GRABARZE POLSKIEJ NADZIEI 1980-2005
Henryk Pająk
Przydałoby się nam
kilkadziesiąt porcji polonu 210!...
(b. żołnierz Kedywu
AK
)
LUBLIN 2007
MIT OBALENIA KOMUNIZMU PRZEZ „SOLIDARNOŚĆ"
Gdyby neo-bolszewicki globalizm nie wydał wyroku już na
początku lat 70. na ich własny szatański twór pod nazwą
Związku Sowieckiego, to nie byłoby żadnej ruchawki ani w
1976 roku (Radom), ani w 1980 roku w Lublinie, Gdańsku i
pozostałych miastach. Po prostu nie byłoby „Soli-darności".
Wszystko by się skończyło na pałkach ZOMO, skrytobójczych
morderstwach i więzieniach, a szacowna zachodnia
„demokracja" nie ruszyłaby palcem w obronie tej kolejnej
demonstracji „polskiego warcholstwa", tej „polskiej
bohaterszczyzny".
Wałęsa pod pomnikiem stoczniowców powiedział: Tu zaczęła
się globalizacja. Wcześniej powtarzał, że to on obalił
komunizm. Groteskowy błazen w piórkach bohatera
narodowego już nikogo ani nie szokuje, ani nie denerwuje, bo
komików nie można traktować poważnie, choć Komitet
Nagrody Nobla już wiele razy dał dowody, że z powodów
politycznych musi nagradzać błaznów.
„Fenomen" Solidarności to fenomen bezbolesnego zwijania
żydowskiego Sowłagru przez nowoczesny syjonizm sowiecki i
zachodni - to przyzwolenie na ten niby „fenomen polskiego
zrywu", prowokowany przez incydenty w rodzaju podwyżek
cen na żywność, obcinanie norm produkcyjnych,
represjonowanie niepokornych „użytecznych durniów".
„Rozbiórkowe" działania amerykańskiego żydolewactwa
zaczęły się od wyścigu zbrojeń, jako jednego z głównych
elementów zapędzania Sowietów w zapaść ekonomiczną i
duszenie światowych cen ropy, podstawowego dochodu ZSRR.
Równoległym działaniem było sprowokowanie ich do zajęcia
Afganistanu pozorami zainteresowania USA Afganistanem,
tworzenia tam własnej strefy strategicznych wpływów. Sowieci
dali się wciągnąć w tę grę i weszli, a ze strony anglo-
brytyjskiej „obserwatorem" tego procesu był m.in. „nasz"
przyszły minister obrony interesów USA i Wielkiej Brytanii -
Radek (Radosław) Sikorski, wysłany tam w roli rzekomego
reportera.
Twórcą niszczycielskiej dla Sowłagru „pierestrojki" nie był
obecny gigant globalizmu, a wtedy pierwszy gensek KPZR
Michaił Gorbaczow, tylko Jurij Andropow, szef KGB, potem
gensek KPZR. O żydowskim pochodzeniu Andropowa pisali
niektórzy autorzy rosyjscy już w latach 90., ale musieliśmy
czekać do czerwca 2006 roku, aby uzyskać oficjalne
potwierdzenie tego na podstawie archiwów KGB w rosyjskim
programie telewizyjnym „Itogi" z 13 czerwca 2006 roku.
Andropow urodził sę 15 czerwca 1914 roku w Moskwie jako
Grigorij Feinstein lub Flekenstein'. W skrupulatnych archiwach
Łubianki zachowała się fotografia jego majmełe, która zmarła
w 1929 roku. Jego ojciec to imigrant z Finlandii, już wtedy
bogaty handlarz rosyjskimi diamentami. Zginął w 1919 roku w
walkach z bolszewikami, stając po stronie białogwardzistów
carskich.
Biografia Andropowa była przerabiana aż czterokrotnie i
zapewne żadna z tych wersji nie oddaje całej prawdy o tym
„Konradzie Wallenrodzie” światowego żydostwa na szczytach
sowieckiej władzy. Przeróbek tych dokonywano w latach 30. w
miarę pozyskiwania coraz to nowych dokumentów. W oficjalnej
biografii Andropow jest synem kolejarza Władimira, z
pochodzenia Osetyńca z guberni Stawropolskiej. Światowe
żydostwo znało jednak od początku jego kariery żydowskie
pochodzenie Andropowa i od jego wczesnej młodości
metodycznie w niego „inwestowało”, podobnie jak przedtem
„inwestowało” w setki innych ich pobratymców kreowanych do
rządzenia sowieckim Gułagiem. Taką kreaturą kreowaną
następnie przez Andropowa okazał się Gorbaczow, jego pupil,
dyskretnie promowany z zadaniem wymierzenia ciosu śmierci
bolszewickiemu bękartowi Żydów z pokolenia ich ojców. W
sposób tajemniczy, podobnie jak później Gorbaczowa, zwykle
zaciekle żrące się między sobą stado zbirów z sowieckiego
Politbiura, „jednomyślnie” powołało Andropowa na stanowisko
pierwszego sekretarza KPZR.
Kariera Andropowa przebiegała jeszcze według tradycyjnego
schematu i chronologii, natomiast kariera Gorbaczowa
wystrzeliła jak statek kosmiczny. W Sowłagrze wszystkie
szczeble awansów były ściśle ustalone i skodyfikowane. Tak
pisał o tym schemacie awansów rosyjski autor Abdurachman
Awtorchanow w książce Od Andropowa do Gorbaczowa2:
Aby dotrzeć do Politbiura czy Sekretariatu, choćby na
stanowisko szefa wydziału KC lub jego zastępcy,
funkcjonariusz partyjny zaczynający swoją karierę jako,
powiedzmy, sekretarza rajkomu w wieku lat 30, musi
przejść wszystkie szczeble drabiny partyjnej. Od sekretarza
rajkomu, przez I sekretarza gorkomu do sekretarza obkomu
- wymaga to 20, a nawet 30 lat kariery na prowincji. Tak
więc kandydat w wieku 50-60 lat, o ile uzyska protekcję w
KC pod warunkiem, że jego akta osobowe w KC i dossier w
KGB są absolutnie czyste,
a on sam przewyższa swych najbliższych konkurentów pod
względem talentu organizacyjnego - dotrze wreszcie do
owego, wedle wyrażenia Stalina, „aeropagu" - do KC partii.
Wynika stąd, że obecnie' to nie „młodzi" przejmują władzę
na Kremlu, lecz „młodzi starcy" mają zastąpić „starców
zgrzybiałych", przy czym ich bagaż polityczny i duchowy jest
identyczny z tym, jakim dysponowali ich poprzednicy.
1. Taką alternatywną pisownię jego nazwiska podaje
„Ojczyzna" w numerze VI z lipca-sierpnia 2006 roku, opierając
się na wspomnianej audycji. „Itogi", własność żydowskiego
„miliardera z niczego" - Gusińskiego. To również właściciel
takich pism i gazet jak: „Dziś", „Moskiewskij komsomolec",
„Moskiewska prawda", „Litieraturnaja gazeta". Gusiński jest we
władzach żydowskiej loży „Bnai-Brith".
Zob.: Oleg Płatonow Rosja pod władzą masonerii wyd. Moska
2000, s. 71.
2. Wyd. ANTYK, 1989, s. 83.
Niemal natychmiast po śmierci już za życia zmumifikowanego
Breżniewa, niewidzialne lobby wypromowało Andropowa 10
listopada 1982 roku (w Polsce dobiegał końca stan wojenny) na
stanowisko I Sekretarza KC KPZR, co było naruszeniem
wszelkich standardów obowiązujących od ponad pół wieku. Nie
był taką sensacją wiek Andropowa - liczył wtedy 68 lat, to
znaczy mieścił się w formule „młodego starca". Odstępstwem,
wręcz herezją partyjną było to, że na stanowisko Politbiura
„niewidzialni"- mianowali szefa KGB. Zawsze bowiem aparat
partyjny dominował nad aparatem fizycznego terroru - nad
GRU, NKWD, KGB.
Znawcy „dworskiej etykiety" w Imperium Zła otrzymali w ten
sposób czytelny sygnał, że następuje radykalne przesunięcie w
hierarchizacji Olimpu władzy - pierwszy, jak
się okaże rozstrzygający etap kruszenia Sowłagru. Oznaczało
to, że dokonuje się zasadnicze przesuniecie dominacji w
nienaruszalnym dotąd trójkącie władzy: Partia, armia, KGB. I
tylko nieliczni to przesunięcie mieli szansę zrozumieć właściwie
- że władza radziecka jest już dostatecznie silnie spenetrowana
przez obce, czytaj syjonistyczne siły, aby mógł się tam dokonać
taki właśnie wyłom, tak radykalne przesunięcie centrum
„dowodzenia". Teraz, ćwierć wieku po tych roszadach, jesteśmy
mądrzejsi o te fakty, ale ich dedukcja w tamtym czasie
wymagała wyjątkowej przenikliwości i znajomości sceny
politycznej w Sowiecji. Andropowowi jego zdalni i miejscowi
protektorzy wyznaczyli rolę gigantycznego młota
pneumatycznego o niewyobrażalnej sile kruszenia
moskiewskich skał. Istotne jest to, że Andropow miał pełną
świadomość tego historycznego zlecenia, tej misji i podobną
wiedzę o mechanizmach, które go wyniosły na wierzchołek
tradycyjnego trójkąta: partia, armia, KGB2.
1. To „obecnie" dotyczy początków lat 90. Książka ukazała
się po raz pierwszy w Paryżu w 1986 roku, wydana przez
masońską YMCA - Press.
2. Zwolennikiem „pierestrojki" stał się też Markus Wolff, z
pochodzenia Żyd, szef enerdowskiego wywiadu (HVA). W 1989
r. Wolff dobrowolnie odszedł z HVA i po cichu przeszedł na
stronę frakcji „reformatorskiej" NRD. Nagle pokochał prawdziwą
wolność, równość, braterstwo - jak pisał potem w swoich
„Wspomnieniach". Od pięciu lat jego nacyjny pobratymiec
Andropow spoczywał w grobie, a jego dusza w piekle, ale ta
przemiana Wolffa (Wilka) w owieczkę, musiała rozpocząć się
znacznie wcześniej. Po 30 latach kierowania enerdowskim
wywiadem osiadł w Izraelu, ojczyźnie jego przodków.
Andropow rozpoczął strategiczny, wielokierunkowy proces
przygotowywania „pierestrojki". Los pozostawił mu niewiele
czasu, a on wiedział dobrze, że prowadzi wyścig ze śmiercią.
W chwili nominacji był już ciężko chory na niewydolność
nerek. I rzeczywiście, zmarł 9 lutego 1984 roku, zaledwie po
około 15 miesiącach panowania. W ostatnich miesiącach życia
podobno był w swoim gabinecie lub na jego zapleczu stale
podłączony do aparatury dializującej nerki, a spiskowa teoria
podpowiada rzecz mało jednak prawdopodobną - że
uśmiercono go jakimś skrytym majsterkowaniem przy tej
aparaturze.
