Bestia Quick Amanda

background image

Amanda Quick

Bestia

1

background image

1

Była to scena z nocnego koszmaru. Gideon Westbrook, wicehrabia St. Justin, stał w

progu, przypatrując się, jak wygląda pogodne popołudnie w piekle. Wszędzie wokół walały
się kości. Wyszczerzone w dzikim uśmiechu czaszki, zbielałe żebra, połamane kości udowe
przypominały siedzibę szatana. Na parapecie okiennym piętrzyły się fragmenty skał
zawierające skamieniałe zęby, kości palców i inne dziwne resztki. W rogu pokoju widniała
sterta kręgów.

W samym środku tego niepokojącego rozgardiaszu siedziała niewielka postać w

poplamionym fartuchu. Biały muślinowy czepek przekrzywiony na bakier przykrywał grzywę
splątanych kasztanowych włosów. Kobieta, najwyraźniej dość młoda, siedziała przy
masywnym mahoniowym biurku. Zwrócona do Gideona plecami, szkicowała coś pracowicie,
skupiwszy całą uwagę na czymś, co wyglądało na długą kość uwięzioną w kamieniu. Stojący
w progu Gideon zauważył brak obrączki na jej szczupłych palcach trzymających rysik. Była
to zatem jedna z córek, nie zaś wdowa po wielebnym Pomeroyu.

Właśnie tego mi teraz potrzeba, pomyślał Gideon, kolejnej córki proboszcza. Gdy

umarła córka poprzedniego, a jej ojciec opuścił to miejsce, ojciec Gideona wyznaczył
kolejnego proboszcza, wielebnego Pomeroya. A kiedy ten umarł cztery lata temu, Gideon,
zarządzający już wtedy majątkiem swego ojca, nie trudził się nawet, by wyznaczyć nowego.
Po prostu nie był szczególnie zainteresowany kondycją duchową mieszkańców Upper
Biddleton. Zgodnie z porozumieniem zawartym z Pomeroyem, jego rodzina pozostała w
probostwie. Płacili czynsz na czas i była to jedyna rzecz, która interesowała Gideona. Teraz
przyglądał się jeszcze przez chwilę niecodziennej scenie, którą miał przed oczami, po czym
rozejrzał się w poszukiwaniu osoby, która zostawiła drzwi domku otwarte. Nie zauważywszy
nikogo, zdjął z głowy kapelusz o pofalowanym rondzie z bobrowych skórek i wszedł do
niewielkiego przedpokoju.

Wchodząc, poczuł towarzyszący mu powiew morskiej bryzy. Był koniec marca i

pomimo że dzień był wyjątkowo ciepły jak na tę porę roku, morskie powietrze nadal było
ostre. Gideona rozbawił, ale też - musiał to przyznać -zaintrygował widok młodej kobiety
siedzącej wśród starych kości pokrywających podłogę gabinetu.

Szybkim krokiem przeciął hall, starając się jednak, by jego buty do konnej jazdy nie

wydały najcichszego nawet dźwięku w zetknięciu z kamienną podłogą. Był rosłym
mężczyzną, niektórzy nawet mówili, że monstrualnym, i dlatego by nie wyglądać niezgrabnie
- wiele lat temu nauczył się poruszać bezszelestnie. Nie lubił, kiedy mu się ciągłe ktoś
przyglądał. Zatrzymał się w progu gabinetu, by przyjrzeć się jeszcze raz pracującej kobiecie.
Najwyraźniej była tak pochłonięta szkicowaniem, że nie wyczuła jego obecności.

Gdy przemówił, czar tej chwili prysł.
- Dzień dobry.
Młoda kobieta przy biurku drgnęła, przestraszona, upuściła rysik i zerwała się z

krzesła. Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Gideonem. Jej oczy wyrażały przerażenie.

Gideon przywykł już do takiej reakcji. Nigdy nie był przystojnym mężczyzną, w

dodatku głęboka blizna, przecinająca lewy policzek i szczękę, nie poprawiała ogólnego
wrażenia.

- Kim jesteś, u diabła? - Młoda kobieta schowała ręce za plecami. Starała się ukryć

swoje rysunki pod gazetą. Wstrząs, widoczny w jej wielkich, turkusowych oczach, zaczął się
stopniowo zmieniać w podejrzliwość.

- St. Justin. - Gideon posłał jej uprzejmy, choć chłodny uśmiech, świadom tego, jak

brzydko skrzywiła się przy tym jego blizna. Czekał, aż jej niewiarygodnie błyszczące oczy
wypełnią się odrazą.

2

background image

- St. Justin? Lord St. Justin? Wicehrabia St. Justin?
- Tak.
Zamiast spodziewanego obrzydzenia, w jej oczach rozbłysła głęboka ulga.
- Dzięki ci, Boże.
- Rzadko jestem witany z takim entuzjazmem - mruknął Gideon.
Młoda dama ciężko opadła na krzesło. Zachmurzyła się.
- Nieładnie, milordzie. Przyprawił mnie pan o silny wstrząs. Dlaczego podkradał się

pan w tak dziwny sposób?

Gideon rzucił za siebie znaczące spojrzenie, wskazując otwarte drzwi domku.
- Jeżeli tak bardzo niepokoi panią myśl o ewentualnych intruzach, najlepszym

wyjściem byłoby bez wątpienia zamknięcie i zaryglowanie drzwi.

Podążyła wzrokiem w ślad za jego spojrzeniem.
- Ach, tak. Widocznie pani Stone zostawiła je otwarte. Jest zwolenniczką świeżego

powietrza. Proszę wejść, milordzie.

Ponownie wstała i podniosła dwa opasłe tomy z jedynego wolnego krzesła w pokoju.

Przez chwilę rozglądała się niezdecydowanie, szukając wśród rumowiska kamieni wolnego
miejsca dla książek. Poddała się z lekkim westchnieniem i upuściła książki na podłogę.

- Proszę usiąść, sir.

- Dziękuję. - Gideon wszedł niespiesznie do gabinetu i ostrożnie usiadł na niedużym

krześle. Moda na delikatne meble nie była najodpowiedniejsza dla wzrostu i wagi
wicehrabiego. Ku jego uldze, krzesło okazało się dość solidnie.

Popatrzył na książki, które przedtem zajmowały jego krzesło. Pierwszą z nich była

Teoria Ziemi Jamesa Huttona, drugą zaś Ilustracja Huttońskiej teorii Ziemi Playfaira. Teksty
te, wraz z zaśmiecającymi pokój kośćmi, wyjaśniały wszystko. Ich właścicielka była
miłośniczką skamielin. Może obcowanie ze zbielałymi, szczerzącymi zęby czaszkami
sprawiło, że nie przeraziła jej moja zeszpecona twarz, pomyślał złośliwie Gideon.
Najwyraźniej była przyzwyczajona do niecodziennych widoków. Przez chwilę przyglądał się,
jak zbiera szkice i notatki.

Była co najmniej dziwna. Gąszcz potarganych, wzburzonych włosów wymknął się

spod czepka i ledwie się trzymał dzięki kilku niedbale wetkniętym
weń szpilkom. Włosy ocieniały jej twarz niczym puszyste, skłębione obłoki. Z pewnością nie
była piękna ani nawet ładna, a przynajmniej nie tak, jak wymagała tego ówczesna moda.
Jednak jej uśmiech miał pewien wdzięk. Pełen był energii i życia, podobnie jak reszta jej
osoby. Gideon zauważył, że dwa z małych, białych zębów wystawały nieco do przodu. Nie
wiedzieć czemu, uznał
to za urocze.

Ostry grzbiet niedużego nosa, wystające kości policzkowe w połączeniu z błyskiem

inteligencji w badawczo patrzących oczach nadawały jej twarzy wyraz nieco agresywny. To
nieśmiała, skromna panienka, stwierdził Gideon. Przy takiej kobiecie zawsze było wiadomo,
na czym się stoi. Spodobało mu się to.

Jej twarz przywiodła mu na myśl obraz małego, sprytnego kotka i - wiedziony nagłym

impulsem - zapragnął ją pogłaskać, ale powstrzymał się. Bolesne doświadczenie mówiło mu,
że córki pastorów mogą okazać się bardziej niebezpieczne, niż na to wyglądają. Raz się już
sparzył, i wystarczy.

Odgadł, że gospodyni tego domku ma niewiele więcej niż dwadzieścia lat.

Zastanawiał się, czy to przez brak posagu była dotąd niezamężna, czy też zamiłowanie do
starych kości odstraszało potencjalnych konkurentów. Niewielu dżentelmenów miałoby
ochotę oświadczyć się kobiecie, która wykazywała więcej zainteresowania skamielinami niż
flirtem.

3

background image

Gideon omiótł wzrokiem resztę jej postaci. Zauważył muślinową suknię z

podniesionym stanem, która niegdyś miała prawdopodobnie odcień błyszczącego brązu, a
teraz była wyblakła. Plisowana bluzka wypełniała skromny dekolt sukni. To, co znajdowało
się pomiędzy bluzką a fartuchem, dawało pole do popisu dla wyobraźni. Gideon odgadł
gładkie, krągłe piersi i szczupłą talię. Patrzył uważnie, gdy młoda dama pośpieszyła na drugą
stronę stołu, by ponownie zająć swoje miejsce. Kiedy otarła się o brzeg biurka, lekki muślin
naciągnął się na czymś, co mogło być pełnym tyłeczkiem.

- Jak pan widzi, zaskoczył mnie pan, milordzie. - Schowała resztę szkiców pod

„Raporty Towarzystwa Miłośników Skamielin i Wykopalisk" - Przepraszam za mój wygląd,
ale nie oczekiwałam pana dziś rano, nie można mnie więc chyba winić za to, że nie ubrałam
się odpowiednio na tę okazję.

- Proszę się nie przejmować swoim wyglądem, panno Pomeroy. Zapewniam panią, że

nie czuję się obrażony. - Gideon pozwolił sobie na lekkie uniesienie brwi, mające wyrażać
zainteresowanie. - Panna Harriet Pomeroy, nieprawdaż?

Zarumieniła się.
- Tak. Oczywiście, milordzie. Kim innym mogłabym być? Z pewnością pomyślał pan

sobie, że jestem źle wychowana. Nawet moja ciotka twierdzi, że brakuje mi ogłady
towarzyskiej. Chodzi jednak o to, że dla kobiety w mojej sytuacji ostrożności nigdy nie za
wiele.

- Rozumiem - odpowiedział jej zimno Gideon. - Reputacja damy to dość kruchy

towar, a córka proboszcza narażona jest na szczególne niebezpieczeństwo, prawda?

Popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
- Przepraszam. Co pan powiedział?
- Może powinna pani poprosić kogoś z rodziny lub gospodynię, by nam towarzyszyli.

Ze względu na pani dobre imię.

Oczy Harriet rozszerzyły się w zdumieniu.
- Dobre imię? Na Boga! Nie o tym mówiłam, milordzie. Nigdy jeszcze nie groziło mi

uwiedzenie, a teraz, jako że mam prawie dwadzieścia pięć lat, perspektywa takiego
zagrożenia nie wydaje się bliższa.

- Czy matka pani nie zadała sobie trudu, by ostrzec panią przed obcymi?
- Na Boga, nie! - Uśmiechnęła się na myśl o matce. - Ojciec nazywał ją świętą za

życia. Była życzliwa i gościnna w stosunku do wszystkich. Zginęła w powozie, w wypadku,
który wydarzył się dwa lata przed naszym sprowadzeniem się do Upper Biddleton. Był środek
zimy i wiozła ciepłe ubrania dla biednych. Wszystkim nam okropnie jej brakowało przez
dłuższy czas. Szczególnie tacie.

- Rozumiem.

- Jeżeli zaś chodzi panu o zasady przyzwoitości, milordzie - ciągnęła gawędziarskim

tonem - obawiam się, że nic nie możemy zrobić. Moja ciotka i siostra poszły do miasteczka
do sklepu. Natomiast gospodyni jest tu gdzieś w pobliżu, ale wątpię, by okazała się pomocna
w wypadku, gdyby pan nastawał na moją cześć. Jest dość odporna na wszelkie symptomy
nadchodzącego niebezpieczeństwa.

- Zgadzam się - odparł Gideon. - W niewielkim stopniu okazała się pomocna młodej

damie, która mieszkała tu poprzednio.

Harriet popatrzyła na niego zainteresowana.
- Ach, poznał pan zatem panią Stone?
- Znaliśmy się kilka lat temu, gdy mieszkałem w sąsiedztwie.
- Oczywiście. Była przecież gospodynią poprzedniego rektora, prawda?

Odziedziczyliśmy ją razem z probostwem. Ciocia Effie mówi, że jej obecność wpływa na nią
deprymująco, ale tata powtarzał, że powinniśmy być miłosierni. Twierdził, że nie możemy jej
odprawić, bo nigdy w okolicy nie znajdzie sobie pracy.

4

background image

- Stanowisko godne pochwały. Jednakże musi pani znosić gospodynię dość

niesympatyczną, chyba że pani Stone zmieniła się bardzo w ciągu kilku ostatnich lat.

- Niestety, nie. Ale tata był bardzo łagodnym człowiekiem, chociaż brakowało mu

zmysłu praktycznego. Staram się zachowywać tak, jak on by sobie życzył, mimo że czasem to
bardzo nudne. - Harriet pochyliła się do przodu i splotła dłonie. - Ale nie jest to temat na
teraz. Pozwoli pan, że przejdę do rzeczy.

- Oczywiście. - Gideon zdał sobie sprawę, że coraz lepiej się bawi.
- Mówiąc, że nigdy dość ostrożności, myślałam o czymś nieskończenie ważniejszym

niż moja reputacja, sir.

- Zadziwia mnie pani. Cóż może być ważniejszego, panno Pomeroy?
- Moja praca, oczywiście. - Oparła się plecami o krzesło posyłając mu znaczące

spojrzenie. - Jest pan człowiekiem światowym. Z pewnością wiele pan podróżował. I widział
prawdziwe życie, że tak powiem. Zdaje pan sobie sprawę, że wszędzie czają się pozbawieni
skrupułów łajdacy.

- Doprawdy?
- Ależ oczywiście. Może pan być pewien, że są tacy, którzy ukradliby moje

skamieniałości i bez cienia wyrzutów sumienia nazwaliby swoim odkryciem. Zdaję sobie
sprawę z tego, że dobrze wychowanemu, szlachetnemu dżentelmenowi, jakim jest pan, trudno
uwierzyć, że istnieją ludzie, którzy mogą upaść tak nisko, ale tak to już jest. To są fakty.
Muszę się bez przerwy mieć na baczności.

- Rozumiem.
- A teraz... nie chciałabym się okazać zbytnio podejrzliwa, ale czy mógłby pan

potwierdzić swoją tożsamość?

Gideon oniemiał. Blizna była dla większości ludzi wystarczającym dowodem jego

tożsamości, szczególnie tu, w Upper Biddleton.

- Powiedziałem już, że jestem St. Justin.
- Przykro mi, ale muszę nalegać na okazanie jakiegoś dowodu. Jak powiedziałam,

nigdy dość ostrożności.

Zrozumiawszy, o co jej chodzi, Gideon nie wiedział, śmiać się czy kląć. Nie mogąc

wymyślić nic innego, sięgnął do kieszeni i wyciągnął list.

- Wydaje mi się, że przysłała mi to właśnie pani, panno Pomeroy. Z pewnością fakt, że

znajduje się to w moim posiadaniu, będzie wystarczającym dowodem na to, że nazywam się
St. Justin.

- A tak. Mój list. - Uśmiechnęła się z ulgą. - A więc dostał go pan. I przybył pan

natychmiast. Spodziewałam się tego. Wszyscy mówią, że nie obchodzi pana, co się dzieje w
Upper Biddleton, ale wiedziałam, że to nieprawda. Przede wszystkim dlatego, że tu się pan
urodził, prawda?

- Owszem, miałem to szczęście - odpowiedział sucho Gideon.
- Musi pan być zatem mocno związany z tym miejscem. Pańskie korzenie tkwią tu

głęboko, mimo że zdecydował się pan osiedlić w innej z pańskich posiadłości. Naturalnie jest
pan związany poczuciem obowiązku i odpowiedzialności z tą okolicą.

- Panno Pomeroy...
- Nie mógłby pan odwrócić się plecami do osady, która pana wykarmiła. Jest pan

wicehrabią, dziedzicem hrabstwa. Wie pan, to znaczy obowiązek, który...

- Panno Pomeroy! - Gideon uniósł dłoń, by ją uciszyć. Był nieco zaskoczony, gdy

podziałało. - Chciałbym, żeby między nami było wszystko jasne. Nie jestem szczególnie
zainteresowany losem Upper Biddleton, a jedynie tym, by leżące tutaj dobra mojej rodziny
przynosiły dochód. Jeśli ich zyskowność spadnie, zapewniam panią, że sprzedam je od ręki.

5

background image

- Ale przecież życie wielu mieszkających tu osób zależy w mniejszym lub większym

stopniu od pana. Jako największy posiadacz ziemski w okolicy jest pan odpowiedzialny za
ekonomiczną stabilność całego regionu. Musi pan sobie przecież zdawać z tego sprawę.

- Jestem tą okolicą zainteresowany finansowo, nie emocjonalnie.
Harriet wyglądała na zdezorientowaną tym oświadczeniem, ale otrząsnęła się

błyskawicznie.

- Żartuje pan sobie ze mnie, milordzie. Z pewnością obchodzi pana los tego

miasteczka. Przybył pan w odpowiedzi na mój list, czyż nie? To dowodzi, że jednak panu
zależy.

- Jestem tu ze zwykłej, najczystszej ciekawości, panno Pomeroy. Ten list nie był

niczym więcej niż królewskim rozkazem. Nie nawykłem do tego, by otrzymywać polecenia
od dzieci, których nigdy nie spotkałem, a tym bardziej do tego, by mnie pouczały co do moich
obowiązków. Muszę przyznać, że byłem niezmiernie ciekaw kobiety, która uzurpuje sobie do
tego prawo.

- Och... - Do Harriet dotarło, że powinna być bardziej powściągliwa. Jak tylko

zobaczyła Gideona, zdała sobie sprawę, że nie jest zachwycony ich spotkaniem. Spróbowała
się uśmiechnąć.- Proszę wybaczyć, milordzie. Czy mój list był zbyt stanowczy?

- To i tak dość łagodne określenie, panno Pomeroy.

Zagryzła dolną wargę, przyglądając mu się.
- Przyznaję, że mam pewne ciągoty, by być... nazwijmy to dość otwartą.
- Słowo „wymaganie" byłoby tu chyba bardziej odpowiednie. Lub może „żądanie".

Nawet „tyranizowanie".

Harriet westchnęła.
- Wydaje mi się, że to dlatego, że jestem zmuszona sama podejmować decyzje. Tata

był wspaniałym człowiekiem pod wieloma względami, ale wolał zajmować się raczej
religijnymi potrzebami swojej trzódki niż sprawami życia codziennego. Ciocia Effie jest
kochana, ale nigdy nie uczono jej dbać o wszystko, jeśli wie pan, o co mi chodzi. Natomiast
moja siostra dopiero skończyła edukację. Nie ma zbyt dużego doświadczenia.

- Dawno już przejęła pani pieczę nad gospodarstwem i nabawiła się pani nawyku

przewodzenia innym oraz wydawania rozkazów - podsumował Gideon. - Czy to chce mi pani
powiedzieć, panno Pomeroy?

Uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona z jego domyślności.
- Dokładnie tak. Widzę, że pan rozumie. Jestem pewna, że rozumie pan również, iż w

takiej sytuacji ktoś musi przejąć inicjatywę i wszystkim pokierować

.

- Tak jak na okręcie? - Gideon uśmiechnął się ukradkiem, wyobraziwszy sobie Harriet

Pomeroy dowodzącą którymś z liniowców Jego Królewskiej Mości. Stwierdził, że w
mundurze oficera marynarki wyglądałaby interesująco. Opierając się na tym, co do tej pory
zobaczył, gotów był założyć się, że tyłeczek panny Pomeroy nieźle prezentowałby się w
spodniach.

- Tak jak na okręcie - zgodziła się z nim Harriet. - Tu, w tym gospodarstwie, ja jestem

osobą wydającą polecenia.

- Rozumiem.
- No właśnie. Naprawdę wątpię, by przebył pan całą tę drogę z pańskich dóbr na

północy tylko po to, by zaspokoić ciekawość co do kobiety, która napisała do pana list w dość
kategorycznym tonie. Zależy panu na losie Upper Biddleton, milordzie. Proszę się przyznać.

Gideon wzruszył ramionami, chowając list do kieszeni.
- Nie będę się sprzeczał na ten temat, panno Pomeroy. Jestem tu, przejdźmy więc do

rzeczy. Może będzie pani tak uprzejma i wyjaśni mi, co to za „mroczne zagrożenie", o którym
wspomniała pani w liście, i dlaczego mielibyśmy zachować „najściślejszą dyskrecję"?

Harriet wydęła wzgardliwie usta.

6

background image

- Och. Nie dość, że byłam zbyt natarczywa, to jeszcze wpadłam w złowieszczy ton,

prawda? Mój list musiał zabrzmieć jak fragment jednej z gotyckich powieści panny Radcliffe.

- Zgadza się, panno Pomeroy. - Gideon nie uznał za stosowne wspomnieć, że czytał jej

list wielokrotnie. W tym natchnionym wezwaniu i żywym, jeśli nie dramatycznym stylu było
coś na tyle intrygującego, że zapragnął osobiście poznać autorkę.

- Widzi pan, chciałam być pewna, że zwrócę pańską uwagę na tę sprawę.
- Najwyraźniej udało się to pani.
Harriet ponownie pochyliła się, zacierając dłonie, jakby przystępowała

do jakiegoś interesu.

- Będę szczera, milordzie. Dowiedziałam się niedawno, że Upper Biddleton stało się

siedzibą bandy niebezpiecznych złodziei i zbójów.

Rozbawienie Gideona prysło. Przyszło mu na myśl, że ma do czynienia z wariatką.
- Może zechce pani uzasadnić to spostrzeżenie, panno Pomeroy.
- Jaskinie, milordzie. Przypomina pan sobie szereg jaskiń na wybrzeżu? Tu blisko, w

zasięgu pańskiej ręki. - Machnęła niecierpliwie ręką w kierunku otwartych drzwi, wskazując
nagie, skaliste wybrzeże poniżej probostwa, oddzielające pola od plaży. - Przestępcy
wykorzystują jedną z jaskiń.

- Pamiętam je doskonale. Nigdy się nimi nie zajmowano. Moja rodzina pozwalała

poszukiwaczom skamieniałości i różnych dziwnych rzeczy przeszukiwać je do woli. - Gideon
skrzywił się. - Czy chce pani powiedzieć, że ktoś wykorzystuje jaskinie do nielegalnej
działalności?

- Dokładnie tak, milordzie. Odkryłam to kilka tygodni temu przeszukując nowe

przejście przez skały. - Jej oczy zapłonęły entuzjazmem. - W tym właśnie korytarzu
dokonałam szczególnie obiecujących odkryć. Wspaniała kość udowa, ale nie tylko... -
Przerwała nagle.

- O co chodzi?
- O nic. - Harriet skrzywiła nos niezadowolona z siebie. - Proszę mi wybaczyć tę

dygresję, milordzie. Często się zapominam, gdy dotykam tematu moich wykopalisk. Pewnie
pana nie interesują moje badania. Wróćmy do wykorzystywania jaskiń przez kryminalistów.

- Proszę kontynuować - mruknął Gideon. - To zaczyna być interesujące.
- A zatem, jak mówiłam, badałam właśnie nowe przejście i...
- Nie uważa pani, że to dość niebezpieczny sposób spędzania wolnego czasu?

Zdarzało się, że ludzie spędzali kilka dni zagubieni w tych jaskiniach. Niektórzy nawet tam
umarli.

- Zapewniam pana, że jestem ostrożna. Mam zawsze ze sobą lampę i znaczę drogę.

Mój ojciec mnie tego nauczył. A zatem, podczas jednej z moich ostatnich wypraw weszłam
do wspaniałej jaskini. Wielkiej jak salon. I pełnej wielce interesujących formacji. - Harriet
zmrużyła oczy. - Była również pełna nielegalnego towaru.

- Towaru?
- Towaru. Łupu. Przecież musi pan wiedzieć, o co mi chodzi. Kradzione rzeczy.
-Ach, łupy. Tak, oczywiście. - Gideon przestał się zastanawiać, czy jest szalona. Z

pewnością była niezwykle intrygującą kobietą, jakiej nie spotkał już od wieków. - Jakie to
łupy, panno Pomeroy?

Zamyśliła się, marszcząc nos.
- Zaraz. Było tam kilka sztuk pięknej srebrnej zastawy. Kilka złotych lichtarzy. Nieco

biżuterii. Wszystko to w najlepszym gatunku. Od razu domyśliłam się, że nie pochodzi to z
okolic Upper Biddleton.

- Dlaczego?
- W pobliżu jest jeden lub dwa domy, w których mogą się znajdować tak cenne

rzeczy, ale kradzież czegokolwiek byłaby głośna. Tymczasem o niczym takim nie słyszano.

7

background image

- Rozumiem.
- Podejrzewam, że złodzieje przynieśli te przedmioty nocą i czekają, aż ich właściciele

zaprzestaną poszukiwań. Mówiono mi kiedyś, że złodzieje często wpadają, próbując sprzedać
łupy.

- Jest pani znakomicie poinformowana.
- Tak. Wydaje się jasne, że jacyś wyjątkowo przebiegli przestępcy wpadli na pomysł

przechowania ukradzionych rzeczy w jaskiniach do czasu, aż ucichnie szum i zainteresowanie
kradzieżą. Potem łup zostanie zabrany do Bath lub Londynu i sprzedany u różnych jubilerów.

- Panno Pomeroy. - Gideon po raz pierwszy zaczął się poważnie zastanawiać, czy

rzeczywiście w jaskiniach nie dzieje się niebezpiecznego. - Czy mogłaby mi pani powiedzieć,
dlaczego nie zwróciła się pani z tą sprawą do mojego rządcy lub do miejscowego sędziego?

- Nasz sędzia jest już dość stary, sir. Prawdopodobnie nie poradziłby sobie z tą

sprawą, a pańskiemu rządcy, wybaczy pan szczerość, nie ufam zbytnio. - Harriet zacisnęła
usta. - Nie chciałabym wydawać pochopnych sądów, milordzie, ale mam wrażenie, że on wie
o tym, co się tu dzieje, i przymyka na to oko.

Gideon zmrużył oczy.
- To bardzo poważne oskarżenie, panno Pomeroy.
-Tak, wiem. Ale czuję, że nie mogę ufać temu człowiekowi. Nie wiem nawet, co pana

skłoniło do zatrudnienia go.

- Był pierwszym, który zgłosił się na to stanowisko - uciął sprawę Gideon.- Jego

referencje były wyśmienite.

- Dobrze, niech sobie będą, jakie chcą, a ja i tak mu nie wierzę. Przejdźmy do faktów.

Przynajmniej dwukrotnie byłam świadkiem, jak jacyś mężczyźni wchodzili w nocy do jaskiń.
Wnosili tam paczki, a wychodzili z pustymi rękami.

- Późno w nocy?
- Dokładnie - po północy. Oczywiście tylko w czasie odpływu. Inaczej wejście do

jaskiń byłoby niemożliwe.

Gideon przemyślał tę informację i zaniepokoił się. Myśl o pannie Pomeroy biegającej

po nocy bez opieki nie była przyjemna. Szczególnie, jeśli nie myliła się w swoich teoriach.
Zdecydowanie ta młoda dama nie jest dość dobrze pilnowana.

- A co, u Boga Ojca, robiła pani w nocy na plaży?
- Śledziłam ich, oczywiście. Z okna mojej sypialni widzę część plaży. Gdy odkryłam

w moich jaskiniach skradzione rzeczy, rozpoczęłam regularną obserwację. Kiedy pewnej
nocy dojrzałam na plaży światła, wzbudziło to moją podejrzliwości i wyszłam z domu, żeby
się temu przyjrzeć z bliska.

Gideon nie wierzył własnym uszom.
- Tak po prostu opuściła pani bezpieczny dom po to, by późną nocą śledzić ludzi,

których podejrzewała pani o kradzież?

Spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem.
- A jak inaczej mogłabym się dowiedzieć, co się tam właściwie dzieje?
- Czy ciotka wie o pani dziwnym zachowaniu? - zapytał bez ogródek.
- Oczywiście, nie. Tylko by się zmartwiła, dowiedziawszy się o przestępcach w

okolicy. Ciocia Effie ma skłonności do dramatyzowania.

- Nie ona jedna. W tym przypadku jestem w stanie w pełni zrozumieć jej uczucia.
Harriet zignorowała tę uwagę.
- W każdym razie i tak ma dość spraw na głowie. Obiecałam znaleźć sposób na to, by

przygotować moją siostrę, Felicity, do jej debiutu tej zimy, a ciocia Effie bardzo przejęła się
tym projektem.

Gideon uniósł brwi.
- Chce pani sfinansować debiut swojej siostry? Sama?

8

background image

Harriet wydała z siebie ciche westchnienie.
- Sama oczywiście nie dam rady. Nie wystarczy na to niewielki pensja, jaką zostawił

mi ojciec. Od czasu do czasu powiększam ją o niewielki dochód ze sprzedaży moich
znalezisk, ale w ten sposób nie dam rady sfinansować debiutu Felicity. Mam jednak pewien
plan.

-

Jakoś mnie to nie dziwi.

Jej twarz rozbłysła entuzjazmem.
- Mam nadzieję, że uda się nakłonić ciocię Adelajdę do pomocy, teraz, gdy ten jej

skąpy mąż przeniósł się na łono Abrahama. Zgromadził majątek i wbrew swoim chęciom nie
był w stanie zabrać tego ze sobą. Ciotka Adelajda niedługo wszystko przejmie.

- Rozumiem. I sądzi pani, że ona zechce sfinansować debiut

pani siostry?

Harriet zachichotała, najwyraźniej zachwycona swoim planem
- Jeśli zabierzemy Felicity do Londynu, jestem pewna, że uda nam się wydać ją za

mąż. Ona jest zupełnie inna niż ja. Jest rzeczywiście atrakcyjna. Mężczyźni będą padać jak
muchy u jej stóp. Ale żeby do tego doszło, muszę wysłać ją do Londynu, zupełnie jak na targ.
Zna pan to?

- Znam.
- Tak. Rzeczywiście. - Harriet zasępiła się. - Musimy wywiesić Felicity jak dojrzałą

śliwkę przed całym Beau Monde i czekać z nadzieją, że jakiś godny zaufania dżentelmen
zerwie ją z gałązki.

Gideon zacisnął zęby, wyraźnie przypominając sobie własne doświadczenia związane

z londyńskim sezonem towarzyskim.

- Dość dobrze wiem, jak działa ten system, panno Pomeroy.
Harriet zaróżowiła się.
- Domyślam się, milordzie. Wróćmy zatem do sprawy opróżnienia jaskiń.
- Proszę mi powiedzieć, panno Pomeroy, czy poruszała już pani z kimś ten temat?
- Nie. Kiedy stwierdziłam, że nie mogę zaufać panu Crane, bałam się wspominać

komukolwiek o moich spostrzeżeniach. Pomyślałam, że każdy, komu zaufam, mógłby poczuć
się zobowiązany do pójścia z tą sprawą do pana Crane'a. A potem dowody mogłyby zniknąć.
Poza tym, jeśli mogę być szczera,
wolałabym, by nikt nie wchodził do tej jaskini.

- Hm. - Gideon przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, starając się uporządkować to,

co usłyszał. Niezaprzeczalnie. Harriet Pomeroy mówiła to wszystko poważnie. Nie mógł już
się oszukiwać, że jest wariatką czy choćby tylko dziwaczką. - Jest pani pewna, że widziała w
jaskini skradzione przedmioty?:

- Oczywiście. - Harriet wyprostowała się. - Sir, uważam, że powinien pan natychmiast

zacząć działać, by wyrzucić tych przestępców z jaskiń. Zmuszona jestem nalegać, by zajął się
pan tą sprawą jak najszybciej. To jest pański obowiązek.

Głos Gideona stał się wyjątkowo uprzejmy. Ci, którzy go dobrze znali, zdawali sobie

sprawę z przyczyny takiego tonu.

- Pani nalega, panno Pomeroy?
- Obawiam się, że muszę. - Harriet była najwyraźniej nieświadoma ukrytej groźby w

jego głosie. - Widzi pan, ci przestępcy mi przeszkadzają.

Gideon zastanawiał się, czy nie zgubił wątku.
- Przeszkadzają? Nie rozumiem.
Posłała mu pełne niecierpliwości spojrzenie.
- Przeszkadzają w moich poszukiwaniach. Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła

przeszukać tę jaskinię. Do tej pory się wahałam, czekając, aż przestępcy zostaną stamtąd

9

background image

usunięci. Obawiam się, że jeżeli tam wejdę z młotkiem i dłutem, złodzieje zauważą, że ktoś
był w jaskini.

- Dobry Boże! - Gideon zapomniał już, że miał jej za złe kategoryczny ton. Jej

nalegania miały istotne przyczyny. - Jeśli choć połowa z tego, co mi pani powiedziała, jest
prawdą, nie wolno pani nawet myśleć o zbliżeniu się do tej jaskini, panno Pomeroy.

- Ależ w dzień jest tam zupełnie bezpiecznie. Złodzieje odwiedzają to miejsce tylko w

nocy. Co do planu ujęcia przestępców, mam pewien pomysł, którym pan będzie pewnie
zainteresowany. Chociaż z pewnością ma pan i swoje sugestie. Najlepiej będzie, jeśli
zajmiemy się tym razem.

- Panno Pomeroy, nie słucha mnie pani. - Gideon podniósł się, postąpił krok w

kierunku biurka i się nad nim pochylił. Wsparł się mocno dłońmi na mahoniowym blacie. Był
świadom, jakie wrażenie wywarł w ten sposób na Harriet. Musiała teraz patrzeć wprost na
jego zeszpeconą twarz. Otworzyła szeroko oczy, zdziwiona jego zachowaniem, ale nie
wydawała się onieśmielona.

- Ależ słucham pana, milordzie. - Chciała się cofnąć. Gideon powstrzymał jej unik,

chwytając ją palcami pod brodę. Nie bez przyjemności zauważył, że jej skóra była miękka i
niewiarygodnie gładka. Zdał sobie również sprawę z tego, że cała jest delikatna. Jej drobne
kości wydawały się kruche w jego masywnych dłoniach.

- Pozwoli pani, że będę bezpośredni - warknął, nie starając się ukryć zniecierpliwienia.

Harriet Pomeroy nie analizowała pozornie uprzejmych słów. - Nie wolno pani pokazywać się
w pobliżu jaskiń, dopóki nie zbadam tej całej sprawy i nie podejmę stosownych działań. Czy
to jasne, panno Pomeroy?

Harriet rozchyliła usta, chcąc zaprotestować. Ale zanim zdołała wydobyć z siebie głos,

na progu domku rozległ się przeraźliwy krzyk. Harriet podskoczyła i odwróciła się do drzwi.
Gideon podążył za jej wzrokiem.

- Pani Stone - stwierdziła Harriet głosem zdradzającym absolutne zaskoczenie.
- Boże w niebiesiech! To on! Potwór z Blackthorne Hall! - Drżąca ręka pani Stone

powędrowała do szyi. Wpatrywała się przerażona w Gideona. - A więc wróciłeś tu, ty
rozpustny, krwiożerczy potworze. Jak śmiesz dotykać swymi rękami kolejnej czystej panny?
Proszę uciekać, panno Harriet! Niech pani ratuje swoje życie.

Gideon poczuł, jak żołądek zaciska mu się z wściekłości. Uwolnił Harriet i zbliżył się

o krok do pani Stone.

- Milcz, stara czarownico!
- Nie dotykaj mnie! - pani Stone odskoczyła od niego. - Nie podchodź do mnie,

potworze! Och! - Nagle jej wzrok poszybował w górę i pani Stone zemdlona osunęła się
ciężko na podłogę. |

Gideon popatrzył na nią z niesmakiem. Potem odwrócił się do Harriet, by zobaczyć,

jak to przyjęła. Ta w niemym przerażeniu przyglądała się nieruchomemu ciału gospodyni.

- Wielkie nieba - udało jej się w końcu wykrztusić.
- Widzi pani teraz, dlaczego nie spędzam tu wiele czasu panno Pomeroy - powiedział

ponuro Gideon - Nie cieszę się w Upper Biddleton zbyt wysokim poważaniem. I jest tu
więcej osób, które życzą mi rychłej śmierci, nie tylko pani Stone.

10

background image

2

- Ileż kłopotów z tą kobietą. - Harriet wstała i przykucnęła obok pani Stone. Uklękła. -

Zwykle ma gdzieś przy sobie sole trzeźwiące. A, tu są.

Z przepastnej kieszeni szarej sukni gospodyni wyciągnęła małą buteleczkę. Zanim

zbliżyła sole do nosa zemdlonej kobiety, wahała się i popatrzyła na Gideona.

- Może lepiej, żeby się pan nad nią nie pochylał, gdy przyjdzie do siebie. Wygląda na

to, że to pański widok pozbawił ją przytomności.

Gideon chmurnie przyglądał się gospodyni.
- Ma pani rację. Pójdę już, panno Pomeroy. Ale zanim to zrobię, powtórzę to, co

mówiłem gdy nam przerwano. Nie wolno pani zbliżać się do jaskiń, dopóki nie załatwię
sprawy złodziei. Czy to jasne?

- Jasne - odpowiedziała niecierpliwie. - Ale pozbawione sensu. I tak będę panu

musiała towarzyszyć do jaskini, która służy przestępcom do przechowywania łupów. Mało
prawdopodobne, żeby pan ją sam znalazł. Mógłby pan błądzić samotnie przez lata. Sama
odkryłam ją niedawno.

- Panno Pomeroy...
W jego oczach ujrzała błysk zdecydowania i postarała się o najbardziej przekonujący

uśmiech, na jaki ją było stać. Wspomniała, jak kiedyś radziła sobie z ojcem. Pomyślała też, że
w tym domu od dawna nie było mężczyzny. Mężczyźni to uparte stworzenia, stwierdziła. Ten
zaś miał w tym kierunku wyjątkowe skłonności.

- Proszę pomyśleć rozsądnie, sir. - Harriet powiedziała to specjalnie uspokajającym

tonem. - Za dnia na plaży jest absolutnie bezpiecznie. Złodzieje przychodzą tylko późno w
nocy, i to najwyżej raz lub dwa razy w miesiącu. Wie pan, odpływy. Nie zaryzykujemy
niczego, gdybym jutro pokazała panu jaskinię.

- Może mi pani narysować mapę - odparł chłodno Gideon. Zaczynał ją irytować. Czy

naprawdę spodziewał się, że powierzy mu coś tak ważnego? W grę wchodziły jej cenne
znaleziska.

- Obawiam się, że choć szkicuję dość dobrze, nie mam wyczucia kierunku - skłamała

gładko. - A oto mój plan. Jutro rano przejdę się jak co dzień po plaży. Może pan chyba zjawić
się tam o tej samej porze, prawda?

- Nie o to mi chodzi.
-Możemy spotkać się w taki sposób, by postronny obserwator uznał to spotkanie za

przypadkowe. Pokażę panu przejście przez skały, prowadzące do jaskini, której używają
złodzieje. Potem zastanowimy się, jak zorganizować pułapkę. A teraz, proszą wybaczyć,
chciałabym zająć się panią Stone.

- Do diabła, kobieto! - Ciemne brwi Gideona zbiegły się w groźnym grymasie. - Może

nawykła pani do rozkazywania wszystkim dookoła, ale proszę nie sądzić, że uda się pani
mnie zmusić do czegokolwiek.

- Och - jak na zawołanie jęknęła pani Stone. - Och! Dobry Boże! Tak źle się czuję. -

Zamrugała powiekami.

Harriet przybliżyła sole trzeźwiące do jej twarzy i syknęła na stojącego przy drzwiach

Gideona.

- Proszę, milordzie - powiedziała, nie odwracając się. - Zmuszona jestem nalegać. Pani

Stone z pewnością wpadnie w histerię, gdy zobaczy tu pana. Spotkamy się jutro rano około
godziny dziesiątej na plaży. To jedyny sposób, by odnalazł pan właściwą jaskinię. Musi mi
pan uwierzyć.

11

background image

Gideon zawahał się, wyraźnie niezadowolony z tego, że się go do czegoś zmusza.

Przymrużył oczy.

- Doskonale. Jutro o dziesiątej na plaży. Ale na tym skończy się pani udział w tej

sprawie, panno Pomeroy. Czy dość jasno się wyrażam?

-

Zupełnie jasno, milordzie.

Obrzucił ją taksującym, podejrzliwym spojrzeniem. Harriet pomyślała, że widocznie

nie przekonał go jej uspokajający uśmiech. Przeszedł obok niej i skierował się do hallu.

- Miłego dnia, panno Pomeroy. - Nacisnął na głowę kapelusz.
- Miłego dnia, milordzie - zawołała za nim. - I dziękuję, że tak szybko przyjechał pan

tu w odpowiedzi na mój list. Doceniam pańską pomoc w tej sprawie. Myślę, że sobie pan z
nią poradzi.

- Jestem szczęśliwy, że okazałem się odpowiednim kandydatem na stanowisko, które

chciała pani obsadzić - burknął. - Zobaczymy, jak szczodra okaże się pani, gdy spełnię swoje
zadanie i przyjdzie czas na zapłatę.

Harriet drgnęła, poruszona jego sarkazmem. Patrzyła, jak przez otwarte drzwi wyszedł

na marcowe słońce. Nawet się nie obejrzał. Dojrzała zarys sylwetki rosłego rumaka
czekającego spokojnie na zewnątrz. Koń był doprawdy masywnym stworzeniem, podobnie
zresztą jak jego właściciel. Ciężkie kopyta, imponujące mięśnie. Kształt łba świadczący o
uporze. W tym wierzchowcu nie było nic delikatnego, eleganckiego. Wyglądał na dość
dużego i spokojnego, by dźwigać na grzbiecie rycerza w pełnej zbroi, zdążającego na pole
bitwy.

Harriet usłyszała, że wicehrabia odjeżdża drogą wzdłuż skarpy. Na chwilę zastygła w

bezruchu, klęcząc obok zemdlonej gospodyni. Przedpokój domku wydał jej się znowu
przestronny. Przedtem, gdy przebywał w nim St. Justin, sprawiał wrażenie ciasnego.

Harriet zdała sobie nagle sprawę, że dzikie, zeszpecone blizną rysy twarzy St. Justina

wryły się głęboko w jej pamięć. Nigdy jeszcze nie spotkała takiego mężczyzny.

Był niewiarygodnie duży - podobnie jak jego koń - wysoki, masywnie zbudowany,

miał szerokie, umięśnione ramiona i mocne nogi. Jego dłonie były ogromne, stopy - również.
Harriet zastanawiała się, czy rękawicznik i szewc wicehrabiego liczyli sobie za zużycie
większej ilości materiału na każdą parę rękawic czy butów.

St. Justin miał prawdopodobnie nieco ponad trzydzieści lat i wszystko w nim

wydawało się silne i dzikie. Przypominał jej wyniosłego lwa, którego widziała trzy lata temu
w zwierzyńcu pana Petershama. Nawet jego oczy miały coś z dzikiej bestii. Harriet
pomyślała, że to piękne oczy, złote, pełne ostrożności i chłodnej inteligencji.

Czarne jak smoła włosy St. Justina, szerokie kości policzkowe i silnie zarysowana

szczęka uzupełniały jego lwi wygląd. Blizna jedynie podkreślała wrażenie siły drapieżnej
bestii, której nieobca jest przemoc.

Harriet zastanawiała się, gdzie i jak został zraniony. Blizna przecinająca jego twarz

wyglądała na starą. Prawdopodobnie stało się to kilka lat temu. Miał szczęście, że nie stracił
oka.

Pani Stone wzdrygnęła się ponownie i jęknęła. Harriet zmusiła się do zainteresowania

jej stanem. Poruszyła buteleczką, którą trzymała przy twarzy zemdlonej.

- Słyszy mnie pani, pani Stone?
- Co? Tak. Tak, słyszę. - Kobieta otworzyła oczy i popatrzyła na Harriet. Skrzywiła się

boleśnie. - Co się stało? Ach, Boże! Już pamiętam. On był tutaj, prawda? To nie była zjawa.
Bestia jest tutaj. W cielesnej postaci.

- Proszę się uspokoić, pani Stone. Już się wyniósł.
Oczy pani Stone rozszerzyły się w ponownym przypływie strachu. Przylgnęła do

ramienia Harriet, zaciskając jak imadło swe kościste palce wokół jej talii.

12

background image

- Nic się panience nie stało? Czy ten szubrawiec dotknął panienki? Widziałam, że

pochylał się nad panienką jak olbrzymi wąż.

Harriet starała się nie okazywać irytacji.
- Nie ma o czym mówić, pani Stone. On tylko na chwilę ujął mnie pod brodę.
- Boże, chroń nas...- Oczy pani Stone ponownie się zamknęły.
W tej samej chwili Harriet usłyszała stukot butów na ganku, a zaraz później drzwi,

które przedtem zatrzasnęły się za wychodzącym wicehrabią, otworzyły się, odsłaniając
Eufemię Pomeroy i uroczo zarumienioną siostrę Harriet, Felicity. Nie bez powodu uważana
była przez wszystkich w Upper Biddleton za wyjątkową piękność. Była nie tylko urocza, ale
miała też poczucie stylu i elegancji, rzucające się w oczy mimo skromnych możliwości
finansowych sióstr Pomeroy.

Dziś wyglądała zachwycająco świeżo w ozdobionej falbankami sukni w białe i

jasnozielone pasy. Ciemnozielony płaszcz i zielony, przybrany piórami czepek uzupełniały jej
strój. Miała jasne, zielone oczy, złote blond włosy - jedno i drugie odziedziczone po matce.
Krój sukni podkreślał też inną cechę, którą zawdzięczała przodkom po kądzieli - piękny,
pełny biust.

Eufemia Pomeroy Ashecombe weszła do domku pierwsza, ściągając rękawiczki.

Owdowiała tuż przed śmiercią brata, wielebnego Pomeroya, i niedługo potem stanęła w progu
domu swoich bratanic. Dobiegała teraz pięćdziesiątki. Kiedyś uważano ją za piękność. W
opinii Harriet nadał była atrakcyjną kobietą. Zdjąwszy czepek, odsłoniła siwe, niegdyś
ciemne włosy. Jej oczy miały szczególny, charakterystyczny dla Pomeroyów turkusowy
kolor, podobnie jak oczy Harriet.

Effie z przerażeniem patrzyła na zemdloną gospodynię.
- Och, nie. Znowu.
Felicity weszła za ciotką do hallu, zamknęła drzwi i zobaczyła panią Stone.
- Wielkie nieba! Kolejny atak histerii. O co chodzi tym razem? Mam nadzieję, że o coś

bardziej interesującego niż ostatnio. Wydaje mi się, że wtedy poszło tylko o to, że najstarszej
córce lady Barker udało się złapać na męża bogatego kupca.

- Rzeczywiście, to tylko kupiec. Przecież wiesz, że pani Stone przywiązuje wielką

wagę do odpowiedniej pozycji towarzyskiej - przypomniała jej ciotka Effie. - Annabelle
Barker pochodzi z bardzo dobrej rodziny. Pani Stone miała rację uważając, że mogła trafić
lepiej.

- Jeśli chodzi o moje zdanie, Annabelle nie mogła trafić lepiej - stwierdziła Felicity w

typowy dla siebie pragmatyczny sposób. - Mąż ją finansuje bez żadnych ograniczeń.
Mieszkają w pięknym domu w Londynie, mają dwa powozy i Bóg wie ile służby. Annabelle
ma zapewnione dostatnie życie.

Harriet skrzywiła się, trzymając ocet pod nosem pani Stone.
- W dodatku słyszy się, że Annabelle jest nieprzytomnie zakochana w swoim bogatym

kupcu. Zgadzam się z tobą, Felicity, nie wyszła na tym tak źle. Ale wątpię, by ciocia Effie lub
pani Stone mogły spojrzeć na to z naszego punktu widzenia.

- Z tego związku nic dobrego nie będzie - stwierdziła proroczym tonem ciotka Effie. -

Nigdy nie jest dobrze, kiedy młoda dziewczyna idzie za głosem serca. Szczególnie wtedy,
gdy prowadzi ją to prosto na dół drabiny społecznej.

- Zawsze nam to powtarzasz, ciociu Effie. - Felicity zwróciła się ku pani Stone. - A

zatem, co się stało tym razem?

Zanim Harriet zdążyła odpowiedzieć, pani Stone otworzyła oczy i z trudem usiadła.

- Potwór z Blackthorne Hall powrócił - zaczęła.
- Dobry Boże - przestraszyła się ciotka Effie. - O czym ona mówi?
- Bestia powróciła na miejsce swej zbrodni - ciągnęła pani Stone.
- Kim, u Boga Ojca, jest ten Potwór z Blackthorne Hall? -zapytała Felicity.

13

background image

- St. Justin - szepnęła pani Stone. - Jak śmiał? Jak śmiał tu wrócić? I jak śmiał straszyć

panienkę Harriet?

Felicity popatrzyła zaciekawiona na Harriet.
-Wielkie nieba! Wicehrabia St. Justin był tutaj?
- Tak, był - przyznała Harriet.
Ciotka Effie bezwiednie otworzyła usta.
- Był tu wicehrabia? Tu, w tym domu?
- Zgadza się - odpowiedziała Harriet. - A teraz, ciociu Effie, Felicity, jeśli

zaspokoiłyście swoją ciekawość, może zajmiemy się postawieniem pani Stone z powrotem na
nogi.

- Harriet, nie mogę w to uwierzyć. - Głos ciotki Effie zdradzał przestrach. - Czy

chcesz mi powiedzieć, że najważniejszy w tym okręgu ziemianin, wicehrabia, mający
wkrótce odziedziczyć godność lorda, złożył nam wizytę i przyjęłaś go tak ubrana? W tym
brudnym fartuchu i okropnej sukni, która już dawno powinna była zostać przefarbowana?

- On tylko wpadł po drodze - wyjaśniła Harriet, starając się utrzymać niedbały ton.
- Wpadł tu po drodze? - Felicity wybuchnęła śmiechem. - Doprawdy, Harriet, nie

zdarzyło się jeszcze, by wicehrabiowie zaglądali do nas po drodze.

- Czemu nie? - nie ustępowała rozdrażniona Harriet. - Blackthorne Hall to jego dom, a

to niedaleko stąd.

- W ciągu pięciu lat, od kiedy tu mieszkamy, wicehrabia St. Justin nigdy jeszcze nie

potrudził się, by odwiedzić Upper Biddleton. Nawet tata widział tylko ojca St. Justina i to
zaledwie raz. Było to w Londynie, gdy Hardcastle wyznaczył go na rektora i zaoferował mu
tę parafię.

- Musisz mi uwierzyć na słowo, Felicity, że St. Justin odwiedził nas i była to zwykła

towarzyska wizyta - podsumowała zwięźle Harriet. - Dla mnie jest to zupełnie naturalne, że
odwiedził posiadłości rodzinne w tym okręgu.

- W miasteczku mówią, że St. Justin nigdy nie zagląda do Upper Biddleton.

Nienawidzi samego widoku tego miejsca. - Ciotka Effie powachlowała się dłonią. - Wielkie
nieba! Sama zaczynam czuć się słabo. Wicehrabia tu, w tym domu. Trudno to sobie
wyobrazić.

- Na pani miejscu nie byłabym taka spokojna, pani Ashecombe. - Pani Stone posłała

jej mroczne, porozumiewawcze spojrzenie. - Położył rękę na panience Harriet. Widziałam to.
Dzięki Panu Najwyższemu, weszłam do gabinetu w samą porę.

- W samą porę? - Zainteresowanie Felicity osiągnęło apogeum.
- Nieważne, panienko Felicity. Jest panienka za młoda na takie rzeczy. Powinniśmy

dziękować Bogu, że nie było za późno, gdy przyszłam.

- Za późno na co? - nie ustępowała Felicity.
Harriet westchnęła tylko. Ciotka Effie zmarszczyła się.
- Co się tu wydarzyło, Harriet, kochanie? Nie straciłyśmy chyba herbaty czy czegoś

równie okropnego?

- Nie, nie straciłyście herbaty, bo nawet mu jej nie zaproponowałam - przyznała się

Harriet.

- Nie zaproponowałaś mu herbaty? Odwiedził cię wicehrabia i niczym go nie

poczęstowałaś? - Na twarzy ciotki Effie pojawił się wyraz najprawdziwszego zaskoczenia. -
Harriet, co ja mam z tobą zrobić? Czy nie potrafisz się odpowiednio zachowywać?

- Chcę wiedzieć, co się stało - przerwała jej zdecydowanie Felicity. - Co z tym

kładzeniem na tobie rąk, Harriet?

- Nic się nie stało. - Harriet żachnęła się. - Nie położył na mnie rąk. - Przypomniała

sobie wielką dłoń wicehrabiego podtrzymującą jej brodę i groźne spojrzenie jego ciemnych
oczu. - No, może dotknął mnie, ale tylko na chwilę. Nie ma o czym mówić, zapewniam was.

14

background image

- Harriet! - Felicity była wyraźnie podekscytowana. - Opowiedz nam wszystko.
Ale to pani Stone jej odpowiedziała.
- Zuchwały jak sam diabeł. - Jej spracowane dłonie zginęły w fałdach fartucha,

podczas gdy oczy płonęły świętym oburzeniem. - Myśli, że wszystko mu wolno. Bestia nie
ma w sobie wstydu, odrobiny wstydu - parsknęła.

Harriet popatrzyła na nią groźnie.
- Proszę teraz nie płakać, pani Stone.
- Przepraszam, panienko Harriet. - Pani Stone pociągnęła jeszcze cichutko nosem i

otarła oczy rąbkiem fartucha. - Po prostu jego widok wywołał te wszystkie okropne
wspomnienia sprzed lat.

- Jakie wspomnienia? - zapytała zaciekawiona Felicity.
- Boże! Wspomnienia o mojej ślicznej, małej panience Deirdre. - Pani Stone zakryła

oczy.

- Kim była Deirdre? - dopytywała się ciotka Effie. - Pani córką?
Pani Stone przełknęła łzy.
- Nie, nie była moja. Zbyt była delikatna, by być ze mną spokrewniona. Była jedynym

dzieckiem wielebnego Rushtona. Opiekowałam się nią.

-Rushton -skojarzyła szybko ciotka Effie. - A, tak. Poprzedni proboszcz tej parafii.

Ten, którego zastąpił mój drogi brat.

Pani Stone potwierdziła ruchem głowy. Jej wąskie usta drżały.
- Od śmierci jego słodkiej żony panienka Deirdre była dla niego wszystkim. Wniosła

do tego domu radość i słońce. A potem ta bestia ją zniszczyła.

- Bestia? - Felicity wyglądała tak, jakby czytała którąś ze swoich ulubionych powieści

z dreszczykiem. - Czy chodzi o wicehrabiego St. Justina? Zniszczył Deirdre Rushton? Jak?

- Bezwstydny potwór - wymamrotała pani Stone, ponownie przykładając dłonie do

oczu.

- Dziwne. - Ciotka Effie wyglądała na zaskoczoną. - Wicehrabia zrujnował

dziewczynę? Doprawdy, pani Stone. Trudno uwierzyć w coś takiego. Pomijając wszystko
inne, ten człowiek jest dżentelmenem. Dziedzicem hrabstwa. A ona była córką proboszcza.

- Nie jest żadnym dżentelmenem - stwierdziła pani Stone.
Harriet straciła cierpliwość. Odwróciła się do gospodyni.
- Pani Stone. Sądzę, że na dziś dość już będzie pani dramatycznych uwag. Może już

pani wrócić do kuchni.

Mokre od łez oczy pani Stone wyrażały nieme cierpienie.
- To prawda, panienko Harriet. Ten człowiek zabił moją małą panienkę Deirdre tak

samo, jakby własnoręcznie pociągnął za spust w pistolecie.

- Pistolecie? - Harriet popatrzyła na nią zaskoczona. Na chwilę w hallu zapanowała

pełna napięcia cisza. Effie nie mogła z siebie wydobyć słowa. Nawet Felicity nie potrafiła
sformułować następnego pytania.

Harriet poczuła, że zaschło jej w ustach.
- Pani Stone - powiedziała w końcu ostrożnie. - Chce pani powiedzieć, że wicehrabia

St. Justin zabił poprzedniego mieszkańca tego domu? Obawiam się, że nie pozwolę pani
kontynuować tej opowieści, jeśli zamierza pani dalej mówić tak potworne rzeczy.

- Ale to prawda, panienko Harriet. Przysięgam na moje życie. Wszyscy mówili, że to

samobójstwo, niech spoczywa w pokoju, ale ja wiem, że to on ją do tego doprowadził. Potwór
z Blackthorne Hall jest skończonym grzesznikiem i wszyscy w miasteczku o tym wiedzą.

- Wielkie nieba! - westchnęła Felicity.
- To jakaś pomyłka - wyszeptała ciotka Effie.
Ale Harriet popatrzyła pani Stone prosto w oczy i wyczytała z nich, że gospodyni

mówi prawdę, a przynajmniej w to wierzy.

15

background image

Harriet nagle poczuła się słabo.
- Jak St. Justin mógł doprowadzić Deirdre Rushton do samobójstwa?
- Byli zaręczeni i mieli się pobrać - powiedziała cicho pani Stone. - To było dawniej,

zanim się okazało, że on odziedziczy tytuł. Starszy brat Gideona Westbrooka, Randal, jeszcze
wtedy żył. Oczywiście to Randal miał odziedziczyć tytuł. Był takim wspaniałym
człowiekiem. Prawdziwy, godny dziedzic hrabstwa Hardcastle. Człowiek godzien podążyć w
ślady jego hrabiowskiej mości.

- Nie tak jak Potwór z Blackthorne Hall? - zapytała Felicity.
Pani Stone posłała jej dziwne spojrzenie i zniżyła głos do szeptu.
- Niektórzy nawet mówią, że Gideon Westbrook zabił swego brata, żeby odziedziczyć

tytuł i majątek.

- To jest fascynujące - mruknęła Felicity.
- Niewiarygodne. - Ciotka Effie była oszołomiona.
-Jeśli chcecie znać moje zdanie, to wszystko jest kłamstwem - obwieściła Harriet. Ale

gdzieś w dole brzucha poczuła nieprzyjemny chłód. Pani Stone wierzyła w prawdziwość
każdego swego słowa. Miała co prawda skłonności do dramatyzowania, ale Harriet znała dość
długo swoją gospodynię, by wiedzieć, że jest absolutnie uczciwa.

- To najszczersza prawda - powiedziała chmurnie pani Stone. - Przysięgam.
- Dobrze, pani Stone. Proszę nam teraz opowiedzieć, jak ta bestia, to jest wicehrabia,

doprowadził tę młodą damę do samobójstwa - nalegała Felicity.

Harriet przestała oponować. Wyprostowała się, mówiąc sobie, że zawsze lepiej jest

znać fakty.

- Tak, pani Stone. Skoro powiedziała już nam pani aż tyle, równie dobrze może nam

pani wyznać resztę. Co dokładnie przydarzyło się Deirdre Rushton?

Pani Stone zacisnęła pięści.
- Narzucał się jej. Uwiódł ją, zrobił to, bestia. Użył jej do swoich rozpustnych celów.

Zrobił jej dziecko, ot co. Ale zamiast zachować się jak trzeba i ożenić się z nią, odepchnął ją.
To nie była żadna tajemnica. Zapytajcie kogokolwiek w okolicy.

Ciotka Effie i Felicity milczały, nie mogąc w to uwierzyć.
- O, mój Boże! - Harriet usiadła gwałtownie na stołku. Zdała sobie sprawę, że do bólu

zacisnęła pięści. Zmusiła się do głębokiego, odprężającego oddechu. - Czy jest pani tego
absolutnie pewna, pani Stone? Nie wyglądał na takiego. Właściwie... nawet mi się spodobał.

- A co ty wiesz o mężczyznach, którzy robią takie rzeczy? zapytała ciotka Effie z

chłodną logiką. - Nigdy nie miałaś okazji takiego spotkać. Nawet nie miałaś swego debiutu,
ponieważ mój brat niech spoczywa w pokoju, nie zostawił nam dość pieniędzy. Może gdybyś
pojechała do stolicy i poznała trochę świata, nauczyłabyś się, że mężczyznę tego typu nie
zawsze można rozpoznać na pierwszy rzut oka.

-Pewnie masz absolutną rację, ciociu Effie. - Harriet czuła się w obowiązku przyznać,

że to, co mówi ciotka, może być prawdą. Rzeczywiście, nie miała żadnych doświadczeń z
mężczyzną zdolnym do tego, by uwieść niewinną kobietę, a następnie ją porzuć- - Słyszy się
różne historie, ale to oczywiście nie to samo co bezpośrednie doświadczenie z tego typu
człowiekiem, prawda.

- Pewnie bolejesz nad tym, że nie masz takich doświadczeń - zauważyła Felicity.

Ponownie zwróciła się do pani Stone: - Błagam niech pani opowiada dalej.

- Tak - potwierdziła Harriet smutno. - Może pani nam już teraz powiedzieć.
Pani Stone zwiesiła głowę, popatrzyła na Harriet i Felicity

załzawionymi oczyma.

- Jak już mówiłam, Gideon Westbrook był drugim synem hrabiego Hardcastle.

16

background image

- Czyli nie był wicehrabią - mruknęła Felicity. - Oczywiście - wtrąciła się ciotka Effie

z właściwym sobie tonem autorytetu w tych sprawach. - Nie nosił wtedy żadnego tytułu,
ponieważ był tylko drugim synem. Jego starszy brat został wicehrabią.

- Wiem, ciociu Effie. Proszę mówić dalej, pani Stone.
- Ta bestia zapragnęła mojej słodkiej Deirdre, gdy tylko pokazała się w Londynie.

Wielebny Rushton zgromadził wszystkie swoje fundusze, żeby sfinansować jej debiut, a
Potwór był pierwszym, który się jej oświadczył.

- I wielebny Rushton zdecydował się chwycić to, co się da? - zapytała Harriet.
Twarz pani Stone rozjaśniła się.
- Wielebny powiedział pannie Deirdre, żeby przyjęła te oświadczyny. Potwór nie

posiadał tytułu, ale miał pieniądze i pochodził z dobrej rodziny. To była świetna partia.

- Tak to wtedy wyglądało - skomentowała cicho Effie.
- Innymi słowy, chciała go poślubić dla jego pieniędzy i możliwości związania się ze

znaną rodziną- podsumowała Harriet.

- Moja panienka Deirdre była zawsze dobrą i posłuszną córką. - W głosie pani Stone

wyczuwało się zachwyt. - Zgodziła się zrobić to, co kazał jej ojciec, chociaż Westbrook był
jedynie drugim synem i do tego brzydkim jak noc. Mogła trafić lepiej, ale jej ojciec nie chciał
ryzykować, czekając. Nie było go stać na dłuższe trzymanie jej w Londynie.

Harriet popatrzyła na nią zirytowana.
- Wcale nie uważam, że jest brzydki.
Pani Stone skrzywiła się.
- Wielka, przerośnięta kreatura. Z tą przerażającą szramą wygląda jak diabeł z samego

piekła. Zawsze tak wyglądał, nawet zanim został ranny. Moja biedna panienka Deirdre
dostawała dreszczy na sam jego widok. Ale spełniła swój obowiązek

-A nawet więcej, sądząc po tym, co usłyszałyśmy - mruknęła Harriet.
Ciotka Effie potrząsnęła smutno głową.
- Ach, te głupie młode dziewczyny, które upierają się, by iść za głosem serca, a nie

rozsądku. Co za głupota. Kiedyż wreszcie nauczą się, że muszą mieć się na baczności i strzec
swej niewinności aż do chwili, kiedy szczęśliwie wyjdą za mąż, o ile nie chcą zrujnować
sobie życia?

- Moja Deirdre była dobrą dziewczyną, taka była - zapewniała lojalnie pani Stone. -

Uwiódł ją, mówię wam. Była niewinnym jagnięciem, które nie znało spraw ciała, a on ją
wykorzystał. Poza tym byli zaręczeni. Kiedy zobaczyła, że będzie miała dziecko, sądziła, że
on zachowa się jak dżentelmen.

- Wierzyła pewnie, że żaden prawdziwy dżentelmen nie odwoła zaręczyn -

powiedziała z namysłem Harriet.

- Tak, prawdziwy dżentelmen by nie odwołał- zauważyła cierpko ciotka Effie. -

Sprawa polega na tym, że kobieta nie może być pewna uczciwości mężczyzny w takich
sytuacjach. I właśnie dlatego musi przede wszystkim unikać ryzyka kompromitacji. Gdy
zabierzemy cię do Londynu, Felicity, najlepiej zrobisz, pamiętając o tej historii.

-Tak, ciociu Effie.

Felicity znacząco popatrzyła w górę, a Harriet pozwoliła sobie na ponury uśmiech. Nie

pierwszy raz musiały wysłuchać szczególnego wykładu życzącej im dobrze ciotki.

Effie uważała się za najwyższy autorytet w dziedzinie dobrych manier. Nieodwołalnie

ogłosiła się doradcą i strażnikiem w tych sprawach, mimo że Harriet często przypominała jej,
że tu, w Upper Biddleton, nie było niczego, przed czym miałyby się strzec.

- Jak powiedziałam, St. Justin nie jest dżentelmenem. Jest okrutną, pozbawioną serca,

bezwstydną bestią.- Pani Stone otarła oczy wierzchem czerwonej, kościstej dłoni. - Najstarszy
syn hrabiego został zabity wkrótce potem, jak panienka Deirdre zdała sobie sprawę, że jest w
ciąży. Jechał niedaleko stąd wzdłuż wybrzeża i podobno koń poniósł. Spadł ze skarpy do

17

background image

morza. Skręcił kark, ot co. Wypadek, jak mówili. Ale ludzie zaczęli mieć wątpliwości, gdy
zobaczyli, jak wicehrabia potraktował panienkę Deirdre.

- Obrzydliwe. - Oczy Felicity były nadał szeroko otwarte.
- Jak tylko Gideon Westbrook dowiedział się, że odziedziczy tytuł, zerwał zaręczyny.
- Nie. Naprawdę? - wykrzyknęła Felicity.
Pani Stone potwierdziła chmurnie.
- Opuścił ją natychmiast, chociaż wiedział, że nosi jego dziecko. Oświadczył jej, że

teraz jest wicehrabią St. Justin, a kiedyś zostanie hrabią Hardcastle, i że może mu się trafić
coś lepszego niż biedna córka proboszcza.

- Dobry Boże! - Harriet przypomniała sobie błysk chłodnej inteligencji w mrocznych

oczach Gideona. Kiedy się nad tym zastanowiła, musiała przyznać, że nie wyglądał na
człowieka, którym kierują zbyt subtelne uczucia. Wyglądał na człowieka upartego. Zadrżała. -
Mówi pani, że on wiedział o tym, że Deirdre spodziewa się dziecka?

- Tak, niech będzie przeklęta jego dusza. Wiedział. - Pani Stone na przemian zaciskała

i rozluźniała pięści. - Siedziałam z nią tej nocy, gdy zdała sobie sprawę, że jest w ciąży.
Objęłam ją. Płakała przez całą noc, a nad ranem poszła się z nim zobaczyć. Gdy wróciła, po
jej minie poznałam, że została odepchnięta.

Łzy zakręciły się w oczach pani Stone i spłynęły po jej pulchnych policzkach.
- Co było dalej? - zapytała cicho przejęta Felicity.
- Panienka Deirdre poszła do gabinetu, wyjęła pistolet swojego ojca i zastrzeliła się.

To właśnie wielebny Rushton, biedaczysko, ją znalazł.

- Biedne, nieszczęśliwe dziecko - szepnęła ciotka Effie. - Gdyby była choć trochę

ostrożniejsza. Gdyby bardziej dbała o swoją reputację i nie zaufała mężczyźnie. Będziesz
pamiętała tę historię, gdy pojedziesz do Londynu, prawda, Felicity?

- Tak, ciociu Effie. Na pewno nie zapomnę. - Felicity była najwyraźniej poruszona tą

wstrząsającą opowieścią.

- Mój Boże - mruknęła Harriet. - To wszystko jest niewiarygodne.
Popatrzyła na zaśmiecony kamieniami gabinet i z trudem przełknęła ślinę,

przypominając sobie, jak St. Justin pochylił się nad jej biurkiem i swą silną ręką ujął ją pod
brodę. - Pani Stone, czy jest pani absolutnie pewna tego wszystkiego?

- Absolutnie. Gdyby żył ojciec panienki, potwierdziłby, że to prawda. Wiedział, co

przydarzyło się córce wielebnego Rushtona, wiedział dobrze, ale zachował dyskrecję w tej
sprawie, uważając, że nie jest to odpowiedni temat do dyskusji z dwiema młodymi damami.
Gdy mi o tym opowiedział, zgodziłam się
z nim i dochowałam tajemnicy. Jednak nie mogłam już dłużej tego taić.

Ciotka Effie potwierdziła ruchem głowy.
- Oczywiście, nie mogła pani. Teraz, gdy St. Justin pojawił się w okolicy, wszystkie

skromne młode panienki powinny się strzec.

- Uwiedziona i porzucona. - Felicity pokręciła głową nie mogąc dojść do siebie. -

Niewiarygodne.

- Okropne - powiedziała ciotka Effie. - Wyjątkowo okropne. Młode damy powinny

być bardzo, ale to bardzo ostrożne. Felicity, nie będziesz wychodziła z domu, gdy w pobliżu
kręci się wicehrabia. Rozumiesz?

- Bzdura. - Felicity zwróciła się do Harriet: - Nie zamierzasz chyba więzić mnie w

moim własnym domu tylko dlatego, że wicehrabia odwiedził te okolice?

Harriet skrzywiła się.
- To oczywiste, że nie.
Ciotka Effie zrobiła surową minę.
- Harriet, Felicity musicie być ostrożne. Z pewnością rozumiecie dlaczego.
Harriet podniosła wzrok.

18

background image

- Felicity jest bardzo zrównoważoną osobą ciociu Effie. Nie zrobi nic niemądrego.

Prawda, Felicity?

Felicity uśmiechnęła się.
- Miałabym stracić szansę na debiut w mieście? Możesz być pewna, Harriet, że nie

jestem aż taką idiotką.

Pani Stone zacisnęła usta.
- St. Justin gustuje w pięknych młodych niewiniątkach, to wielka, podstępna bestia. A

teraz, gdy nie ma już tutaj ojca panienki, musi panienka być bardzo ostrożna.

- Święta racja - zgodziła się z nią ciotka Effie.
Harriet uniosła brwi.
- Widzę, że żadna z was nie przejmuje się moją reputacją tak jak reputacją Felicity.
Ciotka Effie zareagowała błyskawicznie.
- Ależ kochanie, wiesz, że to nieprawda. Ale masz już prawie dwadzieścia pięć lat. A

tego typu rozpustnik, jak opisała go pani Stone, ma ciągoty do młodziutkich niewiniątek.

- A nie do starych niewiniątek, jakim jestem ja - mruknęła Harriet. Zignorowała

uśmieszek Felicity. - No dobrze, chyba masz rację, ciociu Effie. Mało prawdopodobne, by
groziło mi uwiedzenie przez St. Justina. - Urwała.

- Co takiego? - Ciotka Effie popatrzyła na nią.
- Nieważne, ciociu Effie. - Harriet ruszyła ku otwartym drzwiom gabinetu. - Jestem

pewna, że Felicity nie straci głowy ani niczego równie ważnego, nawet jeśli przydarzy jej się
znaleźć w towarzystwie hrabiego St. Justina. Nie jest głupia. A teraz, wybaczcie, muszę
skończyć swoją pracę.

Harriet podążyła z godnością do swej kryjówki i cicho zamknęła za sobą drzwi.

Potem, z westchnieniem smutku, opadła na krzesło, oparła łokcie na biurku i podparła twarz
dłońmi. Silny dreszcz przeszył jej ciało.

To nie Felicity była głupia, skonstatowała chmurnie. To ona sama zachowała się

niemądrze. Sprowadziła Potwora z Blackthorne Hall do Upper Biddleton.

19

background image

3

Ciężka, szara mgła, która w ciągu nocy przypełzła od morza, o dziesiątej rano wisiała

jeszcze nad wybrzeżem. Idąca ścieżką w dół skarpy Harriet nie widziała dalej niż na kilka
stóp przed nią. Ciekawa była, czy Gideon stawi się na wyznaczone spotkanie, by zobaczyć
jaskinię złodziei.

Zastanawiała się też zaniepokojona, czy zależy jej na tym, by się stawił. Przeleżała

niemal całą noc. Zamartwiała się, że popełniła niewybaczalny błąd, wysyłając ów nieszczęsny
list do niesławnego wicehrabiego.

Jej mocne, skórzane buty poślizgnęły się na kamieniach, gdy zbiegała ścieżką. Harriet

mocniej chwyciła niewielką torbę z narzędziami, a wolną rękę wyciągnęła w bok, by
odzyskać równowagę.

Prowadząca przez zbocze ścieżka była bezpieczna dla kogoś, kto ją znał, miała jednak

odcinki dość trudne do przejścia. Harriet zawsze żałowała, że nie ma na sobie spodni, gdy
wychodziła na poszukiwania skamieniałości, ale wiedziała, że ciotka Effie zemdlałaby, gdyby
o czymś takim usłyszała, a ona starała się w miarę możności nie denerwować ciotki.

Wiedziała, że ciotce nie podobał się już sam pomysł zbierania skamieniałości. Effie

uważała, że dla młodej damy jest to zajęcie nieodpowiednie, i nie mogła zrozumieć, dlaczego
Harriet jest tak oddana swojej pasji. Harriet nie chciała dodatkowo denerwować starszej pani
wybieraniem się na poszukiwania w męskim stroju.

Gęste pasma mgły owinęły się wokół Harriet, gdy dotarła do końca ścieżki i

wyprostowała się. Słyszała fale uderzające o brzeg, ale nie widziała ich w gęstej mgle.
Wilgotny chłód przenikał przez grubą wełnę wytartej ciemnobrązowej pelisy. Pomyślała, że
jeżeli nawet Gideon pojawi się tego ranka
prawdopodobnie nie będzie w stanie odnaleźć jej we mgle.

Skręciła, ruszyła plażą u podnóża skarpy. Woda cofnęła się, ale piasek był nadał

wilgotny. Podczas przypływu woda pokrywała całą plażę w zasięgu wzroku, fale uderzały o
skarpę, zalewając niżej położone jaskinie i ścieżki.

Raz, czy może dwa razy, zdarzyło się Harriet popełnić błąd - zbyt długo pozostała w

jaskiniach i prawie dała się zaskoczyć przez nadchodzący przypływ. Wspomnienie o tym
prześladowało ją do tej pory i teraz bardzo ostrożnie planowała czas swoich wypraw do
jaskiń.

Szła powoli wzdłuż skarpy, wypatrując na piasku śladów. Gdyby kilka minut temu

przechodził tędy Gideon, z pewności udałoby się jej rozpoznać odciski jego wielkich butów.
Jeszcze raz zwątpiła w słuszność swego pomysłu. Ściągając Gideona z powrotem do Upper
Biddleton, wyraźnie uzyskała więcej, niż mogła się spodziewać.

Z drugiej strony, pocieszała się, coś przecież trzeba było zrobić z bandą złodziei,

którzy używali jej bezcennych jaskiń do składowania łupów. Nie mogła pozwolić, by to
dłużej trwało. Po prostu musiała mieć swobodę w penetrowaniu tej właśnie jaskini. Trudno
nawet przewidzieć, jak wspaniałe skamieniałości czekały na odkrycie w tej podziemnej
komnacie. Zatem, stwierdziła Harriet, im dłużej pozwalała opryszkom korzystać z tej jaskini,
tym większe stawało się ryzyko, że któryś z nich będzie wystarczająco sprytny, by zacząć
szukać okazów na własną rękę. Mógłby znaleźć coś interesującego, wspomnieć o tym komuś,
kto z kolei powiedziałby o tym innemu zbieraczowi. Upper Biddleton mogłoby wtedy przeżyć
prawdziwy najazd poszukiwaczy skamielin.

To było nie do pomyślenia. Kości czekające w jaskiniach na odkrycie należały do niej.
Oczywiście już dawniej przeszukiwano jaskinie w Upper Biddleton, ale zarzucono

prace, których jedynym efektem było kilka skamieniałych ryb i muszli. Harriet jednak dotarła
głębiej niż ktokolwiek przedtem i przeczuwała, że czekają ją ważne odkrycia. Musiała
dowiedzieć się, jakie tajemnice kryją skały. Stwierdziła, że nie ma innego wyjścia, jak

20

background image

ciągnąć to, co rozpoczęła. Potrzebowała kogoś silnego i bystrego, by pozbyć się złodziei. Cóż
miało tu do rzeczy, że Gideon był łajdakiem, wyjątkowo niebezpiecznym szubrawcem? Jak
lepiej poradzić sobie ze złodziejami, niż nasyłając na nich Potwora z Blackthorne Hall?

Dobrze im to zrobi.
W tym momencie mgła zawirowała wokół niej, układając się u niewyraźny,

nieregularny wzór. Harriet zatrzymała się nagle, świadoma, że nie jest już sama na plaży. Coś
sprawiło, że włosy na karku stanęły jej dęba. Rozejrzała się i zobaczyła wyłaniającego się z
mgły Gideona. Szedł w jej kierunku.

- Dzień dobry, panno Pomeroy. - Jego głos był tak głęboki jak huk morza. -

Spodziewałem się, że mgła pani nie zatrzyma. -

- Dzień dobry, milordzie. - Harriet uspokoiła się, widząc, jak Gideon kroczy po

mokrym, zbitym piasku. W jej wyobraźni był demonem przedzierającym się przez dym
piekieł. Był większy, niż się spodziewała.

Miał na sobie czarne buty i rękawice i czarny obszerny płaszcz z wysokim kołnierzem,

okalającym zeszpeconą twarz. Jego odkryte czarne włosy błyszczały od porannej mgły.

-Jak pani widzi, jeszcze raz usłuchałem rozkazu. - Gideon uśmiechnął się lekko,

przystając obok i spoglądając na nią z góry. - Muszę kontrolować tę tendencję do wypełniania
wszystkich pani życzeń, panno Pomeroy. Nie chciałbym, żeby przerodziła się w nawyk.

Harriet wyprostowała się i zdobyła na uprzejmy uśmiech.
- Nie mam takich obaw, milordzie. Jestem pewna, że niełatwo byłoby panu nabrać

nawyku słuchania czyichś poleceń, chyba że miałby pan jakieś ukryte cele.

Zbył to nieznacznym wzruszeniem ramion.
- Kto wie, co może zrobić mężczyzna, gdy ma do czynienia z interesującą kobietą?-

Chłodny uśmiech wykrzywił jego zeszpeconą twarz w przerażającą maskę. - Oczekuję
kolejnego rozkazu, panno Pomeroy.

Harriet przełknęła ślinę i uniosła ciężką torbę.
- Wzięłam ze sobą dwie lampy, milordzie- powiedziała szybko. - Będziemy ich

potrzebowali w korytarzu.

- Pozwoli pani. - Wyjął z jej palców torbę. Zakołysała się w jego dłoni, jakby była

zupełnie lekka. - Ja zajmę się sprzętem Proszę prowadzić, panno Pomeroy. Nie mogę się
doczekać widoku pani jaskini pełnej skradzionych rzeczy.

- Tak. Oczywiście. Tędy. - Odwróciła się i ruszyła w mgłę
- Nie jest dziś pani tak pewna siebie, panno Pomeroy.- Gideon był najwyraźniej

rozbawiony. - Podejrzewam, że ktoś, może nasza dobra pani Stone, podał pani kilka
pikantnych szczegółów z mojej bytności w Upper Biddleton?

- Bzdura. Nie interesuje mnie pańska przeszłość, sir. - Harriet dokonywała

nadludzkich wysiłków, by jej głos brzmiał chłodno i zdecydowanie. Nie ośmieliła się jednak
spojrzeć za siebie, niemal biegła po piasku. - To nie moja sprawa.

- Jednak muszę panią uprzedzić, że nigdy nie powinna była mnie pani tu sprowadzać. -

W jego słowach zabrzmiała ukryta groźba. - Obawiam się, że nie jestem w stanie uwolnić się
od mojej przeszłości. Gdzie ja, tam i ona. Fakt, że mam odziedziczyć tytuł, pomaga czasem
ludziom przemilczeć moją przeszłość, ale nie udaje mi się całkowicie z niej otrząsnąć.
Szczególnie tu, w Upper Biddleton.

Harriet zerknęła przez ramię, kwitując cierpkim uśmiechem napięcie, które wyczuła w

jego głosie.

- Czy to panu przeszkadza, milordzie?
- Moja przeszłość? Nieszczególnie. Już dawno nauczyłem się żyć ze świadomością, że

jestem uważany za przybysza z dołu. Trzeba jednak przyznać, że moja reputacja ma pewne
zalety.

- Wielkie nieba. Jakie zalety?

21

background image

Jego twarz stężała.
- Chroni mnie to na przykład od prześladowań ze strony mamuś pragnących wydać

swe córki za mąż. Są wyjątkowo ostrożne, by córeczki nie dostały się w moje ręce. Boją się
panicznie, że uwiodę bezwstydnie ich pisklęta, zajmę się nimi po swojemu, a potem odsunę
splamione.

- Och - jęknęła Harriet.
- Takie z pewnością by były - ciągnął lekko Gideon. - Splamione, ot co. Nie byłoby

możliwe wystawienie na targowisku ślubnym dziewczyny, gdyby się rozniosło, że ja ją
zniszczyłem.

- Rozumiem. - Harriet odchrząknęła i ruszyła nieco szybciej.
Wyczuwała za sobą obecność Gideona, choć nie słyszała jego kroków na ubitym

piasku. Niezwykła cichość jego ruchów denerwowała ją, bo przecież i tak miała świadomość
jego obecności i ogromu. Czuła się tropiona przez tajemniczą bestię.

- Co do dręczenia mnie ich młodymi niewiniątkami – ciągnął nieubłaganie Gideon-

żaden rodzic w ostatnich czasach nie próbował mnie zmusić do oświadczyn za pomocą starej
sztuczki polegającej na oskarżeniu mnie o skompromitowanie jego córki. Wszyscy wiedzą,
że to nie zadziała.

- Jeśli zamierza pan, milordzie, ostrzec mnie w ten niewyszukany sposób, może pan

być pewien swojego bezpieczeństwa.

- Jestem absolutnie pewien swego bezpieczeństwa, panno Pomeroy. To pani powinna

zachować ostrożność.

Harriet miała już dość. Zatrzymała się niespodziewanie i odwróciła. Był tak wysoki,

że zrobiła krok w tył. Spojrzała groźniej.

- A zatem to prawda? Porzucił pan córkę poprzedniego rektora? Po tym, jak zaszła z

panem w ciążę?

Gideon przyglądał jej się nachmurzony.
- Jest pani bardzo zaintrygowana jak na kogoś, kto deklarował obojętność wobec

mojej przeszłości.

- To pan zaczął tę rozmowę.
- Prawda. Chyba nie mogłem się powstrzymać, gdy stało się jasne, że słyszała pani tę

historyjkę.

- A zatem? - zapytała po chwili wyzywająco. - Zrobił pan to?
Gideon zmarszczył brew i wyglądał, jakby się namyślał. Gdy popatrzył na Harriet,

jego oczy płonęły.

- Fakty są niewątpliwie takie, jak pani przedstawiono. Moja narzeczona była

brzemienna. Wiedziałem o tym, zrywając zaręczyny. Ona poszła do domu i zastrzeliła się.

Harriet nabrała powietrza i cofnęła się jeszcze o krok. Zapomniała zupełnie o jaskini

pełnej łupów.

- Nie wierzę w to.
- Dziękuję, panno Pomeroy. - Pochylił głowę w udanej wdzięczności. - Ale

zapewniam panią, że wszyscy inni wierzą.

- Och. - Harriet otrząsnęła się. - Tak. A zatem, jak powiedziałam, to nie moja sprawa. -

Okręciła się na pięcie, by pośpieszyć w kierunku jaskini. Jej policzki płonęły. Powinna była
trzymać buzię na kłódkę, powtarzała sobie wściekła. Cała ta sytuacja była niewiarygodnie
niezręczna.

Kilka minut później, gdy doszli do celu, Harriet wydała westchnienie ulgi. Mroczny

otwór w skarpie ział ponurą ciemną plamą. Gdyby nie wiedziała dokładnie, gdzie się
znajduje, przegapiłaby go we mgle.

- Oto wejście, milordzie. - Harriet zatrzymała się ponownie i odwróciła do

wicehrabiego. - Jaskinia, której używają złodzieje, znajduje się na końcu korytarza.

22

background image

Gideon przez chwilę wpatrywał się w otwór w skarpie, po czym odłożył torbę.
- Teraz chyba będziemy potrzebowali lamp.
- Tak. Zaledwie kilka kroków od wejścia jest zupełnie ciemno.
Harriet patrzyła, jak Gideon zapala lampy. Jego dłonie, mimo ich masywności i siły,

poruszały się z nieoczekiwanym wdziękiem i zręcznością. Gdy podawał jej jedną z lamp,
pochwycił jej badawcze spojrzenie. Uśmiechnął się chłodno. Blizna na jego twarzy
wykrzywiła się brzydko.

