Michelle Reid
Zapomniana narzeczona
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W sali restauracji było tak tłoczno, że trudno byłoby wetknąć szpilkę, lecz Cassie
wcale to nie przeszkadzało. Z ciekawością rozglądała się dookoła, obserwując elegancko
ubranych kolegów i koleżanki z pracy, którzy tak jak ona mieli wziąć udział w powital-
nym przyjęciu, zorganizowanym przez ich nowego szefa.
Od tak dawna nie uczestniczyła w podobnych imprezach, że sprawiało jej to nawet
przyjemność. Na tę okazję kupiła sobie nieprzyzwoicie drogą jedwabną sukienkę w czar-
no-szare wzory, w której czuła się bardzo szykownie. Po raz pierwszy od lat pozwoliła
też sobie na wizytę u dobrej fryzjerki. Świetnie ostrzyżona i uczesana, mogła z dumą po-
trząsać swymi złotymi lokami opadającymi na ramiona.
- Podoba ci się tu, prawda? - spytała Ella, stojąca tuż obok. - Teraz, kiedy bliźniaki
nie są już takie małe, możesz wreszcie zacząć bywać między ludźmi.
- Z samotnej pracującej matki w mgnieniu oka zmienię się w szaloną, rozrywkową
dziewczynę. - Cassie się roześmiała. - A może przy okazji powinnam zacząć szukać mę-
ża?
- No nie. - Ella wzruszyła ramionami, a na jej twarzy pojawił się cień.
Cassie doskonale wiedziała, o czym przyjaciółka mogła pomyśleć. Jeszcze nie zdą-
żyła się otrząsnąć z szoku związanego z porzuceniem jej przez narzeczonego sześć tygo-
dni przed ślubem. Powód, czy też pretekst, był banalny: nie dojrzał jeszcze do stałego
związku. Cassie znała to uczucie - ona też została porzucona, gdy była w bliźniaczej cią-
ży. Teraz wspierały się z Ellą nawzajem.
Spędziły kilka minut na swobodnych pogaduszkach z kolegami, a z każdym kolej-
nym kieliszkiem wypitego wina atmosfera stawała się bardziej rozluźniona.
- Na co jeszcze czekamy? Umieram z głodu - stwierdziła Ella.
- Chyba na pojawienie się naszego nowego szefa - odrzekła Cassie.
- Jeszcze trochę i będziemy się tu czuć jak sardynki w puszce. - Ella westchnęła. -
Chociaż wcale by mi to nie przeszkadzało - dodała po chwili - gdyby znalazł się koło
mnie ktoś taki, jak ten facet, który właśnie wszedł razem z naszym dyrektorem i grupką
jakichś ważniaków.
T L
R
Cassie, niczego się nie spodziewając, popatrzyła w tę samą stronę i oniemiała. Mia-
ła wrażenie, że spada w przepaść! Nogi się pod nią ugięły, pociemniało jej w oczach i
dopiero po kilku sekundach zdołała odzyskać kontrolę nad sobą. Rozpoznawszy go, po-
czuła się jak porażona prądem. Nie widziała go od sześciu lat, ale nie mogła się mylić.
Był tak wysoki, że górował nad otaczającymi go ludźmi. Pochylał głowę, żeby le-
piej słyszeć, co mówi do niego dyrektor. Jego ciemne włosy budziły w Cassie wspo-
mnienia ich wzajemnej intymności tak wyraźnie, jakby zdarzyło się to wczoraj.
- Coś mi się zdaje, że patrzymy właśnie na naszego nowego szefa - mruknęła Ella,
ale jej przyjaciółka nie dopuszczała nawet do siebie tej myśli.
- Nie, to nie on - szepnęła, ale przeszedł ją zimny dreszcz.
- Jesteś pewna? - Ella nie odrywała wzroku od mężczyzny. - To musi być on -
oświadczyła. - Taki wspaniały facet nie może nazywać się inaczej niż Alessandro
Marchese, co brzmi superseksownie.
Alessandro Marchese?
Cassie poczuła ukłucie w sercu. Czyżby jej koleżanka patrzyła na kogoś innego?
- Tak, tak, stoi przed nami ładne parę milionów dolarów w oryginalnym włoskim
opakowaniu. Jeszcze wspomnisz moje słowa, cara - rzuciła kpiąco Ella. - No i jeśli się
nie mylę, to ta dama w czerwieni, tuż przy nim, nie ustępuje mu szlachetnością rasy...
Dama w czerwieni...
Rzeczywiście patrzyły zatem na tego samego mężczyznę, Nie mogło być co do
tego wątpliwości. Towarzyszyła mu kobieta o czarnych, lśniących włosach, w doskonale
uszytej krwistoczerwonej sukni, i wyglądało na to, że łączy ich szczera zażyłość, jak
kochanków z długim stażem.
Ella miała rację, pasowali do siebie - tak samo jak Alessandro Marchese pasowało
do niego znacznie lepiej niż zwykłe Sandro Rossi, nazwisko, pod jakim znała go Cassie.
W tym momencie mężczyzna podniósł głowę i dziewczyna mogła dobrze mu się
przyjrzeć. Z dotkliwą goryczą przekonała się, że jego męska uroda działa na nią równie
mocno, jak sześć lat temu.
Gdyby nie bezsilność w nogach, podeszłaby i dała mu w twarz, żeby zniknął ten
jego kłamliwy uśmiech. Kogo on chciał nabrać? Czy był jakimś oszustem, że dawniej
T L
R
posługiwał się innym imieniem i nazwiskiem? A może tylko ją okłamał? Czy na tyle ją
urzekła śródziemnomorska uroda i rzekoma szczerość uczuć tego człowieka, że dała się
uwieść, a potem zostawić jak niedojedzone śniadanie, podczas gdy kochanek odfrunął do
swojej słonecznej Italii i już nie wrócił?
Cassie czuła, że go nienawidzi, lecz jednocześnie nie potrafiła oderwać od niego
wzroku. Smukła męska sylwetka w wieczorowym garniturze przyciągała jej oczy jak
magnes. Mimo woli przypominała sobie każdy szczegół jego ciała, które przecież miała
okazję tak dobrze poznać...
Nagle zapragnęła się stąd wydostać.
W tym momencie, jakby czując, że jest obiektem czyjegoś zainteresowania,
mężczyzna podniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały, chociaż w ciągu minionych
sześciu lat Cassie po wielekroć obiecywała sobie, że już nigdy się to nie zdarzy.
Czas nagle jakby się zatrzymał, gwar rozgadanego tłumu docierał teraz do niej
niczym przez szklaną szybę, która zamknęła we wspólnej przestrzeni tylko ich dwoje.
Stała jak zahipnotyzowana, podczas gdy przez głowę przelatywały jej, w dzikiej
gonitwie, oderwane fragmenty wspomnień.
Sandro się uśmiecha... Sandro ją obejmuje... całuje... Sandro, taki delikatny i czuły,
a potem coraz bardziej namiętny i szalony w miłości.
Uświadomiła sobie, że całe jej ciało odpowiada na jedno płomienne spojrzenie tego
człowieka, jak na zew. Wcale nie chciała się tak czuć. Pragnęła być chłodna i obojętna, a
tymczasem reagowała podobnie jak wtedy! On zaś patrzył na nią zachłannie, pochłaniał
ją wzrokiem w sposób tak niedwuznacznie erotyczny, że chciało jej się krzyczeć z
gniewu. A jednak milczała, czuła się słaba i bezsilna.
Uświadomiła sobie, że rozpoznał ją dopiero po chwili. Wtedy nagle zmienił się na
twarzy - bladość była widoczna mimo opalenizny. Cassie czekała z zapartym tchem, co
będzie dalej. Wyprostował się i odwrócił tyłem, jakby się jej wyparł, z zimną i okrutną
bezwzględnością. Miała poczucie, jakby trzasnął jej drzwiami prosto w twarz.
Znowu.
Przez chwilę zdawało jej się, że zemdleje, tak była zaskoczona i wstrząśnięta tym
brutalnym odrzuceniem. Ktoś w tłumie ją potrącił, a ona ledwie to zauważyła, ktoś coś
T L
R
do niej mówił, lecz słowa do niej nie docierały. Wiedziała, że jest blada, miała dreszcze;
ogarnął ją dziwny chłód. Najgorsze było jednak to, że otworzyły się jej dawne rany, a on
wciąż miał nad nią władzę i zademonstrował to właśnie tutaj, teraz, na oczach jej
kolegów i koleżanek. Nie wiedziała, co jeszcze może się zdarzyć, lecz przeczuwała
wszystko co najgorsze.
Zdołała się wreszcie od niego odwrócić. Wzięła kilka głębokich oddechów i
spróbowała zebrać myśli.
- Sądzisz, że dadzą nam wreszcie coś do jedzenia? - zapytała półgłosem Ella.
Cassie uświadomiła sobie, że cała ta druzgocąca scena, która się właśnie rozegrała,
nie trwała dłużej niż kilka sekund.
- Tak - odpowiedziała obojętnie jak automat.
Kim ona jest...?
To pytanie przemknęło mu przez głowę jak błyskawica i wywołało znany,
przenikliwy ból rozsadzający czaszkę. Odruchowo potarł czoło, co natychmiast
wzbudziło zaniepokojenie Pandory.
- Boli cię głowa, Alessandro? - zapytała z troską.
- Nie - zbył ją i stanął w ten sposób, żeby choć kątem oka móc obserwować
blondynkę, która go tak zainteresowała.
Był jak porażony, od lat żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego wrażenia. Sytu-
acja była jednak bardzo niesprzyjająca, gdyż ona miała być jedną z jego pracownic.
Nawiązywanie z nią bliższych kontaktów byłoby zatem bardzo niestosowne.
- Strasznie zbladłeś, caro - nie ustępowała Pandora. - Jesteś pewien, że...
- To efekt długiego lotu - burknął ze zniecierpliwieniem, nie odrywając wzroku od
blondynki. - Mamy za sobą piętnaście godzin podróży samolotem. Nie rób problemów,
Pandoro. Wiesz, że mnie to złości.
Kim ona jest? I dlaczego ma wrażenie, że już ją gdzieś widział...?
Stojący obok niego Jason Farrow, obecny dyrektor firmy BarTec, zaklaskał w
dłonie, żeby uciszyć zebranych i zabrać głos.
- Panie i panowie, czy mogę prosić o chwilę uwagi? - zaczął.
T L
R
Alessandro czuł na sobie spojrzenia około stu par oczu, ból głowy nie ustawał, a
myśl o blondynce nie dawała mu spokoju.
Skądś ją znał. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej był przekonany, że
musiał ją już kiedyś spotkać. Jej jasnozłote włosy, piękne zielone oczy i pełne, zmysłowe
usta coś mu przypominały... Mimo woli szperał w pamięci, chcąc ją sobie przypomnieć,
ale powodowało to tylko narastającą frustrację, gnębiące uczucie bezsilności i pustki.
Nagle uświadomił sobie, że demonstracyjnie okazywana mu przez Pandorę
poufałość zaczęła go drażnić, i bezceremonialnie uwolnił się od jej uścisku.
- Czy mogę was wszystkich prosić, abyście ciepło przyjęli nowego właściciela
BarTecu, Alessandra Marchese...? - mówił tymczasem Jason Farrow.
Cassie zmuszona była popatrzeć w tym samym kierunku co wszyscy i zauważyła,
że Sandro - czy jak tam on się teraz nazywał - marszczy czoło, jakby coś całkowicie
zepsuło mu humor. No cóż, dobrze ci tak - pomyślała ze złośliwą satysfakcją. Za kogo on
się właściwie uważał, że potraktował ją, jakby była powietrzem?
Jej koledzy gorącym aplauzem witali nowego szefa, lecz ona dałaby sobie raczej
uciąć ręce, niż przyłączyłaby się do tych oklasków. Nie znosiła tego człowieka. Teraz,
kiedy już ochłonęła po pierwszym szoku, przypomniała sobie, co kiedyś czuła do Sandra
Rossi, obecnie Alessandra Marchese: nienawiść i pogardę. Obydwa te uczucia odżyły w
niej nagle ze zwielokrotnioną siłą.
- Grazie molto per la vostra accoglienza lorosa... - powiedział bohater wieczoru
swym niskim, zmysłowym głosem, wywołując westchnienie zachwytu większości
zebranych kobiet.
Jego piękna towarzyszka dyskretnie zwróciła mu na coś uwagę, a wówczas
uśmiechnął się czarująco i powtórzył to samo po angielsku:
- Przepraszam - rzekł. - Dziękuję serdecznie za tak ciepłe powitanie...
- No, to był dobry chwyt - szepnęła Ella. - Myślisz, że zrobił to specjalnie, żeby nas
rozbroić?
Pewnie tak - pomyślała Cassie cynicznie, starając się nie okazywać swej
dezaprobaty. Prawdę mówiąc, była zaskoczona, że jej najlepsza przyjaciółka nie
T L
R
dostrzegła tego, co działo się między nią a ich nowym szefem. Zdawało jej się, że wszy-
wszyscy obecni musieli to zauważyć!
Sandro starał się oczarować zebranych, rozsnuwając przed nimi wspaniałe plany
rozwoju spółki, co miało uśmierzyć ich ewentualne niepokoje o przyszłość BarTecu.
Cassie słuchała, niewiele z tego rozumiejąc, bo myślami była gdzie indziej i w
innym czasie - gdy po raz pierwszy usłyszała ten głos.
Brzmiał tak samo i jego właściciel też się nie zmienił. Bez względu na to, jak się
teraz nazywał, był wciąż tym samym mężczyzną, który kiedyś posłużył się swym
ujmującym wdziękiem, żeby ją uwieść, a potem zostawił, mimo iż była w ciąży.
Kolejna burza oklasków wyrwała ją z tych rozmyślań i przywołała do
rzeczywistości. Nowy szef skończył mówić i teraz uśmiechał się do ślicznotki w
czerwonej sukni.
Cassie zapragnęła wyjść, ale drogę zagradzał jej Sandro wraz ze swoją ekipą.
Czy zdołałaby się koło nich przecisnąć niezauważona? A gdyby spostrzegł, że
wychodzi, to czy zrobiłoby mu to jakąś różnicę?
- No to nareszcie pozwolą nam coś zjeść - ucieszyła się Ella.
Tłum zaczął się przesuwać ku schodom prowadzącym do sali na piętrze, gdzie
miało się odbyć przyjęcie. Cassie, chcąc nie chcąc, posuwała się razem z innymi.
Wiedziała, że nie może sobie pozwolić na to, żeby tak po prostu wyjść. Musiałaby
się później tłumaczyć, a zależało jej na pracy w BarTecu i nie chciała mieć kłopotów.
Tuż przy niej szła Ella, przez cały czas paplając na temat ich nowego szefa,
najwyraźniej nim zachwycona. A ona sama czuła się całkowicie wyobcowana z tego
rozbawionego i rozgadanego tłumu.
„Nie znam cię. Nie chcę cię znać. Proszę, nigdy więcej do mnie nie dzwoń..." - to
były jego słowa, zimne i bezwzględne. Kołatały jej się teraz w głowie jak złowrogie
echo. W jednej chwili z namiętnego, płomiennego kochanka zmienił się w zupełnie
obcego człowieka. Co z tego, że był jej pierwszym mężczyzną, że zostawił ją przerażoną,
oszołomioną, w ciąży? Sandro w najokrutniejszy sposób nauczył ją, że tacy jak on, kiedy
postanowią zdobyć kobietę, posługują się wszelkimi środkami, aby osiągnąć cel. A kiedy
się już nasycą, potrafią ją rzucić bez wyrzutów sumienia i bez skrupułów.
T L
R
ROZDZIAŁ DRUGI
Cassie i Elli przydzielono miejsca przy tym samym stole, w najdalszym kącie sali,
razem z resztą pracowników działu księgowości. Jedynym spoza ich grona był tu bardzo
przystojny i sympatyczny młody mężczyzna, który przedstawił się jako Gio Rozario,
człowiek z zespołu Alessandra.
Podczas posiłku wszyscy zasypywali go pytaniami, na które odpowiadał ze
swobodą,
jednocześnie
starając
się
dowiedzieć
wielu
rzeczy
od
swoich
współbiesiadników. Wyglądało na to, że jest nimi szczerze zainteresowany. Oczarował
ich, podobnie jak jego szef nieco wcześniej.
Cassie ledwie skubnęła jedzenia, prawie nie brała udziału w rozmowie, za to
słuchała i obserwowała. Zdążyła zauważyć, że przy każdym stole siedział co najmniej
jeden z ludzi pracujących dla Alessandra i łatwo można się było zorientować, że
zrobiono to celowo. W ten sposób mogli oni zebrać informacje o pracownikach BarTecu,
a następnie przekazać je szefowi.
Krótko mówiąc, ekipa pana Marchese z miejsca przystąpiła do pracy, podczas gdy
wszyscy pozostali czuli się swobodni i rozluźnieni.
Sprytnie - pomyślała z niechęcią. Wino podawano bez ograniczeń, łatwo więc było
przewidzieć, że mało kto z pracowników firmy zdoła tego wieczoru zachować sekrety
dla siebie.
Mimo woli wzrok Cassie powędrował do okrągłego stołu stojącego pośrodku sali,
przy którym biesiadował bohater wieczoru wraz z członkami zarządu spółki. Sprawiał
wrażenie zupełnie spokojnego i w pełni kontrolującego sytuację - gładki i przebiegły
rekin finansowy, o posturze atlety i profilu zdobywcy serc.
Włosy i oczy miał zupełnie takie same jak Anthony...
W tym momencie poczuła, że dłużej tego wszystkiego nie zniesie i natychmiast
musi wyjść. Pod pretekstem, że źle się czuje, podniosła się z miejsca, wzięła torebkę i
skierowała w stronę schodów.
Alessandro, spod wpółprzymkniętych powiek, obserwował każdy jej ruch. Dopiero
teraz, gdy przechodziła przez salę, mógł w pełni podziwiać jej urodę. Była szczupła i
T L
R
zgrabna, poruszała się płynnie i z wdziękiem, a wieczorowa, mieniąca się suknia i czarne
buty na wysokich obcasach tylko dodawały jej szyku.
Znów myśl o niej jak błyskawica przemknęła mu przez głowę i z trudem
pohamował pokusę, by potrzeć czoło. Ból w skroniach był trudny do zniesienia.
Dojrzał jeszcze, że blondynka zatrzymała się u szczytu schodów, z wieczorowej
torebki wyjęła telefon komórkowy i podniosła go do ucha.
Z kim mogła rozmawiać? Z mężem? Z kochankiem?
Nie rozumiał, dlaczego jakakolwiek z tych możliwości miałaby go obchodzić.
- To Cassie Janus - podpowiedział usłużnie siedzący przy nim Jason Farrow.
Alessandro spojrzał na niego z pozorną obojętnością.
- Zauważyłem już wcześniej, że zwrócił pan na nią uwagę - dodał dyrektor, jakby
zbierał punkty za gorliwość.
Sandro zbył to milczeniem, chociaż był pewien, że Farrow miał do powiedzenia
znacznie więcej. Tymczasem usiłował sobie przypomnieć, czy nazwisko tej dziewczyny
z czymś mu się skojarzy.
Ale nie.
- Ona kieruje naszym działem księgowości - podpowiedział dyrektor. - Ma głowę
jak kalkulator, chociaż na to nie wygląda, prawda?
Ta seksistowska uwaga tylko utwierdziła Alessandra w niechęci do Jasona, którą
odczuwał już wcześniej.
BarTec był małą rybką w porównaniu z wielkimi korporacjami i
przedsiębiorstwami, którymi zarządzał. Niemniej ta firma rozwinęła nowatorską
technologię produkcji elementów mikroelektronicznych i Alessandro wolał wziąć ją pod
swoje skrzydła niż dopuścić, żeby wpadła w ręce konkurencji. Właściciel firmy, Angus
Barton, był przyjacielem jego nieżyjącego już ojca. Kiedy postanowił ją sprzedać ze
względu na zły stan swego zdrowia, Marchese zaproponował, że kupi BarTec.
Angus sam przyznał, że w ostatnich miesiącach podjął kilka nieprzemyślanych
decyzji. Jedną z nich było powierzenie funkcji naczelnego dyrektora Jasonowi
Farrowowi, który jego zdaniem był zarozumiałym despotą, traktującym arogancko nawet
swego pracodawcę.
T L
R
Dzisiejszy wieczór miał być okazją, żeby uspokoić cennych pracowników BarTecu
co do przyszłości firmy i wyselekcjonować tych, którzy zdaniem ludzi z ekipy
Alessandra nie nadawali się do zespołu. Jason Farrow w szybkim tempie uplasował się
na szczycie listy kandydatów do zwolnienia.
- Ma pan problem z kobietami na płaszczyźnie służbowej? - zasugerował
Alessandro.
- Ależ skąd! Są jak słoneczka! - zapewnił dyrektor z cynicznym uśmiechem. - Ale
muszę mieć pewność, że w stu procentach poświęcają się pracy zawodowej, a hormony
temu nie sprzyjają. Sytuacja Cassie jest w BarTecu wyjątkowa - była ulubienicą Angusa.
Zatrudnił ją, kiedy naprawdę nie potrafiła jeszcze sprostać wymogom swojego
stanowiska.
Farrow wzruszył ramionami i snując swój wywód, nie zauważył miny Alessandra,
który siłą powstrzymał się od pytania: co przeszkadzało Cassie poświęcić się w pełni
pracy.
- Tak to jest, kiedy przedkłada się osobiste sentymenty nad interesy - ciągnął
dyrektor ze źle ukrywaną złością. - Miałem dużo lepszą kandydatkę na miejsce Cassie,
ale Angus znał jej zmarłego ojca, więc...
Marchese puścił mimo uszu dalszy ciąg tej wypowiedzi, bo jego mózg nagle zaczął
pracować na przyspieszonych obrotach. Dostrzegł w końcu pewien związek między sobą
a kobietą, która robiła na nim tak piorunujące wrażenie.
Angus... Może spotkał ją u niego podczas weekendowych odwiedzin?
Tymczasem dyrektor, nieświadom, że sam kręci na siebie bicz, kontynuował:
- Pan pewnie bardziej niż ktokolwiek zdaje sobie sprawę, że w interesach nie ma
miejsca na sentymenty. Miło na nią popatrzeć, ale ładna buzia i zgrabna figurka takiej
panny tylko przeszkadzają innym w pracy. Takie jest moje zdanie.
Alessandro miał już tego dosyć.
- Pandora... - zwrócił się do swojej towarzyszki. - Powiedz panu Farrowowi, za co
płacę ci tak nieprzyzwoicie wysoką pensję.
Panna Batiste zaśmiała się perliście. Doskonale wiedziała, że każde euro z jej
poborów zarobione jest rzetelnie.
T L
R
- No cóż, od poniedziałku będziemy ze sobą ściśle współpracować - oznajmiła Ja-
sonowi. - Musimy przygotować pracowników na to, że przejmę obowiązki Angusa
Bartona. Mam nadzieję, że będę mogła liczyć na pańską lojalność i wsparcie, panie
Farrow.
Wymowa tej wypowiedzi była całkiem jasna i obecny dyrektor mocno się
zaczerwienił. Już wkrótce miał na własnej skórze doświadczyć, co to znaczy, że w
interesach nie ma miejsca na sentymenty. Piękna Pandora nie miała zamiaru stosować
wobec niego taryfy ulgowej i z pewnością nie dbała o to, czy jej uroda będzie
komukolwiek przeszkadzać w pracy.
Tymczasem Alessandro, z ponurą satysfakcją, że Farrow wreszcie dostał po nosie,
wstał od stolika. Nie mógł sobie pozwolić na to, żeby zejść na dół i poczekać na Cassie
Janus, ale uznał, że powinien pokręcić się po sali i porozmawiać trochę z pracownikami.
Na dole, w barze, panna Janus rozmawiała przez telefon z Jenny, swoją najbliższą
sąsiadką, która uspokajała ją, że w domu wszystko w porządku, a bliźniaki już leżą w
łóżkach i słodko śpią.
- To są prawdziwe aniołki - mówiła serdecznie. - Powinnaś mnie z nimi zostawiać
znacznie częściej, Cassie. Dla mnie to frajda bawić się w babcię, moje wnuki są tak
daleko. Nie musisz się spieszyć z powrotem, oglądam sobie filmy i mogę tu siedzieć
nawet tydzień! Ach, Bella prosiła, żeby ci przypomnieć, byś zrobiła zdjęcie swojemu no-
wemu szefowi, bo chciałaby go zobaczyć!
No cóż, tej obietnicy Cassie nie zamierzała dotrzymać. Z pewnością by nie
zaryzykowała, że jej bystra córeczka odkryje podobieństwo między swoim bliźniaczym
bratem Anthonym i Alessandrem Marchese. Ta perspektywa napełniała ją bez-
granicznym lękiem; na samą myśl czuła przenikający ją dreszcz.
Chcąc nie chcąc, musiała wrócić na salę. Już wchodząc po schodach, zauważyła, że
Alessandro przechadza się między stołami. Dyskretnie wsunęła się na swoje miejsce.
- Ten facet wie, jak zrobić dobre wrażenie - szepnęła jej Ella, a od stołu, przy
którym nowy szef właśnie rozmawiał z pracownikami, dobiegł zbiorowy wybuch
śmiechu. Najwyraźniej dziewczyna miała rację.
T L
R
- Alessandro uważa, że przyjazna i swobodna atmosfera w pracy wzbudza dobrą
wolę i przyczynia się do zwiększenia wydajności - zauważył lojalnie Gio Rozario. -
Polubicie go, mogę wam przyrzec.
Z pewnością - pomyślała Cassie i dopiero teraz dotarło do niej, co Sandro robi:
podchodzi po kolei do każdego stołu i rozmawia z członkami zespołu. Uświadomiła
sobie, że kiepsko wybrała moment, żeby wyjść do toalety, bo zdążyła już wrócić,
podczas gdy on nieuchronnie się do nich zbliżał.
Znalazła się w pułapce i nie miała już żadnego ruchu. Marchese tymczasem
odbierał przy każdym stole coś w rodzaju raportu od siedzącego tam człowieka ze swej
ekipy, który zrywał się z miejsca i w kilku słowach przedstawiał mu każdego z pra-
cowników. W ten sposób nikt nie pozostawał anonimowy, a Sandro z wdziękiem
korzystał z otrzymanych informacji, żeby nawiązać z podwładnymi przyjazny kontakt.
Cassie musiała przyznać, że to sprytna i skuteczna taktyka. Była zła na siebie, że
jest wyczulona na każdy jego ruch, słowo, grymas twarzy. Jakby wszystkie jej receptory
nastawione były tylko na tego człowieka.
W pewnej chwili spostrzegła, że Sandro podchodzi do jej stołu. Stał za nią tak
blisko, iż czuła ciepło jego ciała i ten niepowtarzalny zapach.
Dlaczego właśnie on? Dlaczego to on musiał zostać nowym właścicielem BarTecu
- pytała się w duchu, podczas gdy inni rozmawiali, żartowali i zagadywali szefa o różne
sprawy.
Gio wstał z miejsca i referował szefowi świeżo zdobyte informacje na temat
siedzących przy stole osób. Robił to ze swadą i wdziękiem, a Alessandro, z talentem
prawdziwego psychologa, mówił każdemu kilka miłych słów, nawiązując pierwszy
kontakt. Był w tym tak czarujący, że skruszyłby opór nawet najbardziej chłodnej kobiety.
Ponad głową Cassie wyciągał raz po raz rękę do kolejnych osób, a ją za każdym
razem przechodził dreszcz. Zastanawiała się, czy robił to specjalnie i czy celowo stanął
tuż za nią, przedłużając jej męki.
Jak przez mgłę słyszała Gio przedstawiającego Ellę:
- Ella Cole... Ella, jak sama mi powiedziała, jest osią, dzięki której dział
księgowości tak gładko funkcjonuje.