Dopiero następne dziesięciolecie po jego śmierci wykazało, że
Andro-pow zdążył jednak wykonać swoje podstawowe zadanie
- przekazać już pośmiertnie władzę nad Sowłagrem swemu od
dawna protegowanemu i awansowanemu Michaiłowi
Gorbaczowowi. Podczas elekcji Gorbaczowa doszło do
niebywałej sytuacji. Całe Politbiuro, nagle nie wiedzieć
dlaczego, jednomyślnie wybrało Gorbaczowa na genseka. I to
w jakim stylu!
Przebieg „konklawe", stał się jednym wielkim peanem na
cześć w istocie partyjnego przeciętniaka, jakim był wtedy
Gorbaczow. Oto skróty kilku tych laudacji:
Griszyn7:
Dlatego uważam, że nie mamy i nie możemy mieć lepszej niż
M. S. Gorbaczow kandydatury na stanowisko Sekretarza
Generalnego KC KPZR.
Romanow:
Michaił Sergiejewicz Gorbaczow ma za sobą bogatą szkołę
życia (...). To człowiek wykształcony (...) chętnie udziela
ludziom pomocy i darzy ich zaufaniem...
Czebrikow:
Ton naszej dzisiejszej rozmowie nadał Andriej Andrijewicz
Gromyko. Powiedział on słusznie, że powinniśmy myśleć o
przyszłości (...). Uważam, że Michaił Siergiejewicz
Gorbaczow wywiąże się z tego z honorem. Za cechy te cenili
tow. Gorbaczowa L. I. Breżniew, J. W. Andropow i K. U.
Czernienko...
To właśnie A. Gromyko zaproponował kandydaturę
Gorbaczowa. Gromyko był wśród członków Politbiura wciąż
jeszcze groźnym rozgrywającym. Zapewne to on przemycał do
Sowłagru pierwsze miazmaty „odnowy” jako wieloletni delegat
- ambasador w ONZ, gdzie ironicznie nazywano go
„Towarzyszem NIET!”, bo na wszystko miał taką właśnie,
jedyną odpowiedź.
1. Zob.: Władimir Bukowski: Moskiewski proces, wyd.
polskie 1998, s. 291, Passim.
Diemiczew:
Nieźle znają go także za granicą. O tym, że potrafi pracować
za granicą, świadczą wyjazdy do Anglii, Kanady...
Gromyko:
Także do Włoch.
Diemiczew:
Michaił Siergiejewicz Gorbaczow jest otwarty na nowe
prądy.
Ligaczow:
(...) W dodatku posiada niewątpliwie wszystkie cechy
niezbędne dla wybitnego działacza politycznego. W dodatku
ma jeszcze niespożyty zapas sił intelektualnych i fizycznych.
Nieoficjalnymi kanałami puszczono maskującą pogłoskę, że
podczas wyboru Gorbaczowa trwała „ostra walka", wybrano go
niemal mniejszością głosów... W istocie wybór był tylko
formalnym „przyklepaniem" kandydatury Gorbaczowa.
Autor wspomnianej książki Moskiewski proces („dysydent")
pisząc z ironicznym sceptyzmem o Gorbaczowie, wskazywał na
Andropowa jako jego wielkiego protektora. Podkreślał
zwłaszcza maestrię Andropowa w kreowaniu mitu
„pierestrojki", ale jak na „dysydenta" przystało, Bukowski ani
słowem nie wspomniał o siłach, które wypromowały samego
Andropowa - o kręgach syjono-globalistów USA i Europy
Zachodniej i Żydów rosyjskich. To właśnie Gorbaczow, zausznik
Andropowa, położył podwaliny pod rychłą lawinowo
przebiegającą „pierestojkę". To Andropow wykonawcą tej
pierestrojki uczynił Gorbaczowa.
Był to największy w historii sukces Zachodu w konfrontacji z
coraz bardziej niesubordynowanym potworem
żydobolszewickiej rewolucji z 1917 roku.
Wkrótce potem protegowani Jelcyna i Gorbaczowa, Żydzi:
Bierezowski, Chodorkowski, Gusiński, Potanin, Wekselberg,
Abramowicz, Awen, Lifszyc i kilkunastu innych „oligarchów",
otrzymali przyzwolenie na totalną grabież majątku narodowego
Rosjan. Tak oto spłacono Żydom Zachodu zaciągnięte długi
różnorakiego poparcia, dokładnie tak samo, jak Lenin spłacił z
nawiązką bankowi
Kuhn & Loeb wszystkie pożyczki, bez których Bolszewia
pierwszych lat jej istnienia stałaby się wielkim bankrutem.
Wypłacił swym poplecznikom równowartość 600 milionów
dolarów w złocie. Pozostałe złoto carskiej Rosji rozkradli
indywidualnie.
Zakulisowe tajemnice tej groteskowej „pierestrojki" to jedyny
klucz do zrozumienia tajnych mechanizmów upadku Sowietów,
a poprzez ten upadek, przez tę „pierestrojkę" - klucz do
zrozumienia łatwości, z jaką zachód bezkrwawo opanował
Rosję posowiecką po 1990 r., tym samym Polskę i pozostałe
kraje demoludów.
W czterokrotnym preparowaniu życiorysu wspomagano
Andropowa z zachodu, co jest pośrednim dowodem, że to w
niego „inwestowano" z dalekim rozbiegiem czasowym.
Ukończył tylko technikum żeglugi śródlądowej. W 1930 roku
wstąpił do Komsomołu. Członkiem partii został w 1939 roku.
Tuż potem skierowano go na stanowisko szefa Komsomołu w
Karelo-Fińskiej SSR (1940-1944). Było wykluczone, aby tak
forowany Żyd poszedł na front z pepeszą w garści - to
obowiązek wielonarodowego mięsa armatniego ZSRR.
Oficjalnie jednak Andropow musiał później mieć odpowiednio
spreparowany życiorys wojenny - rzekomo brał udział w jakiejś
partyzantce, tylko nikt nie wie w jakiej, bo i kiedy mógł
walczyć w partyzantce, jeżeli do 1944 roku sekretarzował
Komsomołowi w podbitej przez ZSRR Finlandii? W 1947 roku
jest już sekretarzem KPZR w Karelii, cztery lata później
ściągają go do Moskwy, co było pierwszym warunkiem
następnych awansów. Skierowano go do pracy w KC partii.
Na krótko popadł w konflikt z G. Malenkowem, nie byle kim, bo
formalnym następcą Stalina. Konflikt nastał z rywalizacji
pomiędzy Malenkowem a Michaiłem Susłowem.
Malenkow zamierzał usunąć sojusznika Susłowa - Atanasa
Sneckusa ze stanowiska I Sekretarza KC KP Litwy. W tym celu
wysłał Andropowa do Wilna, aby wyszukał tam stosowne „haki”
na Sneckusa. Andropow albo nie chciał dogrzebać się do takich
„haków”, albo też działał w duecie z potężnym Susłowem, bo
powrócił z Litwy bez „haków”, toteż Malenkow musiał
zrezygnować z usunięcia Sneckusa.
Na pewien czas to starcie Malenkow - Susłow lekko zachwiało
karierą Andropowa. Malenkow podobno spotkał Andropowa na
korytarzu KC KPZR, ujął go za łokieć i szepnął mu do ucha:
Nigdy ci tego nie zapomnę. Czy to prawda - nie wiadomo, nikt
przecież nie usłyszał tego złowrogiego sze-ptu, ale dalsze fakty
jakby to potwierdzały, bowiem wkrótce potem Andro-pow
został zwolniony z aparatu partyjnego, następnie „zesłany” na
boczny tor w roli ambasadora na Węgrzech na czas 19541957.
Dla Węgrów okazał się „inwestycją" tragiczną.
Starając się odzyskać łaski Kremla, Andropow wsławił się
krwawym stłumieniem powstania Imre Nogy'a w 1956 roku i
osadzeniem u władzy Janosa Kadara.
Historycy węgierscy przyznają, że to Andropow jest głównym
sprawcą masakry Węgrów.
Dojście do władzy Chruszczowa w ramach rzekomej
„destalinizacji” otworzyło Andropowowi drogę powrotu na
Kreml. To wtedy jego kariera dostaje zaskakującego
przyśpieszenia. Impulsem stała się otwarta wojna wydana
przez klikę Chruszczowa z kryptosyjonistami ulokowanymi w
kręgach decyzyjnych KC KPZR i w licznych republikach.
Ta sowiecka wersja wojny „Chamów z Żydami”, jak wiemy,
miała swój duplikat w Polsce, zakończony krótkotrwałą klęską
tych ostatnich w 1968 roku, dwa lata później klęską duetu
Gomułka - Moczar.
W wyniku walki rosyjskich „Chamów i Żydów", Andropow w
1962 roku został członkiem Sekretariatu KC KPZR i zajął
miejsce Susłowa, co dowodzi, że jego wileńska wyprawa po
„haki" na litewskiego sprzymierzeńca Maleńkowa nie była
przypadkowa.
Wkrótce potem Andropow został szefem KGB, a w 1973 roku
członkiem Biura Politycznego KC KPZR. Jednocześnie zachował
tekę szefa KGB, co było ostatecznym przypieczętowaniem
zwycięstwa rosyjskich Żydów nad rosyjskimi chamami - tym
razem cudzysłowy są tu zbyteczne.
Oznaczało to długi wstęp do rozbiórki Sowłagru, ale
wtedy niewielu albo nikt nie mógł być obdarzony tak
nadprzyrodzonym wizjonerstwem
- poza samym Andropowem i jego mocodawcami, aby
zrozumieć, do czego te zmiany zmierzają i kto je
inspiruje.
Tak oto Andropow uzyskał dwa klucze do demontażu
Sowłagru
- władzę nad KGB i członkostwo w Biurze Politycznym KC
KPZR.
Cieszył się jednocześnie dyskretną akceptacją Zachodu. Coraz
wyraźniej kreowano go tam na „liberała", starannie
zapominając o tysiącach trupów węgierskich
wyprodukowanych przez tego „liberała" i o jego wielu
zbrodniach w cichych, rutynowych działaniach KGB. Wtedy
właśnie rozpoczęło się metodyczne przenoszenie dowodzenia
Sowłagrem z partii i armii do KGB, od dawna naszpikowanego
na wszystkich decyzyjnych stanowiskach rosyjskimi Żydami:
po rozpadzie ZSRR
aż 20 000 kagebistów wyższego szczebla wyjechało
bezpośrednio do Izraela, uwożąc wiele miliardów dolar ów w
złocie, diamentach i samych dolarach, tudzież niewyobrażalnie
bogatą wiedzę o tajemnicach KGB i GRU. Ten proces
podporządkowywania partii kagiebistom rozpoczął już
Breżniew, zapewne nieświadomie^, przywróceniem prawa KGB
do szpiegowania (gromadzenia „haków") nie tylko na członków
Komitetu Centralnego, lecz również członków Politbiura, które
to prawo odebrał im Chruszczow. Pęczniejące tajne teczki
członków Biura Politycznego czyniły z nich posłuszne narzędzia
w rękach Andropowa, co ułatwiało mu dokonywanie zmian
partyjnych na szczytach Kremla i w republikach. Doskonałym
źródłem „haków" była powszechna, epidemiczna korupcja w
kierownictwie partii, co dodatkowo czyniło ich łatwymi ofiarami
KGB.
Podobnie, choć nie na taką skalę działo się w armii. Armia
Czerwona - jakkolwiek by ją oceniać - zawsze była gwarantem
potęgi i stabilności ZSRR, obiektem dumy narodowej Rosjan.
