystkich trudności dochodziła jeszcze i ta, że proszeni byli o zwiększanie napięcia prądu o małe wielkości. Po uzasadnieniu przed samym sobą faktu zaaplikowania pierwszego wstrząsu, było już bardzo trudno uznać, że podanie następnego, różniącego się przecież tak niewiele od tego pierwszego, jest złe.


Zanim zakończymy dyskusję o badaniach Milgrama, musimy wspomnieć o jeszcze jednej możliwej interpretacji uzyskanych przez niego wyników. Być może osoby badane nie działały tak niehumanitarnie, ponieważ w każdym z nas istnieje zła strona ludzkiej natury — gotowa ujawnić się zawsze wtedy, gdy znajdzie chociażby kruche usprawiedliwienie. Pomijając wszystkie inne względy, wyrządzanie krzywdy drugiemu człowiekowi w eksperymencie Milgrama było przecież społecznie dopuszczalne, co więcej — badanym polecano to robić. Być może pozwoliło to na

ekspresję uniwersalnego popędu agresji. Aby sprawdzić tę hipotezę, Milgram przeprowadził jeszcze jedną wersję swojego eksperymentu, która różniła się od standardowej tylko tym, że eksperymentator poinstruował badanych, iż mogą wybrać natężenie wstrząsów, jakie będą podawać uczniom, gdy ci popełnią błąd. Milgram przyzwolił na użycie wstrząsów o najwyższej sile, twierdząc, że wykorzystując wszystkie poziomy, możną się wiele nauczyć. Ta instrukcja powinna pozwolić na uwolnienie nieposkromionych agresywnych popędów. Tak się jednak nie stało.

Badani stosowali bardzo łagodne wstrząsy (patrz ryć. 7.7). Jedynie 2,5% osób zastosowało wstrząs o najwyższej sile. Tak więc badania Milgrama nie potwierdziły tezy, że istnieje w ludziach skłonność do czynienia zła, która ujawnia się w pewnych warunkach. Badania te dowiodły natomiast, że naciski społeczne mogą działać tak podstępnie, iż ludzie zaczynają postępować niehumanitarnie. Niech nam będzie wolno zakończyć ten rozdział słowami samego Stanieya Milgrama: Nawet Eichmann odczuwał mdłości, gdy objeżdżał obozy koncentracyjne, a jego uczestnictwo w masowym morderstwie sprowadzało się do siedzenia za biurkiem i przerzucania

papierów. Natomiast osoba w obozie, która rzeczywiście wpuszczała cyklon B do komór gazowych, mogła uzasadnić swoje postępowanie tym, że wykonywała jedynie rozkazy płynące z góry. Zatem mamy tu do czynienia z fragmentaryzacją całkowitego ludzkiego działania. Żaden człowiek nie zdecydował się i na wykonanie złego czynu, i na konfrontację z jego konsekwencjami. Nie ma osoby, którą można by obarczyć całą odpowiedzialnością za ten akt. Być może jest to najbardziej powszechna cecha zorganizowanego społecznie zła we współczesnym społeczeństwie. (Milgram, 1976, s. 183-184)


Podsumowanie


W tym rozdziale skupiliśmy się na konformizmie, czyli na tym, jak ludzie zmieniają swoje zachowanie wskutek rzeczywistego (lub wyimaginowanego) wpływu innych osób. Stwierdziliśmy, że istnieją dwa główne powody, dla których zachowują się konformistycznie: informacyjny oraz normatywny wpływ społeczny. Informacyjny wpływ społeczny pojawia się wtedy, gdy ludzie nie wiedzą, co zrobić albo co powiedzieć, aby ich zachowanie było poprawne (lub najlepsze). Taka reakcja zwykle następuje w nowych, zaskakujących albo kryzysowych sytuacjach, a więc wówczas,

kiedy definicja sytuacji nie jest jasna. Ludzie patrzą na zachowanie innych jak na ważne źródło informacji i wykorzystują je do wybierania właściwych kierunków swojego działania. Informacyjny wpływ społeczny kończy się zwykle prywatną akceptacją, gdy ludzie prawdziwie wierzą w to, co inni mówią i robią. Istnieje większa skłonność do wykorzystywania drugiego człowieka jako źródła informacji wtedy, gdy sytuacja (a więc i to, co należy robić) jest niejasna. W takim przypadku jesteśmy bardziej otwarci na wpływ innych osób. Eksperci są bardzo dobrym źródłem wpływu, ponieważ mają zwykle najwięcej informacji o właściwych reakcjach. Specjalnym typem niejasnej sytuacji jest kryzys. Strach, zakłopotanie i panika zwiększają naszą wiarę w to, że inni pomogą nam rozstrzygnąć, jak postąpić. Wykorzystywanie innych jako źródła informacji może się jednak nie powieść. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy ludzie popadają w panikę dlatego, że inni poddają się panice. Indukowanie może pojawić się wtedy, gdy emocje i zachowania szybko rozprzestrzeniają się w dużej grupie. Przykładem jest zjawisko psychozy tłumu. Możesz najlepiej się uchronić przed niewłaściwym wykorzystaniem innych jako źródła informacji poprzez sprawdzanie, czy informacje, które od nich otrzymujesz, nie są sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem i twoimi zasadami moralnymi. Normatywny wpływ społeczny wynika z różnych przyczyn. Zmieniamy swoje zachowanie, by dorównać innym, nie dlatego, że zdają się wiedzieć lepiej, co się wokół dzieje, ale dlatego, że chcemy zostać członkiem grupy i chcemy nadal czerpać korzyści wynikające z uczestnictwa w niej albo też pragniemy uniknąć ośmieszenia czy odrzucenia. Normatywny wpływ społeczny może pojawić się nawet w jednoznacznych sytuacjach. Ludzie będą podporządkowywać się innym z powodów normatywnych nawet wtedy, gdy wiedzą, że to, co robią, jest niewłaściwe. Normatywny wpływ społeczny zwykle kończy się publicznym konformizmem, lecz nigdy prywatną akceptacją idei czy zachowań innych ludzi. Brak reakcji na wpływy

normatywne może być bardzo bolesny w skutkach. Naciski normatywne działają na wielu poziomach życia społecznego. Wpływają na to, co mamy w zwyczaju jeść, na nasz image, nasze hobby itd. One promują poprawne (grzeczne) zachowanie w społeczeństwie i mogą też pośredniczyć w zmianach społecznych. Specjalnym typem konformizmu jest bezrefleksyjne podporządkowanie się. Działamy wtedy tak, jakbyśmy byli pod wpływem automatycznego pilota. Nigdy nie kwestionujemy i nigdy nie myślimy o normach społecznych, jak na przykład norma wzajemności, którym się podporządkowujemy. Teoria wpływu społecznego określa, w jakich

warunkach jest najbardziej prawdopodobne ujawnienie się normatywnego wpływu społecznego, a mianowicie poprzez odwołanie się do siły, bezpośredniości i liczby członków grupy. Jesteśmy najbardziej skłonni zachować się konformistycznie, gdy zależy nam na grupie, gdy członkowie grupy są jednomyślni w swoich przekonaniach i zachowaniach i gdy grupa liczy co najmniej trzy osoby albo więcej osób. Możemy się opierać niewłaściwemu konformizmowi z powodów normatywnych, będąc bardziej rozważnymi wobec presji normatywnej i poprzez zarabianie (w czasie) na kredyt zaufania ze strony grupy, której członków cenimy. I wreszcie, może się też w

pewnych warunkach pojawić wpływ mniejszości, gdy mniejszość członków grupy wpływa na przekonania i zachowanie większości. W najsłynniejszej w psychologii społecznej serii eksperymentów Staniey Milgram badał granice posłuszeństwa osobie cieszącej się autorytetem. Połączone naciski informacyjne i normatywne spowodowały wysoki poziom posłuszeństwa. Większość osób badanych podawała w ich mniemaniu prawie śmiertelne wstrząsy elektryczne innym uczestnikom. Uczestnicy eksperymentu zostali schwytani w pajęczynę norm pozostających ze sobą w konflikcie. Trudno im się było zorientować, że ta norma, której się podporządkowali na początku (posłuszeństwo autorytetowi), przestała być normą właściwą. Trudności przysparzał dodatkowo fakt, że proszono o zwiększanie siły wstrząsów o małą wielkość. Po uzasadnieniu przed samym sobą podania wstrząsu o pewnym napięciu prądu, ludziom trudno było stwierdzić, że tylko trochę silniejszy wstrząs jest zły. Niestety, warunki, które powodowały takie ekstremalnie antyspołeczne zachowania w laboratorium Milgrama, powstają także w realnym życiu, czego przykładem mogą być takie tragedie, jak holocaust czy masowe morderstwo w My Lai w Wietnamie.



Rozdział 8: Postawy i zmiany postaw: wpływanie na myśli i uczucia


Latem 1988 r. wiceprezydent USA George Bush był daleko za gubernatorem Michaelem Dukaidsem w wyścigu do prezydentury. Niektórzy obserwatorzy byli przekonani, że Dukakis jest już nie do pokonania. Niespodziewanie jednak w ciągu kilku miesięcy przewaga zniknęła i w dniu wyborów Bush łatwo zwyciężył. Wielu analityków polityki ważną rolę w tym zwrocie przypisywało Williemu Hortonowi. Rzeczywiście, magazyn „Time" nazwał go „najbardziej wartościowym graczem George'a Busha". Kim był Willie Horton? Nie byłżadnym z doradców w kampanii Busha; nie był też ważną osobą wspierającą finansowo kampanię Busha. W rzeczywistości nigdy się nie spotkali. Być może niektórzy z was pamiętają, że Willie Horton był skazańcem, który został zwolniony z więzienia w Massachusetts przed upływem kary, w ramach programu udzielania urlopów. Będąc na urlopie Willie Horton uciekł do Maryland, gdzie zgwałcił kobietę, a wcześniej zranił jej partnera. Michael Dukakis był wówczas gubernatorem stanu Massachusetts. Bush w licznych audycjach telewizyjnych oskarżał Dukakisa, że jest zbyt łagodny dla przestępców, i wydrukował ulotki ukazujące twarz grożnego Williego Hortona oraz przestępców wchodzących i wychodzących z więzienia przez obrotowe drzwi. Te ulotki trafiły w czułe miejsce wielu Amerykanów, którzy obawiali się kryminalistów i żywili głęboko zakorzenione podejrzenia, że system prawny faworyzuje przestępców kosztem ich ofiar. Ponieważ ulotki ujawniły także, że Willie Horton jest Afro-Amerykaninem, dlatego mogły wzbudzać stereotypy i uprzedzenia u białych odbiorców tych informacji. Michael Dukakis odpierał atak za pomocą faktów i liczb. Wytknął, że Massachusetts był tylko jednym z wielu stanów, w których wprowadzono program udzielania urlopów więźniom i że nawet rząd federalny (którego George Bush był później wiceprezydentem) wysyłał skazańców na urlopy. Stwierdził, że programy udzielania urlopów ogólnie były bardzo skuteczne i że w 1987 r. na 53000 więźniów, którzy otrzymali urlop, tylko niewielki procent znalazł się w kłopotach. W innych sprawach także dysponował arsenałem faktów. „Dziesięć zrównoważonych budżetów z rzędu” – głosiła jedna z jego ulotek. „Podatki obniżone pięciokrotnie, 400000 utworzonych miejsc pracy, o 20% więcej policjantów na ulicach”. Czy nie znudziło cię to jeszcze? Tak było ze społeczeństwem amerykańskim. Gdyby Michael Dukakis miał w swoim sztabie wyborczym psychologa społecznego, to ten wyjaśniłby mu, że ludzie którzy są rozdrażnieni obawami o bezpieczeństwo swoje i swoich bliskich, nie chcą słuchać o faktach i liczbach. Oni chcą rozproszyć swoje wątpliwości – np. przyjmując podejście G.Bush’a – „dla przestępców trzeba być twardym”, oraz odpowiadając na jego apel o „bardziej życzliwe i łagodne społeczeństwo”. Wydaje się, że z tej lekcji dużo wyniósł Bill Clinton, który nie posłużył się metodą faktów i liczb, jak to zrobił Dukakis. W 1992 r. USA były w głębokiej recesji i wiele rodzin cierpiało z powodu ekonomicznych niedostatków. Bill Clinton zaprezentował hasła, które podkreślały potrzebę „zmiany” – słowo, którego często używał – i przedstawiały go jako troszczącego się, współczującego człowieka, który potrafi rozwiązywać problemy narodowe. Mówiąc krótko, w swojej kampanii raczej próbował mówić o przywróceniu zaufania i o współczuciu niż wyliczać fakty i liczby.


Czasami fakty i liczby mogą być skuteczne w procesie perswazji. Rozważmy kampanię antynikotynową. W ostatnich dwudziestu latach podejmowany jest zgodny wysiłek informowania Amerykanów o niebezpieczeństwach związanych z paleniem papierosów przez lepsze uswiadonienie faktów świadczących o tym, że palenie jest związane z wieloma poważnymi zagrażającymi życiu chorobami. Ta kampania jest bardzo skuteczna : procent dorosłych Amerykanów, którzy palą, spadł do najniższego poziomu od czasu, kiedy rzą zaczął prowadzić statystyki w 1955 r. [...] Zauważymy, że spadek ten nastąpił pomimo reklamowania parierosów oraz nakłaniania do lekceważenia faktów i kojarzenia palenia z seksem , radością i wieczną młodościa. Ani ulotki z Williem Hortonem wydrukowane przez Busha, ani komunikaty antynikotynowe nie były kontrolowanymi eksperymentami. Tak wiec, nie wiemy na pewno, co spowodowało, że głosowano na Busha, lub dlaczego rzucano palenie. Te przykłady sugerują jednakże, że na postawy ludzi można wpływać zupełnie różnymi sposobami. W pewnych warunkach człowiek ulega logicznej analizie faktów, w innych — reaguje na odwoływania do obaw, nadziei i pragnień. Jakie to warunki? Czym naprawdę jest postawa i jak się zmienia? Te pytania, jedne z najstarszych pytań w psychologii społecznej, będą przedmiotem rozważań w tym rozdziale.



Definicja postaw


Chociaż wśród psychologów społecznych nie ma zupełnej zgody co do precyzyjnej difinicji postawy, większość zgadza się, że jest to trwała ocena — pozytywna lub negatywna — ludzi, obiektów i idei (Eagły, Chaiken, 1993; Olson, Zanna, 1993). Postawy są trwałe w tym sensie, że często utrzymują się przez dłuższy czas. Chwilowa irytacja z powodu czegoś, co ktoś powiedział, nie jest postawą, ale trwały, negatywny obraz tej osoby jest postawą. Postawy są oceną, to znaczy, że są one pozytywną lub negatywną reakcją na coś. Ludzie nie są neutralnymi obserwatorami świata, ale stale oceniają to, co widzą. Na przykład byłoby dziwne usłyszeć, jak ktoś mówi: „Moje uczucia wobec sardeli, węży, ciastka czekoladowego i moich współmieszkańców są całkowicie neutralne".


postawa: trwała ocena — pozytywna lub negatywna ludzi, obiektów i pojęć



Komponent emocjonalny, poznawczy i behawioralny


emocjonalny komponent postawy: emocje i uczucia, jakie ludzie kojarzą z obiektem postawy

poznawczy komponent postawy: przekonania ludzi na temat właściwości obiektu postawy

behawioralny komponent postawy: działania ludzi wobec obiektu postawy


Możemy rozwijać dalej naszą definicję postawy poprzez bardziej precyzyjne sformułowanie tego, co rozumiemy przez „ocenę". Na postawę składają się różne komponenty lub części (Breckler, 1984; McGuire, 1985). Elementem postawy jest komponent emocjonalny, czyli reakcje emocjonalne wobec przedmiotu postawy (np. innej osoby lub problemu społecznego), komponent poznawczy, czyli twoje myśli i przekonania o przedmiocie postawy, i komponent behawioralny — twoje działania, czyli dające się zaobserwować zachowanie wobec przedmiotu postawy. Na przykład, rozważmy twoją postawę wobec konkretnego modelu samochodu. Po pierwsze, występują u ciebie reakcje afektywne, czyli emocje i uczucia, które wzbudza ten samochód. Uczuciami tymi mogą być: poczucie podniecenia i przyjemności estetycznej, gdy patrzysz na ten model, lub uczucie gniewu i złości (np. jeśli jesteś pracownikiem amerykańskiej fabryki samochodów badającym nowe zagraniczne auto). Po drugie, występują u ciebie reakcje poznawcze, czyli przekonania na temat atrybutów tego samochodu. Są to przemyślenia dotyczące zużycia paliwa na sto kilometrów, komfortu jazdy i obsługi, wyglądu i tak dalej. Po trzecie, występują u

ciebie reakcje behawioralne, czyli działania wobec tego typu samochodu. Na przykład to, czy udajesz się do sprzedawcy, by odbyć jazdę próbną, jak i to, czy rzeczywiście kupisz ten samochód, są zachowaniami związanymi z twoją postawą. Podczas gdy postawy są ocenami zawierającymi komponent emocjonalny, poznawczy i behawioralny, to określona postawa może być związaną bardziej z jednym komponentem niż z innym — jak później zobaczymy (Zanna, Rempel, 1988).

Pomimo że postawy są bardziej trwałe niż chwilowe kaprysy lub wrażenia, to czasami i postawy się zmieniają. Wydaje się na przykład, że wśród wyborców amerykańskich nastąpiła zasadnicza zmiana postaw wobec George'a Busha w latach 1988-1992. Postawy są przedmiotem ogromnego zainteresowania psychologów społecznych, ponieważ ich istotna zmiana często dokonuje się w odpowiedzi na wpływ społeczny — to znaczy w odpowiedzi na „wyobrażoną lub zakładaną obecność innych" Allport, 1985, s. 3), jak była o tym mowa w rozdziale l. Tak więc pomimo osobistego charakteru postawa jest faktycznie zjawiskiem na wskroś społecznym. Zastanów się, jak często w ciągu dnia ktoś próbuje zmienić twoje postawy. Amerykańscy biznesmeni wydają rocznie miliardy dolarów na reklamy, starając się sprzedać wszystko, począwszy od środków piorących, a skończywszy na prezerwatywach. Istnieją kanały telewizji kablowej, które nie emitują niczego innego oprócz reklamy i transmisji ze sprzedaży towarów handlowych. Urzędnicy rządowi

próbują przekonać nas, że wyniki ekonomiczne są bardzo dobre i że warunki naszego życia się polepszają. Nie ma chwili, aby ktoś nie próbował zmienić naszej postawy wobec czegoś. W jakich warunkach postawy najprawdopodobniej się zmieniają?


Zmienianie postaw przez zmianę zachowania. Jeszcze raz o teorii dysonansu poznawczego


Wnikliwy czytelnik zapamiętał, że omówiliśmy już jeden czynnik, który powoduje zmianę postawy, a mianowicie gdy ludzie zachowują się niezgodnie ze swoimi postawami i nie mogą znaleźć zewnętrznego uzasadnienia swojego zachowania. Mamy na myśli oczywiście teorię dysonansu poznawczego. Ponieważ przedstawiliśmy tę teorię szczegółowo w rozdziale 3, dlatego teraz ograniczymy się jedynie do krótkiego podsumowania.


Dysonans poznawczy był pierwotnie definiowany jako niezgodność między dwoma elementami poznawczymi, takimi jak: „Jestem uczciwą osobą" i: „Właśnie okłamałem mojego najlepszego przyjaciela". W miarę jak teoria się rozwijała, stało się jasne, że to nie sama niezgodność powoduje dysonans, lecz dyskomfort pojawia się z powodu niezgodności, jaka zachodzi między działaniem lub elementem poznawczym a wyobrażeniem samego siebie (Aronson, 1969; Thibodeau, Aronson,

1992). Ludzie doświadczają dysonansu, gdy robią coś, co stanowi zagrożenie obrazu samego siebie jako osoby przyzwoitej, uprzejmej i uczciwej, szczególnie jeśli nie ma możliwości wyjaśnienia tego zachowania uwarunkowaniami okoliczności zewnętrznych. Rozważmy przykład przedstawiony w rozdziale 3. Odwiedzasz swojego przyjaciela Sama i widzisz okropny obraz na ścianie. Już prawie wybuchasz śmiechem, kiedy Sam mówi z dużą radością i podnieceniem: „Podoba ci się?

Namalowała go mało znana artystka, Carol Smear. Sądzę, że jest bardzo utalentowana, dlatego zadłużyłem się, by kupić ten obraz. Nie uważasz, że jest piękny?"Co odpowiesz? Wahasz się, zbierasz myśli. Sam wydaje się bardzo dumny ze swojego obrazu. Dlaczego masz zburzyć jego zadowolenie? Jeśli powiesz mu, jaka jest twoja prawdziwa opinia, to zranisz jego uczucia. Być może, nawet wpadnie w złość. Możesz mu uświadomić, że popełnił straszną pomyłkę. W każdym razie, i tak nie może już zwrócić obrazu. Jaki jest sens mówić mu prawdę? Ostatecznie więc

mówisz, że obraz ci się bardzo podoba. Czy przeżywasz duży dysonans? Wątpimy w to. Wiele elementów poznawczych jest zgodnych z popełnieniem tego kłamstwa, jak naszkicowano w zaprezentowanych powyżej wariantach twojego myślenia. Na przykład, element poznawczy mówiący, aby nie sprawiać bólu osobom, które lubimy, jest aż nadto wystarczającym zewnętrznym uzasadnieniem nieszkodliwego kłamstwa.


Przekonując innych, przekonujemy samych siebie. — Junius, 1769


Co się jednak stanie, jeśli powiesz coś, w co rzeczywiście nie wierzysz, i nie znajdziesz dla swego zachowania wystarczającego zewnętrznego uzasadnienia? Co będzie, jeśli twój przyjaciel Sam jest niewiarygodnie bogaty i stale kupuje obrazy? Ponadto, co będzie, jeśli ty jesteś uznanym historykiem sztuki, z którego opinią Sam się liczy? Co będzie, jeśli w przeszłości powiedziałeś mu, że kupił nic niewarte bohomazy i nie zaszkodziło to waszej przyjaźni? Teraz zewnętrzne uzasadnienia okłamania Sama co do wartości obrazu są minimalne lub prawie nie istnieją. Jeśli

nadal będziesz się powstrzymywał od wyrażenia swojej prawdziwej opinii (mówiąc na przykład: „Ojej, Sam, obraz jest hm... interesujący"), to doświadczysz dysonansu.


Jeśli nie możesz znaleźć zewnętrznego uzasadnienia twojego zachowania, to będziesz szukał uzasadnienia wewnętrznego — poprzez zmniejszenie rozbieżności między dwoma elementami poznawczymi (twoją postawą i twoim zachowaniem). Jak to zrobisz? Zaczynasz poszukiwać pozytywnych aspektów obrazu — walorów warsztatowych lub wyrafinowanego smaku, które poprzednio mogły ujść twojej uwagi. Jest szansa, że jeśli popatrzysz wystarczająco wnikliwie, to coś znajdziesz. W krótkim czasie twoja postawa wobec obrazu przesunie się w kierunku pozytywnych stwierdzeń, które poczyniłeś, i tak właśnie realizuje się zasada „powiedzieć znaczy

uwierzyć". To zjawisko jest ogólnie nazywane obroną poglądu sprzecznego z postawą. Jest to proces, w którym osoby są zachęcane do wyrażenia publicznie opinii sprzecznej z osobistą postawą. Jeśli uda się to osiągnąć przy minimalnym zewnętrznym uzasadnieniu, to nastąpi zmiana osobistej postawy w kierunku wyrażonej publicznie opinii. "Jak była już mowa w rozdziale 3, istnieją dowody na to, że obrona poglądu sprzecznego z postawą jest skuteczną metodą zmiany postaw. Jeśli chciałeś zmienić u swojego przyjaciela postawę wobec palenia, to mogłeś osiągnąć to

poprzez zachęcenie go do wygłoszenia mowy przeciwko paleniu w warunkach niskiego zewnętrznego uzasadnienia. Co jednak można uczynić w kwestii zmiany postaw w skali masowej? Załóżmy, że zostałeś wynajęty przez Amerykańskie Towarzystwo Walki z Rakiem i twoim zadaniem jest opracowanie programu kampanii przeciwko paleniu papierosów, która mogłaby być prowadzona w całym kraju. Chociaż techniki dysonansowe są skuteczne, są one bardzo trudne do

przeprowadzenia w skali masowej (np. byłoby niemożliwe, aby wszyscy Amerykanie, którzy palą, mogli wygłosić mowy przeciwko temu nałogowi, i to w odpowiednich warunkach, tzn. niskiego zewnętrznego uzasadnienia). Aby zmienić postawy aż tylu ludzi, będziesz musiał zastosować inne techniki zmiany postaw. Prawdopodobnie wymyśliłbyś pewien rodzaj komunikatu perswazyjnego, który mógłby być ogłoszony w mass mediach. Jak powinieneś przygotować komunikat, aby rzeczywiście zmienił on postawy wielu ludzi?


komunikat perswazyjny: komunikat (np. przemówienie lub reklama telewizyjna) przekonujący do zajęcia określonego stanowiska w danej sprawie


Komunikaty perswazyjne i zmiana postawy


Załóżmy, że Amerykańskie Towarzystwo Walki z Rakiem przyznało ci pięciocyfrową sumę pieniędzy, abyś mógł przeprowadzić swoją kampanię reklamową. Musisz podjąć wiele decyzji. Czy twoje publiczne ogłoszenia powinny zawierać informacje — fakty i liczby? Czy powinieneś kierować uwagę ludzi na przerażające obrazy chorych płuc? Czy lepiej wynająć słynną gwiazdę filmową, aby przekazała twoją informację, czy może raczej laureata Nagrody Nobla w dziedzinie

medycyny? Czy masz mówić przyjaznym tonem i przyznać, że trudno jest rzucić palenie, czy raczej być bardziej twardy i powiedzieć palaczom (jak w przypadku reklam firmy Nike): „Po prostu zrób to". Rozumiesz, w czym rzecz — niełatwo jest skonstruować skuteczny komunikat perswazyjny. Szczęśliwie, psychologowie społeczni, począwszy od Carla Hovlanda i jego współpracowników (Hovland, Janis, Kelley, 1953), przeprowadzili w ciągu ostatnich 50 lat wiele badań, w których starano się udzielić odpowiedzi na pytanie, co decyduje o skuteczności komunikatu perswazyjnego. Ponieważ ci badacze pracowali na Uniwersytecie w Yale, dlatego ich podejście do badania komunikatów perswazyjnych jest znane jako Program Uniwersytetu Yale poświęcony badaniu zmiany postaw. Wykorzystując swoje doświadczenia z czasów drugiej wojny światowej, kiedy pracowali dla Armii Stanów Zjednoczonych, starając się podwyższyć morale żołnierzy amerykańskich (Stouffer i in., 1949), Hovland i jego współpracownicy przeprowadzili wiele eksperymentów nad warunkami, w jakich ludzie są najbardziej podatni na wpływ komunikatów

perswazyjnych. Badali trzy główne czynniki: źródło komunikatu (np. jak atrakcyjną lub kompetentną osobą jest nadawca), sam komunikat (np. siła i rodzaj argumentów) oraz cechy odbiorców (np. jakie rodzaje argumentacji są skuteczne w przypadku odbiorców wrogo, a jakie wobec przyjaźnie usposobionych).


Zdolność do zabicia lub uwięzienia człowieka jest stosunkowo prostym zadaniem w porównaniu ze zdolnością do zmiany jego umysłu. — Richard Cohen „Washington Post" Febmary 28, 1991


Program Uniwersytetu Yale poświęcony badaniu zmiany postaw: badanie warunków, w jakich ludzie są najbardziej skłonni zmienić swoje postawy w odpowiedzi na komunikaty perswazyjne; badacze koncentrują się na tym, „kto mówt. co i do kogo”, to jest na źródle komunikatu, naturze komunikatu i naturze odbiorcy


Słowo mówione dostarcza trzech stylów perswazji. Pierwszy rodzaj zależy od charakteru mówcy; drugi od tego, czy słuchacze ulegają jakiemuś wzruszeniu; trzeci od dowodu lub pozornego dowodu, jakiego dostarczają słowa samej mowy. — Arystoteles, Retoryka


Kto mówi, co i do kogo


W badaniach zmiany postaw prowadzonych zarówno przez grupę psychologów z Uniwersytetu Yale, jak i wielu późniejszych, udało się wykazać, że wszystkie trzy czynniki — kto mówi, co i do kogo — mają wpływ na to, kiedy i w jakim stopniu ludzie zmienią swoje postawy (McGuire, 1985; Petty, Cacioppo, 1981). Na przykład, pewne badania potwierdziły, że im bardziej nadawca jest kompetentny i wiarygodny, tym bardziej ludzie będą pod jego wpływem. Carl Hovland i Walter Weiss (1951) w jednym z pierwszych eksperymentów, ukazujących znaczenie wiedzy eksperta,

prezentowali uczestnikom komunikaty perswazyjne na temat kilku zagadnień, zmieniając domniemanego autora tych komunikatów. W jednym komunikacie argumentowano, że jest aktualnie możliwy do zbudowania statek podwodny o napędzie nuklearnym (co nie było możliwe do zrealizowania w czasach, kiedy przeprowadzano ten eksperyment). Połowa uczestników była przekonana, że autorem komunikatu jest osoba o dużej wiarygodności — mianowicie J. Robert Oppenheimer, dobrze znany i cieszący się dużym poważaniem fizyk jądrowy. Inni wierzyli, że

źródło komunikatu jest zdecydowanie niewiarygodne — mianowicie „Prawda", oficjalna gazeta partii komunistycznej w byłym Związku Radzieckim. Ludzie byli w dużo większym stopniu pod wpływem komunikatu, którego autorem był J. Robert Oppenheimer — wierząc, że atomowy statek podwodny niebawem powstanie. Podobnie liczne badania przeprowadzono nad wpływem treści samego komunikatu. Jeśli chcesz przekonać ludzi do konkretnej sprawy, to czy powinieneś prezentować argumenty wspierające tylko twoje stanowisko (komunikat jednostronny), czy też

należałoby zaprezentować swoje stanowisko i argumenty na rzecz stanowiska przeciwnego (komunikat dwustronny), a potem skrytykować argumenty drugiej strony. Istnieje tu pewne niebezpieczeństwo — przedstawianie poglądów strony przeciwnej jest zarazem ich popularyzowaniem; może więc powinieneś zaprezentować tylko własne stanowisko. Z drugiej strony, mówiąc o argumentach za i przeciw, okazujesz się osobą bezstronną i postępującą fair i jeśli przedstawisz nieodparte argumenty mówiące o tym, dlaczego nie druga stroną, lecz ty masz rację,

to możesz osiągnąć zamierzony cel. Carl Hovland i jego współpracownicy (Hovland, Lumsdaine, Sheffieid, 1949) stwierdzili, że jeżeli odbiorcy ogólnie zgadzali się ze stanowiskiem nadawcy, to większy wpływ miała argumentacja jednostronna. Komunikat dwustronny bardziej przekonywał ludzi, którzy początkowo nie zgadzali się z poglądami nadawcy, ponieważ uznawał również ich stanowisko (ale wysuwał dobre argumenty na rzecz przeciwnego). Jednostronny komunikat jest najlepszy dla osób, które zgadzają się z twoim poglądem — nie wprowadzaj więc zamieszania,

przedstawiając argumenty drugiej strony. Program badania zmiany postaw realizowany na Uniwersytecie w Yale pozwolił udzielić odpowiedzi na pytanie, jak ludzie zmieniają swoje postawy pod wpływem komunikatów perswazyjnych. Podsumowanie badań zawiera tabela 8.1. Jednakże w miarę jak przybywało badań, wyłonił się pewien problem. Okazało się, że istotnych jest wiele aspektów procesu perswazji i nie było jasne, które są bardziej ważne, a które mniej lub kiedy

powinniśmy kłaść większy nacisk na jeden czynnik niż drugi.


Powróćmy do zadania, które otrzymałeś od Amerykańskiego Towarzystwa Walki z Rakiem — chcą poznać twój komunikat perswazyjny w przyszłym miesiącu! Gdybyś zapoznał się z badaniami przeprowadzonymi przez grupę z Yale, to znalazłbyś sporo pożytecznych informacji o tym, kto powinien mówić, co i do kogo, aby powstał skuteczny przekaz perswazyjny. Jednakże równie dobrze mógłbyś powiedzieć: „Ojej, tutaj jest tak strasznie dużo informacji i nie wiem, na co należy położyć największy nacisk: czy martwić się tym, kto przekazuje komunikat, czy raczej treścią komunikatu?


Teraz to, czego potrzebuję, to fakty... Jedynie fakty potrzebne są w życia. — Karol Dickeens „Ciężkie czasy”


Centralna i peryferyczna strategia perswazji


Jeśli zadasz powyższe pytania, to znajdziesz się w bardzo dobrym towarzystwie. Kilku dobrze znanych badaczy postaw zadaje je sobie również: kiedy kłaść nacisk na centralne czynniki w komunikacji — takie jak siła argumentów — a kiedy na czynniki peryferyczne dla logiki argumentów — takie jak wiarygodność i atrakcyjność nadawcy? Odpowiedzi na to pytanie udzielają dwie wpływowe teorie dotyczące procesu perswazji: Richarda Petty'ego i Johna Cacioppo (1986) model wypracowania prawdopodobieństw oraz Shelly Chaiken (1987) model perswazji

systematyczno-heurystycznej. Obie określają, kiedy ludzie będą pod wpływem treści komunikatu (to jest logiki argumentow), a kiedy znajdą się pod wpływem powierzchownych .charakterystyk (np. kto przekazuje komunikat lub jak długo on trwa). Teorie te są bardzo do siebie podobne; aby uniknąć nieporozumień, będziemy posługiwać się modelem wypracowania prawdopodobieństw.


model wypracowania prawdopodobieństw: teoria, w której zakłada się, że istnieją dwa sposoby zmiany postaw za pośrednictwem komunikatów perswazyjnych; centralna strategia pojawia się, gdy ludzie mają motywację i zdolność do skupienia uwagi na argumentach zawartych w komunikacie; peryferyczna strategia występuje, gdy ludzie nie skupiają swojej uwagi na argumentach, lecz są pod wpływem charakterystyk powierzchownych (np. kto jest nadawcą)

centralna strategia perswazji: przypadek, w którym ludzie analizują komunikat perswazyjny, uważnie słuchając i rozważając argumenty; strategia ta pojawia się, gdy ludzie posiadają zarówno zdolności, jak i motywację do uważnego słuchania komunikatu

peryferyczna strategia perswazji: przypadek, w którym ludzie nie analizują argumentów zawartych w komunikacie perswazyjnym, są natomiast pod wpływem wskazówek peryferycznych


W obu teoriach stwierdza się, że w pewnych warunkach ludzie kierują uwagę na fakty zawarte w komunikacie i stają się najbardziej podatni na perswazję, gdy te fakty są logicznie przekonujące. Znaczy to, że czasami szczegółowo analizujemy to, co słyszymy, uważnie rozważając komunikat i przetwarzając jego treść. Petty i Cacioppo (1986) nazywają to centralną strategią perswazji. Jednakże w innych warunkach nie kierujemy swojej uwagi na fakty, zamiast tego zauważamy tylko powierzchowne charakterystyki komunikatu, takie jak jego długość i osoba, która go przekazuje. Nie znajdujemy się pod wpływem logiki argmnentów, ponieważ nie zwracamy specjalnie uwagi na to, co nadawca mówi. Natomiast jesteśmy podatni na perswazję, jeśli powierzchowne charakterystyki sprawiają, że komunikat wydaje się przekonujący, dlatego że jest długi lub że przekazuje go ekspert albo osoba atrakcyjna. Petty i Cacioppo (1986) nazywają to peryferyczną strategią perswazji, ponieważ ludzie pozostają pod wpływem spraw, które są peryferyczne dla samej informacji. W jakich warunkach wybieramy centralną, a w jakich peryferyczna strategię perswazji? Innymi słowy, kiedy ludzie będą pod wpływem logiki argumentów, a kiedy pod wpływem wskazówek peryferycznych? Kluczową sprawą, zdaniem Richarda Petty'ego, Johna

Cacioppo oraz Shelly Chaiken, jest posiadanie motywacji i zdolności do kierowania swojej uwagi na fakty. Im bardziej jesteśmy rzeczywiście zainteresowani sprawą, a zatem zachęceni do koncentrowania uwagi na argumentach, tym bardziej jest prawdopodobne, że wybierzemy strategię centralną. Również jeśli ludzie posiadają zdolność do koncentracji uwagi — na przykład, gdy nic nie zakłóca lub nie odrywa ich uwagi — to jest bardziej prawdopodobne, że wybiorą strategię centralną (patrz ryć. 8.1).


Znaczenie osobiste: motywacja do skupienia uwagi na argumentach.


znaczenie osobiste: stopień w jakim dana sprawa ma istotne konsekwencje dla samopoczucia ludzi


Nigdy nie będzie chciał mieć uważnych i życzliwych słuchaczy ten, kto zamierza przekonać tłumy, że nie są rządzone tak, jak powinny być rządzone. — Richard Hooker Ecciesiastical Polity


Istotnym czynnikiem wpływającym na to, czy ludzie koncentrują uwagę na komunikacie, jest znaczenie osobiste sprawy, które można zdefiniować jako stopień, w jakm wynikające z niej konsekwencje są ważne dla dobrego samopoczucia odbiorcy komunikatu. Na przykład rozważmy sprawę, czy wydatki na cele socjalne powinny być zredukowane. Na ile ta sprawa osobiście cię obchodzi? Jeśli jesteś 72letnią kobietą, dla której jedynym dochodem są zasiłki z pomocy społecznej, to ten problem będzie oczywiście bardzo ważny, jeśli zaś masz 20 lat i pochodzisz z

zamożnej rodziny, to ma ona małe znaczenie osobiste. Im większe osobiste znaczenie sprawy, tym większa koncentracja uwagi na argumentach zawartych w komunikacie, a zatem skłonność do wyboru centralnej strategii perswazji. Richard Petty, John Cacioppo oraz Rachel Goldman (1981) zademonstrowali tę prawidłowość, prosząc studentów college'u, aby wysłuchali komunikatu, w którym przekonywano, że wszyscy studenci ostatniego roku powinni zdawać wszechstronny egzamin z wybranej przez nich specjalizacji. Połowie uczestników powiedziano, że ich uniwersytet aktualnie rozważa wprowadzenie wszechstronnych egzaminów — zatem dla nich sprawa była osobiście ważna. Dla drugiej połowy okazała się nieistotna, albowiem powiedziano im, że uniwersytet rozważa wprowadzenie obowiązkowych egzaminów, ale nie nastąpi to w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Następnie badacze wprowadzili dwie zmienne, które mogły mieć wpływ na to, czy ludzie zgodzą się z przekazanym im komunikatem. Pierwszą zmienną była siła przedstawionych argumentów. Połowa uczestników wysłuchała argumentów, które były zasadne i

przekonujące (np. „Jakość nauczania polepszyła się w szkołach, w których wprowadzono egzaminy"), podczas gdy inni wysłuchali argumentów słabych i mało znaczących (np. „Ryzyko oblania egzaminu jest wyzwaniem, które większość studentów chętnie przyjmie"). Druga zmienna to prestiż źródła komunikatu: połowie uczestników powiedziano, że autor jest wybitnym profesorem Princeton University, a pozostałym — że jest uczniem szkoły średniej. Tak więc uczestnicy, zastanawiając się nad stanowiskiem zaprezentowanym przez nadawcę, mogli wykorzystać jeden lub dwa rodzaje informacji. Mogli uważnie wysłuchać argumentów i rozważyć, czy są one uzasadnione, lub mogli po prostu kierować się tym, kto je wypowiedział (prestiż informatora). Zgodnie z przewidywaniami modelu wypracowania prawdopodobieństw strategia perswazji zależała od osobistego znaczenia sprawy. Lewy wykres ryciny 8.2 pokazuje, co się zdarzyło, gdy sprawa miała duże znaczenie, dla słuchaczy. Ci studenci byli bardziej pod wpływem jakości argumęntów. (tzn. perswazja była konsekwencją strategii centralnej). Ci, którzy wysłuchali niezbitych argumentów, bardziej zgodzili się z komunikatem niż ci, którzy wysłuchali argumentów słabych. Oni nie byli pod wpływem osoby prezentującej (profesor PrincetonUniversity lub uczeń szkoły średniej). Dobry argument był dobrym argumentem, nawet jeśli został przekazany przez kogoś, kto nie cieszył się prestiżem.


RYCINA 8.2. Wpływ znaczenia osobistego na strategię zmiany postawy. Im wyższa liczba, tym więcej Osób zgodziło się z komunikatem perswazyjnym — mianowicie z tym, że ich uniwersytet powinien wprowadzić wszechstronne egzaminy. Lewy wykres: Jeżeli sprawa miała duże znaczenie osobiste, to osoby były bardziej pod wpływem jakości argumentów niż prestiżu nadawcy. To jest centralna strategia perswazji. Prawy wykres: Jeżeli sprawa miała małe znaczenie osobiste, to osoby były bardziej pod wpływem prestiżu nadawcy niż jakości argumentów. To jest peryferyczna strategia perswazji (zaczerpnięto z: Petty, Cacioppo, 1986, według badania przeprowadzonego przez Petty'ego, Cacioppo, Goldman, 1981)


Nie przekonują mnie dowody, ale oznaki dowodów. —Coventry Patmore


Co się dzieje, jeśli sprawa ma małe znaczenie dla ludzi? Jak widać na prawym wykresie ryciny 8.2, nie siła argumentów była istotnym czynnikiem, ale to, kto był nadawcą. Ci, którzy wysłuchali mocnych argumentów, zgodzili się z treścią komunikatu tylko nieco bardziej niż ci, którzy wysłuchali słabych argumentów. Natomiast osoby, które były przekonane, że autorem komunikatu jest profesor uniwersytetu, w dużo większym stopniu uległy perswazji niż te, które sądziły, że jego

autorem jest uczeń szkoły średniej. Wyniki powyższe są zgodne z zasadą ogólną: jeżeli sprawa ma duże znaczenie osobiste, to ludzie będą koncentrować się na argumentach przedstawionych w komunikacie i będą ulegać perswazji w takim stopniu, w jakim te argumenty są logiczne — dowody, jakich dostarczają słowa samej mowy, posługując się terminologią Arystotelesa. Jeżeli sprawa ma małe znaczenie osobiste, to ludzie nie będą koncentrować swojej uwagi na argumentach, lecz posłużą się prostymi regułami, czyli zasadami peryferycznymi, takimi jak: „Można zaufać

nadąwcy o wysokim prestiżu'' lub „W długości komunikatu tkw siła argumentow" (Chaiken, 1987; Chaiken, Liberman, Eagły, 1989; Petty, Cacioppo, 1986).


Zdolność do skupienia uwagi na argumentach. Nawet jeśli sprawa ma duże znaczenie osobiste, to ludzie wybiorą strategię peryferyczną, jeśli jest im trudno skoncentrować uwagę na komunikacie (Festinger, Maccoby, 1964; Petty, Brock, 1981; Petty, Wells, Brock, 1976). Czasami trudno stwierdzić, czy argumenty są rzeczowe, szczególnie jeżeli problem jest złożony i niełatwo dokonać oceny. Na przykład, kilka lat temu w dziale porad „Washington Post" prowadzonym przez Ann

Landers odbyła się dyskusja, czy takie narkotyki, jak kokaina i marihuana powinny być zalegalizowane. Czytelnicy z całego kraju pisali listy o przekonujących argumentach za i przeciw legalizacji i trudno było rozstrzygnąć, które z nich są najbardziej merytoryczne. Jeden z czytelników rozwiązał ten dylemat, ignorując treść argumentów; zamiast tego opierał się na prestiżu ich autorów — czyli na peryferycznej strategii perswazji: Jeżeli nie mogę wyrobić sobie zdania w jakiejś sprawie, to próbuję czytać wszystko, do czego mam dostęp i co się wiąże z tym

zagadnieniem, i patrzę, kto jest za, a kto przeciw. Zdecydowałem się poprzeć legalizację narkotyków po przeczytaniu artykułu zamieszczonego w „Science", którego autorem jest [...] profesor Princeton University, Ethan Nadelmann. Ostatnio przeczytałem, że ekonomista i laureat Nagrody Nobla — Milton Friedman popiera dekryminalizację, podobnie jak burmistrz Baltimore — Kurt Schmoke, znakomity dziennikarz William F. Buckley oraz były sekretarz stanu George Schultz. (Ann Landers, 1990) Może się zdarzyć, że trudno skupić uwagę, ponieważ występują

czynniki zakłócające — dokuczliwy hałas, komentarze innych osób, uczucie zmęczenia lub głodu i tak dalej. W kilku badaniach pokazano, że taka dystrakcja utrudnia skoncentrowanie uwagi na jakości argumentów zawartych w komunikacie perswazyjnym. W konsekwencji komunikaty przedstawiające niezbite argumenty będą mniej skuteczne, gdy na ludzi działają czynniki zakłócające, podczas gdy komunikaty ze słabymi argumentami będą w takich warunkach odnosiły skutek (Lammers, Becker, 1980; Petty, Wells, Brock, 1976). Mówiąc krótko, trudno

zaktywizować centralną strategię perswazji — gdzie o skuteczności decyduje siła argumentów — kiedy występują zakłócenia powodujące, że nie jest łatwo te racje ocenić. Tak więc, jeśli martwisz się, że twoje dowody są raczej słabe, to możesz rozważyć ewentualność rozproszenia uwagi słuchaczy — być może poprzez spowodowanie hałasu na zewnątrz sali, w której przemawiasz. Jeśli masz argumenty mocne i przekonujące, to uczyń wszystko, aby słuchacze mogli skupić uwagę na

twoich twierdzeniach.


Jak osiągnąć długotrwałą zmianę postawy. Teraz już wiemy, że komunikat perswazyjny może zmienić postawy ludzi na dwa sposoby — poprzez strategię centralną lub peryferyczną. Możesz zapytać, jaka to różnica. Czy rzeczywiście ważne jest, czy to logika argumentów, lub też prestiż autora spowodował zmianę postaw u studentów w kwestii wprowadzenia wszechstronnych egzaminów, jak to miało miejsce w badaniu Petty'ego i jego współpracowników (1981)? Jak pokazuje dolna linia na rycinie 8.2, oni zmienili swoje postawy — dlaczego zatem mielibyśmy dochodzić, w jaki sposób ta zmiana nastąpiła?


Jeśli jesteśmy zainteresowani uzyskaniem długotrwałej zmiany postawy, to powinniśmy się zająć właśnie tą sprawą. Ludzie, którzy uzależniają swoje postawy od uważnej analizy argumentów, będą bardziej skłonni do utrzymywania postawy w czasie i do zachowywania się zgodnie z nią oraz będą odporni na kontrargumenty bardziej niż ci, którzy ukształtowali swoją postawę na podstawie wskazówek peryferycznych. Shelly Chaiken (1980) przeprowadziła eksperyment, w którym osoby zmieniły postawy albo wskutek analizowania logiki argumentów, albo wskutek kierowania się wskazówkami peryferycznymi. Osiągnęła to w taki sam sposób, jak zrobili to Petty, Cacioppo i Gołdman (1981) — mianowicie, prezentując jednej grupie sprawę o małym znaczeniu osobistym, a drugiej — o dużym znaczeniu. Chaiken kontaktowała się telefonicznie z uczestnikami dziesięć dni później, aby sprawdzić, czy zmienione postawy nadal się u nich utrzymywały. Tak jak przewidywano, tendencja do utrzymywania nowej postawy trwała, gdy postawa została ukształtowana przez analizę siły argumentów zawartych w komunikacie, tzn. jeśli zmiana postawy nastąpiła dzięki zastosowaniu strategii centralnej. Tak więc, jeśli starasz się osiągnąć długotrwałą zmianę postawy, to wymyśl przekonujące argumenty, a potem zastosuj metodę, która spowoduje, że ludzie będą analizować i myśleć o tych racjach, aby zmiana była rezultatem strategii centralnej. Chociaż wydaje się to racjonalne, nie zawsze jest proste do zrealizowania w codziennym

życiu. Zanim ludzie rozważą twoje argumenty, musisz przedtem spowodować, aby skupili na nich swoją uwagę. Jeśli zamierzasz w telewizji ogłosić hasło przeciwko paleniu papierosów, to musisz jakoś przyciągnąć uwagę widzów, aby nie zmienili kanału lub nie wyszli z pokoju. Jak można to uczynić? Jedną z powszechnie stosowanych technik przyciągnięcia uwagi jest wywołanie strachu.


Kiedy postawy zmieniają się dzięki strategii peryferycznej — jeśli postawa powstała pod wpływem atrakcyjności nadawcy lub wizji, jaką on roztacza — wówczas zmiana ta jest krótkotrwała


Komunikaty wzbudzające strach


No dobrze. Amerykańskie Towarzystwo Walki z Rakiem jest zadowolone z pracy, którą przygotowałeś (wykorzystując wszystko, co dotychczas przeczytałeś), ale podnosi wątpliwość, którą została wcześniej wyrażona: czy możesz być pewny, że twoi słuchacze skierują uwagę na argumenty przeciwko paleniu papierosów? Powiedzmy, że zamierzasz dotrzeć do młodzieży, lecz problem polega na tym, że oni nie chcą myśleć o chorobie i umieraniu ani słuchać jeszcze jednego dorosłego, który mówi im, jak powinni kierować swoim życiem. Być może nie zechcą przyglądać się twojej prezentacji pełnej wykresów i statystyk, zatem może powinieneś najpierw przyciągnąć ich uwagę, pokazując im przerażający film dokumentalny, który przedstawia horror, jakim jest rak płuc. Jeśli potrafisz wzbudzić w nich strach i wywołać refleksję, że i im może się to przydarzyć, wówczas z pewnością skierują uwagę na twój komunikat i wezmą go sobie do serca — postanawiając nigdy nie rozpoczynać palenia lub, jeśli palą, rzucić je. Zauważmy, że właśnie w taki sposób postępował George Bush, wykorzystując ulotki z Williem Hortonem w kampanii wyborczej w 1988 r. Wzbudził strach przed przestępczością i utratą osobistego bezpieczeństwa, a następnie próbował uspokoić wyborców, sugerując, że będą bardziej bezpieczni, jeśli on zostanie prezydentem. Założenie, że komunikaty wzbudzające strach są dobrym sposobem na spowodowanie zmiany postawy, jest powszechne. Prawdopodobnie oglądałeś już ogłoszenia, w których stosuje się tego rodzaju apele. Jeden z nich prezentowany w telewizji pokazuje usmażone jajo z następującą informacją: „To jest twój mózg karmiony narkotykami". W podobnej konwencji są realizowane filmy zachęcające, abyś rzucił palenie, używał prezerwatyw czy zapinał pasy, jadąc samochodem. Czy komunikaty wzbudzające strach są skuteczne? Wyniki kilku eksperymentów potwierdzają tę tezę (np. Janis, 1967; Leventhal, 1970; Rogers, 1983). Jednakże panuje niezgoda co do tego, kiedy i dlaczego strach powoduje u ludzi zmianę postaw. Wszyscy badacze zgadzają się, że

wzbudzenie strachu może być odbierane jako zagrożenie i że ludzie będą wtedy dążyć do zmniejszenia tego zagrożenia. Zastanówmy się, kiedy tak postępują, dokonując zmiany swoich postaw i zachowań?


komunikaty wzbudzające strach: komunikaty perswazyjne, które próbują zmienić postawy ludzi poprzez wzbudzanie w nich strachu


RYCINA 8.3. Wpływ apelów wzbudzających strach na zmianę postawy. Osoby obejrzały straszny film o skutkach palenia albo otrzymały instrukcję, jak rzucić ten nałóg — lub jedno i drugie. Najbardziej zredukowali liczbę wypalanych papierosów ci, którzy obejrzeli film i otrzymali instrukcję (zaczerpnięto z: Leventhal, Watts, Pagano, 1967)


Jedną z dróg rozwiązania tego problemu jest wykorzystanie modelu wypracowania prawdopodobieństw. Jak stwierdziliśmy, zmiana długotrwała jest najbardziej prawdopodobna, gdy ludzie zmieniają swoją postawę dzięki zastosowaniu strategii centralnej, a ta z kolei się dokonuje, jeżeli argumenty są uważnie analizowane. Zmiana krótkotrwała zaistnieje, gdy ludzie będą po prostu kierować się wskazówkami peryferycznymi, na przykład informacjami w gazetach, bez uważnego analizowania treści komunikatu. Zatem sprawą kluczową jest to, czy wzbudzony strach ułatwia czy utrudnia zmianę wskutek strategu centralnej. Pewne sugestie możną znaleźć w

jednym z pierwszych eksperymentów (Leventhal, Watts, Pagano, 1967), podejmujących to zagadnienie. Uczestnicy otrzymali jedną wersję z trzech kombinacji komunikatu przeciwko paleniu papierosów, która pochodziła z publicznej służby zdrowia. Jedna grupa obejrzała odstraszający film o niebezpieczeństwach palenia, w którym bardzo dokładnie pokazano również, oprócz wykresów i liczb mówiących o związku między paleniem i rakiem, operację przeprowadzoną na płucach porażonych nowotworem. Drugiej grupie pokazano ten sam film oraz wręczono broszurę z konkretnymi instrukcjami, jak rzucić palenie. I wreszcie trzecia grupa nie widziała tego strasznego filmu, ale otrzymała broszurę. Aby oszacować wyniki tych interwencji, badacze, w różnych odstępach czasu od ukończenia eksperymentu, prosili uczestników, by podali, ile wypalają papierosów dziennie. Jak widać na rycinie 8.3, osoby, które oglądały film, bardziej zmniejszyły liczbę wypalanych dziennie papierosów niż osoby, które tego filmu nie widziały. Jeszcze

bardziej ograniczyły palenie osoby, które zarówno obejrzały film, jak i otrzymały instrukcję, jak porzucić nałóg. Po trzech miesiącach wypalali znacząco mniej papierosów niż ci, którzy tylko widzieli film. Dlaczego tak się stało? Przypomnij sobie, że kiedy ludzie zmieniają swoje postawy na skutek strategii centralnej, to nowa postawa jest szczególnie długotrwała. Jeśli u osób, którym pokazano ten film oraz którym wręczono broszury instruujące, jak rzucić palenie, zmiana okazała się najtrwalsza, to być może zmiana postawy była efektem strategii centralnej.


Taka interpretacja jest zgodna ze współczesnymi teoriami na temat komunikatów wzbudzających strach. Wedle tych koncepcji strach może spowodować zmianę w wyniku albo strategii centralnej, albo peryferycznej, w zależności od tego, co według przewidywań ludzi przyniesie im uspokojenie (Gleicher, Petty, 1992; Jepson, Chaiken, 1990). Przyjmuje się tu założenie, że po pierwsze, ludzie, którzy odczuwają strach, poszukują spokoju, czyli chcą, aby ktoś lub coś zredukowało ich poczucie

dyskomfortu i napięcia (Rogers, 1983). Jeśli wierzą, że najlepszą drogą przywrócenia spokoju jest skupienie uwagi na treści komunikatu (ponieważ komunikat będzie zawierał określone wskazówki, jak radzić sobie z zagrożeniem), to będą analizować uważnie jego treść, zmieniając swoje postawy poprzez strategię centralną. Jeśli komunikat nie zawiera sugestii, jak poradzić sobie z problemem przywrócenia spokoju — na przykład, jeśli prezentuje się odstraszający film o skutkach palenia, lecz bez żadnych instrukcji, jak uniknąć ciężkiej choroby — to ludzie będą skłonni „wyłączać się" i skupiać uwagę tylko na wskazówkach peryferycznych. Aby zmiana, która nastąpiła wskutek zastosowania strategii centralnej, była długotrwała, należy wzbudzić u ludzi strach i przekonać ich, że skoncentrowanie się na treści komunikatu pomoże im ten strach zredukować. Dokładnie w taki właśnie sposób postępowali Howard Leventhal i jego współpracownicy (1967) w jednej z grup w trakcie swoich badań, w której uczestnicy oglądali film oraz otrzymali broszurę ze wskazówkami,

jak rzucić palenie. Była to grupa z ryciny 8.3, która najbardziej ograniczyła palenie papierosów. Jeśli komunikat wzbudza strach, ale nie daje informacji, jak przywrócić spokój — jak w drugiej grupie, w której osoby widziały wstrząsający film, ale nie otrzymały broszury — to jest mniej prawdopodobne, że nastąpi u nich zmiana długotrwała. To być może wyjaśnia, dlaczego pewne próby zastraszenia ludzi w celu zmiany ich postaw i zachowań nie są skuteczne — są przestraszeni, ale nie daje się im konkretnych instrukcji, w jaki sposób zredukować strach (Becker, Josephs, 1988; DeJong, Winsten, 1989; Job, 1988; Soames, 1988).


Zmienianie postaw o różnej sile i różnym pochodzeniu


Dotychczas nie rozpatrywaliśmy kwestii, czy komunikaty perswazyjne są równie skuteczne w odniesieniu do różnego rodzaju postaw. Na przykład wyobraź sobie, że masz wysłuchać wykładu, w którym będą prezentowane fakty i liczby przemawiające za poglądem przeciwnym twojemu. Załóżmy, że jesteś studentem college'u, w którym na ostatnim roku nie ma obowiązku zdawania wszechstronnych egzaminów, a wykładowca zamierza cię przekonać, że takie egzaminy powinny być wprowadzone w terminie, który objąłby również ciebie. Ponieważ jest to sprawa o dużym znaczeniu osobistym, dlatego prawdopodobnie uważnie wysłuchasz tego wywodu. Zgodnie z tym, co dotychczas powiedzieliśmy, jeśli argumenty uznasz za logiczne, to będziesz skłonny zmienić swoją postawę i przyjąć bardziej życzliwie ideę wszechstronnych egzaminów. I rzeczywiście, takie wyniki uzyskali Petty, Cacioppo i Goldman (1981) (patrz ryć. 8.2). Teraz wyobraź sobie taką samą sytuację, z tą różnicą, że wykład będzie poświęcony innej sprawie, a mianowicie przekonaniom religijnym. Wykład będzie podważał twoją wiarę, będzie też zawierał dużo faktów i liczb. Jak sądzisz, czy jest możliwe, że zmienisz przekonania religijne po wysłuchaniu tego wykładu?

Wydaje się to mało prawdopodobne. Dlaczego? Przecież sprawa ta ma na pewno duże znaczenie osobiste. Co takiego jest w twojej postawie religijnej, co sprawia, że jest ona bardziej odporna na zmianę niż twoja postawa wobec wprowadzenia egzaminów?


Różne źródła postaw


Przykład powyższy pokazuje, że aby zrozumieć, jak zmieniają się postawy, musimy wziąć pod uwagę fakt, iż różnią się one między sobą na wiele sposobów, m.in. siłą i tym, jak zostały pierwotnie ukształtowane. Stwierdziliśmy już, że u ludzi, którzy zmieniają swoje postawy, stosując strategię centralną, powstają w efekcie postawy silniejsze — bardziej odporne na zmiany i bardziej stałe w czasie — niż u osób, które zmieniają je, stosując strategię peryferyczną. Tak więc jedną z konsekwencji różnych rodzajów zmiany postaw jest to, że perswazja prowadzi do powstania albo postawy względnie silnej, albo względnie słabej. A co się dzieje, jeśli ludzie najpierw usłyszą

komunikat perswazyjny? Z pewnością siła i źródło postawy od samego początku stanowi o zróżnicowaniu skutku,tak jak w przykładzie z postawami wobec wprowadzania wszechstronnych egzaminów, w przeciwieństwie do postawy wobec twojej religii. Postawy bywają różnej natury i intensywności. Jedne są silniejsze od drugich, niektóre, jak postawy ludzi wobec przestępczości, oparte są bardziej na strach i emocji niż na logicznej analizie faktów. Czym rzeczywiście różnią się

rezultaty komunikatów perswazyjnych, analizowanych w odniesieniu do typu postaw ludzkich?


Postawy oparte na poznaniu. Czasami uzależniamy nasze postawy od poznania istotnych faktów, jak np. obiektywna wartość samochodu. Ile zużywa paliwa na sto kilometrów? Czy posiada poduszkę powietrzną? W takim stopniu, w jakim ludzie uzależniają swoją ocenę od takich właśnie pytań, możemy powiedzieć, że postawa opiera się na poznaniu. Funkcją tej postawy jest „ocena obiektu”, co oznacza, że klasyfikujemy obiekty wedle nagród i kar, których nam one dostarczają (Katz, 1960 [..]). Innymi słowy, funkcją tego rodzaju postawy jest klasyfikowanie plusów i minusów obiektu, tak że możemy szybko powiedzieć, czy opłaca się go posiadać. Weźmy twoją postawę wobec użytkowego przedmiotu, jakim jest odkurzacz. Jest ona prawdopodobnie oparta na przekonaniach o obiektywnych zaletach określonych marek, takich jak skuteczność w usuwaniu śmieci czy ich cena. Jeśli obiektywne zalety typu X są większe niż zalety typu Y, to będziesz miał bardziej pozytywną postawę wobec odkurzacza X. Jak zmieniają się postawy oparte na komponencie poznawczym? Ponieważ ludzie bardziej zwracają uwagę na obiektywne zalety

przedmiotu postawy, dlatego komunikat, który jasno je podkreśla, będzie najbardziej skuteczny – tak długo, dopóki ludzie mają motywację i zdolność do skupienia uwagi na komunikacie. Mówiąc krótko, jeśli postawa oparta jest na przekonaniach o plusach i minusach jej obiektu, to skutecznym sposobem zmiany postawy jest atakowanie tych przekonań logicznymi argumentami.


postawa oparta na poznaniu: postawa oparta przede wszystkim na przekonaniach ludzi na temat właściwości obiektu postawy

postawa opatra na emocjach: postawa oparta bardziej na uczuciach i wartościach ludzi niż na przekonaniach o naturze obiektu postawy


Nigdy nie pragniemy z pasją czegoś, za czym przemawia tylko argument. 1 La Rechefoucauld Maksymy 1678


Postawy oparte na emocjach. Inne postawy są bardziej skutkiem emocji i wyznawanych wartości niż obiektywnej oceny plusów i minusów. Powróćmy do kampanii prezydenckiej z 1988 r. Jeżeli postawy ludzi wobec kandydatów były oparte na komponencie poznawczym, to dlaczego ulotki z Williem Hortonem prezentowane przez Bush’a okazały się tak skuteczne i dlaczego powoływanie się Dukakisa na fakty i liczby, jak się wydaje, spaliło na panewce? Istnieje sporo danych świadczących o tym, że ludzie głosują bardziej swoimi sercami niż umysłami – tzn. że mają oparte na emocjach postawy wobec kandydatów politycznych. I rzeczywiście, szacuje się, że jedna trzecia wyborców właściwie nie wie nic o konkretnych politykach, jednak żywi do nich silne uczucia! Postawy oparte na emocjach są bardziej powiązane z uczuciami i wartościami wyznawanymi przez nas niż z naszym racjonalnym myśleniem o zaletach obiektu postawy. Czasem po prostu lubimy daną markę samochodu, bez względu na to, ile zużywa paliwa na sto kilometrów i czy ma poduszkę powietrzną.


Oto jaka jest nasza natura; nie zastanawiamy się; jeśli czujemy, to po prostu czujemy. — Mark Twain Jankes na dworze króla Artura


Również od czasu do czasu czujemy coś pozytywnego wobec osób, o których mamy złe zdanie. Na pewno słyszałeś wiele piosenek o takich właśnie uczuciach, np. piosenkę Smokeya Robinsona You've Really Got A Hold On Me: Nie lubię cię, ale kocham. Zdaje się, że ciągle Myślę o tobie. Traktujesz mnie źle, a ja kocham cię szaleńczo. Naprawdę owładnęłaś mną.


Jeśli postawy oparte na emocjach nie mają wiele wspólnego z analizą faktów, to skąd pochodzą. Mają one różne źródła. Po pierwsze, mogą to być wyznawane przez ludzi wartości, takie jak ich zasadnicze przekonania religijne i moralne. Ustosunkowanie człowieka do takich spraw, jak aborcja, kara śmierci czy przedmałżeńskie stosunki seksualne, często są skutkiem wyznawanych wartości, a nie logicznej analizy faktów. Funkcją takich postaw nie jest dostarczanie adekwatnego obrazu świata, ale raczej wyrażanie i potwierdzanie posiadanego systemu wartości (Karz, 1960; Shavitt, 1989; Smith, Bruner, White, 1956).


warunkowanie klasyczne: przypadek, kiedy bodziec wywołujący reakcję emocjonalną jest wielokrotnie doświadczany razem z bodźcem neutralnym, który nie wywołuje takiej reakcji do czasu, aż nabierze emocjonalnych właściwości pierwszego bodźca


Inne postawy oparte na emocjach mogą być wynikiem reakcji sensorycznych, np. smakowanie czekolady (pomimo jej kaloryczności), lub reakcji estetycznych, takich jak podziw dla obrazu lub sylwetki i koloru samochodu. Niektóre natomiast mogą być skutkiem warunkowania. Warunkowanie klasyczne zachodzi wówczas, kiedy bodziec wywołujący reakcję emocjonalną jest wielokrotnie doświadczany razem z bodźcem neutralnym, który przestaje być neutralny z chwilą, gdy nabierze emocjonalnych właściwości pierwszego bodźca. Na przykład załóżmy, że gdy byłeś

dzieckiem, doświadczałeś uczucia ciepła i miłości podczas odwiedzin u swojej babci. Pamiętasz, że zawsze w jej domu unosił się w powietrzu mdły zapach kulek naftaliny. W końcu sam zapach kulek naftaliny będzie wyzwalał emocje, których doświadczyłeś w czasie tych wizyt, dzięki procesowi warunkowania klasycznego.


Warunkowanie instrumentalne: przypadek, w którym częstotliwość swobodnie podejmowanych zachowań albo rośnie, albo maleje, w zależności od tego, czy następuje po nich wzmocnienie pozytywne czy kara


W warunkowaniu instrumentalnym częstotliwość swobodnie podejmowanych zachowań albo rośnie, albo maleje, w zależności od tego, czy następuje po nich wzmocnienie pozytywne czy kara. Jak to się ma do postaw? Wyobraź sobie, że czteroletnia biała dziewczynka idzie ze swoim ojcem na plac zabaw i chce się bawić z czarnoskórą dziewczynką. Ojciec wyraża zdecydowaną dezaprobatę, mówiąc: „My nie bawimy się z takim dzieckiem". Nie upłynie wiele czasu, gdy dziecko zacznie kojarzyć kontakty z osobami innych ras z karą, przejmując w ten sposób rasistowskie postawy swojego ojca. Postawy mogą wywierać pozytywny lub negatywny wpływ poprzez albo klasyczne, albo instrumentalne warunkowanie, jak pokazano na rycinie 8.4 (Cacioppo i in., 1992; Kuykendall, Keating, 1990). Tak więc postawy oparte na emocjach mogą mieć różne źródła. Jednakże możemy je zgromadzić w jednej rodzinie, ponieważ pewne podstawowe cechy mają wspólne: a) nie są wynikiem racjonalnej analizy obiektu postawy;-b) nie kierują się logiką (np. argumenty perswazyjne dotyczące obiektu rzadko zmieniają postawę opartą na emocjach); c) są często powiązane z wyznawanymi wartościami, tak że próby ich zmiany są. kwestionowaniem tych wartości (Katz, 1960; Smith i in., 1956).


Jest bezcelowe próbować wyperswadować komuś coś, do czego nigdy nie był przekonany. — Jonathan Swift


Nasze rozważania o komunikatach perswazyjnych stosowanych w kampanii prezydenckiej 1988 r. wskazują, że jest mało prawdopodobne, aby fakty i liczby były skuteczne, jeśli postawy opierają się bardziej na wartościach i emocjach niż na elementach poznawczych (Johnson, Eagły, 1989, 1990). Jak możemy zmienić postawy oparte na emocjach? To jest ważne pytanie, ponieważ wiele istotnych postaw ma w nich swe źródło. Uprzedzenia wobec grup mniejszościowych wynikają często z

przyjmowanych wartości i z emocji, tak samo jak poglądy na tak kontrowersyjne sprawy, jak aborcja, przedmałżeńskie stosunki seksualne czy polityka. Za wskazówkę odróżniają postawy wyrosłe prawdopodobnie z emocji przyjmijmy kwestie, o których podręczniki etykiety piszą, że nie powinny być dyskutowane w czasie spotkań towarzyskich, czyli polityka, seks i religia. Jeśli argumentacja logiczna nie jest skuteczna, to co może dać oczekiwany efekt? Jedną z technik jest akcentowanie wartości i emocji zamiast faktów i liczb, jak w stosowanych przez George'a Busha

ulotkach z Williem Hortonem (Edwards, 1990; Shavitt, 1990). Sharon Shavitt (1990) zademonstrowała tę technikę w badaniu skuteczności różnego rodzaju reklam. Pewne reklamy, jak zauważa, podkreślają obiektywne zalety produktu, np. reklama urządzeń klimatyzacyjnych, w której jest mowa o ich cenie, zużyciu energii i wytrzymałości. Inne zaś akcentują emocje i wartości. Są to reklamy perfum, piwa czy dżinsów, w których próbuje się raczej kojarzyć ich marki z seksem, pięknem i młodością, niż mówić o obiektywnej jakości tych produktów. Który rodzaj reklamy jest bardziej skuteczny? Aby odpowiedzieć na to pytanie, Shavitt przedstawiła różne typy reklam dla różnych produktów konsumpcyjnych. Niektóre były, jak je nazwała, produktami użytkowymi, jak np. urządzenia klimatyzacyjne czy kawa. Postawy wobec takich produktów opierają się raczej na ocenie ich utylitarnych aspektów (ile energii zużywa urządzenie klimatyzacyjne), a zatem — na komponencie poznawczym. Inne produkty Shavitt nazwała produktami tożsamości społecznej, jak np. perfumy czy kartki z pozdrowieniami. Postawy wobec tego typu produktów kształtowane są przez wartości i tożsamość społeczną, a zatem opierają się na emocjach. Tak więc ludzie otrzymali reklamy, które były utworzone albo na komponencie poznawczym (podkreślanie użytkowych funkcji danego produktu), albo na emocjach (podkreślanie wartości i troski o tożsamość społeczną), dla produktów, wobec których mieli postawy zbudowane albo na komponencie poznawczym, albo emocjonalnym.


Jak widać na rycinie 8.5, najbardziej przychylne reakcje wywoływały reklamy zgodne z typem prezentowanych postaw. Jeśli postawy były oparte na komponencie poznawczym (np. postawy wobec urządzeń klimatyzacyjnych lub kawy), to reklamy, które koncentrowały się na użytkowych aspektach tych produktów, takich jak cechy urządzenia klimatyzacyjnego, były najbardziej skuteczne. Jeśli natomiast postawy zostały ukształtowane na komponencie emocjonalnym (np. postawy wobec perfum lub kartek z pozdrowieniami), to najbardziej efektywne okazywały się reklamy, które skupiały się na wartościach i trosce o tożsamość społeczną. Wykres zamieszczony na

rycinie 8.6 pokazuje liczbę przychylnych ocen podanych w odpowiedzi na różne rodzaje reklam. Podobne wyniki uzyskano, badając chęć zakupu tych produktów. Tak więc, jeśli kiedykolwiek otrzymasz pracę na Madison Avenue, to twoją zasadą powinna być wiedza o typie postaw większości klientów wobec twojego produktu, a następnie odpowiednie dostosowanie reklamy.


RYCINA 8.5. Wpływy informacji opartej na emocji w porównaniu z opartą na poznaniu na postawy opierające się na poznaniu. Jeśli ludzie mają postawy ukształtowane przez komponent poznawczy (np. wobec urządzeń klimatyzacyjnych czy kawy), to reklamy o charakterze poznawczym, które podkreślają użytkowe aspekty produktów, są najbardziej skuteczne. Jeśli natomiast postawy zostały ukształtowane przez komponent emocjonalny (np. wobec perfum i kartek z pozdrowieniami), to reklamy o charakterze emocjonalnym, które podkreślają wartości i tożsamość społeczną, będą najbardziej efektywne. (Im wyższa liczba, tym bardziej przychylne oceny produktów po przeczytaniu reklam) (zaczerpnięto z: Shavitt, 1990)


postawa oparta na zachowaniu: postawa oparta na obserwacji, jak zachowujemy się wobec obiektu postawy


Postawy oparte na komponencie behawioralnym. Stwierdziliśmy wcześniej, że postawy składają się z trzech komponentów: elementów poznawczych, emocji i zachowania. Tak jak postawy mogą opierać się przede wszystkim na komponencie poznawczym lub emocjonalnym, tak samo może tworzyć je komponent behawioralny. Może wydawać się dziwne, skąd wiemy, jak się zachować, jeśli wcześniej nie wiemy, co czujemy? Jednakże zgodnie z Daryla Bema (1972) teorią

spostrzegania samego siebie istnieją okoliczności, w których ludzie nie wiedzą, co czują, do czasu, aż nie spostrzegą, jak się zachowują (patrz rozdz. 6). Załóżmy na przykład, że zapytałeś przyjaciółkę, czy lubi ćwiczyć. Jeśli powie: „Przypuszczam, że lubię, ponieważ wydaje mi się, że zawsze biegam lub idę do sali gimnastycznej, aby tam poćwiczyć", to powiedzielibyśmy, że prezentuje postawę opartą na zachowaniu. Jej postawa opiera się bardziej na obserwacji zachowania niż na przekonaniach czy emocjach. Jak już była mowa w rozdziale 6, ludzie wnioskują o swoich postawach na podstawie własnego zachowania tylko w pewnych warunkach. Po pierwsze, ich

początkowa postawa musi być słaba lub wieloznaczna. Jeśli twoja przyjaciółka wykształciła już silną postawę wobec wykonywania ćwiczeń, to nie musi wnioskować o swoich uczuciach na podstawie obserwacji zachowania. Po drugie, ludzie wnioskują o swoich postawach z zachowania tylko wtedy, gdy nie ma dla niego innych prawdopodobnych wyjaśnień. Jeśli twoja przyjaciółka wie, że ćwiczy po to, aby schudnąć lub dlatego, że lekarz jej to zalecił, to raczej nie będzie twierdziła, iż biega i ćwiczy, ponieważ lubi to robić. Wyniki badań potwierdzające teorię spostrzegania samego siebie przedstawiliśmy szczegółowo w rozdziale 6. Obecnie przedmiotem naszego zainteresowania będą dowody — które krótko zaprezentujemy — wskazujące, że postawy oparte na zachowaniu są silniejsze i bardziej odporne na zmianę niż te, które ukształtowane zostały na mniej bezpośrednim doświadczaniu obiektu postawy.


Jak mogę wiedzieć, co myślę, jeśli nie przyjrzę się temu, co mówię. — Graham Wallas The Art of Thought


Siła postawy a jej dostępność


Postawy różnią się nie tylko pod względem ich emocjonalnych, poznawczych i behąwioralnych źródeł, ale także pod względem siły. Dla większości z nas nasze postawy wobec aktualnych cen rzepy szwedzkiej są znacznie mniej ważne i utrzymywane ze znacznie mniejszym przekonaniem niż poglądy religijne lub uczucia wobec najbliższych osób. Wśród psychologów społecznych nie ma zgody, jak najlepiej definiować siłę postawy. Niektórzy są przekonani, że sprawą istotną jest to,

czy postawa łatwo pojawią się w świadomości (czy jest dostępna), podczas gdy inni twierdzą, że kluczowe znaczenie ma to, co ludzie sami sądzą o tym, jak ważna jest ich postawa, lub jaką mają wiedzę o przedmiocie postawy (Krosnick, Abelson, 1991; Petty, Krosnick, 1993; Wood, 1982). Jednak bez względu na to, jak jest definiowana siła postawy, bardziej odporne na zmiany są postawy silne niż słabe.


Rozważmy następujący przykład. Za chwilę przedstawimy ci nazwę jakiegoś obiektu. Kiedy to się stanie, po prostu staraj się myśleć o tym obiekcie przez kilka sekund. Jesteś gotów? Nazwa obiektu brzmi: urządzenie do ćwiczeń StairMaster. O czym myślałeś? Czy myślałeś o twojej postawie wobec StairMaster (to znaczy o tym, jak bardzo je lubisz lub nie)? Czy też myślałeś o tym urządzeniu bez uświadamiania sobie, czy je lubisz. Te pytania odnoszą się do dostępności postawy, którą Russell Fązio (1989,1990, w druku) definiuje jako siłę związku zachodzącego między

obiektem i twoim wartościowaniem tego obiektu. Jeśli postawa jest łatwo dostępna, to kiedykolwiek spotykasz obiekt, zawsze uświadamiasz sobie swoją postawę. Na przykład, jeśli twoja postawą wobec StairMaster jest łatwo dostępna, to skoro tylko przeczytałeś te słowa, natychmiast pomyślałeś o tym, jak bardzo lubisz lub nie lubisz tego urządzenia. Jeśli postawą jest względnie mało dostępna, to jest znacznie mniej prawdopodobne, że pojawi się w twojej świadomości, gdy natrafisz na ten obiekt. W takim przypadku wszystko, o czym pomyślisz, może ograniczyć się do wizualnego obrazu tego obiektu. Dlaczego dostępność postawy jest ważna? Jednym z powodów

jest to, jak zobaczymy pod koniec tego rozdziału, że decyduje o skłonności do zachowania się zgodnie ze swoją postawą. Dla naszych rozważań o zmianie postawy ważne jest, że dostępność ma także wpływ na odporność wobec komunikatów perswazyjnych. Załóżmy, że informujemy cię o nowym badaniu, w którym wykazano, że trening na maszynach StairMaster jest lepszy od wszystkich innych rodzajów ćwiczeń — korzystniejszy dla serca, skuteczniejszy w walce z nadwagą, mniej obciążający kolana i tak dalej (w rzeczywistości nie znamy żadnego takiego

badania). Załóżmy też, że twoja postawa wobec StairMaster jest względnie mało dostępna. „To brzmi bardzo zachęcająco — będziesz skłonny pomyśleć. — Być może jutro pójdę do sali gimnastycznej i spróbuję poćwiczyć na takim urządzeniu". Teraz załóżmy, że masz łatwo dostępną i negatywną postawę wobec StairMaster. Skoro tylko usłyszysz o wynikach tęgo badania, uświadomisz sobie, jak źle się czułeś i jak byłeś skrępowany, kiedy próbowałeś na nim ćwiczyć. Jest nieomal pewne, że te negatywne uczucia będą miały wpływ na to, jak zinterpretujesz wyniki tego badania. „Coś musi być nie tak z tym badaniem — możesz pomyśleć. — Prawdopodobnie

zostało przeprowadzone przez firmę, która produkuje te urządzenia, i dlatego nie jest rzetelne".


dostępność postawy: siła związku między obiektem i oceną tego obiektu; dostępność jest mierzona czasem, w jakim ludzie mogą odpowiedzieć na pytanie, co czują wobec danej sprawy lub danego obiektu


Jeśli postawa opiera się na zachowaniu to jest łatwo dostępna i odporna na zmianę.


Takie właśnie wyniki otrzymali David Houston i Russ Fazio (1989) w ostatnio przeprowadzonym badaniu. Najpierw zmierzyli u uczestników swojego eksperymentu dostępność ich postaw względem kary śmierci (sprawdzając, jak szybko odpowiadali na pytania dotyczące swoich postaw wobec tej sprawy, co jest dobrym sposobem pomiaru dostępności). Następnie zapoznawali ich z dwoma badaniami — w pierwszym popierano karęśmierci jako środek zapobiegawczy, w drugim negowano ją — i prosili ich o ocenę trafności każdego badania. Osoby, których postawy były

dostępne, wykazały skłonności do najbardziej tendencyjnego oceniania tych badań. To znaczy, że ich łatwo dostępne postawy wpływały na dokonywaną przez nich interpretację badań, co powodowało, że byli najbardziej krytyczni w stosunku do wyników, które nie były zgodne z ich poglądem (patrz ryć. 8.6). Ludzie z trudno dostępnymi postawami przyjmowali bardziej otwarte podejście i oceniali istotę wyników badań bez udziału swojego własnego poglądu na sprawę. Badanie Houstona i Fazio potwierdziło, że ludzie mający dostępne postawy są bardziej odporni na próby perswazji, ponieważ są bardziej skłonni do lekceważenia i ignorowania informacji, która jest sprzeczna z ich własnymi poglądami. Dzięki czemu postawa staje się dostępna? Jedną z dróg uczynienia postawy bardziej dostępną jest nabycie, doświadczema z obiektem tej postawy ( Zanna, 1981). Im częściej próbowałeś ćwiczyć na urządzeniu StairMaster, tym bardziej jest prawdopodobne, że będziesz kojarzył je z negatywnymi lub pozytywnymi doświadczeniami, tworząc w swoim umyśle silny związek StairMaster z pozytywnymi lub negatywnymi uczuciami. Zauważmy, że postawy dostępne mogą być pozytywne lub negatywne. Po ćwiczeniach na zestawie StairMaster możesz mieć poczucie, że jest ono tylko nieco lepsze od średniowiecznych przyrządów do torturowania ludzi, lub możesz zacząć nałogowo na nim ćwiczyć, odrzucając wszystkie inne formy sportu, albo twoja postawa będzie gdzieś pośrodku między tymi skrajnościami. Istotne jest, że kiedy twoja postawa opiera się na zachowniu, to bez względu na to, jakie będą twoje odczucia — będą one dostępne. Jeśli tylko czytałeś o urządzeniach StairMaSter lub obserwowałeś innych, gdy na nich ćwiczą, to możesz zareagować pozytywnie lub negatywnie („Ojej, wygląda na to, że mógłbym to polubić"), ale te odczucia będą dużo mniej dostępne niż odczucia, które powstały na podstawie doświadczenia bezpośredniego. Zatem im bardziej postawa oparta jest na zachowaniu, tym bardziej będzie dostępna i odporna na zmianę.


Jak uodpornić ludzi na zmianę postawy


W tym miejscu bez wątpienia ogarnia cię zdenerwowanie i to nie dlatego, że rozdział się jeszcze nie skończył. Mając do dyspozycji tak wiele różnych metod możliwych do zastosowania w celu zmiany twoich postaw, czy możesz uchronić się przed komunikatami perswazyjnymi? Tak, w rzeczywistości jesteś bezpieczny lub co najmniej możesz być bezpieczny, jeśli zainicjujesz pewne swoje własne przemyślane strategie. Oto jak spowodować, aby komunikaty perswazyjne, które cię bombardują, nie wywoływały za każdym razem zmiany twojej opinii.


Wzmacnianie wartości


Zacznijmy od przypadku, kiedy ktoś kwestionuje jakąś postawę, przedstawiając dobrze uzasadnione, logiczne argumenty. Załóżmy na przykład, że masz przyjaciela, który jest przekonany, że aborcja jest zła i nie powinna być zalegalizowana. Wiesz, że twój przyjaciel ma wysłuchać wykładu, w którym zostaną zaprezentowane argumenty za stanowiskiem przeciwnym, czyli za wolnością wyboru, i chcesz zmniejszyć prawdopodobieństwo, że przyjaciel zmieni swoją postawę. Załóżmy dalej, że wiesz, iż wykładowca zamierza przedstawić przekonujące, logiczne argumenty. Co mógłbyś zrobić? Była już mowa o tym, że postawa odporna na rzeczowe i zawierające fakty

apele to postawa oparta na emocjach, a szczególnie na głęboko zakorzenionych wartościach i zapatrywaniach moralnych. Tak więc jedną z rzeczy, którą mógłbyś uczynić, to rozpoznać, czy początkowa postawa twojego przyjaciela jest oparta na emocjach, a jeśli nie, to przypomnieć mu, że jego stanowisko w tej sprawie jest zgodne z wartością podstawową, jaką jest życie ludzkie. Obie strony sporu o aborcję często stosują takie podejście; same zwroty „w obronie życia" i „w obronie wolnego wyboru" zostały tak pomyślane, aby wyeksponować wartości, które są ważne dla

każdego z nas. Kto jest przeciwko życiu lub przeciw wolności wyboru? Rzeczywiście, ważnym czynnikiem, dla którego problem aborcji jest tak trudny do rozwiązania, jest to, że obie strony mogą powoływać się na fundamentalne ludzkie wartości w celu poparcia własnego stanowiska. Jeśli chcesz przekonać kogoś do swojego poglądu w tej sprawie i uodpornić go na logiczne argumenty strony przeciwnej, to staraj się udowodnić, że twój system wartości — czy będzie to wolność wyboru, czy prawo do życia — jest systemem właściwym. Takie podejście może okazać się skuteczne, pod warunkiem jednak, że będzie dobrze przeprowadzone. Przywódcy religijni oraz rodzice starają się ze wszystkich sił, aby wpoić nam określony system wartości, i często udaje im się uczynić nas odpornymi na komunikaty perswazyjne, które atakują postawy związane z danym systemem wartości. Problem polega na tym, że nie jest łatwo wpoić podstawowe wartości

komuś, kto jeszcze ich nie posiada. Mówienie po prostu: „Uwierz w to, ponieważ jest to ważne w moim systemie wartości, a mój system wartości jest najlepszy" prawdopodobnie nie będzie skuteczne.


Uodpornienie postawy


uodpornienie postawy: uczynienie ludzi odpornymi na próby zmiany ich postaw poprzez wstępne zaaplikowanie im małej dawki argumentów sprzecznych z ich stanowiskiem


Jeśli nie udało ci się wpoić komuś „właściwego" systemu wartości, to istnieje jeszcze inne podejście, które może okazać się skuteczne. Spraw, aby osoba ta rozważyła argumenty za i przeciw swoim postawom, zanim ktoś je zaatakuje. Im więcej będzie myśleć o tych argumentach jeszcze przed atakiem, tym łatwiej przyjdzie jej odeprzeć próby zmian postawy poprzez prezentowanie logicznych argumentów. Jeśli ktoś nie myślał wiele o danej sprawie, czyli uformował swoją postawę, stosując strategię peryferyczną, to będzie szczególnie podatny na atak wykorzystujący argumenty logiczne. Rozważmy truizmy kulturowe — przekonania, które większość społeczeństwa akceptuje bezkrytycznie, nie zastanawiając się dlaczego. Dwa przykłady: „Demokracja jest najlepszą formą rządzenia" oraz „Należy myć zęby po każdym posiłku". Co by się stało, gdybyś przedstawił kilka logicznych, perswazyjnych argumentów sprzecznych z jednym z tych truizmów — na przykład, że w rzeczywistości nie jest dobrze myć zęby zbyt często, ponieważ może to

uszkodzić dziąsła? Ponieważ większość nie zastanawia się wiele nad logicznymi argumentami stojącymi za truizmami kulturowymi, dlatego oparte na nich postawy są szczególnie podatne na zmianę, jeśli prezentowane argumenty są z nimi sprzeczne. Jednakże zmianie takiej można zapobiec, przedstawiając argumenty wspierające takie postawy — i możliwe kontrargumenty — zanim jeszcze te postawy zostaną zaatakowane. Uodpornienie ludzi na komunikaty perswazyjne. William McGuire (1964) potwierdził ten fakt, wykorzystując uodpornienie postawy. Jego hipoteza głosiła, że aby ludzie byli mniej podatni na wpływ komunikatu perswazyjnego, powinni zostać „uodpornieni" na argumenty, jakie prawdopodobnie usłyszą, poprzez uprzedzające zaprezentowanie im małej ich dawki. Rozważywszy je jeszcze przed rzeczywistym atakiem, człowiek powinien być względnie odporny na wpływ komunikatu perswazyjnego, tak samo, jak zaaplikowanie małej dawki wirusa uodparnia nas na rozwinięcie się choroby. W jednym z badań, na przykład, McGuire prezentował zwięzły argument wymierzony przeciwko pewnemu truizmowi kulturowemu —mycie zębów po każdym posiłku — i przedstawił uczestnikom pewne racje obalające powyższe stanowisko. Dwa dni później powrócono do tej kwestii. Przeprowadzono znacznie silniejszy atak na tę oczywistość — atak, który zawierał wiele logicznych argumentów, uzasadniających, dlaczego zbyt częste mycie zębów nie jest wskazane. Teraz badani byli dużo mniej skłonni zmienić swoje postawy niż grupa kontrolna, która nie została uodporniona metodą wstępnego ataku. Osoby z

grupy kontrolnej, które nigdy nie zastanawiały się, dlaczego trzeba często myć zęby, były szczególnie podatne na silne argumenty sugerujące, że nie należy tak postępować.


Tak więc istnieją dwa sposoby uodpornienia na komunikaty, w których prezentowane są argumenty logiczne. Należy albo spowodować, żeby postawa początkowa wynikała z emocji (np. próbować zaszczepić ważne wartości), lub sprawić, aby zostały rozważone wszystkie za i przeciw, jeszcze zanim nastąpi atak, tak by łatwiej było odrzucić argumenty zawarte w komunikacie (jak to robił William McGuire w swoich badaniach). Jednakże bardzo często komunikaty perswazyjne, które atakują nasze postawy, nie zawierają logicznych argumentów, ale odwołują się do naszych

emocji. Czy istnieje jakiś sposób obrony przed tego rodzaju zmianą opinii, tak jak przed komunikatami posługującymi się argumentami logicznymi? Uodpornienie na presję ze strony rówieśników. Jest to ważna sprawa, ponieważ wiele krytycznych zmian zachodzących w postawach i zachowaniach pojawia się w odpowiedzi na emocjonalne, a nie logiczne komunikaty. Zastanówmy się, jak to się dzieje, że tak wielu młodych ludzi zaczyna palić papierosy, pić alkohol lub zażywać narkotyki. Często robią to pod wpływem rówieśników, zwłaszcza w wieku, kiedy są szczególnie

podatni na taką presję. Na przykład w jednym z badań stwierdzono, że najlepszą podstawą przewidywania, czy młody człowiek pali marihuanę, jest ustalenie, czy ma przyjaciela, który zażywa narkotyki (Yamaguchi, Kandel, 1984). Jak do tego dochodzi? Nie wygląda to tak, że rówieśnicy przedstawiają zespół logicznych argumentów („Hej, Jake, czy wiesz, że ostatnio przeprowadzone badania wskazują, iż umiarkowane spożywanie alkoholu może być korzystne dla zdrowia?"). Presja rówieśników jest bardziej ukierunkowana na wartości i emocje, opiera się na lęku przed odrzuceniem i potrzebie wolności oraz na autonomii. W okresie dorastania

rówieśnicy stają się ważnym źródłem społecznej akceptacji — być może najważniejszym — i mogą nagradzać za utrzymywanie pewnych postaw i zachowań, takich jak zażywanie narkotyków lub uprawianie seksu bez zabezpieczeń. Potrzebna jest technika, która spowoduje, że młodzi ludzie będą bardziej odporni na próby zmiany postawy za pośrednictwem presji grupowej i mniej skłonni do angażowania się w niebezpieczne zachowania. Jedna z możliwości polega na takim rozwinięciu

metody uodporniania, stosowanej przez McGuire'a (1964), aby obejmowała ona techniki perswazji bardziej oparte na emocjach, takie jak presja rówieśników. Znaczy to, że oprócz uodporniania małymi dawkami logicznych argumentów możemy także działać, podając komunikaty odwołujące się do emocji. Rozważmy przypadek trzynastoletniego Jake'a, mieszkającego razem ze szkolnymi kolegami, z których wielu pali papierosy. Koledzy zaczynająśmiać się z Jake'a, ponieważ nie pali.

Nazywają go nawet maminsynkiem. Czasami drażnią go, trzymając mu przed twarzą zapalonego papierosa. Chcą go sprowokować do zaciągnięcia się. Wielu trzynastolatków, spotykając się z taką presją, uległoby i zapaliło papierosa. Załóżmy, że uodporniliśmy Jake'a na taki wpływ społeczny, pokazując mu sposoby przeciwstawienia się presji rówieśników. Możemy spowodować, aby odegrał rolę w sytuacji, w której przyjaciel nazywa go dzieckiem, ponieważ nie pali papierosów, i nauczyć odpowiadać na takie uwagi w następujący sposób: „Byłbym dzieckiem, gdybym zapalił tylko po to, aby zrobić na tobie wrażenie". Czy to by wystarczyło, aby przeciwstawić się presji ze strony kolegów?


Główną konsekwencją wygłoszenia mowy na jakikolwiek temat jest wzmocnienie swoich

własnych opinii; w rzeczy samej, nigdy nie znamy naszych rzeczywistych przekonań dopóty, dopóki nie utwierdzimy się w nich w ogniu ataku i obrony. — Charies Dudley Wamer Backlog Studies, 1873


Słowa perswazji wypowiedziane przez kolegę są skuteczne. Homer


Postawy kształtowane przez presję grupową mogą być bardzo przekonujące, ponieważ odwołują się do występujących u ludzi emocji — do ich potrzeby bycia lubianym i akceptowanym. Uodpornieni na taki wpływ młodzi ludzie mogą się uczyć, jak przeciwstawić się perswazji rówieśników.


Programy stworzone w celu zapobiegania paleniu papierosów przez dorastającą młodzież sugerują, że tak. Na przykład McAlister i jego współpracownicy (1980) zastosowali technikę odgrywania roli wśród siódmoklasistów — technikę bardzo podobną do opisanej powyżej. Stwierdził, że uczniowie ci byli znacząco mniej podatni na uleganie nałogowi trzy lata po przeprowadzonym badaniu, w porównaniu z grupą kontrolną, która nie uczestniczyła w tym programie. Wynik był zachęcający i został powtórzony w podobnych programach mających ograniczać palenie papierosów (Chassin, Presson, Sherman, 1990; Pałek, Craig, 1988; Killen, 1985). Powinniśmy jednakże zauważyć, że czasami trudno jest dokładnie określić, dlaczego takie programy są skuteczne. Zwykle podejmuje się w nich kilka rodzajów interwencji, co utrudnia odpowiedź na pytanie, która z nich jest najbardziej skuteczna. Na przykład program profilaktyczny McAlistera był wielostronny. Oprócz

procedury odgrywania roli w celu uodpornienia na presję rówieśników uczestnicy składali publiczne zobowiązanie, że nie będą palić papierosów, i wymyślali skecze i slogany potępiające ten nałóg (za które otrzymywali nagrody). Tak więc, aczkolwiek wyniki są obiecujące, potrzebne są dalsze badania dla wyjaśnienia, które działania najbardziej przyczyniły się do sukcesu tego programu.


Kiedy w perswazji występuje efekt bumerangowy. Teoria reaktancji


Pokazaliśmy, że można uodpornić ludzi na próby ze strony innych zmiany ich postaw i zachowań. Trzeba jednak podkreślić, że owe techniki radzenia sobie z postawami nie powinny być stosowane zbyt natarczywie. Załóżmy, że chcesz mieć pewność, iż twoje dziecko nie będzie nigdy palić papierosów. „Można popełnić błąd, przekazując zbyt silny komunikat — możesz pomyśleć, zakazując dziecku nawet spoglądać na pudełko papierosów. — Czy to byłoby jednak szkodzenie? Przynajmniej dzięki temu moje dziecko zrozumie, jak poważna to sprawa". Istotnie, wydawanie stanowczych zakazów jest wyrządzaniem szkody, ponieważ im bardziej surowe zakazy, tym

większe prawdopodobieństwo uruchomienia efektu bumerangowego, tzn. tym większe zainteresowanie zabronionym działaniem. Zgodnie z teorią reaktancji (Brehm, 1966) ludzie nie lubią, gdy ich wolność zachowania lub myślenia jest ograniczana. Poczucie to będzie się pojawiać, jeśli dana czynność zostanie stanowczo zakazana, wywołując reakcję sprzeciwu. Pociąga to często za sobą wzrost zainteresowania owym zachowaniem, rodzi złość i agresję wobec osoby, która stosuje zakaz. James Pennebaker i Deborah Sanders (1976) wypróbowali kilka sposobów

odzwyczajania ludzi od wypisywania gryzmołów na ścianach w publicznych toaletach. Zastosowano albo surowe zakazy, albo łagodne. W łazienkach w akademikach umieszczano jeden z dwóch napisów. Pierwszy napis głosił: „Zabrania się pisać na ścianach", inny natomiast: „Prosimy nie pisać na ścianach". Badacze wrócili po dwóch tygodniach, aby sprawdzić, w jakim stopniu skutkowały owe zakazy. Jak sądzisz, co zaobserwowali? Jeśli ty przeczytałbyś te napisy, to który z

nich spowodowałby twój większy opór, zagrażając twojej wolności czynienia tego, co chcesz — włączając w to pisanie na ścianach łazienki? Oczywiście, ten z surowym zakazem. Znacząco więcej osób wypisywało bazgroły na ścianach łazienek z napisem: „Zabrania się..." niż z napisem: „Prosimy nie pisać...", tak jak badacze przewidywali. Podobnie ludzie, którzy otrzymują surowe ostrzeżenia, aby nie palili papierosów lub nie zażywali narkotyków, będą bardziej skłonni do takich zachowań, aby przywrócić poczucie osobistej wolności.


teoria reaktancji (przeciwstawienia się): koncepcja, wedle której zagrożenie wolności wyboru określonego zachowania powoduje wzbudzenie nieprzyjemnego stanu przeciwstawienia się; ludzie mogą zredukować ten stan, angażując się w zagrożone zachowanie


Powody wewnętrzne a zewnętrzne: efekt naduzasadnienia


Istnieje inny, bardziej subtelny powód, dla którego ostre nakazy mogą spalić na panewce. Przypatrzmy się ludziom, którzy początkowo nie mają potrzeby zażywania narkotyków. Surowo upomnieni mogą wyjaśnić swoje zachowanie na dwa sposoby: „Nie zażywam narkotyków, ponieważ nie mam takiej potrzeby" lub „Nie zażywam narkotyków, ponieważ moi rodzice i nauczyciele zabiliby mnie za to". Pierwszy powód jest natury wewnętrznej, mianowicie brak zainteresowania narkotykami. Drugi natury zewnętrznej — obawa przed reakcją innych osób. Może się zdarzyć zadziwiająca rzecz, kiedy ludzie mają zarówno wewnętrzny, jak i zewnętrzny powód

dla jakiegoś działania. Jeżeli powód zewnętrzny jest silny i wyraźny, sądzą, że to jest jedyna pobudka ich postępowania, a powód wewnętrzny zostaje w tym procesie zagubiony. Nazywa się to efektem naduzasadnienia,o którym była mowa w rozdziale 6. W tym przykładzie ludzie mogą sądzić, że nie zażywają narkotyków tylko z powodu reakcji innych osób na ten fakt, a nie dlatego, że nie potrzebują narkotyków. W rezultacie zainteresowanie narkotykami może się zwiększyć.

Finckenauer (1979) oceniał skuteczność programu „po prostu przestraszyć", w którym dzieci o dużym ryzyku wkroczenia na drogę przestępczą wizytowały więzienia stanowe, gdzie miały męczące spotkania z więźniami, którzy usiłowali je przekonać, że prowadzenie życia z naruszeniem prawa kończy się opłakanymi skutkami. Finckenauer stwierdził, że młodociani, którzy brali udział w tym programie, byli znacznie bardziej skłonni do popełnienia przestępstwa w sześć miesięcy po zakończeniu programu niż grupa młodocianych, która nie brała w nim udziału, ale była porównywalna pod względem wieku, płci i rasy. Również Duryea i Okwumabua (1988) stwierdzili, że dziewięcioklasiści, którzy uczestniczyli w programie zapobiegania piciu alkoholu, znacznie częściej podawali trzy lata później, że pili alkohol w nadmiarze, niż podobna grupa uczniów, która nie brała udziału w tym programie. Żadne z tych badań nie było eksperymentem, w którym osoby zostały losowo przydzielone do różnych grup, co utrudnia ocenę uzyskanych wyników. Jednakże istnieją pewne eksperymentalne dane świadczące o tym, że jeżeli jest małe zainteresowanie zakazanym działaniem, to wprowadzenie surowych zakazów może przynieść odwrotny skutek, powodując wzrost zaangażowania w niedozwolone czyny (Wilson, Lassiter 1982). Konkluzja, jaka z tych badań płynie, uświadamia, że programy, które mają uchronić ludzi przed niepożądanymi zachowaniami, jak palenie papierosów, picie alkoholu lub praktykowanie seksu bez zabezpieczenia, powinny być przygotowywane z najwyższą ostrożnością. W idealnej postaci powinny one

uodporniać na próby wpływu społecznego, ale bez stosowania surowych zakazów, które mogą sprawić, że programy będą chybione i wzbudzające reaktancję lub efekt naduzasadnienia, prowadząc do jeszcze większego zainteresowania zabronionym działaniem. Teraz, gdy wiemy już, jak się zmieniają postawy, należy omówić konsekwencje tej zmiany. Zmiana postawy jest ważnym zagadnieniem, między innymi z powodu związku zachodzącego między postawami i rzeczywistym

zachowaniem ludzi. Na ogół uważamy, że inni działają zgodnie ze swoimi postawami. Specjaliści od reklamy zakładają, że zmiana postaw wobec ich produktów spowoduje wzrost sprzedaży. Politycy przewidują, że pozytywna postawa wobec kandydata na prezydenta sprawi, że wyborcy będą na niego głosować. Z dużym prawdopodobieństwem możemy założyć, że ludzie, którzy lubią brukselkę, będą chętniej ją zjadać niż ci, którzy jej nie lubią, i że jest bardziej prawdopodobne, iż to

miłośnicy baletu pójdą obejrzeć Jezioro łabędzie, a nie ci, których balet nie urzeka. Wydaje się to bardzo proste, prawda?


W rzeczywistości związek między postawami i zachowaniem nie jest tak prosty, na co wskazuje klasyczne badanie przeprowadzone przez Richarda LaPiere'a (1934). We wczesnych latach trzydziestych LaPiere zwiedzał z parą Chińczyków Stany Zjednoczone. Ponieważ w tym czasie powszechne były uprzedzenia wobec Azjatów, dlatego obawiał się o swoich chińskich przyjaciół. W każdym hotelu, obozowisku czy restauracji LaPiere z niepokojem oczekiwał, że jego przyjaciele będą źle obsłużeni lub obrażeni. Ku jego zdziwieniu nic takiego się nie zdarzyło. Na 251 ośrodków, które wizytowali, tylko w jednym odmówiono im obsługi. LaPiere postanowił poznać postawy Amerykanów wobec Azjatów w inny sposób. Po zakończeniu podróży napisał list do każdego ośrodka, który odwiedzał z chińskimi przyjaciółmi, pytając właściciela, czy obsłużyłby gości z Chin. Spośród wielu odpowiedzi, które otrzymał, tylko jedna osoba deklarowała taką chęć. Więcej niż 90% stanowczo odmówiło przyjęcia Chińczyków, reszta była niezdecydowana. Postawy ludzi — wyrażone w odpowiedzi na pisemne pytanie LaPiere'a — silnie kontrastowały z ich rzeczywistym zachowaniem. Badanie to nie było oczywiście kontrolowanym eksperymentem. Jak przyznał LaPiere, istnieje kilka powodów, dla których uzyskane przez niego wyniki nie muszą świadczyć o niezgodności między postawami i zachowaniem. Na przykład nie miał on możliwości sprawdzenia, czy osoby, które odpowiadały na jego list, to te same, które ich obsługiwały. Co więcej, postawy tych ludzi mogły zmienić się w ciągu miesięcy, które upłynęły od czasu złożenia wizyty do momentu otrzymania listu. Niemniej brak zgodności między postawami i rzeczywistym zachowaniem był tak uderzający — prawie każdy właściciel zachował się niezgodnie z własną postawą — że możemy podać w wątpliwość nasze wcześniejsze założenie, iż zachowanie

najczęściej wynika z postaw. Tak się rzecz przedstawia szczególnie w świetle badań przeprowadzonych po teście LaPiere'a. Allan Wicker (1969) dokonał przeglądu kilkudziesięciu bardziej poprawnych metodologicznie eksperymentów i doszedł do takiego samego wniosku: postawy ludzi są słabą przesłanką przewidywania ich zachowań.


Jak to się dzieje? Czy postawa danej osoby wobec Azjatów, kandydatów na prezydenta lub wobec baletu rzeczywiście nie mówi nam nic o jej prawdopodobnym zachowaniu? Jak można pogodzić wyniki, które uzyskał LaPiere — a także wyniki innych podobnych badań — z oczywistym wrażeniem, że ludzie działają zgodnie ze swoimi postawami? Na szczęście w ciągu ostatnich lat psychologowie społeczni sporo dowiedzieli się na temat tego, kiedy i jak na podstawie postaw można przewidywać zachowanie. Jest teraz jasne, że wnioski Wickera dotyczące zgodności

między postawą a zachowaniem były zbyt pesymistyczne. Dzięki znajomości postaw można przewidywać zachowanie, ale tylko w pewnych określonych warunkach. Najistotniejsze jest to, że musimy wiedzieć, czy zachowanie, które chcemy przewidzieć, jest spontaniczne czy też przemyślane i zaplanowane (Fazio, 1990).


Radzimy, ale nie wpływamy na zachowanie ludzi. — La Rochefoucauld Maksymy, 1678


Przewidywanie zachowań spontanicznych


Czasami działamy spontanicznie, mało myśląc o tym, co zamierzamy zrobić. Kiedy LaPiere i jego chińscy przyjaciele odwiedzali restaurację, właściciel nie miał czasu na zastanawianie się, czy ich obsłużyć czy też nie; musiał szybko podjąć decyzję. Podobnie dzieje się, gdy ktoś podchodzi do nas w sklepie i prosi o podpisanie petycji opowiadającej się za zmianą prawa lokalnego. Wtedy zwykle podejmujemy decyzję w okamgnieniu. Najczęściej w takich sytuacjach nie myślimy wiele, jak się

powinniśmy zachować. To, w jakim stopniu znajomość postaw pozwala przewidywać spontaniczne zachowania, zależy od cechy tej postawy, o której była mowa wcześniej, czyli od jej dostępności (Fazio, 1990; w druku). Jak sobie przypominasz, dostępność odnosi się do siły związku, który zachodzi między obiektem i twoją postawą wobec tego obiektu. Jeśli postawa jest łatwo dostępna, to pojawia się w twojej świadomości, ilekroć stykasz się z danym obiektem. Jeśli postawa jest trudno dostępna, to jej pojawienie się w świadomości jest znacznie mniej prawdopodobne.

Wynika z tego, że łatwo dostępne postawy będą lepszą podstawą przewidywania zachowań spontanicznych, ponieważ ludzie będą bardziej skłonni do myślenia o swojej postawie, kiedy są wzywani do działania. Russell Fazio, Martha Powell i Carol Williams (1989) zademonstrowali rolę dostępności w badaniu ludzkich postaw i zachowań wobec towarów konsumpcyjnych. Badani najpierw oceniali swoje postawy wobec kilku produktów, takich jak różne gatunki gumy do żucia i batonów. Dostępność tych postaw była mierzona czasem, który upływał od postawienia

pytania, odnoszącego się do tych postaw, do momentu udzielenia odpowiedzi. Rzeczywiste zachowanie ludzi mierzono w ten sposób, że umieszczono towar na stole (w dwóch rzędach po pięć artykułów) i powiedziano, że mogą sobie wziąć pięć z nich jako nagrodę za udział w badaniu. W jakim stopniu postawa wobec produktów wpływa na to, które z nich zostaną wybrane? Tak jak przewidywano, zależało to od dostępności postaw. Zgodność między postawą a zachowaniem była wysoka u osób z dostępnymi po stawami i stosunkowo niska u ludzi z niedostępnymi postawami.

Znaczy to, że działamy zgodnie ze swoimi postawami tylko wtedy, gdy dokonując wyboru, możemy łatwo uświadomić sobie swoje postawy. A co można powiedzieć o osobach z niedostępnymi postawami — który czynnik miał wpływ na ich wybór?


Interesujące jest to, że te osoby były pod większym wpływem arbitralnego aspektu tej sytuacji — mianowicie w zależności od ustawienia towaru. Wybrały zatem produkty, które znalazły się na stole w pierwszym rzędzie naprzeciwko nich. Jest to zgodne z koncepcją, która mówi, że jeżeli postawy są niedostępne, to ludzie bardziej ulegają wpływowi czynników sytuacyjnych — w tym przypadku widoczności i dostępności prezentowanych artykułów.


Przewidywanie zachowań zamierzonych


Czasami zachowanie nie jest spontaniczne, lecz celowe i zaplanowane. Większość z nas długo zastanawia się, gdzie i co studiować, czy przyjąć nową propozycję pracy, lub jak spędzić wakacje. W tych warunkach bezpośrednia dostępność naszej postawy nie jest istotna. Mając wystarczająco wiele czasu na przemyślenie sprawy, nawet ludzie z postawami niedostępnymi mogą uświadomić sobie, co czują. Dostępność jest ważna tylko wtedy, kiedy musimy postanowić od razu, jak zadziałać — nie mając czasu na przemyślenie (Eagły, Chaiken, 1993; Fazio, 1990).


Ważność postaw konkretnych. Najbardziej znaną teorią, która precyzuje, jak na podstawie postaw przewidywać zachowania celowe, jest Martina Fishbeina i Iceka Ajzena teoria wyrozumowanego działania (Ajzen, Fishbein, 1980; Fishbein, Ajzen, 1975). Wedle tej teorii, )eśli ludzie nie mają czasu na rozważenie, jak się zachować, to najlepszą podstawą do przewidywania ich zachowania jest intencja. Czy Sani zamierza pójść na koncert? Czy Susan ma zamiar kupić psa? Zauważmy, że są to planowane, celowe działania, ą nie spontaniczne, które Fazio obejmuje pojęciem dostępności. Jak widać na rycinie 8.7, aby odczytać intencję danej osoby, musimy poznać: a) jej postawę; b) jej przekonania na temat subiektywnych norm, które funkcjonują w danej sytuacji. Jednakże, jak możesz zobaczyć na rycinie, to co jest tutaj ważne, to nie ogólne postawy ludzi wobec czegoś, ale ich konkretna postawa wobec zachowania, o które chodzi. Zgodnie z teorią wyrozumowanego działania przewidywać określone zachowanie można tylko na podstawie konkretnej postawy

wobec tego zachowania. Załóżmy na przykład, że organizujesz w swoim college'u akcję na rzecz oddawania krwi i chcesz przewidzieć, ile osób zgodzi się ofiarować własną. Postanowiłeś przeprowadzić badanie, w którym pytasz ludzi o ich postawy i w ten sposób próbujesz przewidzieć zachowania. Jakie pytanie powinieneś im zadać? Możesz stawiać pytania bardzo ogólne, na przykład czy chętnie pomagają innym. Ponieważ oddanie krwi jest jednym ze sposobów wspierania bliźnich, dlatego na tej podstawie możesz przewidywać, kto to uczyni. Problem polega na tym, że nawet jeśli ludzie są skłonni pomóc innym, to mogą nie oddać krwi z powodu wielu innych czynników — są zajęci wtedy, gdy trwa akcja, martwią się, że zemdleją w obecności swoich przyjaciół, mają błędną informację, że oddając krew, mogą się zarazić AIDS. Aby zwiększyć trafność przewidywania, lepiej zmierzyć postawy ludzi wobec konkretnego zachowania — mianowicie, co sadzą o akcji krwiodawstwa w collęgę'u w następnąśrodę o godzinie 14.00.


teoria wyrozumowanego działania: teoria utrzymująca, że najlepszą podstawą do przewidywania planowanych, rozmyślnych zachowań są postawy ludzi wobec konkretnego zachowania i ich subiektywne normy


Jeśli działania maja dać wszystko to, co mogą dać, to musi wystąpić pewna zgodność między nimi i intencjami. — La Rochefoucauld Maksymy, 1678


RYCINA 8.7. Teoria wyrozumowanego działania. Wedle tej teorii najlepszą podstawą do przewidywania zaplanowanych i przemyślanych zachowań są behawioralne intencje ludzi. Najlepszą podstawą do przewidywania ich intencji są natomiast ich postawy wobec konkretnego zachowania i ich subiektywne normy (zaczerpnięto z: Ajzen, Fishbein, 1980)


To może być jeden z powodów niezgodności między postawami i zachowaniem, którą LaPiere stwierdził w swoim badaniu, jego pytanie do właścicieli hoteli, czy obsłużyliby „gości z Chin", było pytaniem bardzo ogólnym. Gdyby zadał pytanie konkretniejszę, np. czy obsłużyliby wykształconą, dobrze ubraną i zamożną parę Chińczyków w towarzystwie białego, amerykańskiego profesora, to badani mogliby udzielić innej odpowiedzi. W badaniu zamężnych kobiet stosujących pigułki

antykoncepcyjne Andrew Davidson i James Jaccard (1979) wykazali, że postawy wobec konkretnych zachowań są lepszą podstawą do przewidywania działań ludzi niż postawy ogólne. Grupie kobiet zadawano serię pytań odnoszących się do ich postaw, od bardzo ogólnych (ich postawa wobec kontroli urodzin) do konkretnych (ich postawa wobec stosowania pigułek antykoncepcyjnych w czasie następnych dwóch lat; patrz tab. 8.2). Dwa lata później pytano je, czy stosowały pigułki antykoncepcyjne od czasu ostatniego wywiadu. Jak pokazuje tabela 8.2 ogólna

postawa kobiet wobec kontroli urodzin nie pozwoliła w ogóle przewidywać jej stosowania w praktyce. Ta ogólna postawa nie uwzględniała innych czynników, które mogły mieć wpływ na decyzje, takich jak obawa przed długoterminowymi skutkami stosowania tabletek czy ich postawa wobec innych sposobów kontroli urodzin. Im bardziej konkretne było pytanie o stosowanie pigułek antykoncepcyjnych, tym trafniej na podstawie znajomości postawy można było przewidywać rzeczywiste zachowanie.


TABELA 8.2. Szczegółowe postawy są lepszą podstawą do przewidywania zachowań. Różne grupy kobiet pytano o ich postawy wobec kontroli urodzin. Im bardziej szczegółowe pytanie, tym trafniej na jego podstawie można było przewidywać rzeczywiste stosowanie kontroli urodzin. Uwaga: Jeśli korelacja jest bliska O, znaczy to, że nie ma związku między dwiema zmiennymi. Im bardziej korelacja bliska jest 1, tym silniejszy związek między postawami i zachowaniem (zaczerpnięto z: Davidson, Jaccard, 1979)


Znaczenie norm subiektywnych. Oprócz mierzenia postaw wobec zachowania musimy także poznać normy subiektywne. Normy subiektywne są definiowane jako przekonania ludzi na temat pewnego rodzaju społecznej presji, której mogą oni ulegać, a powodujące, że albo się zaangażują, albo nie w określone zachowanie. Mówiąc konkretnie, są to przekonania na temat tego, jak inni, z których opinią się liczymy, ocenią dane zachowanie. Aby przewidzieć czyjeś intencje, poznanie tych przekonań może być tak samo ważne jak poznanie postaw. Załóżmy, że chcemy przewidzieć czy Malcolm zamierza pójść na koncert heavy-metalowy. Wiemy, że ma negatywną postawę wobec takiego zachowania — w ogóle nie znosi tego rodzaju muzyki. Prawdopodobnie będziemy przypuszczali, że na koncert nie pójdzie. Przyjmijmy, że wiemy także, że najlepsza przyjaciółka Malcolma, Kristen, bardzo chce, aby razem wybrali się na ten koncert, i że Malcolm szuka sposobności, aby sprawić jej przyjemność. Znając tę subiektywną normę — jego przekonanie na temat tego, jak dziewczyna ocenia jego zachowanie oraz jego motywację do spełniania jej życzeń — możemy wysnuć inny domysł. Wyniki sporej liczby badań potwierdzają tezę, że pytanie ludzi o ich subiektywne normy zwiększa ich zdolność przewidywania swoich zaplanowanych, przemyślanych zachowań, takich jak decyzja, jaką przyjąć pracę, czy zapinać pasy w samochodzie lub czy poddać się badaniu w związku z podejrzeniem poważnej choroby (Sheppard, Hartwick, Warshaw, 1988; Stasson, Fishbein, 1990; Steffen, "l 990).


normy subiektywne: przekonania na temat tego, jak inni ludzie, z których opinią się liczymy, ocenią określone zachowanie


Reklama. Dlaczego jest skuteczna


Dotychczas omówiliśmy kilka zasad zmiany postaw i zachowania. Jak mogłeś się zorientować na podstawie wielu przykładów, wszyscy stykamy się z praktycznym stosowaniem tych zasad każdego dnia w formie reklam, które próbują zmienić nasze postawy i zachowanie. Amerykańskie przedsiębiorstwa wydają miliardy dolarów rocznie, starając się sprzedać nam swoje produkty. Reklamy opanowały nasze domy za pośrednictwem telewizji, radia, czasopism i gazet, w postaci przesyłek pocztowych i telemarketingu. Przeciętny Amerykanin otrzymuje każdego roku więcej niż dwieście reklam przesyłanych bezpośrednio drogą pocztową i przeprowadzą pięćdziesiąt rozmów telefonicznych w ramach telemarketingu (Pratkanis, Aronson, 1991). Jak możesz sobie wyobrazić, wykorzystując wyżej opisane zasady, reklama może być bardzo skuteczna w kształtowaniu i zmienianiu naszych postaw. W rozdziale 15 w części poświęconej psychologii społecznej i biznesowi omówimy badania potwierdzające, że reklama bywa rzeczywiście efektywna. Tutaj zastanowimy się, dlaczego jest skuteczna. W tym rozdziale była już mowa o różnych rodzajach reklam. Jaki ich typ przynosi najlepsze wyniki? Odpowiedź na to pytanie tkwi w naszych wcześniejszych rozważaniach o zmianie postawy. Specjaliści od reklamy powinni zdecydować, który rodzaj postawy chcą zmienić. Jeśli starają się zmienić postawę opartą na emocjach, to jak widzieliśmy, najlepiej walczyć emocjami przeciwko emocjom. W wielu reklamach handlowych przyjmowane jest podejście emocjonalne — na przykład w reklamach różnych gatunków bezalkoholowych napojów chłodzących. Zakładając, że poszczególne gatunki coli aż tak bardzo się nie różnią, wielu ludzi podczas zakupu nie bierze pod uwagę obiektywnych właściwości tych

napojów. Z tego powodu reklamy wody mineralnej nie eksponują faktów i liczb. Jak zauważył jeden ze specjalistów od reklamy: „Chodzi o to, że programy reklamowe wody sodowej w rzeczywistości nie mają nic do powiedzenia" (The battie for your bram [Bitwa o twój mózg] „Consumer Reports", August 1991, s. 521). Zamiast podawania faktów reklamy wody odwołują się do emocji, próbując skojarzyć poczucie podniecenia, młodości, energii i atrakcyjności seksualnej ze znakiem firmowym producenta.


Ideały narodu można odczytać na podstawie prezentowanych reklam. — George Norman Douglas South Wind


Jeśli zaś postawy są bardziej oparte na poznaniu, to musimy zadać dodatkowe pytanie: Jakie znaczenie osobiste ma dana sprawa? Czy wynikają z niej ważne konsekwencje dla codziennego życia, czy jest to odległa sprawa, która nie dotyczy nas bezpośrednio? Rozważmy, dla przykładu, problem zgagi. Nie jest to kwestia, która u większości pobudza silne emocje. Tak więc, bardziej poddaje się poznaniu niż emocjom. Jednakże dla ludzi, którzy cierpią z powodu tej dolegliwości, jest to sprawa o wyraźnie dużym znaczeniu osobistym. W takim przypadku najlepszym sposobem

na zmianę postaw jest zastosowanie logicznych, opartych na faktach, argumentów (Chaiken, 1987; Petty, Cacioppo, 1986). Co jednak zrobić, jeśli oparta na poznaniu postawa nie ma dla ludzi bezpośredniego i dużego znaczenia osobistego? Problem polega tutaj na tym, że te osoby nie będą kierować swojej uwagi na twoją reklamę. Możesz osiągnąć sukces, zmieniając ich postawy poprzez zaktywizowanie strategii peryferycznej, takiej jak zatrudnienie atrakcyjnej gwiazdy filmowej do

zareklamowania produktu. Ponieważ, jak stwierdziliśmy, zmiana postawy spowodowana wskazówkami peryferycznymi nie jest zbyt długotrwała (Chaiken, 1987; Petty, Cacioppo, 1986), zatem jeśli masz towar, który nie angażuje emocji i nie ma bezpośredniego znaczenia dla codziennego życia, to znajdziesz się w kłopocie. Jednak nie trać nadziei. Podstęp, którym możesz się posłużyć, polega na tym, aby nadać twojemu produktowi znaczenie osobiste. Przyjrzyjmy się pewnej prawdziwej kampanii reklamowej, aby zobaczyć, jak się to robi. Rozważmy przypadek Geralda Lamberta, który na początku naszego wieku odziedziczył przedsiębiorstwo produkujące środek antyseptyczny, wykorzystywany w leczeniu infekcji gardła o nazwie listerina. Poszukując szerszego rynku zbytu dla swojego produktu, Lambert zdecydował się promować go jako środek do pielęgnacji jamy ustnej. Jedyna trudność polegała na tym, że w owym czasie nikt nie stosował żadnego środka do mycia jamy ustnej, ba, nawet nie wiedziano, że taki istnieje. I tak, wymyślając lekarstwo, Lambert wynalazł chorobę. Spójrz na reklamę, która pojawiała się przez lata w niezliczonej liczbie czasopism. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że owa reklama jest niewiarygodnym

przejawem nietolerancji płciowej, jednak w tamtych czasach większość Amerykanów nie spostrzegała jej jako obraźliwej. Natomiast reklama ta bardzo skutecznie odwoływała się do strachu przed odrzuceniem społecznym i porażką. Powiedzenie: „Ona często była druhną, ale nigdy panną młodą" stało się jednym z najsłynniejszych w historii reklamy. W kilku mądrze dobranych słowach o dużych możliwościach manipulacyjnych udało się stworzyć problem o nazwie halitoza ważny osobiście dla milionów ludzi. Nawiasem mówiąc, możesz pomyśleć, że halitoza jest oficjalną

nazwą proponowaną przez Amerykańskie Towarzystwo Medyczne dla cuchnącego oddechu. W rzeczywistości nie jest to nic więcej niż fantazja, medycznie brzmiąca nazwa wymyślona przez Geralda Lamberta i jego zespół zajmujący się reklamą, po to, aby sugerowała straszną chorobę, której musimy unikać za wszelką cenę — idąc do najbliższej apteki i zaopatrując się w środek do pielęgnacji jamy ustnej. Sukces Geralda Lamberta osiągnięty dzięki odwołaniu się do strachu i poczucia wstydu nie został zapomniany przez osoby zajmujące się reklamą. Podobne reklamy zostały zaprojektowane, aby za ich pomocą stworzyć nowe rynki zbytu dla wielu produktów, w większości związanych z osobistą higieną lub zdrowiem; dotyczyły one np. środków odwaniających okolice ciała pod pachami, odwaniających mydeł, preparatów uzupełniających witaminy, otrębów owsianych, olejów z ryb i wielu innych. Takie kampanie reklamowe działają, przekonując ludzi, że mają problemy o dużym znaczeniu osobistym i że reklamowany produkt może je rozwiązać. W wielu reklamach próbuje się w większym stopniu kształtować postawy przez odwołanie się do emocji, kojarząc produkty z uczuciami i wartościami (patrz nasze wcześniejsze uwagi na temat warunkowania klasycznego). Rozważmy dla przykładu reklamy rozmów telefonicznych do odległych miejsc. Nie jest to sprawa, która u większości z nas wzbudza głębokie uczucia — do czasu, kiedy zobaczymy reklamę, w której mężczyzna dzwoni do swojego długo nie widzianego brata, aby powiedzieć mu, że go kocha i tęskni za nim, lub reklamę, w której mężczyzna telefonuje do swojej matki, aby powiadomić ją, że właśnie kupił dla niej bilet lotniczy, może więc przyjechać do niego w odwiedziny. W tych reklamach nie ma nic logicznie przekonującego. Logicznie rozumując, nie ma żadnego powodu, aby wierzyć, że usługi jednej firmy telekomunikacyjnej bardziej przybliżą cię do twojej rodziny niż usługi innej. Jednakże poprzez kojarzenie pozytywnych emocji z produktem reklama może zamienić neutralny towar w taki, który wywołuje uczucia nostalgii, miłości, ciepła i ogólnej życzliwości.


Interesujące jest, że niektórzy twórcy reklam doprowadzili to działanie do absurdu. Stworzyli reklamy, które wywołują pozytywne uczucia, ale zapomnieli o powiązaniu tych uczuć z produktem, który próbowali sprzedać. Gdybyś przeglądał czasopisma z łatą 1989 r., natknąłbyś się na dziwną reklamę, którą wyglądała jak fotografią na poprzedniej stronie. Było to dość atrakcyjne zdjęcie, ale, dziwna rzecz, nie wiadomo, co miało być sprzedawane. Nie pokazano żądnego produktu, nie było też żadnych napisów, z wyjątkiem jednego słowa umieszczonego w rogu: Infiniti. Mniej więcej w

tym samym czasie pojawiły się podobne reklamy w telewizji. Telewidzowie oglądali piękno natury, a melodyjny spokojny głos definiował pojęcie luksusu: „W Japonii, gdzie prawdziwy luksus jest rzadką, naturalną ideą, piękno zaś intymnym doświadczeniem osobistym, istnieje nowe pojęcie luksusu — Infiniti". W miarę trwania kampanii reklamowej stało się jasne, co to jest Infiniti — był to nowy, luksusowy samochód wyprodukowany przez Nissana. Celem kampanii reklamowej było skojarzenie nazwy samochodu z naturalnym pięknem, spokojem i azjatyckim poczuciem estetyki. Niestety, w reklamie tej pogwałcono podstawową zasadę warunkowania klasycznego. Musisz zaprezentować bodziec, który wzbudza emocje (np. atrakcyjne obrazy i uspokajające słowa), razem z bodźcem, który ma sprawić, aby z nim kojarzono te emocje (np. fotografię określonego samochodu). Jeśli nie pokażesz modelu samochodu lub nawet nie poinformujesz telewidzów, co to jest Infiniti, to reklama taka nie prezentuje niczego, z czym telewidzowie mogliby skojarzyć pozytywne uczucia. Wydaje się, że autorzy reklamy Infiniti w końcu zrozumieli swój błąd; w późniejszych reklamach zawsze już prezentowali dobrze widoczną sylwetkę samochodu.


Podsumowanie


Postawy to względnie trwałe oceny ludzi, obiektów i pojęć. Wszystkie postawy mają komponent emocjonalny, poznawczy i behawioralny, chociaż mogą być oparte bardziej na jednym z tych komponentów niż na pozostałych. Postawy można zmieniać na wiele różnych sposobów. Jak pokazano w badaniach teorii dysonansu poznawczego, postawy ulegają zmianie, gdy ludzie angażują się w obronę stanowiska sprzecznego z własną postawą przy niskim uzasadnieniu zewnętrznym. Jeśli to się zdarzy, to poszukują wewnętrznego uzasadnienia swojego zachowania, dostosowując do niego własną postawę. W inny sposób postawy zmieniają się, gdy ludzie otrzymują komunikaty perswazyjne. Zgodnie z Programem Uniwersytetu Yale poświęconym badaniu zmian postaw perswazyjność komunikatu zależy od różnych aspektów nadawcy lub źródła komunikatu; różnych aspektów samego komunikatu (np. jego treści); i różnych aspektów odbiorcy. Model wypracowania prawdopodobieństw wyszczególnia, kiedy będziemy pod wpływem siły argumentów zawartych w komunikacie, a kiedy znajdziemy się pod wpływem bardziej

powierzchownych charakterystyk, takich jak atrakcyjność nadawcy. Ludzie będą aktywizować

centralną strategię perswazji, jeśli mają motywację i zdolności do skupienia uwagi na argumentach. Taka sytuacja zaistnieje prawdopodobnie, gdy treść komunikatu ma duże znaczenie osobiste. Ludzie będą aktywizować peryferyczną strategię perswazji, jeśli albo nie chcą, albo nie mogą skupić swojej uwagi na argumentach. Wówczas będą oni pod wpływem takich peryfęrycznych wskazówek, jak atrakcyjność nadawcy lub długość komunikatu. Zmiana postawy jest bardziej

długotrwała i bardziej odpornana na atak, jeśli zachodzi przez zaktywizowanie strategii centralnej. Komunikaty wzbudzające strach mogą spowodować zmianę postawy, aktywizując albo strategię centralną, albo peryferyczną. Powodują one zmianę dzięki strategii centralnej, gdy komunikat wzbudza strach i ludzie wierzą, że treść komunikatu przyniesie uspokojenie. Skuteczność komunikatów perswazyjnych zależy także od źródeł i siły postaw. Postawy oparte na poznaniu wynikają przede wszystkim z przekonań na temat właściwości obiektu postawy. Postawy oparte na

emocjach powstają raczej na bazie emocji i wartości; można je też tworzyć przez klasyczne i instrumentalne warunkowanie. Postawy oparte na zachowaniu są skutkiem działań wobec obiektu postawy. Badania teorii spostrzegania siebie pokazały, że jeżeli nasze postawy są słabe lub wieloznaczne, to wnioskujemy o nich na podstawie obserwacji swojego zachowania. Postawy oparte na zachowaniu prawdopodobnie będą charakteryzować się wysoką dostępnością, która wyraża się siłą związku zachodzącego między obiektem i postawą osoby wobec tego obiektu. Istnieją dwa sposoby uodpornienia ludzi na ataki wymierzone w ich postawy. Po pierwsze, możesz dążyć, aby postawa oparta była na emocjach, poprzez wzmacnianie wyznawanych przez daną osobę wartości, co powinno uczynić ją względnie odporną na komunikaty perswazyjne, w których wykorzystuje się argumenty logiczne. Drugie podejście stosuje uodpornienie postawy, w którym aplikujesz małą dawkę argumentów sprzecznych z danym stanowiskiem, ułatwiając w ten sposób odrzucenie tych argumentów, gdy zostaną użyte. To podejście może także uodpornić na ataki,

które odwołują się do emocji i wartości, jeśli ludzie spotkają się wcześniej z małą dawką tego rodzaju oddziaływań. Jednakże próby wywierania wpływu na nasze postawy nie powinny być dokonywane zbyt natarczywie. Surowe zakazy angażowania się w pewne zachowania mogą w konsekwencji spowodować wzrost zainteresowania tym działaniem. Po pierwsze, może zostać wzbudzona reaktancja, która jest nieprzyjemnym stanem doświadczanym przez ludzi, gdy zostaje zagrożona ich wolność wyboru. Jednym ze sposobów redukcji reaktancji jest podjęcie

zachowania, które zostało zagrożone. Po drugie, gdy istnieje zewnętrzny i wewnętrzny powód unikania jakiegoś działania, to może pojawić się efekt naduzasadnienia. Jest to proces, w którym ludzie koncentrują się na zewnętrznych powodach swojego zachowania i pomijają motywy wewnętrzne. Ważnym elementem, o którym należy pamiętać, kiedy następuje zmiana postawy, jest jej związek z zachowaniem. Jednakże związek między postawami i zachowaniem nie jest tak

prosty, jak kiedyś sądzono. Musimy odróżnić zachowania, które są spontaniczne, od zachowań, które będą raczej planowane i przemyślane. Przez odwołanie się do postaw można przewidywać zachpwania spontaniczne tylko wtedy, kiedy postawy są stosunkowo łatwo dostępne. Jeśli postawy nie są dostępne, to jest bardziej prawdopodobne, że będą one pod wpływem czynników sytuacyjnych i społecznych. Teoria wyrozumowanego działania wyszczególnia, jak możemy przewidywać planowane i przemyślane zachowania ludzi. Konieczna jest jednak zarówno znajomość postaw ludzi wobec konkretnego działania, jak i znajomość ich norm subiektywnych — przekonań na temat tego, jak inni oceniają zachowanie, o które chodzi. Poznanie tych dwóch elementów pozwala nam dobrze przewidywać behawioralne intencje innych, które są wysoko skorelowane z ich planowanymi zachowaniami. Rozdział kończy się omówieniem działalności reklamowej oraz próbą udzielenia odpowiedzi na pytanie, dlaczego jest ona skuteczna. Jeżeli postawa jest oparta na emocjach, tak jak w przypadku wielu postaw politycznych, to lepiej jest walczyć emocjami z emocjami niż stosować kampanię reklamową opartą na faktach.


Jeśli postawa jest bardziej związana z poznaniem i dana sprawa ma duże znaczenie osobiste, to kampania reklamowa oparta na faktach będzie skuteczna. Co jednak zrobić, gdy postawy ludzi wobec twojego produktu nie opierają się na emocjach i twój towar nie ma dla nich dużego znaczenia osobistego? W takim przypadku kampania reklamowa będzie skuteczna, jeśli wykreuje potrzebę posiadania danego artykułu, przekonując ludzi, że ma on istotne, osobiste znaczenie.


