Amanda Quick
Inte
resy
Prolog
Oczy intruza lśniły chłodnym blaskiem. Gwałtownym ruchem strącił z półki następny
rząd antycznych waz. Kruche naczynia roztrzaskały się na podłodze w tysiąc kawałków.
Nieznajomy podszedł do kolekcji glinianych figurek.
- Pani Lakę, radzę się pośpieszyć z pakowaniem - ponaglił, z wściekłością rozbijając
zbiór Afrodyt, satyrów i greckich bożków. - Powóz rusza za piętnaście minut i zapewniam, że
odjedzie nim pani wraz z siostrzenicą, z bagażem czy też bez.
Lavinia stała u stóp schodów i bezradnie patrzyła, jak rozgniewany mężczyzna sieje
spustoszenie w jej antykwariacie.
-Nie ma pan prawa tego robić. Doprowadzi mnie pan do ruiny.
-Wręcz przeciwnie, droga pani. Ratuję pani życie. - Nogą w ciężkim bucie przewrócił
dużą urnę, zdobioną w stylu etruskim. - Ale proszę się nie martwić. Nie spodziewam
się podziękowania.
Lavinia skrzywiła się boleśnie, kiedy urna upadła na podłogę i roztrzaskała się z
głośnym hukiem. Wiedziała, że szaleńca nie należy drażnić. Ten najwyraźniej postanowił
zniszczyć jej antykwariat, a ona nie mogła zrobić nic, żeby go powstrzymać.
Bardzo wcześnie w życiu nauczyła się rozpoznawać, kiedy należy wykonać taktyczny
odwrót. Nigdy jednak nie umiała potulnie godzić się z porażką.
-Gdybyśmy byli w Anglii, kazałabym pana aresztować, panie March.
-
Ale nie jesteśmy w Anglii. -Tobias March chwycił naturalnej wielkości figurę
centuriona i pociągnął ją za tarczę. Kamienny Rzymianin upadł na własny miecz. -
Jesteśmy we Włoszech i musi pani robić to, co każę. Nie ma pani wyboru.
Dalsze trwanie przy swoim nie miało sensu. Rozmowa z Tobiasem Marchem była
zwykłą stratą czasu, który można było poświęcić na pakowanie kufrów, jednak wrodzona
skłonność do oślego uporu nic pozwoliła Lavinii ustąpić pola bez walki.
-Przeklęty bękart - wycedziła przez zęby.
-Moja metryka mówi co innego. - Strącił na podłogę rząd waz z czerwonej gliny. -
Domyślam się jednak, co pani chce powiedzieć.
-Widać wyraźnie, że nie jest pan dżentelmenem.
-Nie będę się o to spierać. - Kopnął popiersie nagiej Wenus. -Ale przecież pani też nie
jest damą.
Drgnęła, kiedy popiersie rozbiło się o podłogę. Naga Wenus cieszyła się wielkim
powodzeniem u kupujących.
-Jak pan śmie? Znalazłyśmy się z siostrzenicą w Rzymie bez środków do życia i
byłyśmy zmuszone przez kilka miesięcy parać się interesami, ale to jeszcze nie
powód, żeby nas obrażać.
-Dość tego. - Stanął z nią twarzą w twarz. W świetle lampy jego groźne oblicze
wydawało się chłodniejsze niż oblicza kamiennych posągów. - Niech się pani cieszy,
że doszedłem do wniosku, iż jest pani tylko bezwolnym narzędziem w rękach
przestępcy, którego ścigam, a nie członkiem jego bandy złodziei i morderców.
-
Twierdzi pan, że złoczyńcy korzystali z mojego sklepu, żeby przekazywać sobie
wiadomości. Ale to tylko pańska opinia.
Szczerze mówiąc, kiedy patrzę na pana grubiańskie zachowanie, trudno mi uwierzyć
w choć jedno pana słowo. Wyjął z kieszeni złożoną kartkę.
- Zaprzeczy pani, że ten list był schowany w jednej z pani waz?
Zerknęła na obciążający dowód. Przed chwilą patrzyła oniemiała, jak wyjął tę kartkę z
rozbitej greckiej wazy. Zapisana na niej wiadomość o dobiciu korzystnego targu z piratami
wyglądała jak raport jakiegoś rzezimieszka, przeznaczony dla herszta bandy.
Lavinia uniosła głowę.
-To przecież nie moja wina, że jeden z klientów wrzucił do wazy jakiś osobisty list.
-Nie chodzi tu o jednego klienta. Złoczyńcy wykorzystywali pani sklep od kilku
tygodni.
-A skąd pan to wie?
-Prawie od miesiąca obserwuję ten lokai i panią - przyznał z denerwującą
obojętnością, a oczy Lavinii rozszerzyły się ze zdumienia.
-Od miesiąca mnie pan szpieguje?
-
Z początku zakładałem, że jest pani wspólniczką Carlisle'a. Dopiero po dokładniejszej
analizie sytuacji doszedłem do wniosku, że najprawdopodobniej nie ma pani pojęcia,
w co są zamieszani niektórzy z pani tak zwanych klientów.
- To oburzające.
Spojrzał na nią rozbawiony.
-Chce pani powiedzieć, że wiedziała pani, w jakim celu tak regularnie odwiedzają
pani antykwariat?
-Nic podobnego nie chciałam powiedzieć. - Słyszała, że mówi coraz głośniej, ale nie
potrafiła się opanować. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak rozgniewana i wystraszona.
-Miałam ich za uczciwych miłośników starożytności.
-Doprawdy? - Tobias zerknął na słoje z mlecznozielonego szkła, ustawione w równym
rzędzie na wysokiej półce. Uśmiechnął się chłodno. - A czy pani jest uczciwą kobietą?
Lavinia zesztywniała.
-Co pan sugeruje?
-Nic nie sugeruję. Stwierdzam tylko, że większość znajdujących się tu przedmiotów to
tanie kopie starożytnych dzieł sztuki. Niewiele tu prawdziwych antyków.
-A skąd pan to wie? - odparowała. - Nie powie mi pan chyba, że jest znawcą sztuki
starożytnej. Nie dam się oszukać. Po tym, co pan zrobił z moim antykwariatem, nie
wmówi mi pan, że jest pan uczonym badaczem.
-
Ma pani rację. Nie jestem znawcą starożytnej Grecji i Rzymu. Jestem prostym
człowiekiem interesu.
-
Bzdura. Dlaczego prosty człowiek interesu miałby przyjeżdżać aż do Rzymu w
pogoni za jakimś łotrem o nazwisku Carlisle?
-
Reprezentuję jednego ze swoich klientów, który zatrudnił mnie, żebym zbadał losy
niejakiego Bennetta Rucklanda.
- I jakież są losy tego pana Rucklanda?
Tobias spojrzał jej w oczy.
-Został zamordowany, tutaj, w Rzymie. Mój klient uważa, że stało się tak, ponieważ
wiedział zbyt wiele o tajnej organizacji, na czele której stoi Carlisle.
-Niewiarygodna historia.
-Być może, ale będzie lepiej, jak pani w nią uwierzy. Zresztą nie ma pani wyboru. -
Rozbił kolejną wazę. - Zostało pani tylko dziesięć minut.
Sprawa wyglądała beznadziejnie. Lavinia chwyciła fałdy spódnicy i ruszyła w górę po
schodach. Zatrzymała się na chwilę, bo uderzyła ją pewna myśl.
- Powiedział pan, że jest prostym człowiekiem interesu. Rozwiązywanie zagadek
kryminalnych to raczej dziwny interes.
Tobias rozbił niewielką rzymską lampkę oliwną.
- Nie dziwniejszy niż sprzedawanie fałszywych antyków.
Lavinia skrzywiła się lekko.
- Już mówiłam, że to nie falsyfikaty, tylko reprodukcje, które sprzedajemy jako
pamiątkę z Rzymu.
-Niech je pani nazywa, jak się pani podoba. Dla mnie to zwykłe oszukańcze imitacje.
Uśmiechnęła się kwaśno.
-Ale przecież sam pan mówił, że nie jest znawcą sztuki, prawda? Jest pan człowiekiem
interesu.
-Zostało pani mniej więcej osiem minut.
Dotknęła srebrnego wisiorka pod szyją, co często czyniła, kiedy była zdenerwowana.
- Sama nie wiem, czy jest pan odrażającym łajdakiem, czy tylko zwykłym szaleńcem -
wyszeptała.
Zerknął na nią chłodno, z rozbawieniem.
-Czy to sprawia pani jakąś różnicę?
-Żadnej.
Sytuacja stała się beznadziejna. Lavinia nie miała innej możliwości, jak tylko uznać
zwycięstwo przeciwnika.
Z cichym okrzykiem frustracji i gniewu pobiegła na piętro. Kiedy dotarła do małego,
oświetlonego jedną lampą pokoju, zobaczyła, że w przeciwieństwie do niej Emeline dobrze
wykorzystała czas, który zostawił im intruz. Na środku, z podniesionymi wiekami, stały dwa
średnie kufry i jeden duży. Mniejsze były już wypełnione po brzegi.
-Dzięki Bogu, że przyszłaś. - Słowa Emeline brzmiały niewyraźnie, ponieważ
trzymała głowę w szafie. - Co cię tam tak długo zatrzymało?
-Usiłowałam przekonać pana Marcha, że nie ma prawa wyrzucać nas w środku nocy
na ulicę.
-Nie wyrzuca nas na ulicę. - Emeline odsunęła się od szafy; w ramionach trzymała
antyczną wazę. - Zapewnił nam powóz i dwóch uzbrojonych ludzi, którzy mają
zadbać, żebyśmy bezpiecznie opuściły Rzym i dotarły do Anglii. To bardzo
wielkodusznie z jego strony.
-
Bzdura. On wcale nie jest wielkoduszny. Prowadzi jakąś podwójną grę i chce nas
usunąć ze swojej drogi.
Emeline zawinęła wazę w wełnianą suknię.
-
Uważa, że grozi nam wielkie niebezpieczeństwo ze strony tego złoczyńcy Carlisle'a,
który wykorzystał nasz sklep jako punkt kontaktowy dla swojej bandy.
-Akurat. Na to, że ktoś taki działa w Rzymie, mamy jedynie słowo pana Marcha. -
Lavinia otworzyła szafkę, z której spojrzał na nią przystojny i bardzo hojnie
obdarzony przez naturę Apollo. - Trudno mi dać wiarę temu, co mówi. Równie dobrze
może chodzić mu o to, żeby wykorzystać nasz lokal dla jakichś własnych niecnych
celów.
-A ja jestem przekonana, że powiedział prawdę. - Emeline włożyła zawiniętą w suknię
wazę do trzeciego kufra. - A jeśli nie kłamie, to rzeczywiście grozi nam
niebezpieczeństwo.
-
Jeżeli naprawdę chodzi tu o jakąś bandę przestępców, to wcale się nie zdziwię, jeśli
się okaże, że pan Tobias March jest ich hersztem. Nazywa siebie prostym człowiekiem
interesu, ale ja wyraźnie dostrzegam w nim coś zdecydowanie diabolicznego.
-Zdenerwowanie pobudziło twoją wyobraźnię, Lavinio. A wiesz, że kiedy puścisz
wodze wyobraźni, zupełnie tracisz zdrowy rozsądek.
Z dołu dobiegły odgłosy rozbijanych glinianych naczyń.
- Niech go piekło pochłonie - wymamrotała Lavinia.
Emeline przerwała pakowanie i przechyliwszy głowę, chwilę nasłuchiwała.
-Bardzo się stara, żeby wyglądało to tak, jakbyśmy padły ofiarą napaści wandali,
prawda?
-
Owszem, wspomniał, że zniszczy sklep, żeby ten drań Carlisle nie zaczął czegoś
podejrzewać. - Lavinia z wysiłkiem starała się wyjąć Apolla z szafki. - Uważam, że to
kolejne kłamstwo. On się po prostu doskonale bawi. To kompletny wariat.
-Nie wydaje mi się. - Emeline poszła do szafy po następną wazę. - Jak to dobrze, że
prawdziwe antyki trzymałyśmy na górze, żeby je zabezpieczyć przed ulicznymi
złodziejaszkami.
-Chociaż w jednej sprawie miałyśmy trochę szczęścia. -Lavinia objęła ciasno Apolla i
postawiła na podłodze. - Aż drżę na myśl o tym, co by się stało, gdybyśmy wystawiły
je wraz z kopiami na dole. March bez wątpienia by je zniszczył.
-A, moim zdaniem, najszczęśliwsze w tej całej historii jest to, że on nie uznał nas za
wspólniczki Carlisle'a i jego rzezimieszków. - Emeline owinęła ręcznikiem małą wazę
i włożyła do kufra. - Aż strach pomyśleć, co by zrobił, gdyby nic uwierzył, że
jesteśmy niewinne i tylko naiwnie dałyśmy się wykorzystać.
-Zniszczył nasze jedyne źródło utrzymania i wyrzucił nas z domu. Co gorszego mógł
nam zrobić?
Emeline spojrzała na otaczające ich stare, kamienne mury i lekko pociągnęła nosem.
-Nie nazywasz chyba tego nieprzyjemnego ciasnego pokoju domem. Wcale nie będę
za nim tęskniła.
-Na pewno zatęsknisz, kiedy znajdziemy się bez grosza w Londynie i będziemy
musiały zarabiać na życie na ulicy.
-Do tego nie dojdzie. - Emeline poklepała owiniętą w ręcznik wazę. - Po powrocie do
Londynu sprzedamy antyki. Kolekcjonowanie starych waz i rzeźb jest teraz w modzie.
Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży będziemy mogły wynająć dom.
-Nie na długo. Będę szczęśliwa, jeśli pieniądze za te antyki pozwolą nam utrzymać się
przez pół roku. Kiedy sprzedamy ostatnią wazę, popadniemy w poważne tarapaty.
-Znajdziesz jakieś wyjście, Lavinio. Zawsze znajdujesz. Zobacz tylko, jak świetnie
dałyśmy sobie radę, kiedy nasza chlebodawczyni uciekła z tym przystojnym hrabią, a
my zostałyśmy tu bez grosza. Twój pomysł, żeby zająć się antykami, był po prostu
genialny.
Jedynie największym wysiłkiem woli Lavinia powstrzymała się, żeby nie krzyczeć z
bezsilnej złości. Głęboka wiara Emeline w to, że ciotka znajdzie wyjście z każdej sytuacji,
doprowadzała ją do szaleństwa.
- Pomóż mi zapakować Apolla - poprosiła.
Emeline z powątpiewaniem spojrzała na duży kamienny posąg, który Lavinia
usiłowała przeciągnąć po podłodze.
-
Zajmie prawie cały kufer. Może lepiej byłoby go zostawić, a zabrać jeszcze kilka
waz.
-Ten Apollo jest wart kilku tuzinów waz. - Lavinia zatrzymała się w połowie drogi,
dysząc z wysiłku. - To nasz najcenniejszy zabytek. Musimy go zabrać.
-
Jeśli włożymy go do kufra, nie będzie miejsca na twoje książki - dodała cicho
siostrzenica.
Lavinia poczuła lekki ucisk w żołądku. Spojrzała na półkę, pełną tomików poezji,
które przywiozła z Anglii. Myśl, że będzie musiała je tutaj zostawić, była bardzo ciężka do
zniesienia.
- Kupię sobie nowe. - Mocniej chwyciła posąg. - Za jakiś czas.
Emeline zawahała się i badawczo spojrzała jej w oczy.
-Jesteś pewna? Wiem, ile dla ciebie znaczą.
-Apollo jest ważniejszy.
-Jak uważasz. - Emeline pochyliła się i chwyciła rzeźbę za nogi.
Na schodach rozległ się tupot ciężkich butów. W drzwiach stanął Tobias March.
Zerknął na kufry, a potem przeniósł wzrok na obie kobiety.
- Musicie natychmiast jechać - oświadczył. - Nie możecie tu zostać nawet dziesięć
minut dłużej. To byłoby zbyt ryzykowne.
Lavinia miała ochotę rzucić w niego wazą.
- Nie zostawię Apolla. Możliwe, że tylko dzięki niemu nie będę musiała zarabiać na
życie w domu publicznym.
Emeline skrzywiła się lekko.
- Ależ, Lavinio, nie przesadzaj.
-Taka jest prawda.
-Dajcie mi tę przeklętą figurę. - Tobias zarzucił sobie rzeźbę na ramię. - Zapakuję ją
do kufra.
Emelina uśmiechnęła się ciepło.
-Dziękuję. Jest bardzo ciężka. Jej ciotka prychnęła oburzona.
-Nie dziękuj mu. To przez niego mamy kłopoty.
-Zawsze do usług - rzekł Tobias, układając Apolla w kufrze. - Coś jeszcze?
-Tak - odparła szybko Lavinia. - Ta urna przy drzwiach. To wyjątkowo cenny
przedmiot.
-Nie zmieści się do kufra. - Chwycił wieko i spojrzał na starszą z kobiet. - Musi pani
wybierać między Apollem i urną. Obu tych rzeczy nie zabierzecie.
Ta zerknęła na niego podejrzliwie.
-Sam pan chce ją zabrać, prawda? Zamierza pan ją ukraść.
-Zapewniam panią, że ta przeklęta urna wcale mnie nie interesuje. Urna czy Apollo?
Proszę wybierać. Natychmiast.
-Apollo - wymamrotała.
Emeline pośpiesznie poutykała koszulę nocną i kilka par butów wokół rzeźby.
-Zdaje się, że jesteśmy gotowe, panie March - oznajmiła.
-Owszem. - Lavinia uśmiechnęła się do niego chłodno. -Jesteśmy gotowe. Mam
nadzieję, że kiedyś nadarzy mi się sposobność, żeby panu odpłacić pięknym za
nadobne.
Zatrzasnął wieko kufra.
-Czy to pogróżka?
-Niech pan to traktuje, jak się panu podoba. - Starsza z pań chwyciła sakiewkę,
pelerynę i kapelusz. - Emeline, wychodzimy. Pan March pewnie zaraz podpali nasz
antykwariat.
-
Niepotrzebnie jesteś taka nieuprzejma. - Jej siostrzenica również sięgnęła po pelerynę
i kapelusz. - Zważywszy na okoliczności, pan March zachowuje się z podziwu godną
powściągliwością.
Tobias pochylił głowę.
-Dziękuję za wsparcie, panno Emeline.
-
Proszę się nie przejmować docinkami Lavinii - poprosiła dziewczyna. – Taką już ma
naturę, że kiedy znajdzie się w trudnej sytuacji, staje się nieco popędliwa.
March zmierzył Lavinię chłodnym spojrzeniem.
-Zauważyłem - wycedził.
-Proszę okazać wyrozumiałość - ciągnęła Emeline. - Musi zostawić tu swoje tomiki
poezji. To była dla niej bardzo trudna decyzja. Widzi pan. ona jest wielką miłośniczką
poezji.
-
Na litość boską! - Lavinia zamaszystym ruchem otuliła się peleryną i ruszyła szybko
do drzwi. - Ani chwili dłużej nic zamierzam słuchać tej niedorzecznej rozmowy. Jedno
jest pewne. Z przyjemnością uwolnię się od pańskiego nad wyraz nieprzyjemnego
towarzystwa.
-Zraniła mnie pani.
-Nie tak mocno, jak bym chciała.
Zatrzymała się na schodach i spojrzała na niego przez ramię. Wcale nie wyglądał na
zranionego. Sądząc po tym. z jaką lekkością dźwignął kufer, był w doskonałej kondycji
fizycznej.
-Ja z przyjemnością myślę o powrocie do domu. - Emeline szybkim krokiem wyszła z
pokoju. - Włochy są dobre na krótką wizytę, ale już się stęskniłam za Londynem.
-
Ja również. - Lavinia oderwała wzrok od szerokich ramion Tobiasa Marcha. - Ta
wyprawa okazała się całkowitą klęską. A czyj to był pomysł, żeby przyjechać tutaj w
charakterze dam do towarzystwa tej okropnej pani Underwood?
Emeline cicho odchrząknęła.
-Zdaje się, że twój.
-
Kiedy następnym razem zasugeruję coś tak dziwacznego, błagam, bądź tak miła i
podsuń mi pod nos sole trzeźwiące, żebym oprzytomniała.
-W swoim czasie ten pomysł musiał wydawać się doskonały -odezwał się Tobias.
-Owszem - powiedziała łagodnie Emeline. - „Pomyśl tylko, jak wspaniale będzie
spędzić cały sezon w Rzymie". To słowa Lavinii. „Wokół tyle inspirujących
zabytków". Tak mnie przekonywała. „A wszystko to na koszt pani Underwood",
kusiła. „Będą nas przyjmowali ludzie obdarzeni doskonałym smakiem, z najlepszego
towarzystwa".
-Wystarczy, Emeline - przywołała ją ciotka do porządku. -Dobrze wiesz, że ta podróż
wiele nas nauczyła.
-I to, zdaje się. w niejednej dziedzinie - wtrącił niedbale Tobias. - Oczywiście, jeśli
wierzyć plotkom na temat pani Underwood, które nieraz słyszałem. Czy to prawda, że
jej przyjęcia czasami przekształcały się w orgie?
Lavinia zacisnęła zęby.
-Niestety, takie godne pożałowania przypadki zdarzyły się kilka razy.
-Te przyjęcia były dla nas trochę uciążliwe - wyznała Emeline. - Na ich czas kazano
nam się zamykać w sypialniach. Ale, moim zdaniem, prawdziwe kłopoty zaczęły się
dopiero, kiedy obudziłyśmy się pewnego ranka i stwierdziłyśmy, że pani Underwood
uciekła ze swoim hrabią. Znalazłyśmy się w obcym kraju same i bez grosza przy
duszy.
-Ale jednak udało nam się znaleźć wyjście z trudnej sytuacji -odezwała się stanowczo
Lavinia. - Wiodło nam się całkiem nieźle, dopóki pan nie postanowił się wtrącić w
nasze osobiste sprawy.
-Proszę mi wierzyć, że nikt bardziej tego nie żałuje niż ja -zapewnił Tobias.
Zatrzymała się u stóp schodów i spojrzała na sklep, pełen roztrzaskanych naczyń i
rzeźb. March zniszczył wszystko. Ani jedna waza nie zachowała się w całości. W niespełna
godzinę zrujnował to. co budowała przez cztery miesiące.
- To niemożliwe, żeby żałował pan tego bardziej niż ja. - Zacisnęła dłonie na sakiewce
i omijając skorupy mszyła do wyjścia. - Moim zdaniem, to wszystko zdarzyło się z pańskiej
winy.
Nie zaczynało jeszcze świtać, kiedy Tobias wreszcie usłyszał kroki przy tylnych
drzwiach. Z pistoletem w ręku czekał na pogrążonych w ciemności schodach.
Jakiś mężczyzna niosący latarnię wyłonił się z pokoiku na zapleczu. Zatrzymał się
gwałtownie na widok zrujnowanego wnętrza antykwariatu.
- Jasny gwint... - Postawił latarnię na kontuarze, podszedł do szczątków wielkiej wazy
i obejrzał odłamki. - Jasny gwint - wymamrotał znowu. Przyjrzał się zniszczonym
przedmiotom. - Niech to wszyscy diabli!
Tobias zszedł o stopień niżej.
- Szukasz czegoś. Carlisle?
Carlisle znieruchomiał. W słabym, mrugającym świetle latarni jego zła. odpychająca
twarz przypominała maskę.
-Ktoś ty?
-Nie znasz mnie. Przysłał mnie tu przyjaciel Bennetta Rucklanda, żebym cię odnalazł.
- Ruckland. Wszystko jasne. Powinienem był to przewidzieć.
Carlisle poruszył się szybko jak błyskawica; w jego dłoni ukazał się pistolet.
Złoczyńca bez wahania wymierzył go w Tobiasa.
Ten przygotowany na to, pociągnął za cyngiel swojego pistoletu.
Nie usłyszał oczekiwanego huku i natychmiast zrozumiał, że broń nie wypaliła.
Sięgnął do kieszeni po zapasowy pistolet, ale było już za późno.
Carlisle wypalił.
Tobias poczuł, że lewa noga się pod nim ugina. Siła uderzenia kuli odrzuciła go w tył.
Upuścił pistolet, żeby chwycić się barierki. Jakoś udało mu się nie spaść ze schodów i nie
złamać karku.
Carlisle tymczasem przygotowywał do strzału drugi pistolet.
Tobias chciał się wspiąć w górę, lecz lewa noga odmawiała mu posłuszeństwa i mimo
starań nie mógł nią sprawnie poruszać. Położył się na brzuchu i podpierając się rękami,
niczym krab z wysiłkiem piął się po schodach. Kiedy stopa poślizgnęła mu się na czymś
mokrym, domyślił się, że to krew sącząca się z jego uda.
Carlisle ostrożnie podszedł do stóp schodów. Tobias domyślił się, że złoczyńca nie
wypalił z drugiego pistoletu tylko z powodu gęstego mroku, w którym nie mógł wyraźnie
dostrzec swojego celu.
Ciemność była jedyną nadzieją Tobiasa.
Dotarł na piętro i bezwładnie wtoczył się do pogrążonego w mroku pokoju. Ręką
natrafił na ciężką urnę, której nie zabrała Lavinia.
- Nic tak nie irytuje, jak broń, która nie chce wypalić, co? - zapytał Carlisle
uprzejmym tonem. - Na dodatek upuściłeś drugi pistolet. Co za oferma z ciebie. - Szybkim,
pewnym krokiem szedł po schodach na górę.
Tobias chwycił urnę i przewrócił ją na bok. starając się oddychać bardzo płytko. W
lewej nodze zaczął odczuwać palący ból.
- Czy ten, kto cię tu za mną przysłał, nie powiedział ci, że nie wrócisz żywy do
Anglii? - zapytał Carlisle. Był już w połowie schodów. - Nie wspomniał, że jestem byłym
członkiem Błękitnej Izby? Wiesz co to znaczy, przyjacielu?
Tobias zdawał sobie sprawę, że ma tylko jedną szansę. Musiał zaczekać na
odpowiednią chwilę.
- Nie wiem, ile ci zapłacili, żebyś mnie dopadł, ale jakakolwiek to była suma, to i tak
za mała. Tylko głupiec mógł się podjąć takiego zadania. - Carlisle był już niemal na podeście.
W jego głosie słychać było podniecenie wygłodniałego drapieżnika. - Zapłacisz życiem za
głupotę.
Resztkami sił Tobias popchnął urnę. Wielkie, ciężkie naczynie potoczyło się ku
schodom.
- Co to jest? - Carlisle znieruchomiał na ostatnim stopniu. - Co to za hałas?
Tocząca się urna ścięła go z nóg. Carlisle krzyknął. Tobias usłyszał, jak przeciwnik
stara się chwycić ściany, daremnie usiłując odzyskać równowagę.
Carlisle potoczył się w dół, uderzając o kolejne stopnic z głuchym dudnieniem. Kiedy
dotarł na dół, krzyk rozdzierający powietrze gwałtownie się urwał.
Tobias zdarł z łóżka prześcieradło, oderwał od niego długi pas tkaniny i opatrzył ranę.
Kiedy dźwignął się na nogi, zakręciło mu się w głowie.
Zachwiał się, a w połowie drogi na dół niemal zemdlał, ale udało mu się nie upaść.
Carlisle leżał u stóp schodów, z głową odchyloną pod nienaturalnym kątem. Wokół niego
walały się odłamki roztrzaskanej urny.
- Postanowiła zabrać Apolla - wyszeptał Tobias do martwego przestępcy. - Teraz
widzę, że to było właściwa decyzja. Ta kobieta ma wspaniałą intuicję.
1
Nerwowy człowieczek, który sprzedał mu dziennik, ostrzegł go, że szantaż to
niebezpieczny interes. Pewne informacje z pamiętnika lokaja mogły sprowadzić śmierć na
człowieka, który je poznał. Ale Holton Felix wierzył, że jego uczynią bogatym.
Od lat pieniądze na życie zdobywał w domach gry. Poznał smak ryzyka i już dawno
się dowiedział, że ci, którym brak odwagi i zdecydowania, żeby rzucić kością, nigdy nic nie
wygrają.
Powtarzając sobie, że nie jest głupcem, zanurzył pióro w kałamarzu i znów zabrał się
za pisanie listu. Nie zamierzał zajmować się szantażem zbyt długo. Skończy z tym, jak tylko
zbierze wystarczająco dużo pieniędzy, żeby spłacić najpilniejsze długi.
Zdecydował jednak, że pamiętnik zatrzyma. Zapisane w nim sekrety mogą się przydać
w przyszłości, gdyby znów miał się znaleźć w finansowych tarapatach.
Drgnął, kiedy ktoś nieoczekiwanie zapukał do drzwi. Spojrzał na ostatnią linijkę listu
z pogróżkami, nad którym właśnie ślęczał. Kleks z atramentu szpecił słowo „niefortunny".
Ten widok go zirytował. Całe zdanie zmarnowane. Holton przywiązywał wielką wagę do
swoich listów, pochlebiał sobie, że są niespotykanie błyskotliwe i dowcipne. Styl
dopasowywał do adresata. Zostałby sławnym pisarzem, może drugim Byronem, gdyby
okoliczności nie zmusiły go do zarabiania pieniędzy w jaskiniach hazardu.
Obudził się w nim zadawniony gniew. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby los
nie potraktował go tak oburzająco niesprawiedliwie. Gdyby tylko ojciec nie został zabity w
pojedynku, którego przyczyną był hazardowy spór, gdyby zrozpaczona, doprowadzona do
ostateczności matka nie zmarła na ciężką chorobę, kiedy miał zaledwie szesnaście łat, to kto
wie, co mógłby osiągnąć? Kto wie, jak wysoko by zaszedł, gdyby dane mu były przywileje,
jakimi cieszyli się inni?
Tymczasem był zmuszony uciekać się do szantażu i wymuszania. Któregoś dnia w
końcu osiągnie od dawna mu należną pozycję. Tak sobie obiecywał. Któregoś dnia...
Pukanie rozległo się znowu. To bez wątpienia któryś z wierzycieli. Felix miał
rachunki do spłacenia w każdym domu gry w mieście.
Zmiął list i szybko wstał. Podszedł do okna, lekko odchylił zasłonę i wyjrzał. Nikogo
nie dostrzegł. Natręt zapewne doszedł do wniosku, że nikt mu nie otworzy. Holton zauważył
jednak na progu jakąś paczkę.
Otworzył drzwi i pochylił się, żeby zabrać tajemnicze pudełko. Kątem oka zauważył,
że z cienia wysunęła się postać w grubym płaszczu.
Pogrzebacz uderzył w jego potylicę z zabójczą siłą. Świat Holtona Felixa skończył się
w jednej chwili, a jego imponujące długi zostały unieważnione.
2
Lavinia poczuła charakterystyczny odór śmierci. Wstrzymała oddech, stając w progu
pokoju, oświetlonego ogniem z kominka. Szybko wyjęła chusteczkę z sakiewki. Takiej
możliwości nie brała pod uwagę, kiedy planowała dzisiejszy wieczór. Przyłożyła ozdobiony
haftem batystowy kwadracik do nosa i stłumiła w sobie odruch, nakazujący jej
natychmiastową ucieczkę.
Ciało Holtona Felixa leżało rozciągnięte na podłodze przed kominkiem. Z początku
nie dostrzegła żadnych ran. Przyszło jej nawet do głowy, że serce odmówiło mu
posłuszeństwa. Po chwili jednak zauważyła, że jego głowa ma przerażająco dziwny kształt.
Najwyraźniej jedna z ofiar szantażysty przybyła tu wcześniej. Lavinia wiedziała, że,
jak na takiego łajdaka, Felix nie był zbyt przebiegły. Przecież udało jej się zidentyfikować go
i odnaleźć wkrótce po otrzymaniu pierwszego listu, chociaż w prowadzeniu prywatnego
śledztwa nie miała żadnego doświadczenia.
Kiedy dowiedziała się, gdzie Felix mieszka, porozmawiała z kilkoma pokojówkami i
kucharkami, pracującymi w okolicznych domach. Upewniwszy się, że co noc wychodzi do
któregoś z domów gry, postanowiła dzisiejszego wieczoru przeszukać jego mieszkanie. Miała
nadzieję, że znajdzie dziennik, z którego, jak twierdził, zaczerpnął swoje informacje.
Niepewnie rozejrzała się po niewielkim pokoju. Ogień nadal wesoło płonął w
kominku, ale ona czuła na plecach lodowatą strużkę potu. Co powinna zrobić? Czy mordercy
wystarczyło, że zabił tego łotra, czy zdążył też przeszukać mieszkanie i zabrać pamiętnik?
Istniał tylko jeden sposób, żeby uzyskać odpowiedzi na te pytania. Wiedziała, że musi
wykonać plan, z jakim tu przyszła.
Zmusiła się, żeby zrobić jakiś ruch. Pokonanie niewidzialnych pęt strachu kosztowało
ją bardzo wiele wysiłku. Roztańczone płomienie dogasającego ognia rzucały niesamowite
cienie na ściany. Starała się nie patrzeć na zwłoki.
Oddychając tak cicho, jak umiała, zastanawiała się, gdzie rozpocząć poszukiwania.
Felix urządził mieszkanie z wielką prostotą. Biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do hazardu,
nie była to wielka niespodzianka. Niewątpliwie od czasu do czasu był zmuszony sprzedać
jakiś świecznik lub stolik, żeby pokryć długi. Służące, z którymi rozmawiała, zdradziły jej, że
nieustannie brakowało mu gotówki. Jedna z nich zasugerowała, że był pozbawionym
wszelkich skrupułów oportunistą, który zniżyłby się do każdej podłości dla zdobycia
pieniędzy.
Szantaż był najprawdopodobniej tylko jednym z wielu nieprzyjemnych sposobów
uzyskania gotówki, które Felix wymyślił od czasu, kiedy rozpoczął karierę hazardzisty.
Najwyraźniej jednak nie był to sposób najlepszy.
Nieopodal okna spostrzegła biurko i od niego postanowiła zacząć, chociaż
podejrzewała, że morderca już przeszukał jego szuflady. Sama by tak na jego miejscu zrobiła.
Ostrożnie okrążyła zwłoki, trzymając się od nich jak najdalej. Na biurku leżały w
nieładzie zwykłe przybory, między innymi mały scyzoryk i kałamarz. Był tam też piasek do
osuszania świeżo zapisanych kartek i metalowe naczynie, w którym topił wosk do
pieczętowania listów.
Nachyliła się, żeby otworzyć pierwszą z trzech szuflad po prawej stronie biurka. Nagle
zastygła w bezruchu i poczuła, że po karku przebiega jej dreszcz. Miała złe przeczucie.
Usłyszała za sobą ciche, ale wyraźne szuranie butów o deski podłogi. Ogarnął ją tak
wielki strach, że na chwilę zaparło jej dech w piersi. Jej serce biło jak oszalałe; miała
wrażenie, że po raz pierwszy w życiu zemdleje.
Morderca nadal znajdował się w pokoju.
Jedno było pewne. Nie mogła sobie pozwolić na omdlenie.
Spojrzała na leżące na biurku przedmioty, szukając jakiegoś narzędzia, które mogłoby
posłużyć jej do obrony. Wyciągnęła rękę i jej palce zacisnęły się na scyzoryku. Był taki mały
i delikatny. Ale tylko taką broń miała do dyspozycji.
Ściskając miniaturowy nożyk, szybko się odwróciła, żeby wreszcie stanąć twarzą w
twarz z mordercą. Natychmiast dostrzegła jego majaczącą w mroku sylwetkę. Stał w
drzwiach prowadzących do sypialni. Widziała zarys jego płaszcza, ale twarz kryła się w
ciemnościach.
Nie wykonał żadnego ruchu, nie próbował jej dopaść. Splótłszy ramiona na piersiach,
stał spokojnie, oparty niedbale o futrynę.
- Pani Lakę - odezwał się Tobias March. - Przeczuwałem, że jeszcze kiedyś się
spotkamy. Ale kto by pomyślał, że stanie się to w tak interesujących okolicznościach?
Dwa razy przełknęła ślinę, zanim udało jej się trochę dojść do siebie. Kiedy wreszcie
była w stanie wypowiedzieć kilka zrozumiałych słów, jej głos brzmiał cienko i niepewnie.
- Czy to pan zamordował tego człowieka?
Tobias zerknął na ciało.
- Nie. Przyszedłem tu po mordercy, tak samo jak pani. Sądząc po śladach, Felix został
zabity na progu domu. Morderca zapewne wciągnął zwłoki do środka.
Te słowa zbytnio jej nie uspokoiły.
-Co pan tutaj robi?
-Właśnie miałem zadać podobne pytanie. - Przyjrzał się jej z zastanowieniem. -
Wydaje mi się jednak, że już znam odpowiedź. Jest pani jedną Z osób, które Felix
szantażował, prawda?
Z oburzenia Lavinia na chwilę zapomniała o strachu.
-Ten okropny człowiek przysłał mi w tym tygodniu dwa listy. Pierwszy dostałam w
poniedziałek. Doręczono go do kuchennych drzwi. Kiedy przeczytałam te
niedorzeczne żądania, nie wierzyłam własnym oczom. Chciał, żebym mu zapłaciła sto
funtów. Wyobraża pan to sobie? Sto funtów, żeby zapewnić sobie jego milczenie. Co
za bezczelność!
-A na jaki temat obiecywał milczeć? -Tobias patrzył na nią uważnie. - Od czasu
naszego ostatniego spotkania narobiła pani jeszcze jakichś głupstw?
-Jak pan śmie? To wszystko tylko i wyłącznie pańska wina.
-Moja wina?
-Tak, panie March. Winą za całą tę sprawę obarczam pana. -Ostrzem scyzoryka
wskazała na zwłoki. - Ten nieszczęśnik straszył mnie, że wyjawi wszystko o tym, co
zaszło wtedy w Rzymie.
-Doprawdy? - Tobias stał tak sztywno, jakby każdy ruch sprawiał mu ból. - Bardzo
interesujące. A co dokładnie wiedział?
-
Już powiedziałam, że wiedział wszystko. Zagroził, że rozpowie o tym, jak
prowadziłam w Rzymie antykwariat, który często odwiedzali przestępcy z bandyckiej
szajki. Twierdził, że wiedziałam o ich nielegalnej działalności i pozwoliłam im
uczynić ze swojego sklepu punkt przekazywania wiadomości. Posunął się nawet do
tego. że sugerował, jakobym była kochanką herszta tej bandy.
-Tylko tyle napisał w liście?
-Tylko? A to nie wystarczy? Panie March, mimo że zniszczył pan mój interes w
Rzymie, udało nam się z siostrzenicą jakoś przetrwać, chociaż było to bardzo trudne.
Przechylił głowę.
-Spodziewałem się. że da sobie pani radę. Nie tak łatwo panią złamać.
-Mogę nawet powiedzieć, że obecnie całkiem nieźle nam się powodzi - oświadczyła
Lavinia. ignorując jego słowa. -Mam nadzieję, że Emeline będzie mogła zakosztować
przyjemności nadchodzącego sezonu towarzyskiego. Przy odrobinie szczęścia może
nawet znajdzie odpowiedniego dżentelmena, który będzie w stanie zapewnić jej takie
życie, jakie sobie dla niej wymarzyłam. To bardzo ważny moment. Rozumie pan, co
mam na myśli. Nie mogę dopuścić, żeby jej imię skalał choćby cień płotki.
-Rozumiem.
-
Gdyby Felix rozpuścił pogłoski, że Emeline miała coś wspólnego z przestępczą
bandą, szkody byłyby niewyobrażalne.
-
I pewnie plotki o tym, że jest siostrzenicą kochanki osławionego przywódcy bandy
nieco utrudniłyby jej wejście do najelegantszych kręgów londyńskiego towarzystwa.
-
Nieco utrudniły? To byłaby katastrofa. Jakież to niesprawiedliwe. Ani Emeline, ani ja
nie miałyśmy nic wspólnego z tymi łotrami i z ich przywódcą Carlisle'em. Nie
rozumiem, jak ktokolwiek obdarzony choćby odrobiną wrażliwości i ludzkich uczuć
mógłby pomyśleć, że zadawałyśmy się ze złodziejami i mordercami.
-Ja na początku tak myślałem, choć krótko.
-Szczególnie mnie to nie dziwi - odrzekła ponuro. - Mówiłam o osobach obdarzonych
wrażliwością. Pan raczej do nich nie należy.
-Ani Holton Felix. - Tobias spojrzał na zwłoki. - Zostawmy jednak dyskusję na temat
mojego braku wrażliwości na inną okazję. Wtedy szczegółowo omówimy moje wady.
W tej chwili mamy ważniejsze sprawy. Domyślam się, że oboje przybyliśmy tu w tym
samym celu.
-
Nie wiem, po co pan tu przybył, aleja chcę odnaleźć pewien pamiętnik, który, jak się
zdaje, napisał lokaj pana Carlisle'a, przywódcy tych rzymskich bandytów. - Zamilkła i
zmarszczyła czoło. - Co pan wie o tej sprawie?
-Wie pani, jest takie stare powiedzonko: „Nikt nie jest bohaterem dla własnego
lokaja". Zdaje się, że wierny sługa Carlisle'a prowadził osobiste zapiski na temat
najciemniejszych sekretów swojego chlebodawcy. Po śmierci herszta bandy...
-
Carlisle nie żyje?
-Owszem. Jak więc mówiłem, lokaj sprzedał pamiętnik, żeby uzyskać pieniądze na
podróż do Anglii. Został zabity, podobno przez jakiegoś rozbójnika, zanim wyjechał z
Rzymu. Z tego, co udało mi się ustalić, wynika, że pamiętnik został potem dwukrotnie
sprzedany. Każdemu z jego kolejnych właścicieli przydarzył się śmiertelny wypadek.
- Ruchem głowy wskazał na zwłoki Felixa. - A teraz kolejna śmierć, mająca związek z
tym przeklętym pamiętnikiem.
Lavinia przełknęła ślinę.
-Wielkie nieba.
-Właśnie. - Tobias podszedł do biurka.
Patrzyła na niego czujnie. Poruszał się w dziwny sposób, chwiejnie stawiając kroki.
Lekko, ale zauważalnie kulał. Przysięgłaby, że kiedy się poprzednio widzieli, chodził pewnie
i równym krokiem.
- Jak to się stało, że pan tyle wie o tym pamiętniku? -zapytała.
-Od kilku tygodni staram się go odnaleźć. Przemierzyłem jego śladem cały kontynent.
Kilka dni temu wróciłem do Anglii.
- Dlaczego tak panu na nim zależy?
Tobias otworzył szufladę biurka.
- Podobno między innymi smakowitymi plotkami zawiera on odpowiedzi na pytania
mojego klienta.
-Jakie to pytania? Zerknął na nią przez ramię.
-Dotyczą zdrady i morderstwa.
-Zdrady?
-Z czasów wojny. - Otworzył następną szufladę i przejrzał leżące w niej papiery. -
Naprawdę nie mamy czasu na zagłębianie się w szczegóły tej sprawy. Wytłumaczę to
później.
-Nie powie mi pan, panie March, że pana działania w Rzymie nie zostały uwieńczone
sukcesem. Na pewno po tym, jak zafundował nam pan taką straszną noc, dopiął pan
swego. Co dokładnie stało się z tym Carlisle'em? Twierdził pan, że z pewnością zjawi
się on w naszym antykwariacie, żeby odebrać wiadomość od jednego ze swoich
podwładnych.
-Pojawił się po odjeździe pań.
-No i co?
-Potknął się i spadł ze schodów.
Oczy Lavinii rozszerzyły się z niedowierzania.
-Potknął się i spadł?
-Wypadki chodzą po ludziach. Schody bywają zdradliwe.
-Aha. Wiedziałam. Po naszym odjeździe wydarzenia wymknęły się panu spod
kontroli.
-Zaistniały pewne komplikacje.
-
Najwyraźniej. - Mimo okropnej sytuacji Lavinia czuła perwersyjną satysfakcję,
mogąc udowodnić Marchowi, że to on jest wszystkiemu winien. - Powinnam
domyślić się prawdy, jak tylko otrzymałam od Holtona Felixa pierwszy list z
pogróżkami. Przecież nasze życie biegło spokojnie, dopóki nie zjawił się w nim pan.
Powinnam była odgadnąć, że to pan znów przyczynił się do naszych kłopotów.
-Do diabła, pani Lakę, nie pora teraz na docinki. Nawet pani nie podejrzewa, jaka to
zawikłana sprawa.
-Niech pan przyzna, że problemy z pamiętnikiem lokaja to wyłącznie pana wina.
Gdyby w Rzymie załatwił pan wszystko, jak trzeba, nic byłoby nas dziś tutaj.
Tobias znieruchomiał. W niesamowitym blasku ognia jego oczy wyglądały groźnie.
- Zapewniam, że podstępny lis, który dowodził tą bandą hien w Rzymie, już nie żyje.
Niestety, nie zakończyło to całej sprawy. Mój klient życzy sobie, żeby wszystko do
prowadzić do końca. Po to mnie wynajął i to właśnie zamierzam zrobić.
Lavinia poczuła zimny dreszcz.
-Rozumiem
-W swoim czasie Carlisle był członkiem organizacji przestępczej, zwanej Błękitna
Izba. Macki tej bandy obejmowały całą Anglię i Europę. Przez wiele lat organizacji
przewodził człowiek, który kazał się nazywać Azure.
Poczuła suchość w ustach. Nie wiedziała dlaczego, ale miała pewność, że Tobias
mówi prawdę.
-Co za teatralne imię.
-Azure był niekwestionowanym przywódcą. Jednak wszystko wskazuje na to, że zmarł
jakiś rok temu. Po jego śmierci Błękitna Izba pogrążyła się w chaosie. Azure miał
dwóch wpływowych pomocników, Carlisle'a i jeszcze jakiegoś mężczyznę, którego
tożsamość pozostaje tajemnicą.
-Azure i Carlisle nie żyją, więc zapewne pański klient chce się dowiedzieć, kim jest
ten trzeci.
-
Tak. Pamiętnik może zawierać informację na ten temat. Przy odrobinie szczęścia
dowiemy się z niego również kilku innych ważnych rzeczy, między innymi, kim był
Azure. Rozumie pani teraz, dlaczego ta sprawa jest bardzo niebezpieczna?
-Owszem.
Tobias uniósł plik papierów.
-Może zamiast stać bezczynnie, wzięłaby się pani do jakiejś pożytecznej roboty.
-Do roboty?
-Nie zdążyłem przeszukać sypialni. Niech pani weźmie świecę i sprawdzi, czy nic ma
tam nic interesującego. Ja tymczasem skończę przeszukiwać ten pokój.
W pierwszym odruchu chciała go odesłać do diabła, ale po chwili doszła do wniosku,
że Tobias ma rację. Przecież obojgu im chodziło o to samo. Korzyści z takiej współpracy były
oczywiste. Poza tym miała jeszcze inny powód, dla którego z chęcią zdecydowała się spełnić
jego polecenie. Jeśli pójdzie do sypialni, nie będzie musiała krążyć wokół zakrwawionych
zwłok.
Wzięła świecę.
-Zdaje pan sobie sprawę, że człowiek, który zamordował pana Felixa,
najprawdopodobniej znalazł pamiętnik i go zabrał?
-Jeśli tak się stało, to nasza sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana. -Spojrzał na
nią zimno. -Działajmy spokojnie i planowo, pani Lakę. Najpierw zobaczmy, czy nie
uda nam się znaleźć tego przeklętego pamiętnika. To bardzo by wszystko uprościło.
Miał rację. Był irytujący, prowokował ją i złościł, ale miał rację. Należało działać
spokojnie i planowo. Nie tylko w tej sprawie, lecz w życiu w ogóle.
Spiesznie weszła do niewielkiej sypialni, przylegającej do saloniku. Na stoliku przy
łóżku leżała książka. Lavinia poczuła iskierkę podniecenia. Może jednak szczęście jej nie
opuściło.
W świetle płomieni odczytała tytuł książki. „Edukacja damy". Otworzyła ją i
Przekartkowała w nadziei, że skórzana okładka kryje jednak ręcznie zapisane strony. Iskierka
nadziei szybko jednak zgasła. Tomik okazał się niedawno wydaną powieścią, a nie
pamiętnikiem.
Odłożyła książkę na stolik i podeszła do toaletki. Przeszukanie małych szufladek
zajęło jej tylko chwilę; zawierały wyłącznie przedmioty, których należało się spodziewać w
tym miejscu: grzebień i szczotkę, przybory do golenia, szczoteczkę do zębów.
W szafie zobaczyła kilka drogich koszul w dobrym gatunku i trzy eleganckie płaszcze.
Widać było, że kiedy Felixowi dopisywało szczęście przy zielonym stoliku, wygrane sumy
przeznaczał na zakup modnych ubrań. Może uważał kosztowne stroje za inwestycję na
przyszłość.
-Znalazła pani coś?! - zawołał cicho Tobias z sąsiedniego pokoju.
-Nie - odparła. - A pan?
-Nic.
Słyszała, jak przesuwa jakiś ciężki mebel. Pewnie biurko. Musiała przyznać, że ten
człowiek starannie się przykłada do swojego zadania.
Wysunęła szuflady we wnętrzu szafy i zobaczyła w nich jedynie męską bieliznę i
fulary. Zatrzasnęła drzwi i z desperacją rozejrzała się po skromnie umeblowanej sypialni. Co
zrobi, jeśli nie znajdą obciążającego ją pamiętnika?
Jej wzrok jeszcze raz padł na oprawny w skórę tomik, leżący na nocnym stoliku. W
mieszkaniu nie zauważyła żadnej innej książki. Gdyby nie „Edukacja damy", nigdy by nie
pomyślała, że ktoś taki jak Felix mógł się interesować literaturą. A jednak trzymał obok łóżka
książkę.
Wolno przeszła przez pokój, żeby uważniej obejrzeć tomik. Dlaczego hazardzista
miałby czytać powieść bez wątpienia przeznaczoną dla młodych dam?
Przerzuciła kilka kartek, tym razem czytając niektóre to tu, to tam. Natychmiast
zrozumiała, że tej powieści nie napisano w celu edukacji młodych dam.
...jej pięknie ukształtowane pośladki zadrżały w oczekiwaniu na mój aksamitny bicz.-..
-Wielkie nieba. - Gdy szybko zamknęła książkę, spomiędzy kartek wyleciał niewielki
kawałek papieru i opadł na podłogę.
-Znalazła pani coś ciekawego? - zapytał Tobias z sąsiedniego pokoju.
- Nie, z całą pewnością nie ma tu nic ciekawego.
Spojrzała na karteczkę, leżącą obok czubka jej buta; było na niej coś napisane. Lavinia
skrzywiła się lekko. Może Felixowi powieść tak bardzo się podobała, że robił podręczne
notatki. Schyliła się, żeby podnieść karteczkę, i zerknęła na wypisane na niej słowa. Nie były
to notatki z „Edukacji damy", tylko adres. Hazelton Square czternaście.
Dlaczego Felix zapisał ten adres i schował go właśnie w tej książce?
Usłyszała charakterystyczne szuranie butów po podłodze, odruchowo schowała
karteczkę do sakiewki i zwróciła się ku drzwiom.
Sylwetka Tobiasa ukazała się w obramowaniu framugi, na tle dogasającego w
kominku ognia.
-No i co?
-Nie znalazłam nic, co choćby trochę przypominało pamiętnik - oznajmiła stanowczo
i, jak sobie po chwili uświadomiła, całkiem zgodnie z prawdą.
-Ani ja. - Z ponurą miną rozejrzał się po sypialni. - Spóźniliśmy się. Ten, kto zabił
Feliksa, miał na tyle przytomności umysłu, żeby zabrać pamiętnik.
-
Taki obrót spraw wcale mnie nie dziwi. Zrobiłabym tak samo.
-Hmmm. Lavinia uniosła brwi.
-Co to ma znaczyć?
-Zdaje się, że musimy zaczekać, aż kolejny szantażysta wykona ruch - wyjaśnił.
-Kolejny szantażysta? - Wstrząśnięta, zamilkła na chwilę. -Dobry Boże, co też pan
mówi? - spytała wreszcie. - Myśli pan, że zabójca Felixa chce się zająć szantażem?
-
Jeśli wyczuje, że może mu to przynieść jakieś pieniądze, to na pewno tak zrobi.
-Cholera jasna.
-Też tak uważam. Ale musimy dostrzec również dobre strony tej sytuacji.
-Ja nic widzę żadnych. Tobias uśmiechnął się ponuro.
-Przecież obojgu nam się udało odnaleźć Felixa, prawda?
-
On był bezmyślnym głupcem i zostawił wiele śladów. Bez problemu przekupiłam
łobuziaka z ulicy, który przynosił jego listy. Za kilka drobnych monet i ciepły posiłek
chłopak powiedział mi, gdzie szukać zleceniodawcy.
-Bardzo sprytnie. - Tobias zerknął do sąsiedniego pokoju, gdzie przed kominkiem
leżało na dywanie ciało Holtona Felixa. - Człowiek, któremu udało się go
zamordować, na pewno nie jest taki nieudolny. Dlatego też musimy zjednoczyć siły.
Znów ogarnął ją niepokój.
-O czym pan mówi?
-Jestem pewien, że doskonale mnie pani zrozumiała. -Przeniósł na nią wzrok i uniósł
brew. - Być może ma pani jakieś wady, ale głupota do nich nie należy.
A więc nie pozwoli jej spokojnie odejść, chociaż miała nadzieję, że właśnie tak zrobi.
- Panie March - zaczęła ostro. - Nie mam najmniejszego zamiaru wchodzić z panem w
żadne spółki. Za każdym razem, kiedy się pan pojawia, sprowadza pan na mnie kłopoty.
-Tylko dwa razy musieliśmy znosić swoje towarzystwo.
-I za każdym razem wydarzyła się jakaś katastrofa.
-To pani zdanie. - Podszedł do niej. utykając, i mocno chwycił ją za ramię wielką
dłonią w skórzanej rękawiczce. -Z mojego punktu widzenia to pani ma wybitny talent
do niewiarygodnego komplikowania wszelkich spraw.
-Drogi panie, dość tego. Proszę zostawić mnie w spokoju.
-Obawiam się, że nie mogę tego zrobić. - Wyprowadził ją na korytarz. - Jesteśmy w to
zamieszani oboje i musimy razem rozwiązać tę zagadkę.
3
Nie mogę uwierzyć, że jeszcze raz spotkałaś pana Marcha. I to w takich niezwykłych
okolicznościach. - Emeline odstawiła filiżankę z poranną kawą na stół i spojrzała na ciotkę. -
Co za zadziwiający zbieg okoliczności.
-
Bzdura. Jeśli wierzyć jego słowom, to wcale nie był zbieg okoliczności. - Lavinia
stukała łyżeczką o brzeg talerza. -Twierdzi, że sprawa tego szantażysty i nasza
niefortunna przygoda w Rzymie łączą się.
-Uważa, że Holton Felix jest członkiem Błękitnej Izby?
-Nie. Wszystko wskazuje na to, że przypadkiem wszedł w posiadanie pamiętnika.
-A teraz ma go ktoś inny. - Emeline zamyśliła się. - Pewnie ten, kto zamordował
Felixa. A March nadal podąża tropem tajemnicy. Podziwu godna wytrwałość.
-
No, nie wiem. Robi to dla pieniędzy. Dopóki ktoś jest skłonny płacić mu za
poszukiwania, dopóty on będzie działał niezwykle wytrwale, w swoim najlepiej
pojętym interesie. - Skrzywiła się. -Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ten ktoś nadal
mu płaci, po tym jak March wykazał się w Rzymie tak przerażającą nieudolnością.
-Dobrze wiesz, że powinnyśmy być mu wdzięczne za to, w jaki sposób prowadził
śledztwo. Ktoś inny postawiony w jego sytuacji mógłby dojść do wniosku, że
należymy do tej bandy zabójców, a wtedy zupełnie inaczej by z nami postąpił.
-Tylko głupiec mógłby uwierzyć, że jesteśmy zamieszane w jakieś przestępstwo.
-Tak, oczywiście - przytaknęła uspokajająco Emeline. - Ale to przecież jasne, że ktoś
mniej inteligentny i spostrzegawczy niż pan March mógłby uwierzyć, że jesteśmy
wtajemniczone w działania tej bandy.
-Zbyt łatwo przypisujesz mu zalety, Emeline. Ja mu nie ufam.
- Owszem, zauważyłam. Ale właściwie dlaczego?
Lavinia rozłożyła dłonie.
-
Na litość boską, przecież wczoraj spotkałam go na miejscu zbrodni.
-On też cię tam spotkał - przypomniała jej siostrzenica.
-Tak, ale on przybył tam przede mną. Kiedy przyszłam, Felix już nie żył. Z tego, co
wiem, zabójcą mógł być March.
-Bardzo w to wątpię.
Lavinia spojrzała na dziewczynę zdumiona.
-Jak możesz tak mówić? Bez najmniejszego wahania wyznał mi, że Carlisle nie
przeżył ich spotkania w Rzymie.
-Jeśli dobrze pamiętam, powiedziałaś, że zdarzył mu się nieszczęśliwy wypadek na
schodach.
-Taką wersję wydarzeń przedstawił mi March. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się
okazało, że śmierć Carlisle'a nie nastąpiła na skutek nieszczęśliwego wypadku.
-Nie jest to teraz takie ważne. Liczy się tylko to, że ten złoczyńca nie żyje.
Lavinia zawahała się.
- March chce, żebym mu pomogła szukać pamiętnika. Za proponował połączenie
wysiłków.
- To dość rozsądna propozycja. Oboje bardzo chcecie go znaleźć, więc dlaczego nie
działać wspólnie?
- March ma klienta, który płaci mu za wysiłki. Ja nie mam.
Emeline przyglądała się ciotce znad filiżanki kawy.
-Może mogłabyś ustalić z panem Marchem, żeby oddawał ci część pieniędzy, które
dostaje od swojego klienta. We Włoszech ujawniłaś wybitny talent do targowania się.
-Zastanawiałam się trochę nad tą sprawą - przyznała wolno Lavinia. - Jednak na myśl
o współpracy z Marchem robi mi się nieswojo.
-Chyba nie masz wielkiego wyboru. Byłoby to dla nas trochę krępujące, gdyby po
Londynie zaczęły krążyć plotki o naszych rzymskich przejściach.
-Doprawdy, Emeline, wyrażasz się bardzo oględnie. To nic byłoby trochę krępujące,
tylko całkowicie zniszczyłoby mój nowy interes, nie mówiąc już o tym, że nie
pozwoliłoby ci brać udziału w balach i przyjęciach sezonu.
-Skoro mowa o twoim nowym interesie, to czy przypadkiem wspomniałaś o nim panu
Marchowi?
-Oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym to robić?
-Po prostu zastanawiałam się, czy intymna sytuacja, w jakiej się znaleźliście, nie
skłoniła cię do zwierzeń.
-Wcale nie była to intymna sytuacja! Na litość boską, Emeline, przecież w tym samym
pokoju leżał zabity człowiek.
-No, tak.
-Trudno o intymność w takich okolicznościach.
-Rozumiem.
-W każdym razie intymna znajomość z Tobiasem Marchem jest ostatnią rzeczą, na
jaką miałabym ochotę.
- Podnosisz głos, Lavinio. Sama wiesz, co to oznacza.
Lavinia z głośnym brzękiem odstawiła filiżankę na spodeczek.
- To znaczy, że moje nerwy poddawane są próbie wytrzymałości.
- Być może. Mnie jednak wydaje się jasne, że nie masz wyboru. Musisz postąpić
zgodnie z sugestiami pana Marcha i wspólnie z nim szukać pamiętnika.
-Nic mnie nie przekona, że nawiązanie współpracy z tym człowiekiem to mądre
posunięcie.
-Nie unoś się -odezwała się łagodnie Emeline. - Pozwalasz, żeby twoje uczucia do
pana Marcha brały górę nad zdrowym rozsądkiem.
-Zapamiętaj moje słowa. Tobias March znów prowadzi jakąś pokrętną grę, tak samo
jak wtedy, gdy tak niefortunnie zetknęłyśmy się z nim w Rzymie.
-A jaka to może być gra? - W głosie Emeline po raz pierwszy słychać było znużenie.
Lavinia przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Całkiem możliwe, że szuka pamiętnika w tym samym celu, w jakim wykorzystał go
Holton Felix. Chce się nim posłużyć do szantażu i wymuszania pieniędzy.
Łyżeczka Emeline szczęknęła głośno o spodeczek.
-Nie powiesz chyba, że, twoim zdaniem, pan March zamierza zostać szantażystą.
Nigdy nie uwierzę, że ma cokolwiek wspólnego z taką kreaturą jak Holton Felix.
-Nic nie wiemy o panu Marchu. - Lavinia wstała zza stołu. -Kto wie, co by zrobił,
gdyby mu się udało wejść w posiadanie tego pamiętnika.
Jej siostrzenica nic nie odrzekła.
Lavinia splotła dłonie za plecami i zaczęła krążyć wokół stołu.
-
No, dobrze - odezwała się Emeline z westchnieniem. - Nie potrafię ci podać żadnego
powodu, dla którego powinnaś ufać panu Marchowi, oprócz tego, że zapewnił nam
bezpieczny powrót do domu po tej rzymskiej katastrofie. Na pewno kosztowało go to
fortunę.
-
Chciał nas usunąć z drogi. A poza tym głęboko wątpię, czy sam zapłacił za naszą
podróż. Jestem pewna, że wysłał rachunek swojemu klientowi.
-Być może, ale chodzi mi o to, że właściwie nie masz w tej sprawie wyboru.
Niewątpliwie będzie lepiej, jeśli zaczniecie współpracę, niż gdybyś miała go
ignorować. Przynajmniej będziesz wiedziała, co udało mu się wykryć.
-I odwrotnie.
Twarz Emeline spoważniała; w jej oczach pojawił się niepokój.
-Obmyśliłaś jakiś chytrzejszy plan?
-Jeszcze sama nic wiem. - Lavinia zatrzymała się i sięgnęła do kieszeni sukni.
Wyjęła karteczkę, która wypadła spomiędzy kart „Edukacji damy", i spojrzała na
zapisany na niej adres. -Ale wkrótce się dowiem - dodała.
-Co tam masz?
-Niewyraźny trop, który być może prowadzi donikąd. -Lavinia z powrotem
włożyła karteczkę do kieszeni. - Jeśli się okaże, że tak jest, to jeszcze raz rozważę
korzyści płynące ze współpracy z Tobiasem Marchem.
W tej sypialni znalazła coś ważnego. -Tobias wstał z fotela, okrążył szerokie
biurko i stanął do niego plecami, opierając się dłońmi o blat. - Wiem, że coś tam znalazła.
Wyczułem to już na miejscu. Patrzyła na mnie jakoś tak zbyt niewinnie, a to nienaturalny
wyraz twarzy u tej kobiety.
Jego szwagier, Anthony Sinclair, podniósł wzrok znad wielkiej księgi, traktującej
o zabytkach starożytnego Egiptu. Siedział w fotelu, wyprostowawszy nogi z niedbałą
swobodą, na jaką stać tylko zdrowego, dwudziestojednoletniego młodzieńca.
Rok wcześniej Anthony wyprowadził się do własnego mieszkania. Z początku
Tobias obawiał się, że bez niego dom będzie mu się wydawał pusty. W końcu chłopak
zamieszkał z nim jeszcze jako dziecko, kiedy jego siostra, Anna. wyszła za mąż za
Tobiasa. Po śmierci żony Tobias wychowywał go najlepiej, jak potrafił. Przyzwyczaił się
do tego, że stale kręci się w pobliżu.
Nie minęły jednak dwa tygodnie, odkąd Anthony zamieszkał osobno, kilka ulic
dalej, kiedy stało się jasne, że chłopak nadal uważa dom szwagra za własny. Często go
odwiedzał, zwłaszcza w porze posiłków.
-Nienaturalny? - powtórzył Anthony łagodnie.
-Lavinia Lakę na pewno nie jest niewinna.
-Owszem, wspomniałeś, że to wdowa.
-Losu jej męża mogę się tylko domyślać - oznajmił Tobias z naciskiem. - Nie
zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że ostatnie dni spędził przykuty do łóżka w
zakładzie dla obłąkanych.
-Od samego rana rozprawiasz o swoich podejrzeniach względem pani Lakę -
stwierdził pogodnie Anthony. - Skoro jesteś taki pewny, że znalazła coś ważnego,
dlaczego jej o to nie zapytałeś wprost?
-Ona wszystkiemu by zaprzeczyła. Ta dama nie ma najmniejszego zamiaru ze mną
współpracować. Nie potrafiłbym udowodnić, że coś znalazła, chyba żebym odwrócił
ją do góry nogami i wytrząsnął zawartość jej kieszeni i sakiewki.
Anthony milczał, tylko patrzył na szwagra z pytającym wyrazem twarzy. Ten zacisnął
zęby.
-Tylko o nic nie pytaj - wycedził.
-Chyba nie zdołam się powstrzymać. Dlaczego więc nie wytrząsnąłeś z jej kieszeni
tego czegoś, co jakoby znalazła?
-
Do diabła, mówisz tak, jakby takie traktowanie godnych szacunku przedstawicielek
płci przeciwnej było u mnie czymś na porządku dziennym.
Anthony uniósł brwi.
- Nieraz już zwracałem ci uwagę, że twoje maniery, jeśli chodzi o kobiety,
pozostawiają wiele do życzenia. Mimo wszystko zwykle udaje ci się nie przekraczać granic,
jakie wytyczają sobie dżentelmeni. Z wyjątkiem pani Lakę. Za każdym razem, kiedy pada jej
nazwisko, dajesz pokaz grubiaństwa.
- To wyjątkowa istota - odrzekł Tobias. - Niezwykle zdecydowana, niespotykanie
uparta i bardzo trudna do zniesienia. Nawet najspokojniejszego człowieka potrafiłaby
doprowadzić do szału.
Anthony ze współczuciem skinął głową.
-Zawsze najbardziej nas złości, kiedy dostrzegamy w kimś innym własne przywary,
prawda? Zwłaszcza jeśli ta osoba jest przedstawicielką płci pięknej.
-Ostrzegam cię. nie jestem dziś w dobrym nastroju i nie pozwolę ci zabawiać się
swoim kosztem.
Anthony z głuchym hukiem zamknął księgę.
-Od trzech miesięcy, czyli od czasu tego zdarzenia w Rzymie, masz obsesję na
punkcie tej damy.
-Obsesja to w tym wypadku o wiele za poważne słowo. Dobrze wiesz.
-
Nie wydaje mi się. Whitby zdał mi szczegółowe sprawozdanie o tym, co majaczyłeś
w gorączce wywołanej raną. Powiedział mi, że przeprowadziłeś kilka długich, chociaż
dość jednostronnych i na ogół niezrozumiałych konwersacji z panią Lakę. Odkąd
wróciłeś do Anglii, przynajmniej raz dziennie znajdujesz pretekst, żeby wymienić jej
imię. Moim zdaniem, graniczy to z obsesją.
-
Musiałem przez niemal miesiąc śledzić tę przeklętą kobietę w Rzymie, chodziłem za
nią krok w krok. - Tobias zacisnął dłonie na rzeźbionej krawędzi biurka. -Spróbuj
chodzić za jakąś kobietą przez tak długi czas, sprawdzać, kogo pozdrawia na ulicy, co
i gdzie kupuje. W dodatku nieustannie się zastanawiałem, czy jest wspólniczką tych
rzezimieszków, czy też sama znajduje się w niebezpieczeństwie. Zapewniam cię, że
coś takiego odciska swoje piętno.
-No właśnie. Wpadłeś w obsesję.
-
To o wiele za mocno powiedziane. - Tobias bezwiednie rozmasował lewe udo. - Nie
zaprzeczę jednak, że pani Lakę zostawia niezatarte wrażenie.
-Najwyraźniej. - Anthony wsparł kostkę prawej nogi na lewym kolanie, starannie
wygładzając nogawki eleganckich spodni. - Jak twoja noga? Bardzo ci dokucza?
-Czyżbyś nie zauważył, że dzisiaj pada? Przy takiej pogodzie zawsze zaczyna mnie
boleć.
-Nie musisz na mnie warczeć, Tobiasie. - Anthony uśmiechnął się. - Wyładuj złość na
damie, która ją w tobie budzi. Jeśli zawiążecie spółkę w celu poszukiwania
pamiętnika, będziesz miał wiele okazji, żeby się na niej wyżyć.
-
Na samą myśl o współpracy z panią Lakę ciarki przebiegają mi po plecach. - Tobias
urwał, słysząc pukanie. - Słucham, Whitby, o co chodzi?
Drzwi gabinetu otworzyły się i stanął w nich niski, schludnie ubrany człowieczek,
który pracował u Tobiasa jako oddany kamerdyner, kucharz, zarządca domu, a kiedy było to
konieczne, również lekarz. Choć domowe finanse często przedstawiały się dość niepewnie,
Whitby zawsze wyglądał elegancko. Jego chlebodawca czuł. że jeśli chodzi o znajomość
męskiej mody i wyczucie stylu, to kamerdyner i szwagier znacznie go przerastają.
-Przyszedł lord Neville. Chce się z panem zobaczyć -oznajmił Whitby posępnym,
uroczystym tonem, którego zawsze używał, anonsując wyjątkowo ważnych gości.
-Poproś, żeby wszedł. - Gdy Whitby zniknął za drzwiami, Tobias wyprostował się
wolno i wstał. - Do diabla - powiedział cicho. - Nie lubię przekazywać klientom złych
wiadomości. Zawsze ich to irytuje. Nigdy nie wiadomo, kiedy się zniecierpliwią i
przestaną wypłacać należności.
-Neville raczej nie ma wyboru - zauważył Anthony równie cicho. - Do nikogo innego
nie mógłby się zwrócić.
Do pokoju wszedł wysoki, dobrze zbudowany, dobiegający pięćdziesiątki człowiek.
Nawet nie starał się ukryć zniecierpliwienia. Już na pierwszy rzut oka widać było, że
pochodzi z bogatej, arystokratycznej rodziny. Można to było poznać po jego orlich rysach
twarzy, dumnej sylwetce, kosztownym, dobrze skrojonym płaszczu i błyszczących wysokich
butach.
- Witam, milordzie. Nie oczekiwałem pana tak wcześnie. - Tobias wyprostował się i
gestem ramienia wskazał na fotel. - Proszę spocząć.
Przybysz nie zareagował na powitanie. Uważnie i badawczo spojrzał na twarz
Tobiasa.
-No i co, March? Dostałem twoją wiadomość. Co, u diabła, zdarzyło się wczoraj
wieczorem? Wpadłeś na trop pamiętnika?
-Niestety, kiedy się tam pojawiłem, pamiętnik już zniknął -odrzekł Tobias.
Neville z wyraźnym niezadowoleniem zacisnął usta.
-Cholera! - Zdjął rękawiczkę. Kiedy przeczesywał dłonią włosy, na palcu zalśnił
czarny kamień masywnego sygnetu. -Miałem nadzieję, że ten problem zostanie szybko
rozwiązany.
-Znalazłem jednak kilka użytecznych poszlak - ciągnął Tobias, starając się robić
wrażenie pewnego siebie profesjonalisty. - Spodziewam się wkrótce odnaleźć
pamiętnik.
-Musisz to zrobić jak najszybciej. Bardzo wiele od tego zależy.
-Jestem tego świadom.
-
Tak, wiem. - Neville podszedł do stolika i wziął karafkę z brandy. - Proszę o
wybaczenie. Zdaję sobie sprawę, że obu nam zależy na odnalezieniu tego przeklętego
pamiętnika. –Na chwilę znieruchomiał z karafką w dłoni. - Mogę?
-Ależ oczywiście. Proszę się częstować.
Neville nalał sobie solidną porcję brandy, a Tobias starał się patrzeć na to spokojnie.
Był to bardo drogi trunek, jednak na dłuższą metę dogadzanie klientom się opłaca.
Gość wypił dwa szybkie łyki, odstawił szklankę i z ponurą miną patrzył na Tobiasa.
- Musisz znaleźć pamiętnik, March. Jeśli się dostanie w nieodpowiednie ręce, być
może nigdy się nie dowiemy, kim naprawdę był Azure. Co gorsza, nie poznamy nazwiska
jedynego żyjącego członka Błękitnej Izby.
-Najdalej za dwa tygodnie będzie pan miał ten pamiętnik, milordzie - zapewnił Tobias.
-Dwa tygodnie? - Neville spojrzał na niego z przerażeniem. -Wykluczone. Nie mogę
czekać tak długo.
-Zrobię, co w mojej mocy, żeby jak najszybciej zamknąć tę sprawę. Tylko tyle mogę
obiecać.
-Cholera. Każdy mijający dzień zwiększa niebezpieczeństwo, że ktoś zgubi lub
zniszczy pamiętnik.
Anthony poruszył się lekko i odchrząknął cicho.
-Chciałbym przypomnieć, milordzie, że to dzięki wysiłkom mojego szwagra wie pan,
iż ten pamiętnik w ogóle istnieje i znajduje się gdzieś tutaj, w Londynie. A to o wiele
więcej, niż pan wiedział w zeszłym miesiącu o tej porze.
-Tak, oczywiście. -Rozcierając skronie, Neville przemierzał pokój długimi,
niespokojnymi krokami. - Musicie mi wybaczyć. Odkąd dowiedziałem się o jego
istnieniu, ani jednej nocy nie przespałem spokojnie. Kiedy myślę o tych, którzy
polegli na wojnie przez te kanalie, nie potrafię zapanować nad gniewem.
-Nikt nie pragnie znaleźć tych przeklętych zapisków bardziej niż ja - zapewnił Tobias.
-Ale co będzie, jeśli ktoś, kto teraz ma ten pamiętnik, zniszczy go, zanim do niego
dotrzesz. Dwa nazwiska, na których tak bardzo nam zależy, na zawsze pozostaną dla
nas nieznane.
-Bardzo wątpię, żeby ten ktoś zdecydował się rzucić go na pastwę płomieni.
Neville przestał rozcierać skronie i uniósł brwi.
-Skąd ta pewność?
-
Jedyna osoba, której zależy na zniszczeniu tych zapisków, to ostatni żyjący członek
Błękitnej Izby, a jest wysoce nieprawdopodobne, że znajdują się one właśnie w jego
rękach. Każdy inny wykorzysta je jako źródło informacji do szantażu. Któż by się
pozbawiał możliwości łatwego zarobku? Neville rozważył te słowa.
-To logiczne rozumowanie - przyznał w końcu, chociaż dość niechętnie.
-Proszę mi dać jeszcze trochę czasu - rzekł Tobias. -Odnajdę pamiętnik. Może
potem obaj będziemy spali spokojnie.
4
Artysta zawsze pracował przy kominku. Ciepło płomieni, kociołek z gorącą wodą i
naturalne ciepło ludzkich rąk zmiękczały wosk tak, że dawał się formować i rzeźbić.
Wstępne modelowanie można wykonać kciukiem i palcem wskazującym. Żeby
kształtować gęsty, podatny wosk, trzeba mieć mocne, pewne dłonie. W początkowych
stadiach tworzenia artysta często pracował z zamkniętymi oczami, polegając na wyostrzonym
zmyśle dotyku. Później małym, ostrym rozgrzanym narzędziem rzeźbił najważniejsze
szczegóły, dzięki którym jego dzieło emanowało energią i życiem.
Zdaniem artysty, ostateczny efekt ukończonego dzieła zawsze zależy od
najmniejszych szczegółów: zarysu podbródka, drobnych fałd sukni, wyrazu twarzy.
Chociaż oko oglądającego rzadko skupia się na takich małych elementach, to właśnie
dzięki nim dzieło wywiera wstrząsające wrażenie i od razu można poznać, że to praca
wielkiego artysty.
