Chantelle Shaw
Argentyński kochanek
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Diego opierał się o ogrodzenie padoku, mrużąc ciemne oczy. Był wczesny wieczór.
Przyglądał się, jak koń i jeździec z godną podziwu lekkością wykonują trójskok. Następ-
na w kolejności była niemal dwumetrowa ścianka. Koń coraz bardziej przyspieszał, jeź-
dziec zaś maksymalnie się pochylił, gotując się do skoku.
Obserwowanie takich umiejętności jeździeckich było fascynujące. Diego bezwied-
nie wstrzymał oddech, czekając, aż koń oderwie się od ziemi. W tym jednak momencie z
lasu wyłonił się motocykl i ciszę zakłócił przenikliwy ryk silnika. Z piskiem opon zaha-
mował na drodze biegnącej wzdłuż padoku. Widać było, że koń jest przestraszony hała-
sem i Diego już wiedział, że nie wykona skoku. Nic jednak nie mógł zrobić; patrzył bez-
radnie, jak jeździec wypada z siodła, frunie ponad głową konia i z głuchym łoskotem lą-
duje na skąpanej w słońcu ziemi.
Siła uderzenia zaparła Rachel dech w piersi. Pomyślała, że jej sińce będą doprawdy
spektakularne. Leżała z zamkniętymi oczami, kiedy nagle usłyszała jakiś głos. Z trudem
uniosła powieki i spojrzała oszołomiona na pochylającego się nad nią mężczyznę.
- Proszę się nie ruszać. Sprawdzę, czy nie ma pani złamanych kości. Dios, ma pani
szczęście, że żyje. - Głos nieznajomego brzmiał szorstko. - Przeleciała pani przez konia
jak szmaciana lalka.
Rachel czuła, jak jego dłonie przesuwają się po jej ciele, najpierw wzdłuż nóg, po-
tem wyżej, po klatce piersiowej, i choć starał się być delikatny, skrzywiła się, kiedy do-
tknął żeber. Nadal oszołomiona po upadku, zamknęła oczy.
- Hej, proszę nie odpływać. Wezwę karetkę.
- Nie potrzebuję karetki - warknęła, ponownie zmuszając się do otwarcia oczu.
Otaczająca ją ciemność znikała i widziała nad sobą błękitne niebo usiane małymi,
pierzastymi chmurami. Wtedy nieznajomy pochylił się nad nią, a jego twarz znalazła się
tak blisko, że Rachel poczuła na policzku ciepły oddech. Przez chwilę zastanawiała się,
czy nie ma przypadkiem halucynacji.
Od razu go rozpoznała. Diego Ortega - międzynarodowy mistrz gry w polo, multi-
milioner i znany playboy. Rachel nie interesowała się rubrykami towarzyskimi, rozpisu-
T L
R
jącymi się o jego romansach, ale odkąd skończyła dwanaście lat, pochłaniała każde cza-
sopismo poświęcone jeździe konnej i dlatego nie miała wątpliwości, że ten Argentyńczyk
to w swojej dyscyplinie sportowej prawdziwa legenda.
W sumie nie powinna być zaskoczona jego nagłym pojawieniem się, dlatego że
przez kilka ostatnich tygodni głównym tematem rozmów stajennych była jego zbliżająca
się wizyta w Hardwick Hall.
Zdążył już wyjąć z kieszeni dżinsów telefon komórkowy. Rachel zmusiła się, żeby
usiąść, przygryzając z bólu wargę, kiedy jej poobijane ciało zaprotestowało.
- Mówiłem, żeby pani leżała. - W głosie Diega Ortegi słychać było troskę, ale i
zniecierpliwienie.
Odruchowo zjeżyła się.
- A ja mówiłam, że nie potrzebuję karetki - odparła stanowczo, po czym, zaciskając
zęby, podciągnęła się do góry i uklękła.
- Zawsze jest pani taka krnąbrna? - Diego nawet nie starał się ukryć irytacji i
mruknął pod nosem coś w swoim ojczystym języku.
Rachel pomyślała, że nie ma do dyspozycji kilku godzin, które musiałaby zmarno-
wać, siedząc w poczekalni miejscowego szpitala. Nie bez trudu zaczęła wstawać i krzyk-
nęła ze zdumieniem, kiedy jej talię oplotły silne, opalone dłonie i po chwili znalazła się
w powietrzu.
Zaledwie sekundę jej ciało stykało się z umięśnionym torsem Diega Ortegi, a mi-
mo to zakręciło jej się w głowie od kuszącego zapachu wody kolońskiej. Serce waliło jej
jak młotem i nie było sensu oszukiwać się, że to z powodu upadku. Diego z bliska był
fantastyczny. Powoli uniosła głowę i przyjrzała się kwadratowej szczęce, wyraźnie zary-
sowanym kościom policzkowym i idealnie wykrojonym ustom.
Jak to by było poczuć te usta na swoich? Ta myśl pojawiła się nieproszona w gło-
wie Rachel, sprawiając, że jej policzki oblały się rumieńcem.
Jego oczy miały złocisty odcień sherry. Dostrzegła to, desperacko starając się
ukryć fakt, że trzęsą jej się nogi. Zresztą to nic dziwnego, po przefrunięciu nad łbem
Pirana i wylądowaniu na ziemi z tak wielkim impetem. To drżenie nie miało nic
T L
R
wspólnego z mężczyzną, który nad nią górował - tak powiedziała sobie w duchu, kiedy
jej spojrzenie błądziło po lśniących, mahoniowych włosach, opadających mu na ramiona.
- Dzięki - mruknęła i zrobiła krok w tył.
- Musi obejrzeć panią lekarz - oświadczył Diego. - To może być przecież
wstrząśnienie mózgu.
- Nic mi nie jest, naprawdę - zapewniła go pospiesznie Rachel, uśmiechając się
wymuszenie i ignorując wrażenie, jakby dopiero co przejechał po niej walec drogowy. -
Miewałam już znacznie gorsze upadki.
- Wcale mnie to nie dziwi - warknął. - Ten koń jest dla pani za duży.
Odwrócił głowę i wzrokiem eksperta zmierzył czarnego ogiera, który jako
pierwszy przykuł jego uwagę. Dopiero później zainteresował się jeźdźcem - kiedy
wystający spod toczka złoty warkocz powiedział mu, że szczuplutka postać na koniu to z
całą pewnością kobieta.
Uznał, że jest olśniewająco piękna, gdy przyglądał się z zaciekawieniem drobnej
twarzy w kształcie serca, bez najmniejszego nawet śladu makijażu. Cerę miała
porcelanowo gładką, policzki zaróżowione po serii skoków. Była prawdziwą angielską
różą i Diega urzekły chabrowe oczy, przyglądające mu się uważnie spod daszku toczka.
Zmarszczył brwi, z zaskoczeniem uświadamiając sobie, że otwarcie się w nią
wpatruje. Przyzwyczajony był do tego, że kobiety przyglądają się mu z różnym
poziomem subtelności i często z jawnym zaproszeniem, z którego korzystał, jeśli miał
akurat ochotę. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie zainteresowała go na tyle, by nie mógł
oderwać od niej oczu. Ta jednak była wyjątkowa - i wydawała się tak delikatna, że
zdumiewał go fakt, iż podczas upadku niczego nie złamała.
Pomyślał, że ujeżdżanie tak potężnego ogiera to szaleństwo.
- Dziwię się, że twój ojciec pozwala ci jeździć na tak wielkim zwierzęciu.
- Mój ojciec? - Rachel wpatrywała się w niego z konsternacją. Ani jej biologiczny
ojciec, ani dwaj kolejni mężowie matki nie interesowali się nią na tyle, aby przejmować
się, jakiego ujeżdża konia. Ale Diego Ortega nic nie wiedział na temat jej skompli-
kowanej sytuacji rodzinnej czy faktu, że jej matka to seryjna panna młoda. Zmarszczyła
brwi, skupiając się na słowie „pozwala". - Ani mój ojciec, ani nikt inny „nie pozwala" mi
T L
R
niczego - oświadczyła ostro. - Jestem dorosła i sama podejmuję decyzje. I doskonale po-
potrafię radzić sobie z Piranem.
- Jest dla pani za silny i zachowuje się pani niemądrze, uważając, że zapanuje nad
nim, kiedy zdecyduje się ponieść - odparł spokojnie Diego. - Widać było, że nie jest go
pani w stanie kontrolować, kiedy odmówił skoku. Choć trzeba przyznać, że to nie była
tylko i wyłącznie pani wina. Kto, u licha, jechał na tym motocyklu? Nie chce mi się
wierzyć, aby hrabia Hardwick zadowolony był z tego, że jakiś prymityw jeździ po jego
terenie jak szaleniec.
- Niestety, hrabia pozwala swojemu synowi na wszystko, co mu tylko przyjdzie do
głowy - odparła zwięźle Rachel, rozwścieczona uwagą Diega o tym, że nie jest w stanie
kontrolować Pirana. - Ten prymityw, o którym pan mówi, to Jasper Hardwick, i w tym
przypadku w pełni się z panem zgadzam. Bardzo często jeździ po okolicy na tym swoim
przeklętym motocyklu. Wypadł z lasu bez żadnego ostrzeżenia i nic dziwnego, że Piran
się spłoszył. Wątpię, aby w takiej sytuacji poradził z nim sobie jakikolwiek jeździec.
- Być może - przyznał Diego, wzruszając ramionami. - Obserwowałem panią.
Dobrze pani jeździ - przyznał niechętnie. Zbliżył się do ogiera, stojącego grzecznie przy
ogrodzeniu, i ujął lejce. - Ile ma lat? - zapytał, głaszcząc bok zwierzęcia.
- Sześć. Skaczę na nim od dwóch lat.
- Piękne zwierzę. Jak on się nazywa?
- Piran. Pochodzi ze stadniny z Kornwalii i jego imię oznacza „ciemny", co
doskonale odpowiada jego umaszczeniu - powiedziała Rachel, przeczesując palcami
kruczoczarną grzywę Pirana.
Diego w tym samym czasie wyciągnął rękę, aby poklepać konia. Ich dłonie się
musnęły i Rachel wstrzymała oddech. A potem mocno się zarumieniła, kiedy błysk w
jego oku powiedział, że towarzyszący jej mężczyzna zauważył jej reakcję.
Kiedy ponownie się odezwał, głos miał tak niski, że wydawało się, jakby pochodził
z głębi potężnej klatki piersiowej:
- No więc koń to Piran... a jego jeździec to...?
- Rachel Summers - odparła dziarskim tonem.
T L
R
Pracowała jako główna stajenna w Hardwick Polo Club i bardzo prawdopodobne,
że to ona będzie odpowiedzialna za konie Diega podczas zbliżającego się meczu polo.
Meczu, którego gwiazdą będzie właśnie on. Chciała, aby uważał, że jest doświadczoną
profesjonalistką, a nie mizdrzącą się idiotką. Rozpięła pasek pod brodą i zdjęła toczek.
- A pan to Diego Ortega - powiedziała grzecznie. - W Hardwick wszyscy są
podekscytowani pańską wizytą.
Ciemne brwi powędrowały w górę i Rachel poczuła zażenowanie. Dlaczego nie
powiedziała, że wszyscy „nie mogą się doczekać pańskiej wizyty" albo „mówią o
pańskiej wizycie", zamiast używać słowa „podekscytowani"? Brzmiało to jak słowa
naiwnej nastolatki i Diego najwyraźniej uważał tak samo, ponieważ uśmiechnął się z roz-
bawieniem.
- Wygląda pani tak, jakby dopiero skończyła liceum - rzekł, przeciągając
samogłoski. - Ile ma pani lat?
- Dwadzieścia dwa - warknęła Rachel, prostując się i z całego serca żałując, że nie
jest piętnaście centymetrów wyższa.
Gdy była nastolatką, tak bardzo pochłaniało ją jeździectwo, że nie miała czasu na
chłopców, i choć od czasu ukończenia liceum była w paru związkach, szybko się
kończyły z powodu braku zaangażowania z jej strony. Diego Ortega w niczym nie
przypominał chłopców, z którymi dotąd się umawiała - i patrzył na nią tak, jak jeszcze
żaden mężczyzna. Jej doświadczenie w kontaktach z płcią przeciwną może i było
ograniczone, ale potrafiła wyczuć zainteresowanie Diega. Jakiś pierwotny instynkt
rozpoznał emocje pomiędzy nimi i nie była w stanie powstrzymać lekkiego dreszczu, jaki
przebiegł przez jej ciało.
Diego zmrużył oczy. Rachel nie miała stanika - wyraźnie widać było ciemne sutki -
a kiedy im się przyglądał, stwardniały i napierały prowokacyjnie na materiał koszulki.
Poczuł przypływ pożądania, szokującego swoją intensywnością. Nie pamiętał, kiedy
ostatni raz czuł aż tak wielkie podniecenie. Nie pojmował, dlaczego jest tak dojmująco
świadomy obecności tej dziewczyny, ale ku swej ogromnej irytacji przekonał się, że
mocno wali mu serce, a dżinsy zrobiły się nagle niewygodnie ciasne.
T L
R
Pora, aby się stąd ruszyć, aby wyrwać się z tej zmysłowej sieci, która więziła ich
oboje. Gdy zerknął na zegarek, przekonał się, że powinien wrócić do rezydencji i
przebrać się na kolację z hrabią Hardwickiem, jego żoną i ich atrakcyjną, ale nużąco
nadgorliwą córką, Felicity. Zastanawiał się, czy ten kretyn, syn hrabiego, również będzie
obecny na kolacji. Diego zamierzał poinformować hrabiego, że nie życzy sobie
hałaśliwych motocykli w pobliżu czystej krwi kuców do gry w polo, o których
trenowanie poproszono go w Hardwick Polo Club.
Jego spojrzenie przesunęło się z powrotem na twarz Rachel Summers i skupiło na
jej kuszących ustach. Poczuł ściskanie w żołądku, kiedy wyobraził sobie całowanie tych
wilgotnych ust i rozchylanie ich językiem. Smakowałaby słodko jak lekkie letnie wino i
ochoczo by odpowiadała na jego pieszczoty - zauważył, że jej oczy pociemniały, a
źrenice rozszerzała zmysłowa obietnica.
Pomyślał, że w ciągu paru kolejnych miesięcy ta dziewczyna będzie stanowić
interesującą rozrywkę. Ciekawiło go, kim jest. Wiedział, że arystokratyczna rodzina
Hardwicków ma wiele bocznych linii, i zakładał, że Rachel musi być ich krewną.
- Mieszka pani w rezydencji? - zapytał nieoczekiwanie.
- Hrabia Hardwick nie ma w zwyczaju oferować stajennym zakwaterowania w
rezydencji - odparła sucho Rachel. - Nawet głównej stajennej.
- A więc pani tu pracuje. - Diego zmarszczył brwi. - Jest pani właścicielką Pirana?
Wiedział, że pensje stajennych są niewysokie, a ogier był czystej krwi i z
pewnością kosztował kilka tysięcy funtów.
- Nie, wypożyczam go. Jego właścicielem jest Peter Irving z farmy sąsiadującej z
posiadłością hrabiego. Peter był kiedyś utytułowanym jeźdźcem, specjalizującym się w
skokach przez przeszkody, i jest moim sponsorem.
- Irving... coś mi mówi to nazwisko.
- Trzykrotny złoty medalista olimpijski i przez wiele lat najlepszy jeździec w
Wielkiej Brytanii. Peter to dla mnie wzór do naśladowania - wyjaśniła Rachel.
Diego usłyszał w jej głosie nutkę zawziętej determinacji. Zaciekawiło go to.
- Liczy pani na to, że zostanie wybrana do brytyjskiej reprezentacji?
T L
R
- Kolejna olimpiada to moje marzenie - przyznała Rachel, rumieniąc się i zastana-
wiając, czemu u licha zdradziła swoje największe marzenie człowiekowi, którego pozna-
ła zaledwie przed kwadransem. Nikt z wyjątkiem Petera Irvinga nie wiedział o jej
nadziejach na udział w rywalizacji na najwyższym poziomie - ani przyjaciele, a z całą
pewnością nie rodzina. Kiedy miała dziewięć lat, jej rodzice się rozwiedli i od tego czasu
bardziej interesowali ich nowi partnerzy i nowe dzieci. - Do olimpiady jeszcze daleko -
mruknęła. - Na razie ciężko pracuję w nadziei na znalezienie się w reprezentacji na
przyszłorocznych zawodach europejskich. Zarówno Peter, jak i hrabia Hardwick
uważają, że mam spore szanse. Hrabia okazuje mi dużo wsparcia - dodała. - Pozwala,
aby Piran mieszkał w jego stajni i zawsze daje mi wolne na czas zawodów. Warunki w
Hardwick są doskonałe, a praca tutaj to fantastyczne doświadczenie.
- Jednak nie do końca fantastyczne, kiedy koń odmawia skoku - rzekł cierpko
Diego, dostrzegając, że skrzyżowała ramiona na piersi i ukradkiem pociera żebra. -
Pojadę na Piranie do stajni zamiast pani.
Nie dając Rachel czasu na wyrażenie protestu, szybko wyregulował strzemiona i
wprawnie, i z gracją usiadł w siodle. Piran zazwyczaj niechętnie reagował na obcych,
tym razem jednak, ku irytacji Rachel, stał potulny jak baranek.
Otworzyła bramę padoku i Diego przejechał przez nią, po czym zatrzymał się, żeby
zaczekać na Rachel.
- Nadal uważam, że powinna pani jechać do lekarza - powiedział, obserwując, jak
krzywi się przy każdym kroku. - Jest pani blada jak duch i widać, że cierpi.
- Jestem tylko posiniaczona - zaprotestowała.
Spojrzał na nią twardo.
- Jutro będzie pani strasznie obolała. Przez następny tydzień na wszelki wypadek
proszę nie jeździć konno.
- Pan chyba żartuje? Zbliżają się zawody i jutro zamierzam ponownie skakać przez
przeszkody. Gdyby nie ten motocykl, Piran doskonale by sobie poradził z ostatnim
murkiem.
Diego zaklął pod nosem.
- Jest pani najbardziej kłótliwą kobietą, jaką znam, panno Summers.
T L
R
Poruszył się i nim Rachel zdążyła odgadnąć jego zamiary, schylił się i wciągnął ją
bez wysiłku na grzbiet Pirana. Posadził przed sobą na siodle i koń od razu ruszył z
miejsca. Diego jedną ręką obejmował Rachel, w drugiej zaś trzymał wodze i z godną
podziwu łatwością sprawował kontrolę nad ogierem.
Patrząc na umięśnione ramiona Diega, Rachel pomyślała, że próby zsunięcia się z
konia okazałyby się daremne. Siedziała bez ruchu, dojmująco świadoma jego obecności.
Odetchnęła z ulgą, kiedy dotarli do stajni. Diego zsiadł pierwszy, a potem ostrożnie
zdjął ją z grzbietu konia. Najwyraźniej wciąż uważał ją za szmacianą lalkę, pomyślała z
irytacją Rachel, kiedy ruszył w stronę stajni, nadal trzymając ją w ramionach.
Miała zaróżowione policzki, kiedy posadził ją na beli siana. Spiorunowała go
wzrokiem, gdy nachylił się nad nią, nie pozwalając jej od razu wstać.
- Muszę oporządzić Pirana - oświadczyła gniewnie.
- Poproszę o to któregoś z pozostałych stajennych. Każdy oddech sprawia pani ból,
widzę to w pani oczach, nawet jeśli jest pani zbyt uparta, aby to przyznać - powiedział
ponuro Diego.
Rachel patrzyła na malującą się na jego twarzy stanowczość i dotarło do niej, że w
końcu poznała kogoś, kto dorównuje jej determinacją.
- Już panu mówiłam, że nic mi nie jest - mruknęła. - A Piran nie lubi, jak ktoś inny
się nim zajmuje.
- Cóż, będzie się musiał przyzwyczaić, ponieważ nie chcę pani widzieć w pobliżu
stajni, dopóki nie da sobie pani prześwietlić klatki piersiowej i nie zostanie gruntownie
przebadana przez lekarza. Mój kierowca, Arturo, zawiezie panią do szpitala -
poinformował ją chłodno Diego. - Sam bym to zrobił, ale Lady Hardwick wydaje
wieczorem uroczystą kolację i jak mniemam, jestem na niej głównym gościem - dodał
sucho. - Proszę nie tracić sił na kłócenie się ze mną, panno Summers. To ja będę
zarządzał stajniami w czasie mego pobytu w Hardwick Hall i nie zgadzam się, aby
pracował tu ktoś, kto nie jest w pełni sił. Jeśli połamała dziś pani żebra albo odniosła
inne obrażenia, będzie pani niepotrzebnym obciążeniem. - Nie przejmując się jej
wściekłą miną, uśmiechnął się, odsłaniając śnieżnobiałe zęby, kontrastujące z ciemną
T L
R
skórą. - Nie mogę przez całe lato zwracać się do pani „panno Summers", prawda, Ra-
Rachel?
Ton jego głosu uległ zmianie i teraz brzmiał zmysłowo i słodko, ale Rachel pełna
była determinacji, aby nie zrobiło to na niej wrażenia. Skandaliczny był z niego flirciarz,
a także najbardziej arogancki mężczyzna, jakiego znała, i wściekła była na swoje
zdradliwie ciało za to, w jaki sposób na niego reagowało. Czuła łaskoczące igiełki w
piersiach i walczyła z szokującym pragnieniem, aby Diego pochylił się nad nią i
pocałował tak, jak jeszcze nigdy nie była całowana.
- Co ma pan na myśli, mówiąc „całe lato"? - wychrypiała. - Wiem, że przyjechał
pan tutaj na turniej polo, ale zaraz po nim wyjeżdża pan do Argentyny?
Diego pokręcił głową i na widok konsternacji Rachel uśmiechnął się szeroko.
- Zazwyczaj kilka miesięcy, wtedy kiedy w Argentynie jest zima, spędzam w mojej
szkole polo pod Nowym Jorkiem. Jednak w tym roku hrabia zaprosił mnie do Hardwick,
abym zajął się tresurą kuców. Widzisz więc, Rachel - dodał łagodnie, dotykając kciukiem
jej ust - przez następny miesiąc albo i dłużej to ja będę twoim szefem i będziesz musiała
wypełniać moje polecenia. Jedź z Arturem do szpitala, daj się przebadać, a kiedy
zupełnie wydobrzejesz, zapraszam do pracy.
- Hrabia Hardwick osobiście wyznaczył mnie na główną stajenną i jestem pewna,
że będzie miał coś do powiedzenia, kiedy mu wyjaśnię, że odsunął mnie pan od mojej
pracy - oświadczyła z wściekłością.
- Hrabia nieźle się musiał napocić, żeby nakłonić mnie do przyjazdu do
Gloucestershire i myślę, że się przekonasz, iż zgodzi się z tym, co ja mówię - odparł
Diego z taką arogancją, że Rachel aż świerzbiło, aby go uderzyć. - Poza tym wcale nie
zakazuję ci pracy tutaj, Rachel. Nie mogę się doczekać pracy z tobą, kiedy tylko będę
mieć pewność, że nie poniosłaś dziś żadnych obrażeń. Mam sporo planów, jeśli chodzi o
Hardwick Polo Club, i coś mi mówi, że ty i ja będziemy spędzać razem dużo czasu.
Wyprostował się i cofnął o krok.
- Zaczekaj tutaj na Artura - polecił i ruszył do wyjścia. W drzwiach obejrzał się. -
To lato zapowiada się interesująco, nie sądzisz, Rachel? - zapytał ze lekką drwiną w
głosie.
T L
R
ROZDZIAŁ DRUGI
Ku uldze Rachel prześwietlenie nie wykazało żadnego złamania, ale żebra i ramię
miała mocno posiniaczone i lekarz stanowczo odradzał jazdę konną przez kilka
następnych dni.
- Wątpię, aby jutro była się pani w stanie ruszyć - oświadczył, podając jej receptę
na silne leki przeciwbólowe. - Proszę brać dwa razy dziennie po dwie tabletki, i na pani
miejscu położyłbym się do łóżka.
To była najbardziej absurdalna sugestia, jaką Rachel była sobie w stanie
wyobrazić. Jeszcze nigdy w życiu nie spędziła całego dnia w łóżku, a jeśli chodzi o nią,
to fakt braku jakiegokolwiek złamania oznaczał, że jutro będzie mogła pracować w
stajni.
Jednak następnego dnia obudziła się obolała, a na widok fioletowych sińców
musiała przyznać, że nie jest w stanie jechać rowerem do pracy, sprzątać boksów, a
potem jeździć konno.
Poza tym, nawet gdyby jakoś dotarła do stajni, Diego Ortega i tak by ją pewnie
odesłał do domu. Ten Argentyńczyk to najbardziej arogancki mężczyzna, jakiego znała. I
niestety, zarazem najbardziej seksowny.
Dzień ciągnął się bez końca, ale na szczęście środki przeciwbólowe zadziałały
należycie i wczesnym wieczorem Rachel nie czuła się już tak, jakby ją stratowało stado
byków. No i znudziła ją ta wymuszona izolacja. Jeden ze stajennych przysłał jej SMS-a z
informacją, że Diego wrócił do rezydencji, gdzie przebywał jako gość hrabiego Hard-
wicka. Mało prawdopodobne, aby wieczorem jeszcze raz zajrzał do koni - tak myślała
Rachel, jadąc na rowerze przez las do stajni i krzywiąc się na każdym napotkanym
wyboju.
Piran ucieszył się na jej widok. Po jego lśniącej sierści wywnioskowała, że ktoś go
musiał dzisiaj oporządzić, ale i tak jeszcze raz go wyczesała i dała mu kilka miętówek. I
nie zauważyła, że ma towarzystwo, dopóki jakaś postać nie podeszła cicho do niej.
- Jasper, dostanę przez ciebie zawału, jeśli będziesz się tak skradał - warknęła i
odwróciła się; niemal się zderzyła z synem i spadkobiercą hrabiego Hardwicka. - Szkoda,
T L
R
że wczoraj na motocyklu nie zachowywałeś się tak cicho - mruknęła, wyczuwając to sa-
samo niespokojne napięcie, jakie ogarniało ją za każdym razem, gdy przebywała z Jas-
perem sam na sam.
Ten młody Anglik stanowił doskonałą partię, miał jasne, opadające na czoło włosy,
i Rachel rozumiała, że może się podobać kobietom. Na nią jednak w ogóle nie działał i
nie znosiła sposobu, w jaki na nią patrzył, tak jakby w myślach ją rozbierał.
- Tak, słyszałem, że wczoraj Piran cię zrzucił. - Jasper stał w drzwiach stajni,
blokując drogę, więc Rachel instynktownie cofnęła się kilka kroków.
- To była twoja wina, nie jego. Spłoszył go motocykl. Chciałabym, żebyś nie
jeździł w pobliżu padoku.
Jasper wzruszył beztrosko ramionami.