Rosyjskie dowództwo wojskowe już nie czerpało strawy
duchowej z groteskowych szkoleń marksizmu-leninizmu, tylko
z wiecznie dlań żywej, acz nie manifestowanej wojskowo-
patriotycznej historii Wielkiej Rosji. Stalin wiedział co robił tuż
przed wojną, niszcząc niemal doszczętnie stary korpus oficerski
Czerwonej Armii, podobnie wiedział co robić, gdy Niemcy parli
na Stalingrad, a Moskwa i Leningrad już były oblężone.
Zrehabilitował wtedy rosyjską armię imperatorską,
wielkomocarstwową i jej słynnych dowódców, wydobył z łagrów
niedobitych oficerów, a samą wojnę z hitlerowskimi Niemcami
nazwał dokładnie tak, jak zawsze w Rosji nazywano wojnę z
1812 roku: „Wielką Wojną Ojczyźnianą". To przecież rosyjska
armia wygrała wojnę z Napoleonem i Hitlerem, a nie KPZR,
NKWD, GRU. Przerażony widmem klęski, Stalin wydobył z
łagrów gnijących tam hierarchów Cerkwi Prawosławnej, kazał
im podpisywać wspólne apele do wiernych i „narodu"
(!) o wytrwanie w walce.
Armia była więc zawsze groźna dla kamaryli partyjno-
kagiebowskiej jako realna siła fizyczna.
Sygnałem medialnym zapowiadającym zmiany, znów czytelnym
tylko dla nielicznych, była niewinnie wyglądająca reakcja
„Prawdy" na śmierć genseka Czernienki. Należało oczekiwać, że
wzorem śmierci poprzednich genseków, cała ta sowiecka
„Trybuna Ludu" będzie przez najbliższe dni ociekać łzami.
„Prawda" tymczasem pozwoliła sobie na coś, za co przedtem
redaktor naczelny wylądowałby w łagrze za sabotaż. W dniu
ogłoszenia śmierci Czernienki „Prawda" po pierwsze ukazała się
bez czarnej żałobnej ramki okalającej całą pierwszą kolumnę
gazety, a co jeszcze bardziej niesłychane - bez portretu
Czernienki!
W zamian, na tejże pierwszej stronie ukazał się portret nowego
genseka - Michaiła Gorbaczowa. Rozkład tych akcentów był
czytelny. Nigdy przedtem nie pozwalano sobie na takie
poniżenie zmarłego genseka. Stetryczały mamut Czernienko
zmarł 10 marca 1985 roku. Jeszcze na dobre nie ostygły jego
zwłoki, jeszcze nie odbył się jego pogrzeb, a już wybrano i
ogłoszono światu nowego genseka - Michaiła Gorbaczowa.
Nastąpiło to po zaledwie czterech godzinach od ogłoszenia
śmierci Czernienki. TASS podał to o godzinie 14, a już o 18
tego samego dnia - doniósł o wybraniu nowego dyktatora.
Nigdy dwa takie wydarzenia nie zbiegały się w tak krótkim
czasie w długiej historii ZSRR.
1. Ożeniony z Żydówką, podobnie jak większość rosyjskich
„chamów" na szczytach władzy, nie wyłączając Raisy
Gorbaczowej.
Cytowany Awtorchanow stawiał w swojej książce całkiem
przytomne pytanie:
Czy mogło się tak szybko zebrać pozaplanowe plenum KC,
czyli ponad 400 osób rozrzuconych nie tylko po
gigantyczym kraju, ale i po świecie? Chyba tylko sputnikami
można było ich zwieźć tak szybko. Nawet sądząc z fotografii
zbiorowej uczestników owego plenum podczas pożegnania
zwłok Czernienki (opublikowanej w „Prawdzie” 12.03.1985
r.), w Moskwie zebrało się nie więcej niż 200 osób1.
A tak Awtorchanow wyjaśnia ten fenomen komunikacyjny:
W rzeczywistości procedura wybrania Gorbaczowa
wyglądała tak samo jak w przypadku jego protektora, z tą
różnicą, że Andropow zmuszony był dokonać po śmierci
Breżniewa przewrotu pałacowego przeciw prawnemu
„kronpirinzowi" Czernience, a Gorbaczow dokonał tego
przewrotu w istocie jeszcze za życia swego poprzednika.
Gromyko, który wniósł na plenum KC kandydaturę
Gorbaczowa, poinformował, że kierował on już
Sekretariatem Generalnym KC KPZR, a pod nieobecność
Czernienki także posiedzeniami Politbiura. W ten sposób
faktyczna władza nad najwyższymi organami partii była już
w rękach Gorbaczowa.
Po śmierci Breżniewa wśród jego potencjalnych następców
typowano Konstantina Czernienkę, Wiktora Griszyna i
Władimira Szczerbickiego. Ważnym graczem zza kulis był w
tych targach o schedę po Breżniewie profesor Jewgienij
Czazow, osobisty lekarz Breżniewa, z pochodzenia Żyd.
Stwierdzał on w swoich pamiętnikach, że pozostawał w bliskich
kontaktach z Andropowem, co zresztą dziwić nie może, a ten
jako pierwszy otrzymał właśnie od Czazowa informację o
śmierci Breżniewa. Odbyło się to w ten sposób, że Czazow
zatelefonował nocą do Andropowa z daczy
Breżniewa i wypowiedział tylko jedno słowo: „Już". Tak samo
już nazajutrz rano okazało się, że Andropow został wyznaczony
na przewodniczącego ceremoniału pogrzebowego, co stanowiło
rytualny sygnał, kogo właśnie namaszczono na następcę
zmarłego genseka.
Dyskusja i głosowanie były więc tylko formalnością przy dalece
niepełnym składzie członków KC.
Tak naprawdę, Andropow został namaszczony przez
niewidzialne lobby wewnętrzne i zewnętrzne już na kilka
miesięcy przed śmiercią Breżniewa. Przygotowując się do tej
sukcesji, dla uniknięcia niekorzystnego wrażenia o skupieniu
władzy Genseka i szefa KGB w jednej osobie, Andropow
zrezygnował z funkcji szefa KGB. Sukces miał zapewniony z
dwóch powodów: dysponował bogatym zbiorem „haków" na
wszystkich przyszłych genseków i aktualnych członków
Politbiura.
1. Tamże, s. 85.
„Haki" zbierano zapewne także poprzez penetrację innych
wywiadów, którym zależało na osadzeniu Andropowa na tronie
genseka. Aparat polityczny, administracyjny i wojskowy ZSRR
był wtedy już straszliwie zdemoralizowany,
„odideologizowany". Jego najważniejsi funkcjonariusze mieli za
sobą kariery w ambasadach państw zachodnich, a tam czekały
na nich niezliczone pokusy. No i poznali słodką prawdę o życiu
na wrażym Zachodzie. Erozja i korozja umysłów zrobiła swoje.
Tajna kolekcja „haków" plus jego ludzie rozstawieni w rządzie
sprawiło, że Andropow wdarł się na kolejny szczyt władzy -
został Przewodniczącym Rady Najwyższej ZSRR.
Jeżeli aparat partyjno-administracyjny był stosunkowo
podatny na szantażowanie przez zasoby „hakowe", to nie jest
jasne, czy one wystarczyły na podporządkowanie bandzie KGB
generalicji armii, która była mniej skompromitowana,
zdemoralizowana, staranniej chroniona przez kontrwywiad GRU
przed wewnętrzną infiltracją.
Tak oto dochodzimy do kluczowego dla losów Polski pytania:
dlaczego Armia Czerwona nie weszła do Polski, aby zdusić
narodową rebelię jeszcze przed wprowadzeniem stanu
wojennego, jako „pokojowej" alternatywy Jaruzelskiego?
Zaistniały na szczęście (?) niebagatelne przeciwwskazania.
Dwa zwłaszcza:
— interwencja wojskowa oznaczałaby „siłowe" rozbicie
„Solidarności" całkowicie już opanowanej przez Żydów z KOR,
stworzonego pod patronatem Zachodu tylko w tym właśnie
celu, aby na grzbietach robotników przejąć władzę z rąk
„Chamów" przy pierwszej nadarzającej się okazji;
— wtedy awans Andropowa na stanowisko wszechwładnego
genseka, przygotowywanego do tej roli od dziesięcioleci, stałby
się bardzo problematyczny.
Tak oto strategicznym a pilnym zadaniem Andropowa było
niedopuszczenie do interwencji w Polsce. Interwencja
rozwiałaby plany osadzenia Gorbaczowa na stanowisku
genseka. Planowana „pierestrojka" by nie doszła do skutku w
jakimś przewidywalnym czasie, a zamiast anihilacji Sowłagru,
łatwo mógł on przejść w wojskową dyktaturę brutalnie
pacyfikującą rozbudzone nadzieje narodów Sowłagru.
Generalicja znów by doszła do głosu.
Tak oto stanęła na historycznym zakręcie przyszłość ZSRR,
Polski, demoludów, a tym samym Europy i nie tylko. Potem
lansowano tezę, że Sowieci nie weszli, bowiem ugrzęźli po
uszy w Afganistanie, ponadto pułkownik Kukliński zdradził
Amerykanom plany wojskowe Układu Warszawskiego.
Niestety, przez szereg lat ulegał tej iluzji także niżej
podpisany.
Przewidywania skutków interwencji powinny były pójść tropem
trzech przesłanek:
— Sowieci byli uwikłani w Afganistanie „na pół gwizdka”,
wprawdzie ponosili kompromitujące porażki prestiżowe, ale nie
militarne, zdolne osłabić potęgę Armii Czerwonej;
— ich interwencja w Polsce była niemal skazana na sukces
militarny, bo mało prawdopodobne, by wojsko polskie podjęło
walkę, zdominowa-ne przez dowódców w roli agentów
Moskwy. To stanie z bronią u nogi gwarantował sam Jaruzelski
jako dowódca armii, agent NKWD od 1944 roku. Sprawę
załatwiłoby kilka dywizji sowieckich, a ich rola sprowadzałaby
się do opanowania garnizonów, lotnisk, łączności oraz
internowania dowództwa;
— wrzawa na Zachodzie przeszłaby w stan lodowatej zimnej
wojny grożącej wojną na niewyobrażalną skalę, ale to by tylko
wzmocniło rolę dowództwa Armii Czerwonej - jedynej w tej
sytuacji obrończyni ojczyzny światowego proletariatu.
Profesor Anatol Dnieprów trafnie rekapitulował tę sytuację:
Andropow był de facto głównym autorem radzieckiej
pierestrojki. Jak wiadomo, to on wylansował na lidera KPZR
Michaiła Gorbaczowa. Andropow ściągnął z Kraju
Stawropolskiego nikomu wtedy nieznanego Gorbaczowa i
wprowadził go z czasem do elity radzieckiego kierownictwa.
Gorbaczow realizował następnie plan demokratyzacji i
otwarcia Związku Radzieckiego na świat...
