Jan Brzechwa
ASTMA
Małżonkowie kładli się spać bardzo wcześnie. Pani Wiktoria, niezmiernie korpulentna,
stanowiąca kombinację z ogromnej ilości poduszek i poduszeczek na rękach, nogach i
karku, cierpiała na astrnę. Mąż jej miewał częste bóle artretyczne, obydwoje więc
uważali, że najlepszym środkiem leczenia jest wczesne kładzenie się i wczesne
wstawanie.
Pani Wiktoria, jak wszystkie inne kobiety, była przesądna, niecierpliwa i niewytrzymała,
czym zamęczała swego biednego małżonka. W dodatku czuć ją było stale kroplami
Waleriana, co bynajmniej nie osładzało mu życia.
Pewnej nocy, gdy mąż spał już na dobre, obudziły go natrętne jęki pani Wiktorii.
Przyzwyczajony do nich, nie zwracając na nie uwagi, odwrócił się na drugi bok i usiłował
zasnąć.
- Czy śpisz? - spytała pani Wiktoria.
- Tak - odrzekł małżonek.
- Słuchaj, duszę się!
- Staraj się zasnąć, to ci przejdzie.
- Andrzeju, ja się duszę...
- Cóż ja ci na to poradzę - odrzekł pan Andrzej zirytowany, że go wybija ze snu.
- Otwórz okno!...
- Śpij! Zimno jest i nie chce mi się wstawać, dostanę reumatyzmu.
- Jesteś bez serca. Nie mogę oddychać...
- Męczysz mnie.
- Błagam cię, otwórz okno! Dostanę apopleksji. Brak mi powietrza.
Pan Andrzej nie odpowiadał.
- Oj! oj! ojej! Duszę się... Prędzej...! Otwórz okno.
Pan Andrzej starał się nie słyszeć.
- Umieram... słyszysz... błagam... nie mogę złapać oddechu... ojej... ratunku!...
Pani Wiktoria zaczęła rzęzić. Małżonek, nieco zaniepokojony, postanowił wyjść z łóżka.
Powoli włożył na nogi pantofle...
- Prędzej... prędzej... za pózno już... udusiłam się... pomo... cy... o, Boże!...
Pan Andrzej zląkł się. Począł nerwowo szukać rączki przy oknie. Dłonie mu drżały i nie
mógł w żaden sposób trafić. Jęki i przytłumione rzężenie pani Wiktorii przeraziły go
ostatecznie. Nie mogąc otworzyć okna, namacał szybę i wywalił ją pięścią, kalecząc
sobie rękę. Z chwilą gdy szkło z brzękiem posypało się na podłogę, pani Wiktoria zaczęła
przychodzić do siebie, kilka razy głęboko odetchnęła, wchłaniając pełną, a wybujałą
piersią świeże powietrze. Była uratowana.
- Jeszcze chwila, a byłabym umarła.
Pan Andrzej po ciemku owinął sobie rękę i wlazł z powrotem pod kołdrę. Pani Wiktoria
jakiś czas jeszcze rozkoszowała się powietrzem, po czym uspokoila się zupełnie i idąc
za przykładem pana Andrzeja, usnęła snem spokojnym i ożywczym.
Jakież było zdumienie obojga małżonków, gdy obudziwszy się rano, ujrzeli wybitą szybę
w oszklonej biblioteczce stojącej przy oknie.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Jan Brzechwa Czerwony kapturekJan Brzechwa StryjekJan Brzechwa ŻabaJan Brzechwa A głupiemu radośćJan Brzechwa?jki dla dorosłychJan Brzechwa Rzepka literackaJan Brzechwa Śledzie po obiedzieJan Brzechwa SójkaJan Brzechwa Pąsowa sukniaJan Brzechwa Szelmostwa lisa witalisaJan Brzechwa Dwie gadułyJan Brzechwa AlamakotaJan Brzechwa Amerykański pojedynekJan Brzechwa Wiec wariatówJan Brzechwa FokaJan Brzechwa Pożegnanie z bajkąJan Brzechwa ŻółwJan Brzechwa Człowiek i perławięcej podobnych podstron