T L
R
- Innymi słowy: sekretarka tyranka - przedstawiła się. - Groźna, ale miła - dodała i
Cassie obserwowała, jak ręka o długich palcach znów wyciąga się ponad stołem, żeby
uścisnąć dłoń jej przyjaciółki.
Na końcu przyszła kolej na nią. Będzie musiała dotknąć tej ręki, która znała jej
ciało lepiej niż jakakolwiek inna męska dłoń. Nie wiedziała, czy zdoła to znieść i czy
potrafi ukryć gniew i rozgoryczenie, które w niej wzbudzał.
- Cassandra Janus - usłyszała.
Alessandro Marchese przesunął się o krok, żeby ją lepiej widzieć.
- Cassie jest nową, jasną gwiazdą działu księgowości - dodał Gio, a ona
zmartwiała, widząc, że dłoń nowego szefa wyciąga się w jej kierunku.
Czuła się, jakby minione sześć lat nagle natarło na nią z całym impetem. Sandro
wyglądał z bliska jeszcze bardziej zabójczo, niż zdołała go zapamiętać.
- Cassandra Janus... - powtórzył wolno, rozciągając ostatnią sylabę tak, że brzmiało
to: Januus, tak jak wymawiał jej nazwisko sześć lat temu.
Ciemne oczy o ciężkich powiekach śmiały przyglądać się jej z chłodnym,
uprzejmym zainteresowaniem, gdy niby to usiłował ją sobie przypomnieć:
- Wydaje mi się, że skądś znam to nazwisko... A może już się kiedyś spotkaliśmy?
Może się kiedyś spotkali...? Czy to był jakiś okrutny żart? A może cyniczne
ostrzeżenie, żeby uważała na to, co mówi?
Dobry Boże, ratuj - pomyślała Cassie, bojąc się, że w każdej chwili może wpaść w
histerię.
Przywołała na pomoc wszystkie siły i zdołała opanować się na tyle, by wydusić z
siebie odpowiedź:
- Nie, nie spotkaliśmy się przedtem, panie Marchese.
- Proszę mi mówić Alessandro - rzekł.
Wiedziała, że choćby przykuli ją do ściany i rzucali w nią nożami, to nie
przeszłoby jej to przez gardło.
A on wciąż czekał z wyciągniętą dłonią, aż poda mu swoją. Po chwili, która
zdawała się rozciągać w nieskończoność, podali sobie ręce i ten moment był jak wstrząs
T L
R
elektryczny, nagłe rozpoznanie, które przeniknęło ją na wskroś. Z siłą pocisku uderzyło
tuż obok bijącego szaleńczo serca.
On też to poczuł, bo ściskał jej dłoń mocniej i dłużej, niżby należało.
Tymczasem Gio kontynuował prezentację, nieświadom tego, co działo się między
nimi dwojgiem.
- Angus dotarł do panny Janus i zdobył ją dla BarTecu mniej więcej rok temu, co
było zapewne jednym z jego najlepszych posunięć. Wiem z wiarygodnych źródeł, że to,
czego Cassie nie wie na temat opłacalności obligacji oraz stopnia ryzyka lokat
kapitałowych, zapisać by można na odwrocie pocztowego znaczka.
- Ciekawe... - mruknął Sandro.
Przypuszczała, że niewiele do niego dotarło z tego, co mówił jego pracownik, bo
wciąż wpatrywał się w nią swymi płonącymi oczami i nie puszczał jej ręki. Napięcie
między nimi wciąż rosło. Dziewczyna drżała.
- Cassie jest także jedną z tych godnych najwyższego podziwu osób, które potrafią
połączyć obowiązki zawodowe i rodzinne. Jest matką pięcioletnich bliźniąt - ciągnął
niestrudzenie Gio, jak dobrze zaprogramowany robot.
Wzmianka o bliźniętach przywołała ją do rzeczywistości. Wyrwała dłoń z uścisku
Sandra i natychmiast ją zacisnęła, jakby w geście obronnym.
To, co wydarzyło się potem, było już czystym dramatem.
Usłyszała jęk, poczuła, że mężczyzna uchwycił się oparcia jej krzesła, i kiedy
spojrzała mu w twarz, dostrzegła wyraz bólu i nagłą bladość. Po chwili leżał bezwładnie
u jej stóp, rozciągnięty między dwoma stołami!
Na sekundę zapadła martwa cisza. Sytuacja była tak zdumiewająco absurdalna, że
wszyscy zamarli w bezruchu, czekając z zapartym tchem, co będzie dalej.
Nowy szef nie wstawał, nawet nie drgnął. Wyglądał tak przeraźliwie, jakby był
martwy, że gdy minął moment zaskoczenia, w sali wybuchła panika. Słychać było
krzyki, szuranie krzeseł, tupot nóg i ciche komentarze w rodzaju:
- Czy on się poślizgnął? Jest pijany? Dlaczego się nie rusza?
Klęczeli już przy nim Gio i kobieta w czerwonej sukni, starając się go ocucić. On
jednak wciąż był chorobliwie blady i wyglądał jak martwy.
T L
R
Cassie wydała głębokie, spazmatyczne westchnienie i wyszeptała:
- Sandro... - Odepchnąwszy wszystkich, znalazła się na kolanach tuż przy leżącym.
- Sandro! - wykrzyknęła teraz głośno, wprawiając w zdumienie całą salę.
T L
R
ROZDZIAŁ TRZECI
- Opowiedz nam, co się tam stało, Cassie - zażądał Gio Rozario, który z uroczego
kompana w mgnieniu oka zmienił się w twardego jak stal przełożonego.
Znajdowali się w ciasnym pokoiku, który służył za gabinet właściciela restauracji.
Rozario niemal siłą oderwał dziewczynę od nieprzytomnego Alessandra i przyprowadził
tutaj.
Obok niego stała kobieta w czerwieni, Pandora Batiste. Choć olśniewała urodą, jej
wzrok skierowany na Cassie był lodowaty.
- Nie potrafię tego wytłumaczyć - odrzekła zapytana, wciąż tak wstrząśnięta, że
nogi trzęsły się jej nawet, kiedy usiadła.
- Rzuciłaś się do niego, kiedy upadł - podpowiedział Gio.
Cassie drżała, wciąż nie mogąc wyzwolić się od koszmaru, który przeżyła parę
minut temu. Była przekonana, że Sandro padł martwy.
A przecież wcale mu tego nie życzyła, choć w ciągu ostatnich sześciu lat, kiedy
było jej ciężko, wielokrotnie pragnęła zobaczyć go u swych stóp.
- Ty zrobiłeś to samo - odpowiedziała.
- Ale ja go znam, a ty nie - stwierdził Gio. - Przynajmniej tak sądziliśmy - poprawił
się po chwili.
Cassie przymknęła oczy i natychmiast pod jej powiekami pojawił się obraz Sandra,
który odzyskując przytomność, spojrzał jej prosto w twarz i wyszeptał słabym głosem:
- Cassie - Madre di Dio...
Zaraz potem odciągnęli ją od niego i przyprowadzili tutaj.
- Może któreś z was poszłoby sprawdzić, jak on się czuje? - poprosiła.
- Nazwałaś go Sandro - odezwała się Pandora Batiste, ignorując jej prośbę. Teraz
ona przejęła inicjatywę. - Nikt tak do niego nie mówi, on tego imienia nienawidzi.
Wpada we wściekłość, kiedy ktoś się je wymienia. Dlaczego więc ty, osoba jakoby
nieznajoma, ośmieliłaś się zwrócić do niego w ten sposób?
Na twarzy Cassie pojawił się cień ironicznego uśmiechu. Przecież sześć lat temu,
kiedy go poznała, sam przedstawił się jako Sandro.
T L
R
- A więc znacie się, prawda? - nie ustępowała ciemnowłosa piękność. - Widziałam,
jak byłaś zaskoczona na jego widok, tam na dole. I czułam, że on też przeżył szok, kiedy
cię zobaczył.
Cassie z wysiłkiem podniosła wzrok na tych dwoje, którzy stali teraz oparci o blat
biurka i czekali na to, co ona powie. Ich arogancja i poczucie wyższości doprowadzały ją
do szału. Jakie mieli prawo, żeby tak ją traktować?
- Czy to jest przesłuchanie? - zapytała z oburzeniem.
- Ależ skąd - Gio starał się załagodzić sprawę - Po prostu chcemy się dowiedzieć,
co tam się zdarzyło i...
- Jesteście ciekawi - poprawiła lakonicznie Cassie, czując, że wreszcie odzyskuje
równowagę i panowanie nad sobą. - Ale ja nie będę z wami dłużej rozmawiać i dużo
lepiej by było, gdybyście byli teraz przy panu Marchese, zamiast mnie tu dręczyć.
- Alessandro jest pod dobrą opieką - oświadczyła zimno Pandora, szczególnie
mocno akcentując to imię.
- Tak? Jest pani tego pewna? A może lepiej byście zrobili, gdybyście spróbowali
się dowiedzieć, dlaczego tak nagle stracił przytomność?
- To właśnie robimy...
- Wcale nie! Usiłujecie wyciągnąć ze mnie informacje, których nie macie prawa
żądać. Czy on jest pijany? - zapytała ostro. - Czy Sandro stał się pijakiem, podobnie jak...
- Jak kto? - odezwał się czyjś głos z tyłu.
Cassie zerwała się na równe nogi i odwróciwszy się gwałtownie, stanęła twarzą w
twarz z głównym bohaterem całego wydarzenia, stojącym w drzwiach.
Na jego widok zaschło jej w gardle. Wyglądał strasznie: nadal był blady jak
śmierć, chociaż stał już na nogach, a oczy miał przeraźliwie ciemne, jak dwie czeluście.
- Lepiej się czujesz? - zapytała z trudem.
Nie odpowiedział. Spojrzał na swoich współpracowników i jednym skinieniem
głowy nakazał im wyjść.
- Ratujcie sytuację - rzucił pod ich adresem. - Wymyślcie cokolwiek: migrena po
podróży samolotem, byleby to było przekonywające. A potem zorganizujcie mi jakąś
drogę odwrotu, w miarę możliwości bez świadków.
T L
R
Absolutne posłuszeństwo jego podwładnych zdumiało Cassie. Jeśli Pandora Batiste
rzeczywiście była jego kochanką, to musiała być mu całkowicie podporządkowana,
skoro znosiła takie traktowanie.
Panna Janus pomyślała, że ona nigdy by na coś takiego nie pozwoliła, i dumnie
zadarła brodę do góry. Żałowała teraz, że zapytała go, jak się czuje, bo jak widać, miał
się już całkiem dobrze.
Napięcie między nimi narastało, co potęgowała jeszcze jej obronna postawa. On
zaś milczał i tylko lustrował ją dokładnie spojrzeniem.
Ile mógł mieć teraz lat? Trzydzieści dwa... trzydzieści trzy...? Jeżeli sześć lat temu
powiedział jej prawdę. Skoro podał jej inne imię, to właściwie dlaczego miałby nie
skłamać odnośnie do wieku? W każdym razie teraz wyglądał znacznie poważniej. Nagła
utrata przytomności sprzed kilkunastu minut odcisnęła się piętnem na jego twarzy. Ucier-
piała także jego elegancja. Koszulę miał niedopiętą, rozluźniony krawat zwisał byle jak.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie - wycedził w końcu.
Cassie spojrzała na niego chłodno.
- Nie mam ci absolutnie nic do powiedzenia - poinformowała.
- Miałaś bardzo dużo do powiedzenia moim współpracownikom.
- Tak sądzisz? - warknęła. - No to dlaczego nie pójdziesz dowiedzieć się od nich,
co powiedziałam? Wtedy nie musiałbyś ze mną rozmawiać.
Popatrzył na nią zmrużonymi oczami.
- Strasznie wrogo się do mnie odnosisz - mruknął po dłuższej chwili.
- Rzeczywiście - przyznała. - I ciebie to dziwi?
Obdarzył ją czymś w rodzaju półuśmiechu.
- Prawdę mówiąc, nie bardzo to rozumiem.
Cassie też nie bardzo rozumiała, jaki jest sens tej dziwnej rozmowy. Oczekiwała
raczej gniewu czy gróźb z jego strony. Mógł się przecież obawiać, że brzydka prawda o
nim wyjdzie na jaw i zburzy czarujący wizerunek idealnego szefa.
A przedłużanie tego sam na sam z nią mogło tylko wzmóc domysły i spekulacje
pracowników.
T L
R
- Posłuchaj - oświadczyła w końcu, kiedy cisza stała się dla niej nie do zniesienia. -
Żadne z nas nie potrzebuje tej konfrontacji, Sandro. Może się więc odsuniesz i pozwolisz
mi po prostu stąd wyjść?
- Sandro - powtórzył i zaśmiał się dziwnie, a potem podniósł dłoń do czoła, które
znów zmarszczyło się z bólu.
- Chyba powinieneś usiąść - stwierdziła Cassie z niepokojem, którego wcale nie
chciała odczuwać.
- Mhmm - mruknął, nie ruszając się z miejsca. Kiedy nie przestawał pocierać czoła,
westchnęła i sama podsunęła mu krzesło.
- Proszę - powiedziała gwałtownie. - Usiądź, zanim znowu upadniesz.
Podała mu rękę, bo zachwiał się i pobladł.
- Przepraszam - powiedział, siadając. - Nie jestem pijany - dodał.
Pewnie usłyszał, co poprzednio mówiła do jego współpracowników.
- W ogóle nie piję alkoholu. Jeśli mi się przyglądałaś, to musiałaś zauważyć, że
wciąż mam ten sam kieliszek wina. Stłukł się, jak upadłem.
Wciąż wyglądał jak śmierć. Cassie patrzyła na niego z przerażeniem.
- W takim razie jesteś chory - oświadczyła. - A jeśli jesteś chory, to powinieneś
pójść do lekarza.
- Si - zgodził się z nią. - Zrobię to, jak skończymy rozmawiać...
Ta zapowiedź znów obudziła w niej mechanizmy obronne.
- Nie mam ochoty na żadną rozmowę - oświadczyła sztywno.
- Znasz mnie, prawda? - nalegał. - Tylko z jakiejś przyczyny wolisz tego nie
ujawniać.
- O co tu chodzi? - Cassie nie mogła powstrzymać gniewu. - Grasz ze mną w jakąś
bzdurną grę, czy może twój angielski na tyle się pogorszył, że nie potrafisz się
zrozumiale wysłowić?
- To nie jest żadna gra, przysięgam - stwierdził poważnie. - Traktujesz mnie,
jakbym był twoim wrogiem. Co usiłujesz przede mną ukryć?
- Ja usiłuję coś ukryć? - Otworzyła szeroko oczy. - Wyjaśnijmy to sobie, Sandro. -
To ty o mnie zapomniałeś! Ty mnie zostawiłeś! A kiedy nie miałeś innego wyjścia i
T L
R
musiałeś spojrzeć mi prosto w twarz, to nie tylko potraktowałeś mnie jak kompletnie ob-
obcą osobę, ale miałeś czelność zapytać, czy już się kiedyś spotkaliśmy!
- A więc znasz mnie!
Oczy mu rozbłysły i podszedł do niej o krok bliżej.
Cassie drżała. Jej zmysły reagowały na jego bliskość w sposób, którego nie była w
stanie kontrolować. Nie widziała go sześć lat, lecz odpowiedź jej ciała była taka sama jak
wtedy. Szczególnie że przez cały ten czas nie pozwoliła się do siebie zbliżyć żadnemu
innemu mężczyźnie!
- Ręce przy sobie! - warknęła, przyjmując postawę obronną.
Zdawał się jednak tego nie słyszeć.
Stopniowo jego twarz odzyskiwała naturalny kolor i wyglądało na to, że wracają
mu siły.
- A więc znasz mnie - powtórzył, jakby to było ważne odkrycie. - Muszę się
jeszcze tylko dowiedzieć, jak dalece mnie znasz!
- Nie znam pana, panie Alessandro Marchese - wypaliła rozjuszona jego
idiotycznym oświadczeniem. - Krótko mówiąc, znałam kiedyś gnojka, który nazywał się
Sandro Rossi! - W końcu to powiedziała, zmusił ją do tego. - No i co? Jesteś
zadowolony? - Rzuciła mu wrogie spojrzenie. - Prawdę mówiąc, to dla mnie kompletna
tajemnica, dlaczego zmusiłeś mnie, żebym powiedziała coś, co oboje doskonale wiemy i
o czym wolelibyśmy zapomnieć. A teraz odsuń się i pozwól mi wyjść, bo będę krzyczeć.
- Dio mio - westchnął, odwracając się od niej. - Domyślałem się tego.
- Czego się domyślałeś? - warknęła.
- Tego, że już się kiedyś spotkaliśmy.
- To jest najbardziej absurdalna rozmowa, w jakiej kiedykolwiek brałam udział -
mruknęła.
- Ty nic nie rozumiesz... - Kiedy znów na nią popatrzył, jego twarz miała wyraz
wielkiego znękania. - No bo widzisz, ja cię nie pamiętam...
Cassie otworzyła usta z niedowierzaniem.
- Jak śmiesz coś takiego mówić? - wydusiła.
- Właśnie dlatego powiedziałem, że musimy porozmawiać. Chcę ci coś wyjaśnić.
T L
R
- Co tu jest do wyjaśniania, skoro ty ciągle kłamiesz? W tej sytuacji, Sandro, dalsza
rozmowa jest tylko stratą czasu!
- Ja nie kłamię! - zaprotestował z oburzeniem.
- W takim razie jak to nazwiesz, kiedy obiecałeś, że do mnie wrócisz i już się nie
pokazałeś? Albo kiedy przez telefon zaprzeczyłeś, że kiedykolwiek się znaliśmy? „Nie
znam cię i nie chcę cię znać. I proszę, nie dzwoń więcej do mnie" - zacytowała słowo w
słowo jego odpowiedź, która zraniła ją do głębi.
- Ja to powiedziałem? - Sandro znów pobladł jak prześcieradło.
Cassie nie zamierzała ciągnąć tej absurdalnej rozmowy. Może kiedyś była naiwna i
bezbronna, ale od tego czasu zdążyła trochę poznać życie i zmądrzeć.
- Nie wierzę, że mogłem powiedzieć ci coś tak okrutnego. Nie powiedziałbym w
ten sposób do nikogo - próbował zaprzeczyć.
- Ale do mnie powiedziałeś.
Na samo wspomnienie jego słów musiała zakryć dłonią drżące usta; nikt jeszcze
nie potraktował jej równie okrutnie, jak wtedy Sandro.
- To co? Mogę już odejść, czy chcesz jeszcze o czymś porozmawiać? - zapytała z
gorzką ironią.
- Przecież nikt cię tu siłą nie trzyma - mruknął cicho.
Spojrzawszy na niego, zauważyła, że znów pociera ręką czoło, co było
niepokojące. Nie pozwoliła jednak, żeby troska o tego człowieka była silniejsza. Musiała
przede wszystkim ratować samą siebie.
- Dziękuję - powiedziała lodowato i po dwóch sekundach już była za drzwiami.
„Nie pamiętam cię" - wciąż kołatało jej w głowie. Skoro jej nie pamiętał, to jak w
ogóle doszło do tej rozmowy?
Kiedy rozejrzała się dookoła, uświadomiła sobie, że sala restauracyjna zdążyła
opustoszeć, natomiast gwar wielu pomieszanych głosów dochodził gdzieś z dołu.
Wyglądało na to, że cała załoga BarTecu, wraz z włoskimi gośćmi, przeniosła się piętro
niżej, do baru.
Przerażenie ogarnęło ją na samą myśl, że miałaby tam do nich zejść, tłumaczyć się,
odpowiadać na pytania.
T L
R
„Nie pamiętam cię..." - powróciło do niej znowu.
A jednak musiał pamiętać. Gdyby tak nie było, dlaczego doznałby takiego
wstrząsu, kiedy ją zobaczył? Przecież chyba dlatego się upił i upadł. No bo z jakiego
innego powodu zdrowy, silny mężczyzna mógłby nagle zasłabnąć?
- Stąd jest drugie wyjście - dobiegł ją z tyłu cichy głos.
To Sandro bezszelestnie wyszedł z gabinetu i właśnie zamykał drzwi.
- Chodź za mną, jeśli chcesz dyskretnie stąd wyjść. Tędy...
Zawahała się. Zarówno perspektywa stanięcia przed tłumem rozpalonych
ciekawością kolegów, jak i ucieczka razem z Sandro tylnym wyjściem wydawały jej się
ryzykowne.
- No to idziesz, czy nie? - Stał przed wyjściem ewakuacyjnym, którego przedtem
nie zauważyła, i czekał na nią.
Powoli i niechętnie ruszyła w jego stronę.
Popchnął ciężkie drzwi, za którymi ukazały się wąskie schodki w dół, oświetlone
światłem słabej żarówki.
- Uważaj w tych butach, bo schody są strome i wąskie - ostrzegł, idąc przodem.
Rzeczywiście, nie było to zejście przeznaczone dla kogoś w butach na wysokich
obcasach. Schodziła więc powoli, kurczowo trzymając się poręczy.
Na dole był mały przedsionek. Sandro znalazł się tam pierwszy i wyciągnął rękę do
Cassie, żeby jej pomóc.
Zamarła w bezruchu na przedostatnim stopniu.
- No, nie bądź taka strachliwa - rzucił. - Nie mam trucizny pod paznokciami, a ten
najniższy stopień rusza się i jest krzywy.
Miał rację, więc podała mu w końcu rękę. Jego silne, ciepłe palce ujęły jej dłoń i
natychmiast przeszedł ją ten sam silny dreszcz co wtedy przy stole, w sali restauracyjnej.
Zeszła na dół i stanęła tuż przy nim, bo w ciasnej przestrzeni nie było więcej miejsca.
Chciała się odsunąć, lecz tylko zachwiała się na swoich wysokich obcasach i prawie na
niego wpadła.
Objął ją, a kiedy podniosła wzrok, ujrzała parę ciemnych, bardzo ciemnych oczu,
wpatrzonych w nią z płonącym pożądaniem.
T L
R
Wstrzymała oddech i zaschło jej w gardle. Z przerażeniem odkryła, że i w niej na-
rasta niepohamowane pragnienie.
Nie zdążyła jednak zebrać myśli, bo w tej sekundzie Sandro pochylił się nad nią i
poczuła na wargach gorący, namiętny pocałunek.
T L
R
ROZDZIAŁ CZWARTY
Całował ją tak zachłannie, jakby czekał na to od lat. Czuła się jak bezwolna
kukiełka w jego rękach, powoli budziła się jej własna zmysłowość, którą ten mężczyzna
kiedyś w niej wyzwolił i którą tylko on znał.
Obejmował ją, głaskał i pieścił. Przez cienką warstwę jedwabiu palce Sandra
rozpalały jej ciało. Cassie poczuła, że budzi się w niej pożądanie.
Była przy nim mała, słaba i krucha. Czuła, jak mocno biło mu serce, ale jej serce
także waliło głośno, a nogi się pod nią uginały.
Wpatrywał się w nią oczami czarnymi jak atrament, lecz zauważyła, że zbladł, a na
jego twarzy znów pojawił się grymas cierpienia.
Ten człowiek zdumiewał ją i przerażał. Kiedy więc znów wyciągnął ku niej ręce,
rzuciła się do wyjścia. Nie rozumiała jego intencji, ale czuła, że jeśli zostanie tu choć
chwilę dłużej, może stać się jego łatwą zdobyczą. Niestety, wyjście awaryjne zamknięte
było ciężką sztabą, z którą nie umiała sobie poradzić. Zaczynała wpadać w panikę.
Stał za nią i milczał. Czy był zły, czy zawiedziony?
Nie zastanawiała się nad tym. Była jak w pułapce.
Tymczasem Sandro podszedł do niej z tyłu i łagodnie, lecz stanowczo, odsunął ją
od sztaby, po czym sam umiejętnie otworzył ciężki zamek.
Wypadła na zewnątrz jak bomba, żeby tylko być dalej od niego, i znalazła się na
dróżce, która zapewne biegła dookoła budynku restauracji. Musiała jak najprędzej stąd
uciec, zanim zdarzy się coś, czego będzie potem żałować. Żeby tylko dojść do głównej
ulicy...
Sandro. Jak mogła dopuścić, żeby jeden jego pocałunek tak ją otumanił. I jak się
ośmielił ją pocałować? Miała mu to darować? Nienawidziła go z całego serca.
Usłyszała, że drzwi zamknęły się z trzaskiem, i rzuciła się do przodu jak spłoszony
królik, ale nie uciekła daleko. Silna dłoń złapała ją za nadgarstek, druga osadziła w
miejscu.
- Puść mnie! - wrzasnęła.
T L
R
- Nie - rzekł chrapliwie. - Patrz pod nogi - dodał. - Tu są kocie łby. W tych butach
wywrócisz się, zanim zrobisz dwa kroki; wykręcisz sobie nogę albo jeszcze gorzej. A
poza tym, Cassandro Janus, nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie porozmawiamy.
Ciągle jeszcze chciał rozmawiać?
- N-nienawidzę cię - syknęła wściekle. - Już porozmawialiśmy.
Bez słowa niemal ją podniósł i szedł z nią w kierunku głównej ulicy. Miał w sobie
siłę huraganu i determinację, której nie potrafiła się przeciwstawić.
Doszedł do zaparkowanej przy krawężniku, czekającej na niego eleganckiej
limuzyny.
Chcąc nie chcąc, wsiadła do środka, a on wsunął się zaraz za nią. Dopiero kiedy
rzucił parę słów po włosku i auto ruszyło z miejsca, uświadomiła sobie, że mają szofera.
A przecież ten Sandro, którego znała sześć lat temu, sam prowadził samochód, rozbijał
się wyścigowym kabrioletem.
W tym momencie między nimi a kierowcą zasunęła się ruchoma szyba, izolując ich
od niego.
- On... szofer... nie zna mojego adresu - wydusiła, usiłując chociaż trochę odzyskać
kontrolę nad sytuacją.
- To nie szkodzi, wcale tam nie jedziemy - usłyszała.
- Myślisz, że jesteś taki macho?! - wybuchnęła Cassie. - Mam jeszcze przed oczami
leżącego na podłodze pijaka, który narobił sobie wstydu przed całą nową załogą!
- Dawniej nie miałaś takiego ostrego języka - powiedział, patrząc na nią z ukosa. -
Sześć lat beze mnie zrobiło z ciebie czarownicę, cara.
- Myślałam, że nie pamiętasz, że się dawniej znaliśmy - rzuciła ostro.
To go poruszyło. Widziała to wyraźnie. Zauważyła, jak momentalnie zmienił się na
twarzy, zbladł i zmarszczył czoło w wyrazie cierpienia.
Zastukała gwałtownie w szybę dzieląca ich od szofera, przerażona, że Sandro za
chwilę znów straci przytomność.
- Spokojnie - mruknął z przymkniętymi oczami. - Tym razem panuję nad sytuacją.
T L
R
Czekała, co będzie dalej, gotowa w każdej chwili podnieść alarm, gdyby coś się
działo. On tymczasem siedział z głową opartą na skórzanym obiciu fotela samochodu i
wyglądał, jakby nagle opuściły go wszystkie siły.
Dopiero teraz dotarło do niej, że chodzi o coś znacznie poważniejszego niż wypicie
zbyt dużej ilości wina. Sprawiał wrażenie naprawdę chorego.
- Cz-czy wszystko w porządku? - zapytała w chwili, kiedy nie mogła już dłużej
znieść jego milczenia.
- Si - odpowiedział głucho, aż przeszedł ją dreszcz.
Nie mogąc się powstrzymać, krzepiącym gestem położyła mu rękę na kolanie.
- Proszę cię, Sandro, nie rób tak - powiedziała błagalnie. - Przerażasz mnie.