Rozdział 9: Procesy grupowe


Pewnego chłodnego styczniowego dnia 1961 r. John F. Kennedy został zaprzysiężony na trzydziestego piątego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Autor romantycznej opowieści nie mógłby wymyślić lepszej historii: Kennedy był młody, bystry i przystojny, pochodził z zamożnej, ustosunkowanej rodziny, był także bohaterem wojennym. Miał inteligentną, pięknążonę oraz dwójkę cudownych dzieci. Odnosząc swoje wyborcze zwycięstwo nad Riehardem Nixonem, Kennedy okazał się mistrzem strategii politycznej, a jego atrakcyjny wygląd, inteligencja i urok osobisty sprawiały, że doskonale się prezentował w telewizji, stosunkowo nowym wówczas środku

przekazu. Otoczył się tak utalentowanymi doradcami i członkami gabinetu, że jeden z publicystów uznał ich za „najlepszych i najwspanialszych" (Halberstam, 1972). Kiedy w tamtym trudnym okresie Kennedy uchwycił stery rządu, natychmiast stanął w obliczu konieczności podjęcia ważnych decyzji dotyczących polityki zagranicznej. Czy powinien kontynuować realizacje planów rozpoczętych przez administrację Eisenhowera i zaatakować Kubę? Fidel Castro stanął na czele rewolucji na Kubie kilka lat wcześniej, a jego komunistyczny rząd uznano za zagrożenie dla

bezpieczeństwa USA. W tej sytuacji narodził się pomysł przerzucenia na wybrzeże Kuby niewielkiego oddziału przeszkolonych przez CIA uciekinierów kubańskich, którzy mieli sprowokować, a następnie kierować powstaniem ludowym przeciwko Castro. Kennedy zwołał swoich doradców, aby wspólnie rozważyć wszystkie za i przeciw takiej decyzji. Grupa stworzyła dobrze zgrany, spójny zespól, który jednak nie potrafił zająć stanowiska w tej sprawie. Po długim namyśle zdecydowano się w końcu na atak i 17 kwietnia 1961 r. oddział składający się z 1400 uchodźców wylądował na Kubie w rejonie znanym jako Zatoka Świń. Doszło jednak do całkowitej klęski. Oddziały Castro ujęły albo zabiły prawie wszystkich najeźdźców. Przyjazne Kubie kraje latynoskie poczuły się znieważone przeprowadzonym przez Stany Zjednoczone aktem agresji przeciwko swojemu sąsiadowi. Na dodatek Kuba jeszcze mocniej związała się ze Związkiem Radzieckim po nieudolnie przeprowadzonej na nią inwazji. Prezydent Kennedy zbyt późno zadał pytanie: „Jak mogliśmy być tak głupi?" (Sorenson, 1966). Gdzie popełniono błąd? Dlaczego tak

świetna i kompetentna grupa ludzi, która wielokrotnie spotykała się w celu zbadania różnych wariantów działania, wybrała beznadziejnie słaby plan? Istnieje przekonanie, że grupy podejmują lepsze decyzje niż jednostki. Jednak w tym wypadku zespół ekspertów popełnił zdumiewająco dużo błędów. Czyż więc prezydent Kennedy podjąłby lepszą decyzję samodzielnie, bez konsultowania się ze swoimi doradcami?


Można by tak myśleć, gdyby wkrótce nie nastąpił kolejny kryzys polityczny, który dotyczył także Kuby. W październiku 1961 r. CIA wykryła, że Związek Radziecki umieścił na Kubie pociski nuklearne, zaledwie 90 mil od wybrzeży Florydy. Wyrzutnie pocisków były skierowane na amerykańskie miasta. Teraz Kennedy wspólnie z doradcami wypracował taką strategię gróźb, blokad morskich i gestów pojednawczych, że udało się skłonić Chruszczowa, przywódcę Związku

Radzieckiego, do wycofania pocisków. Na czym tym razem polegała różnica w działaniu Kennedy'ego i jego doradców? Czy po prostu udało się im trafić na dobrą strategię, czy też byli już mądrzejsi o zdobyte doświadczenia i błędy popełnione w Zatoce Świń? W tym rozdziale przyjrzymy się, jak ludzie współdziałają w grupach, szczególnie zaś — jak uczestnictwo w grupie wpływa na procesy podejmowania decyzji i efektywność tych procesów. Zaczniemy od zdefiniowania terminu „grupa".


Definicje: czym jest grupa


W swojej najbardziej podstawowej formie grupę stanowią dwie osoby lub więcej osób przebywających w tym samym miejscu w tym samym czasie. Zgodnie z szeroką definicją ludzie nie muszą współdziałać ze sobą; muszą po prostu przebywać razem. Przykładowo można wymienić tu uczniów piszących sprawdzian, pasażerów samolotu, kibiców uczestniczących w meczu. W pierwszej części rozdziału będziemy się zastanawiać, jak przebywanie w takiej niespotecznej grupie — w której inni ludzie są wokół, ale nie współdziałają ze sobą — wpływa na zachowanie jednostki. Stajemy przed najbardziej fundamentalnym pytaniem dotyczącym grup: jakie są

efekty jedynie fizycznej obecności innych osób?


grupa niespołeczna: grupa, w której dwie osoby lub więcej osób znajduje się w tym samym miejscu, w tym samym czasie, lecz nie współdziała ze sobą (np. kibice na meczu)


Chociaż rezultaty wpływu grup niespołecznych na pojedynczego człowieka są interesujące, to zazwyczaj myśląc o grupach, uznajemy je za coś więcej niż zbiór przypadkowych osób, którym przytrafiło się przebywać w tej samej przestrzeni. Myślimy wówczas o ludziach, którzy zgromadzili się dla realizacji jakiegoś wspólnego celu, tak jak doradcy Kennedy'ego wspólnie pracujący nad sformułowaniem określonej decyzji związanej z polityką zagraniczną; obywatele spotykający się, aby rozwiązać określony problem społeczny; lub ludzie, którzy przybyli na spotkanie towarzyskie, aby się na nim zabawić. Dwie właściwości odróżniają takie zbiorowości, ad grup niespołecznych.: a) ludzie ci współdziałają ze sobą; b) są wzajemnie od siebie uzależnieni w tym sensie, że zaspokojenie potrzeb i realizacja celów skłania ich do wzajemnego zaufania i wpływania na postępowanie wobec siebie (Lewin, 1948). Kiedy dwie osoby lub więcej osób będą spełniały te

warunki, wówczas powiemy, że są one grupą społeczną. Zadaniem grup społecznych jest działanie na rzecz wspólnego dobra — na przykład poprzez podejmowane decyzje. Czy zawsze decyzje podejmowane w grupie będą lepsze od decyzji podjętych przez jednostki? Dlaczego doradcy prezydenta Kennedy'ego popełnili tyle błędów, decydując o inwazji na Kubę, lecz jednocześnie znaleźli wspaniałe rozwiązanie w kwestii kubańskich pocisków? Pytania te dotyczą problemu

współdziałania ludzi posiadających wspólny cel. Czasem jednak mamy do czynienia także z sytuacjami, gdy członkowie grupy mają odmienne cele, co może prowadzić do wzajemnych konfliktów. W końcowej części tego rozdziału zobaczymy, jak dochodzi do rozwoju konfliktów między jednostkami, a także grupami oraz jak można je redukować.


grupa społeczna: grupa, w której dwie lub więcej osób wpółdziąlą ze sobą oraz współzależy od siebie w tym sensie, że w zaspokajaniu potrzeb i osiąganiu celów musi na sobie polegać


Grupy niespołeczne: skutki fizycznej obecności innych


Czy będziesz zachowywał się inaczej w obecności innych? Sama ich fizyczna obecność może wywoływać wiele interesujących efektów uwidaczniających się w naszym zachowaniu. Przyjrzyjmy się, jak grupa wpływa na twoje zachowanie w znanej ci sytuacji zdawania egzaminu pisemnego.


facylitacja społeczna: napięcie wynikające z obecności innych osób i możliwości oceny naszego działania, czego rezultatem jest lepsze wykonanie łatwiejszych zadań, lecz gorsze wykonanie zadań trudniejszych


Już sann kontakt społeczny [...] powoduje pobudzenie zwierzęcego ducha, co zwiększa efektywność każdego robotnika. — Karol Marks (1818-1883)


Facylitacja społeczna: kiedy obecność innych mobilizuje nas


Nadszedł czas egzaminu z psychologii. Poświęciłeś dużo czasu na naukę i czujesz, że jesteś dobrze przygotowany. Po wejściu do sali egzaminacyjnej zauważyłeś duży tłok. Sala jest mała, a zdających wielu. Wciskasz się do ławki, napierając na kolegów. Zjawia się profesor i oznajmia, że chętni mogą przejść do innej sali, w której będzie wygodniej pisać egzamin. Co powinieneś zrobić? Odpowiedź ma związek z facylitacja społeczną, czyli wpływem fizycznej obecności innych osób na poziom działania jednostek (Geen, 1989; Harkins, Szymanski, 1987; Zajonc, 1965). Fizyczna

obecność innych osób może oznaczać albo wykonywanie zadania takiego samego, jakie wykonują inni, albo wykonywanie zadania samemu, podczas gdy inni tworzą widownię — obserwują ciebie, sami nic nie robiąc. W obu sytuacjach nie współpracujesz z nikim — inne osoby jedynie przebywają w tym samym pomieszczeniu co ty, tworząc grupę niespołeczną. Czy obecność innych ma dla ciebie jakieś znaczenie? Czy składając egzamin w zatłoczonej sali, będziesz zdenerwowany i będziesz miał kłopoty z przypomnieniem sobie materiału, którego się nauczyłeś? A może obecność kolegów zmobilizuje cię do lepszej pracy w porównaniu z sytuacją zdawania egzaminu w samotności? Chcąc rozwiązać ten problem, spróbujmy pomyśleć o insektach... Możecie wierzyć albo nie, jednak klasyczne badania nad karaluchami sugerują odpowiedź na pytanie, jak należy zdawać egzamin z psychologii. Robert Zajonc wraz ze współpracownikami (1969) zbudował urządzenie, które miało pomóc w rozwiązaniu kwestii wpływu dużej liczby karaluchów na ich

zachowanie. Badacze umieścili silne źródło światła, które jest dla nich szkodliwym bodźcem, w jednym końcu pokonywanej przez nie trasy i dokonywali pomiaru szybkości ich ucieczki do drugiego, zaciemnionego końca trasy (patrz ryć. 9.1). Postawiono pytanie, czy karaluchy wykonają to proste zadanie szybciej, gdy są same, czy gdy jest ich więcej? Możesz zapytać, jak udało się badaczom skłonić insekty, aby wystąpiły w roli widzów. W tym celu karaluchy zostały umieszczone w przejrzystym, plastikowym pudełku bezpośrednio obok trasy ucieczki. Teraz nie miały już innego wyjścia i musiały obserwować działania pojedynczych uciekinierów (patrz ryć. 9.1).


Okazało się, że karaluchy wykonywały zadanie szybciej w obecności innych niż gdy były same; ich zachowanie uległo wzmocnieniu (poprawiło się) tylko dzięki obecności innych karaluchów. Jednak biorąc pod uwagę badania nad karaluchami, za wcześnie na udzielenie rady, jak powinieneś zdawać egzamin z psychologii. Przeprowadzono setki badań nad zagadnieniem facylitacji społecznej, wykorzystując w nich nie tylko ludzi, ale również niektóre gatunki zwierząt, jak mrówki i ptaki.

Rezultaty tych eksperymentów okazały się zaskakująco zbieżne. Wynika z nich, że zawsze, gdy zadanie było stosunkowo proste – jak przy ucieczce karaluchów przed światłem – fizyczna obecność innych wzmacnia działanie. Przykładowo, w jednym z pierwszych eksperymentów z psychologii społecznej N.T. prosił dzieci o poruszenie żyłki od wędki, dmuchając na nią w obecności innych dzieci lub bez ich uczestnictwa. Zadanie wykonywano szybciej w obecności kolegów niż wówczas, kiedy dzieci były same.


Łatwe i trudne zadania . Zanim dojdziemy do odpowiedzi, czy powinieneś zostać i zdawać egzamin w zatłoczonej sali, należy omówić jeszcze inne badanie. Jak pamiętasz, mówiliśmy, że obecność innych ułatwia zadanie przy prostych, dobrze wyuczonych czynnościach. Ucieczka przed światłem to drobiazg dla karaluchów, a dmuchanie na żyłkę nie sprawia większej trudności dzieciom. Co jednak się stanie, kiedy postawimy przed ludźmi trudne zadanie, które będą musieli wykonać w

obecności innych osób? W celu znalezienia odpowiedzi na to pytanie utrudniono zadanie w eksperymencie z karaluchami. Tym razem karaluchy umieszczono w labiryncie z kilkoma możliwymi drogami ucieczki, jednak tylko jedna z nich prowadziła do zaciemnionej części pudełka. W trakcie wykonywania tego zadania karaluchy zademonstrowały odmienny wzorzec zachowania: w obecności innych karaluchów wykonanie zadania trwało dłużej niż gdy były same. Wiele kolejno prowadzonych badań dowiodło, że zarówno ludzie, jak i zwierzęta pracują gorzej w obecności innych, jeśli zadanie jest trudne (Bond, Titus, 1983; Geen, 1989).


Pobudzenie i dominująca reakcja. W artykule opublikowanym w 1965 r. Robert Zajonc zaproponował doskonałe teoretyczne wyjaśnienie wpływu obecności innych na lepsze wykonywanie działań dobrze wyuczonych oraz sprawne wykonywanie dominujących reakcji, a jednocześnie gorsze wykonywanie działań nowych lub słabo wyuczonych. Tok rozumowania Zajonca był następujący: po pierwsze, obecność innych podwyższa pobudzenie psychiczne ludzi (tzn. podwyższa się nasza witalność), po drugie, w trakcie takiego pobudzenia można łatwo wykonywać czynności proste, jednak trudno poradzić sobie z zadaniami nowymi lub skomplikowanymi. Przypomnijcie sobie, co lubicie chętnie robić, co jest wam szczególnie bliskie, na przykład jazda na rowerze czy składanie własnego podpisu. Jeżeli masz do wykonania coś bardzo prostego, to pobudzenie, które zostanie u ciebie wywołane obecnością innych, pomoże ci w tej pracy. Z drugiej strony, wyobraź sobie, że masz zrobić coś nowego, czego nie znasz, powiedzmy, że chodzi o udział w obcej ci dyscyplinie sportowej lub rozwiązanie trudnego zadania matematycznego. Terazpobudzenie może wpłynąć na pogorszenie się twojej pracy w porównaniu z działaniem w samotności. Pojawiłyby się błędy i czułbyś się sfrustrowany (Schmitt, Gilovich, Goore, Joseph, 1986).


James Michaels ze współpracownikami (1982) zademonstrował to zjawisko na sali bilardowej. Czteroosobowe grupy studentów obserwowały z pewnej odległości kilku bilardzistów. Wyróżnili wśród nich takich, którzy reprezentowali wysoki poziom (mieli oni przynajmniej 2/3 trafnych uderzeń), oraz takich, którzy byli nowicjuszami w tej grze (mieli nie więcej niż 1/3 trafnych uderzeń). Obserwatorzy od czasu do czasu podchodzili w pobliże stołu bilardowego i patrzyli na grę z bliska. Wyobraź sobie, że jesteś jednym z graczy. Grasz sobie spokojnie i nagle widzisz cztery nie znane ci osoby otaczające stół i obserwujące twoją grę. Co się stanie? Główna teza teorii facylitacji społecznej głosi, że jeśli grasz od dawna i poradziłbyś sobie z dobrymi zawodnikami, to pobudzenie wywołane obecnością innych przyczyni się do poprawy twojej gry. Jednak jeśli będziesz nowicjuszem w tej dziedzinie i zdaje ci się, że masz dwie lewe ręce, wówczas pobudzenie rozłoży cię zupełnie. Do tego właśnie doszedł Michaels (1982). Rycina 9.2 pokazuje, że mistrzowie grali znacznie lepiej, gdy byli obserwowani, a nowicjusze w tej sytuacji mieli mniej trafień.


RYCINA 9.2. Facylitacja społeczna w sali bilardowej. Gdy bilardziści reprezentujący poziom poniżej średniego byli obserwowani, mieli mniej trafień (słupki w lewej części wykresu). Gdy bilardziści grający na poziomie wyższym od średniego byli obserwowani, mieli więcej trafnych uderzeń (słupki w prawej części wykresu) (zaczerpnięto z: Michaels i in., 1982)


Dlaczego obecność innych wywołuje pobudzenie. Stwierdziliśmy, że sama obecność innych wywołuje pobudzenie, a nasze działanie jest na wyższym poziomie, jeśli zadanie jest proste lub jego wykonanie dobrze wyuczone. Jednak, dlaczego obecność innych powoduje pobudzenie? Badacze stworzyli trzy teorie wyjaśniające rolę pobudzenia w facylitacji społecznaj. Pobudzenie może wywoływać u nas szczególnego rodzaju żywotność i czujność; może uwrażliwić nas na fakt, że jesteśmy poddawani ocenie; wreszcie może rozpraszać naszą uwagę. Pierwsza teza podkreśla, że obecność innych może nas ożywiać (podnosi poziom naszej żywotności). Gdy czytamy książkę w samotności, nie musimy zwracać uwagi na nic innego poza książką; nie musimy się zastanawiać, czy dywan przemówi do nas, a kanapa zaproponuje nam wypicie herbaty. W obecności innej osoby musimy być przygotowani, że uczyni ona coś, co będzie wymagało naszej reakcji. Ponieważ

trudniej przewidzieć zachowania ludzi niż zachowania dywanu lub kanapy, dlatego w obecności innych osób znajdujemy się w stanie wyższej gotowości. Ten stan czujności podwyższa poziom naszego pobudzenia. Elegancja tego wyjaśnienia (preferowanego przez Roberta Zajonca, 1980) polega na tym, że odnosi się ono zarówno do wyników badań nad zwierzętami, jak i ludźmi. Samotny karaluch nie musi przejmować się innymi karaluchami, które znajdują się w sąsiednich pudełkach. Jednak musi zachować czujność w obecności innych karaluchów — to samo odnosi

się do ludzi. Druga teoria podkreśla fakt, że nie jesteśmy karaluchami i jako ludzie mamy specyficzne problemy w związku z obecnością innych osób. Jeden z nich sprowadza się do pytania, co myślą o mnie inni. „Lęk przed oceną" wywołuje w nas obawy i napięcie (pobudzenie), gdyż zdajemy sobie sprawę z tego, że inni oceniają nasze postępowanie. Zgodnie z tym wyjaśnieniem, nasze pobudzenie nie jest wywoływane przez samą obecność innych, lecz przez podejmowanie przez nich oceny naszego postępowania. Psychologowie społeczni przeprowadzili kilka

interesujących eksperymentów, które miały sprawdzić tę tezę. Badani mają wykonać samodzielnie zadanie w dwóch rodzajach warunków: w obecności innych, którzy obserwują realizowane działanie, oraz są obecni, ale mają zawiązane oczy (Cottrell i in., 1968). Jeśli chodzi o to, czy sama obecność innych wyzwala pobudzenie, to rezultaty społecznej facylitacji powinny być widoczne niezależnie od tego, czy widownia prowadzi obserwację czy nie. Natomiast co do lęku przed oceną, który pobudza ludzi, to efekty facylitacji społecznej powinny ujawnić się, gdy widownia ma możliwość obserwacji. Rezultaty badań nad tym zagadnieniem okazały się zróżnicowane. Z jednej strony skłaniają one do przyjęcia wyjaśnienia odwołującego się do czynnika fizycznej obecności innych (Schmitt i in., 1986), z drugiej strony sugerują także ważność drugiego wyjaśnienia podkreślającego rolę lęku przed oceną (Cottrell i in., 1968). Biorąc pod uwagę fakt, że trudniej interpretować wyniki badań nad zwierzętami poprzez odwołanie się do lęku przed oceną (przypuszczalnie karaluchy nie lękają się oceny w takim stopniu jak ludzie), można uznać, że czynnik ten jest tylko jednym z wielu źródeł pobudzenia i nie tylko on tłumaczy efekty

facylitacji społecznej. Trzecie wyjaśnienie wzrostu pobudzenia w obecności innych łączy się z rozpraszaniem naszej uwagi (Baron, 1986; Sanders, 1983). Jest to stanowisko zbliżone do poglądu Roberta Zajonca (1980) mówiącego, że jesteśmy czujni w obecności innych, z tą jednak różnicą, że tutaj nacisk położony jest na konflikt, który w nas powstaje w związku z zakłóceniami w trakcie realizowanego działania. Każdy rodzaj zakłóceń — obecność innych osób, hałasy docierające do nas z przyjęcia odbywającego się obok — utrudnia koncentrację na tym, co robimy. Każdy wie, jak trudno się skupić jednocześnie na dwóch sprawach. Szczególnego napięcia wymaga jednoczesne czytanie gazety i pilnowanie dwuletniego dziecka. Robert Baron (1986) nawiązując do tej interpretacji stwierdził, że niespoleczne źródła rozproszenia uwagi, takie jak migoczące światło, wywołują podobne efekty w zakresie facylitacji społecznej jak obecność ludzi. Badania nad facylitacją społeczną podsumowaliśmy w górnej części ryciny 9.3 (dolną część tej ryciny omówimy dalej). Wynika z niej, że istnieje więcej niż jedna przyczyna pobudzenia spowodowanego obecnością innych. Konsekwencje tego pobudzenia są takie same: gdy jesteśmy wśród innych osób, lepiej wykonujemy proste, dobrze wyuczone zadania, lecz gorzej radzimy sobie z zadaniami trudnymi, wymagającymi opanowania nowych czynności. Teraz możemy już stwierdzić, że powinieneś zdawać egzamin z psychologii w obecności kolegów przyjmując, że na tyle dobrze znasz materiał, aby bez problemu go odtworzyć. Pobudzenie wywołane ciasnotą w sali powinno wzmocnić twoje działanie. Można jednocześnie wysunąć wniosek, że kiedy będziesz przygotowywał się do egzaminu, a więc będziesz uczył się nowego materiału, powinieneś to robić sam, a nie w obecności innych. Wówczas pobudzenie wywołane czyjąś obecnością może sprawić, że trudniej będzie ci się skoncentrować nad nowym materiałem.


RYCINA 9.3. Facylitacja społeczna a próżniactwo społeczne. Obecność innych może wywoływać facylitację lub próżniactwo społeczne. Istotne aspekty różnicujące te zjawiska to ocena, pobudzenie i złożoność zadania (zaczerpnięto z: Cottrell i in., 1968)


Próżniactwo społeczne: kiedy obecność innych uspokaja nas


Kiedy zdajesz egzamin z psychologii, twój indywidualny wkład pracy podlega ocenie. Typowym wynikiem badań nad facylitacją społeczną jest to, że ludzie wykonują pracę (samotnie lub w obecności innych), którą można łatwo określić i ocenić. Często zdarza się, że w obecności innych wykonujemy wspólne działanie, jednak nasz indywidualny wkład pracy może być odróżniony od wysiłku współpracowników. Z taką sytuacją mamy do czynienia, kiedy wspólnie przygotowujemy obiad, kiedy razem rozwiązujemy zadanie w klasie lub w grupie kierowców pomagamy wypchnąć z rowu samochód. Te sytuacje są dokładnym przeciwieństwem sytuacji facylitacji społecznej, o których była mowa wcześniej. Przy facylitacji społecznej obecność innych wysuwa cię na pierwszy plan i sprawia, że jesteś pobudzony.


próżniactwo społeczne: uspokojenie wywołane przekonaniem, że przebywanie w grupie utrudnia ocenę indywidualnego działania; uspokojenie osłabia wykonanie zadań prostych, lecz ułatwia wykonanie zadań trudnych


Jednak bycie z innymi może także oznaczać wtopienie się w grupę, stanie się mniej zauważalnym niż kiedy byłbyś sam. Powinno to nas uspokajać. Również powinniśmy w mniejszym stopniu bać się oceny, gdyż nikt nie potrafi określić naszego działania. Co się dzieje w takiej sytuacji? Czy uspokojenie wywołane zagubieniem w tłumie przyczynia się do lepszego czy do gorszego działania? Także odpowiedź na to pytanie zależy od tego, czy zadanie jest proste czy złożone. Najpierw zajmiemy się prostymi zadaniami, takimi jak przeciąganie liny. Problem wpływu wspólnej pracy na nasze działanie badał po raz pierwszy w latach osiemdziesiątych XIX w. francuski inżynier rolnictwa Max Ringelmann. Wykazał on, że w sytuacji przeciągania liny przez zespół mężczyzn poszczególne osoby wkładały mniej wysiłku w wykonywane zadanie w porównaniu z samodzielną pracą tego samego rodzaju. Sto lat później psychologowie społeczni Bibb Łatane, Kipling Williams i Stephen Harkins (1979) nazwali owo zmniejszenie indywidualnego wkładu pracy w grupie próżniactwem społecznym. „Wiele rąk czyni pracę lżejszą" głosi przysłowie, a występowanie próżniactwa społecznego stwierdzono u osób wykonujących różne proste zadania, takie jak: klaskanie, głośne skandowanie, poszukiwanie jak największej liczby możliwości zastosowania dla różnych przedmiotów (Ingham, Levinger, Graves, Peckham, 1974;

Łatane, 1981; Łatane, Williams, Harkins, 1979). W jakim stopniu próżniactwo społeczne zależy od uspokojenia wynikającego z poczucia, że nasze działania nie mogą być oceniane? Jednym ze sposobów sprawdzenia tego jest takie włączenie ludzi w pracę grupową, aby można było określić indywidualną pracę każdej jednostki. W takich warunkach powinien powrócić lęk przed oceną, który eliminowałby próżniactwo społeczne. Tak właśnie postąpili Williams, Harkins i Łatane (1981). Prosili studentów, aby krzyczeli najgłośniej, jak tylko potrafią, sugerując, że badają

sensoryczne skutki hałasu wywołanego przez grupę. W jednej grupie studenci sądzili, że czynią to samodzielnie, a w drugiej, że krzyczą wspólnie z piątką innych osób. (Badani mieli zasłonięte oczy oraz słuchawki na uszach, nie mogli więc zorientować się, co robią inni). Próżniactwo społeczne, czyli mniejszy poziom krzyku, ujawniał się wówczas, gdy badani sądzili, że krzyczą razem z innymi. Odwrotnie było wtedy, kiedy byli przekonam, że krzyczą sami. W drugiej części eksperymentu te same osoby zostały poinformowane, że znowu będą krzyczeć grupowo, jednak każdy otrzyma mikrofon, co umożliwi zarejestrowanie siły głosu poszczególnych osób. Teraz próżniactwo społeczne nie wystąpiło. Badani wierzyli, że oceniane są ich indywidualne wysiłki i krzyczeli tak samo głośno, jak robili to w pojedynkę. Przeciąganie liny czy głośne krzyczenie są zadaniami bardzo prostymi. Jak jednak będzie wyglądało nasze działanie zespołowe, gdy indywidualnych efektów pracy nie można odróżnić, a zadanie nie należy do łatwych? Powróćmy do wcześniej sformułowanej tezy głoszącej, że jesteśmy bardziej spokojni, gdy trudno rozpoznać

rezultaty indywidualnego działania. Przypomnijmy sobie także wcześniejszą dyskusję nad wpływem pobudzenia na rezultaty naszego działania. Pobudzenie usprawnia wykonanie zadań prostych, jednak utrudnia realizację zadań bardziej złożonych. Konsekwentnie rozumując, możemy dojść do wniosku, że uspokojenie poprawia wykonanie zadań trudnych — co już zostało wykazane — jednak równocześnie utrudnia realizację zadańłatwiejszych. Gdy ludzie nie zwracają uwagi na oceny innych, stają się bardziej spokojni. Tym samym zmniejsza się prawdopodobieństwo, że ulegną naporowi złożonego zadania i dane działanie będą wykonywać lepiej.


RYCINA 9.4. Próżniactwo społeczne. Gorzej pracowali ci studenci, którzy rozwiązywali łatwe labirynty i byli przekonani, że ich indywidualny wkład pracy nie będzie oceniany (jak widać z lewej strony wykresu, rozwiązanie zadania zabierało im więcej czasu). Lepiej pracowali studenci, którzy rozwiązywali trudniejsze labirynty i byli przekonani, że ich indywidualny wkład pracy nie będzie oceniany (jak widać z prawej strony wykresu, rozwiązanie zadania zabierało im mniej czasu) (zaczerpnięto z: Jackson, Williams, 1985) Chcąc to sprawdzić, Jeffrey Jackson i Kipling Williams (1985) poprosili grupę badanych o przebycie drogi w labiryncie, który pojawiał się na ekranie komputera. Posłużono się labiryntami prostymi i złożonymi. W tym samym pokoju dwie osoby pracowały równocześnie nad identycznym labiryntem. Badacze części uczestników eksperymentu zapowiedzieli, że będą oceniać indywidualnie pracę każdego z nich (wywołując tym lęk przed oceną). Druga grupa uczestników była informowana, że komputer poda średnią wyników dla obu badanych osób i żadna z nich nie dowie się, jak wykonała zadanie (redukując tym lęk przed oceną). Czego należało się spodziewać? Osoby przekonane, że wyniki ich pracy zostaną sprowadzone do średniej, powinny być spokojniejsze: w rezultacie należało oczekiwać wystąpienia próżniactwa społecznego, gdy zadanie było proste. Jednak przy trudnych zadaniach uspokojenie powinno dawać korzystne efekty, prowadząc do lepszego działania. Jak widać na rycinie 9.4, dokładnie taki wzorzec działania został uzyskany w badaniach.


Kto z nas jest przeznaczony do ciężkiej i brudnej pracy za innych — i za jaką cenę? — John Ruskin


Facylitacja społeczna czy próżniactwo społeczne: co jest kiedy


Obecnie wiemy już, że wiele zmiennych wpływa na nasze zachowanie, kiedy pracujemy z grupą lub w grupie. Bez wątpienia jednak jesteś ciekaw, „jak z góry się dowiedzieć, czy obecność innych polepszy czy też pogorszy wykonanie członków grupy?" Innymi słowy, pragniesz się dowiedzieć, jak w takiej sytuacji działaja dwie istotne zmienne; możliwosć indywidualnego wartościowania oraz prostota wzglednie trudność danego zadania. Jeśli twe wysiłki mogą zostać ocenione, wówczas obecność innych uczyni cię czujnym i pobudzonym. Doprowadzi to do efektów społecznej facylitacji, a więc lepszego wykonywania prostych zadań, lecz, pogorszenia wykonania zadań złożonych (por. ryc. 9.3), Jeśli inni są obecni, lecz nie daje się ocenić twoich wysiłków (tzn. jesteś tylko trybikiem w maszynie), wówczas prawdopodobnie staniesz się bardziej odprężony. Doprowadzi to do efektów próżniactwa społecznego, gdy ludzie zadania proste wykonują gorzej, natomiast złożone — lepiej (por. ryć. 9.3). Ustalenia powyższe są bardzo przydatne przy organizowaniu się grup. Jako kierownik powinieneś pamiętać, że wskazane jest, aby podwładni wykonujący stosunkowo proste zadanie odczuwali niewielki lek przed oceną — powinno to przyczynić się do podwyższenia poziomu działania. Nie należy organizować grup pracowniczych w taki sposób, który utrudniałby oszacowanie indywidualnego wkładu pracy każdego z pracowników, gdyż wówczas może wystąpić zjawisko próżniactwa społecznego (gorsze działanie przy rozwiązywaniu prostych zadań). Z drugiej strony, jeżeli bedziesz chciał podnieść poziom działania

pracowników wykonujących trudne zadania, możesz obnizyć u nich lęk przed oceną poprzez taką organizację pracy grupy, która uniemożliwi ocenę indywidualnego wkładu pracy każdego z nich.


Deindywiduacja: zagubienie w tłumie


deindywiduacja: utrata normalnej kontroli nad zachowaniem, co prowadzi do wzrostu impulsywnosci i patologicznosci czynow


Jeżeli dążysz do uczynienia ludzi bardziej anonimowymi, to powinieneś poznać konsekwencje bycia bezimiennym w tłumie. Dotychczas interesował nas problem sposobów wpływania grupy na to, jak ciężko będziemy skłonni pracować albo jak sprawnie będziemy się uczyli. Obecność innych może również prowadzić do deindywiduacji i utraty poczucia własnego Ja, co może spowodować utratę, normalnej kontroli nad własnym zachowaniem, a w rezultacie zwiekszać impulsywnosć i patologiczność postępowania. Mówiąc inaczej, zagubienie w tłumie może wyzwalać zachowania, o które nawet siebie nie podejrzewamy. W historii odnajdziemy wiele przykładów okrucieństw popełnianych przez grupę, których nie dokonałby żaden z jej członków, działajac poza nią. W rozdziale 7 omawialiśmy wydarzenia w My Lai podczas wojny w Wietnamie. Wówczas grupa żołnierzy z całą premedytacją wymordowała setki bezbronnych kobiet, dzieci i starców. W Europie

grupy kibiców piłki nożnej napadają na siebie w trakcie meczów ich drużyn. W Stanach Zjednoc/onych rozhisteryzowani fani tratują się wzajemnie na koncertach rockowych. W historii Stanów Zjednoczonych znane są wypadki linczowania czarnych obywateli przez Amerykanów ubranych w białe stroje, które zapewniały anonimowość. Brian Mullen (1%6) dokonał analizy informacji podanej w gazetach i doliczył się sześćdziesięciu samosądów popełnionych w USA w latach 1899-1946, Odkrył interesującą prawidłowość: im więcej osób liczył tłum, tym większe

wykazywał zezwierzęcenie i okrucieństwo, z jakim zabijał swoje ofiary. Czy potrafiłbyś wyjaśnić to zjawisko? Oto podpowiedź: Robert Watson (1973) poddał analizie dane etnograficzne pochodzące z dwudziestu kultur i odkrył, że wojownicy, którzy przed wyruszeniem do walki zmieniali wygląd — na przykład malując sobie ciało i twarz albo zakładając maski — cechowali się większą skłonnością do zabijania, torturowania i dręczenia jeńców w porównaniu z wojownikami, którzy nie byli zamaskowani w czasie walki. Można się domyślać, że gdy tłum jest liczny, ludzie znajdujący się w nim czują się bardziej anonimowi, co może powodować deindywiduację. Co takiego tkwi w deindywiduacji, że prowadzi ona do impulsywnych i często gwałtownych czynów? Badania wykonane przez Prentice-Dunn i Rogersa (1989) oraz Dienera (1980) wskazują na dwa czynniki. Pierwszym z nich jest umniejszona odpowiedzialność za własne czyny wywołana obecnością innych lub będąca wynikiem przebrania, zmniejsza się szansa, ze jednostka zostanie rozpoznana w tłumie i odpowie za swoje czyny. Drugim czynnikiem jest obniżona samoświadomość i utrata koncentracji na normach moralnych, co wywołuje obecność innych. Przesledźmy, jak te czynniki doprowadzają do impulsywnych czynów,


Znaczenie ograniczonej odpowiedzialności. Można uznać za rzecz oczywista to, że w miarę wzrostu prawdopodobieństwa przyłapania nas na robieniu czegoś nieakceptowanego tracimy na to ochotę. Pewne badania ilustrują to doskonale. Pytano na przykład ludzi, co by zrobili, gdyby na jakiś czas stali się niewidzialni i nie byłoby szansy wykrycia ich postępowania, Ponad połowa badanych wyznała, ze popełniałaby czyny dewiacyjne lub nielegalne (Dodd,1985). (Ciekawe, że studenci tak samo często mówili o podejmowaniu nielegalnych zachowań jak kryminaliści skazani na ciężkie wiezienie). Występując anonimowo — obojętnie czy w dużym tłumie, czy w przebraniu — odczuwasz, że możesz się rozgrzeszyć ze skutków własnych uczynków, zatem, im większy będzie tłum dokonujący linczu, tym mniejsze poczucie odpowiedzialności poszczególnych uczestników tego aktu.


W gromadzie ludzi nasila się okrucieństwo, chociażżadna pojedyncza osoba nic jest okrutna ze swej natury. -George Savile


odpowiedzialność: przekonanie, że opowiada się za własne czyny


Jeżeli potrafisz zachować własną głowę, gdy wszyscy wokół tracą swoje... — Rudyard Kipling


Oczywiście, trudno zaaranżować eksperyment z linczującym tłumem. Nie jest więc łatwo ustalić, czy bardziej prawdopodobne jest, że do tłumu garną się ludzie okrutni i agresywni, czy teżże przebywanie w dużym zbiorowisku wywołuje poczucie bezkarności i zwiększa impulsywność działania. Eksperymenty laboratoryjne potwierdziły znaczenie ograniczonej odpowiedzialności w wywoływaniu deindywiduacji. Na przykład w eksperymencie Philipa Zimbardo (1970) studentki

zostały wprowadzone w jedną z dwóch sytuacji. W warunkach deindywiduacji ubierano je w fartuchy i kaptury. Poza tym unikano zwracania się do nich po imieniu, a pokój, w którym przebywały, był zaciemniony, co utrudniało zorientowanie się, kto jest kim. W porównywanych warunkach uczestniczki eksperymentu pozostawały we własnych ubraniach, otrzymały imienne identyfikatory wypisane czytelnym pismem oraz przebywały w jasnym pomieszczeniu. Osoby badane proszono o zaaplikowanie impulsów elektrycznych (symulowanych) koleżankom. Okazało się, że w warunkach deindywiduacji uczestniczki eksperymentu były bardziej agresywne, a wywoływane przez nie bodźce były częstsze i dłuższe w stosunku do bodźców dostarczanych przez osoby dające się łatwo rozpoznać. Trudno sobie wyobrazić, aby w normalnych sytuacjach życiowych skłonić kogoś do założenia kaptura na głowę i szokowania tym otoczenia. Nie będzie jednak niczym niezwykłym, jeśli poproszeni ubierzemy się w sposób typowy dla danego środowiska. W zaaranżowanej sytuacji będziemy wyglądali jak inni, a tym samym poczujemy się mniej odpowiedzialni za własne postępowanie i w konsekwencji możemy być bardziej agresywni. Można na przykład zapytać, czy noszenie munduru wzmaga naszą agresywność. Badania Jurgena Rehma, Michaela Steinłeitnera i Waldemara Lilliego (1987) potwierdzają to przypuszczenie. Wybrali oni losowo piątoklasistów ze szkół niemieckich, a następnie utworzyli z nich kilka pięcioosobowych drużyn, które rozgrywały między sobą mecze piłki ręcznej. W każdym meczu jedna drużyna była ubrana w stroje w kolorze pomarańczowym, a ich przeciwnicy grali w swoich prywatnych strojach. Zawodnicy w pomarańczowych koszulkach (trudniej było ich odróżnić) grali agresywniej niż dzieci ubrane we własne stroje (możliwość łatwej ich identyfikacji). Można podać wiele innych przykładów z codziennego życia, kiedy czujemy się anonimowo — takie sytuacje zwiększają naszą agresję. Nie jest wyłącznie sprawą przypadku, że żołnierze noszą mundury, a często wymaga się od nich krótko obciętych włosów, przez co stają się jeszcze bardziej do

siebie podobni. Nie ma wątpliwości, że zauważyliście podobieństwo między strojami uczestników badań Zimbardo i ubiorami członków Ku-Klux-Klanu — kolejnego przykładu deindywiduacji prowadzącej do aktów gwałtu. Zawsze, gdy ludzie stają się bardziej anonimowi, wzrasta prawdopodobieństwo popełnienia przez nich impulsywnych, antyspołecznych czynów. Znaczenie ograniczonej samoświadomości. Obecność innych poza ograniczeniem odpowiedzialności może dodatkowo prowadzić do zmian w uwadze, co także prowokuje impulsywne zachowanie. Trudno

jednocześnie skupić uwagę na sobie i na otaczającym świecie. Jeśli chcesz się w pełni przekonać o słuszności tej tezy, spróbuj pomyśleć o czymś, co aktualnie zaprząta twoją myśl — na przykład o bliskim przyjacielu — w czasie czytania tych słów. Robienie dwóch rzeczy jednocześnie nie jest łatwe. Stwierdziliśmy już w rozdziale 6, że w każdych okolicznościach możemy w różnym stopniu być świadomi siebie samych (Carver, Scheier, 1981; Duval, Wicklund, 1975). W sytuacji skłaniania nas do zachowania dewiacyjnego albo antyspołecznego kontrola naszego postępowania przez zasady moralne i wartości będzie tym większa, im bardziej będziemy świadomi siebie samych. Oznacza to, że gdy nasza samoświadomość jest wysoka, to lepiej będziemy pamiętać o akceptowanych przez nas zasadach takich, jak „Nie należy kłamać". Gdy mamy ograniczoną samoświadomość, w mniejszym stopniu myślimy o akceptowanych zasadach, a wówczas wzrasta prawdopodobieństwo niezgodnego z nimi działania.


Kiedy można osiągnąć stan ograniczonej samoświadomości? Po pierwsze, będziemy w mniejszym stopniu świadomi siebie, jeśli nie odczujemy, że inni zwracają na nas uwagę. Będziesz na przykład bardziej świadomy siebie w sytuacji wypowiadania się przed grupą studencką niż w czasie wysłuchiwania takiej wypowiedzi. Po drugie, będziemy mieć mniejszą samoświadomość w warunkach dużej stymulacji ze strony otoczenia, która będzie rozpraszała naszą uwagę. Będzie wtedy skierowana na zewnątrz, a nie na siebie, nie będziemy mniej siebie świadomi. W badaniach nad tłuszczą dokonującą linczu (Mullen, 1986) stwierdzono, że ludzie nie potrafią skoncentrować swego myślenia na sobie, jeżeli znajdą się w środku wzburzonego tłumu. Podniecony tłum zmusza każdego do koncentrowania uwagi na otoczeniu. Dodać należy na koniec, że do ograniczenia samoświadomości może dojść także pod wpływem używania alkoholu albo narkotyków (Huli, 1981).


Do deindywiduacji dochodzi najczęściej, gdy ludzie nie czują się odpowiedzialni za swoje czyny (tzn. gdy jest mała szansa ich rozpoznania) oraz gdy znajdują się w stanie ograniczonej samoświadomości (Harkins, Szymanski, 1987; Mullen, Baumeister, 1987; Prentice-Dunn, Rogers, 1989). Warunki doprowadzające do obniżenia odpowiedzialności i samoświadomości są identyczne z tymi, które skłaniają tłum do gwałtu i innych dewiacyjnych postępków.


samoświadomość: skupienie uwagi na własnych uczuciach, przekonaniach i wartościach


Zanim zmienimy temat, należy uczynić ważne zastrzeżenie. Stwierdziliśmy, że deindywiduacja sprzyja impulsywnym, nietypowym i dewiacyjnym uczynkom. Podaliśmy także kilka przykładów deindywiduacji wyzwalających przemoc i agresję. Jednak nie wszystkie impulsywne czyny muszą mieć charakter przemocy lub agresji. Innymi przykładami takich zachowań może być nadmierne objadanie się albo wykonanie zwariowanego tańca w czasie zabawy. Deindywiduacja skłania do

czynienia także tego typu impulsywnych postępków. Jakie czynniki determinują ujawnienie pozytywnych albo negatywnych zachowań w stanie deindywiduacji? Jeśli jesteś dobrym psychologiem społecznym, znajdziesz z pewnością odpowiedź: jest to uzależnione od kontekstu sytuacyjnego zachęcającego do negatywnego albo pozytywnego postępowania (Gergen, Gergen, Barton, "l 973). Jeżeli złościmy się na kogoś, to w stanie deindywiduacji rozluźniamy się i możemy być bardziej agresywni. Na przyjęciu, jeśli znajdujemy się w stanie deindywiduacji, będziemy prawdopodobnie jedli ponad miarę, o ile będziemy głodni, a potraw będzie dużo. Mówiąc inaczej, im bardziej powstrzymujemy się przed wykonaniem czegoś, co nie łączy się z agresją (np. jedzenie) lub sprawia nam przyjemność (np. przytulanie kogoś), tym łatwiej przekroczymy odpowiednie zakazy, znajdując się w stanie deindywiduacji. Zwróćmy uwagę na rycinę 9.5. Ilustruje ona badania Roberta Johnsona i Leslię Downing (1979), w których wykorzystano pomysł Zimbarda zmieniania strojów, choć na nieco innej zasadzie. W tym eksperymencie osoby badane były ubierane w strój Ku-Klux-Klanu albo pielęgniarek. Badacze poinformowali uczestników, że przebrano ich, aby zatuszować indywidualne różnice w wyglądzie. Badanym tłumaczono, że wybór użytych rodzajów strojów był przypadkowy — ubiór Ku-Klux-Klanu łatwo można było wykonać, a stroje pielęgniarek udało się wypożyczyć dzięki uprzejmości pobliskiego szpitala.


RYCINA 9.5. Średni poziom stosowanego szoku jako funkcja deindywiduacji i wskazówki związanej ze strojem. Deindywiduacja może prowadzić do prospołecznego lub antyspołecznego zachowania — zależnie od kontekstu lub sytuacyjnych wskazówek. W strojach Ku-Klux-Klanu badani byli bardziej agresywni w porównaniu z badanymi ubranymi w stroje pielęgniarek (zaczerpnięto z: Johnson, Downing, 1979)


Po przebraniu jednym spośród badanych przywrócono indywidualność (przypięto im fotografię z imieniem i nazwiskiem), a innych deindywiduowano (nie wręczono im imiennych identyfikatorów). Dalsza procedura eksperymentalna była już bardzo podobna do procedury zastosowanej w eksperymencie Zimbarda — chodziło o stosowanie bodźca elektrycznego (pozorowanego) wobec współpracownika. W badaniu tym chodziło o rozstrzygnięcie, czy ubiór jest kontekstową wskazówką, która powoduje bardziej lub mniej agresywne zachowanie w jednej i drugiej sytuacji. Na podstawie ryciny 9.5 można potwierdzić to przypuszczenie. Osoby badane

zachowujące indywidualność stosowały bodźce o podobnej sile, niezależnie od stroju, w który zostały ubrane. Osoby jej pozbawione różniły się w swoim postępowaniu, uwzględniając kontekstowa wskazówkę, którą był ubiór. Ubiór Ku-Klux--Klanu o negatywnych skojarzeniach sprzyjał dawkowaniu silniejszych impulsów wobec łagodniejszych, stosowanych przez osoby ubrane w stroje pielęgniarek, kojarzonych z opiekuńczością, troskliwością i prospołecznością. Jaki z tego wynika wniosek? Jeżeli masz zamiar doprowadzić jakąś osobę do deindywiduacji (włączając do tłumu, ubierając w strój unifikujący z innymi albo manipulując jej świadomością), upewnij

się, czy aktualny kontekst lub sytuacyjne wskazówki są właściwe — w przeciwnym wypadku możesz znaleźć się w kłopotach.


Grupy społeczne: jak podejmowane są decyzje


Dotychczas zajmowaliśmy się problemem wpływu wyłącznie fizycznej obecności innych na zachowania jednostek. Przebywając jednak w grupie, nie jesteśmy zwykle wyłącznie biernymi obserwatorami naszych zachowań — stajemy się uspołecznieni, nawiązujemy kontakty, poznajemy innych, dyskutujemy i kłócimy się. Krótko mówiąc, współdziałamy z drugimi. Analizowaliśmy już wiele następstw interakcji społecznych, takich jak konformizm (gdy inni ludzie wywierają nacisk na zmianę naszego punktu widzenia — patrz rozdz. 7). Teraz zajmiemy się innym aspektem

interakcji społecznych, mianowicie podejmowaniem decyzji w grupie, w której dwie osoby lub więcej osób łączy swoje wysiłki w celu wypracowania wspólnej decyzji. Czy rzeczywiście w sytuacji decyzyjnej obowiązuje zasada, że „co dwie głowy, to nie jedna"? Większość z nas zgadza się z tą tezą. Pojedyncza osoba może mieć dziwaczne i bezsensowne pomysły, ale jeśli będzie nas kilkoro, możemy przedstawiać sobie wzajemnie nasze pomysły i rozważywszy wszystkie, wypracować lepszą decyzję.


Takie założenie przyjęto w amerykańskim systemie prawnym, w którym większość werdyktów sądowych feruje grupa osób (ława przysięgłych), a nie jednostki. Trzeba także podkreślić, że zaprzysiężeni nie głosują, bez zastanowienia się „winien, nie winien". Często wielokrotnie się spotykają, nim dojdą po długich debatach do anonimowego werdyktu (w rozdziale 15 omówimy podejmowanie decyzji przez ławę przysięgłych). Podobnie podejmowane są decyzje rządowe. Prezydenci Stanów Zjednoczonych dysponują gabinetem doradców i Radą Bezpieczeństwa Narodowego, z którymi konsultują ważne decyzje. Przywódcy byliby nieroztropni, gdyby nie korzystali z możliwości rozpatrzenia problemu z różnych punktów widzenia przed podjęciem ważnej decyzji.


Wiele potocznych poglądów dotyczących zalet podejmowania decyzji w grupie okazało się fałszywymi. W którym przypadku decyzja zostanie podjęta w sposób bardziej wyważony i trzeźwy: gdy wyrazi ją pojedyncza osoba czy grupa debatująca nad danym problemem? Na początku tego rozdziału pokazaliśmy, jak prezydent Kennedy i jego doradcy sformułowali po długich rozważaniach ryzykowną i szaleńczą decyzję o inwazji na Kubę. Wkrótce postaramy się wykazać, w przeciwieństwie do potocznego myślenia, że grupy dochodzą często do bardziej skrajnych ocen niż jednostki. A kto w takim razie podejmuje lepsze, bardziej twórcze decyzje: jednostki czy też grupy? Jak zobaczymy, wbrew zdrowemu rozsądkowi, grupy są często mniej twórcze i sprawne niż pojedynczo działające osoby.


Nie zawsze nasze poglądy muszą być prawdziwe: pomyłki większości mogą być równie zasadnicze jak pomyłki mniejszości. - John Dryden


Grupowe a indywidualne podejmowanie decyzji


Przypuśćmy, że jesteś producentem lodów dla najbliższej okolicy. Specjalizując się w produkcji jednego rodzaju, twoja firma uzyskała średnio wysoki, ale stały zysk w ciągu ostatnich siedmiu lat. Pewnego dnia zgłasza się do ciebie twój główny technolog z następującą informacją: prowadząc badania nad recepturą lodów, opracował nowy i zdrowy rodzaj — jednak w ich składzie znajdują się morskie wodorosty. Uważa on, że jego lody są smaczniejsze i zdrowsze od dotychczas

produkowanych. Kosztujesz je i zaskoczony stwierdzasz, że istotnie są wyśmienite. Ponieważ myślałeś już o rozbudowie firmy i jednocześnie sądzisz, że zdrowa żywność może zyskać popularność, postanawiasz wprowadzić tę innowację. Istnieje jednak pewien problem. Otóż doprowadzenie receptury do doskonałości, uzyskanie atestu oraz kampania reklamowa wymagają sporych nakładów finansowych. Nie masz gwarancji, że ludzie kupią nowy wyrób, możesz zatem ponieść duże straty. Decyzja ma zasadnicze znaczenie dla firmy, wyznaczasz więc zespół, aby zbadał sprawę i określił własne stanowisko. Dobre posunięcie, prawda? Niekoniecznie. W

pewnych warunkach na decyzjach grupy nie można polegać (Hackman, Morńs, 1978; McGrath, 1984). Omówimy teraz te warunki.


Typ zadania. Efektywność decyzji podjętej przez grupę zależy od typu zadania, które ma ona rozwiązać. Ivan Steiner (1972) wyróżnia trzy typy zadań. Zadania addytywne polegają na tym, że wszyscy członkowie grupy wykonują w zasadzie ten sam rodzaj pracy, a produkt końcowy (lub działalność grupowa) jest sumą wkładu pracy wszystkich jej członków. Grupy te tak długo są lepsze w pracy w porównaniu z pojedynczymi osobami, jak długo każdy z członków wnosi odpowiedni wkład pracy.


Stwierdziliśmy jednak, że takie warunki sprzyjają ujawnieniu się próżniactwa społecznego. Wówczas czteroosobowy zespół (próżnujący) może być mniej skuteczny od czterech osób pracujących oddzielnie przy tym samym zadaniu (patrz ryć. 9.6).


zadanie addytywne: zadanie grupowe, którego wykonanie jest uzależnione od wysiłku wszystkich osób (np. ogólny okrzyk całej grupy)


Drugim typem zadań są zadania koniunktywne, w których działanie grupy jest uzależnione od najmniej sprawnego jej członka, „słabego ogniwa w łańcuchu". Praca każdego członka zespołu jest uzależniona od pozostałych osób. Ekipa alpinistów może się wspinać z taką szybkością, na jaką pozwolą umiejętności najsłabszego uczestnika wyprawy, zespół muzyczny stworzy taką jakość brzmienia granego utworu, jak będzie grał najsłabszy muzyk, a tenisiści tak zagrają debla, jak będzie to umożliwiał słabszy zawodnik. W zadaniach koniunktywnych cechą charakterystyczną

jest gorsze wykonanie zadania przez grupę niż przez pojedyncze jednostki, ponieważ najsłabszy członek będzie obniżał działanie grupy do swojego poziomu (Steiner, Rajaratman, 1961; patrz ryć. 9.6).


zadanie koniunktywne: zadanie grupowe, którego wynik zależy od tego, jak dobrze pracuje najsłabszy jej członek (np. jak szybko zespół alpinistów, połączonych liną, zdobędzie szczyt)

zadanie dysjunktywne: zadanie grupowe, którego poziom rozwiązania zależy od pracy najsprawniejszego członka grupy (np. gdy grupa osób rozwiązuje wspólnie trudne zadanie matematyczne)


Typem zadania najczęściej spotykanym jest zadanie dysjunktywne. Tutaj grupowe działanie określane jest poprzez pracę najlepszego członka grupy. Weźmy pod uwagę grupę osób próbującą rozwiązać trudne zadanie matematyczne. Jeśli będzie w niej matematyk, który wie, jak podejść do problemu, samodzielnie udzieli właściwej odpowiedzi. Zatem utalentowana jednostka uzyska przewagę nad resztą grupy, podwyższając wynik możliwy do uzyskania przez osoby przeciętne i słabe. Larry Michaelson, Wąrren Watson i Robert Black (1989) poprosili uczniów o wykonanie

pewnego testu. Przed jego oddaniem każdy z uczestników eksperymentu powtórzył ów tekst, ale wspólnie z innymi uczniami. Odpowiedzi były zapisywane na jednym arkuszu. Przede wszystkim, czego można było się spodziewać, wynik grupowy był lepszy od przeciętnej dla wyników indywidualnych. Osoby, które nie umiały udzielić odpowiedzi na trudne pytania, polegały na tych, które potrafiły sobie poradzić. Poza tym każdy członek grupy udzielił odpowiedzi celniejszych niż najlepszy z uczniów pracujących samodzielnie. Nawet najzdolniejszy nie zawsze znał odpowiedzi na wszystkie pytania testu, a wspólna praca nad problemem sprawiła, że wykonanie było

najlepsze z możliwych. Mówicie ogólnie, grupy maja przewagę nad jednostkami przy rozwiązywaniu zadań dysjunktywnych, a nie przy zadaniach koniunktywnych i addytywnych. Musimy jednak pamiętać, ze ludzie nie są komputerami składającymi informacje w jedną logiczną, lecz beznamiętną całość. Grupy są zjawiskiem społecznym. Ich członkowie wnoszą do nich swoje postawy, uczucia, potrzeby itd. W rozdziale 8 rozpatrywaliśmy, jak ludzie wywierają nacisk na innych, aby doprowadzić do zmiany postaw, a w rozdziale 7 mówiliśmy o dostosowywaniu się do reguł informacyjnych i normatywnych. Grupa rozwiązująca zadanie dysjunktywne będzie

efektywna tylko wtedy, gdy jej najzdolniejszy członek potrafi przekonać resztę do swojej racji — nie jest to łatwe, biorąc pod uwagę fakt, ze wielu z nas gdy ma przyznać się do popełnionej pomyłki, przypomina upartego osła (Lau^hlin, 19W); Mnier, Solcm, 1952). Jak widać, przynajmniej kilka przyczyn może utrudniać pracę grupy przy zadaniach dysjunktywnych.


strata ponoszona w toku procesu: każdy rodzaj współdziałania w grupie, który utrudnia rozwiązanie problemu


Strata ponoszona w toku procesu, Zdajecie sobie bez wątpienia sprawę z tego, co to znaczy usiłować przekonać grupę do swjego pomysłu, natrafić na jej sprzeciw i nieufność, a następnie siedzieć i obserwować podejmowanie błędnej decyzji. lvan Steiner (1972) nazwał to zjawisko stratą ponoszoną w toku procesu i zdefiniował je jako każdy aspekt współoddziaływania w grupie, który utrudnia rozwiązanie problemu. Strata taka może nastąpić wówczas, gdy najbardziej kompetentny członek grupy będzie miał niski status w zespole, a zatem nikt nie będzie poważnie traktował

jego pomysłów, czyli tracony jest jego istotny wkład w pracę grupy. Może być i tak, ze najbardziej kompetentny członek grupy nie jest pewny oceny siebie przez innych i z tego powodu będzie milczał albo może mieć trudności z przeciwstawieniem się zasadom konformistycznym obowiązującym w grupie. Inne przyczyny występowania straty w toku procesu są związane z porozumiewaniem wewnątrzgrupowym. W pewnych grupach ludzie nie słuchają siebie wcale (patrz ryć. 9.6), w innych może dojść do zdominowania dyskusji przez jedną osobę, a pozostali muszą milczeć. Do straty w procesie dochodzi również wówczas, gdy zadanie nie ma jasnego, jednoznacznego rozwiązania. Na przykład, jeśli grupa będzie spierała się w trakcie rozwiązywania zadania matematycznego, ekspert może ją stosunkowo łatwo przekonać do własnego stanowiska. Jednak, gdy spory dotyczą takich spraw, jak obniżenie zadłużenia zagranicznego lub ewentualne konsekwencje inwazji na Kubę, to ekspertowi będzie trudniej wyłożyć swoje racje. W przypadku problemów, dla których nie ma oczywistych rozwiązań, grupy nie działają lepiej niż zrobiliby to samodzielnie ich najlepsi członkowie (Hill, 1982).


Niepowodzenie w dzieleniu się unikatową informacją. Innym powodem gorszego działania grup jest niepowodzenie w dzieleniu się z drugimi unikatową informacją, znaną tylko jednej osobie. Nieczęsto członkowie grup są ekspertami w wielu sprawach. Ktoś z kierownictwa danej firmy może być ekspertem w problematyce analizy rynku, a ktoś inny wyspecjalizował się w uzyskiwaniu atestów na zdrową żywność. Aby podjąć najlepszą decyzję, grupa musi połączyć swe siły, tak że każdy jej członek dzieli się z resztą grupy swą cząstkową wiedzą. Trzeba powiedzieć wyraźnie, że grupy często nie realizują tego podstawowego dla podejmowania dobrych decyzji wymogu. Garold Stasser wraz ze współpracownikami wykazał, że w grupach występuje tendencja do poświęcania dużej ilości czasu na dyskusje o informacji, którą posiadają wszyscy członkowie; nie poświęca się natomiast dostatecznej uwagi informacji, którą dysponują poszczególni członkowie grupy (Stasser, Taylor, Hanna, 1989, patrz ryć. 9.6). W pewnym badaniu jego uczestnicy spotykali się w czteroosobowych zespołach, aby omówić najlepszą kandydaturę na określone stanowisko polityczne (Stasser, Titus, 1985). W warunkach upowszechniania informacji każdy z uczestników badania otrzymywał identyczny zestaw danych do przeczytania, z którego wynikało, że kandydat A jest najlepszy na dane stanowisko. Jak to przedstawiono w górnej części ryciny 9.7, wszyscy uczestnicy byli poinformowani, że kandydat A miał osiem pozytywnych cech i cztery cechy negatywne, co dawało mu lepszą pozycję w stosunku do pozostałych kandydatów. Nie może więc dziwić fakt, że kiedy grupa spotkała się, aby omówić poszczególne kandydatury, prawie wszyscy wybrali kandydata A. W warunkach braku upowszechniania informacji każdy uczestnik badania otrzymywał odmienny zestaw danych. Jak widać w dolnej części ryciny 9.7, wszyscy wiedzieli, że kandydat A miał dwie pozytywne cechy i cztery negatywne. Jednak pozytywne cechy przedstawiane osobom badanym były zawsze inne w poszczególnych zestawach. Wszyscy wiedzieli, że kandydat A miał te same negatywne cechy; gdyby upowszechnili oni tę informację, wówczas okazałoby się, że kandydat ma osiem cech pozytywnych i cztery negatywne — badani dysponowaliby tą samą wiedzą co ci, którzy dyskutowali w warunkach upowszechnionej informacji. Ciekawe było, że w trakcie dyskusji grupowych ich uczestnicy koncentrowali się raczej na informacji, którą dysponowali wszyscy, a nie na informacji posiadanej przez poszczególne osoby. W rezultacie większość grup, w których informacja nie była upowszechniana, nie

stwierdziła, że kandydat A miał więcej plusów niż minusów, i niewielu go wybrało. Koncentracja na wspólnej informacji następuje wówczas, gdy poszczególni członkowie grupy wiedzą, iż dysponują informacją, której inni nie mają (Stasser, Taylor, Hanna, 1989; Stasser, Titus, 1987). Zatem nawet przy dysjunktywnych zadaniach grupy często nie są dobrymi ekspertami ze względu na straty ponoszone w toku procesu oraz tendencję do koncentrowania się na wspólnej informacji.


Burza mózgów. Jak zauważyliście, grupy nie zawsze podejmują decyzje równie dobre jak pojedyncze osoby. Badania, dzięki którym można wysunąć taki wniosek, obejmowały badanych o żadnej lub bardzo małej wiedzy na dany temat. Gdybyśmy takim grupom podali instrukcje, jak dochodzić do dobrych i twórczych decyzji, może działałyby lepiej niż pojedyncze osoby. Można na przykład spytać, co by się stało, gdybyśmy instruowali grupę, aby była otwarta na wszelkie pomysły, upowszechniała każde rozwiązanie przychodzące do głowy jej członkom, nie była krytycznie nastawiona, a wręcz akceptowała sugestie swoich członków — czyli krótko mówiąc,

aby była twórcza? Tak właśnie myślał specjalista od reklamy A.F. Osbom (1957) i nazwał swoją metodę postępowania burzą burzą mózgów. Metoda ta miała na celu podwyższanie jakości oraz zwiększanie liczby możliwych rozwiązań problemu przez skłanianie do swobodnej wymiany pomysłów. Było to możliwe dzięki obniżeniu poziomu krytycyzmu wobec siebie i innych. Ludzi zachęca się do postępowania zgodnego z następującymi zasadami: im więcej pomysłów w czasie dyskusji, tym lepiej; im odważniejsze i bardziej twórcze pomysły, tym lepiej; mów innym o swoich pomysłach, a nie zastanawiaj się, czy są one dobre lub jak inni na nie zareagują; nie oceniaj pomysłów innych, dopóki trwa szukanie rozwiązań; udoskonalaj i rozwijaj pomysły wcześniej sformułowane, ale ich nie krytykuj (Shaw, 1971). Osborn uważał, że przestrzeganie tych zasad umożliwia podwojenie liczby pomysłów w stosunku do efektów pracy indywidualnej. Burza mózgów zyskała popularność w handlu i przemyśle jako skuteczna technika uzyskiwania twórczych rozwiązań problemów (Paulus, Dzindolet, Poletes, Camacho, 1993).


burza mózgów: technika udoskonalania decyzji grupowych poprzez zachęcanie do swobodnej wymiany poglądów oraz eliminowanie krytycyzmu


RYCINA 9.7. Czy ludzie w grupie upowszechniają informację, której są wyłącznymi posiadaczami? Uczestnicy badania spotkali się, aby omówić kandydatury przed wyborami. W warunkach upowszechniania informacji (górna część ryciny) każdy badany otrzymał identyczną, pozytywną i negatywną, informację o kandydatach. Kandydat A był zdecydowanie najlepszy i on otrzymał poparcie większości osób w grupie. W warunkach nieupowszechniania informacji (dolna część ryciny) każda z osób badanych otrzymała cztery identyczne, negatywne wiadomości o kandydacie A oraz dwie wiadomości odmienne dla każdego, choć zawsze pozytywne. W czasie dyskusji uczestnicy skupiali się na wspólnie posiadanej informacji, a nie na informacji odmiennej. W konsekwencji kandydat A przestał być spostrzegany jako najlepszy (zaczerpnięto z: Stasser, Titus, 1985)


Niestety, badania nad skutecznością tej techniki, prowadzone w kontrolowanych warunkach, sugerują inne wnioski. Istnieją dowody na to, że pojedyncze osoby po otrzymaniu podobnych wskazówek uzyskują lepsze wyniki niż te uzyskane podczas burzy mózgów, ze względu na stratę poniesioną w toku procesu (Bouchard, Barsalous, Drauden, 1974; Cohen, Whitmyre, Punk, 1960; Mullen, Johnson, Salas, 1991). Donald Taylor, Pauł Berry i Clifford Błock (1958) udzielali wskazówek odnoszących się do burzy mózgów grupom czteroosobowym, a następnie

porównywali wyniki pracy tych grup z wynikami uzyskanymi przez cztery osoby pracujące samodzielnie. Osoby pracujące systemem burzy mózgów zgłosiły o połowę mniej pomysłów, a pomysły te były gorsze od pomysłów osób pracujących samodzielnie. Dlaczego tak się stało? Michael Diehl i Wolfgang Stroebe (1987) starali się znaleźć przyczyny. Po pierwsze, w grupie może mówić tylko jedna osoba w danym momencie, podczas gdy inni siedzą i słuchają; ludzie w tej sytuacji zapominają, co chcieliby dodać do przedstawianego pomysłu, a zarazem pod wpływem tego, co słyszą, zmieniają kierunki własnego myślenia o problemie. W efekcie produktywność grupy maleje. Po drugie, kiedy jedni mówią, inni widząc, że nie są w centrum uwagi, dekoncentrują się i zaczynają myśleć o sprawach nie związanych z problemem (analogicznie jak w próżniactwie społecznym). Osoby pracujące samodzielnie nie podlegają takim uwarunkowaniom. Burza mózgów może być użyteczna, jeśli umożliwimy jej uczestnikom przejście treningu w tym zakresie,

stworzymy im możliwość poszukiwania pomysłów jeszcze przed spotkaniem w grupie oraz umożliwimy im robienie notatek dotyczących własnych i cudzych pomysłów zgłaszanych w trakcie spotkania (Bouchard, 1972; Street, 1974; Philipsen, Muląc, Dietrich, 1979).


Myślenie grupowe: wiele głów, jeden umyśl


Pewnym ograniczeniem w badaniach nad rozwiązywaniem problemów przez grupę jest to, że w większości tych badań biorą udział osoby, które nigdy wcześniej się nie spotkały, a badacze dają im do rozwiązania zadania obce im, czasami wręcz trywialne. Można zapytać, czy grupa będzie działała lepiej, jeśli jej członkowie będą się znali, a zadania będą miały charakter rzeczywistych, ważnych problemów? Przykład prezydenta Kennedy'ego i jego doradców podejmujących decyzję o inwazji na Kubę w Zatoce Świń, od którego zaczęliśmy ten rozdział, upoważnia do twierdzenia, że tak nie jest. Ustalimy teraz, dlaczego tak się dzieje.


Myślimy tak, ponieważ wszyscy inni ludzie też tak myślą albo dlatego, że niezależnie od wszystkiego, my tak myślimy, albo dlatego, że tak nam powiedziano i myślimy tak, jak musimy myśleć. — Henry Sidgwick


myślenie grupowe: rodzaj myślenia, w którym bardziej liczy się dążenie do zachowania spójności i solidarności grupy niż realistyczne uwzględnianie faktów


Irving Janis (1972,1982) opierając się na rzeczywistych wydarzeniach, opracował ciekawą teorię dotyczącą podejmowania decyzji grupowych, którą nazwał myśleniem grupowym. Pojęcie to zdefiniował jako taki sposób myślenia, w którym dążenie do zachowania grupowej spójności i solidarności jest ważniejsze od realistycznego czenia się z faktami. Zgodnie z koncepcją Janisa grupowe myślenie występuje tylko w ściśle określonych sytuacjach, a mianowicie gdy grupa jest zwarta, oddzielona od poglądów przeciwnych własnym opiniom oraz gdy kieruje nią jeden dominujący przywódca usilnie forsujący własne poglądy. Kennedy i jego doradcy cieszyli się jeszcze z niedawnego zwycięstwa wyborczego w 1960 r. i tworzyli solidną, spójną grupę. Nie podjęli jeszcze ani jednej istotnej decyzji politycznej, nie dysponowali wypracowanymi sposobami postępowania przy opracowywaniu wspólnego stanowiska. Co więcej, Kennedy wyraźnie określił własne stanowisko. Nie zastanawiał się wcale, czy przystąpić do inwazji. Powiedział, że jest za jej

przeprowadzeniem, a swoją grupę poprosił o szczegółowe opracowanie metod jej realizacji. Jeżeli dojdzie do sytuacji sprzyjającej grupowemu myśleniu, pojawią się symptomy wyróżnione na rycinie 9.8. Grupa ma poczucie własnej nieomylności i siły. Ludzie nie zajmują się sprawami spornymi (autocenzura), ponieważ obawiają się krytyki. Tak więc, Arthur Schlesinger, jeden z doradców prezydenta Kennedy'ego, miał duże wątpliwości co do inwazji na Kubę, nie mówił jednak o nich, obawiając się, że „inni potraktują to jako przejaw zarozumialstwa, dążenia do konfrontacji profesora akademickiego z dostojnymi przedstawicielami najważniejszych urzędów

państwowych" (Janis, 1982, s. 32). Kto wygłasza opinie sprzeczne z poglądami dominującymi, zawsze spotka się z krytyką i naciskiem, aby dostosował się do zdania większości. Schlesinger przedstawił swe wątpliwości Deanowi Ruskowi, sekretarzowi stanu. Kiedy dowiedział się o tym Robert Kennedy (prokurator generalny i brat prezydenta), w prywatnej rozmowie oznajmił mu, że prezydent zadecydował już o inwazji, a przyjaciele powinni popierać tę decyzję. Takie postępowanie stwarza złudzenie jednomyślności — pozory, że wszyscy są ze sobą zgodni. W dniu, w którym podjęto decyzję o inwazji, prezydent Kennedy pytał każdego z doradców oddzielnie o jego stanowisko w tej sprawie. Pominięty został tylko Arthur Schlesinger.


Wady grupowego myślenia skłaniają ludzi do wprowadzania w życie gorszych decyzji (patrz ryć. 9.8). Grupa nie analizuje wszystkich możliwych rozwiązań, nie przygotowuje planów działania na wypadek niepowodzenia, mało realistycznie ujmuje ryzykowność preferowanego rozwiązania. Czy przypominacie sobie jakieś inne decyzje rządowe, które doprowadziły do porażki za sprawą myślenia grupowego? Janis (1972, 1982) odwołuje się do kilku takich decyzji. Zalicza do nich

błąd popełniony przez dowództwo wojskowe USA w Pean Harbor w związku z przewidywaniem ataku Japończyków w 1941 r.; decyzję o inwazji na Koreę Południową w 1950 r., kiedy to prezydent Truman zbagatelizował ostrzeżenie Chińczyków o zdecydowanym kontrataku z ich strony; decyzję prezydenta Johnsona o eskalacji wojny w Wietnanie w połowie lat sześćdziesiątych oraz zatuszowanie afery Watergate przez prezydenta Nixona i jego doradców. Innym przykładem może być fatalna decyzja NASA o wystrzeleniu wahadłowca kosmicznego „Challenger". Inżynierowie ostrzegali wówczas, że niska temperatura może uszkodzić gumowe uszczelki pierścieni (te, które zawiodły w czasie startu, powodując eksplozję rakiety i śmierć całej załogi). Wszystkie te decyzje zakończyły się niepowodzeniem z powodu symptomów i konsekwencji grupowego myślenia (por. ryć. 9.8).


RYCINA 9.8. Grupowe myślenie: warunki, symptomy i konsekwencje. W pewnych sytuacjach utrzymanie spójności i solidarności grupowej jest ważniejsze od liczenia się z realiami (zwróć uwagę na punkt „warunki sprzyjające wystąpieniu myślenia grupowego"). Gdy to się zdarzy, mogą się pojawić takie symptomy jak złudzenie nieomylności (zwróć uwagę na punkt „symptomy myślenia grupowego"). Symptomy te mogą doprowadzić do błędów w podejmowaniu decyzji (zaczerpnięto z: Janis, 1982)


Należy podkreślić, że grupowe myślenie nie dotyczy wyłącznie prezydentów i urzędów państwowych USA. Zawsze kiedy spójna grupa ma podjąć decyzję, istnieje niebezpieczeństwo myślenia grupowego, obojętne, czy będzie to rodzina planująca wyjazd na wakacje, stowarzyszenie przyjmujące nowych członków czy samorząd szkolny ustalający przyszłoroczny budżet. Opisane przez Janisa procesy grupowego myślenia zostały ujawnione także w badaniach eksperymentalnych (Callaway, Esser, 1984; Courtright, 1978; McCauley, 1989) oraz w badaniach nad symulowaniem kryzysów międzynarodowych (Druckerman, 1968; Guetzkow, 1968).


Mimo wszystko nie powinniśmy wyciągać wniosku, że myślenia grupowego nie można uniknąć, kiedy spójna grupa spotyka się w celu podjęcia jakiejś decyzji. Mądry przywódca może wykonać kilka działań, aby mieć pewność, że jego grupa jest uodporniona na ten sposób podejmowania decyzji. Przywódca nie powinien być autokratyczny, lecz bezstronny. Powinien być otwarty na zewnętrzne opinie wyrażane przez osoby spoza grupy, którym nie zależy na zachowaniu jej spójności. Powinien podzielić grupę na małe zespoły, które najpierw spotykałyby się oddzielnie, a dopiero potem dyskutowały na forum grupy o swoich pomysłach. Przywódca może także

zarządzić tajne głosowanie lub zebrać anonimowe opinie na piśmie. Pozwoli mu to upewnić się, że poglądy poszczególnych osób są prawdziwe, nie ocenzurowane obawą o wywoływanie wzajemnych pretensji (Flowers, 1977; McCauley, 1989). Na szczęście prezydent Kennedy wyciągnął wnioski z błędów, które popełnił w kwestii Kuby, i zastosował się do powyższych zaleceń, aby uniknąć niepowodzeń grupowego myślenia, gdy stanął w obliczu kolejnej, ważnej decyzji politycznej dotyczącej kubańskich pocisków rakietowych. Gdy jego doradcy intensywnie debatowali, jak działać po wykryciu radzieckich pocisków na Kubie, sam Kennedy unikał tych

spotkań, aby nie wpływać na przebieg dyskusji. Wprowadził także do grupy doradców nowych ekspertów (np. Adiai Stevensona). Sukces w negocjacjach nad wycofaniem radzieckich pocisków był z pewnością wynikiem wprowadzonych przez prezydenta udoskonalonych metod podejmowania decyzji.


Im bardziej dokuczliwe jest przejście ż jednej skrajności w drugą, tym dokuczliwsze będą te skrajności. — John Milton


Polaryzacja grupy: dążenie do skrajności


W ramach omawiania kwestii podejmowania decyzji powinniśmy rozważyć jeszcze jedną okoliczność, mianowicie czy rzeczywiście decyzje grupowe są bardziej wyważone i mniej radykalne od decyzji pojedynczych osób? Odwołajmy się do naszego przykładu z pomysłem produkowania lodów zawierających wodorosty.


Działający w pojedynkę kierownik mógłby narazić firmę na ryzyko wynikające z tego

przedsięwzięcia. Natomiast od zespołu kierowniczego można oczekiwać bardziej wyważonych decyzji, akceptujących pomysł tylko w sytuacji dużej szansy na jego powodzenie (pamiętając o możliwości ujawnienia się grupowego myślenia). Czy mamy rację?


Nathan Kogan i Michael Waliach (1964) porównywali podejmowanie decyzji przez grupy i poszczególne jednostki w warunkach ryzyka. W badaniach tego typu uczestnicy otrzymują zwykle kwestionariusz rozwiązywania dylematów (Choice Diiemmas Ouestionnaire — CDQ), który prezentuje osobie badanej serię opowiadań przedstawiających dylemat głównego bohatera. Osoba badana ma oszacować prawdopodobieństwo sukcesu dla każdej alternatywy, a potem dokonać wyboru jednej z nich (Kogan, Waliach, 1964). Przykład CDQ dotyczącego szachisty został pokazany na rycinie 9.9. Badani niezależnie rozwiązują te zadania, a potem w grupowej dyskusji podejmują wspólne decyzje dotyczące kolejnych kwestii. W jaki sposób można porównać te dwa zbiory rozwiązań? Czy bardziej ryzykowne decyzje preferują grupy czy raczej pojedyncze osoby? Waliach ze współpracownikami odkrył, że grupy podejmują bardziej ryzykowne decyzje niż jednostki. Zjawisko to nazwano przesunięciem ryzyka. I tak, pojedyncze osoby twierdziły, że przy

trzydziestoprocentowym prawdopodobieństwie szansy wygrania meczu szachowego gracz może sobie pozwolić na wykonanie ryzykownego posunięcia; grupy natomiast ustaliły, że takie ryzyko można podjąć już przy 10% szansy na zwycięstwo (Waliach, Kogan, Bem, 1962). W wielu innych badaniach dotyczących Amerykanów wykazano występowanie przesunięcia ryzyka przy podejmowaniu decyzji grupowych. Istnieją również dowody, że w innych krajach zachodnich jest podobnie (Bateson, 1966; Beli, Jamieson, 1970; Kogan, Doise, 1969; Lamm, Kogan, 1970; Pruitt, 1971; Rim, 1963). Wraz ze wzrostem liczby badań okazało się, że historia ma swój ciąg dalszy. Zwrócono uwagę, iż w dawniejszych badaniach posługiwano się dylematami, które skłaniały do ryzyka nawet tych, którzy ryzykantami nie byli (Brown, 1965; Myers, Arenson, 1972; Teger, Pruitt, 1967). Dyskusja grupowa skłoniła ich do przyjmowania jeszcze bardziej skrajnego stanowiska w stosunku do tego, które mieli początkowo — bardziej zdecydowanie preferowali ryzyko. Rozważmy następującą sytuację: Roger, młody małżonek z dwojgiem dzieci, ma stabilną, ale słabo płatną pracę, nie ma w związku z tym oszczędności. Ktoś przekazuje mu wiadomość o wyprzedaży akcji przedsiębiorstwa. Wartość tych akcji może wzrosnąć trzykrotnie, jeśli nowa produkcja firmy okaże się trafiona, ale firma może upaść, jeżeli nowy produkt „nie chwyci". Czy Roger powinien sprzedać swoją polisę ubezpieczeniową na życie i zainwestować w przedsiębiorstwo?


polaryzacja grupowa: tendencja grup do podejmowania decyzji, które są bardziej

skrajne niż początkowe inklinacje członków


Roger powinien kupić akcje tylko wtedy, kiedy będzie pewny sukcesu nowego produktu na rynku. Co się stanie, jeśli ta sprawa stanie się przedmiotem dyskusji w grupie? Wtedy wszyscy będą znacznie bardziej konserwatywni i uznają, że nowy produkt musi mieć 100% szansy na sukces, aby można doradzać Rogerowi kupienie akcji przedsiębiorstwa. Tak więc nie zawsze grupa podejmuje bardziej ryzykowne decyzje. Raczej jest tak, że są podejmowane decyzję o podobnym kierunku, jaki wyznaczały początkowe preferencje jednostki, z tym że jeszcze bardziej skrajne. Będzie się tak działo niezależnie od tego, czy wcześniejsze preferencje miały charakter ryzykancki czy asekurancki. Ten wzorzec działania określany jest jako polaryzacja grupowa. Nazwa ta podkreśla rolę grupy jako czynnika wzmacniającego początkowe skłonności swoich członków ku zwiększonemu ryzyku, jeśli wykazywali tendencję do ryzyka, lub ku zwiększonej ostrożności, jeśli ostrożność kierowała nimi od początku.


Czynniki poznawcze i motywacyjne. Dlaczego dochodzi do polaryzacji grupowej? Grupyumacniają początkowe skłonności swoich członków z dwóch powodów: na skutek działania procesów poznawczych oraz czynników motywacyjnych. W pierwszym wypadku wszyscy członkowie grupy przedstawiają własne argumenty przemawiające za ich pierwotnym stanowiskiem. Do tych argumentów, łącznie zebranych, nie miała dostępu żadna z pojedynczych osób. Na przykład, kto może zwrócić uwagę, że zlikwidowanie przez Rogera polisy ubezpieczeniowej będzie niesprawiedliwe z punktu widzenia jego dzieci, jeśli on sam umarłby przedwcześnie. Seria badań wykonana przez Eugene Burnstęin i Amirama Vinokura (1977) uzasadnia słuszność stanowiska podkreślającego znaczenie argumentów perswazyjnych dla polaryzacji grupowej, kiedy poszczególni członkowie grupy podawali argumenty, których inni nie brali pod uwagę. Gromadzenie nowych informacji można więc uznać za ważny czynnik wywołujący efekt polaryzacji grupowej (Ebbesen, Bowers, 1974). Interpretacja odwołująca się do perswazyjnych argumentów sugeruje, że ludzie, starając się przyjąć najbardziej logiczne stanowisko w danej sprawię, opierają się przędę wszystkim na faktach. Jednakże chcąc się nimi kierować, ulegają także

społecznym uwarunkowaniom, takim jak dążenie do zyskania sympatii innych członków grupy. Gdy ludzie dyskutują w grupie, najpierw określają to, co inni myślą na dany temat. Czy w grupie cenione jest ryzyko czy raczej ostrożność? W celu zdobycia sympatii innych wiele osób przyjmuje nie stanowisko ogólnie podzielane, lecz bardziej skrajne. Dzięki temu jednostka szanuje wartości grupy, a jednocześnie prezentuje się w pozytywnym świetle — jako osoba awangardowa i ciekawie

myślącą. Tak więc zarówno czynniki poznawcze (wysłuchiwanie nowych, przekonujących argumentów), jak i czynniki motywacyjne (chęć zyskania sympatii w grupie) skłaniają członków grupy do przyjmowania bardziej skrajnych wariantów ich pierwotnych poglądów (Blaskovich, Ginsburg, Veach, 1975; Brown, 1986; Isenberg 1986; Myers, 1982).


Teoria wartości kształtowanej kulturowo. Podczas gdy zgodnie z koncepcją polaryzacji grupowej może ona być spowodowana skrajnie odmiennymi czynnikami, Roger Brown (1965) wskazuje, że należy także uwzględnić fakt, iż Amerykanie "przedkładają ryzyko nad ostrożność. W swojej teorii wartości kształtowanej kulturowo Brown omawia zagadnienie wpływu kultury amerykańskiej, opartej na kapitalistycznym systemie ekonomicznym, na gotowość do podejmowania ryzyka i podejmowanie nowatorskich działań. W porównaniu z tą kulturą, tam gdzie mamy do czynienia z ostrożnością jako wartością dominującą — występuje relatywnie wysoki poziom obaw i konserwatyzmu. Zgodnie z hipotezą wywodzącą się z teorii wartości kształtowanej kulturowo, jedne kultury powinny skłaniać do ryzyka, a inne do ostrożności. Teorię Browna potwierdzają pewne badania wskazujące, że Amerykanie spostrzegają bardziej pozytywnie ludzi, którzy są ryzykantami, niż tych, którzy wykazują ostrożność w swoich decyzjach (Madaras, Bem, 1968); preferują sytuacje o wieloznacznym ryzyku niż sytuacje jednoznacznie pewne (Lamm, Schaude,

Trommsdorff, 1971); wierzą, że ryzykanci są bardziej kompetentni od osób wybierających ostrożne rozwiązania (Jellison, Riskind, 1970). Wydaje się, że w Stanach Zjednoczonych ryzyko jest cenione. Dla porównania — w dwóch badaniach międzykulturowych wykazano, że w krajach afrykańskich podstawową wartością kulturową jest ostrożność. Zarówno w Ugandzie, jak i w Liberii osoby grupowo wypełniające kwestionariusz rozwiązywania dylematów okazały się bardziej ostrożne niż jednostki, które w porównaniu z badanymi w kulturach Zachodu były

zdecydowanie ostrożniejsze (Carlson, Davis, 1971; Gologor, 1977). Gdy dochodzi do grupowych dyskusji, wzmacniają one to wszystko, co jest wzmacniane przez wartości kulturowe w danym społeczeństwie — tak więc polaryzacja grupowa skierowana na ostrożność pojawi się wówczas, kiedy jednostki zorientują się, że są mniej ostrożne niż inni w grupie, a ostrożność będzie cenioną wartością w ich kulturze. Zatem grupy podejmują często nie lepsze (bywa, że gorsze) decyzje niż jednostki. Jest to wyraźne zwłaszcza wówczas, gdy grupa pracuje nad: a) zadaniem addytywnym — dochodzi do próżniactwa społecznego; b) nad zadaniem koniunktywnym — praca osoby najmniej sprawnej zaniża wyniki pracy grupy; c) nad zadaniem dysjunktywnym — dochodzi do straty w toku procesu, jeżeli ludzie nie uwzględniają wskazówek najsprawniejszego członka grupy (Littiepage, 1991). Oczywiście, gdy grupa jest bardzo spójna, dochodzi do myślenia grupowego. Grupy będą podejmowały lepsze decyzje, jeśli uchronią się przed stratą w toku procesu i od innych będą zdobywały informację, której same nie mają. Wreszcie, w grupach występuje tendencja do

podejmowania decyzji bardziej skrajnych niż te, które są podejmowane przez jednostki; przy czym ta radykalizacja zmierza w tym samym kierunku, ku któremu skłaniał się każdy członek grupy na początku.


Osobiście wierzę, że postępowanie Rosjan i Chińczyków wynika z nieufności co do naszych intencji, a także z naszej nieufności wobec nich. Może to oznaczać, że my sami mamy duży wpływ na ich zachowanie — traktując ich wrogo, zapewniamy sobie ich wrogość. — J. William Fulbright


Interakcje w grupie: konflikt i współpraca


Przeprowadziliśmy wyżej analizę pracy członków grupy, którzy wspólnie rozwiązują problemy. Dotyczyła ona jednak tylko takich sytuacji, w których członkowie grupy mają wspólny cel. Często jednak ludzie dążą do odmiennych celów, co prowadzi do konfliktów. Mogą one wystąpić między dwiema osobami, na przykład parą zakochanych spierających się, kto posprząta w kuchni, albo między dwiema grupami, na przykład między związkiem zawodowym i kierownictwem przedsiębiorstwa, które nie mogą porozumieć się w sprawie wynagrodzeń czy warunków pracy. Konflikty mogą także wystąpić między dwoma narodami, jak to obserwujemy w wypadku

Izraela i jego arabskich sąsiadów. Możliwość konfliktu interpersonalnego pojawia się wtedy, gdy dwie osoby lub więcej osób wchodzi z sobą w interakcję. Freud (1930) twierdził wręcz, że konflikt jest nieuniknionym produktem cywilizacji. Cele i potrzeby jednostek są często sprzeczne z celami i potrzebami współobywateli. Wiele konfliktów rozwiązywanych jest pokojowo i pozostawiają one wówczas niewielkie urazy. Małżeństwo może znaleźć sposób na uzgodnienie odmiennych stanowisk, a i pracownicze pertraktacje czasami kończą się przyjaznym uściskiem dłoni. Jednak zbyt często konflikty przeradzają się w otwartą wrogość. Wskaźnik rozwodów w USA jest zatrważająco wysoki. Ludzie coraz częściej uciekają się do gwałtu, aby rozstrzygnąć różnice zdań, na co wskazuje liczba morderstw popełnianych w Stanach Zjednoczonych — „stolicy mordu cywilizowanego świata" — wzrastająca w alarmującym tempie („Newsweek", July 16,1990). Na większą skalę wojny między narodami są ciągle powszechnym sposobem rozwiązywania sporów

międzynarodowych. W rzeczy samej, jeśli przeanalizujemy historię wojen z ostatnich pięciu wieków, to stwierdzimy, że wiek XX wiedzie prym w zażartości walk (określanych liczbą poległych) i zajmuje drugie miejsce, jeśli chodzi o liczbę wojen (Levy, Morgan, 1984). Dlatego tak ważną sprawą jest znalezienie sposobu na pokojowe rozwiązywanie konfliktów. Ludzkość, którą przy zastosowaniu broni nuklearnej może zniszczyć samą siebie, staje przed — poważniejszym niż kiedykolwiek — problemem określenia przyczyn oraz zapobieganiem konfliktom międzyludzkim.


Zacznijmy od określenia podstawowych pojęć. Interesuje nas konflikt interpersonalny, a nie konflikt intrapersonalny (wewnętrzny). Konflikt intrapersonalny jest to napięcie wywołane sprzecznością celów jednostki. Może on polegać na dążeniu rodziców do zrobienia kariery zawodowej i jednocześnie sprawowania prawidłowej opieki nad dziećmi (konflikt intrapersonalny omówiliśmy w rozdziale 3). Konflikt interpersonalny polega na napięciu między dwiema lub

więcej osobami lub grupami, które mają sprzeczne cele. Ten rodzaj konfliktów można podzielić na dwa typy. W konflikcie o sumie zerowej zysk jednej strony jest zawsze równoznaczny ze stratą drugiej strony. Obie strony nie mogą jednocześnie ani wygrać, ani przegrać w tym konflikcie. Przykładem mogą być zawody lekkoatletyczne, w których zawsze mamy zdecydowanego zwycięzcę i przegranego; podobnie jest w takich grach jak szachy albo poker. Użycie terminu „suma zerowa" jest podyktowane tym, że kiedy potraktujemy nagrody w sposób policzalny (np. kwota, jaką można wygrać lub stracić w pokera), wtedy suma wygrana przez jedną stronę jest równa stracie poniesionej przez stronę drugą i różnica wynosi zero. Jeżeli Janice gra w pokera z Bobem i wygra 5 dolarów, to Bob traci te 5 dolarów. W codziennym życiu konflikty o sumie zerowej są stosunkowo rzadkie. W przypadku, gdy ludzie mają przeciwstawne cele, istnieją takie rozwiązania, które mogą zadowolić obie strony w tym sensie, że każda z nich dobrze na tym wychodzi. Niestety, są także rozwiązania mało atrakcyjne dla obu stron, w których nikt niczego nie zyskuje. Weźmy pod uwagę wyścig zbrojeń między USA i dawnym ZSRR. Oba państwa mogły wiele zyskać, gdyby zgodziły się na rozbrojenie, wycofując ze swoich arsenałów drogie środki rażenia. Obie strony mogły dalej ponosić straty, gdyby kontynuowały wydawanie ze swoich budżetów ogromnych sum pieniędzy na coraz nowocześniejsze systemy uzbrojenia. Tylko jedna strona mogła wygrać, gdyby zdobyła tak znaczną przewagę nad przeciwnikiem, że byłby on zmuszony do kapitulacji.


konflikt intrapersonalny: napięcie jednostki wywołane dążeniem do dwóch lub więcej sprzecznych celów (np. rodzice pragną przebywać w domu z dziećmi, ale jednocześnie chcą robić karierę zawodowa)

konflikt interpersonalny: napięcie między dwiema lub więcej osobami albo pulpami, które maja sprzeczne cele

konflikt o sumie zerowej: konflikt:, w którym wygrana jednej strony jest zawsze równa przegranej drugiej strony, tak jak w zawodach lekkoatletycznych

konflikt motywów mieszanych: konflikt, w którym obie strony mogą zyskać dzięki współdziałaniu, a jednostka może zyskać jeszcze więcej dzięki rywalizowaniu ze swoim partnerem


Psychologowie społeczni określają taki rodzaj rokowań mianem konfliktu motywów mieszanych. Definiują go jako konflikt, w którym obie strony mogą zyskać, jeśli będą współdziałać, jednak jednostka może osiągnąć większy zysk, jeśli będzie rywalizować z partnerem. Nazwa „motywy mieszane" oznacza, że ludzie mają do wyboru dwie możliwości: mogą rywalizować (w rezultacie osiągną dla siebie zysk) lub mogą współdziałać (maksymalizując zyski dla obu stron). Większość badań psychologii społecznej odnosiła się do konfliktów o motywach mieszanych (a nie o sumie zerowej). Dwa były tego powody. Po pierwsze, konflikty o motywach mieszanych częściej występują w codziennym życiu niż konflikty o sumie zerowej. Po drugie, konflikty o motywach mieszanych są bardziej interesujące, ponieważ nie wiadomo, jak będą reagowały obie strony. O ile w konfliktach o sumie zerowej ludzie powinni maksymalnie rywalizować z przeciwnikiem, ponieważ ta sytuacja wyklucza wygraną obu stron równocześnie, o tyle w konfliktach o motywach mieszanych nie jest sprawą jednoznaczną, jaką strategię powinna przyjąć każda ze stron — współdziałania czy rywalizacji. Istnieje wiele sposobów przewidywania reakcji ludzi na konflikty o motywach mieszanych wykorzystujących socjologiczne badania masowych ruchów społecznych oraz historyczne, ekonomiczne i politologiczne badania nad stosunkami międzynarodowymi. Podejście psychologii społecznej jest unikatowe, gdyż usiłuje ona badać konflikty w laboratorium, określając eksperymentalnie ich przyczyny i zasady rozwiązywania. Badacze wprowadzają dwóch lub więcej ludzi w warunki skłaniające do współzawodnictwa i obserwują rozwój konfliktu. Oczywiście względy etyczne i praktyczne ograniczają możliwości wywoływania wielu rodzajów konfliktów. Tak więc nie można w warunkach laboratoryjnych zajmować się problemem wpływu zagrożenia na rozwiązywanie konfliktów międzynarodowych. Ze względu na powyższe trudności psychologowie społeczni badający konflikty posługują się grami. Opracowano kilka interesujących gier związanych z mieszanymi motywami, które skłaniają do współdziałania i jednocześnie zniechęcają do rywalizacji. Oczywistym ograniczeniem takiego podejścia jest trudność z generalizowaniem zachowań przejawianych w takiej grze na życie codzienne. Jednak większość psychologów społecznych jest przekonana, że konflikt zaaranżowany w grze przypomina prawdziwy konflikt życiowy, zatem z gier można się wiele nauczyć. Najczęściej wykorzystuje się grę zwaną „Dylematem więźnia".


Dziwę się,: że ludzie wierzą ludziom. — William Szekspir


„Dylemat więźnia"


RYCINA 9.10. Laboratoryjne gry stosowane w badaniu konfliktów interpersonalnych. W górnej części ryciny przedstawiono grę „Dylemat więźnia". Wyrok uzyskany przez każdego z oskarżonych zależy zarówno od ich własnych zeznań, jak i od zeznań drugiego z oskarżonych. Pierwsze podano możliwe wyroki Billa, a następnie wyroki Jessego. Jeśli Bili zezna, a Jesse nie zezna, to Bili zostanie zwolniony, a Jesse dostanie 30 lat. W dolnej części ryciny przedstawiono „Grę motywów mieszanych" stosowaną w badaniach laboratoryjnych. Liczby przedstawiają punkty, które będą

dodane lub odjęte od wyniku studenta na koniec badania. Punkty studenta A podano w pierwszej kolumnie, a obok mamy punkty studenta B. Jeśli student A wybierze opcję Y, a student B opcję X, wówczas student A otrzyma sześć dodatkowych punktów, a student B straci sześć punktów (zaczerpnięto z: Rapoport, Chammah, 1965)


Przypuśćmy, że dwóch więźniów. Bili i Jesse, zostało aresztowanych za rozbój z bronią w ręku, jednak policja nie ma dostatecznych dowodów, dlatego oskarżono ich tylko o włamanie i naruszenie cudzej własności. Policja umieszcza podejrzanych w dwóch oddzielnych pokojach przesłuchań i proponuje każdemu z nich zawarcie następującej umowy: jeśli zgodzi się zeznawać przeciwko partnerowi, to zostanie zwolniony. Jak powinni obaj postąpić? Mają zeznawać czy milczeć? Górna część ryciny 9.10 określa konsekwencje każdego z możliwych działań. Jeżeli obaj będą milczeć, wówczas zostaną oskarżeni o włamanie i naruszenie cudzej własności i pozbawieni wolności na trzy lata. W tym przypadku obaj oskarżeni są w stosunkowo dobrej sytuacji. Jeżeli Bili przyzna się, a Jesse będzie milczał. Bili zostanie zwolniony, ale Jesse otrzyma trzydziestoletni wyrok. Jeżeli obaj przyznają się, policja nie będzie miała uzasadnienia, aby wykorzystać ich jako świadków i otrzymają jednakowe wyroki, każdy po dziesięć lat. Ponieważ dochodzi do konfrontacji własnych interesów z interesami partnera, dlatego można mówić o klasycznym konflikcie motywów mieszanych. Aby przekonać się, jak ludzie rozwiązują ten konflikt, psychologowie społeczni prosili o udział w wyżej przedstawionej grze lub w setkach podobnych gier (Kelley, Thibaut, 1978; Pruitt, Kimmel, 1977; Rapoport, Chammah, 1965). Zamiast odwoływać się do wyroków otrzymywanych przez więźniów, badacze zazwyczaj stosowali w swoich eksperymentach monety lub punkty, które pełniły funkcję wypłaty, oraz przeprowadzali kilka kolejek danej gry. Przyjrzyjmy się na przykład „wypłatom" w dolnej części ryciny 9.10. Wyobraź sobie, że przedstawione tam liczby oznaczają punkty, które zostaną dodane lub odjęte od twojego wyniku na końcu badania. Grasz przeciwko innemu studentowi i musisz wybierać między opcją X i Y, nie wiedząc, jakiego wyboru dokona partner. Podobnie jak w „Dylemacie więźnia", od wyboru twojego, a także twojego partnera zależy, ile punktów zarobisz albo stracisz. Jak będziecie grali? Jeżeli jesteście podobni do innych osób, zaczniecie od wyboru opcji Y. W najgorszym wypadku stracicie tylko jeden punkt, a w najlepszym wygracie maksymalną liczbę punktów. Wybierając opcję X, zwiększacie możliwość zdobycia jakichkolwiek punktów przez obie strony. Jednak jest to ryzykowny wybór. Jeżeli partner wybierze Y, a ty X, to zaczniesz dużo tracić. Wybór opcji Y może sprawiać wrażenie wyboru najbezpieczniejszego, jeśli nie potrafisz określić, na ile można zaufać partnerowi (Rapoport, Chammah, 1965). Sęk w tym, że obaj gracze pomyślą prawdopodobnie w taki sposób, a wtedy obie strony stracą (patrz domy, prawy róg ryciny 9.10). Postępowanie ludzi w czasie takich gier może odzwierciedlać wiele konfliktów codziennego życia. Aby znaleźć rozwiązanie satysfakcjonujące obie strony, ludzie muszą sobie ufać. Ponieważ często nie ma tego zaufania, to dochodzi do eskalacji kolejnych zachowań o charakterze rywalizacyjnym i w końcu nikt nie zwycięża. Dwa państwa uczestniczące w wyścigu zbrojeń mogą sądzić, że nie wolno im redukować uzbrojenia, ponieważ grozi im wykorzystanie tej sytuacji (własne osłabienie) przez drugą stronę. W rezultacie obie strony zawzięcie powiększają zapasy broni. Nikt nie zdobywa przewagi, a wydawane są fundusze, które można by wykorzystać do rozwiązania wewnętrznych problemów kraju (Deutsch, 1973). Taką samą eskalację konfliktu daje się zaobserwować w przypadku rozwodzących się małżeństw. Czasami w dążeniu do celu jedna osoba rani drugą w większym stopniu niż wymagają tego własne potrzeby (albo potrzeby dzieci). W filmie The War of the Roses dochodzi do nieporozumień między małżonkami, które szybko przemieniają się w prawdziwą wojnę. Małżonkowie znajdują coraz bardziej przemyślne sposoby krzywdzenia przeciwnika, raniąc przy okazji samych siebie. W końcu cierpią oboje, gdyż — ujmując to metaforycznie — spędzają zbyt wiele czasu w opcji Y pokazanej u dołu ryciny 9.11. Takie konflikty mogą przechodzić z

pokolenia na pokolenie, jak w słynnym konflikcie między rodami Hatfieldów i McCoyów z Zachodniej Wirginii i Kentucky. Te narastające konflikty — chociaż częste — są do uniknięcia. Z wielu badań wynika, że ludzie grający w „Dylemat więźnia" przyjmują w pewnych warunkach wariant postępowania nastawiony na współdziałanie (opcja X). Doprowadza on obie strony do pozytywnego wyniku.


Natura twoja i twojego przeciwnika. W pewnych warunkach bardziej niż w innych ludzie skłonni są do współdziałania. Trudno się dziwić, że grając z przyjacielem lub partnerem, który może ze mną współdziałać jeszcze w przyszłości, chętniej wybiorę strategię współpracy maksymalizującą zarówno zysk własny, jak i partnera (Pruitt, Kimmel, 1977). Poza tym socjalizacja w pewnych społeczeństwach, że wskażemy tu kultury azjatyckie, w większym stopniu skłania do orientowania się na współdziałanie niż dzieje się to w kulturach Zachodu (Leung, 1987; Markus, Kitayama, 1991). Wreszcie również w obrębie tej samej kultury jedni są bardziej od innych nastawieni na współdziałanie. Wpływy te określają ich zachowanie w „Dylemacie więźnia". Nawet gdy jedna osoba jest chętna do współpracy, to konflikt może wywołać druga osoba, która będzie zmuszała partnera do rywalizacji (Kelley, Stahelski, 1970; McCIintock, Liebrand, 1988). Można to tłumaczyć tym, że jeśli twój partner będzie ciągle podejmował działania rywalizacyjne — wybierając opcję Y z ryciny 9.10 — ty nie będziesz miał wielkiego wyboru, będziesz musiał się bronić, także decydując się na opcję Y. W przeciwnym razie twoje straty będą jeszcze większe. Interesującą konsekwencją tego zjawiska jest tendencja do przeceniania przez osobę rywalizującą liczby ludzi o podobnym jak ona nastawieniu. Osoba ta dostrzegając przede wszystkim rywalizacyjne reakcje, stanowiące odpowiedź na jej własne działania rywalizacyjne, dochodzi do wniosku, że świat jest pełen osób rywalizujących („Światem rządzi prawo dżungli — musisz mieć się na baczności, gdyż inaczej ludzie wejdą ci na głowę"). Jednostka taka nie zdaje sobie sprawy, że zwykle to jej własne

postępowanie zmusza innych do rywalizacji, a nie jest wynikiem natury tych osób (Kelley, Stahelski, 1970).


Strategia coś za coś. Jeżeli chcesz nakłonić partnera do współdziałania, mógłbyś zacząć od opcji X i posługiwać się nią w ciągu całej gry, pokazując przeciwnikowi, że nie próbujesz go wykorzystać. Problem polega jednak na tym, że łatwo można cię rozszyfrować. Partner zdaje sobie sprawę, że w każdej chwili może cię zdemaskować dzięki wyborowi opcji Y. Lepsza jest strategia coś za coś: zaczynamy od reakcji ukierunkowanej na współdziałanie (opcja X), następnie wybieramy tę samą opcję, na którą się zdecydował partner bezpośrednio przed tobą. Jeżeli partner zastosował reakcję wskazującą na rywalizację (opcja Y), odpowiadasz mu w ten sam sposób. Jeżeli natomiast wybiera reakcję wskazującą na współdziałanie (opcja X), odpowiadasz w taki sam sposób w następnym posunięciu. Strategia ta informuje o chęci do współdziałania oraz gotowości do obrony przed wykorzystaniem przez partnera, który by z tobą nie współdziałał. Strategia coś za coś jest zazwyczaj skuteczną metodą skłaniania drugiej osoby do współdziałania dzięki postępowaniu

wzbudzającemu zaufanie (Axelrod, 1984; McCIintock, Liebrand, 1988). W przypadku wyścigu zbrojeń byłoby to połączenie dążenia do uzyskania przewagi militarnej nad wrogim krajem oraz stosowania pojednawczych gestów, takich jak zamrożenie prób nuklearnych.


strategia coś za coś: oznacza zachęcanie do współdziałania najpierw przez stosowanie zachowań kooperacyjnych, a potem przez powtarzanie działań przeciwnika (współdziałania lub rywalizacji), które podjął on bezpośrednio przed nami


Rywalizujące osoby lub grupy. Ludzie chętniej współdziałają, gdy grają przeciwko pojedynczej osobie niż przeciwko grupie (Ińsko, Schopler, Hoyle, Dardis, Graetz, 1990; McCallum, Harring, Gilmore, Drenan, Chase, Ińsko, Thibaut, 1985). Jesteśmy bardziej skłonni uwierzyć w naturalną chęć do współpracy takiej jednostki, której można zaufać. Z kolei uznajemy, że większość grup jest wrogo nastawiona i każda użyłaby najniecniejszego podstępu, by nas pokonać. Jak już wykazaliśmy we wcześniejszej dyskusji nad deindywiduacją, przypuszczenie to może się często sprawdzić — ludzie w grupie w mniejszym stopniu czują się rozliczani ze swoich czynów i bardziej prawdopodobne jest wtedy ich antyspołeczne zachowanie (np. rywalizacyjne). Można z tego wnioskować, że przywódcy państw bardziej skłanialiby się do współdziałania, negocjując sam na sam, niż gdyby spotykały się grupy ich doradców.


Stosowanie gróźb


Mogliście zauważyć, że jeden czynnik sprawia, iż gra w „Dylemat więźnia" różni się od konfliktów w codziennym życiu — chodzi o brak możliwości komunikowania się z przeciwnikiem. Większość wariantów tej gry zakłada ów brak, a o partnerze wiesz tylko tyle, że wybrał opcję X lub Y w kolejnych posunięciach. Co by się stało, gdybyś mógł rozmawiać z przeciwnikiem? Co wtedy byś mówił? Wielu z nas w przypadku uwikłania w konflikt zastosowałoby groźby wobec konkurenta, aby doprowadzić do spełnienia swoich życzeń. Często ludzie wydają się popierać strategię, którą

określamy jako „siedź cicho, ale trzymaj kij w ręku". Rodzice używają zazwyczaj gróźb, aby zmusić dzieci do posłuszeństwa, a nauczyciele straszą uczniów karami lub rozmową z dyrektorem. Bardziej może niepokoić liczba dzieci, które mają broń i używają jej do rozwiązywania swoich konfliktów, które dawniej rozstrzygały bójką na boisku. Równie często używa się gróźb w wymiarze międzynarodowym w celu wsparcia własnych interesów wobec innego narodu. Seria klasycznych badań Mortona Deutscha i Roberta M. Kraussa (1960, 1962) wskazuje, że groźby są

skutecznym środkiem zażegnywania konfliktów. Badacze ci opracowali grę, w której dwie osoby badane grają role szefów przedsiębiorstw transportowych — ACME i BOLT. Każde z przedsiębiorstw ma jak najszybciej dostarczyć towary do miejsca przeznaczenia. Osoby badane otrzymują po 60 centów za każdy przewóz, ale odejmuje się im po cencie za każdą sekundę jazdy. Najkrótsza droga dla każdej z firm to jednopasmówka, po której jednorazowo może jechać tylko jedna ciężarówka. Stawia to obie firmy w obliczu konfliktu, co ilustruje rycina 9.11. Jeżeli ACME i BOLT będą starały się zawładnąć tą drogą, wówczas ciężarówki nie będą mogły się wymijać i oba przedsiębiorstwa stracą pieniądze. Każda firma mogła wybrać inną drogę, lecz ten wariant zabierał więcej czasu na jazdę, co przynosiło straty przynajmniej 10 centów za przejazd. Gra kończyła się, gdy każde przedsiębiorstwo wykonało dwadzieścia kursów.


RYCINA 9.11. Gra w „Jazdę ciężarówek". Osoby badane odgrywają role szefów przedsiębiorstw transportowych ACME i BOLT. Aby zarobić, muszą umożliwić przejazd ciężarówek od punktu startu do punktu docelowego, tak szybko, jak to możliwe. Najszybszy przejazd umożliwia jednopasmówka, lecz nie mogą po niej jechać jednocześnie obie ciężarówki. W niektórych wersjach badania ich uczestnicy mieli do dyspozycji szlabany, które mogli wykorzystywać do zablokowania strony przeciwnej (zaczerpnięto z: Deutsch, Krauss, 1960)


Jak osoby badane reagowały na ten dylemat? Już po chwili większość z nich wypracowała rozwiązanie, które pozwalało obu ciężarówkom zarobić skromną sumę pieniędzy. Na zmianę czekali, aż jeden z nich przejedzie jednopasmówkę. Postępowano tak, gdy żadna strona nie miała środków, aby zagrozić stronie przeciwnej. W innej wersji badania eksperymentatorzy udostępnili ACME szlaban, który umożliwiał zablokowanie drogi ciężarówce BOLT. Można by sądzić, że użycie siły — szlabanu — zwiększy zyski ACME, gdyż firma ta zagrozi firmie BOLT,'żądając, aby ta ostatnia zrezygnowała z przejazdów jednopasmówka. W rzeczywistości zaobserwowano coś zupełnie innego. Jak to pokazano z lewej strony ryciny 9.12, w przypadku, gdy jedna strona dysponuje szlabanem, obie strony tracą więcej, niż gdy szlabanu nie było. Zestawiono ogólne zyski i straty obu firm (ACME zarobiła trochę więcej niż BOLT, gdy dysponowała szlabanem, ale zyskała dużo więcej, gdy go nie było). BOLT często protestował, parkując na jednopasmówce i blokując w ten sposób przejazd ciężarówki strony przeciwnej. Mijał czas i obie strony traciły pieniądze. Co by się stało, gdyby sytuacja była bardziej sprawiedliwa, tzn. gdyby obie strony dysponowały szlabanem? Z pewnością szybko nauczyłyby się ze sobą współdziałać, zauważając, że znajdą się w martwym punkcie, jeśli posłużą się barierami. W przeciwnym wypadku, przy wzajemnych groźbach (jak to można zobaczyć po lewej stronie ryciny 9.12), obie strony narażą się na utratę większych kwot pieniędzy niż w innych warunkach. Raz ACME blokowało BOLTA, ale BOLT

odpłacał się tym samym ACME przy następnej okazji, kiedy tylko ciężarówka konkurenta wjeżdżała na trasę — prowadziło to do sytuacji patowej, którą nie była zainteresowana żadna ze stron. Czy to czegoś nam nie przypomina? Przez kilka dziesięcioleci Stany Zjednoczone i dawny Związek Radziecki zablokowały się wzajemnie w eskalacji wyścigu zbrojeń, grożąc sobie zniszczeniem.


RYCINA 9.12. Wyniki badań przy zastosowaniu gry w „Jazdę ciężarówek". Z lewej strony ryciny przedstawiono ilość pieniędzy uzyskanych przez osoby badane (ACME i BOLT), gdy nie mogły się one ze sobą porozumiewać. Po wprowadzeniu zagrożenia w postaci szlabanu wobec jednej strony obie strony traciły pieniądze. Środkowa część wykresu pokazuje sumę pieniędzy uzyskanych przez uczestników eksperymentu, gdy mogli oni w mniejszym lub większym stopniu rozmawiać ze sobą. Po wprowadzeniu szlabanów suma zdobytych pieniędzy się zmniejszyła. W prawej części wykresu

pokazano uzyskane sumy, gdy wymagano, aby osoby badane porozumiewały się ze sobą przy każdej próbie, I znowu wprowadzenie szlabanów zmniejszyło ich zyski (zaczerpnięto z: Deutsch, Krauss, 1962)


Skutki komunikowania się


Gra w „Jazdę ciężarówek" Deutscha i Kraussa (1960,1962) jest w pewnym stopniu odległa od codziennego życia: obie strony mogły wykorzystywać behawioralnę groźby (zamykanie szlabanu), ale nie mogły się ze sobą porozumiewać. Czy przeciwnicy doszliby do porozumienia, gdyby im to umożliwiono? Aby to wyjaśnić, Deutsch i Krauss pozwolili osobom badanym rozmawiać przez CB-radio. W jednym wariancie mogły one rozmawiać tak często, jak chciały. Jak pokazuje środkowa część ryciny 9.12, taka rozmowa dawała niewielkie efekty (porównaj środkowy wykres z

wykresem po lewej stronie ryciny). Znamienne jest, że ludzie w tych warunkach porozumiewają się tylko w pięciu przypadkach na dwadzieścia podjętych prób. Innym razem badacze postanowili, że będą wymagać od uczestników eksperymentu porozumiewania się przy każdej próbie. Wydawać by się mogło, że ludzie zmuszeni do rozmawiania ze sobą, powinni lepiej współpracować. Jednak jak widać po prawej stronie ryciny 9.12, nie doszło do zasadniczego wzrostu zysku w warunkach

„wymuszonej rozmowy", a jedynie trochę zmniejszyło ponoszone straty, gdy ACME dysponowało szlabanem (w warunkach jednostronnej groźby), ale wymuszanie porozumiewania się nie doprowadziło do wzrostu współdziałania w żadnej z dwóch sytuacji (brak gróźb, obustronne groźby). Zatem zmuszanie ludzi do komunikowania się ze sobą nie prowadziło do zasadniczego zwiększenia zysków. Dlaczego tak się działo? Problem z porozumiewaniem się w badaniach z ciężarówkami polega na tym, że nie jest ono wiarygodne. Przeciwnie, osoby posługujące się CB-radiem przekazywały sobie pogróżki i okazywały nieufność. Ilustruje to następujący dialog;

BOLT: Twój szlaban jest zamknięty.

ACME: Wiem.

BOLT: To nie jest w porządku.

ACME: Nic nie jest w porządku...

BOLT: Wydaje się, że nie mamy do siebie zaufania... Czy masz zamiar otworzyć szlaban?

ACME: Dlaczego miałbym otwierać?

BOLT: Zrobię to samo następnym razem.

ACME: Grozisz mi?

BOLT: A ty się ze mnie nabijasz? (Deutsch, 1973 s. 241-242)

Nikogo nie może dziwić, że słowne groźby nie wzmacniały współdziałania. Dlaczego miałbym miło i grzecznie odpowiadać komuś, kto jest wyraźnie nieszczery? Współdziałanie jest możliwe przy wzajemnym zaufaniu. Jeśli poprzez rozmowę uda się stworzyć zaufanie, wówczas wpłynie to na wzrost współdziałania (np. Deutsch, 1973; Voissem, Sistrunk, 1971). Robert Krauss i Morton Deutsch zademonstrowali to zjawisko w późniejszym wariancie gry w „Jazdę ciężarówek". Dokładnie informowali ludzi, jak powinni rozmawiać, aby mogli dojść do rozwiązania korzystnego dla obu stron, czyli takiego, które mogliby zaakceptować, będąc na miejscu drugiej strony. W

takich warunkach słowne porozumiewanie się doprowadziło do zwiększenia ilość pieniędzy zdobytych przez obie strony. Rozmowa wzbudzała wzajemne zaufanie zamiast zaogniać rywalizację (Krauss, Deutsch, 1966).


Negocjacje i przetarg


W dotychczas omawianych grach eksperymentalnych ludzie mieli ograniczone możliwości dokonywania wyboru. Mogli wybrać opcję X albo Y w „Dylemacie więźnia" lub kilka dróg umożliwiających dojazd ciężarówek do punktu docelowego w grze w „Jazdę ciężarówek". W przeciwieństwie do tych laboratoryjnych sytuacji konflikty w codziennym życiu stawiają ludzi przed liczniejszymi możliwymi wyborami. Spójrzmy na dwie osoby, które targują się o cenę samochodu. Obie, klient i sprzedawca, mogą uwzględniać wszystkie, tylko niektóre albo żadne z życzeń. Każda ze stron może odstąpić od transakcji w dowolnej chwili. Ludzie rozwiązują

konflikty w warunkach dużej swobody, ale szczególnie ważna jest możliwość komunikowania się obu stron. Poprzez rozmowę, targowanie się i negocjowanie można osiągnąć satysfakcjonujące porozumienie. Negocjację określa się jako formę porozumiewania się przeciwnych stron konfliktu, gdzie zainteresowani składają wzajemne propozycje i kontrpropozycje, a problem jest rozwiązany pod warunkiem, że obie strony osiągną zgodę (Rubin, Brown, 1975; Thompson, 1990). Z jakich

strategii można korzystać w negocjacjach? Które są najbardziej skuteczne?


negocjacje: forma porozumiewania się przeciwnych stron konfliktu, gdzie zainteresowani składają wzajemne propozycje i kontrpropozycje, a problem jest rozwiązany pod warunkiem, że obie strony osiągną zgodę rozwiązania integrujące: rozwiązania konfliktów z korzyścią dla obu stron


Poszukiwanie rozwiązań integrujących. Ludzie zbyt często są przekonani, że tkwią w konflikcie o sumie zerowej, z którego może wydostać się tylko jedna strona. Nie zdają sobie sprawy, że w omawianych wyżej konfliktach o mieszanych motywach możliwe są rozwiązania korzystne dla obu stron. Takie efekty nazywane są rozwiązaniami integrującymi. Przyjrzyjmy się dwóm osobom, które negocjują w związku z zakupem samochodu. Leigh Thompson (1991) poprosił pary studentów, aby odegrali role nabywcy i sprzedawcy. Mieli oni negocjować cenę, wielkość odsetek od kredytu pobranego na zakup samochodu, warunki gwarancji i termin dostawy auta — w każdym z dyskutowanych zagadnień wyróżniono kilka możliwych wyborów (na przykład okres gwarancji mógł się wahać od sześciu do trzydziestu miesięcy). Wielu uczestników badania wybierało rozwiązanie kompromisowe w każdym z dyskutowanych zagadnień (zgoda na osiemnastomiesięczny okres gwarancji). Jednak takie postępowanie nie dawało optymalnego rozwiązania, ponieważ i klient, i sprzedawca mieli odmienne punkty widzenia na ważność każdego z omawianych zagadnień: dla klienta najważniejszy był jak najdłuższy okres gwarancji, a dla sprzedawcy była to sprawa mało ważna; dla sprzedawcy natomiast ważniejsze były odsetki od kredytu, to zaś nie miało znaczenia dla nabywcy. Kilku uczestników badań Thompsona (1991)

doszło do takiego optymalnego rozwiązania, jednak osiągnęli je dopiero po wyraźnej podpowiedzi, że należy skupić się na rozpoznaniu preferencji partnera. Zatem chcąc osiągnąć wzajemnie korzystne rozwiązanie, sprawdź, które sprawy są najważniejsze dla każdej z negocjujących stron. Określ skalę ustępstw. Jak już wcześniej stwierdziliśmy, jednym z najlepszych sposobów zachęcania przeciwnika do współdziałania w „Dylemacie więźnia" jest strategia coś za coś, polegająca na doprowadzeniu do pojawienia się własnych działań rywalizacyjnych oraz takich

samych działań drugiej strony i do współwystąpienia działań nastawionych na współpracę. Podobną strategią jest odwoływanie się do zasady wzajemności, którą omawialiśmy w rozdziale 7. Jeżeli ty w czymś ustępujesz, skłaniasz także do ustępstw drugą stronę. W oficjalnych negocjacjach należy czynić to ostrożnie i w sposób uporządkowany, posługując się specjalną procedurą, zwaną stopniowym i odwzajemnianym skłanianiem do obniżenia napięcia (GRIT — graduated and

reciprocated initiatives in tension-re-duction) (Lindskold, 1978; Osgood, 1962). Strategia ta składa się z czterech etapów: a) poinformuj o swojej chęci do współpracy; b) tak współpracuj z partnerem, aby zauważył, że postępujesz zgodnie z tym, co mówisz; c) poczekaj na działania świadczące o współpracy drugiej strony, a potem szybko odwzajemnij się takim samym działaniem; d) jeśli konkurent podejmie próbę niekorzystnego dla ciebie działania rywalizacyjnego, odpowiedz tak samo, działając rywalizacyjnie, zgodnie ze strategią coś za coś. Zwróć uwagę, że strategia GRIT

przypomina strategię coś za coś, jednak pierwsza nie wymaga dokładnego przekazywania własnych intencji przeciwnikowi. Stąd GRIT jest użyteczną w warunkach bezpośredniego komunikowania się zainteresowanych, jak to się dzieje w czasie międzypaństwowych negocjacji dotyczących zawieszenia broni albo w trakcie negocjacji policji z terrorystami, którzy przetrzymują zakładników. GRIT okazała się skuteczną techniką skłaniającą do współdziałania wrogo nastawionych do siebie przeciwników (Lindskold, Hań, 1988).


Uwzględnij możliwość mediacji lub arbitrażu. Czasami dochodzi do zablokowania porozumienia i sprowadzenia go do gróźb i wyzwisk. Jeżeli zaistnieje taka sytuacja, warto skorzystać z udziału trzeciej strony, aby ułatwić proces wzajemnego porozumiewania się. Robert M. Krauss oraz Morton Deutsch (1966) wykazali, że możliwa jest poprawa współdziałania, jeżeli możliwe będzie porozumiewanie się. Do rozmowy mającej na celu poszukiwanie kooperacyjnych rozwiązań nakłaniała i odpowiednio instruowała trzecia osoba (eksperymentator). W bardziej formalnych

sytuacjach ludzie czasami wykorzystują mediatorów. Zawodowi mediatorzy służą radą w nieporozumieniach w zakładach pracy, utarczkach prawnych i sporach partyjnych. Chociaż nie mogą oni narzucić zwaśnionym stronom własnego stanowiska, to jednak często pomagają rozwiązać zaistniały problem, wskazując na istnienie wzajemnie akceptowanych rozwiązań. Ich działanie polega na skłanianiu jednej lub obu stron do ograniczenia żądań oraz na określaniu warunków, w których partnerzy negocjacji będą omawiali istniejące nieporozumienia (Carnevale, 1986; Emery, Wyer, 1987; Kressel, Pruitt, 1989). Jeśli mediacja okazuje się nieskuteczna,

strony mogą zgodzić się na arbitraż, w którym kontrpartnerzy prezentują swe racje trzeciej, neutralnej stronie i akceptują takie rozwiązanie, jakie ona zaproponuje. Przykładem może być arbitraż dotyczący nieporozumień zarobkowych, z którego korzystają właściciele ligowych drużyn baseballowych oraz zawodnicy. Gdy wynik ich nie satysfakcjonuje, mogą się odwołać do systemu prawnego, przedstawiając swój konflikt w sądzie. W kulturach indywidualistycznych (Stany Zjednoczone) preferowane są takie metody rozwiązywania konfliktów, w których trzecia strona

narzuca wiążące decyzje. Tak jest z arbitrażem i z postępowaniem sądowym. Z kolei w kulturach kolektywistycznych (Chiny, Japonia) ludzie wolą metody, w których strony same podejmują ostateczne decyzje. Należą do nich przetarg i mediacja (Leung, 1987).


GRIT, czyli stopniowe i odwzajemnione skłanianie do obniżenia napięcia: strategia ograniczania konfliktu w sytuacjach codziennego życia, w których:

a) informujesz o swojej chęci do współpracy,

b) współpracujesz,

c) odwzajemniasz każde kooperacyjne działanie, ale

d) jeżeli twój oponent działa agresywnie, odpowiadasz mu tym samym


mediacja: wyrażanie zgody na udział trzeciej strony przy rozwiązywaniu zaistniałego konfliktu

arbitraż: sposób rozwiązywania konfliktów polegający na tym, że trzecia strona narzuca rozwiązanie konfliktu skłóconym partnerom


Należy zaznaczyć, że niektórzy badacze zgłaszali wątpliwości, czy można generalizować ustalenia dotyczące konfliktów uzyskane przy wykorzystaniu gier eksperymentalnych na konflikty występujące w codziennym życiu (Galio, 1966; Nemeth, 1972). Czy możemy nauczyć się czegoś od dwóch osób uczestniczących w wymyślonej grze, czy może być to lekcja przydatna w sporze między właścicielem i dzierżawcą lokalu, rozwodzących się małżonków starających się o przyznanie opieki nad dzieckiem czy wreszcie w rokowaniach prowadzonych między państwami, które znajdują się na krawędzi wojny? Jak wspominaliśmy już w rozdziale 2, jest to podstawowy problem w badaniach empirycznych. Zaletą badań prowadzonych w warunkach laboratoryjnych jest możliwość losowego doboru uczestników i usytuowanie w różnych warunkach. Jednak wyniki takich badań należy traktować z dużą ostrożnością. Należy je zweryfikować w rzeczywistych sytuacjach życiowych, aby upewnić się, że może być dokonane uogólnienie. W tym kierunku zmierzają liczne ostatnio badania, w których konflikt symulowany w grze laboratoryjnej bardzo przypomina prawdziwe spory. Prowadzone są także badania nad rozwiązywaniem konfliktów w rzeczywistych warunkach, np. nad skutkami stosowania mediacji w sprawach dotyczących przyznania opieki nad dzieckiem (Emery, Matthews, Wyer, 1991).


Podsumowanie


Rozpoczęliśmy ten rozdzial od analizy skutków przebywania w niespołecznej grupie, w której nie dochodzi do współdziałania między tobą i otaczającymi cię osobami. Zauważyliśmy, że jeżeli może dojść do oceny twojego indywidualnego wysiłku, to już sama obecność innych wywołuje facylitację społeczną. Przy prostych zadaniach twoje działanie się poprawia, lecz przy wykonywaniu zadań złożonych działanie to ulega pogorszeniu. W sytuacji, twój indywidualny wysiłek nie może zostać oceniony, sama obecnść może doprowadzić do wystąpienia próżniactwa

społecznego: będziesz gorzej wykonywał proste zadania, lecz lepiej wykonasz zadania złożone. Wreszcie, obecność innych prowadzi do deindywiduacji, czyli poczucia anonimowości, którą

łączy się z utratą dyscypliny związanej z własnym zachowaniem. Prospołeczne zachowania grupowe zastępowane są zachowaniami antyspołecznymi, kiedy ludzie tracą własną indywidualność. Ta zmiana zachowania spowodowana jest ograniczeniem odpowiedzialności oraz ograniczeniem samoświadomości.

Gdy mamy wokół siebie innych ludzi, często wchodzimy z nimi w interakcje w ramach grup społecznych. Wykazaliśmy, że grupy mogą być lepsze albo gorsze od pojedynczych osób w zakresie podejmowania decyzji. Zaskakujące jest to, że grupy są często gorsze, szczególnie w trakcie pracy nad zadaniami koniunktywnymi lub zadaniami dysjunktywnymi. Także zadania addytywne mogą być wykonywane gorzej przez grupę, jeżeli dojdzie do straty w toku procesu — nastąpi to wówczas, gdy najsprawniejsza jednostka w grupie nie potrafi zmobilizować pozostałych

członków oraz kiedy członkowie grupy nie będą wymieniać między sobą informacji, która jest tylko im dostępna. Niestety, nawet stosowanie takich technik, jak burza mózgów, które mają pomóc grupie w podejmowaniu decyzji, okazuje się zawodne. Ściśle związane, spójne grupy są także skłonne do grupowego myślenia, które w większym stopniu zapewnia zachowanie spójności i solidarności w grupie niż odwoływanie się do faktów i realistyczne myślenie. W końcu, dzięki polaryzacji grupy wzrasta tendencja do podejmowania bardziej skrajnych decyzji, ukierunkowanych na podkreślenie wstępnych preferencji członków. Decyzje te mogą być ryzykowne albo asekuranckie w zależności od postawy preferowanej w grupie. Jeżeli dochodzi do interakcji między ludźmi, mogą zdarzyć się konflikty

interpersonalne — napięcia między dwiema osobami lub większą liczbą osób.

Przeciwieństwem jest konflikt intrapersonalny — napięcie występujące u osoby dążącej do sprzecznych celów. Istnieją dwa typy konfliktów interpersonalnych: konflikt o sumie zerowej oraz konflikt motywów mieszanych. Najczęściej badaną formą konfliktu motywów mieszanych jest „Dylemat więźnia" — gra zmuszająca dwóch uczestników do dokonania wyboru, czy dbać wyłącznie o własne interesy, czy również liczyć się z interesami przeciwnika. Strategia coś za coś jest użytecznym sposobem radzenia sobie z konfliktem motywów mieszanych. Polega ona na

podejmowaniu działania kooperacyjnego albo rywalizacyjnego w odpowiedzi na to, jak działa partner. W rozwiązywaniu konfliktów tego typu zasadnicze znaczenie ma stworzenie zaufania między konkurentami. Określiliśmy, w jakich warunkach dochodzi do wzrostu lub zaniku wrogości, łącznie z tym, jak stosowanie gróźb i przerwanie porozumiewania się może wpłynąć na nasilenie konfliktu. W negocjacjach istotne znaczenie ma uwzględnianie rozwiązania integrującego i

doprowadzanie do ustępstw. W rozwiązywaniu konfliktów szczególnie przydatna jest procedura GRIT; można także odwołać się do mediacji i arbitrażu, gdy strony konfliktu same nie znajdą rozwiązania. Większość badań omówionych w tym rozdziale koncentruje się na określeniu sposobów unikania przykrych konsekwencji procesów grupowych. Jeśli będziemy uwzględniali je, to nasze stosunki z innymi mogą być przyjemniejsze i bardziej satysfakcjonujące. Mając na uwadze liczne konflikty między ludźmi, grupami i narodami, należy zdać sobie sprawę z tego, jak wiele można skorzystać z badań psychologów społecznych w redukowaniu wrogości.




CZĘŚĆ CZWARTA

Stosunki społeczne


Myślę, że gdyby w ogóle nie było żydów czy katolików, a wszyscy ludzie byliby białymi lub Niemcami czy Amerykanami, gdyby Ziemia była jednym państwem zamieszkanym przez jedną rasę, wówczas wynaleźlibyśmy całkowicie nowe, twórcze uzasadnienie faktu zabijania innych ludzi — leworęcznych, tych, którzy wolą wanilię od truskawek, wszystkich śpiewających barytonem czy każdego, kto nosi buty do konnej jazdy — Woody Allen


Rozdział 10: Atrakcyjność interpersonalna: od pierwszego wrażenia do związków uczuciowych


Czasami miłość zakwita w zupełnie nieoczekiwanych okolicznościach. [..] Wszyscy zgadzamy się, że posiadanie bliskich przyjaciół i kolegów jest bardzo ważne. A co z bardziej przypadkowymi znajomościami? Czy to ważne, aby być dobrze odebranym przez ludzi, których spotykamy po raz pierwszy? Wydaje się, że tak. W 1937 r. odnoszący sukcesy biznesmen, który nazywał się Dale Carnegie, napisał niewielką książeczkę zatytułowaną „Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi”. Książka ta, zawierająca proste rady, jak prosto i skutecznie nawiązywać kontakty, odniosła błyskawiczny sukces. Weszła nawet do historii dzięki swej dominującej pozycji na liście bestsellerów, którą zajmowała nieprzerwanie przez niemal 10 lat. Została również przetłumaczona na 35 języków i była czytana niemal w każdym zakątku naszego globu. Pragnienie bycia lubianym przez innych wychodzi jednak daleko poza proste recepty pomagające nam osiągnąć sukces w świecie biznesu. Jak zaznaczyła Ellen Berscheid (1985), my ludzie, będący najbardziej uspołecznionymi istotami spośród uspołecznionych zwierząt, przetrwaliśmy jako gatunek głównie z powodu naszych zdolności oceny, czy inne stworzenia lub ludzie są dla nas dobrzy czy źli. „Problemy atrakcyjności interpersonalnej — twierdzi — są, całkiem dosłownie, sprawą życia i śmierci nie tylko dla jednostki, ale dla całej ludzkości" (Berscheid, 1985, s. 414). W rozdziale tym omówimy to, co poprzedza atrakcyjność, od wstępnej sympatii dwojga ludzi spotykających się po raz pierwszy do wzajemnej atrakcyjności dwóch bliskich przyjaciół i wreszcie miłości, która rozwija się w związku uczuciowym.


Główni protoplaści atrakcyjności


Zastanówmy się, dlaczego jednych znajomych lubimy bardziej niż innych. Kiedy zadaliśmy to pytanie naszym studentom, najczęściej odpowiadali, że osoby, które lubią najbardziej to: a) ci, których wierzenia i zainteresowania są podobne do ich własnych; b) ci, którzy mają podobne umiejętności, zdolności czy kompetencje; c) ci, którzy posiadają miłe i pożądane cechy, takie jak lojalność, rozsądek, uczciwość i uprzejmość; oraz chyba najważniejsze d) ci, którzy także ich lubią. Badania eksperymentalne przeprowadzane zarówno w laboratorium, jak i w środowisku

naturalnym świadczą, że te raczej nieformalne twierdzenia znajdują się w centrum uwagi. Jak się przekonamy, takie sprawy, jak podobieństwo innych osób do nas, ich pożądane cechy, stosunek do nas mogą wpłynąć na to, czy będziemy je lubić. Jednakże, podobnie jak już stwierdziliśmy w poprzednich rozdziałach, przekonamy się, że intuicje ludzi dotyczące przyczyn ich zachowań nie zawsze są całkowicie trafne. Rozpoczniemy od omówienia jednej z nich, która jest tak oczywista, że często pomijana, ale która — bez względu na jej oczywistość — niekoniecznie działa w sposób jednoznaczny.