To już wiemy, ale prof. Dnieprów dochodzi do wątku
polskiego i tu już nie we wszystkim jest obiektywny:
Za główną zasługę Andropowa uważa się dziś to, że za jego
wstawiennictwem w 1981 roku nominację na I sekretarza KC
PZPR od L. Breżniewa otrzymał właśnie gen. Wojciech
Jaruzelski. A to dzięki Jaruzelskiemu polskie pokojowe
reformy były przecież tak udane (no, kto by to pomyślał, że
udane! - H.P.). Jak wiadomo, Andropow był też
zdecydowanym przeciwnikiem interwencji radzieckiej w
Polsce. Pamiętał zapewne wydarzenia w Budapeszcie w 1956
roku, gdzie był wówczas ambasadorem ZSRR. Takiego
tragicznego losu chciał niewątpliwie zaoszczędzić Warszawie.
Dzięki podjętej przez Breżniewa i Andropowa decyzji o
wprowadzeniu stanu wojennego, którego przebiegiem tak
znakomicie kierował gen. Jaruzelski, Andropow uratował
Polskę i utorował drogę do pokojowej transformacji całego
bloku socjalistycznego...
Andropow uratował Polskę? Przed czym? Przed masakrą?
Uratował dla kogo? Czyżby scenariusz węgierski sprzed 25 lat
miałby się powtórzyć w 1981 roku, gdyby czerwona zaraza
wdarła się do Polski? Czyżby prof. Dnieprów (nazwisko od
Dniepru?) nie wiedział, ile kilometrów dzieliło Budapeszt od
Berlina, a ile granicę zachodnią Polski od tegoż Berlina?
Prawdą jest natomiast, że to duet Breżniew - Andropow był
autorem stanu wojennego, a hunta Jaruzelskiego - Kiszczaka
jego wykonawcą. Mijało się to rozwiązanie z oczekiwaniami
generalicji sowieckiej. Już zacierała ręce. „Krasnaja Zwiezda"
- organ Armii Czerwonej już nazajutrz po oficjalnym
zarejestrowaniu „Solidarności", 16 listopada 1980 roku
opublikował znamienny w intencjach
artykuł o wojnie polsko-sowieckiej z 1920 roku. Artykuł
kończył się słowami Lenina, którymi zapowiadano
oczekiwaną interwencję:
Wojna z Polską została nam narzucona.
Wiele też mówią zmiany personalne w armii sowieckiej podjęte
między grudniem 1980 a marcem 1981. Zaczęło się od dymisji
dowódcy sił lądowych gen. Pawłowskiego i jego zastępcy do
spraw politycznych, generała Wasiagina.
W następnym miesiącu z kluczowych stanowisk zostali usunięci
doświadczeni dowódcy ze wszystkich (oprócz jednego)
okręgów wojskowych graniczących z Polską, a ich miejsca
zajęli generałowie przeniesieni znad granicy chińskiej!i Wywiad
amerykański ustalił mylnie czy też celowo dezinformacyjnie -
to rzecz drugorzędna - że wkroczenie armii sowieckiej jest
planowane na 15 grudnia. Dowódcom znad granicy chińskiej
brakowało znajomości przy graniczą polsko- sowieckiego,
terenów w głębi Polski i wielu innych realiów.
W prasie sowieckiej ukazały się zasłony dymne
usprawiedliwiające te wędrówki dowódców. Miały rzekomo
wystąpić poważne problemy w mobilizacji rekrutów. Wzywani
do macierzystych jednostek rezerwiści podobno masowo
dezerterowali, z czym dotychczasowi dowódcy w rejonach
przygranicznych rzekomo nie mogli się uporać, należało więc
odwołać tych fajtłapów. Doniesienia o masowych dezercjach
były prymitywną fikcją. Dezercje z armii Sowłagru były zawsze
rzadkością, bo kończyły się dla delikwentów skutkami wręcz
niewyobrażalnymi, włącznie z karą śmierci, toteż mówienie o
„masowych" dezercjach, które by poważnie osłabiały zdolność
bojową armii, było niepoważne.
1. Miała to być powtórka taktyki inwazji na Węgry w
październiku 1956 r. Ściągnięto wtedy oddziały i dowódców
ze wschodnich regionów ZSRR. Wielu sołdatów było
przekonanych, że walczą „gdzieś” w imperialistycznej Europie.
Czołgiści strzelali z cekacmów gdzie popadnie. Posiekali kulami
okna polskiej ambasady, choć na frontonie budynku powiewał
sztandar PRL, ale oni nie wiedzieli czyj to sztandar. Dopiero
jesienią 2006 roku „Gazeta Polska” opublikowała tajny raport
ambasady opisujący dokładnie zniszczenia w środku
ambasady!
Wojskami dowodził wtedy marszałek Kulikow. Był on
zdecydowany wkroczyć do Polski dwukrotnie, w grudniu
1980 i marcu 1981. W obydwu okresach atak był
odwoływany. Andropow czuwał nad tym poprzez swoich
ludzi w KC i generalicji. Miał swoich protegowanych na
strategicznych stanowiskach w armii i partii.
Ostatnim sukcesem partyjnych dinozaurów było przepchnięcie
żywej mumii (83 lata!) - Konstantina Czernienki na stanowisko
genseka. Pożył jeszcze na tym stanowisku tylko 13 miesięcy, o
kilka miesięcy krócej niż przedtem Andropow. W tym czasie
śmiertelnie chory był już Dymitr Ustinow. Gdyby armia
zachowała swoje tradycyjne wpływy i pozycję, naturalnym jego
następcą powinien był zostać marszałek Nikołaj Ogarkow,
najzdolniejszy z sowieckich generałów, a co ważniejsze,
zwolennik agresywnej, imperialnej polityki sowieckiego
imperium.
Jako szef sztabu armii, od 1977 roku kierował się
przekonaniem, że wobec spodziewanej utraty przez Związek
Sowiecki przewagi nad NATO, najlepszym rozwiązaniem
pozostaje konfrontacja militarna na wybranym terenie.
Konsekwentnie zmierzając do takiej konfrontacji, rozkazał
zestrzelić 1 września 1983 roku południowokoreański samolot
pasażerski KAL 007, pod pretekstem naruszenia przezeń
przestrzeni powietrznej ZSRR, podczas gdy takie naruszenie
kwalifikowało się tylko do ostrego protestu dyplomatycznego.
Sukcesem Andropowa było takie osłabienie wpływów armii, że
zanim w grudniu 1984 zmarł Ustinow, zdołano przedtem
usunąć „jastrzębia" Ogarkowa ze sztabu. Ministrem obrony
został generał Siergiej Sokołow człowiek niejako z „kapelusza",
„z teczki", bowiem nigdy nie był on nawet członkiem Politbiura.
Ogarkowa natomiast „zesłano" do Legnicy, na całkiem boczny
tor, skąd miał dowodzić radzieckimi wojskami w Polsce i NRD'.
Legnica okazała się ostatnim przydziałem dla Ogarkowa - zmarł
w 1994 roku. Ostatnim oficerem KGB, który go nadzorował w
Legnicy, był płk NKWD Władimir Putin, późniejszy prezydent
osadzony na tym stanowisku przez skorumpowanego pijaczynę
Jelcyna. W czasie słynnego puczu Janajewa w Moskwie poparł
on i obronił Gorbaczowa, a najpewniej uratował mu życie.
1. Dzięki tej nominacji, miał z nim kontakty gen. W. Jaruzelski.
Oceniał Ogarkowa jako dowódcę inteligentnego, a co
dziwniejsze kulturalnego.
Po czerwcowym plenum KC KPZR w 1985 roku, ustaliło się
twarde jądro władzy pomijające zwapniałe Politbiuro. Wyłoniła
się dyktatura bardzo wąskiej grupy, taki „dyrektoriat pięciu":
gensek Gorbaczow, „drugi gensek" Ligaczow i aż trzech
generałów KGB - pierwszy zastępca szefa rządu Alijew,
przewodniczący KGB Czebrikow i minister spraw zagranicznych
Szewardnadze, który w przyszłości podobnie bezkolizyjnie
ustąpi miejsca amerykańskiemu agentowi wpływu
Saakaszwilemu w Gruzji, która tym samym stanie się kolejną
strefą wpływów amerykańskich. Z tego dyrektoriatu armia
została całkowicie wyłączona, co do złudzenia przypominało
„dyrektoriat pięciu" z czasów Rewolucji Francuskiej, dopóki
Napoleon Bonaparte nie dokonał swego słynnego zamachu
stanu poparty przez masonerię, sprawcę Rewolucji
Francuskiej już zdegustowaną jej makabrycznym
rozpasaniem. W Rosji w 1917 roku rządził podobny
„dyrektoriat pięciu” pod wodzą żydomasona Aleksandra
Kiereńskiego. Rządził niedługo i oddał władzę bandzie
Lenina -Trockiego.
Czebrikow podobnie jak Andropow, trafił do aparatu partyjnego
z KGB. Podobnie zawodowymi czekistami byli Alijew i
Szewardndze. Nic by później nie wiedziano o zaistnieniu
Alijewa i Szewardnadze, gdyby nie wszechobecna
instytucjonalna korupcja rozpleniona za czasów Breżniewa.
Wzorcowymi republikami były pod tym względem Azerbejdżan i
Gruzja. Ich pierwsi sekretarze Achundow i Mżawanadze zostali
ostrzeżeni przez własnych policyjnych generałów, że albo będą
przymykać oko na korupcję, albo sami będą w niej
uczestniczyć. Generałami tymi byli właśnie - w Azerbejdżanie
Alijew, a w Gruzji minister spraw wewnętrznych Szewardnadze.
Popierał ich szef KGB Andropow, który ich przeforsował na
stanowiska pierwszych sekretarzy tych republik. Potem znaleźli
się w Politbiurze KC KPZR.
Samo mianowanie Szewardnadze ministrem spraw
zagranicznych ZSRR przez Gorbaczowa, było wyjątkowo
śmiałym i dziwnym na tle praktyki w ZSRR posunięciem.
Odsunął Gromykę z tego stanowiska, co oznaczało kurs na
„odprężenie” z Zachodem, a także przejęcie przez Gorbaczowa
kontroli nad polityką zagraniczną. Nominacja Szewardnadze na
ministra spraw zagranicznych ZSRR była szokiem dla
sowieckiego korpusu dyplomatycznego, w którym nie
brakowało wytrawnych dyplomatów znających języki obce.
Degradację Gromyki Gorbaczow osiągnął przez odebranie mu
stanowiska przewodniczącego Rady Najwyższej ZSRR.
Bezceremonialnie pogonił z Biura Politycznego i Sekretariatu
KC kogoś, kto szkodził jedności aparatu partyjnego i
policyjnego - będącego w pełni sił swego rywala Romanowa,
który go popierał na
wspomnianym konklawe.
Tak naprawdę, to przygotowania do rozbiórki Sowietów
rozpoczęły się już u progu lat 60. i nie w samym ZSRR.
Kongres USA w 1959 roku przyjął dalekosiężny plan rozbicia
Sowłagru na 22 państwa. Rola śmiertelnych korników
przypadła żydomasońskiej agenturze wewnątrz ZSRR,
usytuowanej w resortach siłowych i na szczytach KPZR.
W początkach lat 60. na Uniwersytecie Kolumbia rozpoczynali
swoją karierę żydowscy prekursorzy „pierestrojki" A.
Jakowlew i O. Kaługin, wysokiej rangi funkcjonariusz NKWD,
a pytanie o to, jak oni się tam dostali, jak wyjechali za
żelazną kurtynę, jest z gatunku pytań o swobodne wojaże
„naszych" prekursorów, takich jak Michnik, Geremek,
Blumsztajn, J. T. Gross i dziesiątki innych KOR-ników.