Sam siebie też przerażam - pomyślał w przypływie wisielczego humoru, usiłując
wydobyć się w ten sposób z dziwnej gęstej mgły, w którą się zapadał po każdym
rozbłysku pamięci. Był jak ogłuszony, zdołał tylko unieść dłoń i położyć ją na ręce
Cassie.
Ta dziewczyna musiała mieć w sobie jakąś wielką siłę, bo od razu poczuł przypływ
energii.
- Przypuszczam, Cassie Janus, że według ciebie przydałyby mi się dwa dobre
hausty wódki, żeby mnie postawić na nogi, prawda?
- To wcale nie jest śmieszne - ofuknęła go. - I przestań się tak do mnie zwracać.
- Jak?
- Jakbyś ze mnie kpił.
Starała się od niego odsunąć możliwie najdalej i patrzyła przez okno na nocny
Londyn. Rozpoznawała charakterystyczne miejsca i budynki - byli w jednej z
najbogatszych, reprezentacyjnych dzielnic miasta.
Nie było tu kamienic z tanimi i ciasnymi mieszkaniami do wynajęcia. Nie było
domów, z których deweloperzy chcieli wycisnąć jak największy zysk, i dlatego budowali
w nich mieszkania ciasne jak klitki. Ona z dziećmi mieszkała właśnie w jednym z nich,
składającym się z dwóch malutkich sypialni, zagraconego saloniku, ciemnej nory, która
służyła za kuchnię, i mikroskopijnej łazienki.
Boże, nie jedźmy tu... - jęknęła w duchu.
T L
R
- Nie masz na palcu obrączki... - usłyszała.
- Co? - Podskoczyła, zaskoczona tym pytaniem.
- Nie masz obrączki - powtórzył.
- Nie. A powinnam mieć? - odparła, mimo woli zaciskając pięści.
- To nie była krytyka, tylko obserwacja.
Szybko zerknęła na jego palce.
- Ty też nie masz.
- Ale ja nie jestem ojcem bliźniaków.
Cassie zamarła. Zupełnie zapomniała o bliźniakach! Jak to się mogło stać? Jak
mogła zapomnieć, że ten człowiek, zimny i pozbawiony serca, odrzucił zarówno ją, jak i
jej dzieci, zanim jeszcze zdążyły się urodzić?
- Zakładam więc, że nie jesteś zamężna - ciągnął tym samym spokojnym tonem.
Ta rozmowa była absurdalna i nie wiadomo dokąd miała prowadzić. Cassie
żałowała, że nie może przejrzeć jego myśli.
- Nie - odburknęła.
- W takim razie, kto się nimi zajmuje, kiedy ty jesteś poza domem, tak jak teraz?
Twój chłopak?
- Nie.
- No to kto? - nie ustępował.
- M-moja sąsiadka.
- A gdzie jest ich ojciec?
Zaczynała się czuć jak ryba złapana na wędkę i miała już tego dość.
- Przestań! - warknęła, tracąc panowanie nad sobą. - Nie baw się ze mną w kotka i
myszkę.
Sandro jednak jakby nie rozumiał, o co jej chodzi.
- To nie jest żadna zabawa - odrzekł.
- Po co więc pytasz? Przecież wiesz o bliźniakach, bo ja sama ci o nich
powiedziałam!
Miał czelność udawać zdumionego.
- Nie przypominam sobie... - zaczął.
T L
R
- Co... znowu?
W tym momencie auto zatrzymało się przed eleganckim apartamentowcem.
Porównanie między nim a domem, w którym mieszkała, było piorunujące. No cóż, jeżeli
myślał, że z nim tam wejdzie, to się mylił.
Szofer otworzył jej drzwi i Cassie wysiadła. Gwałtownie zaczęła szukać czegoś w
torebce. Kiedy Sandro dowiedział się, że dziewczyna chce znaleźć swój telefon, żeby
zadzwonić po taksówkę i wrócić do domu, natychmiast jej to uniemożliwił.
- Nigdzie nie pojedziesz, dopóki nie porozmawiamy - oświadczył i zdecydowanym
gestem odebrał jej torebkę. Mocno ujął ją za rękę i poprowadził w kierunku wejścia do
apartamentowca.
- Nie chcę tam z tobą iść - zaprotestowała ze złością. - Chcę, żebyś oddał mi
torebkę, i wracam do domu.
Nie traktował jej oporu poważnie. Tłumaczył że jest dopiero dziesiąta wieczorem i
opiekunka na pewno nie spodziewa się jej jeszcze z powrotem,
Próbowała dalej protestować, ale Sandro nagle zaklął pod nosem i przestraszyła
się, że nadchodzi następny z jego dziwnych ataków.
Tym razem nie wyglądał jednak na chorego. Był za to wściekły.
Kiedy podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem, przez szklane drzwi wejściowe
ujrzała hall i mężczyznę spokojnie rozmawiającego z portierem. Najwyraźniej rozpoznał
Sandra, bo kiedy tylko weszli, zerwał się z miejsca i uśmiechnął na jego widok. Jego
wygląd nie pozostawiał wątpliwości, że jest Włochem. Po chwili doszło między nimi do
gwałtownej wymiany zdań i uśmiech zniknął z twarzy tamtego. Rozmowa odbywała się
po włosku, więc Cassie nie rozumiała, o co chodzi, patrzyła jednak zafascynowana, bo
przypominało to scenę z włoskiego filmu.
Kiedy nieznajomy spojrzał na nią i coś o niej powiedział, Sandro zareagował
jeszcze gwałtowniejszym potokiem słów, którym towarzyszył wyrazisty gest, co według
niej mogło znaczyć: „Nie wtrącaj się w moje sprawy i zjeżdżaj stąd".
Zaraz potem pociągnął ją w stronę windy.
Ledwie drzwi się zatrzasnęły, zapytała, nie mogąc się powstrzymać:
- Kto to był?
T L
R
- Mój brat - odpowiedział.
- O co była ta awantura?
- Co za różnica? - zbył ją chłodno.
Może miał rację. Jeśli w ich rodzinie w ten sposób załatwiało się sprawy, to nie
powinna się do tego mieszać.
Tymczasem winda zdążyła się zatrzymać i już po chwili znaleźli się w niezwykle
wykwintnym, ociekającym bogactwem apartamencie. Sandro z nonszalancją właściciela
wprowadził ją do pięknego salonu, gdzie stały obite skórą krzesła, fotele i sofy, a
wszystko tonęło w łagodnym, złocistym świetle lamp.
Podczas gdy Cassie chłonęła ten widok, on rzucił jej torebkę na boczny stolik, a
sam rozluźnił krawat i przeszedłszy przez pokój, opadł na jedną z sof.
W tym momencie dostrzegła, że znów pobladł i marszczy czoło z bólu.
- Przepraszam - mruknął. - Potrzebuję paru sekund, żeby... żeby to z siebie zrzucić.
Tymczasem Cassie stała i zastanawiała się, co dalej począć. Wiedziała, co powinna
zrobić - wykorzystać okazję, złapać torebkę i uciekać, gdzie pieprz rośnie. Nie chciała
wdawać się w kolejną rozmowę, którą zapowiedział Sandro. W ogóle nie zamierzała
dłużej przebywać w jego towarzystwie. Sześć lat temu, kiedy to ona chciała z nim
porozmawiać, odmówił krótko i brutalnie. I co gorsza, całkowicie odciął się od
bliźniaków.
Sama nie wiedząc, co tu jeszcze robi, podeszła do sofy, na której leżał bezwładnie
rozciągnięty. Wyglądał na chorego, na pewno potrzebował lekarza. Jednak na jej uwagę
o sprowadzeniu pomocy uśmiechnął się tylko lekceważąco.
- Wystarczy mi szklanka wody - powiedział.
Cassie ruszyła więc na poszukiwanie kuchni.
W tej przedziwnej sytuacji dobrze było mieć cokolwiek konkretnego do zrobienia.
Kiedy wróciła z butelką wody mineralnej, Sandro wciąż leżał tam gdzie przedtem,
zdążył jednak pozbyć się krawata i marynarki; próbował nawet wstać, ale położył się z
powrotem.
Chciała zwalczyć w sobie niepokój, ale nie zdołała. Z westchnieniem usiadła przy
nim i położyła mu dłoń na czole, sprawdzając, czy nie ma gorączki.
T L
R
- Jesteś chłodny - orzekła.
- Nigdy. - Uśmiechnął się drwiąco. - Jestem Włochem, a my jesteśmy zawsze
gorący.
- Bądź poważny. To może być jakiś wirus albo... - Cassie zmarszczyła brwi.
- Troszczysz się o mnie, cara? - zażartował cicho. - Jeśli będę dalej tak leżał, blady
i żałosny, to przestaniesz traktować mnie jak wroga i zgodzisz się wysłuchać, co mam ci
do powiedzenia?
- A ty jak myślisz, dlaczego tak się czujesz? - zapytała, ignorując jego żartobliwy
ton.
Ujął jej dłoń i popatrzył na nią swymi ciemnymi oczami, które miały jakąś
przepastną głębię. Widziała w nich małe złote plamki, dostrzegalne tylko z bardzo bliska.
Nadawały im wyraz tajemniczości i żywotności, co tworzyło dziwny kontrast z bladą
twarzą i stanem ogólnego wyczerpania.
Oczy Sandra znów ją urzekły, tak samo jak dawniej. Ten mężczyzna był
nieprzyzwoicie i niebezpiecznie przystojny, tak męski, że prawdopodobnie mało która
kobieta przeszłaby koło niego obojętnie. Od pierwszej chwili, gdy Cassie go poznała,
poddała się magnetycznej sile jego spojrzenia i teraz, jak widać, wciąż nie była na nią
odporna.
- Ponieważ... - zaczął cicho, odpowiadając na jej pytanie - miałem poważny
wypadek samochodowy, po którym przez trzy tygodnie byłem w śpiączce, a moja
pamięć wyeliminowała mniej więcej sześć tygodni mojego życia. Aż do dzisiaj. W
chwili gdy ujrzałem cię w tłumie, w restauracji, urywki wspomnień zaczęły wracać do
mnie w nagłych rozbłyskach. A teraz tak bardzo pragnę cię pocałować, że o mało nie
oszaleję...
To, co mówił, zupełnie oszołomiło Cassie. Zapomniała nawet, że wciąż trzyma w
ręku szklankę z wodą, i zalała sobie sukienkę.
- No i widzisz, co się stało! - krzyknęła. - Jak śmiesz opowiadać mi takie
kłamstwa?
Ostatniej części jego wypowiedzi jakby w ogóle nie przyjęła do wiadomości.
- Przestań mi wmawiać, że kłamię - rzekł wstając z sofy.
T L
R
Tempo, w jakim odzyskiwał siły, normalny kolor skóry twarzy i energię, były za-
dziwiające. Zaprowadził Cassie do olbrzymiej, olśniewająco białej łazienki i rzucił jej
ręcznik, żeby się wytarła. Powoli zaczynała się uspokajać.
- To dlaczego opowiadasz mi takie rzeczy? - zapytała.
- Tylko pomyśl, jaki miałbym interes w tym, żeby tak zwariowaną historię wyssać
sobie z palca?
Właściwie miał rację, po co miałby to wymyślać?
- To znaczy, że naprawdę nie pamiętasz mnie... w ogóle?
Sandro ściągnął brwi.
- I tak, i nie. Można powiedzieć: pamiętam cię i nie pamiętam. - Temu
stwierdzeniu towarzyszył smętny uśmiech. - W moich nagłych rozbłyskach pamięci
odgrywasz główną rolę, Cassie Janus. Tak jakby ktoś nagle otworzył drzwi w mojej
głowie i zaraz je zamknął, zanim zdążyłem się dobrze przyjrzeć, co za nimi było.
Dwukrotnie doznałem takiego wstrząsu, jakby trafił mnie piorun. No i rzeczywiście,
padłem wtedy u twoich stóp jak martwy.
Wzdrygnęła się na tę wzmiankę.
Tłumaczył to dość prosto, a jednak nic w tej historii nie było proste. Pamiętał ją,
ale nie pamiętał. To był zupełnie zwariowany wieczór.
- Jak poważnie byłeś ranny? - zapytała, mimo woli poszukując na jego ciele śladów
tamtych obrażeń.
Obraz nieprzytomnego, zakrwawionego Sandra, leżącego we wraku samochodu,
był tak przerażający, że musiała się upewnić, czy wypadek nie pozostawił trwałych blizn.
Nic takiego jednak nie dostrzegła.
- A może chcesz, cara, żebym się rozebrał, wtedy będziesz mogła zbadać mnie
dokładniej? - usłyszała nagle.
T L
R
ROZDZIAŁ PIĄTY
Cassie oniemiała. On wcale nie żartował i nie mówił tego z ironią. Po chwili
dotarło do niej, że panuje między nimi dziwne napięcie. Napięcie erotyczne. A kiedy
spojrzała w oczy Sandra, dostrzegła w nich nieskrywane pożądanie.
Chciała powiedzieć coś, co przerwałoby tę sytuację i zażegnało niebezpieczeństwo,
ale nie mogła wyartykułować nic sensownego. Zaledwie parę minut temu powiedział jej,
że chciałby ją pocałować, a ona zlekceważyła to ostrzeżenie. Teraz natomiast czuła się
jak zając oślepiony światłami samochodu, który pewnie zaraz go przejedzie.
Rozchyliła wargi, chcąc zaprotestować, lecz Sandro zrozumiał to całkiem
opacznie, jako zaproszenie do pocałunku. Wpił się w jej usta namiętnie i zachłannie.
To wszystko nie miało ani odrobiny sensu, lecz Cassie poddała się zmysłom i w
jednej chwili powróciła do sytuacji sprzed lat, która przecież nie miała się już nigdy
powtórzyć.
I to znowu z tym samym mężczyzną. Dlaczego? Dlaczego?
Tamta noc sprzed sześciu laty wyryła w jej ciele pamięć jego dotyku i siły. A teraz
odkryła, że wciąż jest jej bliski i tak boleśnie znajomy, jakby nigdy się nie rozstawali.
Serce waliło jej szaleńczo, w głowie wirowało, a zmysły całkiem wymknęły się spod
kontroli. I to ona pierwsza poddała się przemożnej sile długo tłumionego pragnienia.
Sandro próbował jeszcze z tym walczyć. Wiedział, że nie powinien posuwać się
dalej - byłoby to ze wszech miar niewłaściwe. Poza tym jeszcze nie całkiem doszedł do
siebie, chociaż starał się to ukryć. Miał wrażenie, że jego miły, uporządkowany świat jest
pustoszony przez tę piękną istotę, która nazywa się Cassie Janus. Był świadomy siły
swego pożądania i wiedział, że w jego obecnym stanie może to być siła destrukcyjna.
Chciał się wycofać, przywrócić bezpieczny dystans, lecz nie zdołał.
To był wieczór pełen nieoczekiwanych wydarzeń. Teraz również Cassie przylgnęła
do niego w namiętnym uścisku, a on zamknął ją w ramionach, uniósł do góry i całował,
całował, coraz mocniej, jakby już nic nie miał do stracenia.
Wiedziony wyłącznie instynktem zaniósł ją do sypialni. Wbrew wszelkiemu
rozsądkowi i nawet nie bardzo wiedząc, jak to się stało, znaleźli się razem w łóżku.
T L
R
Mężczyzna wiedział tylko jedno, że jeszcze nigdy żadnej kobiety nie pragnął tak
mocno jak Cassie.
- Sandro, nie, nie wolno nam tego zrobić - szepnęła w pewnym momencie, ale
chyba jej nie usłyszał. A ona już więcej nie protestowała, bo całkowicie poddała się fali
narastających zmysłowych doznań. Jego pieszczoty doprowadzały ją nieomal do
szaleństwa i chciała już tylko więcej i więcej. Zdumiewała ją potęga własnego
pożądania, czuła się jak opętana niewolnica seksu. Wiedziała, że powinna to przerwać,
ale nie potrafiła, nie miała już żadnej siły woli.
Zatopili się w sobie bez reszty.
Nie wiedzieli, ile to trwało, przestali być świadomi upływu czasu.
Dopiero potem, powoli, jakby niechętnie, powracali do rzeczywistości. Cassie
czuła, że opada z niej jakaś chmura czy mgła, która ją dotąd otaczała. Bała się myśleć i
nie chciała zbyt szybko spaść z wyżyn rozkoszy. Wiedziała, że kiedy powróci na ziemię,
czeka ją tylko wstyd i przerażenie.
Sandro leżał przytulony do niej, zdawał się ciężki i bezwładny. Miał niejasne
poczucie, że zdarzyło się coś, co nie powinno było się zdarzyć. W głowie wirowały mu
różne obrazy, powodując męczący ucisk. Jeszcze nigdy do tego stopnia nie stracił nad
sobą kontroli, nie wiedział, jak to się stało ani dlaczego. To było tak, jakby ktoś inny
wstąpił w jego ciało i kochał się z Cassie.
Rozbłyski pamięci w jego głowie stawały się coraz częstsze i gwałtowniejsze. Tak
jakby ktoś trzaskał drzwiami raz po raz.
Zrobił jednak wysiłek, by rozładować atmosferę.
- Tak szybko wskoczyliśmy do łóżka, ciekawe, ile czasu nam zabierze, żeby z
niego wyjść - zażartował.
Żart był najwyraźniej chybiony, bo Cassie podskoczyła jak oparzona i niewiele
myśląc, uderzyła go w twarz.
Ten wybuch przeraził ją samą. Najwyraźniej złość i żal za krzywdę, jaką jej
wyrządził sześć lat temu, teraz znalazły ujście.
- Ty chyba nic się nie zmieniłeś, prawda? - rzuciła wściekle. - Wydaje ci się, że
taki seks bez zobowiązań robi z ciebie macho, tak? Wtedy też nie miałeś żadnych
T L
R
skrupułów: dwa tygodnie się do mnie zalecałeś, potem mnie przeleciałeś, zostawiłeś w
ciąży i zabrałeś się do następnej!
Sandro przyjął ten wybuch wściekłości z takim samym stoickim spokojem, jak
przedtem uderzenie w twarz, po którym pozostały mu na policzku czerwone odciski jej
palców. Ten brak reakcji sprawił, że Cassie najchętniej rzuciłaby się na niego i szarpała
paznokciami jak dzika kotka. Zamiast tego jednak z trudem podniosła się z łóżka i
roztrzęsiona zaczęła rozglądać się za swym ubraniem.
Jak on mógł żartować sobie z tego, co się właśnie między nimi wydarzyło? Jak w
ogóle mogło do tego dojść? Jak ona mogła do tego dopuścić? Nienawidziła i siebie, i
jego! Z trudem trzymała się na nogach, lecz wciąż miała w sobie zdradzieckie
wspomnienie rozkoszy i nie bardzo potrafiła sobie z tym poradzić. Bezradnie zasłaniając
się poduszką i tłumoczkiem zwiniętych ubrań, skierowała się do drzwi, bo jedno
wiedziała na pewno: musi jak najszybciej stąd wyjść.
- Nie mogę uwierzyć, że ci to zrobiłem - dobiegł ją przytłumiony głos.
Zatrzymała się w drzwiach.
- Nie możesz uwierzyć czy nie chcesz? - odpaliła.
Sandro zdążył już wstać z łóżka i kiedy się odwróciła, by na niego spojrzeć, po raz
kolejny tego wieczoru poraziła ją jego niemal posągowa, męska uroda.
Dlaczego właśnie z nim musiało jej się to zdarzyć? Chciała jeszcze coś powiedzieć,
ale przerwał jej gestem dłoni i wyszedł z sypialni.
Była wstrząśnięta jego bezwzględnością i dopiero teraz doszły w niej do głosu
wszystkie rozkołysane emocje. Potykając się, weszła do olśniewającej bielą łazienki i z
pewnym trudem zdołała się ubrać. Kiedy mimochodem spojrzała w lustro, zobaczyła
twarz, którą z trudem rozpoznawała: nabrzmiałą, zaczerwienioną, całą w kosmykach
splątanych włosów, i oczy tak nienaturalnie ciemne, jakby była pod działaniem silnego
narkotyku!
W pewnym sensie tak jest - pomyślała z rozpaczą. Pozwoliła sobie na
nieodpowiedzialny seks i teraz powrót do rzeczywistości był najgorszym
doświadczeniem w jej życiu. A jej własne odbicie w lustrze było przerażające.
T L
R
Musiała jeszcze tylko odzyskać torebkę, która chyba została gdzieś w salonie. A
potem ucieknie stąd, gdzie pieprz rośnie!
Widocznie jednak nic tu nie miało być proste. Otworzywszy drzwi do salonu,
natychmiast natknęła się na Sandra. Był już ubrany, choć w niedopiętej koszuli i ze
zmierzwioną czupryną. Stał przy otwartym barku, trzymając w ręku kieliszek z czymś,
co na pewno nie było wodą.
- Whisky - powiedział tonem wyjaśnienia. - Uznałem, że lepiej będzie się upić, niż
dać ci się zaskoczyć kolejnymi rewelacjami.
- Nie ma już więcej rewelacji - wydusiła Cassie przez zaciśnięte gardło.
- Tak myślisz? - odparł, przeczesując palcami włosy. - To spróbuj wejść do mojej
głowy, cara - rzekł ponuro. - To jest jak pole minowe, naszpikowane pytaniami i
zagadkami.
Pociągnął spory łyk z kieliszka.
To było jego kolejne oblicze, z którym musiała sobie poradzić. Widziała go już
jako wyrafinowanego biznesmena i wytrawnego uwodziciela. Widziała, jak robi się słaby
i bezradny pod wpływem szoku i jak wybucha gniewem. Poznała go też jako namiętnego
kochanka, który zaniósł ją do łóżka. A teraz przybrał pozę cynika traktującego ją z
chłodnym dystansem. Najwyraźniej jego mechanizmy obronne znów zaczęły
funkcjonować.
Trudno, może to nie było takie złe. Chciała już tylko wziąć torebkę i wreszcie stąd
wyjść. A jednak coś trzymało ją w miejscu, chyba niepokój o niego, który dochodził do
głosu w najmniej odpowiednich momentach. A Sandro właśnie podnosił do ust kolejny
kieliszek i stawał się coraz bledszy.
- Proszę cię, nie pij już więcej - wymamrotała niepewnie. - Chyba ci to...
- Powiedz mi dokładnie, kiedy byliśmy z sobą - przerwał jej w pół zdania.
- Jeszcze śmiesz pytać?!
- Powiedz, kiedy?
Cassie wzięła głęboki oddech i odpowiedziała na jego pytanie.
- Jak długo? - nie ustępował.
- To też ci już mówiłam.
T L
R
- To powtórz. Jak długo? - wycedził ochryple.
- D-d-dwa tygodnie - wyjąkała, pokonując barierę wstydu.
- Dwa tygodnie - powtórzył jak echo i ciężko opadł na najbliższy fotel. Znanym już
gestem przyłożył dłoń do czoła. - Chcesz powiedzieć, że w ciągu dwóch tygodni
zdążyliśmy począć bliźniaki?
- N-nnie. Dwa tygodnie zajęło ci uwodzenie mnie. Na poczęcie bliźniaków
wystarczyła jedna noc. Następnego ranka powiedziałeś, że musisz wracać do Florencji.
Obiecałeś, że to zajmie ci tylko kilka dni, ale już nigdy więcej się nie pojawiłeś.
- Nie mogłem wrócić - wyjaśnił. - Miałem wypadek i sześć tygodni mego życia,
najwyraźniej bardzo znaczących, wypadło mi z pamięci.
- Przestaniesz już, Sandro? - Cassie znów czuła, że ogarnia ją wściekłość. - Twoje
zagubione tygodnie nie mają z tym nic wspólnego!
- Skąd, u diabła, wyciągasz takie zwariowane wnioski?
- Bo ci to przecież mówiłam! - zawołała. - Dzwoniłam do ciebie na telefon
komórkowy. Ledwie raczyłeś cokolwiek powiedzieć i zaraz mnie zgasiłeś tym swoim:
„Nie znam cię i nie chcę cię znać. I proszę, nigdy więcej do mnie nie dzwoń...".
Wzdrygnęła się. Te słowa nosiła niemal jak piętno wypalone w mózgu.
- To była ostra odprawa - zauważyła z jakimś ponurym, wisielczym humorem.
Gdybym była w lepszym stanie ducha, to mogłabym się zdumiewać twoją
gruboskórnością. Ale wtedy byłam bardziej skupiona na sobie, gdyż właśnie się dowie-
działam, że urodzę bliźniaki... Kiedy ci o tym powiedziałam, po prostu wyłączyłeś
telefon!
- Ale ja nie pamiętam tej rozmowy! - wybuchnął.
- Ta rozmowa miała miejsce osiem tygodni po tym, jak mnie zostawiłeś, Sandro.
Chcesz mi teraz wmówić, że twoja utrata pamięci obejmuje osiem tygodni, a nie sześć?
Milczał, więc ciągnęła:
- Nawet jeśli mnie nie pamiętałeś, mniej gruboskórny mężczyzna może by się
zastanowił, czy ja przypadkiem nie należę do tych utraconych sześciu tygodni. Ale ty nie
zawracałeś sobie tym głowy, prawda?
T L
R
Doskonale pamiętała, jaka była wtedy przerażona, jak płakała, niemal błagała, żeby
ją wysłuchał.
Wciąż milczał. Może już nie miał argumentów na swoje usprawiedliwienie?
Teraz pozostawało jej tylko wziąć torebkę i wyjść. Nie chciała tracić tu ani chwili
dłużej.
- Zrób mi tę uprzejmość i trzymaj się ode mnie z daleka - powiedziała na do
widzenia. - Gdyby przyszło ci do głowy, że chcesz się zobaczyć z dziećmi, to będziesz
musiał to załatwić przez mojego prawnika, bo ja nie życzę sobie, żebyś się do nich
zbliżał.
Wychodzę - powiedziała sobie w duchu. I tym razem nie obejrzę się za siebie, żeby
nie wiem co się stało.
Zanim jednak doszła do drzwi, usłyszała hałas, który natychmiast unieważnił dane
sobie przyrzeczenie. Krew jej niemal zastygła w żyłach, bo wiedziała, co zobaczy, kiedy
się odwróci.
I rzeczywiście: Sandro leżał rozciągnięty na podłodze, nieprzytomny.
Dalej wypadki potoczyły się dokładnie tak jak poprzednim razem, niczym w
odtwarzanym powtórnie filmie. Sama nie wiedząc kiedy i jak, Cassie znalazła się na
kolanach tuż przy nim
- Sandro... - jęknęła, dotykając lekko jego twarzy.
Był przeraźliwie zimny i blady; nie wiedziała, co robić.
Rzuciła się do kuchni po wilgotny kompres i szklankę z wodą, które jednak
okazały się bezużyteczne, bo on nie odzyskiwał przytomności. Nie pomagało to, że
przykładała mu chłodny okład do ust i czoła.
Minęła kolejna minuta, a Sandro leżał wciąż bez ruchu. Zrozumiała, że sama nie da
sobie rady, i już miała dzwonić po pogotowie, kiedy nagle zadźwięczał telefon. Dźwięk
dochodził z kieszeni męskiej marynarki wiszącej na oparciu fotela.
Niewiele myśląc, sięgnęła po dzwoniącą komórkę.
- Alessandro, tu Gio. Właśnie rozmawiałem z... - usłyszała.
- Och, dzięki Bogu, że zadzwoniłeś. - Poczuła ulgę. - Gio, tu Cassie. Sandro znowu
zemdlał. Potrzeba lekarza albo...
T L
R
- Zostaw to mnie - odrzekł tamten, na szczęście nie domagając się żadnych wyja-
śnień. - Za kilka minut ktoś tam będzie - rzucił krótko.