- Chwila namysłu przed wejściem ze mną do jaskini, panno Pomeroy?
Zmierzyła go wzrokiem i niemal wyrwała mu lampę z ręki.
- Ależ nie! Ruszajmy!
Harriet pokonała wąskie wejście, trzymając wysoko lampę. Pasma mgły wpełzały do

jaskini i rzucały dziwne cienie na wilgotne, kamienne ściany. Zadrżała, zastanawiając się,
dlaczego korytarz wydawał jej się tak niesamowity i ponury tego ranka, powtarzała sobie, że
przecież jest tu nie pierwszy raz. Zrozumiała, że to obecność wicehrabiego tak ją denerwuje,
powinna naprawdę powściągnąć wyobraźnię i od razu załatwić całą sprawę.

Gideon wszedł tuż za nią swoim bezszelestnym, miękkim krokiem. Blask jego lampy

sprawił, że cienie na ścianach przybrały jeszcze dziwniejsze kształty. Rozejrzał się
zdegustowany.

- Zwykle przychodzi tu pani sama, panno Pomeroy, czy też ktoś pani towarzyszy?
- Kiedy jeszcze żył mój ojciec, zwykle przychodził tu ze mną. To on zaszczepił we

mnie zainteresowanie skamieniałościami. Był zapalonym zbieraczem i towarzyszyłam mu w
poszukiwaniach od czasu, gdy byłam dość duża, by chodzić. Ale od kiedy zabrała go
gorączka, zawsze wybieram się tu sama.

- Nie wydaje mi się to zbyt rozsądne.
Posłała mu uważne spojrzenie.
- Już pan to mówił. Ale zapewniam pana, że mój ojciec i ja nauczyliśmy się

przeszukiwać jaskinie na długo przedtem, nim przeprowadziliśmy się do Upper Biddleton.
Jestem specjalistką. Tędy, milordzie. - Weszła dalej, czując tuż za sobą Gideona. - Mam
nadzieję, że nie należy pan do osób, które czują się
niepewnie w zamkniętej przestrzeni, takiej jak ta?

- Zapewniam panią, że dużo trzeba, żeby mnie zdenerwować, panno Pomeroy.
Przełknęła ślinę.
- Tak, wiele osób ma problemy z wejściem do jaskini. Ale korytarz jest tu wygodnie

szeroki. Nie zwęża się nigdzie bardziej nawet w najciaśniejszym punkcie.

- Pani pojęcie wygody jest nieco inne od mojego, panno

Pomeroy - zauważył sucho Gideon.

Harriet obejrzała się za siebie i stwierdziła, że musiał się garbić, a czasem pochylać

swe masywne plecy, by zmieścić się w przejściu.

- Cóż, jest pan dość wysoki.
- Zdecydowanie wyższy niż pani, panno Pomeroy.
Zagryzła wargę.
- Musi pan zatem starać się nie utknąć. Byłoby to dość przykre.
-Zgadza się. Szczególnie, wziąwszy pod uwagę fakt, że ta część jaskini jest

najwyraźniej zalewana w czasie przypływu.-

Gideon przyglądał się kamiennym ścianom, po których spływała woda. Mały, jasny

krab uciekł przed światłem lampy, kryjąc się w cieniu.

- Niższa część tych jaskiń u podstawy skarpy jest wypełniana wodą morską podczas

wysokich przypływów- powiedziała Harriet kontynuując marsz. - To się może okazać
wyjątkowo ważne, gdy będzie pan planował sposób ujęcia złodziei. Poza tym przestępcy

23

background image

kręcą się tu tylko późno w nocy i w czasie odpływów. Każdą koncepcję pojmania ich będzie
pan musiał oprzeć na tych faktach.

- Dziękuję, panno Pomeroy. Będę to miał na uwadze.
Obruszyła się, czując ironię w jego słowach.
- Staram się jedynie panu pomóc.
- Ach, tak.
- Czy muszę panu przypominać, że to ja podpatrzyłam tych przestępców? Wydaje mi

się, że powinien pan być zadowolony z możliwości przedyskutowania ze mną sposobu
przygotowania pułapki.

- A ja chciałbym pani przypomnieć, że już tu kiedyś mieszkałem. Doskonale znam ten

teren.

- Tak, wiem o tym, ale zapomniał pan z pewnością wiele szczegółów. Poza tym dzięki

moim poszukiwaniom jestem ekspertem od tych jaskiń.

- Obiecuję, że jeśli będę potrzebować pani rady, poproszę o nią.
W tym momencie irytacja Harriet wzięła górę nad ostrożnością.
- Z pewnością cieszyłby się pan większym szacunkiem, sir, gdyby postarał się pan być

bardziej uprzejmy.

- Nie interesuje mnie pozyskiwanie szacunku.
- Najwyraźniej - mruknęła. Miała zamiar powiedzieć coś jeszcze, gdy poślizgnęła się

na zabłąkanym kawałku wodorostu, pozostawionym przez cofające się morze. Straciła
równowagę i wyciągnęła rękę. Osłonięta rękawiczką dłoń ześlizgnęła się po gładkiej ścianie,
nie znajdując punktu oparcia. - Och!

- Trzymam - powiedział spokojnie Gideon. Jego ramię objęło

ją w talii i przycisnęło do szerokiej piersi.

- Przepraszam. - Harriet nie była w stanie odetchnąć, stwierdziwszy, że jest tak blisko

niego. Czuła ramie wicehrabiego jak stalową obręcz, sztywną i nie do rozgięcia. Plecy Harriet
opierały się o masywny, muskularny tors. Nosek jednego z jego wielkich butów zawędrował
pomiędzy jej stopy. Wyraźnie czuła ucisk ud wicehrabiego na swoich pośladkach.

Nabrawszy głęboko powietrza, poczuła jego ciepły, męski zapach. Był pomieszany z

wonią wilgotnej wełny i skóry. Doznała nagle obcego jej dotąd uczucia bliskości mężczyzny.

- Musi pani więcej ćwiczyć, panno Pomeroy. - Gideon wypuścił ją. - Jeśli nie, może

pani źle skończyć w tych jaskiniach.

- Zapewniam pana, że nic mi tu nigdy nie groziło.
- Aż do dziś? - Posłał jej niewinne, pytające spojrzenie.
Harriet postanowiła to zignorować.
- Tędy, milordzie. To już niedaleko. - Wygładziła pelisę i spódnicę. Chwyciła mocniej

lampę, wyprostowała się i ruszyła do wnętrza jaskini.

Gideon podążył za nią w milczeniu. Jedynie gra cieni na wilgotnych ścianach

wskazywała na jego obecność. Harriet nie odważyła się już wspomnieć ani słowem o planach
ujęcia złodziei. Prowadziła go po wznoszącej się łagodnie pochyłości korytarza, aż dotarli do
miejsca, którego nie sięgały wody nawet najwyższych przypływów. Ściany i podłoga jaskini
były tu suche, a mimo to powietrze przesycała przeszywająca do szpiku kości wilgoć. Harriet
przyglądała się oświetlonym latarnią kamiennym ścianom. Owładnął nią zapał zbieracza.

- Czy wie pan, że znalazłam tu kiedyś skamieniały liść? - Obejrzała się za siebie. -

Czytał pan może artykuły pana Parkinsona na temat znaczenia faktu, w której z warstw
znajdowane są rośliny?

- Nie, panno Pomeroy. Nie czytałem.
- Widzi pan, to jest jedna z najbardziej zadziwiających rzeczy. W poszczególnych

warstwach znajdowane są podobne do siebie rośliny, niezależnie od tego jak głęboko się te

24

background image

warstwy znajdują. Zaobserwowano to nie tylko w Anglii, ale na całym kontynencie
europejskim.

- Fascynujące.- Głos Gideona wyrażał raczej zdziwienie niż zachwyt. - Widzę, że jest

pani pasjonatką skamielin.

- Zauważyłam, że ten temat nie interesuje pana, ale zapewniam, że z tego można się

wiele dowiedzieć o przeszłości. Ja osobiście mam nadzieję na odkrycie w tych jaskiniach
czegoś rzeczywiście ważnego. Mam już na swoim koncie szereg intrygujących odkryć

- Ja też - mruknął Gideon.
Niepewna, co właściwie miał na myśli i czy rzeczywiście chciałaby się tego

dowiedzieć, Harriet ponownie ucichła. Ciotka powiedziała jej kiedyś, że zanudza ludzi, którzy
nie podzielają jej entuzjazmu.

Po chwili znaleźli się za zakrętem korytarza i przystanęli przy wejściu do obszernej

komnaty. Harriet weszła do środka i uniosła wyżej lampę , by oświetlić stertę płóciennych
worków znajdującą się pośrodku kamiennej podłogi. Gideon podążał za nią.

-To tu, milordzie - Czekała, aż okaże należne zaskoczenie widokiem łupów

zgromadzonych w kamiennej komnacie. W milczeniu wszedł do środka. Gdy zbliżył się do
worków jego twarz spoważniała na tyle, że Harriet poczuła się usatysfakcjonowana..
Przykucnął obok jednego z nich i pociągnął za rzemień, którym był przewiązany. Harriet
widziała, że uniósł wyżej lampę, żeby zajrzeć do worka. Przez chwilę przeglądał jego
zawartość, po czym zanurzył w nim rękę. Wyciągnął pięknie cyzelowany srebrny świecznik.

- Bardzo interesujące. - Gideon przyglądał się połyskowi na srebrnej powierzchni -

Czy wie pani, panno Pomeroy, że gdy opowiedziała mi pani wczoraj tę historię, miałem
wątpliwości? Sądziłem, że dała pani upust nadmiernej wyobraźni. Ale teraz muszę przyznać,
że dzieje się tu coś nielegalnego.

- Rozumie pan teraz, że te przedmioty nie pochodzą stąd. Gdyby w Upper Biddleton

zginęło coś tak pięknego jak ten lichtarz, byłoby o tym głośno.

- Zgadzam się z tym. - Gideon zaciągnął rzemień i wstał. Jego ciężki płaszcz uniósł się

jak peleryna, gdy podszedł do następnego pakunku.

Harriet przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, po czym straciła zainteresowanie.

Obejrzała łupy już wtedy, gdy je tu znalazła.

Przedmiotem jej zainteresowań była jak zwykle sama jaskinia. Czuła instynktownie,

że ukryte tu są niewypowiedziane bogactwa, bogactwa nieporównywalne ze skradzioną
biżuterią czy srebrnymi lichtarzami.

Podeszła do interesującego kawałka skały.
- Mam nadzieję, że szybko się pan upora z tymi opryszkami, wicehrabio - rzuciła,

przebiegając palcami po niewyraźnym kształcie zarysowanym w skale. - Nie mogę się
doczekać chwili kiedy uda mi się dokładnie przebadać tę jaskinię.

-Widzę.
Harriet pochyliła się, by obejrzeć interesujące ją miejsce.
- Z tonu pańskiego głosu wnoszę, że uważa pan, iż znowu zaczynam panu

rozkazywać. Przykro mi, że tak pana poganiam, ale sama staję się coraz bardziej niecierpliwa.
Zmuszona byłam już czekać na pana kilka dni, a teraz, jak przypuszczam, przyjdzie mi czekać
jeszcze trochę, aż przestępcy zostaną stąd usunięci.

- Bez wątpienia.
Odwróciła się i zobaczyła, że Gideon pochylił się nad kolejnym workiem.
- Kiedy zacznie pan działać?
- Nie mogę jeszcze na to odpowiedzieć. Musi mi pani pozwolić uporać się z tą sprawą

tak, jak uznam za stosowne.

- Wierzę, że nie zajmie to panu zbyt wiele czasu.

25

background image

- Muszę pani przypomnieć, panno Pomeroy, że wezwała mnie pani do Upper

Biddleton po to, bym zajął się tą sprawą. Bardzo dobrze. Zrobiła to pani. Teraz ja zajmę się
oczyszczeniem pani cennych jaskiń ze złodziei. Będę panią informował o moich działaniach.
- Gideon mówił od niechcenia, wpatrzony w garść połyskujących kamieni, które wyjął z
worka.

- Tak, ale... - Urwała. - Co pan tam ma?
- Naszyjnik. Powiedziałbym, że dość wartościowy. Założywszy, że kamienie są

prawdziwe.

- Prawdopodobnie są. - Harriet nie okazała zainteresowania. Naszyjnik interesował ją

tylko w tym sensie, że chciała jak najszybciej pozbyć się go z jaskini. - Wątpię, by ktoś zadał
sobie trud, żeby ukryć tu falsyfikat.

Powróciła do badania zarysu jakiejś skamieniałości, wpatrując się weń intensywnie.

Było w niej coś...

- Wielkie nieba! - szepnęła, starając się powściągnąć podniecenie.
- Co się stało?
- Jest tu coś wielce interesującego, milordzie. - Przysunęła bliżej lampę. - Nie jestem

do końca pewna, ale może to być krawędź zęba. - Harriet studiowała kształt na ścianie. - I
chyba jest jeszcze przyczepiony do kawałka szczęki.

- Wyraźnie to panią wstrząsnęło.
- Oczywiście. Ząb trzymający się jeszcze szczęki jest o wiele łatwiejszy do

zidentyfikowania niż luźny kawałek. Gdybym mogła jeszcze dziś użyć mojego młotka i
szpachelki, żeby wydobyć go ze skały... - próbowała upewnić go o konieczności wydobycia
skamieniałości. - Zapewne nie byłoby dobrze, gdybym teraz...

- Nie! - Gideon wrzucił z powrotem błyszczący naszyjnik do worka i podniósł się. -

Nie może pani tu używać swoich narzędzi, dopóki nie zlikwidujemy tego gniazda złodziei.
Miała pani rację, wstrzymując prace w tej jaskini, panno Pomeroy. Nie powinniśmy spłoszyć
tej bandy rzezimieszków.

- Sądzi pan, że mogliby przenieść swoje łupy gdzie indziej gdyby dowiedzieli się, że

zostali odkryci?

- O wiele bardziej interesuje mnie fakt, że gdyby ktokolwiek zobaczył tę kolekcję

skamielin, doszedłby po śladach prosto do pani. Z pewnością nie ma w okolicy wielu
zbieraczy.

Harriet patrzyła na skałę niezdecydowana. Myśl o pozostawieniu tu nowego odkrycia

była doprawdy przygnębiająca.

- A co będzie, jeśli ktoś znajdzie mój ząb?
- Wątpię, by ktokolwiek zauważył pani bezcenny ząb. Nie w obecności takiej fortuny

w kamieniach i srebrze, zgromadzonej na środku tego pomieszczenia.

Harriet nachmurzyła się i tupnęła.
- Nie jestem pewna, czy mój ząb będzie tu bezpieczny. Mówiłam już panu, że teraz

jest wielu pozbawionych skrupułów zbieraczy. Może powinnam wziąć szpachelkę i wydłubać
ten kawałeczek. Może nikt nie zauważy... Och.

Gideon odstawił lampę. Wystarczyły dwa kroki i wyrósł nad Harriet, oparłszy jedną

dłoń o ścianę jaskini tuż za nią. Została złapana między jego wielkie, masywne ciało i równie
masywną skałę. Otworzyła szeroko oczy.

- Panno Pomeroy - powiedział łagodnie Gideon, wymawiając każde słowo oddzielnie i

kładąc na nie nacisk. - Powiem to jeszcze raz i tylko raz. Będzie się pani aż do odwołania
trzymała z daleka od tej jaskini. I nie będzie pani przychodziła nawet w pobliże tego miejsca,
dopóki nie powiem, że jest już bezpieczne. A właściwie ma się pani trzymać z dala od skarpy
do czasu, aż załatwię tę sprawę.

-

Doprawdy, wicehrabio, posuwa się pan za daleko.

26

background image

Przysunął się bliżej. Żółty blask lampy, którą trzymała Harriet, zmienił jego ostre rysy

w przerażającą maskę. Przez chwilę rzeczywiście wyglądał jak dzika bestia, za jaką uchodził.

- Nie będzie pani - wycedził przez zęby - szukała tu niczego, dopóki nie wyrażę na to

zgody.

- Proszę posłuchać. Jeśli sądzi pan, że będę tolerować takie zachowanie, proszę się

jeszcze raz nad tym zastanowić. Nie mam najmniejszego zamiaru zaprzestać zbierania na tej
plaży skamieniałości i czekać, aż uzna pan za stosowane mi na to pozwolić. W tej kwestii
mam przecież jakieś prawa.

- Nie ma pani żadnych praw, panno Pomeroy. Przyzwyczaiła się pewnie pani myśleć o

tych jaskiniach jak o swojej osobistej własności, ale pozwolę sobie przypomnieć, że tak się
składa, że to moja rodzina posiada każdy cal ziemi, która znajduje się teraz nad pani głową.
Jeśli złapię panią w pobliżu tych jaskiń, uznam to za naruszenie własności prywatnej.

Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem, próbując wybadać, czy mówi serio.
- Ach, to tak! I co pan wtedy zrobi? Zamknie mnie do więzienia czy odda w ręce

władz? Niech pan nie będzie śmieszny.

- Może znajdę jakiś inny sposób, by ukarać pani nieposłuszeństwo, panno Pomeroy.

Jestem St. Justin, czy pamięta pani o tym? Potwór z Blackthorne Hall. - Jego oczy płonęły w
złotym świetle. Blizna na twarzy przypominała o dawnym bólu i śmiertelnym
niebezpieczeństwie.

- Proszę natychmiast przestać mnie straszyć - rozkazała Harriet dość słabo.
Przysunął się jeszcze bliżej.
- Ludzie w okolicy uważają, że nie mam honoru, szczególnie wtedy, gdy mam do

czynienia z kobietami. Proszę zapytać kogokolwiek, a dowie się pani, że jeśli chodzi o
kontakty z niewinnymi młodymi damami, jestem wcielonym diabłem.

- Bzdury. - Zaciśnięte na lampie palce Harriet drżały, ale udało jej się to opanować. -

Wydaje mi się, że celowo usiłuje mnie pan przestraszyć, sir.

-

Ma pani cholerną rację. - Położył dłoń na jej karku.

Poczuła na skórze szorstkie dotknięcie rękawicy. Harriet nagle zrozumiała jego

zamiary, ale było zbyt późno na ucieczkę. Dzikie, lwie oczy Gideona płonęły za ciemnymi
gęstymi rzęsami. W miażdżącym pocałunku przycisnął usta do jej warg.

Przez chwilę, której długości nie potrafiłaby określić, Harriet stała jak wryta. Nie

mogła się poruszyć, nie mogła nawet myśleć. Nic, czego doświadczyła w swoim
dwudziestoczteroletnim życiu nie było podobne do uścisku Gideona.

Jego wielka dłoń z zadziwiającą delikatnością prześlizgnęła się po jej szyi, a kciuk

przebiegł wzdłuż linii twarzy. Potem przyciągnął ją bliżej do swego gorącego ciała. Ciężki
płaszcz przesunął się po jej nogach.

Nie mogła złapać tchu. Po wstrząsie, jakiego z początku doznała odczuła dreszcz

emocji. Nawet nie zauważyła, kiedy wyjął lampę z jej bezwładnych palców. Nieświadomie
uniosła ręce i chwyciła dłońmi gruby wełniany materiał jego płaszcza. Nie wiedziała, czy po
to, by go odepchnąć, czy po to, by go przyciągnąć bliżej.

- Do diabła! - Głos Gideona był ochrypły, co zdradzało jakieś nie znane Harriet

napięcie. - Gdybyś miała choć trochę rozsądku uciekłabyś ode mnie, gdzie pieprz rośnie.

- Nie sądzę, by udało mi się zrobić choć jeden krok - wyszeptała zaskoczona.

Popatrzyła na niego spod przymkniętych powiek i delikatnie dotknęła szramy na policzku.

Gideon drgnął, czując dotyk jej palców. Jego oczy zwęziły się.
- Nieważne. I tak nie pozwoliłbym ci uciec.
Pochylił głowę i jego usta znów spoczęły na jej wargach - tym razem z zadziwiającą

delikatnością - aż nagle zdała sobie sprawę, że chciał całować ją namiętniej. Z wahaniem
uległa niememu rozkazowi. Gdy jego język wtargnął do gorącego wnętrza jej ust, jęknęła i
przywarła do Gideona. Nigdy jeszcze nikt jej tak nie całował.

27

background image

- Jesteś bardzo delikatna - powiedział w końcu, wciąż przytulony do Harriet. - Miękka.

Ale masz w sobie siłę.

Objął ją w pasie. Zadrżała, gdy chwycił ją mocno i uniósł bez wysiłku. Jej nogi

zawisły w powietrzu. Musiała przytulić się do niego, by zachować równowagę.

- Pocałuj mnie - rozkazał głębokim, niskim głosem. Przez plecy Harriet przebiegł

rozkoszny dreszcz.

Bez namysłu zarzuciła mu ręce na szyję i nadstawiła usta. Zastanawiała się, czy to

właśnie oznacza być uwiedzioną? Może akurat taka mieszanina tkliwości i pożądania
zachęciła biedną Deirdre Rushton do poddania się Gideonowi wiele lat temu? Harriet nie
dziwiła się lekkomyślności tej młodej kobiety.

- Ach, moja słodka panno Pomeroy - szeptał Gideon. - Czy naprawdę nie uważasz

mojej twarzy za bardziej odpychającą niż twoje bezcenne skamieniałe czaszki?

- Nie ma w panu nic odpychającego, milordzie. Jestem tego pewna. - Harriet zwilżyła

usta koniuszkiem języka. Czuła się oszołomiona szalejącą w niej burzą uczuć. Dotknęła jego
zeszpeconej twarzy i uśmiechnęła się niepewnie. - Jest pan wspaniały. Jak pański koń.

Przez chwilę Gideon patrzył na nią zaskoczony. Jego oczy błyszczały. Potem wyraz

jego twarzy stał się bardziej srogi. Postawił ją na ziemi.

- A zatem, panno Pomeroy? - W jego słowach kryło się wyzwanie.
- Zatem, milordzie? - wykrztusiła Harriet. Nie miała w tej dziedzinie żadnego

życiowego doświadczenia, ale jej kobiecy instynkt podpowiadał, że pocałunek wywarł na
Gideonie równie silne wrażenie jak na niej. Nie rozumiała, dlaczego Gideon nagle stał się tak
zimny i nieprzyjemny.

- Musi pani podjąć decyzję. Może pani zdjąć suknię i położyć się na kamiennej

podłodze jaskini, byśmy mogli dokończyć to, co właśnie zaczęliśmy, lub pobiec bezpiecznie
na plażę. Doradzałbym pośpiech w podejmowaniu tej decyzji, gdyż nastrój, w jakim się
znajduję, sprawia, że mogę stać się nieobliczalny. Muszę przyznać, że uważam panią za
apetyczny kąsek.

Harriet poczuła się tak, jakby wylano jej na głowę kubeł lodowatej wody. Wpatrywała

się w Gideona. Jej zmysłowa euforia zniknęła w obliczu nie skrywanej groźby. Mówił to
poważnie. Naprawdę ostrzegał ją, że jeśli natychmiast nie wyjdzie z jaskini, gotów jest ją
zniewolić.

To była jej wina, stwierdziła poniewczasie. Zbyt gorliwie odpowiedziała na jego

pocałunek. Mógł o niej powziąć jak najgorsze mniemanie.

Twarz Harriet spłonęła nie ze strachu, tylko ze wstydu. Chwyciła lampę i ruszyła w

stronę bezpiecznego korytarza prowadzącego na plażę.

Gideon podążył za nią, lecz Harriet nie obejrzała się ani razu. Za bardzo obawiała się

zobaczyć ironiczny uśmiech w jego złotych oczach.

28

background image

4

Crane pocił się. Na kominku w bibliotece palił się niewielki ogień mający przepędzić

chłód deszczowego dnia, ale Gideon wiedział, że zarządca ocierał czoło z innego powodu.

Gideon od niechcenia przerzucał kartki księgi leżącej na stole. Bez wątpienia był

systematycznie oszukiwany. Wiedział, że może winić o to tylko siebie. Zbyt małą wagę
przywiązywał do pilnowania majątku w Upper Biddleton i teraz - co nietrudno było
przewidzieć - płacił za to wysoką cenę. Gideon przyjrzał się kolejnej długiej kolumnie cyfr.

Wyglądało na to, że Crane, którego wynajął rok temu, by zarządzał majątkiem,

podniósł opłaty wielu rodzinom. Rządca nie zadał sobie jednak trudu, by przekazać zysk
swemu pracodawcy. Różnicę najprawdopodobniej po prostu ukradł.

To była typowa historia, ale nie dla Gideona. Wielu właścicieli ziemskich, zajętych

beztroskim życiem w Londynie, całkowicie powierzyło zarządzanie majątkami swoim
zarządcom. Dopóki pieniądze płynęły bez ograniczeń, rzadko przeglądano księgi. Było wręcz
niemodne przyznawać się do ścisłego kontrolowania stanu posiadania. Gideona jednak nie
interesowało ani beztroskie życie, moda. W ciągu kilku ostatnich lat nie zajmował się niczym
innym oprócz majątku rodzinnego i zwykle bacznie obserwował sprawy z nim związane. Z
wyjątkiem Upper Biddleton.

Specjalnie omijał te okolice. Trudno mu było zaangażować się w sprawy miejsca,

którego nienawidził. To tutaj sześć lat temu poniósł dotkliwą porażkę. Przed pięciu laty, gdy
ojciec powierzył mu odległe dobra Hardcastle, skorzystał z tej szansy. Celowo poświęcił się
zarządzaniu majątkiem rodzinnym. Praca stała się narkotykiem zagłuszającym ból po stracie
honoru. Przenosił się z jednej osady do drugiej, pracując niezmordowanie przy naprawie
domów, wprowadzaniu nowych technik gospodarowania, szukaniu nowych sposobów
poprawienia wydajności górnictwa i rybołówstwa.

Wynajmował tylko najlepszych i płacił tyle, by nie kusiło ich oszukiwanie. Osobiście

przeglądał księgi. Wysłuchiwał uwag swoich podwładnych. Wykształcił grupę inżynierów i
wynalazców, zdolnych opracowywać metody zwiększenia wydajności gruntów. Ale nie tu - w
Upper Biddleton.

Gdyby to zależało od Gideona, dobra Hardcastle, leżące w pobliżu Upper Biddleton,

mogłyby zgnić. Miał prawo sprzedać je już dawno temu. Zrobiłby tak, gdyby nie to, że
sprawiłby tym przykrość ojcu. Ziemie Upper Biddleton należały do hrabiów Hardcastle już od
pięciu pokoleń. Były najstarszą częścią majątku i służyły jako siedziba rodu aż do czasu
skandalu.

Gideon wiedział, że nie może ich sprzedać. I dlatego przyjął drugie możliwe wyjście.

Starał się o nich zapomnieć. Mimo iż tak nienawidził tej ziemi, odkrył teraz, że oszustwo
mierzi go bardziej. Uśmiechnął się zimno do wpatrzonego weń niespokojnie Crane'a.
„Żuraw" - pasuje do niego to nazwisko, pomyślał. Wysoki, szczupły, o długich kończynach,
Crane przypominał wielkiego ptaka.

- No, Crane, wygląda na to, że wszystko jest w porządku. - Gideon zamknął księgę,

wyczuwając u swego rządcy gwałtowne westchnienie ulgi. - Bardzo starannie prowadzi pan
rachunki. Świetna robota.

- Dziękuję, sir. - Crane nerwowo przesunął dłonią po łysiejącym czole. Odprężył się.

Jego ptasie oczy wędrowały pomiędzy księgą a zeszpeconą twarzą Gideona. - Robię, co w
mojej mocy, milordzie. Żałuję tylko, że nie uprzedził pan nas o swoim przyjeździe i nie
mogliśmy się należycie przygotować.

Gideon doskonale zdawał sobie sprawę, jaki niepokój i przerażenie wywołało w tym

domu jego nieoczekiwane przybycie. Gospodyni gwałtownie szukała w osadzie
pracowników, by pomogli jej uporządkować Blackthorne Hall. Słyszał ludzi biegających

29

background image

niespokojnie po schodach. Gromadzono zapasy żywności. Starto kurz pokrywający nie
używane od lat meble. Do biblioteki sączył się zapach świeżo pastowanych podłóg.

Niewiele jednak można było zrobić w ogrodach w tak krótkim czasie. Ponure,

zniszczone przez wiatr, zdradzały zaniedbanie, w jakie popadły pod rządami Crane'a. Gideon
przypomniał sobie, jak bardzo jego matka lubiła ogrody przy Blackthorne Hall.

- Mój lokaj Owl, który wszędzie mi towarzyszy, przyjedzie tu dziś po południu.

Zajmie się służbą. - Gideon zauważył, że oczy Crane'a poszybowały nerwowo w kierunku
jego blizny. Niewielu ludziom udawało się umiejętnie nie zauważać tej zeszpeconej twarzy,
dopóki nie przywykli do jej widoku. Niektórzy w ogóle nie byli w stanie przywyknąć.

Deirdre na przykład uważała twarz Gideona za odpychającą. Nie była jedyna. Jakie to

przykre, mówili ludzie, że drugi syn hrabiego nie jest tak przystojny i wytworny jak pierwszy.
Wszyscy niewymownie współczuli hrabiemu Hardcastle, gdy okazało się, że musi oddać tytuł
dziedzicowi, który na to nie zasługuje. Gideon wątpił, by ktokolwiek był w stanie dorównać
Randalowi.

Randal był synem i spadkobiercą, jakiego życzyliby sobie wszyscy rodzice. Wystarczy

popytać wokoło. Długo był jedynym dzieckiem - Gideon urodził się dopiero, gdy Randal miał
dziesięć lat. Matka rozpieszczała starszego syna, a ojciec był dumny z tak przystojnego,
wykształconego i godnego szacunku młodzieńca, który miał być następnym hrabią
Hardcastle.

Przygotowywano go do tej roli już od kołyski i trzeba przyznać że nie zawiódł

oczekiwań. Miał zastępy przyjaciół. Sama jego postura budziła respekt i nikt nie śmiał wątpić
w honor wicehrabiego. Gideon musiał przyznać, że Randal jako brat był w porządku. Nie
byli, co prawda, bardzo sobie bliscy. Przez różnicę wieku ich związek przypominał raczej
relację wuj - siostrzeniec. Gideon zawsze starał się naśladować brata, ale w końcu zdał sobie
sprawę, że niemożliwe jest skopiowanie naturalnego stylu i wdzięku Randala. Gdyby żył,
Gideon z pewnością zarządzałby majątkiem w jego imieniu. Randal wolał życie w stolicy od
doglądania gruntów.

Gideon był zrozpaczony, gdy brat umarł. Nikt tego jednak nie zauważył. Wszyscy

zajęci byli pocieszaniem całkowicie załamanych rodziców. Szczególnie matki. Wielu
obawiało się, że hrabina już nigdy nie otrząśnie się z melancholii. Hrabia zaś dał wyraźnie do
zrozumienia, że drugi syn nie może nawet marzyć o równaniu się z pierwszym, który właśnie
zginął.

Crane odchrząknął.
- Wybaczy pan, milordzie. Czy zamierza pan zatrzymać się tu na dłużej? Gospodyni

chciałaby wiedzieć, jak duże zapasy należy zrobić i ile osób służby trzeba będzie przyjąć.

Gideon rozparł się na krześle. Wiedział doskonale, dlaczego Crane pyta o długość

pobytu swego pracodawcy. Rządca niewątpliwie zastanawiał się teraz nad zmianą własnych
planów. Gideon nie był jeszcze pewien, czy Crane jest zamieszany w sprawę kradzieży - jak
podejrzewała Harriet - ale nie zamierzał sprawdzać tego przy jej pomocy. Zdecydował, że
nocne spotkania w jaskiniach nie mają sensu.

- Może jej pan powiedzieć, żeby była przygotowana na dłuższy pobyt - powiedział

głośno. - Dawno nie byłem w Upper Biddleton i znajduję tutejsze morskie powietrze
wyjątkowo przyjemnym. Zastanawiam się, czy nie spędzić tutaj wiosny.

Crane'owi opadła szczęka. Z trudem ją zamknął.
- Wiosny, milordzie? Całej wiosny?
- A może i lata... O ile pamiętam, morze jest wtedy najpiękniejsze. Dziwne. Nie

zdawałem sobie sprawy, jak bardzo tęskniłem za dobrami rodzinnymi w Upper Biddleton.

- Rozumiem. - Crane przesunął palcem wzdłuż kołnierzyka.- Jesteśmy oczywiście

szczęśliwi, że wśród tak wielu zajęć znalazł pan czas, by nas odwiedzić.

30

background image

- Mnóstwo czasu - zapewnił Gideon. Wyprostował się, podniósł księgę i podał ją

Crane'owi. - Może pan iść. Dość już czasu spędziłem nad pańskimi doskonale prowadzonymi
rachunkami. Uważam takie drobiazgi za niezwykle nużące.

Crane chwycił księgę i wstał pośpiesznie, uśmiechając się słabo. Jeszcze raz otarł

czoło żółtą chustką.

- Tak, milordzie. Rozumiem. Niewielu dżentelmenów interesuje się tego typu

rzeczami.

- No właśnie. I dlatego wynajmujemy ludzi takich jak pan. Życzę miłego dnia, panie

Crane.

- Miłego dnia, milordzie. - Crane pośpieszył do drzwi i opuścił bibliotekę. Gideon

czekał wpatrzony w gęsty deszcz za oknem, aż drzwi zamkną się za rządcą. Potem wstał,
minął biurko i podszedł do małego stolika, na którym gospodyni umieściła wcześniej
dzbanek z herbatą. Nalał sobie filiżankę mocnego napoju i sączył go powoli.

Był w dziwnym nastroju. Wiedział, że wywołał go powrót do Hardcastle

po tylu latach dobrowolnego wygnania. W żadnej z rodzinnych miejscowości nie miał stałego
domu. W żadnej nie czuł się dobrze. Wciąż przenosił się z jednej do drugiej pod pretekstem
doglądania majątków. Ale tak naprawdę potrzebował tylko ciągłego ruchu. Musiał stale być
zajęty. Wiedział, kto jest przyczyną przerwania trwającego od pięciu lat mechanicznego
wykonywania obowiązków.

Jeszcze raz przypomniał sobie poranną scenę w jaskini. Zobaczył twarz Harriet

Pomeroy, gdy ze schowanych w jaskiń worków wyjął klejnoty warte fortunę. Nie zauważył
nawet błysku prawdziwego zainteresowania, choć spodziewał się pożądania. Większość
kobiet byłaby wstrząśnięta widokiem złotego naszyjnika z diamentami. Harriet podniecały
wyłącznie kamienie, w których tkwiły zastygłe zęby.

No i jego pocałunki. Na wspomnienie o tym znów poczuł falę gorąca, jaka zalała go w

jaskini. Harriet odpowiedziała na jego pocałunek z takim samym entuzjazmem i zachwytem,
jaki okazywała temu cholernemu zagrzebanemu zębowi. Gideon uśmiechnął się krzywo. Nie
wiedział, czy powinien czuć się uszczęśliwiony czy upokorzony odkryciem, że mógł z
powodzeniem konkurować ze skamielinami.

Ruszył w kierunku okna, ale zatrzymał się, widząc swoje odbicie w lustrze wiszącym

nad kominkiem. Zwykle nie spędzał zbyt wiele czasu na wpatrywaniu się w swoje odbicie.
Nie był to budujący widok. Tego popołudnia jednak był ciekaw, co zobaczyła Harriet, gdy mu
się przyglądała. Cokolwiek to było, nie odstraszyło jej na tyle, by odmówiła pocałunku.
Wiedział, że ten słodki, niewinny zapał nie był udawany. Był absolutnie prawdziwy. Nie, z
jakichś nieodgadnionych powodów jego twarz nie była dla niej odpychająca. Dopiero jego
celowo niegrzeczna groźba odarcia jej z ubrania i wzięcia tam, w jaskini, uczyniła ją
ostrożniejszą.

Gideon wzdrygnął się na wspomnienie swego paskudnego zachowania. Czasami nie

radził sobie sam ze sobą. Coś mu kazało potwierdzać swym postępowaniem najgorsze z
krążących o nim plotek.

A jednak na swój sposób próbował ją ostrzec, ochronić, choć ona tego

prawdopodobnie nie wyczuła. Ponieważ jej chciał. Strasznie chciał. Był chyba głupcem,
podpuszczając ją aż tak bardzo. Powinien był wziąć to, co mógł, i dać sobie spokój z
udawaniem dżentelmena. I tak nikt nie wierzył, że nim jest, więc dlaczego po tylu latach
trudził się jeszcze, by grać tę rolę we właściwy sobie, pozbawiony wdzięku sposób?

Gideon nie potrafił satysfakcjonująco odpowiedzieć na to pytanie. Po raz kolejny

nazwał siebie głupcem i zmusił się do myślenia o ważniejszych sprawach. Należało załatwić
problem grupy złodziei. Jeśli nie zabierze się do tego dość szybko, Harriet może spróbować
zrobić coś na własną rękę. I z pewnością zacznie marudzić, żeby on się tym zajął.

31

background image

Następnego wieczoru Harriet miała okazję przyjrzeć się sąsiadom zgromadzonym na

cotygodniowym wieczorku tanecznym. Od kilku już miesięcy uczestniczyła z ciotką Effie w
tych spotkaniach ze względu na Felicity. Uważała to jednak za wyjątkowo nudne.

Był to pomysł ciotki Effie, żeby dać Felicity możliwość zdobycia polotu w

towarzystwie, który mógł być przydatny, gdyby nadeszło od ciotki Adelajdy upragnione
zaproszenie do Londynu. Miejscowe wieczorki były jedyną okazją uprawiania takich
wyrafinowanych sztuk pięknych jak właściwe posługiwanie się wachlarzem. Felicity
przejawiała prawdziwy talent w tym kierunku. Harriet uważała własny wachlarz za
przekleństwo. Zawsze jej przeszkadzał.

Dzisiejsze spotkanie nie różniło się niczym od poprzednich. Harriet rozumiała

powody, dla których ciotka Effie nalegała na uczestniczenie w nim, ale nie sądziła, by Felicity
mogła wiele zyskać tutaj, w Upper Biddleton. Na przykład nie tańczono walca. A wszyscy
wiedzieli, że w Londynie był teraz szalenie modny. Ale w Upper Biddleton pary ograniczały
się do kotyliona, kadryla i wybranych miejscowych tańców. Przez tutejsze damy z
towarzystwa walc uważany był za nieprzyzwoity.

- Tłumnie dzisiaj, prawda? - Ciotka Effie poruszała wachlarzem rozglądając się

uważnie po sali. - A Felicity prezentuje się najlepiej z nich wszystkich. Na pewno przetańczy
jak zwykle wszystkie tańce.

- Na pewno- zgodziła się Harriet. Siedząc obok ciotki i przyglądając się tańczącym,

rzucała ukradkowe spojrzenia na mały zegarek przypięty do dość skromnej sukni. Starała się
to ukryć. Wprowadzanie Felicity w świat było poważnym zadaniem i Harriet, podobnie jak
ciotka, chciała być przygotowana na nadejście wielkiej szansy siostry.

- Muszę jej przypomnieć, żeby nie okazywała na parkiecie tyle entuzjazmu - ciągnęła

lekko skrzywiona Effie. - W stolicy nie okazuje się tak uczuć. Tak nie można.

- Przecież wiesz, jak Felicity lubi tańczyć.
- To nieważne - odpowiedziała Effie. - Musi poćwiczyć poważniejszy wyraz twarzy.
Harriet westchnęła skrycie. Miała nadzieję, że wkrótce zostaną podane napoje. Nie

tańczyła jeszcze, co nie było dziwne, i z utęsknieniem wypatrywała możliwości przerwania
monotonii wieczoru. Herbata i kanapki podawane na tych spotkaniach nie były szczególnie
inspirujące, ale wprowadzały jakiś element rozrywki.

- No, proszę, nadchodzi pan Venable- mruknęła ciotka Effie. - Lepiej przygotuj się,

kochanie.

Harriet podniosła wzrok, by ujrzeć starszego mężczyznę w niemodnym śliwkowym

żakiecie i zielonej kamizelce, zmierzającego w ich kierunku. Zmrużyła oczy.

- Będzie mnie wypytywał o najnowsze znaleziska, jak sądzę.
- Wiesz, że nie musisz z nim rozmawiać.
- Tak, ale jeśli nie uda mu się przycisnąć mnie dzisiaj, znajdę go w niedzielę przed

kościołem po mszy. Wiesz, jaki jest uparty. - Harriet uśmiechnęła się chmurnie do pana
Venable, który przesłał jej równie szczery uśmiech.

Od dawna byli przeciwnikami. Venable od lat był zapalonym zbieraczem

skamieniałości aż do chwili, gdy nieszczęśliwy wypadek w jaskini spowodował fobię
uniemożliwiającą mu zbliżenie się do skarpy. Musiał ograniczyć swoje poszukiwania do
plaży i nie dokonał ostatnio żadnych poważniejszych odkryć. To jednak nie przeszkadzało mu
przekonywać Harriet, że jest jej potrzebny do nadzorowania prac.

Harriet znała takie sztuczki. Zbieracze skamieniałości to bezwstydna zgraja i miała się

zawsze na baczności w pobliżu takich entuzjastów jak pan Venable.

- Dobry wieczór, panno Pomeroy. - Pan Venable pochylił się sztywno nad jej dłonią. -

Czy mógłbym mieć przyjemność podania pani filiżanki herbaty?

- Dziękuję, sir. Będę zachwycona. - Harriet wstała i pozwoliła panu Venable

poprowadzić się do stołu, gdzie natychmiast podał jej filiżankę.

32

background image

- Jak się pani miewa, moja droga? -Jego uśmiech był przekorny.- Dużo pracy w

jaskiniach, prawda?

- Chodzę tam, gdy mam czas. - Harriet uśmiechnęła się słabo. - Wie pan, jak to jest,

sir. Mamy dużo pracy w gospodarstwie i rzadko ostatnio zdarza się okazja, by zbierać
skamieniałości.

Oczy Venable'a zabłysły. Oczywiście wiedział, że to kłamstwo. To stara gra, w którą

grali już od dawna.

- Czy mówiłem pani, że zamierzam skontaktować się z moim kolegą z Królewskiego

Towarzystwa Geologicznego w sprawie przedstawienia pracy o miejscowych odkryciach?

Harriet zamrugała, zaskoczona.
- Nie, nie mówił pan. Zamierza pan przedstawić pracę Towarzystwu, sir?
- Przyznaję, że zastanawiałem się nad tym długo. Jestem bardzo zajęty. - Venable

połknął całą kanapkę. - Na to potrzeba przecież czasu.

- I paru ciekawych, nietypowych okazów - dokończyła oschle Harriet. - Czy znalazł

pan ostatnio coś interesującego?

- Jedną czy dwie sztuki. - Venable zakołysał się na obcasach, robiąc przy tym mądrą

minę. - Jedną czy dwie. A pani, moja droga?

Harriet uśmiechnęła się.
- Cóż, nic specjalnego, jak przypuszczam. Mówiłam już, że mam teraz niewiele czasu

na zbieranie.

Venable wyraźnie szukał sposobu, by ją wybadać. Wtem przez salę przeszedł szept.

Harriet rozejrzała się zaciekawiona. Muzyka ucichła, ale to nie wyjaśniało nagłego
zastygnięcia tłumu. Stwierdziła, że oczy wszystkich wpatrzone są w drzwi.

- Dobry Boże! - nie wytrzymał zaskoczony Venable. - To St. Justin. Co on tu, u

diabła, robi?!

Wzrok Harriet poszybował w stronę wejścia do zatłoczonej sali. Stał tam Gideon -

podstępna bestia nocy, która wkroczyła do domu modlitwy.

Był ubrany na czarno, od wypolerowanych butów po świetnie skrojony żakiet. Tylko

marszczony biały żabot i biała koszula łagodziły przygnębiającą czerń. Rozejrzał się
chłodnym okiem po tłumie.

- Nie widziałem go od lat - mruknął Venable. - Ale wszędzie rozpoznałbym tę

piekielną szramę. Słyszałem, że zatrzymał się w sąsiedztwie. Ma cholernie mocne nerwy,
skoro wpadł tu tak po prostu.

Harriet zdenerwowała się.
- To jest publiczne zgromadzenie - powiedziała cierpko - a on jest największym

ziemianinem w okolicy. Moim zdaniem powinniśmy być dumni i wdzięczni mu za to, że
przyszedł. Więcej, dziwi mnie, że pozwala pan sobie na takie uwagi na temat jego blizny. Nie
widzę w niej nic niezwykłego.

Venable skrzywił się.
- Jest pani zbyt naiwna, moja droga. Wynika to, jak przypuszczam, z atmosfery

panującej w domu duszpasterza. Szrama na twarzy St. Justina jest oznaką jego mrocznego
charakteru.

- Sir! - Harriet była zdegustowana.
- Zapomniałem, że nie zna pani przyczyn. Nieistotne. Ta historia nie jest warta, by ją

opowiadać młodej damie.

- Ufam zatem, że mi jej pan nie opowie... - zaczęła Harriet.
- A niech to! Widzę, że St. Justin zbliża się do nas. - Venable wyprostował się. -

Proszę się nie bać, moja droga.

- Nie boję się. - Harriet zobaczyła, że Gideon istotnie kieruje się w ich stronę.

33

background image

Muzycy pośpiesznie zaczęli grać kolejną melodię, skutecznie zagłuszając

poszeptywanie tłumu. Kilka młodych par, w tym Felicity i syn jakiegoś gospodarza, wyszło
na parkiet. Harriet uśmiechnęła się do zbliżającego się Gideona. Nie mogła się doczekać, by
usłyszeć, jak poradził sobie z zarządcą i czy skontaktował się już z policją z Bow Street w
Londynie. Od chwili, gdy planowali wspólnie, w jaki sposób pozbyć się złodziei, minęło już
trochę czasu.

Ciemne brwi Gideona uniosły się na widok promiennego uśmiechu Harriet. Stanął

przed nią i uprzejmie skłonił głowę. Jego oczy płonęły.

- Dobry wieczór, panno Pomeroy. Wygląda pani dziś wyjątkowo korzystnie.
- Dziękuję, sir. Miło pana znowu widzieć. Mam nadzieję, że przyjemnie pan tu spędza

czas.

- Stosownie do tego, czego można było się spodziewać.- Teraz zwrócił się do

Venable'a - Witam, panie Venable. Dawno się nie widzieliśmy.

Venable skrzywił się i przysunął do Harriet.
- Dobry wieczór, milordzie. Nie wiedziałem, że zna pan pannę Pomeroy.
- Spotkaliśmy się już - uciął Gideon. Ponownie zwrócił się do Harriet: - Czy mogę

liczyć na przyjemność zatańczenia z panią następnego tańca?

Oczy Harriet rozszerzyły się.
- Nie jestem zbyt doświadczoną tancerką, milordzie.
- Ja też nie. W ciągu ostatnich lat niewiele miałem okazji, by poćwiczyć.
Harriet odetchnęła z ulgą.
- Ach, jeśli tak, będzie mi bardzo miło. Proszę mi wybaczyć, panie Venable. - Podała

mu filiżankę i talerzyk.

- Ależ, panno Pomeroy - zaniepokoił się Venable, odbierając od niej naczynia. - Nie

jestem pewien, czy pani ciotka będzie zadowolona z tego, że nie pyta jej pani o pozwolenie.

- Nonsens. - Harriet jednym ruchem złożyła wachlarz i oparła dłoń na ramieniu

Gideona. - Raczej będzie zadowolona, że udało mi się dziś choć raz zatańczyć. - Przez
opuszczone rzęsy popatrzyła na Gideona. - A zatem, sir?

- Proszę bardzo, panno Pomeroy. - Gideon poprowadził ją na parkiet.
- Dokąd idziemy? - zapytała Harriet, widząc, że kierują się w stronę muzyków.
- Dokonać zamówienia. - Gideon pochylił się nad skrzypkiem i coś do niego

powiedział. Muzyk zdecydowanie skinął głową.

- Oczywiście, milordzie. Natychmiast.
- To świetnie. Wiem, że mogę na was polegać. - Gideon wyprostował się i podał ramię

Harriet.

- A teraz? - zapytała, gdy weszli na parkiet.
- Teraz, oczywiście, tańczymy.
W tym właśnie momencie melodia ucichła. Tancerze zatrzymali się, patrząc na siebie

w zaskoczeniu. Po chwili skrzypce podały tonację i zaczęły pełnego ognia walca. Dołączyły
się pozostałe instrumenty. Młodzi ludzie na parkiecie uśmiechnęli się tylko i przystąpili do
dzieła, zanim ktokolwiek zdołał zaprotestować. Pary skwapliwie podjęły zakazany dotąd
taniec. Starsi krzywili się z niesmakiem.

Jeszcze raz oczy wszystkich spoczęły na Gideonie. A on patrzył na Harriet, czekając

na jej reakcję. Niepewność wywołała u niej nagły skurcz żołądka, ale jednocześnie ogarnęło
ją przyjemne podniecenie. Głęboko zaczerpnęła powietrza i przyjęła ramię Gideona.
Uśmiechnął się zadowolony i poprowadził ją do tańca.

- Byłem pewien, że cofnie się pani przed tym wyzwaniem, panno Pomeroy -

powiedział miękko.

34

background image

- Nigdy, milordzie. - Roześmiała się. - Daję słowo, wywołał pan dziś niemałe

zamieszanie. Nasze wieczorki nigdy już nie będą takie same. Wprowadził pan walca do
Upper Biddleton.

- Podejrzewam, że w mniemaniu niektórych tutejszych „porządnych obywateli" jest to

równoznaczne ze sprowadzeniem do miasta zarazy.

- Przeżyją to. A jeśli chodzi o mnie, jestem panu wdzięczna.
- Doprawdy, panno Pomeroy?
- O tak. Obawiałam się, że Felicity nie będzie tu miała okazji poćwiczyć kroku walca

przed wyjazdem do Londynu. A teraz może to zrobić.

- A pani? - Przyglądał się jej, wirując z nią po sali. - Nie jest pani zadowolona, że ma

pani okazję poćwiczyć walca na wypadek, gdyby i pani dotarła do Londynu?

- Poważnie wątpię, czy uda mi się zatańczyć walca w stolicy. To Felicity będzie miała

swój debiut, nie ja. - Uśmiechnęła się. - Ale muszę przyznać, milordzie, że to fascynujący
taniec i radzi pan sobie znakomicie. Oczywiście, nie dziwię się, że jest pan wspaniałym
tancerzem. Porusza się pan tak lekko.

Zaskoczony przymrużył oczy.
- Dziękuję. Minęło już sześć lat od czasu, gdy ostatnio usiłowałem tańczyć. Przyjmuję

to jako komplement. - Poprowadził ją do kolejnej serii obrotów.

Harriet poddała się muzyce, czując siłę i ciepło dłoni Gideona, spoczywającej na jej

plecach. Przywoływało to niepokojące wspomnienie pocałunku w jaskini i poczuła, że się
rumieni. Modliła się, by uczestnicy wieczorku - w tym i Gideon - przypisali te wypieki
panującemu w sali upałowi.

- Jestem zaskoczona, widząc tu dziś pana, milordzie - powiedziała. Starała się

pomniejszyć znaczenie faktu, że tańczy walca. - Nie sądziłam, że interesują pana nasze małe
spotkania.

- Bo nie interesują. Pani mnie interesuje, panno Pomeroy.
Zaskoczona otworzyła szerzej oczy.
- Ja, milordzie?
- Tak, pani.
- Ach. - Wtem uderzyła ją pewna myśl. Uśmiechnęła się do niego ponownie. - Tak,

teraz już rozumiem.

- Doprawdy? - Posłał jej dziwne spojrzenie. - Cieszę się, że choć jedno z nas coś z

tego rozumie.

Zignorowała tę tajemniczą uwagę, ponieważ jej umysł zdołał już poskromić uczucia.
- Z pewnością chciał mi pan objaśnić plan ujęcia złodziei. Wiedział pan, że trudno

będzie zorganizować kolejne spotkanie i uniknąć komentarzy. Zatem przyszedł pan tutaj z
nadzieją, że uda się panu porozmawiać ze mną pod pozorem towarzyskiego spotkania.

- Gratuluję pani umiejętności zbaczania z tematu.
- A zatem? - Popatrzyła na niego wyczekująco.
- Co zatem?
Westchnęła zniecierpliwiona.
- Proszę mi powiedzieć o swoich planach. Czy wszystko przygotowane? Skontaktował

się pan z policją? Jak zdecydował się pan postąpić z panem Crane'em? Chciałabym znać
szczegóły.

Gideon przez chwilę mierzył ją wzrokiem. Potem jego usta wygięły się w słabym

uśmiechu.

- Nie wyjawiłem jeszcze Crane'owi swoich intencji, a wiadomość na Bow Street już

wysłałem. Przygotowania do pozbycia się złodziei z pani jaskini trwają. Ufam, że będzie pani
z tego zadowolona.

35

background image

- Jestem pewna. Proszę mi o wszystkim opowiedzieć. Co dokładnie teraz pan

zamierza?

- Musi mi to pani pozostawić, panno Pomeroy.
- Ależ nie o to chodzi, milordzie.
- Obawiam się, że właśnie o to. - Uśmiech Gideona był nieodgadniony. - Sądzi pani,

że się do tego nadaję?

- Do czego? Żeby panu zaufać? Oczywiście. Wiem, że zrobi pan to, co pan obiecał.

Ale chciałabym znać szczegóły. Jestem zaangażowana w tę sprawę. Poza tym, to moja
jaskinia.

- Pani jaskinia?
Harriet zarumieniła się i przygryzła wargę.
- No, może nie należy do mnie, ale też nie byłabym skłonna oddać jej komuś takiemu

jak pan Venable.

- Proszę się uspokoić, panno Pomeroy. Obiecuję dać pani wyłączne prawo do

wykopywania wszystkich starych kości w tych jaskiniach.

Uśmiechnęła się przebiegle.
- Czy mam na to pańskie słowo honoru?
Jego głębokie, złote oczy błysnęły za ciemnymi rzęsami, gdy przyglądał się jej twarzy.
- Tak, panno Pomeroy - powiedział miękko. - Niezależnie od tego, ile jest ono warte,

ma pani moje słowo.

Harriet była zachwycona.
- Dziękuję, sir. Mam jeden istotny kłopot z głowy. Ale wciąż chciałabym wiedzieć, co

pan zamierza.

- Musi pani pohamować swoją niecierpliwość, panno Pomeroy.
Taniec zakończył się. Harriet była zła, że nie może już przycisnąć Gideona do muru.
- Wierzę, milordzie, że mogłabym być wielce pomocna w tej sprawie - powiedziała

szybko. - Znam jaskinie najlepiej ze wszystkich i pański człowiek z Bow Street z pewnością
będzie się chciał czegoś ode mnie dowiedzieć.

Gideon ujął ją za rękę i powiedział zdecydowanie:
- Spodziewam się, że przedstawi mnie pani teraz swojej ciotce i siostrze, panno

Pomeroy.

- Teraz?
- Tak. Uważam, że byłoby to właściwe w tych okolicznościach.
- Jakich okolicznościach? - Harriet zauważyła pełne niespokojnego oczekiwania

spojrzenie ciotki Effie.

- Właśnie zatańczyliśmy walca, panno Pomeroy. Ludzie będą o tym mówić.
- Bzdura. Nie dbam o to, co się o mnie mówi. Przecież nie splamił pan mojego honoru

samym tylko tańcem.

- Zdziwiłaby się pani, jak bardzo mogę zniszczyć reputację kobiety, panno Pomeroy.

Naprawmy to, co zepsuliśmy dziś wieczorem, poprzez właściwe przedstawienie mnie pani
rodzinie.

Harriet westchnęła.
- No, dobrze. Ale zdecydowanie wolałabym omówić teraz plany ujęcia przestępców.
Gideon posłał jej jeden ze swoich bladych, dyskretnych uśmiechów.
- Domyślam się tego. Jednak, jak powiedziałem, musi mi pani zaufać w tej sprawie.
Harriet obudziła się następnego ranka tuż przed świtem. Przez chwilę leżała,

przypominając sobie wydarzenia poprzedniego dnia.

Ciotka Effie była wstrząśnięta faktem przedstawienia jej niesławnego wicehrabiego St.

Justina. Zachowała się jednak godnie. Udało jej się niemal nie zdradzić swego stanu ducha.
Felicity była jak zwykłe szczera i rozsądna. Przyjęła prezentację z wdziękiem.

36

background image

Gideon zdołał zatrzeć wrażenie zbyt odważnego zachowania przez szybkie

opuszczenie sali, tuż po spotkaniu z Effie i Felicity. Gdy zniknął w mroku nocy, w pełnej
ludzi sali wybuchł prawdziwy wulkan podnieconych głosów. Harriet zdawała sobie sprawę,
że to ona jest teraz w centrum zainteresowania kilku przyglądających się jej osób.

W drodze do domu, w powozie, Effie nie przestawała mówić o tym wydarzeniu.
- Miejscowi ludzie mają rację nazywając go dziwnym i nieobliczalnym - powtórzyła

po raz setny. - Nie do wiary: zamówić walca i nie zadać sobie trudu, by poprosić o
pozwolenie, tylko wyciągnąć cię tak po prostu do tańca, Harriet. Dzięki Bogu nie wybrał
Felicity, która przed debiutem w Londynie nie może sobie pozwolić, by łączono z nią jego
imię.

- Właściwie - stwierdziła Felicity - jestem mu wdzięczna. Teraz, gdy walc został

wprowadzony do Upper Biddleton, będziemy mogli tańczyć go na następnym wieczorku. A w
Londynie jest teraz taki modny. Sama mi mówiłaś.

- To nie ma nic do rzeczy - ucięła Effie. - Jestem przekonana, że pani Stone i inni mają

rację. On nawet wygląda niebezpiecznie. Obie powinniście zachowywać przy nim wyjątkową
ostrożność, rozumiecie?

Harriet ziewnęła.
- O co chodzi, ciociu Effie? Czyżby niepokój o moją reputację? Wydawało mi się, że

chroni mnie zaawansowany wiek.

- Coś mi mówi, że żadna kobieta nie jest przy nim bezpieczna - powiedziała poważnie

Effie. - Pani Stone nazywa go bestią i wcale nie jestem pewna, czy nie ma racji.

- A ja czułam się przy nim bezpiecznie - zaprotestowała Harriet. - Nawet wtedy, gdy

tańczyliśmy walca.

Wiedziała, że to kłamstwo. W ogóle nie czuła się bezpiecznie w ramionach Gideona,

wręcz przeciwnie. Spodobał jej się dreszczyk emocji, którego doświadczyła, gdy wirowali na
parkiecie.

Czuła, że już nie uda się jej zasnąć, a było za wcześnie, by domownicy się obudzili.

Odrzuciła kołdrę i wstała. Ubrała się i zeszła na dół, żeby sobie zrobić herbatę. Pani Stone nie
byłaby chyba zadowolona. Wyznawała zasadę, że damy nie powinny zajmować się takimi
sprawami, a w tym przypadku było to ewidentne odstępstwo od przyjętych zwyczajów.
Harriet nie miała jednak zamiaru budzić gospodyni o tak wczesnej porze i wolała sama
przygotować herbatę. Sypialnia była wychłodzona po długiej, zimnej nocy. Harriet ubrała się
szybko w wypłowiałą wełnianą suknię z długimi rękawami, a na splątanych włosach upięła
muślinowy czepeczek

Mijając okno, odruchowo spojrzała na światło poranka rozlewające się po powierzchni

morza. Był odpływ, doskonała okazja do zbierania skamieniałości. To przykre, że Gideon
zabronił jej zbliżać się do jaskiń aż do zakończenia sprawy z przestępcami.

Kątem oka zauważyła jakąś postać na plaży. Przystanęła i wychyliła się przez okno.

Starała się sama siebie przekonać, że to rybak, ale chwilę później postać znów powróciła w
pole widzenia i Harriet stwierdziła, że tak nie jest. Mężczyzna miał na sobie płaszcz i płaski,
wymiętoszony kapelusz naciągnięty na uszy. Nie widziała jego twarzy, lecz odgadła, że
kierował się ku wejściu do jej bezcennej jaskini.

Nie wahała się dłużej. To było wyjątkowe wydarzenie i wymagało natychmiastowego

działania. Ten mężczyzna z pewnością nie był jednym ze złodziei, którzy pojawiali się tu
jedynie w środku nocy. A więc był to z pewnością jakiś zbieracz skamieniałości, który
usiłował węszyć w jej jaskiniach. Czuła, że musi zejść na dół i przekonać się, jakie zamiary
ma ów intruz.

37

background image

5

Tego ranka było zimno. Harriet szczelniej otuliła się płaszczem, który kiedyś należał

do jej matki. Ostrożnie schodziła ścieżką ze skarpy. Słońce miało wkrótce wzejść, ale na razie
widoczna była tylko lekka, srebrna poświata rozlewająca się po powierzchni morza.

Gdy znalazła się na samym dole, ruszyła szybko ku rzędowi nisz na skarpie. Na

wilgotnym piasku zauważyła ślady butów. Gdyby choć mogła stwierdzić, że intruz nie
zmierzał ku tej szczególnej jaskini, która ją tak ostatnio interesowała, poczułaby niezmierną
ulgę. Wystarczy iść za śladami, by przekonać się, czy nikt nie znalazł wejścia do jaskini, w
której odkryła ząb. Wkrótce z przerażeniem stwierdziła, że ślady giną w znajomym miejscu.
Zaniepokojona wmawiała sobie, że to tylko przypadek.

A może ktoś chciał położyć swoje brudne łapska na jej bezcennym zębie? Do diabła!

Była głupia, zgadzając się nie przychodzić tutaj do zakończenia sprawy. Oto, czym się
kończy powierzanie poważnych spraw komuś takiemu jak Gideon. Harriet owinęła się
szczelnie płaszczem i przekroczyła wąskie wejście do jaskini. Żałowała, że nie zabrała ze
sobą lampy.

Natychmiast stwierdziła, że nie może posuwać się dalej bez jakiegokolwiek światła.

Przez chwilę stała nieruchomo, czekając, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. Słyszała
kapiącą zewsząd wodę.

Starała się dojrzeć coś w dolnej części korytarza odchodzącego od głębszej części

jaskini. Ani śladu światła. Intruz musiał już minąć wijący się tunel, prowadzący do jaskini
zawierającej skradzione precjoza i jej ząb.

- Do diabła - mruknęła dość głośno Harriet, czując narastające rozdrażnienie. Nic już

nie mogła zrobić. Poczeka, aż ten człowiek tu wróci. Wtedy powie mu ostro, że ma osobiste
zapewnienie Gideona, że te jaskinie mogą być przeszukiwane wyłącznie przez nią.

Stała ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i czekała niecierpliwie, gdy nagle na jej

ramię opadła czyjaś ciężka, wielka dłoń. Ktoś chwycił ją mocno i odwrócił do siebie.

- Co u Boga Ojca?... - Harriet szarpnęła się zaskoczona, gdy stwierdziła, że to Gideon

wszedł tu za nią. - Och, milordzie! To tylko pan! Dzięki Bogu! Naprawdę mnie pan
przestraszył.

- Zasłużyła pani na coś więcej niż tylko przestraszenie - grzmiał Gideon. -

Powinienem panią przełożyć przez kolano i stłuc. Co za bies panią tu przygnał! Mówiłem,
żeby nie przychodziła pani do tych jaskiń, dopóki nie załatwię sprawy ze złodziejami.

- Tak, wiem, milordzie. Ale zrozumie pan, dlaczego tu przyszłam, gdy powiem panu,

że wyglądając przez okno, zobaczyłam wchodzącego tu jakiegoś zbieracza.

- Oczywiście! - Gideon zerknął w głąb tunelu. Trzymał w dłoni lampę, ale nie zapalił

jej.

- Ależ tak - zapewniła go Harriet. - Nie pomyślałam o zabraniu ze sobą lampy i

dlatego postanowiłam tu na niego czekać. -

- A co, u diabła, zamierzała pani zrobić, gdy się pojawi?
Uniosła głowę.
- Zamierzałam go poinformować, że mam wyłączne prawo do przeszukiwania jaskiń

na pańskim terenie, sir. Zamierzałam ostrzec go, że jeżeli będzie naruszał granice tych ziem,
każe go pan aresztować.

Gideon z dezaprobatą potrząsnął głową.
- Te pani cholerne skamieniałości... - Ciągnąłby tę myśl dalej, ale przerwało mu ciche

pogwizdywanie dochodzące z tunelu.

38

background image

- To on - powiedziała szybko Harriet. Odwróciła się i zobaczyła blask lampy w tunelu.

- Doskonała okazja, milordzie, żeby powiedział mu pan osobiście, że nie ma prawa
przebywać w tych jaskiniach.

Gwizdanie stawało się coraz głośniejsze, a blask lampy coraz jaśniejszy. Po chwili

drobny, przygarbiony człowieczek w ciężkim palcie, małym kapeluszu i rozchodzonych
butach wyłonił się z tunelu. Był to ten sam osobnik, którego widziała na plaży Lampa w jego
ręce oświetlała wąską, ściągniętą twarz i małe, paciorkowate oczki. Zatrzymał się, widząc
Gideona i Harriet stojących w pierwszej jaskini.

- Dzień dobry, milordzie. Widzę, że zdążył pan na czas, Niewielu znam ludzi z

pańskiej sfery skłonnych zerwać się z łóżka przed południem. I, jak widzę, przyprowadził pan
przyjaciółkę. - Niski człowieczek wykonał przed Harriet zadziwiająco niski ukłon. - Witam
panią.

Harriet skrzywiła się.
- Kim pan jest, sir, i co pan robi w moich jaskiniach?
- Pani jaskiniach? - Wykrzywił twarz w ironicznym uśmieszku. - Nic o tym nie

słyszałem.

- Z wielu przyczyn te jaskinie należą do mnie - stwierdziła zdecydowanie Harriet. -

Jego lordowska mość wyjaśni to panu.

Gideon posłał jej pełne nienawiści spojrzenie.
-Sądzę, że zanim wszystko skomplikuje się jeszcze bardziej, lepiej będzie, jeżeli

pozwolę sobie przedstawić pani, panno Pomeroy, pana Dobbsa z policji z Bow Street w
Londynie.

Harriet przyjrzała się człowieczkowi.
- Bow Street, sir? Jest pan z Bow Street?
- Mam ten wyjątkowy honor, madame. - Dobbs ponownie wykonał dworski ukłon.
- Jakie to podniecające. - Harriet popatrzyła na Gideona. - A zatem pańskie plany są

gotowe do wprowadzenia w życie.

- Przy pewnej dozie szczęścia uda się pochwycić złodziei, gdy przyjdą tu następnym

razem, by ukryć swe łupy. - Wskazał ruchem głowy niskiego człowieczka. Dobbs będzie
trzymał wartę w jaskiniach przez kilka najbliższych tygodni.

- Miło mi to słyszeć. - Harriet zwróciła się do Dobbsa:
-Wydaje mi się, że zamieszane są w to dwie osoby, choć czasem towarzyszy im ktoś

trzeci. Czy poradzi pan sobie z tyloma przestępcami, panie Dobbs?

- Jeśli będzie trzeba... - odpowiedział. - Oczekuję jednak pewnej pomocy. Kiedy

spotkam na plaży przestępców, za pomocą lampy nadam sygnał ze szczytu wzgórza.

- Mój służący i ja co noc będziemy wypatrywać tego sygnału podczas każdego

odpływu, aż do czasu ujęcia złodziei - wyjaśnił Gideon. - Gdy zobaczymy lampę Dobbsa,
zejdziemy na plażę, by się upewnić, że wszystko idzie zgodnie z planem.

Harriet z aprobatą pokiwała głową.
- Wygląda to na doskonały plan. Tak sprytny jak ten, który sama przygotowałam.
- Dzięki - skwitował chłodno Gideon.
- Jednakże - ciągnęła Harriet - pozwolę sobie na pewną małą uwagę. Oczywiście, jeśli

wolno.

- Nie - uciął Gideon. - Nie sądzę, żeby to było konieczne. Dziękuję. - Teraz popatrzył

na Dobbsa.- Czy znalazł pan komorę, w której przechowywane są łupy?

- To właśnie przed chwilą zrobiłem, sir. Zdałem się na szkic, który mi pan dostarczył,

i od razu trafiłem do właściwej jaskini. Bardzo interesująca kolekcja. - Jego oczy zapłonęły. -
Wiele z tego rozpoznaję. Niektóre z tych przedmiotów zgłoszono nam jako zaginione i
szukaliśmy ich od jakiegoś czasu. Nic dziwnego, że nie natknęliśmy się na nie w stolicy. Tu
je schowano do czasu, aż wszyscy o nich zapomną. Sprytnie. Bardzo sprytnie.

39

background image

- Ponieważ pan Dobbs otrzyma nagrodę za zwrócenie skradzionych przedmiotów ich

prawowitym właścicielom – mruknął Gideon do Harriet - może być pani pewna, że jego
zainteresowanie obserwacją tych jaskiń będzie dość duże.

- Tak, oczywiście - Harriet uśmiechnęła się do Dobbsa.- Czy pan wie, że nigdy jeszcze

nie spotkałam policjanta z Bow Street? Jest tak wiele pytań, które chciałabym panu zadać,
żeby dowiedzieć się czegoś o pańskiej pracy, panie Dobbs.

Dobbs skłonił się lekko.
- Oczywiście, proszę pytać.
Gideon uniósł rękę.
- Nie teraz. Jestem pewien, Dobbs, że chciałby pan jak najprędzej opuścić okolicę i

zająć się innymi sprawami. Wolałbym, żeby nikt tu pana nie zobaczył.

- Ma pan rację, sir. Zatem odchodzę. Życzę miłego dnia, madame.
Dobbs jeszcze raz ukłonił się Harriet i wyszedł z jaskini. Odprowadziła go wzrokiem.
- To doprawdy wielka ulga. Muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolona z tak

szybkiego postępu w tej sprawie. Świetna robota, milordzie. Ale szkoda, że nie skonsultował
pan tego ze mną.

- Rzadko z kimś coś konsultuję, panno Pomeroy. Wolę działać sam.
- Rozumiem. - Harriet skrzywiła się, ale doszła do wniosku, że dyskusja na temat jego

metod byłaby bezcelowa. Plany były gotowe i wydawały się sensowne. Powinna być z tego
zadowolona. - Chyba muszę już iść, zanim zaczną mnie szukać.

Gideon zatarasował jej drogę i pochylił się nad nią groźnie.
- Jedną chwileczkę, panno Pomeroy. Chciałbym coś wyjaśnić, zanim pani wróci do

domu.

- Tak, milordzie?
- Ma pani trzymać się z dala od tych jaskiń do chwili, aż sprawa zostanie zakończona.

- Gideon cedził słowa przez zaciśnięte zęby. - Nie będę już tego powtarzał. Rozumie pani?

Harriet zamrugała powiekami.
- Tak, oczywiście. Rozumiem. Ale nie jestem dzieckiem, milordzie. Potrafię być

ostrożna, gdy jest to niezbędne.

- Ostrożna! Nazywa pani ostrożnością dzisiejsze zejście na plaże po to, by śledzić

obcego mężczyznę? To nie było zachowanie dorosłego, ostrożnego człowieka, tylko
bezmyślnej smarkuli!

- Nie jestem smarkulą! - wybuchnęła Harriet. - Przypuszczałam, że pan Dobbs jest

poszukiwaczem skamieniałości i dlatego idzie wprost do jaskiń.

- Ale pomyliła się pani, prawda? Nie był żadnym zbieraczem. Tak szczęśliwie złożyło,

że to człowiek z Bow Street. Równie dobrze mógł być jednym ze złodziei, sprawdzającym,
czy wszystko w porządku.

- Mówiłam panu, że złodzieje nigdy tu za dnia nie przychodzą. I byłabym wdzięczna,

gdyby pan łaskawie przestał na mnie krzyczeć, milordzie. Ośmielę się przypomnieć, że to ja
odkryłam tych złodziei. Powinien pan przynajmniej uważać mnie za partnera w tej sprawie.
Próbuję jedynie chronić moje znaleziska. -

- Do diabła z pani znaleziskami! Czy nie potrafi pani myśleć o niczym innym?
- Chyba nie - warknęła.
- A co z pani reputacją? Czy przyszło pani na myśl, co może wyniknąć z tropienia

złodziei i policjantów, a także wszystkich nieznajomych, którzy zawędrują na tę plażę? Nie
obchodzi pani, co ludzie pomyślą i będą mówić, gdy dowiedzą się, czym się pani zajmuje po
całych nocach i dniach?

Harriet była teraz naprawdę wściekła. Nie przywykła do tego by pouczał ją

ktokolwiek poza ciotką Effie, a i to nauczyła się już dawno puszczać mimo uszu. Ale z

40

background image

Gideonem było inaczej. Nie sposób było ignorować jego uwag, gdy tak stał i się nad nią
pochylał.

- Niezbyt interesuje mnie, co powiedzą ludzie - stwierdziła. - Pilnowanie reputacji nie

pasjonuje mnie aż do tego stopnia. Tym bardziej że nie interesuje mnie zamążpójście.

Oczy Gideona błysnęły w cieniu.
- Głuptasie. Czy sądzi pani, że ryzykuje pani jedynie utratę ewentualnych starających

się o rękę, na których i tak pani nie zależy?

- Tak.
- Myli się pani. - Gideon lekko chwycił jej podbródek i uniósł go nieco, tak że musiała

mu patrzeć prosto w oczy. - Nie ma pani pojęcia, co pani ryzykuje. Nie ma pani pojęcia, co
oznacza stracić reputację i honor. Gdyby pani wiedziała, nie pozwoliłaby pani sobie na takie
czcze deklaracje.

Usłyszawszy w jego głosie niekłamany ból, Harriet poczuła, jak opuszczają gniew.

Wiedziała, że jego słowa są świadectwem gorzkich doświadczeń.

- Nie chciałam powiedzieć, że honor nie ma wartości. Chodziło mi tylko o to, że nie

obchodzi mnie, co mówią inni.

- A zatem jest pani rzeczywiście niemądra - powiedział. - Czy mam pani powiedzieć,

jak to jest, gdy cały świat uważa, że nie ma się honoru? Gdy reputacja została całkowicie
zniszczona? Gdy wszyscy, nawet własna rodzina, sądzą, że nie jest się godnym tytułu
dżentelmena?

-

Och, Gideon. - Harriet lekko dotknęła jego dłoni.

-

Czy mam powiedzieć, jak czuje się ktoś, kto wie, że gdy wejdzie na

bal, wszyscy zaczną szeptać o jego przeszłości? Jak czuje się człowiek grający w swoim
klubie w karty, kiedy zastanawia się, czy w przypadku wygranej nie zostanie oskarżony o
oszukiwanie? Przecież człowiek bez honoru zawsze oszukuje, prawda?

- Gideon, proszę...
- Czy wiesz, co oznacza utrata wszystkich przyjaciół?
- Nie, ale...
- Czy wiesz, jak to jest, gdy wszyscy bez wyjątku są gotowi uwierzyć w najgorsze

rzeczy opowiadane o tobie?

- Gideon, przestań!
- Gdy twój własny ojciec podaje w wątpliwość twój honor?!
-Własny ojciec...? - Harriet była wstrząśnięta
- Gdy człowiek jest bogaty i silny, nikt nie wyzwie go na pojedynek twarzą w twarz,

ale też nie da mu szansy wytłumaczenia wszystkiego. Ludzie szepczą za jego plecami. Nie ma
szans by oczyścić swoje imię. A po jakimś czasie stwierdza, że nie ma nawet sensu próbować.
Nikt nie chce prawdy. Wszyscy starają się tylko dorzucić coś niecoś do krążących plotek.
Szepty stają się tak głośne, że czasem ma się wrażenie, że można od nich ogłuchnąć.

- Dobry Boże!
- Oto, co znaczy utracić honor i reputację, panno Pomeroy Proszę się dobrze

zastanowić, zanim pani znów zaryzykuje - Cofnął rękę.- Teraz proszę iść do domu, bo złapię
panią za słowo i pokażę, czym grozi niedocenianie opinii ludzi.

Harriet otuliła się szczelniej płaszczem i popatrzyła mu prosto w oczy.
- Nie wierzę w to, że nie ma pan honoru, milordzie. Chciała bym, żeby pan to

wiedział. Wątpię, by człowiek pozbawiony honoru tak się mną zajmował i tak bardzo żałował
tego, co stracił. Przykro mi, że pan cierpi. Widzę, że wiele to pana kosztuje.

- Nie potrzebuję pani cholernego współczucia! - wybuchnął. - Proszę stąd iść.

Natychmiast!

41

background image

Harriet stwierdziła, że nie przebije się przez mur bólu i udręki, jaki Gideon zbudował

wokół siebie. Wyzwoliła w nim bestię, która teraz zwróciła się przeciwko niej. Minęła go bez
słowa i ruszyła ku wyjściu. Odwróciła się, by
raz jeszcze na niego spojrzeć.

- Miłego dnia, milordzie. Z niecierpliwością będę oczekiwała pomyślnego

zakończenia sprawy.

Przybycie pani Treadwell do probostwa tego popołudnia wprawiło całe gospodarstwo

w stan gotowości bojowej. Effie radziła sobie doskonale. Harriet musiała przyznać, że ciotka
ma do tego wyjątkowy dryg, i zawsze czuła się świetnie, gdy wzywano ją do poprowadzenia
okrętu po wzburzonych wodach towarzyskich spotkań.

Pani Treadwell była żoną jednego ze znamienitszych ziemian w okolicy. Jej mąż całą

uwagę poświęcał swoim myśliwskim psom, pani Treadwell zaś oddała się odpowiedzialnemu
zadaniu wyrokowania w kwestiach towarzyskich. Była kobietą mocno zbudowaną i
preferowała ciemne suknie oraz takież turbany. Tego dnia wyglądała imponująco w swej
czarnej spacerowej sukni i ciężkim szarym turbanie, całkowicie skrywającym rzadkie,
siwiejące włosy.

Zaskoczona nagłą wizytą Effie natychmiast rzuciła się w wir zajęć. Nie minęła chwila,

a gość już siedział w salonie z filiżanką herbaty. Harriet otrzymała rozkaz opuszczenia swego
gabinetu, a Felicity była na tyle uprzejma, że odłożyła robótkę i zajęła panią Treadwell
rozmową.

- Cóż za miła niespodzianka, pani Treadwell. - Effie usadowiła się na sofie i ostrożnie

nalewała herbatę. - Zawsze bardzo nas cieszą takie wizyty. - Uśmiechnęła się ciepło, podając
filiżankę. - Nawet jeśli nie trwają długo.

Harriet wymieniła z Felicity znaczący uśmiech.
- Obawiam się, że to coś więcej niż zwykłe towarzyskie odwiedziny - odezwała się

pani Treadwell. - Doszły mnie wieści o dość niefortunnym wydarzeniu, które miało miejsce
na wczorajszym wieczorku.

- Doprawdy? - rzuciła zdawkowo Effie, sącząc herbatę.
- Powiedziano mi, że pojawił się St. Justin.
- Rzeczywiście - zgodziła się Effie.
- I zamówił walca - ciągnęła złowieszczo pani Treadwell - którego zatańczył z pani

bratanicą, Harriet.

- Było mi bardzo miło - zapewniła szczerze Harriet.
- Tak było. - Felicity uśmiechnęła się do pani Treadwell. - Walc wszystkim bardzo się

spodobał. Mamy nadzieję, że będzie grany na następnym spotkaniu.

- Należy jednak uznać, panno Pomeroy - pani Treadwell wyprostowała i tak sztywne

już plecy- tańczenie walca za wysoce niewłaściwe. Bardziej jednak niepokoi mnie to, że St.
Justin tańczył właśnie z tobą, Harriet. I tylko z tobą. Zgodnie z tym, co mi powiedziano,
wyszedł zaraz potem.

- Podejrzewam, że czuł się znudzony naszym małym spotkaniem - skwitowała

chłodno Effie, zanim Harriet zdążyła się odezwać. - Wystarczył mu zapewne jeden taniec, by
się zorientować, że nie będzie się dobrze bawił. Przypuszczam, że nawykł do bardziej
okazałych spotkań.

- Przeoczyła pani pewną istotną rzecz, pani Ashecombe - powiedziała pani Treadwell

podniosłym tonem.- St. Justin tańczył z pani siostrzenicą właśnie walca. Co prawda to
Harriet, a nie Felicity, stała się obiektem tego wielce niepożądanego zainteresowania,
niemniej jest to nieprzyjemna sprawa.

- Byłam tam przez cały czas - stwierdziła stanowczo Effie. - Może być pani pewna, że

trzymałam rękę na pulsie.

42

background image

- To nieważne. St. Justin opuścił salę nie poprosiwszy do tańca nikogo innego. Tym

samym wyróżnił pani bratanicę. Musi być pani świadoma, że tego typu wydarzenie będzie
przez wszystkich komentowane.

- Doprawdy? - Brwi Effie uniosły się nieznacznie.
- O tak - zapewniła ją zdecydowanie pani Treadwell. - Już się o tym mówi. Oto,

dlaczego wybrałam się tu dziś rano.

- To wyjątkowo uprzejmie z pani strony- nie mogła się powstrzymać Harriet. Gdy

spotkała wzrok Felicity, z trudem pohamowała kolejny uśmiech.

Pani Treadwell skupiła się na rozmowie z Effie.
- Doskonale rozumiem, że jest pani nowa w tej okolicy, pani Ashecombe. Nie sądzę,

by znała pani historię St. Justina. I raczej ta sprawa nie powinna być poruszana w obecności
niewinnych, młodych panienek.

- A zatem, skoro są tu dwie niewinne, młode panienki, nie poruszajmy może tego

tematu - zasugerowała Effie.

- Powiem tylko - pani Treadwell pruła uparcie przed siebie - że ten człowiek stanowi

zagrożenie dla młodych kobiet. Nazywamy go Potworem z Blackthorne Hall właśnie dlatego,
że ponosi odpowiedzialność za zrujnowanie reputacji pewnej panny, która niegdyś mieszkała
w tym domu. Odebrała sobie życie z tego powodu. Poza tym, wspomina się nawet o
morderstwie w związku ze śmiercią jego starszego brata. Czy wyrażam się dość jasno, pani
Ashecombe?

- Absolutnie, pani Treadwell, absolutnie. Czy napije się pani jeszcze herbaty? - Effie

uniosła dzbanek.

Pani Treadwell dała upust swemu zdenerwowaniu. Z głośnym brzękiem odstawiła

filiżankę i spodeczek, po czym wstała gwałtownie.

- Spełniłam swój obowiązek. Została pani ostrzeżona, pani Ashecombe! Jest pani

odpowiedzialna za te dwie młode damy. Wierzę, że da pani sobie z tym radę.

- Będę się starała zrobić wszystko, co w mojej mocy - odpowiedziała chłodno Effie. -

Życzę miłego dnia, pani Treadwell. Wierzę, że gdy następnym razem zdecyduje się pani do
nas wpaść, uprzedzi nas pani. Inaczej mogłaby nas pani nie zastać. Polecę gospodyni, by
odprowadziła panią do drzwi.

Drzwi hallu otworzyły się, a po chwili zamknęły. Harriet wydała z siebie głębokie

westchnienie ulgi.

- Co za wścibskie stworzenie. Nigdy jej nie lubiłam.
- Ani ja - dodała Felicity. - Muszę przyznać, że świetnie sobie z nią poradziłaś, ciociu

Effie.

Effie wydęła usta i przymknęła oczy w zamyśleniu.
- To była nieprzyjemna scena, prawda? Aż się boję pomyśleć, o czym się mówi się

dziś w miasteczku. Teraz na pewno wszystkie gospodynie rozmawiają z każdą napotkaną
osobą o wczorajszym spotkaniu. Tego się obawiałam, Harriet.

Harriet dolała sobie herbaty.
- Ależ, ciociu Effie, nie musisz się tym przejmować. To był tylko jeden taniec. Poza

tym, jako że jestem na najlepszej drodze, by zostać starą panną, nie sądzę, by cała sprawa
miała jakiekolwiek znaczenie. To podniecenie szybko minie.

- Miejmy nadzieję. - Effie westchnęła. - Spodziewałam się konieczności obrony

Felicity przed St. Justinem, a tymczasem to ty jesteś w niebezpieczeństwie. Dziwne. Zgodnie
z tym, co się o nim mówi, woli młodsze.

Harriet przypomniała sobie poranne spotkanie z Gideonem. Wiedziała, że nie zapomni

gniewu i bólu w jego oczach, gdy mówił o utraconym honorze.

- Nie sądzę, że należy wierzyć we wszystko, co się mówi o

St. Justynie, ciociu Effie.

43

background image

W progu ukazała się pani Stone; spoglądała groźnie.
- Lepiej, żeby panienka uwierzyła, jeśli wie panienka, co jest dla niej dobre. Proszę

zapamiętać moje słowa. Jeśli tylko pojawi się jakaś szansa, Potwór nawet się nie zawaha
przed zniszczeniem kolejnej młodej damy.

Harriet wstała.
- Proszę więcej nie nazywać wicehrabiego Potworem, pani Stone. Rozumie pani? Jeśli

to się jeszcze raz powtórzy, będzie pani musiała poszukać sobie nowej pracy.

Minęła panią Stone i ruszyła do swego gabinetu, ignorując pełne zaskoczenia

milczenie, jakie za sobą pozostawiła. Gdy wreszcie poczuła się bezpiecznie w swojej
kryjówce, zamknęła drzwi i usiadła za biurkiem. Bezwiednie sięgnęła po wyszczerzoną w
przerażającym uśmiechu czaszkę i zaczęła ją obracać w rękach.

Gideon nie był potworem. To człowiek głęboko zraniony przez życie i los, ale z

pewnością nie potwór. Harriet czuła, że mogłaby na to postawić swoją reputację i własne
życie.