W jego rękach wosk zdawał się pulsować, jakby pod gładką powierzchnią płynęła
krew. Nie ma tworzywa, które lepiej naśladuje życie. W żadnym tworzywie nie można też
lepiej odwzorować chwili śmierci.
5
Lavinia zatrzymała się pod konarem drzewa, żeby sprawdzić adres zapisany na
karteczce. Dom numer czternaście przy Hazelton Square stał w szeregu pięknych rezydencji,
wychodzących prosto na zielony park. Eleganckie kolumnady i nowe gazowe latarnie
znaczyły wejście do każdej z nich.
Na widok dwóch błyszczących powozów, stojących na ulicy, Lavinia poczuła się
nieswojo. Do każdego pojazdu zaprzęgnięto dwójkę wypielęgnowanych koni takiej samej
maści. Stajenni trzymający wodze mieli na sobie drogie liberie. W drzwiach domu numer
szesnaście pojawiła się jakaś dama i zeszła w dół po schodkach. Jej jasnoróżową suknia i
takaż pelisa musiały pochodzić od modniarki trudniącej się szyciem wyłącznie dla
najbogatszej eleganckiej klienteli.
Wychodząc rano z domu, Lavinia nie spodziewała się, że trafi do tak ekskluzywnej
dzielnicy. Trudno było uwierzyć, że Holton Felix znał kogoś, kto mieszkał pod takim
modnym adresem, nie mówiąc już o tym, że miałby kogoś takiego szantażować.
Uważnie przyjrzała się rezydencjom. Będzie musiała starannie dobierać słowa, żeby
wejść do którejś z nich. Niemniej jednak nic miała innego wyjścia, jak tylko spróbować
szczęścia. Zapisany na karteczce adres był jedynym tropem, jaki w tej chwili miała. Musiała
od czegoś zacząć.
Zebrała się na odwagę, przeszła przez ulicę i stanęła przed drzwiami domu numer
czternaście. Uniosła ciężka mosiężna kołatkę i zastukała najbardziej stanowczo, jak potrafiła.
W holu rozległy się przytłumione kroki, a po chwili drzwi się otworzyły. Władczy
lokaj, zbudowany niczym tur, spojrzał na nią z góry. Z wyrazu jego oczu odgadła, że
zamierza zamknąć jej drzwi przed nosem. Szybko podała mu jedną ze swoich nowiutkich
wizytówek, które w zeszłym miesiącu kazała wydrukować.
- Proszę mnie zaprowadzić do swojej pani – powiedziała energicznie. - To bardzo
pilne. Nazywam się Lavinia Lake.
Lokaj spojrzał na wizytówkę pogardliwie. Najwyraźniej miał wątpliwości, czy
wpuścić gościa.
-Moja wizyta jest zapowiedziana - oznajmiła Lavinia lodowatym tonem. Było to
bezczelne kłamstwo, ale nic lepszego nie przyszło jej do głowy.
-Dobrze, proszę pani. - Lokaj usunął się na bok, żeby wpuścić ją do środka. - Proszę tu
zaczekać.
Wzięła głęboki oddech i szybko przekroczyła próg. Pokonała pierwszą przeszkodę -
dostała się do domu.
Lokaj zniknął w mrocznym korytarzu. Korzystając z okazji, Lavinia rozejrzała się.
Czarno-białe kafle pod nogami i lustra w złoconych ramach świadczyły o bogactwie i
zamiłowaniu właścicieli rezydencji do modnych wnętrz.
Usłyszała kroki wracającego lokaja i wstrzymała oddech. Kiedy zobaczyła jego minę,
natychmiast się domyśliła, że wizytówka zadziałała jak trzeba.
- Pani Dove panią przyjmie. Proszę za mną.
Dopiero teraz znów była w stanie oddychać. Najłatwiejszą część miała za sobą. Teraz
czekało ją o wiele trudniejsze zadanie. Musiała nakłonić nieznajomą do rozmowy o szantażu
i morderstwie.
Lokaj wprowadził ją do dużego salonu, urządzonego w kolorach żółci, zieleni i złota.
Meble obito pasiastym jedwabiem. Ciężkie zasłony z zielonego aksamitu, podwiązane żółtym
sznurem, stanowiły obramowanie dla rozciągającego się za oknem parku. Kroki głuszył gruby
dywan, kolorystycznie dobrany do mebli i zasłon.
Na jednej z kanap siedziała wyjątkowo elegancka kobieta, w bardzo wytwornej sukni
ze srebrnoszarego jedwabiu, wykończonej czarną lamówką. Włosy miała zaczesane do tyłu i
upięte w klasyczny węzeł, który subtelnie podkreślał długą wdzięczną linię szyi. Z daleka
można było ją uznać za kobietę tuż po trzydziestce, kiedy jednak Lavinia podeszła bliżej,
zauważyła delikatne zmarszczki w kącikach inteligentnych oczu i zdradzające prawdziwy
wiek zwiotczenie podbródka. W miodowych włosach srebrzyły się siwe pasma. Pani Dove
miała raczej czterdzieści pięć niż trzydzieści pięć lat.
-
Pani Lake - zaanonsował krótko lokaj.
-Proszę wejść i spocząć.
W słowach gospodyni, wypowiedzianych spokojnym głosem i z pięknym akcentem,
Lavinia wyczuła zdenerwowanie. Ta kobieta żyła w wielkim napięciu.
Lavinia usiadła na złoconym, pokrytym pasiastym jedwabiem fotelu i starała się
wyglądać tak, jakby wizyty w eleganckich salonach nie były dla niej nowością. Obawiała się,
że zdradza ją skromna perkalowa suknia, kiedyś rudobrązowa, teraz koloru słabej herbaty.
Niedawno próbowała ją ufarbować, żeby przywrócić jej oryginalną barwę, ale bez
powodzenia.
-Dziękuję, że zgodziła się pani mnie przyjąć - powiedziała.
-
Jak mogłam odmówić, skoro pokazała pani tak intrygującą wizytówkę? - Joan Dove
uniosła delikatnie zarysowane brwi. - Czy mogę zapytać, skąd pani zna moje
nazwisko? Jestem pewna, że nigdy nie spotkałyśmy się osobiście.
-Nie jest to żadna tajemnica. Po prostu wypytałam niańki w parku. Dowiedziałam się,
że jest pani wdową, mieszkającą tu wraz z córką.
-Ach. tak - wyszeptała Joan. - Ludzie chętnie rozmawiają o innych.
-Często wykorzystuję tę skłonność w ramach mojej nowo wybranej profesji.
Joan z roztargnieniem stukała wizytówką o oparcie kanapy.
-A na czym dokładnie polega pani nowa profesja, pani Lakę?
-Później to wytłumaczę, jeśli nadal będzie to panią interesowało. Najpierw proszę
pozwolić, że wyjaśnię powód mojej wizyty. Podejrzewam, że mamy, czy raczej
miałyśmy, wspólnego znajomego.
-A któż to taki?
-Nazywał się Holton Felix.
Czoło Joan zmarszczyło się w wyrazie uprzejmego zdziwienia. Lekko potrząsnęła
głową.
-Nie znam nikogo o tym nazwisku.
-Doprawdy? Znalazłam pani adres w książce, którą trzymał przy łóżku.
Lavinia zauważyła, że Joan przygląda się jej z uwagą. Nie wiedziała, czy to dobrze,
czy źle, zdawała sobie jednak sprawę, że nie ma już odwrotu, musi brnąć dalej. Kobieta jej
profesji powinna być przygotowana na trudne sytuacje, wymagające odważnego działania.
-Mówi pani, w książce przy łóżku? - Joan siedziała nieruchomo, spoglądając
rozmówczyni prosto w oczy. -To bardzo dziwne.
-Jeszcze dziwniejsze jest to, czym trudnił się Holton Felix. Zajmował się szantażem.
Na chwilę zaległa cisza.
- Trudnił się? - powtórzyła pani Dove z lekkim naciskiem.
- Wczoraj, kiedy go pierwszy raz ujrzałam, już nie żył. Mówiąc ściśle, został
zamordowany.
Joan zesztywniała na ułamek sekundy. Było to ledwie zauważalne, ale Lavinia
domyśliła się, że kobieta przeżyła wstrząs.
Gospodyni opanowała się bardzo szybko, tak szybko, że Lavinia zastanawiała się, czy
nie oceniła mylnie jej reakcji na wiadomość o śmierci Felixa.
-A więc zamordowany - powiedziała Joan spokojnym tonem, jakby jej rozmówczyni
wygłosiła właśnie jakąś zdawkową uwagę na temat pogody.
-Tak.
-Jest pani pewna?
-Całkowicie. Nie sposób było się pomylić. - Lavinia złożyła dłonie. - Będę z panią
szczera. Niewiele wiem o Holtonie Feliksie, ale to, co wiem, wcale o nim dobrze nic
świadczy. Próbował mnie szantażować. Przyszłam tu, żeby spytać, czy pani również
należała do jego ofiar.
-Cóż za niedorzeczne pytanie - odparła szybko Joan. -Nigdy nie zapłaciłabym
szantażyście.
Lavinia lekko skinęła głową.
- Ja też byłam oburzona tą próbą wymuszenia pieniędzy. Właśnie dlatego zadałam
sobie trud i dowiedziałam się, jaki jest adres pana Felixa. Dlatego też poszłam tam wczoraj
wieczorem. Starannie wybrałam godzinę, o której nie spodziewałam się zastać go w domu.
Joan patrzyła na nią z mimowolną fascynacją.
- Co też skłoniło panią do takiego postępowania?
Lavinia lekko wzruszyła ramionami.
-Miałam zamiar znaleźć tam pewien pamiętnik, który jakoby był w posiadaniu pana
Felixa. Okazało się jednak, że Holton Felix tego wieczoru nie wyszedł z domu. Zanim
do niego dotarłam, ktoś inny złożył mu wizytę.
-
Morderca?
-Tak.
Znów nastąpiła chwila pełnej napięcia ciszy, podczas której Joan zastanawiała się nad
słowami swojego gościa.
-To bardzo śmiałe zachowanie, pani Lakę.
-Czułam, że nie mam wyboru, muszę coś przedsięwziąć.
-No, cóż - odezwała się w końcu Joan. - Zdaje się, że pani problem sam się rozwiązał,
ponieważ szantażysta nie żyje.
-Wręcz przeciwnie. - Lavinia uśmiechnęła się chłodno. -Sprawa jeszcze bardziej się
skomplikowała. Widzi pani, pamiętnika w mieszkaniu pana Felixa nie było. Nasuwa
się jeden wniosek: że jest teraz w rękach mordercy... albo morderczyni -dodała po
chwili.
Widać było, że Joan jest kobietą inteligentną; natychmiast zrozumiała aluzję. I
wydawała się nią rozbawiona.
-Nie wierzy pani chyba, że to ja zabiłam pana Felixa i zabrałam ten pamiętnik -
powiedziała.
-Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że to pani. To bardzo by wszystko uprościło.
W oczach Joan pojawił się jakiś dziwny wyraz.
-Jest pani niezwykłą kobietą, pani Lakę. Ta profesja, o której pani wspomniała, nie
polega czasem na występowaniu na deskach scen teatru Drury Lane czy w Covent
Garden?
-Nie, chociaż czasami muszę trochę grać.
-Rozumiem. Cóż, rozmowa z panią była bardzo zabawna, ale zapewniam, że nic nie
wiem o morderstwie i szantażu. - Joan wystudiowanym gestem odwróciła głowę i
spojrzała na zegar. -Zrobiło się dość późno. Niestety, muszę się z panią pożegnać.
Jestem umówiona z modniarką.
Sytuacja nie wyglądała najlepiej. Lavinia lekko pochyliła się naprzód.
- Pani Dove, jeśli Holton Felix panią szantażował i to nie pani go zabiła, to teraz
znajduje się pani w bardzo niepewnej sytuacji. Być może mogłabym służyć pani pomocą.
Joan spojrzała na nią z lekkim rozbawieniem.
-Co ma pani na myśli?
-Musimy rozważyć możliwość, że osoba, która zamordowała Holtona Felixa i ukradła
pamiętnik, również spróbuje szantażu.
-Spodziewa się pani pogróżek?
-Nawet jeśli nic nadejdą listy z żądaniem pieniędzy, pozostaje fakt, że ktoś ma ten
przeklęty pamiętnik. Bardzo mnie to niepokoi, a panią nie?
Joan mrugnęła, ale poza tym nie okazała żadnych innych oznak zdenerwowania.
- Nie chcę pani obrazić, ale zaczyna pani mówić jak osoba niespełna rozumu.
Lavinia splotła ciasno dłonie.
- Holton Felix musiał coś o pani wiedzieć. Inaczej nic miałby powodu, żeby trzymać
pani adres w okropnej książce o deprawowaniu niewinnych młodych kobiet.
Na twarzy Joan pojawił się gniew.
-Jak pani śmie sugerować, że mam coś wspólnego z takim indywiduum? Proszę
natychmiast wyjść, bo każę lokajom usunąć panią siłą.
-Proszę mnie wysłuchać. Jeśli była pani jedną z ofiar szantażu Holtona Felixa, to być
może ma pani wiadomości, które pomogą mi odnaleźć nowego właściciela
pamiętnika. Na pewno jest pani zainteresowana jego odzyskaniem tak samo jak ja.
-Zmarnowała już pani dość mojego czasu.
-Za drobną opłatą, która wynagrodziłaby mi poświęcony tej sprawie czas i pokryła
wydatki, z przyjemnością pomogłabym pani zająć się rozwiązaniem tej sprawy.
-Wystarczy. Pani jest po prostu szalona. - Oczy Joan lśniły twardo jak diamenty. -
Proszę natychmiast wyjść albo każę panią wyrzucić na ulicę.
A więc metoda bezpośredniej konfrontacji również zawiodła. Nie tak łatwo było
znaleźć klientów w tym nowym zawodzie.
Lawinia westchnęła zrezygnowana i wstała.
- Sama trafię do drzwi. Ma pani moją wizytówkę, więc jeśli zmieni pani zdanie,
proszę mnie odwiedzić. Radziłabym nie zwlekać zbyt długo. Czas ma tu podstawowe
znaczenie.
Szybko wyszła z salonu. W holu lokaj zmierzył ją lodowatym spojrzeniem i otworzył
frontowe drzwi.
Lavinia zawiązała tasiemki kapelusika już na schodach prowadzących na ulicę.
Zauważyła, że niebo pociemniało. Jeśli nadal będzie miała takie samo szczęście jak
dotychczas, to na pewno nie zdąży do domu przed deszczem.
Przeszła przez ulicę i minęła park. Musiała przyznać, choć bardzo niechętnie, że
Emeline miała rację. Siostrzenica ostrzegła ją, że ktoś, kto mieszka przy Hazelton Square,
najprawdopodobniej nie przyzna, że był ofiarą szantażu, a już na pewno nie zatrudni
nieznajomej kobiety, żeby zbadała tego typu sprawę.
Lavinia doszła do wniosku, że trzeba obmyślić inny plan. Skręciła na rogu i weszła w
wąskie przejście między dwoma rzędami domów. Musi być jakiś sposób, żeby nakłonić Joan
Dove do szczerości. Była pewna, że ta kobieta wie o wiele więcej, niż dała po sobie poznać
podczas ich krótkiego spotkania.
Nagle zauważyła, że jakiś cień przesłania światło w wąskiej alejce. Po jej plecach
przebiegł dreszcz, nie mający nic wspólnego z nadciągającym deszczem. Wyczuła, że ktoś za
nią idzie.
Może popełniła błąd, wybierając ten skrót. Ale przecież tę samą drogę wybrała, kiedy
szła na Hazelton Square, i wtedy wąskie przejście między domami wcale nie wydało jej się
niebezpieczne. Przystanęła i szybko się odwróciła.
Potężna sylwetka mężczyzny w grubym płaszczu zdawała się wypełniać całą
szerokość wąskiego zaułka.
- Że też spotykam panią w takim dziwnym miejscu. – Tobias March podszedł bliżej. -
Wszędzie pani szukałem.
Kiedy weszli do wąskiego holu niewielkiego domu przy Claremont Lane, Lavinia
nadal kipiała gniewem.
Pani Chilton wyszła im na spotkanie, wycierając dłonie o fartuch.
-O, jest już pani z powrotem. Bałam się, że nie zdąży pani przed deszczem. -
Przyjrzała się Tobiasowi, nie kryjąc zaciekawienia.
-
Jakoś udało mi się uniknąć przemoczenia. -Lavinia zdjęła kapelusik i rękawiczki. -
Ale jedynie w tej sprawie dopisało mi dzisiaj szczęście. Jak pani widzi, mamy
nieproszonego gościa. Czy mogłaby pani podać nam herbatę do gabinetu?
-Oczywiście. - Rzuciwszy ostatnie badawcze spojrzenie na Tobiasa, pani Chilton
ruszyła ku schodom, prowadzącym w dół do kuchni.
-Proszę nie marnować świeżej herbaty ulung, którą kupiłam w zeszłym tygodniu! -
zawołała za nią Lavinia. - Na pewno w kredensie zostało jeszcze trochę tej tańszej.
-Pani zdumiewająca gościnność mnie zniewala - wymamrotał Tobias.
-Zachowuję swoją zdumiewającą gościnność dla proszonych gości. - Powiesiła
kapelusik na wieszaku i poszła w głąb korytarza. - Nie dla tych, którzy wpraszają się
sami.
-Pan March. - Emeline wychyliła się zza barierki na piętrze. -Jak miło znów pana
widzieć.
Tobias podniósł głowę i po raz pierwszy się uśmiechnął.
- Cała przyjemność po mojej stronie, panno Emeline.
Dziewczyna lekko zbiegła ze schodów.
-
Czy pan również był dzisiaj na Hazelton Square? Właśnie tam spotkał się pan z
Lavinią?
-Można tak powiedzieć - odrzekł Tobias.
-
Poszedł tam moim śladem. -Lavinia wkroczyła do niewielkiego gabinetu. - Znów
mnie śledzi, tak samo jak w Rzymie. To bardzo denerwujący zwyczaj.
Tobias wszedł za nią do przytulnego pokoiku.
- Nie byłoby to konieczne, gdyby pani powiadamiała mnie o swoich zamiarach.
-A niby dlaczego miałabym to robić? Wzruszył ramionami.
-Bo inaczej nadal będę panią śledził po całym Londynie.
-To przechodzi ludzkie pojęcie. - Szybko usiadła za biurkiem. - Nie ma pan prawa
ingerować w moje osobiste sprawy.
-A jednak właśnie tak zamierzam postępować. -Nie czekając na zaproszenie, usadowił
się w największym fotelu w gabinecie. -Przynajmniej do czasu załatwienia sprawy
pamiętnika. Usilnie bym panią namawiał, żeby się pani zdecydowała na współpracę.
Im szybciej połączymy wysiłki, tym szybciej rozwiążemy tę zagadkę, ku obopólnemu
zadowoleniu.
-Pan March ma rację, Lavinio. - Emeline weszła do gabinetu i również usiadła w
fotelu. - Współpraca to jedyne rozsądne rozwiązanie. Już ci to dzisiaj mówiłam, zanim
poszłaś na Hazelton Square.
Lavinia spojrzała na nich groźnie. Wiedziała, że nie ma wyjścia. Zdrowy rozsądek
nakazywał zgodzić się na współpracę. Czy sama nie namawiała do tego Joan Dove?
Popatrzyła na Tobiasa zwężonymi oczami.
-Skąd mam wiedzieć, że jest pan godzien zaufania?
-Tego nie może pani być pewna. - Uśmiechnął się do niej z chłodnym rozbawieniem,
zupełnie inaczej niż do Emeline. -Tak samo jak ja nie mogę być pewien, czy pani jest
godna zaufania. Dla żadnego z nas nie widzę jednak innego wyjścia.
Emeline czekała w napięciu.
Jej ciotka zawahała się, w nadziei, że jakiś pomysł zaświta jej w głowie. Nie zaświtał.
- Do diabła - wymamrotała, bębniąc palcami o blat biurka. - Do diabła!
- Wiem, co pani czuje - powiedział Tobias neutralnym tonem. -Frustrację. To chyba
najodpowiedniejsze słowo, prawda?
-To słowo nie oddaje nawet niewielkiej części tego, co w tej chwili odczuwam. -
Odchyliła się. w tył i mocno zacisnęła dłonie na poręczach fotela. - No cóż, skoro
oboje twierdzicie, że to rozsądne i logiczne rozwiązanie, jestem gotowa zastanowić się
nad możliwością współpracy.
-Świetnie. - Oczy Tobiasa zalśniły zwycięsko. - Dzięki temu nasza praca będzie
łatwiejsza i bardziej skuteczna.
-Bardzo w to wątpię. - Usiadła prosto. - Niemniej jednak zaryzykuję. Pan pierwszy.
-Słucham?
-Niech pan pierwszy wykaże się szczerą chęcią współpracy. -Uśmiechnęła się. do
niego tak słodko, jak tylko w tych okolicznościach umiała. - Co pan wie o Joan Dove?
-
Kto to jest Joan Dove?
-Właśnie. Tego się spodziewałam. - Lavinia zwróciła się do siostrzenicy: -Widzisz?
To nie ma sensu. Pan March wie jeszcze mniej niż my. Nie rozumiem, jakie korzyści
miałabym odnieść ze współpracy z kimś takim.
-Lavinio, daj panu szansę,
-Właśnie ją dostał. Pan March do niczego mi się nie przyda. Tobias spojrzał na nią
poważnie i z pokorą.
-
Wierzę, że jednak mam coś pani do zaoferowania. Nie starała się ukryć
powątpiewania.
-Na przykład co?
-
Domyślam się, że Joan Dove to osoba, która mieszka przy Hazelton Square.
-Co za błyskotliwa dedukcja.
Emeline lekko się skrzywiła, słysząc sarkazm w głosie ciotki, ale Tobias ciągnął
niezrażony:
- Przyznaję, że nic o niej nie wiem. Przypuszczam jednak, że bez większych trudności
już wkrótce czegoś się dowiem.
- Jak pan zamierza to zrobić? - zapytała Lavinia. mimowolnie zaciekawiona.
Wiedziała, że w swoim nowym zawodzie jeszcze wiele musi się nauczyć.
-Mam tu, w Londynie, sieć informatorów - wyznał Tobias.
-Czyli szpiegów, tak?
-
Nie, to po prostu grupa godnych zaufania wspólników w interesach, którzy chętnie
sprzedadzą informacje, jeśli nadarzy się sposobność.
- Mnie oni wyglądają na bandę szpiegów.
Tobias nie spierał się dłużej.
- Mogę zasięgnąć języka, ale zgodzi się chyba pani ze mną, że byłaby to strata czasu i
powielanie pani wysiłków. Szybciej będzie, jeśli powie mi pani, czego się dzisiaj
dowiedziała.
- Nasza rozmowa była bardzo krótka.
Emeline drgnęła zaskoczona.
- Lavinio, nie powiesz chyba, że osobiście rozmawiałaś z Joan Dove?
Jej ciotka niedbale machnęła ręką.
-Tak się składa, że nadarzyła się sposobność, więc ją wykorzystałam.
-Zapewniałaś mnie, że chcesz tylko znaleźć ten dom i obserwować go przez jakiś czas,
żeby się przekonać, czy nie zobaczysz czegoś interesującego. - Dziewczyna z troską
zmarszczyła czoło. - Nie wspomniałaś nic o zawieraniu znajomości z mieszkańcami
domu.
Po raz pierwszy Tobias zdenerwował się nie na żarty. Jego oczy spoglądały niemal
groźnie.
-Rzeczywiście, pierwszy raz pani wspomina, że osobiście rozmawiała z Joan Dove.
-
Nie miałam wątpliwości, że według wszelkiego prawdopodobieństwa jest jedną z
ofiar szantażysty Felixa. - Lavinia czuła na sobie zimny, pełen dezaprobaty wzrok
Tobiasa. Starała się go zignorować. - Postanowiłam kuć żelazo, póki gorące.
-Ależ, Lavinio... - zaczęła Emeline, lecz Tobias jej przerwał.
-Co pani, do diabła, jej powiedziała? - spytał niepokojąco cichym głosem.
-Ależ to oczywiste - odrzekła dziewczyna, trochę rozdrażniona. - Moja ciocia na
pewno starała się zdobyć nowe informacje i pozyskać klientkę.
-Klientkę? - zapytał oszołomiony.
-Wystarczy, Emeline - odezwała się Lavinia stanowczo. -Nie ma żadnego powodu, dla
którego miałybyśmy opowiadać panu Marchowi o moich osobistych sprawach. One go
wcale nie interesują.
-Wręcz przeciwnie - zaprotestował Tobias. - Zapewniam panią, że w tej chwili
interesuje mnie wszystko, co pani dotyczy. Nawet najdrobniejsze szczegóły są dla
mnie bardzo ważne.
Emeline spojrzała na ciotkę z zastanowieniem.
-Wydaje mi się, że nie uda ci się długo zachować tajemnicy przed panem Marchem.
Prędzej czy później odkryje prawdę.
-I to raczej prędzej niż później - zapewnił Tobias. - Co się tu, u licha, dzieje?
-
Ja tylko staram się w przyzwoity sposób zarobić na utrzymanie siostrzenicy i swoje.
-A jaki to właściwie sposób?
-To, że musiałam znaleźć sobie nowy zawód, to tylko pańska wina. To przez pana
musiałam otworzyć nowy interes, który zresztą jeszcze nie zaczął przynosić dochodu.
Tobias wstał z fotela.
- Do diabła, co to za interes?
Emeline spojrzała na niego z wyrzutem.
- Nie ma powodu do niepokoju. Owszem, przyznaję, że nowy zawód Lavinii może się
wydawać trochę niezwykły, ale nie jest niezgodny z prawem. Prawdę mówiąc, to pański
przykład był dla niej natchnieniem.
- Cholera jasna! - Tobias dwoma susami znalazł się przy biurku i oparł się o jego blat.
- O co tutaj chodzi?
Jego głos wydał się Lavinii groźny, chociaż brzmiał wręcz aksamitnie.
Zawahała się, a potem otworzyła środkową szufladkę i wyjęła z niej swoją nową
wizytówkę. Bez słowa położyła ją na wypolerowanym mahoniowym blacie biurka, tak żeby
Tobias mógł ją wyraźnie zobaczyć i odczytać wypisane na niej słowa.
PRYWATNE DOCHODZENIA
DYSKRECJA ZAPEWNIONA
Lavinia przygotowała się na atak.
-Co za niesłychany tupet! - Tobias porwał wizytówkę z biurka. - Wybrała sobie pani
taki sam zawód. Skąd pani przyszło do głowy, że potrafi pani to robić?
-Na ile zdążyłam się zorientować, do wykonywania tego zawodu nie są potrzebne
żadne szczególne kwalifikacje - odparowała Lavinia. - Wystarczy chęć zadawania
ogromnej liczby pytań.
Tobias zmrużył oczy.
-Próbowała pani namówić Joan Dove, żeby zleciła pani odnalezienie pamiętnika, tak?
-Owszem, zasugerowałam, że powinna rozważyć, czy nie powierzyć mi
poprowadzenia śledztwa w tej sprawie.
-Mam wrażenie, że odjęło pani rozum.
-To dziwne, że akurat pan podaje w wątpliwość stan mojego umysłu. Trzy miesiące
temu miałam podobne wątpliwości co do pana.
Tobias rzucił wizytówkę na biurko z takim rozmachem, że zawirowała w powietrzu i
upadła tuż przed Lavinią.
- Jeśli nie jest pani szalona, to na pewno ma pani w głowie siano zamiast rozumu -
stwierdził spokojnym tonem. - Nie ma pani najmniejszego pojęcia, ile szkody mogła pani
wyrządzić. Nie rozumie pani. jak niebezpieczna jest ta sprawa.
- Oczywiście, że jestem świadoma grożących mi niebezpieczeństw. Widziałam
przecież zwłoki pana Felixa.
Z zadziwiającą u kulejącego człowieka szybkością znalazł się po drugiej stronie
biurka. Chwycił Lavinię za ramiona, dźwignął ją z fotela i uniósł w powietrze.
Emeline zerwała się na równe nogi.
- Panie March, co pan robi z moją ciocią? Proszę ją zostawić.
Nie zareagował na jej słowa; całą uwagę skupił na Lavinii.
- Wtrąca się pani w nie swoje sprawy niczym skończona idiotka. Czy w ogóle jest
pani zdolna pojąć, co pani narobiła? Od tygodni pracuję nad tą sprawą, układam
skomplikowane plany działania, a pani w jedno popołudnie może zniweczyć wszystkie moje
wysiłki.
Lavinia dostrzegła w jego oczach prawdziwą furię i z wrażenia zaschło jej w ustach.
Kiedy sobie uświadomiła, jak ławo Tobias wywołał w niej strach, wpadła w gniew.
-Proszę mnie puścić - nakazała.
-Puszczę, jeśli zgodzi się pani na współpracę.
-Dlaczego chce pan ze mną współpracować, skoro ma pan o mnie taką złą opinię?
-
Będziemy pracować razem, ponieważ dzisiejsze wydarzenia dowodzą, że nie mogę
pani pozwolić na samodzielne działanie. To dla mnie zbyt wielkie ryzyko. Panią trzeba
nadzorować.
Wcale jej się to nie spodobało.
-Panie March, nie może mnie pan tak trzymać w nieskończoność.
-Niech pani nie będzie taka pewna.
-
Nie jest pan dżentelmenem.
-Już pani o tym wspominała. Czy zawrzemy umowę o współpracę w sprawie
pamiętnika?
-
Nie interesuje mnie jakakolwiek współpraca z panem.
Jednak ponieważ ciągle wchodzi mi pan w drogę, zgodzę się na połączenie sił i
wymianę informacji.
-Mądra decyzja.
-Nalegam jednak, żeby w przyszłości powstrzymał się pan przed takim grubiańskim
zachowaniem. -Jego uścisk nie sprawiał jej bólu, ale wyraźnie go czuła. - A teraz
proszę mnie puścić.
Gdy mężczyzna bez słowa postawił ją na podłodze, poprawiła suknię i przygładziła
włosy. Była zaczerwieniona, rozgniewana i dziwnie brakowało jej tchu.
-To oburzające. Panie March, czekam na przeprosiny.
-Proszę o wybaczenie. Jest w pani coś takiego, co budzi we mnie wszystko co
najgorsze.
-Ojej - wyszeptała Emeline. - To chyba nie jest dobry początek współpracy.
Spojrzeli na nią oboje. Zanim któreś z nich zdążyło cokolwiek powiedzieć, drzwi się
otworzyły i pani Chilton wniosła do gabinetu herbatę.
- Ja naleję - szybko zaproponowała Emeline i wzięła od niej tacę.
Kiedy siostrzenica napełniła ostatnią filiżankę, Lavinii udało się opanować gniew. Ich
nieproszony gość stał przy oknie i złożywszy dłonie za plecami, spoglądał na mały ogródek.
Po jego wyprostowanej postawie widać było, że groźny, nieprzewidywalny nastrój jeszcze go
całkiem nie opuścił. Jednak Tobias nie wygłaszał już uwag o sianie w głowie, co Lavinia
uznała za dobry znak.
Gdy za panią Chilton zamknęły się drzwi, wypiła pokrzepiający łyk herbaty i
precyzyjnym ruchem odstawiła filiżankę.
Stojący zegar tykał głośno w krępującej ciszy.
- Zacznijmy jeszcze raz od początku - zaproponował Tobias bezbarwnym tonem. - Co
pani dokładnie powiedziała Joan Dove?
- Rozmawiałam z nią otwarcie.
-Cholera jasna. Lavinia przełknęła ślinę.
- Powiedziałam tylko, że byłam ofiarą szantażu i odnalazłam mieszkanie szantażysty,
ale niestety ktoś tam był przede mną. Wyjaśniłam, że zniknął gdzieś pamiętnik, o którym
Holton Felix wspominał w listach z pogróżkami, i że w sypialni znalazłam jej adres między
kartkami tej obrzydliwej powieści.
Tobias szybko się odwrócił i stanął naprzeciw niej.
-A więc to o to chodziło. Wiedziałem, że coś pani tam znalazła. Do diabła, dlaczego
nic mi pani nie powiedziała?
-Panie March. jeśli co chwila będzie pan na mnie krzyczał, to wiele nie osiągniemy.
Zacisnął szczęki, ale nie zaczął się spierać.
-Proszę mówić dalej.
-Niestety, to wszystko, co mam do powiedzenia. Pani Dove zapewniła mnie, że nic nie
wie o szantażu, ale jestem pewna, że była jedną z ofiar Felixa. Zaproponowałam jej,
żeby została moją klientką. Odmówiła. - Lavinia rozłożyła ręce. - A potem wyszłam.
Nie uznała za konieczne wspomnieć, że kazano jej wyjść pod groźbą wyrzucenia siłą
na ulicę.
-Powiedziała jej pani, że ja też byłem wtedy u Felixa? -zapytał Tobias.
-Nie. W ogóle nie wspomniałam, że jest pan w tę sprawę zaangażowany.
Przez chwilę zastanawiał się w milczeniu nad tą wiadomością, potem podszedł do
stojącego przy fotelu stolika i wziął z niego filiżankę ze spodeczkiem.
-To wdowa, tak?
-
Owszem. Jedna z nianiek w parku powiedziała mi, że jej mąż zmarł niemal rok temu,
wkrótce po ogłoszeniu zaręczyn ich córki na wielkim balu.
Tobias znieruchomiał z filiżanką w ręku. W jego oczach pojawił się błysk wielkiego
zaciekawienia.
-Czy ta niańka wspomniała, jak zmarł?
-Zdaje się, że to była jakaś nagła choroba, która dopadła go w czasie wizyty w jednej z
jego posiadłości. Nie wypytywałam o szczegóły.
-Rozumiem. - Tobias ostrożnie postawił filiżankę na spodeczku. - I twierdzi pani, że
Joan Dove nie przyznała, że była szantażowana?
-Nie. - Lavinia zawahała się. - Jednak jej zachowanie upewniło mnie, że dobrze
wiedziała, o czym mówię. Wydaje mi się, że ta kobieta żyje w wielkim napięciu, i nie
zdziwię się, jeśli wkrótce się ze mną skontaktuje.
6
Było jeszcze wcześnie, kiedy Tobias wszedł do klubu. Ciszę zakłócał jedynie lekki
szelest przewracanych stron gazet, cichy szczęk odstawianych filiżanek i od czasu do czasu
delikatne stuknięcie karafką z porto o kieliszek. Większość głów wystających ponad oparcia
dużych miękkich foteli była siwa lub łysa.
Obecni o tej porze goście na ogół byli w wieku, w którym mężczyznę bardziej
interesuje gra w wista i interesy niż kochanki i moda. Młodsi członkowie klubu zabawiali się
strzelaniem do celu lub odbywali wizyty u krawców.
Ich żony i kochanki z pewnością zajęte były robieniem zakupów. Te dwie kategorie
kobiet często korzystały z usług tych samych krawcowych i modystek. Zdarzało się, że żona
jakiegoś dżentelmena stawała twarzą w twarz z jego przyjaciółką nad kuponem materiału. W
takich wypadkach żonie wypadało zignorować obecność kobiety podejrzanej reputacji.
Tobiasowi przyszło do głowy, że gdyby owa żona miała straceńczy, ognisty
temperament Lavinii, to pod koniec takiego spotkania w powietrzu fruwałyby strzępy
materiału. Na tę myśl uśmiechnął się rozbawiony, mimo że był w ponurym nastroju. Potem
uświadomił sobie, że po skończonej przeprawie z kochanką Lavinia bez wątpienia
policzyłaby się z mężem i potraktowałaby go jeszcze bardziej srogo. Uśmiech zniknął z jego
ust.
-A, jesteś, March. - Lord Crackenburne opuścił gazetę i spojrzał na niego znad
okularów. - Spodziewałem się, że cię dzisiaj tu zobaczę.
-Witam, milordzie. - Tobias zajął fotel z drugiej strony kominka i bezwiednie
rozmasował lewą nogę. - Mądrze pan zrobił, zajmując miejsce przy kominku. Dzisiaj
nic należy biegać po mieście. Przez ten deszcz ulice toną w błocie.
-Od trzydziestu lat nie zdarzyło mi się biegać po mieście. To dla mnie za duży
wysiłek. - Crackenburne uniósł siwe brwi. -Wolę, żeby świat przychodził do mnie.
-Wiem o tym.
Przez ostatnie dziesięć lat, od śmierci ukochanej żony, Crackenburne niemal na stałe
mieszkał w klubie. Tobias starał się często go odwiedzać.
Ich przyjaźń zaczęła się przed dwudziestu laty, kiedy Tobias, tuż po ukończeniu
Oksfordu, bez grosza przy duszy, zaczął się starać o posadę administratora dóbr
Crackenburne'a. Po dziś dzień nic miał pojęcia, dlaczego lord, człowiek o nieskazitelnym
pochodzeniu, wielkim majątku i znajomościach w najwyższych sferach towarzyskich, zgodził
się zatrudnić niedoświadczonego młodzieńca bez referencji i rodziny. Za takie zaufanie
Tobias zamierzał pozostać mu wdzięczny do końca swoich dni.
Przestał doglądać interesów lorda, kiedy pięć lat temu postanowił się zająć
prywatnymi dochodzeniami i otworzyć własny interes, nadal jednak bardzo sobie cenił rady i
mądrość starszego człowieka. Na dodatek zamiłowanie Crackenburne'a do przesiadywania w
klubie czyniło go użytecznym źródłem wiadomości i plotek. Zawsze znał najnowsze sensacje.
Crackenburne zaszeleścił gazetą i przełożył stronę.
- Słyszałem, że wczoraj zamordowano jakiegoś hazardzistę. O co tu chodzi? - zapytał.
-Jestem pod wrażeniem. - Tobias uśmiechnął się z podziwem. - Skąd pan się o tym
dowiedział? Przeczytał pan w gazecie?
-
Nie. Rano podsłuchałem rozmowę prowadzoną przy karcianym stoliku. Nazwisko
Holtona Felixa zwróciło moją uwagę, ponieważ dwa dni temu mnie o niego pytałeś. A
więc nie żyje?
-Nie żyje. Ktoś roztrzaskał mu głowę jakimś bardzo ciężkim przedmiotem.
-
Hmmm... - Crackenburne wrócił na chwilę do gazety. -A co z pamiętnikiem, którego
szukasz na zlecenie Neville'a?
Tobias wyprostował nogę, żeby znalazła się bliżej ognia.
-Kiedy dotarłem na miejsce, już zniknął.
-A to pech. Neville pewnie nie był zadowolony, kiedy to usłyszał.
-Nie.
-Wiesz, gdzie teraz szukać pamiętnika? Masz jakieś podejrzenia?
-Jeszcze nie, ale już dałem znać swoim informatorom, że nadal jestem tym przeklętym
pamiętnikiem zainteresowany i zapłacę za każdą wiadomość, która pomoże mi wpaść
na jego trop. - Tobias zawahał się. - Zaistniały nowe okoliczności.
-Co takiego?
-Byłem zmuszony zawiązać spółkę na czas poszukiwań. Mój nowy współpracownik
już znalazł pewien trop, który może okazać się użyteczny.
Crackenbume uniósł wzrok znad gazety i spojrzał na Tobiasa zdziwiony.
-Masz wspólnika? Czyżby był to Anthony?
-Nie. On pomaga mi tylko czasami i wolałbym, żeby tak zostało. Już kiedyś
tłumaczyłem, że nie chciałbym, żeby szedł w moje ślady.
Lord był wyraźnie rozbawiony.
-Mimo że Anthony'emu najwyraźniej ta praca się podoba?
-To bez znaczenia. - Tobias zapatrzył się w ogień. - To nie jest zajęcie dla
dżentelmena. Od szpiegostwa dzieli je zaledwie jeden krok, a dochody są, oględnie
mówiąc, trudne do przewidzenia. Obiecałem Annie, że dopilnuję, by jej brat wybrał
sobie spokojne, godne szacunku zajęcie. Najbardziej się bała, że brat skończy jako
hazardzista, tak jak ich ojciec.
-Czy miody Anthony przejawia zainteresowanie jakimś spokojnym, godnym szacunku
zajęciem? - zapytał ironicznie lord Crackenburne.
-Jeszcze nie - przyznał Tobias. - Ale ma dopiero dwadzieścia jeden lat. Teraz jego
zainteresowania często się zmieniają. Raz zajmuje się naukami ścisłymi, raz antykami,
zaraz potem sztuką albo twórczością Byrona.
-Jeśli nic nie zainteresuje go na stałe, zawsze możesz mu doradzić, żeby został łowcą
posagów.
-Obawiam się, że szanse Anthony'ego na to, żeby spotkał bogatą pannę, są bardzo
znikome. O ślubie nawet nie wspominam - stwierdził Tobias. - Nawet gdyby
przypadkiem natknął się na taką pannę, na pewno by się nią nie zainteresował,
ponieważ ma w wielkiej pogardzie młode damy, które rozmawiają głównie o sukniach
i najnowszych plotkach.
-Na twoim miejscu nie martwiłbym się na zapas - poradził Crackenburne. - Z
doświadczenia wiem. że młodzi mężczyźni lubią sami o sobie decydować, a jedyne,
co my możemy zrobić, to im dobrze życzyć. Opowiedz mi teraz coś o swoim nowym
wspólniku.
- To pani Lakę. Kiedyś już o niej wspominałem.
Crackenburne ze zdumienia otworzył usta. ale szybko się opanował.
- Dobrzy Boże, człowieku! Czy to ta sama pani Lakę, z którą
zetknąłeś się we Włoszech?
- Ta sama. Okazuje się, że była jedną z ofiar szantażu Felixa. - Tobias nadal patrzył w
ogień. - I obwinia mnie za to.
-Coś takiego. - Starszy pan poprawił okulary i kilka razy zamrugał. - No, no, no. Co za
interesujący obrót wydarzeń.
-Powiedziałbym raczej, że to olbrzymie utrudnienie. Pani Lakę wymyśliła sobie, że
również zajmie się przyjmowaniem zleceń na prywatne śledztwa. - Tobias złączył
dłonie czubkami palców. - Zdaje się, że to ja ją do tego natchnąłem.
-Niezwykłe. Zadziwiające. - Lord Crackenburne potrząsnął głową, jednocześnie
zaskoczony i rozbawiony. - Dama wykonująca ten sam dziwaczny zawód, który ty
sobie wybrałeś. Rzeczywiście musiałeś być oszołomiony.
-
Nie tylko oszołomiony. Miotały mną przeróżne nieprzyjemne uczucia. Jednak skoro
zdecydowała się samotnie szukać pamiętnika, nie pozostało mi nic innego, jak zawiązać
z nią spółkę.
-Tak, to oczywiste. - Crackenburne kiwnął głową. - Tylko w ten sposób nie stracisz jej
z oczu i będziesz mógł kontrolować działania tej damy.
-Nie jestem pewien, czy ktokolwiek jest w stanie kontrolować panią Lakę. - Tobias
zamilkł na chwilę. - Ale nie przyszedłem tutaj rozmawiać o problemach z nową
wspólniczką. Chciałem panu, milordzie, zadać jedno pytanie.
-Słucham.
-
Ma pan znajomości w towarzystwie, docierają do pana najróżniejsze pogłoski. Co
może mi pan powiedzieć o niejakiej Joan Dove, mieszkającej przy Hazelton Square?
Crackenburne przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, potem złożył gazetę i
odłożył ją na bok.
- Tak się składa, że nie wiem o niej wiele. Państwo Dove'owie nieczęsto pokazywali
się w towarzystwie. Niewiele krążyło o nich plotek. Jak mi się wydaje, mniej więcej rok temu
ich córka zaręczyła się z dziedzicem fortuny Colchesterów. Fielding Dove zmarł wkrótce
potem.
- Czy to wszystko, co pan wie o tej kobiecie? Crackenburne wpatrzył się w strzelający
na kominku ogień.
-
Przez jakieś dwadzieścia lat była żoną Dove'a. Dzieliła ich znaczna różnica wieku. On
był od niej starszy co najmniej o dwadzieścia pięć lat, może nawet trzydzieści. Nie
wiem, skąd pani Dove pochodzi, nie znam jej rodziny. Jednego jestem jednak pewien.
- Tobias uniósł brew w niemym zapytaniu. - Kiedy zmarł Fielding Dove - ciągnął
wolno lord Crackenburne -wdowa odziedziczyła jego majątek. Teraz jest bardzo
bogatą kobietą.
-Wraz z pieniędzmi przychodzi władza.
-Tak. A im ktoś jest bogatszy i potężniejszy, tym chętniej zrobi wszystko, żeby nie
dopuścić do wyjawienia swoich sekretów.
Nadal padał ulewny deszcz, kiedy na Claremont Lane, przed numerem siódmym,
zatrzymał się elegancki powóz. Lavinia wyglądała zza zasłony i widziała, jak dobrze
zbudowany lokaj w szykownej zielonej liberii zeskakuje z kozia i rozkłada parasol.
Gruba woalka kryła twarz kobiety, której lokaj pomógł wysiąść z powozu, ale Lavinia
wiedziała, że tylko jedna ze znanych jej kobiet mogła sobie pozwolić na tak kosztowny
ekwipaż i tylko jedna miała powód, żeby w tak okropną pogodę wychodzić z domu.
Joan Dove niosła jakieś pudło, osłonięte płótnem. Szybko weszła po schodach
prowadzących do drzwi.
Mimo wysiłków troskliwego lokaja i osłony parasola trzewiki z koźlej skórki i skraj
eleganckiej ciemnoszarej peleryny zamoczyły się, zanim Joan weszła do przytulnego saloniku
Lavinii.
Gospodyni pośpiesznie usadziła ją w fotelu przy kominku, a sama usiadła naprzeciw.
- Poprosimy herbatę, pani Chilton. - Wydała polecenie stanowczym głosem, chcąc,
żeby zabrzmiało to tak, jakby ważni goście nie byli na Claremont Lane niczym niezwykłym. -
Świeży ulung, dobrze? - dodała.
- Dobrze, proszę pani. Już biegnę. - Zdumiona i zachwycona pani Chilton niemal
potknęła się o własne nogi, próbując dygnąć przed wyjściem z salonu.
Lavinia zwróciła się cło swojego gościa, zastanawiając się, jak zagaić rozmowę.
-
Wydaje się. że deszcz szybko nie przestanie padać. - Natychmiast się zaczerwieniła,
słysząc ten niedorzeczny wstęp. Tak nie uda jej się zrobić wrażenia na potencjalnej
klientce.
-Rzeczywiście. - Joan uniosła dłoń w czarnej rękawiczce i odchyliła woalkę.
Kolejne słowa na temat brzydkiej pogody uwięzły Lavinii w gardle, kiedy zobaczyła
bladą twarz i smutne oczy Joan. Natychmiast się zaniepokoiła. Szybko wstała i chwyciła
mały dzwonek, stojący na gzymsie kominka.
-Czy pani się dobrze czuje? Może posłać po sole trzeźwiące?
-Sole trzeźwiące mi nie pomogą. - Joan mówiła spokojnie, chociaż w jej oczach czaił
się strach. - Mam natomiast nadzieję, że pani mi pomoże.
-O co chodzi? - Lavinia usiadła z powrotem w fotelu. - Co się wydarzyło od czasu
naszej rozmowy?
-Godzinę temu to zostało podrzucone pod drzwi mojego domu. - Joan odpakowała
paczkę, którą ze sobą przyniosła.
Kiedy płótno opadło, w drewnianym pudle, szerokości mniej więcej trzydziestu
centymetrów, ukazała się wyrzeźbiona w wosku scenka. Lavinia wstała i bez słowa wzięła
pudło z rąk Joan.
Zaniosła woskowe dziełko do okna, gdzie światło było lepsze, i przyjrzała się
starannie rzeźbie.
Centralnym jej punktem była mała, ale precyzyjnie wykonana postać kobiety w
oddanej z najdrobniejszymi szczegółami zielonej sukni. Postać leżała bezwładnie na podłodze
pokoju, z twarzą zwróconą do dołu. Suknia miała z tyłu głęboki dekolt. Jej skraj był
obramowany trzema rzędami drobnych falbanek, na których gdzieniegdzie naszyto małe
różyczki.
Uwagę Lavinii najmocniej przykuł jednak kolor prawdziwych włosów, które zdobiły
głowę miniaturowej postaci. Były to włosy blond, przetykanie srebrnymi pasmami. Takie
same jak włosy Joan.
Uniosła wzrok znak scenki.
-Co za niezwykła i piękne wykonana rzeźba woskowa. Nie rozumiem tylko, dlaczego
przyniosła ją pani do mnie.
-Proszę się jej dokładniej przyjrzeć. - Joan ciasno splotła dłonie na kolanach. - Widzi
pani tę czerwoną plamę na podłodze, pod kobietą?
-Wygląda to tak, jakby ta postać leżała na czerwonym szalu albo kawałku jedwabiu. -
Lavinia zamilkła, ponieważ nagle zrozumiała, na co patrzy. - Dobry Boże.
-Właśnie - odrzekła Joan. - Obok figurki ktoś namalował czerwoną plamę,
oznaczająca, niewątpliwie krew. Ta kobieta najwyraźniej nie żyje. To scena
morderstwa.
Lavinia powoli opuściła pudło i spojrzała w oczy swojej rozmówczyni.
-Ta figurka ma przedstawiać panią - stwierdziła. - Ktoś grozi pani śmiercią.
-Tak uważam. - Joan spojrzała na odtworzoną w wosku scenkę. - W tej zielonej sukni
wystąpiłam na balu wydanym z okazji zaręczyn mojej córki.
Lavinia zamyśliła się na chwilę.
-Czy jeszcze kiedyś miała ją pani na sobie?
-Nic. Została uszyta specjalnie na ten bal. Potem nie było okazji, by ją włożyć.
-
Autor tej scenki musiał widzieć tę suknię. - Lavinia uważnie przyglądała się
woskowej postaci. - Ile osób było na zaręczynowym balu pani córki?
Usta Joan rozciągnęły się w smutnym uśmiechu.
-Niestety, lista gości zawiera ponad trzysta nazwisk.
-
Ach, tak. W takim razie mamy bardzo długą listę podejrzanych.
-
Owszem. Dziękuję Bogu, że moja córka na miesiąc wyjechała z Londynu. To by ją
bardzo zdenerwowało. Jeszcze nie doszła do siebie po wstrząsie, jakim była dla niej
śmierć ojca.
-Gdzie jest teraz pani córka?
-Maryanne bawi z wizytą u krewnych swojego narzeczonego, w ich posiadłości w
Yorkshire. Chcę. żeby ta sprawa została rozwiązana przed jej powrotem. Ufam. że
natychmiast rozpocznie pani dochodzenie.
Lavinia wiedziała, że kiedy ma się do czynienia z ludźmi z towarzystwa, trzeba
zachować ostrożność, bo mają oni wprawdzie pieniądze, ale często nie płacą rachunków.
-Rozumiem, że chce pani zlecić mi zadanie. Mam się dowiedzieć, kim jest osoba,
która przysłała pani tę woskową rzeźbę, tak? - zapytała ostrożnie.
-W jakim innym celu mogłabym się tu dzisiaj zjawić?
-Oczywiście. - Ludzie z towarzystwa potrafią też być dość opryskliwi i wymagający,
pomyślała Lavinia.
-
Pani Lakę, wspomniała pani, że już wcześniej zaczęła pani badać tę sprawę. Po naszej
rozmowie i przeczytaniu pani wizytówki przypuszczałam, że chętnie przyjmie pani
takie zlecenie. Czy pani propozycja jest nadal aktualna?
-Ależ tak - pośpiesznie zapewniła Lavinia. - Oczywiście. Z przyjemnością podejmę
się tego zadania. Może omówimy kwestię mojego honorarium?
-
Nie wchodźmy w szczegóły, nie ma takiej potrzeby. Nie dbam o to, na ile pani
wyceni swoje usługi, pod warunkiem, że będę z nich zadowolona. Po skończonym
dochodzeniu proszę mi przysłać rachunek, bez względu na jego wysokość. Zapewniam
panią, że zostanie pani wynagrodzona. - Joan uśmiechnęła się zimno. - Niech pani
zapyta tych. którzy robią ze mną interesy lub dostarczają zamówienia do mojego
domu. Zaświadczą, że zawsze dostają wynagrodzenie na czas.
Nietrudno będzie sprawdzić, czy to prawda, pomyślała Lavinia. Postanowiła nic
dyskutować więcej o zapłacie, żeby nie zdenerwować klientki, co mogłoby się skończyć
odwołaniem zlecenia.
- W takim razie zaczynajmy - zaproponowała. - Muszę pani zadać kilka pytań. Mam
nadzieję, że nie uzna pani tego za niepotrzebne wtrącanie się w pani prywatne życie...
Usłyszała, że drzwi frontowe się otwierają, i urwała.
Joan zesztywniała i zerknęła na zamknięte drzwi do salonu.
-
Zdaje się. że ma pani jeszcze jednego gościa. Pod żadnym pozorem nie wolno pani
nikomu mówić, jaki jest cel mojej wizyty.
-Proszę się nie martwić. To pewnie moja siostrzenica wróciła z wizyty u nowej
znajomej, Priscilli Wortham. Lady Wortham zaprosiła ją dziś na herbatę. Była tak
miła, że przysłała po Emeline własny powóz.
Lavinia miała nadzieję, że nie zabrzmiało to jak przechwałka. Wiedziała, że
zaproszenie od lady Wortham niewiele znaczy dla kogoś takiego jak Joan Dove. Dla Emeline
natomiast był to prawdziwy przełom w życiu towarzyskim.
- Rozumiem. - Joan nie odrywała oczu od drzwi.
W holu jednak rozległ się męski głos.
-Niech pani sobie nie robi kłopotu, pani Chilton. Sam znajdę drogę do salonu.
-Do diabła - wymamrotała Lavinia. - Jak zwykle zjawia się zupełnie nie w porę.
Joan przeniosła na nią wzrok.
- Kto to taki? - zapytała.
Drzwi otworzyły się i do salonu wkroczył Tobias. Na widok Joan Dove zatrzymał się
jak wryty i skłonił się zadziwiająco uprzejmie.
- Witam panie. - Wyprostował się i z uniesioną brwią zerknął na Lavinię. - Widzę,
pani Lakę, że podczas mojej nieobecności uczyniła pani znaczny postęp. Doskonale.
- Kim jest ten dżentelmen? - jeszcze raz spytała Joan, tym razem ostrzejszym tonem.
Lavinia posłała intruzowi groźne spojrzenie.
-Przedstawiam pani swojego wspólnika.
-Nic pani nie wspominała o wspólniku.
-
Właśnie miałam pani o nim powiedzieć - uspokoiła ją Lavinia. - Oto pan Tobias
March. Pomaga mi w dochodzeniach.
-.Ściśle mówiąc, to pani Lakę mi pomaga - odparował Tobias, patrząc na nią
znacząco.
Joan przyjrzała mu się badawczo i znów przeniosła wzrok na gospodynię.
-Nie rozumiem.
-
To całkiem proste. - Lavinia celowo odwróciła się plecami do Tobiasa. -Pan March i
ja postanowiliśmy zostać wspólnikami na czas tej sprawy. Dla pani to prawdziwa
okazja. Jako moja klientka będzie pani mogła korzystać z usług nas obojga bez
żadnych dodatkowych kosztów.
- Można powiedzieć, dwa w jednym - dorzucił Tobias.
Lawinia starała się przywołać na twarz beztroski uśmiech.
-March ma w tym sprawach nieco doświadczenia. Zapewniam, że jest wyjątkowo
dyskretny.
-Rozumiem. - Joan zawahała się. Nie była całkiem zadowolona, ale najwyraźniej
uznała, że nie ma wyboru. - Dobrze.
Lavinia zwróciła się do Tobiasa i podała mu woskową rzeźbę.
- Pani Dove zjawiła się tu dzisiaj, ponieważ otrzymała coś takiego. Uważa, że ktoś w
ten sposób grozi jej śmiercią, a ja się z nią zgadzam. Pani Dove ma taką samą suknię jak ta, w
którą ubrana jest woskowa postać, no i kolor włosów się zgadza.
Tobias przez długą chwilę przyglądał się scence.
- To dziwne. Szantażyści zwykle zapowiadają, że ujawnią jakiś dawny sekret, nie
grożą od razu śmiercią. Po co zabijać kogoś, kto mógłby stać się źródłem dochodów?
Zapadła krótka, pełna napięcia cisza. Lavinia i Joan wymieniły spojrzenia.
-Słuszna uwaga - niechętnie przyznała ta pierwsza.
-Owszem - w zamyśleniu zgodziła się druga.
Lavinia zauważyła, że jej nowa klientka przygląda się Tobiasowi ze znacznie
większym zainteresowaniem niż przed chwilą. Ten odsunął od siebie woskową rzeźbę,
- Z drugiej strony nie wolno nam zapominać, że teraz mamy do czynienia z łajdakiem,
który już popełnił morderstwo. Być może uznał, że groźba śmierci szybciej skłoni ofiarę do
zapłacenia okupu.
Joan skinęła głową.
Lavinia doszła do wniosku, że czas znów przejąć kontrolę nad sytuacją. Tobias
najwyraźniej miał ochotę ją w tym wyręczyć. Spojrzała na Joan.
-Muszę pani zadać bardzo osobiste pytanie.
-Chce pani wiedzieć, co takiego Holton Felix znalazł w pamiętniku, że postanowił
mnie szantażować.
- Pomogłoby nam, gdybyśmy wiedzieli, czym pani groził.
Joan jeszcze raz badawczo zerknęła na Tobiasa.
-
Opowiem to jak najkrócej - odezwała się w końcu. - W wieku osiemnastu lat zostałam
sama na świecie i byłam zmuszona przyjąć posadę guwernantki. Kiedy skończyłam
dziewiętnaście lat, popełniłam błąd i oddałam serce człowiekowi, który był częstym
gościem w domu moich pracodawców. Wydawało mi się, że jestem zakochana, i
wierzyłam, że moje uczucie zostało w pełni odwzajemnione. Byłam tak niemądra, że
dałam się uwieść.
-Ach, tak - powiedziała cicho Lavinia.
-Ten człowiek przywiózł mnie do Londynu i wynajął dla mnie niewielki dom. Przez
kilka miesięcy wszystko dobrze się układało. W swojej niewinności spodziewałam się,
że się pobierzemy. - Joan uśmiechnęła się gorzko. - Zrozumiałam swój błąd, kiedy się
dowiedziałam, że dawno już obiecał ożenić się z pewną bogatą panną z dobrego
domu. Od samego początku wiedział, że nigdy nie połączy nas ślub. Lavinia zacisnęła
rękę w pięść.
-Co za podły człowiek.
-Owszem - przytaknęła Joan. - Ale historia jest całkiem banalna. W końcu, rzecz
jasna, mnie porzucił. Przestał płacić czynsz za dom. Wiedziałam, że przed końcem
miesiąca będę zmuszona się wyprowadzić. W czasie naszego romansu kochanek nie
dał mi nic takiego, co mogłabym zastawić lub sprzedać, a mnie nie przyszło do głowy,
żeby czegokolwiek od niego żądać, oprócz obietnic wiecznej miłości. Nie mogłam
szukać posady guwernantki, ponieważ nie miałam referencji.
-
I co pani zrobiła? - zapytała łagodnie Lavinia.
Joan spojrzała w okno, jakby w strugach deszczu dostrzegła coś fascynującego.
-
Nie lubię tego nawet wspominać - mówiła cicho dalej. -Byłam bardzo przygnębiona.
Przez tydzień każdej nocy chodziłam nad rzekę i zastanawiałam się, czy nie skończyć
tego koszmaru. Zawsze jednak przed świtem wracałam do domu. Ktoś mógłby
powiedzieć, że brakowało mi odwagi.
-Wręcz przeciwnie - zaprotestowała Lavinia stanowczo. -Wykazała się pani niezwykłą
odwagą, nie ulegając pokusie. Kiedy upada w nas duch, nie potrafimy sobie
wyobrazić, jak przeżyjemy kolejny dzień, nie mówiąc już o całym życiu.
Wyczuła, że Tobias jej się przygląda, ale nie zareagowała. Joan zwróciła się do niej
trudnym do rozszyfrowania uśmiechem i znów zapatrzyła się w strugi deszczu.
- Pewnej nocy po powrocie znad rzeki zastałam czekającego na mnie na progu domu
Fieldinga Dove'a. Kiedy jeszcze byłam z kochankiem, spotkałam go kilkakrotnie, ale nie
znałam go zbyt dobrze. Dał mi do zrozumienia, że chciałby nawiązać ze mną bliższą
znajomość. Powiedział, żebym się nie martwiła, bo on zapłaci za wynajęcie domu. -
Uśmiechnęła się smutno. - Zrozumiałam, że chce zostać moim nowym opiekunem.
-Co pani zrobiła? - spytała Lavinia.
-Trudno się teraz tym chwalić, ale wtedy nagle odzyskałam poczucie dumy.
Powiedziałam mu, że nie szukam kochanka, ale będę mu wdzięczna za pożyczkę.
Obiecałam zwrócić pieniądze najszybciej, jak będę mogła. Ku mojemu zdziwieniu
skinął tylko głową i zapytał, w co chcę zainwestować te fundusze.
Tobias nieco sztywnym ruchem usiadł w fotelu.
-Dove dał pani pieniądze?
-Tak. - Joan uśmiechnęła się ze smutkiem. - I radę, co z nimi zrobić. Przeznaczyłam je
na pewną inwestycję budowlaną, którą mi polecił. Powstawały nowe domy i sklepy, a
my spotykaliśmy się i omawialiśmy interesy. Zaczęłam uważać Fieldinga za
przyjaciela. Kiedy kilka miesięcy później sprzedałam nieruchomości, dostałam za nie
sumę, która wtedy wydawała mi się fortuną. Natychmiast wysłałam do Fieldinga
wiadomość, że mogę mu zwrócić pożyczkę.
-
Jak zareagował? - zaciekawiła się Lavinia.
-Złożył mi wizytę i poprosił o rękę. - Oczy Joan przysłonił cień wspomnień. -Wtedy
byłam już w nim głęboko zakochana. Przyjęłam jego oświadczyny.
Lavinia czuła, że łzy napływają jej pod powieki, i żeby nie pociekły na policzki, dwa
razy pociągnęła nosem. Na próżno. Tobias i Joan spojrzeli na nią zaskoczeni.
- Proszę wybaczyć, pani Dove, ale to taka wzruszająca historia - wyszeptała.
Wyszarpnęła chusteczkę z kieszeni, szybko wytarła oczy i wydmuchnęła nos tak dyskretnie,
jak tylko potrafiła.
Opuściła haftowany kwadracik batystu i spostrzegła, że Tobias przygląda jej się
kpiąco. Spojrzała na niego z pogardą. Ten człowiek był chyba pozbawiony jakiejkolwiek
wrażliwości. Ale przecież nie powinno to być dla niej niespodzianką. Złożyła chusteczkę i
wsunęła ją do kieszeni.
- Proszę mi wybaczyć śmiałość, pani Dovc, ale czy słusznie przypuszczam, że Holton
Felix chciał ujawnić związek, w jaki się pani wdała przed ślubem?
Joan spuściła wzrok na własne dłonie i skinęła głową.
-Właśnie tak.
-Cóż to był za niegodziwiec - stwierdziła Lavinia.
-
Ha - odezwał się Tobias. Lavinia zgromiła go wzrokiem, lecz nie zwrócił na to uwagi.
- Bez obrazy, ale nie rozumiem, dlaczego ujawnienie tej wiadomości miałoby grozić
skandalem. Przecież ten romans skończył się ponad dwadzieścia lat temu.
Joan zesztywniała.
- Panie March, moja córka zaręczyła się z dziedzicem fortuny Colchesterów. Jeśli
cokolwiek pan słyszał o tej rodzinie, to pan wie, że jego babka, lady Colchester, rządzi lwią
częścią rodzinnego majątku. Jest to dama niezmiernie surowa i wymagająca. Wystarczyłby
choć cień skandalu, a zmusiłaby wnuka do od wołania ślubu.
Tobias wzruszył ramionami.
- Nigdy bym nie pomyślał, że taka odgrzewana sensacja mogłaby spowodować tak
wielkie oburzenie.
Joan siedziała bez ruchu.
- Dobrze wiem, ile ryzykuję. Mój mąż był uszczęśliwiony, że będziemy skoligaceni z
Colchesterami. Nigdy nie zapomnę, ile szczęścia miał w oczach, kiedy tańczył z Maryanne na
jej balu zaręczynowym. A jeśli chodzi o córkę, to jest bezgranicznie zakochana w
narzeczonym. Nie dopuszczę, żeby cokolwiek przeszkodziło w zawarciu tego małżeństwa.
Panie March, czy teraz pan mnie rozumie?
Lavinia ruszyła do ataku, zanim Tobias zdołał się odezwać.
- Będę wdzięczna, jeśli zachowa pan swoje wątpliwości dla siebie. Co pan wie o
związkach małżeńskich zawieranych w elitarnych kręgach towarzyskich? Tu chodzi o
przyszłość młodej kobiety. Jej matka ma wszelkie prawo chronić ją przed
niebezpieczeństwem.
- Ależ oczywiście. - W oczach Tobiasa błyszczało ironiczne rozbawienie. -
Przepraszam, pani Dove. Moja wspólniczka ma rację. Nic nie wiem o związkach małżeńskich
zawieranych w elitarnych kręgach towarzyskich.
Ku zaskoczeniu Lavinii, Joan uśmiechnęła się.
-Rozumiem - powiedziała cicho.
-Zapewniam panią, że chociaż pan March nie należy do elity, to doskonale zna się na
prowadzeniu śledztwa - dodała pośpiesznie Lavinia, spoglądając ostro na Tobiasa. -
Prawda?
-
Zwykle dowiaduję się tego, co chcę wiedzieć - przyświadczył. Lavinia ponownie
zwróciła się do Joan:
-Natychmiast zaczniemy badać tę sprawę.
- Od czego chce pani zacząć? - spytała Joan z niekłamanym zaciekawieniem.
Lavinia podeszła do stołu, na którym Tobias postawił pudło z woskową figurką.
Jeszcze raz uważnie przyjrzała się scence, studiując wszystkie najmniejsze szczegóły.
- To oczywiście nie jest dzieło amatora - oznajmiła. - Uważam, że powinniśmy zacząć
od rozmowy z ludźmi, którzy zajmują się tego rodzaju twórczością. Artystę zwykle można
poznać po stylu i technice. Przy odrobinie szczęścia może uda nam się znaleźć kogoś, kto
powie nam coś o charakterystycznych elementach tej rzeźby.
Tobias patrzył na nią ze źle ukrywanym zaskoczeniem.
- To niezły pomysł.
Lavinia zacisnęła zęby.
- Jak pani trafi do tych ekspertów od rzeźbienia w wosku? - zapytała Joan, zupełnie
nieświadoma toczącego się tuż obok niej pojedynku.
Lavinia wolno przeciągnęła palcem po drewnianym obramowaniu scenki.
-
Porozmawiam na ten temat z siostrzenicą. Od powrotu do Londynu Emeline
odwiedziła bardzo wiele muzeów i galerii. Z pewnością wie, w których z nich są
wystawiane rzeźby z wosku.
-Doskonale. -Joan wstała z wdziękiem i poprawiła rękawiczki. - Na tym skończymy. -
Zamilkła na chwilę. - Chyba że mają państwo do mnie jeszcze, jakieś pytania.
-Tylko jedno. -Lavinia zawahała się. -Obawiam się jednak, że uzna je pani za zbyt
śmiałe.
Jej klientka wydawała się rozbawiona tymi skrupułami.
-Doprawdy, pani Lakę. Nie wyobrażam sobie śmielszego pytania niż to na temat
tajemnic z mojej przeszłości.
-Chodzi mi 0 to, że moja siostrzenica, dzięki poparciu lady Wortham, otrzymała kilka
zaproszeń. Jeśli Emeline chce z nich skorzystać, musi dostać nowe suknie. Czy byłaby
pani tak łaskawa i zdradziła mi nazwisko swojej krawcowej?
Czuła, że Tobias błagalnie wzniósł oczy ku niebu, ale miała na tyle rozsądku, żeby nie
zareagować. Joan przyglądała się Lavinii z namysłem.
-
Madame Francesca jest bardzo droga.
-No, cóż, zamierzam zamówić przynajmniej jedną lub dwie ładne suknie.
-Przykro mi, ale przyjmuje nowe klientki, tylko jeśli mają rekomendacje.
Twarz Lavinii posmutniała.
-Ach, tak. Rozumiem. Joan podeszła do drzwi.
-Z przyjemnością panią zarekomenduję.
Jakiś czas później pokazali woskowe dziełko Emeline.
- Na waszym miejscu zaczęłabym od pani Yaughn z Half Crescent Lane. -
Dziewczyna przyglądała się rzeźbie z zafrasowaną miną. - Nie ma w całym Londynie osoby
bardziej biegłej w rzeźbieniu w wosku.
-Nigdy o niej nie słyszałam - stwierdziła Lavinia.
-Pewnie dlatego, że nie otrzymuje zbyt wielu zleceń.
-
A to dlaczego? - zaciekawił się Tobias. Emeline uniosła na niego wzrok.
-Zrozumie pan, kiedy zobaczy pan jej dzieła.
7
Gratuluję, że udało się pani zapewnić sobie zapłatę za tę pracę. - Tobias siedział
niedbale na ławeczce wynajętego powozu. - Miło jest mieć pewność, że po skończonym
zadaniu otrzyma się wynagrodzenie.
- Przez pana omal nie straciłam klientki. - Lavinia ciaśniej okryła się wełnianą
peleryną, chroniącą ją przed wilgotnym chłodem. - Trudno o bardziej grubiańskie
zachowanie.
Tobias uśmiechnął się lekko.
- Przynajmniej nie wypytywałem jej o nazwisko krawcowej.
Lavinia, zignorowawszy tę uwagę, znacząco patrzyła przez okienko powozu.
Londyn zamienił się dziś w studium szarości. Mokre kamienie bruku błyszczały pod
ciężkim niebem. Deszcz skłonił większość ludzi do pozostania w domu. Ci, którzy odważyli
się wyjść w taką pogodę, poruszali się powozami lub przemykali pod ścianami domów.
Woźnice kulili się w swoich budkach, otuleni w ciepłe płaszcze, z czapkami naciągniętymi na
uszy.
- Chce pani usłyszeć dobrą radę? - zapytał przyjacielsko Tobias.
- Od pana? Niekoniecznie.
-Niemniej jednak powiem pani kilka mądrych słów, które powinna pani zapamiętać,
jeśli nadal chce pani zajmować się swoją nową profesją.
Mimowolnie oderwała wzrok o ponurej ulicy. W końcu on miał doświadczenie.
-Jakiej to rady chce mi pan udzielić?
-Nigdy nie należy płakać, kiedy klienci opowiadają swoje smutne historie. Odnoszą
wtedy wrażenie, że pani uwierzy we wszystko, co usłyszy. Z doświadczenia wiem. że
klienci notorycznie kłamią. Nie ma powodu, aby zachęcać ich do tego łzami.
Lavinia spojrzała na niego szeroko rozwartymi oczami.
- Myśli pan, że pani Dove nas okłamała?
Wzruszył ramionami.
- Klienci zawsze kłamią. Jeśli nie zrezygnuje pani z wykonywania tego zawodu,
wkrótce się pani o tym przekona.
Zacisnęła dłonie na skraju peleryny.
- Nie wierzę, że pani Dove zmyśliła tę historię.
-A skąd ta pewność? Uniosła dumnie głowę.
-Mam bardzo wyostrzoną intuicję.
-Mogę tylko wierzyć pani na słowo. Jak zwykle udało mu się ją zdenerwować.
-Otóż powiem panu, że moi rodzice byli wytrawnymi znawcami mesmeryzmu i sami
go praktykowali. W bardzo wczesnym wieku zaczęłam im pomagać. Kiedy zmarli,
sama przez jakiś czas dla zarobku przyjmowałam ludzi na seansach terapeutycznych.
W dziedzinie uzdrawiania za pomocą sił magnetycznych intuicja jest sprawą
podstawową. Ojciec nieraz mi powtarzał, że jestem w tym bardzo utalentowana.
-
Cholera jasna. Moją wspólniczką została kobieta, która wierzy, że można leczyć
zwierzęcym magnetyzmem. Czym sobie na to zasłużyłem?
Uśmiechnęła się do niego z rezerwą.
-Cieszę się, że jest panu wesoło, ale to nie zmienia faktu, że wierzę w to, co
powiedziała nam pani Dove. -Urwała. - W każdym razie w większość tego, co od niej
usłyszeliśmy.
-Zgadzam się, że pewnie wszystkiego nie wymyśliła - rzekł, wzruszając ramionami. -
Podejrzewam, że jest na tyle sprytna, by wiedzieć, iż przeplatając fakty z fikcją,
tworzy się najbardziej wiarygodne historie.
-Jest pan bardzo cyniczny.
- W tym zawodzie to zaleta.
Zmrużyła lekko oczy.
-Jednego jestem pewna. Nie kłamała, kiedy mówiła o swojej miłości do męża.
-Jeśli będzie pani wykonywać ten zawód wystarczająco długo, w końcu się pani
przekona, że wszyscy klienci kłamią, kiedy mówią o miłości.
Powóz zatrzymał się, zanim zdążyła odpowiedzieć. Tobias otworzył drzwi i zaczął
wysiadać. Zauważyła jednak, że nie zeskoczył lekko na chodnik. Poruszał się ostrożnie, jak
człowiek, któremu coś dokucza. Kiedy się odwrócił, żeby jej pomóc, nie zobaczyła na jego
twarzy nawet cienia grymasu bólu.
Gdy poczuła dotyk jego mocnej ręki, przeszedł ją lekki dreszcz. Pozwoliła się
zaprowadzić pod drzwi i ukryła zmieszanie, udając, że rozgląda się z wielkim
zainteresowaniem.
Half Crescent Lane była ciasną, wąską uliczką. Wiła się wśród rzucających głęboki
cień kamiennych murów. Zapewne nigdy nie docierało tu zbyt wiele słońca, ale takiego dnia
jak ten panował tu mrok niczym w krypcie.
Tobias zapukał głośno do drzwi. W środku rozległy się kroki, a po chwili zobaczyli
leciwą gospodynię, nieufnie spoglądającą na Tobiasa.
- O co chodzi? - spytała głośno, jak to zwykle czynią ludzie niedosłyszący.
Tobias skrzywił się i cofnął o krok.
-Chcemy się widzieć z panią Vaughn. Gospodyni przyłożyła do ucha
zwiniętą dłoń.
-Co takiego?
-Chcemy się widzieć z artystką, która rzeźbi w wosku -powiedziała Lavinia, starannie
wymawiając każde słowo.
-Trzeba kupić bilet- gromko oznajmiła gospodyni. - Pani Vaughn teraz już nikogo nie
wpuszcza do galerii bez biletu. Za dużo ludzi chciało za darmo wejść do środka.
Mówili, że chcą jej zlecić jakąś pracę, a kiedy już się dostali do środka, oglądali sobie
figury i wychodzili.
-Nie chcemy oglądać jej rzeźb - odrzekła głośno Lavinia. -Chcemy z nią o czymś
porozmawiać.
-Słyszałam już takie wymówki. Nie dam się nabrać, i tyle. Nikt tu nie wejdzie bez
biletu.
-Dobrze. -Tobias położył kilka monet na dłoni gospodyni. -Czy tyle wystarczy na dwa
bilety?
Kobieta przeliczyła pieniądze.
- A wystarczy, wystarczy - stwierdziła i odsunęła się od drzwi.