Następne pięć minut, które ciągnęły się w nieskończoność, przesiedziała przy
Sandrze, trzymając mu rękę na sercu i wsłuchując się w jego bicie.
Kiedy wreszcie odezwał się upragniony dzwonek u drzwi, on wciąż leżał
nieprzytomny.
Otworzyła. W drzwiach stał Gio wraz z mężczyzną, którego widziała na dole, w
hallu, kiedy tu przyjechali.
- To jest Marco, brat...
- Tak, tak, wiem, brat Sandra.
Cassie uśmiechnęła się niepewnie, lecz mężczyzna nie odwzajemnił uśmiechu.
- Gdzie on jest? - zapytał opryskliwie.
- W salonie - wyjąkała, trochę zaskoczona jego zachowaniem.
Nie odpowiedział, tylko wyminął ją i wszedł do środka.
- Marco jest lekarzem - wyjaśnił Gio i poszedł w ślad za nim.
Teraz wszystko zaczęło się układać w logiczną całość. Kłótnia obu braci musiała
dotyczyć zasłabnięcia Sandra w restauracji. Ktoś wezwał Marca, żeby czekał na brata i
zbadał go, a ten kazał mu iść do stu diabłów.
Dołączyła do mężczyzn w salonie, ale nie potrafiła im pomóc, więc siedziała tylko
na krześle i patrzyła, jak próbują ocucić nieprzytomnego. Serce biło jej bardzo powoli i
nic nie czuła, aż zaczęła nabierać podejrzenia, że jest w stanie szoku.
Nie czuła nic nawet wtedy, kiedy Sandro zaczął dawać oznaki życia. Po chwili
usiadł, z głową w dłoniach. Jego brat coś do niego mówił, a on odpowiadał mu niskim,
gardłowym głosem, po włosku. Wyglądało na to, że wszyscy trzej doskonale wiedzą, co
się stało, i tylko Cassie nie ma pojęcia, o co tu chodzi. Poważny szok mógł doprowadzić
do utraty przytomności, ale w wypadku Sandra była przekonana, że chodzi o coś więcej.
Nagle usłyszała, jak Marco mruknął po angielsku:
- Musimy cię położyć do łóżka, Alessandro.
T L
R
W mgnieniu oka odzyskała siły, niczym feniks powstający z popiołów. Bez słowa
zerwała się z miejsca i pędem pobiegła do sypialni. W panicznym pośpiechu usiłowała
doprowadzić pokój do porządku i zatrzeć ślady tego, co się tu niedawno wydarzyło.
Znalazła swoje pończochy i skarpetki Sandra, które natychmiast schowała, i
właśnie kończyła ścielić łóżko, kiedy usłyszała jakiś szmer przy drzwiach.
Spojrzała i znieruchomiała.
Sandro stał w drzwiach do sypialni i ciężko opierał się o framugę.
- Widzę, że działamy na tych samych falach... - zauważył drwiąco, patrząc na
uporządkowany pospiesznie pokój.
- Wyglądasz strasznie - stwierdziła.
- Tak się też czuję. Przepraszam. Przestraszyłem cię?
Kiwnęła głową.
Sprawiał wrażenie, jakby w każdej chwili mógł znowu upaść, więc na wszelki
wypadek podeszła i objęła go ramieniem.
- Powinieneś położyć się do łóżka - powiedziała przez zaciśnięte gardło.
- Pewnie tak - zgodził się.
- Zawołam twojego brata i Gio, żeby ci pomogli...
- To ci się raczej nie uda. Kazałem im się stąd zabierać.
- Ale... dlaczego? - wykrztusiła.
- Bo ich obecność wprawiała cię w zakłopotanie.
- Co z tego? Twoje zdrowie jest o wiele ważniejsze niż moje zakłopotanie. Jeszcze
pięć minut temu leżałeś nieprzytomny, dzisiaj już po raz drugi!
- Ale teraz jestem zupełnie przytomny - zauważył chłodno i logicznie. - Jakkolwiek
nie mogę ci zagwarantować, że pozostanę w pozycji pionowej dostatecznie długo, więc
gdybyś mogła...
- No to idziemy do łóżka.
- Najlepsza propozycja, jaką dzisiaj usłyszałem...
- Jak możesz sobie z tego żartować! - krzyknęła. - Czy ty zdajesz sobie sprawę, co
to znaczy widzieć, jak tak nagle padasz bez życia? Myślałam, że masz zawał serca czy
coś w tym rodzaju...
T L
R
- No dobrze, dobrze - łagodził. - Nie rozpaczaj nade mną, dzielna Cassie. Po prostu
pomóż mi przejść przez pokój, żebym mógł się położyć.
Opadł ciężko na łóżko, a ona przysiadła koło niego, chociaż jeszcze tak niedawno
obiecywała sobie, że nigdy się do niego nie zbliży.
- Powiedz mi, co ci naprawdę dolega - poprosiła.
Milczał tak długo, że myślała, iż usnął. On jednak przez cały czas wpatrywał się w
nią płonącym wzrokiem. Musiała w końcu przyznać się sama przed sobą, że gdzieś w
głębi swego serca nadal go kocha.
- Oni obaj wiedzieli, co się z tobą dzieje, Gio i twój brat, lekarz - podsunęła. -
Przez większość czasu jesteś silny, zdrowy i tak żywotny, że mógłbyś sam przestawić
czołg..., ale dwukrotnie widziałam, jak tracisz przytomność, i zwykle pocierasz przedtem
ręką czoło, jakby, jakby...
- Jakbym czuł silny ból głowy - dokończył za nią. - Bo tak jest. Po wypadku
pozostał mi pewien ucisk w mózgu, który odczuwam raz na jakiś czas.
- Więc to nie przeze mnie?
Sandro uspokajającym gestem dotknął jej ręki.
- Często tracisz przytomność?
- Nie, od czasu do czasu. Miewam te przebłyski pamięci, które biorą się nie
wiadomo skąd. No i czasem...
- Odpływasz zupełnie?
- Si.
- Czy można jakoś złagodzić ten ucisk?
- A może byśmy raczej porozmawiali o bliźniakach?
Bliźniaki...! Cassie znowu zupełnie o nich zapomniała, więc teraz gwałtownie
zerwała się z miejsca.
- O Boże! Jest tak późno. Muszę wracać... - wyrzuciła z siebie przerażona.
- Żeby zwolnić opiekunkę?
- Tak. Jenny jest bardzo wyrozumiała, ale obiecałam, że wrócę przed północą...
- Jak Kopciuszek.
T L
R
- Nie - oburzyła się. - Jak samotna matka, która docenia dobrą opiekunkę i nie nad-
używa jej życzliwości!
Sandro zerknął na zegarek i stwierdziwszy, że do północy został już tylko
kwadrans, wstał.
- Ja cię odwiozę... - zaczął.
- Nie! - wykrzyknęła. - Wracaj do łóżka! Mogę zamówić taksówkę.
Popatrzył na nią, jakby dotkliwie zraniła jego męską ambicję.
- Odwiozę cię ja albo mój szofer! - wrzasnął z taką mocą, że zbladła.
- W porządku! - odpaliła, cała drżąca. - Niech twój kierowca mnie odwiezie! I nie
podnoś na mnie głosu.
- Grazie - powiedział.
Sięgnął po telefon, wybrał numer i wydał szoferowi polecenie. Odwrócił się przy
tym do Cassie plecami, co odebrała jako oziębłe pożegnanie. Z trudem pojmowała te
jego nagłe zmiany nastroju, wahające się między spokojem a wybuchem, prawie bez
stadiów pośrednich. Nie bardzo też rozumiała własne reakcje.
Dlaczego teraz, drżąc ze zdenerwowania, zatrzymała się przy drzwiach i czekała,
aż do niej podejdzie? Dlaczego nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać:
- Dasz sobie radę sam?
- Nie rób ze mnie takiej ofiary - rzucił. - I przestań patrzeć z takim niepokojem, bo
te twoje szmaragdowe oczy wściekle mnie nakręcają. Lepiej zrób wreszcie coś z sensem
i idź już stąd, Cassie.
Wyszła więc, zaciskając wargi w poczuciu upokorzenia. Dopiero kiedy zamknęły
się za nią drzwi windy i znikła z jego pola widzenia, poczuła, że do oczu napływają jej
łzy.
T L
R
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Cassie przekroczyła próg swego małego mieszkanka dokładnie z uderzeniem
dwunastej. W domu było cicho i kojąco normalnie; tylko stłumiony dźwięk telewizora
dobiegający z saloniku świadczył o tym, że ktoś jest w domu.
Tak jak się spodziewała, zastała tam Jenny siedzącą w fotelu i oglądającą telewizję.
- O, witaj. - Sąsiadka uśmiechnęła się i przeciągnęła jak kot. - Świetnie
wycelowałaś z czasem, bo film właśnie się skończył. Dobrze się bawiłaś?
- Tak - odpowiedziała ze sztucznym spokojem, na wszelki wypadek nie rozwijając
tematu. - Czy bliźniaki były grzeczne?
- Jak aniołeczki. Żadnych wybryków.
Starsza pani powoli zbierała swoje rzeczy, szykując się do wyjścia. Cassie
zaproponowała jej jeszcze filiżankę herbaty, ale ponieważ było już późno, Jenny
podziękowała i po chwili już jej nie było.
Dopiero teraz Cassie mogła sobie pozwolić na słabość. Z głębokim westchnieniem
oparła się o drzwi. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak sponiewierana. Zaraz jednak
wzięła się w garść i poszła sprawdzić, co słychać u dzieci. Spały słodko - Anthony jak
zwykle na wznak, na wpół rozkopany, Bella zwinięta w kłębek, w wianuszku jasnych
włosów rozsypanych na poduszce. Były takie małe, kochane i wrażliwe. Jak przyjęłyby
ojca, o którym tak mało wiedziały, gdyby Sandro postanowił jednak odegrać w ich życiu
jakąś rolę?
Nie mogła o tym myśleć, zanadto ją to przerażało. Jej lęki miały też podłoże
egoistyczne. Bliźniaki należały bowiem dotąd wyłącznie do niej i tylko ją kochały. A ona
kochała je ponad wszystko i zawsze ich dobro stawiała na pierwszym miejscu we
wszystkich życiowych wyborach - gdy chodziło o pracę, żłobek czy miejsce
zamieszkania.
Kiedy Angus zaproponował jej przyjazd do Londynu i pracę w jego firmie, łączyło
się to z ofertą wynajmu mieszkania w budynku, który do niego należał, po wyjątkowo
korzystnej cenie. A mimo to zdarzało się, że z trudem wiązała koniec z końcem i przed
wypłatą bywało jej ciężko, ale jakoś w końcu dawała sobie radę. Była z tego dumna.
T L
R
Mogłaby się jednak założyć, że dla Sandra ich skromne mieszkanko i używane meble nie
stanowiłyby powodu do dumy.
Cicho zamknęła drzwi dziecinnego pokoju. Nagle przyszło jej do głowy, że to jej
małe domowe szczęście może okazać się ulotne i nietrwałe. Co się z nimi stanie, jeśli po
sprzedaniu BarTecu Angus zrezygnuje również z tego domu, a następny właściciel
podwyższy jej czynsz?
Poczuła wyrzuty sumienia, że myśli tylko o własnych interesach, a nie o
pogarszającym się stanie zdrowia starego przyjaciela jej ojca. Postanowiła, że w następny
weekend pojadą do niego. Angus zawsze się cieszył, gdy odwiedzała go razem z bliź-
niakami, i chociaż był zatwardziałym starym kawalerem, utrzymywał, że towarzystwo
dzieci jest dla niego najlepszym lekarstwem.
Odwiesiła sukienkę do szafy i zdecydowała, że musi ją oddać do pralni. Myślała o
różnych przyziemnych sprawach, żeby tylko oddalić myśli o tym, co właśnie się zdarzyło
między nią a Sandro.
Podskoczyła, reagując na przenikliwy dźwięk telefonu. Kto mógł dzwonić do niej
w środku nocy?
Uspokoiła się nieco, słysząc głos Elli. Przyjaciółka koniecznie chciała się
dowiedzieć, co łączy Cassie z ich nowym szefem. To, co zdarzyło się na przyjęciu w
restauracji, zaintrygowało wszystkich pracowników BarTecu i wywołało niekończące się
spekulacje.
Cassie próbowała wszystkiemu zaprzeczyć, ale tamta nie dała się zbić z tropu.
- Powiedz to swojej cioci - prychnęła. - Wszyscy już wiedzą, że go znasz. Nawet
nasz dyrektor przyznał, że pan Marchese przez cały wieczór nie odrywał od ciebie oczu.
A piękna panna Batiste też nie była z tego zadowolona.
- Może go sobie zatrzymać. Ja go nie potrzebuję! - wybuchnęła Cassie i zaraz
ugryzła się w język.
- O ho, ho. To brzmi, jakby przemawiała przez ciebie gorycz - zauważyła Elli.
Trzeba było jak najszybciej wymyślić coś, co zaspokoiłoby jej ciekawość i
pozwoliło przynajmniej na razie zamknąć temat.
T L
R
- Słuchaj - powiedziała Cassie - właściwie nie znam go osobiście, ale... znałam
kiedyś... jego przyjaciela... No i tyle.
- On zna ojca twoich bliźniaków - podsumowała jej przyjaciółka po chwili
zastanowienia.
- A może byś tak wyłączyła już swoją wyobraźnię i poszła spać - zaproponowała
znużona Cassie. - Ja też chcę się położyć.
- W porządku - zgodziła się drwiąco Ella. - Niech ci się przyśnią włoscy dranie,
którzy zostawiają dziewczynę w ciąży, i ich przystojni przyjaciele, którzy padają jak
nieżywi na samą wzmiankę o bliźniakach.
Nie chcąc przedłużać kłopotliwej dla siebie rozmowy, Cassie poprosiła koleżankę,
żeby zatrzymała dla siebie swe podejrzenia co do jej bliższej znajomości z panem
Marchese.
- Spokojnie - odrzekła Ella. - Jestem przecież po twojej stronie, nie traktuj mnie jak
wroga. Ale chcę ci jeszcze powiedzieć, że Jason Farrow puścił farbę o tym, iż twój ojciec
i ojciec Alessandra Marchese byli przyjaciółmi Angusa.
- Naprawdę? - Ta informacja zaskoczyła Cassie.
- Tak. I jeśli będziesz potrzebowała jakiegoś alibi, żeby obronić się przed
ciekawością naszych kolegów z pracy, to na twoim miejscu puściłabym ich tym tropem.
- Dzięki, Ella.
- Nie dziękuj. Mam nadzieję, że w zamian doczekam się kiedyś twojej relacji, jak
było naprawdę.
Zobaczymy - pomyślała Cassie, odkładając wreszcie słuchawkę.
Weekend minął spokojnie, bez znaku życia od Sandra - jeżeli nie liczyć tego, że
kilka razy jej się przyśnił. Budziła się wtedy, rozogniona wspomnieniem przeżytej
intymności. Te sny ją przerażały, a wyrazistość własnych doznań zawstydzała. Usiłowała
sobie wmówić, że go nienawidzi. Nie rozumiała, jak to się stało, że to zrobiła. Znów
pozbawiło ją to poczucia własnej wartości. A przecież przez te wszystkie lata tak bardzo
się starała, żeby odbudować wiarę w siebie, którą Sandro skutecznie zdruzgotał.
Nieśmiała i skryta dwudziestodwuletnia dziewczyna, rozpoczynająca dopiero pracę
w Jay Digital i dochodząca powoli do siebie po stracie ojca, nie miała dostatecznie
T L
R
silnych mechanizmów obronnych, żeby poradzić sobie z kimś tak przystojnym i czarują-
czarującym jak Sandro Rossi, który pojawił się wtedy w jej życiu. Uwodził ją jak jakiś
staromodny zalotnik. Był bardzo przekonujący, kiedy mówił, że się w niej zakochał.
Przysięgał, że będzie z nim szczęśliwa do końca życia. Mówił wszystko to, co było
trzeba, żeby wzbudzić w niej gorące uczucie. A kiedy w końcu się poddała i zgodziła się
spędzić z nim noc, ze zdumieniem odkrył, że była dziewicą. Jak przystało na człowieka
honoru, obiecał wtedy, że się z nią ożeni.
Potem poleciał do Florencji, by powiedzieć o niej swojej rodzinie. Dopiero później
przyszło jej do głowy, że jeśli traktował poważnie swoje obietnice, to nic nie stało na
przeszkodzie, aby zabrał ją ze sobą. Czekała na jego powrót i czekała, jak głupia. Długie,
puste dni zmieniły się w tygodnie. Jedynym sposobem, żeby się z nim skontaktować, był
telefon komórkowy Nie odpowiadał ani na telefony, ani na SMS-y, aż w końcu
zrozumiała, że po prostu ją zostawił. Ostatni raz zadzwoniła do niego po ośmiu
tygodniach od rozstania i było to już rozpaczliwe wołanie o pomoc.
To właśnie wtedy znienawidziła go całym sercem. Nawet teraz, kiedy dowiedziała
się o wypadku i utracie pamięci, nie potrafiła wybaczyć mu okrucieństwa, z jakim ją
wtedy potraktował.
Kiedy w poniedziałek pojawiła się w pracy, odkryła, że Ella zdążyła już trochę
przygotować dla niej grunt, dzięki czemu poradziła sobie z pytaniami, których jej nie
szczędzono. Wszystkich interesowało to, co zdarzyło się w piątkowy wieczór, ale dość
szybko zdołała ukrócić tę niezdrową ciekawość. Zdążyła już nawet zagłębić się w jakieś
skomplikowane rozliczenia finansowe, kiedy na jej biurku zadzwonił telefon.
Bez zastanowienia podniosła słuchawkę, lecz zmartwiała, słysząc głos Sandra.
- Zajmuję teraz dawny gabinet Angusa - poinformował ją ze spokojem. - Chcę,
żebyś tu przyszła, Cassie. Zaraz.
- Na litość boską! - przyciszonym głosem rzuciła do słuchawki w obawie, że ktoś z
kolegów usłyszy. - Nie mam zamiaru nawet się do ciebie zbliżyć: ani w tym budynku,
ani w ogóle. Zapamiętaj to sobie!
- W takim razie ja przyjdę do ciebie - oświadczył, ignorując jej groźbę.
T L
R
- Nie! - krzyknęła tak ostro, że Ella podniosła głowę, po czym dodała lodowato: -
Zaraz tam będę.
Żeby dotrzeć do dawnego gabinetu Angusa, Cassie musiała przejść cały korytarz
między dwoma rzędami oszklonych pokoi, skąd mogły ją obserwować niezliczone pary
ciekawych oczu. A na koniec czekało ją jeszcze przejście przez gabinet sekretarki, zajęty
tymczasowo przez sporą ekipę współpracowników Sandra. Tak jak się spodziewała, na
jej widok wszyscy przerwali to, czym akurat byli zajęci, i gapili się na nią bez
skrupułów, zastanawiając się zapewne, po co idzie do szefa.
Maszerowała ze sztucznym uśmiechem na twarzy, nie rozglądając się na boki, lecz
miała wrażenie, że idzie po rozżarzonych węglach. Kiedy wreszcie znalazła się w
gabinecie i zamknęła za sobą drzwi, niemal gotowała się ze złości.
Sandro na szczęście był sam. Stał odwrócony twarzą do okna i sprawiał wrażenie,
jakby nie zauważył, że weszła.
Gdy cisza się przedłużała, Cassie zaczerpnęła głęboko powietrza i ogłosiła:
- No to jestem, tak jak sobie tego życzyłeś, Sandro.
- Alessandro - poprawił ją, wciąż patrząc w okno - przynajmniej, kiedy jesteśmy
tutaj.
Twoje niedoczekanie - pomyślała. Poznała go jako Sandra, porzucił ją jako Sandro
i dla niej miał pozostać Sandrem, przynajmniej dopóki jej nie wytłumaczy, dlaczego
podał jej fałszywe imię i nazwisko.
- Robiłam właśnie coś ważnego - powiedziała sztywno. - A wzywanie mnie tutaj
da tylko ludziom kolejny powód do domysłów. Może więc powiedz mi szybko, o co ci
chodzi, żebym mogła jak najszybciej stąd wyjść.
- Stresuje cię to?
- A ciebie?
- Jeśli chcesz w ten miły sposób zapytać, jak się dzisiaj czuję, to dowiedz się, że
fatalnie.
- Och! - stropiła się Cassie.
Dopiero kiedy się odwrócił, mogła się przekonać, że mówił prawdę. Znów był
blady, a na jego twarzy malowało się napięcie.
T L
R
Zaprosił ją, żeby usiadła.
- Jesteś na mnie zła - mruknął.
- Jeśli wezwałeś mnie po to, żeby rozmawiać o... sprawach osobistych, to trzeba
sobie to było darować - powiedziała. - Od rana starałam się, jak mogłam, żeby trochę
uspokoić ogólną ciekawość na nasz temat. I wystarczył jeden twój telefon, by to
wszystko zepsuć. Równie dobrze mogłam wykrzyczeć na głos całą prawdę.
- Ale tego nie zrobiłaś.
- Nie.
- Słyszałem, że rozegrałaś to bardzo sprytnie. Jakoby Angus odegrał główną rolę w
naszej... znajomości.
- Podziękuj za to Jasonowi Farrowowi. To on puścił w obieg wiadomość, że nasi
ojcowie obaj byli zaprzyjaźnieni z Angusem.
Przez chwilę rozmawiali na temat Jasona, dopóki Cassie nie uświadomiła sobie, że
chyba jednak nie po to tu przyszła.
- No cóż, chciałem, żebyś trochę ochłonęła, zanim zaczniemy dyskutować o tobie,
o mnie i o bliźniakach - wyjaśnił.
Ugodził ją celnie - nie spodziewała się, że powie cokolwiek o dzieciach.
- Nie ma o czym dyskutować - skwitowała. - To są moje dzieci. I moja
odpowiedzialność.
- Mówiłaś, że dzieci są także moje - zauważył.
- W piątek wieczorem powiedzieliśmy wiele rzeczy, których nie warto pamiętać.
To stwierdzenie chyba go zirytowało. Podszedł bliżej i przysiadł na skraju biurka,
na wprost niej.
- Urodziły się piętnastego stycznia - rzucił, dodając rok, a nawet godzinę przyjścia
bliźniaków na świat. - Chłopiec i dziewczynka.
- Jak się tego dowiedziałeś? - zapytała zaskoczona.
- Rozmawiałem z Angusem.
- Z Angusem? Po co go do tego mieszasz?
- Żeby się dowiedzieć jak najwięcej o tobie i dzieciach drogą nieoficjalną, bo
chyba tak wolisz, prawda?
T L
R
- Nie miałeś żadnego prawa wtrącać się w moje sprawy. - Cassie zarumieniła się z
gniewu.
- Chcesz mi powiedzieć, że bliźniaki nie są moje?
Milczała, chociaż miała wielką pokusę, żeby skłamać.
- No widzisz, cara. Ja może mam zaniki pamięci, ale umiem liczyć i potrafię nawet
odliczyć dziewięć miesięcy wstecz - zakpił.
- Były wcześniakami...
- O dwa tygodnie - potwierdził Sandro, wprawiając ją w jeszcze większe
osłupienie. - To mieści się w granicach błędu. Jak na kogoś funkcjonującego pomiędzy
jednym przebłyskiem pamięci a drugim, musisz przyznać, że całkiem nieźle sobie daję
radę.
- Więc czego ode mnie chcesz? Współczucia? - zawołała, zrywając się z krzesła.
- Nie. Chcę tylko znać całą prawdę.
- Nienawidzę cię, Sandro - wyrzuciła z siebie.
- Widzę to. I to dlatego tak drżysz, rumienisz się i pewnie robi ci się gorąco? W
piątek wieczorem byłem bliski tego, żeby zerwać z ciebie sukienkę i kochać się z tobą,
gdzie popadnie, jeszcze na długo przedtem, zanim rzeczywiście do tego doszło. Tak cię
pragnąłem, że myślałem, iż spłonę. Ochłonąłem dopiero, kiedy to się spełniło.
- Jesteś z siebie dumny?
Zauważyła ze zdumieniem, że teraz on się zarumienił.
- Straciłem panowanie nad sobą - wyznał. - Przepraszam, jeżeli byłem zbyt...
namiętny.
Zbyt namiętny?
Cassie miała wrażenie, że oboje byli zbyt namiętni, rozpaleni, dzicy, pozbawieni
rozsądku...
- Powinienem był cię przeprosić zaraz potem, ale znowu straciłem przytomność i
do tego nie doszło.
- Nie potrzebuję twoich przeprosin. I mówiłam ci już, że nie chcę prowadzić tutaj
tego rodzaju rozmów.
T L
R
- W takim razie zjedz dziś ze mną kolację. Będziemy wtedy mogli porozmawiać na
neutralnym gruncie.
- Nie!
Cassie zdecydowanym krokiem ruszyła do drzwi.
- No to w sobotę - zaproponował. - Jutro muszę wyjechać i wrócę do Londynu
dopiero na weekend. Proszę, nie wychodź stąd, dopóki nie dojdziemy do jakiegoś
kompromisu! Chcę zobaczyć swoje dzieci i wolałbym to zrobić za twoją zgodą, ale
zrobię to i bez tego, jeśli się nie zgodzisz.
Brzmiało to, jakby jej groził.
Najchętniej wmówiłaby mu, że to wszystko był blef, ale nie potrafiła. Po prostu nie
potrafiła manipulować prawdą. A prawda - jakby na to nie patrzeć - wyglądała tak, że
Sandro był ojcem jej dzieci. Jeśli chciał je poznać, czy miała prawo mu to utrudniać? Nie
mogła tego zrobić ani jemu, ani bliźniętom. Jej uczucia nie były tu najważniejsze; bała
się jednak, co z tego wyniknie i jak bardzo może to wpłynąć na jej dalsze życie.
Sandro widział, że Cassie walczy ze sobą, i uświadamiał sobie, że nie jest to dla
niej łatwe; pewnie chętnie jeszcze raz dałaby mu w twarz i wysłała do diabła. Przecież ją
porzucił. Odszedł i pozostawił własnemu losowi. Odepchnął ją w wyjątkowo brutalny i
bezwzględny sposób. Te słowa: „Nie znam cię i nie chcę cię znać. I proszę, nigdy więcej
do mnie nie dzwoń...", odkąd je zacytowała, wciąż dźwięczały mu w głowie. Nie
szkodzi, że tego nie pamiętał, to go w niczym nie usprawiedliwiało. Wolał nie myśleć,
jak Cassie musiała się czuć, kiedy to usłyszała.
Znów poczuł przenikliwy ból głowy i odruchowo potarł czoło.
- Chcę je poznać, Cassie - powtórzył stanowczo.
- Trzy dni temu jeszcze nie wiedziałeś, że masz dwoje dzieci! - wykrzyknęła. -
Nawet mnie nie pamiętasz! N-nnie, jeszcze nie teraz, przynajmniej dopóki nie będę
pewna, że...
- Że co?
- Dopóki nie będę pewna, że w trwały sposób podtrzymasz ten kontakt.
- A ty myślisz, że nie?
T L
R
Wzruszyła ramionami. Jakie miała podstawy, żeby mu ufać, po tym jak ją zostawił
i przez sześć lat się nie odezwał? Uważała, że jest za wcześnie, żeby mieszać dzieci w
ich pogmatwane sprawy.
Sandro natomiast domagał się spotkania z dziećmi jak najszybciej i bez żadnych
warunków.
Rozmowa utknęła w martwym punkcie.
Mężczyzna z ciężkim westchnieniem znów podniósł dłoń do czoła.
