326DUO Reid Michelle Światowe Życie Zapomniana narzeczona

background image
background image

Michelle Reid

Zapomniana narzeczona

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W sali restauracji było tak tłoczno, że trudno byłoby wetknąć szpilkę, lecz Cassie

wcale to nie przeszkadzało. Z ciekawością rozglądała się dookoła, obserwując elegancko

ubranych kolegów i koleżanki z pracy, którzy tak jak ona mieli wziąć udział w powital-

nym przyjęciu, zorganizowanym przez ich nowego szefa.

Od tak dawna nie uczestniczyła w podobnych imprezach, że sprawiało jej to nawet

przyjemność. Na tę okazję kupiła sobie nieprzyzwoicie drogą jedwabną sukienkę w czar-

no-szare wzory, w której czuła się bardzo szykownie. Po raz pierwszy od lat pozwoliła

też sobie na wizytę u dobrej fryzjerki. Świetnie ostrzyżona i uczesana, mogła z dumą po-

trząsać swymi złotymi lokami opadającymi na ramiona.

- Podoba ci się tu, prawda? - spytała Ella, stojąca tuż obok. - Teraz, kiedy bliźniaki

nie są już takie małe, możesz wreszcie zacząć bywać między ludźmi.

- Z samotnej pracującej matki w mgnieniu oka zmienię się w szaloną, rozrywkową

dziewczynę. - Cassie się roześmiała. - A może przy okazji powinnam zacząć szukać mę-

ża?

- No nie. - Ella wzruszyła ramionami, a na jej twarzy pojawił się cień.

Cassie doskonale wiedziała, o czym przyjaciółka mogła pomyśleć. Jeszcze nie zdą-

żyła się otrząsnąć z szoku związanego z porzuceniem jej przez narzeczonego sześć tygo-

dni przed ślubem. Powód, czy też pretekst, był banalny: nie dojrzał jeszcze do stałego

związku. Cassie znała to uczucie - ona też została porzucona, gdy była w bliźniaczej cią-

ży. Teraz wspierały się z Ellą nawzajem.

Spędziły kilka minut na swobodnych pogaduszkach z kolegami, a z każdym kolej-

nym kieliszkiem wypitego wina atmosfera stawała się bardziej rozluźniona.

- Na co jeszcze czekamy? Umieram z głodu - stwierdziła Ella.

- Chyba na pojawienie się naszego nowego szefa - odrzekła Cassie.

- Jeszcze trochę i będziemy się tu czuć jak sardynki w puszce. - Ella westchnęła. -

Chociaż wcale by mi to nie przeszkadzało - dodała po chwili - gdyby znalazł się koło

mnie ktoś taki, jak ten facet, który właśnie wszedł razem z naszym dyrektorem i grupką

jakichś ważniaków.

T L

R

background image

Cassie, niczego się nie spodziewając, popatrzyła w tę samą stronę i oniemiała. Mia-

ła wrażenie, że spada w przepaść! Nogi się pod nią ugięły, pociemniało jej w oczach i

dopiero po kilku sekundach zdołała odzyskać kontrolę nad sobą. Rozpoznawszy go, po-

czuła się jak porażona prądem. Nie widziała go od sześciu lat, ale nie mogła się mylić.

Był tak wysoki, że górował nad otaczającymi go ludźmi. Pochylał głowę, żeby le-

piej słyszeć, co mówi do niego dyrektor. Jego ciemne włosy budziły w Cassie wspo-

mnienia ich wzajemnej intymności tak wyraźnie, jakby zdarzyło się to wczoraj.

- Coś mi się zdaje, że patrzymy właśnie na naszego nowego szefa - mruknęła Ella,

ale jej przyjaciółka nie dopuszczała nawet do siebie tej myśli.

- Nie, to nie on - szepnęła, ale przeszedł ją zimny dreszcz.

- Jesteś pewna? - Ella nie odrywała wzroku od mężczyzny. - To musi być on -

oświadczyła. - Taki wspaniały facet nie może nazywać się inaczej niż Alessandro

Marchese, co brzmi superseksownie.

Alessandro Marchese?

Cassie poczuła ukłucie w sercu. Czyżby jej koleżanka patrzyła na kogoś innego?

- Tak, tak, stoi przed nami ładne parę milionów dolarów w oryginalnym włoskim

opakowaniu. Jeszcze wspomnisz moje słowa, cara - rzuciła kpiąco Ella. - No i jeśli się

nie mylę, to ta dama w czerwieni, tuż przy nim, nie ustępuje mu szlachetnością rasy...

Dama w czerwieni...

Rzeczywiście patrzyły zatem na tego samego mężczyznę, Nie mogło być co do

tego wątpliwości. Towarzyszyła mu kobieta o czarnych, lśniących włosach, w doskonale

uszytej krwistoczerwonej sukni, i wyglądało na to, że łączy ich szczera zażyłość, jak

kochanków z długim stażem.

Ella miała rację, pasowali do siebie - tak samo jak Alessandro Marchese pasowało

do niego znacznie lepiej niż zwykłe Sandro Rossi, nazwisko, pod jakim znała go Cassie.

W tym momencie mężczyzna podniósł głowę i dziewczyna mogła dobrze mu się

przyjrzeć. Z dotkliwą goryczą przekonała się, że jego męska uroda działa na nią równie

mocno, jak sześć lat temu.

Gdyby nie bezsilność w nogach, podeszłaby i dała mu w twarz, żeby zniknął ten

jego kłamliwy uśmiech. Kogo on chciał nabrać? Czy był jakimś oszustem, że dawniej

T L

R

background image

posługiwał się innym imieniem i nazwiskiem? A może tylko ją okłamał? Czy na tyle ją

urzekła śródziemnomorska uroda i rzekoma szczerość uczuć tego człowieka, że dała się

uwieść, a potem zostawić jak niedojedzone śniadanie, podczas gdy kochanek odfrunął do

swojej słonecznej Italii i już nie wrócił?

Cassie czuła, że go nienawidzi, lecz jednocześnie nie potrafiła oderwać od niego

wzroku. Smukła męska sylwetka w wieczorowym garniturze przyciągała jej oczy jak

magnes. Mimo woli przypominała sobie każdy szczegół jego ciała, które przecież miała

okazję tak dobrze poznać...

Nagle zapragnęła się stąd wydostać.

W tym momencie, jakby czując, że jest obiektem czyjegoś zainteresowania,

mężczyzna podniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały, chociaż w ciągu minionych

sześciu lat Cassie po wielekroć obiecywała sobie, że już nigdy się to nie zdarzy.

Czas nagle jakby się zatrzymał, gwar rozgadanego tłumu docierał teraz do niej

niczym przez szklaną szybę, która zamknęła we wspólnej przestrzeni tylko ich dwoje.

Stała jak zahipnotyzowana, podczas gdy przez głowę przelatywały jej, w dzikiej

gonitwie, oderwane fragmenty wspomnień.

Sandro się uśmiecha... Sandro ją obejmuje... całuje... Sandro, taki delikatny i czuły,

a potem coraz bardziej namiętny i szalony w miłości.

Uświadomiła sobie, że całe jej ciało odpowiada na jedno płomienne spojrzenie tego

człowieka, jak na zew. Wcale nie chciała się tak czuć. Pragnęła być chłodna i obojętna, a

tymczasem reagowała podobnie jak wtedy! On zaś patrzył na nią zachłannie, pochłaniał

ją wzrokiem w sposób tak niedwuznacznie erotyczny, że chciało jej się krzyczeć z

gniewu. A jednak milczała, czuła się słaba i bezsilna.

Uświadomiła sobie, że rozpoznał ją dopiero po chwili. Wtedy nagle zmienił się na

twarzy - bladość była widoczna mimo opalenizny. Cassie czekała z zapartym tchem, co

będzie dalej. Wyprostował się i odwrócił tyłem, jakby się jej wyparł, z zimną i okrutną

bezwzględnością. Miała poczucie, jakby trzasnął jej drzwiami prosto w twarz.

Znowu.

Przez chwilę zdawało jej się, że zemdleje, tak była zaskoczona i wstrząśnięta tym

brutalnym odrzuceniem. Ktoś w tłumie ją potrącił, a ona ledwie to zauważyła, ktoś coś

T L

R

background image

do niej mówił, lecz słowa do niej nie docierały. Wiedziała, że jest blada, miała dreszcze;

ogarnął ją dziwny chłód. Najgorsze było jednak to, że otworzyły się jej dawne rany, a on

wciąż miał nad nią władzę i zademonstrował to właśnie tutaj, teraz, na oczach jej

kolegów i koleżanek. Nie wiedziała, co jeszcze może się zdarzyć, lecz przeczuwała

wszystko co najgorsze.

Zdołała się wreszcie od niego odwrócić. Wzięła kilka głębokich oddechów i

spróbowała zebrać myśli.

- Sądzisz, że dadzą nam wreszcie coś do jedzenia? - zapytała półgłosem Ella.

Cassie uświadomiła sobie, że cała ta druzgocąca scena, która się właśnie rozegrała,

nie trwała dłużej niż kilka sekund.

- Tak - odpowiedziała obojętnie jak automat.

Kim ona jest...?

To pytanie przemknęło mu przez głowę jak błyskawica i wywołało znany,

przenikliwy ból rozsadzający czaszkę. Odruchowo potarł czoło, co natychmiast

wzbudziło zaniepokojenie Pandory.

- Boli cię głowa, Alessandro? - zapytała z troską.

- Nie - zbył ją i stanął w ten sposób, żeby choć kątem oka móc obserwować

blondynkę, która go tak zainteresowała.

Był jak porażony, od lat żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego wrażenia. Sytu-

acja była jednak bardzo niesprzyjająca, gdyż ona miała być jedną z jego pracownic.

Nawiązywanie z nią bliższych kontaktów byłoby zatem bardzo niestosowne.

- Strasznie zbladłeś, caro - nie ustępowała Pandora. - Jesteś pewien, że...

- To efekt długiego lotu - burknął ze zniecierpliwieniem, nie odrywając wzroku od

blondynki. - Mamy za sobą piętnaście godzin podróży samolotem. Nie rób problemów,

Pandoro. Wiesz, że mnie to złości.

Kim ona jest? I dlaczego ma wrażenie, że już ją gdzieś widział...?

Stojący obok niego Jason Farrow, obecny dyrektor firmy BarTec, zaklaskał w

dłonie, żeby uciszyć zebranych i zabrać głos.

- Panie i panowie, czy mogę prosić o chwilę uwagi? - zaczął.

T L

R

background image

Alessandro czuł na sobie spojrzenia około stu par oczu, ból głowy nie ustawał, a

myśl o blondynce nie dawała mu spokoju.

Skądś ją znał. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej był przekonany, że

musiał ją już kiedyś spotkać. Jej jasnozłote włosy, piękne zielone oczy i pełne, zmysłowe

usta coś mu przypominały... Mimo woli szperał w pamięci, chcąc ją sobie przypomnieć,

ale powodowało to tylko narastającą frustrację, gnębiące uczucie bezsilności i pustki.

Nagle uświadomił sobie, że demonstracyjnie okazywana mu przez Pandorę

poufałość zaczęła go drażnić, i bezceremonialnie uwolnił się od jej uścisku.

- Czy mogę was wszystkich prosić, abyście ciepło przyjęli nowego właściciela

BarTecu, Alessandra Marchese...? - mówił tymczasem Jason Farrow.

Cassie zmuszona była popatrzeć w tym samym kierunku co wszyscy i zauważyła,

że Sandro - czy jak tam on się teraz nazywał - marszczy czoło, jakby coś całkowicie

zepsuło mu humor. No cóż, dobrze ci tak - pomyślała ze złośliwą satysfakcją. Za kogo on

się właściwie uważał, że potraktował ją, jakby była powietrzem?

Jej koledzy gorącym aplauzem witali nowego szefa, lecz ona dałaby sobie raczej

uciąć ręce, niż przyłączyłaby się do tych oklasków. Nie znosiła tego człowieka. Teraz,

kiedy już ochłonęła po pierwszym szoku, przypomniała sobie, co kiedyś czuła do Sandra

Rossi, obecnie Alessandra Marchese: nienawiść i pogardę. Obydwa te uczucia odżyły w

niej nagle ze zwielokrotnioną siłą.

- Grazie molto per la vostra accoglienza lorosa... - powiedział bohater wieczoru

swym niskim, zmysłowym głosem, wywołując westchnienie zachwytu większości

zebranych kobiet.

Jego piękna towarzyszka dyskretnie zwróciła mu na coś uwagę, a wówczas

uśmiechnął się czarująco i powtórzył to samo po angielsku:

- Przepraszam - rzekł. - Dziękuję serdecznie za tak ciepłe powitanie...

- No, to był dobry chwyt - szepnęła Ella. - Myślisz, że zrobił to specjalnie, żeby nas

rozbroić?

Pewnie tak - pomyślała Cassie cynicznie, starając się nie okazywać swej

dezaprobaty. Prawdę mówiąc, była zaskoczona, że jej najlepsza przyjaciółka nie

T L

R

background image

dostrzegła tego, co działo się między nią a ich nowym szefem. Zdawało jej się, że wszy-

wszyscy obecni musieli to zauważyć!

Sandro starał się oczarować zebranych, rozsnuwając przed nimi wspaniałe plany

rozwoju spółki, co miało uśmierzyć ich ewentualne niepokoje o przyszłość BarTecu.

Cassie słuchała, niewiele z tego rozumiejąc, bo myślami była gdzie indziej i w

innym czasie - gdy po raz pierwszy usłyszała ten głos.

Brzmiał tak samo i jego właściciel też się nie zmienił. Bez względu na to, jak się

teraz nazywał, był wciąż tym samym mężczyzną, który kiedyś posłużył się swym

ujmującym wdziękiem, żeby ją uwieść, a potem zostawił, mimo iż była w ciąży.

Kolejna burza oklasków wyrwała ją z tych rozmyślań i przywołała do

rzeczywistości. Nowy szef skończył mówić i teraz uśmiechał się do ślicznotki w

czerwonej sukni.

Cassie zapragnęła wyjść, ale drogę zagradzał jej Sandro wraz ze swoją ekipą.

Czy zdołałaby się koło nich przecisnąć niezauważona? A gdyby spostrzegł, że

wychodzi, to czy zrobiłoby mu to jakąś różnicę?

- No to nareszcie pozwolą nam coś zjeść - ucieszyła się Ella.

Tłum zaczął się przesuwać ku schodom prowadzącym do sali na piętrze, gdzie

miało się odbyć przyjęcie. Cassie, chcąc nie chcąc, posuwała się razem z innymi.

Wiedziała, że nie może sobie pozwolić na to, żeby tak po prostu wyjść. Musiałaby

się później tłumaczyć, a zależało jej na pracy w BarTecu i nie chciała mieć kłopotów.

Tuż przy niej szła Ella, przez cały czas paplając na temat ich nowego szefa,

najwyraźniej nim zachwycona. A ona sama czuła się całkowicie wyobcowana z tego

rozbawionego i rozgadanego tłumu.

„Nie znam cię. Nie chcę cię znać. Proszę, nigdy więcej do mnie nie dzwoń..." - to

były jego słowa, zimne i bezwzględne. Kołatały jej się teraz w głowie jak złowrogie

echo. W jednej chwili z namiętnego, płomiennego kochanka zmienił się w zupełnie

obcego człowieka. Co z tego, że był jej pierwszym mężczyzną, że zostawił ją przerażoną,

oszołomioną, w ciąży? Sandro w najokrutniejszy sposób nauczył ją, że tacy jak on, kiedy

postanowią zdobyć kobietę, posługują się wszelkimi środkami, aby osiągnąć cel. A kiedy

się już nasycą, potrafią ją rzucić bez wyrzutów sumienia i bez skrupułów.

T L

R

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Cassie i Elli przydzielono miejsca przy tym samym stole, w najdalszym kącie sali,

razem z resztą pracowników działu księgowości. Jedynym spoza ich grona był tu bardzo

przystojny i sympatyczny młody mężczyzna, który przedstawił się jako Gio Rozario,

człowiek z zespołu Alessandra.

Podczas posiłku wszyscy zasypywali go pytaniami, na które odpowiadał ze

swobodą,

jednocześnie

starając

się

dowiedzieć

wielu

rzeczy

od

swoich

współbiesiadników. Wyglądało na to, że jest nimi szczerze zainteresowany. Oczarował

ich, podobnie jak jego szef nieco wcześniej.

Cassie ledwie skubnęła jedzenia, prawie nie brała udziału w rozmowie, za to

słuchała i obserwowała. Zdążyła zauważyć, że przy każdym stole siedział co najmniej

jeden z ludzi pracujących dla Alessandra i łatwo można się było zorientować, że

zrobiono to celowo. W ten sposób mogli oni zebrać informacje o pracownikach BarTecu,

a następnie przekazać je szefowi.

Krótko mówiąc, ekipa pana Marchese z miejsca przystąpiła do pracy, podczas gdy

wszyscy pozostali czuli się swobodni i rozluźnieni.

Sprytnie - pomyślała z niechęcią. Wino podawano bez ograniczeń, łatwo więc było

przewidzieć, że mało kto z pracowników firmy zdoła tego wieczoru zachować sekrety

dla siebie.

Mimo woli wzrok Cassie powędrował do okrągłego stołu stojącego pośrodku sali,

przy którym biesiadował bohater wieczoru wraz z członkami zarządu spółki. Sprawiał

wrażenie zupełnie spokojnego i w pełni kontrolującego sytuację - gładki i przebiegły

rekin finansowy, o posturze atlety i profilu zdobywcy serc.

Włosy i oczy miał zupełnie takie same jak Anthony...

W tym momencie poczuła, że dłużej tego wszystkiego nie zniesie i natychmiast

musi wyjść. Pod pretekstem, że źle się czuje, podniosła się z miejsca, wzięła torebkę i

skierowała w stronę schodów.

Alessandro, spod wpółprzymkniętych powiek, obserwował każdy jej ruch. Dopiero

teraz, gdy przechodziła przez salę, mógł w pełni podziwiać jej urodę. Była szczupła i

T L

R

background image

zgrabna, poruszała się płynnie i z wdziękiem, a wieczorowa, mieniąca się suknia i czarne

buty na wysokich obcasach tylko dodawały jej szyku.

Znów myśl o niej jak błyskawica przemknęła mu przez głowę i z trudem

pohamował pokusę, by potrzeć czoło. Ból w skroniach był trudny do zniesienia.

Dojrzał jeszcze, że blondynka zatrzymała się u szczytu schodów, z wieczorowej

torebki wyjęła telefon komórkowy i podniosła go do ucha.

Z kim mogła rozmawiać? Z mężem? Z kochankiem?

Nie rozumiał, dlaczego jakakolwiek z tych możliwości miałaby go obchodzić.

- To Cassie Janus - podpowiedział usłużnie siedzący przy nim Jason Farrow.

Alessandro spojrzał na niego z pozorną obojętnością.

- Zauważyłem już wcześniej, że zwrócił pan na nią uwagę - dodał dyrektor, jakby

zbierał punkty za gorliwość.

Sandro zbył to milczeniem, chociaż był pewien, że Farrow miał do powiedzenia

znacznie więcej. Tymczasem usiłował sobie przypomnieć, czy nazwisko tej dziewczyny

z czymś mu się skojarzy.

Ale nie.

- Ona kieruje naszym działem księgowości - podpowiedział dyrektor. - Ma głowę

jak kalkulator, chociaż na to nie wygląda, prawda?

Ta seksistowska uwaga tylko utwierdziła Alessandra w niechęci do Jasona, którą

odczuwał już wcześniej.

BarTec był małą rybką w porównaniu z wielkimi korporacjami i

przedsiębiorstwami, którymi zarządzał. Niemniej ta firma rozwinęła nowatorską

technologię produkcji elementów mikroelektronicznych i Alessandro wolał wziąć ją pod

swoje skrzydła niż dopuścić, żeby wpadła w ręce konkurencji. Właściciel firmy, Angus

Barton, był przyjacielem jego nieżyjącego już ojca. Kiedy postanowił ją sprzedać ze

względu na zły stan swego zdrowia, Marchese zaproponował, że kupi BarTec.

Angus sam przyznał, że w ostatnich miesiącach podjął kilka nieprzemyślanych

decyzji. Jedną z nich było powierzenie funkcji naczelnego dyrektora Jasonowi

Farrowowi, który jego zdaniem był zarozumiałym despotą, traktującym arogancko nawet

swego pracodawcę.

T L

R

background image

Dzisiejszy wieczór miał być okazją, żeby uspokoić cennych pracowników BarTecu

co do przyszłości firmy i wyselekcjonować tych, którzy zdaniem ludzi z ekipy

Alessandra nie nadawali się do zespołu. Jason Farrow w szybkim tempie uplasował się

na szczycie listy kandydatów do zwolnienia.

- Ma pan problem z kobietami na płaszczyźnie służbowej? - zasugerował

Alessandro.

- Ależ skąd! Są jak słoneczka! - zapewnił dyrektor z cynicznym uśmiechem. - Ale

muszę mieć pewność, że w stu procentach poświęcają się pracy zawodowej, a hormony

temu nie sprzyjają. Sytuacja Cassie jest w BarTecu wyjątkowa - była ulubienicą Angusa.

Zatrudnił ją, kiedy naprawdę nie potrafiła jeszcze sprostać wymogom swojego

stanowiska.

Farrow wzruszył ramionami i snując swój wywód, nie zauważył miny Alessandra,

który siłą powstrzymał się od pytania: co przeszkadzało Cassie poświęcić się w pełni

pracy.

- Tak to jest, kiedy przedkłada się osobiste sentymenty nad interesy - ciągnął

dyrektor ze źle ukrywaną złością. - Miałem dużo lepszą kandydatkę na miejsce Cassie,

ale Angus znał jej zmarłego ojca, więc...

Marchese puścił mimo uszu dalszy ciąg tej wypowiedzi, bo jego mózg nagle zaczął

pracować na przyspieszonych obrotach. Dostrzegł w końcu pewien związek między sobą

a kobietą, która robiła na nim tak piorunujące wrażenie.

Angus... Może spotkał ją u niego podczas weekendowych odwiedzin?

Tymczasem dyrektor, nieświadom, że sam kręci na siebie bicz, kontynuował:

- Pan pewnie bardziej niż ktokolwiek zdaje sobie sprawę, że w interesach nie ma

miejsca na sentymenty. Miło na nią popatrzeć, ale ładna buzia i zgrabna figurka takiej

panny tylko przeszkadzają innym w pracy. Takie jest moje zdanie.

Alessandro miał już tego dosyć.

- Pandora... - zwrócił się do swojej towarzyszki. - Powiedz panu Farrowowi, za co

płacę ci tak nieprzyzwoicie wysoką pensję.

Panna Batiste zaśmiała się perliście. Doskonale wiedziała, że każde euro z jej

poborów zarobione jest rzetelnie.

T L

R

background image

- No cóż, od poniedziałku będziemy ze sobą ściśle współpracować - oznajmiła Ja-

sonowi. - Musimy przygotować pracowników na to, że przejmę obowiązki Angusa

Bartona. Mam nadzieję, że będę mogła liczyć na pańską lojalność i wsparcie, panie

Farrow.

Wymowa tej wypowiedzi była całkiem jasna i obecny dyrektor mocno się

zaczerwienił. Już wkrótce miał na własnej skórze doświadczyć, co to znaczy, że w

interesach nie ma miejsca na sentymenty. Piękna Pandora nie miała zamiaru stosować

wobec niego taryfy ulgowej i z pewnością nie dbała o to, czy jej uroda będzie

komukolwiek przeszkadzać w pracy.

Tymczasem Alessandro, z ponurą satysfakcją, że Farrow wreszcie dostał po nosie,

wstał od stolika. Nie mógł sobie pozwolić na to, żeby zejść na dół i poczekać na Cassie

Janus, ale uznał, że powinien pokręcić się po sali i porozmawiać trochę z pracownikami.

Na dole, w barze, panna Janus rozmawiała przez telefon z Jenny, swoją najbliższą

sąsiadką, która uspokajała ją, że w domu wszystko w porządku, a bliźniaki już leżą w

łóżkach i słodko śpią.

- To są prawdziwe aniołki - mówiła serdecznie. - Powinnaś mnie z nimi zostawiać

znacznie częściej, Cassie. Dla mnie to frajda bawić się w babcię, moje wnuki są tak

daleko. Nie musisz się spieszyć z powrotem, oglądam sobie filmy i mogę tu siedzieć

nawet tydzień! Ach, Bella prosiła, żeby ci przypomnieć, byś zrobiła zdjęcie swojemu no-

wemu szefowi, bo chciałaby go zobaczyć!

No cóż, tej obietnicy Cassie nie zamierzała dotrzymać. Z pewnością by nie

zaryzykowała, że jej bystra córeczka odkryje podobieństwo między swoim bliźniaczym

bratem Anthonym i Alessandrem Marchese. Ta perspektywa napełniała ją bez-

granicznym lękiem; na samą myśl czuła przenikający ją dreszcz.

Chcąc nie chcąc, musiała wrócić na salę. Już wchodząc po schodach, zauważyła, że

Alessandro przechadza się między stołami. Dyskretnie wsunęła się na swoje miejsce.

- Ten facet wie, jak zrobić dobre wrażenie - szepnęła jej Ella, a od stołu, przy

którym nowy szef właśnie rozmawiał z pracownikami, dobiegł zbiorowy wybuch

śmiechu. Najwyraźniej dziewczyna miała rację.

T L

R

background image

- Alessandro uważa, że przyjazna i swobodna atmosfera w pracy wzbudza dobrą

wolę i przyczynia się do zwiększenia wydajności - zauważył lojalnie Gio Rozario. -

Polubicie go, mogę wam przyrzec.

Z pewnością - pomyślała Cassie i dopiero teraz dotarło do niej, co Sandro robi:

podchodzi po kolei do każdego stołu i rozmawia z członkami zespołu. Uświadomiła

sobie, że kiepsko wybrała moment, żeby wyjść do toalety, bo zdążyła już wrócić,

podczas gdy on nieuchronnie się do nich zbliżał.

Znalazła się w pułapce i nie miała już żadnego ruchu. Marchese tymczasem

odbierał przy każdym stole coś w rodzaju raportu od siedzącego tam człowieka ze swej

ekipy, który zrywał się z miejsca i w kilku słowach przedstawiał mu każdego z pra-

cowników. W ten sposób nikt nie pozostawał anonimowy, a Sandro z wdziękiem

korzystał z otrzymanych informacji, żeby nawiązać z podwładnymi przyjazny kontakt.

Cassie musiała przyznać, że to sprytna i skuteczna taktyka. Była zła na siebie, że

jest wyczulona na każdy jego ruch, słowo, grymas twarzy. Jakby wszystkie jej receptory

nastawione były tylko na tego człowieka.

W pewnej chwili spostrzegła, że Sandro podchodzi do jej stołu. Stał za nią tak

blisko, iż czuła ciepło jego ciała i ten niepowtarzalny zapach.

Dlaczego właśnie on? Dlaczego to on musiał zostać nowym właścicielem BarTecu

- pytała się w duchu, podczas gdy inni rozmawiali, żartowali i zagadywali szefa o różne

sprawy.

Gio wstał z miejsca i referował szefowi świeżo zdobyte informacje na temat

siedzących przy stole osób. Robił to ze swadą i wdziękiem, a Alessandro, z talentem

prawdziwego psychologa, mówił każdemu kilka miłych słów, nawiązując pierwszy

kontakt. Był w tym tak czarujący, że skruszyłby opór nawet najbardziej chłodnej kobiety.

Ponad głową Cassie wyciągał raz po raz rękę do kolejnych osób, a ją za każdym

razem przechodził dreszcz. Zastanawiała się, czy robił to specjalnie i czy celowo stanął

tuż za nią, przedłużając jej męki.

Jak przez mgłę słyszała Gio przedstawiającego Ellę:

- Ella Cole... Ella, jak sama mi powiedziała, jest osią, dzięki której dział

księgowości tak gładko funkcjonuje.

