A
gdyby nie zginął...
Dawno,
przed wiekami, gdy świat był jeszcze młody, lecz istniał już
naród ludzki, w wielkich bólach na świat przyszedł Asklepios.
Ojcem jego był sam Apollo, matką nimfa Koronis. Zmarła ona przy
porodzie, gdyż taka była wola Losu, który wszystkim rządzi i
któremu wszystko podlega. Niemowlęciem opiekowała się koza, jego
żywicielka, i pies, który pilnował, by nie wyrządzono mu żadnej
krzywdy. Gdy chłopak podrósł, zajął się nim Apollin. Oddał go
na wychowanie Chejronowi- staremu i mądremu centaurowi. Parał się
on wróżbiarstwem, gimnastyką, znał się na myślistwie, a przede
wszystkim był doskonałym lekarzem. Ci, co go znali, mówili, że
umiał uzdrawiać za pomocą muzyki. Siedzibą jego była grota u
stóp góry Pelion w Tesalii. Tu właśnie przychodzili, prosząc o
radę i opiekę, chorzy, herosi, a nawet bogowie.
Chejron
uczył Asklepiosa. Przekazał mu swą wiedzę i objawił tajemnice
chorób oraz sposoby ich zwalczania. I stało się tak, jak często
działo się za owych dni: uczeń przewyższył mistrza. Syn boży
taką posiadł wprawę w sztuce leczenia, że poznał sposoby
wskrzeszania zmarłych. Rozeszła się dobra nowina, że jest ktoś,
kto wyrwał człowieka spod mocy śmierci. Litościwym był
Asklepios. Zapłakał więc nad losem ludzkim i postanowił ulżyć
tym istotom, które przez życie całe trawi lęk przed zgonem. Odtąd
nie tylko leczył, lecz gdy przyszedł do niego ktoś, kto prosił o
przywrócenie bliskiej osoby życiu, bóg spełniał jego prośbę. A
towarzyszyły temu dziwy niezmierzone. I tak osoba, której oddał
syn Koronis życie, miała zachować je już na zawsze. Wielu
twierdziło, że jest to zbyt groźne, gdyż tak długiego żywota
nie przeznaczono ludziom. Wieść o cudach potomka Apollina doszła
do uszu samego Zeusa. Poskarżył się mu Hades zagniewany tym, że
coraz więcej dusz opuszczało jego podziemny kraj. Gromowładny,
wraz z innymi bogami olimpijskimi, ujrzał w tym niebezpieczeństwo.
Ujął więc w swe silne ramię piorun wykuty przez cyklopów w głębi
wulkanu i cisnął nim w Asklepiosa. Młodzieniec padł
martwy.
Zeus
postąpił nierozważnie. Ludzie oddawali wielką cześć synowi
Koronis. Byli tacy, co wywyższali go ponad pana olimpijskiego.
Zaczęły się na świecie zamieszki, które były wynikiem
morderstwa. Dzieci Prometeusza
zabijały się nawzajem z zawiści i z powodu sprzecznych poglądów.
Wielu zwróciło się przeciw władcom Olimpu. Zeus nie chciał mieć
ludzi wrogami, gdyż nie znał przyszłości i wyroków losu. Zebrał
więc wszystkie ludy Ziemi w jedno miejsce i rzekł do nich:
„Zaprzestańcie walk. Czemuż to stajecie przeciwko mnie?”. W
odpowiedzi usłyszał: „Dlaczego zabiłeś Asklepiosa, naszego
dobroczyńcę, który roztoczył nad nami opiekę większą, niż
ty?”. Na to syn Kronosa powiedział: „On naruszył porządek
świata, panujący od pokoleń. Wy bowiem macie przemijać, a życie
wasze ma się kończyć. My zaś mamy żyć wiecznie, a nic nie może
nas zabić. Tak było, tak jest i tak musi pozostać.” Po tych
słowach opuścił miejsce zgromadzenia.
Asklepios
miał córkę, Higieję, która cześć odbierała jako bogini
zdrowia. Nie była ona przy Zeusie podczas jego mowy i nic o niej nie
wiedziała. Gdy minął jakiś czas, pełna rozpaczy podeszła do
mordercy swego ukochanego ojca i zapytała: „W jakim celu
uśmierciłeś mego rodzica? Cóż on ci uczynił?”. Na to pan
nieba odrzekł: „A zastanawiałaś się, co by było, gdyby ludzie
stali się podobni do bogów?”. Prometeusz, który przypadkiem
posłyszał tą rozmowę, szepnął sam do siebie: „No właśnie,
co by wtedy było”