Z przerażeniem patrzyła, jak krew odpływa mu z twarzy. Znów się to powtórzyło i
czekała w napięciu, co będzie dalej. Niepokój o niego walczył w niej z obawą o siebie i
dzieci. Bała się człowieka, który nazywał się Alessandro Marchese. Miał władzę, a przez
to wpływ na dwie najważniejsze sprawy w jej życiu: dzieci i pracę. Sandro Rossi,
którego znała sześć lat temu, był całkiem inny - młodszy, bardziej spontaniczny i mniej
ją onieśmielał. Podeszła do niego i lekko dotknęła jego ręki.
- W porządku? - zapytała cicho.
- Si - odpowiedział.
- Czy przez weekend coś ci się przypomniało?
- Nic, co na trwale zostałoby mi w pamięci. - Bezradnie potrząsnął głową.
- Czy... czy widziałeś się ze swoim bratem, lekarzem?
- Ja wiem, co się ze mną dzieje, Cassie - rzekł z wymuszonym uśmiechem. -
Pamięć próbuje do mnie wrócić. Co innego może mi poradzić lekarz niż to, żeby czekać
cierpliwie i w miarę możności pozostawać pod działaniem czynnika, który tę pamięć
wyzwala. Oboje wiemy, że dla mnie tym czynnikiem jesteś ty. - Delikatnie dotknął
palcem kącika jej ust. - Twoja twarz, twoje włosy, twoje błyszczące zielone oczy i te
miękkie, drżące usta, które tak bardzo pragnę pocałować.
Słysząc to, cofnęła się gwałtownie.
- Nie chcesz mi pomóc? - rzekł z gorzką kpiną. - Kobieta bardziej miłosierna
pocałowałaby mnie, choćby na próbę.
Cassie nie dała się sprowokować.
- Och. Czy zawsze byłaś taka bezlitosna?
- Nie pamiętam - odpaliła. - Ty mi powiedz.
T L
R
- Przyjdzie czas, że to zrobię. Przyrzekam.
- Kim jest Sandro Rossi? - zapytała ni stąd, ni zowąd.
- Ja jestem Sandro Rossi - oświadczył. - Alessandro Giancola Marchese Rossi. -
Wypowiedział to tak uroczyście, że Cassie przeszły ciarki po plecach. - To sprawa
rodzinna. Imię Alessandro mam po dziadku ze strony ojca. Moja babcia wniosła
natomiast nazwisko Marchese, razem z majątkiem i pozycją swej rodziny.
Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął dwie wizytówki, które wręczył Cassie. Na
pierwszej, chyba służbowej, było nazwisko Alessandro Marchese, jego logo i dane
kontaktowe. Druga przypominała jego wizytówkę sprzed lat i prostą czcionką wypisane
były na niej tylko dwa słowa: Alessandro Rossi.
- Nie okłamałem cię, Cassie - powiedział cicho. - Jestem tak przyzwyczajony do
używania dwóch nazwisk, że rzadko się nad tym zastanawiam. Rodzina Rossich nie była
biedna, ale nie mogła równać się z potęgą i majątkiem rodziny Marchese. Kiedy mój
pradziadek oddał swą jedyną córkę Rossiemu, postawił warunek, że odtąd wszyscy
pierworodni synowie muszą do swego nazwiska po ojcu dołączać nazwisko Marchese,
kiedy je odziedziczą. Ja odziedziczyłem to nazwisko dwa lata temu, po śmierci mojego
ojca. Przedtem nazywałem się Rossi...
- No, a to drugie imię, które wymieniłeś?
Sandro uśmiechnął się ze smutkiem.
- Giancola to połączenie dwóch imion: Gianni i Nicola, na pamiątkę braci mojego
ojca, którzy umarli zaraz po urodzeniu... To były bliźniaki, cara. Widzisz, jak kawałki
łamigłówki zaczynają do siebie pasować?
Niektóre - pomyślała, ale nie wszystkie.
Chciał, żeby zatrzymała jego wizytówki i zadzwoniła, gdyby go potrzebowała, lecz
Cassie nie chciała ich przyjąć.
Chyba czytał w jej myślach, bo powiedział:
- W dniu, kiedy był ten wypadek, telefon komórkowy miałem w kieszeni. Nie
brałem go do ręki do czasu, gdy wróciłem do pracy. To nie było tak, że świadomie nie
odbierałem twoich telefonów.
T L
R
Kiedyś chyba jednak zobaczył, ile razy do niego dzwoniła. Pomyślał sobie wtedy,
że to jakaś natrętna wariatka, bo jej nie pamiętał? Czy dlatego tak ją potraktował, kiedy
zdobyła się na tę ostatnią rozmowę, która była krzykiem rozpaczy? „Nie znam cię i nie
chcę cię znać. Proszę, nigdy więcej do mnie nie dzwoń".
- Przepraszam, że potraktowałem cię tak brutalnie - mruknął. - Żałuję, że tego nie
pamiętam. Zasłużyłem sobie na to, żeby pamiętać własną podłość. - Znów zmarszczył
brwi i potarł czoło. - Ale przyrzekam ci, że to się więcej nie powtórzy.
Ładnie powiedziane - pomyślała Cassie, wiedząc, że musi to przyjąć za dobrą
monetę. Nie miała przecież wyboru. Mogła oczywiście być nadal na niego obrażona, ale
był ojcem jej dzieci i nic nie mogło tego zmienić. Kiwnęła więc głową, po czym
skierowała się do wyjścia. Przy drzwiach zatrzymała się i z bijącym sercem powiedziała:
- W sobotę chcę odwiedzić Angusa, może ty też mógłbyś się tam pojawić.
Bliźniaki uwielbiają tam jeździć... Mogą się wybiegać i wyszaleć w ogrodzie, ile dusza
zapragnie... To jest chyba najlepsze miejsce, neutralny grunt, na którym wy troje
moglibyście się spotkać.
- Si... Yes... Dziękuję - powiedział Sandro nienaturalnie zachrypniętym głosem.
- Oni się nazywają... - zaczęła, wpatrując się w czubki swoich butów.
- Wiem, jak się nazywają, cara - nie dał jej skończyć - Anthony i Isabelle.
Był już najwyższy czas, żeby wyjść, wszystko zostało powiedziane. I Cassie, sama
nie wiedząc, jak i kiedy to się stało, zamykała za sobą drzwi gabinetu.
Była zupełnie rozbita, lecz musiała stawić czoło wielu spojrzeniom ciekawych
oczu. Najgorszy był jednak świdrujący wzrok Pandory Batiste.
Cassie pobladła i mimo woli poczuła się winna.
Uznała, że jeśli tamta kobieta jest rzeczywiście kochanką Sandra, to ma pełne
prawo do podejrzeń. Czy Pandora wiedziała albo się domyślała, co ona i pan Marchese
robili w piątek wieczorem u niego w mieszkaniu?
Nieoczekiwanie w biurze rozdzwoniły się telefony i to wszystkie naraz. Elegancko
ubrani pracownicy rzucili się do swoich biurek, a Cassie skorzystała z okazji, żeby
umknąć, jak spod obstrzału.
T L
R
Już wychodząc, usłyszała tylko zbiorowy pomruk: „Si, Alessandro" i szuranie stóp
po podłodze, kiedy wszyscy tłumnie ruszyli do gabinetu szefa.
Zrozumiała, że zrobił to, żeby wybawić ją z opresji, i roześmiała się cicho.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Dobrze sobie z nimi radzi, prawda?
- Tak.
Cassie kiwnęła głową, ale nie wiedziała: śmiać się czy płakać, obserwując Sandro,
który właśnie z całym poświęceniem rzucił się na trawę, żeby nie wpuścić piłki do
zaimprowizowanej bramki.
Belli najwyraźniej bardzo się to podobało, bo podskakiwała do góry z zachwytu, a
Anthony gonił za piłką, usiłując ją złapać.
Popołudnie było pogodne i słoneczne, lecz o wiele za chłodne, by zachęcać Angusa
do wyjścia na dwór. Cassie zdecydowała, że dotrzyma mu towarzystwa, więc siedzieli
teraz oboje przy oszklonych drzwiach wychodzących na ogród i przyglądali się zabawie
dzieci z ojcem.
Miniony tydzień mocno dał jej się we znaki.
W poniedziałek czuła się wykończona spotkaniem z Sandrem. We wtorek dobiło
ją, gdy odkryła, że rzeczywistym szefem firmy zamiast Angusa jest teraz Pandora
Batiste. Pan Marchese wcale nie był spodziewany w BarTecu, więc gdy przyjechał i zajął
biuro, w którym miała urzędować Pandora, tylko po to, żeby pobyć sam na sam z panną
Janus, piękna Włoszka zmieniła się w chmurę gradową.
W środę po południu Cassie już wiedziała, że ma w niej wroga, którego nie da się
ignorować ani lekceważyć. Została wezwana przed oblicze nowej szefowej, żeby się
wytłumaczyć ze wszystkich udogodnień, z jakich korzystała w pracy, aby móc
odpowiednio zajmować się dziećmi - odbierać je ze szkoły, spędzać z nimi wakacje i
ferie. To, że była samotną matką, zdawało się nie robić na Pandorze Batiste żadnego
wrażenia, a ustna umowa Cassie z Angusem była według niej nadużyciem. Nie
zadowoliła jej nawet obietnica dziewczyny, że ta przeorganizuje swoje życie domowe, by
dostosować się do wymagań nowej dyrekcji.
T L
R
W czwartek młoda matka spędziła zatem dużo czasu przy telefonie, chcąc znaleźć
kogoś, kto by odbierał jej dzieci ze szkoły, tak by ona nie musiała wcześniej wychodzić z
pracy. A w piątek już wiedziała, że jej sytuacja jest poważna, bo jeden z pracowników
Sandra nie odstępował jej ani na chwilę, śledząc każdy krok.
To wszystko działo się z powodu jednego człowieka, który właśnie bawił się w
najlepsze z jej dziećmi, tak jakby zawsze przy nich był i wychowywał jej od urodzenia.
- Wszystko ci opowiedział, zanim przyjechaliśmy, prawda? - zapytała Cassie
Angusa.
- To leży w jego naturze, żeby z niewygodnymi sprawami mierzyć się bez uników.
Jeśli o mnie idzie, to niekoniecznie - pomyślała.
- Popatrz tylko, jak on rozegrał spotkanie z dziećmi. - Angus nie krył swego
podziwu. - Żadnej zabawy w kotka i myszkę, po prostu nazwał rzeczy po imieniu.
Dla Cassie nie było to takie proste. Na wspomnienie chwili, kiedy tamta trójka
spotkała się pierwszy raz w życiu, wciąż ściskało się jej serce. Widać było, że Sandro jest
przejęty i wzruszony, zaczęła się nawet obawiać, by znów nie zemdlał.
- Sandro... - mruknęła, nie mogąc ukryć niepokoju.
- Wszystko w porządku - rzucił, lecz głos mu drżał.
Wszyscy biorący udział w tej scenie, nie wyłączając obojga pięciolatków, mieli
świadomość, że dzieje się coś ważnego.
Sandro nie odrywał wzroku od dzieci: złotowłosej, zielonookiej dziewczynki i
ciemnowłosego chłopca, którzy stanowili jakby miniaturowe kopie swoich rodziców.
- Anthony, Bella... to jest Alessandro - powiedziała Cassie, chcąc mu trochę
ułatwić sytuację. - Przywitajcie się.
Dzieci posłusznie wymamrotały: dzień dobry.
Mężczyzna widocznie staczał ze sobą jakąś wewnętrzną walkę, ale w końcu zdołał
się uśmiechnąć i przykucnął przed maluchami, żeby nad nimi nie górować. Następnie
absolutnie znokautował ich matkę, mówiąc prosto z mostu:
- Cześć. Jestem waszym tatą. Bardzo mi przykro, że do tej pory się nie znaliśmy.
W ten sposób w jednej chwili zniweczył jej plany. Chciała dać dzieciom trochę
ochłonąć po tym pierwszym spotkaniu i dopiero później, stopniowo, przygotować je na
T L
R
wiadomość, kim jest dla nich Sandro. Jego posunięcie natomiast postawiło wszystko na
głowie i wywołało u dzieci taką burzę uczuć, jakiej nigdy dotąd nie obserwowała.
Bella zanosiła się od płaczu i łkając, mówiła:
- Ale my nie potrzebujemy taty!
Anthony jej wtórował i zachowywał się, jakby chciał jej bronić.
- Nigdy nie przypuszczałam, że brak ojca jest dla nich aż tak czułym punktem -
przyznała się Cassie Angusowi.
- Sandro bardzo to przeżył - zauważył starszy pan. - On też był bliski łez.
Potem nastąpiło kilka trudnych sekund, kiedy nikt nie wiedział, co robić dalej. W
końcu matka wzięła Bellę na ręce, żeby ją trochę uspokoić, a Anthony stał, wpatrując się
w Sandra. Ten szybko zapanował nad swoimi emocjami i jakby instynktownie wiedział,
jak ma postąpić. Delikatniej zabrał dziewczynkę z objęć Cassie i pozwolił jej się
wypłakać na swoim ramieniu. A kiedy Anthony próbował go kopnąć za to, że dotknął
jego siostry, udał, że nic się nie stało. Uśmiechnął się do synka i podał mu wolną rękę.
I, o dziwo, chłopiec tę rękę przyjął. A potem Sandro, wciąż z Bellą na ręku i
Anthonym tuż obok, przysiadł na fotelu i długo, spokojnym, przyciszonym głosem coś
do nich mówił, aż zdołał oboje uspokoić i pokonać ich nieufność.
- On mnie nawet nie pamięta - szepnęła Cassie do Angusa, zdradzając tym samym,
jak bardzo jest to dla niej bolesne.
- Nie - odpowiedział Angus w zamyśleniu. - Ale ludzka intuicja jest czymś
fascynującym, jak się nad tym zastanowić. On cię nie pamięta, ale patrzy na ciebie tak,
jakbyś już była jego żoną.
Żoną? Cassie w nagłym przypływie energii zerwała się na nogi.
- Nie mam pojęcia, co ci chodzi po głowie, Angusie - rzekła surowo. - Ale od razu
ci mówię, że nie mam zamiaru za niego wyjść!
Stary przyjaciel jej ojca posłał dziewczynie wiele mówiący uśmiech, jakby chciał
powiedzieć: „ja cię lepiej znam niż ty sama siebie".
- Zawsze byłaś zapalczywa; Bella ma to po tobie - stwierdził.
- Czy Sandro mówił ci coś o małżeństwie? - zapytała, ignorując tamtą uwagę.
- To już chyba powinniście raczej omówić między sobą.
T L
R
Po moim trupie - pomyślała Cassie, nie rozumiejąc, dlaczego ten absurdalny temat
tak ją porusza. Przecież coś takiego, jak jej ślub z Sandrem, nie miało się nigdy
wydarzyć.
- Chyba już czas, żebyśmy się zbierali - oświadczyła i podeszła do okna
wychodzącego na ogród, żeby zawołać bliźniaki.
- Chcesz uciec, Cassie? - zapytał łagodnie Angus. - Pewnie nosisz w sobie
podświadomy lęk, że ten mężczyzna, który teraz bawi się z twoimi dziećmi, może
zniknąć z waszego życia równie szybko, jak się pojawił.
- Raz już to zrobił. - Wzruszyła ramionami.
- Z powodu wypadku drogowego, który wydarzył się w szczególnie niekorzystnym
dla was obojga czasie - przypomniał Angus. - Teraz macie szansę to naprawić. Pomyśl o
tym, Cassie. Los nie podsuwa nam takich szans zbyt często, więc może lepiej ich nie
marnować z powodu zadawnionej urazy.
- Wybaczyć i zapomnieć? - Zaśmiała się z goryczą. - Może ja też powinnam dostać
mocno po głowie, wtedy zapomnę i nasze rachunki się wyrównają!
- Dużo prościej byłoby wyjść mu trochę naprzeciw.
- Mało jeszcze zrobiłam?
- Jeśli mogłoby ci to pomóc, to pomyśl, że twój ojciec by go zaaprobował.
- Przestań bawić się w swata - powiedziała Cassie łagodnie. - Wyglądasz na
zmęczonego, więc będziemy się zbierać, zanim zdążysz mnie do końca przekonać.
Sandro nie potrzebował jednak sprzymierzeńca w osobie Angusa, bo znalazł do tej
roli dwoje jeszcze lepszych kandydatów.
Drzwi ogrodowe otworzyły się gwałtownie i do środka wpadły bliźniaki, wnosząc
ze sobą powiew świeżego powietrza.
- Zgadnij, co będzie, wujku Angusie - ogłosiła Bella. - Nasza mama i tata wezmą
ślub!
- I będziemy mieszkać razem we Włoszech - dołączył się Anthony.
Cassie dostrzegła przejęte buzie dzieci, po czym podniosła wzrok na Sandra i
widząc jego minę, zamarła.
T L
R
Zrozumiała, że zaplanował wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Miał to wy-
pisane na twarzy. Wykorzystał neutralny grunt, jaki mu zaproponowała, i pierwszy na
niego wkroczył. Następnie przeszedł do fazy drugiej, którą było zawojowanie dzieci i
przeciągnięcie ich na swoją stronę. Nie tylko zaakceptowały go jako swojego ojca, ale
skakały z radości, słysząc jego kolejne obietnice.
Małżeństwo, czyli prawdziwa rodzina. Wspólny dom w pięknym miejscu. Takie
właśnie miraże przed nimi roztoczył i wystarczyła mu do tego wspólna zabawa w
ogrodzie u Angusa.
Podczas gdy dzieci dzieliły się swymi rewelacjami ze starszym panem, Sandro nie
odrywał wzroku od Cassie. Przypuszczał, że gdyby byli sami, pewnie znowu dałaby mu
w twarz. Udało mu się złapać ją w pułapkę, zanim sobie uświadomiła, że coś jej zagraża.
- Masz tylko jedną odpowiedź - rzekł, korzystając z zamieszania, jakie robiły
bliźniaki.
Było mu przykro, że ona milczy, a jej spojrzenie jest jak sopel lodu.
- To się odbędzie w przyszłym tygodniu - dodał. - Już poczyniłem pewne
przygotowania do skromnego ślubu cywilnego, tutaj, w Londynie. Właściwy ślub
weźmiemy później, kiedy... już trochę okrzepniemy jako rodzina.
Rzucił znaczące spojrzenie Angusowi, który podniósł się z fotela i wyprowadził
dzieci z pokoju.
Cisza, która zapadła po ich wyjściu, dusiła Cassie za gardło jak pętla. Chcąc nie
chcąc, patrzyła na Sandra i nie mogła nie przyznać, że był niezwykle, obezwładniająco
przystojnym mężczyzną. Czy był jednak równie piękny wewnętrznie?
Nie. Wewnątrz był zimnym, przebiegłym i bezlitosnym manipulatorem,
skupionym wyłącznie na sobie i na tym, czego sam chciał.
- Mów do mnie albo stąd wyjdę - oświadczyła w końcu, splatając ramiona na
piersiach.
- Nie, nie wyjdziesz - odrzekł. - O wiele bowiem ważniejsze są dla ciebie uczucia
dzieci niż własne.
Wiedziała, że on ma rację, ale to nie zmniejszało jej wrogości wobec niego.
- To dlatego tak mnie urządziłeś?
T L
R
- Zapędziłem cię w kozi róg? Nie miałem innego wyjścia. - Wzruszył ramionami. -
W przeciwnym razie walczyłabyś ze mną bez końca. A teraz rozpleć te ręce, cara.
Wyglądasz jak żona rybaka wstępująca na wojenną ścieżkę.
Podszedł do niej i nie zważając na protesty, sam rozłączył jej zaciśnięte ramiona.
- Chcę, żeby moje dzieci były ze mną związane zgodnie z wymogami prawa. I
pragnę ciebie - oświadczył. - Moglibyśmy miesiącami wałkować sprawę małżeństwa, a
tak: klamka zapadła. Możesz być na mnie wściekła, jak tylko chcesz, ale oboje wiemy,
że nic nie zmienisz, bo nie będziesz chciała zawieść bliźniaków. Dzisiaj dałaś im ojca,
cara... a teraz musisz pogodzić się z konsekwencjami swojej... hojności. Pobierzemy się
w przyszłym tygodniu. - Wymienił nawet dokładną datę i miejsce. - A potem
zamieszkamy razem we Florencji.
- A czy twoja kochanka też z nami pojedzie? - rzuciła ze zjadliwą ironią.
Spojrzał z zaciekawieniem.
- Czy ta szczęściara ma jakieś imię?
- Wszyscy w BarTecu wiedzą, że Pandora Batiste jest twoją kochanką.
- Ach tak? No to muszę jej powiedzieć, żeby zachowywała się dyskretniej - rzekł z
drwiącym uśmiechem.
Cassie dała się sprowokować i niewiele myśląc, z rozmachem wymierzyła mu
policzek. Tylko że tym razem Sandro był przygotowany. Złapał ją za rękę, zanim zdążyła
go uderzyć, a potem przyciągnął do siebie i pocałował.
W mgnieniu oka oboje odkryli, że pocałunek w gniewie może być niebezpieczny.
Była w nim i namiętność, i pragnienie, i zachłanność. A ze strony Cassie było coś
jeszcze: pragnienie zemsty i zadania mu bólu.
- Ty mała czarownico - jęknął, kiedy wreszcie zdołali się od siebie oderwać, a ona
w ostatniej chwili zdążyła ugryźć go w wargę.
- Nienawidzę cię! - warknęła zapalczywie w odpowiedzi.
- Pragniesz mnie - poprawił ją. - I per Dio, będziesz mnie miała, noc w noc, kiedy
już zwiążemy się ze sobą na zawsze!
- A ta „szczęściara" Pandora będzie osłodą twoich dni, tak?
T L
R
- To zależy od ciebie. Będę jej jeszcze potrzebował? I kto, do licha, nauczył cię tak
agresywnie całować? Bo przecież nie ja.
- A skąd wiesz, że nie ty? - odpaliła bez namysłu.
To stało się nagle jak uderzenie pioruna. Sandro zbladł, zachwiał się i zesztywniał.
Cassie nie miała wątpliwości, co zaraz nastąpi. Przerażona, zdążyła tylko krzyknąć:
- Sandro... nie...!
Na szczęście zdążył opaść na stojący przy nim fotel Angusa.
- Wszystko w porządku - uspokajał ją słabym głosem. - Panuję nad tym.
Nic jednak nie było w porządku!
- Trzeba coś z tym zrobić! - krzyczała w panice. - Za każdym razem, kiedy się
spieramy, ty prawie mdlejesz!
- Jestem dużym chłopcem, cara. Potrafię się z tobą spierać, nie tracąc
przytomności.
- Więc co, u licha, stało się tym razem?
- To mógł być ten twój szalony pocałunek. - Sandro zaśmiał się dziwnie. - A to by
oznaczało, że nasze małżeństwo będzie dość ekscytujące.
- Skończ już o tym małżeństwie. Nie powinieneś był w ogóle poruszać tego
tematu. Moim zdaniem nie powinniśmy nawet przebywać w tym samym pokoju!
- Dobrze, więc nie mówmy już o pocałunkach.
Przewrotny sarkazm Sandra doprowadzał ją do szału i tylko jego rozpaczliwy stan
kazał jej nad sobą panować.
- Bierzemy ślub - oświadczył, niczym niezrażony.
- Dlaczego? Z powodu bliźniaków?! - krzyknęła Cassie.
- Dlatego, że oboje wiemy, iż jest to jedyne logiczne rozwiązanie. Powiedz mi,
dlaczego tak strasznie się przed tym wzbraniasz?
- Przecież nawet mnie nie znasz.
- Znam sam siebie i wiem, że byłbym z tobą i z dziećmi od samego początku,
gdyby nie zdarzył się ten wypadek i nie straciłbym pamięci. Na pewno bylibyśmy
małżeństwem.
T L
R
Wcale nie była tego taka pewna. Nie mogła też pogodzić się z faktem, że Sandro
nikogo nie wymazał ze swej pamięci tak skutecznie, jak jej. Wiedziała, że nie miał na to
wpływu, niemniej bolało ją to.
- Mogę cię nie pamiętać, ale cię znam - upierał się. - Jest między nami jakaś...
więź, która powoduje te rozbłyski w mojej głowie. Wtedy na moment uświadamiam
sobie, że cię znam. Trwa to jednak zbyt krótko, bym mógł coś na trwale zapamiętać.
Dlaczego wciąż tak obsesyjnie do tego wracasz?
- Bo nie rozumiem, co się z tobą dzieje. Boli mnie jednak to, że właśnie mnie
zapomniałeś. I nie namówisz mnie na małżeństwo, Sandro, dopóki pamięć ci nie wróci i
nie będziesz wiedział, dlaczego mnie z niej wyparłeś!
Zapadła cisza. Cassie wyraźnie widziała, że pobladł jeszcze bardziej i sprawiał
wrażenie, jakby zmagał się ze swymi myślami. Podświadomie wiedziała, że zaraz powie
jej coś, co ją zdruzgocze i rozbije na kawałki.
Hałas za drzwiami ostrzegł ich, że za chwilę do pokoju wkroczą bliźniaki. Sandro
ukrył twarz w dłoniach. Napięcie prysło.
- Zaraz je stąd zabiorę - powiedziała Cassie.
- Daj mi kilka minut... żebym doszedł do siebie - mruknął. - Potem odwiozę was do
domu.
- Pojedziemy pociągiem...
- Nie zaczynaj znów tej samej śpiewki. Ja was odwiozę - upierał się. - Znajdź tylko
mojego szofera. Pewnie jest gdzieś przy garażach, razem z szoferem Angusa.
Zdziwiło ją, że nie przyjechał tutaj sam. Widocznie czuł się na tyle źle, że sobie nie
ufał. Było więc gorzej, niż przypuszczała, w każdej chwili mógł stracić przytomność.
Chciała mu coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo w tym momencie drzwi otworzyły
się na oścież i do pokoju wpadłyby dzieci, gdyby nie złapała ich w biegu i nie
powstrzymała. Odwróciła ich uwagę obietnicą, że pojadą do domu eleganckim samo-
chodem, a nie zatłoczonym pociągiem.
Sandro odczekał, aż pójdą, i wtedy sięgnął po swój telefon komórkowy.
- Marco, poddaję się - rzucił krótko. - Zrób mi tomografię...
T L
R
ROZDZIAŁ ÓSMY
Droga powrotna przebiegła w miarę spokojnie. Sandro zdecydował się zająć
miejsce obok kierowcy, a Cassie z dziećmi siedziała na tylnym siedzeniu. Bliźniaki były
na tyle przejęte, że podróżują luksusowym samochodem, iż nie zwróciły uwagi na
dziwne zachowanie dorosłych: milczenie taty i sztuczne ożywienie mamy.
Kiedy dojechali pod dom, Sandro odmówił wejścia na górę. Cassie z jednej strony
poczuła ulgę, z drugiej niepokoiła się o niego, bo był bardzo blady i wyglądał na
cierpiącego.
Uśmiechnął się jednak do bliźniaków i obiecał, że niedługo ich odwiedzi.
Przykucnął na chodniku i patrzył na nich zachłannie, jakby chciał zapamiętać dokładnie
buzie swych dzieci, dopóki się znowu nie zobaczą. Kiedy Bella rzuciła mu się na szyję,
ogarnął ramieniem także synka i przez dłuższą chwilę wszyscy troje trwali w
pożegnalnym uścisku.
Trudno powiedzieć, czemu ta wzruszająca scena wywarła taki wpływ na Cassie,
ale kiedy Sandro w końcu się wyprostował i spojrzał na nią płonącym wzrokiem,
zachowała się prawie tak samo jak jej mała córeczka i niewiele myśląc, rzuciła mu się na
szyję.
Czułym ruchem pogłaskał ją po policzku.
- Zadzwonię do ciebie - powiedział cicho, po czym odwrócił się i wsiadł do
samochodu.
To pożegnanie pozostawiło w niej uczucie niepokoju i frustracji, bo dokładnie tak
samo się zachował i tych samych słów użył sześć lat temu, kiedy odjeżdżał.