T L

R

background image

- Innymi słowy: sekretarka tyranka - przedstawiła się. - Groźna, ale miła - dodała i

Cassie obserwowała, jak ręka o długich palcach znów wyciąga się ponad stołem, żeby

uścisnąć dłoń jej przyjaciółki.

Na końcu przyszła kolej na nią. Będzie musiała dotknąć tej ręki, która znała jej

ciało lepiej niż jakakolwiek inna męska dłoń. Nie wiedziała, czy zdoła to znieść i czy

potrafi ukryć gniew i rozgoryczenie, które w niej wzbudzał.

- Cassandra Janus - usłyszała.

Alessandro Marchese przesunął się o krok, żeby ją lepiej widzieć.

- Cassie jest nową, jasną gwiazdą działu księgowości - dodał Gio, a ona

zmartwiała, widząc, że dłoń nowego szefa wyciąga się w jej kierunku.

Czuła się, jakby minione sześć lat nagle natarło na nią z całym impetem. Sandro

wyglądał z bliska jeszcze bardziej zabójczo, niż zdołała go zapamiętać.

- Cassandra Janus... - powtórzył wolno, rozciągając ostatnią sylabę tak, że brzmiało

to: Januus, tak jak wymawiał jej nazwisko sześć lat temu.

Ciemne oczy o ciężkich powiekach śmiały przyglądać się jej z chłodnym,

uprzejmym zainteresowaniem, gdy niby to usiłował ją sobie przypomnieć:

- Wydaje mi się, że skądś znam to nazwisko... A może już się kiedyś spotkaliśmy?

Może się kiedyś spotkali...? Czy to był jakiś okrutny żart? A może cyniczne

ostrzeżenie, żeby uważała na to, co mówi?

Dobry Boże, ratuj - pomyślała Cassie, bojąc się, że w każdej chwili może wpaść w

histerię.

Przywołała na pomoc wszystkie siły i zdołała opanować się na tyle, by wydusić z

siebie odpowiedź:

- Nie, nie spotkaliśmy się przedtem, panie Marchese.

- Proszę mi mówić Alessandro - rzekł.

Wiedziała, że choćby przykuli ją do ściany i rzucali w nią nożami, to nie

przeszłoby jej to przez gardło.

A on wciąż czekał z wyciągniętą dłonią, aż poda mu swoją. Po chwili, która

zdawała się rozciągać w nieskończoność, podali sobie ręce i ten moment był jak wstrząs

T L

R

background image

elektryczny, nagłe rozpoznanie, które przeniknęło ją na wskroś. Z siłą pocisku uderzyło

tuż obok bijącego szaleńczo serca.

On też to poczuł, bo ściskał jej dłoń mocniej i dłużej, niżby należało.

Tymczasem Gio kontynuował prezentację, nieświadom tego, co działo się między

nimi dwojgiem.

- Angus dotarł do panny Janus i zdobył ją dla BarTecu mniej więcej rok temu, co

było zapewne jednym z jego najlepszych posunięć. Wiem z wiarygodnych źródeł, że to,

czego Cassie nie wie na temat opłacalności obligacji oraz stopnia ryzyka lokat

kapitałowych, zapisać by można na odwrocie pocztowego znaczka.

- Ciekawe... - mruknął Sandro.

Przypuszczała, że niewiele do niego dotarło z tego, co mówił jego pracownik, bo

wciąż wpatrywał się w nią swymi płonącymi oczami i nie puszczał jej ręki. Napięcie

między nimi wciąż rosło. Dziewczyna drżała.

- Cassie jest także jedną z tych godnych najwyższego podziwu osób, które potrafią

połączyć obowiązki zawodowe i rodzinne. Jest matką pięcioletnich bliźniąt - ciągnął

niestrudzenie Gio, jak dobrze zaprogramowany robot.

Wzmianka o bliźniętach przywołała ją do rzeczywistości. Wyrwała dłoń z uścisku

Sandra i natychmiast ją zacisnęła, jakby w geście obronnym.

To, co wydarzyło się potem, było już czystym dramatem.

Usłyszała jęk, poczuła, że mężczyzna uchwycił się oparcia jej krzesła, i kiedy

spojrzała mu w twarz, dostrzegła wyraz bólu i nagłą bladość. Po chwili leżał bezwładnie

u jej stóp, rozciągnięty między dwoma stołami!

Na sekundę zapadła martwa cisza. Sytuacja była tak zdumiewająco absurdalna, że

wszyscy zamarli w bezruchu, czekając z zapartym tchem, co będzie dalej.

Nowy szef nie wstawał, nawet nie drgnął. Wyglądał tak przeraźliwie, jakby był

martwy, że gdy minął moment zaskoczenia, w sali wybuchła panika. Słychać było

krzyki, szuranie krzeseł, tupot nóg i ciche komentarze w rodzaju:

- Czy on się poślizgnął? Jest pijany? Dlaczego się nie rusza?

Klęczeli już przy nim Gio i kobieta w czerwonej sukni, starając się go ocucić. On

jednak wciąż był chorobliwie blady i wyglądał jak martwy.

T L

R

background image

Cassie wydała głębokie, spazmatyczne westchnienie i wyszeptała:

- Sandro... - Odepchnąwszy wszystkich, znalazła się na kolanach tuż przy leżącym.

- Sandro! - wykrzyknęła teraz głośno, wprawiając w zdumienie całą salę.

T L

R

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Opowiedz nam, co się tam stało, Cassie - zażądał Gio Rozario, który z uroczego

kompana w mgnieniu oka zmienił się w twardego jak stal przełożonego.

Znajdowali się w ciasnym pokoiku, który służył za gabinet właściciela restauracji.

Rozario niemal siłą oderwał dziewczynę od nieprzytomnego Alessandra i przyprowadził

tutaj.

Obok niego stała kobieta w czerwieni, Pandora Batiste. Choć olśniewała urodą, jej

wzrok skierowany na Cassie był lodowaty.

- Nie potrafię tego wytłumaczyć - odrzekła zapytana, wciąż tak wstrząśnięta, że

nogi trzęsły się jej nawet, kiedy usiadła.

- Rzuciłaś się do niego, kiedy upadł - podpowiedział Gio.

Cassie drżała, wciąż nie mogąc wyzwolić się od koszmaru, który przeżyła parę

minut temu. Była przekonana, że Sandro padł martwy.

A przecież wcale mu tego nie życzyła, choć w ciągu ostatnich sześciu lat, kiedy

było jej ciężko, wielokrotnie pragnęła zobaczyć go u swych stóp.

- Ty zrobiłeś to samo - odpowiedziała.

- Ale ja go znam, a ty nie - stwierdził Gio. - Przynajmniej tak sądziliśmy - poprawił

się po chwili.

Cassie przymknęła oczy i natychmiast pod jej powiekami pojawił się obraz Sandra,

który odzyskując przytomność, spojrzał jej prosto w twarz i wyszeptał słabym głosem:

- Cassie - Madre di Dio...

Zaraz potem odciągnęli ją od niego i przyprowadzili tutaj.

- Może któreś z was poszłoby sprawdzić, jak on się czuje? - poprosiła.

- Nazwałaś go Sandro - odezwała się Pandora Batiste, ignorując jej prośbę. Teraz

ona przejęła inicjatywę. - Nikt tak do niego nie mówi, on tego imienia nienawidzi.

Wpada we wściekłość, kiedy ktoś się je wymienia. Dlaczego więc ty, osoba jakoby

nieznajoma, ośmieliłaś się zwrócić do niego w ten sposób?

Na twarzy Cassie pojawił się cień ironicznego uśmiechu. Przecież sześć lat temu,

kiedy go poznała, sam przedstawił się jako Sandro.

T L

R

background image

- A więc znacie się, prawda? - nie ustępowała ciemnowłosa piękność. - Widziałam,

jak byłaś zaskoczona na jego widok, tam na dole. I czułam, że on też przeżył szok, kiedy

cię zobaczył.

Cassie z wysiłkiem podniosła wzrok na tych dwoje, którzy stali teraz oparci o blat

biurka i czekali na to, co ona powie. Ich arogancja i poczucie wyższości doprowadzały ją

do szału. Jakie mieli prawo, żeby tak ją traktować?

- Czy to jest przesłuchanie? - zapytała z oburzeniem.

- Ależ skąd - Gio starał się załagodzić sprawę - Po prostu chcemy się dowiedzieć,

co tam się zdarzyło i...

- Jesteście ciekawi - poprawiła lakonicznie Cassie, czując, że wreszcie odzyskuje

równowagę i panowanie nad sobą. - Ale ja nie będę z wami dłużej rozmawiać i dużo

lepiej by było, gdybyście byli teraz przy panu Marchese, zamiast mnie tu dręczyć.

- Alessandro jest pod dobrą opieką - oświadczyła zimno Pandora, szczególnie

mocno akcentując to imię.

- Tak? Jest pani tego pewna? A może lepiej byście zrobili, gdybyście spróbowali

się dowiedzieć, dlaczego tak nagle stracił przytomność?

- To właśnie robimy...

- Wcale nie! Usiłujecie wyciągnąć ze mnie informacje, których nie macie prawa

żądać. Czy on jest pijany? - zapytała ostro. - Czy Sandro stał się pijakiem, podobnie jak...

- Jak kto? - odezwał się czyjś głos z tyłu.

Cassie zerwała się na równe nogi i odwróciwszy się gwałtownie, stanęła twarzą w

twarz z głównym bohaterem całego wydarzenia, stojącym w drzwiach.

Na jego widok zaschło jej w gardle. Wyglądał strasznie: nadal był blady jak

śmierć, chociaż stał już na nogach, a oczy miał przeraźliwie ciemne, jak dwie czeluście.

- Lepiej się czujesz? - zapytała z trudem.

Nie odpowiedział. Spojrzał na swoich współpracowników i jednym skinieniem

głowy nakazał im wyjść.

- Ratujcie sytuację - rzucił pod ich adresem. - Wymyślcie cokolwiek: migrena po

podróży samolotem, byleby to było przekonywające. A potem zorganizujcie mi jakąś

drogę odwrotu, w miarę możliwości bez świadków.

T L

R

background image

Absolutne posłuszeństwo jego podwładnych zdumiało Cassie. Jeśli Pandora Batiste

rzeczywiście była jego kochanką, to musiała być mu całkowicie podporządkowana,

skoro znosiła takie traktowanie.

Panna Janus pomyślała, że ona nigdy by na coś takiego nie pozwoliła, i dumnie

zadarła brodę do góry. Żałowała teraz, że zapytała go, jak się czuje, bo jak widać, miał

się już całkiem dobrze.

Napięcie między nimi narastało, co potęgowała jeszcze jej obronna postawa. On

zaś milczał i tylko lustrował ją dokładnie spojrzeniem.

Ile mógł mieć teraz lat? Trzydzieści dwa... trzydzieści trzy...? Jeżeli sześć lat temu

powiedział jej prawdę. Skoro podał jej inne imię, to właściwie dlaczego miałby nie

skłamać odnośnie do wieku? W każdym razie teraz wyglądał znacznie poważniej. Nagła

utrata przytomności sprzed kilkunastu minut odcisnęła się piętnem na jego twarzy. Ucier-

piała także jego elegancja. Koszulę miał niedopiętą, rozluźniony krawat zwisał byle jak.

- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie - wycedził w końcu.

Cassie spojrzała na niego chłodno.

- Nie mam ci absolutnie nic do powiedzenia - poinformowała.

- Miałaś bardzo dużo do powiedzenia moim współpracownikom.

- Tak sądzisz? - warknęła. - No to dlaczego nie pójdziesz dowiedzieć się od nich,

co powiedziałam? Wtedy nie musiałbyś ze mną rozmawiać.

Popatrzył na nią zmrużonymi oczami.

- Strasznie wrogo się do mnie odnosisz - mruknął po dłuższej chwili.

- Rzeczywiście - przyznała. - I ciebie to dziwi?

Obdarzył ją czymś w rodzaju półuśmiechu.

- Prawdę mówiąc, nie bardzo to rozumiem.

Cassie też nie bardzo rozumiała, jaki jest sens tej dziwnej rozmowy. Oczekiwała

raczej gniewu czy gróźb z jego strony. Mógł się przecież obawiać, że brzydka prawda o

nim wyjdzie na jaw i zburzy czarujący wizerunek idealnego szefa.

A przedłużanie tego sam na sam z nią mogło tylko wzmóc domysły i spekulacje

pracowników.

T L

R

background image

- Posłuchaj - oświadczyła w końcu, kiedy cisza stała się dla niej nie do zniesienia. -

Żadne z nas nie potrzebuje tej konfrontacji, Sandro. Może się więc odsuniesz i pozwolisz

mi po prostu stąd wyjść?

- Sandro - powtórzył i zaśmiał się dziwnie, a potem podniósł dłoń do czoła, które

znów zmarszczyło się z bólu.

- Chyba powinieneś usiąść - stwierdziła Cassie z niepokojem, którego wcale nie

chciała odczuwać.

- Mhmm - mruknął, nie ruszając się z miejsca. Kiedy nie przestawał pocierać czoła,

westchnęła i sama podsunęła mu krzesło.

- Proszę - powiedziała gwałtownie. - Usiądź, zanim znowu upadniesz.

Podała mu rękę, bo zachwiał się i pobladł.

- Przepraszam - powiedział, siadając. - Nie jestem pijany - dodał.

Pewnie usłyszał, co poprzednio mówiła do jego współpracowników.

- W ogóle nie piję alkoholu. Jeśli mi się przyglądałaś, to musiałaś zauważyć, że

wciąż mam ten sam kieliszek wina. Stłukł się, jak upadłem.

Wciąż wyglądał jak śmierć. Cassie patrzyła na niego z przerażeniem.

- W takim razie jesteś chory - oświadczyła. - A jeśli jesteś chory, to powinieneś

pójść do lekarza.

- Si - zgodził się z nią. - Zrobię to, jak skończymy rozmawiać...

Ta zapowiedź znów obudziła w niej mechanizmy obronne.

- Nie mam ochoty na żadną rozmowę - oświadczyła sztywno.

- Znasz mnie, prawda? - nalegał. - Tylko z jakiejś przyczyny wolisz tego nie

ujawniać.

- O co tu chodzi? - Cassie nie mogła powstrzymać gniewu. - Grasz ze mną w jakąś

bzdurną grę, czy może twój angielski na tyle się pogorszył, że nie potrafisz się

zrozumiale wysłowić?

- To nie jest żadna gra, przysięgam - stwierdził poważnie. - Traktujesz mnie,

jakbym był twoim wrogiem. Co usiłujesz przede mną ukryć?

- Ja usiłuję coś ukryć? - Otworzyła szeroko oczy. - Wyjaśnijmy to sobie, Sandro. -

To ty o mnie zapomniałeś! Ty mnie zostawiłeś! A kiedy nie miałeś innego wyjścia i

T L

R

background image

musiałeś spojrzeć mi prosto w twarz, to nie tylko potraktowałeś mnie jak kompletnie ob-

obcą osobę, ale miałeś czelność zapytać, czy już się kiedyś spotkaliśmy!

- A więc znasz mnie!

Oczy mu rozbłysły i podszedł do niej o krok bliżej.

Cassie drżała. Jej zmysły reagowały na jego bliskość w sposób, którego nie była w

stanie kontrolować. Nie widziała go sześć lat, lecz odpowiedź jej ciała była taka sama jak

wtedy. Szczególnie że przez cały ten czas nie pozwoliła się do siebie zbliżyć żadnemu

innemu mężczyźnie!

- Ręce przy sobie! - warknęła, przyjmując postawę obronną.

Zdawał się jednak tego nie słyszeć.

Stopniowo jego twarz odzyskiwała naturalny kolor i wyglądało na to, że wracają

mu siły.

- A więc znasz mnie - powtórzył, jakby to było ważne odkrycie. - Muszę się

jeszcze tylko dowiedzieć, jak dalece mnie znasz!

- Nie znam pana, panie Alessandro Marchese - wypaliła rozjuszona jego

idiotycznym oświadczeniem. - Krótko mówiąc, znałam kiedyś gnojka, który nazywał się

Sandro Rossi! - W końcu to powiedziała, zmusił ją do tego. - No i co? Jesteś

zadowolony? - Rzuciła mu wrogie spojrzenie. - Prawdę mówiąc, to dla mnie kompletna

tajemnica, dlaczego zmusiłeś mnie, żebym powiedziała coś, co oboje doskonale wiemy i

o czym wolelibyśmy zapomnieć. A teraz odsuń się i pozwól mi wyjść, bo będę krzyczeć.

- Dio mio - westchnął, odwracając się od niej. - Domyślałem się tego.

- Czego się domyślałeś? - warknęła.

- Tego, że już się kiedyś spotkaliśmy.

- To jest najbardziej absurdalna rozmowa, w jakiej kiedykolwiek brałam udział -

mruknęła.

- Ty nic nie rozumiesz... - Kiedy znów na nią popatrzył, jego twarz miała wyraz

wielkiego znękania. - No bo widzisz, ja cię nie pamiętam...

Cassie otworzyła usta z niedowierzaniem.

- Jak śmiesz coś takiego mówić? - wydusiła.

- Właśnie dlatego powiedziałem, że musimy porozmawiać. Chcę ci coś wyjaśnić.

T L

R

background image

- Co tu jest do wyjaśniania, skoro ty ciągle kłamiesz? W tej sytuacji, Sandro, dalsza

rozmowa jest tylko stratą czasu!

- Ja nie kłamię! - zaprotestował z oburzeniem.

- W takim razie jak to nazwiesz, kiedy obiecałeś, że do mnie wrócisz i już się nie

pokazałeś? Albo kiedy przez telefon zaprzeczyłeś, że kiedykolwiek się znaliśmy? „Nie

znam cię i nie chcę cię znać. I proszę, nie dzwoń więcej do mnie" - zacytowała słowo w

słowo jego odpowiedź, która zraniła ją do głębi.

- Ja to powiedziałem? - Sandro znów pobladł jak prześcieradło.

Cassie nie zamierzała ciągnąć tej absurdalnej rozmowy. Może kiedyś była naiwna i

bezbronna, ale od tego czasu zdążyła trochę poznać życie i zmądrzeć.

- Nie wierzę, że mogłem powiedzieć ci coś tak okrutnego. Nie powiedziałbym w

ten sposób do nikogo - próbował zaprzeczyć.

- Ale do mnie powiedziałeś.

Na samo wspomnienie jego słów musiała zakryć dłonią drżące usta; nikt jeszcze

nie potraktował jej równie okrutnie, jak wtedy Sandro.

- To co? Mogę już odejść, czy chcesz jeszcze o czymś porozmawiać? - zapytała z

gorzką ironią.

- Przecież nikt cię tu siłą nie trzyma - mruknął cicho.

Spojrzawszy na niego, zauważyła, że znów pociera ręką czoło, co było

niepokojące. Nie pozwoliła jednak, żeby troska o tego człowieka była silniejsza. Musiała

przede wszystkim ratować samą siebie.

- Dziękuję - powiedziała lodowato i po dwóch sekundach już była za drzwiami.

„Nie pamiętam cię" - wciąż kołatało jej w głowie. Skoro jej nie pamiętał, to jak w

ogóle doszło do tej rozmowy?

Kiedy rozejrzała się dookoła, uświadomiła sobie, że sala restauracyjna zdążyła

opustoszeć, natomiast gwar wielu pomieszanych głosów dochodził gdzieś z dołu.

Wyglądało na to, że cała załoga BarTecu, wraz z włoskimi gośćmi, przeniosła się piętro

niżej, do baru.

Przerażenie ogarnęło ją na samą myśl, że miałaby tam do nich zejść, tłumaczyć się,

odpowiadać na pytania.

T L

R

background image

„Nie pamiętam cię..." - powróciło do niej znowu.

A jednak musiał pamiętać. Gdyby tak nie było, dlaczego doznałby takiego

wstrząsu, kiedy ją zobaczył? Przecież chyba dlatego się upił i upadł. No bo z jakiego

innego powodu zdrowy, silny mężczyzna mógłby nagle zasłabnąć?

- Stąd jest drugie wyjście - dobiegł ją z tyłu cichy głos.

To Sandro bezszelestnie wyszedł z gabinetu i właśnie zamykał drzwi.

- Chodź za mną, jeśli chcesz dyskretnie stąd wyjść. Tędy...

Zawahała się. Zarówno perspektywa stanięcia przed tłumem rozpalonych

ciekawością kolegów, jak i ucieczka razem z Sandro tylnym wyjściem wydawały jej się

ryzykowne.

- No to idziesz, czy nie? - Stał przed wyjściem ewakuacyjnym, którego przedtem

nie zauważyła, i czekał na nią.

Powoli i niechętnie ruszyła w jego stronę.

Popchnął ciężkie drzwi, za którymi ukazały się wąskie schodki w dół, oświetlone

światłem słabej żarówki.

- Uważaj w tych butach, bo schody są strome i wąskie - ostrzegł, idąc przodem.

Rzeczywiście, nie było to zejście przeznaczone dla kogoś w butach na wysokich

obcasach. Schodziła więc powoli, kurczowo trzymając się poręczy.

Na dole był mały przedsionek. Sandro znalazł się tam pierwszy i wyciągnął rękę do

Cassie, żeby jej pomóc.

Zamarła w bezruchu na przedostatnim stopniu.

- No, nie bądź taka strachliwa - rzucił. - Nie mam trucizny pod paznokciami, a ten

najniższy stopień rusza się i jest krzywy.

Miał rację, więc podała mu w końcu rękę. Jego silne, ciepłe palce ujęły jej dłoń i

natychmiast przeszedł ją ten sam silny dreszcz co wtedy przy stole, w sali restauracyjnej.

Zeszła na dół i stanęła tuż przy nim, bo w ciasnej przestrzeni nie było więcej miejsca.

Chciała się odsunąć, lecz tylko zachwiała się na swoich wysokich obcasach i prawie na

niego wpadła.

Objął ją, a kiedy podniosła wzrok, ujrzała parę ciemnych, bardzo ciemnych oczu,

wpatrzonych w nią z płonącym pożądaniem.

T L

R

background image

Wstrzymała oddech i zaschło jej w gardle. Z przerażeniem odkryła, że i w niej na-

rasta niepohamowane pragnienie.

Nie zdążyła jednak zebrać myśli, bo w tej sekundzie Sandro pochylił się nad nią i

poczuła na wargach gorący, namiętny pocałunek.

T L

R

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Całował ją tak zachłannie, jakby czekał na to od lat. Czuła się jak bezwolna

kukiełka w jego rękach, powoli budziła się jej własna zmysłowość, którą ten mężczyzna

kiedyś w niej wyzwolił i którą tylko on znał.

Obejmował ją, głaskał i pieścił. Przez cienką warstwę jedwabiu palce Sandra

rozpalały jej ciało. Cassie poczuła, że budzi się w niej pożądanie.

Była przy nim mała, słaba i krucha. Czuła, jak mocno biło mu serce, ale jej serce

także waliło głośno, a nogi się pod nią uginały.

Wpatrywał się w nią oczami czarnymi jak atrament, lecz zauważyła, że zbladł, a na

jego twarzy znów pojawił się grymas cierpienia.

Ten człowiek zdumiewał ją i przerażał. Kiedy więc znów wyciągnął ku niej ręce,

rzuciła się do wyjścia. Nie rozumiała jego intencji, ale czuła, że jeśli zostanie tu choć

chwilę dłużej, może stać się jego łatwą zdobyczą. Niestety, wyjście awaryjne zamknięte

było ciężką sztabą, z którą nie umiała sobie poradzić. Zaczynała wpadać w panikę.

Stał za nią i milczał. Czy był zły, czy zawiedziony?

Nie zastanawiała się nad tym. Była jak w pułapce.

Tymczasem Sandro podszedł do niej z tyłu i łagodnie, lecz stanowczo, odsunął ją

od sztaby, po czym sam umiejętnie otworzył ciężki zamek.

Wypadła na zewnątrz jak bomba, żeby tylko być dalej od niego, i znalazła się na

dróżce, która zapewne biegła dookoła budynku restauracji. Musiała jak najprędzej stąd

uciec, zanim zdarzy się coś, czego będzie potem żałować. Żeby tylko dojść do głównej

ulicy...

Sandro. Jak mogła dopuścić, żeby jeden jego pocałunek tak ją otumanił. I jak się

ośmielił ją pocałować? Miała mu to darować? Nienawidziła go z całego serca.

Usłyszała, że drzwi zamknęły się z trzaskiem, i rzuciła się do przodu jak spłoszony

królik, ale nie uciekła daleko. Silna dłoń złapała ją za nadgarstek, druga osadziła w

miejscu.

- Puść mnie! - wrzasnęła.

T L

R

background image

- Nie - rzekł chrapliwie. - Patrz pod nogi - dodał. - Tu są kocie łby. W tych butach

wywrócisz się, zanim zrobisz dwa kroki; wykręcisz sobie nogę albo jeszcze gorzej. A

poza tym, Cassandro Janus, nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie porozmawiamy.

Ciągle jeszcze chciał rozmawiać?

- N-nienawidzę cię - syknęła wściekle. - Już porozmawialiśmy.

Bez słowa niemal ją podniósł i szedł z nią w kierunku głównej ulicy. Miał w sobie

siłę huraganu i determinację, której nie potrafiła się przeciwstawić.

Doszedł do zaparkowanej przy krawężniku, czekającej na niego eleganckiej

limuzyny.

Chcąc nie chcąc, wsiadła do środka, a on wsunął się zaraz za nią. Dopiero kiedy

rzucił parę słów po włosku i auto ruszyło z miejsca, uświadomiła sobie, że mają szofera.

A przecież ten Sandro, którego znała sześć lat temu, sam prowadził samochód, rozbijał

się wyścigowym kabrioletem.

W tym momencie między nimi a kierowcą zasunęła się ruchoma szyba, izolując ich

od niego.

- On... szofer... nie zna mojego adresu - wydusiła, usiłując chociaż trochę odzyskać

kontrolę nad sytuacją.

- To nie szkodzi, wcale tam nie jedziemy - usłyszała.

- Myślisz, że jesteś taki macho?! - wybuchnęła Cassie. - Mam jeszcze przed oczami

leżącego na podłodze pijaka, który narobił sobie wstydu przed całą nową załogą!

- Dawniej nie miałaś takiego ostrego języka - powiedział, patrząc na nią z ukosa. -

Sześć lat beze mnie zrobiło z ciebie czarownicę, cara.

- Myślałam, że nie pamiętasz, że się dawniej znaliśmy - rzuciła ostro.

To go poruszyło. Widziała to wyraźnie. Zauważyła, jak momentalnie zmienił się na

twarzy, zbladł i zmarszczył czoło w wyrazie cierpienia.

Zastukała gwałtownie w szybę dzieląca ich od szofera, przerażona, że Sandro za

chwilę znów straci przytomność.

- Spokojnie - mruknął z przymkniętymi oczami. - Tym razem panuję nad sytuacją.

T L

R

background image

Czekała, co będzie dalej, gotowa w każdej chwili podnieść alarm, gdyby coś się

działo. On tymczasem siedział z głową opartą na skórzanym obiciu fotela samochodu i

wyglądał, jakby nagle opuściły go wszystkie siły.

Dopiero teraz dotarło do niej, że chodzi o coś znacznie poważniejszego niż wypicie

zbyt dużej ilości wina. Sprawiał wrażenie naprawdę chorego.

- Cz-czy wszystko w porządku? - zapytała w chwili, kiedy nie mogła już dłużej

znieść jego milczenia.

- Si - odpowiedział głucho, aż przeszedł ją dreszcz.

Nie mogąc się powstrzymać, krzepiącym gestem położyła mu rękę na kolanie.

- Proszę cię, Sandro, nie rób tak - powiedziała błagalnie. - Przerażasz mnie.

Sam siebie też przerażam - pomyślał w przypływie wisielczego humoru, usiłując

wydobyć się w ten sposób z dziwnej gęstej mgły, w którą się zapadał po każdym

rozbłysku pamięci. Był jak ogłuszony, zdołał tylko unieść dłoń i położyć ją na ręce

Cassie.