Nie wierzę - w przeciwieństwie do obiegowej prawdy — że naszymi przyjaciółmi są ludzie, których najbardziej lubimy; są to raczej ci, którzy po prostu trafili do nas pierwsi. Peter Ustinow, 1977


efekt częstości kontaktów: zjawisko polegające na tym, że im częściej widzimy i kontaktujemy się z druga osobą, tym większe prawdopodobieństwo, że zostanie ona naszym przyjacielem


Osoba z sąsiedztwa: efekt częstości kontaktów


Na świecie mieszka około pięciu miliardów ludzi. Bez względu na to, jak bardzo Dale Carnegie mógłby się starać zdobyć przyjaźń ich wszystkich, będzie on skazany na porażkę. W całym swoim życiu mamy szansę spotkać i nawiązać kontakty jedynie z minimalnym procentem osób zamieszkujących naszą planetę. Tak więc nie zdziwi nas fakt, że jedną z najprostszych determinant atrakcyjności interpersonalnej jest bliskość — czasami nazywana częstością kontaktów. Osoby, które przypadkowo są tymi, z którymi najczęściej się spotykamy i nawiązujemy kontakty, mają największe szansę zostać naszymi przyjaciółmi i ukochanymi (Newcomb, 1961; Priest, Sawyer, 1967; Segal, 1974). Teraz może się to wydawać oczywiste — i bez wątpienia myślicie: „Oczywiście, jak mogę zostać najlepszym przyjacielem kogoś, kogo w ogóle nie spotkałem i kto mieszka 3000 mil ode mnie?" Uderzającą jednak cechą bliskości i atrakcyjności, czy inaczej efektu częstości kontaktów, jak nazywają to zjawisko psychologowie społeczni, jest to, że ujawnia się on na każdym, nawet najniższym, poziomie. Na przykład Mady Segal (1974) wykazała istnienie efektu częstości kontaktów w grupie studentów pierwszego roku Maryland State Police Training Academy. Studentom tym wskazano miejsca w klasie oraz pokoje w akademiku zgodnie z porządkiem alfabetycznym ich nazwisk. Segal (1974) poprosiła ich o wskazanie trzech najlepszych przyjaciół w grupie. Jak się możemy przekonać, analizując rycinę 10.1, zebrane odpowiedzi niemal dokładnie odpowiadały regułom alfabetyzacji. Larson przyjaźnił się z Lee, a nie z Abramowitzem czy Ziernickiem, mimo że Abramowitza i Ziemicka dzieliła od nich odległość jedynie kilku jardów (Byrne, 1961; Kipnis, 1957).


RYCINA 10.1. Częstość kontaktów a wybór przyjaciół. Ludzie, których nazwiska zaczynały się na litery znajdujące się blisko siebie w alfabecie, byli najlepszymi przyjaciółmi (punkty blisko przekątnej), co jest odzwierciedleniem faktu, że miejsca w klasie i pokoje w domu studenckim były przydzielane alfabetycznie (zaczerpnięto z: Segal, 1974)


W podobnych badaniach wykazano, że efekt częstości kontaktów ujawnia się w zachowaniu ludzi niemal w każdym wieku — od małych dzieci w przedszkolu do osób starszych mieszkających w domach pomocy społecznej (Nahemow, Lawton, 1975). Przeanalizujmy klasyczne już badanie przeprowadzone w kompleksie mieszkalnym dla studenckich par małżeńskich w MIT*. Leon Festinger, Stanicy Schachter i Kurt Back (1950) śledzili powstawanie więzi przyjacielskich pomiędzy parami mieszkającymi w różnych pokojach. I tak, jedna z części tego kompleksu

składała się z siedemnastu dwupiętrowych budynków, z których każdy posiadał dziesięć mieszkań (por. zdjęcie). Mieszkańcy zostali przydzieleni do mieszkań w sposób losowy (w kolejności zwalnianych mieszkań) i w chwili wprowadzania się prawie nikogo nie znali. W trakcie badań mieszkańcy zostali poproszeni o wskazanie trojga najbliższych przyjaciół mieszkających na terenie kampusu. Dokładnie tak, jak można było oczekiwać po efekcie częstości kontaktów, 65% osób uznanych za przyjaciół mieszkało w tym samym budynku co osoby wybierające, mimo że

pozostałe budynki znajdowały się w bezpośrednim sąsiedztwie. Jeszcze bardziej uderzający był schemat zawieranych przyjaźni wśród mieszkańców tego samego budynku. Budynek Westgate West został zaprojektowany tak, jak to przedstawiono na rycinie 10.2 — sześć i pół metra dzieliło większość mieszkań od głównego wejścia, a największa odległość pomiędzy mieszkaniami wynosiła jedynie trzydzieści metrów. Badacze stwierdzili, że 41% osób zajmujących najbliżej położone mieszkanie wskazało swych sąsiadów jako najlepszych przyjaciół. Tak samo zachowało się 22% osób, które mieszkały oddzielone jednym mieszkaniem, oraz 10% studentów mieszkających na przeciwległych krańcach korytarza.


RYCINAl0.2. Rozmieszczenie mieszkań w budynku Westgate West Wszystkie budynki kompleksu byty identycznie rozplanowane (zaczerpnięto z: Festinger, Schachter, Back, 1950)


Festinger i współpracownicy (1950) wykazali, że atrakcyjność i częstość kontaktów zależą nie tylko od rzeczywistej odległości fizycznej, lecz także od odległości psychologicznej (funkcjonalnej). Ta ostatnia jest wyznaczona określonymi elementami projektu architektonicznego zwiększającego prawdopodobieństwo, że niektórzy ludzie częściej będą się kontaktować właśnie ze sobą nawzajem, a nie z innymi. Na przykład, więcej przyjaźni zostało zawartych przez osoby mieszkające na tym samym piętrze niż przez osoby z różnych pięter. Stało się tak prawdopodobnie dlatego, że wejście po schodach, aby odwiedzić kogoś mieszkającego na piętrze, wymagało więcej czasu niż przejście wzdłuż korytarza. Intrygującym przykładem siły oddziaływania odległości funkcjonalnej są przyjaźnie zawierane przez mieszkańców mieszkań nr l i 5 (patrz ryć. 10.2). Mieszkanie blisko schodów i w jednym przypadku blisko skrzynki pocztowej oznaczało, że te pary miały wiele okazji do spotykania mieszkańców z piętra. Prawie na pewno mieszkańcy apartamentów l i 5 we wszystkich budynkach w kompleksie mieli więcej przyjaciół mieszkających na piętrze niż małżeństwa zajmujące pozostałe mieszkania na piętrze, i z kolei byli częściej wskazywani jako

przyjaciele przez osoby zamieszkałe na piętrze niż osoby mieszkające na parterze. Nawet w przypadku tak ważnej decyzji, jaką jest wybór partnera życiowego, efekt bliskości odgrywa podstawową rolę. Między innymi wykazano, że większość ludzi żeni się lub wychodzi za mąż za osobę, z którą chodzili do jednej klasy, którą znają z sąsiedztwa lub z którą pracowali w tym samym biurze czy fabryce (Bossard, 1932; Burr, 1973; Clarke, 1952; Katz, Hill 1958). Wniosek płynie z tego taki: gdybyś kiedykolwiek siedział w pierwszej ławce, a nie w ostatniej, mieszkał parę kamienic dalej, zdecydował się na pierwszą proponowaną ci posadę, to całe twoje życie

mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Jeżeli natomiast twoje relacje z innymi ludźmi nie satysfakcjonują ciebie, to - odwołując się do efektu częstości kontaktów -proponujemy oczywiste rozwiązanie: wprowadź się do nowego lokalu, bez względu na to, czy znajduje się on na parterze w akademiku czy domu mieszkalnym. Efekt częstości kontaktów powstaje jako wynik naszego oswojenia się z innymi osobami czy też prostej dostępności do osób, które są blisko nas, jest to tzw. efekt czystej ekspozycji. Osoby takie spotykamy często i im bardziej są one nam znane, tym

większa zawiązuje się przyjaźń. Czy jednak teza ta nie stoi w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem czy tzw. mądrością ludową? Wszyscy znamy przecież powiedzenie „zażyłość prowadzi do

pogardy". Czy stwierdzenie to, wobec tego, co powiedziano wyżej, jest fałszywe? Odpowiedź na to pytanie brzmi zdecydowanie i niemal niepodważalnie „tak". Powiedzieliśmy „niemal", gdyż jedynie w przypadku osób niesympatycznych, które zachowują się w sposób nieprzyjemny czy niegrzeczny, częstsze kontakty prowadzą do większej niechęci (Swap, 1977). W sytuacji, gdy owe negatywne zjawiska nie występują, zażyłość prowadzi do zwiększenia atrakcyjności i przyjaźni, a nie do pogardy. W serii klasycznych eksperymentów Robert Zajonc i jego współpracownicy

wykazali, że gdy bodźcem był rysunek, nieznane słowo lub nieznana osoba, to im częstsze były kontakty z bodźcem, tym bardziej był on lubiany (Moreland, Zajonc, 1982; Zajonc, 1968). W jednym z eksperymentów pokazywano studentom fotografię albo osoby A, albo B. Fotografia ta była wyświetlana na ekranie z taką szybkością, że studenci nie byli nawet świadomi, że ją widzieli. Po ekspozycji fotografii studentów poproszono o przeprowadzenie krótkiej rozmowy z prawdziwą osobą A oraz B, a następnie o ocenę każdej z nich. Studenci, którzy wcześniej oglądali fotografię osoby A, bardziej polubili osobę A niż B; ci z kolei, którzy oglądali fotografię osoby B, woleli osobę B niż A (Bomstein, Leone, Galley, 1987). Zażyłość jest rzeczywiście silnym czynnikiem — niemal zawsze powoduje wzrost atrakcyjności drugiej osoby. Na koniec naszych rozważań o wpływie oswojenia na spostrzeganą atrakcyjność drugiej osoby warto wspomnieć, że sami wolimy te podobizny naszej osoby, do których jesteśmy najbardziej przyzwyczajeni. W jednym z bardziej pomysłowych eksperymentów zrobiono zdjęcia kilkunastu studentom, a następnie pokazywano im

je wraz z jego lustrzanym odbiciem (por. fotografie powyżej). Na pytanie, które zdjęcie podoba im się bardziej, przytłaczająca większość wskazywała zdjęcie będące lustrzanym odbiciem właściwej fotografii (Mita, Dermer, Knight, 1977). Dlaczego? Zastanówmy się — lustrzane odbicie jest przecież tą podobizną naszej własnej osoby, którą znamy najlepiej. Czesząc włosy, myjąc zęby czy zerkając ukradkiem na własne odbicie w szybie wystawowej — widzimy się właśnie w ten sposób. Aby jeszcze dokładniej potwierdzić interpretację otrzymanych wyników, eksperymentatorzy

pokazali dwa rodzaje zdjęć bliskim przyjaciołom osób badanych. Zgadniecie, co się stało? Przyjaciele woleli oryginalne zdjęcia bardziej niż ich lustrzane odbicia — bo przecież to z tym obrazem swoich przyjaciół byli najbardziej zżyci.


efekt czystej ekspozycji: zjawisko polegające na tym, że im częściej jesteśmy wystawieni na ekspozycję bodźca, tym bardziej jesteśmy skłonni ten bodziec polubić



To tylko powierzchowni ludzie nie oceniają po wyglądzie. — Oscar Wilde, 1891


Wpływ atrakcyjności fizycznej na to, czy kogoś lubimy


Bliskość nie jest oczywiście jedyną determinantą tego, jak bardzo kogoś lubimy. Czasami, kiedy spotykamy jakąś osobę po raz pierwszy, zaczynamy ją natychmiast lubić bądź nie lubić — i to nawet wtedy, gdy niewiele o niej wiemy. Dlaczego? Jedyne, co znamy, gdy widzimy kogoś pierwszy raz, to jego wygląd. Nathan Serlin wspomina, że zakochał się w momencie, w którym ujrzał oczy Hildy Vogel. No i właśnie, jaki jest wpływ atrakcyjności fizycznej na nasze pierwsze wrażenie o danej osobie? Większość studentów college'u pytana o oczekiwania co do ewentualnej

randki, umieszczała „atrakcyjność fizyczną partnera" na początku listy (Tesser, Brodie, 1971). Z całą pewnością jest to odzwierciedlenie ich oczekiwań, a nie ich rzeczywistych zachowań. Dlaczego? Większość z nas byłaby niezadowolona z sugestii, że piękno fizyczne odgrywa główną rolę w naszych sympatiach i antypatiach. Nie chcemy myśleć o sobie, że jesteśmy na tyle powierzchowni, aby lubić osoby ładne lub przystojne bardziej niż osoby nieatrakcyjne. Sądzimy, że o naszym stosunku do innych winien decydować charakter i osobowość. Wolimy myśleć, że wygląd zewnętrzny nie ma znaczenia... Ale czy rzeczywiście? W eksperymentach naturalnych, w których badano rzeczywiste zachowania (w odróżnieniu od rejestrowania tego, co badani mówią, że będą robić), w przytłaczającej większości studenci college'u poszukiwali osób atrakcyjnych fizycznie. W jednym z badań Elaine Hatfieid (Walster) wraz z zespołem (1966) wyznaczyła losowo „ślepe" randki 752 świeżo upieczonym studentom uniwersytetu w Minnesocie. Mieli się oni spotkać na zabawie tanecznej, zorganizowanej w trakcie obchodów dni studenta pierwszego roku. Mimo że studenci zostali wcześniej przebadani baterią testów osobowości i zdolności, badacze połączyli ich w pary całkowicie losowo. W noc zabawy pary spędziły ze sobą kilka godzin, tańcząc i rozmawiając. Następnie badani mieli ocenić swoją randkę i określić, jak bardzo chcieliby się spotkać z tą samą osobą ponownie., Z wielu możliwych cech, które mogłyby determinować to, czy ludzie będą się nawzajem lubić — takich jak inteligencja partnera, męskość, kobiecość, dominacja, uległość, zależność, niezależność, wrażliwość czy szczerość — zdecydowanie dominująca była

atrakcyjność fizyczna, .Co więcej, nie zanotowano w tym względzie dużej różnicy między opiniami kobiet i mężczyzn. Uzyskane dane zburzyły popularny mit, że to jedynie mężczyźni zwracają głownię uwagę na atrakcyjność fizyczną swoich partnerek. Ogólne podobieństwo między mężczyznami i kobietami w tym zakresie potwierdzono także i w wielu innych eksperymentach (Andersen, Bem, 1981; Crouse, Mehrabian, 1977; Hatfieid, Sprecher, 1986; Stretch, Figley, 1980). Również w badaniach, w których udział brały profesjonalne agencje matrymonialne, otrzymano

takie same rezultaty (Lynn, Shurgot, 1984; Woli, 1986). Opisana wyżej ogólna prawidłowość nie ogranicza się wyłącznie do „ślepych" randek. Gregory White (1980) badał proces zalecania się wśród młodych par na Uniwersytecie Kalifornijskim. Podobnie jak Elaine Hatfieid i jej współpracownicy (1966) White stwierdził, że kluczowym czynnikiem była atrakcyjność fizyczna. Jednakże w jego badaniach to podobna atrakcyjność osób tworzących parę decydowała, czy ich

związek miał szansę na stabilizację. Konkretnie, po około dziewięciu miesiącach od pierwszego spotkania te pary, które były dobrze dobrane pod względem fizycznej atrakcyjności (według rankingu ustalonego przez eksperymentatora), były bardziej zaangażowane w związek w porównaniu z parami, które tworzyły osoby różniące się pod względem atrakcyjności fizycznej. Dobranie się na zasadzie atrakcyjności fizycznej może również odgrywać rolę w powstawaniu przyjaźni. Thomas Cash i Valerian Derlaga (1978) wykazali, że przyjaciele tej samej płci (dwie kobiety lub dwóch mężczyzn) byli bardziej podobni do siebie pod względem atrakcyjności fizycznej niż do innych osób badanych, z którymi losowo ich porównano.


Założenia przyjmowane w stosunku do ludzi atrakcyjnych. Jedną z uderzających prawidłowości, odnoszącą się do zjawiska atrakcyjności fizycznej jest powszechne przeświadczenie, iż atrakcyjność fizyczna jest ściśle powiązana z innymi pożądanymi cechami. W jednym z badań Karen Dion i jej współpracownicy (1972) pokazywali studentom college'u fotografie osób studiujących na trzech różnych latach. Fotografie zostały celowo dobrane w taki sposób, aby różniły się ze względu na stopień atrakcyjności: jedna osoba była atrakcyjna, inna przeciętna, a jeszcze inna nieatrakcyjna. Uczestników eksperymentu poproszono o oszacowanie każdej osoby

przedstawionej na zdjęciu na 27 różnych wymiarach osobowości, a następnie o określenie ich przyszłego szczęścia. Co się okazało? Otóż osobom atrakcyjnym przypisano zdecydowanie więcej cech pozytywnych i dawano lepsze prognozy pomyślności.. Wniosek ten był prawdziwy zarówno wtedy, gdy mężczyzna oceniał mężczyznę czy kobietę, jak też, gdy to kobieta oceniała mężczyznę lub kobietę. Z tego, jak i z wielu innych podobnych badań wynika wyraźnie, że tak mężczyźni, jak i kobiety są przekonani, że ludzie atrakcyjni odnoszą więcej sukcesów, są bardziej inteligentni, lepiej przystosowani, bardziej sprawni społecznie, bardziej interesujący, zrównoważeni, fascynujący, niezależni i bardziej atrakcyjni seksualnie w porównaniu z osobami mniej atrakcyjnymi fizycznie (Brigham, 1980; Calvert, 1988; Eagły, Ashmore, Makhijani, Longo, 1991; Hassebrauck, 1988; Moore, Graziano, Millar, 1987). Wyniki tych badań wskazują, że piękno tworzy silny stereotyp, polegający na przeświadczeniu, że pozytywne cechy idą w parze z urodą. Karen Dion, Ellen Berscheid i Elaine Walster (1972) określiły to zjawisko jako stereotyp typu „To, co jest piękne, jest i dobre" (patrz ryć. 10.3). Chociaż większość stereotypowych cech i zdolności przypisywanych ludziom urodziwym to cechy pozytywne i pożądane, jednak — o czym trzeba wspomnieć — nie patrzy się na nich wyłącznie poprzez różowe okulary. Na przykład często się sądzi, że piękne kobiety są bardziej próżne i egoistyczne niż kobiety mniej atrakcyjne. O przystojnych mężczyznach myśli się z kolei, że są mniej inteligentni w porównaniu z mężczyznami nie tak atrakcyjnymi

(Bar-Tal, Saxe, 1976; Dermer, Thiel, 1975). Ponadto większość z nas — z obawy przed manipulacją — jest ostrożna w obecności ludzi zbyt przyjaznych, zbyt chętnie nas zadowalających, mówiących za dużo komplementów. Podobny stosunek mamy do osób zbyt atrakcyjnych. Spostrzegamy ich bowiem jako mających określoną władzę i nieco ich się obawiamy sądząc, że mogliby użyć swojej siły, aby nami manipulować. W jednym z eksperymentów Harold Sigall i Nancy Ostrove (1975)

przedstawiali studentkom i studentom college'u opis sprawy kryminalnej, w której oskarżona, atrakcyjna kobieta, była ewidentnie winna popełnienia zbrodni. Badanych poproszono następnie o zaproponowanie właściwego ich zdaniem wyroku. W sytuacji, w której popełniona zbrodnia nie miała związku z urodą oskarżonej (włamanie), osoby badane proponowały znacznie łagodniejsze wyroki niż w sytuacji, gdy związek taki istniał (oszustwo, w którym oskarżona nakłoniła kawalera w średnim wieku do zainwestowania w nie istniejącą spółkę). W tym ostatnim przypadku osoby badane, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, proponowali surowszą karę. Ludzie — w stosunku do osób urodziwych — są skłonni zakładać raczej ich niewinność niż winę. Gdy jednak stwierdzą, że osoba atrakcyjna wykorzystała swoją urodę dla osiągnięcia korzyści, będą wobec niej bardziej surowi.


Piękno jest lepszą rekomendacją od najlepszego listu polecającego. — Arystoteles IV w. p.n.e,


Och, jakże nikczemną rzeczą jest ludzka uroda — koroduje, korumpuje wszystko, czego się

dotknie. — Orestes, 408 r. p.n.e,


Co, w takim razie, jest piękne? W opisanych eksperymentach dowiedziono, że w taki czy inny sposób, atrakcyjność fizyczna decyduje o tym, kto kogo lubi, i to zarówno na krótki, jak i długi dystans. Co więcej, w badaniach tych wykazano istnienie zarówno w USA, jak i w innych krajach pewnych wyraźnych standardów kulturowych określających, kogo się uważa za atrakcyjnego fizycznie. Sędziowie kompetentni pochodzący z wszystkich części Stanów Zjednoczonych nie mieli trudności z szacowaniem ludzi pod względem atrakcyjności fizycznej, a ich oceny wykazywały dużą zgodność. Ponadto wyniki eksperymentów, w których osobom badanym pokazywano fotografie „pięknych", świadczą o tym, że zdjęcia osób uważanych przez eksperymentatora za atrakcyjne oraz zdjęcia ludzi uważanych przez niego za nieatrakcyjne w różny — choć przewidywalny — sposób wyznaczają zachowania badanych. Czy dziwi was to, że dla większości istnieje zgodność cech fizycznych i towarzyszących im cech osobowości, przypisywanych osobom uważanym za urodziwe? Chyba jednak nie powinno. Już od wczesnego dzieciństwa''media uczą nas co jest piękne, wskazując na związek owego piękna z pojęciem dobra. Na przykład ilustratorzy tradycyjnych książek dla dzieci oraz twórcy postaci do filmów Disneya nauczyli nas, że łagodne i czarujące bohaterki, takie jak Królewna Śnieżka, Calineczka, Piękna (z bajki Piękna i Bestia) czy Śpiąca Królewna — podobnie jak postacie książąt, którzy je bronią i zdobywają (a w przypadku

Pięknej i Bestii książę, w którego zamienia się bestia) — wszystkie wyglądają podobnie. Mają regularne rysy twarzy, małe nosy, duże oczy, ładnie wykrojone usta, cerę gładką i czystą oraz szczupłe (a w przypadku książąt atletyczne) ciała — bohaterki są podobne do lalki Barbie. Nie ma zatem nic dziwnego w tym, że gabinety chirurgii plastycznej skracające i prostujące nosy, korygujące usta, zwiększające lub zmniejszające biusty czy prostujące zęby, tak znakomicie prosperują w całych Stanach. Chirurgia kosmetyczna jest oczywiście skuteczna. Michael Kalick (1977) poprosił studentów o ocenę zdjęć kilkunastu kobiet, wykonanych przed operacją i po

operacji kosmetycznej. Kobiety po zabiegu nie tylko zostały uznane za piękniejsze, ale także za cieplejsze, bardziej wrażliwe i bardziej atrakcyjne seksualnie.


Kulturowe standardy piękna są wcześnie przyswajane. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest, między innymi, wczesne przyswajanie kulturowych standardów piękna. Szczególnie dotyczy to dzieci, które są głównymi odbiorcami lalek Barbie czy kreskówek Disneya. W jednym z bardzo ciekawych badań Karen Dion i Ellen Berscheid (1974) stwierdziły, że nawet w przedszkolu dzieci są wrażliwe na fizyczną atrakcyjność swoich rówieśników. W badaniu tym Dion i Berscheid poprosiły najpierw grupę kilku niezależnych ekspertów (studenci ostatnich lat studiów) o ocenę

stopnia fizycznej atrakcyjności dzieci chodzących do przedszkola. Następnie ustaliły, kto kogo lubi w grupie dzieci. Okazało się, że atrakcyjność fizyczna była ważnym determinantem popularności. Jedną z przyczyn tego, że dzieci wolą atrakcyjnych rówieśników, może być naśladowanie zachowań dorosłych. Dorośli bowiem także mają tendencję do faworyzowania ludzi atrakcyjnych (Berkowitz, Frodi, 1979; Dion, 1972). Karen Dion (1972) poprosiła kobiety o przeczytanie sprawozdania

nauczyciela, w którym opisywał on swoje kłopoty w prowadzeniu klasy. Do każdego sprawozdania dołączono fotografię dziecka, które uważano za przyczynę tych kłopotów. Zdjęcia zostały podzielone na dwie grupy — dzieci atrakcyjnych fizycznie (zarówno chłopców, jak i dziewczynek) oraz mniej atrakcyjnych. Rezultaty? Kobiety miały tendencję do większego obwiniania dzieci mniej atrakcyjnych fizycznie; sądziły także, że dzieci te zachowują się tak samo na co dzień. W przypadku dzieci atrakcyjnych natomiast starały się je usprawiedliwiać. Jedna z badanych kobiet

powiedziała: „Ona tak ładnie bawi się ze wszystkimi i — jak każdy — może mieć po prostu zły dzień. Tego, że była okrutna... nie można brać poważnie". Kiedy w tej samej sytuacji winowajczynią była nieatrakcyjna dziewczynka, typową odpowiedzią było: „Wydaje mi się, że to dziecko jest raczej rozpuszczonym bachorem i może sprawiać kłopoty nauczycielom. Można sądzić, że będzie szukała zwady z innymi dziećmi... Tak czy owak będzie z nią prawdziwy problem" (s. 211).


Samospełniające się proroctwo. Jedną z najbardziej irytujących konsekwencji stereotypu opartego na fizycznej atrakcyjności jest możliwość pojawiania się samospełniającego się proroctwa (problem ten omawialiśmy w rozdziale 4). Dokładnie rzecz biorąc, sposób, w jaki traktujemy ludzi, wpływa na ich zachowanie i na to, co myślą o sobie. W eksperymencie, którego autorami byli Mark Snyder,

Elizabeth D. Tanke i Ellen Berscheid (1977), efekt ten ujawnił się bardzo wyraźnie. Grupie studentów college'u przekazano wiele informacji o innej uczestniczce eksperymentu oraz jej fotografię. Fotografia przedstawiała albo bardzo atrakcyjną, albo nieatrakcyjną kobietę. Studentom powiedziano, że mają z nią przeprowadzić rozmowę telefoniczną (warunki eksperymentu dopuszczały jedynie komunikację werbalną — z wyeliminowaniem gestykulacji i mimicznych wyrazów twarzy). Fotografia miała wzbudzać w badanych i ujawniać stereotyp „To, co jest piękne, jest i dobre", a więc oczekiwanie, że z kobietą atrakcyjną rozmowa będzie przyjemniejsza, swobodniejsza i zabawniejsza niż z kobietą nieatrakcyjną. Fotografie, które otrzymali studenci, nie były fotografiami kobiet, z którymi oni rzeczywiście rozmawiali. Czy to, w co uwierzyli, stworzyło jakąś rzeczywistość? Tak. Studenci, którzy wierzyli, że rozmawiają z kobietą atrakcyjną, odpowiadali w sposób łagodny, bardziej akceptowany społecznie niż studenci, którzy sądzili, że rozmawiają z kobietą nieatrakcyjną. To jednak nie wszystko — zachowanie mężczyzn wpłynęło na sposób prowadzenia rozmowy przez kobiety. Niezależni obserwatorzy bowiem, wysłuchawszy nagrania tylko tej części rozmowy, którą one prowadziły (a więc nie oglądając ich zdjęć), ocenili te kobiety, które rozmawiały z partnerami zakładającymi, że są one atrakcyjne, jako bardziej atrakcyjne, budzące zaufanie, ożywione i ciepłe w porównaniu z kobietami, których rozmówcy sądzili, że są nieatrakcyjne. Zatem gdy mężczyźni uważali, że rozmawiają z atrakcyjną kobietą, rozmawiali z nią w sposób ujawniający jej najlepsze strony. Badanie to zostało później powtórzone, z tą różnicą, że odwrócono role. Susan Andersen i Sandra Bem (1981) pokazały kobietom zdjęcie

atrakcyjnego oraz nieatrakcyjnego mężczyzny. Zadanie kobiet polegało na przeprowadzeniu rozmowy telefonicznej ze wskazanym mężczyzną. Mężczyźni natomiast nie wiedzieli, co o nich sądzą owe kobiety. Podobnie jak w eksperymencie Snydera, Tanke i Berscheid (1977) kobieta zachowywała się zgodnie z własnymi przewidywaniami („proroctwem"), a mężczyzna odpowiadał adekwatnie do jej zachowania. Badania te sugerują, żą ludzie atrakcyjni fizycznie mogą myśleć o sobie jako o osobach dobrych bądź miłych, ponieważ są konsekwentnie traktowani w taki sposób. I odwrotnie, ludzie mniej atrakcyjni mogą zacząć traktować siebie jako gorszych czy nie lubianych, ponieważ są ciągle tak odbierani (i to już od dzieciństwa). Można więc stwierdzić, że ludzie mogą zacząć zachowywać się w sposób zgodny z takim obrazem siebie — to jest w sposób zgodny z tym, jak byli traktowani na początku. Jeżeli nie urodziliście się z wyglądem lalki Barbie czy Kena, nie bierzcie sobie tego do serca. Richard Nisbett i Timothy Wilson (1977) wykazali bowiem, że zasada ta działa w dwie strony. To prawda, że bardziej lubimy ludzi atrakcyjnych fizycznie, lecz prawdą jest również, że to, jak bardzo lubimy innych, wpływa na to, co myślą oni o swojej atrakcyjności. W omawianych badaniach studenci oglądali nagrany na taśmie wideo wywiad z pracownikiem college'u, który przedstawiał swoją filozofię procesu nauczania. W „zimnych" warunkach nauczyciel był pełen rezerwy, autokratyczny, krytykujący studentów za ich brak wnikliwości i

przygotowania. Jak przypuszczano, studenci, którzy oglądali ten program, zdecydowanie nie polubili tego wykładowcy. W „ciepłych" warunkach ten sam pracownik był łagodny, przystępny, zapewniający, że bardzo dba o swoich studentów i że docenia ich wysiłki. Studenci, którzy oglądali tego wykładowcę, polubili go natychmiast. Podstawowe pytanie brzmiało: Czy dwie grupy studentów różnie będą oceniać stopień atrakcyjności fizycznej nauczyciela, czy też atrakcyjność fizyczna jest cechą obiektywną, niezależną od tego, jak bardzo kogoś lubimy. Jak widać na

rycinie 10.4, grupa, która oglądała „zimnego" prelegenta, oceniła go jako zdecydowanie mniej atrakcyjnego fizycznie w porównaniu z grupą, która oglądała go jako osobę „ciepłą". Być może teraz przenikliwy czytelnik dostrzeże możliwość, że w „zimnej" wersji nauczyciel mógł przyjąć bardziej niedbałą postawę oraz mógł robić więcej grymasów, co obiektywnie sprawiało, że prezentował się mało atrakcyjnie. Nisbett i Wilson wyeliminowali tę możliwość przez pokazywanie dwóm oddzielnym grupom uczestników taśm z wyłączonym dźwiękiem, tak że nie poznali oni poglądów oglądanej osoby. Tym razem badani oglądający „zimną" i „ciepłą" wersję nie różnili

się między sobą stopniem sympatii do przedstawionego im nauczyciela. I co ważniejsze, nie ocenili go jako mniej atrakcyjnego fizycznie w przypadku „zimnej" wersji. Jedynie w sytuacji, gdy opinie o nauczycielu oparte były na tym, co powiedział, przypisywano mu różną atrakcyjność fizyczną. Tak więc, chociaż bez wątpienia istnieją obiektywne cechy, które sprawiają, że dana osoba wydaje się innym ludziom atrakcyjna, to piękno jest cechą patrzącego. Im bardziej kogoś lubimy, tym przyjemniejszy wydaje nam się jego wygląd.


RYCINA 10.4. Okiem obserwatora. Osoby, które obserwowały nauczyciela college'u zachowującego się w sposób sympatyczny, uważały, że jest on atrakcyjny fizycznie; natomiast osoby, które obserwowały tego samego nauczyciela, lecz zachowującego się niesympatycznie, sądziły, że jest człowiekiem nieatrakcyjnym fizycznie. Działo się tak nie dlatego, że nauczyciel był obiektywnie bardziej atrakcyjny wtedy, gdy zachowywał się sympatycznie, lecz dlatego, że na nasze oceny stopnia atrakcyjności drugiej osoby wpływa to, jak bardzo tę osobę lubimy (zaczerpnięto z: Nisbett, Wilson, 1977)


Podobieństwo: swój ciągnie do swego


Przekonaliśmy się już, że im więcej kontaktów mamy z ludźmi, tym bardziej ich lubimy (pokrewieństwo, znajomość), i że atrakcyjność fizyczna jest istotnym warunkiem naszych sympatii. Jednakże, im bardziej kogoś poznajemy, tym więcej innych czynników zaczyna mieć znaczenie. To prawda, fizyczne pojawienie się jest często pierwszą rzeczą, jaką zauważamy w przypadku innych osób, lecz ostatecznie dowiadujemy się o nich o wiele więcej, np. czy są uprzejmi, uczciwi, otwarci i twórczy, poznajemy ich preferencje polityczne i ulubione programy telewizyjne. W jakim zakresie te cechy innych wpływają na naszą do nich sympatię? Podstawowe dla sprawy jest, jak się wydaje, pytanie nie o to, o które dokładnie cechy drugiej osoby chodzi, ale o to, na ile jest ona podobna do nas samych. Weźmy dla przykładu osobę Chia-Ann, adwokatki, która na biurowym przyjęciu zaczyna rozmawiać z Rebecką, młodszą koleżanką, którą ledwie zna. W trakcie rozmowy okazuje się, że obie panie mają ze sobą dużo wspólnego i zgadzają się w wielu ważnych kwestiach — w tym w opiniach na temat różnych kandydatów do urzędu prezydenckiego, co do problemu zniesienia kary śmierci i nierówności w systemie podatkowym. Po powrocie do domu Chia-Ann opowiada swojemu mężowi, że choć rozmawiała z Rebecką tylko 15 minut, czuje, że ma nową przyjaciółkę. To, czego doświadczyła Chia-Ann, to silny wpływ podobieństwa, czyli jak my sami jesteśmy podobni do drugiej osoby. Jednym ze sposobów spostrzegania podobieństwa jest podzielanie postaw czy wartości — jak to wystąpiło w przypadku Chia-Ann i Rebecki. W bardzo wielu dobrze kontrolowanych eksperymentach wykazano, że jeżeli cała wiedza o drugiej osobie sprowadza się do znajomości jej opinii w różnych kwestiach, to im bardziej te opinie są podobne do

naszych własnych, tym bardziej jesteśmy skłonni polubić tę osobę. W eksperymencie przeprowadzonym przez Donna Byrne'a i Dona Nelsona (1965) uczestnicy dowiadywali się, że inny student ma podobne — choć w różnym stopniu — postawy do ich własnych. Pytani, jak bardzo lubią tę osobę (której nigdy nie spotkali), biorący udział w eksperymencie ujawniali, że stopień sympatii był ściśle uzależniony od spostrzeganego podobieństwa postaw. Jak widać na rycinie 10.5, sympatia rośnie liniowo wraz z procentem wspólnych postaw. Theodore Newcomb (1961) prowadził długofalowe badania na temat związku pomiędzy atrakcyjnością i podobieństwem. Na początku roku akademickiego w sposób losowy przydzielił grupie studentów uniwersytetu w Michigan współmieszkańców w akademiku. Czy na podstawie podobieństwa będzie można przewidywać zawiązywanie się przyjaźni? Odpowiedź brzmiała twierdząco. Studenci nawiązywali przyjaźnie zarówno z tymi, którzy byli do nich podobni pod względem demograficzmym (np. wiejskie pochodzenie), jak też z kolegami, którzy podzielali ich poglądy i postawy (np. ich głównym przedmiotem była inżynieria, bądź byli liberałami).


RYCINA 10.5. Podobieństwo a atrakcyjność interpersonalna. Dane przedstawione na wykresie przedstawiają sumaryczne wyniki ośmiu eksperymentów przeprowadzonych przez Donna Byrne'a i współpracowników, którzy wykazali, że istnieje silny liniowy związek pomiędzy atrakcyjnością interpersonalną a podobieństwem postaw. Im większe było podobieństwo postaw uczestników badań, tym większa ich wzajemna sympatia (zaczerpnięto z: Byrne, Nelson, 1965)


Podobieństwo jest podstawowym determinantem atrakcyjności interpersonalnej. Dlaczego podobieństwo jest tak ważne dla zjawiska atrakcyjności interpersonalnej? Istnieją co najmniej dwie odpowiedzi. Po pierwsze, ludzie, którzy są podobni do nas, dostarczają społecznego wsparcia dla naszych własnych cech i wierzeń — innymi słowy, potwierdzają nasze przekonanie, że mamy rację (Byrne, Clore, 1970). Świadomość, że nie jest się osamotnionym, działa uspokajająco, a to sprawia, że lubimy tych, którzy się z nami zgadzają. Po drugie, jest prawdopodobnie tak, że myślimy negatywnie o osobach, które się z nami nie zgadzają w ważnych kwestiach — nie tyle z powodu braku wsparcia, ile dlatego, że takie opinie przypominają nam spotkane w przeszłości osoby niemiłe, niemoralne, słabe czy bezmyślne. Zatem brak zgody w ważnych kwestiach prowadzi do repulsji (Rosenbaum, 1986). Na przykład, jeżeli jesteś przeciwnikiem kary śmierci i spotkasz kogoś, kto jest jej zwolennikiem, to możesz przypuszczać, że osoba ta jest agresywna i mściwa. Jeżeli jesteś zwolennikiem kary śmierci, to możesz sądzić, że jej przeciwnicy to osoby słabe i

pobłażliwe dla przestępców. W tym przypadku będziesz odbierać cudze postawy jedynie jako jedną z możliwych informacji o tym, jak bardzo dana osoba może nie dawać się lubić. Tak więc chęć bycia popieranym oraz wnioski, jakie wyprowadzamy o czyimś charakterze, odgrywają ważną rolę w zwiększaniu atrakcyjności osób o podobnej umysłowości i zmniejszaniu atrakcyjności tych, którzy są inni od nas (Byrne, Clore, Smeaton, 1986; Condon, Crano, 1988; Griffitt, Veitch, 1974).


Dopełnianie: czyż przeciwieństwa się nie przyciągają?


Jak się przekonaliśmy, prawdziwe wydaje się znane przysłowie: „Swój ciągnie do swego". A co z innym, równie znanym powiedzeniem, że przeciwieństwa się przyciągają? Wiele miejsca poświęcono rozważaniom na temat rodzajów sytuacji i charakterystyk, do których ta potencjalna reguła atrakcyjności może się odnosić. Na przykład Winch (1958) twierdzi, że osoba uległa może być atrakcyjna dla kogoś, kto lubi wychowywać innych, osoba nieśmiała może być atrakcyjna dla kogoś, kto jest otwarty i odważny społecznie, gaduła może być atrakcyjna dla osoby małomównej i

chętnie słuchającej. Idea, że przeciwieństwa są atrakcyjne, jest komplementarną hipotezą, zgodnie z którą jesteśmy atrakcyjni dla osób posiadających nie podobne, lecz przeciwne niż my cechy. Badania w tym zakresie koncentrowały się głównie na cechach osobowości — na przykład kiedy osoba nieśmiała tworzy parę z ekstrawertykiem. Eksperymentalne dowody na istnienie zjawiska komplementarności są w najlepszym razie wieloznaczne i wynikają z kilku jedynie badań. I tak, gdy jeden z badaczy potwierdził, że przeciwne osobowości w rzeczywistości się przyciągają

(Wagner, 1975), to inni wykazali, że to podobieństwo — a nie komplementarność — stanowi podstawę tworzenia się związków przyjacielskich (Levinger, 1964; Meyer, Pepper, 1977). Z kolei niektórzy twierdzili, że podobieństwo odgrywa ważną rolę w pierwszym etapie tworzenia się związku, podczas gdy komplementarność staje się ważna później i zyskuje na randze w miarę wydłużania się relacji interpersonalnych (Campbell, 1980; Kerckhoff, Davis, 1962). Inni badacze nie potwierdzili jednak roli czasu w ujawnianiu się funkcji komplementarności (Levinger, Senn, Jorgensen, 1970). Jednym słowem — mamy tu całkowity bałagan. Chociaż idea komplementarnych osobowości i potrzeb przemawia do serca, to jednak duża liczba dowodów eksperymentalnych stanowi mocne poparcie dla koncepcji przewagi podobieństwa nad komplementarnością jako ważniejszego wskaźnika atrakcyjności. Tom Boyden i współpracownicy (1984) potwierdzili znaczenie podobieństwa osobowości w męskich związkach homoseksualnych. I tak, homoseksualiści uzyskujący wysokie wyniki w teście stereotypowych cech kobiecych poszukiwali

partnera najbardziej ekspresyjnego — co jest stereotypową cechą kobiecą. Oczywiście niezbędne są dalsze badania w tej dziedzinie; badania wykorzystujące obszerniejsze listy zarówno cech osobowości, jak i potrzeb interpersonalnych.


Obsypywanie pochwałami


Jak wykazaliśmy wyżej, można wymienić kilkanaście cech charakteryzujących ludzi, a wpływających na nasze sympatie i antypatie. Należą do nich przede wszystkim: fizyczna obecność oraz podobieństwo postaw. Jednakże to tylko niewielka część naszej opowieści. To, w jaki sposób ludzie zachowują się wobec nas, ma bowiem także ogromne znaczenie. Na przykład, czy lubimy tych, którzy nas chwalą i obsypują komplementami? Właśnie tak myślał Dale Carnegie i stąd jego radą, jak zdobyć przyjaciół: „Obsypuj pochwałami". Badania prowadzone w ramach psychologii społecznej potwierdzają, że jest to rzeczywiście dobra strategia. W kilkunastu eksperymentach pokazano, że częściej czujemy większą sympatię w stosunku do tych osób, które oceniają nas pozytywnie, niż do tych, które wyrażają o nas opinie negatywne (Aronson, Worchel, 1966; Jones, 1964; Jones, Gergen, Davis, 1961; Sigall, Aronson, 1969). Czy oznaczą to, że zawsze lubimy osoby, które ustawicznie krążą w pobliżu nas, mówiąc miłe rzeczy? Nie. My — ludzie — mamy bowiem znacznie bardziej skomplikowaną naturę. Sądzimy, że osoby dostrzegające nasze rysy i skazy są inteligentne i bardziej interesujące w porównaniu z tymi, które widzą jedynie pozytywy. W eksperymencie przeprowadzonym przez Theresę Amabile (1983) okazało się na przykład, że w sytuacji, w której wszystkie inne czynniki zostały wyrównane, a natkniemy się na negatywną opinię, to generalnie zwiększa ona podziw, jaki czujemy w stosunku do osoby, która ją wypowiada.

Amabile w swoich badaniach prosiła studentów college'u o przeczytanie wyjątków dwóch recenzji powieści. Recenzje te — jak powiedziano studentom — ukazały się w „New York Timesie", w dziale recenzji książek. Obie noty były utrzymane w podobnej stylistyce — z tym, że jedna była zdecydowanie pozytywna, a druga zdecydowanie negatywna. Badani studenci ocenili autora negatywnej recenzji jako wyraźnie bardziej inteligentnego, kompetentnego i znającego się na rzeczy niż recenzenta pozytywnej notki. Oczywiście w eksperymencie Amabile osoba

krytykująca oceniała cudzą pracę. Czy w takim razie będziemy zachowywać się podobnie, gdy krytyka dotyczyć będzie nas samych? To jest już problem bardziej złożony. Z jednej strony, większość ludzi woli raczej być chwalona niż krytykowana. Z drugiej strony zaś, chcemy mieć pewność, że otrzymywane pochwały są i szczere, i rozumne. Przypuśćmy na przykład, że Sally jest inżynierem i że na jej biurku powstają rewelacyjne projekty. Jej szef mówi: „Dobra robota, Sally". Ogólnie rzecz biorąc, miło usłyszeć takie słowa i — odwołując się do Carnegiego — powinny one

zwiększyć sympatię, którą Sally czuje do swojego szefa. Przypuśćmy jednak dalej, że Sally ma gorszy dzień i to, co zrobiła, nie jest tak dobre jak zwykle i — co ważniejsze — Sally o tym wie. Czy w tej sytuacji pochwała szefa będzie miała również nagradzający charakter? Być może. Dla Sally słowa szefa mogą oznaczać próbę zachęty do lepszej pracy, nawet w obliczu miernych efektów — a to ze względu na jego uprzejmość. Sally może go nawet polubić bardziej niż wtedy, gdyby jej praca była bez zarzutu. Jest to skomplikowana sytuacja i więcej uchodzi naszej uwagi, niż

daje się dostrzec. Sally może na przykład przypisywać swojemu szefowi wszelkie właściwości lub ukryte motywy. Może przypuszczać, że jest on sarkastyczny, nieuczciwy, mało spostrzegawczy, protekcyjny, uwodzicielski, głupi czy manipuluje innymi.


Nie góry złota są pokusą dla niektórych ludzi, lecz jest nią pochlebstwo. — Henry Ward Beecher 1877


ingracjacja: stosowanie strategii (np. polegających na udzielaniu pochwal, dostarczaniu pozytywnego wsparcia) w celu manipulowania innymi czy zdobywania ich sympatii


Każda z tych cech może zmniejszyć sympatię Sally. Badania w tej dziedzinie pokazały, że chociaż ludzie lubią być chwaleni i darzą sympatią osoby chwalące, to nie chcą być manipulowani. Jeżeli pochwała jest zbyt szczodra, jeżeli wydaje się nieuzasadniona lub — co ważniejsze — jeżeli osoba chwaląca może coś na tym zyskać, to nie będzie ona lubiana Edward E. Jones (1964, 1990) prowadził szerokie badania nad zjawiskiem ingracjacji — rozmyślnej próby manipulowania innymi

poprzez udzielanie pochwał i pozytywnego wsparcia (sprzężenia zwrotnego). W typowym eksperymencie pomocnik eksperymentatora obserwował studentkę, z którą przeprowadzano wywiad, i następnie starał się ją ocenić. Oceny zostały uszeregowane następująco: część badanych została oceniona negatywnie, część pozytywnie i część neutralnie. W jednym z badań osobie oceniającej (pomocnikowi) przypisano ukryty motyw — dokładnie rzecz biorąc, studentom powiedziano, że osoba oceniająca jest eksperymentatorem poszukującym ochotników do własnych badań i będzie później pytać studentów o zgodę. W rezultacie okazało się, że studenci bardziej lubili osoby oceniające ich pozytywnie niż te, które oceniały ich negatywnie — z jednym dramatycznym wyjątkiem: osoby oceniającej, której przypisano ukryty motyw. W stosunku do tej ostatniej studenci zakładali, że nagradzanie albo „maślenie im" bierze się wyłącznie z chęci pozyskania ochotników do badań, pochwała nie jest szczera i jest jedynie próbą manipulacji poprzez ingracjację. Stare przysłowie „Pochlebstwo prowadzi donikąd" jest zatem jawnie błędne. Pochlebstwo jest skuteczne, choć należy pamiętać o ograniczeniach i tak jak skomentował to Edward Jones „pochlebstwo zawsze gdzieś cię zaprowadzi", choć niekoniecznie tam, gdzie byś chciał.


Życie powiano być ufortyfikowane wieloma przyjaźniami. Kochać i być kochanym to największa radość istnienia 1 Sydney Smith, 1855


Lubić i być lubianym


To, jak bardzo ludzie nam schlebiają, nie jest jedynym czynnikiem wpływającym na nasze uczucia do innych. Jak bardzo inni są przyjacielscy i mili — czy inaczej: jak bardzo nas lubią — ma również znaczenie. Wszyscy bowiem lubimy być lubiani. To wspaniałe uczucie, gdy podchodzimy do kogoś i widzimy, że osoba ta wita nas z radością i zadowoleniem. Jest to uczucie o ogromnym znaczeniu i jeden z podstawowych determinant atrakcyjności interpersonalnej. Uczucie to jest tak ważne, że działa nawet wtedy, gdy brak jest innego czynnika — podobieństwa. W jednym z

eksperymentów, kiedy młoda kobieta wyrażała zainteresowanie badanymi mężczyznami jedynie poprzez nawiązywanie kontaktu wzrokowego (nachylała się ku nim, słuchając uważnie ich wypowiedzi), okazało się, że mężczyźni ci zdecydowanie ją polubili, mimo że nie zgadzała się z nimi w wielu ważnych kwestiach (Gold, Ryckman, Mosley, 1984). Bez względu na to, czy wskaźniki, do których się odwołujemy, mają charakter werbalny czy niewerbalny, to najważniejszym wyznacznikiem tego, czy lubimy osobę A, jest prawdopodobnie to, czy osoba A lubi nas (Berscheid, Walster, 1978; Condon, Crano, 1988; Hays, 1984; Kenny, La Voie, 1982; Kenny, Nasby, 1980; Secord, Backman, 1964). Oczywiście to, co myślimy, wpływa na to, co robimy. Przekonanie, że nowo poznana osoba nas lubi, zachęca do zachowywania się w sposób przyjacielski i bardziej otwarty niż wtedy, gdybyśmy sądzili inaczej. Co sądzicie, jaki efekt będzie miało nasze zachowanie? Osoba ta bez wątpienia odpowie ciepło na nasze przyjazne gęsty, a jej zachowanie wzmocni z kolei nasz serdeczny stosunek do niej. Jest to jeszcze inny przykład samospełniającego się proroctwa, kiedy początkowa wiara w to, że jest się lubianym, pcha nas do równie przyjaznych zachowań, wywołując ponownie przyjazne reakcje wobec nas i oczywiście dalej — nas wobec kogoś.


RYCINA 10.6. Lubić i być lubianym. Badanym podano nieprawdziwą informację zwrotną, że ich partner eksperymentalny lubi ich lub że ich nie lubi. Osoby badane bardziej polubiły swoich partnerów, jeżeli im wcześniej powiedziano, że ich partner je lubi (porównaj część wykresu po lewej stronie), partnerzy zaś odpłacali tą samą monetą. Przekonania naprawdę kształtują rzeczywistość (zaczerpnięto z: Curtis, Miller, 1986)


Aby zilustrować ten proces, Rebecca Curtis i Kim Miller (1968) zaplanowały bardzo pomysłowy eksperyment. Połączyły one studentów biorących w nim udział w pary; studenci przed eksperymentem się nie znali. W każdej parze jednej z osób, wybranej w sposób losowy, przekazywano specjalnie dobraną informację. Curtis i Miller stworzyły sytuację eksperymentalną w taki sposób, aby część badanych studentów uwierzyła, że jest lubiana przez partnera, a część uważała, że jest nie lubiana. Osoby badane spotkały się w parach po raz kolejny, by ze sobą porozmawiać. I tak — jak przewidziano — osoby, które sądziły, że są lubiane, zachowywały się w sposób bardziej przyjacielski wobec partnera czy partnerki, mówiły więcej o sobie, chętniej

zgadzały się w istotnych kwestiach poruszonych w dyskusji i ogólnie zachowywały się serdeczniej, bardziej przyjacielsko niż osoby sądzące, że są nie lubiane. Co więcej, osoby uważające, że są lubiane, rzeczywiście były lubiane, i to o wiele bardziej niż osoby zakładające, że są nie lubiane. Zatem partnerzy w diadzie odzwierciedlali swoje zachowania. Przedstawione na rycinie 10.6 rezultaty wyraźnie wskazują, że jeżeli zachowujemy się w sposób wyrażający naszą wiarę w to, że

dajemy się lubić i wszyscy dookoła nas lubią, to zwiększamy prawdopodobieństwo, że inni nas polubią. „Śmiej się, a świat będzie się śmiał do ciebie" — trudno nie przyznać racji staremu porzekadłu.


Konsekwencje zmian w czyjejś sympatii do nas: efekt zysku-straty.


Nienawiść całkowicie pokonana przez miłość przechodzi w miłość; a miłość staje się wówczas większa, gdy pierwej była nienawiść. Ten, kto zaczyna kochać rzecz, której z przyzwyczajenia nienawidził czy też o której myślał z bólem w sercu — niezależnie od samej miłości — czuje przyjemność. — Spinoza, 1663


efekt zysku-straty: zjawisko polegające na tym, że tym bardziej lubimy daną osobę, im więcej wysiłku musieliśmy wlożyć w zmianę jej pierwotnej opinii o nas (tj. nie lubiani na początku znajomości teraz jesteśmy lubiani), natomiast tym mniej lubimy daną osobę, im więcej jej pierwotnej sympatii straciliśmy (tj. jeżeli na początku znajomości nas lubiła, a teraz nas nie lubi)


Jak się przekonaliśmy, to, czy jesteśmy lubiani, jest ważnym wyznacznikiem naszych sympatii do innych. Jedno z oczywistych pytań, które należałoby postawić w tym miejscu, brzmi następująco: Czy wraz ze wzrostem sympatii innych do nas oraz częstotliwości okazywania nam przyjaznych uczuć wzrasta nasz stopień sympatii do drugich? Odpowiedź nie jest prosta. Umówmy się, że spotkaliście Alberta na przyjęciu i że rozmawialiście z nim przez kilka minut. Następnie odwiedzaliście go w akademiku kilka razy, wdając się z nim siedmiokrotnie w dyskusję. Dla psychologa społecznego szczególnie interesujące są cztery rezultaty tych rozmów: a) Albert w

czasie wszystkich siedmiu spotkań zachowuje się wobec was wyłącznie pozytywnie; b) Albert zachowuje się wobec was wyłącznie negatywnie we wszystkich siedmiu rozmowach; c) jego zachowanie podczas pierwszych rozmów jest negatywne, lecz z czasem staje się coraz bardziej pozytywne; d) jego zachowanie podczas pierwszych kilku spotkań jest pozytywne, lecz z czasem staje się coraz bardziej negatywne. W której z tych sytuacji polubilibyście Alberta najbardziej? Aby odpowiedzieć na to pytanie, Elliot Aronson i Darwyn Linder (1965) stworzyli dokładnie takie sytuacje eksperymentalne, jak wyżej wymienione. Studentki college'u spotykały się parę razy

z koleżanką z wyższego roku i rozmawiały z nią na różne tematy. Po każdym spotkaniu uczestniczki mogły podsłuchać rozmowę pomiędzy eksperymentatorem i tą właśnie studentką, która oceniała swoje rozmówczynie. W rzeczywistości oceniająca była współpracownikiem eksperymentatora, a jej oceny zostały dokładnie wcześniej ustalone i były zgodne ze schematem, jaki został opisany powyżej. Były one: a) całkowicie pozytywne; b) całkowicie negatywne; c) realizujące zasadę zysku (najpierw negatywne, potem coraz bardziej pozytywne); d) realizujące zasadę straty (najpierw pozytywne, potem coraz bardziej negatywne). Uczestniczki eksperymentu

poproszono następnie, aby powiedziały, na ile polubiły studentkę, która je oceniała. Może się wydawać, że im bardziej pozytywne były oceny, tym większą sympatią była darzona współpracowniczka eksperymentatora. W rzeczywistości jednakże uczestniczki znajdujące się w warunkach zysku, polubiły ją o wiele bardziej niż uczestniczki, które otrzymały jedynie pozytywne oceny. Tak samo studentki, które znalazły się w sytuacji straty, polubiły starszą koleżankę znacznie mniej w porównaniu z tymi, które otrzymywały jedynie oceny negatywne. Takie zjawisko znane jest pod nazwą efektu zysku i straty. Powstaje jednak pytanie: dlaczego zysk daje w rezultacie lepsze efekty w porównaniu ze stałą pozytywną oceną? I dlaczego strata jest bardziej dotkliwa niż stała negatywna ocena? Istnieje kilka możliwych wyjaśnień. Jedno z nich zostało zaproponowane już 300 lat temu przez filozofa Benedykta Spinozę, którego cytowaliśmy wcześniej. To jego intuicja zainspirowała właśnie Aronsona i Lindera w 1965 r. do opracowania opisanego wyżej eksperymentu. Aronson i Linder uważali, że aby wystąpił efekt zysku i straty, muszą zostać spełnione dwa warunki. Po pierwsze, zysk albo strata nie powstaje w wyniku działania jakiejkolwiek sekwencji pozytywnych czy negatywnych twierdzeń — konieczna jest zintegrowana sekwencja prowadząca do zmiany istoty rzeczy. Innymi słowy, jeżeli na początku określicie kogoś jako osobę głupią i nieszczerą, a następnie stwierdzicie, że jest ona wspaniałomyślna i wysportowana, to zjawisko zysku nie powstanie, ponieważ w grę wchodzą zupełnie różne atrybuty. Jeżeli natomiast na początku dana osoba zostanie oceniona jako głupia i nieszczera, a następnie

stwierdzicie, że zmieniliście zdanie i że ta osoba jest mądra i szczera, to mamy tu do czynienia z prawdziwym zyskiem. W tej ostatniej sytuacji postawy negatywne zostały bowiem zastąpione postawami dokładnie odwrotnymi. Eksperyment, w którym ta zależność została potwierdzona, był przeprowadzony przez Davida Mettee i współpracowników (1973). Efekt zysku ujawniał się tylko w sytuacjach, w których zmiana dotyczyła istoty rzeczy. Po drugie, aby efekt zysku i straty mógł się ujawnić, zmiana postaw musi zachodzić stopniowo. Jak wykazali to w swoim eksperymencie David Mettee i Elliot Aronson (1974) nagła zmiana postawy jednej osoby odbierana jest przez zainteresowanego podejrzliwie i ze zmieszaniem, zwłaszcza gdy przesłanki tej zmiany były znikome. Na przykład, jeżeli ktoś — na podstawie jednego spotkania — ocenia drugą osobę jako głupią, a już po drugim jako mądrą, to taka zasadnicza i szybka zmiana wywołać może tylko podejrzenia. Czy ta osoba chce czegoś — zastanawiamy się? Czy jest to próba ingracjacji (Jones, 1964)? Tymczasem stopniowa zmiana cudzej opinii o nas (warunki powstania zjawiska zysku) wydaje się uzasadniona. Nie budzi naszych podejrzeń, a osobę lubimy nawet bardziej, ponieważ

sądzimy, że ją do siebie przekonaliśmy. Co więcej, jak już mówiliśmy w tym rozdziale, ludzie, którzy potrafią być krytyczni, wydają się bardziej inteligentni, bardziej kompetentni i przenikliwi w porównaniu z tymi, którzy dostrzegają wyłącznie pozytywną stronę rzeczy (Amabile, 1983). Być lubianym przez kogoś, kto lubi wszystkich, jest oczywiście lepsze niż nie być lubianym przez nikogo, lecz nie jest to uczucie szczególnie satysfakcjonujące. Jeżeli lubi nas ktoś, kto jest

spostrzegawczy, kto ma wysokie standardy, kto nie czuje przymusu mówienia wszystkim miłych rzeczy, to czujemy się szczególnie docenieni. Elaine Walster i współpracownicy (1973) przeanalizowali warunki typu „partner trudny do zdobycia" w sytuacji randki. Stwierdzili oni, że osoba zachowująca się według tego wzoru nie jest atrakcyjna dla innych, gdyż wywołuje duży lęk przed odrzuceniem. Najbardziej preferowanym typem randki była natomiast sytuacja typu „partner selektywnie trudny do zdobycia", a więc spotkanie z osobą, która wyraża zainteresowanie nami, ale nie jest pod wrażeniem innych osób, naszych potencjalnych konkurentów. W terminach zysku i straty jednym ze sposobów zademonstrowania umiejętności różnicowania ocen jest wcześniejsze wyrażanie negatywnych opinii, co sprawi, że oceny pozytywne będą znacznie cenniejsze.


Na koniec przeanalizujmy drugą stronę zagadnienia — warunki straty. Ciąg nie słabnących negatywnych ocen, chociaż bolesny, można uzasadnić, przypisując osobie oceniającej cechy mizantropa, czyli uważając ją za osobę skwaszoną, wiecznie niezadowoloną, która nie lubi nikogo i niczego. Natomiast sytuację, w której na początku obdarowano nas pozytywnymi uczuciami, ale przechodzącymi następnie w uczucia coraz bardziej negatywne, trudno zbyć stwierdzeniem, że osoba wypowiadająca takie opinie jest kompletnie nieodpowiedzialna. Przecież, mimo

wszystko, była ona dla nas bardzo miła na początku. Tak więc warunki straty, w porównaniu z warunkami całkowitej negacji, stwarzają sytuację bardziej dokuczliwą i prowadzą w efekcie do ujawniania się silniejszych uczuć o zabarwieniu negatywnym.


Miłość często nie jest niczym innym jak korzystną wymianą pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy otrzymują maksimum tego, czego mogli się spodziewać, wziąwszy pod uwagę ich wartość na rynka osobowości. — Erich Fromm, 1955


Teorie atrakcyjności interpersonalnej: wymiana społeczna i równość


Determinanty atrakcyjności interpersonalnej, o których mówiliśmy do tej pory, obejmują cechy sytuacji (pokrewieństwo, powtarzająca się ekspozycja), cechy indywidualne (fizyczna atrakcyjność, podobieństwo, uzupełnianie się) oraz elementy zachowania (nagradzanie, komunikowanie sympatii). Teraz natomiast chcielibyśmy zająć się tymi teoriami atrakcyjności interpersonalnej, które wiążą ze sobą wszystkie omówione wyżej zjawiska.


teoria wymiany społecznej: w teorii tej zakłada się, że to, co ludzie sądzą o swoim związku z inną osobą, zależy od tego, jak spostrzegają nagrody, które daje im ten związek, koszty, na jakie się narażają, na jaki — ich zdaniem — związek zasługują i jakie jest — ich zdaniem — prawdopodobieństwo nawiązania lepszych stosunków z kimś innym


Teoria wymiany społecznej. Wiele ze zmiennych, które omówiliśmy do tej pory, możemy potraktować jako przykłady nagród społecznych. Miło jest otrzymać potwierdzenie trafności własnych postaw; im bardziej cudze postawy są podobne do naszych, tym bardziej czujemy się nagrodzeni. I podobnie, nagrodą jest przebywanie z kimś, kto jest fizycznie atrakcyjny, kto nas nagradza i kto nas lubi. Tak więc, jednym ze sposobów podsumowania naszej dyskusji jest stwierdzenie, że im więcej nagród społecznych otrzymujemy ze strony drugiej osoby (inaczej: im mniejsze są koszty), tym bardziej tę osobę lubimy. Ten punkt widzenia pojawił się już około

trzystu lat temu w pracach francuskiego eseisty i prowokującego felietonisty Francois La Rochefoucaulda, który w sposób pokrętny zdefiniował przyjaźń jako „plan wzajemnej wymiany osobistych awantaży i łask". Chociaż La Rochefoucauld był prawdopodobnie nadmiernie cyniczny, proponując taką definicję, to niewątpliwie jest w niej ziarno prawdy. Jeżeli koszty utrzymywania związku (np. w kategoriach niepokoju emocjonalnego) znacznie przewyższają zyski (np. w kategoriach otrzymywania pochwał czy wsparcia), to najprawdopodobniej nie potrwa on zbyt

długo. Ten prosty pomysł, że relacje między ludźmi (podobnie jak rynek) można opisać za pomocą ekonomicznego modelu kosztów i zysków, został rozwinięty przez psychologów i socjologów w złożone teorie wymiany społecznej (Blau, 1964; Romans, 1961; Kelley, Thibaut, 1978; Thibaut, Kelley, 1959). W teorii wymiany społecznej zakłada się, że to, co ludzie sądzą (pozytywnie lub negatywnie) o swoim związku z inną osobą, będzie zależało od tego, jak pojmują nagrody, które daje im ten związek, koszty, na jakie się narażają, co sądzą o tym, na jaki związek zasługują, i

jakie jest, ich zdaniem, prawdopodobieństwo nawiązania lepszych stosunków z kimś innym. Innymi słowy, kupujemy to, co najlepsze, a wiec taki związek, który daje nam najwięcej korzyści za nasze emocjonalne dolary. Podstawowymi pojęciami teorii wymiany społecznej są pojęcia nagrody, kosztów, efektów i poziomu porównywania czy inaczej — odniesienia (Secord, Backman, 1964).


poziom odniesienia: bilans (wyrażony w terminach kosztów i nagród), jakiego oczekujemy od danego związku


Nagrody są pozytywnymi aspektami związku, które czynią go wartościowym i wzmacniającym. Przez to pojęcie rozumiemy zarówno cechy indywidualne, konkretne zachowania naszego partnera (o których mówiliśmy do tej pory), jak i nasze umiejętności osiągania zewnętrznych korzyści dzięki znajomości zalet partnera (np. dostęp do pieniędzy, status, działalność czy grono interesujących przyjaciół; Lott, Lott, 1974). Koszty to oczywiście druga strona medalu i każda przyjaźń czy

romantyczny związek wiąże się z pewnymi kosztami (np. konieczność znoszenia wszystkich drażniących nawyków czy wad drugiej osoby). Efektem związku jest rachunek nagród i kosztów. Można o tym myśleć w kategoriach formuły matematycznej, której wynik otrzymuje się, odejmując koszty od nagród. (Jeżeli otrzymacie wynik ujemny, to wasz związek nie jest w dobrej kondycji). Harold Kelley i John Thibaut (1978; Thibaut, Kelley, 1959) twierdzą, że to, czy dany związek jest dla nas satysfakcjonujący, zależy od innej zmiennej, a mianowicie od poziomu odniesienia, czyli od tego, jakiego efektu (wyrażonego w terminach kosztów i zysków) oczekujemy od konkretnego związku. W ciągu całego życia zbieramy historie związków z innymi ludźmi, a to powoduje, że mamy określone oczekiwania co do naszych aktualnych i przyszłych związków. Niektórzy ustawiają poprzeczkę (poziom odniesienia) bardzo wysoko, oczekując wielu nagród i licząc na

małe koszty. Jeżeli dany związek nie spełnia tych oczekiwań, to będą oni nieszczęśliwi i niezadowoleni. I przeciwnie — ci, których poziom odniesienia umieszczony jest nisko, będą — w takim samym związku — szczęśliwi, ponieważ dla nich jest oczywiste, że związki rodzą trudności, a więc są kosztowne. Wreszcie nasza satysfakcja z danego związku zależy od tego, jak spostrzegamy prawdopodobieństwo zastąpienia go innym, bardziej satysfakcjonującym, czy mówiąc inaczej, zależy od porównawczego poziomu odniesienia dla związków alternatywnych. Przecież tyle osób znajduje się w naszym zasięgu. Może związek z inną osobą przyniesie lepsze

efekty czy wyższe nagrody i mniejsze koszty w porównaniu z aktualnym związkiem? Ludzie mający wysoki poziom odniesienia dla związków alternatywnych — czy to dlatego, że wierzą, iż cały świat pełen jest wspaniałych ludzi pragnących nawiązać z nimi kontakty, czy też dlatego, że znają taką osobę — łatwiej znajdują nowego przyjaciela czy kochanka. Natomiast osoby o niskim poziomie odniesienia prawdopodobnie będą dążyć do zachowania kosztownego związku, ponieważ dla nich to, co mają, nie jest może zbyt wartościowe, ale na pewno lepsze od ich oczekiwań wobec tego, co mogą znaleźć gdzie indziej (Simpson, 1987).


porównawczy poziom odniesienia: bilans (wyrażony w terminach kosztów i nagród), jakiego oczekujemy od danego związku, w porównaniu z innym, możliwym związkiem


Teoria wymiany społecznej uzyskała wiele dowodów natury eksperymentalnej. Przyjaciele (a także — jak pokażemy dalej — romantyczne pary) zwracają uwagę na koszty i nagrody, które przynoszą im własne związki — to zaś warunkuje, czy pozytywnie je oceniają (Jacobson, Waldron, Moore, 1980; Rusbult, 1983; Wills, Weiss, Patterson/ 1974). Jak w przypadku wszystkich uogólnień i tu napotykamy jednak wyjątki. Do tej pory poznaliśmy jeden z nich: w eksperymencie Aronsona i Lindera (1965), poświęconym zyskom i stratom, ludzie bardziej lubili tych, których sympatia do nich zwiększała się wraz z czasem trwania eksperymentu, niż tych, którzy wyrażali stałą pozytywną sympatię. Ten wynik trudno wyjaśnić w świetle teorii wymiany społecznej. Osoba dająca więcej nagród (pochwał) była bowiem lubiana mniej w porównaniu z osobą, która nagradzała w mniejszym stopniu.


W badaniach wykazano, że jeżeli ludzie są doskonali we wszystkich dziedzinach , to polubimy ich bardziej, jeżeli ujawnią choć najmniejszą skazę lub zdarzy im się popełnić gafę.


W rozdziale 3 przedstawiliśmy jeszcze jeden wyjątek, a mianowicie badania, z których wynika, że lubimy także te osoby, które były przyczyną naszych cierpień. Przypomnijmy zwłaszcza eksperyment Elliota Aronsona i Judsona Millsa (1959). Okazało się w nim, że studenci college'u, którzy przeszli przez przykrą procedurę stawania się członkiem grupy, byli bardziej oczarowani grupą niż ci, którzy nie mieli takich nieprzyjemnych doświadczeń. Gdzie tu nagroda? Dlaczego ktoś, kto kojarzy się z bólem i nieprzyjemnymi przeżyciami, jest spostrzegany jako bardziej atrakcyjny w porównaniu z osobami, które nie budzą takich skojarzeń? Jak pokazaliśmy w rozdziale 3, w sytuacji, w której narażeni jesteśmy na niemiłe zachowania w zamian za małą nagrodę, może dojść do powstania zjawiska dysonansu. Dysonans ten da się zredukować przez zwiększenie naszej sympatii do realizowanego zadania (osoby).


Tym samym, chociaż generalnie lubimy ludzi, którzy mają wiele zdolności i zalet i którzy są kompetentni w tym, co robią, to można przypuszczać, że jeżeli okażą się zbyt doskonali, będziemy się czuć źle w ich towarzystwie. Osoby takie wydają się niedostępne, dalekie, nadludzkie. Jednak polubimy je tym bardziej, im więcej niedoskonałości będą one ujawniać (np. będą ponosić jakieś koszty). I tak, na przykład, gdyby Sam był znakomitym matematykiem, świetnym graczem w baseball i wybrednym elegantem, to polubilibyśmy go bardziej, gdyby choć raz źle dodał kolumnę cyfr, przepuścił łatwą piłkę czy pokazał się publicznie z tłustą plamą na krawacie. Jak pewnie sobie

przypominacie, w rozdziale 2 omawialiśmy eksperyment Elliota Aronsona, Bena Willermana i Joannę Floyd (1966). W tym doświadczeniu studenci college’u słuchali nagrania dokonanego przez jedną z czterech osób (tworzących różne warunki eksperymentalne): a) osobę niemal doskonałą; b) osobę niemal doskonałą, której przydarzyła się głupia historia (wylała na siebie filiżankę kawy); c) osobę mierną; d) osobę mierną, której przydarzyła się głupia historia. Która z tych czterech osób była lubiana najbardziej? Nie była to wcale osoba z największą liczbą nagród — tu: osoba

najbardziej pozytywna. Była to natomiast osoba doskonała, która okazała się jednak niezdarna. Wylanie na siebie filiżanki kawy wzbudziło sympatię w stosunku do osoby uznanej za ideał i tym samym sprawiło, że stała się ona jeszcze bardziej atrakcyjna. Natomiast, gdy taki sam brak zręczności zademonstrowała osoba przeciętna, to nie tylko nie wzbudziło to niczyjej sympatii, ale spowodowało, że osoba ta stała się jeszcze mniej atrakcyjna. W konkluzji możemy stwierdzić, że choć na ogół lubimy te osoby, których zachowanie jest dla nas najbardziej nagradzające, to uogólnienie to dokładnie przeanalizowane okazuje się nadmiernym uproszczeniem. Jedną z przyczyn może być to, że czasami trudno z góry wskazać, jakie zachowanie okaże się

najbardziej nagradzające. Tak więc, jak to pokazaliśmy, istnieją takie specyficzne okoliczności, w których bardziej lubimy tych, którzy na początku byli wobec nas krytyczni lub którzy byli przyczyną naszych cierpień. Istnieją również sytuacje, w których wolimy osoby mniej doskonałe od idealnych.


Teoria równości. Niektórzy badacze krytykowali teorię wymiany społecznej, ponieważ pomijano w niej tak ważne zmienne warunkujące powstawanie relacji interpersonalnych jak pojęcie uczciwości czy równości. Teoretycy zajmujący się pojęciem równości — tacy jak Elaine Walster, Ellen Berscheid i George Homans — twierdzili, że ludziom nie zależy wyłącznie na zdobyciu maksymalnych nagród za najniższą cenę. Zwracają oni uwagę też na równość inwestycji obu stron wnoszonych w dany związek — a więc, czy nagrody i koszty, które są ich udziałem, są równe nagrodom i kosztom ich partnera (Homans, 1961; Walster, Walster, Berscheid, 1978). Naukowcy ci opisują relacje interpersonalne oparte na równości wkładów jako związki najbardziej szczęśliwe i stabilne. I przeciwnie, związki, w których wkłady są nierówne, powodują powstanie wrażenia nadmiernej rentowności (dużo nagród, niskie koszty, mało czasu czy energii angażowanej w podtrzymanie związku) czy zbyt niskiej rentowności (mało nagród, wysokie koszty, dużo czasu czy energii angażowanej w utrzymywanie związku). Zgodnie z teorią równości zarówno osoby

czerpiące nadmierne korzyści, jak i osoby mające zbyt małe profity, powinny być niezadowolone z takiego stanu rzeczy i dążyć do przywrócenia równowagi. Twierdzenie to wydaje się sensowne w przypadku osób odnoszących za mało korzyści (bo któż chce kontynuacji niesatysfakcjonującego związku?). Dlaczego więc osoby, które tak wiele zyskują, miałyby zrezygnować z tego, co teoria wymiany społecznej określa jako korzystny interes (dużo nagród, małe koszty, mały wysiłek)?


Elaine Hatfieid (Walster) i współpracownicy twierdzili, że pojęcie równości stanowi ważną normę społeczną — ludzie w końcu będą się czuć niezręcznie, a nawet doświadczać poczucia winy, jeżeli otrzymają więcej, niż na to zasłużyli. Przyjrzyjmy się zatem faktom. Czerpanie nadmiernych korzyści nie wydaje się tak złe jak osiąganie zysków zbyt małych, co dowiodły liczne badania. Brak równości odbierany jest jako problem wtedy, gdy dotyczy osób osiągających za małe korzyści (Hatfieid, Greenberger, Traupmann, Lambert, 1982; Traupmann, Petersen, Utnę, Hatfieid, 1981). Reguły wymiany i równości społecznej mogą wydawać się akademickie i mało wyrafinowane jako sposób określenia związków braterskich i intymnych. Pomimo wszystko ujawniają się one we wszystkich związkach. Jednakże większość ludzi stara się nie działać ściśle według zasad wymiany społecznej — takiego społecznego coś za coś. Jak się później przekonamy, w związkach długotrwałych, w których mniej się koncentrujemy na dziennym zestawianiu zysków i kosztów, częściej się tę regułę pomija.


teoria równości: teoria, w której przyjmuje się, że ludzie czują się najszczęśliwsi w związkach, w których zarówno koszty, jak i zyski będące udziałem jednej ze stron są w przybliżeniu takie same jak koszty i zyski przypadające drugiej stronie


Związki uczuciowe


Czytelniku, jeżeli dotarłeś do tego miejsca, to masz wystarczająco dużo wiedzy, aby umieć wywrzeć dobre pierwsze wrażenie na kimś, kogo wkrótce spotkasz. Przypuśćmy, że pragniesz, aby polubiła cię Ciaudia. Powinieneś zatem często przebywać w jej pobliżu, aby stać się osobą, którą ona zna; zachowywać się w sposób dla niej gratyfikujący i podkreślać wasze wzajemne podobieństwo. Pochlebstwo zawsze gdzieś cię zaprowadzi, ale jeżeli chcesz być szczególnie mądry, to na początku znajomości bądź nieco krytyczny, a następnie nie szczędź komplementów.

Nie gwarantujemy, że ty i Ciaudia zostaniecie świetnymi przyjaciółmi, ale w sytuacji, gdy inne zmienne będą zrównoważone, technika ta bywa skuteczna. Mogliście zauważyć, że wszystkie te rady odwołują się do pojęcia pierwszego wrażenia, jakie wywieramy na drugiej osobie. I rzeczywiście, pierwsze wrażenie może się okazać niezwykle istotne. Jeżeli będzie ono złe, możemy nie mieć już drugiej szansy, aby wywrzeć lepsze. Często jednak interesuje nas coś więcej niż tylko wywarcie odpowiedniego pierwszego wrażenia. Wszyscy chcielibyśmy nawiązywać relacje

wychodzące poza powierzchowne pierwsze wrażenie. Czasami naszym celem jest znalezienie bliskiego przyjaciela czy nawet kochanki lub kochanka i zdobycie miłości, bliskości czy zaangażowania. Pytaniem, które warto zatem tu postawić, jest pytanie o to, czy techniki omówione do tej pory są równie skuteczne przy nawiązywaniu związków uczuciowych, jak były przy zdobywaniu nowych przyjaciół. Oczywiście możecie zapytać także, czy w przypadku zakochania się i zawiązywania długotrwałego związku uczuciowego (tak jak w przypadku Hildy Vogel i Nathana Serlina, o których pisaliśmy na początku tego rozdziału) liczy się coś więcej poza

bliskością, podobieństwem i nagrodami społecznymi? Do niedawna psychologowie społeczni nie mieli zbyt wiele do powiedzenia w tej kwestii. Badania nad atrakcyjnością interpersonalną koncentrowały się niemal wyłącznie na wywieraniu pierwszego wrażenia. Dla czego? Częściowo dlatego, że naukowe badanie związków uczuciowych między ludźmi jest znacznie trudniejsze niż badanie pierwszego wrażenia. Jak łatwo sobie wyobrazić, przygotowanie preparatu mikroskopowego ze związków uczuciowych musi napotkać wiele trudności. Po pierwsze, nie sposób posłużyć się tu najbardziej wartościową — z naukowego punktu widzenia — metodą

eksperymentalną. W rozdziale 2 pokazaliśmy, że jedynym sposobem ustalenia, czy jedna zmienna jest przyczyną innej, jest wykorzystanie metody eksperymentalnej, w której badacz losowo przypisuje osoby do różnych warunków. Metoda ta jest łatwa do zastosowania w przypadku badania zjawiska pierwszego wrażenia. Wyobraźmy sobie jednak położenie badacza chcącego sprawdzić, czy podobieństwo prowadzi do miłości, a co za tym idzie, do długotrwałego związku. Przypisanie ludzi do warunków eksperymentalnych, w których mają oni spotkać osoby podobne lub niepodobne do siebie, a później oczekiwanie tygodniami, aż między nimi zakwitnie miłość (lub nie będą już mogli dłużej siebie znieść), musi rodzić niewyobrażalne trudności natury zarówno praktycznej, jak i etycznej! Po drugie, uczucia i zażyłość charakterystyczne dla związku uczuciowego są trudne do zmierzenia. Świetnie to zostało ujęte w poemacie Beilby Porteus: Miłość jest czymś tak wzniosłym, Że opis ją tylko pomniejszy; Tym, co czuję, lecz nie zdefiniuję, Tym, co znam, lecz słowami nie oddam. Tak więc psychologowie pragnący zmierzyć takie niedookreślone uczucia jak miłość

czy namiętność stają niewątpliwie przed zniechęcającym zadaniem.


Chociaż trudności związane z badaniem związków uczuciowych są ogromne, to na szczęście nie są nie do pokonania. W minionej dekadzie psychologowie społeczni uczynili istotny postęp w badaniach natury miłości (jak się rozwija i jak powstaje). Rozpocznijmy jednak od najtrudniejszego chyba pytania, które można tu postawić: czym jest miłość? Jeżeli kiedykolwiek byliście zakochani, to przypomnijcie sobie wasze pierwsze uczucia związane z ukochaną osobą. Prawdopodobnie była to kombinacja oszołomienia, tęsknoty, radości i rozpaczy. „Zauważył mnie dziś wieczorem — ledwie mogłam oddychać z wrażenia!" „Kiedy mnie pocałowała — czułem, że unoszę się w powietrzu!" „Wydaje mi się, że on kocha inną — mogłabym się położyć i umrzeć!" Starożytni Grecy traktowali te dziwne i oszałamiające uczucia jako rodzaj szaleństwa wywołującego wszystkie irracjonalne i obsesyjne zachowania. Choć czasy się zmieniły, to przecież jest nam znana udręka i ekstaza, które przeżywamy wraz z miłością.


Szukając sensu w miłości, tracimy sens własnych działań. — przysłowie francuskie


miłość braterska: uczucie zaangażowania, bliskości w stosunku do drugiej osoby, któremu nie towarzyszy namiętność ani pobudzenie fizyczne


Jest wielu psychologów, którym udało się stworzyć miary miłości (Aron, Aron, Smollan, 1990; Berscheid, 1988; Berscheid, Snyder, Omoto, 1989; Henrick, Henrick, 1986; Kelley, 1983; Lee, 1977, 1988; Rubin, 1970, 1973; Shaver, Schwartz, Kirson, 0'Connor, 1987). Pierwsze próby polegały na rozróżnieniu uczucia miłości od uczucia sympatii. Usiłowano dowieść — czego można było oczekiwać — że kochać, oznacza coś innego niż „bardzo lubić", jak też coś innego niż jedynie pociąg seksualny (Rubin, 1970). Później starano się bardziej zgłębić to zjawisko, przypisując mu to, co intuicyjnie wydaje się oczywiste: istnieje wiele rodzajów miłości. Przeanalizujmy dla przykładu miłość między Herbem i Mary, dwojgiem siedemdziesięciolatków, którzy obchodzą pięćdziesiątą rocznicę swojego ślubu. Żywią oni ku sobie głębokie uczucia wsparte zażyłością i gotowością do poświęcenia, ale ich miłość jest chłodniejsza w porównaniu z miłością Jane i Franka, którzy także mają po siedemdziesiąt lat, tylko że dopiero niedawno się spotkali i zakochali w sobie. Herb i Mary nie powiedzą najprawdopodobniej o sobie, że są oszołomieni i że ich miłość przypomina jazdę na diabelskim kole. Pomimo to oczywiście są oni — jota w jotę — tak samo zakochani jak Jane i Frank, a nawet można by sądzić — że bardziej. Co natomiast z uczuciami nieseksualnego zaangażowania i ciepła, jakie bliscy przyjaciele odczuwają w stosunku do siebie? Moglibyśmy i tu — opisując je — posłużyć się pojęciem miłości, choć niewątpliwie jest to miłość innego rodzaju niż ta, jaką odczuwały obie wspomniane wyżej pary. Psychologowie społeczni twierdzą, że dobra definicja miłości powinna ujmować ją w całej złożoności — zawierać pojęcie zarówno

namiętności, oszołomienia, jak też głębokiego i długotrwałego zaangażowania. Jednym z najbardziej znanych rozróżnień jest podział na miłość braterską oraz miłość erotyczną (Hatfieid, 1988; Hatfiełd, Walster, 1978). Miłość braterska definiowana jest jako uczucie zaangażowania, bliskości w stosunku do drugiej osoby, któremu nie towarzyszy namiętność czy pobudzenie fizyczne. Ludzie mogą odczuwać miłość braterską w związkach nieseksualnych (takich jak bliska przyjaźń) oraz seksualnych, w których przeżywają oni uczucie głębokiej bliskości (miłość braterska), lecz jednocześnie nie odczuwają nadmiernej namiętności czy podniecenia.


RYCINA 10.7. Skala do pomiaru miłości erotycznej. Przedstawione twierdzenia są częścią kwestionariusza przeznaczonego do pomiaru miłości erotycznej. Zauważmy, że twierdzenia te pozwalają uchwycić stopień, w jakim ludźmi rządzą silne, nie kontrolowane myśli, intensywne uczucia oraz jawne działania na rzecz przedmiotu ich uczuć (zaczerpnięto z: Hatfieid, Sprecher, 1986)


Miłość erotyczna to intensywna tęsknota za drugą osobą. Gdy wszystko przebiega dobrze — druga strona również nas kocha — odczuwamy ogromne spełnienie i ekstazę. Jeżeli zaś nasze sprawy nie układają się jak należy — nasza miłość nie jest odwzajemniona — odczuwamy głęboki smutek i rozpacz. Ten rodzaj miłości charakteryzuje się przeżywaniem pobudzenia fizycznego, które sprawia, że w obecności osoby ukochanej brak nam tchu i gwałtownie bije serce. Elaine Hatfieid i Susan Sprecher (1986) stworzyły kwestionariusz do pomiaru miłości namiętnej (patrz ryć. 10.7). Miłość namiętna, w sensie definiowanym przez tę skalę, obejmuje dominujące nie kontrolowane myśli, intensywne uczucia oraz jawne zachowania w stosunku do obiektu miłości. Jak widać, ten rodzaj miłości da się wyraźnie odróżnić od miłości chłodniejszej, mniej namiętnej, takiej, jaka jest pomiędzy Herbem i Mary.


miłość erotyczna: intensywna tęsknota za drugą osobą, której towarzyszy fizjologiczne pobudzenie. Kiedy wszystko układa się dobrze — druga strona również nas kocha — przeżywamy ogromne spełnienie i ekstazę, a kiedy nie — odczuwamy głęboki smutek i rozpacz


RYCINA 10.8. Trójkąt miłości. Zgodnie z trójczynnikową teorią miłości można wyróżnić siedem jej form; każda z nich składa się w różnym stopniu z bliskości, namiętności i zaangażowania (zaczerpnięto z: Sternberg, 1988)


trójczynnikową koncepcja miłości: koncepcja, zgodnie z którą miłość jest stanem składającym się z trzech podstawowych elementów: uczucia bliskości, namiętności oraz zaangażowania


Prosty podział dychotomiczny miłości nie satysfakcjonuje wielu badaczy. Robert Sternberg (1986,1988) jest autorem trójczynnikowej koncepcji miłości, w której miłość jest stanem składającym się z trzech podstawowych elementów: uczucia bliskości, namiętności oraz zaangażowania. Bliskość to uczucie silnego związku z drugą osobą. Namiętność jest najbardziej „gorącym" czynnikiem i wyraża się stopniem pobudzenia wobec partnera; dotyczy to także pobudzenia seksualnego. Zaangażowanie, wreszcie, definiowane jest na dwóch poziomach: decyzji krótkoterminowej (oznaczającej, że kochamy partnera) i długoterminowej (oznaczającej, że chcemy podtrzymać tę miłość i pozostać w związku z partnerem). Sternberg (1988) stworzył skalę do pomiaru trzech komponentów miłości, składającą się z twierdzeń takich, jak: „Mam poczucie, że między mną a .............. istnieje pełne zrozumienie" (uczucie bliskości), „Często w ciągu dnia łapię się na tym, że myślę o ............" (namiętność) czy „Wydaje mi się, że moja miłość do ............ będzie trwała przez całe życie" (zaangażowanie).


Te trzy składniki — bliskość, namiętność i zaangażowanie — można łączyć w różny sposób, tworząc rozmaite rodzaje miłości (patrz ryc. 10.8). Zatem miłość może składać się tylko z jednego komponentu lub z dowolnej kombinacji wszystkich trzech czynników. Można na przykład odczuwać w stosunku do kogoś namiętność czy pociąg fizyczny (być zaślepionym) i nie znać jej na tyle dobrze, aby przeżywać uczucie bliskości lub by chcieć się zaangażować w jakikolwiek sposób. Wraz z krzepnięciem uczucia związek może przerodzić się w miłość romantyczną, dla której charakterystyczne będzie zarówno uczucie bliskości, jak i namiętności, czy wręcz w miłość doskonałą, czyli harmonijny związek wszystkich trzech elementów. Sternberg posługuje się terminem „miłość braterska" w sposób podobny, jak objaśnialiśmy ten termin wyżej, po to, aby opisać miłość opartą na uczuciu bliskości i zaangażowania, lecz bez namiętności. Opisywany przez nas związek Herba i Mary mógł stać się nieco mniej namiętny, lecz za to oparty na większym uczuciu bliskości i zaangażowania.


Przyczyny miłości


Kiedy już zostały opracowane skale do pomiaru miłości, psychologowie społeczni zaczęli stawiać sobie poważniejsze pytania: w jaki sposób powstaje uczucie miłości i jak uczucie to jest podtrzymywane? Czy przyczyny powstawania miłości są takie same jak przyczyny czyjejś atrakcyjności? Można przypuszczać, że część omówionych do tej pory reguł i tu ma zastosowanie, jednak w przypadku uczucia miłości są one bardziej złożone i zawiłe. W przykładzie otwierającym ten rozdział, widzieliśmy, jak Nathan Serlin został zauroczony przez Hildę Vogel i jej niebieskie

oczy. Czy jednak fakt posiadania pięknych oczu jest wystarczający, aby stworzyć długotrwały związek? Poniżej omówimy niektóre z czynników wymienionych na początku rozdziału jako determinanty uczucia pierwszego wrażenia drugiej osoby i prześledzimy, jaką odgrywają one rolę w związku opartym na poczuciu bliskości.


Czymże w gruncie rzeczy jest nasze życie jak nie wielką zabawą, w której wszyscy próbujemy ustalić najlepszy kurs wymiany? — Malcohn Bradbury, 1983


inwestycyjny model związku: teoria, w której przyjmuje się, że to, co ludzie wnoszą w dany związek, zależy od satysfakcji, jaką im daje; satysfakcji definiowanej w kategoriach nagród, kosztów, a także poziomu odniesienia i porównawczego poziomu odniesienia oraz inwestycji, które stracą, gdy się z tego związku wycofają


Wymiana społeczna w związkach długotrwałych


Przekonaliśmy się już wcześniej, że każdy z nas lubi związek, który jest nagradzający. Gdy spotykamy nowych znajomych, czujemy się bardziej związani z tymi, którzy nas więcej nagradzają — są dla nas mili, przyjacielscy itp. Jeżeli chcemy, aby inni nas lubili, to i my powinniśmy obdarowywać ich nagrodami społecznymi (Blau, 1964; Homans, 1961). Reguła ta to reguła wymiany społecznej, o której już pisaliśmy wyżej. W jaki sposób jednak działa ona w związkach

długotrwałych? Czy w związkach opartych na uczuciu bliskości ludzie rzeczywiście przywiązują wagę do nagród i kosztów? Czy porównują swoje aktualne związki z tym, co ich zdaniem powinni otrzymywać w takim związku, a co nazwaliśmy indywidualnym poziomem odniesienia? Wreszcie, czy śledzą oni inne potencjalne możliwości? Badania eksperymentalne szeroko potwierdziły sensowność odwołania się do teorii wymiany społecznej przy analizowaniu związków opartych na uczuciu bliskości. I tak na przykład Caryl Rusbult (1983) wykazała, że chodzący ze sobą

dwudziestolatkowie zdecydowanie bardziej koncentrowali się na nagrodach przez pierwsze trzy miesiące. Ludzie spostrzegający swój związek z drugą osobą jako nagradzający twierdzili, że są szczęśliwi i zadowoleni. Mimo upływu czasu nagrody nadal były traktowane jako ważny czynnik. Po siedmiu miesiącach pary, które nadal były razem — w odróżnieniu od tych, które się rozeszły — twierdziły, że są coraz więcej nagradzane. Drugi natomiast czynnik — a mianowicie koszty — zaczynał być dostrzegany nieco później, wtedy, kiedy wartość nagród spada, bo uświadamiamy

sobie, że koszty też są. Nie dziwi więc teza sformułowana przez Rusbult, że wraz ze wzrostem subiektywnie ponoszonych kosztów znacząco maleje satysfakcja ze związku. Można powiedzieć, że nagrody są zawsze ważne dla wyniku końcowego, koszty zaś odgrywają coraz większą rolę wraz z upływem czasu. Taki opis związków uczuciowych może się wydawać czytelnikowi nazbyt uproszczony. Ludzie traktowani są w nim bowiem jako zimni kalkulatorzy traktujący własne związki w taki sam sposób jak posiadaną własność — sprzęt stereo czy komputer. Zestawiają oni zalety i wady swoich aktualnych partnerów i porównują je z plusami i minusami innych

ewentualnych partnerów. Jeżeli w związku są odnotowywane straty, możemy usłyszeć: „Przykro mi, kochanie, ale zgodnie z ostatnim zestawieniem twoje negatywy przewyższyły twoje pozytywy i biorąc pod uwagę to, co mogę znaleźć na każdym rogu ulicy, mówię ci — do widzenia". I nasz partner odchodzi. Taka wizja związku jest nie tylko niesmaczna, ale nie wyjaśnia ona w żaden sposób, dlaczego wiele osób nie opuszcza swoich życiowych partnerów, mimo że nie czują się usatysfakcjonowane, a inne — potencjalne — związki wydają się zdecydowanie lepsze. Caryl Rusbult i jej współpracownicy na pewno zgodziliby się z taką argumentacją i stwierdzili, że aby zrozumieć istotę związku charakteryzującego się dużą zażyłością, musimy rozważyć jeszcze jeden dodatkowy czynnik: indywidualny poziom inwestowania w związek (Kelley, 1983; Rusbult, 1980, 1983, 1991). Rusbult w proponowanym przez siebie inwestycyjnym modelu związku definiuje inwestycję jako to, co ludzie wnoszą w dany związek, a co zostanie utracone, gdy się z tego

związku wycofają. Przykłady inwestycji zawierają zarówno dobra materialne (finanse, środki i własność, np. dom), jak i niematerialne (dobro emocjonalne naszych dzieci, czas i energia emocjonalna poświęcona na budowanie związku czy poczucie własnej integralności). Im więcej inwestujemy w dany związek, tym mniej jest prawdopodobne, że go opuścimy, mimo że satysfakcjonuje on nas w niewielkim stopniu, a inne związki wydają się bardziej obiecujące (patrz ryć. 10.9). Można więc powiedzieć, że aby móc przewidzieć, czy ludzie pozostaną w związku uczuciowym z drugą osobą, musimy wiedzieć: a) jak satysfakcjonujący jest dla nich ten związek; b)

co myślą o innych możliwościach; c) ile zainwestowali w związek.


RYCINA 10.9. Inwestycyjny model zaangażowania. Zaangażowanie ludzi w dany związek zależy od ich satysfakcji czerpanej z tego związku, a wyrażonej w kategoriach nagród, kosztów i poziomu odniesienia, który służy im do porównań oraz wielkości inwestycji, jakie wnieśli w ten związek (zaczerpnięto z: Rusbult, 1983)


Aby przetestować zaproponowany przez siebie model, Rusbult (1983) poprosiła studentów college'u utrzymujących związki heteroseksuąlne o wypełnianie specjalnych kwestionariuszy przez siedem miesięcy. Mniej więcej co trzy tygodnie osoby badane odpowiadały na pytania treściowo obejmujące wszystkie trzy komponenty modelu (patrz ryć. 10.9). Dodatkowo Rusbult rejestrowała, czy partnerzy nadal tworzą parę, czy też zerwali ze sobą. Na rycinie 10.10 pokazano możliwość

przewidywania poziomu zaangażowania w dany związek oraz decyzji o zerwaniu, na podstawie znajomości stopnia czerpanej z niego satysfakcji, innych możliwości otwierających się przed partnerami oraz wnoszonych przez nich inwestycji. (Im wyższa wartość na skali, tym bardziej dany czynnik pozwala przewidywać stan zaangażowania i czas trwania związku). Kolejne badania zakończyły się uzyskaniem wyników podobnych do przedstawionych na rycinie 10.10, a odnoszących się do par małżeńskich w różnym wieku, związków lesbijskich, związków homoseksualnych oraz bliskich przyjaźni (bez podtekstu erotycznego), i to zarówno w stosunku do

mieszkańców Stanów Zjednoczonych, jak i Tajwanu (Rusbult, 1991). W przypadku związków długotrwałych zatem stopień zaangażowania nie jest prostą wypadkową wydzielanych nagród i kar.


RYCINA 10.10. Trafność modelu inwestycyjnego. W badaniu tym, przeprowadzanym w grupie studentów college'u, sprawdzano zakres, w jakim satysfakcja ze związku, porównawczy poziom odniesienia i wielkość inwestycji wnoszonych w związek determinują stopień zaangażowania w ten związek oraz decyzję zerwania go. Im większe natężenie tych zmiennych, w tym większym stopniu każda z nich, niezależnie od pozostałych, determinuje zarówno stopień zaangażowania w związek, jak i decyzję o zerwaniu. Wszystkie trzy zmienne okazały się dobrymi wskaźnikami stopnia

zaangażowania w związek oraz tego, czy związek ten zostanie zerwany czy nie (zaczerpnięto z: Rusbult, 1983)


Przyjaźnie, które trwają, to te, w których każda ze stron respektuje godność partnera do momentu, gdy któreś nie zechce czegoś naprawdę uzyskać od drugiego. — Cyrii Connolly


Równość: czy zawsze musi być „coś za coś"?


Omówiliśmy wcześniej teorię równości, zgodnie z którą tym, co najbardziej liczy się w danym związku, nie jest liczba nagród i kosztów, lecz sprawiedliwość w ich rozdzielaniu. Uzasadnieniem tej tezy jest dążenie do wyrównania pozycji tak, że — z grubsza biorąc — stosunek nagród i kosztów jest dla każdego partnera jednakowy. W wielu wcześniejszych badaniach wykazano, że ludzie zachowują się zgodnie z tą zasadą i stają się niezadowoleni wówczas, gdy równowaga ta ulegnie zachwianiu, a szala przechyli się na stronę jednego z partnerów. W badaniach par studenckich i par małżeńskich o dłuższym stażu wykazano na przykład, że osoby uważające swój związek za zrównoważony pod względem otrzymywanych nagród i ponoszonych kosztów, określały się jako zadowolone i szczęśliwe. Z kolei osoby, które uważały, że są niedowartościowane, czuły gniew lub trwały w depresji; natomiast osoby nagradzane nadmiernie czuły się winne albo również przeżywały depresję (Shafer, Keith, 1980; Walster, Walster, Traupmann, 1978). Czy zatem teoria równości w podobny sposób wyjaśnia funkcjonowanie długotrwałych związków jak związków nowych czy nie tak bliskich? Im bliżej kogoś poznajemy, tym mniej chętnie wierzymy, że związek dwóch osób to prosta wymiana dóbr, i tym rzadziej

oczekujemy natychmiastowej rekompensaty za świadczone przez nas na rzecz partnera dobro. Jeżeli na początku naszej znajomości kolega wpadnie do nas z notatkami z zajęć, bez namysłu zaproponujemy mu piwo jako dowód naszego uznania. Jednakże im dłużej będzie trwał ten związek, tym mniej będziemy się czuć zobligowani do natychmiastowego rewanżu. Innymi słowy, związkami długotrwałymi rządzi raczej luźna zasada dawania i odbierania niż sztywna strategia „coś za coś". Według Margaret Ciark i Judsona Millsa interakcjami osób, które się niedawno

poznały, rządzi zasada równości, a związek taki nazywa się relacjami wymiany. W interakcjach bliskich przyjaciół, członków rodziny czy osób blisko ze sobą związanych obowiązuje reguła mniej normatywna w porównaniu z regułą „coś za coś", a bardziej nastawiona na pomaganie innym w chwili potrzeby (Ciark, 1984, 1986; Ciark, Mills, 1979; Mills, Ciark, 1982). W związkach typu wymiany ludzie rejestrują własny wkład i oczekują profitów, jeżeli ich zdaniem więcej włożyli w

dany związek niż z niego skorzystali. Z kolei w relacjach darowizny ludzie są skłonni dawać drugiej osobie, nie bacząc na to, czy dostaną coś w zamian. Dobrym przykładem relacji opartej na obdarowywaniu jest rodzicielstwo. Jeden z naszych przyjaciół powiedział kiedyś, ilustrując ten typ związku: „Spędzasz lata, zaspokajając każdą potrzebę twego dziecka — zmieniając mu pieluszki, siedząc przy nim po nocach, kiedy jest chore, trenując jego drużynę piłki nożnej — i wiesz dobrze, że prędzej czy później osiągnie ono wiek, w którym będzie wolało spędzać czas z każdym, byle nie z tobą!" Clark i jej współpracownicy — w serii bardzo udanych eksperymentów — badali, jaki typ związku (oparty na wymianie czy obdarowywaniu) ludzie preferują i w jakim zakresie ich zachowaniem rządzi zasadą równości. Typem związku w badaniach można bez trudu manipulować. Na przykład połowę osób badanych, których zadaniem jest nawiązanie kontaktu z osobą atrakcyjną, informuje się, że jest ona w danym gronie nowa i pragnie zawrzeć z nimi przyjaźń — zwiększając w ten sposób nastawienie ludzi na związek typu darowizny.


relacje wymiany: relacje interpersonalne oparte na potrzebie równości (tj. na potrzebie wyrównania stosunku kosztów do zysków)


relacje darowizny: związki, w których ludzie troszczą się przede wszystkim o zaspokojenie potrzeb drugiej osoby


Pozostałych uczestników powiadamia się natomiast, że osoba ta pozostaje w związku małżeńskim i przyjechała tu jedynie z krótką wizytą, czym zwiększa się nastawienie na związek typu wymiany. Jak przewidywano, osoby znajdujące się w sytuacji wymiany zachowywały się zgodnie z zasadą równości (patrz ryć. 10.11). Natomiast osoby znajdujące się w sytuacji motywującej do obdarowywania, sądząc, że mają szansę na dłuższy związek, były stosunkowo mało zainteresowane realizacją zasady „coś za coś", czyli nie liczyły, kto co jest komu winien (Cłark, 1984; Ciark, Mills,

1979; Ciark, Waddell, 1985; Williamson, Cłark, 1989). Wnioski te nie ograniczają się jedynie do związków typu wymiany i darowizny kreowanych w laboratorium. W innych badaniach bowiem potwierdzono, że przyjaźnie to związki bardziej oparte na zasadzie obdarowywania niż interakcje osób obcych (Cłark, Mills, Corcoran, 1989).


Czy rzeczywiście jest tak, że ludzie w ogóle nie zachowują się zgodnie z zasadą równości? Odpowiedź brzmi — nie, i jak staraliśmy się wykazać wcześniej, czują się źle, jeżeli sądzą, że ich wkład w związek partnerski nie jest równy (Walster i in., 1978). Zasada równości realizowana jest jednakże w nieco innej formie w przypadku związków partnerskich i związków mniej intensywnych. W związkach typu darowizny partnerzy mniej myślą o tym, co stanowi istotę zasady równości; wierzą, że koszty i zyski raczej się wyrównają i pewien rodzaj równowagi zostanie

osiągnięty. Każdego dnia, tygodnia czy miesiąca partner może czuć się niedostatecznie nagradzany, jednakże jest skłonny wierzyć, że sytuacja się zmieni. Możemy powiedzieć zatem, że ludzie różnią się pod względem stopnia realizacji zasady równości. W nowych związkach zdecydowanie bardziej śledzimy powinności i pasywa naszych partnerów. W związkach opartych na realizacji zasady

obdarowywania jesteśmy swobodniejsi i nie tak skrupulatnie oceniamy, kto co jest nam winien.


Atrakcyjność fizyczna a związki długotrwałe


Przekonaliśmy się już, ze atrakcyjność interpersonalna jest jednym z najważniejszych czynników warunkujących pierwsze etapy związków partnerskich. Ludzie mają tendencję do zakładania, że „to, co jest piękne, jest dobre", i preferują partnerów atrakcyjnych. Czy podobnie dzieje się w związkach długotrwałych? Czy osoby nieatrakcyjne skazane są na porażkę w związkach międzyludzkich, a tylko osoby atrakcyjne mają szansę, że ich związki będą szczęśliwe i długotrwałe? Już wcześniej w tym rozdziale sugerowaliśmy, że nie zawsze tak jest. W badaniu relacji, które tworzą się między partnerami umawiającymi się na randki przez kilka miesięcy,

White (1980) stwierdził, że największe szansę na stworzenie silnego związku miały pary, w których partnerzy byli do siebie podobni pod względem atrakcyjności. To pozwala na wniosek, że osoby atrakcyjne fizycznie nie tworzą związków szczęśliwszych niż inni, rzeczywiście zaś liczy się, czy atrakcyjność osoby, z którą się spotykamy, dorównuje naszej atrakcyjności. Gdy przyjrzymy się codziennym rozmowom i innym interakcjom studentów college'u, to możemy stwierdzić, że

osobom atrakcyjnym fizycznie powodzi się jednak lepiej. W badaniach Harry'ego Reisa, Ladda Wheelera i ich współpracowników (1982) studenci odpowiadali na pytania dotyczące wszystkich ich kontaktów (definiowanych jako rozmowa trwająca ponad 10 minut) z innymi osobami w okresie ostatnich dwóch tygodni. Pytania dotyczyły osób, z którymi rozmawiali, ich stosunku do tych osób, długości rozmowy, itd. Badanie kończyło się sfotografowaniem każdego studenta i poproszeniem innej grupy o ocenę atrakcyjności fizycznej każdej z owych osób. Głównym rezultatem tego doświadczenia było stwierdzenie, że osoby atrakcyjne (zarówno kobiety, jak i

mężczyźni) deklarowały bardziej pozytywne interakcje z innymi (twierdziły, że nawiązywały kontakty bliższe i przyjemniejsze) w porównaniu z ich mniej atrakcyjnymi kolegami. Wyniki te należy interpretować z dużą ostrożnością, gdyż nie możemy określić, czy to atrakcyjność jako taka, czy jakieś inne zmienne powiązane z tą cechą powodują, że osoby atrakcyjne nawiązują bardziej satysfakcjonujące kontakty. Wyniki świadczą natomiast niewątpliwie, że wśród studentów atrakcyjność jest powiązana z jakością nawiązywanych przez nich kontaktów. Nie chcąc, byście

poczuli się zniechęceni tym, że atrakcyjność fizyczna wpływa na zachowania ludzi, spieszymy dodać, że być może taka reguła ogranicza się jedynie do czasu studiów. Berscheid, Walster i Campbell (cyt. za: Brehm, 1992) badali związek pomiędzy atrakcyjnością a satysfakcją z życia w dłuższym okresie. Odszukali albumy z fotografiami absolwentów college'u (w chwili badań były to osoby w średnim wieku), chcąc sprawdzić, jak atrakcyjni fizycznie byli w latach studiów. Następnie rozmawiali z każdym z nich, aby dowiedzieć się, czy atrakcyjny wygląd w młodości pomaga w

kontaktach z innymi. Okazało się, że choć osoby atrakcyjne miały większe szansę na związki małżeńskie, to nie były one bardziej z nich zadowolone (również ogólnie z życia) niż osoby mniej atrakcyjne. Nie ma więc wątpliwości, że atrakcyjność ceni się w naszym społeczeństwie i że ludzie odznaczający się dużą urodą mają z tego względu znaczną przewagę nad innymi. Nie można jednak twierdzić, że gwarantuje ona szczęśliwe związki i szczęśliwe życie.


styl przywiązywania się: oczekiwania, jakie ludzie formują co do kontaktów z innymi osobami; oczekiwania te wynikają z rodzaju więzi między ich pierwszymi opiekunami a nimi jako niemowlętami

styl przywiązywania się oparty na poczuciu bezpieczeństwa: styl przywiązywania się do drugiej osoby, którego cechą charakterystyczną jest zaufanie, brak lęku przed odrzuceniem i świadomość, że jest się wartościową i lubianą osobą


Style przywiązywania się a związki uczuciowe


Wszystkie determinanty miłości i zażyłości omówione do tej pory to czynniki typu „tutaj i teraz", a więc te, które w tym momencie warunkują relacje między ludźmi (atrakcyjność i podobieństwo partnerów, ich wzajemnie traktowanie się itp.). Autorzy najnowszej teorii miłości podkreślają, że to, co dana osoba wnosi do związku — a mówiąc dokładniej styl przywiązywania się — kształtowane jest, kiedy jesteśmy jeszcze dziećmi. Większość badań opiera się na przełomowych pracach Johna

Bowlby'ego (1969, 1973,1980) i Mary Ainsworth (Ainsworth, Biehar, Waters. Wali, 1978) poświęconych tworzeniu się więzi między niemowlętami a pierwszymi opiekunami (matkami lub ojcami). Badacze ci sugerują, że rodzaj więzi uformowanych we wczesnym dzieciństwie wpływa na rodzaj relacji, które tworzymy z innymi osobami już jako ludzie dorośli. Mary Ainsworth i jej współpracownicy (1978) określili trzy typy relacji pomiędzy niemowlętami i ich matkami. Dzieci, których styl przywiązywania się oparty jest na poczuciu bezpieczeństwa, mają opiekunów żywo reagujących na ich potrzeby, ujawniających pozytywne emocje w trakcie nawiązywania z nimi kontaktów. Takie niemowlęta ufają swoim opiekunom, nie boją się, że mogą zostać odrzucone, i spostrzegają siebie jako osoby lubiane i chciane. Niemowlęta, których styl przywiązywania się oparty jest na unikaniu, posiadają najczęściej opiekunów niedostępnych, utrzymujących dystans,

odrzucających próby pogłębienia uczucia bliskości. Te dzieci chciałyby być w bliskich stosunkach ze swoimi opiekunami, jednakże wcześnie uczą się tłumić tę potrzebę, gdyż wiedzą, że każda taka próba jest skazana na niepowodzenie. Natomiast niemowlęta z lękowo-ambiwalentnym stylem przywiązywania się mają najczęściej opiekunów niekonsekwentnych i apodyktycznych. Te dzieci są zazwyczaj pełne niepokoju, ponieważ nigdy nie mogą przewidzieć, kiedy i w jaki sposób opiekunowie zareagują na ich potrzeby. Podstawą teorii stylów przywiązywania się jest

następujące założenie: sposób, w jaki uczymy się przywiązywać do innych osób we wczesnym dzieciństwie, wyznacza nasz przyszły — jako osób dorosłych — sposób nawiązywania kontaktów. Osoba, która przyswoiła sobie styl oparty na poczuciu bezpieczeństwa, potrafi tworzyć dojrzałe, trwałe związki. Ludzie, dla których charakterystyczny jest styl przywiązywania się oparty na unikaniu, mniej ufają innym i trudno nawiązują bliskie kontakty. Osoby zaś z lękowo-mbiwalentnym stylem przywiązywania się chciałyby być bliżej swoich partnerów, jednak mają obawy, że ci nie odpowiedzą im tym samym. Zatem rodzaj oczekiwań, jakie żywimy wobec

innych osób, czyli to, czego uczymy się na kolanach naszych matek i ojców, zostaje z nami na całe życie i wpływa na nasze dorosłe związki. Nie chcemy w żadnym razie sugerować, że ktoś, kto miał nieszczęśliwe relacje ze swoimi rodzicami, jest skazany na powtarzanie tego samego schematu w kontaktach z innymi ludźmi. Niewątpliwą prawdą jest, że zmieniamy się przez całe życie i uczymy się nawiązywać bardziej satysfakcjonujące, niż mieliśmy w dzieciństwie, stosunki z innymi. Jeżeli jesteś osobą, która przyswoiła sobie lękowo-ambiwalentny styl przywiązywania się, to istnieje oczywiście duże prawdopodobieństwo, że w podobny sposób zachowywać się będziesz i w stosunku do partnerów życiowych, i w stosunku do swoich dzieci (Feeney, Noller, 1990; Hazan, Shaver, 1987; Main, Kapłan, Cassidy, 1985). Zjawisko to potwierdzono w kilku badaniach, w których najpierw — za pomocą kwestionariuszy i wywiadów — badano style przywiązywania się charakteryzujące ludzi dorosłych, a następnie porównywano je z rodzajem relacji w ich związkach

uczuciowych.


styl przywiązywania się oparty na unikaniu: styl przywiązywania się do drugiej osoby, którego cechą charakterystyczną jest tłumienie potrzeby nawiązania intymnych kontaktów z tą osobą, ponieważ realizacja tej potrzeby zakończyła się niepowodzeniem? ludzie, dla których charakterystyczny jest ten styl przywiązywania się, z trudnością nawiązują bliskie kontakty z innymi

lękowo-ambiwalentny styl przywiązywania się: styl przywiązywania się do drugiej osoby, którego cechą charakterystyczną jest niepokój wynikający z niepewności, czy druga osoba odpowie na potrzebę nawiązania intymnego kontaktu; rezultatem jest wyższy niż przeciętnie poziom lęku


RYCINA 10.12. Pomiar stylów przywiązywania się. W jednym z etapów badań, poświęconych postawom wobec miłości opisywanej w gazetach, proszono osoby badane o wybranie twierdzenia, które najlepiej opisuje ich związki uczuciowe. W nawiasie, poniżej każdego twierdzenia, podano rodzaj stylu przywiązywania się, które z założenia powinno dane twierdzenie mierzyć, oraz procent osób, które to twierdzenie wybrały (zaczerpnięto z: Hazan, Shaver, 1987)


Cindy Hazan i Philip Shaver (1987), na przykład, poprosili ludzi dorosłych o wybranie tego z trzech twierdzeń przedstawionych na rycinie 10.12, które najlepiej opisuje ich typowe uczucia w czasie trwania związku z drugą osobą. Twierdzenia zostały zaprojektowane w taki sposób, aby każdy z trzech omówionych przez nas stylów przywiązywania się został opisany. Pytali oni również o aktualne związki. Wyniki tych badań, jak też kilku innych tego typu, są zgodne z założeniami teorii

stylów przywiązywania się. Zatem dorośli, których styl przywiązywania się oparty jest na poczuciu bezpieczeństwa, twierdzili, że łatwo nawiązują kontakty z innymi ludźmi, że raczej im ufają i że ich związki uczuciowe są satysfakcjonujące. Natomiast dorośli, których styl przywiązywania opiera się na unikaniu, twierdzili, że czują się źle, gdy ich kontakty z innymi zaczynają być zbyt bliskie, z trudem ufają innym, a ich związki uczuciowe nie są udane. Z kolei dorośli z lękowo-ambiwalentnym stylem przywiązywania się również mają mniej udane związki uczuciowe: w sposób obsesyjny są pochłonięci myśleniem o trwającym związku, bojąc się, że ich partnerzy nie będą odwzajemniać ich uczuć (Collins, Read, 1990; Feeney, Noller, 1990; Kobak, Hazan, 1991; Shaver, Hazan, Bradshaw, 1988; Simpson, 1990; Simpson, Rholes, Nelligan, 1991). W jeszcze innych badaniach proszono osoby o dokonanie opisu: a) związków, jakie miały w dzieciństwie ze swoimi rodzicami — aby dla każdej z nich wyznaczyć charakterystyczny styl przywiązywania się; b) aktualnych związków uczuciowych — aby sprawdzić hipotezę o roli, jaką odgrywa styl przywiązywania się. Judith Feeney i Patricia Noller (1990) stwierdziły, że osoby dorosłe, których styl przywiązywania się oparty jest na poczuciu bezpieczeństwa, określały swoje wczesne relacje z rodzicami jako dobre, a będąc dorosłymi, miały najdłuższe — w odniesieniu do całej próby badanych — stałe związki uczuciowe. Osoby z lękowo-ambiwalentnym stylem przywiązywania się

opisywały, że jako dzieci nie czuły się wspierane przez swoich rodziców, a ich późniejsze związki uczudowe trwały najkrócej w odniesieniu do całej próby badanych. Osoby ze stylem przywiązywania się opartym na unikaniu twierdziły, że pomiędzy nimi a rodzicami istniał duży dystans i że im nie ufały, jako dorośli zaś albo nigdy nie byli zakochani, albo nie byli zakochani w trakcie prowadzonego badania. Ich związki uczuciowe były też najsłabsze. Stosując podobne podejście, Nancy Collins i Stephen Read (1990) stwierdzili, że wśród heteroseksualnych par

studentów college'u styl przywiązywania przyswojony w dzieciństwie był skorelowany z typem partnera, jakiego wybierała każda z osób, oraz z trwałością związku. Opisy dzieciństwa powiązano tu z wyborem aktualnego partnera. Mężczyźni, którzy uważali/ że ich matki były zimne czy niestałe w uczuciach, częściej spotykali się z kobietami także labilnymi uczuciowo. Z kolei kobiety, które miały opiekuńczych i żywo reagujących na ich potrzeby ojców, częściej spotykały się z mężczyznami zdolnymi do odwzajemnienia ich uczucia.


W tym miejscu ważna uwaga. Pominąwszy fakt, że rezultaty badań przedstawione w tym rozdziale są bardzo interesujące — podkreślmy to wyraźnie — mają one raczej charakter korelacyjny, a nie eksperymentalny. Interpretacja w terminach przyczyny i skutku danych korelacyjnych jest bowiem bardzo ryzykowna, co staraliśmy się pokazać w rozdziale 2. Co więcej, badania te opierają się w dużej mierze na autobiografiach (wspomnienia z przeszłości), a nie na rzeczywistych zachowaniach

obserwowanych przez bezstronnych badaczy w starannie kontrolowanych warunkach. Jeżeli przyjmiemy, że wspomnienia badanych mogą być uwarunkowane ich aktualną sytuacją życiową, to zebrane wyniki stają się zatem podstawą wielu alternatywnych wyjaśnień przyczynowych. Weźmy na przykład pod uwagę kobiety spotykające się z mężczyznami odwzajemniającymi ich uczucia. Mogą więc być wówczas bardzo szczęśliwe, a myśląc o przeszłości, na ogół przypominają sobie najprzyjemniejsze zdarzenia. Proszone o charakterystykę swoich ojców, mogą zatem selektywnie

wydobywać z pamięci więcej sytuacji, w których były obdarzane uczuciami z ich strony. Zatem może być tak, że to nie kobiety mające ciepłych i kochających ich ojców częściej wybierają mężczyzn odwzajemniających ich uczucia, ale że kobiety aktualnie szczęśliwe pamiętają więcej szczęśliwych chwil ze swego dzieciństwa. Analizowane badania nie są jednoznaczne i w pewnej mierze mogą być ilustracją tezy, że rodzaj związku, jaki łączy nas z rodzicami, ma tendencję do powielania się w przyszłości. Chociaż badania nad teorią stylów przywiązywania się u osób dorosłych są stosunkowo nowe, to możemy pokusić się o ich następujące podsumowanie: jeżeli

kiedykolwiek zamieścisz w prasie własne ogłoszenie matrymonialne, to możesz w nim dopisać: „O odpowiedź proszone są jedynie osoby, których styl przywiązywania się jest oparty na poczuciu bezpieczeństwa".


Zazdrość jest... jak tygrys, który nie tylko rozrywa swoją ofiarę, ale i własne szalejące serce. — Michael Beer


Kłopoty w raju


Jak mówi stare powiedzenie: „Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy". W przypadku związku uczuciowego dwojga ludzi oznacza to rozstanie. Procent rozwodów w Stanach Zjednoczonych sięga obecnie 50% liczby zawieranych małżeństw, a ponadto wiele związków heteroseksualnych, lesbijskich czy homoseksualnych rozpada się bez formalnego rozwodu. Po kilkunastu latach dociekania, czym jest miłość i jak ona rozkwita, psychologowie społeczni podejmują badania nad zakończeniem tej romantycznej historii. Poniżej skoncentrujemy się na przedstawieniu badań nad

zadrością oraz na tym, jak ludzie przeżywają rozpad swojego związku. Uczucie zazdrości w bliskich związkach uczuciowych. Nie ma chyba człowieka, który nie poznałby stwora nazywanego przez Szekspira „zielonookim monstrum". Jest to pełne niepokoju, dręczące uczucie zazdrości, które przeżywamy, gdy wydaje nam się, że nasz partner jest zainteresowany inną osobą. I chociaż nie chcemy być zazdrośnikami, to najczęściej nic nie możemy na to poradzić. Skąd zatem bierze się zazdrość? Zazwyczaj przyjmuje się, że zadrosne są osoby, które mają niskie poczucie własnej

wartości. Na ogół ci, którzy czują się bezpiecznie i myślą o sobie pozytywnie, nie zadręczają się myślami o możliwości utraty ukochanej osoby na rzecz rywala (Mead, 1977). Okazuje się jednak, że nie zawsze tak jest. Związek pomiędzy zazdrością a samooceną okazał się bowiem — w najlepszym razie — niewielki (Buunk, 1982; Pines, Aronson, 1983; Salovey, Rodin, 1989; White, 1981b). Stwierdza się natomiast, że ludzie skłonni są do zazdrości wtedy, gdy czują się zagrożeni w obszarach szczególnie ważnych dla ich dobrej samooceny (Salovey, Rodin, 1989, 1991). Przypomnijmy sobie nasze rozważania z rozdziału 3 dotyczące teorii samooceny. Ludzie najczęściej czują sięźle w związku, jeżeli: a) są bardzo blisko z osobą, która b) ich przewyższa, c) w obszarach ważnych dla ich samooceny (Tesser, 1978). Jeżeli na przykład bardzo chcemy zostać lekarzem i nasz najbliższy przyjaciel został przyjęty do akademii medycznej, podczas gdy nas odrzucono, to czujemy coś więcej niż tylko niewielkie uczucie dyskomfortu. Jeżeli natomiast bycie w przyszłości lekarzem nie jest dla nas ważne, to bez żalu uczestniczymy w radości przyjaciela.

Peter Salovey i Judith Rodin (1989) sugerują, że podobne wnioskowanie można również odnieść do związków uczuciowych. Ludzie będą najprawdopodobniej czuć się zadrośni, gdy zostaną zmuszeni do konkurowania z rywalem w obszarze szczególnie dla nich ważnym. Załóżmy, na przykład, że nasz ukochany czy ukochana bardzo lubi grać w kręgle. Któregoś wieczoru on lub ona wybiera się na kręgielnię z miejscowym mistrzem w tej grze, osiągającym rewelacyjne wyniki. Czy to wywoła w was zazdrość? Zależy to oczywiście od tego, jak ważną (centralną) rolę odgrywa umiejętność gry w kręgle w waszej samoocenie. Jeżeli waszym życiowym marzeniem jest osiągnięcie perfekcji w grze w kręgle i udział w zawodach „Bowling for Dollars", to najprawdopodobniej pojawi się zazdrość. Jeżeli jednak jest to dla was bez znaczenia, to jest mało prawdopodobne, abyście ulegli zazdrości; wręcz odwrotnie, może wam być miło, że znalazł się ktoś, z kim wasz partner może pograć w kręgle. Co się dzieje natomiast w sytuacji, gdy nasz ukochany czy ukochana wykazuje

zainteresowanie owym regionalnym mistrzem gry w kręgle? Rzeczywiście, każdy z nas będzie przynajmniej odrobinę zazdrosny, gdyż atrakcyjność seksualna jest centralną częścią definicji własnego Ja każdego z nas. Szczególnie ważne okaże się to wówczas, gdy chcemy posiadać swojego partnera wyłącznie dla siebie (Bringle, 1981; Buunk, 1982; Salovey, Rodin, 1989). To, że uczucie zagrożenia pojawia się wówczas, gdy w grę wchodzą najistotniejsze dla nas sprawy, może wydawać się oczywistością. Jednakże określanie tego, co jest najważniejsze dla różnych osób,

prowadzi do zdumiewających rezultatów i — jak się okazuje — w dużej mierze zależy od kultury. Na przykład w badaniach studentów z byłej Jugosławii okazało się, że silne uczucie zazdrości wzbudzała w nich myśl, że ich partner flirtuje z inną osobą. Tymczasem studenci węgierscy nie reagowali szczególną zazdrością na przedstawiony im taki scenariusz wydarzeń. Z kolei studenci z Holandii twierdzili, że byliby bardzo zazdrośni, gdyby dowiedzieli się, że ich partner ma fantazje seksualne dotyczące innej osoby, ale ta sytuacja nie okazała się szczególnie ważna dla studentów z Jugosławii (Buunk, Hupka, 1987). Tak więc większość z nas będzie zazdrosna wówczas, gdy dostrzeże zagrożenie w ważnej dla siebie dziedzinie. Natomiast określenie, co jest ważne, będzie różne dla różnych osób i w różnych kulturach.


Zerwanie: rozstanie jest zawsze trudne. Zakończenie historii miłosnej to jedno z najboleśniejszych doświadczeń. Jak zatem ludzie radzą sobie w sytuacji rozstania? W ciągu ostatniej dekady przeprowadzono wiele badań, w których analizowano strategie, jakie ludzie stosują, gdy chcą zakończyć swój związek z drugą osobą (Bąxter, 1986; Rusbult, Zembrodt, 1983). Cody (1982) poprosił, na przykład, osoby badane, aby szczegółowo opisały, w jaki sposób kończyły swoje romanse. Na podstawie zebranych sprawozdań wyodrębnił pięć podstawowych strategii: tonu

oznajmującego (wyznanie partnerowi, że jest nam bardzo bliski, ale...), werbalnego zmniejszania zaangażowania (powiedzenie partnerowi, że już go nie kochamy), ucinania zachowaniem (unikanie kontaktów z partnerem), tworzenia negatywnego obrazu siebie (propozycja, aby obie strony zaczęły spotykać się z kimś innym) oraz usprawiedliwiania (poinformowanie partnera, że nasz związek nie spełnia oczekiwań). W tym samym czasie Steve Duck (1982) uzmysłowił nam, że rozpad związku uczuciowego nie ogranicza się do pojedynczego zdarzenia, lecz jest to proces o wielu etapach. Zdaniem Ducka istnieją cztery etapy odchodzenia od drugiej osoby: faza intrapersonalna (myślimy, jak bardzo niesatysfakcjonujący jest dla nas ten związek), faza diady (dyskutowanie na temat rozstania z partnerem), faza społeczna (przekazywanie informacji o rozstaniu innym osobom) oraz ponownie faza intrapersonalna (fakt rozstania zostaje przyjęty do wiadomości i podejmujemy próbę

sformułowania własnej oceny tego, co się stało). John Harvey wraz ze współpracownikami (1986) analizując etap ostatni stwierdził, że wersja „dlaczego doszło do rozstania", jaką przedstawiamy bliskim przyjaciołom, może być zupełnie inna od wersji oficjalnej (wygładzonej) przedstawianej sąsiadom czy kolegom z pracy.


Miłość jest jak wojna; łatwo się zaczyna, lecz trudno ją zakończyć. — H.L. Mencken


Czy zatem, jeżeli związek dwojga osób jest nieudany, to można przewidzieć, która ze stron go zakończy? Wiele badań poświęcono sprawdzeniu hipotezy o istnieniu zależności pomiędzy płcią a częstotliwością decyzji rozstania. Zgodnie z tradycyjnymi poglądami to kobiety częściej odchodzą od swoich partnerów (Rubin, Hill, Peplau, 1981). W najnowszych badaniach wykazano jednakże, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni jednakowo często decydują o rozstaniu (Akert, 1992;

Hagestad, Smyer, 1982; Rusbult, Johnson, Morrow, 1986). Czy możemy się dowiedzieć, co czują ludzie w sytuacji, gdy ich związek uczuciowy umiera? W jednym z możliwych wyjaśnień uwzględnia się udział danej osoby w decyzji rozstania (Akert, 1992; Lioyd, Cate, 1985). Robin Akert poprosiła grupę 344 studentów o przypomnienie sobie najbardziej romantyczego związku uczuciowego w swoim życiu, a następnie o wypełnienie kwestionariusza na temat przeżyć

towarzyszących rozstawaniu się. Jedno z pytań dotyczyło zakresu odpowiedzialności za decyzję rozstania. Osoby, które uważały, że ich udział w tej decyzji był znaczący, określono mianem „porzucających"; te, które przypisały sobie niski stopień odpowiedzialności — mianem „porzucanych"; te zaś, które uważały, że ponoszą odpowiedzialność na równi z partnerem — mianem „rozstających się". Akert stwierdziła, że rola, jaką ludzie odgrywają w decyzji o rozstaniu, jest jednym z najsilniejszych wyznaczników ich doświadczeń rozwodowych. Porzucani — co nie

budziło zdziwienia — czuli się bardzo pokrzywdzeni (samotni, nieszczęśliwi, pogrążeni w depresji) i wszyscy skarżyli się na zaburzenia somatyczne dokuczające jeszcze kilka tygodni po rozstaniu. Porzucający — w porównaniu z innymi — ocenili sytuację rozstania jako najmniej bolesną, najmniej dokuczliwą i najmniej stresującą. I chociaż twierdzili, że są nieszczęśliwi, to jednocześnie zgłaszali najmniej symptomów somatycznych (39%), takich jak: bóle głowy i żołądka, zaburzenia snu i trawienia. Ci, którzy należeli do kategorii „rozstających się", a więc wspólnie podejmowali decyzję o rozstaniu, uniknęli poważnych zaburzeń somatycznych jako reakcji na odejście partnera. Nie byli tak głęboko zranieni jak porzuceni, ale nie byli również tak dobrze zaadaptowani jak porzucający. Około 60% osób należących do rozstających się zgłaszało symptomy zaburzeń fizjologicznych, co jest swoistą wskazówką, że wspólna decyzja rozstania jest przeżyciem bardziej stresującym niż decyzja podjęta samodzielnie. Również płeć okazała się istotnym czynnikiem

różnicującym zarówno emocjonalne, jak i somatyczne reakcje respondentów: kobiety reagowały bowiem bardziej negatywnie niż mężczyźni. Czy po rozstaniu byli partnerzy chcą pozostać przyjaciółmi? Zależy to zarówno od roli, jaką odegrali w rozejściu się, jak i od płci. Akert (1992) stwierdziła, że mężczyźni nie są zainteresowani kontynuowaniem związku na zasadach przyjacielskich, jeżeli byli porzucanymi lub porzucającymi. Natomiast kobiety częściej pragną przekształcenia związku w układ przyjacielski, zwłaszcza jeżeli były porzucanymi (patrz ryć. 10.13). Ciekawe, że wspólne podjęcie decyzji o rozstaniu owocowało większą chęcią do

kontynuowania przyjacielskiej znajomości z dotychczasowym partnerem. Otrzymane wyniki pozwalają na wniosek, że jeżeli mężczyzna znajdzie się w sytuacji, w której ma pełną kontrolę (porzucający) lub nie ma jej wcale (porzucany), to będzie dążył do „zlikwidowania poniesionych strat" i podąży naprzód, zrywając więzi z dotychczasowym partnerem. Tymczasem kobiety chciałyby kontynuować związek ze swoim eks-partneręm, mając nadzieję na przekształcenie związku uczuciowego w platoniczną przyjaźń. Jeżeli zaś związek się rozpadnie, bo tak zdecydowały wspólnie obie strony, i oboje partnerzy grają jednocześnie role porzucanych i porzucających, to ta równość pełnionych ról wyraża się w jednakowym zainteresowaniu obu płci nawiązaniem przyszłych kontaktów przyjacielskich z byłym partnerem (patrz ryć. 10.13).


RYCINA 10.13. Waga strategii „zostańmy przyjaciółmi po rozstaniu". Czy po rozpadzie związku uczuciowego ludzie chcą utrzymywać z byłym partnerem stosunki przyjacielskie? Zależy to zarówno od roli, jaką odegrali w podjęciu decyzji o rozstaniu, jak i od płci. Kobiety bardziej niż mężczyźni są zainteresowane nawiązaniem przyjacielskich stosunków, jeżeli były porzucającymi lub porzucanymi. Natomiast jeżeli decyzja o rozstaniu została podjęta wspólnie, to zarówno mężczyźni, jak i kobiety jednakowo często chcieliby zostać przyjaciółmi po zerwaniu łączących ich więzów


Jaka płynie nauka z naszych rozważań? Jeżeli jesteście zaangażowani uczuciowo, a wasz partner zdradza chęć odejścia, starajcie się podjąć tę decyzję wspólnie. Doświadczenie, jakie stanie się waszym udziałem, będzie mniej traumatyczne, ponieważ zachowacie chociaż w części kontrolę nad tym, co się dzieje (nawet jeżeli nie chcecie, aby doszło do rozstania). Na nieszczęście dla waszego partnera, jeżeli to wam ma przypaść rola porzucających, to — jeśli nadal ją zachowacie — waszym

udziałem będzie mniejszy ból i cierpienie. Jeżeli jednak zamiast roli porzucających przyjmiecie rolę rozstających się, będzie to niewątpliwy gest w kierunku prawie już byłego partnera.