Lavinia weszła do wąskiego mrocznego holu, Tobias podążył jej śladem. Kiedy drzwi
się za nim zamknęły, mrok stał się jeszcze gęściejszy.
Gospodyni poprowadziła ich ciemnym korytarzem.
- Tędy, proszę.
Lavinia zerknęła na swego towarzysza. Lekkim ruchem dłoni dał jej znak, żeby poszła
przodem.
Bez słowa doszli za gospodynią do ciężkich drzwi na samym końcu. Otworzyła je
zamaszystym, teatralnym gestem.
- Wchodźcie! - krzyknęła. - Spotkacie się panią Vaughn za chwilę.
-Dziękuję. - Lavinia weszła do słabo oświetlonej sali i zatrzymała się jak wryta,
widząc, że zebrało się tu już sporo osób. - Nie wiedziałam, że pani Vaughn ma już
jakichś gości.
Gospodyni prychnęła i zamknęła drzwi, zostawiając Tobiasa i Lavinię na środku
pokoju pełnego ludzi.
Ciężkie draperie zasłaniały dwa wąskie okna, nie dopuszczając światła z zewnątrz.
Jedyne oświetlenie stanowiły dwie świece w dużym, bogato zdobionym świeczniku na
fortepianie. Panowała tu wyjątkowo chłodna atmosfera. Zdawała się emanować z mroku
otaczającego gości. Lavinia spostrzegła, że na kominku nie pali się ogień.
Goście siedzieli i stali w najróżniejszych pozach. Mężczyzna w elegancko
zawiązanym fularze, siedząc w głębokim fotelu, spokojnie czytał gazetę, chociaż świeca nic
rzucała na nią światła. Pulchna kobieta w sukni z długimi rękawami siedziała przy
fortepianie. Miała na sobie obszerny biały fartuch. Gęste, siwe włosy, upięte w ciężki węzeł,
okrywał koronkowy czepek. Jej palce zawisły w powietrzu tuż nad klawiszami, jakby właśnie
skończyła grać jeden utwór i zamierzała rozpocząć następny.
W pobliżu wygasłego kominka siedział mężczyzna z niedopitą szklaneczką brandy w
ręku. Obok dwóch innych panów grało w szachy.
Długi, wąski pokój spowijała niesamowita cisza. Żadna głowa się nie odwróciła, żeby
się przyjrzeć nowo przybyłym. Nikt się nie poruszył. Nikt się nie odezwał. Fortepian milczał.
Wyglądało to tak, jakby wszyscy tu skamienieli, schwytani w trakcie jakiejś czynności.
- Dobry Boże - wyszeptała Lavinia.
Tobias minął ją i podszedł do szachistów, rozgrywających mecz, który miał na zawsze
pozostać niedokończony.
- Zadziwiające - powiedział. - Widziałem już figury woskowe, ale żadna nie była tak
realistyczna jak te tutaj.
Lavinia podeszła wolno do postaci czytającej mały tomik. Woskowa głowa pochylała
się pod naturalnym kątem nad lekturą. Szklane oczy wydawały się zafascynowane treścią
książki. Między brwiami rysowała się drobna zmarszczka, a na grzbiecie poznaczonej
żyłkami dłoni wyrastały drobne wioski.
-Można by pomyśleć, że któraś z nich zaraz poruszy się lub przemówi - wyszeptała. -
Te żyłki mają taką naturalną niebieskawą barwę, proszę spojrzeć na bladość
policzków tej kobiety. Można się tu poczuć trochę nieswojo, prawda?
-Pani siostrzenica mówiła nam, że większość twórców takich figur używa ubrań,
biżuterii i innych akcesoriów, żeby nadać im pozory życia. - Tobias podszedł do
kobiety ubranej w modną suknię. Palce rzeźby bezwiednie bawiły się wachlarzem.
Nieśmiały uśmiech wydawał się błąkać po twarzy. -Jednak pani Vaughn to mistrzyni
w swoim zawodzie, artystka, która nie musi uciekać się do sztuczek. Te figury są
pięknie wyrzeźbione.
Siedząca przy pianinie kobieta w fartuchu i koronkowym czepku skłoniła się im
głęboko.
- Dziękuję panu - powiedziała, śmiejąc się wesoło.
Lavinia stłumiła okrzyk zaskoczenia i gwałtownie cofnęła się o krok. Zderzyła się z
dandysem, który spoglądał na nią z dezaprobatą przez monokl. Rzuciła się w bok, jakby się
bała, że figura chce jej dotknąć. Omal przy tym nie upuściła przyniesionej z domu paczki.
Odzyskała równowagę, zmieszana, potrząsnęła połami peleryny i z wysiłkiem
przybrała uprzejmy wyraz twarzy.
-Pani Vaughn, prawda? - spytała energicznie.
-Owszem.
-
Nazywam się Lavinia Lakę, a to jest pan March.
Pani Vaughn wstała zza fortepianu. Kiedy się uśmiechnęła, w jej policzkach pojawiły
się dołeczki.
- Witam w mojej sali wystawowej. Mogą państwo oglądać figury, jak długo sobie
państwo życzą.
Tobias skłonił głowę.
-Moje gratulacje. To prawdziwie zadziwiająca kolekcja.
-Pański podziw sprawia mi wielką przyjemność. - Pani Vaughn spojrzała na jego
towarzyszkę z rozbawieniem w oczach. - Coś mi jednak mówi, że opinia pani Lakę
jest mniej entuzjastyczna.
-
Wcale nie - zaprotestowała szybko Lavinia. - Po prostu pani dzieła zrobiły na mnie
wielkie, ale... niespodziewane wrażenie. Można powiedzieć, uderzające. To znaczy,
czuję się tak. jakby w tym pokoju było pełno ludzi, którzy... jak to wyrazić...
-Ludzi, którzy nie są całkiem żywi, ale i nie całkiem martwi? To pani miała na myśli?
Lavinia uśmiechnęła się blado.
-Pani umiejętności są. imponujące.
-Dziękuję pani. Widzę jednak, że należą państwo do tych, którzy w pobliżu moich
dzieł czują się trochę nieswojo.
-Ależ nie, chodzi tylko o to, że pani figury wyglądają jak żywe. - A raczej jakby były
żywe przed chwilą, dodała Lavinia w myślach. Nie chciała jednak głośno wyrażać
swoich wątpliwości. W końcu ta kobieta była artystką, a wszyscy wiedzą, że artyści
bywają ekscentryczni i nieprzewidywalni.
W policzkach pani Vaughn znów pojawiły się dołeczki. Uspokajająco uniosła dłoń.
-Proszę się nie martwić, że mnie pani urazi. Wiem, że moje prace nie każdemu
odpowiadają.
-Nic można zaprzeczyć, że są interesujące - odezwał się Tobias.
-
Mimo to mam wrażenie, że przyszli tu państwo, żeby złożyć zamówienie na portret
rodzinny.
-
Jest pani bardzo spostrzegawcza. - Tobias przyjrzał się elegancko wymodelowanej
szyi kobiety z wachlarzem. – Może dlatego pani rzeźby wyglądają tak realistycznie.
Pani Vaughn znów się roześmiała.
- Pochlebiam sobie, że potrafię odnaleźć prawdę ukrytą tuż pod powierzchnią
pozorów. Ma pan całkowitą rację. Ta zdolność jest niezbędna przy tworzeniu realistycznych
portretów. Ale żeby tchnąć w figurę życie, trzeba czegoś więcej. Należy przykładać wagę do
szczegółów. Drobnych zmarszczek w kącikach powiek, odpowiedniego rozmieszczenia
żyłek, tak żeby się wydawało, iż pulsuje w nich krew.
Tobias skinął głową.
- Rozumiem.
Lavinia przypomniała sobie niezwykle misternie wykonane szczegóły woskowej
scenki ukrytej w pudle i znieruchomiała. A jeśli zrządzenie losu doprowadziło ich
bezpośrednio do mordercy? Wymieniła spojrzenie z Tobiasem, ale ten tylko lekko potrząsnął
głową.
Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. Oczywiście miał rację. To byłby zbyt
nieprawdopodobny zbieg okoliczności, gdyby tak od razu natrafili na mordercę. Z drugiej
jednak strony, ilu doświadczonych twórców figur woskowych można znaleźć w Londynie?
Na pewno niezbyt wielu. Emeline bez wahania umieściła panią Vaughn na pierwszym
miejscu listy najlepszych.
Jakby czytając w myślach Lavinii, pani Vaughn zerknęła na nią i uśmiechnęła się
szeroko.
Lavinia doszła do wniosku, że to niepokojąca bliskość figur woskowych nie pozwala
jej myśleć logicznie. Co się z nią, do diabła, dzieje? Ta niska wesoła kobieta miałaby być
morderczynią.
- Właśnie na ten temat przyszliśmy z panią porozmawiać - oznajmił Tobias.
- O artystycznym odtwarzaniu szczegółów? - Pani Vaughn się rozpromieniła. - To
bardzo ciekawe. Ponad wszystko uwielbiam rozmawiać o swojej pracy.
Lavinia postawiła pudło na najbliższym stole.
-Proszę łaskawie spojrzeć na to dzieło. Jesteśmy ciekawi, czy może nam pani coś
powiedzieć o jego autorze. Bylibyśmy za to bardzo wdzięczni.
-Nie jest podpisane? - Artystka podeszła do stolika. - To dość niespotykane.
-Myślę, że kiedy zobaczy pani to dziełko, zrozumie pani, dlaczego autor nie zostawił
swojego podpisu - powiedział Tobias z ironią.
Lavinia rozwiązała sznurek, materiał opadł z pudła i ukazała się nieprzyjemna scenka.
- Coś takiego. - Pani Vaughn wyjęła z kieszeni fartucha okulary i wsunęła je na nos.
Nie spuszczała wzroku ze scenki. - Coś takiego...
Między jej brwiami pojawiła się zmarszczka. Wzięła woskową scenkę i postawiła na
fortepianie. Lavinia poszła za nią. Świece oświetlały migotliwym światłem miniaturową salę
balową i martwą kobietę.
-Czy słusznie zakładam, że nie jest to ilustracja do sztuki lub powieści? - zapytała pani
Vaughn, nie odwracając wzroku od woskowej rzeźby.
-Bardzo słusznie. - Tobias stanął obok Lavinii. - Naszym zdaniem, jest to groźba.
Chcemy znaleźć artystę, który wykonał tę pracę.
-
O, tak - wyszeptała pani Vaughn. - Doskonale rozumiem, dlaczego chcą państwo to
zrobić. W tej małej scence kryje się tyle złych intencji. Wielka złość i wielka
nienawiść. Czy przysłano to do pani? Nie, raczej nie. Włosy figurki są jasne, lekko
siwiejące. Pani jest młodsza, a włosy ma pani rude, prawda?
Tobias zerknął na głowę swej wspólniczki; jego spojrzenie było trudne do
rozszyfrowania.
-Tak, są bardzo rude. Lavinia zgromiła go wzrokiem.
-Zupełnie niepotrzebna uwaga na temat osobisty - zganiła go.
-
Ależ to tylko stwierdzenie faktu.
Nie tylko to, pomyślała. Zaciekawiło ją, czy Tobias nie należy do mężczyzn, którzy
mają uprzedzenia do rudowłosych kobiet. Może wierzył w te bzdury o ognistym
temperamencie i trudnym charakterze rudzielców?
Pani Vaughn podniosła wzrok.
-W jaki sposób ta scenka dostała się w państwa ręce?
-Zostawiono ją na progu domu kogoś, kogo znamy - wyjaśnił Tobias.
-To bardzo dziwne. - Artystka zawahała się. - Muszę powiedzieć, że dziełko jest
bardzo pięknie wykonane, mimo swojej nieprzyjemnej wymowy.
-Czy kiedykolwiek widziała pani rzeźbę w wosku tak misternie wykonaną? - zapytała
Lavinia.
-To znaczy, oprócz własnych? Nie. - Pani Vaughn wolno zdjęła okulary. - Nie
widziałam. Regularnie odwiedzam galerie i wystawy, żeby obejrzeć prace
konkurencji. Zapamiętałabym kogoś tak utalentowanego.
-Czyli możemy założyć, że autor publicznie nie wystawia swoich prac? - upewnił się
Tobias.
Pani Vaughn zmarszczyła czoło.
- Nic powiedziałabym tak. Artysta o tak wielkim talencie nie oparłby się pokusie
pokazania swojego dzieła. Każdy pragnie, żeby jego pracę obejrzano i doceniono.
- Bez tego trudno zarobić na życie - dodała Lavinia.
Kobieta stanowczo potrząsnęła głową.
- Tu nie chodzi tylko o pieniądze. W zasadzie, jeśli artysta jest bogaty, pieniądze nie
grają żadnej roli.
Lavinia spojrzała na stojącą tuż obok fascynującą figurę woskową.
-Rozumiem - stwierdziła.
-
Nie ma zbyt wielu doświadczonych artystów, wykonujących rzeźby z wosku -
ciągnęła pani Vaughn. - Obawiam się, że ta dziedzina twórczości szybko spada z
poziomu prawdziwej sztuki i staje się tanią rozrywką dla gawiedzi. Winne temu są
najnowsze nieprzyjemne wydarzenia we Francji, te wszystkie maski pośmiertne, które
musiała wykonać madame Tussaud po tym, jak opadło ostrze gilotyny. Publiczność
poznała smak sztuki, która budzi dreszcz grozy.
Tak jakby jej sztuka nie wywoływała dreszczy, pomyślała Lavinia.
- Bardzo dziękujemy za wszystko, co nam pani powiedziała o tej pracy. - Zaczęła
pakować scenkę do pudła. – Miałam nadzieję, że naprowadzi nas pani na jakiś ślad. Wydaje
mi się jednak, że będziemy musieli wybrać inną ścieżkę poszukiwań.
Okrągła twarz pani Vaughn nagle spochmurniała.
- Ufam, że będziecie ostrożni.
W oczach Tobiasa pojawił się chłodny błysk zainteresowania.
- Co pani chce przez to powiedzieć?
Pani Vaughn patrzyła na Lavinię. obwiązującą pudło sznurkiem.
- Autor tej scenki najwyraźniej miał zamiar przerazić osobę, do której została
wysłana.
Lavinia przypomniała sobie wystraszone oczy pani Dove.
- Jeśli rzeczywiście miał taki zamiar, to zapewniam panią, że udało mu się to
osiągnąć.
Pani Vaughn zacisnęła usta.
- Żałuję, że nie mogę podać państwu nazwiska osoby, która stworzyła to dziełko.
Mogę tylko powiedzieć, że szukacie kogoś dyszącego żądzą zemsty albo wymierzenia kary.
Z doświadczenia wiem, że tylko jedno uczucie może się tak całkowicie przekształcić w
nienawiść. Lavinia znieruchomiała.
-Jakie?
-Miłość. - Pani Vaughn znów się uśmiechnęła. Iskierki wesołości znów zamigotały w
jej oczach. - To najniebezpieczniejsze ze wszystkich uczuć.
8
Nie wiem jak pan, panie March, ale ja koniecznie muszę zażyć coś na uspokojenie
nerwów - oznajmiła Lavinia, wchodząc do swojego gabinetu. - Pani Vaughn i jej kolekcja
figur woskowych zrobiły na mnie bardzo nieprzyjemne wrażenie.
Tobias starannie zamknął drzwi i spojrzał na nią ze zrozumieniem.
-Po raz pierwszy w jakiejś sprawie całkowicie się zgadzamy.
-W tym przypadku herbata nie odniesie pożądanego skutku. Tu trzeba czegoś
mocniejszego.
Podeszła do dębowego kredensu i wyjęła z niego niemal pełną kryształową karafkę.
-Mamy szczęście - oznajmiła. - Zdaje się, że znalazłam lekarstwo na to, co nam
dokucza. Proszę dołożyć drewna do ognia, a ja napełnię szklanki.
-Świetny pomysł. - Tobias podszedł do kominka i sztywno przyklęknął na jedno
kolano, krzywiąc się przy tym lekko.
Lavinia zmarszczyła czoło, na chwilę przerwawszy nalewanie trunku.
- Zranił się pan w nogę?
- Zdarzyło mi się małe potknięcie. - Skupił się na dokładaniu do ognia. - Noga dobrze
się zagoiła, ale w takie dni jak dzisiaj przypomina mi dawny błąd.
-Błąd?
-Niech pani nie zaprząta sobie tym głowy. - Skończył dokładać do kominka, chwycił
się półki nad nim i wstał. Kiedy odwrócił się do Lavinii, miał uprzejmy, niewiele
mówiący wyraz twarzy. - Zapewniam, że to nic poważnego.
Widać było, że nie ma ochoty na dalsze wyjaśnienia, a zresztą stan jego nogi nic
powinien jej obchodzić. Co więcej, nie miała powodu, żeby odczuwać choćby cień
współczucia dla Tobiasa Marcha. Niemniej jednak trochę się o niego martwiła.
Chyba dostrzegł to w jej oczach, ponieważ spojrzał na nią twardo i z irytacją.
-Kieliszek sherry wszystko załatwi - mruknął.
-Nie musi się pan na mnie od razu złościć. - Napełniła drugi kieliszek. - Chciałam po
prostu być uprzejma.
-Między nami nie ma miejsca na tego rodzaju gesty, łaskawa pani. Proszę nie
zapominać, że jesteśmy wspólnikami.
Wręczyła mu kieliszek.
-Czy w naszym zawodzie istnieje jakaś zasada, która mówi, że wspólnicy nic mogą
odnosić się do siebie miło?
-Tak. - Jednym haustem wypił większą część trunku. -Właśnie ją wprowadziłem.
-Rozumiem.
Lavinia również wypiła spory łyk sherry i humor jej się trochę poprawił. Jeśli ten
człowiek nie chce, żeby się o niego troszczyła. to na pewno nie będzie tego robić na siłę.
Podeszła do fotela przy kominku i opadła na niego z westchnieniem ulgi. Bijący od
ognia żar sprawił, że nie czuła już wilgotnego chłodu, który zdawał się ją otaczać od wyjścia
z galerii pani Vaughn.
Tobias zajął fotel naprzeciw niej, nie czekając na zaproszenie. Przez kilka minut
siedzieli w milczeniu, sącząc trunek z kieliszków. Tobias zaczął rozcierać lewą nogę.
Lavinia nie wytrzymała.
-Jeśli noga tak bardzo pana boli, to może spróbuję trochę panu ulżyć za pomocą
kuracji mesmerycznej.
-Niech sobie pani to wybije z głowy - odparł. - Proszę się nie obrazić, ale pod żadnym
pozorem nie dopuszczę do tego, żeby mnie pani wprawiła w trans.
Lavinia zesztywniała.
- Jak pan sobie życzy. Nie ma powodu być niegrzecznym.
Skrzywił się lekko.
-Z całym szacunkiem, ale nie wierzę w tak zwane moce mesmeryzmu. Moi rodzice
byli naukowcami. Zgadzali się z wynikami badań, przeprowadzonych przez doktora
Franklina i Lavoisiera. Te wszystkie opowieści o wprawianiu ludzi w leczniczy trans
za pomocą wzroku lub magnesów to całkowita bzdura. Pokazy tego typu są jedynie
rozrywką dla łatwowiernych.
-Akurat. Te badania zostały przeprowadzone trzydzieści lat temu i na dodatek w
Paryżu. Na pana miejscu nic przywiązywałabym do nich zbyt wielkiej wagi. Niech
pan zauważy, że wcale nie zmniejszyły zainteresowania zwierzęcym magnetyzmem
wśród ludzi.
-
Owszem, zauważyłem to - odrzekł Tobias. - Bardzo źle to świadczy o ludzkiej
inteligencji.
Gdyby miała trochę rozsądku, powinna na tym zakończyć rozmowę, ale nie mogła się
oprzeć pokusie, żeby nie dowiedzieć się czegoś więcej.
-Pana rodzice studiowali nauki ścisłe?
-Ojciec prowadził, między innymi, badania nad elektrycznością. Matkę bardzo
interesowała chemia.
-To interesujące. Czy nadal zajmują się tymi badaniami?
-Oboje zginęli podczas wybuchu w swojej pracowni.
Lavinii zaparło dech.
-To straszne.
-Z tego, co przeczytałem w ich ostatnim liście, wnoszę, że wpadli na pomysł
połączenia tych dwóch rodzajów badań. Postanowili wykonać kilka eksperymentów z
pewnymi lotnymi substancjami chemicznymi i jakimś urządzeniem elektrycznym.
Okazało się to katastrofą.
Lavinia zadrżała.
-Dzięki Bogu, że panu nic się nie stało.
-Byłem wtedy w Oksfordzie. Wróciłem do domu, żeby pochować rodziców.
-Czy po ich śmierci wrócił pan na studia?
-
To było niemożliwe. - Tobias objął kieliszek palcami. -Wybuch zniszczył dom, a
rodzice nie mieli żadnych pieniędzy. Wszystkie środki finansowe przeznaczyli na ten
ostatni wielki eksperyment.
-Rozumiem. - Lavinia oparła głowę o zagłówek fotela. -To tragiczna historia.
-Zdarzyła się wiele lat temu. - Pociągnął łyk sherry i opuścił kieliszek. - A pani
rodzice?
-Dostali zaproszenie do Ameryki na serię pokazów mesmeryzmu. Przyjęli je. Statek
zatonął. Wszyscy na pokładzie zginęli.
Szczęki Tobiasa zacisnęły się kurczowo.
-Bardzo mi przykro. - Zerknął na nią. - Powiedziała pani, że asystowała im w
pokazach. Jak to się stało, że nie popłynęła pani z nimi?
-
Wyszłam za mąż. Dżentelmen, który zaprosił rodziców do Ameryki, nie chciał płacić
za podróż dwóch dodatkowych osób. Zresztą John i tak nie był do tego pomysłu
nastawiony zbyt entuzjastycznie. Widzi pan, on był poetą. Jego zdaniem, Ameryka nie
jest odpowiednim miejscem do poważnej kontemplacji metafizycznej.
Tobias skinął głową.
- Niewątpliwie miał rację. Kiedy zmarł pani mąż?
-Półtora roku po ślubie. Zabrała go choroba.
-Wyrazy współczucia.
-Dziękuję.
Od śmierci męża minęło niemal dziesięć lat i słodkie, miłe wspomnienia o Johnie teraz
przypominały Lavinii niewyraźny, stary sen.
- Proszę wybaczyć, że o to pytam, ale czy pani mąż kiedykolwiek opublikował swoje
wiersze?
Westchnęła.
-Nie. Choć oczywiście były to piękne utwory.
-Rozumiem.
-Nie doceniono go, co się często zdarza geniuszom poezji.
-Owszem, słyszałem, że nie należy to do rzadkości. -Zamilkł na chwilę. - Czy mogę
zapytać, jak dała sobie pani radę finansowo? Czy mąż miał jakieś inne źródła
dochodów?
-W ciągu naszego małżeństwa utrzymywałam nas oboje, organizując seanse terapii
mesmerycznej. Po śmierci Johna jeszcze przez kilka lat wykonywałam ten zawód.
- Dlaczego pani z niego zrezygnowała?
Lavinia wypiła łyk sherry.
-W pewniej małej wiosce na północy kraju miał miejsce niefortunny wypadek.
-Jaki?
-Wolałabym o tym nie rozmawiać. Powiem tylko, że skłonił mnie do obrania innej
drogi zawodowej.
-
Ach, tak. A kiedy zamieszkała pani z panną Emeline?
-Sześć lat temu, po tym, jak jej rodzice zginęli w wypadku na drodze. -Lavinia doszła
do wniosku, że najwyższy czas zmienić temat. -Moja siostrzenica powiedziała, że
kiedy zobaczymy prace pani Vaughn, zrozumiemy, dlaczego nie otrzymuje wielu
zamówień na swoje figury. Chyba wiem, co miała na myśli.
-
Tak?
-Być może jej dzieła zbytnio przypominają żywych ludzi. Na mnie te figury zrobiły... -
zawahała się, szukając odpowiedniego słowa - bardzo niepokojące wrażenie.
-Może taka jest natura figur woskowych. -Tobias w zadumie wpatrzył się w resztki
sherry w kieliszku. - To nie jest zimne tworzywo, jak kamień czy glina. W
przeciwieństwie do malarstwa pozwala na więcej niż dwa wymiary. Nic bardziej nie
przypomina ludzkiego ciała niż dobrze wymodelowany i pomalowany wosk.
-Czy zauważył pan, że pani Vaughn używa prawdziwych włosów do wykończenia rąk
swoich figur oraz do brwi i rzęs?
-Owszem.
-Jej prace są niezwykłe, ale nie chciałabym, żeby któraś z tych figur siedziała tu teraz
z nami. - Lavinia zadrżała. -Dziadek na portrecie zawieszonym nad kominkiem to
jedno, a trójwymiarowa figura naturalnych rozmiarów, siedząca w fotelu za biurkiem i
do złudzenia przypominająca zmarłego członka rodziny, to zupełnie co innego.
- Rzeczywiście. - Tobias z zamyśleniem spojrzał w ogień.
Zapadła cisza, przerywana jedynie strzelaniem płonących drew.
Po chwili Lavinia wstała i przyniosła karafkę z kredensu. Ponownie napełniła kieliszki
i znów usiadła. Tym razem zostawiła karafkę na stoliku przy fotelu.
Obecność Tobiasa wywoływała w niej dziwne emocje. Powtarzała sobie co prawda w
duchu, że nie mają ze sobą nic wspólnego, oczywiście jeśli nie liczyć zamordowanego
szantażysty, zaginionego pamiętnika i umowy o współpracy, która wkrótce miała się
zakończyć. Trudno jej jednak było nie brać tych spraw pod uwagę.
Tobias wyciągnął lewą nogę, jakby chciał przybrać wygodniejszą pozycję.
- Proponuję, żebyśmy wrócili do najpilniejszej sprawy - powiedział. - Zastanawiałem
się, co dalej robić. Uderzyło mnie, że pani Vaughn nie była zbyt pomocna. Cała ta gadanina o
miłości, która często zamienia się w nienawiść, była zupełnie niepotrzebna.
-To się jeszcze okaże.
-Na pewno nie naprowadziło nas to na żaden ślad. Wcale nie jestem pewien, czy
rozmowy z właścicielami galerii figur woskowych to ruch w dobrym kierunku.
- Czy ma pan lepszy pomysł? - zapytała bez ogródek.
Zawahał się.
- Przekazałem swoim informatorom, że dobrze zapłacę za każdą wiadomość o
pamiętniku. Muszę jednak przyznać, że nie otrzymałem jeszcze od nich żadnego sygnału.
-Innymi słowy, nie ma pan lepszego pomysłu. Tobias Zabębnił palcami o oparcie
fotela. Nagle wstał.
-Nie, nie mam - przyznał.
-W takim razie porozmawiajmy z innymi właścicielami galerii - rzekła Lavinia,
patrząc na niego czujnie.
-Chyba tak. - Oparł się o gzyms kominka i przyglądał jej się z trudnym do odczytania
wyrazem twarzy. - Ale byłoby lepiej, gdybym sam przeprowadził resztę tych rozmów.
-Co takiego? - Gwałtownie odstawiła kieliszek i zerwała się na równe nogi. - Niech
pan sobie nawet nie wyobraża, że pan tak zrobi. Nie chcę w ogóle o tym słyszeć.
-Ta sprawa z każdą chwilą staje się coraz bardziej skomplikowana i niebezpieczna.
Niełatwo będzie ją rozwiązać i nie podoba mi się, że chce się pani w nią tak mocno
angażować.
-Już jestem w nią zaangażowana. Może pan zapomniał, ale nie tylko mam klientkę,
która zleciła mi jej zbadanie, ale sama byłam jedną z ofiar szantażu Holtona Felixa.
-Oczywiście, cały czas radziłbym się pani i o wszystkim na bieżąco informował.
-
Bzdura. Wiem, o co panu chodzi. - Oparła dłonie na biodrach. - Próbuje mi pan
podkraść klientkę.
-Do diabła, Lavinio, pani klientka nic mnie nie obchodzi. Staram się tylko zapewnić
pani bezpieczeństwo.
-Potrafię sama o siebie zadbać, panie March. Robię to od wielu lat. To tylko wybieg,
żeby odebrać mi klientkę, ale ja nigdy do tego nie dopuszczę.
Ujął ją delikatnie za podbródek.
-Nie spotkałem jeszcze bardziej upartej i trudniejszej kobiety.
-W pańskich ustach to jest komplement.
Ciepło jego palców sprawiło, że nie mogła się poruszyć, niczym w mesmerycznym
transie. Bardzo wyraźnie, niemal boleśnie, odczuwała jego bliskość. Nagle zakręciło jej się w
głowie.
Stoi zbyt blisko mnie, pomyślała. Powinna odstąpić o krok, oddalić się. Jednak nie
znajdowała w sobie tyle silnej woli, żeby to zrobić.
-Jest coś, o co chciałem panią zapytać - odezwał się Tobias bardzo cicho.
-Jeśli chce pan wiedzieć, czy odstąpię panu klientkę, to nie ma pan po co pytać.
-Moje pytanie nie ma nic wspólnego z Joan Dove. - Nadal dotykał jej podbródka. -
Chciałbym wiedzieć, czy naprawdę aż tak nie znosi mnie pani za to, co wydarzyło się
we Włoszech.
Takiego pytania wcale się nie spodziewała.
-Słucham? - zapytała oszołomiona.
-Przecież pani słyszała.
-Nie rozumiem, o co panu chodzi - wymamrotała.
-Sam tego nie rozumiem. - Uniósł drugą rękę i ujął jej twarz. - Czy czuje pani do mnie
niechęć za to, co wydarzyło się w Rzymie?
-Z pewnością mógł pan załatwić to w bardziej cywilizowany sposób.
-Nie było na to czasu. Już wyjaśniałem, że dość późno dowiedziałem się o zamiarach
Carlisle'a.
-To wszystko wymówki. Zwykłe wymówki.
-
- I dlatego czuje pani do mnie niechęć?
Wyrzuciła ramiona w górę.
- Nie. Nie czuję do pana niechęci. Owszem, uważam, że wszystko można było
załatwić w bardziej cywilizowany sposób, ale widzę, że dobre maniery nie są pana
najmocniejszą stroną.
Przesunął palcem po jej dolnej wardze.
-Proszę mi powiedzieć jeszcze raz, że nie czuje pani do mnie niechęci.
-No, dobrze. Nie czuję do pana niechęci. Wiem, że wtedy działał pan w wielkim
napięciu.
-W napięciu?
Nadal trochę kręciło jej się w głowie; bez wątpienia to skutek wypicia zbyt dużej
ilości sherry na pusty żołądek. Zwilżyła usta językiem.
-
Rozumiem, że, nie wiedzieć czemu, doszedł pan do wniosku, iż mnie i mojej
siostrzenicy grozi niebezpieczeństwo. W tamtej chwili pański umysł był trochę
rozchwiany i to pana usprawiedliwia.
-A stan mojego umysłu teraz?
-Co takiego?
-Wydaje mi się. że dzisiaj mój umysł jest równie rozchwiany, jak wtedy, w Rzymie. -
Przysunął się do niej bliżej. - Ale tym razem przyczyna jest zupełnie inna.
Pocałował ją w same usta.
Wiedziała, że powinna się cofnąć, ale na to było już za późno.
Czuła jego mocne dłonie na twarzy. Pocałunek eksplodował w niej, poruszając
wszystkie zmysły. Lavinia była tak poruszona, że ledwie mogła stać. Czuła się jak woskowa
figura, którą ktoś postawił zbyt blisko ognia. Coś w niej zmiękło, jakby zaraz miało się
roztopić. Musiała oprzeć się na ramionach Tobiasa, żeby odzyskać równowagę.
Kiedy poczuł, że jej dłonie zaciskają się na jego ramionach, jęknął cicho i wziął ją w
objęcia. Przyciągnął ją do siebie, aż poczuł tuż przy sobie jej piersi.
- Nie wiem dlaczego, ale pragnąłem to zrobić, odkąd zobaczyłem cię w Rzymie -
wyszeptał.
Słowa te nie wydały się jej szczególnie poetyckie, a jednak na ich dźwięk przeszedł ją
dreszcz. Dziwiła się, czując, jak silne emocje ją przenikają.
-To szaleństwo. - Przewróciłaby się, gdyby się na nim nie opierała. - Absolutne
szaleństwo.
-Tak. - Wsunął palce we włosy Lavinii, odchylił jej głowę w tył i chwycił zębami
ucho. - Przecież oboje się zgadzamy, że mój umysł jest w bardzo chwiejnym stanie.
Krzyknęła cicho, kiedy poczuła, że całuje ją po szyi.
-Nie, nie, to tylko sherry.
-To nie sherry. - Wsunął kolano między jej uda.
-Ależ to musi być sherry. - Zadygotała, czując, jak silny ogień w nim płonic. - Oboje
będziemy tego żałować, kiedy trunek przestanie działać.
-To nie sherry - powtórzył.
-Oczywiście, że tak - upierała się. - Co innego... Auu... -Drgnęła, kiedy znów
delikatnie ugryzł ją w ucho. - Co pan robi?
- To nie żadna cholerna sherry.
Zaczynało jej brakować tchu.
- Nie przychodzi mi do głowy żaden inny powód, dla którego mielibyśmy się
zachowywać w tak dziwny sposób. Przecież wcale się nie lubimy.
Gwałtownie uniósł głowę. W jego oczach widać było irytację, walczącą o lepsze z
innym, gwałtowniejszym, uczuciem.
- Lavinio, czy ty zawsze musisz się kłócić?
W końcu zrobiła to, co powinna uczynić znacznie wcześniej: cofnęła się o krok. Z
wysiłkiem chwytała oddech. Czuła, że kosmyki włosów opadają jej na kark. Cienki szal
okrywający ramiona przekrzywił się.
- Najwyraźniej nawet takich rzeczy nie potrafimy robić w sposób uprzejmy i
cywilizowany.
-Takich rzeczy? - powtórzył. - Czy tak nazywasz to, co między nami. zaszło?
-A jak pan by to nazwał? - Poprawiła szpilkę we włosach.
- Czasami określa się to jako namiętność.
Namiętność. Na dźwięk tego słowa przeszedł ją dreszcz, jednak szybko wróciła do
rzeczywistości.
- Namiętność? - Spojrzała na niego gniewnie. - Namiętność? Chciał pan mnie uwieść,
żeby w ten sposób skłonić do rezygnacji z klientki? Czy właśnie o to chodzi?
W gabinecie zaległa okropna cisza.
Lavinia przez chwilę myślała, że Tobias nie odpowie. Z twarzą pokerzysty patrzył na
nią chyba przez całą wieczność. W końcu się poruszył. Podszedł do drzwi, otworzył je i na
chwilę przystanął na progu.
- Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym na ciebie wpłynąć, rozbudzając w
tobie namiętności - oznajmił. – Uwierz mi. Widzę, że jesteś kobietą, która na pierwszym
miejscu stawia interesy.
Wyszedł, nienaturalnie cicho zamykając za sobą drzwi.
Słyszała jego kroki na deskach podłogi. Poruszyła się dopiero, kiedy wyszedł z domu.
Gdy frontowe drzwi się za nim zaniknęły, poczuła się tak, jakby ktoś ją obudził z
mesmerycznego transu.
Podeszła do okna i długo spoglądała na skąpany w deszczu ogród. Doszła do wniosku,
że Tobias co do jednego się nie mylił. To, co się stało, nie miało związku z sherry.
Ten pocałunek był błędem, myślał Tobias, wchodząc po schodach swojego klubu. Co
też on sobie wtedy myślał? Skrzywił się. Problem polegał na tym, że nie myślał wcale.
Pozwolił, żeby wybuchowa mieszanina gniewu, frustracji i pożądania wzięła górę nad
zdrowym rozsądkiem.
Rzucił kapelusz i rękawiczki odźwiernemu i wszedł do głównej sali.
Neville, z kieliszkiem bordo, rozsiadł się w fotelu przy oknie. Butelka stała obok. Na
jego widok Tobias przystanął, zastanawiając się, czy nie uciec. Jego zleceniodawca był
ostatnim człowiekiem, z którym miał ochotę się dzisiaj widzieć. Nie miał mu do przekazania
dobrych wiadomości, a Neville złych wiadomości nie znosił.
Właśnie uniósł głowę, żeby pociągnąć łyk wina, i zobaczył Tobiasa. Jego ciemne brwi
zbiegły się w jedną, pełną niezadowolenia linię.
- A, jesteś tu, March. Zastanawiałem się, kiedy się pojawisz. Chcę zamienić z tobą
słowo.
Tobias niechętnie podszedł do niego i usiadł w fotelu naprzeciwko.
- Wcześnie pan dzisiaj przyszedł - powitał lorda. – Chciał pan się schronić przed
deszczem?
Usta Neville'a wykrzywiły się.
-Przyszedłem się wzmocnić. - Znacząco spojrzał na kieliszek. - Mam dziś po południu
bardzo nieprzyjemną rzecz do zrobienia.
-Cóż takiego?
-Postanowiłem skończyć romans z Sally. -Neville przełknął łyk bordo. - Zrobiła się
zbyt wymagająca. Wszystkie prędzej czy później stają się zbyt wymagające, prawda?
Tobias zastanawiał się chwilę, usiłując sobie uprzytomnić, o kim mówi jego
zleceniodawca. Przypomniał sobie wzmianki, jakie ten czasami czynił o swojej aktualnej
kochance.
- Ach, tak, Sally. - Spojrzał na padający za szybą deszcz. - Z tego, co mi pan o niej
powiedział, wynika, że kilka ładnych błyskotek wystarczy, żeby przestała stroszyć piórka.
Neville prychnął z niesmakiem.
- Trzeba będzie kilku bardzo ładnych i bardzo drogich błyskotek, żeby ją przekonać, iż
nie należy kończyć naszej znajomości jakąś przykrą sceną. To bardzo chciwe stworzonko.
Zaciekawiony Tobias oderwał wzrok od deszczu za szybą i przyjrzał się minie
rozmówcy.
-Dlaczego kończy pan tę znajomość? Wydawało mi się, że lubi pan towarzystwo
Sally.
-Och, to niewątpliwie urocza osóbka. - Neville mrugnął znacząco. - Energiczna i
bardzo pomysłowa. Wiesz, co mam na myśli?
-Zdaje się, że już kiedyś mi ją pan opisywał.
-
Niestety, ta energia i twórczy zapał mogą się trochę dać we znaki. - Neville westchnął
ciężko. - Trudno mi się do tego przyznać, ale nie jestem już taki młody. W dodatku jej
wymagania co do biżuterii przeszły ostatnio wszelkie granice. W zeszłym miesiącu
dałem jej kolczyki, a ona miała czelność mi powiedzieć, że kamienie są zbyt małe.
Tobias domyślił się, że Sally jest profesjonalistką. Na pewno odgadła, że kochanek
zaczyna się nią nudzić. Wiedząc, że związek ma się ku końcowi, starała się jak najszybciej
wycisnąć z wielbiciela, co się tylko dało, zanim zostanie odrzucona.
Uśmiechnął się ponuro.
-Kobieta zarabiająca na życie tak jak Sally musi wybiegać myślą w przyszłość. Damy
z półświatka nie pobierają renty.
-Może wrócić do burdelu, w którym ją znalazłem. - Neville zawahał się i spojrzał
chytrze na Tobiasa. - A może ty masz ochotę zająć moje miejsce? Od jutra Sally
zacznie szukać nowego dobroczyńcy, a ja mogę osobiście zagwarantować, że w
sypialni jest doskonała.
Tobiasa nie interesowało przejmowanie kochanki innego mężczyzny, nawet jeśli była
wyjątkowo energiczna i pomysłowa. Wątpił, czy Sally długo będzie sama. Sądząc po tym, co
przez ostatnie kilka tygodni słyszał od swego zleceniodawcy, dziewczyna była bystra.
-Obawiam się, że nie byłoby mnie na nią stać - odrzekł z ironią.
-To towar pierwszej klasy, ale nie tak drogi jak bardziej popularne sztuki. -Neville
wypił łyk bordo i odstawił kieliszek. -Wybacz mi, March. Nie miałem zamiaru cię
zanudzać. O wiele bardziej mnie interesuje, czy uczyniłeś jakieś postępy. Jakieś
wiadomości na temat tego przeklętego pamiętnika?
Tobias starannie przemyślał każde słowo. Z doświadczenia wiedział, że klienci dobrze
reagują na przenośnie związane z polowaniem i wędkarstwem.
- Mogę powiedzieć panu tylko tyle - zaczął. - Złapałem trop, idę nim, a zapach
zwierzyny staje się coraz mocniejszy.
Oczy Neville'a rozbłysły gorączkowym zainteresowaniem.
-Co masz na myśli? Czego się dowiedziałeś?
-Na tym etapie wolałbym nic mówić nic konkretnego. Mogę tylko stwierdzić, że
zarzuciłem przynętę i ryby zaczynają brać. Wystarczy kilka dni, a coś się złapie na
haczyk.
-Do diabła, człowieku, dlaczego to tak długo trwa? Musimy znaleźć ten przeklęty
pamiętnik, i to szybko.
Czas na przemyślane ryzyko, pomyślał Tobias.
- Jeśli nie jest pan zadowolony z moich wysiłków, to proszę się nie krępować i
zatrudnić kogoś innego.
Zdenerwowany Neville zacisnął usta.
- Nikomu innemu nie mógłbym zaufać w tak dyskretnej sprawie. Wiesz to równie
dobrze jak ja.
Tobias, który nawet nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymał oddech, z ulgą wypuścił
powietrze.
-Proszę się nie denerwować. Wkrótce będę miał dla pana jakieś wiadomości.
-
Ufam, że tak będzie. - Neville wstał z fotela. - Niestety, na mnie już czas. Muszę
jeszcze dziś zajrzeć do jubilera.
-Pożegnalny prezent dla Sally?
-W rzeczy samej. Naszyjnik, moim zdaniem, bardzo piękny. Zapłaciłem za niego
ładny kawałek grosza, ale przyjemności kosztują. Powiedziałem jubilerowi, że dzisiaj
go odbiorę i od razu zapłacę. Nic chcę się spóźnić. To zbyt duże ryzyko.
- A gdzie tu dla pana ryzyko?
Neville znów parsknął śmiechem.
- Barton mi powiedział, że w zeszłym miesiącu zamówił u tego samego jubilera
szafirową broszkę dla swojej turkaweczki. Nie zapłacił na czas. Jubiler kazał wysłać klejnot
na jego miejski adres. Dostała go lady Barton, a nie słodka Cypriana.
Tobias o mało się nie uśmiechnął.
-Jestem pewien, że to był przypadek.
-
Tak też twierdzi jubiler. - Neville wzdrygnął się. - Nie zamierzam jednak ryzykować.
Do widzenia, March. Daj mi natychmiast znać. jak tylko dostaniesz jakieś wiadomości
o pamiętniku. Możesz się ze mną kontaktować o każdej porze dnia i nocy.
-Rozumiem.
Neville skinął mu głową i wyszedł.
Tobias jeszcze przez chwilę siedział w fotelu, obserwując przejeżdżające za oknem
powozy. Ponura atmosfera mokrej ulicy zdawała się przenikać przez szyby i spowijać go
szarą mgłą.
Miło by było uwierzyć, że kochanka jest lekarstwem na niepokój, jaki ogarniał go za
każdym razem, kiedy myślał o Lavinii Lakę. Znał jednak prawdę. Pocałunek potwierdził jego
najgłębsze obawy. Wygodne łóżko i chętna kobieta, której namiętność można kupić, nie
zaspokoiłyby nękającego go głodu.
Po chwili wstał i przeszedł do sali kawiarnianej. Po drodze wziął gazetę, którą ktoś
zostawił na stoliku.
Crackenburne siedział na swoim miejscu koło kominka. Nie podniósłszy wzroku znad
gazety, powiedział:
- Widziałem, że Neville zaczaił się na ciebie w sali obok. Udało mu się ciebie
upolować?
-Tak. - Tobias usiadł obok. - Byłbym wdzięczny, gdyby nie posługiwał się pan
językiem związanym z łowami. To mi przypomina rozmowę, którą właśnie odbyłem.
-No i jakie wiadomości miałeś mu do przekazania?
-Mówiąc ogólnikowo, zasugerowałem mu, że wszystko idzie dobrze.
-A idzie?
-Nie. Ale nie widziałem powodu, żeby go o tym poinformować.
-Hmmm. - Gazeta zaszeleściła w dłoniach Crackenburne'a. -Był zadowolony z twoich
domniemanych postępów?
-Nie wydaje mi się. Na moje szczęście miał inne sprawy na głowie. Zamierza dzisiaj
poinformować swoją aktualną kochankę, że dłużej nie będzie korzystać z jej usług.
Poszedł do jubilera odebrać dla niej jakiś klejnot, który ma osłodzić gorycz rozstania.
-Ach, tak. - Starszy pan wolno opuścił gazetę i spojrzał na rozmówcę z namysłem. -
Miejmy nadzieję, że jego ostatnia kochanka nic podzieli losu poprzedniej.
Tobias znieruchomiał z na wpół otworzoną gazetą.
-To znaczy?
-Kilka miesięcy temu Neville odprawił inną dziewczynę z półświatka. Zdaje się, że
przez niemal rok wynajmował dla niej dom przy Curzon Street, zanim znudziły mu się
jej wdzięki.
-
Cóż w tym dziwnego? To nic nadzwyczajnego, że ktoś o takiej pozycji społecznej jak
on ma utrzymanki. Byłoby bardziej zaskakujące, gdyby nie miał.
-Prawda, ale to raczej dziwne, kiedy była utrzymanka rzuca się do rzeki kilka dni po
tym, jak została odprawiona.
-Samobójstwo?
-
Tak mówią. Najwyraźniej miała złamane serce.
Tobias wolno złożył nieprzeczytaną gazetę i położył ją na oparciu fotela.
-Raczej trudno w to uwierzyć. Neville nieraz mi mówił, że wybiera kochanki spośród
prostytutek z domów publicznych. To są profesjonalistki.
-
Owszem.
-Takie kobiety nie ulegają porywom serca. Wątpię, czy pozwoliłyby sobie na
beznadziejną miłość do swojego opiekuna.
-Jestem skłonny się z tobą zgodzić. - Crackenburne wrócił do gazety. - Mimo to kilka
miesięcy temu aż huczało od plotek o tym, że jego była utrzymanka odebrała sobie
życie.
9
Następnego popołudnia Tobias przybył na Claremont Lane tuż przed drugą. Kiedy
tylko powóz się zatrzymał, chciał zeskoczyć ze stopnia na ulicę. Zacisnął rękę na drzwiach
pojazdu, ponieważ ból przeszył mu lewe udo. Wziął głęboki oddech i ból ustąpił.
Ostrożnie zszedł na chodnik.
-Mamy szczęście. - Anthony zwinnie wyskoczył za nim z powozu. - Przestało padać.
-Nie na długo - odrzekł Tobias, zerkając na ołowiane niebo.
-Czy już kiedyś wspominałem, że najbardziej w tobie podziwiam niewzruszony
optymizm? Gdziekolwiek się pojawisz, zaraz się wydaje, że zaświeciło słońce.
Tobias nie zaszczycił go odpowiedzią. Był w okropnym nastroju i doskonale zdawał
sobie z tego sprawę. Przyczyną złego samopoczucia nic był tępy ból w nodze, ale raczej
przenikający go nastrój oczekiwania.
Z tym dziwnym uczuciem obudził się dzisiaj rano i bardzo go ono zaniepokoiło.
Człowiek w jego wieku i z takim jak on doświadczeniem powinien wykazywać się większą
kontrolą nad emocjami. Niecierpliwość, jaka budziła się w nim na myśl o spotkaniu z Lavinią,
bardziej pasowałaby do młodzieńca takiego jak Anthony.
Niepokój zamienił się w zaskoczenie, a potem w zwykłą irytację, kiedy Tobias
zauważył, że na ulicy przed małym domkiem Lavinii czeka już inny wynajęty powóz.
- Co ona znowu wymyśliła?
Anthony uśmiechnął się szeroko.
-Zdaje się, że twoja nowa wspólniczka ma na dzisiaj własne plany.
-Do diabła z tym. Przecież rano wysłałem jej wiadomość, że zjawię się u niej o
drugiej.
-Może pani Lakę nie lubi, kiedy się jej coś nakazuje -wyjaśnił Anthony, nieco zbyt
skwapliwie.
-To był jej pomysł, żeby odwiedzić jeszcze kilka muzeów. -Tobias ruszył do drzwi. -
Jeśli tej kobiecie się wydaje, że pozwolę jej samej rozmawiać z właścicielami, to
bardzo się zawiedzie.
Drzwi domu numer siedem otworzyły się szeroko w chwili, kiedy dotarli do
wiodących do nich schodów.
Na progu stała Lavinia, ubraną w znajomą brązową pelerynę i buty. Była odwrócona
plecami do ulicy i rozmawiała z kimś w środku.
- Emeline, uważaj. To najcenniejsza rzecz ze wszystkich.
Nie odwracając głowy, ostrożnie cofała się do drzwi. Tobias zobaczył, że trzyma jeden
koniec jakiegoś pokaźnego pakunku, owiniętego w sukno.
Kilka sekund później dostrzegli w holu Emeline. Błyszczące ciemne włosy
dziewczyny częściowo przykrywał niebieski kapelusik, którego rondo okalało jej urodziwą
twarz. Mocowała się z drugim końcem długiego, zawiniętego niczym mumia przedmiotu.
- Jest bardzo ciężki - powiedziała, spoglądając pod nogi. - Może jednak powinnyśmy
sprzedać coś innego.
Anthony gwałtownie wciągnął powietrze. Tobias wyczuł, że szwagier nagle
znieruchomiał.
Nieświadoma obecności obu mężczyzn Lavinia nadal szła tyłem, manewrując
dziwnym przedmiotem.
-Za nic innego nie dostaniemy tak dużej sumy - oznajmiła. -Tredlow dał mi do
zrozumienia, że zna kolekcjonera, który zapłaci niezłą sumkę za Apolla w doskonałym
stanie.
-Nadal twierdzę, że nie powinnyśmy sprzedawać tej rzeźby tylko po to, żeby kupić
suknie.
-Powinnaś uważać nowe ubrania za inwestycję. Już ci dziś tłumaczyłam kilka razy.
Żaden odpowiedni młody człowiek nie zwróci na ciebie uwagi, jeśli pokażesz się w
teatrze w starym niemodnym stroju.
-Mówiłam ci nieraz, że interesują mnie tylko mężczyźni, którzy pod suknią widzą
człowieka.
-Bzdura. Dobrze wiesz, że czeka cię kompletna ruina, jeśli pozwolisz mężczyźnie
zobaczyć, co masz pod suknią, zanim zostaniecie sobie poślubieni.
Emeline roześmiała się.
- Ona jest jak skrzący się strumień pod rozsłonecznionym niebem - wyszeptał
Anthony.
Tobias jęknął. Był pewny, że chłopak nie mówi o Lavinii.
Patrzył na schodzące ze schodów kobiety. Trudno było o większy kontrast między
ciotką a siostrzenicą. Emeline była wysoka, zgrabna i pełna gracji, Lavinia - znacznie niższa i
drobniejsza. Tobias przypomniał sobie, jak łatwo ją było unieść i trzymać w powietrzu.
- Gdzie się panie wybierają? - spytał.
Zaskoczona Lavinia krzyknęła cicho i natychmiast się odwróciła. Zawinięty w płótno
przedmiot zakołysał się niebezpiecznie. Anthony heroicznym skokiem dopadł do rzeźby i
chwycił ją, zanim roztrzaskała się na schodach.
- No i widzisz, do czego niemal udało ci się doprowadzić? - Lavinia spojrzała
gniewnie na swojego wspólnika. – Gdybym upuściła posąg, to byłaby całkowicie twoja wina.
- Jak zwykle - odparł uprzejmym tonem.
-Pan March. - Emeline uśmiechnęła się ciepło. - Jak miło pana widzieć.
-Cała przyjemność po mojej stronie. Proszę pozwolić sobie przedstawić mojego
szwagra, Anthony'ego Sinclaira. Anthony, to jest panna Emeline i jej ciotka, pani
Lakę. Zdaje się, że ci o nich wspominałem.
-Bardzo mi przyjemnie. - Anthony'emu udało się skłonić, nie wypuszczając Apolla. -
Pani pozwoli, panno Emeline. -Wyjął jej rzeźbę z rąk i sam ją podźwignął.
-Jest pan bardzo szybki - stwierdziła dziewczyna z uśmiechem. - Gdyby nie pańska
pomoc, z Apolla zostałyby już pewnie kawałki.
-Zawsze z przyjemnością pomagam damie - zapewnił ją Anthony. Spoglądał na
Emeline takim wzrokiem, jakby stała na piedestale, a u ramion miała skrzydła.
Lavinia spojrzała na Tobiasa.
-Niemal doprowadził pan do katastrofy - oznajmiła. - Jak pan śmie tak się do mnie
podkradać?
-Wcale się nie podkradałem. Przyjechałem tu dokładnie o tej godzinie, którą
wymieniłem w porannym liście. Czyżby go pani nie otrzymała?
-Ależ otrzymałam pański królewski rozkaz, panie March. Ponieważ jednak pan nie
zadał sobie trudu, żeby się upewnić. czy ten termin wizyty mi odpowiada, nie
zawracałam sobie głowy wysyłaniem odpowiedzi, że na tę godzinę mam inne plany.
Tobias specjalnie stanął blisko niej, żeby wyraźniej nad nią górować.
-Jeśli dobrze sobie przypominam, to pani nalegała, żebyśmy razem przeprowadzili
rozmowy z właścicielami muzeów figur woskowych.
-
Owszem, ale tak się składa, że mamy coś ważnego do zrobienia.
Przysunął się do niej jeszcze bliżej.
-A co jest ważniejsze niż prowadzenie tego dochodzenia? Lavinia nie ulękła się go.
-Tutaj chodzi o przyszłość mojej siostrzenicy - oświadczyła. Emeline skrzywiła się.
-Moim zdaniem, to lekka przesada.
Anthony spojrzał na nią z głęboką troską.
-Co się stało, panno Emeline? Czy mógłbym pani jakoś pomóc?
-Wątpię, panie Sinclair. - Dziewczyna lekko zmarszczyła nos. W jej oczach tańczyły
wesołe iskierki. - W ofierze ma zostać złożony Apollo.
-Dlaczego?
-Rzecz jasna dla pieniędzy. -Zaśmiała się wesoło. -Problem polega na tym, że
zostałam zaproszona na jutro do teatru. Mamy tam pójść w towarzystwie lady
Wortham i jej córki. Ciocia Lavinia widzi w tym okazję do zaprezentowania mnie
odpowiednim kawalerom, chociaż ci biedni głupcy nie mają pojęcia, że zagięła na
nich parol.
-Rozumiem. - Twarz Anthony'ego sposępniała.
-Lavinia jest przekonana, że modna droga suknia pozwala najkorzystniej
zaprezentować wystawiany towar. Doszła do wniosku, że trzeba poświęcić Apolla dla
zdobycia niezbędnych funduszy.
-Proszę wybaczyć, panno Emeline - zaczął młodzieniec poważnie i z galanterią. -
Mężczyzna, który nie rozumie, że pani niespotykany urok jest najlepiej widoczny bez
sukni, to na pewno nierozgarnięty głupiec.
Zaległa cisza. Wszyscy spojrzeli na Anthony'ego, a ten zaczerwienił się jak burak.
- Chodziło mi o to, że pani wdzięki byłyby... to znaczy, że wyglądałaby pani pięknie
bez względu na to, czy byłaby pani w sukni, czy nie - wyjąkał.
Nikt nie odezwał się ani słowem i Anthony był naprawdę w rozpaczy.
-Miałem na myśli to, że wyglądałaby pani pięknie nawet w fartuchu.
-Dziękuję - wymamrotała Emeline, uciekając wzrokiem w bok.
Anthony najwyraźniej miał ochotę zapaść się pod ziemię. W końcu szwagier się nad
nim zlitował.
-No, cóż, jeśli już skończyłeś omawiać uroki panny Emeline, to może wrócilibyśmy
do omawiania tego, co zamierzamy robić dzisiaj po południu. Proponuję, żeby panna
Emeline i pani Lakę zakończyły sprawę Apolla, a my zajmiemy się właścicielami
galerii figur woskowych.
-Oczywiście - zgodził się Anthony.
-Chwileczkę. - Lavinia zastąpiła swojemu wspólnikowi drogę i spojrzała na niego
bardzo podejrzliwie. - Nie powiedziałam przecież, że rezygnuję z rozmów z
właścicielami.
Tobias uśmiechnął się.
-Proszę mi wybaczyć, ale odniosłem wrażenie, że ma pani dzisiaj ważniejsze sprawy
do załatwienia.
-
Nie ma powodu, dla którego nie moglibyśmy się zająć obiema tymi sprawami naraz -
odparowała gładko. - Emeline wraz z Priscillą Wortham chce się wybrać na wykład na
temat zabytków egipskich. Zamierzam ją podwieźć do instytutu, a następnie zająć się
Apollem. Potem możemy przeprowadzić rozmowy z właścicielami galerii. Kiedy
skończymy, wrócimy po Emeline do instytutu.
W oczach Anthony'ego zapłonął entuzjazm.
-Z wielką przyjemnością towarzyszyłbym pani i pani przyjaciółce na wykładzie.
Starożytny Egipt bardzo mnie interesuje.
-
Doprawdy? - Dziewczyna spłynęła po schodach i ruszyła do powozu. - A może czytał
pan najnowszy artykuł pana Mayhew?
-Tak, oczywiście. - Anthony zrównał się z nią. - Moim zdaniem, Mayhew przedstawił
w nim kilka doskonałych teorii, ale chyba nie ma racji, jeśli chodzi o znaczenie scen
na ścianach zbadanych przez niego świątyń.
-Zgadzam się. - Emeline stanęła z boku, żeby mógł włożyć Apolla do powozu. -
Wydaje mi się też oczywiste, że kluczem do wszystkiego są hieroglify. Dopóki ktoś
ich poprawnie nie rozszyfruje, nigdy w pełni nie zrozumiemy znaczenia malowideł.
Anthony ułożył rzeźbę na podłodze powozu.
- Naszą jedyną nadzieją jest poprawne odczytanie napisów na kamieniu z Rosetty.
Słyszałem, że pan Young poczynił w tej sprawie znaczny postęp.
Lavinia przez chwilę przyglądała się parze młodych ludzi, pogrążonych w rozmowie o
egipskich zabytkach. W zamyśleniu ściągnęła brwi.
-Hmmm - mruknęła cicho.
-Mogę ręczyć za charakter szwagra - powiedział cicho Tobias. - Zapewniam, że pani
siostrzenica będzie w jego towarzystwie bezpieczna.
Lavinia odchrząknęła.
-Czy słusznie podejrzewam, że w jego przypadku nie ma szansy na spadek? Żaden
starszy krewny nie jest właścicielem zapomnianej posiadłości gdzieś w Yorkshire?
-
Nie ma szans nawet na mały domek w Dorset - oznajmił Tobias ze straceńczym
humorem. - Finanse Anthony'ego są w takim samym stanie jak moje.
-Czyli? - spytała jak najdelikatniej.
-W niepewnym. Tak jak pani, muszę polegać na własnej pracy, żeby zapewnić sobie
utrzymanie. Anthony czasami mi w tym pomaga.
-Rozumiem.
-
A więc jak będzie? -Tobias zmienił temat. -Zabieramy się do pracy czy będzie mnie
pani nadal wypytywać o sytuację majątkową?
Lavinia nic odrywała wzroku od Emeline, która nadal prowadziła ożywioną dyskusję
z Anthonym. Przez kilka sekund wydawało się, że nie słyszała pytania. Potem otrząsnęła się z
zadumy i spojrzała na Tobiasa ze znajomym błyskiem żelaznej determinacji w oczach.
- Nie zamierzam marnować ani chwili więcej na pańskie finanse. Wcale mnie one nie
obchodzą. Martwię się o własne.
To bardzo ładny Apollo. - Edmund Tredlow poklepał kamienny mięsień artystycznie
wyrzeźbionego uda. - Naprawdę bardzo ładny. Pewnie uda mi się uzyskać za niego tyle, ile
dostałem za Wenus, którą przyniosła mi pani w zeszłym miesiącu.
- Ten Apollo jest wart o wiele więcej niż Wenus. – Lawinia okrążyła kamienny posąg
i zatrzymała się po drugiej jego stronie. - Oboje o tym wiemy. Jest autentyczny i w
doskonałym stanie.
Tredlow kilka razy kiwnął głową. Zza szkieł okularów bystro spoglądały przebiegłe
oczy. Lavinia wiedziała, że ten człowiek doskonale się bawi. O sobie tego powiedzieć nie
mogła. Zbyt wiele zależało od wyniku tej rozmowy.
Tredlow był zgarbionym, pomarszczonym człowieczkiem w nieokreślonym wieku,
który lubił nosić staromodne bryczesy i niekrochmalone kołnierzyki. Wydawał się równie
zakurzony, jak rzeźby w jego antykwariacie. Siwe włosy sterczały na wszystkie strony po
bokach łysiejącej czaszki. Krzaczaste wąsy przywodziły na myśl nieprzystrzyżony żywopłot.
- Nie zrozum mnie źle, moja droga. - Tredlow pogładził Apolla po pośladkach. -
Rzeźba jest oczywiście w doskonałym stanie. Chodzi o to, że w obecnej chwili nie ma
zainteresowania figurami tego boga. Niełatwo będzie znaleźć nabywcę. Pewnie będzie przez
kilka miesięcy stał w moim sklepie, zanim uda mi się go sprzedać.
Lavinia uśmiechnęła się chłodno, jednocześnie zgrzytając zębami. Tredlow bardzo
lubił się targować. Dla niego był to nie tylko interes, ale także rodzaj gry. Dla niej jednak
pełen napięcia kontredans, który odbywał się przy każdej wizycie w tym antykwariacie,
stanowił część walki o środki do życia.
Tobias obserwował negocjacje z odległego kąta zakurzonego sklepu. Stał niedbale
oparty o marmurowy cokół i wyglądał na bardzo znudzonego. Lavinia wiedziała jednak, że z
wielkim zainteresowaniem słucha każdego słowa jej rozmowy z handlarzem. Doprowadzało
ją to do wściekłości. W końcu była to w dużym stopniu jego wina, że musiała teraz wykłócać
się z Tredlowem niczym przekupka.
-Nie chciałabym wykorzystywać pana dobroci i hojności -rzekła gładko. - Jeśli pan
naprawdę uważa, że nie znajdzie pan kupca, który w pełni doceni doskonałość tej
rzeźby, to chyba będę musiała zabrać ją gdzie indziej.
-Nie powiedziałem, że nie będę mógł jej sprzedać, moja droga, stwierdziłem tylko, że
może mi to zająć trochę czasu. -Tredlow zamilkł na chwilę. - Oczywiście, jeśli chce
mi ją pani zostawić w komis...
-Nic, wolałabym sprzedać ją dzisiaj. - Demonstracyjnie zaczęła poprawiać rękawiczki,
jakby przygotowywała się do wyjścia. - Cóż, nie mogę dłużej tracić tu czasu. Udam
się do antykwariatu Prendergasta. Może on zaopatruje bardziej wybredną klientelę.
Tredlow machnął rękę.
-Nie ma takiej potrzeby, moja droga. Jak już powiedziałem, teraz nie ma
zainteresowania rzeźbami przedstawiającymi Apolla, ale ze względu na naszą
długotrwałą znajomość postaram się znaleźć kolekcjonera, który się nią zainteresuje.
-Ależ nie chciałabym przysparzać panu kłopotów.
-
To żaden kłopot. - Uśmiechnął się niczym gnom. - W ciągu ostatnich trzech miesięcy
zawarliśmy wiele udanych transakcji.
Jestem gotów zgodzić się na mniejszy zysk z Apolla, traktując to jako przysługę dla
pani.
- Nawet mi do głowy nie przyszło, żeby pana prosić o zgodę na mniejszy zysk. -
Lavinia zaczęła poprawiać wstążki kapelusika. - Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym
wykorzystała pańską dobroć, powołując się na naszą długotrwałą i wielce sympatyczną
znajomość.
Tredlow spojrzał z namysłem na szczodrze obdarzonego przez naturę Apolla.
- Teraz, jak się tak. głębiej nad tym zastanowiłem, to przypomniałem sobie, że znam
pewnego dżentelmena, który zapłaci przyzwoitą sumę za taką rzeźbę. Nie będzie się
przesadnie targował o cenę.
Stłumiła westchnienie ulgi i obdarzyła go promiennym uśmiechem.
-Byłam pewna, że zna pan odpowiedniego kolekcjonera. Jest pan przecież ekspertem
w tej dziedzinie.
-Owszem, zdobyłem pewne doświadczenie. - Tredlow uśmiechnął się skromnie. -
Przejdźmy więc do ceny. moja droga.
Ustalenie odpowiedniej sumy nie zajęło im już dużo czasu.
Kiedy opuszczali sklep, Tobias ujął Lavinię za ramię.
-Dobra robota - pochwalił.
-
Suma, którą dał mi Tredlow za Apolla, powinna pokryć koszt nowych sukien
zamówionych u madame Franceski.
-Doskonale się targowałaś.
-Opanowałam tajniki negocjowania ceny podczas pobytu we Włoszech. - Nawet nie
starała się ukryć satysfakcji.
-Mówi się, że podróże kształcą. Uśmiechnęła się chłodno.
-
Na szczęście udało się nam ocalić kilka najcenniejszych przedmiotów ze sklepu, tej
nocy kiedy wyrzucił nas pan na ulicę. Nadal jednak żałuję, że nie zabrałam tej pięknej
urny.
- A ja jestem zdania, że wybierając Apolla, podjęłaś bardzo mądrą decyzję.
Latarnia oświetlała słabym światłem hieny cmentarne, rozkopujące grób o północy.
Makabryczna scena przedstawiała ze szczegółami wydobywanie świeżej trumny na
powierzchnię. Nieopodal w cieniu czekał wóz.
- Jeszcze jedne wykradzione zwłoki zaraz ruszą w drogę do Szkocji - oznajmił Tobias
radośnie. - Człowiek od razu lepiej się czuje, kiedy wie, że nic nie jest w stanie zatrzymać
postępu w nowoczesnej nauce.
Lavinia wzdrygnęła się i obejrzała dokładniej figury ustawione w gablocie. Jeśli
chodzi o jakość, figury woskowe w muzeum Huggetta były podobne do tych, które tego
popołudnia widzieli w dwóch innych galeriach. Artysta starał się ukryć niezbyt wprawne
wymodelowanie rysów postaci za pomocą szali, kapeluszy i rozwianych peleryn.
Wstrząsający efekt został osiągnięty głównie dzięki bardzo realistycznie wyglądającej
trumnie i niesamowitemu oświetleniu.
- Muszę powiedzieć, że eksponaty w tym muzeum mają dużo bardziej
melodramatyczny wyraz niż w pozostałych – stwierdziła Lavinia.
Zdała sobie sprawę, że mówi szeptem, ale nie wiedziała dlaczego. Poza nimi w
muzeum nie było nikogo. Jednak panująca tu ponura atmosfera i posępne sceny sprawiały, że
czuła się o wiele bardziej nieswojo niż we wcześniej zwiedzanych galeriach.
- Huggett najwyraźniej ma zamiłowanie do teatralnych efektów - powiedział Tobias.
Poszedł w głąb mrocznej sali i zatrzymał się przy następnej oświetlonej scenie,
przedstawiającej pojedynek. - I widać, że lubi też rozlew krwi.
- Skoro mowa o panu Huggetcie, to raczej mu się nie śpieszy, prawda? Sprzedawca
biletów poszedł po niego już jakiś czas temu.
-Damy mu jeszcze kilka minut. - Tobias podszedł do następnego rzędu eksponatów.
Lavinia spostrzegła, że jest sama, i natychmiast ruszyła za nim. Po drodze tylko
rzuciła okiem na skazańca na szubienicy. Kiedy skręciła między eksponaty, niemal zderzyła
się z Tobiasem.
Spojrzała na scenę, która przykuła jego uwagę. Przedstawiała człowieka siedzącego
przy karcianym stole. Głowa figury opadła na stół w pozie, która nie tylko oddawała
niepokojąco dokładnie moment śmierci, ale doskonale ukrywała brak staranności w
odtworzeniu rysów twarzy. Jedno ramię leżało odrzucone w bok. Morderca stal na uboczu, z
pistoletem w woskowej dłoni. Na dywanie leżało kilka rozrzuconych kart do gry.
Lavinia zerknęła na starannie wypisany tytuł scenki: „Noc w jaskini gry".
-Coś mi mówi, że nie dowiemy się tutaj niczego więcej niż w poprzednich muzeach -
stwierdziła.
-Może masz rację. - Tobias przyjrzał się dokładnie twarzy mordercy i lekko potrząsnął
głową. - Pani Vaughn niewątpliwie miała rację, mówiąc, że większość galerii figur
woskowych zaspokaja raczej proste gusta żądnej krwi gawiedzi niż potrzebę kontaktu
z wyrafinowaną sztuką.
Jego towarzyszka popatrzyła na szereg mrożących krew w żyłach scen, które
majaczyły w ciemnościach. Hieny cmentarne, mordercy, umierające prostytutki i okrutni
przestępcy wypełniali ogromną salę. Nie była to wielka sztuka, ale właściciel muzeum
potrafił stworzyć atmosferę grozy. Lavinia nie miała zamiaru wyznawać tego swojemu
wspólnikowi, ale to miejsce działało jej na nerwy.
-Obawiam się, że tracimy czas - powiedziała.
-
Niewątpliwie. - Tobias podszedł do sceny, w której mężczyzna dusił szalem kobietę.
- Ale już tu przyszliśmy i jest to ostatnie muzeum na naszej liście, więc skorzystajmy
z okazji i porozmawiajmy z Huggettem.
- Ale po co? - Lavinia szła za nim krok w krok. Skrzywiła się na widok scenki i
odczytała podpis: „Spadek". – Naprawdę uważam, że powinniśmy już iść, Tobiasie. I to
zaraz.
Spojrzał na nią dziwnie. Dopiero teraz sobie uświadomiła, że po raz pierwszy zwróciła
się do niego po imieniu. Poczuła, /c robi jej się niebezpiecznie gorąco i cieszyła się, że wokół
panuje mrok.
Przecież coś nas jednak łączy, pomyślała. W końcu byli wspólnikami w interesach. No
i ten wczorajszy pocałunek w gabinecie. Bardzo się starała nie myśleć o tej pełnej namiętności
chwili.
- Co się z tobą dzieje? - Tobias spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem. - Nie powiesz
chyba, że te eksponaty wytrącają cię z równowagi. Nie spodziewałem się, że można cię tak
łatwo nastraszyć, i to w dodatku w muzeum figur woskowych.
Oburzenie, jak żadne inne uczucie, dodało jej ducha.
-Wcale się nie boję, dzięki za troskę. Na pewno nie należę do tych, których można
przestraszyć figurą woskową.
-Ależ oczywiście, że nie.
-Po prostu nie widzę powodu, żebyśmy czekali w nieskończoność na nieuprzejmego
właściciela, który nie znalazł chwili dla nas, chociaż zapłaciliśmy za bilety, żeby
obejrzeć te ohydne atrakcje. - Doszła do końca odnogi sali i zobaczyła wąskie,
spiralne schody prowadzące na piętro. - Ciekawe, co on tam trzyma?
Słysząc jakiś szelest w ciemnościach, zatrzymała się jak wryta. Usłyszała niski,
syczący głos.
- Galeria na piętrze przeznaczona jest wyłącznie dla panów.
Lavinia odwróciła się gwałtownie i spojrzała w mrok.
W słabym, drżącym świetle, które padało na pobliską scenę morderstwa, zobaczyła
wysokiego, chudego jak szkielet mężczyznę. Miał pociągłą, wychudzoną twarz i zapadnięte
oczy. Jeśli kiedyś kryła się w nich iskierka wesołości, to już dawno zgasła.
-Jestem Huggett. Podobno chcieli państwo ze mną rozmawiać.
-
Witam, panie Huggett - odezwał się Tobias. - Nazywam się March, a to jest pani
Lakę. Dziękujemy, że znalazł pan dla nas czas.
-Czego ode mnie chcecie? - wysyczał Huggett.
-Chcielibyśmy zapytać pana o opinię na temat pewnego woskowego dziełka - wyjaśnił
Tobias.
-Próbujemy znaleźć artystę, który je wykonał. - Lavinia wyciągnęła przed siebie pudło
i zdjęła chroniące je płótno. -Mieliśmy nadzieję, że rozpozna pan styl albo inny
szczegół warsztatu twórcy i w ten sposób pomoże nam ustalić nazwisko autora.
Huggett zerknął na scenkę. Lavinia uważnie przyglądała się jego twarzy
przypominającej trupią czaszkę. Była niemal pewna, że zauważyła na niej lekkie skrzywienie,
świadczące o tym, że Huggett rozpoznał autora, ale ten grymas natychmiast zniknął. Kiedy
Huggett znów podniósł wzrok, jego twarz była pozbawiona wszelkiego wyrazu.
- Doskonałe wykonanie - oznajmił sucho. - Ale nie wiem, kto to zrobił.
- Temat pasowałby do pańskiego muzeum - wtrącił Tobias.
Huggett zatoczył krąg kościstą dłonią.
-Jak widzicie, wystawiam figury naturalnej wielkości, nie małe scenki.
-Jeśli po naszym wyjściu przyjdzie panu do głowy jakieś nazwisko, to proszę wysłać
mi wiadomość na ten adres. -Tobias wręczył mu wizytówkę. - Zapewniam pana, że
ten trud się opłaci.
Huggett zawahał się, ale wziął wizytówkę.
- A kto chce zapłacić za taką informację?
- Ktoś, kto bardzo by chciał osobiście poznać artystę.
-Rozumiem. - Właściciel muzeum znów zamknął się w sobie. - Zastanowię się nad tą
sprawą.
Lavinia wystąpiła krok naprzód.
-Panie Huggett, jeszcze jedno, jeśli pan pozwoli. Nie dokończył pan swego
wyjaśnienia na temat galerii na piętrze. Jakie eksponaty pan tam trzyma?
-Już mówiłem, że wstęp na górę mają tylko panowie -wyszeptał Huggett. - Eksponaty
nie są odpowiednie dla dam. -/niknął w mroku, zanim zdążyła mu zadać kolejne
pytanie.
Spojrzała na spiralne schody.
-Jak myślisz, co on tam ma?
-Mam przeczucie, że znalazłabyś tam nagie figury woskowe w trakcie aktów
erotycznych. - Tobias wziął ją pod ramię. Lavinia zamrugała.
-Ach, tak. - Ostatni raz zerknęła przez ramię na spiralne schody i dała się poprowadzić
do drzwi. - On coś wie o naszej miłej scence - powiedziała cicho. - Wyczułam, że
zobaczył w niej coś znajomego.
- Być może masz rację. Zareagował jakoś dziwnie.
Uśmiechnęła się z ulgą, kiedy wyszli na siąpiący deszcz.
Powóz, którym tu przyjechali, stał na ulicy.
-
Dzięki Bogu, że woźnica na nas zaczekał - rzekła radośnie. -Spacer w deszczu do
samego domu wcale by mi się nie uśmiechał.
-Mnie też nie.
-Bardzo produktywne popołudnie, nieprawdaż? Jeśli dobrze pamiętam, byłam zdania,
że rozmowy z ludźmi, którzy znają różne style rzeźbienia w wosku, przyniosą jakiejś
rezultaty. Dzięki mojemu pomysłowi w końcu wpadliśmy na jakiś trop. Czas zadąć w
rogi.