- To moja ziemia. To znaczy, pewnego dnia będzie moja. Wiesz, opłaciłoby ci się
być dla mnie miłą, Rachel - powiedział z przebiegłym uśmiechem, dotykając palcem jej
policzka. - Pewnego dnia będę bardzo bogaty, o ile tylko mój kochany papa nie przepuści
całego majątku na klub polo. Bóg jeden wie, ile musiał wysupłać kasy, żeby nakłonić
Diega Ortegę do przyjazdu i podzielenia się swoją „biegłością" - dodał z rozdrażnieniem.
- Pan Ortega jest uważany za jednego z najlepszych trenerów na świecie -
mruknęła Rachel. - A jego występ w naszym turnieju potroił sprzedaż biletów, co na
pewno jest dobre dla klubu.
- Ortega to notoryczny playboy - powiedział chmurnie Jasper, wyraźnie
niezadowolony z tego, że Rachel go broni. - Wczoraj wieczorem mało brakowało, a moja
siostra by się na niego rzuciła - dodał z szyderczym uśmiechem. - Nie mów mi, że ty też
uległaś jego czarowi?
- Oczywiście, że nie - odparła szybko, być może zbyt szybko. - Poznawszy go
przelotnie, uważam, że Diego Ortega to najbardziej nieprzyjemny człowiek, jakiego
znam, i podobnie jak ty będę się cieszyć, kiedy stąd wyjedzie.
- Naprawdę, Rachel? Cóż za rozczarowanie. Narobiłem sobie tyle nadziei, jeśli
chodzi o nasze relacje - rozległ się za nią znajomy głos. Rachel wciągnęła gwałtownie
powietrze i odwróciła głowę. Przez drzwi łączące stajnię ze stodołą przechodził właśnie
T L
R
Diego. - Nasze relacje służbowe, rzecz jasna - dodał, posyłając Jasperowi Hardwickowi
blady uśmiech, gdy młody Anglik spojrzał na niego gniewnie.
Następnie przeniósł spojrzenie na Rachel, która natychmiast poczuła dziwne
łaskotanie w brzuchu.
- Obawiam się, że przez kilka kolejnych tygodni będziesz mnie bardzo często
widywać - rzekł z przekąsem, gdy tymczasem ona wpatrywała się w czubki własnych
butów, marząc o tym, aby ziemia się rozstąpiła i ją pochłonęła. - Hrabia Hardwick rzucił
mi wyzwanie, abym przekształcił Hardwick Polo Club w jeden z najlepszych w kraju, a
wyzwania to coś, czemu nie jestem się w stanie oprzeć - dodał, wpatrując się w
zarumienioną twarz Rachel.
Zerknął lekceważąco na Jaspera.
- Obawiam się, że nie będziesz mógł już jeździć tutaj na motocyklu. Zajmę się
intensywnym treningiem kuców i nie chcę marnować czasu na uspokajanie ich po tym,
jak je spłoszysz. Twoja wczorajsza bezmyślność doprowadziła do wypadku Rachel i to
cud, że skutki nie okazały się znacznie poważniejsze.
Na twarzy Jaspera pojawił się gniew.
- To nie moja wina, że Rachel nie potrafi kontrolować swojego konia - oświadczył
chmurnie. - Wszyscy wiedzą, że Piran jest dla niej za silny. - Popatrzył z niechęcią na
Diega. - Nie możesz mi rozkazywać. Mój ojciec...
- Twój ojciec zgadza się ze mną, że motocykl powinien mieć zakaz wjazdu w
okolice stajni i padoków - przerwał mu Diego. - I proszę nie kwestionować umiejętności
jeździeckich panny Summers. Obserwowałem ją wczoraj i według mnie doskonale radzi
sobie w siodle.
Rachel zarumieniła się, słysząc tę nieoczekiwaną pochwałę. Jasper zaklął
nieładnie, po czym odwrócił się na pięcie i wypadł ze stajni.
- Może i należy do brytyjskiej arystokracji, ale trudno go nazwać czarującym,
prawda? - zapytał Diego. - Ale być może ty masz odmienne zdanie na ten temat, co?
Zaaranżowałaś spotkanie z Hardwickiem tutaj, wiedząc, że inni stajenni skończą do tego
czasu pracę i że będziecie sami?
Zdumiona tym oskarżeniem odparła ostro:
T L
R
- Oczywiście, że nie. Zresztą czemu miałabym to robić? Jasper ani trochę mnie nie
interesuje.
Diego wszedł do boksu i poklepał Pirana.
- Ale ty interesujesz jego - stwierdził. - Mała rada, querida, nie flirtuj z
Hardwickiem, jeśli nie masz zamiaru posuwać się dalej. Bardzo cię pragnie i zwodzenie
go nie jest dobrym pomysłem.
- Wcale z nim nie flirtowałam! - W jej oczach błysnęła złość. - Musiał widzieć, że
tu przyjechałam, i sam przyszedł za mną do stajni. - Urwała, przypomniawszy sobie, że
Diego wyraźnie zakazał jej zjawiania się w pracy. - Chciałam zobaczyć Pirana, a nie na
nim jeździć - mruknęła, po czym dodała: - Prześwietlenie niczego nie wykazało. Nic
wczoraj nie złamałam, nie widzę więc powodu, dla którego nie mogłabym jeździć.
- Z wyjątkiem zalecenia lekarza, abyś na kilka dni dała sobie spokój z jazdą konną.
Arturo usłyszał waszą rozmowę w szpitalu - mruknął cierpko Diego, czując zarówno
rozbawienie, jak i zniecierpliwienie, kiedy spiorunowała go wzrokiem. Była irytująco
uparta, podobnie zresztą jak on. Irytował go wpływ, jaki ta dziewczyna miała na niego.
Wczoraj uznał, że kiedy zobaczy ją ponownie, będzie już panował nad swoimi
uczuciami, ale kiedy tylko wszedł dziś do stajni i na jej widok mocniej zabiło mu serce,
musiał przyznać, że pociąg do Rachel wcale nie osłabł. - Widzisz, że z Piranem wszystko
w porządku, w ogóle nie sprawiał mi problemów, kiedy go wcześniej oporządzałem. -
Wyszedł z boksu. - Zawiozę cię do domu. Rozumiem, że mieszkasz na farmie Irvinga?
- Tak, ale wcale nie musi mnie pan odwozić. Przyjechałam rowerem.
- Chciałbym porozmawiać o koniach, jakie na turniej polo sprowadziłem tu z
Argentyny. Jeśli masz zamiar sprzeciwiać się wszystkiemu, co mówię, będę się musiał
poważnie zastanowić nad tym, czy możesz tutaj pracować - warknął Diego.
Po tych słowach wyszedł ze stajni. Rachel udała się pospiesznie za nim, a kiedy
otworzył drzwi od strony pasażera, wsiadła do samochodu i patrzyła się z determinacją
przed siebie. Kiedy siadł za kierownicą, stała się dojmująco świadoma jego bliskości. I
egzotycznego zapachu wody po goleniu.
- Miał mi pan opowiedzieć o koniach - odezwała się z wahaniem, kiedy w pełnej
napięcia ciszy dojechali niemal do granicy posiadłości hrabiego Hardwicka.
T L
R
Diego wypuścił głośno powietrze, po czym udzielił jej szczegółowych informacji
na temat swoich kuców. Rachel słuchała uważnie i zdziwiła się, kiedy samochód się
zatrzymał. Okazało się, że są już na miejscu.
- W siodlarni zostawiłem notatki na temat karmienia, leczenia i tym podobnych.
Możesz je przejrzeć, kiedy po weekendzie wrócisz do pracy.
- Dobrze. No to do zobaczenia w przyszłym tygodniu - odparła, zastanawiając się,
jak wytrzyma trzy długie dni bez konnej jazdy.
- Zanim odejdziesz... mam coś dla ciebie. - Sięgnął za fotel i wręczył jej duży
bukiet żółtych róż. Uśmiechnął się na widok jej zdumionej miny. - Z życzeniami
szybkiego powrotu do zdrowia - wyjaśnił. - Kiedy wszedłem do kwiaciarni, ich kolor
skojarzył mi się z twoimi włosami, a ich kolce boleśnie mi przypomniały o twojej
drażliwej naturze - dodał cierpko, pokazując kilka zadrapań na dłoni.
- Wcale nie jestem drażliwa, a jedynie przyzwyczajona do tego, że sama robię, co
do mnie należy, i sama podejmuję decyzje - mruknęła Rachel, chowając twarz w
pachnących pąkach. Ni stąd, ni zowąd jej oczy wypełniły się łzami. Ciekawe, co by
powiedział Diego, gdyby mu wyznała, że jeszcze nigdy w życiu nie dostała kwiatów. -
Są śliczne. Dziękuję.
- Nie ma za co. - Diego zawahał się. - Miałem nadzieję, że przekonają cię do tego,
abyś mnie zaprosiła na kawę.
Rachel zerknęła na niego, dostrzegła jednoznaczny zmysłowy błysk w
bursztynowych oczach, po czym ponownie przeniosła spojrzenie na bukiet róż. Szybko
biło jej serce. To tylko kawa, powiedziała sobie w duchu. Poza tym gburowato byłoby
odmówić, skoro właśnie jej podarował dwa tuziny róż.
- W takim razie zapraszam. Ale ja nie mieszkam w tym budynku. Mieszkam tam,
wyżej.
Podążając za jej spojrzeniem, Diego ponownie uruchomił silnik i ruszył w górę
drogi, która ciągnęła się pomiędzy drzewami, a kończyła przy niewielkiej przyczepie
kempingowej, stojącej w cieniu wysokiego dębu.
- Mam uwierzyć, że mieszkasz w czymś takim? - zapytał, marszcząc brwi.
T L
R
- A kawę mam rozpuszczalną i tanią - odparła słodko Rachel. - Witam w moim
domu, panie Ortega.
I gdy Diego przyglądał się przyczepie z oczywistym niedowierzaniem, wyskoczyła
z auta i otworzyła drzwi. Uderzyło w nią nagromadzone w ciągu dnia ciepło. Uznała, że
najpewniej zmienił zdanie co do kawy. Próbując ukryć rozczarowanie, zaczęła szukać
odpowiedniego naczynia dla kwiatów. Z szafki pod zlewem wyjęła dwa słoiki po dżemie
i wtedy Diego wszedł do środka, natychmiast zajmując sobą całą przestrzeń.
Rozejrzał się po wnętrzu przyczepy, a Rachel jęknęła w duchu, kiedy jego
spojrzenie zatrzymało się na łóżku, którego rano nie złożyła, gdyż za bardzo bolało ją
ramię.
- Agent nieruchomości nazwałby to miejsce kompaktowym - oświadczyła
pogodnie. - Kiedy złoży się łóżko, jest tutaj zaskakująco sporo miejsca. To znaczy dla
mnie - dodała, kiedy dostrzegła, że głowa Diega ociera się o sufit.
- To niemożliwe, żebyś mieszkała tu na stałe. - Nie był w stanie ukryć szoku. -
Pomieszkujesz w przyczepie tylko latem, prawda?
- Nie, wprowadziłam się tutaj, kiedy miałam siedemnaście lat, po tym jak moja
matka wyszła po raz trzeci za mąż i przyszły na świat moje przyrodnie siostry
bliźniaczki.
Diego uniósł brwi.
- Życie rodzinne masz chyba skomplikowane.
- O tak. Przez jakiś czas mieszkałam z ojcem, ale jemu i jego nowej żonie także
urodziło się dziecko i lepiej było dla wszystkich, kiedy Peter Irving zaproponował mi tę
przyczepę.
Rachel powiedziała to spokojnie, nie zdradzając, jak wielki czuje żal. Przez
większą część dzieciństwa rodzice przekazywali ją sobie nawzajem, często jednak
myślała o tym, że pełna goryczy walka o opiekę nad nią była bardziej wyrównaniem
rachunków między nimi, a nie chęcią posiadania córki pod swoim dachem.
Jej dzieciństwo trudno nazwać idyllicznym i nim skończyła dwanaście lat, była już
mocno niezależna - co rano wcześnie wstawała i roznosiła gazety, żeby opłacić lekcje
jazdy konnej. Od ludzi wolała konie, a po kilku nieudanych małżeństwach rodziców
T L
R
przyrzekła sobie, że nigdy nie wyjdzie za mąż ani nie uzależni się od drugiego człowie-
człowieka.
- W przyczepie jest ciepło i sucho, choć podczas silnego wiatru rzeczywiście nieco
nią kołysze - przyznała Rachel, wsypując rozpuszczalną kawę do dwóch najmniej
wyszczerbionych kubków. - Ale mam tu wszystkie podstawowe udogodnienia: prysznic,
a Peter zainstalował generator prądu. Nie stać mnie na wynajmowanie domu - wyjaśniła,
kiedy Diego obdarzył ją spojrzeniem poważnie kwestionującym jej zdrowy rozsądek. -
Ceny wynajmu są w okolicy bardzo wysokie, a wszystko, co zarabiam, idzie na
utrzymanie Pirana i wpisowe podczas zawodów.
Diego zwrócił uwagę na to, że przyczepa może i była mała i stara, ale bardzo
czysta. Dom Rachel był równie niekonwencjonalny i filigranowy jak jego mieszkanka.
Postanowił, że wypije kawę, a potem sobie pójdzie. Pokręcił głową, kiedy
zaproponowała mu mleko i cukier, po czym skrzywił się, wziąwszy łyk gorzkiego,
czarnego płynu, który mu podała.
- Mieszkasz tu sama? - zapytał.
Rachel rozejrzała się po ciasnym pomieszczeniu i uniosła wymownie brwi.
- Ledwie wystarcza tu miejsca dla mnie, a co dopiero dla drugiej osoby - mruknęła.
- Więc żaden chłopak nie dzieli z tobą łóżka?
- Nie! Już panu mówiłam, dużo trenuję w nadziei, że zostanę wybrana do
reprezentacji kraju. Nie mam czasu na chłopaków.
Ani ochoty, pomyślała, zaciskając usta. Co wcale nie znaczyło, że pozostawała
obojętna na mężczyzn, a przynajmniej tego mężczyznę. Nie mogła oderwać od niego
wzroku. Wyglądał nieco osobliwie, stojąc w jej maleńkiej przyczepie w eleganckich
czarnych spodniach i nienagannie skrojonej koszuli. A patrzył na nią tak, że aż jej się
robiło gorąco.
Wstrzymała oddech, kiedy jednym krokiem pokonał dzielącą ich przestrzeń, a jej
spojrzenie skupiło się bezwiednie na jego zmysłowych ustach.
- Co... co ty wyprawiasz? - zapytała, zaskoczona drżeniem swego głosu.
T L
R
- Myślę, że zamierzam cię pocałować - powiedział przeciągle Diego, wyraźnie roz-
bawiony tym pytaniem. - Właściwie to jestem tego pewny, querida, jak również tego, że
bardzo chcesz, abym to zrobił.
- Wcale nie - odparła pospiesznie.
- Kłamczucha.
Jej brzoskwiniowokremowa cera wyglądała jak dzieło sztuki, a usta, różowe,
wilgotne i lekko rozchylone, stanowiły pokusę, której nie był się w stanie dłużej opierać.
Seksualne napięcie między nimi było wręcz namacalne. Rachel mogła próbować się tego
wypierać, ale w jej oczach skrywało się pragnienie i niepozostawiające żadnych
wątpliwości zaproszenie. Wahał się przez chwilę, rozkoszując się słodkim
wyczekiwaniem, ale kiedy musnął ustami jej wargi i poczuł jej niepewną reakcję,
zawładnął nim głód i ze zduszonym jękiem naparł na jej usta i zaczął całować z
niepowstrzymywaną namiętnością.
Nic nie przygotowało Rachel na tę zmysłową burzę, jaka przetaczała się przez jej
ciało. Nigdy dotąd nie doświadczyła prawdziwego pożądania; nie poznała tak
desperackiego pragnienia czegoś, czego nawet nie rozumiała, ale co w niej płonęło,
dzikie, nieokiełznane i równie niebezpieczne, jak pożar w buszu.
Diego przysiadł na łóżku i pociągnął ją do siebie na kolana.
- Tak lepiej, prawda? - wymruczał prosto w jej usta, a potem znowu ją pocałował z
taką pasją, że Rachel przeszył dreszcz podniecenia.
A kiedy musnął lekko dłonią jej pierś, zadrżała w oczekiwaniu na bardziej intymne
pieszczoty.
- Podoba ci się, querida? - Jego głos był niski i schrypnięty.
Rachel nie była w stanie udzielić odpowiedzi, całkowicie pochłonięta tymi
nowymi, zaskakującymi odczuciami, przebywając w świecie, gdzie nie liczyło się nic z
wyjątkiem dalszych pocałunków i pieszczot. Palce Diega delikatnie dotykały jej talii, po
czym ponownie przesunęły się wyżej.
Gdy jego pieszczoty stały się nieco mocniejsze, Rachel gwałtownie wciągnęła
powietrze. Wiedząc, że nie ma to związku z podnieceniem, Diego szybko zabrał dłonie, a
T L
R
potem delikatnie pociągnął jej koszulę, odsłaniając obojczyk - i całe mnóstwo fioleto-
fioletowych sińców, mocno kontrastujących z jasną skórą.
- Twoje obrażenia są poważniejsze, niż sądziłem - powiedział ostro.
Jego ton sprawił, że ogień w żyłach Rachel zgasł równie szybko, jakby weszła pod
lodowaty prysznic. Pociągnęła koszulę, zasłaniając sińce.
- Chciałabym, żebyś wyszedł - oświadczyła. - Już się zabawiłeś.
- Zabawiłem? - Diego zesztywniał, patrząc na jej zarumienioną twarz.
Rachel wiedziała, że jej słowa zabrzmiały wręcz niegrzecznie, ale umierała z
zażenowania na wspomnienie swojej rozpustnej reakcji na jego dotyk. Co on o niej
myśli? Nie zrobiła nic, aby nie dopuścić do pocałunku.
- Nie wiem, czego się spodziewałeś - warknęła, wyładowując na nim gniew na
samą siebie - ale nie należę do kobiet, które wskakują mężczyźnie do łóżka pięć minut po
jego poznaniu.
- Co ty powiesz - zadrwił Diego. Ogień, który płonął w jego bursztynowych
oczach, natychmiast zmienił się w lodowatą arogancję. - Niczego się nie spodziewałem -
burknął, wściekły na siebie, że rzucił się na nią jak jakiś napalony młodziak. Coś takiego
nie było w jego stylu. - Mam uwierzyć, że gdybym nie przerwał, ty byś to zrobiła? -
Zaśmiał się z niedowierzaniem. - Nie oszukuj się, Rachel. Pragnęłaś tego tak samo jak ja.
Patrzył, jak jej policzki oblewają się rumieńcem. Szybko wstał i zbliżył się do
drzwi przyczepy. Oddychał głęboko, przyglądając się bujnej zieleni. Spędzi tutaj tylko
kilka tygodni i ma do wykonania pracę, która zapowiadała się interesująco. Rachel grała
w Hardwick ważną rolę. Rozmawiając z innymi stajennymi, dowiedział się, że jest
bardzo ceniona za oddanie koniom i klubowi polo, i musiał nawiązać z nią dobre relacje
zawodowe. Ich wzajemny pociąg stanowił poważną niedogodność - ale jeśli Rachel z
nim sobie poradzi, to on także.
- To był błąd - powiedziała. Diego odwrócił głowę w jej stronę. - Nie
spodziewałam się, że mnie pocałujesz... i przyznaję, że dałam się ponieść. Nie mogę
uwierzyć, że nabrałam się na tę kwestię z kawą. - Jej wzrok padł na żółte róże i zrobiło
jej się niedobrze. - Czy po to właśnie dałeś mi kwiaty...?
T L
R
- Oczywiście, że nie. To był tylko pocałunek - oświadczył zimno. - Zapewniam cię,
że nie miałem zamiaru prosić, abyś wskoczyła ze mną do łóżka.
Może dla niego to był „tylko pocałunek", dla Rachel jednak okazał się najbardziej
zmysłowym doświadczeniem w życiu. Jednak prędzej umrze, niż mu pokaże, jak bardzo
na nią działa.
- Jedź już, proszę - powiedziała drżącym głosem. - Uważam, że najlepiej będzie,
jeśli oboje zapomnimy o tym... tym...
- Fascynującym przerywniku? - zasugerował sarkastycznie.
- Idź sobie!
- Już idę. - Zbiegł po kilku schodkach i obejrzał się na nią. Kiedy się odezwał, jego
głos nie brzmiał już drwiąco, lecz nad wyraz poważnie. - Zgadzam się, Rachel, że
powinniśmy spróbować zapomnieć o tej chemii między nami. Ale zastanawiam się, czy
potrafimy.
T L
R
ROZDZIAŁ TRZECI
Fala upałów, niezwykłych jak na początek maja, minęła i w poniedziałkowy ranek
Rachel udała się do stajni w deszczu, z przerażeniem myśląc o ponownym spotkaniu z
Diegiem. W weekend doszła do ponurego wniosku, że jej reakcja była stanowczo
przesadzona. To oczywiste, że nie pocałował jej po to, aby nakłonić ją do pójścia z nim
do łóżka. Był superprzystojnym bohaterem sportowym, którego nader często
fotografowano w towarzystwie pięknych modelek.
Zobaczyła go dopiero późnym popołudniem, kiedy wraz z kilkorgiem innych
stajennych zaprowadzała do stajni kuce. Diego miał na sobie długi do kolan sztormiak i
kapelusz z szerokim rondem, przysłaniający pół twarzy, Rachel jednak natychmiast go
rozpoznała.
- Już wydobrzałaś po wypadku? - zapytał, podchodząc i ujmując uzdę jej kuca.
- Tak - odparła, ignorując dokuczliwy ból w żebrach.
Jej spojrzenie powędrowało ku ustom Diega. Zarumieniła się na wspomnienie
elektryzującego pocałunku. Zobaczyła błysk w jego oczach i natychmiast odwróciła
głowę.
- Muszę iść i wyczyścić Charliego. Cały jest w błocie.
- Oboje jesteście w błocie - stwierdził Diego. - Jak sińce? - zapytał.
- Bledną - mruknęła.
- Mogłaś wziąć jeszcze jeden dzień wolnego. Widzę, że nadal masz sztywne ramię.
- Nic mi nie jest. Zresztą nie jestem przyzwyczajona do bezczynności. Nie można
mnie nazwać cierpliwą pacjentką - przyznała.
- Tak podejrzewałem. Kiedy już oporządzisz swojego konia, odwiozę cię do domu.
Muszę jechać do wsi, a farmę i tak mam po drodze.
- O nie, nie trzeba, jeszcze nie wybieram się do domu.
Zmarszczył brwi.
- Nie ma już tu dziś nic do roboty.
- Chcę poskakać na Piranie - przyznała niechętnie.
Diego pokręcił głową.
T L
R
- To nie jest dobry pomysł. To twój pierwszy dzień w pracy i na pewno jesteś zmę-
czona.
W ciągu dnia wielokrotnie przyglądał jej się ukradkiem i był zdumiony tym, jak
ciężko pracuje. Była taka drobniutka, a praca stajennej należała do fizycznie
wymagających. Odkąd przyjechała tu wczesnym rankiem, cały czas coś robiła.
Rachel rzeczywiście była wykończona i obolała, jednak wrodzony upór kazał jej
się sprzeciwić dyktatorskiemu tonowi głosu Diega.
- Mistrzowie olimpijscy nie zdobywają medali, poddając się za każdym razem,
kiedy są zmęczeni - oświadczyła dziarsko. - Piran i ja musimy naprawdę dużo ćwiczyć
przed następnymi zawodami.
- Santa Madre! Jesteś najbardziej upartą, kłótliwą... - Diego odetchnął głęboko,
próbując się uspokoić. - Rozumiem twoje pragnienie odniesienia sukcesu w skokach
przez przeszkody, ale głupotą jest podejmowanie niepotrzebnego ryzyka.
- Skoki to niebezpieczny sport, podobnie jak polo - odparła sucho Rachel. - Jak
możesz mnie ostrzegać przed podejmowaniem ryzyka, skoro cała twoja kariera opiera się
na fakcie, że podczas gry nieustannie nadstawiasz karku?
- Nie bądź niemądra - warknął. - Od dziesięciu lat jestem na szczycie i wiem, co
robię.
Rachel wzruszyła ramionami.
- W porządku. Umówmy się, że nie będziemy udzielać sobie rad co do naszych
dyscyplin.
Diego spojrzał gniewnie na jej zaciśnięte usta i natychmiast zapragnął je
pocałować. Pomyślał ponuro, że jest tak uparta i lekkomyślna jak... jak on, kiedy miał
dwadzieścia dwa lata. Sądziła, że jest nieomylna, dokładnie tak jak przed dziesięcioma
laty on, i pragnął ją ostrzec, że to nieprawda - że nikt nie jest.
Kiedyś był uparty i impulsywny, ale to właśnie te cechy doprowadziły do śmierci
jego brata. Diego zamknął na chwilę oczy, próbując odsunąć od siebie falę bólu, jaka
zalała go na myśl o Eduardzie. Bólu, jaki nigdy nie zmalał, mimo upływu lat. Tak samo
jak przekonanie Diega, że nie ma prawa doświadczać w życiu szczęścia, skoro to on nie-
chcący spowodował wypadek swego brata.
T L
R
Turniej Polo Hardwick zawsze cieszył się sporą popularnością, jednak w tym roku
sprzedano jeszcze więcej biletów niż zwykle, ponieważ w drużynie gospodarzy miał grać
Diego Ortega. Przez dwa ostatnie tygodnie Rachel zjawiała się w stajniach o świcie i
pracowała aż do zmierzchu, pomagając w przygotowaniach do pojawienia się dwudziestu
tysięcy gości.
Nie cieszył jej fakt, że Diego najwyraźniej wyznaczył sobie rolę jej opiekuna i
pojawiał się za każdym razem, kiedy brała Pirana na padok. Jego obecność wytrącała ją z
równowagi. Wyglądał niesamowicie atrakcyjnie w barwach drużyny Hardwick - złota
koszula, brązowoszare bryczesy i czarne skórzane buty. Jak zwykle na jego widok
szybciej zabiło jej serce i zarumieniła się, gdy na nią spojrzał, uśmiechając się lekko i
dając tym samym znać, że wie, iż Rachel się w niego wpatruje.
Musiała przyznać, że mocno się w nim zadurzyła. Każdego dnia pracowała w jego
pobliżu i coraz trudniej było jej ukryć swe uczucia. I nie chodziło tylko o jego wygląd.
Gdy Rachel przyglądała się, jak on trenuje kuce, podziwiała jego umiejętności,
cierpliwość i wyjątkowe podejście do koni. Diego był znakomitym jeźdźcem i wiedziała,
że wiele się może od niego nauczyć. Żałowała, że nie potrafi się odprężyć i gawędzić z
nim równie swobodnie, jak inni stajenni.
Teraz Diego zbliżył się do stajni, aby zabrać pierwsze cztery konie.
- Masz partnera na przyjęcie po turnieju, Rachel? - zapytał lekkim tonem,
wsiadając na jednego z kuców.
- Alex poprosił, abym z nim poszła - mruknęła.