Późnym wieczorem Gideon odłożył tom historii, który usiłował czytać przez ostatnią

godzinę, i nalał sobie brandy. Wyciągnął nogi w kierunku kominka i oddał się kontemplacji
refleksów płonącego ognia na brzegach kieliszka.

Im prędzej zakończy się sprawa ujęcia złodziei, tym lepiej. Sytuacja stawała się

niebezpieczna. Wiedział o tym, nawet jeśli Harriet Pomeroy nie zdawała sobie z tego sprawy.
Jeżeli zostało mu choć trochę rozumu, powinien jak najszybciej wynieść się z tej okolicy.

Co mu, u diabła, przyszło do głowy, by ją poprosić zeszłego wieczoru do walca?!

Doskonale wiedział, że ludzie będą gadać, zwłaszcza że nie zadał sobie trudu, by poprosić do
tańca kogoś oprócz Harriet.

„Kolejna córka proboszcza tańczyła z Potworem z Blackthorne Hall. Czyżby historia

miała się powtórzyć?"

W Harriet było coś, co prowokowało jego nieostrożność. Tłumaczył sobie, że to tylko

lekkomyślna sawantka, której wszelkie uczucia zarezerwowane są dla starych kości. Ale
wiedział, że to nieprawda. Harriet miała w sobie dość zmysłowości, by zadowolić mężczyznę.
Nawet gdyby nie doświadczył tego w czasie pocałunku w jaskini, odczytałby to z blasku jej
oczu, gdy wziął ją w ramiona, by tańczyć z nią walca.

Zaraz potem wyszedł stamtąd, ponieważ zdawał sobie sprawę, że gdyby pozostał choć

chwilę dłużej, plotki w miasteczku byłyby jeszcze głośniejsze. To Harriet musiała wytrzymać
rozmowy i szepty po jego wyjściu. Uważała, że to nieważne, ale była naiwna. To mogło być
piekło.

Gideon ogrzał szklankę w dłoniach. Najlepiej byłoby szybko opuścić okolicę, zanim

wplącze się w coś poważniejszego. Coś jednak mówiło mu, że ujęcie złodziei zajmie mu
jeszcze wiele czasu

Rozparł się na krześle i przypomniał sobie, jak się czuł, trzymając Harriet w

ramionach. Była ciepła, miękka i wspaniale dotrzymywała mu kroku w tańcu. Była w niej
jakaś wzruszająca gorliwość. Z dzikiego, zmysłowego walca czerpała niekłamaną radość.
Gideon wiedział, że potrafiłaby się kochać z równie wielkim entuzjazmem.

Miała już prawie dwadzieścia pięć lat i była bardzo inteligentna. Może powinien dać

sobie spokój ze swoją szlachetnością i pozwolić jej samej martwić się o swoją reputację, Któż
mógłby odmówić damie prawa do igrania z ogniem?

Trzy noce później Harriet stwierdziła, że nie może zasnąć. Przez dwie godziny

wierciła się w łóżku i przewracała z boku na bok. Prześladowało ją uczucie niepokoju. Beż
żadnego wyraźnego powodu czuła się wytrącona z równowagi. Przestała w końcu udawać
przed sobą, że zdoła odpocząć, i wstała z łóżka. Rozsunąwszy zasłony stwierdziła, że księżyc

44

background image

jest częściowo zakryty chmurami. Był odpływ i mogła dojrzeć skrawek srebrzystej plaży u
stóp skarpy. Zobaczyła jeszcze coś. Błysk lampy.

Złodzieje powrócili.
Poczuła rosnące podniecenie. Otworzyła okno i wychyliła się. Kolejny błysk oznaczał

drugiego przestępcę. Nic dziwnego. Na ogół było ich dwóch, chociaż czasami na plaży
pojawiało trzech mężczyzn.

Harriet jeszcze przez chwilę wypatrywała trzeciego błysku ale stwierdziła, że tym

razem było ich tylko dwóch. Zastanawiała się, czy pan Dobbs z Bow Street wkroczył już do
akcji. Pewnie zawiadamiał teraz Gideona. O mało nie wypadła przez okno, starając się
dojrzeć, co się dzieje na plaży.

Bez wątpienia była to najbardziej podniecająca rzecz, jaka się jej kiedykolwiek

przydarzyła. Żałowała, że nie może zobaczyć w jakich okolicznościach pan Dobbs dokona
aresztowania. Przypomniała sobie ostre pouczenia Gideona i jego nakaz trzymania się z dała
od jaskiń. Jakież to typowe, że mężczyznom wolno bezpośrednio doświadczać smaku ryzyka,
podczas gdy ona, która pierwsza zauważyła, co się dzieje, musiała wyglądać przez okno, żeby
cokolwiek zobaczyć.

Harriet niecierpliwie wypatrywał a Gideona, który miał dołączyć do pana Dobbsa, ale

słabe światło księżyca uniemożliwiało zorientowanie się w sytuacji na plaży. Przyszło jej do
głowy, że ze szczytu skarpy miałaby lepszy widok.

W ciągu kilku zaledwie minut ubrała się w ciepłą wełnianą suknię, wciągnęła trzewiki,

chwyciła płaszcz i rękawiczki. Chwilę później naciągnęła kaptur, by osłonić się przed rześkim
powietrzem nocy, wyszła z domu i ruszyła ku skarpie. Z nowego punktu obserwacyjnego
widziała szerszy pas plaży, który z każdą chwilą trochę się zwężał, ponieważ nadchodził
przypływ. Za jakieś pół godziny woda zacznie się wdzierać do jaskiń.

Złodzieje muszą się doskonale orientować w porach przypływu, stwierdziła Harriet.

Byli tu już przecież wielokrotnie. Gideon i pan Dobbs także zdawali sobie z tego sprawę.
Muszą teraz działać szybko, bo przestępcy nie będą się ociągać, żeby nie dać się złapać w
jaskini przez nadchodzącą falę przypływu.

Zauważyła ruch cieni na plaży. Dwóch cieni. Żaden nie miał lampy. Bez wątpienia

Gideon ze służącym odpowiedzieli na wezwanie Dobbsa. Harriet zbliżyła się do skraju
skarpy. Nagle owładnął nią strach. Złodzieje, najpewniej uzbrojeni, mogą się lada chwila
wynurzyć z jaskini.

Po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że Gideonowi może grozić jakieś

niebezpieczeństwo. Myśl ta zdenerwowała ją tak bardzo, że minęło poprzednie przyjemne
podniecenie. Zdała sobie sprawę, że nie zniosłaby myśli, że coś mu się stało.

Cienie, które Harriet uznała za Gideona i służącego, dołączyły do trzeciego, który

musiał należeć do pana Dobbsa, i zajęły pozycje za sporymi głazami.

W tym momencie u wylotu jaskini błysnął promyk światła. Wyłonili się dwaj

mężczyźni prowadzeni przez Dobbsa. Wśród szumu wiatru i morza Harriet ledwie dosłyszała
pewny siebie głos:

- Proszę się zatrzymać!
Dały się słyszeć jakieś krzyki. Harriet starała się dojrzeć, co się dzieje, ale nagle

chwyciło ją jakieś męskie ramię i zacisnęło się jej szyi. Zamarła przerażona.

- Co pani tu, u diabła, robi, panno Pomeroy? - syknął Crane.
- Panie Crane, przestraszył mnie pan. - Harriet starała się myśleć szybko. - Nie

mogłam zasnąć, wiec przechadzałam się po skarpie. A co pan tu robi? - Pogratulowała sobie
bystrości umysłu.

- Obserwuję, panno Pomeroy. I chyba dobrze, prawda? Inaczej mógłbym zostać

złapany jak ci biedni głupcy tam na plaży. - Ostrzem noża dotknął jej szyi.

45

background image

Harriet drgnęła, czując zarówno nieprzyjemny zapach tego chudego mężczyzny, jak i

siłę jego wężowego ramienia.

- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi, panie Crane. Czy na plaży coś się stało?

Myślałam, że już dawno skończyliśmy tu z przemytnikami.

- Proszę sobie darować te kłamstwa, panno Pomeroy. - Zacisnął ramię, prawie

uniemożliwiając jej oddychanie. - Sam widzę, co się tu dzieje. Moich kumpli złapano w
pułapkę.

- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi.
- Doprawdy? Dowie się pani błyskawicznie, gdy zejdziemy

razem na plażę.

Harriet z trudem przełknęła ślinę.
- Po co mielibyśmy tam schodzić?
- Chcę poczekać, aż ten bubek sobie pójdzie, i zgarnąć, ile się da. Z pierwszym

brzaskiem przyjdzie tu ktoś z policji, żeby zabrać kosztowności. Muszę łapać, ile się da. A
pani będzie moją zakładniczką, na wypadek, gdyby ktoś nas próbował zatrzymać.

- Przecież zbliża się przypływ- próbowała desperackiej obrony. - Nie zdążymy.
- No to musimy się śpieszyć, prawda? Oboje. Proszę się ruszać, panno Pomeroy. I

ostrzegam, że jeśli pani krzyknie, przebiję pani gardło nożem.

Crane pchnął ją ku ścieżce. Harriet zerknęła na plażę i stwierdziła, że Gideon i jego

pomocnicy wypełnili już swoje zadanie. Prowadzili przestępców ku innej ścieżce. Gdyby
nawet któryś z nich się odwrócił, nie dojrzałby w ciemnościach Crane'a i Harriet.

Za kilka minut odejdą tak daleko, że nie usłyszą nawet jej krzyku.

46

background image

6

Przypływ nadchodził szybko i Harriet widziała fale niecierpliwie bijące o plażę. Szła

niepewnie, ponieważ Crane mocno ściskał ją za ramię, trzymając jednocześnie nóż przy jej
szyi. Gdy dotarli do plaży, popatrzyła dokoła, modląc się, by Gideon i Dobbs odwrócili się i
zobaczyli, co się dzieje. W słabym świetle księżyca widziała jednak tylko nikły zarys ich
postaci.

- Przypominam, ani słowa! - Crane zacisnął ramię wokół jej szyi. - Mam nie tylko nóż.

Także pistolet w kieszeni. Jeśli uda się pani uciec przed nożem, wpakuję pani kulkę w plecy.
Obiecuję.

- Jeśli pan strzeli, inni to usłyszą- ostrzegła go Harriet. Drżała ze strachu.
- Może tak, a może nie. Woda szumi coraz głośniej. Proszę się nie wtrącać, panno

Pomeroy, tylko ruszać się. Szybko!

Harriet nagle zdała sobie sprawę, że nie tylko ona drży ze strachu. Crane również

dygotał. Czuła dreszcze przechodzące przez ramię okalające jej szyję. Wyczuwała narastający
w nim strach. Cuchnął nim. Miała wrażenie, że to nie tylko sprawa pośpiechu. Wyczuwała, że
on boi się jaskiń. Nic nowego. Jak mówiła Gideonowi, wielu ludzi nie odważyłoby się wejść
do jaskini.

Opuściwszy wzrok, spostrzegła morską pianę omywającą jej buty. Miała pomysł.
- Nie ma pan czasu, panie Crane. Utknie pan w jaskiniach. Jeśli nawet uda się panu nie

utonąć, będzie pan musiał spędzić całą noc w ciemnej jaskini. Wątpię, by ta lampa
wystarczyła na długo. Proszę sobie tylko wyobrazić tę przygnębiającą, przerażającą ciemność,
panie Crane. Jak w piekle.

- Zamknij się - syknął Crane.
- Policja będzie czekać na odpływ tylko do rana. Wpadnie pan prosto w ich ramiona.

O ile oczywiście nie zgubi się pan w jaskiniach. To też jest możliwe. Ginęli już tutaj ludzie,
panie Crane. Proszę sobie tylko wyobrazić, że mógłby pan zgubić się w tych ciemnościach.

-Wyjdę stąd za kilka minut. Mam mapę. Rusz się, kobieto!
Usłyszała rosnące w jego głosie napięcie. Był przerażony. Wiedział równie dobrze jak

ona, że zostało im niewiele czasu. Jego wahanie dawało jej jakąś szansę. Starała się myśleć
szybko. W pierwszej jaskini będzie ciemno. Crane zatrzyma się żeby zapalić lampę. Będzie
zdenerwowany, a jego palce nie są zręczne. Nie zdoła trzymać noża przy jej szyi przez cały
czas podczas zapalania lampy. Jeśli będzie dość szybka, schowa się w korytarzu w tylnej
części, zanim on wyciągnie pistolet i wystrzeli.

Jeszcze raz obrzuciła wzrokiem spowitą ciemnością plażę i poczuła rozpacz. Gideon i

jego towarzysze byli już daleko, z każdą chwilą coraz dalej. Gdyby krzyknęła dość głośno,
może Gideon usłyszałby ją mimo głośnego szumu, ale nie wiedziała, czy zrozumiałby, co się
właściwie dzieje.

Musiała starać się uciec na własną rękę. Wzdrygnęła się, gdy Crane pchnął ją ku

wejściu do jaskini.

- Nie wygląda na to, bym potrzebował pani jako zakładniczki, gdy będzie po

wszystkim. Oni już sobie poszli. Mógłbym już teraz się pani pozbyć. Na rany Chrystusa, ale
tu ciemno! Jak oni to wytrzymują?

47

background image

Gdy Crane mocował się z lampą, Harriet z rozmysłem potknęła się i upadła na kolana.

Uwolniła się od jego uścisku.

- Gideon! - Jej krzyk wypełnił jaskinię, ale nie była pewna, czy był słyszalny, na

plaży. Kopnęła lampę i uskoczyła w bok.

- Zamknij się, suko! Szlag by to trafił!
Crane stał pomiędzy nią a wejściem. Nie uda jej się go wyminąć. Odwróciła się i

ruszyła w ciemną czeluść jaskini, macając ściany wyciągniętymi rękami.

- Wracaj tutaj! - krzyknął.
W tym momencie lampa buchnęła płomieniem, oblewając jaskinie złotym światłem.

Harriet była o niecały jard od wejścia do tunelu. Rzuciła się w jego kierunku. Rozległ się
zwielokrotniony echem huk wystrzału. Harriet nawet się nie obejrzała. Była już w tunelu, w
ciemnościach.

- A niech cię! - krzyknął wściekle Crane. - A niech cię szlag!
Przykucnęła w tunelu, poza zasięgiem światła lampy. Słyszała, jak Crane biegnie za

nią ciężko. Miała nadzieję, że się przestraszy i zrezygnuje z zabrania skarbu. Niestety,
okazało się, że jego żądza zawładnięcia łupem była silniejsza niż strach przed ciemnością czy
możliwością schwytania przez policję.

Harriet zapuściła się dalej w atramentowoczamy tunel, przez cały czas macając przed

sobą kamienne ściany. Promyk światła lampy Crane'a ostrzegał ją, że wciąż jest ścigana. Jego
kroki odbijały się echem od kamiennej podłogi. Słyszała jego głośny oddech. Rzuciła się do
tunelu. Coś przetoczyło się przez jej but. Pewnie krab.

Ta niebezpieczna gra w chowanego zdawała się przeciągać w nieskończoność,

zmuszając Harriet do coraz śmielszego zapuszczania się w korytarz. Morze było coraz
głośniejsze. Wiedziała, że potężne fale zaczynają się wlewać do pierwszej jaskini, powoli, ale
skutecznie odcinając drogę ucieczki. Za kilka chwil wyjście z jaskiń nie będzie w ogóle
możliwe. Będzie za późno.

- Do diabła! - zagrzmiał Crane. - Gdzie jesteś, głupia babo!
Potem dobył z siebie przeraźliwy wrzask czysto zwierzęcego przerażenia, który obiegł

korytarze zwielokrotniony echem. Odległy, chwiejny blask lampy nagle znikł, pozostawiając
Harriet w absolutnej ciemności. Usłyszała oddalający się stukot butów. Jego strach nareszcie
przezwyciężył chciwość.

Harriet nabrała powietrza głęboko w płuca, żeby uspokoić nerwy, i powoli, ostrożnie

rozpoczęła marsz ku wejściu do jaskini. Wiedziała, że prawdopodobnie jest już za późno. Z
pierwszej jaskini dobiegał ją wyraźnie szum fal. Zmusiła się do tego, by przystanąć i
pomyśleć.

Potrafiła pływać, ale z pewnością nie miała dość siły, by przezwyciężyć opór

wdzierającej się do środka wody. Rozbiłaby się o kamienne ściany. Perspektywa samotnego
spędzenia nocy w ciemnej jaskini wcale jej się nie podobała. Wzdrygnęła się na myśl, że być
może utknęła tu na długie godziny.

- Harriet! Harriet, jesteś tam? Gdzie, u diabła, się podziewasz?
- Gideon! - Spłynęło na nią uczucie niewysłowionej ulgi. Nie była już sama w tej

czarnej dziurze. - Tu jestem! W tunelu! Nic nie widzę! Nie mam lampy!

- Zostań, gdzie jesteś! Zaraz tam będę!
Najpierw dostrzegła chwiejący się płomyk. Chwilę później pojawił się sam Gideon,

pochylający rozłożyste ramiona, by przecisnąć się przez zakręt wąskiego korytarza.

Nie miał na sobie kapelusza, płaszcz przerzucił przez ramiona Harriet zauważyła, że

jego spodnie i buty są przemoczone, i domyśliła się, jak trudno mu było brnąć przez wodę.
Zdała sobie sprawę, że zdjął płaszcz, by uchronić go przed zamoczeniem.

Zobaczywszy ją, zatrzymał się. Uniósł lampę, by przyjrzeć się jej dokładniej. Światło

wykrzywiało groźnie jego twarz, ale Harriet pomyślała, że nie widziała jeszcze

48

background image

przystojniejszego mężczyzny niż Gideon w tej chwili. Był taki wielki i silny. Chciała mu się
rzucić w ramiona i z trudem zdołała się pohamować.

- Nic się nie stało? - zapytał szorstko.
- Nic. Ze mną wszystko w porządku. - Popatrzyła na niego bezradnie. - Co się stało z

panem Crane'em?

- Próbował zmierzyć się z morzem. Jeśli nie utonął, Dobbs go dopadnie. Wydaje mi

się, że nie mamy już szans wydostać się stąd przed świtem. Przyjdzie nam spędzić resztę nocy
w tych cholernych jaskiniach, panno Pomeroy.

- Tego się obawiałam. Dzięki Bogu, ma pan lampę.
- Mamy tę oraz kilka innych zostawionych przez złodziei w komorze, gdzie

przechowywali łupy. A teraz wyjdźmy z tego diabelskiego tunelu. Jest ciaśniejszy niż płaszcz
skrojony przez Westona.

Harriet nie sprzeczała się. Odwróciła się i ruszyła ku jaskini, Gideon podążył za nią i

gdy znaleźli się u wejścia, odetchnął z ulgą.

- Nie jest to jednak najlepszy z pokoi gościnnych w gospodzie. - Zawiesił lampę na

metalowym haku, który przestępcy wbili kiedyś w ścianę. - Obsługa kiepska, a kamienna
podłoga rano z pewnością okaże się dość niewygodna. Proszę mi przypomnieć, bym nie
szafował napiwkami.

Harriet zagryzła wargę w poczuciu winy.
- Wiem, milordzie, że to moja wina. Jest mi bardzo przykro, że przeze mnie znalazł się

pan w tak niezręcznej sytuacji.

- Niezręcznej? - Gideon uniósł brwi. - Nie znasz jeszcze znaczenia tego słowa, Harriet.

Jutro się dowiesz, co naprawdę oznacza słowo niezręczny.

Zasępiła się.
- Nie rozumiem, sir. Co mi pan próbuje powiedzieć?
- Nieważne. Jeszcze będzie dość czasu, by o tym mówić - Gideon usiadł na występie

skalnym i zaczął ściągać mokre buty. - Na szczęście ma pani swoje ubranie, a ja suchy
płaszcz. Tu jest bardzo zimno.

- Tak. - Harriet wtuliła się w płaszcz i rozejrzała się niespokojnie. Zaczęło do niej

docierać, że ma tu spędzić noc z Gideonem. Nigdy jeszcze w swoim życiu nie spędziła nocy z
mężczyzną w jednym pomieszczeniu. - Jak mnie pan znalazł? Czy usłyszał pan mój krzyk? A
może strzał pana Crane'a?

- Jedno i drugie. - But Gideona opadł na kamienną podłogę. Zajął się drugim. -

Wypatrywałem trzeciego złodzieja, o którym pani mówiła. Przypuszczałem, że stoi na warcie.
Ale nie spodziewałem się, że zejdzie ścieżką razem z panią. - Drugi but uderzył o podłogę.

- Rozumiem. - Harriet popatrzyła na buty i oblizała dziwnie suche wargi.
- Prosiłbym o jakieś wyjaśnienie, jeśli to możliwe, panno Pomeroy. - Gideon wstał i

zabrał się do rozpinania spodni.

Oczy Harriet rozszerzyły się w przerażeniu, gdy stwierdziła, że zamierza się pozbyć

reszty przemoczonej garderoby. Powtarzała sobie, że to jedyne rozsądne wyjście w
zaistniałych okolicznościach. Przecież nie mógł spać w mokrym ubraniu, bo by się przeziębił.
Harriet nigdy jeszcze nie widziała rozebranego mężczyzny.

Odwróciła się i zaczęła mówić szybko, by pokryć zmieszanie.
- Nie mogłam spać. Gdy podeszłam do okna, zauważyłam, że na plaży są jacyś ludzie,

i pomyślałam, że wrócili złodzieje. Wiedziałam, że pan Dobbs pana zawiadomi i będzie
można zrealizować wasz plan. Z początku byłam bardzo podniecona. Chciałam zobaczyć, co
się dzieje. A potem zaczęłam się bać.

- O co? O te cholerne kamienie i kości?
- Nie. O pana - szepnęła, słysząc wyraźnie odgłos zdejmowanych spodni.

49

background image

- O mnie?- Tu nastąpiła krótka pauza. - Czemu, u Boga Ojca, miałaby się pani o mnie

bać?

- No... dlatego, że nie ma pan specjalnego doświadczenia w łapaniu złodziei,

milordzie. - Harriet nerwowo wykręcała ręce pod płaszczem - To znaczy... nie jest to pańskie
codzienne zajęcie. Wiedziałam, że przestępcy z całą pewnością są uzbrojeni, a zatem
niebezpieczni i... no... - Głos Harriet załamał się. Ciężko było przyznać się przed sobą, że jej
zainteresowania są bardziej osobistej natury.

- Rozumiem. - Głos Gideona był chłodny.
- Nie chciałam pana urazić, milordzie. Chodziło mi tylko o pańskie bezpieczeństwo.
- A co z pani bezpieczeństwem, panno Pomeroy?
Jego sarkastyczny ton zbił ją z tropu.
- Nie sądziłam, że coś mi grozi tam, na szczycie skarpy.
- Ledwo panią słyszę, panno Pomeroy.
Harriet odchrząknęła.
- Powiedziałam, że nie sądziłam, żeby mi coś groziło tam, na szczycie skarpy.
- Ale się pani pomyliła, prawda? A teraz grozi pani znacznie poważniejsze

niebezpieczeństwo, niż jest to pani w stanie sobie wyobrazić.

Harriet odwróciła się na tę groźbę. Z ulgą stwierdziła, Gideon włożył już płaszcz,

który zakrywał jego ciało aż do kostek. Pochylił się nad jednym z leżących na ziemi worków.

- Co pan robi, sir?
- Przygotowuję dla nas posłanie. Chyba że chce pani spać na stojąco. - Gideon

otworzył worek i bez wahania wysypał na ziemię biżuterię oraz wartą majątek srebrną
zastawę stołową.

- Wątpię, bym w ogóle mogła zasnąć- mruknęła Harriet. Patrzyła na Gideona

opróżniającego kolejny płócienny worek. - Wiem, milordzie, że jest pan ze mnie bardzo
niezadowolony, i jest mi z tego powodu przykro, ale musi pan przyznać, że to co się stało,
jest dziełem czystego przypadku.

- Raczej przeznaczenia, panno Pomeroy. Sądzę, że lepszym wytłumaczeniem będzie

przeznaczenie. To, co się stało dziś wieczorem, nosi niezaprzeczalne, typowe, niepokojące
znamiona działania najprawdziwszego, przerażającego, cholernego przeznaczenia.

- Nie poświęcałam się szczególnie filozofii. Czytałam oczywiście kilku klasyków, ale

zawsze bardziej interesowały mnie skamieniałości.

Gideon posłał jej dziwne spojrzenie.
- Proszę się przygotować, panno Pomeroy. Przed pani oczyma otworzy się teraz

całkowicie inna dziedzina.

Harriet wzdrygnęła się.
- Jest pan w raczej dziwnym nastroju, milordzie.
-Może pani przypisać mój nastrój temu, że, w przeciwieństwie do pani, odczuwam

zdrowy respekt wobec siły przeznaczenia.- Gideon opróżnił ostatni worek. Przewrócił
wszystkie na lewą stronę i ułożył je, tworząc coś w rodzaju materaca.

Blask lampy oświetlał stertę kosztowności na kamiennej podłodze. Złote lichtarze,

rubinowe pierścienie i inkrustowane tabakiery połyskiwały w jasnym blasku ognia, który
jednak nie dawał ani odrobiny ciepła.

Harriet zerknęła na worki.
- Zamierza pan tam spać, milordzie?
- Oboje będziemy tu spać. - Gideon wygładził posłanie.- Worki ochronią nas przed

chłodem skał, a przykryjemy się naszymi płaszczami. Dzięki temu jakoś przeżyjemy tę noc.

- Tak, oczywiście.- Chciał, żeby spała obok niego! Przez plecy Harriet przebiegł

nerwowy dreszcz, a zaraz potem fala chłodu. Rozglądała się po jaskini, szukając jakiegoś
innego miejsca do spania. - Tak, wydaje mi się to dość rozsądne.

50

background image

Gideon popatrzył na jej przemoczone buty.
- Lepiej to zdjąć.
Podążyła za jego wzrokiem.
- Tak. Tak, oczywiście.
Usiadła obok występu skalnego sąsiadującego ze ścianą, w której tkwił odkryty przez

nią wcześniej ząb. Popatrzyła ze smutkiem na ząb i pochyliła się, by zacząć powoli
rozwiązywać trzewiki. Po chwili zsunęła buty z nóg i z przerażeniem stwierdziła, że ma
zupełnie gołe stopy. Nie miała czasu, by przed wyjściem z domu włożyć pończochy. Czuła,
że się rumieni, mając jednocześnie nadzieję, że Gideon tego nie zauważy.

- Uspokój się, Harriet. Co się stało, już się nie odstanie. Żadnemu z nas nie pozostaje

teraz nic innego do roboty, jak tylko się zdrzemnąć. Z resztą poradzimy sobie rano. - Groźne
oczy Gideona złagodniały, gdy wyczuł jej zmieszanie i niepewność.

- Chodź tu, moja droga. Musimy się do siebie przytulić, żeby się nie przeziębić na tych

workach.

Harriet stanęła na palcach na zimnej podłodze. Wyprostowała plecy. Gideon miał

rację. To było jedyne sensowne rozwiązanie. Niezdolna, by spojrzeć mu prosto w oczy,
podeszła z wahaniem do sterty worków. Stanęła na skraju posłania, nie wiedząc, co ma robić
dalej.

Gideon pochylił się ku niej i rozchylił poły jej płaszcza. Odnalazł jej dłoń, chwycił

mocno i pociągnął ku sobie delikatnie, choć zdecydowanie.

Wielkim wysiłkiem woli udało się Harriet zachować pozory opanowania, ale jej palce

zadrżały w masywnej dłoni Gideona i widziała, że to wyczuł. Był na tyle taktowny, że nie
natrząsał się z niej i zachowywał się tak, jakby nic nadzwyczajnego się nie działo.

Zaraz potem przytulił ją do siebie, okrył płaszczem od stóp do głów, nasunął jej na

głowę kaptur. Czuła ciepło bijące od jego silnego ciała leżącego tuż przy niej. Odczuwała je
nawet poprzez grube fałdy jego palta. To było miłe. Harriet leżała nieruchomo, obserwując
cienie igrające na ścianach.

- Jest mi naprawdę przykro z powodu tych niewygód, milordzie - powiedziała cicho.
- Spij, Harriet.
- Tak, milordzie. - Przez chwilę milczała. - Rodzina będzie się o mnie bardzo martwić,

gdy rano nie będzie mnie w łóżku.

- Nie wątpię.
- Czy sądzi pan, że Dobbs powiadomi ich, że jesteśmy w jaskiniach?
- Jestem pewien, że wkrótce usłyszą całą historię - odparł sucho.
- Będziemy mogli wyjść stąd dość wcześnie rano- powie działa Harriet z nutką

optymizmu w głosie.

-Nie dość wcześnie, by zatrzymać koło przeznaczenia, panno Pomeroy. - Gideon

przewrócił się na bok i przylgnął do niej, jego ramię objęło ją w pasie. - Nie dość wcześnie...

Harriet powstrzymała oddech, czując na sobie ciężar jego ręki, ale po chwili zdała

sobie sprawę, że chciał ją tylko ciaśniej przytulić, żeby jej było cieplej. Rozluźniła się nieco.

- To bardzo dziwna sytuacja, przyzna pan, milordzie?
- Bardzo dziwna. Staraj się zasnąć, Harriet.
Zamknęła oczy, pewna, że nie uda jej się zasnąć. Potem ziewnęła, wtuliła się

szczelniej w ciepło bijące od Gideona i zapadła w drzemkę.

Gdy ocknęła się jakiś czas później, zdała sobie sprawę, że zrobiło się chłodniej.

Poczuła na sobie nogę Gideona. Odruchowo przytuliła się do niego, próbując się ogrzać.
Zesztywniała od leżenia na boku na twardej podłodze, więc przewróciła się na drugi bok i
znalazła się twarzą w twarz z Gideonem. Od razu zauważyła, że ma otwarte oczy. Przyglądał
się jej, dziwnie napięty. Jego oczy płonęły w migotliwym świetle lampy, a ramię zacisnęło się
na jej ciele.

51

background image

- Gideon? - Uśmiechnęła się nieśmiało. Zaspana wyciągnęła rękę by pogładzić jego

zeszpecony policzek. - Czy już dziękowałam za uratowanie mnie?

Przez chwilę milczał. Potem uniósł się na łokciu i pochylił

nad nią.

- Wątpię, byś rano chciała mi za coś dziękować.
Już miała zacząć zapewniać go, że się myli, ale nie dał jej szansy. Pochylił głowę i

dotknął ustami jej ust. Harriet nie zawahała się. Zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do
niego całym ciałem, upajając się ciepłem i siłą Gideona. Jakaś część umysłu podpowiadała
jej, że powinna się czuć wstrząśnięta, a przynajmniej głęboko upokorzona. Coś mówiło jej, że
powinna zaprotestować. Ale inna część wiedziała, że od pierwszego uścisku Gideona w
jaskini czekała na ten pocałunek.

- Widzę, że naprawdę jesteś moim przeznaczeniem - szepnął Gideon. - Na dobre i złe.

Jesteśmy związani. Czy będziesz ze mną walczyć, Harriet?

Nie zrozumiała. - Dlaczego miałabym z tobą walczyć?
- Miejscowi ludzie nazywają mnie przecież Potworem z Blackthorne Hall.
- Nie jesteś żadnym potworem. - Harriet ponownie dotknęła jego twarzy i pogładziła z

przyjemnością ostro zarysowany policzek i szczękę. -Jesteś mężczyzną. Najbardziej
fascynującym mężczyzną, jakiego w życiu spotkałam.

- Założę się, że nie było ich wielu - odparł ochryple Gideon, rozsuwając jej płaszcz, by

pocałować szyję.

- To nie ma znaczenia. - Zadrżała, czując na sobie wargi Gideona. - Na całym świecie

nie ma drugiego takiego jak ty. Jestem tego pewna. Tego wieczoru, gdy tańczyłeś ze mną,
modliłam się, żeby ten walc nigdy się nie skończył.

- Podobał ci się walc? - Znów całował jej usta.
- Bardzo.
- Tak myślałem. Odczytałem przyjemność z twoich oczu. Jest pani bardzo wrażliwą

osobą, panno Pomeroy. Walc został stworzony dla pani.

- Chciałabym go jeszcze kiedyś zatańczyć - odparła, czując że braknie jej tchu.
- Wezmę to pod uwagę. - Rozsunął szerzej poły jej płaszcza. Napotkała jego pytający

wzrok, gdy położył dłoń na jej piersiach Czekał na reakcję.

Westchnęła, zdumiona tym śmiałym gestem. Wiedziała, że powinna go powstrzymać,

ale przecież miała już prawie dwadzieścia pięć lat. I dopiero po raz pierwszy doświadczyła
dotknięcia mężczyzny. Może to jedyny i ostatni raz? Poza tym, to przecież Gideon!

- No, Harriet? - Masywna dłoń Gideona poruszała się z zaskakującą delikatnością:

głaskała, chwytała, drażniła. Harriet czubkiem języka zwilżyła usta. Nie znajdowała słów, by
mu odpowiedzieć. Serce waliło jej mocno i czuła, jak gdzieś wewnątrz niej rozlewa się
wilgotne ciepło. Objęła go za szyję i pocałowała namiętnie, z uczuciem, które wezbrało w niej
nagle. Gideon nie potrzebował więcej. Chłodny dystans nagle znikł. Zsunął z niej płaszcz i
sięgnął do tasiemek sukni.

- Harriet. Moja słodka, ufna Harriet - szepnął, zsuwając z niej górną część sukni. -

Przypieczętowałaś dziś swój los.

Nie rozumiała jego tajemniczych słów, pochłonięta napływem nowych wrażeń,

starając się zrozumieć ich znaczenie. Wiedziała tylko, że jest to coś, czego pragnie. Coś,
czego nie może uniknąć. Coś, czego chce, i czego musi doświadczyć. Przez chwilę, gdy
zimne powietrze dotknęło jej skóry, poczuła chłód. Ale zaraz potem Gideon położył się przy
niej i znów zrobiło się ciepło. Nie tylko ciepło. Było jej gorąco. Goręcej niż kiedykolwiek w
życiu. Jego ciężar był niewiarygodnie podniecający. Odpowiedziała nań wszystkimi
zmysłami.

Gideon pozbył się niecierpliwie swojego płaszcza, odsłaniając jedyną rzecz, którą miał

na sobie, czyli długą, białą koszulę. Na szerokiej piersi wiły się ciemne, gęste włosy, niknące

52

background image

niżej w mrocznym zagłębieniu. Harriet kącikiem oka zauważyła wielką, twardą męskość i
zadrżała.

- Gideon?
- Musisz mi ufać -powiedział matowym, ochrypłym głosem, przez który przebijało

pożądanie. Okrył ich oboje swoim płaszczem, zasłaniając swoje ciało przed jej wzrokiem. -
Nie masz innego wyjścia, jak tylko mi zaufać. Popatrz na mnie, moja słodka Harriet.

Usłuchała i zobaczyła w jego oczach pragnienie. Nigdy przedtem nie widziała

pożądania w oczach mężczyzny, ale rozpoznała je natychmiast. Zobaczyła w jego wzroku
niepokój i determinację, jak gdyby zmagał się z jakimś cierpieniem, którego nadejścia się
spodziewał.

Harriet uśmiechnęła się lekko.
- Ufam ci, Gideonie.
Westchnął i pochylił się, by delikatnie całować jej piersi. Zacisnęła dłonie na jego

plecach. To przechodziło wszelkie wyobrażenie. Czuła, jak ręka Gideona zsuwa się coraz
niżej, podciąga jej suknię ponad biodra, coraz wyżej, aż odsłoniła ją całą. Harriet drżała pod
lekką pieszczotą jego palców. Dłoń Gideona zawędrowała teraz pomiędzy jej uda,
przesuwając się ku źródłu owego wilgotnego ognia, który w niej płonął. A potem, gdy nagle
wsunął palec w ten ogień, otwierając ją, krzyknęła zaskoczona.

- Jesteś już dla mnie mokra. - Gideon wyjął delikatnie palec i niespodziewanie wsunął

go z powrotem.

Całe ciało Harriet napięło się w odpowiedzi na to nieoczekiwane wtargnięcie.

Zacisnęła powieki i zastygła w bezruchu, nie mogąc się zdecydować. Jego obecność w niej
sprawiała jej przyjemność. To wszystko było takie nowe. Fascynująco nowe.

Gideon jeszcze raz poruszył ręką, a ona zdecydowała się. To było wspaniałe! Uniosła

biodra ku niemu, objęła go ramionami.

- Chcesz mnie. - Gideon lekko chwycił zębami jej pierś i pociągnął. - Powiedz to.
- Chcę. - Trudno jej było mówić. Wydała z siebie niewyraźne westchnienie. - Chcę

ciebie, Gideonie.

- Powtórz to. Muszę to słyszeć, moja słodka, lekkomyślna Harriet. Muszę to od ciebie

usłyszeć. - Jego ręka poruszała się w niej, zataczając nieregularne koła w wilgotnym ogniu.
Harriet nie spodziewała się, że płonący w niej ogień może jeszcze przybrać na sile. Wsunęła
się pod Gideona, szukając czegoś, czego nie potrafiłaby nazwać.

- Proszę! Proszę, Gideonie!
- Tak - wymamrotał. - Do diabła, tak!
Rozsunął szerzej nogi Harriet i ułożył się pomiędzy jej udami. Poczuła, że sięgnął

ręką, by dotrzeć do tej części jej ciała, którą właśnie pieścił. Otarł się o jej gorącą wilgoć.
Zaraz potem poczuła, że zaczyna w nią wchodzić. Wyprężyła się, zrozumiawszy, że ta
szczególna część jego ciała jest równie pokaźna jak on cały. Zacisnęła palce na plecach
mężczyzny i gwałtownie otworzyła oczy, by spotkać jego dziki, pełen namiętności wzrok.

- Sprawiam ci ból - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Nie chciałem tego. Jesteś taka

wąska. Taka mała, piękna i wąska. A ja jestem wielkim, niezgrabnym brutalem, który ci się
narzuca bez powodu.

- Nie mów tak. Nie narzucasz mi się. - Popatrzyła prosto w jego lwie oczy i w ich

głębi dostrzegła ból i żal. - Nigdy już nie mów czegoś takiego. To nieprawda.

- To jest prawda. Z rozmysłem nauczyłem cię odczuwać coś z czym nie jesteś w stanie

sobie poradzić. A ja wykorzystuję twoje uniesienie.
- Nie jestem dzieckiem. Sama podejmuję decyzje - odparła.

- Doprawdy? Nie sądzę. Rano będziesz miała czego żałować. Nie powinienem ci

dokładać kłopotów.

53

background image

Wyczuła instynktownie, że Gideon chce się wycofać, a ona tego nie chciała.

Potrzebował teraz zapewnienia, że Harriet chce go tak samo jak on jej.

- Nie! - Zatopiła paznokcie w jego masywnym karku i wygięła się zapraszająco. - Nie,

Gideonie! Proszę, nie odsuwaj mnie teraz. Chcę ciebie!

Zawahał się, wciąż jednak dotykając tej miękkiej, wilgotnej bramy, zapraszającej do

jej wnętrza. Na jego czole pojawiły się kropelki potu.

- Na Boga! Chcę ciebie! Chcę bardziej niż czegokolwiek dotąd w moim życiu. - Słowa

te wydobyły się z trudem z jego piersi, podczas gdy powoli, ale uparcie, zagłębiał się w jej
ciele. Nie potrafiła powstrzymać się od krzyku. Gideon zamknął jej usta pocałunkiem,
upajając się jej spazmatycznym jękiem. Harriet owładnęło podniecenie wywołane zarówno
bólem, jak i przyjemnością. Czuła się rozciągnięta i napełniona do granic wytrzymałości i
nagle mgliście zdała sobie sprawę, że bliska jest tego dreszczu podniecenia, który przedtem
wydawał jej się nieosiągalny.

Zrozumiała, że dotarła do krawędzi wielkiego odkrycia. Jeszcze chwila, a sięgnie po

nieuchwytną rozkosz. Była tego pewna. Nie było czasu. Gideon cofnął się na chwilę, by
ruszyć ponownie do ataku, prosto do jej wnętrza. Wydał z siebie okrzyk pełen dzikiej,
męskiej satysfakcji. Jego ciało wygięło się; każdy mięsień napięty był jak struna, twardy jak
stal. A potem opadł na nią, ciężko oddychając i przyciskając ją do twardej kamiennej podłogi
jaskini.

54

background image

7

Gideon wstał raz w ciągu nocy, żeby zapalić drugą lampę. Nie budząc Harriet,

powrócił na ich prowizoryczne posłanie, przytulił się do niej i zasnął.

Gdy obudził się ponownie, świtało. W jaskini trudno to było stwierdzić, ale zmysły

podpowiadały mu nadejście poranka. Poranka i czasu wyrównania rachunków. Wiedział, na
co się zanosi, już od chwili, gdy zauważył Crane'a umykającego z jaskini, i domyślił się, że
Harriet jest w środku. Brnąc przez nacierające wściekle fale, zdawał sobie sprawę, że nie ma
już czasu na odnalezienie jej i wyprowadzenie stamtąd przed całkowitym zalaniem wejścia. A
to oznaczało, że spędzi z nią noc. Oznaczało, że przed nadejściem poranka, skompromituje ją
całkowicie. Nie mógł zrobić nic, by uciec przed tym, co nieuniknione.

Mimo wszystko nie zamierzał komplikować dodatkowo sprawy, kochając się z

Harriet.

Teraz zrozumiał, że gdy zobaczył jej uśmiech, gdy wyciągnęła do niego ręce i

otworzyła się zapraszająco, wszystkie jego dobre intencje uleciały jak dym.

To, że się z nią kochał, było równie nieuniknione jak nadejście świtu. Gideon

przeciągnął się ostrożnie, krzywiąc się, gdy prostował mięśnie zesztywniałe od leżenia na
twardej skale. Wyczuł, że Harriet poruszyła się obok niego i przytuliła, szukając ciepła. Nie
otworzyła oczu.

Uśmiechnął się do siebie, patrząc na nią. Oparła mu głowę na ramieniu tak, jakby to

była najbardziej naturalna pozycja pod słońcem. Większą część jej twarzy zakrywały wijące
się bezładnie kasztanowe włosy. Gideon dotknął ich delikatnie i stwierdził, że są niezwykle
miękkie. Zacisnął dłoń, a zaraz potem otworzył, wypuszczając z niej włosy. Jak żywe istoty,
rozproszyły się natychmiast. Pomyślał, że włosy Harriet są takie jak ona: miękkie, pachnące i
pełne kobiecej żywotności.

Tej nocy zatracił się przy tej kobiecie. Tej nocy uzmysłowił sobie pełnię swego

pożądania. Tej nocy ona powiedziała i pokazała mu, że go pragnie. Oddała mu się w dzikim,
a jednocześnie naiwnym zapamiętaniu, które było nieskończenie więcej warte niż cała ta
sterta klejnotów leżących na podłodze jaskini. Oddała się Potworowi z Blackthorne Hall,
mimo jego szpetnej twarzy i równie szpetnej przeszłości!

Ciało Gideona zesztywniało pod wpływem gorących wspomnień. Przesunął nogą po

jej udzie, a jego dłoń zakreśliła łuk na wydatnym łuku pośladków. Marzył, by ta czarowna
chwila nigdy się nie skończyła. Nigdy dotąd nie obawiał się konfrontacji z rzeczywistością.

Dawno już się nauczył sobie z tym radzić. Ale tego ranka oddałby duszę za

czarodziejską różdżkę. Machnąłby nią w tej jaskini, zamieniając ją w świat, w którym on i ta
kobieta mogliby pozostać na zawsze.

Harriet uniosła powieki i zamrugała. Przez chwilę patrzyła zaspana na Gideona, aż w

końcu powrót świadomości rozjaśnił jej turkusowe oczy.

- Dobry Boże - powiedziała siadając gwałtownie. - Która godzina?
- Jest już rano, jak przypuszczam. - Zauważył, że zawstydzona otuliła się płaszczem.

Unikała jego wzroku. Na jej policzkach zapłonął rumieniec. -Uspokój się, Harriet.

- Moja rodzina będzie śmiertelnie przerażona.
- Niewątpliwie.
- Musimy stąd wyjść, żebym mogła im pokazać, że nic mi się nie stało.

55

background image

- A czy to prawda?- Gideon usiadł niespiesznie, patrząc na nią.
Odwróciła się od niego.
- Nie rozumiem, milordzie.
- Wybacz mi, moja droga. Nie chciałem być złośliwy.- Gideon wstał, nieświadom

swej nagości do chwili, gdy Harriet odwróciła nagle wzrok. Rozbawiło go to. Wyglądało to,
jakby nie dostrzegała szramy na jego twarzy i jakby zawstydzał ją tylko widok jego męskości.
- Powinnaś się ubrać, Harriet. Zaczął się odpływ i Dobbs, szukając nas, może tu lada chwila
zajrzeć.

- Tak. Tak, oczywiście. - Wstała, nadal ściskając płaszcz. Pochyliła się, by podnieść

suknię. Zawahała się, nie mogąc zdecydować, jak się ubrać, nie zdejmując płaszcza.

- Zaraz ci pomogę - zaproponował łagodnym tonem.
- To nie będzie konieczne, milordzie.
- Jak sobie życzysz. - Gideon przeciągnął się ponownie i podszedł do swoich rzeczy.

Włożył koszulę i spodnie, zadowolony, że wyschły przez noc. Jego przemoczone buty były
sztywne od soli.

- Gideon?
- Tak, kochanie?
Harriet zawahała się.
- Chodzi mi o tę noc, milordzie. Nie chciałabym... To znaczy, nie powinien pan czuć

się...

- Możesz powiedzieć swojej ciotce, by oczekiwała mnie dziś o trzeciej po południu. -

Gideonowi udało się w końcu wciągnąć jeden z zesztywniałych butów. To nie było łatwe
zadanie. Skóra skurczyła się bardzo.

- Dlaczego? - zdumiała się Harriet.
Podniósł głowę, posłał jej porozumiewawcze spojrzenie i począł mocować się z

drugim butem. Harriet patrzyła na niego zaskoczona. Zastanawiał się, czy dotarło do niej w
pełni znaczenie ostatnich wydarzeń.

- W tych okolicznościach będę chciał oczywiście złożyć jej uszanowanie - odparł.
- Uszanowanie? Tylko to?
Żachnął się.
-

I złożyć oficjalną propozycję małżeństwa.

-

Wiedziałam - wybuchnęła Harriet. - Wiedziałam, że o tym pan myślał! Ale ja
pańskich oświadczyn nie przyjmę. Rozumie pan? Nie pozwolę panu tego zrobić.

- Nie pozwolisz mi tego zrobić? - Gideon przyglądał się jej podejrzliwie.
- Oczywiście. Och, wiem, o czym pan teraz myśli. Uważa pan, że z powodu tego, co

zaszło między nami dziś w nocy, jest pan zobowiązany oświadczyć się. Ale zapewniam pana,
sir, że jest to absolutnie zbędne.

- Doprawdy?
- Zdecydowanie. - Harriet wyprostowała się dumnie. - To, co się dzisiaj wydarzyło,

nie jest pańską winą. To ja jestem winna. Gdybym nie okazała się na tyle głupia, by wyjść na
skarpę i przyglądać się, co się dzieje, nic by się nie stało.

- Ale tam poszłaś, Harriet. I cała reszta już się stała.
- To nieistotne. Nie chcę, by pan czuł się zobowiązany do oświadczyn.- Wyglądała na

zdecydowaną.

- Harriet, jesteś zdenerwowana. Gdy się uspokoisz, stwierdzisz, że nie masz innego

wyjścia, jak tylko przyjąć moją propozycję małżeństwa. Podejrzewam, że twoja ciotka i
siostra też będą nalegać, byś się zgodziła.

- Nie sądzę, by ich nalegania były aż tak ważne. Sama podejmuję decyzje, milordzie, i

tak właśnie stało się tej nocy Poniosę pełne tego konsekwencje.

56

background image

- Ja też sam podejmuję decyzje, Harriet - powiedział, tracąc powoli cierpliwość z

powodu jej wojowniczego nastawienia.-I ja też ponoszę za nie odpowiedzialność. Dziś po
południu zaręczymy się.

- Nie. Nie zaręczymy się. Do diaska, Gideonie! Nie wyjdę za mąż tylko dlatego, że

zostałam skompromitowana!

Gniew Gideona osiągnął apogeum.
- A ja nie pozwolę, by znów mówiło się, że Potwór z Blackthorne Hall uwiódł i potem

bez skrupułów odepchnął kolejną córkę proboszcza!

Harriet zbladła. Patrzyła na niego oczyma rozszerzonymi przerażeniem.
- Na Boga! Gideon! Nie pomyślałam o tym, co o tobie powiedzą.
- Do diabła! - Gideon zbliżył się do niej i chwycił ją za ramiona. Chciał nią

potrząsnąć. Trzymał ją mocno, zmuszając, by patrzyła mu prosto w oczy. - W ogóle nie
myślałaś. Snułaś tylko te swoje naiwne, sentymentalne przypuszczenia, nie mając pojęcia o
tym, z jaką rzeczywistością przyjdzie ci się zmierzyć, gdy opuścimy to miejsce.

Patrzyła na niego.
- Przez cały czas wiedziałeś, do czego będziesz zmuszony. To o tym myślałeś, mówiąc

o przeznaczeniu.

- Oczywiście wiedziałem, jaki będzie tego koniec. Ty też.
Potrząsnęła zdecydowanie głową.
- Nie. Naprawdę nie pomyślałam o tym aż do dzisiejszego ranka, gdy obudziłam się i

stwierdziłam, że możesz czuć się zobowiązany do złożenia mi propozycji małżeństwa.
Powiedziałam sobie, że to niepotrzebne. Wytrzymam plotki ludzi z okolicy. A ponieważ i tak
nie wejdę do towarzystwa i nie planuję małżeństwa, nie sądziłam, by ważne było to, co
powiedzą ludzie.

- A jeśli będziesz w ciąży? Jak sobie z tym poradzisz?
Harriet opuściła wzrok zapłoniona.
- To mało prawdopodobne, milordzie. W końcu to tylko jeden raz.
- Harriet, wystarczy tylko jeden raz.
Zacisnęła usta.
- Tak czy inaczej, przekonam się o tym za kilka dni.
- Kilka dni? To będą najdłuższe dni w twoim życiu! Harriet, jesteś przecież

inteligentną kobietą. Proponuję, byś wzięła to pod uwagę i przestała być naiwnym,
ulegającym nastrojom dzieckiem,

Jej palce zacisnęły się na brzegu płaszcza.
- Tak jest, milordzie.
Gniew opuścił Gideona równie szybko, jak przyszedł. Przyciągnął Harriet do siebie i

przytulił. Wyczuwał napięcie jej zesztywniałych pleców.

- Czy małżeństwo ze mną to coś tak strasznego, Harriet? W nocy nie uważałaś mnie za

odpychającego.

- Ależ nie jest pan wcale odpychający, milordzie. - Jego koszula tłumiła jej słowa. -

Nie o to chodzi. Rzecz w tym, że nie chcę wychodzić za mąż z samego tylko poczucia
obowiązku.

- Rozumiem. Należysz do upartych kobiet. - Uśmiechnął się ponad jej głową. -

Przyzwyczajona jesteś chodzić swoimi własnymi drogami. Bez wątpienia obawiasz się utraty
swojej cennej niezależności.

- Nie zamierzam tracić niezależności - wymamrotała.
- Z czasem przyzwyczaisz się do małżeństwa.
- Posłuchaj, Gideonie. O co chodzi w tej mowie o przyzwyczajaniu się?
- Nieważne - powiedział łagodnie. - Zajmiemy się tym później. A teraz musisz mi

pozwolić poinformować twoją ciotkę o naszych zaręczynach.

57

background image

-Ależ, Gideonie...
- Mówisz, że za kilka dni będziesz wiedziała, czy nosisz moje dziecko. Jeśli się okaże,

że tak, postaram się o wszystkie potrzebne dokumenty i natychmiast się pobierzemy. Jeśli nie
załatwimy rzecz w bardziej tradycyjny sposób i ustalimy datę w odpowiednio odległym
terminie.

Harriet uniosła głowę; nagle wszystko zrozumiała.
- Chce pan czekać tak długo, jak się da?
- Tak. Jeśli rozniesie się, że nie ma powodu do pośpiechu, plotki ucichną. A teraz, gdy

wszystko ustalone, ruszajmy. Ludzie wkrótce zaczną nas szukać. - Uwolnił ją z objęć i
poszedł po lampę.

Harriet nie wypowiedziała ani słowa, idąc za nim tunelem.
Gideon wyczuwał, że jest przygnębiona, ale zacisnęła usta i nie protestowała.

Wiedział, że czuje się nieszczęśliwa i schwytana w pułapkę, lecz nie potrafił poprawić jej
nastroju. Pewien był jednak, że może uczynić ją daleko bardziej nieszczęśliwą, jeśli nie
wymusi na niej decyzji o ślubie.

Upierała się, że nie potrzebuje ochrony w postaci oficjalnej propozycji małżeństwa z

powodu wydarzeń ostatniej nocy, ale Gideon znał prawdę. Jej życie mogłoby się zmienić w
piekło, nawet tu, w Upper Biddleton, gdyby nie postąpiła właściwie. Nie chciał stać się
przyczyną jej nieszczęścia! Zdawał sobie sprawę, że nie jest zachwycona perspektywą
poślubienia go, lecz nie było innego wyjścia.

Teraz była zbyt zdenerwowana, by myśleć jasno. Gideon zastanawiał się, kiedy do

niej dotrze, że powinna obawiać się czegoś o wiele gorszego niż perspektywa wyjścia za mąż.

Z pewnością wkrótce znajdzie się jakaś uczynna duszyczka, która zada sobie trud

ostrzeżenia jej przed prawdziwym niebezpieczeństwem, tym mianowicie, że może nigdy nie
wyjść za mąż. Wcześniej czy później ktoś poczuje się w obowiązku przypomnieć Harriet, że
Gideon ma taką reputację, że nikt nie spodziewa się po nim, by postępował właściwie. Potwór
z Blackthorne Hall nie był znany jako człowiek honoru, gdy rzecz dotyczyła niewinnych,
młodych kobiet.

Dobbs czekał na nich przy wejściu do jaskini. Towarzyszył mu Owl, wyjątkowo

wszechstronny służący Gideona. Gideon wybrał go w taki sam sposób, w jaki wybierał konie.
Nie ze względu na wygląd czy przyjemne usposobienie, lecz dla lojalności, siły i opanowania.
Do czasu spotkania Gideona Owl wiódł żywot boksera.

W przeciwieństwie do innych mistrzów boksu potrafił przetrwać lata, dając pokazowe

mecze. Miał skromny dochód z tego, że pozwalał dobrze urodzonym młodym byczkom płacić
za szansę zmierzenia się z nim. Takie młode byczki nie lubią przegrywać. Owi rozumiał ten
podstawowy dla prowadzenia interesów fakt.

Jego twarz nosiła ślady jego kariery: wielokrotnie złamany nos, zmaltretowane uszy,

liczne braki w uzębieniu. Miał masywną budowę boksera i nigdy nie prezentował się dość
dobrze w stroju służącego, ale Gideonowi nie o to chodziło. Owi był jednym z nielicznych
ludzi na tym świecie, którym ufał, i jedynym, z którym mógł szczerze porozmawiać.

- No, no. Widzę, że jakoś oboje przeżyliście tę noc. - Dobbs uniósł lampę na ich

widok.- Wszystko gra, jak się domyślam?

- W porządku. - Gideon popatrzył na Owla. - A u was?
- Oczywiście, milordzie. - Owi obrzucił Harriet niechętnym spojrzeniem. - To jest

panna Pomeroy, jak przypuszczam? Jej rodzina jest wielce zaniepokojona. Rozmawiałem z
ich gospodynią , panią Stone, która najwyraźniej w pełni pojmuje powagę sytuacji.

- To mnie nie dziwi - odparł cicho Gideon. - Panno Pomeroy, pozwoli pani

przedstawić sobie mojego służącego. Nazywa się Owl. Jest wyjątkowo pomocny w wielu
sytuacjach, ale całkowicie pozbawiony poczucia humoru. Panna Pomeroy i ja zamierzamy się
wkrótce pobrać, Owl.

58

background image

Owl łypnął na nią okiem bazyliszka.
- To doskonale, milordzie.
Harriet skinęła głową.
- Nie wygląda pan jednak na zachwyconego tym pomysłem, Owl.
- Nie moja rzecz o tym decydować, panno Pomeroy. Mój pan postępuje tak, jak sam

uzna za stosowne. Zawsze tak było. I bez wątpienia będzie.

- Nie zwracaj na niego uwagi - rzekł Gideon. - Będziesz musiała do tego przywyknąć.

Dobbs, czy udało się wam złapać Crane'a?

- Tak jest, sir - odparł radośnie Dobbs. - Udało się. Wyciągnęliśmy go z wody, zanim

poszedł na dno. Ale było już za późno na wchodzenie do jaskini po pana i pannę Pomeroy.
Pomyśleliśmy, że zaprowadzi ją pan do suchej części jaskini i tam przetrwacie noc.

- Tak. - Gideon rzucił okiem na podejrzanie spokojną Harriet.- Odprowadźmy teraz

pannę Pomeroy do domu. Przeżycia ją wyczerpały. Poza tym jest jeszcze parę drobiazgów,
które chciałbym z panem omówić, Dobbs.

- Rozumiem, sir. Rozumiem.
Cała grupa wyszła z jaskini i ruszyła plażą, a potem ścieżką w kierunku starego

probostwa. Na szczycie skarpy Gideon ujął Harriet za ramię. Odprawił Dobbsa i Owla
ruchem głowy.

- Chodź, Harriet - powiedział łagodnie. - Odprowadzę cię do samego wejścia.
- To nie jest konieczne - odparła. - Trafię przecież do własnych drzwi.
Pohamował się z ripostą. Harriet była oszołomiona ostatnimi wydarzeniami i jej

naturalna niezależność szukała jakiegoś ujścia, by dać o sobie znać. Gideon powtarzał sobie,
że w najbliższej przyszłości powinien być przygotowany na brak entuzjastycznej współpracy
z jej strony. Ważne było, by zrozumiała, że nie ma innego wyjścia, jak tylko przyjąć
oświadczyny.

Drzwi probostwa otworzyły się, zanim Gideon i Harriet dotarli do pierwszych stopni.

Felicity, z wyrazem ulgi i zaciekawienia na twarzy, najwyraźniej wypatrywała ich przez okno.

- Harriet, tak się martwiliśmy. Nic ci się nie stało?
- Wszystko w porządku - zapewniła ją siostra. - Co z ciocią Effie?
- Przypuszczam, że przygotowuje się w salonie na pogrzeb. Pani Stone zemdlała zaraz

po tym, jak pan Owl przyszedł tu późno wieczorem, by opowiedzieć nam, co się stało.
Cuciłam ją przez kilka godzin. - Felicity zwróciła się do Gideona: - A pan, sir, co ma do
powiedzenia?

Gideon uśmiechnął się z rezerwą na to wyzwanie.
- Obawiam się, że nie mam ani czasu, ani chęci, by mówić teraz cokolwiek. Wrócę tu

jednak o trzeciej, by pomówić z pani ciotką. Proszę jej powtórzyć, by mnie oczekiwała. -
Zwrócił się do Harriet: - Do zobaczenia, moja droga. Zobaczymy się po południu. Nie
przemęczaj się. Z pewnością poczujesz się lepiej, gdy weźmiesz gorącą kąpiel.

Harriet prychnęła pogardliwie.
- Nie mam zamiaru się „przemęczać", jak pan był łaskaw to określić. Ale rzeczywiście

wezmę gorącą kąpiel.

Wmaszerowała do domu i zdecydowanym ruchem zamknęła mu drzwi przed nosem.

Gideon powrócił do Dobbsa i Owla.

- Panna Pomeroy nie jest dziś w najlepszym nastroju - zauważył Dobbs. - Widocznie

po tym, co przeszła. Sympatyczna panienka. Mamy szczęście, że nie wpadła w histerię, sir.

- Moja narzeczona nie należy do osób łatwo wpadających w histerię. Proszę nie

zaprzątać sobie uwagi nastrojami panny Pomeroy, Dobbs. Mamy inne, ważniejsze sprawy do
omówienia.

- Tak jest, sir. A jakie to sprawy, wasza lordowska mość?
Gideon popatrzył znacząco na skarpę.

59

background image

- Możliwość, że nie złapaliśmy jeszcze wszystkich złodziei
Brzydka twarz Dobbsa wykrzywiła się w dziwnym grymasie.
- Sądzi pan, że są jeszcze inni?
- Kolekcja klejnotów przechowywanych w tej jaskini jest doprawdy imponująca -

powiedział z namysłem Gideon. - Wydaje mi się, że wybierał je ktoś znający się na rzeczy i
nie jest to przypadkowy zbiór.

- Aha. - Dobbs uchwycił się tej myśli. - Uważa pan, że za tymi złodziejami stoi jakiś

mózg? Ktoś, kto wyznaczał najcenniejsze okazy do kradzieży?

- Myślę, że warto przepytać Crane'a i pozostałych dwóch, których ujęliśmy dziś w

nocy.

- Zgadzam się - przytaknął Dobbs, zacierając ręce. - Im więcej, tym lepiej. Nie muszę

panu przypominać, że rozwiązanie tej sprawy przysporzy mi wiele rozgłosu. Tak, sir,
wszyscy eleganci będą się ustawiać w kolejkach, żeby wynająć J. Williama Dobbsa.

- Niewątpliwie. - Gideon zwrócił się do Owla - Gdy pójdę do magistratu z Dobbsem,

by zająć się przesłuchaniami, ty ruszaj do Blackthorne Hall i każ lokajowi przygotować dla
mnie ubranie na wizytę w probostwie. Upewnij się, że wszystko jest w porządku, Owl.
Zamierzam się oświadczyć i chciałbym zrobić dobre wrażenie.

- Pewnie będzie pan chciał się ubrać na czarno, milordzie. Tak jak na pogrzeb.

Effie nalała sobie kolejną filiżankę herbaty. To już czwarta od czasu, gdy Harriet

zeszła na dół po kąpieli. Felicity przechadzała się pod oknem salonu z niezmiernie poważną
miną. Pani Stone zdołała już przyjść do siebie po kolejnym omdleniu wywołanym
pojawieniem się Harriet. Gdy tylko się podniosła, zaciągnęła wszystkie story w oknach, jak w
domu umarłego.

Wysoki zegar tykał dostojnie, wskazując nieubłaganie zbliżającą się godzinę trzecią. Z

każdym nieznacznym poruszeniem jego wskazówek Effie coraz głębiej zapadała w
przygnębienie. Nad całym domem zawisła aura niepokoju.

Harriet zdawało się, że staje się ona coraz gęstsza. Z początku gnębiło ją poczucie

winy, że tak wszystkich zmartwiła. Teraz zaczynała tracić cierpliwość z powodu dziwnego
zachowania domowników.

- Nie mogę zrozumieć, dlaczego zachowujecie się wszyscy jakbym umarła w tej

jaskini - mruknęła, nalewając sobie herbatę.

Nie wiedząc, jaki rodzaj sukni byłby najbardziej odpowiedni na taką okazję jak

przyjmowanie oświadczyn, wybrała najnowszą, muślinową, niegdyś białą, którą
przefarbowała na żółto, gdy zaczęła tracić kolor. Długie rękawy zebrane były w nadgarstkach,
a dekolt zakrywała skromna wyszywana narzutka. Na niesfornych włosach upięła świeży,
biały czepek z koronki. Bez czepka
zawsze czuła się nie ubrana.

Gdy przyglądała się sobie w lustrze, doszła do wniosku, że wygląda tak jak zwykle. A

właściwie jak codziennie. Można by się spodziewać, że po tym, co się wydarzyło ostatniej
nocy, powinna się choć trochę zmienić. Stać się bardziej ponętna albo interesująca... Ciekawie
byłoby stwierdzić, że stała się teraz kimś tajemniczym. Tymczasem wyglądała po prostu jak
Harriet.

- Dzięki Bogu, nie umarłaś - odezwała się Felicity. - Mówię poważnie, Harriet. Przede

wszystkim, nie rozumiem, jak mogłaś w ogóle pójść do tych jaskiń, a tym bardziej spędzić
całą noc w którejś z nich. To musiało być straszne.

- Właściwie nie było to straszne, tylko dość niewygodne. - A poza tym, nie miałam

specjalnego wyboru. - Harriet upiła łyk herbaty. - Gdy już tam weszłam, nie było sposobu,
żeby wyjść, bo zaczął się przypływ. Wszystko to tylko wypadek. Chciałabym to jeszcze raz
podkreślić.

60

background image

- To koszmar - powiedziała ponuro Effie. - Bóg jeden wie co się teraz może zdarzyć.
- Zapewne moje zaręczyny - odparła z westchnieniem

Harriet

- Z mężczyzną, który ma odziedziczyć tytuł para - zauważyła jak zwykle

pragmatyczna Felicity. - Nie taki zły los, moim zdaniem.

- Nie byłoby to takie złe, gdyby żenił się ze mną, bo się nieprzytomnie zakochał -

sprostowała Harriet. - Problem polega na tym, że on żeni się z poczucia obowiązku.

- I tak powinno być - podsumowała chmurnie Effie. - Zniszczył twoją reputację.

Całkowicie.

Harriet żachnęła się.
- Wcale nie czuję się zrujnowana.
Pani Stone wkroczyła do pokoju, niosąc kolejną tacę z herbatą, i dołączyła do

nielicznej grupy zebranych. Miała wygląd kogoś komu dane będzie obwieścić koniec świata.

- Nie będzie żadnych zaręczyn ani małżeństwa. Posłuchajcie moich słów. Zobaczycie.

Potwór z Blackthorne Hall zabawił się w swój diabelski sposób z panienką Harriet i teraz
odtrąci ją jak śmieć.

- Panie Boże, dopomóż! - Effie zmięła w dłoni chusteczkę i z jękiem przechyliła się do

tyłu.

Harriet pociągnęła nosem.
- Doprawdy, pani Stone. Wolałabym, aby nie wyrażała się pani o mnie jako o śmieciu.

Powinna pani pamiętać, kim dla pani jestem.

- To nie żadna aluzja osobista, panienko Harriet. - Pani Stone z brzękiem postawiła

tacę. - Ja po prostu znam naturę tej bestii. Już raz przez to przeszłam. Dostał, czego chciał.
Teraz jest już daleko.

Felicity popatrzyła z namysłem na Harriet.
- Czy naprawdę dostał, czego chciał, Harriet? Nie wyrażałaś się na ten temat dość

jasno.

- Na miłość boską - wtrąciła się Effie, zanim Harriet zdążyła choćby pomyśleć o

odpowiedzi. - To naprawdę nie jest teraz istotne. Najważniejsze, że zło już się stało.

Harriet uśmiechnęła się blado do siostry.
- Widzisz, Felicity? To, co się naprawdę wydarzyło, nie jest ważne. Liczą się pozory.
- Tak, wiem - odparła Felicity. - Ale wiesz, że jestem bardzo ciekawa.
- Och, uwiódł ją, uwiódł - powiedziała zdecydowanie pani Stone. - Możesz być

pewna. Żadna młoda, niewinna panienka nie spędziłaby nocy z Potworem z Blackthorne Hall,
żeby nie stwierdzić rano, że ją uwiódł.

Harriet poczuła, że się rumieni. Sięgnęła po jedno z małych ciasteczek na tacy.
- Dziękujemy pani za opinię, pani Stone. Wydaje mi się, że dość już usłyszałyśmy.

Dlaczego nie pójdzie pani teraz dopilnować kuchni? Jestem pewna, że jego lordowska mość
przybędzie tu lada chwila. Będziemy potrzebowali więcej herbaty.

Pani Stone żachnęła się.
- Już przyniosłam herbatę. A pani tylko oszukuje samą siebie, myśląc, że St. Justin

pokaże się tu dziś po południu. Lepiej poddać się temu, co i tak nieuchronne. I modlić się do
Pana Najwyższego, żeby panienka nie była w ciąży tak jak moja biedna Deirdre.

Harriet zacisnęła usta w gniewie.
- Nawet jeśli taki jest mój los, nie zamierzam dodawać do tego dramatu samobójstwa,

pani Stone.

- Harriet, proszę - zaoponowała Effie. - Czy nie możemy porozmawiać o czymś

innym? Cała ta gadanina o uwiedzeniu i samobójstwach źle działa mi na nerwy.

Odgłos kopyt końskich przyniósł szczęśliwie koniec tej rozmowy. Felicity

poszybowała do okna, by wyjrzeć spomiędzy zasłon.

61

background image

- To on! - krzyknęła triumfalnie. - Na jakimś wielkim koniu. - Harriet miała rację. St.

Justin przyjechał tu, żeby się oświadczyć.

- Bogu niech będą dzięki - stwierdziła Effie, prostując się na krześle. - Jesteśmy

uratowane. Harriet, wyjmij to ciastko z ust albo przełknij je szybko.

- Jestem głodna - z pełnymi ustami zaoponowała Harriet. - Nie dostałam jeszcze

śniadania, pozwolę sobie przypomnieć.

- Młoda dama, która ma właśnie otrzymać propozycję małżeństwa, powinna być zbyt

zdenerwowana, by móc jeść. Tym bardziej jeśli ta propozycja ma nastąpić w takich, a nie
innych okolicznościach. Pani Stone, proszę się przygotować na otwarcie drzwi. Jego
lordowska mość nie będzie przecież czekał cały dzień. Felicity, usuń się, to ciebie nie
dotyczy.

- Och, dobrze już, ciociu Effie. - Felicity, podobnie jak Harriet, uniosła znacząco oczy

ku niebu i wybiegła z salonu. - Ale zażądam potem wyczerpującego raportu! - krzyknęła
jeszcze z hallu.

Mimo dziarskiego wyglądu, jaki starała się utrzymać, żołądek Harriet ścisnął się.

Teraz ważyły się jej losy i nic nie szło tak, jak sobie zaplanowała. Gdy usłyszała nagłe,
zdecydowane pukanie Gideona do frontowych drzwi, pożałowała, że nie zjadła w końcu tego
ciastka. Czekała w napięciu, aż pani Stone otworzy.

- Proszę powiedzieć pani Ashecombe, że przyszedł St. Justin powiedział oschle. -

Jestem oczekiwany.

- To okrutne, że pozwala pan myśleć biednej pannie Pomeroy że się pan z nią ożeni -

stwierdziła zdecydowanym tonem pani Stone. - Wyjątkowo okrutne.

- Proszę się usunąć, pani Stone - huknął Gideon. - Sam trafię do salonu.
Jego buty zadudniły na podłodze hallu. To było celowe. Gideon potrafił poruszać się

bezszelestnie, kiedy chciał.

Harriet przestraszyła się.
- O Boże! Obawiam się, że źle się to zaczęło, ciociu Effie. Pani Stone udało się go

obrazić, zanim jeszcze przekroczył próg.

- Cicho - zgromiła ją Effie. - Poradzę sobie z tym.
Gideon wkroczył do pokoju, a Harriet zaparło dech w piersiach na ten widok. Jego

duże, masywne ciało w doskonale skrojonym ubraniu i nieskazitelnie wypolerowanych butach
prezentowało się wyjątkowo elegancko. Harriet zastanawiała się, czy to ta nowa, bardzo
intymna znajomość dodawała czegoś niezwykłego jego wyglądowi.

Ich oczy spotkały się i stwierdziła, że Gideon doskonale pamięta ich wspólną noc.

Spłonęła rumieńcem, zmieszana. Starając się zatrzeć to wrażenie, chwyciła ciasteczko i
wgryzła się w nie, gdy Gideon zwrócił się do Effie.

- Witam panią, pani Ashecombe. Dziękuję za przyjęcie mnie. Już pani zapewne wie, w

jakim celu tu przyszedłem.

- Rzeczywiście, słyszałam coś niecoś na ten temat, sir. Proszę usiąść. Harriet panu

naleje. - Effie znacząco popatrzyła na bratanice.

Starając się przełknąć nieszczęsne ciastko, Harriet chwyciła czajniczek i nalała

herbatę. Bez słowa podała Gideonowi filiżankę.

- Dziękuję, panno Pomeroy. - Usiadł naprzeciwko Harriet. - Wygląda pani dziś

wyjątkowo ślicznie. Już się pani otrząsnęła z szoku, jak przypuszczam?

Z jakiegoś powodu, być może dlatego, że jej nerwy były już u granic wytrzymałości,

Harriet odebrała ten komentarz jako napastliwy. Przełknęła ciastko o smaku trocin i postarała
się o pełen rezerwy uśmiech.

- Tak, milordzie. Zupełnie. Muszę przyznać, że zawsze łatwo przychodzę do siebie.

Przecież teraz, zaledwie kilka godzin po tym, jak stwierdziłam, że moja reputacja została

62

background image

zrujnowana, nie wpadam w rozpacz ani desperację, jakiej można by się spodziewać po
poświęceniu cennego dziewictwa Potworowi z Blackthome Hall.

Effie była wstrząśnięta.
- Harriet!
Harriet uśmiechnęła się słodko.
- Nie dlatego, żebym nie planowała czegoś bardziej interesującego. Po prostu nie

odczuwam tak boleśnie tej straty.

Effie spojrzała na bratanicę z naganą.
- Zachowuj się. W końcu jego lordowska mość fatygował się tutaj po to, żeby ci się

oświadczyć. - Odwróciła się do Gideona - Obawiam się, że Harriet nie jest dzisiaj sobą. Ma
delikatne nerwy, jak pan wie. Jest oszołomiona ostatnimi wydarzeniami.

Gideon zaprezentował swój lwi uśmiech.
- Rozumiem, pani Ashecombe. Rzeczywiście, delikatne nerwy. Tego właśnie należy

oczekiwać od dobrze wychowanej młodej damy. Może powinniśmy tylko we dwoje
przedyskutować całą sprawę. Coś mi mówi, że pani bratanica niewiele wniesie do tej
rozmowy.

63

background image

8

Tajemniczy ząb, wraz z fragmentem skamieniałej szczęki, dał się wyjąć ze skały ze

zdumiewającą łatwością. Harriet posłużyła się szpachelką i młotkiem z precyzją, której wiele
lat temu nauczyła się od ojca i którą później ćwiczyła pracując samodzielnie.

Ząb był bardzo duży, w kształcie płytki. Nie tkwił bezpośrednio w kości, lecz był

osadzony w zębodole. Harriet stwierdziła, że jest to ząb istoty mięsożernej. I to bardzo dużej.
Przyjrzała mu się w świetle lampy zawieszonej na haku. Nie mogła mieć pewności przed
dokonaniem bardziej szczegółowych badań. Teraz pewna była tylko tego, że ząb nie
przypominał tych, które znalazła dotychczas. Nie można go też było porównać z żadnym z
okazów z kolekcji ojca. Przy odrobinie szczęścia mogło się okazać, że jest to resztka jakiegoś
nie istniejącego już gatunku. Jeśli nie uda się go sklasyfikować, będzie mogła napisać referat
na jego temat i przedstawić go całemu światu.

Minęły już dwa dni od owej brzemiennej w skutki nocy spędzonej z Gideonem.

Trzymając w dłoni swoje znalezisko, Harriet rozejrzała się po jaskini, która zmieniła jej życie.
Skradzione klejnoty zostały już zabrane przez Dobbsa, pod nadzorem Gideona i urzędnika z
magistratu. Usunięto nawet worki, które posłużyły im za posłanie.

Nadal ściskając ząb, Harriet podeszła do miejsca, gdzie tak niedawno spoczywała w

ramionach Gideona. Wspomnienia zawładnęły nią całkowicie. Przypomniała sobie dzikie
pożądanie w jego oczach, pot na jego skroniach i twarde, napięte mięśnie jego ramion. Tej
nocy bliski był całkowitej utraty panowania nad sobą.

Zdała sobie sprawę, jak ważne było dla niego wtedy to, że sprawia jej ból. Jak tylko

mógł, starał się go zmniejszyć, mimo że najwyraźniej owładnięty był szałem namiętności.
Harriet wzdrygnęła się na wspomnienie tego, co czuła, gdy w nią wszedł. Wypełnił ją tak
szczelnie, że niemal stał się jej częścią. Przez chwilę byli sobie tak bardzo bliscy, jak to tylko
jest możliwe. Poczucie tej niesamowitej bliskości było nie tylko fizyczne. Harriet miała
wrażenie, że dotknęła samej duszy Gideona. Wiedziała, że on odebrał to tak samo.

Niezwykła fala poetyckiej zadumy przestraszyła ją.
- Bzdury - mruknęła na głos. Prawdopodobnie o tego typu rzeczach rozmyślają

wszystkie zakochane młode damy, które są na tyle głupie, by oddać swoje dziewictwo jeszcze
przed ślubem. Jakoś trzeba usprawiedliwić ten błąd.

Ale może właśnie powinna sobie wybaczyć te poetyckie porywy. Była przecież, co tu

kryć, zakochaną kobietą. Harriet wiedziała o tym od dwóch dni. Prawdę powiedziawszy,
wiedziała nawet wcześniej. Świadomość, że Gideon żenił się z nią tylko z poczucia
obowiązku, rozdzierała jej serce. Wiedziała, że nie wyperswaduje mu tego małżeństwa. Zbyt
okrutnie rozprawiono się kiedyś z jego honorem. Nie pozwoli by się to powtórzyło,
szczególnie w tak podobnych okolicznościach. Rana zadana jego dumie była zbyt świeża.

Harriet zdjęła lampę z haka i wyszła z jaskini, gdzie odkryła, że miłość nie jest ani

taka prosta, ani taka słodka, jak się spodziewała. O wiele łatwiej było zmagać się z takimi
zagadkami kamieni jak piękny skamieniały ząb niż zrozumieć złożoną naturę mężczyzny
takiego jak Gideon. Bo mężczyzna taki jak Gideon powinien być akceptowany i kochany. Ale
był zbyt dumny na to, by się tłumaczyć czy prosić o zrozumienie.

64

background image

Felicity wpadła do gabinetu właśnie w chwili, gdy Harriet zabierała się do

narysowania zęba znalezionego w jaskini.

- Tu jesteś. Tak myślałam. - Felicity zamknęła za sobą drzwi Usiadła. - Jak możesz po

tym wszystkim zmusić się do oglądania tych szkaradnych kamieni?

Harriet podniosła głowę.
- Szczerze mówiąc, ostatnio uważam tę pracę za rodzaj ucieczki.
- Ach! Ja na twoim miejscu przygotowywałabym już swój posag. Tylko pomyśl,

Harriet. Będziesz hrabiną.

- Wicehrabiną.
- Och, na razie tak. Ale kiedyś, gdy umrze ojciec St. Justina, zostaniesz hrabiną

Hardcastle. Wyobraź to sobie. Czy zdajesz sobie sprawę, jak to zmieni moje życie?

Harriet uniosła brwi.
- Twoje życie?
- Oczywiście. Nie muszę już tak dobrze wyjść za mąż. Jeśli kiedyś pojadę do

Londynu, będę mogła się bawić, zamiast polować na odpowiedniego męża. Co za ulga!

Harriet odłożyła ołówek i usiadła wygodniej na krześle.
- Nie wiedziałam, że czujesz się do czegoś zmuszana, Felicity.
- Właśnie tak się czułam. Wiedziałam, że ciocia Effie i ty liczycie na to, że dobrze

wyjdę za mąż i w ten sposób zapewnię sobie przyszłość. - Felicity uśmiechnęła się pogodnie.
- I oczywiście wypełniłabym ten obowiązek, skoro tak trzeba. Poza tym nie chciałabym być
dla was kłopotem. A teraz jestem wolna.

Harriet potarła palcami skronie.
- Przepraszam. Nigdy nie zastanawiałam się nad twoimi planami. Myślałam, że gdy

pojedziesz do Londynu, po prostu oczarujesz kilku odpowiednich młodzieńców i będziesz
mogła się zakochać w którymś z nich.

- Poważnie wątpię, by dało się pogodzić miłość z wymogami zdrowego rozsądku -

stwierdziła sucho Felicity.

- Chyba masz rację. Popatrz tylko na sytuację, w jakiej się znalazłam.
- A co w niej złego? Moim zdaniem wszystko wygląda sympatycznie. Bardzo lubisz

St. Justina. Nie zaprzeczaj. Widziałam wyraz twojej twarzy, gdy z nim rozmawiałaś.

- Tak, lubię go- mruknęła Harriet, świadoma, że słowo „lubić" jest zbyt blade, by

oddać to, co czuje do Gideona. - Ale nie zwróciłaś uwagi na fakt, że on proponuje mi
małżeństwo wyłącznie dlatego, by wykazać, że jest człowiekiem honoru.

Felicity jęknęła.

-

Na litość boską, Harriet! To oczywiste, że musi się z tobą ożenić, choć pani Stone
nie wierzy, że tak się stanie. Przecież cię uwiódł! - Tu nastąpiła znacząca pauza. -
A zrobił to, prawda?

-

To nie jest najważniejsze, jak mówi ciocia Effie. Przede wszystkim chodzi o
pozory.

Harriet przymrużyła oczy.
- Jak, u Boga Ojca, udało ci się dojść do tego wieku z tym nieszczęsnym brakiem

taktu, moja droga siostro?

- Zapewne dzięki temu, że to ty jesteś moją siostrą, a jak dotąd zawsze byłaś skłonna

nazywać rzeczy po imieniu. Nie masz ogłady towarzyskiej, o czym bez przerwy przypomina
nam ciocia Effie.

Harriet skinęła głową zrezygnowana.
- Wiedziałam, że to i tak moja wina. Wszystko, co się dzieje, zawsze jest z mojej

winy.

- A co, litujemy się nad sobą?

65

background image

- Tak - odburknęła Harriet. - Jeśli już koniecznie chcesz wiedzieć, rzeczywiście mi

siebie żal.

- Na twoim miejscu, moja droga, uwiedziona siostro, dziękowałabym swojej

szczęśliwej gwieździe, że mężczyzna, który mnie uwiódł, chce się ze mną ożenić. Czy wiesz,
co mówią w miasteczku?

- Nie. I chyba nie chcę wiedzieć.
- Co prawda mówi się wiele o ujęciu złodziei, ale ludzi bardziej interesuje twoja

sytuacja.

Harriet jęknęła.
- Wyobrażam sobie.
- Mówią, że historia się powtarza. - Felicity delektowała się tym dramatem. -Uważają,

że Potwór z Blackthorne Hall uwiódł kolejną młodą, niewinną córkę proboszcza i że wkrótce
ją odtrąci.

Harriet skrzywiła się.
- Czy wiedzą, że St. Justin i ja jesteśmy zaręczeni?
- Oczywiście. Ale po prostu nie wierzą, że dojdzie do ślubu. Są przekonani, że

podzielisz los biednej Deirdre.

- Dyrdymały. - Harriet ujęła w dłoń ołówek i zabrała się do pracy. - Jedyną rzeczą,

której jestem pewna w tej nieszczególnej sytuacji, jest to, że wyjdę za mąż. Nawet sam diabeł
nie powstrzymałby St. Justina od małżeństwa.

- Miejmy nadzieję. Będzie ciężko, jeśli tego nie zrobi, prawda?
Odgłos kopyt końskich na podjeździe uniemożliwił Harriet odpowiedź. Felicity

zerwała się na równe nogi i podbiegła do okna.

- St. Justin - obwieściła. - Skąd on bierze takie konie? Przecież to potwory. Ciekawe,

czego chce tym razem? Wygląda ponuro.

- To nic nie znaczy. Zawsze tak wygląda.

Felicity przyjrzała się siostrze.
- Mogłabyś przynajmniej zdjąć ten okropny fartuch i poprawić czepek. Szybko,

siostro. Masz zostać wicehrabiną. Musisz się nauczyć odpowiednio ubierać.

- Wątpię, czy St. Justin zauważyłby na mnie nową suknię.
Harriet mimo wszystko posłusznie zdjęła fartuch i zaczęła poprawiać włosy. W hallu

dał się słyszeć podniesiony głos pani Stone.

- Powiem pannie Pomeroy, że pan przyjechał, sir.
- Nie trzeba. Spieszę się. Sam jej powiem.
Harriet podeszła do drzwi w momencie, gdy się otwierały. Uśmiechnęła się grzecznie.
- Witam, milordzie. Nie spodziewałyśmy się pana.
- Jestem tego świadom. - Gideon nie odwzajemnił uśmiechu. Miał na sobie ubranie do

konnej jazdy i Felicity trafnie odgadła jego nastrój. Rzeczywiście był ponury. Bardziej niż
zwykle. - Przykro mi, Harriet, ale musiałem tu wpaść bez zapowiedzi albo wysłać umyślnego.
Wolałem załatwić to osobiście.

Harriet przyglądała mu się przerażona.
- O co chodzi, milordzie? Czy coś złego?
- Otrzymałem wiadomość, że stan mojego ojca znowu się pogorszył. Posłał po mnie.

Wyjeżdżam natychmiast do Hardcastle. Nie wiem, kiedy będę mógł wrócić.

Harriet podeszła do niego i pogładziła go ze współczuciem po ramieniu.
- Och, Gideonie. Tak mi przykro. Mam nadzieję, że twój ojciec wyzdrowieje.
Wyraz twarzy Gideona nie złagodniał ani trochę.
- Dotychczas tak było, że poprawiało mu się zaraz po moim przyjeździe. Już nie

pierwszy raz jestem wzywany do jego łoża śmierci, ale nigdy nie wiadomo, kiedy to prawda,
więc muszę jechać.

66

background image

- Rozumiem.
- Zostawię ci mój adres w Hampshire. - Ściągnął z dłoni skórzaną rękawicę i podszedł

do biurka. Złapał ołówek i skreślił kilka słów na papierze przygotowanym do szkicowania
zęba. Gdy skończył, wyprostował się, złożył papier i rzucił jej prosto w ręce. Ich oczy
spotkały się w niemym porozumieniu.