Ta dziewczyna musiała mieć w sobie jakąś wielką siłę, bo od razu poczuł przypływ

energii.

- Przypuszczam, Cassie Janus, że według ciebie przydałyby mi się dwa dobre

hausty wódki, żeby mnie postawić na nogi, prawda?

- To wcale nie jest śmieszne - ofuknęła go. - I przestań się tak do mnie zwracać.

- Jak?

- Jakbyś ze mnie kpił.

Starała się od niego odsunąć możliwie najdalej i patrzyła przez okno na nocny

Londyn. Rozpoznawała charakterystyczne miejsca i budynki - byli w jednej z

najbogatszych, reprezentacyjnych dzielnic miasta.

Nie było tu kamienic z tanimi i ciasnymi mieszkaniami do wynajęcia. Nie było

domów, z których deweloperzy chcieli wycisnąć jak największy zysk, i dlatego budowali

w nich mieszkania ciasne jak klitki. Ona z dziećmi mieszkała właśnie w jednym z nich,

składającym się z dwóch malutkich sypialni, zagraconego saloniku, ciemnej nory, która

służyła za kuchnię, i mikroskopijnej łazienki.

Boże, nie jedźmy tu... - jęknęła w duchu.

T L

R

background image

- Nie masz na palcu obrączki... - usłyszała.

- Co? - Podskoczyła, zaskoczona tym pytaniem.

- Nie masz obrączki - powtórzył.

- Nie. A powinnam mieć? - odparła, mimo woli zaciskając pięści.

- To nie była krytyka, tylko obserwacja.

Szybko zerknęła na jego palce.

- Ty też nie masz.

- Ale ja nie jestem ojcem bliźniaków.

Cassie zamarła. Zupełnie zapomniała o bliźniakach! Jak to się mogło stać? Jak

mogła zapomnieć, że ten człowiek, zimny i pozbawiony serca, odrzucił zarówno ją, jak i

jej dzieci, zanim jeszcze zdążyły się urodzić?

- Zakładam więc, że nie jesteś zamężna - ciągnął tym samym spokojnym tonem.

Ta rozmowa była absurdalna i nie wiadomo dokąd miała prowadzić. Cassie

żałowała, że nie może przejrzeć jego myśli.

- Nie - odburknęła.

- W takim razie, kto się nimi zajmuje, kiedy ty jesteś poza domem, tak jak teraz?

Twój chłopak?

- Nie.

- No to kto? - nie ustępował.

- M-moja sąsiadka.

- A gdzie jest ich ojciec?

Zaczynała się czuć jak ryba złapana na wędkę i miała już tego dość.

- Przestań! - warknęła, tracąc panowanie nad sobą. - Nie baw się ze mną w kotka i

myszkę.

Sandro jednak jakby nie rozumiał, o co jej chodzi.

- To nie jest żadna zabawa - odrzekł.

- Po co więc pytasz? Przecież wiesz o bliźniakach, bo ja sama ci o nich

powiedziałam!

Miał czelność udawać zdumionego.

- Nie przypominam sobie... - zaczął.

T L

R

background image

- Co... znowu?

W tym momencie auto zatrzymało się przed eleganckim apartamentowcem.

Porównanie między nim a domem, w którym mieszkała, było piorunujące. No cóż, jeżeli

myślał, że z nim tam wejdzie, to się mylił.

Szofer otworzył jej drzwi i Cassie wysiadła. Gwałtownie zaczęła szukać czegoś w

torebce. Kiedy Sandro dowiedział się, że dziewczyna chce znaleźć swój telefon, żeby

zadzwonić po taksówkę i wrócić do domu, natychmiast jej to uniemożliwił.

- Nigdzie nie pojedziesz, dopóki nie porozmawiamy - oświadczył i zdecydowanym

gestem odebrał jej torebkę. Mocno ujął ją za rękę i poprowadził w kierunku wejścia do

apartamentowca.

- Nie chcę tam z tobą iść - zaprotestowała ze złością. - Chcę, żebyś oddał mi

torebkę, i wracam do domu.

Nie traktował jej oporu poważnie. Tłumaczył że jest dopiero dziesiąta wieczorem i

opiekunka na pewno nie spodziewa się jej jeszcze z powrotem,

Próbowała dalej protestować, ale Sandro nagle zaklął pod nosem i przestraszyła

się, że nadchodzi następny z jego dziwnych ataków.

Tym razem nie wyglądał jednak na chorego. Był za to wściekły.

Kiedy podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem, przez szklane drzwi wejściowe

ujrzała hall i mężczyznę spokojnie rozmawiającego z portierem. Najwyraźniej rozpoznał

Sandra, bo kiedy tylko weszli, zerwał się z miejsca i uśmiechnął na jego widok. Jego

wygląd nie pozostawiał wątpliwości, że jest Włochem. Po chwili doszło między nimi do

gwałtownej wymiany zdań i uśmiech zniknął z twarzy tamtego. Rozmowa odbywała się

po włosku, więc Cassie nie rozumiała, o co chodzi, patrzyła jednak zafascynowana, bo

przypominało to scenę z włoskiego filmu.

Kiedy nieznajomy spojrzał na nią i coś o niej powiedział, Sandro zareagował

jeszcze gwałtowniejszym potokiem słów, którym towarzyszył wyrazisty gest, co według

niej mogło znaczyć: „Nie wtrącaj się w moje sprawy i zjeżdżaj stąd".

Zaraz potem pociągnął ją w stronę windy.

Ledwie drzwi się zatrzasnęły, zapytała, nie mogąc się powstrzymać:

- Kto to był?

T L

R

background image

- Mój brat - odpowiedział.

- O co była ta awantura?

- Co za różnica? - zbył ją chłodno.

Może miał rację. Jeśli w ich rodzinie w ten sposób załatwiało się sprawy, to nie

powinna się do tego mieszać.

Tymczasem winda zdążyła się zatrzymać i już po chwili znaleźli się w niezwykle

wykwintnym, ociekającym bogactwem apartamencie. Sandro z nonszalancją właściciela

wprowadził ją do pięknego salonu, gdzie stały obite skórą krzesła, fotele i sofy, a

wszystko tonęło w łagodnym, złocistym świetle lamp.

Podczas gdy Cassie chłonęła ten widok, on rzucił jej torebkę na boczny stolik, a

sam rozluźnił krawat i przeszedłszy przez pokój, opadł na jedną z sof.

W tym momencie dostrzegła, że znów pobladł i marszczy czoło z bólu.

- Przepraszam - mruknął. - Potrzebuję paru sekund, żeby... żeby to z siebie zrzucić.

Tymczasem Cassie stała i zastanawiała się, co dalej począć. Wiedziała, co powinna

zrobić - wykorzystać okazję, złapać torebkę i uciekać, gdzie pieprz rośnie. Nie chciała

wdawać się w kolejną rozmowę, którą zapowiedział Sandro. W ogóle nie zamierzała

dłużej przebywać w jego towarzystwie. Sześć lat temu, kiedy to ona chciała z nim

porozmawiać, odmówił krótko i brutalnie. I co gorsza, całkowicie odciął się od

bliźniaków.

Sama nie wiedząc, co tu jeszcze robi, podeszła do sofy, na której leżał bezwładnie

rozciągnięty. Wyglądał na chorego, na pewno potrzebował lekarza. Jednak na jej uwagę

o sprowadzeniu pomocy uśmiechnął się tylko lekceważąco.

- Wystarczy mi szklanka wody - powiedział.

Cassie ruszyła więc na poszukiwanie kuchni.

W tej przedziwnej sytuacji dobrze było mieć cokolwiek konkretnego do zrobienia.

Kiedy wróciła z butelką wody mineralnej, Sandro wciąż leżał tam gdzie przedtem,

zdążył jednak pozbyć się krawata i marynarki; próbował nawet wstać, ale położył się z

powrotem.

Chciała zwalczyć w sobie niepokój, ale nie zdołała. Z westchnieniem usiadła przy

nim i położyła mu dłoń na czole, sprawdzając, czy nie ma gorączki.

T L

R

background image

- Jesteś chłodny - orzekła.

- Nigdy. - Uśmiechnął się drwiąco. - Jestem Włochem, a my jesteśmy zawsze

gorący.

- Bądź poważny. To może być jakiś wirus albo... - Cassie zmarszczyła brwi.

- Troszczysz się o mnie, cara? - zażartował cicho. - Jeśli będę dalej tak leżał, blady

i żałosny, to przestaniesz traktować mnie jak wroga i zgodzisz się wysłuchać, co mam ci

do powiedzenia?

- A ty jak myślisz, dlaczego tak się czujesz? - zapytała, ignorując jego żartobliwy

ton.

Ujął jej dłoń i popatrzył na nią swymi ciemnymi oczami, które miały jakąś

przepastną głębię. Widziała w nich małe złote plamki, dostrzegalne tylko z bardzo bliska.

Nadawały im wyraz tajemniczości i żywotności, co tworzyło dziwny kontrast z bladą

twarzą i stanem ogólnego wyczerpania.

Oczy Sandra znów ją urzekły, tak samo jak dawniej. Ten mężczyzna był

nieprzyzwoicie i niebezpiecznie przystojny, tak męski, że prawdopodobnie mało która

kobieta przeszłaby koło niego obojętnie. Od pierwszej chwili, gdy Cassie go poznała,

poddała się magnetycznej sile jego spojrzenia i teraz, jak widać, wciąż nie była na nią

odporna.

- Ponieważ... - zaczął cicho, odpowiadając na jej pytanie - miałem poważny

wypadek samochodowy, po którym przez trzy tygodnie byłem w śpiączce, a moja

pamięć wyeliminowała mniej więcej sześć tygodni mojego życia. Aż do dzisiaj. W

chwili gdy ujrzałem cię w tłumie, w restauracji, urywki wspomnień zaczęły wracać do

mnie w nagłych rozbłyskach. A teraz tak bardzo pragnę cię pocałować, że o mało nie

oszaleję...

To, co mówił, zupełnie oszołomiło Cassie. Zapomniała nawet, że wciąż trzyma w

ręku szklankę z wodą, i zalała sobie sukienkę.

- No i widzisz, co się stało! - krzyknęła. - Jak śmiesz opowiadać mi takie

kłamstwa?

Ostatniej części jego wypowiedzi jakby w ogóle nie przyjęła do wiadomości.

- Przestań mi wmawiać, że kłamię - rzekł wstając z sofy.

T L

R

background image

Tempo, w jakim odzyskiwał siły, normalny kolor skóry twarzy i energię, były za-

dziwiające. Zaprowadził Cassie do olbrzymiej, olśniewająco białej łazienki i rzucił jej

ręcznik, żeby się wytarła. Powoli zaczynała się uspokajać.

- To dlaczego opowiadasz mi takie rzeczy? - zapytała.

- Tylko pomyśl, jaki miałbym interes w tym, żeby tak zwariowaną historię wyssać

sobie z palca?

Właściwie miał rację, po co miałby to wymyślać?

- To znaczy, że naprawdę nie pamiętasz mnie... w ogóle?

Sandro ściągnął brwi.

- I tak, i nie. Można powiedzieć: pamiętam cię i nie pamiętam. - Temu

stwierdzeniu towarzyszył smętny uśmiech. - W moich nagłych rozbłyskach pamięci

odgrywasz główną rolę, Cassie Janus. Tak jakby ktoś nagle otworzył drzwi w mojej

głowie i zaraz je zamknął, zanim zdążyłem się dobrze przyjrzeć, co za nimi było.

Dwukrotnie doznałem takiego wstrząsu, jakby trafił mnie piorun. No i rzeczywiście,

padłem wtedy u twoich stóp jak martwy.

Wzdrygnęła się na tę wzmiankę.

Tłumaczył to dość prosto, a jednak nic w tej historii nie było proste. Pamiętał ją,

ale nie pamiętał. To był zupełnie zwariowany wieczór.

- Jak poważnie byłeś ranny? - zapytała, mimo woli poszukując na jego ciele śladów

tamtych obrażeń.

Obraz nieprzytomnego, zakrwawionego Sandra, leżącego we wraku samochodu,

był tak przerażający, że musiała się upewnić, czy wypadek nie pozostawił trwałych blizn.

Nic takiego jednak nie dostrzegła.

- A może chcesz, cara, żebym się rozebrał, wtedy będziesz mogła zbadać mnie

dokładniej? - usłyszała nagle.

T L

R

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Cassie oniemiała. On wcale nie żartował i nie mówił tego z ironią. Po chwili

dotarło do niej, że panuje między nimi dziwne napięcie. Napięcie erotyczne. A kiedy

spojrzała w oczy Sandra, dostrzegła w nich nieskrywane pożądanie.

Chciała powiedzieć coś, co przerwałoby tę sytuację i zażegnało niebezpieczeństwo,

ale nie mogła wyartykułować nic sensownego. Zaledwie parę minut temu powiedział jej,

że chciałby ją pocałować, a ona zlekceważyła to ostrzeżenie. Teraz natomiast czuła się

jak zając oślepiony światłami samochodu, który pewnie zaraz go przejedzie.

Rozchyliła wargi, chcąc zaprotestować, lecz Sandro zrozumiał to całkiem

opacznie, jako zaproszenie do pocałunku. Wpił się w jej usta namiętnie i zachłannie.

To wszystko nie miało ani odrobiny sensu, lecz Cassie poddała się zmysłom i w

jednej chwili powróciła do sytuacji sprzed lat, która przecież nie miała się już nigdy

powtórzyć.

I to znowu z tym samym mężczyzną. Dlaczego? Dlaczego?

Tamta noc sprzed sześciu laty wyryła w jej ciele pamięć jego dotyku i siły. A teraz

odkryła, że wciąż jest jej bliski i tak boleśnie znajomy, jakby nigdy się nie rozstawali.

Serce waliło jej szaleńczo, w głowie wirowało, a zmysły całkiem wymknęły się spod

kontroli. I to ona pierwsza poddała się przemożnej sile długo tłumionego pragnienia.

Sandro próbował jeszcze z tym walczyć. Wiedział, że nie powinien posuwać się

dalej - byłoby to ze wszech miar niewłaściwe. Poza tym jeszcze nie całkiem doszedł do

siebie, chociaż starał się to ukryć. Miał wrażenie, że jego miły, uporządkowany świat jest

pustoszony przez tę piękną istotę, która nazywa się Cassie Janus. Był świadomy siły

swego pożądania i wiedział, że w jego obecnym stanie może to być siła destrukcyjna.

Chciał się wycofać, przywrócić bezpieczny dystans, lecz nie zdołał.

To był wieczór pełen nieoczekiwanych wydarzeń. Teraz również Cassie przylgnęła

do niego w namiętnym uścisku, a on zamknął ją w ramionach, uniósł do góry i całował,

całował, coraz mocniej, jakby już nic nie miał do stracenia.

Wiedziony wyłącznie instynktem zaniósł ją do sypialni. Wbrew wszelkiemu

rozsądkowi i nawet nie bardzo wiedząc, jak to się stało, znaleźli się razem w łóżku.

T L

R

background image

Mężczyzna wiedział tylko jedno, że jeszcze nigdy żadnej kobiety nie pragnął tak

mocno jak Cassie.

- Sandro, nie, nie wolno nam tego zrobić - szepnęła w pewnym momencie, ale

chyba jej nie usłyszał. A ona już więcej nie protestowała, bo całkowicie poddała się fali

narastających zmysłowych doznań. Jego pieszczoty doprowadzały ją nieomal do

szaleństwa i chciała już tylko więcej i więcej. Zdumiewała ją potęga własnego

pożądania, czuła się jak opętana niewolnica seksu. Wiedziała, że powinna to przerwać,

ale nie potrafiła, nie miała już żadnej siły woli.

Zatopili się w sobie bez reszty.

Nie wiedzieli, ile to trwało, przestali być świadomi upływu czasu.

Dopiero potem, powoli, jakby niechętnie, powracali do rzeczywistości. Cassie

czuła, że opada z niej jakaś chmura czy mgła, która ją dotąd otaczała. Bała się myśleć i

nie chciała zbyt szybko spaść z wyżyn rozkoszy. Wiedziała, że kiedy powróci na ziemię,

czeka ją tylko wstyd i przerażenie.

Sandro leżał przytulony do niej, zdawał się ciężki i bezwładny. Miał niejasne

poczucie, że zdarzyło się coś, co nie powinno było się zdarzyć. W głowie wirowały mu

różne obrazy, powodując męczący ucisk. Jeszcze nigdy do tego stopnia nie stracił nad

sobą kontroli, nie wiedział, jak to się stało ani dlaczego. To było tak, jakby ktoś inny

wstąpił w jego ciało i kochał się z Cassie.

Rozbłyski pamięci w jego głowie stawały się coraz częstsze i gwałtowniejsze. Tak

jakby ktoś trzaskał drzwiami raz po raz.

Zrobił jednak wysiłek, by rozładować atmosferę.

- Tak szybko wskoczyliśmy do łóżka, ciekawe, ile czasu nam zabierze, żeby z

niego wyjść - zażartował.

Żart był najwyraźniej chybiony, bo Cassie podskoczyła jak oparzona i niewiele

myśląc, uderzyła go w twarz.

Ten wybuch przeraził ją samą. Najwyraźniej złość i żal za krzywdę, jaką jej

wyrządził sześć lat temu, teraz znalazły ujście.

- Ty chyba nic się nie zmieniłeś, prawda? - rzuciła wściekle. - Wydaje ci się, że

taki seks bez zobowiązań robi z ciebie macho, tak? Wtedy też nie miałeś żadnych

T L

R

background image

skrupułów: dwa tygodnie się do mnie zalecałeś, potem mnie przeleciałeś, zostawiłeś w

ciąży i zabrałeś się do następnej!

Sandro przyjął ten wybuch wściekłości z takim samym stoickim spokojem, jak

przedtem uderzenie w twarz, po którym pozostały mu na policzku czerwone odciski jej

palców. Ten brak reakcji sprawił, że Cassie najchętniej rzuciłaby się na niego i szarpała

paznokciami jak dzika kotka. Zamiast tego jednak z trudem podniosła się z łóżka i

roztrzęsiona zaczęła rozglądać się za swym ubraniem.

Jak on mógł żartować sobie z tego, co się właśnie między nimi wydarzyło? Jak w

ogóle mogło do tego dojść? Jak ona mogła do tego dopuścić? Nienawidziła i siebie, i

jego! Z trudem trzymała się na nogach, lecz wciąż miała w sobie zdradzieckie

wspomnienie rozkoszy i nie bardzo potrafiła sobie z tym poradzić. Bezradnie zasłaniając

się poduszką i tłumoczkiem zwiniętych ubrań, skierowała się do drzwi, bo jedno

wiedziała na pewno: musi jak najszybciej stąd wyjść.

- Nie mogę uwierzyć, że ci to zrobiłem - dobiegł ją przytłumiony głos.

Zatrzymała się w drzwiach.

- Nie możesz uwierzyć czy nie chcesz? - odpaliła.

Sandro zdążył już wstać z łóżka i kiedy się odwróciła, by na niego spojrzeć, po raz

kolejny tego wieczoru poraziła ją jego niemal posągowa, męska uroda.

Dlaczego właśnie z nim musiało jej się to zdarzyć? Chciała jeszcze coś powiedzieć,

ale przerwał jej gestem dłoni i wyszedł z sypialni.

Była wstrząśnięta jego bezwzględnością i dopiero teraz doszły w niej do głosu

wszystkie rozkołysane emocje. Potykając się, weszła do olśniewającej bielą łazienki i z

pewnym trudem zdołała się ubrać. Kiedy mimochodem spojrzała w lustro, zobaczyła

twarz, którą z trudem rozpoznawała: nabrzmiałą, zaczerwienioną, całą w kosmykach

splątanych włosów, i oczy tak nienaturalnie ciemne, jakby była pod działaniem silnego

narkotyku!

W pewnym sensie tak jest - pomyślała z rozpaczą. Pozwoliła sobie na

nieodpowiedzialny seks i teraz powrót do rzeczywistości był najgorszym

doświadczeniem w jej życiu. A jej własne odbicie w lustrze było przerażające.

T L

R

background image

Musiała jeszcze tylko odzyskać torebkę, która chyba została gdzieś w salonie. A

potem ucieknie stąd, gdzie pieprz rośnie!

Widocznie jednak nic tu nie miało być proste. Otworzywszy drzwi do salonu,

natychmiast natknęła się na Sandra. Był już ubrany, choć w niedopiętej koszuli i ze

zmierzwioną czupryną. Stał przy otwartym barku, trzymając w ręku kieliszek z czymś,

co na pewno nie było wodą.

- Whisky - powiedział tonem wyjaśnienia. - Uznałem, że lepiej będzie się upić, niż

dać ci się zaskoczyć kolejnymi rewelacjami.

- Nie ma już więcej rewelacji - wydusiła Cassie przez zaciśnięte gardło.

- Tak myślisz? - odparł, przeczesując palcami włosy. - To spróbuj wejść do mojej

głowy, cara - rzekł ponuro. - To jest jak pole minowe, naszpikowane pytaniami i

zagadkami.

Pociągnął spory łyk z kieliszka.

To było jego kolejne oblicze, z którym musiała sobie poradzić. Widziała go już

jako wyrafinowanego biznesmena i wytrawnego uwodziciela. Widziała, jak robi się słaby

i bezradny pod wpływem szoku i jak wybucha gniewem. Poznała go też jako namiętnego

kochanka, który zaniósł ją do łóżka. A teraz przybrał pozę cynika traktującego ją z

chłodnym dystansem. Najwyraźniej jego mechanizmy obronne znów zaczęły

funkcjonować.

Trudno, może to nie było takie złe. Chciała już tylko wziąć torebkę i wreszcie stąd

wyjść. A jednak coś trzymało ją w miejscu, chyba niepokój o niego, który dochodził do

głosu w najmniej odpowiednich momentach. A Sandro właśnie podnosił do ust kolejny

kieliszek i stawał się coraz bledszy.

- Proszę cię, nie pij już więcej - wymamrotała niepewnie. - Chyba ci to...

- Powiedz mi dokładnie, kiedy byliśmy z sobą - przerwał jej w pół zdania.

- Jeszcze śmiesz pytać?!

- Powiedz, kiedy?

Cassie wzięła głęboki oddech i odpowiedziała na jego pytanie.

- Jak długo? - nie ustępował.

- To też ci już mówiłam.

T L

R

background image

- To powtórz. Jak długo? - wycedził ochryple.

- D-d-dwa tygodnie - wyjąkała, pokonując barierę wstydu.

- Dwa tygodnie - powtórzył jak echo i ciężko opadł na najbliższy fotel. Znanym już

gestem przyłożył dłoń do czoła. - Chcesz powiedzieć, że w ciągu dwóch tygodni

zdążyliśmy począć bliźniaki?

- N-nnie. Dwa tygodnie zajęło ci uwodzenie mnie. Na poczęcie bliźniaków

wystarczyła jedna noc. Następnego ranka powiedziałeś, że musisz wracać do Florencji.

Obiecałeś, że to zajmie ci tylko kilka dni, ale już nigdy więcej się nie pojawiłeś.

- Nie mogłem wrócić - wyjaśnił. - Miałem wypadek i sześć tygodni mego życia,

najwyraźniej bardzo znaczących, wypadło mi z pamięci.

- Przestaniesz już, Sandro? - Cassie znów czuła, że ogarnia ją wściekłość. - Twoje

zagubione tygodnie nie mają z tym nic wspólnego!

- Skąd, u diabła, wyciągasz takie zwariowane wnioski?

- Bo ci to przecież mówiłam! - zawołała. - Dzwoniłam do ciebie na telefon

komórkowy. Ledwie raczyłeś cokolwiek powiedzieć i zaraz mnie zgasiłeś tym swoim:

„Nie znam cię i nie chcę cię znać. I proszę, nigdy więcej do mnie nie dzwoń...".

Wzdrygnęła się. Te słowa nosiła niemal jak piętno wypalone w mózgu.

- To była ostra odprawa - zauważyła z jakimś ponurym, wisielczym humorem.

Gdybym była w lepszym stanie ducha, to mogłabym się zdumiewać twoją

gruboskórnością. Ale wtedy byłam bardziej skupiona na sobie, gdyż właśnie się dowie-

działam, że urodzę bliźniaki... Kiedy ci o tym powiedziałam, po prostu wyłączyłeś

telefon!

- Ale ja nie pamiętam tej rozmowy! - wybuchnął.

- Ta rozmowa miała miejsce osiem tygodni po tym, jak mnie zostawiłeś, Sandro.

Chcesz mi teraz wmówić, że twoja utrata pamięci obejmuje osiem tygodni, a nie sześć?

Milczał, więc ciągnęła:

- Nawet jeśli mnie nie pamiętałeś, mniej gruboskórny mężczyzna może by się

zastanowił, czy ja przypadkiem nie należę do tych utraconych sześciu tygodni. Ale ty nie

zawracałeś sobie tym głowy, prawda?

T L

R

background image

Doskonale pamiętała, jaka była wtedy przerażona, jak płakała, niemal błagała, żeby

ją wysłuchał.

Wciąż milczał. Może już nie miał argumentów na swoje usprawiedliwienie?

Teraz pozostawało jej tylko wziąć torebkę i wyjść. Nie chciała tracić tu ani chwili

dłużej.

- Zrób mi tę uprzejmość i trzymaj się ode mnie z daleka - powiedziała na do

widzenia. - Gdyby przyszło ci do głowy, że chcesz się zobaczyć z dziećmi, to będziesz

musiał to załatwić przez mojego prawnika, bo ja nie życzę sobie, żebyś się do nich

zbliżał.

Wychodzę - powiedziała sobie w duchu. I tym razem nie obejrzę się za siebie, żeby

nie wiem co się stało.

Zanim jednak doszła do drzwi, usłyszała hałas, który natychmiast unieważnił dane

sobie przyrzeczenie. Krew jej niemal zastygła w żyłach, bo wiedziała, co zobaczy, kiedy

się odwróci.

I rzeczywiście: Sandro leżał rozciągnięty na podłodze, nieprzytomny.

Dalej wypadki potoczyły się dokładnie tak jak poprzednim razem, niczym w

odtwarzanym powtórnie filmie. Sama nie wiedząc kiedy i jak, Cassie znalazła się na

kolanach tuż przy nim

- Sandro... - jęknęła, dotykając lekko jego twarzy.

Był przeraźliwie zimny i blady; nie wiedziała, co robić.

Rzuciła się do kuchni po wilgotny kompres i szklankę z wodą, które jednak

okazały się bezużyteczne, bo on nie odzyskiwał przytomności. Nie pomagało to, że

przykładała mu chłodny okład do ust i czoła.

Minęła kolejna minuta, a Sandro leżał wciąż bez ruchu. Zrozumiała, że sama nie da

sobie rady, i już miała dzwonić po pogotowie, kiedy nagle zadźwięczał telefon. Dźwięk

dochodził z kieszeni męskiej marynarki wiszącej na oparciu fotela.

Niewiele myśląc, sięgnęła po dzwoniącą komórkę.

- Alessandro, tu Gio. Właśnie rozmawiałem z... - usłyszała.

- Och, dzięki Bogu, że zadzwoniłeś. - Poczuła ulgę. - Gio, tu Cassie. Sandro znowu

zemdlał. Potrzeba lekarza albo...

T L

R

background image

- Zostaw to mnie - odrzekł tamten, na szczęście nie domagając się żadnych wyja-

śnień. - Za kilka minut ktoś tam będzie - rzucił krótko.

Następne pięć minut, które ciągnęły się w nieskończoność, przesiedziała przy

Sandrze, trzymając mu rękę na sercu i wsłuchując się w jego bicie.

Kiedy wreszcie odezwał się upragniony dzwonek u drzwi, on wciąż leżał

nieprzytomny.

Otworzyła. W drzwiach stał Gio wraz z mężczyzną, którego widziała na dole, w

hallu, kiedy tu przyjechali.

- To jest Marco, brat...

- Tak, tak, wiem, brat Sandra.

Cassie uśmiechnęła się niepewnie, lecz mężczyzna nie odwzajemnił uśmiechu.