Niedzielę spędziła w niezbyt miłym nastroju, podczas gdy bliźniaki nie
przestawały trajkotać na temat swojego nowo poznanego taty, ślubu rodziców i
przeprowadzki do Włoch. Bella była bardzo przejęta, a Anthony martwił się, że będzie
musiał zmienić szkołę i rozstać się z kolegami. Cassie przeżywała wciąż na nowo scenę
pożegnania przed domem, traktując ją jako złą wróżbę.
Sandro nie zadzwonił.
T L
R
W poniedziałek pojawiła się w pracy, udając, że jest to taki sam dzień jak każdy
inny, tak jakby w jej życiu nic specjalnego się nie działo - po prostu nie miała innego
pomysłu. „Cień" przydzielony jej przez Pandorę nie odstępował na krok, więc chcąc nie
chcąc musiała zająć się tym, co do niej należało. Była jednak zamknięta w sobie i mało
rozmowna, wciąż nasłuchując, czy nie dowie się czegoś o Sandrze. Zastanawiała się, czy
przyszedł do biura i jak się czuje, obawiała się jednak zapytać o to wprost.
No i była jeszcze Pandora. Ona również absorbowała myśli Cassie, ale i o nią
dziewczyna bała się zapytać. Wyglądało jednak na to, że piękna Włoszka także jest
nieobecna.
Wtorek minął podobnie jak poniedziałek.
W środę Cassie zaczęła się zastanawiać, czy nie zadzwonić do Sandra.
Traumatyczne wspomnienia związane z telefonami do niego, szczególnie z tym ostatnim,
skutecznie ją jednak od tego powstrzymały.
Jej stan zwrócił w końcu uwagę Elli.
- Dobrze się czujesz? - zapytała z niepokojem. - Jesteś strasznie blada.
Przyjaciółka nie dała się zwieść zapewnieniom, że Cassie nic nie jest, przekonała ją
natomiast, że warto byłoby się trochę przewietrzyć, korzystając z przerwy na lunch.
W pobliskim barze kupiły kanapki i kawę na wynos, po czym zabrały swój lunch
na skwerek znajdujący się naprzeciwko BarTecu.
Jak na październik dzień był bardzo ciepły, siedziały więc na ławce pod drzewem,
jadły i rozmawiały. Ella zdążyła się już domyślić, że Sandro jest ojcem bliźniaków. Była
zdania, że to tylko kwestia czasu, kiedy domyśli się tego także Pandora Batiste.
- Ona najwyraźniej czuje się przez ciebie zagrożona - powiedziała. - Pewnie
dlatego przez cały ubiegły tydzień studiowała twoja teczkę personalną.
- A ty nie czułabyś się zagrożona, gdyby on był twoim kochankiem? - Cassie
zaśmiała się gorzko.
Okazało się, że w sobotę wieczorem Ella mimo woli była świadkiem pożegnania
Sandra i Pandory na ulicy, i teraz obie przyjaciółki zaczęły się zastanawiać, co ono miało
oznaczać.
- To dlatego w tym tygodniu byłaś taka przybita i blada? - zapytała.
T L
R
Cassie tylko wzruszyła ramionami. Nie chciało jej się nawet jeść, ledwie nadgryzła
swoją kanapkę, a potem znowu zapadła w stan bliski odrętwienia. Przedłużające się
milczenie Sandra i nieustanne spekulacje na ten temat całkowicie ją wyczerpały.
Czy to możliwe, że zamierzał pojawić się w BarTecu w piątek rano i porwać ją
prosto na ślub? Albo po prostu dał sobie spokój z całym tym szalonym planem.
- Może się trochę rozchmurzysz, jeśli ci powiem, że Pandora Batiste nie pokazuje
się w biurze, ponieważ na polecenie szefa została odesłana z powrotem do Florencji -
rzuciła Ella.
A więc dlatego nie było jej widać! Ta wiadomość wcale Cassie nie pocieszyła.
Przecież Florencja nie była żadnym zesłaniem, tylko innym miastem, w którym
kochankowie bez trudu mogli się spotkać.
Po ścieżce przebiegła wiewiórka z pyszczkiem pełnym żołędzi. Cassie przyglądała
się, jak zwierzątko pracowicie zakopuje swoje zapasy w ziemi. Pracowało wytrwale i w
skupieniu, całkowicie pewne, że robi to co trzeba. Zazdrościła wiewiórce, bo sama nie
była już niczego pewna.
Dlaczego nie zadzwonił, chociaż obiecał? Czy był teraz z Pandorą we Florencji?
Czy mógłby zrobić coś takiego? Rozum mówił jej, że raczej nie. Podpowiadał jej także,
że Sandro miał naprawdę przekonujące wytłumaczenie dla swego postępku sprzed
sześciu lat, a jednak wciąż jeszcze brały w niej górę zranione uczucia.
Przecież prawie go nie znała, a on także jej nie znał. Byli jak dwoje obcych sobie
ludzi połączonych zrządzeniem losu, za sprawą którego podczas jednej nocy
wspaniałego, szalonego seksu dali życie bliźniętom. Czy to była gwarancja udanego
małżeństwa? Może rozsądniej byłoby podzielić między siebie obowiązki rodzicielskie,
bez dalszych zobowiązań? I czy ona w ogóle się na to małżeństwo zgodziła?
Nie. Sandro nie miał zatem żadnego prawa decydować za nią, ale też nie powinien
pozostawiać jej tak długo w niepewności.
- No, a teraz ciekawostka - mówiła dalej Ella, popijając kawę ze styropianowego
kubka. - Tuż przed wyjściem na lunch miałam telefon od Gio, który polecił mi odwołać
wszystkie twoje planowane spotkania i przekazać cały grafik twojemu „cieniowi".
Najwyraźniej szef...
T L
R
- Właśnie przed wami stoi - przerwał im dźwięczny, znajomy głos Sandra.
Obie gwałtownie podniosły głowy. Ella najchętniej ugryzłaby się w język, Cassie
natomiast poczuła, że ogarnia ją potężne, obezwładniające uczucie ulgi.
Sandro wyglądał jak z obrazka: wysoki, szczupły, w nienagannie uszytym
ciemnym garniturze i nieskazitelnie białej koszuli, z którą znakomicie kontrastowała jego
smagła cera. Stanowił uosobienie męskiej siły, witalności i seksu.
Cassie natychmiast poczuła się przy nim szarą myszką i nagle wszystko zaczęło jej
przeszkadzać: codzienna garsonka, którą założyła dziś do pracy, włosy niedbale
ściągnięte gumką w koński ogon. Wiedziała, że żaden szczegół jej wyglądu nie umknie
jego uwadze. Pragnęła go. Był taki gwałtowny, gorący i pełen energii. Chciała go tylko
dla siebie.
- Gdzie byłeś? - zapytała ostrzej, niż zamierzała.
Zastanawiał się, co by powiedziała na wiadomość, że ostatnie trzy dni spędził
zamknięty w swoim mieszkaniu z bratem, przechodząc piekło. Skutkiem tego odzyskał
pamięć, lecz to nie zwalniało go z wyrzutów sumienia wobec Cassie. Poznał w końcu
prawdę o tym, co się zdarzyło sześć lat temu, lecz to nie zmieniało faktu, że ona
cierpiała.
- Świętowałem ostatnie dni wolności - odparł teraz cynicznie, wiedząc, że ona i tak
nie potraktuje tego poważnie.
- No cóż, mam nadzieję, że było warto - skwitowała, zastanawiając się, czy
świętował razem z Pandorą we Florencji.
Nie miała jednak dużo czasu na te rozważania, bo nagle chwycił ją w objęcia i
zanim zdążyła się zorientować, o co chodzi, wpił się w jej usta gorącym, zachłannym
pocałunkiem. Tak po prostu, w świetle dnia i w obecności Elli, która przyglądała się im z
widoczną zazdrością. Całował ją z determinacją człowieka, który nie chce czekać ani
chwili dłużej i sięga po coś, co uważa już za swoje.
Cassie nie tylko mu na to pozwoliła, lecz odpowiedziała na pocałunek z całą
gotowością, namiętnie pieszcząc jego lśniące ciemne włosy opadające na kark.
Kiedy ją puścił, była słaba, kręciło jej się w głowie i z trudem łapała oddech.
- Tęskniłaś za mną - zauważył z satysfakcją, aż się zarumieniła.
T L
R
- Martwiłam się o ciebie i tyle. Mówiłeś, że do mnie zadzwonisz.
- No więc widzisz, że wszystko w porządku i wróciłem - odrzekł i jeszcze raz,
krótkim pocałunkiem zaznaczył swoje prawa posiadacza.
Potem rzucił krótko do Elli:
- No to miłego lunchu! - Nie obdarzywszy dziewczyny nawet jednym spojrzeniem,
objął Cassie wpół i razem z nią odmaszerował.
- Ależ to było niegrzeczne! - zaprotestowała.
Sandro jednak wcale się tym nie przejął.
- Możesz w ramach rekompensaty zaprosić ją na nasz ślub - oświadczył.
- Nie powiedziałam wcale, że za ciebie wyjdę!
- Ale wyjdziesz.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, otworzył drzwi swojego auta i wsadził ją do środka,
po czym sam wsiadł.
- Nie będziesz chciała zawieść ani zranić swoich dzieci - powiedział z
przekonaniem i puścił mimo uszu jej uwagę, że ma prawo uwzględnić własne uczucia.
Niestety, traciła argumenty, kiedy siedział tak blisko jak teraz. Mogła z nim
walczyć na każdym polu, ale nie wtedy, gdy jej dotykał. Gniewało ją, że on o tym wie.
To fizyczne uzależnienie niweczyło jej szacunek do siebie, który tak pracowicie
odbudowy wała przez ostatnie sześć lat. Sandro jej nie pamiętał, ale jak każdy
przystojny, aktywny seksualnie samiec, potrafił wybrać sobie łatwą zdobycz i na nią
zapolować - bo akurat znalazła się w jego zasięgu. W jej wypadku różnica polegała na
tym, że był gotów zaproponować jej małżeństwo ze względu na to, że łączyły ich
bliźniaki. Gdyby nie one, stałaby się tylko jedną z jego zdobyczy. Cassie była niemal
pewna, że gdyby nawet nie zdarzył się tamten wypadek, który wszystko tak bardzo
skomplikował, Sandro i tak by ją zostawił.
„Nie znam cię i nie chce cię znać. I proszę, nigdy więcej do mnie nie dzwoń" - te
słowa bębniły jej w głowie jak bolesny refren i nigdy nie miała ich zapomnieć. Teraz też
zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Gdyby zdołała wytrzeć te słowa z pamięci, może
nie walczyłaby tak zaciekle ani z samą sobą, ani z nim.
Czy ostatnie kilka dni spędził z Pandorą? Czy w ogóle chciała o tym wiedzieć?
T L
R
Samochód płynnie ruszył z miejsca. Kiedy przejeżdżali przed budynkiem BarTecu,
przypomniała sobie, co mówiła jej Ella tuż przed pojawieniem się Sandra.
- Już załatwiłeś mi wypowiedzenie pracy, prawda? - zapytała.
- Dlaczego ci to przyszło do głowy?
Streściła pokrótce to, co wiedziała od Elli o swym następcy, który już przejął jej
obowiązki.
- Myślałaś, że to kolejny sposób, żeby cię osaczyć?
- A co miałam myśleć?
- Nie możesz codziennie dojeżdżać z Florencji do Londynu, cara. Bardziej ufna
kobieta sama by do tego doszła. Ale odpowiadając na twoje oskarżenie... nie, nie dałem
ci wypowiedzenia. Jesteś tylko na kilkumiesięcznym urlopie, w czasie którego wyjdziesz
za mąż i przeprowadzisz się do innego kraju. Będziesz potrzebować trochę czasu na
adaptację w nowych warunkach, prawda? A jeśli później zdecydujesz, że chcesz podjąć
pracę, znajdziemy ci stanowisko w którejś z moich firm pod Florencją. To jest decyzja,
którą pozostawiam tobie.
Cassie nie dała się omamić tą pozornie rozsądną przemową.
- Ale się zdobyłeś na ustępstwo - warknęła - wobec wszystkich znaczących
postanowień, które podejmujesz sam. Wielkie dzięki!
- To nie jest ustępstwo - zaprzeczył. - Gdybyś znała mnie lepiej, wiedziałabyś, że
ich nie robię... Naprawdę uważam, że masz prawo wybrać, czy chcesz po ślubie
pracować, czy nie.
- Jeśli będzie ślub. - Jakiś przewrotny instynkt kazał jej wciąż upierać się przy
swoim i nie dawać za wygraną.
Nagle w Sandrze zaszła jakaś gwałtowna zmiana nastroju, która zupełnie ją
zaskoczyła.
- Usiądź porządnie i zapnij wreszcie ten cholerny pas! - wybuchnął wściekle.
Zanim zdołała ochłonąć, wepchnął ją głębiej w siedzenie i sam zapiął pas.
- Zaufaj mi, cara - mruknął. - Lepiej, żebyś się nie przekonała, jak to jest, kiedy z
wielką szybkością zderzasz się z czymś, nie mając zapiętych pasów!
Dopiero teraz uświadomiła sobie, o czym myślał i jakie wspomnienia w nim ożyły.
T L
R
- Przepraszam - szepnęła. - Nie pomyślałam.
Wciąż jeszcze wyczuwała w nim napięcie. Pogłaskała go po policzku.
- Przepraszam - powtórzyła.
Sandro dopiero teraz poczuł, że trochę przesadził. Cassie jednak nie robiła mu
wyrzutów. Rzeczywiście, cóż ona mogła wiedzieć o powypadkowej traumie? Przecież
nigdy nie rozmawiali o tym, co się wtedy zdarzyło i jak on to przeżył.
Nie miał jednak zamiaru opowiadać jej o wypadku. Równie gwałtownie jak przed
chwilą rzucił się, by zapiąć jej pas, teraz zmienił temat.
- Chciałem zabrać cię na lunch, ale mam inny pomysł - powiedział. - Zamiast tego
pójdziemy na zakupy.
- Jakie zakupy? - zapytała bez entuzjazmu.
- Obrączki, pierścionki zaręczynowe, suknia ślubna, na widok której oko mi
zbieleje - wyrecytował bez zająknienia. - No i może jakieś drobne prezenty dla
bliźniaków.
Odpowiedziało mu milczenie. Cassie wykazała całkowity brak zainteresowania
jego planami. Ilekroć on okazywał słabość, ona znajdowała w sobie pokłady troskliwości
i czułości. Jednakże, kiedy tylko chciał posunąć ich wspólne sprawy naprzód, stawała
okoniem.
- Przestań ze mną walczyć - poradził. - Rozumiem, że masz taką potrzebę, ale to i
tak nic nie zmieni. Za dwa dni bierzemy ślub, przyjmij to do wiadomości, Cassie.
Rzuciła mu lodowate spojrzenie.
- Każdy przyzwoity mężczyzna okazałby mi choć tyle szacunku, żeby się
oświadczyć.
Na jego twarzy pojawił się kpiący grymas, zaraz jednak przykry rozbłysk w głowie
zdominował wszystkie inne odczucia. Sądził, że trzy dni piekła, które ostatnio przeszedł,
całkowicie wyeliminowały tę dolegliwość, a jednak nie. Ale tym razem było inaczej.
Nagle zrobiło mu się gorąco na wspomnienie Cassie, drobnej, nieśmiałej i nagiej, leżącej
na wąskim panieńskim łóżku, w różowej pościeli.
„Wyjdź za mnie, Cassie..." - powiedział wtedy. A ona wyszeptała: „Nawet jutro".
To wspomnienie owładnęło nim z taką siłą, że nie mogła tego nie zauważyć.
T L
R
- Sandro...? - zagadnęła niespokojnie, biorąc go za rękę. - Przestań...
Powoli otrząsnął się ze wspomnień, jakby wracał z innego świata. Zobaczył, że
Cassie jest zupełnie roztrzęsiona. Spodziewała się pewnie, że on znowu straci
przytomność, ale tym razem był od tego jak najdalszy. To, czego właśnie doświadczył, to
był klarownie czysty obraz przeszłości, owoc jego trzydniowej walki, którą stoczył ze
swoją pamięcią.
- Wszystko w porządku - powiedział, ale ona nie uwierzyła.
- Widzę, że nie - odparła i przyłożyła mu rękę do serca. Biło bardzo szybko. - Jaka
była przyczyna tym razem?
Sandro, jak nieznośny urwis, postanowił wykorzystać ten moment.
- Ty, oczywiście, cóżby innego? - odpowiedział zgodnie z prawdą, po czym
wyznał: - Zobaczyłem cię cudownie nagą w twoim różowym, dziewczęcym łóżku.
Zarumieniła się tak gwałtownie, że ledwie się powstrzymał, by nie wybuchnąć
śmiechem. Doskonale zrozumiała, o czym mówił i co widział.
- To było bardzo mocne - rzekł, podnosząc jej dłoń do ust. - Erotyczne...
nieprzyzwoicie namiętne.
Była naprawdę zażenowana, ale to wcale nie zbiło go z tropu.
- Mówiłem ci, że cię kocham...
- Nie musisz mi tego opowiadać - przerwała mu. - To nie ja mam dziury w
pamięci!
- A ty wyszeptałaś: „Ja też cię kocham, Sandro...".
Cassie przymknęła oczy i chciała się od niego odsunąć, ale ją przytrzymał.
- Czy mówiłaś wtedy prawdę, mi amore? - nalegał - I czy ja mówiłem prawdę?
- Wtedy...? Tak - powiedziała z westchnieniem.
- W takim razie możemy do tego wrócić i na tym budować naszą przyszłość.
Potrzeba nam tylko wzajemnego zaufania.
Znów miał na myśli ślub i małżeństwo. Ani na moment nie porzucił tego pomysłu!
Tylko że teraz nazywał to wzajemnym zaufaniem.
- Zapytałem, czy za mnie wyjdziesz...
- Przestań mi przypominać to, co i tak wiem! - zareagowała impulsywnie.
T L
R
Przecież tam była! Nie miała najmniejszego problemu, by przypomnieć sobie każ-
dy szczegół tamtej wspólnej nocy w jej ciasnym pokoiku, na wąskim dziewczęcym łóż-
ku!
- Więc pytam jeszcze raz: czy wyjdziesz za mnie, Cassie?
Nie miał wstydu ani poczucia przyzwoitości! Szkoda, że nie pamiętał, jak tamtego
poranka pocałował ją na pożegnanie i odjechał w siną dal!
Otworzyła oczy i patrzyła na niego z niedowierzaniem. Tym razem nic nie
wskazywało na to, żeby Sandro miał zasłabnąć, co zwykle następowało po takich jak ten
przebłyskach pamięci. Wyglądał normalnie: szczupły, ciemny, piękny i tak obezwład-
niająco seksowny, że aż się prosiło, żeby...
- OK! - warknęła, dając w końcu za wygraną. - Wyjdę za ciebie! Ale nie wyobrażaj
sobie, że z powodu tej twojej cholernej luki w pamięci wybaczę ci to, co mi zrobiłeś, i że
bez żadnych skrupułów wciągnąłeś w to dzieci!
Odpowiedź była błyskawiczna i absolutnie bezczelna.
Szybkim kocim ruchem Sandro uwięził ją w głębi siedzenia i był teraz panem
sytuacji.
- Mogę zrobić z tobą, co zechcę - oświadczył.
I zrobił. Tym razem nawet nie udawała, że broni się przed jego zaborczym,
gorącym pocałunkiem. Kiedy ją puścił, była niemal bez tchu; włosy jej się rozsypały,
żakiet i bluzkę miała rozpięte. Nabrzmiałe usta były niezbitym dowodem tego, co
właśnie robili.
- No tak - powiedział z satysfakcją w głosie. - Odbudowa wzajemnego zaufania
została przypieczętowana pocałunkiem. Teraz możemy iść na zakupy...
T L
R
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kierowca zaparkował przy Bond Street i dopiero wysiadając z samochodu, Cassie
uświadomiła sobie, że wygląda kompromitująco. Dobrze, że zdążyła chociaż pozapinać
guziki.
Znajdowali się przed najelegantszym sklepem jubilerskim w Londynie. Wpatrując
się w witrynę, nie zwróciła uwagi na wystawione tam rzeczy, bo przeraziło ją jej własne
odbicie. Wyglądała jak ulicznica: rozczochrana, z napuchniętymi od całowania ustami i
w pomiętym ubraniu.
Na Sandrze najwyraźniej nie robiło to jednak wrażenia. Sam wyglądał dokładnie
tak jak w momencie, gdy zaskoczył ją i Ellę w parku - ubranie i włosy miał w
nienagannym porządku. Zastanawiała się, jak to zrobił.
- Nienawidzę cię - syknęła cicho, kiedy czekali, aż strażnik w liberii otworzy przed
nimi drzwi sklepu.
- Wiem, wiem - szepnął jej do ucha. - To słodka nienawiść, amante mia. Nie mogę
się doczekać, żeby jej znów zakosztować.
Trzymając się za ręce, weszli do środka, gdzie obsługa prześcigała się w
uprzejmościach. Sandro traktował to jako rzecz całkowicie naturalną, Cassie zaś była
raczej onieśmielona.
Zaprowadzono ich do oddzielnego pomieszczenia, w którym zasypał ją tyloma
brylantami, rubinami i szafirami na raz, ilu nigdy dotąd nie widziała i nie spodziewała się
zobaczyć. Szmaragdy odrzucił z pogardą, bo jak powiedział: „Nie mogą się równać z
twoimi oczami, bella mia".
Zachowywał się z nonszalancją zepsutego dobrobytem młodzieńca, ale jego
uśmieszek świadczył, że doskonale wie, co robi, i że sprawia mu to przyjemność.
Cassie z radością zauważyła, że w ogóle był jak odmieniony: beztroski, ożywiony,
rozmowny i wesoły. Obwiesił ją naszyjnikami, wisiorkami i bransoletkami, aż w końcu
wyglądała jak choinka i syknęła, żeby już przestał.
- I tak nie pozwolę, żebyś mi cokolwiek z tego kupił - usiłowała protestować.
T L
R
- Kupię ci to - oświadczył, poprawiając jej na szyi wisiorek z wielkim białym dia-
mentem - żebyś miała co na siebie włożyć w noc poślubną.
- Zwariowałeś. - Westchnęła bezradnie.
- Zwariowałem - przyznał i nie musiał już dodawać „na twoim punkcie", bo oboje
o tym wiedzieli.
Cassie uświadomiła sobie nagle, że i ona z powrotem zaczyna się w nim
zakochiwać. Dotarło też do niej z całą wyrazistością, że jego obecne zachowanie to nie
jest gra ani próżność, ani podgrzewanie i tak już naładowanej seksualnie atmosfery. Po
prostu był znowu tym samym Sandrem, którego poznała przed laty. Swobodny,
beztroski, kpiący, czarujący i cudowny Sandro, z którym spędziła dwa niezwykłe
tygodnie, z każdym dniem zakochując się w nim coraz bardziej. To był szczęśliwy
Sandro. Co spowodowało w nim tę nagłą zmianę?
Przestała z nim walczyć. Dała mu to, czego pragnął - zgodziła się wyjść za niego
za mąż. Jego odmienne zachowanie nie miało chyba jednak z tym związku. Może jej nie
pamiętał, ale jak mówił, „znał" ją. I zapragnął jej na powrót niemal od pierwszej chwili,
kiedy się znów spotkali. A teraz się do niej zalecał, bo romantyczna strona jego
osobowości w jakiś naturalny sposób znów doszła do głosu.
Coś to musiało oznaczać, tylko co? Może kierował się intuicją, a stracone obszary
jego pamięci nie kryły w sobie żadnych tajemnic, które mogłyby ją zranić?
Wybrali pierścionek z diamentami, który pięknie lśnił na jej palcu, i pasujące do
niego, wysadzane diamencikami złote obrączki.
Potem Sandro znów zmienił plany i zabrał ją na lunch do zatłoczonego pubu, gdzie
jedli na stojąco, przy barowym stoliku, ale zupełnie im to nie przeszkadzało - rozmawiali
bez przerwy, tak jak dawniej, o wszystkim i o niczym. Byli zajęci tylko sobą nawzajem,
wpatrzeni w siebie, tworząc wokół atmosferę tak naładowaną erotyzmem, że ludzie
przyglądali im się z zazdrością. Zupełnie nieświadomie wskrzesili klimat pierwszego
popołudnia spędzonego razem dawno temu. Cassie znów poddała się magicznemu
urokowi Sandra.
Spodziewała się, że po lunchu będą kontynuować zakupy, ale on miał już inny
pomysł.
T L
R
- Zakupy zrobimy jutro - oświadczył.
Z radością pomyślała o nadchodzącym dniu, bo to oznaczało, że spędzą go razem.
Pierwsze rysy na tym sielankowym obrazie pojawiły się, kiedy odprowadził ją do
domu i po raz pierwszy zobaczył, w jakich warunkach żyją ona i dzieci.
Bez słowa patrzył na stary, wysiedziany fotel i sofę, przykryte kawałkami takiego
samego materiału, żeby wyglądały jak komplet. Potem jego uwagę przyciągnął
przestarzały telewizor z małym, kwadratowym ekranem oraz tandetne krzesła i stół, które
kupiła za ostatnie pieniądze ze swojego pękającego w szwach budżetu. To chyba było
coś, co przekraczało jego wyobrażenie. Nie powiedział tego, lecz Cassie i tak wiedziała,
że przeżył szok, widząc, w jakich warunkach mieszkają jego dzieci.
- Nie bądź takim snobem, Sandro - upomniała go sztywno. - Jest nam tu bardzo
dobrze.
Nie ominął także ich sypialni. Musiał wszystko zobaczyć i sprawdzić; nawet
zawartość szafy. I nie krył swej dezaprobaty.
- A czego się spodziewałeś? - napadła na niego, dotknięta jego zachowaniem. -
Myślałeś, że mieszkamy w jakimś cholernym wielkim i bogatym pałacu? To jest nasz
dom! - zawołała z gniewem. - I nie waż się zadzierać przy nas nosa!
- Nie miałem zamiaru...
- Owszem, tak! - rzuciła, trzęsąc się z oburzenia. - Ale nie martw się, Sandro. Bella
już nie może się doczekać, kiedy jej przystojny książę tata zabierze nas wszystkich do
swojego bajkowego pałacu! Jeśli więc nie masz jeszcze pałacu, to jak najszybciej go
kup! Będzie cię kochała na śmierć i życie za to, że spełniłeś jej marzenia. Anthony może
nie, bo on przede wszystkim martwi się tym, że nie umie mówić po włosku.
Odwróciła się do niego tyłem, żeby ukryć łzy, które zaczęły napływać jej do oczu.
- Ja już mam pałac.
Cassie znieruchomiała.
- I własny odrzutowiec. - Sandro mówił stłumionym, urywanym głosem. -
Posiadam jeszcze kilka rezydencji w różnych dalekich, egzotycznych miejscach, dwa
helikoptery, jacht dalekomorski i jedną z wysp karaibskich.
T L
R
Wyliczał to tonem niemal przepraszającym, jakby chciał, żeby wybaczyła mu jego
bogactwo.
- To, czego nie mam, wy macie właśnie tu - rzekł na koniec z westchnieniem. - To
jest dom, jak powiedziałaś. Ciepły, przytulny, własny. Teraz jeszcze raz muszę się
zastanowić, czy to, w jaki sposób chciałem was przyjąć we Florencji, rzeczywiście
sprawiłoby wam przyjemność. Moje londyńskie mieszkanie też pewnie bardzo ci się nie
podobało.
- Przypominało mi wielkie, puste mauzoleum - mruknęła niechętnie, wciąż jeszcze
bliska łez. - Przepraszam... chyba źle zrozumiałam twoją reakcję - wydusiła.