- Dasz mi znać, jeżeli zdarzy się coś, o czym powinienem wiedzieć. Rozumiesz?
Przełknęła z trudem ślinę, świadoma, że prosi ją o natychmiastowe powiadomienie,

gdyby odkryła, że jest w ciąży,

- Tak, milordzie. Powiadomię pana.

- Świetnie. Muszę ruszać.

Naciągnął rękawicę, a potem chwycił Harriet w ramiona. Przycisnął ją mocno i szybko

pocałował. Zanim zdążyła odpowiedzieć, Gideon puścił ją i wyszedł. Po chwili drzwi
frontowe zatrzasnęły się i na podjeździe dał się słyszeć stukot kopyt jego rumaka. Felicity
przyglądała się Harriet rozszerzonymi z ciekawości oczyma.

- Wielkie nieba! Czy tak właśnie cię całował, gdy cię uwodził? Muszę przyznać, że

wygląda to podniecająco.

Harriet opadła na krzesło.
- Felicity, jeśli powiesz jeszcze choć jedno słowo na temat tej nocy, przysięgam, że cię

uduszę. Radzę ci być ostrożną. Teraz, skoro już nie zamierzasz dobrze wyjść za mąż, nie
jesteś tak cenna dla tego domostwa.

Felicity zachichotała.

-

Będę to miała na uwadze. Ale przyznaj, miałaś szczęście, że ciocia Effie nie była
świadkiem tego pożegnalnego pocałunku.

W tym momencie drzwi otworzyły się nagle i do gabinetu wtargnęła wstrząśnięta Effie.

- Cóż to znaczy?! Był tu St. Justin. Pani Stone twierdzi, że przyjechał, aby ci

zakomunikować, że cię porzuca.

Harriet wzruszyła ramionami.
- Uspokój się, ciociu Effie. Jedzie do ojca, który podobno jest umierający.
- Ale nie było jeszcze oficjalnego ogłoszenia zaręczyn. W gazetach nie ukazała się o

tym ani jedna wzmianka.

- Gdy wróci, będzie mnóstwo czasu na formalności - odparła spokojnie Harriet.
Z korytarza wyłoniła się pani Stone. Jej oczy płonęły satysfakcją.
- Nie wróci - szepnęła ponuro. - Wiedziałam, że tak będzie. Ale nie chciałyście

słuchać moich ostrzeżeń. A teraz wyjechał. Nie zobaczycie go już. Biedna panienka Harriet
pozostawiona swojemu strasznemu losowi!

Harriet popatrzyła groźnie na gospodynię.
- Pani Stone, proszę nie pokazywać nam tu swoich histerii. Nie mam na to

najmniejszej ochoty.

Ale było już za późno. Oczy pani Stone poszybowały w górę, a ona padła na podłogę.

Następnego ranka przyszedł list od ciotki Adelajdy. Effie otworzyła go podczas

śniadania i przeczytała siostrzenicom z rosnącym podnieceniem.

Moja Droga Siostro, Drogie Siostrzenice.
Mam przyjemność zakomunikować Wam, że zakończyłam już sprawy związane z

żałobą i prawnikami. Nareszcie fortuna, którą zgromadził mój nieboszczyk małżonek,
należy do mnie i zamierzam jej używać do woli. Dobry Bóg wie, że to ja zarobiłam każdego
pensa z tej sumy.

Wynajęłam w Londynie dom na resztą sezonu i chciałabym abyście wszystkie trzy

niezwłocznie tu do mnie zjechały. Nie traćcie ani chwili, bo sezon zbliża się do
kulminacyjnego punktu, Zostawcie wszystko. Tu przygotujemy Wam garderobę.

67

background image

Sporządziłam nowy testament, zgodnie z którym Harriet i Felicity otrzymają pokaźne

wiano. Ta część majątku, której nie uda mi się wydać, zanim opuszczę ten świat, przypadnie
również moim uroczym siostrzenicom.

Wasza Adelajda

Effie podniosła wzrok ku niebu i przycisnęła list do piersi.
- Jesteśmy uratowane. To jest odpowiedź na moje modlitwy.
- Poczciwa ciocia Addie - dodała Felicity. - Uparła się i w końcu dostała swoje

pieniądze. Ale będzie cudownie! Kiedy wyjeżdżamy?

- Natychmiast - stwierdziła krótko Effie. - Nie traćmy ani chwili. Wyobraźcie sobie

tylko: obie jesteście dziedziczkami fortuny!

- Niezupełnie - wytknęła jej Harriet. - Ciotka Adelajda pisze, że postara się wydać te

pieniądze. Kto wie, ile z tego zostanie.

- Nikt w Londynie o tym nie pomyśli - odparła przytomnie Effie - Wszyscy zostaną

poinformowani, że obie otrzymacie okrągłe sumki. Tylko to się liczy. - Popatrzyła na zegar. -
Wyślę panią Stone do miasteczka, żeby zarezerwowała dla nas miejsca w dyliżansie
pocztowym. Musimy się zaraz pakować. Chcę, byście jutro rano były gotowe do wyjazdu.

- Chwileczkę, jeśli pozwolisz, ciociu Effie. - Harriet odłożyła łyżkę. - To rzeczywiście

wspaniała okazja dla Felicity, ale ja nie muszę jechać do Londynu. Ani nawet nie chcę.
Zaczynam właśnie pracę nad niezwykle interesującym odkryciem. Wydobyłam na razie tylko
ząb, ale spodziewam się odnaleźć inne szczątki tego stworzenia.

Effie odstawiła filiżankę. Jej niebieskozielone oczy patrzyły

uważnie.

- Pojedziesz z nami, Harriet. Zdecydowałam.
- Ależ mówiłam, że nie mam ochoty jechać do stolicy.
- Pojedziecie we dwie z Felicity. Jestem pewna, że będziecie się dobrze bawiły. Poza

tym jest mi wystarczająco dobrze tu, w Upper Biddleton.

- Wydaje mi się - zaczęła groźnie Effie - że się nie rozumiemy, Harriet. To niebywała

okazja. Nie tylko dla Felicity. Także dla ciebie.

- Jak to? - zapytała zaskoczona Harriet. - Przecież już jestem zaręczona. Nic więcej nie

można się chyba spodziewać po wywiezieniu mnie do stolicy.

Oczy Effie wezbrały gniewem.
- Sądziłam - powiedziała zimno - że skoro masz zostać wicehrabiną, a potem hrabiną,

będziesz chciała nauczyć się czegoś, by móc wejść do towarzystwa. Nie chciałabyś przecież
przynosić wstydu swemu mężowi, prawda?

Harriet była zaskoczona. Nawet nie podejrzewała istnienia takiego problemu.
- Zawstydzanie St. Justina to ostatnia rzecz, jakiej bym sobie życzyła - powiedziała

powoli. - Bóg jeden wie, ile już upokorzeń wycierpiał w życiu.

Effie uśmiechnęła się z satysfakcją.
- A zatem postanowione. Masz właśnie szansę przygotowania się do swojej nowej

życiowej roli.

Felicity uśmiechnęła się złośliwie.
- Świetna okazja do zdobycia odrobiny ogłady, Harriet.
- A mój ząb? - próbowała jeszcze protestować Harriet. - Co z moimi

skamieniałościami?

- Te kamienie utkwiły w skale na długo przed potopem - stwierdziła lekceważąco

Effie - i mogą jeszcze poczekać kilka miesięcy, aż będziesz miała czas je zbadać.

Tu Felicity roześmiała się.
- Punkt dla cioci, Harriet! A ty masz przecież zostać wicehrabiną. Naprawdę powinnaś

nauczyć się, jak należy się zachowywać w towarzystwie, nie tylko ze względu na samego St.

68

background image

Justina, ale też na całą jego rodzinę. Chcesz przecież, żeby rodzice wicehrabiego cię
zaakceptowali.

Harriet zamyśliła się. A potem uderzyła ją pewna myśl. W Londynie będzie mogła

zbadać ząb. Będzie w stanie orzec, czy to rzeczywiście unikat.

- Może istotnie powinnam sobie zrobić kilka tygodni wolnego i pojechać do stolicy,

żeby nabrać ogłady.

- Doskonale.- Ciotka Effie posłała jej uśmiech pełen aprobaty.
Harriet przytaknęła.
- Dobrze. Napiszę do St. Justina i powiadomię go o wszystkim - Jej twarz rozjaśniła

się. - Może do nas dołączy, gdy poprawi się stan zdrowia jego ojca.

- Może, ale nie liczyłabym na to- powiedziała Effie. Jej oczy były poważniejsze niż

kiedykolwiek. - Nie wydaje mi się, że powinnyśmy mówić tyle o twoich, hm, zaręczynach.

Harriet popatrzyła na nią zdumiona.
- Nie mówić? Co miałaś na myśli, ciociu Effie?
Effie odchrząknęła i delikatnie otarła usta serwetką.
- Rzecz w tym, kochanie, że nie było oficjalnego ogłoszenia zaręczyn. O ile wiem, St.

Justin nie był nawet łaskaw wysłać zawiadomienia do prasy. Byłoby wysoce niewskazane,
żebyśmy same to zrobiły. A zatem, dopóki on zajmuje się tamtą sprawą...

Harriet zwiesiła głowę.
- Wydaje mi się, że zaczynam rozumieć, ciociu Effie. Pani Stone zasiała w tobie

ziarno niepokoju, zgadza się? Nie jesteś pewna, czy nie zostałam uwiedziona i porzucona.

- To nie pani Stone jest przyczyną obaw - przyznała smutno Effie. - Twój los jest

szeroko dyskutowany w miasteczku. Miejscowi ludzie, którzy twierdzą, że znają St. Justina
aż za dobrze, uważają, że on bawi się tobą w okrutny sposób. Przyznasz, pomysł opuszczenia
tych okolic w tak krótkim czasie nie wróży nic dobrego?

- Na litość boską! Jego ojciec jest przecież poważnie chory.
- To on tak twierdzi. - Effie przyciszyła głos, gdy do pokoju weszła pani Stone z tacą

pełną grzanek. - Ale nie wiemy tego na pewno, prawda?

- St. Justin nie jest kłamcą - wybuchnęła Harriet. - Zaczynam widzieć, do czego

zmierzasz. Boisz się, że nie możemy polegać na słowie St. Justina.

- No...
- Masz nadzieję, że pojedziemy do Londynu i będziemy udawać, że nic się nie stało.

Czy jednak będziesz w stanie ukryć przed ludźmi, że jestem z nim zaręczona, lub uciszyć
pogłoski o tym, co wydarzyło się w jaskiniach?

Effie posłała jej lodowate spojrzenie.
- Jesteś teraz dziedziczką fortuny, Harriet. Wiele ci się z tego powodu wybaczy. Co

więcej, pogłoski o twoim uwiedzeniu mogą nie dotrzeć do Londynu. Upper Biddleton jest
daleko.

- Nie pozwolę ci przemilczać moich zaręczyn - uprzedziła ją Harriet. - Niezależnie od

tego, czy w nie wierzysz, czy nie. Pojadę do Londynu, by nauczyć się, jak radzić sobie w
towarzystwie, a także z innych, osobistych powodów. Ale nie wyprę się Upper Biddleton i nie
licz na to, że wystawisz mnie na tym ślubnym targowisku jako niewinną młodą dziedziczkę.
Nawet gdybym nie była zaręczona, jestem już za stara na tę rolę.

- Brawo! - wykrzyknęła Felicity. - Dobrze powiedziane, Harriet. To ja będę ową

niewinną młodą dziedziczką, a ty możesz być tajemniczą starszą damą. Najlepsze w tym
wszystkim jest to, że żadna z nas nie musi już się starać o męża. Możemy się po prostu dobrze
bawić. Zatem postanowione: jedziemy wszystkie do Londynu.

- Mam nadzieję- powiedziała Effie, patrząc znacząco na Felicity - że nie będziemy już

musiały mieć do czynienia z tak przerażającymi incydentami jak ten, który miał miejsce w
Upper Biddleton. Jedna zrujnowana kobieta wystarczy w tej rodzinie.

69

background image

Kiedy Gideon wszedł do pokoju śniadaniowego w Hardcastle, od razu zauważył list

zaadresowany do siebie. Wyciągnął go ze srebrnej patery zawierającej codzienną pocztę.
Jeszcze zanim złamał pieczęć, wiedział, że to list od Harriet. Jej pismo było takie jak ona -
energiczne, niezwykle oryginalne i niezaprzeczalnie kobiece.

Natychmiast pomyślał, że chyba jedynym powodem, dla którego mogłaby do niego

napisać, jest ciąża. Ta perspektywa obudziła w nim niekłamaną satysfakcję i jakąś dziwną
radość posiadania. Wyobraził sobie Harriet łagodnie zaokrągloną, brzemienną, a zaraz potem
inną, trzymającą w ramionach niemowlę. Obydwa te obrazki wydawały mu się niezwykle
miłe. Wyobrażał też sobie Harriet jedną ręką szkicującą jakąś kość, a drugą przystawiającą
dziecko do piersi.

Z początku wmawiał sobie, że wolałby, aby tak się nie stało. I bez tego Harriet było

wystarczająco trudno z samą tylko perspektywą wyjścia za mąż. Wiedział, że wzbudziło to jej
niepokój. Gideon ze swej strony też wolałby uciszyć nieco plotki w Upper Biddleton. Dla
dobra Harriet lepiej byłoby, żeby wszyscy wiedzieli, że ze ślubem nie ma pośpiechu. Poza
tym była przecież córką rektora.

Stwierdził jednak, że i pośpieszny ślub za specjalnym pozwoleniem da się przeżyć.

Miało to tę zaletę, że Harriet wkrótce przeniosłaby się do jego łoża. Ta myśl wywołała nagłe
pulsowanie gorącej krwi w jego skroniach.

- Dzień dobry, Gideonie.
Podniósł wzrok znad listu Harriet i zobaczył w drzwiach swoją matkę, Margaret,

hrabinę Hardcastle. Ta drobna, z pozoru krucha kobietka była w rzeczywistości całkiem silna,
o czym doskonale Gideon wiedział. Margaret poruszała się tak, jakby się unosiła o cal nad
powierzchnią ziemi. Było w niej coś delikatnego, zwiewnego, co harmonizowało z jej
srebrnymi włosami i ulubionymi pastelowymi kolorami sukien.

- Dzień dobry, madame. - Gideon odczekał, aż lokaj pomoże jej usiąść przy stole.

Położył list od Harriet przy talerzu. Później przeczyta. Nie powiedział jeszcze rodzicom o
swoich zaręczynach. Ojciec, jak zwykle, gdy tylko się dowiedział, że Gideon przyjechał
wieczorem, poczuł się lepiej. Teraz syn oczekiwał jego pojawienia się na śniadaniu.

- Jak widzę, otrzymałeś jakiś list, kochanie. - Lady Hardcastle skinęła głową lokajowi

nalewającemu kawę. - Ktoś, kogo znam?

- Wkrótce ją poznasz.
- Ją? - Łyżeczka lady Hardcastle zawisła w połowie drogi do filiżanki. Posłała

Gideonowi pytające spojrzenie.

- Nie miałem jeszcze sposobności, żeby wam powiedzieć, że się zaręczyłem. - Gideon

uśmiechnął się zdawkowo do matki. Ale skoro ojciec najwyraźniej dzielnie przetrwał ostatni
kryzys powinienem chyba o tym wspomnieć.

- Zaręczyłeś się?! Gideonie, czy ty mówisz poważnie?
Spokój zniknął z oczu lady Hardcastle. Zastąpiło go zaskoczenie i ledwo dostrzegalna

iskierka nadziei.

- Bardzo poważnie.
- Jak miło to słyszeć, mimo że jej nie znam. Zaczynałam się obawiać, że po

doświadczeniach z przeszłości całkowicie zarzuciłeś myśl o ożenku. A skoro nie ma już z
nami twojego drogiego brata...

- Tylko ja mogę zapewnić dziedzica Hardcastle - dokończył obcesowo Gideon. - Nie

musisz mi o tym przypominać, madame Jestem świadom, że ojciec poważnie niepokoił się
moim zaniedbaniem w tym zakresie.

- Gideonie, czy zawsze musisz nadawać najmniej właściwe znaczenie słowom twego

ojca?

- Czemu nie? Czyż on myśli o mnie w bardziej właściwy sposób?

70

background image

W tej właśnie chwili przy drzwiach powstało jakieś zamieszanie. Pojawił się sam lord

Hardcastle. Towarzyszył mu jeden z lokajów, podtrzymujący go za ramię, ale widać było, że
jego lordowska mość czuje się znacznie lepiej. Sam fakt, że trudził się, by zejść na śniadanie,
świadczył niezawodnie, że nie odczuwał już owych bólów w piersiach, które kazały mu
wezwać Gideona.

- A cóż to? - zażądał wyjaśnień Hardcastle. Jego piękne oczy, równie głębokie jak

Gideona, były lekko przyćmione wiekiem, ale nadal pełne wyrazu. Lordowi brakowało
ledwie roku do siedemdziesiątki, ale zachował atletyczną budowę młodzieńca, jakim był
niegdyś. Był niemal tak wysoki jak Gideon. Jego rzednące włosy miały ten sam odcień srebra,
co włosy żony, a szeroka twarz o wystających kościach policzkowych niewiele złagodniała z
biegiem lat. - Pojechałeś tam i wróciłeś zaręczony?

- Tak jest, sir. - Gideon wstał od stołu, by nałożyć sobie jedzenie z półmisków

stojących na kredensie.

- Już czas. - Hardcastle zajął miejsce u szczytu stołu. - Do diabła, chłopie! Nie zadałeś

sobie nawet trudu, żeby nas uprzedzić. To nie jest taka drobnostka. Jesteś ostatnim z nas i
martwiliśmy się z matką, kiedy nareszcie coś postanowisz.

- Właśnie to zrobiłem. - Gideon wybrał kiełbaski i jajka, po czym wrócił do stołu. -

Przygotuję wizytę mojej narzeczonej tak szybko, jak tylko się da.

- Powinieneś powiedzieć nam o wszystkim, zanim się zaręczyłeś - wypomniała mu

lady Hardcastle.

- Nie było czasu. - Gideon nadział kiełbaskę na widelec. - Zaręczyny odbyły się bez

żadnych wcześniejszych zapowiedzi. Ślub może się odbyć w podobnych okolicznościach.

Lord spojrzał na niego rozwścieczony.
- Na Boga, człowieku! Czy chcesz nam powiedzieć, że skompromitowałeś kolejną

młodą damę?

- Wiem, że żadne z was mi nie uwierzy, ale tej pierwszej nie skompromitowałem.

Jestem natomiast winien kompromitacji drugiej. - Gideon wyczuwał przerażenie matki i
gniew ojca Skoncentrował się na jedzeniu. - To był wypadek. Ale stało się. I będzie ślub.

- Nie wierzę - powiedział zdecydowanie lord. - Bóg mi świadkiem, nie wierzę, że

mogłeś zrujnować kolejną młodą kobietę.

Gideon zacisnął palce na nożu, ale nie odezwał się ani słowem. Przysiągł sobie, że tym

razem nie będzie się spierał z ojcem, ale czuł, że nie ma nadziei na uniknięcie dalszych takich
scen. Nie mogli razem przebywać nawet pięciu minut w tym samym pomieszczeniu, by nie
wybuchnąć gniewem.

Lady Hardcastle posłała Gideonowi pełne dezaprobaty spojrzenie, po czym zajęła się

rozwścieczonym mężem.

- Uspokój się, mój drogi. Jeśli się nie opanujesz, dostaniesz znowu ataku.
- Jeśli stracę przytomność przy tym stole, będzie to tylko jego wina! - Lord wycelował

w syna widelec. - Dość tego! Powiedz, co się stało, i nie trzymaj nas dłużej w niepewności.

- Niewiele jest do opowiadania - rzekł spokojnie Gideon.- Nazywa się Harriet

Pomeroy.

- Pomeroy? Pomeroy? To nazwisko ostatniego proboszcza, jakiego wyznaczyłem w

Upper Biddleton. - Lord przeraził się. - To jakaś rodzina?

- Jego córka.
- O, mój Boże! - Lady Hardcastle westchnęła. - Kolejna córka proboszcza. Gideonie,

coś ty najlepszego zrobił?

Gideon uśmiechnął się chłodno ,zrywając pieczęć z listu Harriet.
- Musielibyście zapytać moją narzeczoną, jak do tego doszło. Ona ponosi za wszystko

odpowiedzialność. A teraz, jeśli mi wybaczycie, przeczytam jej list i wkrótce potem będę w
stanie powiedzieć wam, czy potrzebne będzie specjalne pozwolenie na wcześniejszy ślub.

71

background image

- Czyżbyś zrobił dziecko tej biedaczce? - zagrzmiał lord.
- Dobry Boże - szepnęła lady Hardcastle.
Gideon skrzywił się tylko, otwierając list.
Mój Drogi Panie!
Zanim przeczyta Pan ten list, będę już w Londynie uczyć się, jak zostać dobrą żoną.

Moja ciotka Adelajda (pewnie już o niej wspomniałam) przejęła w końcu majątek po swoim
mężu. Wezwała nas wszystkie do stolicy. Chcemy umożliwić Felicity jej debiut towarzyski, a
ciocia Effie twierdzi, że ja nabędę tam ogłady towarzyskiej, która uchroni mnie od
postawienia Pana kiedyś w nieprzyjemnej sytuacji z powodu mojego nieobycia. Jest to
najważniejszy powód, dla którego zdecydowałam się pojechać.

Żeby być całkowicie szczera, muszę przyznać, że wolałabym pozostać w Upper

Biddleton. Jestem bardzo podniecona z powodu zęba, który odkryłam w jaskini. Jeszcze raz
chciałabym Panu przypomnieć, aby Pan z nikim o tym nie rozmawiał. Złodzieje cudzych
znalezisk kręcą się wszędzie. (Ale rozumiem, że jako córce proboszcza, brakuje mi wiele,
jeśli chodzi o znajomość reguł zachowania się). Jak mówi ciocia Effie, będzie Panu
potrzebna żona znająca się na tych sprawach. Mam nadzieję, że nauczę się tego
wszystkiego, by móc wkrótce powrócić do moich skamieniałości.

Spodziewam się zbadać i sklasyfikować mój ząb podczas pobytu w Londynie. To

przyjemna myśl, która sprawia, że cala ta wyprawa nie wydaje mi się tak bezsensowna.

Wyjeżdżamy jutro. Jeśli będzie Pan chciał się ze mną skontaktować, znajdzie mnie

Pan u mojej ciotki Adelajdy. Załączam jej adres.

Modlę się o zdrowie Pańskiego Ojca. Proszę przekazać wyrazy uszanowania dla

Pańskiej Matki.

Przy okazji, jeśli chodzi o sprawę, która tak bardzo Pana zajmuje, pozwolę sobie

zapewnić, że nie ma Pan powodów do obaw. Nagły ślub nie jest konieczny.

Pańska Harriet

Cholera, pomyślał Gideon, szybko składając list. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak

dalece oswoił się z myślą o rychłym ślubie.

- Nie. Moja narzeczona nie jest w ciąży. Niestety. Wydarzyło się coś o wiele

poważniejszego.

Lady Hardcastle zamrugała powiekami.
- Wielkie nieba. Cóż mogłoby być poważniejszego?
- Wywieziono ją do Londynu, żeby nabrała towarzyskiej ogłady. - Gideon przełknął

ostatni kęs kiełbasy i wstał od stołu. -A teraz, skoro nie umierasz, milordzie - tu zwrócił się do
ojca - muszę natychmiast ruszać w drogę.

- Do diabła, Gideonie! Wracaj tutaj! - wybuchnął Hardcastle.- Co się dzieje? Dlaczego

jedziesz do stolicy?

Gideon zniecierpliwiony zatrzymał się w progu.
- Nie mogę się ociągać, sir. Myśl o Harriet w Londynie bardzo mnie niepokoi.
- Brednie - skrzywiła się lady Hardcastle. - Nic nie jest w stanie zaniepokoić ciebie,

Gideonie.

-

Nie znasz Harriet, madame.

72

background image

9

W odróżnieniu od innych dżentelmenów Gideon niezbyt lubił swoje kluby. Nie były

dla niego schronieniem ani nie zastępowały mu domu. Świadomość, że w momencie, gdy
przekroczy próg, odżyją opowieści sprzed sześciu lat o uwiedzionych dziewicach,
samobójstwie i tajemniczej śmierci, nie nastrajała go pozytywnie do klubowego życia.
Niestety, nikt mu wprost niczego nie zarzucił i nie dał okazji do zażądania satysfakcji,
uważano bowiem, że jest na to zbyt niebezpieczny. Niektórzy dobrze pamiętali pojedynek na
rapiery, w którym nabawił się szpecącej twarz blizny.

Wypadek ten wydarzył się ponad dziesięć lat temu, ale świadkowie wciąż chętnie

przypominali każdemu, że St. Justin o mało nie zabił wtedy swego przeciwnika, Bryce'a
Morlanda.

Morland, jak podkreślali świadkowie, był przyjacielem St. Justina z lat dziecięcych, a

sam pojedynek był niczym innym jak zawodami sportowymi między młodzieńcami ze
szlachetnych rodów. Nie miała to być prawdziwa walka wrogów. Sam diabeł by nie zgadł, co
zrobiłby St. Justin w normalnym pojedynku. Na pewno by się nie zawahał i zabiłby
przeciwnika.

Gideon bardzo dokładnie pamiętał pojedynek na rapiery stoczony z Morlandem. To

nie krew, kapiąca z otwartej rany na twarzy, nie ból ani obecność świadków powstrzymały go
w ostatniej chwili, gdy oprzytomniał i zdołał rozbroić Morlanda. To jego wołanie o litość.

Wciąż słyszał te słowa: „Na miłość boską, człowieku, to był wypadek".
W ferworze sportowej walki, która przerodziła się w prawdziwy szermierczy

pojedynek, Gideon nie był pewien, czy cięcie rapierem, które zniszczyło mu twarz, było
rzeczywiście przypadkowe. Ale wszyscy inni byli tego pewni. Bo właściwie dlaczego
Morland miałby zabijać St. Justina? Nie miał motywu.

Jednak tak wyglądały fakty: Morland błagał o litość, a Gideon stwierdził, że nie może

zabić człowieka z zimną krwią. Odsunął czubek rapiera od gardła Morlanda i wszyscy obecni
wydali zbiorowe westchnienie ulgi.

Trzy lata później, gdy Londyn obiegły opowieści o zgwałceniu i samobójstwie

Deirdre, odżyła historia pojedynku, przedstawiona teraz w znacznie gorszym świetle.
Przypominano również szczegóły śmierci Randala, pytano o różne sprawy, lecz zawsze za
plecami Gideona.

Gdy zdarzyło mu się przyjechać do miasta, wpadał do klubów tylko z jednego powodu

- były one znakomitym źródłem informacji. A tym razem chciał dowiedzieć się paru rzeczy,
nim złoży wizytę Harriet.

Pierwszego wieczoru po przyjeździe do Londynu Gideon wszedł po schodach i

wkroczył frontowymi drzwiami do jednego z najbardziej ekskluzywnych klubów na St. James
Street. Nie zdziwił go szmer zainteresowania i ciekawości, jaki przeszedł po głównej sali, gdy
panowie zorientowali się, kto przybył.

Zawsze tak było.

73

background image

Kiwnąwszy głową kilku starszym dżentelmenom, którzy byli bliskimi przyjaciółmi

jego ojca, Gideon zajął miejsce przy kominku. Posłał po butelkę reńskiego wina i wziął do
ręki gazetę.

Nie musiał długo czekać, aż ktoś do niego podejdzie.
- No, proszę, dawnośmy tu pana nie widzieli, St. Justin. Krąży plotka, że się pan

zaręczył. Czy jest w tym źdźbło prawdy?

Gideon popatrzył znad gazety. W tęgim i łysym dżentelmenie rozpoznał lorda Fry,

barona z majątkami w Hampshire. Fry był jednym ze starych znajomych ojca z czasów, gdy
hrabia zajmował się zbieraniem skamielin.

- Dobry wieczór, sir. - Gideon starał się zachować uprzejmy ton. - Mogę pana

zapewnić, że plotki dotyczące moich zaręczyn to prawda. Ogłoszenia ukażą się w jutrzejszych
porannych gazetach.

- Tak - rzucił Fry nachmurzony. - A więc to prawda?
Gideon uśmiechnął się chłodno.
- Właśnie potwierdziłem, że to prawda.
- Noo... taaak. A więc to tak. Tego się obawiałem... - Fry wyglądał na zasmuconego. -

Panna Pomeroy była tego pewna, ale nigdy nie wiadomo, póki nie ma oficjalnego ogłoszenia.
Wie pan, jak to jest. Jej rodzina milczy.

- Niech pan siada, Fry. Proszę się poczęstować kieliszeczkiem reńskiego.
Fry opadł na wyściełany skórą fotel naprzeciw Gideona. Wyciągnął wielką białą

chustkę i otarł nią czoło

- Tak. Trochę tu gorąco, tak przy ogniu, nieprawdaż? Nigdy tak blisko nie siadam.
Gideon odłożył gazetę i utkwił spojrzenie w postawnym baronie.
- Rozumiem, że poznał pan moją narzeczoną?
- Tak, w istocie. - Fry ożywił się. - Jeśli mówimy o pannie Harriet Pomeroy, to w

istocie miałem przyjemność. Właśnie przystąpiła do Towarzystwa Miłośników Skamielin i
Wykopalisk.

- To wyjaśnia sprawę. - Gideon odetchnął. - Mogę pana zapewnić, że to ta sama

Harriet Pomeroy.

-Aha. No, szkoda. - Fry znów otarł czoło. - Biedna dziewczyna -wymruczał prawie

niedosłyszalnie.

Gideon zmrużył oczy.
- Słucham?
- Eee... nic, nic. Tak, urocza młoda dama. Bardzo bystra Tak, bardzo bystra.

Wprawdzie w niektórych sprawach trochę ma zamącone w głowie, na przykład jeśli idzie o
warstwy geologiczne, skamieliny i ogólne zasady geologii, ale poza tym naprawdę bardzo
bystra.

- Tak, to prawda.
Fry spojrzał z ciekawością na Gideona.
- Jej siostra jest prawdziwą sensacją sezonu.
- Ach, tak? - Gideon nalał mu kieliszek reńskiego.
- Ależ oczywiście. Piękna dziewczyna, niezły posag. Świat jest u jej stóp. - Fry

pociągnął spory łyk ze swego kieliszka.- Taaak... Kilkoro z nas w Towarzystwie nie mogło
uwierzyć, że nasza panna Harriet Pomeroy jest z panem zaręczona.

- A dlaczegóż to państwo nie mogą w to uwierzyć, Fry?- spytał spokojnie Gideon.
- Hm, jak by to powiedzieć... Nie jest to taki typ, jeśli pan wie, co mam na myśli.
- Nie, nie wiem, co pan ma na myśli. Może zechce mi pan wyjaśnić.
- Taka inteligentna kobieta... - Fry niespokojnie kręcił się na krześle.
- Uważa pan, że taka inteligentna kobieta powinna mieć więcej rozsądku i nie zaręczać

się ze mną? - odpowiedział Gideon, zniżając głos jeszcze bardziej.

74

background image

- Nie, nie. Nic takiego. - Fry znów łyknął reńskiego. - Po prostu tak bardzo interesuje

się skamielinami, geologią i podobnymi sprawami, że wyobraziliśmy sobie, że gdyby miała
wyjść za mąż, wybrałaby kogoś o podobnych zainteresowaniach. Niech pan się nie czuje
urażony, sir.

- Mnie się tak łatwo nie uraża, Fry. Ale jeśli chce pan spróbować, proszę bardzo.
- Ehm, tak - Fry zaczerwienił się. - Mówiła, że przywieziono ją do Londynu, żeby

nabrała ogłady ze względu na pana.

- Tak słyszałem.
- Aha. - Fry spojrzał zadziornie. - Moim zdaniem, nie trzeba jej żadnej ogłady. Jest

wspaniała taka, jaka jest.

- Tu się zgadzamy, Fry.
Fry zmieszał się i rozpaczliwie

szukał innego tematu.

- Noo, tak. Ehm. A jak tam pański ojciec?
- Zupełnie nieźle.
- Dobrze, noo, dobrze. Miło mi to słyszeć. - Fry mówił dalej. - Swego czasu bardzo się

interesował skamielinami. Dyskutowaliśmy sporo na temat starożytnych skamielin morskich.
Muszle, skamieniałe ryby i tym podobne rzeczy. Zbiera je jeszcze?

- Nie, przestał się tym zajmować parę lat temu. - Zaraz po opuszczeniu Upper

Biddleton, pomyślał Gideon. Ojciec nie wykazywał zapału do niczego od czasu wypadków,
jakie zaszły przed sześcioma laty. Nie interesował się nawet swymi majątkami. Jedyne, na
czym mu jeszcze zależało, to doczekać się wnuka.

- Taaak. No, szkoda. Swego czasu był niezłym kolekcjonerem. - Fry zerwał się na

nogi. - No, muszę lecieć,

Gideon uniósł brwi.
- Nie ma pan zamiaru pogratulować mi zaręczyn, Fry?
- Co? - Fry uniósł kieliszek i wysuszył resztkę wina do dna. - A tak, oczywiście.

Gratuluję. - Spojrzał groźnie na Gideona. -Ale w dalszym ciągu uważam, że ta dama nie
wymaga ogłady.

Gideon patrzył w zamyśleniu, jak Fry się oddala. Na jedno z pytań, z jakimi tu dziś

przyszedł, znał już odpowiedź - Harriet nie robiła z ich zaręczyn żadnej tajemnicy.

Był zadowolony. Ta młoda dama najwidoczniej nie obawiała się, że może być

uwiedziona i porzucona przez słynnego Potwora z Blackthorne Hall. Naprawdę oczekiwała
tego małżeństwa.

Jednak sądząc po reakcji lorda Fry, inni nie byli tak spokojni co do losów Harriet. Gdy

Gideon przystanął, by przejrzeć klubową księgę zakładów, przeczytał kilka wpisów
dotyczących jego zaręczyn. W większości były w stylu ostatniego u dołu strony

Lord R. zakłada się z lordem T., że pewna młoda dama dowie się w ciągu dwóch

tygodni, że wcale nie jest zaręczona z pewnym Potworem.

Harriet pochłonięta była zapamiętałą dyskusją z kilkoma członkami Towarzystwa

Miłośników Skamielin i Wykopalisk na temat skał pochodzenia wulkanicznego, gdy salę
balową obiegła wieść, że Gideon jest w mieście.

Wkrótce u jej boku pojawiła się bardzo przejęta Effie. W pierwszej chwili Harriet

pomyślała, że coś się przydarzyło Felicity lub ciotce Adelajdzie.

- Chciałabym z tobą zamienić słówko, Harriet, jeśli nie masz nic przeciwko temu -

szepnęła dyskretnie, uśmiechając się uroczo do grupki ludzi, zebranych wokół bratanicy.

- Oczywiście, ciociu Effie. - Harriet wycofała się ze swego towarzystwa. - Czy coś się

stało?

- St. Justin jest w Londynie. Właśnie się dowiedziałam.

75

background image

- Och, świetnie. - Serce podskoczyło Harriet do gardła, chociaż powtarzała sobie, że

nie może mieć zbyt wielkich nadziei. Było mało prawdopodobne, że podczas tego krótkiego
rozstania Gideon się w niej zakochał. - To znaczy, że jego ojciec poczuł się lepiej.

Effie westchnęła.
- Moja droga, jesteś taka naiwna. Chyba nie rozumiesz, że stajemy w

obliczu potencjalnej katastrofy. Twoi przyjaciele z tego Towarzystwa Skamielin mogą
zaczekać. Teraz chodź ze mną, bo musimy się naradzić z Adelajdą.

- Ciociu Effie, wyszłam w samym środku pasjonującej rozmowy na temat znaczenia

płynnych skał. Czy ta narada nie może poczekać?

- Nie, nie może. - Effie prowadziła ją do swej siostry. -W grę wchodzi cała twoja

przyszłość i musimy być przygotowane na najgorsze. Spacerujemy po linie, Harriet.

- Ależ, ciociu Effie, przesadzasz. - Harriet pozwoliła się jednak zawlec do Adelajdy.

Lepiej już mieć to za sobą i wrócić jak najprędzej do nowych znajomych.

Siostra ciotki Effie, Adelajda, czyli lady Bustom, była postawną kobietą. Złośliwi

skłonni byli uważać, że jest gruba. Effie wyjaśniła Harriet i Felicity, że tak potężną postać
Adelajda zawdzięcza temu, że długie lata nieszczęśliwego małżeństwa osładzała sobie dużą
ilością łakoci. Odkąd zakończyła najkrótszy możliwy okres żałoby po swym niedawno
zmarłym mężu, zaczęła szybko tracić na wadze. Tego wieczoru wyglądała wspaniale w
jaskrawopurpurowej kreacji. Z niecierpliwością oczekiwała nadejścia Effie i Harriet.

- Słyszałaś już, Harriet? - powiedziała cicho Adelajda, posyłając czarujący uśmiech

damie w zielonym turbanie, która się właśnie kłaniała.

- Słyszałam, że mój narzeczony przyjechał do Londynu - przyznała Harriet.
- Otóż to, moja droga. Nie możemy być pewne, czy jest jeszcze twoim narzeczonym,

jeśli wiesz, o czym mówię. W końcu nie było żadnych oficjalnych ogłoszeń. Ani słowa w
gazetach. Skoro nie uznał za stosowne podać do wiadomości publicznej swoich zaręczyn, nie
możemy być pewne jego zamiarów.

Harriet patrzyła tęsknie na grupę czekających na nią entuzjastów skamielin. Chciała

jak najszybciej wrócić do fascynującej rozmowy. Całe to zamieszanie na temat zaręczyn z
Gideonem już ją zaczynało złościć. Ciotki zamartwiały się tym od paru dni, odkąd Effie i jej
bratanice przyjechały do miasta.

- Jestem pewna, że ogłoszenia pojawią się w odpowiednim czasie, ciociu Adelajdo. St.

Justin miał ostatnio sporo zajęć z pojmaniem tych złodziei i kłopoty z niedomagającym
ojcem. Na pewno nie miał jeszcze okazji wysłać zawiadomienia do gazet.

Effie spojrzała na nią z politowaniem.
- Nie mogę pojąć, jak możesz mieć takie zaufanie do człowieka, który cię tak

szkaradnie potraktował.

Teraz już Harriet straciła cierpliwość.
- St. Justin nie potraktował mnie szkaradnie. Jak możecie tak mówić? Ten człowiek

chce się ze mną ożenić z powodu tego, co wydarzyło się w jaskini.

- Harriet! - Ciotka Effie rozejrzała się niespokojnie. - Ciszej!
Bratanica nie zwracała na nią uwagi.
- To nie jego wina, że został tam ze mną uwięziony. Poszedł za mną, żeby mnie

uratować, i wpadł w pułapkę.

- Na miłość boską, Harriet, bądź ciszej! - Adelajda wachlowała się zdenerwowana. -

Nie wiem, co zrobimy, jeżeli ktoś usłyszy albo domyśli się, że zostałaś skompromitowana. Na
razie z powodzeniem udawało nam się to ukryć. Stworzyłyśmy wokół ciebie jakby aurę
tajemniczości. Nie możesz teraz tego rozgłosić wszem i wobec.

- Ależ co to za różnica? St. Justin mnie poślubi i w oczach towarzystwa wszystko

będzie w porządku.

Effie i Adelajda spojrzały na siebie ponuro. Effie westchnęła.

76

background image

- Nie możemy spocząć, póki nie będziemy wiedziały na pewno, że St. Justin zrobi, co

do niego należy.

- Bzdura! - Harriet uśmiechnęła się do zmartwionych ciotek. - Oczywiście, że St.

Justin zrobi, co należy. A teraz, jeśli mi wybaczycie, chciałabym wrócić do moich przyjaciół.

- Ty i te twoje skamieliny - Adelajda pokiwała głową. - Biegnij, moja kochana. Tylko

pamiętaj, bądź ostrożna w sprawie swych zaręczyn.

- Tak, ciociu - zapewniła grzecznie Harriet.
Rzuciła się w tłum, chcąc jak najprędzej znaleźć się znów w grupie, którą przed

chwilą opuściła. Była już bliska celu, gdy ktoś stanął jej na drodze. Harriet natychmiast
rozpoznała Bryce'a Morlanda. W ostatnim tygodniu pojawiał się na tych samych balach i
wieczorkach, co ona i Felicity. Tańczył z obiema siostrami, lecz ostatnio, ku zdziwieniu
wszystkich, wyraźnie preferował Harriet.

Wiedziała, że względy tego mężczyzny powinny jej pochlebiać. W końcu był wybitnie

przystojny. Smukły, pełen wdzięku, o delikatnych dłoniach. Bryce był wdowcem w wieku
około trzydziestu pięciu lat. Miał delikatne, jak wyrzeźbione, ascetyczne rysy, jasnozłociste
włosy i szaroniebieskie oczy. W sumie, oceniła Harriet, mógłby służyć malarzowi jako model
przy malowaniu archanioła.

- Panno Pomeroy. - Bryce uśmiechnął się. - Szukałem pani po całej sali. Mam

nadzieję, że zechce mi pani ofiarować następny taniec?

Harriet powstrzymała westchnienie. Bryce był wobec niej i Felicity bardzo uprzejmy

na pierwszych balach. Zawsze dbał o to, żeby obie tańczyły, i przedstawiał im coraz to
nowych partnerów. Effie i Adelajda były mu bardzo wdzięczne. Harriet wiedziała, że byłoby
niesłychanie niegrzecznie odmówić mu tego jednego tańca. Mogła jeszcze kilka minut
poczekać na powrót do dyskusji o skałach wulkanicznych.

- Dziękuję, panie Morland. - Zdobyła się na uśmiech i pozwoliła się poprowadzić na

zatłoczony parkiet. - Bardzo miło a pana strony, że pan mnie szukał.

- Ależ skąd. - Bryce rozpoczął walca. - Zrobiłem przyjemność sobie. Ten wieczór nie

byłby pełny, gdybym choć raz nie zatańczył z panią. Jest pani czarująca w tej sukni. Nie
można się oprzeć pani urokowi.

Zarumieniła się. Wciąż nie przywykła do kwiecistych wyrażeń, używanych na

parkiecie. Wiedziała, że wygląda dobrze bo Effie i Adelajda o to zadbały. Jedwab na
turkusową balową kreację został dopasowany do koloru jej oczu. Stanik na podniesionej talii
wycięty był znacznie głębiej niż w jej starych sukniach i musiała wciąż się pilnować, by był
na swoim miejscu. Niestety, nikomu nie udało się zrobić nic z jej włosa mi. Tworzyły bardzo
niemodną, nieco pierzastą aureolę wokół głowy.

- Doprawdy, panie Morland, bardzo mi pan pochlebia, ale chyba nie powinien mi pan

mówić takich rzeczy - powiedziała sztywno.

- Dlaczego? Bo podobno jest pani zaręczona z St. Justinem? Pozwolę sobie o tym

zapomnieć.

- Nie podobno jestem, tylko jestem zaręczona z St. Justinem. I nie jest to fakt, o

którym wolno panu zapomnieć.

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że z własnej woli związuje się pani z Potworem z

Blackthorne Hall - zauważył ponuro Bryce

Harriet potknęła się, zaskoczona, że usłyszała ten epitet tutaj w Londynie. Wiedziała,

że tak szeptano poza jej plecami, ale po raz pierwszy ktoś określił Gideona w ten sposób w jej
obecności.

Zalała ją fala gniewu tak wielkiego, że przystanęła na środku parkietu, zmuszając tym

samym Morlanda do zatrzymania się, Kilka osób odwróciło się z ciekawością. Harriet nie
zważając na to, wbiła lodowate spojrzenie w Morlanda i oświadczyła:

77

background image

- Nie będzie się pan więcej wyrażał w ten sposób o moim narzeczonym! Czy

wyraziłam się jasno, panie Morland?!

Bryce opuścił złociste rzęsy, przysłaniając nimi jasne oczy.
- Proszę mi wybaczyć, panno Pomeroy. Troska o panią przeważyła nad moimi

manierami.

- Proszę się o mnie nie troszczyć, sir. To, co pan słyszał o moim narzeczonym, jest

tylko głupią plotką.

- Niestety, obawiam się, że tak nie jest. Znam dobrze St. Justina, panno Pomeroy.
- Zna pan? - Harriet spojrzała na niego zdumiona.
- Och, tak. Swego czasu byliśmy przyjaciółmi. -
- Przyjaciółmi?
- Tak. Wychowywaliśmy się razem w Upper Biddleton. Trzymałem jego stronę po

śmierci narzeczonej. Prawdę mówiąc, tylko ja jeden. Oczywiście, nie pochwalałem tego, co
zrobił. Ale był moim przyjacielem, a ja nie odwracam się od przyjaciół, niezależnie od tego,
co zrobili. Byłbym jego przyjacielem do dzisiaj, ale St. Justin mnie zignorował tak samo, jak
wszystkich innych w eleganckim świecie.

Harriet zmarszczyła brwi.
- Nie wiedziałam tego, sir.
Bryce znów ją objął i tańczyli dalej. Harriet nie protestowała, tak była zaciekawiona.

Była to pierwsza osoba z Upper Biddleton czy z Londynu, która uważała się za przyjaciela
Gideona.

- I mówi pan, że zna pan St. Justina od kilku lat?
- Tak. - Bryce uśmiechnął się swym anielskim uśmiechem, a w jego oczach malował

się żal. - Kiedyś wszystko robiliśmy razem. Nie będę ukrywał, że świetnie się bawiliśmy
przez kilka sezonów. Bywały noce, że graliśmy w kasynie do bladego świtu, a później
szliśmy na wyścigi czy mecz bokserski, nie zaglądając nawet do domu. Nie było takiej
rzeczy, której choć raz nie spróbowaliśmy. A później pojawiła się w mieście Deirdre Rushton,
która wtedy debiutowała, i wszystko się zmieniło.

Harriet przygryzła wargi.
- Nie mówmy o tym, sir.
Bryce uśmiechnął się wyrozumiale.
- Bóg jeden wie, jak często chciałem zapomnieć, co wydarzyło się w tamtym sezonie.

Czasami wracam myślą do tych wydarzeń i zastanawiam się, czy mogłem coś zrobić, by
zapobiec tragedii.

- Niech pan się nie obwinia, panie Morland - powiedziała szybko Harriet.
- Ale byłem najlepszym przyjacielem Gideona - odparł Bryce. - Znałem go lepiej niż

ktokolwiek inny. Zdawałem sobie sprawę, że jest zuchwały i lubi postawić na swoim. I
wiedziałem też, że Deirdre była równie niewinna jak piękna. Gideon ją zobaczył i zapragnął
jej natychmiast.

- Oboje byli z Upper Biddleton, więc musieli się znać, nim Deirdre Rushton

przyjechała na swój debiut.

- Choć mieszkali w tej samej miejscowości, nie spędzali ze sobą zbyt wiele czasu -

wyjaśnił Bryce. -Ja też jej wiele nie widywałem, Deirdre chodziła do szkoły, nim ojciec
zdołał ją wysłać do Londynu. A Gideon przecież był starszy. Najpierw chodził do szkół, a
później przebywał w Londynie, gdy Deirdre przeistaczała się w kobietę.

- Słyszałam, że była piękna - powiedziała cicho Harriet.
- Była. I powiem pani całkiem szczerze: nie kochała Gideona. Jak mogłaby się w nim

zakochać?

- Myślę, że bardzo prosto - odparowała Harriet.

78

background image

- Nonsens. Była piękną istotą, którą pociągało piękno u innych. Wyznała mi kiedyś; że

nie jest w stanie patrzeć na oszpeconą blizną twarz Gideona. Mogła najwyżej z nim
zatańczyć, gdy się tego domagał.

- Pyszałkowata! - oburzyła się Harriet. - Nie ma nic odrażającego w twarzy St. Justina.

No i cudownie tańczy.

- Jest pani bardzo wyrozumiała, moja droga - Bryce uśmiechnął się. - Ale prawda jest

taka, że ludzie nie lubią na niego patrzeć. Wie pani, że ma tę bliznę od dziesięciu lat?

- Nie, nie wiedziałam.
- Był ranny w pojedynku na rapiery.
Oczy Harriet rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Nie miałam o tym pojęcia.
-Jestem jednym z niewielu ludzi, którzy znają tę całą historię. Jak pani mówiłem,

byłem wówczas jego najlepszym przyjacielem.

Harriet w zamyśleniu przechyliła głowę w bok.
- Jeśli Deirdre Rushton nie mogła znieść widoku Gideona, to znaczy St. Justina, to

dlaczego zgodziła się na zaręczyny z nim?

- Ze zwyczajnych powodów - spokojnie odpowiedział Bryce. - Jej ojciec nalegał.

Deirdre była posłuszną córką, a wielebny Rushton koniecznie chciał ją skojarzyć z taką
ustosunkowaną rodziną. Miał taki kaprys, żeby córka poślubiła syna hrabiego. Gdy Gideon
zaproponował małżeństwo, Rushton dosłownie zmusił ją do przyjęcia oferty. Nie było to
tajemnicą.

Harriet przypomniała sobie, co mówiła pani Stone. Najwidoczniej wszyscy doszli do

podobnych wniosków co do powodu tych zaręczyn.

- Ależ to straszne dla Gideona - wyszeptała Harriet.
Bryce znów spojrzał ze smutkiem.
- Może dlatego zrobił to, co zrobił.
- O czym pan mówi?
- Panno Pomeroy, trudno mi to pani mówić, ale powinna pani uważać. Na pewno

słyszała pani oskarżenia, że St. Justin uwiódł Deirdre Rushton, gdy byli zaręczeni?

- A potem ją porzucił. Tak, słyszałam i nie wierzę w to.
Wyraz twarzy Bryce'a był niezwykle poważny.
- Z olbrzymim smutkiem mówię pani o tym, ale musi pani być realistką. Jest

absolutnie pewne, że wziął Deirdre siłą. Mogę panią zapewnić, że nie oddałaby mu się z
własnej woli, gdyby to było do uniknięcia. Chyba że w noc poślubną i na pewno nie
wcześniej.

- Nie wierzę w to, że St. Justin użył przemocy wobec swojej narzeczonej. - Harriet

była oburzona. Znów zatrzymała się na parkiecie i wywinęła się z objęć Bryce'a. - Jest to
kłamstwo, sir, i nie powinien go pan nikomu powtarzać. Nie będę tego więcej słuchać.

Obróciła się na pięcie i ruszyła przez parkiet, nie czekając na eskortę Bryce'a. Słyszała

za sobą szmer zaciekawionych i rozbawionych głosów. Zignorowała je, kierując się wprost ku
grupie entuzjastów skamielin.

Nowi przyjaciele powitali ją ciepło i prędko włączyli do rozmowy. Cóż za ulga,

pomyślała Harriet, znaleźć się wśród ludzi, którzy mają ciekawsze tematy do dyskusji niż
stare plotki.

O1iver, lord Applegate, młody baron o trzy lata starszy od Harriet, uśmiechnął się do

niej z nie ukrywanym podziwem. Swój tytuł otrzymał niedawno i czasami sprawiał śmieszne
wrażenie, starając się dobrze wypaść w nowej roli. Poza tym jednak był bardzo miły i Harriet
go lubiła.

- O, jest pani, panno Pomeroy. - Applegate przysunął się bliżej i podał jej szklankę

lemoniady. - Przyszła pani w samą porę, żeby pomóc mi zbić argumenty lady Youngstreet.

79

background image

Stara się nas wszystkich przekonać, że złoża wygładzonych bloków skalnych i rumowiska
znajdujące się u podnóży górskich w regionach alpejskich są pozostałością Wielkiego Potopu.

- Właśnie tak - oświadczyła z całą mocą lady Youngstreet
Była to potężna kobieta w nieokreślonym wieku, zagorzała kolekcjonerka. Spędziła

nawet jakiś czas w poszukiwaniu skamielin na kontynencie, po wojnie z Napoleonem. Nie
omieszkała przypominać o tym przy każdej okazji. - A cóż innego, powiedzcie mi państwo,
poza wodą, i to ogromnymi masami wody, mogłoby poruszyć olbrzymie kamienie i
porozrzucać je w tak niezwykły sposób?

Harriet zmarszczyła czoło w zamyśleniu.
- Dyskutowałam kiedyś o tym z moim ojcem. Wspominał również inne możliwe

przyczyny takich gigantycznych erupcji, na przykład wybuchy wulkanów czy trzęsienie
ziemi. Nawet - zawahała się - nawet lód mógłby tego dokonać.

Wszyscy popatrzyli na nią ze zdumieniem.
- Lód? - spytała lady Youngstreet, wyraźnie zaintrygowana. -To znaczy takie

olbrzymie kawały lodu jak lodowce?

- No, jeśli lodowce w górach były niegdyś o wiele większe niż obecnie, mogły

pokrywać cały ten teren. Później stopniały, a pozostały po nich kamienie i żwir, które zebrały
po drodze.

- Kompletna bzdura - włączył się gwałtownie do rozmowy lord Fry, który właśnie

podszedł do ich grupy. - Cóż za nonsens, żeby takie olbrzymie tereny na kontynencie miały
być pokryte warstwą lodu.

Lady Youngstreet uśmiechnęła się do niego czule. Nie było dla nikogo tajemnicą, że

stanowili parę.

- Oczywiście, masz rację, kochanie. Ci młodzi zawsze szukają nowe go

wytłumaczenia tego, co daje się wyjaśnić z pomocą starych, wypróbowanych i prawdziwych
odpowiedzi. Czy przyniosłeś mi jeszcze szampana?

- Oczywiście, kochanie, jak mógłbym zapomnieć. - Fry z eleganckim ukłonem

wręczył jej kieliszek.

- Właściwie - ciągnęła Harriet w zamyśleniu - cały problem polega na tym, że trudno

wyobrazić sobie, jak woda z potopu mogłaby zalać od razu całą ziemię. Dokąd by popłynęła,
cofając się?

- Doskonała uwaga - wtrącił Applegate z entuzjazmem, z jakim zwykle odnosił się do

wypowiedzi Harriet. - Wulkany i trzęsienia ziemi są znacznie lepszym wyjaśnieniem.
Tłumaczą one, dlaczego możemy znajdować skamieliny morskie na szczytach gór, i
wyjaśniają - dodał z nieśmiałym uśmiechem-pochodzenie skał wulkanicznych.

Harriet poważnie pokiwała głową.
- Takie siły, wynoszące powierzchnię ziemi w górę, z pewnością równoważą efekty

erozji i to tłumaczy, dlaczego krajobraz ziemski nie stanowi równej, płaskiej powierzchni.
Jednak sprawa znajdowania skamielin starodawnych zwierząt nie da się prosto wyjaśnić. Na
przykład, dlaczego nie ma żadnych żyjących egzemplarzy tych zwierząt?

- Ponieważ zginęły wszystkie w Wielkim Potopie - oświadczyła lady Youngstreet. -

To zupełnie jasne. Utopiły się. Co do jednego, biedactwa. -Przełknęła całą zawartość
kieliszka.

- Cóż- odrzekła Harriet - nie jestem wciąż pewna... - Przerwała nagle, gdyż zauważyła,

że nikt z rozmówców nie zwraca już na nią uwagi.

Po chwili zrozumiała, że zaszło coś niezwykłego. Przez tłum przebiegały szepty i

wszystkie głowy zwróciły się w kierunku eleganckich schodów na końcu sali balowej. Harriet
również popatrzyła w tamtą stronę.

Na szczycie schodów stał Gideon, mierząc tłum pogardliwym spojrzeniem. Ubrany

był na czarno, a biały fular i kamizelka podkreślały tylko kolor jego wieczorowego stroju.

80

background image

Oczy ich się spotkały. Harriet nie mogła zrozumieć, jak zdołał ją wyłowić z tłumu,

zapełniającego salę balową. Zaczął schodzić po wyłożonych czerwonym dywanem schodach.
Jego lekko arogancki sposób poruszania się sugerował, że albo nie zdawał sobie sprawy z
ciekawości, jaką budził, albo była mu ona zupełnie obojętna.

Przyjechał! Harriet przywołała się do porządku, by nie przywiązywać zbyt wielkiej

wagi do tego faktu. Było oczywiste, że wcześniej czy później się pojawi. Nie musiało to
wcale oznaczać że umiera z chęci spotkania się z nią. Po prostu uważał, że pokazanie się tutaj
jest jego obowiązkiem.

Szeptane komentarze szumiały za nim jak fala dochodząca do odległego brzegu. W

miarę jak szedł, tłum rozstępował się na boki, a on przechodził, nie rozglądając się ani w
prawo, ani w lewo. Nikogo nie witał. Po prostu szedł cały czas prosto do Harriet.

- Dobry wieczór, moja droga - powiedział cicho, wśród uciszonych nagle rozmów.

Ukłonił się, biorąc ją za rękę. - Mam nadzieję, że zarezerwowała pani dla mnie jakiś taniec.

- Oczywiście, milordzie. - Harriet uśmiechnęła się na powitanie i dotknęła palcami

jego ręki. - Może najpierw pozna pan moich przyjaciół.

Gideon rozejrzał się po twarzach ludzi stojących za nią.
- Niektórych znam.
- Więc pozwoli pan, że przedstawię resztę. - Harriet szybko dokonała prezentacji.
- A więc to prawda - z niezadowoleniem oświadczyła lady Youngstreet. - Jesteście

zaręczeni?

- Absolutna prawda - odpowiedział Gideon. - Jutro w porannych gazetach będą

ogłoszenia. - Odwrócił się do Harriet. - Rozumiem, lady Youngstreet, że składa pani mojej
narzeczonej gratulacje i najlepsze życzenia?

- Oczywiście. - Lady Youngstreet wydęła usta.
- Naprawdę - wymamrotał Applegate. Starał się nie patrzeć na bliznę Gideona. -

Cieszę się wraz z wami, naturalnie.

Reszta grupy również wymamrotała stosowne życzenia.
- Dziękuję - odrzekł Gideon. Ogarnął ich chłodnym spojrzeniem. - Przypuszczałem, że

to powiecie. Chodź, moja droga, dawno nie tańczyliśmy razem.

Zaprowadził Harriet na parkiet, gdy tylko orkiestra zaczęła walca. Harriet starała się

zachować wyniosłą obojętność, jakiej przez ostatnie dni uczyły ją Effie i Adelajda, ale prawie
natychmiast z tego zrezygnowała. Rozpraszała ją świadomość, że znów jest w ramionach
Gideona, choćby tylko w tańcu. Już prawie zapomniała, jaki on ogromny. Jego olbrzymia
ręka obejmowała całe plecy Harriet. Czuła na sobie jego dłoń. Potężna klatka piersiowa i
ramiona były solidne jak mur. Przypomniała sobie ciężar ciała Gideona na swoim tamtej nocy
w jaskini i zadrżała na wspomnienie tego uczucia.

- Mam nadzieję, że pański ojciec wyzdrowiał, sir? - spytała, gdy obrócił ją w tańcu.
- Tak, czuje się znacznie lepiej, dziękuję. Mój widok ma na niego taki wpływ jak

machina elektryczna. Niezawodnie stymuluje jego powrót do zdrowia - odpowiedział sucho.

- O Boże, milordzie. Czy to znaczy, że tak ucieszył się pańskim widokiem, że mu się

poprawiło?

- Niezupełnie. Mój widok przypomina mu, co się stanie, gdy w końcu opuści ten

padół. Sama myśl o tym, że to ja odziedziczę tytuł hrabiowski, wystarcza zwykle, by go
postawić na nogi. Przerażeniem napawa go fakt, że szlachetny tytuł Hardcastle przejdzie w
tak niegodne ręce.

-Mój Boże. - Harriet popatrzyła na niego ze współczuciem. - Czy stosunki między

pańskim ojcem a panem są aż tak złe milordzie?

- Tak, moja droga. Bardzo złe. Ale nie powinna się pani tym niepotrzebnie martwić.

Po ślubie postaramy się spotykać z moimi rodzicami jak najrzadziej. A teraz, jeśli nie ma pani

81

background image

nic przeciwko temu, wolałbym porozmawiać o czymś znacznie ciekawszym niż moje
stosunki z rodzicami.

- Oczywiście. O czym chciałby pan porozmawiać?
Usta mu zadrżały, gdy spojrzał w jej głęboko wycięty dekolt.
- Może mi pani opowie o ogładzie, jakiej pani nabywa w Londynie? Dobrze się tu pani

bawi?

- Prawdę mówiąc, z początku zupełnie mnie to nie bawiło. Później miałam okazję

poznać lorda Fry.

- Ach, tak.
- Jak się okazało, interesuje się bardzo skamielinami i zaprosił mnie do Towarzystwa

Miłośników Skamielin i Wykopalisk. Od czasu gdy uczestniczę w zebraniach Towarzystwa
spędzam czas wspaniale. To tacy ciekawi ludzie i niezwykle dla mnie uprzejmi.

- Naprawdę uprzejmi?
- Och, tak. Są bardzo dobrze poinformowani. - Rozejrzała się szybko, by upewnić się,

czy nikt ich nie podsłuchuje. Potem zniżyła głos i nachyliła się do Gideona.

- Zamierzam pokazać mój ząb któremuś z członków Towarzystwa.
- Myślałem, że obawia się pani, że inny kolekcjoner może go ukraść lub wybrać się na

poszukiwanie drugiego okazu, kiedy się dowie, gdzie mieszczą się jaskinie.

Harriet zmarszczyła brwi w zakłopotaniu.
- Oczywiście, mam takie obawy. Ale zaczynam uważać, że kilkorgu z członków mogę

zaufać. Dotychczas nie udało mi się samej zidentyfikować tego zęba. Jeśli żaden z członków
Towarzystwa nie będzie w stanie tego zrobić, będę miała tym większą pewność, że znalazłam
nieznany gatunek. Będę mogła napisać o tym artykuł.

Gideon leciutko skrzywił usta.
- Moja słodka Harriet - zamruczał. - Z przyjemnością zauważam, że jesteś wciąż

nieogładzona.

- Zapewniam pana, sir - oburzyła się - że i nad tym pracuję, choć przyznaję, że nie jest

to ani w połowie tak zabawne i interesujące jak kolekcjonowanie skamielin.

- Potrafię to zrozumieć.
Harriet rozpromieniła się, gdy wśród tańczących mignęła jej sylwetka siostry. Felicity

wyglądała dziś zabójczo w brzokwinioworóżowej kreacji i uśmiechnęła się do niej radośnie,
nim znikła z jej pola widzenia. Zaprosił ją do tańca przystojny młody lord.

- Może ja muszę jeszcze dużo pracować, by zdobyć ogładę - powiedziała Harriet - ale

z przyjemnością stwierdzam, że Felicity już jest klejnotem. Robi tu furorę. Teraz, gdy ma
niezły posag od cioci Adelajdy, nie musi się śpieszyć z małżeństwem. Przypuszczam, że
chętnie przeżyje jeszcze jeden sezon. Doskonale się bawi. Miejskie życie bardzo jej
odpowiada.

Gideon spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- A ty żałujesz, że jesteś zmuszona do pośpiesznego małżeństwa, Harriet?
Utkwiła wzrok w jego śnieżnobiałym krawacie.
- Rozumiem, sir, że czuje się pan zobowiązany zawrzeć to małżeństwo i nie możemy

sobie pozwolić na luksus dłuższego czekania, aby się upewnić w swych uczuciach.

- Czy mam przez to rozumieć, że nie żywisz do mnie żadnych uczuć?
Harriet przestała wpatrywać się w jego krawat i spojrzała na niego poruszona. Czuła,

jak gorąco oblało jej twarz.

- Och, nie, Gideonie. Nie chciałam przez to powiedzieć, że nic do ciebie nie czuję.
- Sprawiłaś mi tym wielką ulgę. - Wyraz jego twarzy złagodniał. - Chodź, taniec się

kończy. Odprowadzę cię do twoich przyjaciół. Wydaje mi się, że bardzo się o ciebie martwią.
Widzę, jak na nas patrzą.

82

background image

- Proszę nie zwracać na to uwagi, sir. Czują się pewnie za mnie odpowiedzialni z

powodu tych wszystkich plotek krążących wokół. Nie mają złych intencji.

- Zobaczymy - mruknął Gideon, prowadząc ją przez tłum do miejsca, w którym

zebrali się członkowie Towarzystwa Miłośników Skamielin i Wykopalisk.

- O, widzę w waszej grupie nowego przybysza.
Harriet spojrzała przed siebie, ale nie zauważyła nawet lorda Applegate'a czy lady

Youngstreet.

- Pański wzrost daje panu dużą przewagę w takim tłumie, milordzie.
- Tak, w istocie.
W tym momencie tłum się rozstąpił i Harriet zobaczyła wśród swych przyjaciół

tęgawego mężczyznę o czerwonej twarzy. Było w nim coś znamionującego siłę, ale zarazem
bardzo nieprzyjemnego.

Był potężnie zbudowany, choć nie tak jak Gideon, ale nie to zaniepokoiło Harriet.

Jego bystre, ciemne oczy przeszywały ją jak sztylety. Mięsiste usta wykrzywione były
boleśnie. Siwe włosy, na czubku głowy mocno już przerzedzone, okalały policzki w postaci
długich, falistych bokobrodów. Przypominał Harriet badaczy pisma, tych niestrudzonych
reformatorów Kościoła. którzy nieustannie walczyli ze wszystkim, począwszy od tańca, a
skończywszy na pudrze do twarzy.

Nowo przybyły nie czekał, aż zostanie przedstawiony. Ostrym spojrzeniem zmierzył

Harriet od stóp do głów, po czym zwrócił się do Gideona:

- Widzę, sir, że znalazł pan następną niewinną owieczkę, by ją zaprowadzić na rzeź.
W grupie zbieraczy rozległo się zbiorowe westchnienie. Tylko Gideon wydawał się

nieporuszony.

- Pozwoli pan, że przedstawię go mojej narzeczonej - powiedział, jak gdyby nic się nie

stało. - Panno Pomeroy, czy mogę przedstawić...

Nieznajomy przerwał mu, wykrzykując niegrzecznie:
- Jak pan śmie? Wstydu pan nie ma? Jak pan śmie wciągać w swój nieczysty proceder

córkę kolejnego proboszcza? Czy z tą też będzie pan miał dziecko, nim ją pan odrzuci? Chce
pan znów spowodować śmierć niewinnej kobiety i jej maleństwa?

Wśród otaczającej grupy rozległy się szepty dezaprobaty i niesmaku. Oczy Gideona

zwęziły się niebezpiecznie.

Harriet uniosła rękę.
- Dość tego - powiedziała ostro. - Nie wiem, kim pan jest, sir, ale zapewniam pana, że

obrzydły mi już te oskarżenia dotyczące poprzedniego narzeczeństwa jego lordowskiej mości.
Przypuszczam, że wszyscy zdają sobie sprawę, że tylko w jednym przypadku St. Justin
zmieniłby swe plany małżeńskie co do Deirdre Rushton.

Nieznajomy znów przerzucił na nią wściekłe spojrzenie. -
- Czyżby, panno Pomeroy? - wyszeptał chrapliwie. - A cóż to za przyczyna, zechce mi

pani łaskawie wyjawić?

- Oczywiście. Ta biedna dziewczyna nosiła dziecko innego mężczyzny- odpowiedziała

natychmiast Harriet. Miała już naprawdę dość tych złośliwych plotek. - Mój Boże, myślałam,
że inni też na to wpadli. Przecież to jedyne logiczne wyjaśnienie.

Zapadła cisza. Straszny nieznajomy spojrzał na Harriet tak, jakby miał ją zabić

wzrokiem.

- Jeśli pani w to wierzy, panno Pomeroy - wyszeptał - współczuje pani. Jest pani

naprawdę naiwna..

Mężczyzna odwrócił się i rzucił do ucieczki. Wszyscy poza Gideonem, jak

zafascynowani, z otwartymi ustami wpatrywali się w Harriet. Na twarzy Gideona malowała
się niemal dzika satysfakcja.

- Dziękuję ci, moja droga - powiedział miękko.

83

background image

Harriet zmarszczyła brwi, spoglądając na oddalającą się sylwetkę

nieznajomego.

- Kim był ten dżentelmen?
-

Wielebny Clive Rushton - odparł Gideon. - Ojciec Deirdre.

10

- Czegoś takiego w życiu nie widziałam. - Adelajda, jeszcze w lizesce, podniosła do

ust filiżankę z gorącą czekoladą.

- Założę się, że ta historia obiegnie dziś rano całe miasto. Wszyscy będą opowiadać,

jaką odprawę Harriet dała Rushtonowi.

Effie przymknęła oczy z rezygnacją i jęknęła.
- Będą plotkować o tej scenie, gdy przeczytają ogłoszenie o jej zaręczynach w

dzisiejszych gazetach. Boże drogi, nawet nie wyobrażam sobie, co pomyślą. Żeby niewinna
młoda kobieta opowiadała o takich rzeczach na środku sali balowej. To już przekracza
wszelkie wyobrażenia.

- Nie jestem taka zupełnie niewinna, ciociu Effie. - Harriet, która siedziała w kącie

pokoju porannego Adelajdy, popatrzyła znad ostatniego numeru „Raportów Królewskiego
Towarzystwa Geologicznego".

- Cóż, staramy się, jak możemy, żebyś za taką uchodziła - zauważyła Adelajda.
- Nie wiem, o co ten cały krzyk. - Harriet skrzywiła się. - Wspomniałam tylko

zupełnie oczywisty fakt, który umknął uwagi innych.

-Ach, ty i to twoje logiczne podejście - ponuro skomentował Adelajda. - Zapewniam

cię, że fakt, iż Deirdre Rushton była w ciąży, nie umknął niczyjej uwagi. Nasłuchałam się
tego po uszy gdy tylko rozeszła się wieść, że jesteś zaręczona z St. Justinem.

- Chodzi mi o to, że dziecko było kogoś innego. Z całą pewnością nie Gideona. -

Harriet powróciła do swych „Raportów".

- Skąd możesz być tego taka pewna? - dopytywała się Adelajda.
- Ponieważ jestem przekonana, że poczucie honoru Gideona jest takie samo jak

każdego innego dżentelmena z tak zwanego towarzystwa. Założę się nawet, że jest znacznie
bardziej rozwinięte. Zrobiłby, co należy, gdyby to dziecko było jego.

- Zupełnie nie wiem, skąd możesz być go taka pewna, -Effie westchnęła. - Możemy

tylko mieć nadzieję, że właściwie oceniasz jego poczucie honoru.

- Oczywiście. - Harriet złapała kawałek grzanki i chrupała go smakowicie, wertując

dalej „Raporty". - A propos, Gideon przyjdzie dziś o piątej po południu. Wybieramy się na
przejażdżkę do parku.

- Mógłby przynajmniej zaczekać z zabraniem cię do parku, aż ucichnie trochę ten

raban, jaki wywołała twoja scena z Rushtonem. Cały świat jeździ do parku o piątej. Wszyscy
cię zobaczą - zrzędziła Effie.

- I o to chodzi, moim zdaniem. - Felicity weszła właśnie do pokoju i uśmiechnęła się

do siostry znacząco. - Jestem pewna, że St. Justin chce pokazywać Harriet, gdzie i kiedy się
tylko da. Trochę jak egzotyczne zwierzątko przywiezione z dalekich krajów.

- Zwierzątko!! - powtórzyła Effie wzburzona.
- Dobry Boże - Adelajda westchnęła - cóż za skojarzenie!
Harriet spojrzała znad swego pisma, czując, że siostra nie żartuje.
- Co przez to rozumiesz, Felicity?

84

background image

- Czyż to nie jasne? - Felicity nałożyła sobie na talerz grzankę i jajka. W żółtej

sukience wyglądała bardzo radośnie. - Jesteś jedyną znaną nam żyjącą istotą, która
rzeczywiście wierzy w honor St. Justina. Jesteś również jedyną, która uważa, że to nie on
uwiódł i porzucił biedną Deirdre Rushton.

- Bo to nie on ją uwiódł i porzucił - automatycznie odpowiedziała Harriet. Po chwili

zamyśliła się, wspominając wyraz twarzy Gideona wczorajszego wieczoru, gdy pokłóciła się
z Rushtonem. - Natomiast masz chyba rację, jeśli idzie o pokazywanie mnie jak na wystawie.

- Trudno mieć o to do niego pretensje. Pokusa, żeby pochwalić się twoim

niezachwianym zaufaniem do Potwora z Blackthorne Hall, jest nie do odparcia. - Felicity
uśmiechnęła się.

- Prosiłam cię, żebyś nie nazywała go w ten sposób - powiedziała Harriet, myśląc już

o czymś innym. Zastanawiała się nad tym, co przed chwilą powiedziała Felicity. Było w tym
niestety źdźbło prawdy. Harriet powinna była sama to zauważyć. To jasne, że Gideon chciał
mieć z tego małżeństwa, którego przecież nie pragnął, jak najwięcej satysfakcji. Trudno mieć
do niego o to pretensje.

Niestety, nic nie wskazywało na to, żeby się we mnie zakochał, powiedziała sobie

Harriet. Po prawdzie, w ogóle nie mówił jej nic o miłości ani nie domagał się takich wyznań
od niej. Jeśli wczoraj wieczorem pytał, czy coś do niego czuje, to zapewne jedynie z
ciekawości.

Wiedziała, że jej wiara w honor Gideona jest dla niego znacznie ważniejsza niż

wszelkie manifestowanie miłości. Tak, to było dla niego naprawdę ważne. Zbyt długo żył w
cieniu niesławy.

Harriet obserwowała Felicity, jak siadła przy stole i zajadała ze zdrowym apetytem. Te

wszystkie noce spędzane na nieustannym tańcu wywołały ostatnio u siostry ogromne
zainteresowanie śniadaniem.

Adelajda spojrzała na Effie znad swej filiżanki.
- Cóż, nie pozostaje nam nic innego, jak robić dobrą minę do złej gry. Póki St. Justin

sam mówi o zaręczynach, jesteśmy bezpieczne. Przy odrobinie szczęścia możemy dotrwać do
końca sezonu, nim wydarzy się coś nieoczekiwanego.

Harriet rozzłoszczona zamknęła pismo.
- Zapewniam cię, ciociu Adelajdo, że nie wydarzy się nic nieoczekiwanego. St. Justin

na to nie pozwoli.- Popatrzyła na zegar. - Jeśli mi wybaczycie, muszę się ubrać. Idę na
zebranie Towarzystwa Miłośników Skamielin i Wykopalisk.

Effie spojrzała na nią ostro.
- Zauważyłam, że bardzo się zaprzyjaźniłaś z niektórymi członkami Towarzystwa,

moja droga. Podoba mi się młody lord Applegate. Jest skoligacony z markizą Asherton.
Ostatnio wraz z tytułem odziedziczył spory majątek.

Harriet uśmiechnęła się krzywo.
- Ciociu przypominam ci, że jestem już zaręczona. I to ni mniej, ni więcej, tylko z

hrabią.

- Jak można zapomnieć? - Effie westchnęła.
- Nie tak dawno - przypomniała Harriet - byłaś zdolna do wszystkiego, żeby tylko

wydać Felicity lub mnie za hrabiego.

- Po prostu nie jestem zupełnie pewna, czy uda mi się ciebie wydać za tego właśnie

hrabiego - odpowiedziała potulnie Effie.

W chwili, gdy weszła do salonu lady Youngstreet, Harriet odczuła, że członkowie

Towarzystwa Miłośników Skamielin i Wykopalisk są zaciekawieni i zaniepokojeni jej
udziałem w wydarzeniach ostatniego wieczoru. Jednak nic na ten temat nie mówili, za co była
im ogromnie wdzięczna.

85

background image

Jak zwykle, było to duże zgromadzenie, co wskazywało na rosnące zainteresowanie

skamielinami i geologią. Gdy wszyscy już usiedli, natychmiast pogrążyli, się w dyskusji
dotyczącej fałszerstw skamielin, które wystawiono ostatnio w kamieniołomach na północy.

- Wcale mnie to nie zaskoczyło - oświadczyła lady Youngstreet. - Zdarzało się to już

przedtem i niewątpliwie będzie się zdarzać. Jest to znany mechanizm. Robotnicy w
kamieniołomach szybko się zorientowali, że istnieje bardzo chłonny rynek na niezwykłe
skamieliny, na jakie natrafiają przy swej pracy. Gdy nie mogli już więcej wykopać, by
zaspokoić popyt, sami zajęli się ich produkcją dla kolekcjonerów.

- Słyszałem, że w kamieniołomach powstał cały warsztat. - Lord Fry kiwnął głową.-

Używali części powszechnie znajdowanych skamielin ryb i innych starych kości do
konstruowania przeróżnych nowych szkieletów. Ceny na niektóre bardziej oryginalne
konstrukcje były całkiem wysokie. Co najmniej dwa muzea, nie wiedząc o tym, zakupiły
fałszerstwa.

- Obawiam się, że nasza dziedzina będzie wciąż dawać szansę różnym oszustom i

fałszerzom - stwierdziła Harriet, popijając herbatę.- Fascynacja tym, co leży pogrzebane pod
skałami, jest tak wielka, że zawsze będzie przyciągać jakieś typy bez skrupułów.

- Smutne, ale prawdziwe - zgodził się Applegate, wzdychając. Jego gorący wzrok

zatrzymał się dłużej na skromnie okrytym biuście Harriet. - Jest pani niezwykle przenikliwa,
panno Pomeroy.

Harriet uśmiechnęła się.
- Dziękuję, milordzie.
Lord Fry ostentacyjnie odchrząknął.
- Ja, na przykład, z całą pewnością zakwestionowałbym fałszowane liście i kwiaty

sprzedawane wszystkim bez wyjątku przez robotników.

- A mnie nie zmyliłyby ani na chwilę stworzenia, które wyglądały w połowie jak ryba,

a w połowie jak czworonóg - stwierdziła podstarzała intelektualistka.

- Mnie też nie - oświadczyła lady Youngstreet.
Zgodny szmer przebiegł po salonie. Zebranie pogrążyło się w chwilowym chaosie,

gdyż członkowie Towarzystwa podzieli się na mniejsze grupki. Każdy wypowiadał się na
temat fałszerstw i twierdził, że na pewno nie dałby się nabrać. Lord Applegate manewrował
tak, by znaleźć się jak najbliżej Harriet. Wpatrywał się w nią z nieśmiałym uwielbieniem.

- Wygląda pani dziś prześlicznie, panno Pomeroy - wyszeptał. - Bardzo pani do

twarzy w niebieskim.

- Bardzo pan uprzejmy. - Harriet dyskretnie wysunęła fałdę swej turkusowoniebieskiej

sukni spod jego uda. Applegate zarumienił się z wściekłości na siebie, gdy zdał sobie sprawę,
że usiadł na skrawku muślinu.

- Najmocniej panią przepraszam.
- Proszę się nie przejmować. - Harriet uśmiechnęła się uspokajająco. - Mojej sukni nic

się nie stało. Czy czytał pan ostatnie wydanie „Raportów", sir? Dostałam dziś ten egzemplarz
i przeczytałam fascynujący artykuł na temat identyfikowania skamielin zębów.

- Nie miałem jeszcze okazji, ale zrobię to bezzwłocznie po powrocie do domu. Jeśli

pani uważa, że ten artykuł jest wartościowy, wiem na pewno, że należy się z nim zapoznać.
Trafność pani ocen w tych sprawach jest wyjątkowa, panno Pomeroy.

Harriet przełknęła pochlebstwo. Postanowiła go delikatnie podpytać na temat

skamielin zębów.

- Bardzo to uprzejme z pana strony, sir. Czy zajmował się pan trochę zębami?
- O tyle, o ile, nie ma o czym mówić. Muszę przyznać, że jeśli idzie o możliwość

identyfikacji, wolę palce stóp. Można z nich wiele wywnioskować.

86

background image

- Rozumiem. - Harriet była zadziwiona. Byłoby miło, gdyby mogła pokazać ten swój

ząb lordowi Applegate. Lubiła go i była przekonana, że można mu zaufać. Ale nie było sensu
mu tego pokazywać, skoro nie wiedział nic o zębach.

- Ja, osobiście, wolę zęby. Patrząc na nie można natychmiast odróżnić zwierzęta

mięsożerne od stworzeń roślinożernych. A gdy to już wiadomo, można wydedukować
znacznie więcej o samym zwierzęciu.

- Koniecznie musi pani któregoś dnia zwiedzić muzeum pana Humboldta, panno

Pomeroy - oświadczył z entuzjazmem Applegate. - W swoim starym domu zgromadził
zadziwiającą kolekcję skamielin. Jest otwarta dla publiczności dwa razy w tygodniu, w
poniedziałki i czwartki. Byłem tam raz czy dwa w poszukiwaniu palców stóp i innych rzeczy.
Ma szuflady pełne zębów.

- Naprawdę? - Harriet była zachwycona. Ledwo zauważyła, że kolano Applegate'a

zbliżało się znów do jej kolan, a spódnica była ponownie narażona na wygniecenie. - Czy pan
Humboldt jest członkiem Towarzystwa?

- Kiedyś był - odparł Applegate - ale nazwał nas wszystkich beznadziejnymi

amatorami i zrezygnował z członkostwa. To dosyć dziwny typ. Bardzo tajemniczy, jeśli idzie
o jego pracę, i strasznie podejrzliwy w stosunku do innych.

- Trudno się dziwić. - Harriet zapisała w pamięci, by przy najbliższej okazji

zaplanować wizytę w muzeum pana Humboldta. Applegate wziął głęboki oddech i spojrzał na
nią bardzo poważnie.

- Panno Pomeroy, czy ma pani coś przeciwko temu, żebyśmy zmienili temat naszej

rozmowy i porozmawiali o sprawie, którą uważam za ważniejszą?

- Cóż to za sprawa? - Harriet zastanawiała się, w jakich godzinach muzeum jest

czynne. Może w gazecie jest jakieś ogłoszenie. Applegate przesunął palcem po swym
krawacie, po czym go rozluźnił. Na brwiach pojawiły mu się kropelki potu.

- Obawiam się, że uzna mnie pani za impertynenta.
- Bzdura. Niech pan pyta, milordzie. - Objęła wzrokiem szemrzący głosami pokój.

Temat fałszerstw najwidoczniej bardzo przypadł do gustu członkom Towarzystwa.

- Chodzi o to, panno Pomeroy... To znaczy... - Applegate znów pomajstrował przy

krawacie i odchrząknął. Zniżył głos prawie do szeptu. - Chodzi o to, że nie mogę uwierzyć, że
jest pani zaręczona z St. Justinem.

Po tej uwadze Harriet natychmiast spojrzała na Applegate'a. Zmarszczyła czoło.
- Z jakiegoż to powodu, na miłość boską, nie może pan w to uwierzyć?
Applegate wyglądał dość rozpaczliwie, ale odważnie brnął dalej.
- Proszę mi wybaczyć, ale pani jest dla niego za dobra.
- Za dobra dla niego?
- Tak, panno Pomeroy. O wiele za dobra. Mogę tylko sądzić, że on panią w jakiś

sposób zmusza do tego związku.

- Applegate, czy pan postradał zmysły?
Applegate pochylił się ochoczo do przodu i odważył dotknąć jej ręki. Palce drżały mu

z przejęcia.

- Może mi pani zaufać, panno Pomeroy. Pomogę pani wyrwać się ze szponów

Potwora z Blackthorne Hall.

Oczy Harriet zapłonęły gniewem. Odstawiła raptownie filiżankę i zerwała się na nogi.
- Doprawdy, sir. Posunął się pan za daleko. Nie będę tolerowała takich wypowiedzi.

Jeśli chce pan być moim przyjacielem, musi się pan od nich powstrzymać.

Odwróciła się od zawstydzonego Applegate'a i przeszła szybko do drugiego końca

pokoju, by dołączyć do niewielkiej grupki dyskutującej na temat metod odkrywania
fałszerstw.

87

background image

To wszystko staje się już przygnębiające, pomyślała rozżalona Harriet. Zastanawiała

się, jak Gideon mógł wytrzymywać te plotki przez sześć długich lat. Ona sama już miała
ochotę uciec z Londynu i nigdy tu nie wracać, choć to przecież nie jej honor jest tu wciąż
kwestionowany.

Określenie Felicity, że Gideon wystawia swą narzeczoną jak egzotyczne zwierzątko na

pokaz, znalazło tego popołudnia pełne potwierdzenie. Harriet z niecierpliwością oczekiwała
tej przejażdżki po parku. W każdej innej sytuacji naprawdę bardzo by ją to cieszyło. Był
piękny dzień, słoneczny i radosny. Felicity asystowała Harriet przy wyborze sukienki i
okrycia.

- Zdecydowanie żółty muślin i turkusowa pelerynka - oświadczyła Felicity. - Z

turkusowym kapturkiem. Pasuje ci do oczu. I nie zapomnij rękawiczek.

Harriet przyglądała się sobie w lustrze.
- Czy nie uważasz, że to zbyt jaskrawe?
Felicity uśmiechnęła się znacząco.
- Bardzo jaskrawe. I wyglądasz wspaniale. Będzie cię doskonale widać w parku i St.

Justin to doceni. Z całą pewnością chce, żeby wszyscy cię zauważyli.

Harriet spojrzała na nią rozzłoszczona, ale nic nie powiedziała. Obawiała się, że

siostra ma rację.

Gideon zajechał przed dom ciotki Adelajdy pięknym jasnożółtym powozikiem,

zaprzęgniętym w dwa wyjątkowo silne, rosłe konie. Zwierzęta, niezgodnie z modą, nie były
dopasowane kolorem. Jeden był masywnym, umięśnionym kasztanem, drugi potężnym
siwkiem. Wyglądały, jakby były bardzo trudne do prowadzenia, ale okazały się dobrze
ułożone. Harriet była pod dużym wrażeniem.