Alex był stajennym i jednym z jej najbliższych przyjaciół.
Wzruszył ramionami.
- Szkoda. Miałem nadzieję, że cię namówię, abyś mi towarzyszyła. - Uśmiechnął
się blado, ale wyraz jego oczu sprawił, że Rachel nagle zabrakło tchu. Zobaczyła w nich
pożądanie i ogarnęło ją straszliwe rozczarowanie na myśl, że straciła okazję na wspólne
pójście na przyjęcie.
Ale jakie realne szanse miała u Diega? Zastanawiała się nad tym później, kiedy
patrzyła, jak krąży po boisku, z godną podziwu umiejętnością sprawując kontrolę nad
T L
R
koniem. Nie miała wątpliwości, że każda obecna tutaj kobieta pozostawała pod wpływem
jego oszałamiającego wyglądu i czaru.
Na zakończenie turnieju zwycięskie trofeum wręczyła mu Felicity Hardwick.
Następnie pozował do zdjęć razem z olśniewającymi hostessami i kiedy Rachel
przyglądała się stadku pięknych, tłoczących się wokół niego blondynek, a potem
zerknęła na swoje pobrudzone błotem bryczesy, zastanawiała się, dlaczego w ogóle
przyszło jej do głowy, że mógłby być nią zainteresowany. Żyli w zupełnie innych
światach i dla własnego dobra musiała w końcu przestać o nim marzyć, jak jakaś
zadurzona nastolatka.
Zapadał już zmierzch, kiedy w końcu wróciła do przyczepy, skończywszy
oporządzać konie. Niewiele w niej było entuzjazmu na myśl o dorocznym przyjęciu,
jakie hrabia Hardwick wydawał dla gości i pracowników klubu polo. Obiecała jednak
Aleksowi, że pójdzie, pozbyła się więc brudnych ubrań i wcisnęła do maleńkiej kabiny
prysznicowej.
- Wyglądasz fantastycznie - oświadczył Alex, kiedy zjawił się po nią. - Częściej
powinnaś się stroić, Rachel. Już nie pamiętam, kiedy widziałem cię w czymś innym niż
w bryczesach.
- Mogłabym mieć problem z bieganiem po stajniach w spódnicy i szpilkach -
stwierdziła cierpko.
Czuła się absurdalnie dziewczęco w różowej spódnicy w kwiaty i cienkiej
bluzeczce na ramiączkach. Włosy spięła w luźny węzeł na czubku głowy, ale kilka pasm
zdążyło już się uwolnić i teraz otaczały jej twarz. Nawet się lekko umalowała - odrobina
tuszu na rzęsach i jasnoróżowy błyszczyk.
W ogrodzie rozstawiono olbrzymi namiot i kiedy się tam zjawili, przyjęcie trwało
już w najlepsze. Uwagę Rachel natychmiast zwrócił Diego. Z ciemnymi, opadającymi na
ramiona włosami i oliwkową cerą, wyglądał egzotycznie i wyjątkowo, a pozostali
mężczyźni przy nim stawali się bezbarwni.
Chmurnie pomyślała, że nie jest jedyną obserwującą go kobietą. Felicity Hardwick
i grupka jej arystokratycznych przyjaciółek, wszystkie w najmodniejszych kreacjach od
światowych projektantów, otwarcie pożerały go wzrokiem. Rachel natychmiast poczuła
T L
R
się ubrana nie dość elegancko w taniej spódnicy, którą kupiła na bazarku. Ramiona bola-
bolały ją od oporządzania piętnastu kuców i wieczór nagle wydał jej się bardzo
nieciekawy. Szła właśnie do baru, aby powiedzieć Aleksowi, że wraca do domu, kiedy na
jej drodze stanął Diego.
- Myślisz, że twój rudowłosy przyjaciel będzie miał coś przeciwko, jeśli poproszę
cię do tańca? - zapytał.
- Alex i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi i mogę tańczyć, z kim tylko mam ochotę -
odparła bez tchu.
Mocno zabiło jej serce, kiedy Diego ujął jej dłoń, a drugą ręką objął w talii.
- W takim razie zatańcz ze mną, querida - poprosił ze zmysłowym uśmiechem. -
Bardzo sobie cenisz niezależność, prawda? - zapytał, starając się skupić na rozmowie, a
nie na ogniu rozgrzewającym jego krew, kiedy przyciągnął do siebie szczupłe ciało
Rachel.
- Bardziej niż cokolwiek innego - odparła z powagą. - Najważniejsza lekcja, jakiej
udzieliło mi pogmatwane życie uczuciowe mojej matki, jest taka, że nie chcę być zależna
od żadnego mężczyzny.
Diego uniósł brwi.
- Być może nie spotkałaś jeszcze mężczyzny, który zafascynowałby cię na tyle,
abyś chciała być od niego zależna?
- To mało prawdopodobne.
- A co z małżeństwem i dziećmi? - zapytał z autentyczną ciekawością. - Nie chcesz
ich?
Rachel wzruszyła ramionami.
- Uważam, że dzieci zasługują na to, aby mieć oboje rodziców, którzy są sobie
oddani, a skoro nie chcę wychodzić za mąż, to pewnie nie będę ich mieć. Być może
kiedyś zmienię zdanie, ale na chwilę obecną nie ma we mnie żadnych ciągot
macierzyńskich. Wolę się skupiać na karierze jeździeckiej.
- A więc jesteś wolnym duchem i możesz robić to, na co masz ochotę?
- Tak.
T L
R
Słowu temu towarzyszyło gwałtowne wciągnięcie powietrza, gdy Diego przesunął
dłoń niżej i mocniej przycisnął ją do siebie. Głodny błysk jego oczu przepełnił ją
gorączkowym wyczekiwaniem. Czy on wiedział, jak wielką jej sprawia przyjemność?
Czy wiedział, jak ona bardzo pragnie, aby zbliżył usta do jej warg i całował tak jak przed
dwoma tygodniami?
Wiedział, pomyślała z rozmarzeniem, gdy ich ciała kołysały się razem w rytm
muzyki. Rachel poczuła ukłucie rozczarowania, kiedy zespół przestał grać i okazało się,
że pora na pokaz fajerwerków. Diego jednak jej nie puścił, tylko nadal obejmując w talii
wyprowadził na zewnątrz i pociągnął za sobą na ubocze.
Niebo rozświetlały złote i srebrne fajerwerki, odbijając się w atramentowej czerni
jeziora. Rachel uniosła głowę, żeby je obserwować, i zadrżała lekko, kiedy poczuła, jak
Diego muska lekko ustami jej szyję.
Pokaz zakończyła kaskada połyskujących barw, opadających ku ziemi. Rozległy
się gromkie brawa, a potem goście wrócili do namiotu.
Zapadła cisza. Cisza tak dojmująca, że Rachel słyszała swój lekki, nierówny
oddech.
- To nie działa, prawda? - wymruczał Diego do jej ucha.
Rachel odwróciła się w jego stronę i pokręciła głową, skonsternowana tym
pytaniem.
- Co nie działa?
- Próby ignorowania głodu, który pożera nas oboje - powiedział miękko.
- Ale przez dwa ostatnie tygodnie ani razu nie dałeś do zrozumienia, że pragniesz...
- urwała.
Płonęły jej policzki, Diego zaś uśmiechał się drapieżnie.
- Ciebie? - dokończył jej zdanie. - Obiecałem sobie, że w miejscu pracy będę się
zachowywał jak profesjonalista. Ale to nie znaczy, że nie fantazjowałem o
zabarykadowaniu się razem z tobą w stodole i kochaniu się aż do utraty tchu.
- Och... - Rachel wydała z siebie zduszony dźwięk, zaszokowana nie tyle jego
szczerością, co wizją spełnienia tej fantazji.
T L
R
- Tak. Och, Rachel. - W jego głosie słychać było lekkie rozbawienie. - Pytanie,
querida, jest takie: skoro nie potrafimy tego ignorować, to co zrobimy?
- Nie wiem - szepnęła.
Ale wiedziała. Mówiło to jej każde zakończenie nerwowe. Diego rozbudził jej
seksualną ciekawość i teraz ponad wszystko pragnęła ją zaspokoić. Nie istniał powód,
dla którego nie powinna iść z nim do łóżka. Była wolną, niezależną kobietą, która mogła
żyć, tak jak chciała - ale czy on był wolny?
- Jesteś z kimś związany? - zapytała otwarcie.
- W żadnym razie. - Diego zmrużył oczy. - Ani nie mam takiego zamiaru -
oświadczył zdecydowanie, chcąc od razu dać jasno do zrozumienia, że nie chodzi mu o
związek wymagający trwałości czy zaangażowania. - Przyjęcie dobiega końca - rzekł,
zerkając na zegarek. - Masz ochotę zajrzeć do mnie? Na kawę? Porządna, ziarnista kawa
- kusił ją z uśmiechem - a nie tani proszek.
Rachel przypomniała się jego mina, kiedy posmakował kawę, którą zaparzyła mu
w przyczepie. Diego był milionerem i nigdy nie musiał robić zakupów w dyskontach
spożywczych. To w sumie drobiazg, który jednak podkreślał dzielącą ich społeczną
przepaść. Ale pomimo tych różnic byli po prostu mężczyzną i kobietą, a kiedy dwa
tygodnie temu zalała ich fala namiętności, nie miał znaczenia fakt, że ona była stajenną, a
on sławnym i bogatym graczem polo.
- Dobrze - powiedziała drżącym głosem, po czym zawahała się, przypomniawszy
sobie, że Diego mieszka przecież u hrabiego. - Nie mogę się pojawić w rezydencji bez
zaproszenia hrabiego - mruknęła, zastanawiając się, czy miał w planach przemycenie jej
do swojego pokoju przez wejście dla służby.
- Nie jestem już gościem hrabiego Hardwicka. - Diego przesunął dłońmi wzdłuż jej
ramion, delektując się satynową miękkością skóry. - Lubię mieć trochę własnej
przestrzeni, wynajmuję więc domek na terenie posiadłości hrabiego. Jest położony w
lesie, w bardzo przyjemnym odosobnieniu - dodał miękko. - Gwarantuję, że nikt nam w
nocy nie przeszkodzi.
T L
R
Rachel ogarnęło jeszcze większe podniecenie na myśl, że gdyby opuściła domek
wczesnym rankiem, nikt by się nie dowiedział, że spędziła tam noc. Wolała nie stać się
obiektem plotek i spekulacji wśród pracowników klubu.
- W takim razie dobrze... - mruknęła i aż jej zaparło dech, kiedy ujrzała drapieżny
błysk w oczach Diega.
Uśmiechnął się zwycięsko, ujął jej dłoń i razem zaczęli oddalać się od namiotu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Diego zajmował dawny domek leśniczego, który był mały i skromnie umeblowany,
ale Rachel nie zwróciła na to uwagi, ponieważ od razu po przekroczeniu progu znalazła
się w objęciach Diega.
Miała wrażenie, jakby czekała na niego całe życie. A to było niebezpieczne,
ponieważ doskonale wiedziała, iż nie na długo stanie się on częścią jej życia. Nie łudziła
się, że Diego chce od niej czegoś więcej niż seksu - a być może, nawet i tego tylko przez
jedną noc. Jednak zamiast rozczarowania czuła ulgę. Nie była gotowa na romans; zbyt
mocno ceniła własną niezależność. Ale to wcale nie oznaczało, że miała wieść życie
zakonnicy.
- Masz ochotę na kawę albo coś mocniejszego? - zapytał, odsuwając się od niej i
przechodząc do maleńkiej kuchni. - Mam tu szampana... albo szampana.
Wcale nie żartował. Kiedy Rachel zerknęła do lodówki, przekonała się, że znajduje
się w niej wyłącznie kilka butelek szampana i słoiczek kawioru.
Odkorkował jedną butelkę, napełnił dwa kieliszki i podał jej jeden. Rachel już
kręciło się w głowie - jakby bąbelki ze szklanki jakimś cudem przeniknęły do jej krwi, a
kiedy przełknęła jasnozłoty płyn, zadziałał jak eliksir rozpraszający wszystkie
wątpliwości. Marzyła o tym, żeby Diego ją pocałował, a on najwyraźniej czytał w jej
myślach, ponieważ odstawił kieliszek i rzekł:
- Chodź tutaj.
T L
R
Rozpuścił jej włosy i zanurzył palce w kaskadzie złotego jedwabiu, który opadł jej
na ramiona, a następnie przywarł do jej ust w gorącym pocałunku, który okazał się
szokująco zaborczy.
- Jesteś taka drobna - wymruczał, kiedy w końcu oderwał usta od jej warg i
wyprostował się, znowu nad nią górując. - I taka śliczna. - Wpatrywał się w delikatną
twarz w kształcie serca. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek czuł tak przemożne
pożądanie - pragnienie, które zdawało się obejmować całe ciało. Przez dwa długie tygo-
dnie przyglądał jej się i czekał, teraz jednak nie był w stanie czekać ani chwili dłużej. -
Jestem przekonany, że wygodniej nam będzie w pozycji horyzontalnej, querida -
mruknął.
Rachel wydała cichy okrzyk, kiedy ją uniósł. Nie mając innego wyjścia, oplotła go
nogami w pasie i zarzuciła ramiona na szyję, kiedy niósł ją po wąskich schodach do
sypialni.
- Widzisz, znacznie wygodniej - powiedział schrypniętym głosem, kładąc ją na
wielkim łóżku.
Natychmiast położył się obok. Przed oczami Rachel mignęły białe ściany, ciemne
belki pod sufitem i biała pościel. A potem Diego nachylił się nad nią i głód, jaki
dostrzegła w jego oczach, wyrzucił z jej myśli wszystko, z wyjątkiem tego, że oto leży w
łóżku z mężczyzną, którego w duchu podziwiała na długo przed tym, nim się poznali.
Jego język napierał na jej usta, aż w końcu je rozchyliła, pozwalając na zmysłowy
pocałunek.
Kiedy Diego opuścił ramiączka jej bluzki, odruchowo się napięła. Jeszcze żaden
mężczyzna nie widział jej nago i nagle ogarnęła ją niepewność. Diego umawiał się z
najpiękniejszymi kobietami świata, supermodelkami o oszałamiających figurach. Ona
jednak była chuda, a piersi miała nieciekawie małe. Rachel zacisnęła powieki, nie chcąc
widzieć rozczarowania, jakie niechybnie pojawi się w jego oczach.
- Perfecto... - wydyszał. - Jesteś przepiękna, querida.
Zaskoczona tonem jego głosu, otworzyła oczy i przełknęła ślinę.
- Nie musisz kłamać - mruknęła, rumieniąc się. - Nie znoszę tego, że jestem chuda
i bezkształtna.
T L
R
- W żadnym razie bezkształtna - zaprotestował, gładząc jej pierś. Z zafascynowa-
niem przyglądał się, jak sutek twardnieje. - Jesteś delikatna i krucha jak figurka z porce-
lany, i boję się, że cię zgniotę.
Zadrżała lekko na tę myśl. Czy będzie delikatny? Instynktownie wiedziała, że
gdyby mu zdradziła, że jest dziewicą, nie chciałby się z nią kochać, a nie była w stanie
znieść jego odrzucenia.
- Nie zgnieciesz mnie. Jestem silniejsza, niż się może wydawać - powiedziała
cicho, przesuwając dłońmi po jego klatce piersiowej i rozpinając guziki. Próbowała
ukryć fakt, że trzęsą jej się ręce. Odsunęła na bok materiał koszuli i zaczęła głaskać nagi
tors, pokryty mnóstwem ciemnych włosków.
A potem wciągnęła gwałtownie powietrze, kiedy Diego zbliżył głowę ku jej nagiej
piersi i wziął stwardniały sutek do ust. Zagubiona w świecie zmysłowej przyjemności,
Rachel uniosła biodra, by mógł zdjąć jej spódnicę, i zadrżała, kiedy wsunął dłoń między
nogi i pogładził wrażliwe wnętrze ud. Po chwili wsunął palec za gumkę koronkowych
majteczek i pociągnął je w dół.
Diego strząsnął z ramion koszulę i rzucił ją na podłogę, a kiedy jego palce dotknęły
klamry paska, Rachel przestała myśleć i tylko szeroko otwartymi oczami patrzyła, jak się
rozbiera. Bokserki nie były w stanie ukryć dzikiego podniecenia i zaschło jej w ustach,
kiedy dołączyły do leżących na podłodze spodni i koszuli.
- To musi być teraz, querida - wymruczał Diego.
Już od lat nie czuł takiego podniecenia. Po dwóch sekundach znalazł się nad nią - a
potem gwałtownie znieruchomiał i zaklął siarczyście w ojczystym języku.
Rachel nie rozumiała wypowiadanych przez niego słów, nie mogła jednak nie
wyczuć gniewu w jego głosie. Wpatrywała się w niego z konsternacją. Zrobiła coś nie
tak? Odgadł, że to jej pierwszy raz?
- Przepraszam cię, Rachel. Nie spodziewałem się dzisiaj nikogo i nie mam żadnego
zabezpieczenia - powiedział. Jego frustracja była wręcz namacalna.
- Nie szkodzi, biorę pigułki - mruknęła. Po latach comiesięcznych katuszy lekarz
zapisał jej pigułki na wyregulowanie miesiączki, miała jednak świadomość, że to także
najbardziej niezawodna metoda antykoncepcji.
T L
R
Diego odetchnął z ulgą. A więc mógł bez przeszkód się z nią kochać.
Wsunął dłonie pod jej pośladki i uniósł lekko. Kiedy w nią wchodził, patrzył jej
prosto w oczy. I zaskoczyła go jej reakcja - na twarzy Rachel malował się zachwyt i
zdumienie, jakby to wszystko było dla niej zupełnie nowe.
- Rachel...?
- Minęło trochę czasu - szepnęła nieśmiało.
Popatrzył na zaróżowione policzki i dostrzegł, że jest zawstydzona. Zalała go
nieoczekiwana fala czułości, wymieszana z satysfakcją, że nie miała kochanka od wielu
miesięcy - a może nawet dłużej.
- W takim razie będę delikatny - zapewnił ją.
Kiedy jednak wszedł w nią głębiej i zaczął się poruszać w zmysłowym tempie,
zgodnym z głośnym biciem własnego serca, jego postanowienie zaczęło się chwiać.
Rachel była najżywiej reagującą kochanką, jaką miał, i już czuł, jak jego rozkosz się
zbliża, i wiedział, że nie wytrzyma zbyt długo.
Lekki dyskomfort, jaki Rachel poczuła, kiedy Diego wykonał pierwsze pchnięcie,
był jedynym nieprzyjemnym odczuciem, i wkrótce o nim zapomniała. Ależ jej było
dobrze; lepiej niż dobrze - fantastycznie, niesamowicie, pomyślała z drżeniem, zaciskając
uda wokół jego bioder.
Nie była w stanie myśleć, potrafiła jedynie czuć, i nie minęło wiele czasu, a
eksplodowała w niej potężna fala rozkoszy. Było to tak intensywne doznanie, że
krzyczała głośno, trzymając się kurczowo jego śliskich od potu ramion, gdy tymczasem
Diego wykonał kilka ostatnich pchnięć, po czym jęknął i zadrżał, także osiągnąwszy
spełnienie.
Przez jakiś czas pozostali złączeni i Rachel upajała się ciężarem i ciepłem leżącego
na niej męskiego ciała. Pomyślała z rozmarzeniem, że mogłaby tak zostać już na zawsze.
Czuła się bezpiecznie w ramionach tego potężnego mężczyzny.
W końcu Diego zsunął się z niej i położył z rękami pod głową. Przez chwilę miała
wielką ochotę przytulić się do niego, wiedziała jednak, że to nie był dobry pomysł.
Diego odwrócił głowę i zerknął na Rachel. Długie rzęsy rzucały cień na jej
policzki, a usta miała lekko rozchylone, czerwone i spuchnięte od pocałunków. Z
T L
R
rozsypanymi na poduszce złotymi włosami wyglądała młodo i niewinnie i poczuł jakieś
dziwne ukłucie w piersi. Wiedział, że seks z nią będzie wyjątkowy, ale to, co się
wydarzyło, przerosło jego najśmielsze oczekiwania.
- Nie masz dużego doświadczenia, prawda? - wymruczał.
Otworzyła natychmiast oczy i spojrzała na niego nieufnie.
- O co ci chodzi? - Domyślił się, że to jej pierwszy raz?
- Chodzi mi o to, że nie wydaje mi się, abyś miała wielu kochanków - powiedział
ostrożnie Diego. Nie rozumiał, dlaczego tak go interesuje jej przeszłość.
Rachel milczała tak długo, że już myślał, iż nie odpowie na to pytanie.
- Nie miałam wielu, to prawda - przyznała cicho, mocno się rumieniąc. -
Przepraszam, jeśli cię rozczarowałam.
Nie miał zamiaru zastanawiać się nad tym, dlaczego jej odpowiedź tak bardzo go
uradowała.
- Byłaś niesamowita, querida - zapewnił ją. - Może to ci powie, czy byłem
rozczarowany, czy nie - wymruczał, po czym ujął jej dłoń i położył na twardniejącej
męskości.
- Chcesz to zrobić jeszcze raz? - zapytała. Jej oddech dopiero przed chwilą się
uspokoił, ale myśl, że Diego pragnie jej znowu, podziałała na nią elektryzująco.
- A jak ci się wydaje?
I nie dając jej czasu na odpowiedź, położył się na Rachel i wszedł w nią jednym
mocnym, zdecydowanym ruchem, tłumiąc cichy jęk pocałunkiem.
Rachel przyzwyczajona była do wczesnego wstawania i kiedy otworzyła oczy,
sypialnię spowijał szarawy mrok, poprzedzający nadejście świtu.
Nie miała pojęcia, jak się powinna zachować. Zaczekać, aż Diego się obudzi, żeby
mogli zjeść razem śniadanie? Choć to akurat wydawało się mało prawdopodobne,
zważywszy na zawartość jego lodówki.
Najrozsądniej będzie wymknąć się teraz, nim reszta mieszkańców posiadłości
hrabiego się obudzi. Choć niechętnie, wyślizgnęła się spod kołdry i stanęła na podłodze.
Ranek był chłodny i zadrżała, kiedy włożyła spódnicę i cieniutką bluzkę. Normalnie o tej
T L
R
porze miałaby już na sobie bryczesy i grubą bluzę. Modliła się o to, aby żaden z pracow-
pracowników klubu nie zobaczył jej i nie skomentował takiego wyglądu.
- Co ty robisz, querida? Wiesz, która jest godzina? - Uwodzicielski głos, lekko
schrypnięty od snu, przyprawił ją o lekki dreszcz.
Diego oparł się na łokciu i spojrzał na Rachel.
- Czemu tak wcześnie wstałaś? - wymruczał.
- Jestem stajenną i jednym z moich obowiązków jest pobudka o świcie.
Zmrużył oczy, wyłapując w jej tonie lekko obronną nutkę.
- Nie w niedzielę - powiedział leniwie. Poklepał kołdrę. - Wracaj do łóżka.
- Konie trzeba nakarmić i oporządzić nawet w niedzielę.
Rachel zignorowała fakt, że to jej wolna niedziela, i zwalczyła w sobie pokusę
powrotu do łóżka. Zmysłowy błysk w jego oczach powiedział jej, że Diegowi wcale nie
chodzi o sen, a jej ciało aż się rwało do spędzenia z nim kolejnych magicznych chwil.
- Muszę lecieć - mruknęła, zmuszając się, aby ruszyć w stronę drzwi.
- Jest piąta rano. - Diego nie potrafił ukryć frustracji, kiedy stało się jasne, że
Rachel rzeczywiście zamierza wyjść. Kobiety zazwyczaj nie opuszczały go po spędzeniu
wspólnej nocy. Prawdę powiedziawszy, to coś takiego miało miejsce po raz pierwszy.
- Jeśli zostanę dłużej, to ktoś może zobaczyć, jak stąd wychodzę - bąknęła.
- Kto?
- Ludzie, którzy tu pracują, ogrodnicy, inni stajenni, moi koledzy! - odparła Rachel
i zarumieniła się, kiedy Diego przyglądał jej się tak, jakby postradała zmysły. - Nie chcę,
aby ktokolwiek wiedział, że zostałam tutaj na noc.
- A to dlaczego?
- Dlatego, że rozejdą się plotki o naszej przygodzie na jedną noc - powiedziała z
nutką zniecierpliwienia w głosie. - Wolałabym, aby moje życie prywatne nie stanowiło
tematu plotek, i zakładam, że ty jesteś podobnego zdania.
- Mam gdzieś to, co mówią inni - oświadczył. - Co każe ci myśleć, że zadowoli nas
tylko jedna wspólna noc? Było fantastycznie i chcę to powtarzać.
Ogarnęła ją ekscytacja na myśl, że Diego chce mieć z nią romans, musiała jednak
pamiętać, że ich związek będzie wyłącznie tymczasowy.
T L
R
- Nie sprzeciwiam się naszym ponownym spotkaniom - powiedziała ostrożnie - ale
nie chcę, aby inni o nas wiedzieli. Za kilka tygodni wrócisz do Argentyny, ale ja nadal tu
będę pracować i nie mam ochoty, żeby plotkowano na mój temat.
- A więc się nie sprzeciwiasz naszym ponownym spotkaniom? - powtórzył
niebezpiecznie łagodnym tonem. Uniósł drwiąco brwi. - Jakież to z twojej strony
wielkoduszne, querida. Mamy się spotykać w tajemnicy? Planujesz, że będziemy się tu
przemykać jak przestępcy? Skoro wstydzisz się być ze mną, w takim razie nie widzę
sensu w kontynuowaniu naszego związku - oświadczył lodowato.
Żołądek Rachel ścisnął się boleśnie, ale górę wziął jej temperament.
- Nie wstydzę się być z tobą, ale uważam, że powinieneś spojrzeć na to z mojej
perspektywy. Nie chcę być znana w okolicy jako kobieta, która miała przelotny romans z
tym słynnym playboyem Diegiem Ortegą. Mam swoją dumę, wiesz?
- No to proponuję, abyś zabrała swoją dumę i stąd wyszła - powiedział z
wściekłością.
Do tej pory każda kobieta, z jaką się spotykał, chętnie opowiadała o tym, jednak on
tego nie cierpiał. Zamiast się jednak ucieszyć z faktu, że Rachel chce utrzymać ich
związek w tajemnicy, był tym urażony. Spiorunował ją wzrokiem, czekając, aż wyjdzie z
sypialni, ona jednak zacisnęła usta i odpowiedziała mu równie gniewnym spojrzeniem.
- Proszę bardzo - odparła krótko, otwierając drzwi. - Cóż, miło było cię poznać... -
urwała i Diego ujrzał z satysfakcją, że jej policzki oblewają się rumieńcem.
- I nawzajem - powiedział sardonicznie, nadal nie mogąc uwierzyć, że rzeczywiście
ona stąd wyjdzie. - Pamiętaj tylko, kiedy będziesz się dzisiaj kłaść do pustego łóżka, że
to swojej dumie możesz podziękować za seksualną frustrację, która nie będzie ci dawała
zasnąć.