- Gdzie on jest? - zapytał opryskliwie.

- W salonie - wyjąkała, trochę zaskoczona jego zachowaniem.

Nie odpowiedział, tylko wyminął ją i wszedł do środka.

- Marco jest lekarzem - wyjaśnił Gio i poszedł w ślad za nim.

Teraz wszystko zaczęło się układać w logiczną całość. Kłótnia obu braci musiała

dotyczyć zasłabnięcia Sandra w restauracji. Ktoś wezwał Marca, żeby czekał na brata i

zbadał go, a ten kazał mu iść do stu diabłów.

Dołączyła do mężczyzn w salonie, ale nie potrafiła im pomóc, więc siedziała tylko

na krześle i patrzyła, jak próbują ocucić nieprzytomnego. Serce biło jej bardzo powoli i

nic nie czuła, aż zaczęła nabierać podejrzenia, że jest w stanie szoku.

Nie czuła nic nawet wtedy, kiedy Sandro zaczął dawać oznaki życia. Po chwili

usiadł, z głową w dłoniach. Jego brat coś do niego mówił, a on odpowiadał mu niskim,

gardłowym głosem, po włosku. Wyglądało na to, że wszyscy trzej doskonale wiedzą, co

się stało, i tylko Cassie nie ma pojęcia, o co tu chodzi. Poważny szok mógł doprowadzić

do utraty przytomności, ale w wypadku Sandra była przekonana, że chodzi o coś więcej.

Nagle usłyszała, jak Marco mruknął po angielsku:

- Musimy cię położyć do łóżka, Alessandro.

T L

R

background image

W mgnieniu oka odzyskała siły, niczym feniks powstający z popiołów. Bez słowa

zerwała się z miejsca i pędem pobiegła do sypialni. W panicznym pośpiechu usiłowała

doprowadzić pokój do porządku i zatrzeć ślady tego, co się tu niedawno wydarzyło.

Znalazła swoje pończochy i skarpetki Sandra, które natychmiast schowała, i

właśnie kończyła ścielić łóżko, kiedy usłyszała jakiś szmer przy drzwiach.

Spojrzała i znieruchomiała.

Sandro stał w drzwiach do sypialni i ciężko opierał się o framugę.

- Widzę, że działamy na tych samych falach... - zauważył drwiąco, patrząc na

uporządkowany pospiesznie pokój.

- Wyglądasz strasznie - stwierdziła.

- Tak się też czuję. Przepraszam. Przestraszyłem cię?

Kiwnęła głową.

Sprawiał wrażenie, jakby w każdej chwili mógł znowu upaść, więc na wszelki

wypadek podeszła i objęła go ramieniem.

- Powinieneś położyć się do łóżka - powiedziała przez zaciśnięte gardło.

- Pewnie tak - zgodził się.

- Zawołam twojego brata i Gio, żeby ci pomogli...

- To ci się raczej nie uda. Kazałem im się stąd zabierać.

- Ale... dlaczego? - wykrztusiła.

- Bo ich obecność wprawiała cię w zakłopotanie.

- Co z tego? Twoje zdrowie jest o wiele ważniejsze niż moje zakłopotanie. Jeszcze

pięć minut temu leżałeś nieprzytomny, dzisiaj już po raz drugi!

- Ale teraz jestem zupełnie przytomny - zauważył chłodno i logicznie. - Jakkolwiek

nie mogę ci zagwarantować, że pozostanę w pozycji pionowej dostatecznie długo, więc

gdybyś mogła...

- No to idziemy do łóżka.

- Najlepsza propozycja, jaką dzisiaj usłyszałem...

- Jak możesz sobie z tego żartować! - krzyknęła. - Czy ty zdajesz sobie sprawę, co

to znaczy widzieć, jak tak nagle padasz bez życia? Myślałam, że masz zawał serca czy

coś w tym rodzaju...

T L

R

background image

- No dobrze, dobrze - łagodził. - Nie rozpaczaj nade mną, dzielna Cassie. Po prostu

pomóż mi przejść przez pokój, żebym mógł się położyć.

Opadł ciężko na łóżko, a ona przysiadła koło niego, chociaż jeszcze tak niedawno

obiecywała sobie, że nigdy się do niego nie zbliży.

- Powiedz mi, co ci naprawdę dolega - poprosiła.

Milczał tak długo, że myślała, iż usnął. On jednak przez cały czas wpatrywał się w

nią płonącym wzrokiem. Musiała w końcu przyznać się sama przed sobą, że gdzieś w

głębi swego serca nadal go kocha.

- Oni obaj wiedzieli, co się z tobą dzieje, Gio i twój brat, lekarz - podsunęła. -

Przez większość czasu jesteś silny, zdrowy i tak żywotny, że mógłbyś sam przestawić

czołg..., ale dwukrotnie widziałam, jak tracisz przytomność, i zwykle pocierasz przedtem

ręką czoło, jakby, jakby...

- Jakbym czuł silny ból głowy - dokończył za nią. - Bo tak jest. Po wypadku

pozostał mi pewien ucisk w mózgu, który odczuwam raz na jakiś czas.

- Więc to nie przeze mnie?

Sandro uspokajającym gestem dotknął jej ręki.

- Często tracisz przytomność?

- Nie, od czasu do czasu. Miewam te przebłyski pamięci, które biorą się nie

wiadomo skąd. No i czasem...

- Odpływasz zupełnie?

- Si.

- Czy można jakoś złagodzić ten ucisk?

- A może byśmy raczej porozmawiali o bliźniakach?

Bliźniaki...! Cassie znowu zupełnie o nich zapomniała, więc teraz gwałtownie

zerwała się z miejsca.

- O Boże! Jest tak późno. Muszę wracać... - wyrzuciła z siebie przerażona.

- Żeby zwolnić opiekunkę?

- Tak. Jenny jest bardzo wyrozumiała, ale obiecałam, że wrócę przed północą...

- Jak Kopciuszek.

T L

R

background image

- Nie - oburzyła się. - Jak samotna matka, która docenia dobrą opiekunkę i nie nad-

używa jej życzliwości!

Sandro zerknął na zegarek i stwierdziwszy, że do północy został już tylko

kwadrans, wstał.

- Ja cię odwiozę... - zaczął.

- Nie! - wykrzyknęła. - Wracaj do łóżka! Mogę zamówić taksówkę.

Popatrzył na nią, jakby dotkliwie zraniła jego męską ambicję.

- Odwiozę cię ja albo mój szofer! - wrzasnął z taką mocą, że zbladła.

- W porządku! - odpaliła, cała drżąca. - Niech twój kierowca mnie odwiezie! I nie

podnoś na mnie głosu.

- Grazie - powiedział.

Sięgnął po telefon, wybrał numer i wydał szoferowi polecenie. Odwrócił się przy

tym do Cassie plecami, co odebrała jako oziębłe pożegnanie. Z trudem pojmowała te

jego nagłe zmiany nastroju, wahające się między spokojem a wybuchem, prawie bez

stadiów pośrednich. Nie bardzo też rozumiała własne reakcje.

Dlaczego teraz, drżąc ze zdenerwowania, zatrzymała się przy drzwiach i czekała,

aż do niej podejdzie? Dlaczego nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać:

- Dasz sobie radę sam?

- Nie rób ze mnie takiej ofiary - rzucił. - I przestań patrzeć z takim niepokojem, bo

te twoje szmaragdowe oczy wściekle mnie nakręcają. Lepiej zrób wreszcie coś z sensem

i idź już stąd, Cassie.

Wyszła więc, zaciskając wargi w poczuciu upokorzenia. Dopiero kiedy zamknęły

się za nią drzwi windy i znikła z jego pola widzenia, poczuła, że do oczu napływają jej

łzy.

T L

R

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Cassie przekroczyła próg swego małego mieszkanka dokładnie z uderzeniem

dwunastej. W domu było cicho i kojąco normalnie; tylko stłumiony dźwięk telewizora

dobiegający z saloniku świadczył o tym, że ktoś jest w domu.

Tak jak się spodziewała, zastała tam Jenny siedzącą w fotelu i oglądającą telewizję.

- O, witaj. - Sąsiadka uśmiechnęła się i przeciągnęła jak kot. - Świetnie

wycelowałaś z czasem, bo film właśnie się skończył. Dobrze się bawiłaś?

- Tak - odpowiedziała ze sztucznym spokojem, na wszelki wypadek nie rozwijając

tematu. - Czy bliźniaki były grzeczne?

- Jak aniołeczki. Żadnych wybryków.

Starsza pani powoli zbierała swoje rzeczy, szykując się do wyjścia. Cassie

zaproponowała jej jeszcze filiżankę herbaty, ale ponieważ było już późno, Jenny

podziękowała i po chwili już jej nie było.

Dopiero teraz Cassie mogła sobie pozwolić na słabość. Z głębokim westchnieniem

oparła się o drzwi. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak sponiewierana. Zaraz jednak

wzięła się w garść i poszła sprawdzić, co słychać u dzieci. Spały słodko - Anthony jak

zwykle na wznak, na wpół rozkopany, Bella zwinięta w kłębek, w wianuszku jasnych

włosów rozsypanych na poduszce. Były takie małe, kochane i wrażliwe. Jak przyjęłyby

ojca, o którym tak mało wiedziały, gdyby Sandro postanowił jednak odegrać w ich życiu

jakąś rolę?

Nie mogła o tym myśleć, zanadto ją to przerażało. Jej lęki miały też podłoże

egoistyczne. Bliźniaki należały bowiem dotąd wyłącznie do niej i tylko ją kochały. A ona

kochała je ponad wszystko i zawsze ich dobro stawiała na pierwszym miejscu we

wszystkich życiowych wyborach - gdy chodziło o pracę, żłobek czy miejsce

zamieszkania.

Kiedy Angus zaproponował jej przyjazd do Londynu i pracę w jego firmie, łączyło

się to z ofertą wynajmu mieszkania w budynku, który do niego należał, po wyjątkowo

korzystnej cenie. A mimo to zdarzało się, że z trudem wiązała koniec z końcem i przed

wypłatą bywało jej ciężko, ale jakoś w końcu dawała sobie radę. Była z tego dumna.

T L

R

background image

Mogłaby się jednak założyć, że dla Sandra ich skromne mieszkanko i używane meble nie

stanowiłyby powodu do dumy.

Cicho zamknęła drzwi dziecinnego pokoju. Nagle przyszło jej do głowy, że to jej

małe domowe szczęście może okazać się ulotne i nietrwałe. Co się z nimi stanie, jeśli po

sprzedaniu BarTecu Angus zrezygnuje również z tego domu, a następny właściciel

podwyższy jej czynsz?

Poczuła wyrzuty sumienia, że myśli tylko o własnych interesach, a nie o

pogarszającym się stanie zdrowia starego przyjaciela jej ojca. Postanowiła, że w następny

weekend pojadą do niego. Angus zawsze się cieszył, gdy odwiedzała go razem z bliź-

niakami, i chociaż był zatwardziałym starym kawalerem, utrzymywał, że towarzystwo

dzieci jest dla niego najlepszym lekarstwem.

Odwiesiła sukienkę do szafy i zdecydowała, że musi ją oddać do pralni. Myślała o

różnych przyziemnych sprawach, żeby tylko oddalić myśli o tym, co właśnie się zdarzyło

między nią a Sandro.

Podskoczyła, reagując na przenikliwy dźwięk telefonu. Kto mógł dzwonić do niej

w środku nocy?

Uspokoiła się nieco, słysząc głos Elli. Przyjaciółka koniecznie chciała się

dowiedzieć, co łączy Cassie z ich nowym szefem. To, co zdarzyło się na przyjęciu w

restauracji, zaintrygowało wszystkich pracowników BarTecu i wywołało niekończące się

spekulacje.

Cassie próbowała wszystkiemu zaprzeczyć, ale tamta nie dała się zbić z tropu.

- Powiedz to swojej cioci - prychnęła. - Wszyscy już wiedzą, że go znasz. Nawet

nasz dyrektor przyznał, że pan Marchese przez cały wieczór nie odrywał od ciebie oczu.

A piękna panna Batiste też nie była z tego zadowolona.

- Może go sobie zatrzymać. Ja go nie potrzebuję! - wybuchnęła Cassie i zaraz

ugryzła się w język.

- O ho, ho. To brzmi, jakby przemawiała przez ciebie gorycz - zauważyła Elli.

Trzeba było jak najszybciej wymyślić coś, co zaspokoiłoby jej ciekawość i

pozwoliło przynajmniej na razie zamknąć temat.

T L

R

background image

- Słuchaj - powiedziała Cassie - właściwie nie znam go osobiście, ale... znałam

kiedyś... jego przyjaciela... No i tyle.

- On zna ojca twoich bliźniaków - podsumowała jej przyjaciółka po chwili

zastanowienia.

- A może byś tak wyłączyła już swoją wyobraźnię i poszła spać - zaproponowała

znużona Cassie. - Ja też chcę się położyć.

- W porządku - zgodziła się drwiąco Ella. - Niech ci się przyśnią włoscy dranie,

którzy zostawiają dziewczynę w ciąży, i ich przystojni przyjaciele, którzy padają jak

nieżywi na samą wzmiankę o bliźniakach.

Nie chcąc przedłużać kłopotliwej dla siebie rozmowy, Cassie poprosiła koleżankę,

żeby zatrzymała dla siebie swe podejrzenia co do jej bliższej znajomości z panem

Marchese.

- Spokojnie - odrzekła Ella. - Jestem przecież po twojej stronie, nie traktuj mnie jak

wroga. Ale chcę ci jeszcze powiedzieć, że Jason Farrow puścił farbę o tym, iż twój ojciec

i ojciec Alessandra Marchese byli przyjaciółmi Angusa.

- Naprawdę? - Ta informacja zaskoczyła Cassie.

- Tak. I jeśli będziesz potrzebowała jakiegoś alibi, żeby obronić się przed

ciekawością naszych kolegów z pracy, to na twoim miejscu puściłabym ich tym tropem.

- Dzięki, Ella.

- Nie dziękuj. Mam nadzieję, że w zamian doczekam się kiedyś twojej relacji, jak

było naprawdę.

Zobaczymy - pomyślała Cassie, odkładając wreszcie słuchawkę.

Weekend minął spokojnie, bez znaku życia od Sandra - jeżeli nie liczyć tego, że

kilka razy jej się przyśnił. Budziła się wtedy, rozogniona wspomnieniem przeżytej

intymności. Te sny ją przerażały, a wyrazistość własnych doznań zawstydzała. Usiłowała

sobie wmówić, że go nienawidzi. Nie rozumiała, jak to się stało, że to zrobiła. Znów

pozbawiło ją to poczucia własnej wartości. A przecież przez te wszystkie lata tak bardzo

się starała, żeby odbudować wiarę w siebie, którą Sandro skutecznie zdruzgotał.

Nieśmiała i skryta dwudziestodwuletnia dziewczyna, rozpoczynająca dopiero pracę

w Jay Digital i dochodząca powoli do siebie po stracie ojca, nie miała dostatecznie

T L

R

background image

silnych mechanizmów obronnych, żeby poradzić sobie z kimś tak przystojnym i czarują-

czarującym jak Sandro Rossi, który pojawił się wtedy w jej życiu. Uwodził ją jak jakiś

staromodny zalotnik. Był bardzo przekonujący, kiedy mówił, że się w niej zakochał.

Przysięgał, że będzie z nim szczęśliwa do końca życia. Mówił wszystko to, co było

trzeba, żeby wzbudzić w niej gorące uczucie. A kiedy w końcu się poddała i zgodziła się

spędzić z nim noc, ze zdumieniem odkrył, że była dziewicą. Jak przystało na człowieka

honoru, obiecał wtedy, że się z nią ożeni.

Potem poleciał do Florencji, by powiedzieć o niej swojej rodzinie. Dopiero później

przyszło jej do głowy, że jeśli traktował poważnie swoje obietnice, to nic nie stało na

przeszkodzie, aby zabrał ją ze sobą. Czekała na jego powrót i czekała, jak głupia. Długie,

puste dni zmieniły się w tygodnie. Jedynym sposobem, żeby się z nim skontaktować, był

telefon komórkowy Nie odpowiadał ani na telefony, ani na SMS-y, aż w końcu

zrozumiała, że po prostu ją zostawił. Ostatni raz zadzwoniła do niego po ośmiu

tygodniach od rozstania i było to już rozpaczliwe wołanie o pomoc.

To właśnie wtedy znienawidziła go całym sercem. Nawet teraz, kiedy dowiedziała

się o wypadku i utracie pamięci, nie potrafiła wybaczyć mu okrucieństwa, z jakim ją

wtedy potraktował.

Kiedy w poniedziałek pojawiła się w pracy, odkryła, że Ella zdążyła już trochę

przygotować dla niej grunt, dzięki czemu poradziła sobie z pytaniami, których jej nie

szczędzono. Wszystkich interesowało to, co zdarzyło się w piątkowy wieczór, ale dość

szybko zdołała ukrócić tę niezdrową ciekawość. Zdążyła już nawet zagłębić się w jakieś

skomplikowane rozliczenia finansowe, kiedy na jej biurku zadzwonił telefon.

Bez zastanowienia podniosła słuchawkę, lecz zmartwiała, słysząc głos Sandra.

- Zajmuję teraz dawny gabinet Angusa - poinformował ją ze spokojem. - Chcę,

żebyś tu przyszła, Cassie. Zaraz.

- Na litość boską! - przyciszonym głosem rzuciła do słuchawki w obawie, że ktoś z

kolegów usłyszy. - Nie mam zamiaru nawet się do ciebie zbliżyć: ani w tym budynku,

ani w ogóle. Zapamiętaj to sobie!

- W takim razie ja przyjdę do ciebie - oświadczył, ignorując jej groźbę.

T L

R

background image

- Nie! - krzyknęła tak ostro, że Ella podniosła głowę, po czym dodała lodowato: -

Zaraz tam będę.

Żeby dotrzeć do dawnego gabinetu Angusa, Cassie musiała przejść cały korytarz

między dwoma rzędami oszklonych pokoi, skąd mogły ją obserwować niezliczone pary

ciekawych oczu. A na koniec czekało ją jeszcze przejście przez gabinet sekretarki, zajęty

tymczasowo przez sporą ekipę współpracowników Sandra. Tak jak się spodziewała, na

jej widok wszyscy przerwali to, czym akurat byli zajęci, i gapili się na nią bez

skrupułów, zastanawiając się zapewne, po co idzie do szefa.

Maszerowała ze sztucznym uśmiechem na twarzy, nie rozglądając się na boki, lecz

miała wrażenie, że idzie po rozżarzonych węglach. Kiedy wreszcie znalazła się w

gabinecie i zamknęła za sobą drzwi, niemal gotowała się ze złości.

Sandro na szczęście był sam. Stał odwrócony twarzą do okna i sprawiał wrażenie,

jakby nie zauważył, że weszła.

Gdy cisza się przedłużała, Cassie zaczerpnęła głęboko powietrza i ogłosiła:

- No to jestem, tak jak sobie tego życzyłeś, Sandro.

- Alessandro - poprawił ją, wciąż patrząc w okno - przynajmniej, kiedy jesteśmy

tutaj.

Twoje niedoczekanie - pomyślała. Poznała go jako Sandra, porzucił ją jako Sandro

i dla niej miał pozostać Sandrem, przynajmniej dopóki jej nie wytłumaczy, dlaczego

podał jej fałszywe imię i nazwisko.

- Robiłam właśnie coś ważnego - powiedziała sztywno. - A wzywanie mnie tutaj

da tylko ludziom kolejny powód do domysłów. Może więc powiedz mi szybko, o co ci

chodzi, żebym mogła jak najszybciej stąd wyjść.

- Stresuje cię to?

- A ciebie?

- Jeśli chcesz w ten miły sposób zapytać, jak się dzisiaj czuję, to dowiedz się, że

fatalnie.

- Och! - stropiła się Cassie.

Dopiero kiedy się odwrócił, mogła się przekonać, że mówił prawdę. Znów był

blady, a na jego twarzy malowało się napięcie.

T L

R

background image

Zaprosił ją, żeby usiadła.

- Jesteś na mnie zła - mruknął.

- Jeśli wezwałeś mnie po to, żeby rozmawiać o... sprawach osobistych, to trzeba

sobie to było darować - powiedziała. - Od rana starałam się, jak mogłam, żeby trochę

uspokoić ogólną ciekawość na nasz temat. I wystarczył jeden twój telefon, by to

wszystko zepsuć. Równie dobrze mogłam wykrzyczeć na głos całą prawdę.

- Ale tego nie zrobiłaś.

- Nie.

- Słyszałem, że rozegrałaś to bardzo sprytnie. Jakoby Angus odegrał główną rolę w

naszej... znajomości.

- Podziękuj za to Jasonowi Farrowowi. To on puścił w obieg wiadomość, że nasi

ojcowie obaj byli zaprzyjaźnieni z Angusem.

Przez chwilę rozmawiali na temat Jasona, dopóki Cassie nie uświadomiła sobie, że

chyba jednak nie po to tu przyszła.

- No cóż, chciałem, żebyś trochę ochłonęła, zanim zaczniemy dyskutować o tobie,

o mnie i o bliźniakach - wyjaśnił.

Ugodził ją celnie - nie spodziewała się, że powie cokolwiek o dzieciach.

- Nie ma o czym dyskutować - skwitowała. - To są moje dzieci. I moja

odpowiedzialność.

- Mówiłaś, że dzieci są także moje - zauważył.

- W piątek wieczorem powiedzieliśmy wiele rzeczy, których nie warto pamiętać.

To stwierdzenie chyba go zirytowało. Podszedł bliżej i przysiadł na skraju biurka,

na wprost niej.

- Urodziły się piętnastego stycznia - rzucił, dodając rok, a nawet godzinę przyjścia

bliźniaków na świat. - Chłopiec i dziewczynka.

- Jak się tego dowiedziałeś? - zapytała zaskoczona.

- Rozmawiałem z Angusem.

- Z Angusem? Po co go do tego mieszasz?

- Żeby się dowiedzieć jak najwięcej o tobie i dzieciach drogą nieoficjalną, bo

chyba tak wolisz, prawda?

T L

R

background image

- Nie miałeś żadnego prawa wtrącać się w moje sprawy. - Cassie zarumieniła się z

gniewu.

- Chcesz mi powiedzieć, że bliźniaki nie są moje?

Milczała, chociaż miała wielką pokusę, żeby skłamać.

- No widzisz, cara. Ja może mam zaniki pamięci, ale umiem liczyć i potrafię nawet

odliczyć dziewięć miesięcy wstecz - zakpił.

- Były wcześniakami...

- O dwa tygodnie - potwierdził Sandro, wprawiając ją w jeszcze większe

osłupienie. - To mieści się w granicach błędu. Jak na kogoś funkcjonującego pomiędzy

jednym przebłyskiem pamięci a drugim, musisz przyznać, że całkiem nieźle sobie daję

radę.

- Więc czego ode mnie chcesz? Współczucia? - zawołała, zrywając się z krzesła.

- Nie. Chcę tylko znać całą prawdę.

- Nienawidzę cię, Sandro - wyrzuciła z siebie.

- Widzę to. I to dlatego tak drżysz, rumienisz się i pewnie robi ci się gorąco? W

piątek wieczorem byłem bliski tego, żeby zerwać z ciebie sukienkę i kochać się z tobą,

gdzie popadnie, jeszcze na długo przedtem, zanim rzeczywiście do tego doszło. Tak cię

pragnąłem, że myślałem, iż spłonę. Ochłonąłem dopiero, kiedy to się spełniło.

- Jesteś z siebie dumny?

Zauważyła ze zdumieniem, że teraz on się zarumienił.

- Straciłem panowanie nad sobą - wyznał. - Przepraszam, jeżeli byłem zbyt...

namiętny.

Zbyt namiętny?

Cassie miała wrażenie, że oboje byli zbyt namiętni, rozpaleni, dzicy, pozbawieni

rozsądku...

- Powinienem był cię przeprosić zaraz potem, ale znowu straciłem przytomność i

do tego nie doszło.

- Nie potrzebuję twoich przeprosin. I mówiłam ci już, że nie chcę prowadzić tutaj

tego rodzaju rozmów.

T L

R

background image

- W takim razie zjedz dziś ze mną kolację. Będziemy wtedy mogli porozmawiać na

neutralnym gruncie.

- Nie!

Cassie zdecydowanym krokiem ruszyła do drzwi.

- No to w sobotę - zaproponował. - Jutro muszę wyjechać i wrócę do Londynu

dopiero na weekend. Proszę, nie wychodź stąd, dopóki nie dojdziemy do jakiegoś

kompromisu! Chcę zobaczyć swoje dzieci i wolałbym to zrobić za twoją zgodą, ale

zrobię to i bez tego, jeśli się nie zgodzisz.

Brzmiało to, jakby jej groził.

Najchętniej wmówiłaby mu, że to wszystko był blef, ale nie potrafiła. Po prostu nie

potrafiła manipulować prawdą. A prawda - jakby na to nie patrzeć - wyglądała tak, że

Sandro był ojcem jej dzieci. Jeśli chciał je poznać, czy miała prawo mu to utrudniać? Nie

mogła tego zrobić ani jemu, ani bliźniętom. Jej uczucia nie były tu najważniejsze; bała

się jednak, co z tego wyniknie i jak bardzo może to wpłynąć na jej dalsze życie.

Sandro widział, że Cassie walczy ze sobą, i uświadamiał sobie, że nie jest to dla

niej łatwe; pewnie chętnie jeszcze raz dałaby mu w twarz i wysłała do diabła. Przecież ją

porzucił. Odszedł i pozostawił własnemu losowi. Odepchnął ją w wyjątkowo brutalny i

bezwzględny sposób. Te słowa: „Nie znam cię i nie chcę cię znać. I proszę, nigdy więcej

do mnie nie dzwoń...", odkąd je zacytowała, wciąż dźwięczały mu w głowie. Nie

szkodzi, że tego nie pamiętał, to go w niczym nie usprawiedliwiało. Wolał nie myśleć,

jak Cassie musiała się czuć, kiedy to usłyszała.

Znów poczuł przenikliwy ból głowy i odruchowo potarł czoło.

- Chcę je poznać, Cassie - powtórzył stanowczo.

- Trzy dni temu jeszcze nie wiedziałeś, że masz dwoje dzieci! - wykrzyknęła. -

Nawet mnie nie pamiętasz! N-nnie, jeszcze nie teraz, przynajmniej dopóki nie będę

pewna, że...

- Że co?

- Dopóki nie będę pewna, że w trwały sposób podtrzymasz ten kontakt.

- A ty myślisz, że nie?

T L

R

background image

Wzruszyła ramionami. Jakie miała podstawy, żeby mu ufać, po tym jak ją zostawił

i przez sześć lat się nie odezwał? Uważała, że jest za wcześnie, żeby mieszać dzieci w

ich pogmatwane sprawy.

Sandro natomiast domagał się spotkania z dziećmi jak najszybciej i bez żadnych

warunków.

Rozmowa utknęła w martwym punkcie.

Mężczyzna z ciężkim westchnieniem znów podniósł dłoń do czoła.

Z przerażeniem patrzyła, jak krew odpływa mu z twarzy. Znów się to powtórzyło i

czekała w napięciu, co będzie dalej. Niepokój o niego walczył w niej z obawą o siebie i

dzieci. Bała się człowieka, który nazywał się Alessandro Marchese. Miał władzę, a przez

to wpływ na dwie najważniejsze sprawy w jej życiu: dzieci i pracę. Sandro Rossi,

którego znała sześć lat temu, był całkiem inny - młodszy, bardziej spontaniczny i mniej

ją onieśmielał. Podeszła do niego i lekko dotknęła jego ręki.

- W porządku? - zapytała cicho.

- Si - odpowiedział.

- Czy przez weekend coś ci się przypomniało?

- Nic, co na trwale zostałoby mi w pamięci. - Bezradnie potrząsnął głową.

- Czy... czy widziałeś się ze swoim bratem, lekarzem?