-
Wybacz, ale wolałbym, żebyś niepotrzebnie nie używała słownictwa związanego z
polowaniem. - Tobias otworzył drzwi powozu. - Bardzo mnie to denerwuje.
-
Bzdura. - Lavinia podała mu rękę i radośnie wskoczyła do środka. - Jesteś w złym
nastroju, ponieważ to dzięki mojemu błyskotliwemu pomysłowi uczyniliśmy postęp w
dochodzeniu. Przyznaj to. Jesteś zły, bo żadna z twoich przynęt nie skusiła ryby.
-Nie lubię też słownictwa związanego z łowieniem ryb. -Chwytając się drzwi, wszedł
do powozu. - Jeśli nawet jestem w nieprzyjemnym nastroju, to dlatego, że jeszcze tyle
pytań pozostaje bez odpowiedzi.
-Proszę się rozpogodzić. Sądząc po błysku w oczach Huggetta, wkrótce otrzymamy od
niego wiadomość.
Tobias przyglądał się drewnianemu szyldowi nad wejściem do muzeum.
-Ten błysk w oczach niekoniecznie oznaczał, że tego człowieka bardzo interesują
nasze pieniądze. .
-A cóż innego mógł oznaczać?
-
Strach.
10
Skórzana oprawa była spękana i osmalona ogniem. Większość stron spaliła się na
węgiel. Zostało jednak dostatecznie dużo fragmentów, żeby Tobias mógł stwierdzić ponad
wszelką wątpliwość, że patrzy na szczątki pamiętnika lokaja.
- Cholera jasna.
Rozsunął popiół pogrzebaczem. Był całkiem zimny. Ktoś, kto spalił pamiętnik,
odczekał wystarczająco długo, zanim przysłał wiadomość.
Tobias rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu. Widać było, że nikt nie mieszka tu
na stałe, ale niektóre porzucone przedmioty świadczyły o tym, że często odwiedzały jc osoby
zarabiające na życie na ulicy. Zastanawiał się, czy pamiętnik spalono gdzie indziej i dopiero
potem wrzucono do tego kominka.
Nie wiedział, kto go tu wezwał. Wątpił, czy był to jeden z jego informatorów,
ponieważ żaden nie zgłosił się po pieniądze. Ktoś jednak bardzo chciał, żeby Tobias znalazł
tu pamiętnik.
Na szczęście wiadomość doręczono mu całkiem niedawno, kiedy był w klubie.
Natychmiast wyruszył w drogę, wdzięczny za to, że brzydka pogoda i późna pora mogą mu
służyć za usprawiedliwienie, gdy będzie się musiał tłumaczyć przed Lavinią. Na pewno się
rozgniewa, kiedy rano się dowie, że nie zawiadomił jej o niczym, tylko sam odnalazł
pamiętnik. Będzie jednak musiała zaakceptować, że czas grał tu najważniejszą rolę.
Rozejrzał się, szukając czegoś, w co mógłby zapakować pamiętnik, i zobaczył w kącie
stary pusty worek.
Zebranie szczątków niebezpiecznych zapisków lokaja nie zajęło mu wiele czasu.
Kiedy był już gotów, zgasił dymiący ogarek, który znalazł w pokoju, wziął worek i
podszedł do okna. Nie spodziewał się żadnych kłopotów. W końcu ktoś zadał sobie wiele
trudu, żeby się upewnić, że to właśnie on znajdzie te niedopalone szczątki. Ale przecież inni
też szukali pamiętnika. Rozsądek nakazywał zachować ostrożność.
Deszcz, padający przez cały wieczór, zamienił wąską uliczkę w płytki strumień. Słabe
światło latarni wydobywało się z okna naprzeciw, niemal wcale nie rozpraszając mroku
zaułka.
Tobias przez chwilę obserwował cienie na ulicy, sprawdzając, czy któryś z nich się
nie poruszy. Po jakimś czasie doszedł do wniosku, że nawet jeśli jakiś intruz obserwował
wejście do domu, to musiał się już schować, więc i tak go nie zobaczy.
Zdjął płaszcz. Zawiązał worek i zarzucił sobie na ramię. Upewniwszy się, że jego
zawartość pozostanie sucha, znów włożył płaszcz i wyszedł z małego pomieszczenia. Na
schodach nie spotkał nikogo. Zszedł do ciasnego holu i otworzył drzwi na zewnątrz.
Jeszcze chwilę czekał w progu, ale w mroku ulicy nic się nie poruszyło. Zaciskając
zęby, zaczął brnąć przed siebie w płytkiej brudnej wodzie, płynącej po bruku. Kamienie pod
stopami okazały się niespodziewanie śliskie. W takich warunkach musiał bardzo uważać na
lewą nogę. Dla zachowania równowagi przytrzymywał się jedną ręką kamiennej ściany.
Oleista woda chlupotała mu pod butami, które Whitby tak starannie dziś wyglansował.
Nie po raz pierwszy kamerdyner będzie musiał doprowadzać do porządku jego pobrudzone
obuwie, zauważył w myślach Tobias.
Ostrożnie posuwał się ku wylotowi ulicy, mając nadzieję, że powóz, którym tu
przyjechał, nadal na niego czeka. W taką noc jak ta znalezienie innego środka transportu
byłoby bardzo trudne.
W połowie drogi do celu wyczuł czyjąś obecność. Zrobił jeszcze krok i nagle się
odwrócił.
Na tle oświetlonego latarnią okna dostrzegł zarys człowieka w grubym płaszczu i
kapeluszu. Postać wydała mu się dziwnie znajoma. Był niemal pewien, że widział już dziś ten
płaszcz i kapelusz w okolicach klubu.
Nieznajomy znieruchomiał, kiedy zauważył, że Tobias się zatrzymał, a po chwili
odwrócił się i zaczął uciekać w przeciwnym kierunku. Woda chlupotała mu pod butami.
Odgłos kroków odbijał się echem w uliczce.
- Cholera jasna. - Tobias oderwał dłoń od ściany i rzucił się w pościg. Lewą nogę
przeszył mu ból. Zacisnął zęby i starał się go ignorować.
Doszedł do wniosku, że tylko traci czas. Z trudem utrzymywał równowagę. Z powodu
zdradzieckiego bólu w nodze nie miał najmniejszych szans, żeby złapać uciekającego.
Dobrze będzie, jeśli nie upadnie twarzą w brudną wodę.
Buty ślizgały się na mokrych kamieniach, ale Tobiasowi jakoś udało się utrzymać w
pozycji pionowej, chociaż dwa razy musiał podpierać się ręką.
Uciekający też miał kłopoty z utrzymaniem równowagi. Nagle zachwiał się,
wymachując ramionami. Poły jego płaszcza załopotały. Jakiś przedmiot wypadł mu z rąk i z
brzękiem tłukącego się szkła uderzył o chodnik. A więc to niezapalona latarnia, pomyślał
Tobias.
Nieznajomy ciężko upadł na ziemię. Tobias był już niemal przy nim. Rzucił się przed
siebie i chwycił leżącego za nogę. Wciąż ją trzymając, uniósł się nieco i wymierzył mu cios
pięścią, co jednak nie przyniosło oczekiwanego efektu. Mężczyzna nadal bronił się z furią.
- Nie ruszaj się, bo zaraz użyję noża - ostrzegł Tobias groźnym tonem. Nie miał przy
sobie żadnej broni, ale jego przeciwnik nie mógł o tym wiedzieć.
Rozległ się jęk i mężczyzna bezwładnie opadł w kałużę zimnej deszczówki.
-Ja tylko robiłem, co mi kazano. Przysięgam na honor matki. Tylko wykonywałem
polecenia.
-Czyje polecenia?
-Mojego pracodawcy.
-Czyli kogo?
-Pani Dove.
Otrzymałam wiadomość. - Joan Dove uniosła czajniczek z delikatnej porcelany. -
Wysłałam Herberta, żeby sprawdził, o co chodzi. Musiał zjawić się tam tuż po panu i
zobaczył, jak wychodzi pan z budynku. Nie rozpoznał pana, ponieważ było ciemno. Próbował
pana śledzić. Pan go zauważył i powalił na ziemię.
Lavinia była tak rozgniewana, że prawie nie mogła wydobyć z siebie głosu. Patrzyła,
jak gospodyni nalewa herbatę do porcelanowych filiżanek. Joan robiła to z takim
doświadczeniem i gracją, jakich można się spodziewać po bogatej damie z dobrego
towarzystwa, która ma wprawę w przyjmowaniu gości na popołudniowej herbatce. Nie była
to jednak trzecia po południu, tylko trzecia nad ranem, a Lavinia z Tobiasem nie zjawili się
tu, żeby wymienić się najnowszymi ploteczkami o skandalach w wielkim świecie. Przyszli,
żeby poważnie się rozmówić z panią Dove.
Dotychczas mówiła głównie ona. Tobias z kamienną miną siedział w fotelu i prawie
się nie odzywał. Lavinia martwiła się o niego. Zanim zjawił się na jej progu ze szczątkami
pamiętnika, wstąpił do siebie, żeby się przebrać w suche ubranie. Była pewna, że jego spokój
jest tylko pozorny. Tej nocy wiele przeżył. Wyczuła też, że dokucza mu trochę noga.
- Co było w tej wiadomości? - zapytał Tobias, włączając się do rozmowy.
Joan zawahała się na ułamek sekundy, odstawiając czajniczek na stół.
-To nie była pisemna wiadomość. Mały ulicznik zapukał do drzwi i powiedział, że to,
czego szukam, można znaleźć na Tartle Lane, pod numerem osiemnastym. Wysłałam
pod ten adres Herberta.
-Dość tego, pani Dove. - Lavinia dłużej nie mogła panować nad gniewem. - Jeśli nie
chce nam pani wyznać prawdy, to proszę się do tego przyznać otwarcie.
Joan zacisnęła usta.
-Dlaczego pani wątpi w moje słowa?
-Nie otrzymała pani żadnej wiadomości. Kazała pani Herbertowi śledzić pana Marcha.
Czy nie tak wygląda prawda?
-Doprawdy, pani Lakę. Nie nawykłam do tego, żeby ktoś kwestionował moje słowa.
-Czyżby? - Lavinia uśmiechnęła się zimno. - To dziwne. Pan March uważa, że od
początku nas pani okłamuje. Ja byłam gotowa uwierzyć w pani opowieść,
przynajmniej w jej większą część. Okazuje się jednak, że próbowała nas pani
wykorzystać do swoich celów, a tego tolerować nie będę.
-Zupełnie nie pojmuję, dlaczego jest pani tak zagniewana -rzekła Joan z przyganą. -
Przecież panu Marchowi nic się nie stało.
-Nie jesteśmy pionkami, które pani może dowolnie przestawiać na planszy. Jesteśmy
profesjonalistami.
-Ależ oczywiście.
-
Pan March nadstawiał karku, idąc pod ten podejrzany adres. Pracował dla pani.
Jestem pewna, że pani człowiek, Herbert, próbowałby mu odebrać pamiętnik siłą,
gdyby się domyślił, że pan March go tam znalazł.
-
Zapewniam panią, że wcale nie pragnęłam, żeby komukolwiek stało się coś złego. -
W głosie Joan słychać było zdenerwowanie. - Poleciłam Herbertowi, żeby miał go na
oku, i to wszystko.
-A więc słusznie się domyślałam. Kazała pani swojemu lokajowi śledzić pana Marcha.
Joan zawahała się.
-Wydawało mi się, że to rozsądna decyzja.
-Akurat. - Lavinia wyprostowała się dumnie. - Pan March miał rację. Okłamywała nas
pani od samego początku. Ja jednak straciłam już cierpliwość. Wykonaliśmy pani
zlecenie. Pamiętnik został odnaleziony. Jest nie do odczytania, jak pani sama widzi,
ale przynajmniej nie będzie przyczyną niczyjej krzywdy.
Joan ze zmarszczonym czołem przyjrzała się zwęglonym resztkom pamiętnika,
leżącym na dużej srebrnej tacy.
-Ależ nie mogą państwo teraz zakończyć śledztwa - powiedziała. - Człowiek, który to
spalił, bez wątpienia najpierw przeczytał te zapiski.
-Być może - odrzekła Lavinia. - Ale dla nas jest jasne, że niszcząc ten pamiętnik, ktoś
chciał nam zasygnalizować koniec całej historii. Podejrzewamy, że sprawcą jest
kolejna ofiara Hol tona Felixa, być może ta sama osoba, która go zamordowała.
Tobias zerknął na tacę.
-Moim zdaniem, spalony pamiętnik miał nam powiedzieć coś więcej, a nie tylko
zapewnić, że nie będzie więcej prób szantażu.
-Do czego pan zmierza? - zapytała Joan.
Tobias nie odrywał zamyślonego wzroku od zwęglonych resztek.
- Mam przeczucie, że w ten sposób ktoś nam wyraźnie mówi, że mamy przestać
zajmować się tą sprawą.
-A co z pogróżką, którą dostałam? - spytała Joan.
-To jest teraz pani problem - stwierdziła Lavinia. - Może znajdzie pani kogoś, kto
zbada tę sprawę...
- Chwileczkę, Lavinio - przerwał jej Tobias.
Zignorowała go.
- W tych okolicznościach nie mogę pozwolić - ciągnęła - żeby pan March nadal się dla
pani narażał. Jestem pewna, że pani to zrozumie.
Joan zesztywniała.
- Pani chodziło tylko o pamiętnik, ponieważ krył również pani tajemnice. Teraz, kiedy
został odnaleziony, weźmie pani zapłatę i z zadowoleniem zapomni o sprawie.
Lavinia skoczyła na równe nogi jak oparzona.
-
Może pani sobie zatrzymać te swoje cholerne pieniądze! -krzyknęła. - Kątem oka
spostrzegła, że jej wspólnik lekko drgnął. Stanęła za kanapą i rozłożyła obie dłonie na
jej elegancko rzeźbionym oparciu. - Pan March bardzo się dzisiaj dla pani narażał -
oznajmiła. - Spodziewał się, że może go czekać zasadzka. Mógł tam na niego czekać
morderca. Nie pozwolę, żeby kontynuował tak niebezpieczną pracę dla klientki, która
nas okłamuje.
-Jak pani śmie? Wcale państwa nie okłamałam.
-Ale też nie powiedziała nam pani całej prawdy. Nie mylę się chyba?
Na twarzy Joan na chwilę błysnął gniew, ale natychmiast został opanowany.
-Powiedziałam wszystko, co, moim zdaniem, powinni państwo wiedzieć.
-
A potem kazała pani swojemu człowiekowi nas śledzić. Wykorzystała pani pana
Marcha. Nie będę tego więcej tolerować. - Lavinia odwróciła się i przygwoździła
Tobiasa wzrokiem. - Czas już na nas, panie March.
Ten posłusznie wstał.
-Zrobiło się późno - powiedział spokojnie.
-Owszem. - Lavinia wypadła z salonu i pierwsza ruszyła do wyjścia. Rosły
kamerdyner wyprowadził ich na ciemną, mokrą od deszczu ulicę.
Zatrzymała się jak wryta, kiedy spostrzegła, że wynajęty przez nich powóz odjechał.
Na jego miejscu stał błyszczący brązowy powóz pani Dove.
- Po państwa przyjeździe pani Dove kazała odprawić wynajęty powóz. Wyraziła
życzenie, żeby wrócili państwo do domu jej powozem - powiadomił ich kamerdyner
oficjalnym głosem.
Lavinia pomyślała o nieprzyjemnej rozmowie, która właśnie miała miejsce w salonie.
Wątpiła, czy Joan nadal chciałaby być wobec nich tak uprzejma.
-Ależ nie możemy się zgodzić na tak...
-Oczywiście, że możemy. - Palce Tobiasa zacisnęły się mocno na jej ramieniu. -Pani
Lakę, powiedziała już pani dzisiaj dość dużo. To wystarczy. Może pani ma ochotę
łapać powóz w tym deszczu, ale mam nadzieję, że tym razem się pani ze mną zgodzi.
Wolałbym pojechać wygodnym powozem pani Dove. To był bardzo długi wieczór.
Lavinia przypomniała sobie, co jej wspólnik dzisiaj przeżył, i natychmiast ogarnęły ją
wyrzuty sumienia.
- Tak, oczywiście. - Raźno ruszyła po schodach w dół. Jeśli się pośpieszą, zdążą
wsiąść do pojazdu, zanim Joan wycofa swoją propozycję.
Zwalisty lokaj pomógł Lavinii wsiąść do eleganckiego wnętrza, gdzie spostrzegła
miękkie poduszki z brązowego aksamitu i ciepłe koce dla ochrony przed zimnem. Sięgnęła
po jeden z nich i stwierdziła, że nagrzano go termoforem.
Tobias usiadł obok niej. Poruszał się sztywno, co ją trochę zaniepokoiło. Okrywała
kocem swoje kolana, a po chwili namysłu jego drugim końcem przykryła nogi Tobiasa.
- Dziękuję. - Chociaż powiedział to szorstko, wyczuła, że jest jej wdzięczny.
Uniosła brwi.
-
Zauważyłeś, że pani Dove zatrudnia wielu dobrze zbudowanych lokajów?
-Zauważyłem. Wyglądają jak mała prywatna armia.
-Właśnie. Ciekawe, dlaczego uważa za konieczne... - Urwała, kiedy zauważyła, że jej
towarzysz wsuwa rękę pod koc i rozciera nogę. - Nie zostałeś ranny, kiedy biłeś się z
Herbertem, prawda?
-Proszę się o mnie nie martwić.
-Ze względu na okoliczności muszę się martwić. Nie miej do mnie o to pretensji.
-Masz teraz własne zmartwienia. - Zamilkł znacząco. - Ze względu na okoliczności.
Naciągnęła wyżej koc i wtuliła się w aksamitne poduszki. Wreszcie z całą siłą dotarło
do nicj, co się stało i jakie to ma implikacje na przyszłość.
-Przyznaję ci rację - rzekła ponuro. Tobias nie odpowiedział. - Zdaje się, że właśnie
odprawiłam swoją jedyną klientkę.
-Zdaje się, że tak. W dodatku odmówiłaś przyjęcia zapłaty za wyświadczone
dotychczas usługi.
-Nie należy lekceważyć klientki, która odsyła nas do domu w eleganckim, wygodnym
ekwipażu.
- Właśnie. - Tobias rozmasował nogę.
W powozie zapanowała ciężka cisza.
-No, cóż - odezwała się w końcu Lavinia. - Nie mieliśmy innego wyjścia. Nie możemy
przecież nadal prowadzić dochodzenia dla klientki, która zataja przed nami ważne
informacje i nasyła na nas szpiegów.
-Zupełnie nie rozumiem dlaczego nie?
-
Co takiego? - Wyprostowała się. - Oszalałeś? Dzisiaj mogłeś zostać ranny. Jestem
przekonana, że Herbert chciał odebrać ci pamiętnik siłą.
-
Nie wątpię, że dostał polecenie od pani Dove, żeby odebrać mi pamiętnik, gdybym
go odnalazł. W końcu najbardziej jej zależy na ukryciu swoich sekretów.
Lavinia zamyśliła się nad jego słowami.
-
Widocznie w tym pamiętniku było coś, co bardzo chce ukryć przed wszystkimi,
włączając w to nas. Coś o wiele groźniejszego niż informacje o romansie sprzed
dwudziestu lat.
-Ostrzegałem cię. że wszyscy klienci kłamią.
Znów wtuliła się głębiej w poduszki i na chwilę zatopiła się w myślach.
-Przyszło mi właśnie do głowy, że nie tylko pani Dove coś przede mną ostatnio zataiła
- wymamrotała po jakimś czasie.
-Słucham?
Spojrzała na niego groźnie.
-Dlaczego mnie nie zawiadomiłeś o wszystkim, jak tylko wiadomość dotarła do
klubu? Powinnam ci towarzyszyć w tej wyprawie po pamiętnik. Działanie w
pojedynkę nic było dobrym pomysłem.
-Miałem bardzo mało czasu. Nie czuj się urażona, Lavinio. Tak się śpieszyłem, że
nawet nie posłałem wiadomości Anthony'emu.
-Anthony'emu?
-Zwykle towarzyszy mi w takich okolicznościach. Dziś wieczorem był w teatrze i
wiedziałem, że wiadomość nie dotrze do niego w odpowiednim czasie.
-Więc poszedłeś sam.
-Jako profesjonalista uznałem, że należy działać błyskawicznie.
-Bzdura.
-Przeczuwałem, że właśnie tak zareagujesz.
-
Poszedłeś tam sam, bo nie jesteś przyzwyczajony do pracy ze wspólnikiem.
-
Do diabła ciężkiego, Lavinio, poszedłem tam sam, bo nie było czasu do stracenia.
Postąpiłem tak, jak mi się wydawało najlepiej, i to wszystko.
Nie zaszczyciła go odpowiedzią. Jeszcze raz w powozie zapanowała nieprzyjemna
cisza. Po chwili Lavinia zdała sobie sprawę, że Tobias nadal rozciera sobie lewe udo.
-Zdaje się, że nadwerężyłeś mięśnie, kiedy ścigałeś lokaja pani Dove.
-Chyba tak.
-Czy mogę ci jakoś pomóc?
-
Na pewno nie pozwolę ci się wprowadzić w mesmeryczny trans, jeśli to masz na
myśli.
-Cóż, skoro tak gburowato mi odpowiadasz...
- Mam wprawę, jeśli chodzi o gburowate odpowiedzi.
Zrezygnowała z dalszej rozmowy i znów zapadła cisza.
Zanosiło się na to, że droga do domu bardzo się będzie dłużyć. Powóz jechał wolno,
nie tylko z powodu coraz ulewniejszego deszczu, ale również dlatego, że o tej porze na
ulicach panował duży ruch. Wspaniałe bale i przyjęcia właśnie się kończyły. Ludzie wracali
do swoich miejskich domów i wielkich rezydencji. Pijani młodzi hulacy wysypywali się z
jaskiń hazardu, domów publicznych i klubów.
Bez wątpienia wielu dżentelmenów kazało się wieźć do Covent Garden. Tam
znajdowali prostytutki, które za trochę drobnych dostarczały im w powozach przyjemności,
pozostawiając po sobie kwaśną woń rozpusty.
Na myśl o tym Lavinia zmarszczyła nos. Jeszcze raz doceniła klientkę, która zadbała
o to, żeby wrócili do domu eleganckim prywatnym powozem.
Tobias lekko się poruszył, usadawiając się wygodniej na poduszkach. Zdrową nogą
otarł się lekko o udo Lavinii. Nie miała wątpliwości, że ten przelotny kontakt był zupełnie
przypadkowy, ale rozpalił jej już i tak pobudzone zmysły. Przypomniała sobie gorący
pocałunek w gabinecie.
To było czyste szaleństwo.
Zaciekawiło ją. czy Tobias też ma w zwyczaju późną nocą odwiedzać Covent Garden
w drodze do domu. Bardzo w to wątpiła. Na pewno był na to o wiele za wybredny.
Ten wniosek nasunął jej na myśl inne, bardziej niepokojące, pytanie. Jakie kobiety
podobają się Tobiasowi?
Mimo pocałunku w gabinecie była całkiem pewna, że nie jest w jego guście.
Popchnęły ich ku sobie okoliczności, to wszystko. Nie skusił go jej wdzięk ani błyskotliwa
konwersacja. Nie spostrzegł jej z drugiego końca sali balowej, nie oszołomiła go jej
wyjątkowa uroda.
Zresztą z powodu niskiego wzrostu Lavinii trudno by mu było dostrzec ją z drugiego
końca sali balowej.
- Odrzuciłaś zlecenie od pani Dove ze względu na mnie, prawda? - odezwał się
Tobias.
To pytanie, przerywające głęboką ciszę, gwałtownie wyrwało ją z zamyślenia.
Dopiero po chwili udało jej się zebrać myśli.
-Chodziło o zasady - wymamrotała.
-Nie sądzę. Zrobiłaś to ze względu na mnie.
-Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś przestał się powtarzać. To bardzo irytujący
zwyczaj.
-Nie wątpię, że wiele moich zwyczajów cię irytuje. Nie o to chodzi.
-A o co?
Wsunął dłoń pod jej głowę i zbliżył się do niej tak, że ich usta niemal się dotykały.
- Cały czas się zastanawiam, jak się będziesz czuła rano, kiedy zdasz sobie sprawę, że
odrzuciłaś sowite honorarium, które chciała ci wypłacić pani Dove.
Chyba nie nad straconym honorarium będę się zastanawiała, pomyślała Lavinia.
Najbardziej martwiła ją myśl, że to koniec współpracy z Tobiasem. Pamiętnik ich połączył,
ale teraz go już nie było.
Nagle w pełni zrozumiała skutki wydarzeń dzisiejszej nocy. Ogarnął ją posępny
nastrój.
Być może już nigdy więcej nie zobaczy Tobiasa.
Poczucie nadchodzącej straty przeszyło jej serce. Co się z nią dzieje? Powinna się
cieszyć, że ten człowiek wkrótce zniknie z jej życia. To przez niego straciła honorarium. A
jednak z niewiadomego powodu czuła tylko żal.
Z cichym okrzykiem odrzuciła koc i zarzuciła mu ramiona na szyję.
- Tobiasie...
Natychmiast przywarł wargami do jej ust.
Żar jego ostatniego pocałunku jeszcze się w niej tlił. Teraz płomienie buchnęły w
górę. Objęcia mężczyzny jeszcze nigdy nie wywarły na niej takiego wrażenia. Wiele lat temu
z Johnem doświadczyła jedynie delikatnej, nieuchwytnej słodyczy bliskości, tak ulotnej, że
niemal nieziemskiej. W ramionach Tobiasa doznawała czegoś, co sprawiało, że jej ciałem
wstrząsały zmysłowe dreszcze.
Gdy oderwał usta od warg Lavinii i obsypywał pocałunkami jej szyję, opadła na
aksamitne poduszki. Peleryna sama się rozchyliła. Poczuła jego rękę na nodze i zdziwiło ją, że
dostała się tam tak niezauważenie, pokonując warstwy spódnic.
-Prawie się nie znamy - wyszeptała.
-Wręcz przeciwnie. - Przesunął ciepłymi palcami po wewnętrznej części jej uda, -
Założę się, że w Rzymie dowiedziałem się o tobie o wiele więcej, niż niejeden mąż
wie o żonie.
-Trudno mi w to uwierzyć.
-Udowodnię ci to. Pocałowała go namiętnie.
-Ale jak?
- Od czego by tu zacząć... - Wahał się. Wsunął rękę pod jej plecy i rozluźnił tasiemki
gorsetu. - Wiem, że bardzo lubisz długie spacery. Siedząc cię, musiałem przemierzać całe
kilometry.
- To jest zdrowe. Długie spacery mają doskonały wpływ na organizm.
Zsunął z jej ramion górną część sukni.
-Wiem, że lubisz poezję.
-Widziałeś tomiki poezji na półce w moim rzymskim mieszkaniu.
Dotknął srebrnego wisiorka, który nosiła na szyi, a potem pocałował ją w nabrzmiały
czubek piersi.
- Wiem, że odmówiłaś Pomfreyowi. kiedy chciał, żebyś została jego kochanką.
To wiadomość podziałała na nią jak zimny prysznic. Lavinia znieruchomiała z rękami
na ramionach Tobiasa i spojrzała na niego zdziwiona.
-Wiesz o Pomfreyu?
-Każdy w Rzymie wie, jaki on jest. Uwiódł niemal wszystkie wdowy w mieście i
sporo mężatek. - Pocałował zagłębienie między jej piersiami. - Ale ty bez wahania
odrzuciłaś jego propozycję.
-Lord Pomfrey jest żonaty. - Dobry Boże, to zdanie nawet w jej własnych uszach
zabrzmiało bardzo zasadniczo.
Tobias uniósł głowę. W słabym świetle latarni jego oczy błyszczały.
- Jest też bardzo bogaty i wyjątkowo hojny dla kochanek. Postarałby się, żeby twoje
życie było o wiele przyjemniejsze.
Wzdrygnęła się.
-Nie ma chyba nic mniej przyjemnego niż rola kochanki Pomfreya. To opój, a kiedy
sobie podpije, nie kontroluje wybuchów gniewu. Widziałam raz, jak uderzył
człowieka za jakiś niewinny żart na temat jego trzeźwości.
-Byłem w pobliżu tego dnia, kiedy zobaczył cię na targu. Słyszałem, jak ci obiecywał,
że wynajmie dla ciebie małe mieszkanko.
Lavinia ze wstydu miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- Słyszałeś tę żenującą rozmowę?
-Nietrudno było usłyszeć, co mu odpowiedziałaś, kiedy ci to zaproponował. - Tobias
błysnął zębami w uśmiechu. - Jeśli dobrze sobie przypominam, mówiłaś nieco
podniesionym głosem.
-Wpadłam w furię - przyznała. - A gdzie wtedy byłeś?
-Stałem w drzwiach pobliskiego sklepiku. - Położył rękę wyżej na jej udzie. - Jadłem
pomarańczę.
-Pamiętasz taki drobny szczegół?
-Całą tamtą chwilę pamiętam doskonale. Kiedy Pomfrey odszedł jak niepyszny,
stwierdziłem w duchu, że to najsmaczniejsza pomarańcza pod słońcem. Nigdy nie
jadłem nic słodszego. - Położył dłoń na ciepłym, wilgotnym miejscu między nogami
Lavinii.
Dolną połowę jej ciała ogarnął żar, zaczęła drżeć z nadmiaru emocji. Po błysku
przewrotnej satysfakcji w oczach Tobiasa poznała, że doskonale wiedział, jak na nią działa.
Uznała, że najwyższy czas przejąć inicjatywę.
-Teraz ja również coś o tobie wiem. - Mocno chwyciła go za ramiona. - Lubisz
pomarańcze.
-Owszem, lubię. Ale we Włoszech powiadają, że nie ma owocu, który by się mógł
równać z dojrzałą figą. - Gładził ją wolno i z namysłem. - Zgadzam się z tym
całkowicie.
Niemal się zakrztusiła, mając ochotę jednocześnie wydać okrzyk oburzenia i się
roześmiać. Dostatecznie długo mieszkała w domu pani Underwood, by się dowiedzieć, że
dojrzałe figi są uważane za symbol kobiecości.
Jeszcze raz ją pocałował, jakby chciał ją uciszyć. Ruchami dłoni doprowadził Lavinię
na skraj doznania, którego nigdy nie przeżyła. Kiedy zaczęła drżeć i jęczeć w jego ramionach,
domagając się czegoś więcej, zręcznie rozpiął spodnie.
Znalazł się między jej nogami i po chwili wsunął się w nią, wypełniając ją szczelnie.
Nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia, narastające w niej napięcie pękło w tysiące
najwspanialszych odczuć, których nie potrafiłby opisać najlepszy poeta.
- Tobiasie? - Wbiła palce w jego kark. - O, do diabła, Tobiasie!
Z jego ust wydobył się cichy, ochrypły śmiech, niemal jęk.
Otoczyła go ramieniem, raz po raz powtarzając jego imię. Napierając całym ciężarem
ciała, coraz mocniej się w niej zagłębiał.
Poczuła, że mięśnie na jego plecach napięły się i zesztywniały. Wiedziała, że teraz on
zbliża się do szczytu, i odruchowo chciała przyciągnąć go bliżej.
- Nie - wymamrotał.
Ku jej zdziwieniu oderwał od niej usta i gwałtownym, bezceremonialnym ruchem
wycofał się z jej ciała. Wydał stłumiony okrzyk i konwulsyjnie zadygotał, a ona nie
wypuszczała go z objęć.
To, co miało rozpłynąć się w jej wnętrzu, znalazło się na fałdach peleryny.
11
Tobias wolno odzyskiwał pełną świadomość. Na razie nie musiał się poruszać, bo
powóz nadal jechał. Jeszcze chwilę mógł się cieszyć miękkością Lavinii.
-Tobiasie?
-Mmm?
Lekko się pod nim poruszyła.
-Zaraz dojedziemy do mojego domu.
-Spodziewałem się., że to powiesz. - Zacisnął dłoń na jej piersi. Była jędrna i pięknie
ukształtowana, niczym jabłko.
Doszedł do wniosku, że lepiej będzie nie powracać do tematu świeżych owoców. Jak
słusznie zauważyła Lavinia, zbliżali się do jej małego domu przy Claremont Lane.
- Pośpiesz się. - Poruszyła się niecierpliwie pod jego cię żarem. - Musimy się
doprowadzić do porządku. Pomyśl tylko, jak byśmy się czuli, gdyby w tym stanie zobaczył
nas lokaj pani Dove.
Jej przerażony ton rozbawił Tobiasa.
- Uspokój się, Lavinio. - Usiadł wolno i niechętnie, złożywszy pocałunek na
wewnętrznej części jej nagiego uda.
- Tobiasie!
-Słyszę panią, pani Lakę. Usłyszy też panią woźnica i lokaj, jeśli nie zniży pani głosu.
-Pośpiesz się. - Usiadła prosto i zaczęła nerwowo poprawiać gorset. - Zaraz się
zatrzymamy. Mam nadzieję, że nie zniszczyliśmy poduszek pani Dove. Co ona sobie
pomyśli?
-
Niewiele mnie obchodzi, co myśli pani Dove. - W powozie nadal unosił się zapach
namiętności. - Nie jest już twoją klientką, zapomniałaś?
-Ależ to jest elegancka dama! - Lavinia nerwowo poprawiła srebrny wisiorek. - Na
pewno nie przywykła do tego, że jej piękny ekwipaż jest traktowany jak tani powóz do
wynajęcia.
Spojrzał na nią i mimo woli poczuł zadowolenie. Żółte światło lampy tańczyło na jej
zmierzwionych włosach, rozpalając na nich rude i złote błyski. Policzki miała zaróżowione.
Bił od niej charakterystyczny ciepły blask.
Wtem zauważył panikę w jej oczach.
- Wstydzisz się, tak? - zapytał. - Obawiasz się, że pani Dove przestanie cię uważać za
damę, jeśli się dowie, co się tutaj zdarzyło.
Lavinia, wytężając wszystkie siły. zmagała się z gorsetem.
- Zapewne dojdzie do wniosku, że nie jestem lepsza od tych kobiet, które późną nocą
krążą po Covent Garden.
Wzruszył ramionami, nadal zbyt syty, żeby reagować emocjonalnie.
-Co cię teraz obchodzi, co ona o tobie myśli?
-Nie chcę, żeby klientka uważała mnie za jakąś latawicę.
-Była klientka.
Lavinia ponuro zacisnęła zęby.
- W tym zawodzie liczy się opinia - stwierdziła. – Przecież nie będę się ogłaszać w
gazetach. Muszę polegać na rekomendacjach zadowolonych klientów.
- Ja w tej chwili jestem bardzo zadowolony. Czy to się nie liczy?
-Na pewno nie. Jesteś wspólnikiem w interesach, a nie klientem. Nie drażnij się ze
mną, Tobiasie. Nic mogę dopuścić do tego, żeby pani Dove opowiadała swoim
wytwornym przyjaciołom, że jestem... że jestem...
-Wcale nie jesteś - odrzekł stanowczo. - Oboje to wiemy. Po co się dłużej nad tym
rozwodzić?
Zamrugała, jakby to pytanie bardzo ją zaskoczyło.
- Ależ tu chodzi o zasady.
Skinął głową.
- Już wspominałaś o zasadach. Rozumiem, że są dla ciebie bardzo ważne. Ale to nie
tylko kwestia zasad. To kwestia zdrowego rozsądku. Nie chciałbym, żeby weszło ci w nawyk
rzucanie klientom w twarz ich pieniędzy. Jeśli pani Dove postanowi wypłacić ci honorarium
mimo tego, co od ciebie usłyszała, powinnaś je przyjąć.
Lavinia przestała się zmagać z gorsetem i spojrzała na niego wojowniczo.
-Dlaczego tak cię to śmieszy?
-Wybacz. - Pomógł jej zapiąć suknię na plecach. - Ale wydaje mi się, że wpadasz w
histerię.
-Jak możesz oskarżać mnie o histerię? Dbam o reputację. A to przecież zupełnie
zrozumiałe, przynajmniej moim zdaniem. Nie chcę być zmuszona do ponownej
zmiany zawodu. To jest dość uciążliwe.
Tobias uśmiechnął się.
-Pani Lakę, zapewniam panią, że jeśli ktoś się waży kwestionować pani honor, będę
go zaciekle bronił, choćby się to miało skończyć pojedynkiem.
-Koniecznie chcesz sobie stroić żarty, prawda?
-
Peleryna może trochę ucierpiała, ale poduszki są w doskonałym stanie. A nawet jeśli
nie, to na pewno woźnica doprowadzi je rano do porządku. Utrzymywanie ekwipażu
w nieskazitelnym stanic to jego obowiązek.
-Peleryna! - zawołała Lavinia, znów przerażona. Jej twarz wyraźnie pobladła.
Niezdarnie wstała z ławeczki i wyjęła spod siebie pelerynę. - Coś takiego!
-Lavinio...
Usiadła na przeciwległej ławce, potrząsnęła okryciem, rozłożyła je przed sobą i z
przerażeniem spojrzała na podszewkę.
-Och, nie. To okropne. Straszne.
-Lavinio, czy to strata klientki tak źle wpłynęła na stan twoich nerwów?
Zignorowawszy pytanie, odwróciła pelerynę i pokazała Tobiasowi ciemną wilgotną
plamę.
- Spójrz, co zrobiłeś. Do niczego się nie nadaje. Jak ja wytłumaczę, skąd się wzięła ta
plama? Mam nadzieję, że uda mi się ją usunąć, zanim ktokolwiek w domu ją zauważy.
Ta przesadna troska o stan poduszek i peleryny psuła Tobiasowi nastrój. Dawno już
nie przeżył czegoś tak wspaniałego, jak miłosne chwile z Lavinią. Założyłby się o sporą
sumę, że i jej dostarczyły wielkiej satysfakcji. Co więcej, zaskoczenie słyszalne w jej głosie
w kulminacyjnym momencie przekonało go, że nigdy dotąd nie zaznała uczucia seksualnego
spełnienia.
Zamiast jednak napawać się przeżytą wspólnie rozkoszą, nie przestawała mówić o tej
przeklętej plamie.
- Moje gratulacje, Lavinio. Bardzo przekonywająco odgrywasz rolę lady Makbet. Nie
wątpię, że kiedy głębiej się nad tym zastanowisz, zgodzisz się, że lepiej widzieć efekt
naszych intymnych chwil na pelerynie niż gdzie indziej.
Spojrzała nerwowo na leżącą obok niego aksamitną poduszkę.
- Tak, oczywiście. Byłoby okropne, gdyby plama pojawiła się na siedzeniu. Ale chyba
jest tak, jak mówiłeś. Poduszki nie ucierpiały.
Powóz zaczął zwalniać. Tobias odsunął zasłonkę i stwierdził, że przybyli na
Claremont Lane.
-Nie mówiłem o poduszkach.
-Doprawdy, panie March, a w jakim to gorszym miejscu mogła pojawić się ta plama?
W milczeniu spojrzał jej w oczy.
Lavinia uniosła brwi. Po chwili zmieszania w jej oczach pojawił się błysk
zrozumienia.
-No tak, rzeczywiście - odparła głucho i odwróciła wzrok, skupiając się na zwijaniu
peleryny.
-Nie musimy się siebie wstydzić. Oboje mamy za sobą doświadczenia małżeńskiego
łoża. Nie jesteśmy żółtodziobami.
Lavinia utkwiła wzrok za oknem.
-Tak, oczywiście.
-Skoro już o tym mówimy, nie owijajmy w bawełnę. Po tej przeklętej plamie możesz
się domyślić, że przedsięwziąłem pewne środki ostrożności. - Jego ton stał się
łagodniejszy. - Oboje jednak wiemy, że mogą one nie wystarczyć.
Zacisnęła dłonie na zwiniętej pelerynie.
-Tak, oczywiście.
-Jeśliby tak było, proszę, żebyś najpierw porozmawiała o tym ze mną, dobrze?
-Tak, oczywiście. - Tym razem powtórzyła te słowa o dwie oktawy wyżej niż
normalnie.
-Przyznaję, że dałem się ponieść urokowi chwili. Następnym razem będę jednak lepiej
przygotowany. Postaram się zdobyć odpowiednie zabezpieczenie, zanim znowu
poddamy się namiętności.
-O, już przyjechaliśmy - rzuciła z fałszywą beztroską. -Nareszcie w domu.
Gdy rosły lokaj otworzył drzwi i opuścił stopień przed Lavinią, wysiadła z powozu,
jakby uciekała z płonącego budynku.
- Dobranoc.
-Lavinio, czy aby dobrze się czujesz? - spytał Tobias, chwytając ją za rękę. -
Wydajesz się trochę nieswoja.
-Doprawdy?
Zerknęła na niego przez ramię z uśmiechem chłodnym jak stal. Tobias nie był pewien,
czy to dobry znak.
-To była trudna noc - stwierdził ostrożnie. - Jesteś trochę wzburzona.
-Nie mam pojęcia, dlaczego uważasz, że jestem wzburzona. W końcu tylko straciłam
klientkę i zniszczono mi bardzo przyzwoitą pelerynę. W dodatku przez następne kilka
dni będę się musiała martwić o pewne bardzo intymne sprawy,
Spojrzał jej prosto w oczy.
-Możesz mnie za to winić.
-Oczywiście, że pana winię. - Lokaj pomógł jej zejść ze stopnia na chodnik. -
Najwyraźniej jest pan przyczyną wszystkich moich kłopotów. Jeszcze raz przysporzył
mi pan zmartwień.
Dlaczego wszystko, co łączyło się z Lavinią, było takie strasznie skomplikowane?
Tobias wszedł do swojego gabinetu, nalał sobie sporą porcję brandy i usiadł w ulubionym
fotelu. Ponuro zapatrzył się w ogień. Wizje zaplamionej peleryny tańczyły mu przed oczami.
Drzwi za jego plecami otworzyły się.
-Nareszcie wróciłeś. - Do pokoju wszedł Anthony w rozpiętej koszuli i z
rozluźnionym fularem. - Wpadłem tu godzinę temu, w drodze do siebie, żeby się
dowiedzieć, czy masz jakieś nowe wiadomości. Poczęstowałem się łososiem w
cieście. Muszę przyznać, że brakuje mi kuchni Whitby'ego.
-
Jak może ci jej brakować? Jakoś tak się zawsze składa, że jesteś tu w porze posiłków
i jeszcze wpadasz coś przekąsić przed snem.
-
Nie mogę dopuścić, żebyś poczuł się samotny – odparł młodzieniec ze śmiechem. -
Wróciłeś tak późno. To u ciebie niezwykłe. Domyślam się, że spędziłeś interesujący
wieczór.
- Znalazłem pamiętnik.
Anthony cicho gwizdnął.
-Moje gratulacje. Pewnie wyrwałeś strony, które mają szczególne znaczenie dla ciebie,
pani Lakę i waszej klientki?
-Nie było takiej potrzeby. Ten przeklęty pamiętnik został wrzucony do ognia, zanim
go znalazłem. Można go zidentyfikować, ale trudno cokolwiek odczytać.
-Rozumiem. - Anthony w zamyśleniu przeczesał włosy palcami. - Człowiek, który
zabił Felixa i zabrał mu pamiętnik, daje ci jasno do zrozumienia, że masz zaprzestać
dalszego śledztwa, czy tak?
-Tak mi się wydaje.
-
Powiedziałeś kiedyś, że w pamiętniku pojawiają się nazwiska wielu ludzi. Każda z
tych osób mogła zabić Holtona Felixa, a potem zniszczyć jego zapiski.
-Tak.
-Jak Neville przyjął nowiny?
-Nie powiadomiłem go o ostatnich wydarzeniach - oznajmił Tobias.
-A co teraz zrobisz? - zaciekawił się jego szwagier.
-Teraz? Idę do łóżka. Właśnie taki miałem zamiar.
-Chciałem już wracać do siebie, kiedy usłyszałem, jak pod dom zajeżdża ten bardzo
elegancki powóz. - Anthony uśmiechnął się szeroko. - Z początku myślałem, że ktoś
pomylił adres. Potem zobaczyłem ciebie.
-
Powóz należy do klientki Lavinii. - Tobias przełknął łyk brandy. - A właściwie od
dzisiejszego wieczoru jest to była klientka.
-Dlaczego? Ponieważ znalazł się pamiętnik?
-Nie. Ponieważ Lavinia ją odprawiła. Powiedziała pani Dove, że nie przyjmie od niej
zapłaty, na jaką się umówiły.
-
Nie rozumiem. - Anthony stanął przed dogasającym kominkiem. - Dlaczego
odrzuciła honorarium?
Tobias wypił jeszcze trochę brandy i oparł kieliszek o poręcz fotela.
-Zrobiła to ze względu na mnie - odparł.
-Na ciebie?
- To kwestia zasad, rozumiesz?
Anthony spojrzał na niego pytająco.
-Nie, nie rozumiem. Bez obrazy, ale w twoich słowach znajduję niewiele sensu. Ile
dzisiaj wypiłeś?
-Za mało. - Tobias stuknął palcem w ściankę kieliszka. -Lavinia zerwała umowę z
klientką, ponieważ, według niej, pani Dove naraziła mnie na niebezpieczeństwo.
-Proszę o wyjaśnienie.
Tobias zrelacjonował mu wszystko. Kiedy skończył, szwagier przyglądał mu się
długo.
-No, no, no - odezwał się w końcu. Tobias nie potrafił wymyślić żadnej inteligentnej
odpowiedzi, więc milczał. - No, no, no - powtórzył Anthony.
-Lavinia jest wybuchowa, a pani Dove udało się dzisiaj doprowadzić ją do wybuchu.
-Najwyraźniej.
Tobias zakołysał resztką brandy w kieliszku.
-
Podejrzewam, że moja wspólniczka już żałuje swojej decyzji. Anthony uniósł brew.
-Dlaczego tak sądzisz?
- W ostatnich słowach, które do mnie wypowiedziała, wysiadając z powozu, dała mi
do zrozumienia, że wini mnie za wszystkie swoje problemy.
Młodzieniec z mądrą miną pokiwał głową.
-Wygląda mi na to, że wyciągnęła prawidłowy wniosek.
-Zdaje się, że mówiłeś coś o powrocie do siebie.
-
Jesteś w kiepskim nastroju, prawda?
Tobias zastanowił się chwilę.
- Chyba jestem - przyznał.
Szwagier zrobił zaciekawioną minę i zmierzył go od stóp do głów.
-Powiedziałeś, że po bójce w zaułku przebrałeś się, tak?
-Owszem.
-W takim razie wnioskuję, że jesteś taki wymięty z powodu jakiejś innej, późniejszej,
szamotaniny?
Oczy Tobiasa zwęziły się.
-Przed chwilą stwierdziłeś, że jestem w kiepskim nastroju. Wypytuj mnie dalej, a
przekonasz się, jak to wygląda, kiedy jestem w naprawdę złym humorze.
-A więc dotarliśmy do sedna sprawy. Pocałowałeś panią Lakę, a ona cię za to
spoliczkowała.
- Nie spoliczkowała mnie - zaprotestował Tobias.
Anthony patrzył na niego szeroko rozwartymi oczami.
- O, do diabła- wyszeptał.- Nie powiesz chyba... że... Z panią Lake? W powozie? Ale
przecież to jest dama! Jak mogłeś?
Tobias spojrzał na szwagra.
To, co Anthony dostrzegł w jego oczach, sprawiło, że szybko odwrócił wzrok i
wpatrzył się w żarzące się węgle na kominku. Stojący zegar nieubłaganie odmierzał minuty
dzielące ich od świtu.
Tobias usiadł głębiej w fotelu. Denerwowało go, że musi słuchać pouczeń od
młodszego mężczyzny, który nigdy nie był w poważnym związku z kobietą.
Po chwili Anthony odchrząknął.
- Wiesz, że jutro wieczorem wybiera się do teatru. – Zerknął na tarczę zegara. -
Właściwie to już dzisiaj. W każdym razie mógłbyś się postarać, żeby też tam być. Pani Lakę i
Emeline pojadą tam w towarzystwie lady Wortham i jej córki. Zgodnie z wymogami etykiety,
mógłbyś złożyć wizytę w ich loży.
Tobias przytknął do czoła czubki palców.
-Rzeczywiście.
-
Nie obawiaj się - dodał pośpiesznie Anthony. - Nawet mi przez myśl nie przeszło,
żeby wysyłać cię samego na tak niebezpieczne wody. Potrzebujesz przewodnika. Będę
szczęśliwy, mogąc dotrzymać ci towarzystwa.
-A więc to o to chodzi. Szwagier spojrzał na niego niewinnie.
-Słucham?
- Chcesz iść jutro do teatru, bo wiesz, że będzie tam panna Emeline. Potrzebujesz
wygodnego pretekstu, żeby złożyć wizytę w loży lady Wortham.
Rysy twarzy Anthony'ego nieco zesztywniały.
-Jutro wieczorem Emily zostanie wystawiona na pokaz na targu małżeńskim. Lavinia
ma nadzieję, że uda jej się przyciągnąć uwagę odpowiedniego kandydata do ręki,
pamiętasz?
-Pamiętam. Dla tego celu został złożony w ofierze Apollo.
-Właśnie.
-Emeline jest urocza i inteligentna, więc obawiam się, że plany jej ciotki obficie
zaowocują.
Tobias skrzywił się, a zaniepokojony tym grymasem Anthony spytał z troską:
- Boli cię dzisiaj noga?
- Nie. To raczej wzmianka o owocach sprawia mi ból.
Tobias uświadomił sobie, że noga w najmniejszym stopniu mu nie dokucza. Bez
wątpienia brandy podziałała leczniczo. Po głębszym zastanowieniu uprzytomnił sobie jednak,
że już wcześniej przestał odczuwać ból. Stało się to mniej więcej w czasie, kiedy kochał się z
Lavinią. Tak, chyba właśnie to odciągnęło jego myśli od dolegliwości.
Anthony najwyraźniej nie wiedział, co myśleć o słowach szwagra.
- O co chodzi z tymi owocami? - zdziwił się.
-Nieważne. Na twoim miejscu nie przejmowałbym się planami Lavinii. Emeline to
interesująca młoda dama i na pewno wzbudzi powszechne zainteresowanie. Ale jak
tylko rozejdzie się wieść, że nie ma posagu, sprytne mamuśki z towarzystwa zrobią
wszystko, żeby ich synalkowie nie spoglądali zbyt długo w jej kierunku.
-To może być prawda, ale co z hulakami wszelkiej maści i zawodowymi
uwodzicielami? Wiesz równie dobrze jak ja, że żadna dama nie jest bezpieczna w ich
towarzystwie. Dla takich typów uwiedzenie niewinnej panny to podniecający sport.
-Lavinia potrafi ochronić siostrzenicę. -Tobias przypomniał sobie, jakim
opanowaniem wykazała się w Rzymie. - Na dodatek mam przeczucie, że panna
Emeline potrafi sama o siebie zadbać.
-Wolałbym jednak nie ryzykować. - Anthony zacisnął dłoń na gzymsie kominka. - A
ponieważ moje cele są zgodne z twoimi, możemy w tej sprawie współpracować.
Tobias głośno wypuścił z płuc powietrze.
-Ale z nas para głupców.
-Mów za siebie. - Młodzieniec raźnym krokiem ruszył ku drzwiom. - Z samego rana
postaram się o bilety do teatru.
-Anthony - zatrzymał go szwagier.
-Tak?
-Czy już ci mówiłem, że Lavinia i jej rodzice uprawiali mesmeryzm?
-Nie, ale zdaje się. że wspomniała mi o tym panna Emeline. A o co chodzi?
-Kiedyś przez krótki czas interesowałem się tym zagadnieniem. Czy myślisz, że
doświadczony mesmerysta może wprowadzić człowieka w trans bez jego zgody i
wiedzy?
Anthony uśmiechnął się z wolna.
- Jest całkiem możliwe, że człowiek o słabej woli podda cię doświadczonemu adeptowi tej
sztuki. Nie wyobrażam sobie jednak, żeby ktoś obdarzony silną wolą i wyostrzoną
spostrzegawczością dał się wprowadzić w trans.
-Jesteś pewien?
-To znaczy, jeśli sam tego nic chce...
Anthony szybko wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi, Tobias usłyszał tylko jego
śmiech.
12
Co się dzisiaj z tobą dzieje? - Emeline sięgnęła po dzbanek z poranną kawą. - Mam
wrażenie, że jesteś w bardzo dziwnym nastroju.
-Mam do tego prawo. - Lavinia nałożyła sobie na talerz sporą porcję jajecznicy. Zdała
sobie sprawę, że ma wyjątkowy apetyt. Jak tylko się obudziła, poczuła silny głód.
Przyczyną bez wątpienia był wysiłek fizyczny w powozie pani Dove. - Już ci
mówiłam, że straciłyśmy jedyną klientkę.
-Dobrze zrobiłaś, zrywając umowę z panią Dove. - Emeline nalała sobie kawy do
filiżanki. - Po co kazała swojemu człowiekowi śledzić pana Marcha? Kto wie, jakie
naprawdę miała zamiary?
-Jestem niemal pewna, że kazała lokajowi uprzedzić pana Marcha w poszukiwaniach
pamiętnika, a w razie niepowodzenia odebrać mu pamiętnik siłą. Bardzo jej zależało
na zdobyciu tych zapisków. Nie chciała dopuścić, żebyśmy przeczytali fragmenty
zawierające jej tajemnice.
- Chociaż już wam o nich opowiedziała?
Lavinia uniosła brwi.
- Muszę się zgodzić z panem Marchem. Podejrzewam, że na kompromitujące sekrety
pani Dove składa się coś więcej niż tylko szczegóły romansu z odległej przeszłości.
-Teraz to nie ma nic do rzeczy, prawda? Pamiętnik został zniszczony.
-Być może trochę zbyt pochopnie rzuciłam jej pieniądze w twarz - wolno stwierdziła
Lavinia.
W oczach Emeline pojawiły się iskry.
-Zrobiłaś to dla zasady.
-Tak, jak najbardziej. Pan March był bardzo uciążliwy, ale wspólnik w interesach to
wspólnik w interesach. Nic mogę dopuścić, żeby klientka traktowała go jak pionek w
grze i wykorzystywała dla własnych celów. Trzeba mieć dumę.
-A o czyją dumę chodziło wczoraj? Twoją czy pana Mar-cha? - zapytała Emeline z
lekką ironią.
-To już nie ma znaczenia. Wszystko sprowadza się do jednego. Zostałam bez klienta.
- Nie martw się. Wkrótce na pewno pojawi się następny.
Czasami radosny optymizm siostrzenicy bardzo Lavinię irytował.
-Wydaje mi się, że pan March nie wyrzeknie się zapłaty od swojego klienta. A w
takim razie powinien się nią ze mną podzielić. Co o tym myślisz?
-Zgadzam się z tobą.
-Wspomnę mu o tym. - Lavinia przełykała jajecznicę, bezwiednie nasłuchując
stłumionych uderzeń końskich podków o bruk i zgrzytu kół powozu na ulicy. - Wiesz,
choć on bywa nieznośny, w tej sprawie kilka razy okazał się bardzo przydatny. W
końcu to on znalazł pamiętnik lokaja.
Emeline patrzyła na ciotkę z zainteresowaniem.
-Co ci chodzi po głowie? - spytała po chwili. Lavinia demonstracyjnie wzruszyła
ramionami.
-
Właśnie doszłam do wniosku, że oboje z panem Marchem byśmy na tym skorzystali,
jeśli w przyszłości od czasu do czasu nawiązywalibyśmy współpracę.
- No. - W oczach dziewczyny pojawił się dziwny wyraz. - No, no, no. Rzeczywiście.
Fascynujący wniosek.
Myśl o przyszłej współpracy z Tobiasem napawała Lavinię radością, ale jednocześnie
strachem. Uznała, że najlepiej będzie zmienić temat.
-Ale mamy ważniejsze sprawy do omówienia - oznajmiła stanowczo. - Dzisiaj
musimy się skupić na twoim wieczorze w teatrze.
-Naszym wieczorze w teatrze - podkreśliła siostrzenica.
-Owszem. To bardzo uprzejmie ze strony lady Wortham, że zaprosiła również mnie.
Emeline uniosła brwi.
-Zdaje mi się, że jest ciebie bardzo ciekawa.
-Mam nadzieję, że nic wspomniałaś jej, czym się dawniej zajmowałam? - zapytała
Lavinia z niepokojem.
-Oczywiście, że nie.
-I nie powiedziałaś jej nic o moim nowym interesie?
-Nie.
-Doskonale. - Lavinia odetchnęła z ulgą. - Podejrzewam, że każdy z moich kolejnych
zawodów wydałby się lady Wortham podejrzany.
-W jej kręgach każdy zawód dla kobiety uznaje się za podejrzany - zauważyła
Emeline.
-To prawda. Postaram się zasugerować jej w rozmowie, że masz skromny, ale pewny
dochód ze spadku.
-To nie będzie sugestia, raczej kłamstwo.
-Nie zagłębiajmy się nadto w szczegółach. - Lavinia zbyła problem machnięciem ręki.
- Nie zapominaj, że mamy dziś wyznaczoną ostatnią miarę u madame Franceski.
-
Będę pamiętać. - Emeline zawahała się. Na jej gładkim czole ukazała się drobna
zmarszczka, wywołana troską. – Jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór, to mam nadzieję,
że nic obiecujesz sobie po nim zbyt wiele. Jestem pewna, że nikomu się nie
spodobam.
-Bzdura. W nowej sukni będziesz wyglądała przepięknie.
-
Ale nawet w połowie nie tak pięknie jak Priscilla Wortham -stwierdziła z uśmiechem
Emeline. - Zresztą właśnie to jest prawdziwy powód, dla którego jej matka wykazała
się tak wielką uprzejmością i mnie zaprosiła. Dobrze o tym wiesz. Uważa, że na moim
tle Priscilla zaprezentuje się wyjątkowo korzystnie.
-Mam gdzieś kalkulacje lady Wortham... - Lavinia urwała, zaskoczona własnymi
słowami. Szybko się poprawiła: - Nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia, że lady
Wortham chce pokazać Priscillę w jak najlepszym świetle. Jako matka wypełnia swój
najświętszy obowiązek. Ale przy okazji zapewniła nam złotą sposobność i zamierzam
w pełni ją wykorzystać.
Drzwi do pokoju śniadaniowego otworzyły się bez ostrzeżenia i ukazała się w nich
pani Chilton. Po jej oczach można było poznać, że jest czymś bardzo przejęta.
-Proszę pani, przybyła pani Dove - oznajmiła głośno. -Czy przyjmie pani gościa o tak
wczesnej godzinie?
-Pani Dove? - Lavinię ogarnęło przerażenie. Tobias się mylił, zapewniając ją, że na
poduszkach w powozie nie zostały plamy. W słabym świetle na pewno przeoczył
kompromitujący ślad. Joan Dove niewątpliwie zażąda zapłaty za szkody, wyrządzone
w jej kosztownym ekwipażu. Ile kosztuje obicie poduszki wyściełającej ławeczkę w
powozie?
-Tak, proszę pani. Czy mam wprowadzić ją do salonu, czy do gabinetu?
- A czego ona chce? - zapytała czujnie Lavinia.
Pani Chilton spojrzała na nią zdziwiona.
-Tego nie wiem. Chciała się z panią widzieć. Czy mam ją odesłać?
-
Nie, oczywiście, że nie. - Lavinia wzięła głęboki oddech i zebrała wszystkie siły. Była
kobietą bywałą w świecie. Da sobie radę z tą sytuacją. - Przyjmę ją. Proszę
natychmiast wprowadzić ją do mojego gabinetu.
-Dobrze, proszę pani. - Pani Chilton zniknęła w korytarzu. Emeline z namysłem
spojrzała na ciotkę.
-Założę się, że przyjechała tu, żeby ci zapłacić za usługi. Lavinia nabrała otuchy.
-Naprawdę tak uważasz?
-Jaki inny mogłaby mieć powód?
-No, cóż...
-A może chce przeprosić za swoje zachowanie?
-Wątpię.
-Lavinio? - Emeline pytająco zmarszczyła czoło. - Co się dzieje? Powinnaś być
szczęśliwa, że pani Dove tu przyszła i chce ci wypłacić zaległe honorarium.
-Jestem szczęśliwa. - Jej ciotka wolno mszyła do drzwi. -Absolutnie szczęśliwa.
Udało jej się przetrzymać panią Dove w gabinecie przez pełne cztery minuty, zanim
napięcie stało się trudne do zniesienia. Przybrała uprzejmą, lecz obojętną minę i
niespiesznym krokiem weszła do środka.
Prawdziwie światowa kobieta.
- Witam panią. Co za niespodzianka. Nie oczekiwałam pani.
Joan stała przed szafką z książkami i przeglądała tytuły nielicznych stojących tam
tomów. Miała na sobie ciemnoszarą suknię, zaprojektowaną przez madame Francescę tak,
żeby podkreślić elegancką sylwetkę właścicielki i jej srebrzyste jasne włosy. Odrzuciła
woalkę czarnego kapelusika na rondo. Wyraz jej oczu był jak zwykle trudny do
rozszyfrowania.
- Widzę, że czytuje pani poezję - stwierdziła.
Zaskoczona tą uwagą Lavinia zerknęła na książki.
- W tej chwili mam skromną biblioteczkę. Byłam zmuszona zostawić wiele tomików
we Włoszech, kiedy musiałam nagle wracać do Anglii. Upłynie trochę czasu, zanim
uzupełnię zawartość biblioteki.
- Proszę wybaczyć, że zakłócam pani spokój o tak wczesnej porze. W nocy w ogóle nie
spałam i moje nerwy nie wytrzymałyby dalszej zwłoki.
Starannie odmierzając kroki, Lavinia podeszła do biurka, które teraz wydało jej się
fortecą.
-Proszę usiąść.
-Dziękuję. - Joan wybrała fotel naprzeciw biurka. - Od razu przejdę do rzeczy.
Chciałabym przeprosić za to, co się wydarzyło minionej nocy. Moim jedynym
usprawiedliwieniem jest to, że nie całkiem ufałam panu Marchowi. Wydawało mi się,
że dobrze robię, kontrolując jego działania.
-Rozumiem.
-Przyszłam tu, żeby panią przekonać do przyjęcia należnej zapłaty. Przecież wykonali
państwo zadanie. To nie państwa wina, że pamiętnik został zniszczony.
-
Może to dobrze, że tak się stało - stwierdziła ostrożnie Lavinia.
-Być może. Jednak nadal jedno pytanie zostaje bez odpowiedzi.
-Chce pani wiedzieć, kto przysłał tę przerażającą woskową scenkę, tak?
-
Nie spocznę, dopóki się tego nie dowiem - oznajmiła Joan. - Chciałabym, żeby pani
nadal prowadziła dochodzenie w tej sprawie.
A więc Joan nie przyszła tu, żeby ją oskarżyć o zniszczenie poduszek w powozie.
Zjawiła się, żeby zapłacić rachunek i prosić o dalsze usługi.
Lavinia gwałtowniej opadła na fotel, niż zamierzała. Nagle ranek wydał jej się, mimo
padającego deszczu, pogodny. Wytężyła wszystkie siły, żeby ukryć ulgę i przybrać
profesjonalnie obojętną minę. Zacisnęła dłonie na skraju blatu biurka.
- Rozumiem - rzekła.
-Nic będę zaskoczona, jeśli pani postanowi zażądać podwyżki, skoro podejrzewa pani,
że w sprawie pamiętnika nie byłam całkowicie szczera.
Lavinia przełknęła ślinę.
-Cóż, biorąc pod uwagę okoliczności...
-
Proszę tylko wymienić sumę - zaproponowała Joan. Gdybym miała trochę zdrowego
rozsądku, wykorzystałabym tę okazję w lot, rzuciła zawyżoną sumę i zapomniała o
tym, co było, pomyślała Lavinia. Jednak wspomnienie niebezpiecznej przygody
Tobiasa nie pozwoliło jej na takie rozwiązanie. Wbrew rozsądkowi spojrzała surowo
na Joan.
- Jeśli mamy dalej współpracować, muszę jasno oświadczyć, że nie życzę sobie
szpiegowania. Nie pozwolę, żeby ktoś śledził pana Marcha, jakby to był jakiś rzezimieszek.
To profesjonalista, tak samo jak ja.
Joan uniosła jedną brew.
- Pan March jest dla pani kimś ważnym, prawda?
Lavinia postanowiła sobie, że nic da się wyciągnąć na zwierzenia.
-Pan March to mój wspólnik w interesach i mam wobec niego duże poczucie
obowiązku. Na pewno pani to zrozumie.
-Rozumiem. Poczucie obowiązku.
-
Właśnie. A teraz czy może mi pani obiecać, że nie wyśle pani swojego człowieka za
panem Marchem, kiedy ten będzie prowadził dochodzenie?
Joan zawahała się, a potem lekko skinęła głową.
-Ma pani moje słowo, że więcej nie będę się wtrącać.
-Bardzo dobrze. - Lavinia uśmiechnęła się chłodno. - Natychmiast wyślę wiadomość
do pana Marcha. Jeśli się zgodzi wznowić dochodzenie, zawrzemy nową umowę.
-
Coś mi mówi, że pan March bez większego wahania będzie kontynuował śledztwo
jako pani wspólnik. Wczoraj odniosłam nieodparte wrażenie, że nie pochwalał
sposobu, w jaki rzuciła mi pani zapłatę prosto w twarz.
Lavinia poczuła, że robi się jej gorąco.
- Wcale nie rzuciłam pani zapłaty w twarz. Przynajmniej nie literalnie.
Joan uśmiechnęła się, ale nic nie odrzekła. Lavinia uspokoiła się nieco.
- Cóż, pewnie ma pani rację. Pan March z zadowoleniem podejmie dalsze wysiłki w
pani sprawie. Wychodząc z tego założenia, mogę już teraz zadać pani kilka pytań. To nam
zaoszczędzi czas.
Joan przechyliła głowę.
-Oczywiście, proszę pytać.
-Musimy założyć, że człowiek, który spalił pamiętnik i powiadomił pana Marcha,
gdzie znaleźć jego resztki, stara się dać nam do zrozumienia, że szantaż już się
skończył. Podejrzewam, że nic otrzyma już pani żadnych wiadomości od osoby, która
przesłała woskową rzeźbę. Jej nadawca stracił zamiłowanie do szantażu.
-Być może. Świadomość, że zatrudniłam profesjonalistów do zbadania tej sprawy, bez
wątpienia bardzo go zaniepokoiła i zmusiła do wycofania się. Mimo to muszę
wiedzieć, kto to jest. Na pewno to pani rozumie. - Joan uśmiechnęła się ponuro. - Nie
mogę pozwolić, żeby obcy ludzie grozili mi śmiercią.
-Oczywiście, że nie. Na pani miejscu zareagowałabym tak samo. W nocy rozmyślałam
nad niektórymi aspektami tej sprawy. Przyszło mi do głowy, że to może być coś
więcej niż pospolity szantaż. Proszę się nie obrażać, ale muszę o coś panią spytać.
-O co?
-
Mam nadzieję, że przemyśli pani odpowiedź i będzie absolutnie szczera. - Lavinia
zawahała się, starając się zadać pytanie w jak najdelikatniejszy sposób. - Czy istnieje
jakiś powód, dla którego ktoś chciałby panią skrzywdzić?
Spojrzenie Joan pozostało trudne do rozszyfrowania. Nie pojawiło się w nim ani
zaskoczenie, ani strach. Skinęła tylko głową, jakby spodziewała się takiego pytania.
-Nie przychodzi mi na myśl nic, co zrobiłam, a co mogłoby wzbudzić w kimś chęć
zabicia mnie - oświadczyła.
-Jest pani bardzo bogatą kobietą. Czy prowadziła pani jakieś interesy, które wpędziły
kogoś w finansowe tarapaty?
Po raz pierwszy w oczach Joan pojawił się wyraz emocji. Przebiegł przez nie cień
smutku, ale zaraz zniknął.
-Przez wiele lat byłam żoną bardzo mądrego, inteligentnego człowieka, który
doskonale zarządzał moimi i swoimi interesami. Od niego nauczyłam się wiele o
inwestowaniu i sprawach finansowych, ale nigdy nie stałam się w nich tak biegła jak
on. Od śmierci Fieldinga staram się, jak potrafię, lecz to wszystko jest bardzo
skomplikowane.
-Rozumiem.
-Nadal zmagam się z problemami w dziedzinie inwestycji i różnych innych interesów,
które na mnie spadły. To trudna sztuka. Niemniej jednak jestem pewna, że nic, co od
śmierci męża przedsięwzięłam, nie zaszkodziło nikomu w finansach.
-Proszę wybaczyć, ale czy w pani życiu osobistym jest coś, co może mieć związek z
naszą sprawą? Może jakiś problem natury uczuciowej?
-Pani Lakę, bardzo kochałam męża. Przez cały czas trwania małżeństwa byłam mu
wierna, a od jego śmierci nie zaangażowałam się w żaden związek natury intymnej.
Nie wierzę, że ktoś mógłby mi grozić z przyczyn osobistych.
Lavinia spojrzała jej prosto w oczy.
-
A jednak ta pogróżka wygląda na jakieś porachunki. Bardziej osobiste niż szantaż,
który jest swojego rodzaju transakcją handlową.
-
Tak. -Joan wstała z fotela. Jej doskonale skrojona spódnica nie wymagała
wygładzenia. Natychmiast sama ułożyła się w piękne fałdy. - Właśnie dlatego proszę
panią o kontynuowanie śledztwa w tej sprawie. Lavinia podniosła się zza biurka.
-Natychmiast wyślę wiadomość do pana Marcha. Joan podeszła do drzwi.
-Są państwo sobie bardzo bliscy, prawda? - zapytała.
W tajemniczy sposób czubek buta Lavinii zaczepił o skraj dywanu. Potknęła się i
musiała chwycić się biurka, żeby nie upaść.
-Łączą nas interesy - odrzekła. Powiedziała to trochę zbyt głośno i stanowczo.
Wyprostowała się i pośpieszyła, żeby otworzyć drzwi przed wychodzącym gościem.
-Zaskakuje mnie pani. - Joan miała lekko zdziwioną i rozbawioną minę. - Sądząc po
pani trosce o bezpieczeństwo pana Marcha, powiedziałabym, że łączą państwa
zarówno stosunki osobiste, jak i zawodowe.
Lavinia gwałtownie otworzyła drzwi.
-Moja troska to nic nadzwyczajnego. Każdy by się tak troszczył o wspólnika w
interesach.
-Tak, oczywiście. - Joan zatrzymała się w holu. - Ach, byłabym zapomniała. Dziś rano
woźnica powiedział mi, że znalazł coś na ławeczce w powozie.
Lavinii zaschło w gardle. Zacisnęła dłoń na gałce u drzwi. Czuła, że się czerwieni, ale
nic nie mogła na to poradzić.
-Powiada pani, na ławeczce? - wyjąkała słabym głosem.
-Tak. To zapewne należy to pani. - Joan otworzyła torebkę, wyjęła złożony muślinowy
szal i podała go Lavinii. - Z pewnością nie jest mój.
Ta patrzyła na zwoje cienkiego muślinu. Miała ten szal wczoraj na sobie. Nie
zorientowała się, że go zgubiła. Uniosła dłoń do szyi.
-Dziękuję. - Pośpiesznie wzięła szal. - Nie zauważyłam jego braku.
-W powozie trzeba uważać. -Joan opuściła woalkę. -Zwłaszcza nocą. W mroku
niewiele widać, można stracić coś cennego.
Kiedy pani Dove odjechała swoim eleganckim brązowym ekwipażem, Lavinia
napisała liścik do Tobiasa.
Drogi Panie,
Nasza była klientka zaproponowała mi nowe zlecenie. Chce, żebyśmy kontynuowali
dochodzenie w dręczącej ją sprawie. Otrzymałam od niej solenna,, obietnicą, że będzie
przestrzegać pewnych stanowczych warunków. Czy jest Pan zainteresowany wspólnym
prowadzeniem tej sprawy?
Pozdrawiam L.
Odpowiedź przyszła po niespełna godzinie.
Droga Pani L.,
Zapewniam Panią, że z przyjemnością przyjmą każdą propozycją, jaka w tej sprawie
będzie Pani odpowiadała.
Pozdrawiam M.
Lavinia długo przyglądała się krótkiemu liścikowi. W końcu doszła do wniosku, że
najlepiej będzie nie doszukiwać się w nim żadnych podtekstów. Przecież Tobiasowi obca
była wszelka subtelność, nie bawił się w niuanse słowne.
Cóż, w końcu nie był poetą.
Zniszczony, powiadasz? - Neville był najwyraźniej zaskoczony takim obrotem
sprawy. - Cholera jasna. Całkiem spalony?
-Na pana miejscu nie mówiłbym tak głośno. - Tobias znacząco rozejrzał się po sali, w
której przebywało wiele osób. -Ściany mają uszy.
-
Tak, jasne. - Oszołomiony Neville potrząsnął głową. - Zapomniałem się. Po prostu nie
spodziewałem się takiego finału. Nic nie zostało?
-
Ocalało kilka kartek. Zdaje się, że zostawiono je tylko po to, żeby mnie przekonać o
autentyczności pamiętnika.
-Ale co ze stronami, na których były zapiski dotyczące członków Błękitnej Izby? Nic
się nie dało odczytać?
-
Bardzo starannie przejrzałem zwęglone resztki - zapewnił Tobias. - Nie zostało nic
interesującego.
-Psiakrew! - Neville zacisnął pięść, ale ten gest wyjadł jakoś sztucznie. - To oznacza
koniec całej sprawy, prawda'
-Cóż...
-
Takie rozwiązanie jest dość frustrujące. Bardzo chciałem poznać nazwisko jedynego
żyjącego członka Błękitnej Izby, tego, który w czasie wojny okazał się zdrajcą.
-Rozumiem.
-
Skoro zniszczono pamiętnik, nigdy się nie dowiemy, kim jest, ani nie poznamy
tożsamości Azure'a.
-Biorąc pod uwagę to, że on nie żyje od niemal roku, chyba nie ma to większego
znaczenia - stwierdził Tobias.
Neville zmarszczył czoło i sięgnął po butelkę bordo.
- Chyba masz rację. Wiele bym dał, żeby dostać ten pamiętnik w swoje ręce. Ale
najważniejsze, że Błękitna Izba już nie istnieje.
Tobias usiadł głębiej w fotelu i w zamyśleniu złożył dłonie.
- Pozostaje jeden mały problem.
Jego zleceniodawca przerwał nalewanie wina i gwałtowne uniósł głowę.
-Co takiego?
-
Człowiek, który zniszczył pamiętnik, najprawdopodobniej wcześniej go przeczytał.
Neville wyraźnie drgnął.
- No, tak. Przeczytał. Oczywiście. Nie przyszło mi to do głowy.
- Istnieje ktoś, kto wie, kim naprawdę był Azure. Ta sam, osoba zna tożsamość
jedynego żyjącego członka Błękitnej Izby
Butelka z bordo zadrżała w dłoni Neville'a.
-Cholera, człowieku. Masz rację.
-
Ten ktoś być może nie ma zamiaru wyjawiać tajemni, pamiętnika. Prawdę mówiąc,
wydaje mi się, że właśnie to próbował nam powiedzieć, zawiadamiając, gdzie znaleźć
spalone strony. - Tobias zamilkł na chwilę. - Niemniej jednak zna on odpowiedzi na
nasze pytania. Jest więc niebezpieczny.
-Owszem. - Neville ostrożnie postawił butelkę na stole. To prawda. Co proponujesz?
-
Jestem gotów dalej prowadzić śledztwo w tej sprawie. Tobias uśmiechnął się. - Jeśli
pan jest nadal gotów wypłaca. mi honorarium.