Jego arogancja była wprost niewiarygodna! Rachel dała upust wściekłości, głośno
zamykając za sobą drzwi. A potem jeszcze je kopnęła, doprowadzona do ostateczności
drwiącym śmiechem Diega.
T L
R
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kiedy Rachel wracała lasem do przyczepy, nie spotkała nikogo po drodze. Gdy
jednak znalazła się już u siebie, nie była się w stanie uspokoić. Jej gniew na Diega
mieszał się z dojmującym uczuciem, że po raz kolejny kiepsko to wszystko rozegrała.
Bardzo się ucieszyła, kiedy jeden ze stajennych zadzwonił do niej, uskarżając się
na potężnego kaca i błagając, aby poszła za niego do pracy. Kiedy jechała rowerem do
stajni, myślała posępnie, że praca przynajmniej pozwoli jej się oderwać od
rozpamiętywania tego, o czym wolała zapomnieć.
Chłodny świt ustąpił kolejnemu wyjątkowo ciepłemu dniu i gdy zegar wybił
dziesiątą, Rachel była zgrzana i zmęczona z powodu zbyt małej ilości snu zeszłej nocy.
W normalnych okolicznościach bardzo ostrożnie obchodziła się z narwaną klaczą
hrabiego Hardwicka, Poppy, dziś jednak była roztargniona i przystępując do jej szczotko-
wania zapomniała o środkach ostrożności. Poppy była w podłym nastroju i w ogóle nie
chciała współpracować. Potrząsnęła łbem, a potem chwyciła zębami odkryte ciało.
Rachel krzyknęła z bólu i spojrzała na ślad na ramieniu. Ugryzienie okazało się całkiem
poważne i kiedy po południu spotkała się z Aleksem, bandaż, którym obwiązała ranę, był
przesiąknięty krwią. Ignorując protesty Rachel, Alex wsadził ją do swojego auta i
zawiózł na pogotowie.
- Nie możesz ryzykować, Rachel - powiedział, kiedy dwie godziny później wyszła
z gabinetu zabiegowego ze świeżym, sterylnym opatrunkiem i tygodniowym zapasem
antybiotyków. - Takie rany są bardzo podatne na infekcje.
Lekarz, który opatrzył jej ramię, powiedział to samo, i kiedy Rachel wróciła do
domu, zażyła podwójną dawkę antybiotyków, a potem zaczęła sprzątać przyczepę,
próbując znaleźć ujście rozsadzającej ją energii. Nie będzie marnować ani sekundy
dłużej na myślenie o Diegu - tak sobie postanowiła, wyrzucając do kosza zwiędłe róże,
które dostała od niego przed dwoma tygodniami. Kucała akurat przed maleńką lodówką,
zastanawiając się, czy gdyby zdrapała z sera pleśń, to nadawałby się jeszcze do jedzenia,
kiedy rozległ się znajomy, seksowny głos. Zerwała się na równe nogi.
T L
R
- Mam nadzieję, że nie zamierzasz tego jeść. No, chyba że masz ochotę na kolejną
wycieczkę do szpitala. - Diego wszedł po schodkach i stanął w drzwiach, wyglądając tak
fantastycznie w spranych dżinsach i białym T-shircie, że Rachel na chwilę zamarło serce.
- Jak ramię?
- Dobrze - odparła automatycznie, mimo że rana boleśnie pulsowała. Zmarszczyła
brwi. - Skąd wiesz...?
Wzruszył ramionami.
- Takie wieści szybko się rozchodzą.
- I o to mi właśnie chodziło - mruknęła. - Gdyby ktoś mnie zobaczył, jak rankiem
wychodzę z twojego domu, mając na sobie te same rzeczy co wczoraj, plotki
rozprzestrzeniłyby się szybciej niż pożar.
- Teraz to rozumiem. - Cicho wypowiedziane słowa niesamowicie ją zaskoczyły. -
Ludzie w Hardwick zdają się wiedzieć wszystko o wszystkich. - W głosie Diega słychać
było irytację. Po wyjściu Rachel przez większą część dnia się wściekał, jednak późnym
popołudniem gniew mu minął i przyznał, że miała prawo chronić swoją prywatność.
Wczorajsza noc okazała się niesamowita i doszedł do wniosku, że ich namiętność jest
zbyt żarliwa, aby się jej wyrzec. - Zastanawiałem się, czy nie chciałabyś zjeść ze mną
kolacji. W domku, oczywiście, jako że nie możemy ryzykować, iż ktoś nas zobaczy w
miejscowej gospodzie - dodał cierpko.
- Chcesz powiedzieć, że zamierzasz coś ugotować? - zapytała z niedowierzaniem,
przypominając sobie samotny słoiczek z kawiorem.
- Santa Madre. Nie! - Wydawał się tak zaszokowany, jakby zasugerowała lot na
Marsa.
- W Harrowbridge odkryłem doskonałą francuską restaurację i udało mi się
nakłonić jej właściciela, aby przywożono mi posiłki do domu - wyjaśnił. - Chyba że nie
lubisz francuskiej kuchni, querida, wtedy wypróbuję swój dar przekonywania we wło-
skiej knajpce na drugim końcu miasteczka.
- Francuska może być - mruknęła Rachel.
- Samochód zostawiłem w pobliżu farmy. Jedź teraz ze mną, a wczesnym rankiem
podrzucę cię tu z powrotem - zaproponował swobodnie.
T L
R
- Muszę wziąć prysznic i załatwić parę spraw, a potem przyjadę do domku rowe-
rem - odparła ze spokojem, nie dając po sobie znać, jak wielkie ją ogarnęło
podekscytowanie na myśl o spędzeniu z nim kolejnej nocy. - Dzięki temu jutro będę
mogła sama wrócić do domu.
- Jak chcesz - odparł, wzruszając lekko ramionami. - Ale zamiast prysznica co
powiesz na kąpiel u mnie? Długa, gorąca kąpiel to najlepszy sposób na zrelaksowanie
obolałych mięśni.
- Brzmi zachęcająco - odparła, rumieniąc się lekko na myśl, co jeszcze można robić
w wannie.
Diego kiwnął głową i zszedł po schodkach, ale na dole zatrzymał się i odwrócił.
- Nie każ mi czekać zbyt długo, querida - rzucił przeciągle. - Umieram z głodu!
Nie wiedząc, czego będzie potrzebować, Rachel wrzuciła do plecaka czyste
ubranie na zmianę i szczoteczkę do zębów. Dwadzieścia minut później jechała rowerem
przez las, tą samą drogą, którą rano pokonała pieszo.
Drzwi domku zastała uchylone, kiedy jednak weszła do środka, nie było tam ani
śladu Diega. Z góry dobiegł ją odgłos puszczanej do wanny wody i Rachel wbiegła po
schodach i otworzyła drzwi do łazienki. A tam, w wannie pełnej piany, siedział Diego,
sącząc leniwie szampana.
- Witaj, piękna - powiedział, unosząc kieliszek i witając ją z uśmiechem, który
zaparł jej dech w piersi.
- Nie mówiłeś przypadkiem, że mają nam dowieźć kolację? - zapytała.
- Dopiero za dwie godziny.
- Myślałam, że jesteś głodny.
- Wejdź tu do mnie, a pokażę ci, jak bardzo jestem głodny, querida - rzekł niskim
głosem.
Rozbawienie w jego oczach ustąpiło pragnieniu. Zeszłej nocy wszystko było dla
niej nowe, dzisiaj jednak wiedziała, czego się spodziewać. Chwyciła za brzeg T-shirtu -
po czym się zawahała. Przez łazienkowe okno sączyło się wieczorne słońce i nie bardzo
miała ochotę rozbierać się przy Diegu. Nie przeszkadzałoby jej to, gdyby miała kobiece
T L
R
krągłości i ubrana była w seksowną koszulkę. Miała na sobie bryczesy i jeden ze star-
starszych T-shirtów.
- Diego... - chciała mu powiedzieć, że rozbierze się w sypialni, on jednak jej
przerwał.
- Zdejmij to.
Powoli uniosła ręce, zdjęła koszulkę przez głowę i rzuciła ją na podłogę, rumieniąc
się, kiedy jego wzrok spoczął na jej piersiach.
- Teraz reszta.
Nie dało się w sposób elegancki zdjąć butów do konnej jazdy i bryczesów, ale
Diego przekonał się, że to najbardziej erotyczny striptiz, jakiego miał okazję być
świadkiem.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam - odezwał się schrypniętym głosem.
Wyciągnął rękę i pomógł jej wejść do dużej wanny.
- Nie mogę zamoczyć opatrunku - mruknęła, kiedy pociągnął ją do wody.
- Oprzyj ramię o brzeg wanny i pozwól, że cię umyję.
- Diego...
Rachel jęknęła cicho, kiedy wziął do ręki mydło i zaczął przesuwać nim po jej
piersiach, myjąc tak dokładnie, że aż zadrżała. A kiedy ją całował, przesuwał mydłem po
brzuchu, a następnie jeszcze niżej, muskając i gładząc w erotycznej grze wstępnej, której
Rachel wcześniej nawet nie była sobie w stanie wyobrazić.
- Myślę, że jestem już bardzo czysta - wydyszała w końcu.
- W takim razie pomogę ci się wytrzeć - wymruczał Diego.
Wyszedł z wanny, szybko się wytarł, po czym pomógł jej wyjść z wody i otulił
puszystym ręcznikiem. Zaniósł ją do sypialni i wytarł z takim samym oddaniem, jakim
wykazał się podczas mycia. Rachel miała wrażenie, że zaraz umrze z pożądania.
Wyciągnęła ręce i zaczęła gładzić go po klatce piersiowej, on jednak zaśmiał się cicho i
odsunął od siebie jej dłonie.
- Po kąpieli trzeba pamiętać o nawilżaniu - oświadczył z szelmowskim błyskiem w
oku.
Wziął z szafki nocnej flakon z olejkiem i wylał na dłonie kilka pachnących kropli.
T L
R
Zaczął od stóp, wmasowując olejek zmysłowymi ruchami, a kiedy dotarł w końcu
do piersi, Rachel marzyła, aby ją posiadł. I w końcu to zrobił. Było jeszcze lepiej niż
poprzedniej nocy.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Cały wolny czas spędzali razem, choć w pracy starali się utrzymać swój związek w
tajemnicy przed innymi stajennymi.
Każdego wieczoru ich namiętność stawała się coraz bardziej ognista, ale to, co
Rachel czuła do Diega, opierało się nie tylko na seksie, ale także na śmiechu i długich
rozmowach na każdy temat. Wieczorami i w weekendy siodłali konie i jeździli razem,
podziwiając piękno Cotswolds.
Zakochanie się w nim nie było mądre, ale dzień po dniu jej uczucia stawały się
coraz bardziej zagmatwane. Czas szybko mijał i za kilka tygodni Diego miał wrócić do
Argentyny. Ale jeszcze nie teraz, a przez kilka tygodni sporo się mogło wydarzyć. Mogli
się rozstać i cieszyć z jego wyjazdu - albo on mógł się w niej zakochać...
Diego oparł się na łokciu i obserwował leżącą obok niego Rachel. Usta miała lekko
rozchylone, a sączące się przez szparę w zasłonach słońce padało na rozrzucone na
poduszce włosy, zmieniając je w złoto. Minął miesiąc, odkąd zostali kochankami, i nieco
zaskakiwał go fakt, że jego fascynacja tą dziewczyną stawała się coraz intensywniejsza.
Mógł tak leżeć i obserwować ją godzinami. Zmarszczył lekko brwi, gdy dotarło do
niego, jak szybko się przyzwyczaił do dzielenia z nią łóżka - i życia. Zazwyczaj budziła
się pierwsza, ustawiając budzik na jakąś nieludzko wczesną porę, a kiedy on wstawał, jej
już nie było. Wczoraj jednak Diego wyłączył budzik, a trzykrotne uprawianie seksu
najwyraźniej ją wymęczyło, ponieważ nadal mocno spała.
Postanowił przygotować jej śniadanie. Założył szlafrok i zszedł boso do kuchni,
gdzie znalazł rondelek, mleko i płatki owsiane, które Rachel jadła co rano. Wiele razy
obserwował, jak je przygotowuje, ale i tak udało mu się przypalić mleko i zaklął cicho,
patrząc na grudkowatą szarą breję, jaka mu wyszła. Trochę pomogło energiczne mie-
szanie, dodał do owsianki syrop, nalał do szklanki sok i kierowany impulsem, nad
T L
R
którym się wolał nie zastanawiać, wyszedł na dwór i zerwał pączek róży, po czym ułożył
wszystko na tacy i zaniósł do sypialni.
Nadal spała i wyglądała tak słodko, że aż jej nie chciał budzić. Nie mógł się nią
nasycić. I nie chodziło mu wyłącznie o seks. Lubił po prostu jej towarzystwo.
Zastanawiał się nawet, czy nie zabrać jej ze sobą do Nowego Jorku. W Hardwick
zostanie już tylko tydzień, a potem, przed powrotem do Argentyny, planował spędzić
miesiąc w Stanach, w swojej szkole polo. Miał pewność, że przed powrotem do domu
zmęczy się Rachel i z całą pewnością nie zamierzał jej zapraszać do Estancii Elviry. Nie
był jednak do końca przekonany, czy będzie pasować do jego nowojorskiego stylu życia
- i jeśli miał być szczery, ich wyjazd do Londynu miał się okazać dla niej sprawdzianem.
Rachel przeciągnęła się leniwie i powoli dotarło do niej, że jest dzień. Dzień!
Otworzyła oczy i przez chwilę wpatrywała się w twarz Diega. Z cieniem zarostu
wyglądał jeszcze bardziej seksownie niż zwykle. Potem jednak zerknęła na budzik i
wydała przerażony okrzyk.
- Już prawie dziewiąta! - Jeszcze nigdy nie spała aż tak długo. - Budzik nie
zadzwonił.
- Na to wygląda. - W jego oczach błyszczało rozbawienie.
- Jestem spóźniona. Czemu mnie nie obudziłeś?
- Bo przez dwa następne dni nie idziesz do pracy - odparł wesoło. - Proszę,
zrobiłem ci śniadanie.
Postawił tacę na kolanach Rachel, a ona z niedowierzaniem wpatrywała się w
owsiankę.
- Sam to zrobiłeś? - zapytała słabym głosem. Diego był bogiem seksu i światowej
klasy graczem w polo, ale w kuchni nie odróżniał rondla od patelni. Wzięła do ręki
różyczkę i uśmiechnęła się słodko. - Dziękuję.
- Lepiej się wstrzymaj z podziękowaniami, dopóki tego nie posmakujesz - burknął,
odrywając spojrzenie od kuszącego zarysu jej piersi.
- Na pewno jest pyszne. - Zjadła grudkowatą owsiankę, wypiła sok, a potem
przypomniała sobie jego słowa. - Co miałeś na myśli mówiąc, że nie idę do pracy?
Oczywiście, że idę.
T L
R
- Muszę jechać do Londynu na spotkanie biznesowe i pomyślałem, że miałabyś
ochotę wybrać się tam ze mną.
- Na twoje spotkanie? - Zmarszczyła z konsternacją brwi.
- Na zakupy, szykując się na naszą wyprawę do Ascot. - Uśmiechnął się na widok
jej miny. - Mój dobry znajomy wynajął na jeden dzień prywatną lożę i zaprosił mnie
wraz z osobą towarzyszącą. Chcę, żebyś ty była tą osobą, querida.
- Zawsze marzyłam o tym, żeby jechać do Ascot - przyznała Rachel i
podekscytowanie, jakie czuła na myśl o tym uciszyło głos w jej głowie, który mówił, że
nie pytając jej o zdanie, Diego zmienił zasady ich związku. - Niepotrzebne mi zakupy -
oświadczyła zdecydowanie. Nie znosiła chodzić po sklepach. - Zeszłego lata kupiłam
nowy strój na ślub przyjaciółki i jestem pewna, że wystarczy.
- A ja jestem równie pewny, że nie - odparł cierpko. - Nie możesz zjawić się w
Ascot w taniej sukience z jakiejś sieciówki. Gdy ja będę miał spotkanie, ty udasz się
razem ze stylistką na Bond Street i tam poszukacie czegoś odpowiedniego.
Później tego ranka pojechali do Londynu. Rachel zakładała, że zatrzymają się w
hotelu i zerknęła z konsternacją na Diega, kiedy wjechał na prywatny parking zaraz obok
rzeki.
- Kto tu mieszka? - zapytała, gdy wsiadali do windy, mającej ich zawieźć do
apartamentu na najwyższym piętrze, z którego rozciągał się panoramiczny widok na
Tamizę i Westminster.
- Ja. Choć to właściwie za dużo powiedziane. Zatrzymuję się w tym mieszkaniu,
kiedy jestem w Londynie, raz albo dwa razy w roku - wyjaśnił. Zadzwonił jego telefon i
zerknął na wyświetlacz. - Muszę odebrać. Rozgość się i rozejrzyj.
Jej nie stać było nawet na jedno mieszkanie, gdy tymczasem on był właścicielem
luksusowego lokum w najlepszej londyńskiej dzielnicy, w którym bywał raz czy dwa
razy w roku! Żyjemy w zupełnie różnych światach, myślała Rachel, obchodząc
apartament i podziwiając elegancki wystrój, który z pewnością był dziełem jednego z
najlepszych projektantów wnętrz. Zatrzymała się w drzwiach do sypialni i jej uwagę
przykuł nie spektakularny widok na miasto, ale wielkie łóżko, stojące na środku pokoju.
Dzisiejszej nocy Diego będzie się z nią kochał na tym właśnie łóżku. To był prawdziwy
T L
R
powód, dla którego zgodziła się tu przyjechać. Pobyt w Ascot będzie fantastycznym
przeżyciem, ale nie miałaby nic przeciwko, gdyby darowali sobie wyścigi i przez cały
czas oddawali się zmysłowej rozpuście. Został już tylko tydzień do jego wyjazdu do
Nowego Jorku i mocno niepokoił ją ból w sercu na myśl, że ich romans niemal dobiegł
końca.
Kiedy wróciła do salonu, przekonała się, że Diego rozmawia z oszałamiającą
brunetką, wyglądającą jakby właśnie zeszła ze stron kolorowego magazynu o modzie.
Na jej widok Diego rzekł:
- Rachel, chciałbym, abyś poznała Jemimę Philips. Jemima jest stylistką i zabierze
cię do markowych butików w Mayfair, gdzie pomoże ci wybrać kilka nowych strojów.
Rachel zesztywniała.
- Jeden nowy strój, do Ascot - powiedziała stanowczo. - Nie potrzebuję nic innego.
- Będzie ci potrzebne coś na dzisiejszy wieczór. Zarezerwowałem dla nas stolik w
Claridge's. - Diego uśmiechnął się zmysłowo, wiedząc, że tym ją przekona. - No i
oczywiście będziesz chciała kupić jakąś bieliznę i kilka innych rzeczy, skoro spędzimy tu
dwa kolejne dni. Baw się dobrze, querida. Mam ochotę ujrzeć cię w strojach, które
podkreślają twoją figurę, zamiast ją ukrywać.
Rachel zakłuła ta uwaga. Najwyraźniej uważał, że w dżinsach albo bryczesach
wygląda nieciekawie. Nagle zapragnęła mu udowodnić, że jeśli się postara, potrafi
wyglądać równie elegancko, jak olśniewająca Jemima.
Jednak kilka godzin później żałowała, że podjęła wyzwanie Diega. Jemima Philips
przegoniła ją po najbardziej ekskluzywnych butikach na Bond Street i Sloane Square:
Chanel, Gucci, Armani i wielu innych. Po tej wyprawie była posiadaczką kremowej
jedwabnej sukni wykończonej białą wstążką i pasującego do niej żakietu, czarnych
szpilek i torebki, no i szykownego czarnego kapelusza ze strusimi piórami. Przerażona
cenami nie pozwoliła Jemimie na zakup innych strojów wieczorowych, jakie stylistka
kazała jej mierzyć.
Po zakupach przyszła kolej na salon piękności, gdzie jej niesforne włosy ułożono
w eleganckie, lśniące fale. No i miała teraz długą, seksowną grzywkę. Do tego
T L
R
perfekcyjnie wykonany makijaż, który kosztował majątek, ale w tym przypadku uparła
się, że to ona zapłaci.
Diego czekał już na nią w mieszkaniu. A razem z nim kilka płaskich pudeł z
nazwiskami znanych projektantów.
- Jemima je przysłała.
- Ja tego wcale nie chciałam kupić - mruknęła Rachel, kiedy otworzyła pudła i
zobaczyła trzy śliczne suknie wieczorowe, które wcześniej mierzyła. - Te stroje kosztują
krocie i nie mogę pozwolić na to, żebyś mi je kupił. Potrzebuję na dzisiaj tylko jednej
sukni. Pozostałe dwie można odesłać. No i to także - wskazała na stosik koronkowych
staników i fig w najróżniejszych kolorach. - Nie prosiłam o nie. Jemima nie powinna
była...
- Jemima wypełniała tylko moje polecenia - wymruczał Diego tonem słodkim jak
miód, którego używał, kiedy pragnął coś ugrać. - Nie masz pojęcia, jak jesteś piękna,
Rachel, ale teraz się przekonasz. - Pchnął ją delikatnie w stronę drzwi. - Idź i przebierz
się w jedną z tych sukni, abym mógł cię zabrać na kolację. I, Rachel... - Spojrzała na
niego z mocno bijącym sercem. - Załóż czarną bieliznę i pończochy - dodał miękko. - Już
się nie mogę doczekać, kiedy je z ciebie później zdejmę.
Nazajutrz Rachel cała była obolała po nocy pełnej erotycznych doznań. Czytała, że
mężczyzn podniecają kobiety w pończochach i teraz wiedziała już, że to prawda.
Wczesnym rankiem wyjechali z Londynu i teraz znajdowali się w miejscu, w
którym odbywały się jedne z najbardziej prestiżowych wyścigów konnych na świecie.
Wyścigi w Ascot okazały się niesamowicie ekscytujące i Rachel ochoczo by wiwatowała
razem z resztą tłumu. Siedząc jednak w prywatnej loży, pośród zamożnych znajomych
Diega, czuła się niepewnie i za nic nie chciała zwracać na siebie uwagi.
Szybko się przekonała, że to niemożliwe, jako że stała się tematem wielu
spekulacji wytwornych przyjaciół gospodarza loży, lorda Guya Chetwina.
- Mów mi Guy - powiedział do niej arystokratyczny Anglik, kiedy Diego ich sobie
przedstawił.
T L
R
Guy wydawał się raczej przyjacielski, choć podczas lunchu Rachel nieco zbyt czę-
sto czuła na sobie jego spojrzenie. Jednak inni mężczyźni w grupie i ich olśniewające żo-
ny i narzeczone byli mniej serdeczni i nie potrafili ukryć ciekawości wobec nowej
kochanki Diega Ortegi.
- Twój kieliszek jest pusty. Poszukajmy więcej szampana - wymruczał Diego do jej
ucha, prowadząc w stronę balkonu, skąd rozciągał się spektakularny widok na tor
wyścigowy.
Uśmiechnęła się z przymusem, ale nie potrafiła się wyzbyć uczucia, że tu nie
pasuje. Ten wyrafinowany świat bogaczy był jego światem - ale nie jej. Pomimo
kosztownego stroju miała wrażenie, że odstaje od znajomych Diega i teraz, kiedy
znajdowali się daleko od Hardwick, uświadomiła sobie, jak mało mieli ze sobą
wspólnego.
Zerknęła do środka i serce podeszło jej do gardła na widok mężczyzny
rozmawiającego z Guyem Chetwinem.
- To Jasper Hardwick - syknęła, chwytając Diega za ramię. - Będziemy musieli
wyjść. Jeśli przejdziemy wzdłuż balkonu, możliwe, że nas nie zauważy.
- Nie bądź niemądra. - Diego zmarszczył brwi. - Nie mam zamiaru wychodzić. I
przez resztę popołudnia nie będę się bawić w chowanego. Coś się stanie, jeśli Hardwick
nas zobaczy?
- Stanie się. Odgadnie, że jesteśmy... że jesteśmy razem. A znając Jaspera,
dowiedzą się o tym wszyscy w Hardwick. Nie mogę uwierzyć, że tu jest - mruknęła.
Diego wzruszył ramionami.
- On i Guy to starzy znajomi. Chodzili razem do Eton. Nie wiedziałem jednak, że
Hardwick także znajduje się na liście gości. Nie wierzę, że nadal przejmujesz się tym,
aby nie upubliczniać naszego romansu - dodał, nawet nie próbując ukryć irytacji.
- Przeszkadza ci to? - syknęła.
- Mnie to nigdy nie przeszkadzało, querida - odparł lakonicznie. - Szanowałem
twoje życzenie, abyśmy nie afiszowali się z tym, że ze sobą sypiamy, ale teraz jest
inaczej.
T L
R
- Jak to? - zapytała Rachel, zaskoczona nie tylko tymi słowami, ale także nagłym
błyskiem w jego oczach.
- Dlatego, że chcę, abyś w przyszłym tygodniu poleciała ze mną do Nowego Jorku.
- To znaczy, żebym pracowała w twojej szkole polo? - zapytała ostrożnie.
- Nie, querida. - Jego zmysłowy uśmiech zaparł jej dech. - Żeby każdego wieczoru
zaspokajać mnie w łóżku.
- Diego...!
Płonęły jej policzki i była pewna, że inni goście przyglądają im się z ciekawością.
Ale jakaś część niej zupełnie się tym nie przejmowała. Diego chciał przedłużyć ich
romans, zabierając ją do Nowego Jorku, a ją mocno kusiło, aby się zgodzić. Przypo-
mniała sobie natychmiast, że nie może sobie pozwolić na przerwę w treningach z
Piranem. I nie mogła ot tak zniknąć ze stajni na czas, który obejmowało zaproszenie
Diega - zwróciła uwagę na to, że go nie określił - a kiedy ich romans dobiegnie końca,
oczekiwać, że praca nadal będzie na nią czekać. Rozum nakazywał jej odmówić, a
jednak w głębi duszy pragnęła przystać na jego warunki.
Tak zawsze krytykowała swoją matkę za wikłanie się w niewłaściwe związki bez
myślenia o konsekwencjach, a teraz niezwykle wprost ją kusiło, aby postąpić tak samo.
- Nie wiem - wyrzuciła z siebie. - Będę to musiała przemyśleć.
- Być może, to ci pomoże w podjęciu decyzji - wymruczał, po czym opuścił głowę
i namiętnie ją pocałował.
Kiedy się w końcu odsunął, Rachel wpatrywała się w niego z oszołomieniem.
Mocno waliło jej serce, była zarumieniona i wiedziała, że usta ma spuchnięte. A więc to
by było na tyle, jeśli chodzi o unikanie zwracania na siebie uwagi, pomyślała.
- Diego, masz chwilkę? Chciałbym się poradzić w kwestii następnego wyścigu -
rozbrzmiał za nimi głos.
Diego zerknął na osobę, która im przerwała.