Jakowlew i Kaługin należeli do kadrowych funkcjonariuszy
KGB, co ujawnił w 1993 roku przedstawiciel KGB W.
Kriuczkow'. W połowie lat 60. Jakowlew w „Litieraturnoj
Gazietie" otwarcie krytykował „nacjonalizm" rosyjski,
występował antyrosyjsko i jakoś przechodziło mu to bezkarnie.
Jakowlew swobodnie podróżował do Kanady, gdzie wchodził w
nieformalne układy z wpływowymi przedstawicielami
tamtejszej masonerii, na czele z premierem Kanady Pierre
Trudeau.
W połowie lat 60.-70. we władzach centralnych KPZR
uformowała się grupa agentów wpływu pochodzenia
żydowskiego: F. Burłaszkin, G. Szachnazarow, G. Gierasimow,
Arbatow i Bowin. Czołową postacią był w tej grupie Arbatow.
Urodzony w 1923 roku, był członkiem KPZR nieprzerwanie od
1943 do 1991 roku. W latach 60. i 70. Arbatow był jednym z
głównych zakulisowych rozgrywających w polityce
zagranicznej ZSRR, m.in. jako
dyrektor Instytutu USA i Kanady. Zajmował zdecydowanie
proamerykańskie stanowisko, o czym wtedy nie wiedziały
jeszcze (rzekomo), sowieckie służby wywiadowcze.
Przyjacielem Ameryki stał się już w latach 70. Wtedy też
ważnym tuzem żydomasońskiej agentury wpływu okazał się
słynny A. Sacharow i jego żona H. Bonner. Wtedy też
rozpoczynała się gra o globalną dominację międzynarodowego
syjonizmu spod znaku loży Bnai-Brith, Bilderberg Group i
Komisji Trójstronnej, której współzałożycielem był „nasz"
Zbigniew Brzeziński, zakulisowy promotor wyboru kard. K.
Wojtyły na papieża. Inną międzynarodową atrapą oligarchów
świata stał się słynny Klub Rzymski. Jego członkiem był
późniejszy „rosyjski" premier i miliarder „z niczego" J.
Primakow (1972).
Wtedy właśnie harwardzki historyk żydowskiego pochodzenia
Ryszard Pipes opracował dla administracji prezydenta
Reagana strategiczny program erozji sowieckiego molocha za
pomocą dywersji w takich dziedzinach, jak polityka
międzynarodowa, kultura i ekonomia. Był to na razie program
„wojny propagandowej" o powolny demontaż ZSRR.
1. „Młoda Gwardia", 1992, nr 10 s. 84. Zob.: Oleg
Płatonow: Rosja pod władzą masonerii, Moskwa 2000, s.
10. Passim.
Prezydent f^ee^an i R, Pip«-s.
Na gruncie polskim próbami siłowymi okazała się prowokacja
z grudnia 1970 roku, zakończona masakrą stoczniowców
Trójmiasta, potem w 1976 r. jednorazowa podwyżka cen
żywości o 70 proc, której wynikiem stały się zamieszki w
Radomiu i innych miastach7. A jeszcze wcześniej - tzw.
„wydarzenia marcowe” 1968 w Warszawie oraz „praska
wiosna” w Czechosłowacji. Wszystkie te wydarzenia były
koronkowo zorganizowanymi prowokacjami.
Na przełomie lat 70. - 80. agentura wpływu usadowiona na
szczytach KC KPZR, KGB i GRU, w ekonomii i polityce
zagranicznej ma już zwarty program i funkcjonuje sprawnie.
Umyka to uwadze rzekomo wszechwiedzącym KGB i GRU, ale
to już dziwić nie może, zwłaszcza w
kontekście kariery Andropowa, wkrótce Gorbaczowa.
1. Zob. rozdział: Jaruzelski wykańcza Gierka i gospodarkę.
„Zachód", czyli głównie USA, wyasygnował na „proces
demokratyzacji" ZSRR 90 miliardów dolarów. Te dolarowe
dywizje szły głównie na wspieranie setek żydowskich agentów
wpływu usadowionych we wszystkich dziedzinach życia
Sowłagru, w tym na nowoczesny sprzęt wywiadowczy, na
instrukcje, literaturę „drugiego (skąd my to znamy!) obiegu".
W trakcie, a nawet już po pierestrojce, świat dziwił się tej
„nagłej" bezkrwawej, pokojowej transformacji,
„demokratyzacji" ZSRR. Cudownej przemianie bestii w
baranka.
Arbatow, przy ścisłej współpracy Gorbaczowa i Jakowlewa,
zajął czołową rolę w kierowaniu procesami „transformacji"
Z
S
RR
w masę upadłościową. Wokół Arbatowa skupili się inni czołowi
agenci wpływu, tacy jak Koroticz, Afanasjew, Popów,
Primakow. Zwłaszcza Primakow, wkrótce „milioner z niczego".
Dziwnym trafem, byli to w całości tego składu rosyjscy Żydzi,
To jeszcze jeden, a tak naprawdę to jedyny cud sowieckiej
„pierestrojki". Dokłanie jak i u nas. „Nasza" pierestrojka to
kalka tamtej.
W tym kręgu głównym rozgrywającym stawał się Gorbaczow.
Charakterystyczne, że poza tym kręgiem pozornie pozostawał
Andropow. Nie kojarzono go ze spiskowcami. Przeciwnie,
jeszcze uchodził za twardogłowego stalinowca starej daty.
Partyjny aparat KPZR, czołowi działacze kultury i nauki,
stanowili otoczkę, zewnętrzny pierścień tego rdzenia.
W Polsce już mieliśmy za sobą rzekomo spontaniczną
eksplozję „Solidarności", umowę sierpniową, stan wojenny,
nikomu jeszcze nieznane tajne rozmowy Kuronia i Wałęsy z SB
w sprawie przejęcia władzy przez żydomasoński KOR, podczas
gdy w ZSRR trwała gigantyczna praca agentury wpływu. W
latach 1989-1992 odbyło się w ZSRR ponad 50 „naukowych
konferencji" w czołowych ośrodków ZSRR - w Moskwie, Rydze,
Leningradzie, Swierdłowsku, Woroneżu, Tallinie, Wilnie,
Irkucku, Tomsku. W samej Moskwie odbyło się sześć takich
instruktażowych konferencji.
KGB i GRU nie reagowały. Straciły rewolucyjną czujność!
Oficjalnie wszyscy z mocą akcentowali, na czele z
Gorbaczowem, „przewodnią" rolę partii.
Ukochane dziecko GRU, organizacja pod nazwą „Narodowy
udział w demokracji" (przewodniczący A. Wajnsztejn),
finansowała działalność Instytutu Sacharowa, który
propagował:
— 1984 r. - działalność na rzecz „praw człowieka"
— 1986 r. - działalność „wolnych uniwersytetów" (skąd my
to znamy!).
W 1990 roku specjalny fundusz Kongresu USA finansuje
działalność tzw. „Międzynarodowej parlamentarnej grupy
Wierchownogo Sowieta SSSR".'
Konsoliduje się czołówka przyszłego reżimu pijaczyny Jelcyna,
marionetki żydowskich oligarchów: Popow, Starowojtowa,
Połtorianin, Muraszow, Stankiewicz, Gajdar, Boczarow,
Jawlińskij, Bołdyriew, Łukin, Czubajs, Nyjkin, Szabad, a także
główni promotorzy
wyboru Jelcyna na prezydenta: Urmanow, Wiriutin,
Rzeźnikow, Andrejewskaja, Nazarow oraz czołowi
przedstawiciele prasy i telewizji.
I znów, dziwnym trafem, wszyscy, dokładnie wszyscy tu
wymienieni mieli pochodzenie „jerozolimskie".
Gorbaczow już jako gensek KPZR znał doskonale przebieg i
programy szeroko zakrojonej „pierestrojki" ZSRR w wykonaniu
tej piątej kolumny. Nie sprzeciwiał się niczemu. Przeciwnie,
dyskretnie roztaczał nad tą robotą parasole ochronne. KGB go
o tej kreciej robocie informowało wielokrotnie, bowiem ta
machina wciąż jeszcze „rabotała" rzekomo proradziecko. W
1990 roku meldował mu o tym przedstawiciel KGB Kriuczkow,
o czym pisała „Sowietskaja Rossija" w 1992 (21 X) i 1993 roku
(29 V). Wydarzenia toczyły się już lawinowo. Do gry wchodzi
Fundacja Sorosa i jego liczne agentury „pozarządowe". Pilotują
tę robotę tacy agenci wpływu jak J. Afanasjew redaktor
naczelny pisma „Znamia" -G. Bakłanow, ideolog pierestrojki
Zasławskaja, sędzia Trybunału Konstytucyjnego Ametystów.
W szóstym numerze pisma „Znamia" (1989) Soros już jawnie
nawołuje do walki z rosyjskim „nacjonalizmem", upatrując w
nim wielkie niebezpieczeństwo dla światowych sił
„demokracji".
I znów - identycznie w Polsce: „nacjonalizm”, „szowinizm”,
„ksenofobia” i, ma się rozumieć, „antysemityzm”.
Cała czołówka rosyjskiej „pierestrojki", to żydomasoneria.
Pierwsze związki i kontakty żydowskich liderów KPZR z
masonerią zachodu, datują się na długo przed faktyczną
pierestrojką, już w latach 60. i 70. Pierwszy kontakt z
masonerią zachodu Gorbaczow nawiązał podczas prywatnego
urlopu we Włoszech, gdzie prężnie działały loże masońskie na
czele ze słynną lożą „P-2". Jakowlew wszedł
w konspiracyjne związki z masonerią w Kanadzie. Spotykał
się tam z masonem Pierre Trudeau, premierem Kanady.
Pierwsze wzmianki o masońskiej inicjacji Gorbaczowa
pojawiły się w 1988 roku w niemieckiej prasie i w „Nowym
rosyjskim słowie" z 4 października 1989 roku. Tam właśnie
ukazały się zdjęcia Grobaczowa z prezydentem G. Bushem
(seniorem), przekazującymi wolnomularskim „braciom"
masońskie gesty nieznane „profanom".
1. Sowietskaja Rossija, 26 października 1992.
Do światowej masonerii Gorbaczow dołączył po wstąpieniu do
Komisji Trójstronnej z inicjatywy agenta Mossadu G. Sorosa1.
To Soros finansował rosyjsko-amerykański fundusz pod
nazwą „Inicjatywa kulturalna". Bardzo kulturalna, jak
wynikało z jej rezultatów.
Wśród funkcjonariuszy i beneficjentów Funduszu Sorosa
znaleźli się m.in. tacy wpływowi rusofobi, jak wspomniany
Afanasjew, Makarow i Ametystow.
Gorbaczow stał się członkiem Komisji Trójstronnej w 1989
roku, ale główny, wręcz historyczny w skutkach sabat
światowej masonerii odbył się w Moskwie pod wodzą Dawida
Rockefellera i członka loży Bnai-Brith Henry Kissingera2 ,
światowej rangi żydomasona Valery'ego d'Esteinga Giscarda
oraz Nakasone. Ze strony rosyjskojęzycznej żydo-masonerii,
oprócz Gorbaczowa, w tym masońskim zlocie wzięli udział
Jakowlew, Szewardnadze, Arbatow, Primakow, Miedwiediew i
inni.