- No to chyba musisz mi to teraz wynagrodzić - zażartował, przyciągając ją do
siebie.
Był rozpalony pożądaniem i wcale tego nie krył. Cassie też czuła, że robi jej się
gorąco, puls miała przyśpieszony, z trudem łapała oddech.
Tymczasem Sandro wydał jakiś drapieżny pomruk i zaczął ją całować,
jednocześnie posuwając się wraz z nią w kierunku sypialni.
Nagle oderwała usta od jego nienasyconych warg. Na jej twarzy malował się wyraz
paniki.
- Nie możemy tego zrobić - jęknęła.
- Możemy - zaoponował, dodając z pewnym rozbawieniem: - Musimy.
Obsypał jej szyję pocałunkami.
- Ale dzieci... wrócą ze szkoły! - próbowała jeszcze rozpaczliwie.
Zdołała przynajmniej sprawić, że na moment uniósł głowę.
- Ile mamy czasu? - zapytał z takim niepokojem, jakby od tego zależało jego życie.
Cassie popatrzyła na zegarek. Nie ufała Sandrowi, ale czuła, że nie ufa też
własnemu ciału. Pragnęli się nawzajem aż do bólu i wszystko mogło się zdarzyć.
- Pół godziny. Jenny, moja sąsiadka, odbierze je i przyprowadzi, więc będą tu za
jakieś czterdzieści pięć minut.
W jednej sekundzie jego frustracja zmieniła się w arogancję.
- To musi wystarczyć - zakpił.
T L
R
Szara spódnica Cassie leżała po chwili na podłodze, a on sam rozbierał się z szyb-
kością i wdziękiem, które zapierały dech.
- Jeśli chodzi o ścisłość, to wcale nie zamierzałem tego robić - wyznał, płynnym
ruchem zsuwając spodnie.
- Czego robić? - zapytała, nie mogąc oderwać od niego oczu.
- Kochać się z tobą przed ślubem. Chciałem, żebyśmy poczekali, wtedy
pragnęłabyś mnie jeszcze mocniej.
Jego bezczelność przekraczała wszelkie granice.
A jednak zapomniała o niej, kiedy już oboje byli nadzy, a Sandro delikatnie ułożył
ją na łóżku. Nic więcej nie mówili, brakło im tchu. Kiedy położył się przy niej i zaczął ją
pieścić, nic innego już się nie liczyło. Uniosła ich namiętność tak silna, że Cassie czuła,
iż traci resztki kontaktu z rzeczywistością, i podobnie działo się z nim. Razem wznosili
się na fali podniecenia, razem przeżyli eksplozję rozkoszy i powoli, powoli dopływali do
spokojnego brzegu.
Ostatnim razem, kiedy się kochali, odbyło się to w sposób dziki i niekontrolowany.
Teraz przekroczyli tę barierę, by wspiąć się na zupełnie inny poziom doznań. Trudno
było stamtąd wrócić. Cassie nie była w stanie się ruszyć ani mówić, leżała spocona i bez
tchu, spleciona z Sandrem. Dotykał jej ust i rozpalonych policzków i czuła, że drży.
Delikatnie gładził jej splątane włosy i kiedy zdołała unieść powieki, zobaczyła jego
niewiarygodnie ciemne, wpatrzone w nią oczy, pijane szczęściem. Nie rozmawiali ze
sobą, porozumiewali się wzrokiem. Razem, powoli i z żalem zstępowali na ziemię.
Tak było też za pierwszym razem, tej szalonej, brzemiennej w skutki nocy sześć lat
temu. Jak mógł o tym zapomnieć? Jak mógł wymazać to z pamięci jak nic niewart
epizod?
Ostry dźwięk dzwonka do drzwi w jednej chwili postawił Cassie w stan alarmu i
podziałał jak lodowaty prysznic.
- O Boże, dzieci - jęknęła i zerwała się z łóżka, odpychając Sandra ze zwinnością i
siłą tygrysicy.
Nogi wciąż pod nią drżały, tym trudniej więc było jej się poruszać i zapanować nad
sytuacją. Porwała szlafrok, który miała w zasięgu ręki, i narzuciła go na siebie.
T L
R
Czterdzieści pięć minut... Całkiem się zatracili i zapomnieli o bożym świecie na
czterdzieści pięć minut! W głowie jej się kręciło na samą myśl o tym.
- Na litość boską, Sandro, rusz się!
Szarpnęła go, bo on wciąż leżał na jej łóżku, nagi, w pełnej krasie swej męskiej
urody.
Niechętnie oderwała od niego wzrok i wyszła z sypialni, usiłując jeszcze drżącymi
rękami przyczesać włosy. W końcu otworzyła drzwi wejściowe i stanęła twarzą w twarz
z bliźniakami oraz swą najbliższą sąsiadką, Jenny. Miała wrażenie, że zaraz spali się ze
wstydu.
- Tata tu jest! - wykrzyknęła Bella z przejęciem.
- Widzieliśmy przed domem jego samochód! - dołączył się Anthony.
Jenny nie powiedziała nic, ale jej spojrzenie było wystarczająco wymowne.
- Przepraszam... - wyjąkała Cassie. - Powinnam była do ciebie...
Jakiś szelest za plecami kazał jej się odwrócić, ale nim zdążyła to zrobić, bliźniaki
tylko śmignęły obok niej, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że ich mama jest w
szlafroku. W tej chwili liczył się tylko Sandro, z którym chciały się jak najszybciej
przywitać.
Nie miała pojęcia, kiedy zdążył się ubrać, ale miał na sobie koszulę, buty i spodnie.
Jego włosy były co prawda w nieładzie, a mankiety od koszuli rozpięte, więc równie
dobrze mógł wkroczyć do przedpokoju nago, bo i tak można się było domyśleć, co przed
chwilą robili.
Cassie zarumieniła się jeszcze mocniej. Kiedy Sandro to spostrzegł, przyciągnął ją
do siebie, obejmując od tyłu ramieniem. Nie zważając na jej zdenerwowanie, zwrócił się
wprost do stojącej w drzwiach starszej kobiety:
- A więc to pani jest tą jedyną osobą na świecie, której moja przyszła żona
powierza opiekę nad naszymi dziećmi. Bardzo miło w końcu panią poznać, pani Dean...
Każde jego pięknie akcentowane słowo emanowało czarem, któremu Jenny nie
mogła się oprzeć. Kiedy w końcu zamknęli drzwi, starsza, siwowłosa pani była już
całkowicie zawojowana przez Sandra, który potrafił zawrócić w głowie każdej kobiecie.
- To było straszne - jęknęła Cassie, opierając się o ścianę.
T L
R
Wciąż jeszcze nie mogła się otrząsnąć po przeżytym wstydzie.
- Wnioskuję z twojej reakcji, że pani Dean nieczęsto zdarza się nakryć cię w takiej
sytuacji - rzekł sucho.
Jeśli to miał być żart, nie rozśmieszył Cassie. W jednej chwili zlodowaciała. Czy
Sandro śmiał sugerować, że ona sprowadza tu sobie mężczyzn do łóżka? A może o to
pytał?
Cokolwiek to było, nie mieli warunków, by kontynuować tę wymianę zdań, bo
bliźniaki nie odstępowały ojca ani na krok i domagały się wspólnej zabawy. Ich matka
mruknęła więc tylko coś pod nosem i wycofała się do sypialni, zamykając za sobą drzwi.
Łóżko było jeszcze wygniecione, tak jak je zostawili, a na podłodze leżały
porozrzucane ubrania. Była na niego tak wściekła za to krzywdzące posądzenie, że
ścieliła łóżko ze znacznie większym rozmachem, niż na to zasługiwało.
Czy dlatego tak powiedział, że sądził ją według siebie? Czy tak często bywał
łapany na gorącym uczynku, że zdążył do tego przywyknąć? Jak mogłaby w ogóle
prowadzić jakieś życie seksualne, skoro zawsze kręciła się przy niej dwójka dzieci?
Miała ochotę otworzyć drzwi i rzucić mu to w twarz! To on przez ostatnie sześć lat
mógł się cieszyć całkowitą wolnością seksualną! Ona z tym skończyła, zaledwie zdążyła
zacząć!
No i dotąd nie wyjaśnił jej, co go łączy z Pandorą Batiste. Bardzo prawdopodobne,
że ostatni tydzień spędził właśnie z nią w łóżku.
Doprowadziła pokój do porządku, założyła dżinsy i bawełniany top z długimi
rękawami, po czym otworzyła drzwi do dużego pokoju i stanęła jak zamurowana.
Sandro siedział na podłodze, oparty plecami o sofę. Na jego wyprostowanych
nogach siedziała Bella i miała tak wniebowzięty wyraz twarzy, jakiego Cassie nigdy u
niej nie widziała. Anthony stał przy ojcu i z powagą instruował go, jak zrobić samolocik
z arkusza kolorowego papieru. Ślady nieudanych prób widoczne były dookoła nich na
podłodze. Sandro troskliwie przygarniał córkę, jednocześnie z uwagą patrząc na synka.
Ta scena była tak wzruszająca, że Cassie znów łzy napłynęły do oczu. Dopiero
teraz uświadomiła sobie, jak bardzo jej dzieci potrzebowały ojca. Zrozumiała też, jak
wiele stracił, nie znając ich.
T L
R
Nagle poczuła, że pretensje, jakie zrodziły się w jej głowie jeszcze przed chwilą, są
jakieś błahe i małostkowe. Nie miała prawa teraz wkraczać i niszczyć delikatnej więzi,
jaka właśnie powstawała między nimi trojgiem. Wycofała się cicho i poszła do kuchni.
Patrzyła przez okno i sama nie wiedziała, co czuje i o czym myśli. Coś się w niej
gruntownie zmieniło. Po kilku minutach odkryła, że nagle zrozumiała, co jest bardziej, a
co mniej ważne. Przez ostatnie szalone dziesięć dni skoncentrowała się głównie na
własnych uczuciach związanych z Sandrem. Potrzeby i pragnienia bliźniąt zepchnęła na
dalszy plan. Teraz przesłoniły jej wszystko inne. Dzieci potrzebowały ojca bez względu
na to, czy ona potrzebowała męża. Potrzebowały go, mimo że ona nie przestawała z nim
walczyć.
- Co się stało?
W drzwiach do kuchni stał Sandro, poważny i zaniepokojony, jakby na odległość
wyczuł jej zły nastrój i chciał coś na to poradzić. Na chwilę zostawił dzieci, bo zajęły się
akurat oglądaniem telewizji.
- Wyglądasz na przybitą - zauważył.
- Przybitą? Nie. - Cassie zdołała się blado uśmiechnąć. - Raczej odzyskuję
poczucie rzeczywistości. Jak zareaguje twoja rodzina, kiedy wrócisz do Florencji jako
mój mąż i ojciec dwójki pięcioletnich dzieci?
- Moja rodzina?
- Gio mówił nam wtedy w restauracji, że masz dużą rodzinę - wyjaśniła.
- Mam matkę, dwie starsze siostry i brata, Marco... Nie rozumiem, do czego
zmierzasz.
Wzruszyła ramionami. Poznała tylko jego brata, o innych członkach swej rodziny
Sandro nigdy nawet nie wspomniał. Ani teraz, ani w przeszłości.
- Zajmowaliśmy się sobą nawzajem - rzekł. - To było wystarczająco
skomplikowane.
- Czy będą na naszym ślubie?
Milczał przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedział.
T L
R
- Nie. Uznałem, że ceremonia powinna być spokojna, bez szumu i tłumów gości.
Nie byłem pewien reakcji bliźniaków, bałem się też, że trzeba będzie siłą ciągnąć cię do
ołtarza.
Kiwnęła głową na znak aprobaty. Przez ostatnie dwa tygodnie oboje byli na jakiejś
uczuciowej huśtawce, która rzeczywiście nie sprzyjała nawiązywaniu kontaktów
rodzinno-towarzyskich. Teraz Cassie także czuła dziwny, niesprecyzowany niepokój.
- Chyba przeszkadza mi to, że właściwie prawie się nie znamy - spróbowała to
nazwać. - I mimo to planujemy ślub, jak para lekkomyślnych nastolatków...
- Mamy dwoje pięcioletnich dzieci, co do nastolatków raczej nie pasuje - zakpił.
- Powinniśmy im zapewnić stabilną rodzinę. Taki ślub zawierany w pośpiechu, z
uwagi na ich tak zwane dobro, może się okazać kompletną pomyłką i wtedy na nich się
to skrupi.
- Ja się na pewno nie mylę - oświadczył zdecydowanie Sandro.
- A ja myślę, że powinniśmy zaczekać.
- Nie! - warknął z gniewem. - Chcę wziąć z tobą ślub i to teraz. Bliźnięta na to
czekają i nie pozwolę ci zniszczyć tego, co próbuję z nimi zbudować! Co, do licha, w
ciebie wstąpiło, pół godziny po tym, jak się kochaliśmy?
Cassie wiedziała co. To jego podejrzenie, że mogłaby sobie tu sprowadzać
kochanków, zupełnie wytrąciło ją z równowagi.
- Jak mogłeś pomyśleć, że narażam dzieci na wizyty jakichś obcych „wujków"?! -
wybuchnęła. - Może to ty gustujesz w przygodnym seksie, co?
- Nie uprawiam żadnego przygodnego seksu - zareagował gwałtownie. A potem
podszedł do niej i zajrzał jej w oczy. - Kobieta bardziej doświadczona poznałaby, że
kompletnie tracę dla niej głowę i że to nie jest rutyna bawidamka - powiedział. - Ale ty,
mi amore, nie jesteś doświadczoną kobietą. Dlatego tamta moja uwaga była głupia i
bezpodstawna. Przepraszam, że coś takiego powiedziałem.
Już chciała się odezwać, ale Sandro położył jej palec na wargach.
- Nie - rzekł. - Nic nie mów i przestań szukać pretekstów, żeby się mnie pozbyć.
Należymy do siebie... pamiętaj o odbudowie wzajemnego zaufania.
T L
R
Patrząc w przepastną głębię jego ciemnych oczu, Cassie doszła do wniosku, że on
chyba ma rację. To, co między nimi rozpalało się coraz mocniej, przerażało ją. Może
niepotrzebnie.
- Pragniesz mnie i ja ciebie pragnę. Reszta musi się ułożyć - powiedział z
pewnością w głosie. - Ufaj mnie i ufaj sobie, oboje tego chcemy.
Spokojny, delikatny pocałunek położył kres rozmowie. Cassie poczuła, że wreszcie
ogarnia ją spokój, a wszystkie obawy odchodzą w cień.
T L
R
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Sandro został z nimi do czasu, kiedy dzieci poszły spać. Przedtem dokonał
inspekcji lodówki i ugotował spaghetti, czyniąc z tego radosne rodzinne wydarzenie, w
którym wszyscy czworo brali udział.
Robił to wszystko z radosną lekkością, mimo że wcale nie było mu do śmiechu.
Przeraziło go, że Cassie znowu się waha w sprawie ślubu. Poza tym gryzło go sumienie.
Nalegał, by mu zaufała, podczas gdy intuicja ostrzegała ją całkiem słusznie.
Obiecał, że wróci z samego rana, i odmówił, kiedy chciała go zatrzymać na noc.
Wynajdywał rozmaite powody, aż poczuła się trochę dotknięta w swej kobiecej dumie.
- Nie będę miała dla ciebie jutro czasu - rzuciła mimochodem. - Mam zbyt wiele
spraw do załatwienia
- Mieliśmy przecież iść na zakupy - przypomniał.
- Żeby kupić dla mnie suknię ślubną? Myślę, że w tej jednej drobnej sprawie
możesz chyba zdać się na mnie.
- Chcesz mnie w ten sposób ukarać za to, że nie dałem ci się znów zaciągnąć do
łóżka, prawda?
Lekki błysk w jej oczach powiedział mu, że tak właśnie było.
Westchnął i cicho się roześmiał. Jest piękna - pomyślał - nieśmiała, ponętna, uparta
i seksowna. Inteligentna, niezależna - i już prawie moja.
Powinien wyjść stąd jak najszybciej, póki nie powie jej tego, co przed nią skrywał.
Czy był honorowy? Chyba nie. Bezwzględny, manipulujący i wyrachowany? Tak, taki
właśnie był. A do tego jeszcze był tchórzem, bo bał się zaryzykować i powiedzieć jej
całą prawdę. Zamiast tego zanurzył palce w jej włosach, pocałował Cassie na do
widzenia i wyszedł.
Zamknęła drzwi z wyrazem rozmarzenia na twarzy.
W tym błogim nastroju zasnęła i obudziła się następnego ranka. Odprowadziła
dzieci do szkoły i resztę dnia spędziła w biegu, załatwiając rozmaite sprawy przed
wyjazdem do Florencji.
T L
R
Kiedy wreszcie wróciła do domu, była już zbyt zmęczona, by cokolwiek robić.
Opadła na fotel wśród nierozpakowanych toreb z zakupami.
Odpoczynek przerwał jej dźwięk stojącego przy niej na stoliku telefonu. Odebrała
z uśmiechem, myśląc, że to Sandro.
To jednak nie był on. W słuchawce odezwał się głos Elli.
- Niestety, muszę ci to powiedzieć - zaczęła. - Wiesz o tym, że nasz wspaniały szef
był zamieszany w poważny wypadek samochodowy, mniej więcej w tym czasie, kiedy
zaszłaś w ciążę?
- Tak - odpowiedziała Cassie z westchnieniem.
- Ale nie wiesz pewnie, że w tym wypadku zginęła jego narzeczona! Zostawił cię i
wrócił do niej, tak to wyglądało! Nie tylko cię uwiódł, ale jeszcze oszukał. Nic
dziwnego, że na twój widok po latach padł, jakby go piorun strzelił. To poczucie winy
tak go rąbnęło!
Cassie poczuła, że podłoga usuwa jej się spod nóg i ma zawrót głowy. Przez parę
sekund zdawało jej się, że tym razem to ona osunie się na podłogę.
- Odezwij się - zaniepokoiła się Ella.
- J-jak się o tym dowiedziałaś?
- BarTec aż huczy na ten temat - wyjaśniła przyjaciółka. - To jest nawet na
Facebooku! Ta mściwa dziwka Pandora zamieściła tam tę informację!
Za pięć minut znów zadzwonił telefon. Tym razem Cassie usłyszała głos Sandra.
Kiedy tylko się odezwał, już wiedziała, że on wie. Ktoś go ostrzegł.
- Nienawidzę cię - wyszeptała i odłożyła słuchawkę.
A więc był zaręczony z kim innym już wtedy, gdy zaczął ją uwodzić. Posłużył się
innym imieniem i nazwiskiem dla zmylenia śladów. Te bajki o dwóch nazwiskach to
bzdura, którą chciał zamydlić jej oczy. Okłamał ją i zdradził swoją narzeczoną.
Czy tamta też była dziedziczką starego włoskiego nazwiska, tak jak Sandro? Czy
była piękna? Czy była słodka, miła, niewinna i czarująca? Czy zginęła, nieświadoma, że
jej narzeczony ją oszukał? Może chociaż to jej było oszczędzone?
Cassie wstała, poruszając się po omacku, jakby we mgle, włączyła laptopa i
zaczęła szukać w Internecie. Już po kilku minutach z ekranu patrzyła na nią
T L
R
najpiękniejsza ciemnowłosa młoda dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziała. Miała nie-
niebieskie oczy, miły uśmiech i stała obok Sandra, który otaczał ją ramieniem.
...Alessandro Marchese Rossi, najstarszy syn i dziedzic włoskiego przemysłowca
Luciana Marchese, i Phebe Pyralis, jedyna córka greckiego przemysłowca Antona
Pyralisa, świętują swoje zaręczyny zwiastujące związek, który może postawić na głowie
świat wielkiego przemysłu...
Nie chciała czytać dalej, ale nie mogła oderwać oczu od monitora. Tekst był
ilustrowany zdjęciami olśniewającej pary, zawierał też linki do artykułów dotyczących
wypadku. A potem nagle zobaczyła zdjęcie przedstawiające ją samą podczas przyjęcia w
restauracji. Był też komentarz stwierdzający, że była kochanką Sandra w czasie, gdy
zginęła jego narzeczona. Wspomniano też o istnieniu bliźniaków, sugerując, że zostały
poczęte w domu Angusa, co już było całkowitą, wyssaną z palca bzdurą.
Zrobiło jej się niedobrze i już chciała biec do łazienki, kiedy u drzwi wejściowych
odezwał się dzwonek. Ktoś dzwonił bez przerwy, jak na alarm.
To był Sandro. Wyglądał teraz zupełnie inaczej - miał ściągniętą twarz, w której
widać było wielkie napięcie.
- Przepraszam - rzekł szybko. - Powinienem był ci powiedzieć.
Cassie wstrząsnęło stłumione łkanie i próbowała zamknąć mu drzwi przed nosem,
ale uniemożliwił jej to. Wycofała się więc w głąb mieszkania.
Poszedł za nią i jakby szukał kogoś wzrokiem.
- Nie ma ich w domu - powiedziała. - Gdyby były, to bym cię nie wpuściła.
Sandro zauważył włączony laptop i jednym ruchem myszki przywołał obraz na
ekranie. W milczeniu patrzył na zdjęcia ze swoich zaręczyn oraz z wypadku, co jeszcze
bardziej szarpało jej nerwy.
- Zrobiłeś ze mnie swoją tajemną kochankę, a ja nawet o tym nie wiedziałam -
wyszeptała.
- Przepraszam - mruknął.
- Nie potrzebuję tych twoich idiotycznych „przepraszam". - Rzuciła się na niego
jak ranne zwierzę, które przechodzi do ataku. - Chcę tylko, żebyś mi powiedział,
dlaczego mnie okłamałeś!
T L
R
- Nie kłamałem.
- Ach, zapomniałam, przecież mnie nie pamiętasz - rzuciła z gryzącą ironią.
- No dobrze! - Sandro nie wytrzymał napięcia. - A więc od pierwszej chwili, kiedy
cię znowu zobaczyłem, wiedziałem, dlaczego wymazałem cię z pamięci! To przez
poczucie winy, Cassie! Straszne, skręcające wnętrzności poczucie winy!
Słysząc to, zbladła, jakby cała krew nagle odpłynęła jej z twarzy, a on też nie
wyglądał lepiej. Oboje byli jak ogłuszeni jego nagłym wyznaniem.
Bo to było wyznanie winy! Nic dziwnego, że raz po raz tracił przytomność - po
prostu nie mógł wytrzymać z samym sobą! Ten potężny, silny, pełen energii mężczyzna
przekonał się w sposób najdotkliwszy z możliwych, że jednak ma sumienie.
- Ty draniu - wydusiła.
- Si - zgodził się z nią.
- Jeśli tak traktujesz kobiety, to wcale się nie dziwię, że Pandora zrobiła to, co
zrobiła!
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Była twoją kochanką, więc na pewno...
- Nie była moją kochanką.
- No to kim była?
- Moją asystentką.
- Chciałeś powiedzieć: osobistą asystentką?
- Nie! - wybuchnął. - I skończ już z tą ironią. Mój związek z Pandorą ma wyłącznie
zawodowy charakter! No dobrze... - Westchnął, widząc jej sceptyczną minę. -
Wiedziałem, że coś do mnie czuła. Postanowiłem pomóc jej otrząsnąć się z tego...
zauroczenia, więc powierzyłem jej stanowisko dyrektorki BarTecu, podczas gdy ja
miałem się zająć innymi sprawami! Nie bardzo jej się to podobało, ale z drugiej strony
było sporym wyzwaniem. No i wtedy ty wkroczyłaś w moje życie, a ją poniosły uczucia i
całkowicie zagłuszyły zdrowy rozsądek!
- Spałeś z nią kiedyś?
- Nie.
- A chciałeś?
T L
R
- Nie! - rzucił ze złością. - Jeśli chcesz znać prawdę, to nieźle mi zalazła za skórę!
Kiedy Gio powiedział, że ona wyżywa się na tobie w BarTecu, uznałem, że trzeba
załatwić to raz na zawsze. Wysłałem ją więc do Florencji i dałem wymówienie, żeby
miała czas znaleźć sobie inną pracę. A to... - wymownym gestem wskazał na laptop -
...była jej zemsta!
- Rozumiem - wyszeptała Cassie. - Wierzę ci.
Nie oznaczało to jednak wcale, że zamierzała mu wybaczyć całą resztę.
- Powinieneś był mi powiedzieć o swojej narzeczonej, Sandro! - wybuchnęła.
- Parę razy chciałem to zrobić, ale... wiedziałem, że cię to zrani. Nie potrafiłem
przewidzieć, jak zareagujesz. Postanowiłem więc zaczekać, aż będziemy po ślubie, i
wtedy miałem zamiar opowiedzieć ci o Phebe.
- Nic mnie nie obchodzą twoje wymówki. - Cassie nie dała się przekonać. - Od
samego początku zawsze stawiałeś na swoim i wszystko musiało być tak jak ty chciałeś!
A ja? To, co ja bym chciała, wcale się nie liczy?
- Ty chciałaś mnie - oświadczył szorstko. - Od pierwszej chwili, kiedy na mnie
spojrzałaś w tej cholernej restauracji, pragnęłaś mnie, Cassie! A teraz mnie masz! Daję ci
to, czego chciałaś!
- Ty zarozumiały draniu! - Aż zachłysnęła się z oburzenia.
- Ja pragnąłem cię dokładnie tak samo. Dlaczego mamy się tego wypierać?
Puściła to stwierdzenie mimo uszu i zapytała:
- Czy ona... czy twoja narzeczona wiedziała o mnie?
- Nie.
Cassie przyjęła to jako jedyny jasny promyczek w tym mrocznym bezmiarze
wstydu i nieszczęścia.
- Przyjechała po mnie na lotnisko tego dnia, kiedy się z tobą pożegnałem - ciągnął
dalej z wysiłkiem. - Po drodze do Florencji wpadliśmy w poślizg. Ona... nie przeżyła. -
To chyba wszystko, co chciałaś wiedzieć - dodał po chwili milczenia.
Nie bardzo mogła dać sobie radę z nawałem splątanych uczuć, które doszły w niej
nagle do głosu. Żal jej było pięknej, biednej i tragicznej Phebe Pyralis. Odczuwała nawet
T L
R
współczucie dla Sandra, który tak wiele stracił. Sześciotygodniowa luka w pamięci wy-
wydawała się czymś mało ważnym w stosunku do innych jego traumatycznych przeżyć.
- „Nie znam cię i nie chcę cię znać" - szepnęła. - Nic dziwnego, że tak wtedy
powiedziałeś.
Jego umysł wyeliminował ją na każdym poziomie, nawet kiedy błagała o pomoc.
Sandro drgnął.
- To, co ci wtedy powiedziałem, jest niewybaczalne - przyznał. - Na swoją obronę
mogę powiedzieć tylko tyle, że cię nie pamiętałem. A Phebe... Phebe i ja po wypadku
byliśmy w głębokiej śpiączce. Ona tego nie przeżyła... a ja tak...
Na jego twarzy pojawił się wyraz męki i Cassie nie potrafiła mu nie współczuć.
- Zadzwoniłaś akurat w dniu, kiedy ją pochowaliśmy - odezwał się dopiero, gdy
zdołał odzyskać kontrolę nad sobą. - To był najgorszy dzień w moim życiu, cara.
Nagle wszystko to, co sama wtedy przeżywała, jakby przybladło. Słuchała dalej.
- Byłem kompletną ruiną - ciągnął. - Z trudem funkcjonowałem jako żywy
człowiek. Nie pamiętam, żebym kasował w telefonie twoje połączenia, ale musiałem to
zrobić, tak jak wymazałem ze swojej świadomości każde wspomnienie o tobie...