- Już do ciebie idę, Archie. - Spojrzał na zarumienioną twarz Rachel i uśmiechnął
się. - Wieczorem daj mi odpowiedź - mruknął. - Ale triumfujący błysk w jego oku
powiedział jej, że jest pewny wygranej.
T L
R
- Co myślisz o Ascot, Rachel? Rozumiem, że to twoja pierwsza wizyta w tym
miejscu.
Od kilku minut Rachel stała samotnie na końcu balkonu, kiedy jej rozmyślania
przerwał męski głos. Opuściła lornetkę i uśmiechnęła się z wahaniem do Guya Chetwina.
- To prawda. I uważam, że jest tu naprawdę wspaniale.
- Cieszę się, że dobrze się bawisz. - Guy przysunął się do niej, stając według
Rachel nieco zbyt blisko. Uśmiechnął się, ale spojrzenie, jakim błądził po jej ciele, było
chłodne i oceniające. - Wyglądasz czarująco, moja droga. Diego miał zawsze wyjątkowo
dobry gust.
Coś w jego głosie sprawiło, że Rachel zesztywniała, a jej dłoń odruchowo dotknęła
diamentowego naszyjnika.
- Ładna błyskotka - stwierdził. - Cartier, o ile się nie mylę?
- Chyba tak - bąknęła. - Dostałam od Diega.
- Jestem pewny, że zasłużyłaś. - Wypowiedział te słowa uprzejmie, ale Rachel
wyczuła w jego głosie podtekst. - Słyszałem, że wybierasz się z Diegiem do Nowego
Jorku.
- Skąd wiesz...? - Niełatwo było jej ukryć zaskoczenie. - Prawdę powiedziawszy,
jeszcze nie podjęłam decyzji.
- Ach... - zaśmiał się. - Cóż, nie winię cię za to, że próbujesz podbić stawkę. Ale
udzielę ci pewnej rady, moja droga. Nie każ mu czekać zbyt długo. Jest całe mnóstwo
innych ładnych, młodych kobiet bez grosza przy duszy, które pojawiają się na takich
imprezach jak Ascot z zamiarem przygruchania sobie bogatego kochanka.
Pogarda w jego głosie tym razem była wyraźna. Rachel oblała się rumieńcem.
- Nie jestem z Diegiem dla jego pieniędzy - powiedziała z napięciem.
- Ależ oczywiście, że tak - odparł Guy z rozbawieniem. - Na kilometr potrafię
wyczuć zwykłą naciągaczkę. - Przejechał palcem po jej naszyjniku. - Widzę, że masz
kosztowne upodobania, ale nie jesteś jedną z nas. Nic nie ukryje twojego braku ogłady -
dodał otwarcie.
Na bezchmurnym niebie świeciło słońce, ale Rachel zrobiło się zimno; chwyciła
się poręczy balkonu. Tymczasem Guy oddalił się od niej i wmieszał w tłum ludzi, którzy
T L
R
wyszli z loży, aby oglądać wyścig. Chciała udać się za nim i zażądać przeprosin za poni-
poniżającą sugestię, iż jest naciągaczką, kiedy jednak spojrzała na swoją drogą suknię, a
jej dłoń znowu dotknęła diamentowego naszyjnika, poczuła ściskanie w żołądku na myśl,
że przyjmując prezenty Diega, tak naprawdę mu się sprzedała.
Co się stało z jej tak pilnie strzeżoną niezależnością? Rachel walczyła z
mdłościami, które niespodziewanie ją ogarnęły. Jak mogła ją poświęcić dla romansu,
który dla Diega nic nie znaczy? Wielkimi krokami zbliżały się eliminacje do re-
prezentacji kraju i powinna cały wolny czas poświęcać Piranowi, a tymczasem ona
niemal się zgodziła na wyjazd do Nowego Jorku z mężczyzną, który ani razu nie dał jej
do zrozumienia, że znaczy dla niego cokolwiek poza sypialnią.
Rachel przygryzła wargę i zmusiła się do stawienia czoła prawdzie. Zastanawiała
się, czy jechać razem z nim dlatego, bo miała nadzieję, że ich romans przerodzi się w coś
poważniejszego - że Diego zakocha się w niej, tak jak ona w nim. Odkąd zaprosił ją do
Ascot, oszukiwała samą siebie, że musi istnieć powód, dla którego chciał ją przedstawić
swoim znajomym. A kiedy zapytał, czy pojedzie z nim do Nowego Jorku, uznała to za
dowód, że Diego zaczyna coś do niej czuć.
Pogrążona w ponurych myślach nie zauważyła, że do niej dołączył.
- Zmarzłaś, querida - powiedział, przesuwając dłonią po jej ramieniu i dostrzegając
na nim gęsią skórę. - Chcesz wejść do środka? Jasper Hardwick zszedł już na dół, jeśli
się tym niepokoisz. - Zmarszczył brwi, kiedy Rachel nie zareagowała na jego słowa. -
Wygląda na to, że całkiem dobrze dogadujesz się z Guyem - rzucił lekko, zirytowany na
siebie za absurdalne ukłucie zazdrości, które poczuł, widząc ich, stojących tak blisko
siebie. - O czym rozmawialiście?
Rachel zaśmiała się gorzko.
- Twój przyjaciel Guy oskarżył mnie, że jestem naciągaczką - powiedziała cicho. -
Twierdzi, że jestem z tobą tylko dla pieniędzy.
Na widok jej zagniewanej miny Diego zmrużył oczy.
- Jestem pewny, że źle zrozumiałaś... - zaczął powoli.
- Nie - przerwała mu ostro. - Według lorda Chetwina Ascot to popularny teren
łowiecki dla ładnych kobiet bez grosza przy duszy, szukających bogatego mężczyzny.
T L
R
Uważa, że ci się sprzedałam. I ty też tak uważasz, prawda, Diego? - zapytała zraniona i
upokorzona. - Te ubrania i naszyjnik... To zapłata za moje „usługi".
- Nie traktuję ich jako zapłatę za cokolwiek - warknął. - Musiałaś coś dzisiaj
założyć...
- Aby zaakceptowali mnie twoi bogaci znajomi - powiedziała z goryczą. - Wygląda
jednak na to, że elegancka suknia i diamenty nie są w stanie ukryć mego braku obycia.
- To absurdalne. Musiało zajść jakieś nieporozumienie. Poszukam Guya i mu
wyjaśnię, że jesteś moją...
Zawahał się, a Rachel poczuła ściskanie w żołądku.
- Kim, Diego? - zapytała głosem nabrzmiałym emocjami. - Być może to
odpowiednia pora, aby wyjaśnić, czym jest nasz związek... i porozmawiać o przyszłości.
Diego zesztywniał. Rozmowa z Rachel zaczynała niebezpiecznie przypominać te,
które miały miejsce z jego poprzednimi kochankami. Uniósł brwi.
- Przyszłość, querida? Obawiam się, że nie bardzo jest o czym rozmawiać.
- W takim razie dlaczego mnie poprosiłeś, abym poleciała z tobą do Nowego
Jorku? - W głębi duszy znała odpowiedź, ale musiała usłyszeć to z jego ust. - Czy
naprawdę chodziło wyłącznie o seks?
- Ani razu nie słyszałem, żebyś narzekała, Rachel - odparł zimno. - Uznałem po
prostu, że moglibyśmy kontynuować nasz romans na czas mojego pobytu w Stanach, ale
jeśli mam być szczery, to nigdy nie uważałem, że przekształci się on w coś bardziej
stałego.
Rachel próbowała ignorować rozdzierający ból w piersi.
- Rozumiem - rzekła cicho.
- Dios! - warknął, rozwścieczony zarówno bólem w jej głosie, jak i niespodziewa-
nymi wyrzutami sumienia. - Od samego początku dałem jasno do zrozumienia, że nie
interesuje mnie stały związek. Sądziłem, że ty także masz ochotę na romans bez zobo-
wiązań. - Wzbierała w nim frustracja. - Czego się spodziewałaś, Rachel, oświadczyn?
- Oczywiście, że nie - warknęła, urażona jego zjadliwym tonem. - Ale wyjeżdżając
z tobą do Nowego Jorku, musiałabym wyrzec się swojej pracy, finansowej niezależności
T L
R
i prawdopodobnie marzeń o miejscu w reprezentacji kraju. To sporo, Diego, skoro w za-
zamian proponujesz mi jedynie miesiąc w twoim łóżku.
- Ale to jedyne, co ci proponuję, querida - powiedział, choć w głębi duszy uważał,
że Rachel ma trochę racji. Nie zamierzał jednak pozwolić, aby jakaś kobieta dyktowała
mu, co ma robić. - Możesz to przyjąć albo nie.
Rachel nie była przygotowana na ból, jaki ścisnął jej serce. A więc to koniec -
koniec ich romansu okazał się równie szybki i nieoczekiwany, jak początek. Pod
powiekami szczypały ją łzy, ale wolała umrzeć, niż się przy nim rozpłakać.
- Nie - oświadczyła z udawaną stanowczością. - I myślę, że najlepiej będzie, jeśli
od razu wyjadę, nim inni twoi znajomi oskarżą mnie o bycie naciągaczką - dodała z
goryczą.
Diego zesztywniał. Jeśli sądziła, że będzie ją błagał, to się grubo pomyliła.
- Świetnie. Ja mam zamiar resztę dnia spędzić w Ascot, ale wezwę kierowcę i każę
mu odwieźć cię do Londynu. - Być może, kilka godzin samotności przemówi jej do
rozsądku, pomyślał chmurnie. Miał pewność, że kiedy ona ochłonie, to zmieni zdanie.
Seksualna alchemia między nimi była zbyt intensywna, aby ją odrzucić, nim sama się
wypali. - Wieczór spędzimy w apartamencie, a jutro odwiozę cię do Gloucestershire. -
Odwrócił się na pięcie i zaczął się oddalać, po czym przystanął i zerknął na jej
nieruchomą postać. - Chodź ze mną - polecił ze zniecierpliwieniem. - Odprowadzę cię do
samochodu.
T L
R
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Do zobaczenia później - powiedział szorstko Diego, zamykając za nią drzwi
samochodu.
Kiedy limuzyna ruszyła, Rachel odwróciła głowę, po raz ostatni patrząc na jego
twarz. Dlatego że nie miała zamiaru czekać na niego w apartamencie.
Kiedy znalazła się na miejscu, mniej niż dwadzieścia minut zajęło jej przebranie
się w dżinsy, odwieszenie sukni z Ascot do szafy razem z innymi rzeczami kupionymi
przez Diega i schowanie diamentowego naszyjnika do wyłożonego aksamitem pudełka.
Kiedy Diego wrócił i przekonał się, że mieszkanie jest puste, ona znajdowała się na stacji
Paddington, wsiadając do pociągu do Gloucester.
Kilka następnych dni Rachel siedziała jak na szpilkach, czekając, aż Diego wróci
do Hardwick, pewna, że będzie na nią wściekły za to, że samowolnie wyjechała z
Londynu.
Miał tu spędzić jeszcze tydzień, ale w poniedziałek rano, kiedy zjawiła się w stajni,
dowiedziała się od innych stajennych, że Diego przyspieszył swój wylot do Stanów.
Dobrze zrobiła, nie lecąc z nim do Nowego Jorku. Tak sobie powtarzała tej nocy,
wiercąc się niespokojnie w łóżku, nie mogąc zasnąć w dusznym wnętrzu przyczepy. Za
kilka tygodni Diego wróci do Argentyny - a ona musiałaby wrócić do Anglii i zaczynać
wszystko od początku: szukać pracy i mieszkania. Kolejny miesiąc w jego łóżku to
jedyne, co jej oferował, i Rachel nigdy nie zapomni chłodu w jego oczach, kiedy
powiedział, że ona może to przyjąć albo nie.
Dni przechodziły w miesiące, aż w końcu lato dobiegło końca, ale dziwna
ospałość, która jakiś czas temu ogarnęła Rachel, przybrała jeszcze na sile. Dojmującego
uczucia osamotnienia nie poprawiało ani spędzanie czasu z przyjaciółmi, ani nawet jazda
na Piranie. No i jeszcze te mdłości, tak bardzo jej od jakiegoś czasu dokuczające. To
pewnie tylko jakiś jesienny wirus, postanowiła jednak wspomnieć o tym lekarzowi, kiedy
udała się po zapas recept na pigułki antykoncepcyjne.
- Wszystko inne jest w normie? - zapytał lekarz. - Kiedy miała pani ostatnią
miesiączkę?
T L
R
Rachel zmarszczyła brwi. Odkąd brała pigułki, miesiączki miała tak skąpe, że czę-
sto trwały tylko jeden dzień. Ostatni tydzień bez pigułek miała trzy tygodnie temu, kiedy
się jednak nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że już od dawna nie kupowała tam-
ponów.
- Chyba nie miałam przez dwa ostatnie miesiące - powiedziała powoli, bardziej
skonsternowana niż zaniepokojona. - Ale tak samo było w zeszłym roku i okazało się, że
mam po prostu anemię.
- No cóż, zlecę pani badanie krwi. I warto pomyśleć o zrobieniu testu ciążowego.
Tak na wszelki wypadek - mruknął lekarz, kiedy dostrzegł zaszokowaną minę Rachel.
- Nie mogę być w ciąży - oświadczyła z mocą. - Nigdy, ale to nigdy nie
zapominam o pigułce.
To samo powtórzyła pielęgniarce, przekazując jej próbkę moczu do badania.
- Jestem pewna, że nie ma się czym przejmować - odparła uspokajająco
pielęgniarka. - Proszę usiąść w poczekalni, za kilka minut zawoła panią lekarz.
Rachel próbowała ignorować nerwowe drżenie rąk. To oczywiste, że nie była w
ciąży. Przez ostatnie tygodnie schudła, a nie przybrała na wadze, i była teraz szczuplejsza
niż kiedykolwiek. To tylko małe zawirowania cyklu, na pewno. Ale poważna twarz
lekarza napełniła ją przerażeniem.
- To musi być pomyłka - oświadczyła kilka minut później, zdruzgotana
wiadomością, że spodziewa się dziecka.
- Czy miała pani jakieś problemy z żołądkiem? - zapytał lekarz. - Wymioty i
biegunka potrafią obniżyć skuteczność pigułki. Także niektóre antybiotyki.
Rachel pokręciła głową, ale po chwili się zawahała.
- Ugryzł mnie koń - powiedziała powoli - i na pogotowiu zapisano mi serię
antybiotyków, żeby zapobiec ewentualnej infekcji.
- Sprawdzę, jakie zapisano pani antybiotyki, ale to najbardziej prawdopodobna
przyczyna. Ważniejszy jest fakt, że jest pani z całą pewnością w ciąży. Zlecę pani
badanie USG, żeby ustalić datę poczucia.
Datę poczęcia...
T L
R
Te słowa odbijały się echem w głowie Rachel. Teraz był koniec września, a jej ro-
mans z Diegiem zakończył się dziewiętnastego czerwca. To znaczyło, że musi być co
najmniej w czwartym miesiącu ciąży.
- Nie wyglądam na ciężarną - powiedziała słabo, patrząc na swój płaski brzuch.
- Więcej powie nam USG - odparł zdecydowanie lekarz.
I tak się stało. Cztery dni później Rachel wpatrywała się z niedowierzaniem w
ziarnisty obraz na ekranie, gdy tymczasem pielęgniarka wyjaśniała, że jest w
osiemnastym tygodniu ciąży.
Później lekarz powiedział jej, że przyjmowanie pigułek podczas pierwszych
miesięcy ciąży nie wpłynie szkodliwie na dziecko. Dodał cicho, że jeśli Rachel nie chce
donosić tej ciąży, nie zostało dużo czasu na działanie. Reakcja Rachel była
natychmiastowa - przerwanie ciąży nawet nie przyszło jej do głowy - ale na myśl o
posiadaniu dziecka nie czuła ani radości, ani podekscytowania.
- Powiedz ojcu, a jeśli nie sypnie groszem, przekaż jego nazwisko do Funduszu
Alimentacyjnego - poradziła jej matka, kiedy Rachel zadzwoniła do niej w akcie
desperacji.
Rachel wzdrygała się na myśl o proszeniu Diega o pieniądze. Niczego od niego nie
chciała, uznała jednak, że ma prawo wiedzieć, iż ona spodziewa się jego dziecka.
Problem w tym, że nie miała pojęcia, jak się z nim skontaktować. Wiedziała, że był
właścicielem rancza, ale Argentyna to przecież duży kraj.
W końcu udało jej się znaleźć w Internecie numer jego szkoły polo w Nowym
Jorku, kiedy tam jednak zadzwoniła, recepcjonistka nie zgodziła się podać jego adresu w
Argentynie. Zamiast tego zapisała nazwisko Rachel i obiecała, że przekaże mu
wiadomość, aby do niej zadzwonił. On jednak nie zadzwonił i wraz z upływem kolejnych
tygodni Rachel musiała pogodzić się z faktem, że jest w piątym miesiącu ciąży, że
niedługo będzie musiała zaprzestać pracy w stajni, że może pożegnać się z miejscem w
reprezentacji kraju i że przyczepa kempingowa to nie jest odpowiednie miejsce na
wychowywanie dziecka.
T L
R
Diego z zaciśniętymi ustami pokonywał krętą drogę do Hardwick Hall, nie po raz
pierwszy zastanawiając się, co on tu, u licha, robi, skoro mógł się już znajdować w
samolocie do Argentyny.
Termometr pokazywał, że na zewnątrz są zaledwie trzy stopnie, a listopadowe
niebo spowijały deszczowe chmury. Kilka służbowych spotkań zmusiło go do spędzenia
dwóch ostatnich tygodni w londyńskim apartamencie, co przywołało wspomnienia
ostatniego spotkania z Rachel, i w końcu górę wzięła ciekawość, dlaczego próbowała się
z nim skontaktować.
Od tego czasu minęły niemal dwa miesiące i zbyt był zajęty wyjazdami na turnieje
polo, rozgrywane na całym świecie, aby do niej oddzwonić. Jednak ku jego irytacji
Rachel ciągle błąkała się w jego podświadomości.
Przyczepa kempingowa wydawała się jeszcze mniejsza i starsza, niż zapamiętał.
Może Rachel uznała, że bycie kochanką milionera to jednak nie taka zła sprawa,
pomyślał cynicznie. Co nie znaczy, by zamierzał ją przyjąć z powrotem. Zirytował go
fakt, że kiedy wchodził po schodkach, bicie jego serca gwałtownie przyspieszyło.
Zapukał.
- Witaj, Rachel.
Rachel dopadł paskudny wirus grypy. Od trzech dni strasznie bolała ją głowa,
gardło i całe ciało, a temperatura musiała poszybować w górę, ponieważ teraz miała
halucynacje.
Diego?
Zapragnęła go dotknąć, rzucić mu się na szyję i pozwolić, aby ją mocno objął i
sprawił, by poczuła się bezpieczna. Ale czy kiedykolwiek tak się przy nim czuła? To
przecież on był powodem, przez który wszystkie jej marzenia legły w gruzach.
- Czego chcesz? - wychrypiała.
Diego zmarszczył brwi i dostrzegł leżące na podłodze kartony i sterty ubrań.
- Porozmawiać z tobą - odparł krótko. - Mogę wejść? Widzę, że to nie najlepszy
moment, ale jutro wylatuję do domu.
Rachel skinęła głową.
- Po co tu przyjechałeś? - zapytała.
T L
R
- Z Akademii Ortega przekazano mi wiadomość, że chcesz ze mną porozmawiać -
odparł lakonicznie. - To było coś ważnego?
Rachel zaśmiała się gorzko.
- Dzwoniłam dwa miesiące temu.
Zmrużył oczy, słysząc jej oskarżycielski ton.
- Byłem zajęty.
- O tak, z pewnością.
- Widzę, że ty także - stwierdził Diego, przyglądając się kartonom. - A więc w
końcu postanowiłaś przeprowadzić się w miejsce bardziej nadające się do mieszkania?
- Nie ma nic złego w mieszkaniu w przyczepie - odparowała, rozzłoszczona jego
pogardliwym tonem. - Tyle że to niezbyt odpowiednie miejsce na wychowywanie
dziecka...
Cisza, jaka zapadła po tych słowach, pełna była napięcia. Nie tak Rachel
wyobrażała sobie poinformowanie Diega o tym, że spodziewa się jego dziecka. Słowa
same wydostały się z jej ust i teraz czekała ze strachem na jego reakcję. Z jego twarzy
nic się nie dało wyczytać, a po dłuższej chwili wzruszył lekko ramionami i wstał z
krzesła.
- Rozumiem - powiedział chłodno. - Cóż, chyba pora, abym sobie poszedł. -
Odwrócił się w stronę drzwi, nim jednak wyszedł, zerknął jeszcze raz na nią, wyginając
usta w pogardliwym uśmiechu. - Nie marnowałaś czasu, prawda, Rachel? A tak przy
okazji, to kto jest ojcem? Rudowłosy stajenny?
Rachel wzdrygnęła się. Oblizała suche usta i odparła z wysiłkiem:
- To nie jest dziecko Aleksa. To twoje dziecko.
Diego poczuł, że wzbiera w nim gniew. Brała go za idiotę?
- Jak możesz być ze mną w ciąży, skoro rozstaliśmy się kilka miesięcy temu? Jeśli
twój chłopak nie poczuwa się do odpowiedzialności, to twój problem. I nie ma nic
wspólnego ze mną.
Rachel była tak zaszokowana reakcją Diega, że jej mózg na chwilę przestał
funkcjonować. Gdy jednak Diego otworzył drzwi i dotarło do niej, że rzeczywiście
T L
R
wychodzi, odżyła. Płonął w niej gniew i trzęsącymi się dłońmi chwyciła brzeg bluzy i
podciągnęła ją wysoko, odsłaniając okrągły brzuch.
- To twoje dziecko, Diego - oświadczyła z mocą. - Jestem w siódmym miesiącu
ciąży. Nie wiedziałam o tym do niemal piątego miesiąca, a kiedy się dowiedziałam,
próbowałam się z tobą skontaktować. Uznałam, że masz prawo wiedzieć.
Diego pokręcił głową. Wzrok miał lodowaty.
- Nie wierzę, że to ja jestem ojcem. A jeśli sądzisz, że będę łożył na dziecko kogoś
innego, to jesteś w błędzie.
- Alex to mój przyjaciel. Nigdy nie byliśmy kochankami.
Diego zszedł po schodkach przyczepy.
- W takim razie musiałaś nabrać innego głupca - warknął.
Rachel poczuła kolejny przypływ gniewu i podeszła szybko do drzwi.
- Ty jesteś ojcem, Diego! - zawołała do oddalających się pleców. - Nikt inny być
nie może, ponieważ jesteś jedynym mężczyzną, z którym spałam.
Zatrzymał się raptownie i odwrócił na pięcie. Jego twarz wyglądała na wyciosaną
w granicie.
- Co powiedziałaś?
- Kiedy się pierwszy raz kochaliśmy... byłam dziewicą.
- Kłamiesz. Wiedziałbym, gdyby tak było - dodał arogancko, po czym odwrócił się
i ruszył w stronę samochodu.
T L
R
ROZDZIAŁ ÓSMY
Rachel kłamała. Z całą pewnością. Nie był jej pierwszym kochankiem. Diego
wyglądał przez hotelowe okno. Nie znosił Anglii o tej porze roku - zimnej, szarej i
posępnej jak jego nastrój. Dzisiaj miał samolot do Buenos Aires i nie mógł się doczekać
wyjazdu. Był zły, ponieważ nie potrafił wyrzucić z myśli Rachel, stojącej w drzwiach
rozlatującej się przyczepy, wołającej, że to on jest ojcem jej dziecka.
Kiedy zjawił się w Hardwick, Rachel była zadziorna i wybuchowa, ale także
nieśmiała i nieufna i bardzo się starała ukryć, że jest nim zainteresowana. Przyznał
ponuro, że kiedy ją pocałował, zareagowała z pasją, która wznieciła ogień jego pożąda-
nia, ale kiedy kochał się z nią po raz pierwszy, lekko zaskoczyło go jej wahanie.
Santa Madre! Czy to możliwe, że tamtej nocy pozbawił ją dziewictwa? Zmarszczył
brwi, przypominając sobie swoją frustrację, kiedy się okazało, że nie ma zabezpieczenia.
I uczucie ulgi, kiedy Rachel go zapewniła, że bierze pigułki.
Ogarnął go gniew - zarówno z powodu własnej głupoty, jak i obłudy Rachel.
Zażąda dowodu, że to jego dziecko, nim zapłaci jej choćby grosz - bo to oczywiście
pieniędzy od niego chciała. Czy naprawdę mógł wrócić do Argentyny i dalej żyć,
wiedząc, że gdzieś tam dorasta jego potomek? Nie chciał mieć dziecka, a jeśli Rachel
mówi prawdę, przyjdzie ono na świat za kilka tygodni. Czuł wściekłość i frustrację, a
jednocześnie nie potrafił się wyzbyć zdumienia i zachwytu, że zostanie ojcem.
Diego nie pamiętał własnego ojca. Według słów matki Ricardo zostawił ją dla
jakiejś kobiety, którą poznał w Buenos Aires, kiedy on i Eduardo byli niemowlętami.
Lorena Ortega poślubiła nic niewartego żigolaka, co często podkreślał dziadek Diega,
dodając zaraz, że Diego jest taki sam jak jego ojciec.
Ale nieżyjący już dziadek nie miał racji, pomyślał z mocą Diego, odstawiając
filiżankę z niedopitą kawą i zrywając się na równe nogi. Jeśli naprawdę był ojcem
dziecka Rachel, wywiąże się ze swoich obowiązków i zrobi to, co należy.
T L
R
Przeprowadzka zawsze bywa stresującym doświadczeniem, a co dopiero po bez-
sennej nocy, spędzonej na wściekaniu się i płaczu. Na dodatek Rachel nadal miała wyso-
ką temperaturę, a gardło bolało ją tak, jakby nałykała się tłuczonego szkła.
Rozejrzała się po nędznej kawalerce na ostatnim piętrze Gospody Pod Różą. Było
tu jednak nieco więcej miejsca niż w przyczepie i wdzięczna była Billowi Baileyowi,
właścicielowi, za wynajęcie jej tego lokum w zamian za niewygórowany czynsz.
Dzięki Billowi miała także posadę kelnerki w gospodzie, przynajmniej do czasu
narodzin dziecka. A co będzie potem? Kto to wie. Hrabia Hardwick powiedział, że
zgodnie z warunkami jej umowy o pracę zatrzyma dla niej posadę w klubie polo,
wiedziała jednak, że nie będzie mogła wrócić do pracy w stajni, mając pod opieką małe
dziecko. Niskie zarobki nie pozwoliłyby jej na zatrudnienie opiekunki. Na chwilę obecną
z trudem wiązała koniec z końcem i nie miała pojęcia, jak poradziłaby sobie bez
życzliwości Billa.
Przysiadła na skraju łóżka i popatrzyła ze znużeniem na kartony, które Bill wniósł
po schodach na poddasze. Powinna je rozpakować, ale było jej tak zimno, że aż
szczękała zębami. Skuliła się więc na łóżku, naciągnęła na siebie kołdrę i natychmiast
zapadła w niespokojną drzemkę.