W rezultacie tajnego porozumienia, zostały wtedy
opracowane dalekosiężne plany dekompozycji ZSRR, długo
jeszcze nieznane nawet liczącym się politykom i
obserwatorom sceny politycznej w ZSRR.
Nie rozumieli oni tajnej istoty historycznego spotkania
Gorbaczowa na Malcie, bastionie światowej loży „Kawalerów
Maltańskich"^ z amerykańskim prezydentem. Malta stała się
miejscem kluczowych ustaleń, które doprowadziły do
demontażu Związku Sowieckiego i rzekomo spontanicznych
przewrotów w krajach „demoludów" sowieckich.
Dodajmy, że Gorbaczow, Jakowlew, Szewardnadze
(były szef KGB), Miedwiediew i Primakow, to członkowie
Politbiura KPZR, od których wychodziły wszystkie najważniejsze
decyzje polityczne Sowłagru.
Dodajmy także, że chronologicznie pierwszą strukturą
masońską powołaną w ZSRR była loża żydowska Bnai- Brith. W
1989 roku „L'Arche" - żydo-masoński periodyk wychodzący w
Paryżu napisał, że w Moskwie w dniach 23-29 października
1989 roku gościła delegacja francuskiego dystryktu tej
światowej loży żydowskiej Bnai- Brith, w składzie 21
przedstawicieli, na czele z prezydentem dystryktu M. Aronem.
W skład powołanego wtedy rosyjskiego dystryktu Bnai-Brith
weszło 63 rosyjskich wpływowych Żydów, faktycznych twórców
„rosyjskiej" pierestrojki!
1. Z powodu powiązań z Mossadem, Soros został wydalony z
Węgier, skąd pochodził, a także z Rumunii i Czechosłowacji.
Zob. O. Płatonow, op. cit., s. 23.
2. Jesienią 2006 roku - żyd-syjonista i mason (dod. red.
polonica.net)- Kissinger został nieformalnym doradcą papieża
Benedykta XVI do spraw międzynarodowych.
3. Czołowymi masonami z loży Kawalerów Maltańskich są:
Jelcyn, Gorbaczow, Bierezowski, Jakowlew, Abramowicz,
Szewardnadcze, Lisowskij i Borodin.
W tym samym czasie powołali przedstawicielstwa (filie)
Bnai-Brith w Wilnie i Rydze, a w późniejszym czasie w
Petersburgu, Kijowie, Odessie, Niżnym Nowogrodzie i
Nowosybirsku'.
Najważniejsi członkowie rosyjskojęzycznej loży Bnai-Brith, poza
Gorbaczowem to: miliarder z niczego Gusińskij, Łużkow,
Smoleńskij, Szajewicz, Chodorkowski
(odsiaduje ośmioletni wyrok za miliardowe grabieże
podatkowych należności za ropę i gaz), Fridman, Awien i Hajt.
Te ekskluzywną sitwę światowej rangi żydomasonów z Bnai-
Brith uzupełnią potem następni giganci Bnai-Brith i innych
rytów: Czernomyrdin, Gajdar, Czubajs, Jawlinskij, Niemców,
późniejszy premier Kirijenko, Hakamada i Fiedorow.
Wymieńmy jeszcze „rosyjskich przyjaciół" Wielkiego Wschodu
Francji. Są to: Łużkow, Primakow,
Karaganow, Lebied (zginął w „wypadku" helikoptera).
Członkami „Wielkiego Turana" (masonerii islamskiej) są:
Szaimujew, Auszew i znani przywódcy czeczeńscy Maschadow i
Basajew.
Takie to były kulisy, tacy to byli twórcy „rosyjskiej" pierestrojki,
pod którą podwaliny położył Żyd Andropow i kontynuował jego
protegowany Gorbaczow.
Nasze rozważania o „cudzie" bezkrwawej pierestrojki
zakończymy rolą Jana Pawła II w tej międzynarodowej operacji
„zwijania" Sowłagru. W książce Nowotwory Watykanu
wykazaliśmy, że promotorem tej nominacji było światowe
żydostwo ze wspomnianych dykasterii
masońskich, na czele ze Zbigniewem Brzezińskim, H.
Kissingerem, D. Rockefellerem, przy współudziale kilku
watykańskich kardynałów żydowskiego pochodzenia.
Kardynał Karol Wojtyła odbył promocyjne, nieoficjalne
podróże do USA i Kanady, podejmowany m.in. przez masona
Trudeau. W tym czasie ministrem do spraw wielokulturowości
był w rządzie Trudeau polskojęzyczny „szlachcic jerozolimski"
senator Stanly Haidasz. Odbywał on spotkania z kard.
Karolem Wojtyłą także w prywatnym gronie kanadyjskich
Żydów.
Jedno z takich spotkań dokumentujemy fotografią nigdzie
dotąd nie publikowaną. (patrz poniżej - red. polonica.net)
Po wyborze kard. K. Wojtyły, senator Haidasz i Zbigniew
Brzeziński byli pierwszymi gośćmi nowego papieża Jana
Pawła II.
1. Zwróćmy uwagę na zbieżność czasową tych wydarzeń z
„polskim" Okrągłym Stołem z lutego 1989 roku.
Senator Haidasz to Wielki Mistrz Zakonu Maltańskiego
Szpitalników, wyjątkowo wpływowej w Kościele Katolickim loży
masońskiej udającej szlachetne cele humanitarne i
charytatywne, jak zresztą każda loża masońska. Na wniosek
senatora Haidasza, Senat Kanady wysłał gratulacje Janowi
Pawłowi II z okazji jego wyboru na papieża. Ówczesny
sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, wybitny mason
watykański kard. J. Villoti przysłał senatorowi Haidaszowi
podziękowanie za tę inicjatywę.
Historia XX wieku wciąż bezskutecznie czeka na definitywne
ustalenie zleceniodawców zamachu na Jana Pawła II 13 maja
1981 roku. Papież sam stwierdził, że Agca był tylko
wykonawcą zlecenia. Kim więc byli zleceniodawcy? Czy służby
specjalne Andropowa? On sam? Jeżeli tak, to kłóci się ten
zamach z rolą Andropowa jako zakulisowego wodza
„rosyjskiej" pierestrojki. Czyżby więc był ten zamach
rezultatem niesubordynacji KGB wobec wodza? Wszak Jan
Paweł II spełniał kluczową rolę w tajnych działaniach na rzecz
demontażu Sowłagru. Po cóż więc zamach na zwolennika
pierestrojki?
Same pytania i ani jednej przekonującej odpowiedzi2.
Tak oto Gorbaczow - „pierestrojkowicz" z nadania Andropowa
całkowicie zapanował na Kremlu i mógł przystąpić - etapami -
do rozbiórki Sowłagru, a tym samym do odpadania demoludów
od „matiuszki".
Odbywać się to musiało w miarę bezkolizyjnie. Efektem tego
było w Polsce zamrożenie na całe 8-9 lat „demokratyzacji",
dzięki stanowi wojennemu, a przedtem metodycznemu
wyrzucaniu z „Solidarności" jej prawdziwych
przywódców i założycieli, przez żydowskich sprzymierzeńców
Zachodu i Gorbaczowa, na czele z „bandą czterech"
- Michnikiem, Kuroniem, Mazowieckim i Geremkiem.
Szło im jak po sznurku, od Moskwy po Berlin Wschodni, bo
mieli w cuglach Wałęsę.
Dopiero po takim „wstępie" wyjaśnia się, dlaczego na
stanowisko rzekomo głównego rozgrywającego w
„Solidarności" desygnowano Wałęsę, oscylatora pomiędzy
Bezpieką a „Solidarnością", który niszczył i wyrzucał ze
Związku radykalniejszych „gojów", bo przeszkadzali w
„pokojowej transformacji" Polski i całego bloku, bo myśleli i
działali w kategoriach dobra robotników, Polski, a tamci w
kategoriach żydolewackiego internacjonału.
Jednocześnie otrzymujemy pośrednią odpowiedź na dotąd nie
rozstrzygnięte pytanie: czy Jaruzelski i Kiszczak musieli
wprowadzić stan wojenny?
1. Posądzany o otrucie papieża Jana Pawła I.
2. Szerzej i więcej na te fascynujące pytania - w książce
autora" Rosja we krwi i nafcie, która się ukaże latem 2007.
I na drugie pytanie: czy Sowieci weszliby do Polski, gdyby
Jaruzelski odmówił „towarzyszom radzieckim" wprowadzenia
stanu wojennego?
Przesłanki wyłożone w tym rozdziale wskazują na to, że:
- Jaruzelski musiał wprowadzić stan wojenny. W
przeciwnym razie jego los byłby nie do pozazdroszczenia.
Musiał wprowadzić stan wojenny również dlatego, że nigdy w
całej swojej karierze, w żadnej sprawie, nawet nieskończenie
mniej ważnej niż stan wojenny, nie powiedział swym
kremlowskim mocodawcom: „NIET!"
Gdyby nawet odmówił, to Sowieci i tak by nie weszli, czego
gwarantem był sam Andropow i totalnie zażydzone struktury
KGB, przygotowane przez Andropowa do historycznej rozbiórki
Sowłagru decyzją światowego syjonizmu, któremu w
budowaniu wszechświatowego globalizmu w miejsce
wszechświatowego komunizmu, już od dawna przeszkadzał
skostniały stalinowski aparat partyjnych mamutów z czasów
rewolucji żydo-bolszewickiej 1917 roku.
Niewprowadzenie stanu wojennego spowodowałoby
niekontrolowaną erozję władzy sowieckiej w Polsce metodą
strajków, interwencji ZOMO, ogólnego chaosu, ale bez siłowej
kontrrewolucji. Zmierzalibyśmy do tego samego finału jak po
stanie wojennym - do Okrągłego Stołu.
W latach 1980-1981 Jaruzelski stał się postacią w pewnym
sensie tragiczną: gdyby odmówił, jego nie tylko kariera starego
agenta NKWD, ale i jego życie byłoby realnie zagrożone.
Towarzysze radzieccy wszak umieli te sprawy załatwiać
bezszelestnie, a zdrada światowej ojczyzny proletariatu zwykle
kończyła się strzałem w tył głowy lub spożyciem „ciastka z
kremlem".
Generał Jaruzelski jak zwykle mijał się z prawdą wmawiając
Polakom, że stan wojenny był mniejszym złem niż wejście
„Wani" i że Sowieci stawiali to wejście jako nieuniknioną
alternatywę rezygnacji ze stanu wojennego. Z omówionych tu
powodów Andropow i potem jego masoński następca
Gorbaczow nigdy by się nie zdecydowali na rozpętanie w Polsce
„drugich Węgier" z 1956 roku czy Czechosłowacji z 1968 roku.
Czy jednak Jaruzelski, Kiszczak i pozostali z esbecko-
wojskowej hunty wiedzieli, co tak naprawdę dzieje się
podskórnie w Sowłagrze? To mianowicie, że zachodzą tam
zasadnicze przesunięcia sił na korzyść pełnej dominacji KGB i
władca imperium Andropow całkowicie wykluczył zbrojną
interwencję, bo to by naruszyło dominację KGB i oddało władzę
i dawną rangę armii, nadto zamroziłoby na czas nieokreślony
od dawna zaplanowaną „pierestrojkę"?