Podsumowanie


W pierwszej części rozdziału omówiliśmy podstawowe determinanty zjawiska wzajemnej atrakcyjności dwóch osób. Jednym z wyznaczników jest fizyczna bliskość, czyli inaczej efekt częstości kontaktów: ludzie, z którymi spotykamy się najczęściej, mają największe szansę zostania naszymi przyjaciółmi. Dzieje się tak dzięki efektowi czystej ekspozycji, który powoduje, że sam fakt częstego pojawiania się bodźca przyczynia się do jego polubienia. I chociaż wiele osób niechętnie się do tego przyznaje, to atrakcyjność fizyczna również odgrywa dużą rolę w tym, czy ludzie lubią się nawzajem. Funkcjonowanie stereotypu, że „to, co jest piękne, jest i dobre" świadczy o tym, że w powszechnej opinii atrakcyjność fizyczna jest skojarzona z innymi pozytywnymi cechami. Zakończmy jednak bardziej optymistycznie: wiele wyników badań dowodzi, że to, jak bardzo lubimy innych ludzi, decyduje o tym, jak bardzo wydają się nam oni atrakcyjni. Podobieństwo — bez względu na to, czy dotyczy to postaw, wartości, cech osobowości czy charakterystyk demograficznych — jest również ważnym warunkiem tego, czy jesteśmy dla innych atrakcyjni i przez nich lubiani. Podobieństwo jest znacznie silniejszym wskaźnikiem przyszłej atrakcyjności niż uzupełnianie się cech — zjawisko przyciągania się przeciwieństw. To, jak ludzie zachowują się w stosunku do nas, jest również w sposób oczywisty ważne — na przykład obsypywanie pochwałami. W chwaleniu można jednak przesadzić, zwłaszcza jeżeli kryje się za tym ukryta motywacja. Jeżeli założymy, że chwalenie nas jest próbą ingracjacji, a więc próbą rozmyślnego manipulowania nami, wtedy osoby chwalące będziemy lubić mniej. Ogólnie rzecz biorąc, najbardziej obdarzamy sympatią tych, którzy okazują, że nas lubią. Jedynym wyjątkiem jest tu działanie efektu zysku i straty, zgodnie z którym lubimy ludzi bardziej, gdy na początku znajomości byli nieco krytyczni, a później nas polubili (a więc zdobyliśmy sobie ich szacunek), niż gdy lubili nas zawsze. Wiele przyczyn zjawiska atrakcyjności można wyjaśnić za pomocą teorii wymiany społecznej, zgodnie z którą ludzie oceniają własne związki uczuciowe w zależności od tego, jak spostrzegają nagrody (np. pochwały) i koszty będące ich udziałem. Aby przewidywać, czy dany związek będzie kontynuowany, powinniśmy poznać poziom odniesienia ludzi w ten związek zaangażowanych (ich oczekiwania co do rezultatów tego związku) oraz porównawczy poziom odniesienia (czyli ich oczekiwania co do tego, jak udany mógłby być związek alternatywny). Istnieją jednak odstępstwa od reguł teorii wymiany społecznej. W niektórych warunkach ludzie nie cenią bowiem tych osób, które są dla nich źródłem największych nagród. Niektórzy teoretycy twierdzą, że najważniejszą determinantą uczucia satysfakcji jest poczucie równego udziału w podtrzymywaniu związku uczuciowego. Zgodnie z teorią równości bowiem jesteśmy najszczęśliwsi wówczas, gdy stosunek nagród i kar będących naszym udziałem jest w przybliżeniu równy stosunkowi nagród i kar, które otrzymuje druga osoba. W części drugiej rozdziału przeanalizowaliśmy przyczyny zjawiska atrakcyjności w długotrwałych związkach uczuciowych. Psychologowie społeczni zaproponowali kilkanaście definicji uczucia miłości. Jednym z ważniejszych rozróżnień jest podział na miłość braterską (uczucie bliskości, któremu nie towarzyszy tęsknota i pobudzenie) oraz miłość erotyczną (której właśnie towarzyszy tęsknota i pobudzenie). W trójczynnikowej teorii miłości wyróżnia się natomiast trzy elementy miłości: uczucie, namiętność i zaangażowanie. Przyczyny rodzenia się uczucia miłości przypominają niektóre przyczyny zjawiska atrakcyjności, jednak działają w różny sposób. Teorie wymiany społecznej odnoszące się do związków uczuciowych, takie jak model inwestycyjny, zakładają, że aby przewidywać, czy dwie osoby łączyć będzie związek uczuciowy przez dłuższy czas, należy poznać zarówno wielkość inwestycji każdej z osób, jak też ich poziom odniesienia oraz porównawczy poziom odniesienia. Także pojęcie równego poziomu nagród i kosztów jest różne w związkach krótko- i długotrwałych. Związki krótkotrwałe są bowiem najczęściej relacjami wymiany, w których ludzie przykładają dużą wagę do równego rozkładania się zysków i kosztów. Natomiast związki długotrwałe są zazwyczaj relacjami darowizny, w których ludzie są mniej

skoncentrowani na tym, co kto wnosi, a bardziej na pomaganiu partnerowi, jeżeli tego potrzebuje. Teoria stylów przywiązania zaś odwołuje się do przeszłości, a dokładniej do pierwszych naszych relacji z rodzicami jako istotnych determinant jakości naszych związków interpersonalnych w dorosłym życiu. Niemowlęta można podzielić na trzy grupy w zależności od więzi, jakie tworzą się z pierwszymi opiekunami: czujące się bezpiecznie, unikające kontaktów oraz lękowo-ambiwalentne. Istnieje wiele dowodów, że ludzie, którzy będąc dziećmi, nawiązywali pozytywne, oparte na poczuciu bezpieczeństwa więzi z opiekunami, wchodzili w bliższe i bardziej

satysfakcjonujące związki uczuciowe z innymi osobami niż ludzie charakteryzowani przez pozostałe style przywiązywania się. Zazdrość w związkach uczuciowych pojawia się wówczas, kiedy ludzie czują się zagrożeni utratą ukochanej osoby. Najczęściej będą oni zazdrośni, gdy zagrożone zostanie to pole, które jest najważniejsze dla ich pozytywnej samooceny. Jakie oznacza to konkretne zachowania, zależy od danej kultury. Gdy związek uczuciowy się rozpada, proces

rozchodzenia się partnerów jest wieloetapowy. Silnym determinantom tego, jak dana osoba poradzi sobie z faktem rozstania się z partnerem, jest rola, jaką odegrała ona w podjęciu decyzji o zakończeniu związku. Zachowania i reakcje, jakie ludzie w tej sytuacji przejawiają, zależą od tego, czy przypadłą im rola porzucających, porzucanych czy rozstających się.



Rozdziału 11: Zachowanie prospołeczne: dlaczego ludzie pomagają innym


Istoty ludzkie wykazują zatrważającą zdolność zachowywania się w sposób egoistyczny, pozbawiony troski o innych. Zbyt często używają przemocy, dążą do konfrontacji i narzucenia innym siłą własnych rozwiązań. Czasami bywają wplątywane w spiralę konfliktów i ranią siebie nawzajem. Pokażemy to w rozdziale 12 na przykładzie agresji. Niekiedy wygląda to tak, jakby człowieka po prostu nic nie obchodził los pozostałych ludzi. W rozdziale 2 zaprezentowaliśmy, stosując odpowiednie metody badawcze, wstrząsający przypadek Kitty Genovese. Wszystko

rozegrało się w Queens – jednej z dzielnic Nowego Jorku. Zaatakowana i zamordowana przez swego napastnika, Kitty Genovese krzyczała zdjęta przerażeniem. Słyszało ją trzydziestu dwóch mieszkańców budynku, przed którym rozgrywał się cały dramat. Nikt nie pospieszył z pomocą, nikt nawet nie zadzwonił na policję. Takie przypadki wcale nie należą do rzadkości. Historia, o której opowiemy, zdarzyła się kilka lat temu w Greenbelt, w stanie Maryland. Gwałciciel zaatakował dziewiętnastoletnią kobietę na tyłach budynku, w którym mieszkała. Przez kilkanaście minut krzyczała i walczyła z napastnikiem. W ciągu tych kilkunastu minut udało mu się, nie wzbudzając niczyjego zainteresowania, przeprowadzić szamoczącą się ofiarę pod oknami sąsiedniego mieszkania i zgwałcić ją. Wszyscy mieszkańcy budynku słyszeli krzyki ofiary. „To nie brzmiało jak głos ludzki — stwierdziła Dorothy Piłeś, sąsiadka, dodając: — Poczułam się słabo. Wszyscy

poczuliśmy się źle, nie chcieliśmy być zamieszani w tę historię. Może dlatego nikt nie wezwał policji" („Washington Post", September 19, 1986). Na szczęście natura ludzka ma także swą lepszą stronę. Niedawny sondaż Gallupa wykazał, że 80 milionów Amerykanów zaangażowanych jest w pracę społeczną. Wielu z nich spędzą kilkanaście godzin tygodniowo, pomagając tym, którym gorzej się w życiu powiodło. Niezliczone rzesze ludzi, włączając w to pracowników społecznych, pielęgniarki, strażaków i nauczycieli, poświęcają swe życie w służbie dla innych. Zdarza się, że

pomoc drugiemu człowiekowi udzielana jest w dramatycznych okolicznościach z narażeniem własnego życia. Takie wydarzenia przykuwają uwagę całych społeczności. Za przykład niech posłuży katastrofa lotnicza w styczniu 1982 r. Air Florida, lot numer 90, startował podczas zamieci śnieżnej. Uniósł się ponad płytę lotniska w Waszyngtonie, ale nie zdołał nabrać wysokości. Uderzył w most na Potomaku. Z piekielnym świstem pogrążył się w wodzie, roztrzaskując przedtem taflę

lodu, która pokrywała rzekę. Większość pasażerów i załogi zginęła na skutek siły uderzenia. Jednak kilka ocalałych osób rozpaczliwie uchwyciło się tylnej, nie zatopionej części samolotu. Bardzo szybko na miejsce zdarzenia przyleciał helikopter z pobliskiego Parku Narodowego. W akcji ratunkowej ważyła każda minuta, gdyż nikt nie mógłby długo przeżyć w wodzie o temperaturze -1°C. Załoga helikoptera spuściła linę ratunkową, licząc na to, że uda się przyholować rozbitków do brzegu, gdzie oczekiwały już na nich wyspecjalizowane ekipy ratowników. Jednak wielu pasażerów znajdowało się w stanie szoku. Nie potrafili uchwycić kołyszącej się w rytm porywów wiatru liny. Jeden z ocalałych, łysiejący mężczyzna po pięćdziesiątce, zachował wyraźnie lepszą kondycję niż pozostali i zdołał ją pochwycić. Zamiast pozwolić, aby helikopter przeniósł go w bezpieczne miejsce, podał linę innemu rozbitkowi. Powtórzył to jeszcze parę razy — zakażdym nawrotem helikoptera chwytał linę i wsuwał ją w czyjeś dłonie. Priscilli Triado, jednej z ratowanych osób,

lina wyślizgnęła się z rąk podczas wciągania. Nieprzytomna wpadła znów do lodowatej wody. Z wybrzeża przyglądał się temu Lenny Skutnik, urzędnik działu budżetu Kongresu. Bez chwili wahania pozbył się płaszcza i butów i skoczył do potwornie zimnej wody. Udało mu się wyciągnąć Priscillę Triado na brzeg. Badający ją później lekarze stwierdzili, że temperatura jej ciała spadła do 27 °C. Oznacza to, że w chwili gdy udzielano jej pomocy, znajdowała się o krok od śmierci. Tymczasem helikopter ciągle transportował nowych rozbitków w stronę brzegu. W końcu, kiedy

powrócił po ostatniego pasażera — nieznajomego, altruistycznie ratującego życie innym — okazało się, że nie można go znaleźć. Ocaliwszy życie innym, sam nie mógł już walczyć i bez protestu dał się pochłonąć ciemnym wodom rzeki. Tragedia lotu numer 90 nabrała nowego wymiaru przez akty poświęcenia się dla innych, które towarzyszyły katastrofie. Lenny Skutnik mógł zginąć w lodowatej wodzie, próbując ratować Priscillę Triado. Nie myślał o tym, zamiast tego przemknęła mu myśl: „Ktoś musi wejść do tej wody". Bez wahania postanowił, że tym kimś będzie właśnie on („Time", January 25, 1982). Cały kraj wyraził swój podziw dla jego odwagi i poświęcenia. W pamięci ludzi pozostał także nieznany pasażer, który podawał linę innym rozbitkom, przypłacając tę wspaniałomyślność własnym życiem. Fakt, że nigdy nie udało się go zidentyfikować, dodał jego postaci aury tajemniczości. Wydaje się on symbolem tkwiącej w nas zdolności do działania w sposób bezinteresowny, altruistyczny, a nawet heroiczny.


Te uderzająco odmienne przykłady zachowania się ludzi w sytuacji, gdy inni potrzebują pomocy, stanowią podstawę do sformułowania trudnego pytania o istotę natury ludzkiej. Dlaczego dzieje się tak, że czasami ludzie dokonują czynów pełnych poświęcenia i heroizmu, a innym razem zachowują się w sposób obojętny i bezduszny, lekceważąc błagania o ratunek? W niniejszym rozdziale omówimy główne determinanty zachowania prospołecznego. Przez to pojęcie rozumiemy każde działanie ukierunkowane na niesienie korzyści innej osobie. Zaczniemy od rozważenia zasadniczych źródeł zachowania prospołecznego. Dlaczego ludzie pomagają innym?


zachowanie prospołeczne: każde działanie ukierunkowane na niesienie korzyści innej osobie


Geneza zachowania propolecznego : dlaczego ludzie pomagaja.


Socjobiologia: instynkty i geny


Zgodnie z teorią ewolucji sformułowaną przez Karola Darwina (1859) geny sprzyjające przetrwaniu jednostki są utrwalane dzięki mechanizmowi naturalnej selekcji. Istnieje tendencja do przekazywania z pokolenia na pokolenie tych genów, które pomagają nam przeżyć i wydać na świat potomstwo. Mniejsze szansę ujawnienia się w następnych pokoleniach mają na przykład geny odpowiedzialne za zagrażające życiu choroby, gdyż zmniejszają prawdopodobieństwo, że będziemy żyć i się rozmnażać. W ostatnich latach dwóch biologów zajmujących się teorią ewolucji,


E.O. Wilson (1975) i Richąrd Dawkins (1976), podjęło próbę przeniesienia praw tej teorii na dziedzinę zachowań społecznych. Przy użyciu praw teorii ewolucji usiłują oni wyjaśnić takie zjawiska, jak agresja i altruizm. Stworzone przez nich podejście nosi miano socjobiologii i opiera się na dwóch podstawowych założeniach. Pierwsze mówi, że wiele społecznych zachowań ma swoje korzenie w wyposażeniu genetycznym, co oznacza, że ludzie posiadający określone geny będą bardziej skłonni do przejawiania takich właśnie zachowań. Drugie głosi, że w toku ewolucji niektóre z tych zachowań były bardziej utrwalane niż inne i że stanowią one nieodłączną część naszego genetycznego dziedzictwa.


socjobiologia: perspektywa, w ramach której zjawiska społeczne tłumaczy się, stosując prawa teorii ewolucji

dobór krewniaczy: koncepcja, zgodnie z którą zachowania jednostki mające na celu ochronę życia spokrewnionych z nią osób są utrwalane poprzez mechanizm naturalnej selekcji


Altruizm wynikający z prawa doboru krewniaczego godzi w podstawy cywilizacji. Jeśli ludzie kierują się przede wszystkim troska o swoich krewnych i wspołplemienców, to możliwości osiągnięcia ogólnoludzkiej harmonii są ograniczone. -— E.O. Wilson, 1978


Darwin wcześnie zdał sobie sprawę z problemu wiążącego się z teorią ewolucji, a mianowicie jak w jej ramach można wyjaśnić zachowanie prospołeczne? Dlaczego, jeśli własne przetrwanie stanowi nadrzędny cel, ludzie pomagają innym, nawet z narażeniem własnych interesów? Część zwolenników socjobiologii usiłuje wyjaśnić mechanizm prospołecznych zachowań, używając pojęcia doboru krewniaczego (Hamilton, 1964). Zgodnie z tym pojęciem człowiek może zwiększyć

prawdopodobieństwo przekazania swoich genów następnym pokoleniom nie tylko przez posiadanie dzieci, ale także dzięki przeżyciu spokrewnionych z nim osób. Dlatego dokładamy starań, aby nic złego nie spotkało naszych krewnych. Ponieważ dzielimy z nimi część posiadanych genów, to im bardziej jesteśmy pewni ich przeżycia, tym są większe szansę, że nasze geny ujawnią się w przyszłych pokoleniach. Dlatego prawo naturalnej selekcji pozostaje w zgodzie z altruistycznymi działaniami, jeśli obejmują one naszych krewnych. W przykładach zaczerpniętych z królestwa zwierząt można znaleźć argumenty przemawiające za słusznością pojęcia doboru krewniaczego. W eksperymencie Greenberga (1979) pszczoły zostały wypuszczone w pobliżu obcego im ula. Dobrano je tak, aby charakteryzowały się różnym stopniem genetycznego podobieństwa do pszczół

chroniących wejścia do tego ula (były dla nich rodzeństwem, kuzynostwem lub dalekimi krewnymi). Obserwowano, które z „eksperymentalnych pszczół" zostaną wpuszczone przez „pszczoły strażniczki" do środka, a które odrzucone. Wyniki okazały się zgodne z koncepcją doboru krewniaczego — większe szansę dostania się do gniazda miały pszczoły blisko spokrewnione ze strażniczkami. Te ostatnie, kierując się zapachem przybyszów, potrafiły odróżnić swoich krewnych od obcych i na tej podstawie podjąć decyzję o przyjęciu do ula. Czy dobór krewniaczy dotyczy

także człowieka? Czy bardziej jesteśmy skłonni pomóc jednostce genetycznie do nas podobnej? Według J. Philippe'a Rushtona (1989) odpowiedź na te pytania brzmi następująco: rozsądne wydaje się przypuszczenie, iż raczej narazimy życie, wbiegając do płonącego budynku, gdy będzie się tam znajdowała nasza córka czy syn niż wtedy, gdy będzie tam ktoś zupełnie dla nas obcy. Rushton dowodzi, że możemy odkryć genetyczne podobieństwo w osobach nie spokrewnionych z nami. Na przykład wspólne geny ujawniają się często w fizycznych, łatwo zauważalnych cechach (dotyczy to m.in. oczu, włosów, koloru skóry). Na tej podstawie możemy rozpoznać naszych genetycznych pobratymców i zachowywać się w kontaktach z nimi w inny sposób — na przykład oferując im swoją pomoc. Rushton (1989) posuwa się nawet dalej w swych rozważaniach. Przypuszcza, że źródło konfliktów etnicznych można wyjaśnić na podstawie genetycznego zróżnicowania ludzi. Przyczyną tych konfliktów — przynajmniej w części — miałaby być wykształcona przez ewolucję dążność do pomagania tym, którzy przekażą innym pokoleniom nasze geny. Taki sposób

wyjaśniania zachowań prospołecznych nie tłumaczy, dlaczego czasami udzielają sobie pomocy zupełnie obcy ludzie, nie mający żadnych podstaw, aby przypuszczać, że dzielą te same geny. Na przykład wątpliwe jest, że Lenny Skutnik skoczył do wody i uratował Priscillę Triado, bo stojąc na brzegu rzeki odkrył, że posiada ona dostatecznie dużo jego genów, aby warta była ocalenia.


Entuzjaści socjobiologii wskazują na normę wzajemności jako inną przyczynę zachowań prospołecznych wyjaśniającą, dlaczego pomoc jest udzielana także ludziom, z którymi nie łączą nas żadne genetyczne więzy. Zgodnie z zasadą zawartą w tej normie ludzie pomagają innym, ponieważ spodziewają się w przyszłości rewanżu z ich strony. Zwolennicy tej koncepcji uzasadniają ją, odwołując się do faktów z historii ludzkiego gatunku. Stwierdzają, że w toku swego rozwoju człowiek nauczył się, iżłatwiej jest przetrwać, współpracując ze sobą niż zamykając się przed

innymi w swej własnej jaskini. Innymi słowy, całkowity egoizm nie popłaca. Oczywiście, jeśli człowiek wykazywałby zbytnią gotowość do pomocy innym, mógłby zostać przez nich wykorzystany i nigdy nie spotkać się z wdzięcznością. Większe szansę przeżycia mieli ci, którzy doszli ze swymi sąsiadami do porozumienia w kwestii zasad rewanżu, brzmiącego mniej więcej tak: „Pomogę ci teraz, ale pod warunkiem, że ty oddasz mi podobną przysługę, kiedy ja będę potrzebował pomocy". Ponieważ norma wzajemności nabrała znaczenia dla przetrwania człowieka, została uwarunkowana genetycznie. Podsumowując to, co zostało dotychczas powiedziane, przedstawiciele socjobiologii uznają, że na zachowania prospłeczne decydujący wpływ wywierają dwa czynniki: selekcja rodowa i normy wzajemności. Socjobiologia stanowi odważne i twórcze podejście do wyjaśnienia mechanizmu zachowań prospołecznych. Należy jednak zauważyć, że nie

wszyscy psychologowie przyjmują proponowane przez nią rozwiązania. Wielu zapatruje się sceptycznie na pogląd, że geneza zachowań prospołecznych jest związana z rozwojem gatunku ludzkiego i że wzory tych zachowań są utrwalane w naszych genach, bo w przeszłości sprzyjały one przetrwaniu. Twierdzenia te wzbudzają żarliwą dyskusję (Economos, 1969; Gangęstad, 1989). Zajmiemy się teraz innymi, nie odwołującymi się do genów i dziedziczenia, podejściami wyjaśniającymi mechanizm zachowań prospołecznych.


norma wzajemności: założenie, że inni będą nas traktować w ten sam sposób, w jaki my ich traktujemy (np. jeżeli pomożemy jakiemuś człowiekowi, to w przyszłości on pomoże nam)


Wymiana społeczna: zyski i koszty związane z pomaganiem


Chociaż wielu psychologów nie zgadza się ze stanowiskiem socjobiologicznym przy tłumaczeniu zachowań prospołecznych, to jednak przyjmuje nieodłączny od tego stanowiska pogląd, że altruistyczne działanie może wynikać z troski o własny jednostkowy interes. W rzeczywistości jedna z najważniejszych teorii psychologii społecznej, teoria wymiany społecznej, potwierdza, że często działamy powodowani dążeniem do maksymalizacji zysków i minimalizacji kosztów (Homans, 1961; Thibaut, Kelley, 1959). W tej teorii jednak, w odróżnieniu od podejścia

socjobiologicznego, nie ma mowy o wywodzeniu wspomnianego dążenia z historii ewolucji ani o szukaniu jego źródeł w genetycznym dziedzictwie człowieka. Omówiliśmy szczegółowo teorię wymiany społecznej w rozdziale 10, na przykładzie problemu atrakcyjności interpersonalnej. Dlatego w tym miejscu napomkniemy o niej tylko pokrótce. Stwierdza się w niej, że podstawową właściwością człowieka jest troska o własny interes. Podobnie jak na rynku ekonomicznym, gdzie ludzie starają się zmaksymalizować stosunek finansowych wpływów do wydatków, tak również w

społecznych relacjach usiłują zmaksymalizować stosunek społecznych zysków do kosztów. Nie oznacza to wcale, że wyposażeni w notesy skrupulatnie odnotowujemy plusy i minusy, gdy nasi znajomi uczynią dla nas coś dobrego lub złego. Natomiast na bardziej ukrytym poziomie przechowujemy ślady po zyskach i kosztach wiążących się z relacjami międzyludzkimi. Zastanówmy się, jakie mogą być zyski i koszty towarzyszące sytuacji pomagania? Irving Piliavin, Judith Rodin i Jane Piliavin (1969) przybliżyli nam okoliczności, w których znajduje się ktoś, kto potencjalnie pragnie udzielić pomocy drugiej osobie (Piliavin, Piliavin, Rodin, 1975; Piliavin, Dovidio, Gaertner, Ciark, 1982). Tak jak to opisano w tabeli 11.1, zyski i koszty mogą być natury zarówno psychologicznej, jak i rzeczowej. Nietrudno jest domyślić się korzyści mogących płynąć z pomagania: zyskujemy lepsze samopoczucie, inni myślą o nas pozytywnie, wiemy, że uczyniliśmy „właściwą rzecz" i tym podobne. Jednak tabela 11.1 przypomina nam również o ponoszonych kosztach. Kiedy Lenny Skutnik skoczył do lodowatej wody, aby uratowaćżycie pasażerce lotu numer 90, naraził się na bezpośrednie fizyczne niebezpieczeństwo. Prawdopodobnie w chwili, gdy zrzucał płaszcz i buty, świadomy był podejmowanego ryzyka. Dla niego jednak zarówno zysk

z udzielenia pomocy (dobre samopoczucie), jak i koszt wiążący się z powstrzymaniem od niej (konieczność przyglądania się, jak ktoś ginie) przeważyły nad stratami, jakie sam mógł ponieść, decydując się na skok do rzeki. teoria wymiany społecznej: przekonanie, w którym przyjmuje się, że dwie zasady: zasada maksymalizacji zysków i zasada minimalizacji kosztów najlepiej wyjaśniają społeczne relacje


TABELA 11.1. Zyski i koszty związane z pomaganiem. Podczas gdy przyzwyczajeni jesteśmy myśleć o zachowaniach prospołecznych w kategoriach wiążących się z tym zysków, musimy zdać sobie sprawę, że zachowaniom takim towarzyszą również koszty. Piliavin, Rodin i Piliavin (1969) w ogólnym zarysie przedstawili zyski i koszty ponoszone w przypadku udzielania pomocy oraz zyski i koszty ponoszone w przypadku nieudzielenia pomocy. Zgodnie z teorią wymiany społecznej tylko wtedy zdecydujemy się na udzielenie pomocy, gdy oczekiwane zyski będą przewyższać oczekiwane koszty (zaczerpnięto z: Piliavin, Rodin, Piliavin, 1969)


Zwolennicy teorii wymiany społecznej uważają, że wartość nagradzającą zachowań społecznych można tłumaczyć w trojaki sposób. Po pierwsze, należy wziąć pod uwagę normę wzajemności, zgodnie z którą powinniśmy postępować tak, jak inni postępują wobec nas. Pomaganie komuś to inwestycja w przyszłość, gwarancja, że któregoś dnia, gdy będziesz potrzebował pomocy, ktoś inny ci jej udzieli. Jeśli wydaje się to naciągane czy nawet naiwne, pomyślmy, jak głęboko ta idea jest

zapisana w naszej kulturze, w wymiarze zarówno religijnym, jak i świeckim. Dążenie do okazywania innym litości i dobroci (a w zamian doświadczanie podobnego traktowania) to myśl znamionująca cywilizowane społeczeństwa. Jest to bliskie temu, co filozofowie rozumieją przez pojęcie umowy społecznej. Niewielu z nas pragnęłoby żyć w społeczeństwie, w którym obowiązuje zasada: „Oko za oko, ząb za ząb". Chcemy wierzyć, że życzliwość, jeśli nie zawsze, to przynajmniej od czasu do czasu, spotka się z wzajemnością.


Pozwólmy, aby lęk przeniknął tego, kto upadłemu nie pomoże powstać gdy przyjdzie jego kolej, nikt nie wyciągnie do niego swej dłoni 2 Saadi (1184 –1291)


altruizm: każde działanie ukierunkowane na niesienie korzyści drugiej osobie z pominięciem własnego interesu; często człowiek angażując się w takie działania, ponosi określone koszty


W 1992 r. Reginald Denny, biały kierowca, jechał swoją ciężarówką przez południowe dzielnice Los Angeles, kiedy rozpoczęły się zamieszki. Dwóch czarnych mężczyzn wyciągnęło go z samochodu, bili go, kopali, wielokrotnie uderzali w głowę gaśnicą. Ekipa wiadomości sfilmowała z helikoptera cały przebieg napaści, nie uczyniła jednak nic, aby pomóc ofierze lub powstrzymać napastników. Pozostawiony na ulicy na pewnąśmierć Denny został uratowany przez czarnoskórą parę — mężczyznę i kobietę, którzy przypadkowo znaleźli się na miejscu zamieszek. Wciągnęli go do swojego samochodu, ukryli pod kocem i zawieźli do szpitala. Zastanów się, jak w ramach teorii wymiany społecznej można by opisać koszty i zyski wiążące się z udzieleniem pomocy w tym przypadku. Weź pod uwagę ekipę wiadomości oraz czarną parę z samochodu. Po drugie, przyjście komuś z pomocą łagodzi dyskomfort związany z przyglądaniem się cudzemu nieszczęściu i z tego

powodu ma znaczenie nagradzające. Istnieją dowody na to, że widok cudzego cierpienia wywołuje niepokój i napięcie. Przynajmniej po części człowiek pomaga, aby pozbyć się tych nieprzyjemnych stanów (Dovidio, Piliavin, Gaertner, Schroeder, Ciark, 1991; Eisenberg, Fabes, 1991). W końcu pomaganie jest nagradzające, gdyż pozwala jednostce zdobyć uznanie i gratyfikacje przy stosunkowo niskich kosztach. Jak uprzednio stwierdziliśmy, podejmując decyzję o pomocy, człowiek kalkuluje ewentualne wiążące się z tym straty i zyski (Dovidio i in., 1991). Jego chęć udzielenia pomocy zmniejsza się w wypadku wysokich kosztów, na przykład gdy rezultatem

działania na rzecz innych jest ból lub zażenowanie. Wzrasta natomiast w wypadku wysokich zysków, na przykład gdy efektem udzielenia pomocy są pochwały ze strony otoczenia lub świadomość skuteczności własnego działania (Smith, Keating, Stotland, 1989). Ostatecznie stwierdzić należy, że teoria wymiany społecznej podważa rozumienie zachowania prospołecznego jako wyrazu altruizmu, czyli dążenia do zapewnienia pomyślności drugiej osobie z pominięciem własnego interesu. Zgodnie z tą teorią tak rozumiany altruizm nie istnieje. Ludzie pomagają wtedy, gdy leży to w ich interesie, i nigdy w przypadku przewagi ewentualnych kosztów nad zyskami.

Jeżeli jesteś, czytelniku, podobny do naszych studentów, to doświadczysz dyskomfortu, stykając się z takim poglądem na genezę zachowań pomocnych. Sądzisz z pewnością, że jest to raczej cyniczny sposób widzenia natury ludzkiej. Czy prawdziwy altruizm, wywołany wyłącznie chęcią pomocy drugiemu człowiekowi, to tylko mit? Czy należy sprowadzić wszystkie prospołeczne zachowania do troski o własne indywidualne dobro? Czy jeśli ktoś zachowuje się wspaniałomyślnie, ratując komuś życie lub ofiarowując znaczną sumę pieniędzy na cele charytatywne, to powinniśmy oceniać te działania jako wyraz troski o własny interes nie zasługujący na aplauz lub uznanie?Przedstawione poglądy wydają się odbierać zachowaniom prospołecznym ich głębszy, bardziej ludzki wymiar. Na te zarzuty zwolennicy teorii wymiany społecznej odpowiadają, że istnieje wiele sposobów uzyskiwania przez ludzi gratyfikacji i powinniśmy się cieszyć, że jednym z nich jest udzielanie pomocy innym. Przecież zamożne osoby mogłyby czerpać przyjemności jedynie z ekskluzywnych wakacji, luksusowych samochodów, wykwintnych posiłków w modnych restauracjach. Powinniśmy więc przyklasnąć ich decyzji wydania pieniędzy na inne cele, nawet jeśli ostatecznie jest to tylko swoisty sposób uzyskiwania gratyfikacji. Działania prospołeczne są nagradzające podwójnie — zyskuje zarówno ten, kto udziela pomocy, jak i ten, kto z niej korzysta. Promowanie i utrwalanie zachowań pomocnych jest więc dla wszystkich opłacalne. Jednak stwierdzenie, że wszelka udzielana innym pomoc płynie z troski o własny interes, wywołuje protest.

Czy można by w ten sposób wyjaśnić akty poświęcania własnego życia na rzecz innych — tak jak to zrobił nieznany bohater lotu numer 90 Air Florida, podając linę ratunkową innym rozbitkom? Niektórzy psychologowie zajmujący się problematyką społeczną twierdzą, że ludzie mają prawdziwie złote serca i pomagają dla samego pomagania. Przekonajmy się, jakimi argumentami dysponują.


Co wydaje się wspaniałomyślnością, często nie jest niczym więcej jak zamaskowaną ambicją. — La Rochefoucauld, 1678


Empatia i altruizm: pomoc bezinteresowna


C. Daniel Bątson (1991) zdecydowanie promuje pogląd, że ludzie udzielają pomocy innym z dobroci swych serc. Bątson nie zaprzecza, że czasami pomagamy z egoistycznych pobudek. Jednak twierdzi, że dopóki doświadczamy empatii wobec osoby potrzebującej pomocy, czyli doświadczamy części jej bólu i cierpienia, dopóty będziemy pomagać, nie bacząc, czy leży to w naszym interesie czy też nie. Wyobraź sobie na przykład, że jesteś w sklepie spożywczym. Przy półkach z płatkami zbożowymi natykasz się na mężczyznę niosącego dziecko i trzymającego torbę pełną pieluszek, zabawek i innych drobiazgów. W chwili gdy sięga on po opakowanie płatków, upuszcza siatkę i cała jej zawartość wysypuje się na podłogę. Czy zatrzymasz się i pomożesz mu wszystko pozbierać? Zgodnie z hipotezą Batsoną, nazwaną hipotezą empatii-altruizmu, zależy to od tego, czy przyglądając się mężczyźnie, czujesz empatię. Jeśli tak, jeśli mężczyzna wygląda na zażenowanego i zdenerwowanego i patrzenie na niego wprawia cię w podobny stan, pomożesz mu

niezależnie od tego, co możesz w ten sposób uzyskać. Co się jednak dzieje, gdy nie doświadczasz empatii, gdy z jakiegokolwiek powodu nie czujesz zdenerwowania ani zażenowania, które przeżywa mężczyzna? Wtedy, jak stwierdza Batson, główną rolę zaczynają odgrywać prawa wymiany społecznej. Co dana sytuacja może ci przynieść? Jeśli możesz dzięki niej coś zyskać, na przykład aprobatę mężczyzny lub innych kupujących, wtedy pomożesz nieszczęsnemu ojcu pozbierać wszystkie rzeczy. Jeśli jednak udzielenie mu pomocy nie przyniesie ci żadnych korzyści, to nie zatrzymasz się i pójdziesz swoją drogą. Hipoteza Batsona została obrazowo przedstawiona na

rycinie 11.1. Kiedy czujemy empatię do drugiej osoby, to pomagamy, aby ulżyć jej cierpieniu, i nie zważamy przy tym na własny interes; można to uznać za prawdziwie altruistyczne działanie. W przypadku gdy nie odczuwamy empatii, pomagamy, mając na uwadze wyłącznie troskę o swoje dobro — czyli dlatego, że spodziewane zyski przewyższają straty.


empatia: zdolność do postawienia siebie na miejscu drugiej osoby i odbierania w podobny sposób zachodzących wydarzeń oraz odczuwania podobnych emocji (np. radości i smutku)

hipoteza empatii-altruizmu: przekonanie, zgodnie z którym empatia odczuwana względem drugiej osoby skłania do udzielenia jej pomocy bez względu na konsekwencje podjętych działań


Właściwością wszystkich ludzi jest niemożność zniesienia widoku cudzego cierpienia [...]. To uczucie niepokoju, którego wtedy doświadczamy, jest pierwszą oznaką człowieczeństwa. — Mencjusz, IV w. p.n.e.


Wiem, że w tym świecie dane mi jest tylko jedno życie. Dlatego pozwólcie mi teraz czynie wszelkie możliwe dobro i okazywać wszelka możliwą miłość każdej istocie ludzkiej. Nie pozwólcie, abym to zaniedbał, bo więcej tą drogą kroczyć nie będę. — Stephen Grelle


Z prezentowanym poglądem wiąże się problem rozpoznawania aktualnie zaangażowanej motywacji. Jeśli widzisz kogoś pomagającego pozbierać mężczyźnie to, co upuścił, jak możesz stwierdzić, czy działa z pobudek empatycznych czy dla uzyskania społecznych korzyści? Przypomnijmy znaną opowieść o Abrahamie Lincolnie. Pewnego dnia podczas jazdy powozem Lincoln i jego współpasażerowie zastanawiali się nad następującym problemem: czy pomoc jest udzielana prawdziwie altruistycznie? Lincoln dowodził, że pomoc innym wynika z troski o własną osobę, podczas gdy pozostali utrzymywali, że istnieje rzeczywisty altruizm. Kiedy toczyły się rozważania nad tą istotną kwestią, nagle obecni posłyszeli rozpaczliwy kwik maciory. Okazało się, że jej prosięta nie mogą wydostać się z wody, bo brzeg jest zbyt śliski. Groziło im utonięcie. Lincoln krzyknął natychmiast do woźnicy: „Czy mógłby pan zatrzymać się na chwilę?", po czym wyskoczył z powozu i przeniósł prosięta w bezpieczne miejsce. Gdy powrócił, jeden z jadących odezwał się Powiedz teraz, Abe, jak można mówić tu o egoizmie?" „Zmiłuj się. Boże, czyżbyś nie

wiedział? — odpowiedział Lincoln. — Tu była zawarta cała istota egoizmu. Cały dzień nie zaznałbym spokoju ducha, gdybym zostawił tę starą maciorę w jej cierpieniu, zamartwiającą się o swoje prosięta. Czy nie widzisz, że zrobiłem to dla spokoju własnego ducha?" (Sharp, 1928). Przykład ten doskonale pokazuje, że działanie uchodzące za prawdziwie altruistyczne może czasami wynikać z troski o samego siebie. Jak zatem możemy odróżnić jedno od drugiego? Daniel Batson wraz z współpracownikami opracował pomysłowy eksperyment. Miał on ujawnić prawdziwe motywacje osób biorących w nim udział (Batson, Duncan, Ackerman, Buckley, Birch, 1981). Wyobraź sobie, że jesteś jednym z jego uczestników. Zostajesz poinformowany, że badanie dotyczy radzenia sobie z zadaniami w warunkach stresu. Biorą w nim udział dwie osoby — ty i studentka o imieniu Elaine. Jedno z was zostanie poproszone o odtwarzanie liczb z pamięci w dziesięciu próbach i równocześnie będzie porażane impulsami elektrycznymi. Druga osoba będzie grała rolę obserwatora przyglądającego się przebiegowi eksperymentu na ekranie telewizora. Wyciągasz los i dowiadujesz się, że masz być obserwatorem.


Widzisz, patrząc na ekran, że prowadzący eksperyment przymocowuje elektrody do rąk Elaine. Zaczyna ona wykrzywiać usta, a jej ciało co chwila podryguje, zdajesz więc sobie sprawę, że aplikowane wstrząsy muszą być dla niej nieprzyjemne i bolesne. Wkrótce eksperymentator przerywa procedurę i proponuje Elaine zakończenie prób. Jednak Elaine, pomimo że przyznaje, iż otrzymywane impulsy są dla niej przykre, chce kontynuować eksperyment. Wtedy prowadzący wpada na pomysł, czy obserwator — czyli w tym przypadku ty — nie zamieni się rolami z Elaine? Wchodzi do pokoju, w którym siedzisz, i prosi cię o zastąpienie dziewczyny, podkreślając, że oczywiście nie musisz tego uczynić. Jak byś się zachował? Zapewne się domyślasz, że celem eksperymentu nie było badanie pamięci, lecz sprawdzenie, czy uczestnicy zgodzą się pomóc Elaine (która była pomocnikiem eksperymentatora). Tak naprawdę, nikomu nie aplikowano wstrząsów elektrycznych. Postawiono sobie pytanie, jakie warunki muszą być spełnione, aby pomoc została udzielona? Batson i jego współpracownicy przeciwstawili dwa potencjalne źródła zachowań pomocnych — własny interes i empatię. Zrobili to w następujący sposób. Po pierwsze, zróżnicowali koszty ponoszone w wyniku nieudzielenia Elaine pomocy. Połowie uczestników eksperymentu powiedziano, że będą musieli obserwować tylko dwie pierwsze próby pamięciowe. Do przerwania eksperymentu doszło natomiast podczas drugiej próby, w tym przypadku, gdy ludzie wiedzieli, że nawet jeśli nie zamienią się z Elaine miejscami, to nie będą dłużej świadkami jej cierpienia. Pozostałych uczestników eksperymentu poinformowano, że będą musieli przyglądać się

wszystkim dziesięciu próbom. W tym przypadku udzielenie Elaine pomocy bardziej leżało w ich interesie. Gdyby pozostali obojętni, musieliby jeszcze przez następne osiem prób obserwować cierpienia Elaine, zdając sobie przy tym sprawę, że mogli im zapobiec. Innymi słowy, jeśli biorący udział w eksperymencie mogli uniknąć widoku Elaine poddawanej wstrząsom elektrycznym, to decyzja nieudzielenia jej pomocy wiązała się z mniejszymi kosztami. Mogli wycofać się z sytuacji bez poczucia winy i dyskomfortu. Kiedy jednak byli zmuszeni patrzeć do końca na przebieg

eksperymentu, zaangażowanie się w pomoc było wskazane ze względu na własne dobro. Stanowiło sposób na uniknięcie przykrych doznań. Zgodnie z hipotezą empatii-altruizmu jedynie gdy osoby nie czuły w stosunku do Elaine empatii, rolę w ich zachowaniu zaczynał odgrywać wzgląd na własną korzyść (patrz ryć. 11.1). W przypadku, gdy empatia jest wysoka, ludźmi powinna kierować czysto altruistyczna motywacja i chęć pomocy bez względu na zyski i koszty związane z sytuacją. Aby sprawdzić tę hipotezę, Batson manipulował stopniem podobieństwa Elaine do kolejnych uczestników eksperymentu. Sprawiał, że odbierali oni Elaine jako mniej lub bardziej podobną do nich samych i w związku z tym w mniejszym lub większym stopniu budzącą empatię. I tak część osób poddanych eksperymentowi stwierdzała po przeczytaniu kwestionariusza wypełnionego przez Elaine, że podziela jej zainteresowania i przekonania. Część natomiast znajdowała w kwestionariuszu charakterystykę osoby zupełnie od nich różnej. Batson rozumował, że osoby, które

miały wrażenie swojego podobieństwa do Elaine, będą czuły w stosunku do niej więcej empatii niż osoby, które takiego wrażenia nie odnosiły.


TABELA 11.2. Liczba osób, które udzieliły pomocy. Jaki procent uczestników zgodził się zamienić z Elaine miejscami i otrzymywać zamiast niej wstrząsy elektryczne? Wyniki okazały się zgodne z hipotezą empatii-altruizmu przedstawioną na rycinie 11.1 — gotowość do udzielenia pomocy zależała od odczuwanej względem Elaine empatii i od przewidywanych zysków. Gdy wskaźnik empatii był wysoki (ludzie spostrzegali Elaine jako podobną do nich samych), wtedy udzielali jej pomocy bez względu na oczekiwane zyski (możliwość uniknięcia dalszego widoku cierpiącej

Elaine). Gdy wskaźnik empatii był niski, ludzie zwracali uwagę na ewentualne zyski i koszty — pomagali wyłącznie wtedy, gdy skazani byliby na oglądanie cierpień Elaine przez następne osiem prób


Jak widać w tabeli 11.2, otrzymane wyniki zgodne były z przewidywaniami wynikającymi z hipotezy empatii-altruizmu. Gdy osoba odczuwała wobec Elaine znaczną dozę empatii, czyli postrzegała ją jako podobną do siebie, prawie było pewne, że zgodzi się na zamianę miejsc i otrzymanie wstrząsów elektrycznych zamiast niej. Istotniejsze jeszcze znaczenie ma fakt, że działo się tak bez względu na to, jakie dana osoba miała szansę uniknięcia dalszego uczestnictwa w sytuacji eksperymentalnej. Oznacza to, iż w tym przypadku ludźmi kierowała bardziej troska o Elaine niż wzgląd na własny interes. Co się jednak działo, gdy empatia była niska? Batson przekonuje, że wtedy postępowaniem ludzi zaczynały kierować zasady wymiany społecznej. Większość osób pomagała, gdy mogła odnieść z tego jakieś korzyści, czyli uniknąć dalszego przypatrywania się cierpieniom Elaine. Natomiast spośród osób przekonanych o tym, że nie muszą obserwować dalszych prób, tylko kilka zgodziło się na zamianę miejsc. Praca Batsona i jego współpracowników (1981) dostarcza argumentów na rzecz tezy o istnieniu prawdziwego altruizmu. Przyznać trzeba, że jedynie w ramach tego stanowiska można wyjaśnić akty całkowitego

poświęcenia dla innych, jak na przykład czyn nieznanego pasażera Air Florida. Zarówno socjobiologia, jak i teoria wymiany społecznej nie potrafią wytłumaczyć, jak dochodzi do tego, że ktoś oddaje własne życie, aby ratowaćżycie nieznajomej mu osoby. Takie heroiczne zachowania z pewnością zmniejszają szansę przekazania swoich genów i na pewno nie są uzasadnione dobrem własnym człowieka. Opowieść o Lincolnie i prosiakach ilustruje, jak niezwykle trudne może być zrozumienie motywacji powodującej ludźmi w chwili, gdy udzielają pomocy. Przypatrzmy się tym

uczestnikom eksperymentu Batsona (1981), którzy uważali, że Elaine jest do nich podobna i w związku z tym odczuwali wobec niej więcej empatii. Czy w ich zachowaniu rzeczywiście nie ujawniła się troska o własny interes? Jak przekonuje psycholog Robert Cialdini (Cialdini i in., 1987), niekoniecznie. Osoby, które uznały Elaine za podobną do nich, jednocześnie lubiły ją bardziej i możliwe, że doświadczały większego dyskomfortu na myśl o jej cierpieniu. Stąd mogło kierować nimi egoistyczne dążenie do ulżenia swemu smutkowi, a nie prawdziwie altruistyczna

troska o Elaine. Sprawa miałaby się dokładnie tak, jak z Lincolnem, którego spokój ducha zależał od pomocy udzielonej prosiętom. Osobom odczuwającym wobec Elaine empatię mogło przede wszystkim zależeć na pozbyciu się własnych, nieprzyjemnych odczuć winy i smutku nawet wtedy, gdy zdawały sobie sprawę, że nie muszą dalej oglądać, jak aplikuje się jej wstrząsy. Wskazanie na taką ewentualność, czyli na możliwość współistnienia empatii i całkowicie egoistycznych pobudek, doprowadziło do gorącej dyskusji między zwolennikami i przeciwnikami hipotezy empatii-altruizmu (Batson, 1991; Cialdini, Fultz, 1990; Schroeder, Dovidio, Sibicky, Matthews, Allen, 1988; Shaffer, 1986). Odpowiedzią była seria nowych badań przeprowadzonych przez Batsona i jego współpracowników (1988, 1989). W ich toku wykluczono wiele hipotez alternatywnych wobec hipotezy empatiialtruizmu. Zwykle jednak, gdy wspomniani uczeni znajdowali potwierdzenie dla

swojego toku rozumowania, inna grupa badaczy dostarczała danych przeciwstawnych (np. Smith, Keating, Stotland, 1989). Problem bezinteresowności naszego działania w przypadku udzielania pomocy drugiej osobie doprowadza do fascynującego pytania o strukturę ludzkich motywacji, pytania wciąż ponawianego przez psychologię. Czas na krótkie podsumowanie tego, co zostało napisane. Omówiliśmy trzy główne podejścia do interpretacji mechanizmu zachowań prospołecznych: ideę, że pomaganie jest instynktowną reakcją wspierania osobników podobnych do nas pod względem genetycznym oraz że w toku rozwoju genetycznego wykształciliśmy normę wzajemności (socjobiologia); założenie, iż zyski z udzielania pomocy przewyższają ponoszone koszty, w związku z czym troska o innych jest przejawem zabiegania o własny interes (teoria wymiany społecznej); pogląd, że w pewnych okolicznościach do przyjścia z pomocą popycha nas przemożna siła współczucia i empatii wobec ofiary (hipoteza altruizmu-empatii). Każde z wymienionych podejść ma żarliwych, a przede wszystkim krzykliwych, zwolenników i oponentów. Z całą pewnością należy jednak stwierdzić, że bez względu na naturę ludzkich motywacji nie są one jedynymi czynnikami determinującymi podjęcie działań pomocnych. Istnieje wiele jednostkowych i sytuacyjnych zmiennych zdolnych thnnić lub wyzwalać rozważane motywacje. Nie potrafilibyśmy wyjaśnić faktu, że pewni ludzie bardziej od innych są skłonni do udzielania pomocy, co ogranicza nasze rozważania do sfery motywacji. Musimy wziąć pod uwagę indywidualne przesłanki zachowań prospołecznych, od których zależy, czy pragnienie udzielenia pomocy zostanie zrealizowane. Nie możemy pominąć wpływu sytuacji na prospołeczne zachowania. Byłoby znacznym uproszczeniem, gdybyśmy przypadek Kitty Genovese skwitowali stwierdzeniem, że

jej sąsiedzi byli egoistycznymi, pozbawionymi serca ludźmi. Czy sytuacja społeczna, której tej nocy stali się uczestnikami, mogła powstrzymać ich jakoś od pośpieszenia na ratunek, nawet jeśli byli przyzwoitymi, troszczącymi się o innych ludźmi? Prawie zawsze proces udzielania pomocy jest uwarunkowany różnorodnymi czynnikami. Na jego przebieg wpływają nie tylko opisane wyżej ludzkie motywacje, ale także indywidualne i sytuacyjne czynniki, których omówienia teraz dokonamy.


Indywidualne przesłanki zachowań prospołecznych: dlaczego niektórzy ludzie bardziej niż inni są skłonni do pomocy


Różnice indywidualne: osobowość altruistyczna


Czy po poznaniu przykładów z pierwszych stron tego rozdziału przyszło ci na myśl, że może ludzie, o których wspominaliśmy, mieli odmienne cechy osobowości? Stwierdzenie, że sąsiedzi Kitty Genovese należeli do wyjątkowo bezdusznych, nie przejawiających troski o innych, nasuwa się samo. Natomiast Lenny Skutnik i mężczyzna podający innym rozbitkom linę ratunkową byli ludźmi ulepionymi z innej gliny: pozbawionymi egoizmu, wielkodusznymi, którym nie przemknęłaby przez głowę myśl o zignorowaniu błagań o pomoc. Gdyby ludzie tacy jak oni słyszeli krzyki Kitty Genovese, być może żyłaby ona do dnia dzisiejszego. Z drugiej strony, gdyby sąsiedzi Kitty Genovese stali na brzegu Potomaku w chwili, gdy lina ratunkowa wyśliznęła się z rąk Priscilli Triado, być może pogrążyłaby się ona w wodzie bez szansy na ratunek. Bez trudu można poszukać innych przykładów. Wystarczy z jednej strony wskazać Matkę Teresę z Kalkuty, która poświęciła swe życie na rzecz innych, a z drugiej Saddama Husseina opanowanego szaleństwem

destrukcji. Oczywiście pomiędzy tymi skrajnościami, pomiędzy świętością i nikczemnością umiejscowić możną większość osób. Psychologowie zajmujący się problemami społecznymi czynią wiele wysiłku, aby wyjaśnić, jak w ciągu jednostkowego życia rozwija się postawa altruistyczna i w jakim zakresie wpływa ona na zachowanie prospołeczne.


Gdy w czasie wieczerzy zdał sobie sprawę, że tego dnia nie zrobił nic, aby komuś pomóc, powiedział to chwalebne i godne zapamiętania zdanie: „Przyjaciele, straciłem ten dzień". — Swetoniusz


Znaczącą nagrodą dla dzieci za ich zachowanie prospołeczne jest aprobata ze strony dorosłych.


Wpływ nagród i wzorców na gotowość do udzielania pomocy. Psychologowie badający rozwój człowieka odkryli, że zachowanie prospołeczne pojawia się we wczesnym okresie rozwoju. Dzieci często pomagają innym już w wieku osiemnastu miesięcy. Potrafią wtedy brać udział w wypełnianiu domowych obowiązków i uspokajać płaczące niemowlę (Rheingold, 1982; Zahn-Waxler, Radke-Yarrow, King, 1979). Rodzice mogą zachęcać dzieci do zachowań prospołecznych w stosunku do siebie i innych, nagradzając je pochwałami, uśmiechem i przytuleniem. Jak wykazały badania (Grusec, 1991), także zachęty odgrywają ogromną rolę w umacnianiu tego typu zachowań. Jednak nie można przywiązywać zbyt dużej wagi do nagradzania. Jeżeli dzieci decydują się na udzielenie innym pomocy jedynie, aby zadowolić swoich rodziców, to nie będą spostrzegały siebie jako osób altruistycznych spieszących innym z pomocą. Wręcz przeciwnie, dojdą do przekonania, że warto innym pomagać jedynie wtedy, kiedy można coś w zamian uzyskać. To samo dotyczy osób dorosłych — świadomość, że spieszymy innym z pomocą, aby otrzymać nagrodę, niszczy nasze pojęcie o samych sobie jako o jednostkach altruistycznych i bezinteresownych (Batson, Coke, Jasnoski, Hanson, 1979; Uranowitz, 1975). Zgubny wpływ nagród podobny jest do efektu nadmiernego uzasadnienia, który omówiliśmy w rozdziale 6. Przywiązywanie zbyt dużej wagi do nagradzania ludzi za prezentowane zachowania powoduje, że uzyskują oni przekonanie, iż czynią tak a nie inaczej, aby uzyskać jakąś rekompensatę. Redukuje to wewnętrzne dążenie do dalszego przejawiania nagradzanego zachowania. Cała tajemnica sprowadza się do tego, aby zachęcać dzieci do działań altruistycznych, ale z wyczuciem je nagradzać. Jednym ze sposobów

realizacji tego założenia jest powtarzanie — ilekroć zauważymy, że komuś udzieliły pomocy — iż zrobiły to, bo sążyczliwe i troszczą się o innych. Takie komentarze sprzyjają wyrobieniu u dzieci przekonania, że są osobami altruistycznymi. Skłonne będą one w przyszłości udzielać innym pomocy, nawet jeśli nie spodziewają się w związku z tym żadnych korzyści (Grusec, Kuczynski, Rushton, Simutis, 1979). Innym sposobem rozwijania altruizmu we własnych dzieciach jest prezentowanie własnych zachowań prospołecznych. Dzieci często naśladują zachowania zaobserwowane u innych, co dotyczy także aktów altruistycznych (Dodge, 1984; Mussen, Eisenberg-Berg, 1977). Dzieci, które widzą pomocne działania rodziców (np. ich społeczną

pracę na rzecz bezdomnych), utwierdzą w sobie przekonanie o ważności i słuszności takich działań. Wywiady przeprowadzane z ludźmi, którzy czynili wspaniałe gesty z myślą o innych, jak na przykład chrześcijanie pomagający Żydom w ucieczce z Niemiec w czasie drugiej wojny światowej czy obrońcy praw człowieka — dowodzą, że rodzice tych osób byli zaangażowani w pomoc innym (London, 1973; Rosenhan, 1970). Dzieci, oprócz swoich rodziców, naśladują także innych dorosłych. Wzorem mogą być dla nich nauczyciele, krewni, a nawet osoby prezentowane w telewizji. J. Philippe Rushton (1975) dowiódł tego w badaniu dzieci w wieku szkolnym. Zaaranżował z udziałem tych dzieci grę w kręgle. W trakcie gry uczestnicy zdobywali bony, które mogły być następnie wymienione na nagrody lub ofiarowane potrzebującemu chłopcu o imieniu Bobby (w ramach fundacji Ratujmy Dzieci). Przed rozpoczęciem gry dzieci obserwowały grę dorosłych, których przedstawiono jako mających w przyszłości objąć stanowiska nauczycieli w ich szkole. W pierwszym przypadku dorośli zatrzymali dla siebie wszystkie wygrane bony i odmówili ofiarowania ich dla Bobby'ego. W drugim dorośli zabrali połowę z uzyskanych bonów, a resztę przeznaczyli dla Bobby'ęgo. Później dzieci same grały w kręgle, a badacze przyglądali się, co zrobią z wygranymi bonami. Dzieci, które przyglądały się hojnym dorosłym, gotowym podzielić się wygraną z potrzebującym chłopcem, były bardziej skłonne zrezygnować z części swoich bonów. Czy zaskakuje cię ten wynik? Prawdopodobnie nie. Dzieci widzące, jak dorośli pozbywają się swoich nagród na rzecz Bobby'ego, mogły odczuwać presję, aby uczynić to samo, nawet jeśli wcale nie miały na to ochoty. Nie wiadomo, czy dorośli uczyli dzieci altruizmu, czy po prostu sprawili, że w opisanej sytuacji było im bardzo trudno zachować się egoistycznie. Czy pamiętasz, jak ktoś prosił cię o ofiarowanie pewnej sumy pieniędzy, powiedzmy na kupienie znajomemu wspólnego prezentu? Nawet, jeśli faktycznie nie chciałeś przyłączyć się do tej inicjatywy, to jeśli wszyscy pozostali ofiarowali składki, prawdopodobnie poczułeś się pod presją, aby dołożyć parę dolarów. Rushton (1975) przeprowadził drugą fazę eksperymentu, aby udowodnić, że u dzieci, które obserwowały hojność dorosłych, kształtuje się bardziej trwałe nastawienie altruistyczne. Po upływie dwóch miesięcy od pierwszej części eksperymentu dzieci udały się wraz z innym prowadzącym, aby grać w kręgle. Tym razem postawiono je przed wyborem: zabrania wygranych bonów lub ofiarowania ich na fundację na rzecz głodujących dzieci w Azji. Dzieci, które dwa miesiące przedtem były świadkami oddawania przez dorosłych swych bonów dla Bobby'ego, teraz przeznaczały więcej własnych bonów na fundację niż te, które poprzednio przyglądały się dorosłym

zatrzymującym wszystkie zdobyte bony. Daje to podstawę, aby przypuszczać, że altruizm pod wpływem obserwacji zachowania dorosłych stał się dla części z nich wartością samą w sobie. Dlatego parę tygodni później, w nowej sytuacji, gdy żaden wzór zachowania nie był dostępny, postąpiły one tak wielkodusznie.


osobowość altruistyczna: osobowość, którą charakteryzuje tendencja do udzielania pomocy innym osobom


Dzieci są dobrymi naśladowcami i na podstawie obserwacji innych szybko się uczą, jakie zachowania są cenione i pożądane. Czy ten rodzaj modelowania ogranicza się tylko do zachowania prospołecznego? Może nurtuje cię pytanie, czy dzieci naśladują również zachowania agresywne i brutalne, których przykładów dostarczają im ich ulubione postaci telewizyjne? W następnym rozdziale zobaczymy, że często mamy także do czynienia z takim rodzajem modelowania.


Czy tylko osobowość. Jak stwierdziliśmy wyżej, rodzice i inni dorośli mają wpływ na wykształcenie się w dziecku nastawienia altruistycznego. Powinniśmy jednak być ostrożni z wyciąganiem z tego faktu zbyt pochopnych wniosków. Rzeczywiście, niektóre osoby w większym stopniu niż inni nauczyły się altruizmu. Wszyscy na pewno znamy osoby niezmiennie gotowe spieszyć z pomocą, tak jak na przykład nasza świątobliwa ciocia Sarah, zawsze przedkładająca potrzeby innych nad swoje własne, lub nasz kuzyn Tom, który właśnie przyłączył się do Korpusu Pokoju. Jednak nie oznacza to, że na podstawie tego, jak dalece altruistyczna osobowością jednostka dysponuje, potrafimy przewidzieć jej gotowość przyjścia komuś z pomocą. Gdyby cała tajemnica sprowadzała się do altruistycznej osobowości, moglibyśmy podzielić ludzi na dwa typy: typ pomagający, regularnie wspierający innych bez względu na sytuację oraz typ egoistyczny, który ma zwyczaj chować głowę w piasek, gdy inni potrzebują pomocy. Jednak, jak zauważyliśmy w rozdziale l, osobowość nie stanowi jedynej determinanty ludzkich zachowań. Jak stwierdzają psychologowie, aby zrozumieć ludzkie postępowanie, musimy uwzględnić presję sytuacyjną, której ludzie podlegają. Wtedy możemy przewidywać, na ile w określonych sytuacjach będą skłonni zachowywać się altruistycznie. Przypatrzmy się klasycznemu badaniu przeprowadzonemu przez Hugh Hartshorne'a i Marka Maya (1929), którym objętych zostało 10 000 uczniów szkoły podstawowej i średniej. Starano się w nim określić, jak będą zachowywać się uczniowie w różnych sytuacjach stwarzających potencjalną szansę udzielenia komuś pomocy: czy zgodzą się zorganizować zbiórkę książek i obrazków dla dzieci przebywających w szpitalu, ofiarować pieniądze na cel dobroczynny, przygotować upominki dla biednych dzieci? Jeśli rzeczywiście o

skłonności do działań altruistycznych decyduje wyłącznie osobowość, to dzieci powinny zachowywać się w sposób bardzo spójny i konsekwentny w różnych sytuacjach. Jeśli Nicole ma osobowość altruistyczna, powinna we wszystkich sytuacjach bardziej niż inni przejawiać skłonności altruistyczne. Jeśli Philip jest skoncentrowany głównie na swojej osobie, powinien przejawiać mniej niż inni ochoty do dokonywania aktów altruistycznych. Czy to nie brzmi sensownie? Ku zaskoczeniu korelacja między altruistycznym zachowaniem w jednej sytuacji (np. przy zbieraniu książek i obrazków dla dzieci przebywających w szpitalu) a altruistycznym

zachowaniem w innej sytuacji nie jest wysoka. Przeciętna korelacja między altruistycznymi zachowaniami w odmiennych sytuacjach wynosiła .23. Oznacza to tyle, że wiedząc, na ile altruistycznie dziecko zachowało się w jednej sytuacji, nie możemy z dużym prawdopodobieństwem przewidywać, ile altruizmu okaże w innej sytuacji. Ponadto w odniesieniu zarówno do dzieci, jak i dorosłych, nie znaleziono zbyt wiele danych przemawiających za tym, że jednostki uzyskujące wysokie wyniki na skali altruizmu w testach osobowości są bardziej skłonne do udzielania pomocy niż osoby plasujące się na tej skali nisko.


Czy to oznacza, że każdy przypadkowo wybrany przechodzień — bez względu na to, czy byłaby to Matka Teresa czy Saddam Hussein — charakteryzowałby się jednakową gotowością do ratowania ofiar katastrofy lotniczej lub pomocy ciężko choremu sąsiadowi? Oczywiście tak nie jest. Po prostu znajomość indywidualnych mechanizmów funkcjonowania osobowości nie wystarcza do przewidywania, na ile altruistycznie człowiek się zachowa. Należy wziąć pod uwagę także kilka innych ważnych czynników, takich jak nastrój, w jakim interesująca nas osoba aktualnie się

znajduje, i rodzaj nacisków, jakim w określonej sytuacji podlega. Nawet Matka Teresa w pewnych okolicznościach bardziej niż w innych jest skłonna nieść pomoc. Również Saddam Hussein na pewno nie zawsze jest tak diaboliczny, być może pewne sytuacje bardziej niż inne ujawniają jego złą naturę. Podsumujmy dotychczasowe spostrzeżenia. Otóż wydaje się, że najbardziej użyteczna przy przewidywaniu, czy jednostka zachowa się altruistycznie/ jest głęboka znajomość jej osobowości i okoliczności, w których się znajduje. Sporo badań wykazało, że ludzie różnią się

preferencjami w okazywaniu różnych form pomocy (np. Batson, Bolen, Cross, Neurmger-Benefiel, 1986; Ciark, Ouellette, Powell, Miłberg, 1987; Deutsch, Lamberti, 1986). Dla przykładu: jak sądzisz, w jakim stopniu ludzie okazaliby pomoc w dwóch następujących sytuacjach: a) gromada ludzi stojących u nabrzeża rzeki Potomac obserwuje akcję ratunkową i dostrzega Priscillę Triado wypuszczającą z rąk linę i wpadającą do wody; b) opóźniony w rozwoju chłopiec okazuje przyjaźń

sąsiadowi i prosi go o zabranie do kina. Kto okaże pomoc raczej w pierwszej sytuacji, a kto raczej w drugiej?


Płeć a zachowanie prospołeczne


Alice Eagły i Maureen Crowley (1986; Eagły, 1987) stwierdziły, że w sytuacji (a) raczej mężczyźni, a w (b) kobiety byłyby bardziej skłonne do udzielenia pomocy. Uczone skoncentrowały się w swych badaniach na różnicach w zachowaniach prospołecznych prezentowanych przez kobiety i mężczyzn. W rzeczywistości każda kultura nakłada na kobiety i mężczyzn obowiązek przestrzegania odmiennych norm. Dlatego człowiek w zależności od płci uczy się cenić odmienne cechy i zachowania. W kulturze Zachodu roli męskiej przypisane są rycerskość i heroizm, podczas gdy roli kobiecej opieka, wychowanie i zaangażowanie w trwałe związki. W rezultacie od

mężczyzn możemy oczekiwać, iż będą udzielać pomocy w sytuacjach ekstremalnych,

wymagających odwagi i zdecydowania. Będą oni częściej dokonywać czynów podobnych do czynu Lenny'ego Skutnika, który skoczył do lodowatej wody, aby uratować Priscillę Triado. Natomiast pomocy udzielanej przez kobiety towarzyszy częściej tworzenie długotrwałej relacji pomagania. Działania ich wymagają raczej zaangażowania i przyjęcia na siebie wielu zobowiązań niż odwagi, tak jak na przykład ochotnicza praca w domu opieki społecznej.


Zarówno mężczyźni, jak i kobiety zadaję ktam swej naturze, gdy nie okazują innym dobroci. — Gamaliel Bailey (1807-1859)


Dokonując przeglądu ponad 170 badań, Eagły i Crowley (1986) znalazły potwierdzenie dla sugerowanych zależności — mężczyźni rzeczywiście pomagają w sposób spektakularny i bohaterski. Na przykład 91% z 7000 osób, które otrzymały medal za narażenie swego życia dla ratowania nieznajomego, stanowili mężczyźni (medal ten jest przyznawany przez Carnegie Hero Fund Commission). Nieco mniej jest danych dotyczących kobiet — częściej skupiano się na brawurowych dokonaniach niż na przykładach długotrwałej troski, pomocy i opieki, takiej jak praca społeczna z dziećmi opóźnionymi w rozwoju (Otten i in., 1988; Smith, Wheeler, Diener, 1975).


Wpływ samopoczucia na udzielanie pomocy: czujesz się dobrze, czynisz dobrze


Ewentualne udzielenie pomocy drugiej osobie zależy także od aktualnego nastroju jednostki. Stanowi to następny argument na rzecz tezy, że uwzględnianie jedynie osobowości człowieka przy przewidywaniu jego zachowania prospołecznego nie jest wystarczające. Zdarza się, że jesteśmy we wspaniałym humorze, ale zdarza się również, że bywamy i w paskudnym. Te przemijające stany emocjonalne stanowią inną kluczową determinantę zachowania prospołecznego. Wyobraź sobie na przykład, że jesteś na miejscowym deptaku i wędrujesz od jednego sklepu do drugiego. Nagle, tuż przed tobą, ktoś wypuszcza z rąk całą ryzę papieru do pakowania i arkusze rozpierzchają się we wszystkie strony. Pechowiec rozgląda się wokół z przerażeniem, a potem pochyla się i zaczyna je zbierać. Czy zatrzymałbyś się, aby mu pomóc? Jak myślisz, co zrobiłby przeciętny przechodzień? Z jednej strony, aby odpowiedzieć na to pytanie, możemy uzmysłowić sobie, jak wielu altruistycznych ludzi żyje na świecie (a przynajmniej, jak wielu z nich przechadza się deptakiem). Jednak powyżej doszliśmy do wniosku, że tajemnica altruistycznych zachowań nie sprowadza się do różnic w cechach osobowości. Nastrój, w jakim aktualnie znajdują się ludzie, może

wywierać znaczny wpływ na ich zachowanie, a w tym przypadku na ich gotowość przyjścia z pomocą. Alice Isen i Pauł Levin (1972) badali wpływ samopoczucia na zachowanie prospołeczne właśnie na handlowym deptaku w San Francisco i Filadelfii. W bardzo pomysłowy sposób poprawiali nastrój przypadkowych przechodniów, mianowicie zostawiali dziesięciocentową monetę w szczelinie pobliskiego automatu telefonicznego i czekali na jej znalazcę (trzeba pamiętać, że

dziesięć centów w latach, gdy przeprowadzano eksperyment, to była spora suma). Gdy ktoś zauważył monetę i zabierał ją do kieszeni, pomocnik eksperymentatora wcielał się w rolę mężczyzny dźwigającego ryzę papieru pakowego. Celowo upuszczał go tuż przed znalazcą dziesięciocentówki. Okazało się, że fakt znalezienia monety wywierał wręcz niespodziewany wpływ na gotowość do udzielenia pomocy. Jedynie 4% osób, którym nie przytrafiło się przedtem nic radosnego, skłonnych było pomóc mężczyźnie w zbieraniu rozrzuconych kartek. Takiej pomocy udzieliło natomiast pomocnikowi eksperymentatora aż 84% osób z tych, które znalazły monetę w automacie telefonicznym. Badacze odkryli wpływ efektu „czujesz się dobrze, czynisz dobrze" na zachowanie w wielu okolicznościach. Nie jest on ograniczony do sytuacji, gdy los nagle uśmiecha się do nas, bo znajdujemy pieniądze. Wiele przyczyn może poprawić ludziom nastrój i uczynić ich bardziej skłonnymi do udzielenia pomocy: dobrze zdany egzamin, otrzymany upominek, miła dla ucha muzyka lub radosne myśli. Różnorodne są również formy udzielania pomocy, w które angażują się ludzie, gdy się dobrze czują. Chętniej ofiarują datki na cele dobroczynne, pomagają komuś znaleźć soczewki kontaktowe, oddają krew i udzielają korepetycji znajomemu studentowi (Carlson, Charlin, Miller, 1988; Salovey, Mayer, Rosenhan, 1991). Co takiego wiąże się z dobrym nastrojem, że pod jego wpływem ludzie stają się bardziej altruistyczni? Okazało się, że dobre samopoczucie sprzyja przychodzeniu z pomocą z trzech względów. Po pierwsze, sprawia ono, że zaczynamy dostrzegać radosne strony życia. W momencie, gdy widzisz mężczyznę upuszczającego papier do pakowania, możesz zinterpretować to zdarzenie przynajmniej na dwa sposoby: „Co za idiota — może przemknąć ci przez głowę — ale niezdara z tego faceta. Niech sam sprząta ten bałagan". Możesz jednak okazać się bardziej współczujący i stwierdzić: „Co za pech. Założę się, że się spieszył. Biedny facet, pewno czuje się okropnie". Kiedy jesteśmy w dobrym nastroju, wykazujemy tendencję do spostrzegania pozytywnych cech innych osób i interpretowania wszelkich wątpliwości na ich korzyść. Pechowiec, który normalnie wydałby się nam niezdarny i

denerwujący, w momencie gdy jesteśmy radośni, nagle okazuje się nieszczęśnikiem potrzebującym naszej pomocy (Forgas, Bower, 1987; Carlson, Charlin, Miller, 1988). Po drugie, pomagając innym w chwili, gdy jesteśmy w świetnym nastroju, przedłużamy trwanie tego miłego stanu ducha. Gdy w zetknięciu z kimś potrzebującym pomocy okażemy się dobrymi samarytanami, doświadczamy napływu pozytywnych uczuć. Po prostu zaczynamy czuć sięświetnie. Nieudzielenie natomiast

pomocy drugiej osobie, podczas gdy mamy poczucie, że powinniśmy to zrobić, oznacza zburzenie naszego wspaniałego nastroju (Ciark, Isen, 1982; Isen, 1987; Williamson, Ciark, 1989).


Dobry nastrój skupia naszą uwagę na własnej osobie. W rozdziałach 6 i 9 zauważyliśmy, że ludzi różni koncentracja bądź na własnych uczuciach i wartościach, bądź na otaczającym świecie. Zdarza się, że wchodzimy w kontakt z naszym wnętrzem albo że skupiamy się na działaniach w świecie zewnętrznym. Dobry nastrój sprawia, że poświęcamy więcej uwagi swojej osobie i w konsekwencji bardziej dążymy, by zachowywać się zgodnie z uznawanymi wartościami i ideałami. Skoro

większość z nas ceni altruizm, to w chwili dobrego nastroju uświadamiamy sobie znaczenie tej wartości w swoim życiu i stajemy się bardziej gotowi do jej realizacji (Berkowitz, 1987; Carlson, Charlin, Miller, 1988; Salovey, Rodin, 1985). Redukcja negatywnego stanu emocjonalnego: czujesz sięźle, czynisz dobrze. Co się dzieje, gdy jesteśmy w złym nastroju? Załóżmy, że w momencie, gdy widzisz mężczyznę upuszczającego ryzę papieru, jesteś dosłownie w wisielczym humorze. Czy wpływa to na prawdopodobieństwo, że pośpieszysz temu mężczyźnie z pomocą? Istnieje określony rodzaj negatywnego stanu psychicznego, który prowadzi do wzrostu liczby zachowań altruistycznych. Wiąże się on z poczuciem winy. Ludzie często kierują się zasadą, że dobre uczynki rekompensują złe uczynki. Kiedy zrobią coś, co wzbudzi w nich poczucie winy, udzielenie pomocy drugiej osobie może być sposobem na poradzenie sobie z tym nieprzyjemnym stanem. Na przykład Mary Harris i jej koledzy odkryli, że wierni uczęszczający do kościoła chętniej wpłacają datki na cele dobroczynne przed przystąpieniem do spowiedzi (Harris, Benson, Hali, 1975). Prawdopodobnie dzieje się tak dlatego, że wyznanie księdzu grzechów redukuje poczucie winy. Rozumując analogicznie, można przypuszczać, że jeśli zapomniałeś o urodzinach swojego najlepszego przyjaciela, to aby pozbyć się przykrego poczucia winy, chętniej pomożesz mężczyźnie na deptaku. Załóżmy jednak, że właśnie pokłóciłeś się z przyjacielem lub słabo wypadłeś w teście i odczuwasz smutek i przygnębienie. Skoro poczucie szczęścia zwiększa naszą gotowość do pomocy, to można by przypuszczać, że uczucie smutku tę gotowość obniża. Jak się jednak okazuje, smutek także może prowadzić do podjęcia działań na rzecz innych, przynajmniej jeśli zostaną spełnione określone warunki (Carlson, Miller, 1987; Salovey i in., 1991). Ponieważ pomaganie ma znaczenie nagradzające (sprawia, że angażując się w nie, czujemy się dobrze), to może ono być metodą walki z chandrą. Gdy człowiek jest w złym nastroju, bo, przypuśćmy, rozstał się ze swym partnerem, to może pomagać komuś, aby poprawić swoje samopoczucie (Cialdini, Fultz, 1990; Cialdini, Schaller, Houlihan, Arps, Fultz, Beaman, 1987).


hipoteza redukcji negatywnego stanu emocjonalnego: przekonanie, iż ludzie angażują się w pomoc dla innych, aby pozbyć się własnego uczucia smutku i przygnębienia


Przedstawiony pogląd, nazwany przez Roberta Cialdiniego (Cialdini i in., 1973) hipotezą redukcji negatywnego stanu emocjonalnego, stanowi przykład zastosowania teorii wymiany społecznej do wyjaśnienia mechanizmu zachowań prospołecznych. Ludzie pomagając komuś, pragną pomóc samym sobie — pozbyć się własnego smutku i przygnębienia. Nie budzi to wątpliwości, jeśli udzielana przez nas pomoc łączy się jakoś z przyczyną naszego smutku. Jeśli nasz najlepszy przyjaciel jest nie w sosie, to i my również możemy stracić humor. W tym przypadku upieczenie

ciastek dla niego może spowodować, że on się rozchmurzy, a my w ten sposób zlikwidujemy przyczynę własnego przygnębienia. Cialdini jednak jest zdania, że smutek ma wpływ na ogólne nastawienie człowieka doniesienia pomocy, nawet w okolicznościach zupełnie nie związanych z przyczyną naszego nie najlepszego samopoczucia. Jeśli czujemy się źle, bo nasz przyjaciel jest nieszczęśliwy, to chętniej przeznaczymy pieniądze na cele dobroczynne. Pomaganiu towarzyszy altruistyczna aura mająca zdolność rozwiewania wszelkich smutków. Jeśli prawdziwa jest hipoteza

redukcji negatywnego stanu emocjonalnego, to człowiek znajdujący się w złym nastroju i widzący zarazem inny sposób przezwyciężenia go, nie powinien okazywać większych chęci do udzielania pomocy innym osobom. Wyobraź sobie, że bierzesz udział w badaniu opracowanym przez Roberta Cialdiniego, Betty Lee Darby i Joyce'a Vincenta (1973). Eksperymentatorka wita cię i zaprasza do pokoju, z którego korzystają studenci ostatnich lat. Kiedy odsuwa dla ciebie krzesło, potrąca trzy

pudełka z dyskietkami i wszystkie one rozsypują się po podłodze. „O, nie! — krzyczy i dodaje: — myślę, że to dane do pracy magisterskiej Toma. On nie będzie miał czasu tego poukładać, bo przygotowuje się do końcowych egzaminów" (Cialdini i in., 1973, s. 507). Prawdopodobnie ze względu na nie znanego ci Toma czujesz się w tym momencie niezbyt przyjemnie, mimo że to nie z twojej winy dyskietki się rozsypały. Wraz z eksperymentatorką układacie je najlepiej jak potraficie, ale zdajesz sobie sprawę, że nie zdołacie odtworzyć ich uprzedniej kolejności. Następnie

eksperymentatorką rozpoczyna badanie, prosząc cię o dokonanie klasyfikacji zbioru fotografii. Kiedy wychodzi na moment z pokoju, aby przynieść ci czek za udział w eksperymencie, w drzwiach staje inna studentka, mówiąc: „Czy nie ma tutaj Betty? Jestem z nią na tym samym seminarium. Powiedziała, że nie ma nic przeciwko temu, abym poprosiła cię o wzięcie udziału także w moim badaniu". Wyjaśnia, że chodzi o przeprowadzenie telefonicznych wywiadów, jednocześnie uprzedza, „Nie mogę ci za to zapłacić, ale będę ci bardzo wdzięczna, jeśli się zgodzisz. Pomożesz mi bez względu na to, ile rozmów zdołasz zarejestrować. Możesz do piętnastu włącznie" (Cialdini i in., 1973, s. 507). Co byś odpowiedział? Jak z pewnością się domyśliłeś,

Cialdiniego i współpracowników interesowało, jaka liczba osób, po rozsypaniu dyskietek Toma, zgodzi się pomóc drugiej studentce. Aby badanie było wiarygodne, zaaranżowano także sytuację, w której nie dochodziło do rozrzucenia dyskietek. W tym drugim przypadku uczestnicy deklarowali gotowość przeprowadzenia średnio trzech wywiadów. Natomiast zgodnie z przewidywaniami opartymi na hipotezie redukcji negatywnego stanu emocjonalnego, gdy biorący udział w eksperymencie czuli się źle z powodu losu Toma, okazywali większą pomoc i zgadzali się na

przeprowadzenie dwa razy większej liczby rozmów telefonicznych (patrz ryć. 11.2). Czy jednak możemy być pewni, że ludzie okazywali większą pomoc, aby poprawić swój nastrój? Badacze argumentowali, że gdyby ludzie mieli inną możliwość wpłynięcia na swoje negatywne samopoczucie, to nie musieliby pomagać drugiej eksperymentatorce. W celu zweryfikowania tej hipotezy wymyślili trzecią sytuację eksperymentalną, w której uczestnicy byli co prawda świadkami rozsypania dyskietek, ale jednocześnie dodatkowo otrzymywali za udział w pierwszym

eksperymencie jednego dolara. Dalszy rozwój wypadków przebiegał tak jak poprzednio — wchodziła druga eksperymentatorką i prosiła o pomoc w przeprowadzeniu rozmów telefonicznych. Zgodnie z oczekiwaniami Cialdiniego i jego współpracowników otrzymane wynagrodzenie zmniejszało gotowość do pomocy drugiej studentce. Ludzie nie musieli poprawiać swego nastroju altruistycznym zachowaniem, gdyż niespodziewana zaplata wystarczyła, aby poczuli się świetnie.


RYCINA 11.2. Hipoteza redukcji negatywnego stanu emocjonalnego. Czy smutek prowadzi do zintensyfikowania zachowań pomocnych? W przeprowadzonym eksperymencie stwierdzono, że tak, ale pod warunkiem iż człowiek nie uzyskał przedtem jakiejś innej nagrody poprawiającej jego nastrój. Wśród uczestników, którzy nie otrzymali żadnych nagród, w działania prospołeczne bardziej angażowali się ci, którzy odczuwali przygnębienie (środkowy słupek) niż ci, którzy byli w

obojętnym nastroju (lewy słupek). Kiedy uczestnicy odczuwający smutek otrzymywali nagrody, nie wykazywali większej gotowości do udzielania pomocy od tych, którzy cały czas przejawiali obojętny nastrój (zaczerpnięto z: Cialdini i in., 1973)


Słabość hipotezy redukcji negatywnego stanu emocjonalnego to branie pod uwagę jedynie natychmiastowych zysków z pomagania: „Pomogę ci tylko wtedy, gdy od razu coś z tego będę miał". Zdarza się jednak, że ludzie przywiązują większą wagę do odroczonych nagród niż do natychmiastowych gratyfikacji (Salovey i in., 1991). Przyjrzyjmy się sytuacji rodziców małego dziecka, które natarczywie i głośno domaga się uwagi, a konkretnie pomocy przy trudnej układance. Rodzic prawdopodobnie jest zmęczony i nie marzy o niczym więcej jak o filiżance kawy i gazecie. Jeśli ulegnie marudzeniu dziecka, będzie się to wiązać z pewnymi dolegliwościami — kawa ostygnie, a gazeta nie zostanie przeczytana. Są to jednak przykrości doświadczane w momencie rozgrywania się zdarzeń. Rodzic w danej chwili nie ma ochoty zająć się dzieckiem, ale zdaje sobie sprawę z przyszłych odroczonych korzyści i one mogą wpłynąć na przełamanie niechęci. Ignorowanie dziecka i pozostanie przy swojej kawie i gazecie nie sprzyja wytworzeniu się dobrej relacji między rodzicami a dziećmi. Może to skończyć się tak, że rodzic mając na uwadze cele odległe, opadnie na kolana i nie zważając na to, że nie pozwolono mu wypić ulubionej kawy oraz przeczytać gazety, zacznie się bawić z dzieckiem. Przypomnijmy, czym zajmowaliśmy się w tej części rozdziału. Rozważaliśmy trzy czynniki warunkujące prospołeczne zachowanie: różnice w osobowości, płeć i aktualny nastrój. Zależnie od wychowania, płci i samopoczucia człowiek przejawia różny stopień altruizmu i angażuje się w odmienne formy udzielania pomocy innym.

Znajomość tych trzech czynników nie jest jednak wystarczająca do przewidywania stopnia altruistycznego zachowania człowieka. Oprócz nich należy uwzględnić sytuację społeczną, w jakiej

znajdują się ludzie.


Sytuacyjne determinanty prospołecznego zachowania: kiedy ludzie pomagają


Środowisko wiejskie a miejskie


Przypuśćmy, że jedziesz na rowerze i nagle wpadasz na wybój, tracisz równowagę i przelatujesz ponad kierownicą, wykonując parę koziołków. Siedzisz na ziemi przez chwilę oszołomiony, aż wreszcie zdajesz sobie sprawę z przeszywającego bólu w goleni. Wiesz już, że złamałeś nogę i że nie ma mowy o tym, abyś sam mógł wstać i dojść do telefonu. Rozglądasz się z nadzieją, że ktoś przechodzący poda ci pomocną dłoń. Zastanów się, czy wolałbyś, aby taki wypadek przydarzył ci się na głównej ulicy małego miasteczka czy w śródmieściu wielkiej metropolii? Gdzie przechodnie

chętniej udzieliliby ci pomocy? Jeśli opowiedziałeś się za małym miasteczkiem, to miałeś rację. Kilkunastu badaczy porównywało prawdopodobieństwo uzyskania pomocy na wsi i w mieście. Porównania te wypadały zawsze na korzyść wsi (Korte, 1980; Steblay, 1987). Pauł Amato (1983) na przykład inscenizował wypadek: kulejący mężczyzna nagle upadał, wydając okrzyk bólu. Podwijał następnie nogawkę spodni tak, aby ukazać zabandażowaną i krwawiącą obficie nogę (oczywiście była to sztuczna krew). W przypadku małego miasteczka połowa przechodniów, świadków zdarzenia, zatrzymywała się i oferowała pomoc. W dużym mieście jedynie 15%

przechodniów było gotowych zająć się rannym. Okazało się, że w małym mieście ludzie są bardziej skłonni do przejawiania różnorodnych form pomocy, takich jak: pomoc nieznajomemu, który uległ wypadkowi, pomoc zagubionemu dziecku, udzielanie wskazówek na pytania o drogę, zwrot zagubionego listu, udział w pomiarze psychologicznym. W kilkunastu krajach stwierdzono istnienie związku między wielkością miasta a gotowością ludzi do przychodzenia innym z pomocą. Wśród tych krajów znalazły się USA, Kanada, Izrael, Australia, Turcja (Steblay, 1987). Dlaczego w małej miejscowości bardziej możemy liczyć na pomoc? Jedna z odpowiedzi wynika ze spostrzeżenia, że wychowywanie w małym mieście kształtuje przyjazne nastawienie wobec innych, sprawia, że ludzie są bardziej ufni i altruistyczni. Odwrotna sytuacja powstaje w dużym mieście, gdzie ludzie są

wychowywani w przekonaniu, że nie mogą ufać obcym i że powinni zajmować się wyłącznie swoimi sprawami. Istnieje również hipoteza alternatywna. Zgodnie z nią mieszkańcy dużych miast są mniej pomocni nie ze względu na wartości, które przyswoili sobie w toku rozwoju i wychowania, ale dlatego, że miasto stanowi określone zjawisko rządzące się swoimi własnymi prawami. Staniey Milgram (1970) na przykład sformułował hipotezę przeładowania urbanistycznego, w której stwierdza, że ludzie żyjący w miastach doświadczają nadmiaru stymulacji. Sposobem radzenia sobie z tym stanem jest zamknięcie się w sobie i ograniczenie liczby docierających bodźców. Gdyby umieścić mieszkańców miast w bardziej spokojnym i mniej stymulującym środowisku, to staliby się oni bardziej chętni do nawiązywania między sobą bliskich kontaktów.


hipoteza przeładowania urbanistycznego: przekonanie, że mieszkańcy miast, broniąc się przed nadmiarem stymulacji, jakich dostarcza im miejskie życie, wykazują tendencję do zamykania się w sobie i unikania kontaktów z innymi ludźmi


Nie czekaj na nadzwyczajne okoliczności, aby uczynić coś dobrego, korzystaj raczej z codziennych sytuacji. — John Pauł Rechter (1763-1826)


Nancy Steblay (1987) dokonała ciekawego przeglądu literatury, z którego wynika, że niechęć do pomagania obserwowana u ludzi żyjących w miastach jest rezultatem nie wychowania, które otrzymują, ale cech miejskiego środowiska. Gdyby angażowanie się w pomoc zależało od przekazanych dzieciom w toku ich wychowania wartości, wtedy nie lokalizacja nieszczęśliwego wypadku, ale miejsce urodzenia świadków decydowałoby o tym, czy ofierze zostanie udzielona pomoc. To założenie Steblay zweryfikowała w czasie swoich badań. Okazało się, że gdy zaistnieje okazja do udzielenia człowiekowi pomocy, to dalszy rozwój wypadków zależy bardziej od tego,

czy do incydentu dochodzi w mieście czy na wsi niż od tego, jacy ludzie znajdują się na miejscu zdarzenia. W konkluzji możemy stwierdzić, że lepiej, gdyby twój wypadek rowerowy zdarzył się na wsi, nawet jeśli jego świadkiem miałby być tylko typowy mieszczuch, niż gdyby przytrafił się w Nowym Jorku, chociaż na miejscu byłby obecny prawdziwy farmer. Krzątanina i pośpiech w miastach sprawiają, że nawet życzliwi i serdeczni ludzie zamykają się w sobie i stają się bardziej nieczuli na innych.


Liczba świadków: efekt widza


Czy pamiętasz Kitty Genovese? Poznaliśmy właśnie jedną z przyczyn, która sprawiła, że sąsiedzi pozostali głusi na jej błagania o pomoc. Do morderstwa doszło w Nowym Jorku — jednym z najbardziej zaludnionych miejsc na świecie. Może owi sąsiedzi doświadczali takiego nadmiaru dostarczanej przez miasto stymulacji, że krzyk Genovese był kolejnym zbagatelizowanym elementem codziennego zgiełku. To prawda, że mieszkańcy miast są mniej chętni do pomocy, ale nie może to stanowić jedynego powodu całkowitej obojętności wobec morderstwa, które rozegrało się pod ich oknami. Rozpaczliwe krzyki ofiary musiały wybić się ponad dźwięk samochodowych klaksonów i turkot śmieciarek. Notowano jednak wypadki, gdy także w małych miastach ignorowano błagania o ratunek. W Greenbelt, w Maryland, liczącym 16000 mieszkańców, kobieta została zgwałcona przed mieszkaniem swojego sąsiada. Bibb Łatane i John Darley (1970) wykładali psychologię społeczną na uniwersytecie w Nowym Jorku mniej więcej w okresie, gdy zamordowano Genovese. Nie przekonało ich wyjaśnienie, iż sąsiedzi nie udzielili ofierze pomocy

tytko dlatego, że doświadczali stresów i nadmiaru stymuVac) i związanych z miejskim życiem. Wpadli oni na paradoksalny pomysł — postanowili sprawdzić, czy duża liczba obserwatorów zdarzenia nie zmniejsza ich gotowości angażowania się w pomoc. Bibb Łatane napisał o tym: „Mieliśmy przebłysk intuicji, że przypadek Genovese budzi tak żywe emocje ze względu na towarzyszące mu okoliczności — to znaczy, że nie jeden człowiek ani dwóch ludzi, lecz trzydziestu ośmiu przyglądało się tragedii i nie kiwnęło palcem" (1987, s. 78). Jak to możliwe? Wydawałoby się, że im więcej świadków wypadku — takiego jak twoja hipotetyczna rowerowa kraksa —

tym większa szansa ofiary na uzyskanie pomocy. W serii klasycznych już w tej chwili eksperymentów Łatane i Darley dowiedli czegoś wręcz przeciwnego. Liczba widzów nie stanowi gwarancji otrzymania pomocy. Przypomnij sobie eksperyment z zainscenizowanym atakiem padaczki, opisany w rozdziale 2. Uczestnicy rozsadzeni w osobnych kabinach i podzieleni na dwie grupy mieli dyskutować o życiu studenckim (porozumiewać się mogli za pomocą sieci telefonów). Student z grupy oponentów symulował w pewnym momencie atak padaczki krzycząc: „Ja-och-uch-ja, myślę, że jja potrzebuję- och-jeżeli-jeżeli mógłby-och-och-ktoś och-och-och-och-och-och-ochtrochę- och- prochę mi pomóc tutaj, bo-och-ja-och-ja-och-och-m-m-mam pra-pra- wdziwy problem-och- teraz i ja-och-gdyby ktoś mógł mi pomóc wyjść, by-łoby-to byłoby-och-och, p-p-pewnie byłoby-pewnie byłoby dobrze... bo- och-jest-och-ochprzyczyna ja-och-ja-uch-ja mam je-jeden z-och-ata... óch- och-myślę, że nadchodzi ii-i mogę naprawdę-och-potrzebować pomocy, więc gdyby ktoś mógł-och-mi trochę po-pomóc-uch-och-och-och-och, m- mógłby ktoś-och-och-pomóc-och-uch-uch-uch (odgłos dławienia się) ...ja umieram-och-och-ja... ja umieram-och-ratunku-och-ochatak-och (dławienie się, potem cisza) (Darley, Łatane, 1968, s. 379). W rzeczywistości w studiu eksperymentalnym znajdował się tylko jeden prawdziwy uczestnik, który słyszał nagrane głosy mające stwarzać pozory obecności jeszcze innych osób. Celem eksperymentu było stwierdzenie, jak zachowa się świadek zainscenizowanego ataku padaczki: czy będzie próbował odszukać studenta proszącego o pomoc, czy powiadomi eksperymentatora, czy też zachowa obojętność tak jak sąsiedzi Kitty Genovese? Zgodnie z przewidywaniami Łatanego i Darleya wynik zależał od przekonania uczestnika badania o liczbie osób biorących razem z nim udział w sesji. Zaaranżowano trzy sytuacje: w pierwszej badany otrzymywał informację, że jest jedynym uczestnikiem eksperymentu, w drugiej pozwolono mu wierzyć, że oprócz niego odgłosy ataku słyszy druga osoba, w trzeciej podtrzymano w nim przekonanie, że świadkami zdarzenia są jeszcze czterej inni uczestnicy. Ile osób w każdej z tych sytuacji zdecydowało się na pomoc w ciągu pierwszych sześciu

minut? (w szóstej minucie eksperyment przerywano). W pierwszym przypadku (jeden świadek) 85% studentów w ciągu sześćdziesięciu sekund podejmowało jakieś działania, a pozostali przyłączali się do nich najpóźniej po dwóch i pół minucie (patrz ryć. 11.3). Ostatecznie wszyscy pospieszyli z pomocą. W drugim przypadku (dwóch świadków) 62% studentów w ciągu sześćdziesięciu sekund okazało zainteresowanie chorą osobą, do szóstej minuty procent ten zwiększył się, ale nie osiągnął wartości 100. W trzecim przypadku (pięciu świadków) wskaźnik osób gotowych do pomocy spadł drastycznie — 31% pośpieszyło z pomocą w ciągu pierwszych sześćdziesięciu sekund. Procent ten zwiększył się w szóstej minucie tylko do 62. Wiele innych badań, przeprowadzonych zarówno w laboratorium, jak i w warunkach naturalnych, potwierdziło zaobserwowaną zależność: im większa liczba świadków zdarzenia, tym większe prawdopodobieństwo, że żaden z nich nie podejmie interwencji. Zjawisko to nazwano efektem widza.


RYCINA 11.3. Interwencja świadków: obecność innych obserwatorów zmniejsza gotowość do pospieszenia z pomocą. Kiedy uczestnicy eksperymentu wierzyli, że są jedynymi świadkami ataku padaczki studenta, większość z nich podjęła działania natychmiast, pozostali w ciągu kilku minut. Kiedy myśleli, że oprócz nich jeszcze jedna osoba słyszy odgłosy ataku, mniej byli skłonni do pomocy i angażowali się w nią wolniej. Kiedy byli przekonani, że są jednymi z pięciu świadków zdarzenia, wtedy przejawiali jeszcze mniejszą gotowość do interwencji (zaczerpnięto z: Darley, Latano, 1968)


efekt widza: zależność polegająca na tym, że im więcej jest świadków nagłego wypadku, tym mniejsza istnieje szansa, że którykolwiek z nich podejmie interwencję


Dlaczego ludzie w obecności innych świadków są mniej skorzy do angażowania się w pomoc? Łatane i Darley (1970) opisali krok po kroku proces podejmowania decyzji o ewentualnej interwencji (patrz ryć. 11.4). Rozważania ich wyjaśniają również intrygujące zjawisko, mianowicie to dlaczego liczba osób nabiera takiego znaczenia w sytuacjach wymagających udzielenia pomocy? Zacznijmy jednak od kroku pierwszego: dostrzeżenia, że ktoś potrzebuje pomocy.


Dostrzeżenie zdarzenia. Czasami sytuacja jest oczywista — tak jak w eksperymencie z symulowanym atakiem padaczki — wiemy, że ktoś oczekuje pomocy. Zdarza się jednak, że okoliczności są bardziej złożone. Jeśli jesteś spóźniony na ważne spotkanie i pędzisz zatłoczonym chodnikiem, to możesz nie zauważyć, że ktoś przewraca się w bramie mijanego przez ciebie budynku. Oczywiście, jeśli nie zarejestrujemy okazji do udzielenia pomocy, nie będziemy tej pomocy podejmować. Od czego zależy, czy ludzie zinterpretują sytuację jako nagły wypadek i zainteresują się losem poszkodowanego? John Darley i C. Daniel Batson (1973) stwierdzili, że większe znaczenie niż to, jakimi jesteśmy ludźmi, może odgrywać czynnik tak banalny, jak nasz pośpiech. Wspomniani badacze opracowali eksperyment stanowiący idealną ilustrację do przypowieści o dobrym samarytaninie (przechodzący ludzie nie zatrzymując się, mijają nieprzytomnego człowieka leżącego na skraju drogi). Uczestnikami eksperymentu były osoby, po których spodziewalibyśmy się prawdziwie altruistycznej postawy — studenci seminarium przygotowujący się do stanu duchownego. Poproszono ich o przejście do innego budynku, w którym miało się odbyć nagranie wygłaszanej przez nich krótkiej mowy. Niektórym powiedziano, że są już spóźnieni i naprawdę powinni się śpieszyć, aby zdążyć na spotkanie. Pozostałych natomiast poinformowano, że mają jeszcze dużo czasu, gdyż asystent dokonujący nagrań przybędzie kilka minut później. W trakcie przechodzenia z budynku do budynku każdy ze studentów mijał skulonego w bramie mężczyznę, który zaczynał kaszleć i charczeć, gdy student znajdował się w jego pobliżu (był to oczywiście pomocnik eksperymentatora). Czy studenci seminarium zatrzymywali się, aby udzielić mu pomocy? W przypadku, gdy nie śpieszyli się, w większości (63%) podjęli takie działania. Jednak, gdy musieli pędzić na umówione spotkanie, rzadko który (tylko 10%) wykazał zainteresowanie mężczyzną. Wielu ze śpieszących się nawet nie zauważyło leżącego człowieka. Nie jest zbyt zaskakujące, że pośpiech sprawia, iż mniej interesujemy się tym, co się wokół nas dzieje, oraz obniża prawdopodobieństwo, że pośpieszymy z pomocą drugiemu człowiekowi. Jednak zastanawiające jest, iż sprawa tak banalna jak nasz pośpiech, okazuje się ważniejsza od tego, jakimi jesteśmy ludźmi. Darley i Batson (1973) poddali studentów badaniom za pomocą kwestionariuszy osobowości. Zainteresowali się głównie skalą

religijności. Okazało się, że ci, którzy uzyskali na tej skali wysoką pozycję, wcale nie charakteryzowali się większą gotowością do śpieszenia z pomocą. Prowadzący eksperyment zróżnicowali także temat przemówienia, o którego wygłoszenie poproszono badanych. Podczas gdy pierwsza grupa miała zająć stanowisko w sprawie pracy, jaką chcieliby podjąć po skończeniu seminarium, druga grupa miała zinterpretować przypowieść o dobrym samarytaninie. Może się wydawać, że ci, których uwaga była skupiona na biblijnej przypowieści, dostrzegą analogię między tą historią a zdarzeniem, którego sami byli uczestnikami, i skłoni ich to do udzielenia nieznajomemu pomocy. Jednak temat przemówienia nie wpłynął zasadniczo na zachowanie uczestników eksperymentu. Jeśli studenci się śpieszyli, to niechętnie udzielali pomocy, nawet jeśli byli bardzo religijnymi ludźmi przygotowującymi się właśnie do omówienia przypowieści o dobrym samarytaninie.


RYCINA 11.4. Schemat procesów prowadzących do podjęcia interwencji przez przygodnego świadka. Latano i Darley przedstawili pięć stopni, przez które musi przejść człowiek, nim udzieli pomocy ofierze nagłego wypadku. Nieprzekroczenie któregokolwiek z tych stopni blokuje dalszy postęp i prowadzi do nieinterwencji. Stopnie wraz z potencjalnymi przyczynami, które mogą spowodować, że człowiek zatrzyma się na jakimś etapie, przedstawione zostały powyżej (zaczerpnięto z: Łatane, Darley, 1970)


Interpretacja zdarzenia jako nagłego wypadku. Dostrzeżenie człowieka osuwającego się w drzwiach nie oznacza, że świadek incydentu udzieli mu pomocy. Kolejny czynnik warunkujący zaangażowanie się w pomoc to interpretacja sytuacji jako nagłego wypadku. Innymi słowy, człowiek musi sobie odpowiedzieć na pytanie: czy w danych okolicznościach potrzebna jest jego pomoc? Czy człowiek w bramie jest poważnie chory czy pijany? Gdy zauważamy biały dym wydostający się z piwnicy, musimy rozstrzygnąć, czy jest to coś nieszkodliwego, np. wynik pracy

urządzeń wentylacyjnych, czy też znak, że w budynku wybuchł pożar? Czy para ludzi obok nas tylko się przekomarza, czy też jedna z osób zamierza pobić drugą? Gdy stwierdzimy, że nic złego się nie dzieje, oczywiście nie udzielimy pomocy, choć wniosek może być błędny. Dostrzeżono interesującą zależność — w przypadku obecności na miejscu zdarzenia innych osób, jesteśmy bardziej skłonni do uznania sytuacji za niewinną, nie wymagającą naszej interwencji. Aby zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, przypomnij sobie naszą dyskusję o nieformalnych wpływach

społecznych z rozdziału 7. Mamy do czynienia z tymi wpływami, gdy zachowanie innych ludzi służy nam za źródło wiedzy o tym, co naprawdę zachodzi w danej sytuacji. Gdy nie mamy pewności, co oznacza dane wydarzenie, np. czy wydobywający się dym świadczy o pożarze, patrzymy, co robią inni. Jeśli wzruszają tylko ramionami i odchodzą, wtedy najprawdopodobniej pomyślimy, że nic strasznego się nie dzieje. Natomiast, jeśli wyglądają na przerażonych i krzyczą „pali się!", natychmiast stwierdzamy, że w budynku wybuchł pożar. Wykorzystywanie innych ludzi jako źródła informacji w sytuacji niepewności stanowi dobrą strategie postępowania — stwierdziliśmy to w rozdziale 7. Związane jest z tym niebezpieczeństwo, że czasami nikt dokładnie nie wie, co się właściwie dzieje. Z samej definicji nagłego wypadku wynika, że jest to niespodziewane i nie do końca oczywiste zdarzenie, stąd jego świadkowie wpadają w bezruch i niepewnie obserwują sytuację, aby stwierdzić ostatecznie, co takiego się dzieje. Przypatrując się jeden drugiemu, widzowie stwierdzają, że nikt nie podejmuje żadnych działań. Zjawisko to

nazwane zostało stanem kumulacji ignorancji i najogólniej mówiąc, polega na wzajemnym wprowadzeniu się w błąd, gdy na podstawie braku widocznych reakcji i oznak niepokoju ze strony świadków obserwujący dochodzą do przekonania, że sytuacja nie jest groźna i nie wymaga interwencji. Zjawisko kumulacji ignorancji zostało zademonstrowane w innym klasycznym eksperymencie Łatanego i Darleya (1970). Wyobraź sobie, że wyraziłeś zgodę na udział w badaniu dotyczącym postaw ludzi wobec problemów związanych z miejskim życiem. Przybywasz na umówione spotkanie i, czekając na rozpoczęcie eksperymentu, wypełniasz wskazany ci formularz. Wówczas zauważasz, że z otworu wentylacyjnego wydobywa się biały dym i wkrótce do tego stopnia wypełnia pokój, że z ledwością możesz dostrzec leżącą przed tobą kartkę kwestionariusza. Jak byś się zachował w takiej sytuacji?


kumulacja ignorancji: fenomen polegający na tym, że świadkowie nagiego wypadku wzajemnie obserwując swoją obojętność, interpretują zdarzenie jako niegroźne i nie wymagające interwencji


Jak się domyślamy, w opisanej sytuacji nie istniało żadne realne niebezpieczeństwo — eksperymentator osobiście pompował dym do pomieszczenia, aby zaobserwować, jak zachowają się obecne w nim osoby. Jak się spodziewano, gdy badani pozostawali w pokoju sami, większość z nich podjęła jakieś działania — 55% badanych odszukało eksperymentatora i powiadomiło go o wydobywającym się dymie w ciągu dwóch minut od jego zauważenia. W ciągu pięciu minut procent tych osób wzrósł do 75.


Biorąc pod uwagę fakt, że 75% badanych przebywających pojedynczo w pomieszczeniu wszczęło alarm, przypuszczać możną, że w przypadku, gdyby w pokoju znajdowało się więcej osób, to większy ich procent podjąłby jakieś działania. Można nawet matematycznie obliczyć przewidywane wyniki — jeśli istnieje 75% prawdopodobieństwa, że osoba przebywająca sama w pomieszczeniu powiadomi eksperymentatora o wydobywającym się dymie, to gdy znajdą się tam trzy osoby,

wtedy z prawdopodobieństwem wynoszącym 98% spodziewać się można, że któraś z nich zdecyduje się na działanie. Aby zweryfikować to przypuszczenie. Łatane i Darley (1970) zaaranżowali sytuację, w której w zadymiającym się stopniowo pokoju przebywały jednocześnie trzy osoby. Poza liczbą osób wszystkie okoliczności wyglądały identycznie jak w poprzedniej sytuacji. Wyniki okazały się zaskakujące. W przypadku trzyosobowej grupy tylko 12% uczestników podjęło interwencję w ciągu dwóch minut od dostrzeżenia dymu wydostającego się z otworu wentylacyjnego. Do szóstej minuty, czyli do chwili, gdy eksperyment został przerwany, procent ten wzrósł do 38. W grupach, które mimo obecności dymu nie zdecydowały się odnaleźć eksperymentatora, uczestnicy spokojnie kontynuowali wypełnianie kwestionariusza nawet wtedy, gdy dym stał się tak gęsty, że trzeba było rozwiewać go rękoma, aby móc dalej pisać. Jak wyjaśnić tę sytuację? Ponieważ nie wiadomo było, czy dym stanowił sygnał zagrożenia, uczestnicy eksperymentu wykorzystali siebie wzajemnie jako źródło informacji. Jeśli osoby siedzące obok ciebie patrzą na dym, a następnie spokojnie powracają do wypełniania kwestionariusza, wtedy odzyskujesz pewność, że nic złego się nie dzieje. Gdyby istniało jakieś zagrożenie, czy zachowywaliby się tak beztrosko? Problem polega na tym, że te osoby prawdopodobnie również ukradkiem zerkają na ciebie i twój brak zainteresowania wydobywającym się dymem przekonuje

je, że sytuacja nie jest groźna. Członkowie grupy odzyskują spokój ducha dzięki obserwacji innych wówczas, gdy zakładają, że pozostali wiedzą więcej od nich o zachodzącym zdarzeniu. Zjawisko to występuje ze szczególnym nasileniem wtedy, gdy sytuacja nie jest jednoznaczna. W przypadku, gdy z całą pewnością możemy stwierdzić, że zdarzenie, którego jesteśmy świadkami, ma status nagłego wypadku (np. żadnych wątpliwości nie powinny wzbudzać krzyki Kitty Genovese wzywającej

pomocy), wtedy nie musimy polegać na interpretacjach innych osób. Jednak im bardziej sytuacja jest niejasna, tym silniejszą ludzie wykazują tendencję do spoglądania na siebie z nadzieją, że ktoś w końcu wytłumaczy, co takiego się dzieje. Konsekwencją tego jest, że w niejasnych okolicznościach — np. w przypadku zauważenia dymu wydobywającego się z otworu wentylacyjnego — ludzie przekonując siebie nawzajem o błahości całego zdarzenia, doprowadzać będą do kumulacji ignorancji (Ciark, Word, 1972; Solomon, Solomon, Stone, 1978).


Przyjęcie odpowiedzialności. Załóżmy, że wykazując potencjalną gotowość do udzielenia pomocy, masz już za sobą dwa pierwsze etapy prowadzące do podjęcia pomocy (patrz ryć. 11.4). Zauważyłeś coś niezwykłego i prawidłowo zinterpretowałeś sytuację jako nagły wypadek wymagający interwencji. Co następuje później? Oto musisz postanowić, że podejmiesz działania pomocne. Czasami ludzie nie udzielają innym pomocy nawet, gdy są pewni, że mają do czynienia z nagłym wypadkiem. Słysząc krzyk Genovese: „O Boże, on ma nóż! Ratunku! Ratunku!" (Rosenthal, 1964, s. 33), jej sąsiedzi na pewno wiedzieli, że dzieje się coś strasznego i kobieta pod ich oknami rozpaczliwie potrzebuje pomocy. Dalszy przebieg wypadków tej krytycznej nocy wskazuje, że nie wystarczy interpretacja zdarzenia jako nagłego. Konieczne jest również przyjęcie odpowiedzialności za to, co się dalej stanie. Na tym etapie liczba świadków także ma kluczowe znaczenie dla naszego poczucia odpowiedzialności, chociaż z innych niż poprzednio względów. Przypomnijmy sobie eksperyment Łatanego i Darleya (1968), w którym aranżowano napad padaczki u jednego z uczestników dyskusji. W sytuacji, gdy prawdziwi badani byli przekonani, że są jedynymi świadkami owego zdarzenia, odpowiedzialność za interwencję spoczywała na ich barkach. Gdyby nie udzielili choremu studentowi pomocy, nikt inny by tego nie zrobił i mógłby on umrzeć. Efekt tego był taki, że we wskazanej sytuacji większość osób natychmiast zdecydowała się na podjęcie działań, a pozostali przyłączyli się do nich po paru minutach. Co się dzieje, gdy świadków nagłego wypadku jest wielu? Pojawia się wówczas zjawisko rozproszenia odpowiedzialności. Ponieważ są obecni inni ludzie, jednostka traci silne poczude osobistej

odpowiedzialności za rozwój wypadków. Przypomnij sobie nasze wcześniejsze rozważania o potencjalnych kosztach wiążących się z pomaganiem — angażując się w nie, możemy być narażeni na niebezpieczeństwo lub wyjść na idiotów, reagując przesadnie na nieistotny bodziec. Dlaczego mamy wystawiać się na takie koszty, skoro obecnych jest wiele innych osób, które mogłyby przyjść ofierze wypadku z pomocą? Ponieważ każdy czuje w ten sam sposób, w rezultacie więc żaden

obserwator nie wykazuje chęci do pomocy. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy nie wiadomo, czy ktoś inny podjął już interwencję. W eksperymencie z symulowanym atakiem padaczki prawdziwy uczestnik nie wiedział, czy pozostali studenci — o których istnieniu był przecież przekonany — udzielili już pomocy choremu czy też nie. System telefoniczny pozwalał słyszeć tylko głos ofiary ataku, nie było natomiast możliwości porozumienia się z pozostałymi.


rozproszenie odpowiedzialności: fenomen polegający na tym, że wraz ze wzrostem liczby przygodnych świadków zmniejsza się poczucie odpowiedzialności za rozwój wypadków


Prawdopodobnie każdy ze studentów doszedł do wniosku, że nie musi sięśpieszyć z pomocą, gdyż ktoś inny już jej udzielił potrzebującemu. Podobnie wyglądał przypadek Kitty Genovese — żaden z sąsiadów nie mógł stwierdzić, czy ktoś zadzwonił po policję. Przypuszczalnie większość z nich pomyślała, że nie warto sięgać po słuchawkę, ponieważ z pewnością ktoś już to uczynił. Tragedia polega na tym, iż każdy był przekonany, że na kimś innym spoczywa odpowiedzialność za dalszy bieg wypadków. Dlatego Kitty Genovese musiała sama walczyć ze swoim napastnikiem. Może zabrzmi to paradoksalnie, ale Kitty Genovese mogłaby żyć do dziś, gdyby mniej ludzi słyszało jej wołanie o ratunek.


Znajomość właściwej formy pomocy. Nawet jeśli w sekwencji działań osoba posunęła się tak daleko, że zauważyła nagły wypadek, określiła go jako sytuację wymagającą interwencji i poczuła się odpowiedzialna za rozwój wypadków, nie wystarczy to jeszcze, aby zaangażowała się w pomoc. Jednostka musi wiedzieć, jaka forma pomocy jest odpowiednia. Załóżmy, że widzisz kobietę przewracającą się na ulicy i wnioskujesz, że jest ona poważnie chora. Wydaje ci się, że nikt inny nie zamierza udzielić jej pomocy i zdajesz sobie sprawę, że wszystko spoczywa w twoich rękach. Pojawia się pytanie — co powinieneś zrobić? Czy kobieta ma atak serca? Czy zemdlała z jakiegoś innego powodu? Jeśli ludzie nie wiedzą, jak mają pomóc, oczywiście nie będą mogli tego uczynić.


Podjęcie decyzji o udzieleniu pomocy. Nawet jeśli wiemy, jaka forma pomocy jest właściwa, to jeszcze pewne okoliczności mogą nas powstrzymać przed działaniem. Po pierwsze, możesz uważać się za osobę niekompetentną do jej udzielenia. Jeśli na przykład nie ma wątpliwości, że kobieta dostała zawału i że konieczna jest reanimacja, to nie zdołasz jej pomóc, gdy nie wiesz, jak to się robi. Po drugie, możesz obawiać się, że wyjdziesz na idiotę albo że zrobisz cośźle, czym tylko pogorszysz całą sytuację, lub starając się pomóc, sam narazisz się na niebezpieczeństwo. Pomyśl

na przykład o losie trzech pracowników stacji CBS. Działo się to w roku 1982. Natknęli się oni na parkingu samochodowym, położonym w zachodniej części Manhattanu, na mężczyznę bijącego kobietę. Próbując go powstrzymać, zostali przez niego zastrzeleni. Wynika z tego, że nawet jeśli wiemy, jak powinniśmy interweniować, musimy rozważyć ewentualne wiążące się z tym koszty. W konkluzji stwierdzić należy, że do zaangażowania się ludzi w sytuację interwencji wiedzie pięć

etapów. Człowiek musi dostrzec zdarzenie, zinterpretować je jako nagły wypadek, przyjąć na siebie odpowiedzialność za podjęcie działania, wiedzieć, jak pomóc, oraz zdecydować się na interwencję. Dopóki jednostka nie przejdzie przez te wszystkie etapy, dopóty nie podejmie pomocy. Wiedząc, jak trudne może to czasami być, nie powinniśmy się dziwić, że przypadki, takie jak dramat Kitty Genovese, wciąż zdarzają się na świecie.


Charakterystyka ofiary


Istnieje jeszcze jeden czynnik mający wpływ na to, czy ludzie pomogą ofierze czy też nie, mianowicie to, kim ona jest. Przypomnij sobie sytuację, gdy udzieliłeś pomocy komuś znajdującemu się w potrzebie. Czy nie było tak, że coś w tej osobie popchnęło cię do przyjścia jej z pomocą? A może była w jakiś sposób podobna do Ciebie? Zastanówmy się, jakie cechy ofiary wpływają na gotowość innych do udzielenia jej pomocy. Stwierdzenie, że bardziej skłonni jesteśmy pomóc osobie podobnej do nas, było fundamentalnym odkryciem w badaniach nad zachowaniami prospołecznymi. Tim Emswiller i jego współpracownicy (1971) przeprowadzili eksperyment w klubie studenckim. Do eksperymentu tego zaangażowano pomocników znacznie różniących się wyglądem zewnętrznym — część z nich można by zaliczyć do hippisów (długie włosy, dżinsy), część zaś określić mianem porządnych (krótkie włosy, klasyczne ubrania). Pomocnicy zaczepiali wybrane osoby i prosili o pożyczenie monety na telefon. Okazało się, że bywalcy klubu chętniej pomagali osobie podobnej do siebie. Gdy pomocnik eksperymentatora przypominał hippisa, pomagali mu głównie hippisi. Natomiast, gdy wyglądał na porządnego studenta, dostawał monetę na telefon przeważnie od innych „porządnych". Miał tu jednak znaczenie nie tylko wygląd

fizyczny. Stuart Karabenick i jego współpracownicy (1973) jako czas przeprowadzenia eksperymentu wybrali dzień wyborów prezydenckich. W pobliżu miejsca przeznaczonego do głosowania ustawili osoby pracujące przy kampanii obu kandydatów (kandydata z ramienia partii demokratycznej oraz republikańskiej). Gdy ktoś zamierzający oddać swój głos zbliżał się do osoby zatrudnionej przy kampanii (bez trudu można było rozpoznać, którą partię reprezentuje), upuszczała ona stos ulotek. Jak to się kończyło? Udzielenie pomocy zależało od upodobań politycznych — jeśli ulotki upuszczała osoba pracująca dla republikanów, pomagali jej zwolennicy republikanów, jeśli była to osoba pracująca dla demokratów, pomagali jej zwolennicy demokratów. Dlaczego ludzie wolą pomagać osobom podobnym do nich samych? Zwolennicy socjobiologii dowodzą, że jest to zgodne z prawem doboru krewniaczego. Wskazówką posiadania podobnych genów jest fizyczne podobieństwo (Rushton, 1989). Pomagamy innym, gdyż zwiększamy w ten sposób szansę

przekazania naszych genów następnym pokoleniom. Rozumowanie to, choć nie pozbawione wartości, jest zwodnicze —zgodnie z nim musielibyśmy założyć, że hippisi pomogli podobnym do siebie osobom, gdyż wierzyli, że mają one wiele wspólnych z nimi genów. Istnieje prostsze wytłumaczenie wyników obu eksperymentów. W rozdziale 10 stwierdziliśmy, że ludzie wykazują silną tendencję do obdarzania sympatią osób o podobnych postawach. Podobieństwo warunkuje

sympatię, z kolei chętniej pomagamy osobom, które lubimy. Nie jest zaskoczeniem, że ludzie niechętnie spieszą z pomocą jednostkom, które mają w pogardzie i lekceważeniu.


Czy to oznacza również, iż wykazujemy większą skłonność do pomocy swojemu przyjacielowi niż nieznajomemu? Lubimy przecież swoich bliskich przyjaciół i dlatego powinniśmy przejawiać największą gotowość do służenia pomocą właśnie im. Brzmi to przekonująco, jednak badania Abrahama Tessera (1988) nad utrzymaniem własnej samooceny (patrz rozdz. 3) wykazują, że takie założenie okazuje się prawdziwe tylko w pewnych okolicznościach. Jeśli postawione zadanie nie ma dla nas żądnego osobistego znaczenia, wtedy rzeczywiście wolimy pomagać przyjaciołom niż obcym. Wyobraź sobie jednak, że twoim największym marzeniem jest zostanie lekarzem. Przygotowujesz się do trudnego zaliczenia z fizyki i dwie osoby z twojej grupy proszą cię o pożyczenie notatek z ćwiczeń, na których były nieobecne — jedna z nich to twój najlepszy przyjaciel, drugiej zupełnie nie znasz. Badanie Tessera pokazało, że w tych okolicznościach ludzie chętniej pomogliby obcemu niż bliskiej osobie (Tesser, Smith, 1980). Gdyby nasz przyjaciel okazał się lepszy w dziedzinie, która ma istotne znaczenie dla naszej samooceny, stanowiłoby to

dla nas bolesne doświadczenie. Dlatego naszym przyjaciołom wolimy pomagać w dziedzinach, w których nie lokujemy żadnych ambicji, niż w ważnych obszarach zaangażowania. Przypomnijmy, o czym była mowa w tej części rozdziału. W sytuacji narastania konfliktów w świecie i doświadczania cierpień przez coraz większe masy ludzi kluczowa staje się konieczność zrozumienia warunków niezbędnych do wzajemnego udzielania sobie pomocy. Wiemy, że należy rozważyć wiele aspektów sytuacji społecznej, między innymi: gdzie zdarzył się wypadek (w wiejskim czy miejskim środowisku), ilu było świadków, jaka istniała relacja między nimi a ofiarą.

Dopiero uwzględnienie tych czynników, razem z omówionymi wcześniej osobowościowymi wyznacznikami zachowań prospołecznych, umożliwia przewidywanie z pewnym prawdopodobieństwem, kiedy ludzie pomogą drugiej osobie, a kiedy odwrócą się od niej.


Znałem kiedyś człowieka, który widząc, jak kulawy pies chce przejść przez przełaz, pomógł mu bez ociągania, za co pies w podzięce ugryzł go w palec. — William Chillingworth


Konsekwencje udzielenia pomocy


Czy pomaganie zawsze odgrywa pozytywną rolę zarówno dla udzielającego pomocy, jak i otrzymującego pomoc? Wskazaliśmy na kilkanaście skutków pomagania, mających pozytywne znaczenie dla osoby, która angażuje się w takie działanie. Na przykład sprawia ono, że ludziom poprawia się samoocena, ich nastrój staje się radośniejszy, a społeczność obdarza ich sławą i uznaniem. W jednej z teorii wyjaśniających zachowanie prospołeczne — teorii wymiany społecznej — lansuje się pogląd, że ludzie pomagają wyłącznie wtedy, gdy leży to w ich własnym interesie. Z

drugiej strony, otrzymanie pomocy w sposób oczywisty wiąże się z korzyściami. W krańcowych przypadkach pomoc oznacza ocalenie życia. W mniej dramatycznych okolicznościach dzięki cudzej pomocy możemy osiągnąć swoje cele — na przykład, jeśli niezbyt radzimy sobie z wykładanym materiałem, udzielenie nam kilku dodatkowych lekcji umożliwi zdanie egzaminu. Paradoksem jest jednak, że pomoc w pewnych okolicznościach może mieć większe znaczenie nagradzające dla osoby, która jej udziela, niż dla osoby, która ją otrzymuje. Świadczy o tym między innymi fakt, że ludzie często niechętnie proszą o pomoc. Wielu studentów, doświadczając kłopotów z nauką, woli zmagać się z nimi samodzielnie niż prosić o wyjaśnienie kolegów lub pracowników naukowych. Czasem nie chcemy, aby nam pomagano, ponieważ uzyskanie pomocy to jakby obosieczny miecz — sprzyja osiągnięciu postawionych sobie celów, ale obniża naszą samoocenę i sprawia, że czujemy się nieadekwatni i zależni. Prośba o pomoc jest dla innej osoby informacją, że nie

potrafimy poradzić sobie sami. Ludzie nie chcą okazać się niekompetentni, często wybierają cierpienie w milczeniu, mimo iż obniża to ich szansę na poradzenie sobie z zadaniem, które mają do wykonania (DePaulo, 1983; Nadler, 1991; Nadler, Fisher, 1986). Ponieważ ludzie wykazują ambiwalentny stosunek do prośby o pomoc, nie zawsze będą reagować pozytywnie na ofertę pomocy. Wyobraź sobie, że gdy pewnego popołudnia ćwiczysz na ścianie odbicia tenisowe, podchodzi do ciebie nieznajomy człowiek, mówiąc: „Zauważyłem, że masz problemy z bekhendem. Myślę, że mógłbym ci pomóc. Czy chcesz parę wskazówek?" Co byś uczynił w

obliczu takiej propozycji? Według Arie Nadler i Jeffrey Fisher (1986) zależałoby to od tego, na ile zagrażająca byłaby dla ciebie ta propozycja, co z kolei jest uwarunkowane podobieństwem między tobą a nieznajomym. Gdyby mężczyzna ten był zawodowym tenisistą powracającym właśnie z Wimbledonu, fakt, że gra lepiej od ciebie, nie budziłby twoich obaw. Ostatecznie nie każdy może zmierzyć się z profesjonalistą, żaden to więc wstyd, że twój bekhend w porównaniu z jego wygląda

żałośnie. W takim przypadku prawdopodobnie z wdzięcznością przyjąłbyś pomoc i nie przyniosłoby to żadnego uszczerbku twojej samoocenie.


Otrzymanie pomocy nie zawsze ma wydźwięk pozytywny. Jeśli udzielają jej tobie osoby podobne do ciebie, może to wywołać u ciebie poczucie niekompetencji i stanowić zagrożenie dla samooceny.


Wyobraź sobie jednak, że nieznajomy uczestniczy razem z tobą w zajęciach szkółki tenisowej dla początkujących oraz jest przedstawicielem tej samej płci i w podobnym wieku. Oferta pomocy ze strony takiej osoby nie byłaby przyjęta z entuzjazmem. Spotkanie z osobą podobną, lecz bardziej utalentowaną podkreśla naszą niekompetencję i dlatego stanowi zagrożenie dla naszej samooceny. „Myślisz, że kim, u diabła, jesteś, że uważasz siebie za lepszego?" pomyślałbyś z pewnością.

Rozumując w powyższy sposób, Jeffrey Fishe i Arie Nadler (1974) stwierdziły, że ludzie nie lubią otrzymywać pomocy od osób w wysokim stopniu do nich podobnych. Przyjęcie oferty pomocy zależy w dużej mierze od stopnia, w jakim człowiek czuje się zdolny do wprowadzenia zmian w swoim sposobie działania. Uzyskanie pomocy odddziałuje szczególnie zgubnie na człowieka, jeśli godzi w jego samoocenę i jednocześnie utwierdza w przekonaniu o własnej niekompetencji w kierowaniu swoim życiem. Wtedy człowiek po prostu się poddaje. Natomiast jeśli cudza oferta

pomocy jest kierowana do osoby, która ma silne poczucie, że potrafi decydować o swoim losie, rezultat będzie całkowicie odmienny. Człowiek taki zwiększa efektywność swojego działania, próbując wykazać, że sam potrafi poradzić sobie z problemem. Przyjrzyjmy się badaniu Belli DePaulo i jej współpracowników (1989) nad specjalnym programem nauczania, którego założeniem była wzajemna pomoc dzieci w nauce. Obserwowano, jak reagują czwartoklasiści, gdy uczą ich rówieśnicy. Spodziewano się pozytywnych wyników, gdyż przypuszczano, że nauczanie przez kolegów, a nie przez groźnego nauczyciela, zmniejszy stres i poczucie zagrożenia. Otrzymane wyniki wykazały błędność takiego rozumowania. Nauczanie przez rówieśników stanowiło zagrożenie dla wiary we własne umiejętności. Jak reagowały dzieci na takie zagrożenie? Uczniowie, którzy byli przekonani, że potrafią sprawować kontrolę nad swoimi działaniami, przyjmowali postawę „Ja im pokażę" i ponieważ wkładali więcej wysiłku w naukę, radzili sobie bardzo dobrze. Natomiast dzieci, które przejawiały mniejsze poczucie kontroli, wykazywały tendencję do poddawania się i wypadały bardzo źle w stawianych im zadaniach. Sztuka pomagania polega więc na tym, aby robić to w sposób nie stwarzający zagrożenia dla cudzej samooceny, zwłaszcza gdy osoba, której udzielamy pomocy, ma słabe poczucie kontroli nad swoimi działaniami.



Jak możemy zwiększyć gotowość do udzielania pomocy


Wiele religii promuje w różnych wersjach złotą regułę: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe", nawołując do czynienia drugim tego, co chcielibyśmy, aby czyniono nam. Żyje wielu prawdziwie świętych ludzi, którzy postępując zgodnie z tą zasadą, poświęcają swe życie dla dobra innych. Świat byłby jednak lepszym miejscem, gdyby zachowania prospołeczne nie były tylko domeną ludzi świętych. Co możemy zrobić, aby sprawić, by ludzie znajdując się w obliczu nagłego wypadku, zachowali się jak Lenny Skutnik, a nie jak sąsiedzi Kitty Genovese? Jak możemy zwiększyć częstość aktów życzliwości, takich jak na przykład opieka nad starszym sąsiadem czy pomoc w zajęciach lokalnej szkoły? Odpowiedź na te pytania związana jest z przeprowadzoną analizą uwarunkowań zachowań prospołecznych. Na przykład stwierdziliśmy, że człowiek nastawiony altruistycznie ma osobowość o określonych cechach. Promowanie rozwoju tych cech zwiększa prawdopodobieństwo pojawienia się zachowań altruistycznych. Czynniki osobowościowe nie stanowią jedynego uwarunkowania zachowań prospołecznych. Pod presją specyficznych okoliczności — takich jak środowisko miejskie lub obecność licznych świadków — nawet życzliwe i altruistyczne osoby nie okażą pomocy. Innym czynnikiem sytuacyjnym jest podobieństwo między potrzebującym pomocy a tym, który potencjalnie może jej udzielić. Dość kłopotliwa jest rola podobieństwa ofiary i jej wybawcy. Ludzie wykazują tendencję do wprowadzania rozróżnień i podziałów między sobą, korzystając z takich wskaźników, jak: płeć, wiek, wygląd zewnętrzny, religia, pochodzenie, kolor skóry i inne (patrz rozdz. 13). Badania prowadzone nad zachowaniami prospołecznymi sugerują, że powinniśmy znaleźć sposób na lekceważenie istniejących między nami różnic, gdyż jeśli spostrzegamy czyjąś odmienność, mniej chętnie służymy pomocą. Mówiąc innymi słowy, jeśli ludzie stwierdzają, że jesteś inny — należysz do „złej" rasy, wyznajesz „złą" religię lub nosisz „złe" ubrania — wtedy możesz nie otrzymać od nich pomocy w chwili, gdy

naprawdę będziesz jej potrzebował. Powinniśmy raczej patrzeć na siebie jak na istoty ludzkie, których wspólne cechy przeważają nad różnicami, niż dzielić się na białych lub czarnych, chrześcijan lub Żydów, Amerykanów lub cudzoziemców. Jak przekonamy się w rozdziale 13 (przy omawianiu uprzedzeń), a jak możemy to stwierdzić już w tej chwili, przypominając występujące obecnie długotrwałe i nie wykazujące szans na rozwiązanie konflikty narodowościowe i etniczne, spostrzeganie podobieństw zamiast różnic nie jest łatwym zadaniem. Istnieją jednak dowody na to,

że zwykła świadomość obecności barier hamujących pomoc zwiększa szansę na ich pokonanie. Wykazał to eksperyment przeprowadzony przez Arthura Bemana i jego współpracowników (1978). W sposób losowy podzielono studentów na dwie grupy — jedna wysłuchała sprawozdania z badańŁatanego i Darleya (1970) nad interwencją przygodnych świadków, druga wysłuchała wykładu nie związanego z zagadnieniem zachowań prospolecznych. Dwa tygodnie później wszyscy studenci brali udział w dalszej części eksperymentu, sądząc, że jest to badanie socjologiczne, nie mające żadnego związku z wysłuchanymi wcześniej wykładami. W tej drugiej części zaaranżowano sytuację, w której natrafiali na leżącego na podłodze studenta. Czy potrzebuje pomocy? Czy przewrócił się i zranił? Może po prostu zasnął po bezsennej nocy? Jak już wiemy, w dwuznacznych sytuacjach ludzie zwykle rozglądają się dookoła i śledzą reakcję innych. Pomocnik eksperymentatora, udający jednego z uczestników eksperymentu, celowo wykazywał całkowitą obojętność. Patrząc na jego zachowanie, prawdziwy uczestnik eksperymentu powinien dojść do

wniosku, że wszystko jest w porządku i nie ma powodu do obaw. Rzeczywiście większość studentów, spośród tych, którzy nie wysłuchali przedtem raportu o wpływie liczby obserwatorów na podejmowane interwencje, postąpiła zgodnie z oczekiwaniami — pomocy leżącemu udzieliło 25% osób. Natomiast spośród grupy, która słyszała dwa tygodnie przedtem wykład o wynikach eksperymentu Łatanego i Darleya, 43% przystanęło i na wzór dobrego samarytanina zajęło się leżącym studentem. Wiedza o tym, że nieświadomie podlegamy wpływowi innych osób, może

umożliwić przezwyciężenie tej niekorzystnej zależności. Miejmy nadzieję, że także wiedza o innych przeszkodach hamujących zachowania prospołeczne ułatwia ich pokonanie.