Nawet kiedy spała, w głowie jej dudniło. Uporczywe walenie nie dawało jej
spokoju, aż w końcu nagle ucichło.
- A więc jednak tu jesteś, tak jak mówił właściciel. Pukam od pięciu minut.
Dlaczego nie otworzyłaś?
Rachel skrzywiła się, gdy do jej snu wdarł się gniewny głos, i zmusiła się, aby
otworzyć oczy.
- Co tu robisz? - wychrypiała na widok Diega.
Przykucnął obok łóżka i przyłożył dłoń do jej czoła.
- Dios, cała jesteś rozpalona - mruknął. - Nie zasypiaj, Rachel, muszę cię zawieźć
do lekarza.
- Dwa dni temu byłam u lekarza - odparła, skopując z siebie kołdrę, ponieważ teraz
dla odmiany było jej za gorąco. - Mam grypę, ale z powodu ciąży nie mogę przyjmować
żadnych lekarstw. Czego chcesz? - zapytała ostro.
T L
R
- Prawdy. Jeszcze raz zadam ci to pytanie. Kto jest ojcem twojego dziecka?
- Możesz mnie pytać i sto razy, a odpowiedź zawsze będzie taka sama - warknęła
Rachel. Jak śmie wątpić w jej słowa? Spiorunowała go wzrokiem. - Ty.
- Chcę dowodu - oświadczył lodowato. - Wczoraj wieczorem pogrzebałem w
Internecie i dowiedziałem się, że można przeprowadzić test DNA nawet wtedy, gdy
dziecko jest jeszcze w łonie matki. Potrzeba jedynie próbki twojej krwi.
- Niczego nie muszę udowadniać. Byłeś pierwszym i jedynym mężczyzną, z
którym uprawiałam seks i czy ci się to podoba czy nie, dziecko jest twoje.
- Zaplanowałaś zajście w ciążę?
Rachel tak była zaszokowana tym oskarżeniem, że na chwilę zaniemówiła.
- Czy to zaplanowałam? - zapytała w końcu lodowato. - Myślisz, że chcę być w
ciąży? Straciłam wszystko - oświadczyła z goryczą. - Pracę, którą kochałam, mój dom,
mojego konia. Udało mi się zdobyć miejsce w reprezentacji kraju, ale musiałam
zrezygnować. - Zadrżał jej głos. - Nie mogłam pozbawiać Pirana szansy na udział w mis-
trzostwach Europy i na szczęście Peterowi Irvingowi udało się znaleźć na moje miejsce
innego jeźdźca. Piran mieszka teraz na farmie nowego właściciela w Norfolk, zbyt
daleko, abym go mogła odwiedzać. - Zamknęła na chwilę oczy. - Nie, nie zaplanowałam
tego i nie okłamałam cię. Brałam pigułki, ale zawiodły przez antybiotyki, jakie mi
zapisano po ugryzieniu konia. To był po prostu... pech - dodała cicho. - Ale to mój
problem, Diego, i jakoś sobie poradzę. Nic od ciebie nie chcę. Dam sobie radę sama.
Diego zmarszczył brwi. Nie tak wyobrażał sobie tę rozmowę. Spodziewał się, że
Rachel ucieszy się na jego widok, że będzie wdzięczna za szansę przekonania go, że to
on jest ojcem dziecka. I rzeczywiście był o tym przekonany. Nawet bez testów DNA.
- Jak zamierzasz dać sobie radę? - zapytał, rozglądając się po nędznym pokoju ze
starymi meblami i odłażącą ze ścian tapetą.
- Myślę o tym, aby oddać dziecko do adopcji.
Po raz drugi w ciągu dwóch dni Diego poczuł się tak, jakby otrzymał kopniaka w
brzuch.
- Jak możesz choćby pomyśleć o czymś takim? - zapytał ostro. - Sądzisz, że
pozwoliłbym ci oddać obcym ludziom moje dziecko?
T L
R
- Twoje dziecko, Diego? Jeszcze wczoraj stanowczo twierdziłeś, że ojcem dziecka
jest jeden z wielu moich kochanków.
- A dzisiaj jestem gotowy zaakceptować prawdopodobieństwo, że dziecko jest
moje - zripostował.
Pokręcił głową. Jakie życie miałoby to dziecko, pozbawione tego, co najważniejsze
- matczynej miłości? On wiedział, jak to jest. Odkąd sięgał pamięcią, matka darzyła go
niechęcią, całą miłość przelewając na Eduarda. Babcia powiedziała mu przed śmiercią,
że jego przyjście na świat wszystkich zaskoczyło. Jego matka nie wiedziała, że
spodziewa się bliźniąt i narodziny drugiego syna okazały się dla niej traumatyczne.
Według słów babci Elviry, Lorena nie stworzyła z nim silnej więzi, a gdy Diego podrósł,
fizyczne podobieństwo do ojca sprawiało, że matka tym bardziej go odrzucała.
- Nie chcesz naszego dziecka, Rachel? - zapytał ostrym tonem.
Przygryzła wargę i cofnęła się myślami do kilku ostatnich miesięcy, kiedy niemal
żywiła urazę do tego dziecka, którego poczęcie było zupełnie przypadkowe.
- Nie jest tak, że go nie chcę - powiedziała drżącym głosem. - Ważne jest to, że
chcę dla niego jak najlepiej. - Rozejrzała się po pokoju. - Nie mam środków na
utrzymanie dziecka, ale są setki par, które oddałyby wszystko za dziecko i które są mu w
stanie dać bezpieczne, szczęśliwe dzieciństwo. Z dwojgiem rodziców, którzy je kochają.
- Chcesz przez to powiedzieć, że nie sądzisz, abyśmy my mogli mu to wszystko
zapewnić?
Rachel posłała mu zjadliwe spojrzenie.
- Nie ma czegoś takiego jak „my", Diego. Aż do wczoraj nie wiedziałeś, że jestem
w ciąży, a ja nie miałam jak się z tobą skontaktować. Gdybyś się tu nie zjawił, nigdy byś
się nie dowiedział, że zostałeś ojcem.
- Powiedz mi coś, ale szczerze - rzekł ostro. - Gdybyś była w takiej sytuacji, że
mogłabyś należycie wychować dziecko, to czy chciałabyś je zatrzymać? Kochałabyś je?
- Oczywiście, że bym je kochała - wyszeptała. Czy Diego sądził, że decyzja o od-
daniu dziecka do adopcji przyszła jej łatwo? - Oczywiście, że tak.
- W takim razie możemy zrobić tylko jedno. - Po raz pierwszy od dwudziestu czte-
rech godzin Diego poczuł spokój, godząc się z tym, co nieuchronne, i uświadamiając so-
T L
R
bie, że istnieje tylko jedno rozwiązanie. - Wyjdziesz za mnie, Rachel, i razem wychowa-
my w Argentynie nasze dziecko.
Rachel poczuła, że nogi ma nagle jak z waty.
- Moi rodzicie wzięli ślub tylko dlatego, że ja byłam w drodze, i uwierz mi, to nie
wyszło. Nie mam zamiaru powtarzać błędu rodziców - oświadczyła z mocą.
Diego przez chwilę milczał, przyglądając jej się z taką uwagą, jakby pragnął
odczytać jej myśli.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to moi rodzice pobrali się z tego samego powodu -
powiedział chłodno. - Nie pamiętam ojca, odszedł, kiedy ja i mój brat bliźniak byliśmy
mali. Taki przymusowy ślub moim rodzicom także nie przyniósł nic dobrego.
Rachel spojrzała na niego z zaskoczeniem. Po raz pierwszy wspomniał cokolwiek
na temat swojej rodziny.
- Nie wiedziałam, że masz brata bliźniaka. Jesteście identyczni?
- Byliśmy podobni, ale nie identyczni - odparł.
- Byliście?
- Mój brat od dziesięciu lat nie żyje.
Ton głosu Diega ostrzegł ją, aby nie drążyła tematu; dostrzegła ból w jego oczach i
serce jej się ścisnęło.
- Skoro małżeństwo z rozsądku nie udało się ani twoim rodzicom, ani moim, po co
je proponujesz, wiedząc, że jest skazane na porażkę...? - zaczęła, ale on jej przerwał.
- Czego pragnęłaś najbardziej, kiedy byłaś mała, Rachel?
- Mieć konia - odparła krótko, zastanawiając się, dokąd prowadzi ta rozmowa.
Cofnęła się pamięcią do czasów dzieciństwa i wzruszyła ramionami. - Tak naprawdę to
najbardziej na świecie chciałam być moją przyjaciółką, Clare; mieć normalną rodzinę i
rodziców, którzy nie krzyczą ciągle na siebie. Rodzice Clare lubili się i zawsze uważa-
łam, że tak właśnie powinno wyglądać małżeństwo.
- Wygląda na to, że mamy takie same poglądy w kwestii małżeństwa - powiedział
cicho Diego. - Jako dziecko także żałowałem, że nie mam rodziców, którzy kochają się i
troszczą się o mnie. Uważam, że dla dobra naszego dziecka moglibyśmy być przyjaciół-
T L
R
mi, Rachel, a nasze małżeństwo byłoby takie, jak opisałaś. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi -
przypomniał jej, kiedy patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem.
- Ślub to szalony pomysł - mruknęła. - To by się nie udało.
- Co wobec tego proponujesz? - zapytał ostro. - Nosisz pod sercem spadkobiercę
fortuny Ortegów. Jestem zdecydowany brać czynny udział w jego wychowaniu. Czy na-
prawdę możesz mu odmówić prawa przysługującego z urodzenia?
- Nie wiem, co robić - przyznała. - Nie chodzi tylko o ślub. Musiałabym się prze-
prowadzić na drugi koniec świata, do obcego kraju...
- Argentyna to piękny kraj i obiecuję, że się w nim zakochasz, querida - zapewnił
ją Diego, uśmiechając się nieoczekiwanie.
Usiadł na łóżku i wziął Rachel w ramiona, lekko zaskoczony tym, że ona nie
stawia oporu. Oparła głowę na jego piersi, a on głaskał długie, jasne włosy.
- Pozwól mi zaopiekować się tobą i dzieckiem - wymruczał, muskając ustami jej
włosy.
Słowa te poruszyły czułą nutę w jej sercu. Jeśli miała być szczera, to przyszłość
napawała ją przerażeniem i dość miała robienia dobrej miny do złej gry i zapewniania
siebie i innych, że da sobie radę. Nie chciała wychowywać dziecka sama, ale także nie
chciała oddawać go do adopcji.
- Kiedy chciałbyś wziąć ślub? - wychrypiała, przykładając dłoń do brzucha.
Diego położył swoją rękę tuż obok.
- Od razu zacznę załatwiać formalności - powiedział spokojnie. - Nie mamy dużo
czasu.
T L
R
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tego samego dnia pojechali do londyńskiego apartamentu Diega. Rachel większą
część drogi przespała, a kolejny tydzień spędziła w łóżku, tak osłabiona wirusem, że nie
miała siły kłócić się z Diegiem, kiedy przynosił jej posiłki do łóżka i czekał, aż zje
chociaż połowę porcji.
Rano, w dniu ich ślubu, Rachel włożyła jasnoniebieską suknię ciążową i rozklo-
szowany płaszczyk, które kosztowały majątek. Płaszczyk był tak sprytnie skrojony, że
ukrywał fakt, iż jest w zaawansowanej ciąży, ale i tak czuła się wielka jak wieloryb.
Ślub odbył się w urzędzie stanu cywilnego w Westminster o jedenastej w deszczo-
wy piątek, świadkami zaś byli kierowca Diega i jego gosposia. Rachel odrzuciła jego
propozycję zaproszenia swojej rodziny, wyjaśniając, że rodzice nie są w stanie przeby-
wać w tym samym pomieszczeniu bez wszczynania karczemnych awantur.
Gdy czekali w urzędzie na korytarzu, Diego nagle zniknął i chwilę później pojawił
się z pięknym bukietem żółtych róż.
- Jest przyjęte, że panna młoda ma w dniu ślubu bukiet kwiatów - powiedział cicho
na widok zaskoczonej miny Rachel.
Ich ślub nie był konwencjonalny i ona nawet nie pomyślała o kwiatach, ale z jakie-
goś powodu ten gest Diega mocno ją wzruszył. Zamrugała, starając się powstrzymać na-
pływające do oczu łzy.
- Dziękuję. Są śliczne - powiedziała schrypniętym głosem, przypominając sobie
żółte róże, które dostała od niego, kiedy ją po raz pierwszy odwiedził w przyczepie. I
kiedy po raz pierwszy pocałował. Zastanawiała się, czy on także to pamięta, ale z twarzy
Diega nie dało się nic wyczytać.
Natychmiast po ceremonii udali się do czekającej limuzyny, która zawiozła ich na
lotnisko. Ten sam lekarz, który przeprowadził test na ojcostwo, podpisał specjalną zgodę,
aby w tak zaawansowanej ciąży Rachel leciała samolotem.
Kiedy tuż przed lotniskiem samochód stanął w korku, Diego wręczył jej małe, ak-
samitne pudełko.
T L
R
- Prezent z okazji ślubu - mruknął, zastanawiając się, dlaczego na widok nieufności
w jej spojrzeniu zapragnął wziąć ją w ramiona i mocno przytulić.
Miał to, czego pragnął; jego dziecko przyjdzie na świat w Argentynie i będzie no-
sić nazwisko Ortega. I miał żonę, której pożądał bardziej niż jakiejkolwiek innej kobiety
na świecie. Gdyby sześć miesięcy temu ktoś mu powiedział, że nocami nie będzie mógł
spać, snując fantazje na temat kobiety w zaawansowanej ciąży, zaśmiałby się tej osobie
w twarz.
- Otwórz - powiedział zachęcająco, kiedy Rachel wpatrywała się w pudełko, jakby
się bała, że może wybuchnąć.
Drżącymi palcami uniosła aksamitne wieczko i aż jej zaparło dech w piersi na wi-
dok owalnego szafiru otoczonego połyskującymi brylancikami.
- Jest niesamowity - powiedziała cicho, ponieważ Diego wyraźnie czekał na jej re-
akcję.
Pierścionek był rzeczywiście piękny i nie była sobie w stanie wyobrazić, ile musiał
kosztować. Tyle że pieniądze nie stanowiły dla Diega żadnego problemu i nie łudziła się,
że kupił jej pierścionek z powodów sentymentalnych.
Uniósł jej dłoń i wsunął pierścionek tuż obok obrączki. Był ciężki i choć rozmiar
okazał się idealny, na jej szczupłym palcu wydawał się zbyt duży i ciężki.
- Jak daleko od Buenos Aires jest twoje ranczo? - zapytała z ciekawością.
- Estancia Elvira leży jakieś sto kilometrów na północ od stolicy. Dojazd zabiera
niewiele ponad godzinę, ale ja najczęściej latam tam helikopterem.
- Latasz tam? - Rachel zmarszczyła brwi. - Ale mieszkasz w... estancii, prawda?
- Nie, wolę mieszkać w mieście - odparł zwięźle Diego. - Mam dwupoziomowy
apartament w dzielnicy Puerto Madero. Z czterdziestego drugiego piętra rozciąga się fan-
tastyczny widok na port, no i ma się na wyciągnięcie ręki sklepy i nocne życie.
- Ale będziemy pomieszkiwać także w estancii? - zapytała niespokojnie.
Podczas ich pobytu w Londynie Diego nie wydawał jej się obcy tylko wtedy, gdy
rozmawiali o jego programie hodowli kuców, i nie mogła się doczekać zamieszkania na
ranczu, blisko koni.
Wzruszył lekko ramionami.
T L
R
- Być może zabiorę cię tam po narodzinach dziecka, ale na razie lepiej będzie
mieszkać w mieście, w pobliżu wszelkich udogodnień. Drogi są dobre, ale estancia leży
jednak daleko od szpitala.
I wiązało się z nią zbyt wiele wspomnień. Kiedy Diego znajdował się w stajni,
koncentrował się wyłącznie na koniach, ale w domu, gdzie on i Eduardo spędzili dzieciń-
stwo, prześladowały go sceny z przeszłości i gotów był przysiąc, że czasami słyszy głos
brata, odbijający się echem od ścian.
Lecieli nad Buenos Aires. Rachel zaszokowała wielkość miasta i setki wieżowców,
ciągnących się aż do linii horyzontu. Stanowiło to olbrzymi kontrast z niewielką miej-
scowością w Gloucestershire, gdzie spędziła większość życia, i czuła ukłucie paniki na
myśl o radzeniu sobie w gąszczu ulic wielkiego miasta. Na dodatek w ogóle nie znała
hiszpańskiego.
Gorące i wilgotne powietrze, które buchnęło w chwili, gdy wysiedli z samolotu,
okazało się kolejnym szokiem po chłodnej zimie, jaką zostawili za sobą w Anglii.
- Apartament ma klimatyzację - wyjaśnił Diego, kiedy Rachel pomachała ręką
przed rozgrzaną twarzą i zapytała, czy zawsze jest tutaj tak ciepło. - W budynku jest tak-
że prywatny basen i siłownia, gdybyś po narodzinach dziecka chciała wrócić do dawnej
figury.
Rachel popatrzyła na swój wielki brzuch, zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś bę-
dzie płaski. Czy Diego ponownie się nią zainteresuje, jeśli wróci do szczupłej figury -
czy też jego pożądanie zupełnie umarło? W ogóle nie rozmawiali na temat fizycznej
strony ich małżeństwa, a jako że noc poślubną spędzili w samolocie, kwestia seksu nie
została poruszona. Czy to się stanie dziś wieczorem? Czy Diego oczekiwał, że jako jego
żona będzie dzielić z nim łóżko?
Poznała odpowiedź, kiedy wysiedli z windy i Diego wprowadził ją do apartamentu.
Zmęczenie po podróży i nerwowe napięcie sprawiły, że Rachel chwiała się na nogach, a
jej oczy na tle bladej twarzy wydawały się ogromne.
- Wyglądasz na wykończoną - stwierdził Diego. Wziął ją na ręce i, ignorując prote-
sty, zaniósł na sam koniec korytarza. - Tu jest twój pokój, gdzie możesz przez kilka go-
T L
R
dzin poodpoczywać. Wieczorem zjemy kolację w jednej z moich ulubionych restauracji,
a jeśli będziesz miała ochotę, to oprowadzę cię po okolicy.
Rachel kiwnęła głową. Kiedy położył ją na ładnej różowej narzucie, zapragnęła,
aby zajął miejsce obok niej, on jednak szybko się wyprostował i odsunął od łóżka.
- Kiedy dziecko się urodzi, nie będziemy mogli jadać na mieście - mruknęła.
- Zdaję sobie z tego sprawę i dlatego zacząłem się już rozglądać za kucharzem.
Pewnie będę musiał zostać domatorem - odparł bez szczególnego entuzjazmu w głosie.
Czyżby już żałował, że ją tu sprowadził?
Rachel patrzyła, jak chodzi po pokoju niczym zamknięty w klatce tygrys. Ale to
przecież on nalegał na ślub. I dla dobra dziecka oboje będą musieli się czegoś wyrzec i
mocno starać, aby wszystko jakoś się ułożyło.
Ku zaskoczeniu Rachel przywyknięcie do nowego życia w Argentynie nie okazało
się tak trudne, jak się obawiała. Diego wycofał się z następnego turnieju polo, ponieważ
to by oznaczało natychmiastowy wylot na wyspy Bahama. Zamiast tego oprowadzał ją
po Buenos Aires, zatrzymując się po drodze w niezliczonej ilości kafejek.
- Przekonasz się, że Buenos Aires to miasto kosmopolityczne, z silnymi europej-
skimi wpływami - wyjaśnił, kiedy się przechadzali po dzielnicy La Boca, gdzie znajdo-
wały się niezwykłe blaszane domki, pomalowane w kolorach tęczy. - Portenos, jak na-
zywa się mieszkańców Buenos Aires, to ludzie wielokulturowi, i oprócz hiszpańskiego
usłyszysz tu także włoski i niemiecki.
Rachel urzekła niczym nieposkromiona energia tego miasta, natomiast mniej entu-
zjazmu wykazała, kiedy udali się na zakupy. Na Avenida Alvear mieściło się wiele buti-
ków znanych projektantów i Diego zaciągnął ją do Prady, Louisa Vuittona i Versace,
gdzie mierzyła całe mnóstwo oszałamiających, ale absurdalnie drogich wieczorowych
sukien ciążowych.
- Za kilka tygodni ciążowe ubrania nie będą mi potrzebne - argumentowała, modląc
się w duchu, aby do końca życia nie przypominała piłki plażowej.
- Już ci tłumaczyłem, że mamy zaproszenia na kilka przyjęć w okresie świątecz-
nym - odparł Diego. - A jutro wieczorem jeden z moich najbliższych przyjaciół, Frederi-
co, i jego żona urządzają przyjęcie, aby uczcić nasz ślub.
T L
R
Rachel cofnęła się myślami do tej jedynej okazji, kiedy udzielała się towarzysko
razem z Diegiem. Czuła się koszmarnie nie na miejscu w Ascot, w gronie jego zamoż-
nych znajomych, a tutaj, w Argentynie, kolejną barierę stanowić będzie nieznajomość
hiszpańskiego.
- Polubisz Rica i Juanę - zapewnił Diego. - Ich córeczka Ana ma dwa latka, a Juana
niedawno oświadczyła, że spodziewa się drugiego dziecka.
Federico Gonzales i jego żona mieszkali w dużym domu w stylu hiszpańskim na
zielonych przedmieściach miasta. I okazali się tak przyjacielscy i czarujący, jak obiecał
Diego. Juana była ładna i pulchna.
- Po ciąży z Aną zostało mi kilka nadprogramowych kilogramów, a teraz w drodze
jest kolejne dziecko - wyjaśniła, kiedy zostały z Rachel same. - Na szczęście Rico twier-
dzi, że lubi moje krągłości.
Rachel bardzo się cieszyła, że Juana jest taka praktyczna, ponieważ większość po-
zostałych znajomych Diega to była śmietanka towarzyska. Grzecznie skrywali ciekawość
i odzywali się do niej po angielsku, Rachel nie wiedziała jednak nic na temat win czy
opery, a już na pewno polityki, i przekonała się, że ma z nimi naprawdę mało wspólnego.
Między sobą inni goście rozmawiali po hiszpańsku i kiedy Rachel słuchała niezro-
zumiałych dla siebie słów, czuła się coraz bardziej wyobcowana.
Poszukała wzrokiem Diega i zobaczyła, że właśnie zmierza w jej stronę.
- Gdzie zniknęłaś? - zapytał, kiedy znalazł się przy jej boku.
- Poszłam z Juaną na górę, aby poznać małą Anę. To słodka dziewczynka - odpar-
ła.
- Już niedługo i my będziemy mieć słodkie maleństwo - rzekł, patrząc na nią uważ-
nie.
Dzisiejszego wieczoru nie mógł oderwać od Rachel wzroku. W jednej z wielu
książek na temat ciąży i narodzin przeczytał, że ciężarne kobiety często promienieją i za-
stanawiał się, co to znaczy. Teraz już wiedział.
Rachel przez chwilę się wahała, po czym wyrzuciła z siebie to, co ją dręczyło przez
cały wieczór.
T L
R
- Nasze dziecko będzie mówić po angielsku czy hiszpańsku? Juana mówi do swej
córki oczywiście po hiszpańsku... - Urwała, nie potrafiąc wytłumaczyć, jak się poczuła,
kiedy uderzyła ją myśl, że Diego z całą pewnością będzie chciał, aby językiem ojczystym
jego dziecka był hiszpański. Wystarczająco nieprzyjemne było to, że nie mogła swobod-
nie gawędzić z jego znajomymi, ale perspektywa niemożności komunikowania się z wła-
snym dzieckiem była doprawdy straszna.
- Tak sobie myślę, że dziecko będzie dwujęzyczne - odparł Diego.
- Tobie to odpowiada, ponieważ znasz biegle oba języki. - Rachel przygryzła war-
gę. - Ty będziesz mógł rozmawiać z dzieckiem po hiszpańsku, ale ja... Kiedy pójdziemy
na wywiadówkę, nie będę wiedzieć, jakie on czy ona robi postępy... - Do jej oczu napły-
nęły łzy. - Diego... muszę nauczyć się hiszpańskiego, ale w szkole byłam beznadziejna,
jeśli chodzi o języki. Z francuskim sobie nie poradziłam.
Jej bezradność poruszyła czułą nutę w sercu Diega. W przeciwieństwie do wielu
znanych mu kobiet, Rachel rzadko płakała. Sprawiała wrażenie, że jest silna i niezależna,
ale nagle dotarło do niego, jak wielkie musiała czuć przerażenie, przeprowadziwszy się
do obcego kraju z innymi zwyczajami, stylem życia i językiem.
- Nauczę cię hiszpańskiego, querida - obiecał łagodnie. - I ze mną w roli nauczy-
ciela na pewno dasz sobie radę. - Otarł kciukiem jej łzy. - Każdego dnia godzinę będzie-
my poświęcać na uczenie cię języka pisanego i co ważniejsze, będziemy rozmawiać po
hiszpańsku. Zdziwisz się, jak szybko pójdzie ci nauka. - Wziął ją w ramiona, wdychając
delikatny zapach jej perfum. - To twoja pierwsza lekcja. Me siento muy orgulloso de mi
hermosa esposa. Chcesz wiedzieć, co to znaczy?
Rachel kiwnęła głową.
- To znaczy: jestem bardzo dumny z mojej pięknej żony.
- Och... - Nie wiedziała, co powiedzieć, ale słowa nagle okazały się zbędne, kiedy
Diego opuścił głowę i delikatnie musnął ustami jej wargi. Rachel natychmiast zapragnęła
więcej. Objęła go w pasie, bojąc się, że chce się odsunąć, on jednak przesunął koniusz-
kiem języka po konturach jej warg, po czym raz jeszcze objął w posiadanie usta Rachel,
tym razem bardziej namiętnie i zdecydowanie.
T L
R
- Od teraz masz mi natychmiast mówić, jeśli coś będzie cię martwić - nakazał, kie-
dy w końcu uniósł głowę i oboje głęboko odetchnęli. - Jestem twoim mężem, Rachel, i
moim obowiązkiem jest chronienie cię i otaczanie opieką.
Podniecił się w chwili, gdy wziął ją w ramiona, i ogarnęło go dojmujące pragnie-
nie, aby wyprowadzić ją do ciemnego ogrodu, gdzie byliby sami i gdzie mógłby bez
przeszkód dotykać jej oszałamiającego ciała. Przywołując całą swoją silną wolę, odsunął
się od Rachel.
- Przyniosę nam coś do picia. Zostaniesz chwilę sama?
Po chwili koło niej zjawił się kelner, częstując słodkościami, i Rachel nie mogła się
oprzeć posypanym cukrem churros, przypominającym małe angielskie pączki.
- Będę wielka jak szafa trzydrzwiowa, jeśli nie przestanę podjadać - powiedziała do
Juany, która akurat do niej podeszła.