13
Trudno było zaprzeczyć, że Priscilla Wortham jest wyjątkowo atrakcyjną młodą damą.
Jednak tego wieczoru, zdaniem Lavinii, w modnej sukni z różowego muślinu wyglądała zbyt
strojnie.
Doświadczenia w salonie madame Franceski, nabyte w ciągu kilku minionych dni,
nauczyły Lavinię wiele. Krawcowa wyrażała bardzo zdecydowane opinie na temat mody i z
chęcią się nimi dzieliła. Dzięki wiadomościom uzyskanym od niej w trakcie zamawiania
sukien dla siebie i siostrzenicy Lavinia od razu była w stanie stwierdzić, że skraj sukni
Pnscilli jest ozdobiony zbyt licznymi marszczeniami.
Na dodatek jasne włosy dziewczyny zostały zakręcone w drobne loczki, zbyt wysoko
upięte i ozdobione jedwabnymi kwiatami w kolorze sukni. Rękawiczki również były różowe.
Całość przywodziła na myśl tort śmietankowy z różowym lukrem.
Emeline nie tylko nie dała się zaćmić koleżance, ale w teatralnej loży prezentowała się
o wiele lepiej. Siedząc obok Priscilli, jak sobie tego życzyła lady Wortham, stanowiła
uderzający kontrast. Lavinia z ulgą stwierdziła, że nieubłagana madame Francesca słusznie
uparła się, żeby uszyć dla Emeline prostą suknię z niezwykłej egipskiej zielonej gazy. Ciemne
włosy dziewczyny były gładko uczesane, co podkreślało jej piękne inteligentne oczy.
Rękawiczki miały barwę o kilka tonów ciemniejszą niż suknia.
Warto było poświęcić Apolla, pomyślała z dumą Lavinia. kiedy między aktami
zapaliły się światła. Wcześniej martwiła się, że lady Wortham można uznać jej siostrzenicę
raczej za konkurencję niż za odpowiednie tło do zaprezentowania córki. Jej obawy okazały
się bezpodstawne. Lady Wortham raz spojrzała na prostą, elegancko skrojoną suknię Emeline
i nawet nie starała się ukryć ulgi, kiedy stwierdziła, że kreacja Priscilli nie zostanie
przyćmiona.
Obie młode kobiety przyciągnęły mnóstwo zachwyconych spojrzeń. Lady Wortham
była bardzo zadowolona. Najwyraźniej uznała, że wszystkie spojrzenia kierowane są na jej
córkę. Lavinia natomiast miała pewność, że wiele z nich jest przeznaczonych dla jej
siostrzenicy.
-Doskonałe przedstawienie, prawda? - zwróciła się do lady Wortham.
-Poprawne. - Lady Wortham zniżyła głos, tak że Emeline i Priscilla nie mogły jej
słyszeć w gwarze rozmów, wypełniającym cały teatr. - Ale muszę wspomnieć, że
suknia pani siostrzenicy jest o wiele za surowa dla młodej damy. Na dodatek ten
odcień zieleni jest taki dziwny. Zupełnie niemodny. Proszę mi przypomnieć, żebym
ciała pani adres swojej krawcowej.
-To bardzo uprzejme z pani strony. - Lavinia postarała się, żeby w jej głosie dała się
słyszeć nuta żalu. - Na razie jednak wystarczy nam ta suknia.
-
Jaka szkoda. - Krytyczny wzrok lady Wortham spoczął na jedwabnej sukni Lavinii. -
Dobra krawcowa jest warta w złocie tyle, ile sama waży. Zawsze to powtarzam.
-Święta racja. - Lavinia z lekkim trzaskiem otworzyła wachlarz.
-Jestem pewna, że moja nigdy nie doradziłaby pani tego odcienia fioletu. Przy pani
rudych włosach to nie najlepszy wybór.
Lavinia zacisnęła zęby. Konieczność odpowiedzi została jej oszczędzona, ponieważ
aksamitna kotara z tyłu loży rozsunęła się i do środka wszedł Anthony. Prezentował się
doskonale w modnie skrojonym surducie i starannie zawiązanym fularze.
-Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. - Skłonił się szarmancko. - Chciałem złożyć
uszanowanie wszystkim cudownym damom w tej loży.
-Anthony, to znaczy panie Sinclair. - Emeline obdarzyła go promiennym uśmiechem. -
Jak miło cię widzieć.
Lady Wortham uprzejmie skinęła głową. W jej spoglądających chytrze oczach widać
było błysk satysfakcji.
- Proszę usiąść, panie Sinclair.
Młodzieniec przysunął sobie krzesło i usiadł dokładnie między Emeline i Priscillą.
Natychmiast pogrążyli się w ożywionej rozmowie na temat wystawianej sztuki. W sąsiednich
lożach wszystkie głowy zwróciły się ku nim.
Lavinia wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z lady Wortham. Zdawała sobie
sprawę, że nigdy nie zostaną bliskimi przyjaciółkami, ale w tej sprawie wiele je łączyło. Obie
dobrze wiedziały, że na targowisku panien na wydaniu nic tak nie pobudza zainteresowania
młodą damą, jak obecność u jej boku adorującego ją przystojnego młodzieńca. Anthony był
bardzo mile widzianym gościem w loży.
-Gdzie jest pan March? - zapytała Emeline, wykorzystując krótką przerwę w
rozmowie.
-
Zaraz się tu zjawi. - Anthony zerknął z ukosa na Lavinię. -Wspomniał, że chce
najpierw zamienić słowo z lordem Neville'em.
Te słowa przykuły uwagę Lavinii. Klient Tobiasa wzbudził jej ciekawość.
-Lord Neville jest tu dzisiaj?
-Włoży po przeciwnej stronie. -Anthony lekkim skinieniem głowy wskazał drugą
stronę teatru. - Siedzi obok żony. Tobias właśnie do niego podchodzi. Spodziewam
się, że się tu pojawi, jak tylko skończy rozmowę.
Lavinia uniosła lornetkę i spojrzała we wskazanym kierunku. Kiedy ujrzała Tobiasa,
zaparło jej dech w piersi. Widziała go po raz pierwszy od czasu wydarzeń w ekwipażu pani
Dove. Przeraziła się, gdy poczuła wyraźny dreszcz podniecenia.
Tobias właśnie wszedł do loży Neville'a. Skłonił się uprzejmie, ujmując dłoń wysokiej
kobiety w niebieskiej sukni z dużym dekoltem.
Lady Neville wyglądała na czterdzieści kilka lat. Lavinia przyglądała jej się przez
chwilę i doszła do wniosku, że to jedna z tych kobiet, które w młodości wydają się mało
interesujące, a z wiekiem ich rysy nabierają patrycjuszowskiej godności i dystynkcji. Suknię
miała elegancką i surową, jakby również uszytą w pracowni madame Franceski. Nawet z
daleka klejnoty na szyi i w uszach błyszczały jasno jak światła sceny.
Z wysokim, mocno zbudowanym mężczyzną siedzącym obok lady Neville czas nie
obchodził się tak łaskawie jak z nią. Lavinia nie miała wątpliwości, że jako młody człowiek
lord Neville mógł się poszczycić szczupłą, atletyczną sylwetką. Jednak jego regularne rysy z
wiekiem zgrubiały i zniekształciły się w sposób, który świadczył wyraźnie o latach rozpusty i
folgowania wszelkim zachciankom.
-Zna pani lorda i lady Neville'ów? - zapytała lady Wortham z nieskrywanym
zainteresowaniem.
-Nie, nie miałam przyjemności ich poznać - odrzekła Lavinia.
-Ach, tak...
Wyczuwając, że wraz z siostrzenicą straciły u lady Wortham kilka punktów, Lavinia
postanowiła natychmiast poprawić swoją pozycję.
-
Znam natomiast dobrze pana Marcha - oznajmiła. Dobry Boże, to się nazywa desperacja,
pomyślała. Posłużyła się nazwiskiem Tobiasa, żeby ugruntować swój status towarzyski.
-
Hmmm. - Lady Wortham oszacowała wzrokiem lożę Neville'ów. ~ Pan March to ten
dżentelmen, który konwersuje z lordem NevilJc'em?
-Tak.
-
Nie poznałam go, ale skoro jest tak zaprzyjaźniony z lordem Neville'em, na pewno należy
do odpowiedniej sfery.
-
Hmmm. - Lavinię bardzo ciekawiło, co też lady Wortham pomyślałaby o Tobiasie,
gdyby wiedziała, co zeszłej nocy robił w powozie. - A czy pani zna lorda i lady
Neville'ów?
-
Niejednokrotnie otrzymywaliśmy zaproszenia na te same bale i przyjęcia - odrzekła lady
Wortham wymijająco. - Obracamy się w tych samych kręgach towarzyskich.
Bzdura, pomyślała Lavinia. Otrzymywać zaproszenia na te same bale, a zostać sobie
oficjalnie przedstawionym to dwie zupełnie różne sprawy. Obie dobrze o tym wiedziały.
Zdesperowane panie domu rutynowo wysyłały zaproszenia do każdego, kto się liczył w
towarzystwie. Nie znaczyło to jeszcze, że każdy zaproszenie przyjmował.
- Rozumiem - rzekła cicho. - Więc tak naprawdę nie zna pani lorda Neville'a.
Lady Wortham zjeżyła się.
- Tak się składa, że Constance i ja zadebiutowałyśmy w towarzystwie w tym samym
sezonie. Doskonale ją pamiętam. Mówiąc oględnie, nie wyróżniała się urodą. Gdyby nie olbrzymi
posag, zostałaby starą panną.
-
Neville poślubił ją dla pieniędzy? - zaciekawiła się Lavinia.
-
Oczywiście. - Lady Wortham prychnęła cicho. – Wszyscy o tym wiedzieli. Constance
nic miała żadnych innych zalet. Brakowało jej urody i wyczucia stylu.
- Jeśli chodzi o to drugie, to najwyraźniej z biegiem lat wyrobiła je w sobie.
Lady Wortham uniosła lorgnon i spojrzała na przeciwległą lożę.
- Brylanty na każdej kobiecie wyglądają stylowo. – Opuściła szkło. - Widzę, że pani
znajomy wyszedł już z ich loży. Kiedy się tu zjawi, będziemy miały prawdziwe zebranie
towarzyskie. - Prawie zacierała ręce i rechotała z przejęcia na myśl, że za chwilę w pobliżu
jej córki pojawi się drugi mężczyzna.
Aksamitna kotara znów się rozchyliła, ale to nic Tobias wszedł do loży.
- Pani Lakę! - Richard Pomfrey obdarzył ją namiętnym spojrzeniem, lekko jednak
zamglonym z powodu widocznego stanu upojenia alkoholowego. - Tak mi się właśnie
zdawało, że panią widziałem z drugiej strony widowni. Co za szczęśliwy traf, że znów się
spotykamy. Od pobytu we Włoszech nic mogę przestać o pani myśleć. - Lekko bełkotał i
chwiał się na nogach.
Wstrząśnięta jego nagłym pojawieniem się Lavinia na kilka sekund zastygła w
bezruchu. Nie tylko ją niespodziewane wejście Pomfreya wprawiło w oszołomienie. Lady
Wortham zamieniła się w słup soli.
Najwyraźniej wiedziała, że ten człowiek ma opinię uwodziciela i rozpustnika. Na
pewno nie życzyła sobie, żeby ktoś taki był widziany w loży obok jej niewinnej córki.
Lavinia nie dziwiła się jej, bo sama nie chciała, żeby Pomfrey zbliżał się do Emeline.
Anthony pośpieszył damom z pomocą. Zerknął na Lavinię, natychmiast wstał i
zastąpił intruzowi drogę.
- My się chyba nie znamy - powiedział.
Lord Pomfrey zmierzył go wzrokiem od stóp do głów i doszedł do wniosku, że jest to
osoba niegodna dłuższej rozmowy.
- Pomfrey - oznajmił krótko. - Jestem znajomym pani Lakę. - Posłał Lavinii uśmiech,
który przypominał raczej obrzydliwy, lubieżny grymas. - Można by nawet powiedzieć,
bardzo bliskim przyjacielem. We Włoszech dobrze się poznaliśmy, prawda, Lavinio?
Lady Wortham z oburzeniem gwałtownie wciągnęła powietrze.
Najwyższy czas przejąć kontrolę nad sytuacją, doszła do wniosku Lavinia.
-Myli się pan - oznajmiła kategorycznie. - Wcale nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi.
Pamiętam, że był pan znajomym pani Underwood.
-Rzeczywiście, to ona nas sobie przedstawiła - zgodził się Pomfrey. Ton jego głosu
wiele sugerował. - Jestem jej za to bardzo wdzięczny. Czy miała pani od niej jakieś
wiadomości po tym, jak uciekła z hrabią?
-Nie, nie miałam. - Lavinia uśmiechnęła się chłodno. -Jeśli sobie dobrze
przypominam, jest pan żonaty. Jak się miewa pańska żona?
Wzmianka o nieszczęsnej małżonce nie zbiła Pomfreya z tropu.
-Zdaje się, że pojechała na jakieś przyjęcie w wiejskiej rezydencji. - Spojrzał na
Emeline i Priscillę, która przyglądała mu się szeroko rozwartymi oczami. - Nie
przedstawi mnie pani swoim uroczym towarzyszkom?
-Nie - odparowała Lavinia.
-Nie - zawtórował jej Anthony. Lady Wortham zaczęła drgać
powieka.
-To niemożliwe. Anthony zrobił krok naprzód.
- Jak pan widzi, w loży jest dość ciasno. Bardzo proszę natychmiast się stąd oddalić.
Pomfrey miał poirytowaną minę.
-Nie wiem, kim jesteś, ale stanąłeś mi na drodze.
-I tu zamierzam pozostać.
Coraz więcej głów zwracało się w ich kierunku. Lavinia kątem oka dostrzegła błyski
światła w kilku punktach widowni. Ludzie kierowali w ich stronę lorgnon na długich
rączkach i lornetki. Zapewne nikt nic mógł wyraźnie słyszeć ich rozmowy, ale nawet z daleka
było widać, że w loży Worthamów zapanowała pełna napięcia atmosfera.
Lady Wortham była coraz bardziej przerażona. Lavinia miała wrażenie, że jej
towarzyszka niemal fizycznie kuli się ze strachu, zdając sobie sprawę, że za chwilę rozegra
się tu gorsząca scena, a w jej centrum znajdzie się jej śliczna Priscilla.
-Odsuń się - polecił Pomfrey Anthony'emu dość nonszalanckim tonem.
-Nie - odrzekł młodzieniec spokojnie i cicho. W tej chwili przypominał trochę
Tobiasa. - Powinien pan natychmiast stąd wyjść.
Pomfrey spojrzał na niego z wściekłością.
Lavinia poczuła, że coś ją ściska w żołądku. Jeszcze chwila, a Anthony zostanie
wyzwany na pojedynek. Musiała temu zapobiec.
-Odejdź. Pomfrey - nakazała. - W tej chwili.
-
Nie odejdę, dopóki nie zaszczyci mnie pani zaproszeniem do złożenia pani wizyty -
oznajmił intruz. - Mam czas jutro po południu. Może poda mi pani adres?
-Jutro nie mam ani chwili czasu - oparła.
-Nie mogę się doczekać, kiedy wznowimy nasze bliskie stosunki. Minęło już tyle
miesięcy.
Lady Wortham podjęła heroiczną próbę przejęcia kontroli nad sytuacją.
- Oczekujemy gościa, panie Pomfrey. Nie ma tu wystarczająco dużo miejsca dla tylu
osób. Jestem pewna, że pan to zrozumie.
Ten z nieprzyjemnym wyrazem twarzy oszacował wzrokiem Emeline i Priscillę.
Potem nieco chwiejnie skłonił się lady Wortham.
- Nie mogę odejść, nie złożywszy uprzednio uszanowania tak wspaniałym młodym
damom. Proszę mnie im przedstawić. Kto wie? Może się jeszcze spotkamy na jakimś balu
albo wieczorku? Może będę miał ochotę poprosić je do tańca.
Na myśl o tym, że miałaby przedstawić tego osławionego rozpustnika córce, policzki
lady Wortham zsiniały, z czym było jej wyjątkowo nie do twarzy.
-Obawiam się, że to niemożliwe - odparła oburzona. Anthony zacisnął dłonie w
pięści.
-Proszę wyjść - polecił.
Pomfrey, powoli tracący nad sobą panowanie, zwrócił się ku niemu jak zły pies,
któremu na drodze stanął irytujący szczeniak.
- Zaczynasz mi grać na nerwach. Jeśli nie zejdziesz mi z oczu, będę musiał udzielić ci
lekcji dobrych manier.
Lavinii zrobiło się zimno; sprawy wymykały się spod kontroli.
- Doprawdy, Pomfrey, zaczynasz być męczący - powiedziała. - Zupełnie nie
rozumiem, dlaczego tak się nam narzucasz. - Natychmiast zdała sobie sprawę, że posunęła się
zbyt daleko. Pomfrey nie był najbardziej zrównoważonym człowiekiem. Kiedy wypił, stawał
się nieprzewidywalny i skłonny do gwałtownych czynów.
W jego oczach błysnęła furia, ale zanim odpowiedział na obraźliwą uwagę Lavinii,
kotara się rozchyliła i do loży wszedł Tobias.
- Pani Lakę nie wyraziła się dość ściśle, Pomfrey – oznajmił spokojnie. -Ty nie
zaczynasz być męczący. Już dawno przestałeś być męczący, a zrobiłeś się po prostu nie do
zniesienia.
Pomfrey drgnął, słysząc te niespodziewane słowa. Szybko doszedł do siebie, a jego
twarz wykrzywiła się z wściekłości.
-March. Co ty tu, u diabła, robisz? Ta sprawa ciebie nie dotyczy.
-Ależ dotyczy mnie jak najbardziej. - Tobias po męsku spojrzał mu w oczy. - Jestem
pewien, że wiesz, o czym mówię.
Pomfrey podskoczył, jakby go ktoś ukłuł.
- Że co? Ty i pani Lake? Nie słyszałem, żeby coś was łączyło.
Tobias posłał intruzowi tak lodowaty uśmiech, że ten powinien był zamienić się w
bryłę lodu.
-Więc teraz już wiesz, że coś nas łączy.
-No wiesz, ja znam panią Lakę jeszcze z Włoch - wyrzucił Pomfrey.
-Ale najwyraźniej nic znasz jej zbyt dobrze, bo wiedziałbyś, że ma cię za skończonego
nudziarza. Jeśli nie potrafisz opuścić loży samodzielnie, chętnie ci w tym pomogę.
-Czy to ma być groźba?
Tobias chwilę się zastanawiał, a potem skinął głową.
- Owszem, to jest groźba.
Twarz Pomfreya skrzywiła się jeszcze bardziej.
- Jak .śmiesz!
Tobias wzruszył ramionami.
- Zdziwiłbyś się, gdybyś wiedział, jak łatwo mi to przyszło. Zrobiłem to wręcz z
przyjemnością.
-Zapłacisz mi za to, March. Tobias uśmiechnął się.
-Mogę sobie na to pozwolić.
Pomfrey poczerwieniał i zacisnął pięści. Lavinia przestraszyła się, że wyzwie jej
wspólnika na pojedynek.
- Nie! - zawołała, unosząc się z krzesła. - Zaczekajcie. Pomfrey, nie możesz tego
zrobić. Nie pozwolę na to.
Ten nie zwracał na nią uwagi. Wpatrywał się w Tobiasa. Jednak nie wyzwał go na
pojedynek o świcie, jak się tego obawiała, ale zaskoczył wszystkich, wymierzając mu nagle
silny cios w brzuch.
Tobias musiał się spodziewać ataku, ponieważ cofnął się, o włos unikając pięści.
Jednakże ten nagły ruch sprawił, że lewa noga odmówiła mu posłuszeństwa i stracił
równowagę. Chwycił się skraju kotary, ale ciężka draperia nie wytrzymała ciężaru jego ciała.
Zerwała się z kilku kółek, którymi była przymocowana do drążka, i opadła.
Tobias zatoczył się na ścianę.
Priscilla pisnęła cienko. Emeline zerwała się na równe nogi. Anthony zaklął cicho i
stanął przed dziewczętami, daremnie starając się własnym ciałem ochronić je przed widokiem
gwałtownej sceny.
Tobias osunął się na podłogę w tej samej chwili, kiedy pięść jego przeciwnika z
głuchym hukiem uderzyła w ścianę. Pomfrey stęknął z bólu i drugą ręką chwycił się za
obolałą dłoń.
Do uszu Lavinii dobiegł dziwny odgłos, jakby przytłumiony ryk. Dopiero po kilku
sekundach zdała sobie sprawę, że ludzie na widowni wiwatowali i bili brawa uczestnikom
spektaklu w loży. Sądząc po pełnych zachęty okrzykach, ten spektakl podobał im się o wiele
bardziej niż sztuka wystawiana na scenie.
Usłyszała stłumiony jęk, a zaraz potem głuchy łomot. Zerknęła w bok i zobaczyła, że
to lady Wortham spadła z krzesła i leży rozciągnięta na podłodze.
- Mamo! - Priscilla pośpieszyła jej na pomoc. - Mam nadzieję, że nie zapomniałaś soli
trzeźwiących.
- W mojej torebce - wymamrotała cicho matka. - Pośpiesz się.
Tobias wparł się o barierkę, podciągnął się i stanął na nogi.
- Powinniśmy chyba dokończyć w jakimś bardziej odpowiednim miejscu. Zaułek
obok teatru świetnie się do tego nada.
Pomfrey patrzył na niego, mrugając półprzytomnie. Dopiero teraz usłyszał krzyki i
wiwaty tłumu. Furia zniknęła z jego twarzy, zastąpił ją wyraz otępienia. Kilku mężczyzn na
widowni zachęcało go do wymierzenia kolejnego ciosu.
Gniew walczył o lepsze z uczuciem poniżenia, kiedy Pomfrey zdał sobie sprawę, że
jest bohaterem publicznego skandalu. W końcu poniżenie wygrało.
- Wyrównamy rachunki innym razem, March. - Wciągnął ze świstem powietrze i
chwiejnie wyszedł z loży.
Tłum dał wyraz niezadowoleniu chóralnym pohukiwaniem, a leżąca na podłodze lady
Wortham znów jęknęła.
-Mamo? - Priscilla podsunęła jej pod nos sole trzeźwiące. -Jak się czujesz?
-W życiu mnie nikt tak nie upokorzył -jęknęła matka. - Do końca sezonu nie będziemy
się mogły nigdzie pokazać. Pani Lakę doprowadziła nas do całkowitej ruiny.
-Ojejku - wyszeptała Lavinia,
To wszystko moja wina, pomyślał Tobias. Znowu.
W wynajętym powozie panowała pogrzebowa cisza. Anthony i Emeline siedzieli
naprzeciw niego i Lavinii. Od wyjścia z teatru nikt się nie odezwał ani słowem. Co jakiś czas
wszyscy spoglądali na Lavinię i szybko odwracali wzrok, nie znajdując słów pocieszenia.
Ona siedziała sztywno i z odwróconą głową spoglądała przez okno. Tobias, wiedząc,
że za wszystko wini jego, zebrał siły i postanowił zachować się jak mężczyzna.
- Przepraszam, Lavinio, że zepsułem twoje plany, związane z dzisiejszym wieczorem.
Wydała z siebie jakiś cichy, nieokreślony dźwięk i wyszarpnęła chusteczkę z
sakiewki. Wstrząśnięty patrzył, jak wyciera kąciki oczu skrajem koronkowi.
- Do diabła, ty płaczesz?
Znów wydała trudny do rozszyfrowania dźwięk i ukryła twarz w chusteczce.
- No i widzisz, co zrobiłeś - odezwał się Anthony, pochylając się naprzód. - Pani
Lakę, nie umiem nawet wyrazić, jak bardzo nam przykro z powodu tego, co się wydarzyło w
teatrze. Przysięgam, że nie chciałem sprawić pani takiej przykrości.
Lavinia przygarbiła się lekko, a całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Twarz trzymała
ukrytą w chusteczce.
- Pomfrey to okropny człowiek - powiedziała łagodnie Emeline. - Wiesz to lepiej niż
inni. Źle się stało, że zjawił się dzisiaj w teatrze, ale biorąc pod uwagę jego zachowanie, pan
March i Anthony musieli postąpić, jak postąpili.
Lavinia w milczeniu potrząsnęła głową.
-Liczyłaś, że zwrócę dziś na siebie uwagę. Wiem o tym -dodała siostrzenica.
-Przynajmniej w tej sprawie odnieśliśmy sukces - wtrącił Tobias ironicznie.
Lavinia głośno pociągnęła nosem ukrytym w chusteczce. Anthony zgromił szwagra
wzrokiem.
-To nie pora na twoje wątpliwej jakości dowcipy. Z punktu widzenia pani Lakę
dzisiejszy wieczór okazał się katastrofą. Trudno odmówić jej racji. Scena w loży lady
Wortham będzie tematem rozmów na każdej popołudniowej herbatce. Nie wspomnę
nawet o plotkach w klubach.
-Przepraszam - wymamrotał Tobias. Nie wiedział, co jeszcze powiedzieć. Widział
Lavinię w różnych nastrojach, ale zawsze wykazywała się wielką odpornością, więc
nawet do głowy mu nie przyszło, że może się tak załamać. Po raz pierwszy widział ją
płaczącą. Nie podejrzewał, że zaleje się łzami z powodu zwykłej kompromitacji
towarzyskiej. Nie wiedział, co o tym myśleć.
-Jeśli o mnie chodzi, nie uważam tego za katastrofę -oświadczyła pocieszająco
Emeline.
Jej ciotka wymamrotała coś niezrozumiale. Dziewczyna westchnęła.
-Wiem, że kosztowało cię wiele wysiłku, żeby skłonić lady Wortham do zaproszenia
mnie do teatru. No i poświęciłaś Apolla, żebym miała te piękne suknie. Przykro mi, że
sprawy nie przybrały obrotu, na jaki liczyłaś. Ale przecież ci mówiłam, że niechętnie
wystawię się na pokaz.
-
Yychyy - wyszeptała Lavinia w chusteczkę.
-To nic jest wina pana Marcha, że ten łajdak zrobił z siebie osła - ciągnęła jej
siostrzenica. - Mówiąc prawdę, nie powinnaś winić ani jego, ani jego szwagra za to, co
się stało.
-Proszę nie płakać, pani Lakę - powiedział Anthony. -Plotki szybko ucichną. Przecież
lady Wortham nie jest nikim znaczącym w wyższych sferach. Wszyscy wkrótce
zapomną o tej sprawie.
-Zostałyśmy doprowadzone do ruiny, tak jak powiedziała lady Wortham - szepnęła
Lavinia w chusteczkę. - Nic już się na to nie poradzi. Wątpię, czy choć jeden kawaler
złoży jutro Emeline wizytę. Co się stało, to się stało.
-Łzy nic tu nie pomogą - powiedziała dziewczyna z troską. -To do ciebie całkiem
niepodobne, żeby płakać nad taką sprawą.
-Żyła ostatnio w bardzo wielkim napięciu - przypomniał wszystkim Anthony.
-Nie płacz, Lavinio - odezwał się cicho Tobias. - Wszyscy się tym bardzo denerwują.
-Nie potrafię się powstrzymać. - Lavinia podniosła głowę, ukazując wilgotne oczy.-
Ten wyraz twarzy lady Wortham! Przysięgam, że w życiu nie widziałam nic
zabawniejszego.
Opadła na ławeczkę i zaniosła się kolejnym atakiem śmiechu.
Wszyscy patrzyli na nią oniemiali.
Kącik ust Emeline lekko drgnął. Wargi Anthony'ego rozciągnęły się radośnie.
Po chwili wszyscy w powozie zaśmiewali się na cały głos.
Tobias odetchnął z ulgą. Już nie czuł się tak, jakby jechał na pogrzeb.
A, jesteś, March. - Crackenburne opuścił gazetę i spojrzał na Tobiasa sponad szkieł
okularów. - Słyszałem, że dzięki tobie było wczoraj w teatrze bardzo wesoło.
Tobias zagłębił się w sąsiednim fotelu.
- To plotki i pogłoski, nie mające najmniejszego związku z rzeczywistością.
Starszy pan prychnął wesoło.
-Nie uda ci się długo obstawać przy tej wersji wydarzeń. Cała widownia zaświadczy,
że było inaczej. Niektórzy wierzą, że Pomfrey wyzwie cię na pojedynek.
-Dlaczego miałby to robić? Przecież wygrał ten mecz.
-Tak mi powiedziano. - Crackenbume zamyślił się na chwilę. - Jak to tego doszło?
-Pomfrey chyba uczył się boksu od samego Jacksona. Nie miałem cienia szansy.
-Ach, tak. - Krzaczaste brwi Crackenbume'a zbiegły się u nasady jego imponującego
nosa. - Możesz sobie kpić z tego zajścia, ale w pobliżu Pomfreya miej się na
baczności. Podobno kiedy się napije, staje się bardzo gwałtowny.
-Dzięki za troskę, ale nie wierzę, żeby zdecydował się wyzwać mnie na pojedynek.
-Zgadzam się. Nie o to się martwię. Pomfrey odważyłby się cię wyzwać, tylko jeśli
byłby pijany. Nawet gdyby do tego doszło, jak tylko trunek przestałby działać,
odwołałby wyzwanie. To nie tylko głupiec, ale i tchórz.
Tobias wzruszył ramionami i sięgnął po kawę.
-A więc co tak pana niepokoi?
-Śmiem twierdzić, że nie zawaha się uciec do jakiejś niegodziwość!, żeby tylko się na
tobie zemścić. - Starszy pan znów przysłonił się gazetą. - Radziłbym ci przez jakiś
czas nie spacerować samotnie po nocy i unikać ciemnych uliczek.
14
Lavinia nasunęła obszerny kaptur na głowę i omotała wełniany szal wokół szyi tak, że
jej twarz stała się niemal niewidoczna. Na starą połataną suknię włożyła fartuch, w którym
pani Chilton zwykle myła podłogi. Grube skarpety i ciężkie buty dopełniały przebrania.
Spojrzała na kobietę siedzącą na stołku przy kominku. Znała tylko jej imię, Peg.
- Jesteś pewna, że pan Huggett wyszedł na całe popołudnie? - zapytała ją.
Peg przełknęła kawałek pasztecika.
- Co czwartek wychodzi na jakieś zabiegi lecznicze. Będzie tam tylko Gordy, ale nim
nie trzeba się przejmować. Zawsze stoi przy drzwiach frontowych i sprzedaje bilety, jeśli nie
zabawia swojej dziewczyny w pokoju na zapleczu.
- Na jakie zabiegi chadza pan Huggett?
Peg wywróciła oczami.
-Chodzi do jednego z tych znachorów, co to używają zwierzęcego magnetyzmu, żeby
leczyć bolące nogi i takie tam różne.
-
Mesmeryzm.
-No. Huggettowi dokucza reumatyzm.
-Rozumiem. - Lavinia podniosła kubeł z wodą. - W takim razie idę. - Zatrzymała się i
odwróciła do Peg. - Jak wyglądam?
-No, jest na co popatrzeć. - Peg ugryzła następny kawałek pasztecika i spojrzała na
Lavinię kaprawymi oczami. - Gdybym nie wiedziała, że z ciebie prawdziwa dama, to
bałabym się, że zabierzesz mi robotę.
-Nie obawiaj się, nic chcę twojej posady. - Lavinia chwyciła kij od szczotki owiniętej
brudną szmatą. - Już ci mówiłam, że chcę tylko wygrać zakład z przyjacielem.
Peg spojrzała na nią domyślnie.
-Pewnie chodzi o sporo forsy, co?
-Tyle, że opłaca mi się tobie zapłacić, żebyś mi pozwoliła na tę maskaradę. - Lavinia
ruszyła po schodkach prowadzących z ciasnej izby na ulicę. - Za godzinę zwrócę ci
wszystkie te rekwizyty.
-Nie śpiesz się. - Peg usiadła na stołku i wyciągnęła spuchnięte w kostkach nogi. - Nie
ty jedna chcesz pożyczyć ode mnie szczotkę i kubeł na godzinę czy dwie. Chociaż ty
pierwsza mi mówisz, że chodzi tylko o wygranie zakładu.
Lavinia zatrzymała się na górnym stopniu i szybko odwróciła.
-Ktoś jeszcze chciał się z tobą zamienić?
-No. - Peg parsknęła ochrypłym śmiechem. - Mam stałą umowę z kilkoma ambitnymi
dziewczynami. Zdradzę ci mały sekret. Stara Peg więcej zarobiła na wypożyczaniu
tego kubła, szczotki i kluczy niż kiedykolwiek dostała od tego skąpca Huggetta. Jak ci
się wydaje, skąd miałam pieniądze na to mieszkanko?
-Nie rozumiem. Dlaczego ktoś miałby ci płacić, żeby za ciebie szorować podłogi?
Peg puściła do niej oko.
- Niektórzy panowie robią się bardzo rozochoceni, kiedy oglądają eksponaty w
specjalnej galerii na pięterku. Nabierają ochoty na trochę zabawy. Wiesz, o czym mówię. A
jeśli w pobliżu jest chętna dziewczyna, dają jej parę groszy, żeby im pozwoliła trochę się
rozruszać. Rozumiesz?
-Chyba tak. - Lavinia poczuła lekki dreszcz obrzydzenia. -Oszczędź mi szczegółów.
Nie po to pożyczyłam od ciebie kubeł i szczotkę, żeby uprawiać taki proceder. Nie
interesuje mnie to.
-
Pewnie, że nie. - Peg przełknęła następny kęs i wytarła usta brudną ręką. - Ty jesteś
prawdziwą damą, nic? Pożyczasz kubeł i szczotkę, bo chcesz wygrać zakład, a nie
dlatego, że od tego zależy, czy będziesz dzisiaj coś jadła.
Lavinia nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Bez słowa wyszła na zaśmieconą,
nędzną uliczkę.
Droga z obrzeży Covent Garden do muzeum Huggetta nie zajęła jej dużo czasu.
Szybko znalazła uliczkę za budynkiem muzeum. Tylne drzwi były otwarte, jak obiecała Peg.
Ścisnąwszy mocniej pałąk kubła z brudną wodą, Lavinia wzięła głęboki oddech i
weszła do środka. Znalazła się w ciemnym holu. Drzwi po lewej, za którymi, według
sprzątaczki, znajdowało się biuro, były zamknięte.
Lavinia dopiero teraz wypuściła powietrze z płuc. Rzeczywiście, właściciel muzeum
najwyraźniej gdzieś wyszedł.
Słabo oświetlona sala na parterze była niemal pusta, tak samo jak tego dnia, gdy
odwiedzili ją z Tobiasem. Żaden z małej garstki zwiedzających nawet nie spojrzał w stronę
Lavinii.
Minęła scenę rozkopywania świeżego grobu i szubienicę z woskowym wisielcem. W
odległym końcu sali zobaczyła ukryte w mroku spiralne schody na górę.
Zawahała się po raz pierwszy od rana, kiedy to przyszedł jej do głowy pomysł, jak
dostać się do tajemniczej galerii Huggetta.
Na razie nie widziała drzwi u szczytu schodów, które opisała jej Peg. Ukrywała je
ciemność. Lavinia poczuła na plecach dreszcz zdenerwowania.
To nie pora na nerwowe spazmy, zganiła się w duchu. Przecież nie grozi jej żadne
niebezpieczeństwo. Po prostu obejrzy eksponaty w galerii.
Co może się nie udać?
Zła na siebie, otrząsnęła się z niepewności, mocniej chwyciła kubeł i szczotkę i
energicznym krokiem weszła krętymi schodami na górę.
Na szczycie znalazła ciężkie dębowe drzwi. Były zamknięte, jak przewidziała Peg.
Sprzątaczka wyjaśniła jej, że dżentelmeni są wpuszczani do środka dopiero po uiszczeniu
dodatkowej opłaty. Najwyraźniej dzisiaj nikt tego nie zrobił.
Tym lepiej, dodała sobie otuchy Lavinia.
Z kieszeni fartucha wydobyła żelazne kółko z kluczem i wsunęła go do zamka.
Rozległ się ostry zgrzyt i drzwi się otworzyły. Zawiasy głośno zaskrzypiały.
Z wahaniem weszła do sali, a drzwi za nią same się zamknęły.
Wystawa była nieoświetlona, ale przez wąskie, wysokie okna wpadało wystarczająco
dużo światła, żeby odczytać napis znajdujący się tuż przed nią.
SCENY Z BURDELU
W mroku wokół niej majaczyły woskowe figury naturalnej wielkości.
Odstawiła kubeł i szczotkę i podeszła do pierwszej sceny. W niewyraźnym świetle
zobaczyła muskularne plecy nagiego mężczyzny. Zdawał się pochłonięty gwałtowną walką z
jakąś inną postacią.
Przyjrzała się uważniej i wstrząśnięta zobaczyła, że druga figura przedstawia
częściowo nagą kobietę. W zadziwieniu przez kilka sekund przyglądała się scenie. W końcu
zrozumiała, że obie postacie przedstawione zostały w trakcie aktu seksualnego.
Żadna z figur nie wydawała się szczęśliwa i radosna. Wszystko odbywało się raczej w
atmosferze przemocy, co przyprawiło Lavinię o nieprzyjemny dreszcz. Była to scena gwałtu i
pożądania. Mężczyzna wyglądał jak oszalały; kobieta najwyraźniej cierpiała, jej twarz
wykrzywiał strach.
Ale to nie wyraz twarzy obu postaci przyciągał wzrok, tylko fakt, że były bardzo
zręcznie wymodelowane. Autor był o wiele bardziej utalentowany niż ten, który wykonał
ponure eksponaty z galerii na parterze.
Ten artysta dorównywał talentem pani Vaughn.
Lavinia czuła, jak narasta w niej ekscytacja.
Ten sam człowiek mógł wykonać scenę śmierci, którą przysłano Joan Dove. Nic
dziwnego, że Huggett tak się wystraszył, kiedy mu ją pokazała.
Nie wolno mi wyciągać pochopnych wniosków, przestrzegła się Lavinia w myślach.
Potrzebowała wyraźnych dowodów, czegoś, co by połączyło te prace i scenkę, która
posłużyła jako list ostrzegawczy.
Zatrzymała się przy kolejnych eksponatach. Półnaga kobieta klęczała przed nagim
mężczyzną, który odbywał z nią brutalny stosunek od tyłu.
Lavinia oderwała wzrok od olbrzymich, starannie wymodelowanych genitaliów i
poszukała drobnych szczegółów, które potwierdziłyby jej rosnące podejrzenia. Było to
trudne, z powodu różnicy w wielkości. Scenka przesłana pani Dove była o wiele mniejsza niż
te figury. Niemniej jednak coś w odwzorowaniu bujnych kształtów postaci kobiecej
przypominało figurkę kobiety w zielonej sukni, spoczywającą bez życia na podłodze sali
balowej.
Szkoda, że nie przyprowadziłam ze sobą pani Vaughn, pomyślała Lavinia. Jej
wprawne oko artystki z pewnością łatwiej wyłowiłoby podobieństwa między tymi dwiema
pracami.
Jeśli takie podobieństwa w ogóle istniały.
Ruszyła ku następnej scenie. Musiała być całkowicie pewna swoich podejrzeń, zanim
przedstawi je Tobiasowi.
Nagle zza drzwi sali dobiegł stłumiony tupot butów. Lavinia drgnęła, oderwała wzrok
od ekspozycji i spuściła głowę.
- Jeśli jest otwarte, zajrzymy do środka. Nic się przecież nie stanie - odezwał się jakiś
mężczyzna. - Zaoszczędzimy na dodatkowej opłacie. Ten chłopak przy drzwiach nigdy się o
tym nie dowie.
Podbiegła do kubła i szczotki. Usłyszała metaliczny chrobot obracanej gałki u drzwi.
- O, proszę! Mamy szczęście. Ktoś zapomniał zamknąć.
Drzwi się otworzyły, zanim Lavinia zdążyła sięgnąć po kubeł.
Do sali weszło dwóch mężczyzn, chichocząc z podniecenia. Zamarła w cieniu
najbliższej grupy figur. Niższy z mężczyzn podszedł do pierwszej sceny.
- Lampy się nie świecą - zauważył.
Wyższy zamknął drzwi i rozejrzał się po mrocznej sali.
-Jeśli dobrze pamiętam, przy każdej scenie stoi lampa.
-O, jest. - Niższy zapalił zapałkę i pochylił się. Chybotliwe światło lampy zatańczyło
na kuble i oświetliło
skraj spódnicy i fartucha Lavinii. Starała się ukryć w głębszym cieniu, ale było za
późno.
-
Patrz, Danner co my tutaj mamy! - W blasku lampy wyraźnie widziała obleśny
uśmiech wyższego z mężczyzn. -Woskowa figura, która ożyła.
-Wygląda nawet na to, że całkiem sporo w niej życia. Sam wspominałeś, że w tej
galerii udało ci się spotkać milutkie posługaczki, chętne do współpracy. - Niski
przyglądał się Lavinii z coraz większym zainteresowaniem. - Trudno powiedzieć, jak
wygląda, przez to okropne ubranie.
-
W takim razie musimy ją namówić, żeby je zdjęła. -Wysoki zabrzęczał monetami. -
Co powiesz, mała? Ile chcesz za trochę rozrywki?
-Bardzo przepraszam, szanowni panowie, ale muszę iść. -Lavinia krok za krokiem
posuwała się ku drzwiom. - Już wyszorowałam podłogi.
-Nie śpiesz się, dziewczyno. - Wysoki głośniej zabrzęczał monetami, najwyraźniej
uważając, że ten dźwięk ją skusi. -Możemy ci z przyjacielem zaproponować
ciekawszą i bardziej dochodową pracę.
-Nie, dziękuję. - Lavinia chwyciła szczotkę i wyciągnęła ją przed siebie niczym miecz.
- To nie moja specjalność, więc lepiej zostawię tu panów, żeby sobie panowie
obejrzeli wystawę.
-Nic możemy pozwolić, żebyś tak szybko sobie poszła. -W głosie Dannera wyraźnie
słychać było pogróżkę. - Przyjaciel mi powiedział, że lepiej się docenia wystawione tu
dzieła, kiedy pod ręką ma się jakąś ładną dziewkę.
-Pokaż nam, jak wyglądasz. Zdejmij ten kaptur i szalik. Chcemy cię obejrzeć.
-A co mnie obchodzi, czy jest ładna? Podnieś spódnicę, mała, bądź grzeczna.
Lavinia namacała dłonią gałkę u drzwi.
- Nie dotykaj mnie - ostrzegła.
Danner ruszył za nią. Pościg najwyraźniej zaostrzał jego pożądanie.
-Nie odejdziesz, dopóki nie zobaczymy, co masz. pod spódnicą.
-Nie obawiaj się. -Wysoki rzucił monety pod nogi Lavinii. -Jesteśmy gotowi
wynagrodzić ci trud. - Zacisnęła palce na gałce. - Ona chyba chce uciec - stwierdził
wysoki. - Danner, coś mi się zdaje, że uraziłeś jej delikatne uczucia.
-Taka tania latawica nie ma uczuć. Już ja ją nauczę, że nie powinna zadzierać nosa.
Danner rzucił się na Lavinię. Nie zastanawiając się, wbiła brudną, mokrą szczotkę w
jego brzuch.
- Głupia dziwka. - Zatrzymał się i cofnął poza zasięg kija od szczotki. - Jak śmiesz
atakować lepszych od siebie?
- Co ci strzeliło do głowy, głupia dziewucho? - Wysoki zaczynał tracić cierpliwość. -
Przecież chcemy ci zapłacić za usługę.
Lavinia milczała; z wycelowaną w napastnika szczotką otworzyła drzwi.
- Wracaj tutaj. - Danner zrobił krok naprzód, nie spuszczając oka z jej prowizorycznej
broni.
Jeszcze raz gwałtownie pchnęła szczotkę w jego kierunku, a on zaklął siarczyście i
szybko uskoczył w tył.
- Co ty sobie wyobrażasz? - warknął wysoki, ale wolał nie wchodzić w zasięg kija.
Korzystając ze sposobności, Lavinia odrzuciła szczotkę i wypadła na schody.
Chwyciła się poręczy i w podskokach zbiegła na dół.
-Dziwka! Myślisz, że jesteś taka ważna?! - wołał za nią rozwścieczony Danner.
-Daj spokój - poradził mu towarzysz. - W okolicy jest wiele dziwek. Obejrzymy
wystawę i znajdziemy ci chętniejszą dziewczynę.
Lavinia, nie zatrzymując się. przebiegła przez salę na parterze i przez tylne drzwi
wypadła na ulicę.
Kiedy dotarła do domu przy Claremont Lane, zaczynało padać. Odpowiednie
zakończenie wyjątkowo męczącego popołudnia, pomyślała.
Otworzyła drzwi własnym kluczem i weszła do środka. Poczuła tak silny zapach róż,
że niemal się zakrztusiła.
- Co tu się, na litość boską, dzieje? - Zdjęła wełniany szal, rozglądając się. Na stole
stały kosze i bukiety świeżych kwiatów. Obok nich, na małej tacce, bieliły się liczne
wizytówki.
Pani Chilton, która zjawiła się, wycierając dłonie w fartuch, zaśmiała się radośnie.
- Zaczęli je przynosić wkrótce po pani wyjściu. Zdaje się, że panna Emeline jednak
przyciągnęła uwagę kawalerów.
Lavinia nie od razu pojęła tę nieoczekiwaną wiadomość.
-To kwiaty od wielbicieli? - upewniła się.
-Tak.
-Ależ to cudownie.
-Na pannie Emeline nie zrobiły większego wrażenia -zauważyła pani Chilton. - Mówi
tylko o panu Anthonym.
-Cóż, to nie ma nic do rzeczy. - Lavinia odrzuciła szal. -Najważniejsze, że ta okropna
scena w loży lady Wortham nie zrujnowała jednak moich planów.
-Na to wygląda. - Pani Chilton z dezaprobatą przyjrzała się ubiorowi chlebodawczyni.
- Mam nadzieję, że nikt nie widział, jak pani wchodziła przez frontowe drzwi.
Wygląda pani okropnie.
Lavinia zmarszczyła lekko brwi.
- Tak, rzeczywiście powinnam była wejść od kuchni. Ale to popołudnie było dla mnie
wyjątkowo nieprzyjemne, a w drodze do domu złapał mnie deszcz, więc kiedy tu doszłam,
myślałam tylko o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w moim miłym, ciepłym gabinecie i
nalać sobie duży kieliszek sherry.
Oczy pani Chilton się rozszerzyły.
-Ale na pewno zechce pani najpierw pójść na górę, żeby się przebrać.
-Nie, to nie będzie konieczne. Tylko płaszcz i szal są przemoczone. Cała reszta na
szczęście jest sucha. Lecznicza dawka sherry jest teraz dla mnie ważniejsza niż
wygląd.
-Ale proszę pani...
Na górze rozległy się kroki.
- Lavinio. - Emeline wychyliła się zza barierki. – Dzięki Bogu, że już wróciłaś.
Zaczynałam się martwić. Czy plan się udał?
-I tak, i nie. - Jej ciotka powiesiła zniszczony płaszcz na wieszaku. - Wyjaśnisz mi,
skąd te wszystkie bukiety?
Emeline skrzywiła się.
-Zdaje się, że Priscilla i ja jesteśmy dzisiaj bardzo popularne. Godzinę temu lady
Wortham przysłała wiadomość. Dała do zrozumienia, że wszystko zostało nam
przebaczone. Zaprosiła mnie, żebym pojechała z nią i z Priscilla na przedstawienie
muzyczne dzisiaj wieczorem.
-To wspaniała wiadomość. - Lavinia urwała i na chwilę się zamyśliła. - Musimy się
zastanowić, którą suknię włożysz.
-
Przecież nie mam wielkiego wyboru. Madame Francesca uszyła mi tylko jedną, która
się nadaje na taką okazję. - Dziewczyna zebrała spódnicę i szybko ruszyła w dół po
schodach. - Nie przejmuj się moją suknią. Powiedz mi, jak było w muzeum.
Jej ciotka prychnęła cicho.
-Opowiem ci wszystko, ale musisz mi przysiąc, że nigdy, pod żadnym pozorem, nie
powtórzysz tego panu Marchowi.
-Ojej. - Emeline zatrzymała się u podnóża schodów. - Stało się coś złego, prawda?
Lavinia skierowała się do gabinetu.
- Powiedzmy, że nie wszystko przebiegło zgodnie z planem.
Na twarzy pani Chilton pojawił się wyraz przerażenia.
-Proszę pani, lepiej będzie, jak się pani przebierze, zanim pójdzie pani do gabinetu.
-Bardziej niż zmiana odzienia potrzebny mi kieliszek sherry.
-Ale...
-Pani Chilton ma rację - powiedziała Emeline, śpiesząc za ciotką. - Naprawdę
powinnaś iść najpierw na górę.
-Przykro mi, że mój kostium budzi w was taką niechęć, ale to mój dom i będę po nim
chodzić ubrana, jak mi się podoba. Chcesz wysłuchać mojej opowieści czy nie?
-
Oczywiście, że chcę ją usłyszeć - odrzekła dziewczyna. -Na pewno dobrze się
czujesz?
-
Ciężko było, ale z radością donoszę, że uszłam cało.
-Uszłaś cało?! - zawołała Emeline. W jej głosie słychać było rosnącą troskę. - Dobry
Boże co się tam stało?
-Pojawiły się nieprzewidziane trudności. - Lavinia weszła do gabinetu i podążyła
prosto do szafki z sherry. - Jak już powiedziałam, nie wolno ci pisnąć o tym ani
słówka panu Marchowi.
Tobias uniósł głowę znad książki, którą przeglądał przy oknie.
- Wygląda mi to na bardzo interesującą historię.
Lavinia zatrzymała się jak wryta na krok przed szafką z trunkami.
-Co ty tu, u diabła, robisz?
-Czekam na ciebie. - Zamknął książkę i zerknął na zegarek. -Przyjechałem
dwadzieścia minut temu i powiedziano mi, że cię nie ma.
-I to prawda. - Z rozmachem otworzyła drzwi szafki, wzięła karafkę i nalała sobie
duży kieliszek sherry. - Nie było mnie.
Wolno przesunął spojrzeniem po jej dziwacznym stroju.
-Byłaś na balu maskowym? O mało się nie zakrztusiła.
-Oczywiście, że nie.
-Postanowiłaś trochę dorobić jako posługaczka?
- Za słabo płacą. - Przełknęła następny łyk sherry, lubując się ciepłem, rozpływającym
się po jej ciele. - Chyba że ktoś jest gotowy zajmować się czymś więcej niż tylko
szorowaniem podłóg.
Emeline spojrzała na nią z niepokojem.
- Proszę, nie trzymaj nas dłużej w niepewności. Co się stało w muzeum Huggetta?
Tobias skrzyżował ramiona na piersiach i oparł się o biblioteczkę.
- Poszłaś jeszcze raz do Huggetta? Ubrana w ten dziwny kostium?
- Tak. - Lavinia przeszła na drugi koniec gabinetu i usiadła w fotelu. Wyciągnąwszy
nogi przed siebie, spojrzała na okrywające je grube pończochy. - Przyszło mi do głowy, że
dobrze byłoby wiedzieć, jakie prace z wosku są wystawiane w galerii na piętrze. Huggett
mówił o nich bardzo tajemniczo.
-Wyrażał się tak tajemniczo z powodu ich tematyki. -W głosie Tobiasa słychać było
zniecierpliwienie. - Z oczywistych powodów nie chciał tłumaczyć damie, że w galerii
na górze wystawia sceny natury erotycznej.
-
Erotyczne figury z wosku? - zainteresowała się Emeline. -To bardzo niezwykłe.
Tobias spojrzał na nią z uniesioną brwią.
-Proszę o wybaczenie, panno Emeline. Nie powinienem poruszać takich tematów. O
takich sprawach nie dyskutuje się w obecności niezamężnych młodych dam.
-Niech się pan nie przejmuje - rzekła pogodnie dziewczyna. -Podczas pobytu w
Rzymie dowiedziałyśmy się z Lavinią bardzo wiele o takich rzeczach. Pani
Underwood była wyjątkowo światową kobietą.
-Wiem. Wszyscy w Rzymie znali jej skłonności.
-
Zbaczamy z tematu - stwierdziła rześko Lavinia. - Nie tylko reakcja Huggetta na
pytanie o galerię na piętrze wydała mi się dziwna. Oboje odnieśliśmy wrażenie, że
scenka zawierająca groźbę pod adresem Joan Dove wydała mu się znajoma. Pamiętasz
to chyba? Dzisiaj rano przyszło mi do głowy, że być może w zamkniętej galerii
wystawia prace woskowe tego samego artysty.
Tobias znieruchomiał.
-Poszłaś do Huggetta, żeby obejrzeć te rzeźby?
-Owszem.
-Dlaczego?
Wykonała nieokreślony gest ręką, w której trzymała kieliszek.
- Powiedziałam przed chwilą. Chciałam się przekonać, jak wyglądają te rzeźby.
Zapłaciłam kobiecie, która tam zwykle sprząta, żeby mi pozwoliła skorzystać ze swoich
kluczy, i poszłam do galerii w przebraniu.
-No i co dalej? Oczywiście, zobaczyłaś te sceny. Wydaje ci się, że figury wykonał ten
sam artysta, który wyrzeźbił figurkę przesłaną pani Dove?
-Szczerze mówiąc, nie jestem pewna.
-Innymi słowy, ta bezsensowna maskarada była kompletną stratą czasu, tak? -Tobias
potrząsnął głową. -Powiedziałbym ci to od razu, gdybyś tylko zechciała zapytać mnie
o zdanie, zanim cokolwiek zrobiłaś.
-Nie mówiłam, że to była kompletna strata czasu. - Spojrzała mu w oczy ponad
skrajem kieliszka. - Figury Huggetta są naturalnej wielkości. Różnica skali utrudnia
wyciągnięcie pewnych wniosków. Ale wydaje mi się, że dostrzegłam podobieństwa.
Tobias mimo woli zainteresował się jej spostrzeżeniami.
-Doprawdy?
-
Są na tyle podobne, że, moim zdaniem, powinniśmy poprosić panią Vaughn, żeby je
obejrzała i wyraziła swoje zdanie -stwierdziła Lavinia.
-Rozumiem. -Tobias zbliżył się do biurka, przysiadł na jego skraju i bezwiednie zaczął
masować lewą nogę. -Trudno będzie zaaranżować taką wizytę. Huggett będzie robił
trudności niezależnie od tego, czy ma coś do ukrycia, czy nie. Musiałby wpuścić
kobietę do galerii na piętrze. To niezręczna sytuacja, nawet jeśli chodzi o kobietę
artystkę.
Lavinia wsparła głowę o oparcie fotela. Pomyślała o Peg i jej ubocznych dochodach.
- Sprzątaczka Huggetta za opłatą chętnie pożyczy każdemu klucze do galerii w dzień,
kiedy właściciel chodzi na zabiegi lecznicze.
- Nie rozumiem - wtrąciła Emeline. - Dlaczego ktoś miałby jej płacić za skorzystanie z
klucza i ukradkową wizytę w galerii, skoro można po prostu kupić bilet?
-Nie wypożycza klucza zwiedzającym, którzy chcą tylko obejrzeć eksponaty -
wyjaśniła Lavinia, nie owijając w bawełnę. - Wypożycza je kobietom, które zarabiają
na życie, spełniając życzenia dżentelmenów kupujących bilety do galerii na piętrze.
Brwi jej siostrzenicy uniosły się gwałtownie.
- Masz na myśli prostytutki?
Lavinia odchrząknęła, starannie unikając wzroku Tobiasa.
- Według Peg, panowie odwiedzający galerię na piętrze często nabierają ochoty na
usługi kobiet z półświatka. Zdaje się, że wystawiane tam eksponaty budzą w nich
podniecenie.
Tobias chwycił mocniej kant biurka i wzniósł oczy do sufitu, ale milczał.
-Rozumiem. - Emeline ściągnęła wargi i przez chwilę się zastanawiała. - Miałaś
szczęście, że w galerii nie było żadnych mężczyzn, kiedy tam weszłaś w tym
szczególnym kostiumie, prawda? Mogliby cię wziąć za prostytutkę.
-
Mmm - bąknęła wymijająco Lavinia.
-To byłoby niezwykle krępujące - ciągnęła Emeline.
-Mmm. - Jej ciotka pociągnęła łyk sherry. Tobias przyjrzał się jej
uważnie.
-Lavinio?
-Mmm?
-Zakładam, że kiedy weszłaś do galerii na piętrze, nie było tam klientów.
-Właśnie tak - przytaknęła ochoczo. - Kiedy weszłam, nikogo w środku nie było.
-Zakładam też, że żaden klient nie pojawił się, kiedy ty już tam byłaś. Czyżbym się
mylił?
Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Emeline, lepiej będzie, jeśli zostawisz nas samych.
- Dlaczego? - zapytała siostrzenica.
-Ponieważ dalsza część tej rozmowy nie będzie odpowiednia dla twoich niewinnych
uszu.
-Nonsens. Cóż może być bardziej nieodpowiedniego niż dyskusja na temat
erotycznych scen?
-Słownictwo pana Marcha, kiedy się zdenerwuje. Emeline zamrugała.
-Ale on nie jest zdenerwowany.
Lavinia wypiła ostatni łyk trunku i odstawiła kieliszek.
- Za chwilę będzie.
15
Tobias nadal kipiał gniewem, kiedy godzinę później wszedł do swojego gabinetu.
Siedzący za biurkiem Anthony spojrzał z zaciekawieniem na szwagra. Na twarzy młodzieńca
najpierw odmalował się niepokój, a potem pełna rozbawienia rezygnacja. Odłożył pióro,
usiadł głębiej w fotelu i położył dłonie na jego poręczach.
-Znów się kłóciłeś z panią Lakę, prawda? - zapytał bez wstępów.
-No i co z tego? - warknął Tobias. - A tak na marginesie, to moje biurko. Jeśli nie
masz nic przeciwko temu, to chciałbym mieć dziś do niego dostęp.
-Tym razem to musiała być wyjątkowo burzliwa awantura. -Anthony wstał bez
pośpiechu. - Któregoś dnia posuniesz się za daleko i pani Lakę rozwiąże waszą spółkę.
-Dlaczego miałaby to zrobić? - Tobias zasiadł za biurkiem. -Doskonale wie, że
potrzebuje mojej pomocy.
-
Tak samo, jak ty potrzebujesz jej pomocy. - Anthony podszedł do dużego globusa na
stojaku obok kominka. – Ale jeśli nadal będziesz tak się zachowywać, może dojść do
wniosku. że da sobie radę bez ciebie.
Tobias poczuł lekki nerwowy ucisk w żołądku.
-Jest lekkomyślna i impulsywna, lecz nic brak jej oleju w głowie.
-Zapamiętaj moje słowa - rzekł szwagier, celując w niego palcem. - Jeśli nie nauczysz
się traktować jej uprzejmie i z szacunkiem, do którego jako dama ma pełne prawo,
straci do ciebie cierpliwość.
-Uważasz, że ma prawo do szacunku i uprzejmości z mojej strony, bo jest damą?
-Oczywiście.
-Powiem ci, jak powinna zachowywać się dama - oznajmił Tobias spokojnie. -
Prawdziwa dama nie przywdziewa stroju posługaczki i nie zakrada się do galerii
pełnej erotycznych scen, przeznaczonych tylko dla panów. Dama świadomie nie
naraża się na sytuacje, w których ktoś może ją wziąć za pospolitą uliczną prostytutkę.
Dama nie wystawia się na niebezpieczeństwo i nie musi bronić swojego honoru kijem
od szczotki.
Anthony spojrzał na niego rozszerzonymi oczami.
-
Coś podobnego! Chcesz powiedzieć, że pani Lakę wystawiła się dzisiaj na
niebezpieczeństwo? To dlatego jesteś taki wzburzony?
-Tak, właśnie to chcę ci powiedzieć.
-Do diabła. To straszne. Czy nic jej się nie stało?
-Nic. - Tobias zazgrzytał zębami. - Dzięki szczotce i przytomności umysłu tej kobiety.
Musiała się bronić przed dwoma mężczyznami, którzy ją wzięli za prostytutkę.
-Dzięki Bogu, że nie ma zwyczaju mdleć w trudnych chwilach - rzekł Anthony z
przejęciem. - Broniła się szczotką? -W jego spojrzeniu widać było podziw. - Muszę
przyznać, że to zaradna dama.
-
Nie chodzi tu o jej zaradność. Chodzi przede wszystkim o to, że nie powinna się
narażać na takie sytuacje.
-Nieraz już zauważyłeś, że pani Lakę jest wyjątkowo niezależna.
-
Niezależna to o wiele za mało powiedziane. Jest nieprzewidywalna, krnąbrna i uparta.
Nie słucha niczyich wskazówek ani rad, jeśli jej nie odpowiadają. Nigdy nie wiem, co
planuje, a ona nie czuje potrzeby, żeby mnie o tym informować. Mówi mi o
wszystkim dopiero po fakcie, kiedy jest za późno, żeby ją powstrzymać.
-Z jej punktu widzenia, masz takie same wady - stwierdził ironicznie Anthony.
-Nieprzewidywalny. Krnąbrny. Nie zauważyłem też, żebyś czuł szczególną potrzebę
informowania jej o swoich planach, chyba że po fakcie.
Tobias zacisnął szczęki.
-O czym ty, u diabła, mówisz? Nie muszę jej opowiadać o każdym ruchu, jaki
wykonuję, pracując nad tą sprawą. Znając ją, nalegałaby, żeby mi towarzyszyć w
rozmowach z informatorami, a to często byłoby niewykonalne. Przecież nie mogę
zabierać jej ze sobą, kiedy odwiedzam takie przybytki jak gospoda Pod Gryfem. Do
klubu też nie może mi towarzyszyć.
-Innymi słowy, nie zawsze powiadamiasz wspólniczkę o swoich zamiarach, ponieważ
wiesz, że spowodowałoby to kłótnię.
-Właśnie. A kłótnia z Lavinią to na ogół rzucanie grochem o ścianę.
-Rozumiem, że często wychodzisz z tego przegrany.
-Ona potrafi być niezwykle trudna.
Anthony nic nie odrzekł, tylko w niemym komentarzu uniósł brwi.
Jego szwagier wziął pióro i stuknął nim w suszkę. Czuł, że musi się bronić.
- Pani Lakę została dziś niemal napadnięta – powiedział cicho. - Mam prawo się
denerwować.
Młodzieniec długo przyglądał mu się z namysłem, a potem, ku zdziwieniu Tobiasa, ze
zrozumieniem skinął głową.
- Strach czasami tak działa na mężczyznę, prawda? - zauważył. - Nie dziwię się, że w
tej sprawie zareagowałeś tak emocjonalnie. Na pewno dziś w nocy przyśnią ci się koszmary.
Tobias milczał. Obawiał się, że szwagier ma rację.
Lavinia uniosła głowę znad notatek, kiedy pani Chilton wprowadziła Anthony'ego do
gabinetu.
- Witam pana.
Skłonił się przed nią oficjalnie.
- Dziękuję, że zgodziła się pani mnie przyjąć.
Lavinia uśmiechnęła się przyjaźnie, starając się ukryć fakt, że z napięcia wstrzymała
oddech.
-Ależ nie ma za co. Proszę siadać, panie Sinclair.
-Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, wolałbym stać. -Twarz młodzieńca wyrażała
determinację. - To będzie dla mnie raczej trudne. Jeszcze nigdy tego nie robiłem.
A więc najgorsze przeczucia Lavinii miały się spełnić. Stłumiła westchnienie,
odsunęła notatki i zmobilizowała wszystkie siły do przyjęcia formalnych oświadczyn o rękę
Emeline.
- Zanim pan zacznie, panie Sinclair, proszę mi pozwolić powiedzieć, że bardzo pana
cenię.
Spojrzał na nią zdziwiony tą uwagą.
-To bardzo miło z pani strony, że pani mi to mówi.
-Zdaje się, że niedawno skończył pan dwadzieścia jeden lat? Chłopak uniósł brwi.
-A co mój wiek ma tu do rzeczy? Lavinia odchrząknęła.
- To prawda, że niektórzy są ponad wiek dojrzali. Tak jest w przypadku Emeline.
W oczach Anthony'ego zapłonęło uwielbienie.
- Taka inteligencja jak panny Emeline byłaby zadziwiająca u osoby w każdym wieku.
- Niemniej jednak moja siostrzenica skończyła zaledwie osiemnaście lat.
-Ach, tak.
Ta rozmowa nie przebiega gładko, pomyślała Lavinia.
- Chodzi mi o to, że nie chciałabym, żeby Emeline zbyt szybko wychodziła za mąż.
Anthony rozpogodził się.
-
Zgadzam się z panią całym sercem. Panna Emeline potrzebuje czasu, żeby dokładnie tę
sprawę przemyśleć. Przedwczesne zaręczyny byłyby wielkim błędem. Jej
niezależność i żywotność mogłyby zostać stłumione przez ograniczenia stanu
małżeńskiego.
-W tej sprawie się zgadzamy.
-Trzeba pozwolić pannie Emeline, żeby ustaliła własne tempo działania.
-Owszem.
Anthony wyprostował się lekko.
-Ale chociaż podziwiam pani siostrzenicę i postanowiłem, że dla jej szczęścia zrobię
wszystko...
-Nie wiedziałam, że podjął pan takie postanowienie.
-Zrobiłem to z wielką przyjemnością - zapewnił ją Anthony. -Nie przyszedłem tu
jednak rozmawiać ojej przyszłości.
Lavinia poczuła wielką, obezwładniająca ulgę. Więc nie będzie musiała ranić uczuć
zakochanego młodzieńca. Rozluźniła się i obdarzyła go uśmiechem.
-W takim razie, panie Sinclair, o czym chciał pan ze mną rozmawiać?
-O Tobiasie.
Ulga nie była już tak wielka.
- A o czym konkretnie? - zapytała Lavinia ostrożnie.
- Wiem, że dzisiaj pokłócił się z panią.
Machnęła lekceważąco ręką.
- Zdenerwował się. I co z tego? Nie zdarzyło się to pierwszy raz.
Anthony potaknął z nieszczęśliwą miną.
-Tobias często bywa szorstki, zwłaszcza wobec głupców.
-Nie uważam siebie za głupca, panie Sinclair. W oczach młodzieńca pojawiło
się przerażenie.
-Nawet mi to przez myśl nie przeszło.
-Dziękuję.
-Próbuję tylko powiedzieć, że w naturze jego znajomości z panią kryje się chyba coś,
co działa bardzo prowokująco na nerwy mojego szwagra.
-
Jeśli przyszedł pan tu po to, aby mnie prosić, żebym więcej go nie denerwowała, to
traci pan czas. Zapewniam, że nigdy nie irytuję go celowo. Ale jak sam pan zauważył,
w naszej znajomości jest coś, co najwyraźniej go drażni.
-Rzeczywiście. - Anthony krążył tam i z powrotem przed biurkiem Lavinii. - Nie
chciałbym, żeby pani osądzała go zbyt surowo.
Te słowa ją zaskoczyły.
-Słucham? - zapytała.
-Zapewniani panią, że pod tą szorstką fasadą kryje się wspaniały człowiek. -
Młodzieniec zatrzymał się przed oknem. -Nikt tego nie wie lepiej niż ja.
- Zauważyłam, że jest pan mu bardzo oddany.
Anthony lekko się skrzywił.
- Nie zawsze tak było. Z początku, kiedy moja siostra wyszła za niego za mąż, przez
jakiś czas wręcz mi się wydawało, że go nienawidzę.
Lavinia znieruchomiała.
-A to dlaczego?
-Ponieważ wiedziałem, że Anna została zmuszona do poślubienia go.
-
Coś takiego... - Lavinia nie chciała słuchać opowieści o tym, jak Tobias musiał się
ożenić, ponieważ dziewczyna była w ciąży.
-
Siostra poślubiła go nie tylko ze względu na siebie, ale i ze względu na mnie. Czuła,
że musi się poświęcić, a to bardzo mi się nie podobało. Czas jakiś miałem Tobiasa za
największego łajdaka pod słońcem.
-Chyba nic z tego nie rozumiem - wyznała Lavinia.
-Po śmierci rodziców mnie i moją siostrę zabrali do siebie wujostwo. Ciotka Elizabeth
wcale nie była uszczęśliwiona naszym przybyciem. Jeśli zaś chodzi o wuja Daltona, to
był to nieciekawy typ, wykorzystujący pokojówki, guwernantki i inne bezradne
kobiety, które miały nieszczęście wpaść mu w oko.
-Rozumiem.
-
Ten drań próbował uwieść Annę. Odrzuciła jego awanse, ale on nie dawał za
wygraną. Żeby go unikać, nocami chowała się w mojej sypialni. Co wieczór przez
cztery miesiące barykadowaliśmy drzwi. Uważam, że ciotka Elizabeth wiedziała, co
się dzieje, ponieważ bardzo chciała wydać Annę za mąż. Któregoś dnia Tobias
przyjechał do wuja z wizytą związaną z interesami.
-Pan March był znajomym pana wuja?
-W tamtych czasach Tobias prowadził rozliczne interesy i miał wielu różnych
klientów. Ciotka Elizabeth wykorzystała jego wizytę, żeby zaprosić kilku sąsiadów na
obiad i grę w karty. Nalegała, żeby przenocowali u niej i nie narażali się na powrót do
domu późną nocą. Anna sądziła, że wśród tylu ludzi będzie bezpieczna, więc spędziła
noc w swojej sypialni.
-I co się stało?
-Mówiąc w skrócie, ciotka uknuła intrygę, w której efekcie znaleziono moją siostrę i
Tobiasa w, jak twierdziła, kompromitującej sytuacji.
- Dobry Boże. Jak to osiągnęła?
Anthony spoglądał na ogród za oknem.
- Ciotka dała Tobiasowi pokój obok sypialni Anny. Oba
pokoje były połączone drzwiami, oczywiście zwykle zamkniętymi. Ciota jednak weszła
wczesnym rankiem do sypialni mojej siostry i otworzyła drzwi. Potem zrobiła wielką scenę,
podczas której oznajmiła wszystkim domownikom i gościom, że Tobias zakradł się w środku
nocy do pokoju Anny i ją wykorzystał. Lavinia zawrzała gniewem.
- Co za oczywista bzdura!
Anthony uśmiechnął się gorzko.
-
Oczywiście, że była to bzdura. Ale wszyscy wiedzieli, że w oczach sąsiadów Anna jest
skompromitowana. Ciotka Elizabeth nalegała, żeby Tobias się oświadczył. Ja głęboko
wierzyłem, że on nie da się do tego zmusić. Byłem jeszcze chłopcem, ale nawet wtedy nie
miałem wątpliwości, że jeśli Tobias nie chce czegoś zrobić, to żadna siła go do tego nie
nakłoni. Ku mojemu zdumieniu, kazał Annie pakować kufry.
-
Ma pan rację, panie Sinclair - powiedziała łagodnie Lavinia. - Tobias nie spełniłby
żądania pańskiej ciotki, gdyby sam nie chciał ożenić się z pana siostrą.
-
Zabrał ją ze sobą, ale to nie wszystko. Jeszcze bardziej się zdziwiłem, kiedy mnie również
kazał się pakować. Tego dnia uratował nas oboje, chociaż zdałem sobie z tego sprawę
dopiero później.
-
Rozumiem. - Wyobraziła sobie, co musiał czuć mały chłopiec kiedy jakiś nieznajomy
wywoził go w świat. - Pewnie bardzo się pan bał?
Anthony skrzywił się lekko.
-
Nie bałem się o siebie. Dla mnie wszystko było lepsze niż życie w domu wujostwa.
Najbardziej bałem się tego, co Tobias może zrobić Annie, kiedy ta znajdzie się w jego
mocy.
-
Czy ona bała się Tobiasa?
-
Nie Nigdy. - Młodzieniec uśmiechnął się do jakiegoś wspomnienia. -Był jej rycerzem w
błyszczącej zbroi, od samego początku. Zdaje się, że się w nim zakochała, zanim
jeszcze wyjechaliśmy z posiadłości wujostwa, a już na pewno zanim dotarliśmy do
głównej drogi prowadzącej do Londynu. Lavinia oparła podbródek na dłoni.
- Może to właśnie dlatego nie od razu polubił pan szwagra. Przedtem był pan jedyną
osobą, którą siostra darzyła uczuciem.
Zdziwiony jej przypuszczeniem, zamyślił się na chwilę.
-Być może ma pani rację. Nigdy na to w ten sposób nie patrzyłem.
-Czy pan March od razu ożenił się z pana siostrą?
-W ciągu miesiąca. Musiał się w niej zakochać od pierwszego wejrzenia. Czy mogło
być inaczej? Anna była piękna, w każdym znaczeniu tego słowa. Nie znałem nigdy
łagodniejszej istoty. Dobra, miła, kochająca, pogodna. Bardziej anioł niż kobieta z
krwi i kości. Na pewno była za dobra dla tego świata.
Krótko mówiąc, moje całkowite przeciwieństwo, pomyślała Lavinia.
-Tobias obawiał się, że jej uczucia wobec niego mogą wynikać jedynie z wdzięczności
i wkrótce zanikną - ciągnął Anthony.
-Ach, tak.
-Powiedział Annie, że nie ma obowiązku wychodzić za niego za mąż ani też nie
oczekuje, że zostanie jego kochanką. Dał jej jasno do zrozumienia, że bez względu na
jej decyzję, postara się jakoś zapewnić nam przyszłość.
-Ale ona go kochała.
-Tak. - Anthony przez chwilę studiował wzór na dywanie. Kiedy podniósł wzrok, na
twarzy miał smutny uśmiech. -Spędzili razem niespełna pięć lat, zanim Anna i dziecko
umarli tuż po porodzie. Tobias został sam z trzynastoletnim szwagrem pod opieką.
-Strata siostry musiała być dla pana wielkim ciosem.
-
Tobias wykazał wobec mnie wiele cierpliwości. Pod koniec pierwszego roku ich
małżeństwa stał się moim idolem. – Anthony zacisnął dłonie na oparciu fotela. - Ale
kiedy Anna zmarła, coś mi padło na umysł. Widzi pani, za śmierć siostry obwiniałem
szwagra.
-Rozumiem.
-Do dzisiaj się dziwię, że nie wysłał mnie wtedy po pogrzebie z powrotem do ciotki i
wuja albo nie wyprawił do szkoły z internatem. On twierdzi, że takie rozwiązanie
nawet mu przez myśl nie przeszło i że szybko przyzwyczaił się do mojej obecności. -
Anthony znów zwrócił się do okna i zamilkł, wyraźnie zatopiony we wspomnieniach.
Lavinia kilka razy mrugnęła, żeby się pozbyć łez, które przesłoniły jej oczy. W końcu
dała za wygraną i wyjęła chusteczkę Z szuflady biurka. Szybko osuszyła oczy i wytarła nos.
Kiedy się opanowała, położyła dłonie na biurku i czekała na dalszy ciąg. Anthony
nadal milczał.
-Czy mogę zadać jedno pytanie? - odezwała się w końcu.
-Tak, słucham.
-Zastanawiam się, dlaczego pan March utyka. Jestem całkiem pewna, że w Rzymie
nie miał tego rodzaju trudności z chodzeniem.
Młodzieniec zerknął na nią zaskoczony.
- Nie opowiedział pani, co się stało? - Uśmiechnął się smutno. - Nie, znając Tobiasa,
na pewno tego nie zrobił. To Carlisle postrzelił go w nogę. To była walka na śmierć i życie.
Tobias ledwo przeżył. Dochodził do siebie przez kilka tygodni. Podejrzewam, że jeszcze
długo będzie kulał, może nawet do końca życia.