Podsumowanie


Rozpoczęliśmy od omówienia trzech głównych koncepcji zachowania prospołecznego. Socjobiologia traktuje okazywanie pomocy jako instynktowną reakcję sprzyjania jednostkom podobnym do nas pod względem genetycznym (dobór krewniaczy). Jej przedstawiciele stwierdzają również, że w toku rozwoju wypracowaliśmy normę wzajemności, zgodnie z którą przychodzenie drugiej osobie z pomocą stanowi pewną gwarancję zwrotnego otrzymania pomocy w chwili, gdy sami będziemy jej potrzebować. Teoria wymiany społecznej sprowadza zachowania prospołeczne do bilansu kosztów i zysków; interes własny decyduje o udzieleniu pomocy — angażujemy się w pomoc w sytuacji, gdy zyski z nią związane przewyższają ewentualne straty. Przy tym formą nagrody może być również zmniejszenie własnego dyskomfortu lub pochwały i uznanie. Żadna z powyższych teorii nie rozpatruje zachowań prospołecznych w kategoriach altruizmu, natomiast w każdej z nich przewija się motyw troski o własną osobę. Odwrotnie ma się rzecz z hipotezą empatii-altruizmu, która zachowania pomocne traktuje jako akty czysto altruistyczne, motywowane empatią i współczuciem. Zachowanie prospoleczne jest uwarunkowane wieloma czynnikami. Zarówno osobowościowe, jak i sytuacyjne zmienne mogą zahamować lub nasilić tendencję do niesienia pomocy. Do grupy zmiennych indywidualnych zaliczamy osohriwość altruistyczną. Obdarzeni nią

ludzie wykazują/większą gotowość do przychodzenia z pomocą innym. Można sprzyjać rozwojowi takiego typu osobowości u dzieci przez nagradzanie, gdy okazują innym pomoc, i wskazywanie na przykłady zachowań pomocnych, które mogłyby stanowić dla nich wzór do naśladowania. Należy jednak ostrożnie dawkować nagrody, gdyż mogą one stłumić wewnętrzną motywację dziecka do pomagania, wywołując tzw. efekt nadmiernego uzasadnienia. Innym ważnym czynnikiem jest płeć. Chociaż kobiety i mężczyźni nie różnią się pod względem stopnia altruizmu, to jednak preferują inne formy pomagania. Mężczyźni są bardziej skłonni pomagać w sposób heroiczny i rycerski, kobiety wybierają formy pomocy wymagające długotrwałych poświęceń i wyrzeczeń. Na pomaganie wpływa także nasz nastrój. Zdumiewający jest fakt, że zarówno dobry, jak i zły nastrój bardziej sprzyja naszej gotowości do zachowań altruistycznych niż stan obojętności. Z wielu powodów dobre samopoczucie zwiększa prawdopodobieństwo, iż pośpieszymy komuś z pomocą. Sprawia ono, że dostrzegamy dobre strony innych osób i jesteśmy bardziej pozytywnie do nich nastawieni. Złe samopoczucie, zgodnie z hipotezą redukcji negatywnego stanu emocjonalnego, skłania nas do szukania sposobów pokonania własnej chandry, na przykład poprzez udzielenie pomocy drugiemu człowiekowi. Do społecznych uwarunkowań zachowań prospołecznych należy typ środowiska, a dokładnie, czy jest to środowisko miejskie czy wiejskie. Stwierdzono, że na wsi

szansę na uzyskanie pomocy są znacznie większe niż w mieście. To zjawisko wyjaśnia między innymi hipoteza przeładowania urbanistycznego, zgodnie z którą mieszkańcy miasta poddawani są różnego rodzaju stymulacji, stąd też — aby uniknąć nadmiaru bodźców — zamykają się w sobie. Pojęcie efektu widza wskazuje na liczbę obserwatorów jako czynnik determinujący udzielanie pomocy. Im mniej widzów, tym lepiej. Do podjęcia decyzji o przyjściu z pomocą konieczne jest spełnienie pięciu warunków: potencjalny wybawca musi zauważyć zdarzenie; zinterpretować je jako nagły wypadek (w tym momencie może pojawić się zjawisko skumulowanej ignorancji polegające na tym, że świadkowie obserwując wzajemnie swoją obojętność wnioskują, że sytuacja nie wymaga interwencji, jest to przykład informacyjnego wpływu społecznego); zaakceptować swoją odpowiedzialność za dalszy rozwój sytuacji (może w tym momencie zaistnieć zjawisko rozproszenia odpowiedzialności); wiedzieć, jak pomóc; zrealizować zamierzoną pomoc. Poza tym

do społecznych uwarunkowań działań pomocnych zaliczamy również cechy ofiary. Bardziej skłonni jesteśmy pomagać osobom podobnym do nas. Pomaganie może przynieść zarówno pozytywne, jak i negatywne skutki osobie, która pomoc otrzymuje. Ważne jest, aby oferta pomocy nie stanowiła zagrożenia dla czyjejś samooceny. Na zakończenie warto wspomnieć, że badania wykazują, iż świadomość uwarunkowań zachowań prospołecznych sprawia, że ludzie zdają sobie sprawę z tego, dlaczego czasami nie pomagają innym. Rezultat jest zaskakujący: zwiększa to ich gotowość do działań na rzecz innych.



Rozdział 12: Agresja: dlaczego ranimy innych ludzi


Wiosną 1992 r. w Los Angeles doszło do gwałtownych rozruchów, podpaleń i plądrowania miasta przez czarną ludność. Była to reakcja na uniewinnienie kilku przedstawicieli departamentu policji, oskarżonych o pobicie czarnego kierowcy Rodneya Kinga. Kiedy dymy nad miastem opadły, okazało się, że w trakcie zamieszek śmierć poniosły 44 osoby, 2000 zostało poważnie rannych, a pożar południowych dzielnic Los Angeles przyniósł straty materialne oszacowane na ponad

miliard dolarów. Kiedy miasto się uspokoiło, nie było wyjaśnień, analiz i intetrpretacji owych wydarzeń. Niektórzy członkowie Kongresu orzekli, że winne jest panujące bezprawie. Inni wskazywali na rozprzestrzeniające się ubóstwo jako przyczyną zaistniałej sytuacji. Były wiceprezydent USA, Dan Quayle, sprowadził wszystko do tezy o upadku wartości rodziny i skierował swój oskarżycielski palec w popularny wówczas serial filmowy „Murphy Brown", w którym główna bohaterka decyduje się zostać samotną matką. Marlin Fitzwater, przemawiając w imieniu administracji Busha, wyraził opinię, że geneza rozruchów wiąże się z fiaskiem programu walki z ubóstwem, zainicjowanego około 20 lat wcześniej, w czasie gdy rządzili demokraci. Demokraci z kolei przypisali winę polityce Reagana i Busha, która pomijała problemy wielkich miast i ich mieszkańców. Czym jest agresja? Czy agresja jest wrodzona? Czy można zapobiegać agresji lub ją ograniczać? Są to pytania najwyższej wagi. Wydaje się, że ludzie od zawsze byli istotami agresywnymi. Kiedy zwrócimy się ku czasom starożytnym, gdy sławę Grecji przynosili tak

znamienici myśliciele, jak Sokrates, Platon, Arystoteles, Sofokles i Arystofanes, zobaczymy, że ten obraz jest zakłócony przez barbarzyńskie wojny, w których tysiące ludzi ginęło lub zostawało okaleczonych, miasta były plądrowane, a dzieci i kobiety okrutnie zabijane, gwałcone lub brane w niewolę. Trzeba przyznać, że od tamtych czasów nastąpił znaczny postęp, niekoniecznie jednak postęp w pozytywnym sensie tego słowa. Naszym zadziwiającym zdolnościom twórczym towarzyszy talent tworzenia coraz bardziej pomysłowych środków zagłady. Dlatego też najkrwawsza wojna w historii rozegrała się zaledwie 50 lat temu. W ciągu siedmiu lat jej trwania

śmierć poniosło 55 milionów ludzi. W czasie, gdy powstaje ta książka, środki masowego przekazu donoszą o okrucieństwach dokonywanych w Bośni, w Afryce i na Środkowym Wschodzie. Oczywiście dochodzi do nich nie tylko w związku z wybuchem wojen czy zamieszek. Trudno sięgnąć po gazetę, nie natykając się na jakiś wstrząsający reportaż o ludzkiej agresji, na opis makabrycznego morderstwa, tak jak na przykład doniesienie o seryjnym mordercy, który przypuszczalnie zakopał około 50 swych ofiar w płytkich grobach rozsianych po całym kraju, lub artykuł o uchodzącym za nieszkodliwego, spokojnego samotnika, mieszkańcu Milwaukee, który miał zwyczaj zabijania i zjadania swych znajomych. Przyznać trzeba, że są to ekstremalne przykłady. Większość z nas wolałaby wierzyć, że gros otaczających nas osób to będące uosobieniem łagodności jednostki darzące miłością swych sąsiadów (a nawet wrogów), zawsze gotowe pośpieszyć z pomocą, gdy ktoś znajduje się w tarapatach. Jednak fakty przypominają nam ciągle, że świat nie jest tak dobrotliwy. Tracimy naszą wiarę w ludzką dobroć, gdy spotykamy się na co dzień z oznakami wrogości. Nawet wśród dzieci znaleźć można przykłady zachowań agresywnych. Przypatrzmy się maluchom walczącym o zabawkę lub uczniom na szkolnym boisku wyśmiewającym się z któregoś kolegi. Większość dzieci woli rozstrzygnąć swe spory raczej przez walkę niż dyskusję. Poniżej spróbujemy odpowiedzieć na pytanie, co wywołuje agresję i jak można ją ograniczyć. Nim się tym zajmiemy, uzgodnijmy, co rozumiemy przez pojęcie agresji.


Czym jest agresja


Zdefiniowanie agresji nie jest tak proste, jak się może wydawać. W języku potocznym określenie to jest używane bardzo swobodnie. Psychologowie posługują się terminem działania agresywnego, przez które rozumieją zachowanie ukierunkowane na spowodowanie fizycznej lub psychicznej szkody. Nie należy mylić agresji z agresywnością. Zdarza się bowiem, że ludzie używają określenia

„agresywny" w odniesieniu do ludzi walczących o swoje prawa, piszących do redakcji listy z protestami przeciwko rzeczywistej lub urojonej niesprawiedliwości, bardzo ciężko pracujących, wykazujących ogromną ambicję i dążących do osiągnięcia tego, co zamierzają. Podobnie miano „agresywnej" może uzyskać w społeczeństwie, w którym panuje seksizm, kobieta wyrażająca po prostu swoje zdanie lub podejmująca inicjatywę w kontakcie z mężczyzną. W oczach niektórych tacy ludzie mogą wydawać się agresywnymi, ale przez autorów tej książki nie zostaną za takich uznani. Podana definicja nie pozostawia wątpliwości: agresja jest działaniem intencjonalnym, ukierunkowanym na zranienie lub sprawienie bólu. Może ona mieć charakter zarówno werbalny, jak i fizyczny. Może przynieść pożądany efekt lub zakończyć się niepowodzeniem, zawsze jednak nazwana zostanie agresją. Jeśli ktoś rzuci kuflem od piwa w twoją stronę, to mimo że schylając się, unikniesz trafienia, czyn ten wciąż nosi znamiona agresji. Istotna jest intencja. Jednakże, jeśli jakiś nieostrożny kierowca niezamierzenie potrąci cię, gdy przechodzisz ulicą, to nie określimy tego jako agresji, mimo że poniesione przez ciebie szkody będą w tym przypadku znacznie większe. Użyteczne jest wprowadzenie rozróżnienia między agresją wrogą a agresją instrumentalną. Agresję wrogą poprzedza gniew, a jej celem jest zadanie bólu lub zranienie. Efektem agresji instrumentalnej może być również ból i zranienie, ale nie stanowi to w tym przypadku celu podjętego działania. Na przykład w zawodowym futbolu obrońcy będą używali wszelkich sposobów, aby pokrzyżować plany przeciwnika i przejąć piłkę. Jest to agresją instrumentalna. Z drugiej strony, jeśli piłkarz zauważy, że przeciwnik gra nie fair, może to w nim wzbudzić gniew i chęć odwetu bez względu na to, czy szansę zdobycia piłki będą większe, czy nie. Będzie to już agresja wroga.


działanie agresywne: zachowanie, którego celem jest spowodowanie psychicznej lub fizycznej szkody

agresja wroga: akt agresji poprzedzony uczuciem gniewu, którego celem jest zadanie bólu lub zranienie

agresja instrumentalna: akt agresji służący osiągnięciu innego celu poza zadaniem bólu czy zranieniem


Okrucieństwo ludzi jest źródłem nieustannego płaczu. 1 Robert Bums Man Was Mada to Moum


Czy agresja jest wrodzona czy wyuczona


Myśliciele, filozofowie oraz autorytety naukowe wyrażają sprzeczne opinie na temat tego, czy agresja jest wrodzonym, instynktowym popędem, czy wyuczonym sposobem zachowania. To stary dylemat, a dyskusje toczą się od wieków. Na przykład Thomas Hobbes w swym klasycznym dziele Lewiatan (po raz pierwszy opublikowanym w 1651 r.) wyraził pogląd, że człowiek z natury jest barbarzyńcą. Jedynie narzucone przez prawo represje i porządek społeczny hamują ludzki instynkt

agresji. Natomiast Jan Jakub Rousseau sformułował koncepcję szlachetnego dzikusa (rozwinął ją w 1762 r.), zgodnie z którą ludzie z istoty swej sąłagodni, życzliwi i radośni. Cywilizacja jedynie tłumi dobrotliwą naturę człowieka i wyzwala jego agresję. Zygmunt Freud (1930) rozwinął pesymistyczną myśl Hobbesą. Stwierdził, że ludzie przychodzą na świat wyposażeni w dwie równie potężne siły instynktowe: instynkt życia — nazwany przez niego erosem i instynkt śmierci — nazwany tanatosem. Według Freuda instynkt śmierci może zostać skierowany do wewnątrz lub na zewnątrz. W pierwszym przypadku znajduje swój wyraz w aktach samoagresji, których formę ekstremalną stanowi próba samobójcza. W drugim przypadku objawia się wrogością oraz tendencjami niszczycielskimi i morderczymi. Jak stwierdził Freud: „To się dzieje w każdym człowieku i nie można temu zaprzeczać, sprowadzając życie do pierwotnej postaci, do stanu nieożywionej materii". Freud wyznawał pogląd, że energia agresywna musi znaleźć swoje ujście. W przeciwnym wypadku jej nagromadzenie wywołuje stan choroby. Można ten pogląd obrazowo określić mianem teorii hydraulicznej, wykorzystując analogię do zbiornika, który może eksplodować pod narastającym naporem wody. Jeśli agresja nie znajdzie ujścia, doprowadzi do

wybuchu. Według twórcy psychoanalizy jedna z podstawowych funkcji społeczeństwa sprowadza się do kierowania instynktem agresji i tworzenia form sublimacji tego popędu, czyli przekształcania niszczycielskiej energii w akceptowane lub pożyteczne formy zachowania.


eros: instynkt życia, pojęcie występujące w teorii Freudowskiej tanatos: zgodnie z teorią Freudowską — instynkt śmierci, popęd odpowiedzialny za agresywne skłonności człowieka

teoria hydrauliczna: teoria, zgodnie z którą nie ujawnione emocje ulegają kumulacji i wywołują stan napięcia ustępujący w chwili, gdy dojdzie do ekspresji stłumionych emocji


Wpływ wychowania na zachowania agresywne. Argumentów mających rozstrzygnąć problem wrodzoności tendencji agresywnych u człowieka poszukuje się, prowadząc obserwacje i eksperymenty z udziałem różnych gatunków zwierząt. Badacze wychodzą z założenia, że zdobycie przekonujących dowodów na rzecz tezy, iż agresja w przypadku zwierząt nie ma charakteru instynktowego, stanowi również dowód na to, że agresja nie jest wrodzoną cechą człowieka. Weźmy pod uwagę rozpowszechnioną opinię o nienawiści panującej między kotami i szczurami.

Jesteśmy przekonani, że wszystkie koty polują na szczury i bezlitośnie je zabijają. Tymczasem Zing Yang Kuo (1961), biolog, postanowił wykazać, że ten pogląd jest tylko mitem. Aby osiągnąć swój cel, przeprowadził prosty eksperyment. Umieścił szczura w jednej klatce z małym kotem. Co z tego wynikło? Kot nie tylko nigdy (nawet gdy podrósł) nie zaatakował szczura, ale nawet się z nim zaprzyjaźnił. Ponadto kot ten w późniejszym czasie nie przeganiał, nie atakował ani nie zabijał

innych szczurów. Świadczy to o tym, że serdeczny stosunek do jednego szczura zgeneralizował się na wszystkich przedstawicieli tego gatunku. Chociaż opisany eksperyment jest bardzo sympatyczny, jednak nie dostarcza dowodów na to, że agresja nie ma charakteru instynktowego. Co najwyżej pokazuje, że instynkt agresji może zostać wygaszony przez wczesne doświadczenia. Co się dzieje, gdy zwierzę wyrasta bez kontaktu z innymi zwierzętami? Czy będzie objawiało zachowania agresywne czy też nie? Irenaus Eiblibesfeldt (1963) pokazał, że szczur dorastający w

izolacji (i z tego powodu pozbawiony doświadczenia walki z innymi przedstawicielami swego gatunku) rzuci się na szczura wprowadzonego do jego klatki. Stwierdził on również, że szczur będzie się posługiwał tym samym schematem zastraszania i atakowania przeciwnika, jakiego używają doświadczone osobniki. Wynika z tego, że chociaż agresywne zachowanie może być modyfikowane pod wpływem doświadczenia (co pokazał eksperyment Kuo), to jednąk _sa.ine]agresji nie trzeba się uczyfc. Jednak nie dowodzi to w sposób bezsprzny, że agresja funkcjonuje na zasadzie instynktu. Aby orzec o instynktowym charakterze agresji, należałoby

znaleźć fizjologiczne dowody na istnienie wewnętrznej stymulacji do walki, której źródłem byłyby procesy zachodzące w organizmie — postulat ten sformułował John Pauł Scott (1958). Tymczasem w eksperymencie przeprowadzonym przez Eibla-Eibesfeldta stymulacji do walki dostarczały bodźce zewnętrzne — widok nowo przybyłego szczura. Scott zgromadził argumenty na poparcie swojej tezy, która brzmiała: jeśli organizm nie otrzymuje z zewnątrz bodźców stymulujących go do

walki, wtedy nie będzie przejawiał zachowania agresywnego i nie będzie to miało negatywnego, psychologicznego lub fizjologicznego, wpływu na jego funkcjonowanie. Według Scotta potrzeba walki nie ma charakteru wrodzonego, czyli odwrotnie niż Freud występuje on przeciwko istnieniu instynktu agresji. Spory wokół dylematu o wrodzoności tendencji agresywnych nie mają końca. Opinia Scotta została podważona przez słynnego etiologa, zdobywcę Nagrody Nobla, Konrada

Lorenza (1966). Obserwował on zachowanie pielęgnic rycerskich, bardzo agresywnych tropikalnych rybek. Samce pielęgnic atakują inne samce ze swego gatunku, ustanawiając i broniąc w ten sposób swoje terytorium. Jednak w warunkach naturalnych nigdy nie atakują one samic ani przedstawicieli innego gatunku. Ich agresja jest ściśle ukierunkowana jedynie na samce pielęgnic. Co się dzieje w przypadku usunięcia z akwarium właściwych rywali i pozostawienia w nim

samotnego przedstawiciela rodzaju męskiego z gatunku pielęgnic? Zgodnie z teorią hydrauliczną jego agresja powinna ulec skumulowaniu aż do punktu, w którym nie znajdując odpowiedniego celu ataku, wyładuje swoją agresję na przypadkowych obiektach. Tak właśnie się dzieje. Jeśli pielęgnica rycerska zostanie pozbawiona kontaktu z samcami swojego gatunku, zacznie atakować samce innych gatunków, poprzednio kompletnie przez nią ignorowane. Jeśli natomiast z akwarium usunie się wszystkie samce, to samotny samiec pielęgnicy może zaatakować i zabić samice ze

swego gatunku. Niedawno Richard Lorę i Lori Schultz (1993) stwierdzili, że wszechobecność agresji w zachowaniach różnych gatunków ssaków dowodzi, że ze względu na swoje przystosowawcze znaczenie cecha ta została utrzymana i doskonalona w toku rozwoju. Zauważyli oni także, że rozwojowi agresji towarzyszy doskonalenie mechanizmów hamujących jej ekspresję w przypadku, gdy jest to uzasadnione interesem organizmu. Dlatego nawet wśród najbardziej krwiożerczych gatunków zwierząt ekspresja emocji stanowi jedną z dostępnych opcji zachowania.

Jej wybór zależy od społecznych doświadczeń i aktualnej sytuacji, w jakiej znajduje się zwierzę.


Co różni ludzi od myszy


Psychologowie zajmujący się problematyką społeczną generalnie przyjęli poglądy zaprezentowane przez Lore'a i Schultza. W przypadku ludzi na ich ekspresję agresji większy wpływ wywiera sytuacja społeczna (Bandura, 1973; Baron, Lysak, Kule, Dobbs, 1989; Baron, Richardson, 1992; Berkowitz, 1968). Bez względu na to, jaka jest geneza agresji — czy jest to tendencja wrodzona czy wyuczona — do jej ujawnienia dochodzi w wyniku złożonych interakcji takich czynników, jak: wrodzone popędy, opanowane sposoby kontroli zachowania, cechy sytuacji społecznej. Posłużmy się przykładem. Prawdą jest, że wiele zwierząt, począwszy od owadów, a skończywszy na małpach człekokształtnych, atakuje zwierzęta, które wkroczą na ich terytorium. Jednak za niedopuszczalne uproszczenie uznać należy przenoszenie tej prawidłowości na istoty ludzkie i twierdzenie, jak czyni to wielu popularnych pisarzy, że człowiek jest tak zaprogramowany, aby ochraniać swój teren i reagować agresją na obecność określonych, wysoce specyficznych bodźców. Istnieje wiele dowodów przemawiających za tym, że wzory ludzkich zachowań są w wysokim stopniu elastyczne i podlegają modyfikacjom. Takie stanowisko prezentuje również większość psychologów. Wystarczy przypatrzyć się odmiennym kulturom, by dostrzec, jak bardzo różnią się one nasileniem przejawianej agresji. Niektóre prymitywne plemiona, przykładowo Lepczowie z Sikkim. Pigmeje z Afryki Środkowej czy Arapesze z Nowej Gwinei, żyją w zaskakującej zgodzie i harmonii, a do aktów agresji dochodzi między nimi niezmiernie rzadko (patrz Baron, Richardson, 1992). Tymczasem społeczeństwa uznane za bardziej „cywilizowane" posługują się przemocą. Weźmy pod uwagę rząd amerykański, który choć zadłużony, wydał miliardy dolarów na wojnę z mało znaczącym i zupełnie niegroźnym państwem w Zatoce Perskiej. W wojnie tej poległy dziesiątki tysięcy ludzi, a mimo to znaczna część społeczeństwa amerykańskiego wyraziła poparcie dla tej zbrojnej agresji i zadowolenie z osiągniętego zwycięstwa. Na przykładzie wymienionych wyżej kultur można jednak stwierdzić, że zmiana sytuacji społecznej często doprowadza do

radykalnych przemian w zakresie nasilenia zachowań agresywnych. Weźmy pod uwagę indiańskie plemię Irokezów. Przez setki lat lud ten zajmował się łowiectwem i wykazywał nastawienie pokojowe wobec innych, nie podejmując żadnych agresywnych i zaczepnych działań. W XVII w., wraz z przybyciem białych, Irokezi przeszli metamorfozę. Zaczęli wówczas prowadzić z przybyszami handel wymienny, dostarczali im skór, a w zamian otrzymywali przeróżne produkty przemysłowe. Właśnie z tego powodu zdobycie skór stało się przedmiotem rywalizacji między

Irokęzami a sąsiadującym plemieniem Huronów. Znalazło to wyraz w potyczkach, do których dochodziło między obu plemionami. W krótkim czasie Irokezi przemienili się w dzikich i okrutnych wojowników. Trudno byłoby utrzymać hipotezę, że Irokezi byli tak krwiożerczy i barbarzyńscy z powodu swego nie kontrolowanego instynktu agresji. Agresja ich miała swoje źródło w przemianach społecznych, które doprowadziły do pojawienia się nastawienia rywalizacyjnego (Hunt, 1940). Ostatecznie wszystkie zgromadzone fakty nie dają podstaw do jednoznacznego zawyrokowania o naturze agresji — o tym, czy ma ona charakter instynktowy czy

wyuczony. Jednak bez względu na to mamy dostateczne dowody, aby stwierdzić, że zarówno w przypadku zwierząt, jak i człowieka agresja nie jest wyłącznie reakcją instynktową. Istnieją określone społeczne i sytuacyjne czynniki, które wywołują zachowania agresywne, a także modyfikują ich nasilenie i sposób przejawiania. Innymi słowy, agresywne zachowanie może być zmieniane. To sprawiło, że problem agresji stał się kluczowym zagadnieniem psychologii społecznej.


ciało migdałowate: obszar w korze mózgowej mający związek z przejawami agresji testosteron: hormon mający związek z przejawami agresji


Sytuacje uwarunkowania agresji


Procesy neuronalne i chemiczne jako przyczyna agresji


Do sytuacyjnych wyznaczników zachowań agresywnych należą zmiany zachodzące wewnątrz naszego organizmu. Na przykład obszar rdzenia kręgowego zwany ciałem migdałowatym wydaje się sprawować kontrolę nad zachowaniami agresywnymi zarówno u zwierząt, jak i u człowieka. Drażnienie ciała migdałowatego przemienia potulne zwierzęta w agresywne bestie. Natomiast przerwanie dopływu stymulacji do tego obszaru powoduje, że zwykle agresywne zwierzęta stają się łagodne (Moyer, 1976). Jednak zależność ta może być modyfikowana przez wpływ czynników

społecznych, i to już w przypadku małp człekokształtnych. Zaobserwowano, że zachowanie samca małpy, w przypadku drażnienia ciała migdałowatego w jego mózgu, zależy od obecności innych małp. Jeśli w pobliżu znajduje się małpa stojąca niżej w hierarchii stada, to wspomniany samiec zaatakuje ją, jeśli będzie to małpa zajmująca wyższą pozycję, samiec rzuci się do ucieczki.


Testosteron. Wykryto, że określone związki chemiczne wpływają na przejawianie agresji. Na przykład zaaplikowanie zwierzęciu testosteronu — męskiego hormonu płciowego — spowoduje nasilenie u niego agresji (Moyer, 1983). W przypadku człowieka istnieje analogiczna zależność. Stwierdzono wyższy poziom testosteronu u więźniów skazanych za przestępstwa z użyciem przemocy fizycznej niż u skazanych za inne wykroczenia. Okazało się, że zależność ta jest prawdziwa zarówno w przypadku kobiet, jak i mężczyzn (Dabbs, Ruback, Frady, Hopper, Sgoutas, 1988). Czy mężczyźni są bardziej agresywni niż kobiety, skoro poziom testosteronu wpływa na nasilenie agresji? Wszystko" wskazuje na słuszność tego przypuszczenia. Eleanor Maccoby i Carol Jacklin (1974) zajmując się tą problematyką, przeprowadziły dziesiątki eksperymentów laboratoryjnych i badań terenowych, objęły nimi dzieci pochodzące z różnych kultur i klas społecznych. Jednoznacznie stwierdziły, iż niezależnie od okoliczności, chłopcy wykazują bardziej agresywne postawy niż dziewczęta. Podobna tendencja dotyczy osób dorosłych, co można zaobserwować, analizując zjawisko przestępczości. Więzienia zapełnione są głównie mężczyznami.

Co więcej, kobiety skazywane są raczej za przestępstwa przeciwko własności (kradzież, fałszerstwo, defraudacja) niż za przestępstwa z użyciem przemocy (morderstwo, napad, rabunek). Czy przyczyny stwierdzonych różnic mają charakter biologiczny czy społeczny? Nie ma w tej kwestii całkowitej pewności, ale istnieją pewne dowody pozwalające przypuszczać, że różnice w nasileniu agresji związane z płcią mają swoje biologiczne podstawy. Radykalnym zmianom roli kobiet we współczesnym społeczeństwie, które zaszły w przeciągu ostatnich 35 lat, nie towarzyszył wzrost liczby popełnianych przez kobiety przestępstw z użyciem przemocy (oczywiście w odniesieniu do danych dotyczących populacji mężczyzn). Nastąpił natomiast znaczny wzrost popełnianych przez kobiety pozostałych rodzajów przestępstw — bez użycia siły i przemocy (Wilson, Hermstein, 1985). Z drugiej jednak strony Eagły i Steffen (1986) dokonali przeglądu badań, z którego wynika, że prezentowane różnice między kobietami i mężczyznami nie są aż tak znaczące.


Alkohol. Jak zapewne wie wielu studentów lubiących życie towarzyskie, alkohol obniża nasze opory przed dokonywaniem czynów naruszających ogólnie przyjęte normy społeczne, w tym czynów agresywnych (Desmond, 1987; Taylor, Leonard, 1983). Potoczne obserwacje potwierdzają związek między agresją a spożyciem napojów alkoholowych. Na przykład wszyscy dobrze wiemy, że bójki często wybuchają w barach i nocnych klubach, a awantury rodzinne zdarzają się po wypiciu alkoholu. Nawet w większości oglądanych filmów, gdy pojawia się jakaś pijana

postać, to szuka pretekstu do zwady. Te potoczne obserwacje znajdują potwierdzenie w danych naukowych. Na przykład 75% przestępców podejrzanych o morderstwa, napady i gwałty jest w chwili aresztowania pod wpływem alkoholu (Shupe, 1954). Nawet w warunkach kontrolowanego eksperymentu laboratoryjnego badani, których wprowadza się w stan upojenia alkoholowego, bardziej gwałtownie i wrogo reagują na próby prowokacji niż badani, którym w ogóle nie podaje się alkoholu lub podaje się go w małych ilościach (Taylor, Leonard, 1983). Nie oznacza to jednak, że alkohol automatycznie powoduje wzrost nastawienia agresywnego, a ludzie będący pod jego wpływem krążą w poszukiwaniu obiektu do bicia. Wyniki przeprowadzonych eksperymentów wskazują raczej, że alkohol znosi nasze hamulce i rozluźnia kontrolę. Pod wpływem alkoholu ujawniają się pierwotne dążenia i pragnienia, na co dzień skrywane pod maską norm i konwenansów. Człowiek tęskniący za bliskością drugiej osoby będzie okazywał czułość, natomiast w człowieku skłonnym do przemocy wyzwoli się agresja. Analogicznie można stwierdzić, że osoby podlegające silnej presji społecznej, wymierzonej przeciwko oznakom agresji, doznające frustracji czy spotykające się z prowokacją pod wpływem działania alkoholu łatwiej pozbędą się swych oporów i złamią normy społeczne, dopuszczając się aktów przemocy (Jeavons, Taylor, 1985; Steele, Josephs, 1990; Steele, Southwick, 1985; Taylor, Sears, 1988).


Ból i niewygoda jako przyczyny agresji


Jeśli zwierzę doświadcza bólu i nie może uciec od jego źródła, to prawie zawsze podejmie atak. Dotyczy to takich gatunków zwierząt, jak: szczury, myszy, chomiki, lisy, małpy, raki, węże, szopy, aligatory oraz wielu innych (Azrin, 1967; Hutchinson, 1983). Wspomniane zwierzęta w warunkach uniemożliwiających im ucieczkę potrafią zaatakować przedstawiciela swojego lub innego gatunku oraz każdy przedmiot znajdujący się w ich zasięgu, łącznie z lalką i piłeczką tenisową. Jak sądzisz, czy te obserwacje dotyczą także człowieka? Pozwólmy sobie na moment refleksji, a odpowiedź nasunie się sama. Większość z nas pamięta uczucie irytacji doświadczane w przypadku nagłego i niespodziewanego bólu (np. przy nieszczęśliwym potknięciu) i ochotę, aby uderzyć w jakiś pobliski obiekt. Leonard Berkowitz (1983, 1988) stwierdził, że studenci, których ręka była zanurzana w bardzo zimnej wodzie, okazywali nagłe nasilenie wrogości w stosunku do osób znajdujących się w pobliżu. Podążając tym tropem, zaczęto się zastanawiać, czy innego rodzaju przykre doznania,

takie jak upał, nadmierna wilgotność, zanieczyszczenie powietrza czy smród mogą obniżać próg zachowań agresywnych. W końcu lat sześćdziesiątych i na początku lat siedemdziesiątych w Stanach Zjednoczonych w związku z polityką wewnętrzną rządu, która zaowocowała wojną w Wietnamie i konfliktami rasowymi, wzrósł znacznie poziom napięcia społecznego. Zaobserwowano wówczas fenomen nazwany „zjawiskiem długiego, gorącego lata". Okazało się mianowicie, że

prawdopodobieństwo społecznych rozruchów wzrasta w okresie upalnego lata, a zmniejsza się w czasie chłodniejszych pór roku. Czy to tylko spekulacje, czy rzeczywiście kryje się w tym ziarno prawdy? J. Merrill Carismith oraz Craig Andersen (1979) zanalizowali dane z 79 miast dotyczące społecznych niepokojów, do których doszło w latach 1967-1971. Okazało się, że rzeczywiście zamieszki częściej wybuchały w gorące niż w chłodne dni. Wykryte zależności ukazuje rycina 12.1.

Sprawa ma się podobnie, jeśli chodzi o prawdopodobieństwo popełnienia brutalnego przestępstwa. W większości amerykańskich miast, od Houston w Teksasie do Des Moines w Iowa, zwiększa się ich liczba wraz ze wzrostem upału (Andersen, Andersen, 1984; Cotton, 1981, 1986; Harries, Stadler, 1988; Rotton, Frey, 1985). Czytelnik naszej książki już jest zorientowany, że z wielką ostrożnością należy interpretować zdarzenia zachodzące w naturalnym środowisku. Fakty przytoczone powyżej skłaniają do postawienia pytania, czy wzrost tendencji agresywnych w

upalne dni to efekt wzrostu temperatury czy może częstszego wychodzenia ludzi na ulice przy ładnej pogodzie (co grozi tym, że będą sobie wzajemnie wchodzili w drogę!). Jak możemy dotrzeć do prawdziwej przyczyny? Jedynie dzięki zainscenizowaniu właściwej sytuacji w warunkach laboratoryjnych. W jednym z zainspirowanych tym problemem eksperymentów William Griffitt i Roberta Veitch (1971) poprosili studentów o rozwiązanie testu. Badanych rozdzielono na dwie grupy i zaprowadzono do oddzielnych pokoi. W jednym pomieszczeniu panowała normalna

temperatura, w drugim podwyższono temperaturę do 27°C. Studenci z przegrzanego pokoju nie tylko donosili o narastającym uczuciu agresji, ale również prezentowali nieprzyjazny stosunek wobec człowieka, którego mieli opisać i ocenić. W wielu innych badaniach stwierdzono podobną zależność między temperaturą a nastrojem człowieka (Beli, 1980; Rule i in., 1987). Również obserwacje poczynione w naturalnych warunkach świadczą o istnieniu opisanego zjawiska. Na przykład w rozgrywkach baseballowych więcej złośliwie podkręconych piłek zdarza się przy

temperaturze powyżej 32°C niż przy temperaturze niższej (Reifman, Larrick, Fein, 1988). Natomiast w miastach pustynnej Arizony, np. w Phoenix, w przypadku utknięcia w korku ulicznym klaksonów używają częściej ci kierowcy, których samochody nie są wyposażone w urządzenia do klimatyzacji (Kenrick, MacFarlane, 1986).


Sytuacje społeczne prowadzące do agresji


Frustracja jako przyczyna agresji. Wyobraź sobie, że twój przyjaciel Sam odwozi cię na lotnisko na samolot, którym chcesz lecieć do domu, aby spędzić tam zbliżające się święta Bożego Narodzenia. Sam przyjeżdża nieco spóźniony, ale gdy czynisz wzmiankę na ten temat, stwierdza, że jesteś zbyt spięty i zapewnia cię, że zna drogę dobrze i dowiezie cię na lotnisko pół godziny przed odlotem samolotu. W połowie drogi samochód się zatrzymuje; utknęliście w ulicznym korku. Spoglądasz na

zegarek. Sam raz jeszcze zapewnia, że macie mnóstwo czasu, ale w jego głosie wyczuwasz już nutę niepokoju. Po pewnym czasie zauważasz, że ściskasz nadgarstki, a twoje dłonie bardzo się pocą. Kilka minut później wysiadasz z samochodu i spoglądasz na drogę — widzisz nie kończący się sznur pojazdów, zderzak przy zderzaku. Wracasz do wozu, zatrzaskujesz drzwi i patrzysz na swojego przyjaciela. Sam uśmiecha się niepewnie i stwierdza: „No, skąd mogłem wiedzieć, że utkniemy w korku?" Czy byłoby rozsądniej z jego strony, gdyby zszedł ci w tym momencie z oczu? Uczucie frustracji wywołane jest pojawieniem się przeszkód na drodze do osiągnięcia celu. Wszyscy doświadczamy czasem frustracji o różnym stopniu nasilenia. W rzeczywistości trudno bez niej przeżyć nawet tydzień. Badania wykazały, że doświadczanie frustracji może zwiększać prawdopodobieństwo zachowania agresywnego. Prawidłowość ta jest opisana w teorii frustracji-agresji. Jak się za chwilę przekonamy, frustracja nie w każdej sytuacji prowadzi nieuchronnie do

agresji. Zdarza się to jednak dość często. W klasycznym już dzisiaj eksperymencie Rogera Barkera, Tamary Dembo i Kurta Lewina (1941) pokazano dzieciom pokój wypełniony pięknymi zabawkami. Nie pozwolono im jednak się nimi bawić, mogły je tylko oglądać spoza drucianego ogrodzenia. Dopiero po długim czasie oczekiwania wpuszczono dzieci do pokoju pełnego upragnionych zabawek. Drugiej grupy dzieci nie poddano takiej frustracji i pozwolono im od razu bawić się nowymi zabawkami. Ta druga grupa zajęła się beztroską zabawą. Natomiast grupa dzieci, które przedtem doświadczyły frustracji, zaczęła niszczyć zabawki, rzucać nimi o ścianę, roztrzaskiwać je i deptać.


teoria frustracji-agresji: teoria, zgodnie z którą przeszkody występujące na drodze do osiągnięcia upragnionego celu zwiększają prawdopodobieństwo wystąpienia reakcji agresywnych


Istnieje kilka czynników, które mogą zwiększać doznania frustracji i w efekcie sprzyjać wystąpieniu agresji. Jednym z nich jest dystans dzielący nas od osiągnięcia upragnionego celu lub obiektu. Im bliżsi jesteśmy realizacji naszych zamierzeń, tym większa jest nasza frustracja przy napotkaniu przeszkody. Im większej doświadczamy frustracji, tym bardziej skłonni jesteśmy zareagować agresją. Mary Harris (1974) pokazała tę zależność w eksperymencie terenowym. Pomocnik eksperymentatora wciskał się do kolejek stojących w różnych miejscach — przed kinem, restauracją, kasą w sklepie spożywczym. Próbował zająć miejsce przed drugą lub dwunastą osobą w kolejce. Na tę zuchwałość silniejszą agresją reagowały osoby, które zajmowały drugą pozycję w kolejce niż będące na pozycji dwunastej. Tendencje agresywne wzrastają także wtedy, gdy frustracja dotyka nas niespodziewanie lub gdy uważamy, że doświadczamy jej niesłusznie. James Kulik i Roger Brown (1979) zatrudnili studentów przy telefonicznym zbieraniu datków na cele dobroczynne. Obiecali im wynagrodzenie na zasadach prowizji, czyli zależnie od zebranej sumy pieniędzy. W pierwszej grupie studentów rozbudzono oczekiwania dużych zysków, drugą uprzedzono o możliwości poniesienia fiaska. Eksperyment zaaranżowano tak, że żadna z pytanych telefonicznie osób nie zgadzała się na ofiarowanie swych pieniędzy na cele dobroczynne. Okazało się, że studenci spodziewający się zysków, przy odmówię ze strony swych rozmówców, byli bardziej skłonni do agresji werbalnej oraz gwałtownego rzucania słuchawką na widełki. Jak zaznaczyliśmy, frustracja nie zawsze prowadzi do agresji. Na ogół wywołuje ona złość czy irytację, a zachowania agresywne jedynie w innych, sprzyjających im okolicznościach (Berkowitz, 1978, 1988, 1989, 1993; Gustafson, 1989). Na czym polegają te okoliczności? Oczywiste znaczenie ma wygląd i silą osoby, która ponosi odpowiedzialność za naszą frustrację oraz" jej potencjalna zdolność do rewanżu. Nieporównanie łatwiej jest trzasnąć słuchawką opornemu rozmówcy, od którego dzielą cię mile i który na dodatek nie wie, kim jesteś, niż okazać swoją wściekłość

środkowemu rozgrywającemu drużyny Chicagowskich Byków, który właśnie spogląda ci prosto w oczy. Poza tym frustracja zwykle nie prowadzi do agresji, jeśli jej przyczyny są zrozumiałe, kiedy zasłużyliśmy sobie na nią i nikt celowo się do niej nie przyczynił. Eugene Burstein i Philip Worchel

(1962) przeprowadzili eksperyment, w toku którego pomocnikowi eksperymentatora psuła się aparatura nagłaśniająca. Z tego powodu grupa nie mogła rozwiązać postawionego zadania. Wywołana tym frustracja nie prowadziła do agresji. Innymi słowy, jeśli źródłem frustracji jest osoba, która robi, co może, aby dobrze wypełnić powierzone zadanie, to większość osób potrafi kontrolować swoje agresywne reakcje. Należy zauważyć, że frustracja i deprywacja różnią się od siebie. Dzieci, które nie mają zabawek, nie reagują z tego powodu agresją. W przeprowadzonym przez Barkera, a omówionym powyżej eksperymencie, u dzieci pojawiła się frustracja i

agresja dlatego, że miały one wszelkie podstawy, aby przypuszczać, że eksperymentator pozwoli im się bawić nowymi zabawkami. Ich racjonalne oczekiwania nie zostały spełnione i dlatego przejawiły one tak niszczycielskie zachowania. Do poczynionego rozróżnienia nawiązuje także komentarz Jessego Jacksona (1968), dotyczący narastającej fali zamieszek rasowych w latach 19671968. Z prawdziwą przenikliwością zauważył on, że do rozruchów doszło „w sytuacji rosnących oczekiwań z jednej strony, z drugiej zaś nieadekwatnie zwiększających się wydatków społecznych". Innymi słowy, Jackson sugeruje, że za wywołanie frustracji i agresji, znajdujących swe ujście w ulicznych zamieszkach, odpowiedzialne były w dużej mierze nie spełnione oczekiwania. Jest to zgodne z obserwacjami poczynionymi przez psychiatrę Jeromę'a Franka (1987). Stwierdził, że najgwałtowniejsze rozruchy w ostatnich latach wybuchały nie na obszarach

największego ubóstwa, ale w Watts i Detroit, gdzie sytuacja czarnych obywateli jest zadowalająca. Tajemnica sprowadza się do tęgo, że czarna ludność oceniała swoją sytuację jako złą w odniesieniu do standardów życia białej ludności i oczekiwanych zmian własnego poziomu życia. Agresję wywołuję nie deprywacja, ale deprywacja relatywna.


Z podobnym zjawiskiem mieliśmy do czynienia w 1991 r. w Europie Wschodniej, gdy po rozluźnieniu sowieckiego reżimu doszło do wybuchów społecznego niezadowolenia. To zjawisko opisuje również Primo Levi (1985, s. 203), były więzień Oświęcimia. Z jego relacji wynika, że nieliczne próby rebelii, do których dochodziło w obozie zagłady, były wszczynane nie przez „obozowe pospólstwo", które doświadczało pełni koszmaru obozowego życia, ale przez grupy uprzywilejowanych więźniów. Czas na konkluzję. Jak wynika z poczynionych rozważań, frustracja nie prowadzi automatycznie do agresji. Frustracja nie jest również bezpośrednią konsekwencją deprywacji, lecz jest efektem deprywacji relatywnej, czyli poczucia wywołanego spostrzeżeniem, że posiadasz mniej niż zasługujesz lub mniej niż pozwolono ci oczekiwać, lub mniej niż posiadają ludzie do ciebie podobni. Prawdopodobnie mieszkańcy Rumunii, Łotwy, Estonii i byłej Jugosławii, żyjąc w skrajnej nędzy, nie doświadczali w pełni frustracji, dopóki nie zdali sobie sprawy, że mogą żyć inaczej.


deprywacja relatywna: poczucie jednostki (albo grupy społecznej), że posiada mniej niż zasługuje lub umiej niż pozwolono jej oczekiwać lub też mniej niż posiadają ludzie do niej podobni


Nic nie jest bardziej kosztowne i jałowe niż zemsta. — Winston Churchill (1874-1965)


Bezpośrednia prowokacja i odwet. To jesteś ty — pracujący na pół etatu w ruchliwym barze szybkiej obsługi. Podajesz niezliczoną liczbę hamburgerów, a dzisiaj musisz pracować jeszcze szybciej, bo twój kolega zza lady zachorował. Kolejka klientów przechylona przez bufet domaga się swoich hamburgerów. W pośpiechu obracasz się zbyt gwałtownie i w chwili, gdy na horyzoncie pojawia się twój szef, strącasz na podłogę słój pikli. „Chłopcze, co za niezdara z ciebie! — krzyczy szef. — Potrącę ci dziesięć dolarów z pensji, a tymczasem idź po szczotkę i posprzątaj to. Ja zastąpię cię za ladą". Spoglądasz na niego, jak gdybyś mógł wzrokiem zabić. Miałbyś ochotę rzucić czymś lub przynajmniej powiedzieć, co myślisz o pracy u niego. Jedna z oczywistych przyczyn agresji jest związana z pragnieniem odwetu w momencie, gdy spotykamy się z agresywnym zachowaniem ze strony drugiej osoby. Chociaż tak wspaniałe jest chrześcijańskie przykazanie

nadstawiania drugiego policzka, to nie znajduje ono zastosowania w autentycznych międzyludzkich relacjach. Wykazano to w wielu eksperymentach przeprowadzonych zarówno w laboratorium, jak i w terenie. Jednym z typowych jest eksperyment Roberta Barona (1988). Uczestników proszono o przygotowanie reklamy pewnego towaru. Następnie praca każdego uczestnika była oceniana przez pomocnika eksperymentatora, który w każdym przypadku wyrażał krytyczną opinię. W stosunku jednak do osób z pierwszej grupy czynił to w sposób delikatny i wyważony („Myślę, że wiele należałoby tu zmienić"). Natomiast wobec osób z drugiej grupy wyrażał się wprost i dosadnie („Myślę, że nawet gdybyś się starał, nie stać by cię było na oryginalność"). Gdy stworzono uczestnikom eksperymentu okazję do rewanżu, skorzystali z niej głównie ci, których pomocnik eksperymentatora obraził, mówiąc im o braku oryginalności. Sprawa ma się tu podobnie jak w przypadku frustracji i agresji. Tak samo jak nie zawsze reagujemy agresją na frustrację, tak też nie zawsze odpowiadamy odwetem na prowokację. Podjęciu działań rewanżowych sprzyja zamierzona prowokacja. Natomiast jeśli prowokacja jest przypadkowa i nie wynika z czyichś intencji, to większość z nas powstrzyma się przed odwetem (Kremer, Stephens, 1983). Agresja zwrotna nie pojawi się także wówczas, gdy znane są pewne okoliczności łagodzące, to znaczy wiemy, dlaczego ktoś nas prowokuje i usiłuje rozzłościć. Jednak wiedza ta tonuje nasze emocje tylko wówczas, gdy posiadamy ją jeszcze przed zaistnieniem krytycznego zdarzenia. Łatwiej będzie to zrozumieć na

przykładzie. W eksperymencie Johnsona i Rule'a (1986) pomocnik eksperymentatora obraził zgromadzonych studentów. Wytłumaczono im, że jego niestosowne zachowanie było spowodowane krzywdząco niską oceną otrzymaną przez niego na egzaminie z chemii. Połowie studentów powiedziano o tym, nim doszło do obraźliwego wystąpienia, połowie natomiast jakiś czas po incydencie. Wszystkim uczestnikom eksperymentu stworzono później okazję do rewanżu — regulowali natężenie nieprzyjemnego hałasu odbieranego przez pomocnika. Studenci, których wcześniej poinformowano o jego niepowodzeniu i złym humorze, wybierali niższy poziom hałasu, czyli łagodniejszy rewanż. Jak możemy wyjaśnić różnicę? Wydaje się, że studenci uprzedzeni o nastroju pomocnika nie odbierali osobiście jego obraźliwych słów i dlatego nie pojawiło się u nich pragnienie odwetu. Taka interpretacja znajduje potwierdzenie we wskaźnikach fizjologicznego pobudzenia mierzonych w czasie eksperymentu. U studentów uprzedzonych o złym humorze pomocnika akcja serca w czasie odbierania obrazy nie wzrastała tak gwałtownie jak u pozostałych studentów.


Obecność przedmiotów kojarzonych z agresją jako przyczyna agresji. Jak wiemy, człowiek jest istotą złożoną. Nasze zdolności poznawcze są zadziwiające, pozwalają nam one rozwiązywać złożone problemy, tworzyć nowe koncepcje, wynalazki, technologie. Dzięki zdolnościom poznawczym człowiek może również przysporzyć sobie kłopotów. W odniesieniu do agresji! wystarczy stwierdzić, ze sama obecność bodźca wyzwalającego agresję, czyli przedmiotu kojarzonego potocznie z agresją, prowadzi do wzrostu prawdopodobieństwa wystąpienia zachowań agresywnych. W klasycznym eksperymencie Berkowitza i LePage'a (1967) usiłowano rozzłościć

studentów biorących udział w badaniu. Czyniono to w różnych okolicznościach. Część z nich prowokowano do złości w pokoju, gdzie znajdował się pistolet (zostawiony tam rzekomo po poprzednim eksperymencie), pozostałych w pokoju, gdzie zamiast pistoletu znajdowała się rakieta badmintonowa. Następnie uczestnikom dawano możliwość aplikowania wstrząsów elektrycznych swoim kolegom. Osoby, które doświadczały złości i widziały przy tym pistolet, używały prądu o wyższym natężeniu niż osoby, które widziały rakietę badmintonowa. Wyniki pokazane są na rycinie 12.2. Przedstawiony eksperyment daje wiele do myślenia. W jego świetle fałszywy wydaje się slogan oglądany często na zderzakach samochodów: „To nie pistolety zabijają, lecz ludzie". Leonard Berkowitz (1981) tak wyraził swoją refleksję: „Rozzłoszczona osoba może pociągnąć za spust, kiedy chce popełnić zbrodnię, jednak spust może także sprowokować ruch palca lub wywołać inne agresywne zachowanie, jeśli tylko człowiek jest gotowy zareagować agresją i nie ma dostatecznych hamulców" (s. 12).


bodziec wyzwalający agresję: przedmiot kojarzony potocznie z działaniami agresywnymi (np. rewolwer); sama jego obecność zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia aktów agresji


RYCINA 12.2. Spust może sprowokować ruch palca. Narzędzia agresji, takie jak broń, wywołują wzrost poziomu agresji (zaczerpnięto z: Berkowitz, LePage, 1967)


Czy sytuacja wygląda podobnie w świecie rzeczywistym? Czy widok pistoletu może skłaniać do agresywnego działania? Wydaje się, że tak. Przyjrzyjmy się statystykom dwóch miast: Seattie w USA w stanie Waszyngton i Vancouver w Kanadzie w prowincji Kolumbia Brytyjska. Są to miasta pod wieloma względami podobne do siebie, rzec można — bliźniacze. Prawie taki sam klimat, populacja, gospodarka, ogólny wskaźnik przestępczości oraz liczba dokonywanych napadów. Miasta te natomiast różnią się w dwóch kwestiach: a) w Vancouver w przeciwieństwie do Seattie prawo posiadania broni jest bardzo restrykcyjne i niewiele osób broń posiada, b) w Seattie wskaźnik dokonanych morderstw jest dwukrotnie wyższy niż w Vancouver (Sloan i in., 1988). Czy jedno stanowi przyczynę drugiego? Nie możemy być tego pewni. Jednak eksperymenty laboratoryjne przeprowadzone przez Berkowitza i jego współpracowników pozwalają przypuszczać, że wszechobecność bodźców wyzwalających agresję w codziennym życiu w Stanach Zjednoczonych wpływa na kształtowanie się agresywnych nastawień obywateli. Dane liczbowe

zebrane przez Dane Archer i Rosemary Gartner (1984) korelują z przytoczonymi opiniami. Badaczki te są autorkami obszernego studium nad zachowaniami agresywnymi, w którym znalazły się wyniki badań z wielu krajów. Jednoznacznie wskazują one na istnienie wysokiej korelacji między liczbą dokonanych w danym kraju zabójstw a dostępem do broni palnej. Na przykład w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka czterokrotnie mniej osób niż w Stanach Zjednoczonych i gdzie zakazane jest posiadanie broni, popełnianych jest 16 razy mniej morderstw.


Teoria społecznego uczenia: naśladownictwo i agresja. Głównym źródłem agresji jest społeczne uczenie się. Dzieci naśladują swoich rodziców oraz innych dorosłych i w ten sposób uczą się rozwiązywać konflikty przy użyciu siły, zwłaszcza gdy obserwują korzystny rezultat agresywnego zachowania. Na przykład w takich grach, jak piłka nożna czy hokej, największą sławę zyskują zwykle najbardziej brutalni gracze (oni dostają również najwyższe wynagrodzenie), a zwycięstwo przypada zwykle najbardziej agresywnej drużynie. W tych sportach nie opłaca się być subtelnym i delikatnym; jak określił to Leo Durocher, jeden z baseballowych działaczy: „Mili faceci finiszują ostatni". Fakty potwierdzają jego słowa. Stwierdzono, że w grze w hokeja najwięcej bramek zdobywają ci zawodnicy, którzy najczęściej są wysyłani przez sędziego na ławkę kar (McCarthy, Kelley, 1987). Tego typu sportowcy służą za wzór młodemu pokoleniu, przekazują mu, że agresja

przynosi sławę i powodzenie. Istnieją także dowody na to, że wielu rodziców stosujących kary cielesne wobec swych dzieci doświadczało w dzieciństwie przemocy (Silver, Dublin, Lourie, 1969; Strauss, Gelles, 1980). Przypuszczalnie, traktując brutalnie swe dzieci, wpaja się im, że przemoc jest właściwym środkiem oddziaływania wychowawczego. Oczywiście nie jest to jedyny wniosek, jaki można wysnuć z przytoczonych faktów. Wspominaliśmy już wcześniej, że nie do końca

wyjaśniona jest kwestia genetycznych uwarunkowań agresji. Jeśli agresja jest przekazywana dziedzicznie, to może agresywni rodzice mają po prostu agresywne dzieci. I znowu stajemy przed problemem określenia wpływu jakiegoś czynnika na dane zjawisko. Tym razem wpływu naśladownictwa na kształtowanie zachowań agresywnych. Zapewne domyślasz się już, że całą rzecz należy zbadać w laboratorium. W klasycznej serii eksperymentów Bandura wraz ze

współpracownikami (1961,1963) zademonstrował rolę społecznego uczenia się w wywoływaniu agresji. Zazwyczaj widok agresywnych działań drugiej osoby nasila tendencje agresywne u obserwującego dziecka. We wspomnianych eksperymentach wykorzystano plastikową, napełnioną powietrzem lalkę o imieniu Bobo, która odbija się po uderzeniu. Dorosły chwytał lalkę, a następnie rzucał nią brutalnie, walił w nią drewnianym młotkiem, uderzał dłonią, kopał i ze złością krzyczał w jej stronę. Później pozwolono dzieciom bawić się lalką. Okazało się, że naśladują one dorosłego

i obchodzą się z lalką równie brutalnie. Co więcej, dzieci, które były świadkami maltretowania lalki, posługiwały się tymi samymi sposobami atakowania zabawki i używały wobec niej tych samych słów co brutalny dorosły. Niektóre nawet posunęły się dalej, wymyślając nowe sposoby znęcania się nad lalką.


Dzieci zwykle nie słuchają dorosłych, natomiast doskonale ich naśladują. — James Baldwin, Nobody Knows My Name, 1961


teoria społecznego uczenia się: teoria, zgodnie z którą uczenie się społecznych zachowań następuje poprzez obserwację i naśladownictwo innych ludzi


Wpływ agresji oglądanej w środkach masowego przekazu


Wpływ agresji oglądanej w środkach masowego przekazu na dzieci. Jeśli dziecko naśladuje brutalne zachowanie osoby dorosłej wobec lalki, to jaki wpływ mogą wobec tego wywierać na nie filmy, w których aż roi się od scen przemocy? Jest to interesujące pytanie, a odpowiedź na nie ma istotne społeczne znaczenie. W wielu przez lata prowadzonych badaniach stwierdzano, że im bardziej brutalne filmy człowiek ogląda w dzieciństwie, tym częściej jako nastolatek lub dorosły posługuje się przemocą (Eron, 1982, 1987; Huesmann, 1982; Turner i in., 1986). W badaniach

proszono nastolatków, aby przypomnieli sobie, jakie filmy i jak często oglądali w dzieciństwie. Filmy te następnie były oceniane pod względem prezentowanej w nich przemocy przez sędziów kompetentnych. Natomiast nauczyciele i rówieśnicy wystawiali niezależne opinie objętym badaniami nastolatkom, głównie pod kątem przejawianych przez nich postaw agresywnych. Nie tylko stwierdzono istnienie wysokiej korelacji między liczbą oglądanych brutalnych filmów a skłonnością do zachowań agresywnych, ale stwierdzono także, że wraz z upływem lat badanego

korelacja ta staje się silniejsza. Zebrane dane nie dowodzą jednak z całą pewnością, że oglądanie filmów z aktami przemocy powoduje, że z dziecka wyrasta agresywny nastolatek. Dlaczego nie przyjąć, że rodzą się agresywne dzieci, które uwielbiają przemoc, co znajduje swój wyraz zarówno w ich agresywnym zachowaniu, jak i zainteresowaniu brutalnymi filmami? Po raz kolejny w rozstrzygnięciu wątpliwości pomaga kontrolowany eksperyment laboratoryjny. Stwierdzenie poprzez eksperyment związku między oglądaniem brutalnych filmów a skłonnością do zachowań

agresywnych dowodzi, że związek taki rzeczywiście istnieje. Znaczenie tego zagadnienia sprawiło, że przeprowadzono wiele rzetelnych badań. Chociaż nie wszystkie one dostarczają wyników całkowicie zgodnych, to jednak ponad wszelką wątpliwość stwierdzono, że oglądanie przemocy rzeczywiście wywołuje agresywne zachowania (Hearold, 1986). Na przykład w jednym z wcześniejszych eksperymentów prowadzący badanie Robert Liebert i Robert Baron (1972) pokazywali dzieciom „Niedotykalnych", popularny w latach sześćdziesiątych i

siedemdziesiątych serial kryminalny. Była to typowa dla tamtych lat produkcja telewizyjna, wyróżniająca się jednak szczególnym spiętrzeniem aktów przemocy. Grupa kontrolna oglądała przez taki sam czas pasjonującą, lecz pozbawioną elementów agresji relację z wydarzeń sportowych. Każdemu dziecku pozwolono następnie w oddzielnym pomieszczeniu bawić się z inną grupą rówieśników. Dzieci, które oglądały „Niedotykalnych", wykazywały względem swych kolegów więcej agresji niż dzieci, które widziały program sportowy.


RYCINA 12.3. Przemoc w telewizji a agresja. Oglądanie przemocy na ekranach telewizorów nasila u dzieci zachowania agresywne (zaczerpnięto z: Liebert, Baron, 1972).


Wyniki eksperymentu przedstawia rycina 12.3. W jednym z podobnych eksperymentów (Josephson, 1987) stwierdzono zgodnie z oczekiwaniami, że oglądanie brutalnych scen wywiera największy wpływ na dzieci mające skłonności do okazywania agresji. W toku tego eksperymentu dzieci znowu podzielono na dwie grupy — jednej wyświetlono film o akcji policjantów (ze sporą dozą przemocy)/ a drugiej film o rajdzie rowerowym (bez aktów przemocy). Później pozwolono im grać w hokej pokojowy. Okazało się, że więcej agresywnych napaści podejmowały podczas gry dzieci, które oglądały film o policjantach — zwłaszcza te spośród nich, które poprzednio zostały przez swoich nauczycieli ocenione jako wykazujące znaczne nasilenie postaw agresywnych. Wspomniane dzieci znacznie częściej niż ich rówieśnicy, którzy oglądali film policyjny, lecz zostali scharakteryzowani przez nauczycieli jako nieagresywni, lub którzy zostali scharakteryzowani przez nauczycieli jako agresywni, lecz oglądali zawody sportowe, dopuszczały się aktów agresji,

częściej uderzały przeciwników kijami, popychały i były krzykliwe. Nasuwa się przypuszczenie, iż oglądanie scen przemocy jest odbierane jako przyzwolenie na wyrażenie własnej agresji. Eksperyment przeprowadzony przez Josephsona wskazuje jednocześnie, że dzieci, które nie okazywały przedtem postaw agresywnych, nie uczą się przemocy po obejrzeniu jednego brutalnego filmu. Ostatnie stwierdzenie jest bardzo istotne i może sugerować, że nieagresywne dzieci poddane przez dłuższy czas specjalnej „kuracji" oglądania aktów przemocy zmienią się i zaczną prezentować zachowania agresywne. Badania terenowe wykazały istnienie takiej zależności

(Leyens i in., 1975; Parkę i in., 1977). Oddzielnym grupom dzieci pokazywano brutalne filmy przez różne okresy. W każdym razie nie był to jednokrotny seans jak w eksperymencie opisanym powyżej. Większość dzieci, nawet nie przejawiających poprzednio tendencji agresywnych, pod wpływem długotrwałego kontaktu z aktami przemocy poprzez ekran telewizyjny, zaczęła wykazywać nasilone tendencje agresywne. Grupa tych dzieci została porównana z analogiczną grupą kontrolną, której w czasie zarezerwowanym na oglądanie filmów nie wyświetlano scen

przemocy. Może na koniec warto dodać, iż obliczono, że przeciętny dwunastolatek zdążył obejrzeć w ciągu swego życia na ekranie telewizyjnym ponad 100000 aktów agresji.


Wpływ agresji oglądanej w środkach masowego przekazu na dorosłych. Do tej pory dyskutując o wpływie oglądania przemocy w środkach masowego przekazu, skupialiśmy swoją uwagę głównie na dzieciach. Takie podejście do problemu jest uzasadnione. Im człowiek młodszy, tym bardziej podatny na oddziaływanie środowiska, tym bardziej jego postawy i zachowania mogą ulegać zmianom w wyniku obserwacji otoczenia. Jednak skutki prezentowania przemocy na ekranach nie

ograniczają się tylko do dzieci. Wiele tragicznych wydarzeń zdaje się sugerować, że dorośli także naśladują brutalne sceny oglądane na ekranie telewizyjnym — przedmiotem ich agresji nie są jednak lalki. Kilka lat temu w Killeen w Teksasie mężczyzna wjechał ciężarówką do zatłoczonej kawiarni, wysiadł z kabiny i zaczął strzelać do obecnych tam osób. Nim policja zdążyła przybyć, zabił 22 osoby. Była to najkrwawsza strzelanina w dziejach Ameryki. Później zastrzelił samego siebie. W kieszeni mężczyzny znaleziono bilet do kina na film zatytułowany Fisher King. W jednej ze scen tego filmu szaleniec otwiera ogień do ludzi zgromadzonych w barze, zabijając kilkanaście osób. Czy obejrzenie filmu przez owego kierowcę doprowadziło do jatki w Killeen? Nie możemy mieć co do tego pewności. Wiadomo jednak, że prezentowana w mediach przemoc wywiera przemożny wpływ również na zachowanie się osób dorosłych. Kilka lat temu David Phillips (1983, 1986) dokonał ciekawej analizy zbrodni popełnionych w Stanach Zjednoczonych. Okazało się, że liczba morderst wzrasta zawsze w tygodniu następującycm po walkach bokserów wagi ciężkiej. Co więcej, im liczniej zgromadzona publiczność, tym wzrost ten jest większy. Najbardziej szokujący jest fakt, że kolor skóry przegrywającego boksera koreluje z kolorem skóry ofiar morderstw, do których później dochodzi. Jeśli w walce ponosi porażkę biały zawodnik, w następnym tygodniu można się spodziewać wzrostu morderstw popełnianych na białych mężczyznach, podczas gdy wskaźnik zabójstw czarnych mężczyzn utrzymuje się na poprzednim poziomie. Odwrotna

zależność zachodzi, gdy w walce przegrywa czarny bokser — wtedy zaczyna ginąć więcej czarnych mężczyzn. Dane zebrane przez Phillipsa są wiarygodne, ich spójność jest na tyle duża, że nie mogą być wyłącznie rezultatem zbiegu okoliczności. Nie stanowi to jednak podstawy, aby sformułować wniosek, iż wszyscy ludzie lub określony ich procent dopuszcza się aktów agresji pod wpływem widzianej przemocy. Natomiast stwierdzić można, że takich aktów dopuszczają się niektórzy ludzie i to wystarcza, aby skutki tego były tragiczne.


Znieczulający efekt oglądania przemocy w środkach masowego przekazu. Wiele wskazuje na to, że powtarzający się kontakt z budzącymi grozę zdarzeniami obniża naszą wrażliwość na tego typu sytuacje. Jeden z autorów tej książki — Eliot Aronson podaje następujący przykład z własnego życia: Kilkanaście lat temu przeprowadziłem się na parę miesięcy na Manhattan. Wkrótce po przybyciu wraz z przyjacielem — który jest nowojorczykiem od urodzenia — przechadzałem się Piątą Aleją. Byłem wstrząśnięty widokiem bezdomnych ludzi żyjących w kartonowych pudłach i

noszących swój nędzny dobytek w papierowych torbach lub ciągnących go za sobą w zniszczonych wózkach sklepowych. Cały czas podczas naszego spaceru sięgałem do kieszeni i rozdawałem monety tym nieszczęśnikom. Mojego przyjaciela przeraziło to zachowanie. „Będziesz się musiał nauczyć nie zwracać uwagi na tych ludzi" — powiedział. „Nigdy" — odrzekłem oburzony, ale były to faryzeuszowskie słowa. Po kilku tygodniach spostrzegłem, że przechadzam się ulicami Manhattanu, patrząc prosto przed siebie i trzymając ręce z dala od kieszeni. Zadziwiające, tak przywykłem do widoku bezdomnych, że pomimo wszystkich złożonych sobie przedtem obietnic zacząłem ich ignorować.


Czy możliwe jest, że stały kontakt z aktami przemocy poprzez środki masowego przekazu sprawia, że wykazujemy większą tolerancję, stykając się z przejawem autentycznej przemocy? Zebrane dane sugerują, że tak właśnie jest. Victor Cline i jego pomocnicy (1973) w przeprowadzonym eksperymencie dokonali pomiaru wskaźników pobudzenia fizjologicznego w grupie młodych mężczyzn podczas oglądania krwawej i brutalnej walki bokserskiej. Ci z mężczyzn, którzy sporo wolnego czasu spędzali na oglądaniu telewizji, nie reagowali znacząco na prezentowane okrucieństwo. Nie pojawiły się u nich fizjologiczne wskaźniki niepokoju czy podniecenia. Przyglądali się walce z całkowitą obojętnością. Natomiast mężczyźni, którzy oglądali telewizję sporadycznie, odpowiedzieli na pokaz fizjologicznym pobudzeniem. Ujrzane okrucieństwo naprawdę ich poruszyło. Margaret Hanratty Thomas wraz ze współpracownikami (1977) przeprowadziła podobny eksperyment. Pokazała, że oglądanie przemocy może w następstwie osłabić reakcje ludzi w przypadku zetknięcia się z autentyczną agresją. Thomas wyświetlała

uczestnikom eksperymentu brutalny film policyjny lub relację z meczu siatkówki. Po projekcji aranżowano sytuację, w której badani stawali sięświadkami werbalnej i fizycznej agresji między przedszkolakami. Osoby, które oglądały poprzednio film policyjny, wykazywały słabsze reakcje emocjonalne niż osoby, które widziały mecz siatkówki. Wydaje się, że uprzednie zetknięcie się z aktami przemocy osłabiło ich wrażliwość na inne akty tego typu. Nie okazywali poruszenia w sytuacji, która powinna ich poruszyć. Taka reakcja pełni na pewno funkcje obronne, chroni nas

przed przykrymi emocjami. Może jednak sprawić, że okażemy obojętność wobec ofiar przemocy lub zaakceptujemy codzienne przejawy agresji, uznając je za nieodłączny element życia we współczesnym święcie.


Dlaczego przemoc w środkach masowego przekazu modyfikuje naszą gotowość do reagowania agresją? Cztery przyczyny są odpowiedzialne za nasilenie tendencji agresywnych w wyniku kontaktu z przemocą poprzez środki masowego przekazu:

1. Jeśli oni mogą to robić, to ja też mogę. Oglądanie bohaterów telewizyjnych zachowujących się agresywnie może osłabić przyjętą przez nas w dzieciństwie normę, nakazującą kontrolowanie impulsów agresywnych.

2. Ach, więc tak to się robi! Oglądanie agresywnych działań może dostarczać pomysłów, jak ujawnić własne agresywne odczucia.

3. Myślę, że to, co czuję, to właśnie agresja. Oglądanie przemocy sprawia, że lepiej uświadamiamy sobie własną złość i szybciej uruchamiamy działania agresywne. Łatwo możemy posunąć się do przesady, błędnie interpretując zaledwie lekkie poirytowanie jako złość i wyładowując ją w aktach agresji.

4. Ale lipa, znowu się tłuką, a co jest na innym kanale? Oglądanie wielu krwawych scen likwiduje nasze przerażenie i wstręt na widok przemocy i zmniejsza współczucie wobec ofiary. Sprawia, że łatwiej nam zaakceptować istnienie przemocy.


Przemoc, pornografia i akty agresji wobec kobiet


Poważnym problemem społecznym w naszym kraju stają się akty przemocy dokonywane przez mężczyzn na kobietach, zwłaszcza rosnąca statystyka gwałtów. Wiadomo, że w 1990 r. zostało zgwałconych około 103 000 Amerykanek. Oznacza to, że częściej niż co pięć minut zdarza się gwałt. Zgodnie z danymi FBI począwszy od lat sześćdziesiątych liczba gwałtów wzrosła czterokrotnie. Oczywiście nie są to dane pełne, rzeczywista liczba gwałtów jest znacznie wyższa, gdyż często kobiety nie zgłaszają przestępstwa, zwłaszcza gdy gwałciciel jest osobą znajomą, a do czynu doszło w czasie randki. Wzrostowi liczby gwałtów w ostatnich dziesięcioleciach towarzyszyła większa dostępność magazynów, filmów i kaset wideo przedstawiających bardzo śmiałe sceny erotyczne. Nie wiadomo, czy to dobrze czy źle, ale w ostatnich latach znacznie wzrosła swoboda obyczajów w naszym społeczeństwie i tolerancja w stosunku do pornografii. Skoro oglądanie przemocy przyczynia się do wzrostu częstotliwości aktów agresji, to może oglądanie pornografii ma związek ze statystyką gwałtów? Chociaż ten punkt widzenia został przyjęty za niepodważalny przez grupę samozwańczych stróżów moralności, to okazuje się

jednak błędny. W 1970 r. powołana przy prezydencie Komisja ds. Pornografii ogłosiła po przestudiowaniu dostępnych danych, że ekspozycja materiału o treściach erotycznych nie powoduje wzrostu liczby przestępstw seksualnych, aktów przemocy wobec kobiet i innych przejawów antyspołecznych zachowań. Może pamiętasz omówione w rozdziale 2 postanowienia komisji powołanej w 1985 r. przez Edwina Meese'a? Edwin Meese piastował stanowisko generalnego prokuratora w czasach prezydentury Ronalda Reagana. Zwołał komisję, która obaliła ustalenia

wcześniejszego raportu i w swych wnioskach stwierdziła, że pornografia jest czynnikiem warunkującym wzrost liczby przestępstw z użyciem przemocy przeciwko kobietom. Pojawia się pytanie, która komisja miała rację? A może ustalenia obydwu komisji były prawdziwe — to znaczy w ciągu piętnastu lat, dzielących powstanie obydwu raportów, wyszły na jaw nowe fakty, które doprowadziły Komisję Meese'a do odmiennych wniosków? Po gruntownym przestudiowaniu wszystkich dostępnych danych nie sposób dalej utrzymać stanowiska Komisji Meese'a. Wydaje się, że do jego sformułowania przywiodły członków komisji względy polityczne i ideologiczne, a nie rzetelnie zebrany materiał naukowy. Dzisiaj, podobnie jak w 1970 r., skłonni bylibyśmy twierdzić, że pokazywanie scen erotycznych nie prowadzi do żadnych negatywnych efektów ubocznych. Sprawa nie jest jednak zupełnie prosta, gdy w grę wchodzi kombinacja seksu i przemocy. Prezentacja takich scen wywiera bardzo niepożądany wpływ na widza. Neił Malamuth i Edward Donnerstein w ciągu ostatnich paru lat przeprowadzili wiele laboratoryjnych i terenowych badań w celu dokładnego ustalenia skutków pokazywania pornografii połączonej z przemocą. Otrzymane wyniki dowodzą, że prezentacja brutalnej pornografii prowadzi do zwiększenia akceptacji przemocy seksualnej wobec kobiet i stanowi czynnik odpowiedzialny za agresywne zachowania w stosunku do nich (Donnerstein, 1980; Donnerstein, Berkowitz, 1981; Malamuth, 1981, 1986; Malamuth, Briere, 1986). W jednym z eksperymentów (Donnerstein, Berkowitz, 1981) kobieta, pomocnik eksperymentatora, celowo wywoływała u badanych mężczyzn uczucie irytacji i złości. Później uczestnikom wyświetlano jeden z trzech filmów: brutalny pornograficzny film ze sceną gwałtu, zwykły film pornograficzny oraz film bez motywów seksualnych, ale pokazujący przemoc wobec kobiet. Po obejrzeniu filmów zaproponowano badanym mężczyznom udział w nowym eksperymencie, pozornie nie wiążącym się z poprzednim. Miął on dotyczyć problemów uczenia się. Zadanie uczestników polegało na aplikowaniu pomocnicy eksperymentatora wstrząsów elektrycznych za każdym razem, gdy udzielała ona błędnej odpowiedzi. Mężczyźni mogli dowolnie wybierać natężenie prądu (oczywiście cała sytuacja była zaimprowizowana, nikt nie otrzymywał wstrząsów elektrycznych). Okazało się, że badani, którzy poprzednio oglądali brutalny film pornograficzny ze sceną gwałtu, skłonni byli aplikować wstrząsy o najwyższym natężeniu prądu. Najłagodniej z pomocnicą eksperymentatora obeszli się ci, którym wyświetlono zwykły film

pornograficzny. Istnieją również wyniki wskazujące na to, że mężczyźni oglądający brutalny gwałt wykazywali tendencję do aplikowania bardzo bolesnych wstrząsów elektrycznych jedynie kobiecie. Gdy na jej miejscu siedział mężczyzna, stosowali oni niższe natężenie prądu. Neił Malamuth (1981) przeprowadził podobny eksperyment, w którym studenci płci męskiej oglądali dwa erotyczne filmy. W jednym pokazywano akt miłosny pary kochanków, a w drugim gwałt. Po prezentacji filmów poproszono mężczyzn o snucie fantazji erotycznych. W fantazjach osób, które oglądały scenę gwałtu, więcej było elementów przemocy niż w fantazjach tych, którzy widzieli scenę miłosną z udziałem pary kochanków. Stwierdzono ponadto, że podobnie jak przy oglądaniu przemocy długotrwały kontakt z brutalnym seksem sprawia, że ludzie wykazują większą gotowość do jego akceptacji i obdarzają mniejszym współczuciem ofiarę przemocy seksualnej (Linz, Donnerstein, Penrod, 1984, 1988; ZilImann, Bryant, 1984). Wspomniana zależność odnosi się zarówno do kobiet, jak i do mężczyzn. Jednak należy podkreślić, że wyniki omówionych eksperymentów wcale nie stanowią potwierdzenia raportu Komisji Meese'a. Wskazują one, że pornograficzne filmy nie wywierają żadnego negatywnego czy niepożądanego wpływu na widza, nawet jeśli kobieta jest w nich tylko obiektem zachowań seksualnych. Niebezpieczne są jedynie filmy stanowiące kombinację seksu z przemocą, szkodliwość ich oddziaływania na potencjalnego widza została dowiedziona.


Każda kara wyrządza szkodę. Każda kara jest złem. — Jeremy Bentham Principles of Morals and Legislation


Czy kara sprzyja hamowaniu zachowań agresywnych


Wiele potocznych przekonań dotyczy przeciwdziałania oznakom agresji. Istotne jest, aby przyjrzeć się tym mądrościom ludowym i odnieść je do wyników badań naukowych. Na przykład weźmy pod uwagę stare porzekadło: „Dziateczki rózeczką Duch Święty bić każe". Zgodnie ze sformułowaną w tym przysłowiu radą należałoby swemu dziecku wymierzyć solidnego klapsa, ilekroć będzie przejawiało agresję, zwłaszcza gdyby jej obiektem były młodsze i słabsze dzieci. Powinno to

wyeliminować agresywne zachowania dziecka. Zgodnie z takim myśleniem właściwą metodą walki z przestępczością jest wymierzanie kryminalistom surowych kar. Na przykład przedłużenie przebywania w więzieniu do paru dziesięcioleci lub wprowadzenie kary śmierci. Być może jest to świetna recepta na przeciwdziałanie przejawom agresji. Karanie stanowi złożone zjawisko, zwłaszcza gdy jest reakcją na agresję. Z jednej strony, jak łatwo się domyślić, karanie każdego zachowania, włącznie z zachowaniem agresywnym, zmniejsza częstotliwość jego występowania. Z

drugiej strony, ponieważ karanie przybiera zwykle formę przemocy, osoba, która próbuje wyeliminować u kogoś oznaki agresji, może zamiast osiągnięcia zamierzonego celu stać się wzorem zachowania agresywnego i stworzyć warunki sprzyjające procesowi modelowania. Wydaje się, że prawidłowość ta dotyczy dzieci. We wcześniejszych paragrafach tego rozdziału zwróciliśmy uwagę, że dzieci posiadające surowych i karzących rodziców, gdy są dorosłe, wykazują agresywne

skłonności. W rozdziale 3 omówiliśmy kilka eksperymentów przeprowadzonych w przedszkolu. Wynikało z nich, że groźba surowej kary za ewentualny odwet na rywalu nie zmniejszała znacząco pokusy rewanżu. Natomiast groźba mniejszej kary, na tyle jednak przykrej, że czasowo powstrzymywała agresję, skłaniała dzieci do zweryfikowania własnej umiejętności panowania nad sobą i w ostateczności zmniejszała atrakcyjność działań odwetowych (Aronson, Carismith, 1963; Freedman, 1965). Dzięki pomysłom Davida Olweusa (1991), pracującego w norweskim

szkolnictwie, liczba przypadków znęcania się nad słabszymi uczniami w tamtejszych szkołach zmniejszyła się o 50%. Wszystko to dzięki przeszkoleniu nauczycieli i pracowników administracji i, w rezultacie, stosowaniu przez nich rozsądnych i szybkich interwencji. Wyniki badań wskazują, że u dzieci, które nie mają jeszcze rozwiniętego systemu wartości, można wytworzyć niechęć wobec agresji przez stosowanie błyskawicznych i niezbyt dolegliwych kar za przejawy zachowań

agresywnych. Co jednak z dorosłymi — zwłaszcza tymi, którzy już wykazują tendencję do stosowania przemocy? W przypadku dorosłych wskazane zależności przedstawiają się nieco inaczej. W większości systemów społecznych surowe kary stosuje się jako środek zapobiegania groźnym przestępstwom. Czy groźba bardzo dolegliwej kary za popełnienie przestępstwa takiego, jak zabójstwo, okaleczenie, napad czy gwałt zmniejsza częstotliwość ich popełniania? Czy ludzie, którzy odczuwają pokusę popełnienia któregoś z tych przestępstw, pomyślą przedtem: „Lepiej zastanowię się jeszcze nad tym, bo jak mnie złapią, to mi się dostanie". Zebrane dane nie pozwalają na wyciągnięcie jednoznacznych wniosków. W warunkach idealnych, stworzonych przez eksperyment laboratoryjny, kara odgrywa rolę środka zapobiegawczego (Bower, Hilgard, 1981). Przez warunki idealne rozumiemy w tym przypadku natychmiastowe i nieuchronne wymierzenie kary. Kara następuje zaraz po dopuszczeniu się aktu przemocy, a szansę jej uniknięcia są znikome. Jednak rzeczywisty świat nie stwarza takich idealnych warunków, zwłaszcza w społeczeństwach o wysokim stopniu organizacji, w których wskaźnik popełnianych przestępstw jest wysoki (tak jak w naszym społeczeństwie). W większości amerykańskich miast prawdopodobieństwo, że osoba dopuszczająca się przestępstwa zostanie aresztowana, oskarżona, skazana i ukarana nie jest zbyt

wysokie. Co więcej, biorąc pod uwagę natłok spraw, którymi zajmują się sądy, i ostrożność w podejmowaniu wszelkich decyzji, termin wymierzenia kary budzi duże zastrzeżenia. Kara jest zwykle odraczana na miesiące lub lata. Konsekwencje są takie, że inaczej oddziałuje na człowieka kara wymierzana przez eksperymentatora, a inaczej wyrok zasądzony przez system sprawiedliwości. W tym ostatnim przypadku nie ma ona takiej wartości prewencyjnej. Powyższe przypuszczenia znajdują potwierdzenie w społecznych faktach. Groźba surowej kary nie zapobiega

popełnianiu przestępstw. Na przykład w krajach, które powróciły do stosowania kary śmierci, stosunek liczby przestępstw do liczby mieszkańców nie przybiera niższej wartości niż w krajach, w których nie wymierza się kary śmierci. W przypadku USA w stanach, które zdecydowały się na zniesienie kary śmierci, nie doszło do przewidywanego przez grupę ekspertów wzrostu wskaźnika popełnianych groźnych przestępstw (Archer, Gartner, 1984; Nathanson, 1987). W podobnym duchu Ruth Peterson i William Bailey (1988) gruntownie zbadali ten okres w historii Stanów Zjednoczonych, kiedy to wychodząc od stwierdzenia Sądu Najwyższego, uznającego karę śmierci za przejaw nie licującego z systemem sprawiedliwości okrucieństwa, jej wykonywanie zostało zawieszone. Gdy w 1976 r. powrócono do stosowania kary śmierci, nie odnotowano spadku liczby popełnianych morderstw. Reprezentatywny zbiór danych, pozwalający porównać Stany Zjednoczone z innymi krajami, przedstawiono na rycinie 12.4. Należy stwierdzić, że kara o średnim stopniu dolegliwości, wymierzana jednak konsekwentnie, zapobiega dokonywaniu aktów

przemocy przez osoby dorosłe. Weźmy pod uwagę poważny problem społeczny naszych czasów, jakim jest znęcanie się mężów nad żonami. Policja tradycyjnie wykazuje niechęć do interwencji w przypadku kłótni rodzinnych. W przeszłości, gdy doszło już do ingerencji policji, zwykle awanturujący się mąż nie zostawał aresztowany. Funkcjonariusze albo udzielali mu ostrzeżenia, albo nakazywali opuszczenie domu na parę godzin i uspokojenie się.


Na ile efektywna jest taka interwencja? Czy aresztowanie maltretującego swojążonę męża byłoby bardziej skuteczne? Aby ostatecznie ustalić fakty, Departament Policji stanu Minneapolis zainicjował przeprowadzenie prostego eksperymentu (Sherman, Berk, 1984). Funkcjonariusze policji wzywani do rodzinnych awantur w sposób losowy wybierali jedną z trzech strategii interwencji: udzielali mężowi ostrzeżenia na miejscu, nakazywali mu opuszczenie domu na osiem godzin lub dokonywali aresztowania. Następnie przez sześć miesięcy starannie analizowano wszystkie nadchodzące raporty policyjne. Okazało się, że podczas tych sześciu miesięcy awantury rozpoczynało ponownie 19% mężczyzn, którzy zostali upomnień! na miejscu, 24% z tych, którzy opuścili dom na jakiś czas, i tylko 10% mężów, którzy jedną lub dwie noce spędzili w policyjnym areszcie. Uzyskane wyniki wskazują, że zobligowanie policji do traktowania awantur rodzinnych z całą powagą i aresztowanie ich sprawcy w dużym stopniu zapobiega rodzinnej przemocy. Departament Policji stanu Minneapolis po zapoznaniu się z tymi wynikami wprowadził zmiany w

sposobie postępowania policjantów podczas interwencji w przypadkach awantur rodzinnych. Wyniki te, zwłaszcza że zostały potwierdzone badaniami przeprowadzonymi przez Langera (1986) i Shermana (1992), wzbudziły zainteresowanie w całym kraju.


Po raz pierwszy poczułam coś jak smak zemsty; wydawała się spijaniem aromatycznego wina, gorącego i pełnego smaku; jednak pozostawiła po sobie metaliczny smak i osad korozji, jakby mnie otruto. — Charlotte Bronte Dziwne losy Jane Eyre, 1847


Katharsis i agresja


katharsis: pojęcie określające zjawisko uwalniania nagromadzonej agresywnej energii poprzez wysiłek fizyczny, obserwację zachowań agresywnych innych ludzi lub dopuszczenie się samemu czynu noszącego znamiona agresji. Takie „wypuszczenie pary" obniża prawdopodobieństwo podjęcia agresywnych działań w przyszłości


Istnieje rozpowszechnione przekonanie, że sposobem rozładowania własnej agresji jest dokonanie czynu noszącego znamiona agresji. „Wyrzuć to z siebie" — tak brzmiała rada powtarzana przez wiele lat. Jeśli czujesz złość, nie próbuj tego ignorować, ale krzycz, płacz, przeklinaj, rzucaj porcelaną o ścianę. W ten sposób pozbędziesz się negatywnych odczuć i nie będą one podlegać kumulacji, przemieniając się w siłę, która może wyrwać się spod kontroli. Do tego sprowadzała się filozofia takiego myślenia. Wywodzi się ono z uproszczenia psychoanalitycznej koncepcji zjawiska katharsis (Freud, 1933; Dollard, 1939) i przełożenia jej na język potoczny. Jak już wcześniej wspominaliśmy, Freud propagował tzw. hydrauliczną teorię agresji. Zgodnie z nią, jeśli człowiek nie będzie miał możliwości ekspresji swej agresji w możliwie mało szkodliwy sposób, to jego agresywna energia zostanie zablokowana, ulegnie kumulacji i ujawni się bądź w postaci aktu ekstremalnej przemocy, bądź symptomów choroby psychicznej. Istnieją dane świadczące o tym, że

blokowanie uczuć może prowadzić do choroby (Pennebaker, 1990), jednak nie oznacza to wcale, że ujawnienie tych uczuć w sposób niezróżnicowany jest wskazane i służy naszemu zdrowiu. Freud był wielkim myślicielem, jednak w swych radach stosował nadmierne uproszczenia. Wszakże gdy teoria Freuda stała się elementem kultury masowej, przybrała formę rzekomo udowodnionych faktów i zależności. W ten sposób koncepcja katharsis trafiła do kącika porad dla czytelników gazet i skłoniła redaktorkę takiej kolumny, Ann Landers (1969), do sformułowania przesłania, że „należy uczyć młodzież uwalniać złość". Daje to nadzieję, że rozładowanie napięcia nie tylko polepszy ludziom samopoczucie, ale także pozbawi ich ochoty do dokonywania dalszych aktów przemocy.


Pozornie wydaje się, że tak jest. Wynika to z naszego własnego doświadczenia. Gdy damy upust naszym uczuciom, zwłaszcza w momentach frustracji lub złości (przeklinając, krzycząc lub nawet uderzając kogoś), to nasze napięcie spada. Jednak, czy pojedyncza reakcja agresywna zmniejsza prawdopodobieństwo pojawienia się następnych aktów agresji? Nim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, zastanówmy się nad potencjalnymi sposobami rozładowania nagromadzonej agresywnej energii. Aby się jej pozbyć, można: a) uczestniczyć w fizycznych formach aktywności (np. w grach z elementami rywalizacji); b) przyglądać się innym ludziom biorącym udział w owych grach i wyładowywać swoją agresywną energię w sposób zastępczy; c) podejmować bezpośrednie działania agresywne (np. uderzając inną osobę, raniąc ją, wpędzając ją w kłopoty lub przypisując jej negatywne cechy). Weźmy pod uwagę metodę pierwszą, czyli angażowanie się w społecznie akceptowane formy agresywnych zachowań w postaci rywalizacji sportowej. Rozpowszechniona jest, również wśród psychologów, wiara w efektywność tego sposobu rozładowywania agresji. Nawet znany terapeuta, założyciel świetnej kliniki nazwanej jego imieniem, William Menninger (1948) powiedział, że „gry sportowe stwarzają niepowtarzalną okazję do ujawnienia się instynktu agresji". W rzeczywistości eksperyment terenowy przeprowadzony przez Arthura Pattersona (1974) dostarcza danych, które podważają przytoczony punkt widzenia. Wspomniany badacz oceniał nasilenie wrogości wśród członków studenckiego klubu piłkarskiego, tydzień przed i tydzień po zakończeniu sezonu piłkarskiego. Jak wiadomo, mecz piłki nożnej stwarza zawodnikom okazję do

fizycznego wysiłku i ujawnienia zachowań agresywnych. Powinien więc zgodnie z takimi poglądami służyć rozładowaniu napięcia wywołanego tłumieniem agresji i prowadzić do zaniku wrogich postaw. Zamiast oczekiwanych rezultatów okazało się, że rozegrane w czasie sezonu mecze przyniosły znaczne nasilenie uczuć wrogości u badanych zawodników. Również w eksperymencie Warrena Johnsona (1970), w którym brali udział ciężarowcy, nie uzyskano wyników potwierdzających koncepcję katharsis. Nie wynika z tego, że ludzie nie czerpią przyjemności z udziału w grach sportowych. Wręcz przeciwnie, gry takie dostarczają satysfakcji. Jednak nie stanowią one sposobu na pozbycie się agresywnych skłonności. Jeśli mają jakikolwiek wpływ

na agresję, to raczej ją nasilają. Zastanówmy się teraz, jak oddziałuje na ludzi przyglądanie się sportowej rywalizacji. Być może jest to właściwy sposób wyładowania agresji. Gordon Russell (1983), kanadyjski psycholog zajmujący się sportem, badał nasilenie wrogości u widzów podczas szczególnie brutalnego meczu hokejowego. Okazało się, że w miarę rozwoju akcji na tafli lodowej wrogość obserwatorów stopniowo narastała, aż osiągnęła pod koniec meczu wyjątkowo wysoki poziom, który nawet kilkanaście godzin po zakończeniu gry nie powrócił do stanu wyjściowego. Podobne rezultaty przyniosły badania przeprowadzone wśród kibiców meczu piłki nożnej oraz zawodów zapaśniczych (Anns, Russell, Sandiiands, 1979; Goidstein, Arms, 1971). Ostatecznie można stwierdzić, że zarówno uczestnictwo, jak i kibicowanie rywalizacji sportowej nasila agresywne zachowania. Pozostał jeszcze trzeci potencjalny sposób rozładowania agresji, czyli skierowanie jej bezpośrednio przeciwko źródłu negatywnych uczuć. Czy redukuje to potrzebę

dalszego agresywnego zachowania? Wyniki większości eksperymentów dostarczyły odpowiedzi negatywnej (Geen, Ouanty, 1977), a nawet wykazały istnienie odwrotnej zależności. Dokonanie czynu o znamionach agresji zwiększa skłonność do dokonywania podobnych czynów w przyszłości. W jednym z eksperymentów badających ten problem, zorganizowanym przez Russella Geena i jego współpracowników (1975), brali udział studenci. Każdemu uczestnikowi przydzielono osobę, z którą miał stanowić parę. Byli to pomocnicy eksperymentatora, ale studenci wierzyli, że są to inni, tacy jak oni badani. Pomocnicy mieli za zadanie zdenerwować studentów. W czasie dyskusji dotyczącej różnych zagadnień mogli aplikować swym współpartnerom wstrząsy elektryczne, ilekroć nie zgadzali się z ich opiniami. Wydaje się, że takie działanie wystarcza do wzbudzenia złości. Była to pierwsza część eksperymentu. W drugiej części, dotyczącej rzekomo wpływu kar na

proces uczenia się, prawdziwy uczestnik oraz pomocnik eksperymentatora zamieniali się rolami. Student stawał się nauczycielem, który miał wyłapywać wszystkie błędy popełnione przez swego ucznia, czyli pomocnika eksperymentatora. Uczestników eksperymentu podzielono na tym etapie na dwie grupy. Studenci, którzy znaleźli się w pierwszej grupie, mieli po prostu zapisywać wszystkie błędy popełnione przez swego współpartnera. Studenci należący do drugiej grupy mieli karać go wstrząsami elektrycznymi przy każdej zauważonej pomyłce. W trzecim etapie eksperymentu wszystkim bez wyjątku studentom stworzono okazję aplikowania wstrząsów swym współpartnerom. Zgodnie z koncepcją katharsis należałoby oczekiwać, że studenci, którym już w drugim etapie eksperymentu stworzono okazję do karania współpartnera, w trzecim etapie powinni wymierzać mu mniej bodźców o słabszym natężeniu prądu. Te oczekiwania się nie sprawdziły, a stało się wręcz odwrotnie. Studenci, którzy wcześniej mieli okazję wymierzać wstrząsy, w trzecim etapie wykazywali większą skłonność do aplikowania współpartnerowi następnych impulsów. Występowanie opisanego fenomenu nie ogranicza się do warunków laboratoryjnych, pojawia się on także w realnym świecie. Werbalna agresja, raz wyrażona, zwiększa prawdopodobieństwo podjęcia następnych ataków. W jednym z eksperymentów terenowych kilkunastu zwolnionym z pracy technikom stworzono możliwość werbalnego okazania niezadowolenia byłym szefom. Następnie

poproszono ich o dokonanie opisu swoich eks-szefów. Okazało się, że bardziej negatywny opis stworzyli ci, którzy przedtem głośno wyrazili swoją negatywną ocenę opisywanej osoby (Ebbesen, Duncan, Konecni, 1975).


Zgromadzone dane nie dają podstaw do utrzymania koncepcji katharsis. Pozornie wydaje się ona słuszna: przecież, jeśli jakaś osoba rozzłości nas, to okazanie jej naszych wrogich uczuć sprawia, że pozbywamy się napięcia i odzyskujemy dobre samopoczucie. Chodzi jednak o to, aby nie mylić dobrego samopoczucia z redukcją wrogości. W przypadku człowieka agresja zależy nie tylko od tego, co on czuje, ale także od tego, co myśli. Spróbuj wyobrazić sobie siebie na miejscu uczestników opisanych eksperymentów. Zaaplikowanie wstrząsów drugiej osobie lub okazanie swej złości szefowi sprawia, że uczynienie tego po raz drugi jest jużłatwiejsze. Raz wyrażona agresja znosi nasze opory przed działaniami mającymi znamiona agresji. W pewnym sensie sprawia, że działania takie nabierają oficjalnego statusu. Zaatakowanie drugiej osoby staje się dzięki temu znacznie łatwiejsze. Jednak najważniejszym odkryciem, które przyniosły badania nad tymi zagadnieniami, było stwierdzenie, że dopuszczenie się aktu otwartej agresji względem jakiejś osoby

zmienia nasz stosunek wobec tej osoby. Zaczynamy wykazywać wobec niej negatywne nastawienie, co dodatkowo zwiększa w przyszłości szansę użycia w stosunku do niej przemocy. Czy to ci się z czymś kojarzy? Jeśli tak, to masz rację. W rozdziale 3 doszliśmy do wniosku, że krzywda wyrządzona drugiej osobie uruchamia procesy poznawcze, których celem jest usprawiedliwienie wyrządzonego tej osobie zła. Kiedy ranisz innego człowieka, doświadczasz dysonansu poznawczego. Stwierdzenie „Skrzywdziłem Charliego" stoi w sprzeczności ze stwierdzeniem „Jestem życzliwą i rozsądną osobą". Skutecznym sposobem redukcji powstałego dysonansu jest przekonanie samego siebie, że twoje zachowanie nie było wcale tak nieuzasadnione i niegodne człowieka takiego jak ty. Wystarczy, że delikatnie pominiesz zalety Charliego, a położysz nacisk na jego wady. W końcu dojdziesz do wniosku, że Charlie jest na tyle wstrętną osobą, że zasługiwał na to, co go z twojej strony spotkało. Opisana prawidłowość występuje zwłaszcza wtedy, gdy dopuściliśmy się agresji wobec osoby zupełnie niewinnej. Przypomnijmy sobie eksperyment Davida Glassa (1964) oraz Keitha Davisa i Edwarda E. Jonesa (1960) opisany szczegółowo w rozdziale 3. Jego uczestnicy zadawali psychiczny i fizyczny ból osobom, które nic im złego nie zrobiły. Efektem tego była późniejsza deprecjacja skrzywdzonych osób. Uczestnicy eksperymentu wyrażali opinie, że osoby, którym zadały ból, nie były zbyt sympatyczne i zasłużyły sobie na takie traktowanie. Takie postępowanie pozwala zredukować powstały dysonans, ale jednocześnie sprzyja dalszemu przejawianiu agresji. Kiedy obniżenie czyjejś wartości okazuje się skutecznym narzędziem usprawiedliwienia swego działania, łatwiejsze staje się krzywdzenie innych. Jak wygląda sytuacja, gdy nasza ofiara nie jest moralnie nieskazitelna? Wyobraź sobie na przykład, że zrobiła ona coś, co było dla ciebie irytujące lub niepokojące i właściwie zasłużyła sobie na twój odwet. W takim przypadku sytuacja jest bardziej złożona, a jednocześnie bardziej interesująca. Michael Kahn (1966) przeprowadził kilkanaście lat temu eksperyment poświęcony

temu zagadnieniu. W jego trakcie pomocnik eksperymentatora udawał pielęgniarza, który dokonywał na studentach pomiarów pewnych wskaźników fizjologicznych. Czynił przy tym nieprzyjemne i nieuprzejme uwagi wobec osób, którymi się zajmował. Następnie podzielono studentów na dwie grupy. Osoby, które znalazły się w pierwszej grupie, mogły wyrazić swoją złość i gniew na pielęgniarza. Mogły opowiedzieć o jego zachowaniu przełożonemu personelu pielęgniarskiego, przy czym stworzono pozory, że z powodu ich skargi pielęgniarz dostanie reprymendę lub nawet zostanie zwolniony z pracy. Studenci z drugiej grupy nie mieli okazji wyrażenia swego gniewu z powodu niestosownego zachowania pielęgniarza. Okazało się, że badani, którym umożliwiono wyrażenie negatywnych uczuć wobec osoby pielęgniarza, w konsekwencji żywiły w stosunku do niego więcej wrogości niż osoby, które musiały kontrolować swoją agresję. Innymi słowy, ekspresja agresji nie hamuje tendencji agresywnych. Wręcz odwrotnie, sprzyja ich wzrostowi, nawet jeśli celem ataku nie jest człowiek bez zarzutu. Otrzymane wyniki sugerują, że ludzie sprowokowani do złości często rewanżują się „z nawiązką", ich zemsta jest nieadekwatna w stosunku do czynu winowajcy. Pokazał to również wyżej omówiony eksperyment: czy rzeczywiście pielęgniarz za swoje niestosowne uwagi powinien zostać zwolniony z pracy? Zarówno skrzywdzenie niewinnej osoby, jak i „rewanż z nawiązką" wywołują podobne uczucie dysonansu. Oznacza to, że jeśli nasz odwet jest nieproporcjonalnie wysoki w stosunku do wyrządzonej nam przykrości, to musi on zostać usprawiedliwiony przez dewaluację obiektu zemsty. Jeśli sugerowane zależności rzeczywiście zachodzą, to mogą one wyjaśniać zjawiska obserwowane w przypadku wybuchu wojny między dwoma narodami. Stwierdzono mianowicie, że obywatele zwycięskiego państwa wyrażają znikomą dozę współczucia wobec niewinnych ofiar wojny po stronie nieprzyjaciela. Przypomnijmy sobie drugą wojnę światową. W ostatnich jej dniach Amerykanie zrzucili bombę atomową na Hiroszimę i Nagasaki. Skutkiem jej wybuchu była śmierć ponad 100 000 osób cywilnych, w tym wiele dzieci, oraz niezliczone przypadki chorób wywołanych szkodliwym promieniowaniem. Niedługo po zrzuceniu bomby atomowej przeprowadzono wśród Amerykanów sondaż. Otrzymane wyniki były szokujące. Mniej niż 5%

ankietowanych wyraziło opinię, że Ameryka nie powinna była użyć broni atomowej, podczas gdy 23% stwierdziło, że należało zrzucić jeszcze więcej bomb na Japonię przed stworzeniem jej okazji do poddania się. Dlaczego tak wielu Amerykanów domagało się śmierci niewinnych ludzi? Nasza hipoteza brzmi następująco. W czasie trwania działań wojennych znaczny odsetek obywateli Stanów Zjednoczonych przyjął postawę wrogości i lekceważenia wobec Japończyków. Sprawiła ona, że zadawanie im cierpienia, a nawet zabijanie stawało się łatwe do zaakceptowania. Przy tym w im większym stopniu Amerykanie stawali się przyczyną nieszczęść Japończyków, tym bardziej negatywny mieli do nich stosunek. Wywołało to spiralę agresji i usprawiedliwiania agresji, która doprowadziła do punktu, w którym część Amerykanów nie chciała zakończenia wojny, aby móc dalej gnębić naród japoński. Czy wydaje ci się, że było to tak dawno, iż brzmi prawie jak opowieść o starożytnym świecie? Przypomnij więc sobie, że w obecnym dziesięcioleciu USA stoczyły wojnę z Irakiem, odnosząc szybkie i oszałamiające zwycięstwo. W wojnie tej, w której siły obu stron były bardzo nieproporcjonalne, Stany Zjednoczone poniosły nieliczne ofiary, podczas gdy Irak stracił dziesiątki tysięcy ludzi, w tym śmierć poniosło także wielu cywilów. Większość Amerykanów z radością i dumą przyjęła wieść o zwycięstwie, uczczono je paradami, defiladami i festynami. Nastąpił również gwałtowny wzrost popularności ówczesnego prezydenta. Zwróć uwagę na to, że nie podajemy w wątpliwość celowości tej wojny. Naszym jedynym zamierzeniem jest postawienie pytania, jak wielu Amerykanów chociaż przez chwilę zdobyło się na refleksję i doświadczyło smutku lub żalu z powodu poległych w tej wojnie niewinnych irackich cywilów? Jak myślisz, ilu? Sondaże wykazały znikome współczucie dla ofiar tej wojny po stronie nieprzyjaciela. Czy wynika z tego, że Amerykanie są szczególnie okrutnym i niewrażliwym narodem? Tak chyba nie jest. Posiadasz już wystarczający zasób wiedzy, aby wyjaśnić opisane zjawisko.


RYCINA 12.5. Wpływ wojny na sytuację w krajach zaangażowanych i niezaangażowanych w działania wojenne. Po zakończeniu wojny w państwach, które brały w niej bezpośredni udział, obserwuje się wzrost wskaźnika przestępstw dokonywanych z użyciem przemocy. Jak wyjaśniłbyś to zjawisko? (zaczerpnięto z: Archer, Gartner, 1976)


Z sytuacją wojny związany jest jeszcze jeden fenomen. Okazuje się, że jej efekty nie ograniczają się tylko do wzrostu wrogości ukierunkowanej ściśle na nieprzyjaciela. W czasie wojny nawet obywatele nie zaangażowani bezpośrednio w działania wykazują ogólny wzrost tendencji do działań agresywnych, a obiektem tych działań stają się zarówno obywatele własnego, jak i wrogiego państwa. Dane Archer i Rosemary Gartner (1976, 1984) zebrały dane o przestępstwach dokonanych w 110 krajach od 1900 r. (patrz ryć. 12.5). Wskazują, że w krajach, które angażowały się w działania wojenne, obserwowano po ich zakończeniu znaczący wzrost wskaźników przestępczości w porównaniu z innymi krajami. Nie powinno to budzić zdziwienia — dane te są zgodne z tym, co powiedzieliśmy o społecznych uwarunkowaniach agresji. W pewnym sensie sytuacja wojny jest analogiczna do sytuacji oglądania szczególnie krwawego, brutalnego i obfitującego w sceny przemocy filmu. Tak jak stykanie się z agresją za pośrednictwem ekranu telewizyjnego, tak też udział w wojnie powoduje: a) zniesienie oporu obywateli przed dokonywaniem aktów agresji; b) wyzwolenie procesu naśladowania zachowań agresywnych; c) zwiększenie dostępności reakcji agresywnych; d) osłabienie wrażliwości na okrucieństwo, co zmniejsza współczucie wobec ofiar agresji.Ponadto udział w wojnie sankcjonuje przemoc jako metodę rozwiązywania trudnych problemów.


Jak radzić sobie z gniewem


Rozładowanie a samoświadomość. Jeśli stosowanie przemocy prowadzi do usprawiedliwiania i do nowych aktów przemocy, to jak można poradzić sobie z narastającym uczuciem gniewu? Czy najlepszym rozwiązaniem jest tłumienie tego uczucia? Zygmunt Freud i Ann Landers mieli po części rację zakładając, że nie ujawniona złość może mieć negatywne skutki dla jednostki. Jak wspominaliśmy poprzednio, ostatnie badania dowodzą, że tłumienie silnych emocji może być źródłem fizycznych chorób i dolegliwości (Pennebaker, 1990). Zatem negatywne efekty przynosi zarówno nieujawnianie uczuć, jak i ich swobodna ekspresja. Jak wobec tego powinniśmy postępować, co robić z naszymi uczuciami? Problem ten nie jest tak trudny, jak się wydaje. Trzeba zdać sobie sprawę, że istnieje zasadnicza różnica między doświadczaniem uczucia gniewu a wyrażeniem go poprzez przemoc i akty niszczycielskie. Ujawnianie gniewu w odpowiedni sposób, we właściwych okolicznościach, jest zjawiskiem normalnym, nie przynoszącym żadnych

niepożądanych następstw. Istnieją formy wyrażania gniewu, nie wiążące się ze stosowaniem przemocy. Jedną z nich jest jasne zakomunikowanie otoczeniu, że jesteś zły i podanie przyczyn twojego złego samopoczucia. Przyznanie się do własnej złości łagodzi doświadczane napięcie i poprawia samopoczucie. Jednocześnie nie uruchamia procesów poznawczych służących dewaluacji obiektu agresji, gdyż nie krzywdząc drugiej osoby, nie musimy usprawiedliwiać swojego zachowania. Co więcej, otwarte, jasne i pozbawione pretensji powiedzenie o doświadczanych negatywnych uczuciach umacnia wzajemne zrozumienie i sprzyja nawiązaniu bliskiej więzi między

przyjaciółmi i znajomymi. Czy to rozwiązanie nie wydaje się zbyt proste? Okazuje się, że przyznanie się do gniewu przynosi więcej korzyści niż krzyki, przekleństwa, tłuczenie porcelany lub cierpienie w milczeniu i robienie dobrej miny do złej gry. Prawdopodobnie najlepszym wyjściem jest powiadomienie o odczuwanej złości tej osoby, która ją wywołała, jednak określone korzyści może także dać podzielenie się swoimi negatywnymi uczuciami z kimś innym. Chociaż James Pennebaker nie zajmował się bezpośrednio problemem agresji, odkrył jednak zależność, która do uczuć agresji także może się odnosić. Stwierdził on mianowicie, że w przypadku

doświadczania stresu emocjonalnego pomocne jest podzielenie się własnymi uczuciami z drugą osobą. W wymyślonym przez niego eksperymencie badani doświadczali różnych traumatycznych wydarzeń. Po sześciu miesiącach lepiej się czuli i przejawiali mniej somatycznych dolegliwości ci, którym w trakcie eksperymentu pozwolono opowiadać innym osobom o okolicznościach owych

zdarzeń i towarzyszących tym zdarzeniom uczuciach. Więcej negatywnych skutków stresu w postaci złego samopoczucia i dolegliwości fizycznych doświadczali ci, którzy cierpieli w milczeniu lub ci, którzy relacjonowali co prawda innym przebieg przykrych wydarzeń, ale nie mogli dzielić się z nimi własnymi uczuciami. Pennebaker sądzi, że efekty pozytywne, jakie przynosi „zwierzenie się", związane są nie tylko z wyładowaniem emocjonalnym, ale także ze zdobywaniem samoświadomości i wglądu we własne procesy psychiczne. Eksperyment przeprowadzony przez Leonarda Berkowitza i Bartholmeu Troccolego (1990) potwierdza opinię Pennebakera. W jego trakcie młode kobiety przysłuchiwały się rozmowie między kandydatką do podjęcia pewnej pracy a specjalistą dokonującym naboru pracowników. Połowa z badanych kobiet musiała słuchać wywiadu, trzymając rękę wyciągniętą przed siebie, co było pozycją bardzo niewygodną, sprawiającą lekki ból. Natomiast druga połowa kobiet w tym czasie wygodnie trzymała rękę na stole. W obydwu przypadkach niektóre z kobiet proszono o dzielenie się doświadczanymi uczuciami w czasie, gdy przysłuchiwały się przeprowadzanemu wywiadowi. Oczekiwano, że wyrażenie własnych uczuć pomoże im uświadomić sobie odczuwany dyskomfort i zyskać wgląd we własne procesy psychiczne. Rezultaty okazały się zadziwiające. Badane, które doświadczyły bólu i niewygody i nie mogły nikomu o tym powiedzieć, kierowały swoje negatywne uczucia ku kandydatce ubiegającej się o pracę. Przy tym im bardziej przykre było dla nich trzymanie ręki wyciągniętej przed siebie, tym bardziej negatywny stosunek przejawiały względem kobiety, z którą

przeprowadzano wywiad. Natomiast grupa badanych kobiet, którą poproszono o składanie relacji z tego, co czują, nie była niesprawiedliwa wobec kandydatki ubiegającej się o pracę.


Przeprosiny jako sposób na rozładowanie gniewu. Skutecznym sposobem przeciwdziałania reakcjom agresywnym drugiej osoby jest podjęcie działań ukierunkowanych na likwidację jej złości i irytacji. Stwierdziliśmy poprzednio, że frustracja nie prowadzi do agresji, jeśli osoba jej doświadczająca jest przekonana, że człowiek, który uniemożliwił jej osiągnięcie zamierzonego celu, nie miał złych intencji. Wynika z tego, że skutecznie przeciwdziałać czyjejś agresji może osoba, która przyczyniła się do jej frustracji. Wystarczy, że poczuje się odpowiedzialna za swoje działania, przeprosi i obieca, że dana sytuacja więcej się nie powtórzy. Załóżmy, że umówiłeś się ze swoją przyjaciółką, iż przyjedziesz po nią samochodem o 19.30, aby zabrać ją na koncert, który planowo zaczyna się o 20.00. W koncercie ma wystąpić jej ulubiony solistą i wiesz, że marzyła o tym wieczorze, a teraz podekscytowana oczekuje na ciebie. Wyjeżdżasz z domu nieco spóźniony, a po paru minutach jazdy spostrzegasz, że „złapałeś gumę". Wymiana koła zabiera ci tyle czasu, że w chwili, gdy docierasz do domu przyjaciółki, koncert trwa już od dwudziestu minut. Wyobraź sobie, jak może zareagować twoja przyjaciółka w dwóch odmiennych sytuacjach: a) wchodzisz pewnym krokiem, uśmiechnięty i mówisz: „Wiesz, to na pewno nie był ciekawy koncert. Nie przejmuj się tym tak bardzo; w końcu nic wielkiego się nie stało. No, gdzie podziało się twoje poczucie humoru?"; b) wchodzisz z wyrazem smutku i boleści na twarzy, pokazujesz brudne od smaru ręce i mówisz, że wyjechałeś z domu o czasie, ale złapałeś gumę. Szczerze przepraszasz i przyrzekasz, że wynagrodzisz jej stracony koncert. Przypuszczam, że twoja przyjaciółka miałaby chęć agresywnego wyładowania raczej w pierwszej niż w drugiej sytuacji. Takie założenie znajduje potwierdzenie w kilkunastu przeprowadzonych eksperymentach (Baron, 1988,1990; Weiner, Amirkhan, Folkes,

Yerette, 1987). Eksperyment opracowany przez Ohbuchiego, Kamedę i Agariego (1989) stanowi typowy przykład badania tej problematyki. W tym badaniu studenci z powodu błędów popełnionych przez prezentującego instrukcję i udzielającego wyjaśnień asystenta eksperymentatora osiągali słabe wyniki w złożonym i trudnym zadaniu. Następnie podzielono badanych na trzy grupy. W każdej grupie asystent postępował według innego wariantu: przepraszał publicznie za popełnione błędy, przepraszał każdego studenta oddzielnie oraz nie wyrażał żadnej skruchy. Sytuację skomplikowano dodatkowo, wprowadzając osobę samego eksperymentatora.

Niektórym studentom z ostatniej grupy (która nie otrzymała żadnych przeprosin od asystenta) tłumaczył, że podejrzewa istnienie pewnego błędu w samej formule zadania, co obciąża jego samego za ich słabe wyniki. Rezultaty eksperymentu nie budziły żadnych wątpliwości. Studenci przejawiali bardziej pozytywny stosunek wobec asystenta i byli mniej skłonni do okazywania mu agresji, jeśli spotkali się z jego strony z przeprosinami. Zależność ta w niewielkim stopniu była modyfikowana przez zachowanie eksperymentatora, który swymi wyjaśnieniami likwidował

poczucie porażki. Nieistotny okazał się także sposób przeprosin — publiczny lub w zaciszu gabinetu. Okazało się, że każde przeprosiny, w których winowajca bierze na siebie odpowiedzialność za zaistniałą sytuację, skutecznie przeciwdziałają agresji. Jeden z autorów tej książki, Elliot Aronson, zastanawiał się kiedyś nad pomysłem wyposażenia samochodów w specjalną sygnalizację umożliwiającą kierowcom wzajemne przeprosiny. Jak wielki postęp w łagodzeniu obyczajów panujących na drogach mógłby zostać dzięki temu osiągnięty! Wyobraź sobie taką scenę. Zatrzymujesz się przed znakiem stop, a po chwili, gdy ruszasz, uświadamiasz sobie, że złamałeś przepisy i wymusiłeś pierwszeństwo. Niestety jest już za późno, abyś mógł naprawić swój błąd. Jaki przewidujesz dalszy rozwój wydarzeń? W większości przypadków kierowca, któremu zajechałeś drogę, zacząłby z wściekłością trąbić klaksonem lub pokazałby ci ten, prawie międzynarodowy, gest gniewu i lekceważenia, którym jest skierowanie ku górze środkowego palca. Ponieważ nikt nie lubi być obrażany, poczułbyś z pewnością pokusę, aby mu odtrąbić. Tym samym zostałaby uruchomiona narastająca spirala gniewu i agresji i sytuacja dla obu stron stałaby się bardzo nieprzyjemna. Jednak takiemu rozwojowi wypadków można by

zapobiec, gdyby każdy samochód oprócz klaksonu (powszechnie służącego jako instrument wyrażania własnej złości) posiadał „sygnalizację przepraszającą". Mógłby to być, na przykład, specjalny przycisk, po którego naciśnięciu z maski samochodu wyskakiwałaby chorągiewka z napisem „Przepraszam, nie chciałem". W opisanej sytuacji w chwili, gdy zdałeś sobie sprawę, że złamałeś przepisy, mógłbyś posłużyć się „przepraszającą sygnalizacją" i zapobiec powstaniu zamkniętego koła agresji i kontra gresji.


Modelowanie nieagresywnego zachowania. Stwierdziliśmy, że jeśli dzieci obserwują stosowanie przemocy wobec innych dzieci lub lalek, to gdy w przyszłości znajdą się w podobnej sytuacji, będą przejawiały skłonność do reakcji agresywnych. Spróbujmy odwrócić sytuację. Co się stanie, jeśli przedstawimy dziecku odmienny wzór zachowania, jeśli pokażemy mu ludzi, którzy pomimo prowokacji są racjonalni, uprzejmi i zachowują kontrolę nad swymi reakcjami? Poświęcono temu problemowi kilkanaście eksperymentów (Baron, 1972; Donnerstein, Donnerstein, 1976). Przebiegały one według następującego schematu. Najpierw dzieci uczestniczące w eksperymencie przyglądały się swym rówieśnikom, którzy w sytuacji mogącej wzbudzać złość i irytację potrafili hamować reakcje agresji. Następnie dzieci te prowokowano do przejawiania zachowań agresywnych. Okazało się, że dzieci, którym uprzednio udostępniono wzór zachowania nieagresywnego, w sytuacji prowokacji o wiele rzadziej niż dzieci, którym takiego wzoru nie udostępniono, reagowały agresją.


Trening umiejętności komunikacyjnych i strategii rozwiązywania problemów. Nie można przejść przez życie, a w pewnych okolicznościach trudno nawet przeżyć jeden dzień, nie doświadczając frustracji, irytacji, gniewu i nie stając się uczestnikiem konfliktów. Stwierdziliśmy, że odczuwanie złości jest normalnym zjawiskiem, które stanowi nieodłączny atrybut człowieczeństwa. Problemem jest natomiast przejawianie agresji poprzez przemoc. Nie rodzimy się wyposażeni w wiedzę o tym, jak ujawnić rodzący się w nas gniew i irytację w sposób konstruktywny, nie przynoszący niepożądanych skutków i nie odwołujący się do przemocy. Naturalną konsekwencją odczuwania złości — jak zauważyliśmy — wydaje się jej wybuch. Hans Toch (1980) dowodzi, że w większości społeczeństw najbardziej skłonne do rozwiązywania problemów interpersonalnych poprzez przemoc są osoby, które nie mają właściwie rozwiniętych umiejętności społecznych. Dlatego jednym ze sposobów zapobiegania agresji jest kształcenie ludzi w zakresie konstruktywnego wyrażania gniewu i krytycyzmu, negocjowania i poszukiwania kompromisu w przypadku zaistnienia konfliktów oraz wrażliwości na potrzeby i pragnienia innych. Zebrano dane

potwierdzające rolę treningu interpersonalnego w przeciwdziałaniu zachowaniom agresywnym (Aronson, 1992; Davitz, 1952). W eksperymencie przeprowadzonym przez Joela Davitza pozwolono dzieciom bawić się w grupach czteroosobowych. W jednych grupach zabawowych uczono dzieci zasad współpracy i nagradzano je później za wszelkie przejawy zachowań opartych na współdziałaniu. W innych natomiast grupach nie przeprowadzono żadnego treningu i nagradzano dzieci za okazywanie nastawienia rywalizacyjnego. W dalszej części eksperymentu stworzono takie warunki, w których wszystkie dzieci doświadczyły frustracji. Oczekiwały one, że eksperymentator wyświetli kilka zabawnych filmów. Projekcja nawet się rozpoczęła, obdarowano także dzieci czekoladkami, ale w momencie, gdy akcja filmu znajdowała się w kulminacyjnym punkcie, przerwano wyświetlanie i odebrano dzieciom słodycze. Następnie pozwolono swobodnie im się bawić. Stworzono zatem w ten sposób sytuację sprzyjającą wystąpieniu zachowań agresywnych. Okazało się, że dzieci, które poddano uprzednio treningowi umiejętności współdziałania w grupie, po doświadczeniu frustracji reagowały znacznie bardziej racjonalnie i przejawiały mniej oznak agresji.


Rozwijanie empatii. Powróćmy do problemu używania przez kierowców klaksonu. Wyobraź sobie taką sytuację: sznurek samochodów na ruchliwym skrzyżowaniu czeka na zmianę świateł. Zapala się zielone światło, kierowca pierwszego samochodu przez dziesięć sekund waha się i nie rusza z miejsca. Co się wówczas dzieje? Można z dużą dozą pewności przypuszczać, że pozostali kierowcy uruchomią klaksony. Przy tym nie będzie to krótki, ostrzegawczy sygnał, ale ogłuszający i nieustający dźwięk. Robert Baron (1976) stwierdził w warunkach eksperymentu kontrolowanego, że jeśli pierwszy samochód w szeregu nie rusza po zapaleniu się zielonego światła, to prawie

90% kierowców samochodów stojących za nim zacznie agresywnie trąbić pod jego adresem. W trakcie trwania tego samego eksperymentu zaaranżowano sytuację, podczas której w czasie oczekiwania kierowców na zmianę świateł pieszy przechodził na drugą stronę ulicy. Nie przechodził po pasach, lecz pomiędzy pierwszym a drugim z oczekujących samochodów. Przed zmianą świateł znajdował się już po drugiej stronie ulicy. Jak łatwo się domyślić, nie wywarło to wpływu na zachowanie kierowców. Nadal w 90% przypadków osoby widzące, że kierowca pierwszego samochodu nie reaguje na zmianę świateł, zaczynały cisnąć klaksony. Sytuacja ulegała jednak zmianie, gdy przechodzień poruszał się o kulach. Chociaż w tym przypadku również udawało mu się przejść między samochodami, nim zapaliło się zielone światło, to jednak procent kierowców, którzy użyli swego klaksonu, spadł do 57. Jak można to wyjaśnić? Przypuszczalnie widok osoby poruszającej się o kulach wzbudzał empatię w gronie kierowców. Tendencja do zachowania się w sposób empatyczny przeważała nad skłonnością do agresji. Wyniki eksperymentu przedstawia rycina 12.6.


RYCINA 12.6. Wpływ empatii na agresję. Kiedy odczuwamy empatię, przejawiamy mniejszą skłonność do zachowań agresywnych. W omawianym przypadku empatię wzbudził widok osoby poruszającej się o kulach (zaczerpnięto z: Baron, 1979)


Rola empatii w zapobieganiu agresji nie budzi wątpliwości. Seymour Feshbach i Norma Feshbach (1969, 1971, 1978) zauważyli, że jeśli nie znajdziemy sposobu dehumanizacji potencjalnej ofiary naszego ataku, to celowe zadanie jej bólu będzie sprawiało nam trudność. Dlatego gdy Stany Zjednoczone toczyły wojny z narodami azjatyckimi (Japonia w latach czterdziestych, Korea w pięćdziesiątych, Wietnam w sześćdziesiątych), przedstawiciele sił militarnych często posługiwali się w odniesieniu do Azjatów określeniem „żółtek". W ten sposób dokonywał się proces dehumanizacji, który pozwalał usprawiedliwić wszelkie akty okrucieństwa. Znacznie łatwiej jest użyć przemocy wobec „żółtka" niż wobec drugiego człowieka. Zbliżając się do końca tego rozdziału, zdajemy już sobie sprawę, że tego typu racjonalizacja (określenie drugiego człowieka mianem żółtka) nie tylko umożliwia dokonanie pojedynczego aktu agresji, ale w ogóle sankcjonuje stosowanie przemocy. Dlaczego? Ponieważ jeśli raz zdołaliśmy przekonać siebie, że nasz wróg nie jest naprawdę bratnią istotą ludzką, ale po prostu „żółtkiem", to będziemy mieć mniej oporów przed okrucieństwem, przemocą i bestialstwem. Fotografie ze strony 526 stanowi właściwą ilustrację tych twierdzeń.


Dehumanizacja nie jest zjawiskiem rzadko występującym. Każdego dnia gazety dostarczają nowych jej przykładów. W chwili, gdy rozpoczynaliśmy pisanie tego rozdziału, jeden z autorów natknął się w magazynie „New Yorker" na takie doniesienie: Ostatnio na trasie nowojorskiego metra wydarzyły się trzy śmiertelne wypadki. Zginęli pracownik ekipy remontowej metra, bezdomny i pies. Dziewięćdziesiąt osób zadzwoniło do wydziału komunikacji, wyrażając swoje

ubolewanie z powodu przejechania psa. Śmierć pracownika metra wzbudziła zainteresowanie tylko trzech osób, natomiast nikt nie zadzwonił w sprawie bezdomnego.


dehumanizacja: proces polegający na pozbawieniu ofiary cech ludzkich i deprecjonowaniu jej wartości (np. gdy słowo „człowiek" zastępujemy określeniem „żółtek"). Dehumanizacja obniża opór przed dokonywaniem aktów agresji i sprawia, że raz podjęta agresja ułatwia następne zachowania tego typu i znacznie zwiększa prawdopodobieństwo ich wystąpienia


Zrozumienie procesu dehumanizacji stanowi pierwszy krok na drodze do jej powstrzymania. Jeśli prawdą jest, że większość ludzi, aby dokonać aktu okrucieństwa, musi pozbawić swoją ofiarę cech ludzkich, to sprzyjanie rozwojowi nastawienia empatycznego między ludźmi powinno zapobiegać popełnianiu przez nich agresywnych czynów. Feshbach i Feshbach (1969) dowiedli istnienia

negatywnej korelacji między empatią a agresją u dzieci. Im więcej dziecko przejawia empatii, tym mniej jest skłonne do zachowań agresywnych. Wspomniani badacze opracowali dla dzieci efektywny program treningu mający ich nauczyć przyjmować perspektywę innych osób. Szczególny nacisk położyli na wyrobienie zdolności rozpoznawania cudzych emocji. Cel ten jest osiągany dzięki odgrywaniu przez dzieci ról w warunkach prowokujących odmienne emocje. Zaproponowane przez nich formy ćwiczenia empatii u dzieci redukują tendencję do przejawiania agresji. Szczegółowo omówimy to zagadnienie w następnym rozdziale, gdy zajmiemy się problemem uprzedzeń.


Podsumowanie


Agresję definiujemy jako działanie intencjonalne, ukierunkowane na spowodowanie szkody fizycznej lub psychicznej. Celem agresji wrogiej jest zadanie bólu lub zranienie. Agresja instrumentalna służy do osiągnięcia innego celu poza zadaniem bólu i zranieniem. Dzisiaj na skutek rosnącej liczby przestępstw z użyciem przemocy, popełnianych zwłaszcza w wielkich miastach, obserwuje się w Ameryce wzrost społecznego zainteresowania problemami agresji. Od dawna wśród naukowców toczy się dyskusja i trwa spór na temat tego, czy agresja jest popędem wrodzonym czy wyuczonym sposobem zachowania. Freud dowodził, że człowiek rodzi się

wyposażony w dwie równie potężne siły instynktowe: instynkt życia nazwany erosem i instynkt śmierci nazwany tanatosem. Instynkt śmierci może zostać skierowany do wewnątrz i wtedy w swej ekstremalnej formie przejawia się w próbie samobójczej lub może zostać skierowany na zewnątrz i wówczas znajduje wyraz we wrogości, destrukcji albo morderstwie. Zgodnie ze sformułowaną przez Freuda teorią hydrauliczną energia agresywna musi zostać rozładowana, gdyż w przeciwnym

wypadku następuje jej wybuch. W związku z tym, że agresja ma określone znaczenie adaptacyjne, większość współczesnych psychologów akceptuje przekonanie, że tendencje agresywne wykształciły się w toku rozwoju ewolucyjnego. Równocześnie człowiek ma rozbudowane mechanizmy kontroli impulsów agresywnych, a jego zachowanie ulega modyfikacji w zależności od zmian zachodzących w środowisku. Dlatego ujawnienie agresji zależy od interakcji między takimi czynnikami, jak: biologiczne wyposażenie człowieka, wrodzone i wyuczone wzory zachowania oraz cechy sytuacji społecznej. Istnieje wiele czynników sytuacyjnych począwszy od

procesów neurologicznych i chemicznych, a skończywszy na uwarunkowaniach społecznych, które są odpowiedzialne za występowanie zachowań agresywnych. Uważa się, że obszar mózgu nazwany ciałem migdałowatym sprawuje kontrolę nad impulsami agresywnymi. Znaleziono dowody potwierdzające istnienie zależności między zachowaniem agresywnym a hormonem o nazwie testosteron. Na przykład więźniowie skazani za przestępstwa z użyciem przemocy wykazują wyższy poziom testosteronu niż ci, którzy popełnili innego rodzaju przestępstwa. Koreluje to z

różnicami międzypłciowymi w poziomie przejawianej agresji — mężczyźni na ogół są bardziej agresywni niż kobiety. Alkohol to jeszcze jeden związek chemiczny wywołujący wzrost agresji. Jego działanie polega na zniesieniu hamulców przed przejawianiem wszelkich zachowań niezgodnych z normami społecznymi, w tym zachowań agresywnych. Stwierdzono, że wystąpieniu aktów agresji sprzyja także odczuwanie bólu i dyskomfortu (w ten sposób wyjaśnia się fenomen „długiego, gorącego lata"). Istnieje również wiele czynników społecznych warunkujących agresję. Zalicza się do nich frustrację. Zgodnie z teorią frustracji-agresji doświadczanie frustracji może zwiększać prawdopodobieństwo wystąpienia reakcji agresywnych. Jednak frustracja nie prowadzi w sposób bezwarunkowy i automatyczny do agresji. Większe prawdopodobieństwo, że wyzwoli ona agresję, zachodzi wtedy, jeśli niespodziewanie napotykamy przeszkodę na drodze do

osiągnięcia celu i mamy poczucie, że spotkała nas z tego powodu niesprawiedliwość. Należy także dodać, że frustracja nie jest rezultatem deprywacji, ale względnej deprywacji, czyli poczucia, że posiadamy mniej niż zasługujemy lub mniej niż posiadają ludzie do nas podobni. Agresja bywa również wynikiem prowokacji lub obecności bodźca wywołującego agresję, czyli przedmiotu kojarzonego potocznie z działaniami agresywnymi, np. rewolweru. Zgodnie z teorią społecznego uczenia się ogromną rolę w kształtowaniu zachowań agresywnych odgrywa obecność odpowiedniego wzorca wywołującego proces naśladownictwa. Wzorce zachowań agresywnych są dostępne zarówno w realnym świecie, jak i w świecie przedstawianym na ekranie telewizora. W Stanach Zjednoczonych szczególną uwagę psychologów zajmujących się zagadnieniami społecznymi zwraca problem wpływu agresji oglądanej w środkach masowego przekazu. Wiąże się to ze znacznym nasileniem obecności scen przemocy w większości programów telewizyjnych. Ten

wzrost zainteresowania zaowocował odkryciem, że przemoc prezentowana w telewizji nie tylko wywołuje u widzów nasilenie agresji, ale również obniża ich wrażliwość na przejawy agresji w codziennym życiu społecznym i sprawia, że zaczynają te-przejawy akceptować (nazwano to zjawisko efektem znieczulającym). Odwrotnie ma się rzecz z pornografią. Efekty jej prezentacji są stosunkowo nieszkodliwe. Jeśli jednak sceny pornograficzne zawierają elementy przemocy, to ich

oglądanie zwiększa akceptację agresji wobec kobiet i sprawia, że częściej dochodzi do przypadków użycia przemocy wobec kobiet. Istnieje wiele sposobów przeciwdziałania agresji. Wśród nich wymienić można: omawianie przyczyn gniewu i wrogości, modelowanie zachowania nieagresywnego, ćwiczenie umiejętności pokojowego rozwiązywania konfliktów, kompetencji komunikacyjnych i umiejętności prowadzenia negocjacji oraz sprzyjanie rozwojowi empatii.

Szczególnie ważne jest rozwijanie empatii, gdyż zapobiega ona występowaniu tendencji do dehumanizacji ofiary. Rola karania w przeciwdziałaniu zachowaniom agresywnym nie jest jednoznaczna. Karanie może przynieść pożądane efekty, jeśli wymierzana kara nie jest zbyt surowa i następuję, natychmiast po dopuszczeniu się aktu agresji. Nieskuteczna okazuje się kara odroczona oraz zbyt surowa. Nie znaleziono danych przemawiających za istnieniem zjawiska katharsis polegającego, jak zakładano, na redukcji skłonności agresywnych dzięki obserwacji zachowań

agresywnych innych ludzi lub dopuszczeniu się samemu czynu noszącego znamiona agresji. W toku przeprowadzonych badań stwierdzono raczej istnienie odwrotnej zależności. Dopuszczenie się aktu agresji uruchamia proces poznawczy zmierzający do usprawiedliwiania swego działania. Zwiększa to prawdopodobieństwo wystąpienia następnych aktów agresji.



Rozdział 13: Uprzedzenia : przyczyny i lekarstwa


Spośród wszystkich zachowań społecznych, omawianych w tej książce, uprzedzenie jest prawdopodobnie najbardziej rozpowszechnione i zapewne najbardziej niebezpieczne. Istnieje w życiu prawie każdego. Wielu z nas jest ofiarami stereotypizacji, czasem wręcz przemocy, a wszystko to z powodu przynależności do różnych grup. Ci, którzy podtrzymują takie tendencyjne przekonania, są również pod wpływem negatywnych oddziaływań; życie naznaczone aktywną niechęcią lub nienawiścią do innych grup z pewnością nie jest afirmujacym, pozytywnym

doświadczeniem. Przytoczmy jedno z ulubionych opowiadań Thurgooda Marshalla: Jako młody prawnik pracujący dla NAACP pan Marshall pojechał do małego miasteczka na południu Stanów, by bronić czarnego mężczyznę oskarżonego o poważne przestępstwo. Gdy przyjechał, był zaszokowany i przerażony wiadomością, że pozwany nie żyje — został zlinczowany przez wściekłą tłuszczę białych. Z ciężkim sercem pan Marshall wrócił na stację na powrotny pociąg do Nowego Jorku. Ponieważ nie jadł od wielu godzin, odczuł nagle dojmujący głód. Spostrzegł z ulgą na peronie mały kiosk z przekąskami. Zastanawiał się, czy powinien zamówić kanapkę od frontu (do czego miał pełne prawo), czy raczej podejść od tyłu (co było powszechną praktyką czarnoskórych na Południu w owym czasie). Jednakże, nim dotarł do kiosku, natknął się na wielkiego, zwalistego mężczyznę, który spoglądał na niego podejrzliwie. Marshall wziął go za jakiegoś przedstawiciela prawa; mimo iż nie miał żadnej odznaki ani munduru, przechadzał się w aurze władzy i Marshall

zauważył charakterystyczne wybrzuszenie w kieszeni spodni, spowodowane przez pistolet. „Hej, chłopcze — zawołał mężczyzna do Marshalla — co tu robisz?" „Właśnie czekam na pociąg" — odpowiedział Marshall. Człowiek rzucił gniewne spojrzenie i podszedł kilka kroków bliżej, przyglądając mu się natarczywie. „Nie dosłyszałem. Co powiedziałeś, chłopcze?" Marshall zdał sobie sprawę, iż jego odpowiedź na pytanie nieznajomego nie była wystarczająco uniżona. „Bardzo

przepraszam, proszę pana, lecz właśnie czekam na pociąg". Nastąpiła długa chwila milczenia, w trakcie której człowiek powoli lustrował Marshalla z góry do dołu, a następnie powiedział: „Złap lepiej ten pociąg, chłopcze — i to szybko, ponieważ w tym mieście słońce nigdy nie towarzyszy życiu czarnucha". Jak przypomina sobie Marshall, w owej chwili jego dialog wewnętrzny dotyczący tego, jak należałoby zamówić kanapkę, stał się czysto akademicki. Stwierdził, że jedyną rzeczą, której pragnie, nie jest zjedzenie kanapki, lecz to, by jak najszybciej znaleźć się w

jakimkolwiek pociągu, dokądkolwiek by jechał. Nawiasem mówiąc, w ogóle przestał odczuwać głód.