Juana uśmiechnęła się blado, wzrok miała jednak poważny.
- Rachel... Właśnie przyjechała Lorena Ortega, która chce cię poznać. - Juana
skrzywiła się. - Lorena to matka Diega. Musiałam ją oczywiście zaprosić na przyjęcie,
ale mówiła, że się nie zjawi. Nie mogę uwierzyć, że jednak zmieniła zdanie. - Juana była
wyraźnie skrępowana. - Pewnie wiesz, że Diega nie łączą z matką zbyt dobre stosunki.
Zawsze tak było, nawet kiedy Diego był dzieckiem, no i oczywiście po tym wypadku...
cóż... - Juana urwała. - To żadna tajemnica, że Lorena uwielbiała Eduarda i żywiła nie-
chęć do Diega. A teraz chciałaby się z tobą zobaczyć na osobności. Ale nie musisz tego
robić. Chciałam ostrzec Diega, że jest tu Lorena, ale Federico wyciągnął go, żeby się po-
chwalić nową zabawką, a znając mojego męża i samochody, może to potrwać i godzinę.
Rachel wzruszyła ramionami.
- Chętnie poznam matkę Diega. - Prawdę mówiąc, była niesamowicie jej ciekawa,
ponieważ Diego nigdy o niej nie mówił.
Udała się za Juaną do pomieszczenia, które najwyraźniej było gabinetem Federica.
Matka Diega w młodości musiała być pięknością i do teraz zachowała klasyczne
rysy twarzy i szczupłą figurę. Twarz miała jednak pokrytą siateczką zmarszczek, usta za-
ciśnięte w cienką linię, a wzrok pozbawiony wyrazu. Była także pijana, co dostrzegła
Rachel, kiedy weszła do gabinetu i czekała, aż Lorena dopije brandy.
T L
R
- A więc to jest żona Diega. - Jej wzrok przesunął się po Rachel. Zaśmiała się
gorzko. - I jesteś w ciąży. Cóż, dziwi mnie, że to się stało dopiero teraz. Lista kochanek
mego syna jest doprawdy legendarna. - Wykonała władczy gest, pokazujący, by Rachel
usiadła. Sama zaś dolała sobie brandy. - Masz ochotę na drinka?
- Nie, dziękuję. - Rachel odruchowo położyła dłoń na brzuchu.
Lorena zmrużyła oczy.
- Jesteś jeszcze dzieckiem. Dzieckiem uwiedzionym przez mężczyznę, który powi-
nien mieć więcej oleju w głowie.
Rachel pokręciła głową.
- To nieprawda - oświadczyła zdecydowanie. - Diego mnie nie uwiódł. Wiedzia-
łam, co robię.
Lorena wzruszyła ramionami.
- Twoje poczucie lojalności jest wzruszające, ale obawiam się, że nie zostanie od-
wzajemnione. Miałam tyle lat co ty, kiedy poznałam ojca Diega. Byłam młoda, naiwna i
bez pamięci zakochana. Ale Ricardo okazał się playboyem i oportunistą i nie pragnął
mnie, lecz moich pieniędzy. Mój ojciec od razu go przejrzał, ale wtedy było już za póź-
no. Spodziewałam się dziecka i zaślepiało mnie uczucie do Ricarda. Byłam taka
wdzięczna, kiedy mi się oświadczył. - Lorena przez chwilę milczała. - Nie wiedziałam o
jego innych kobietach, przynajmniej nie na początku. Ale wraz z upływem kolejnych
miesięcy, kiedy ciąża stawała się coraz bardziej zaawansowana, Ricardo nie zawracał już
sobie głowy utrzymywaniem w tajemnicy częstych wyjazdów do Buenos Aires. Zawsze
myślałam, że gdyby to było tylko jedno dziecko, gdybym nosiła pod sercem tylko Eduar-
da, wtedy utrzymałabym zainteresowanie Ricarda - wyznała z błyskiem szaleństwa w
oku. - Ale który mężczyzna chciałby się kochać z kobietą, której ciało jest spuchnięte i
brzydkie? Nie byłam w ciąży z jednym dzieckiem, lecz dwójką, a rodząc Diega niemal
umarłam.
- Ale nie może winić pani Diega za niewierność męża - powiedziała zaskoczona
Rachel. - Jak można winą obarczać małe, niewinne dziecko?
Lorena uniosła szklankę do ust i wzięła kolejny duży łyk bursztynowego płynu.
T L
R
- Gdyby był tylko Eduardo... - mruknęła niewyraźnie. Nagle uniosła głowę i spoj-
rzała na Rachel szklanymi oczami. - Diego jest taki jak jego ojciec, zapamiętaj moje sło-
wa. Nigdy nie pozostał długo wierny jednej kobiecie i jesteś głupia, jeśli ci się wydaje, że
teraz będzie inaczej. Diego był zawsze dziki i lekkomyślny - kontynuowała ponuro. -
Gdy tymczasem Eduardo był najlepszym synem, jakiego matka może sobie wymarzyć.
Ale Eduardo nie żyje... - urwała i dopiła brandy - ...i Diego jest temu winny. Diego posłał
go na śmierć...
- Co ma pani na myśli...? - Serce Rachel waliło tak szybko, że ledwie była w stanie
oddychać.
Usłyszała jakiś dźwięk przy drzwiach i odwróciła głowę.
Do gabinetu wszedł Diego.
- Hola, Madre. - Zmierzył podejrzliwym spojrzeniem Lorenę Ortegę i na wpół
opróżnioną butelkę brandy. - Widzę, że świętujesz mój ślub z Rachel.
- Być może współczuję twojej żonie wyboru męża - warknęła Lorena.
- I bez wątpienia ostrzegasz ją, że jestem seryjnym kobieciarzem, tak jak mój oj-
ciec?
- Cóż, taka jest prawda, czyż nie, Diego? - Lorena spojrzała gniewnie na syna i Ra-
chel zaszokowała gorycz w jej oczach. - Ty i Ricardo jesteście ulepieni z tej samej gliny.
On nawet umarł w ramionach jednej ze swoich ladacznic.
Diego przeszedł przez pokój i objął Rachel.
- Zabieram teraz moją żonę do domu - powiedział cicho. - To był długi wieczór i z
pewnością jest bardzo zmęczona.
Rachel była tak zaszokowana oskarżeniem Loreny, że Diego miał coś wspólnego
ze śmiercią brata, że nie odezwała się ani słowem i po prostu pozwoliła się wyprowadzić
z gabinetu. Diego zatrzymał się w drzwiach i zerknął na matkę.
- Moje dziecko jest twoim wnukiem, Madre. Nie sądzisz, że powinnaś spróbować
zapomnieć o przeszłości i stać się częścią życia tego dziecka?
Lorena zaśmiała się z goryczą.
- Nigdy nie zapomnę - oświadczyła jadowicie.
Spojrzała na Diega z taką odrazą, że Rachel zamarła.
T L
R
- Eduardo nigdy się nie ożeni ani nie zostanie ojcem. - Do jej głosu zakradła się hi-
steria. - Wszystko zostało mu odebrane...
Z twarzy Diega odpłynęła cała krew i Rachel wstrząsnęła udręka w jego oczach.
Szybko jednak wziął się w garść i skinął głową matce.
- Adios, Madre - powiedział cicho, po czym zamknął za nimi drzwi.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
W drodze do domu Rachel, nie chcąc rozmawiać, zamknęła oczy i udawała, że śpi.
Ale nie mogła wyrzucić z pamięci Loreny Ortegi, pijącej brandy i wpatrującej się w Ra-
chel - i co gorsza, wyrazu twarzy Diega, kiedy Lorena mówiła o jego bracie, Eduardzie.
Lorena była przekonana, że to Diega należy winić za śmierć jej drugiego syna. Rachel
nie śmiała jednak prosić męża o udzielenie wyjaśnień.
Ale nawet jeśli mroczne myśli dręczyły go podczas jazdy do apartamentu, najwy-
raźniej odepchnął je od siebie, w chwili gdy kiedy weszli do środka.
- Wiedziałem, że polubisz Juanę - stwierdził, podchodząc do barku w salonie. -
Napijesz się czegoś? Mogę ci zrobić herbatę. - Posłał jej pewny siebie uśmiech mężczy-
zny, który już nie jest w kuchni tylko gościem i który zgłębił tajemnice parzenia herbaty;
w końcu zanosił ją Rachel z samego rana.
- Nie, dziękuję. Idę od razu do łóżka - odparła głosem pozbawionym wyrazu.
Diego zmarszczył brwi. W samochodzie wydawała się odprężona i uznał, że spo-
tkanie z jego matką nie wytrąciło jej aż tak bardzo z równowagi. Najwyraźniej się mylił.
- Co się dzieje, Rachel? Chociaż chyba nie muszę pytać - powiedział ponuro. -
Właściwie to powinienem zapytać, co ci naopowiadała moja matka.
Rachel przygryzła wargę. Nie miała odwagi zapytać Diega o to, jak umarł Eduardo.
- Powiedziała, że lista twoich kochanek jest legendarna i że nigdy nie pozostaniesz
wierny jednej kobiecie.
- A ty oczywiście jej uwierzyłaś, mimo że dopiero ją poznałaś i było jasne, że zbyt
dużo wypiła? Dziękuję ci, że tak we mnie wierzysz, querida - powiedział lodowatym to-
nem.
T L
R
- Miałeś inne kochanki, odkąd się rozstaliśmy? - wyrzuciła z siebie.
- Uważam, że to nie twoja sprawa - odparł ostro. - To ty mnie zostawiłaś, pamię-
tasz?
Jego arogancja mocno Rachel rozzłościła.
- Nie interesuje mnie, z iloma kobietami spałeś przed naszym ślubem - oświadczy-
ła. - Ale teraz jestem twoją żoną i jeśli sądzisz, że będę przymykać oko na twoje skoki w
bok, to się grubo mylisz.
Diego przyglądał jej się z drwiącym rozbawieniem.
- Być może powinienem przypomnieć ci o tym, że nie bardzo możesz stawiać wa-
runki czy wysuwać żądania - odparł. - Poślubiłem cię ze względu na dziecko i to ja uzy-
skam prawo do opieki nad nim, gdybym kiedyś się zdecydował zakończyć nasze małżeń-
stwo. Nie widzę jednak powodu, dla którego miałoby to nastąpić - mruknął nieco łagod-
niej, kiedy Rachel zbladła. - Oboje chcemy być dobrymi rodzicami i zapewnić naszemu
dziecku stabilność, jakiej nam w dzieciństwie brakowało. - Wyciągnął rękę i pogłaskał
Rachel po włosach, unosząc lekko brwi, kiedy cała się spięła. - Pomimo słów matki, że
jestem zdradzieckim playboyem, takim jak mój ojciec, daję ci słowo, że gotów jestem
być lojalnym i wiernym mężem. - Drugą ręką objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Jego
spojrzenie nie było już lodowate, lecz płonął w nich zmysłowy ogień pozbawiający Ra-
chel tchu. - Byłem cierpliwy, querida, czekając, aż odzyskasz siły po chorobie, i dając ci
czas na zadomowienie się w Argentynie. Ale nadszedł czas, aby to małżeństwo zostało
skonsumowane, żebyś nie miała wątpliwości co do tego, że zamierzam zadowalać moją
żonę w sposób, jaki lubi najbardziej.
- Diego... - Policzki Rachel oblał rumieniec, gdy przypomniały jej się wszystkie
rozkoszne pozycje, w jakich kochał się z nią w trakcie trwania ich romansu.
Pocałował ją. Objęła go mocno za szyję. Diego przesunął ustami po jej policzku i
niżej, na szyję, gdzie poczuł bijące szybko tętno.
- Uwielbiam to, co ciąża zrobiła z twoim ciałem - wymruczał, muskając oddechem
jej szyję. Objął dłonią krągłą pierś, a Rachel poczuła, jak twardnieją jej sutki. - Jesteś
piękniejsza niż kiedykolwiek, querida.
T L
R
Rachel położyła dłonie na jego torsie i poczuła przez materiał koszuli gorąco jego
ciała. Bez względu na to, co się wydarzyło w jego przeszłości, teraz był z nią i przysiągł,
że będzie jej wierny. Nie kochał jej, ale pragnął uprawiać z nią seks - a ona nie była w
stanie dłużej wyrzekać się swego pragnienia.
Nie była w stanie walczyć z podstępnym ciepłem, rozchodzącym się po całym cie-
le. Zadrżała. Zdecydowanie, jakby to było coś najnaturalniejszego pod słońcem, wziął ją
na ręce i zaniósł do swojej sypialni, a kiedy położył na jedwabnej narzucie w odcieniu
burgunda, Rachel przeczesała palcami jego ciemne włosy i pociągnęła go ku sobie...
Po wszystkim leżeli wtuleni w siebie, a Rachel miała wrażenie, jakby dotarła do
domu. Odgłos miarowego bicia serca Diega był czymś cudownie znajomym i miała to
samo poczucie bliskości, co w trakcie trwania ich romansu. Kochała go i w końcu pogo-
dziła się z tym, że nie ma sensu walczyć z własnymi uczuciami. A kiedy leżała w jego
ramionach i czuła, jak gładzi jej włosy, zakiełkowało w niej ziarnko nadziei, że może je-
mu też choć trochę na niej zależy.
- Z iloma kobietami spałeś od naszego rozstania? - wyszeptała. Nie cierpiała samej
siebie za to, że brzmiało to tak zaborczo, ale musiała poznać odpowiedź.
Diego zesztywniał. Powoli odwrócił na poduszce głowę i spojrzał Rachel w oczy.
- Z żadną - burknął, po czym uśmiechnął się drwiąco. - Do diabła, Rachel. Seks z
tobą był zawsze niesamowity, o czym zresztą mieliśmy się przed chwilą okazję przeko-
nać. Nie wstydzę się przyznać, że podniecasz mnie jak żadna inna kobieta. I co, jesteś
zadowolona? - zapytał cierpko, kiedy nie była w stanie powściągnąć uśmiechu.
O tak! Nawet bardzo! Fakt, że Diego w czasie ich rozstania nie kochał się z tuzi-
nem pięknych modelek nie oznaczał, że rzeczywiście coś do niej czuje, ale przynajmniej
mogła poskromić demona zazdrości, który siedział w jej głowie i nie dawał spokoju. By-
ło coś jeszcze, co ją męczyło. Nie bardzo miała ochotę poruszać tematu jego zmarłego
brata, ale nie potrafiła zapomnieć oskarżeń Loreny Ortegi.
- O co chodzi, querida? - zapytał Diego, obserwując jej twarz.
- W jaki sposób umarł Eduardo?
- Dios, a czemu o to pytasz? - Natychmiast zesztywniał i odsunął się od niej.
T L
R
- Przepraszam, byłam po prostu ciekawa - wyjąkała Rachel, żałując, że nie trzyma-
ła buzi na kłódkę. - Twoja matka powiedziała... - Przygryzła wargę.
- Co powiedziała moja matka? - zapytał niebezpiecznie łagodnym tonem.
- Że śmierć Eduarda była... twoją winą. Ale ja wiem, że to nie może być prawda -
wyszeptała.
- Ale to jest prawda, Rachel - powiedział cicho. - Ponoszę odpowiedzialność za
śmierć Eduarda. Nie doprowadziłem do niej celowo - dodał, kiedy zobaczył w jej oczach
przerażenie. - Eduardo był moim bratem bliźniakiem; byliśmy niczym dwie połówki ca-
łości, a kiedy umarł... - Diego urwał, na nowo przeżywając ból, jaki czuł, kiedy wycią-
gnął z rzeki pozbawione życia ciało brata. - Kiedy umarł, żałowałem, że ja nie zginąłem
razem z nim. A teraz muszę żyć ze świadomością, że przez swój temperament, brak
umiaru i nieodpowiedzialność doprowadziłem do śmierci osoby, którą kochałem najbar-
dziej na świecie.
Zeskoczył z łóżka i w milczeniu się ubrał. Poczucie winy miało wpływ na wszyst-
ko, co robił, przypominając mu, że nie ma prawa być szczęśliwy, skoro to przez niego
Eduardo został pozbawiony życia.
- Dokąd idziesz? - zapytała Rachel.
W jej głosie słychać było wielki niepokój.
- Rano wylatuję do Afryki Południowej na turniej polo. Nie chcę ci przeszkadzać,
więc prześpię się w pokoju dla gości.
- Do Afryki! Czemu dopiero teraz mi o tym mówisz? - zapytała drżącym głosem.
To było szalone, ale nie mogła powstrzymać się od myślenia, że Diego od niej
ucieka.
Wzruszył ramionami, nie chcąc się przyznać do tego, że jeszcze pięć minut temu
nie miał zamiaru brać udziału w tym turnieju, żeby być bliżej niej.
- Wiesz, że gram na całym świecie. Obawiam się, że będziesz się musiała przy-
zwyczaić do moich nagłych wyjazdów.
- Ale jak długo cię nie będzie? - zapytała gorączkowo.
T L
R
- Wrócę za niecały tydzień. Ustaliłem z Juaną, że będzie do ciebie przychodzić i
uczyć cię hiszpańskiego. Te lekcje oraz zajęcia w szkole rodzenia sprawią, że będziesz
zbyt zajęta, aby za mną tęsknić, querida - zadrwił.
Rachel zarumieniła się. Wiedział, że będzie odliczać minuty do jego powrotu? I
czy zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo jest w nim zadurzona?
Usiadła i przerzuciła włosy przez ramię.
- Jestem pewna, że masz rację - oświadczyła chłodno. - Przyjemnej podróży.
Diego wrócił w Wigilię. Powitał Rachel z chłodną uprzejmością i tej nocy każde z
nich spało we własnym łóżku. Następnego ranka ze zdumieniem znalazła pod choinką
stos prezentów i sztywno podziękowała mu, kiedy odpakowała zapierający dech w pier-
siach naszyjnik z pereł i diamentów wraz z kolczykami do kompletu, bransoletkę z bia-
łego złota i platynowy pierścionek z wielkim szmaragdem. Ta biżuteria musiała koszto-
wać majątek, ale Rachel nie mogła mu powiedzieć, że to, czego naprawdę od niego pra-
gnie, jest bezcenne - jego miłość.
Po świętach Diego codziennie opuszczał dom o świcie i helikopterem udawał się
na swoje ranczo na północ od Buenos Aires. Długie dni bez niego Rachel wypełniała
rozmowami z Juaną, która regularnie ją odwiedzała albo zapraszała do siebie. Brała
udział w zajęciach w szkole rodzenia i robiła zakupy z myślą o dziecku, zdumiona ilością
drobiazgów, potrzebnych jednemu maleństwu.
Upał i wilgotne powietrze ją wyczerpywały. Była w trzydziestym szóstym tygo-
dniu ciąży i miała wrażenie, że jej brzuch lada chwila eksploduje. Czuła się wielka, nie-
zdarna i z byle powodu wybuchała płaczem. I tak bardzo tęskniła za końmi...
Diego mówił, że estancia znajduje się nieco ponad godzinę drogi stąd. A może wy-
rwać się w końcu z tego dusznego miasta? Pełna podekscytowania zignorowała upo-
rczywy ból pleców, który obudził ją wczesnym rankiem, wrzuciła do torby parę najpo-
trzebniejszych drobiazgów i zadzwoniła po kierowcę.
Diego ranek spędził na padoku, ale nastało południe, słońce paliło najmocniej i po-
ra była dać kucom odpocząć.
T L
R
- Ta kasztanka zapowiada się szczególnie obiecująco - powiedział po hiszpańsku
do gaucho, gdy jechali konno w stronę stajni.
Carlos pokiwał głową.
- Kolejny dobry koń z Estancii Elviry, no nie, szefie? - Urwał i popatrzył z cieka-
wością na widoczną w oddali postać. - Szefie... chyba mamy gościa.
- Dzisiaj nie mam żadnych umówionych spotkań. - Diego podążył za spojrzeniem
gaucho i zaklął. - Santa Madre! Ta kobieta wyprowadziłaby z równowagi nawet święte-
go! - warknął, po czym spiął konia do galopu i popędził w jej stronę.
- Co ty, u licha, tutaj robisz? - zapytał ostro, kiedy zatrzymał się tuż przy Rachel. -
Wyglądała niesamowicie uroczo w żółtej sukience na ramiączkach. Włosy związała żółtą
wstążką w kucyk i Diego nie mógł oderwać oczu od jej różowych ust. - Wyglądasz jak
jaskier - mruknął, patrząc na sukienkę.
- Prędzej jak wieloryb - odparła, kładąc dłoń na wielkim brzuchu.
- Powinnaś była zostać w mieście. Dziecko...
- Dziecko ma się urodzić dopiero za miesiąc - powiedziała pogodnie Rachel. - W
mieście jest tak gorąco. Chciałam pooddychać świeżym powietrzem i poczuć na twarzy
powiew wiatru - dodała.
- Tutaj też jest gorąco - burknął Diego. - I czemu nie założyłaś jakiegoś kapelusza?
Lepiej idź do domu. Gospodyni, Beatriz, ucieszy się na twój widok - powiedział tonem
sugerującym, że on się nie cieszy.
- Już ją poznałam - odparła Rachel. - Kiedy przyjechałam, jeden z twoich pracow-
ników oprowadził mnie po stajniach, a potem zaprowadził do domu. Ale Beatriz nie ma
tam teraz. Powiedziała mi, że jedzie odwiedzić siostrę, która mieszka na innej farmie.
Diego kiwnął głową.
- Zapomniałem. Jeździ tam co tydzień. - Spojrzał na drogę, wiodącą do haciendy. -
Muszę zaprowadzić konia do stajni. Dasz radę sama dojść do domu? Spotkamy się na
miejscu, dobrze?
- Oczywiście, że dam radę - zapewniła go Rachel.
W żadnym razie nie zamierzała mu mówić, że ból pleców stawał się coraz bardziej
dokuczliwy.
T L
R
Gdy szła powoli w stronę domu, pomyślała z zadowoleniem, że przynajmniej
Diego nie kazał jej wracać natychmiast do miasta.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Kiedy Diego wszedł do haciendy, nie było tam Rachel. Przeszedł przez korytarz, a
jego kroki odbijały się echem od ścian, gdy chodził na parterze od pomieszczenia do po-
mieszczenia. Przez lata niewiele się tu zmieniło. Dom wyglądał, jakby czas się w nim
zatrzymał, pomyślał, wchodząc do kuchni. Popatrzył na wiszące na ścianie miedziane
garnki i wielki drewniany stół, który Beatriz nadal codziennie szorowała.
Diego odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni, po czym udał się pospiesznie na
piętro. Nie chciał tu być. Chciał znaleźć Rachel i zabrać ją z powrotem do miasta, gdzie
duchy może i mieszkały w jego głowie, ale nie otaczały go w sposób fizyczny.
- Rachel...! - zawołał niecierpliwie.
- Tu jestem.
Zatrzymał się w drzwiach pokoju, znajdującego się naprzeciwko sypialni.
- Co robisz? - Zmarszczył brwi, widząc, że wyjmuje z niewielkiej walizki ubrania i
układa je w szufladzie.
- Rozpakowuję się - odparła pogodnie. - Przywiozłam ze sobą rzeczy, żebyśmy
mogli tu spędzić kilka dni. Beatriz mówiła, że masz tutaj zapasowe ubrania. Niemądrze
spieszyć z powrotem do miasta.
- Niemądrze czy nie, tak właśnie zrobimy - oświadczył ostro Diego. - Nie mam
ochoty tu zostać, a ciebie zaledwie kilka tygodni dzieli od porodu i musisz być blisko
szpitala. Lepiej to wszystko spakuj, a ja w tym czasie powiem Arturowi, żeby podstawił
auto pod dom.
- Nie da rady. Odesłałam go do miasta - bąknęła Rachel. - Diego... nie możemy tak
dalej tego ciągnąć - dodała drżącym głosem.
Uniósł brwi.
- To znaczy?
Skuliła się pod jego zimnym spojrzeniem, ale zmusiła się, żeby mówić dalej:
T L
R
- Jesteś... taki zimny... i daleki. - Jak by się czuł, gdyby wiedział, że ona co wieczór
płacze przed zaśnięciem? - Nie rozumiem, co takiego wydarzyło się w twojej przeszłości,
ale dopóki będzie to nad nami wisieć, nie możemy rozpocząć budowania wspólnej przy-
szłości. Sądziłam, że jesteśmy przyjaciółmi - szepnęła, kiedy milczał. - Za kilka tygodni
urodzi się nasz syn, dziecko, któremu przyrzekliśmy zapewnić szczęśliwe dzieciństwo,
jakiego nie miało żadne z nas. Ale jak możemy to zrobić, Diego, skoro jest między nami
ta przeraźliwa cisza?
W jej oczach pojawiły się łzy i Diego poczuł ściskanie w piersi. Rachel miała rację;
nie można dalej unikać przeszłości. Nienawidził ciszy, która wisiała nad nimi niczym
chmura trującego gazu, i brakowało mu jej śmiechu i wesołych rozmów, ale najdotkli-
wiej jej brak odczuwał nocami, kiedy nade wszystko pragnął, aby leżała w łóżku obok
niego.
Odwrócił się od niej i popatrzył niewidzącym wzrokiem przez okno.
- Nie pamiętam, aby moja matka mnie kochała - odezwał się w końcu. - Uwielbiała
Eduarda, ale gdy ja dorastałem i stawałem się coraz bardziej podobny do ojca, zdawała
się coraz bardziej mnie nie cierpieć. Kochała mojego ojca, ale jego niewierność złamała
jej serce i napełniła goryczą. Mój dziadek, Alonso, zawsze uważał, że mój ojciec ożenił
się z jego córką dla pieniędzy. Po ich rozwodzie nakłonił ją do powrotu do nazwiska pa-
nieńskiego. Zmieniła także nazwisko moje i Eduarda. - Przez chwilę milczał. - Alonso
nie robił tajemnicy z tego, że to Eduarda zamierzał uczynić wyłącznym spadkobiercą i
przyszłym właścicielem majątku.
- To musiało być trudne - powiedziała cicho Rachel.
- Często kłóciłem się z dziadkiem. Nieważne, co robiłem, i nieważne, jak bardzo
starałem się zadowolić jego i moją matkę, w ich oczach zawsze byłem nieodpowiedzial-
nym playboyem, takim jak mój ojciec. - Diego zawahał się i przeczesał palcami włosy. -
W dniu śmierci Eduarda pokłóciłem się ostro z dziadkiem, ponieważ nie pochwalał mojej
decyzji zostania zawodowym graczem polo. Miałem podły nastrój - przyznał ponuro. -
Szaleńczym pomysłem był spływ kajakiem rzeką po wiosennych deszczach. Eduardo
próbował mi to wyperswadować. Ale ja go nie słuchałem i w końcu krzyknąłem, żeby
dał mi spokój. - Diego przełknął z trudem ślinę. - To była nasza pierwsza i jedyna kłótnia
T L
R
- powiedział zachrypniętym głosem. - Swoje ostatnie słowa wypowiedziałem do Eduarda
w gniewie i do śmierci nie zapomnę bólu na jego twarzy, kiedy go odepchnąłem. - Przez
chwilę milczał. - Płynąłem rzeką sam, nie mając świadomości, że Eduardo ruszył za mną.