- Cóż za wspaniałe zwierzęta, milordzie - powiedziała, gdy Gideon podał jej rękę, by

mogła się wspiąć na wysokie siedzenie. - Założę się, że potrafią pędzić pełnym galopem
godzinami. Wydają się bardzo wytrzymałe.

- I są- odparł Gideon. - Ma pani zupełną rację, jeśli idzie o ich żywotność. Ale sądzę,

że dla Minotaura i Cyklopa to zaszczyt ciągnąć ten powóz, gdy pani w nim siedzi. Wygląda
pani dziś czarująco.

Harriet wyczuła szczerą satysfakcję, kryjącą się za tymi uprzejmościami, i spojrzała

szybko na Gideona. Nie mogła jednak nic wyczytać z jego zaciętych rysów. Lekko wskoczył
na siedzenie obok niej i chwycił lejce.

Nie zdziwił jej wcale fakt, że Gideon tak świetnie powozi. Gładko przeprowadził

konie przez zatłoczone przejście i skręcił do parku. Włączyli się w tłum elegancko ubranych
ludzi, którzy pojawili się w najróżniejszego rodzaju powozach, a także wierzchem, bo chcieli
wszystkich widzieć i sami być widziani.

Harriet zorientowała się natychmiast, że ona i Gideon stanowili tu centrum

zainteresowania. Każdy, kogo mijali, spoglądał na parę w żółtym powozie z różnym stopniem
uprzejmości i zainteresowania. Niektórzy gapili się wprost i bez żenady. Inni chłodno kiwali
głowami, taksując Harriet spojrzeniem. Kilka osób nie mogło oderwać wzroku od blizny na
twarzy Gideona, a jeszcze inni unosili brwi na widok niemodnych koni.

Gideon wydawał się zupełnie nieświadomy zainteresowania, jakie wzbudzała Harriet,

ona jednak zaczęła się czuć nieswojo. Pomyślała, że czułaby się dziwnie, nawet gdyby
Felicity nie wystąpiła z tą uwagą o egzotycznym zwierzątku.

- Podobno tańczyła pani walca z Morlandem wczoraj wieczorem - odezwał się po

jakimś czasie Gideon. Brzmiało to tak, jakby mówił o pogodzie.

- Tak - potwierdziła Harriet. - Był bardzo miły dla Felicity i dla mnie, kiedy

pojawiłyśmy się w mieście. Twierdzi, że jest pańskim starym przyjacielem, sir.

88

background image

- To było dawno temu - mruknął Gideon, skupiając uwagę na koniach, gdyż

przejeżdżali właśnie przez bardziej zatłoczony odcinek. - Byłbym rad, gdyby pani z nim
więcej nie tańczyła.

Harriet, która była już dość zdenerwowana atakującymi ją zewsząd spojrzeniami,

zareagowała ostrzej niż normalnie.

- Czy to znaczy, że ma pan zastrzeżenia do pana Morlanda, sir?
- Dokładnie to, moja droga. Jeśli ma pani ochotę tańczyć walca, z chęcią będę pani

partnerem.

- Oczywiście, że wolę tańczyć z panem, milordzie, przecież pan wie. Ale słyszałam, że

kobiety zaręczone, a nawet mężatki, często tańczą z innymi mężczyznami. To jest teraz
bardzo modne.

- Nie musisz się przejmować modą, Harriet. Wprowadzisz swój własny styl.
- Wydaje mi się, że to pan próbuje wprowadzić swój styl. - Harriet odwróciła głowę,

by uniknąć spojrzenia jakiegoś mężczyzny na koniu. Była pewna, że mijając powóz
powiedział coś złośliwego do swego przyjaciela. Nieprzyjemny śmiech przeszył powietrze.

- Staram się uniknąć problemów - wyjaśniał cicho Gideon. - Harriet, jesteś rozsądną

kobietą. Zaufałaś mi przedtem, musisz zaufać i teraz. Trzymaj się z dala od Morlanda.

- Dlaczego? - dopytywała się uparcie.
Gideon zacisnął szczęki.
- Nie sądzę, żebym musiał koniecznie wyjawiać powody.
- A ja tak. Nie jestem podlotkiem, milordzie. Jeśli chce pan, abym coś robiła czy

czegoś nie robiła, musi pan wyjaśnić dlaczego. - Uderzyła ją pewna myśl, łagodząc rodzący
się opór. Uśmiechnęła się niepewnie. - Jeśli jest pan zazdrosny o pana Morlanda, zapewniam
pana, że nie ma powodu. Taniec z nim nie sprawił mi nawet w połowie takiej przyjemności
jak taniec z panem.

- To nie jest kwestia zazdrości. To sprawa rozsądku. Czy muszę ci przypominać,

Harriet, że znaleźliśmy się w obecnej sytuacji dlatego, że nie posłuchałaś mnie przy innych
okazjach?

Harriet zamilkła, ogarnięta poczuciem winy. Nie mogła zaprzeczyć, że do oświadczyn

Gideona doprowadził fakt, że nie siedziała spokojnie w domu tej nocy, gdy łapano złodziei.
Próbowała ratować twarz.

- Przyznaję, że jest to częściowo moja wina, milordzie. Ale gdyby mnie pan

uwzględnił w swych planach, jak prosiłam, byłabym ostrożniejsza tamtej nocy. Niech mi pan
wybaczy, sir, ale jest pan autokratą. To bardzo nieprzyjemny rys.

Gideon popatrzył na nią, uniósłszy jedną ciemną brew.
- Jeśli to jedyna wada, jaką we mnie znajdujesz, moja droga to będzie nam razem

doskonale.

Spojrzała na niego niezadowolona.
- To bardzo poważna wada, sir, nie drobna.
- Tylko w twoich oczach.
- Ale tu liczą się tylko moje - odparowała.
Na ustach Gideona pojawił się słaby uśmiech.
- To muszę ci przyznać. Naprawdę liczą się tylko twoje oczy. A oczy masz piękne,

Harriet. Czy już ci to mówiłem?

Komplement natychmiast ją ułagodził.
- Nie, sir, nie mówił pan.
- Więc pozwól mi to teraz zrobić.
- Dziękuję. - Harriet zarumieniła się, a powóz ruszył dalej parkową alejką. Nie była

przyzwyczajona, by ktoś jej mówił, że w ogóle ma coś ładnego. - Felicity powiedziała, że
kolor tego kaptura podkreśli moje oczy.

89

background image

- I tak rzeczywiście jest. - Gideon był najwyraźniej rozbawiony.
- Ale niech pan nie myśli, że przez te uprzejmości zapomnę o pana okropnych

skłonnościach do wydawania rozkazów, sir.

- Będę o tym pamiętał, moja droga.
Rzuciła mu taksujące spojrzenie.
- Czy na pewno nie powie mi pan, dlaczego życzy pan sobie, żebym unikała

Morlanda?

- Wystarczy powiedzieć, że nie jest takim aniołem, na jakiego wygląda.
Harriet zmarszczyła brwi.
- A wie pan, że właśnie to sobie pomyślałam wczoraj wieczorem? Ze wygląda jak

archanioł ze starego obrazu.

- Proszę nie mylić wyobrażeń z rzeczywistością.
- Nie będę, milordzie - powiedziała sztywno. - Nie jestem taka głupia.
- Wiem - powiedział łagodnie Gideon. - Ale bywasz trochę zacięta i uparta.
- To chyba sprawiedliwe, że ja też mam jakieś skazy, żeby panu dorównać -

odpowiedziała słodko.

- Hm.
Miała zamiar kontynuować temat Bryce'a Morlanda, gdy z tłumu jeźdźców na ścieżce

wyłoniła się znajoma postać. Harriet powitała uśmiechem lorda Applegate'a, który dosiadał
smukłego czarnego wałacha. Zwierzę to było całkowitym przeciwieństwem koni Gideona.
Miało delikatny kościec, a jego elegancka sylwetka harmonizowała z wykwintnym wyglądem
jeźdźca.

- Dzień dobry, panno Pomeroy, St. Justin. - Applegate prowadził swego konia obok

żółtego powozu. Patrzył wzrokiem pełnym uwielbienia na twarz Harriet, otoczoną nieco
przekrzywionym turkusowym kapturkiem.

- Wygląda pani dziś prześlicznie, jeśli wolno mi to powiedzieć.
- Dziękuję, sir - Harriet spojrzała kątem oka na Gideona.
Wydawał się znudzony. Popatrzyła znów na Applegate'a.
- Czy miał pan już okazję przeczytać ten artykuł w „Raportach" na temat identyfikacji

zębów?

- Tak, oczywiście - ochoczo zapewnił Applegate. - Gdy tylko pani mi o tym

powiedziała, poszedłem do domu i przeczytałem go dokładnie. Szalenie interesujący.

- Mnie szczególnie zainteresował fragment dotyczący identyfikacji uzębienia gadów-

powiedziała ostrożnie Harriet. Nie chciała jeszcze ujawniać szczegółów swojego cennego
znaleziska, a z drugiej strony kusiło ją, by z kimś o tym porozmawiać.

Applegate przybrał niesłychanie poważny wyraz twarzy.
- Fascynująca dyskusja. Jednak ja osobiście mam poważne wątpliwości co do tego, ile

można wywnioskować na podstawie zębów. To zbyt mały fragment dla poważnych konkluzji.
Kość palca stopy jest znacznie użyteczniejsza.

- No tak, lepiej mieć coś więcej niż zaledwie ząb, by opracować poważniejsze

wnioski. - Harriet usiłowała kontynuować uprzejmą rozmowę. Gideon, jak zauważyła,
zupełnie nie starał się jej pomóc.

Applegate uśmiechał się z uwielbieniem.
- Pani podchodzi tak dokładnie i metodycznie do tych spraw, panno Pomeroy. Zawsze

można się czegoś od pani nauczyć.

Harriet poczuła, że znów się rumieni.
- To bardzo uprzejme z pana strony, sir.
Gideon w końcu zauważył Applegate'a.
- Czy nie zechciałbyś może odsunąć nieco swego konia Applegate? Mój siwek

zaczyna się niepokoić.

90

background image

Applegate zaczerwienił się.
- Przepraszam, sir. - Ściągnął w bok czarnego wałacha. Gideon dał sygnał swej parze.

Wielkie konie natychmiast ruszyły w cwał. Powóz odskoczył od Applegate'a, który wkrótce
znikł w tłumie. Gideon znów popuścił wodze.

- Widzę, że znalazłaś wielbiciela - zauważył.
- Jest bardzo miły - odpowiedziała Harriet. - I mamy wiele wspólnego.
- Wspólne zainteresowania zębami w skamielinach?
Harriet zmarszczyła się.
- Właściwie lord Applegate bardziej interesuje się palcami stóp. Ja jednak uważam, że

koncentruje się na niewłaściwych częściach anatomicznych. Potrafię bowiem wydedukować,
jakie dane zwierzę ma stopy, na podstawie jego zębów. Roślinożerne, na przykład, mają
kopyta. Mięsożerne będą miały pazury. Moim zdaniem, zęby są znacznie użyteczniejsze niż
stopy.

- Nie potrafię wyrazić, jaka to dla mnie ulga, że Applegate się myli. Przez moment

podejrzewałem, że mam poważnego rywala.

Harriet miała dość.
- Rozumiem, że pan się ze mnie wyśmiewa, sir.
Wyraz twarzy Gideona złagodniał, gdy spojrzał w jej oczy.
- Wcale nie, jestem tylko nieco rozbawiony.
- Tak, wiem o tym, sir. Ale jest dla mnie jasne, że bawi się pan moim kosztem, i nie

życzę sobie tego.

Łagodność znikła z oczu Gideona.
- Czyżby?
- Tak, właśnie tak - odparła Harriet. - Rozumiem, że nie jest pan szczególnie

zadowolony, że musiał się pan zaręczyć w takich okolicznościach, i starałam się być
wyrozumiała.

Rzęsy Gideona przysłoniły w połowie jego brązowe oczy.
- Wyrozumiała?
- Tak, wyrozumiała. Ale byłabym wdzięczna, gdyby pan wziął pod uwagę, że i ja nie

jestem zachwycona naszą sytuacją. I wydaje mi się, sir, że musimy oboje starać się wyjść z
tego jak najlepiej. Bardzo będzie pomocne, jeśli powstrzyma się pan i nie będzie wyśmiewał
mnie i moich przyjaciół.

Gideon przez chwilę był zmieszany.
- Zapewniam cię, Harriet, że nie mam zamiaru cię wyśmiewać.
- Jestem zachwycona. Więc będziesz się bardzo starał, by nie obrażać moich

przyjaciół i moich zainteresowań skamielinami, obiecujesz?

- Harriet, wydaje mi się, że zareagowałaś zbyt gwałtownie na drobną uwagę.
- Lepiej od początku zacząć tak, jak mam zamiar postępować dalej - poinformowała

go Harriet. - I zapewniam cię, że jeśli mamy mieć szansę na spokojne i harmonijne życie
małżeńskie, będziesz musiał się nauczyć być mniej ironiczny i apodyktyczny? Nie chcę,
żebyś warczał na każdego, kto się do mnie zbliży. Nic dziwnego, że masz tak ograniczony
krąg przyjaciół.

Gideon wpadł we wściekłość.
- Do diabła, Harriet, jak śmiesz oskarżać mnie o apodyktyczność. Sama potrafisz być

czasem niezłym tyranem. Jeśli naprawdę chcesz spokojnego i harmonijnego małżeństwa,
radziłbym ci nie przeciwstawiać się mężowi na każdym kroku.

- Ha, ha. Znalazł się znawca, żeby udzielać porad małżeńskich. Przecież nie byłeś

nigdy żonaty.

- Ty też nie byłaś zamężna. I zaczynam podejrzewać, że to jeden z powodów, dla

których masz takie jędzowate skłonności. Zbyt długo żyłaś bez męskiego nadzoru.

91

background image

- Nie mam ochoty na męski nadzór. I jeśli sądzisz, że będzie twoim obowiązkiem

nadzorowanie mnie po ślubie, to 1epiej jeszcze przemyśl swoją rolę jako męża.

- Znam swoje obowiązki małżeńskie - powiedział Gideon przez zaciśnięte zęby. - Ale

ty musisz się nauczyć swoich. A teraz zechciej łaskawie przestać paplać na temat, o którym
na razie nic nie wiesz. Ludzie już zwracają na nas uwagę.

Harriet uśmiechnęła się promiennie, świadoma ciekawych spojrzeń, kierowanych w

ich stronę.

- Boże, nie możemy stać w centrum publicznego zainteresowania, prawda?
- Już w nim jesteśmy.
- To mam na myśli, sir - mruknęła. - Co za różnica kłócić się tu czy tam, jeśli i tak

ludzie będą się gapić. Równie dobrze możemy prowadzić nasze sprzeczki w parku, żeby
wszyscy mieli zabawę.

Gideon wydał z siebie stłumione mruknięcie, które mogło być zarówno śmiechem, jak

westchnieniem żalu.

- Harriet, jesteś niemożliwa. Gdybyśmy byli w tej chwili gdziekolwiek indziej, a nie w

parku, wiesz, co bym zrobił?

Zmrużyła oczy.
- Nic groźnego, mam nadzieję.
- Oczywiście, że nie - oburzył się Gideon. - Cokolwiek by o mnie mówiono, nie

skrzywdzę cię, Harriet.

Harriet przygryzła wargi. Czuła w jego słowach ukryty ból. Oczywiście nie

wyobrażała sobie, by Gideon mógł użyć wobec niej siły. Kiedy tylko przypominała sobie noc,
jaką spędzili razem w jaskini, ogarniały ją wspomnienia pełne podziwu dla kontroli i
opanowania, jakie wykazywał wobec swej olbrzymiej siły fizycznej.

-

Wybacz mi, Gideonie. Wiem, że nigdy nie będziesz wobec mnie brutalny.

Spojrzenia ich się spotkały.
-

Jak możesz być tego pewna? Czy tak mi ufasz, maleńka?

-

Poczuła, że się rumieni. Odwróciła wzrok i zajęła się obserwacją

końskich uszu.

-

Zapomina pan, jak blisko się poznaliśmy.

-

Wierz mi, nie zapominam o tym ani przez chwilę – odpowiedział Gideon. -
Nocami leżę, nie śpiąc, i wspominam, jak się poznawaliśmy. Ostatnio fatalnie
sypiam, Harriet, a to wszystko twoja wina. Opanowałaś całkowicie moje sny.

- Och. - Nie była pewna, czy bardzo mu przeszkadzało to, że opanowała jego sny.

Zastanawiała się, czy powiedzieć o tym, że ostatnio on również gościł w jej snach.

- Przykro mi, że pan źle sypia, sir. Ja czasami też mam problemy ze snem.
Gideon skrzywił usta.
- Tylko ty spędzasz czasami bezsenną noc rozmyślając o zębach w skamielinach, a ja

godzinami wyobrażam sobie, jak będę się z tobą kochał, gdy nareszcie będę cię miał w swoim
łóżku.

- Gideonie!
- I właśnie to bym najchętniej teraz zrobił, gdybyśmy nie siedzieli w odkrytym

powozie w środku parku.

- Sza! Gideonie!
- Pamiętaj o tym następnym razem, gdy będzie cię kusiło, żeby tak odpowiadać

swemu przyszłemu panu i władcy, panno Pomeroy - z uśmiechem groził jej Gideon. - Możesz
być pewna, że zawsze, gdy mu się przeciwstawisz, wymyśli nowy, niezwykły sposób, żebyś
drżała i wiła się z rozkoszy w jego ramionach.

Z wrażenia zaniemówiła, co sprawiło Gideonowi niekłamaną

satysfakcję.

92

background image

Harriet wyczuwała jakieś dziwne napięcie w salonie lady Youngstreet, gdzie

odbywało się pośpiesznie zwołane zebranie Towarzystwa Miłośników Skamielin i
Wykopalisk. Kilka razy w czasie zebrania czuła na sobie wzrok lorda Fry, wiedziała też, że
lord Applegate patrzy na nią z jakąś dziwną stanowczością. Lady Youngstreet wydawała się
podniecona, jak gdyby ukrywała jakiś sekret.

Zebranie Towarzystwa zostało zwołane dość nagle przez lady Youngstreet. Niejaki

pan Crisply wygłaszał dość nudny wykład, w którym udowadniał, że zwierzęta znane ze
skamielin w żaden sposób nie mogą być poprzednikami współczesnych zwierząt. Byłoby
absurdem twierdzić, że mogłyby one być wcześniejszą wersją zwierząt obecnych,
utrzymywał.

- Zaakceptowanie takich dziwacznych idei - ostrzegał pan Crisply złowieszczym

tonem - prowadziłoby do bluźnierczej i naukowo bezzasadnej teorii, że istoty ludzkie mogły
mieć jakichś przodków zupełnie różnych od dzisiejszego człowieka.

Nikt oczywiście nie aprobował takiej przedziwnej sugestii, w każdym razie nie

publicznie. Gdy pan Crisply skończył, rozległy się skąpe oklaski.

Kiedy tłumek rozdzielił się na mniejsze grupki, lord Fry nachylił się do Harriet.
- No taaak, wspaniały wykład, prawda, panno Pomeroy?
- Wspaniały - odpowiedziała uprzejmie. - Byłam tylko zawiedziona, że nie powiedział

nic o zębach w skamielinach.

- No, może następnym razem - pocieszył ją lord Fry. - A właśnie, dziś po zebraniu

lady Youngstreet, Applegate i ja jedziemy z wizytą do przyjaciela, który ma fenomenalną
kolekcję skamielin zębowych. Czy miałaby pani chęć pojechać z nami?

Harriet natychmiast się zapaliła.
- Będę zachwycona. Czy pański przyjaciel mieszka daleko stąd?
- Poza miastem - odpowiedział Fry. - Bierzemy powóz lady Youngstreet.
- Bardzo dziękuję za zaproszenie, sir. Z największą przyjemnością obejrzę kolekcję

pańskiego przyjaciela.

- Tego się spodziewałem. - Fry uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Poślę jakąś wiadomość do ciotki, że będę dziś trochę później - powiedziała Harriet. -

Nie chcę, żeby rodzina się martwiła.

- Jak pani sobie życzy. Przypuszczam, że lady Youngstreet może wysłać kogoś ze

swojej służby, żeby to doręczył.

Po południu, gdy pozostali goście już się rozeszli, Harriet została usadzona w

staromodnym powozie podróżnym lady Youngstreet. Właścicielka uśmiechnęła się łagodnie,
gdy Harriet siadała obok niej.

- Zawsze używam tego powozu, nawet w mieście. Jest o wiele wygodniejszy niż te

nowomodne powozy miejskie.

Fry i Applegate usiedli naprzeciwko pań, na siedzeniach wyściełanych aksamitem w

kolorze kasztanowym. Harriet nie mogła się oprzeć wrażeniu, że byli jacyś napięci.

- Będzie to bardzo miła przejażdżka - zaczęła lady Youngstreet.
- Cieszę się ogromnie - odpowiedziała Harriet. - Mam w torebce szkicownik. Czy

przypuszczają państwo, że ten właściciel kolekcji zębów pozwoli mi coś naszkicować?

- Myślę, że da się namówić - mruknął lord Fry.
Ciężki stary powóz z trudem przebijał się przez zatłoczone ulice. Dojechali jednak na

skraj miasta, a powóz wcale się nie zatrzymał. Woźnica popędził czwórkę spokojnym
galopem.

Harriet zaczęła się niepokoić. Spojrzała przez okno i zauważyła że opuścili już miasto

i byli na otwartym terenie.

- Czy dojeżdżamy już do domu pańskiego przyjaciela, lordzie Fry?

93

background image

Twarz lorda Fry przybrała kolor ciemnoczerwony. Odchrząknął.
- Ehm. Sądzę, że nadszedł czas, by powiedzieć pani, co się dzieje, droga panno

Pomeroy.

- Tak, oczywiście. - Lady Youngstreet uspokajająco poklepała ją po ręku. Oczy

błyszczały jej z przejęcia.

- Możesz być spokojna, Harriet. Jako twoi wierni przyjaciele postanowiliśmy

uratować cię od małżeństwa z Potworem z Blackthorne Hall.

Harriet wpatrywała się w nią.
- Proszę?
Lord Applegate pogładził palcami wysoko zawiązany fular. Wyglądał bardziej

stanowczo niż zwykle.

- Zdążamy do Gretna Green, panno Pomeroy.
- Gretna Green? Porywacie mnie?
Lord Fry zmarszczył brwi.
- Ależ skąd, panno Pomeroy. Ratujemy panią. Pracowaliśmy nad tym od czasu, gdy

St. Justin pojawił się w Londynie. Stało się wtedy jasne, że ma zamiar kontynuować te swoje
brudne sztuczki. Nie możemy na to pozwolić. Jest pani naszą przyjaciółką i zrobimy, co do
nas należy.

- Dobry Boże - wyszeptała zdumiona Harriet. - Ale dlaczego Gretna Green?
Applegate wyprostował swe dość wąskie ramiona.
- Będzie dla mnie największą przyjemnością bez zbędnych formalności poślubić tam

panią. Uznaliśmy, że to jedyny sposób, by ukrócić machinacje St. Justina.

- Poślubić mnie? Boże! - Harriet nie wiedziała, czy śmiać czy płakać. - St. Justin się

wścieknie.

- Niech pani się nie lęka - rzekł Applegate. - Obronię panią.
- A ja mu pomogę - oświadczył lord Fry.
- Ja również.-Lady Youngstreet znów poklepała rękę Harriet.
- W dodatku mamy do pomocy stangreta. Bez obaw. Z nami jesteś bezpieczna, moja

droga. A teraz mam tu ze sobą coś na rozgrzewkę. Łyczek brandy zawsze umila długą podróż,
nie sądzicie?

- Słuszna uwaga, moja droga. - Fry uśmiechnął się do lady Youngstreet z aprobatą,

gdy ta wyciągała butelkę z dużej torby.

- Dobry Boże- powiedziała znów Harriet. Nagle przyszło jej coś do głowy i skrzywiła

się. - Czy to znaczy, lordzie Fry, że nie ma pan żadnego przyjaciela z kolekcją skamielin z
zębami?

- Obawiam się, że nie, moja droga - powiedział Fry, odbierając butelkę z rąk lady

Youngstreet.

- Bardzo się rozczarowałam - odpowiedziała Harriet. Oparła się głębiej o pluszowe

poduszki i postanowiła czekać na Gideona.

Wiedziała, że wyruszy wkrótce na jej poszukiwanie, a gdy dogoni powóz lady

Youngstreet, nie będzie łagodnie usposobiony. Wiedziała, że przyjdzie jej bronić swych
przyjaciół przed gniewem Gideona.

94

background image

11

Gideonowi udało się ukryć zdumienie, gdy późnym popołudniem wprowadzono do

jego biblioteki Felicity Pomeroy wraz z ciotką. Wstając, zauważył, że obie wyglądają dość
nieszczęśliwie. Harriet z nimi nie było. Czuł jakieś kłopoty.

-Dzień dobry paniom - powiedział, gdy siadły naprzeciwko jego biurka. - Czemu

zawdzięczam tę nieoczekiwaną wizytę?

Effie popatrzyła na Felicity, a widząc, że ta kiwnęła zachęcająco, zwróciła się do

Gideona:

- Dzięki Bogu, że zastałyśmy pana w domu, sir.
- Mam zamiar jeść obiad w domu - wyjaśnił. Złożył ręce przed sobą na biurku i czekał

cierpliwie, aż Effie przejdzie do rzeczy.

- To nieco dziwna sprawa, milordzie. - Effie znów spojrzała niepewnie na Felicity,

która prędko kiwnęła głową.

- Nie jestem zupełnie pewna, czy powinniśmy pana kłopotać. Dosyć trudno to

wyjaśnić. W każdym razie, jeśli stało się to, co przypuszczamy, jesteśmy wszyscy w obliczu
ogromnej katastrofy.

- Katastrofy? - Gideon spojrzał pytająco na Felicity. - Czy sprawa ta dotyczy Harriet?
- Tak, milordzie - odpowiedziała zdecydowanie. - Właśnie tak. Mojej ciotce trudno to

wyjaśnić, ale ja przejdę od razu do rzeczy. Chodzi o to, że ona zniknęła.

- Zniknęła?
- Sądzimy, że została porwana i w tej chwili jest wieziona do Gretna Green.
Gideon poczuł się, jakby spadł ze skały. Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie

tego. Gretna Green! Był tylko jeden powód, dla którego jechało się do Gretna Green.

- O czym, u diabła, pani mówi? - spytał spokojnie.
Effie nie zwróciła uwagi na jego ton.
- Nie wiemy na pewno, czy została porwana - powiedziała pośpiesznie. - Ale istnieje

możliwość, że coś takiego się stało. Może jednak pojechała na północ, lecz zrobiła to z
własnej woli.

- Nonsens - przerwała jej Felicity. - Nie pojechałaby z własnej woli. Jest zdecydowana

poślubić wicehrabiego, nawet jeśli ją wystawia w towarzystwie na pokaz, niczym egzotyczne
zwierzątko.

Gideon spojrzał gniewnie na Felicity.
-

Egzotyczne zwierzątko? O co, u diabła, chodzi?

Effie zwróciła się do Felicity, zanim dziewczyna zdołała odpowiedzieć:
- Przecież ona jest z lady Youngstreet, Felicity. Wprawdzie ta dama jest znana z

dziwnych pomysłów, ale nie słyszałam nigdy, żeby kogoś porwała.

Gideon uniósł rękę.

95

background image

- Chciałbym usłyszeć rzeczową i zwięzłą relację, jeśli panie pozwolą. Może pani

zacznie, panno Pomeroy.

- Nie ma sensu niczego udawać ani upiększać. - Felicity patrzyła wprost na Gideona. -

Uważam, że Harriet została porwana przez niektórych nadgorliwych członków Towarzystwa
Miłośników Skamielin i Wykopalisk.

- Dobry Boże - wyszeptał Gideon. Pamięć podsunęła mu natychmiast obraz

Applegate'a patrzącego z uwielbieniem na Harriet. Ilu mężczyzn w Towarzystwie uległo jej
urokowi, zastanawiał się. - Dlaczego pani uważa, że ta banda z nią ucieka?

Felicity patrzyła na niego w skupieniu.
- Dziś po południu Harriet pojechała na zebranie Towarzystwa. Niedawno dostałyśmy

od niej karteczkę, że jedzie z przyjaciółmi do jakiegoś dżentelmena, zbierającego skamieliny
z zębami. Mam powody sądzić, że to nieprawda.

Gideon zignorował Effie, która mruczała coś, że nie jest absolutnie pewna, że tak się

sprawy potoczyły. Skoncentrował się na Felicity.

- Dlaczego pani uważa, że Harriet nie ogląda teraz kolekcji skamielin, panno

Pomeroy?

- Przepytałam młodego lokaja, który przyniósł wiadomość. Powiedział, że Harriet,

lady Youngstreet, lord Fry i lord Applegate wsiedli wszyscy do powozu podróżnego, nie
miejskiego. W dodatku, gdy wypytywałam dalej, dowiedziałam się, że do powozu
zapakowano również kilka toreb.

Dłoń Gideona zacisnęła się w pięść. Zmusił się, by powoli rozluźnić palce.
- Rozumiem. A dlaczego podejrzewa pani, że pojechali do Gretna Green?
Piękne usta Felicity zacisnęły się ponuro.
- Ciocia Effie i ja wracamy właśnie z domu lady Youngstreet. Przepytałyśmy jej

kamerdynera i pokojówki. Woźnica zdradził jednej z pokojówek, że ma się przygotować do
szybkiej podróży na północ.

Effie westchnęła.
- Fakt, że lord Applegate przebąkiwał ostatnio często o ratowaniu mojej bratanicy od

małżeństwa z panem, sir, każe nam podejrzewać, że może postanowił wziąć sprawę we
własne ręce. Lady Youngstreet i lord Fry najwidoczniej pomogli mu w tym przedsięwzięciu.

Gideonowi ścisnął się żołądek.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że Applegate tak się przejmował ratowaniem mojej

narzeczonej.

- No cóż, nie poruszał przecież tego tematu w pana obecności, milordzie - zauważyła

rzeczowo Felicity. - Ale faktem jest, że mówił o uratowaniu Harriet na tyle dużo, że sprawa
stała się tematem plotek.

- Rozumiem.
Plotek, które do mnie nie dotarły, uświadomił sobie Gideon. Popatrzył na Effie.
- Ciekawi mnie, dlaczego przyszła pani wprost do mnie, pani Ashecombe. Czy mam z

tego wnioskować, że jednak wolałaby pani, żeby bratanica wyszła za mnie niż za
Applegate'a?

- Niezupełnie - odparła szczerze Effie. - Ale już za późno, żeby mogło być inaczej.

Szaleńczy pomysł ucieczki i małżeństwa z Applegate'em spowodowałby jeszcze większy
skandal niż obecny.

- A więc jestem mniejszym złem - stwierdził Gideon.
- No właśnie, sir.
- Jak to miło wiedzieć, że moja oferta małżeńska została przyjęta z tak prozaicznych

powodów.

Effie zmrużyła lekko oczy.

96

background image

- Sytuacja jest znacznie gorsza, niż się panu wydaje, wicehrabio. Plotki na temat nocy,

jaką spędził pan z Harriet w tej strasznej jaskini, mogły dotrzeć aż tutaj. Słyszałam delikatną
aluzję na wieczorku u Wraxhamów. Jakby mało było innych plotek, ludzie zaczną się
zastanawiać, czy rzeczywiście skompromitował pan moją bratanicę. Jej reputacja nie
zniosłaby jeszcze tego porwania.

- Byłoby oczywiście inaczej, gdybyśmy były pewne, że Harriet wyjdzie za

Applegate'a - dorzuciła rzeczowo Felicity.

- Tak, rzeczywiście byłoby inaczej. - Palce Gideona zacisnęły się na figurce ptaka,

stojącej na biurku.

- Jednakże - ciągnęła Felicity - wiemy, że nawet jeśli do Gretna Green, Harriet nie

poślubi Applegate'a.

Gideon przejechał kciukiem po skrzydle ptaka.
- Dlaczego pani tak sądzi?
- Ona uważa, że związana jest z panem, milordzie. Harriet nigdy nie złamałaby

takiego przyrzeczenia. Gdy wszyscy wrócą z północy, a Harriet nie będzie żoną Applegate'a,
po całym mieście będą krążyć opowieści. I tak już mamy dosyć spekulacji na temat pana
przyszłego małżeństwa z moją siostrą.

Effie westchnęła.
- Wszyscy powiedzą, że biedna Harriet chciała umknąć ze szponów Potwora z

Blackthorne Hall, uciekając do Gretna Green, żeby, jak tylu innych zbiegów, pośpiesznie
wziąć ślub, a gdy tam dotarła, Applegate się rozmyślił. Dziewczyna będzie podwójnie
skompromitowana.

Gideon wstał i pociągnął za dzwonek, wzywając swego kamerdynera.
- Mają panie rację. Dość już tego gadania. Zajmę się tą sprawą niezwłocznie.
Felicity spojrzała na drzwi, gdy Owl je otwierał. Później znów zerknęła na Gideona.
- Pojedzie pan za nimi, milordzie?
- Oczywiście. Jeśli, jak pani mówi, pojechali starodawnym powozem lady

Youngstreet, mogę panią zapewnić, że ich wkrótce dogonię. Ten jej powóz ma co najmniej
dwadzieścia lat. Jest bardzo ciężki i ma fatalne resory. A jej konie są prawie tak stare jak ten
powóz. Nie mogą biec zbyt szybko.

- Słucham, milordzie? - spytał Owl swym ponurym tonem.
- Każ zaprzęgać Cyklopa i Minotaura do powozu i przyprowadź go natychmiast -

powiedział Gideon.

- Oczywiście, milordzie. Ale nie jest to miły wieczór na przejażdżkę, jeśli mogę coś

doradzać, sir. Obawiam się, że w drodze może pana złapać burza.

- Zaryzykuję, Owi. I, proszę, nie opóźniaj wykonania moich rozkazów.
- Jak pan sobie życzy, sir. Tylko proszę nie mówić, że pana nie ostrzegałem. - Owl

znikł, cicho zamykając za sobą drzwi.

- No dobrze. - Effie wstała i zawiązała czepek. - Lepiej już sobie pójdziemy, Felicity.

Zrobiłyśmy, co się dało.

- Tak, ciociu Effie. - Felicity wstała i spojrzała ostro na Gideona. - Milordzie, jeśli pan

ich dogoni...

-

Z całą pewnością ich dogonię, panno Pomeroy.

-

Patrzyła na niego przez kilka sekund i wzięła głęboki oddech. - A więc, gdy ich
pan dogoni, sir, mam nadzieję, że nie będzie pan nieuprzejmy dla mojej siostry.
Jestem pewna, że potrafi odpowiednio wyjaśnić to zdarzenie.

- Z całą pewnością znajdzie wyjaśnienie. - Gideon podszedł do drzwi i otworzył je

przed paniami. - Harriet nigdy nie brakuje wyjaśnień. A czy będzie ono odpowiednie, to już
inna sprawa.

Felicity zmarszczyła brwi.

97

background image

- Sir, musi mi pan dać słowo, że nie będzie pan dla niej ostry. Nie nalegałabym na

przyjście tutaj i wyjaśnianie panu, co się stało, gdybym przypuszczała, że będzie pan na nią
zły.

Gideona zniecierpliwiła ta troska Felicity.
- Niech się pani nie trudzi, panno Pomeroy. Pani siostra i ja doskonale się rozumiemy.
- Ona też tak mówi - mruczała Felicity, wychodząc za ciotką.
- Mam nadzieję, że oboje macie rację.
- A przy okazji - dodał Gideon, gdy wychodziły już do hallu - proszę spakować torbę

dla mojej narzeczonej, gdy tylko panie wrócą. Wstąpię po nią, wyjeżdżając z miasta.

Effie spojrzała czujnie.
- Więc nie zdoła pan przywieźć jej nam przed świtem?
Felicity odpowiedziała pierwsza.
- Oczywiście, że nie wróci z nią dziś w nocy, ciociu. Kto wie, jak daleko Harriet i jej

przyjaciele już zajechali? W każdym razie mam nadzieję, że kiedy zobaczymy Harriet,
będzie już mężatką. Czy nie mam racji, milordzie?

- Tak - odpowiedział Gideon. - Absolutną rację. Myślę, że nadszedł czas, żeby

zakończyć ten nonsens raz na zawsze. Nie mogę pozwolić, by wszyscy bez wyjątku starali się
ratować moją narzeczoną przed Potworem z Blackthorne Hall. To już się staje uciążliwe.

Owl mylił się w swej przepowiedni pogody. Wieczorne niebo było wprawdzie

zachmurzone, ale nie padało i droga była sucha. Gideon przemykał sprawnie po ulicach
Londynu, a gdy tylko wyjechał z miasta, popędził konie. Cyklop i Minotaur ruszyły do boju,
rytmicznie i silnie uderzając o ziemię olbrzymimi kopytami.

Jeszcze przez dwie godziny nie będzie całkiem ciemno. Sporo czasu, żeby dogonić

ciężki, stary powóz lady Youngstreet. Sporo czasu, żeby myśleć. Może zbyt wiele. Czy gonił
porwaną narzeczoną, czy narzeczoną, która uciekła od Potwora z Blackthome Hall?

Chciał wierzyć, że Felicity miała rację, mówiąc, że Harriet czuje się z nim związana.

Ale możliwości, że Harriet mogła uciec z własnej woli wprost w ramiona zadurzonego
Applegate'a, też nie należało bagatelizować.

Wczoraj, gdy zabrał ją na przejażdżkę do parku, była zła. Wygłosiła wykład na temat

jego zapędów dyktatorskich. Dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nie jest przyzwyczajona
do rozkazów, nawet gdyby osoba rozkazująca miała jak najlepsze intencje.

Gideon zacisnął szczęki. Z całą pewnością wiele się ostatnio zastanawiała, jak się

będzie czuła jako mężatka. Wyraźnie chciała mu powiedzieć, że po ślubie nie ma zamiaru
rezygnować z niezależności.

Zdaniem Gideona problem polegał na tym, że Harriet zbyt długo była niezależna.

Przez wiele lat musiała podejmować decyzje za siebie i za innych. Przyzwyczaiła się do tego
tak samo, jak do samotnego biegania po jaskiniach. Przyzwyczaiła się do wolności.

Gideon obserwował drogę przed sobą, niezupełnie świadom lejców, poruszających się

w jego rękach, gdy konie parły do przodu. Wybrał Cyklopa i Minotaura, tak jak wybierał
wszystko inne w swoim życiu - z powodu ich wytrzymałości i siły, a nie wyglądu. Dawno już
zrozumiał, że wygląd niewiele znaczy u koni, kobiet i przyjaciół.

Człowiek, który oceniany był w świecie na podstawie oszpeconej twarzy i reputacji,

dość szybko odkrył, że zalet u innych należy szukać głębiej, a nie na powierzchni.

Doszedł do wniosku, że Harriet, tak jak jego konie, była z mocnego materiału. I umysł

miała niezależny.

Może zdecydowała, że jej życie będzie przyjemniejsze, jeżeli wyjdzie za kogoś

takiego jak Applegate, który nie będzie śmiał wydawać jej rozkazów.

Applegate miał sporo do zaoferowania, łącznie z fortuną i tytułem. Gideon

uświadomił sobie, że konkurent w dodatku podzielał zainteresowania Harriet skamielinami.
Mógł ją pociągać jego umysł.

98

background image

Małżeństwo z Applegate'em miałoby wiele zalet, a żadnej z wad, towarzyszących

małżeństwu z Potworem z Blackthorne Hall.

Gdybym był prawdziwym dżentelmenem, pomyślał Gideon, pewnie pozwoliłbym jej

uciec dziś z Applegate'em. A później wyobraził sobie Harriet w ramionach tamtego i zrobiło
mu się zimno. Wyobraził sobie, jak dotyka jej piersi, całuje delikatne usta, wchodzi w to
wąskie, gorące miejsce, Gideonem
wstrząsnął żal i uczucie ogromnej straty. Nie, to niemożliwe. Wiedział, że jej nie odda.

Perspektywa życia bez Harriet była nie do zniesienia. Przypomniał sobie coś, co

powiedziała Felicity na temat wystawiania Harriet na pokaz, jak gdyby była jakimś
niezwykłym stworzeniem z dalekich stron. Zacisnął ręce na lejcach, uświadamiając sobie, że
może właśnie tak to traktował. A przecież to jedyna kobieta na świecie, która nie boi się
wyjść za Potwora. Gideon rozluźnił i popędził konie. Mógł się tylko modlić do jakiegoś boga,
który go opuścił sześć lat temu, by okazało się że Harriet nie ucieka z własnej woli.


Opary alkoholu wypełniły wnętrze ogromnego powozu lady Youngstreet,

zmierzającego na północ. Harriet otworzyła okno, gdy lady Youngstreet wraz z lordem Fry
prezentowali kolejną interpretację jakiejś knajpianej piosenki. Postanowiła zapytać kiedyś
lady, skąd je zna.

Pewna młoda dama z Dolnych Wschodnich Dipples
Miała dwa ogromne, fantastyczne cyce.

Podczas podróży lord Applegate spoglądał na Harriet przepraszająco. Pochylił się

teraz w jej stronę, by przekrzyczeć te sprośne śpiewy.

- Mam nadzieję, że nie czuje się pani zbyt urażona, panno Pomeroy. Rozumie pani,

starsze pokolenie, nie takie subtelne. Ale mają dobre intencje.

- Tak, wiem - odpowiedziała Harriet ze smętnym uśmiechem. - Przynajmniej oni się

dobrze bawią.

- Myślałem, że dobrze będzie zabrać ich z sobą. Ich obecność usankcjonuje naszą

ucieczkę - wyjaśniał gorliwie Applegate

- Problem w tym, milordzie, co staram się panu od jakiegoś czasu wytłumaczyć, że nie

mam zamiaru wyjść za pana, nawet gdybyśmy dotarli do Gretna Green, w co wątpię.

Applegate popatrzył na nią zdumiony.
- Mam nadzieję, że zmieni pani zamiar, moja droga. Zostało nam jeszcze kilka godzin.

Zapewniam panią, że będę bardzo oddanym mężem. I w dodatku mamy tyle wspólnego.
Proszę pomyśleć, moglibyśmy razem poszukiwać skamielin.

- Brzmi to wspaniale, sir, ale powtarzam panu, że jestem już zaręczona. Nie cofnę

słowa, jakie dałam wicehrabiemu St. Justinowi.

Applegate patrzył na nią z podziwem.
- Pani poczucie honoru w tej kwestii jest godne podziwu. Nikt jednak nie oczekuje od

pani lojalności w stosunku do tego mężczyzny. W końcu to jest St. Justin. Z taką reputacją nie
może wymagać lojalności i szacunku od kogoś tak uroczego i niewinnego jak pani.

Harriet, która miała już dość wyjaśniania, postanowiła spróbować innej taktyki.
- A gdybym panu powiedziała, że nie jestem taka niewinna, sir?
Applegate wyprostował się uroczyście.
- Nie uwierzyłbym w to. Każdy, kto na panią spojrzy, wie od razu, że jest pani

uosobieniem niewinności i cnoty.

- Tak po prostu patrząc?
- Oczywiście. W dodatku miałem zaszczyt nawiązać z panią bliższy kontakt

intelektualny. Tak wspaniały umysł nie zniżyłby się do nieczystych myśli, a co dopiero
czynów.

99

background image

- To interesujący wniosek - mruknęła Harriet. Chciała z nim polemizować, lecz w tym

momencie zauważyła, że powóz zwalnia. Lord Fry przerwał piosenkę i znów łyknął z butelki.

- Zatrzymujemy się, żeby coś przekąsić? Świetny pomysł. A poza tym, chętnie bym

poszedł na stronę.

- Doprawdy, Fry. - Lady Youngstreet żartobliwie uderzyła go wachlarzem i spojrzała

wymownie. - Nie możesz być taki niedelikatny przy młodych ludziach.

- Masz rację. - Fry skłonił się przed Harriet. – Przepraszam, panno Pomeroy -

powiedział trochę niewyraźnie. - Nie wiem co we mnie wstąpiło.

- Ja wiem, co w ciebie wstąpiło - oświadczyła lady Youngstreet radośnie. - Moja

najlepsza brandy. Daj mi tę butelkę. Przecież jest moja i mam zamiar ją dokończyć.

Na zewnątrz powozu słychać było jakieś krzyki. Harriet usłyszała tętent kopyt na

drodze. Jakiś powóz zbliżał się do nich w zawrotnym tempie. Było już prawie ciemno, ale
rozpoznała żółty powozik i olbrzymie konie, które nagle pojawiły się tuż przy powozie lady
Youngstreet.

Lekki, szybki pojazd przemknął obok. Zdołała zerknąć na powożącego. Ubrany był w

gruby płaszcz, a na oczy miał nasunięty kapelusz, ale te szerokie ramiona rozpoznałaby
wszędzie.

Gideon nareszcie ich dogonił!
Z kozła woźnicy rozległ się krzyk i wiązanka przekleństw, po czym powóz jeszcze

bardziej zwolnił.

- Do licha! - zdenerwował się Applegate. - Jakiś szaleniec

spycha nas na brzeg drogi!

Lady Youngstreet rozejrzała się mętnym wzrokiem.
- Może nas zatrzymuje jakiś rozbójnik?
- Nigdy nie widziałem rozbójnika w takim powoziku - zdziwił się Fry.
- To St. Justin- spokojnie oznajmiła Harriet.- Mówiłam wam, że przyjedzie, gdy tylko

zorientuje się, co się stało.

- St. Justin? -Fry był zaskoczony.- Co za diabeł! Znalazł nas!
- Bzdura! Nikomu nie mówiłam, co planujemy. Absolutnie nie mógł nas znaleźć! -

Lady Youngstreet łyknęła ze swojej butelki i mrugnęła chytrze.

- A jednak znalazł - stwierdziła Harriet. - Wiedziałam, że tak będzie.
Applegate nieco pobladł, ale śmiało wypiął pierś.
-Nie bój się, Harriet! Obronię cię przed nim!
To stwierdzenie naprawdę Harriet przeraziło. Tylko przejawów bohaterstwa

Applegate'a brakowało jej do szczęścia. Wiedziała, jak zareagowałby na nie Gideon.

Powóz stanął. Harriet słyszała, jak woźnica ostro rozmawia z St. Justinem, dopytując

się, o co właściwie chodzi.

- Nie będę was długo zatrzymywał - powiedział Gideon. -O ile wiem, macie ze sobą

coś, co należy do mnie.

Harriet usłyszała jego głośne kroki na bruku, co było niewątpliwą oznaką złego

humoru. Spojrzała ostrzegawczo na swych towarzyszy.

- Słuchajcie mnie uważnie - powiedziała. - Musicie pozwolić mi porozmawiać z

wicehrabią, rozumiecie?

Applegate był oburzony.
- Na pewno nie pozwolę ci samej przeciwstawiać się Potworowi. Cóż ze mnie byłby

za mężczyzna?

Drzwi powozu otwarły się.
- Dobre pytanie, Applegate - powiedział Gideon złowieszczym głosem. Stał przy

drzwiach i wyglądał naprawdę groźnie. Czarny płaszcz powiewał wokół niego jak peleryna
czarnoksiężnika. Wewnętrzne lampy powozu oświetlały jego twarz przeciętą blizną.

100

background image

- A więc jesteś, wicehrabio - rzekła spokojnie Harriet. - zastanawiałam się, kiedy do

nas dojedziesz. Odbyłam bardzo miłą przejażdżkę. Piękny wieczór, prawda?

Spojrzenie Gideona wędrowało po wszystkich pasażerach, aż wróciło do Harriet.
- Czy masz już dość tego wieczornego powietrza, moja droga? - spytał.
- Wystarczająco, dziękuję. - Harriet wzięła swoją torebkę i stanęła u wyjścia z

powozu.

- Niech się pani nie rusza, panno Pomeroy - odważnie rozkazał Applegate. - Nie

pozwolę, żeby ten łajdak panią tknął. Będę pani bronił do ostatniej kropli krwi.

- Będzie dla mnie zaszczytem pomóc lordowi Applegate bronić pani, moja droga -

głośno obwieścił Fry. - Obaj będziemy pani bronić do ostatniej kropli krwi Applegate'a

- Para pijanych głupków- mruknął Gideon obejmując Harriet w pasie swymi wielkimi

rękami. Z łatwością wyniósł ją z powozu.

- Zostaw ją! Zostaw natychmiast! Nie pozwolę na to ! - Lady Youngstreet rzuciła w

Gideona torebką, która odbiła się i spadła na podłogę. - Postaw ją tu z powrotem, ty
Potworze. Nie weźmiesz jej.

- No właśnie. My ją ratujemy przed tobą - wyjaśnił Fry.
Harriet jęknęła.
- O Boże! Wiedziałam, że to będzie niezręczne.
- To będzie więcej niż niezręczne, Harriet - Gideon zabrał się do zamykania drzwi

powozu.

- Zaraz, chwileczkę - bełkotał Applegate, otwierając z powrotem drzwi. Popatrzył

odważnie na Gideona. - Nie możesz jej tak po prostu zabrać.

- A kto mnie powstrzyma? - spytał łagodnie Gideon. - Może ty?
Applegate wyglądał bardzo mężnie.
- Oczywiście, że ja! Dobro panny Pomeroy jest dla mnie najważniejsze.

Zobowiązałem się jej bronić i uczynię to!

- Brawo, brawo! Tylko tak dalej, chłopcze - grzmiał pijany Fry. - Nie pozwól, by

Potwór złapał ją w swoje szpony. Broń jej własną krwią, Applegate. Będę tuż za tobą.

- Ja tez- zadeklarowała lady Youngstreet perlistym, nieco bełkotliwym głosem.
- Do pioruna! - mruknął Gideon.
Applegate zignorował pijany duet. Wychylił się z powozu i oświadczył:
- Mówię poważnie, St. Justin. Nie pozwolę panu zabrać stąd panny Pomeroy, żądam,

aby pan tego natychmiast zaniechał. Gideon uśmiechnął się tym swoim chłodnym
uśmiechem, w którym obnażał zęby i wykrzywiał bliznę.

- Bądź spokojny, Applegate, będziesz miał doskonałą okazję, żeby protestować, gdy

zażądam satysfakcji za tę awanturę.

Applegate mrugnął parę razy, gdy uświadomił sobie grozę sytuacji, i zaczerwienił się.

Nie wycofał się jednak.

- Jak pan sobie życzy, sir. Jestem gotów przyjąć pańskie wyzwanie. Honor panny

Pomeroy jest dla mnie więcej wart niż moje życie.

- To bardzo dobrze - odparł Gideon- bo właśnie o tym mówimy. O pańskim życiu.

Rozumiem, że wybiera pan pistolety? A może jest pan zwolennikiem dawnej mody?
Wprawdzie już długo nie używałem rapiera, ale pamiętam dokładnie, że ostatnio wygrałem.

Oczy Applegate'a powędrowały ku bliźnie na twarzy Gideona. Przełknął ślinę.
- Pistolety mi odpowiadają.
- Doskonale - mruknął Gideon. - Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć dwóch

sekundantów. W klubie zawsze się kręci kilku dżentelmenów, którzy uwielbiają takie historie.

- Dobry Boże! - ocknął się Fry, prawie trzeźwy. -Czyżbyśmy mówili tu o pojedynku?

No nie, to już pewna przesada.

101

background image

- Co to jest? - Lady Youngstreet świdrowała Gideona spojrzeniem. - Zaraz,

chwileczkę. Przecież nic się nie stało. Chcieliśmy tylko ratować tę dziewczynę.

Applegate zachowywał stoicki spokój.
- Nie obawiam się pana, St. Justin.
- Miło mi to słyszeć - rzekł Gideon. - Może zmieni pan opinię, gdy spotkamy się o

świcie za kilka dni.

Harriet stwierdziła, że sprawa staje się już niebezpieczna. Wystąpiła do przodu i

uspokajającym gestem położyła Gideonowi rękę na ramieniu.

- Dość tego, wicehrabio - powiedziała ostro. - Nie będzie pan straszył moich

przyjaciół.

Gideon spojrzał na nią z góry.
- Twoich przyjaciół?
- Oczywiście, że są moimi przyjaciółmi. Nie byłabym z nimi gdyby było inaczej.

Mieli dobre intencje. Skończmy te niemądre rozmowy. Nic można się pojedynkować z
powodu drobnego nieporozumienia.

- Nieporozumienia! - zgrzytnął Gideon. - Uważam, porwanie to coś więcej niż

nieporozumienie.

- Nie było żadnego porwania - powiedziała Harriet. - I nie będę tolerowała

pojedynków. Czy to jasne?

Applegate uniósł głowę.
- Nie szkodzi, panno Pomeroy. Nie mam nic przeciwko temu by za panią umrzeć.
- Ale ja mam - odpowiedziała Harriet. Uśmiechnęła się do niego przez okno powozu. -

Jest pan bardzo miły, lordzie Applegate bardzo odważny. Ale po prostu nie mogę pozwolić,
by ktokolwiek angażował się w pojedynek z powodu zwykłej przejażdżki na wieś.

Lady Youngstreet ożywiła się.
- Właśnie, przejażdżka na wieś. To było właśnie to.
Fry miał wątpliwości.
- Trochę więcej niż przejażdżka, moja droga. Chcieliśmy dziewczynę wydać za mąż,

jeśli pamiętasz.

Harriet nie zwracała na niego uwagi. Popatrzyła w nachmurzoną twarz Gideona.
- Jedźmy już, wicehrabio. Robi się późno. Musimy dać moim przyjaciołom czas na

powrót do miasta.

- Rzeczywiście - powiedziała lady Youngstreet. - Czas na nas. - Chwyciła laskę lorda

Fry i zastukała w dach powozu.

-Zawracaj - zawołała głośno. - I to szybko!
Woźnica, który przysłuchiwał się całej awanturze z lekkim znudzeniem, łyknął ze

swojej butelki i chwycił lejce. Pokierował końmi tak, że wielki powóz wykonał szeroki zakręt
i ruszył ociężale w kierunku Londynu. Applegate przez okno patrzył tęsknie na Harriet, póki
powóz nie zniknął za zakrętem.

- No, więc - mówiła Harriet wesolutko, poprawiając czepeczek. - Już po wszystkim.

My też już powinniśmy ruszać, milordzie. Założę się, że czeka nas długa droga powrotna.

Gideon chwycił ją pod brodę i przytrzymał twarz tak, że nie mogła ukryć oczu pod

rondem czepka. Było prawie ciemno, ale Harriet zauważyła smutny wyraz jego twarzy.

- Harriet, nie myśl ani przez chwilę, że ta sprawa jest zakończona.
Przygryzła wargi.
- Bałam się, że możesz być trochę zły.
- Delikatnie mówiąc.
- Rzecz w tym - zapewniała go - że naprawdę nie było to nic takiego, poza kłopotem

dla wszystkich. Nie chcieli mi zrobić krzywdy. Przyznaję, że dla ciebie było to szczególnie

102

background image

uciążliwe, i bardzo mi z tego powodu przykro, ale nie wydarzyło się nic takiego, żebyś tak
okropnie wystraszył Applegate'a.

- Do licha, kobieto, przecież chciał z tobą uciec.
- Ale zadbał o to, żeby zabrać przyzwoitki. Nie możesz mu nic zarzucić, jeśli idzie o

zachowanie dobrych obyczajów.

- Do diabła, Harriet!
- Nawet gdyby mu się udało dowieźć mnie do Gretna Green, w co wątpię, nic

strasznego by się nie stało. Po prostu zawrócilibyśmy do Londynu.

- Nie mogę uwierzyć, że stoję tu na środku drogi, dyskutując z tobą na ten temat. -

Gideon wziął Harriet pod rękę i zaprowadził do czekającego powozu. - Przecież ten człowiek
miał zamiar cię poślubić. - Podsadził Harriet i pomógł jej się usadowić. Układała spódnicę, a
Gideon wskoczył do powozu i chwycił
wodze.

- Z pewnością nie wierzysz, milordzie, że wyszłabym za Applegate'a. Przecież jestem

zaręczona z tobą.

Gideon spojrzał na nią z ukosa, zawracając konie w kierunku Londynu i prowadząc je

dość wolno.

- Ten fakt nie powstrzymał twoich przyjaciół przed ratowaniem cię z moich szponów.
- Oni po prostu nie rozumieją, że ja chcę być w twoich szponach, milordzie.
Nic nie odpowiedział. Siedział przez jakiś czas cicho, pogrążony we własnych

myślach. Harriet oddychała głęboko chłodnym nocnym powietrzem. Niebo zaczęło się
przecierać i pokazały się gwiazdy.

Pomyślała, że taka droga nocą jest bardzo romantyczna Wszystko wydawało się trochę

nierzeczywiste. Czuła, jak gdyby wraz z Gideonem i końmi znalazła się w jakimś bajkowym
świecie i pędziła w noc tajemniczą drogą prowadzącą donikąd. Powóz dojechał do zakrętu i
na horyzoncie pojawiły się światła gospody.

- Harriet? -spytał cicho Gideon.
- Słucham, milordzie?
- Nie chciałbym jeszcze raz przeżywać takiej historii.
- Rozumiem milordzie. Wiem, że było to dla pana bardzo kłopotliwe.
- Nie o to chodzi. - Gideon wpatrywał się w światła gospody w oddali- Chciałem

powiedzieć, że mam zamiar zakończyć to narzeczeństwo.
Harriet zaniemówiła z wrażenia. Nie wierzyła własnym uszom.

- Zakończyć narzeczeństwo, milordzie? Dlatego, że byłam na tyle głupia, żeby się dać

wywieźć na północ?

- Nie. Dlatego, że się obawiam, że takich przypadków może być więcej. Tym razem

nic się takiego nie stało, ale kto wie, co może się jeszcze stać?

- Ależ, milordzie...
- Całkiem możliwe, że któryś z twoich wielbicieli spróbuje bardziej radykalnie

obronić cię przed Potworem z Blackthorne Hall - ciągnął Gideon. Nie patrzył na nią,
koncentrując się na powożeniu. Harriet spojrzała na jego ostry profil.

- Nie będzie pan więcej używał tego wstrętnego przezwiska, lordzie. Słyszy pan?
- Tak, panno Pomeroy. Słyszę panią. Czy wyjdzie pani za mnie, gdy tylko dostanę

potrzebne zezwolenie?

Harriet ścisnęła torebkę.
- Wyjść za pana? Natychmiast?
- Tak.
Była oszołomiona.
- Myślałam, że chce pan zakończyć nasze narzeczeństwo?
- No tak, jak najprędzej. Małżeństwem.

103

background image

Harriet poczuła, że ogarnia ją uczucie ulgi. Starała się zebrać myśli.
- Rozumiem. Jeśli idzie o małżeństwo, to myślałam, że będziemy mieli więcej czasu,

żeby się poznać.

- Wiem, że myślałaś. Ale nie sądzę, żeby to miało większe znaczenie. Znasz już

najgorsze i to cię jakoś nie zniechęciło. Twoja ciotka twierdzi, że po wypadkach tego
wieczoru będzie jeszcze więcej plotek. Nasz ślub zamknie usta niektórym plotkarzom.

- Rozumiem - powiedziała znów Harriet, w dalszym ciągu niezdolna do logicznego

myślenia. - Doskonale, milordzie. Jeśli pan sobie życzy.

- Życzę sobie. A więc, załatwione. Myślę, że będzie najlepiej, jeśli zatrzymamy się na

noc tutaj. W ten sposób załatwimy ślub przed powrotem do Londynu.

Harriet spojrzała na gospodę.
- Tu mamy dziś nocować?
- Tak. - Gideon zatrzymał konie i wprowadził je na podwórze gospody. Wielkie

kopyta uderzały o bruk.

- Tak będzie najwygodniej. Rano załatwię pozwolenie, a po ślubie zabiorę cię prosto

do Hardcastle House i przedstawię moim rodzicom. Niestety, niektórych rzeczy nie da się
uniknąć.

Drzwi gospody otwarły się, nim Harriet zdołała odpowiedzieć Młody chłopak

podbiegł, by zająć się końmi. Gideon wysiadł z powozu. Wszystko działo się zbyt szybko.
Harriet starała się mówić spokojnie.

- A co z moją rodziną, sir? Będą się o mnie niepokoić.
- Prześlemy im z tej oberży wiadomość, że jesteś bezpieczna i że cię zabieram do

Hardcastle House. Nim powrócimy do Londynu, sprawa już trochę ucichnie. A ja będę cię
miał w swoich szponach.

104

background image

12

Gideon oglądał pokój w gospodzie. Był najlepszy, jaki gospodarze mieli do

zaoferowania, ale cóż z tego - stało w nim jedno łóżko, w dodatku nieduże.

- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu , że przedstawiłem nas właścicielowi

jako małżeństwo? - Gideon przyklęknął, żeby poruszyć węgle na palenisku. Wyczuwał
napięcie Harriet

- Nie, nie mam - odpowiedziała cicho.
- Wkrótce to będzie prawda.
- Tak
Z niejasnych powodów Gideon był tego wieczoru szczególnie świadom swych

rozmiarów. Czuł się dziwnie niezdarny w tym małym pokoiku. Bał się ruszać i dotykać
czegokolwiek w obawie, że coś zniszczy. Wszystko, łącznie z Harriet wydawało mu się małe
i kruche

- Sądziłem, że to nie byłby dobry pomysł, żebyś nocowała dziś sama w pokoju obok

hallu - powiedział, wciąż na nią nie patrząc. - gdybyś miała ze sobą pokojówkę albo siostrę to
co innego...

- Rozumiem.
- Samotna kobieta w takiej gospodzie to zawsze ryzyko. Już jest kilku pijaczków na

dole w szynkwasie. Nigdy nie wiadomo czy któremuś z nich nie przyjdzie do głowy wejść na
górę i próbować, które drzwi są otwarte.

- Niezbyt przyjemna perspektywa.
- Poza tym, ludzie mieliby wątpliwości, czy na pewno jesteś damą, gdyby wiedzieli,

że nie jesteśmy mężem i żoną.- Gideon wstał, gdy ogień już się rozpalił. Patrzył, jak małe
płomyczki połączyły się w duży, buzujący płomień.-Snuliby domysły.

- Rozumiem. W porządku. Proszę, nie przejmuj się tym Gideonie. - Harriet podeszła

do kominka i wyciągnęła ręce, by je zagrzać. - Jak mówisz, wkrótce i tak będziemy
małżeństwem.

Popatrzył na jej profil i poczuł, że cały jest napięty. W blasku ognia skóra Harriet

wydawała się złota. Jej miękkie, sprężyste włosy okalały twarz. Niemalże słyszał, że
szeleszczą, jakby ożyły. Wyglądała tak słodko i krucho.

- Do diabła, Harriet. Nie mam zamiaru dochodzić dziś swych praw małżeńskich -

wymamrotał Gideon. - Masz prawo oczekiwać, że się od tego powstrzymam, i takie mam
intencje.

- Rozumiem. - Nie spojrzała na niego.

105

background image

- To, że straciłem głowę tamtej nocy w jaskini, nie znaczy, że nie jestem zdolny

panować nad sobą.

Harriet spojrzała na niego z ciekawością.
- Nigdy nie uważałam, że pan nie potrafi nad sobą panować, milordzie. Przeciwnie,

jest pan najbardziej opanowanym mężczyzną, jakiego znam. Czasami mnie to nawet martwi.
Prawdę mówiąc, jest to jedyna rzecz, która mnie u pana niepokoi.

Patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Uważasz, że jestem zbyt opanowany?
- Myślę, że to dlatego, że przez ostatnich kilka lat musiałeś znieść tyle obrzydliwych

plotek - stwierdziła Harriet rzeczowo. - Nauczyłeś się ukrywać swoje uczucia, Może za
bardzo. Czasami zupełnie nie wiem, co ty właściwie myślisz.

Gideon chwycił swój krawat, rozwiązując go błyskawicznie.
- Często myślę to samo o tobie, Harriet.
- O mnie? - Spojrzała zdumiona. - Przecież ja prawie w ogóle nie ukrywam swoich

emocji.

- Czyżby? - Podszedł do jedynego krzesła i powiesił krawat na oparciu. Zrzucił z

siebie żakiet. - Być może panią to zdziwi, ale nie znam pani prawdziwych uczuć do mnie,
panno Pomeroy. - Zaczął rozpinać koszulę. -Nie wiem, czy pani uważa, że jestem zabawny,
wstrętny czy cholerny nudziarz.

- Gideon, na miłość boską...
- To była główna przyczyna mojego zmartwienia, gdy dowiedziałem się, że zostałaś

wywieziona z miasta i jesteś w drodze do Gretna Green. - W rozpiętej koszuli siadł na brzegu
łóżka i zaczął ściągać but. - Wydawało mi się całkiem możliwe, że zdecydowałaś się na coś
lepszego niż nieco gburowaty wicehrabia o zszarganej opinii.

Harriet przypatrywała mu się przez chwilę.
- Jest pan czasami gburowaty, milordzie, to muszę panu przyznać. A także uparty.
- I skłonny do rozkazywania - przypomniał.
- Niewątpliwie, ubolewania godna skłonność.
Ściągnął drugi but i rzucił go na podłogę.
- Niewiele wiem na temat skamielin, geologii czy teorii formowania się Ziemi.
- Absolutna prawda. Aczkolwiek wydajesz się inteligentny i mógłbyś się nauczyć.
Gideon spojrzał ostro, niepewny, czy z niego żartuje.
- Nie mogę zmienić swojej twarzy ani swojej przeszłości.
- Nie przypominam sobie, żebym cię o to prosiła.
- Do licha, Harriet, dlaczego właściwie chcesz za mnie wyjść?
Przechyliła głowę, zastanawiając się.
- Może dlatego, że mamy wiele wspólnego.
- Do diabła, kobieto, przecież w tym cały problem - krzyknął - że nie mamy nic

wspólnego poza tym, że spędziliśmy razem noc w jaskini.

- Ja też jestem czasami dość uparta -ciągnęła w zamyśleniu. - Sam nazwałeś mnie

tyranką, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy.

Gideon chrząknął.
- To fakt, panno Pomeroy, to fakt.
- I mam skłonności do fascynacji starymi zębami i kośćmi w stopniu wskazującym na

brak manier, a nawet bywam wtedy niegrzeczna.

- Twoja fascynacja skamielinami nie jest aż tak groźna - rzekł wielkodusznie Gideon.
- Dziękuję, sir. Poza tym, muszę dodać, że, podobnie jak pan, nie mogę zmienić ani

swojej twarzy, ani przeszłości - ciągnęła Harriet, jakby sporządzała listę nieco uszkodzonych
towarów, które ma zamiar sprzedać.

Zaskoczyło to Gideona.

106

background image

- Co masz do zarzucenia swojej twarzy albo przeszłości?
- Mam. Nie da się ukryć, że nie jestem taką pięknością jak moja siostra i nie można

zmienić mojego wieku. Mam prawie dwadzieścia pięć lat i nie jestem rozkoszną, zgodną we
współżyciu panienką świeżo po szkole.

Gideon zauważył cień uśmiechu na jej ustach. Poczuł, że coś zaczyna się w nim

rozluźniać.

- To racja - przyznał. - Na pewno byłoby łatwiej wyszkolić jakąś głupią gąskę, która

nie potrafi samodzielnie myśleć. Ale ponieważ sam też nie jestem już nieopierzonym
młokosem, nie mam chyba prawa uskarżać się na twój podeszły wiek.

Harriet roześmiała się.
- Bardzo łaskawie, milordzie.
Gideon patrzył na nią i czuł, jak wzbiera w nim gorąco. To będzie długa noc,

pomyślał.

- Chciałbym jeszcze wyjaśnić pewien szczegół.
- A cóż to takiego, milordzie?
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek znałem - wyszeptał ochryple.
Harriet otwarła usta ze zdumienia.
- Co za bzdura! Jak możesz coś takiego mówić, Gideonie?
Otrząsnął się.
- To absolutna prawda.
- Och, Gideonie. - Harriet zamrugała, usta jej drżały.
Przebiegła przez pokój i wpadła wprost w jego ramiona. Mile zaskoczony tą

nieoczekiwaną reakcją, Gideon dał się przewrócić na łóżko. Objął Harriet i położył ją na
swojej piersi

- Jesteś najatrakcyjniejszym, najprzystojniejszym, najwspanialszym mężczyzną,

jakiego znam - szepnęła Harriet nieśmiało w jego kark.

- Widzę, że do listy twoich felerów musimy jeszcze dołączyć wadę wzroku. - Gideon

wsunął palce w jej gęste włosy. - Ale wydaje się, że w naszym przypadku jest to niewielka i
bardzo użyteczna wada.

- Twój wzrok musi być równie kiepski, skoro uważasz, że jestem piękna. - Harriet

zachichotała. - No i proszę, milordzie. Dopasowane wady. Z pewnością jesteśmy idealnie
dobrani.

- Z pewnością. - Gideon chwycił jej twarz w dłonie i przybliżył usta do jej ust.
Odpowiedziała na jego pocałunek z taką słodką zaciętością, że poczuł, jak krew

pulsuje mu w żyłach. Poprzez płaszcz i suknię czuł miękkie piersi. Zacisnął palce na jej
włosach.

- Gideon? - Harriet uniosła nieco głowę, by spojrzeć na niego zamglonymi oczyma.
- Boże, jak ja cię chcę. - Błądził wzrokiem po jej twarzy w nadziei, że da mu jakiś

znak, że nie musi zachować się jak dżentelmen w przeddzień ślubu. - Nawet nie wiesz, jak
bardzo.

Oczy miała przysłonięte rzęsami, ale Gideon widział jej gorące policzki.
- Ja też cię chcę. Śniłam wiele razy o tej nocy, którą spędziliśmy razem.
- Od jutra, od naszego ślubu, będziemy każdą noc spędzać razem - przyrzekł.
- Gideonie - powiedziała łagodnie. - Wiem, że nasze małżeństwo wynikło z

konieczności. Uważałeś, że musisz zachować się wobec mnie jak należy. Ale zastanawiałam
się...

- Zastanawiałaś się nad czym? - Zirytowała go jej interpretacja faktów i nie bardzo

wiedział, jak temu zaprzeczyć. Miała rację. Oświadczył się dlatego, że ją skompromitował.

- Czy sądzisz - spytała powoli - że kiedyś mógłbyś się we mnie zakochać?

107

background image

Gideon zamarł. Przymknął na moment oczy, by nie widzieć nadziei w tym

turkusowym spojrzeniu.

- Harriet, chcę, żeby wszystko między nami było powiedziane uczciwie.
- Słucham, milordzie?
Otworzył oczy z uczuciem bólu płynącego z samej głębi.
- Sześć lat temu zapomniałem, co to znaczy kochać. Ta część mnie już nie istnieje. Ale

przysięgam, że będę dobrym mężem, będę się o ciebie troszczył i bronił, nie szczędząc życia.
Nie zabraknie ci niczego, co tylko będę w stanie ci ofiarować. I będę wierny.

Oczy Harriet zwilgotniały, ale udało jej się to pokonać. Usta jej zadrżały nieśmiałym

uśmiechem, który był jak powitanie.

- A więc, milordzie, ponieważ oboje dostatecznie się skompromitowaliśmy, nie widzę

powodu, żebyśmy musieli odkładać tę nieuniknioną następną noc. Nie musi pan dowodzić
szlachetnych intencji akurat mnie.

Zaproszenie w oczach Harriet przyprawiło Gideona niemalże o utratę tchu. Czuł

narastające pożądanie.

- Nieuniknioną? - spytał ochryple. - Tak to rozumiesz? Tak odbierasz nasze kochanie

się? Jako nieunikniony obowiązek?

- To nie było nieprzyjemne - zapewniła go prędko. - Nie chciałam cię urazić. Było to

na swój sposób fascynujące. Z całą pewnością coś w tym było.

- Dziękuję ci - mruknął oschle Gideon. - Starałem się.
- Wiem o tym. Poza tym należy wziąć poprawkę na to niewygodne łoże, które

dzieliliśmy wtedy. Skaliste podłoże nie jest zbyt zachęcające do uprawiania miłości.

- Nie jest.
- I jeszcze ten dodatkowy czynnik pańskich rozmiarów, milordzie - ciągnęła Harriet. -

Jest pan potężnym mężczyzną. - Chrząknęła dyskretnie.- Niektóre pańskie partie są
proporcjonalne w stosunku do całości, milordzie. To trochę jak z moimi skamielinami. Czy
wie pan, że na podstawie zęba można często określić wielkość całego zwierzęcia?

- Harriet... - jęknął Gideon.
-

Tak więc nie było to dla mnie zbyt wielkim zaskoczeniem - zapewniła. - W końcu
mam dość duże doświadczenie w określaniu rozmiarów i kształtów różnych
stworzeń na podstawie badania kości czy zębów odbitych w skale. Był pan taki,
jak należało się spodziewać. Proporcjonalny.

- Rozumiem - zdołał wtrącić przyduszonym głosem. – W istocie, rozpatrując teraz to

wydarzenie, należy tylko się dziwić, że przebiegło ono tak dobrze za pierwszym razem. Mam
nadzieję, że w przyszłości będzie przebiegało jeszcze sprawniej.

- Dość już, Harriet. - Gideon delikatnie, ale stanowczo zakrył ręką jej usta. - Nie mogę

tego więcej słuchać. Co do jednego masz rację: w przyszłości będzie to przebiegać znacznie
łatwiej.

Odwracając ją na plecy, zobaczył ponad swoją ręką jej szeroko otwarte oczy. Gdy

zaczął odpinać jej płaszcz, objęła go ramionami za szyję.

Gideon westchnął. Pocałował ją mocno, czując ogarniające go pragnienie.

Przekraczało wszystko, co kiedykolwiek czuł Nigdy nie pragnął żadnej kobiety tak, jak teraz
Harriet. Ale dzisiaj, przyrzekł sobie, zapanuje nad sobą, póki ona nie pozna swoich pragnień.
Ofiarowała mu siebie i chciał jej odpłacić najlepiej, jak potrafi.

Udało mu się ściągnąć z niej płaszcz i suknię, kiedy leżała pod nim na łóżku. Gdy była

już tylko w koszulce i pończochach postawił ją delikatnie i odsunął kołdrę.

Dzięki Bogu, pościel jest w miarę czysta, pomyślał z ulgą. W gospodach różnie z tym

bywało. Nie mógłby położyć Harriet jakimś niechlujnym łóżku. Dość, że za pierwszym razem
wziął ją na skalistym podłożu jaskini. Harriet zasługiwała na to, co najlepsze.

108

background image

Ona jednak najwyraźniej nie zwracała na to uwagi. Patrzyła na niego rozmarzonym

wzrokiem, a gdy się uśmiechała, widział te śmieszne małe ząbki. Nie zważała na to, że przez
cieniutki materiał koszuli prześwitywały różowe sutki. Gideonowi było z Harriet bardzo
dobrze. Miała do niego zaufanie, że czuł się przy niej odważny, szlachetny i wzbudzający
szacunek. Zrozumiał, że znalazł w niej to, co stracił w oczach ojca i świata sześć długich lat
temu.

Harriet w niego wierzyła i to mu wystarczało.
- Jesteś taka cudna - wyszeptał. Chwycił ją w pasie i uniósł do góry. Całował jej piersi,

aż pod jego ustami delikatna koszulka stała się przezroczysta.

Harriet zacisnęła mocniej obejmujące go palce i odchyliła głowę. Jęknęła, gdy

przygryzł delikatnie jedną pierś.

- Och, Gideonie.
- Czy to jest miłe, maleńka?
- Och, tak. Bardzo. - Wpiła palce w jego ramiona. Zadrżała, gdy dotknął ustami

drugiej piersi.

Gideon powoli opuszczał Harriet, aż znów stanęła przed nim, obejmując ramionami

jego szyję. Chwycił brzegi jej koszuli i ściągnął ją przez głowę. Później klęknął, by odwiązać
podwiązki i zdjąć pończochy. Czuł, jak drży pod jego dotykiem. Wstał i głodnym wzrokiem
podziwiał jej pięknie wyrzeźbione ciało. Blask kominka oświetlał zarys zgrabnych pośladków
i prostych pleców. Ostrożnie położył dłoń na ciemnym trójkącie, gdzie kończyły się uda.
Poczuł, że przeszedł przez nią dreszcz. Wsunął rękę między jej nogi i, wciąż ją całując,
delikatnie rozchylił płatki kwiatu, skrywającego jej sekrety.

Harriet gorączkowo szeptała imię Gideona, rozchylając jego rozpiętą koszulę.

Całowała jego pierś i jej pieszczoty przypominały Gideonowi dotknięcie motyla na napiętej
skórze. Palce Harriet wędrowały po jego ramionach, odsuwając coraz bardziej koszulę, by
złożyć jeszcze więcej delikatnych pocałunków na jego gorącym jak ogień ciele.

Obchodziła się z nim tak delikatnie, jak ze swymi cennymi skamielinami, pomyślał

nieco rozbawiony i absolutnie oczarowany tym uczuciem. Nigdy nie miał kobiety, która
traktowałaby go jak rzadki i cenny skarb.

- Harriet, nie zdajesz sobie sprawy, co mi robisz. Uwielbiam cię dotykać.
Gdy uniosła głowę, w jej oczach malował się zachwyt.
- Jesteś niesamowity. Taki silny i pełen gracji.
- Gracji? - Parsknął śmiechem. - Pierwszy raz ktoś powiedział o mnie, że jestem pełen

gracji.

- Ale jesteś. Poruszasz się jak lew. Miło na to patrzeć.
- Och, Harriet, rzeczywiście masz wadę wzroku, ale nie mogę na to narzekać.
Jego usta znów znalazły się przy jej ustach, i nagle uderzył mu do głowy zapach jej

podnieconego ciała. Poczuł jednocześnie swą wzbierającą męskość. Uniósł Harriet i położył
ją na łóżku, leżała obserwując, jak Gideon kończy się rozbierać. Odwrócił się na moment, by
rzucić spodnie i koszulę na krzesło, znów na nią spojrzał, zauważył, że wpatruje się
zafascynowa, w jego napięte ciało.

- Dotknij mnie. - Ułożył się obok niej na łóżku. - Chcę czuć na sobie twoje dłonie.

Masz takie delikatne ręce, moja słodka.

Zrobiła to, o co prosił. Najpierw jej palce poruszały się bardzo nieśmiało, później

nabrały pewności. Odkrywała zarysy jego klatki piersiowej, a potem jej dłoń zsunęła się na
udo Gideona i zatrzymała się.

- Chcesz mnie tam dotknąć? - Z trudem mógł wydobyć słowa. Pragnienie wypełniało

go, dusiło, paliło.

- Chciałabym cię dotknąć tak jak ty mnie. - Oczy jej błyszczały. - Jesteś taki piękny.

Gideonie.

109

background image

- Piękny! - jęknął. - Niezupełnie, kochanie.
- To jest takie męskie piękno siły - wyszeptała Harriet.
- Nie wiem nic o męskim pięknie - mruknął - ale bardzo bym chciał, żebyś dotknęła

tej części mojego ciała, która wkrótce znajdzie się w tobie.

Poczuł, jak jej palce tańczą po nim delikatnie, leciutko, jakby ucząc się tego kształtu.

Ledwie mógł to wytrzymać. Przymknął oczy i starał się z całej siły panować nad sobą.

- Dosyć, maleńka. - Z żalem zdjął jej rękę. - Ta noc jest dla ciebie.
Popchnął ją lekko na plecy, trzymając nogę między jej gładkimi udami. Głaskał ją

delikatnie, poszukując tego najwrażliwszego miejsca kobiecej rozkoszy. Jęknęła, gdy je
znalazł.

Jej ciało wygięło się.
- Gideon, proszę. Och tak, proszę!
Podniósł głowę, by patrzeć jej w twarz podczas dalszych pieszczot. Jest piękna w tym

uniesieniu, pomyślał. Widok Harriet, wijącej się w jego ramionach, napawał go wzruszeniem.
Niespiesznie, powstrzymując się, rozpalał w niej ogień. Tak wspaniale reagowała. Nie
wierzył własnemu szczęściu. Pragnęła go! Uważała, że jest piękny!

Całował jej szyję i piersi. Harriet przylgnęła do Gideona, starając się go przyciągnąć

bliżej. Nie rozumiała, dlaczego strumień gorących pocałunków poczuła nagle na brzuchu.
Wpiła palce w jego włosy. Gideon postanowił osiągnąć cel i oparł się słodkiej pokusie, by
już, teraz, się w niej zanurzyć. Rozsunął jeszcze nieco jej nogi, a pocałunki z brzucha
przesunęły się niżej.

Harriet krzyknęła cicho. Jej całe ciało gwałtownie zesztywniało i wygięło się.
- Gideon! Co ty ze mną zrobiłeś?
Zaczęła drżeć. Wiedział, że wkrótce się to stanie. Teraz już nie czekał. Gdy tylko

ogarnęły ją drobne wstrząsy, wsunął się w nią powoli i głęboko. Uczuł na moment miękką
przeszkodę, lecz po chwili był w środku, dokładnie nią otoczony. Ta chwila była jedną z
najwspanialszych rzeczy, jakie kiedykolwiek przeżył. Była dziś tak samo ciasna, gorąca i
miękka jak owej nocy w jaskini, lecz miał satysfakcję, że ona już odczuwa odprężenie. Jeśli
nawet sprawiał jej ból, ona była tego nieświadoma.

- Harriet, och, Boże, Harriet, tak!
Z trudem udało mu się stłumić okrzyk triumfu. Jej palce wplatały się gwałtownie w

jego włosy, a kolana unosiły, by zbliżyć ją do niego.

Gideona znów ogarnął ogień i było to uczucie, którego nie potrafiłby opisać. Była

jego. On był częścią jej. Nic więcej nie miało już znaczenia. Nawet utracony honor.

Ogień w kominku był już tylko pomarańczowym żarem, kiedy Gideon ocknął się z

płytkiego snu. Poczuł stopę Harriet ześlizgującą się po jego nodze i uświadomił sobie, co go
obudziło.

- Myślałem, że już śpisz - mamrotał, przyciągając ją do siebie.
- Rozmyślałam o tym, co się dziś wydarzyło.
Uśmiechnął się, po raz pierwszy od lat czując się tak lekko.
-Ach, panno Pomeroy, któż by podejrzewał, że ma pani takie lubieżne myśli? Cóż to

za nieprzyzwoite wspomnienia? Może mi je pani szczegółowo opowie.

Dała mu kuksańca w bok.
- Mówię o tym, co się wydarzyło, gdy zatrzymałeś powóz lady Youngstreet.
Uśmiech znikł z twarzy Gideona.
- A co takiego?
- Chcę, żebyś mi obiecał, że nie wyzwiesz Applegate'a na pojedynek.
- Nie przejmuj się tą sprawą, Harriet. - Pocałował ciepłą, miękką pierś.
Oparła się na łokciu i pochyliła nad nim. Jej twarz wyrażała niepokój.

110

background image

- Mówię bardzo poważnie, milordzie. Będziesz musiał mi to obiecać.
- To nie twój problem. - Uśmiechnął się, kładąc rękę na jej pięknie wymodelowanym

brzuchu. Gdy wyobraził sobie, że być może już teraz zaczyna w nim rosnąć jego nasienie,
znów poczuł pożądanie.

- A właśnie, że mój - upierała się Harriet. - Nie chcę, żebyś pojedynkował się z

biednym Applegate'em tylko dlatego, że wraz z innymi wyjechał dzisiaj ze mną na wieś.

- Na miłość boską, Harriet. Oni cię porwali.
- Bzdura. Nikt nie żądał okupu.

Gideon jęknął.

- To nie ma nic do rzeczy. Applegate próbował cię wywieźć i muszę się z nim

rozprawić. I to wszystko.

- Nie, to nie wszystko. Nie zastrzelisz go, Gideonie, słyszysz mnie?
Zaczął się niecierpliwić. Irytowało go wzbierające w nim pragnienie.
- Nie zabiję go, jeśli to cię tak martwi. Nie mam ochoty być zmuszony do opuszczenia

kraju.

- Opuścić kraj - powtórzyła przerażona. - Czy to właśnie czeka kogoś, kto zabił

przeciwnika w pojedynku?

- Wprawdzie władze przymykają oko na pojedynki, jednak takiego drobiazgu jak

zabicie przeciwnika nie przeoczą. - Gideon skrzywił się. - Choćby przeciwnik nie wiem jak
zasługiwał na śmierć.

Harriet siadła na łóżku.
- To już jest szczyt wszystkiego. Absolutnie nie zgadzam się, żebyś tak ryzykował.
Położył rękę na jej nodze.
- Nie chcesz, żebym musiał wyjeżdżać z kraju?
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała.
- Harriet, reagujesz przesadnie. Dałem ci słowo, że go nie zabiję. Musisz jednak

zrozumieć, że nie mogę pozwolić, żeby jego czyn przeszedł bezkarnie. Jeśli rozejdzie się
wieść, że jednemu pozwoliłem na takie sztuczki, jest bardzo prawdopodobne, że inny
spróbuje podobnych. Albo gorszych.

- Nonsens. Naprawdę mało prawdopodobne, żebym znów wsiadła do powozu z jakimś

obcym mężczyzną. - Harriet wyślizgnęła się z łóżka i sięgnęła po swoją koszulę.

- To nie musi być obcy, który cię namówi do wejścia do cudzego powozu - powiedział

cicho Gideon, obserwując ją. - To może być ktoś, kogo znasz. Komu ufasz.

- Niemożliwe. Będę się strzec. - Harriet chodziła tam i z powrotem przed dogasającym

ogniem. Blask z resztek żaru oświetlał jej cienką koszulkę, przez którą przeświecały zarysy
jej piersi i ud.