Lavinia patrzyła na niego oszołomiona.
- A więc to tak - wyszeptała w końcu. - Nie wiedziałam. Dobry Boże...
Znów na długą chwilę zapadła cisza.
- Dlaczego pan mi to wszystko powiedział? - zapytała po jakimś czasie Lavinia.
Anthony lekko drgnął i spojrzał na nią.
-Chciałem, żeby pani zrozumiała.
-Co mam zrozumieć?
-Tobiasa. On nie jest taki jak inni.
-Proszę mi wierzyć, że zdaję sobie z tego sprawę.
-To dlatego, że sam musiał sobie w życiu radzić - ciągnął chłopak poważnie. - Brakuje
mu ogłady.
Lavinia uśmiechnęła się.
-Coś mi mówi, że żadne lekcje ogłady nie zmieniłyby charakteru pana Marcha.
-Chcę tylko wyjaśnić, że chociaż jego maniery niekiedy pozostawiają wiele do
życzenia, zwłaszcza jego zachowanie wobec dam, to ma on wiele wspaniałych cech.
-Proszę tylko nie podawać mi listy wszystkich niezwykłych zalet pana Marcha.
Zanudzilibyśmy się oboje.
-Boję się, że nie zechce pani dłużej tolerować jego wybuchowości i zdarzających się
od czasu do czasu gaf towarzyskich.
Lavinia wstała z fotela.
-Panie Sinclair, zapewniam pana, że wybuchowość pana szwagra i jego złe maniery
wcale mi nie przeszkadzają.
-Naprawdę?
-Naprawdę. - Wyszła zza biurka i odprowadziła gościa do drzwi. - Czy mogłoby być
inaczej? Sama mam dokładnie takie same wady. Jeśli pan nie wierzy, proszę spytać
kogoś, kto mnie dobrze zna.
16
Miała nadzieję, że zmieni zdanie, ale zbyt długo tkwiła w tej profesji, żeby oczekiwać
tak szczęśliwego obrotu spraw. Doświadczenie jej mówiło, że jeśli dżentelmen zrywa z
kochanką, to rzadko zdarza mu się odnowić związek. Bogaci rozpustnicy z wyższych sfer
prędko się nudzą. Stale szukają nowych, atrakcyjniejszych dziewczyn z, jak to nazywają,
półświatka.
Ale czasem się zdarzało, że jakiś mądry dżentelmen zdawał sobie sprawę, że zbyt
pochopnie zakończył romans.
Sally uśmiechnęła się z satysfakcją i wsunęła bilet do wewnętrznej kieszeni peleryny.
To było bardzo eleganckie okrycie, prezent od niego. Był dla niej bardzo hojny. Płacił za
wynajem miłego małego domku, w którym mieszkała przez ostatnie kilka miesięcy, i dał jej
trochę pięknej biżuterii. Trzymała bransoletkę i kolczyki w bezpiecznej skrytce w sypialni,
dobrze wiedząc, że tylko one mogą ją uchronić przed powrotem do domu publicznego, gdzie
znalazł ją jej dobroczyńca.
Nie chciała sprzedać biżuterii, żeby zapłacić za czynsz. Z zawodowego punktu
widzenia to były jej najlepsze lata i niedługo miały się skończyć. Zamierzała spędzić je
pracowicie.
Jej celem było zgromadzenie jak największej ilości cennych prezentów od mężczyzn.
Kiedy młodość i uroda przeminą, spieniężone błyskotki zapewnią jej dostatnią emeryturę.
Była dumna ze swojego trzeźwego podejścia do spraw finansowych. Ciężko
pracowała, żeby się wyrwać z okolic Covent Garden, gdzie obsługiwała klientów w
powozach lub bramach. Dla kobiet jej profesji życie tam było bardzo niebezpieczne i często
brutalnie krótkie. Najpierw udało jej się uzyskać stosunkowo dobrą pracę w domu
publicznym, a teraz dołączyła do grupy modnych kurtyzan i chociaż nie zajmowała wśród
nich zbyt poczesnego miejsca, przyszłość rysowała się przed nią pomyślnie. Może pewnego
dnia będzie miała własną lożę w operze, jak to się zdarzało najpopularniejszym koleżankom
po fachu.
Przez ostatnie dni dyskretnie rozpytywała się o nowego protektora. Miała nadzieję, że
go znajdzie, zanim pod koniec miesiąca będzie musiała opłacić czynsz. Obiecała sobie
jednak, że nie wejdzie w nowy związek zbyt pochopnie, nawet jeśli będzie to oznaczało
konieczność przeprowadzki. Znała przypadki kobiet, które zbyt pośpiesznie godziły się na
pierwszą lepszą ofertę ze strachu przed niedostatkiem. Zdesperowane, zgadzały się na
związki z mężczyznami, którzy potem okazywali się okrutnymi brutalami lub wykorzystywali
je w perwersyjny sposób. Zadrżała na wspomnienie znajomej kochanki pewnego hrabiego,
który zmuszał ją do świadczenia seksualnych przysług swoim przyjaciołom.
Szybko przeszła przez mroczną salę, nie zwracając uwagi na ponure sceny,
wystawione po obu stronach. Przyszła tu w interesach. Zerknęła na wisielca na szubienicy i
skrzywiła się. Nawet gdyby była w odpowiednim nastroju do zwiedzania muzeum figur
woskowych, nie wybrałaby tej wystawy. Tutejsze eksponaty wydały jej się wyjątkowo
przygnębiające.
Na końcu ciemnej sali znalazła wąskie spiralne schody.
Zebrała fałdy spódnicy i peleryny i szybko wspięła się na górę. Otrzymała bardzo
dokładne instrukcje.
Ciężkie drzwi na piętrze nie były zamknięte na klucz. Kiedy je otwierała, żelazne
zawiasy głośno jęknęły. Weszła do słabo oświetlonej sali i rozejrzała się. Eksponaty na dole
nie przypadły jej do gustu, ale była ciekawa, co zobaczy tutaj. Słyszała, że Huggett chwali się
bardzo oryginalną kolekcją figur woskowych, udostępnianą jedynie dżentelmenom.
Napis przy wejściu wymalowano eleganckimi błękitno-złotymi literami. Podeszła
bliżej, pochyliła się lekko, żeby go odczytać w słabym świetle.
SCENY Z BURDELU
- I to ma być ciekawa kolekcja? - wyszeptała do siebie. Ale może, jako osoba
zawodowo związana z tematem wystawy, nie była obiektywna.
Podeszła do najbliższej oświetlonej ekspozycji i przyjrzała się figurom mężczyzny i
kobiety, spoczywających w ciasnych objęciach na łóżku. Mężczyzna miał srogą, skupioną
twarz; najwyraźniej zbliżał się do szczytu. Napierał na partnerkę, realistycznie wyrzeźbione
mięśnie na pośladkach i plecach miał napięte.
Autor nadał ciału kobiety dość obfite, krągłe kształty, co na pewno podobało się
większości męskiej klienteli. Duże piersi i zaokrąglone biodra przypominały starożytne
greckie rzeźby. Jednak uwagę Sally przyciągnęła twarz kobiety. W jej rysach dostrzegła coś
znajomego.
Już miała przysunąć się bliżej, żeby się lepiej przyjrzeć, ale w ciemnościach za sobą
usłyszała jakiś cichy szelest. Natychmiast zapomniała o woskowej scenie.
- Kto tu jest?
W głębokim cieniu nikt się nie poruszył ani nie odezwał. Sally nie wiedziała dlaczego,
ale serce zaczęło jej bić mocniej, a dłonie stały się zimne i wilgotne. Znała te objawy.
Doświadczała ich w dawnych czasach, na ulicy. Reagowała w ten sposób na niektórych
mężczyzn. Zawsze słuchała głosu intuicji i odmawiała tym, którzy wywoływali w niej takie
odczucia, nawet jeśli to oznaczało kolejny dzień głodowania.
Ale przecież tutaj nie chodziło o obcego mężczyznę, usiłującego zwabić ją do
ciemnego powozu. To na pewno był jej dobroczyńca; człowiek, który przez kilka ostatnich
miesięcy płacił jej rachunki. Posłał po nią, umówił się z nią tutaj na spotkanie. Nie było
powodu do obaw.
Przebiegł ją zimny dreszcz. Z jakiegoś powodu przypomniała jej się stara plotka,
krążąca po domu publicznym, że jego była kochanka popełniła samobójstwo. Bardziej
romantyczne z koleżanek Sally twierdziły, że miała złamane serce, i traktowały to zdarzenie
jak wielką tragedię. Ale większość tylko kiwała głowami nad głupotą nieszczęsnej, która
pozwoliła uczuciom wziąć górę nad zdrowym rozsądkiem.
Sama często się nad tym przypadkiem zastanawiała. Kiedyś poznała jego byłą
kochankę. Alice nie zrobiła na niej wrażenia osoby skłonnej do popełnienia takiego błędu jak
obdarzenie uczuciem protektora.
Otrząsnęła się ze wspomnień o tej biednej, głupiej kobiecie. Mimo to znów poczuła
dreszcz przerażenia. Pewnie przez te figury, pomyślała. Złe działają na nerwy.
Nie było powodu, żeby się denerwować.
- Wiem, że tu jesteś, mój ogierze. - Przywołała na twarz nieśmiały uśmiech. - Jak
widzisz, dostałam twoją wiadomość. Stęskniłam się za tobą.
Nikt nie wyszedł z cienia.
- Chciałeś się ze mną tu spotkać, żebyśmy odegrali kilka z tych scen, tak? -
Zachichotała tak, jak lubił. Potem splotła dłonie za plecami i poszła w głąb sali, mijając
kolejne sceny. -Mój niegrzeczny ogier. Ale ty wiesz, że zawsze chętnie spełniam twoje
zachcianki.
Odpowiedziała jej cisza.
Sally zatrzymała się przed tonącą w półmroku sceną, przedstawiającą kobietę
klęczącą przed mężczyzną, którego członek świadczył o bujnej wyobraźni autora, i udała, że
z namysłem przygląda się imponującej części ciała woskowej figury.
- Moim zdaniem, twój interes jest o wiele większy niż ten tutaj. - Było to oczywiste
kłamstwo, ale okłamywanie klientów w tej profesji jest podstawową umiejętnością. - Rzecz
jasna, mogłam już zapomnieć, jakie ma dokładnie wymiary, ale z przyjemnością bym sobie
przypomniała. Czy może być lepszy sposób na spędzenie reszty tego dnia? Co na to powiesz,
mój wspaniały ogierze?
Nikt się nie odezwał.
Serce nadal biło jej szybko, może nawet coraz szybciej. Dłonie były wilgotne. Z
trudem oddychała.
Wystarczy. Dłużej nie będzie znosiła dawnego, ulicznego strachu. Coś tutaj było nie
tak. Doszedł do głosu instynkt Sally. Przestała się opierać chęci ucieczki. Już jej nie
obchodziło, czy były dobroczyńca chce odnowić ich związek. Pragnęła tylko uciec z tej sali.
Obróciła się na pięcie i pobiegła do wyjścia. W gęstych ciemnościach nie widziała
drzwi w odległym końcu sali, ale pamiętała, gdzie się znajdują.
W mroku po prawej dostrzegła jakiś nagły ruch. Najpierw pomyślała bezsensownie,
że ożyła któraś z figur. Potem zobaczyła słaby błysk światła na podłużnym ciężkim
przedmiocie z żelaza.
Krzyk podszedł jej do gardła. Już wiedziała, że nie zdoła dotrzeć do drzwi. Zawróciła
i uniosła ramiona, bezskutecznie usiłując odeprzeć cios. Natrafiła stopą na drewniany kubeł
stojący na podłodze, potknęła się, straciła równowagę i upadła. Z przewróconego kubła
wylała się woda.
Zabójca się zbliżał z pogrzebaczem uniesionym do morderczego ciosu.
W tej sekundzie Sally nagle zrozumiała, dlaczego woskowa prostytutka w pierwszej
scenie wydała jej się znajoma. Figura miała twarz Alice.
17
W gospodzie Pod Gryfem było ciepło i sucho i to były jedyne dobre rzeczy, które dało
się powiedzieć o tym zadymionym lokalu. Przeciskając się przez tłum gości, Tobias musiał
stwierdzić, że w tak wilgotną, mglistą noc nic sposób było nie docenić zalet gospody.
Ogień w dużym kominku buzował niczym w piekle, oświetlając salę złowrogim
drżącym blaskiem. Wszystkie dziewczyny usługujące przy stołach były duże, hoże i silne. Nie
było to przypadkowe. Właściciel tego przybytku, Uśmiechnięty Jack, właśnie takie lubił.
Przed wyjściem z domu Tobias zadbał o odpowiednie na tę okazję ubranie. Miał na
sobie znoszone spodnie robotnika portowego, byle jaki płaszcz, bezkształtny kapelusz i
ciężkie buty. Dzięki temu nie wyróżniał się spośród klientów gospody. Irytująco niesprawna
lewa noga była doskonałym uzupełnieniem przebrania. Większość mężczyzn w tej sali
zarabiała na życie, wykonując bardzo ciężkie prace, nie zawsze legalne, w których łatwo o
wypadek. Utykanie nie było tu niczym nadzwyczajnym, tak samo jak blizny i brak palców.
Wśród gości dały się zauważyć również przepaski na oko i drewniane nogi.
Biuściasta dziewczyna zastąpiła Tobiasowi drogę i uśmiechnęła się zachęcająco.
-No i co tam. przystojniaku? Czego się dzisiaj napijesz?
-Mam interes do Uśmiechniętego Jacka - rzekł półgębkiem Tobias. Zawsze starał się
jak najmniej odzywać do obsługi i gości gospody. Tylko krótkie zdania udawało mu
się wypowiadać z szorstkim akcentem robotnika portowego. Nie był pewien, jak by
sobie poradził w dłuższej rozmowie.
-Jack jest na zapleczu. - Dziewczyna wskazała głową korytarz, prowadzący na tył
gospody, i puściła do niego oko. - Lepiej zapukaj, zanim otworzysz drzwi - dodała i
zniknęła w tłumie gości, niosąc tacę z kuflami wysoko nad głową.
Tobias przeciskał się dalej, wśród rzędów stołów i ław. Dotarł do końca sali i wszedł
w mroczny korytarz prowadzący do izby, którą Uśmiechnięty Jack dumnie nazywał swoim
biurem. Zatrzymał się przed drzwiami.
Zza grubych desek dobiegał stłumiony, piskliwy kobiecy śmiech. Tobias zapukał
głośno.
- Odejdź, człowieku, kimkolwiek jesteś. - Głos Jacka dudnił jak wyładowany węglem
wóz po bruku. - Jestem bardzo zajęty.
Tobias przekręcił gałkę w drzwiach. Gdy drzwi się uchyliły, oparł się o framugę i
spojrzał na Uśmiechniętego Jacka.
Rosły właściciel gospody siedział za zniszczonym biurkiem. Twarz miał ukrytą w
nagich wielkich piersiach dziewczyny, siedzącej mu okrakiem na kolanach. Spod zadartej
spódnicy wyglądały pulchne pośladki.
-Dostałem twoją wiadomość - powiedział Tobias.
-Ach, to ty! - Jack uniósł głowę i przymrużył oczy. - Chyba trochę za wcześnie.
-Nic podobnego.
Jack stęknął i wymierzył dziewczynie żartobliwego klapsa w pośladek.
- Uciekaj, mała. Mój przyjaciel się śpieszy i widzę, że jest dziś trochę zirytowany.
Dziewczyna zachichotała.
-Nie zwracaj na mnie uwagi. - Poruszyła się na jego kolanach. - Posiedzę tu jeszcze
trochę i skończę, co zaczęłam, a wy dwaj porozmawiacie sobie o interesach.
-Niestety, złotko, to niemożliwe. - Jack westchnął z żalem i ostrożnie zdjął ją ze
swoich kolan. - Przy tobie nie mógłbym się skupić na interesach.
Kobieta znowu się roześmiała, wstała i poprawiła spódnicę. Otwarcie mrugnęła do
Tobiasa i bez pośpiechu wyszła z izby. Jej szerokie biodra kołysały się, przykuwając wzrok
obu mężczyzn, dopóki nie zniknęła za drzwiami.
Śmiech dziewczyny odbił się od ścian korytarza.
-Nowa pracownica - wyjaśnił Jack, zapinając spodnie. -Chyba się nada.
-Wygląda na to, że jest wesoła i energiczna. - Tobias nie mówił już z szorstkim
akcentem; znał Jacka bardzo dobrze. Wiedział, skąd pochodzi dziwna blizna na
twarzy, dzięki której Jack zyskał przezwisko Uśmiechnięty. Szwy na ranę po nożu
zakładała mu bardzo kiepska szwaczka i pozostała po niej blizna biegła od kącika ust
aż do ucha, nadając twarzy wyraz uśmiechniętej trupiej główki.
-No, jest wesoła - potwierdził Jack. Usiadł prosto i dał Tobiasowi znak, żeby zajął
miejsce na drewnianym krześle przy kominku. - Siadaj, człowieku. Co za okropna
noc. Naleję ci trochę mojej dobrej brandy, dla odpędzenia chłodu.
Tobias wziął twarde krzesło, odwrócił je tyłem do przodu i usiadł. Złożył ramiona na
oparciu i starał się nie myśleć o bolącej nodze.
-Chętnie się napiję - powiedział. - Jakie masz dla mnie wiadomości?
-
Jest kilka spraw, które cię mogą zainteresować. Po pierwsze, chciałeś, żebym się
czegoś dowiedział o kobietach Neville'a. -Jack nalał brandy do dwóch szklanek. -
Dokopałem się do czegoś, co może cię zainteresować.
- Słucham.
Informator wręczył mu szklankę i znów usiadł za biurkiem.
-Powiedziałeś mi, że Neville ma zwyczaj wybierać sobie kochanki raczej z burdeli niż
z grona modnych kurtyzan. Miałeś rację.
-Co dalej?
-Nie jestem pewien, dlaczego woli dziewczyny gorszego sortu, ale powiem ci jedno.
Kiedy taka z burdelu rzuca się do rzeki, władz nic to nie obchodzi. - Jack skrzywił się,
a jego blizna rozciągnęła się w jakiejś przerażającej imitacji uśmiechu. -Niektórzy
nawet się cieszą z takiego obrotu spraw. Jedna dziwka mniej.
Tobias zacisnął palce na szklance.
-
Chcesz powiedzieć, że więcej byłych kochanek Neville'a skończyło w rzece?
-Nie wiem, ile z nich się utopiło po tym, jak z nimi zerwał, ale przynajmniej dwie nie
były w stanie żyć dalej ze złamanym sercem. Półtora roku temu zabiła się niejaka
Lizzy Prather. Dziewczyna o imieniu Alice została wyłowiona z rzeki kilka miesięcy
temu. Krążą plotki, że jeszcze trzy inne zginęły z własnej ręki.
Tobias sączył rozgrzewającą brandy.
-Trudno uwierzyć, że tyle kobiet zapadło na ciężką melancholię po tym. jak Neville je
porzucił.
-
Właśnie. - Jack odchylił się w tył, a krzesło zaskrzypiało ostrzegawczo pod jego
ciężarem. Nic przejmując się tym. gruby właściciel gospody splótł dłonie na
pokaźnym brzuchu. - Pamiętaj, że takie rzeczy od czasu do czasu się zdarzają. Zawsze
znajdzie się jakaś głupia dziewczyna, która poznając bogacza, wierzy, że znalazła
prawdziwą miłość, i potem nie może sobie poradzić ze złamanym sercem. Większość
z nich jednak wie, o co chodzi, kiedy zadaje się z mężczyznami ze sfery Neville'a.
Wydoją swojego protektora, jak się tylko da, a potem zawijają do innej przystani.
-To dla obu stron wyłącznie czysty interes.
-No, właśnie. - Jack przełknął spory łyk trunku, odstawił szklankę i wytarł usta. -
Teraz nadstaw ucha. bo to najbardziej interesująca informacja o tej całej sprawie.
-Słucham.
-Ostatnia kochanka Neville'a, Sally, również zniknęła. Nikt jej nie widział od
wczorajszego popołudnia.
Tobias się nie poruszył.
-Skończyła w rzece?
-Zbyt wcześnie, by to powiedzieć. Nie słyszałem, żeby wyłowiono z wody jej ciało,
ale to może trochę potrwać. W tej chwili mogę ci tylko powiedzieć, że zniknęła. Jeśli
moi informatorzy nie wiedzą, gdzie się podziała, to nikt tego nie wie.
-Do diabła! - Tobias roztarł udo.
Uśmiechnięty Jack dał mu chwilę na przemyślenie nowin, zanim znów się odezwał.
-Jest jeszcze coś, co cię może zainteresować.
-Na temat Sally?
-Nie. -Jack zniżył głos, chociaż nikogo nie było w pobliżu. -To dotyczy Błękitnej
Izby. Krążą pewne plotki.
Tobias zamarł w bezruchu.
-Mówiłem ci, że Błękitna Izba już nie istnieje - rzekł. -Azure i Carlisle nie żyją. Trzeci
jej członek na razie przywarował, ale to nie potrwa długo. Wkrótce go znajdę.
-To, co mówisz, to w pewnym sensie może być prawda. Ale ulica mówi, że
rozpoczęła się mała, prywatna wojna.
-Kto jest w nią zaangażowany? Jack wzruszył ramionami.
-
Trudno powiedzieć. Słyszałem tylko, że zwycięzca ma przejąć to, co zostało po
Błękitnej Izbie. Podobno chce odbudować imperium, które się rozpadło po śmierci
Azure'a.
Tobias długą chwilę spoglądał w ogień, zastanawiając się nad tym, co usłyszał.
-Jestem ci dłużny za te informacje - oznajmił w końcu.
-
Owszem, jesteś. -Jack uśmiechnął się swoim przerażającym uśmiechem. - Ale ja się
nie martwię. Ty zawsze spłacasz swoje długi.
Tobias zatrzymał się na progu. Zauważył, że mgła na ulicy zgęstniała. Światła
gospody odbijały się od rozproszonych kropel mżawki, wirujących nad ulicą. Niesamowity
pomarańczowy blask przykuwał wzrok, lecz nie rozświetlał ciemności.
Po chwili Tobias skierował się na drugą stronę ulicy, opanowując chęć postawienia
wysokiego kołnierza płaszcza. Gruba wełna trochę chroniłaby go przed chłodem, ale
jednocześnie zawężałaby pole widzenia i tłumiła ciche odgłosy nocy. W tej okolicy lepiej
było mieć wyostrzone zmysły.
W pobliżu nie zauważył nikogo. W taką noc nic w tym dziwnego, pomyślał. Po chwili
zobaczył jednak niewielki krąg słabego światła. Domyślił się, że to latarnia jakiegoś pojazdu,
i skierował się ku niej, trzymając się środka ulicy, z dala od nieoświetlonych zaułków i
ciemnych bram.
Mimo zachowania tak wielkiej czujności o niebezpieczeństwie ostrzegł go dopiero
cichy odgłos kroków człowieka, który szybko zbliżał się do niego od tyłu. Rabuś.
Tobias oparł się instynktownej chęci natychmiastowego zmierzenia się z
napastnikiem. Wiedział, że podkradający się rzezimieszek ma zapewne tylko przyciągnąć
jego uwagę. Londyńscy rabusie zwykle grasowali parami.
Gwałtownie skręcił w bok, pod najbliższy mur, żeby choć z jednej strony być
zabezpieczonym przed atakiem. Ból przeszył mu nogę, ale nagła zmiana kierunku marszu
okazała się słusznym manewrem. Śledzący go człowiek wyraźnie dał się zaskoczyć.
-Niech to szlag, zgubiłem go.
-Zaświeć latarnię. No, zaświeć. Pośpiesz się. Nigdy go nie znajdziemy w tej cholernej
mgle.
A więc rabusiów było rzeczywiście dwóch. Po rozzłoszczonych głosach domyślał się,
gdzie są napastnicy. Wyjął z kieszeni pistolet i czekał.
Pierwszy złoczyńca klął głośno, mocując się z latarnią. Kiedy rozbłysło światło,
Tobias wykorzystał je jako cel, i pociągnął za spust. Gdy huk wystrzału przetoczył się po
ulicy, latarnia rozpadła się na kawałki.
Bandzior krzyknął i wypuścił ją z dłoni, a płonąca wysokim płomieniem nafta rozlała
się po kamieniach bruku.
-Do diabla, ten sukinsyn ma pistolet. -Jego kompan wyraźnie się zdenerwował.
-Ale już z niego wystrzelił, no nie? Teraz na nic mu się już nie przyda.
-Niektórzy jegomoście noszą po dwa.
-Jeżeli spodziewają się kłopotów. - Oprych stanął w kręgu światła, rzucanego przez
płonącą naftę. Uśmiechnął się demonicznie i zawołał głośniej: - Ej, ty, co się chowasz
we mgle! Mamy dla ciebie wiadomość.
-To nie potrwa długo - dorzucił drugi. - Chcemy się tylko upewnić, że docenisz wagę
tej wiadomości!
-Gdzie on jest? Nic nie widzę.
-Cicho. Posłuchaj tylko, ty skończony głupcze.
Pojazd stojący na końcu ulicy ruszył. Skrzypienie kół i stukot końskich podków o
bruk rozlegały się donośnie w nocnej ciszy. Tobias wykorzystał fakt, że hałas wozu zagłuszał
odgłosy jego ruchów, zdjął stary płaszcz i zarzucił go na pobliską żelazną barierkę.
- Cholera jasna, jadzie wóz z gnojówką- warknął jeden z bandziorów.
Tylko nie wóz z nieczystościami, modlił się w duchu Tobias. Przesunął się bliżej
środka ulicy, żeby móc do niego wskoczyć. Wolałby każdy inny pojazd, tylko nie wóz do
wywożenia nieczystości.
Kołysząca się lampa znalazła się niemal naprzeciw niego. Mężczyzna na koźle
krzyknął i uderzył lejcami w koński zad, ponaglając zwierzę do przyśpieszenia kroku. Kiedy
wóz go mijał, Tobias chwycił się jego boku i wspiął na górę.
Straszliwy odór ładunku uderzył go niczym młot. Można się było domyślić, że
pracowity śmieciarz przez cały wieczór opróżniał kloaki i zbierał śmieci z domów i fabryk w
okolicy.
Tobias starał się wstrzymać oddech, wspinając się na kozioł.
-Nic mogłeś znaleźć innego ekwipażu? - zapytał, kiedy udało mu się usiąść.
-Przepraszam. - Anthony jeszcze raz ponaglił konia. -Twoja wiadomość dotarła do
mnie późno i nie miałem wiele czasu. Nie udało mi się wynająć powozu. W taką noc
wszystkie są zajęte.
-Jest tam! -Tobias usłyszał krzyk jednego z napastników. -Tam, przy barierce. Widzę
jego płaszcz.
-
Musiałem wyruszyć pieszo. - Stukot końskich kopyt zagłuszał słowa Anthony'ego. -
Natknąłem się na śmieciarza i zaproponowałem, że mu zapłacę za pożyczenie wozu.
Obiecałem, że zwrócę mu go w ciągu godziny.
-Mamy cię! - rozległ się kolejny okrzyk i na bruku zadudniły kroki. - Co to jest, do
cholery? Uciekł! Pewnie wskoczył na ten przeklęty wóz!
Nocną ciszę przeszył huk wystrzału. Tobias skrzywił się.
- Nie denerwuj się - powiedział uspokajająco Anthony. - Na pewno uda ci się znaleźć
inny płaszcz, równie modny jak ten.
We mgle zagrzmiał następny strzał. Koń śmieciarza miał tego dość; zwykle nic
takiego mu się nie przytrafiało. Położył płasko uszy i ruszył galopem naprzód.
- A nie mówiłem, że uciekł! Jak go nie złapiemy, to nam nie zapłacą.
Kiedy ucichły głosy bandziorów, Tobias odezwał się, kierując słowa w przestrzeń.
-A wydawałoby się, że to taki prosty, rozsądny plan. Prosiłem cię tylko, żebyś załatwił
powóz i czekał na mnie przed gospodą, na wypadek gdybym musiał oddalić się
szybciej, niż zamierzałem.
-Doskonały środek ostrożności, zwłaszcza w takiej okolicy. - Anthony pociągnął za
lejce. Rola woźnicy bardzo mu odpowiadała. - Pomyśl tylko, co mogłoby się zdarzyć,
gdybyś nie przysłał mi wiadomości, żebym tu na ciebie czekał.
- Wiesz, jakoś nie przyszło mi do głowy, że przyjedziesz wozem do wywożenia
zawartości kloaki.
-Trzeba wykorzystywać to, co jest osiągalne. Sam mnie tego nauczyłeś. - Anthony
roześmiał się rozbawiony. - Nie mogłem znaleźć wolnego powozu, więc musiałem
sobie jakoś poradzić. Wykazałem się inicjatywą.
-Inicjatywą?
-Właśnie. Gdzie teraz jedziemy?
-Najpierw zwrócimy ten wspaniały pojazd jego prawowitemu właścicielowi i
zapłacimy mu za wypożyczenie. Potem udamy się prosto do domu.
-Jeszcze nic jest późno. Nie chcesz wpaść do klubu?
-Odźwierny nie wpuściłby mnie do środka. Na wypadek, gdybyś nie zauważył,
powiem ci, że obu nam bardzo przydałaby się kąpiel.
-
Masz rację.
Godzinę później Tobias wyszedł z wanny, osuszył się ręcznikiem, stojąc przed
kominkiem, i włożył szlafrok. Zszedł na dół i znalazł tam szwagra, świeżo po kąpieli,
ubranego w zapasową koszulę i spodnie, które trzymał w swoim dawnym pokoju na piętrze.
-No i co o tym myślisz? - Anthony siedział rozparty w fotelu, z nogami wyciągniętymi
w stronę kominka. Nie odwrócił głowy, kiedy Tobias wszedł do pokoju. - Czy, twoim
zdaniem, byli to prawdziwi rabusie?
-Nie. Mówili coś o zapłacie za doręczenie wiadomości. -Tobias wsunął dłonie do
kieszeni szlafroka.
-A więc to było ostrzeżenie?
-Widocznie.
Anthony lekko przechylił głowę.
-Od kogoś, kto nie chce, żebyś dalej prowadził śledztwo?
-Jakoś nie miałem okazji o to zapytać. Bardzo możliwe, że jest to ktoś, komu zależy
na tym, żebym przestał węszyć. Ale w grę wchodzi też inny podejrzany.
Młodzieniec spojrzał na niego domyślnie.
-Pomfrey?
-Nie przejąłem się ostrzeżeniami Crackenburne'a na jego temat. Ale mógł mieć rację,
kiedy mi mówił, że Pomfrey będzie szukał zemsty za to, co się wydarzyło w teatrze.
Anthony zamyślił się na chwilę.
-To miałoby sens. On nie należy do takich, co załatwiają tego rodzaju sprawy w
sposób honorowy. -Urwał. -Powiadomisz panią Lakę o dzisiejszych wydarzeniach?
-Za kogo ty mnie uważasz? Za wariata? Oczywiście, że nic jej nie powiem o naszych
przygodach.
Anthony skinął głową.
- Tego się spodziewałem. Naturalnie chcesz, żeby trwała w nieświadomości, bo
inaczej za bardzo by się o martwiła o twoje bezpieczeństwo.
- Chodzi mi o coś całkiem innego - oznajmił Tobias z naciskiem. - Jestem pewien, że
gdybym jej powiedział o spotkaniu z tymi dwoma zbirami, skorzystałaby z okazji i uraczyła
mnie długim kazaniem.
Jego szwagier nawet się nie starał ukryć rozbawienia.
-Tak samo długim jak to, które ty wygłosiłeś, kiedy się dowiedziałeś, że poszła do
muzeum Huggetta, przebrana za posługaczkę, i wdała się tam w awanturę?
-Właśnie. Słuchanie tego rodzaju kazań nie należy do największych przyjemności w
życiu.
Lavinia jadła właśnie śniadanie, kiedy usłyszała głos Tobiasa w holu.
- Proszę się nic trudzić, pani Chilton. Znam drogę. Sam się zapowiem pani Lakę.
Emeline wzięła nóż do masła i uśmiechnęła się.
-Zdaje się, że mamy wczesnego gościa.
-Czuje się u nas jak u siebie w domu, prawda? - Lavinia nabrała na widelec trochę
jajecznicy. - Czego on, u diabła, chce o tak wczesnej porze? Jeśli mu się wydaje, że
wysłucham kolejnego wykładu na temat konieczności informowania go o wszystkich
moim poczynaniach, to srodze się zawiedzie.
-Nie denerwuj się, Lavinio.
-Nie można się nie denerwować, kiedy w grę wchodzi pan March. On ma talent do
mącenia wody. - Nagle znieruchomiała, jakby uderzyła ją jakaś myśl. - Dobry Boże,
mam nadzieję, że nie stało się nic strasznego.
-Nonsens. Po głosie można poznać, że jest w doskonałej formie.
-Miałam na myśli nasze śledztwo.
-
Jestem pewna, że gdyby wydarzyło się coś strasznego, co byłoby związane ze
śledztwem, pan March by cię o tym powiadomił.
- Wcale nie jestem tego taka pewna - stwierdziła Lavinia ponuro. - Jak już mówiłam
we Włoszech, wydaje mi się, że on prowadzi podwójną grę.
Drzwi się otworzyły i do pokoju śniadaniowego wszedł Tobias. Lavinii wydawało się,
że wypełnił całe niewielkie, przytulne pomieszczenie. Szybko przełknęła kęs jajecznicy i
starała się nie zwracać uwagi na lekki dreszcz emocji, który przebiegł jej ciało.
Co w nim takiego jest, że jego widok tak ją ekscytuje? Zastanawiała się nad tym nie
pierwszy raz. Nie był zbyt dobrze zbudowany. Nikt też nie użyłby słowa „przystojny", żeby
go opisać. Rzadko wykazywał się dobrymi manierami, jakich oczekuje się od dżentelmena,
no i bardzo by mu się przydał dobry krawiec.
Przede wszystkim jednak, chociaż wydawał się nią zainteresowany w bardzo
przyziemny sposób, wcale nie miała pewności, czy w ogóle ją lubi. Nie łączyła ich żadna
duchowa, metafizyczna więź. Była o tym przekonana. W ich wzajemnych stosunkach nie
było poezji; wręcz przeciwnie, składały się na nic interesy i niespotykanie silne pożądanie.
Przynajmniej z jej strony było ono niespotykanie silne. Wcale nie miała pewności, czy dla
niego nie jest ono czymś całkiem zwyczajnym.
Zastanawiała się, czy te dziwne odczucia, jakich doświadcza w pobliżu Tobiasa, nie są
sygnałem osłabienia nerwowego. Wcale by jej to nie zdziwiło, biorąc pod uwagę napięcie, w
jakim ostatnio żyła.
Zirytowana taką możliwością, gniewnie zmięła serwetkę na kolanach i spojrzała
groźnie na gościa.
-Co pan tu robi tak wcześnie, panie March? Uniósł brwi i skłonił się
krótko.
-
Ja też się cieszę, że cię widzę, Lavinio.
Emeline zrobiła strapioną minę.
- Niech pan nie zwraca uwagi na moją ciocię. Źle spała w nocy. Proszę siadać. Napije
się pan kawy?
- Dziękuję, Filiżanka kawy dobrze by mi zrobiła.
Lavinia zauważyła, że siadł na krześle wolno i ostrożnie.
-Czyżby znów nadwerężył pan sobie nogę? - zapytała z przyganą.
-Wczoraj wieczorem miałem za dużo ćwiczeń fizycznych. -Uśmiechnął się do
Emeline i wziął od niej filiżankę. - Nie ma powodu do niepokoju.
-Wcale nie jestem zaniepokojona - oznajmiła Lavinia wyniośle. - Byłam tylko
ciekawa. To pańska sprawa, co pan robi ze swoją nogą.
Spojrzał na nią rozbawiony.
- Zgadzam się z tym całkowicie.
Nagle przypomniała sobie, jak tamtej nocy w powozie jego nogi znalazły się między
jej nogami. Ich spojrzenia się spotkały i Lavinia natychmiast i bez najmniejszej wątpliwości
odgadła, że on również myśli o tych namiętnych chwilach.
Spuściła głowę i zaczęła jeść w obawie, że zaraz się zaczerwieni.
Emeline, na szczęście nieświadoma ukradkowej wymiany spojrzeń, uśmiechnęła się
wdzięcznie do gościa.
-Czyżby tańczył pan wczoraj wieczorem?
-Nie. Z tą nogą nie bardzo się do tego nadaję. Miałem okazję do innego rodzaju
ćwiczeń fizycznych.
Lavinia zacisnęła palce na widelcu, aż zbielały jej kostki. Przyszło jej do głowy, że
Tobias pewnie spotkał się z jakąś kobietą.
-Mam dzisiaj wiele do zrobienia - odezwała się szorstko. -Może byłbyś tak uprzejmy i
wyjaśnił, dlaczego postanowiłeś odwiedzić nas o tak wczesnej godzinie?
-
Właściwie ja też mam wiele planów na dzisiaj. Może porównamy nasze rozkłady
dnia?
-Jeśli chodzi o mnie, to zamierzam porozmawiać z panią Vaughn i poprosić ją, żeby
wyraziła swoją opinię na temat woskowych figur w sekretnej galerii Huggetta.
-Ach, tak. - Tobias uśmiechnął się do niej z uprzejmym zaciekawieniem. - A jak
chcesz ją przemycić do sali na górze, jeśli w ogóle się zgodzi obejrzeć tę wystawę?
Przebierzesz ją za sprzątaczkę?
Jego pobłażliwy ton zirytował ją.
-Nie. Wymyśliłam inny sposób, żeby się dostać do galerii. Wydaje mi się, że uda się
przekupić tego młodego człowieka, który sprzedaje bilety.
-Ty naprawdę chcesz to zrobić.
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się do niego promiennie.
Tobias gwałtownie odstawił filiżankę na spodek.
-Do diabła, Lavinio, dobrze wiesz, że nie dopuszczę do tego, żebyś sama tam poszła.
-Nie będę sama, tylko w towarzystwie pani Vaughn. -Urwała na chwilę. - Jeśli chcesz,
to możesz nam towarzyszyć.
-Dziękuję bardzo - odparł z ironiczną kurtuazją. - Przyjmuję zaproszenie.
Zapadła cisza. Tobias wziął sobie grzankę i odgryzł kęs. Lavinia kątem oka
spostrzegła błysk jego białych zębów.
- Jeszcze nie powiedziałeś, dlaczego tu przyszedłeś - przypomniała mu sucho.
Przeżuwał grzankę, zastanawiając się nad czymś.
-Wpadłem, żeby zapytać, czy nie zechciałabyś mi towarzyszyć, kiedy będę się starał
czegoś dowiedzieć o niejakiej Sally Johnson.
-A kto to jest Sally Johnson?
-Ostatnia kochanka Neville'a. Przedwczoraj zniknęła.
-Nie rozumiem. - Jego słowa przykuły uwagę Lavinii. -Myślisz, że to się jakoś łączy z
naszym śledztwem?
-
Tego jeszcze nie potrafię powiedzieć. - Oczy Tobiasa spoglądały ponuro. - Obawiam
się jednak, że jakiś związek istnieje.
-Rozumiem. - Lavinia nieco złagodniała. - To miło z twojej strony, że informujesz
mnie o swoich planach i prosisz, żebym ci towarzyszyła.
-
I postępuję zupełnie inaczej niż ty, kiedy potajemnie odwiedziłaś muzeum Huggetta? -
Skinął głową. -Tak, to prawda. Bardziej niż ty wziąłem sobie do serca naszą umowę o
współpracy.
-
Akurat. Nie mydl mi oczu. - Stuknęła widelcem o brzeg talerza. - O co chodzi,
Tobiasie? Dlaczego chcesz, żebym ci dziś towarzyszyła?
Przełknął jeszcze jeden kęs grzanki i spojrzał na nią otwarcie.
-Ponieważ, jeśli będę miał szczęście i odnajdę Sally, będę chciał z nią porozmawiać.
Nie wątpię, że będzie bardziej otwarta wobec kobiety niż wobec mężczyzny.
-Wiedziałam. - Lavinia doznała uczucia ponurej satysfakcji. - Nie przyszedłeś tu
dlatego, że przywiązujesz wagę do naszej umowy. Chcesz, żebym ci pomogła w
prowadzeniu twojego własnego śledztwa. Czego ode mnie oczekujesz? Mam
wprowadzić tę Sally w mesmeryczny trans i nakłonić ją, żeby wyznała prawdę?
-Czy zawsze musisz wątpić w motywy mojego działania?
-W postępowaniu z panem wolę zachować maksymalną ostrożność.
Uśmiechnął się lekko; oczy mu błyszczały.
- Nie zawsze, Lavinio. Parę razy zapomniałaś o tej zasadzie.
18
Dom był wąski, piętrowy, z kuchnią w suterenie. Okolica nie należała może do bardzo
eleganckich, ale też nie była to dzielnica czerwonych latarni.
Ustalenie, że Sally Johnson nie ma w domu, zajęło tylko chwilę. Tobias był
przygotowany na taką możliwość.
Lavinia stała obok niego przy wiodących do części kuchennej drzwiach poniżej
poziomu ulicy i patrzyła, jak jej towarzysz wsuwa jakieś metalowe narzędzie w szparę przy
framudze.
- Neville nie był dla niej przesadnie hojny - zauważyła. - Widziałam już ładniejsze
domy.
Meta! i drewno jęknęły, kiedy Tobias z wyczuciem naparł na łom.
-
Pamiętaj, że wziął ją z domu publicznego, więc ten dom musiał się jej wydać
wykwintną rezydencją - zauważył.
-Ta: pewnie było.
Gdy drzwi się otworzyły, Lavinia otuliła się ciaśniej peleryną i zajrzała do ciemnego
korytarza.
- Mam nadzieję, że nie natkniemy się na kolejne ciało. Mam już dosyć zwłok.
Tobias pierwszy wszedł do środka.
- Jeśli Sally spotkał ten sam los co jej poprzedniczki, to jej ciało zapewne zostanie
znalezione w rzece, nie tutaj.
Lavinia zadrżała i podążyła za swoim towarzyszem.
-Nie widzę w tym najmniejszego sensu. Dlaczego twój klient miałby mordować
kochanki?
-Na to pytanie nie ma rozsądnej odpowiedzi.
-Nawet jeśli się ich pozbywał, to co to ma wspólnego z pogróżkami pod adresem pani
Dove i z Błękitną Izbą?
-Trudno mi powiedzieć. Może bardzo dużo.
Lavinia zatrzymała się na środku kuchni i zmarszczyła nos, czując odór gnijącego
mięsa.
-Zdajesz sobie sprawę, co mówisz? To by oznaczało, że twój klient może być kłamcą i
mordercą.
-Powiedziałem ci, że wszyscy klienci kłamią. - Tobias otworzył kosz na warzywa i
zajrzał do środka. - To jeden z wielu powodów, dla których lepiej jest pobierać
zaliczkę tuż po przyjęciu zlecenia.
-Zapamiętam to sobie na przyszłość. - Otworzyła kredens i zajrzała do wnętrza. -
Pewnie masz jakąś teorię tłumaczącą, dlaczego Ncville miałby mordować kochanki.
-Możliwe, że to wariat. Lavinia wzdrygnęła się.
-Owszem.
-Istnieje też inny prawdopodobny motyw. - Tobias opuścił pokrywę kosza i spojrzał
na swoją towarzyszkę. - Mężczyzna, który utrzymuje kobietę i opłaca dla niej taki
mały domek, robi to, ponieważ chce z nią spędzać sporo czasu.
-Zapewne dużo więcej niż w towarzystwie żony - dodała Lavinia, krzywiąc się lekko.
-
Właśnie. - Enigmatycznie zerknął na nią z ukosa. - Jako że większość małżeństw w
wyższych sferach jest zawierana dla pieniędzy i koneksji towarzyskich, trudno się
dziwić, że związek niewiernego męża z kochanką bywa bliższy niż związek z żoną.
Lavinia nareszcie zrozumiała, o co mu chodzi.
-Naprawdę wierzysz, że Neville, kiedy znudzi go kolejna kochanka, morduje ją ze
strachu, że wic o nim zbyt wicie? Jakie sekrety musiałby ukrywać, żeby zabić trzy
kobiety po to. by nic nikomu nie powiedziały?
-
Będę z tobą szczery. - Tobias zamknął szufladę i ruszył w górę schodami,
prowadzącymi na parter. - Na razie nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Wiem
tylko, że w ciągu ostatnich dwóch lat zginęły dwie, a może i trzy kobiety, z którymi
Neville'a łączyła bardzo bliska zażyłość. Być może zginęły z własnej ręki.
-
Samobójstwo. - Lavinia rozejrzała się nerwowo po kuchni i szybko poszła za
Tobiasem. - Nic wiemy na pewno, czy Sally Johnson, wzorem swoich poprzedniczek,
rzuciła się do rzeki.
Tobias zniknął w salonie.
- Wydaje mi się, że biorąc pod uwagę okoliczności, musimy się spodziewać
najgorszego.
Lavinia zostawiła go na parterze, a sama wspięła się wąskimi schodami na piętro.
Wystarczyły dwie minuty w sypialni Sally, by stwierdzić, że co do jednej sprawy jej
wspólnik się mylił. Lavinia podbiegła do schodów.
- Tobiasie!
Ukazał się w holu na parterze i spojrzał w górę.
-O co chodzi?
-Nie wiem, co się stało z Sally, ale jedno ci mogę powiedzieć na pewno. Przed
zniknięciem spakowała wszystkie swoje rzeczy. Szafa jest pusta, a pod łóżkiem nie
ma kufrów.
Tobias bez słowa wszedł na górę. Lavinia odsunęła się, żeby go przepuścić do
sypialni. Kiedy weszła za nim do środka, w zamyśleniu przyglądał się pustej szafie.
- Możliwe że ktoś, kto ją znał i wiedział o jej zniknięciu, przyszedł tu ukradł cały
dobytek - stwierdził cicho. – Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że przyjaciele Sally to
zwykli złodzieje, którzy potrafią wykorzystać nadarzającą się okazję.
Lavinia potrząsnęła głową.
- Gdyby U był złodziej, zostawiłby w sypialni straszny bałagan. A tutaj wszystko jest
w wielkim porządku. Człowiek, który spakował rzeczy Sally, dobrze znał ten pokój.
Tobias w zadumie przyglądał się meblom.
- Neville na pewno doskonale zna tę sypialnię. Może chciał ukryć jakieś dowody
morderstwa.
Lavinia podeszła do umywalki i obejrzała stojącą na niej duża misę.
-
Gdyby to był on, na pewno chciałby się pozbyć tego zakrwawionego ręcznika i wody
w misce.
-
Co, u diabła? - Tobias trzema krokami przemierzył pokój. Spojrzał na plamy na
ręczniku i brązowawą wodę. - Może zabił ją tutaj, a potem starał się zmyć krew z rąk?
-
W żadnym innym miejscu w pokoju nie ma krwi. Wszystko tu jest całkiem czyste. -
Lavinia zawahała się. - Jest jeszcze jedna możliwość.
-Jaka?
-
Może ktoś chciał zabić Sally, ale ona przeżyła atak? Mogła wrócić do domu, przemyć
ranę, spakować się, a potem zniknąć.
-
Myślisz, że gdzieś się ukryła?
-Tak.
Rozejrzał się uważnie po sypialni.
-Co do jednego masz rację. Tu nie ma śladów walki.
-
A to może świadczyć o tym, że została zaatakowana gdzie indziej. - Przekonana do
swojej nowej teorii Lavinia szybko podeszła do drzwi. - Musimy porozmawiać z
sąsiadami. Może ktoś widział, jak Sally wróciła do domu i zaraz potem wyjechała.
Tobias potrząsnął głową.
- To strata czasu. Mój informator twierdzi, że nikt nie widział Sally, odkąd zniknęła.
-Może twój informator nie rozmawiał ze wszystkimi ludźmi z sąsiedztwa. W takich
sprawach trzeba być wyjątkowo dokładnym.
- Jack jest bardzo dokładny.
Lavinia podeszła do schodów.
- Wiem, że trudno ci będzie w to uwierzyć, ale mężczyźni nie zawsze myślą o
wszystkim.
Ku jej zaskoczeniu, wcale nie zaprotestował. Razem wyszli kuchennymi drzwiami na
ulicę.
Lavinia przystanęła i uważnie obejrzała dwa rzędy niewielkich domów.
O tej porze panował tu spokój. Jedyną osobą w zasięgu wzroku była stara kobieta
ubrana w pelerynę. Na ramieniu niosła koszyk pełen kwiatów. Całą uwagę skupiła na
rozmowie, którą prowadziła z jakimś niewidzialnym towarzyszem.
- Te róże są zbyt czerwone - mamrotała. - Mówię ci, są zbyt czerwone. Czerwone jak
krew, no po prostu jak krew. Taka krwista czerwień. Takich czerwonych róż nie da się
sprzedać. Takie róże denerwują ludzi. Nie da się ich sprzedać, mówię ci...
Biedaczka jest całkiem szalona, pomyślała Lavinia. Wiele takich kręciło się po ulicach
Londynu.
-Kandydatka do szpitala dla obłąkanych - stwierdził cicho Tobias, kiedy kwiaciarka
się od nich oddaliła.
-Być może. Ale z drugiej strony ona najprawdopodobniej nie morduje ludzi, w
przeciwieństwie do twojego klienta.
-Słuszne stwierdzenie. Ciekawe, co nam to mówi o stanie umysłu Neville'a?
-Może tylko tyle. że potrafi ukryć swoje szaleństwo lepiej niż ta kobieta.
Tobias zacisnął szczęki.
- Muszę ci powiedzieć, że zawsze wydawał mi się całkiem normalny.
-Przez co może być jeszcze groźniejszy, prawda?
-Niewykluczone. Zauważyłem, że rozmawiamy o nim, jakbyśmy byli pewni, że to on
zamordował te kobiety -powiedział. - Jednak, ściśle mówiąc, nie wiemy tego z całą
pewnością.
-Masz rację. Wyciągamy pochopne wnioski. -Lavinia przyjrzała się szeregowi drzwi
wejściowych. - Gospodynie i pokojówki są najbardziej obiecującym źródłem
informacji. Ufam, że masz ze sobą sporo drobnych monet.
-Dlaczego to zawsze ja mam dawać pieniądze, kiedy to okazuje się konieczne dla
prowadzenia śledztwa?
Lavinia raźnym krokiem podeszła do pierwszych drzwi.
-Możesz je dopisać do rachunku klienta.
-Robi się coraz bardziej prawdopodobne, że to mój klient okaże się głównym
złoczyńcą w tej sprawie. Jeśli tak się stanie, trudno będzie odebrać od niego zapłatę.
Może dopiszemy takie dodatkowe drobne wydatki do rachunku twojej klientki?
-Przestań narzekać. - Lavinia weszła po schodach prowadzących do drzwi. - To mnie
rozprasza.
Tobias przyglądał się jej, stojąc na chodniku.
-Jeszcze jedno, zanim zapukasz. Musisz dać jasno do zrozumienia, że zapłacisz
informatorowi tylko wtedy, jeśli dowiesz się od niego czegoś, co ci się przyda. Inaczej
zanim dotrzemy do końca ulicy, nie będziemy mieli ani grosza i nie uzyskamy
żadnych znaczących informacji.
-Chyba już zapomniałeś, że potrafię się targować. - Uniosła rączkę kołatki i
energicznie zapukała.
Pokojówka, która otworzyła drzwi, chętnie opowiedziała im kilka plotek o kobiecie z
przeciwka, która nocami przyjmowała pewnego dżentelmena. Tyle tylko, że ostatni raz
widziała ją dwa dni temu.
Ten sam efekt przyniosły rozmowy pod następnymi dwoma adresami.
-To beznadziejne - oznajmiła Lavinia trzy kwadranse później, po rozmowie z
pokojówką z ostatniego domu przy ulicy. - Nikt nie widział Sally, a jednak jestem
przekonana, że wróciła tu, żeby opatrzyć ranę i spakować rzeczy.
-A może to nie ona wróciła? - Tobias wziął ją za ramię i poprowadził w stronę domku
Sally. - Może to Neville zabrał jej dobytek, żeby wszyscy myśleli, że wyjechała.
-
Nonsens. Jeśli chciał zasugerować, że wyjechała na wieś, wyrzuciłby mięso z kuchni,
Żadna kobieta, zamykając dom przed wyjazdem na dłuższy czas, nie zostawiłaby
mięsa i warzyw, żeby zgniły.
-
Neville to zamożny człowiek. Dom zawsze prowadziła mu służba. Pewnie od
dwudziestu lat nawet nie zajrzał do kuchni.
Lavinia zastanowiła się nad tym.
-Może masz rację. Nadal jednak uważam, że to Sally wróciła do domu.
-Czy dlatego upierasz się przy tej wersji wydarzeń, bo nie chcesz się pogodzić z
myślą, że Sally nie żyje? - spytał Tobias, zaciskając mocniej rękę na jej ramieniu.
-Oczywiście.
-Przecież nawet nie znasz tej kobiety. To prostytutka. Wszystko wskazuje na to, że
zanim przyciągnęła uwagę Neville'a, pracowała w domu publicznym.
-A co jedno z drugim ma wspólnego? Kącik ust Tobiasa lekko drgnął.
-Zupełnie nic. Lavinio - odrzekł cicho. - Absolutnie nic. Z roztargnieniem patrzyła na
szaloną kwiaciarkę. Stara kobieta
zatrzymała się przed domem Sally. Rozmowa z niewidzialnym towarzyszem stała się
bardziej ożywiona.
- Takich czerwonych róż nie da się sprzedać, mówię ci. Nikt nie kupuje
krwistoczerwonych. Nikt ich nie chce...
Lavinia nagle przystanęła, zmuszając Tobiasa do zatrzymania się.
-Kwiaciarka - wyszeptała.
-O co chodzi? - zdziwił się, zerkając na staruszkę.
-Nikt nie kupuje krwistoczerwonych róż... - mamrotała kobieta.
-Spójrz na jej pelerynę - rzekła Lavinia. - Jest bardzo elegancka, prawda? A ta
kwiaciarka to biedaczka.
Tobias wzruszył ramionami.
-Ktoś się pewnie nad nią zlitował i dał jej to okrycie.
-Zaczekaj tu - nakazała mu i wyswobodziła ramię z jego uścisku. - Chcę z nią
porozmawiać.
-Co to da? To wariatka.
Lavinia, nie zwracając na niego uwagi, wolno podeszła do kwiaciarki, uważając, żeby
jej nie przestraszyć.
- Witam - odezwała się łagodnie.
Kobieta drgnęła i groźnie spojrzała na Lavinię, jakby ją złościło, że ktoś przerywa jej
rozmowę z niewidzialnym towarzyszem.
-Dziś mam na sprzedaż tylko krwistoczerwone róże - oznajmiła. - Nikt nie chce takich
kupować.
-Sprzedałaś kiedyś kwiaty kobiecie, która mieszkała w tym domu? - zapytała Lavinia.
-Nikt nie chce krwistych róż.
Jak się rozmawia z szaloną kwiaciarką? Lavinia nie miała pojęcia. A jednak mimo
szaleństwa tej kobiecie udało się jakoś uniknąć szpitala dla obłąkanych. To oznaczało, że
potrafi się sama utrzymać ze sprzedaży kwiatów. A to z kolei wskazywało, że posiadła
umiejętność targowania się, choćby w podstawowym zakresie.
Lavinia zabrzęczała monetami, które dał jej Tobias.
-Chciałabym kupić twoje krwistoczerwone róże - zagaiła.
-
Nie. - Kobieta ciasno objęła koszyk. - Nikt ich nie chce.
- Ja chcę. - Lavinia wyciągnęła przed siebie monety. ~ Nikt nie chce
krwistoczerwonych róż. - W oczach kwiaciarki pojawił się chytry błysk. - Wiem, czego
chcesz.
-Wiesz?
-Masz oko na moją nową pelerynę, co? Nie chodzi ci o czerwone róże. Nikt nic chce
krwistoczerwonych róż. Chcesz moją pelerynę.
-Jest bardzo ładna.
-Prawie wcale nie ma na niej krwi. - Staruszka uśmiechnęła się dumnie, ukazując
liczne braki w uzębieniu. - Tylko trochę na kapturze.
Dobry Boże, pomyślała Lavinia. Tylko spokojnie. Nie można jej zadawać zbyt wielu
pytań, bo się wystraszy. Trzeba jakoś wydobyć od niej tę pelerynę.
-Na mojej pelerynie nie ma krwi - powiedziała ostrożnie. -Może się zamienimy?
-A więc chcesz się zamieniać, tak? To bardzo ciekawe. Ona jej nie chciała, bo kaptur
jest zakrwawiony. Tak samo jak nikt nie chce krwistoczerwonych róż.
-Ja chcę.
-Ona kupowała ode mnie róże. - Kwiaciarka zajrzała do koszyka. - Ale tamtej nocy
ich nie chciała. Chodziło o krew. Powiedziała mi, że ledwie uszła z życiem.
Serce Lavinii zabiło mocniej.
-Uciekła?
-No. - Kobieta uśmiechnęła się szeroko. - Ale teraz się boi. Schowała się. Chciała mój
stary płaszcz, bo nie było na nim krwi.
Lavinia rozpięła swoją pelerynę, zdjęła ją z ramion i podała staruszce wraz z
monetami.
- Dam ci tę piękną pelerynę i pieniądze w zamian za twoją.
Kwiaciarka czujnie przymrużyła oczy i spojrzała na wyciągnięte ku niej okrycie.
- Wygląda mi na starą.
- Zapewniam, że jest w doskonałym stanie.
Szalona staruszka przechyliła głowę w bok i wyrwała pelerynę z rąk Lavinii.
-Zobaczmy, co mi tu dajesz, kochaniutka.
-Nie ma na niej krwi - zachęcała Lavinia. - Ani jednej kropli.
-Zaraz się przekonamy. - Kobieta rozłożyła pelerynę i odwróciła ją na lewą stronę,
żeby obejrzeć podszewkę. - Aha. Tutaj jest jakaś plama. - Przyjrzała się jej uważniej. -
Wygląda na to, że ktoś próbował ją wyczyścić.
Lavinia usłyszała, że z gardła Tobiasa wydobyło się coś na kształt zduszonego
śmiechu. Starannie unikała jego wzroku.
-
Prawie nic nie widać - oznajmiła stanowczo.
-Ja zauważyłam.
-Taka mała plama jest o wiele mniej podejrzana niż ślady krwi na twojej pelerynie -
wycedziła Lavinia przez zęby. -Chcesz się zamienić czy nie?
Pomarszczona twarz kwiaciarki skrzywiła się pogardliwie.
- Kochaniutka, czy tobie się wydaje, że jestem całkiem stuknięta? Moja piękna
peleryna jest warta o wiele więcej niż twoja.
Lavinia wzięła głęboki oddech, żeby nie okazać zbytniej desperacji.
-Czego jeszcze chcesz? Kwiaciarka roześmiała się krótko.
-Daj mi pelerynę, pieniądze i te śliczne półbuciki.
-Moje buty? - Lavinia odruchowo zerknęła w dół. - Ale muszę w czymś wrócić do
domu.
-
Nie bój się, kochaniutka. Dam ci swoje stare buty. Wcale nie ma na nich krwi. Żadnej
krwi. Róże to co innego. - Chytry błysk zniknął z jej oczu i znów przesłoniła je mgła
szaleństwa. -Nikt nie chce kupować róż poplamionych krwią.
- Zamieniłem zdanie. - Tobias pomógł Lavinii wsiąść do wynajętego powozu. - Nie
jestem już taki pewny, że kwiaciarka to kompletna wariatka. Wręcz przeciwnie, wydaje mi
się. że jeśli chodzi o targowanie się, jest twoją godną przeciwniczką.
-Miło mi, że ta sytuacja tak cię bawi. - Lavinia opadła na siedzenie i ponuro spojrzała
na zniszczone buty na swoich nogach. W podeszwach były dziury, a szwy w wielu
miejscach popękały. - Moje półbuty były prawie całkiem nowe.
-Nie tylko ty straciłaś na tej wymianie. - Tobias wszedł za nią do powozu i zamknął
drzwi. - Czy musiałaś jej dawać aż tyle moich monet?
-Doszłam do wniosku, że skoro ja poświęcam pelerynę i buty, to możesz też się
dołożyć.
-
Mam nadzieję, że jesteś zadowolona z zakupu. - Tobias usiadł naprzeciwko i spojrzał
na trzymaną przez Lavinię pelerynę. - Czy ten nabytek dostarczy ci jakichś nowych
wiadomości?
-Sama nie wiem. - Lavinia przeszukała fałdy materiału. -Kwiaciarka miała rację co do
plam z krwi. - Odwróciła kaptur na lewą stronę i głośno wciągnęła powietrze. - Spójrz.
To chyba ślad po ranie na głowie.
Tobias zmrużył oczy na widok zaschniętej krwi.
-Tak mi się zdaje. Rany na głowie krwawią obficie, nawet jeśli rozcięcie nie jest
głębokie.
-Więc moja teoria, że Sally przeżyła atak, wróciła do domu po swoje rzeczy i gdzieś
się ukryła, może być prawdziwa.
-To, że zamieniła się pelerynami z kwiaciarką, też jest całkiem logiczne -stwierdził w
zadumie Tobias. -Sally przybyła tu z bardzo podejrzanej dzielnicy i pewnie tam
wróciła, żeby się ukryć. Drogie okrycie tylko niepotrzebnie przyciągnęłoby uwagę
otoczenia.
-Zgadza się. Tobiasie, chyba coś znalazłam.
Lavinia spostrzegła kieszeń wszytą po lewej stronie peleryny i wsunęła w nią rękę.
Palce natrafiły na kawałek papieru.
- Teraz wiemy tyle, że ostatniej kochance Neville'a udało się uniknąć losu
poprzedniczek - rzekł Tobias. – Peleryna potwierdza twoje wnioski, ale nie dostarcza nam
żadnych nowych informacji, nie wskazuje dalszego kierunku poszukiwań.
Lavinia spojrzała na wyjęty z kieszeni bilet.
- Wręcz przeciwnie - wyszeptała. - Wskazuje nam, że powinniśmy natychmiast udać
się do muzeum Huggetta.
19
Wściekłość i ból - powiedziała cicho pani Vaughn. - Ból i wściekłość. Zadziwiające.
Słowa te zostały wypowiedziane tak cicho, że Lavinia ledwo je słyszała. Zerknęła na
Tobiasa, stojącego obok niej w odległym końcu mrocznej galerii. Nie odezwał się; całą
uwagę skupił na pani Vaughn.
Huggett niespokojnie kręcił się przy drzwiach, jak szkielet gotów w każdej chwili
zniknąć w ciemnościach.
- To bardzo niestosowne - mamrotał. - Te sceny nie są przeznaczone dla oczu
porządnych kobiet. Galerię wolno odwiedzać tylko mężczyznom, powtarzam to państwu
kolejny raz.
Nikt nie zwracał na niego uwagi. Pani Vaughn wolno przeszła do następnych
eksponatów, zatrzymała się i zaczęła studiować szczegóły woskowych postaci.
-Nie znam twarzy tych kobiet, ale powiadam wam, że mają żywe odpowiedniki. -
Zawahała się. - Albo martwe.
-Sugeruje pani, że to maski pośmiertne? - dociekał Tobias.
-
Nie można tego stwierdzić. Są trzy sposoby osiągnięcia podobieństwa podczas
modelowania w wosku. Pierwszy, który sama stosuję, to wyrzeźbienie rysów twarzy,
tak jak się to robi w kamieniu czy glinie. Drugi polega na wykonaniu woskowego
odcisku twarzy żywego człowieka. Trzeci to oczywiście maska pośmiertna.
Lavinia przyjrzała się kobiecej twarzy, wykrzywionej w ekstazie lub bólu.
-Czy wyraz maski pośmiertnej nie byłby... hmmm.... mniej ożywiony? Zwłoki chyba
nic przejawiają takich emocji.
-Doświadczony artysta potrafi zastygłe rysy maski pośmiertnej przekształcić w obraz
żywej twarzy.
-To bardzo niewłaściwe. - Huggett załamał kościste ręce. -Damy nie powinny tu
wchodzić.
Nikt nawet na niego nie spojrzał.
Tobias przysunął się do figury mężczyzny i uważnie obejrzał twarz.
- A co pani powie o twarzach wystawionych tu mężczyzn? Modele byli żywi czy
martwi?
Pani Vaughn spojrzała na niego, unosząc brwi.
-Nie zauważył pan, że wszystkie męskie figury mają twarz tego samego modela?
-Nie. - Tobias jeszcze uważniej przyjrzał się figurze. -Uszło to mojej uwagi.
Zaskoczona Lavinia popatrzyła na wykrzywione rysy jednego z mężczyzn.
-Wydaje mi się, że ma pani rację.
-Większość dżentelmenów odwiedzających tę galerię nawet nie spojrzy na twarze
męskich figur- stwierdziła artystka ironicznie. - Ich uwagę przykuwają inne szczegóły
tych scen.
-Jednak twarze kobiet się różnią. - Lavinia podeszła do kolejnych eksponatów. -
Każda z pięciu kobiet jest inna.
- Też mi się tak wydaje - potwierdziła pani Vaughn.
Lavinia spojrzała na Tobiasa.
- Nie, nie rozpoznaję żadnej z nich - odpowiedział na jej nieme pytanie.
Zaczerwieniła się i odchrząknęła.
- A mężczyznę?
Krótko i zdecydowanie potrząsnął głową.
- Nie znam tego człowieka. - Nagle odwrócił się do Huggetta. - Kto ci sprzedał te
prace?
Właściciel muzeum drgnął. Oczy mu się rozszerzyły. Cofał się krok po kroku, aż
natrafił plecami na drzwi.
-Nikt mi ich nie sprzedał - odparł, jednocześnie zdenerwowany i przerażony. -
Przysięgam.
-Ale przecież od kogoś je dostałeś. - Tobias zrobił krok w jego stronę. - No, chyba że
to ty jesteś autorem.
-Nie. - Huggett przełknął ślinę i za wszelką cenę starał się odzyskać panowanie nad
sobą. - Nie jestem artystą. To nie ja zrobiłem te figury.
-Jak się nazywa ich wykonawca?
-Nie wiem, proszę pana. Mówię prawdę - skomlał Huggett. Tobias podchodził coraz
bliżej.
-Jak trafiły w twoje posiadanie?
-Mam taką umowę - szybko wyjaśniał właściciel. - Kiedy figury są gotowe, dostaję
wiadomość, żeby się zgłosić pod pewien adres i je odebrać.
-Co to za adres?
-Za każdym razem inny. Zwykle to jakiś magazyn nad rzeką, ale nigdy ten sam.
-Jak za nie płacisz? - spytał Tobias.
-Właśnie to staram się panu wytłumaczyć. - Huggett skurczył się. - Nie płacę za nie.
Umowa polega na tym, że dostaję je za darmo pod warunkiem, że wystawię je na
widok publiczny.
Tobias wskazał na kolekcję.
-Którą scenę dostarczono ci ostatnio?
-
Tę tutaj. - Huggett drżącym palcem wskazał pobliski eksponat. - Jakieś cztery
miesiące temu dostałem wiadomość, że jest gotowa.
Lavinia zerknęła na postać kobiety, zamarłej w jakiejś ciemnej, ponurej ekstazie, i
zadrżała.
-Nie miałeś żadnych nowych wiadomości od autora? -dopytywał się jej wspólnik.
-Nie.
Tobias przygwoździł Huggetta zimnym spojrzeniem.
-Jeśli dostaniesz od niego jakąś wiadomość, natychmiast mnie o tym zawiadomisz.
Zrozumiałeś?
-Tak, tak. Natychmiast.
-Ostrzegam cię, że tutaj chodzi o morderstwo.
-Nie chcę mieć nic wspólnego z morderstwem - zapewnił chudzielec. - Jestem tylko
niewinnym właścicielem małego interesu, który stara się związać koniec z końcem.
Lavinia wymieniła spojrzenia z panią Vaughn.
- Powiedziała pani, że artysta tego kalibru na pewno chciałby, żeby publiczność
oglądała jego prace.
Artystka skinęła głową.
-To naturalna potrzeba. Najwyraźniej jednak ten twórca nie musi zarabiać na swoich
rzeźbach.
-A więc szukamy dość zamożnej osoby - wywnioskował Tobias.
-Też tak sądzę. - Pani Vaughn spojrzała na niego z namysłem. - Tylko ktoś
posiadający inne źródło utrzymania może sobie pozwolić na oddawanie darmo takich
dużych i wypracowanych figur.
-Ostatnie pytanie, jeśli będzie pani tak uprzejma - odezwała się Lavinia.
-Oczywiście, moja droga. - Artystka uśmiechnęła się. -Pytaj. Cała ta sprawa jest dla
mnie bardzo interesującym doświadczeniem.
-
Czy myśli pani, że autor tych scen może być tą samą osobą, która wyrzeźbiła scenkę
przedstawiającą śmierć kobiety w zielonej sukni?
Pani Vaughn spojrzała na udręczoną twarz najbliższej figury. Jakiś cień przebiegł jej
po twarzy.
- O, tak - wyszeptała. - Myślę, że to jest całkiem możliwe.
Tobias oparł się o jedną z kamiennych kolumn, podtrzymujących dach artystycznie
zaprojektowanej gotyckiej ruiny, i rozejrzał się po zarośniętym ogrodzie.
Ruinę wybudowano kilka lat wcześniej. Architekt bez wątpienia chciał, żeby była
wdzięcznym dodatkiem do tego odległego zakątka parku, miejscem spokojnej kontemplacji
natury.
Jednak ta część rozległego parku nie cieszyła się zainteresowaniem spacerowiczów. W
rezultacie ruinę, otaczający ją żywopłot, drzewa i krzewy zaniedbywano przez całe lata.
Zieleń wybujała, tworząc naturalną zasłonę, chroniącą ruinę przed wzrokiem człowieka, który
przypadkowo zawitałby do tego zakątka parku.
Tobias natrafił na to miejsce dawno temu. Odwiedzał je czasami, kiedy chciał się nad
czymś w spokoju zastanowić. Po raz pierwszy przyprowadził tu kogoś, chociaż do tej pory
uważał, że jest to jego niemal prywatny teren.
Jakiś czas temu przestało padać, ale woda nadal skapywała z drzew. Powóz, który
udało mu się złapać po wyjściu z muzeum, czekał w parkowej alejce. Przynajmniej Tobias
miał taką nadzieję. Nie Ucieszyłby się, gdyby musiał iść piechotą do domu Lavinii. Noga
bardzo mu dzisiaj dokuczała.
- Mamy tu kilka zdarzeń, pozornie ze sobą niezwiązanych - zaczął. - Śmierć i
zniknięcie kilku kochanek Neville'a, figury woskowe, plotki na temat wojny o władzę nad
resztkami Błękitnej Izby. To się musi łączyć.
- Zgadzam się. - Lavinia stała przy kolumnie, złożywszy ramiona na piersiach. -
Związek jest oczywisty.
-Nasi klienci, tak?
-Oboje okłamywali nas od samego początku.
-Owszem - potaknął Tobias.
-Oboje starają się nas wykorzystać dla własnych pokrętnych celów.
-Najwyraźniej.
Lavinia zerknęła na wspólnika kątem oka.
-Nadszedł czas, żeby się z nimi rozmówić.
-Proponuję, żebyśmy zaczęli od twojej klientki.
-Bałam się, że to powiesz. - Westchnęła. - Podejrzewam, że pani Dove nie będzie
zadowolona. Prawdopodobnie mnie zwolni.
Tobias wyprostował się i wziął ją za ramię.
-Jeśli to będzie dla ciebie jakimś pocieszeniem, to ja też się nie spodziewam, że
Neville mi zapłaci.
-Zawsze mogę sprzedać następną rzeźbę, żeby opłacić czynsz i kwartalną pensję pani
Chilton.
-Właśnie to w tobie podziwiam, Lavinio. Nigdy nie brakuje ci dobrych pomysłów.
Joan Dove siedziała na pasiastej sofie w salonie tak nieruchomo, że można ją było
pomylić z pięknie wyrzeźbionymi figurami woskowymi pani Vaughn.
- Bardzo przepraszam, ale co państwo sugerują? – zapytała lodowatym tonem kobiety,
nieprzyzwyczajonej do tego, że kwestionuje się jej słowa.
Tobias nic nie odrzekł, tylko spojrzał na wspólniczkę, dając jej w ten sposób do
zrozumienia, że to ona lepiej poradzi sobie z tą nieprzyjemną rozmową. W końcu chodziło o
jej klientkę.
Lavinia popatrzyła mu w oczy. a potem wstała z fotela i stanęła przy oknie. Jej rude
włosy kontrastowały jaskrawo z ciemną zielenią draperii.
- Wydawało mi się, że to całkiem proste pytanie – powiedziała cicho. - Zapytałam, czy
miała pani kiedyś romans z lordem Neville'em. Czy to on dwadzieścia lat temu uwiódł panią i
porzucił?
Joan nie odpowiedziała. Od emanującego z niej chłodu zrobiło się zimniej w całym
salonie,
- Do diabła, Joan! - Lavinia odwróciła się gwałtownie, oczy błyszczały jej z gniewu. -
Czy pani nie rozumie, o jaką stawkę idzie gra? Mamy powody, by sądzić, że Neville
zamordował przynajmniej dwie ze swoich byłych kochanek. A niewykluczone, że więcej.
Ostatnia może przeżyła, a jeśli tak, to tylko dlatego, że dopisało jej niebywałe szczęście.
Joan milczała.
-Wiemy, że Sally Johnson na krótki czas przed swoim zniknięciem odwiedziła
muzeum Huggetta - ciągnęła Lavinia, krążąc po pokoju. - Znajduje się tam specjalna
galeria, w której są wystawione doskonale wykonane figury z wosku. Scenka, którą
pani przysłano, była wyrzeźbiona bardzo wprawną ręką. Uważamy, że chodzi tu o
jedną i tę samą osobę. Proszę nam wyjaśnić, o co tu, na litość boską, chodzi?
-Wystarczy. - Joan zacisnęła usta w wąską linię. - Nie powinna się pani na mnie
wściekać. Jestem pani klientką, zapomniała pani o tym?
-Proszę odpowiedzieć na pytanie. - Lavinia zatrzymała się na środku salonu. - Czy coś
panią łączyło z Neville'em?
Joan zawahała się.
- Tak. Ma pani rację. To on wiele lat temu uwiódł mnie, a potem zostawił na pastwę
losu.
Przez chwilę nikt się nie odzywał.
- Wiedziałam. - Lavinia głośno wypuściła z płuc powietrze i opadła na najbliższy
fotel. - Wiedziałam, że musi być jakiś związek.
- Nic rozumiem, jak ten dawno przebrzmiały romans może mieć cokolwiek wspólnego
ze sprawą morderstwa - zdziwiła się Joan.
-Wygląda na to, że Neville pozbywa się dawnych kochanek -oznajmił Tobias. - Co
najmniej dwie kobiety, z którymi łączyły go intymne stosunki, dzisiaj nie żyją. Kratą
plotki, że jeszcze trzy spotkał ten sam los, a jedna zaginęła.
-Dlaczego miałby je zabijać? - spytała Joan, unosząc brwi.
-Nie wiemy tego na pewno - odrzekł Tobias. - Może się boi, że za dużo o nim wiedzą.
-Co takiego mogą o nim wiedzieć? To pewnie musi być coś ważnego, skoro doszedł
do wniosku, że musi je zgładzić.