Dopiero kiedy dotarłem do bystrego nurtu i obejrzałem się, zobaczyłem jego pusty kajak.
Rachel delikatnie dotknęła jego dłoni.
- Eduardo utonął? - zapytała cicho.
Diego kiwnął głową.
- Rzeka była tamtego dnia wzburzona i podejrzewam, że bystry nurt wywrócił ka-
jak. Obaj pływaliśmy tamtędy wiele razy i wiedzieliśmy, co robić w takiej sytuacji, ale
musiał uderzyć głową w wystający z wody kamień. Wysiadłem na brzeg i popędziłem w
górę rzeki... było jednak za późno. - Głos mu się załamał. - Eduardo już nie żył, kiedy go
wyciągnąłem z wody. Moja matka wpadła w histerię, gdy zaniosłem jego ciało do ha-
ciendy. A dziadek... - zamknął na chwilę oczy - ...oskarżył mnie o umyślne spowodowa-
nie śmierci Eduarda, abym mógł odziedziczyć Estancię Elvirę.
- Nie! - krzyknęła Rachel, oburzona okrucieństwem Alonsa Ortegi. - Musiał prze-
cież wiedzieć, jak bardzo kochałeś brata. I nikt nie mógł przewidzieć, że Eduardo utonie.
To był tragiczny wypadek!
- Wypadek, któremu mogłem zapobiec - oświadczył ostro Diego. - Gdybym nie był
taki uparty, a Eduardo taki lojalny, żyłby dzisiaj. Popłynął, aby mnie chronić, mimo że na
niego nawrzeszczałem. - Zacisnął zęby. - Nie masz pojęcia, jak się przez to czuję - wy-
rzucił z siebie. - Dziadek miał rację. To ja zabiłem mojego brata.
- Diego, nie możesz tak myśleć. - Rachel poczuła, że do jej oczu napływają łzy. -
Każdy dokonuje w życiu własnych wyborów i Eduardo sam postanowił ruszyć za tobą w
dół rzeki. To straszne, że zginął, ale nie wierzę, że chciałby, aby do końca życia zżerały
cię wyrzuty sumienia. - Zawahała się. - Dlatego właśnie nie mieszkasz tutaj, prawda?
Zbyt wiele wspomnień - powiedziała miękko.
Diego spojrzał na nią i w jej oczach zobaczył zrozumienie i współczucie tak wiel-
kie, że poczuł ściskanie w gardle.
- Po śmierci Eduarda wyprowadziłem się stąd i grałem w polo w praktycznie każ-
dym zakątku ziemi. - Diego wzruszył ramionami. - Przez cały ten czas nie kontaktowa-
T L
R
łem się z matką ani dziadkiem, ale kiedy cztery lata temu Alonso zmarł, okazało się, że
zrobił mnie swoim spadkobiercą. Powrót tutaj był... trudny. Na początku planowałem
sprzedać ranczo, ale jednak nie byłem w stanie. Eduardo kochał to miejsce i sprzedając
je, miałbym uczucie, że go zdradzam. - Spojrzał na Rachel. - Rozumiesz teraz, dlaczego
nie mogę tu mieszkać? - zapytał cicho. - To powinien być dom Eduarda.
Nagle Rachel mocno zbladła.
- Przepraszam - powiedział szorstko. - Wiem, że miałaś nadzieję, iż tu zostaniemy.
Pokręciła głową.
- W porządku. Uważam, że nie powinieneś obwiniać się o śmierć Eduarda i uwa-
żam także, że on chciałby, abyś tu mieszkał - odparła łagodnie. - Rozumiem jednak, dla-
czego wolałbyś wrócić do miasta i przepraszam, że odesłałam Artura.
Rachel uśmiechnęła się blado, chcąc uspokoić Diega, ale wtedy poczuła kolejny
skurcz bólu, tak jak przed chwilą, i aż się zgięła w pół.
- Co się stało? - zapytał natychmiast Diego. - Masz bóle?
- To nic takiego - mruknęła, prostując się, gdy ból minął. - Pewnie skurcze pier-
wotne, przygotowujące kobietę do porodu. Położna w szkole rodzenia mówiła, że można
je mieć nawet kilka tygodni przed porodem.
- Santa Madre! Niech sobie są pierwotne, ale nie chcę, abyś je miała tutaj, z dala
od szpitala. - Przeczesał palcami włosy. - Zaczekaj, a ja pójdę zadzwonić do Artura. Zo-
stawiłem komórkę w stajni, a jedyny telefon w domu znajduje się na parterze.
Usłyszała, jak zbiega po schodach, i chciała zawołać za nim, że nie ma powodu do
paniki, ale wtedy pojawił się kolejny skurcz. Jęknęła z bólu. Przygryzła wargę i próbo-
wała miarowo oddychać. Ale kiedy skurcz w końcu minął, przekonała się, że ma mokre
nogi. Odeszły jej wody.
- Arturo utknął w korku. Na autostradzie był wypadek i... Dios! Co ty robisz? - za-
pytał na widok siedzącej na łóżku Rachel.
Po jej czole spływał pot i twarz miała wykrzywioną bólem.
- Diego... - wydyszała. - Chyba rodzę.
Przez chwilę stał jak sparaliżowany, ale szybko wziął się w garść.
T L
R
- Nie, querida, to tylko skurcze pierwotne - powiedział uspokajająco. - Dziecko się
urodzi dopiero za cztery tygodnie.
- Rodzi się teraz. - Rachel krzyknęła z bólu. - Odeszły mi wody. Ja rodzę. - Spoj-
rzała na niego z rozpaczą. Po jej twarzy spływały łzy. - Strasznie się boję. Jest za wcze-
śnie. I nie możemy jechać do szpitala.
Diego klęknął przy łóżku i ujął jej dłoń.
- Querida, nawet jeśli rodzisz, pierwsze dziecko nie pojawia się na świecie zbyt
szybko. Piszą tak we wszystkich podręcznikach. Arturo niedługo tu będzie i zawieziemy
cię do szpitala, obiecuję.
W odpowiedzi Rachel krzyknęła z bólu i Diego patrzył bezradnie, jak zaciska palce
na jego dłoni.
- Nasze dziecko nie czytało podręcznika - zaszlochała, kiedy już była w stanie
mówić. - Diego, proszę... proszę, musisz mi pomóc...
Nutka przerażenia w jej głosie zmusiła Diega do zapanowania nad własnym stra-
chem. Rachel cierpiała. Bez słowa podciągnął jej sukienkę i zdjął bieliznę.
- Santa Madre, widzę główkę - powiedział z niedowierzaniem. - Rachel, muszę cię
zawieźć do szpitala. Helikopter...
- Nie będę rodzić w helikopterze - wydyszała z twarzą wykrzywioną bólem. - Och,
Diego, to wszystko moja wina. Nie powinnam była tu przyjeżdżać. Naraziłam dziecko na
niebezpieczeństwo. Nie mogę urodzić sama - zaszlochała.
- Nie urodzisz sama, querida. - Głos Diega był silny i spokojny. - Wezwę karetkę,
a jeśli nie dotrze na czas, sam odbiorę poród.
- Potrafisz? - zapytała drżącym głosem.
Nie było czasu na wątpliwości.
- Wszystko potrafię - odparł zdecydowanie. - Zaufaj mi.
Od tamtej chwili Rachel straciła poczucie czasu. Jej jedyną kotwicą z rzeczywisto-
ścią był głos Diega, dodający jej otuchy i mówiący, że świetnie sobie radzi, że jest naj-
bardziej niesamowitą kobietą na świecie.
- Przyj, Rachel, teraz!
T L
R
I tak właśnie zrobiła, wydając gardłowy krzyk. Diego patrzył z zachwytem i zdu-
mieniem, jak najpierw wychodzi główka, potem ramiona, a dalej cała reszta maleństwa.
Po chwili trzymał w rękach swego syna, a po jego policzkach płynęły łzy.
- Mamy syna - oświadczył głosem pełnym radości. - Rachel, mamy syna.
Bez słowa wyciągnęła ręce. Diego położył dziecko w ramionach Rachel. Ich spoj-
rzenia się skrzyżowały i nie był w stanie ukryć targających nim emocji.
Pełną napięcia ciszę przerwał płacz maleństwa i gdy Rachel spojrzała na syna, za-
lała ją fala miłości, która zmiotła wszelkie wątpliwości i obawy, jakie ją dręczyły w cza-
sie ciąży. Nic nie było ważniejsze niż dziecko. Było warte każdej sekundy bólu i choć
zostało poczęte przez przypadek, było najbardziej upragnionym, najbardziej kochanym
dzieckiem na świecie.
Podniosła wzrok na Diega i ścisnęło jej się serce, gdy zobaczyła, że twarz ma mo-
krą od łez. Pomyślała ze smutkiem, że nie jest pozbawiony uczuć, ale został w przeszło-
ści bardzo zraniony i nie wiedziała, jak go uleczyć.
Wyczuła, że Diego odsuwa się od niej. Pragnęła go zapewnić, że nigdy nie zrani go
tak jak matka i dziadek. Ale nie było na to czasu, gdyż odgłos kroków na schodach
oznajmił pojawienie się ekipy pogotowia.
- Miała pani niesamowicie szybki poród jak na pierwsze dziecko - stwierdził le-
karz, kiedy przeciął pępowinę i wytarł dziecko, po czym owinął je w kocyk. - Jak mu da-
cie na imię?
- Nie jestem pewna - bąknęła Rachel, gładząc palcem delikatny policzek synka. -
Chcę, aby nosił imię argentyńskie. Ty zdecyduj - powiedziała do Diega, posyłając mu
uśmiech. Zastanawiała się, czy chciałby dać ich synowi imię po bracie, ale nie chciała nic
sugerować.
Po chwili namysłu oświadczył:
- Alejo to dobre, argentyńskie imię.
- Alejo Ortega - powiedziała tytułem próby i uśmiechnęła się do śpiącego niemow-
lęcia. - Jest idealne. - Westchnęła z radością. - Jesteś szczęśliwy? - zapytała nagle, pa-
trząc na Diega i szukając jakiegoś znaku, który dałby jej nadzieję. Ale uczucia, jakie pło-
T L
R
nęły w jego oczach w chwili narodzin Alejo, zniknęły, a uśmiech, którym ją obdarzył,
był chłodny i bezosobowy.
- Oczywiście, że tak - mruknął. - Dałaś mi syna. Czegóż więcej mógłbym chcieć?
Mnie, zapragnęła krzyknąć Rachel. Mógłbyś chcieć mnie. Nic jednak nie powie-
działa.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kilka dni spędziła razem z Alejo w ekskluzywnym prywatnym szpitalu, wybranym
przez Diega, i czuła się jak oszustka, kiedy pielęgniarki krzątały się wokół niej, bo miała
się bardzo dobrze.
Gdy wróciła do domu, Diego pomagał przy dziecku, jak tylko potrafił, i często to
on przemierzał w środku nocy pokój dziecinny, kołysząc w ramionach płaczące niemow-
lę.
Po miesiącu Diego oznajmił, że zatrudnił nianię, żeby Rachel mogła trochę odpo-
cząć, choćby wieczorem i w nocy.
Ona naturalnie protestowała, twierdząc, że sama potrafi się zająć własnym dziec-
kiem, on jednak pozostał nieugięty.
- Nie jesteś tylko matką, querida. Jesteś także żoną i masz męża, który chce spę-
dzać z tobą trochę czasu sam na sam.
Kiedy wyszli w pierwszy wieczór, Rachel była uzbrojona w dwa telefony komór-
kowe, na wypadek gdyby Ines, niania, próbowała się z nią skontaktować. Kiedy usiadła
naprzeciwko Diega w jednej z najbardziej ekskluzywnych restauracji w Buenos Aires,
uderzyła ją myśl, że to ich pierwsza prawdziwa randka. Po jej przeprowadzce do Argen-
tyny regularnie jadali poza domem, ale wtedy była zajęta ciążą. Teraz nie czuła się już
gruba i niezgrabna, a w seksownych, nowych ubraniach po raz pierwszy od miesięcy
uważała się za atrakcyjną.
Zjedli niespiesznie kolację i choć ich rozmowa dotyczyła głównie Alejo, Rachel
czuła, że Diego jest jej wyjątkowo bliski. Dzisiaj sprawiał wrażenie bardziej zrelaksowa-
nego. Przed ich wyjściem, kiedy pomagał Rachel kąpać synka, opowiedział jej, jak on i
T L
R
Eduardo uwielbiali w dzieciństwie zachlapywać wodą całą łazienkę. Nie musiała go dłu-
go namawiać, aby podzielił się jeszcze innymi wspomnieniami. Kiedy po kąpieli położyli
Alejo do kołyski, Diego spojrzał na nią z uwagą.
- Zapomniałem o tych wszystkich dobrych chwilach, jakie dzieliłem z bratem -
przyznał. A może celowo je od siebie odsunąłem, gdyż ich wspominanie sprawiało zbyt
wiele bólu.
- Teraz także bolą? - zapytała miękko.
- Nie - odparł z nutką zaskoczenia w głosie. To dobre wspomnienia i nie chcę ich
utracić.
A teraz, w łagodnym świetle świec, oczy Diega lśniły niczym wypolerowane złoto.
- Wyglądasz dziś zachwycająco - wymruczał. - Wróciłaś do dawnej figury, a ta su-
kienka doskonale podkreśla talię.
- Dziękuję. - Serce jej szybciej zabiło i wstrzymała oddech, kiedy wyciągnął rękę
ponad stołem i ujął jej dłoń.
- Robi się późno. Poproszę o rachunek.
- Nie musimy jeszcze wychodzić. Może miałbyś ochotę na drinka? - zapytała szyb-
ko, pragnąc, aby ten wieczór nigdy się nie skończył. - Nie jestem ani trochę zmęczona.
- To dobrze - odparł poważnym tonem Diego. - Tak się zastanawiałem, czy po po-
wrocie do domu dałabyś się namówić na partyjkę szachów. - Spojrzał na nią znacząco,
wyraźnie nawiązując do gry z czasów ich romansu, kiedy przegrany musiał pozbywać się
kolejnych części garderoby.
- Kiedy gram z tobą w szachy, dziwnym trafem kończę zupełnie naga. - Rachel
uśmiechnęła się szelmowsko.
- I o to właśnie chodzi, querida - wymruczał, po czym nachylił się ku niej i musnął
jej usta wargami, tak na zaostrzenie apetytu.
W drodze do domu nie odzywali się do siebie, ale cisza pełna była seksualnego na-
pięcia. Diego ponownie ją pocałował, kiedy weszli do windy, i oderwał od niej usta, do-
piero gdy znaleźli się na czterdziestym drugim piętrze.
- Powinnam zajrzeć do Alejo - szepnęła Rachel, kiedy wziął ją na ręce i ruszył w
stronę sypialni.
T L
R
- W nocy zajmuje się nim Ines - odparł stanowczo.
A kiedy ponownie ją pocałował, Rachel nie była mu się w stanie oprzeć i objęła go
mocno za szyję, kiedy wszedł do sypialni i nogą zamknął za nimi drzwi.
Przez następny tydzień Rachel była tak szczęśliwa, jak jeszcze nigdy w życiu. W
ciągu dnia opiekowała się synkiem, ale noce przeznaczone były dla niej i Diega.
Ale jej szczęście prysło, kiedy pewnego ranka obudziła się i zobaczyła, jak wycho-
dzi z przylegającej do sypialni łazienki, ubrany w strój do jazdy konnej.
- Przykro mi, skarbie, ale pora, abym wracał do pracy - mruknął, nachylając się ku
niej, aby ją pocałować. - Biorę udział w turnieju w Brazylii. Dzwonił sponsor, abym zja-
wił się w São Paolo kilka dni wcześniej.
- Masz więc zamiar kontynuować karierę? - zapytała Rachel.
Diego wyglądał na zaskoczonego.
- Oczywiście. A dlaczego nie miałbym tego robić?
- To niebezpieczny sport i sądziłam... że skoro musisz teraz myśleć o Alejo, to mo-
że się wycofasz.
Wzruszył ramionami.
- Polo nie jest bardziej niebezpieczne od innych sportów. To moja praca, Rachel -
odparł z nutką zniecierpliwienia w głosie.
- Alejo będzie za tobą tęsknił. - Próbowała ukryć rozczarowanie jego decyzją.
- Ja za nim też... - Diego zawahał się. - Po moim powrocie Estancia Elvira będzie
gospodarzem jednego z turniejów. Pomyślałem, że może chciałabyś przyjechać z Alejo,
żebyśmy mogli tam spędzić kilka dni.
Rachel kiwnęła głową i uśmiechnęła się z przymusem, wiedząc, że czeka ją bardzo
długi tydzień.
Przyjazd Diega z Brazylii nieco się opóźnił i na ranczu zjawił się dopiero w dniu
turnieju. Kiedy Rachel nakarmiła Alejo, zostawiła go pod opieką Beatriz i poszła poszu-
kać męża. Znalazła go na dziedzińcu w pobliżu stajni, niesamowicie przystojnego w ja-
snych bryczesach, czarnej koszuli i butach dojazdy konnej. Tak bardzo go kochała, że aż
T L
R
ją to przerażało. Zapomniała o tym, żeś zamierzała udawać obojętność i rzuciła mu się na
szyję.
- Mam rozumieć, że za mną tęskniłaś, querida? - zapytał.
W jego bursztynowych oczach błyszczało lekkie rozbawienie.
- Oczywiście - przyznała nieśmiało, nie chcąc dłużej kłamać.
Diego nagle spoważniał. Spojrzał na nią z taką miną, że Rachel ścisnęło się serce.
- Rachel... musimy porozmawiać - powiedział z napięciem. - Ale nie teraz - dodał,
krzywiąc się. Stajenni wyprowadzali właśnie kuce i nagle zrobiło się bardzo głośno. -
Muszę lecieć. - Pocałował ją mocno, po czym oddalił się, aby wsiąść na swego konia.
Turniej przyciągnął całkiem spory tłum widzów, którzy szczelnie wypełnili trybu-
ny.
Dla Rachel oglądanie meczu okazało się zarówno ekscytujące, jak i przerażające.
Diego był znakomitym graczem, którego odwaga graniczyła z brawurą, i to on z całą
pewnością zdominował całą grę.
Wypadek wydarzył się tak szybko - lecz Rachel widziała niczym w zwolnionym
tempie, jak koń Diega zderza się z innym, Diego wylatuje z siodła, u potem ląduje na
ziemi, a zaraz za nim koń. Wyglądało to tak, jakby go przygniótł. Przez kilka sekund pa-
nowała cisza, po czym rozległy się głośne krzyki. Rachel rozpaczliwie próbowała poko-
nać barierkę, odgradzającą trybuny od boiska. Powstrzymała ją para silnych rąk.
- Są już przy nim sanitariusze - powiedział stanowczo Hector, jeden z gaucho. -
Nic nie może pani zrobić, señora Ortega. Proszę wrócić do haciendy, a ja doniosę pani,
co się dzieje, jak tylko będę coś wiedział.
- Nie mogę go zostawić - zawołała z rozpaczą. - Chcę być przy nim.
- Proszę iść do syna, señora - upierał się Hector. - Przyjdę, gdy się czegoś dowiem.
Inny pracownik rancza zaprowadził ją do domu. Rachel nie protestowała już, wie-
dząc, że Hector ma rację. Nic nie mogła zrobić, jeśli chodzi o Diega, i musiała się zająć
Alejo.
Wskazówki zegara poruszały się nieznośnie powoli.
T L
R
Słysząc samochód na podjeździe, Rachel pobiegła do drzwi, spodziewając się, że
to Hector. Nogi ugięły się pod nią, kiedy na werandzie pojawił się Diego, w brudnej ko-
szuli i z fioletowym sińcem na jednym policzku.
- Witaj, querida. - Spojrzenie Diega spoczęło na jej pobladłej twarzy i zaczerwie-
nionych od płaczu oczach i poczuł w piersi ból, niemający nic wspólnego z wypadkiem.
Kiedy uderzył o ziemię i dotarło do niego, że zaraz zostanie zmiażdżony przez ko-
nia, przez jego głowę przebiegła jedna myśl: że nie powiedział Rachel, jak wiele dla nie-
go znaczy.
- Myślałam, że nie żyjesz - wyszeptała Rachel. - Patrzyłam, jak koń pada, i byłam
pewna, że cię przygniótł.
- Zobaczyłem, jak się przewraca, i musiałem zdecydować, w którą stronę się prze-
turlać - odparł. - Na szczęście podjąłem właściwą decyzję. Nic mi nie jest - zapewnił ją,
kiedy nadal wpatrywała się w niego, jakby był duchem. - Dwa pęknięte żebra i kilka siń-
ców, ale poza tym nie ma się czym przejmować.
Nie ma się czym przejmować!
W Rachel wszystko się zagotowało, kiedy pomyślała o najgorszej godzinie w swo-
im życiu, kiedy dosłownie odchodziła od zmysłów z niepokoju.
Podeszła do niego, skrywając wściekłość za współczującym uśmiechem.
- Boli cię ten siniak na policzku?
Diego wzruszył ramionami.
- Owszem, ale jakoś to przeżyję. Rachel...
Jej dłoń przecięła powietrze i wylądowała na drugim policzku.
- No to masz siniaka do kompletu. Uwierz mi, ten ból jest nieporównywalny z tym,
który czułam, kiedy zobaczyłam... kiedy sądziłam... - Rachel załamał się głos i z oczu
popłynęły łzy. - Cofnęła się kilka kroków. Ależ była wściekła! - Jak śmiesz kazać mi
przechodzić przez coś takiego? - wykrzyknęła. - Jak śmiesz kusić los? Patrzyłam dzisiaj,
jak jeździsz, zupełnie nie zważając na własne bezpieczeństwo. Wiem, że nadal obwiniasz
się o śmierć Eduarda. To był tragiczny wypadek, Diego. A jednak wydajesz się zdeter-
minowany, aby do końca życia grać męczennika. - Umilkła, by zaczerpnąć tchu. Diego
T L
R
stał znieruchomiały, jak wyciosany z granitu. - Czasami żałuję, że cię kocham - powie-
działa łamiącym się głosem. - Ale cię kocham. Kocham...
W oczach Diega ujrzała nagły błysk i wtedy już wiedziała, że posunęła się za dale-
ko. Był pewnie na nią wściekły. Oślepiona łzami odwróciła się na pięcie i pobiegła na
górę, nim jednak dotarła do połowy schodów, dogonił ją i porwał w ramiona.
- Odejdź. Daj mi spokój - wydyszała, nie będąc w stanie spojrzeć mu w oczy po
tym, jak zdradziła się ze swoimi uczuciami.
- Nie mogę tego zrobić, querida. Już nigdy cię nie zostawię. - Wziął ją na ręce i
zaniósł w stronę sypialni. Kopniakiem otworzył drzwi. - Jesteś moją żoną i już nigdy się
nie rozstaniemy, nawet na jedną noc. - Jego głos nabrzmiały był emocjami. Postawił Ra-
chel na ziemi i ujął w dłonie jej twarz. Spojrzał w oczy. - Chcę się z tobą kochać - powie-
dział schrypniętym głosem. - Ale najpierw muszę ci powiedzieć... że kocham cię,
querida. Te Amo, Rachel. Tu eres mi vida, mi amor.
Otarł kciukiem jej łzy i Rachel zadrżała, widząc w jego oczach czułość i miłość.
- Jeśli mam być szczery, to chyba zakochałem się w tobie w chwili, kiedy wziąłem
cię na ręce po twoim upadku z konia - rzekł miękko, uśmiechając się na widok niedowie-
rzania w jej oczach. - Byłaś drobna i śliczna, i taka kłótliwa. Nigdy wcześniej nie znałem
nikogo takiego jak ty i ten nasz wspólnie spędzony miesiąc był najszczęśliwszym okre-
sem w moim życiu. Ale udowodniłaś, jak bardzo się różnisz od moich poprzednich ko-
chanek, kiedy ode mnie odeszłaś. To bolało - przyznał. - I byłem taki wściekły, że udało
ci się mnie zranić, że do Nowego Jorku pojechałem z postanowieniem, by o tobie zapo-
mnieć. Ale nie potrafiłem wyrzucić cię z myśli i kiedy się dowiedziałem, że próbowałaś
się ze mną skontaktować, wykorzystałem podróż służbową do Londynu jako pretekst do
spotkania z tobą.
- A wtedy okazało się, że jestem w siódmym miesiącu ciąży. Nie uwierzyłeś, że to
twoje dziecko - mruknęła Rachel.
Diego skrzywił się.
- Nie zasłużyłaś na mój gniew ani oskarżenia, querida. Na początku czułem się jak
idiota, który dał się wciągnąć w pułapkę starą jak świat, ale kiedy się uspokoiłem, dotarło
do mnie, że mówiłaś prawdę, twierdząc, że byłaś dziewicą, kiedy się poznaliśmy. Nie
T L
R
płacz już, mi corazón - powiedział czule. - Czułem, że czymś niewłaściwym jest moja
miłość do ciebie, skoro pozbawiłem Eduarda jego przyszłości. Ale ty mi uświadomiłaś,
że mój brat nie chciałby, abym marnował życie, wiecznie się zadręczając. - Poczuł pod
powiekami łzy. - Ty i Alejo jesteście dla mnie najważniejsi i będę was kochał do końca
życia.
- Och, Diego... - Wspięła się na palce, zarzuciła mu ręce na szyję i obsypała poca-
łunkami wilgotne rzęsy, posiniaczoną twarz i zmysłowe usta. - Tak bardzo cię kocham. -
Pocałowała go i zalała ją fala radości, kiedy Diego jęknął i oddał pocałunek z czułą pasją,
która obiecywała miłość i zaangażowanie, trwające całą wieczność. Diego uniósł głowę.
- Uważam, że powinniśmy zamieszkać tu na stałe - oświadczył.
- Jesteś pewny, że tego chcesz? - zapytała miękko.
- Tak. - Nie było tu już duchów, a jedynie szczęśliwe wspomnienia o Eduardzie. -
Moja kariera sportowa dobiega końca i chcę się zaangażować w codzienne doglądanie
pracy na ranczu. Poza tym kiedy zobaczysz, jaki kupiłem ci prezent, wątpię, abym był w
stanie odciągnąć cię od stajni.
Rachel uśmiechnęła się do niego. Jego miłość była jedynym prezentem, jakiego
pragnęła, ale górę wzięła ciekawość.
- Jaki prezent?
- Koń ułożony do skoków, duży, czarny, podobno jego imię znaczy „czarny"...
- Piran? - zachłysnęła się. - Naprawdę? Och... Diego... - Ukryła twarz na jego szyi,
mając wrażenie, że zaraz pęknie z radości. - Kocham cię.
Słowa te były nieadekwatne do jej uczuć, ale on zrozumiał.
- Wiem, querida. I ja ciebie też kocham. Teraz i na zawsze.
T L
R