- Ja wiem, co się ze mną dzieje, Cassie - rzekł z wymuszonym uśmiechem. -

Pamięć próbuje do mnie wrócić. Co innego może mi poradzić lekarz niż to, żeby czekać

cierpliwie i w miarę możności pozostawać pod działaniem czynnika, który tę pamięć

wyzwala. Oboje wiemy, że dla mnie tym czynnikiem jesteś ty. - Delikatnie dotknął

palcem kącika jej ust. - Twoja twarz, twoje włosy, twoje błyszczące zielone oczy i te

miękkie, drżące usta, które tak bardzo pragnę pocałować.

Słysząc to, cofnęła się gwałtownie.

- Nie chcesz mi pomóc? - rzekł z gorzką kpiną. - Kobieta bardziej miłosierna

pocałowałaby mnie, choćby na próbę.

Cassie nie dała się sprowokować.

- Och. Czy zawsze byłaś taka bezlitosna?

- Nie pamiętam - odpaliła. - Ty mi powiedz.

T L

R

background image

- Przyjdzie czas, że to zrobię. Przyrzekam.

- Kim jest Sandro Rossi? - zapytała ni stąd, ni zowąd.

- Ja jestem Sandro Rossi - oświadczył. - Alessandro Giancola Marchese Rossi. -

Wypowiedział to tak uroczyście, że Cassie przeszły ciarki po plecach. - To sprawa

rodzinna. Imię Alessandro mam po dziadku ze strony ojca. Moja babcia wniosła

natomiast nazwisko Marchese, razem z majątkiem i pozycją swej rodziny.

Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął dwie wizytówki, które wręczył Cassie. Na

pierwszej, chyba służbowej, było nazwisko Alessandro Marchese, jego logo i dane

kontaktowe. Druga przypominała jego wizytówkę sprzed lat i prostą czcionką wypisane

były na niej tylko dwa słowa: Alessandro Rossi.

- Nie okłamałem cię, Cassie - powiedział cicho. - Jestem tak przyzwyczajony do

używania dwóch nazwisk, że rzadko się nad tym zastanawiam. Rodzina Rossich nie była

biedna, ale nie mogła równać się z potęgą i majątkiem rodziny Marchese. Kiedy mój

pradziadek oddał swą jedyną córkę Rossiemu, postawił warunek, że odtąd wszyscy

pierworodni synowie muszą do swego nazwiska po ojcu dołączać nazwisko Marchese,

kiedy je odziedziczą. Ja odziedziczyłem to nazwisko dwa lata temu, po śmierci mojego

ojca. Przedtem nazywałem się Rossi...

- No, a to drugie imię, które wymieniłeś?

Sandro uśmiechnął się ze smutkiem.

- Giancola to połączenie dwóch imion: Gianni i Nicola, na pamiątkę braci mojego

ojca, którzy umarli zaraz po urodzeniu... To były bliźniaki, cara. Widzisz, jak kawałki

łamigłówki zaczynają do siebie pasować?

Niektóre - pomyślała, ale nie wszystkie.

Chciał, żeby zatrzymała jego wizytówki i zadzwoniła, gdyby go potrzebowała, lecz

Cassie nie chciała ich przyjąć.

Chyba czytał w jej myślach, bo powiedział:

- W dniu, kiedy był ten wypadek, telefon komórkowy miałem w kieszeni. Nie

brałem go do ręki do czasu, gdy wróciłem do pracy. To nie było tak, że świadomie nie

odbierałem twoich telefonów.

T L

R

background image

Kiedyś chyba jednak zobaczył, ile razy do niego dzwoniła. Pomyślał sobie wtedy,

że to jakaś natrętna wariatka, bo jej nie pamiętał? Czy dlatego tak ją potraktował, kiedy

zdobyła się na tę ostatnią rozmowę, która była krzykiem rozpaczy? „Nie znam cię i nie

chcę cię znać. Proszę, nigdy więcej do mnie nie dzwoń".

- Przepraszam, że potraktowałem cię tak brutalnie - mruknął. - Żałuję, że tego nie

pamiętam. Zasłużyłem sobie na to, żeby pamiętać własną podłość. - Znów zmarszczył

brwi i potarł czoło. - Ale przyrzekam ci, że to się więcej nie powtórzy.

Ładnie powiedziane - pomyślała Cassie, wiedząc, że musi to przyjąć za dobrą

monetę. Nie miała przecież wyboru. Mogła oczywiście być nadal na niego obrażona, ale

był ojcem jej dzieci i nic nie mogło tego zmienić. Kiwnęła więc głową, po czym

skierowała się do wyjścia. Przy drzwiach zatrzymała się i z bijącym sercem powiedziała:

- W sobotę chcę odwiedzić Angusa, może ty też mógłbyś się tam pojawić.

Bliźniaki uwielbiają tam jeździć... Mogą się wybiegać i wyszaleć w ogrodzie, ile dusza

zapragnie... To jest chyba najlepsze miejsce, neutralny grunt, na którym wy troje

moglibyście się spotkać.

- Si... Yes... Dziękuję - powiedział Sandro nienaturalnie zachrypniętym głosem.

- Oni się nazywają... - zaczęła, wpatrując się w czubki swoich butów.

- Wiem, jak się nazywają, cara - nie dał jej skończyć - Anthony i Isabelle.

Był już najwyższy czas, żeby wyjść, wszystko zostało powiedziane. I Cassie, sama

nie wiedząc, jak i kiedy to się stało, zamykała za sobą drzwi gabinetu.

Była zupełnie rozbita, lecz musiała stawić czoło wielu spojrzeniom ciekawych

oczu. Najgorszy był jednak świdrujący wzrok Pandory Batiste.

Cassie pobladła i mimo woli poczuła się winna.

Uznała, że jeśli tamta kobieta jest rzeczywiście kochanką Sandra, to ma pełne

prawo do podejrzeń. Czy Pandora wiedziała albo się domyślała, co ona i pan Marchese

robili w piątek wieczorem u niego w mieszkaniu?

Nieoczekiwanie w biurze rozdzwoniły się telefony i to wszystkie naraz. Elegancko

ubrani pracownicy rzucili się do swoich biurek, a Cassie skorzystała z okazji, żeby

umknąć, jak spod obstrzału.

T L

R

background image

Już wychodząc, usłyszała tylko zbiorowy pomruk: „Si, Alessandro" i szuranie stóp

po podłodze, kiedy wszyscy tłumnie ruszyli do gabinetu szefa.

Zrozumiała, że zrobił to, żeby wybawić ją z opresji, i roześmiała się cicho.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Dobrze sobie z nimi radzi, prawda?

- Tak.

Cassie kiwnęła głową, ale nie wiedziała: śmiać się czy płakać, obserwując Sandro,

który właśnie z całym poświęceniem rzucił się na trawę, żeby nie wpuścić piłki do

zaimprowizowanej bramki.

Belli najwyraźniej bardzo się to podobało, bo podskakiwała do góry z zachwytu, a

Anthony gonił za piłką, usiłując ją złapać.

Popołudnie było pogodne i słoneczne, lecz o wiele za chłodne, by zachęcać Angusa

do wyjścia na dwór. Cassie zdecydowała, że dotrzyma mu towarzystwa, więc siedzieli

teraz oboje przy oszklonych drzwiach wychodzących na ogród i przyglądali się zabawie

dzieci z ojcem.

Miniony tydzień mocno dał jej się we znaki.

W poniedziałek czuła się wykończona spotkaniem z Sandrem. We wtorek dobiło

ją, gdy odkryła, że rzeczywistym szefem firmy zamiast Angusa jest teraz Pandora

Batiste. Pan Marchese wcale nie był spodziewany w BarTecu, więc gdy przyjechał i zajął

biuro, w którym miała urzędować Pandora, tylko po to, żeby pobyć sam na sam z panną

Janus, piękna Włoszka zmieniła się w chmurę gradową.

W środę po południu Cassie już wiedziała, że ma w niej wroga, którego nie da się

ignorować ani lekceważyć. Została wezwana przed oblicze nowej szefowej, żeby się

wytłumaczyć ze wszystkich udogodnień, z jakich korzystała w pracy, aby móc

odpowiednio zajmować się dziećmi - odbierać je ze szkoły, spędzać z nimi wakacje i

ferie. To, że była samotną matką, zdawało się nie robić na Pandorze Batiste żadnego

wrażenia, a ustna umowa Cassie z Angusem była według niej nadużyciem. Nie

zadowoliła jej nawet obietnica dziewczyny, że ta przeorganizuje swoje życie domowe, by

dostosować się do wymagań nowej dyrekcji.

T L

R

background image

W czwartek młoda matka spędziła zatem dużo czasu przy telefonie, chcąc znaleźć

kogoś, kto by odbierał jej dzieci ze szkoły, tak by ona nie musiała wcześniej wychodzić z

pracy. A w piątek już wiedziała, że jej sytuacja jest poważna, bo jeden z pracowników

Sandra nie odstępował jej ani na chwilę, śledząc każdy krok.

To wszystko działo się z powodu jednego człowieka, który właśnie bawił się w

najlepsze z jej dziećmi, tak jakby zawsze przy nich był i wychowywał jej od urodzenia.

- Wszystko ci opowiedział, zanim przyjechaliśmy, prawda? - zapytała Cassie

Angusa.

- To leży w jego naturze, żeby z niewygodnymi sprawami mierzyć się bez uników.

Jeśli o mnie idzie, to niekoniecznie - pomyślała.

- Popatrz tylko, jak on rozegrał spotkanie z dziećmi. - Angus nie krył swego

podziwu. - Żadnej zabawy w kotka i myszkę, po prostu nazwał rzeczy po imieniu.

Dla Cassie nie było to takie proste. Na wspomnienie chwili, kiedy tamta trójka

spotkała się pierwszy raz w życiu, wciąż ściskało się jej serce. Widać było, że Sandro jest

przejęty i wzruszony, zaczęła się nawet obawiać, by znów nie zemdlał.

- Sandro... - mruknęła, nie mogąc ukryć niepokoju.

- Wszystko w porządku - rzucił, lecz głos mu drżał.

Wszyscy biorący udział w tej scenie, nie wyłączając obojga pięciolatków, mieli

świadomość, że dzieje się coś ważnego.

Sandro nie odrywał wzroku od dzieci: złotowłosej, zielonookiej dziewczynki i

ciemnowłosego chłopca, którzy stanowili jakby miniaturowe kopie swoich rodziców.

- Anthony, Bella... to jest Alessandro - powiedziała Cassie, chcąc mu trochę

ułatwić sytuację. - Przywitajcie się.

Dzieci posłusznie wymamrotały: dzień dobry.

Mężczyzna widocznie staczał ze sobą jakąś wewnętrzną walkę, ale w końcu zdołał

się uśmiechnąć i przykucnął przed maluchami, żeby nad nimi nie górować. Następnie

absolutnie znokautował ich matkę, mówiąc prosto z mostu:

- Cześć. Jestem waszym tatą. Bardzo mi przykro, że do tej pory się nie znaliśmy.

W ten sposób w jednej chwili zniweczył jej plany. Chciała dać dzieciom trochę

ochłonąć po tym pierwszym spotkaniu i dopiero później, stopniowo, przygotować je na

T L

R

background image

wiadomość, kim jest dla nich Sandro. Jego posunięcie natomiast postawiło wszystko na

głowie i wywołało u dzieci taką burzę uczuć, jakiej nigdy dotąd nie obserwowała.

Bella zanosiła się od płaczu i łkając, mówiła:

- Ale my nie potrzebujemy taty!

Anthony jej wtórował i zachowywał się, jakby chciał jej bronić.

- Nigdy nie przypuszczałam, że brak ojca jest dla nich aż tak czułym punktem -

przyznała się Cassie Angusowi.

- Sandro bardzo to przeżył - zauważył starszy pan. - On też był bliski łez.

Potem nastąpiło kilka trudnych sekund, kiedy nikt nie wiedział, co robić dalej. W

końcu matka wzięła Bellę na ręce, żeby ją trochę uspokoić, a Anthony stał, wpatrując się

w Sandra. Ten szybko zapanował nad swoimi emocjami i jakby instynktownie wiedział,

jak ma postąpić. Delikatniej zabrał dziewczynkę z objęć Cassie i pozwolił jej się

wypłakać na swoim ramieniu. A kiedy Anthony próbował go kopnąć za to, że dotknął

jego siostry, udał, że nic się nie stało. Uśmiechnął się do synka i podał mu wolną rękę.

I, o dziwo, chłopiec tę rękę przyjął. A potem Sandro, wciąż z Bellą na ręku i

Anthonym tuż obok, przysiadł na fotelu i długo, spokojnym, przyciszonym głosem coś

do nich mówił, aż zdołał oboje uspokoić i pokonać ich nieufność.

- On mnie nawet nie pamięta - szepnęła Cassie do Angusa, zdradzając tym samym,

jak bardzo jest to dla niej bolesne.

- Nie - odpowiedział Angus w zamyśleniu. - Ale ludzka intuicja jest czymś

fascynującym, jak się nad tym zastanowić. On cię nie pamięta, ale patrzy na ciebie tak,

jakbyś już była jego żoną.

Żoną? Cassie w nagłym przypływie energii zerwała się na nogi.

- Nie mam pojęcia, co ci chodzi po głowie, Angusie - rzekła surowo. - Ale od razu

ci mówię, że nie mam zamiaru za niego wyjść!

Stary przyjaciel jej ojca posłał dziewczynie wiele mówiący uśmiech, jakby chciał

powiedzieć: „ja cię lepiej znam niż ty sama siebie".

- Zawsze byłaś zapalczywa; Bella ma to po tobie - stwierdził.

- Czy Sandro mówił ci coś o małżeństwie? - zapytała, ignorując tamtą uwagę.

- To już chyba powinniście raczej omówić między sobą.

T L

R

background image

Po moim trupie - pomyślała Cassie, nie rozumiejąc, dlaczego ten absurdalny temat

tak ją porusza. Przecież coś takiego, jak jej ślub z Sandrem, nie miało się nigdy

wydarzyć.

- Chyba już czas, żebyśmy się zbierali - oświadczyła i podeszła do okna

wychodzącego na ogród, żeby zawołać bliźniaki.

- Chcesz uciec, Cassie? - zapytał łagodnie Angus. - Pewnie nosisz w sobie

podświadomy lęk, że ten mężczyzna, który teraz bawi się z twoimi dziećmi, może

zniknąć z waszego życia równie szybko, jak się pojawił.

- Raz już to zrobił. - Wzruszyła ramionami.

- Z powodu wypadku drogowego, który wydarzył się w szczególnie niekorzystnym

dla was obojga czasie - przypomniał Angus. - Teraz macie szansę to naprawić. Pomyśl o

tym, Cassie. Los nie podsuwa nam takich szans zbyt często, więc może lepiej ich nie

marnować z powodu zadawnionej urazy.

- Wybaczyć i zapomnieć? - Zaśmiała się z goryczą. - Może ja też powinnam dostać

mocno po głowie, wtedy zapomnę i nasze rachunki się wyrównają!

- Dużo prościej byłoby wyjść mu trochę naprzeciw.

- Mało jeszcze zrobiłam?

- Jeśli mogłoby ci to pomóc, to pomyśl, że twój ojciec by go zaaprobował.

- Przestań bawić się w swata - powiedziała Cassie łagodnie. - Wyglądasz na

zmęczonego, więc będziemy się zbierać, zanim zdążysz mnie do końca przekonać.

Sandro nie potrzebował jednak sprzymierzeńca w osobie Angusa, bo znalazł do tej

roli dwoje jeszcze lepszych kandydatów.

Drzwi ogrodowe otworzyły się gwałtownie i do środka wpadły bliźniaki, wnosząc

ze sobą powiew świeżego powietrza.

- Zgadnij, co będzie, wujku Angusie - ogłosiła Bella. - Nasza mama i tata wezmą

ślub!

- I będziemy mieszkać razem we Włoszech - dołączył się Anthony.

Cassie dostrzegła przejęte buzie dzieci, po czym podniosła wzrok na Sandra i

widząc jego minę, zamarła.

T L

R

background image

Zrozumiała, że zaplanował wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Miał to wy-

pisane na twarzy. Wykorzystał neutralny grunt, jaki mu zaproponowała, i pierwszy na

niego wkroczył. Następnie przeszedł do fazy drugiej, którą było zawojowanie dzieci i

przeciągnięcie ich na swoją stronę. Nie tylko zaakceptowały go jako swojego ojca, ale

skakały z radości, słysząc jego kolejne obietnice.

Małżeństwo, czyli prawdziwa rodzina. Wspólny dom w pięknym miejscu. Takie

właśnie miraże przed nimi roztoczył i wystarczyła mu do tego wspólna zabawa w

ogrodzie u Angusa.

Podczas gdy dzieci dzieliły się swymi rewelacjami ze starszym panem, Sandro nie

odrywał wzroku od Cassie. Przypuszczał, że gdyby byli sami, pewnie znowu dałaby mu

w twarz. Udało mu się złapać ją w pułapkę, zanim sobie uświadomiła, że coś jej zagraża.

- Masz tylko jedną odpowiedź - rzekł, korzystając z zamieszania, jakie robiły

bliźniaki.

Było mu przykro, że ona milczy, a jej spojrzenie jest jak sopel lodu.

- To się odbędzie w przyszłym tygodniu - dodał. - Już poczyniłem pewne

przygotowania do skromnego ślubu cywilnego, tutaj, w Londynie. Właściwy ślub

weźmiemy później, kiedy... już trochę okrzepniemy jako rodzina.

Rzucił znaczące spojrzenie Angusowi, który podniósł się z fotela i wyprowadził

dzieci z pokoju.

Cisza, która zapadła po ich wyjściu, dusiła Cassie za gardło jak pętla. Chcąc nie

chcąc, patrzyła na Sandra i nie mogła nie przyznać, że był niezwykle, obezwładniająco

przystojnym mężczyzną. Czy był jednak równie piękny wewnętrznie?

Nie. Wewnątrz był zimnym, przebiegłym i bezlitosnym manipulatorem,

skupionym wyłącznie na sobie i na tym, czego sam chciał.

- Mów do mnie albo stąd wyjdę - oświadczyła w końcu, splatając ramiona na

piersiach.

- Nie, nie wyjdziesz - odrzekł. - O wiele bowiem ważniejsze są dla ciebie uczucia

dzieci niż własne.

Wiedziała, że on ma rację, ale to nie zmniejszało jej wrogości wobec niego.

- To dlatego tak mnie urządziłeś?

T L

R

background image

- Zapędziłem cię w kozi róg? Nie miałem innego wyjścia. - Wzruszył ramionami. -

W przeciwnym razie walczyłabyś ze mną bez końca. A teraz rozpleć te ręce, cara.

Wyglądasz jak żona rybaka wstępująca na wojenną ścieżkę.

Podszedł do niej i nie zważając na protesty, sam rozłączył jej zaciśnięte ramiona.

- Chcę, żeby moje dzieci były ze mną związane zgodnie z wymogami prawa. I

pragnę ciebie - oświadczył. - Moglibyśmy miesiącami wałkować sprawę małżeństwa, a

tak: klamka zapadła. Możesz być na mnie wściekła, jak tylko chcesz, ale oboje wiemy,

że nic nie zmienisz, bo nie będziesz chciała zawieść bliźniaków. Dzisiaj dałaś im ojca,

cara... a teraz musisz pogodzić się z konsekwencjami swojej... hojności. Pobierzemy się

w przyszłym tygodniu. - Wymienił nawet dokładną datę i miejsce. - A potem

zamieszkamy razem we Florencji.

- A czy twoja kochanka też z nami pojedzie? - rzuciła ze zjadliwą ironią.

Spojrzał z zaciekawieniem.

- Czy ta szczęściara ma jakieś imię?

- Wszyscy w BarTecu wiedzą, że Pandora Batiste jest twoją kochanką.

- Ach tak? No to muszę jej powiedzieć, żeby zachowywała się dyskretniej - rzekł z

drwiącym uśmiechem.

Cassie dała się sprowokować i niewiele myśląc, z rozmachem wymierzyła mu

policzek. Tylko że tym razem Sandro był przygotowany. Złapał ją za rękę, zanim zdążyła

go uderzyć, a potem przyciągnął do siebie i pocałował.

W mgnieniu oka oboje odkryli, że pocałunek w gniewie może być niebezpieczny.

Była w nim i namiętność, i pragnienie, i zachłanność. A ze strony Cassie było coś

jeszcze: pragnienie zemsty i zadania mu bólu.

- Ty mała czarownico - jęknął, kiedy wreszcie zdołali się od siebie oderwać, a ona

w ostatniej chwili zdążyła ugryźć go w wargę.

- Nienawidzę cię! - warknęła zapalczywie w odpowiedzi.

- Pragniesz mnie - poprawił ją. - I per Dio, będziesz mnie miała, noc w noc, kiedy

już zwiążemy się ze sobą na zawsze!

- A ta „szczęściara" Pandora będzie osłodą twoich dni, tak?

T L

R

background image

- To zależy od ciebie. Będę jej jeszcze potrzebował? I kto, do licha, nauczył cię tak

agresywnie całować? Bo przecież nie ja.

- A skąd wiesz, że nie ty? - odpaliła bez namysłu.

To stało się nagle jak uderzenie pioruna. Sandro zbladł, zachwiał się i zesztywniał.

Cassie nie miała wątpliwości, co zaraz nastąpi. Przerażona, zdążyła tylko krzyknąć:

- Sandro... nie...!

Na szczęście zdążył opaść na stojący przy nim fotel Angusa.

- Wszystko w porządku - uspokajał ją słabym głosem. - Panuję nad tym.

Nic jednak nie było w porządku!

- Trzeba coś z tym zrobić! - krzyczała w panice. - Za każdym razem, kiedy się

spieramy, ty prawie mdlejesz!

- Jestem dużym chłopcem, cara. Potrafię się z tobą spierać, nie tracąc

przytomności.

- Więc co, u licha, stało się tym razem?

- To mógł być ten twój szalony pocałunek. - Sandro zaśmiał się dziwnie. - A to by

oznaczało, że nasze małżeństwo będzie dość ekscytujące.

- Skończ już o tym małżeństwie. Nie powinieneś był w ogóle poruszać tego

tematu. Moim zdaniem nie powinniśmy nawet przebywać w tym samym pokoju!

- Dobrze, więc nie mówmy już o pocałunkach.

Przewrotny sarkazm Sandra doprowadzał ją do szału i tylko jego rozpaczliwy stan

kazał jej nad sobą panować.

- Bierzemy ślub - oświadczył, niczym niezrażony.

- Dlaczego? Z powodu bliźniaków?! - krzyknęła Cassie.

- Dlatego, że oboje wiemy, iż jest to jedyne logiczne rozwiązanie. Powiedz mi,

dlaczego tak strasznie się przed tym wzbraniasz?

- Przecież nawet mnie nie znasz.

- Znam sam siebie i wiem, że byłbym z tobą i z dziećmi od samego początku,

gdyby nie zdarzył się ten wypadek i nie straciłbym pamięci. Na pewno bylibyśmy

małżeństwem.

T L

R

background image

Wcale nie była tego taka pewna. Nie mogła też pogodzić się z faktem, że Sandro

nikogo nie wymazał ze swej pamięci tak skutecznie, jak jej. Wiedziała, że nie miał na to

wpływu, niemniej bolało ją to.

- Mogę cię nie pamiętać, ale cię znam - upierał się. - Jest między nami jakaś...

więź, która powoduje te rozbłyski w mojej głowie. Wtedy na moment uświadamiam

sobie, że cię znam. Trwa to jednak zbyt krótko, bym mógł coś na trwale zapamiętać.

Dlaczego wciąż tak obsesyjnie do tego wracasz?

- Bo nie rozumiem, co się z tobą dzieje. Boli mnie jednak to, że właśnie mnie

zapomniałeś. I nie namówisz mnie na małżeństwo, Sandro, dopóki pamięć ci nie wróci i

nie będziesz wiedział, dlaczego mnie z niej wyparłeś!

Zapadła cisza. Cassie wyraźnie widziała, że pobladł jeszcze bardziej i sprawiał

wrażenie, jakby zmagał się ze swymi myślami. Podświadomie wiedziała, że zaraz powie

jej coś, co ją zdruzgocze i rozbije na kawałki.

Hałas za drzwiami ostrzegł ich, że za chwilę do pokoju wkroczą bliźniaki. Sandro

ukrył twarz w dłoniach. Napięcie prysło.

- Zaraz je stąd zabiorę - powiedziała Cassie.

- Daj mi kilka minut... żebym doszedł do siebie - mruknął. - Potem odwiozę was do

domu.

- Pojedziemy pociągiem...

- Nie zaczynaj znów tej samej śpiewki. Ja was odwiozę - upierał się. - Znajdź tylko

mojego szofera. Pewnie jest gdzieś przy garażach, razem z szoferem Angusa.

Zdziwiło ją, że nie przyjechał tutaj sam. Widocznie czuł się na tyle źle, że sobie nie

ufał. Było więc gorzej, niż przypuszczała, w każdej chwili mógł stracić przytomność.

Chciała mu coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo w tym momencie drzwi otworzyły

się na oścież i do pokoju wpadłyby dzieci, gdyby nie złapała ich w biegu i nie

powstrzymała. Odwróciła ich uwagę obietnicą, że pojadą do domu eleganckim samo-

chodem, a nie zatłoczonym pociągiem.

Sandro odczekał, aż pójdą, i wtedy sięgnął po swój telefon komórkowy.

- Marco, poddaję się - rzucił krótko. - Zrób mi tomografię...

T L

R

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Droga powrotna przebiegła w miarę spokojnie. Sandro zdecydował się zająć

miejsce obok kierowcy, a Cassie z dziećmi siedziała na tylnym siedzeniu. Bliźniaki były

na tyle przejęte, że podróżują luksusowym samochodem, iż nie zwróciły uwagi na

dziwne zachowanie dorosłych: milczenie taty i sztuczne ożywienie mamy.

Kiedy dojechali pod dom, Sandro odmówił wejścia na górę. Cassie z jednej strony

poczuła ulgę, z drugiej niepokoiła się o niego, bo był bardzo blady i wyglądał na

cierpiącego.

Uśmiechnął się jednak do bliźniaków i obiecał, że niedługo ich odwiedzi.

Przykucnął na chodniku i patrzył na nich zachłannie, jakby chciał zapamiętać dokładnie

buzie swych dzieci, dopóki się znowu nie zobaczą. Kiedy Bella rzuciła mu się na szyję,

ogarnął ramieniem także synka i przez dłuższą chwilę wszyscy troje trwali w

pożegnalnym uścisku.

Trudno powiedzieć, czemu ta wzruszająca scena wywarła taki wpływ na Cassie,

ale kiedy Sandro w końcu się wyprostował i spojrzał na nią płonącym wzrokiem,

zachowała się prawie tak samo jak jej mała córeczka i niewiele myśląc, rzuciła mu się na

szyję.

Czułym ruchem pogłaskał ją po policzku.

- Zadzwonię do ciebie - powiedział cicho, po czym odwrócił się i wsiadł do

samochodu.

To pożegnanie pozostawiło w niej uczucie niepokoju i frustracji, bo dokładnie tak

samo się zachował i tych samych słów użył sześć lat temu, kiedy odjeżdżał.

Niedzielę spędziła w niezbyt miłym nastroju, podczas gdy bliźniaki nie

przestawały trajkotać na temat swojego nowo poznanego taty, ślubu rodziców i

przeprowadzki do Włoch. Bella była bardzo przejęta, a Anthony martwił się, że będzie

musiał zmienić szkołę i rozstać się z kolegami. Cassie przeżywała wciąż na nowo scenę

pożegnania przed domem, traktując ją jako złą wróżbę.

Sandro nie zadzwonił.

T L

R

background image

W poniedziałek pojawiła się w pracy, udając, że jest to taki sam dzień jak każdy

inny, tak jakby w jej życiu nic specjalnego się nie działo - po prostu nie miała innego

pomysłu. „Cień" przydzielony jej przez Pandorę nie odstępował na krok, więc chcąc nie

chcąc musiała zająć się tym, co do niej należało. Była jednak zamknięta w sobie i mało

rozmowna, wciąż nasłuchując, czy nie dowie się czegoś o Sandrze. Zastanawiała się, czy

przyszedł do biura i jak się czuje, obawiała się jednak zapytać o to wprost.