Na to pytanie nie otrzymamy odpowiedzi nawet od samego
Jaruzelskiego, bo krętactwo i kłamstwo stanowiło podstawowy
rys jego osobowości. Można jednak pokusić się o założenie, że
rządząca klika jednak nie rozumiała tej dalekosiężnej strategii i
celu Kremla, jego głównego lokatora. Reżim sowiecki jeszcze za
czasów „wczesnego" Gorbaczowa przynajmniej werbalnie
kreował bowiem pozory kontynuacji stalinowskiego monolitu.
Gorbaczow w ówczesnych wystąpieniach posługiwał się twardą
retoryką stalinizmu. Mówił o wiecznie żywym komunizmie, o
nieuchronnej klęsce kapitalizmu. W tym samym tonie paplała
„Prawda".
Jaruzelski mógł śledzić dość czytelne personalne
przegrupowania sił na korzyść KGB, czy jednak już wtedy
trafnie rozpoznawał ich dalekosiężny cel, jakim był pokojowy
demontaż Sowłagru siłami zażydzonego, agenturalnego KGB i
partii, będącej już tylko atrapą dawnej KPZR?
Można w to wątpić, ale pewności brak. Propagandową
retorykę swych kremlowskich mocodawców Jaruzelski
zawsze przyjmował jako nieodwołalne prawdy.
Utwierdzać go w tym mogła zwłaszcza retoryka Gorbaczowa.
Jeszcze na dwa tygodnie przed XXVII zjazdem KPZR, w
wywiadzie dla komunistycznego francuskiego
„L'Humanite", Gorbaczow stanowczo zapewniał, że w ZSRR nie
istniał żaden stalinizm:
- Stalinizm to pojęcie wymyślone przez wrogów
komunizmu, aby oczerniać ZSRR i cały socjalizm 1.
Te słowa padały pięć lat po wprowadzeniu stanu
wojennego!
Jeszcze bardziej betonowo przemawiali generałowie
Andropowa i on sam aż do swojej śmierci w 1984 roku. Tak
więc Jaruzelski mógł wierzyć w tamten i późniejszy bełkot
Andropowa i globalisty Gorbaczowa. Tym bardziej, że był to
miód na jego serce, stalinowca oddanego komunizmowi na
śmierć i zakłamane do końca życie. Przecież wszystko zależało,
w tym jego życie, od trwałości i potęgi Wielkiego Brata.
Gadając o niezniszczalności komunizmu, Gorbaczow w tym
samym czasie czynił wiele na rzecz rozbiórki światowej
ojczyzny proletariatu. Potwierdził to swoją postawą już po
pomyślnym zakończeniu swej misji, nagle zamieniając się w
ideowego, fanatycznego piewcę globalizmu, wolności,
„demokracji", wolnego rynku, uniwersalnego masońskiego
„Humanizmu" i New Age.
1. „Prawda", 8 lutego 1986.
W „Newsweeku" z 19 września 1998 roku, kiedy już dawno
opadły z niego maski werbalne, a ze Związku Sowieckiego
żelazna kurtyna, Gorbaczow ogłosił swoje credo:
Rozwój świata jest możliwy tylko przy poszukiwaniu
konsensusu dla wspólnego budowania, tak jak my^
(globaliści - H.P.) kroczymy do Nowego Porządku Świata.
To o czym mówimy,
jest jednością w różnorodności 1.
Gorbaczow otrzymał od rządu amerykańskiego, w
podziękowaniu za pokojowe rozbicie Związku Sowieckiego
ranczo po byłej bazie wojskowej w Presidio koło San
Francisco w Kalifornii. Logo tego presidio jest identyczne z
masońskim logo tzw. Zjednoczonej Inicjatywy. Gorbaczow
został prezydentem Międzynarodowego Zielonego Krzyża
(Green Cross International) - globalistycznej organizacji
Zielonych. Logo tego Międzynarodowego Zielonego Krzyża
jest identyczne z logo organizacji pod nazwą United Religions
Initiative...
Ciekawe, że „humanistyczny" wspólnotowy żargon globalizmu
zaczynał już opanowywać pozornie niereformowalny „późny"
Breżniew, może dzięki temu, że jego żoną była Żydówka
rosyjska, a może działały nań fluidy Andropowa i jego
niewidzialnych a nietykalnych protektorów zagranicznych i
wewnętrznych. Breżniew jednak nie mógł być tak otwarty,
jak wiele lat później Gorbaczow.
Łączył jednak mantrę socjalizmu z czymś nowym:
Sowieckie społeczeństwo jest urzeczywistnioną ideą
proletariackiego i socjalistycznego humanizmu2.
Wiemy aż do bólu, co oznaczał w praktyce ten proletariacki i
socjalistyczny „humanizm": dziesiątki milionów ofiar
żydobolszewickiego terroru w Sowłagrze.
Gdybyśmy się wdali w lekturę przemówień generała
Jaruzelskiego z tamtych czasów aż po Rakowskiego: Sztandar
Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej wyprowadzić,
otrzymalibyśmy wielce pouczające podobieństwo do tamtych
schematów oficjalnego żargonu naszych okupantów. Należał
bowiem Jaruzelski do niereformowalnych twardogłowych, a
jego sztywna
sylwetka jakby na zawsze dopasowała się do gorsetu
duchowego. Poszedł na konfrontację z narodem, godząc się
nawet z odstraszającą masakrą górników kopalni „Wujek", co
było zresztą całkowicie zbędne, nadto stało w jawnej
sprzeczności z nawoływaniem do spokoju, rozwagi, jedności.
Generał Kiszczak był jego twardogłowym alter ego.
Masakra „Wujka" wynikała z ich bolszewickiej, agenturalnej do
szpiku kości formacji duchowej: utopić we krwi, rozdeptać,
rozjechać gąsienicami czołgów jak na Węgrzech i w
Czechosłowacji, choć jednocześnie wiedzieli, że zwyczajna
blokada kopalni „Wujek" w zupełności by wystarczyła do jej
neutralizacji. Gdyby Jaruzelski był inny niż Kiszczak i jego
armia zbirów z ZOMO, MO i SB, to zrobiłby wszystko, aby z
wysokości swego stanowiska skutecznie powściągać „jastrzębi"
i prowokatorów Kiszczaka i jego samego. Mord na księdzu
Jerzym Popiełuszce był oczywistą prowokacją od nich
niezależną, obliczoną na wściekłość katolickiego narodu, na
radykalizację nastrojów właśnie uciszanych przez
konstruktywną opozycję „bandy czterech": Kuronia, Michnika,
Geremka i Mazowieckiego pod wodzą generała Kiszczaka.
No właśnie: kto zatem stał za tym mordem? Gdyby stali
Kiszczak z Jaruzelskim, byłaby to akcja samobójcza. Oni
przecież wiedzieli, że nastrojów katolickiego narodu nie ucisza
się mordowaniem kapłanów, jak w latach 1945-1955.
Czy więc Grzegorz Piotrowski - „szlachcic jerozolimski" działał
ponad głowami Jaruzelskiego i Kiszczaka, choć za wiedzą
różnych Pietruszków i Płatków, dających Piotrowskiemu jedynie
logistyczną osłonę?
Na co mógł liczyć sowiecki potwór zlecając mord na
popularnym kapłanie, jeżeli wiemy już, że zależało mu na
łagodnej transformacji ZSRR i demoludów?
Co więcej - po śmierci Jana Pawła II prokuratura i sąd włoski,
które prowadziły śledztwo i skazały Ali Agcę, zaczęły jawnie
oskarżać KGB o zlecenie zamachu na papieża, podczas gdy
przez 20 lat ustalenia kończyły się na „bułgarskim śladzie".
Czy Andropow mógł skorzystać na tej śmierci? Z pewnością
tak, lecz ryzyko było straszliwe!
Czymś innym był mord na księdzu Popiełuszce, dokonany w
Polsce, co nieuchronnie wskazywało na domniemanych
policyjno-esbeckich zleceniodawców. Breżniew i potem
Andropow jawnie przypisywali nominację kard. Wojtyły na
papieża Zbigniewowi Brzezińskiemu i jego wpływom, o czym
pisałem w książce Nowotwory Watykanu. Potwierdził to sam
Brzeziński, w wywiadzie dla kanadyjskiego filmu
biograficznego o Janie Pawle II. Papież powiedział do niego po
konklawe: Ty mnie wybrałeś, więc musisz mnie odwiedzić.
Po upływie ćwierćwiecza wiemy o tych dwóch zbrodniach
niemal tyle samo co wtedy - nadal nie znamy zleceniodawców.
Znamy tylko „rękę i miecz".
Żydowskie przysłowie mówi: Nie sztuką jest rzucić w kogoś
kamieniem, sztuką jest szybko schować rękę.
Zleceniodawcy schowali ją z szybkością światła!
1. World progress is onlypossible trough a searchfor
universal human as we moveforward to a new world
order... What we are talking about... is unily in
diwrsity.
2. Przekład z przekładu angielskiego Denissa Laurence
Cudd'ego: Secular Humanizm... w „Christian World Report",
wrzesień 1989.
Ten sam Jaruzelski, który jeszcze w latach 70. patronował
usuwaniu Żydów z armii, w stanie wojennym i potem
radykalnie przestawił azymuty na służalczość wobec nowych
panów. Pod groźbą izolacji reżimu w kręgach politycznych i
gospodarczych Zachodu, zaczął usłużnie zabiegać o akceptację
wpływowych kręgów żydowskich w Europie i na świecie.
Występował jako przyjaciel Żydów, który rozgromił pierwszą
„Solidarność", gdyż była „antysemicka", „nacjonalistyczna".
Sprzyjała kreowaniu takiego obrazu „otwartego" na Zachód
Jaruzelskiego jego komitywa z Michnikiem. Starając się zyskać
poparcie światowego lobby, Jaruzelski oskarżał Polaków o
„antysemityzm", co było szczególną podłością tego zdrajcy i
zaprzańca polskości. Są tego przynajmniej dwa nikczemne
przykłady. Jeden z nich podaje osławiony Aleksander Smolar,
zaciekły wróg polskości na łamach podziemnego „Aneksu" z
1986 roku (nr 41-42, s. 121)'. Potwierdzał takie przykłady
żydowski publicysta z USA Michael Kaufman w książce Mad
dreams saving grace, Poland: A Nation in Conspiracy, New York
1989, s. 17P. Kaufman opisał tam zachowanie Jaruzelskiego w
czasie wizyty w Polsce prezesa Światowego Kongresu Żydów
Edgara Bronfmana. Pisał, że rządowi oficjele wciąż powtarzali
oskarżenia, że Solidarność wyrażała antysemickie poglądy i
postawy. Tak oto sami światowej rangi Żydzi - syjoniści
potwierdzali, że w zniszczeniu pierwszej „Solidarności" hunta
Jaruzelsko-Kiszczkowa sprzęgła swoje wysiłki z
polskojęzycznymi Żydami w walce z „Solidarnością", z jej
twórcami, a nurt ten reprezentowała właśnie „banda czterech"
- Kuroń, Geremek, Mazowiecki, Michnik i cały KOR, bastion
późniejszej Unii Demokratycznej i Unii Wolności.