-Powiem wprost, pani Dove. Jestem niemal pewien, że Neville należał do organizacji
przestępczej zwanej Błękitna Izba. Była to dobrze zakonspirowana i potężna szajka.
Dowodził nią człowiek o pseudonimie Azure i jego dwóch przybocznych.
-Rozumiem. - Joan patrzyła na niego z trudnym do rozszyfrowania wyrazem twarzy. -
Co za dziwna sprawa.
-Błękitna Izba zaczęła się rozpadać kilka miesięcy temu, po śmierci Azure'a. Jeden z
jego przybocznych, Carlisle, zginął trzy miesiące temu we Włoszech.
-Wic pan to na pewno? - zdziwiła się Joan.
Tobias uśmiechnął się chłodno, nie spuszczając wzroku z jej twarzy.
- Tak, jestem pewien, że nic żyje.
Joan spojrzała przelotnie na Lavinię.
-A więc teraz został tylko jeden członek Błękitnej Izby i podejrzewacie, że to lord
Neville.
-Tak - potwierdziła Lavinia. - Pan March miał nadzieję, że pamiętnik lokaja dostarczy
mu dowodów.
-Ale tak się dziwnie złożyło, że pamiętnik został zniszczony, zanim ktokolwiek go
przeczytał - dorzucił Tobias.
Lavinia wpatrzyła się w swoje dłonie.
- Możliwe, że to Neville zabił Holtona Felixa, zniszczył pamiętnik i postarał się, żeby
mój wspólnik znalazł jego resztki. Ale jest również możliwe, że tych czynów dokonał ktoś
inny.
-Kto? - zapytała Joan.
- Pani - odrzekła Lavinia, patrząc jej prosto w oczy.
Na moment zapadła nerwowa cisza.
-Nie rozumiem - wyszeptała Joan. - Dlaczego miałabym to wszystko zrobić?
-Ponieważ bardzo pani chciała ukryć pewien sekret, opisany w pamiętniku -
podrzuciła Lavinia.
-To, że miałam romans z Neville'em? - W oczach Joan pojawiło się wzgardliwe
rozbawienie. - Przyznaję, że chcę utrzymać ten fakt w tajemnicy, ale zapewniam, że w
tym celu nie posunęłabym się do morderstwa.
-To nie plotki na temat związku z Neville'em panią niepokoją, ale fakt, że Azure'em
był pani mąż.
Joan patrzyła na nią wstrząśnięta.
-Oszalała pani - stwierdziła.
-
Bardzo go pani kochała, prawda? -ciągnęła Lavinia niemal pieszczotliwym tonem. -
Musiała być pani wstrząśnięta, kiedy dostała pierwszy list od Holtona Felixa, w
którym przeczytała pani, że Fielding Dove stał na czele tajnej organizacji przestępczej.
Zrobiłaby pani wszystko, żeby ta informacja nie ujrzała światła dziennego, prawda? W
grę wchodził honor i dobre imię pani męża.
W ciągu kilku sekund Joan pobladła jak kreda. Natychmiast jednak jej policzki
poczerwieniały ze złości.
-Jak pani śmie twierdzić, że mój mąż miał coś wspólnego z tą Błękitną Izbą? Kim pani
jest, żeby rzucać takie oskarżenia?
-Powiedziała mi pani, że po śmierci męża nagle była pani zmuszona prowadzić bardzo
skomplikowane interesy. Wspomniała pani, że nadal rozwiązuje związane z nimi
problemy.
-
Wyjaśniałam już, że mąż potrafił doskonale inwestować pieniądze.
-
Mnogość różnorodnych inwestycji mogła maskować jego przestępczą działalność -
powiedział Tobias cicho.
Joan przymknęła oczy.
-Macie rację. Holton Felix przysłał mi list, w którym groził, że ujawni, jaką rolę
odgrywał mój mąż w jakimś wielkim przestępczym imperium. - Uniosła powieki, a po
jej oczach można było poznać, że jest przekonana o prawdziwości swoich słów. - Ta
pogróżka była oparta na kłamstwie.
-Jest pani tego pewna? - zapytała łagodnie Lavinia.
-To niemożliwe. - Łzy zabłysły pod rzęsami Joan. - Byliśmy razem przez dwadzieścia
lat. Gdyby był przestępcą, wiedziałabym o tym. Przez tak długi czas nie mógł przede
mną ukrywać czegoś takiego.
-Wiele żon nie wie nic o interesach mężów przez cały czas trwania małżeństwa -
stwierdziła Lavinia. - Sama nie wiem, ile poznałam wdów, które zupełnie nie umiały
się odnaleźć, kiedy zostały same, ponieważ nie miały pojęcia o swojej sytuacji
finansowej.
-Nigdy nie uwierzę, że mój mąż był tym Azure'em, o którym mówiliście -oświadczyła
Joan spokojnie. -Macie jakiś dowód?
-Żadnego - bez oporu przyznał Tobias. - A ponieważ obaj, Azure i pani mąż, nie żyją,
nie mam zamiaru głębiej badać tej sprawy. Bardzo bym jednak chciał zdemaskować
Neville'a.
-Rozumiem - wyszeptała Joan.
- I to najlepiej, zanim panią zamorduje - dodała Lavinia.
Oczy Joan się rozszerzyły.
-Naprawdę myślicie, że to on przysłał mi tę scenkę jako pogróżkę?
-Bardzo prawdopodobne - odrzekł Tobias. - Nie jest artystą, ale mógł zamówić rzeźbę
w wosku u jakiegoś zręcznego twórcy.
-Ale dlaczego miałby mnie uprzedzać o swoich intencjach?
-
Ten człowiek, według wszelkiego prawdopodobieństwa, jest mordercą - powiedziała
Lavinia. - Kto wie, jak pracuje jego umysł? Może chce cię w ten sposób dręczyć lub
ukarać? Tobias odwrócił się od okna.
- Podejrzewam, że raczej chce, żeby się pani odsłoniła. Otacza panią niemal armia
służby. Od razu widać, że ci lokaje potrafią coś więcej, niż tylko roznosić kieliszki szampana
na srebrnych tacach.
Joan westchnęła.
-Mój mąż był bardzo bogatym człowiekiem. Starał się przyjmować do służby
mężczyzn, którzy byli w stanie bronić nas i naszej własności.
-Możliwie, że Neville chciał panią tą przesyłką zdenerwować w nadziei, że, wytrącona
z równowagi, popełni pani jakiś błąd i sama mu wpadnie w ręce - zasugerowała
Lavinia.
-Ale on nie ma żadnego powodu, żeby pragnąć mojej śmierci - upierała się Joan. -
Nawet jeśli jest przestępcą, to ja nic nie wiem o jego występkach sprzed dwudziestu
lat. Musi zdawać sobie z tego sprawę.
Tobias spojrzał na nią uważnie.
- Jeśli się nic mylimy i rzeczywiście była pani żoną Azure'a, to Neville ma wszelkie
powody, by się obawiać, że wie pani o nim zbyt wiele.
Joan splotła dłonie na kolanach.
-
Mój mąż nie był tym Azure'em, powtarzam. - Tym razem jej głos brzmiał mniej
pewnie.
-Podejrzewamy jednak, że był, a jeżeli tak, to jest pani w wielkim niebezpieczeństwie
- ostrzegła Lavinia.
Gniew i ból niemal całkiem zniknęły z twarzy Joan.
-Naprawdę sądzicie, że Neville zamordował te kobiety? -zapytała, rozplatając dłonie.
-
Wiele na to wskazuje - odrzekł Tobias. - Zaczynam podejrzewać, że zamówił te
figury z galerii Huggetta jako coś w rodzaju makabrycznej pamiątki po każdym
zabójstwie.
Joan wzdrygnęła się.
-Jaki artysta zgodziłby się wykonać takie prace?
-Jeśli zapłacono mu wystarczająco dużo, nie zadawał zbyt wielu pytań - stwierdziła
Lavinia. - Mógł to też być ktoś, kto obawiał się o własne życie. Na przykład madame
Tussaud była zmuszona do wykonania masek pośmiertnych podczas pobytu we
francuskim więzieniu.
-Mam zamiar dziś w nocy przeszukać dom Neville'a -oznajmił Tobias po chwili
milczenia. - Ta sprawa musi się zakończyć, i to szybko. Potrzebuję dowodu na to, że
jest zamieszany w przestępstwo, i nie przychodzi mi do głowy inny sposób na jego
zdobycie. Dopóki wszystko się nie wyjaśni, nie wolno pani ryzykować. Proponuję,
żeby dla bezpieczeństwa nie opuszczała pani domu.
Joan zawahała się i potrząsnęła głową.
-Dziś wieczorem jest bal u Colchesterów. To główne wydarzenie sezonu i po prostu
nie może mnie tam zabraknąć.
-Ależ na pewno może pani wysłać liścik i odwołać swoje przybycie.
-To niemożliwe. Lady Colchester będzie głęboko urażona, jeśli się nie pojawię.
Mówiłam już, że to babka narzeczonego mojej córki i rodzinny tyran. Jeśli ją zirytuję,
złośliwie zemści się na Maryanne.
Tobias zobaczył pełne zrozumienia spojrzenie Lavinii i jęknął w duchu. Pojął, że nikt
nie rozumie niebezpieczeństw i pułapek związanych z szukaniem odpowiedniego kandydata
do ręki młodej panny, jeśli sam nie jest w to osobiście zaangażowany. Jeszcze zanim Lavinia
otworzyła usta, wiedział, że przegrał bitwę.
- Dobry Boże! Sądzi pani, że lady Colchester posunęłaby się do tego, żeby zmusić
narzeczonego pani córki do odwołania zaręczyn?
Twarz Joan lekko się napięła.
- Trudno mi powiedzieć. Wiem, że nie będę narażała przyszłości córki tylko dlatego,
że boję się iść dzisiaj na bal.
Lavinia szybko odwróciła się do wspólnika.
-W drodze tam i z powrotem będą pani Dove towarzyszyli lokaje. W domu
Colchesterów cały czas będzie przebywała w otoczeniu wielu osób. Nic powinno jej
nic grozić.
-Nie podoba mi się to - stwierdził Tobias, świadom, że niczego nie wskóra.
-Mam pomysł - oznajmiła radośnie Lavinia. Skrzywił się i bezwiednie
rozmasował nogę.
-No tak, oczywiście - rzekł. - Jasny gwint.
20
Kiedy wrócili na Claremont Street, dom był pusty i cichy. Tobias ucieszył się z tego,
ponieważ zamierzał wygłosić surowe kazanie.
-Pani Chilton poszła odwiedzić córkę - wyjaśniła Lavinia, wieszając kapelusz na
haczyku. - Emeline razem z Priscillą i Anthonym poszli na wykład na temat sztuki
starożytnej.
-Wiem o tym. Szwagier coś mi wspominał, że chce im towarzyszyć. - Rzucił kapelusz
i rękawiczki na stół. - Chciałbym z tobą porozmawiać - oznajmił.
-Może pójdziemy do gabinetu? - Była już w połowie korytarza. - Rozpalimy ogień. To
stworzy miłe domowe tło dla naszej kolejnej kłótni, prawda?
-Do diabła!
Nie mając innego wyjścia, podążył za nią i przekonał się, że się nie myliła. Niewielki
gabinet był o wiele przyjemniejszym miejscem do awantury niż hol. Uświadomił sobie, że
coraz lepiej się czuje w tym przytulnym, pełnym książek pomieszczeniu. Kiedy tu wchodził,
miał wrażenie, że wraca do domu.
To, oczywiście, była kompletna bzdura.
Lavinia usiadła w fotelu za biurkiem, najwyraźniej usatysfakcjonowana przebiegiem
dnia. Tobias przykucnął przed kominkiem, chociaż noga lekko go przy tym zabolała, i
rozpalił ogień.
-Jesteś bardzo zadowolona ze swojej sprytnej manipulacji, prawda? - zagaił.
-Daj spokój. Propozycja, żebyśmy wraz z Emeline towarzyszyły pani Dove na balu,
była rozsądnym rozwiązaniem trudnego problemu. Sam widziałeś, że nie zamierzała
rezygnować z tej wyprawy. A w ten sposób będę miała ją na oku.
Uśmiechnął się ponuro.
-Co za szczęście dla ciebie, że pani Dove bez trudu może załatwić dodatkowe
zaproszenia dla przyjaciół z Bath, którzy akurat przyjechali z wizytą.
-
Słyszałeś, co powiedziała. Nawet gdyby nie udało jej się zdobyć zaproszeń,
przyprowadzenie kilku gości nie byłoby problemem. Bal u Colchesterów to wielka
impreza, nikt nie zauważy dwóch dodatkowych osób.
-Czy mogłabyś przestać tak się tym napawać? To bardzo irytujące.
Spojrzała na niego niewinnie.
-Zadaję sobie tyle kłopotu, żeby chronić klientkę...
-Nie udawaj, że się poświęcasz dla Joan Dove. - Wstał i znów poczuł ból w nodze. -
Dobrze panią znam, łaskawa pani. Wykorzystałaś okazję, żeby zdobyć dla
siostrzenicy zaproszenie na bal.
Lavinia uśmiechnęła się, zadowolona z siebie.
- To wspaniały zbieg okoliczności, prawda? Wyobraź sobie tylko. Emeline pojawi się
na jednym z najważniejszych wydarzeń towarzyskich sezonu. Poczekaj, aż lady Wortham o
tym usłyszy. Skończą się te aluzje na temat wielkich przysług, jakie oddaje mojej
siostrzenicy.
Mimo irytacji Tobias był niemal rozbawiony.
-Muszę pamiętać, że kobieta, która chce wydać podopieczną za mąż, jest gotowa na
wszystko.
-Daj spokój. Przynajmniej zapewnimy bezpieczeństwo pani Dove. - Urwała na chwilę.
- Co prawda nie sądzę, żeby Neville próbował ją zamordować podczas
najhuczniejszego balu sezonu.
Tobias zastanowił się nad jej słowami.
-Tak, to rzeczywiście niesprzyjające okoliczności. A jednak, biorąc pod uwagę
samotniczy tryb życia pani Dove i to, że kiedy opuszcza dom, to zawsze w eskorcie
osiłków w liberiach, zdesperowany zbójca może dojść do wniosku, że lepsza okazja
mu się nie nadarzy.
-Nie obawiaj się. Nie spuszczę jej z oka przez cały bal. -Lavinia oparła podbródek na
dłoni i twarz jej spoważniała. -Mówiłeś poważnie, że zamierzasz dziś przeszukać dom
Neville'a?
-Tak. Musimy szybko znaleźć odpowiedzi na nasze pytania, a nie przychodzi mi do
głowy żadne inne miejsce, gdzie mógłbym ich szukać.
-A jeśli on będzie w domu?
-Mamy szczyt sezonu. Neville'owie, ze względu na swoją pozycję towarzyską, niemal
co wieczór wychodzą z domu. Wiem na pewno, że nawet w spokojnych miesiącach
Neville rzadko wraca do domu przed świtem.
Lavinia zmarszczyła nos.
-Wydaje mi się oczywiste, że lord Neville i jego małżonka nie przepadają za swoim
towarzystwem.
-
Pod tym względem są bardzo podobni do innych małżeńskich par ze swojej sfery.
Jakkolwiek jest, z mojego doświadczenia wynika, że kiedy państwa nie ma w domu,
służący zajmują się swoimi sprawami, a wielu z nich wręcz wymyka się na miasto.
Jest duża szansa, że rezydencja będzie dziś niemal pusta. Zostanie kilka osób ze
służby, ale pewnie zajmą się czymś w swoich kwaterach. Łatwo będzie wślizgnąć się
tam niepostrzeżenie. - Lavinia milczała. - No? O co chodzi? - Spojrzał na nią pytająco.
Wzięła pióro i uderzała nim rytmicznie o wewnętrzną stronę dłoni.
-Nie podoba mi się ten plan.
-Dlaczego nie?
Zawahała się, odłożyła pióro i wstała. W jej oczach wyraźnie widać było niepokój.
-To nie to samo co przeszukanie skromnego domku Sally Johnson - powiedziała
cicho. -Przecież jesteśmy niemal pewni, że Neville to morderca. Bardzo mnie martwi
myśl, że będziesz nocą sam krążył po jego domu.
-Twoja troska mnie wzrusza i zaskakuje. Nie wiedziałem, że tak bardzo ci zależy na
moim bezpieczeństwie. Odnosiłem wręcz wrażenie, że moja osoba cię denerwuje.
Lavinia nagle się nasrożyła.
-Nie kpij sobie z tego. Mamy do czynienia z człowiekiem, który być może
zamordował kilka kobiet.
-I prawdopodobnie zlecił zamordowanie Bennetta Rucklanda - dodał spokojnie
Tobias.
-Rucklanda? Tego, który zginął we Włoszech?
-Tak.
-Ale mówiłeś, że to Carlisle kazał go zabić.
-Neville i Carlisle dobrze się znali, obaj byli związani z Błękitną Izbą. Podejrzewam,
że Neville zapłacił mu olbrzymią sumę, żeby zlikwidował Rucklanda, zanim ten zdąży
wrócić do Anglii.
-Tak bardzo chcesz odnaleźć jakieś nowe dowody, że aż się boję, żebyś niemądrze nie
wystawił się na niebezpieczeństwo. Lepiej będzie, jak weźmiesz ze sobą Anthony'ego
dla ochrony.
-
Nie. Chcę, żeby poszedł na bal do Colchesterów. Pomoże ci pilnować Joan.
-
Z tym poradzę sobie sama. Moim zdaniem, Anthony powinien iść z tobą.
Tobias uśmiechnął się lekko.
-To miło z twojej strony, że tak się o mnie troszczysz. Pociesz się myślą, że jeśli coś
nie wypali, to będzie całkowicie moja wina. Jak zwykle, przynajmniej według ciebie.
-Widzę, że chcesz zmienić temat.
-Owszem. Ta rozmowa zmierza donikąd.
-Tobiasie, jeśli dalej będziesz mnie prowokować, to nie ręczę za swoje czyny.
Jej zaciśnięte pięści i groźne spojrzenie natychmiast go przekonały, że próba
rozładowania atmosfery nie była udana.
-Lavinio...
-Tu nie chodzi o przypisanie komuś winy, tylko o zdrowy rozsądek.
Ujął jej twarz.
- Czyżby uszło twojej uwagi, że jeśli chodzi o nas dwoje, to zdrowy rozsądek
natychmiast gdzieś znika?
Chwyciła go mocno za nadgarstki.
-Obiecaj mi, że będziesz bardzo ostrożny.
-Daję ci na to słowo.
-Obiecaj mi, że nie wejdziesz do tego domu, jeśli będziesz podejrzewał, że Neville jest
w środku.
-Zapewniam cię, że go tam dzisiaj nie będzie. Jest wysoce prawdopodobne, że wraz z
małżonką pokaże się na balu u Colchesterów. Prędzej ty go zobaczysz niż ja.
-To mi nie wystarczy. Przyrzeknij, że nie wejdziesz do środka, jeśli ktokolwiek będzie
w domu.
-Lavinio, nie mogę ci tego przyrzec.
-Obawiałam się, że to powiesz - odrzekła z cichym jękiem. -Obiecaj mi...
- Dość obietnic na dzisiaj. Wolałbym cię pocałować.
Oczy jej błyszczały, ale nie potrafił powiedzieć, czy z gniewu, czy z podniecenia. Miał
nadzieję, że jednak z podniecenia.
-Staram się rozmawiać z tobą poważnie - oznajmiła.
-Chcesz mnie pocałować?
-To nie jest temat naszej dyskusji. Rozmawialiśmy o tym, że nie powinieneś
nadstawiać karku.
Przesunął kciukiem po linii jej podbródka, zafascynowany miękkością i delikatnością
skóry.
- Pocałuj mnie, Lavinio.
Położyła mu dłonie na ramionach i wbiła palce w materiał surduta. Tobias nie
wiedział, czy chce go odepchnąć, czy przyciągnąć bliżej.
-Obiecaj mi, że zachowasz się rozsądnie - zażądała.
-Nie, Lavinio. - Pocałował ją lekko w czoło i nos. - Nie możesz mnie o to prosić.
Złożenie takiej obietnicy nie leży w mojej mocy.
-Bzdura. Oczywiście, że leży.
-Nie. - Potrząsnął głową. - Jeśli chodzi o ciebie, nie zachowuję się rozsądnie od dnia,
kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem na ulicy w Rzymie.
-Tobiasie. - Z trudem chwytała powietrze. - To szaleństwo. Przecież my się nawet
specjalnie nie lubimy.
-Mów za siebie. Ja czuję do ciebie coraz większą sympatię, chociaż masz zdolność
doprowadzania mnie do białej gorączki.
-Czujesz do mnie sympatię? - Oczy się jej rozszerzyły. -Powiedziałeś...
Wzdrygnął się lekko, jakby znów słyszał Anthony'ego, wygłaszającego mu surowe
kazanie.
-Może sympatia to w tych okolicznościach nie jest odpowiednie słowo.
-
Sympatię możemy czuć do miłego znajomego albo rozpieszczającej nas ciotki, albo...
do pieska.
-W takim razie to zupełnie nieodpowiednie słowo - stwierdził. - Moje uczucia do
ciebie nie mają nic wspólnego z uczuciami do znajomych, ciotek i psów.
-Tobiasie...
Dotknął jej karku, gdzie kilka niesfornych kosmyków wydobyło się spod spinek
przytrzymujących włosy.
-Pragnę cię, Lavinio. Nie pamiętam, żebym tak bardzo pragnął jakiejś kobiety. Tak
bardzo cię pragnę, że aż ból ściska mi żołądek.
-Cudownie. Przyprawiam cię o ból żołądka. - Zamknęła oczy, a jej ciało przebiegł
dreszcz. - Zawsze marzyłam, żeby mieć taki fascynujący wpływ na mężczyznę.
-Anthony mi powiedział, że nie potrafię się odpowiednio zachowywać wobec kobiet.
Może byłoby prościej, gdybyś przestała mówić i pocałowała mnie.
-Wiesz, jesteś zupełnie niemożliwy.
-W takim razie doskonale do siebie pasujemy. Ty jesteś najbardziej niemożliwą
kobietą, jaką w życiu spotkałem. Pocałujesz mnie?
Coś zabłysło w jej oczach, może irytacja, a może pasja. Zdjęła ręce z jego ramion i
zarzuciła mu je na szyję. Potem stanęła na palcach i pocałowała go.
Otworzył usta, żeby posmakować jej dzikości, której już zaznał tamtej nocy w
powozie. Zadrżała i objęła go mocniej. Jej pożądanie rozpaliło tlący się w nim ogień.
-Tobiasie... - Wsunęła palce w jego włosy i pocałowała go namiętnie.
-Przy tobie czuję się tak, jakbym zażył jakiś silny narkotyk -wyszeptał. - Boję się, że
się już uzależniłem.
-Och, Tobiasie! - Tym razem jego imię zabrzmiało jak pełen napięcia, zduszony
krzyk.
Objął ją, kładąc dłonie tuż pod piersiami, i podniósł, jednocześnie przyciskając do
siebie. Wydała z siebie cichy, zmysłowy okrzyk, od którego krew mu zawrzała w żyłach.
Niosąc ją, posuwał się naprzód, a ona obsypywała go wilgotnymi, gorącymi pocałunkami.
Doszedł do biurka i posadził Lavinię na jego skraju. Przytrzymując ją, jedną ręką
rozpiął spodnie, a ona objęła jego najintymniejszą część ciała delikatnymi palcami.
Zamknął oczy i zacisnął zęby, jakby chciał opanować szalejący w nim głód. Kiedy
odzyskał kontrolę nad sobą, otworzył oczy i zobaczył zarumienioną z podniecenia twarz
Lavinii i jej drżące ciało.
Rozsunął jej nogi i położył ręce na gładkiej nagiej skórze tuż nad pończochą, potem
przykląkł na jednym kolanie i ucałował wewnętrzną stronę prawego uda. Posuwał się wyżej,
nieubłaganie zmierzając do celu.
- Tobiasie... - Zacisnęła ręce w jego włosach. - Co ty...? Nie, nie, nie możesz mnie tam
całować. Tobiasie, nie wolno...
Zignorował jej protesty. Kiedy końcem języka dotknął najwrażliwszego punktu,
wreszcie przestała mówić. Ostatnie słowa uwięzły jej w gardle.
Wsunął w nią palce i całował ją jeszcze mocniej. Doszła do szczytu w milczeniu,
jakby zabrakło jej oddechu. Czuł, jak jej wnętrze się rozluźnia, wstrząsane serią lekkich
dreszczy.
Kiedy doszła do siebie, wstał i zamknął ją w objęciach, a ona przywarła do niego
bezwładnie.
- Nauczyłeś się tego we Włoszech? - wymamrotała z twarzą ukrytą w jego szyi. -
Powiadają, że nie ma to jak podróż po Europie, żeby pogłębić wszechstronną wiedzę.
Uznał, że Lavinia nie oczekuje odpowiedzi na to pytanie, co było mu bardzo na rękę,
ponieważ nie byłby teraz w stanie prowadzić logicznej rozmowy.
Stanął miedzy jej nogami i położył dłonie na krągłych pośladkach. Uniosła głowę i
uśmiechnęła się. Nie potrafiłby oderwać wzroku od jej oczu, nawet gdyby tego chciał.
- Oczy doświadczonej mesmerystki - wyszeptał. – Chyba mnie zahipnotyzowałaś.
Czubkiem palca dotknęła koniuszka jego ucha, a potem warg. Uśmiechnęła się, a on
dał się oczarować jej mocy.
Był gotów się z nią połączyć.
Już miał wniknąć w jej przytulne ciepło, kiedy zamarł jak rażony gromem, słysząc
skrzypienie otwieranych drzwi frontowych, a potem stłumione głosy w holu.
Lavinia zesztywniała w jego ramionach.
-Ojejku - wyszeptała w panice. - Tobiasie...
-Cholera jasna. - Oparł się czołem o jej czoło. - Nic mów mi tylko, że...
-Zdaje się, że Emeline wróciła trochę wcześniej, niż planowała. - W narastającej
panice usiłowała odepchnąć od siebie Tobiasa. - Musimy natychmiast doprowadzić się
do porządku. Za chwilę tutaj wejdzie.
Trans został przerwany. Tobias cofnął się i niezdarnie zapiął spodnie.
- Nie denerwuj się. Na pewno nic nie zauważy - uspokajał ją.
- Musimy wpuścić tu trochę świeżego powietrza.
Zeskoczyła z biurka, wygładziła spódnicę i podbiegła do okna.
Kiedy je otworzyła, zimny, wilgotny wietrzyk wtargnął do gabinetu. Ogień na
kominku gwałtownie wystrzelił. Tobias był najwyraźniej rozbawiony sytuacją.
-Może nie zauważyłaś, ale pada deszcz. Odwróciła się na pięcie i zgromiła go
wzrokiem.
-A właśnie że zauważyłam.
Uśmiechnął się. W tej samej chwili usłyszał w holu znajomy głos.
-Moim zdaniem, część wykładu pana Halcomba poświęcona ruinom Pompei była
raczej słaba - mówił Anthony.
-
Zgadzam się. Wątpię, czy w swoich badaniach wyszedł poza Muzeum Brytyjskie.
Lavinia zesztywniała.
-Co oni sobie wyobrażają? Dobry Boże, jeśli ktoś z sąsiadów widział, jak wchodzą
razem do pustego domu, opinia Emeline będzie zszargana. Całkiem zrujnowana.
-Ale, Lavinio...
-Ja się tym zajmę. - Pomaszerowała do drzwi gabinetu i otworzyła je z rozmachem. -
Co się tutaj dzieje?
Anthony i Emeline zatrzymali się w połowie korytarza.
-Dzień dobry, panie March.
-Witam, panno Emeline.
Anthony spojrzał czujnie na Lavinię i szwagra.
-Czy coś się stało, pani Lakę?
-Zupełnie straciliście zdrowy rozsądek? - zapytała z furią. -Emeline, pan Sinclair może
odprowadzać cię do drzwi, ale co ci przyszło do głowy, żeby zapraszać go do środka,
kiedy nikogo nie ma w domu? Co ty sobie wyobrażałaś?
Widać było, że siostrzenica ma zamęt w głowie.
-Ależ, Lavinio...
-A jeśli ktoś z sąsiadów cię widział?
Młodzi ludzie wymienili spojrzenia, a potem w oczach Anthony'ego pojawił się błysk
zrozumienia.
-Pani pozwoli, że się upewnię, czy ją dobrze zrozumiałem -powiedział chłopak. - Jest
pani zaniepokojona, ponieważ ktoś mógł widzieć, jak wchodzę z panną Emeline do
domu. w którym nie ma nikogo, kto mógłby odgrywać rolę przyzwoitki. Zgadza się?
-Właśnie o to chodzi. - Lavinia oparła ręce na biodrach. -Dwoje młodych ludzi, bez
ślubu, wchodzących razem do pustego domu? Co sąsiedzi na to powiedzą?
-Pozwól, że zwrócę twoją uwagę na niewielką lukę w twoim rozumowaniu -
powiedziała cicho siostrzenica.
Ciotka spojrzała na nią groźnie.
- A jakaż to luka?
- Dom nie jest pusty. Jesteś tu ty i pan March i trudno o lepsze przyzwoitki.
Nastąpiła krótka, napięta cisza, podczas której Lavinia analizowała słowa dziewczyny.
Tobiasowi udało się powstrzymać od śmiechu. Zerknął na Lavinię, zastanawiając się,
kiedy wreszcie zaświta jej w głowie, że zareagowała z przesadą.
Nagle przerwane chwile namiętności często miewają taki wpływ na stan nerwów,
pomyślał.
Lavinia zakrztusiła się, poczerwieniała, a potem chwyciła się ostatniej deski ratunku.
-No, dobrze, ale przecież nie wiedziałaś, że jesteśmy w domu.
-Owszem, wiedzieliśmy - zapewnił Anthony nieśmiało. -Lokaj lady Wortham
odprowadził Emeline do drzwi. Kiedy otworzyła je własnym kluczem, zobaczyła
kapelusz i rękawiczki Tobiasa oraz pani pelerynę. Zapewniła lady Wortham, że oboje
jesteście w domu. a wtedy ta łaskawie się zgodziła, żebym wszedł do środka z panną
Emeline, zanim ona z córką odjadą.
-Rozumiem - odrzekła słabym głosem Lavinia.
-Widzę, że nie słyszałaś podjeżdżającego powozu lady Wortham - stwierdziła jej
siostrzenica. - Nie słyszałaś też, jak mówiłam lady Wortham, że jesteś w domu.
-No nie. - Lavinia odchrząknęła. - Nic nie słyszeliśmy. Byliśmy w gabinecie, bardzo
zajęci.
-Na pewno pochłaniały was jakieś wyjątkowo ważne sprawy -powiedział Anthony z
podejrzanie niewinnym uśmiechem. -Robiliśmy dużo hałasu, prawda, panno Emeline?
-Bardzo dużo - potwierdziła dziewczyna. - Nie wyobrażam sobie, jak mogłaś nas nie
usłyszeć.
Jej ciotka otworzyła usta, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa, więc szybko je
zamknęła. Jej policzki z różowych stały się czerwone.
W oczach Emeline zamigotały figlarne iskierki.
- O czym to rozmawialiście z panem Marchcm? Musiało to być coś niebywale
fascynującego.
Ciotka wzięła głęboki oddech.
- Rozmawialiśmy o poezji - wyrzuciła z desperacją.
21
Lavinia w towarzystwie Joan stała w stosunkowo zacisznej niszy okiennej i
obserwowała salę balową pełną ludzi. Martwiła się o Tobiasa, ale jednocześnie rozsadzało ją
poczucie triumfu. Ponieważ w pierwszej sprawie nic nie mogła poradzić, postanowiła
nacieszyć się sukcesem towarzyskim.
Bal u Colchesterów był spełnieniem jej marzeń, dotyczących wprowadzenia
siostrzenicy w wielki świat. Salę udekorowano w chińskim stylu, wzbogaconym o motywy
etruskie i indyjskie. Wspaniały efekt podkreślały złocenia i liczne lustra. W tym otoczeniu
Emeline wyglądała elegancko i egzotycznie. Miała turkusową suknię od madame Franceski,
ciemne włosy starannie upięte ozdobnymi spinkami.
-Moje gratulacje - wyszeptała Joan. - Ten młody człowiek, który właśnie poprosił pani
siostrzenicę do tańca, to dziedzic szlacheckiego tytułu.
-Ma jakiś majątek?
-Zdaje się, że nawet kilka. Lavinia uśmiechnęła się.
-
Wydaje się bardzo miły.
-Tak. - Joan przyglądała się tańczącym. - Cale szczęście, że młody Reginald nie wdał
się w ojca. Ale to, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, wcale nic jest
niespodzianką.
-Nie rozumiem.
-Reginald to trzeci, najmłodszy, syn Bollinga. - Uśmiech Joan stał się chłodny. -
Pierwszego znaleziono martwego w uliczce na tyłach domu publicznego. Podobno
zastał zabity przez jakiegoś rzezimieszka, którego nie udało się aresztować.
- Domyślam się, że nie wierzy pani w tę historię?
Joan ledwie dostrzegalnie wzruszyła ramionami.
-Jego skłonność do bardzo młodych dziewcząt nie była dla nikogo tajemnicą.
Niektórzy wierzą, że zabił go krewny którejś z tych uwiedzionych niewinnych istot,
może starszy brat.
-Jeśli tak było, to nie żal mi najstarszego syna Bollinga. Co się stało z drugim?
-
Dużo pił i często w poszukiwaniu uciech chadzał do dzielnicy czerwonych latarni.
Pewnej nocy znaleziono go leżącego twarzą w rynsztoku, przed jaskinią gry.
Powiadają, że utopił się w kałuży.
Lavinia wzdrygnęła się.
-Co za nieszczęśliwa rodzina.
-
Nikt nie przewidywał, że młody Reggie odziedziczy tytuł, a już z pewnością nie lady
Bolling. Kiedy wypełniła obowiązek, dając mężowi dziedzica, a potem jeszcze, na
wszelki wypadek, jednego syna, zajęła się własnymi potrzebami.
-Znalazła sobie kochanka?
-Tak.
-Sugeruje pani, że to ten kochanek jest ojcem Reginalda?
-Wydaje mi się to całkiem prawdopodobne. Po matce odziedziczył kasztanowe włosy
i ciemne oczy, więc z wyglądu trudno odgadnąć, kto go spłodził. Pamiętam jednak, że
dwaj starsi synowie mieli jasne włosy i oczy.
-
A więc tytuł przejdzie na potomka innego mężczyzny, nie Bollinga?
Lavinia wiedziała, że takie wypadki zdarzają się częściej, niż można przypuszczać. W
wyższych sferach, gdzie małżeństwa zawierano z różnych powodów, ale na pewno nie z
miłości, pewna liczba potomków dochodziła do tytułów i spadków nieco krętymi drogami.
- Szczerze mówiąc, moim zdaniem w tym wypadku to dobrze, że tak się stało -
wyznała Joan. - Mężczyźni z linii Bollinga mają chyba złą krew. Zwykle własne słabości do
prowadzały ich do zguby. Sam Bolling jest beznadziejnie uzależniony od mleczka
makowego. To dziw, że nałóg jeszcze nie doprowadził go do śmierci.
Lavinia zerknęła badawczo na swoją klientkę. Nic była to pierwsza plotkarska
opowieść, jaką od niej tego wieczoru usłyszała. Może to nuda, wynikająca z konieczności
trzymania się razem, skłoniła Joan do zdradzenia wielu plotek i sekretów gości Colchesterów.
Podczas ostatniej godziny Lavinia dowiedziała się więcej o skandalach i szaleństwach w
eleganckim towarzystwie niż przez minione trzy miesiące.
- Jak na osobę, która nie bywa wiele, wydaje się pani doskonale poinformowana o
tym, co się dzieje w najwyższych sferach - stwierdziła ostrożnie Lavinia.
Joan zacisnęła palce na wachlarzu. Zanim skinęła głową, zawahała się na ułamek
sekundy.
-Mój mąż bardzo starannie zbierał wszelkie informacje i plotki, które, jego zdaniem,
mogły mu się przydać w interesach. Na przykład, bardzo dokładnie przeanalizował
charakter i pochodzenie młodego Colchestera, zanim przyjął oświadczyny o rękę
Maryanne.
-To całkiem naturalne. Zrobiłabym to samo, gdyby jakiś młody człowiek wykazał
zdecydowane zainteresowanie moją siostrzenicą.
-Lavinio?
-
Słucham.
-
Naprawdę sądzi pani, że to możliwe, by mój mąż przez tyle lat ukrywał przede mną
swoją przestępczą działalność?
Żałosny ton pytania sprawił, że do oczu Lavinii napłynęły łzy. Zamrugała gwałtownie,
żeby powstrzymać ich strumień.
-Wydaje mi się, że zadał sobie bardzo wiele trudu, żeby zataić przed panią swoje
sekrety, ale zrobił to z miłości do pani. Nie chciał, żeby znała pani prawdę. Pewnie
myślał, że trwając w nieświadomości, będzie pani bezpieczniejsza.
-Innymi słowy, chciał mnie chronić?
-Właśnie.
Joan uśmiechnęła się smutno.
- To by było do niego bardzo podobne. Zawsze najpierw troszczył się o dobro żony i
córki.
Z tłumu wyłonił się Anthony z dwoma kieliszkami szampana.
-Z kim tańczy Emeline? - zapytał nerwowo.
-Z synem Bollinga. - Lavinia wzięła od niego kieliszek. -Poznał go pan?
-Nie. - Anthony zerknął przez ramię na tańczących. - Mam nadzieję, że został jej
właściwie przedstawiony?
-Oczywiście. - Lavinia poczuła litość dla chłopaka. - Proszę się tym zbytnio nie
przejmować. Następnego tańca nie obiecała jeszcze nikomu. Na pewno z
przyjemnością da się panu zaprosić.
Twarz Anthony'ego natychmiast poweselała.
-Tak pani uważa?
-Nie mam wątpliwości.
-Dziękuję, pani Lakę. Jestem bardzo wdzięczny. - Odwrócił się, żeby mieć lepszy
widok na tańczących.
Joan zniżyła głos, tak żeby tylko Lavinia mogła ją usłyszeć.
-Chyba słyszałam, jak pani siostrzenica obiecała następny taniec panu Proudfootowi.
-
Biorę za to pełną odpowiedzialność. Powiem, że popełniłam błąd, notując w
karneciku imiona kolejnych partnerów do tańca.
Joan przyglądała się wpatrzonemu w tańczące pary Anthony'emu.
-Proszę wybaczyć, że nieproszona udzielę pani rady, ale jeśli nie akceptuje pani pana
Sinclaira jako przyszłego męża siostrzenicy, to nie postępuje pani wobec niego fair,
ośmielając go do tańca z nią.
-Wiem. Nie ma pieniędzy, tytułu ani majątku na wsi, ale muszę pani wyznać, że
bardzo go lubię. W dodatku widzę, że oboje są szczęśliwi w swoim towarzystwie.
Zrobię wszystko, żeby Emeline dobrze się bawiła przez sezon lub dwa i miała
sposobność poznać najróżniejszych odpowiednich dla niej kawalerów. Chcę jednak,
żeby na koniec sama podjęła decyzję.
-A jeśli wybierze pana Sinclaira?
-Oboje są bardzo inteligentni. Coś mi mówi, że jeśli zjednoczyliby siły, to nie
głodowaliby w życiu.
Wielki dom był pogrążony w ciemnościach, z wyjątkiem jednej izby w pobliżu
kuchni, w której płonął ogień. Tobias stał ukryty w cieniu na tyłach holu i nasłuchiwał. W
oddali usłyszał stłumiony chichot i śmiech pijanego mężczyzny. Najwyraźniej dwoje
służących znalazło sobie ciekawe zajęcie w jakimś ustronnym pokoju.
Ich obecność w suterenie nie była dla Tobiasa zagrożeniem. Nie miał zamiaru
przeszukiwać okolic kuchni. Człowiek taki jak Neville na pewno nie wykazywał
zainteresowania częścią domu, która pozostawała domeną służby. Na pewno nawet nie
przyszło mu do głowy, żeby swoje tajemnice ukrywać w suterenie, gdzie nigdy sam nie
wchodził.
Tobias posuwał się mrocznym korytarzem. Doszedł do wniosku, że Neville właściwie
nie miał powodu, żeby cokolwiek starannie ukrywać we własnym domu. Dlaczego miałby
sobie zadawać taki trud? Był tu panem i władcą.
Do diabła - szepnęła Lavinia do swej klientki. - Właśnie dostrzegłam w tłumie
Neville'a i jego żonę.
-To nic dziwnego. - Joan z lekkim rozbawieniem patrzyła na jej zatroskaną minę. - Już
pani mówiłam, że każdy, kto cokolwiek znaczy w towarzystwie, zjawi się tu dzisiaj,
bo inaczej naraziłby się lady Colchester.
-Nadal nie mogę uwierzyć, że ta przemiła starsza pani, która powitała nas w drzwiach,
może siać taki postrach w towarzystwie.
-Trzyma wszystkich żelazną ręką. - Joan uśmiechnęła się -Ale chyba lubi moją córkę i
wolałabym, żeby tak pozostało.
A lady Colchester nie chciałaby stracić olbrzymiego posagu, którym Maryanne miała
zasilić kufry Colchesterow, pomyślała Lavinia. Postanowiła jednak nie wspominać o tak
oczywistej sprawie. Im wyższe kręgi towarzyskie, tym stawki w małżeńskiej grze były
większe. Ona chciała dać Emeline posmakować prawdziwego sezonu, w nadziei, że trafi się
młodzieniec, który zapewni siostrzenicy życie bez większych kłopotów finansowych, gdy
tymczasem Joan prowadziła manewry godne operacji wojskowej średniej wielkości państwa.
Neville znów mignął Lavinii w tłumie. Doszła do wniosku, że jego obecność tutaj
powinna ją uspokoić. Przecież to oznaczało, że nie ma go w domu, gdzie przypadkiem mógł
się na niego natknąć Tobias, pochłonięty szukaniem dowodów.
Zastanawiała się, co takiego Neville ma w sobie, że kiedyś udało mu się przyciągnąć
uwagę jej klientki.
-Wiem, że wygląda jak zatwardziały rozpustnik, wiecznie w pogoni za błahymi
rozrywkami - powiedziała Joan, jakby czytała w jej myślach. - Zapewniam panią
jednak, że kiedy go poznałam, był dziarskim, przystojnym młodzieńcem o
niesłychanym uroku.
-Rozumiem.
-
Powinnam dostrzec w nim chciwość i egoizm, ukryte pod powłoczką ogłady.
Pochlebiam sobie, że jestem kobietą inteligentną. Mówiąc krótko, za późno
dostrzegłam jego prawdziwe oblicze. Nawet teraz trudno mi sobie wyobrazić, że mógł
zabić te kobiety.
- Dlaczego?
Brwi Joan zbiegły się w jedną linię; na czole pojawiła się zmarszczka.
-Należał do ludzi, którzy nie lubią brudzić sobie rąk.
-Trudno jest zajrzeć w głąb czyjegoś serca, zwłaszcza jeśli jest się bardzo młodym i
niewiele się w życiu doświadczyło. -Lavinia zawahała się. - Czy mogę pani zadać
bardo osobiste pytanie?
-Słucham?
-Wiem, że niezbyt często bywa pani w towarzystwie, ale na pewno zdarzają się
rzadkie okazje, kiedy spotyka pani Neville'a w miejscach publicznych. Jak sobie pani
wtedy radzi?
Joan wydawała się szczerze rozbawiona.
- Zaraz się pani tego dowie. Lord i lady Neville'owie właśnie tu idą. Czy przedstawić
was sobie?
Nic.
Sfrustrowany Tobias zamknął księgę z domowymi rachunkami i wrzucił ją do
szuflady biurka. Odstąpił o krok i uniósł wyżej świecę, tak żeby jej światło lepiej rozproszyło
mrok gabinetu. Przeszukał każdy zakątek tego pomieszczenia, ale nie odkrył żadnego
dowodu świadczącego o morderstwie lub spisku.
Neville jednak ukrywał jakieś sekrety, i to gdzieś w tym domu.
Lavinia czuła się dziwnie, wiedząc, że jest przedstawiana mordercy. Nie miała
pojęcia, jak się zachować, więc naśladowała Joan. Chłodny uśmiech i kilka wycedzonych od
niechcenia słówek. Nie mogła jednak nie zauważyć, że Neville ani razu nie spojrzał byłej
kochance w oczy, a i ta starała się na niego nie patrzeć.
Constance, najwyraźniej nieświadoma wspólnej przeszłości Joan i męża, natychmiast
rozpoczęła beztroską rozmowę.
-Moje gratulacje z okazji zaręczyn córki - powiedziała ciepło. - To doskonała partia.
-Oboje z mężem byliśmy bardzo zadowoleni - odrzekła Joan. - Nie mogę przeboleć, że
mój mąż nie zatańczy na ślubie Maryanne.
-Rozumiem panią. - Oczy Constance zajaśniały współczuciem. - Ale przynajmniej
wiedział, że córka ma zapewnioną przyszłość.
Słuchając tej rozmowy, Lavinia przyglądała się twarzy Neville'a. Nagle zdała sobie
sprawę, że patrzy on na kogoś bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem. Odwróciła się dyskretnie
i podążyła za jego wzrokiem.
Coś zacisnęło się kurczowo w jej żołądku, kiedy spostrzegła, że mężczyzna spogląda
na Emeline, stojącą nieopodal z Anthonym w grupce młodych ludzi. Anthony jakby wyczuł
niebezpieczeństwo i spojrzał w jej stronę, a kiedy zobaczył Neville'a, oczy mu się zwęziły.
-
Pani Lake, co za piękna suknia - pochwaliła Constance z uśmiechem. - Wygląda mi
na kreację z pracowni madame Franceski. Jej suknie są zawsze oryginalne, prawda?
-Owszem. Domyślam się, że pani też jest jej klientką? -zapytała Lavinia z
wymuszonym uśmiechem.
-Tak. Od lat korzystam z jej pracowni. - Lady Neville spojrzała na nią z uprzejmym
zainteresowaniem. - Słyszałam, że przyjechała pani z Bath.
-Owszem.
-Wiele razy jeździłam tam do wód. To urocze miasteczko, czyż nie?
Lavinia doszła do wniosku, że jeszcze chwila tej idiotycznej konwersacji, a przyjdzie
jej oszaleć. Gdzie podziewał się Tobias? Do tej pory powinien już wrócić na bal.
Na piętrze, gdzie znajdowała się sypialnia Neville'a, nie było słychać śmiechów i
chichotów z sutereny. Tobias postawił świecę na toaletce, a potem szybko i metodycznie
zaczął przeszukiwać szuflady i szafy.
Dziesięć minut później znalazł w wewnętrznej szufladzie jednej z szaf jakiś list.
Podszedł z nim do toaletki, żeby go przeczytać.
List był zaadresowany do Neville'a i podpisany przez Carlisle'a. Wymienione w nim
zostały wydatki i honorarium za zlecenie wykonane w Rzymie.
Tobias zdał sobie sprawę, że patrzy na umowę, która oznaczała wyrok śmierci dla
Bennetta Rucklanda.
Neville wziął żonę pod ramię.
-Panie nam wybaczą, ale zdaje się, że przy schodach dostrzegłem Benningtona. Muszę
zamienić z nim słowo.
-Ależ oczywiście - rzekła Joan.
Neville pociągnął za sobą żonę i oboje weszli w tłum gości.
Lavinia wytężyła wzrok, starając się nie stracić ich z oczu. Wkrótce zorientowała się,
że Neville wcale nie zmierza ku schodom. Zostawił żonę przy grupie kobiet, prowadzących
rozmowę w pobliżu wejścia do bufetu, a sam odszedł w najodleglejszy koniec sali balowej.
- Przepraszam za śmiałość - wybąkała. - Ciekawi mnie, czy zaprosiła pani Neville'a z
żoną na zaręczynowy bal córki?
Ku jej zaskoczeniu, Joan parsknęła śmiechem.
- Mąż powiedział mi, że wysyłanie zaproszeń państwu Neville'om nie będzie
konieczne. Z przyjemnością skreśliłam ich z listy gości.
- Rozumiem to doskonale.
-
Cóż, teraz już pani wie, jak się obchodzić w towarzystwie z byłym kochankiem, który
na dodatek może się okazać mordercą.
-Należy się zachowywać, jakby nigdy nic się nie stało?
-O, właśnie!
Tobias wsunął list do wewnętrznej kieszeni, zgasił świecę i podszedł do drzwi. Przez
chwilę nasłuchiwał w skupieniu, a kiedy z holu do jego uszu nie dobiegł żaden dźwięk,
wyszedł z sypialni lorda.
Wąska klatka schodowa, przeznaczona dla służby, znajdowała się w odległym końcu
korytarza. Odnalazł ją i ruszył w dół, niczym w głęboką studnię cienia.
Na parterze się zatrzymał i stwierdził, że w suterenie nie rozlegają się już żadne
odgłosy. Widocznie para, którą wcześniej słyszał, albo zapadła w sen, albo znalazła sobie
zajęcie, które nie prowokowało do śmiechów i chichotów. Podejrzewał, że w grę wchodzi
raczej ta druga możliwość.
Właśnie otworzył drzwi do cieplarni, kiedy jakaś postać wyszła z cienia, zalegającego
pod ścianami korytarza. W świetle księżyca błysnął pistolet.
- Złodziej! Stać!
Tobias rzucił się na podłogę, przetoczył przez otwarte drzwi i uderzył o kamienną
donicę. Ból przeszył mu lewą nogę, ale nie był to ból wywołany postrzałem. Odezwała się
stara rana, więc go zignorował.
- Wydawało mi się, że słyszałem kogoś na schodach dla służby.
Pistolet wystrzelił, a stojąca obok gliniana doniczka rozprysnęła się na kawałki. Tobias
natychmiast zakrył twarz ramieniem, żeby chronić oczy.
Człowiek, który strzelał, odrzucił bezużyteczny teraz pistolet i jednym susem
skoczył do cieplarni. Tobias podniósł się i uskoczył w bok, o włos unikając zderzenia.
Znów poczuł dotkliwy ból, a noga ugięła się pod nim tak nagle, że stracił równowagę i
runął jak długi.
- Koniec żartów! - zawołał groźnie mężczyzna.
Tobias uniósł się, chwycił się skraju stołu do robót ogrodniczych, natrafił dłonią na
wielką donicę z rozłożystą paprocią i podniósł ją z wysiłkiem.
Przeciwnik był niespełna dwa kroki od niego, kiedy Tobias cisnął donicę, trafiając go
w ramię i bok głowy. Nieszczęśnik padł bez przytomności jak kłoda.
W cieplarni zapanowała niesamowita cisza. Tobias oparł się o stół i przez chwilę
wytężał słuch. Nie dobiegły go żadne kroki, zaniepokojone głosy czy krzyki o pomoc.
Po jakimś czasie wyprostował się, pokuśtykał do drzwi wychodzących na ogród i
wkrótce dotarł do ulicy. Niestety, w pobliżu nie było żadnego powozu do wynajęcia.
Cholerny pech. Czekał go długi marsz do rezydencji Colchesterów. Dobrze chociaż,
że nie padało.
22
Gdzie on się, u diabła, podział? - Lavinia stanęła na czubkach palców, starając się
spojrzeć ponad głowami tłumu gości. - Nigdzie nie widzę Neville'a. Emeline, widzisz go
gdzieś?
Siostrzenica nie musiała stawać na palcach, żeby mieć dobry widok na salę.
-Nie. Może poszedł do bufetu.
-Widziałam go całkiem niedawno, jak rozmawiał z jednym z lokai. - Dłonie
nieprzyjemnie ją zaswędziały. - A teraz zniknął. Może w ogóle wyszedł?
-A co w tym takiego dziwnego? - zapytała Joan. - Neville na pewno chciał się tu
pokazać tylko na krótki czas. Takie bale są dla większości dżentelmenów niezwykle
nudne. Podejrzewam, że teraz jest już w drodze do jakiejś jaskini gry albo poszedł do
domu publicznego, szukać sobie nowej kochanki.
Oczyma wyobraźni Lavinia zobaczyła plamy krwi na kapturze peleryny Sally.
-Co za straszna myśl.
-
Proszę się uspokoić. - Joan spoglądała na nią z troską. - Od pół godziny jest pani
bardzo zdenerwowana.
Ponieważ nie mogę przestać się zamartwiać o Tobiasa, pomyślała Lavinia. Nie
zamierzała jednak mówić tego głośno. Niepotrzebnie też martwiła się nagłym zniknięciem
Neville'a. Joan bez wątpienia miała rację co do tego, gdzie udał się znudzony lord.
Niemniej jednak straciwszy z oczu obiekt swoich obserwacji, czuła się bardzo
niepewnie.
Anthony zjawił się przy nich, tym razem ze szklanką lemoniady, którą podał Emeline.
-Widział pan może w bufecie Neville'a? - zapytała Lavinia, marszcząc czoło.
-Nie. - Młodzieniec uważnie spojrzał na tłum gości. -W drodze tutaj spotkałem lady
Neville, ale nie jej męża. Powiedziała pani, że będzie go obserwować, kiedy ja pójdę
po lemoniadę.
-Niestety, zniknął.
Twarz Anthony'ego zastygła, a Lavinia domyśliła się, że jest tak samo zdenerwowany
tym faktem jak ona.
-Jest pani pewna? - zapytał.
-Tak, i bardzo mi się to nie podoba - odrzekła cicho. -Dochodzi pierwsza trzydzieści.
Tobias powinien już tu być.
-Zgadzam się - przytaknął Anthony.
-Mówiłam mu, że byłoby lepiej, gdyby zabrał pana ze sobą. Młodzieniec skinął głową.
-Już pani o tym dziś wspominała, raz czy dwa.
-On mnie nigdy nie słucha.
-Jeśli to dla pani jakieś pocieszenie, to Tobias zawsze robi, co chce.
-To go nie usprawiedliwia. Wspólnie prowadzimy tę sprawę. Powinien brać pod
uwagę moje rady i opinie. Kiedy wreszcie się zdecyduje tu zjawić, usłyszy ode mnie
kilka gorzkich słów prawdy.
Anthony zawahał się.
- Może wstąpił na chwilę do klubu, żeby się naradzić z przyjacielem.
-A jeśli nie?
-
Nie wolno nam wpadać w panikę. Poszukiwania mogły zająć więcej czasu, niż Tobias
przewidywał. - Chłopak urwał i zmarszczył czoło. - Może wynajmę powóz i podjadę
pod dom Neville'a. Jeśli tam go nie będzie, sprawdzę w klubie.
A więc nie tylko ona wpadała w panikę. Anthony starał się zachować pozory spokoju,
ale i on uległ emocjom.
- Doskonały pomysł - stwierdziła. - Dziś jest tu taki tłum, że na pewno na ulicy
czekają jakieś powozy w nadziei, że trafi się klient.
Anthony najwyraźniej się ucieszył, że podjęła za niego decyzję.
- W takim razie ruszam - oznajmił.
Emeline dotknęła jego rękawa, spoglądając stroskanym wzrokiem.
-Będziesz ostrożny? - upewniła się.
-Oczywiście. - Ujął jej dłoń i skłonił się z galanterią. - Nie martw się o mnie, Emeline.
Będę bardzo ostrożny - obiecał i zwrócił się do ciotki dziewczyny. - Jestem pewien, że
nie stało się nic złego.
-Coś złego może mu się stać dopiero, jeśli się okaże, że zamiast przyjechać tutaj,
skręcił do klubu.
Anthony uśmiechnął się z rozbawieniem i zniknął w tłumie.
-Naprawdę myśli pani, że panu Marchowi mogło się przydarzyć coś złego w trakcie
tych poszukiwań? - spytała z troską Joan.
-
Sama nie wiem, co myśleć - przyznała Lavinia. - Ale to, że jeszcze go tutaj nie ma,
oraz nagłe zniknięcie Neville bardzo mnie niepokoi.
-
Nie wiem, dlaczego łączy pani te dwa fakty. Przecież Neville nie wiedział, że pan
March zamierza przeszukać jego dom.
-
Neville zniknął po rozmowie z lokajem i właśnie to wydaje mi się podejrzane -
stwierdziła wolno Lavinia. - Wyglądało to tak, jakby otrzymał jakąś wiadomość i
natychmiast na nią zareagował.
-To czekanie może się okazać nieznośne - odezwała się Emeline. - Musimy coś zrobić.
-Owszem - odrzekła stanowczo Joan. - Musimy się zachowywać tak, jakby nie stało
się nic niezwykłego. Obiecała pani następny taniec panu Geddisowi, prawda? Właśnie
do nas idzie.
Dziewczyna jęknęła boleśnie.
-W tej chwili taniec to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę. Nie będę umiała prowadzić
uprzejmej konwersacji z panem Geddisem, jednocześnie zamartwiając się o
Anthony'ego.
-Plotka mówi, że Geddis jest wart blisko piętnaście tysięcy funtów rocznie - oznajmiła
sucho Joan.
Słysząc te słowa, Lavinia zakrztusiła się szampanem, a kiedy doszła do siebie,
uśmiechnęła się znacząco do siostrzenicy.
-Nic ci nie zaszkodzi, jeśli z nim zatańczysz. Właściwie uważam, że to wręcz
konieczne.
-Dlaczego? - zdziwiła się dziewczyna.
-Żeby podtrzymać wrażenie, że nic się nie stało, tak jak sugerowała pani Dove.
-Lavinia delikatnie zatrzepotała dłońmi, jakby wyganiała siostrzenicę na parkiet. - No.
zatańcz z nim. Musisz się zachowywać tak, jak się tego oczekuje po młodej damie na
balu.
-Skoro nalegasz. - Emeline zmobilizowała wszystkie siły i przywitała uśmiechem
przystojnego młodzieńca, który właśnie się przed nią zatrzymał i wydukawszy
zaproszenie do tańca, poprowadził ją na parkiet.
Jej ciotka tymczasem przysunęła się do swej klientki.
-Powiada pani, piętnaście tysięcy rocznie.
-Tak słyszałam.
Lavinia patrzyła, jak Geddis wiruje po sali z jej siostrzenicą.
- Robi miłe wrażenie. Czy w tej rodzinie jest jakaś zła krew?
-Nic o tym nie wiem.
-To dobrze.
-Wydaje mi się, że ten młody człowiek w rywalizacji z Anthonym nie ma najmniejszej
szansy - stwierdziła Joan.
-Chyba ma pani rację.
Kiedy kilka minut później walc dobiegł końca, Emeline i jej partner znajdowali się
akurat w odległym końcu sali. Lavinia niecierpliwie zerknęła na maleńki zegarek, przypięty
do balowej torebki.
-Proszę się uspokoić - nie po raz pierwszy tego wieczoru powiedziała Joan. - Panu
Marchowi na pewno nic nie grozi. Widać, że w takich sprawach ma doświadczenie i
potrafi wyjść cało z opresji.
-Zdarzało się już, że się przeliczył z siłami - odparła, myśląc o jego bolącej nodze.
-Bardzo się pani o niego martwi, prawda?
-Nie podobał mi się pomysł, żeby przeszukać dom Neville'a. Szczerze mówiąc,
byłam... - Lavinia gwałtownie urwała, kiedy zobaczyła, kto zastąpił drogę Emeline i
Geddisowi. - Cholera jasna!
-Co się stało? O co chodzi?
-Pomfrey. Proszę tylko na niego spojrzeć. Chyba namawia Emeline, żeby z nim
zatańczyła.
Joan podążyła za wzrokiem Lavinii.
-Na to wygląda. - Zacisnęła usta. - Mam nadzieję, że nie jest pijany. Pod wpływem
trunków zachowuje się jak skończony osioł.
-
Sama się o tym przekonałam. Nie mogę dopuścić, żeby wywołał kolejną scenę. Nie
tutaj, w sali balowej lady Colchester. -Energicznie złożyła wachlarz i ruszyła przed
siebie. - Muszę temu zapobiec. Zaraz wracam.
-
Proszę się starać zachować spokój. Zapewniam panią, że lady Colchester nie dopuści,
żeby pod jej dachem wydarzył się jakiś nieprzyjemny incydent.
Lavinia nie odpowiedziała. Przeciskała się przez tłum tak dyskretnie, jak to było
możliwe, co okazało się nie takie proste. Nie było to łatwe. Kilka razy straciła z oczu swój
cel, kiedy drogę zagrodziła jej jakaś tęższa osoba.
Kiedy wreszcie, lekko zdyszana, dotarła do odległego końca sali balowej, zobaczyła,
że siostrzenica już zapanowała nad sytuacją. Pomfrey właśnie odchodził i nawet nie zauważył
przybycia zagniewanej ciotki.
W oczach dziewczyny pojawiło się rozbawienie.
-Wszystko w porządku. Chciał tylko przeprosić za tamto zdarzenie w teatrze.
-Bardzo słusznie. - Lavinia zatrzymała się i wbiła gniewny wzrok w plecy
odchodzącego.
Siostrzenica uśmiechnęła się do Geddisa, który najwyraźniej nic z tego wszystkiego
nie rozumiał.
-Dziękuję panu za taniec.
-Cała przyjemność po mojej stronie. - Młodzieniec oprzytomniał, skłonił się i szybko
odszedł.
-Robi miłe wrażenie - stwierdziła Lavinia, spoglądając za nim.
-Nie rób takiej żałosnej miny - poprosiła ją siostrzenica. -To mnie zawstydza.
-Chodź, wracamy do alkowy przy oknie. Pani Dove tam na nas czeka. - Poszła
pierwsza skrajem przeznaczonego do tańca parkietu, przeciskając się wśród gości, a
Emeline podążyła tuż za nią.
Kiedy przedarły się przez ostatnią grupę ludzi, stwierdziły, że w alkowie nie ma
nikogo z wyjątkiem lokaja, który z udręczoną miną ustawiał na tacy puste kieliszki.
Lavinia zatrzymała się i natychmiast poczuła, że ogarnia ją przerażenie.
- Pani Dove zniknęła.
-Na pewno jest gdzieś w pobliżu - uspokajała ją siostrzenica. - Nie odeszłaby, nie
mówiąc ci, dokąd idzie.
-Mówię ci. że sobie poszła. -Lavinia wskoczyła na najbliższe krzesło. - Nigdzie jej nie
widzę.
Lokaj patrzył na nią zdziwiony.
Emeline odwróciła się i przeszukała wzrokiem tłum.
- Ja też nie mogę jej dostrzec. Może poszła do pokoju karcianego.
Jej ciotka zebrała spódnice, zeskoczyła z krzesła i zwróciła się do lokaja:
-Widziałeś damę w srebrnoszarej sukni? Stała tutaj jeszcze kilka minut temu.
-Tak, proszę pani. Przekazałem jej wiadomość i zaraz potem odeszła.
Ciotka i siostrzenica wymieniły spojrzenia i obie doskoczyły do służącego.
- Co to była za wiadomość? - zapytała Lavinia głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Nieszczęsny lokaj był najwyraźniej przerażony; na czoło wystąpiły mu krople potu.
- Nie wiem, co to za wiadomość. Była zapisana na karteczce. Nie czytałem jej.
Polecono mi, żebym ją oddał tej pani, więc tak zrobiłem. Przeczytała ją i zaraz poszła.
Lavinia podeszła do niego jeszcze bliżej.
- A kto ci dał tę wiadomość?
Przełknął ślinę i cofnął się o krok. Nerwowo spoglądał to na nią, to na Emeline. W
końcu zwrócił się do Lavinii:
-Dał mi ją jeden z lokajów, zatrudniony tylko na dzisiaj. Nie znam go. Nie powiedział
też, kto kazał mi ją oddać.
-Ja sprawdzę tę stronę sali - zwróciła się Lavinia do siostrzenicy. - Ty zajmij się
drugą. Spotkamy się na końcu.
-Dobrze. - Dziewczyna już chciała odejść.
- Zaczekaj. - Ciotka chwyciła ją za ramię. - Pod żadnym pozorem nie wychodź z sali,
rozumiesz?
Emeline skinęła głową i szybko zniknęła wśród gości.
Lavinia szła wzdłuż rzędu wychodzących na taras okien. Była w połowie drogi do
bufetu, kiedy przyszło jej do głowy, że będzie miała lepszy widok na wszystko z wewnętrznej
galerii, otaczającej całą salę balową.
Zmieniła kierunek i skierowała się ku schodom. Z determinacją przeciskając się wśród
gości, dostrzegła kilka unoszących się ze zdziwieniem brwi i usłyszała jakieś nieprzyjemne
uwagi, ale większość ludzi po prostu nie zwracała na nią uwagi.
Wchodziła po schodach, z trudem się powstrzymując, żeby nie biec. Kiedy dotarła do
galerii, chwyciła się barierki i spojrzała w dół.
Między setkami lśniących sukien z jedwabiu i satyny nie dostrzegła srebmoszarej
kreacji Joan. Bardzo się starała myśleć logicznie. A jeśli w tej wiadomości było coś, co
skłoniło jej klientkę do opuszczenia bezpiecznej sali balowej?
Podeszła do okien wychodzących na rozlegle ogrody, otworzyła jedno z nich i
wychyliła się. Żywopłoty i krzewy w pobliżu domu były jasno oświetlone światłem
wylewającym się z przeszklonych drzwi, które prowadziły z sali na taras. Iluminacja jednak
nie sięgała daleko. Większość porośniętego gęstą zielenią terenu tonęła w ciemnościach. W
dali majaczył niewyraźny zarys kamiennej budowli, którą lady Colchester poleciła wznieść
jako pomnik na cześć zmarłego męża.
Kątem oka Lavinia zauważyła jakiś nich przy żywopłocie. Szybko odwróciła głowę i
zdążyła spostrzec skraj jasnej jedwabnej sukni. W mroku nie mogła rozróżnić koloru, nie
widziała też twarzy, ale po długim, zdecydowanym kroku samotnie idącej kobiety
zorientowała się, że to jej klientka.
Chciała coś krzyknąć do idącej spiesznie postaci, ale wątpiła, czy Joan usłyszy jej głos
wśród śmiechów i muzyki.
Odwróciła się, spostrzegła wąskie schody na drugim końcu galerii i pomknęła ku nim.
Kiedy już miała schodzić, zobaczyła lokaja z tacą pełną kanapek.
-Czy tymi schodami zejdę do ogrodu? - spytała go.
-Tak, proszę pani. Na dole są drzwi.
-Dziękuję. - Trzymając się poręczy, pobiegła w dół.
Znalazła wspomniane przez lokaja drzwi, otworzyła je i wypadła w chłodną ciemność
nocy. Wokół nie było nikogo. Goście, którzy mieli ochotę zażyć świeżego powietrza, nie
zapuszczali się dalej niż na taras.
Lavinia oszacowała, że jeśli kobieta w jasnej sukni nie zmieni kierunku marszu, to
dotrze do pamiątkowej budowli. Kamienny pomnik wydawał się naturalnym wyborem na
miejsce spotkania w wielkim ogrodzie.
Uniosła spódnice i szybko poszła w stronę budowli, oddalając się coraz bardziej od
światła. Śmiechy i muzyka rozbrzmiewały coraz ciszej, w miarę jak wchodziła głębiej między
ozdobnie przycięte żywopłoty i krzewy. Żwirowana ścieżka skręcała w mrok. Przez cienkie
podeszwy bucików do tańca czuła pod nogami niewielkie kamyki.
Wyszła zza żywopłotu, który był od niej około trzydziestu centymetrów wyższy, i
zobaczyła kolumny pomnika. Jego przestronne wnętrze tonęło w atramentowej ciemności.
Coś się poruszyło przy wejściu do środka i zaraz zniknęło, mignąwszy wielkim czarnym
skrzydłem. Pewnie nietoperz.
Już otworzyła usta, żeby zawołać Joan, ale nie wydobyła z siebie głosu.
To, co wydało jej się skrzydłem nietoperza, mogło być skrajem płaszcza. We wnętrzu
budowli na pewno nie kryła się Joan. Może nawet w ogóle nie była to kobieta, tylko
mężczyzna, który wyznaczył tu sobie schadzkę z jakąś damą.
Kilka sekund stała w cieniu żywopłotu, czując otaczający ją chłód. Nagle gdzieś z
boku dostrzegła błysk światła księżyca na jasnym jedwabiu.
Joan wyłoniła się spomiędzy gęstej zieleni otaczającej budowlę i zatrzymała się pod
jedną z kolumn. Po chwili skierowała się ku mrocznemu wejściu.
Nagle Lavinia zrozumiała wszystko.
-Nie! Proszę tam nie wchodzić! - zawołała i podbiegła bliżej. Przestraszona Joan
odwróciła się szybko.
-Co pani tu...
Wtem przy wejściu do budowli coś się poruszyło.
- Proszę uważać! -Lavinia chwyciła swoją klientkę za ramię i odciągnęła ją od
kolumny.
Postać w obszernym płaszczu i kapeluszu wypadła z wnętrza budowli i zniknęła w
ciemnościach ogrodu. Na chwilę światło księżyca wydobyło z mroku jakiś długi metalowy
przedmiot.
- Nawet niech pani nie myśli o pościgu - ostrzegła Joan. - Pan March na pewno nie
pochwaliłby takiego pomysłu.
23
Oczywiście, istnieje tylko jeden powód, dla którego wybiegłam do ogrodu, nie
czekając, żeby panią o wszystkim powiadomić, Lavinio - tłumaczyła znużona Joan. -
Otrzymałam wiadomość, że życie mojej córki znalazło się w niebezpieczeństwie i że
natychmiast muszę się spotkać z posłańcem, żeby się dowiedzieć dalszych szczegółów.
Chyba wpadłam w panikę.
- Nie przyszło pani do głowy, że ta wiadomość to był podstęp, żeby panią wyciągnąć z
sali balowej, gdzie nic pani nie mogło zagrozić? - zapytał Tobias.
Siedząca naprzeciw na obitej aksamitem ławeczce Lavinia spojrzała na niego
gniewnie. Doskonale znał to spojrzenie, ale całkiem je zignorował. Dobrze wiedział, że
przemawia ostrym tonem, ale wcale nie dbał o to, czy pani Dove nie poczuje się czasem
urażona.
Nie był w dobrym nastroju. Kiedy razem z Anthonym wszedł na salę balową i
zobaczył, że Joan i Lavinia zniknęły, był gotów przeczesać cały dom, nie zostawiając
kamienia na kamieniu. To Emeline sprawiła, że nie wywołał skandalu, który długo by jeszcze
wspominano. Dziewczyna wypatrywała z galerii obu kobiet i właśnie dostrzegła je. wracające
z ogrodu.
Tobias natychmiast zabrał je z balu i przywołał elegancki ekwipaż pani Dove. Joan nie
protestowała, kiedy całe towarzystwo w liczbie pięciu osób wsiadło do środka.
Dopiero kiedy wszyscy usadowili się bezpiecznie, Lavinia zdała mu krótkie
sprawozdanie z wydarzeń na sali i w ogrodzie. Chłodna satysfakcja, jaką odczuwał Tobias po
znalezieniu listu w sypialni Neville'a, natychmiast gdzieś wyparowała. W tej chwili myślał
wyłącznie o tym, że pani Dove. wychodząc w środku nocy do ogrodu, nic tylko wystawiła
siebie na niebezpieczeństwo, ale też naraziła zdrowie i życie Lavinii.
Bezwiednie masował nogę, chcąc złagodzić przeszywający ją tępy ból. Elegancki,
doskonale resorowany powóz Joan był dużo wygodniejszy od wynajmowanego, ale miękkie
poduszki nie zdołały złagodzić gniewu Tobiasa.
-Nie jestem głupia, panie March. - Joan wyjrzała przez okno. - Zdawałam sobie
sprawę, że ta wiadomość może się okazać prowokacją. Ale napisano w niej, że coś
grozi mojej córce. Nie miałam wyboru. Musiałam posłuchać wezwania. Byłam
zdesperowana.
-Zupełnie zrozumiała reakcja - oznajmiła stanowczo Lavinia. - Każda matka
postąpiłaby tak samo. I nie tylko matka. -Spojrzała znacząco na Tobiasa - Co byś
zrobił, gdybyś się dowiedział, że Anthony'emu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo?
Anthony wydał z siebie dziwny dźwięk, który brzmiał trochę jak zduszony wybuch
śmiechu.
Tobias miał ochotę zakląć. Odpowiedź na to pytanie była dla wszystkich oczywista. A
co zrobiłby, gdyby ktoś go zawiadomił, że coś grozi Lavinii? Dobrze wiedział co.
Doszedł do wniosku, że nie powinien dłużej dowodzić swojej racji. Lavinia stała
twardo po stronie klientki.
- Wydaje mi się jasne, że Neville zaaranżował te wszystkie wydarzenia dzisiejszego
wieczoru. -Lavinia stanowczym tonem zmieniła temat. - Nie zdziwiłabym się, gdyby się
okazało, że nawet namówił Pomfreya, żeby porozmawiał z Emeline i w ten sposób rozproszył
naszą uwagę.
Dziewczyna ściągnęła brwi i zastanowiła się nad słowami ciotki.
-Podejrzewasz, że wysłał wiadomości zarówno sam do siebie, jak i do pani Dove?
-Wszystko na to wskazuje. To był wspaniały pretekst do wyjścia z balu. Jeśli ktoś go
spyta, to na pewno znajdzie się mnóstwo osób, które zaświadczą, że dostarczono mu
jakieś wezwanie i musiał wyjść.
-Ale lord Neville wyszedł z domu frontowymi drzwiami -zauważył Anthony.
-Co wskazuje na to, że jeden z lokai musiał mu przynieść płaszcz i kapelusz -
domyśliła się Lavinia. - Dzięki temu Neville mógł pójść do swojego powozu i zabrać z
niego pogrzebacz czy cokolwiek to było.
Emeline skinęła głową.
-Tak, to całkiem logiczne. Na pewno bez trudu udało mu się niepostrzeżenie
wślizgnąć do ogrodu Colchesterów. To bardzo duży ogród i pewnie w wielu miejscach
da się przejść przez ogrodzenie.
-Gdyby jego plan się powiódł i udałoby mu się mnie zgładzić, nikt nie powiązałby go
z morderstwem - powiedziała cicho Joan.
Tobias zauważył, że Lavinia zadrżała lekko, ale wyraźnie.
- Wszystko się zgadza - dorzucił Anthony. -Neville próbował dzisiaj panią zabić. Tak
samo jak zabił te inne kobiety. Pewnie zamierzał wrzucić pani ciało do rzeki, jak to robił z
innymi. Bez trudu dociągnąłby je do powozu.
Joan spojrzała na niego dziwnie.
- Ma pan bardzo bujną wyobraźnię.
- Bardzo przepraszam - odrzekł zawstydzony chłopak.
Joan uśmiechnęła się ironicznie.
- Sama jestem ciekawa, czy zleciłby swojemu zaufanemu artyście wykonanie mojej
maski pośmiertnej. Wyobraźcie sobie tylko, moja twarz znalazłaby się w erotycznej galerii
Huggetta.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Joan spojrzała ponuro na
Tobiasa.
- Wygląda na to, że pan i Lavinia mieliście rację co do tej sprawy. Muszę się zgodzić,
że Neville rzeczywiście jest mordercą i pewnie członkiem tej Błękitnej Izby, o której tyle
mówiliście. Trudno mi uwierzyć, żeby mój mąż stał na czele organizacji przestępczej, ale
żadne inne tłumaczenie nie wydaje się bardziej prawdopodobne. Neville myśli, że za dużo
wiem, i chce mnie uciszyć.
Lavinia usiadła za biurkiem. Anthony przykucnął przed kominkiem, żeby rozpalić
ogień, Emeline zajęła krzesło, a Tobias podszedł do szafki z alkoholami i nalał dwa kieliszki
sherry. Z jego ruchów Lavinia domyśliła się, że noga bardzo mu dokucza. Nic dziwnego;
dzisiejszy wieczór spędził bardzo aktywnie.