Thurgood Marshall objął stanowisko głównego doradcy prawnego NAACP; w 1954 r. skutecznie argumentował przed Sądem Najwyższym w sprawie „Brown przeciwko Radzie Wychowawczej", pokazowej, znaczącej sprawie, która obaliła doktrynę „oddzielnie, lecz równo" i położyła kres zalegalizowanej segregacji rasowej w szkołach publicznych. W następstwie tego Marshall został powołany na członka Sądu Najwyższego, gdzie odgrywał znaczącą rolę aż do przejścia na emeryturę w 1991 r. Wiele lat minęło od owego wydarzenia na peronie, nim sędzia Marshall zdecydował się je opowiedzieć. Od dawna już na południu Stanów nie zdarzały się lincze, ruch zaś na rzecz równych praw rozwinął się niebywale w drugiej połowie XX w. Chociaż współczesne manifestacje uprzedzeń zdają się mniej ohydne niż dawniej, nadal jednak zbierają obfite żniwo wśród prześladowanych ofiar — budzą krańcowy lęk, niszczą samoocenę, pozbawiają szans, a czasem również prowadzą do przemocy fizycznej.


Uprzedzenia: powszechne zjawisko społeczne


Kim są ofiary uprzedzeń? Właściwie bywa nią każdy. Pierwszą z grup, do których należysz, i najbardziej obszerną, jest twój naród. Amerykanie na przykład od lat są obiektem uprzedzeń na całym świecie. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych komuniści z Północnego Wietnamu traktowali Amerykanów jak „pędzące psy kapitalistycznego imperializmu". W 1980 r. iracki reżim, kierowany przez ajatoiłaha Chomeiniego, określił Amerykanów jako bezwzględny, żądny władzy i niemoralny naród — uznając go za „wielkiego szatana". Nawet polityczni sprzymierzeńcy postrzegają Amerykanów według stereotypów. Brytyjscy badacze biorący udział we wspólnych pracach określają Amerykanów jako natrętnych, bezczelnych i karierowiczów. Z kolei amerykańscy badacze odbierali Brytyjczyków jako ludzi zimnych i usztywnionych (Campbell, 1967). Poza narodowością wiele innych elementów twej przynależności powoduje, że zostajesz naznaczony. Głównym elementem tendencyjnych postów jest przynależność rasowa i etniczna. Jak wiesz.

Amerykanie, których korzenie sięgają Afryki, Azji, Hiszpanii lub są rdzennymi mieszkańcami Ameryki [Indianami — pfzyp. tłum.], stanowią cel uprzedzeń. Podobnie jest z niektórymi grupami Amerykanów pochodzących z Anglii czy z innymi nacjami, czego przykładem może być nie słabnąca popularność dowcipów o Polakach albo negatywne stereotypy Amerykanów włoskiego czy irlandzkiego pochodzenia. Również inne elementy naszej przynależności sprawiają, iż stajemy się wrażliwi na zranienie — na przykład płeć, preferencje seksualne czy religia. Wygląd lub stan fizyczny także rodzą uprzedzenia; otyłość, inwalidztwo czy taka choroba jak AIDS niejednokrotnie powodują, że ludzie nimi dotknięci traktowani są przez innych inaczej. Podczas pisania tej książki przez kraj przetacza się nowa seria dowcipów, a mianowicie żarty o „głupiej blondynce". Odgrzano tu stary stereotyp, w myśl którego blondynki to pustogłowe lale. I wreszcie, również zawód albo hobby mogą być obiektem stereotypizacji. Wszyscy znamy schematy „skąpego Szkota" czy „maniaka komputerowego". Niektórzy przyjmują negatywne postawy wobec robotników; inni

wobec osób najbogatszych. Istotą sprawy jest to, że nikt nie jest całkowicie wolny od uprzedzeń, jest to problem wszystkich i dla wszystkich. Uprzedzenie jest nie tylko szeroko rozpowszechnione, ale także niebezpieczne. Zwykła niechęć do danej grupy może prowadzić do jej znienawidzenia, do myślenia o jej członkach jako podludziach, a w skrajnych sytuacjach do torturowania ich, mordowania, a nawet do ludobójstwa. Nawet jednak, jeśli nie dochodzi do zabijania czy ludobójstwa jako skutku tendencyjnych przekonań, obiekty wszelkich uprzedzeń zawsze doznają

uszczerbku, choć w mniej drastyczny sposób. Jedną z prawie nieuniknionych konsekwencji jest obniżenie samooceny. Jak wykazaliśmy w rozdziale 3, samoocena jest zasadniczym składnikiem życia każdego człowieka. To, kim myślimy, że jesteśmy, jest kluczowym determinantom tego, jak się zachowujemy i kim się stajemy. Osoba z niską samooceną będzie, z samej definicji, uważała, iż jest niegodna dobrego wykształcenia, przyzwoitej pracy, ekscytującego partnera i tak dalej. Tak więc, osoba mającą niską samoocenę, jest bardziej skłonna czuć się nieszczęśliwą i nie odnoszącą sukcesów aniżeli ktoś o wysokiej samoocenie. W społeczeństwie demokratycznym taki człowiek rzadziej wykorzystuje sprzyjające okazje. W osobach, które są obiektami uprzedzeń, ziarna niskiej samooceny zostają zasiane w początkach życia. W klasycznym eksperymencie przeprowadzonym w 1940 r. psychologowie społeczni, Kenneth Ciark i Mamie Ciark (1947), zademonstrowali, że czarne dzieci — niektóre zaledwie trzyletnie — są przekonane, że nie jest dobrze być czarnoskórym Amerykaninem. Dzieciom dano do wyboru zabawę z białą albo z czarną lalką. Zdecydowana większość z nich odrzuciła czarną lalkę z odczuciem, że biała jest ładniejsza i generalnie częściej ją wybierano. W swoim wystąpieniu przed Sądem Najwyższym w 1954 r. Thurgood Marshąll powołał się na ten eksperyment na dowód tego, że segregacja czyni niepowetowane szkody psychologiczne w samoocenie dzieci czarnych Amerykanów. Rozważając ten dowód, sąd uznał, że oddzielanie czarnych dzieci od białych wyłącznie na podstawie rasy „generuje poczucie niższości w odniesieniu do ich statusu w społeczeństwie, co może ranić ich serca i umysły w sposób nieodwracalny [...] Odrębne szkolnictwo w sposób nieuchronny prowadzi do nierówności" (sędzia Eari Warren przemawiający w imieniu większości w sprawie „Brown przeciwko Radzie Wychowawczej", 1954,

cytowane w: Stephan, 1978). Obniżenie samooceny dotyka również inne ciemiężone grupy. Philip Goldberg (1968) wykazał, że podobnie jak czarni Amerykanie również kobiety w tej kulturze nauczyły się traktować siebie jako intelektualnie słabsze od mężczyzn. W swoim eksperymencie Goldberg prosił studentki college'u o przeczytanie studenckich prac i ich ocenę w odniesieniu do zaprezentowanej wiedzy i stylu języka. Niektórym badanym wręczono artykuły podpisane nazwiskami mężczyzn (np. John T. McKay), natomiast innym te same artykuły podpisane nazwiskiem kobiety (np. Joan T. McKay). Studentki oceniały prace znacznie wyżej wówczas, gdy ich autorstwo było przypisane mężczyznom, niż gdy te same artykuły zostały przypisane kobietom. Innymi słowy, kobiety wyuczyły się swego miejsca: wytwory innych kobiet były przez nie określane jako z założenia gorsze od wytworów mężczyzn, tak jak dzieci czarnych Amerykanów wyuczyły się traktować czarne lalki jako gorsze od lalek białych. Jest to spuścizna społeczeństwa z

uprzedzeniami. Eksperyment Ciarka i Ciark został zrealizowany ponad pięćdziesiąt lat temu, a eksperyment Goldberga trzydzieści lat temu. Od tego czasu w amerykańskim społeczeństwie zaszły spore zmiany. Między innymi znacznie zmalała liczba rażących przejawów nie skrywanych uprzedzeń czy dyskryminacji; przywrócenie praw dyskryminowanym stworzyło więcej możliwości dla kobiet i mniejszości narodowych, środki masowego przekazu otwarcie zaś pokazują, jak

kobiety i członkowie mniejszości wykonują ważną pracę na odpowiedzialnych i eksponowanych stanowiskach. Jak można było oczekiwać, zmiany te znalazły odzwierciedlenie w stopniowym wzroście samooceny u osób z tych grup, co potwierdza fakt, że większość współczesnych badań, będących próbą powtórzenia wcześniejszych eksperymentów, kończy się niepowodzeniem. Czarne dzieci są obecnie bardziej zadowolone z czarnych lalek, niż obserwowano to w 1940 r. (Porter, 1971; Porter, Washington, 1979), ludzie zaś zaniechali dyskryminacji kobiet (Swim i in., 1989). Także ostatnie badania wskazują, że być może, nie ma zasadniczych różnic w ogólnej samoocenie u czarnych i białych czy mężczyzn i kobiet (Crocker, Major, 1989; Steele, 1992). Mimo że ten postęp rzeczywiście się dokonał, byłoby błędem sądzić, iż uprzedzenia przestały być poważnym problemem. Istnieją one nadal, dając o sobie znać w bardziej lub mniej subtelny sposób. W Ameryce pod koniec XX w. uprzedzenia na ogół stały się mniej jawne (Pettigrew, 1985). Jednak od czasu do czasu ujawniają się z taką siłą, że trafią na czołówki gazet — jak wówczas, gdy Yusuf

Hawkins, młody czarnoskóry Amerykanin, został brutalnie pobity i zamordowany przez gang młodocianych białych, gdy szedł spokojnie do swojego biura w Bensonhurst, części Brookłynu, zasiedlonej głównie przez Amerykanów włoskiego pochodzenia. Powód? Został błędnie rozpoznany jako ktoś, kto miał randkę z białą kobietą. W pierwszej połowie wieku psychologowie społeczni walnie przyczynili się do zrozumienia procesów społecznych, które tkwią u podłoża uprzedzeń, oraz rozpoznali i ukazali możliwe sposoby rozwiązania tego problemu. Czym jest

uprzedzenie? Jak do niego dochodzi? I dlaczego tak trudno je zmienić?

Zdefiniowanie uprzedzeń, stereotypizacji i dyskryminacji


Uprzedzenie jest postawą. Jak mówiliśmy w rozdziale 8, składa się ono z trzech komponentów: afektywnego albo emocjonalnego, który reprezentuje zarówno typ emocji powiązany z postawą (np. złość, serdeczność), jak i nasycenie postawy (np. umiarkowany niepokój, otwarta wrogość); poznawczego — obejmującego przekonania lub myśli (poznanie) tworzące postawę; behawioralnego — odnoszącego się do czyichś działań — nie jest tak, że ludzie po prostu przyjmują postawy, lecz również działają zgodnie z nimi.


Uprzedzenia: komponent afektywny


Termin uprzedzenie odnosi się do generalnej struktury potrzeby i jej afektywnego komponentu. Technicznie rzecz biorąc, zdarzają się uprzedzenia negatywne i pozytywne. Na przykład, twoje uprzedzenie mogłoby być skierowane przeciwko Teksasowi lub na jego korzyść. W pierwszym przypadku twoja emocjonalna reakcja będzie negatywna; kiedy ktoś zostanie ci przedstawiony jako „Bob z Teksasu", to będziesz od niego oczekiwał szczególnych zachowań, które wiążesz z „tymi

nieznośnymi Teksańczykami". I odwrotnie, jeśli twoja reakcja emocjonalna jest pozytywna, to będziesz zachwycony, spotykając jednego z tych „cudownych Teksańczyków", i będziesz oczekiwał, iż Bob okaże wiele pozytywnych cech, takich jak serdeczność i przyjacielskość. Mimo że uprzedzenie może wyzwalać zarówno uczucia negatywne, jak i pozytywne, to psychologowie społeczni (i ludzie w ogóle) rezerwują słowo uprzedzenie jedynie do negatywnej postawy wobec innych. Dokładnie zaś, uprzedzenie jest definiowane jako wroga bądź negatywna postawa wobec osób w wyróżnionej grupie, oparta wyłącznie na tym, że są one jej członkami. Gdy mówimy na przykład o kimś, że jest uprzedzony do czarnych, to chcemy powiedzieć, iż ta osoba jest gotowa do zachowywania się wobec Murzynów zimno lub wrogo, zakładając, iż wszyscy oni są mniej więcej tacy sami. Oznacza to, że osoba ta przypisuje czarnym wyłącznie cechy negatywne i bez oporów stosuje ową opinię do tej grupy jako całości — indywidualne cechy albo zachowania obiektu

uprzedzenia nie zostaną zauważone lub będą pominięte.


Uprzedzenie: wędrująca opinia bez widomych dowodów na swe poparcie. — Ambrose Bierce, 1911


uprzedzenie: wroga bądź negatywna postawa dotycząca wyróżniającej się grupy ludzi, oparta wyłącznie na ich przynależności do tej grupy


Stereotypy: komponent poznawczy


Zamknij na chwilę oczy i wyobraź sobie wygląd i cechy charakterystyczne następujących osób: szkolnego tamburmajora; kierowcy nowojorskiej taksówki, żydowskiego lekarza, czarnego muzyka. Można sądzić, że żądanie to nie jest szczególnie trudne. Nosimy te wyobrażenia w głowach. Wybitny dziennikarz, Walter Lippman, który ponad siedemdziesiąt lat temu wprowadził termin stereotyp w książce Public Opinion (1922), napisał, że nosimy w swoich umysłach małe obrazki. W obrębie danej kultury te obrazki są znacząco do siebie podobne. Bylibyśmy na przykład zdumieni, gdyby twoje wyobrażenie szkolnego tamburmajora zawierało coś więcej niż obraz osoby energicznej, pełnej animuszu, ładnej, bez skłonności do intelektualizowania i (oczywiście!) będącej kobietą. Bylibyśmy także zdziwieni, gdyby żydowski lekarz lub nowojorski taksówkarz w twoim wyobrażeniu byli kobietami — lub gdyby czarny muzyk grał muzykę klasyczną. Nie ma wątpliwości, że istnieją tamburmajorzy mężczyźni, kobiety lekarki i czarni muzycy grający muzykę klasyczną, jak i nie ma wątpliwości, że taksówkarzami w Nowym Jorku są ludzie wszelkiego wyglądu, temperamentu, rasy i płci. Mamy jednak skłonność do kategoryzowania ich zależnie od tego, co przyjmiemy jako zgodne z normą. W obrębie zaś danej kultury to, co ludzie traktują jako taką zgodność, jest bardzo do siebie podobne, częściowo dlatego, że wyobrażenia te są powtarzane i

rozpowszechniane przez środki masowego przekazu tej kultury. Jednakże stereotypizowanie idzie o krok dalej niż prosta kategoryzacja.


stereotyp: generalizacja odnosząca się do grupy, w ramach której identyczne charakterystyki zostają przypisane wszystkim bez wyjątku jej członkom, niezależnie od rzeczywistych różnic między nimi


Stereotyp jest generalizacją tego, co dotyczy grupy ludzi, gdzie identyczna charakterystyka jest przypisana zasadniczo wszystkim jej członkom, niezależnie od rzeczywistych różnic między nimi. Raz sformułowane stereotypy są odporne na zmianę pod wpływem nowej informacji. Ważne jest, by zauważyć, że stereotypizowanie niekoniecznie jest tylko emocjonalne i nie musi prowadzić do

zamierzonych aktów obrażania. Często stereotypizowanie jest wyłącznie sposobem na uproszczenie naszego spojrzenia na świat — i do pewnego stopnia wszyscy to robimy. Dla przykładu, Gordon Allport (1954) określił stereotypizowanie jako „prawo najmniejszego wysiłku". Według Allporta świat jest dla nas po prostu zbyt skomplikowany, by mieć wysoce zróżnicowane postawy w odniesieniu do wszystkiego. Zamiast tego maksymalizujemy czas i energię przeznaczone na

poznawanie, tworząc eleganckie, adekwatne postawy wobec niektórych obiektów, podczas gdy spostrzegając ludzi, polegamy na prostych, szkicowych przekonaniach. (Powinno ci to przypomnieć różnorodne oblicza spostrzegania społecznego, które omówiliśmy w rozdziale 4). Uwzględniając naszą ograniczoną zdolność do przetwarzania informacji, rozsądne jest to, że ludzie zachowują się jak „oszczędzający na poznawaniu", wykorzystując skróty poznawcze i stosując pewne praktyczne reguły podczas prób zrozumienia innych (Fiske, 1989; Jones, 1990; Taylor, 1981). Dopóki powstały w ten sposób stereotyp wynika z doświadczenia i jest generalnie adekwatny, dopóty może być przystosowawczą, uproszczoną metodą radzenia sobie ze złożonymi zjawiskami. Z drugiej jednak strony, jeśli stereotyp uniemożliwia dostrzeżenie indywidualnych różnic w obrębie grupy ludzi, to jest nieprzystosowawczy, szkodliwy i potencjalnie obraźliwy.


Stereotypy, atrybucja a płeć. Szczególnie wyraźna stereotypizacja występuje w odniesieniu do ról związanych z płcią. Na przykład kobiety prawie powszechnie są spostrzegane jako genetycznie bardziej poddające się wychowaniu i mniej asertywne niż mężczyźni. Jak wskazują Alice Eagły i Valerie Steffen (1984), takie spostrzeganie może odnosić się do roli — co oznacza, iż kobietom tradycyjnie przypisuje się rolę twórców domowego ogniska. Zjawisko sięga jeszcze głębiej. W jednym z eksperymentów lekarkę o bardzo znaczących osiągnięciach studenci spostrzegali jako

mniej kompetentną i mającąłatwiejszą drogę do sukcesu niż odnoszących sukcesy lekarzy (Feldman-Summers, Kiesler, 1974). Natomiast studentki widziały to odmiennie: choć spostrzegały lekarzy i lekarki jako jednakowo kompetentnych, to mężczyzn spostrzegały jako tych, którzy mniej się przy tym napracowali. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety przypisywali lekarkom silniejszą motywację. Należy zauważyć, iż przypisywanie kobietom wysokiego stopnia motywacji może być

jednym ze sposobów dawania do zrozumienia, że są one mniej uzdolnione niż mężczyźni (np. „Ona nie jest zbyt bystra, ale bardzo się stara"). Prześledźmy podobne badanie wykonane przez Kay Deaux i Tima Emsweilera (1974), w którym stwierdzili oni, że jeżeli stereotyp seksualny jest wystarczająco silny, to nawet członkowie grupy, która jest nim obdarzona, są skłonni do przyjęcia go. W tym eksperymencie badanym pokazywano tak studentów, jak i studentki, którzy z powodzeniem wykonywali skomplikowane zadanie, a następnie proszono o wyjaśnienie, jak do tego doszło. Gdy mężczyzna odniósł sukces, to zarówno studenci, jak i studentki przypisywali jego osiągnięcie zdolnościom; natomiast, gdy sukces odniosła kobieta, studenci obu płci sądzili, że osiągnięcie to było głównie sprawą szczęścia. W kolejnych badaniach wykazano, że dziewczęta miały tendencję do zaniżania swych zdolności. O ile czteroletni chłopcy przypisywali sukces odniesiony w trudnym intelektualnie zadaniu swym zdolnościom, o tyle dziewczynki były skłonne

umniejszać własne osiągnięcia. Co więcej, eksperyment ten pokazał, że podczas gdy chłopcy nauczyli się chronić własne ego przez przypisywanie swych błędów brakowi szczęścia, to dziewczynki winę za swoje niepowodzenia przypisywały sobie (Nichols, 1975).


Atrybucje związane z płcią mogą działać w obie strony, co oznacza, iż od mężczyzn oczekuje się sukcesów, lecz kiedy im się nie powiedzie, traktowani są surowiej niż kobiety, którym się nie udało. Zostało to pokazane w eksperymencie przeprowadzonym przez Kay Deaux i Janet Taynor (1973), które dawały badanym do wysłuchania nagraną na taśmie rozmowę ze studentem college'u, kandydatem do uzyskania prestiżowego stypendium. Gdy kandydatowi dobrze poszło w czasie tego

wywiadu i był mężczyzną, to badani oceniali go jako bardziej kompetentnego niż kobietę, która wypadła równie dobrze. Jeśli jednak kandydat-student wypadł źle, oceniano go jako znacząco mniej kompetentnego niż studentkę, która również wypadła źle. Podsumowując badania nad stereotypami płci, należy sformułować wniosek, iż społeczność jest szczególnie czuła na niepowodzenia mężczyzn i wyraźnie powściągliwa, gdy powiedzie się kobiecie. Mówiąc dokładniej — ponieważ

w naszej społeczności od mężczyzn oczekuje się sukcesów, są oni traktowani surowiej, gdy ich nie odnoszą. Ponieważ zaś od kobiet nie oczekuje się sukcesów, to gdy je odnoszą, są spostrzegane przez innych (i przez siebie) albo jako wyjątkowe osoby, o szczególnie wysokim poziomie motywacji albo, po prostu, jako mające dużo szczęścia. Gdy kobietom się nie powiedzie, są traktowane znacznie bardziej wyrozumiale, gdyż jeśli nie oczekuje się wiele od danej osoby, to jak można surowo oceniać jej niepowodzenie.


Dyskryminacja: komponent behawioralny


dyskryminacja: nie usprawiedliwione, negatywne lub krzywdzące działanie skierowane przeciwko członkowi danej grupy, wyłącznie dlatego, iż do niej należy


Doszliśmy do ostatniego składnika uprzedzeń: gdy przekonania są przekładane na działanie. W tym przypadku stereotypowe przeświadczenia, powiązane z negatywnymi reakcjami emocjonalnymi, zostają przekształcone w krzywdzące traktowanie albo nawet w przemoc, innymi słowy, w dyskryminację, określaną jako nie usprawiedliwione negatywne lub szkodliwe działanie skierowane przeciwko członkom jakiejś grupy tylko dlatego, że do niej należą. Doskonałym przykładem

dyskryminacji jest badanie przeprowadzone przez Charlesa Bonda i współpracowników (1988), którzy postanowili porównać sposób leczenia czarnych pacjentów z leczeniem białych w szpitalu psychiatrycznym prowadzonym przez wyłącznie biały personel. Wyniki zostały przedstawione na rycinie 13.1. Badacze prześledzili dwie, najczęściej przez personel stosowane metody radzenia sobie z furiackimi zachowaniami pacjenta: a) zamykanie w izolatce; b) krępowanie pacjenta kaftanem bezpieczeństwa i przymusowe aplikowanie mu środków uspokajających. Analiza akt choroby w okresie osiemdziesięciu pięciu dni ujawniła, że metoda surowsza — krępowanie fizyczne i działanie chemiczne — była wobec czarnych pacjentów stosowana blisko cztery razy częściej niż wobec białych. Wystąpiło to mimo zasadniczego braku różnic w liczbie ataków u jednych i drugich pacjentów. Co więcej, takie dyskryminacyjne traktowanie występowało, choć czarni pacjenci kierowani na leczenie byli na ogół diagnozowani jako mniej pobudliwi niż pacjenci biali. Badanie to doprowadziło do istotnego pozytywnego faktu: po kilku tygodniach udało się przezwyciężyć istniejące stereotypy. Personel w końcu dostrzegł, że czarni i biali pacjenci nie różnią się w swoich zachowaniach i zaczął traktować wszystkich jednakowo. Mimo że powyższe ustalenie jest zachęcające, to jednak całościowa wymowa badania jest równie jasna jak żenująca: istniejące stereotypy prowadziły do niezasłużonego, surowszego na początku, traktowania czarnych pacjentów przez wyszkolony personel. Jednocześnie fakt, że rzeczywistość przezwyciężyła stereotyp, jest zasługą profesjonalizmu personelu, ponieważ, jak zobaczymy, w większości

przypadków nie jest łatwo zmienić głęboko zakorzenione uprzedzenia, stereotypy i dyskryminację.


RYCINA 13.1. Stosowanie krańcowych ocen skierowanych przeciwko czarnym pacjentom chorym psychicznie. W ciągu pierwszych 30 dni leczenia wydawało się, że należy założyć, iż czarni są bardziej pobudliwi niż biali (zaczerpnięto z: Bond i in., 1988)




Co powoduje uprzedzenia


Skąd się biorą uprzedzenia? Czy jest to element biologicznego mechanizmu promującego przetrwanie rodziny, szczepu czy rasy i służącego wyrażaniu wrogości wobec obcych? Jak zauważono w rozdziale 11, socjobiologowie sugerują, że wszystkie organizmy mają tendencję do preferowania osobników podobnych genetycznie oraz wyrażania strachu i nienawiści wobec organizmów niepodobnych, nawet gdyby te ostatnie nie uczyniły im nigdy nic złego (Rushton, 1989; Trivers, 1985). A może odwrotnie, to nasza kultura (np. rodzice, rówieśnicy, społeczność lokalna i środki masowego przekazu) uczy nas wyodrębniania negatywnych jakości i przypisywania ich ludziom, którzy są inni niż my? Psychologowie i socjologowie wiedzą, że uprzedzeń łatwo się nauczyć i że dzieci skłaniają się do podtrzymywania tych samych tendencyjnych postaw, co ich rodzice. Mimo że możemy przejawiać biologicznie odziedziczone skłonności, które predysponują nas do tendencyjnych zachowań, to nikt nie ma pewności, czy takie uprzedzenia są elementem

biologicznego wyposażenia. Wiemy, że nie da się ich sprowadzić do takich oczywistych biologicznie czynników, które nas różnią, jak rasa czy płeć; istnieją one również u ludzi biologicznie podobnych, którzy mają nieco odmienne wierzenia religijne — na przykład, jak protestanci i katolicy w Irlandii Północnej. Prawdę mówiąc, uprzedzenia można zaszczepić nawet u uczniów w odniesieniu do takich trywialnych różnic, jak kolor oczu, długość włosów czy styl ubierania się. Przyjrzyjmy się niektórym przyczynom uprzedzeń. W późnych latach sześćdziesiątych nauczycielka uczniów z trzeciej klasy szkoły w Riceville ze stanu Iowa, Jane Elliot, uświadomiła sobie, że jej uczniowie nie mają tak naprawdę pojęcia, co to jest rasizm albo uprzedzenie. Wszystkie dzieci żyły w rolniczym stanie Iowa, wszystkie były białe i były katolikami. W jaki sposób Elliot mogła nauczyć ich, czym jest odczucie, że jest się dyskryminowanym i obiektem stereotypizowania? Pewnego dnia Elliot podzieliła klasę według koloru oczu. Powiedziała swoim uczniom, że ludzie o jasnych oczach są lepsi od tych o oczach ciemnych — są bystrzejsi, milsi, bardziej prawdomówni i tak dalej. Ciemnookie dzieci musiały zakładać specjalne kołnierze, tak że zawsze można je było rozpoznać jako należące do gorszej grupy. Uczniowie o jasnych oczach mogły się dłużej bawić na przerwach, w stołówce mogły

dostać dokładkę, częściej były chwalone na lekcjach. W jaki sposób zareagowały dzieci? W czasie krótszym niż pół godziny Elliot stworzyła w swej klasie mikrokosmos społeczności: społeczność z uprzedzeniami. Podczas gdy wcześniej dzieci tworzyły współpracującą, spójną grupę, od tego momentu klasa została naprawdę podzielona. Uczniowie dominujący, o jasnych oczach, naśmiewali się z kolegów o oczach ciemnych, nie chcieli się z nimi bawić, skarżyli na nich nauczycielowi, wymyślali wciąż nowe ograniczenia i kary, a nawet zaczynali z nimi walkę na pięści na szkolnym boisku. Dzieci „gorsze", o oczach ciemnych, były przygnębione i zdemoralizowane. Tego dnia znacząco gorzej wykonywały zadania szkolne. Stały się cieniami swych poprzednich szczęśliwych Ja. Następnego dnia Elliot uruchomiła nowe stereotypy dotyczące koloru oczu. Powiedziała, że popełniła omyłkę — w rzeczywistości to ludzie o oczach ciemnych są lepsi. Kazała dzieciom o

ciemnych oczach przekazać kołnierzyki dzieciom o oczach jasnych. Zrobiły to z radością. Karta się odwróciła i teraz uczniowie o ciemnych oczach triumfowali. Rankiem trzeciego dnia Elliot wyjaśniła dzieciom, że uczono ich o uprzedzeniach i dyskryminacji i o tym, jak to jest być w społeczeństwie człowiekiem o innym kolorze skóry. Dzieci omówiły dwudniowe doświadczenie i bez trudności zrozumiały, o co tu chodziło. Elliot spotkała się później ze swoimi uczniami z owej klasy, gdy mieli już po około dwadzieścia lat. Ich wspomnienia dotyczące tego doświadczenia były wciąż żywe — wszyscy stwierdzili, że wywarło ono olbrzymi wpływ na całe ich życie. Czuli, iż są mniej uprzedzeni i bardziej świadomi dyskryminowania innych, a zawdzięczali to doświadczeniu, które przeprowadziła nauczycielka.


Sposób, w jaki myślimy: poznawanie społeczne


W myśl naszego pierwszego wyjaśnienia przyczyną uprzedzeń jest niewątpliwie uboczny efekt sposobu, w jaki przetwarzamy i organizujemy informację — inaczej mówiąc, jest to ciemna strona ludzkiego poznawania społecznego (zgodnie z ustaleniami poczynionymi w rozdziale 4). Nasza tendencja do kategoryzowania i grupowania informacji w schematy, wykorzystywane następnie do interpretowania nowej lub niezwykłej informacji, do polegania na potencjalnie nieprawdziwych

heurystykach (skrótach w procesie myślenia) i do uzależniania się od tego, co jest często wadliwym procesem pamięci — wszystkie te przejawy poznawania społecznego mogą prowadzić do tworzenia negatywnych stereotypów i uzasadnienia dyskryminacji.


Kategoryzacja społeczna: my a oni. Pierwszym krokiem na drodze tworzenia uprzedzeń jest wykreowanie grup — to znaczy zaklasyfikowanie pewnych ludzi do grupy cechującej się określonymi właściwościami, innych zaś do takiej, która ma odmienne cechy. Wiodącym wątkiem naszego poznawania społecznego jest właśnie kategoryzacja — grupowanie bodźców podobnych i przeciwstawianie im bodźców od nich różnych (Rosch, Lioyd, 1978; Taylor, 1981; Wilder, 1986). Sens naszemu światu fizycznemu nadajemy na przykład poprzez taksonomiczne grupowanie zwierząt i ludzi; sens światu społecznemu nadajemy, grupując ludzi według płci, narodowości,

przynależności etnicznej i tak dalej. Nie reagujemy na każdy bodziec, z którym się zetkniemy, jak na nowy i całkowicie nie znany. Jesteśmy raczej skłonni polegać na spostrzeżeniach dotyczących podobnych bodźców w przeszłości, które pomagają nam określić, jak zareagować na ten szczególny bodziec (Andersen, Klatzky, 1987). Z tego powodu kategoryzacja społeczna jest zarówno użyteczna, jak i niezbędna; niemniej ten prosty proces poznawczy ma głębokie implikacje. Uczniowie pogrupowani przez Jane Elliot według koloru oczu zaczęli działać w sposób

zróżnicowany, oparty na tej społecznej kategoryzacji. Dzieci o oczach jasnych, owa nadrzędna grupa, trzymały się razem i aktywnie lansowały i wykorzystywały swój wysoki status i władzę w klasie. Uformowały grupę własną, a więc tą, z którą jednostka się identyfikuje i której członkiem się czuje. Dzieci o jasnych oczach spostrzegały swoich kolegów o oczach ciemnych jako osoby z zewnątrz — inne i gorsze. Dla dzieci o oczach jasnych te z ciemnymi były grupą obcą, określaną jako ta, z którą jednostka się nie identyfikuje. Kurt Vonnegut wspaniale uchwycił tę koncepcję w swej powieści Kocia kołyska. Pewna kobieta odkrywa, że osoba, którą przypadkowo spotkała na pokładzie samolotu, pochodzi z Indiany. Natychmiast nawiązuje się między nimi pewna wspólnota: — Mój Boże! — zawołała — czy pan pochodzi z Indiany? Przyznałem, że tak. — Ja też pochodzę z Indiany — pisnęła radośnie. — Nie trzeba się tego wstydzić. — Nie wstydzę się tego i nie spotkałem człowieka, który by się tego wstydził — powiedziałem. (Przełożył Lech Jęczmyk)


Jaki mechanizm tworzy tę stronniczość wobec grupy własnej — to znaczy pozytywne uczucia i wyróżniające traktowanie ludzi, których określiliśmy mianem członków własnej grupy, a negatywne uczucia i niesprawiedliwe traktowanie innych po prostu dlatego, że określiliśmy ich jako należących do grupy obcej? Brytyjski psycholog społeczny, Henri Tajfel (1982), uważał, że zasadniczo podstawowym motywem jest samoocena: jednostki poszukują potwierdzenia swej samooceny przez identyfikowanie się ze specyficznymi grupami społecznymi. Wzmocnienie samooceny może nastąpić tylko wówczas, gdy jednostka spostrzega je jako nadrzędne wobec innych grup. Tak więc członkom Ku-Klux-Klanu nie wystarczy wiara, że powinna istnieć segregacja rasowa. Muszą się jeszcze utwierdzać w przeświadczeniu, że biali są rasą dominującą. By odkryć czytelne, jednoznaczne mechanizmy kierujące tym zjawiskiem, Tajfel i jego współpracownicy stworzyli pewne całości, które nazwali grupami minimalnymi (Tajfel, 1982; Tajfel, Bili, 1974; Tajfel, Turner, 1979). W tych eksperymentach z zupełnie obcych sobie ludzi formowano grupy, stosując kryteria najbardziej trywialne z możliwych do wyobrażenia. Na przykład, w jednym z nich badani obserwowali rzut moneta, gdzie orzeł losowo przydzielał ich albo do grupy X, albo do W. W innym badanych proszono najpierw o wyrażenie opinii dotyczącej artystów, o których nigdy nie słyszeli, a następnie byli losowo przydzielani do grupy, którą określano albo jako „styl Klee", albo jako „styl Kandinsky ego", rzekomo na podstawie ich malarskich preferencji.


grupa własna: grupa, z którą jednostka się identyfikuje i czuje się jej członkiem

grupa obca: grupa, z którą jednostka się nie identyfikuje stronniczość wobec grupy własnej: szczególnie pozytywne odczucia i uprzywilejowane traktowanie ludzi, których określamy jako część naszej własnej grupy, negatywne zaś odczucia i nieuczciwe traktowanie innych tylko dlatego, że określiliśmy ich jako należących do grupy obcej

grupy minimalne: nic nie znaczące grupy utworzone przez zgrupowanie obcych ludzi na podstawie trywialnych kryteriów; jednak owo minimalne członkostwo nadal przejawia się w stronniczości wobec grupy własnej


W badaniach Tatcla uderza to, że chociaż badani przed eksperymentem się nie znali, a w jego trakcie nie wchodzili ze sobą w interakcję, to zachowywali się tak, jakby ktoś, komu przydzielono to samo nic nie znaczące miano, był ich bliskim przyjacielem lub członkiem rodziny. Bardziej lubili członków własnej grupy; oceniali ich jako mających przyjemniejsze osobowości i lepiej pracujących niż członkowie grup obcych. Co jednak najbardziej zaskakujące — oferowali więcej pieniędzy i innych nagród tym, których przydzielono do tej samej grupy, i czynili to w sposób dość wrogi, wręcz bandycki — to znaczy, gdy dano im swobodny wybór, wówczas skłaniali się do przyznania sobie dwóch dolarów, gdy oznaczało to, że członkowie grupy obcej otrzymają tylko po dolarze, zamiast przyznać sobie trzy dolary, gdyby prowadziło to do tego, że członkowie grupy obcej otrzymaliby cztery (Abrams i in., 1990; Brewer, 1979; Oakes, Turner, 1980; Wilder, 1981).


Mówiąc krótko, nawet gdy powody zróżnicowania są minimalne, to będąc członkiem własnej grupy, pragniesz pokonać członków grupy obcej, traktując ich niesprawiedliwie, ponieważ taka taktyka służy budowaniu własnej samooceny. Kiedy twoja grupa zwycięża, wzmaga to u ciebie uczucie dumy i identyfikację z nią. Nasze okazjonalne obserwacje wskazują na przykład, że znacznie częściej powiewano flagami oraz paradowano, a politycy chętniej wygłaszali patriotyczne przemówienia po zwycięskiej wojnie przeciwko Irakowi niż po znacznie mniej chlubnej wojnie w

Wietnamie. W bardziej systematycznej obserwacji Robert Cialdini i jego współpracownicy (1976) policzyli po prostu liczbę koszulek z nadrukiem symbolu college'u oraz przepoconych dresów włożonych w poniedziałek po zakończeniu rozgrywek amerykańskiego futbolu w siedmiu uniwersytetach, które traktują futbol bardzo poważnie: Arizona State, Louisiana State, Notre Damę, Michigan, Ohio State, Pittsburgh i University of Southem California. Wyniki? Zgadłeś: studenci byli bardziej skłonni wkładać odzież ze znakami uniwersytetu po zwycięstwie niż po porażce. Poza stronniczością wobec własnej grupy istnieje również inna konsekwencja kategoryzacji społecznej: spostrzeganie jednorodności grupy obcej (Linville, Fischer, Salovey, 1989; Ouattrone, 1986). Jest to znane przekonanie, że „oni wszyscy są tacy sami", z którym niewątpliwie spotkaliście się wcześniej. Członkowie grupy własnej są skłonni spostrzegać członków grupy obcej jako bardziej

jednorodnych niż są oni naprawdę, jak również jako bardziej jednorodnych niż członkowie grupy własnej. Czy twój college ma rywala (np. w sporcie lub na gruncie akademickim)? Jako członek grupy własnej prawdopodobnie umieszczasz swoją instytucję wyżej niż jednostkę z wami rywalizującą (by podwyższać i chronić swą samoocenę) i prawdopodobnie spostrzegasz studentów rywalizującej uczelni jako bardziej podobnych do siebie (np. jako osoby danego typu) niż studentów własnej uczelni. George Ouattrone i Edward E. Jones (1980) przebadali to zjawisko, wykorzystując rywalizujące z sobą uniwersytety: Princeton i Rutgers.


jednorodność grupy obcej: spostrzeganie tych, którzy należą do grupy obcej, jako bardziej do siebie podobnych (jednorodnych) niż w rzeczywistości, a zarazem bardziej do siebie podobnych niż członkowie grupy własnej


RYCINA 13.2. Sądy dotyczące członków grupy własnej i grupy obcej. Po obejrzeniu na filmie osoby dokonującej wyboru między dwoma alternatywnymi rozwiązaniami badanych proszono o ocenienie, jaki procent studentów z ich uczelni (grupa własna) i tych z uczelni rywalizującej (grupa obca) dokonałby takiego samego wyboru. Stwierdzono stronnicze spostrzeganie jednorodności grupy obcej: studenci wyżej szacowali jednorodność członków grupy obcej (większe podobieństwo) niż własnej (zaczerpnięto z: Ouattrone, Jones, 1980)


Rywalizacja między nimi toczy się na polu sportowym, w dziedzinie osiągnięć akademickich, a nawet świadomości klasowej, jako że Princeton jest szkołą prywatną, Rutgers zaś państwową. Badani mężczyźni oglądali sfilmowane na taśmie wideo sceny, w których trzech młodych ludzi proszono o podjęcie decyzji — na przykład, w jednej z nich eksperymentator pytał owego człowieka, czy woli słuchać muzyki rockowej czy klasycznej. Badanym mówiono, że osoba na filmie była studentem odpowiednio Princeton albo Rutgers; tak więc, dla niektórych sfilmowany był członkiem grupy własnej, a dla innych obcej. Zadaniem badanych było przewidzieć, co wybierze osoba sfilmowana. Po obejrzeniu osoby dokonującej wyboru (np. muzyka rockowa czy klasyczna) proszono o oszacowanie, jaki procent studentów tej uczelni dokonałby takiego samego wyboru. Czy te przewidywania zmieniały się zależnie od tego, czy osoba sfilmowana należała do grupy własnej czy obcej? Jak pokazuje rycina 13.2, wyniki potwierdzają hipotezę o spostrzeganiu jednorodności grupy obcej: gdy sfilmowany był członkiem grupy obcej, badani sądzili, że jego

działanie pozwalało trafniej przewidywać wybór jego kolegów niż wówczas, gdy był on członkiem grupy własnej (studentem ich własnej uczelni). Innymi słowy, jeśli wiesz cokolwiek o jednym z członków grupy obcej, to jesteś bardziej skłonny sądzić, iż wiesz coś o pozostałych. Wiedza o członku grupy własnej nie jest tak diagnostyczna; wiesz wszakże, jak odmienni i niepowtarzalni są jej członkowie (Judd, Park, 1988; Park, Rothbart, 1982).


Błąd logiczny. Każdy, kto kiedykolwiek próbował dyskutować z ludźmi przejawiającymi głęboko zakorzenione uprzedzenie do jakiejś grupy, wie, jak trudno jest zmienić ich sposób myślenia. Nawet ci, którzy zwykle są wrażliwi i rozsądni, stają się odporni na racjonalne, logiczne argumenty, jeżeli sprawa dotyczy obiektu ich uprzedzeń. Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze, głównym czynnikiem jest emocjonalny składnik postaw, który powoduje, że osoba uprzedzona jest odporna na argumentację; jak dobrze wiesz, logiczne argumenty przeciwstawione emocjom nie działają zbyt efektywnie. Trudność w stosowaniu argumentów w celu zmiany tendencyjnej postawy jest pięknie zilustrowana przez Gordona Allporta w jego przełomowej książce The naturę ofprejudice (1954). Allport przedstawia dialog między Panem X i Panem Y:

Pan X: Kłopot z Żydami polega na tym, że dbają oni wyłącznie o własną grupę.

Pan Y: Ale wyniki kampanii na rzecz potrzebujących pokazują, że dają w porównaniu z innymi więcej datków na rzecz potrzebujących niż nie-Żydzi.

Pan X: Znaczy to, że zawsze usiłują kupić przychylność i wtrącać się w sprawy chrześcijan. Nie myślą o niczym więcej, tylko o pieniądzach; to dlatego wśród Żydów jest tak wielu bankierów.

Pan Y: Jednak ostatnie badania wskazują, że procent Żydów zajmujących się bankowością jest marginalny, daleko mniejszy niż procent nie-Żydów.

Pan X: To jest właśnie to; nie zajmują się prawdziwym biznesem; pracują albo w przemyśle filmowym, albo prowadzą nocne kluby. (Allport, 1954, s. 13-14)


Umysł bigota jest jak źrenica oka: im więcej na nią rzucisz światła, tym bardziej się zamknie. — Oliver Wendell Holmes, Jr„ 1901


Ponieważ przekonania Pana X o Żydach mają emocjonalny charakter, nie czuje się szczególnie związany zwykłymi ograniczeniami logicznej dyskusji. W konsekwencji uprzedzony Pan X stwierdza: „Nie mów mi o faktach; ja już się zdecydowałem". Nie czyni prób, by odeprzeć istotne wyniki badań podnoszone przez Pana Y. Albo zniekształca fakty dla wsparcia swej nienawiści do Żydów, albo ignoruje je i po prostu inicjuje nowy obszar ataku. Tendencyjna postawa pozostaje nie naruszona, mimo że odnoszące się do sprawy argumenty Pana X, od których zaczynał dyskusję,

leżą teraz w strzępach u jego stóp. Po drugie, poznawczy komponent tendencyjnej postawy sam w sobie stwarza trudności osobie, która usiłuje zredukować czyjeś uprzedzenia, ponieważ jak wskazywaliśmy we wcześniejszych rozdziałach, postawa narzuca sposób, w jaki przetwarzamy istotną informację o obiektach tych postaw. Nikt z nas nie jest stuprocentowo wiarygodny, gdy przychodzi do przetwarzania informacji społecznej, która jest dla nas istotna; z powodu sposobu, w jaki pracuje ludzki mózg, nie mamy po prostu możliwości obiektywnego określania zdarzeń. Tak

więc ci, którzy posiadają specyficzne opinie (albo schematy) na temat określonych grup, będą przetwarzali informację o nich w inny sposób niż w odniesieniu do pozostałych. Dokładnie mówiąc, informacji zgodnej z ich wyobrażeniami poświęcą więcej uwagi, będą ją powtarzać (albo przypominać sobie) częściej i stąd lepiej ją zapamiętywać niż tę, która jest niezgodna z ich wyobrażeniami (Bodenhausen, 1988; Bodenhausen, Lichtenstein, 1987; Dovidio, Evans, Tyler, 1986; 0'Sullivan, Durso, 1984; Wyer, 1988). Są to znane nam efekty schematycznego przetwarzania, które omówiliśmy w rozdziale 4. Odnosząc je do uprzedzeń, możemy stwierdzić, że jeżeli kiedykolwiek członek jakiejś grupy zachowuje się tak, jak tego od niego oczekujemy, to zachowanie jego potwierdza, a nawet utrwala nasz stereotyp. W ten sposób stereotypy stają się względnie niepodatne na zmianę; niezależnie od wszystkiego dowód ich poprawności leży już poza nimi — to znaczy, staje się nim efekt funkcjonowania naszych przeświadczeń.


Aktywizacja stereotypów. Stereotypy odzwierciedlają przekonania kulturowe — są one opisami ludzi należących do różnych grup obcych, które są szeroko znane wielu członkom społeczności. Nie jest nam obcy, na przykład, stereotyp kobiety kierowcy. Nawet jeśli nie uznajemy owych stereotypów, to o nich wiemy. Otóż, w serii badań przeprowadzonych na uniwersytecie w Princeton w okresie około trzydziestu lat proszono studentów o przypisanie cech członkom różnych grup etnicznych i narodowych (Gilbert, 1951; Karlins, Coffman, Walters, 1969; Katz, Brały, 1933).

Badani czynili to z łatwością i w znacznym stopniu zgadzali się ze sobą. Znali te stereotypy, nawet w odniesieniu do grup, co do których ich rzeczywista wiedza była bardzo nikła, na przykład na temat Turków. Rycina 13.3 pokazuje fragmenty rezultatów z lat 1933, 1951 i 1969. Zauważ, jak negatywne były stereotypy w roku 1933 i jak wraz z upływem czasu stawały się nieco bardziej pozytywne. Szczególnie interesujące w tych badaniach jest to, że badani w 1951 r. wyrażali niezadowolenie z konieczności wykonania tego zadania (nawiasem mówiąc, problem ten nie istniał w 1933 r.). W 1969 r. wielu badanych rezygnowało z określania rozmaitych grup, ponieważ nie akceptowali stereotypów; uczynili to dopiero po upewnieniu się, że dokonany przez nich wybór odzwierciedla stereotypy funkcjonujące w ich społeczności (i z tego powodu im znane), lecz nie ukazuje ich własnych przekonań (Karlins i in., 1969). Pojawia się tu interesujący problem związany z poznawaniem społecznym, a mianowicie jeśli znasz jakiś stereotyp, to czy wpłynie to na twoje

procesy poznawcze odnoszące się do osoby, która jest obiektem owego stereotypu, nawet jeśli ani go nie uznajesz, ani nie uważasz siebie za osobę uprzedzoną wobec danej grupy? Wyobraź sobie następującą sytuację: jesteś członkiem grupy, która ma ocenić daną osobę. Ktoś z twojej grupy formułuje negatywny, stereotypowy komentarz dotyczący tego człowieka. Czy wpłynie to na twój osąd tej osoby? Prawdopodobnie pomyślisz: „Zlekceważyłbym to zupełnie". Czy potrafiłbyś jednak

to zrobić? A może ten komentarz mógłby uruchomić w twoim umyśle wszystkie inne negatywne stereotypy i przekonania o ludziach z owej grupy i wpłynąć na twój sąd.


RYCINA 13.3. Niektóre z powszechnie znanych stereotypów podzielanych przez studentów uniwersytetu w Princenton. Zauważ ogólną stabilność oraz zmiany w stereotypach (zaczerpnięto z: Gilbert, 1951; Karlins, Coffman, Walters, 1969; Katz, Brały, 1933)


Jeff Greenberg i Tom Pyszczynski (1985) postanowili to sprawdzić. Mieli dwóch współpracowników, jednego białego i jednego czarnego, którzy inscenizowali wśród badanych dyskusję poświęconą energii nuklearnej. Dla połowy uczestników eksperymentu czarny członek debaty prezentował daleko lepsze argumenty i wyraźnie ją wygrał: dla drugiej części to biały uczestnik dyskusji wypadł zdecydowanie lepiej i wyraźnie wygrał. Badanych poproszono o ocenę umiejętności obu dyskutantów. Tuż przedtem jednak zastosowano zasadniczą manipulację

eksperymentalną.


RYCINA 13.4. Aktywizacja stereotypowych przekonań. Jeżeli byt wygłaszany uwłaczający komentarz pod adresem czarnego dyskutanta, wówczas zaktywizowano utajone stereotypy obserwatorów, które powodowały obniżanie oceny (zaczerpnięto z: Greenberg, Pyszczynski, 1985)


Współpracownik eksperymentatorów, funkcjonujący jako członek grupy, postępował trojako: a) wygłaszał rasistowskie uwagi dotyczące czarnego członka dyskusji: „Nic nie wskazuje, by to czarnuch wygrał dyskusję"; b) formułował nierasistowską opinię dotyczącą czarnego dyskutanta: „Nic nie wskazuje, by któryś z nich wygrał debatę"; c) nie czyniłżadnych komentarzy. Sądzono, że jeżeli badani, którzy słyszeli rasistowski komentarz, potrafią całkowicie go zignorować, to nie będą osądzać czarnego dyskutanta ani trochę inaczej, niż gdyby czynili to w innych warunkach

eksperymentalnych. Czy tak się stało? Dane przedstawione na rycinie 13.4 wyraźnie przeczą temu stwierdzeniu. Pozwalają one porównać szacowanie umiejętności czarnych i białych członków debaty, gdy odgrywali role przegrywających. Jak możesz stwierdzić, badani jednakowo oceniali umiejętności zarówno czarnych, jak i białych dyskutantów, gdy nie było żadnego komentarza; tak samo, gdy wygłaszano nierasistowską, niestereotypową opinię dotyczącą czarnego dyskutanta, był on oceniany jako tak samo przekonujący jak biały dyskutant. Jeśli jednak stereotyp rasowy został uruchomiony w umysłach badanych przez rasistowski komentarz, wówczas oceniali czarnego uczestnika dyskusji znacząco niżej niż badani w pozostałych grupach. Innymi słowy, ów uwłaczający komentarz aktywizował negatywne, stereotypowe przekonania o czarnych u badanych, którzy pod jego wpływem oceniali tego samego dyskutanta jako mniej kompetentnego. Wyniki te sugerują, że wszystko, co jest aktywizowane przez stereotyp, może mieć krańcowo odmienne konsekwencje dla sposobu spostrzegania poszczególnych członków grupy obcej. W jaki sposób działa proces aktywizacji? Patricia Devine (1989) wykonała fascynujące badania dotyczące tego, jak stereotypowe i tendencyjne przekonania wpływają na procesy poznawcze. Devine rozróżnia automatyczne przetwarzanie informacji i kontrolowane przetwarzanie informacji. Proces automatyczny to taki, nad którym nie mamy kontroli. Polega on na tym, że nawet jeśli lokujesz się bardzo nisko na skali uprzedzeń, z pewnością znasz pewne stereotypy, które istnieją w danej

kulturze, takie jak: „Czarni są wrogo nastawieni", „Żydzi są nastawieni materialistycznie" lub „Homoseksualiści są zniewieściali". Stereotypy te są uruchamiane w określonych warunkach — po prostu pojawiają się w naszym umyśle. Ponieważ proces ten jest automatyczny, nie możesz go kontrolować ani nie dopuścić do niego. Są ci znane te stereotypy i dlatego przychodzą ci na myśl, gdy — powiedzmy — spotykasz kogoś bądź oceniasz jakąś osobę. Jednakże ludzie, którzy nie są głęboko uprzedzeni, kontrolują te procesy tak, że potrafią stłumić bądź pominąć stereotypy. Na przykład, mogą sobie powiedzieć: „Hej, ten stereotyp nie jest sprawiedliwy — czarni nie są bardziej wrogo nastawieni niż biali. Ignoruj stereotypy dotyczące czyjegoś pochodzenia". Można więc rzec, iż teoria Patricii Devine sugeruje dwustopniowy model poznawczego przetwarzania informacji: przetwarzanie automatyczne dostarcza informacji — w tym przypadku stereotypu — natomiast

kontrolowane (lub świadome) przetwarzanie może je odpierać lub pomijać. Co się jednak dzieje, gdy jesteś zaabsorbowany, przygnębiony, roztargniony lub nie zwracasz na to większej uwagi? Możesz wtedy nie uruchomić owego kontrolowanego poziomu przetwarzania, co oznacza, że informacja dostarczona przez proces automatyczny — stereotyp — jest ciągle obecna w umyśle i nie zostaje odrzucona. Devine (1989) przebadała to dokładnie: stereotyp zostaje uruchomiony, gdy spotka się członka grupy obcej; można go uniknąć dzięki świadomemu przetwarzaniu — na

przykład, przez ludzi, którzy nie są uprzedzeni (patrz ryć. 13.5). Devine przeprowadziła na dużej liczbie studentów test na uprzedzenia i, zgodnie z jego wynikami, podzieliła badanych na grupy posiadające silne i słabe uprzedzenia. Wykazała następnie, że członkowie obu grup posiadają jednakową wiedzę dotyczącą stereotypów rasowych. Teraz przyszła kolej na test automatycznego i świadomego przetwarzania. W dalszej kolejności wyświetlała na ekranie słowa związane ze stereotypem (np. czarny, wrogi, leniwy, opieka społeczna) oraz słowa neutralne (np. jakikolwiek, co, powiedział) z taką szybkością, że znajdowały się one poniżej spostrzeżeniowej (kontrolowanej) świadomości badanych. Mówili coś, lecz nie byli pewni, co to znaczy, nie mieli możliwości identyfikowania słów. Jednakże słowa te były rozpoznawane dzięki ich automatycznemu przetwarzaniu. W jaki sposób Devine mogła to stwierdzić? Po wyświetleniu słów prosiła badanych o przeczytanie opowiadania o „Donaldzie" (nie wspominano o jego pochodzeniu etnicznym) i

przedstawienie swych wyobrażeń o bohaterze. Donald był opisany nieco ambiwąłentnie; pewne jego zachowania mogły być zinterpretowane zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Badani, którym wyświetlono słowa odzwierciedlające stereotyp czarnych Amerykanów, zinterpretowali zachowanie Donalda jako zdecydowanie bardziej negatywne niż ci, którym pokazano słowa neutralne. Tak więc dla jednej grupy uruchomiono negatywny stereotyp (uaktywniony nieświadomie przez automatyczne przetwarzanie); na zachowanie badanych wpływały wrogie i

negatywne określenia, bez udziału ich świadomości, na co wskazywała ich ocena charakteru Donalda. Ponieważ stereotypy te działały poza ich świadomą kontrolą poznawczą, biali studenci, którzy lokowali się nisko na skali uprzedzeń, byli tak samo pod wpływem kulturowych stereotypów (np., że czarni są wrogo usposobieni), jak studenci lokujący się wysoko na tej skali. W końcowej fazie eksperymentu Devine dawała studentom zadanie, które angażowało u nich świadome przetwarzanie: prosiła mianowicie o wymienienie wszystkich słów, o których myśleli, lub których używali, opisując czarnoskórych Amerykanów. Studenci o wysokim stopniu uprzedzenia

wymieniali znacznie więcej negatywnych określeń niż studenci o niskim stopniu uprzedzenia. Inaczej mówiąc, badani słabiej uprzedzeni stosowali świadome przetwarzanie, by usunąć negatywny stereotyp, i dzięki temu reagowali w sposób, który był wolny od jego wpływu. Przypominacie sobie gościa programu telewizji dziecięcej, który zwykł mawiać: „Włóżcie swoje czapeczki do myślenia"? Badania Patricii Devine wskazują, jak ważne jest, by wkładać czapeczkę do świadomego przetwarzania, a nie jedynie tę do przetwarzania automatycznego. Tylko w ten sposób możemy zwalczyć stereotypy, których wyuczyliśmy się, będąc członkami swej kultury.


Korelacja pozorna. Inną formą utrwalania myślenia stereotypowego przez poznawcze przetwarzanie jest zjawisko korelacji pozornej (Chapman, 1967). Mamy silną tendencję do odkrywania współzależności tam, gdzie one nie istnieją. Kiedy oczekujemy powiązania ze sobą dwóch zjawisk, to kompromitujemy się wierząc, że ono naprawdę istnieje, gdy w rzeczywistości go nie ma. W naszym społeczeństwie występuje wiele takich pozornych współzależności. Na przykład znane jest

powszechne przekonanie, że małżeństwa, które nie mogą mieć dzieci, będą je miały, gdy zdecydują się na adopcję — zapewne dlatego, że po adopcji nie odczuwają już strachu ani stresu.


RYCINA 13.5. Dwustopniowy model poznawczego przetwarzania stereotypów korelacja pozorna: tendencja do spostrzegania związków lub korelacji pomiędzy zdarzeniami, które nie są powiązane


RYCINA 13.6. Pozorna współzależność. Im mniej informacji posiadasz o grupie, tym bardziej jest prawdopodobne, że padniesz ofiarą pozornej zależności (zaczerpnięto z: Hamilton, Gifford, 1976)


Dlaczego? Jest to wyłącznie korelacja pozorna. Od czasu do czasu pozornie bezpłodnej parze rodzi się dziecko już po dokonaniu adopcji, jednak dzieje się to nie częściej niż w przypadku pozornie bezpłodnych par, które nie decydują się na adopcję. To pierwsze zdarzenie, z powodu swej jaskrawości, wywiera na nas po prostu większe wrażenie, tworząc w ten sposób pozorną współzależność (Gikmch, 1991). Co to wszystko ma wspólnego z uprzedzeniami i stereotypami? Pozorne współzależności mają tendencję do pojawienia się wówczas, gdy zdarzenia bądź ludzie wyróżniają się szczególną cechą, to znaczy, gdy wyróżniają się w rutynowej, typowej społecznej scenerii, do której się przyzwyczailiśmy (Hamilton, 1981; Hamilton, Gifford, 1976). Na przykład członkowie grup mniejszościowych, definiowani na podstawie przynależności rasowej, są odmienni z racji samej definicji, ponieważ jest ich mniej niż tych z grupy dominującej — w tym przypadku białych — obecnych w społeczności. Inne zbiorowości, które nie wyróżniają się ze względu na

liczebność — tak jak kobiety, które stanowią 50% ludności — mogą mimo to stać się odmienne lub wyróżniać się z powodu niestereotypowego zawodu albo talentu — jak na przykład kobieta jako członek Senatu Stanów Zjednoczonych. David Hamilton i Robert Gifford (1976) wykazali, że takie odmienności prowadzą do wytworzenia wiary w pozorną współzależność — związek między wyróżniającą się osobą, która jest obiektem, a zachowaniem, które przejawia. Owa pozorna współzależność jest następnie odnoszona do wszystkich członków wyróżnianej grupy. Hamilton i Gifford (1976) przedstawili badanym informację dotyczącą dwóch hipotetycznych grup ludzi: A i B. Zawierała ona w dwóch trzecich pozytywną, w jednej trzeciej zaś negatywną informację dla obu grup. Generalnie jednak, przedstawiono więcej informacji dotyczącej grupy A niż grupy B. Tak więc, mimo iż stosunek informacji pozytywnej i negatywnej był taki sam dla obu grup, to jednak dostarczono ponad dwukrotnie więcej informacji o grupie A niż o grupie B. Gdy badanych poproszono o ocenę, ile informacji obu rodzajów przedstawiono w odniesieniu do każdej grupy, przeceniali oni liczebność dwu najbardziej wyrazistych (najrzadszych) zmiennych, które ze sobą połączono — grupę B i niepożądane zachowanie. Rycina 13.6 ilustruje te zależności. Członkowie grupy B bardziej rzucali się w oczy, ponieważ rzadziej się pojawiali; niepożądane zachowanie stało się bardziej wyraziste, ponieważ rzadziej je obserwowano i dlatego dostrzeżono między nimi korelację pozorną. Jak to się ma do codziennego życia? Powiedzmy, że nie znasz wielu Żydów, toteż kontakt z jednym z nich jest dla ciebie zdarzeniem znaczącym. Żydzi w ogóle są dla ciebie ludźmi znaczącymi. Twój nowy znajomy jest brokerem. Kolejny Żyd, którego spotykasz, jest

pośrednikiem handlowym. Pomiędzy Żydami a pieniędzmi zostaje utworzona korelacja pozorna. Jeśli także znasz stereotyp, według którego są oni nastawieni materialistycznie, owa spostrzegana przez ciebie, a oparta na osobistych doświadczeniach współzależność wydaje się szczególnie wyraźna. W konsekwencji staniesz się bardziej skłonny dostrzegać w przyszłości przede wszystkim takie sytuacje, w których Żydzi będą wykazywać orientację materialistyczną; mniejszą zwrócisz uwagę na te, w których zachowają się odmiennie; będziesz zarazem mniej zauważał sytuacje, w których nie-Żydzi zachowują się materialistycznie. Nową informację przetworzysz zgodnie z dostrzeganą przez ciebie pozorną współzależnością, widząc to, co chcesz zobaczyć. Wzmocnisz także ową pozorną współzależność, utwierdzając się w przekonaniu, że stereotyp jest prawdziwy (Hamilton, Gifford, 1976; Hamilton, Sherman, 1989; Mullen, Johnson, 1988). Należy jednocześnie podkreślić, że pozorne współzależności są również budowane w znacznie bardziej pasywny sposób. Nie jest tu konieczne osobiste doświadczenie z ludźmi należącymi do wyróżniającej się grupy. Telewizja, gazety i inne środki masowej komunikacji budują pozorne współzależności, gdy opisują kobiety, mniejszości czy inne grupy w stereotypowych rolach (Busby, 1975; Friedman, 1977; McArthur, Resko, 1975).


Zmienianie stereotypowych przekonań. Całość tych rozważań poświęconych niebezpieczeństwom związanym z przetwarzaniem informacji wprowadziła cię zapewne w stan pewnego przygnębienia. W jaki sposób możesz skłonić ludzi do zmiany ich stereotypowych przekonań? Czy możliwe jest, by ten proces społecznego poznawania został przełamany? Jaki rodzaj informacji zdołałby odeprzeć stereotyp? Powiedzmy, że nasz najbliższy sąsiad przyswaja sobie dwa obraźliwe stereotypy, które są dla nas szczególnie dokuczliwe: sądzi, że profesorowie są leniwi, ą czarnoskórzy oraz pochodzący z Azji Amerykanie nie są patriotami. Co by się stało, gdybyśmy dostarczyli mu dowodów na to, że takie stereotypy są nieprawdziwe? Na przykład, gdybyśmy pokazali mu dane oparte na obserwacji 27 000 wybranych losowo profesorów z całego kraju, które by wykazywały, że profesorowie pracują pięćdziesiąt cztery godziny w tygodniu? Co by się stało, gdyby mu przypomnieć, że generał Colin Powell, poprzedni szef Połączonych Sztabów i najbardziej wpływowa, z wojskowego punktu widzenia, osoba w kraju, jest czarnoskórym Amerykaninem

oraz że jednostka wojskowa, która w czasie drugiej wojny światowej otrzymała najwięcej odznaczeń, była złożona wyłącznie z Amerykanów pochodzenia azjatyckiego? Czy te informacje zmieniłyby stereotyp naszego sąsiada?


model buchalteryjny: informacja niezgodna ze stereotypem, prowadząca do przekształcenia tego stereotypu

model przekształceniowy: informacja niezgodna ze stereotypem, prowadząca do radykalnej zmiany stereotypu

model wykształcania stereotypu niższego rzędu: informacja niezgodna ze stereotypem, prowadząca do stworzenia stereotypu niższego rzędu, w celu przyswojenia tej informacji, bez konieczności zmieniania początkowego stereotypu


Według Renee Webber i Jennifer Crocker (1983) zależy to od tego, w jaki sposób zostaje przedstawiona owa niezgodna z przekonaniem informacja. Webber i Crocker proponują trzy możliwe teorie czy modele umożliwiające zmianę stereotypowych przekonań: a) model buchalteryjny, w ramach którego każdy fragment informacji zaprzeczającej zmienia stereotyp; b) model przekształceniowy, gdy to stereotyp ulega radykalnej zmianie pod wpływem silnej, wyrazistej informacji; c) model wykształcania stereotypu niższego rzędu, gdy stereotypy podporządkowane albo subkategorie tworzone są w celu wchłonięcia informacji zaprzeczającej. By się przekonać, który z tych modeli jest skuteczny, Webber i Crocker (1983) przeprowadziły wiele eksperymentów. Przedstawiły badanym informację niezgodną z ich stereotypami dwóch grup

zawodowych — bibliotekarzy i prawników. W ramach jednego z warunków eksperymentalnych badani otrzymywali informację w stylu buchalteryjnym, gdzie fakty zaprzeczające były podawane kolejno po sobie. Inna grupa otrzymywała informację przekształcającą, a więc taką, która silnie zaprzeczała ich stereotypowi. Ostatnia część badanych otrzymywała informację, która mogła doprowadzić do wytworzenia stereotypu niższego rzędu. Czy te trzy style podawania informacji zaprzeczającej wpłynęły na zmianę stereotypów? Webber i Crocker (1983) ustaliły, że buchalteryjny styl podawania informacji oraz styl prowadzący do tworzenia stereotypów niższego rzędu osłabiły posiadane przez badanych stereotypy, natomiast nie miała takiej mocy informacja przekształcająca. Dlaczego? Oto, co się zdarzyło. Kiedy rozpowszechniono informację niezgodną ze stereotypem, pokazując, że wielu członków grupy zaliczonych do danej kategorii ma cechy nie pasujące do stereotypu, to badani zastosowali strategię buchalteryjną i stopniowo zmieniali swe przekonania. Innymi słowy, gdyby nasz sąsiad uwierzył, że wielu profesorów pracuje pięćdziesiąt cztery godziny tygodniowo, to ostatecznie, choć powoli, doprowadziłoby to do odrzucenia jego wcześniejszego spostrzeżenia, że profesorowie są leniwi. Jeśli natomiast taka niezgodna z posiadanym przez niego stereotypem cecha dotyczyłaby jedynie paru jednostek z danej grupy, wówczas badani zastosowaliby model wykształcania stereotypu niższego rzędu. Inaczej mówiąc, gdyby nasz sąsiad poznał niezaprzeczalne fakty potwierdzające patriotyzm generała Powella, doprowadziłoby to do utrwalenia starego stereotypu o czarnoskórych Amerykanach oraz wytworzenia stereotypu niższego rzędu, według zasady, że „może istnieć parę wyjątków, jak Colin

Powell"; w ten sposób generał Powell staje się dobrze znanym wyjątkiem potwierdzającym regułę, pozostawiając oryginalny stereotyp całkowicie nietknięty. Wreszcie, podejście mówiące o przemianie zwyczajnie nie działa: jeden fakt dotyczący grupy obcej jako dowód przeciwko stereotypowi nie był po prostu dostatecznie silny, by zmienić przekonanie ludzi — co cię zapewne nie dziwi, uwzględniwszy wcześniejsze omówienie procesów społecznego poznawania. Podkreślić należy natomiast dwa fakty: a) do pewnego stopnia wszyscy stereotypizujemy innych — jest to oszczędność w procesie poznawania; b) postawy emocjonalne są oporniejsze wobec zmiany niż nieemocjonalne. Sprawia to, iż silnie uprzedzona osoba angażuje się w proces stereotypizacji głębiej, bardziej całościowo niż reszta. Wówczas tendencyjne postawy stają się fortecami — czy jeśli wolisz, zamkniętymi obiegami poznawania — i fortece te drastycznie redukują efektywność logicznego argumentu lub zaprzeczającej informacji.


Sposób, w jaki przypisujemy znaczenie: tendencyjność atrybucji


Jak pokazywaliśmy w rozdziale 5, ludzie i sytuacje, z którymi się spotykamy w naszym społecznym świecie, nie są opisywane za pomocą neonów, które mówią nam wszystko to, co chcielibyśmy o nich wiedzieć. Zamiast tego musimy polegać na jednym elemencie społecznego poznawania — procesach atrybucyjnych — by rozstrzygnąć, dlaczego ktoś zachowuje się tak, a nie inaczej. Tak jak tworzymy atrybucje, by nadać sens czyjemuś zachowaniu, tak również tworzymy atrybucje dotyczące całych grup ludzi. Jak się przekonasz, tendencyjność atrybucyjna, o której mówiliśmy w rozdziale 5, wróci, by straszyć nas w daleko bardziej szkodliwej i niebezpiecznej postaci: uprzedzeń i dyskryminacji.


Wyjaśnienia odwołujące się do dyspozycji i sytuacji. Jedną z przyczyn, dla których stereotypy są tak podstępne i trwałe, jest ludzka skłonność do atrybucji z dyspozycji — to znaczy skwapliwość, z jaką formułujemy wniosek, że czyjeś zachowanie jest spowodowane cechami osobowości, a nie, że może równie dobrze wynikać z czego innego: jakichś elementów sytuacji. Jest to znany nam podstawowy błąd atrybucji, który omówiliśmy w rozdziale 5. Choć przypisywanie odpowiedzialności za zachowanie dyspozycjom ludzi jest często słuszne, to jednak jest ono kształtowane również przez siły sytuacyjne. Z tego powodu nadmierne poleganie na atrybucjach z dyspozycji prowadzi często do pomyłek atrybucyjnych. Słyszymy, że Dawn czyni obrażliwą uwagę dotyczącą Kristen i tworzymy na tej podstawie atrybucje odwołującą się do jej dyspozycji: że jest niegrzeczną, arogancką osobą. Czyniąc tak, nie bierzemy pod uwagę tego, co jeszcze w tej sytuacji mogło prowokować zachowanie Dawn. (Co wcześniej powiedziała do niej Kristen? Czy coś złego przytrafiło się dziś Dawn, co spowodowało jej napięcie i nieprzyjemny nastrój?) Formułując atrybucje z dyspozycji tam, gdzie nie są uzasadnione, możemy wpaść w kłopoty.


krańcowy błąd atrybucji: skłonność do czynienia atrybucji z dyspozycji w odniesieniu do całej grupy ludzi


Twoja opinia o Dawn będzie z pewnością inna, gdy sformułujesz atrybucję z dyspozycji niż wówczas, gdybyś ją sformułował na podstawie sytuacji. Spostrzeganie jej zachowania jako spowodowanego przez dyspozycje spowoduje, że będziesz oczekiwał od niej również w przyszłości przejawów złego wychowania; możesz uznać, że nie potrafisz jej zaufać. Przyjmując, że ten rodzaj procesów działa na poziomie jednostki, wyobraźmy sobie, jakie problemy i z jakim stopniem

skomplikowania pojawiają się, gdy nadgorliwie popełniamy podstawowy błąd atrybucji wobec całej grupy ludzi — grupy obcej.


Stereotypy są atrybucjami z dyspozycji — tymi negatywnymi. Thomas Pettigrew (1979) nazwał owo tworzenie atrybucji z dyspozycji w odniesieniu do całej grupy ludzi (jak wówczas, gdy dokonujemy ich stereotypizacji) krańcowym błędem atrybucji. W ten sposób niektóre ze stereotypów charakteryzujących antysemityzm są rezultatem popełnianego przez katolików podstawowego błędu atrybucji przy interpretacji zachowania Żydów. Stereotypy te mają długą historię, ciągnącą się przez wiele wieków. Kiedy Żydzi zostali zmuszeni do opuszczenia ziemi ojczystej, około 2500 lat temu, to nie mogli posiadać ziemi lub zostać rzemieślnikami w nowych

regionach swego osiedlenia. Aby pozyskać konieczne środki do życia, niektórzy trudnili się pożyczaniem pieniędzy — było to zajęcie, które pozwolono im wykonywać. Choć ten wybór zajęcia był przypadkowym produktem ubocznym restryktywnego prawa, doprowadziło to do formułowania atrybucji z dyspozycji o Żydach: że interesują ich tylko pieniądze, a nie uczciwa praca, taka jak uprawa ziemi. Gdy ta atrybucja stała się krańcowym błędem. Żydów zaczęto, w zmowie z pożyczkodawcami, określać mianem lichwiarzy, uznano za niebezpiecznych pasożytów w rodzaju tych, których udramatyzował i unieśmiertelnił Szekspir w postaci Szajloka w Kupcu weneckim. Taki, odwołujący się do dyspozycji, stereotyp przyczynił się wielce do barbarzyńskich konsekwencji antysemityzmu w Europie w latach trzydziestych i czterdziestych i trwa on nawet w obliczu wyraźnego, sprzecznego z nim dowodu, którym jest powstanie państwa Izrael, gdzie Żydzi

uprawiają ziemię, a pustynię czynią kwitnącą. Atrybucje z dyspozycji łatwo zaobserwować w działaniu. Jak już wcześniej wzmiankowano, Alice Eagley i Valerie Steffen (1984) wskazują, że o kobietach sądzi się, iż są genetycznie bardziej podatne na wychowanie i mniej asertywne niż mężczyźni, ponieważ tradycyjnie przeznaczano im role gospodyń domowych. Dlatego w atrybucjach dotyczących kobiet istnieje tendencja do odwoływania się do dyspozycji (np. podatne na wychowanie, podporządkowujące się), podczas gdy sytuacyjne uzasadnienia ich zachowania

(wymogi i ograniczenia roli gospodyni domowej) są ignorowane albo po prostu nie zauważane. Wśród wielu Amerykanów rozpowszechniony jest także stereotyp czarnoskórych Amerykanów i Latynosów, przypisujący im agresywność i skłonność do stosowania przemocy — bardzo silnąątrybucję z dyspozycji. Galęn Bodenhausen (1988) stwierdził, że studenci college'u grający role członków ławy przysięgłych częściej uznawali oskarżonego winnym popełnienia danego przestępstwa, jeśli tylko nazywał się np. Carlos Ramiręz, a nie Robert Johnson. Tak więc każda informacja dotycząca sytuacji lub okoliczności łagodzących, które mogły tłumaczyć działania

oskarżonego, była ignorowana, gdy została stereotypowo uruchomiona wszechwładna atrybucja z dyspozycji — w tym przypadku poprzez latynoskie nazwisko. W kolejnym badaniu Galen Bodenhausen i Robert Wyer (1985) wprowadzili możliwości wnioskowania albo z dyspozycji, albo z sytuacji, dając badanym do czytania fikcyjne akta więźniów, by na tej podstawie podjęli decyzję warunkowego zwolnienia.


Czasami przestępstwo pasowało do rozpowszechnionego stereotypu oskarżonego — na przykład, gdy Hiszpan, Carlos Ramiręz, kogoś pobił, albo gdy Ashiey Chamberlaine, przedstawiciel wyższej warstwy Anglosasów, dokonał malwersacji. W innych przypadkach przestępstwa nie odpowiadały stereotypom. Gdy przestępstwo więźnia okazywało się zgodne ze stereotypem badanego, to wtedy surowsze były wnioski o warunkowe zwolnienie. Ponadto byli oni skłonni do pomijania innej

informacji niż ta, która była istotna dla podjęcia decyzji o warunkowym zwolnieniu, ale niezgodna ze stereotypem, jak dobre sprawowanie więźnia. Tak więc, gdy ludzie zachowują się w sposób odpowiadający naszym stereotypom, mamy skłonność do pomijania informacji dostarczającej przesłanek do wnioskowania o przyczynach takiego, a nie innego zachowania. Zamiast tego zakładamy, że to coś tkwiącego w ich charakterze bądź w dyspozycjach, a nie sytuacja lub okoliczności życiowe wywołały dane postępowanie. Innymi słowy, gdy fundamentalny błąd atrybucji podnosi swój wstrętny łeb, wówczas tworzymy ątrybucję z dyspozycji (bazujące na naszych stereotypowych przekonaniach dotyczących danej grupy etnicznej czy rasowej), a nie ątrybucję z sytuacji.


Oczekiwania i zniekształcenia. Jak zauważyliśmy wcześniej, gdy członek grupy obcej zachowuje się w sposób przez nas oczekiwany, to nie tylko potwierdza, ale i wzmacnia nasz stereotyp. Co się jednak dzieje, gdy osoba taka zachowuje się w sposób nieoczekiwany, niestereotypowy? Odpowiedzi dostarcza teoria atrybucji: potrafimy po prostu zaangażować się w wyobraźni w atrybucyjny drybling i wyłonić się stamtąd z nietkniętym stereotypem opartym na dyspozycjach. Zasadniczo potrafimy dokonywać atrybucji z sytuacji, w odniesieniu do takiego wyjątku na przykład, że ta osoba naprawdę jest inna, lecz w tej sytuacji tego nie widać.


obwinianie ofiary: skłonność do obwiniania ludzi (dokonywania atrybucji z dyspozycji) za to, że stają się ofiarami, a motywowana głównie przez pragnienie wiary w to, że świat jest sprawiedliwy


Zjawisko to zostało doskonale uchwycone w warunkach laboratoryjnych przez Williama Ickesa i jego współpracowników (1982). Studenci brali udział w eksperymencie podzieleni na pary. Niektórych z nich eksperymentator mimochodem informował, że partner jest krańcowo wrogo usposobiony; natomiast innym mówił, że jest on usposobiony nadzwyczaj przyjaźnie. W obu przypadkach badani starali się usilnie, by być miłym dla partnera, a ten odwzajemniał ich życzliwość, zachowując się równie serdecznie. Różnica polegała na tym, że badani, którzy oczekiwali, iż ich partner będzie nieprzyjazny, interpretowali jego przyjacielskie zachowanie jako

obłudę — czasową, zafałszowaną reakcję na ich uprzejme zachowanie. Byli przekonani, że tak naprawdę pod przykrywką życzliwości jest on wrogo nastawiony. Odpowiednio do tego, gdy zaobserwowane zachowanie — przyjacielskość — było nieoczekiwane i niezgodne z atrybucją z dyspozycji, wówczas badani przypisywali to wpływowi sytuacji: „On po prostu udaje, że jest nastawiony przyjaźnie". [...]


Obwinianie ofiary. Ludziom, którzy rzadko byli dyskryminowani, trudno jest zrozumieć, co to znaczy być obiektem uprzedzenia. Pełni dobrych intencji członkowie dominującej większości będą współodczuwali położenie czarnoskórych Amerykanów, Amerykanów pochodzenia hiszpańskiego, azjatyckiego. Żydów, kobiet, homoseksualistów czy innych grup ciemiężonych w naszym społeczeństwie, jednak prawdziwa empatia nie przychodzi łatwo tym, którzy są przyzwyczajeni do ocen tworzonych na podstawie własnych zasług, a nie rasowej, etnicznej, religijnej czy innej przynależności. Kiedy zaś brak empatii, czasem trudno jest uniknąć pułapki obwiniania ofiary za jej położenie. Może to przybierać formę „dobrze zasłużonej reputacji". Przebiega to czasem następująco: jeżeli Żydzi w swej historii byli tak często ofiarami, to musieli robić coś, czym sobie na to zasłużyli; kobieta, która została zgwałcona, powinna się umawiać z większą ostrożnością. Takie sugestię formułują wobec członków grupy obcej żądanie, by bardziej podporządkowywali się standardom zachowania niż dominująca większość. Jest jednak ironią losu, jak zauważono w rozdziale 5, że owa tendencja do obwiniania ofiar za to, iż stają się ofiarami — przypisywanie ich kłopotliwego położenia brakowi zdolności i charakteru — jest wynikiem nie uświadomionego pragnienia świata sprawiedliwego, gdzie ludzie otrzymują to, na co sobie zasłużyli, i zasługują na to, co otrzymują. Jak wykazał Melvin Lerner (1980), większość ludzi skonfrontowanych z niesprawiedliwą i trudną do uzasadnienia sytuacją znajduje sposób, by obwinić ofiarę. W jednym ze

swych eksperymentów Lerner wraz ze współpracownikami stwierdził, że jeżeli dwóch ludzi jednakowo ciężko pracuje nad takim samym zadaniem i, na zasadzie rzutu monetą, jeden z nich otrzymuje znaczącą nagrodę, a drugi nie otrzymuje nic, to obserwatorzy — po fakcie — mają tendencję do takiego rekonstruowania wydarzenia, które przekonałoby ich samych, że osoba, której się nie poszczęściło, musiała nie dość dobrze pracować. Podobnie negatywne postawy wobec biednych i bezdomnych — zarzucające im także winę za ich położenie — przeważają wśród osób, które przejawiają silną wiarę w sprawiedliwy świat (Furnham, Gunter, 1984). W jaki sposób wiara w sprawiedliwy świat prowadzi do umniejszania wartości ofiary? Gdy inną osobę dotknie zło (np. zostanie obrabowana albo zgwałcona), to niewątpliwie będziemy jej współczuli, lecz jednocześnie doznamy ulgi, że nas to nieszczęście ominęło. Zarazem pojawi się obawa, że to samo może się przydarzyć w przyszłości również nam. Jak możemy sobie poradzić z tymi myślami i lękami?

Najlepszym sposobem obrony przed strachem wywołanym czyjąś tragedią jest przekonać siebie, że owa osoba musiała zrobić coś takiego, co na nią to nieszczęście ściągnęło. Tak więc, w naszym własnym rozumieniu, czujemy się bezpiecznie, ponieważ my sami zachowalibyśmy się z większą ostrożnością (Jones, Aronson,1973). Wielu z nas dość biegle rekonstruuje sytuację po fakcie, by podtrzymać swą wiarę w sprawiedliwy świat. Właśnie to wymaga dokonywania atrybucji z dyspozycji ofiary, a nie z właściwości sytuacji, jak w przypadku nieszczęśliwego losowego wydarzenia, które może się przytrafić każdemu w dowolnym czasie. W fascynującym eksperymencie, przeprowadzonym przez Ronnie Janoff-Bullman i jej współpracowników (1985), studenci, którym dostarczono opis życzliwego zachowania się młodej kobiety wobec pewnego mężczyzny, określili to zachowanie jako całkowicie właściwe. W innej wersji tego eksperymentu badanym prezentowano ten sam opis wraz z informacją, że spotkanie zakończyło się zgwałceniem owej kobiety przez tego mężczyznę. W tym przypadku studenci ocenili jej zachowanie jako niewłaściwe, prowokujące gwałt. Ustalenia te nie ograniczają się wyłącznie do studentów amerykańskich czytających o hipotetycznych przypadkach. W badaniu przeprowadzonym w Anglii stwierdzono, że aż 33% populacji wierzyło, że ofiary gwałtu są prawie zawsze temu winne (Wagstaff, 1982). W jaki sposób możemy się wytłumaczyć z tak surowych atrybucji? Większość z nas uważa, że groźne jest przeświadczenie, iż żyjemy w świecie, w którym ludzie nie z własnej

winy mogą zostać zgwałceni, być dyskryminowani, pozbawiani jednakowej płacy za jednakową pracę lub pozbawieni tego, co do życia niezbędne. Tak samo, jeżeli 6 milionów Żydów zostało eksterminowanych bez widocznych powodów, to wygodnie jest, w jakiś dziwny sposób, wierzyć, iż musieli zrobić coś, co ściągnęło na nich te wydarzenia. Ironia tej interpretacji jest obezwładniająca: dzięki takiemu myśleniu świat wydaje nam się bezpieczniejszy.


Samospełniające się proroctwa raz jeszcze. Jeśli sądzisz, że Amy jest głupia i traktujesz ją zgodnie z tym przekonaniem, to jest pewne, że w twojej obecności nie powie zbyt wielu mądrych rzeczy. Jest to dobrze znane zjawisko samospełniającego się proroctwa, omówione w rozdziale 4. Jak do tego dochodzi? Sądząc, że Amy jest głupia, prawdopodobnie nie zadasz jej interesujących pytań i nie będziesz słuchał uważnie tego, co mówi; prawdę mówiąc, możesz nawet wyglądać przez okno lub

ziewać. Zachowujesz się w ten sposób z powodu prostego przeświadczenia: po co tracić energię, zwracając uwagę na Amy, jeżeli jest mało prawdopodobne, iż powie coś mądrego lub interesującego? Ma to wtórnie silny wpływ na zachowanie Amy, ponieważ jeśli obecni nie zwrócą większej uwagi na to, co mówi, to poczuje się zaniepokojona i prawdopodobnie zamilknie i nie ujawni całej swej błyskotliwości i wiedzy, która w niej tkwi. Przede wszystkim posłuży to utrwaleniu przekonania, które o niej masz. Koło się zamyka; samospełniające się proroctwo zostaje zrealizowane.


Ważność tego zjawiska dla stereotypizacji i dyskryminowania została przekonująco zademonstrowana w eksperymencie przeprowadzonym przez Carla Worda, Marka Zanna i Joela Coopera (1974). Poprosili oni białych studentów college'u o przeprowadzenie wywiadów z osobami starającymi się o pracę; niektórzy z nich byli biali, a inni czarni. Nie zdając sobie z tego sprawy, studenci ujawnili niezadowolenie i brak zainteresowania, kiedy rozmawiali z czarnymi kandydatami. Na przykład, siadali dalej, jąkali się, wywiad zaś kończyli znacznie wcześniej niż wówczas, gdy była to rozmowa z białymi kandydatami. Czy potrafisz zgadnąć, jak wpłynęło to

zachowanie na czarnych kandydatów? By to stwierdzić, badacze w drugiej fazie eksperymentu w sposób kontrolowany zachowanie prowadzącego wywiad (w rzeczywistości swojego współpracownika), tak by odpowiadało sposobowi, w jaki osoby rzeczywiście przeprowadzające rozmowy traktowały czarnych albo białych kandydatów w pierwszym eksperymencie. Teraz wszyscy kandydaci byli biali. Badacze nagrali na taśmie wideo całość postępowania i o ocenę kandydatów poprosili niezależnych sędziów. Ci stwierdzili, że kandydaci, którzy zostali potraktowani w trakcie wywiadu tak, jak czarni w pierwszym eksperymencie, byli oceniani jako

bardziej nerwowi i mniej efektywni niż ci, z którymi przeprowadzano wywiad tak, jak z białymi w pierwszym eksperymencie. Eksperymenty te jasno pokazują, że kiedy z czarnymi przeprowadzają wywiady biali, to w sposób niezamierzony sytuują ich w gorszej pozycji, co sprawia, iż działają oni gorzej niż ich biali rywale (patrz ryć. 13.7). Na poziomie socjalnym podstępność samospełniającego się proroctwa jest daleko bardziej niebezpieczna. Przypuśćmy, że istnieje ogólne przekonanie, iż

określona grupa jest głupia, tępa i nadaje się jedynie do prac pomocniczych. Po co tracić na nich środki przeznaczone na kształcenie? Dlatego nie posyła się ich do odpowiednich szkół. I co stwierdzasz po trzydziestu latach? Cała grupa, z paroma jedynie wyjątkami, nadaje się tylko do wykonywania prac pomocniczych. Widzisz? „Cały czas miałem rację — mówi świętoszek. — Jak szczęśliwie się składa, że nie traciliśmy naszych cennych zasobów edukacyjnych na takich ludzi!" Samospełniające się proroctwo działa i w tej sytuacji.


Sposób, w jaki rozmieszczamy zasoby: teoria rzeczywistego konfliktu


Jednym z najbardziej oczywistych źródeł konfliktu i uprzedzeń jest rywalizacja — o wszelkie dobra, o władzę polityczną, o status społeczny. Tak naprawdę można powiedzieć, że jakiekolwiek problemy wynikną z przeciwstawienia sobie grupy własnej i obcej, to ulegną one wzmocnieniu poprzez rzeczywistą rywalizację ekonomiczną, polityczną czy w zakresie statusu. Teoria rzeczywistego konfliktu stwierdza, że kiedy zasoby są ograniczone, powstaje rzeczywisty konflikt między grupami; po prostu brakuje wartościowych towarów. Konsekwencjami rywalizacji, co

nie zaskakuje, są negatywne uczucia rozwijane wobec grupy, z którą się rywalizuje. Stąd już tylko mały krok do uwłaczających atrybucji, nieprzyjemnych stereotypów i bezpośredniej dyskryminacji członków grupy obcej (Levin, Campbell, 1972; Olzak, Nagel, 1986; Sherif, 1966; White, 1977). Tak więc tendencyjne postawy wzmagają się, gdy czasy są napięte i istnieje konflikt wzajemnie wykluczających się celów. Na przykład, znane są uprzedzenia między Anglosasami a Amerykanami pochodzenia meksykańskiego, którzy emigrowali w poszukiwaniu pracy, a związane z ograniczoną

liczbą miejsc pracy; między Arabami i Żydami w związku ze spornym terytorium oraz między Południowcami a mieszkańcami Północy w kwestii zniesienia niewolnictwa. Obecnie taki rzeczywisty konflikt przejawił się w Niemczech erupcją przemocy wobec tureckich imigrantów, stosowaną przez niemieckich neofaszystów.


teoria rzeczywistego konfliktu: teoria, w myśl której ograniczenie zasobów prowadzi do konfliktu między grupami, którego konsekwencją jest nasilenie uprzedzeń i dyskryminacja


Rywalizacja ekonomiczna i polityczna. W swoim klasycznym studium nad uprzedzeniami, przeprowadzonym w małym mieście przemysłowym, John Dollard (1938) był jednym z pierwszych, którzy udokumentowali związek miedzy dyskryminacją a rywalizacją ekonomiczną. O ile początkowo nie było dostrzegalnych uprzedzeń skierowanych przeciwko niemieckim imigrantom do tego amerykańskiego miasta, o tyle rozkwitły one, gdy liczba miejsc pracy zaczęła się kurczyć. Zamieszkali tu biali, wywodzący się głównie z okolicznych farm, przejawiali sporą agresję skierowaną bezpośrednio przeciwko nowym przybyszom. Wyrażano pogardliwe i uwłaczające uwagi pod adresem Niemców, biali zaś mieli zadowalające poczucie przewagi nad nimi... Głównym czynnikiem wyzwalającym agresję skierowaną przeciwko Niemcom była rywalizacja o pracę i status w lokalnych plantacjach drzew. Biali tubylcy czuli się wyraźnie zagrożeni utratą pracy z powodu napływających grup Niemców, a w przypadku nadejścia złych czasów mieli szansę obarczyć Niemców winą za to, że byli rywalami na kurczącym się rynku pracy. Wydawało się, że brakuje tu tradycyjnego wzorca uprzedzeń skierowanych przeciwko Niemcom, zastąpionego jedynie szkieletową nieufnością skierowaną przeciwko wszystkim członkom grup obcych (która zawsze istnieje). (Dollard, 1938)


W podobny sposób uprzedzenia, przemoc i negatywna stereotypizacja wobec chińskich imigrantów w Stanach Zjednoczonych ulegała znacznym wahaniom w XIX w. w rezultacie narastającej rywalizacji ekonomicznej. Przykładowo, gdy Chińczycy zostali także ogarnięci gorączką złota w Kalifornii, konkurując bezpośrednio z anglosaskimi górnikami, zostali określeni jako „zdeprawowane i rozpustne [...] wielkie żarłoki, [...] krwiopijcy i nieludzcy" (Jacobs, Landau, 1971, s. 71). Jednak zaledwie kilka lat później, gdy zgodzili się podjąć wyczerpującą pracę robotników budujących transkontynentalne szosy — pracę, którą tylko niewielu białych chciało wykonywać — zostali określeni jako trzeźwo myślący, pracowici i prawomyślni. W rzeczywistości byli tak wysoko cenieni, że Charles Crocker, jeden z wielkich potentantów finansujących budowę dróg, napisał: „Są równi najlepszym białym [...] Są w wysokim stopniu godni zaufania, bardzo inteligentni i żyją zgodnie z umowami" (Jacobs, Landau, 1971, s. 81). Z końcem wojny domowej nastąpił gwałtowny przypływ byłych żołnierzy na już wcześniej zatłoczony rynek pracy. Spowodowało to natychmiastowy dramatyczny wzrost negatywnych postaw wobec Chińczyków: stereotyp zmienił ich w przestępców, wspólników nieczystych interesów, przebiegłych i głupich (Jacobs, Landau,

1971). Zmiany te ukazują, że kiedy czasy są ciężkie, a zasoby się kurczą, wtedy członkowie grupy własnej czują się bardziej zagrożeni przez członków grupy obcej i z tego powodu wykazują większą skłonność do uprzedzeń, dyskryminacji i stosowania wobec nich przemocy niż wcześniej. Jak przetestować tę hipotezę? Możemy poszukać przykładów aktów przemocy wobec członków grup

mniejszościowych w czasach kryzysów ekonomicznych. Car! Hovland i Robert Sears (1940) tak właśnie zrobili, korelując dwa zbiory całkowicie odmiennych danych: a) ceny bawełny w stanach południowych w latach 1882-1930; b) liczbę linczów na czarnoskórych Amerykanach z tych stanów w tym samym okresie.


RYCINA 13.8. Stosunek całkowitej liczby linczów do ceny bawełny. Zwróć uwagę, że skala linczu największą częstość pokazuje u dołu wykresu (zaczerpnięto z: Hovland, Sears, 1940)


W owym czasie bawełna była najważniejszą uprawą na Południu; gdy zaprzestano tej uprawy, upadła i gospodarka. Hovland i Sears (1940) stwierdzili, że występuje znacząca współzależność między tymi dwiema zmiennymi, r = -0.72. Jak sobie przypominasz z rozdziału 2, jest to zarówno wysoka współzależność oznaczająca, że dwie zmienne są ze sobą silnie powiązane, jak i negatywna oznaczająca, że wzrost jednej zmiennej jest powiązany ze spadkiem drugiej. Innymi słowy, gdy spadały ceny bawełny, wzrastała liczba linczów (patrz ryć. 13.8). Krótko mówiąc, gdy członkowie

grupy własnej doznają niewygód związanych z kryzysem ekonomicznym, to stają się bardziej wrodzy wobec członków grupy obcej, których prawie niezawodnie spostrzegają jako zagrożenie swego bytu. Wrogość ta prowadzi do wzrostu liczby aktów przemocy. (Choć dane te były zbierane przed ponad pięćdziesięciu laty, trzeba stwierdzić, że są one nadzwyczaj wiarygodne; współcześni badacze, stosując bardziej wyrafinowane techniki statystyczne, potwierdzili ostatnio dokładność oryginalnych badań; Hepworth, West, 1988). Podobnie w badaniu przeprowadzonym w 1970 r. najsilniejsze uprzedzenia skierowane przeciwko czarnym można było spotkać wśród ludzi, którzy socjoekonomicznie lokowali się jeden szczebel wyżej od nich. I jak można oczekiwać, uprzedzenia były najsilniejsze tam, gdzie biali i czarni rywalizowali o pracę (Simpson, Yingęr, 1985; Vannęmann, Pettigrew, 1972). Należy jednak zauważyć, że jest to badanie poszukujące zależności; jak mówiliśmy już w rozdziale 2, wzorce badań eksperymentalnych pozwalają formułować twierdzenia przyczynowo-skutkowe ze znacznie większym stopniem ufności niż badania zależnościowe. W jaki więc sposób możemy eksperymentalnie badać powiązania między rywalizacją a uprzedzeniami?


W klasycznym eksperymencie Muzafer Sherif wraz ze współpracownikami (1961) poddał badaniu teorię konfliktu grupowego, korzystając z naturalnych warunków stworzonych na chłopięcym obozie harcerskim. Członkami obozu byli normalni, dobrze przystosowani dwunastoletni chłopcy, których losowo przydzielono do dwóch grup: Orłów albo Grzechotników. Każda grupa przebywała w swoim szałasie; były one wystarczająco oddalone od siebie, by ograniczyć kontakty między tymi grupami.


Chłopcom stwarzano sytuacje zwiększające spójność w obrębię własnej grupy, organizując różnego rodzaju zabawy, takie jak wspinaczki i pływanie, a także grupowe prace obozowe, poświęcone różnorodnym projektom budowlanym, przygotowywaniu posiłków i tak dalej. Kiedy w każdej grupie rozwinęło się poczucie wspólnoty, badacze wprowadzili serię zadań nastawionych na rywalizację, w których występowały one przeciwko sobie w takich grach, jak amerykański futbol, baseball czy podchody, a zwycięski zespół zdobywał nagrodę. Te rywalizacyjne gry wzmagały

poczucie wrogości i napięcie między obiema grupami. Co więcej, badacze stworzyli inne jeszcze sytuacje, które nasilały konflikt. Zorganizowano obozowe przyjęcie, ale każdej z grup podano inną godzinę rozpoczęcia, tak by Orły mogły przybyć na długo przed Grzechotnikami. Przekąski na przyjęciu składały się z dwóch różnych rodzajów potraw: połowa była świeża, pociągająca i apetyczna, druga zaś nieświeża, brzydka i nieapetyczna. Jak można było oczekiwać. Orły zagarnęły większość najlepszych przekąsek, pozostawiając swoim przeciwnikom tylko te najmniej interesujące, najmniej apetyczne, nadpsute i połamane kawałki. Kiedy wreszcie przybyła grupa

Grzechotników i zobaczyła, co się stało, jej członkowie wpadli we wściekłość — taką, że zaczęli wykrzykiwać pod adresem swoich przeciwników dość niecenzuralne słowa. Ponieważ Orły sądziły, że zasłużyły sobie na to, co dostały (kto pierwszy przychodzi, dobrze na tym wychodzi), poczuli się dotknięci przezwiskami i odpłacili w naturze. Kłótnia przerodziła się w wyrywanie sobie jedzenia, a wkrótce poszły w ruch pięści i rozpoczęła się prawdziwa bójka. Po tym wydarzeniu badacze postarali się uśmierzyć wrogość, którą przedtem wywołali. Wyeliminowano rywalizacyjne gry i zainicjowano różne niekonfliktowe sytuacje społeczne. Kiedy jednak wrogość została już wzbudzona, to zwyczajne wyeliminowanie rywalizacji jej nie stłumiło. Ona ciągle narastała, nawet gdy obie grupy były zaangażowane w tak niewinne zajęcie, jak wspólne oglądanie filmu. W końcu badaczom udało się zmniejszyć wrogość; jak to osiągnięto, zostanie szczegółowo omówione na końcu tego rozdziału.


Rola kozła ofiarnego. Szczególnym przypadkiem teorii konflikt-rywalizacja jest teoria kozła ofiarnego (Allport, 1954; Berkowitz, Green, 1962; Miller, Bugelski, 1948). Jak wskazano wyżej, gdy czasy są ciężkie, ą sprawy mają sięźle, jednostki są skłonne do napadania na członków tej grupy obcej, z którą bezpośrednio rywalizują o niewystarczające dla wszystkich zasoby. Są jednak sytuacje, w których brak logicznego uzasadnienia istnienia rywala. Tak na przykład w Niemczech po pierwszej wojnie światowej inflacja wymknęła się spod kontroli, ludzie zaś byli krańcowo

biedni, zdemoralizowani i sfrustrowani. Kiedy w latach trzydziestych naziści doszli do władzy, uczynili wszystko, by skoncentrować frustrację Niemców na Żydach, łatwej do zidentyfikowania i pozbawionej władzy grupie obcej. To nie Żydzi byli powodem, że niemiecka gospodarka była w złym stanie, powstaje jednak pytanie, kto to sprawił? Trudno jest walczyć z tym, co się dzieje na świecie lub z rządem — szczególnie gdy ów rząd zrzuca z siebie odpowiedzialność i obwinia kogoś innego. W ten sposób naziści stworzyli wrażenie, że gdyby można było ukaraćŻydów, pozbawiając ich praw publicznych i ostatecznie eliminując ze społeczeństwa, wówczas zniknęłyby wszystkie problemy, które trapią Niemców. Żydzi posłużyli za wygodnego kozła ofiarnego, ponieważ byli łatwi do rozpoznania, ich pozycja zaś nie pozwalała im się obronić czy oddać cios (Berkowitz, 1962). Nie zawsze jest łatwo oddzielić uprzedzenia spowodowane wyłącznie i bezpośrednio rywalizacją ekonomiczną od uprzedzeń związanych z sytuacją kozła ofiarnego w ogóle. Na

przykład, omawiana przez nas współzależność ceny bawełny i liczby linczów na południu Stanów zawiera prawdopodobnie oba te elementy. Innym przykładem ich powiązania jest tragiczny przypadek młodego Amerykanina pochodzenia azjatyckiego, który przed kilku laty w Detroit został pobity na śmierć przez paru białych Amerykanów. Mordercami byli bezrobotni mechanicy samochodowi, wściekli na japoński przemysł samochodowy, przekonani, że to właśnie rywalizacja

ze strony tego przemysłu jest główną przyczyną ich bezrobocia. Taki stan frustracji spowodował wybuch irracjonalnej wrogości, skierowanej przeciwko ludziom pochodzącym z Japonii, a wyładowanej na niewinnym młodym człowieku (będącym — jak się okazało — Amerykaninem chińskiego pochodzenia). Czy poszukiwanie kozła ofiarnego zaczyna się, gdy ludzie są tylko sfrustrowani i źli i gdy nie istnieje bezpośrednia rywalizacja ani konflikt? W eksperymencie przeprowadzonym przez Ronalda Rogersa i Stevena Prentice'a-Dunna (1981) białym studentom z University of Alabama polecono, by aplikowali serie szoków elektrycznych innym studentom, w ramach eksperymentu dotyczącego uczenia się. Mogli dowolnie określać poziom intensywności bodźców. W rzeczywistości uczeń był współpracownikiem eksperymentatora i nie był podłączony do aparatury aplikującej szoki. W badaniu tym nie istniał konflikt ani rywalizacja; niemniej u niektórych badanych wzbudzono uczucia frustracji i gniewu. Współpracownik został pouczony, by albo być przyjacielskim wobec badanych, albo ich znieważać. Ponadto współpracownikiem był zarówno biały, jak i czarny. Czy biały student w złości zareagowałby bardziej agresywnie wobec studenta czarnego niż wobec białego? Odpowiedź jest twierdząca. Gdy współpracownik znieważał, wówczas badani aplikowali daleko bardziej intensywne szoki czarnym studentom niż białym; gdy był przyjacielski, badani aplikowali czarnym studentom szoki o nieco słabszym natężeniu. Wyniki pokazano na rycinie 13.9. Eksperyment ten dostarczył ustaleń prawie identycznych z tymi, które

uzyskano we wcześniejszym doświadczeniu, wykonanym przez Donalda Weatherly'ego (1961). Studenci college'u zostali w nim narażeni na znaczną frustrację. Niektórzy byli zdecydowanymi antysemitami, natomiast inni nie. Badanych poproszono następnie o napisanie opowiadań na kanwie obrazków, które im pokazano. Na niektórych bohaterowie mieli żydowskie imiona. Wyłoniły się dwa zasadnicze ustalenia: a) sfrustrowani i antysemicko nastawieni studenci pisali

opowiadania, które zawierały więcej agresji skierowanej ku żydowskim bohaterom niż prace tych, którzy nie byli antysemitami; b) różnice między antysemitami a pozostałymi nie wystąpiły, kiedy bohaterowie rysunków nie byli identyfikowani jako Żydzi. W opartym na podobnym pomyśle eksperymencie przeprowadzonym w Kanadzie Kanadyjczycy angielskojęzyczni po doznaniu frustrującego niepowodzenia oceniali członków grupy obcej (Kanadyjczyków francuskojęzycznych) bardziej negatywnie niż ci, którzy nie doznali owej frustracji (Meindl, Lerner, 1985).


RYCINA 13.9. Poszukiwanie kozła ofiarnego. Znieważeni ludzie są bardziej skłonni

zareagować agresywnie przeciwko mniejszościom (zaczerpnięto z: Rogers, Prentince-

Dunn, 1981) poszukiwanie kozła ofiarnego: skłonność ludzi, gdy są sfrustrowani lub nieszczęśliwi,

do przemieszczania agresji na grupy, które są nie lubiane lub słabe, i wyróżniają się w widoczny sposób.


Po raz kolejny eksperymenty laboratoryjne pomagają wyjaśnić dynamikę leżącą u podłoża wydarzeń w rzeczywistym świecie. Co wspólnego mają wszystkie te eksperymenty z poszukiwaniem kozła ofiarnego? Ogólny obraz, jaki się wylania, jest taki, że kiedy ludzie są sfrustrowani lub nieszczęśliwi, są skłonni przemieszczać agresję na grupy, które nie są lubiane, wyróżniają się i wydają się względnie bezbronne. Ponadto forma, jaką przybiera agresja, zależy od tego, co jest dozwolone bądź aprobowane w grupie własnej wobec członków grupy obcej. W ciągu ostatnich czterdziestu lat liczba linczów czarnych i pogromów Żydów zmniejszyła się znacząco, ponieważ zostały one uznane przez dominującą subkulturę za nielegalne. Jednak nie każdy postęp jest liniowy. W ostatnich kilku latach mieliśmy okazję obserwować, jak były Związek Radziecki traci panowanie nad krajami Europy Wschodniej, a nawet nad swoimi republikami. Choć cieszy nowa wolność pojawiająca się w tym regionie, to trzeba zauważyć, że towarzyszą jej nasilające się

przejawy nacjonalizmu (my i oni), które wtórnie wzmagają urazy i uprzedzenia skierowane przeciwko grupom obcym. Stąd w krajach bałtyckich i na Bałkanach nasila się nacjonalizm, któremu towarzyszą wybuchy wrogości (i wojna) między Serbami, muzułmanami i Chorwatami, między Azerami i Armeńczykami i tak dalej. I, oczywiście, w ciągu kilku ostatnich lat obserwowaliśmy eskalację niewątpliwej wrogości wobec znanych w świecie kozłów ofiarnych (wzmagający się antysemityzm w krajach Europy Wschodniej) (Singer, 1990).


Sposób, w jaki się dostosowujemy: reguły normatywne


Jak stwierdziliśmy, uprzedzenia są wywoływane i podtrzymywane przez wiele sil działających w świecie społecznym. Niektóre możemy obserwować, analizując zachowanie osoby, jak w przypadku sposobów, za pomocą których przetwarzamy informację i przypisujemy znaczenie zaobserwowanym wydarzeniom. Pewne z nich są obecne w całych grupach, jak konsekwencje rywalizacji, konfliktu czy frustracji. Nasze końcowe wyjaśnienie dotyczące przyczyn pojawiania się uprzedzeń można również zaobserwować na poziomie grupy: konformizm wobec standardów

normatywnych lub reguł obowiązujących w społeczności. Jak to przedstawialiśmy w rozdziale 7, konformizm jest częstym elementem życia społecznego, obecnym zarówno podczas zbierania informacji (konformizm informacyjny), jak i podczas dopasowywania się, ułatwiającym uzyskanie akceptacji (konformizm wobec norm). I znów, względnie nieszkodliwe zachowanie społeczne — w tym przypadku konformizm — staje się szczególnie niebezpieczne, gdy wstępujemy na teren uprzedzeń.


Teoria społecznego uczenia się. Normy są przekonaniami utrzymywanymi przez społeczeństwo, a służącymi określeniu tego, co jest właściwe, dające się zaakceptować i dozwolone. Oczywiście normy różnią się znacznie w obrębię kultur; są społecznie skonstruowanymi standardami czy regułami związanymi z określonymi elementami ludzkiego zachowania (Berger, Luckman, 1967). Tak więc w Stanach Zjednoczonych nieślubne ciąże są nieaprobowane i unikane, podczas gdy w Szwecji około 50% wszystkich urodzin pochodzi spoza związków małżeńskich, a rodzicielstwo bez ślubu jest społecznie akceptowane. Istnieje również wyraźne zróżnicowanie regionalne uznawanych norm w obrębię tego samego kraju. Na przykład jeszcze do niedawna segregacja rasowa w hotelach, restauracjach, kinach objazdowych, pijalniach napojów czy toaletach była regułą normatywną na południu Stanów Zjednoczonych, ale nie na północy. Tak naprawdę można powiedzieć, że przed rokiem 1954 segregacja obecna była w niemal wszystkich dziedzinach życia

społecznego na Południu. W jaki sposób uczymy się norm swojej kultury? W rzeczywistości jest to bardzo proste. Jak wyjaśnia teoria społecznego uczenia się, każdy nas uczy i to od najwcześniejszego dzieciństwa. Rodzice, system szkolny, rówieśnicy czy środki masowego przekazu instruują nas, skrycie lub otwarcie, jak się zachować i co myśleć. W ten sposób normy są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Mówiąc wyraźnie, stereotypy i tendencyjne postawy są częścią owego normatywnego bagażu. Nowo narodzone dziecko nie wie, kim są grupy obce; musi

się tego nauczyć – komu nie wierzyć, kogo nie lubić, kogo nienawidzić. Uprzedzenia normatywne nie muszą być tak rażące jak te zobrazowane na fotografii młodej nazistowskiej matki, która przypuszczalnie uczy swoje dzieci nienawidzić czarnych Żydów i inne grupy. Najzwyczajniej w świecie, żyjąc w społeczeństwie obfitującym w stereotypową informację, gdzie dyskryminujące zachowanie jest normą, większość z nas wykształci w sobie do pewnego stopnia tendencyjne postawy i zachowania dyskryminujące. Można o tym mówić jako o instytucjonalnej dyskryminacji czy, bardziej dokładnie, jako o zinstytucjonalizowanym rasizmie i zinstytucjonalizowanym seksizmie.


zinstytucjonalizowany rasizm: rasistowskie postawy uznawane przez większość z nas, ponieważ żyjemy w społeczeństwie, gdzie stereotypy i dyskryminacja są normą

zinstytucjonalizowany seksizm: postawy dyskryminujące kobiety uznawane przez większość z nas, ponieważ żyjemy w społeczeństwie, gdzie stereotypy i dyskryminacja są normą

konformizm wobec norm: skłonność do niewychylania się z grupy w celu realizacji jej oczekiwań i uzyskania akceptacji


Przykładowo, gdy dorastasz w społeczeństwie, gdzie nie ma mniejszości ani kobiet profesorów, dyrektorów czy lekarzy, natomiast większość ludzi zajmuje się raczej pracą umysłową, tam samo życie w tej społeczności będzie wzmagać twą skłonność do rozwijania pewnych (negatywnych) postaw wobec wrodzonych zdolności mniejszości oraz kobiet. Taki stan rzeczy może się dzięki temu rozwijać bez potrzeby pojawiania się kogoś, kto aktywnie uczył by cię, że że mniejszości i kobiety są gorsze, i kto bez żadnych praw i dekretów usuwałby przedstawicieli mniejszości oraz

kobiety z wydziałów college’u, sal konferencyjnych czy szkół medycznych. Natomiast owe bariery społeczne tworzą dla nich bariery brak okazji, krańcowo utrudniający odniesienie sukcesu. W jaki sposób działają uprzedzenia normatywne? Przypomnij sobie nasze rozważania w rozdziale 7, poświęcone konformizmowi wobec norm, gdzie stwierdziliśmy, że ważna dla nas jest akceptacja i poczucie przynależności do grupy; i odwrotnie, bycie dewiantem i nonkonformistą może być

bolesne. Tak więc, wielu ludzi utrzymuje tendencyjne postawy i angażuje się w zachowania dyskryminujące, by się dostosować do dominującego w ich kulturze punktu widzenia większości. Mówi się wtedy tak; „Hej, wszyscy sądzą, X-owie sąźli; gdybym ja zachował się wobec nich przyjacielsko, to ludzie by pomyśleli, że zwariowałem. Przestali by mnie lubić. Źle by o mnie mówili. Nie potrzebuję kłopotów. Zrobię to co inni.” Uzasadnia się więc przekonująco. Że mimoiż w toku rywalizacji ekonomicznej frustracja i proces poznawania społecznego tworzą podstawy pewnych uprzedzeń, to jednak najsilniejszym determinantem uprzedzeń jest niewolniczy konformizm wobec norm społecznych. Przebadano pastorów z Litle Rock w Arkansas po decyzji Sądu Najwyższego w 1954 r., wprowadzającej desegregację. Jako ludzie religijni pastorzy byli za integracją i równością wszystkich obywateli Ameryki. Zachowali jednak te przekonania dla siebie. Obawiali się głosić desegregację z ambon, ponieważ wiedzieli, że ich biali wierni gwałtownie się temu sprzeciwią. Być przeciwko dominującej normie, oznaczałoby utratę członków Kościoła i ich datków, i pod takim normatywnym naciskiem nawet pastorzy stwierdzili, że trudno jest postępować właściwie.


Inną drogą dostrzeżenia roli konformizmu wobec norm jest prześledzenie rozwoju albo zmiany w uprzedzeniach i dyskryminacji zachodzących w czasie. Gdy normy społeczne ulegają zmianie, powinna się również zmieniać siła tendencyjnych postaw i natężenie zachowań dyskryminujących. Co się dzieje, gdy ludzie przenoszą się z jednej części kraju do innej? Jeśli konformizm jest czynnikiem wpływającym na uprzedzenia, to należałoby oczekiwać, że osoby te szczególnie ujawnia swoje uprzedzenia, gdy przeniosą się w regiony, w których obowiązująca norma będzie do

nich skłaniać, oraz równie znaczący spadek, gdy przeniosą się do tych rejonów kraju, w których norma będzie je słabiej preferować. I tak właśnie się dzieje. W badaniach stwierdzono, że ludzie, którzy przenieśli się z NY i mieli bezpośredni kontakt z normą antysemicką, sami stali się bardziej antysemiccy. Lub, że kiedy południowcy wstąpili do wojska i zetknęli się z obdarzonymi mniejszym ładunkiem uprzedzeń normami społecznymi, ich uprzedzenia przeciwko czarnym stopniowo słabły. Nieco inny przykład przesunięcia norm został zaobserwowany w małych górniczych miasteczkach w Zachodniej Wirginii: czarni i biali górnicy wypracowali wzorzec

życia, który tworzył pełną integrację pod ziemią, a na powierzchni pełną segregację (Minard, 1952; Reitzes, 1953). Co więcej, badania przeprowadzone w ostatnich pięćdziesięciu latach pokazują wyraźnie, że w umysłach Amerykanów dokonała się gruntowna zmiana. Na przykład w 1942 r. przeważająca większość białych Amerykanów uważała, że oddzielne przedziały dla czarnych i białych w autobusach to dobry pomysł. Dwu z każdych trzech przebadanych białych Amerykanów uważało, że szkoły winny być segregacyjne. Na Południu te dane były jeszcze wyraźniejsze: w

1942 r. 98% populacji sprzeciwiało się desegregacji szkół (Hyman, Sheatsiey, 1956). Zupełnie inaczej wyglądało to w 1988 r., gdy tylko 3% białych Amerykanów stwierdziło, że nigdy by nie chcieli, by ich dzieci chodziły do szkoły wraz z czarnymi dziećmi. Jest to zaprawdę istotna zmiana! Przesunięcie w obrębie norm kulturowych dobrze ilustrują dwie fotografie zamieszczone powyżej, z których każda pokazuje gubernatora Alabamy, George'a Wallace'a. Na jednej z nich gubernator wraz z policją stanową usiłuje zablokować drzwi miejscowego uniwersytetu, gdy pierwsi czarni studenci próbują się zarejestrować w college'u. Jedynie obecność sił stanowych i telefoniczna interwencja prezydenta Johna Kennedy'ego zmusiły gubernatora Wallace'a do wycofania się. Zaledwie dekadę później tego samego gubernatora Wallace'a można było zobaczyć — pokazuje to druga fotografia — jak składa gratulacje młodej kobiecie, wybranej przez samorząd studencki swoją królową. Tak się składa, że jest ona czarna.


Współczesny rasizm. Podczas gdy zmiany normatywne w Stanach Zjednoczonych doprowadziły do spadku dyskryminacji w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat, uprzedzenia w żadnej mierze nie zostały wykorzenione. Stały się jedynie bardziej subtelne. Gdy norma zmienia się w kierunku takiej, która zaleca tolerancję wobec grup obcych, to wiele osób staje się po prostu bardziej ostrożnych — zewnętrznie działają bez uprzedzeń, podczas gdy wewnętrznie utrzymują swoje stereotypowe

wizerunki. Zjawisko to jest nazywane współczesnym rasizmem; uprzedzenia przejawiane są bardziej subtelnie, nie tak bezpośrednio; ludzie nauczyli się ukrywać je w sytuacjach, które by dały podstawę do określenia ich mianem rasisty. Gdy sytuacja staje się bezpieczna, ujawniają swe uprzedzenia (McConahay, 1986; Kinder, Sears, 1981; Gaertner, Dovidio, 1986). Gdy prawdą jest, że niewielu Amerykanów sprzeciwia się desegregacji w szkole, to zaczyna być interesująca niezgoda większości białych rodziców na dowożenie swoich pociech do szkół, do których

uczęszczają dzieci innej rasy, co było organizowane w celu uzyskania równowagi rasowej. Pytani o powód, utrzymują, że ich sprzeciw nie ma nic wspólnego z uprzedzeniami; oni po prostu nie chcą, by dzieci traciły tak wiele czasu w autobusie.


Jak jednak pokazał John McConahay (1982), większość białych rodziców nie sprzeciwia się specjalnie dowożeniu ich pociech, gdy dotyczy to „białej" szkoły — usilnie protestują tylko wówczas, gdy ma to służyć w istocie pokonywaniu uprzedzeń międzyrasowych. Uwzględniając właściwości współczesnych uprzedzeń, rasizm i seksizm można badać skutecznie jedynie za pomocą subtelnych i nie rzucających się w oczy metod (Crosby, Bromley i Saxe, 1980). Na przykład Edward E. Jones i Harold Sigall (1971) stworzyli pomysłowe urządzenie, tzw. wariostat (bogus pipeline), do badania rzeczywistych postaw, a nie tylko tych społecznie pożądanych. Wariostat to skomplikowanie wyglądająca maszyna, którą przedstawia się badanym jako rodzaj

wykrywacza kłamstwa. Tak naprawdę, jest to zestaw elementów elektronicznych, których tarcze pozwalają na dokonywanie sekretnych manipulacji. A oto, jak badacze wykorzystują owo urządzenie: badani są losowo przydzielani do jednej z dwóch sytuacji eksperymentalnych, w których prezentują swe postawy zarówno w kwestionariuszach typu papier-ołówek (gdzie łatwo udzielić społecznie aprobowanych odpowiedzi) lub poprzez użycie owego wariostatu (gdzie, jak sądzili, maszyna ujawni ich prawdziwe postawy, w razie gdyby kłamali). Harold Sigall i Richard Page (1971) stwierdzili, że więcej rasowych uprzedzeń pojawiło się w reakcjach wówczas, gdy zastosowano wariostat. W podobnym eksperymencie studenci i studentki college'u wyrażali prawie identyczne pozytywne postawy wobec praw kobiet i ról kobiecych w społeczeństwie, gdy zastosowano pomiar typu papierłówek. Gdy natomiast zastosowano omawiane urządzenie, to większość mężczyzn ujawniła daleko mniejszą sympatię wobec kobiecych poglądów niż kobiety. Możemy również znaleźć przykłady rasizmu i seksizmu w zachowaniach jawnych — choć jest

to często subtelny element. Na przykład Ian Ayers i jego współpracownicy (1991) odwiedzili dziewięćdziesiąt salonów samochodowych w obrębie Chicago, gdzie stosowali szczegółowo opracowaną strategię negocjowania możliwie najniższej ceny na nowy samochód (taki, który sprzedawcę kosztował około 11 000 dolarów) i stwierdzili, że biali mężczyźni ostatecznie uzyskiwali cenę średnio około 11 362 dolary, białe kobiety 11 504 dolary, czarni mężczyźni 11 783 dolary, czarne kobiety zaś 12 237 dolarów. Tak więc, przy jednakowych pozostałych składnikach, kiedy przychodzi do kupowania nowego samochodu, bycie czarnym lub kobietą jest wadą. Wydaje się to także pojawiać przy dużej liczbie dążeń ekonomicznych, chociaż taka dyskryminacja jest nielegalna. Czasem subtelne, a czasem brutalnie jawne uprzedzenia są niewątpliwie obecne wszędzie. Co możemy zrobić, by wyeliminować albo przynajmniej zredukować ów szkodliwy element społecznych zachowań człowieka?


współczesny rasizm: uprzedzenia ujawniane w subtelny i niebezpośredni sposób, ponieważ ludzie nauczyli się ukrywać swe uprzedzenia, by uniknąć posądzenia o rasizm


Jak można osłabić uprzedzenia


Czy jest rzeczywiście zbyt późno, by porzucić swoje uprzedzenia? Nigdy! Wierzymy, że Thoreau miał rację. Ludzie mogą się zmienić. Ale jak? Ponieważ stereotypy i uprzedzenia oparte są na błędnej informacji, przez wiele lat obserwatorzy życia społecznego sądzili, że wszystko, co należy zrobić, to odpowiednio wychowywać ludzi — wystawić ich na oddziaływanie właściwej informacji — a ich uprzedzenia znikną. Okazało się to jednak naiwnym oczekiwaniem (Lazarsfeid, 1940). Po

przeczytaniu niniejszego rozdziału aż do tego miejsca, wiesz już dlaczego. Powodem jest emocjonalność — główny składnik uprzedzeń, jak również koleiny poznawcze, w które wpadliśmy (np. tendencyjność atrybucyjna, tendencyjne oczekiwania i pozorne współzależności). Stereotypy oparte na błędnej informacji są trudne do zmiany wyłącznie poprzez dostarczenie właściwej informacji. Jednakże jest pewna nadzieja. Prawdopodobnie doświadczyłeś na samym sobie, że powtarzające się kontakty z członkami grupy obcej mają pozytywny wpływ na stereotypy i uprzedzenia. Jak jednak zobaczymy, sam tylko kontakt nie wystarcza — konieczny jest szczególny rodzaj kontaktu (Pettigrew, 1958).


Hipoteza kontaktu


W 1954 r., gdy Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych zarządził koniec segregacji w szkołach, wśród psychologów społecznych nastąpiło znaczne poruszenie. Ponieważ segregacja obniżała samoocenę dzieci wywodzących się z mniejszości, sądzono, iż jej zniesienie w szkołach doprowadzi do wzrostu samooceny wśród młodzieży. Co więcej, psychologowie społeczni mieli nadzieję, że desegregacja szkół zapoczątkuje zanikanie uprzedzeń. Ów sąd opierał się na założeniu, że jeżeli dzieci różnych ras i o różnym pochodzeniu etnicznym zbierze się razem, to kontakt ten doprowadzi w końcu do erozji uprzedzeń. Optymizm ów nie był bezpodstawny, jako że miał

uzasadnienie teoretyczne, a dowody empiryczne podtrzymywały przeświadczenie o wadze kontaktu między rasami. Już w 1951 r. Morton Deutsch i Mary Ellen Collins przebadali postawy białych wobec czarnych w obrębię dwóch osiedli mieszkaniowych, różniących się stopniem integracji rasowej. Mówiąc dokładnie, w jednym z tych osiedli, rodzinom białych i czarnych były losowo przydzielane mieszkania w poszczególnych budynkach wyznaczonych według zasad segregacji. W

drugim przypadku przydział dotyczył budynków zintegrowanych — czarne i białe rodziny dostawały mieszkanie w tym samym budynku. Po kilku miesiącach mieszkańcy w budynkach zintegrowanych informowali o większej pozytywnej zmianie w swoich postawach wobec czarnych niż mieszkańcy budynków zasiedlonych segregacyjnie, nawet jeśli ci pierwsi nie byli początkowo

zainteresowani mieszkaniem w budynkach zasiedlonych integracyjnie. Natomiast desegregacja szkól nie przebiegała tak gładko. Daleka od szans na harmonię desegregacja w szkole prowadziła często do napięcia i zamieszania w klasie. W szczegółowej analizie wyników badań nad desegregacja szkół Walter Stephan (1978) nie potrafił wskazać choć jednego badania, które by dowodziło, że nastąpił znaczący wzrost samooceny wśród czarnych dzieci, gdy tymczasem 25% badań ujawniło u nich wyraźny spadek samooceny po wprowadzeniu desegregacji. Co więcej, uprzedzenia nie zostały zredukowane. Stephan (1978) stwierdził, że w rzeczywistości w 53% tych

badań ujawnił się wzrost uprzedzeń, a w 34% nie pojawiła siężadna zmiana. Gdyby zaś zrobić zdjęcie z lotu ptaka dziedzińców szkół, w których nastąpiła desegregacja, to można byłoby stwierdzić, że integracja jest tu bardzo niewielka: białe dzieci skłaniały się do przebywania z białymi dziećmi, czarne z czarnymi, hiszpańskie z hiszpańskimi i tak dalej (Aronson, 1978; Aronson, Gonzalez, 1988; Schofieid, 1986). Wskazuje to wyraźnie, że sam tylko kontakt nie jest wystarczający. Cóż więc takiego zadziałało niewłaściwie? Dlaczego desegregacja w miejscach zamieszkania przyniosła lepsze skutki niż desegregacja szkół? Przyjrzyjmy się bliżej hipotezie

kontaktu. Chwila refleksji doprowadzi do oczywistego wniosku, że nie wszystkie rodzaje kontaktu mogą zmniejszyć uprzedzenia i podnieść samoocenę. Na Południu, na przykład, czarni i biali mają liczne kontakty datujące się od czasów, gdy czarni po raz pierwszy przybyli z Afryki na statkach niewolników, a mimo to uprzedzenia istnieją. Jest oczywiste, że rodzaj owych kontaktów nie był właściwy i nie mógł doprowadzić do pożądanych wyników. W swej przenikliwej pracy The Naturę of Prejudice Gordon Allport (1954) w następujący sposób mówi o hipotezie kontaktu:


Uprzedzenia mogą zostać zredukowane wyłącznie poprzez wzajemny kontakt posiadających jednakowy status grup większościowych i mniejszościowych w dążeniu do wspólnych celów. Wynik jest zdecydowanie lepszy, jeżeli taki kontakt jest usankcjonowany instytucjonalnym wsparciem (np. za pomocą prawa bądź zwyczaju czy lokalnej atmosfery) tego rodzaju, które prowadzi do dostrzeżenia wspólnych zainteresowań i wspólnego człowieczeństwa. (Allport, 1954, s. 281) Innymi słowy, Allport nie mówi wyłącznie o kontakcie; jest dla niego jasne, że musi to być kontakt między ludźmi posiadającymi jednakowy status, którzy starają się osiągnąć wspólne cele. Zauważ, że na podstawie badania Deutscha i Collinsa (1951), dotyczącego projektów przydziału mieszkań, można wywnioskować, że obie grupy posiadały jednakowy status w obrębię tęgo projektu i że nie istniały między nimi żadne oczywiste przesłanki do zaistnienia konfliktu. Parę dziesiątków lat badań skonkretyzowało wcześniejsze twierdzenie Allporta określając warunki, które muszą zostać spełnione, by kontakt mógł doprowadzić do osłabienia uprzedzeń między grupami (Cook, 1985). Wróćmy obecnie do omówienia tych warunków.