- Gideon, proszę, obiecaj, że nie będziesz walczył z Applcgate'em.
- Posuwasz się za daleko prosząc, bym tego zaniechał. Nie mów już więcej na ten

temat.

Popatrzyła na niego groźnie, wciąż drepcząc z wściekłością.
- Nie możesz oczekiwać, żebym po prostu przestała o tym mówić.
- Dlaczego me? - spytał łagodnie, przypatrując się zarysowi jej pośladków. Pomyślał,

że nigdy nie będzie miał dość tej kobiety

- Mówię zupełnie poważnie - oświadczyła. - Nie będę tolerować żadnych pojedynków

z mojego powodu. Naprawdę. Poza tym, jest to zupełnie niepotrzebne. Nic się nie stało, a
Applegate nie miał złych zamiarów. Na swój sposób on i pozostali starali się mnie ochronić.

- Do licha, Harriet!
- Poza tym on zajmuje się geologią i skamielinami i założę się, ze nie ma absolutnie

pojęcia o pojedynkach.

- To już nie mój problem - stwierdził Gideon

111

background image

- Jeśli go zastrzelisz, nic przez to nie osiągniesz.
- Już ci wyjaśniłem, co osiągnę.
Rzuciła się na niego jak mała tygrysica.
- Gideon, musisz mi obiecać, zaraz, dzisiaj, że nie będziesz dążył do tego pojedynku.
- Nie obiecam ci tego, moja słodka. A teraz wracaj do łóżka i nie zajmuj się sprawami,

które cię nie dotyczą.

Stanęła przy końcu łóżka z rękoma skrzyżowanymi pod piersiami. Była wyprostowana

i wyglądała bardzo stanowczo.

- Jeśli nie da mi pan słowa honoru w tej sprawie, sir - powiedziała Harriet - nie zgodzę

się jutro na małżeństwo z panem.

Gideon zareagował prawie tak, jakby go zrzucił koń albo ktoś kopnął w żołądek. Na

moment stracił oddech.

- Więc Applegate tyle dla ciebie znaczy? - zapytał chrapliwie,
- Applegate nic dla mnie nie znaczy - rzuciła z furią - To o ciebie chodzi. Czy nie

rozumiesz tego, ty arogancki, uparty człowieku? Nie chcę, żebyś narażał się na kolejne plotki
albo nawet ryzykował życie z powodu czegoś, co było tylko przejażdżką. na wieś.

Gideon odrzucił kołdrę i wyskoczył z łóżka. Z rękoma na biodrach stanął naprzeciwko

Harriet. Nie cofnęła się ani o cal. Była prawdopodobnie jedyną kobietą na świecie, która się
go nie bała.

- Śmiesz mi grozić? - zapytał Gideon bardzo cicho.
- Tak, sir. Skoro jest pan w tej sprawie tak beznadziejnie uparty, muszę się uciec do

groźby. - Wyraz jej twarzy złagodniał. - Gideon, przestań się tak zachowywać i bądź
rozsądny.

- Jestem rozsądny - grzmiał. - Wybitnie rozsądny. Staram się zapobiec na przyszłość

takim incydentom jak dzisiejszy.

- Ale nie ma potrzeby wyzywania Applegate'a. Jest tylko młodym człowiekiem, który

chciał być dzielnym rycerzem. Czy to tak trudno zrozumieć i wybaczyć?

- Do licha, Harriet! - Gideon ze zdenerwowania przeczesywał włosy palcami,

pokonany przez jej logikę. Oczywiście rozumiał, że Applegate nie stanowi żadnego
zagrożenia. Chodziło o zasadę.

- Czy możesz powiedzieć, że nigdy nie chciałeś występować w roli dzielnego rycerza,

gdy byłeś w jego wieku?

Gideon znów zaklął, tym razem mocniej, gdyż wiedział, że przegrywa tę rundę. Ona

miała rację. Pewnie, że w wieku Applegate'a nieraz udawał dzielnego rycerza. Większość
młodych tak robi.

Było jasne, że Harriet nie kocha się w tym chłopaku, i z tym nie było problemu. Może

powinien zlekceważyć ten incydent?

Gideon nie miał ochoty dalej się o to kłócić. W tej chwili był w stanie skoncentrować

się jedynie na widoku rozkosznego ciała Harriet podświetlonego przez ogień. Marzył o niej,
krew mu wrzała, był napięty.

A ona była tak wspaniała w swej namiętności. Może są ważniejsze sprawy niż

dawanie nauczki Applegate'owi?

- Dobrze - mruknął w końcu.
- Gideonie! - Oczy jej błyszczały.
- Tym razem stanie na twoim. Ale nie podoba mi się, że uchodzi mu to tak bezkarnie.

Może nie będzie to zbyt szkodliwe.

Uśmiech Harriet był jaśniejszy niż rozżarzone węgle w kominku.
- Dziękuję ci, Gideonie.
- Możesz to potraktować jako prezent ślubny - oznajmił.
- Bardzo dobrze, milordzie. Uznaję to za prezent ślubny.

112

background image

Chwycił ją, przytrzymał w talii i uniósł w powietrze.
- A jaki będzie twój prezent dla mnie? - spytał z szelmowskim uśmiechem.
- Co tylko zechcesz, milordzie. - Oparła się rękami o jego ramiona i śmiała się, gdy

okręcił ją wkoło. - Musisz tylko wyrazić swoje życzenie.

Zaniósł ją z powrotem na łóżko.
- Właśnie na tym mam zamiar spędzić resztę nocy. I każdą następną. A ty je wszystkie

wypełnisz sobą.

13

Hrabia Hardcastle nie był zadowolony z tak nagłego przedstawienia mu synowej.

Hrabina Hardcastle czyniła wysiłki, by zachowywać się uprzejmie, ale było jasne, że nagłe
małżeństwo syna nią również wstrząsnęło. Harriet sądziła, że hrabinie nie podoba się związek
syna z jakimś nieznanym stworzeniem z Upper Biddleton.

Jeśli idzie o Gideona, wyraźnie się cieszył na myśl o fajerwerkach , jakie wybuchną,

gdy pojawi się nagle na progu domu rodziców ze świeżo poślubioną żoną.

Nie było to najmilsze powitanie, jakiego doświadczyć może

młoda żona, ale Harriet pocieszała się, że nie było też najgorsze. Jednak mimo tak
filozoficznego podejścia do sprawy kolacja była wydarzeniem pełnym napięć. Hrabia siedział
sztywno przy jednym końcu długiego stołu, hrabina przy drugim. Gideon rozsiadł się w swym
krześle naprzeciwko żony jak wielki, drapieżny kot. Oczy błyszczały mu czujnym
rozbawieniem i Harriet czuła, że w
każdej chwili może się ono zmienić w zimną złość.

- Słyszeliśmy, że byłaś ostatnio w Londynie, Harriet - wycedziła lady Hardcastle.
- Tak, proszę pani, byłam. - Nałożyła sobie małą porcję ozorka w sosie

porzeczkowym, który podał kamerdyner. Ozór nie należał do jej ulubionych dań. - Ciotka
zabrała mnie żebym nabrała ogłady towarzyskiej. Przekonała mnie, że konieczne, zanim
zostanę wicehrabiną.

- Tak - powiedziała lady Hardcastle. - I co, nabrałaś ogłady?
- Nie - przyznała Harriet, nakładając sobie ziemniaków. Była już bardzo głodna po

tym męczącym dniu: ślub, długa podróż do Hardcastle House. - W każdym razie niezbyt
wiele. Ale stwierdziłam, że moja ogłada nie jest taka konieczna, skoro wicehrabia też jej nie
posiada.

Lady Hardcastle wzdrygnęła się. Rzuciła poprzez stół niepewne spojrzenie na

hrabiego, który mruknął coś pod nosem.

Gideon zaśmiał się przelotnie, unosząc kieliszek.
- Jestem zdruzgotany, pani małżonko, że tak nisko oceniasz moje umiejętności

towarzyskie.

Harriet zmarszczyła brwi.
- Ale to przecież prawda. Musisz przyznać, że uwielbiasz denerwować wszystkich w

towarzystwie i chętnie się kłócisz o najdrobniejsze sprawy. Chyba nie sądzisz, że
zapomniałam o tym idiotycznym wyzwaniu, jakie chciałeś rzucić biednemu Applegate'owi?

Hrabia spojrzał ostro.
- Jakie wyzwanie?
Lady Hardcastle zamachała ręką.

113

background image

- Dobry Boże! Gideonie, chyba nie sprowokowałeś kłótni z Applegate'em?
Gideon wydawał się znudzony, ale patrzył na Harriet błyszczącymi oczyma.
- To on zaczął.
Hrabia najeżył się.
- Do diabła! Młody Applegate zrobił coś, co mogło do prowadzić do pojedynku?
- Porwał Harriet. Chciał ją wywieźć do Gretna Green. Złapałem ich wczoraj w drodze

na północ- wyjaśnił Gideon uprzejmie.

Zapanowała cisza.

- Porwał ją? Mój Boże! - Spojrzenie lady Hardcastle wędrowało od Gideona do Harriet. - Nie
wierzę w to.

- I bardzo dobrze - pochwaliła Harriet. - Bo z całą pewnością nie było to porwanie.

Ale mój mąż był diablo uparty i nie chciał zrozumieć, że to tylko nieporozumienie. W
każdym razie, nie ma potrzeby już się tym martwić. Już jest po wszystkim i nie będzie
żadnego spotkania o świcie. Czy nie tak, milordzie?

Gideon wzruszył ramionami.
- Tak. Zgodziłem się nie wyzywać Applegate'a.
- Wszystko to jest niejasne - narzekała lady Hardcastle.
Harriet szybko kiwnęła głową.
- Tak, wiem o tym. Ludzie często nic nie rozumieją, jeśli idzie o wicehrabiego. Ale to

jego wina, moim zdaniem. Nie stara się im wyjść naprzeciw, żeby cokolwiek wyjaśnić. Z
drugiej jednak strony jest to zupełnie zrozumiałe.

Hrabia spojrzał na nią wojowniczo.
- Co to znaczy, zrozumiałe? Dlaczego, do diabła, przed nikim się nie tłumaczy?
Harriet przeżuła kęs ziemniaków i grzecznie je przełknęła,

nim odpowiedziała.

- Zapewne jest zły, że wszyscy o nim myślą jak najgorzej. Więc tym bardziej ich do

tego zachęca. Rozumie pan, taka perwersyjna przyjemność.

Gideon uśmiechnął się słabo i zabrał się do królika w curry.
- To dziwne- szepnęła lady Hardcastle i rzuciła w stronę syna zaciekawione

spojrzenie.

Harriet łyknęła wina.
- Wcale nie jest dziwne. To jasne, skąd mu się to wzięło. Jest bardzo uparty i bardzo

arogancki. I przesadnie tajemniczy jeśli idzie o jego plany. Od czasu do czasu utrudnia mu to
życie.

-Czarujące, o pani. - Gideon żartobliwie skłonił głowę. - O, te upojne pierwsze dni

małżeństwa, gdy żona widzi w mężu tylko to, co najlepsze. Ciekawe, co będziesz o mnie
myślała za rok.

Hrabia nie zwracał uwagi na syna. Utkwił badawcze spojrzenie w Harriet.
- Słyszałem, że twoje zaręczyny z moim synem nastąpiły w

dość niezwykłych okolicznościach. Czy to również było nieporozumienie?

- Ależ, hrabio - zwróciła mężowi uwagę lady Hardcastle To naprawdę nie jest

odpowiedni temat przy stole.

Harriet oddaliła obawy gospodyni miłym gestem.
- Nic nie szkodzi. Zupełnie mi nie przeszkadza omawianie tych okoliczności. Był to

łańcuch nieszczęśliwych wypadków wywołany przeze mnie. Zakończył się moją
beznadziejną kompromitacją i biedny wicehrabia nie miał innego honorowego wyjścia, jak
zdecydować się na małżeństwo ze mną. Chcemy w każdym razie zrobić wszystko, by się ono
jak najlepiej ułożyło, prawda, milordzie? - Uśmiechnęła się zachęcająco do Gideona.

- Tak - odpowiedział. - Takie są nasze intencje. I na razie idzie nam całkiem dobrze.

Jestem pewien, że po jakimś czasie Harriet bardzo dobrze dopasuje się do sytuacji.

114

background image

- Ha! - odparowała Harriet. - To pan będzie się dostosowywał, sir.
Gideon w milczeniu uniósł brwi.
- No więc, co to były za wydarzenia, które doprowadziły do waszych zaręczyn? -

dopytywał się hrabia.

- A więc - powiedziała Harriet - wicehrabia zastawił pułapkę, by złapać bandę

złodziei, którzy używali moich jaskiń do ukrywania skradzionych towarów.

- Jaskiń Hardcastle'ów - poprawił sucho Gideon.
- Złodziei? - Lady Hardcastle była poruszona. - Cóż to, na miłość boską, za złodzieje?
-

O co chodzi? - Hrabia popatrzył na syna. - Nikt mi nie mówił o złodziejach na
terenach Hardcastle'ów.

Gideon wzruszył od niechcenia potężnymi ramionami.
- Nie wykazywał pan od pewnego czasu żadnego zainteresowania tym, co się dzieje w

majątkach, sir. Uznałem, że nie ma potrzeby zawracać panu głowy drobiazgami.

Oczy Hardcastle'a błysnęły gniewem.
- Cholernie arogancko z twojej strony, Gideonie.
- Też tak myślę. - Harriet spojrzała na teścia, podziwiając trafność jego obserwacji. -

Ma silne skłonności do takiego zachowania, sir. Niezwykle arogancki.

- Skończ tę historię o złodziejach - zagrzmiał Hardcastle. Tego samego tonu używał

jego syn, gdy był w złym nastroju.

- Teraz już wiem, skąd ma te skłonności - mruknęła Harriet.
Gideon zaśmiał się.
- Opowiedz ojcu resztę historii, moja droga.
- Więc- ciągnęła Harriet posłusznie- tej nocy, gdy była zastawiona pułapka, zostałam

wzięta jako zakładniczka przez jednego złodzieja z szajki. Przyznaję, że była to moja wina.
Ale nie doszłoby do tego, gdyby wicehrabia omówił przedtem ze mną swój plan działania, tak
jak go poinstruowałam.

- Mój Boże... - Lady Hardcastle była wyraźnie oszołomiona. - jako zakładniczka?
- Tak. Wicehrabia bohatersko przedostał się do jaskiń, by mnie uratować, lecz nim do

mnie dotarł, nadszedł przypływ, zalewając dolne jaskinie. - Harriet patrzyła poprzez stół na
pełną wyrzutów twarz teścia. - Na pewno zna pan te przypływy wokół Upper Biddleton, sir.

- Znam. - Krzaczaste brwi Hardcastle'a tworzyły w tej chwili

linię prostą. - Są bardzo niebezpieczne.

- Zgadzam się, sir - powiedział cicho Gideon. - Jednak dotychczas nie udało mi się

przekonać o tym mojej żony.

- Bzdura - rzuciła Harriet. - Nie są niebezpieczne, jeśli się zwraca uwagę na przypływy

i oznacza przebytą wewnątrz trasę| Lecz, jak mówiłam, tego właśnie wieczoru wicehrabia i ja
daliśmy się zaskoczyć. Musieliśmy spędzić tam noc, a on oczywiście uznał, że po tym
wydarzeniu musi poprosić o moją rękę.

- Rozumiem. - Lady Hardcastle trzęsącymi palcami sięgnęła po kieliszek.
- Robiłam, co mogłam, żeby go od tego odwieść - ciągnęła Harriet. - Nie widziałam

powodu, dla którego nie mogłabym dożyć swych dni w Upper Biddleton jako kobieta upadła.
W końcu taka reputacja nie przeszkodziłaby mi w kolekcjonowaniu skamielin. Jednak
wicehrabia nalegał.

Lady Hardcastle chciała coś powiedzieć i zakrztusiła się winem. Podbiegł do niej

przerażony kamerdyner, lecz oddaliła go machnięciem dłoni.

- Nic mi nie jest, Hawkins.
Wzrok hrabiego był wciąż wlepiony w Harriet.
- Kolekcjonujesz skamieliny?
- Tak. - Wydało jej się, że widzi w oczach teścia iskierkę zainteresowania. - Czy pan

interesuje się tym, sir?

115

background image

- Kiedyś tak. Właśnie kiedy mieszkałem w Upper Biddleton, znalazłem kilka

ciekawych egzemplarzy.

Harriet natychmiast to zaciekawiło.
- Czy jeszcze pan je ma, milordzie?
- A, tak. Gdzieś tam są schowane. Od lat ich nie oglądałem. Chyba Hawkins albo

gospodyni mogliby ich poszukać. Chciałabyś je zobaczyć?

Harriet była pełna entuzjazmu. Postanowiła powierzyć hrabiemu sekret swego zęba.

W końcu byli teraz rodziną.

- Bardzo bym chciała, sir. Ja odnalazłam niedawno bardzo interesujący ząb. Czy wie

pan coś na temat zębów, milordzie?

- Trochę. - Hrabia był wyraźnie zainteresowany tematem. -A jaki to ząb?
- Jest zupełnie niezwykły i wciąż staram się go zidentyfikować wyjaśniła Harriet. -

Wygląda, jakby należał do dużej jaszczurki, ale nie jest przyrośnięty do szczęki, jak u
jaszczurek, Jest sadzony w zębodole. I wygląda, jakby należał do jakiegoś dużego zwierzęcia
mięsożernego.

- Zębodoły? I duży, tak? - Hrabia przerwał na chwilę. - A może to krokodyl?
- Nie, sir, jestem pewna, że to nie ząb krokodyla. Sądzę jednak, że należy do gada.

Olbrzymiego gada.

- Bardzo interesujące - mruknął hrabia. - Bardzo interesujące. Będziemy musieli

przejrzeć moje zbiory i poszukać, czy mam coś podobnego. Już trochę zapomniałem, co jest
w tych pudłach.

- Czy moglibyśmy to zrobić po kolacji, milordzie? - natychmiast

zaproponowała Harriet.

- Właściwie, dlaczegóż by nie? - zgodził się Hardcastle.
- Dziękuję, sir - Harriet odetchnęła. - Mam ten ząb ze sobą. Miałam go w torebce, gdy

zostałam porwana. To znaczy, gdy przyjaciele zabrali mnie na przejażdżkę za miasto.

Gideon spojrzał na matkę porozumiewawczo.
- I to koniec uprzejmej konwersacji towarzyskiej na ten wieczór, chyba że pani twardo

zaoponuje, madame. Gdy moja żona wejdzie na temat skamielin, bardzo trudno ją od niego
odciągnąć.

Lady Hardcastle zrozumiała aluzję.
- Wydaje mi się, że badanie skamielin może zaczekać do jutra - powiedziała

zdecydowanie.

Harriet starała się ukryć rozczarowanie.
- Oczywiście, madame.
- Gospodyni i Hawkinsowi odnalezienie skrzyń ze starymi zbiorami jego lordowskiej

mości zajmie sporo czasu - dodała lady Hardcastle. - Nie można im kazać rozpoczynać
poszukiwań o tej porze.

- Chyba nie- przyznała Harriet. Osobiście nie widziała specjalnych przeszkód, żeby

wysłać służbę na poszukiwanie skrzyń ze skamielinami. W końcu nie było aż tak późno.

- A teraz, Harriet, musisz nam opowiedzieć wszystko o tym jak przebiega sezon w

Londynie - poprosiła lady Hardcastle. Nie byłam tam od lat. Od czasu... - Przerwała szybko. -
No, od jakiegoś czasu.

Harriet starała się podtrzymać uprzejmą rozmowę. Było to trudne, bo wolałaby

porozmawiać z hrabią o skamielinach.

- Przypuszczam, że sezon jest fascynujący dla kogoś, kto lubi tego rodzaju rozgrywki.

Moja siostra, na przykład, świetnie się bawi i chce to wszystko powtórzyć w przyszłym roku.

- A tobie nie bardzo się to podoba? - spytała lady Hardcastle.
- Nie.- Harriet rozpromieniła się.- Z wyjątkiem walca. Uwielbiam tańczyć walca z

wicehrabią.

116

background image

Gideon uniósł swój kieliszek w niemym podziękowaniu. Uśmiechnął się do niej

poprzez stół.

- Odwzajemniam to uczucie, madame.
Harriet ujęła elegancja męża.
- Dziękuję, sir. - Zwróciła się znów do lady Hardcastle: - Najlepsze w Londynie było

to, że wstąpiłam do Towarzystwa Miłośników Skamielin i Wykopalisk.

Hardcastle odezwał się ze swego końca stołu.
- Byłem kiedyś jego członkiem. Oczywiście, od lat już nie uczestniczyłem w żadnym

zebraniu.

- To teraz całkiem spora grupa i na zebrania przychodzą bardzo mądrzy ludzie -

powiedziała ochoczo Harriet. - Niestety, nie poznałam nikogo, kto wiedziałby coś więcej na
temat zębów.

- Znowu zaczyna - ostrzegł matkę Gideon.- Lepiej ją szybko powstrzymać, jeśli nie

chcemy, by rozmowa wróciła do skamielin.

Harriet zaczerwieniła się.
- Proszę mi wybaczyć, madame. Często mi mówią, że męczę otoczenie tym tematem.
- Nie przejmuj się- odparła łaskawie lady Hardcastle. Popatrzyła na męża. - Pamiętam

czasy, gdy hrabia był takim samym entuzjastą. Teraz już od dawna nie rozmawia o
skamielinach. Ale rzeczywiście to nieco ogranicza rozmowę. Czy możesz nam opowiedzieć
jeszcze coś ciekawego o Londynie?

- Właściwie nie - przyznała w końcu Harriet. Przez chwilę rozważała to starannie. -

Mówiąc zupełnie szczerze, wolę życie na wsi. Nie mogę doczekać się powrotu do Upper
Biddleton, bo chciałabym już popracować w jaskini.

Gideon spojrzał na nią pobłażliwie.
- Jak widzicie, poślubiłem odpowiednią osobę dla człowieka, który woli zajmować się

rodzinnymi dobrami.

- Z wielką przyjemnością będę podróżować z Gideonem, gdy będzie nadzorował

majątki Hardcastle'ów - powiedziała Harriet z zadowoleniem. - Będę mogła poszukać nowych
terenów ze skamielinami.

- Cóż za ulga dowiedzieć się, że mam coś wartościowego do zaoferowania w tym

małżeństwie- stwierdził Gideon.- Zacząłem się już zastanawiać, czy znajdujesz coś
pożytecznego w tym związku. Zdaję sobie sprawę, że takie drobiazgi jak stary tytuł i kilka
dochodowych majątków nie mają większego znaczenia dla takiej kolekcjonerki skamielin jak
ty.

Hrabia i hrabina Hardcastle patrzyli na syna zdumieni. Harriet zmarszczyła nos.
- Widzi pani, co miałam na myśli? - powiedziała na boku do lady Hardcastle. - Nie

może się powstrzymać, żeby kogoś nie sprowokować, gdy nadarzy się okazja. To już mu
weszło w nawyk.

Kiedy posiłek dobiegł wreszcie końca, Gideon oparł się plecami o krzesło i z

rozbawieniem obserwował, jak matka nakłania Harriet do opuszczenia stołu i przejścia z nią
do salonu.

- Może zostawimy panów przy porto? - mruknęła lady Hardcastle.
- Nie mam nic przeciwko temu, żeby pili przy nas - oświadczyła radośnie Harriet.
Gideon roześmiał się.
- Naprawdę masz za mało miejskiej ogłady, skoro nie pojęłaś, co moja matka daje ci

do zrozumienia. Powinniście odejść od stołu, żeby panowie sami mogli się zapić do
nieprzytomności.

Harriet spojrzała groźnie.
- Mam nadzieję, że nie ma pan zwyczaju zbyt wiele pić, milordzie. Mój ojciec nigdy

nie znosił pijaków i ja też nie.

117

background image

- Postaram się zachować resztki przytomności, bym mógł spełnić swe małżeńskie

obowiązki, moja droga. W końcu jest to nasza noc poślubna, jeśli pamiętasz.

Harriet z drugiej strony stołu zrozumiała tę niezbyt subtelną aluzję i zarumieniła się w

zachwycający sposób. Jednak matka Gideona nie była tak zachwycona.

- Gideon! Jak można powiedzieć coś tak skandalicznego. - Rzuciła mu wściekłe

spojrzenie. - To jest przyzwoity dom i masz się porządnie zachowywać. Nie mówi się o takich
rzeczach przy stole i doskonale o tym wiesz. Twoje maniery stały się skandaliczne przez
ostatnie sześć lat.

- Racja - mruknął Hardcastle. - Zawstydziłeś to dziewczątko. Przeproś swoją żonę.
Harriet uśmiechnęła się łobuzersko do Gideona.
- Tak, wicehrabio, proszę to zrobić natychmiast. Nigdy jeszcze nie słyszałam, żebyś

przepraszał. Nie mogę się wprost doczekać.

Gideon wstał i elegancko się przed nią skłonił. Oczy mu błyszczały.
- Przepraszam, madame. Nie chciałem urazić pani delikatnych uczuć.
- Bardzo ładnie. - Harriet zwróciła się do teściów: - Czy nie zrobił tego ładnie?

Naprawdę mam nadzieję, że da się go jeszcze wyuczyć, jak zachowywać się w towarzystwie
nie wywołując zamieszania.

Matka Gideona wstała nagle, z zaciętymi ustami.
- Harriet, przejdźmy razem do salonu.
Harriet wstała z wdziękiem.
- Tak, lepiej wyjdźmy, nim wicehrabia znów powie coś skandalicznego. Zachowuj się

dobrze, gdy odejdę, milordzie.

- Postaram się - odpowiedział Gideon. Patrzył, jak matka wyprowadza Harriet z

jadalni, a gdy drzwi się za nimi zamknęły, znów usiadł.

W pokoju zapanowała głęboka cisza. Hawkins podszedł z porto i nalał po kieliszku

Gideonowi i hrabiemu, po czym się oddalił.

Cisza między mężczyznami przedłużała się. Gideon nie starał jej przerwać. Po raz

pierwszy od dawna był z ojcem sam na sam. Jeśli chce z nim rozmawiać, zdecydował Gideon,
niech się, do diabła, stara.

- Jest interesująca - powiedział w końcu hrabia. - To ci muszę przyznać. Nie taka jak

wszystkie.

-

Nie. Zupełnie. To jedna z jej najlepszych cech.

Znów zapadła cisza.
- Nie taka, jak mógłbym oczekiwać - powiedział Hardcastle.
- Sądząc po Deirdre, tak? - Gideon spróbował ciężkiego porto i oglądał stojące przed

nim elegancko rzeźbione lichtarze. - Mam o sześć lat więcej, sir. I mimo wszystkich swoich
wad rzadko popełniam dwa razy ten sam błąd.

Hardcastle chrząknął.
- To znaczy, tym razem miałeś na tyle przyzwoitości, żeby się odpowiednio

zachować?

Palce Gideona zacisnęły się na nóżce kieliszka.
- Nie, sir. Tym razem znalazłem kobietę, której mogę zaufać. Do jadalni powróciła

cisza.

- Twoja pani rzeczywiście wydaje się mieć do ciebie zaufanie - mruknął Hardcastle.
- Tak, to bardzo miłe uczucie. Dawno już nikt mi nie ufał
- A czego, do diabła, się spodziewałeś po tej historii z Deirdre?- rzucił Hardcastle.
- Zaufania.
Hardcastle uderzył dłonią o stół tak, że zadrżał kieliszek.

118

background image

- Dziewczyna była w ciąży, gdy zmarła. Zerwałeś zaręczyny, zanim się zastrzeliła.

Powiedziała ojcu, że odrzuciłeś ją po tym jak ją wziąłeś siłą. To co mieliśmy wszyscy
myśleć?

- Ze może ona kłamała.
- Dlaczego miałaby kłamać? Przecież chciała się zabić, na miłość boską. Nie miała nic

do stracenia.

- Nie wiem, co sobie wyobrażała. Nie była sobą, gdy przyszła do mnie ten ostatni raz.

Ona... - Gideon przerwał.

Nie było sensu starać się wyjaśniać, jaka była Deirdre tamtej nocy. Zorientował się od

razu, że coś jest nie w porządku, gdy nagle postanowiła go uwieść. Przez całe miesiące nie
reagowała na jego delikatne i bardzo niewinne pocałunki, aż tu nagle wprost rzuciła się na
niego. Widział w tym jakąś desperację. Gideon czuł, że była z innym mężczyzną. Gdy
podzielił się z nią swymi podejrzeniami, wpadła we wściekłość. Jej słowa wciąż dźwięczały
mu w uszach.

„Tak, jest ktoś inny. Cieszę się, że nie położyłeś na mnie swoich wielkich, okropnych

łap, ty potworze. Myślę, że nie zniosłabym takiego dotyku. Nie zniosłabym widoku twojej
strasznej twarzy nad sobą. Czy naprawdę wierzyłeś, że chciałam abyś mnie kochał? Że
chciałam wyjść za ciebie? To ojciec kazał mi
przyjąć twoje oświadczyny".

Hrabia wypił spory łyk porto.
- Jeśli był inny mężczyzna, dlaczego tego nie wyznała? Czemu nie zostawiła jakiegoś

listu czy czegoś takiego? Do diabła, człowieku, czy wiesz, jak bardzo twoja matka starała się
uwierzyć, że Deirdre dała się uwieść innemu? Ale fakty mówiły same za siebie.

- Może porozmawiajmy na inny temat - zaproponował Gideon
- Do diabła, moje jedyne wnuczę zmarło wraz z Deirdre Rushton.
Gideona opuściło opanowanie.
- Nie, do licha, to nie było twoje wnuczę. To dziecko nie było moje.
- Gideon, na miłość boską, uważaj na ten kieliszek.
- Ostatni raz - warknął Gideon - przysięgam na mój honor, chociaż wiem, że twoim

zdaniem nie mam honoru, że nawet nie tknąłem Deirdre Rushton. Nie mogła znieść mojego
dotyku, jeśli, do cholery, musisz wszystko wiedzieć. Powiedziała to wyraźnie.

Niesłychanym wysiłkiem woli Gideon się opanował. Ostrożnie odstawił kieliszek.

Ojciec obserwował go uważnie.

- Może masz rację - powiedział. - Może porozmawiajmy na inny temat.
- Tak. - Gideon wziął głęboki oddech, by się uspokoić. - Przepraszam za to

przedstawienie, sir. Po tylu latach powinienem się nauczyć, że to nie ma sensu. Można za to
winić moją żonę. Zawsze narzeka, że się nie tłumaczę. - Uśmiechnął się smutno. - Ale widać,
co się dzieje, kiedy to robię. Nikt mi nie wierzy.

- Z wyjątkiem twojej żony? - spytał chłodno Hardcastle.
- Uwierzyła w moją niewinność, zanim jej cokolwiek wyjaśniłem - odpowiedział

Gideon nie bez głębokiej satysfakcji. - Prawdę mówiąc, nigdy jej nie opowiedziałem
wszystkiego. A jednak stanęła na środku zatłoczonej sali balowej i oznajmiła całemu
wielkiemu światu, że to jasne, iż ojcem dziecka Deirdre nie byłem ja, lecz kto inny.

- Nic dziwnego, że się z nią ożeniłeś - rzekł oschle Hardcastle.
- No właśnie. Nic dziwnego. O czym jeszcze chciał pan ze mną rozmawiać, sir?
Hardcastle patrzył na niego przez dłuższą chwilę.
- O złodziejach, jeśli łaska. Opowiedz mi o tych draniach którzy ukrywali w jaskiniach

kradziony towar.

Z pewnym wysiłkiem Gideon przestawił swoje myśli na inne

tory.

119

background image

- Niewiele jest do opowiadania. Zastawiłem pułapkę z pomocą policjanta z Bow

Street. Złapaliśmy ludzi, którzy chowali tam towary.

- A skąd wiedziałeś, co się tam dzieje?
Gideon uśmiechnął się krzywo.
- To Harriet przy zbieraniu skamielin odkryła, że jaskinie pełne są kradzionych

przedmiotów. Wezwała mnie do Upper Biddleton i poleciła załatwić tę sprawę jak
najszybciej, ponieważ chciała dalej spokojnie badać jaskinie. Jeśli jeszcze pan tego nie
zauważył, muszę stwierdzić, że Harriet ma skłonności tyrana.

- Rozumiem. Więc schwytałeś złodziei, a przy okazji zdobyłeś Harriet.
- Tak. - Gideon trzymał w dłoniach kieliszek z porto i przypatrywał się rubinowym

odblaskom. - Jest tylko jedna sprawa, która mi wciąż nie daje spokoju. Wydaje mi się, że był
czwarty mężczyzna, którego nie złapaliśmy.

- Dlaczego tak uważasz?
- Po pierwsze, kiedy przesłuchiwaliśmy później złodziei, wszyscy twierdzili, że mieli

instrukcje od tajemniczego mężczyzny, którego twarzy nigdy nie widzieli. Jestem skłonny im
wierzyć.

- Dlaczego?
- Przedmioty, które znaleźliśmy w jaskini, były w najlepszym gatunku. Wspaniała

robota, ale nie pochodziły z zamożnych domów w Upper Biddleton. Żaden z trzech złapanych
mężczyzn nie miał tak dobrego oka na takie rzeczy. Wyglądali na takich, co to wytłuką szybę
w jakimś bogato wyglądającym domu i porwą, co im się wyda wartościowe.

- Rozumiem - powiedział powoli Hardcastle.
- Co więcej, gdy policjant zwrócił niektóre ze skradzionych przedmiotów ich

właścicielom w Londynie, dowiedział się, że nikt nie zdawał sobie sprawy, że jest ofiarą
włamania, póki nie zauważył, że ten czy ów przedmiot znikł z domu.

Hardcastle był poruszony.
-

Nikt nie zauważył włamania?

Gideon pokręcił głową.
- Chodzi o to, że nie było żadnych stłuczonych okien czy wyłamanych zamków, które

zwróciłyby uwagę właścicieli. Proszę pomyśleć, jak olbrzymi jest Hardcastle House czy
Blackthorne Hall, a nawet dom miejski w Londynie. Gdyby ktoś nie wyłamał drzwi ani nie
stłukł okna, żeby się dostać do środka, czy zorientowałby się pan, że został pan ograbiony,
póki nie zauważyłby pan braku jakiegoś przedmiotu?

- No nie, chyba nie. A co ze służbą?
- Zdaniem Dobbsa, człowieka z policji, którego wynająłem, często właśnie ktoś ze

służby pierwszy zauważał brak jakiegoś przedmiotu.

Hrabia patrzył na syna z rosnącą ciekawością.
- Więc jakie wyciągasz z tego wnioski?
- Że ktoś przed kradzieżą mógł zwiedzać domy i upewniać się, jakie wartościowe

przedmioty się w nich znajdują i gdzie są ukryte - powiedział Gideon. - A później za sprawą
tej samej osoby przedmioty były zabierane elegancko i sprawnie bez tłuczenia okien i
wyważania drzwi.

- I uważasz, że ta osoba może wciąż działać?
- Wiem tylko, że jej nie złapaliśmy. - Gideon dopił porto. -Jest jeszcze jedna

interesująca rzecz, którą o niej wiemy prócz tego, że ma oko na cenne rzeczy i wstęp do
najlepszych domów.

- Zna jaskinie wokół Upper Biddleton - wywnioskował Hardcastle.
- Tak. Zna je bardzo dobrze.
- Nie ma chyba zbyt wielu osób, które spełniają te warunki - powiedział Hardcastle.

120

background image

- Przeciwnie - Gideon uśmiechnął się ponuro. - Przez ostatnie lata bardzo wielu ludzi

poszukiwało skamielin w tych jaskiniach. Spora ich część to dżentelmeni, przyjmowani w
towarzystwie. Weźmy pana, sir.

- Mnie?
- Doskonale pan pasuje. Dżentelmen, znający się na dobrych rzeczach, bywający w

najlepszych salonach, który jest ekspertem, jeśli idzie o jaskinie w Upper Biddleton.

Hrabia był zdumiony. Oczy błyszczały mu z wściekłości.
- Jak śmiesz imputować coś takiego własnemu ojcu?
Gideon natychmiast zerwał się na równe nogi. Skłonił głowę.
- Przepraszam, sir. Nie chciałem niczego imputować. Oczywiście, nie podejrzewam

pana o kradzież. Pański honor jest nieskazitelny.

- Tak myślę, do cholery!
- Poza tym, jako administrator pańskich dóbr, doskonale znam wielkość pańskiego

majątku. Nie ma pan potrzeby uciekania się do kradzieży. Tak więc nie umieszczę pana na
mojej liście podejrzanych.

- Dobry Boże - grzmiał Hardcastle. - Powiedzieć coś takiego! Nawet sugerować, że

mógłbym być osobą podejrzaną, już przekracza granice, mój panie.

Gideon podszedł do drzwi.
- To ciekawe uczucie, prawda?
- Jakie uczucie? - rzucił hrabia.
- Że ktoś, na czyj szacunek liczysz, wątpi w twój honor, a ty nie możesz mu

udowodnić swej niewinności.

Gideon nie czekał na odpowiedź. Wyszedł z jadalni i zamknął za sobą drzwi.

121

background image

14

Harriet wychyliła się poza barierkę loży teatralnej i obserwowała jasno oświetloną

scenę. Loże sąsiadujące z tą, którą zajmowała wraz z ciotkami i Felicity, pełne były wspaniale
prezentujących się ludzi, pragnących zwrócić na siebie uwagę.

Każda loża stanowiła małą scenę, na której publiczność wystawiała siebie, swoich

kochanków, kochanki i klejnoty. Na parterze hałaśliwy, awanturniczy tłum, który niemalże
zmiótł aktorów tuż przed przerwą, prezentował własne przedstawienie. Gogusie i dandysi
pysznili się, opowiadali głośno nieprzystojne dowcipy, klepiąc się wzajemnie po plecach i
tworząc radosną atmosferę, równie zabawną jak to, co działo się na scenie.

Harriet na początku interesowała się spektaklem, lecz wkrótce ją to znudziło. O wiele

bardziej wolałaby zostać w domu i zajmować się skamieniałymi zębami. Ponieważ jednak był
to zaledwie jej drugi wieczór po powrocie do Londynu jako wicehrabiny St. Justin, Gideon
chciał, by poszła ze swą rodziną do teatru Harriet nie bardzo rozumiała, dlaczego tak mu na
tym zależy, ale gdy do loży Adelajdy zaczął napływać strumień gości wszystko się
wyjaśniło. Gideon wystawił swą świeżo poślubioną żonę na pokaz.

- Jak się bawisz? - spytała Felicity w czasie krótkiej przerwy w napływie gości.

Wyglądała kwitnąco w jasnoróżowej muślinowej sukience, ozdobionej falbankami i
wstążeczkami. - Założę się, że dzisiaj jest komplet.

- Chyba tak. Poza tym jest dość gorąco. - Harriet zaczęła się gwałtownie wachlować,

lecz przestała, gdy Felicity spojrzała na nią, udając przerażenie.

Harriet westchnęła. Wiedziała, że nie posiadła sztuki zalotnego i uwodzicielskiego

używania wachlarza. Dobrze, że przynajmniej nikt nie mógł niczego zarzucić jej sukni. Była
bardzo piękna - z turkusowego muślinu, przybrana falbankami i wstążką. To Felicity ją
wybrała.

Zasłona przy wejściu do loży rozchyliła się i weszło dwóch przystojnych

młodzieńców w nienagannych wieczorowych strojach.

- Przybyli bliźniacy adonisi - mruknęła Harriet do Felicity.
- Właśnie widzę.- Felicity uśmiechnęła się promiennie, wyraźnie zachwycona swą rolą

brylantu czystej wody.

Dwaj młodzi ludzie przezwani przez Harriet bliźniakami adonisami nie byli wcale

spokrewnieni. Byli jednak tego samego wzrostu i kolorytu, ubierali się u tego samego krawca,
interesowali się tymi samymi kobietami. Ostatnio razem uwielbiali Felicity. Bliźniacy
uprzejmie powitali Adelajdę i Effie i zwrócili się z radością do Felicity, która natychmiast
obdarzyła ich uśmiechem.

- Dobry wieczór, panowie. Jak miło was obu widzieć. Czy znacie moją siostrę, nową

wicehrabinę St. Justin?

122

background image

- Miło panią widzieć z powrotem w Londynie - powiedział pierwszy adonis z

wytwornym ukłonem. W jego oczach widać było nagłe zaciekawienie.

- Bardzo mi miło. Gratulacje z okazji niedawnego ślubu. - Drugi adonis powtórzył

elegancki ukłon pierwszego i natychmiast obaj zwrócili się znów do Felicity.

W głębi loży Adelajda i Effie gawędziły ze starzejącą się majętną wdową ubraną na

czarno. Harriet podsłuchała, że dama ta upewnia się, czy rodzina odetchnęła, że ślub jednak
doszedł do skutku.

- Jesteśmy oczywiście nieco zawiedzione, że młodzi nie czekali na bardziej uroczysty

ślub, ale cóż, miłość ma swoje prawa.

- Ktoś to zrobił po swojemu - szepnęła wdowa. - Moim zdaniem, St. Justin.
Harriet doskonale zdawała sobie sprawę z ciekawskich spojrzeń, rzucanych w jej

stronę z innych lóż. Wychyliła się jednak przez balustradę, by obserwować bójkę, jaka
wybuchła na parterze. Nie zauważyła wejścia do loży ostatniego gościa, póki nie usłyszała
znanego męskiego głosu, witającego Adelajdę i Effie.

- Och, dobry wieczór, panie Morland - powitała go radośnie Effie. - Miło pana dziś

widzieć.

- Przyszedłem złożyć uszanowanie nowej wicehrabinie St. Justin.
- Ależ prosimy - odparła Effie.
Harriet odwróciła się i zobaczyła, że stoi nad nią Bryce. W świetle błyszczały jego

złociste włosy, a uśmiech był pełen wdzięku. Przypomniała sobie ostrzeżenie Gideona: nie
jest takim aniołem, na jakiego wygląda.

- Dobry wieczór, panie Morland. - Uśmiechnęła się uprzejmie
- Pani...- Bryce siadł na wyściełanym krześle obok niej. Zniżył głos, patrząc jej w

oczy. - Wygląda pani dziś uroczo.

- Dziękuję, sir.
- Dopiero dziś rano dowiedziałem się, że jest pani znów w Londynie - powiedział

Bryce - i że wyszła pani za mąż.

Harriet skłoniła głowę. Większość ludzi składała choćby zdawkowe gratulacje.
- Tak.
- Plotki towarzyszące pani nagłemu wyjazdowi z miasta kilka dni temu były bardzo

niepokojące.

- Doprawdy? - Harriet wzruszyła ramionami. - Mnie nic nie niepokoiło. Nie wiem,

dlaczego miałoby to martwić innych.

- Niektórzy z nas obawiali się o pani bezpieczeństwo - powiedział miękko Bryce.
- Nonsens. Ani przez chwilę nie byłam w niebezpieczeństwie. Nie wiem, skąd się to

wzięło.

Bryce uśmiechnął się smutno.
- Ci z nas, którzy się o panią obawiali, sądzili, że był powód do strachu, gdy St. Justin

pojechał za panią i jej przyjaciółmi.

- No, a teraz pan widzi, że nie było się czego obawiać - zakończyła Harriet stanowczo.
- Jest pani bardzo odważną damą. - Bryce skłonił głowę z szacunkiem. - Budzi to mój

najwyższy podziw.

Harriet spojrzała na niego zdziwiona.
- O czym, na Boga, pan mówi?
- Nic takiego. Nieważne. Zresztą, już się stało. - Bryce wskazał głową publiczność. -

Czy te spojrzenia i komentarze pani nie przeszkadzają? Jest pani najnowszą ciekawostką na
publicznej scenie, lady St. Justin. Młoda żona Potwora z Blackthorne Hall.

Harriet odsunęła się wściekła.
- Bardzo wyraźnie pana prosiłam, żeby pan nie nazywał mojego męża tym okropnym

imieniem. Proszę opuścić tę lożę, panie Morland.

123

background image

- Nie chciałem pani obrazić. Po prostu powtarzam to, co mówią wszyscy. Czy

zabiłaby pani posłańca, przynoszącego złe wiadomości?

- Tak, jeśli tylko wtedy przestałby je powtarzać. - Wskazała u wyjście wachlarzem. -

Niech pan wyjdzie, sir. Nie mam nastroju na takie brednie.

- Jak pani sobie życzy. - Bryce wstał i ujął jej dłoń, zanim zorientowała się, do czego

zmierza. Pochylił się.- Niech mi będzie wolno raz jeszcze złożyć wyrazy podziwu.

- Panie Morland, dość już tego.
Zniżył głos tak, by tylko ona mogła go usłyszeć.
- Pani odwaga jest już legendą w towarzystwie. Nie każda kobieta odważyłaby się

dzielić łoże z taką bestią jak St. Justin.

Harriet wyrwała rękę z jego uścisku w momencie, gdy aksamitne zasłony znów się

rozsunęły. Do loży wszedł Gideon i natychmiast skierował wzrok na Bryce'a.

- St. Justin. - Bryce uśmiechnął się lakonicznie. - Właśnie gratulowałem twojej żonie.
- Czyżby? - Gideon odwrócił się, by powitać Effie, Adelajdę i Felicity. Później

spojrzał na Harriet i zatrzymał wzrok na jej twarzy.

Udało jej się szybko zmusić do uśmiechu. Chciała za wszelką cenę uniknąć tego, by

Bryce sprowokował Gideona. Miała już dosyć historii z Applegate'em i przekonywania
Gideona, by odwołał pojedynek.

- No, jesteś, milordzie - powiedziała radośnie. - Właśnie się zastanawiałam, czy się tu

dzisiaj pokażesz.

Gideon podszedł do żony mijając Bryce'a, jakby był niewidzialnym duchem. Schylił

się nad ręką Harriet i ucałował jej palce.

- Mówiłem, że się tu spotkamy - przypomniał delikatnie.
- A tak, oczywiście - Harriet była zmieszana. Czuła wrogość między obu

mężczyznami i chciała uniknąć starcia. - Niech pan siada, sir. Drugi akt zaraz się zacznie. -
Skinęła oschłe głową w stronę Bryce'a, obserwującego Gideona. - Dobranoc, panie Morland. I
dziękuję za gratulacje.

- Dobranoc, madame. - Bryce znikł za aksamitnymi zasłonami.
- Czy on cię niepokoił? - spytał cicho Gideon, siadając o Harriet.
- Ależ skąd. - Szybko rozłożyła wachlarz i zaczęła poruszać. - Był po prostu uprzejmy.
Napotkała wzrok siostry. Felicity pytała spojrzeniem, wszystko w porządku. Harriet w

ten sam sposób starała się uspokoić.

- Miło mi to słyszeć. - Gideon swobodnie rozsiadł się na obok Harriet tak, by wszyscy

zauważyli jego postawę właściciela.

- Czy podoba ci się przedstawienie?
- Nie bardzo. Przede wszystkim niewiele słychać. Publiczność jest bardzo głośna.

Niektórzy z tych ludzi na dole tuż przed przerwą zaczęli obrzucać scenę skórkami od
pomarańczy.

Adelajda zachichotała.
- Harriet wciąż ma wrażenie, że do teatru chodzi się, żeby obejrzeć i usłyszeć

przedstawienie. Mówiłyśmy jej, że to najmniej istotny powód, żeby tu przyjść.

Gideon uśmiechnął się nieznacznie. Popatrzył na tłum z wyraźną satysfakcją.
- Oczywiście.
Harriet niecierpliwie wierciła się na krześle. Miała dość tego wystawiania się na pokaz

jako nowo poślubiona żona Potwora z Blackthorne Hall.

Późnym wieczorem, gdy pokojówka opuściła jej sypialnię i Harriet nareszcie została

sama, postanowiła, że musi rozmówić się z Gideonem. Podeszła do drzwi łączących jej
sypialnię z sypialnią męża i przyłożyła ucho. Usłyszała, że jego kamerdyner właśnie
wychodzi. Natychmiast otworzyła drzwi i weszła do pokoju.

124

background image

Gideon, w czarnym szlafroku, nalewał sobie kieliszek koniaku. Spojrzał na nią,

unosząc jedną brew.

- Chciałabym z panem porozmawiać, milordzie - oznajmiła
- Oczywiście, moja droga. Właśnie miałem przyjść do ciebie. Ale skoro już tu jesteś,

może mi potowarzyszysz i łykniesz kieliszeczek?

- Nie, dziękuję. Nie mam ochoty.
- Wyczuwam jakieś zdenerwowanie w twoim głosie - Gideon wypił łyk koniaku i

przyjrzał się jej uważnie. - Czy jesteś na mnie o coś zła?

- Tak, Gideonie. Nie chciałam iść dzisiaj do teatru. Zrobiłam to, bo nalegałeś.
- Myślałem, że będzie ci miło spotkać się z rodziną i upewnić ich, że szczęśliwie

wyszłaś za mąż. Nie muszą się już martwić, czy cię uwiodę i porzucę, czy też nie. Jesteś teraz
wicehrabiną St. Justin i nic tego nie zmieni.

- Nie dlatego chciałeś, żebym poszła, i wiesz o tym doskonale. Gideonie, moja siostra

uważa, że wystawiasz mnie na pokaz jak rzadki gatunek zwierzęcia. Czy to prawda? Bo jeśli
tak, to mi się to nie podoba. Mam dosyć.

- Jesteś bardzo rzadkim okazem, moja droga. - Oczy mu błyszczały. - Naprawdę,

bardzo rzadkim.

- To nieprawda, milordzie. Jestem zwyczajną kobietą i tak się składa, że jestem teraz

twoją żoną. Gideonie, nie chcę już być wystawiana na pokaz. Czy musisz jeszcze publicznie
udowadniać, co do mnie czujesz?

- Cokolwiek twierdzi twoja siostra, nie wysłałem cię dzisiaj do teatru na pokaz,

Harriet.

- Jest pan tego zupełnie pewien, milordzie? - spytała łagodnie.
- Do diabła! Oczywiście, że jestem pewien. Co za śmieszne pytanie. Myślałem, że

sprawi ci przyjemność pójście z rodziną i że spodoba ci się przedstawienie. I to wszystko.

- Bardzo dobrze - odpowiedziała Harriet. - Następnym razem, gdy zaproponujesz mi

pójście gdzieś, gdzie iść nie mam ochoty, będę miała prawo odmówić.

Spojrzał na nią zniecierpliwiony.
- Harriet, jesteś teraz kobietą zamężną i powinnaś robić to co ci każę.
- Och! Więc masz zamiar mi rozkazywać i posyłać mnie tam, dokąd nie mam ochoty

chodzić?

- Harriet...
- Jeśli zaczniesz mi wydawać takie rozkazy, mogę tylko sądzić, że masz inne powody

niż sprawianie mi przyjemności - wybuchnęła Harriet. - I jedynym motywem, jaki przychodzi
mi do głowy, jest chęć wystawienia mnie na pokaz.

- Nie wystawiam cię na pokaz. - Gideon dopił koniak, podenerwowany.
- Więc wróćmy do Upper Biddleton - powiedziała szybko.- Żadne z nas nie lubi

specjalnie miejskiego życia. Jedźmy do domu.

- Koniecznie chcesz wrócić do swoich skamielin?
- Oczywiście, że chcę. Wiesz dobrze, jak się martwię, żeby ktoś inny nie znalazł kości,

która pasuje do mojego zęba. A ponieważ ty nie bawisz się w towarzystwie lepiej niż ja, nie
ma powodu, żebyśmy nie mieli wracać.

- Te twoje przeklęte skamieliny - jęknął. - Czy tylko o tym potrafisz myśleć?
Harriet zorientowała się, że Gideon był nie tylko zniecierpliwiony. Zaczynał się

naprawdę złościć.

- Przecież wiesz dobrze, że nie, milordzie.
- Czyżby? Powiedz więc, moja droga, na którym jestem miejscu za twoimi

skamielinami? Inni mężowie muszą być zazdrośni o takich mężczyzn jak Morland, a mnie
przypadło w udziale konkurowanie z kupą starych kości i zębów.

- Gideon, robi się z tego idiotyczna kłótnia. Nie rozumiem cię dzisiaj.

125

background image

Zaklął pod nosem.
- Nie jestem pewien, czy sam siebie dzisiaj rozumiem. Nie jestem w najlepszym

nastroju. Harriet. Może lepiej pójdziesz spać.

Podeszła do niego. Położyła mu rękę na ramieniu i spojrzała w stężałą twarz.
- Co się stało, Gideonie?
- Nic się nie stało.
- Nie próbuj mnie oszukać. Coś musiało się stać, że jesteś taki cierpki.
- Twoim zdaniem jestem taki z natury.
- Nie zawsze - zaprzeczyła. - Powiedz, co cię zdenerwowało, Gideonie. Czy to, że pan

Morland wstąpił do naszej loży w teatrze?

Gideon odsunął się od niej i podszedł do małego stolika, na którym stał koniak. Nalał

sobie jeszcze jeden kieliszek.

- Z Morlandem się porachuję.
- Gideonie! - Harriet była przerażona. - Co ty opowiadasz?
- Mówię, że się z nim porachuję.
- Posłuchaj mnie, milordzie - nie wytrzymała Harriet. - Nie myśl nawet o tym, żeby

sprowokować Morlanda do pojedynku. Nawet przez moment. Rozumiesz mnie? Nie będę
tego tolerować!

- Więc tak ci zawrócił w głowie?
- Na miłość boską, przecież wiesz, że to nieprawda. Co się z tobą dzisiaj dzieje?
- Powiedziałem, madame, że będzie najlepiej, jeśli pani pójdzie spać.
- Nie dam się wysłać do łóżka jak niegrzeczne dziecko, kiedy ty będziesz się tu miotał

jak jakiś wielki... wielki...

- Potwór?
- Nie, nie jak potwór! - krzyknęła Harriet. - Jak nieznośny, niewrażliwy mąż, który nie

ufa żonie.

To go zaskoczyło. Spojrzał na nią.
- Ufam ci, Harriet.
Wyczytała to w jego oczach i jej złość częściowo przeszła.
- Cóż - mruknęła - nie widać tego z twojego zachowania.
Jego brązowe oczy były prawie złote w blasku kominka.
- Nie ma na całym świecie nikogo, komu ufałbym tak zupełnie jak tobie. Nigdy o tym

nie zapominaj.

Harriet poczuła, jak zalewa ją fala szczęścia.
- Naprawdę?
- Nigdy nie mówię nieprawdy.
- Och, Gideonie, to najmilsza rzecz, jaką mi kiedykolwiek powiedziałeś.
Przebiegła pokój i wpadła wprost w jego ramiona.
- Boże, jak mogłaś pomyśleć, że ci nie ufam. - Odstawił kieliszek i przyciągnął ją

blisko. - Nigdy nie wolno ci w to wątpić, kochanie.

- Jeśli mi ufasz - szeptała przytulona - dlaczego się przejmujesz Morlandem?
- Jest niebezpieczny - odpowiedział.
- Skąd wiesz?
- Dobrze go znam. Uważał się za mojego przyjaciela. W końcu spędziliśmy razem

część dzieciństwa. Jego rodzina mieszkała wtedy jakiś czas niedaleko Blackthorne Hall.
Potem się przeprowadzili. Spotkałem znów Morlanda w Londynie, gdy wróciłem z
uniwersytetu. Wciąż nazywał siebie moim przyjacielem, nawet po tym, jak mi przeciął twarz
ostrzem rapiera.

Harriet zamarła. Potem uniosła głowę i delikatnie dotknęła jego blizny na policzku.
- Morland ci to zrobił?

126

background image

- To był wypadek. W każdym razie on tak wtedy twierdził. Byliśmy obaj znacznie

młodsi, nieco dzicy. Pewnego wieczoru wypiliśmy za dużo i Morland zaproponował zawody
szermiercze. Zgodziłem się.

- O Boże!
- Nie mieliśmy masek ochronnych na twarzach, ale czubki ostrzy były zabezpieczone.

Kilku naszych kolegów zrobiło miejsce na środku podłogi i zaczęliśmy się zakładać.
Ustaliliśmy, że zwycięży ten, który pierwszy odeprze gardę przeciwnika.

-

I co się stało?

Gideon wzruszył ramionami.
- Po kilku minutach było po wszystkim. Morland nie był specjalnie dobrym

szermierzem. Wygrałem, wytrącając mu broń z ręki. Cofnąłem się i opuściłem rapier. W tym
momencie on podniósł swój i natarł na mnie bez ostrzeżenia. Ochraniacz z czubka jego
rapiera gdzieś odpadł i ostrze rozcięło mi szczękę.

- Mógł cię zabić.
- Tak. Zastanawiałem się wiele razy, czy taki miał zamiar. Przez te kilka sekund było

coś takiego w jego oczach... Zauważyłem to, gdy do mnie podszedł. Widziałem, że mnie w
tym momencie nienawidzi, ale nie miałem pojęcia dlaczego.

- A jak tłumaczył to, że się na ciebie rzucił, mimo że przegrał?
- Twierdził później, że to do niego nie dotarło. Myślał, że mecz jeszcze trwa, a ja się

tylko cofam.

- A to, że miał nie osłonięte ostrze? Jak to wyjaśnił?
- Wypadek. - Znów wzruszył ramionami. - W ferworze walki nie zauważył, że osłona

spadła. Było to logiczne wytłumaczenie. Takie rzeczy się zdarzają.

- I co zrobiłeś?
Gideon milczał przez chwilę.
- Zobaczyłem w jego oczach wściekłość i zareagowałem instynktownie. Zacząłem

walczyć, jak gdyby to był prawdziwy pojedynek. Morland był tak zaskoczony, że stracił
równowagę i upadł na podłogę. Rzuciłem moją broń i chwyciłem jego. Przyłożyłem mu
ostrze do gardła. Zaczął krzyczeć, że to był wypadek.

- Uwierzyłeś mu?
- A jak można to było inaczej wytłumaczyć? Obaj za dużo wypiliśmy. Powiedziałem

sobie, że to na pewno wypadek. Przecież Morland był moim przyjacielem. Ale nigdy nie
zapomnę jego wzroku, gdy się na mnie rzucił.

- Pozostaliście przyjaciółmi?
- Do pewnego stopnia. Później przeprosił, a ja przyjąłem jego przeprosiny. Było,

minęło. Wiedziałem, że będę miał bliznę na całe życie, ale była to moja wina, że się
zgodziłem na te głupie zawody.

- On twierdzi, że był jedynym, który został przy tobie, gdy oskarżono cię o porzucenie

Deirdre.

Gideon uśmiechnął się swym smutnym uśmiechem.
- Tak, rzeczywiście. Tylko że to on ją uwiódł i z nim miała dziecko, ale ponieważ był

wtedy żonaty, uznał, że lepiej uchodzić za mojego przyjaciela. W ten sposób wyglądał
absolutnie niewinnie.

Harriet uniosła głowę, zupełnie wstrząśnięta.
- Więc to Morland ją uwiódł?
- Tak. Deirdre przyznała się do tego tej nocy, gdy do mnie przyszła. Ale przecież nie

można było tego udowodnić po jej śmierci. Bardzo by mi pomogło, gdyby pomyślała o tym i
zostawiła jakiś list. No, ale nigdy nie myślała zbytnio o innych, nie przeszkadzałoby jej, żeby
mnie obwiniono o jej samobójstwo.

Harriet wstrząsnęła się, słysząc ból i żal w głosie Gideona.

127

background image

- Gideonie, ale ty już jej nie kochasz?
- Broń Boże! - Spojrzał na nią ze zdumieniem. - Byłem przekonany, że ją kocham, gdy

się oświadczałem. Teraz myślę, że byłem po prostu oszołomiony jej urodą i faktem, że taka
piękna istota mnie chce. Ale cokolwiek czułem do Deirdre Rushton, umarło tej nocy, gdy mi
wyznała, że przyjęła moje oświadczyny tylko dlatego, że ojciec ją zmusił, a poza tym, że jest
w ciąży z innym mężczyzną. Powiedziała, że nie może znieść nawet mojego widoku.

- Och, Gideonie. - Harriet objęła go mocno w pasie. - To musiała być bardzo

zrozpaczona kobieta. Była bardzo młoda i na pewno sądziła, że jest zakochana w Morlandzie.
Wiedziała, że jego mieć nie może, a nie chciała być zmuszona do małżeństwa z człowiekiem,
którego nie kochała. Zrzuciła na ciebie swoje problemy.

- Nie musisz jej tłumaczyć - mruknął Gideon.
- Chcę, żebyś sobie uświadomił, że może wcale cię nie nienawidziła. Po prostu czuła

się osaczona i swój strach i obawy wyładowywała na tobie.

- Jeśli o to jej chodziło, to na pewno udało jej się na mnie zemścić - powiedział

Gideon.

- Wiem. Żyłeś w piekle przez sześć długich lat.
-

To może zbyt dramatycznie wyrażone, ale niedalekie od prawdy stwierdził oschle
Gideon. - W każdym razie byłem samotny.

Harriet uśmiechnęła się, wzruszona.
- Ale już nie jesteś. Teraz masz mnie.
- Teraz mam ciebie. - Uniósł ręce, dotykając jej włosów. - I przysięgam, że będę

bardzo o ciebie dbał, Harriet.

- Dziękuję, milordzie. Obiecuję również dbać o ciebie.
- Naprawdę? - W jego lwich oczach błysnął ciepły ogieniek.
- Oczywiście. To nie jest tak, że wolę moje skamieliny od ciebie. - Stanęła na palcach i

dotknęła ustami jego ust. - Jestem wprawdzie do nich bardzo przywiązana, ale znacznie
bardziej obchodzisz mnie ty.

Gideon powoli się uśmiechnął.
- Miło mi to słyszeć.
Wziął ją w ramiona, jakby była lekka niczym piórko. Przy Gideonie czuła się jak

delikatna księżniczka z bajki. Ułożył ją w środku swego łóżka i położył się obok niej.

- Może teraz mi pani pokaże, madame, które części mojego ciała uważa pani za

równie lub nawet bardziej interesujące od starych kości, jakie pani zbiera.

Harriet zaśmiała się.
- To bardzo długa lista.
- Więc możesz zacząć od palców u nóg i iść w górę.
- Z przyjemnością.
Popchnęła go delikatnie i Gideon posłusznie ułożył się plecach. Uklękła obok niego i

badała jego stopę z bardzo poważnym wyrazem twarzy.

- Muszę stwierdzić, że rzadko spotyka się w skamielinach kości śródstopia tej

wielkości.

- Pochlebia mi to. - Gideon obserwował jej twarz oświetloną blaskiem ognia.
- I niezwykle rzadko można mieć szczęście, aby znaleźć takich rozmiarów piszczel -

Harriet przesuwała palec po wewnętrznej stronie jego nogi. - Imponująca.

- Z ulgą przyjmuję wiadomość, że ta część mojego organizmu wypada korzystnie w

porównaniu ze znaleziskami.

- Zdecydowanie - upewniła go. Palce jej wędrowały ponad kolanem, wewnątrz uda. -

Poza kością udową słonia, którą udało mi się raz przestudiować, nie widziałam jeszcze innej
równie wspaniałej.

128

background image

Gideon wstrzymał oddech, gdy jej dłoń posunęła się wyżej rozsuwając poły

jedwabnego szlafroka.

- Cieszę się, że to doceniasz.
- Z całą pewnością, milordzie. - Nachyliła głowę i na jego udzie złożyła przelotny

pocałunek. Szorstkie, kręcone włoski połaskotały ją w nos. Jego męski zapach sprawił, że
poczuła rosnące pragnienie. Dotknęła olbrzymiego stwardnienia.

- A teraz przechodzimy do najciekawszego odkrycia.
- Chyba mi nie powiesz, że znajdowałaś skamieliny tej części anatomicznej - upewnił

się Gideon.

- Nie - przyznała Harriet. - Ale jest twardsza od najtwardszej wykopanej przeze mnie

skamieliny.

- Ach. - Gideon oddychał głęboko, gdy go pieściła.
Harriet zobaczyła, jak napinają mu się mięśnie ud i klatki piersiowej. Wydawał się

zrobiony ze stali. Jego siła ją hipnotyzowała.

- Gdybym kiedykolwiek odkryła coś w tym rodzaju - mruczała Harriet, zataczając

palcem kółeczka - z pewnością opisałabym to w „Raportach".

Śmiech Gideona był jednocześnie jękiem rosnącego napięcia.
- Chyba nie przeżyję tej lekcji. Chodź no tu, moja damo. Mam zamiar ukryć w tobie

część mojego ciała, nim z powodu frustracji zmieni się na zawsze w skamielinę.

Harriet uśmiechnęła się, gdy przeciągał ją przez swoje ciało. Siedziała teraz na nim

okrakiem. Czuła jego twarde uda i pulsującą męskość między swoimi udami. Było to
podniecające uczucie i dawało jej świadomość własnej kobiecości. Pochyliła się, rozchylając
jego szlafrok, by ułożyć ręce na jego szerokich piersiach. Dotknęła językiem płaskich sutków.

- Jak dobrze. - Gideon westchnął. - Bardzo dobrze.
Położył ręce na jej kolanach i przesuwał wolno wewnątrz ud. Poczuł wilgotne ciepło i

wiedział, że jest gotowa.

- Gideon... - Harriet wygięła naprężone ciało.
- Włóż mnie do środka - wyszeptał.
Znalazła go drżącymi rękami. Uniosła się na kolana i wolno opadła. Wsunął się w nią

delikatnie. Było to, jak zawsze, wspaniałe uczucie. Czuła się taka wypełniona. Potem byli już
tak zespoleni, jak tylko może być zespolony mężczyzna i kobieta. Harriet znów poddała się
uczuciu niezwykłej radości, jaką odczuwała w silnych ramionach Gideona.

Przez dłuższy czas nie myślała ani o Morlandzie, ani o tym, co zrobił Gideonowi. Gdy

obudziła się trochę później i przypomniała sobie tę straszną opowieść, zobaczyła, że mąż
spokojnie śpi obok niej. Przez moment miała ochotę go obudzić i przypomnieć, żeby nie
prowokował Bryce'a, ale spał tak smacznie, że postanowiła zaczekać do rana.

Jednak gdy obudziła się rano, Gideona przy niej nie było.

129

background image

15

W Tattersall's było już tłoczno, gdy Gideon wszedł podwórze. Był tam zresztą zawsze

ruch, zwłaszcza w dni handlowe, takie jak dzisiaj. Ta ekskluzywna aukcja koni najlepszej
krwi w Londynie była dla dżentelmenów z towarzystwa tym, czym cukierki dla dzieci.
Między wszystkimi, których było na to stać, a również tymi, których nie było, trwała
nieustanna rywalizacja o najlepsze wierzchowce.

Część podwórza znajdowała się pod dachem, podtrzymywanym przez klasyczną

kolumnadę. Gideon oparł się ramieniem o jedną z kolumn i przypatrywał się, jak przez tłum
potencjalnych nabywców prowadzono konia do polowań. Taki go dzisiaj nie interesował.

Dalej stała wspaniała para koni do zaprzęgu. Były piękne dopasowane kolorem, lecz

Gideon uważał, że nie miały odpowiednio rozwiniętej klatki piersiowej. W zaprzęgu wygląd
niewiele znaczył. Liczyła się żywotność i zrywność. Poza tym nie przyszedł dziś na targ w
poszukiwaniu koni do zaprzęgu. Przestał interesować się końmi, a zaczął przypatrywać się
ludziom. Był prawie pewien, że znajdzie tu swój cel. Z uwag rzucanych mimochodem
wczoraj wieczorem w klubie wynikało, że Bryce Morland będzie tu dzisiaj na aukcji. Po
chwili Gideon wypatrzył go w tłumie; stał przy końcu kolumnady, rozmawiając z grubawym
jegomościem w źle skrojonym palcie. Gideon oderwał
się od kolumny i ruszył w kierunku Morlanda.

W tym momencie pojawił się stajenny, prowadząc piękną jabłkowitą klaczkę arabską.

Gideon zawahał się, wyobrażając sobie nagle siedzącą na niej Harriet. Zatrzymał się i
dokładniej przyjrzał klaczy. Miała smukłą, zwartą sylwetkę, co oznaczało siłę i wytrzymałość.
Małe uszy znamionowały wrażliwość i czujność, a szeroko osadzone w pięknej głowie oczy –
inteligencję.

Dla Harriet na pewno inteligencja u konia byłaby ważna. Badał właśnie delikatne

kopyta zwierzęcia, gdy nagle usłyszał za sobą głos Morlanda.

- Niezupełnie w twoim stylu, co, St. Justin? Bardziej by ci się zdało jakieś wielkie,

ciężkie bydlę. Coś, czego byś nie zgniótł przy wdrapywaniu się.

Gideon nie spojrzał na niego; dalej zajmował się klaczą.
- Cieszę się, że jesteś tu dzisiaj, Morland. Chciałem zamienić z tobą parę słów.
- Czyżby? Niesamowite! - Głos Morlanda brzmiał szyderczo.
- Przez ostatnie sześć lat prawie się do mnie nie odzywałeś.
- Nie mieliśmy o czym rozmawiać.
- A teraz mamy?
- Niestety, tak. Muszę cię ostrzec, Morland, i mam nadzieję, że potraktujesz to

poważnie.

- A jeśli nie?
- To się tobą zajmę. - Gideonowi podobało się mocne wycięcie ogona klaczy i jej

dumna sylwetka. Ten koń miał w sobie żywotność i entuzjazm, podobnie jak Harriet.

130

background image

- Czy może przypadkiem masz zamiar mi grozić? - żartował Morland.
- Tak. - Gideon oglądał uroczy zad klaczki. Silna, zdecydował. Wytrzyma długie

trasy. - Chcę, żebyś trzymał się z dala od mojej żony.

- Ty cholerny sukinsynu! - Morland już przestał szydzić, kipiał wściekłością. - Kim ty,

do diabła, jesteś, żeby mi grozić?

- Jestem St. Justin - powiedział spokojnie Gideon. - Potwór z Blackthorne Hall.

Ponieważ to przezwisko zawdzięczam częściowo tobie, dobrze by było, żebyś je potraktował
poważnie.

- Grozisz mi, bo wiesz, że gdybym tylko chciał zabrać ci tę twoją małą Harriet,

zrobiłbym to. Wiesz doskonale, że przyszłaby do mnie, gdybym tylko kiwnął palcem.

- Nie - powiedział Gideon, wciąż wpatrzony w klacz - nie przyszłaby.
- Jeżeli taki jesteś pewien, to czemu mi grozisz? - dopytywał się Morland.
- Bo nie chcę, żebyś ją niepokoił. -. Gideon dał znak stajennemu. - A teraz

przepraszam, ale chcę kupić tego konia.

Odszedł od Morlanda, nie spojrzawszy na niego ani razu. Wiedział doskonale, że ta

milcząca zniewaga znaczyła dla Morlanda więcej niż sama groźba.

Gideon wrócił do domu po południu, by opowiedzieć Harriet o klaczce. Dowiedział

się jednak, że żona pojechała zwiedzać muzeum pana Humboldta. Będzie musiał zaczekać ze
swoją niespodzianką. Zdenerwowało go to. Zdał sobie sprawę, że czeka z niecierpliwością na
jej reakcję. Popatrzył gniewnie na Owla, a ten na Gideona.

- Muzeum pana Humboldta? - powtórzył.
- Tak, milordzie. Była tym bardzo przejęta. Bóg wie czemu. Nie wiem, co jest takiego

nadzwyczajnego w kolekcji spróchniałych starych kości.

- Będziesz się musiał przyzwyczaić, Owl, do entuzjazmu lady St. Justin dla takich

spraw.

- Tak mi się wydawało.
Gideon ruszył do biblioteki, lecz zatrzymał się po drodze.
- Czy pamiętała, żeby wziąć z sobą pokojówkę albo któregoś z lokajów?
- Nie, ale ja się tym zająłem, sir. Jest z nią pokojówka.
- Świetnie. Wiem, że można na ciebie liczyć, Owl - dodał Gideon w drodze do

biblioteki.- Czekam na wizytę pana Dobbsa. Wprowadź go, kiedy przyjdzie.

- Dobrze, milordzie.
Dobbs zjawił się po piętnastu minutach, jak zwykle elegancki. Odłożył kapelusz i

usiadł naprzeciwko Gideona w swobodnej pozie.

- Dobry wieczór, sir. Mamy listy gości, o które pan prosił. - Dobbs wyciągnął plik

papierów. - Nie udało się zdobyć wszystkich. Niektóre już poginęły albo je zgubili. Ale mam
sporo.

- Doskonale. Popatrzmy, co tutaj mamy. - Gideon rozłożył listy gości na biurku.

Przebiegł wzrokiem po długich listach ludzi, którzy byli zapraszani do domów, gdzie wykryto
kradzieże w czasie tego sezonu.

- Nie będzie łatwo wyłowić nazwiska osób, które były zapraszane do tych domów, a

jednocześnie mogą znać te jaskinie, sir. - Dobbs wskazał na listy. - Setki nazwisk do
przejrzenia. Też pomysły, żeby urządzać takie wielkie przyjęcia.

- Widzę, że zajmie to trochę czasu. - Gideon przebiegł palcem po jednej z list. -

Podejrzewam, że nasz poszukiwany może być kolekcjonerem skamielin.

- Nie musi być kolekcjonerem, milordzie - stwierdził Dobbs. - Może to być ktoś, kto

pochodzi z okolic Upper Biddleton albo tam przyjeżdżał.

Gideon potrząsnął głową.

131

background image

- Przypadkowy turysta nie poznałby jaskiń na tyle, żeby wiedzieć, gdzie ukryć towar.

Ktoś, kto wybrał tę jaskinię, znał dobrze to miejsce. A do tych jaskiń chodzi się wyłącznie na
poszukiwanie skamielin.

- No, skoro pan tak uważa... Więc zostawiam to panu i czekam na wiadomość co do

naszego następnego kroku.

- Dziękuję, Dobbs. Był pan niezwykle pomocny. - Gideon podniósł wzrok na

niewielkiego człowieczka. - Jak się panu udało zdobyć tyle list?

Twarz gnoma zmarszczyła się w uśmiechu.
- Powiedziałem, że chcę je dostać jako część mojej nagrody za zwrot skradzionych

przedmiotów. Bardzo szybko je wręczali.

Gideon uśmiechnął się.
- Oczywiście, to znacznie taniej niż wypłacać nagrodę w gotówce.
- Ludzie z towarzystwa są skorzy do wydawania fortuny na dobrego konia albo piękną

biżuterię, ale mają węża w kieszeni, jak przyjdzie płacić za usługi takich zwykłych ludzi jak
ja.- Dobbs wcisnął na głowę zgnieciony kapelusz. - Jednak skoro tym razem pracuję dla pana,
przypuszczam, że dostanę moje wynagrodzenie. Sprawdziłem to. Pańska reputacja w tych
sprawach jest bez zarzutu. Wszyscy mówią, że pan płaci rachunki i nie próbuje wykiwać w
interesach.

Gideon uniósł brwi.
- Miło usłyszeć, że ma się dobrą opinię w jakimś środowisku.
- W środowisku, w którym ja żyję, opinia na temat uczciwości w interesach jest

jedyną, jaka się liczy.

Muzeum pana Humboldta było oszałamiające i warto było tyle zapłacić za wstęp.

Kolekcje skamielin, szkieletów, wypchanych zwierząt i egzotycznych roślin wypełniały od
góry do dołu cały dom. Nie pominięto żadnego pokoju. Nawet w sypialni umieszczono
eksponaty i skrzynie pełne zakurzonych szkieletów, skamielin morskich i innych drobiazgów.

Harriet była zafascynowana rozmiarami muzeum.
- Popatrz tylko, Beth - mówiła do pokojówki. Obejrzała wszystkie pokoje na parterze,

wypełnione skarbami. Zwiedzający wędrowali swobodnie z jednego pomieszczenia do
drugiego, oglądając i wykrzykując coś nad czaszkami nosorożców i wypchanymi wężami. -
To jest cudowne! Absolutnie cudowne!

Beth zajrzała ostrożnie do pierwszego pokoju. Wzdrygnęła

się na widok szkieletu wielkiego rekina.

- Czy muszę iść z panią? Dostaję dreszczy od takich rzeczy, psze pani.
- Dobrze, możesz zaczekać w hallu. Będę sama zwiedzać.
- Dziękuję, psze pani.
Beth zwróciła uwagę na młodzieńca, który pobierał opłatę za wstęp. Posłała mu

nieśmiały uśmieszek. Młody człowiek zuchwale się roześmiał. Harriet zignorowała te uwagi.

- Co jest w tamtym pokoju? - spytała, wskazując na zamknięte drzwi koło schodów.
Chłopak popatrzył na nią.
-To prywatny gabinet pana Humboldta. Nikt tam nie wchodzi, tylko on. Ten jeden

pokój w całym domu jest zamknięty dla gości.

- Rozumiem. - Harriet podeszła do schodów. - Wobec tego sądzę, że zacznę od samej

góry i będę schodziła do dołu.

Weszła na drugie piętro i zagłębiła się w studiowaniu eksponatów w jednym z pokoi.

To była rozkosz. W muzeum było niewielu zwiedzających, w każdym razie nie wchodzili
Harriet w drogę. Czas płynął jej szybko na dokładnym zwiedzaniu dużego domu od górnego
piętra do samego dołu, czyli piwnic. Wprawdzie Harriet głównie szukała skamielin zębów,
jednak często jej uwagę zaprzątały inne fascynujące eksponaty. Znalazła dobrze zachowanego

132

background image

skamieniałego morskiego jeżowca, jakiego leszcze nigdy nie widziała. W tym samym miejscu
znajdowało się jeszcze kilka innych ciekawych skamielin morskich.

Przeglądanie wszystkich szuflad we wszystkich gablotach zajmowało ogromnie dużo

czasu, ale Harriet nie chciała niczego przegapić. Za każdym razem, gdy otwierała szufladę lub
zaglądała do oszklonej skrzynki, mówiła sobie, że być może już zaraz znajdzie ząb taki sam
jak ten z Upper Biddleton. Może nawet będzie opisany. Dowiedziałaby się, czy ktoś już taki
ząb zidentyfikował.

Piwnice zostawiła sobie na koniec. W zwyczajnym domu w tej części mieściłaby się

kuchnia i pokoje służby, ale Humboldt przeznaczył ją na magazyny muzeum. Gdy Harriet
zeszła na dół, była zupełnie sama. Bardzo jej to odpowiadało. W dwóch ciemnych pokojach
znajdowały się tylko skrzynie. Jednak gdy otworzyła ostatnie drzwi przy końcu hallu,
znalazła się w słabo oświetlonym pokoju, pełnym szkieletów, czasami całkiem sporych. Dwie
syczące świece płonęły w kinkietach na zewnątrz pomieszczenia. Harriet wzięła jedną z nich
by zapalić na wpół wypalone ogarki w lichtarzach w pokoju, do
którego chciała wejść. Było oczywiste, że rzadko ktoś tu przychodzi.

Było tu nie tylko ciemno, ale i zimno. Wszystko pokryte było grubą warstwą kurzu,

lecz Harriet to nie przeszkadzało. Kurz i brud były nieuchronnym elementem towarzyszącym
zbieraniu skamielin.

W ciemnym pomieszczeniu spostrzegła kilka rzędów wysokich szafek, z których

każda zawierała dziesiątki szuflad. Uszczęśliwiona Harriet pomyślała, że w którejś z tych
szuflad mogą znajdować się zęby.

Zanim jednak zabrała się do badania zawartości szafek, zaczęła oglądać różne dziwne

rzeczy leżące w pokoju. Na jednej z szafek zobaczyła duży odłamek kamienia. Przypatrzyła
mu się dokładniej i zauważyła na nim delikatny zarys jakiejś dziwnej ryby. Dalej, w tym
samym rzędzie, odkryła szkielet niezwykłego stworzenia, które miało i płetwy, i łapy.
Przyglądała się zachwycona. Nigdy jeszcze nie widziała czegoś podobnego. Znalazła w kącie
krzesło i przysunęła je do jednej z szaf, zawierającej nieznane skamieliny. Weszła na nie,
żeby się lepiej przyjrzeć szkieletom. Gdy nachyliła się, by dotknąć dziwnej płetwy, uniosła
się chmura kurzu i Harriet ujrzała małe szpileczki, mocujące płetwy do reszty szkieletu.

- Aha - mruknęła zadowolona. - Fałszerstwo. Wiedziałam. Nic dziwnego, że pan

Humboldt skazał cię na podziemne rejony -powiedziała do biednego stworzenia. - Pewnie
dobrze za ciebie zapłacił, zanim się zorientował, że został nabrany.

Schodząc z krzesła zauważyła plamy na swym żółtym płaszczu. Żałowała, że nie

zabrała jakiegoś fartucha. Następnym razem będzie o tym pamiętać.

Stała na palcach, badając szkielet dziwnej ryby, gdy usłyszała, że otwierają się za nią

drzwi. Za chwilę po cichu się zamknęły. Jakiś zwiedzający też znalazł drogę do magazynu
Humboldta. Harriet nie zwracała na niego uwagi, póki nie podszedł do rzędu szaf, przy
których stała.

- Dzień dobry, Harriet - odezwał się Bryce Morland z drugiego końca przejścia.
Harriet zamarła nie tylko dlatego, że ostatnią rzeczą, jaką się spodziewała tutaj

usłyszeć, był jego głos, ale również dlatego, że wyczuła w nim jakieś zagrożenie. Odwróciła
się do niego.

- Pan Morland! Cóż pan robi tutaj, w muzeum. Nie wiedziałam, że interesuje się pan

skamielinami.

- Nie, nie interesuję się. - Morland się uśmiechnął, ale w panującym półmroku

wyglądało to jak parodia jego anielskiego wyrazu twarzy. - Natomiast bardzo się interesuję
tobą, moja słodka, mała Harriet.

Dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Nie rozumiem.

133

background image

- Nie? Nie przejmuj się. Wkrótce zrozumiesz. - Zbliżał się do niej wzdłuż rzędu szaf.

Przyćmione światło z kinkietu pozłacało jego blond włosy, ale piękna twarz była w cieniu.

Harriet instynktownie cofnęła się o krok. Nagle zaczęła bardzo bać.
- Wybaczy pan, sir. Jest późno i muszę iść.
- Jest rzeczywiście późno. Muzeum zamknięto dziesięć minut temu.
Harriet zdumiała się.
- Boże! Jak ten czas przeleciał. Moja pokojówka na mnie czeka.
- Pani pokojówka jest zajęta flirtowaniem z chłopakiem, który sprzedaje bilety. Żadne

z nich nie zainteresuje się nami przez jakiś czas.

- Wszystko jedno, idę. - Harriet uniosła głowę. - Proszę mnie przepuścić, sir.
Wąskim przejściem Morland szedł wolno w jej stronę.
- Jeszcze nie teraz, mała Harriet, jeszcze nie teraz. Muszę ci powiedzieć, że widziałem

się dzisiaj z twoim mężem.

- Ach tak? - Harriet powoli się cofała.
- Pogadaliśmy miło i kazał mi się trzymać od ciebie z daleka. Oczy Morlanda

błyszczały z wściekłości. - Widzisz, wie, że cię pociągam.

- Nie. - Harriet cofnęła się jeszcze o krok. - To nieprawda i pan o tym wie, panie

Morland.

- Ależ to prawda. Jesteś taka jak Deirdre. Ona też nie mogła mi się oprzeć.
- Czy pan zwariował? O czym pan mówi?
- O tobie i Deirdre, oczywiście. St. Justin stracił ją i straci ciebie. Tym razem jego

duma naprawdę ucierpi. Zawsze był taki obrzydliwie arogancki, cholernie dumny, chociaż
cały Londyn szeptał za jego plecami. Ale tym razem nie zniesie plotek tak dobrze jak
ostatnim razem.

- Co chcesz zrobić? - spytała.
- Umieścić w tobie swoje nasienie, tak samo jak w ciele Deirdre - spokojnie

odpowiedział Bryce. - Deirdre była uszczęśliwiona, że ją uwiodłem. Ciebie, zdaje się, trzeba
będzie trochę przekonywać, co?

Harriet wpatrywała się w niego.
- Nigdy ci się nie uda. Jak mogłeś coś takiego pomyśleć?
Morland kiwnął głową, wyraźnie zadowolony.
- Więc nie wystarczą namowy. Trzeba będzie użyć też nieco siły. Nawet tak wolę.

Tylko rzadko trafiam na kobietę, która by mi robiła tę przyjemność, żebym miał okazję z nią
walczyć. Wszystkie mi się same pchają do łóżka.

- Jak śmiesz? - wyszeptała.
- Nie mam oporów. Czekałem na tę okazję od kilku dni. Po tej niemiłej dzisiejszej

rozmowie z twoim mężem zacząłem cię szukać. Uznałem, że nadszedł czas, i muszę cię
dzisiaj mieć. St. Justin mnie dzisiaj bardzo, bardzo zdenerwował.

- Szedłeś za mną?
- Oczywiście. Gdy zobaczyłem, że tu wchodzisz, postanowiłem sprawdzić, czy będę

miał okazję, jakiej szukałem. I okazało się, że tak. Klucz od tego pokoju był w drzwiach.
Wyjąłem go wchodząc i zamknąłem za sobą drzwi. - Morland wyciągnął z kieszeni ciężki
klucz i pokazał go Harriet ze śmiechem, po czym z powrotem wrzucił go do kieszeni
płaszcza.

- Będę krzyczeć.
- Nikt cię nie usłyszy. Ściany tego pomieszczenia są z kamienia i w dodatku bardzo

grube. I nikt nie zejdzie tu na dół, bo muzeum jest już zamknięte do jutra.