No i była jeszcze Pandora. Ona również absorbowała myśli Cassie, ale i o nią

dziewczyna bała się zapytać. Wyglądało jednak na to, że piękna Włoszka także jest

nieobecna.

Wtorek minął podobnie jak poniedziałek.

W środę Cassie zaczęła się zastanawiać, czy nie zadzwonić do Sandra.

Traumatyczne wspomnienia związane z telefonami do niego, szczególnie z tym ostatnim,

skutecznie ją jednak od tego powstrzymały.

Jej stan zwrócił w końcu uwagę Elli.

- Dobrze się czujesz? - zapytała z niepokojem. - Jesteś strasznie blada.

Przyjaciółka nie dała się zwieść zapewnieniom, że Cassie nic nie jest, przekonała ją

natomiast, że warto byłoby się trochę przewietrzyć, korzystając z przerwy na lunch.

W pobliskim barze kupiły kanapki i kawę na wynos, po czym zabrały swój lunch

na skwerek znajdujący się naprzeciwko BarTecu.

Jak na październik dzień był bardzo ciepły, siedziały więc na ławce pod drzewem,

jadły i rozmawiały. Ella zdążyła się już domyślić, że Sandro jest ojcem bliźniaków. Była

zdania, że to tylko kwestia czasu, kiedy domyśli się tego także Pandora Batiste.

- Ona najwyraźniej czuje się przez ciebie zagrożona - powiedziała. - Pewnie

dlatego przez cały ubiegły tydzień studiowała twoja teczkę personalną.

- A ty nie czułabyś się zagrożona, gdyby on był twoim kochankiem? - Cassie

zaśmiała się gorzko.

Okazało się, że w sobotę wieczorem Ella mimo woli była świadkiem pożegnania

Sandra i Pandory na ulicy, i teraz obie przyjaciółki zaczęły się zastanawiać, co ono miało

oznaczać.

- To dlatego w tym tygodniu byłaś taka przybita i blada? - zapytała.

T L

R

background image

Cassie tylko wzruszyła ramionami. Nie chciało jej się nawet jeść, ledwie nadgryzła

swoją kanapkę, a potem znowu zapadła w stan bliski odrętwienia. Przedłużające się

milczenie Sandra i nieustanne spekulacje na ten temat całkowicie ją wyczerpały.

Czy to możliwe, że zamierzał pojawić się w BarTecu w piątek rano i porwać ją

prosto na ślub? Albo po prostu dał sobie spokój z całym tym szalonym planem.

- Może się trochę rozchmurzysz, jeśli ci powiem, że Pandora Batiste nie pokazuje

się w biurze, ponieważ na polecenie szefa została odesłana z powrotem do Florencji -

rzuciła Ella.

A więc dlatego nie było jej widać! Ta wiadomość wcale Cassie nie pocieszyła.

Przecież Florencja nie była żadnym zesłaniem, tylko innym miastem, w którym

kochankowie bez trudu mogli się spotkać.

Po ścieżce przebiegła wiewiórka z pyszczkiem pełnym żołędzi. Cassie przyglądała

się, jak zwierzątko pracowicie zakopuje swoje zapasy w ziemi. Pracowało wytrwale i w

skupieniu, całkowicie pewne, że robi to co trzeba. Zazdrościła wiewiórce, bo sama nie

była już niczego pewna.

Dlaczego nie zadzwonił, chociaż obiecał? Czy był teraz z Pandorą we Florencji?

Czy mógłby zrobić coś takiego? Rozum mówił jej, że raczej nie. Podpowiadał jej także,

że Sandro miał naprawdę przekonujące wytłumaczenie dla swego postępku sprzed

sześciu lat, a jednak wciąż jeszcze brały w niej górę zranione uczucia.

Przecież prawie go nie znała, a on także jej nie znał. Byli jak dwoje obcych sobie

ludzi połączonych zrządzeniem losu, za sprawą którego podczas jednej nocy

wspaniałego, szalonego seksu dali życie bliźniętom. Czy to była gwarancja udanego

małżeństwa? Może rozsądniej byłoby podzielić między siebie obowiązki rodzicielskie,

bez dalszych zobowiązań? I czy ona w ogóle się na to małżeństwo zgodziła?

Nie. Sandro nie miał zatem żadnego prawa decydować za nią, ale też nie powinien

pozostawiać jej tak długo w niepewności.

- No, a teraz ciekawostka - mówiła dalej Ella, popijając kawę ze styropianowego

kubka. - Tuż przed wyjściem na lunch miałam telefon od Gio, który polecił mi odwołać

wszystkie twoje planowane spotkania i przekazać cały grafik twojemu „cieniowi".

Najwyraźniej szef...

T L

R

background image

- Właśnie przed wami stoi - przerwał im dźwięczny, znajomy głos Sandra.

Obie gwałtownie podniosły głowy. Ella najchętniej ugryzłaby się w język, Cassie

natomiast poczuła, że ogarnia ją potężne, obezwładniające uczucie ulgi.

Sandro wyglądał jak z obrazka: wysoki, szczupły, w nienagannie uszytym

ciemnym garniturze i nieskazitelnie białej koszuli, z którą znakomicie kontrastowała jego

smagła cera. Stanowił uosobienie męskiej siły, witalności i seksu.

Cassie natychmiast poczuła się przy nim szarą myszką i nagle wszystko zaczęło jej

przeszkadzać: codzienna garsonka, którą założyła dziś do pracy, włosy niedbale

ściągnięte gumką w koński ogon. Wiedziała, że żaden szczegół jej wyglądu nie umknie

jego uwadze. Pragnęła go. Był taki gwałtowny, gorący i pełen energii. Chciała go tylko

dla siebie.

- Gdzie byłeś? - zapytała ostrzej, niż zamierzała.

Zastanawiał się, co by powiedziała na wiadomość, że ostatnie trzy dni spędził

zamknięty w swoim mieszkaniu z bratem, przechodząc piekło. Skutkiem tego odzyskał

pamięć, lecz to nie zwalniało go z wyrzutów sumienia wobec Cassie. Poznał w końcu

prawdę o tym, co się zdarzyło sześć lat temu, lecz to nie zmieniało faktu, że ona

cierpiała.

- Świętowałem ostatnie dni wolności - odparł teraz cynicznie, wiedząc, że ona i tak

nie potraktuje tego poważnie.

- No cóż, mam nadzieję, że było warto - skwitowała, zastanawiając się, czy

świętował razem z Pandorą we Florencji.

Nie miała jednak dużo czasu na te rozważania, bo nagle chwycił ją w objęcia i

zanim zdążyła się zorientować, o co chodzi, wpił się w jej usta gorącym, zachłannym

pocałunkiem. Tak po prostu, w świetle dnia i w obecności Elli, która przyglądała się im z

widoczną zazdrością. Całował ją z determinacją człowieka, który nie chce czekać ani

chwili dłużej i sięga po coś, co uważa już za swoje.

Cassie nie tylko mu na to pozwoliła, lecz odpowiedziała na pocałunek z całą

gotowością, namiętnie pieszcząc jego lśniące ciemne włosy opadające na kark.

Kiedy ją puścił, była słaba, kręciło jej się w głowie i z trudem łapała oddech.

- Tęskniłaś za mną - zauważył z satysfakcją, aż się zarumieniła.

T L

R

background image

- Martwiłam się o ciebie i tyle. Mówiłeś, że do mnie zadzwonisz.

- No więc widzisz, że wszystko w porządku i wróciłem - odrzekł i jeszcze raz,

krótkim pocałunkiem zaznaczył swoje prawa posiadacza.

Potem rzucił krótko do Elli:

- No to miłego lunchu! - Nie obdarzywszy dziewczyny nawet jednym spojrzeniem,

objął Cassie wpół i razem z nią odmaszerował.

- Ależ to było niegrzeczne! - zaprotestowała.

Sandro jednak wcale się tym nie przejął.

- Możesz w ramach rekompensaty zaprosić ją na nasz ślub - oświadczył.

- Nie powiedziałam wcale, że za ciebie wyjdę!

- Ale wyjdziesz.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, otworzył drzwi swojego auta i wsadził ją do środka,

po czym sam wsiadł.

- Nie będziesz chciała zawieść ani zranić swoich dzieci - powiedział z

przekonaniem i puścił mimo uszu jej uwagę, że ma prawo uwzględnić własne uczucia.

Niestety, traciła argumenty, kiedy siedział tak blisko jak teraz. Mogła z nim

walczyć na każdym polu, ale nie wtedy, gdy jej dotykał. Gniewało ją, że on o tym wie.

To fizyczne uzależnienie niweczyło jej szacunek do siebie, który tak pracowicie

odbudowy wała przez ostatnie sześć lat. Sandro jej nie pamiętał, ale jak każdy

przystojny, aktywny seksualnie samiec, potrafił wybrać sobie łatwą zdobycz i na nią

zapolować - bo akurat znalazła się w jego zasięgu. W jej wypadku różnica polegała na

tym, że był gotów zaproponować jej małżeństwo ze względu na to, że łączyły ich

bliźniaki. Gdyby nie one, stałaby się tylko jedną z jego zdobyczy. Cassie była niemal

pewna, że gdyby nawet nie zdarzył się tamten wypadek, który wszystko tak bardzo

skomplikował, Sandro i tak by ją zostawił.

„Nie znam cię i nie chce cię znać. I proszę, nigdy więcej do mnie nie dzwoń" - te

słowa bębniły jej w głowie jak bolesny refren i nigdy nie miała ich zapomnieć. Teraz też

zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Gdyby zdołała wytrzeć te słowa z pamięci, może

nie walczyłaby tak zaciekle ani z samą sobą, ani z nim.

Czy ostatnie kilka dni spędził z Pandorą? Czy w ogóle chciała o tym wiedzieć?

T L

R

background image

Samochód płynnie ruszył z miejsca. Kiedy przejeżdżali przed budynkiem BarTecu,

przypomniała sobie, co mówiła jej Ella tuż przed pojawieniem się Sandra.

- Już załatwiłeś mi wypowiedzenie pracy, prawda? - zapytała.

- Dlaczego ci to przyszło do głowy?

Streściła pokrótce to, co wiedziała od Elli o swym następcy, który już przejął jej

obowiązki.

- Myślałaś, że to kolejny sposób, żeby cię osaczyć?

- A co miałam myśleć?

- Nie możesz codziennie dojeżdżać z Florencji do Londynu, cara. Bardziej ufna

kobieta sama by do tego doszła. Ale odpowiadając na twoje oskarżenie... nie, nie dałem

ci wypowiedzenia. Jesteś tylko na kilkumiesięcznym urlopie, w czasie którego wyjdziesz

za mąż i przeprowadzisz się do innego kraju. Będziesz potrzebować trochę czasu na

adaptację w nowych warunkach, prawda? A jeśli później zdecydujesz, że chcesz podjąć

pracę, znajdziemy ci stanowisko w którejś z moich firm pod Florencją. To jest decyzja,

którą pozostawiam tobie.

Cassie nie dała się omamić tą pozornie rozsądną przemową.

- Ale się zdobyłeś na ustępstwo - warknęła - wobec wszystkich znaczących

postanowień, które podejmujesz sam. Wielkie dzięki!

- To nie jest ustępstwo - zaprzeczył. - Gdybyś znała mnie lepiej, wiedziałabyś, że

ich nie robię... Naprawdę uważam, że masz prawo wybrać, czy chcesz po ślubie

pracować, czy nie.

- Jeśli będzie ślub. - Jakiś przewrotny instynkt kazał jej wciąż upierać się przy

swoim i nie dawać za wygraną.

Nagle w Sandrze zaszła jakaś gwałtowna zmiana nastroju, która zupełnie ją

zaskoczyła.

- Usiądź porządnie i zapnij wreszcie ten cholerny pas! - wybuchnął wściekle.

Zanim zdołała ochłonąć, wepchnął ją głębiej w siedzenie i sam zapiął pas.

- Zaufaj mi, cara - mruknął. - Lepiej, żebyś się nie przekonała, jak to jest, kiedy z

wielką szybkością zderzasz się z czymś, nie mając zapiętych pasów!

Dopiero teraz uświadomiła sobie, o czym myślał i jakie wspomnienia w nim ożyły.

T L

R

background image

- Przepraszam - szepnęła. - Nie pomyślałam.

Wciąż jeszcze wyczuwała w nim napięcie. Pogłaskała go po policzku.

- Przepraszam - powtórzyła.

Sandro dopiero teraz poczuł, że trochę przesadził. Cassie jednak nie robiła mu

wyrzutów. Rzeczywiście, cóż ona mogła wiedzieć o powypadkowej traumie? Przecież

nigdy nie rozmawiali o tym, co się wtedy zdarzyło i jak on to przeżył.

Nie miał jednak zamiaru opowiadać jej o wypadku. Równie gwałtownie jak przed

chwilą rzucił się, by zapiąć jej pas, teraz zmienił temat.

- Chciałem zabrać cię na lunch, ale mam inny pomysł - powiedział. - Zamiast tego

pójdziemy na zakupy.

- Jakie zakupy? - zapytała bez entuzjazmu.

- Obrączki, pierścionki zaręczynowe, suknia ślubna, na widok której oko mi

zbieleje - wyrecytował bez zająknienia. - No i może jakieś drobne prezenty dla

bliźniaków.

Odpowiedziało mu milczenie. Cassie wykazała całkowity brak zainteresowania

jego planami. Ilekroć on okazywał słabość, ona znajdowała w sobie pokłady troskliwości

i czułości. Jednakże, kiedy tylko chciał posunąć ich wspólne sprawy naprzód, stawała

okoniem.

- Przestań ze mną walczyć - poradził. - Rozumiem, że masz taką potrzebę, ale to i

tak nic nie zmieni. Za dwa dni bierzemy ślub, przyjmij to do wiadomości, Cassie.

Rzuciła mu lodowate spojrzenie.

- Każdy przyzwoity mężczyzna okazałby mi choć tyle szacunku, żeby się

oświadczyć.

Na jego twarzy pojawił się kpiący grymas, zaraz jednak przykry rozbłysk w głowie

zdominował wszystkie inne odczucia. Sądził, że trzy dni piekła, które ostatnio przeszedł,

całkowicie wyeliminowały tę dolegliwość, a jednak nie. Ale tym razem było inaczej.

Nagle zrobiło mu się gorąco na wspomnienie Cassie, drobnej, nieśmiałej i nagiej, leżącej

na wąskim panieńskim łóżku, w różowej pościeli.

„Wyjdź za mnie, Cassie..." - powiedział wtedy. A ona wyszeptała: „Nawet jutro".

To wspomnienie owładnęło nim z taką siłą, że nie mogła tego nie zauważyć.

T L

R

background image

- Sandro...? - zagadnęła niespokojnie, biorąc go za rękę. - Przestań...

Powoli otrząsnął się ze wspomnień, jakby wracał z innego świata. Zobaczył, że

Cassie jest zupełnie roztrzęsiona. Spodziewała się pewnie, że on znowu straci

przytomność, ale tym razem był od tego jak najdalszy. To, czego właśnie doświadczył, to

był klarownie czysty obraz przeszłości, owoc jego trzydniowej walki, którą stoczył ze

swoją pamięcią.

- Wszystko w porządku - powiedział, ale ona nie uwierzyła.

- Widzę, że nie - odparła i przyłożyła mu rękę do serca. Biło bardzo szybko. - Jaka

była przyczyna tym razem?

Sandro, jak nieznośny urwis, postanowił wykorzystać ten moment.

- Ty, oczywiście, cóżby innego? - odpowiedział zgodnie z prawdą, po czym

wyznał: - Zobaczyłem cię cudownie nagą w twoim różowym, dziewczęcym łóżku.

Zarumieniła się tak gwałtownie, że ledwie się powstrzymał, by nie wybuchnąć

śmiechem. Doskonale zrozumiała, o czym mówił i co widział.

- To było bardzo mocne - rzekł, podnosząc jej dłoń do ust. - Erotyczne...

nieprzyzwoicie namiętne.

Była naprawdę zażenowana, ale to wcale nie zbiło go z tropu.

- Mówiłem ci, że cię kocham...

- Nie musisz mi tego opowiadać - przerwała mu. - To nie ja mam dziury w

pamięci!

- A ty wyszeptałaś: „Ja też cię kocham, Sandro...".

Cassie przymknęła oczy i chciała się od niego odsunąć, ale ją przytrzymał.

- Czy mówiłaś wtedy prawdę, mi amore? - nalegał - I czy ja mówiłem prawdę?

- Wtedy...? Tak - powiedziała z westchnieniem.

- W takim razie możemy do tego wrócić i na tym budować naszą przyszłość.

Potrzeba nam tylko wzajemnego zaufania.

Znów miał na myśli ślub i małżeństwo. Ani na moment nie porzucił tego pomysłu!

Tylko że teraz nazywał to wzajemnym zaufaniem.

- Zapytałem, czy za mnie wyjdziesz...

- Przestań mi przypominać to, co i tak wiem! - zareagowała impulsywnie.

T L

R

background image

Przecież tam była! Nie miała najmniejszego problemu, by przypomnieć sobie każ-

dy szczegół tamtej wspólnej nocy w jej ciasnym pokoiku, na wąskim dziewczęcym łóż-

ku!

- Więc pytam jeszcze raz: czy wyjdziesz za mnie, Cassie?

Nie miał wstydu ani poczucia przyzwoitości! Szkoda, że nie pamiętał, jak tamtego

poranka pocałował ją na pożegnanie i odjechał w siną dal!

Otworzyła oczy i patrzyła na niego z niedowierzaniem. Tym razem nic nie

wskazywało na to, żeby Sandro miał zasłabnąć, co zwykle następowało po takich jak ten

przebłyskach pamięci. Wyglądał normalnie: szczupły, ciemny, piękny i tak obezwład-

niająco seksowny, że aż się prosiło, żeby...

- OK! - warknęła, dając w końcu za wygraną. - Wyjdę za ciebie! Ale nie wyobrażaj

sobie, że z powodu tej twojej cholernej luki w pamięci wybaczę ci to, co mi zrobiłeś, i że

bez żadnych skrupułów wciągnąłeś w to dzieci!

Odpowiedź była błyskawiczna i absolutnie bezczelna.

Szybkim kocim ruchem Sandro uwięził ją w głębi siedzenia i był teraz panem

sytuacji.

- Mogę zrobić z tobą, co zechcę - oświadczył.

I zrobił. Tym razem nawet nie udawała, że broni się przed jego zaborczym,

gorącym pocałunkiem. Kiedy ją puścił, była niemal bez tchu; włosy jej się rozsypały,

żakiet i bluzkę miała rozpięte. Nabrzmiałe usta były niezbitym dowodem tego, co

właśnie robili.

- No tak - powiedział z satysfakcją w głosie. - Odbudowa wzajemnego zaufania

została przypieczętowana pocałunkiem. Teraz możemy iść na zakupy...

T L

R

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Kierowca zaparkował przy Bond Street i dopiero wysiadając z samochodu, Cassie

uświadomiła sobie, że wygląda kompromitująco. Dobrze, że zdążyła chociaż pozapinać

guziki.

Znajdowali się przed najelegantszym sklepem jubilerskim w Londynie. Wpatrując

się w witrynę, nie zwróciła uwagi na wystawione tam rzeczy, bo przeraziło ją jej własne

odbicie. Wyglądała jak ulicznica: rozczochrana, z napuchniętymi od całowania ustami i

w pomiętym ubraniu.

Na Sandrze najwyraźniej nie robiło to jednak wrażenia. Sam wyglądał dokładnie

tak jak w momencie, gdy zaskoczył ją i Ellę w parku - ubranie i włosy miał w

nienagannym porządku. Zastanawiała się, jak to zrobił.

- Nienawidzę cię - syknęła cicho, kiedy czekali, aż strażnik w liberii otworzy przed

nimi drzwi sklepu.

- Wiem, wiem - szepnął jej do ucha. - To słodka nienawiść, amante mia. Nie mogę

się doczekać, żeby jej znów zakosztować.

Trzymając się za ręce, weszli do środka, gdzie obsługa prześcigała się w

uprzejmościach. Sandro traktował to jako rzecz całkowicie naturalną, Cassie zaś była

raczej onieśmielona.

Zaprowadzono ich do oddzielnego pomieszczenia, w którym zasypał ją tyloma

brylantami, rubinami i szafirami na raz, ilu nigdy dotąd nie widziała i nie spodziewała się

zobaczyć. Szmaragdy odrzucił z pogardą, bo jak powiedział: „Nie mogą się równać z

twoimi oczami, bella mia".

Zachowywał się z nonszalancją zepsutego dobrobytem młodzieńca, ale jego

uśmieszek świadczył, że doskonale wie, co robi, i że sprawia mu to przyjemność.

Cassie z radością zauważyła, że w ogóle był jak odmieniony: beztroski, ożywiony,

rozmowny i wesoły. Obwiesił ją naszyjnikami, wisiorkami i bransoletkami, aż w końcu

wyglądała jak choinka i syknęła, żeby już przestał.

- I tak nie pozwolę, żebyś mi cokolwiek z tego kupił - usiłowała protestować.

T L

R

background image

- Kupię ci to - oświadczył, poprawiając jej na szyi wisiorek z wielkim białym dia-

mentem - żebyś miała co na siebie włożyć w noc poślubną.

- Zwariowałeś. - Westchnęła bezradnie.

- Zwariowałem - przyznał i nie musiał już dodawać „na twoim punkcie", bo oboje

o tym wiedzieli.

Cassie uświadomiła sobie nagle, że i ona z powrotem zaczyna się w nim

zakochiwać. Dotarło też do niej z całą wyrazistością, że jego obecne zachowanie to nie

jest gra ani próżność, ani podgrzewanie i tak już naładowanej seksualnie atmosfery. Po

prostu był znowu tym samym Sandrem, którego poznała przed laty. Swobodny,

beztroski, kpiący, czarujący i cudowny Sandro, z którym spędziła dwa niezwykłe

tygodnie, z każdym dniem zakochując się w nim coraz bardziej. To był szczęśliwy

Sandro. Co spowodowało w nim tę nagłą zmianę?

Przestała z nim walczyć. Dała mu to, czego pragnął - zgodziła się wyjść za niego

za mąż. Jego odmienne zachowanie nie miało chyba jednak z tym związku. Może jej nie

pamiętał, ale jak mówił, „znał" ją. I zapragnął jej na powrót niemal od pierwszej chwili,

kiedy się znów spotkali. A teraz się do niej zalecał, bo romantyczna strona jego

osobowości w jakiś naturalny sposób znów doszła do głosu.

Coś to musiało oznaczać, tylko co? Może kierował się intuicją, a stracone obszary

jego pamięci nie kryły w sobie żadnych tajemnic, które mogłyby ją zranić?

Wybrali pierścionek z diamentami, który pięknie lśnił na jej palcu, i pasujące do

niego, wysadzane diamencikami złote obrączki.

Potem Sandro znów zmienił plany i zabrał ją na lunch do zatłoczonego pubu, gdzie

jedli na stojąco, przy barowym stoliku, ale zupełnie im to nie przeszkadzało - rozmawiali

bez przerwy, tak jak dawniej, o wszystkim i o niczym. Byli zajęci tylko sobą nawzajem,

wpatrzeni w siebie, tworząc wokół atmosferę tak naładowaną erotyzmem, że ludzie

przyglądali im się z zazdrością. Zupełnie nieświadomie wskrzesili klimat pierwszego

popołudnia spędzonego razem dawno temu. Cassie znów poddała się magicznemu

urokowi Sandra.

Spodziewała się, że po lunchu będą kontynuować zakupy, ale on miał już inny

pomysł.

T L

R

background image

- Zakupy zrobimy jutro - oświadczył.

Z radością pomyślała o nadchodzącym dniu, bo to oznaczało, że spędzą go razem.

Pierwsze rysy na tym sielankowym obrazie pojawiły się, kiedy odprowadził ją do

domu i po raz pierwszy zobaczył, w jakich warunkach żyją ona i dzieci.

Bez słowa patrzył na stary, wysiedziany fotel i sofę, przykryte kawałkami takiego

samego materiału, żeby wyglądały jak komplet. Potem jego uwagę przyciągnął

przestarzały telewizor z małym, kwadratowym ekranem oraz tandetne krzesła i stół, które

kupiła za ostatnie pieniądze ze swojego pękającego w szwach budżetu. To chyba było

coś, co przekraczało jego wyobrażenie. Nie powiedział tego, lecz Cassie i tak wiedziała,

że przeżył szok, widząc, w jakich warunkach mieszkają jego dzieci.

- Nie bądź takim snobem, Sandro - upomniała go sztywno. - Jest nam tu bardzo

dobrze.

Nie ominął także ich sypialni. Musiał wszystko zobaczyć i sprawdzić; nawet

zawartość szafy. I nie krył swej dezaprobaty.

- A czego się spodziewałeś? - napadła na niego, dotknięta jego zachowaniem. -

Myślałeś, że mieszkamy w jakimś cholernym wielkim i bogatym pałacu? To jest nasz

dom! - zawołała z gniewem. - I nie waż się zadzierać przy nas nosa!

- Nie miałem zamiaru...

- Owszem, tak! - rzuciła, trzęsąc się z oburzenia. - Ale nie martw się, Sandro. Bella

już nie może się doczekać, kiedy jej przystojny książę tata zabierze nas wszystkich do

swojego bajkowego pałacu! Jeśli więc nie masz jeszcze pałacu, to jak najszybciej go

kup! Będzie cię kochała na śmierć i życie za to, że spełniłeś jej marzenia. Anthony może

nie, bo on przede wszystkim martwi się tym, że nie umie mówić po włosku.

Odwróciła się do niego tyłem, żeby ukryć łzy, które zaczęły napływać jej do oczu.

- Ja już mam pałac.

Cassie znieruchomiała.

- I własny odrzutowiec. - Sandro mówił stłumionym, urywanym głosem. -

Posiadam jeszcze kilka rezydencji w różnych dalekich, egzotycznych miejscach, dwa

helikoptery, jacht dalekomorski i jedną z wysp karaibskich.

T L

R

background image

Wyliczał to tonem niemal przepraszającym, jakby chciał, żeby wybaczyła mu jego

bogactwo.

- To, czego nie mam, wy macie właśnie tu - rzekł na koniec z westchnieniem. - To

jest dom, jak powiedziałaś. Ciepły, przytulny, własny. Teraz jeszcze raz muszę się

zastanowić, czy to, w jaki sposób chciałem was przyjąć we Florencji, rzeczywiście

sprawiłoby wam przyjemność. Moje londyńskie mieszkanie też pewnie bardzo ci się nie

podobało.

- Przypominało mi wielkie, puste mauzoleum - mruknęła niechętnie, wciąż jeszcze

bliska łez. - Przepraszam... chyba źle zrozumiałam twoją reakcję - wydusiła.

- No to chyba musisz mi to teraz wynagrodzić - zażartował, przyciągając ją do

siebie.

Był rozpalony pożądaniem i wcale tego nie krył. Cassie też czuła, że robi jej się

gorąco, puls miała przyśpieszony, z trudem łapała oddech.

Tymczasem Sandro wydał jakiś drapieżny pomruk i zaczął ją całować,

jednocześnie posuwając się wraz z nią w kierunku sypialni.

Nagle oderwała usta od jego nienasyconych warg. Na jej twarzy malował się wyraz

paniki.

- Nie możemy tego zrobić - jęknęła.

- Możemy - zaoponował, dodając z pewnym rozbawieniem: - Musimy.

Obsypał jej szyję pocałunkami.

- Ale dzieci... wrócą ze szkoły! - próbowała jeszcze rozpaczliwie.

Zdołała przynajmniej sprawić, że na moment uniósł głowę.

- Ile mamy czasu? - zapytał z takim niepokojem, jakby od tego zależało jego życie.