Kiedy kontakt osłabia uprzedzenia: sześć warunków


Przypominasz sobie badanie Muzafera Sherif a (1961) przeprowadzone wśród chłopców na obozie — wśród Orłów i Grzechotników? Stereotypizacja i uprzedzenia zostały uruchomione przez podsycanie konfliktu i rywalizacji między chłopcami. Kolejne działania podjęte przez Sherifa i jego współpracowników zmierzały do osłabienia uprzedzeń, które wcześniej sprowokowali. Poczynione przez nich na tym obozie ustalenia wyjaśniają w dużej mierze, który rodzaj kontaktu może się do tego przyczynić, a który takich skutków nie przynosi. Po pierwsze, badacze ustalili, że z chwilą pojawienia się wrogości i nieufności nie można przywrócić harmonii między chłopcami wyłącznie przez zlikwidowanie przyczyn konfliktu i rywalizacji. W gruncie rzeczy wszystkie próby, by zgromadzić te grupy w sytuacji neutralnej, prowadziły jedynie do narastania wrogości i nieufności. Dzieci w tych grupach miały do siebie nawzajem pretensje, nawet wtedy, gdy tylko wspólnie oglądały film. W jaki sposób udało się Sherifowi osłabić ich wrogość? Poprzez zaaranżowanie takich sytuacji, w których chłopcy byli od siebie wzajemnie zależni — sytuacji, które zmuszały ich do wzajemnej współpracy dla osiągnięcia wspólnego celu. A więc badacze stworzyli sytuację krytyczną, uszkadzając system dostawy wody. Jedyny sposób jego naprawy wymagał, by Grzechotniki i Orły podjęły natychmiastową współpracę. Innym razem zepsuła się obozowa ciężarówka, gdy chłopcy byli na wycieczce. Jedynym sposobem uruchomienia było wepchnięcie jej na dość strome wzgórze. Było to możliwe jedynie wówczas, gdy wszyscy chłopcy pchali samochód

jednocześnie, niezależnie od tego czy byli Orłami czy Grzechotnikami. W końcu ten rodzaj sytuacji doprowadził do osłabienia wrogich uczuć i negatywnej stereotypizacji. Istotnie, kiedy wprowadzono wszystkie sytuacje wymagające współpracy, znacznie wzrosła liczba chłopców, którzy twierdzili, że ich najbliżsi przyjaciele znajdują się w innej grupie (patrz ryć. 13.10). Tak więc, dwa kluczowe czynniki, które zapewniają sukces kontaktowi, to wzajemna zależność i wspólny cel — sytuacja, gdy grupy potrzebują się nawzajem i są od siebie uzależnione, jeśli chcą osiągnąć cel, który jest ważny dla każdej z nich (Amir, 1969, 1976). Trzecim wymogiem jest jednakowy status. Na obozie chłopców (Sherif i in., 1961) oraz w projektach przydziałów mieszkań (Deutsch, Collins, 1951) członkowie grupy byli zasadniczo podobni do siebie w kategoriach statusu i władzy. Żaden z nich nie był szefem ani też żaden nie miał mniejszej władzy. Jeżeli status nie jest jednakowy, wówczas interakcja łatwo może przebiegać według stereotypowych wzorców. Istotą sprawy związanej z możliwością kontaktów jest to, że pozwala ludziom dostrzec, iż ich stereotypy są błędne; kontakt i interakcja powinny doprowadzić do obalenia negatywnych, stereotypowych przekonań. Gdyby jednak status w grupie nie był jednakowy, interakcja byłaby kształtowana właśnie przez różnicę statusów — szefowie działaliby jak stereotypowi szefowie, a pracownicy jak stereotypowi podwładni — i nikt nie dotarłby do nowej, nie obarczonej uprzedzeniami informacji o innej grupie (Pettigrew, 1969; Wilder, 1984). Po czwarte, kontakt musi przebiegać w przyjacielskich, nieformalnych warunkach, gdzie członkowie grupy własnej mogą wchodzić w interakcję z członkami grupy obcej na zasadzie każdy z każdym (Brewer, Miller, 1984; Cook, 1984; Wilder, 1986). Zwyczajne spotkanie dwóch grup w pokoju, gdzie nadal mogą pozostać podzieleni, niewiele pomoże we wzajemnym zrozumieniu czy uzyskaniu wiedzy o sobie. Po piąte, przez przyjacielskie, nieformalne interakcje z wieloma członkami innej grupy możemy dowiedzieć się, że nasze dotychczasowe przekonania o jej członkach były błędne; w innym zaś przypadku mogłoby dojść do utrwalenia stereotypu przez uznanie jakiegoś członka grupy obcej za wyjątek od reguły (Wilder, 1984). W Waszyngtonie, na przykład, badano policjantów, którym jako partnerów przydzielono policjantki. Badanie pozwoliło stwierdzić, że choć policjantów satysfakcjonowało towarzystwo koleżanek, to nadal byli przeświadczeni, że nie należy przyjmować kobiet do służby w policji. Spostrzegali swoje koleżanki jako wyjątki; ich stereotypowe wyobrażenie stopnia przydatności kobiet do służby w policji się nie zmieniło i pozostało identyczne z tym, które mieli policjanci współpracujący z mężczyznami (Milton, 1972). Po szóste i ostatnie, najbardziej prawdopodobne jest, że kontakt doprowadzi do osłabienia uprzedzeń, gdy normy społeczne, które promują i podtrzymują równość grup, regulują działanie w danej sytuacji (Amir, 1969; Wilder, 1984). Znamy siłę norm społecznych; mogą zostać wprzęgnięte w proces motywowania ludzi do wyciągania ręki ku członkom grupy obcej. Na przykład, jeśli szef w pracy lub nauczyciel podczas zajęć stwarzają i wzmacniają normę akceptacji i tolerancji, to członkowie grupy zmienią swe własne zachowanie, by dopasować je do tej normy. Można więc stwierdzić, że jeśli owe sześć warunków związanych z kontaktem — wzajemna zależność, wspólny cel, jednakowy status, nieformalny, interpersonalny kontakt, kontakty wzajemne, społeczne normy równości — zostaną osiągnięte, to grupy żywiące względem siebie podejrzenia albo nawet grupy sobie wrogie zredukują stereotypowe, obarczone uprzedzeniami i dyskryminujące innych zachowania (Aronson, Bridgeman, 1979; Cook, 1984; Riordan, 1978).


wzajemna zależność: sytuacja, gdy dwie grupy lub więcej grup potrzebuje siebie nawzajem i musi na sobie polegać, by osiągnąć cel, który jest ważny dla każdej z nich


Współpraca i wzajemna zależność: klasa mieszana


Teraz, gdy już wiemy, jakie warunki muszą istnieć, by kontakt realizował oczekiwania, lepiej możemy zrozumieć trudności, które się pojawiły, gdy integrowano szkoły. Naszkicujmy typowy scenariusz. Wyobraźmy sobie szóstoklasistę, Amerykanina meksykańskiego pochodzenia, którego będziemy nazywali Carlosem. Carlos chodzi do szkoły w swej biednej dzielnicy, w której mieszka całe życie. Ponieważ szkoły w tej okolicy nie są dobrze wyposażone ani nie posiadają dobrych nauczycieli, pierwsze pięć lat jego nauki szkolnej miało wiele braków. Nagle, bez żadnego uprzedzenia ani przygotowania, zostaje zawieziony do szkoły w uprzywilejowanej dzielnicy białej klasy średniej. Jak wiesz z własnego doświadczenia, tradycyjna klasa jest środowiskiem bardzo rywalizującym. Typowa sceneria przedstawia nauczyciela zadającego pytanie; nagle las rąk unosi się w górę, ponieważ uczniowie chcą pokazać, że znają odpowiedź. Kiedy nauczyciel pyta jedno dziecko, wielu innych jęczy, ponieważ stracili okazję do wykazania się wiedzą. Jeżeli wywołane dziecko się waha lub daje złą odpowiedź, powtórnie podnosi się w górę las rąk, może nawet towarzyszy temu gwizdanie i szydercze komentarze skierowane do ucznia, któremu się nie powiodło. Tak więc Carlos stwierdza, że musi rywalizować z uczniami pochodzącymi ze średniej klasy białych, którzy mają lepsze przygotowanie niż on i którzy postępują zgodnie z wartościami swej klasy nakazującymi ciężko pracować, by osiągnąć dobre oceny, podnoszącymi z entuzjazmem rękę, gdy tylko nauczyciel zadaje pytanie i tak dalej. W efekcie Carlos został wtłoczony w wysoce

rywalizacyjną sytuację, do której nie jest przygotowany, gdzie zyski zależą od zdolności, których jeszcze w sobie nie rozwinął. Jest zasadniczo narażony na porażkę. Po kilku niepowodzeniach Carlos, czując się pokonany, upokorzony i zniechęcony, przestanie podnosić rękę i z trudem doczeka dzwonka sygnalizującego koniec dnia w szkole. W typowej klasie bez segregacji uczniowie, stosując terminologię Allporta (1954), nie mieli jednakowego statusu i nie zmierzali do osiągnięcia wspólnych celów. Zamiast tęgo, rzec można, znajdują się w stanie wojny, na wyboistym polu walki. Gdy bliżej przyglądać się tej sytuacji, to łatwo ustalić, dlaczego Stephan (1978) stwierdził po wprowadzeniu desegregacji generalny spadek samooceny u dzieci pochodzących z mniejszości narodowych. Ponadto, biorąc pod uwagę rywalizacyjną atmosferę klasy, jest prawdopodobne, że sytuacja ta uaktywniłaby wszelkie stereotypy, które przed desegregacją były obecne w umysłach młodzieży. Wiadomo, że dzieci wywodzące się z mniejszości były źle przygotowane do rywalizacji w klasie, zatem nie zaskakuje, iż niektóre z białych dzieci szybko

dochodziły do wniosku, że dzieci te są głupie, pozbawione motywacji i ponure (Wilder, Shapiro, 1989). Co więcej, jest prawdopodobne, że dzieci wywodzące się z mniejszości mogły dojść do wniosku, że to białe są aroganckie. Jest to przykład wcześniej omawianego samospełniającego się proroctwa. Jak można zmienić atmosferę w klasie, by zbliżyć się do opisanej przez Gordona Allporta skuteczności kontaktu? A dokładnie mówiąc, jak doprowadzić do tego, by biali uczniowie i

wywodzący się z mniejszości mieli jednakowy status, byli wzajemnie od siebie zależni i dążyli do osiągnięcia wspólnych celów? Jeden z autorów tego podręcznika usiłował to ustalić. W 1971 r. poddano desegregacji system szkolny w Austin w Teksasie. W ciągu kilku tygodni szkoły wrzały. Otwarty konflikt wystąpił między czarnymi, białymi oraz dziećmi meksykańskiego pochodzenia; na boiskach i korytarzach szkolnych trwała walka na pięści między różnymi grupami rasowymi. Do

Elliota Aronsona, który był wówczas profesorem University of Texas, przybył kurator, prosząc o podjęcie dowolnych, mieszczących się w granicach rozsądku działań, które by stworzyły większą harmonię środowiskową. Po kilku dniach spędzonych na obserwacji dynamiki różnych klas Elliot i współpracujący z nim studenci byli pod silnym wrażeniem sytuacji przypominającej tę, która zaistniała podczas eksperymentu Sherifa na obozie harcerskim. Mając w pamięci ustalenia tam

poczynione, opracowali technikę, która wytworzyła w klasie poczucie wzajemnej zależności, a mianowicie stworzono takie sytuacje, w których dzieci należące do różnych rasowych i etnicznych grup zmierzały do osiągnięcia wspólnych celów. Nazwali to rozwiązanie klasą mieszaną, ponieważ przypominała układanie łamigłówek (Aronson, Stephan, Sikes, Blaney, Snapp, 1978; Aronson, Bridgeman, 1979; Aronson, Gonzales, 1988; Aronson, Thibodeau,1992).


klasa mieszana: takie zorganizowanie miejsc w klasie, by sprzyjało redukowaniu uprzedzeń i podnosiło samoocenę dzieci, poprzez umieszczenie ich w małych, zdesegregowanych grupach i spowodowanie, by każde dziecko w grupie musiało polegać na pozostałych, chcąc nauczyć się bieżącego materiału i dobrze funkcjonować w klasie


Polegało to na tym, że uczniów połączono w sześcioosobowe grupy. Każda lekcja została podzielona na sześć fragmentów, każdy zaś uczeń otrzymał do opracowania jeden z nich. Więc gdy uczą się o życiu Eleanor Roosevelt, to jej biografia zostaje podzielona na sześć części. Każdy dysponuje unikatową, ale i niezbędną częścią informacji, która jak fragmenty układanki musi zostać złożona razem, by poznać cały obraz. Uczeń musi się nauczyć swego fragmentu, a następnie przekazać tę wiedzę pozostałym członkom swej grupy — którzy nie mają dostępu do jego materiałów. Tak więc, jeżeli Debbię chcę dobrze zdać nadchodzące egzaminy z życia Eleanor

Roosevelt, to musi uważnie wysłuchać Carlosa (który opisuje jej dziewczęce lata), Natalię (która mówi o pobycie Roosevelt w Białym Domu) i tak dalej. Odmiennie niż w tradycyjnej klasie, gdzie uczniowie rywalizują ze sobą, klasą mieszana wymusza poleganie na sobie. Gdyby w tradycyjnej klasie Carlos z powodu lęku i skrępowania miał trudności z przekazaniem informacji, to inni uczniowie mogliby go zlekceważyć (a nawet zmusić do milczenia) w zapale wykazania przed nauczycielem, jacy oni są mądrzy. Natomiast gdyby Carlos miał takie trudności w klasie mieszanej, to w najlepiej pojętym interesie uczących się byłoby być cierpliwym, zachęcać, a nawet zadawać przyjazne, sondujące pytania ułatwiające Carlosowi przekazanie wiedzy, którą posiądą. Dzięki procesowi mieszania dzieci zaczynają zwracać na siebie większą uwagę i okazywać innym szacunek. Jak można oczekiwać, dziecko takie jak Carlos zareagowałoby na podobne traktowanie odprężeniem, a jednocześnie zwiększonym zaangażowaniem; niewątpliwie polepszyłoby swoją zdolność porozumiewania się. I rzeczywiście, po kilku tygodniach uczniowie byli pod wrażeniem tego, że Carlos okazał się znacznie mądrzejszy, niż początkowo sądzili. Nawet go polubili. Carlos zaczął znajdować przyjemność w chodzeniu do szkoły i spostrzegać anglosaskich uczniów ze swej grupy nie jako dręczycieli, lecz jako udzielających pomocy i poczuwających się do odpowiedzialności kolegów z zespołu. Co więcej, gdy Carlos czuł się coraz lepiej w klasie i miał do siebie większe zaufanie, zaczął się też lepiej uczyć. Ucząc się coraz lepiej, podwyższał swą samoocenę. Zaklęty krąg został przerwany; czynniki, które powodowały spadanie po równi

pochyłej, uległy zmianie — spirala zaczęła się kierować ku górze. Oficjalne dane, które zebrał Aronson wraz kolegami w toku owego eksperymentu, były jednoznaczne i zastanawiające. W porównaniu z uczniami w klasach tradycyjnych, u uczniów w klasach mieszanych nastąpił spadek uprzedzeń i stereotypizacji, a zarazem wzrost sympatii do członków swej grupy, zarówno w obrębie granic etnicznych, jak i ponad tymi granicami. Co więcej, uczniowie z klas mieszanych lepiej zdawali egzaminy i osiągnęli znaczniejszy wzrost samooceny niż u dzieci z klas tradycyjnych. Dzieci z klas mieszanych wykazywały daleko większą sympatię wobec szkoły aniżeli ich

koledzy z klas tradycyjnych. Ponadto, w szkołach, gdzie stosowano tę technikę, zaobserwowano istotne przejawy rzeczywistej integracji — na boisku szkolnym, na przykład, istniała zdecydowanie większa integracja różnych grup rasowych i etnicznych aniżeli na boiskach szkolnych, gdzie stosowano bardziej tradycyjne techniki pracy z klasą. Wreszcie, u dzieci z klas mieszanych rozwinęła się większa niż w klasach tradycyjnych zdolność do empatycznego reagowania i do spostrzegania świata z perspektywy innych. Ostatnio Samuel Gaertner ze współpracownikami

(1990) pokazał, że proces kooperacji jest po części dlatego taki skuteczny, że już sam tylko udział we współpracującej grupie prowadzi do załamania się spostrzegania w kategoriach grupa własna-grupa obca i umożliwia jednostce wypracowanie poznawczej kategorii danej grupy. Podejście zakładające mieszanie grup zostało po raz pierwszy przebadane w 1971 r.; w ostatnich latach opracowano wiele podobnych technik współpracy (patrz Cook, 1985; Johnson, Johnson, 1987,1989; Sharan, 1980; Slavin, 1980). Owe przedstawione wyżej korzystne wyniki osiągnięto w setkach klas we wszystkich rejonach kraju i za granicą. Działania nastawione na współpracę w procesie kształcenia jako sposób na osiągnięcie desegregacji szkół są coraz częstsze i obecnie można mówić o pewnego rodzaju rewolucji w obrębie powszechnego kształcenia. Alfie Kohn (1986) szacuje, że wyłącznie w USA ponad 25 000 nauczycieli stosuje obecnie jakąś formę uczenia poprzez współpracę, a każdego roku przybywają ich kolejne setki. John McConahay (1981), jeden z wybitnych ekspertów w dziedzinie stosunków rasowych, nazwał uczenie poprzez współpracę najbardziej efektywną, samodzielną techniką, doskonalącą stosunki rasowe w desegregowanych

szkołach. W sumie, choć początkowy optymizm dotyczący wyeliminowania uprzedzeń, jaki zapanował po decyzji Sądu Najwyższego w 1954 r., był nieco przedwczesny, to obecnie dysponujemy uzasadnionymi dowodami, że jest to dobry kierunek. Badania nad grupami współpracującymi w toku uczenia się są niezwykle zachęcające i pokazują bez żadnej wątpliwości, że przy odpowiedniej opiece i wrażliwym środowisku zintegrowany kontakt doprowadzi do znaczącego złagodzenia uprzedzeń i istotnego podwyższenia samooceny uczniów oraz wzrostu efektywnego uczenia się. Eksperymenty z klasą mieszaną pokazały, że w odpowiednich warunkach kontakt jest skutecznym i silnym narzędziem w batalii przeciwko uprzedzeniom.


Podsumowanie


Uprzedzenia są zjawiskiem szeroko rozpowszechnionym, obecnym we wszystkich społeczeństwach świata. Psychologowie społeczni definiują uprzedzenia jako emocjonalny komponent postaw, a mówiąc dokładnie, jako negatywną albo wrogą postawę wobec ludzi wyodrębnionych wyłącznie na podstawie grupowej przynależności. Stereotypy, poznawcze komponenty postawy, są definiowane jako generalizacje dotyczące grupy, gdzie zasadniczo wszystkim jej członkom przypisuje się te same cechy, niezależnie od rzeczywistego ich zróżnicowania. Dyskryminacja, komponent behawioralny, jest określona jako nieuzasadnione, negatywne czy krzywdzące działanie skierowane przeciwko członkom danej grupy, na podstawie ich grupowej przynależności. Jako głęboko zakorzeniona i silna postawa uprzedzenie ma wiele przyczyn. Omówiliśmy cztery elementy życia społecznego, które przyczyniają się do ich powstania: sposób, w jaki myślimy, sposób, w jaki przypisujemy znaczenie czy dokonujemy atrybucji, sposób, w jaki rozmieszczamy zasoby, oraz sposób, w jaki dostosowujemy się do reguł społecznych. Procesy poznawania społecznego są

ważnymi elementami w tworzeniu i podtrzymywaniu stereotypów i uprzedzeń. Kategoryzowanie w odniesieniu do grup ludzi prowadzi do tworzenia kategorii grup własnych i grup obcych. Tendencyjność wobec grupy własnej oznacza, że „naszych" potraktujemy bardziej pozytywnie niż „innych", tak jak to pokazano w badaniach nad minimalnymi grupami. Spostrzeganie jednorodności grupy obcej jest inną konsekwencją kategoryzacji: członkowie grupy własnej spostrzegają tych z

grupy obcej jako bardziej podobnych do siebie niż w rzeczywistości. Stereotypy są powszechne w danej kulturze; nawet jeśli w nie nie wierzysz, to mogą one wpływać na przetwarzanie informacji o członkach grupy obcej. Na przykład ostatnie badania dowodzą, że stereotypy są uruchamiane automatycznie; muszą więc zostać zlekceważone albo stłumione przez kontrolowane i świadome przetwarzanie informacji. Korelacja pozorna jest innym rodzajem stereotypowego myślenia

wpływającym na procesy; jesteśmy skłonni spostrzegać współzależności tam, gdzie ich nie ma, szczególnie jeśli zdarzenia te bądź ludzie wyróżniają się w jakiś sposób. Badania nad poznawaniem społecznym wskazują, że stereotypy można korygować; proces taki opisuje model buchalteryjny oraz model tworzenia stereotypów niższego rzędu (natomiast nie pokazuje takich dróg model przekształcania). Podstawowy błąd atrybucji odnosi się do uprzedzeń — mamy tendencje do

przeceniania roli czynników dys pozycyjnych, gdy nadajemy znaczenie czyjemuś zachowaniu. Stereotypy mogą funkcjonować jako krańcowy błąd atrybucji — tworzenie negatywnych atrybucji z dyspozycji o całości grupy obcej. Kiedy jej członkowie zachowują się niestereotypowo, to mamy tendencje do dokonywania atrybucji z sytuacji podtrzymującej nasze stereotypy. Co więcej, nasza wiara w sprawiedliwy świat skłania do poniżania ofiar oraz członków grupy obcej: spostrzegamy ich jako sprawców swojego losu, a także wypadków, które im się przydarzyły. Jest to powszechnie znane jako obwinianie ofiary. Wreszcie, samospełniające się proroctwa są atrybucyjnymi procesami, dzięki którym znajdujemy potwierdzenie i dowód prawdy naszych stereotypów, ponieważ traktując członków grupy obcej w określony sposób, mimo woli wywołujemy u nich stereotypowe zachowanie. Teoria rzeczywistego konfliktu stwierdza, że uprzedzenie jest

niewątpliwie produktem ubocznym rzeczywistego konfliktu między grupami, wywołanego ograniczonymi zasobami — obejmuje to zarówno ekonomię, jak i władzę czy status. Rywalizacja o zasoby prowadzi do poniżania i dyskryminowania rywalizującej grupy obcej. Poszukiwanie kozła ofiarnego jest procesem, za pomocą którego sfrustrowani i poirytowani ludzie są skłonni przemieszczać agresję z prawdziwego źródła na wygodny obiekt — grupę obcą, która jest nie lubiana, wyróżnia się i jest względnie słaba. W myśl teorii społecznego uczenia się, właściwych norm naszej kultury uczymy się — w tym również stereotypów i postaw tendencyjnych — od dorosłych, rówieśników czy poprzez środki masowego przekazu. Zinstytucjonalizowany rasizm i seksizm są normami działającymi w obrębie danej struktury społecznej. Konformizm wobec norm albo pragnienie bycia zaakceptowanym i „pasowania" prowadzi do postępowania zgodnego ze

stereotypowymi przekonaniami i do ich niekwestionowania. Współczesny rasizm jest przykładem przesunięcia w regułach normatywnych w odniesieniu do uprzedzeń: obecnie wielu ludzi ujawnia swe uprzedzenia w sposób subtelny, pośredni; nauczyli się ukrywać uprzedzenia w sytuacjach, gdy prowadziłoby to do uznania ich za rasistów. Uwzględniając bardziej skrywaną naturę uprzedzeń, do badań nad rzeczywistymi postawami ludzi wobec grupy obcej stosuje się takie urządzenia, jak wariostat. W jaki sposób można zmniejszać uprzedzenia? Najważniejszą drogą jest doprowadzenie do kontaktu — zebrania razem członków grupy własnej i grupy obcej. Jednakże doprowadzenie wyłącznie do kontaktu jak wówczas, gdy szkoły publiczne zostały po raz pierwszy zdesegregowane, nie jest wystarczające, a nawet może rozjątrzyć istniejące negatywne postawy. Taki kontakt musi spełniać następujące warunki: wzajemną zależność; wspólny cel; jednakowy status; nieformalny, międzyosobowy kontakt; wielość kontaktów; normy społeczne uznające równość. Klasa mieszana to sposób nauczania, w ramach którego dzieci muszą polegać na sobie nawzajem i razem pracować podczas uczenia się i dążenia do wspólnych celów. Pozwala na redukowanie stereotypizacji i uprzedzeń istniejących między dziećmi o różnym pochodzeniu etnicznym.



CZĘŚĆ PIATA


Nie ma nic równie praktycznego jak dobra teoria -Kurt Lewin, 1951


Rozdział 14: Zdrowie i środowisko


Poznajcie kobietę nazwiskiem Beatrice Cole. Pani Cole miała bardzo udane ubiegłe 10 lat swego życia — te między osiemdziesiątką a dziewięćdziesiątką. Pani Cole, teraz w dziewięćdziesiątym pierwszym roku życia, błogosławi każdy dzień „jako dar, na który cieszę się z góry, i żyję każdego dnia tak, jakby to był mój dzień ostatni" (Cole, 1991, s. 20). Ma bardzo wypełniony porządek dnia, a wstaje wcześnie rano, by zabrać Pierre'a, swego psa, na długi spacer. Po powrocie do apartamentu na Manhattanie zjada duże śniadanie, czyta gazetę i trochę sprząta. Następnie zwykle zaprzęga Pierre'a do wózka na zakupy i idzie na rynek. Jeden dzień w tygodniu spędza przy pracy jako wolontariuszka w lokalnej synagodze, inny zaś w czytelni muzeum. Każdego wieczoru przygotowuje czterodaniowy obiad, usługując sobie, jakby była gościem. I regularnie zaprasza znajomych, przyjmując ich wymyślnym obiadem i grając z nimi w scrabbie [gra polegająca na tworzeniu słów z losowo dobranych liter — przyp. tłum.]. Życie pani Cole nie jest wolne od kłopotów. Ostatnio zauważyła, że prosi ludzi o powtórzenie tego, co powiedzieli, i zdała sobie

sprawę, że jej słuch się pogarsza. Kiedy miała osiemdziesiąt osiem lat, skręciła nogę w kostce, a innym razem upadła z powodu uszkodzenia nerwu w rdzeniu. Co jednak charakterystyczne, potraktowała owe nieszczęśliwe przypadki jako umiarkowane niewygody. „Głuchota nie jest takim strasznym upośledzeniem — mówi. — W nocy, gdy odkładam aparat słuchowy, cisza jest wspaniała" (s. 21). Po wzmocnieniu nogi klamrą i z pomocą laski jest prawie tak ruchliwa jak wcześniej. Regularnie jeździ autobusami po Manhattanie i często podróżuje poza miasto, by odwiedzić przyjaciół i rodzinę. Zgodnie z jej osobistą filozofią należy zawsze patrzeć na jasną stronę zdarzeń i nigdy nie dumać nad czymś dłużej niż dwadzieścia minut. Jakie odczucia

towarzyszą pani Cole w związku z tym, że jej życie zbliżą się do końca? Daleko jej do poczucia przygnębienia czy zalęknienia, do swojej nieuchronnej śmierci podchodzi z charakterystycznym optymizmem: To jeszcze jedna przygoda przede mną, największe doświadczenie ze wszystkich — jedyny doskonały stan w życiu, bez zadzierzgniętych więzów i bez porzuconych zakończeń. Całkowita doskonałość. Taka jest śmierć. Myślę o niej jako o doskonałym końcu długiego, szczęśliwego życia. (Cole, 1991, s. 21) Beatrice Cole nie jest typową starszą osobą, nieprawda? W jaki sposób udaje jej się pokonywać stres związany z postępującą starością i chorobą somatyczną (jak również stres wynikający z życia w wysoce zurbanizowanym środowisku) z takim optymizmem i cierpliwością? Czego możemy się dowiedzieć od psychologów społecznych o naszym zdrowiu i środowisku, by zwielokrotnić nasze szansę na bycie w wieku dziewięćdziesięciu jeden lat kimś takim jak Beatrice Cole?


Rola stosowanej psychologii społecznej


W toku tej książki mieliśmy okazję zaobserwować, jak wiele wyników badań psychospołecznych może znaleźć zastosowanie w rozwiązywaniu rzeczywistych problemów. Jako przykłady można podać zapobieganie błędom w rozumowaniu (rozdz. 4), zmienianie niepożądanych postaw (rozdz. 8), doskonalenie metod podejmowania decyzji grupowej (rozdz. 9), wzmacnianie zachowań prospołecznych (rozdz. 11), zmniejszanie agresji (rozdz. 12) czy usuwanie uprzedzeń (rozdz. 13). W ostatnich dwóch rozdziałach zajmiemy się bardziej szczegółowym omówieniem innych jeszcze zagadnień psychologii stosowanej, które dotyczą życia nas wszystkich, a mianowicie zdrowia i środowiska (rozdz. 14) oraz prawa i biznesu (rozdz. 15). Każde z nich dotyczy obszarów obejmujących interesujące zagadnienia psychologiczne. Bardzo niewielu ludzi bowiem zaprzeczy, że psychika i ciało tworzą jedność i to, jak spostrzegamy i interpretujemy świat, ma ważne konsekwencje dla naszego zdrowia somatycznego. Badania psychologiczne dotyczące zdrowia,

środowiska, prawa i biznesu rozwinęły się w ostatnich latach, przekształcając się w samodzielne dziedziny w obrębie psychologii. Są znane jako: psychologia zdrowia (Pennebaker, 1982; Taylor, 1985), psychologia ekologiczna (Darley, Gilbert, 1985; Stokols, Altman, 1987), prawo i psychologia (Wrightsman, 1987) oraz psychologia organizacji i psychologia konsumencka (Cafferata, Tybout, 1989; Kolb, Rubin, Mcintyre, 1984). Każda z nich obejmuje wiele dyscyplin psychologicznych, takich jak psychologia kliniczna, społeczna, psychologia osobowości, rozwojowa, poznawcza czy fizjologiczna. Co psychologowie społeczni mają im do zaoferowania? Po pierwsze, jak przedstawialiśmy to w książce, są przekonani, że dla zrozumienia zachowania społecznego często znacznie ważniejsze jest zbadanie, na czym zasadza się sytuacja społeczna, niż określenie właściwości danej osoby. Tak więc psychologowie społeczni sądzą, używając słów Judith Rodin, że „to nie źli ludzie, lecz złe sytuacje stwarzają problemy społeczne" (Rodin, 1985, s. 808). Co więcej, jak podkreślaliśmy w rozdziale l, to nie obiektywne, lecz subiektywne sytuacje uruchamiają nasze zachowania. To znaczy, że aby zrozumieć, dlaczego ludzie zachowują się tak, a nie inaczej w danych warunkach, musimy patrzeć na tę sytuację ich oczami, rozumieć, jak oni ją pojmują i interpretują. Zasadą ta będzie ważna dla zrozumienia wielu zastosowań psychologii społecznej, którym się przyjrzymy w tym oraz w następnym rozdziale. W tym rozdziale zastanowimy się, jak ludzie interpretują i rozumieją sytuacje społeczne, które bezpośrednio dotyczą ich zdrowia, a przy tym stwarzają zagrożenia dla środowiska. Rozważmy jedną z nich, mianowicie wstrząsy przeżywane w związku z rozwodem. Czy tak istotna zmiana w życiu może zwiększyć

podatność ludzi na choroby somatyczne? Odpowiedź, jak zobaczymy, zależy od tego, jak jest interpretowane i spostrzegane to wydarzenie. Równie ważna dla zdrowia i środowiska jest zdolność zmiany postawy i zachowania. Namówienie nas, byśmy pomagali swemu zdrowiu, na przykład nie palili, jest na pewno korzystne. Nakazem chwili jest także skłonienie ludzi do zachowań, które są mniej szkodliwe dla środowiska. Jak widzieliśmy, gdy chodzi o wpływanie na postawy i zachowania, to właśnie psychologowie społeczni są tymi, których się prosi o pomoc (patrz rozdz. 710). Obecnie przyjrzymy się, w jaki sposób psychologowie społeczni zmieniają zachowania społeczne związane ze zdrowiem i środowiskiem.




Psychologia społeczna a zdrowie


Dlaczego Beatrice Cole żyje tak długo, a życie sprawia jej tyle radości? Czy została po prostu obdarowana dobrymi genami oraz szczęściem? Albo czy fakt, że nie poddaje się i jest optymistycznie nastawiona, jest ważniejszy niż szczęście lub zbieg okoliczności? Sporo badań wskazuje, że istnieje silny związek między spostrzeganiem społecznym ludzi — sposobem, w jaki rozumieją samych siebie i świat społeczny — a ich zdrowiem somatycznym.


Spostrzeganie społeczne a zdrowie: interpretowanie negatywnych wydarzeń życiowych


Istnieje mnóstwo anegdotycznych dowodów na to, że przekonania dotyczące świata mogą mieć doniosłe znaczenie dla naszego fizycznego samopoczucia. Przyjrzyjmy się przykładom przedstawionym przez psychologa W.B. Cannona (1942). Po zjedzeniu porcji owoców Nowozelandka dowiaduje się, że pochodzą one z zarezerwowanej dostawy przeznaczonej wyłącznie dla szefa. Jest przerażona, podupada na zdrowiu, a następnego dnia umiera. Człowiek w Afryce je śniadanie z przyjacielem, zjada wszystko z apetytem, a następnie wyrusza w drogę. Rok później dowiaduje się, że jego przyjaciel przygotował potrawę z dzikiej kury, żywności ściśle zakazanej w jego kulturze. Natychmiast zaczyna drżeć i umiera w ciągu dwudziestu czterech godzin. Po rzuceniu przez australijskiego czarownika uroku na pewnego człowieka stan jego zdrowia się pogorszą, a ulega poprawie dopiero wówczas, gdy urok zostaje odczyniony. Przykłady te są łatwe do zbycia jako dziwaczne opowieści podobne do sensacji, jakie możemy przeczytać w rubrykach świątecznych gazet poświęconych niezwykłym wydarzeniom. Choć są to krańcowe przypadki, odkrywają bliski związek ciała i umysłu. Pomyśl o położeniu starego człowieka, który przez długi czas przebywa w zakładzie opiekuńczym w Stanach Zjednoczonych. W wielu takich

placówkach mieszkańcy mają niewielką kontrolę nad swym życiem. Nie mogą wybierać, co zjeść, w co się ubrać, a nawet kiedy pójść do łazienki. Często więc są pasywni i wycofują się, gasną i umierają. Zupełnie inaczej niż Beatrice Cole na początku dziesiątej dekady swego życia! Przykłady powyższe świadczą, że nie tylko zarazki i choroby wpływają na nasze zdrowie; musimy także uwzględnić psychologiczne reakcje na to, co się wydarza w naszym życiu. Owe zaś psychologiczne reakcje będą w dużym stopniu zależały od naszego rozumienia i interpretacji świata społecznego. Dwóch ludzi może doświadczyć tego samego wydarzenia — jak utrata słuchu lub rozwód — lecz w sposób całkowicie odmienny. Jest to oczywiście podstawowe założenie psychologu społecznej, co przedstawiono w rozdziałach l i 5. Poniżej omówimy trzy elementy określające rozumienie przez ludzi świata społecznego, a mające wielkie znaczenie dla zdrowia: a) jak widzą stresujące wydarzenia; b) stopień kontroli, którą — jak sądzą — mają nad swoim środowiskiem; c) sposób, w jaki wyjaśniają przyczyny negatywnych zdarzeń.


Związek między stresem a zdrowiem. Z całą pewnością życie bywa trudne, a im jest trudniejsze, tym trudniej się z nim uporać. Ci, którzy żyją w stanie silnego napięcia (śmierć ukochanej osoby, utrata pracy, rozwód) mogą być bardziej podatni na chorobę niż ci, którzy nie mają takiego obciążenia. Nie jest jednak tak, że choruje każdy, kto jest narażony na niebezpieczeństwo choroby. Niektórzy chwytają każde przeziębienie, podczas gdy inni przez całe lata nie opuszczą nawet jednego dnia pracy. Czy stres wpływa na nasz system immunologiczny, czyniąc nas bardziej podatnymi na chorobę? Hans Selye (1956, 1976) był jednym z pierwszych badaczy skutków stresu, który zdefiniował je jako fizjologiczną reakcję ciała na zagrażające wydarzenia. Późniejsi badacze natomiast koncentrowali się na tym, co powoduje, że niektóre sytuacje życiowe stają się zagrażające dla naszego zdrowia. Holmes i Rahe (1967) na przykład wskazują, że stres jest to stopień, w jakim ludzie muszą zmienić i przystosować swoje życie do wydarzenia zewnętrznego. Im większej to wymaga zmiany, tym silniejszy wyzwala stres. Jeżeli umiera współmałżonek czy partner, to zaburzony zostaje prawie każdy obszar życia danej osoby, co prowadzi do powstania

potężnego stresu. Taka definicja stosuje się również do szczęśliwych wydarzeń, jeżeli zmuszają do zmiany codziennego trybu życia. Na przykład szczęśliwym wydarzeniem jest ukończenie college'u, które jednak może być stresujące, gdyż niesie ze sobą sporo zmian w dotychczasowym życiu. By zmierzyć zmiany w życiu, Holmes i Rahe (1967) zbudowali skalę, nazwaną skalą do pomiaru wtórnego przystosowania się społecznego (patrz tab. 14.1). Niektóre wydarzenia, takie jak śmierć współmałżonka albo partnera, zawierają wiele „jednostek zmiany życia", ponieważ dotyczą większości spraw w codziennym trybie. Inne, jak mandat drogowy, mają w sobie względnie mało owych jednostek.


TABELA 14.1. Skala do pomiaru wtórnego przystosowania się społecznego. Im większej liczby „jednostek zmian życia" obecnie doświadczasz, tym większe prawdopodobieństwo, że zapadniesz na chorobę somatyczną (zaczerpnięto z: Holmes, Rahe, 1967)


A oto, jak działa ta skala: badani zaznaczają wszystkie wydarzenia, które im się przytrafiły w minionym roku, uzyskany zaś w ten sposób wynik określa całkowitą liczbę jednostek zmiany życia wywołanych tymi wydarzeniami. Jest to następnie korelowane z częstotliwością chorób lub dolegliwości somatycznych. Z wielu ustaleń wynika, że im większa liczba zmian w czyimśżyciu, tym większe prawdopodobieństwo, że osoba ta zachoruje (Elliot, Eisdorfer, 1982). Wiążą się z tym

jednak dwa problemy. Po pierwsze, jak to już zapewne odkryłeś, jest to ustalenie poczynione na podstawie korelacji, a nie wynik eksperymentalny. To, że zmiany w życiu są skorelowane z problemami zdrowotnymi nie oznacza, że zmiany życiowe spowodowały problemy zdrowotne (zobacz omówienie korelacji i przyczynowości w rozdziale 2). Czy potrafisz przedstawić inne interpretacje tych ustaleń? Niektórzy badacze wnioskowali o istnieniu „trzeciej zmiennej", takiej jak neurotyzm, bowiem ludzie neurotyczni częściej dochodzą do wniosku, iż są chorzy i boleśniej doświadczają zmiany w życiu (Schroeder, Costa, 1984; Watson, Pennebaker, 1989). Według tych badaczy to nie zmiany w życiu wywołują problemy zdrowotne, lecz neurotyzm, który wpływa na obie zmienne. Powstaje kolejny problem, ponieważ pomiar zaistniałych obiektywnych zdarzeń — takich jak ślub lub utrata pracy — gwałci podstawową zasadę psychologii społecznej, mianowicie, że sytuacje subiektywne mają większy wpływ na ludzi niż sytuacje obiektywne (Griffin, Ross, 1991). Ważne jest, by ustalić, jak spostrzegamy i interpretujemy dane zdarzenie. Niektórzy spostrzegają mandat jako bolesne wydarzenie, podczas gdy inni traktują to jako drobny incydent. Są tacy, którzy określają zasadnicze zdarzenia życiowe, takie jak rozwód, jako oswobodzającą ucieczkę od niewłaściwego związku, podczas gdy dla innych jest to niszczące osobiste niepowodzenie. Richard Lazarus (1966) w swej pionierskiej pracy na temat stresu stwierdził, że to subiektywny, a nie obiektywny stres rodzi problemy.


stres: negatywne uczucia i przekonania, które się pojawiają, gdy ludzie mają poczucie, że nie radzą sobie z wymogami środowiska


Jakieś wydarzenie tylko wtedy jest stresujące, jeśli zinterpretujemy je jako stresujące — co zdarza się zawsze wtedy, gdy ludzie czują, że nie potrafią stawić czoła wymogom środowiska (Lazarus, Folkman, 1984). Przyjrzyjmy się sytuacji dziewięćdziesięcioletniej Beatrice Cole. Gdyby wypełniła skalę do pomiaru wtórnego przystosowania się społecznego, stwierdziłaby, że najwłaściwsza dla niej jest pozycja szósta, „zranienie lub choroba", co wskazywałoby, że doświadczyła wielu kłopotów ze zdrowiem. Otrzymałaby więc dużą liczbę jednostek zmian życia. Zgodnie z teorią powinno w jej przypadku pojawić się wysokie ryzyko następnych chorób z powodu stresu wywołanego utratą słuchu i problemami z kręgosłupem. Jest jednak w tym wszystkim pewien haczyk, mianowicie pani Cole nie przejmuje się tym szczególnie. Z charakterystycznym dla siebie optymizmem przyjmuje jasną stronę zdarzeń i wita z zadowoleniem fakt, że głuchota nie dopuszcza do niej niepożądanych dźwięków, gdy śpi. Ponieważ spostrzega wydarzenia jako takie, z którymi względnie łatwo można sobie poradzić, nie pasują one do naszej definicji stresu. By wykazać, że kluczem do stresu jest sposób interpretacji danego zdarzenia, Richard Lazarus (1966) przeprowadził serię klasycznych badań. W jednym z nich poprosił badanych, by uważnie obejrzeli film z zakresu bezpieczeństwa pracy, przeznaczony dla pracowników tartaków, a prezentujący kilka przerażających wypadków. Jednemu z nieostrożnych pracowników piła odcięła palec; inny mężczyzna, który nieprawidłowo obsługiwał piłę tarczową, spowodował, że obrabiana deska wyrwała się i uderzyła śmiertelnie współpracownika. Czy byłoby ci przyjemnie oglądać takie sceny? Mamy tutaj, jak się wydaje, do czynienia z obiektywnym wydarzeniem, które każdy uznałby

za — przynajmniej umiarkowanie — stresujące. Lazarus (1966) wykazał jednak, że wszystko zależy od tego, jak zostanie zinterpretowane to doświadczenie. Poinstruował niektórych badanych, by oglądali film z intelektualnym dystansem, koncentrując się na stosunkach między robotnikami, a więc obserwując sposób, w jaki brygadzista przekazuje informację o ważności przestrzegania przepisów bezpieczeństwa. Inni oglądali film bez owych dodatkowych instrukcji. Zgodnie z oczekiwaniem osoby z drugiej grupy były bardziej poruszone, co objawiło się znacznym wzrostem częstotliwości uderzeń serca podczas projekcji. Ci, którzy intelektualizowali owo doznanie, odczuli to słabiej. Tak jak reakcja lekarza na krew i rany różni się zasadniczo od reakcji większości z nas, tak ci badani przyswoili sobie bardziej chłodne, kliniczne spojrzenie na pokazane w filmie wypadki, przekształcając stresujące wydarzenie w sytuację względnie neutralną. Badanie Lazarusa dowodzi, że sposób, w jaki interpretujemy nieprzyjemne wydarzenia, wpływa na to, jak dalece zaburzającymi je spostrzegamy. Nie stwierdza jednak, by istniał związek między subiektywnie zinterpretowanym stresem a chorobą somatyczną. Został on jednak ostatnio wykazany przez Sheldona Cohena, Davida Tyrrella i Andrew Smitha (1991) w badaniu osób, które zachorowały na grypę. Gdy wirus grypy zaatakuje, zapada nań od 20% do 60% zakażonych. Czy jest możliwe, by stres był jednym z detenninantów, który decyduje o tym, kto znajdzie się wśród tych 20-60%? Aby to sprawdzić, Cohen wraz ze współpracownikami poprosił ochotników, by spędzili tydzień w ośrodku badawczym na południu Anglii. Aby zmierzyć stres, polecono badanym przygotować listę wypadków, które im się ostatnio przytrafiły, a które miały negatywny wpływ na ich życie. Zgodnie z naszą definicją stresu wymienili tylko te wydarzenia, które odczuwali jako trudne do pokonania. Następnie podano im albo krople do nosa, które zawierały wirus grypy, albo tylko fizjologiczny roztwór soli. Następnie zostali izolowani, tak że nie mieli kontaktu z innymi. Czy ci, którzy doznali większego stresu w ostatnim okresie, byli bardziej podatni na zachorowanie na grypę niż osoby, które doznały go mniej? Jak możesz sprawdzić na rycinie 14.1, otrzymane wyniki zdecydowanie to potwierdzają. Spośród tych, którzy mówili o mniejszym stresie, jedynie 27% zapadło na grypę. Wskaźnik ten wzrastał w sposób ciągły, proporcjonalnie do wzrostu stresu, aż do wielkości wskaźnika bliskiej 50% w grupie, która doświadczyła najsilniejszego stresu.


RYCINA 14.1. Stres a prawdopodobieństwo zachorowania na grypę. Badanych poddano działaniu wirusa grypy, a następnie izolowano. Im większy stres, którego doświadczali, tym większe prawdopodobieństwo zachorowania (zaczerpnięto z: Cohen i in., 1991)


(Wpływ stresu objawił się nawet wówczas, gdy pod uwagę wzięto wiele innych czynników, które ułatwiają zarażenie grypą, takich jak pora roku, wiek, waga czy płeć). Badanie to dostarcza jednego z najlepszych dowodów na to, że stres może obniżać odporność ludzi na infekcje. Zatem można stwierdzić, że im większy przeżywamy stres, tym mniejsza jest nasza odporność na choroby (Cohen, Williamson, 1991; Krantz, Grunberg, Baum, 1985; 0'Leary, 1990). Tak więc to subiektywny, a nie obiektywny stres prowadzi do kłopotów ze zdrowiem. Jest to ważne stwierdzenie, niemniej zmusza do postawienia zasadniczego pytania: co sprawia, że jedna osoba łatwo sobie radzi z jakimś zdarzeniem, podczas gdy dla innej jest ono stresujące? Przejdźmy obecnie do dwóch kluczowych determinantów stresu: a) czyjegoś przekonania o tym, jak dalece kontroluje swoje środowisko; b) w jaki sposób wyjaśnia przyczyny zdarzenia. Rozważmy najpierw kontrolę spostrzeganą.


Ważność kontroli spostrzeganej. Uderzającą właściwościążycia Beatrice Cole jest to, że miała ona nad nim znaczną kontrolę. Jest odpowiedzialna za opiekę nad swoim psem Pierre'em, to ona decyduje, kiedy zaprosić gości, i ona określa, kiedy wybrać się na wycieczkę za miasto czy odwiedzić przyjaciół lub rodzinę. Czy jest możliwe, że właśnie owo poczucie kontroli nad swym życiem w pewnym stopniu decydowało o jej odporności? Badania nad przewlekle chorymi sugerują, że tak właśnie jest. Na przykład Shelley Taylor wraz ze współpracownikami (1984) przeprowadziła wywiady z kobietami, które miały nowotwór piersi, i stwierdziła, iż wiele z nich było przekonanych, że potrafi wpłynąć na to, czy nastąpi nawrót choroby. A oto jak pewien mężczyzna charakteryzował swoją żonę: „Kupuje książki, broszury, studiuje je, rozmawia z pacjentami dotkniętymi nowotworem. Ze wszystkim, co jej się przydarza, walczy. Jest w ciągłym stanie wojny. Nazywa to "zabieraniem tego do tajnego miejsca i ogradzaniem^' (cyt. za: Taylor, 1989, s. 178). Badacze stwierdzili, że kobiety, które wierzą, iż mają kontrolę nad chorobą, były lepiej psychologicznie przystosowane niż te, którym tego przekonania brakowało. Istnieją dowody, że ludzie starający się kontrolować samą chorobę i proces jej leczenia, żyją nieco dłużej od tych, którzy tego nie czynią (Taylor, 1989). Koniecznie trzeba zauważyć, że przeświadczenia przynajmniej części chorych kobiet co do możliwości kontrolowania nowotworu, nie miały w rzeczywistości racji bytu. Jedna z nich, pracownica sklepu odzieżowego, powiedziała, że całymi latami na lewym ramieniu przenosiła ubiory ze stelażami do przymierzalni, co powodowało, że uciskała sobie lewą pierś. Gdy rozwinął się tam nowotwór, przypuszczała, że powodem był długotrwały ucisk tego samego miejsca. Od tego momentu ubranie wraz ze stelażem przesuwała po podłodze. Według specjalistów uciski na pierś nie są przyczyną raka. Niemniej kobieta ta dzięki

swemu rozumowaniu uzyskała poczucie kontroli wierząc, że poznała przyczynę choroby i robiła coś, co sądziła, że jej pomoże. To sugeruje, iż złudzenie kontroli może być równie ważne jak rzeczywista kontrola. Trzeba zaznaczyć, że w badaniach nad spostrzeganym stopniem kontroli u osób przewlekle chorych z konieczności wykorzystuje się metody korelacyjne, a nie eksperymentalne.


kontrola spostrzegana: przekonanie, że możemy wywierać wpływ na nasze środowisko w sposób, który decyduje o tym, czy doświadczamy pozytywnych czy negatywnych wyników


Wiedza o tym, że ma się lekarstwo w zasięgu ręki, jest często równie skuteczna jak

samo lekarstwo. — F. Anstey, 1900


Badacze mierzą wielkość kontroli, której ludzie doświadczają, i korelują to z ich psychologicznym i somatycznym przystosowaniem do choroby. Poczynione w ten sposób ustalenia nie dowodzą, że poczucie kontroli wpływa na polepszenie stanu zdrowia; jest możliwe, że to poprawa powoduje, iż ktoś odczuwa wzrost stopnia kontroli. Stawiając pytanie o to, czy poczucie kontroli wywiera pożądany i przyczynowy wpływ, trzeba przeprowadzić badania eksperymentalne, w ramach

których ludzie zostaną losowo przypisani do grup o „wysokim" i „niskim" stopniu spostrzeganej kontroli. Szczęśliwie się składa, że wykonano ich wiele. Interesujące jest, że ten kierunek badań koncentrował się początkowo na zwierzętach, a nie na ludziach. Martin Seligman i jego współpracownicy poczynili serię klasycznych doświadczeń nad spostrzeganym przez psy stopniem kontroli (Overmeier, Seligman, 1967; Seligman, Maier, 1967). Część psów została umieszczona w klatkach i poddana obserwacji dla ustalenia, ile czasu im zajmie zorientowanie się, że naciśnięcie nosem guzika wyłączy emitowany wstrząs elektryczny. Większość wyuczyła się tego bardzo

szybko. W drugiej wersji eksperymentu czworonogi również otrzymywały bodźce o tej samej sile i tym samym czasie trwania z tym wyjątkiem, że naciskanie nosem guzika nie dawało żadnych efektów. Tak więc owo obiektywne wydarzenie — liczba i natężenie wstrząsów elektrycznych — było dokładnie takie samo dla obu grup psów. Natomiast psychologicznie to, czego doświadczały, było całkowicie odmienne, ponieważ pierwsza grupa mogła kontrolować wstrząsy (kończyć je, naciskając przycisk nosem), podczas gdy psy z drugiej grupy nie mogły tego uczynić (wstrząsy pojawiały się i zanikały bez ich udziału). Następnie wprowadzono zwierzęta w nową sytuację, kiedy wszystkie mogły się nauczyć unikać wstrząsów. Zostały umieszczone w wielkim pudle ze ścianami, które obniżały się pośrodku. Po dziesięciu sekundach od podania sygnału następowało uderzenie prądem, jeśli pies nie przeskoczył ponad barierą na drugą stronę pudła. Jak zareagowały psy w warunkach wysokiej kontroli w porównaniu z niską? Te, które wcześniej doświadczyły wstrząsów elektrycznych i mogły je kontrolować, zupełnie dobrze nauczyły się unikać nowych. Nawet wykonanie w tej grupie było nieco lepsze niż wśród psów, które przedtem nigdy

szoków nie doznały (patrz ryć. 14.2). Jednakże psy, które wcześniej nie mogły kontrolować otrzymywanych wstrząsów, reagowały zupełnie odmiennie: nie potrafiły kontrolować również nowej sytuacji i większość z nich bezradnie je znosiła, nie próbując znaleźć sposobu, by szoków uniknąć; po prostu wydawało się, że się poddały (patrz ryć. 14.2). Podobne reakcje na utratę kontroli zostały zaprezentowane w przypadku innych gatunków, takich jak szczury, koty i ryby (Richter, 1957; Seligman, 1975). Wiele eksperymentów pokazuje, że poczucie kontroli jest korzystne również dla ludzi. Albert Bandura (1986) wraz ze współpracownikami stwierdził, że

wzmacnianie w nas przekonania, iż możemy kontrolować negatywne wydarzenia, miało pozytywny wpływ na nasz system odpornościowy. W jednym z badań osoby, które bały się węży, brały udział w sesjach, podczas których uczono je kontroli zachowań w obecności żywego węża. Najpierw obserwowały kogoś, kto pokazywał, jak bez strachu zbliżyć się do zwierzęcia, a następnie z pomocą owej modelowej osoby stopniowo same uczyły się to czynić. W trakcie takich ćwiczeń ludzie doświadczali poczucia panowania nad swym strachem. Przed i po sesjach treningowych badacze mierzyli reakcje odpornościowe u badanych na podstawie próbek krwi. Stwierdzono, że im lepiej wyuczyli się oni kontrolować swój strach, tym korzystniejsza była ich reakcja odpornościowa. Świadczy to jednoznacznie, iż im większy odczuwamy stopień kontroli nad stresującym wydarzeniem, tym skuteczniej nasze ciała będą się bronić przed chorobą (Wiedenfeid i in., 1990).


RYCINA 14.2. Osłabianie wpływu braku kontroli na uczenie się. Po doświadczeniach z brakiem wstrząsów elektrycznych, z możliwością kontrolowania ich wystąpienia lub z brakiem takiej możliwości, stworzono sytuację, w której psy musiały się nauczyć nowego sposobu unikania nieprzyjemnych doznań. Te, które doświadczyły sytuacji braku możliwości ich uniknięcia, rzadziej potrafiły wyuczyć się, jak uciec od nowych wstrząsów (zaczerpnięto z: Seligman, Maier, 1967)


Stopień posiadanej kontroli u ludzi w podeszłym wieku. Wykazano, że wzrost poczucia kontroli ma szczególnie poważne konsekwencje w przypadku ludzi w podeszłym wieku znajdujących się w domach opieki społecznej. Wielu z nich, dożywających swych dni w takich placówkach oraz w szpitalach, odczuwa, że utraciło kontrolę nad własnym życiem (Raps i in., 1982). Są oni często skazywani na długotrwałą opiekę wbrew swym życzeniom i niewiele mają do powiedzenia na temat

tego, czym się chcą zająć, z kim spotkać czy co zjeść. Ellen Langer i Judith Rodin (1976) pokazały, że byłoby z korzyścią dla takich podopiecznych wzmóc w nich poczucie kontroli. W trakcie eksperymentu dyrektor jednego z domów opieki w Connecticut zebrał razem niektórych mieszkańców i powiedział im że, choć sądzą inaczej, sami ponoszą odpowiedzialność za to, co się dzieję z ich życiem. Oto fragment jego wypowiedzi: Byłem zdumiony dowiadując się, że [...] wielu z was nie zdaje sobie sprawy, że będąc tu, wciąż macie wplyw na swe życie. Pomyślmy przez

chwilę o decyzjach, które możecie i powinniście podejmować. Na przykład, jesteście odpowiedzialni za dbanie o siebie, decydujecie o tym, czy chcecie czy też nie, by uczynić ten dom takim, byście byli z niego dumni i czuli się w nim szczęśliwi. To wy macie decydować o tym, w jaki sposób ma być urządzony wasz pokój — czy chcecie, by pozostał taki, jaki jest, czy też pragniecie, by personel pomógł wam go przemeblować. Powinniście też decydować o tym, jak chcecie spędzać czas [...] Jeśli jesteście z czegoś niezadowoleni, to możecie to zmienić. Od was zależy, czy poznamy wasze życzenia i propozycje zmian. To wy macie nam powiedzieć, co chcielibyście zmienić, czego oczekujecie. Jest to zaledwie kilka przykładów spraw, o których

możecie i powinniście decydować i myślcie o tym teraz i później, każdego dnia. (Langer, Rodin, 1976, s. 194-195)


Innym razem dyrektor poinformował, że przez kolejne dwa wieczory będzie wyświetlany film i że powinni sami zdecydować, którego dnia chcą go obejrzeć. Na koniec każdemu podopiecznemu ofiarował roślinę doniczkową podkreślając, że teraz od nich zależy, jak się nią będą opiekować. Dyrektor zwrócił się także z odpowiednią przemową do innych mieszkańców ośrodka, traktowanych jako grupa porównawcza. Różnica była jedna, ale zasadnicza — zostały usunięte wszystkie odniesienia mówiące o podejmowaniu decyzji i ponoszeniu za siebie odpowiedzialności. Dyrektor podkreślił, że chce, by mieszkańcy byli szczęśliwi, lecz nie powiedział nic, że mogą kontrolować swe życie. Poinformował, że w przyszłym tygodniu dwukrotnie zostanie wyświetlony film, jednak nie dodał, że sami mają zdecydować, kiedy go obejrzą. Dał im również rośliny doniczkowe, ale zaznaczył, że opiekować się nimi będą pielęgniarki. Wydaje się, że nie jest to znacząca ingerencja w życie mieszkańców tego ośrodka. Mieli oni okazję wysłuchać jednej przemowy o odpowiedzialności za swe życie, którą mają przejąć, i ofiarowano im roślinkę do

podlewania. Prawda, że nie wydaje się to zbyt silnym oddziaływaniem? Trzeba jednak koniecznie pamiętać, że dla osoby skazanej na opiekę instytucji, czującej, że jest bezradna i ograniczana, uzyskanie nawet niewielkiej dozy kontroli może mieć istotne znaczenie. Najbardziej wstrząsające było to, że owa interwencja zwiększająca poczucie kontroli spowodowała poprawę stanu zdrowia rezydentów tego ośrodka oraz zmniejszenie ich śmiertelności (Rodin, Langer, 1977). Osiemnaście miesięcy po przemówieniu dyrektora zmarło 15% osób z grupy, u której zwiększono poczucie

kontroli, w porównaniu z 30% w grupie porównawczej (zobacz lewy wykres na rycinie 14.3). Richard Schulz (1976) także przebadał związek poczucia kontroli ze zdrowiem ludzi w podeszłym wieku; wzmacniał on w różny sposób owo poczucie u mieszkańców domów opieki. Schulz rozpoczął swój program w domu pomocy w Karolinie Pomocnej, gdzie studenci odwiedzali badanych raz w tygodniu przez dwa miesiące. W warunkach wzmacniania poczucia kontroli badani mogli decydować, kiedy mają się odbyć i jak długo trwać owe wizyty. W losowo dobranej próbie

porównawczej rozstrzygali o tym nie mieszkańcy, lecz studenci. Tak więc, w obu sytuacjach mieszkańców wizytowano, lecz tylko w jednej to do nich należała decyzja o częstotliwości i czasie trwania owych spotkań. Różnica może się wydać niewielka, lecz stworzenie ludziom pozoru kontroli nad ich życiem miało znaczący skutek. Po dwóch miesiącach ci, którym zwiększono poczucie kontroli, byli szczęśliwsi, zdrowsi, bardziej aktywni i zażywali mniej leków niż osoby z grupy porównawczej.


RYCINA 14.3. Spostrzegany stopień kontroli a umieralność. W dwóch badaniach mieszkańców w podeszłym wieku z domów opieki społecznej zwiększono poczucie kontroli nad własnym życiem. W jednym eksperymencie (Rodin, Langer, 1977) interwencja była trwała, toteż badani mieli stałe poczucie kontroli. Jak widać po lewej stronie wykresu, interwencja wpłynęła na zmniejszenie wskaźnika umieralności: ci, którzy uzyskali takie poczucie, żyli osiemnaście miesięcy dłużej od tych, którzy go nie mieli. W innym badaniu (Schulz, Hanusa, 1978) interwencja była tylko czasowa. Kiedy się zyskuje kontrolę, a następnie jest ona odbierana, wówczas zwiększa to wskaźnik umieralności, jak widać po prawej stronie wykresu (zaczerpnięto z: Rodin, Langer, 1977; Schulz, Hanusa, 1978)


Schulz powrócił kilka miesięcy później do tego samego ośrodka, by oszacować długotrwałe skutki swej interwencji, również te dotyczące wskaźnika umieralności. Sugerując się wynikami badania Langer i Rodin (1976), moglibyśmy oczekiwać, że osoby, które mogły kontrolować wizyty studentów, będą zdrowsze i bardziej żywotne niż te, które takiej możliwości nie miały. Istnieje jednak między tymi badaniami zasadnicza różnica, która mogła wpłynąć na trwałość skutków oddziaływania. U badanych w eksperymencie Langer i Rodin wytworzono trwałe poczucie

sprawowania kontroli. Mogli oni nadal wybierać, w którym dniu uczestniczyć w jakich zajęciach, nadal opiekowali się swoimi roślinkami i dalej mieli poczucie, że mogą wpływać na to, co im się przydarzy — nawet wówczas, gdy program został zakończony. Odmiennie było w badaniu Schulza — gdy się zakończyło, studenci zaprzestali swoich wizyt. Ci, którzy mogli wpływać na odwiedziny studentów, nagle utracili możliwość takiej kontroli. Powstaje pytanie, co się dzieje, gdy ludzie

uzyskują poczucie kontroli, lecz wkrótce się ją im odbiera? Niestety, interwencja Schulza miała niezamierzony efekt: z upływem czasu ludzie, u których wytworzono poczucie kontroli, funkcjonowali coraz gorzej (Schulz, Hanusa, 1978). W porównaniu z osobami z grupy kontrolnej, ich zdrowie szybciej się pogarszało i częściej umierali (zobacz prawy wykres na rycinie 14.3). Badanie to wywarło duży wpływ na wiele programów, w których dobrowolnie uczestniczyli studenci, odwiedzając mieszkańców domów opieki, więzień i szpitali psychiatrycznych. Były to programy korzystne na krótką metę, jednak czyniły więcej złego niż dobrego po ich zakończeniu.


Bycie zniechęconym często oznacza poddanie się niepowodzaniu, -Daniel Defoe „Dola i niedola stawnej Moll” Fianders, 1722


W sumie więc mogliśmy się przekonać, że poczucie kontroli nad tym, co się nam przydarza, jest korzystne i pomaga radzić sobie ze światem, który jest często nieobliczalny i brutalny. Świadomość kontroli ma związek z korzystniejszą adaptacją do przewlekłej choroby, większą odpornością na nią, a wśród mieszkańców domów opieki — z lepszym zdrowiem i przystosowaniem (Rodin, 1986; Taylor, Brown, 1988). Badanie Schulza (1976) sugeruje, że konsekwencje stopnia spostrzeganej

kontroli są tak ważne, że powinniśmy być bardzo ostrożni z wprowadzaniem jej, a następnie odbieraniem. Skutki posiadania kontroli i jej utraty nie różnią się od jej braku. Kończymy ten fragment ostrzeżeniem. Choć istnieje związek między spostrzeganą kontrolą a zdrowiem somatycznym, to nie należy go jednak przeceniać. Jak zauważyła Susan Sontag (1978, 1988), gdy społeczeństwo zostaje dotknięte plagą śmiertelnej, lecz słabo rozpoznanej choroby, takiej jak gruźlica w XIX w., a AIDS dziś, jest to często traktowane jako kara za ludzką niedoskonałość, jak brak wiary, słabość moralna czy złamane serce. W rezultacie ludzie często obwiniają siebie za

chorobę, nawet do tego stopnia, że nie poszukują skutecznego jej leczenia. Rozmiar, w jakim poczucie kontroli wywiera wpływ na zdrowie somatyczne, jest do pewnego stopnia paradoksalny. Z jednej strony jest korzystne dla ludzi, gdy odczuwają, że kontrolują swą chorobę, tak jak w przypadku wcześniej opisanych pacjentów z nowotworem. Z drugiej jednak strony związane z tą strategią ryzyko polega na tym, że jeśli komuś się nie powiedzie, to może obwiniać siebie i mieć poczucie porażki. Tragiczne jest, że choroby, takie jak rak, mogą być śmiertelne, niezależnie od tego, jak silny jest stopień odczuwanej kontroli. Wzmaga to jedynie tragedię, jeżeli

poważnie chorzy mają poczucie moralnej słabości i obwiniają siebie za chorobę, która była nie do uniknięcia. Tak więc, nawet jeśli istnieje psychologiczny składnik choroby, najlepiej jest unikać samoobwiniania i poszukiwać najlepszego z dostępnych sposobu leczenia.


Wyjaśnianie negatywnych wydarzeń: wyuczona bezradność. Przekonaliśmy się, że wydarzenia życiowe są spostrzegane jako bardziej stresujące, gdy człowiek odczuwa, że ma małą kontrolę nad nimi lub w ogóle jej nie ma. Drugim ważnym czynnikiem warunkującym stres są przyczyny owego wydarzenia, jakich dopatrują się ludzie. Weźmy na przykład dwójkę studentów pierwszego roku, którzy otrzymali oceny niedostateczne ze swego pierwszego kolokwium. Studentka wyjaśnia sobie:

„Założę się, że ten profesor celowo przygotował tak trudne zadania, by zmobilizować nas do lepszej pracy. Muszę się więcej pouczyć. Jeśli naprawdę przygotuję się porządnie do następnego kolokwium, to z pewnością je zdam". Student natomiast mówi do siebie: „No nie, myślę że naprawdę nic nie potrafię! Martwiłem się, że nie jestem dostatecznie mądry, by dać sobie radę w college'u, ale czy kiedykolwiek zrobiłem coś dobrze!" Jak sądzisz, komu powiedzie się na następnym kolokwium?


Oczywiście studentce, ponieważ wyjaśniła swą słabą ocenę w sposób bardziej sobie pochlebiający i dający jej poczucie większej kontroli. Natomiast inaczej jest w przypadku studenta, który ma tendencję sytuować siebie w stanie wyuczonej bezradności, wierząc, że nie może nic zrobić, by poprawić swą ocenę. Wyuczona bezradność jest pesymistycznym, nie prowadzącym do przystosowania sposobem wyjaśniania negatywnych zdarzeń (Abramson, Seligman, Teasdale, 1978). Trzy sposoby wyjaśniania mogą prowadzić do pesymizmu, mianowicie spostrzeganie

przyczyn niepomyślnego wydarzenia jako a) stabilnego (długotrwałego) w odróżnieniu od niestabilnego (krótkotrwałego); b) wewnętrznego (coś związanego z tobą) w przeciwieństwie do zewnętrznego (to nie dotyczy ciebie); c) globalnego (coś, co wpływa na ciebie w wielu rozmaitych sytuacjach) w odróżnieniu od specyficznego (oddziałuje na ciebie w jednej tylko sytuacji). Zgodnie z teorią wyuczonej bezradności czynienie stabilnych, wewnętrznych i globalnych atrybucji w odniesieniu do negatywnych wydarzeń prowadzi do depresji, zniechęca do wysiłku i utrudnia

uczenie się (patrz ryć. 14.4). Student wierzy, że przyczyna jego złej oceny jest stabilna (brak inteligencji będzie trwał zawsze), wewnętrzna (przyczyna wstydu tkwi w nim) i globalna (brak inteligencji ujawnia się w wielu rozmaitych sytuacjach, a nie tylko przy rozwiązywaniu zadań). Ten rodzaj wyjaśnień prowadzi do wyuczonej bezradności, powodując depresję, zmniejszenie chęci do jakichkolwiek wysiłków oraz niezdolność do uczenia się nowych rzeczy. Studentka zaś sądzi, że przyczyna jej złej oceny jest niestabilna (następne kolokwium będzie łatwiejsze, a ona bardziej

przyłoży się do nauki) i specyficzna (jest mało prawdopodobne, by to, co spowodowało złą ocenę, mogło wpłynąć na coś innego, np. na wynik testu z angielskiego). Ludzie, którzy wyjaśniają niepomyślne wydarzenia w ten bardziej optymistyczny sposób, są mniej podatni na depresje i jest bardziej prawdopodobne, że lepiej wykonują różnorodne zadania (Peterson, Seligman, 1984; Sweeney, Andersen, Bailey, 1986). Bez trudu możesz zauważyć, że teoria wyuczonej bezradności jest mocno związana z teorią atrybucji, którą omawialiśmy w rozdziale 5. Teoretycy atrybucji zakładają, że postawy i zachowania zależą od sposobu, w jaki interpretujemy przyczyny zdarzeń. Zauważ, że nie znamy rzeczywistej przyczyny, z powodu której nasi hipotetyczni studenci nie zdali kolokwium. Bardziej — według teorii wyuczonej bezradności — ważne jest, jak ludzie spostrzegają owo niepowodzenie. Rzeczywiste przyczyny nie są, oczywiście, obojętne. Jeżeli studentom brak zdolności matematycznych, to prawdopodobnie w przyszłości również wypadną źle w rozwiązywaniu zadań matematycznych. Natomiast często w życiu to, co aktualnie powoduje nasze zachowanie, nie jest tak jasne ani tak jednoznaczne. W podobnych sytuacjach dokonywane przez ludzi atrybucje przyczyn ich problemów mogą być bardzo ważne.


wyuczona bezradność: stan pesymizmu, który wynika z wyjaśniania negatywnego wydarzenia jako spowodowanego przez stabilne, wewnętrzne i globalne czynniki; wyuczona bezradność powoduje depresję, zniechęca do wysiłku i utrudnia uczenie się nowego materiału

atrybucja stabilna: przeświadczenie, że przyczyna zdarzenia jest spowodowana przez czynniki, które nie zmienią się wraz z upływem czasu (np. twoja inteligencja), przeciwne do czynników niestabilnych, które zmieniają się w czasie (np. wysiłek włożony w wykonanie zadania)

atrybucja wewnętrzna: przeświadczenie, że przyczyna zdarzenia jest spowodowana twoimi właściwościami (np. zdolności lub wysiłek), przeciwnymi do czynników, które są względem ciebie zewnętrzne (np. trudność zadania)

atrybucja globalna: przeświadczenie, że przyczyna zdarzenia zależy od czynników, które występują w wielu różnych sytuacjach (np. inteligencja, która wpływa na wykonanie różnych zadań w wielu dziedzinach), przeciwstawne do przeświadczenia, że przyczyna jest specyficzna i dotyczy tylko ograniczonej liczby sytuacji (np. zdolności muzyczne, które wpłyną na wykonanie zadań w trakcie kursu gry na jakimś instrumencie, ale nie w innych dziedzinach)


By zbadać związek między wyuczoną bezradnością a osiągnięciami akademickimi, Timothy Wilson i Patricia Linville (1982) przeprowadzili badanie z udziałem studentów pierwszego roku. Przypuszczali, że wielu z nich ma trudności w nauce ze względu na niszczący wzorzec przypisywania przyczyn. Trudności z przystosowaniem się do nowego akademickiego i społecznego środowiska sprawiają, że w pierwszym roku nauki w college'u prawie każdy napotyka jakieś przeszkody. Wynika to z tego, że na ogół nie zdajemy sobie sprawy, jak powszechne są problemy z przystosowaniem się, a zamiast tego przypisuje się za nie winę swoim indywidualnym właściwościom, nie bardzo dającym się zmienić — jest to więc ten rodzaj atrybucji, który prowadzi do wyuczonej bezradności. Próbowaliśmy zwalczyć ten pesymizm, dostarczając studentom obiektywną informację na temat niestabilnej natury problemów związanych z początkiem życia akademickiego. W Duke University studenci pierwszego roku, których akademickie funkcjonowanie analizowano, wzięli udział w ankiecie, o której sądzili, że jest badaniem związanym z wyższą uczelnią. W warunkach eksperymentalnych, kiedy starano się wywrzeć

zamierzony wpływ, powiedziano im, że otrzymają wyniki wcześniejszych badań tego samego rodzaju, by zapoznali się z zadawanymi im później pytaniami. Przeglądali więc dane statystyczne pokazujące, że na pierwszym roku osiągnięcia na uczelni są dość skromne, ale później poprawiają się. Dodatkowo eksperymentator pokazywał nagrane na taśmie wideo wywiady z czterema studentami wyższych lat, którzy opowiadali o swoich słabych ocenach w pierwszym roku nauki, a które od tamtego czasu znacząco się poprawiły.


RYCINA 14.5. Zwalczanie wyuczonej bezradności u studentów pierwszego roku. W tej części eksperymentu, w której wywierano zamierzony wpływ, studenci dowiadywali się, że przyczyny słabych osiągnięć na pierwszym roku mogą być tylko czasowe. Prowadziło to do polepszenia ich przeciętnych ocen i zmniejszało prawdopodobieństwo rezygnacji ze studiów (zaczerpnięto z: Wilson, Linville, 1982)


Krótko mówiąc, przesłanie do badanych zmierzało do uświadomienia im, że przyczyny słabych ocen są często tylko czasowe. Zakładano, że ten prosty komunikat pomógłby zapobiec wyuczonej bezradności, wzmagając motywację do większego wysiłku i likwidując niepotrzebne zamartwianie się brakiem zdolności. Sądząc po przyszłych osiągnięciach studentów, oczekiwanie to zostało zrealizowane. W porównaniu z osobami z grupy kontrolnej, które brały udział w badaniu, lecz nie oglądały danych statystycznych ani nie wysłuchały nagranych wywiadów, studenci z grupy eksperymentalnej poprawili swoje oceny jeszcze bardziej w roku następnym i byli mniej skłonni do rezygnacji ze studiów (patrz ryć. 14.5). Podobne rezultaty uzyskano w późniejszych badaniach na University of Virginia (Wilson, Linville, 1985) oraz ze studentami belgijskimi (Van Overwalle. De Metsenaere, 1990). Ponieważ dokonywane atrybucje nie były bezpośrednio mierzone w badaniu Wilsona i Linville (1982), możemy jedynie wnioskować, że studenci poprawili swe oceny dzięki korzystnym zmianom w swych atrybucjach. Niemniej w wielu innych badaniach dokonano bezpośrednich pomiarów tworzonych w nich atrybucji i stwierdzono, że ludzie wyjaśniający niekorzystne wydarzenia w sposób optymistyczny cieszą się lepszym zdrowiem oraz mają większe osiągnięcia szkolne i zawodowe. Peterson, Seligman i Vaillant (1988) przebadali dane mężczyzn, którzy ukończyli Harvard University w okresie ostatnich pięćdziesięciu lat. W 1964 r., mając

dwadzieścia pięć lat, wypełnili kwestionariusz dotyczący swych doświadczeń z czasów drugiej wojny światowej. Badacze oznakowali wydarzenia, w odniesieniu do których odpowiedzi odzwierciedlały pesymistyczny styl atrybucji udzielanych odpowiedzi (tzn. przypisywali negatywne wydarzenia działaniu stabilnych, wewnętrznych i globalnych przyczyn), w odróżnieniu od optymistycznego stylu atrybucji (tzn. przypisywania negatywnych wydarzeń działaniu niestabilnych, zewnętrznych i specyficznych przyczyn). Interesujące było, że mężczyźni, którzy w

wieku dwudziestu pięciu lat ujawniali styl pesymistyczny, częściej zapadali na zdrowiu w wieku czterdziestu, pięćdziesięciu i sześćdziesięciu lat (patrz także Nolen-Hoeksema, Girgus, Seligman, 1986; Scheier i in., 1990; Seligman, Schulman, 1986; Snyder, Irving, Andersen, 1991). Konkludując, stwierdziliśmy, że kiedy ludzie doświadczają początkowo zdarzeń negatywnych, takich jak niepowodzenie w teście, to dwa rodzaje spostrzegania społecznego określają, na ile stresujące będzie to wydarzenie: a) stopień kontroli, który ich zdaniem mają nad danym wydarzeniem; b) sposób, w jaki wyjaśniają przyczyny wydarzenia. Poczucie kontroli i optymistyczny styl atrybucji są związane z lepszym przystosowaniem psychologicznym i

somatycznym. Ci, którzy mają poczucie braku kontroli lub wyjaśniają przyczyny zdarzeń w kategoriach pesymistycznych (tzn. doznają wyuczonej bezradności), są bardziej skłonni do zapadania na zdrowiu oraz doświadczają kłopotów w życiu akademickim i zawodowym. Władza naszej psychiki nad ciałem jest oczywiście ograniczona. Niemniej badania pokazują, że zarówno spostrzeganie zdolności do kontrolowania, jak i brak wyuczonej bezradności są korzystne i ułatwiają radzenie sobie z trudnościami, których dostarcza życie.




Wykorzystanie ustaleń psychologii społecznej do doskonalenia nawyków zdrowotnych


Niezwykle korzystne byłoby skłonienie ludzi do zmiany nawyków związanych ze zdrowiem, jak rzucenie palenia, pozbycie się nadwagi, stosowanie zdrowszej diety i tak dalej. Jak już wspomnieliśmy wcześniej, jest to obszar, w którym psychologia społeczna jest szczególnie pomocna, ujawniając to, co wiemy o wpływie społecznym i interakcji społecznej. Amerykanie osiągnęli niekwestionowany sukces, doskonaląc niektóre ze swych nawyków związanych ze zdrowiem. W 1993 r. ankietowe badania Harrisa pokazały, że jedynie 24% dorosłych pali papierosy, co jest najniższym wskaźnikiem, jaki kiedykolwiek zanotowano („USA Today", March 12,1993). Ludzie są dziś bardziej niż jeszcze kilka lat temu skłonni unikać żywności zawierającej dużo

cholesterolu, a także więcej kobiet aniżeli dawniej poddaje się obecnie badaniom wykorzystującym rozmaz w celu wykrycia raka. Jednakże w wielu innych ważnych obszarach związanych ze zdrowiem nasze działanie nie jest tak skuteczne. To samo badanie Harrisa ustaliło, że 66% Amerykanów ma nadwagę — więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Inne badania ujawniły, że ludzie piją więcej alkoholu, mniej ćwiczą i mniej czasu poświęcają na sen niż pięć lat temu („Scientific American", September, 1986). Wreszcie, ostatnie takie badania ujawniły, że zagrożeni AIDS nie

stosują wystarczających zabezpieczeń, aby zapobiec chorobie. Spośród tych, którzy stwierdzili, że w ubiegłym roku mieli więcej niż jednego partnera seksualnego, zdecydowana większość nie używała prezerwatyw przynajmniej przez jakiś czas.


Jedynie 17% potwierdziło, że stosowało ją w czasie każdego stosunku („Science News", August 31, 1991). W jaki sposób przekonać ludzi do zmiany nawyków związanych ze zdrowiem? Pomyśl — wykorzystując to, czego się wcześniej dowiedziałeś — jak byś próbował to zrobić. Jednym ze sposobów zmiany postaw, jak to przedstawiliśmy w rozdziale 8, jest próba zastraszenia, by zostały przyswojone nawyki służące zdrowiu. Na przykład moglibyśmy pokazać realistyczne obrazy osoby, która umiera z powodu AIDS, dołączając informację, że każdemu, kto nie będzie uprawiać seksu w sposób bezpieczny, może się to przytrafić. Jak pokazano w rozdziale 8, apele nastawione na wzbudzenie strachu mogą działać, przynajmniej w pewnym zakresie, jeśli towarzyszy im ubezpieczająca informacja o tym, jak najlepiej poradzić sobie z danym problemem. Kiedy jednak przychodzi zmienić oporne, silnie zakorzenione nawyki związane ze zdrowiem, wtedy apele wywołujące strach mogą odnieść ograniczony efekt. Wielu palaczy dostrzegło ogłoszenia usiłujące ich zastraszyć i skłonić do wyrzucenia papierosa, jednak ciągle mają z tym trudności. Kłopot polega na tym, że w przypadku wielu problemów zdrowotnych trzeba radykalnie zniszczyć potężne bariery. Weźmy pod uwagę stosowanie prezerwatyw. Większość ludzi jest świadoma tego, że AIDS jest poważnym problemem i że stosowanie prezerwatyw stwarza pewne zabezpieczenie przed zakażeniem. Ciągle jednak zadziwiająco mało osób je stosuje. Wielu uważa, że prezerwatywy są niewygodne i pozbawiają współżycie romantyzmu, jak również przypominają o chorobie — czymś, o czym nie chcą pamiętać, gdy uprawiają seks. Gdy pojawia się zachowanie seksualne, odzywa się silna tendencja do zaprzeczania — w tym przypadku, do uznania, że choć AIDS jest poważnym problemem, to jednak nam nie zagraża. Co można zrobić, by zmienić tę potencjalnie śmiertelną postawę? Jedną z najważniejszych wskazówek, którą daje psychologia społeczna, jest, że aby zmienić czyjeś zachowanie, trzeba zmienić jego samoocenę w taki sposób, by działała na jego

korzyść — psychologicznie — by zmieniała zachowanie. Czyniąc tak, mają o sobie dobre mniemanie, podtrzymują swoją samoocenę. Brzmi to znajomo? Jest to podstawowa zasada teorii dysonansu poznawczego, omówionego w rozdziale 3. Jak możesz sobie przypomnieć, jeden z autorów pokazał ostatnio, że zasady teorii dysonansu poznawczego mogą być zastosowane do stworzenia nawyków korzystniejszych dla zdrowia, takich jak częstsze stosowanie prezerwatyw. Aronson, Fried i Stone (1991; Stone, Aronson, Crain, Winslow, Fried, w druku) poprosili

studentów college'u o przygotowanie mowy na temat niebezpieczeństw związanych z AIDS i uzasadniającej stosowanie prezerwatyw „za każdym razem, gdy uprawiasz seks". Studenci wygłaszali je przed kamerą wideo, wiedząc, że nagranie to zostanie odtworzone uczniom szkoły średniej. Czy wygłoszenie tego referatu wystarczyło do zmiany ich zachowań i sprawiło, że sami chętniej stosowali prezerwatywy? Jak się mogliśmy przekonać w rozdziale 3, odpowiedź jest twierdząca tylko wówczas, gdy studenci również przypomnieli sobie swoje niepowodzenia związane ze stosowaniem prezerwatyw. Stwierdzali, że szczególnie trudne, zawstydzające, czy „niemożliwe" było użycie prezerwatywy. Ci byli najbardziej świadomi własnej hipokryzji — to

znaczy tego, że zalecali uczniom szkół średnich zachowania, których sami nie realizowali. Ponieważ nikt nie lubi się czuć hipokrytą, stąd badani musieli wykonać działania stabilizujące ich zaburzoną samoocenę. Prostą drogą było praktykowanie tego, co zalecało się innym. Właśnie to ustalił Aronson i jego współpracownicy: studenci w fazie badań zmierzającej do wywołania uczucia hipokryzji okazywali największą chęć do stosowania w przyszłości prezerwatyw i rzeczywiście zaczęli kupować ich dużo więcej niż studenci, u których nie wywołano uczucia hipokryzji.

Badanie Aronsona i jego współpracowników (1991) nad stosowaniem prezerwatyw jest jeszcze jedną ilustracją znanego zjawiska, że czasem najlepszym sposobem na zmianę czyjegoś zachowania jest zmiana interpretacji samego siebie i sytuacji społecznej. Nie poczyniono żadnej próby bezpośredniej zmiany zachowania badanego (stosowania przez nich prezerwatyw). Nie byli nagradzani za ich stosowanie, nie podano im także żadnej informacji, która by mówiła, co się zdarzy, jeśli nie będą tego robić. Zamiast tego, badacze zmienili sposób, w jaki badani

zinterpretowali swoje niepowodzenie w użyciu prezerwatyw. W warunkach wyzwalających poczucie hipokryzji niestosowanie prezerwatyw uzyskało nowe znaczenie. Wcześniej studenci prawdopodobnie traktowali używanie prezerwatyw jako niezbyt istotne; niezależnie od wszystkiego z pewnością nigdy nie zaraziliby się AIDS. Po przygotowaniu przemówienia dla uczniów szkoły średniej i zastanowieniu się nad własnym zachowaniem w przeszłości, niestosowanie zabezpieczeń nabrało zupełnie nowego znaczenia: stało się pozbawionym skrupułów, pełnym hipokryzji

działaniem i — już wkrótce! — studenci zdecydowali o częstszym stosowaniu prezerwatyw. Nie możemy nie docenić tego ważnego psychospołecznego przesłania: jednym z najlepszych sposobów rozwiązywania praktycznych problemów jest zmiana interpretacji danej sytuacji. Obecnie zastanowimy się, jak to przesłanie można wykorzystać względem innego ważnego źródła wpływów na nasze zdrowie i dobre samopoczucie — mianowicie do środowiska, w którym żyjemy.


Psychologia społeczna a środowisko


We wcześniejszej części tego rozdziału omawialiśmy wpływy stresu na zdrowie ludzi i ustalaliśmy, co takiego jest w danym wydarzeniu, że czyni je stresującym. Gdy zasiedlamy Ziemię w alarmującym tempie, nasz świat staje się miejscem stwarzającym nam coraz więcej trudności. Czy kiedykolwiek znalazłeś się w korku ulicznym i rozładowałeś swój gniew i frustrację, naciskając klakson? Albo czy drażnił cię hałas samochodów, samolotów, a także głośnych przyjęć? Jeśli tak, to właśnie środowisko było źródłem twego stresu. Co zatem sprawia, że identyczne zjawiska — takie jak głośna muzyka — raz mogą dostarczać przyjemności, a innym razem wywołują rozdrażnienie? Zapewne znasz już odpowiedz na to pytanie. Otóż zależy to od tego, jak ludzie spostrzegają i interpretują swoje środowisko — a więc, na przykład, w jakim stopniu w swoim przekonaniu kontrolują muzykę i panują nad nią. Jednocześnie z analizą poświęconą związkom psychologii społecznej i zdrowia zajmiemy się rolą spostrzegania społecznego w określaniu tego, czy środowisko jest dla nas źródłem stresu, podobnie jak w przypadku roli spostrzeganej kontroli. W

uzupełnieniu rozważań poświęconych wpływom środowiska istotne jest jednak, by omówić wpływy wywierane nań przez ludzi. Niewiele problemów wymaga tak pilnej interwencji, jak szkody, które wyrządzamy otaczającemu nas światu, a mianowicie: zatruwanie powietrza i wody, odpady toksyczne, przeludnienie, globalne ocieplenie czy niszczenie lasów podzwrotnikowych. Podobnie jak omawialiśmy sposoby postępowania psychologów społecznych prowadzące do zmiany naszych nawyków związanych ze zdrowiem, przedstawimy sposoby zastosowania techniki wywierania wpływu społecznego, skłaniające nas do harmonijnego współbrzmienia z wymogami

środowiska.



Spostrzeganie społeczne a środowisko: interpretowanie stresorów środowiskowych


W pewnym sensie środowisko zawsze było dla nas źródłem stresu. Zapominamy czasem, siedząc w wygodnych, dobrze ogrzanych domach, jedząc żywność kupioną w sklepie spożywczym, jak cienka jest nić naszego istnienia. Naszym przodkom nie był obcy głód — wystarczyły złe zbiory lub nieudany sezon łowiecki. Surowe zimy obficie zbierały ofiary, podobnie jak choroby, które rozprzestrzeniały się w sposób nie kontrolowany, czy to z powodu zakażenia wody do picia, czy złych warunków sanitarnych. U progu XXI w. potrafimy już opanować większość środowiskowych

niebezpieczeństw, które niegdyś dziesiątkowały naszych przodków (choć, paradoksalnie, w wielu rejonach świata głód i możliwe do uniknięcia choroby są główną przyczyną śmierci). Stało się jednak tak, że gdy ludzie uczyli się poskramiać środowisko, jednocześnie je niszczyli. Jak zobaczymy w dalszej części tęgo rozdziału, rasa ludzka systematycznie zatruwa planetę, istnieje więc pilna konieczność powstrzymania owego procesu dewastacji. Wraz z postępem cywilizacji

tworzymy nowe stresory tzw. cywilizacyjne, z którymi nasi przodkowie nigdy się nie spotkali. Rozważmy życie plemienia Mabaan, które żyje w Sudanie w Afryce, niedaleko równika. Podczas badań w 1962 T., wykonanych przez Samuela Rosena i jego współpracowników, była to kultura prawie nie tknięta przez współczesną cywilizację. Ludzie mieszkali w bambusowych szałasach, ubierali się skąpo, a ich pożywieniem było ziarno, ryby i drobna zwierzyna. Ich środowisko było spokojne i nie zatłoczone, wolne od stresorów znanych we współczesnym życiu. Nie było więc

zakłócających sen hałasów wywoływanych przez klaksony i ciężarówki, korków ulicznych trwających do końca dnia ani zagrożenia przestępstwem. Rosen i jego koledzy stwierdzili, że w porównaniu z dorosłymi w Stanach Zjednoczonych, u członków Mabaan rzadziej występowało nadciśnienie, zaobserwowano mniejszą otyłość, a zdecydowanie lepszy słuch. Nie możemy być oczywiście pewni, że brak współczesnych stresorów środowiskowych, takich jak problemy ze zurbanizowanym życiem, decydował o doskonałym stanie zdrowia członków plemienia Mabaan. Nawet jednak gdyby tak było, możemy nie wierzyć, iż życie we współczesnych zurbanizowanych rejonach jest zawsze stresujące i pociąga za sobą problemy zdrowotne —wystarczy przypomnieć sobie Beatrice Cole, która doskonale funkcjonowała w samym centrum Nowego Jorku. Jak już zauważyliśmy, to samo obiektywnie zdarzenie, takie jak niezdarne egzaminu, jest w pewnych sytuacjach doświadczane jako stresujące, natomiast w innych nie. W jakich zatem warunkach czynniki związane ze współczesnym środowiskiem, jak hałas i zatłoczenie, będą powodować stres? Psychologowie społeczni przeprowadzili wiele badań, by znaleźć odpowiedź.


Hałas. Michael i Jeanne Schatzki postanowili uciec od pośpiechu i krzątaniny życia w mieście. Po długim poszukiwaniu znaleźli w końcu zakątek, który wydawał się idealnym miejscem — dom stojący na końcu ślepej uliczki w przepięknym, odosobnionym sąsiedztwie Far Hilis w New Jersey. „Nadeszła wiosna — mówi pan Schatzki — i siedzieliśmy na ławeczce z tyłu domu. Powiedziałem do Jeanne: » Wiesz, coś cholernie dużo tych samolotów w górze«. Spojrzałem do góry, a tam sunął

jeden po drugim" („New Yorker", October 21, 1991, s. 31). Okazało się, że Federalna Administracja Lotnictwa Cywilnego (FAA) zmieniła właśnie schemat lądowań na lotnisku w Newark, trzydzieści pięć mil stamtąd. Podczas gdy samoloty lądujące i startujące z lotniska w Newark latały zwykle w pewnej odległości od Far Hilis, obecnie trzysta odrzutowców dziennie przelatywało bezpośrednio nad domem Schatzkich. Dobrze wiadomo, że powtarzający się hałas prowadzi w końcu do utraty

słuchu. Samuel Rosen i jego współpracownicy (1962) przypisywali nadzwyczajny słuch członków plemienia Mabaan częściowo temu, że środowisko, w którym żyli, było w porównaniu ze współczesnym zurbanizowanym rejonem nadzwyczaj ciche. Czy głośne hałasy są zawsze stresujące dla człowieka? Odpowiedz, jak można wnioskować na podstawie naszej wcześniejszej analizy poświęconej stresowi i zdrowiu, zależy od tego, jak ludzie interpretują hałas i jaki stopień kontroli nad nim odczuwają. Wielu z nas dobrowolnie idzie na koncerty rockowe, gdzie muzyka jest nadzwyczaj głośna, głośniejsza niż dźwięk przelatującego odrzutowca. Inni uciekają przed pośpiechem, krzątaniną i hałasem panującymi w zurbanizowanym życiu, zaszywając się w zaciszu swego mieszkania. W przeciwieństwie do nich Michael i Jeanne Schatzki nie mieli wyboru i nie mogli uciec od ryku odrzutowców przelatujących nad ich domem. Mimo tych przekonujących przykładów nie możemy mieć pewności, że wielkość spostrzeganej kontroli eliminuje stresowe konsekwencje hałasu. Należałoby przeprowadzić dobrze kontrolowane eksperymenty. Szczęściem taką właśnie serię badań wykonali David Glass i Jerome Singer (1972). Typowy eksperyment wyglądał następująco: badanym dano do rozwiązania kilka zadań, jak złożone dodawanie czy zrobienie korekty. Podczas pracy słyszeli wybuchy hałasu, które były podobne do odgłosów, jakie wydaje powielacz czy maszyna do pisania. Natężenie wynosiło 108 decybeli, a więc odpowiadało hałasowi pracującej nitownicy lub hałasowi startującego dużego pasażerskiego odrzutowca. W jednej z faz eksperymentu emisje hałasu miały nieprzewidywalną długość i nie dające się

przewidzieć przerwy w okresie 25-minutowej sesji. W drugiej fazie badani słyszeli tę samą sekwencję hałasów, lecz mieli poczucie kontroli nad nimi. Eksperymentator powiedział im, że w każdej chwili mogą powstrzymać hałas, naciskając przycisk. „To, czy naciśniesz ten przycisk czy nie, zależy tylko od ciebie — wyjaśnił. — Wolelibyśmy, byś tego nie robił, jednak decyzja należy do ciebie" (Glass, Singer, 1972, s. 64). Ważne jest to, że w rzeczywistości nikt nie skorzystał z

przycisku. Tak więc w tej fazie badani słyszeli ten sam hałas co w fazie uniemożliwiającej kontrolę; jedyna różnica polegała na tym, że byli przekonani, iż mogą się od niego uwolnić, kiedy tylko zechcą. Eksperyment zawierał również trzecią fazę, w której jego uczestnicy rozwiązywali swoje zadania w ciszy i spokoju. Badani, pracujący dotychczas w tych zróżnicowanych warunkach, rozwiązywali teraz nowe problemy bez udziału dźwięków z zewnątrz. Znaczące jest to, że hałas wywierał mały wpływ w czasie trwania owej początkowej 25-minutowej sesji. Jak długo zadanie nie było zbyt skomplikowane, tak długo badani znosili czy wręcz ignorowali nieprzyjemne hałasy, wykonując zadanie tak samo dobrze, jak ci, którzy pracowali w ciszy. Natomiast inny obraz

reakcji się pojawił w drugiej sesji, gdy każdy mógł wybierać między zgiełkiem a ciszą. Jak możesz zobaczyć na rycinie 14.6, ci, którym aplikowano nie kontrolowane hałasy, popełniali tu znacząco więcej błędów niż ci, którzy w czasie pierwszej sesji nie doświadczyli takich zakłóceń. A co w przypadku ludzi, którzy słyszeli te hałasy, lecz byli przekonani, że mogą je kontrolować? Jak pokazuje rycina 14.6, ci wykonywali swoje zadania prawie tak dobrze jak badani, którzy w ogóle nie słyszeli hałasu. Gdy wiemy, że w każdej chwili możemy go wyłączyć, to jest on znacznie

łatwiejszy do tolerowania i nie wpływa na naszą pracę — nawet wówczas, gdy badani nigdy z tej możliwości nie skorzystali. Dlaczego hałas pogarsza efekty wykonywanego zadania wówczas, gdy już się zakończył i dlaczego tak się dzieje tylko wtedy, gdy nie można go kontrolować? Odpowiedź jest zawarta w tym, cośmy wcześniej mówili w odniesieniu do teorii wyuczonej bezradności. Jak wykazaliśmy, gdy badani są wcześniej poddani oddziaływaniu nie kontrolowanych, negatywnych wydarzeń, to często próbują się z nimi uporać najlepiej, jak potrafią. Ludzie, którzy mieszkali w okolicy lotniska w Newark, gdzie wprowadzono nową organizację lądowań, początkowo walczyli z tym, nachodząc urzędników FAA, by protestować przeciwko ogłuszaniu przez odrzutowce. Jak długo czuli, że jest w ich staraniach jakiś postęp, hałas był prawdopodobnie mniej stresujący. Tak samo w badaniu przeprowadzonym przez Glassa i Singera (1972) ludzie początkowo kontrolowali

dokuczliwe skutki hałasu, wytrzymując go i koncentrując się tak, jak tylko potrafili. Jeśli jednak negatywne, nie kontrolowane wydarzenia trwają nadal mimo naszych najszczerszych wysiłków, by im zaradzić, wtedy pojawia się bezradność (Abramson i in., 1978; Wortman, Brehm, 1975). Jedną z konsekwencji wyuczonej bezradności jest zmniejszenie chęci do wysiłku oraz trudność w uczeniu się nowego materiału. Tak więc badani, którzy nie umieli kontrolować hałasu w eksperymencie Glassa i Singera (1972), potrafili sobie z tym poradzić i początkowo dobrze rozwiązywać zadany im problem, jednak brak kontroli, którego doświadczyli, zebrał w końcu swoje żniwo powodując, że działali gorzej przy drugim zadaniu. W przeciwieństwie do nich, badani, którzy sądzili, że mogą kontrolować hałas, nigdy nie doświadczyli wyuczonej bezradności i dlatego mogli działać efektywnie w drugiej fazie działania.


RYCINA 14.6. Hałas a spostrzeganie możliwości kontrolowania. Ludzie, którzy byli przekonani, że mogą kontrolować dokuczliwe dźwięki, pracowali prawie równie dobrze jak osoby, które w ogóle nie doświadczały hałasu w czasie badań (zaczerpnięto z: Glass, Singer, 1972)


Niestety we współczesnym, zurbanizowanym życiu głośne dźwięki często nie poddają się kontroli i trwają znacznie dłużej niż początkowe 25-minutowe sesje w badaniu Glassa i Singera (1972). Sheldon Cohen i jego współpracownicy pokazali, że ludzie narażeni na takie hałasy w rzeczywistym życiu reagują na nie tak jak osoby w fazie braku możliwości kontrolowania hałasu w

badaniach Glassa i Singera (1972). Badali oni dzieci mieszkające w wieżowcach w Nowym Jorku, niedaleko ruchliwej autostrady (Cohen, Glass, Singer, 1973). Dzieci, które mieszkały na niższych piętrach, a więc były narażone na silniejszy uliczny hałas, czytały gorzej niż mieszkające na wyższych piętrach. W kolejnym badaniu Cohen wraz ze współpracownikami (1980,1981) przebadał dzieci, które chodziły do szkól w obrębie korytarza powietrznego lotniska w Los Angeles. Ponad trzysta odrzutowców przelatywało tam każdego dnia, powodując niezwykle wysoki poziom hałasu. W porównaniu z dziećmi, które uczęszczały do cichych szkół (z uwzględnieniem rasy, grupy etnicznej, zamożności i klasy społecznej), dzieci z hałaśliwych miejsc miały wyższe ciśnienie krwi, łatwiej się dekoncentrowały i łatwiej się poddawały podczas pracy nad trudnymi zadaniami. Wiele z tych trudności istniało nadal, kiedy przebadano dzieci powtórnie rok później, co sugeruje, że długotrwałe przebywanie w zasięgu głośnego, nie kontrolowanego hałasu może wywołać poważne problemy u dzieci. Częściowo z powodu tych badań podjęto ostatnio próby zmniejszenia natężenia hałasu oddziałującego na ludzi — na przykład, przez wykładanie ścian budynków materiałami dźwiękochłonnyni i instalowanie odpowiednich urządzeń w silnikach odrzutowców, by mniej hałasowały.


Zatłoczenie. Ziemię zamieszkuje 5,4 miliarda ludzi — jest to więcej niż ogólna liczba żyjących do tej pory. Każdego dnia populacja zwiększą się o ćwierć miliona. Przy tym wskaźniku wzrostu liczba ta podwoi się przed upływem 2025 r. i będzie się podwajała w coraz krótszych odcinkach czasu. Dwieście lat temu angielski duchowny Thomas Malthus ostrzegał, że liczba ludzi rośnie tak szybko, iż wkrótce zabraknie żywności, by wszystkich nakarmić. Pomylił się jedynie co do daty, głównie dlatego, że postęp technologiczny w uprawie ziemi pozwolił kolosalnie powiększać zbiory. Dostawy żywności jednak maleją, a liczba ludzi niedożywionych wzrasta (Sadik, 1991). Wielu naukowców żywi obawę, że przewidywania Malthusa któregoś dnia się sprawdzą. Nawet gdy wystarczy żywności, by każdego nakarmić, nadmierne zatłoczenie może być źródłem poważnego stresu — tak dla zwierząt, jak i dla ludzi.


Gdy zwierzęta zostają stłoczone, niezależnie czy w swoim naturalnym środowisku, czy w laboratorium, zmniejsza się ich rozrodczość, niewłaściwie opiekują się młodymi i stają się bardziej podatne na choroby (Calhoun, 1973; Christian, 1963). Badania nad wpływem zatłoczenia na ludzi wykazują podobnie negatywne skutki. Gdy na przykład wzrasta zatłoczenie w więzieniu, wzrasta również liczba problemów dyscyplinarnych, samobójstw oraz wskaźnik śmiertelności (Paulus i in., 1981). Badania w akademikach ujawniają, że studenci mieszkający w przeludnionych budynkach (np. z długimi korytarzami ze wspólnąłazienką i świetlicą) mniej się angażują społecznie i częściej ujawniają sygnały wyuczonej bezradności niż ich koledzy z mniej przepełnionych domów studenckich (np. z mniejszymi pokojami i z własną łazienką; Baum, Valins, 1977, 1979). Co sprawia, że zatłoczenie jest tak przykre? By odpowiedzieć na to pytanie, musimy najpierw zdać sobie sprawę z tego, że obecność innych nie zawsze jest nieprzyjemna. Wielu z nas — takich jak Beatrice Cole, kobieta, którą przedstawiliśmy na początku tego rozdziału — uwielbia życie w

wielkim mieście, a kiedy nadchodzi sobotni wieczór, jest gotowych przyłączyć się do swych przyjaciół, by wspólnie się zabawić, czując, że im więcej ludzi ich otacza, tym weselej. Prawidłowość ta skłania badaczy do rozróżnienia dwóch kategorii. Pierwsza z nich to gęstość, która jest neutralnym terminem, odnoszącym się do liczby osób znajdujących się w danej przestrzeni. Klasa, w której przebywa dwudziestu uczniów, ma mniejszą gęstość niż ta sama sala z pięćdziesięcioma uczniami w środku. Zatłoczenie natomiast jest definiowane jako subiektywne poczucie, że w danej przestrzeni znajduje się za dużo osób. W pewnych okolicznościach klasa z

dwudziestoma uczniami może być doświadczana jako bardziej zatłoczona niż ta sama klasa z pięćdziesięcioma uczniami. Kiedy gęstość zmienia się w zatłoczenie? Jednym z takich czynników jest to, w jaki sposób ludzie interpretują obecność innych, co obejmuje kontrolę, jaką mają, ich zdaniem, nad warunkami powodującymi stłoczenie (Baron, Rodin, 1978; Schmidt, Keating, 1979; Sherrod, Cohen, 1979). Jeżeli obecność innych obniża nasze poczucie kontroli — a więc powoduje, że odczuwamy, iż jest nam trudniej się poruszać, niż byśmy tego chcieli, lub trudniej uniknąć

spotkania z tymi, których właśnie nie chcielibyśmy spotkać — to jest prawdopodobne, że odczujemy tłum jako stresujący. Jeśli zaś czujemy, iż mamy kontrolę nad sytuacją — na przykład, jeśli wiemy, że każdej chwili możemy to miejsce opuścić i znaleźć ulgę w jakimś zaciszu — jest wówczas mało prawdopodobne, by powstało odczucie stresu. Aby zweryfikować tę hipotezę, Drury

Sherrod (1974) zrealizował badanie bardzo podobne do przeprowadzonego przez Glassa i Singera (1972), a dotyczące wpływu hałasu. Prosił uczniów szkoły średniej o wykonanie pewnego zadania w pokoju pełnym ludzi. W jednej fazie eksperymentu mówił im, że w każdym momencie mogą stamtąd wyjść. „Poprzednio niektórzy z waszych kolegów wyszli stąd — powiedział — jednak nie wszyscy. Wolelibyśmy, byście i wy tego nie robili, jednak zależy to wyłącznie od was" (Sherrod, 1974, s. 176). Uczniowie w drugiej fazie eksperymentu pracowali w warunkach identycznego

zatłoczenia, jednak nie mogli wyjść w trakcie jego trwania. Wreszcie, ci w trzeciej fazie pracowali w pokoju nie zatłoczonym. Po pracy nad początkowym zbiorem zadań badani zostali przeniesieni do pokoju nie zatłoczonego, gdzie pracowali nad serią trudnych zagadek. Wyniki są odbiciem tego, co uzyskali Glass i Singer (1972). Po pierwsze, uczniowie, którzy byli stłoczeni — niezależnie od tego, czy mieli poczucie kontroli — rozwiązali tyle samo zadań co ci, którzy nie doznali warunków

zatłoczenia. Początkowo potrafili się skoncentrować, ignorując obecność innych. Jednak w fazie, w której nie mogli wyjść z pokoju, brak kontroli wziął w końcu górę. Jak widać na rycinie 14.7, uczniowie, którzy w trakcie pierwszej sesji nie mieli kontroli nad warunkami powodującymi zatłoczenie, w trakcie drugiej sesji rozwiązywali znacząco mniej zagadek w porównaniu z uczniami z innych faz. Badani, którzy mieli poczucie, że mogą kontrolować warunki, w których pojawia się

zatłoczenie, rozwiązali prawie tę samą liczbę trudnych zagadek, co ci, którzy w ogóle nie doznali zatłoczenia. Oznacza to, że skutki hałasu i zatłoczenia wydają się podobne. Jeżeli czujemy, że kontrolujemy warunki środowiskowe, to nie przysparzają nam one szczególnych kłopotów. Jeśli nie mamy nad nimi kontroli, to potrafimy, na krótką metę, skoncentrować się na zadaniach i zlekceważyć nieprzyjemne skutki działania stresorów. W końcu jednak skutki te uzyskują przewagę, osłabiając naszą zdolność do zaradzenia im.


gęstość: liczba ludzi, którzy zajmują daną przestrzeń

zatłoczenie: subiektywne odczucie nieprzyjemności spowodowane obecnością innych ludzi

przeciążenie sensoryczne: sytuacja, gdy bodźce pochodzące ze środowiska przekraczają możliwość poświęcenia im uwagi lub uniemożliwiają ich przetworzenie


RYCINA 14.7. Zatłoczenie a spostrzegana kontrola. Ludzie, którzy byli przeświadczeni, że mają kontrolę nad warunkami w sytuacji zatłoczenia, prawie w takim samym stopniu starali się rozwiązać zadanie, co osoby, które w ogóle nie zaznały tłoku (zaczerpnięto z: Sherrod, 1974)


W kwestii stopnia spostrzeganej kontroli należy jeszcze dodać, że również inne czynniki mają wpływ na to, jak dalece nieprzyjemna jest dla ludzi sytuacja zatłoczenia. Dobrze na przykład wiadomo, że obecność innych osób powoduje wzrost pobudzenia (Zajonc, 1965). Jak stwierdziliśmy w innym miejscu tej książki, pobudzenie może mieć jednak interesujące konsekwencje. Czasem prowadzi do zupełnie różnych emocji, zależnie od tego, jakie atrybucje czynimy w odniesieniu do ich źródła (Schachter, Singer, 1962). Tak więc, jak można oczekiwać, ważnym determinantem tego, jak nieprzyjemne może być zatłoczenie, jest istota atrybucji, które ludzie tworzą w odniesieniu do pobudzenia wywoływanego zatłoczeniem. Jeżeli wiążą swoje pobudzenie z obecnością innych, to zinterpretują je jako znak, że w danych warunkach panuje nadmierne zatłoczenie i będą odczuwali niezadowolenie, skrępowanie i irytację. Jeśli przypiszą pobudzenie innemu czynnikowi, to nie poczują się stłoczeni (Aiello, Thompson, Brodzinsky, 1983; Schmidt, Keating, 1979). Jeśli studentka na zajęciach, w których bierze udział trzysta osób, przypisuje swoje pobudzenie ciekawemu wykładowi, którego słucha, to będzie miała poczucie mniejszego zatłoczenia aniżeli słuchacz znudzony treścią wywodu, który przypisuje swoje pobudzenie temu, że czuje się jak sardynka w puszce. Zatłoczenie budzi niechęć, jeżeli prowadzi do przeciążenia sensorycznego (Cohen, 1978; Milgram, 1970). Jest to termin określający sytuację, w której jesteśmy bombardowani stymulacją pochodzącą ze środowiska w stopniu przewyższającym nasze możliwości przetworzenia. Ponieważ to inni są głównym źródłem stymulacji, stąd jedynym

przypadkiem, w którym przeciążenie sensoryczne może się pojawić, jest sytuacja, gdy wokół nas jest tak wiele osób, że nie na wszystkich możemy zwrócić uwagę. Na przykład, jeżeli w czasie rozmowy kwalifikacyjnej w sprawie pracy pytało cię dziesięć osób, to czułeś się zobowiązany zwrócić uwagę na to, co każda z nich powiedziała. Rezultat? Jest to dla twej uwagi surowy wymóg — i najprawdopodobniej wynikają z tego dla ciebie negatywne konsekwencje. Gdy nasza rasa się rozwijała, uczyła się jednocześnie opanowywać wiele niebezpieczeństw niesionych przez środowisko, jednak w toku tego procesu stworzyła także liczne nowe zagrożenia, takie jak hałas czy zatłoczenie. Ludzie szkodzą swemu fizycznemu środowisku na wiele różnych sposobów. Konieczne są zmiany postaw i zachowań, by uniknąć katastrofy środowiskowej. Jak wskazywaliśmy wcześniej, psychologowie społeczni przebadali wiele technik wykorzystania wpływu społecznego i interakcji społecznych, które by skłaniały ludzi do traktowania swojego środowiska bardziej przyjaźnie.


Zastosowanie psychologii społecznej do zmieniania szkodliwych dla środowiska zachowań


Ludzie traktują Ziemię jak puszkę na śmieci, napełniając glebę, wodę i atmosferę wszystkimi rodzajami zanieczyszczeń. Na przykład zanieczyszczenie w obrębie Los Angeles jest tak znaczne, że płuca dorastających tu dzieci pracują 10-15% mniej efektywnie niż płuca ich rówieśników żyjących na mniej zanieczyszczonym obszarze (Basu, 1989). Kiedy człowiek żył w małych grupach myśliwych i zbieraczy, wolno mu było wyrzucać swe śmieci wszędzie; ponieważ jest nas teraz ponad 5 miliardów (policzonych) i wytwarzamy śmieci toksyczne, które pozostaną trujące jeszcze przez wieki, konieczna staje się zmiana naszych zachowań (Gilbert, 1990). Jak skłonić ludzi do przyjaznego traktowania środowiska? Rozpoznasz to oczywiście jako klasyczne, psychospołeczne pytanie o to, w jaki sposób możemy zmienić nasze postawy i zachowania. Przyjrzyjmy się, jakie rozwiązania proponują psychologowie społeczni wobec pilnej konieczności rozwiązania problemów ekologicznych.


dylemat społeczny: sytuacja, w której działania najbardziej korzystne dla jednostki będą miały, jeśli zostaną wybrane przez większość ludzi, wysoce szkodliwy wpływ na społeczność


Dylematy społeczne. Pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, że zajmujemy się szczególnym rodzajem konfliktu motywacyjnego (patrz rozdz. 9), nazywanym dylematem społecznym. Dylemat społeczny pojawia się wówczas, gdy dane działanie przynosi korzyść jednostce, lecz gdyby większość z nas tak czyniła, wszyscy by ucierpieli. Przyjrzyjmy się, jak gospodaruje się zapasami wody w takich stanach, jak Kalifornia, które często doświadczają dokuczliwości jej braku. W

niektórych rejonach jest taki niedostatek wody, że mieszkańcy są zobowiązani do rygoru w używaniu jej (branie bardzo krótkich pryszniców i zakręcanie kranu, kiedy np. czyszczą zęby). Polewanie trawników jest traktowane jako marnowanie cennych zasobów. Wiele społeczności zatrudnia policję wodną, która patroluje okolicę, sprawdzając, czy mieszkańcy ściśle stosują się do nakazów. Indywidualnie każdy Kalifomijczyk skorzystałby, gdyby mógł zażywać codziennej kąpieli, myć samochód tak często, jak tego pragnie, czy podlewać regularnie ogród. Jednakże czyniłby to ze świadomością, że takie działania wpłyną negatywnie na całościowy zapas wody. Cóż

znaczy parę galonów wody tu czy tam? Gdyby jednak wszyscy przyjęli taką egoistyczną postawę, wówczas zabrakłoby wody i ucierpiałby każdy. Jest to klasyczny dylemat społeczny, ponieważ to, co jest dobre dla jednostki, jest złe dla grupy jako całości (Dawes, 1980; Hardin, 1968; Messick, Brewer, 1983). Stajemy w obliczu coraz poważniejszych tego typu dylematów społecznych związanych z ekologią, gdzie potrzeby i pragnienia jednostki pozostają w konflikcie z potrzebami i

pragnieniami ludzi w ogóle. Jak możemy rozwiązywać dylematy społeczne? Jak możemy skłonić ludzi do porzucenia egoistycznego sposobu działania na rzecz działania mającego na celu dobro powszechne? Psychologowie społeczni opracowali interesujące gry laboratoryjne, by odpowiedzieć na to pytanie. Wyobraź sobie, że zostałeś uczestnikiem gry opracowanej przez Johna Orbella, Alphonsa van de Kragta i Robina Dawesa (1988), wspólnie z sześcioma innymi osobami, których nigdy wcześniej nie spotkałeś. Eksperymentator wręczył każdemu po 6 dolarów i powiedział, że możecie sobie zatrzymać te pieniądze. Istnieje jednak również inny wybór. Każda osoba może ofiarować swoje pieniądze na rzecz pozostałych członków grupy, dzieląc je później równo między siebie. Gdyby każdy tak uczynił, eksperymentator zwiększyłby tę sumę dwukrotnie. Na przykład, ty po oddaniu swoich pieniędzy otrzymałbyś sumę 12 dolarów. Gdyby pozostali uczestnicy gry przekazali swoje kwoty do wspólnej puli, to suma ta zostałaby również dwukrotnie zwiększona i otrzymałbyś swoją część.


Pomyśl o dylemacie, z którym się zetknąłeś. Gdyby każdy (włączając ciebie) współpracował z grupą, oferując swoje pieniądze, to suma zostałaby zdublowana i twój udział wyniósłby 12 dolarów. Jednakże takie zachowanie jest ryzykowne; jeśli będziesz jedyny, który to uczyni, skończysz z niczym, choć przyczynisz się do wzrostu nagrody dla pozostałych graczy (patrz tab. 14.2). Innymi słowy, twoje pieniądze pozwoli ci utrzymać najbardziej samolubny (i ostrożny) sposób postępowania oraz założenie, że inni ofiarują swoje. W ten sposób mógłbyś dojść do 18 dolarów — twoje sześć plus udział w kwotach, które pozostali przekazaliby do wspólnej puli. Oczywiście, jeśli każdy pomyśli w ten sposób, to zarobisz tylko 6 dolarów, ponieważ nikt nie zaoferuje pieniędzy grupie. Zauważ, że jest to dylemat podobny do tego, który spotkał Kalifornijczyków w związku z ograniczeniem korzystania z wody. Jednostki zyskują, gromadząc wodę na własny użytek, jednak jeśli każdy tak uczyni, wszyscy na tym ucierpią. Jak byś postąpił, uczestnicząc w badaniu Orbełła i jego współpracowników (1988). Gdybyś był taki jak większość rzeczywistych badanych, zatrzymałbyś swoje 6 dolców. Pomijając wszystko inne, jak możesz zobaczyć w tabeli 14.2, zawsze uzyskasz więcej pieniędzy, trzymając swoje 6 dolarów niż je wydając (tzn. wygrane w górnym rzędzie tabeli 14.2 są zawsze wyższe niż wygrane w dolnym rzędzie). Jedyna trudność związana z tą strategią jest taka, że ponieważ większość ludzi ją stosuje, to każdy traci. To znaczy, ogólna suma do podziału pozostaje niska, ponieważ niewielu badanych pozwoliło eksperymentatorowi ją zdublować, ofiarowując swoje pieniądze na rzecz grupy. Jak w przypadku większości dylematów społecznych, dbamy o siebie i w rezultacie wszyscy tracimy. W jaki sposób można nas przekonać, byśmy zawierzyli pozostałym uczestnikom gry, współpracując z nimi w taki sposób, że każdy z nich skorzysta? Powszechnie znana jest trudność rozwiązywania dylematów społecznych, jak tego dowodzi choćby sprawa nakłonienia do oszczędzania wody podczas suszy, utylizacji śmieci i utrzymywania w czystości wspólnie użytkowanych części mieszkania czy akademika.


TABELA 14.2. Wielkość sumy, którą mogłeś wygrać w eksperymencie Orbella, van deragta i Dawesa. Mogłeś albo zatrzymać, albo zaoferować swoje 6 dolarów innym członkom grupy. Gdybyś je ofiarował, suma ta byłaby podwojona, tak że każdy otrzymałby 2 dolary więcej. Większość ludzi, którzy grali w tę grę, pragnęła zatrzymać pieniądze, by zmaksymalizować własne zyski. Im więcej jednak jest osób, które zatrzymują pieniądze, tym więcej każdy z nich traci (zaczerpnięto z: Orbell i in., 1988)


W innej fazie swego eksperymentu John Orbell i jego współpracownicy (1988) uzyskali zastanawiający wynik: umożliwienie grupie porozumiewania się zwiększyło liczbę osób, które przekazały do podziału swe pieniądze: z 38% aż do 79%. Wzrost liczby ofiarodawców doprowadził do powiększenia wspólnej puli, przeciętnie z 32 dolarów do 66 dolarów. Porozumiewanie się jest istotne, ponieważ pozwala każdemu stwierdzić, czy inni zamierzają współpracować czy rywalizować i zarazem wyperswadować tym drugim chęć działania na własną korzyść (np. „Ofiaruję swoje pieniądze, jeśli ty zaofiarujesz swoje"). Ustalenie jest zachęcające, lecz może się ograniczać do małych grup, w których jest możliwość porozumiewania się każdego z każdym. Co się jednak dzieje, gdy cała społeczność zostaje wciągnięta w dylemat społeczny? Jest niemożliwe, by wszyscy mieszkańcy Kalifornii zebrali się razem i dyskutowali o oszczędzaniu wody, a nawet by zebrali się wszyscy mieszkańcy tylko jednego miasta. Gdy dotyczy to wielkich grup, konieczne są inne rozwiązania. Jednym z nich jest uczynienie zachowania innych ludzi tak publicznym, jak to tylko możliwe. Jeśli mogą swoje egoistyczne zachowania realizować po cichu, bez wiedzy

sąsiadów, to często tak zrobią. Jeśli jednak te działania są publiczne, wówczas pojawia się rodzaj normatywnych nacisków (patrz rozdz. 7), co powoduje, że ich zachowania stają się bardziej zgodne z normami grupowymi. Na przykład niektórzy Kalifomijczycy mieliby ochotę podlewać ogródki wężem, jeśli jednak nabiorą przekonania, że staną się pośmiewiskiem i obiektem pogardy dla swych sąsiadów, będą się od tego powstrzymywać. Inną skuteczną techniką jest zmiana sposobu, w jaki spostrzegamy samych siebie i swoje zachowanie społeczne. We wcześniejszej części tego rozdziału mieliśmy okazję zauważyć, że Aronson, Fried i Stone (1991) skutecznie skłonili ludzi do zdrowszych i społecznie bardziej odpowiedzialnych sposobów zachowania — nabywania (i, jak można przypuszczać, stosowania) prezerwatyw — przez spowodowanie, że swoje dotychczasowe zachowania zaczęli oni spostrzegać jako obłudne. Czy byłoby możliwe nakłonienie nas za pomocą podobnych technik do zachowań bardziej przyjaznych środowisku?


Oszczędzanie wody. Kilka lat temu administracja jednego z osiedli akademickich Uniwersytetu Kalifornijskiego stwierdziła, że studenci korzystający z uniwersyteckich obiektów sportowych zużywają niezwykle dużo wody. W kabinach pryszniców przy salach odpowiednie służby umieściły tablice, które apelowały do zainteresowanych, by brali krótsze natryski i zakręcali wodę podczas namydlania. Administracja była przekonana o skuteczności napisów, ponieważ zdecydowana

większość studentów w tym miasteczku akademickim miała nastawienie proekologiczne. Niestety, systematyczna obserwacja wykazała, że jedynie 15% zastosowało się do apelu. Stwierdzono, że być może tablice nie zwróciły należytej uwagi korzystających z natrysków. Wobec tego każdą tablicę umieszczono na trójnogu u wejścia do kabin, tak iż studenci musieli obejść ten znak, by dostać się do środka. Spowodowało to pewien postęp (19% zakręcało kurek podczas namydlania się), lecz jednocześnie rozzłościło sporą liczbę studentów — tablica była ciągle przewracana i kopana, większość zaś nadal brała nadzwyczaj długie prysznice, wyraźnie na znak sprzeciwu wobec takich nakazów. Tablica uczyniła więcej szkody niż pożytku. Elliot Aronson wraz ze swymi studentami (Dickerson, Thibodeau, Aronson, Miller, 1992) postanowił zastosować do tej sytuacji technikę hipokryzji, którą opracowano wcześniej w badaniach nad używaniem prezerwatyw. Procedura

sprowadzała się do zatrzymywania studentek, które przechodziły z basenu pod prysznic, i wprowadzania zamierzonego oddziaływania. Następnie współpracowniczka badacza udawała się do umywalni, gdzie dyskretnie mierzyła czas korzystania z natrysku. W jednej z faz eksperymentu prosiła studentki o wypełnienie krótkiego kwestionariusza dotyczącego wykorzystania wody; zadanie to zmierzało do uświadomienia im, jak marnują wodę podczas mycia się. W innej fazie

studentki publicznie się zobowiązywały do popularyzowania idei oszczędzania wody. Dokładnie zaś, badane proszono o podpisanie listy, na której napisano „Bierz krótsze prysznice. Zakręcaj kurek, gdy się namydlasz. Jeśli ja mogę to zrobić, to i TY zrób to!" W fazie głównej, która zmierzała do wzbudzenia poczucia hipokryzji, badane robiły i jedno, i drugie (w ten sposób uświadamiano im marnotrawienie wody) oraz stwierdzały publicznie (na tablicy ogłoszeń), że oszczędzają wodę. Krótko mówiąc, były świadome tego, że zachęcają do zachowań, których same nie realizują. Było dokładnie tak jak w badaniu poświęconym stosowaniu prezerwatyw: te, które

uświadomiły sobie własną obłudę, zmieniły swoje zachowanie, by nie wywoływało ono dalej wyrzutów sumienia, a więc by stało się zgodnie z deklaracją. Prawdę mówiąc, procedura ta była tak skuteczna, że przeciętny czas spędzany teraz przez studentki pod prysznicem został skrócony do trzech i pół minuty.


Oszczędzanie energii. Można również wykorzystać inne psychospołeczne techniki, by wywołać zachowania korzystne dla środowiska. Weźmy pod uwagę oszczędzanie energii. W Stanach Zjednoczonych zużycie energii na jednego mieszkańca jest daleko większe niż w którymkolwiek innym kraju na świecie. Dawniej sądzono, że można było z niej korzystać bez ograniczeń, zakładano bowiem, że na naszej planecie są niewyczerpane pokłady ropy, gazu oraz zapasy energii elektrycznej. Nie jest to jednak prawda. Amerykanie wyczerpali już wiele swoich narodowych rezerw ropy i obecnie muszą ją importować z innych krajów. Oszczędzanie energii jest nakazem chwili. Weźmy za przykład prywatne domy. Przyjmując takie proste sposoby, jak polepszanie izolacji sufitów, ścian i podłóg, uszczelnianie szpar, stosowanie bardziej wydajnych żarówek i utrzymywanie pieców we właściwym stanie typowy amerykański konsument energii mógł zmniejszyć jej zużycie na ogrzewanie, oświetlenie i klimatyzację swego domu o 50% do 75% (Williams, Ross, 1980). Istnieje obecnie technologia zwiększająca efektywność zużytkowania energii, a jej zastosowanie mieści się w finansowych możliwościach większości właścicieli

domów. Technologia ta nie tylko zmniejszyłaby zapotrzebowanie energetyczne, lecz również pozwoliłaby właścicielom domów zaoszczędzić sporo gotówki. Pomimo że jej społeczne i finansowe korzyści zostały mocno nagłośnione, właściciele domów na ogół nie wykazali zainteresowania. Dlaczego tak się stało? Dlaczego Amerykanie tak opieszale przystępują do działania, które leży w ich dobrze pojętym interesie? Budzi to zdziwienie ekonomistów i polityków, którzy jednak nie dostrzegli, że problem ma również aspekt społeczno-psychologiczny. W rozdziale 5 zauważyliśmy, że uwaga ludzi jest zasadniczo skierowana na te elementy środowiska, które są najbardziej widoczne i jaskrawe (tzn. elementy szczególnie godne uwagi). Elliot Aronson wraz ze

swymi współpracownikami (Aronson, 1990; Aronson, Yates, 1985; Coltrane, Archer, Aronson, 1986; Stern, Aronson, 1984) sądzili, że oszczędność energii nie jest w domu szczególnie istotnym problemem i dlatego nie myślimy o tym zbyt dużo. Rachunki za gaz i elektryczność przychodzą raz w miesiącu i rozkładają się na rozmaite urządzenia, skutkiem czego właściciel domu nie ma rozeznania, które z nich jest najbardziej energochłonne. Skąd można się dowiedzieć, co zrobić, by oszczędzić pieniądze? Być może, gdyby zużycie energii domowych urządzeń było wyraźniej

określone, ludzie podjęliby odpowiednie działania. By zweryfikować tę hipotezę, Elliot Aronson wraz ze swymi współpracownikami (Aronson, Gonzales, 1990; Gonzales, Aronson, Constanzo, 1988) współdziałali z kilkoma audytorami energetycznymi w Kalifornii. Jak w wielu stanach tak i tu zakłady energetyczne oferują bezpłatne usługi, w tym udzielanie rad, na przykład, co zrobić, aby energia zużywana w domu była wykorzystywana efektywniej. Co za okazja! Problem polegał

na tym, że mniej niż 20% osób proszących o radę rzeczywiście zastosowało się do zaleceń audytorów. Aby zwiększyć owo podporządkowanie się, zespół Aronsona wskazał im, jak to czynić. Weźmy na przykład uszczelnianie drzwi. Dla większości mała szpara pod drzwiami nie wydaje się powodem wielkiej utraty energii, toteż kiedy inspektor twierdził, że powinno się je uszczelnić, na ogół reagowano ze zdziwieniem: „Też mi wielka sprawa". Badacze zalecili audytorom przedstawiać to w sposób bardziej sugestywny: Spójrz na wszystkie te szpary wokół drzwi! Mogą d się

nie wydawać zbyt duże, jednak gdybyś dodał je wszystkie razem, to uzyskałbyś otwór wielkości piłki do koszykówki. Przypuśćmy, że ktoś zrobił ci w ścianie pokoju dziurę takiej wielkości. Pomyśl, ile ciepła ucieka przez nią — to pieniądze wyrzucone w błoto. Chciałbyś ją pewnie czym prędzej zatkać, czyż nie? Dlatego właśnie zalecam ci uszczelnienie drzwi.Podobnie postąpiono i w innych sprawach, na przykład w kwestii poddasza, które pozbawione izolacji jest „nagim poddaszem". Taki dom jest jak człowiek, który „stawia czoło zimie nie tylko bez płaszcza, ale w ogóle bez ubrania". Wyniki były zaskakujące. Procent właścicieli domów, którzy postąpili zgodnie z takimi obrazowymi zaleceniami, podniósł się do 61. Dowodzi to, że ludzie mogą postępować sensownie zarówno w kategoriach celów narodowych, jak i własnego interesu. Jeśli jednak trzeba pokonać stare nawyki, to przekaz musi być wystarczająco sugestywny.


Zmniejszanie ilości śmieci. W porównaniu z innymi problemami ekologicznymi śmiecenie może się wydawać sprawą niezbyt poważną. Choć tablice ogłoszeń błagają Amerykanów, by „zachować Amerykę piękną", większość wydaje się sądzić, iż nie jest wielką sprawą wyrzucenie papierowego kubka na pobocze drogi zamiast do kosza. Niestety owych papierowych kubków jest coraz więcej. W ostatnich pięćdziesięciu latach zaśmiecenie Kalifornii wciąż narastało, tak że obecnie każdego

roku trzeba wydać z budżetu 100 milionów dolarów, by przywrócić czystość (Cialdini, Kallgren, Reno, 1991). Śmieci, których się pozbywamy, zatruwają cieki wodne, zagrażają dzikim zwierzętom i kosztują nas miliony dolarów. Śmiecenie to jeden z klasycznych dylematów społecznych. Czasem nie jest łatwo znaleźć kosz na śmieci i, z indywidualnego punktu widzenia, dodanie jeszcze jednego papierowego kubka do leżących już na poboczu nie wydaje się czynić wielkiej różnicy. Jak z

wszystkimi dylematami społecznymi tak i tutaj, jeżeli każdy myśli w ten sposób, to wszyscy na tym cierpią. Jak oduczyć ludzi samolubstwa, gdy mają w ręce papierowy kubek? Według Roberta Cialdiniego, Raymonda Reno i Carla Kallgrena należy przypomnieć normy społeczne, które zakazująśmiecenia (Cialdini, Kallgren, Reno, 1991; Cialdini, Reno, Kallgren, 1990; Reno, Cialdini, Kallgren, 1993). Wyrażenie „norma społeczna", które ma w psychologii społecznej i socjologii długą historię, funkcjonuje w kilku znaczeniach. Cialdini i jego współpracownicy (1991) uważają, że spośród tych znaczeń dwa są szczególnie istotne dla zrozumienia okoliczności, w których będziemy śmiecić. Po pierwsze, istnieją normy zakazujące odnoszące się do naszego spostrzegania tego, co inni aprobują. Bez względu na to, jak ludzie naprawdę postępują, normy zakazujące dotyczą naszej wiedzy o tym, co aprobują. Możemy więc znajdować się w miejscu, gdzie inni śmiecą, mimo że istnieją normy zakazujące śmiecenia — większość tego nie aprobuje.


normy zakazujące: zachowania społecznie uznane — czyli takie, które ludzie spostrzegają jako zachowania zaaprobowane przez innych

normy deskryptywne: sposób, w jaki ludzie spostrzegają rzeczywiste zachowanie innych w danej sytuacji, niezależnie od tego, które zachowania są społecznie aprobowane


Po drugie, istnieją normy deskryptywne odnoszące się do naszego spostrzegania tego, co większość z nas rzeczywiście czyni, bez względu na to, co uważamy za właściwe postępowanie. Nawet gdyby nie było norm zakazujących śmiecenia, moglibyśmy się niechętnie odnosić do śmiecenia wiedząc, że nikt więcej tego nie czyni. W rozdziale 7 pokazaliśmy, że często obserwujemy zachowanie innych, by stwierdzić, jakie działanie jest właściwe w określonej sytuacji. Uznanie którejś z tych

norm ogranicza śmiecenie. Raymond Reno wraz ze swymi współpracownikami (1993) przeprowadził eksperyment w warunkach naturalnych, by zbadać siłę norm zakazujących. Gdy czytelnicy opuszczali lokalną bibliotekę i podchodzili do samochodu na parkingu, eksperymentator zbliżał się do nich, podnosił z ziemi leżący w pobliżu papier i wrzucał do kosza. W warunkach kontrolnych na ziemi nic nie leżało, współpracownik zaś jedynie przechodził koło kolejnych osób. Gdy te podchodziły do samochodu, za wycieraczką znajdowały ulotkę. Chodziło o stwierdzenie, ile spośród nich będzie śmiecić, rzucając ulotkę na ziemię? Reno wraz ze współpracownikami założyli, że dostrzeżenie kogoś, kto podniesie papier, będzie przypomnieniem normy zakazu śmiecenia, a więc osłabi tendencję do śmiecenia. I mieli rację: w tej sytuacji jedynie 7% ludzi strącało ulotkę na ziemię, wobec 37% w warunkach kontrolnych. Jaki jest najskuteczniejszy sposób uzmysłowienia komuś norm deskryptywnych zakazujących śmiecenia? Najbardziej bezpośrednim postępowaniem, jak się wydaje, byłoby uprzątnąć z odpadków całe otoczenie, by pokazać, że tu nie ma śmieci. Z założenia jest prawdą, że im ich mniej w otoczeniu, tym ludzie mniej śmiecą (Krauss, Freedman, Whitcup, 1978; Reiter, Samuel, 1980). Od tej prawidłowości istnieje jednak interesujący wyjątek. Cialdini i jego współpracownicy (1990) wykazali, że widok jednego papierka leżącego na ziemi i

psującego czyste otoczenie będzie lepszym przypomnieniem norm deskryptywnych niż widok całkowicie wysprzątanego terenu. Pojedynczy odpadek działa jak bolący palec, przypominając ludziom, że nikt tu nie śmieci — poza jedną źle wychowaną osobą. Natomiast w sytuacji, gdy dane miejsce nie jest zaśmiecone, można sobie nawet nie uprzytomnić, co jest normą deskryptywną. Tak więc, paradoksalnie, ludzie częściej śmiecą w zupełnie czystym otoczeniu niż w miejscu, gdzie leży pojedynczy odpadek. By zweryfikować tę hipotezę, badacze wypełnili skrzynki listowe studentów

ulotkami, a następnie obserwowali z ukrycia, ilu wyrzuciło je na podłogę (Cialdini i in., 1990). W pierwszej fazie eksperymentu badacze posprzątali dokładnie owo pomieszczenie. W drugiej fazie na podłodze umieścili wydrążoną skórkę po melonie. W trzeciej fazie pozostawili nie tylko skórkę po melonie, lecz także rozrzucili dużo pogniecionych ulotek. Jak przewidywano, najniższy wskaźnik śmiecenia był w sytuacji, gdy na podłodze leżał tylko jeden odpadek (patrz ryć. 14.8). Pojedyncze pogwałcenie normy deskryptywnej — skórka melona — uwydatniło fakt, że

większość ludzi nie śmieciła. Teraz, kiedy uwaga została skoncentrowana na normie deskryptywnej skierowanej przeciwko śmieceniu, rzeczywiście żaden ze studentów nie śmiecił.


RYCINA 14.8. Normy deskryptywne a śmiecenie. Kto najmniej naśmiecił: osoby, które nie widziały nikogo, kto by śmiecił, czy ludzie, którzy zauważyli pojedynczy odpadek na podłodze, a może ci, którzy widzieli dużo śmieci? Jak wynika z ryciny, byli to ci, którzy widzieli jeden odpadek. Widok pojedynczego śmiecia prawdopodobnie bardziej zwracał uwagę na to, że większość nie śmieci, co spowodowało, że sami byli do tego mniej skłonni (zaczerpnięto z: Cialdini i in., 1990)


Najczęściej rzucano na ziemię ulotki, gdy podłoga była już nimi zaśmiecona; było oczywiste, że istniejąca norma deskryptywna dopuszcza śmiecenie i wielu studentów zgodnie z nią się zachowało. Tak więc zwrócenie uwagi zarówno na normy zakazujące, jak i deskryptywne może ograniczać śmiecenie. Z tych dwóch rodzajów norm, zdaniem Roberta Cialdiniego i jego współpracowników, lepiej działają normy zakazujące. Normy deskryptywne funkcjonują tylko wówczas, gdy wszyscy współpracują — na przykład, utrzymując otoczenie względnie czyste. Nie jest to jednak metoda doskonała; jeśli śmieci przybywa, wówczas pojawia się norma deskryptywna: „Zobacz, tu śmieci wielu ludzi!" i śmiecenie narasta. Z kolei Raymond Reno i jego współpracownicy (1993) stwierdzili, że przypomnienie norm zakazujących działa w wielu rozmaitych sytuacjach, niezależnie od tego, jak czyste jest otoczenie. Kiedy uzmysłowimy sobie, że „ludzie nie pochwalają śmiecenia", to jesteśmy mniej skłonni do śmiecenia w wielu rozmaitych okolicznościach.


Podsumowanie


W rozdziale tym zajmowaliśmy się dwoma głównymi osiągnięciami psychologii społecznej: w dziedzinie zdrowia i środowiska. Pierwsze dotyczy podstawowej zasady psychologii społecznej, która głosi, że aby zrozumieć, dlaczego ludzie zachowują się tak, a nie inaczej w określonej sytuacji, trzeba na nią spojrzeć ich oczami i przyjąć ich interpretację. Zasada powyższa przyczynia się do rozumienia stresu. Aby zrozumieć, dlaczego zdarzenia takie, jak ożenek, choroba lub życie w

warunkach zatłoczenia stają się stresujące, musimy zbadać, jak zainteresowani je interpretują i wyjaśniają. Jedna z kluczowych interpretacji podkreśla ważność stopnia spostrzeganej kontroli nad danym wydarzeniem. Im mniej ludzie maja kontroli „tym bardziej jest prawdopodobne, że dane zdarzenie spowoduje u nich zmiany somatyczne bądź psychiczne. Jeżeli człowieka w warunkach wysokiego zagęszczenia czuje, że ma mały stopień kontroli (tzn jest przekonany, że byłoby mu trudno stąd uciec w miejsce mniej zagęszczone)", to ma uczucie stłoczenia, co wywołuje

negatywne skutki. Stłoczenie może być również nieprzyjemne, jeżeli prowadzi do przeciążenia zmysłów, które się pojawia, gdy inni nadmiernie forsują naszą uwagę. Ponadto sposób, w jaki wyjaśniamy przyczyny negatywnych wydarzeń, ma wpływ na to, jak dane zdarzenie zostanie zinterpretowane, a więc i na to, jak będzie ono stresujące. Kiedy przydarzy się coś złego, to tego skutkiem będzie wyuczona bezradność, wówczas ludzie tworzą stabilne, wewnętrzne i globalne atrybucje w odniesieniu do tego zdarzenia. Wyuczona bezradność prowadzi do depresji, niechęci

do wysiłku oraz do trudności w uczeniu się nowego materiału. Zajmowaliśmy się także niektórymi sposobami korzystania z technik wywierania wpływu społecznego do zmiany zachowania na takie, które jest zdrowsze (np. uprawianie bezpieczniejszego seksu) oraz korzystniejsze dla środowiska (np. oszczędzanie wody i energii czy zachowanie czystości). Nawyki zdrowotne są jednak trudne do zmienienia, wiele zaś problemów środowiskowych jest rezultatem dylematów społecznych, kiedy działania korzystne dla jednostki są, jeżeli wykonuje je większość, szkodliwe dla zbiorowości. Niemniej, stosując uznane techniki zmiany postaw i zachowań, psychologowie społeczni odnieśli pewien sukces w procesie nakłamania ludzi do działania sprzyjającego zdrowiu i korzystniejszego dla środowiska. Jedna z technik polega na wzbudzaniu dysonansu poznawczego,

polegającego na unaocznieniu niezgodności postępowania z głoszonymi zasadami, gdy, na przykład, mimo przekonania o konieczności oszczędzania wody bierze się długi prysznic. Inna polega na przypomnieniu o istnieniu zarówno norm zakazujących, jak i deskryptywnych, skierowanych przeciwko działaniom szkodzącym środowisku, jak np. zaśmiecanie. Zwrócenie uwagi ludzi na normy zakazujące śmiecenia — a więc na to, że rzucanie śmieci na ziemię nie jest zachowaniem aprobowanym społecznie — jest, jak się okazuje, szczególnie efektywne.