Harriet znów cofnęła się ostrożnie kilka kroków. Była już prawie przy końcu przejścia

między rzędami szaf. Za chwilę będzie mogła śmignąć za róg ostatniej szafy i pobiec

134

background image

sąsiednim przejściem. Nie wiedziała jeszcze, co potem zrobi, ale była pewna, że coś wymyśli.
A na razie musi się postarać jakoś zatrzymać Morlanda.

- Dlaczego tak koniecznie chce się pan zemścić na moim mężu - spytała. - Co on ci w

ogóle zrobił?

- Co zrobił? - Przez piękną twarz Bryce'a przemknęła wściekłość. - Jak wszyscy jemu

podobni, miał wszystko. Zawsze. A ja nic miałem nic. Nic. Nasze rodziny sąsiadowały ze
sobą. Dorastając obserwowałem, jak on i jego starszy brat dostają wszystko co najlepsze.
Konie, powozy, ubrania, szkoły.

- Panie Morland, proszę mnie posłuchać.
- Czy wiesz, jak to było? Nie, oczywiście, że nie. Do Blackthorne Hall przyjeżdżali z

wizytą bardzo ważni ludzie. Wszyscy zabiegali o względy hrabiego Hardcastle. Ja musiałem
być wdzięczny za zaproszenie na bal u nich. Byłem szczęśliwy, gdy mnie zaprosili na
polowanie. Moi rodzice należeli do zwykłej, drobnej szlachty. Płaszczyli się przed hrabią
Hardcastle. Ale ja nie. Ani przed nim, ani przed jego synami. Byłem im równy.

- Jak może pan mówić, że mój mąż miał wszystko? - dopytywała się Harriet.
- Jest dziedzicem tytułu i olbrzymiej fortuny, a ja musiałem ożenić się z córką kupca,

żeby mieć pieniądze, jakich potrzebowałem. To niesprawiedliwe.

- Przecież pan nazywał siebie jego przyjacielem.
Morland wytwornie wzruszył ramionami.
- Przyjaciele z tych kręgów bardzo się przydają ludziom w mojej sytuacji. Taki

przyjaciel jak St. Justin może wprowadzić do najlepszych klubów, na najlepsze salony, do
najlepszych łóżek. Nauczyłem się zdobywać przyjaciół, takich jak St. Justin, ale teraz nie jest
mi już specjalnie potrzebny. Poza tym obraził mnie.

Harriet wpatrywała się w niego.
- Pan uważa, że jest lepszy od niego, prawda? Wmawia pan sobie, że wprawdzie on

ma tytuł i majątek, ale pan jest mądrzejszy, przystojniejszy i atrakcyjniejszy dla kobiet niż on.

- Bo to prawda.
- Ale nienawidzi go pan, bo w głębi duszy wie pan, że on jest znacznie lepszym

człowiekiem, niż pan kiedykolwiek zdoła być. I tu nie chodzi o bogactwo czy tytuł. To coś
głębszego, czego pan nigdy nie będzie miał. Czy o to chodzi, panie Morland?

- Jeśli tak uważasz, moja droga.
- A co pan chce udowodnić, krzywdząc mnie?
Oczy mu rozbłysły.
- Raz jeszcze udowodnię, że mogę odbierać St. Justinowi jego kobiety. Gdy posiądę

ciebie, będę miał satysfakcję, że miałem obie kobiety, o których sądził, że są jego. Może to
niewiele, ale mnie to bawi.

- Jest pan głupcem, panie Morland. Przecież wie pan, co mój mąż zrobi, jak się dowie,

że próbował mnie pan zaatakować.

- Myślę, że pani mu nie powie o naszej małej schadzce, madame. - Bryce spojrzał na

nią znacząco. - Kobiety raczej się nie chwalą takimi rzeczami, nawet jeśli były wzięte siłą.
Boją się chyba, że wina i tak spadnie na nie. A żadna kobieta, która poślubiła Potwora z
Blackthorne Hall, nigdy się nie przyzna, że była niewierna. Będzie się bała, bo ta bestia na
pewno zwróci się przeciwko niej.

Palce Harriet wymacały brzeg ostatniej szafy.
- Ja nie będę się bała. Uwierzy mi i oczywiście mnie pomści.
- Raczej cię zamorduje- powiedział Bryce, przybliżając się. - Jesteś dostatecznie

mądra, żeby to wiedzieć. Nie zniesie tego, że jego nowo poślubiona żona, którą z taką dumą
prezentował w towarzystwie, od razu go zdradziła.

- Nic o nim nie wiesz. - Harriet bez ostrzeżenia śmignęła za róg szafy.

135

background image

Bryce rzucił się za nią. W jego oczach malowała się wściekłość. Harriet biegła już

następnym przejściem pomiędzy rzędami szaf. Bryce był tuż za nią. Jeszcze dwa kroki i byłby
ją złapał. Zobaczyła krzesełko, którego używała, badając sfałszowaną skamielinę. Stało tam,
gdzie je postawiła, na środku. Wskoczyła na nie i wdrapała się na szafę w momencie, gdy
Bryce chciał ją złapać za suknię. Nie udało mu się. Harriet biegła po szafach zrzucając na
ziemię leżące na nich czaszki, kości udowe i kręgosłupy.

Bryce biegł dołem, starając się złapać ją w końcu, gdy będzie się chciała dostać do

drzwi.

- Lepiej zejdź od razu, ty mała dziwko! To się może skończyć tylko w jeden sposób! -

W jego głosie słychać było wyraźne podniecenie.

Harriet nie zwracała na niego uwagi. Miała teraz jeden cel - dobiec do wielkiego

kamienia na szczycie ostatniej szafy w tym rzędzie, tego, w którym był odbity kościec
wielkiej ryby. Modliła się tylko, żeby kamień nie okazał się dla niej zbyt ciężki. Bryce nie
odgadł jej zamiaru. Nie przyszło mu do głowy, że kobieta mogłaby się uciec do takich
sposobów obrony albo że będzie dostatecznie silna, żeby spróbować.

Jednak Harriet nie na darmo wykopywała od lat skamieliny z twardych skał i spędzała

długie godziny na pracy pobijakiem i dłutem. Wiedziała, że nie jest słabeuszem. Podniosła
kamień i cisnęła nim w jasną głowę Bryce'a w momencie, gdy sięgał, by ją złapać za kostkę.

W ostatniej chwili Bryce zorientował się, co się dzieje.
- Do diabła, nie! - Umilkł i próbował odskoczyć. Jednak było już za późno. Z trudem

zdołał uniknąć bezpośredniego uderzenia ciężkim głazem. Kamień ześlizgnął się po jego
głowie i uderzył go ciężko w ramię, nim upadł na ziemię, rozbijając się. Bryce potknął się i
przewrócił. Leżał bez ruchu z zamkniętymi oczami. Z czoła, spod pukla jasnych włosów,
sączyła się krew.

W ciemnym pokoju pełnym starych kości zaległa cisza. Harriet stała na szafie, dysząc

głęboko. Serce jej waliło, a ręce się trzęsły. Patrzyła na Bryce'a, niezdolna do zebrania myśli
W końcu zmusiła się do podjęcia decyzji i zsunęła z szafy. Bała się przejść obok Bryce'a. Nie
wiedziała, czy żyje, ale nie chciała wiedzieć. Potrzebowała klucza, żeby się wydostać. Parę
razy odetchnęła głęboko i ostrożnie podeszła do nieruchomego ciała. Gdy się nie poruszył ani
nie otworzył oczu, uklękła obok niego i sięgnęła ręką do kieszeni. Zacisnęła palce na ciężkim
kawałku żelaza. Poczuła w ręku chłód. Bryce wciąż się nie ruszał. Nie zauważyła nawet, czy
oddychał. Dłużej nie czekała. Podbiegła do drzwi, wsadziła klucz w zamek i otworzyła go.

Była wolna!
Podbiegła do schodów prowadzących na parter. Wszystko było spowite cieniem.

Ciężkie zasłony na oknach od frontu zatrzymywały światło późnego popołudnia.

Nagle otworzyły się drzwi od prywatnego gabinetu pana Humboldta. W progu

pojawiła się zgarbiona postać z gęstymi bokobrodami, przypominająca olbrzymiego pająka.
Postać krzyknęła na nią z wściekłością.

- Co to ma być? Nie jesteś kucharzem z moją kolacją! Co tu, do diabła, robisz?

Wszyscy zwiedzający powinni byli już wyjść!

- Właśnie wychodziłam.
- Co takiego? Mów głośniej, dziewczyno - przytknął rękę do ucha.
- Powiedziałam, że właśnie wychodziłam! - krzyknęła Harriet. Odgonił ją

niecierpliwie.

- Idź sobie, wynoś się stąd. Mam ważną pracę. Już za późno na jakichś cholernych

gości. Żeby nie to, że potrzebuję pieniędzy na kupno nowych eksponatów, nikogo bym nie
wpuścił do tego domu. Banda amatorów i ciekawskich! Głupcy!

Humboldt odwrócił się, poczłapał do swego gabinetu i zatrzasnął drzwi.

136

background image

Harriet zauważyła, że drży. Jak mogła, otrzepała suknię, a gdy otworzyła frontowe drzwi i
wyszła na ulicę, zobaczyła Beth koło powozu. Dziewczyna śmiała się z czegoś, co opowiadał
stangret. Był z nimi chłopak sprzedający bilety. Wszyscy troje spojrzeli na nią.

- Czy pani jest gotowa? - spytał grzecznie stangret.
- Tak. - Harriet podeszła do powozu. - Ruszajmy. I tak już jestem spóźniona.
Beth zrobiła wielkie oczy na widok zakurzonej żółtej sukienki i płaszcza.
- Ojej, psze pani! Taka śliczna sukienka, cała zniszczona. Te wszystkie stare kości i

inne rupiecie. Mogłam zabrać dla pani fartuch.

- Nie szkodzi, Beth. - Harriet usadowiła się w powozie. - Proszę, śpieszmy się. Bardzo

chcę już być w domu.

- Tak, psze pani.
Chłopak od biletów spojrzał na nią.
- A co się stało z tamtym panem? Tym, co mówił, że chce obejrzeć skamieliny w

samotności?

Harriet uśmiechnęła się chłodno.
- Nie mam pojęcia. Nie widziałam nikogo, gdy wychodziłam.
Chłopak podrapał się w głowę.
- Musiał wyjść, jak nie patrzyłem.
- Tak sądzę. - Harriet skinęła stangretowi, by ruszał. - Jestem pewna, że to nie nasza

sprawa.

Dwadzieścia minut później wychodziła z powozu przed swoim domem. Wciąż nie

mogła się zdecydować, ile powiedzieć mężowi.

Z jednej strony, chciała mu się rzucić w ramiona i wyznać wszystko. Musiała komuś

opowiedzieć o tych strasznych wydarzeniach w muzeum pana Humboldta. Z drugiej strony,
okropnie się bała, co postanowi Gideon. Nie mógł puścić płazem takiej obrazy swojej żony.

Gideon stal w drzwiach biblioteki, gdy Harriet weszła do hallu. Uśmiechnął się na

widok jej zakurzonego ubrania.

- Sądząc z brudu na twojej sukni można przypuszczać, że wspaniale spędziłaś czas w

muzeum pana Humboldta, madame

- To było bardzo ciekawe przeżycie, milordzie. Nie mogę się doczekać, żeby ci o tym

opowiedzieć.

Palce Harriet drżały, gdy zdejmowała rękawiczki. Zorientowała się, że teraz dopiero

reaguje na wydarzenia w muzeum. Całe ciało było jakieś nienaturalne. Nie mogła
powstrzymać przeszywających ją drobniutkich, prawie niewidocznych dreszczy.

Przeszła koło Gideona wprost do biblioteki. Jego czujny wzrok spoczął na jej twarzy i

uśmiech znikł. Zamknął drzwi biblioteki i odwrócił się do niej.

- Co się stało, Harriet?
Szukała właściwych słów. Była roztrzęsiona i przerażona własną reakcją. Nie mogła

już dłużej nad sobą panować. Z cichym okrzykiem podbiegła do Gideona, przylgnęła do
niego, szukając ukojenia w jego sile.

- Och, Gideonie, wydarzyła się straszna rzecz. Chyba zabiłam Morlanda.

137

background image

16

Nie było łatwo wyciągnąć z niej całą historię. Gideon zdobył się na cierpliwość i

trzymając Harriet w objęciach wysłuchał opowieści, w której występowały podrabiane
skamieliny, kamień z odbitą w nim rybą i postać Bryce'a Morlanda. Na dźwięk tego nazwiska
Gideona ogarnęła wściekłość.

- Więc rzuciłam w niego kamieniem - Harriet uniosła głowę znad ramienia Gideona - i

uderzyłam go. Polała się krew, Gideonie. Dużo krwi. A później on upadł na podłogę i chyba
uderzył głową o gabloty, nie jestem pewna. Gdy podeszłam, żeby wyjąć z jego kieszeni klucz,
nie ruszał się. Co my teraz zrobimy? Czy myślisz, że mnie powieszą za zamordowanie
Morlanda?

Ogromnym wysiłkiem woli Gideon powstrzymywał wściekłość.
- Nie - powiedział. - Z całą pewnością nie powieszą cię. Nic pozwolę na to.
Harriet westchnęła z ulgą.
- Dziękuję ci, milordzie. To bardzo pocieszające. Tak się martwiłam.
Złapała wielką białą chusteczkę, którą jej podał, i osuszyła oczy.
- Czy sądzisz, że będziemy musieli wyjechać za granicę, żeby uniknąć skandalu?
- Nie, myślę, że to nie będzie konieczne. - Gideona aż skręcało ze złości. Morland tym

razem posunął się już za daleko.

- Dzięki Bogu. - Harriet pociągała nosem nad chusteczką. - Nie chcę teraz wyjeżdżać

za granicę. Marzę, żeby wrócić do Upper Biddleton i kontynuować pracę. Poza tym tobie na
pewno byłoby trudno zajmować się majątkami rodzinnymi z zagranicy.

- Bez wątpienia. - Gideon chwycił ją mocno za ramiona. - Harriet, czy jesteś zupełnie

pewna, że nic ci nie zrobił?

Potrząsnęła niecierpliwie głową i wydmuchała nos w chusteczkę.
- Nie, nie, nic mi nie jest, milordzie. Oczywiście, z wyjątkiem sukienki, która jest

zniszczona, ale to właściwie nie jest wina Morlanda. Wybrudziłam ją, zanim on się pokazał.

Rzeczywiście, nic jej się nie stało. Musiał sobie o tym wciąż przypominać. Morland

nie dostał jej w swoje wstrętne łapska. Harriet sama się obroniła, używając do tego
prehistorycznej ryby, wtopionej w kawałek skały. A mąż jej nie uratował...

- Moja dzielna, roztropna mała Harriet. Jestem z ciebie bardzo dumny.
Uśmiechnęła się, drżąc.

138

background image

- Dziękuję, Gideonie.
- Ale jestem zły na siebie, że tak słabo o ciebie dbam -dodał ponuro.- Nie powinnaś

była znaleźć się w takim niebezpieczeństwie.

- Przecież to nie twoja wina. Nie mogłeś się domyślić, że Morland pojedzie do

muzeum Humboldta. - Harriet przerwała na chwilę, by znów ciągnąć z zapałem. - To
wspaniałe muzeum, sir. Nie miałam jeszcze okazji ci opowiedzieć, bo wyjaśniałam, jak
zapewne zabiłam Morlanda. Ale nie znalazłam żadnych zębów podobnych do mojego.

Gideon uśmiechnął się krzywo. To cała Harriet - bardziej się interesuje zębem

wielkiego gada niż grożącym jej niebezpieczeństwem. Położył palec na ustach żony.

- Możesz mi o tym opowiedzieć później. A teraz będzie najlepiej, jeśli pojadę się

zorientować, w jakiej jesteśmy sytuacji.

Harriet przeraziła się.
- Co masz na myśli?
- Jadę do muzeum pana Humboldta, sprawdzić, czy Morland żyje, czy nie. - Gideon

pocałował ją w czoło. - Wtedy będę mógł coś dalej planować.

- Tak, oczywiście. - Harriet przygryzła wargę. -A jeśli przypadkiem żyje? Czy

myślisz, że mnie oskarży o usiłowanie zabójstwa?

- Myślę - powiedział łagodnie Gideon - że to byłaby ostatnia rzecz, jaką by zrobił.
Będzie zajęty tylko tym, żeby uratować własną skórę, po

cichu obiecał sobie Gideon.

- Nie byłabym tego taka pewna. - Harriet zmarszczyła brwi. - To nie jest zbyt miły

człowiek, sir. Miałeś rację, kiedy mówiłeś, że nie jest takim aniołkiem, na jakiego wygląda.

- Tak. Idź na górę, moja droga. Wrócę, gdy zajmę się Morlandem.
Harriet dotknęła jego ramienia.
- Bądź bardzo ostrożny, milordzie, dobrze? Nie chciałabym, żeby ktoś cię zobaczył

obok zwłok. Zakładając, że nie żyje, oczywiście. A jeśli żyje, może być niebezpieczny. Nie
ryzykuj.

- Będę uważał. - Gideon podszedł do drzwi i otworzył je. - Może mi to zabrać trochę

czasu. Nie martw się o mnie.

Harriet nie była przekonana, że tak będzie najlepiej.
- Myślę, że powinnam jechać z tobą. Pokażę ci dokładnie, gdzie zostawiłam Morlanda.
- Sam go znajdę.
- Ale gdybym z tobą pojechała, mogłabym stać na straży, a ty zająłbyś się Morlandem.

- Wyraźnie zapalała się do swego projektu.

- Poradzę sobie. A teraz, Harriet, jeśli można, chciałbym już jechać. - Wyprowadził ją

do hallu. Szła powoli, najwyraźniej rozważając jeszcze niektóre kwestie.

- Milordzie, im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że byłoby

najlepiej, gdybym ci towarzyszyła.

- Harriet, powiedziałem, nie.
- Ale wiesz równie dobrze jak ja, że nie zawsze wszystko idzie tak jak zaplanowałeś.

Przypomnij sobie, co wydarzyło się w jaskini, a wszystko dlatego, że nie wciągnąłeś mnie do
współpracy.

- Moje plany nie sprawdzają się tylko wtedy, madame, gdy pani się do nich wtrąca -

skwitował Gideon. - Dziś wieczorem zrobisz co ci każę. Ja się zajmę Morlandem. Pójdziesz
prosto na górę do swego pokoju, wykąpiesz się, wypijesz herbatę i dojdziesz do siebie. I nie
wyjdziesz z domu, póki nie wrócę. Czy to zupełnie jasne, moja droga?

- Ależ, Gideonie...
- Widzę, że niezupełnie jasne. Trudno, będę brutalny. Jeśli nie wejdziesz natychmiast

na te schody, zaniosę cię. Czy teraz się rozumiemy, madame?

Harriet zamrugała oczami.

139

background image

- No, jeśli tak do tego podchodzisz...
- Właśnie tak - zapewnił.
Przeszła obok niego z wahaniem.
- Dobrze, milordzie. Ale proszę, uważaj.
- Będę uważał. Hariett...
Spojrzała pytająco.
- Tak, milordzie?
- Możesz być pewna, że w przyszłości będę bardziej o ciebie dbał.
- Co za bzdura. Dbasz o mnie doskonale.
Myli się, myślał Gideon, patrząc, jak żona idzie po schodach. Wcale nie dbał o nią

dostatecznie i dzisiaj prawie zapłaciła za jego niedbalstwo. Jedno było pewne - nadszedł czas,
by pozbyć się Morlanda raz na zawsze.

O ile, oczywiście, Harriet jeszcze tego nie zrobiła.
Był wczesny wieczór, gdy Gideon szedł pieszo przez zatłoczone ulice do muzeum

pana Humboldta. Stwierdził, że sprawniej dotrze tam bez konia czy powozu, a poza tym
pieszo łatwiej było zgubić się w tłumie pojazdów i ludzi przemierzających Londyn.

Konie St. Justina zwracały uwagę, a tego wieczoru wolał nie być rozpoznany. Gdyby

zobaczył jakąś znajomą twarz, mógł zawsze schować się w którejś z bocznych uliczek.

Kiedy dotarł w okolice muzeum, zaczekał w małej alejce, żeby się upewnić, czy

nikogo nie widać. Później podszedł do frontowej części domu, wbudowanej tak, by okna
zapewniały światło w suterenie. Jak wszędzie, schodki prowadzące w dół otoczone były
żelaznym płotkiem z furtką. Była oczywiście zamknięta. Upewnił się jeszcze raz, że nikogo
wokół nie widać, przeskoczył płotek i znalazł się na schodkach. Były przeznaczone dla służby
i handlarzy i prowadziły do również zamkniętych drzwi. Usiłował zajrzeć przez małe
okienka, ale zasłonięte były grubymi storami.

Zaczął się zastanawiać, czy będzie musiał zadać sobie trud wybicia okna, gdy

zauważył, że ktoś zapomniał jedno z nich zamknąć. Otworzył je szerzej i przesadził nogę
przez parapet.

Po chwili znalazł się w ciemnym pokoju, wypełnionym gablotami, skrzyniami i

kośćmi. Zorientował się, że to nie ten pokój, o którym opowiadała Harriet. Wyjął świecę z
kinkietu, zapalił ją i wyszedł z zakurzonego pokoju do krótkiego, ciemnego korytarza. Na
jego końcu znajdowały się otwarte drzwi do jakiegoś pokoju.

Gdy tylko do niego wszedł, wiedział, że to tu Harriet została zaatakowana. Ogarniała

go wściekłość, kiedy sprawdzał wszystkie przejścia między wysokimi gablotami. Była tu w
pułapce, osaczona przez Morlanda. Zagnał ją tutaj, jak bezbronną sarenkę, a później
zaatakował. Uratowała się dzięki własnemu sprytowi.

Dłoń Gideona zacisnęła się na świecy. Był w tej chwili prawie tak samo wściekły na

siebie, jak na Morlanda. Jako mąż nie wypełnił swych obowiązków. Harriet nigdy nie
powinna była znaleźć się w takim niebezpieczeństwie. Dotarł do przejścia, w którym Harriet
zrzuciła kamień na Morlanda. Kawał skały leżał na podłodze, część się odłamała. Kiedy
Gideon przykląkł, żeby zbadać miejsce klęski Morlanda, łój ze świecy nakapał na odcisk
dziwnego morskiego stworzenia.

Na podłodze były ciemne plamy zaschniętej krwi. Gideon wstał i prędko zbadał cały

pokój. Nigdzie ani śladu Morlanda. Wychodząc z pokoju, zauważył jeszcze kilka ciemnych
plam. Idąc ich śladem doszedł do okna, którym przed chwilą sam wszedł. Uniósł świecę i
zobaczył na parapecie krwawy odcisk palca. Morland wydostał się z domu tą drogą. To
wyjaśniało sprawę nie domkniętego okna.

Niepotrzebnie Harriet tak się bała, że zabiła tego drania. Najwidoczniej był

wystarczająco sprawny, żeby wykraść się z muzeum, gdy się pozbierał.

140

background image

Gideon uśmiechnął się do siebie, zdmuchując świecę. Był zadowolony, że Morland

żyje. Miał co do niego inne plany. Dwadzieścia minut później wszedł do niewielkiego domu
Morlanda, anonsując się gospodyni, która otworzyła drzwi. Wpatrywała się w jego bliznę,
wycierając ręce o fartuch.

- Nie ma go dla nikogo - mruknęła. - Sam tak powiedział, może z pół godziny temu.

Zaraz jak przyszedł. Miał wypadek,

- Dziękuję. - Gideon wszedł do hallu, odtrącając na bok zaskoczoną kobietę. - Sam się

zapowiem.

- Ależ, proszę pana - gderała gospodyni - miałam tak przykazane. Pan Morland nie

czuje się dobrze i odpoczywa w bibliotece.

- Będzie się czuł znacznie gorzej, gdy ja się z nim porachuję. Gideon otworzył

pierwsze drzwi po lewej i okazało się, że dobrze trafił. Był w bibliotece. Z początku nie
widział ani śladu swojej ofiary, lecz po chwili z fotela ustawionego frontem do kominka
dobiegł głos Morlanda.

- Wynoś się, do diabła! - warknął, nie patrząc nawet, kto wszedł. - Dałem pani, do

licha, polecenie, pani Heath, żeby mi nie przeszkadzać.

- A to jest właśnie to, co mam ochotę zrobić, Morland powiedział spokojnie Gideon. -

Przeszkodzić ci. I to bardzo.

Zapadła cisza. Potem Morland wychylił się z fotela i obrócił tak, by widzieć Gideona.

Koniak, który trzymał w ręku, rozlał się na dywan.

Nie wyglądał już na archanioła. Ufryzowane zwykle blond włosy opadały w nieładzie,

na czole zastygła plama krwi, oczy błyszczały jak w gorączce. Trzęsącymi się rękami
odstawił kieliszek.

- St. Justin! Co tu, u diabła, robisz?
- Nie udawaj uprzejmego gospodarza, Morland. Widzę, że nie za dobrze się czujesz.

Poza tym masz na czole bardzo brzydką ranę. - Gideon uśmiechnął się. - Ciekawe, czy
zostanie po niej blizna.

- Wynoś się stąd, St. Justin.
- Bała się, że cię zabiła tym kawałkiem kamienia. Harriet jest bardzo silna jak na

kobietę. To był dość spory kamień, prawda? Widziałem go na podłodze w tej sali, gdzie ją
zaatakowałeś.

Morland patrzył dzikim wzrokiem.
- Nie wiem, o czym, do cholery, mówisz. I nie chcę wiedzieć. Żądam, żebyś

natychmiast wyszedł.

- Wyjdę natychmiast, jak tylko załatwimy pewną drobną sprawę.
- Jaką sprawę?
Gideon uniósł brew.
- Czy nie wyjaśniałem? Żądam nazwisk twoich sekundantów, oczywiście. Muszą się

spotkać z moimi i omówić szczegóły naszego spotkania.

Morland na chwilę zaniemówił.
- Sekundantów? Spotkanie? Zwariowałeś? O czym ty w ogóle mówisz?
- Po prostu wyzywam cię na pojedynek. Sądziłem, że się tego spodziewasz. W końcu

znieważyłeś moją żonę. Cóż innego w mojej sytuacji może zrobić dżentelmen niż żądać
satysfakcji?

- Nie dotknąłem twojej żony. Nie wiem, o czym mówisz -powiedział szybko Morland.

- Jeżeli twierdzi, że ją znieważyłem, to

kłamie! Słyszysz? Kłamie!
Gideon potrząsnął głową.

- No tak, znów ją obrażasz. Jak śmiesz oskarżać moją żonę o kłamstwo, Morland? Teraz już
na pewno musisz mi dać satysfakcję.

141

background image

Nie mogę tego puścić płazem.
-Do licha, St. Justin. Mówię prawdę. Nawet jej nie dotknąłem.
- Tak, wiem - odpowiedział cierpliwie Gideon. - Zdołała się przed tobą obronić, i

bardzo dobrze, ale to nie zmazuje zniewagi, Jako dżentelmen rozumiesz doskonale, co muszę
w tej sytuacji zrobić.

Morland patrzył na niego z wyrazem furii i rozpaczy.
- Kłamie, mówię ci- Nie wiem dlaczego, ale kłamie. Po słuchaj, St. Justin. Byliśmy

niegdyś przyjaciółmi. Mnie możesz zaufać.

Gideon zmierzył go badawczym wzrokiem.
- Czy sugerujesz, że twoje słowo jest ważniejsze niż mojej żony?
- Tak, do diabła, właśnie tak. Dlaczego masz jej wierzyć? Była zmuszona wyjść za

ciebie, bo ją skompromitowałeś. Wiem o tym. Gdy was nie było, po mieście krążyły plotki.

- Tak? Ale teraz już te plotki nic nie znaczą. Ożeniłem się z nią. W oczach

towarzystwa to wszystko załatwia, jak obaj doskonale wiemy.

- Ależ nie możesz jej wierzyć - powiedział Morland. - Ona cię nie kocha. Nie bardziej

niż Deirdre. Jak może kobieta kochać kogoś z taką twarzą?! Twoja żona była zmuszona do
tego małżeństwa, tak jak Deirdre.

- Dziwię się, że przywołujesz tu imię Deirdre - cicho powiedział Gideon - po tym, co

jej zrobiłeś.

Morland przez kilka sekund poruszał ustami, z których nie mógł wydobyć dźwięku.
- Po tym, co jej zrobiłem? A o czym ty, do licha, mówisz?
- Wyznała mi nazwisko swojego kochanka tej nocy, gdy przyszła do mnie. Wpadła we

wściekłość, gdy nie udało jej się przeprowadzić swojego planu. Wydało mi się podejrzane, że
nagle stałem się dla niej tak nieodparcie atrakcyjny, że nie mogła zaczekać do ślubu.

- Nienawidziła nawet twojego widoku.
- Wiem. Powiedziała to wyraźnie, kiedy odrzuciłem jej hojną ofertę. Z wściekłości

sporo mi o tobie opowiedziała, Morland. Że ją kochałeś, ale nie mogłeś się z nią ożenić, bo
niestety na przeszkodzie stała twoja żona, że poradziłeś, aby mnie uwiodła, gdy się
zorientowała, że jest w ciąży, jak oboje planowaliście kontynuować ten romans po jej ślubie
ze mną...

Morland otarł usta dłonią.
- Deirdre kłamała.
- Kłamała?
- Oczywiście, że tak! - krzyczał Morland. - A ty wiedziałeś o tym. Musiałeś wiedzieć.

Inaczej byś... inaczej...

- Wyzwałbym cię na pojedynek sześć lat temu? W jakim celu? Przecież to ciebie

chciała i tobie się oddała. Sama wybrała A skoro wyznała, że nie może znieść mojego
widoku, po co miałem się o nią pojedynkować? Zabicie ciebie niczego by nie załatwiło.

- Kłamała! - Morland zacisnął pięści i uderzał nimi w krzesło w geście bezsilnej

złości. - Obie kłamią.

- Moja żona nie kłamie- powiedział spokojnie Gideon - I nie będę tolerował obrażania

jej. Podaj nazwiska swoich sekundantów.

- Nie będę ci wymieniał żadnych sekundantów.
- Widzę, że jesteś jeszcze podrażniony przez tę świeżą ranę i nie możesz podać

nazwisk dwóch mężczyzn, którym możesz zaufać i powierzyć ustalenie szczegółów naszego
spotkania W porządku, dam ci trochę czasu.

- Czasu? - Morland zrobił się nagle czujny.
- Oczywiście. Całą noc. Moi sekundanci odwiedzą cię jutro wcześnie rano. Do tego

czasu musisz podać dwa nazwiska Dobranoc, Morland. Z niecierpliwością oczekuję spotkania

Gideon odwrócił się do drzwi.

142

background image

- Zaczekaj. - Morland ruszył się gwałtownie. Trafił ręką w kieliszek, który potoczył

się po dywanie. - Powiedziałem czekaj, do diabła! Nie możesz się ze mną pojedynkować.
Pomyśl o plotkach.

Gideon uśmiechnął się.
- Zapewniam cię, że myśl o plotkach mnie nie przeraża Miałem sześć długich lat, by

się przyzwyczaić do wszystkiego najgorszego, co w tej dziedzinie oferuje towarzystwo. A
właśnie niemalże o czymś zapomniałem.

Morland wyprostował się, przerażony, gdy Gideon znów do niego podszedł.
- Co takiego? Odejdź ode mnie, St. Justin.
- Wydaje mi się, że zgodnie ze zwyczajem powinienem uderzyć cię w twarz

rękawiczką, prawda? Pozwól.

Gideon ścisnął mocno pięść i uderzył nią Morlanda prosto w szczękę. Morland upadł

na podłogę z cichym jękiem. Gideon stanął nad nim.

- Wybacz, o mały włos zaniedbałem formalności. Kiedy się przebywało poza

towarzystwem tak długo jak ja, zapomina się czasami o tych drobiazgach, nieodzownych u
dżentelmena.

Następny przystanek, zdecydował Gideon, będzie w klubie. Nie tylko Morland musiał

podać nazwiska dwóch mężczyzn do ustalenia szczegółów pojedynku. Gideon również
potrzebował sekundantów. A ponieważ nie miał żadnego bliskiego znajomego w
towarzystwie, wybór jego był ograniczony.

Na szczęście Harriet zdobyła kilku przyjaciół. Gideon znalazł młodego Applegate'a w

głównej sali klubu przy ulicy św. Jakuba. Był z nim Fry. Obaj wyglądali na z lekka
przestraszonych gdy zauważyli zbliżającego się Gideona.

- Dobry wieczór panom. - Siadł przy nich i poczęstował się czerwonym winem z

butelki lorda Fry. - Miło mi panów widzieć. Potrzebuję przysługi.

W oczach lorda pojawił się strach. Kieliszek w ręku Applegate'a zadrżał nieznacznie,

ale on sam spojrzał odważnie na Gideona.

- Jeśli przyszedł pan w sprawie pojedynku, sir, jestem gotów,
Gideon uśmiechnął się.
- Bzdura. Moja żona już wyjaśniła sprawę swego uprowadzenia. Jestem gotów uznać

je za niebyłe.

- O! - Fry spojrzał z ukosa. - Czyżby?
- Oczywiście. Chciałbym porozmawiać z panami o czym innym.
Applegate, zmieszany, zmarszczył brwi.
- O czym?
Gideon rozsiadł się w fotelu i zmierzył ich wzrokiem.
- Jestem pewien, że obaj panowie przyjmiecie ze smutkiem wiadomość, że moja żona

została obrażona przez pana Bryce'a Morlanda.

Fry i Applegate popatrzyli na siebie, a potem na Gideona. Applegate spojrzał

gniewnie.

- Nigdy go właściwie nie lubiłem. Co ten drań jej powiedział?
- Dokładne słowa nie są tu ważne - mruknął Gideon. - Wystarczy, że uznaję sprawę za

poważną obelgę, i mam zamiar żądać satysfakcji. Potrzebuję dwóch zaufanych ludzi jako
sekundantów. Czy któryś z panów, a może obaj, zgodziłby się?

Applegate zamrugał i popatrzył na lorda Fry, który był równie zaskoczony.
- Ach tak, no tak - mamrotał Fry.
- Czy już wyzwał pan Morlanda? - spytał ostrożnie Applegate.
- Nie miałem innego wyjścia - wyjaśnił Gideon. - Rozumie pan, sprawa honoru. Ten

człowiek obraził moją żonę.

Applegate był coraz bardziej przejęty.

143

background image

- Nie możemy pozwolić, żeby Morland latał tu i tam, obrażając lady St. Justin.
- Dokładnie to samo uważam - powiedział Gideon.
Bokobrody lorda Fry zadrżały.
- Zawsze uważałem, że Morland jest jakiś nieprzyjemny. Jest taki zbyt gładki. Nic

dziwnego, że w końcu przekroczył granicę.

Applegate pokiwał głową, już całkiem trzeźwy.
- Tak, słyszało się czasami o nim różne plotki. Przeważnie o jego niemiłych

zwyczajach w burdelach. To oczywiście domysły, ale na takich trzeba zawsze uważać.

- Chcę mieć pewność, że w przyszłości nie będzie już niepokoił mojej żony. Czy mogę

liczyć na pomoc panów?

Applegate otrząsnął się i wyprostował. Wydawał się nieco zamroczony, ale w jego

oczach malował się entuzjazm.

- Nigdy czegoś takiego nie robiłem. Przeważnie zajmowałem się skamielinami. Ale

myślę, że sobie poradzę. Oczywiście, sir. Będę zaszczycony, mogąc być pana sekundantem.

- Ja również. - Fry był purpurowy. Oczy mu błyszczały. - Noo, tak. Jestem

zaszczycony, sir. Może pan zostawić nam wszystkie sprawy. Pojedziemy do Morlanda zaraz z
rana.

- Wspaniale. - Gideon poderwał się z fotela. - Jestem waszym dłużnikiem, panowie.
Fakt, że Potwór z Blackthorne Hall jest ich dłużnikiem, zaskoczył obu. Gdy St. Justin

odchodził, siedzieli z wyrazem zdumienia na twarzach.

Na ulicy przed klubem Gideon zatrzymał przejeżdżającą dorożkę, podał adres swego

domu i wskoczył do środka. Jadąc ciemnymi ulicami, rozmyślał o przygotowaniach. Nie
wątpił w lojalność obu sekundantów. Na pewno zrobiliby dla Harriet wszystko. Dowiedli
tego, gdy ją porwali, ryzykując gniew Potwora z Blackthorne Hall. Był również pewien, że
nie będą w stanie milczeć na temat swej roli sekundantów. Widział podniecenie w ich oczach.
Żaden z nich jeszcze się nie parał męską sztuką pojedynku. Uważali się za ludzi nauki, a nie
czynu. Poproszeni o przysługę jako sekundanci w sprawie honorowej, znaleźli się w zupełnie
nowej sytuacji.

Morland miał rację. Plotka na temat pojedynku do rana obiegnie miasto. Gideon

pragnął właśnie tego. Kilka minut później wysiadł z powozu i wszedł po schodach do domu.
Przy drzwiach powitał go Owl.

- Lady St. Justin prosi, żeby pan natychmiast do niej przyszedł, sir- powiedział Owi z

miną człowieka przeczuwającego nieszczęście.

- Dziękuję, Owl. - Gideon podał mu płaszcz i rękawiczki. - Gdzie ona jest?
- Myślę, że w swojej sypialni, sir.
Gideon kiwnął głową i ruszył po schodach, skacząc po dwa stopnie naraz. Gdy dotarł

na piętro, skręcił, zatrzymał się przed drzwiami Harriet i raz zapukał.

- Wejdź - odezwała się natychmiast.
Otworzył drzwi i wolno wkroczył do pokoju. Harriet podbiegła do niego.
- Dzięki Bogu, że nareszcie jesteś w domu. - Westchnęła z ulgą, obejmując męża. -

Tak się martwiłam. Czy znalazłeś zwłoki? Co z nimi zrobiłeś? Jak się ich pozbędziemy?

- Znalazłem. - Gideon uśmiechnął się, wtulając twarz w gęste włosy Harriet. -

Zupełnie żywe. Morland był w domu i lizał rany.

- Żyje? - Harriet cofnęła się, krzyżując ręce na piersi. Jej brwi zbiegły się w poziomą

linię. - Jesteś pewien?

- Zupełnie pewien. Możesz odetchnąć, moja droga. Nie udało ci się go zabić. Szkoda.

Ale mam nadzieję, że wszystko jest dobrze załatwione. Nawiasem mówiąc, gratuluję celnego
rzutu.

Harriet westchnęła.

144

background image

- Chociaż tak go nie znoszę, cieszę się, że żyje. Mogłoby to spowodować nie kończące

się problemy.

- Nie sądzę. - Gideon rozluźnił krawat i zdjął żakiet, podchodząc do drzwi łączących

ich pokoje. - Nawet gdyby go znaleziono martwego w tej sali pełnej kości, wyglądałoby na to,
że ten kamień spadł na niego przypadkowo.

Otworzył drzwi i wszedł do swojej sypialni.
- Tak myślisz? - Harriet prędko weszła za nim. - Może masz rację, milordzie.

Odetchnęłam, że się to wszystko tak skończyło, chociaż chciałabym, żeby można było
Morlanda jakoś ukarać za to wstrętne zachowanie. Muszę się zadowolić tym, że go zraniłam.

- Uhm - mruknął od niechcenia Gideon, odrzucając krawat i żakiet. Zdjął koszulę.
Harriet spojrzała na niego ostro.
- Powiedziałeś, że poszedłeś do niego do domu?
- Tak. - Gideon nalał wody z dzbanka do miski i obmywał twarz. Chyba będzie musiał

jeszcze raz ogolić się przed wyjściem, pomyślał. Ciemny zarost był nieustannym problemem.
- Nie masz zamiaru się przebrać, moja droga? Przecież mieliśmy iść na bal do Berkstone'ów?

- Tak, wiem - odpowiedziała Harriet niecierpliwie. - Gideonie, co się wydarzyło w

domu Morlanda? - Zawahała się, a potem spytała ostrożnie: - Mam nadzieję, że nie podjąłeś
żadnych pochopnych decyzji?

- Nie jestem pochopny, kochanie. - Gideon wziął ręcznik i wytarł twarz i ręce.

Przejrzał się w lustrze. - Czy sądzisz, że powinienem się ogolić?

- Chyba tak. Gideonie, spójrz na mnie. Spotkał jej wzrok w lustrze i uniósł brew.
- O co chodzi, Harriet?
- Mam niejasne wrażenie, że czegoś unikasz.
- Staram się po prostu być gotów na czas na bal. I tak już będziemy nieźle spóźnieni.
- Nigdy cię nie interesowało, czy będziemy na balu na czas, czy nie. Co się stało?
- Nic, czym mogłabyś się martwić, moja droga.
- Do diabła, milordzie, powiedz mi prawdę.
Rzucił jej badawcze spojrzenie.
- Cóż za język, moja droga.
- Jestem rozstrojona - odparowała. - Jestem taka delikatna, rozumiesz...
- Tak, rozumiem. - Roześmiał się.
- Co zrobiłeś Morlandowi?
- Niewiele, w zestawieniu z tym, na co zasługuje.
Harriet położyła mu rękę na ramieniu.
- Powiedz mi prawdę.
Uniósł ramię. Wiedział doskonale, że dowie się wszystkiego dziś wieczorem na balu,

a najpóźniej jutro. Wszyscy będą o tym mówić. Gwarantował to dobór sekundantów.

- Zrobiłem to, co zrobiłby każdy dżentelmen w mojej

sytuacji: wyzwałem go na pojedynek.

- Wiedziałam! - wykrzyknęła Harriet. - Tego się obawiałam. Kiedy mi powiedziałeś,

że żyje, od razu wiedziałam, że mogłeś zrobić coś tak idiotycznego. Nie pozwolę na to,
Gideonie, słyszysz?

- Uspokój się, moja droga. Nie uda ci się mnie od tego odwieść, tak jak w przypadku

Applegate'a - powiedział spokojnie.

- Oczywiście, że mi się uda. Nie będziesz się pojedynkował z Morlandem.

Kategorycznie zabraniam. Mógłby cię zabić albo zranić. Przecież to jasne, że nie będzie
walczył uczciwie.

- Będę miał swoich szacownych sekundantów po to, żeby sprawdzili, że wszystko

odbywa się prawidłowo.

Złapała go za ramię.

145

background image

- Sekundantów?
- Applegate'a i lorda Fry. Ironia losu, prawda? Są zachwyceni.
- Boże drogi, nie mogę w to uwierzyć. Nie mów tak, jakby już wszystko było

postanowione, Gideonie. Nie pozwolę ci na to.

- Uwierz mi, Harriet, wszystko będzie dobrze.
- Milordzie, przeżyliśmy to już raz, gdy straszyłeś, że zastrzelisz lorda Applegate'a.

Nie mogę tolerować takiego postępowania. To jest zbyt ryzykowne. Coś może się nie udać i
zostaniesz ranny albo zabity, albo będziesz musiał uciekać przed władzami. - Harriet wstała i
uniosła głowę. - Zabraniam ci.

- Wyzwanie zostało już rzucone, moja droga.
Gideon ustawił na umywalni przybory do golenia. Zrobił pianę i zaczął ją

rozprowadzać po twarzy. Golenie zimną wodą było niezbyt miłe, ale nie chciał już tracić
czasu na zamawianie ciepłej wody z kuchni.

- Musisz mi pozwolić załatwić tę sprawę.
- Nie - oświadczyła Harriet. - Nie pozwolę na taki nonsens,
-Wszystko będzie dobrze, Harriet. - Znów napotkał jej wzrok w lustrze i w pięknych,

turkusowych oczach zobaczył przerażenie. Był pewien, że boi się o niego. Poczuł miłe ciepło.
- Przysięgam, że nie dam się zabić.

- Ależ nie możesz tego wiedzieć na pewno, Gideonie, nie zniosłabym, gdyby coś ci się

stało. Kocham cię.

Gideon powoli odłożył brzytwę. Odwrócił do niej twarz, całą

w pianie.

- Coś ty powiedziała?
- Słyszałeś - odparła Harriet. - Dlaczego jesteś taki zdumiony? Kocham cię od dawna.

A dlaczego niby pozwoliłam ci na to, co zdarzyło się w jaskini?

Gideon poczuł nagłe uniesienie. Przez chwilę nie mógł zebrać myśli.
- Harriet!
- Tak, tak, wiem, że to dla ciebie kłopotliwe i zdaję sobie sprawę, że ty mnie nie

kochasz - powiedziała prędko - ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że postanowiliśmy dać sobie
szansę w tym małżeństwie i jeśli tak ma być, musisz respektować moje życzenia w niektórych
kwestiach.

- Harriet...
- A to jest jedna z tych spraw, milordzie - ciągnęła gwałtownie. - Nie pozwolę, żebyś

się wciąż o mnie pojedynkował. Prędzej czy później coś się komuś stanie.

- Harriet, czy mogłabyś uciszyć się na chwilę?
- Tak - odpowiedziała. - Oczywiście, uciszę się. A nawet jeśli sobie życzysz, mogę

zamilknąć zupełnie.

- Doskonale.
- Dokładnie mówiąc, sir, nie będę się do pana odzywać, póki pan nie skończy z tymi

idiotyzmami. Czy pan mnie zrozumiał, milordzie?

Gideon zmrużył oczy.
- Nie odzywać się do mnie? Ty? Milczeć dłużej niż piętnaście minut? To będzie

zabawne.

- Słyszałeś? Ani słowa. Od tej chwili nie rozmawiam z panem, sir.
Harriet odwróciła się na pięcie i wyszła z sypialni Gideona. Patrzył na nią, miotany

sprzecznymi uczuciami - chciał krzyczeć z radości, a jednocześnie miał ochotę przełożyć tę
małą wiedźmę przez kolano.

Kocha go. Ta wiadomość wydała mu się tak rozkoszna, jak sama Harriet w środku

nocy.

146

background image

17

Plotka o pojedynku Gideona z Morlandem została niemalże pobita przez plotkę na

temat tego, co wkrótce nazwano w towarzystwie kłótnią.

Całe towarzystwo, ku zmartwieniu Harriet, wydawało zachwycone, że postanowiła nie

odzywać się do męża. Ta wiadomość rozeszła się na balu lotem błyskawicy. Młoda żona
Potwora z Blackthorne Hall potraktowała swego pana ozięble! Krążyły domysły dotyczące
przyczyn kłótni.

W końcu powody, dla których Harriet nie odzywała się do męża, stały się dla

towarzystwa mniej istotne niż sama „kłótnia", która dostarczała wspaniałej rozrywki. Harriet
wkrótce się przekonała, jak trudno ignorować Gideona, jeśli on sam nie chciał być
ignorowany. Był zachwycony okazywaniem tego publicznie.

Rozmawiała właśnie na balu w gronie entuzjastów skamielin, kiedy pojawił się

Gideon. Nie pokazywał się jej, na szczęście, aż do teraz. Ale o jedenastej wszedł do sali i
podszedł wprost do Harriet. Jak zwykle, nie witał się z nikim po drodze.

- Dobry wieczór, moja droga- powiedział cicho, zatrzymując się przed żoną. - Zdaje

się, że zaraz zagrają walca. Czy zatańczysz ze mną?

Harriet zadarła głowę i odwróciła się do niego plecami. Zagłębiła się znów w

rozmowie, jak gdyby nie zauważyła, że jej potężny mąż stoi tuż nad nią. Ludzie wokół niej
usilnie starali się kontynuować dyskusję na temat skamielin morskich, ale nie mogli się
skupić. Byli zbyt zaciekawieni dalszym rozwojem wypadków. Może Harriet mogła
zignorować Potwora, ale nikt inny nie mógł sobie na to pozwolić.

Gideon udawał, że nie zauważył, jak go potraktowała.
- Dziękuję ci, moja droga. Wiedziałem, że nie odmówisz walca.
Harriet wydała stłumiony okrzyk zdumienia, gdy olbrzymie dłonie Gideona zacisnęły

się od tyłu wokół jej talii. Bez wysiłku podniósł ją i zaniósł na parkiet, wśród stłumionych
chichotów i potępiającego wzdychania. Postawił ją na nogi, objął i zaczęli tańczyć. Nie było
ucieczki z tego więzienia, jakie stworzyły jego ramiona.

Harriet patrzyła na niego groźnie. Gideon uśmiechał się do niej, jego brązowe oczy

błyszczały.

- Brak ci słów, moja droga?
Chciała mu palnąć kazanie, ale nie mogła. Złamałaby swoje przyrzeczenie. Nie

pozostawało nic innego, jak skończyć tego nieszczęsnego walca. Harriet była oczywiście
świadoma ciekawskich spojrzeń i szeptanych komentarzy. Jaką cudowną pożywką dla
jutrzejszych plotek będzie ta scena, pomyślała ze złością. Sala balowa już szumiała od
opowieści. Jeszcze jeden skandaliczny postępek Potwora z Blackthorne Hall.

147

background image

Gideon mówił od niechcenia o wszystkim, począwszy od pogody, aż do tłumu na sali

balowej. Harriet wpatrywała się w jeden punkt nad jego ramieniem, gdy prowadził ją w tańcu.

- Widzę, że przyszli Applegate i Fry - mruknął Gideon, gdy kończyli grać. - Będziesz

musiała mi wybaczyć, moja droga. Muszę z nimi omówić pewną sprawę.

Harriet odwróciła się na pięcie i sztywno pomaszerowała z powrotem do swych

przyjaciół. Gdy obejrzała się przez ramię zobaczyła, że Fry i Applegate pogrążeni są w
poważnej rozmowie z Gideonem. Nie tylko ona zauważyła to trio. Plotka rozchodziła się
szybko i wszyscy zwrócili na nich uwagę.

- Mówią o pojedynku - szepnęła do Harriet lady Youngstreet. - Fry powiedział,

oczywiście, że to sekret. On i Applegate są sekundantami St. Justina. Nie przypuszczam,
żebyś wiedziała coś więcej?

- Nie, nie wiem - powiedziała stanowczo Harriet.
Po chwili przyszła do niej Effie.
- Cała sala jest zelektryzowana. Czy to prawda? Czy St. Justin chce się

pojedynkować?

- Jeśli mi się uda, to nie - wycedziła przez zęby Harriet.
Effie zmierzyła ją wzrokiem.
- Co się dzieje, Harriet! I co ma znaczyć ta skandaliczna scena kilka minut temu? St.

Justin cię podniósł i zaniósł na parkiet. Wszyscy o tym rozmawiają.

- Ludzie zawsze obgadują mojego męża - mruknęła Harriet, - Chciałabym lemoniady

albo czegoś mocniejszego.

Lady Youngstreet uśmiechnęła się promiennie.
- Idzie lokaj z tacą. Posłałam po niego. Poczęstuj się, moja droga.
Harriet złapała najbliżej stojący kieliszek, nie patrząc, czy jest to lemoniada, czy

szampan. Wypiła łyk i stała, przytupując lekko jedną nogą, obutą w satynowy pantofelek.

Effie zmarszczyła brwi.
- Postaraj się nie wywoływać dzisiaj więcej komentarzy, Harriet. Było ich już dosyć.
- Dobrze, ciociu Effie.
Ciotka zmiażdżyła ją wzrokiem i zniknęła w tłumie. Niewielkie grono miłośników

skamielin usiłowało wznowić rozmowę, ale ich wysiłki zostały wkrótce udaremnione, gdyż
pojawił się Clive Rushton. Przepchał się do grupy wokół Harriet i wpił w nią swój
niesamowity wzrok. Zapanowała cisza.

- A więc - odezwał się swym chrapliwym głosem - udało się pani wyjść za Potwora.

Gratulacje, lady St. Justin. Poślubiła pani mordercę.

Harriet patrzyła na niego przerażona.
- Jak pan śmie!
Rushton zignorował ją i całą zdumioną grupkę.
- Jak długo? - zaintonował Rushton. - Jak długo jeszcze będzie pani cudzołożyć z tym

demonem? Jak długo, zanim rzuci się na panią? Jak długo będzie pani bezpieczna, lady St.
Justin?

- Proszę pana, rozumiem, że wciąż jeszcze, po tylu latach, jest pan ogarnięty rozpaczą

i bardzo panu współczuję. Ale proszę odejść, zanim mój mąż usłyszy, jak pan się do mnie
odzywa.

- Za późno - powiedział cicho Gideon, który się nagle pojawił obok Harriet. - Już

usłyszałem.

Rushton zwrócił swój oszalały wzrok na Gideona.
- Morderco! Zabiłeś ją! Zabiłeś moją córkę. - Zaczął grzmieć głosem niewątpliwie

wyszkolonym na ambonie. - Słuchajcie mnie. Potwór z Blackthorne Hall wkrótce pochłonie
następną ofiarę. Jego niewinną żonę spotka śmierć, tak jak spotkała moją córkę.

148

background image

Zanim ktokolwiek zorientował się, do czego zmierza, Rushton wyrwał kieliszek z ręki

lady Youngstreet i chlusnął jego zawartością w twarz Gideona.

Harriet ogarnęła wściekłość.
- Nie nazywaj go Potworem, do diabła!
Szampanem ze swojego kieliszka oblała Rushtona, a potem rzuciła się na niego.

Rushton cofnął się, zaskoczony. Uniósł ręce w geście obrony. Lady Youngstreet krzyknęła,
podobnie jak inne panie, na widok tego, co się dzieje. Panowie stali bezradni, a na ich
twarzach malowało się przerażenie i zmieszanie. Nikt się nie ruszał. Nikt nie wiedział, jak
należy się właściwie zachować w przypadku bójki na sali balowej, wywołanej przez damę.
Nikt oprócz Gideona.

Podszedł bliżej i złapał Harriet, gdy zaczynała okładać Rushtona pięściami. Gideon

śmiał się tak, że omal jej nie upuścił.

- Dosyć, moja pani. - Przerzucił ją sobie przez ramię i objął ręką jej uda, żeby się nie

wyrwała. - Już dostatecznie obroniłaś mój honor. Wielebny Rushton jest pokonany, jak sądzę.
Czyż nie tak, sir?

Przewieszona przez ramię Gideona Harriet nie bardzo wiedziała, co się dzieje.

Przekręciła głowę na tyle, żeby zobaczyć wściekłą twarz Rushtona.

Rushton nie odpowiedział na zaczepkę Gideona. Podbiegł przez zdumiony tłum do

drzwi sali balowej. Gideon postawił Harriet na podłodze. Poprawiła suknię i zobaczyła, że jej
mąż się śmieje. Jego oczy miały kolor roztopionego złota.

- Może walca, madame? - spytał, wytwornie się kłaniając.
Harriet była tak zdenerwowana wszystkim, co się wydarzyło, że bez słowa znalazła się

w jego ramionach.

Tej nocy Gideon przyszedł do jej sypialni, jak gdyby nic między nimi nie zaszło.

Zezłościło to Harriet, która już zdołała dojść do siebie po scenach na balu u Berkstone'ów.
Odwróciła się do niego plecami, gdy niespiesznie podszedł do łóżka.

- Czy dobrze się bawiłaś, moja droga? - spytał Gideon,

stawiając świecę na nocnym stoliku.

Harriet odpowiedziała kamiennym milczeniem.
- Tak, bal był rzeczywiście całkiem banalny. Właściwie nawet nudny. - Gideon rzucił

swój szlafrok na krzesło, odsunął przykrycie i ułożył się obok niej. Był nagi. - Wyglądasz
uroczo. Jak zwykle, zresztą.

Harriet poczuła, że jedną ręką objął jej talię, a drugą położył na piersi. Starała się go

ignorować.

- Harriet, czy mówiłaś prawdę dzisiaj wieczorem, że mnie kochasz?
Tego już było za wiele. Zapomniała o swoim przyrzeczeniu milczenia.
- Na miłość boską, Gideonie, to nie jest pora, żeby mnie o to pytać. Jestem na ciebie

wściekła.

- Tak, wiem. Nie odzywasz się do mnie. - Pocałował ją w szyję.
- Nie odzywam się.
- Ale czy to prawda?
- Tak- przyznała, wciąż na niego zła. Ręka Gideona wędrowała po biodrze Harriet, a

noga wsuwała się między jej nogi. Leżała wciąż odwrócona plecami, ale to go absolutnie nie
powstrzymywało.

- Cieszę się - powiedział i podniósł brzeg jej koszuli aż do pasa. - To było wszystko, o

czym chciałem w tej chwili rozmawiać. Nie musisz nic więcej mówić, jeśli nie masz ochoty.
Zrozumiem.

- Gideon...
- Ciii! - Pochylił się nad nią, całując szyję i wrażliwe miejsce za uszami. Ręka

przesuwała się po pośladkach.

149

background image

Harriet zadrżała, reagując na jego dotyk.
- Gideonie. Ja to powiedziałam poważnie, że nie będę się do ciebie odzywać.
- Wierzę. - Jego palce wędrowały coraz niżej, głębiej, delikatnie, przygotowując ją,

otwierając.

- Śmiejesz się ze mnie?
- Nigdy bym się nie śmiał z ciebie, kochanie, ale czasami się uśmiecham.
Nagle nie czuła już jego palców, a on wsunął się w nią powoli i łagodnie.

Nawet gdyby Harriet chciała kontynuować rozmowę, nie byłaby w stanie. Przyjemność, jaka
ją ogarnęła, wyparła wszelką ochotę na rozmowę.

Następnego ranka Harriet była umówiona z Effie i Felicity na zakupy. Nie miała na to

specjalnej ochoty. Wiedziała, że Effie będzie jej prawiła kazania na temat incydentu na balu.
Gdy pokojówka zapukała i powiedziała, że czeka na nią siostra i ciotka, Harriet zaklejała
napisany właśnie list.

- Dopilnuj, żeby to poszło z dzisiejszą pocztą, rozumiesz? - powiedziała do

pokojówki.

Dziewczyna kiwnęła głową i pobiegła szukać lokaja. Harriet niechętnie wzięła

kapelusz i zeszła na dół. Jednak gdy znalazła się w hallu, nie było śladu Felicity i Effie.

- Gdzie one są, Owl?
- Jego lordowska mość zaprosił panie do biblioteki, żeby na panią zaczekały. - Owl

otworzył jej drzwi.

- Aha. Dziękuję. - Wpadła do biblioteki i zobaczyła Effie i Felicity siedzące naprzeciw

Gideona. Jęknęła. Gideon wstał. W jego oczach widać było rozbawienie.

- Dzień dobry, moja droga. Widzę, że jesteś gotowa do wyjścia. O której możemy

spodziewać się ciebie w domu?

Kampania milczenia stawała się coraz trudniejsza w realizacji, jak stwierdziła Harriet

ostatniej nocy. Dzisiejszego ranka postanowiła jednak kontynuować wysiłek. Była to, jak
uznała, jej jedyna broń, żeby przywołać męża do porządku. Spojrzała na Felicity, zawiązującą
kapturek.

-Możesz powiedzieć jego lordowskiej mości, że po zakupach idę na zebranie

Towarzystwa Miłośników Skamielin i Wykopalisk. Będę w domu przed czwartą.

Oczy Felicity zabłysły rozbawieniem. Odchrząknęła i zwróciła się do Gideona:
- Pańska żona powiedziała, że wróci przed czwartą, milordzie.
- Wspaniale. Akurat w porę na przejażdżkę po parku.
Harriet zmarszczyła się.
- Felicity, powiedz jego lordowskiej mości, że nie mam dziś ochoty na przejażdżkę po

parku.

Felicity uśmiechnęła się, patrząc na Gideona.
- Moja siostra mówi...
- Słyszałem - mruknął Gideon, spoglądając na Harriet. - Mimo wszystko życzę sobie

jechać do parku dziś po południu i wiem, że zechce mi towarzyszyć. Koniecznie chcę
zobaczyć, jak będzie dosiadała swojej nowej klaczy.

- Jakiej nowej klaczy? - spytała Harriet i zorientowała się, te skierowała pytanie do

Gideona, toteż znów zwróciła się do siostry: - Spytaj jego lordowską mość o tę nową klacz, o
której mówił.

- Dobry Boże - mruczała Effie. - Nie mogę w to uwierzyć. Przecież to śmieszne.
Jednak Felicity świetnie się bawiła.
- Moja siostra jest ciekawa tej nowej klaczy, sir.
- Wyobrażam sobie. Powiedz jej, że przybyła do naszej stajni wczoraj i może ją sama

zobaczyć, jeśli pojedzie ze mną po południu do parku.

Harriet spojrzała na niego groźnie.

150

background image

- Felicity, powiedz z łaski swojej mojemu mężowi, że nie dam się przekupić.
Felicity już otworzyła usta, by przekazać ostrzeżenie, ale Gideon ją powstrzymał.

Uniósł rękę.

- Rozumiem. Moja żona nie życzy sobie, żebym myślał, że uda mi się przerwać to

milczenie, jeśli podaruję jej konia. Proszę ją zapewnić, że nie mam takiego zamiaru. Klacz
została zakupiona, zanim Harriet przestała się do mnie odzywać, więc jeżdżąc na niej, nie
musi sobie robić wyrzutów.

Harriet spojrzała niepewnie najpierw na męża, potem na siostrę.
- Powiedz jego lordowskiej mości, że dziękuję mu za klacz, ale nie uważam, aby

dzisiaj był dobry dzień na jazdę. Nie będziemy mogli rozmawiać i przejażdżka będzie nudna.

- Ona mówi... - zaczęła Felicity.
- Tak, słyszałem. Chodzi jednak o to, że jeśli dzisiaj pojadę do parku sam po tym, co

wydarzyło się ostatniej nocy, ludzie zaczną gadać. Będę obiektem bardzo nieprzyjemnych
spekulacji. Możliwe nawet, że niektórzy powiedzą, że biję swoją żonę.

- Bzdura - rzuciła Harriet do Felicity.
- Nie jestem tego taki pewien - powiedział zatroskany Gideon. - Ludzie oczekują

najgorszego po Potworze z Blackthorne Hall. Bicie żony bardzo by pasowało do plotek na
jego temat. A po wczorajszych strasznych przepowiedniach i oskarżeniach Rushtona wszyscy
będą oczekiwać, że stanie się najgorsze. Czy zgadza się pani, pani Ashecombe?

Effie spojrzała na niego zaniepokojona.
- Tak, to bardzo prawdopodobne. Jedno jest pewne - nie zabraknie dzisiaj plotek.

Przez to wszystko już oboje jesteście ogólnie znani.

Harriet zacisnęła zęby, zaniepokojona możliwością, że Gideon może mieć rację.

Ludzie chętnie wierzyli we wszystko co najgorsze na jego temat, a on nie robił nic, żeby to
zmienić. Ostatniej nocy jeszcze ona dołożyła swoje do atmosfery skandalu, która go zawsze
otaczała. Jeśli dzisiaj nie zobaczą ich razem, rozejdzie się plotka o niesnaskach między nimi.

- Dobrze. - Harriet podniosła głowę. - Felicity, możesz poinformować mojego męża,

że pojadę dziś z nim do parku.

- Miło mi to słyszeć, moja droga - odparł Gideon.
Effie się zdenerwowała.
- Dosyć mam tej zwariowanej rozmowy! Jedźmy już!
- Oczywiście. - Harriet wyprowadziła je z biblioteki, nie patrząc nawet na Gideona,

ponieważ wiedziała, że się z niej po cichu naśmiewa.

Po kilku minutach, gdy Effie i Felicity siedziały już w powozie naprzeciwko Harriet,

Felicity wybuchnęła śmiechem.

- Nie widzę, co w tym takiego zabawnego - narzekała Harriet.
- Jak długo będziesz się tak wygłupiać i nie rozmawiać z nim? - spytała Felicity. -

Słyszałam wczoraj na parkiecie od moich partnerów, że w klubach przyjmują zakłady, jak
długo będzie trwać ta kłótnia.

- To nie jest ich sprawa.
Effie spojrzała ostro.
- Jeśli tak, to trzeba było uważać, żeby kłótnia pozostała tylko między wami.
- To było niemożliwe. Gideon specjalnie mnie prowokuje na każdym kroku. Tak jak

przed chwilą w bibliotece. Nie chce pogodzić się z tym, że z nim nie rozmawiam.

Effie spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Nie powinnaś być zaskoczona, że w towarzystwie jest to temat fascynujący. Twój

mąż zawsze był powodem plotek.

- Wiem - przyznała Harriet.
- Twoje zaatakowanie Rushtona wczoraj wieczorem dodało całej sprawie pikanterii.
Harriet spojrzała ze złością.

151

background image

- Rushton znów nazwał mojego męża Potworem. Nie mogę znieść, kiedy ktoś używa

tego wstrętnego przezwiska.

- Po raz pierwszy mamy okazję widzieć cię samą - odezwała się Felicity, nachylając

się do siostry. - I umieram z ciekawości, dlaczego się nie odzywasz do St. Justina. Czy ma to
coś wspólnego z plotkami o pojedynku? Co się dzieje, Harriet?

Harriet spojrzała na siostrę i ciotkę i o mało nie wybuchnęła płaczem.
- Słyszałyście o pojedynku?
- Wszyscy słyszeli -zapewniła ją Felicity. - Na miłość boską, St. Justin wybrał lorda

Fry i Applegate'a na sekundantów. Żaden z nich nie potrafi milczeć. Są tak przejęci swoją
rolą światowych mężczyzn!

- To jest oburzające - narzekała Effie. - Pojedynek należy przeprowadzać w tajemnicy,

na litość boską.

- Zawsze się plotkuje o pojedynkach - zauważyła Felicity.
- Tak, ale w tym przypadku sprawa stała się publicznym spektaklem. Cały świat o tym

wie.

- O Boże! - Harriet sięgnęła do torebki po chusteczkę. - To takie straszne. Boję się, że

Gideon zostanie zabity albo będzie musiał wyjechać z kraju. A wszystko z powodu tego
Morlanda. Nie jest wart pojedynku. Wyjaśniałam to Gideonowi, ale nie chce go odwołać.

Effie spojrzała na nią zaskoczona.
-To dlatego nie rozmawiasz z mężem? Jesteś zła, że chce nadstawiać karku w

pojedynku?

Harriet smętnie pokiwała głową.
- Tak. I to wszystko jest właściwie moja wina.
Felicity oparła się głębiej o siedzenie.
- St. Justin wyzwał Morlanda z powodu czegoś, co Morland ci powiedział? Tak było?
Harriet westchnęła.
- Było to coś więcej niż obraza, wierz mi. W każdym razie...
- Co jeszcze, oprócz obrazy? - dopytywała się Effie.
- Morland mnie zaatakował, jeśli chcecie znać prawdę. -
Harriet zobaczyła przerażenie w oczach ciotki i pośpiesznie ją uspokoiła. - Mnie się

nic strasznego nie stało. Tylko Morlandowi. Zrzuciłam mu na głowę dość spory kamień. Ale
Gideon nie chce tej sprawy zostawić.

- Pewnie, że nie - stwierdziła Effie. - To wszystko zmienia.
Oczywiście, że St. Justin musi coś zrobić.
- Och, Harriet. - Felicity westchnęła. - On będzie się pojedynkował o twój honor.

Myślę, że to strasznie romantyczne.

- Ja nie. Muszę temu jakoś zapobiec.
- Musi cię bardzo kochać - zauważyła ze zdumieniem Felicity.
Harriet skrzywiła się.
- To nie o to chodzi. Po prostu bardzo serio traktuje swój honor.
- A ponieważ jesteś jego żoną, twój honor traktuje jak własny.
- Niestety, tak. - Harriet wyprostowała się, podejmując postanowienie.
- Ale znajdę sposób, żeby nie dopuścić do tego idiotycznego pojedynku. Już

poczyniłam pewne kroki.

- Kroki?
- Dziś rano, zanim przyjechałyście, posłałam po pomoc.
Effie patrzyła zdziwiona.
- Jaką pomoc?
- Po rodziców Gideona - powiedziała Harriet z satysfakcją. - Posłałam im wiadomość,

że coś strasznego może się wydarzyć. Jestem pewna, że pomogą mi zakończyć tę sprawę. W

152

background image

końcu mój mąż jest ich jedynym synem i spadkobiercą. Nie będą chcieli, żeby narażał się w
pojedynku, tak samo jak ja.

Plotki o pojedynku, kłótni i ataku Harriet na Rushtona bulwersowały nie tylko

śmietankę towarzyską. Harriet zauważyła tego popołudnia, że były również omawiane na
zebraniu Towarzystwa Miłośników Skamielin i Wykopalisk. Fry i Applegate, obaj uroczyści i
strasznie ważni, przybrali pozy dziarskich ludzi czynu, wkraczając do salonu lady
Youngstreet. Wszyscy starali się dostać jak najbliżej nich, w nadziei na jakieś okruchy
informacji.

- Kwestia honoru - oświadczył Fry ponurym tonem. - Oczywiście, nie mogę nic więcej

powiedzieć. Bardzo poważna sprawa. Rzeczywiście poważna.

Absolutnie nie mogę o tym mówić - dodał Applegate. - Jestem pewien, że to

rozumiecie. Mogę tylko powiedzieć, że Justin postępuje jak dżentelmen. Obawiam się, że nie
mogę tego powiedzieć o przeciwnej stronie. Odmawia spotkania z nami i podania
sekundantów.

Harriet, siedząc na sofie, usłyszała komentarz Applegate i rozchmurzyła się nieco.

Zastanawiała się, czy to znaczy, że Morland będzie mógł jakoś odwołać pojedynek. Może
wyśle do Gideona przeprosiny? Nachyliła się, starając się jeszcze coś usłyszeć. Niestety,
właśnie wtedy lady Youngstreet postanowiła usiąść obok niej. Mrugnęła porozumiewawczo.
Harriet zorientowała się, że łyknęła już swoją popołudniową porcję sherry.

- No, no, moja mała - powiedziała lady Youngstreet protekcjonalnie. - Niezłe

przedstawienie dałaś wczoraj. Rzuciłaś się na Rushtona jak mała tygrysica.

- Nazwał mojego męża Potworem - broniła się Harriet.
Lady Youngstreet w zamyśleniu przechyliła głowę na bok.
- Czy wiesz, że nigdy przedtem nie zauważyłam Rushtona? Chyba nie miał czelności

zbyt wiele się pokazywać w towarzystwie. A ostatnio wszędzie się go widzi, prawda?

- Tak - odpowiedziała Harriet. - Wszędzie.
Im więcej ludzie mówili o pojedynku, tym bardziej wydawał się nieunikniony. Dla

Harriet stało się jasne, że jej próba zmiany zamiarów Gideona poprzez nieodzywanie się do
niego, skazana jest na niepowodzenie. Zastanawiała się ponuro, czy z niej nie zrezygnować.

A on nawet nie zauważył jej gniewu.
Tego popołudnia, gdy pomógł jej dosiąść pięknej, nowej klaczy, odzywał się tak

sympatycznie, jak gdyby Harriet normalnie odpowiadała.

- No i co o niej myślisz? Tworzycie obie piękną parę. -
Z łatwością wrzucił Harriet na siodło, a później cofnął się, żeby podziwiać ten widok.

Pokiwał głową z zadowoleniem. - Kapitalnie!

Harriet, w rubinowoczerwonej amazonce i filuternym czerwonym kapelusiku na

gęstych włosach, z trudem powstrzymywała się od mówienia. Mała arabska klacz była
naprawdę piękna. Harriet nigdy w życiu nie jechała na tak eleganckim koniu. Zachwycona,
poklepywała smukłą szyję zwierzęcia. Łagodna, inteligentna i dobrze ułożona klacz radośnie
tańczyła obok olbrzymiego gniadego ogiera Gideona. Nie przerażał jej zupełnie rozmiar
gniadosza.

Harriet zdawała sobie sprawę ze spojrzeń, jakie na nich rzucano, gdy jechali przez

park. Wiedziała, że tworzą na pewno atrakcyjną parę nie tylko z powodu towarzyszących im
plotek, ale również dlatego, że razem na koniach wyglądali malowniczo. Rycerz dosiadający
swego rumaka na przejażdżce ze swą damą na wierzchowcu, pomyślała rozmarzona. Tak ją
poruszył ten obraz, że
o mało nie złamała przysięgi i nie opowiedziała o tym Gideonowi. Już otwierała usta, ale
zamknęła je stanowczo.

Gideon uśmiechnął się.

153

background image

- Wyobrażam sobie, jakie to musi być dla ciebie trudne, żeby tak cicho siedzieć. I to

zupełnie niepotrzebnie. Sama powiedziałaś, że jestem niezwykle uparty, więc nie zmienię
zamiaru z powodu twego milczenia.

Harriet popatrzyła na niego i wiedziała, że mąż ma rację. Ten człowiek był

niemożliwie uparty. Zrezygnowała ze swojej kampanii ciszy z uczuciem ulgi, ale i złości.

- Masz rację, milordzie - powiedziała szorstko. - Jesteś niezwykle uparty. Ale masz

świetny gust, jeśli idzie o konie. - Uśmiechnęła się zadowolona do swej pięknej klaczki.

- Dziękuję, moja droga - odparł skromnie Gideon. - Zawsze miło się dowiedzieć, że

chociaż do czegoś się człowiek przydaje.

- Nadaje się pan do wielu rzeczy, milordzie, ale nie nada się pan do niczego, jeśli się

pan da zabić w głupim pojedynku. - Odwróciła się do niego odruchowo. - Gideonie, nie
możesz te zrobić.

Wydął usta.
- Jest pani bardzo konsekwentna, madame. Powiem ci tylko jeszcze raz, że nie masz

się czym tu przejmować. Wszystko jest w porządku. Postaraj się mieć odrobinę zaufania do
swego biednego męża.

- To nie jest kwestia zaufania, tylko zdrowego rozsądku. - Harriet patrzyła prosto

przed siebie. Wiedz, że nie wykazujesz go zupełnie. - Nagle przyszło jej coś do głowy. -
Gideonie, czy dzieje się coś, o czym nie wiem? Czy ty przypadkiem nic przeprowadzasz
jednego ze swoich tajemniczych planów?

- Mam pewien plan, moja droga. To jest wszystko, co chcę ci w tej chwili powiedzieć.
- Opowiedz mi - dopominała się Harriet.
- Nie - odparł Gideon.
- Dlaczego? Jestem twoją żoną. Możesz mi zaufać.
- To nie jest kwestia zaufania - uśmiechnął się przelotnie tylko zdrowego rozsądku.
Harriet skrzywiła się.
- Myślisz, że nie potrafię dotrzymać tajemnicy? Czuję się obrażona, sir.
- To nie to. Po prostu wydaje mi się, że będzie najlepiej, jeśli nikt oprócz mnie nie

będzie wiedział, co zaplanowałem.

- Ale dopuściłeś Applegate'a i lorda Fry do tajemnicy protestowała.
- Tylko częściowo. Wybacz, kochanie, lecz jestem przyzwyczajony załatwiać takie

rzeczy samemu. Stary zwyczaj.

- Ale teraz masz żonę - przypomniała mu.
- Wierz mi, że jestem tego w pełni świadom.
Gdy dwa dni później Harriet weszła na salę balową u Lambsdale'ów, usłyszała szmer

zdumienia i wiedziała już, że czekają ją znów ogłupiające plotki. Doprowadzało ją to do
wściekłości.

Rodzice Gideona nie pojawili się dotychczas. Zaczęła się już niepokoić, czy jej list w

ogóle dotarł albo czy stosunki między Gideonem a ojcem były tak złe, że hrabia nie chciał
pomóc synowi nawet w sprawie dotyczącej życia lub śmierci. A może hrabia gorzej się
poczuł i nie mógł podróżować? Różne mogły być przyczyny, ale skutek był taki, że musiała
zmierzyć się z problemem pojedynku sama. I absolutnie nie udawało jej się złamać uporu
męża, który postanowił załatwić tę sprawę osobiście.

Harriet stała wśród przyjaciół z Towarzystwa Miłośników Skamielin i Wykopalisk,

gdy podeszła do niej Felicity.

- Przyszedł Fry z Applegate'em - oznajmiła. - Widziałam ich przed chwilą. Myślę, że

szukają twojego męża.

Lady Youngstreet aż oczy zabłysły z wrażenia.
- Tak, to na pewno to. Fry mówił, że będą dzisiaj poszukiwać Morlanda, żeby go

zmusić do ustalenia czasu i miejsca spotkania.

154

background image

- O Boże! - odezwała się bezradnie Harriet.
- Muszę powiedzieć, że nigdy nie słyszałem o pojedynku, który miałby taką reklamę -

stwierdził ktoś z grupy. - Bardzo dziwne.

Sir George, specjalista od kości udowych, był wyraźnie zaniepokojony.
- Muszą być ostrożni, bo władze dowiedzą się o czasie i miejscu i przyjdą ich

aresztować.

- Dobry Boże! - szepnęła Harriet.
Natychmiast wyobraziła sobie Gideona w więzieniu. Felicity uspokajająco poklepała

ją po ramieniu.

- Nie martw się, Harriet. Nie wierzę, żeby St. Justin rozpoczynał coś takiego i nie

wiedział, jak odpowiednio zakończyć.

- Tak mi właśnie mówił.-Harriet stanęła na palcach, szukając wzrokiem Gideona. Był

tak wysoki, że zwykle łatwo go by zauważyć.

Stał na drugim końcu sali przy oknach. Harriet wydawało że obok niego zobaczyła

czubek łysiny lorda Fry. Nagle przez tłum przeszedł szmer rozmów. Rozpoczął się w tamtym
końcu sali i jak fala przetaczał się w kierunku Harriet. W miarę jak fala się zbliżała, pomruk
był coraz głośniejszy.

- O co chodzi? - spytała Harriet siostrę. - Co się dzieje?
- Jeszcze nie wiem. Coś się stało. - Felicity stała wyczekująco.
Sir George przemówił z miną znawcy.
- Przypuszczam, że ustalono lokalizację. Pewnie zgodzili się na pistolety. Nikt już nie

używa rapierów. Bardzo staromodne. Mogliby to wszystko urządzić na Drury Lane i zaprosić
do teatru śmietankę towarzyską - podsumowała lady Youngstreet.

Harriet ścisnęła rękę Felicity.
- Co mam zrobić? Nie mogę pozwolić, żeby Gideon walczył w tym pojedynku.
- Poczekaj spokojnie na to, co się stanie - poradziła jej siostra.
Szmer rozmów był już coraz bliżej, prawie koło nich. Niektóre słowa słychać było

wyraźnie.

- Pojechał na kontynent...
- ...nikomu ani słowa...
- ...nawet służba nie wiedziała...
- Ohydny tchórz...
- ...zawsze mówiłem, że za ładny, żeby mu to wyszło na dobre. Bez charakteru...
Ktoś nachylił się do lady Youngstreet. Słuchała uważnie, a potem odwróciła się, żeby

przekazać wiadomość w swoim kręgu, zgromadzonym wokół Harriet. Wszyscy czekali z
zapartym tchem.

- Morland uciekł na kontynent - oświadczyła lady Youngstreet. -Spakował walizki i

znikł w nocy. Nie powiedział nic nawet służbie. Jego wierzyciele będą rano walić w drzwi.

Wszyscy pogrążyli się w ożywionej rozmowie. Harriet czuła się jak ogłuszona.

Usiłowała się porozumieć z lady Youngstreet.

- To znaczy, że nie będzie pojedynku?
- Oczywiście, że nie. Morland okazał się tchórzem i uciekł - powiedziała lady

Youngstreet. - St. Justin wykurzył go z kraju.

Sir George pokiwał głową z mądrą miną.
- Zawsze mówiłem, że St. Justin musiał mieć sporo rozsądku, żeby znieść to, co

przeżył przez ostatnich kilka lat.

- Na pewno wszystko, co o nim mówili, to kłamstwa - oświadczyła lady Youngstreet. -

Nasza Harriet nigdy by za niego nie wyszła, gdyby to nie był człowiek z charakterem.

Reszta zgodnie ją poparła.
Harriet była tak uszczęśliwiona, że nie słyszała dobrze, co mówią.

155

background image

- Felicity, nie będzie pojedynku!
- Wiem. - Siostra Harriet zaśmiała się. - Możesz przestać się kłócić z St. Justinem. Już

po wszystkim. I jeśli się nie mylę, twojemu mężowi udało się przy okazji zmyć plamę na
swoim honorze. Zdumiewające!

- Nie było plamy na jego honorze - powiedziała automatycznie Harriet. - To były tylko

plotki.

- Tak, zdaje się, że teraz wszyscy tak uważają. - Felicity uśmiechnęła się. - Ciekawe,

jak szybko ludzie mogą zmienić poglądy. Wszyscy wolą popierać zwycięzcę. Kiedy jutro
rano St. Justin się obudzi, okaże się, że wszyscy za nim szaleją.

Ale Harriet już nie słuchała. Zobaczyła, że ludzie się rozstępują i poprzez tłum, wprost

do niej, idzie Gideon. Niektórzy usiłowali z nim porozmawiać, lecz on nie patrzył ani w
prawo, ani w lewo. Rozradowany wzrok utkwił w Harriet i nie przestał się w nią wpatrywać
do czasu, aż stanął przed nią i wziął ją za rękę.

- Myślę, że będą zaraz grać walca. Czy ofiarujesz mi ten taniec, moja droga?
- Och tak, Gideonie! - zawołała Harriet i padła mu w objęcia.
Roześmiał się triumfalnie, prowadząc ją na parkiet.
Dużo później, siedząc w powozie w drodze do domu, Harriet mogła nareszcie

porozmawiać z mężem. Po raz pierwszy tego wieczoru byli sami.

- Czy to już naprawdę po wszystkim, Gideonie?
- Na to wygląda. Wymagało to od Applegate'a i lorda Fry trochę wysiłku, żeby

zbadać, co stało się z Morlandem. Udało im się dopiero dziś wieczorem. Myślę, że byli
rozczarowani, kiedy się dowiedzieli, że uciekł za granicę. Bardzo chcieli się wywiązać ze
swego obowiązku sekundantów.

Harriet przypatrywała mu się uważnie.
- Powiedz mi, czy tak to cały czas planowałeś? Czy wiedziałeś, że Morland będzie

wolał uciec niż się pojedynkować?

Gideon wzruszył ramionami.
- Taka możliwość od początku istniała. Wiedziałem, że jest tchórzem.
- Powinieneś był mi powiedzieć, Gideonie. Tak się bałam.
- Nie miałem pewności, czy to tak zadziała. Dlatego ci się nie zwierzałem. Nie

chciałem na próżno budzić w tobie nadziei. Istniała przecież możliwość, że jednak się z nim
spotkam, i wiedziałem, że to cię martwi.

Harriet miotała się między uczuciem ulgi a złością.
- Życzyłabym sobie jednak, milordzie, żebyś omawiał mną różne sprawy. To bardzo

denerwujące, tak nic nie wiedzieć.

- Zrobiłem to, co uważałem za najlepsze, Harriet.
- Twoja ocena tego, co najlepsze, nie zawsze pokrywa się z moją - powiedziała

stanowczo. - Jesteś za bardzo przyzwyczajony, że możesz robić wszystko, niczego nie
wyjaśniając. Musisz opanować te skłonności.

Gideon uśmiechnął się lekko.
- Czy chcesz, moja droga, spędzić całą noc na prawieniu mi kazań? Ja osobiście

chętnie bym robił coś innego.

Harriet westchnęła, gdy powóz zatrzymał się przed domem.
- Gdyby nie to, że czuję taką ulgę, bo jesteś bezpieczny, to... przysięgam, prawiłabym

ci kazania całą noc, aż do rana.

- Ale jestem bezpieczny - cedził wolno Gideon, gdy lokaj otwierał drzwi - a ty się

uspokoiłaś. Więc darujemy sobie kazania i pójdziemy do łóżka, hm?

Wychodząc z powozu Harriet spojrzała na męża krzywo. Wyszedł za nią. Wziął ją pod

rękę i wprowadził na schody. Cały czas się uśmiechał.

156

background image

Drzwi się otwarły i pojawił się w nich Owl. Jego smętna twarz wydawała się jeszcze

bardziej ponura niż zwykle.

- Dobry wieczór, milady, milordzie.
Harriet przyjrzała mu się uważnie.
- Czy ktoś umarł, Owl?
- Nie, proszę pani. - Spojrzał na Gideona. - Mamy gości.
- Gości? - Gideon przestał się uśmiechać. - Kto, u diabła, odwiedza nas o tej porze?

Nie zapraszałem nikogo.

- Pańscy rodzice przyjechali, sir.
- Moi rodzice? - wybuchnął Gideon. - Do diabła! Co oni tu robią?
Owl skierował wzrok na Harriet.
- Powiedziano mi, że otrzymali zaproszenie od lady St. Justin, proszę pana.
- Tak, rzeczywiście. - Harriet udała, że nie widzi, jak w Gideonie narasta furia. -

Zaprosiłam ich, bo myślałam, że pomogą mi powstrzymać cię w tej sprawie z Morlandem.

- Ty ich zaprosiłaś? Bez mojego pozwolenia? - spytał Gideon gniewnym tonem.
- Zrobiłam to, co uważałam za najlepsze, milordzie. Jeśli ty mi różnych rzeczy nie

mówisz, nie spodziewaj się, że ja ci będę mówiła o wszystkich drobiazgach. - Przeszła obok
niego po schodach i poszła powitać teściów.

Hrabia i hrabina Hardcastle siedzieli w bibliotece przed kominkiem. Podano im

dzbanek z herbatą. Spojrzeli z niepokojem, gdy Harriet wpadła do biblioteki. Hrabia popatrzył
najpierw na Harriet, a później na Gideona, Zmierzył syna groźnym wzrokiem, a ten
odwzajemnił się równie strasznym spojrzeniem.

- Dostaliśmy list - burknął Hardcastle. - Dotyczył dramatycznych wydarzeń grożących

skandalem, rozlewem krwi, a może nawet i morderstwem.

-

Psiakrew! - powiedział Gideon. - Harriet zawsze miała talent do pisania listów.