Cassie popatrzyła na zegarek. Nie ufała Sandrowi, ale czuła, że nie ufa też

własnemu ciału. Pragnęli się nawzajem aż do bólu i wszystko mogło się zdarzyć.

- Pół godziny. Jenny, moja sąsiadka, odbierze je i przyprowadzi, więc będą tu za

jakieś czterdzieści pięć minut.

W jednej sekundzie jego frustracja zmieniła się w arogancję.

- To musi wystarczyć - zakpił.

T L

R

background image

Szara spódnica Cassie leżała po chwili na podłodze, a on sam rozbierał się z szyb-

kością i wdziękiem, które zapierały dech.

- Jeśli chodzi o ścisłość, to wcale nie zamierzałem tego robić - wyznał, płynnym

ruchem zsuwając spodnie.

- Czego robić? - zapytała, nie mogąc oderwać od niego oczu.

- Kochać się z tobą przed ślubem. Chciałem, żebyśmy poczekali, wtedy

pragnęłabyś mnie jeszcze mocniej.

Jego bezczelność przekraczała wszelkie granice.

A jednak zapomniała o niej, kiedy już oboje byli nadzy, a Sandro delikatnie ułożył

ją na łóżku. Nic więcej nie mówili, brakło im tchu. Kiedy położył się przy niej i zaczął ją

pieścić, nic innego już się nie liczyło. Uniosła ich namiętność tak silna, że Cassie czuła,

iż traci resztki kontaktu z rzeczywistością, i podobnie działo się z nim. Razem wznosili

się na fali podniecenia, razem przeżyli eksplozję rozkoszy i powoli, powoli dopływali do

spokojnego brzegu.

Ostatnim razem, kiedy się kochali, odbyło się to w sposób dziki i niekontrolowany.

Teraz przekroczyli tę barierę, by wspiąć się na zupełnie inny poziom doznań. Trudno

było stamtąd wrócić. Cassie nie była w stanie się ruszyć ani mówić, leżała spocona i bez

tchu, spleciona z Sandrem. Dotykał jej ust i rozpalonych policzków i czuła, że drży.

Delikatnie gładził jej splątane włosy i kiedy zdołała unieść powieki, zobaczyła jego

niewiarygodnie ciemne, wpatrzone w nią oczy, pijane szczęściem. Nie rozmawiali ze

sobą, porozumiewali się wzrokiem. Razem, powoli i z żalem zstępowali na ziemię.

Tak było też za pierwszym razem, tej szalonej, brzemiennej w skutki nocy sześć lat

temu. Jak mógł o tym zapomnieć? Jak mógł wymazać to z pamięci jak nic niewart

epizod?

Ostry dźwięk dzwonka do drzwi w jednej chwili postawił Cassie w stan alarmu i

podziałał jak lodowaty prysznic.

- O Boże, dzieci - jęknęła i zerwała się z łóżka, odpychając Sandra ze zwinnością i

siłą tygrysicy.

Nogi wciąż pod nią drżały, tym trudniej więc było jej się poruszać i zapanować nad

sytuacją. Porwała szlafrok, który miała w zasięgu ręki, i narzuciła go na siebie.

T L

R

background image

Czterdzieści pięć minut... Całkiem się zatracili i zapomnieli o bożym świecie na

czterdzieści pięć minut! W głowie jej się kręciło na samą myśl o tym.

- Na litość boską, Sandro, rusz się!

Szarpnęła go, bo on wciąż leżał na jej łóżku, nagi, w pełnej krasie swej męskiej

urody.

Niechętnie oderwała od niego wzrok i wyszła z sypialni, usiłując jeszcze drżącymi

rękami przyczesać włosy. W końcu otworzyła drzwi wejściowe i stanęła twarzą w twarz

z bliźniakami oraz swą najbliższą sąsiadką, Jenny. Miała wrażenie, że zaraz spali się ze

wstydu.

- Tata tu jest! - wykrzyknęła Bella z przejęciem.

- Widzieliśmy przed domem jego samochód! - dołączył się Anthony.

Jenny nie powiedziała nic, ale jej spojrzenie było wystarczająco wymowne.

- Przepraszam... - wyjąkała Cassie. - Powinnam była do ciebie...

Jakiś szelest za plecami kazał jej się odwrócić, ale nim zdążyła to zrobić, bliźniaki

tylko śmignęły obok niej, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że ich mama jest w

szlafroku. W tej chwili liczył się tylko Sandro, z którym chciały się jak najszybciej

przywitać.

Nie miała pojęcia, kiedy zdążył się ubrać, ale miał na sobie koszulę, buty i spodnie.

Jego włosy były co prawda w nieładzie, a mankiety od koszuli rozpięte, więc równie

dobrze mógł wkroczyć do przedpokoju nago, bo i tak można się było domyśleć, co przed

chwilą robili.

Cassie zarumieniła się jeszcze mocniej. Kiedy Sandro to spostrzegł, przyciągnął ją

do siebie, obejmując od tyłu ramieniem. Nie zważając na jej zdenerwowanie, zwrócił się

wprost do stojącej w drzwiach starszej kobiety:

- A więc to pani jest tą jedyną osobą na świecie, której moja przyszła żona

powierza opiekę nad naszymi dziećmi. Bardzo miło w końcu panią poznać, pani Dean...

Każde jego pięknie akcentowane słowo emanowało czarem, któremu Jenny nie

mogła się oprzeć. Kiedy w końcu zamknęli drzwi, starsza, siwowłosa pani była już

całkowicie zawojowana przez Sandra, który potrafił zawrócić w głowie każdej kobiecie.

- To było straszne - jęknęła Cassie, opierając się o ścianę.

T L

R

background image

Wciąż jeszcze nie mogła się otrząsnąć po przeżytym wstydzie.

- Wnioskuję z twojej reakcji, że pani Dean nieczęsto zdarza się nakryć cię w takiej

sytuacji - rzekł sucho.

Jeśli to miał być żart, nie rozśmieszył Cassie. W jednej chwili zlodowaciała. Czy

Sandro śmiał sugerować, że ona sprowadza tu sobie mężczyzn do łóżka? A może o to

pytał?

Cokolwiek to było, nie mieli warunków, by kontynuować tę wymianę zdań, bo

bliźniaki nie odstępowały ojca ani na krok i domagały się wspólnej zabawy. Ich matka

mruknęła więc tylko coś pod nosem i wycofała się do sypialni, zamykając za sobą drzwi.

Łóżko było jeszcze wygniecione, tak jak je zostawili, a na podłodze leżały

porozrzucane ubrania. Była na niego tak wściekła za to krzywdzące posądzenie, że

ścieliła łóżko ze znacznie większym rozmachem, niż na to zasługiwało.

Czy dlatego tak powiedział, że sądził ją według siebie? Czy tak często bywał

łapany na gorącym uczynku, że zdążył do tego przywyknąć? Jak mogłaby w ogóle

prowadzić jakieś życie seksualne, skoro zawsze kręciła się przy niej dwójka dzieci?

Miała ochotę otworzyć drzwi i rzucić mu to w twarz! To on przez ostatnie sześć lat

mógł się cieszyć całkowitą wolnością seksualną! Ona z tym skończyła, zaledwie zdążyła

zacząć!

No i dotąd nie wyjaśnił jej, co go łączy z Pandorą Batiste. Bardzo prawdopodobne,

że ostatni tydzień spędził właśnie z nią w łóżku.

Doprowadziła pokój do porządku, założyła dżinsy i bawełniany top z długimi

rękawami, po czym otworzyła drzwi do dużego pokoju i stanęła jak zamurowana.

Sandro siedział na podłodze, oparty plecami o sofę. Na jego wyprostowanych

nogach siedziała Bella i miała tak wniebowzięty wyraz twarzy, jakiego Cassie nigdy u

niej nie widziała. Anthony stał przy ojcu i z powagą instruował go, jak zrobić samolocik

z arkusza kolorowego papieru. Ślady nieudanych prób widoczne były dookoła nich na

podłodze. Sandro troskliwie przygarniał córkę, jednocześnie z uwagą patrząc na synka.

Ta scena była tak wzruszająca, że Cassie znów łzy napłynęły do oczu. Dopiero

teraz uświadomiła sobie, jak bardzo jej dzieci potrzebowały ojca. Zrozumiała też, jak

wiele stracił, nie znając ich.

T L

R

background image

Nagle poczuła, że pretensje, jakie zrodziły się w jej głowie jeszcze przed chwilą, są

jakieś błahe i małostkowe. Nie miała prawa teraz wkraczać i niszczyć delikatnej więzi,

jaka właśnie powstawała między nimi trojgiem. Wycofała się cicho i poszła do kuchni.

Patrzyła przez okno i sama nie wiedziała, co czuje i o czym myśli. Coś się w niej

gruntownie zmieniło. Po kilku minutach odkryła, że nagle zrozumiała, co jest bardziej, a

co mniej ważne. Przez ostatnie szalone dziesięć dni skoncentrowała się głównie na

własnych uczuciach związanych z Sandrem. Potrzeby i pragnienia bliźniąt zepchnęła na

dalszy plan. Teraz przesłoniły jej wszystko inne. Dzieci potrzebowały ojca bez względu

na to, czy ona potrzebowała męża. Potrzebowały go, mimo że ona nie przestawała z nim

walczyć.

- Co się stało?

W drzwiach do kuchni stał Sandro, poważny i zaniepokojony, jakby na odległość

wyczuł jej zły nastrój i chciał coś na to poradzić. Na chwilę zostawił dzieci, bo zajęły się

akurat oglądaniem telewizji.

- Wyglądasz na przybitą - zauważył.

- Przybitą? Nie. - Cassie zdołała się blado uśmiechnąć. - Raczej odzyskuję

poczucie rzeczywistości. Jak zareaguje twoja rodzina, kiedy wrócisz do Florencji jako

mój mąż i ojciec dwójki pięcioletnich dzieci?

- Moja rodzina?

- Gio mówił nam wtedy w restauracji, że masz dużą rodzinę - wyjaśniła.

- Mam matkę, dwie starsze siostry i brata, Marco... Nie rozumiem, do czego

zmierzasz.

Wzruszyła ramionami. Poznała tylko jego brata, o innych członkach swej rodziny

Sandro nigdy nawet nie wspomniał. Ani teraz, ani w przeszłości.

- Zajmowaliśmy się sobą nawzajem - rzekł. - To było wystarczająco

skomplikowane.

- Czy będą na naszym ślubie?

Milczał przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedział.

T L

R

background image

- Nie. Uznałem, że ceremonia powinna być spokojna, bez szumu i tłumów gości.

Nie byłem pewien reakcji bliźniaków, bałem się też, że trzeba będzie siłą ciągnąć cię do

ołtarza.

Kiwnęła głową na znak aprobaty. Przez ostatnie dwa tygodnie oboje byli na jakiejś

uczuciowej huśtawce, która rzeczywiście nie sprzyjała nawiązywaniu kontaktów

rodzinno-towarzyskich. Teraz Cassie także czuła dziwny, niesprecyzowany niepokój.

- Chyba przeszkadza mi to, że właściwie prawie się nie znamy - spróbowała to

nazwać. - I mimo to planujemy ślub, jak para lekkomyślnych nastolatków...

- Mamy dwoje pięcioletnich dzieci, co do nastolatków raczej nie pasuje - zakpił.

- Powinniśmy im zapewnić stabilną rodzinę. Taki ślub zawierany w pośpiechu, z

uwagi na ich tak zwane dobro, może się okazać kompletną pomyłką i wtedy na nich się

to skrupi.

- Ja się na pewno nie mylę - oświadczył zdecydowanie Sandro.

- A ja myślę, że powinniśmy zaczekać.

- Nie! - warknął z gniewem. - Chcę wziąć z tobą ślub i to teraz. Bliźnięta na to

czekają i nie pozwolę ci zniszczyć tego, co próbuję z nimi zbudować! Co, do licha, w

ciebie wstąpiło, pół godziny po tym, jak się kochaliśmy?

Cassie wiedziała co. To jego podejrzenie, że mogłaby sobie tu sprowadzać

kochanków, zupełnie wytrąciło ją z równowagi.

- Jak mogłeś pomyśleć, że narażam dzieci na wizyty jakichś obcych „wujków"?! -

wybuchnęła. - Może to ty gustujesz w przygodnym seksie, co?

- Nie uprawiam żadnego przygodnego seksu - zareagował gwałtownie. A potem

podszedł do niej i zajrzał jej w oczy. - Kobieta bardziej doświadczona poznałaby, że

kompletnie tracę dla niej głowę i że to nie jest rutyna bawidamka - powiedział. - Ale ty,

mi amore, nie jesteś doświadczoną kobietą. Dlatego tamta moja uwaga była głupia i

bezpodstawna. Przepraszam, że coś takiego powiedziałem.

Już chciała się odezwać, ale Sandro położył jej palec na wargach.

- Nie - rzekł. - Nic nie mów i przestań szukać pretekstów, żeby się mnie pozbyć.

Należymy do siebie... pamiętaj o odbudowie wzajemnego zaufania.

T L

R

background image

Patrząc w przepastną głębię jego ciemnych oczu, Cassie doszła do wniosku, że on

chyba ma rację. To, co między nimi rozpalało się coraz mocniej, przerażało ją. Może

niepotrzebnie.

- Pragniesz mnie i ja ciebie pragnę. Reszta musi się ułożyć - powiedział z

pewnością w głosie. - Ufaj mnie i ufaj sobie, oboje tego chcemy.

Spokojny, delikatny pocałunek położył kres rozmowie. Cassie poczuła, że wreszcie

ogarnia ją spokój, a wszystkie obawy odchodzą w cień.

T L

R

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Sandro został z nimi do czasu, kiedy dzieci poszły spać. Przedtem dokonał

inspekcji lodówki i ugotował spaghetti, czyniąc z tego radosne rodzinne wydarzenie, w

którym wszyscy czworo brali udział.

Robił to wszystko z radosną lekkością, mimo że wcale nie było mu do śmiechu.

Przeraziło go, że Cassie znowu się waha w sprawie ślubu. Poza tym gryzło go sumienie.

Nalegał, by mu zaufała, podczas gdy intuicja ostrzegała ją całkiem słusznie.

Obiecał, że wróci z samego rana, i odmówił, kiedy chciała go zatrzymać na noc.

Wynajdywał rozmaite powody, aż poczuła się trochę dotknięta w swej kobiecej dumie.

- Nie będę miała dla ciebie jutro czasu - rzuciła mimochodem. - Mam zbyt wiele

spraw do załatwienia

- Mieliśmy przecież iść na zakupy - przypomniał.

- Żeby kupić dla mnie suknię ślubną? Myślę, że w tej jednej drobnej sprawie

możesz chyba zdać się na mnie.

- Chcesz mnie w ten sposób ukarać za to, że nie dałem ci się znów zaciągnąć do

łóżka, prawda?

Lekki błysk w jej oczach powiedział mu, że tak właśnie było.

Westchnął i cicho się roześmiał. Jest piękna - pomyślał - nieśmiała, ponętna, uparta

i seksowna. Inteligentna, niezależna - i już prawie moja.

Powinien wyjść stąd jak najszybciej, póki nie powie jej tego, co przed nią skrywał.

Czy był honorowy? Chyba nie. Bezwzględny, manipulujący i wyrachowany? Tak, taki

właśnie był. A do tego jeszcze był tchórzem, bo bał się zaryzykować i powiedzieć jej

całą prawdę. Zamiast tego zanurzył palce w jej włosach, pocałował Cassie na do

widzenia i wyszedł.

Zamknęła drzwi z wyrazem rozmarzenia na twarzy.

W tym błogim nastroju zasnęła i obudziła się następnego ranka. Odprowadziła

dzieci do szkoły i resztę dnia spędziła w biegu, załatwiając rozmaite sprawy przed

wyjazdem do Florencji.

T L

R

background image

Kiedy wreszcie wróciła do domu, była już zbyt zmęczona, by cokolwiek robić.

Opadła na fotel wśród nierozpakowanych toreb z zakupami.

Odpoczynek przerwał jej dźwięk stojącego przy niej na stoliku telefonu. Odebrała

z uśmiechem, myśląc, że to Sandro.

To jednak nie był on. W słuchawce odezwał się głos Elli.

- Niestety, muszę ci to powiedzieć - zaczęła. - Wiesz o tym, że nasz wspaniały szef

był zamieszany w poważny wypadek samochodowy, mniej więcej w tym czasie, kiedy

zaszłaś w ciążę?

- Tak - odpowiedziała Cassie z westchnieniem.

- Ale nie wiesz pewnie, że w tym wypadku zginęła jego narzeczona! Zostawił cię i

wrócił do niej, tak to wyglądało! Nie tylko cię uwiódł, ale jeszcze oszukał. Nic

dziwnego, że na twój widok po latach padł, jakby go piorun strzelił. To poczucie winy

tak go rąbnęło!

Cassie poczuła, że podłoga usuwa jej się spod nóg i ma zawrót głowy. Przez parę

sekund zdawało jej się, że tym razem to ona osunie się na podłogę.

- Odezwij się - zaniepokoiła się Ella.

- J-jak się o tym dowiedziałaś?

- BarTec aż huczy na ten temat - wyjaśniła przyjaciółka. - To jest nawet na

Facebooku! Ta mściwa dziwka Pandora zamieściła tam tę informację!

Za pięć minut znów zadzwonił telefon. Tym razem Cassie usłyszała głos Sandra.

Kiedy tylko się odezwał, już wiedziała, że on wie. Ktoś go ostrzegł.

- Nienawidzę cię - wyszeptała i odłożyła słuchawkę.

A więc był zaręczony z kim innym już wtedy, gdy zaczął ją uwodzić. Posłużył się

innym imieniem i nazwiskiem dla zmylenia śladów. Te bajki o dwóch nazwiskach to

bzdura, którą chciał zamydlić jej oczy. Okłamał ją i zdradził swoją narzeczoną.

Czy tamta też była dziedziczką starego włoskiego nazwiska, tak jak Sandro? Czy

była piękna? Czy była słodka, miła, niewinna i czarująca? Czy zginęła, nieświadoma, że

jej narzeczony ją oszukał? Może chociaż to jej było oszczędzone?

Cassie wstała, poruszając się po omacku, jakby we mgle, włączyła laptopa i

zaczęła szukać w Internecie. Już po kilku minutach z ekranu patrzyła na nią

T L

R

background image

najpiękniejsza ciemnowłosa młoda dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziała. Miała nie-

niebieskie oczy, miły uśmiech i stała obok Sandra, który otaczał ją ramieniem.

...Alessandro Marchese Rossi, najstarszy syn i dziedzic włoskiego przemysłowca

Luciana Marchese, i Phebe Pyralis, jedyna córka greckiego przemysłowca Antona

Pyralisa, świętują swoje zaręczyny zwiastujące związek, który może postawić na głowie

świat wielkiego przemysłu...

Nie chciała czytać dalej, ale nie mogła oderwać oczu od monitora. Tekst był

ilustrowany zdjęciami olśniewającej pary, zawierał też linki do artykułów dotyczących

wypadku. A potem nagle zobaczyła zdjęcie przedstawiające ją samą podczas przyjęcia w

restauracji. Był też komentarz stwierdzający, że była kochanką Sandra w czasie, gdy

zginęła jego narzeczona. Wspomniano też o istnieniu bliźniaków, sugerując, że zostały

poczęte w domu Angusa, co już było całkowitą, wyssaną z palca bzdurą.

Zrobiło jej się niedobrze i już chciała biec do łazienki, kiedy u drzwi wejściowych

odezwał się dzwonek. Ktoś dzwonił bez przerwy, jak na alarm.

To był Sandro. Wyglądał teraz zupełnie inaczej - miał ściągniętą twarz, w której

widać było wielkie napięcie.

- Przepraszam - rzekł szybko. - Powinienem był ci powiedzieć.

Cassie wstrząsnęło stłumione łkanie i próbowała zamknąć mu drzwi przed nosem,

ale uniemożliwił jej to. Wycofała się więc w głąb mieszkania.

Poszedł za nią i jakby szukał kogoś wzrokiem.

- Nie ma ich w domu - powiedziała. - Gdyby były, to bym cię nie wpuściła.

Sandro zauważył włączony laptop i jednym ruchem myszki przywołał obraz na

ekranie. W milczeniu patrzył na zdjęcia ze swoich zaręczyn oraz z wypadku, co jeszcze

bardziej szarpało jej nerwy.

- Zrobiłeś ze mnie swoją tajemną kochankę, a ja nawet o tym nie wiedziałam -

wyszeptała.

- Przepraszam - mruknął.

- Nie potrzebuję tych twoich idiotycznych „przepraszam". - Rzuciła się na niego

jak ranne zwierzę, które przechodzi do ataku. - Chcę tylko, żebyś mi powiedział,

dlaczego mnie okłamałeś!

T L

R

background image

- Nie kłamałem.

- Ach, zapomniałam, przecież mnie nie pamiętasz - rzuciła z gryzącą ironią.

- No dobrze! - Sandro nie wytrzymał napięcia. - A więc od pierwszej chwili, kiedy

cię znowu zobaczyłem, wiedziałem, dlaczego wymazałem cię z pamięci! To przez

poczucie winy, Cassie! Straszne, skręcające wnętrzności poczucie winy!

Słysząc to, zbladła, jakby cała krew nagle odpłynęła jej z twarzy, a on też nie

wyglądał lepiej. Oboje byli jak ogłuszeni jego nagłym wyznaniem.

Bo to było wyznanie winy! Nic dziwnego, że raz po raz tracił przytomność - po

prostu nie mógł wytrzymać z samym sobą! Ten potężny, silny, pełen energii mężczyzna

przekonał się w sposób najdotkliwszy z możliwych, że jednak ma sumienie.

- Ty draniu - wydusiła.

- Si - zgodził się z nią.

- Jeśli tak traktujesz kobiety, to wcale się nie dziwię, że Pandora zrobiła to, co

zrobiła!

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Była twoją kochanką, więc na pewno...

- Nie była moją kochanką.

- No to kim była?

- Moją asystentką.

- Chciałeś powiedzieć: osobistą asystentką?

- Nie! - wybuchnął. - I skończ już z tą ironią. Mój związek z Pandorą ma wyłącznie

zawodowy charakter! No dobrze... - Westchnął, widząc jej sceptyczną minę. -

Wiedziałem, że coś do mnie czuła. Postanowiłem pomóc jej otrząsnąć się z tego...

zauroczenia, więc powierzyłem jej stanowisko dyrektorki BarTecu, podczas gdy ja

miałem się zająć innymi sprawami! Nie bardzo jej się to podobało, ale z drugiej strony

było sporym wyzwaniem. No i wtedy ty wkroczyłaś w moje życie, a ją poniosły uczucia i

całkowicie zagłuszyły zdrowy rozsądek!

- Spałeś z nią kiedyś?

- Nie.

- A chciałeś?

T L

R

background image

- Nie! - rzucił ze złością. - Jeśli chcesz znać prawdę, to nieźle mi zalazła za skórę!

Kiedy Gio powiedział, że ona wyżywa się na tobie w BarTecu, uznałem, że trzeba

załatwić to raz na zawsze. Wysłałem ją więc do Florencji i dałem wymówienie, żeby

miała czas znaleźć sobie inną pracę. A to... - wymownym gestem wskazał na laptop -

...była jej zemsta!

- Rozumiem - wyszeptała Cassie. - Wierzę ci.

Nie oznaczało to jednak wcale, że zamierzała mu wybaczyć całą resztę.

- Powinieneś był mi powiedzieć o swojej narzeczonej, Sandro! - wybuchnęła.

- Parę razy chciałem to zrobić, ale... wiedziałem, że cię to zrani. Nie potrafiłem

przewidzieć, jak zareagujesz. Postanowiłem więc zaczekać, aż będziemy po ślubie, i

wtedy miałem zamiar opowiedzieć ci o Phebe.

- Nic mnie nie obchodzą twoje wymówki. - Cassie nie dała się przekonać. - Od

samego początku zawsze stawiałeś na swoim i wszystko musiało być tak jak ty chciałeś!

A ja? To, co ja bym chciała, wcale się nie liczy?

- Ty chciałaś mnie - oświadczył szorstko. - Od pierwszej chwili, kiedy na mnie

spojrzałaś w tej cholernej restauracji, pragnęłaś mnie, Cassie! A teraz mnie masz! Daję ci

to, czego chciałaś!

- Ty zarozumiały draniu! - Aż zachłysnęła się z oburzenia.

- Ja pragnąłem cię dokładnie tak samo. Dlaczego mamy się tego wypierać?

Puściła to stwierdzenie mimo uszu i zapytała:

- Czy ona... czy twoja narzeczona wiedziała o mnie?

- Nie.

Cassie przyjęła to jako jedyny jasny promyczek w tym mrocznym bezmiarze

wstydu i nieszczęścia.

- Przyjechała po mnie na lotnisko tego dnia, kiedy się z tobą pożegnałem - ciągnął

dalej z wysiłkiem. - Po drodze do Florencji wpadliśmy w poślizg. Ona... nie przeżyła. -

To chyba wszystko, co chciałaś wiedzieć - dodał po chwili milczenia.

Nie bardzo mogła dać sobie radę z nawałem splątanych uczuć, które doszły w niej

nagle do głosu. Żal jej było pięknej, biednej i tragicznej Phebe Pyralis. Odczuwała nawet

T L

R

background image

współczucie dla Sandra, który tak wiele stracił. Sześciotygodniowa luka w pamięci wy-

wydawała się czymś mało ważnym w stosunku do innych jego traumatycznych przeżyć.

- „Nie znam cię i nie chcę cię znać" - szepnęła. - Nic dziwnego, że tak wtedy

powiedziałeś.

Jego umysł wyeliminował ją na każdym poziomie, nawet kiedy błagała o pomoc.

Sandro drgnął.

- To, co ci wtedy powiedziałem, jest niewybaczalne - przyznał. - Na swoją obronę

mogę powiedzieć tylko tyle, że cię nie pamiętałem. A Phebe... Phebe i ja po wypadku

byliśmy w głębokiej śpiączce. Ona tego nie przeżyła... a ja tak...

Na jego twarzy pojawił się wyraz męki i Cassie nie potrafiła mu nie współczuć.

- Zadzwoniłaś akurat w dniu, kiedy ją pochowaliśmy - odezwał się dopiero, gdy

zdołał odzyskać kontrolę nad sobą. - To był najgorszy dzień w moim życiu, cara.

Nagle wszystko to, co sama wtedy przeżywała, jakby przybladło. Słuchała dalej.

- Byłem kompletną ruiną - ciągnął. - Z trudem funkcjonowałem jako żywy

człowiek. Nie pamiętam, żebym kasował w telefonie twoje połączenia, ale musiałem to

zrobić, tak jak wymazałem ze swojej świadomości każde wspomnienie o tobie...

Cassie zamknęła oczy i starała się okiełznać wzburzone uczucia, lecz nie mogła.

Żal jej było biednej Phebe, żal jej było Sandra, ale żal jej było też samej siebie i

bliźniaków.

- Kiedy się znów spotkaliśmy...

- Proszę - szepnęła. - Nie mów już nic więcej.

Usłyszała już wystarczająco wiele i dość już zrozumiała.

Piękna, biedna Phebe była prawdziwą miłością Sandra, a on ją oszukał. Tylko wy-

pierając z pamięci to, że ją zdradził, mógł poradzić sobie z poczuciem winy. Nie był

człowiekiem złym, raczej słabym. Przez sześć długich lat uważała go za nędznego pod-

rywacza, a siebie za ofiarę własnej naiwności. Dopiero teraz, kiedy dowiedziała się o

wypadku i wszystkich okolicznościach tamtej sprawy, poczuła, że odzyskuje godność,

która tak mocno wtedy ucierpiała. Zarazem jednak stawała wobec faktu, że gdyby piękna

Phebe Pyralis nie zginęła w tym przeklętym wypadku, to byłaby teraz szczęśliwą mał-

T L

R

background image

żonką Sandra, prawdopodobnie otoczoną gromadką dzieci. A Cassie i bliźniaki nadal

trwaliby poza nawiasem jego życia, jak niepotrzebne nikomu śmieci.