Rozdział 15: Prawo i biznes


Jesteś sędzią przysięgłym. Jak byś głosował po wysłuchaniu następującego zeznania, które zostało złożone w rzeczywistej sprawie sądowej w Teksasie? W zimną i ciemną listopadową noc w 1976 r. policjant Robert Wood i jego partnerka zauważyli jadący z wyłączonymi światłami samochód. Po zatrzymaniu go Wood podszedł do auta, zamierzając jedynie poinformować kierowcę, aby włączył światła, ale nie zdążył tego zrobić. Zanim jeszcze cokolwiek powiedział, kierowca strzelił do Wooda zabijając go na miejscu. Policjantka towarzysząca Woodowi wystrzelała cały magazynek w

kierunku odjeżdżającego samochodu, ale zabójca uciekł. Miesiąc później policja aresztowała podejrzanego szesnastoletniego Davida Harrisa. Harris przyznał się, że ukradł sąsiadowi samochód i rewolwer dzień przed morderstwem, a także rozpoznał samochód i broń, z której zabito Wooda. Jednakże zaprzeczył zarzutom, że to właśnie on zabił policjanta. Powiedział, że zabrał autostopowicza o nazwisku Randall Adams i pozwolił mu prowadzić samochód. Zeznał, że to Adams, który sięgnął ręką pod siedzenie, chwycił rewolwer i strzelił do Wooda, natomiast zaprzeczył temu, że to on strzelał. Kiedy policja przesłuchała Randalla Adamsa, ten przyznał, że jechał samochodem z Davidem Harrisem, ale powiedział, że Harris podrzucił go do jego motelu na trzy godziny przed dokonanym morderstwem. Dopóki policja nie znalazła trzech świadków, którzy potwierdzili zeznanie Harrisa, było to jedyne zeznanie obciążające Adamsa. Emilia i Robert Millerowie oświadczyli, że jechali za policyjnym samochodem tuż przed oddaniem strzału do Wooda. Chociaż było bardzo ciemno, widzieli dobrze kierowcę samochodu i oboje zidentyfikowali go jako Randalla Adamsa. „Kiedy opuścił szybę, można było wyraźnie zobaczyć jego twarz — powiedział Robert Miller. — Miał wąsy i niechlujne jasne włosy" (Morris, 1988). David Harris był natomiast dokładnie ogolony. Kiedy dokonano morderstwa, Randall Adams rzeczywiście pasował do opisu przedstawionego przez Millerów, tak jak to widać na zdjęciu powyżej. Trzeci świadek — Michael Randell, sprzedawca, także owego wieczoru był w pobliżu i stwierdził, że widział w samochodzie dwie osoby. Zeznał też, że kierowca miał długie włosy i wąsy. Jak sądzisz, kto popełnił morderstwo? Sąd uznał zeznania świadków i skazał Adamsa na karę śmierci. Jednakże kiedy Adams usychał w więzieniu, czekając na wynik złożonej apelacji, kilku ekspertów zaczęło wątpić w jego winę. Na światło dzienne wyszły nowe okoliczności (przede wszystkim dzięki dokumentalnemu filmowi poświęconemu tej sprawie: The Thin Blue Linę Errola Morrisa). Stało się prawie pewne, że to jednak David Harris był mordercą. Harris został później skazany za inne morderstwo i fakt, że oczekiwał w celi śmierci, jednoznacznie sugerował, że to on, a nie Randall Adams strzelał do Wooda. Sąd apelacyjny uwolnił Adamsa po dwunastu latach więzienia, gdzie przebywał za przestępstwo, którego nie popełnił. Jeśli Adams był niewinny, to dlaczego świadkowie twierdzili, że kierowca samochodu miał długie włosy i wąsy? I dlaczego sąd uznał ich zeznania za prawdziwe? Jak często w sądach zachodzą takie pomyłki? W pierwszej części niniejszego rozdziału spróbujemy odpowiedzieć na te pytania, koncentrując się na roli procesów psychospołecznych w systemie prawnym.


Psychologia społeczna a prawo


Zacznijmy od krótkiej prezentacji amerykańskiego systemu prawnego. Jeśli ktoś popełnia przestępstwo i policja zaaresztuje osobę podejrzaną, to sędzia lub ława przysięgłych decyduje, czy zebrano wystarczającą liczbę dowodów, aby wnieść formalny akt oskarżenia. Jeśli tak, to obrońcy i oskarżyciele zbierają dowody i prowadzą między sobą negocjacje. W rezultacie tych negocjacji oskarżony często przyznaje się do winy, aby uzyskać niższy wyrok. Około jedna czwarta spraw kończy się rozprawą sądową, podczas której ława przysięgłych lub sędzia decyduję o losie

oskarżonego. Odbywają się także procesy cywilne, w których jedna strona (powód) z racji naruszenia jej praw składa skargę na drugą stronę (oskarżony). Na każdym etapie tych czynności prawnych pojawiają się problemy, które podejmuje psychologia społeczna. Na przykład: pierwsze wrażenie, jakie wywiera oskarżony lub świadek, ma istotny wpływ na policjantów i sędziów; również jak policja, adwokaci, ławnicy i sędziowie spostrzegają przyczyny popełnionego przestępstwa; także uprzedzenia i stereotypy wpływają na te atrybucje. Techniki perswazji i zmiany postaw są często stosowane w procesie sądowym, ponieważ prawnicy chcą przekonać sędziów przysięgłych, którzy później debatują nad przedstawionymi argumentami. Również błędy występujące w spostrzeganiu społecznym mają wpływ na decyzje sędziów przysięgłych, którzy orzekają o winie lub niewinności. Psychologowie społeczni w ostatnich latach intensywnie analizują system prawny, zarówno z tego powodu, że daje to doskonałą sposobność do badania podstawowych procesów psychologicznych w kontekście stosowania prawa, jak i ze względu na ogromne znaczenie tych procesów w życiu codziennym. Jeśli będąc osobą niewinną, zostajesz oskarżony przed sądem o dokonanie przestępstwa, to co musisz wiedzieć, aby przekonać ten

system prawny o swojej niewinności? Rozpoczniemy nasze rozważania od zeznań świadków — najbardziej kłopotliwego elementu sprawy Randalla Adamsa, którą wcześniej przedstawiliśmy. W rozdziale 5 wykazaliśmy, że chociaż ludzie są zdolni do wytworzenia trafnego obrazu innych osób, to jednak mogą pojawić się błędy prowadzące do nieporozumień. Ściśle się z tym wiąże kwestia, na ile trafnie ludzie identyfikują osobę, która popełniła przestępstwo? Czy niektóre błędy pojawiające się w procesach spostrzegania społecznego występują również w zeznaniach świadków i rozpoznawaniu przestępców?


Zeznania świadków


Amerykański system prawny przywiązuje dużą wagę do zeznańświadków. Jeśli świadek wskazuje ciebie jako przestępcę, to jest bardzo prawdopodobne, że zostaniesz skazany, nawet jeśli istnieją istotne dane świadczące o twojej niewinności. Randall Adams został skazany przede wszystkim dlatego, że zidentyfikowali go świadkowie, pomimo że inne okoliczności świadczące przeciwko niemu były nikłe: nie był dotychczas notowany jako przestępca; właśnie znalazł stałą pracę; nie miał żadnego powodu, aby obawiać się zatrzymania go przez policję — był tylko autostopowiczem (jeśli rzeczywiście był w samochodzie, z którego zastrzelono Wooda). W przeciwieństwie do Adamsa David Harris miał powody, aby obawiać się policji: ukradł ten samochód, a także znaleziono przy nim skradziony pistolet. Dlaczego więc Randall Adams miałby zabijać funkcjonariusza policji? Czy nie byłoby bardziej logiczne podejrzewać o to Davida Harrisa? Pomimo małego prawdopodobieństwa, że mordercą był Adams, oraz mimo braku dowodów

rzeczowych świadczących o związku Adamsa z tym przestępstwem zeznania świadków wskazujące, że to właśnie Adams był kierowcą tego samochodu, wystarczyły, aby go skazać. Systematycznie prowadzone eksperymenty potwierdzają, że sędziowie rozstrzygając, czy ktoś jest winny, w dużej mierze opierają się na zeznaniach świadków. Niestety, sędziowie mają tendencję do przeceniania trafności zeznań świadków (Leippe, Manion, Romanczyk, 1992; Lindsay, Wells, Kumpel, 1981; Loftus, 1979; Wells, Lindsay, Ferguson, 1979). Rod Lindsay i jego współpracownicy (1981) przeprowadzili pomysłowy eksperyment, który potwierdza dwie przedstawione powyżej tezy. Badacze ci najpierw zainscenizowali kradzież kalkulatora w obecności niczego nie podejrzewających studentów, a następnie badali, czy studenci trafnie wskażą „złodzieja" w zestawie sześciu fotografii. Wyróżniono trzy rodzaje warunków. W pierwszej grupie zidentyfikowanie złodzieja było trudne, ponieważ miał czapkę naciągniętą mocno na uszy i znajdował się w pokoju tylko przez 12 sekund. Druga grupa widziała złodzieja w czapce założonej tak, że częściowo odsłaniała włosy, więc jego zidentyfikowanie było średnio trudne. Dla trzeciej grupy złodziej miał gołą głowę i pozostawał w pokoju 20 sekund, tak więc rozpoznanie go było stosunkowo łatwe. Pierwsza część wyników okazała się zgodna z oczekiwaniami: im więcej dostępnej informacji wizualnej o złodzieju, tym większy procent studentów trafnie go zidentyfikował w serii zdjęć (dolna linia na rycinie 15.1). W drugiej fazie eksperymentu badacz odgrywający rolę prawnika zadawał studentom pytania na temat dokonanych przez nich identyfikacji, tak jak prawdziwy prawnik w procesie sądowym brałby świadka w krzyżowy ogień pytań. Te sesje „przepytywania" świadków zostały zapisane na taśmie wideo. Nowa grupa

uczestników występujących w roli sędziów obejrzała owe filmy wideo i miała określić, w jakim stopniu jest przekonana, że świadkowie trafnie zidentyfikowali złodzieja. Jak wskazuje górna linia na rycinie 15.1, sędziowie ci przeceniali trafność spostrzeżeń świadków, szczególnie w warunkach, w których złodzieja było trudno zidentyfikować.


RYCINA 15.1. Trafność identyfikacji przestępcy przez świadków. Trafność identyfikacji zależy od warunków widoczności w czasie popełnionego przestępstwa. Jednakże, tak jak w tym badaniu, większość sędziów jest przekonana, że świadkowie mogą właściwie zidentyfikować przestępcę nawet, gdy słabo go widzieli (zaczerpnięto z: Lindsay i in., 1981) Dlaczego sędziowie wierzą świadkom bardziej niż powinni? Jedną z przyczyn jest przyjmowane założenie, że im bardziej świadek jest pewny swojego zeznania, tym większa jego trafność. Na przykład wyobraź sobie, że to ty wysłuchujesz zeznań składanych przez świadków. Jeden mówi: „Z całą pewnością jest to facet, który wszedł do pokoju i zabrał kalkulator. Nie mam absolutnie żadnych wątpliwości — rozpoznałbym go wszędzie". Inny świadek stwierdza: „Tak naprawdę to nie jestem pewien, to wszystko zdarzyło się tak szybko. Jeśli miałbym się domyślać, to powiedziałbym, że był to podejrzany nr 2, ale naprawdę nie jestem pewien". Komu byłbyś bardziej skłonny uwierzyć? Oczywiście świadkowi, który był zdecydowanie pewny! Sąd Najwyższy w USA przychyla się do tego rozumowania, ponieważ stwierdził, że pewność, z jaką zeznają świadkowie, jest dobrym wskaźnikiem trafności ich zeznań („Neił przeciwko Biggers", 1972). Jednakże istnieją liczne

badania, które wskazują, iż pewność, z jaką zeznaje świadek, nie jest istotnie związana z trafnością zeznania (Bothwell, Deffenbacher, Brigham, 1987; Smith, Kassin, Ellsworth, 1989). Przyczyną takiego stanu rzeczy jest to, że czynniki, które zwiększają pewność, niekoniecznie zwiększają trafność. Co dzieje się po spostrzeżeniu przestępstwa przez świadka? Powtarza on swoje zeznania na procesie sądowym i to upewnia go w tym, co mówi, choć nie ma to wpływu na trafność

identyfikacji. Ponadto istnieją czynniki, które zwiększają trafność, takie jak warunki widoczności w czasie popełniania przestępstwa, choć jednocześnie nie zawsze zwiększają pewność. Tak było w przypadku eksperymentu Lindsaya i jego współpracowników (1981), gdzie świadkowie w warunkach „trudnej identyfikacji" (złodziej miał czapkę naciągniętą na uszy) byli tak samo pewni swojej opinii jak świadkowie znajdujący się w innych okolicznościach, pomimo że ich zeznania były w istotnym stopniu mniej trafne (patrz ryć. 15.1). Tak więc fakt, że świadek jest pewny,

nie oznacza wcale, że jego zeznanie jest trafne. W jakim stopniu są trafne zeznania świadków prawdziwych przestępstw? Co prawda, nie jest możliwe udzielenie dokładnej odpowiedzi na to pytanie, jednak są powody, aby wierzyć, że często popełniają oni błędy. Randall Adams został skazany, ponieważ świadkowie błędnie zidentyfikowali go jako kierowcę samochodu, skutkiem czego spędził dwanaście lat w więzieniu. Badacze udokumentowali więcej niż tysiąc przypadków takich błędnych aresztowań i w znacząco wysokiej liczbie tych sytuacji została skazana niewłaściwa osoba, ponieważ świadek błędnie zidentyfikował ją jako przestępcę (Brandon, Davies, 1973; Wells, 1992).


zapamiętywanie: proces, dzięki któremu ludzie zauważają i kierują swoją uwagę na informację z otoczenia; ponieważ ludzie nie mogą spostrzegać wszystkiego, co się dzieje dookoła nich, dlatego przyswajają sobie tylko część informacji dostępnej w środowisku

przechowywanie: proces, dzięki któremu ludzie przechowują w pamięci informację zaczerpniętą ze środowiska

przypominanie: proces, dzięki któremu ludzie przywołują informację przechowywaną w pamięci


Tendencyjność przetwarzania pamięciowego. Nasze umysły nie funkcjonują jak kamery wideo, które mogą zarejestrować zdarzenie, przechować je dowolny czas i odtworzyć później z perfekcyjną dokładnością. Przypomnij sobie nasze rozważania o spostrzeganiu społecznym w rozdziale 4 i 5, gdzie zapoznaliśmy się z licznymi zniekształceniami, które mogą się pojawić w procesach poznawania społecznego. Ponieważ identyfikacja dokonywana przez świadka jest formą spostrzegania społecznego, dlatego występują tu podobne problemy, szczególnie te związane z

funkcjonowaniem pamięci. Aby trafnie zeznawać jako świadek, konieczne jest skuteczne zrealizowanie trzech faz procesu pamięciowego: zapamiętywania, przechowywania i przypominania zaobserwowanych zdarzeń. W każdym momencie ludzie kierują uwagę tylko na część informacji znajdującej się w otoczeniu, zatem przyswajanie dotyczy zaledwie wycinka zdarzenia, które jest spostrzegane. Jeszcze mniejszy fragment tej informacji jest rzeczywiście

przechowywany w pamięci. Z kolei z tego, co jest przechowywane w pamięci, tylko pewna doza może być przypomniana w późniejszym czasie (patrz ryć. 15.2). Świadkowie mogą popełniać błędy z powodu zakłóceń występujących w dowolnej z tych trzech faz.


Zapamiętywanie. Nikt nie wątpi, że ludzie trafnie spostrzegają wiele informacji w otaczającym świecie. Niemniej nasza zdolność do przyjmowania informacji jest ograniczona, szczególnie kiedy obserwujemy zdarzenia niespodziewane i złożone. Hugo Munsterberg (1908) opisał następującą sytuację z konferencji naukowej, na której byli obecni psychologowie, prawnicy i lekarze. W połowie tego posiedzenia do pokoju wtargnął klown, a zaraz za nim mężczyzna z rewolwerem. Obaj głośno wykrzykując, mocowali się, a następnie upadli na podłogę w gwałtownej szamotaninie. Jeden wystrzelił z pistoletu; potem obaj wybiegli z sali. Wszystkich zgromadzonych poproszono, aby sporządzili dokładną relację z tego, co widzieli (w rzeczywistości było to zdarzenie odegrane przez dwóch aktorów). Relacje świadków okazały się zaskakująco zróżnicowane. Większość przedstawiła błędny opis około połowy działań lub wręcz je przeoczyła. Nie byli też zbyt dokładni, jeśli chodzi o określenie czasu trwania incydentu. Chociaż dwóch mężczyzn znajdowało się w pokoju przez około 20 sekund, to świadkowie ocenili ten czas w przedziale od kilku sekund do kilku minut. John Yuille i Judith Cutshall (1986) otrzymali podobne wyniki w przypadku zeznań trzynastu świadków obserwujących prawdziwy rozbój, w którym złodziej został zabity. Naoczni świadkowie przedstawili 24% nietrafnych opisów osób uczestniczących w zajściu, nietrafnych było także 18% opisów wydarzenia oraz 11% opisów przedmiotów (np. broni). Ilość przyswajanej przez ludzi informacji zależy od wielu czynników, np. od tego, jak długo obserwują dane zdarzenie, czy od warunków widoczności. Równie oczywiste jest, że często się zapomina, jak bardzo te czynniki ograniczają zeznania świadka. Przestępstwa zwykle dokonywane są w warunkach, które utrudniają proces zapamiętywania: trwają krótko, zdarzają się niespodziewanie przy słabej widoczności, na przykład w nocy. Takie warunki zapewne istniały w przypadku zabójstwa Wooda. Świadkowie jechali słabo oświetloną ulicą obok stojącego samochodu, kiedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego

— rozległy się strzały i policjant upadł na ziemię. Na ile dokładnie mogli to zobaczyć? Ile informacji mogli sobie przyswoić w tych kilku sekundach, kiedy tam właśnie przejeżdżali? Powinniśmy także pamiętać, że jeśli świadkowie są ofiarami przestępstwa, to będą bardzo przestraszeni i skupią swoją uwagę na broni, którą widzą — czynnik ograniczający trafną identyfikację przestępcy (Brigham, Maass, Snyder, Spaulding, 1983; Christianson, 1992; Deffenbacher, 1983; Loftus, Loftus, Messo, 1987). Informacja, którą ludzie zauważają i na którą kierują swoją uwagę, jest rezultatem ich przewidywań, co spodziewają się zobaczyć. Rozważmy pewne zdarzenie, które przytrafiło się naszemu przyjacielowi Alanowi, psychologowi społecznemu, który jest ekspertem w dziedzinie spostrzegania społecznego. Pewnej niedzieli Alana zaniepokoiło, że jego sąsiadka, wątła, osiemdziesięcioletnia kobieta, nie pojawiła się w kościele. Kiedy po kilkakrotnym pukaniu do drzwi nikt nie odpowiadał, Alan włamał się przez okno i przeszukał dom. Jego najgorsze przeczucie szybko się sprawdziło: kobieta leżała martwa na podłodze w sypialni. Alan wstrząśnięty wrócił do siebie i telefonicznie poinformował o tym władze. Policja spędziła bardzo dużo czasu w domu sąsiadki, po czym przybył detektyw i zadawał Alanowi szczegółowe pytania, koncentrując się na tym, czy zauważył coś podejrzanego. Alan był speszony tym wypytywaniem i w końcu wybuchnął: „Dlaczego zadaje mi pan te pytania? Czyż nie jest oczywiste, że moja sąsiadka umarła śmiercią naturalną? Powinniśmy chyba zawiadomić jej rodzinę?" Teraz

detektyw wyglądał na zaskoczonego. „Czy to nie pan odnalazł ciało?" — zapytał. Alan potwierdził. „A czy nie zauważył pan, że jej sypialnia była splądrowana, że wszędzie leżało potłuczone szkło, a zmarła miała szyję obwiązaną paskiem?"


Okazało się, że sąsiadka Alana została uduszona przez mężczyznę, który przyszedł rozpylić w jej domu płyn przeciw insektom. Prawdopodobnie wywiązała się szamotanina i było zupełnie oczywiste, że kobieta została zamordowana. Alan jednak niczego nie dostrzegł. Był zmartwiony, że jego sąsiadka, osoba w podeszłym wieku, zmarła. Kiedy stwierdził, że nie żyje, ostatnią rzeczą, o której mógł wtedy pomyśleć, było ewentualne morderstwo. W rezultacie zobaczył to, czego oczekiwał, i nie spostrzegł tego, czego się nie spodziewał. Kiedy policja pokazała mu później fotografie zrobione na miejscu przestępstwa, miał wrażenie, jakby nigdy tam nie był. Nie rozpoznał prawie niczego. Doświadczenia Alana są zgodne z naszymi rozważaniami w rozdziale 4, gdzie analizowaliśmy, jak ludzie stosują teorie i schematy. Posługujemy się wieloma teoriami na temat świata i ludzi i teorie te wpływają na to, co spostrzegamy i co zapamiętujemy. Ciaudia Cohen (1981) pokazała osobom badanym film o kobiecie, która jadła kolację na przyjęciu urodzinowym.

Połowę uczestników eksperymentu poinformowano, że osoba ta jest bibliotekarką, a drugiej połowie powiedziano, że jest kelnerką. To, co zapamiętali uczestnicy z tego filmu, było wynikiem oczekiwań lub stereotypów, które mieli na temat zawodów i klas społecznych. Na przykład osoby przeświadczone, że kobieta była bibliotekarką, powiedziały, iż miała okulary (co nie było prawdą) i że piła wino (w rzeczywistości piła piwo), ponieważ tego rodzaju zachowania były zgodne z ich stereotypem bibliotekarki.


Przechowywanie. Zapoznaliśmy się już z kilkoma zmiennymi, które ograniczają nasze spostrzeganie i zdolność przechowania spostrzeżeń w pamięci. Kiedy już jakaś informacja zostanie zapamiętana, może się wydawać, że pozostanie tam nie zmieniona. Wiele osób sądzi, że pamięć można porównać do albumu fotografii. Zapisujemy obraz zdarzenia, powiedzmy twarz przestępcy, i umieszczamy go w „albumie pamięci". Obraz może nie być doskonały, gdyż tylko niewielu z nas

dysponuje „fotograficzną pamięcią". Co więcej, obraz po pewnym okresie może zblaknąć, ponieważ, jak na prawdziwej fotografii, z czasem zaciera się on w pamięci. Wydaje się jednak mało prawdopodobne, aby mógł się zmienić lub został wyretuszowany w tym sensie, że coś zostanie dodane lub usunięte. Jeśli przestępca, którego widzieliśmy, był dokładnie ogolony, to z pewnością nie domalujemy mu w późniejszym czasie wąsów. Tak więc fakt, że świadek zeznający w sprawie zabójstwa Wooda powiedział, jakoby kierowca samochodu miał długie włosy oraz wąsy, wydaje

się ważnym dowodem obciążającym Randalla Adamsa. Niestety, rzeczywisty sposób funkcjonowania naszej pamięci nie jest tak prosty. Ludzie mogą pomylić, co i gdzie słyszeli lub widzieli, tak że pamięć z jednego „albumu" zostaje pomieszana z pamięcią z innego. W konsekwencji mogą błędnie przypominać sobie to, co widzieli. Do takiego wniosku doszli Elizabeth Loftus i jej współpracownicy po latach badań pamięci rekonstrukcyjnej, definiowanej jako proces poznawczy, który powoduje, że pamięć zdarzenia zostaje zniekształcona przez informację pojawiającą się po tym zdarzeniu (Loftus, 1979; Loftus, Hoffman, 1989). Zdaniem Loftus, informacja, która dociera do nas po rozegraniu się danego zdarzenia, może zmienić nasze wspomnienia o nim.


pamięć rekonstrukcyjna: proces powodujący, że pamięć o danym zdarzeniu zostaje zniekształcona przez informację, która do nas dociera po tym zdarzeniu


W jednym z przeprowadzonych przez nią badań zademonstrowano studentom trzydzieści slajdów ukazujących różne fazy wypadku samochodowego. Treść jednego przezrocza była odmienna; część studentów widziała samochód stojący przed znakiem stop, a drugiej grupie pokazano go przed znakiem pierwszeństwa przejazdu (patrz zdjęcia na następnej stronie). Po pokazie studentom zadano kilka pytań odnoszących się do wypadku samochodowego, którego byli „świadkami". Krytyczne pytanie dotyczyło znaku drogowego. W jednym wariancie pytanie brzmiało: „Czy

inny samochód wymijał czerwonego datsuna, kiedy ten stał przed znakiem stop?", a w drugiej wersji: „Czy inny samochód wymijał czerwonego datsuna, kiedy ten stał przed znakiem pierwszeństwa przejazdu?" Tak więc dla połowy uczestników w pytaniu była mowa o takim znaku drogowym, Jaki rzeczywiście widzieli. Natomiast dla pozostałych do pytania subtelnie wprowadzono nową informację — na przykład, jeśli widzieli znak stop, to w pytaniu występował znak pierwszeństwa przejazdu. Czy ta mała zmiana (podobna do tego, co może się zdarzyć, kiedy świadek jest przesłuchiwany przez policję lub prawników) ma wpływ na pamięć rzeczywistego zdarzenia? Wszystkim studentom przedstawiono dwie fotografie i zapytano, które z nich widzieli w pierwotnej prezentacji. Większość osób (75%) spośród tych, które zapytano o znak rzeczywiście prezentowany, wybrała właściwe zdjęcie; to znaczy, jeśli widzieli znak stop i byli pytani o znak stop, to na ogół właściwie identyfikowali fotografię ze znakiem stop (zauważmy, że 25% osób popełniło krytyczny błąd w odpowiedzi na — wydawałoby się — proste pytanie). Jednakże wśród tych, którym zadano sugerujące pytanie, tylko 41% poprawnie wybrało fotografię (Loftus, Miller, Burns, 1978).


W następnych eksperymentach Loftus i jej współpracownicy stwierdzili, że pytania sugerujące mogą mieć wpływ na ocenę prędkości, z jaką poruszał się samochód, a także czy w wypadku zostały rozbite szyby, czy paliło się czerwone czy zielone światło i — co miało znaczenie w procesie sądowym Randalla Adamsa — czy przestępca miał wąsy (Loftus, 1979). Badania te pokazują, że to, jakie pytania zadaje świadkom policja i prawnicy, może mieć wpływ na zeznanie dotyczące zdarzenia, które było widziane. (Są powody, aby przypuszczać, że w przypadku Randalla

Adamsa policja mogła świadkom zadawać takie pytania, które sugerowały, że zabójcą policjanta był Adams, a nie Harris. W czasie, kiedy popełniono to morderstwo, Harris był nieletni i nie mógł być skazany na karęśmierci, Adams natomiast przekroczył trzydziestkę i mógł otrzymać taki wyrok. Wedle tego sposobu myślenia w oczach policji Adams był bardziej podejrzany niż Harris. Ale, moglibyśmy zapytać, czy pytania sugerujące zmieniają to, co jest przechowywane w pamięci świadków, czy też pytania te zmieniają tylko to, co świadkowie są skłonni zeznać bez retuszowania reprezentacji pamięciowych? Chociaż istnieją kontrowersje w tej kwestii (Belli, 1989; Loftus, Hoffman, 1989; Mcdoskey, Zaragoza, 1985; Smith, Ellsworth, 1987; Tversky, Tuchin, 1989), większość badaczy przyjmuje następujące stanowisko.


błędne określenie źródła: błędne zidentyfikowanie źródła naszych reprezentacji pamięciowych (np. przekonanie, że rozpoznaję mężczyznę, ponieważ widziałem go na miejscu przestępstwa, podczas gdy faktycznie rozpoznaję go, ponieważ widziałem jego zdjęcie w gazecie)


Pytania sugerujące powodują wystąpienie problemu zwanego błędnym określeniem źródła (Johnson, Hashtroudi, Lindsay, 1993; Lindsay, Johnson, 1989). Osoby, które widziały znak stop, ale którym zadano pytanie sugerujące istnienie znaku pierwszeństwa przejazdu, mają w pamięci dwa przekazy: znak stop i znak pierwszeństwa przejazdu. Wszystko jest w porządku, jeśli pamiętają, skąd te reprezentacje pamięciowe pochodzą: znak stop z wypadku, który widzieli wcześniej,

znak pierwszeństwa przejazdu z pytania, które zadano im później. Problem polega na tym, że ludzie często mylą, gdzie i co słyszeli lub widzieli, co sprawia, że są przekonani, iż znak pierwszeństwa przejazdu musi być znany, ponieważ widzieli go w czasie prezentacji slajdów. Proces ten jest podobny do zjawiska błędnych atrybucji (patrz rozdz. 5), kiedy ludzie nie są pewni, co spowodowało u nich napięcie. Równie łatwo pomylić źródła naszych reprezentacji pamięciowych. Implikacje wynikające z tego dla systemu prawnego są poważne. Świadkowie, którym zadaje się pytania sugerujące, często zeznają, że widzieli rzeczy, których w rzeczywistości nie było. Co

więcej, mogą mylić się co do tego, dlaczego podejrzany wydaje im się znany. Jest prawdopodobne na przykład, że świadkowie w procesie Randalla Adamsa widzieli jego zdjęcia w gazecie, zanim zeznawali na policji o tym, co widzieli krytycznej nocy. Gdy poproszono ich, aby przypomnieli sobie wydarzenia, mogli pomieszać reprezentacje pamięciowe z powodu błędnego określenia źródła. Pamiętali, że widzieli mężczyznę z długimi włosami i wąsami, ale zapomnieli, gdzie wcześniej widzieli tę twarz.


Przypominanie. Załóżmy, że policja aresztowała podejrzanego i chce się przekonać, czy ty, czyli świadek, zidentyfikujesz go. Powszechnie stosowaną praktyką jest konfrontacja, w czasie której twoim zadaniem jest odpowiedź na pytanie, czy jedna spośród kilku przedstawionych osób była sprawcą przestępstwa. Czasami policja pokazuje świadkom zdjęcia, innym razem ustawia się w rzędzie prawdziwego podejrzanego i osoby, o których wiadomo, że nie są powiązane z przestępstwem. W jednym i w drugim przypadku, jeśli świadek zidentyfikuje podejrzanego jako

przestępcę, to jest bardzo prawdopodobne, że podejrzany zostanie oskarżony i skazany. Ostatecznie, argumentuje się, jeśli świadek widział podejrzanego na miejscu przestępstwa, a później wskazał go w konfrontacji, to jest to mocny dowód na to, że podejrzany jest winny. Tak jak istnieją problemy z przyswajaniem i przechowywaniem informacji, tak samo mogą wystąpić kłopoty z wydobywaniem

informacji z pamięci. Poza przechowywanym w pamięci obrazem osoby wiele innych czynników może wpływać na to, czy świadkowie wskażą na kogoś w konfrontacji. Świadkowie często w konfrontacji wybierają osobę, która jest najbardziej podobna do przestępcy, nawet jeśli to podobieństwo nie jest zbyt silne. Załóżmy na przykład, że dziewiętnastoletnia kobieta dokonała kradzieży, a policja błędnie aresztowała ciebie, również kobietę dziewiętnastoletnią. Postawili cię w szeregu i poprosili świadków o wskazanie przestępcy. Jak myślisz, co byłoby lepsze: gdyby osoby stojące obok ciebie były: dwudziestoletnim mężczyzną, trzyletnim dzieckiem i 80-letnią kobietą, czy też gdyby wszystkie były dziewiętnastoletnimi kobietami? W pierwszym przypadku świadkowie mogliby wskazać na ciebie tylko dlatego, że jesteś najbardziej podobna do rzeczywistego sprawcy (Buckhout, 1974). W drugim natomiast przypadku byłoby dużo mniej prawdopodobne, że świadkowie błędnie cię zidentyfikują, ponieważ wszyscy w szeregu są w tym samym wieku i tej samej płci co przestępca (Wells, 1992; Wells, Luus, 1990). Aby uniknąć sytuacji, w której świadkowie wskazują na osoby, które najbardziej przypominają podejrzanego, psychologowie społeczni zalecają stosowanie się do następujących pięciu zasad:

1. Należy zadbać, aby wszystkie osoby biorące udział w konfrontacji były podobne do podejrzanego.

2. Nie należy mówićświadkom, że osoba podejrzewana o przestępstwo stoi w szeregu, ponieważ znacznie zwiększa to prawdopodobieństwo, że świadek zidentyfikuje kogoś jako sprawcę przestępstwa, nawet jeśli wszyscy są niewinni (Malpass, Devine, 1981).

3. W pierwszej konfrontacji nie zawsze powinna brać udział osoba podejrzana. Jeśli świadek zidentyfikuje kogoś jako sprawcę w konfrontacji, w której brały udział tylko osoby nie związane z przestępstwem, to będzie wiadomo, że takiemu świadkowi nie można ufać (Wells, 1984).

4. Fotografie należy prezentować sekwencyjnie, a nie jednocześnie, ponieważ utrudnia to świadkowi porównywanie wszystkich zdjęć i wybór osoby najbardziej podobnej do przestępcy, nawet jeśli przestępca rzeczywiście nie bierze udziału w konfrontacji (Lindsay, Wells, 1985).

5. Należy prezentowaćświadkom zarówno zdjęcia, jak i nagrane na taśmie głosy osób. Świadkowie, którzy i widzą, i słyszą osoby biorące udział w konfrontacji, z większym prawdopodobieństwem zidentyfikują sprawcę przestępstwa niż osoby, które tylko widzą podobizny lub tylko słyszą głosy (Melara, DeWitt-Rickards, 0'Brien, 1989).


Widzimy więc, że zeznania świadków nie są tak dokładne, jak na ogół się sądzi. Kilka czynników może zaburzać przyswajanie, przechowywanie i przypominanie sobie tego, co się widziało, prowadząc do fałszywych identyfikacji. W systemach prawnych niektórych krajów podejrzany nie może być skazany tylko na podstawie zeznania jednego świadka; musi być co najmniej dwóch niezależnych świadków. Przyjęcie tej bardziej surowej zasady w USA mogłoby spowodować, że niektórzy przestępcy pozostaliby na wolności, ale pozwoliłoby to uniknąć wielu skazań osób niewinnych.


Wykrywanie kłamstw


Istnieje jeszcze inny powód, dla którego zeznanie świadka może być nietrafne: nawet jeśli świadek właściwie zapamiętał to, co widział, może jednak świadomie kłamać, stając przed sądem. Po skazaniu Randalla Adamsa wyszła na jaw informacja sugerująca, że niektórzy świadkowie zeznający przeciwko niemu kłamali. Na przykład córka jednego ze świadków została aresztowana za rozbój z bronią w ręku; ten świadek mógł być pod wpływem policji, zgadzając się mówić to, co oni chcieli usłyszeć, w zamian za łagodne potraktowanie córki. Jeśli tak, to dlaczego sędziowie

przysięgli nie mogli rozpoznać, że ten świadek kłamał, kiedy mówił, że widział Randalla Adamsa w samochodzie tuż przed popełnieniem morderstwa? Rozważmy też kontrowersje, które powstały w związku z nominacją Clarence'a Thomasa na sędziego Sądu Najwyższego. W przeddzień głosowania w senacie w sprawie zatwierdzenia jego kandydatury wyszły na jaw oskarżenia, że sędzia Thomas seksualnie molestował swoją byłą pracownicę Anitę Hill. Przez kilka następnych dni miliony Amerykanów było przykutych do telewizorów, obserwując, jak profesor Hill przedstawia swoje oskarżenia i jak sędzia Thomas je odpiera. Kto mówił prawdę? Czy może oboje mówili prawdę, tak jak ją postrzegali? Zarówno senatorowie, jak i cały naród amerykański byli głęboko podzieleni w swoich opiniach, komu wierzyć. Jak już była mowa w rozdziale 5, w kilku badaniach interesowano się zdolnością ludzi do wykrywania kłamstw. Gdy oglądamy na wideo aktorów kłamiących lub mówiących prawdę, w niewielkim tylko stopniu potrafimy to rozróżnić, inaczej

mówiąc robimy to tylko nieznacznie lepiej niż gdybyśmy po prostu zgadywali (DePaulo, Stone, Lassiter, 1985). Niektórzy muszą być bardzo sprawni w wykrywaniu kłamstw, gdyż w pewnych zawodach niezbędna jest właśnie ta umiejętność. Na przykład funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości, którzy od lat pracują z podejrzanymi wymyślającymi historie mające świadczyć o ich niewinności, mogą być dużo lepiej niż przeciętna osoba wytrenowani w odkrywaniu prawdy. Aby dowiedzieć się, czy tak jest, Bella DePaulo i Roger Pfeiffer (1986) pokazali na filmie wideo ludzi, którzy kłamią i mówią prawdę, funkcjonariuszom związanym z różnymi instytucjami stosowania prawa (siły zbrojne, urząd celny, wywiad). Niektórzy z badanych byli nowicjuszami, inni weteranami ze średnio ośmioletnim stażem. Wyniki okazały się zaskakujące. Bez względu na doświadczenie funkcjonariusze nie byli bardziej skuteczni w wykrywaniu kłamstw niż studenci college'u, co widać na rycinie 15.3. Podobne rezultaty uzyskali Pauł Ekman i Maureen CYSulliyan (1991) w badaniu detektywów pracujących w policji, a także sędziów, psychiatrów i urzędników federalnych, którzy stosują testy wykrywające kłamstwa. Wniosek z tego jest taki, że jeśli ktoś ma istotne powody, by kłamać, to zwykle uda mu się tego dokonać. Nawet eksperci będą mieli kłopoty z udzieleniem odpowiedzi na pytanie, kto kłamie, a kto mówi prawdę.


RYCINA 15.3. Czy doświadczenie zdobyte w instytucjach związanych z wymiarem sprawiedliwości zwiększa zdolności do wykrywania kłamstw? Doświadczeni funkcjonariusze instytucji związanych z wymiarem sprawiedliwości nie byli bardziej sprawni w wykrywaniu kłamstwa i prawdy niż funkcjonariusze niedoświadczeni oraz studenci college'u (zaczerpnięto z: DePaulo, Pfeiffer, 1986)


poligraf; urządzenie, które mierzy reakcje fizjologiczne (np. tempo bicia serca); kiedy poligraf jest stosowany do wykrycia kłamstwa, badający próbuje wówczas stwierdzić, czy ktoś kłamie, obserwując reakcje fizjologiczne osoby odpowiadającej na pytania


Test wykrywania kłamstw. Jeśli ludziom nie udaje się wykrywać kłamców, to może urządzenia zrobią to lepiej. Przyrząd służący do wykrywania kłamstw, zwany poligrafem, monitoruje reakcje fizjologiczne, takie jak bicie serca, tempo oddychania czy intensywność pocenia się. Zakłada się, że gdy ludzie kłamią, powstaje u nich napięcie, które można wykryć, obserwując przyspieszone tempo bicia serca czy oddychania. Czy poligraf rzeczywiście wykrywa kłamstwa? Anita Hill miała

wystarczająco wiele zaufania do tego urządzenia, aby zgodzić się na przeprowadzenie testu. Uzyskane wyniki zostały zinterpretowane dla niej pomyślnie, czyli wykazały, że mówi prawdę, oskarżając sędziego Thomąsa o seksualne molestowanie. Wielu pracodawców, włączając w to rząd federalny, wierzy w skuteczność poligrafu i wymaga od kandydatów starających się o pracę, aby przeszli przez badanie wykrywaczem kłamstw. Wśród psychologów trwają jednak spory co do tej metody. Z jednej strony są zdecydowani zwolennicy stosowania testów wykrywających kłamstwa (np. Raskin, 1986), z drugiej znajdują się wytrwali przeciwnicy (np. Lykken, 1984). Mając na uwadze te kontrowersje oraz szeroki zakres użycia tego testu. Kongres Stanów Zjednoczonych Ameryki zwrócił się w 1983 r. do Biura Szacowania Technologii, aby wydało opinię na temat naukowych danych o niezawodności poligrafu. Kilku psychologów społecznych także dokonało analizy tych danych (Ekman, 1992; Saxe, Dougherty, Cross, 1985), dochodząc do podobnych wniosków. Po pierwsze, w optymalnych warunkach ustalenia poligrafu mogą odznaczać się większym stopniem prawdopodobieństwa niż wykrycie przypadkowe. Nie znaczy to, że urządzenie jest doskonałe. Nawet w optymalnych warunkach badanie może być niedokładne i często występuje wysoki poziom błędów. Jest on różny, w zależności od rodzaju zastosowanego testu. W przeglądzie, którego ostatnio dokonał Pauł Ekman (1992), uśredniając wyniki dla różnych testów, czytamy, że

poligraf błędnie identyfikuje 15% kłamców jako osoby mówiące prawdę i 15% osób mówiących prawdę jako kłamców. Tak więc, jeśli ktoś uzyska pozytywny wynik w teście wykrywającym kłamstwa, zinterpretowanym przez doświadczonego egzaminatora, to prawdopodobieństwo, że został wykryty prawdziwy kłamca wynosi więcej niż 50%. Jednak taki wynik nie jest, jak nos Pinokia, niezawodnym dowodem kłamstwa. Załóżmy na przykład, że jesteś uczciwym pracownikiem zatrudnionym w nowoczesnym sklepie. „Jeśli jesteś niewinny — mówią — to czego się obawiasz?" To, czego musisz się obawiać, to piętnastoprocentowa możliwość, że poligraf

zakwalifikuje cię jako osobę winną, w sytuacji kiedy jesteś niewinny. Czy byłbyś skłonny zaakceptować owe 15%? Możesz wszak stracić pracę i być zaaresztowanym za przestępstwo, którego nie popełniłeś. Ze względu na ten wysoki poziom błędu władze większości stanów nie godzą się, aby wyniki testu wykrywania kłamstw były wykorzystywane w sądzie. W 1988 r. Kongres przyjął ustawę chroniącą pracowników przed poligrafem, która zakazuje stosowania go przez prywatnych pracodawców, z wyjątkiem szczególnych sytuacji (np. badani mogą być ci pracownicy, którzy mają bezpośredni dostęp do narkotyków). Byłoby dobrze, gdyby istniało niezawodne badanie pozwalające stwierdzić, czy ktoś kłamie. Kontrowersje takie jak te, które

wystąpiły między Anitą Hill i Thomasem, można by łatwo rozwiązać. Policja mogłaby ustalać, czy twierdzenie podejrzanego, że kiedy przestępstwo było popełnione, przebywał w domu i jadł kanapkę, jest prawdziwe, a właściciele sklepów mogliby się dowiedzieć, czy ich pracownicy ukradli pieniądze z kasy. Wielu psychologów wątpi, czy taki test kiedykolwiek powstanie; niuanse ludzkiego zachowania są zbyt liczne i złożone, aby można było oczekiwać niezawodnych testów uczciwości.


Z naszymi ocenami jest jak z zegarkami: każdy chodzi inaczej, a jednak wierzymy tylko swojemu. — Alexander Pope (1688-1744)


Sędziowie przysięgli: procesy grupowe w działaniu


Ostatecznie o tym, czy świadek mówi prawdę, nie decyduje poligraf, ale sędzia lub ława przysięgłych. Sędziowie przysięgli są szczególnym przedmiotem zainteresowania psychologów społecznych, ponieważ to, jak ustalają werdykty, ma bezpośrednio istotne znaczenie dla psychospołecznych badań procesów grupowych i interakcji społecznych. Prawo do sądzenia przez równych sobie ma długą tradycję w angielskim i amerykańskim prawie. Sąd z udziałem ławy przysięgłych został wprowadzony w Anglii na początku XVII w., a ludzie, którzy tworzyli pierwsze stałe angielskie kolonie w Ameryce Północnej w Jamestown w Wirginii, przywiedli tę tradycję z sobą (początkowo prawo to nie przysługiwało rdzennym Amerykanom i innym kolorowym nacjom, a także kilku rebeliantom angielskim, którzy zostali w trybie przyspieszonym powieszeni). Dzisiaj w Stanach Zjednoczonych każdy ma prawo być sądzony, z wyjątkiem niektórych okoliczności, przez sąd z ławą przysięgłych. Pomimo tej wiekowej tradycji system sędziów przysięgłych jest często atakowany. Zdarza się, że sędziowie ustalają błędny werdykt, jak w przypadku Randalla Adamsa. Były dziekan Harwardzkiej Szkoły Prawa zapytywał: „Dlaczego powinniśmy sądzić, że dwanaście osób wziętych z ulicy, wyselekcjonowanych na różne sposoby, miałoby posiadać specjalne umiejętności rozwiązywania kontrowersji zachodzących między ludźmi?" (Kalven, Zeisel, 1966, s. 5). Na poparcie tego argumentu Harry Kalven, Jr. i Hans Zeisel (1966) ustalili, że sędziowie, którzy przewodniczyli procesom sądowym z udziałem ławy przysięgłych, nie zgodzili się z werdyktem wydanym przez sędziów przysięgłych w 25% przypadków. System sędziów przysięgłych ma oczywiście swoich zagorzałych zwolenników i niewielu uważa, że należy z niego zrezygnować. Oczywiście nie jest to system doskonały i są powody, aby — opierając się na badaniach prowadzonych w ramach psychologii społecznej — sądzić, że może on źle funkcjonować. Problemy mogą pojawić się w każdej z trzech faz procesu sądowego: w sposobie wykorzystania informacji, którą sędziowie uzyskali przed rozpoczęciem procesu (rozgłos przedprocesowy), w sposobie przetwarzania informacji w czasie trwania procesu; w sposobie

przeprowadzenia debaty w pokoju sędziów, kiedy już wszystkie dowody zostały zaprezentowane.


Konsekwencje rozgłosu przedprocesowego. Ponieważ mordercą Wooda w Teksasie zainteresowały się środki masowego przekazu, dlatego jest możliwe, że sędziowie przysięgli, jeszcze zanim rozpoczął się proces, zostali błędnie zasugerowani informacjami, które przeczytali w gazetach. Prasa donosiła, że najważniejszy świadek zidentyfikował Randalla Adamsa w czasie konfrontacji, mimo że ta informacja nie była prawdziwa i nigdy nie została zaprezentowana ławie przysięgłych podczas trwania procesu. Niemniej dwóch sędziów przysięgłych wspomniało w czasie debaty,

że są przekonani, iż świadek ten zidentyfikował Adamsa w konfrontacji („Dallas Morning News", May 4, 1987). Nawet jeśli wiadomości podawane przez media są prawdziwe, to trzeba pamiętać, że są one tendencyjne z prostej przyczyny — prasa otrzymuje większość informacji od policji i prokuratury okręgowej, które są zainteresowane w prezentowaniu informacji przemawiającej przeciwko podejrzanemu. Tak więc nie ma nic dziwnego w tym, że im więcej ludzie dowiadują się o danej sprawie z mediów, tym bardziej są przekonani o winie podejrzanego. Geoffrey Kram er, Norbert Kerr i John Carroll (1990) dowiedli, że emocjonalny rozgłos, który porusza opinię publiczną, na przykład sensacyjna informacja o mordercy, ma szczególnie zniekształcający wpływ. Skontaktowali się oni z osobami, które właśnie przestały pełnić funkcję sędziów przysięgłych w Michigan i poprosili ich, aby obejrzeli na wideo przebieg procesu sądowego mężczyzny oskarżonego o obrabowanie supermarketu. Zanim sędziowie obejrzeli proces, badacze poddali ich działaniu: rozgłosu emocjonalnego (przekazali im informację, że samochód taki sam jak ten, którego użyto do obrabowania sklepu, przejechał siedmioletnią dziewczynkę), rozgłosu informacji prawdziwej (podejrzany ma bogatą przeszłość kryminalną) lub nie stosowali żadnego rozgłosu. Po obejrzeniu procesu i odbyciu debaty w zaimprowizowanej dwunastoosobowej ławie przysięgłych sędziowie oceniali, czy głosowaliby za skazaniem podejrzanego. Rozgłos emocjonalny miał największy wpływ na sędziów, znacząco zwiększając procent ławników, którzy wydali werdykt o

winie — nawet pomimo że sędziom powiedziano, aby nie brali pod uwagę informacji, którą przekazano im przed obejrzeniem procesu. Sędziowie i prawnicy mają kilka sposobów zaradzenia tym problemom. Po pierwsze, prawnikom pozwala się przed rozpoczęciem rozprawy sądowej zadawać pytania sędziom, którzy prawdopodobnie będą prowadzić proces (proces zwany voir dire). Prawnicy pytają ludzi, czy słyszeli coś o sprawie, a jeśli tak, czy mają poczucie, że są zdolni do wydania obiektywnego werdyktu. W badaniu, które powyżej przedstawiliśmy, Kramer i jego

współpracownicy (1990) zastosowali wobec sędziów procedurę voir dire, eliminując z badania tych sędziów, którzy powiedzieli, że z powodu rozgłosu przedprocesowego nie byliby zdolni przedstawić obiektywnej opinii. Niemniej rozgłos emocjonalny miał wpływ na werdykty ustalone przez pozostałych. Po drugie, sędziowie mogą instruować sędziów przysięgłych, aby nie brali pod uwagę tego, co przekazały media. Jednakże w kilku badaniach pokazano, że takie instrukcje w małym stopniu niwelują wpływ rozgłosu przedprocesowego, a mogą nawet zwiększyć prawdopodobieństwo wpływu informacji prezentowane) w mediach (Kramer i in., 1990). ]eden z powodów, dla których to może się zdarzyć, polega na tym, że jeśli już coś usłyszeliśmy, bardzo trudno usunąć to z naszego umysłu. Rzeczywiście, jak była o tym mowa w rozdziale 6, im bardziej staramy się nie myśleć o czymś, tym bardziej to coś puka do naszej świadomości (Wegner, 1989; 1992; w druku). Aby zilustrować tę prawidłowość, przerwij czytanie i postaraj się nie myśleć o bialym niedźwiedziu, jeśli nie różnisz się od większości ludzi, to im bardziej będziesz chciał nie myśleć o białych niedźwiedziach, tym bardziej takie myśli i obrazy będą przedostawać się do twojej

świadomości. Innym problemem związanym z rozgłosem przedprocesowym jest to, że łączenie nazwiska osoby z inkryminowanym zdarzeniem może spowodować powstanie negatywnego obrazu tej osoby, nawet jeśli media wprost zaprzeczają jakimkolwiek powiązaniom. Daniel Wegner, Richard Wenziaff, Michael Kerker i Ann Beattie (1981) stwierdzili, że kiedy uczestnicy ich badania przeczytali nagłówek dziennika, w którym zaprzeczano, że ktoś dopuścił się czynu przestępczego — „Bob Talbert nie jest powiązany z mafią" — to powstał u nich bardziej negatywny obraz tej

osoby niż kiedy przeczytali neutralny tytuł — „Bob Talbert przybywa do miasta". Sama wzmianka o Bobie Talbercie i mafii w jednym zdaniu wystarczyła, aby posiać ziarno wątpliwości u czytelników, pomimo że w tytule zaprzeczano jego związkowi z mafią. Tak więc media mogą wywierać nie intencjonalnie negatywny wpływ, który jeśli się już pojawi, jest trudny do usunięcia. Najlepszym rozwiązaniem byłoby, aby w procesie sądowym uczestniczyli tylko ci sędziowie, którzy nic nie słyszeli wcześniej o danej sprawie. W sprawach, które nabrały dużego rozgłosu, znalezienie takich sędziów może być trudne, co wymaga czasem przeniesienia rozprawy tam, gdzie rozgłos jest mały.


Przetwarzanie informacji w procesie sądowym. Co poszczególni sędziowie myślą o dowodach przedstawianych im na rozprawie? Jak wykazano w rozdziale 4, ludzie często konstruują teorie i schematy po to, aby interpretować świat wokół siebie. Tak samo postępują sędziowie (Smith, 1991). Nancy Pennington i Ręid Hastie (1990, 1992) sugerują, że wybierają oni tę wersję zdarzeń, która najlepiej wyjaśnia im wszystkie okoliczności. Następnie starają się dopasować tę wersję zdarzeń do

potencjalnych werdyktów, które mogą wydać. Jeśli jeden z tych osądów pasuje dobrze do preferowanych przez nich wersji zdarzeń, to prawdopodobnie będą głosować za skazaniem. To wyjaśnienie ma ważne implikacje dla sposobu, w jaki prawnicy przedstawiają sprawy. Zwykle prezentują oni dane dwojako. W pierwszym przypadku, zwanym uporządkowaną wersją zdarzeń, prezentują sprawę zgodnie z sekwencją pojawiających się zdarzeń, nawiązując tak dalece, jak to możliwe, do wersji, co do której chcą, aby sędziowie w nią uwierzyli. W drugim, zwanym uporządkowaną kolejnością świadków, prezentują świadków w takiej sekwencji, o której sądzą, że będzie miała największy wpływ na sędziów, nawet jeśli oznacza to, że zdarzenia nie będą opisane we właściwej kolejności. Na przykład prawnik może zachować swojego najlepszego świadka na koniec chcąc, aby rozprawa kończyła się dramatyczną, zapadającą w pamięć informacją, nawet jeśli ten świadek opisuje początkowe zdarzenia domniemanego przestępstwa. Gdybyś był prawnikiem, którą metodę prezentowania danych wybrałbyś? Prawdopodobnie potrafisz już wskazać, którą metodę Pennington i Hastie (1990, 1992) uważają za najbardziej skuteczną. Jeśli sędziowie są pod wpływem jakiejś wersji, czyli schematu, o którym sądzą, że najlepiej wyjaśnia sekwencję zdarzeń, to najlepszą strategią powinna być prezentacja zgodnie z metodą uporządkowanych zdarzeń, a nie metodą uporządkowanych świadków. Aby zweryfikować swoją hipotezę, Pennington i Hastie (1988) prosili osoby odgrywające sędziów, aby wysłuchały symulowanego procesu sądowego w

sprawie o morderstwo. Badacze zmieniali porządek prezentacji danych przez stronę obrony i stronę oskarżenia. W jednej grupie badanych obie strony stosowały metodę uporządkowanych zdarzeń, a w drugiej — metodę uporządkowanych świadków. W dwóch pozostałych grupach — jedna strona przedstawiała uporządkowane zdarzenia, a druga — uporządkowanych świadków i odwrotnie.


TABELA 15.1. Jak prawnicy powinni prezentować przed sądem swoje sprawy? Prawnicy mogą prezentować sprawy na wiele różnych sposobów. W tym badaniu okazało się, że strategia uporządkowanych zdarzeń jest najlepsza. Polega ona na tym, że dane prezentowane są w takiej kolejności, która najlepiej koresponduje z wersją zdarzeń, w którą sędziowie mają uwierzyć (zaczerpnięto z: Pennington, Hastie, 1988)


Wyniki dostarczyły jednoznacznego i mocnego poparcia dla strategii uporządkowanych zdarzeń. Jak to widać w tabeli 15.1, jeżeli prokurator stosował metodę uporządkowanych zdarzeń, a obrona metodę uporządkowanych świadków, to sędziowie byli najbardziej skłonni wierzyć prokuratorowi — 78% głosowało za skazaniem podejrzanego. Jeżeli zaś prokurator stosował strategię uporządkowanych świadków, a obrona strategię uporządkowanych zdarzeń, to tylko 31 % sędziów

głosowało za skazaniem. Pennington i Hastie (1990) przypuszczają, że jednym z powodów wysokiego wskaźnika wyroków skazujących w Ameryce w procesach o morderstwo — około 80% — jest to, że w prawdziwych rozprawach sądowych prokuratorzy zwykle stosują metodę uporządkowanych zdarzeń, podczas gdy obrona zazwyczaj wykorzystuje metodę uporządkowanych świadków. Ci spośród naszych czytelników, którzy przygotowują się do wykonywania zawodu prawnika, powinni o tym pamiętać, kiedy będą przystępować do pierwszej swojej rozprawy sądowej.


Debaty w pokoju sędziów przysięgłych. Być może zauważyłeś, że w naszej dyskusji pominęliśmy kluczową część procesu sądowego, a mianowicie część, w której sędziowie przysięgli udają się do pokoju sędziów i debatują przed wydaniem wyroku. Nawet jeśli większość sędziów jest skłonna głosować za skazaniem, może zdarzyć się, że mniejszość wpłynie na zmianę decyzji u pozostałych sędziów. Czasami tę mniejszość tworzy tylko jedna osoba, tak jak w klasycznym filmie Dwunastu gniewnych ludzi. Film rozpoczyna się w momencie, gdy sędziowie przysięgli wysłuchawszy obu stron w sprawie o morderstwo głosują za skazaniem podejrzanego. Czynią tak wszyscy, z wyjątkiem jednego. W ciągu następnych 90 minut ten jedyny, który nie zgadza się z większością, a którego gra Henry Ponda, przekonuje swoich kolegów, że istnieje powód, aby wątpić w winę młodego Hiszpana. Na początku inni sędziowie wywierają presję na Fondę, aby zmienił swoje zdanie (stosując techniki informacyjnego i normatywnego konformizmu, o których mowa była w rozdziale 7), ale w końcu rozum zwycięża i inni sędziowie dają się przekonać, że Fonda ma rację.

Mimo że film jest bardzo przekonywający, badania pokazują, że nie odzwierciedla on rzeczywistych debat sędziów przysięgłych (Kalven, Zeisel, 1966; MacCoun, 1989; Stasser, Stella, Hanna, Colella, 1984). Na przykład w procesie Randalla Adamsa większość złożona z dwunastu sędziów (siedmiu mężczyzn i pięć kobiet) początkowo głosowała za skazaniem Adamsa. Po ośmiu godzinach rozważań wątpiący zmienili swoje zdanie i sędziowie anonimowo głosowali za skazaniem podejrzanego. Tendencja sędziów, aby przyjąć stanowisko większości jest powszechna. Harry Kalven, Jr. i Hans Zeisel (1966) sprawdzili sposób głosowania członków ponad 200

zespołów sędziów przysięgłych w rzeczywistych sprawach kryminalnych. W przytłaczającej liczbie przypadków (97%) ostateczna decyzja sędziów była taka sama jak prezentowana przez ogół sędziów w głosowaniu początkowym. A więc, właśnie tak jak zaznaczyliśmy w rozdziale 7, gdzie była mowa o konformizmie, opinia większości zwykle przekonuje do swojego punktu widzenia, a odmiennie myślący dostosowują się do niej. Jeśli dyskusja prowadzona przez sędziów przysięgłych kończy się wydaniem opinii, jaką ma na początku większość z nich, to czy nie powinniśmy zrezygnować z prowadzenia tych debat pozwalając, aby wstępne głosowanie decydowało o uniewinnieniu lub skazaniu podejrzanego? Z dwóch powodów nie byłoby to dobre rozwiązanie. Po pierwsze, zmuszanie sędziów przysięgłych do uzgodnienia anonimowego werdyktu powoduje, że rozważają oni dowody bardziej uważnie i po prostu nie zakładają, że ich wstępne wrażenia w danej

sprawie są prawidłowe (Hastie, Penrod, Pennington, 1983). Po drugie, mimo że mniejszość rzadko przekonuje większość do zmiany ich stanowiska co do tego, czy ktoś jest winny czy niewinny, to jednak mniejszości często udaje się przekonać większość, na ile dana osoba jest winna. W procesach karnych sędziowie przysięgli zwykle mają pewną swobodę wyboru typu werdyktu o winie. Na przykład w procesach o morderstwo często mogą decydować, czy uznać podejrzanego winnym morderstwa pierwszego stopnia, drugiego stopnia czy zabójstwa. Nancy Pennington i

Reid Hastie (1990) stwierdzili, że przysięgli, którzy przyjmują punkt widzenia mniejszości, często rzeczywiście przekonują większość do zmiany stanowiska wobec konkretnego werdyktu, który mają wydać. Tak więc, podczas gdy jest mało prawdopodobne, że mniejszość przekona większość, aby ta zmieniła swój werdykt z uznania oskarżonego winnym popełnienia morderstwa pierwszego stopnia na uznanie jego niewinności, to może przekonać większość, aby wydała werdykt o morderstwie drugiego stopnia. Badania prowadzone w psychologii społecznej wskazują, że

amerykański system prawny może wykazywać różnorakie nieprawidłowości. Sędziowie bezkrytycznie przyjmują zeznania świadków, które w rzeczywistości często są błędne. Określenie, kiedy świadek mówi prawdę, jest bardzo trudne, nawet jeżeli zastosowany jest poligraf; a ponieważ sędziowie przysięgli tworzą zespoły, które starają się osiągnąć jednomyślność, dyskutując, argumentując i negocjując, dlatego określone rodzaje konformizmu i procesów grupowych, o których była mowa w rozdziale 7 i 9, mogą prowadzić do podjęcia błędnych decyzji. Jednakże psychologowie społeczni wyjaśniając te problemy w toku prowadzonych przez siebie badań, mogą być pomocni w zainicjowaniu zmian w systemie prawnym — zmian, które będą prowadziły do większej sprawiedliwości i równości dla wszystkich.


Psychologia społeczna a biznes


Przejdziemy obecnie do innego z obszarów zastosowań psychologii społecznej: do świata biznesu. Dla większości z nas kontakt z biznesem jest nawet częstszy niż z systemem prawnym. Żyjemy w społeczeństwie silnie zorientowanym na konsumenta. Jak powiedział prezydent Calvin Coolidge w 1925 r.: „Głównym biznesem ludzi w Ameryce jest biznes". Kupujemy rzeczy, rozmawiamy o kupowaniu rzeczy, myślimy o kupowaniu rzeczy — nie ma wątpliwości, że każdy z nas w danej chwili pragnąłby coś kupić. Niezależnie od tego, iż gramy rolę konsumenta od kołyski aż do grobu, wielu z nas jest (lub znajdzie się) po drugiej stronie lady, pracując dla firm, które wytwarzają produkty lub świadczą usługi dla konsumentów. Podobnie jak w przypadku zagadnień związanych z prawem, wiele elementów teorii i badań psychologii społecznej ma związek ze światem biznesu. Obecnie skoncentrujemy się na zachowaniach konsumenckich, doborze personelu i kierowaniu organizacją. W odniesieniu do tych zagadnień psychologowie społeczni dysponują podstawowymi

badaniami stosowanymi, wyprowadzonymi z rzeczywistych sytuacji społecznych.


Zachowania konsumenckie


Z punktu widzenia biznesmenów każdy z nas jest potencjalnym klientem, który może produkt albo wylansować, albo go zniszczyć. W Stanach Zjednoczonych wytwórcy wydają w ciągu roku ponad 100 miliardów dolarów na reklamę, a wszystko w celu skłonienia nas do używania ich produktów. Przyjrzyjmy się, na ile skuteczne są te wysiłki.


Reklama. W rozdziale 8 analizowaliśmy wykorzystywane w reklamie sposoby zmiany postaw odnoszących się do produktów i usług. Omówiliśmy techniki, które zarówno apelują do emocji, jak i odwołują się do faktów i danych. Większość przedstawionych badań została zrealizowana w laboratorium, a badanymi byli studenci college'u (a nie, jak w rzeczywistych warunkach, kiedy mamy do czynienia z ludźmi w różnym wieku). Były one skoncentrowane na zmianach postaw, lecz nie na zmianach w rzeczywistym zachowaniu konsumenta. W tej części rozdziału stawiamy pytanie, na ile skutecznie reklama wpływa na zachowania konsumenckie w życiu codziennym. Czy reklamy są jedynie pomniejszymi dokuczliwościami, które rzadko wpływają na nasze zachowanie, czy też są silnymi determinantami naszych konsumenckich decyzji? Niewiele osób zgodziłoby się z opinią, że działania reklamowe są tak sugestywne, że reagujemy na nie jak roboty, maszerując do sklepu, by kupić wszystko, co nam każą. Zarazem jednak mnożą się dość niepokojące pytania

związane ze skutecznością reklam. Reklamowanie wyrobów tytoniowych w telewizji zostało zabronione, wiele zaś osób domaga się, by zabronić również reklam napojów alkoholowych — przypuszczalnie dlatego, że reklamy te zwiększają spożycie tytoniu i alkoholu (Jacobson, Hacker, 1985). W 1990 r. Kongres USA uchwalił Children's Television Act, który ogranicza liczbę reklam skierowanych do dzieci, a pokazywanych w określonych porach dnia. Ustawa została przyjęta, ponieważ rodzice i prawodawcy są głęboko przekonani, że dzieci są wyjątkowo podatne na kuszące działanie reklam.


testowanie rynku za pośrednictwem telewizji kablowej: technika stosowana do badania efektywności reklamowania, kiedy reklamujący, w porozumieniu z ośrodkami telewizji kablowej i sklepami spożywczymi, pokazują reklamy losowo wybranym grupom ludzi, a następnie badają, czy ludzie ci są bardziej skłonni do kupowania reklamowanych produktów niż ci, którzy nie oglądali tych reklam


Czy jest powód do takich niepokojów? By stwierdzić, czy reklama rzeczywiście zwiększa sprzedaż, trzeba przeprowadzić dokładnie kontrolowane badania. Najlepszego dowodu na to, że reklama jest skuteczna, dostarczają badania, które stosują metodę nazwaną testowaniem rynku za pośrednictwem telewizji kablowej. Reklamujący działają w porozumieniu z sieciami telewizji kablowych, pokazując wyselekcjonowane reklamy losowo dobranym grupom. Obserwują, czy badani są bardziej chętni do kupowania tych produktów niż ci, którzy ich nie oglądali. Śledzą, co te osoby kupują. Czynią to dzięki specjalnym kartom identyfikacyjnym, sprawdzanym przy kasie. Reklamujący (bądź badacze) mogą w ten sposób określić, czy ci, którzy oglądali reklamy produktu X, rzeczywiście kupują go więcej — jest to najlepszy pomiar skuteczności reklamy. Magid Abraham i Leonard Lodish (1990) przeprowadzili ponad 300 testów, korzystających z techniki badania rynku za pośrednictwem telewizji kablowej. Ich ustalenia wskazują, iż reklamowanie

rzeczywiście jest skuteczne, zwłaszcza w odniesieniu do nowych produktów. Około 60% reklam poświęconych nowym produktom prowadzi do wzrostu sprzedaży, w porównaniu z 46% reklam poświęconych produktom już wprowadzonym na rynek. Badacze ci stwierdzili także, iż skuteczne reklamy zwiększają sprzedaż średnio o 21%. Choć wielkość ta wydaje się umiarkowana, to jednak jej rezultatem są miliony dolarów, jeżeli odnieść je do akcji reklamowej prowadzonej na skalę całego kraju. Co więcej, te skuteczne reklamy działają szybko, zdecydowanie zwiększając sprzedaż już w ciągu pierwszych sześciu miesięcy od momentu ich emisji. Reklamujący ciągle poszukują rozwiązań zwiększających efektywność ich działania. Jedna z technik, które zostały wypróbowane, to komunikaty podprogowe, określone jako słowa bądź obrazy, które choć nie zostały świadomie odebrane, mogą wpływać na nasze sądy, postawy i zachowania w sposób nieuświadamiany. Większość z nas sądzi, że takie komunikaty mogą kształtować nasze postawy i zachowania, nawet gdy nie wiemy, co dotarło do naszego umysłu (Zanot, Pincus, Lamp, 1983). Ze względu na niezliczone pretensje zgłaszane pod adresem reklam podprogowych konieczne jest bardziej szczegółowe ich rozważenie.


komunikaty podprogowe: słowa albo obrazy, które nie sąświadomie spostrzegane, natomiast mają rzekomo wpływać na sądy, postawy i zachowania ludzi


Komunikaty podprogowe. Gdyby istniała Sala Niesławy w Reklamie, to pewnym kandydatem na jej członka byłby właściciel firmy marketingowej, nazwiskiem James Vicary. W późnych latach pięćdziesiątych Vicąry przekonał kino w New Jersey do wypróbowania nowego podejścia w sprzedaży napojów i prażynek. Wyobraź sobie, że zdarzyło ci się pójść tego dnia do kina, by obejrzeć Piknik, popularny w owym czasie film. Bez twojej zgody i zgody innych widzów obejrzeliście coś więcej niż film: na ekranie migają komunikaty z taką prędkością, że nie możesz spostrzec ich świadomie, lecz które skłaniają cię do picia coca-coli i jedzenia prażynek. Vicary

przewidział, że zostaną one nieświadomie zarejestrowane przez widzów i wywołają u nich nagłą ochotę na napoje i przekąski. Stwierdził, że sprzedaż coca-coli w kinie wzrosła o 18%, a prażynek o 58%.


Zyski można osiągnąć zarówno poprzez produkowanie tego, co ludzie chcą kupić, jak i przez spowodowanie, by zechcieli kupić to, co jest aktualnie produkowane. — Henry Simons, 1948


Gdy Vicary ujawnił to, co zrobił, reakcja społeczna była natychmiastowa. Dziennikarze odsądzili od czci i wiary chęć Vicary'ego spowodowania wzrostu sprzedaży w tak niecny sposób. Umysły zostały „złamane i otwarte", stwierdził „New Yorker" (1957, s. 33), „Nation" zaś ogłosił to „najbardziej alarmującym i oburzającym odkryciem od czasu wynalezienia pistoletu maszynowego przez pana Gatlinga" (Diddling the Subconscious, 1957, s. 206). Federalna Komisja ds. Komunikowania się zakazała stosowania takich komunikatów w radiu i telewizji w obawie, że wnet pojawi się coś w rodzaju kontroli umysłów, którą opisał George Orwell w powieści Rok 1984. Niemniej, nie była to ostatnia próba wywierania wpływu za pośrednictwem komunikatów podprogowych. Według Wilsona Bryana Keya (1973, 1989), autora kilku bardzo poczytnych książek poświęconych technikom ukrytej perswazji, rutynowi twórcy reklam przemycają komunikaty seksualne, takie jak słowo „seks" w kostkach lodu, reklamując dżin, a męskie i kobiece genitalia niemal we wszystkich produktach, poczynając od masła, a na lukrze do tortów kończąc. Choć te komunikaty nie są spostrzegane świadomie, Key argumentuje, iż wprawiają one ludzi w dobry nastrój i skłaniają do skupienia uwagi na reklamie — wszystko to zaś może zwiększać prawdopodobieństwo, że będą kupować ten właśnie produkt. Komunikaty podprogowe nie mają wyłącznie charakteru wzrokowego; mogą być również słuchowe. W ostatnim dziesięcioleciu powstał ogromny rynek taśm magnetofonowych, zawierających podprogowe komunikaty pomagające zainteresowanym pozbyć się nadwagi, rzucić palenie, poprawić nawyki związane z

uczeniem się, podnieść samoocenę, a nawet zyskać kilka punktów podczas gry w golfa. W 1988 r. Amerykanie kupili ponad 5 milionów taśm z samopomocą, a sprzedaż w 1990 r. została oszacowana na 50 milionów dolarów („Newsweek", July 30, 1990). Czy jednak komunikaty podprogowe są skuteczne? Czy naprawdę skłaniają nas do kupowania reklamowanych produktów i pomagają pozbyć się nadwagi lub rzucić palenie? Trzeba koniecznie zauważyć, iż zaledwie paru zwolenników reklamy podprogowej przeprowadziło badania kontrolne, by sprawdzić swe oczekiwania. James Vicary nie dysponował grupą kontrolną, która oglądała by w tym samym dniu ten sam film, lecz bez komunikatów podprogowych dotyczących coca-coli i prażynek. Tak naprawdę Vicary później zaprzeczył, jakoby rościł sobie pretensje do działań reklamowych w biznesie Weir, 1984). Rówmez Yróson Bryan Key me ipYŁepro-waAził badań kontrolnych, które by porównywały wpływ reklam zawierających ukryte komunikaty seksualne z wpływem takich samych działań pozbawionych tych komunikatów. Szczęśliwie się natomiast składa, że

przeprowadzono liczne badania kontrolne nad spostrzeganiem podprogowym, które pozwalają oszacować owe, nieco histeryczne, obawy. Mówiąc prosto, nie mą dowodu, że ten rodzaj podprogowych komunikatów, jaki jest stosowany w codziennym życiu, ma jakikolwiek wpływ na zachowanie ludzi. Ukryta zachęta, by jeść prażynki, nie skłoni nikogo do ustawienia się w kolejce liczącej więcej osób niż zwykle, natomiast polecenia podprogowe zawarte na taśmach z samopomocą nie pomagają (niestety) ani rzucić palenia, ani pozbyć się paru kilogramów nadwagi

(Bornstein, 1989; Merikle, 1988; Moore, 1982,1992; Pratkanis, 1992). Anthony Greenwald wraz ze współpracownikami (1991) dokładnie przetestował efektywność tego rodzaju nagrań bazujących na bodźcach podprogowych. Połowa badanych wysłuchała tych, które według producenta zawierały komunikaty podprogowe służące poprawieniu pamięci (np. „Moja zdolność do zapamiętywania i przypominania wzrasta codziennie"), a pozostali wysłuchali nagrań z bodźcami podprogowymi

przeznaczonymi do podnoszenia samooceny (np. „Jestem wartościowym człowiekiem i mam wysoką samoocenę). "Żadna z taśm nie wywarła najmniejszego wpływu na pamięć badanych ani na ich samoocenę. Byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli ulepszyć samych siebie, słuchając po prostu muzyki, poprzetykanej komunikatami podprogowymi, lecz niestety, zarówno to badanie, jak i inne pokazują, iż taśmy z sygnałami podprogowymi nie są skuteczniejsze w magicznym rozwiązywaniu

naszych problemów niż patentowane lekarstwa czy wizyty u astrologa. Interesujące, że osoby badane przez Greenwalda sądziły, iż taśmy z komunikatami podprogowymi działały, mimo iż tak się nie stało. Badacze dokonali tu małego oszustwa, ponieważ tylko połowę badanych w każdej grupie poinformowali, co właściwie zawierała taśma, natomiast oszukali pozostałych (np. połowie ludzi, którzy słuchali nagrania mającego polepszać pamięć, powiedzieli, iż poprawia ona pamięć, natomiast drugiej części, że poprawia ich samoocenę). Ci, którzy sądzili, iż wysłuchali nagrania

polepszającego pamięć, uwierzyli, że uległa ona poprawie, ci zaś, którzy sądzili, że słuchali nagrania podwyższającego samoocenę, byli przekonani, iż to ona się poprawi. Działo się tak niezależnie od tego, której taśmy naprawdę słuchali. Te ustalenia wyjaśniają, dlaczego nagrania z bodźcami podprogowymi przynoszą ich producentom tak kolosalne zyski. Nawet jeśli nie przynoszą efektów, ludzie są przekonani o ich skuteczności. Gdy twierdziliśmy, że komunikaty podprogowe nie są skuteczne, mogłeś zauważyć pewien warunek: nie działają, kiedy są stosowane w życiu codziennym. Precyzyjnie kontrolowane badania laboratoryjne dostarczają jednak dowodu na to, że takie efekty występują. John Bargh i Paulo Pietromonaco (1982) wyświetlali na ekranie monitora słowa tak szybko, że nie mogły one być świadomie odebrane przez badanych. Połowa badanych „widziała" słowa nieprzyjazne, takie jak niegrzeczny i ubliżający, podczas gdy innym pokazywano słowa neutralne, np. ludzie i woda. Każdy następnie czytał fragment tekstu o mężczyźnie imieniem Donald, zachowującym się w sposób, który można było interpretować albo jako wrogi, albo jako niezależny (np. nie godził się na oddanie krwi Czerwonemu Krzyżowi). Badani, którzy oglądali słowa o negatywnym zabarwieniu emocjonalnym, byli bardziej skłonni interpretować działania Donalda jako wrogie, niż ci, którzy obejrzeli słowa neutralne. Wielu innych badaczy uzyskało podobne rezultaty w laboratorium wykazując, że podprogowo migające słowa powodowały, iż pewne koncepcje czy postawy miały ułatwiony dostęp do umysłu tych, do których te słowa dotarły, i tym samym wpływały na późniejszą interpretację niejasnej informacji (np. Baldwin, Carrell, Lopez, 1990; Bomstein, 1992; Bornstein, Leone, Galley, 1987; Devine, 1989; Fazio, Sanbonmatsu, Powell, Kardes. 1986). Zatrważające byłoby, gdyby na nasze zachowanie mogła wpływać informacja, o której nawet nie wiemy, że ją odebraliśmy. Nim jednak rozpocznie się nowa fala histerii wokół kontroli umysłów, powinniśmy rozważyć pewne kluczowe uwarunkowania. Po pierwsze, nie ma dowodów, które by wskazywały, że komunikaty podprogowe mogą skłonić ludzi do działania wbrew ich życzeniom, wartościom czy osobowościom. Steven Neuberg (1988) zademonstrował to w eksperymencie podobnym do tego, w którym badani określali, na ile wrogi był Donald. Neuberg pokazywał migające podprogowo słowa, które albo były neutralne, albo miały związek z rywalizacją. Następnie każdy z uczestników badania grał z innym w grę „Dylemat więźnia". (W rozdziale 9 pokazaliśmy, że w jej trakcie gracze mogą przyjąć strategię współpracy, maksymalizując zyski zarówno swoje, jak i swego partnera, albo strategię rywalizacji, maksymalizując swój zysk kosztem partnera).


RYCINA 15.4. Wpływ słów podprogowych na rywalizacyjność. Migające słowa związane z rywalizacją na poziomie podprogowym zwiększają zakres rywalizujących działań, jeśli trafiają do osób nastawionych rywalizacyjnie. Miały jednak mały wpływ na tych, którzy od początku byli nastawieni kooperacyjnie (zaczerpnięto z: Neuberg, 1988)


Neuberga interesowało, czy badani, którzy widzieli słowa związane z rywalizacją, działali w grze bardziej rywalizujące niż ci, którzy oglądali słowa neutralne. Odpowiedź była twierdząca, lecz jedynie w odniesieniu do osób, które z natury miały żyłkę rywalizacyjną. (Neuberg wcześniej sprawdził, czy badani reprezentowali generalnie skłonność do rywalizacji czy do współpracy). Jak pokazuje rycina 15.4, jeżeli reprezentowali typ zorientowany na rywalizację, to podprogowe słowa

dotyczące rywalizacji służyły jako dodatkowa zachęta powodująca, iż w trakcie gry działali rywalizacyjnie. Jeżeli natomiast byli osobami raczej nastawionymi na współpracę, to natknięcie się na słowa mówiące o rywalizacji nie wpływało na ich zachowanie. Jak widać na rycinie 15.4, ludzie nastawieni na współpracę, którzy widzieli słowa kojarzące się z rywalizacją, reagowali nieco mniej kooperacyjnie, choć różnica ta nie była istotna statystycznie. Wyniki tego badania są istotne, ponieważ pokazują, że komunikaty podprogowe wpływają na zachowanie tylko wówczas, jeżeli ktoś z natury jest predysponowany do danego typu działania. Ludzie nastawieni kooperacyjnie skłaniali się do współpracy ze swoim partnerem i nie można ich było zmusić do zachowania rywalizacyjnego po prostu przez pokazanie im migających słów na poziomie podprogowym. Interesujące jest jednak to, że jeśli ktoś z natury jest nastawiony na rywalizację, to słowa podane podprogowo popychają go w tym kierunku. Czy techniki podprogowe, takie jak zastosowana przez Neuberga, mogą działać w życiu codziennym? Istnieje powód, by wątpić, iż jest to możliwe.


Wszystkie te demonstracje były przeprowadzone w ściśle kontrolowanych warunkach laboratoryjnych, które mogłyby być trudne do odtworzenia w realnym życiu. By być pewnym zarejestrowania podprogowych słów, badacze musieli zadbać o odpowiednie oświetlenie pokoju, o usadowienie badanych we właściwej odległości od ekranu oraz aby w czasie pokazywania migających podprogowo słów nie wydarzyło się nic, co mogłoby zaburzyć proces spostrzegania. Ironią wydaje się fakt, że histeria wokół komunikatów podprogowych przesłania istotę samego reklamowania: reklamy mają silniejszy wpływ, gdy możemy je odbierać świadomie. Jest wiele dowodów, że te, które spotykamy w różnej formie w środkach masowego przekazu, wywierają

konkretny wpływ na nasze zachowanie, nawet jeśli nie wykorzystują oddziaływań podprogowych. Nie koniec na tym. Takie reklamy wpływają nie tylko na nasze zachowanie konsumenckie. Przekazują za pomocą słów i obrazów stereotypy kulturowe, misternie wiążąc produkt z pożądanym wyobrażeniem (np. reklama Mariboro łączy papierosy z szorstkim supermanem; reklamy piwa z kolei kojarzą jego picie z seksem). Reklamy mogą wzmacniać i powtarzać stereotypowe sposoby myślenia o grupach ludzi. Jeszcze do niedawna pokazywały zawsze grupy białych (obecnie występują również osoby o innym kolorze skóry); pary są zawsze heteroseksualne; rodziny tradycyjne, nuklearne, z matką, ojcem i dwójką lub większą liczbą dzieci (obu płci) itd. Można by pomyśleć, że nie istnieją rodziny rozbite, starcy, kolorowi, lesbijki i homoseksualiści, kaleki lub inni. Prawdopodobnie najbardziej rozpowszechnione w reklamowym wizerunku są stereotypy płci. Mężczyźni działają, kobiety są obserwatorkami. Erving Goffman (1976) w swej książce Gender Advertisements prezentuje fascynujące przykłady, jak owe reklamowe modele są upozowane, że ich zachowanie niewerbalne (np. gesty, pozycja ciała, mimika i sposób spoglądania) jest władcze, nieemocjonalne i aktywne, gdy są mężczyznami, a pasywne, podporządkowujące się i wysoce ekspresyjne, gdy są kobietami. Czyż nie bardziej niepokojący jest współczesny trend występujący w niektórych reklamach lub sposób ubierania się, który wiąże produkt z seksualną

wrogością i przemocą? (Leo, 1991). Na przykład seria reklam poświęconych papierosom marki Newport przedstawia kobiety ciągnięte w chomącie, prawie zgniecione parą perkusyjnych talerzy lub niesionych na drągu jak ubita zwierzyna. Przemoc wobec kobiet w tych reklamach nie jest w żadnym przypadku ukazywana w sposób podprogowy; takie jednoznaczne i oczywiste prezentacje są znacznie silniejsze niż te ukryte w kostkach lodu czy w polukrowanym ciastku. Tak więc,

nawet gdyby skuteczność komunikatów podprogowych w reklamach została w końcu udowodniona, to jest mało prawdopodobne, by były one bardziej skuteczne lub że trudniej byłoby im się oprzeć niż wpływom jasnych, świadomie odbieranych przekazów (Wilson, Brekke, 1993).


Techniki nakłaniania: skłanianie do kupowania produktu. Biznes nie jest uzależniony tylko od reklamy skłaniającej nas do kupowania danych produktów. Większość spółek nieustannie inwestuje w sprzedawców, których praca polega na przekonaniu nas, iż ich produkt jest najlepszy z dostępnych na rynku. Prawdopodobnie doświadczyłeś na sobie natrętnej perswazji sprzedawcy, gdy

kupowałeś samochód lub zestaw stereo. Jeśli naprawdę nie trzymałeś się na baczności, to nieraz zapewne kupiłeś produkt małowartościowy. Jak to się dzieje? Jakie stosuje się techniki? Weźmy za przykład wszechobecną formę — domokrążną sprzedaż subskrypcji czasopism. Jakie techniki są skuteczne w przekonywaniu ludzi, iż powinni zaprenumerować właśnie to czasopismo? Przez wiele lat tej praktyki domokrążcy udoskonalili swoją pracę. Omówimy tu dwa sposoby, których skuteczność została potwierdzona w kontrolowanych eksperymentach, a mianowicie techniki „drzwiami-w-twarz" i „stopa-w-drzwi". Ich znajomość nie tylko powinna ci pomóc we własnych próbach sprzedaży czegokolwiek, lecz także lepiej je rozpoznawać i się im opierać, gdyby zastosowano je wobec ciebie. Pierwsza metoda działa w sposób następujący: po pierwsze, prosi się ludzi, by zaprenumerowali wielką liczbę czasopism, wiedząc doskonale, że najprawdopodobniej odrzucą taką propozycję. Proszę mi wybaczyć, możesz powiedzieć. Mam tu jednak nieco hitów.

Co pan sądzi o zaprenumerowaniu dziesięciu czasopism? Gdy tylko ta oferta zostanie odrzucona, natychmiast stajesz się nieco rozsądniejszy. W porządku — możesz stwierdzić — czy zatem mógłby pan zaprenumerować chociaż jedno czy dwa pisma? Takie podejście jest nazywane techniką drzwiami-w-twarz, ponieważ pierwsza prośba jest celowo wygórowana, by pytani mieli ochotę zatrzasnąć ci drzwi przed nosem. Liczne badania pokazują, iż skutecznie skłania to do wyrażania zgody na drugą, bardziej umiarkowaną propozycję. Robert Cialdini i współpracownicy (1975) postanowili sprawdzić, czy zdołają skłonić studentów do dobrowolnego uczestnictwa w dwugodzinnej wycieczce do zoo w charakterze opiekunów nastolatków stwarzających problemy wychowawcze. Gdy zwrócili się z taką prośbą do osób mieszkających w miasteczku akademickim, zgodziło się na to zaledwie 17% pytanych. Przy drugiej próbie zanim zwrócili się do studentów z powyższą prośbą, najpierw sformułowali niewspółmiernie bardziej absorbującą propozycję. „Prowadzimy właśnie wśród studentów uniwersytetu rekrutację do pracy w charakterze ochotników, nie opłacanych doradców Okręgowego Ośrodka Młodocianych Przestępców — mówił eksperymentator. — To zajęcie wymaga, byś poświęcał mu przynajmniej dwie godziny tygodniowo przez co najmniej dwa lata. Czy byłbyś zainteresowany tą pracą?" (Cialdini i in., 1975, s. 208). Nic dziwnego, że nikt nie zgodził się na tak absorbującą działalność. Gdy studenci odrzucili tę prośbę, wówczas eksperymentator stwierdzał: „Rozumiem, ale być może zainteresuje cię inny program, który również realizujemy" i zadawał pytanie o chęć uczestnictwa w wycieczce do zoo w charakterze opiekuna. Badani z tej grupy trzykrotnie częściej byli skłonni spełnić mniejszą prośbę — 50% zgodziło się wybrać na wycieczkę do zoo (patrz ryć. 15.5).


technika drzwiami-w-twarz: technika skłaniająca ludzi do ulegania prośbie, polegająca na tym, że ludzie najpierw są konfrontowani z wygórowaną prośbą, którą będą odrzucać, a następnie z mniejszą, bardziej rozsądną prośbą, co do której się sądzi, że zostanie zaakceptowana


RYCINA 15.5. Dwa sposoby zwiększania uległości wobec prośby. Zarówno technika drzwiami-w-twarz, jak i stopa-w-drzwi zwiększają uległość wobec umiarkowanych próśb. Która jednak może na dłuższą metę skłonić ludzi do wyrażania zgody na powtarzające się umiarkowane prośby? Odpowiedź znajdziesz w tekście (zaczerpnięto z: Cialdini i in., 1975; Freedman, Fraser, 1966)


technika stopy-w-drzwi: technika skłaniająca do ulegania prośbie, a polegająca na konfrontacji najpierw z małą prośbą, którą na ogół każdy zgadza się spełnić, a następnie z prośbą większą, co do której się oczekuje, że również zostanie przyjęta


Dlaczego technika drzwiami-w-twarz działa? Odpowiedzią jest norma odwzajemniania przedstawiona w rozdziale 7, która powoduje, że czujemy się zobowiązani do potraktowania innych w ten sam sposób, w jaki oni nas potraktowali, a więc, na przykład, odwzajemnienia się życzliwością, gdy ktoś był miły. Kiedy jakaś osoba formułuje oczekiwanie, wycofując się jednocześnie z wcześniejszej ekstremalnej prośby ku prośbie umiarkowanej, wywiera to na nas presję, by odwzajemnić się złagodzeniem naszej dotychczasowej postawy — od jednoznacznego „Nie" do „No dobrze, zaryzykuję". Mamy wrażenie, jakby proszący czynił nam zaszczyt, zmieniając swoje stanowisko, próbując nas spotkać w pół drogi; w rezultacie normy odwzajemniania czujemy się zobowiązani do odwzajemnienia życzliwości i zachowujemy się równie umiarkowanie. To wyjaśnienie, dlaczego technika drzwiami-w-twarz jest skuteczna, ukazuje również pewne jej ograniczenia. Po pierwsze, osoba, która formułuje taką prośbę, musi być spostrzegana jako rozsądna i uprawniona. Jeśli jawi się jako manipulator, który usiłuje nam coś wmusić, wówczas czujemy się mniej zobowiązani do odwzajemniania życzliwości przychylaniem się do mniejszej prośby (Patch, 1986). Po drugie, obie propozycje muszą wychodzić od tej samej osoby. Badanie przeprowadzone przez grupę Cialdiniego (1975) pokazuje tę prawidłowość w innej wersji eksperymentu, gdy początkowa, ekstremalna prośba była prezentowana przez jedną osobę, ktoś inny zaś formułował drugą, skromniejszą propozycję. Ponieważ to nie ta sama osoba wycofywała się z wielkiej prośby, by sformułować małą, dlatego badani nie znajdowali żadnego powodu, by się odwzajemnić rezygnacją ze swego dotychczasowego stanowiska, i dlatego nie byli bardziej skłonni do wyrażania zgody na pójście do zoo. Po trzecie, oddziaływanie techniki drzwiami-w-twarz wydaje się względnie krótkotrwałe. Gdy ludzie wyrazili zgodę na mniejszą prośbę, spełnili swe zobowiązanie i nie godzą się na kolejne prośby. Przypuśćmy, że twoim celem jest skłonić kogoś do regularnej prenumeraty czasopisma. Gdy tylko wycofałeś się z prośby dotyczącej dziesięciu tytułów i sformułowałeś rozsądniejszą, dotyczącą prenumeraty jednego bądź dwóch, a twój klient przystał na tę propozycję, to jego zobowiązanie zostało zrealizowane. Jeśli teraz sformułujesz kolejny wniosek, na przykład o zaprenumerowanie innego czasopisma na następny miesiąc, to klient poczuje się eksploatowany, myśląc że jesteś nachalny. „Pewnie pomyślał, że mnie złamał, gdy poprzednio zachowałem się ugodowo". Jeśli chcesz uległości na dłuższą metę, to lepiej jest zastosować inne podejście, zwane techniką stopy-w-drzwi.

Wyrażenie „stopa-w-drzwi" pochodzi od domokrążców, którzy odkryli, że mogą więcej sprzedać (duża prośba), gdy uda im się skłonić nabywcę do zaakceptowania wyjściowej, malej prośby, takiej jak wpuszczenie ich do domu, by mogli zademonstrować swój towar. Jest to więc technika zupełnie odmienna niż metoda drzwiami-w-twarz. Czy działa? By to stwierdzić, Jonathan Freedman i Scott Fraser (1966) przeprowadzili sondaż, czy właściciele domów zgodziliby się, aby na frontowej ścianie ich posiadłości umieścić duże, brzydko wyglądające tablice, głoszące: Jedź ostrożnie. Zgodziło się na to jedynie 17% po bezpośrednim przedstawieniu owej propozycji. Co by się jednak stało, gdyby wcześniej wyrazili zgodę na spełnienie małej prośby? Badacze poprosili najpierw inną grupę właścicieli o podpisanie petycji apelującej o ostrożną jazdę. Prawie każdy to uczynił. Dwa

tygodnie później inna osoba prosiła ich o umieszczenie tych tablic na ścianie budynku. Pokazano im te same nieładne tablice co osobom z grupy kontrolnej, z którymi się wcześniej nie kontaktowano. Teraz trzykrotnie częściej właściciele godzili się umieścić ją na frontowej ścianie swego domu (patrz ryć. 15.5). Technika stopy-w-drzwi jest skuteczna dzięki procesom samoosądzania, o których mówiliśmy w rozdziale 3. Kiedy ludzie zgadzają się spełnić małą prośbę, to spostrzegają siebie jako osoby, które udzielają pomocy w ważnych dla społeczności sprawach. Jeżeli taka samoocena zostanie ukształtowana, jesteśmy bardziej skłonni pozytywnie reagować na drugą, większą prośbę, nawet gdy pojawia się dwa tygodnie później. Gdy więc zależy ci na wywarciu długotrwałej presji, to lepiej jest wywołać najpierw odpowiednie samowyobrażenie za pomocą techniki stopy-w-drzwi. Jeśli zbierasz pieniądze na towarzystwo dobroczynne i pragniesz, by sąsiedzi byli stałymi ofiarodawcami w długim okresie, to poproś ich najpierw o małą sumę, jakieś 50 centów lub jednego dolara. Gdy się na to zgodzą, zaczną spostrzegać siebie jako

osoby, które łożą na zbożny cel, co zwiększa prawdopodobieństwo, iż w przyszłości będą kontynuować to zachowanie. Podejście to ma również pewne ograniczenie. Namawiając swego sąsiada do zaofiarowania 50 centów na organizację charytatywną, nie skłonisz go prawdopodobnie do takich darowizn, jeśli nie będzie innych ofiarodawców. Sprawi to jednak, iż chętniej zgodzi się na spełnienie większych próśb niż wówczas, gdybyś go wcześniej nie poprosił o małą kwotę (patrz Burger, 1986; Cialdini, 1988; DeJong, 1979; Diiiard, Hunter, Burgoon, 1984).


trafność: to, na ile skutecznie test lub technika pomiaru (np. wywiad podczas starań o pracę) wskazuje, czego można oczekiwać (np. poziomu wykonywania pracy)


Dobór pracowników: przepustka do świata biznesu


Mieliśmy dotychczas okazję zapoznać się z tym, jak reguły psychologii społecznej odnoszą się do zachowań konsumenta. Obecnie wrócimy do wykorzystania wyników badań psychologii społecznej w staraniach o wejście w świat biznesu poprzez uzyskanie pracy, a następnie w dochodzeniu do pozycji szefa. Zacznijmy od omówienia, w jaki sposób winna być podejmowana decyzja. Wyobraźmy sobie, że jesteś kierownikiem kadr dużego marketu. Sprzedaje się tu różne rzeczy i masz zadecydować, kogo zatrudnić. Jakiego rodzaju informację pragniesz uzyskać od kandydatów? A kiedy już masz taką informację, to jak ją zastosujesz, by wcielić w życie swój zamysł? By odpowiedzieć na to pytanie, musimy znać zmienne, które pozwalają przewidzieć, kto będzie dobrym pracownikiem. Nie jest to błahe zagadnienie. Stosowanie złych zasad doboru pracowników jest oczywiście nie w porządku wobec kandydatów, a kosztowne dla pracodawcy (Hunter, Hunter, 1984). Badania nad procedurą doboru ludzi pokazują, że wiele organizacji polega głównie na

jednym źródle informacji: wywiadzie uzyskanym podczas starań o pracę. Nie jest to niespodzianką, ponieważ powszechne jest przekonanie, iż dużą ilość pożytecznej informacji można uzyskać, przeprowadzając wstępną rozmowę z ubiegającymi się o pracę. Większość pracodawców z tym się zgadza; tak naprawdę wyjątkowo rzadko się zdarza, że zatrudnia się kogoś na zasadzie kupowania kota w worku. Jedynym rodzajem informacji, który jest częściej wykorzystywany niż wywiady, jest życiorys kandydata i inne dostarczone przez niego materiały (Ash, 1981). Jak jednak się

przekonamy, badania sugerują, że informacja uzyskana podczas wywiadu w rzeczywistości niewiele mówi o umiejętnościach kandydata (Arvey, Campion, 1982; Hunter, Hunter, 1984; Mayfiełd, 1964; Uirich, Trumbo, 1965; Whetzel, McDaniel, Schmidt, 1985; Zedeck, Cascio, 1984). Michael Carrier wraz ze współpracownikami (1990) przebadał, jaką trafność ma informacja dostarczana w czasie wywiadu prowadzonego z kandydatem, by na tej podstawie przewidywać jego przyszłe osiągnięcia w sprzedaży polis ubezpieczeniowych na życie. Zadziwiające jest, iż

wrażenia doświadczonych osób, które prowadziły owe wywiady, w małym tylko stopniu wykazują związek z tym, jak kandydat ostatecznie poradzi sobie w pracy. Na przykład korelacja między oszacowaniami dokonanymi przez prowadzących rozmowy a wielkością rzeczywistej sprzedaży polis przez zatrudnionych agentów w ciągu pierwszego roku ich pracy sięgnęła zaledwie 0.02. (Przypominasz sobie z rozdziału 2, że korelacja może się zawierać w przedziale od zera do ± l; gdy wynosi zero, oznacza to brak związku między zmiennymi). Korelacje, które wystąpiły w tych

badaniach, były tak bliskie zera, że znajomość oszacowań dokonanych przez prowadzących wywiady nie pozwoliła ani badaczom, ani pracodawcom przewidzieć, jak sprawnie będą działać kandydaci, gdy zostaną zatrudnieni. Hunter i Hunter (1984) dokonali przeglądu badań dotyczących tej kwestii i stwierdzili, że przeciętna korelacja między efektywnością danej osoby przewidywaną na podstawie wywiadu a rzeczywistym wykonywaniem pracy była bardzo mała, bo 0.14. Jednym z powodów tak niskiej wartości danych uzyskanych w ten sposób jest to, że prowadzący wywiady często koncentrują się na niewłaściwej informacji. Niestety na niektóre osoby zniekształcający wpływ wywiera tak przypadkowa informacja, jak płeć, rasa czy wiek — czynniki, których, prawdę mówiąc, nie powinno się brać pod uwagę (Arvey, 1979; Glick, Zioń, Nelson, 1988; Raiston, 1988). Jak pokazano w rozdziale 13, samospełniające się proroctwo może zadziałać wówczas, gdy prowadzący wywiad jest do kogoś uprzedzony, zatem zachowuje się wobec takich kandydatów z większym dystansem, co z kolei powoduje większą nerwowość i mniejszą przydatność kandydata. Niewiedza, że to właśnie zachowanie prowadzącego rozmowę spowodowało wrażenie nieodpowiedniości danej osoby, skłania zbierającego dane do myślenia w następujący sposób: „Aha, jest właśnie tak, jak myślałem — on nie ma wystarczających kwalifikacji". Również prowadzący wywiad, którzy odczuwają sympatię do kandydata, będą interpretować jego zachowanie w szczególnie pozytywnym świetle. Tak więc, pierwsze wrażenie prowadzącego

wywiady wpływa na jego zachowanie, które wtórnie oddziałuje na zachowania kandydatów. Zauważ także, jak niewiarygodną swobodę działania ma osoba zbierająca w ten sposób dane — dysponuje władzą. Różnym kandydatom może zadawać dowolne pytania i tym samym nieświadomie wykazuje tendencyjność (Binning, Goidstein, Garcia, Scattaregia, 1988; Neuberg, 1989; Snyder, Swann, 1978; Word, Zanna, Cooper, 1974). Jednym ze sposobów uniknięcia tych dwóch błędów — koncentrowania się prowadzących wywiady na niewłaściwej informacji uzyskiwanej od kandydata i tendencyjności z powodu niewłaściwych pytań — jest stosowanie dla

wszystkich kandydatów jednakowych, wcześniej przygotowanych pytań. Technika ta, nazwana wywiadem strukturalizowanym, w niewielkim stopniu doskonali jego wartość (Wiesner, Cronshaw, 1988; Wright, Lichtenfels, Pursell, 1989). wywiad strukturalizowany: technika zbierania danych podczas starań o pracę, polegająca na tym, że prowadzący wywiad zadaje wszystkim kandydatom te same pytania z przygotowanej wcześniej listy; pytania dotyczą wyłącznie kwalifikacji

kandydata do wykonywania danej pracy


Jednakże podstawowy problem dotyczy kwestii, czy na podstawie wywiadu można przewidywać rzeczywistą przydatność kandydata, nawet gdy jesteśmy dobrze przygotowani do prowadzenia takich rozmów i nietendencyjni. Wielu badaczy sądzi, iż wywiad po prostu dotyczy zbyt małego fragmentu czyjegoś życia, by dostarczyć użytecznej informacji. Niezależnie od wszystkiego, podczas rozmowy ma się zaledwie godzinę, a nawet mniej, na to, by określić kwalifikacje kandydata, wielu zaś z nich jest prawdopodobnie zbyt nerwowych, na skutek czego wypadają gorzej niż w rzeczywistości. Tak więc, nawet przy udoskonalonych technikach zbierania wywiadu, informacja uzyskiwana od kandydatów nie jest szczególnie dobrym prognostykiem ich przydatności do danej pracy. Jaką więc informację powinno się wykorzystywać przy doborze pracowników? Na szczęście pewien jej rodzaj pozwala na znacznie trafniejsze przewidywania, co pokazuje tabela 15.2. Dane są tu uśrednieniami wielu wyników różnych badań. Najlepszym wskaźnikiem okazały się wyniki kandydata w standaryzowanych testach badających zdolności do wykonywania danego zajęcia.


(Liczby w tabeli są współczynnikami korelacji. Im taki współczynnik bardziej jest zbliżony do maksymalnej wartości równej l, tym lepiej ta zmienna pozwala przewidywać rzeczywiste predyspozycje). Na przykład testy umiejętności motorycznych najlepiej mówią, kto będzie dobrym operatorem ciężkiego sprzętu, natomiast testy dotyczące sprawności procesów poznawczych dostarczają danych wskazujących kandydata na kierownika lub sprzedawcę (Hunter, Hunter, 1984).

Pomocą może być też obserwacja, jak sobie radzą w danej pracy, gdy są zatrudnieni na krótki okres. Choć wyniki badań przedstawione w tabeli 15.2 są powszechnie znane, nie mą to większego wpływu na ich wykorzystanie podczas wywiadów z kandydatami. Mógłbyś więc zapytać, dlaczego nadal stosuje się tę wywiady, choć istnieją jednoznaczne dowody, że niewiele użytecznej informacji można z nich wydobyć. Odpowiedź jest dwojaka. Po pierwsze, niektóre instytucje wykorzystują je

raczej jako sposób na przedstawienie siebie wykwalifikowanym kandydatom niż jako sposób oceny kandydata. Po drugie zaś (a jest to może powszechniejsze), szefowie biznesu nie mogą po prostu zaakceptować faktu, iż rozmowy takie są bezwartościowe, ponieważ ulegają oni iluzji, że na podstawie wywiadu dowiadują się sporo na temat zgłaszających się do pracy. Co jest przyczyną tej iluzji? Jest to nasz stary znajomy — podstawowy błąd atrybucji (patrz rozdz. 5), założenie, że

zachowanie ludzi jest bezpośrednim odzwierciedleniem tego, kim są, czemu towarzyszy niedocenianie wpływu sytuacji na zachowanie. Błąd atrybucyjny polega na tym, że prowadzący rozmowę zakłada, iż zachowanie kandydata w tych okolicznościach rzeczywiście odzwierciedla jego osobowość i kwalifikacje, a to pozwala przewidywać, jak efektywna będzie jego praca. Jeżeli dana osoba zachowuje się nerwowo, wówczas skłania to do wniosku, iż jest osobą pobudliwą, której brakuje cech potrzebnych do radzenia sobie z klientami czy nabywcami. Atrybucja ta może

być całkowicie błędna. Być może kandydat staje się nerwowy z powodu sytuacji — rozmowa taka wywołuje w nas daleko większą nerwowość, niż gdybyśmy wykonywali daną pracę. Być może to prowadzący rozmowę jest sprawcą nerwowego zachowania, ponieważ zadaje krępujące pytania i zachowuje się w sposób mało życzliwy. W każdym jednak przypadku podstawowy błąd atrybucji wywołuje duże zaniepokojenie: jeżeli kandydat zachowuje się nerwowo, to prowadzący wywiad jest skłonny do czynienia atrybucji z dyspozycji.


Rozważmy dla przykładu reakcję jednego z autorów tej książki wobec kobiety, z którą przeprowadzał wywiad, gdy starała się o pracę w pewnym zakładzie naszego instytutu. Podczas rozmowy wydawała się osobą wysoce inteligentną, choć nieco sztywną i formalną. „Jest znakomita — stwierdził — choć nie jest kimś, kto szczególnie by się ożywiał w czasie party. Pracuje prawdopodobnie tak ciężko, iż nigdy się nie relaksuje ani nie ma czasu na zabawę". Zaoferowano jej pracę i ona to zaakceptowała. Następnym razem spotkał ją na początku następnego semestru, podczas przyjęcia z okazji nowego roku akademickiego. Był zdumiony, widząc zrelaksowaną, ożywioną i gustownie ubraną kobietę, która właśnie opowiadała dowcip. Czy to możliwe, by była to ta sama osoba, z którą rozmawiał przed kilkoma miesiącami? Skąd to zdziwienie profesora? Oczywiście, popełnił podstawowy błąd atrybucji! Tym, co się tak radykalnie zmieniło w ciągu minionych paru miesięcy, była nie kobieta, lecz sytuacja, w której ją spotkał. Tak więc, niezależnie od tego, jak wiele potrafimy się dowiedzieć o jakiejś osobie podczas prowadzonej z nią rozmowy w

sprawie pracy, zrobilibyśmy dobrze pamiętając, do jakiego stopnia to sytuacja dyktuje ludziom, jak mają się zachować.


Przywództwo: osiąganie szczytu w świecie biznesu


Wyobraź sobie teraz, że nie jesteś już osobą odpowiedzialną za dobór pracowników, lecz sprawujesz funkcję kierowniczą i próbujesz rozstrzygać, który z twoich współpracowników najlepiej nadawałby się na przełożonego. Masz wielu potencjalnych kandydatów, chcesz jednak znaleźć takiego, który byłby najbardziej skuteczny i inspirujący innych do pracy. W jaki sposób zdecydowałbyś, kogo wybrać?


Teoria wybitnej jednostki. Pyta nie, jaki rodzaj osób okazuje się najlepszym przywódcą, intryguje psychologów, historyków i politologów od wieków. Jednym z najwłaściwszych sposobów udzielenia odpowiedzi na to pytanie jest teoria wybitnej jednostki, w myśl której przywódcy się rodzą, a nie zostają na nich wykreowani. Utrzymuje ona, iż istnieje kilka podstawowych cech, które czynią z kogoś dobrego przywódcę, i jeżeli ich nie posiadasz, to twoja strata. „Historia świata nie jest niczym innym niż biografią wielkich ludzi", napisał Thomas Carłyle w 1841 r. Raiph Waldo

Emerson (1829) podziela ten pogląd, argumentując, że nie ma historii, lecz jedynie biografia. Jeśli teoria wybitnej jednostki jest prawdziwa, to powinniśmy umieć wyodrębnić te aspekty osobowości, które czynią z kogoś zdolnego przywódcę. Czy jest to kombinacja inteligencji, charyzmy i odwagi? Czy lepiej jest być introwertywnym czy ekstrawertywnym? Czy powinniśmy do tego dodać nieco

bezwzględności, jak napisał w 1513 r. Niccołó Machiavelli w swym słynnym traktacie o przywództwie, zatytułowanym Książę7 A może najlepszymi przywódcami zostają ludzie głęboko moralni? Psychologowie, politolodzy i historycy studiowali osobowości przywódców w organizacjach rządowych, biznesowych i innych instytucjach, by znaleźć wspólne cechy.


teoria wybitnej jednostki: teoria zakładająca, że istnieją podstawowe cechy osobowościowe, które czynią daną osobę dobrym przywódcą, niezależnie od specyfiki sytuacji, w której przychodzi jej działać


Zbliżając się do końca naszej książki, zdajesz sobie prawdopodobnie sprawę z tego, że świat nie kończy się na osobowości. Jednym z najbardziej istotnych zagadnień w psychologii społecznej jest zrozumienie zachowania społecznego, a nie wyłącznie analiza cech osobowości — konieczne jest również uwzględnienie sytuacji społecznej. Związki między właściwościami osobowościowymi a przywództwem zostały zebrane w tekście towarzyszącym fotografiom na następnej stronie. Są one

niewielkie, na przykład przywódcy wydają się nieco bardziej inteligentni niż ci, którzy nimi nie są, i są bardziej kierowani przez dążenie do osiągnięcia władzy. Jednak najbardziej zaskakujący jest brak większych zależności. Wiele czynników osobowościowych nie koreluje z efektywnością przywództwa, związki zaś, których istnienie stwierdzono, są małe. Simonton (1987) zebrał około stu cech osobowościowych wszystkich prezydentów USA, takich jak ich pochodzenie,

wykształcenie, zawód i osobowość. Tylko trzy z tych zmiennych — wzrost, wielkość rodziny i liczba książek opublikowanych przed objęciem urzędu — była skorelowana z sukcesem na stanowisku prezydenta (według ocen historyków). Pozostałe dziewięćdziesiąt siedem właściwości, włączając w to cechy osobowości, w ogóle się z tym nie wiązało.


Analiza czynników osobowościowych i sytuacyjnych. To, że teoria wybitnej jednostki nie odpowiada rzeczywistości, nie oznacza, iż cechy osobowości są całkowicie nieznaczące dla dobrego przywództwa. Jako dobrzy psychologowie społeczni powinniśmy uwzględnić zarówno naturę przywódcy, jak i sytuację, w której przewodzi. W myśl takiego spojrzenia nie wystarczy być osobą uzdolnioną; trzeba być właściwą osobą we właściwym czasie i w odpowiedniej sytuacji. Na przykład szef biznesu może być wysoce skuteczny tylko w pewnych sytuacjach, a w innych nie. Spójrzmy na Steve'a Jobsa, który w wieku dwudziestu jeden lat wraz ze Stephenem Wozniakiem założył spółkę Apple Computer. Jobs był wszystkim, tylko nie typem szefa korporacji według wzorca MBA*. Typowy przedstawiciel kontrkultury lat sześćdziesiątych zajmował się komputerami jedynie po zażyciu dawki LSD, podróżował do Indii i żył na skomunizowanej farmie owocowej. W

czasach, gdy nie było jeszcze komputerów osobistych, niekonwencjonalny styl Jobsa dobrze przystawał do okoliczności tworzenia się nowego przemysłu. W ciągu pięciu lat został szefem spółki wartej miliard dolarów. Jednakże nieortodoksyjny styl Jobsa nie przystawał do subtelnych metod zarządzania wielką korporacją na rywalizującym rynku. Problemy, z którymi borykają się wielkie, międzynarodowe kompanie, bardzo się różnią od wymagających twórczego działania problemów związanych z inicjowaniem, które Jobs z niezwykłym talentem rozwiązywał. Apple zaczęła przegrywać z innymi kompaniami i w 1985 r. Jobs musiał opuścić firmę, zmuszony

do tego przez Johna Sculleya, którego sam wcześniej zatrudnił (Patton, 1989). Tak więc, jeśli pragniemy rozstrzygnąć, kto będzie najlepszym przywódcą, musimy wziąć pod uwagę zarówno jego osobowościowe właściwości, jak i naturę sytuacji, w której się znajduje.


Inteligencja. Istnieje skromny, lecz pozytywny związek między inteligencją a efektywnością przywództwa. Mario Cuomo, burmistrz Nowego Jorku (Simonton, 1985; StogdiII, 1974).

Motywacja. Przywódcy, którzy charakteryzują się silnym dążeniem do posiadania władzy (samoukierunkowanie, zafascynowanie prestiżem, energia), są nieco bardziej skuteczni Pułkownik Muammar Kadafi z Libii (McCIelland, 1975; Winter, 1987). Wzrost. Istnieje niewielka zależność między wzrostem mężczyzny i prawdopodobieństwem, że zostanie on przywódcą grupy (StogdiII, 1974). W Stanach Zjednoczonych wybory prezydenckie wygrywał zawsze wyższy z dwóch kandydatów, poza dwoma przypadkami: Richard Nixon pokonał w wyborach George'a McGoverna

w 1972 r., a Jimmy Carter Geralda Forda w 1976 r. (w 1992 r. Bili Clinton miał nad Georgem Bushem przewagę 1/4 cala wzrostu [nieco ponad 0,5 cm — przyp. tłum.]. Piastujący swój urząd prezydenci wysocy, tacy jak Abraham Lincoln, częściej stawali się wielkimi przywódcami — według kryteriów historyków (Simonton, 1987). Abraham Lincoln, szesnasty prezydent USA

Moralność. Prześledzenie ustaleń historycznych pokazało, iż w próbce 600 monarchów najbardziej znaczący stali się ci, którzy byli albo bardzo moralni, albo bardzo niemoralni (Simonton, 1984). Sugeruje to, że istnieją dwie drogi do uzyskania znaczenia: posiadanie wielkiej moralnej prawości lub wielkiej przebiegłości.


Stwierdzono istnienie niewielkich związków między właściwościami osobowymi i efektywnością przywództwa. Trudno jest przewidzieć, jak dobrym przywódcą ktoś będzie, wyłącznie na podstawie jego osobowości.


zależnościowa teoria przywództwa: teoria, w myśl której efektywność przywództwa zależy zarówno od tego, czy ktoś jest zorientowany na zadanie bądź zorientowany na stosunki międzyludzkie, jak i od tego, jaka jest wielkość kontroli i wpływu przywódcy na grupę przywódca zorientowany na zadanie: przywódca zainteresowany głównie wykonaniem pracy, a mniej uczuciami i stosunkami między pracownikami przywódca zorientowany na stosunki międzyludzkie: przywódca skoncentrowany przede wszystkim na emocjach pracowników i stosunkach między nimi


Jak dotychczas najlepiej znaną teorią przywództwa, która uwzględnia i osobę, i sytuację, jest Freda Fiedlera (1967, 1968) zależnościowa teoria przywództwa. Fiedler formułuje założenie, że istnieją dwa typy przywódców: zorientowani na zadanie oraz zorientowani na stosunki międzyludzkie. Przywódca zorientowany na zadanie jest skoncentrowany głównie na dobrym wykonaniu, podczas gdy przywódca zorientowany na stosunki międzyludzkie bardziej zajmuje się emocjami pracowników i związkami między nimi. W interesujący sposób Fiedler bada te dwie orientacje — głównie prosząc przełożonych, by ocenili pracownika, z którym najtrudniej im się współpracuje (najmniej preferowany współpracownik, tzw. LPC). Szefowie, którzy owym LPC dali niskie oceny, są traktowani jako zorientowani na zadanie. Wykonanie zadania jest dla nich tak ważne, że oceniają

każdego pracownika zdecydowanie negatywnie. Kierownicy, którzy szacują owych LPC pozytywnie, są traktowani jako zorientowani na stosunki międzyludzkie. Choć ci LPC nie pracują dobrze, szefowie tacy potrafią dostrzec ich zalety, mówiąc „Wykonanie pracy to nie wszystko — ta osoba ma pewne dobre cechy". Jaki typ szefa jest bardziej skuteczny? Zgodnie z teorią Fiedlera, by odpowiedzieć na to pytanie, trzeba rozważyć istotę sytuacji — a mówiąc dokładnie, wielkość kontroli i wpływu, jakim wobec grupy dysponuje jej przywódca. W warunkach charakteryzujących się wysoką kontrolą szef ma wspaniale stosunki ze swoimi podwładnymi, jego pozycja w instytucji jest spostrzegana jako silna, praca zaś, którą grupa musi wykonać, jest uporządkowana i dobrze zdefiniowana. W słabo kontrolowanych sytuacjach znajdujących się na przeciwnym biegunie — szef ma złe stosunki ze swoimi podwładnymi, jego pozycja jest — w kategoriach spostrzeganej władzy — chwiejna, a praca, która musi zostać wykonana, nie jest jasno określona. Sednem zależnościowej teorii Fiedlera jest to, iż przywódcy zorientowani na zadanie są najbardziej efektywni w sytuacjach, które charakteryzują się albo bardzo wysoką, albo bardzo niską kontrolą, podczas gdy zorientowani na stosunki międzyludzkie są najbardziej efektywni w sytuacjach o średnim stopniu kontroli (patrz ryć. 15.6). Kiedy kontrola sytuacyjna jest bardzo niska, zorientowany na zadanie jest najlepszy w przejmowaniu kierownictwa i narzucaniu pewnego porządku niejasnemu, źle określonemu środowisku pracy. W takich warunkach szef zorientowany na stosunki międzyludzkie, przykładający wagę do emocji i łączących ludzi więzi, może spowodować, że jego podwładni będą czuli się dobrze, lecz praca zostanie zaniedbana. Obejmujący władzę szef, który nie zważa na uczucia innych, będzie tu najbardziej skuteczny. Gdy kontrola nad sytuacją jest umiarkowana, wówczas najlepiej działają przywódcy zorientowani na stosunki międzyludzkie. W tych warunkach koła toczą się gładk, natomiast nieco uwagi trzeba poświęcić zgrzytom wynikłym ze złych relacji, ńie4icząc się z możliwością zranienia. Ktoś, kto potrafi

wyciszyć takie emocje, będzie najbardziej skuteczny. Jeżeli kontrola nad sytuacją jest sprawna, wówczas najlepiej kieruje zespołem osoba zorientowana na zadanie. Ludzie są szczęśliwi, wszystko biegnie gładko i niepotrzebna jest troska o czyjeś uczucia czy stosunki międzyludzkie. Przywódca, który zwraca uwagę na zadanie, będzie tu najlepszy. Zależnościowa teoria Fiedlera była testowana na wielu grupach i objęła szefów biznesu, administratorów college'u, dowódców wojskowych i naczelników poczty. Choć jest kontrowersyjna, liczne badania, które nad nią prowadzono,

generalnie ją podtrzymują w granicach wzorca pokazanego na rycinie 15.6 (Peters, Hartke, Pohimann, 1985; Strube, Garcia, 1981).


RYCINA 15.6. Zależnościowa teoria przywództwa Fiedlera. Według Fiedlera przywódcy zorientowani na zadanie działają najlepiej wówczas, gdy kontrola nad sytuacją jest albo wysoka, albo niska, natomiast zorientowani na stosunki międzyludzkie działają najlepiej wówczas, gdy kontrola nad sytuacją jest średnia.


Teońa Fiedlera pozwala nam nie tylko przewidzieć, jak efektywny będzie przywódca, lecz także, jak dużego stresu doświadczy. Jeżeli dopasowanie typu przywództwa i rodzaju sytuacji jest słabe, to nie będzie on efektywny i zazna sporo przykrości oraz doświadczy stresu. Jeśli natomiast owo dopasowanie jest dobre, wówczas dotknie go względnie niewielki stres. Martin Chemers wraz ze współpracownikami (1985) weryfikował tę hipotezę na grupie pracowników administracyjnych college'u, określając, czy byli zorientowani na zadanie czy też na stosunki międzyludzkie i czy ich sytuacje pracy objęte były wysoką, średnią czy niską kontrolą. Jak sądzisz, którzy z nich stwierdzali, że odczuwają najsilniejszy stres związany z pracą oraz że mają najwięcej problemów zdrowotnych i z tego powodu opuścili więcej niż inni dni roboczych? Jak pokazano na rycinie 15.7, zależnościowa teoria Fiedlera pozwoliła udzielić satysfakcjonującego wyjaśnienia: szefowie zorientowani na zadanie stwierdzili, iż ich praca była najbardziej stresująca wówczas, gdy kierowali grupą w sytuacjach o średnim stopniu kontroli, natomiast zorientowani na stosunki międzyludzkie wskazywali, że najsilniejszego stresu związanego z pracą doznali wtedy, gdy kierowali grupami w sytuacjach o niskim bądź wysokim stopniu kontroli.


Płeć a przywództwo. Niezależnie od potwierdzeń, jakie znajduje zależnościowa teoria Fiedlera, nie ulega wątpliwości, iż zajmuje się ona tylko niektórymi z osobowościowych i sytuacyjnych zmiennych, które warunkują dobre przywództwo (Hollander, 1985; McCann, 1992; Peters i in., 1985). Jedną z cech, której poświęcono sporo badań, jest płeć. Dominują stereotypy dotyczące stylów kierowania realizowanych przez kobiety i mężczyzn. O kobietach sądzi się, iż bardziej dbają o emocje swoich współpracowników i są bardziej niż mężczyźni utalentowane w sferze działań międzyosobowych. Mężczyźni natomiast są częściej określani jako kontrolujący, makiaweliczni przywódcy, którzy nawet nie zauważają reakcji współpracowników i znacznie mniej się przejmują ich odczuciami. Czy jest choć odrobina prawdy w tych stereotypach?


RYCINA 15.7. Zależnościowa teoria przywództwa a stres związany z wykonywaniem pracy. Podczas badań pracowników administracyjnych college'u stwierdzono, że kiedy stopień dopasowania stylu kierowania, reprezentowanego przez daną osobę, a sytuacją, w której osoba ta zamierza przewodzić, jest niski, wówczas doświadcza ona stresu (zaczerpnięto z: Chemers i in., 1985)


By to stwierdzić, Alice Eagły i jej współpracownicy przeprowadzili wiele metaanaliz literatury poświęconej temu problemowi (Eagły, Johnson, 1990; Eagły, Karau, 1991; Eagły, Makhijani, Klonsky, 1992). Jak mówiliśmy we wcześniejszym rozdziale, metaanalizy są technikami statystycznymi, które pozwalają mierzyć rezultaty oddziaływania takich zmiennych, jak płeć, na podstawie pomiarów wykonanych w różnych badaniach. Eagły przeanalizowała setki podobnych badań, by odpowiedzieć na pytania dotyczące efektywności i stylu przywództwa zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Przegląd ten wskazuje, że stereotypy dotyczące stylów przywództwa znajdują potwierdzenie w pewnych aspektach, w innych zaś nie. Po pierwsze, zgodnie ze stereotypem, kobiety kierują bardziej demokratycznie niż mężczyźni (Eagły, Johnson, 1990). Eagły i Johnson (1990) sugerują, iż jest to konsekwencją większych umiejętności kobiet w nawiązywaniu kontaktów międzyludzkich, co pozwala im poszukiwać wsparcia w członkach grupy podczas podejmowania decyzji i z wdziękiem je pomijać, gdy nie jest to konieczne. Natomiast nie zgadza się ze

stereotypem ustalenie, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety jako szefowie nie różnią się stopniem przyswojenia stylu przywództwa zorientowanego na zadanie bądź zorientowanego na stosunki międzyludzkie. Eagły i Johnson (1990) twierdzą, że jest tak dlatego, ponieważ większość organizacji szkoli bądź wybiera dla siebie szefów mających cechy, które najbardziej sprzyjają wykonaniu danej pracy. Jeżeli potrzebny jest szef ukierunkowany na zadanie, to zarówno kobieta, jak i mężczyzna mogą być szkoleni albo wybierani w taki sposób, by realizować tę potrzebę. To samo odnosi się do sytuacji, gdy chodzi o kogoś, kto jest zorientowany na stosunki międzyosobowe. Nie zamierzamy imputować, że dyskryminacja płciowa w świecie biznesu nie istnieje. Nawet jeśli i kobieta, i mężczyzna są jednakowo preferowani do pełnienia funkcji szefa zorientowanego na zadanie lub zorientowanego na stosunki międzyludzkie, to mężczyźni mogą być znacznie częściej niż kobiety wybierani do obu tych ról. Co więcej, mogą istnieć różnice w ocenianiu szefów, zależnie od tego, jakiego rodzaju rolę przywódczą realizują. Stare powiedzenie mówi, że z powodu dyskryminacji płciowej kobieta musi być „dwa razy tak dobra jak mężczyzna", aby uzyskać przewagę. By stwierdzić, czy jest to prawdą, Alice Eagły, Mona Makhijani i Bruce Klonsky (1992) przeanalizowali ponad sześćdziesiąt badań. Rezultatem tej pracy jest stwierdzenie bardzo słabej tendencji do wartościowania kobiet mniej pozytywnie niż mężczyzn. Jednak w pewnych warunkach nadal istnieje dużo przykładów dyskryminacji kobiet-szefów. Jeżeli kobieta reprezentuje styl przywództwa stereotypowo męski, co oznacza, iż jest ona autokratyczna,

apodyktyczna i zorientowana na zadanie, to jest oceniana bardziej negatywnie niż mężczyzna realizujący ten sam styl (Eagły i in., 1992). Jest to szczególnie widoczne wówczas, gdy to mężczyzna dokonuje oceny. Na przykład, współpracownikami Dore Butler i Florence Geis (1990) byli zarówno mężczyźni, jak i kobiety, przyjmujący role przywódcze w grupach studentów usiłujących rozwiązać problem z dziedziny biznesu. I kobiety, i mężczyźni w roli przywódców kierujących dyskusją w grupie byli asertywni, ale i kordialni. Chodziło o to, jak inni członkowie zareagują na owych asertywnych przywódców. Wyniki nie były zachęcające. Gdy mężczyzna obejmował kierowanie grupą i działał asertywnie, grupa reagowała pozytywnie. Kiedy w ten sam

sposób działały kobiety, wówczas członkowie grupy przyjmowali to zachowanie bardziej negatywnie. Z badań dokonanych przez Eagły i współpracowników (1992) wynikało natomiast, iż najbardziej negatywnie wobec kobiet w roli przywódców reagowali mężczyźni będący członkami grupy kierowanej przez kobietę. Wydaje się, że mężczyźni często są niezadowoleni, gdy kobiety stosują te same techniki przywództwa, które zwykle są uważane za męskie. Jak widzieliśmy, istnieją okoliczności, w których najbardziej skuteczne okazuje się przyjęcie autokratycznego

stylu przewodzenia. Jeżeli kobiety przyjmują ten styl, to mogą się spotkać z krytyką i negatywną oceną swej działalności, w przeciwieństwie do zadowolenia i sukcesu, który by odnieśli w tej sytuacji ich koledzy. Jak w każdej dziedzinie życia, tak i tu stereotypy i uprzedzenia ograniczają pełne wykorzystanie zdolności jednostek. Takiej straty doświadczają nie tylko pojedyncze osoby, ale i organizacje działające w sferze biznesu. Gdy amerykański biznes wkracza w XXI w., nakazem chwili staje się, by takie przymioty, jak płeć, rasa czy religia nie były dłużej dla utalentowanych pracowników przeszkodą w ich karierze zawodowej.


Podsumowanie


W pierwszej części rozdziału była mowa o tym, że wiele reguł psychospołecznych stara się określić, w jaki sposób ludzie reagują w obszarze, w którym działają. Z powodu ograniczeń naszej pamięci zeznania świadków są często niedoskonale. Wiele czynników wpływa na zapamiętywanie, przechowywanie i odtwarzanie tego, co obserwujemy, prowadząc czasem do błędnej identyfikacji przestępców. Badania nad pamięcią odtwórczą wskazują, iż błędne określenie źródła może się pojawić wówczas, gdy jesteśmy niepewni tego, co widzieliśmy lub słyszeliśmy. Sędziowie często maja wiele zaufania do zeznań świadków, nawet gdy nie sprawdzają się oni zbyt dobrze w określaniu, kiedy ktoś kłamie. Ponieważ poligrafy są również niedoskonałymi przyrządami do wykrywania kłamstwa, stąd fałszywe zeznania świadków i innych osób bywają czasem nie zauważone. Sędziowie są podatni na te same rodzaje tendencyjności i naciski społeczne, jak zaprezentowane we wcześniejszych rozdziałach. Czasem ich stronniczość wynika z wcześniejszego

zapoznania się z jakimiś publikacjami, mimo prób niedopuszczania ich do siebie, sędziowie zaś podzielający zdanie mniejszości często przyjmują punkt widzenia większości. W drugiej części rozdziału obserwowaliśmy, w jaki sposób reguły psychospołeczne pomagają nam zrozumieć ludzkie zachowanie w świecie biznesu. Na przykład reklamowanie jest specyficznym rodzajem komunikowania perswazyjnego i generalnie dość skutecznie wpływa na dokonywany przez ludzi

wybór towarów konsumpcyjnych, jak na to wskazuje testowanie rynku za pośrednictwem telewizji kablowej. Niemniej, rodzaj reklamy zawierający słowa lub obrazy, które przypuszczalnie nie są spostrzegane nieświadomie — innymi słowy komunikaty podprogowe — nie wydaje się wywierać wpływu na zachowanie konsumenta. W kontrolowanych warunkach laboratoryjnych komunikaty podprogowe mogą wpływać na to, jak ludzie interpretują czyjeś niejasne zachowanie. Nie ma

jednak dowodów, iż zostały skutecznie zastosowane w trakcie rzeczywistych kampanii marketingowych. Jako uzupełnienie reklamy producenci zatrudniają domokrążców, którzy mają przekonać nabywców do kupowania swych produktów. Przeanalizowaliśmy dwie techniki sprzedaży, które wykazały swą skuteczność, a mianowicie technikę drzwiami-w-twarz oraz stopy-w-drzwi. Pierwsza jest skuteczna za sprawą normy odwzajemniania, kiedy czujemy się obowiązani do „odwdzięczenia się", gdy sprzedawca rezygnuje z dużej prośby na rzecz małej. Technika stopy-w-drzwi prowadzi do długoterminowego ulegania, powoduje, że ludzie spostrzegają siebie jako udzielających pomocy. Omówiliśmy także, czym w świecie biznesu kierują się pracodawcy, zatrudniając pracowników i co czyni jednostkę przywódcą. Najlepszym wskaźnikiem efektywności pracy kandydatów na dane stanowisko jest ich wynik w wystandaryzowanych testach. Zaskakujące jest, iż wywiad w czasie starań o pracę stanowi słaby wskaźnik efektywności wykonania rzeczywistych zadań. Nieco skuteczniejsze są wywiady ustrukturalizowane, w trakcie których wszystkim kandydatom zadaje się jednakowe, wcześniej przygotowane pytania, jednak również mają one niską trafność. Jednakże wielu ludzi jest przekonanych, że wywiad jest dobrą prognozą wykonania. Sądzą tak z powodu posiadanej iluzji, że zachowanie ludzi odzwierciedla to, kim są albo inaczej, z powodu podstawowego błędu atrybucji. Jacy pracownicy są najbardziej efektywnymi szefami? Pewne poparcie uzyskuje teoria wybitnej jednostki, według której istnieją podstawowe cechy osobowościowe czyniące z ludzi dobrych przywódców, niezależnie od sytuacji, w której przychodzi im działać. Efektywność przywódcy jest funkcją zarówno osobowości lidera, jak i natury sytuacji, w której działa. Badania weryfikujące zależnościową teorię przywództwa Fiedlera wskazują, iż efektywność szefa zależy zarówno od tego, czy jest zorientowany na zadanie czy zorientowany na stosunki międzyludzkie, jak i od tego, czy jego środowisko pracy charakteryzuje się dużą czy małą kontrolą sytuacji. Omówiliśmy także różnice dotyczące efektywności i stylu przywództwa kobiet i mężczyzn. Niestety, ciągle istnieje dyskryminacja płciowa; kobiety jako przywódcy, które działają w stereotypowo męski sposób, są deprecjonowane, szczególnie przez mężczyzn.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
[streszczenie] E Aronson, T D Wilson, R M Akert Psychologia Społeczna Serce i umysł
Aronson - Psychologia społeczna serce i umysł - opracowanie, Psychologia społeczna, E. Aronson - Psy
Elliot Aronson Psychologia Społeczna serce i umysł
Aronson Rozdział 5, Uniwersytet Łódzki, Aronson Elliot - Psychologia Społeczna. Serce i Umysł. (Opra
aronson - streszczenie, Psychologia Społeczna - serce i umysł
Aronson Rozdział 9, Uniwersytet Łódzki, Aronson Elliot - Psychologia Społeczna. Serce i Umysł. (Opra
Aronson Rozdział 7, Uniwersytet Łódzki, Aronson Elliot - Psychologia Społeczna. Serce i Umysł. (Opra
Serce i umysł - E. Aronson, PSYCHOLOGIA
Psychologia Społeczna Serce i Umysł Aronson
Aronson Rozdział 5, Uniwersytet Łódzki, Aronson Elliot - Psychologia Społeczna. Serce i Umysł. (Opra
Aronson E, Wilson T, Akert R Psychologia Społeczna Serce i umysł [streszczenie]
[streszczenie] E Aronson, T D Wilson, R M Akert Psychologia Spoleczna Serce i umysl (1994)
[streszczenie] E Aronson, T D Wilson, R M Akert Psychologia Społeczna Serce i umysł
Aronson E , Wilson T D , Akert R , Psychologia społeczna serce i umysł roz 1 (str 2 31)
aronson psychologia spoleczna i Nieznany (2)

więcej podobnych podstron