157

background image

18

Dwie godziny później Gideon kopnął drzwi łączące jego sypialnię z sypialnią Harriet i

wkroczył do pokoju. Był nastawiony bojowo.

Harriet siedziała w łóżku, oparta o poduszki. Spodziewała się tej konfrontacji.

Zdawała sobie sprawę, że Gideon stara się trzymać swoje emocje na wodzy od chwili, gdy
zastali w domu jego rodziców. Próbował się zachowywać przyzwoicie w stosunku do
hrabiego i swej matki. Zrelacjonował im nawet ostatnie wydarzenia, co ich wyraźnie
zaskoczyło. Było jednak zupełnie jasne, że nie będzie się tak zachowywał w stosunku do
Harriet, co przerażało wszystkich oprócz niej.

Oparł rękę na rzeźbionym filarku w nogach łóżka. Zdjął już ubranie, prócz spodni.

Światło świec uwydatniało zarys jego szerokich ramion i piersi; oczy mu błyszczały.

- Nie jestem z pani zadowolony, madame - powiedział ponuro.
- Widzę to, milordzie.
- Jak śmiesz decydować sama o wysłaniu zaproszenia do moich rodziców?
- Byłam załamana. Biegałeś po Londynie, planując pojedynek, i nie chciałeś mnie

słuchać. Musiałam znaleźć jakiś sposób, żeby cię powstrzymać.

- Panowałem nad sytuacją - szalał Gideon. Puścił filarek i podszedł bliżej. - Nad

wszystkim, z wyjątkiem ciebie, jak się okazuje. Do licha, kobieto! Mężczyzna powinien być
panem we własnym domu.

- Przecież jesteś panem w tym domu. Przeważnie. - Harriet próbowała się uśmiechnąć

pojednawczo. - Ale od czasu do czasu pojawia się też coś, co wymaga i ode mnie
zdecydowanej postawy. Byłeś taki uparty i nie chciałeś mnie słuchać.

- Sprawa z Morlandem należała do mnie.
- Ale dotyczyła również mnie, Gideonie. Przecież wyzwałeś go na pojedynek ze

względu na mnie.

- To nie ma znaczenia.
- Ależ ma. - Harriet podciągnęła kolana i objęła je rękami. Dotyczyło to tak samo

mnie, jak i ciebie. Dlaczego tak się złościsz?

- Wiesz, dlaczego. Nie porozumiałaś się ze mną, nim wezwałaś moich rodziców. -

Głos Gideona był szorstki. - Nie chcę ich tutaj. Może zauważyłaś, że ledwie się do siebie
odzywamy. Nie rozumiem, jak mogłaś sobie wyobrażać, że ich przyjazd coś pomoże.

- Zależy im na tobie i wiedziałam, że się zmartwią, że chcesz ryzykować życie w

pojedynku.

- Zmartwią się o mnie? Do cholery, jedyny powód, dla którego by się zmartwili,

gdybym zginął w pojedynku, to ten, że wymarłaby linia.

- Jak możesz tak mówić? Widziałam twarz twojej matki dzisiaj wieczorem, gdy

weszliśmy do biblioteki. Była bardzo tobą przejęta.

158

background image

- Dobrze, zgadzam się, że moja matka być może jeszcze coś do mnie czuje. Ale ojciec

tylko dlatego chce mnie widzieć żywego, żeby się doczekać wnuka. Nie łudź się, że poza tym
interesuje go, co się ze mną dzieje.

- Och, Gideonie, jestem pewna, że to nieprawda. - Harriet przyklękła i dotknęła jego

ręki. - Obchodzisz swego ojca. On tylko jest tak samo uparty, arogancki i dumny jak ty. W
dodatku jest dużo starszy i jeszcze bardziej się to w nim ugruntowało.

- Nie mam jego lat, ale możesz mi wierzyć, że te cechy we mnie też się ugruntowały.
- Bzdura. Jesteś bardziej tolerancyjny i elastyczny niż on.
Gideon uniósł brwi.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Spójrz tylko, jak mnie tolerujesz.
- I to jest błąd - mruknął. - Byłem zbyt tolerancyjny dla ciebie, moja pani.
- Gideon, chcę ci to uzmysłowić, posłuchaj. Jeśli chcesz być znów w przyjacielskich

stosunkach z ojcem, musisz mu to ułatwić. On nie będzie wiedział, jak zburzyć mur, który
wyrósł między wami przez ostatnie sześć lat.

- A dlaczego ja mam się starać być z nim w przyjacielskich stosunkach? Przecież to on

się ode mnie odwrócił.

- Niezupełnie, Gideonie. Powierzył ci zarządzanie majątkami.
- Nie miał wielkiego wyboru - odparował Gideon. - Jestem jedynym synem, jaki mu

pozostał.

- Nie zerwał zupełnie kontaktów - ciągnęła Harriet. - Odwiedzasz go dość często.

Przypomnij sobie, jak popędziłeś do niego po naszej nocy w jaskini.

- Mój ojciec wydaje tylko polecenia, abym go odwiedził, kiedy myśli, że umiera.
- Może sądzi, że musi używać takiego podstępu, żeby cię wezwać?
Gideon wpatrywał się w nią.
- Boże drogi! Jakim cudem doszłaś do takiego wniosku?
- Połączyłam różne fakty w logiczną całość. Zauważ, że troska o zdrowie nie

przeszkodziła mu natychmiast ruszyć ci na ratunek. Przyjechał, bo interesuje go, co się z tobą
dzieje.

Wielkie dłonie Gideona zacisnęły się na jej ramionach. Pochylił się bliżej.
- Mój ojciec nie przyjechał tu, żeby mnie ratować. Przyjechał bo zaalarmowałaś moją

matkę i oboje pomyśleli, że zakończę linię hrabiów Hardcastle. To jest jedyny powód. I dosyć
już mam tych bzdur.

- Ja też. Chcę, żebyś mi obiecał, że będziesz grzeczny dla ojca. Daj mu szansę.
- Nie chcę już rozmawiać o moim ojcu. Przyszedłem tu porozmawiać z tobą, moja

pani.

Harriet patrzyła wyczekująco.
- O czym?
- O twoich obowiązkach jako mojej żony. Od teraz będziesz ze mną omawiała

ważniejsze decyzje, na przykład pomysł skontaktowania się z moimi rodzicami. Czy to jasne?

- Ubiję z tobą interes, milordzie. Ja będę różne sprawy omawiała z tobą, pod

warunkiem, że ty będziesz omawiał je ze mną. Chcę mieć twoje słowo honoru, że w
przyszłości będziesz ze mną dyskutował o takich sprawach, jak to głupie wyzwanie Morlanda
na pojedynek.

- Nie było pojedynku! Po co, do cholery, wciąż do tego wracasz?!
- Bo cię znam, Gideonie. Wiem doskonale, że byłby pojedynek, gdyby Morland nie

stchórzył i nie uciekł na kontynent. I gdyby coś się nie udało, mógłby cię zabić. Nie mogłam
znieść tej myśli.

Gideonowi nagle zabłysły oczy.
- Dlatego, że mnie kochasz?

159

background image

- Tak! - Harriet prawie krzyknęła. - Ile razy mam ci mówić, że cię kocham?
- Myślę - powiedział Gideon, kładąc ją na plecach i układając się obok niej - że

będziesz musiała mi to powtarzać wiele, wiele razy. I będziesz to musiała mówić do końca
życia.

- Doskonałe, milordzie. - Objęła go ramionami za szyję i przyciągnęła do siebie. -

Kocham cię.

- Pokaż mi, jak bardzo. - Jego ręce już były na jej ciele.
Pokazała. Sześć lat temu Gideon zapomniał, co to znaczy kochać. Ale Harriet miała

nadzieję, że jej mąż uczy się tego na nowo.

Następnego ranka Gideon zaraz po śniadaniu zaszył się w bibliotece. Nie był w

nastroju do zajmowania się rodzicami. Byli w domu i nic na to nie mógł poradzić. Przecież
nie mógł ich wyrzucić. Stwierdził jednak, że skoro Harriet zaprosiła ich do Londynu, musi ich
teraz sama zabawiać. Powiedział sobie, że ma inne, ważniejsze rzeczy na głowie.

Siadł przy biurku i studiował ostateczną wersję swej listy podejrzanych. Wybranie

nazwisk potencjalnych złodziei z list gości to wymagające wielkiej uwagi i nużące zajęcie. Na
listach były dziesiątki nazwisk, co niekoniecznie znaczyło, że wszyscy przyjęli zaproszenia.
W czasie sezonu pojawiały się osoby, za którymi ludzie szaleli i które były zapraszane na
wszystkie wieczorki, bale i gry w karty. Z góry wiadomo było, że przyjdą tylko na najbardziej
ekskluzywne imprezy.

Gideon miał problem ze zorientowaniem się, kto z zaproszonych gości mógł

uczestniczyć w danej imprezie. Nie wiedział, kto był obecnie modny, a kto nie, kto mógł
przyjąć zaproszenie, a kto odrzucić. Przez ostatnie sześć lat zupełnie odstał od towarzystwa.

Kiedy raz jeszcze czytał listę, by ją uściślić, otwarły się drzwi. Do biblioteki z

wahaniem wszedł ojciec i zatrzymał się.

- Twoja żona powiedziała, że tu mogę cię znaleźć - powiedział Hardcastle.
- Czy ojciec czegoś sobie życzy?
- Chciałbym z tobą zamienić słowo, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Gideon wzruszył ramionami.
- Proszę usiąść.
Hrabia przeszedł przez pokój i usadził się po drugiej stronic biurka.
- Jesteś zajęty?
- Mam problem, nad którym pracuję od kilku dni.
- Aha. Cóż... - Hardcastle przebiegł wzrokiem po bibliotece i raz czy dwa chrząknął. -

Jak widzę, nie wiedziałeś, że Harriet posłała po matkę i po mnie?

- Nie, nie wiedziałem.
Hardcastle spojrzał karcąco.
- Ona chciała jak najlepiej, wiesz chyba?
- Zareagowała zbyt histerycznie na sytuację, która była całkowicie

pod kontrolą.

- Mam nadzieję, że nie potraktowałeś jej zbyt ostro wczoraj wieczorem. Widziałem, że

byłeś zdenerwowany.

Gideon uniósł jedną brew.
- Harriet i ja już omówiliśmy tę sprawę. Nie ma się o co niepokoić.
- Do pioruna, człowieku! O co tu w ogóle chodziło? Pojedynek? Z Morlandem? Co cię

opętało, żeby zaczynać z Morlandem?

- Napastował Harriet w muzeum pana Humboldta. Uratowała się, bo uderzyła go w

głowę wielkim kamieniem. Niestety, przeżył to, więc musiałem ja go wyzwać. Proste i jasne,
tylko Harriet się za bardzo przejęła.

- Morland napastował Harriet? - Hardcastle był wyraźnie pod wrażeniem. - Dlaczego,

do diabła?

160

background image

Gideon studiował listę gości, którą trzymał przed sobą.
- Prawdopodobnie wiedział, że nie uwiedzie jej, tak jak Deirdre. - Odkreślił jedno z

nazwisk na liście.

- Deirdre?
Zapanowała długa cisza. Gideon nie podnosił wzroku. Dalej odhaczał nazwiska.
- Chcesz mi powiedzieć, że to Morland uwiódł Deirdre Rushton sześć lat temu? -

spytał w końcu Hardcastle.

- Tak. O ile sobie przypominam, wspominałem raz czy drugi, że miała romans z

innym mężczyzną, a ja jej nawet nie tknąłem.

- Tak, ale...
- Ale ojciec myślał, że to ze mną miała dziecko - przerwał mu Gideon. - Zaprzeczałem

temu kilka razy, lecz nikt nie zwrócił na to uwagi.

- Była córką proboszcza... - W głosie ojca nie było agresji, tylko wielki smutek. - A

przecież powiedziała gospodyni i swemu ojcu, że to było twoje dziecko. Po co by miała
kłamać, jeśli chciała się zabić?

- Sam się często nad tym zastanawiałem, ale Deirdre tyle

razy wtedy kłamała, że to jedno kłamstwo więcej...

Hardcastle zmarszczył brwi.
- Czy wiedziałeś wtedy o jej romansie z Morlandem?
- Sama mi powiedziała ostatniego wieczoru. Później, gdy było po wszystkim, nie było

sposobu, żeby to udowodnić. Morland był żonaty, a jego biedna żona miała i tak dosyć
kłopotów.

- Jego żona? Coś sobie przypominam. Takie smętne stworzenie bez wyrazu.
- Mówili, że nie był dla niej zbyt miły - wspominał Gideon. - Nie widziałem sensu,

żeby publicznie oskarżać go o uwiedzenie Deirdre. Nikt by mi nie uwierzył, a jego biedna,
smutna żona miałaby jeszcze więcej zmartwień.

- Rozumiem. Zauważyłem wtedy, że nie widuje się już Morlanda w twoim

towarzystwie, ale myślałem, że odwrócił się od ciebie jak wszyscy inni. A to ty zerwałeś tę
znajomość

- Tak.
- To był trudny okres dla nas wszystkich - powiedział Hardcastle.
- Twój brat zmarł kilka miesięcy wcześniej. Matka jeszcze nie doszła do siebie po tym

szoku.

- Ojciec też nie . powiedział chłodno Gideon. - Widziałem jasno, że już nigdy nie

dojdzie.

- To był mój pierworodny syn - powiedział powoli. - Przez długi czas mój jedyny.

Przez kilka lat po jego urodzeniu twoja matka nie zachodziła w ciążę. Był wszystkim, co
mieliśmy i w dodatku był takim synem i dziedzicem, jakiego można sobie tylko wymarzyć.
Chyba dlatego był uprzywilejowany, nawet gdy ty już się pojawiłeś.

- I było jasne, że w oczach ojca nigdy nie zajmę jego miejsca. Odczułem to, sir.
Hardcastle spojrzał na Gideona.
- Jak już powiedziałem, strata Randala była wielkim szokiem, a potem jeszcze ten

skandal ze śmiercią Deirdre. Potrzebowaliśmy czasu, żeby się z tym pogodzić, synu.

- Niewątpliwie. - Gideon spojrzał na swoje listy nazwisk. Przynajmniej na siebie nie

wrzeszczymy, pomyślał. Po raz pierwszy w ogóle rozmawiali o przeszłości w miarę
rozsądnie. - Chciałbym o coś zapytać. Czy kiedykolwiek wierzył ojciec w te inne historie, o
których szeptano?

- Nie bądź idiotą. Oczywiście nigdy nie wierzyliśmy ani przez moment, żebyś miał

coś wspólnego ze śmiercią Randala. Przyznaję, sądziłem, że zachowałeś się niegodnie w

161

background image

stosunku do Deirdre Rushton, ale ani twoja matka, ani ja nawet przez chwilę nie uważaliśmy
cię za mordercę.

Gideon spojrzał ojcu w oczy i trochę się odprężył.
- Cieszę się. - Nigdy nie był do końca pewien, które plotki rodzice słyszeli i w które

wierzyli. Tyle ich było sześć lat temu, jedne gorsze od drugich.

- Nad czym pracujesz? - spytał Hardcastle po chwili. Gideon zawahał się, lecz

odpowiedział.

- Szukam szefa tej szajki złodziei z jaskiń.
- Pamiętam, jak mówiłeś, że to prawdopodobnie ktoś przyjmowany w towarzystwie,

kto się też interesuje skamielinami. Wymieniałeś również mnie jako kandydata - mruknął
Hardcastle.

Gideon zobaczył w oczach ojca błysk ironii.
- Pewnie ojciec przyjmie to z ulgą, że jest skreślony z listy podejrzanych.
- Na jakiej podstawie?
- Takiej, że ostatnio nie bywa w towarzystwie. Potrzebuję kogoś, kto swobodnie

porusza się po Londynie, bywa na przyjęciach i tak dalej... - wyjaśniał Gideon. - Ojciec z
matką przez ostatnie lata żyli w Hardcastle House jak pustelnicy.

- No wiesz, moje zdrowie... - Hrabia spojrzał na syna przenikliwie.
- Jak podkreśliła wczoraj wieczorem Harriet, zdrowie nie przeszkodziło ojcu pognać

do Londynu zaraz po otrzymaniu jej listu.

- Ostatnio lepiej się czuję.
- Niewątpliwie z powodu nadziei na wnuka.
Hardcastle wzruszył ramionami.
- Czas leci... Ta twoja lista jest dość długa.
- Trudno jest ustalić, kto mógłby znać jaskinie w Upper Biddleton. Za każdym razem,

gdy pytam w klubie, dowiaduję się, że znowu ktoś się zaczął interesować zbieraniem
skamielin. Nie miałem pojęcia, że tyle osób fascynuje się starymi kośćmi.

- Może mogę ci pomóc. W okresie, gdy się interesowałem skamielinami, znałem sporo

kolekcjonerów. Mogę rozpoznać jakieś nazwiska na twojej liście.

Gideon zawahał się, ale po chwili odwrócił listę tak, by ojciec mógł ją przestudiować.
- Ciekawe- mówił Hardcastle, wodząc palcem po spisie nazwisk. - Jenkins i Donelly

mogą być skreśleni. O ile pamiętam, rzadko wyjeżdżają z Londynu i na pewno nie
pojechaliby do tak mało popularnej miejscowości jak Upper Biddleton. Poza tym, mało się
interesują skamielinami.

Gideon spojrzał na ojca, a potem pochylił się, żeby postawić znaczek przy tych

nazwiskach.

- Świetnie - powiedział sztywno.
- A czy mógłbym cię spytać, dlaczego tak koniecznie chcesz schwytać tego

tajemniczego człowieka?

- Jak tylko wrócimy do Upper Biddleton, Harriet popędzi do swych ukochanych

jaskiń. Chcę mieć pewność, że będzie tam bezpieczna. Nie uspokoję się, póki ten ktoś, kto
kieruje szajką, nie zostanie zatrzymany. Następnym razem Harriet może wpaść na takich, co
podrzynają gardła, a nie tylko kradną.

- Rozumiem. Uważasz, że szef bandy wróci do jaskiń?
- Nie widzę powodu, dla którego nie miałby chcieć wrócić, gdy sprawa przycichnie. Z

pewnością wie, że ja nie mogę siedzieć cały czas w Upper Biddleton i pilnować plaży. A
wszystko świetnie działało, póki Harriet przypadkowo nie weszła do tej jaskini. Tak, myślę,
że może spróbować jeszcze raz.

Hardcastle ściągnął brwi.

162

background image

- W takim razie zabierajmy się do pracy. - Spojrzał na dwa następne nazwiska na

liście. - Restonville i Shedwick mają fortuny, których król Midas by się nie powstydził. Nie
mają potrzeby uciekać się do takich metod.

- W porządku. - Gideon skreślił jeszcze dwa nazwiska.
Pracowali dalej przez jakiś czas, stopniowo skracając listę. Byli w połowie tej roboty,

gdy do pokoju wpadły Harriet i lady Hardcastle, gotowe do wyjścia. Gideon wraz z ojcem
uprzejmie wstali.

- Chciałam was tylko zawiadomić, że idziemy na zakupy, milordzie - powiedziała

Harriet od niechcenia. - Twoja matka życzy sobie obejrzeć najnowszą modę.

- Koniecznie potrzebny mi nowy kapelusz i materiały na suknie - powiedziała lady

Hardcastle, obdarzając Harriet lekkim uśmiechem.

Wyraz oczu matki, gdy patrzyła na Harriet, nie uszedł uwagi Gideona. Chyba

oczarowała powoli i jego matkę, tak jak wszystkich innych.

- Nic tak nie pozwala lepiej się poznać dwóm kobietom jak wyprawa na zakupy -

ciągnęła radośnie Harriet. - Twoja matka i ja mamy wiele wspólnego, milordzie.

Gideon uniósł brew.
- Co, na przykład?
- Ciebie, oczywiście. - Uśmiechnęła się.
Wzrok lady Hardcastle wędrował niepewnie z męża na syna
- Widzę, że jesteście zajęci.
- Właśnie - odparł Hardcastle. - Przeglądamy listę podejrzanych.
Harriet zdumiała się.
- Podejrzanych?
- Zapomniałem ojca przestrzec - jęknął Gideon - żeby nic o tym nie mówił.
- O co chodzi z tymi podejrzanymi? - dopytywała się Harriet
- Szukam kogoś, kto mógł zorganizować tę szajkę złodziei złapanych w jaskiniach -

wyjaśnił Gideon. - Mam powody sądzić, że jest to osoba przyjmowana w najlepszych
salonach. Musi to być również ktoś, kto sporo wie o jaskiniach w skałach.

- Może kolekcjoner skamielin?
Gideon niechętnie przytaknął.
- Tak, całkiem możliwe.
- Wspaniały pomysł. Kolekcjonerzy skamielin mogą być bezwzględni, mówiłam ci. -

Oczy Harriet rozbłysły entuzjazmem. - Może mogę pomóc. Poznałam tu w Londynie wielu
kolekcjonerów i kilku wydaje mi się bardzo niewyraźnych.

Gideon uśmiechnął się ponuro.
- Ty uważasz większość swoich kolegów za niegodnych zaufania. Nie sądzę, żeby

twoja opinia pomogła nam zawęzić listę. W każdym razie możesz mi dać spis członków tego
twojego Towarzystwa. Porównam go z moimi listami.

- Oczywiście. Przygotuję to, jak tylko wrócimy z zakupów.
Lady Hardcastle spojrzała na męża.
- A kto jest na razie na tej liście?
- Sporo ludzi. To długa lista. - odparł Hardcastle.
- Mogę ją zobaczyć? - Lady Hardcastle popłynęła do biurka.
Harriet przeszła za nią i spojrzała jej przez ramię.
- Boże drogi! Jak możesz w ogóle znaleźć winnego wśród tylu podejrzanych?
- To nie będzie łatwe - powiedział Gideon. - Proponuję, żebyście już obie poszły. My

z ojcem będziemy nad tym pracować.

Lady Hardcastle skrzywiła się, patrząc na listę.
- Nie widzę tu Bryce'a Morlanda. O ile pamiętam, nie interesował się nigdy

skamielinami, ale na pewno zna dobrze okolice Upper Biddleton.

163

background image

Gideon spojrzał na matkę.
- Rozważałem tę możliwość. Nie miałby żadnych skrupułów, żeby posunąć się do

kradzieży, ale nie uważam, żeby to był on. Nawet gdyby był, to nie mamy się czym martwić,
bo wyjechał z kraju.

- Racja. - Lady Hardcastle dalej studiowała listę. - A Clive Rushton? Jego nazwiska

też nie ma. Swego czasu był zapamiętałym zbieraczem. - Spojrzała na męża. - Jeśli dobrze
pamiętam, to on cię wciągnął wtedy w to hobby, mój drogi.

Zapanowała nieprzyjemna cisza. Hardcastle kręcił się niepewnie na krześle.
- Był moim proboszczem. Miałby kierować gangiem złodziei?
Gideon powoli usiadł. Patrzyli w zamyśleniu na matkę.
- Umieściłem go z początku na liście, ale wykreśliłem, gdy zorientowałem się, że nie

ma go na wielu listach gości w domach,
które zostały obrabowane. Z tego też powodu wykreśliłem nazwisko Morlanda. Człowiek,
którego poszukuję, jest zapraszany do najbardziej ekskluzywnych salonów śmietanki
towarzyskiej. Rushton i Morland nie obracają się w tych kręgach.

- Boże, przecież to nic nie znaczy - zauważyła lady Hardcastle. - Najlepsze domy

pękają w szwach, gdy urządzany jest duży wieczorek czy bal. Impreza byłaby nieudana,
gdyby nie było strasznego tłoku. Wprawdzie należy przy wejściu pokazywać zaproszenie, ale
wiesz, jak to jest. Schody i hall są zwykłe zatłoczone przy takich okazjach. Można się
prześlizgnąć.

- Twoja matka ma rację - powiedziała prędko Harriet. - Jeśli ktoś jest odpowiednio

ubrany i pojawi się razem z kimś za proszonym, śmiało może wejść do zatłoczonej sali
balowej. Kto w takim ścisku zauważy jednego dodatkowego gościa?

Gideon stukał palcami w biurko.
- Może masz rację.
Hardcastle również zapalił się do tej możliwości.
- Oczywiście, że mają rację. Przecież można nawet zaczekać aż będzie największy

tłok, i wejść od strony ogrodu. Nikt by nie zauważył.

- Skoro tak - mówił szybko Gideon - Rushton jest wciąż prawdopodobnym

kandydatem, Morland również. Do licha i jeszcze wielu innych.

Hardcastle uniósł dłoń.
- Wciąż jednak ten, kto kierował szajką, musiał dobrze znać jaskinie z Upper

Biddleton. To pozwala skrócić listę.

- Myślę, że tak.
- Możesz zawsze zwrócić się do Harriet albo do mnie, jeśli będziesz jeszcze

potrzebował przewodnika po życiu towarzyskim. - Lady Hardcastle uśmiechnęła się,
naciągając rękawiczki - Chodź, Harriet, musimy iść. Marzę, żeby znów pochodzić po Oxford
Street. Była tam wspaniała francuska modystka, która robiła przepiękne czepki.

- Tak, oczywiście - powiedziała uprzejmie Harriet. Patrzyła tęsknie na leżącą przed

Gideonem listę. Było jasne, że wolałaby się zająć tym niż iść na zakupy.

- A przy okazji- dodała lady Hardcastle, zatrzymując się przy drzwiach - czas już,

żeby Harriet wydała przyjęcie. - Pomogę jej. Zaproszenia zostaną wysłane dziś po południu.
Nie róbcie żadnych planów na wtorkowy wieczór w przyszłym tygodniu.

Gideon odczekał, aż Harriet i matka wyjdą z biblioteki i spojrzał na ojca siedzącego po

drugiej stronie biurka.

- Harriet chyba ma rację - powiedział wolno.
- W czym?
- Może częściej powinienem mówić innym o swoich planach i o tym, co robię.

Dzisiejszego ranka więcej się dowiedziałem na temat moich podejrzanych niż w ciągu kilku
dni, kiedy siedziałem nad tym sam.

164

background image

Hardcastle zachichotał.
- Nie jesteś jedynym, który się ostatnio paru rzeczy dowiedział. A teraz mam

propozycję. Może byśmy dziś po południu wpadli do kilku moich klubów? Mogę odnowić
jakieś znajomości, popytać, i może nam się uda jeszcze skrócić listę.

- Doskonale.
Gideon zdał sobie sprawę, że właśnie zaakceptował ojca jako wspólnika w tym

przedsięwzięciu. Było to uczucie dziwne, ale nie nieprzyjemne.

Gdy Gideon z ojcem weszli do klubu, rozległ się szmer zdziwienia. Kilku dawnych

kolegów hrabiego kiwnęło głowami wyraźnie zadowolonych ze spotkania starego przyjaciela
po tylu latach. Zanim zbliżył się do nich ktokolwiek inny, rzucili się do nich Applegate i Fry.

- Może panowie wypiją z nami szklaneczkę porto - radośnie zaprosił Applegate.

Spojrzał na hrabiego. - Świętujemy druzgocące zwycięstwo St. Justina nad Morlandem.
Przypuszczam, że pan o tym słyszał, Hardcastle. Opowiadają dzisiaj o tym w całym mieście.
Ten tchórz wolał uciec na kontynent niż walczyć z pańskim synem.

- Tak, słyszałem.
- Muszę powiedzieć, że to rzuca zupełnie nowe światło na te nieprzyjemności sprzed

sześciu lat - oświadczył Fry. Nachylił się konfidencjonalnie do hrabiego. - Widzi pan, lady St.
Justin wyjaśniła nam co nieco na ten temat.

- Ach tak? - Hardcastle wziął szklaneczkę porto.
- A teraz ta historia z Morlandem dowodzi, że plotki z przeszłości były bez sensu -

podsumował Fry. - St. Justin to nie tchórz i nie boi się stanąć w obronie honoru kobiety. W
dodatku pokazał, że potrafi zachować się właściwie, kiedy trzeba.

- Lady St. Justin zawsze tak twierdziła. - Applegate potrząsnął głową. - Wie pan, jak

to jest z plotką. Okropna rzecz.

Dołączyło do nich jeszcze kilku panów, którzy chcieli powitać Hardcastle'a.
- Słyszeliśmy o Morlandzie - odezwał się jeden z nich. - Dobrze, że się go pozbyliśmy.

Nigdy mu nie ufałem. W zeszłym roku miał chrapkę na moją córkę. Na pewno chciał położyć
łapę na jej posagu. Głupia dziewczyna myślała, że jest w nim zakochana. Niełatwo było jej to
wyperswadować.

- Podobno - powiedział teraz jego towarzysz - kupił pan swojej małżonce fantastyczną

klacz. Moja żona tak jej zazdrości, że też chce nowego konia. Zastanawiałem się, czy mógłby
mi pan doradzić coś na czwartkowej aukcji w Tatersall's.

- Nie planowałem udziału w czwartek -odpowiedział Gideon.
Mężczyzna kiwnął głową, zaczerwieniony ze wstydu.
- Rozumiem, oczywiście. Nie chciałem się narzucać. Myślałem tylko, że gdyby pan

tam akurat był, mógłby mi pan szepnąć słówko.

Gideon zauważył ostrzegawcze spojrzenie ojca i wzruszył lekko ramionami.
- Oczywiście, jeżeli będę w czwartek w Tattersall's, chętnie wskażę panu jednego czy

drugiego konia, odpowiedniego dla małżonki.

Rozmówca się rozpromienił.
- Dziękuję. No, to będę się zbierał. Na pewno zobaczymy się wieczorem na balu u

Urskinów. Żona mówi, że wypada się pokazać. Mówi, że cały świat tam będzie, żeby
zobaczyć pana i lady St. Justin.

Cały świat, a w każdym razie śmietanka towarzyska, pokazała się tego wieczoru na

sali balowej Urskinów. Od razu było wiadomo, że przyszli tu z powodu Gideona i Harriet.
Lord i lady St. Justin stali się główną atrakcją wieczoru, a obecność hrabiego i hrabiny
Hardcastle była dodatkowym powodem
do dumy gospodyni.

Effie i Adelajda były przejęte i niezwykle uhonorowane powiązaniami z tą

najmodniejszą parą. Dla Felicity wszystko to było szalenie zabawne. Przy końcu wieczoru

165

background image

Hardcastle odnalazł Gideona, stojącego przy oknie. Pierwszy raz od początku balu Gideon był
sam i rozkoszował się chwilą samotności.

- Zdumiewające, ilu przyjaciół masz ostatnio. - Hardcastle sączył szampana,

przyglądając się tłumowi.

- Prawda? Wydaje się, że jeśli idzie o towarzystwo, zmazałem swoją plamę na

honorze. Zawdzięczam to wszystko mojej nadzwyczajnej żonie.

- Nie - powiedział Hardcastle z nieoczekiwaną stanowczością. - Dzięki swej małżonce

odzyskałeś tylko reputację w oczach społeczeństwa. Ale twój honor zawsze był twój. I nigdy
go nie zszargałeś.

Gideon był tak zdumiony, że mało nie wypuścił kieliszka z ręki. Odwrócił się do ojca,

nie wiedząc, co powiedzieć.

- Dziękuję, sir - zdołał wydusić.
-

Nie masz mi za co dziękować - mruknął hrabia. - Jestem dumny, że jesteś moim
synem.

166

background image

19

Następnego ranka Harriet była jeszcze w swojej sypialni, gdy przyszła do niej lady

Hardcastle. Harriet odłożyła artykuł o historii naturalnej zamieszczony w magazynie, który
niedawno kupiła. Uśmiechnęła się do teściowej.

- Dzień dobry, lady Hardcastle. Myślałam, że pani jeszcze śpi. Jest dopiero dziesiąta, a

wczoraj tak późno wróciliśmy.

- Okropnie późno, prawda? Obawiam się, że przyzwyczaiłam się już do wiejskiego

trybu życia. Trochę to potrwa, zanim znów będę się nadawać do późnego chodzenia do łóżka.
- Lady Hardcastle przefrunęła do niewielkiego krzesełka przy oknie i lekko usiadła.

- Chciałam z tobą porozmawiać, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

- Oczywiście, proszę bardzo.

Lady Hardcastle uśmiechnęła się łagodnie.
- Nie wiem, jak mam zacząć. Myślę, że muszę zacząć od podziękowania.
Harriet się zdumiała.
- Za co?
- Jak to? Za wszystko, co zrobiłaś dla Gideona, oczywiście. A również za to, co

zrobiłaś dla mojego męża i dla mnie.

- Ależ nic nie zrobiłam - protestowała Harriet. - Naraziłam państwa niepotrzebnie na

pośpieszną wyprawę do nas, a przy okazji okropnie zdenerwowałam Gideona. Jestem
szczęśliwa, że się to wszystko dobrze skończyło. Przy odrobinie szczęścia wyjedziemy
niedługo z Londynu do Upper Biddleton. Nie przepadam za miejskim życiem.

Lady Hardcastle wytwornie uniosła rękę.
- Nie zrozumiałaś mnie, moja droga. Dziękuję ci za coś znacznie ważniejszego niż

wezwanie nas do Londynu. Dałaś mi z powrotem syna. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam
ci się odwdzięczyć.

Harriet wpatrywała się w teściową.
- Lady Hardcastle, zapewniam, że przecenia mnie pani.
- Nie. Sześć lat temu, po śmierci mojego najstarszego syna, byłam zrozpaczona,

przygnębiona jak nigdy w życiu. Nie mogłam się z tego wyzwolić. Mijały miesiące.
Przeprowadziliśmy się nawet z Upper Biddleton do Hardcastle House, ponieważ doktor
uważał, że zmiana może mi pomóc. I kiedy w końcu zaczęłam powracać do życia,
dowiedziałam się, że niemalże straciłam drugiego syna.

- Musiało to być dla pani okropne - cicho powiedziała Harriet.
- Przez pewien czas mój mąż nie chciał nawet z nim rozmawiać ani wpuszczać do

domu. Wszyscy oskarżali Gideona o okropne potraktowanie biednej Deirdre Rushton. Po
jakimś czasie Gideon po prostu przestał zaprzeczać. Odwrócił się od nas wszystkich, ale
trudno go za to potępiać.

- Ale pani mąż powierzył mu zarządzanie majątkami Hardcastle'ów.
- Tak. Kiedy wystraszył się, że zdrowie go opuszcza, wezwał Gideona i wszystko mu

przekazał. Myślałam, że to poprawi ich stosunki, ale tak nie było. Ile razy Gideon wszedł do
domu, zawsze pokłócił się z ojcem.

167

background image

- Gideon jest uparty.
- Jego ojciec też. Pod pewnymi względami są bardzo podobni, chociaż się do tego nie

przyznają. Muszę ci powiedzieć, że kiedy wczoraj zastałyśmy ich w bibliotece razem, o mało
nie popłakałam się z radości. Po raz pierwszy od sześciu lat widziałam ich spokojnie
robiących coś razem. A wszystko dzięki tobie.

Harriet dotknęła jej ręki.
- Lady Hardcastle, to bardzo miłe z pani strony, ale zapewniam panią, że zrobiłam

niewiele.

Dłoń lady Hardcastle zacisnęła się na ręce Harriet.
- Mój syn stał się tak nieznośny i niebezpieczny jak go nazywali: Potwór.
- Dobry Boże - powiedziała Harriet. - Nigdy nie był taki zły. Przede wszystkim był

zawsze bardzo rozsądny. I bardzo miły dla mnie.

- Miły? - Lady Hardcastle była zdumiona. - On uwielbia ziemię, po której stąpasz.
Teraz Harriet spojrzała zdumiona, a później się roześmiała.
- Cóż za przesada! Owszem, przyznaję, że mi ulega, ale zapewniam panią, że mnie nie

uwielbia.

- Jestem pewna, że się mylisz, Harriet.
Harriet stanowczo pokręciła głową.
- Nie, wcale nie. Sam mi powiedział, że zapomniał, co to znaczy kochać. Ożenił się ze

mną, bo jest niezwykle honorowy i nie miał wyboru. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, ale to
wszystko.

- Jesteście mężem i żoną- powiedziała twardo lady Hardcastle. - Widziałam, jak mój

syn na ciebie patrzy. Założę się o brylanty Hardcastle'ów, że jesteście więcej niż dobrymi
przyjaciółmi, moja droga.

Harriet się zaczerwieniła.
- No, oczywiście, jest między nami naturalny pociąg, jak to w małżeństwie. Ale

niczego więcej w tym nie widzę.

Lady Hardcastle przypatrywała się jej dokładnie.
- Ale ty jesteś w nim zakochana, prawda?
Harriet zmarszczyła nos.
- Czy to tak widać?
- Oczywiście. Zauważyłam to od chwili, gdy cię poznałam. Myślę, że wszyscy inni też

to widzą.

- O Boże... - Harriet westchnęła. - Tak się staram to ukrywać. Nie chcę zawstydzać

Gideona publicznie. To bardzo niemodne w towarzystwie pokazywać takie uczucia między
mężem a żoną.

Lady Hardcastle uniosła się, jakby była piórkiem, i nachyliła się, by uścisnąć Harriet.
- Nie sądzę, żeby mój syn kiedykolwiek mógł się przez ciebie wstydzić. Uwierzyłaś w

niego, kiedy sądził, że nikt inny nie wierzy. Nigdy ci tego nie zapomni.

- Jest na swój sposób bardzo lojalny - ciepło stwierdziła Harriet. - Można na nim

polegać. Bardzo podobałby się mojemu ojcu.

Lady Hardcastle podeszła do drzwi i jeszcze się na moment zatrzymała.
- Ludzie nazywali mego syna Potworem po tym, co zdarzyło się sześć lat temu. Jego

figura i ta straszna blizna sprawiły, że przezwisko pozostało, i obawiam się, że do pewnego
stopnia żył tak, żeby na nie zasługiwać. Ale twoje zaufanie i wiara w niego odmieniły go.
Dziękuję ci za to z całego serca.

Lady Hardcastle wyfrunęła z pokoju i bardzo delikatnie zamknęła za sobą drzwi.
- Warto mieć taką okropną opinię - stwierdziła Adelajda na przyjęciu u St. Justinów. -

Patrzcie na ten tłum. Harriet, moja droga, okazałaś się wspaniałą gospodynią. Gratuluję!

168

background image

- Rzeczywiście, Harriet. - Effie rozglądała się z zadowoleniem. Dom St. Justinów

pękał w szwach. - Potworny ścisk. Wszystko będzie jutro w gazetach.

Felicity uśmiechnęła się do siostry.
- Śmiało możemy powiedzieć, że zdobyłaś dostateczną ogładę towarzyską, żeby nie

kompromitować St. Justina publicznie. Nikt nie powie, że poślubił nieodpowiednią
gospodynię.

Harriet zrobiła do niej minę.
- Nie chcę, żeby któraś z was myślała, że sama to zrobiłam. Prawda jest taka, że lady

Hardcastle wszystko zorganizowała. Ja jestem tylko bezgranicznie szczęśliwa, że wszyscy,
którzy byli zaproszeni, przyszli.

- I jeszcze paru innych - zauważyła Felicity. - Nikt się nie mógł oprzeć. Ty i St. Justin

zdobyliście uznanie całego towarzystwa przebojem. Na niego patrzą jak na cierpiącego przez
lata romantycznego bohatera, a ty jesteś damą, która go pokochała mimo jego mrocznej
przeszłości. Historia jak z gotyckiej powieści.

- Nie wiem nic o gotyckich romansach - powiedziała Effie - ale nie da się zaprzeczyć,

że wy dwoje jesteście teraz w modzie. Wspaniały moment na wydanie takiego przyjęcia.

- Tak właśnie powiedziała lady Hardcastle - przyznała Harriet. - Ja będę szczęśliwa,

jak się to skończy.

Pojawili się dwaj znajomi, bardzo przystojni młodzieńcy i ruszyli w stronę Felicity i

jej rodziny.

Harriet nachyliła się do siostry.
- Nadchodzą adonisi.
Felicity uśmiechnęła się czarująco.
- Są bardzo atrakcyjną parą. Martwi mnie tylko, że wszystko robią razem. Ciekawi

mnie, jak daleko się w tym posuwają.

- Felicity, doprawdy. - Effie zrobiła zgorszoną minę.
Harriet stłumiła chichot, gdy się zbliżyli. Poczekała, aż się wszyscy przywitają, i

wycofała się, wiedząc, że nie odczują jej braku. Bliźniacy adonisi interesowali się tylko
Felicity, a Harriet miała ciekawsze rzeczy do roboty.

Gideon i jego rodzice po drugiej stronie przepełnionego salonu rozmawiali z jakąś

parą, której Harriet nie znała. Pewnie jacyś przyjaciele lady i lorda Hardcastle. W pokoju
zrobiło się gorąco. Harriet przez chwilę się wachlowała, ale zdecydowała wyjść do ogrodu, by
zaczerpnąć świeżego powietrza. Kilka osób pokiwało do niej przyjacielsko, gdy przechodziła
do drzwi. Po kilku minutach była w hallu. Owl komenderował sztabem lokajów,
roznoszących tace z szampanem i zakąskami. Kiwnął głową ponuro.

- Czy wszystko w porządku, Owl? - spytała Harriet.
- Panujemy w tej chwili nad sytuacją, proszę pani, ale tłum jest większy, niż

oczekiwaliśmy. Można tylko mieć nadzieję, że nie zabraknie szampana.

- Ojej - przeraziła się. - Czy to możliwe?
- Zawsze istnieje możliwość katastrofy przy takich uroczystościach, proszę pani -

odpowiedział Owl. - Oczywiście, zrobię, co mogę, żeby tego uniknąć.

- Oczywiście.
Harriet pobiegła korytarzem do tylnego wyjścia, ale zmieniła zamiar, gdy się nagle

zorientowała, że obluźniła się jej podwiązka. Zdecydowała się iść na górę do swojej sypialni,
żeby ją zawiązać. Na szczycie schodów skręciła w lewo i poszła dalej korytarzem. Nie było
wątpliwości. Podwiązka zdecydowanie się rozwiązała, a pończocha zaczęła opadać. Całe
szczęście, że zauważyła to w porę. Byłoby okropne, gdyby pończocha spadła jej do kostki w
czasie pierwszego przyjęcia.

W korytarzu było ciemniej niż zwykłe, stwierdziła. Ktoś zdmuchnął niektóre ze świec

w kinkietach. Pewnie Owl starał się oszczędzać. Otworzyła drzwi do swojej sypialni i stanęła

169

background image

jak wryta, kiedy zobaczyła, że nie jest całkowicie pogrążona w ciemności - na sekretarzyku
paliła się świeca. Wiedziała, że jej tam nie zostawiła. Podeszła zaniepokojona, zastanawiając
się, czy to pokojówka ją zapaliła.

Wtedy zobaczyła garbatą postać, pochyloną nad otwartą szufladą. W sekundzie

wiedziała, co się dzieje. Była to szuflada, gdzie trzymała swoją cenną skamielinę.

- Stój, złodzieju! - wrzasnęła. Ruszyła do przodu, dzierżąc swą jedyną broń, wachlarz.

- Stój natychmiast! Jak śmiesz?

Ciemna figura uniosła się. Intruz zatrzasnął szufladę i obrócił się, skulony, przodem

do Harriet. W świetle świec ujrzała wykrzywioną twarz pana Humboldta.

- Przekleństwo! - zasyczał. Skoczył do drzwi, przewracając Harriet. Upadła na dywan

i oparła się o łóżko. Wyciągnęła rękę i natrafiła na nocnik. Schwyciła go i próbowała wstać.

- Co się tu, u diabła, dzieje? - grzmiał od drzwi Gideon. - Do pioruna, Harriet!
W tym momencie uciekający Humboldt wpadł prosto na Gideona, który złapał go za

kark i odrzucił. Humboldt z jękiem zwinął się na dywanie.

- Dopilnuj go, Dobbs. - Gideon dwoma susami przeskoczył pokój, pochylił się i wziął

Harriet w objęcia.

- W porządku? - spytał ochryple.
- Tak, tak, nic mi nie jest. - Westchnęła. - Dziękuję Bogu, że go złapałeś. Myślę, że

chciał ukraść mój ząb.

- Raczej szukał pani klejnotów, lady St. Justin - powiedział od drzwi Dobbs. - A to

chytrus. Nawet wygląda na złodzieja, co? Nie zawsze można ich rozpoznać po wyglądzie,
oczywiście, ale ten gość wygląda na kryminalistę.

Gideon odwrócił się, trzymając Harriet w ramionach. Patrzyła na Humboldta, który

powoli siadał na dywanie.

- Naprawdę, panie Humboldt. Jak pan mógł tak się stoczyć? Powinien się pan

wstydzić.

Humboldt jęknął i pozwolił, żeby Dobbs go postawił.
- Chodziłem sobie i zgubiłem się tutaj. Na pewno nie miałem zamiaru ukraść

klejnotów lady St. Justin. Po co mi biżuteria?

- Jeśli szukał pan biżuterii, w co wątpię, prawdopodobnie miał pan zamiar ją

spieniężyć, żeby finansować swoją pasję kolekcjonera - stwierdziła Harriet.

Humboldt spojrzał na nią.
- To nieprawda. Dobrze, jeśli pani musi wiedzieć... Słyszałem plotki, że znalazła pani

coś interesującego w jaskini w Upper Biddleton. Nie uwierzyłem w nie, oczywiście. Parę lat
temu sam badałem dokładnie te jaskinie i wiem, że nic ważnego tam już nie ma. Jednak
chciałem zobaczyć, czy przez przypadek nie natrafiła pani na coś.

- Ha! Wiedziałam! - Harriet z pogardą kiwnęła głową i popatrzyła na Gideona. -

Mówiłam ci cały czas, że kolekcjonerzy skamielin to bezwzględna banda.

- Tak, mówiłaś. - Gideon był zatroskany. - Jesteś pewna, że nic ci się nie stało?
- Zupełnie nic. Możesz mnie postawić. - Harriet poprawiła sukienkę, kiedy mąż

postawił ją na podłodze. Podwiązka zupełnie się rozwiązała i pończocha opadła.

- Jak tu dotarłeś na czas?
- Zatrudniłem pana Dobbsa, żeby pilnował tego tłumu dziś wieczorem - wyjaśnił

Gideon. - Jak pamiętasz, zaprosiliśmy wszystkich podejrzanych z mojej listy. Postanowiłem
nie ryzykować.

Harriet uśmiechnęła się promiennie.
- Cóż za wspaniały plan.
- Był, dopóki ty nie postanowiłaś pobiec na górę w nie odpowiednim momencie -

odparował Gideon.

170

background image

- To tylko dowodzi, że powinieneś był mnie poinformować, milordzie. Mówiłam ci to

nieraz. Można by pomyśleć, że się wreszcie nauczyłeś.

Gideon uniósł brew.
- Można by?
Nagle Harriet zdumiała się.
- Właśnie coś mi przyszło do głowy. Pan Humboldt nie był na naszej liście gości!
- Nie, nie był - zgodził się Gideon. - Co dowodzi, że obserwacje mojej matki na temat

list gości były słuszne. W takim tłumie każdy, kto jest odpowiednio ubrany, może wejść. Jeśli
jest sprytny.

Rozmowa przy śniadaniu następnego ranka dotyczyła schwytania Humboldta.
- Gwarantuję, że to wydarzenie będzie dzisiaj głównym tematem na mieście - mówiła

rozbawiona lady Hardcastle do Harriet. - Wszyscy będą opowiadać, że lord i lady St. Justin
znów zapewnili gościom wspaniałą rozrywkę. Wyobraźcie sobie. Wy oboje łapiecie złodzieja
w najgorętszym momencie wieczoru.

- To wszystko jest w dzisiejszych gazetach - oznajmił Hardcastle z drugiego końca

stołu. Był w połowie pliku gazet. - Wspaniałe sprawozdania. Mówią, że Humboldt jest
hersztem bandy odpowiedzialnym za serię kradzieży z kilku ostatnich miesięcy.

- A St. Justin jest bohaterem, który zastawił pułapkę, by go schwytać - powiedziała

Harriet, posyłając Gideonowi spojrzenie pełne uwielbienia. - Czy gazety o tym piszą?

Gideon popatrzył na nią groźnie z odległego krańca stołu.
- Mam nadzieję, że nie.
- Ależ tak. Tutaj jest.- Hardcastle odłożył jedną gazetę i wziął drugą. - Nazywają cię

dzielnym i mądrym, mój chłopcze. I opisują, jak uratowałeś swoją panią przed złodziejem
mordercą.

- Cudownie! - wykrzyknęła Harriet. - Cieszę się, że odpowiednio to przedstawili.
- Pan Humboldt uciekał, by ratować życie, gdy na mnie wpadł, moja droga -

tłumaczył żonie Gideon. - Nie widziałem, żeby usiłował kogoś mordować. To ty wyglądałaś
groźnie. Nigdy nie zapomnę widoku ciebie z nocnikiem w ręku. Wyglądałaś zatrważająco.

- Myślałam, że chodzi mu o mój ząb - wyjaśniła Harriet.
- Wniosek, do jakiego doszedł pan Dobbs, jest następujący: Humboldtowi dawno

skończyły się fundusze na utrzymywanie muzeum - wyjaśniał Gideon. - Uciekł się do
kradzieży, żeby finansować zakupy następnych skamielin.

Harriet pokiwała głową.
- Kolekcjoner jest zdolny do wszystkiego, gdy jest bez wyjścia. Biedny pan Humboldt.

Mam nadzieję, że nie będą dla niego zbyt surowi. W pewnym sensie rozumiem jego motywy.

- W każdym razie ugruntowałaś swoją opinię jako gospodyni - dodała lady Hardcastle

z satysfakcją. - Ludzie z towarzystwa najbardziej obawiają się nudy, a ty im znów
zaprezentowałaś fascynujący spektakl.

Harriet już miała odpowiedzieć, gdy wszedł Owl z poranną pocztą na srebrnej tacy.

List na wierzchu zaadresowany był do Harriet.

- Boże - powiedziała rozrywając pieczęć. - To od pani Stone. Ciekawe, czy coś się

stało.

- Na pewno ktoś umarł po długich cierpieniach albo jakaś epidemia nawiedziła Upper

Biddleton - skomentował Gideon. - Tylko takie wydarzenia mogłyby skłonić tę starą kobietę
do napisania listu.

Harriet zignorowała go i przebiegła oczami krótką notatkę. Krzyknęła z przerażenia,

gdy dotarło do niej, co czyta.

- Psiakrew!
Hrabia i jego żona spojrzeli zatroskani.

171

background image

- Czy coś się stało, moja droga? - spytał spokojnie Gideon między jednym a drugim

kęsem bekonu.

- Wszystko! - Harriet wymachiwała listem. - Wszystko, co najgorsze. Tego się właśnie

obawiałam.

Gideon, nieporuszony, przełknął bekon.
- Może nam powiesz, co to za wiadomość.
Harriet była tak przejęta, że z trudem mogła mówić.
-Pani Stone pisze, że ma podstawy sądzić, że jakiś zbieracz skamielin chodzi po moich

jaskiniach. Widziała niedawno na plaży jakiegoś mężczyznę, a gdy go zobaczyła po raz drugi,
niósł duży kawał kamienia.

Gideon odłożył grzankę.
- Pokaż mi ten list.
Harriet wręczyła mu kartkę.
- To już koniec. Ten ktoś mógł znaleźć kości, które pasowały do mojego zęba. Muszę

natychmiast wracać do Upper Biddleton. A ty musisz posłać wiadomość do kogoś w
Blackthorne Hall, sir. Nikt nie ma prawa wchodzić do mojej jaskini.

Gideon wpatrywał się w list.
- Nie wiedziałem, że pani Stone umie czytać i pisać.
- Była gospodynią u dwóch proboszczów - zauważyła lady Hardcastle. - Niewątpliwie

czegoś się przez te lata nauczyła.

- Albo podyktowała to komuś we wsi - powiedział hrabia. - Zawsze tak robią.
Gideon położył list na stole.
- Poślę wiadomość do Blackthorne Hall, moja droga. Każdy, kto się będzie kręcił koło

jaskiń, dostanie ostrzeżenie, że wkracza na teren prywatny. Czy to ci wystarczy?

Harriet potrząsnęła głową.
- Wszystko pięknie i ładnie, milordzie, ale czuję, że powinnam natychmiast wracać.

Muszę się upewnić, że nikt nie znalazł resztek mojego stwora.

- Nie sądzę, żebyś koniecznie potrzebowała wracać i osobiście strzec swoich cennych

skamielin - zaczął Gideon.

- A ja tak. - Harriet zerwała się od stołu. - Idę na górę od razu się pakować. O której

możemy wyruszyć, milordzie?

Gideon spojrzał zagniewany.
- Właśnie powiedziałem, że nie ma takiego pośpiechu z powrotem do Upper

Biddleton.

- Ależ jest. Przecież sam widziałeś, jacy bezwzględni są kolekcjonerzy. Jeśli ktoś

odkrył moją jaskinię, nie wystarczy go po prostu ostrzec. Znajdzie sposób, żeby się zakraść.
Na pewno.

Hardcastle pokiwał głową.
- Kiedy kolekcjoner poczuje zapach starych kości, cholernie trudno go powstrzymać.

Możemy tylko mieć nadzieję, że jeszcze nie odkrył tej jaskini Harriet.

Spojrzała na teścia z wdzięcznością.
- Dziękuję za zrozumienie, sir. Widzisz, Gideonie? Musimy natychmiast jechać.
Lady Hardcastle uśmiechnęła się do syna.
- Nie ma powodu, żebyście nie mogli pojechać do Upper Biddleton na parę dni,

zbadać sprawę. My z ojcem tu zostaniemy.

Gideon uniósł ręce, poddając się. Spojrzał wyrozumiale na Harriet.
- No dobrze, moja droga. Zacznij się pakować.
- Dziękuję ci, Gideonie. - Harriet pobiegła do drzwi. - Będę gotowa za godzinę.
Powóz zajechał na podwórze Blackthorne Hall krótko po dziewiątej wieczorem.

Gideon wiedział, że bardzo to Harriet zmartwiło. Chciała biec prosto do skał i nawet to

172

background image

zaproponowała. On jednak tym razem stanowczo sprzeciwił się pomysłowi żony. - Nie, nie
będziesz tam chodziła w środku nocy. Twoje drogie jaskinie mogą zaczekać do rana -
zadecydował, a służba rzuciła się, żeby przygotować sypialnie i rozładować bagaż. Wchodząc
po schodach, Harriet próbowała jeszcze oponować.

- To nie potrwa długo, milordzie. Wpadnę tylko na moment do jaskini upewnić się, że

nikt nie ruszył moich kości.

Gideon objął ją ramieniem i zdecydowanie zaprowadził do sypialni.
- Jest za późno na taką wyprawę. Mieliśmy długą podróż i na pewno jesteś zmęczona.
- Wcale nie jestem zmęczona - zapewniła szybko.
- A ja jestem. - Stanął przed jej sypialnią i uwięził ją przy ścianie, opierając ręce po

obu stronach jej głowy. - A jeśli nie jesteś, to powinnaś być. Idź spać, moja pani. Rano, jak
już nie będzie przypływu, pójdziemy do twoich jaskiń.

Harriet westchnęła, niezadowolona.
- Dobrze, milordzie. Wiem, że powinnam być wdzięczna, bo byłeś bardzo uprzejmy i

tak szybko mnie tu przywiozłeś. Rozumiem, że wcale ci się tu nie śpieszyło. To bardzo miło z
twojej strony. W ogóle jesteś dla mnie bardzo dobry.

Gideon zgryzł w ustach przekleństwo.
- Idź do łóżka. Przyjdę do ciebie za chwilę.
- Myślałam, że jesteś zmęczony, milordzie.
- Nie do tego stopnia. - Gideon wyciągnął jedną rękę, otworzył za plecami Harriet

drzwi do jej sypialni i delikatnie popchnął ją do środka. Zobaczył, że pokojówka już na nią
czeka. Zamknął drzwi i poszedł do swojej sypialni.

Jej słowa dźwięczały mu w uszach. „Jesteś dla mnie bardzo dobry". Dobry? Gideon

krótkim kiwnięciem głowy odprawił kamerdynera i zaczął odpinać koszulę. Zobaczył swoje
odbicie w lustrze na gotowalni. Jego zdeformowana twarz patrzyła ironicznie.

Wcale nie był dobry dla Harriet. Właściwie zmusił ją do małżeństwa, wystawiał ją na

pokaz w towarzystwie jak egzotyczne zwierzątko, naraził na niebezpieczeństwo ze strony
Morlanda. W zamian ona dała mu miłość, pomogła odzyskać reputację i naprawić stosunki z
rodzicami. Nie, nie był zbyt dobry dla Harriet. Chciała tylko jego miłości, ale on powiedział,
że tego jej dać nie może. „Sześć lat temu zapomniałem, co to znaczy kochać".

Ależ był idiotą!
Gideon zzuł buty, wyskoczył ze spodni, narzucił szybko czarny szlafrok i podszedł do

drzwi łączących sypialnie. Gdy usłyszał, że Harriet odsyła pokojówkę, zapukał.

- Wejdź, Gideonie.
Otworzył drzwi i zobaczył, że Harriet siedzi w łóżku. Na głowie miała muślinowy

czepeczek i trzymała książkę na kolanach. Na stoliku obok paliła się świeca. Gdy wchodził,
uśmiechnęła się do niego swym ciepłym, radosnym uśmiechem.

- Harriet... - Nagle nie wiedział, co powiedzieć.
- Słucham, milordzie?
- Powiedziałem ci kiedyś, że jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką spotkałem.
- Tak, powiedziałeś, to było bardzo uprzejmie.
Gideon przymknął oczy w nagłej udręce.
- Nie powiedziałem tego przez uprzejmość. Powiedziałem tak, bo to prawda. -

Otworzył oczy. - Za każdym razem, gdy na ciebie patrzę, uświadamiam sobie, jaki jestem
szczęśliwy.

- Jesteś? - Harriet spojrzała zdumiona i odłożyła książkę.
- Tak. - Gideon zbliżył się o krok do łóżka i zatrzymał się. - Dałaś mi więcej, niż sobie

zdajesz sprawę, Harriet. A ja tylko bratem twoje dary. Wiem, że niewiele mogę ci dać w
zamian.

173

background image

- To nieprawda, milordzie. - Odrzuciła przykrycie i wygramoliła się z łóżka. - Dałeś

mi bardzo wiele. Złożyłeś mi przysięgę, której dotrzymasz. Traktujesz mnie uprzejmie i z
szacunkiem. Czuję się przy tobie piękna, chociaż wiem, że nie jestem.

- Harriet...
- Jak możesz powiedzieć, że masz mało do zaoferowania? Nie znam mężczyzny, który

miałby więcej i tak chojnie tym obdarzał. - Podeszła do niego boso, drobna i wiotka, w
batystowym szlafroczku, z przekrzywionym czepeczkiem na gęstych włosach. Oczy jej
błyszczały. Wyciągnęła ręce. Gideon przyciągnął ją do siebie, wdychając jej cudowny, ciepły,
kobiecy zapach.

- Jesteś wszystkim, czego mogłem chcieć. Boże, nawet nie wiedziałem, jak bardzo

potrzebuję twojej miłości, póki mi jej nie dałaś.

- Masz moją miłość, Gideonie. Zawsze będzie twoja - szepnęła, wtulona w jego pierś.
- Jesteś dla mnie taka dobra - szepnął. - Bardziej, niż zasługuję.
- Gideonie...
Porwał ją w ramiona i zaniósł na łóżko. Ułożył na śnieżnobiałej pościeli i położył się

obok niej. Obejmował ją jak cenny skarb, jakim dla niego w istocie była, delikatnie, ostrożnie,
z bezmierną wdzięcznością.

Harriet otwierała się przed nim, jak kwiat otwiera się w słońcu. Gideon całował jej

usta, czuł jej smak, a ręce odnajdywały piękne kobiece kształty ciała. Była taka miękka i
czuła. Wszystko w niej rozpalało jego pragnienie. Gdy poczuł brzeg jej stopy na swojej łydce,
jęknął.

- Gideon?
- Pragnę cię- mruczał. Pocałował jedną jej pierś, delikatnie ciągnąc sutek, aż Harriet

wygięła się i przytuliła do niego. Wciąż go zdumiewały i zachwycały jej wspaniałe reakcje.
Rozpalały w nim płomień, jakiego nic innego nie mogło rozpalić. Gdy nie mógł już znieść tej
słodkiej udręki, ułożył się w kołysce, jaką tworzyły jej uda. Jego ręka wyczuła delikatne,
wilgotne ciepło. Czekała na niego. Ta świadomość wyzwoliła w nim falę gorącej rozkoszy.

- Harriet. Moja słodka, kochana Harriet. - Znów całował jej usta, dotykał językiem jej

warg i wsuwał się powoli w jej ciało. Poczuł rozkosz jak zwykle, gdy w nią wchodził. Czuł,
jak się wokół niego zaciska i wciąga go wciąż głębiej. Czuł się w niej bezpieczny. Nareszcie,
przez nie kończącą się chwilę, był jej częścią.

Harriet owinęła nogi wokół niego, a paznokcie wpiła w ramiona męża. Przylgnęła do

niego, uniosła się, by być bliżej, z taką samą namiętnością jak on. Mówiła mu o swej miłości,
gdy doszła do szczytu, a jej ciało drżało w jego ramionach. Gideon trzymał ją mocno przy
sobie, póki nie poczuł ostatnich delikatnych wstrząsów, i dopiero wtedy pozwolił sobie na
długą ulgę, która nie miała początku ani końca.

Obudził się tuż po wschodzie słońca na świecie, który był znacznie jaśniejszy i

spokojniejszy niż dawniej. Przez chwilę leżał bez ruchu, rozkoszując się odkryciem, którego
dokonał w swym sercu ostatniej nocy. Kochał Harriet. Będzie ją kochał do końca życia.

Odwrócił się i wyciągnął do niej rękę; słowa w nim narastały.
Harriet nie było.

174

background image

20

Harriet trzymała lampę wysoko w górze i dokładnie badała jaskinię. Z wielką ulgą

stwierdziła, że nie ma żadnych śladów używania tu przez kogoś pobijaka i dłuta. Skamieliny,
które się tu znajdowały, w dalszym ciągu tutaj są, bezpiecznie uwięzione w kamieniu. Pełna
zapału zawiesiła lampę na kołku w ścianie i wyciągnęła swój worek z narzędziami. Miała dziś
rano doskonały nastrój i wiedziała dlaczego - przez te kilka dni było jej z Gideonem naprawdę
wspaniale.

Ostatniej nocy czuła, że jest mu jeszcze bliższa. Jego namiętność wzbogacona była o

uczucie zdecydowanie głębsze niż sympatia. Nie wiedziała, czy on sobie z tego zdaje sprawę,
ale ona czuła to całym sercem. Dziś rano obudziła się z przekonaniem, że Gideon wkrótce
znów się nauczy miłości. Ta pewność napełniła ją takim szczęściem, że z energią ruszyła do
pracy, gdy tylko skończył się przypływ.

Z pobijakiem i dłutem w ręku Harriet powędrowała do miejsca, gdzie znalazła ząb

olbrzymiego gada. Zdecydowała, że zacznie tutaj. Jeśli będzie miała szczęście, może znajdzie
większy fragment szczęki. Przyłożyła dłuto do kamienia i zaczęła delikatnie odłupywać skałę.

Zapewne z powodu głośnego uderzania metalu o kamień nie usłyszała nadejścia

mężczyzny. Może była tak skoncentrowana na pracy, że nie zwróciła uwagi na przytłumione
kroki, a może zbyt przyzwyczaiła się do traktowania tych jaskiń jako swojego prywatnego
terenu.

W każdym razie, gdy od strony wejścia rozległ się dźwięczny głos Clive'a Rushtona,

Harriet z krzykiem wypuściła z rąk dłuto.

- Liczyłem na to, że pojawisz się w tych jaskiniach zaraz po powrocie do Upper

Biddleton. - Pokiwał głową z zimną satysfakcją. - To oczywiście ja wysłałem list, a nie pani
Stone. Ona pojechała w odwiedziny do siostry. Bardzo szczęśliwie się złożyło.

- Boże, ależ pan mnie wystraszył, sir. - Harriet odwróciła się.
- Wiedziałem, że przybiegniesz natychmiast, sądząc, że twoje cenne skamieliny są

zagrożone. Nie ma to jak entuzjazm prawdziwego kolekcjonera. Też to swego czasu
przeżywałem.

Palce Harriet zacisnęły się na drewnianym pobijaku, gdy zauważyła, że Rushton

trzyma w ręku wycelowany w nią pistolet.

- Wielebny Rushton! Nie rozumiem. Czy pan zwariował? O co tu chodzi?
- O wiele rzeczy, lady St. Justin. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. - Oczy

Rushtona płonęły jakimś strasznym ogniem. Patrzył na nią, jakby ją przymierzał do jakiegoś
kręgu piekielnego. - To znaczy moją przeszłość, twoją teraźniejszość i moją przyszłość. Bo
ty, moja droga, nie masz już przyszłości.

- Proszę pana, niech pan odłoży pistolet. Pan zwariował.
- Niektórzy tak uważają, ale oni nic nie rozumieją.

175

background image

- Czego nie rozumieją? - Harriet starała się mówić spokojnym głosem. W jakiś dziwny

sposób czuła, że jej jedynym ratunkiem jest nakłonienie Rushtona do mówienia. Nie miała
pojęcia, co zrobi z tak pozyskanym czasem, ale liczyła na cud.

- Nie rozumieją, ile mnie kosztowało wysiłku zapewnienie mojej pięknej Deirdre

małżeństwa z St. Justinem - powiedział Rushton a w jego głosie brzmiała furia. - Musiałem
poświęcić pierworodnego syna Hardcastle'ów.

- Dobry Boże, to pan zabił brata Gideona?
- To było proste. Jeździł na koniu po skarpie każdego ranka. Była to tylko kwestia

przestraszenia jego konia strzałem z pistoletu pewnego zimowego dnia. - Wzrok Rushtona
złagodniał, oddalił się, jakby widział coś zupełnie innego. - Koń się spłoszył, ale nie zrzucił
jeźdźca. Podbiegłem do niego. Jego pan zorientował się co zamierzam. Zeskoczył z konia, ale
było już za późno. Byłem za blisko.

Harriet zrobiło się słabo.
- Zepchnąłeś Randala ze skarpy, tak? Zamordowałeś go!
Rushton kiwnął głową.
- Jak powiedziałem to było proste. Pierworodny Hardcastle był już zaręczony z kimś

innym, rozumiesz. Nigdy nie wykazywał zainteresowania moją piękną Deirdre. Ale młodszy
syn tak. St. Justin nie mógł się jej oprzeć od chwili, gdy ją zobaczył na jej pierwszym balu -
Wiedziałem, że chce ją mieć. Jak mógłby nie chcieć? Była taka urocza.

-Ale ona go nie kochała, prawda?
Twarz Rushtona przemieniła się we wściekłą maskę.
- Ta idiotka mówiła, że nie może znieść jego widoku. Zmusiłem ją do przyjęcia jego

oświadczyn. Twierdziła, że kocha kogoś innego. Kogoś, kogo nazywała pięknym aniołem.

- Bryce'a Morlanda.
- Nie wiedziałem, kto to był, i nic mnie to nie obchodziło. - Wykrzywił twarz z

pogardą. - Wiedziałem tylko, że ten człowiek był nikim W dodatku żonaty. I to z córką kupca.
Oczywiście, nie miał ani własnych pieniędzy, ani tytułu.

- A na tym panu zależało? Żeby Deirdre wyszła za kogoś z majątkiem i tytułem?
Rushton zdumiał się.
- Oczywiście. Była moim jedynym majątkiem, rozumiesz? Jedyną rzeczą, za którą

mogłem kupić z powrotem należne mi miejsce w świecie. Mógłbym mieć władzę i pieniądze,
ale mój ojciec, ten nicpoń, przegrał wszystko w karty, gdy byłem chłopcem. Nigdy mu nie
przebaczyłem, że tak przepuścił moją fortunę.

- Więc wymyślił pan inny sposób, żeby zdobyć bogactwo i status, które ojciec

przegrał przy stoliku?

Oczy Rushtona pociemniały.
- Gdy Deirdre zaczęła rozkwitać na piękną kobietę, wiedziałem, że mogę jej użyć, aby

oczarować syna jakiejś dobrej rodziny. Gdybym już był przez małżeństwo spokrewniony z
odpowiednimi ludźmi, miałbym dostęp do władzy i przywilejów, jakie można mieć za
pieniądze. W końcu, byłbym teściem. Dzięki Deirdre mogłem zdobyć to, co chciałem.

- Próbował pan posłużyć się córką.
- Miała obowiązek być posłuszna - powiedział gwałtownie Rushton. - Była zbyt

piękna, żeby się zmarnować dla mężczyzny, który nie mógł niczego dać rodzinie. Ale
nauczyłem ją rozsądku. Powiedziałem jej, że jak już wyjdzie za St. Justina, może mieć, kogo
zechce. Nie była głupia. Zrozumiała. Powiedziała, że wyjdzie choćby za samego diabła, żeby
tylko być w ramionach swojego anioła.

- O Boże! - wyszeptała Harriet.
- Ale wtedy wszystko się pokręciło. - Głos Rushtona podniósł się do wściekłego

krzyku. - Ta mała idiotka oddała się swojemu kochankowi, zanim poślubiła St. Justina. Była

176

background image

w ciąży. To był bękart tego kochasia. Zorientowała się, że musi szybko uwieść St. Justina i
przekonać go, że to jego dziecko.

- Ale jej plan się nie powiódł, prawda? St. Justin wiedział, że coś jest nie w porządku.
- Deirdre była głupia. Głupia idiotka. Wszystko popsuła. Przyszła i powiedziała mi, co

się stało. Chciała pozbyć się dziecka. Ale na małżeństwo z St. Justinem było już za późno. Za
dużo mu powiedziała. Nie mogłem uwierzyć, że była taka głupia. Pokłóciliśmy się.

Harriet wzięła głęboki oddech, bo nagle coś ją oświeciło.
- W gabinecie?
- Tak.
- I zabił ją pan, prawda? Zastrzelił ją pan, a potem postarał się, żeby to tak wyglądało,

jakby się sama targnęła na życie. Dlatego nie było żadnego listu. Nie popełniła samobójstwa,
tylko została zamordowana! Przez własnego ojca!

- To był wypadek! - Rushton dziko wytrzeszczył oczy. - Nie chciałem jej zabić!

Krzyczała, że ucieknie ze swoim kochankiem. Złapałem pistolet ze ściany. Chciałem ją tylko
nastraszyć. Ale on... Coś się stało. Powinna była słuchać ojca!!

- Pan powinien być w domu wariatów.
- Och nie, lady St. Justin. Nie zwariowałem. Jestem przy zdrowych zmysłach. -

Rushton uśmiechnął się. - Jestem też bardzo sprytny. Kto zorganizował tę szajkę złodziei,
która trzymała łupy w jaskiniach?

- Pan?
Rushton skinął głową.
- Znałem je doskonale. Musiałem mieć pieniądze. Deirdre nie żyła i nie mogła już mi

zapewnić przyszłości przez bogate małżeństwo, tak jak zawsze planowałem.

- Więc znalazł pan inne źródło dochodów?
- Kiedy zacząłem się nad tym zastanawiać, stwierdziłem, że w salonach Londynu jest

mnóstwo skarbów. I to łatwych do zabrania. Z początku sam podbierałem jakiś drobiazg i
szybko sprzedawałem, nim zauważono jego brak. Ale potem wpadłem na możliwość
większych zarobków. Zabrałoby to trochę czasu i wymagało miejsca do przechowywania
towaru. Przypomniałem sobie o tych jaskiniach.

- St. Justin złapał tę pana szajkę.
- Przez ciebie - powiedział zimno Rushton. - Zrujnowałaś moje nowe plany, tak jak

niegdyś Deirdre stare. Poślubiłaś mężczyznę, który miał się ożenić z Deirdre. Uratowałaś go
od kary, jaką miał znosić z powodu wyroku, który na niego zapadł w towarzystwie. Wszystko
zniszczyłaś.

Rushton uniósł pistolet.
Harriet zaschło w ustach. Cofnęła się o krok, chociaż i tak nie miała dokąd uciekać.

Jeśli nie trafi za pierwszym razem, może uda jej się dobiec do wyjścia jaskini, zanim znów
załaduje pistolet lub ją schwyta. Wiedziała jednak, że szansa ucieczki jest niewielka.

- Zabicie mnie niczego nie załatwi - szepnęła. Znów cofnęła się o krok. Słyszała, że

pistolety bywają zawodne, chyba że używa się ich z bliska. Im dalej będzie stała od Rushtona,
gdy ten naciśnie spust, tym większa szansa, że pierwszy strzał będzie chybiony.

- Przeciwnie - mówił Rushton - załatwi bardzo dużo. Po pierwsze, będę pomszczony.

A ponieważ twój mąż będzie oskarżony o to morderstwo, moja kochana Deirdre również
będzie pomszczona.

- To pan zabił swoją córkę, nie St. Justin.
- Ale przez niego. On był winien - warknął Rushton.
- Ludzie nigdy nie uwierzą, że mój mąż mnie zabił. St. Justin nigdy by mnie nie

skrzywdził i wszyscy o tym wiedzą.

- Nie, nie wiedzą. To prawda, że w tej chwili jest uznawany w towarzystwie. Jednak

gdy cię znajdą martwą w tych jaskiniach, ludzie zaczną się zastanawiać, czy Potwór z

177

background image

Blackthorne Hall nie powrócił do dawnych zwyczajów. Sześć lat temu prędko się od niego
odwrócili. Teraz też nie będzie inaczej.

- To nieprawda.
Rushton wzruszył ramionami i uniósł pistolet wyżej.
- Powiedzą, że pewnie był zdradzany. Która kobieta nie poszukałaby sobie kochanka,

gdyby była zmuszona co noc patrzeć na oszpeconą twarz Potwora z Blackthorne Hall.

- Nie jest potworem. Nigdy nie był. Nie mów tak o nim! - Harriet nie wytrzymała.

Rozwścieczona rzuciła w Rushtona pobijakiem.

Uskoczył i pobijak uderzył w kamienną ścianę jaskini. Rushton odwrócił się szybko,

raz jeszcze wycelował i...

- Rushton! - Głos Gideona wstrząsnął ścianami jaskini, odbijając się echem.
Jednym ruchem Rushton obrócił się i wystrzelił. Gideon zdążył się cofnąć z przejścia i

kula trafiła w ścianę.

- Gideon! - krzyknęła Harriet.
Kula uderzyła w skałę, odłupując kawał kamienia. Mimo gradu spadających

odłamków Gideon rzucił się na Rushtona obalając go na ziemię.

Przez chwilę walczyli, kotłowali się na kamiennym podłożu. Harriet zauważyła z

przerażeniem, że ręka Rushtona sięga po dłuto, które upuściła. Uniósł rękę z dłutem, gdy
Gideon wydostał się na wierzch.

- Zabiję cię tak, jak zabiłem twojego brata. Miałeś się ożenić z Deirdre. Wszystko

przepadło - krzyknął Rushton z wściekłością, kierując dłuto w oczy przeciwnika. W ostatniej
chwili Gideon uchylił się przed tym ciosem. Potem złapał rękę Rushtona, przygwoździł do
ziemi i wykręcił w przegubie, aż ten wypuścił dłuto.

Gideon uniósł się, usiadł i z całej siły uderzył pięścią w szczękę przeciwnika. Rushton

stracił przytomność. Przez moment Harriet nie mogła się ruszyć z miejsca.

- Gideon! - Po chwili podbiegła i rzuciła się w jego objęcia. - O Boże, o Boże!
Przyciągnął ją do siebie.
- W porządku?
- Tak. Słuchaj, on ją zabił. Zastrzelił Deirdre.
- Tak.
- I zamordował twojego brata.
- Tak. Niech go piekło pochłonie!
- I to on był przywódcą szajki złodziei. Biedny pan Humboldt. Musimy dopilnować,

żeby go natychmiast zwolnili.

- Zajmę się tym.
- Gideonie, uratowałeś mi życie. - Harriet podniosła głowę, żeby nareszcie popatrzeć

na męża. Trzymał ją tak mocno, że ledwie mogła oddychać, ale wcale jej to nie
przeszkadzało. - Harriet, nigdy w życiu się bardziej nie bałem niż kilka
minut temu, gdy zorientowałem się, że Rushton poszedł za tobą do jaskini. Nigdy, nigdy już
mnie na nic takiego nie narażaj. Zrozumiano, moja pani?

- Tak. Gideonie.
Ujął jej twarz w dłonie. W jego brązowych oczach, gdy patrzył na nią z góry,

malowało się zmęczenie przeżytym napięciem.

- Co to ma, do diabła, znaczyć, żeby wychodzić z łóżka o takiej wczesnej porze?
- Przypływ się skończył i nie mogłam spać - powiedziała cicho. - Chciałam koniecznie

zacząć pracę.

- Trzeba było mnie obudzić. Poszedłbym z tobą.
- Na litość boską, Gideonie, chodziłam do tych jaskiń od lat. Nigdy nie były specjalnie

niebezpieczne aż do teraz.

178

background image

- Nigdy więcej sama do nich nie pójdziesz, jasne? Jeśli z jakichś powodów ja nie będę

mógł iść z tobą, weźmiesz z sobą lokaja albo kogoś innego ze służby. Nigdy nie będziesz tu
pracować sama.

- Dobrze, Gideonie - powiedziała potulnie. - Jeśli to cię uspokoi...
Znów ją przyciągnął i mocno przytulił.
- Jeszcze nieprędko się uspokoję. Nigdy nie zapomnę widoku Rushtona z

wycelowanym w ciebie pistoletem. Boże, Harriet, co ja bym zrobił, gdybym cię dziś stracił?

- Nie wiem - powiedziała stłumionym na jego piersi głosem co byś zrobił.

Brakowałoby ci mnie?

- Brakowało ciebie? Brakowało? To nie jest odpowiednie słowo do opisania tego, co

bym czuł. Do licha, Harriet!

Harriet zdołała unieść głowę z jego piersi. Uśmiechnęła się

do niego i serce jej zabiło.

- Tak, milordzie? - Nagle jej wzrok padł na ścianę jaskini ponad jego ramieniem. -

Och, mój Boże, Gideonie! Spójrz!

Gideon puścił ją i obrócił się w mgnieniu oka, gotów do następnej walki.

Zmarszczył się, widząc, że nikt nie stoi w wejściu.

- Co takiego, Harriet? Co się stało?
- Popatrz na niego, Gideonie. - Harriet podeszła dwa kroki do ściany jaskini,

zafascynowana tym, co ujrzała. Pistolet Rushtona odstrzelił fragment skały, która odsłoniła
ścianę na dużej przestrzeni. Odpadł kawał kamienia odsłaniając świeżą warstwę.

W odkrytym fragmencie ściany ukazała się wtopiona wspaniała gmatwanina

olbrzymich kości. Gigantyczne kości udowe, piszczele, kręgosłup i dziwna czaszka leżały
razem jak w gnieździe. Widać też było fragment długiej szczęki. Harriet wydało się, że jest w
niej zarys zębów, pasujących do tego, który znalazła wcześniej. Wszystko razem wyglądało,
jakby to olbrzymie zwierzę ułożyło się dawno, dawno temu do snu i nigdy się nie obudziło.

- Popatrz na niego. - Harriet wpatrywała się w zastygłe w kamieniu stworzenie.

Przepełniona była grozą i nieporównywalną z niczym dumą odkrycia. - Nigdy nie widziałam
ani nie czytałam o niczym takim, Gideonie. Czy nie jest wspaniały, taki olbrzymi potwór?

Stojący za nią Gideon zaczął się śmiać. Był to grzmiący śmiech, odbijający się echem

od kamiennych ścian. Harriet odwróciła się, zaskoczona.

- Co w tym śmiesznego, milordzie?
- Ty, oczywiście. I może ja? - Gideon szeroko uśmiechnął się do niej, a w jego oczach

malowała się czułość - Harriet, kocham cię.

Słysząc to, zapomniała natychmiast o potworze w jaskini. Wpadła w ramiona Gideona

i nie chciała ich opuścić.

Hrabia i hrabina Hardcastle pojawili się z wizytą wczesną jesienią, tego samego dnia,

kiedy wyszedł ostatni numer „Raportów Towarzystwa Miłośników Skamielin i Wykopalisk".

Ogrody wokół Blackthorne Hall były wciąż pełne wczesnojesiennych kwiatów. Pałac,

z oknami otwartymi na morskie podmuchy, był oazą spokoju. Rozlegał się miły szum
domowej krzątaniny. Nazajutrz, z okazji przyjazdu Hardcastle'ów, miał się odbyć bal, na
który zostali zaproszeni wszyscy w promieniu kilku mil.

Gideon zaczynał śniadanie, gdy nadeszła poczta. Nakładał na talerz jajka przy

kredensie i z przyjemnością uświadomił sobie, że znów czuje się w Blackthorne Hall jak w
domu, kiedy do pokoju wszedł Owl. Harriet dostrzegła leżący na tacy magazyn.

- Przyszły „Raporty". - Zeskoczyła z krzesła i przebiegła przez pokój, żeby je złapać,

nim Owl do niej podejdzie.

Gideon spojrzał z dezaprobatą.
- Nie ma potrzeby biec, moja droga. Prosiłem cię tyle razy, żebyś teraz bardziej

uważała.

179

background image

Zaawansowana ciąża Harriet nie spowodowała bynajmniej zwolnienia tempa jej życia.

Wciąż poruszała się z energią i entuzjazmem, które mogłyby wykończyć przeciętnego
mężczyznę. Oczywiście, gdy zachowywała się tak w łóżku, było to niezwykle przyjemne,
przypomniał sobie Gideon. Nie chciał jednak, by się przemęczała. Była mu zbyt droga.

Musiał jej ostatnio pilnować bardziej niż zwykle. Nie miała pojęcia, jak powinna się

zachowywać kobieta w jej stanie. Wczoraj rano usiłowała sama pójść do jaskiń. I to nie
pierwszy raz. Tłumaczyła się, jak zwykle, że służba była zajęta. Gideon był zmuszony palnąć
jej kazanie. Uświadomił sobie, że czeka go całe życie pełne takich kazań.

- Jest tutaj! - krzyknęła Harriet, gdy usiadła z powrotem i otworzyła magazyn na spisie

treści. - Opis wielkiego potwora z Upper Biddleton - autorka: Harriet, lady St. Justin. - Oczy
jej błyszczały z przejęcia. - Nareszcie to wydrukowali, Gideonie. Teraz już wszyscy będą
wiedzieli, że ten potwór z jaskini należy do mnie.

Uśmiechnął się.
- Gratuluję, moja droga. Sądzę, że i tak wszyscy wiedzieli.
- Jestem skłonny się zgodzić. - Hardcastle spojrzał porozumiewawczo na żonę.
Lady Hardcastle uśmiechnęła się do synowej.
- Jestem dumna, mogąc powiedzieć, że znam odkrywcę takiego wspaniałego zbioru

skamielin, moja droga.

Harriet promieniała.
- Dziękuję. Nie mogę się doczekać, kiedy przyjdą na herbatę Effie i Felicity. -

Przerzuciła strony, żeby znaleźć swój artykuł. - One chyba nie wierzyły, że to będzie
wydrukowane.

- Śmiem twierdzić, że przez jakiś czas będzie to główny temat rozmów kolekcjonerów

skamielin - powiedział hrabia. - Będzie wiele sporów na temat istnienia tak olbrzymiego gada.
Wszyscy będą chcieli zobaczyć tego potwora.

- Niech się sprzeczają - odparła Harriet, szczęśliwa. Popatrzyła na męża. - Ja wiem, że

mój potwór jest bardzo rzadki i cenny.

Gideon znów spojrzał na nią z drugiego końca stołu. Można się było zatopić w

miłości, jaką zobaczył w jej oczach. Po raz któryś zastanawiał się, jak mógł żyć przez tyle lat,
zakopany w swojej ciemnej jamie. Przecież w tym ponurym okresie przed poznaniem Harriet
po prostu wegetował. Nie odczuwał radości życia ani nie oczekiwał niczego w przyszłości,
dopóki ona się nie pojawiła.

Wydobyła go na światło dzienne, tak jak kości starożytnego potwora z jaskini.
-Twój potwór bez ciebie byłby niczym, kochanie –powiedział miękko Gideon. - Byłby

wciąż uwięziony w kamieniu.

Dwa miesiące później Harriet szczęśliwie urodziła zdrowego syna. Było jasne, że

maleństwo będzie miało brązowe oczy ojca, a także jego wzrost i siłę. Okazywało też
charakter i upór, które wszystkim wydały się wyjątkowo znajome. Kiedy Gideon złożył
wrzeszczące niemowlę w ramionach Harriet, uśmiechnęła się smutno.

- Obawiam się, że razem stworzyliśmy prawdziwego Potwora z Blackthorne Hall,

milordzie - powiedziała. - Posłuchaj, jak ryczy.

Gideon roześmiał się, szczęśliwszy, niż mu się to kiedykolwiek wydawało możliwe.
- Już ty poskromisz tę małą bestię, kochanie. Masz swoje sposoby na potwory.

180


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Quick Amanda Bestia
Quick Amanda Legenda 1
Quick Amanda Zjawa (Vanza 03)
Quick Amanda Magia kobiecości
Quick Amanda Kontrakt
Quick Amanda Magia Kobiecości
Quick Amanda Przygoda na Karaibach
Tom 1 Interesy Quick Amanda
Quick Amanda Gwiazda sezonu 2
Quick Amanda Trucizna doskonała
18 Od drugiego wejrzenia Quick Amanda
Quick Amanda Podstęp 2
Quick Amanda Arcane Society 02 Biale klamstwa p

więcej podobnych podstron