-Wierzycie, że Joan Dove mówi prawdę, twierdząc, że nie wiedziała o drugim
wcieleniu swojego męża? - spytał Anthony, patrząc w przestrzeń.
-Kto to może wiedzieć. - Tobias postawił jeden kieliszek na biurku przed Lavinią, a z
drugiego pociągnął solidny łyk. -Dżentelmeni z towarzystwa rzadko omawiają swoje
sprawy, finansowe czy jakiekolwiek inne, z własnymi żonami. Jak zauważyła Lavinia,
wdowy często ostatnie się dowiadują o stanie rodzinnego majątku. Na pewno jest
możliwe, że Dove ukrywał przed żoną swoją nielegalną działalność.
-
Ona wiedziała - stwierdziła Lavinia cicho. Gdy wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni,
tylko wzruszyła ramionami. - To inteligentna kobieta, kochała go głęboko i łączyły ich
silne więzy. Musiała wiedzieć, albo przynajmniej podejrzewać, że Fielding Dove to
Azure.
-Zgadzam się. - Emeline skinęła głową.
-Jeśli nawet tak było, nigdy się do tego nie przyzna - rzekł Tobias.
-Trudno ją za to winić - odparła Lavinia. - Na jej miejscu zrobiłabym wszystko, żeby
ukryć prawdę.
-Ze strachu przed plotkami? - zapytał Tobias z lekkim ożywieniem.
-Nie. Pani Dove doskonale dałaby sobie radę z lawiną plotek.
-Masz rację.
-Są inne powody, dla których kobieta zrobi wiele, żeby chronić dobre imię męża.
Tobias uniósł brew.
-Na przykład jakie?
-Miłość, oddanie. - Utkwiła wzrok w stojącym przed nią kieliszku wina. - O takie
powody mi chodzi.
Tobias wpatrzył się w ogień.
- Tak, oczywiście. To są ważne powody.
Znów zapadła długotrwała cisza, którą tym razem złamała Emeline.
- Nie powiedział nam pan, co pan znalazł w domu Neville'a.
Tobias oparł się o gzyms kominka.
- List, który wskazuje na jego udział w zabójstwie Bennetta Rucklanda. Wygląda na
to, że zapłacił Carlisle'owi dużą sumę, żeby ten zamordował w Rzymie Rucklanda.
Anthony cicho gwizdnął.
-A więc jedna sprawa zakończona.
-Prawie. - Tobias wypił kolejny łyk sherry.
-
Co chcesz przez to powiedzieć? - Lavinia uniosła brwi. -Co się tutaj dzieje?
Tobias spojrzał na nią w zamyśleniu.
-Nadszedł czas, żeby opowiedzieć ci coś więcej o korzeniach tej sprawy.
-Mów dalej. - Oczy Lavinii zwęziły się czujnie.
-Bennett Ruckland był podróżnikiem i badaczem starożytności. W czasie wojny wiele
czasu spędził w Hiszpanii i Włoszech. Dzięki swojemu zawodowi czasami natrafiał na
bardzo cenne dla Anglii informacje.
- Jakiego rodzaju informacje?
Tobias zakołysał kieliszkiem.
- Zdarzało się, że w trakcie swoich studiów dowiadywał się szczegółów na temat
kursów francuskich statków, słyszał plotki o ruchach wojsk i oddziałów zaopatrzenia.
-Innymi słowy, był szpiegiem? - upewniła się zaciekawiona Emeline.
-Tak. - Tobias urwał na krótką chwilę. - Jego kontaktem w Anglii, człowiekiem,
któremu przekazywał informacje, był lord Neville.
-Ach, tak. - Lavinia znieruchomiała z wrażenia.
-
Wiadomości, które Ruckland przekazywał Neville'owi przy pomocy łańcucha
kurierów, miały trafić do odpowiednich władz. I większość z nich rzeczywiście tam
docierała.
-Ale nie wszystkie?
-
Nie. Ruckland jednak odkrył prawdę dopiero po wojnie, mniej więcej rok temu, kiedy
wrócił do Włoch, żeby kontynuować badania naukowe. Wtedy to jeden z jego
dawnych informatorów opowiedział mu kilka plotek na temat losów pewnych
towarów, które Francuzi w ostatniej fazie wojny sprowadzali z Hiszpanii. Transport
miał dotrzeć do Paryża tajną drogą, o czym Ruckland się dowiedział i w swoim czasie
wysłał wiadomość do Neville'a.
-Czy to były jakieś dostawy wojskowe? Tobias potrząsnął głową.
-
Antyki - wyjaśnił. - Napoleon bardzo lubił takie rzeczy.
Na przykład, kiedy najechał na Egipt, przywiózł ze sobą grupę uczonych, żeby
zbadali tamtejsze dzieła sztuki i ruiny.
-O tym wszyscy wiedzą. Między tymi obiektami znajdował się kamień z Rosetty,
który teraz szczęśliwie należy do nas -przypomniał Anthony.
-Opowiadaj dalej - ponagliła Lavinia. -Jakie antyki zawierał transport, o którym
wspomniałeś?
-Było tam wiele cennych rzeczy. Między innymi kolekcja wysadzanych drogimi
kamieniami przedmiotów, którą ludzie Napoleona znaleźli ukrytą w hiszpańskim
klasztorze.
-I co się stało?
-
Transport drogich kamieni i antyków zniknął w drodze do Paryża - ciągnął Tobias. -
Ruckland myślał, że Neville załatwił przejęcie transportu i przekazanie go do Anglii.
No i w zasadzie tak się stało.
-Co przez to rozumiesz? - dociekała Lavinia.
-Cenne antyki zniknęły, tak jak to było zaplanowane. Ale w zeszłym roku we
Włoszech, po rozmowie z informatorem, Ruckland zaczął podejrzewać, że Neville
ukradł ten transport dla siebie. Zaczął badać tę sprawę. Jedno pytanie prowadziło do
drugiego.
Lavinia nabrała głęboko powietrza i wolno je wypuściła.
-Ruckland natrafił na informacje na temat Błękitnej Izby, tak?
-Właśnie. Nie zapominaj, że był doświadczonym szpiegiem. Wiedział, jak prowadzić
śledztwo. Miał też siatkę informatorów, która mu została jeszcze z czasów wojny.
Poruszył kilka omszałych kamieni i znalazł kłębowisko żmij.
Przełknęła łyk sherry.
-A wśród tych żmij był lord Neville?
-Ruckland dowiedział się, że Neville nie tylko ukradł kilka transportów cennych
ładunków, ale również kilkakrotnie zdradził ojczyznę, sprzedając Francji informacje
wojskowe.
-
Neville był zdrajcą?
-
Tak. Dzięki powiązaniu z Błękitną Izbą utrzymywał też ścisłe kontakty z
przestępcami. On również miał swoich informatorów. Kilka miesięcy temu dowiedział
się, że Ruckland bada jego działalność i może dotrzeć do prawdy. Zawarł umowę z
innym członkiem Błękitnej Izby, Carlisle'em, w celu pozbycia się Ruckianda. - Tobias
zacisnął szczęki. - To zlecenie kosztowało Neville'a dziesięć tysięcy funtów.
Lavinia ze zdziwienia rozchyliła usta.
-Dziesięć tysięcy! Za zabicie człowieka? Ależ to majątek! Oboje wiemy, że pierwszy
lepszy bandzior w każdym większym mieście Europy, włączając w to Rzym,
popełniłby morderstwo za garść miedziaków.
-Tc dziesięć tysięcy nie było przeznaczone na pokrycie kosztów morderstwa -
spokojnie wyjaśniał Tobias. - To była premia, wypłacona z powodu delikatnej
sytuacji, w jakiej znajdował się Neville. Carlisle wiedział, że jego zleceniodawca
zapłaci każde pieniądze za milczenie.
-Oczywiście - wyszeptała Lavinia. - Jeden przestępca szantażował drugiego. Co za
ironia losu, prawda?
-
Być może - zgodził się Tobias. – Neville’owi na pewno bardzo ulżyło, kiedy sprawa
została załatwiona. Ruckland nie żył, a on mógł przystąpić do wykonania swojego
planu, który zakładał przejęcie tego, co zostało z Błękitnej Izby.
Anthony zwrócił się do Lavinii:
-Neville nie wiedział jednak, że Ruckland powiadomił o swoich podejrzeniach
pewnych wysoko postawionych dżentelmenów. Kiedy został zamordowany, panowie
ci natychmiast się domyślili, że nie była to śmierć przypadkowa.
-
Ha! - Lavinia uderzyła dłońmi w biurko i spojrzała ponuro na Tobiasa. - Wiedziałam.
Wiedziałam, że chodzi tu o coś więcej, niż mi powiedziałeś. Tak naprawdę Neville
nigdy nie był twoim klientem, tak?
-
Cóż - odparł Tobias z namysłem. - Zależy, jak na to spojrzeć.
Pogroziła mu palcem.
- Nawet sobie nie wyobrażaj, że uda ci się wykręcić od szczerej odpowiedzi. Kto ci
zlecił śledztwo w sprawie śmierci Rucklanda?
-
Pewien człowiek o nazwisku Crackenburne. Lavinia zwróciła się do siostrzenicy:
-A nie mówiłam, że pan March prowadzi podwójną grę?
- Tak, ciociu Lavinio - odrzekła dziewczyna z uśmiechem. - Coś na ten temat
wspominałaś.
Lavinia znów spojrzała na Tobiasa.
-Jak zetknąłeś się z Neville'em?
-
Kiedy wkrótce po śmierci Carlisle'a zaczęły krążyć plotki o pamiętniku lokaja,
dostrzegłem w tym szansę zarzucenia sieci na Neville'a. Zwróciłem się do niego, jako
człowiek prowadzący rozliczne interesy, i opowiedziałem o tych niebezpiecznych
plotkach. Zaoferowałem, że za opłatą znajdę dla niego ten pamiętnik.
-Bardzo chciał go dostać w swoje ręce - wyjaśnił Anthony. -Nie wiedział dokładnie,
co w nim jest, ale bał się, że przez te zapiski zostanie zdemaskowany.
-Podejrzewam, że wkrótce po tym, jak zatrudnił mnie do znalezienia pamiętnika, sam
otrzymał list od Holtona Felixa -powiedział Tobias. - Znalazł adres Felixa, tak samo
jak ty czy ja, Lavinio, i pierwszy dotarł do szantażysty. Zamordował go i zabrał
pamiętnik.
-Nie mógł ci jednak tego powiedzieć, więc pozwolił, żebyś ciągnął śledztwo, a kiedy
doszedł do wniosku, że nadeszła odpowiednia pora. wysłał ci informację, gdzie
znaleźć zwęglone resztki - podsumowała Lavinia.
- Właśnie tak.
Spojrzała mu w oczy.
- Tobiasie, kiedy lord Neville wróci dzisiaj do domu. dowie się, że wtargnął tam jakiś
intruz, Służący, z którym się biłeś, powie mu o tym.
-Niewątpliwie.
-Będzie cię podejrzewał. Może dojść do wniosku, że za dużo wiesz. Musisz
natychmiast doprowadzić tę sprawę do końca. Bezzwłocznie. Jeszcze dzisiaj.
-To niesamowite, że o tym mówisz. - Dopił wino i odstawił kieliszek. - Właśnie to
zamierzam zrobić.
24
Lampa gazowa oświetlała drzwi domu publicznego. Krąg słabego światła prawie nie
rozpraszał gęstej mgły. Tobias stał ukryty w cieniu i czekał, aż drzwi się otworzą.
Wreszcie w progu ukazał się Neville. Zatrzymał się, postawił szeroki kołnierz i zszedł
po schodach na ulicę, rozglądając się na prawo i lewo. Woźnica powozu, otulony grubym
wielowarstwowym płaszczem, siedział milczący i nieruchomy.
Tobias wyszedł z ukrycia, podszedł do Neville'a i zatrzymał się kilka kroków od
niego. Uważał, żeby nie wejść w krąg światła rzucanego przez gazową lampę.
-Widzę, że dostałeś moją wiadomość - odezwał się.
-
Co, do cholery... - Neville drgnął gwałtownie i nerwowo się odwrócił. Ręka sama
powędrowała mu do kieszeni płaszcza. Kiedy rozpoznał Tobiasa, rozluźnił się nieco. -
March, przestraszyłeś mnie. Nie wiesz, że w tej części miasta lepiej nie podkradać się
do człowieka od tyłu, bo można zarobić kulkę.
-
Stoję daleko, a oświetlenie jest bardzo słabe, więc wątpię, czy pana pistolet trafiłby w
cel, zwłaszcza że musiałby pan strzelać przez materiał płaszcza.
Neville popatrzył na niego spode łba, ale nie wyjął ręki z kieszeni.
-Dostałem twoją wiadomość, ale myślałem, że spotkamy się w klubie. O co chodzi?
Masz jakieś wiadomości? Znalazłeś człowieka, który zamordował Felixa i zabrał
pamiętnik?
-Ta gra zaczyna mnie męczyć - oznajmił Tobias. - Zresztą nie ma pan już wiele czasu
na gierki.
Neville spojrzał groźnie.
-Człowieku, o czym ty mówisz?
-To już koniec. Nie będzie więcej morderstw.
-O co ci chodzi? Oskarżasz mnie o morderstwo?
-O kilka morderstw. Włącznie z zamordowaniem Bennetta Rucklanda.
-Rucklanda? - Neville cofnął się o krok. Wyszarpnął rękę z kieszeni i oczom Tobiasa
ukazał się pistolet. - Zwariowałeś. Nie miałem nic wspólnego z jego śmiercią. Kiedy
zginął, byłem tu, w Londynie. Mogę to udowodnić.
-Obaj wiemy, że kazał go pan zamordować. -Tobias zerknął na wymierzony w siebie
pistolet i znów spojrzał na twarz Neville'a. - Kiedy dziś wróci pan do domu, dowie się,
że podczas pana nieobecności wtargnął do niego jakiś intruz.
Neville zmarszczył czoło, a potem jego oczy z gniewu zrobiły się okrągłe jak spodki. -
Ty!
-Owszem, ja. Znalazłem pewien list, który jest świetnym dowodem przeciwko panu.
-List? - powtórzył Neville oszołomiony.
-Zaadresowany do pana i podpisany przez Carlisle'a. Jest w nim zwięzłe
podsumowanie pańskiego zlecenia.
-Nie. To niemożliwe. Absolutnie niemożliwe -rzekł Neville, po czym krzyknął do
woźnicy: - Ej, ty tam! Na koźle! Wyjmij pistolet i miej tego typa na oku. On mi grozi.
-
Tak jest, proszę pana. - Woźnica odchylił połę płaszcza i światło lampy odbiło się od
lufy pistoletu.
Broń w ręce Neville'a przestała drżeć. Poczuł się pewniej, kiedy zobaczył, że woźnica
jest gotów go bronić.
-Pokaż mi ten list, który jakoby znalazłeś - warknął.
-A tak z ciekawości... - Tobias zignorował żądanie. - Ile zarobił pan na handlu z
Francuzami podczas wojny? Ilu ludzi zginęło, bo pan sprzedał informacje
Napoleonowi? Co się stało z klejnotami, które ukradł pan z hiszpańskiego klasztoru?
-Nic mi nie udowodnisz. Nic. Próbujesz mnie przestraszyć. Nie ma dowodów na moje
układy z Francuzami. Wszystkie zostały zniszczone, włącznie z listem, który niby
znalazłeś. Jego już nie ma.
Tobias uśmiechnął się lekko.
-Oddałem go pewnemu wysoko postawionemu dżentelmenowi. Bardzo się nim
zainteresował.
-Nieprawda.
-Niech mi pan powie, naprawdę pan wierzył, że przejmie kontrolę nad Błękitną Izbą
jako Azure?
W Neville'u coś pękło; dłużej już nie hamował furii.
-Niech cię piekło pochłonie, March! Ja już jestem Azure!
-
To pan zamordował Fieldinga Dove'a, prawda? Ta nagła choroba podczas wizyty w
wiejskiej posiadłości? Pewnie trucizna?
-Musiałem się go pozbyć. Po zakończeniu wojny zaczął prowadzić własne
dochodzenie. Nie wiem, jak wpadł na trop moich układów z Francuzami, ale kiedy się
o tym dowiedział, po prostu się wściekł.
-To znaczy, że chociaż prowadził organizację przestępczą, w głębi serca był lojalnym
Anglikiem. Nie przekroczył granicy zdrady?
Neville wzruszył ramionami.
- Nie zapominaj, że w czasie wojny nie miał nic przeciwko temu, żebyśmy z
Carlisle'em wykorzystali pewne sposobności inwestycyjne, które same wchodziły nam w
ręce. Można zarobić wiele pieniędzy, dostarczając wojsku broń, sprzęt, zboże i kobiety. No i
te transporty kradzionego złota i klejnotów, które można było przejąć, jeśli się miało
odpowiednie informacje.
-Interes to interes. Ale Azure nie tolerowałby sprzedaży tajemnic państwowych
wrogowi. Odkrył, czego się pan dopuścił.
-Tak. - Neville mocniej ścisnął pistolet. - Na szczęście odpowiednio wcześniej się
dowiedziałem, że chce mnie zlikwidować, i zacząłem działać. Nie miałem wyboru,
musiałem się go pozbyć, i to szybko. To była kwestia przetrwania.
-Ach, tak.
-Działałem z zaskoczenia. Dove nie wiedział, że ostrzeżono mnie o jego planach
względem mojej osoby. Mimo to dziesięć czy piętnaście lat temu nie byłoby tak łatwo
się go pozbyć. Azure się starzał. Tracił czujność.
-Naprawdę się panu wydawało, że da sobie radę z taką dużą organizacją?
Neville wyprostował się dumnie.
-Teraz jestem Azure. Pod moim dowództwem Błękitna Izba stanie się o wiele
potężniejsza niż za rządów Dove'a. Za parę lat będę najpotężniejszym człowiekiem w
Europie.
-Napoleon miał podobne ambicje. Widzi pan, do czego go to doprowadziło?
-Nie popełnię jego błędu i nie wdam się w politykę. Będę się trzymał interesów.
-Ile kobiet pan zabił? Lord Neville zesztywniał.
-Wiesz o tych dziwkach?
-Wiem, że starał się pan uporządkować swoje sprawy, więc uznał za konieczne
zamordować kilka niewinnych kobiet.
-Akurat. Ładne mi niewinne. To były prostytutki. Nie miały rodzin. Nikt nawet nie
zauważył, że zginęły.
-
Nie chciał pan, żeby tak całkiem zniknęły, prawda? Zostawiał pan sobie po nich
pamiątki, niczym trofea myśliwskie. Jak się nazywa artysta, u którego zamawiał pan
figury woskowe do sekretnej galerii Huggetta? Neville roześmiał się skrzekliwie.
-Wiesz o galerii figur? Bardzo zabawne, prawda? Muszę przyznać, że imponuje mi
twoja dokładność. Nie wiedziałem, że jesteś taki dobry w swoim fachu.
-Nie musiał ich pan zabijać. Dla człowieka o pańskiej pozycji nie były żadnym
zagrożeniem. Nikt by ich nie słuchał. Słowo dżentelmena przeważyłoby nad słowem
prostytutki.
-Nie mogłem sobie pozwolić na żadne ryzyko. Niektóre z tych latawic były zbyt
sprytne i źle się to dla nich skończyło. Niewykluczone, że udało im się czegoś o mnie
dowiedzieć, kiedy utrzymywałem z nimi stosunki. - Neville wykrzywił usta.
-Mężczyzna czasami robi się gadatliwy, kiedy wypije trochę wina i znajdzie się w
towarzystwie młodej kobiety z temperamentem, która zrobi wszystko, żeby go
zadowolić.
-Nie udało się panu uciszyć wszystkich. Miał pan jakieś wieści od Sally?
-Dziwce udało się wymknąć, ale jeszcze się znajdzie. Nie może wiecznie się ukrywać.
-Nie tylko jej udało się uciec przed panem. Joan Dove również przeżyła próbę
zamachu na swoje życie.
Usłyszawszy te słowa, Neville zamilkł na dłużej, jeszcze mocniej zaciskając dłoń na
rękojeści pistoletu.
-Więc o niej też wiesz? Rzeczywiście, kopałeś bardzo głęboko. Tak głęboko, że udało
ci się wykopać swój własny grób.
-
Słusznie się jej pan obawia. W przeciwieństwie do innych, to bystra, wpływowa i
doskonale strzeżona kobieta. Dziś w nocy zachowała się nieostrożnie. Niemal udało
się panu jej dopaść, ale drugi raz nie popełni tego błędu.
Neville stęknął z niesmakiem.
- Joan nie różni się niczym od tamtych. Kiedy z nią skończyłem, już była dziwką, i to
niezbyt dobrą. Znudziła mnie po kilku miesiącach. Nie wierzyłem własnym oczom, kiedy
Dove się z nią ożenił. Mając taki majątek i władzę, mógł sobie wybrać bogatą pannę z
najlepszego domu.
-Kochał ją.
-
Tak, była jego jedyną prawdziwą słabością. Rozumiesz, że właśnie dlatego muszę się
jej pozbyć. Ich małżeństwo trwało dwadzieścia lat i bardzo możliwe, że w tym czasie
dotarło do niej, kim jest jej mąż. Zakładam, że wie bardzo dużo o działalności Błękitnej
Izby.
-Nie ma pan już czasu, żeby martwić się o to, co wie Joan Dove - oznajmił Tobias. -
Dla pana sprawa jest skończona. A teraz, jeśli pan pozwoli, mój współpracownik i ja
pójdziemy w swoją stronę.
-Współpracownik?
- Tu jestem! - zawołał cicho Anthony. - Na koźle.
Neville krzyknął ochryple i odwrócił się tak gwałtownie, że niemal stracił równowagę.
Już miał wymierzyć pistolet w nowy cel, ale znieruchomiał, widząc broń w dłoni
Anthony'ego.
Tobias wyjął pistolet z kieszeni płaszcza.
-Zdaje się, Neville, że ma pan dwa wyjścia - powiedział cicho. - Może pan wrócić do
domu i tam zaczekać, aż złożą panu wizytę pewni ludzie, którzy w czasie wojny
zajmowali bardzo wysokie stanowiska w armii. Może pan też jeszcze tej nocy uciec z
Londynu i nigdy nie wracać.
-Interesujący wybór, prawda? - Broń w ręku Anthony'ego ani drgnęła.
Neville zatrząsł się w bezsilnym gniewie. Jego wzrok biegał od jednego do drugiego
wymierzonego weń pistoletu.
-Sukinsyn - bełkotał prawie niezrozumiale. - Oszukałeś mnie, od samego początku
chciałeś mnie zniszczyć.
-Nie działałem sam - odrzekł Tobias.
-
Nie ujdzie ci to na sucho. - Głos Neville'a się trząsł. – Stoję na czele Błękitnej Izby.
Mam większą władzę, niż sobie wyobrażasz. Każę cię za to zabić.
- Może i bym się przejął tymi słowami, gdyby nie to, że wiem, że jutro będzie pan już
martwy albo w drodze do Francji.
Neville krzyknął coś niezrozumiale w bezrozumnym gniewie, a potem odwrócił się i
uciekł w ciemność nocy, dudniąc obcasami po bruku.
Anthony spojrzał na szwagra.
-Będziemy go ścigać?
-Nie. - Tobias schował pistolet do kieszeni. - Teraz niech się o niego martwi
Crackenbume.
Anthony spojrzał tam, gdzie przed chwilą w ciemnościach zniknął lord Neville.
-
Kiedy mu mówiłeś, jaki ma wybór, zapomniałeś o jednej możliwości. Większość
dżentelmenów w jego sytuacji przyłożyłaby sobie lufę pistoletu do skroni, żeby
uchronić rodzinę przed skandalem aresztowania i procesu sądowego.
-Jestem pewien, że przyjaciele Crackenbume'a, którzy go jutro odwiedzą, przedstawią
mu takie wyjście jako propozycję nie do odrzucenia.
Crackenburne opuścił gazetę, kiedy Tobias usiadł w fotelu naprzeciw.
- Nie było go w domu, kiedy Bains i Evanstone złożyli mu rano wizytę. Powiedziano
im, że lord Neville wyjechał do swojej wiejskiej posiadłości.
Tobias uniósł brwi, słysząc w głosie starszego pana posępną nutę. Spojrzał mu w oczy
i spostrzegł w nich zimny, stalowy błysk, który niewielu zauważało, dając się zwieść pozie
dobrotliwego, roztargnionego staruszka,
Tobias wyciągnął nogi w stronę ognia.
- Proszę się uspokoić. Coś mi mówi, że Neville wkrótce znów się pojawi.
-Do diabła. Od początku nie podobał mi się twój plan, żeby się rozmówić z nim
osobiście. Dlaczego uznałeś za konieczne, żeby ostrzec tego drania?
-Już mówiłem, że dowody przeciw niemu były bardzo wątłe. Jeden list, do którego by
się pewnie nie przyznał, twierdząc, że ktoś dokonał fałszerstwa. Chciałem usłyszeć
potwierdzenie naszych przypuszczeń z jego własnych ust.
-No cóż, usłyszałeś wyznanie winy, ale za to go teraz zgubiliśmy. Niedługo się pewnie
dowiemy, że mieszka w Paryżu, Rzymie czy Bostonie. Wygnanie to nie jest
wystarczająca kara za takie zbrodnie. Zdrada i morderstwo! Dobry Boże, ten człowiek
to diabeł wcielony.
-To już koniec sprawy - rzekł Tobias. - Tylko to się liczy.
25
Niewielki domek za starym magazynem wyglądał tak, jakby go nie używano od lat.
Nieodmalowany, z szarymi od brudu oknami, wydawał się niemal całkowitą ruiną. Jedyną
oznaką, że ktoś tu regularnie zaglądał, był zamek w drzwiach, zupełnie wolny od rdzy.
Lavinia zmarszczyła nos, czując mocny nieprzyjemny odór bijący od doków i rzeki.
Opary spowijające stare magazyny wydzielały odrażającą woń. Spojrzała na mały
rozpadający się budyneczek.
- Jesteś pewien, że to tutaj? - zapytała.
Tobias spojrzał na plan, naszkicowany przez Huggetta.
-To jest koniec ulicy. Dalej nie można już iść, chyba że do rzeki. To musi być ten
adres.
-Cóż, w porządku.
Była bardzo zaskoczona, kiedy wcześniej Tobias stanął w jej drzwiach i oznajmił, że
dostał wiadomość od Huggetta. List był krótki i zwięzły.
Panie M.
Obiecał Pan zapłacić za wszelkie informacje dotyczące pewnego artysty, trudniącego
się rzeźbieniem w wosku. Proszę, jak najszybciej odwiedzić miejsce zaznaczone na planie.
Zdaje się, że obecny lokator będzie mógł udzielić odpowiedzi na Pańskie pytania. Może Pan
przesłać obiecaną zapłatą na adres mojego biura.
Z poważaniem P. Huggett
Tobias złożył list i podszedł do drzwi.
-Otwarte - stwierdził i wyjął pistolet z kieszeni. - Stań z boku. Lavinio.
-Wątpię, żeby Huggett skierował nas w pułapkę. - Mimo to posłuchała swego
towarzysza i odsunęła się w lewo, żeby nie być celem dla kogoś, kto mógł się czaić
we wnętrzu domku. -Za bardzo zależy mu na zapłacie, którą mu obiecałeś.
-Też tak sądzę, ale nie zamierzam więcej ryzykować. Doświadczenie mi podpowiada,
że w tej sprawie nic nie jest takie, jak się na pierwszy rzut oka wydaje.
Włącznie z tobą, Tobiasie March, pomyślała Lavinia. Ty jesteś najbardziej
zaskakującą niespodzianką.
Przywarł do ściany, a potem otworzył drzwi. W środku panowała cisza i rozchodził
się nieprzyjemnie znajomy odór śmierci.
Lavinia ciaśniej otuliła się pożyczoną od siostrzenicy peleryną.
- O, do diabła. Miałam nadzieję, że nic będzie już więcej zwłok.
Tobias zajrzał do środka i opuścił pistolet. Po chwili schował broń do kieszeni,
oderwał się od ściany i wszedł do środka. Lavinia niechętnie podeszła bliżej drzwi.
- Nie musisz tu wchodzić - powiedział Tobias, nie odwracając się.
Starała się nie wdychać woni śmierci.
-Czy to lord Neville?
-Tak.
Tobias wszedł głębiej do środka, skręcił w lewo i zniknął w mroku.
Stanęła w progu, ale nie posunęła się dalej. Z tego miejsca widziała wystarczająco
dużo. Tobias przykucnął przy ciemnym zarysie skulonej na podłodze postaci. Głowa Neville’a
spoczywała w kałuży zaschniętej krwi. Przy jego prawej ręce leżał pistolet. W powietrzu
zabrzęczała mucha.
Lavinia szybko odwróciła wzrok i spostrzegła w rogu pomieszczenia jakiś duży
niekształtny przedmiot nakryty brezentem.
-Tobiasie.
-O co chodzi? - Zerknął na nią, unosząc brwi. - Mówiłem, że nie musisz tutaj
wchodzić.
-Tam w rogu coś jest. I chyba wiem co.
Weszła do izby i zbliżyła się do tajemniczego obiektu. Tobias milczał; w skupieniu
patrzył, jak odrzuca na bok brezentową plandekę.
Ich oczom ukazała się niedokończona woskowa rzeźba. Wstępnie wymodelowane
figury kobiety i mężczyzny w trakcie lubieżnego aktu seksualnego wykazywały niewątpliwe
podobieństwo do rzeźb w przeznaczonej tylko dla panów galerii Huggetta. Twarz kobiety nie
była wykończona.
Na stojącej obok ławie leżały starannie ułożone narzędzia służące do rzeźbienia.
Wypalone węgle w kominku świadczyły o tym, że ktoś rozpalał tu ogień, żeby zmiękczyć
wosk.
- Odpowiednie zakończenie, prawda? -Tobias wstał, starając się uniknąć bólu nogi.
-Morderca i zdrajca ginie z własnej ręki.
- Na to wygląda. A tajemniczy artysta?
Tobias przyjrzał się niedokończonej pracy.
- Podejrzewam, że nie dostanie już więcej zamówień na rzeźby nadające się do
nietypowej galerii Huggetta.
Lavinia wzdrygnęła się.
-Ciekawa jestem, jak Neville trzymał w szachu tego artystę. Może to była jedna z jego
kochanek?
-Zdaje się, że nigdy nie poznamy odpowiedzi na to pytanie. Może to i lepiej. Mam już
dość tej całej sprawy i z chęcią o niej zapomnę.
A więc to nareszcie koniec. - Niebieskozłoty dywan stanowił piękne tło dla smukłej
postaci Joan Dove. - Z dużą ulgą przyjmuję tę wiadomość.
-
Pan March rozmawiał ze swoim klientem, a ten zapewnił go, że zrobi wszystko, żeby
nie dopuścić do skandalu. W pewnych kręgach rozgłosi się, że Neville poniósł ostatnio
poważne straty finansowe i w ataku depresji odebrał sobie życie. Nie będzie to łatwe
dla jego żony i rodziny, ale lepsze takie plotki niż pogłoski o zdradzie i morderstwach.
-Zwłaszcza kiedy się okaże, że sytuacja finansowa lorda Neville'a nie była taka zła,
jak mu się wydawało, kiedy targnął się na własne życie - wyszeptała Joan. - Coś mi
mówi, że lady Neville nie będzie już taka zrozpaczona, kiedy się dowie, jaki majątek
nadal posiada.
-Nie wątpię w to. Klient pana Marcha dał też do zrozumienia, że skandal zostanie
wyciszony z innych powodów niż tylko ochrona rodziny i żony lorda. Wygląda na to,
że pewnym dżentelmenom na wysokich stanowiskach nie zależy na rozgłaszaniu
wiadomości o tym, jak to w czasie wojny zostali wywiedzeni w pole przez zdrajcę i
sprzedawczyka. Chcą udawać, że ta sprawa wcale nie miała miejsca.
-Tego właśnie można się spodziewać po dżentelmenach na wysokich stanowiskach,
prawda?
Lavinia uśmiechnęła się bezwiednie.
- Rzeczywiście.
Jej klientka cicho odchrząknęła.
- A plotki o tym, że mój mąż stał na czele przestępczego imperium?
-Według pana Marcha odeszły wraz z Neville'em. Pani Dove wyraźnie się
rozpogodziła.
-Dziękuję.
-Nie ma za co. Zawsze staram się działać dyskretnie.
-A wie pani, nigdy bym nie powiedziała, że Neville odważy się przystawić sobie
pistolet do skroni. -Joan sięgnęła po imbryk z herbatą. - Nawet po to. żeby ratować
honor swojego nazwiska.
-Nigdy nie wiadomo, jak zachowa się człowiek w sytuacji ekstremalnej.
-To prawda. - Joan z gracją nalała herbatę do filiżanek. -Domyślam się, że ci wysoko
postawieni panowie wywarli wielki nacisk na Neville'a.
-Ktoś niewątpliwie to zrobił. - Lavinia wstała i wygładziła rękawiczki. - A więc to
koniec sprawy. Proszę mi wybaczyć, ale muszę już iść.
-Lavinio - zatrzymała ją gospodyni.
-Słucham?
Siedząca na kanapie Joan przyglądała się bacznie Lavinii.
-Jestem wdzięczna za wszystko, co pani dla mnie zrobiła.
-Zapłaciła mi pani pełne honorarium, a na dodatek poleciła mnie swojej krawcowej.
Czuję się w pełni wynagrodzona za swoje wysiłki.
-
Mimo to uważam się za pani dłużniczkę - z naciskiem oznajmiła Joan. - Jeśli kiedyś
będę się pani mogła jakoś odwdzięczyć, mam nadzieję, że nie zawaha się pani zwrócić
z tym do mnie.
-Do widzenia, Joan.
Kiedy następnego dnia po nią przyszedł, czytała poezje Byrona.
Zaprosił ją na spacer po parku, a ona natychmiast się zgodziła. Zamknęła tomik,
wzięła kapelusz, płaszcz i razem wyszli z domu.
Nie rozmawiali, dopóki nie dotarli do ukrytej wśród zieleni gotyckiej ruiny. Usiadł
obok niej na kamiennej ławce i zapatrzył się w wybujałe parkowe krzewy. Mgła się
rozproszyła, zaświeciło słońce i temperatura stała się całkiem znośna.
Zastanawiał się, od czego zacząć, ale to Lavinia odezwała się pierwsza.
- Odwiedziłam ją dzisiaj rano. Spokojnie przyjęła ostatnie wiadomości. Bardzo mi
dziękowała za ocalenie życia, no i, oczywiście, wypłaciła mi honorarium.
Tobias wsparł ramiona na kolanach i splótł dłonie.
- Crackenburne dopilnuje, żeby przesłano mi zapłatę na mój rachunek bankowy.
- Zawsze miło jest otrzymać wynagrodzenie na czas.
Tobias spoglądał na kolorowe kwiaty i jasnozielone liście zdziczałego ogrodu.
-To prawda.
-Teraz to już naprawdę koniec. - Nic nie odpowiedział. Zerknęła na niego kątem oka. -
Czy coś się stało?
-Sprawa Neville'a jest zakończona, to fakt. Ale niektóre sprawy między nami nie
zostały doprowadzone do końca.
-Co masz na myśli? - Oczy Lavinii zwęziły się czujnie. -Jeśli jesteś niezadowolony z
zapłaty od swojego klienta, to już twoje zmartwienie. To ty zawierałeś umowę z
Crackenburne'em. Chyba nie oczekujesz, że się z tobą podzielę swoim honorarium.
Tego było zbyt wiele. Tobias chwycił Lavinię za ramiona.
-Do diabła, nie chodzi mi o pieniądze. Zamrugała kilka razy, ale nie starała mu się
wyrwać.
-Jesteś pewien? - spytała.
-Jak najbardziej.
- A więc jakież to sprawy, twoim zdaniem, nie zostały doprowadzone do końca?
Zacisnął dłonie na jej zgrabnych ramionach, zastanawiając się nad właściwymi
słowami.
-Wydaje mi się, że dobrze nam się współpracowało -powiedział w końcu.
-Świetnie, prawda? Zwłaszcza jeśli weźmiesz pod uwagę, że musieliśmy rozwiązywać
bardzo trudne problemy. Chociaż na pewno pamiętasz, że z początku raczej nam nie
szło.
-Masz na myśli spotkanie przy zwłokach Holtona Felixa?
-Chodziło mi raczej o tę noc, kiedy zniszczyłeś mój niewielki antykwariat w Rzymie.
-Moim zdaniem, wtedy nastąpiło zwykłe nieporozumienie. Ale w końcu wszystko
sobie wyjaśniliśmy i doprowadziliśmy sprawy do porządku, prawda?
Oczy jej rozbłysły.
-Można tak powiedzieć. W rezultacie tego zwykłego nieporozumienia musiałam sobie
szukać nowego zawodu. Ale przyznam, że teraz życie stało się dla mnie o wiele
bardziej interesujące.
-To właśnie o twoim nowym zawodzie chciałem dzisiaj porozmawiać - rzekł Tobias. -
Domyślam się, że chcesz nadal prowadzić swój interes, mimo moich ostrzeżeń?
-Jak najbardziej - zapewniła go. - To niesłychanie stymulująca i ciekawa praca, nie
mówiąc już o tym, że przynosi niezłe dochody.
-W takim razie w przyszłości może znów dojść do takiej sytuacji, że współpraca ze
mną bardzo ci się przyda.
-Tak uważasz?
-Sądzę, że możemy być dla siebie bardzo użyteczni.
-Jako wspólnicy?
-Właśnie. Proponuję, żebyśmy zastanowili się nad współpracą, jeśli w przyszłości
nadarzy się ku temu okazja. - Bardzo chciał uzyskać od niej jakąś konkretną,
pozytywną odpowiedź.
-
Hm, wspólnicy, powiadasz - odrzekła obojętnym tonem.
Ta kobieta doprowadzi ranie kiedyś do szału, pomyślał, ale udało mu się zapanować
nad emocjami.
-Zastanowisz się nad moją propozycją?
-Zastanowię się nad nią bardzo głęboko. Przyciągnął ją do siebie.
- Ta odpowiedź na razie mi wystarczy - wyszeptał jej wprost do ucha.
Ujęła dłońmi jego twarz.
-Wystarczy ci?
-Tak. Ale ostrzegam, że spodziewam się odpowiedzi twierdzącej. Będę się o to starał.
Rozwiązał tasiemki jej kapelusza i odłożył go na bok. Po kolei zsunął skórkowe
rękawiczki z jej dłoni, podniósł do ust nadgarstki i ucałował gładką skórę.
Wypowiedziała jego imię tak cicho, że ledwie je usłyszał, a potem zanurzyła palce we
Włosach Tobiasa i pocałowała go w usta. Przyciągnął ją mocniej i natychmiast poczuł, jak w
jej ciele budzi się namiętna reakcja. Przywarła do niego, budząc w nim nienasycony głód.
Położył się na kamiennej ławce i wciągnął Lavinię na siebie. Uniosła spódnice, żeby
mógł nacieszyć się widokiem jej nóg w bardzo kobiecych pończoszkach. Rozwiązała mu fular
i rozpięła guziki koszuli, a kiedy położyła dłonie na jego nagiej piersi, głęboko wciągnął
powietrze.
-Lubię cię dotykać - powiedziała. Schyliła się i pocałowała go w ramię. - Od razu
wtedy czuję przypływ energii.
-Lavinio. - Wyjął spinki z jej włosów i usłyszał, jak upadają na kamienną podłogę.
Przez chwilę okrywała jego pierś pocałunkami, budząc w nim myśli, które, przelane
na papier, mogłyby się okazać całkiem niezłą poezją.
Kiedy zadrżała w jego ramionach, stoczył się wraz z nią z ławki na ziemię i poczuł,
jak obejmuje go szczupłymi, zgrabnymi nogami. Już nie miał ochoty pisać wierszy. Doszedł
do wniosku, że żadne słowa nie oddadzą tego. co się teraz dzieje w jego sercu.
Poruszyła się wolno i uniosła głowę.
-Czy to miałeś na myśli, mówiąc, że będziesz się starał o twierdzącą odpowiedź na
propozycję współpracy?
-Mmm, tak. - Wsunął dłonie w jej płomienne splątane włosy. - Mam nadzieję, że ten
argument cię przekonał.
Uśmiechnęła się. a on poczuł się tak. jakby za chwilę miał utonąć w jej
uwodzicielskich oczach.
- Tak, to, co tu zaprezentowałeś, było dość przekonujące. Jak już mówiłam,
zastanowię się nad twoją propozycją.
26
Lavinia krytycznie przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze przymierzalni.
-Nie sądzi pani, że dekolt jest trochę za głęboki? Madame Francesca
zmarszczyła czoło.
-Jest taki, jak trzeba. Dyskretnie zwraca uwagę na pani biust.
-Powiedziałabym, że raczej mało dyskretnie.
- Nonsens. To bardzo dyskretne zwrócenie uwagi na to, co trzeba. - Madame
Francesca poprawiła wstążkę zdobiącą stanik. - Ponieważ pani biust nie jest zbyt imponujący,
zaprojektowałam suknię tak, żeby raczej zostawiała pole do domysłów, a nie odpowiadała na
wszystkie pytania.
Lavinia z pełnym wahania namysłem bawiła się srebrnym wisiorkiem u szyi.
-Jest pani pewna, że tak będzie dobrze?
-
Jak najbardziej. W tych sprawach może mi pani zaufać. -Madame Francesca spojrzała
groźnie na młodą szwaczkę, która przykucnęła na podłodze obok Lavinii. - Non, non,
non, Molly! Nie przyjrzałaś się uważnie mojemu szkicowi. Na skraju sukni ma być
tylko jeden rząd kwiatów, nie dwa. Dwa to dla pani Lake o wiele za dużo. Zbytnio by
ją przytłaczały. Przecież widzisz, że nie jest zbyt imponującego wzrostu.
-Tak, proszę pani - wymamrotała Molly, starając się nie połknąć trzymanych w ustach
szpilek.
-Przynieś mój szkicownik - poleciła jej szefowa. - Jeszcze raz pokażę ci projekt.
Dziewczyna szybko wstała i wybiegła. Lavinia przyjrzała się sobie w lustrze.
-Jestem za niska i mam za mały biust. Doprawdy, madame, dziwię się, że w ogóle
poświęca mi pani czas.
-Robię to oczywiście ze względu na panią Dove. - Madame Francesca dramatycznym
gestem przyłożyła dłoń do obfitego biustu. -To jedna z moich najważniejszych
klientek. Zrobiłabym wszystko, żeby ją zadowolić. - Puściła oczko do Lavinii. - Poza
tym pani figura jest wyzwaniem dla moich krawieckich umiejętności.
Molly wróciła, dźwigając ciężki tom szkiców. Szefowa wzięła księgę i zaczęła
przerzucać kartki.
Lavinia dostrzegła szkic znajomej zielonej sukni balowej.
-Chwileczkę. Czy to jest suknia zaprojektowana dla pani Dove na bal zaręczynowy jej
córki?
-Ta? - Krawcowa z satysfakcją spojrzała na własne dzieło. -Owszem. Przepiękna, czyż
nie?
Lavinia przyjrzała się szkicowi z wielką uwagą.
- Widzę tu dwa rzędy różyczek. Nie trzy. Szkic został zmieniony. Usunęła pani jeden
rząd kwiatów, prawda? Widzę ślad po gumce.
Madame Francesca ciężko westchnęła.
- Nadal twierdzę, że przy tak eleganckiej figurze pani Dove mogła sobie pozwolić na
trzy rzędy. Ale ona była nieugięta i kazała jeden usunąć. Co można zrobić, kiedy tak ważna
klientka się uprze? Nie ma wyjścia, trzeba ulec. W końcu zmieniłam projekt.
Przejęta Lavinia poczuła zimny dreszcz strachu. Odwróciła się szybko i poleciła
krawcowej:
-Niech mi pani pomoże wydobyć się z tej sukni. Muszę natychmiast wyjść i pilnie z
kimś porozmawiać.
-
Ależ pani Lake, nie dokończyłyśmy przymiarki.
-
Proszę zdjąć ze mnie suknię. - Lavinia zmagała się z haftkami gorsetu. - Dokończymy
następnym razem. Czy mogę prosić o kartkę papieru i ołówek? Chcę wysłać
wiadomość do mojego... eee... wspólnika.
Znów zaczęło padać i trudno było o powóz do wynajęcia. Droga na Half Crescent
Lane zajęła jej niemal trzy kwadranse.
Lavinia zatrzymała się przed drzwiami galerii pani Vaughn, uniosła rączkę kołatki i
głośno zapukała. Muszę się upewnić, pomyślała. Nie można znów popełnić jakiegoś błędu.
Zanim wraz z Tobiasem doprowadzi tę skomplikowaną sprawę do prawdziwego końca,
porozmawia z osobą, która od początku miała rację.
Zdawało jej się, że upłynęły całe wieki, zanim głuchawa gospodyni otworzyła drzwi.
Zmrużyła oczy i spojrzała na gościa. "" - Tak?
- Czy pani Vaughn jest w domu? Muszę z nią natychmiast porozmawiać. To bardzo
ważne.
Gospodyni wyciągnęła rękę.
- Trzeba kupić bilet - oznajmiła gromko.
Lavinia jęknęła zrezygnowana i sięgnęła do sakiewki. Znalazła kilka monet i wsunęła
je w spracowaną dłoń kobiety.
-Oto zapłata. Proszę powiedzieć pani Vaughn, że przyszła Lavinia Lakę.
-
Zaprowadzę panią do galerii. - Gospodyni poprowadziła ją mrocznym korytarzem,
zanosząc się rechotliwym śmiechem. -Pani Vaughn zaraz do pani przyjdzie.
Zatrzymała się przed drzwiami do galerii i otworzyła je z przesadnym rozmachem.
Lavinia znalazła się w ciemnej sali, a drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem. Usłyszała
stłumiony rechot, zanikający w głębi korytarza.
Chwilę stała, żeby przyzwyczaić wzrok do panującego wokół mroku. Czuła się bardzo
niewyraźnie i przypomniała sobie, że podobnych odczuć doznała podczas pierwszej wizyty
tutaj. Rozejrzała się, starając się uspokoić przyspieszone bicie serca.
Sala wyglądała niemal tak samo jak za pierwszym razem. Realistyczne woskowe
figury majaczyły wokół niej, zastygłe w trakcie najróżniejszych czynności. Minęła
mężczyznę w okularach, który w fotelu czytał gazetę, i podeszła do fortepianu.
Przy klawiaturze siedziała jakaś postać, wpatrująca się uważnie w nuty. Był to jednak
mężczyzna, ubrany w staromodne bryczesy. To woskowa rzeźba, nie pani Vaughn udająca
jedną ze swoich prac, doszła do wniosku Lavinia. Może artystka za każdym razem udaje inną
postać?
- Pani Vaughn? - Krążyła między figurami, zaglądając w ich twarze. - Jest pani tutaj?
Wiem, że lubi pani płatać takie figle. Sama dałam się za pierwszym razem nabrać, ale dzisiaj
nic mam na to czasu. Chcę się z panią skonsultować w sprawach zawodowych. - Żadna z
figur się nie poruszyła. - To bardzo pilne -ciągnęła Lavinia. - Moim zdaniem, to może być
kwestia życia i śmierci.
Zerknęła na postać stojącą przed kominkiem. Jakaś nowa figura. Nie widziała jej
podczas uprzedniej wizyty. Przedstawiała kobietę w kuchennym fartuchu i wielkim czepku,
którego falbanki przysłaniały profil. Stała lekko pochylona, z pogrzebaczem w dłoni, jakby
chciała poruszyć nim węgle w wygasłym kominku.
To nie pani Vaughn, stwierdziła Lavinia. Za wysoka i za szczupła.
- Proszę, pani Vaughn, niech się pani ujawni, jeśli pani tu jest. Nie mogę tu długo
zostać. - Lavinia obeszła kanapę i zatrzymała się jak wryta na widok postaci leżącej twarzą
do podłogi. - Dobry Boże!
Od razu wiedziała, że to nie jest przewrócona woskowa rzeźba. Przerażenie zaparło jej
dech w piersi.
- Pani Vaughn.
Opadła na kolana, zdjęła rękawiczki i przyłożyła dłoń do szyi kobiety. Z ulgą wyczuła
bijący puls.
Pani Vaughn żyła, tylko leżała bez przytomności. Lavinia skoczyła na równe nogi i
rzuciła się do drzwi, żeby wezwać pomoc, i wtedy jej wzrok zahaczył o figurę przy kominku.
Nagle poczuła, że z przejęcia robi jej się sucho w gardle.
Na butach figury dostrzegła błoto.
Przez chwilę nie mogła oddychać. Żeby wyjść z tej długiej, wąskiej sali, musiała
przejść obok figury przy kominku. Jeśli się do niej zbliży, znajdzie się w zasięgu
pogrzebacza. Krzyk na nic się nie zda, ponieważ gospodyni domostwa była przygłucha.
Jedyną nadzieję stanowił Tobias. Jeśli otrzymał wiadomość na czas, wkrótce powinien się tu
zjawić. Tymczasem trzeba jakoś rozproszyć uwagę zabójczym.
- Widzę, że dotarła tu pani przede mną - powiedziała cicho Lavinia. - Jak to się pani
udało, lady Neville?
Postać przy kominku drgnęła i gwałtownie się wyprostowała. Constance lady Neville
odwróciła się ku niej z pogrzebaczem w dłoni, uśmiechając się szeroko.
- Nie jestem głupia. Wiedziałam, że nadal stanowi pani potencjalne zagrożenie.
Kazałam jednemu ze swoich ludzi panią śledzić. - Constance zastąpiła jej drogę do drzwi. –
Dopadł chłopaka, którego wysłała pani z wiadomością do pana Marcha. Dobrze mu zapłacił i
chłopak przekazał mu wiadomość, a on z kolei przyniósł ją mnie. Niech się pani nie pociesza
fałszywą nadzieją. Żadna pomoc nie nadejdzie.
Lavinia cofnęła się za kanapę i położyła dłoń na wisiorku pod szyją.
-A więc to pani? To pani dzieło? To pani jest tym tajemniczym artystą. Widziałam
pani prace w galerii Huggetta. Bardzo niezwykłe.
-Niezwykłe? - Kobieta spojrzała na nią pogardliwie. -W ogóle nic zna się pani na
sztuce. To wspaniałe dzieła.
Lavinia mocniej szarpnęła wisiorek i udało jej się zerwać go z szyi. Wyciągnęła go
przed siebie tak, że błyszczące srebro pochwyciło blade smugi światła, rozjaśniające mroczną
salę.
- Takie wspaniałe jak ten błyszczący wisiorek? – zapytała cichym, spokojnym głosem.
- Prawda, że ładny? Proszę zobaczyć, jak się skrzy. Taki błyszczący. Błyszczący. Błyszczący.
Constance roześmiała się nieprzyjemnie.
-Wydaje się pani. że za ten wisiorek kupi sobie pani życie? Jestem bardzo bogata.
Mam szkatułki pełne o wiele cenniejszej biżuterii. Nie chcę pani wisiorka.
-Bardzo się błyszczy, prawda? - Lavinia wolno kołysała wisiorkiem, który kreślił łuk
w powietrzu, skrząc się i migocąc. -Dała mi go matka. Jest taki błyszczący.
Constance zamrugała.
-Już pani mówiłam, że nie interesują mnie tanie błyskotki.
-Pani figury są niezwykłe, ale brakuje im tego realizmu, jaki osiąga pani Vaughn.
-Głupia kobieto. Co ty możesz wiedzieć o sztuce? - Po twarzy Constance przebiegł
grymas wściekłości. Zerknęła na kołyszący się wisiorek i zmarszczyła czoło, jakby
srebrzyste błyski ją irytowały. - Moje rzeźby są o wiele lepsze niż te przyziemne
figury. W przeciwieństwie do pani Vaughn nic waham się ukazywać najciemniejszych
ludzkich pasji.
-
To pani wysłała tę woskową scenkę do pani Dove, prawda? Dopiero dzisiaj się tego
domyśliłam, kiedy zobaczyłam u krawcowej szkic tej zielonej sukni. W swojej pracy
opada się na oryginalnej wersji szkicu, nie na gotowej sukni. Była pani klientką
madame Franceski i miała okazję go zobaczyć. Nie widziała pani sukni w ostatecznej
wersji, ponieważ nie zaproszono pani na bal zaręczynowy. Gdyby tam pani była,
wiedziałaby, że suknię zdobiły dwa rzędy różyczek, nie trzy.
- To już nie ma żadnego znaczenia. Joan Dove to dziwka, nie lepsza niż jego inne
kobiety. Ona też zginie.
Constance podeszła bliżej.
Lavinia spazmatycznie chwyciła powietrze, ale nadal kołysała wisiorkiem, nie
zmieniając rytmu.
- To pani przyczyniła się do otrucia Fieldinga Dove'a, prawda? - spytała łagodnym,
kojącym głosem.
Zabójczyni spojrzała na wisiorek i odwróciła wzrok. Jakby nie mogła nic na to
poradzić, znów powiodła za nim oczami.
-Wszystko zaplanowałam, każdy szczegół. Zrobiłam to dla Wesleya. To wszystko
było dla niego. Potrzebował mnie.
-Ale mąż nigdy nie docenił pani inteligencji i niezłomnej lojalności, tak? Lekceważył
panią. Ożenił się z panią dla pieniędzy i od początku zdradzał panią z innymi
kobietami.
-Zaspokajały tylko jego żądze, nie liczyły się wcale. Ważne było to, że Wesley mnie
potrzebował. Rozumiał to. Byliśmy wspólnikami.
Lavinia skrzywiła się i niemal zgubiła rytm. Skup się, głupia, od tego zależy twoje
życie, zganiła się w duchu.
-Rozumiem. - Wisiorek nadal kołysał się monotonnie. -Byliście wspólnikami. Ale to
pani była mózgiem tej spółki.
-
Tak. To ja wykryłam, że Fielding Dove bada działalność Wesleya podczas wojny.
Widziałam, że Dove się starzeje i słabnie. Zrozumiałam, że nadszedł czas, żeby
działać. Po śmierci Dove'a nic już nie stało na drodze mojego męża. Trzeba było tylko
uporządkować kilka spraw. Zawsze załatwiałam za niego takie rzeczy.
-Ile jego kochanek pani zamordowała?
-
Dwa lata temu wreszcie zdałam sobie sprawę, że trzeba się pozbyć tych dziwek. -
Constance spojrzała z wściekłością na kołyszący się wisiorek. - Odnalazłam je.
chociaż nie było to łatwe. Dotychczas zrobiłam porządek z pięcioma.
-Wykonała pani te figury, żeby uczcić sprawnie popełnione morderstwa?
-Musiałam pokazać światu prawdę na temat tych kobiet. Użyłam swojego talentu,
żeby zademonstrować, że dla kobiet, które stają się dziwkami, w końcu zostaje tylko
ból i cierpienie. Nie ma namiętności, poezji, rozkoszy, tylko ból.
-Ale ostatnia się pani wymknęła, prawda? - dociekała Lavinia. ~ Jak to się stało?
Popełniła pani błąd?
-Nie popełniłam żadnego błędu! - krzyknęła gniewnie lady Neville. -Jakaś głupia
posługaczka zostawiła na podłodze kubeł z mydlinami. Poślizgnęłam się i upadłam, a
ta dziwka uciekła. Wcześniej czy później jej dopadnę.
-A kto pani służył jako model do postaci mężczyzny? -zapytała spokojnie.
Constance spojrzała na nią pustym wzrokiem.
-Model do postaci mężczyzny? Lavinia miarowo kołysała wisiorkiem.
-Twarz mężczyzny jest zawsze taka sama. Kto to jest?
- Tata. - Constance zamachnęła się pogrzebaczem na wisiorek, jakby chciała go strącić
na podłogę. - To tata sprawia tym dziwkom tyle bólu. - Jeszcze raz usiłowała sięgnąć
czubkiem pogrzebacza do wisiorka. - On sprawiał mi ból. Rozumiesz? Tak bardzo przez
niego cierpiałam.
Lavinia jeszcze dwa razy musiała uchylić się przed pogrzebaczem. Rozmowa szła w
złym kierunku. Należało zmienić temat.
- Wszystko szło dobrze, dopóki Holton Felix nic dopadł pamiętnika i nie zaczął
szantażować wymienionych w nim ludzi - powiedziała.
- Felix dowiedział się z tych zapisków, że Wesley był członkiem Błękitnej Izby. -
Constance nieco się uspokoiła i wodziła oczami za wisiorkiem. - Musiałam go zabić. To było
dość łatwe. Znalazłam tego głupca kilka dni po tym, jak przysłał mi pierwszy list.
-Zabiła go pani i zabrała pamiętnik.
-Zrobiłam to, żeby chronić męża. Wszystko robiłam dla niego.
Gdy lady Neville bez ostrzeżenia zamachnęła się pogrzebaczem, Lavinia rzuciła się w
tył, o włos unikając uderzenia. Haczykowaty koniec wbił się w głowę stojącej obok figury,
całkowicie ją zniekształcając.
Lavinia szybko skryła się za postacią nieśmiałej kobiety z wachlarzem. Tak osłonięta,
wyciągnęła ramię w bok i znów zaczęła kołysać wisiorkiem.
Constance patrzyła na błyszczącą ozdobę z wyraźną irytacją. Starała się odwrócić
wzrok, ale jej spojrzenie samo biegło ku srebrzystym błyskom. Lavinia wiedziała, że
przeciwniczka nie zapadła w całkowity trans, ale wahadłowy ruch wisiorka bardzo ją
rozprasza.
-Dopiero po przeczytaniu pamiętnika dowiedziała się pani, że pani Dove i pani mąż
byli kiedyś kochankami, tak? Z pani punktu widzenia to zmieniało całą sytuację.
Mogła pani lekceważyć pozostałe kochanki, ale tego romansu nie potrafiła mu pani
wybaczyć.
-Inne się nie liczyły. - Constance zbliżyła się do Lavinii. -To były tanie dziwki. Brał je
z domu publicznego, zabawiał się z nimi chwilę, a potem odsyłał na ulicę. Ale Joan
Dove to inna sprawa.
-Dlatego że była żoną przywódcy Błękitnej Izby?
-
Tak. Jest bogata, wpływowa i wie wszystko, co wiedział Azure. Kiedy przeczytałam
pamiętnik, natychmiast zrozumiałam, że Wesley nie będzie mnie potrzebował, jak już
zastąpi Azure'a i stanie na czele Błękitnej Izby.
-Myślała pani, że wybierze Joan?
-Mogła mu dać wszystko, co kiedyś należało do Azure'a. Jego kontakty, układy,
sposoby prowadzenia operacji finansowych, samą Błękitną Izbę. - Głos Constance
przeszedł w zawodzący szloch. - A co ja mu mogłam dać? W dodatku Wesley kiedyś
jej pożądał, tak jak nigdy nie pożądał mnie.
-Więc zadecydowała pani, że ona też musi zginąć.
- Gdyby ją zdobył, mnie by już nie potrzebował.
Constance znów wymierzyła cios pogrzebaczem. Tym razem też celowała w wisiorek.
Lavinia pchnęła na nią figurę kobiety z wachlarzem i pogrzebacz wbił się w wosk, a rzeźba
runęła na podłogę.
- Chciałam też, żeby cierpiała, jak ja przez nią cierpiałam - wyszeptała lady Neville,
wodząc wzrokiem za wisiorkiem. - Dlatego wysłałam do niej scenę jej własnej śmierci, żeby
sobie na nią popatrzyła i poznała, co to strach. -Wyciągnęła pogrzebacz z woskowej czaszki i
znów uniosła nad głowę, gotowa do zadania ciosu.
Lavinii wydało się, że tym razem jej ruchy są powolniejsze.
-Dlaczego zabiła pani męża? - Cofała się wolno, wyciągnąwszy ramię w bok, żeby
namacać potencjalne przeszkody.
-Nie miałam wyboru. Wszystko zniszczył. - Constance chwyciła pogrzebacz oburącz.
- Głupiec. Głupi, kłamliwy człowiek. - Jej pierś unosiła się i opadała rytmicznie,
wzrok wędrował ku twarzy Lavinii i zaraz wracał do wisiorka. -Tobias March zastawił
na niego pułapkę, a on dał się w nią złapać. Byłam w domu, kiedy tamtej nocy wrócił
po rozmowie z Marchem. Dostał jakiegoś nerwowego ataku. Polecił kamerdynerowi,
żeby spakował jego rzeczy, mówił, że chce uciec za granicę.
Lavinia natrafiła czubkami palców na fortepian i zatrzymała się.
- Bała się pani, że wszystkie pani wysiłki pójdą na marne.
- Udawałam, że pomagam mu w ucieczce. Pojechałam z nim do doków, skąd jakiś
jego znajomy miał go zabrać na pokład statku. Zaproponowałam Wesleyowi, żebyśmy
zaczekali w tym małym domku.
-I tam go pani zastrzeliła.
-Nic innego nie mogłam zrobić. Wszystko zniszczył. -Twarz Constance wykrzywiła
się w dzikim grymasie. - Chciałam wymierzyć mu cios pogrzebaczem, jak tamtym
dziwkom, ale wiedziałam, że to musi wyglądać na samobójstwo. Nic innego nie
przekonałoby Marcha i pozostałych, że to koniec sprawy.
-Teraz zamierza pani zostać panią Błękitnej Izby?
-Tak. Ja będę Azure'em. - Constance wpatrzyła się w wisiorek.
-Oczywiście, że pani będzie. Oczywiście.
Gwałtownym, niespodziewanym ruchem Lavinia rzuciła wisiorek w stronę najbliższej
figury, a Constance powiodła za nim wzrokiem.
Korzystając ze sposobności, Lavinia chwyciła stojący na pianinie świecznik i cisnęła
nim w lady Neville. trafiając ją w skroń. Morderczyni krzyknęła, pogrzebacz wypadł jej z
ręki, a ona osunęła się na kolana. Objęła rękami głowę i zaczęła głośno zawodzić.
Lavinia ominęła nieprzytomną panią Vaughn. wskoczyła na kanapę, przeskoczyła
przez jej oparcie i pobiegła ku drzwiom.
Kiedy tylko dotknęła gałki, drzwi same się otworzyły i zobaczyła przed sobą Tobiasa.
Jego mina nie wróżyła nic dobrego.
-Co, u diabła... - Chwycił ją w ramiona i spojrzał w głąb sali. Constance nadal
klęczała, głośno szlochając.
-A więc to ona? - zapytał cicho Tobias.
- Tak. Sądziła, że są z mężem wspólnikami. W końcu go zabiła, ponieważ wydawało
jej się, że Neville chce zerwać z nią umowę.
27
Wiedziała. że jej nie kocha, ale myślała, że łączy ich coś ważniejszego i trwalszego -
tłumaczyła Lavinia.
-Więź metafizyczna? - Joan z lekką pogardą uniosła brwi. -Z mężczyzną o naturze
Neville'a? Biedaczka, rzeczywiście musiała być szalona.
-Nic wiem, czy postrzegała swój związek w kategoriach metafizycznych. - Lavinia
odstawiła filiżankę. - Bardzo w to wątpię. Mówiła raczej o spółce.
-Do diabła. - Tobias, usadowiony w wielkim fotelu, posłał jej groźne spojrzenie. - Że
też musiała użyć tego słowa.
-Wierzyła, że stała się mu niezbędna, że on to rozumie i jej potrzebuje. - Oparła dłonie
na rzeźbionych poręczach fotela i spojrzała w oczy Joan. - Widziała siebie jako mózg
ich spółki. Obmyślała strategie, zajmowała się trudnymi sprawami.
-Otruła Fieldinga. - Joan wpatrywała się w herbatę w filiżance.
-
Sama pani stwierdziła, że była szalona - wybąkała Lavinia.
-
Rzeczywiście. - Tobias złożył dłonie. - Właśnie dlatego rodzina postanowiła ją
zaniknąć w prywatnym szpitalu dla obłąkanych. Resztę życia spędzi pod kluczem.
Nikt nic będzie słuchał jej niedorzecznych skarg i opowieści.
Joan spojrzała na nich znad filiżanki.
-Czy to ona zamordowała dawne kochanki Neville'a i próbowała mnie zabić na balu u
Colchesterów?
-Od lat była zmuszona przymykać oko na romanse męża -wyjaśniała Lavinia. -
Udawała przed samą sobą. że nie mają dla niego znaczenia.
Joan skrzywiła się lekko.
-W zasadzie nie miały.
-W zasadzie tak. Wmówiła sobie, że jej związek z Neville'em przewyższał jego inne
związki, oparte na cielesnej żądzy. W końcu pożądanie szybko przemija. A zdaje się,
że dla niej namiętność oznaczała tylko ból. Nie pragnęła wzbudzać w mężu
namiętności.
Gdy Tobias wymamrotał coś niezrozumiale, spojrzała na niego pytająco, ale on tylko
z nieprzeniknionym wyrazem twarzy w milczeniu patrzył w ogień.
-Podejrzewam, że Constance nienawidziła tych kobiet. -Lavinia znów zwróciła się do
Joan. - Kiedy przyszło jej do głowy, że może się postarać, by mąż stanął na czele
Błękitnej łzby, znalazła też doskonały pretekst do zlikwidowania jego dawnych
kochanek. Po prostu wytłumaczyła mu, że stanowią potencjalne zagrożenie dla jego
kariery.
-
Neville wiedział, co robi żona - dodał Tobias. - Wcale mu to zresztą nie
przeszkadzało. Pewnie brał jej usprawiedliwienia za dobrą monetę. Uważał nawet, że
scenki z galerii są dość zabawne. Kiedy teraz analizuję naszą nocną rozmowę, w
której starałem się go nakłonić do wyznania winy, widzę, że właściwie nie przyznał
się do morderstw, tylko do tego, że o nich wiedział.
-Brudną robotę zostawiał Constance. - Lavinia patrzyła w ogień. - Zajmowała się tym
z radością. Kiedy jednak przeczytała pamiętnik i dowiedziała się. że Joan miała kiedyś
romans z jej mężem, nie potrafiła pohamować strachu i wściekłości.
-Tak. ta kobieta jest bez wątpienia obłąkana. - Joan ze współczuciem potrząsnęła
głową.
-
Szaleńcy kierują się własną logiką - zauważyła Lavinia. - Jakkolwiek było.
zdecydowała, że stanowi pani poważnie zagrożenie dla jej związku z Neville’em. Bała
się, że kiedy on przejmie kontrolę nad Błękitną Izbą, znów się z panią zwiąże.
Joan lekko zadrżała.
-Związek z tym obrzydliwym człowiekiem to ostatnia rzecz, na jaką miałabym ochotę.
-Na swój sposób go kochała. Nie mieściło jej się w głowie, że mogłaby go pani
odrzucić.
Tobias poruszył się i wyciągnął nogę w stronę kominka.
- W swoim zaburzonym umyśle postrzegała panią jako jedyną byłą kochankę zdolną
jej go odebrać, ponieważ mogła mu pani zaofiarować o wiele więcej niż ona.
- Jakie to smutne - stwierdziła Joan.
Lavinia cicho odchrząknęła.
-Owszem. Kiedy przechwyciła wiadomość, którą wysłałam do Tobiasa, zdała sobie
sprawę, że nadal prowadzę dochodzenie. Przyszła do galerii pani Vaughn kilka minut
przede mną, ponieważ skorzystała z własnego ekwipażu. Ja musiałam iść piechotą, bo
kiedy pada, bardzo trudno jest złapać jakiś powóz. Udało jej się ogłuszyć panią
Vaughn.
-To szczęście, że nie zabiła tej zdolnej artystki - stwierdziła Joan.
-
Gęste włosy i czepek pani Vaughn trochę osłabiły siłę uderzenia. Upadła na podłogę
oszołomiona, ale wystarczyło jej przytomności umysłu, żeby udawać martwą. Zaraz
potem zjawiłam się ja, przez co lady Neville nie mogła zadać kolejnego ciosu.
Joan spojrzała na Tobiasa.
-Jak to się stało, że w samą porę przybył pan do galerii, chociaż nie dotarła do pana
wiadomość od wspólniczki?
-Ależ dotarła - odrzekł Tobias z uśmiechem. - Chłopak sprzedał informację szpiegowi
lady Neville, ale jako że był to bystry młody człowiek interesu, odszukał również
mnie. Niestety, dotarł do mnie z opóźnieniem, ale jednak przekazał mi wiadomość.
-Rozumiem. - Joan wstała i poprawiła rękawiczki. - A więc to już koniec. Bardzo się
cieszę, że nic się pani nie stało, Lavinio. I jestem niesłychanie wdzięczna za wszystko,
co oboje dla mnie zrobiliście.
-Ależ nie ma za co. - Lavinia również wstała.
-
To, co powiedziałam pani wczoraj, nadal jest aktualne. Uważam siebie za pani
dłużniczkę. Jeśli kiedykolwiek będę mogła coś dla was zrobić, mam nadzieję, że
zwrócicie się do mnie.
-Dziękuję, ale nie wyobrażam sobie, żebyśmy kiedykolwiek potrzebowali pani
pomocy.
W oczach Joan zamigotało skrywane rozbawienie. Wyszła z salonu i na chwilę
zatrzymała się w holu.
- Będę bardzo rozczarowana, jeśli nie włączycie mnie do któregoś ze swoich
przyszłych śledztw. Mam wrażenie, że byłaby to dla mnie wspaniała rozrywka.
Lavinia patrzyła na nią, nie wiedząc, co powiedzieć. Tobias również milczał.
Joan dystyngowanie skłoniła głowę i poszła do wyjścia, gdzie już czekała pani
Chilton, żeby otworzyć jej drzwi.
Tobias podszedł do szafki z trunkami i nalał dwa kieliszki sherry. Bez słowa wręczył
jeden Lavinii i zasiadł z powrotem w fotelu.
Długo siedział w ciszy, obserwując płomienie tańczące w palenisku.
-Tej nocy, kiedy znalazłem obciążający Neville'a list od Carlisle'a, uważałem, że
dopisało mi niebywałe szczęście -odezwał się po chwili. - Potem jednak przyszło mi
do głowy, że list mógł być sfałszowany i podrzucony w miejsce, gdzie znalazłby go
każdy, kto zadałby sobie trud staranniejszego przeszukania sypialni.
-Coś takiego mógł zrobić tylko ktoś, kto chciał doprowadzić Neville'a do zguby.
-Możliwe, że list podrzuciła lady Neville - stwierdził Tobias.
-Na początku całej sprawy chciała tylko zgładzić panią Dove. Nie zamierzała
uśmiercać męża, dopóki nie stało się jasne, że zniweczył wszystkie jej plany.
-Jest jeszcze ktoś, kto wiedział, że tamtej nocy zamierzałem przeszukać dom
Neville'ów. Ten ktoś miał wystarczające znajomości w świecie przestępczym, żeby
zlecić podrzucenie sfałszowanego listu.
Lavinia zadrżała.
- To prawda.
Zapadła cisza.
-Pamiętasz, jak wspomniałem ci, że Uśmiechnięty Jack z gospody Pod Gryfem mówił
mi coś o krążących po mieście plotkach? - zapytał w końcu Tobias. - Według tych
plotek miała jakoby toczyć się podziemna wojna o przejęcie kontroli nad Błękitną
Izbą.
-Pamiętam. - Lavinia wypiła trochę sherry i odsunęła kieliszek od ust. - Wydaje mi się
jednak, że to były tylko wymysły, niepotwierdzone plotki z podejrzanych dzielnic
miasta.
-
Jestem pewien, że masz rację. - Tobias zamknął oczy, odchylił głowę na oparcie
fotela i bezwiednie rozmasował nogę. - Ale załóżmy, tak dla rozrywki, że było w nich
trochę prawdy. Można by z tego wyciągnąć bardzo interesujące wnioski co do wyniku
takiej wojny o władzę,
-Owszem. - Lavinia urwała na ułamek sekundy. - Z tych wszystkich, których coś
łączyło z Błękitną Izbą, tylko Joan Dove pozostała cała i zdrowa.
-Tak.
Znów zapadła długa cisza.
-Uważa siebie za naszą dłużniczkę - powiedział Tobias spokojnie.
-Chce, żebyśmy się do niej zwrócili, jeśli będziemy czegoś potrzebować.
-Wydaje się jej, że udział w śledztwie byłby dla niej dobrą zabawą.
Ogień strzelił w kominku niczym salwa złośliwego śmiechu.
-Napiłbym się jeszcze sherry - stwierdził po chwili Tobias.
-Ja też.
28
Następnego popołudnia Tobias wszedł do gabinetu Lavinii, niosąc w ramionach
wielką skrzynię.
-
Co tam masz? - Lavinia spojrzała na nią z podejrzliwą miną.
-Mała pamiątka z naszego pobytu we Włoszech. - Postawił skrzynię na dywanie i
zaczął otwierać wieko. - Już dawno miałem ci to dać, ale oboje byliśmy dość zajęci,
więc stale zapominałem.
Wstała i zaciekawiona wyszła zza biurka.
- Mam nadzieję, że to jedna z rzeźb, które byłam zmuszona zostawić.
- To nie rzeźba. - Uniósł wieko i odstąpił o krok. - Coś innego.
Lavinia pośpiesznie zajrzała do środka. Ujrzała rzędy starannie ułożonych, oprawnych
w skórę książek. Zalała ją fala radości. Przyklękła obok skrzyni i sięgnęła po nie.
-Moje tomiki poezji. - Przesunęła palcami po wytłoczonych na okładkach tytułach.
-Następnego dnia wysłałem Whitby'ego do twojego mieszkania, żeby spakował te
książki. Sam nie mogłem pójść przez tę przeklętą nogę.
Lavinia wstała, ściskając w dłoniach poezje Byrona.
- Nie wiem, jak ci dziękować.
-Chociaż tyle mogłem w tej sytuacji zrobić. Jak przy kilku okazjach zauważyłaś,
wszystko, co się stało tamtej nocy, było wyłącznie moją winą.
Roześmiała się wesoło.
- Bo to prawda. Mimo wszystko jestem ci wdzięczna.
Ujął jej twarz.
-Nie chcę twojej wdzięczności. Bardziej mnie interesuje rozmowa na temat naszej
dalszej współpracy. Czy przemyślałaś już moją propozycję sprzed kilku dni?
-Że powinniśmy współpracować, jeśli zaistnieje taka potrzeba? Owszem,
zastanowiłam się nad tym bardzo głęboko.
-No i jakie masz zdanie na ten temat?
-Moim zdaniem, nasza dalsza współpraca nie obeszłaby się bez gorących sporów i
głośnych awantur, nie wspominając już O narastającej frustracji.
Skinął głową, patrząc na nią poważnie.
- Zgadzam się z tobą. Ale muszę też przyznać, że nasze gorące spory i głośne
awantury wpływają na mnie dziwnie ożywczo.
Uśmiechnęła się i odłożyła tomik poezji na biurko. Nie odrywając oczu od Tobiasa,
objęła go.
-Na mnie mają one taki sam wpływ - wyszeptała. - Ale co zrobimy z tą narastającą
frustracją?
-No właśnie. To jest problem. Ale chyba istnieje na nią jakieś lekarstwo. - Dotknął
kciukiem kącika jej ust. - Działa tylko doraźnie, ale może być zażywane tak często, jak
to konieczne.
Rozbawiona Lavinia wybuchnęła śmiechem. Pocałował ją, żeby przestała się śmiać,
ale nawet kiedy ucichła, całował ją jeszcze bardzo długo.