Cassie zamknęła oczy i starała się okiełznać wzburzone uczucia, lecz nie mogła.
Żal jej było biednej Phebe, żal jej było Sandra, ale żal jej było też samej siebie i
bliźniaków.
- Kiedy się znów spotkaliśmy...
- Proszę - szepnęła. - Nie mów już nic więcej.
Usłyszała już wystarczająco wiele i dość już zrozumiała.
Piękna, biedna Phebe była prawdziwą miłością Sandra, a on ją oszukał. Tylko wy-
pierając z pamięci to, że ją zdradził, mógł poradzić sobie z poczuciem winy. Nie był
człowiekiem złym, raczej słabym. Przez sześć długich lat uważała go za nędznego pod-
rywacza, a siebie za ofiarę własnej naiwności. Dopiero teraz, kiedy dowiedziała się o
wypadku i wszystkich okolicznościach tamtej sprawy, poczuła, że odzyskuje godność,
która tak mocno wtedy ucierpiała. Zarazem jednak stawała wobec faktu, że gdyby piękna
Phebe Pyralis nie zginęła w tym przeklętym wypadku, to byłaby teraz szczęśliwą mał-
T L
R
żonką Sandra, prawdopodobnie otoczoną gromadką dzieci. A Cassie i bliźniaki nadal
trwaliby poza nawiasem jego życia, jak niepotrzebne nikomu śmieci.
Los jednak zrządził inaczej i to ona miała otrzymać nagrodę przeznaczoną dla Phe-
be: małżeństwo z Sandrem, ojcem jej dzieci. Ale nie potrafiła się teraz z tego cieszyć.
Jej wzrok padł na torby i pudełka wciąż porzucone na podłodze, tak jak je
zostawiła po powrocie do domu. Poczuła skurcz w żołądku, kiedy przypomniała sobie,
co kupiła: piękną suknię ślubną dla zakochanej panny młodej, którą się jeszcze przed
kilkoma godzinami czuła; śliczną sukienkę dla Belli, żeby wyglądała jak królewna z
bajki; ubranko dla Anthony'ego, które pięcioletni chłopiec zgodziłby się założyć na ślub.
Na ślub.
Odwróciła się tyłem do Sandra i zacisnęła powieki, które już zaczynały ją kłuć.
- Cassie - zaczął.
- Wyjdź już - szepnęła. - Dzieci niedługo wrócą. Wolałabym, żeby cię tu nie
zastały.
- Wyrzucasz mnie - powiedział cicho przez zaciśnięte zęby.
- A czego się spodziewałeś? - odparowała. - Że strzepnę to wszystko z siebie i będę
się zachowywała, jakby nic się nie stało?
- Wydaje ci się, że możesz wyrwać mi dzieci z ramion i tak po prostu sobie z nimi
odmaszerować?
- To są też moje dzieci. I nic takiego nie powiedziałam!
- Ale tak myślisz! - rzucił gniewnie. - Chcesz mnie ukarać! Chcesz mnie usunąć ze
swojego życia!
- A ty co zrobiłeś sześć lat temu?
Skulił się, jakby go uderzyła, i odsunął się od niej. W tej chwili Cassie żałowała, że
nie miał kolejnego ataku. Gdyby padł na podłogę nieprzytomny... przeszłaby nad nim i
poszła dalej!
- Po prostu wyjdź, Sandro - powtórzyła. - Na razie nie potrafię znieść ciebie ani
chwili dłużej.
T L
R
Zapadło pełne napięcia milczenie. Niebo za oknem zasnuło się chmurami i pierw-
sze krople deszczu uderzyły o szyby. Przyszło jej do głowy, że bliźnięta zmokną, wraca-
jąc do domu.
Usłyszała jakiś szmer za sobą.
- Nie waż się do mnie zbliżać! - warknęła ostrzegawczo.
Odwróciwszy się, zobaczyła, że Sandro podchodzi do niej z dziwnym, niepokoją-
cym wyrazem twarzy.
- Mam zamiar sprawdzić, czy jednak będziesz mogła mnie jeszcze znieść - wyce-
dził, po czym zanurzył dłonie w jej włosach.
- Nie chcę... - zaczęła i nic więcej nie zdążyła dodać, bo poczuła na wargach jego
mocny, gorący pocałunek.
W jednej chwili mechanizmy obronne Cassie runęły jak domki z kart. Wczepiła się
w niego wszystkimi palcami, nogi pod nią drżały. Jej podłe, zdradzieckie ciało płonęło z
pożądania. A Sandro całował ją tak zmysłowo, że musiała się temu poddać.
To nie fair - pomyślała bezradnie.
Kiedy ją w końcu puścił, była oszołomiona i bezwolna.
- Możesz mnie jeszcze znieść, cara - oświadczył. - I to jeszcze jak.
Zachowywał się, jakby nagle stracił dla niej zainteresowanie, a ona zarumieniła się
ze wstydu.
- Do zobaczenia na ślubie, jutro o jedenastej trzydzieści - rzekł, podchodząc do
drzwi. - Tylko się nie spóźnij.
- Nie będzie mnie tam.
- Będziesz. Nie możesz sobie pozwolić na to, żeby nie przyjść.
- Co przez to rozumiesz?
Znów bezwstydnie emanował swą męską arogancją i niezachwianą pewnością sie-
bie.
- Mam prawo wstrzymać ci twoje miesięczne pobory - przypomniał jej tak brutal-
nie, jakby wbijał w nią stalowy nóż. - Może nie wiesz, że mam też coś do powiedzenia
na temat twojego zaniżonego czynszu za to mieszkanie. Jeśli chcesz się co do tego
T L
R
upewnić, zadzwoń do Angusa. On ci powie, że sprzedał mi nie tylko BarTec, lecz także
całą pulę mieszkań, które do niego należały.
Miała wrażenie, że się dusi. Musiała oprzeć się o ścianę, bo pewnie upadłaby z
wrażenia, że tak ją podszedł.
- Pewnie nie mogłeś się doczekać, żeby mi to powiedzieć - rzekła ochryple.
- Wręcz przeciwnie, wolałbym tych kart nie odkrywać... ale nie mamy czasu na dą-
sy i leczenie zranionej dumy. Co się stało, to się stało i już tego nie cofniemy.
- Zamknij się. Nienawidzę cię. Wynoś się - wyszeptała z wściekłością.
- Kiedy ktoś złamie zasady, powinien za to odpowiedzieć - wyrzucił z siebie nie-
oczekiwanie. - Sześć lat temu to ja złamałem zasady, a ty za to płaciłaś. Teraz jest moja
kolej i to ja muszę spłacić dług!
Znów mówił o małżeństwie. Czy naprawdę wierzył, że jeśli się z nią ożeni, to na-
prawi krzywdę, jaką jej zrobił?
- Nie mam ochoty być twoim krzyżem w tej cholernej krucjacie!
- Nie o to mi chodziło.
- Ale tak to zabrzmiało.
- Tak bym chciał, żebyś już przestała ze mną walczyć.
- A co mam zamiast tego zrobić? Wybaczyć ci wszystkie twoje grzechy?
- Si. - Sandro popatrzył na nią rozbrajająco, otwierając szeroko swoje piękne,
ciemne oczy. - Możesz mnie nienawidzić później, po ślubie. Wtedy lepiej dam sobie z
tym radę.
- Skąd wiesz?
- Powiedzmy, że to intuicja.
Intuicja, przypuśćmy. On po prostu grał na jej współczuciu. Potrafił też bezlitośnie
i bezbłędnie wykorzystać jej chwile słabości.
- Przysięgam na moje życie, że nie będziesz żałować - rzekł górnolotnie, kładąc
sobie jej dłoń na sercu.
Cassie była już zmęczona jego naleganiem i przekonywaniem. Wciąż czuła się
zraniona i nie potrafiła o tym zapomnieć. Dlatego teraz wyszarpnęła dłoń i zrezygnowana
skuliła się na sofie.
T L
R
- Pomyśl tylko, jak bliźniaki to przeżyją, jeśli się teraz wycofasz - uświadomił jej.
Ogarnęła wzrokiem wszystkie torby i pudełka z zakupami. Zrobiła, tak jak chciał, i
pomyślała o bliźniakach. One go potrzebowały i pragnęły tego, co miał im do zaofiaro-
wania. Nie mogła odmówić swoim dzieciom szczęścia tylko dlatego, że sama miała pro-
blemy z Sandrem.
- Nie będę z tobą spać - postawiła warunek, zanim zdążyła pomyśleć.
- Dobrze - rzekł cicho i już bez słowa wyszedł z mieszkania.
Taktyczne posunięcie przebiegłego, kłamliwego i manipulującego generała - po-
myślała Cassie, gardząc sobą w duchu za to, że znów dała się podejść.
T L
R
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Sandro spoglądał na zegarek z coraz większym napięciem. Nerwowo chodził tam i
z powrotem po hallu Pałacu Ślubów, jak tygrys po klatce.
- Powiedzcie tylko słowo, a zaraz wam przyłożę - warknął do swoich towarzyszy.
- Są już w drodze - odważył się powiedzieć Gio Rosario. - Pewnie stoją w korku.
- Jeśli tak bardzo nie jesteś jej pewien, Alessandrze, to może się jeszcze zastanów,
zanim... - zaczął Marco.
- Możesz być moim bratem i świetnym lekarzem, ale nie masz najmniejszego poję-
cia, o czym mówisz - wybuchnął pan młody. - Zachowaj więc swoje cholerne zdanie dla
siebie.
Marco mógł go badać, robić mu tomografię mózgu i stawiać diagnozy, ale nie po-
trafił czytać w jego myślach i nie rozumiał uczuć, które tak bardzo nagliły go do ślubu.
Przez sześć długich lat czekał na moment, aby ta kobieta została jego żoną.
- Samochód przyjechał - zaanonsował cicho Gio.
Już po chwili Sandro zobaczył, jak szofer wyjmuje z samochodu Bellę i stawia ją
na chodniku. Wzruszenie ścisnęło mu serce. Jego piękna złotowłosa córeczka w różowej
sukience z falbankami wyglądała tak, jak w jej wyobrażeniu musiała wyglądać królewna
z bajki.
To było dzieło Cassie - sprawiła, że spełniło się marzenie Belli, chociaż ona sama
wolała wyrzec się marzeń.
Z samochodu wygramolił się teraz Anthony, ubrany w dżinsy, adidasy i koszulę w
niebiesko-czerwoną kratkę. Jego mądra mama nie chciała go zmuszać do zakładania na
tę okazję jakiegoś sztywnego, dziwacznego ubrania. Wolała, żeby czuł się swobodnie.
Wzruszenie ani na chwilę nie opuszczało Sandra. Przeciwnie, jeszcze wzrosło, kie-
dy z auta wysiadła jego oporna narzeczona. Miała na sobie białą jedwabną spódnicę do
kolan i dopasowany w talii koronkowy żakiet. Białe sandałki na wysokich obcasach ota-
czały paseczkami jej smukłe kostki i dodawały gracji. Włosy miała upięte i ozdobione
jedną różową różą.
Na jego widok stanęła w miejscu i patrzyła bez słowa.
T L
R
Cassie nagle jakby przyrosła do chodnika. Stojąc u szczytu schodów, Sandro wy-
dawał się jeszcze wyższy niż zwykle, bardziej ciemnowłosy i dziesięć razy przystojniej-
szy, niż była to skłonna przyznać. Ubrany był w piękny czarny, oszałamiająco elegancki
garnitur i koszulę tak lśniąco białą, że w świetle słonecznym prawie oślepiała.
Dzieci popędziły po schodach do ojca bez żadnego zawstydzenia, a ona powoli za-
częła wchodzić za nimi. Miała świadomość, że nie powinna i że nie chce tego robić, ale
coś pchało ją w kierunku Sandra, jakby przyzywał ją siłą swej nieugiętej woli.
Kiedy stanęła u szczytu schodów i musiała spojrzeć wprost na niego, poczuła się
mała i po kobiecemu bezbronna. Ujął jej dłonie i podniósł je do ust.
- Wyglądasz zjawiskowo - powiedział.
Potem na schody wbiegła Ella, pojawili się Marco i Gio. Nastąpiły powitania i pre-
zentacje. Witając się z bratem swego narzeczonego, Cassie odniosła wrażenie, że ten
traktuje ją z rezerwą i uśmiecha się tylko przez grzeczność. Czyżby nie pochwalał ich
związku? Czy porównywał ją z piękną Phebe Pyralis i stwierdzał, że Cassie jej nie do-
równuje? A może myślał o tym, co się między nimi zdarzyło w przeszłości?
Zaschło jej w gardle z wrażenia i kiedy urzędnik stanu cywilnego wyszedł, by za-
prosić ich do środka, miała uczucie, że za chwilę może zemdleć. Ale w tym samym mo-
mencie Sandro objął ją opiekuńczo i poprowadził do sali.
Cała uroczystość trwała zaledwie pół godziny i właściwie z trudem zasługiwała na
to miano. Najpierw były rozmaite obietnice i przyrzeczenia, po czym Cassie Janus stała
się panią Marchese.
- Kiedy w środku przysięgi małżeńskiej nagle zamilkłaś, miałem trochę pietra - za-
żartował Sandro, gdy było już po wszystkim. - Zdawało mi się, że zaraz przyjdzie ktoś,
kto ogłosi, że istnieją przeszkody do zawarcia naszego małżeństwa.
Uratowała ją Bella, która zaczęła ciągnąć matkę za spódnicę, szepcząc:
- Mamo, jeszcze nie skończyłaś...
„Ja, Cassie Janus, biorę ciebie, Alessandro Marchese...". - Nic dziwnego, że nagle
zaniemówiła, przecież pierwszy raz zmuszona była zwrócić się do niego tym imieniem i
nazwiskiem...
T L
R
Zaraz po ceremonii pojechali samochodem na lotnisko. Sprzed Pałacu Ślubów ma-
chali do nich na pożegnanie Ella i Gio. Marco wymówił się nawałem pracy, pożegnał się
i znikł.
A więc ona i Sandro byli już oficjalnie małżeństwem - na dobre i na złe. A stało się
to za przyczyną dwojga dzieci, które siedziały teraz między nimi w samochodzie i wy-
glądały na uszczęśliwione.
Oj, daj już spokój - powiedziała sobie w duchu Cassie. W końcu bez względu na
to, co mówiłaś, myślałaś i jak bardzo protestowałaś, jesteś dokładnie tu, gdzie chciałaś
być, i masz to, czego w głębi serca pragnęłaś!
Kiedy dotarli na miejsce, słońce zaczynało już zachodzić. Podróż była dość długa.
Najpierw prywatnym odrzutowcem przylecieli na lotnisko Vespucci we Florencji, skąd
następny etap lotu odbyli na pokładzie jednego z należących do Sandra helikopterów.
Wiejska posiadłość rodziny Marchese była odległa od Florencji o sześćdziesiąt kilome-
trów.
Bliźniaki, z początku bardzo podniecone podróżą, pod koniec były już zmęczone i
w pierwszej chwili nie okazały szczególnego entuzjazmu na widok swego nowego domu.
Cassie natomiast dopiero teraz zaczęła sobie w pełni uświadamiać, kim jest mężczyzna,
za którego właśnie wyszła za mąż. Już sześć lat temu wiedziała, że Sandro żyje w dostat-
ku. Świadczyła o tym jego pewność siebie, ubrania najlepszej marki i jaskrawo czerwony
sportowy samochód, którym ją woził. Kiedy spotkała go ponownie dwa tygodnie temu,
przesunęła go o parę szczebli wyżej w hierarchii majątkowej, jako że był głównym dy-
rektorem koncernu Marchese.
Kiedy jednak zobaczyła wielką kamienną willę, otoczoną wspaniałymi ogrodami,
jakie widuje się tylko w turystycznych prospektach, przesunęła go w tej hierarchii jesz-
cze wyżej i uznała, że bogactwo Sandra przekracza jej zdolność pojmowania.
- Witajcie w willi Marchese - mruknął, kiedy helikopter usiadł na ziemi. - Jak ci się
podoba mój dom? - zapytał Cassie.
- Jest... duży - to było wszystko, co potrafiła powiedzieć.
- To nie jest pałac - oświadczyła ich córeczka z rozczarowaniem.
- Jakoś nie mogę dziś nikogo zadowolić - westchnął Sandro żartobliwie.
T L
R
- Widziałem wielki basen - zawiadomił Anthony. - Możemy popływać?
- Dobrze, ale niedługo - zgodził się jego ojciec.
Otworzył drzwi helikoptera i po schodkach zniósł dzieci na ziemię. Jak zwierzątka
wypuszczone z klatki, rzuciły się pędem w stronę willi.
Cassie na ten widok wpadła w panikę, bo nigdy jeszcze się nie zdarzyło, żeby dzie-
ci samowolnie się od niej oddalały. Nie zwróciła uwagi na kilka schodków i pewnie jej
pierwszy kontakt z ziemią w posiadłości Marchese byłby dość bolesny, gdyby nie to, że
Sandro błyskawicznie zareagował. Złapał ją w objęcia i nie puszczał.
- Postaw mnie na ziemi - domagała się ze śmiechem, ale on wcale nie miał takiego
zamiaru. Już wiedziała, co nadciąga.
- Sandro, nie! - zawołała.
Miał jednak własne plany. Pocałunek, którym zamknął jej usta, był płomienny i
namiętny i w odpowiedzi wyrwał z jej piersi jęk bezradności. Pragnęła takich pocałun-
ków, nie miało sensu dalsze oszukiwanie się, że tak nie jest. Pożądała go. Była zgłodnia-
ła miłości, stęskniona, szalona i dzika, więc odpowiedziała mu z całą namiętnością, jaką
nosiła w sobie. A jednak, kiedy w końcu oderwali się od siebie, miała oczy pełne łez.
- Powinieneś był mi o niej powiedzieć - jęknęła żałośnie.
- Nie mogłem - mówił to jakoś niepewnie, ochrypłym głosem. - Zanadto cię już
zraniłem, porzucając cię. Nie mogłem opowiedzieć ci o niej, bo zraniłbym cię jeszcze
bardziej.
- Kochałeś ją...
- Nie - zaprzeczył, przytulają c Cassie mocniej. - To nie był ten rodzaj związku.
Byliśmy przyjaciółmi, zanim jeszcze się zaręczyliśmy. Pomysł, żebyśmy się pobrali, wy-
niknął jakoś naturalnie, bo zależało na tym naszym rodzinom. Ale na litość boską! Ona
była po prostu miła!
Cassie wzdrygnęła się na myśl, czy biedna Phebe też uznałaby, że Sandro był po
prostu miły.
- Kochałem ją, ale nie tak jak powinienem. Teraz to wiem, wtedy jednak sobie tego
nie uświadamiałem. Ona nie potrzebowała mojego majątku, bo miała własny. Nie po-
trzebowała też, żebym jej zapewnił wysoką pozycję społeczną, bo to też miała. Nie ocze-
T L
R
kiwała ode mnie wielkiej namiętności i nie przeszkadzało jej, że bardziej niż nią zajmuję
się swoją pracą.
- Jeśli jeszcze powiesz, że seks uprawialiście z obowiązku, to dalej nie słucham -
przerwała mu.
- Wcale nie uprawialiśmy seksu! Jasna cholera!
W tym momencie Sandro postawił Cassie na ziemi i wybuchnął takim potokiem
włoskich przekleństw, że stała przed nim jak oniemiała. Znając poziom jego namiętności,
jak miała w to uwierzyć?
- Przed moim wyjazdem do Anglii rozmawialiśmy nawet o zerwaniu zaręczyn! -
powiedział. - Ponieważ jednak oboje byliśmy w pewnym sensie osobami publicznymi,
nie było to takie proste. Podczas mojej nieobecności mieliśmy jeszcze to przemyśleć, za-
nim powiemy naszym rodzinom, że zmieniliśmy plany.
- To okropne...
- Wiem, że okropne - przyznał z mocą. - Myślisz, że nie jestem tego świadom?
Myślisz, że nie jestem świadom tego, że od chwili, gdy stanąłem na angielskiej ziemi i
zobaczyłem ciebie, wszystko inne przestało się dla mnie liczyć? Przecież to, że wymaza-
łem z pamięci wspomnienia o tobie, to była moja kara. Za to, że bardziej pragnąłem cie-
bie niż Phebe.
- Rozumiem. Ty myślisz, że ją zabiłeś, ale...
- O czym ty mówisz? - Sandro popatrzył na nią ze zdumieniem. - Ja nie zabiłem
Phebe, to ona niemal zabiła mnie! To ona prowadziła samochód! Nie czytałaś tego
wszystkiego, co Pandora zamieściła na Facebooku?
Cassie pokręciła przecząco głową.
- Parę godzin trwało, zanim wydostali nas z samochodu. Nic z tego nie pamiętam,
a to, co działo się przedtem, przypominam sobie tylko w ogólnych zarysach. Wiem jed-
nak, że Phebe była spięta i coś do mnie mówiła... ale nie pamiętam co. Pamiętam tylko
jej zdenerwowanie i to, że sam byłem zdenerwowany, bo miałem jej powiedzieć o tobie,
a potem...
Cassie była bliska płaczu. Chciała coś powiedzieć, ale ją powstrzymał.
T L
R
Wciąż stali na lądowisku, które zbudowano tu dla helikoptera. Żadne z nich nie za-
uważyło, że pilot wymknął się dyskretnie ani że dzieci znikły z ich pola widzenia. Nie
widzieli też, iż służba ciekawie obserwuje ich z okien willi.
W tym momencie Cassie przypomniała sobie o bliźniakach i jęknęła:
- Sandro, dzieci gdzieś przepadły!
On jednak przyciągnął ją do siebie z powrotem.
- Zatrudniam tu całą armię ludzi, którzy znakomicie potrafią zająć się dwójką dzie-
ci, żebym ja mógł się nacieszyć...
- Czym?
- Żoną - odpowiedział bez wahania. - Moją kobietą, która jest ze mną związana na
wiele różnych sposobów. Kochasz mnie przecież. Szalejesz za mną tak samo, jak ja za
tobą. Dlaczego się nie poddasz i nie powiesz mi tego wprost, żebym mógł przestać się
pilnować i być z tobą całkiem swobodny?
Zmarszczyła lekko nos. Sandro był tak bezwstydnie zarozumiały i pewny siebie,
ale coś jeszcze zaniepokoiło ją w tej przemowie.
- Co to znaczy? - zapytała ostrożnie.
Uśmiechnął się przewrotnie.
Nagle doznała olśnienia.
- Ty wszystko sobie przypomniałeś! - wykrzyknęła.
- Mhmm.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
- Bo musiałem grać na twoim współczuciu, żeby osiągnąć to, na czym tak mi zale-
żało - wyjaśnił. - Kiedy trwałaś w przekonaniu, że gdy się kłócimy, w każdej chwili mo-
gę stracić przytomność, nie byłaś taka wojownicza.
- Co za...
- Przebiegłość, fałsz, podstęp? - podsunął Sandro.
- Kiedy ci się przypomniało?
- U Angusa - odpowiedział bez cienia wyrzutów sumienia. - Następne trzy dni spę-
dziłem pod opieką mojego brata, podczas gdy głowę bombardowały mi obrazy i wspo-
T L
R
mnienia tych zapomnianych sześciu tygodni. Ukryłem to przed tobą, bo chciałem, żebyś
skoncentrowała się na tym, co uważałem za najważniejsze.
- Czyli na tobie?
- I na tym, co naprawdę do mnie czujesz - uzupełnił.
W tym momencie zza rogu willi wybiegły rozbrykane dzieci, a za nimi kilkoro
pracowników usiłujących je złapać. Bliźniaki, choć zmęczone podróżą, zdążyły już wi-
docznie odzyskać siły.
Sandro bardzo chciał usłyszeć od Cassie, że go kocha, ale najwyraźniej sytuacja
nie sprzyjała wyznaniom.
- Mamo, musisz zobaczyć, jaki ten dom jest wielki! - krzyczał Anthony z podnie-
ceniem.
- To jest prawie pałac! - wtórowała mu z entuzjazmem Bella. - A oni - wskazała na
grupkę dorosłych - nie pozwalają nam wskoczyć do basenu.
- Mają rację - mruknął pod nosem ich ojciec.
Wytłumaczył dzieciom, że ich mama jest zmęczona i on musi ją położyć do łóżka.
A jeśli tak bardzo chcą popływać, to mogą, ale w ogrzewanym basenie, wewnątrz willi, i
tylko pod okiem co najmniej dwojga dorosłych.
Bliźniaki wydawały się usatysfakcjonowane takim rozwiązaniem. Podobnie jak
Sandro, który szybko wydał odpowiednie polecenia służbie, a potem, nieoczekiwanie
wziął Cassie na ręce.
- Przepraszam - rzekł do zgromadzonych pracowników, którzy patrzyli zaskoczeni.
- Mamy pewną tradycję, której chcemy uczynić zadość. Zamierzam teraz zanieść moją
żonę do jej nowego domu.
- Oszalałeś? Co to za tradycja? - pytała szeptem, zarumieniona po uszy.
- Chcę cię przenieść przez próg, zanieść do naszego małżeńskiego łóżka i dać ci
piękny, błyszczący, diamentowy naszyjnik, w którym będziesz wyglądać jak królowa. Są
jeszcze inne tradycje, ale one wymagają kilku słów zaklęcia... które je ożywi.
Patrząc mu w oczy, Cassie mocniej chwyciła go za szyję.
Sandro był tak zabójczo, tak niewiarygodnie przystojny, że jej puls nagle przyspie-
szył.
T L
R
- A więc? - ponaglił.
Nadal stali kilka kroków od willi. Cassie poruszyła się w jego ramionach.
- Ty powiedz to pierwszy - zwlekała. Wciąż dźwięczały jej w głowie tamte słowa,
które powiedział do niej przez telefon i których mu dotąd nie wybaczyła.
Wiedział, że nie będzie mu łatwo wymazać to zdarzenie z jej pamięci.
- Musisz sobie uświadomić, bella mia, że tamten człowiek, który potraktował cię
wtedy tak brutalnie, i ja, to dwie różne osoby. Prawdziwy Sandro gdzieś zaginął sześć lat
temu i odnalazł się dopiero w chwili, kiedy znów cię zobaczył. Jeśli się nad tym zasta-
nowisz, to zrozumiesz, iż w ten sposób mówię ci, że cię kocham.
Miał rację. Sześć lat temu zakochała się w Sandrze Rossim. Przez telefon rozma-
wiała z człowiekiem złamanym; już nie z tym, którego znała. A kiedy spotkała go po-
nownie, znowu był kim innym - Alessandrem Marchese. Ale ona odnalazła w sobie daw-
ną miłość.
- Dobrze - powiedziała cicho. - Zgadzam się. Ja też cię kocham. Przez te sześć nie-
szczęsnych lat nigdy nie przestałam cię kochać. Cieszę się, że się odnalazłeś, Alessan-
drze Marchese, a jeszcze bardziej się cieszę, że odnalazłeś mnie.
Poważną twarz Sandra momentalnie rozjaśnił uśmiech.
- No cóż, w takim razie czas na nagrodę - oświadczył.
- Mhmm. To brzmi zachęcająco - mruknęła.
Willa już na nich czekała. Cassie jednak nie dostrzegła wiele z jej przepychu i za-
pierającego dech piękna. Sandro niemal biegiem wniósł ją po schodach do sypialni i uło-
żył na wielkim małżeńskim łożu, godnym pary królewskiej.
Ona natomiast nie patrzyła na złocenia, aksamitne kotary i jedwabny baldachim.
Widziała jedynie mężczyznę, który położył się przy niej i patrzył na nią płonącym z mi-
łości wzrokiem.
- Będę się z tobą kochał, aż będzie ci się zdawało, że umierasz - powiedział niskim,
ciepłym i zmysłowym głosem.
- Dobrze - odpowiedziała potulnie Cassie.
T L
R