Los jednak zrządził inaczej i to ona miała otrzymać nagrodę przeznaczoną dla Phe-

be: małżeństwo z Sandrem, ojcem jej dzieci. Ale nie potrafiła się teraz z tego cieszyć.

Jej wzrok padł na torby i pudełka wciąż porzucone na podłodze, tak jak je

zostawiła po powrocie do domu. Poczuła skurcz w żołądku, kiedy przypomniała sobie,

co kupiła: piękną suknię ślubną dla zakochanej panny młodej, którą się jeszcze przed

kilkoma godzinami czuła; śliczną sukienkę dla Belli, żeby wyglądała jak królewna z

bajki; ubranko dla Anthony'ego, które pięcioletni chłopiec zgodziłby się założyć na ślub.

Na ślub.

Odwróciła się tyłem do Sandra i zacisnęła powieki, które już zaczynały ją kłuć.

- Cassie - zaczął.

- Wyjdź już - szepnęła. - Dzieci niedługo wrócą. Wolałabym, żeby cię tu nie

zastały.

- Wyrzucasz mnie - powiedział cicho przez zaciśnięte zęby.

- A czego się spodziewałeś? - odparowała. - Że strzepnę to wszystko z siebie i będę

się zachowywała, jakby nic się nie stało?

- Wydaje ci się, że możesz wyrwać mi dzieci z ramion i tak po prostu sobie z nimi

odmaszerować?

- To są też moje dzieci. I nic takiego nie powiedziałam!

- Ale tak myślisz! - rzucił gniewnie. - Chcesz mnie ukarać! Chcesz mnie usunąć ze

swojego życia!

- A ty co zrobiłeś sześć lat temu?

Skulił się, jakby go uderzyła, i odsunął się od niej. W tej chwili Cassie żałowała, że

nie miał kolejnego ataku. Gdyby padł na podłogę nieprzytomny... przeszłaby nad nim i

poszła dalej!

- Po prostu wyjdź, Sandro - powtórzyła. - Na razie nie potrafię znieść ciebie ani

chwili dłużej.

T L

R

background image

Zapadło pełne napięcia milczenie. Niebo za oknem zasnuło się chmurami i pierw-

sze krople deszczu uderzyły o szyby. Przyszło jej do głowy, że bliźnięta zmokną, wraca-

jąc do domu.

Usłyszała jakiś szmer za sobą.

- Nie waż się do mnie zbliżać! - warknęła ostrzegawczo.

Odwróciwszy się, zobaczyła, że Sandro podchodzi do niej z dziwnym, niepokoją-

cym wyrazem twarzy.

- Mam zamiar sprawdzić, czy jednak będziesz mogła mnie jeszcze znieść - wyce-

dził, po czym zanurzył dłonie w jej włosach.

- Nie chcę... - zaczęła i nic więcej nie zdążyła dodać, bo poczuła na wargach jego

mocny, gorący pocałunek.

W jednej chwili mechanizmy obronne Cassie runęły jak domki z kart. Wczepiła się

w niego wszystkimi palcami, nogi pod nią drżały. Jej podłe, zdradzieckie ciało płonęło z

pożądania. A Sandro całował ją tak zmysłowo, że musiała się temu poddać.

To nie fair - pomyślała bezradnie.

Kiedy ją w końcu puścił, była oszołomiona i bezwolna.

- Możesz mnie jeszcze znieść, cara - oświadczył. - I to jeszcze jak.

Zachowywał się, jakby nagle stracił dla niej zainteresowanie, a ona zarumieniła się

ze wstydu.

- Do zobaczenia na ślubie, jutro o jedenastej trzydzieści - rzekł, podchodząc do

drzwi. - Tylko się nie spóźnij.

- Nie będzie mnie tam.

- Będziesz. Nie możesz sobie pozwolić na to, żeby nie przyjść.

- Co przez to rozumiesz?

Znów bezwstydnie emanował swą męską arogancją i niezachwianą pewnością sie-

bie.

- Mam prawo wstrzymać ci twoje miesięczne pobory - przypomniał jej tak brutal-

nie, jakby wbijał w nią stalowy nóż. - Może nie wiesz, że mam też coś do powiedzenia

na temat twojego zaniżonego czynszu za to mieszkanie. Jeśli chcesz się co do tego

T L

R

background image

upewnić, zadzwoń do Angusa. On ci powie, że sprzedał mi nie tylko BarTec, lecz także

całą pulę mieszkań, które do niego należały.

Miała wrażenie, że się dusi. Musiała oprzeć się o ścianę, bo pewnie upadłaby z

wrażenia, że tak ją podszedł.

- Pewnie nie mogłeś się doczekać, żeby mi to powiedzieć - rzekła ochryple.

- Wręcz przeciwnie, wolałbym tych kart nie odkrywać... ale nie mamy czasu na dą-

sy i leczenie zranionej dumy. Co się stało, to się stało i już tego nie cofniemy.

- Zamknij się. Nienawidzę cię. Wynoś się - wyszeptała z wściekłością.

- Kiedy ktoś złamie zasady, powinien za to odpowiedzieć - wyrzucił z siebie nie-

oczekiwanie. - Sześć lat temu to ja złamałem zasady, a ty za to płaciłaś. Teraz jest moja

kolej i to ja muszę spłacić dług!

Znów mówił o małżeństwie. Czy naprawdę wierzył, że jeśli się z nią ożeni, to na-

prawi krzywdę, jaką jej zrobił?

- Nie mam ochoty być twoim krzyżem w tej cholernej krucjacie!

- Nie o to mi chodziło.

- Ale tak to zabrzmiało.

- Tak bym chciał, żebyś już przestała ze mną walczyć.

- A co mam zamiast tego zrobić? Wybaczyć ci wszystkie twoje grzechy?

- Si. - Sandro popatrzył na nią rozbrajająco, otwierając szeroko swoje piękne,

ciemne oczy. - Możesz mnie nienawidzić później, po ślubie. Wtedy lepiej dam sobie z

tym radę.

- Skąd wiesz?

- Powiedzmy, że to intuicja.

Intuicja, przypuśćmy. On po prostu grał na jej współczuciu. Potrafił też bezlitośnie

i bezbłędnie wykorzystać jej chwile słabości.

- Przysięgam na moje życie, że nie będziesz żałować - rzekł górnolotnie, kładąc

sobie jej dłoń na sercu.

Cassie była już zmęczona jego naleganiem i przekonywaniem. Wciąż czuła się

zraniona i nie potrafiła o tym zapomnieć. Dlatego teraz wyszarpnęła dłoń i zrezygnowana

skuliła się na sofie.

T L

R

background image

- Pomyśl tylko, jak bliźniaki to przeżyją, jeśli się teraz wycofasz - uświadomił jej.

Ogarnęła wzrokiem wszystkie torby i pudełka z zakupami. Zrobiła, tak jak chciał, i

pomyślała o bliźniakach. One go potrzebowały i pragnęły tego, co miał im do zaofiaro-

wania. Nie mogła odmówić swoim dzieciom szczęścia tylko dlatego, że sama miała pro-

blemy z Sandrem.

- Nie będę z tobą spać - postawiła warunek, zanim zdążyła pomyśleć.

- Dobrze - rzekł cicho i już bez słowa wyszedł z mieszkania.

Taktyczne posunięcie przebiegłego, kłamliwego i manipulującego generała - po-

myślała Cassie, gardząc sobą w duchu za to, że znów dała się podejść.

T L

R

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Sandro spoglądał na zegarek z coraz większym napięciem. Nerwowo chodził tam i

z powrotem po hallu Pałacu Ślubów, jak tygrys po klatce.

- Powiedzcie tylko słowo, a zaraz wam przyłożę - warknął do swoich towarzyszy.

- Są już w drodze - odważył się powiedzieć Gio Rosario. - Pewnie stoją w korku.

- Jeśli tak bardzo nie jesteś jej pewien, Alessandrze, to może się jeszcze zastanów,

zanim... - zaczął Marco.

- Możesz być moim bratem i świetnym lekarzem, ale nie masz najmniejszego poję-

cia, o czym mówisz - wybuchnął pan młody. - Zachowaj więc swoje cholerne zdanie dla

siebie.

Marco mógł go badać, robić mu tomografię mózgu i stawiać diagnozy, ale nie po-

trafił czytać w jego myślach i nie rozumiał uczuć, które tak bardzo nagliły go do ślubu.

Przez sześć długich lat czekał na moment, aby ta kobieta została jego żoną.

- Samochód przyjechał - zaanonsował cicho Gio.

Już po chwili Sandro zobaczył, jak szofer wyjmuje z samochodu Bellę i stawia ją

na chodniku. Wzruszenie ścisnęło mu serce. Jego piękna złotowłosa córeczka w różowej

sukience z falbankami wyglądała tak, jak w jej wyobrażeniu musiała wyglądać królewna

z bajki.

To było dzieło Cassie - sprawiła, że spełniło się marzenie Belli, chociaż ona sama

wolała wyrzec się marzeń.

Z samochodu wygramolił się teraz Anthony, ubrany w dżinsy, adidasy i koszulę w

niebiesko-czerwoną kratkę. Jego mądra mama nie chciała go zmuszać do zakładania na

tę okazję jakiegoś sztywnego, dziwacznego ubrania. Wolała, żeby czuł się swobodnie.

Wzruszenie ani na chwilę nie opuszczało Sandra. Przeciwnie, jeszcze wzrosło, kie-

dy z auta wysiadła jego oporna narzeczona. Miała na sobie białą jedwabną spódnicę do

kolan i dopasowany w talii koronkowy żakiet. Białe sandałki na wysokich obcasach ota-

czały paseczkami jej smukłe kostki i dodawały gracji. Włosy miała upięte i ozdobione

jedną różową różą.

Na jego widok stanęła w miejscu i patrzyła bez słowa.

T L

R

background image

Cassie nagle jakby przyrosła do chodnika. Stojąc u szczytu schodów, Sandro wy-

dawał się jeszcze wyższy niż zwykle, bardziej ciemnowłosy i dziesięć razy przystojniej-

szy, niż była to skłonna przyznać. Ubrany był w piękny czarny, oszałamiająco elegancki

garnitur i koszulę tak lśniąco białą, że w świetle słonecznym prawie oślepiała.

Dzieci popędziły po schodach do ojca bez żadnego zawstydzenia, a ona powoli za-

częła wchodzić za nimi. Miała świadomość, że nie powinna i że nie chce tego robić, ale

coś pchało ją w kierunku Sandra, jakby przyzywał ją siłą swej nieugiętej woli.

Kiedy stanęła u szczytu schodów i musiała spojrzeć wprost na niego, poczuła się

mała i po kobiecemu bezbronna. Ujął jej dłonie i podniósł je do ust.

- Wyglądasz zjawiskowo - powiedział.

Potem na schody wbiegła Ella, pojawili się Marco i Gio. Nastąpiły powitania i pre-

zentacje. Witając się z bratem swego narzeczonego, Cassie odniosła wrażenie, że ten

traktuje ją z rezerwą i uśmiecha się tylko przez grzeczność. Czyżby nie pochwalał ich

związku? Czy porównywał ją z piękną Phebe Pyralis i stwierdzał, że Cassie jej nie do-

równuje? A może myślał o tym, co się między nimi zdarzyło w przeszłości?

Zaschło jej w gardle z wrażenia i kiedy urzędnik stanu cywilnego wyszedł, by za-

prosić ich do środka, miała uczucie, że za chwilę może zemdleć. Ale w tym samym mo-

mencie Sandro objął ją opiekuńczo i poprowadził do sali.

Cała uroczystość trwała zaledwie pół godziny i właściwie z trudem zasługiwała na

to miano. Najpierw były rozmaite obietnice i przyrzeczenia, po czym Cassie Janus stała

się panią Marchese.

- Kiedy w środku przysięgi małżeńskiej nagle zamilkłaś, miałem trochę pietra - za-

żartował Sandro, gdy było już po wszystkim. - Zdawało mi się, że zaraz przyjdzie ktoś,

kto ogłosi, że istnieją przeszkody do zawarcia naszego małżeństwa.

Uratowała ją Bella, która zaczęła ciągnąć matkę za spódnicę, szepcząc:

- Mamo, jeszcze nie skończyłaś...

„Ja, Cassie Janus, biorę ciebie, Alessandro Marchese...". - Nic dziwnego, że nagle

zaniemówiła, przecież pierwszy raz zmuszona była zwrócić się do niego tym imieniem i

nazwiskiem...

T L

R

background image

Zaraz po ceremonii pojechali samochodem na lotnisko. Sprzed Pałacu Ślubów ma-

chali do nich na pożegnanie Ella i Gio. Marco wymówił się nawałem pracy, pożegnał się

i znikł.

A więc ona i Sandro byli już oficjalnie małżeństwem - na dobre i na złe. A stało się

to za przyczyną dwojga dzieci, które siedziały teraz między nimi w samochodzie i wy-

glądały na uszczęśliwione.

Oj, daj już spokój - powiedziała sobie w duchu Cassie. W końcu bez względu na

to, co mówiłaś, myślałaś i jak bardzo protestowałaś, jesteś dokładnie tu, gdzie chciałaś

być, i masz to, czego w głębi serca pragnęłaś!

Kiedy dotarli na miejsce, słońce zaczynało już zachodzić. Podróż była dość długa.

Najpierw prywatnym odrzutowcem przylecieli na lotnisko Vespucci we Florencji, skąd

następny etap lotu odbyli na pokładzie jednego z należących do Sandra helikopterów.

Wiejska posiadłość rodziny Marchese była odległa od Florencji o sześćdziesiąt kilome-

trów.

Bliźniaki, z początku bardzo podniecone podróżą, pod koniec były już zmęczone i

w pierwszej chwili nie okazały szczególnego entuzjazmu na widok swego nowego domu.

Cassie natomiast dopiero teraz zaczęła sobie w pełni uświadamiać, kim jest mężczyzna,

za którego właśnie wyszła za mąż. Już sześć lat temu wiedziała, że Sandro żyje w dostat-

ku. Świadczyła o tym jego pewność siebie, ubrania najlepszej marki i jaskrawo czerwony

sportowy samochód, którym ją woził. Kiedy spotkała go ponownie dwa tygodnie temu,

przesunęła go o parę szczebli wyżej w hierarchii majątkowej, jako że był głównym dy-

rektorem koncernu Marchese.

Kiedy jednak zobaczyła wielką kamienną willę, otoczoną wspaniałymi ogrodami,

jakie widuje się tylko w turystycznych prospektach, przesunęła go w tej hierarchii jesz-

cze wyżej i uznała, że bogactwo Sandra przekracza jej zdolność pojmowania.

- Witajcie w willi Marchese - mruknął, kiedy helikopter usiadł na ziemi. - Jak ci się

podoba mój dom? - zapytał Cassie.

- Jest... duży - to było wszystko, co potrafiła powiedzieć.

- To nie jest pałac - oświadczyła ich córeczka z rozczarowaniem.

- Jakoś nie mogę dziś nikogo zadowolić - westchnął Sandro żartobliwie.

T L

R

background image

- Widziałem wielki basen - zawiadomił Anthony. - Możemy popływać?

- Dobrze, ale niedługo - zgodził się jego ojciec.

Otworzył drzwi helikoptera i po schodkach zniósł dzieci na ziemię. Jak zwierzątka

wypuszczone z klatki, rzuciły się pędem w stronę willi.

Cassie na ten widok wpadła w panikę, bo nigdy jeszcze się nie zdarzyło, żeby dzie-

ci samowolnie się od niej oddalały. Nie zwróciła uwagi na kilka schodków i pewnie jej

pierwszy kontakt z ziemią w posiadłości Marchese byłby dość bolesny, gdyby nie to, że

Sandro błyskawicznie zareagował. Złapał ją w objęcia i nie puszczał.

- Postaw mnie na ziemi - domagała się ze śmiechem, ale on wcale nie miał takiego

zamiaru. Już wiedziała, co nadciąga.

- Sandro, nie! - zawołała.

Miał jednak własne plany. Pocałunek, którym zamknął jej usta, był płomienny i

namiętny i w odpowiedzi wyrwał z jej piersi jęk bezradności. Pragnęła takich pocałun-

ków, nie miało sensu dalsze oszukiwanie się, że tak nie jest. Pożądała go. Była zgłodnia-

ła miłości, stęskniona, szalona i dzika, więc odpowiedziała mu z całą namiętnością, jaką

nosiła w sobie. A jednak, kiedy w końcu oderwali się od siebie, miała oczy pełne łez.

- Powinieneś był mi o niej powiedzieć - jęknęła żałośnie.

- Nie mogłem - mówił to jakoś niepewnie, ochrypłym głosem. - Zanadto cię już

zraniłem, porzucając cię. Nie mogłem opowiedzieć ci o niej, bo zraniłbym cię jeszcze

bardziej.

- Kochałeś ją...

- Nie - zaprzeczył, przytulają c Cassie mocniej. - To nie był ten rodzaj związku.

Byliśmy przyjaciółmi, zanim jeszcze się zaręczyliśmy. Pomysł, żebyśmy się pobrali, wy-

niknął jakoś naturalnie, bo zależało na tym naszym rodzinom. Ale na litość boską! Ona

była po prostu miła!

Cassie wzdrygnęła się na myśl, czy biedna Phebe też uznałaby, że Sandro był po

prostu miły.

- Kochałem ją, ale nie tak jak powinienem. Teraz to wiem, wtedy jednak sobie tego

nie uświadamiałem. Ona nie potrzebowała mojego majątku, bo miała własny. Nie po-

trzebowała też, żebym jej zapewnił wysoką pozycję społeczną, bo to też miała. Nie ocze-

T L

R

background image

kiwała ode mnie wielkiej namiętności i nie przeszkadzało jej, że bardziej niż nią zajmuję

się swoją pracą.

- Jeśli jeszcze powiesz, że seks uprawialiście z obowiązku, to dalej nie słucham -

przerwała mu.

- Wcale nie uprawialiśmy seksu! Jasna cholera!

W tym momencie Sandro postawił Cassie na ziemi i wybuchnął takim potokiem

włoskich przekleństw, że stała przed nim jak oniemiała. Znając poziom jego namiętności,

jak miała w to uwierzyć?

- Przed moim wyjazdem do Anglii rozmawialiśmy nawet o zerwaniu zaręczyn! -

powiedział. - Ponieważ jednak oboje byliśmy w pewnym sensie osobami publicznymi,

nie było to takie proste. Podczas mojej nieobecności mieliśmy jeszcze to przemyśleć, za-

nim powiemy naszym rodzinom, że zmieniliśmy plany.

- To okropne...

- Wiem, że okropne - przyznał z mocą. - Myślisz, że nie jestem tego świadom?

Myślisz, że nie jestem świadom tego, że od chwili, gdy stanąłem na angielskiej ziemi i

zobaczyłem ciebie, wszystko inne przestało się dla mnie liczyć? Przecież to, że wymaza-

łem z pamięci wspomnienia o tobie, to była moja kara. Za to, że bardziej pragnąłem cie-

bie niż Phebe.

- Rozumiem. Ty myślisz, że ją zabiłeś, ale...

- O czym ty mówisz? - Sandro popatrzył na nią ze zdumieniem. - Ja nie zabiłem

Phebe, to ona niemal zabiła mnie! To ona prowadziła samochód! Nie czytałaś tego

wszystkiego, co Pandora zamieściła na Facebooku?

Cassie pokręciła przecząco głową.

- Parę godzin trwało, zanim wydostali nas z samochodu. Nic z tego nie pamiętam,

a to, co działo się przedtem, przypominam sobie tylko w ogólnych zarysach. Wiem jed-

nak, że Phebe była spięta i coś do mnie mówiła... ale nie pamiętam co. Pamiętam tylko

jej zdenerwowanie i to, że sam byłem zdenerwowany, bo miałem jej powiedzieć o tobie,

a potem...

Cassie była bliska płaczu. Chciała coś powiedzieć, ale ją powstrzymał.

T L

R

background image

Wciąż stali na lądowisku, które zbudowano tu dla helikoptera. Żadne z nich nie za-

uważyło, że pilot wymknął się dyskretnie ani że dzieci znikły z ich pola widzenia. Nie

widzieli też, iż służba ciekawie obserwuje ich z okien willi.

W tym momencie Cassie przypomniała sobie o bliźniakach i jęknęła:

- Sandro, dzieci gdzieś przepadły!

On jednak przyciągnął ją do siebie z powrotem.

- Zatrudniam tu całą armię ludzi, którzy znakomicie potrafią zająć się dwójką dzie-

ci, żebym ja mógł się nacieszyć...

- Czym?

- Żoną - odpowiedział bez wahania. - Moją kobietą, która jest ze mną związana na

wiele różnych sposobów. Kochasz mnie przecież. Szalejesz za mną tak samo, jak ja za

tobą. Dlaczego się nie poddasz i nie powiesz mi tego wprost, żebym mógł przestać się

pilnować i być z tobą całkiem swobodny?

Zmarszczyła lekko nos. Sandro był tak bezwstydnie zarozumiały i pewny siebie,

ale coś jeszcze zaniepokoiło ją w tej przemowie.

- Co to znaczy? - zapytała ostrożnie.

Uśmiechnął się przewrotnie.

Nagle doznała olśnienia.

- Ty wszystko sobie przypomniałeś! - wykrzyknęła.

- Mhmm.

- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?

- Bo musiałem grać na twoim współczuciu, żeby osiągnąć to, na czym tak mi zale-

żało - wyjaśnił. - Kiedy trwałaś w przekonaniu, że gdy się kłócimy, w każdej chwili mo-

gę stracić przytomność, nie byłaś taka wojownicza.

- Co za...

- Przebiegłość, fałsz, podstęp? - podsunął Sandro.

- Kiedy ci się przypomniało?

- U Angusa - odpowiedział bez cienia wyrzutów sumienia. - Następne trzy dni spę-

dziłem pod opieką mojego brata, podczas gdy głowę bombardowały mi obrazy i wspo-

T L

R

background image

mnienia tych zapomnianych sześciu tygodni. Ukryłem to przed tobą, bo chciałem, żebyś

skoncentrowała się na tym, co uważałem za najważniejsze.

- Czyli na tobie?

- I na tym, co naprawdę do mnie czujesz - uzupełnił.

W tym momencie zza rogu willi wybiegły rozbrykane dzieci, a za nimi kilkoro

pracowników usiłujących je złapać. Bliźniaki, choć zmęczone podróżą, zdążyły już wi-

docznie odzyskać siły.

Sandro bardzo chciał usłyszeć od Cassie, że go kocha, ale najwyraźniej sytuacja

nie sprzyjała wyznaniom.

- Mamo, musisz zobaczyć, jaki ten dom jest wielki! - krzyczał Anthony z podnie-

ceniem.

- To jest prawie pałac! - wtórowała mu z entuzjazmem Bella. - A oni - wskazała na

grupkę dorosłych - nie pozwalają nam wskoczyć do basenu.

- Mają rację - mruknął pod nosem ich ojciec.

Wytłumaczył dzieciom, że ich mama jest zmęczona i on musi ją położyć do łóżka.

A jeśli tak bardzo chcą popływać, to mogą, ale w ogrzewanym basenie, wewnątrz willi, i

tylko pod okiem co najmniej dwojga dorosłych.

Bliźniaki wydawały się usatysfakcjonowane takim rozwiązaniem. Podobnie jak

Sandro, który szybko wydał odpowiednie polecenia służbie, a potem, nieoczekiwanie

wziął Cassie na ręce.

- Przepraszam - rzekł do zgromadzonych pracowników, którzy patrzyli zaskoczeni.

- Mamy pewną tradycję, której chcemy uczynić zadość. Zamierzam teraz zanieść moją

żonę do jej nowego domu.

- Oszalałeś? Co to za tradycja? - pytała szeptem, zarumieniona po uszy.

- Chcę cię przenieść przez próg, zanieść do naszego małżeńskiego łóżka i dać ci

piękny, błyszczący, diamentowy naszyjnik, w którym będziesz wyglądać jak królowa. Są

jeszcze inne tradycje, ale one wymagają kilku słów zaklęcia... które je ożywi.

Patrząc mu w oczy, Cassie mocniej chwyciła go za szyję.

Sandro był tak zabójczo, tak niewiarygodnie przystojny, że jej puls nagle przyspie-

szył.

T L

R

background image

- A więc? - ponaglił.

Nadal stali kilka kroków od willi. Cassie poruszyła się w jego ramionach.

- Ty powiedz to pierwszy - zwlekała. Wciąż dźwięczały jej w głowie tamte słowa,

które powiedział do niej przez telefon i których mu dotąd nie wybaczyła.

Wiedział, że nie będzie mu łatwo wymazać to zdarzenie z jej pamięci.

- Musisz sobie uświadomić, bella mia, że tamten człowiek, który potraktował cię

wtedy tak brutalnie, i ja, to dwie różne osoby. Prawdziwy Sandro gdzieś zaginął sześć lat

temu i odnalazł się dopiero w chwili, kiedy znów cię zobaczył. Jeśli się nad tym zasta-

nowisz, to zrozumiesz, iż w ten sposób mówię ci, że cię kocham.

Miał rację. Sześć lat temu zakochała się w Sandrze Rossim. Przez telefon rozma-

wiała z człowiekiem złamanym; już nie z tym, którego znała. A kiedy spotkała go po-

nownie, znowu był kim innym - Alessandrem Marchese. Ale ona odnalazła w sobie daw-

ną miłość.

- Dobrze - powiedziała cicho. - Zgadzam się. Ja też cię kocham. Przez te sześć nie-

szczęsnych lat nigdy nie przestałam cię kochać. Cieszę się, że się odnalazłeś, Alessan-

drze Marchese, a jeszcze bardziej się cieszę, że odnalazłeś mnie.

Poważną twarz Sandra momentalnie rozjaśnił uśmiech.

- No cóż, w takim razie czas na nagrodę - oświadczył.

- Mhmm. To brzmi zachęcająco - mruknęła.

Willa już na nich czekała. Cassie jednak nie dostrzegła wiele z jej przepychu i za-

pierającego dech piękna. Sandro niemal biegiem wniósł ją po schodach do sypialni i uło-

żył na wielkim małżeńskim łożu, godnym pary królewskiej.

Ona natomiast nie patrzyła na złocenia, aksamitne kotary i jedwabny baldachim.

Widziała jedynie mężczyznę, który położył się przy niej i patrzył na nią płonącym z mi-

łości wzrokiem.

- Będę się z tobą kochał, aż będzie ci się zdawało, że umierasz - powiedział niskim,

ciepłym i zmysłowym głosem.

- Dobrze - odpowiedziała potulnie Cassie.

T L

R


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
James Julia Światowe Życie 41 Narzeczona dla greka
326DUO Shaw Chantelle Światowe Życie Argentyński kochanek
Michelle Reid Światowe Życie 14 Klejnoty dla Isabel
Armstrong Lindsay Światowe Życie Duo 45 Narzeczona milionera
George Catherine Światowe Życie 44 Towarzyski skandal
Hunter Kelly Światowe Życie Duo 297 Romans w Szampanii
0278 Mayo Margaret Wloskie wakacje (Harlequin Światowe Życie Duo)
Hollis Christina Światowe Życie Extra 343 W ogrodach Castelfino
Grey India Córki Oscara Balfoura 03 Lekcje tańca (Światowe Życie Extra 360)
Penny Jordan Światowe Życie 31 Arabski książę
Monroe Lucy Światowe Życie 364 Wieczorna sonata
Mortimer Carole Światowe Życie Duo 338 Amerykanin w Londynie
Graham Lynne Światowe Życie 358 Z ukochanym w Wenecji
Grey India Światowe Życie 156 Wyprawa do Florencji
Shaw Chantelle Światowe Życie 94 W zamku nad Loarą
George Catherine Światowe Życie 06 Sekret milionera
Jane Porter Światowe Życie 23 Księżniczka z wyspy
Jordan Penny Światowe Życie 07 Zacznijmy od nowa

więcej podobnych podstron