Mając dookoła tylu wrogów - w szeregach własnych, w
wojsku, Bezpiece, w KOR i w zachodnim syjonizmie -
„Solidarność" musiało spotkać to, co ją spotkało -
rozbicie od wewnątrz, eliminacja jej twórców o narodowym,
robotniczym rodowodzie. Ciąg dalszy, czyli skutki tej
zmasowanej dywersji, sabotażu, pałek ZOMO i pałek
propagandy medialnej polskojęzycznej i zachodniej - już
znamy.
Zapamiętajmy więc Jaruzelskiemu ten jego zakłamany,
koniunkturalny filosemityzm, jego marsz po trupie pierwszej
„Solidarności" i po trupach wielu jej działaczy. Był do końca,
przez całą swoją karierę agenta NKWD bezwzględny wobec
słabych, śliski jak glista wobec aktualnie silniejszych - wobec
żydostwa sowieckiego i potem zachodniego. Z takimi można
było wypić wiadra gorzałki, a potem nagle zobaczyć noże
wyciągnięte zza cholew walonek...
Z jednym tylko - „historycznym" wyjątkiem - obradami
Okrągłego Stołu i spiskowaniem w gabinetach SB, jak to robili
Kuroń, Wałęsa. Protokoły rozmów Kuronia z esbekiem Janem
Lesiakiem, sądzonym w 2006 roku za „inwigilację prawicy",
publicysta Stanisław Michalkiewicz nazwał „protokołami mędrca
Kuronia", co było werbalnym nawiązaniem do słynnych
„Protokołów Mędrców Syjonu".
Ale cóż, Michalkiewicz to przecież „antysemita", więc człek
niewiarygodny.
1. Zob. J. R. Nowak: Antypolski separatyzm, „Nasz
Dziennik", 3 października 2006.
2. Tamże.
Długi mars;" J Andropowa do piekieł.
DRUGIE DNO PIERESTROJKI
Dokopywaniem się do prawdziwych przyczyn i celów sowieckiej
pierestrojki zajmuje się niewielu analityków, a wszyscy są
porażeni wirusem politycznej poprawności. Skutek jest taki, że
jeżeli nawet trafnie niektórzy z nich rozpoznawali oszukańczą
taktykę i retorykę pierestrojki, to jednak zatrzymują się w
połowie drogi. Uważają, albo udają że tak uważają, iż „długi
marsz" sowieckiego komunizmu do „wspólnego domu
europejskiego" (slogany zarówno Breżniewa, Szewardnadze i
głównie Gorbaczowa) był
jedynie Fatalną fikcją1, kamuflażem, genialną mimikrą,
oszustwem, a najdokładniej to koniem trojańskim, w którym
niereformowalny bolszewizm chciał wcisnąć się do owego
„wspólnego domu europejskiego". Albo jeszcze inaczej -
przenieść Sowłagier na Zachód. Połowiczność tych „analiz" tkwi
w pomijaniu roli prawdziwych sprawców i organizatorów tej
pierestrojki - Żydów sowieckich i zachodnioeuropejskich,
zwłaszcza amerykańskich.
W tę samą mieliznę dał się wciągnąć analityk owej
pierestrojki Dariusz Rohnka w książce (zob. przypis)
wydanej w Poznaniu w 2000 roku niemal konspiracyjnie,
własnym sumptem, w szacie graficznej typowej dla
literatury drugiego obiegu z lat 80. I taki właśnie
drugoobiegowy był los tej książki - konia z rzędem temu,
kto ją zdybie nawet w bibliotekach wojewódzkich!
Powód zesłania tej książki do łagru niepoprawności politycznej
jest prosty - Rohnka wykazuje, że gorbaczowizm wprawdzie
doskonale przebrał się w szatki i piórka żalu i ekspiacji za
zbrodnie bolszewizmu traktowane jako czas błędów i
wypaczeń, wyraził szczery żal i chęć pokuty, ale w konfesjonał
rozgrzeszająco już z daleka pukał sowieciarzom szeroko pojęty
„zachód", na czele ze Stanami Zjednoczonymi. Bo tenże
zachód, słusznym zdaniem Rohnki, to zakamuflowany
endemiczny socjalizm, komunizm, trockizm z jego
nieśmiertelną ideą walki permanentnej o światowe, nie tylko
europejskie zwycięstwo komunizmu, przybranego teraz w owe
szatki demokracji, socjaldemokracji, pokojowego
współistnienia, odprężenia, walki o pokój.
1. Dariusz Rohnka: Fatalna fikcja. Nowe oblicze
bolszewizmu - stary wzór. Poznań 2000.
Uznanie „demokratycznego" Zachodu za komunizm w nowej
wersji, za nowy totalitaryzm, to grzech główny Dariusza Rohnki
wobec politycznej poprawności, ale i jego poraziła poprawność
polityczna: nigdzie nie znajdziemy w jego studium nawet
nieśmiałej sugestii, że po obydwu stronach tej gigantycznej,
światowej pseudobarykady stali ludzie tej samej nacji - Żydzi.
To przecież oni w Związku Sowieckim montowali „pierestrojki"
w czasach, kiedy się nikomu jeszcze o tym nie zaśniło, a w tym
zbożnym dziele wspierali ich pobratymcy usytuowani we
wszystkich decyzyjnych strukturach władzy na zachodzie: w
rządach, organizacjach „pozarządowych" potężniejących
korporacjach przemysłowych i światowych żydowskich
finansach. Rohnka streszczając program gorbaczowizmu,
cytując jego stałe mantry propagandowe, jak m.in. „walkę z
rasizmem, ksenofobią", nigdy nie wymieni słowa
„antysemityzm". A to przecież klucz do tych, którzy pchali
Związek Sowiecki do wspólnego łagru europejskiego.
Jednym z niesamowitych trików sowieckich harcowników
pierestrojki jeszcze przed Gorbaczowem, było organizowanie
przez KGB i bezpieki państw obozu socjalistycznego tzw
„opozycji", kreowanie „dysydentów", całych nielegalnych
organizacji politycznych, etc. Cel tych prowokacji był
podwójny:
—
uprzedzić powstawanie prawdziwych narodowych
organizacji opozycyjnych i odpowiednio ukierunkować ich
programy;
—
stworzyć przez to pozory, że system sowiecki jest już
słabowity, bo nie potrafi poradzić sobie w swój wypróbowany
sposób z takimi „dysydentami" i związkami dysydentów.
Poletkiem doświadczalnym, a wkrótce wzorcowym, był
„dysydentyzm" w Polsce. Drogą takiej właśnie prowokacji
zrodził się m.in. żydowski KOR.
Setki postkoszernych „opozycjonistów" wywodziły się z
twardego jądra stalinizmu, beriowszczyzny w Związku
Sowieckim i bermanowszczyzny w Polsce: synale prominentów
komunistycznych. Oni nie ginęli w podejrzanych
okolicznościach, jak setki naiwnych gojów. Oni pisali prace
magisterskie w „więzieniach" (jak Michnik), oni spotykali się
potajemnie z Bezpieką jak Kuroń. (podkr. i kolor red.
polonica.net)
I oni wreszcie, co jest ostatecznym dowodem na tę mimikrę
„opozycji demokratycznej" - stawali się potem władcami
zdemokratyzowanych demoludów, czego znów znakomitym,
niedoścignionym przykładem stała się Polska „posierpniowa". I
znów dziwnym trafem, głównymi rozgrywającymi stali się odtąd
funkcjonariusze niedawnego aparatu terroru, którzy mając
szafy spuchniętego od dowodów agenturalności świecznikowych
„opozycjonistów", bezwzględnie nimi sterowali, a sami
przeskakiwali na lukratywne stanowiska i pozycje właścicielskie
w najcenniejszych perełkach majątku narodowego,
zamienianego właśnie w masę upadłościową przez „opozycję" z
KOR i okolic.
Te ponure prawidłowości postaramy się udokumentować w
szeregu odrębnych rozdziałów tej pracy.
Publicysta Stanisław Michalkiewicz w artykule Pocałunek
Almanzora,1 relacjonuje swoją rozmowę ze znanym publicystą
politycznym Gwidonem Sormanem na temat „opozycji" w
krajach demoludów, heroicznie bijących się o wolność i
demokrację w tychże demoludach. Sorman opowiadał, że
ilekroć prezydent Mitterand (jeden z czołowych masonów
europejskich, kryptokomunista pod
przykrywką socjalisty), odwiedzał kraje socjalistyczne, to
zawsze życzył sobie spożyć śniadanie z jakimś miejscowym
dysydentem. W Bułgarii powstał kłopot:
- Kiedy miał odwiedzić Bułgarię, ambasada francuska w
Sofii gorączkowo poszukiwała jakiegoś dysydenta, ale
bezskutecznie. W desperacji ambasador zwrócił się do
tamtejszego MSW, które od-powiedziało, że żadnych
dysydentów w Bułgarii nie ma. Aliści po paru godzinach
zadzwonił telefon z MSW, że dysydent jest. Dostarczono go
więc na śniadanie. Potem, już po „aksamitnej rewolucji" w
Bułgarii, ten „dysydent śniadaniowy", właśnie jako sławny
dysydent, został wysokim dygnitarzem państwowym.
Wypisz-wymaluj jak w Polsce. Z tą jednak różnicą, że u nas
mieliśmy wprost zatrzęsienie takich „dysydentów". Nic to
dziwnego, wszak pierestrojka pokojowa w demoludach miała
się zacząć w Polsce. W 1956 roku na pierestrojki, na
„transformacje ustrojowe" i zwijanie Sowłagru było jeszcze
dalece za wcześnie, a jednak zafundowano nam preludium, coś
w rodzaju „rozpoznania bojem", czyli krwawe wydarzenia
czerwcowo-październikowe. Sprowokowała je Służba
Bezpieczeństwa, a niepodważalnym dowodem na to były liczne
„piegi" od kul na budynku SB, atakowanym i spalonym przez
tłum. Skąd „tłum" miał broń?
Gdyby prezydent Mitterand zażyczył sobie podczas wizyty w
ZSRR spożyć śniadanie z udziałem jakiegoś wybitnego
sowieckiego „dysydenta", zapewne zasiadłby z nim Andrzej
Sacharow. To wręcz pokazowy, reprezentacyjny „dysydent".
Sumienie demokracji. Męczennik za demokratyzację Sowłagru,
a jednocześnie wielki zwolennik tzw. ustrojowej konwergencji,
o której za chwilę. Jego rola jako świecznikowego „dysydenta"
została wpisana przez KGB w długofalowe cele sowieckiej
strategii, w tenże „długi marsz"1.
1. „Najwyższy Czas" nr 7, 17 II 2001. Almanzor: ar.: al.-
Manzur - „Zwycięski", przydomek wielu muzułmańskich
władców i wodzów, zwłaszcza drugiego kalifa Abbasydów - Abu
abdallah al. Mansur (754-75) i hadżiba (naczelnika dworu)
kalifatu Kordoby, wroga chrześcijan. Imię Almanzora utrwalił A.
Mickiewicz w balladzie „Alpuhara" z poematu Konrad Wallenrod
(1828). Zob.: W. Kopaliński Słownik mitów i tradycji kultury,
1987, s. 33.
W całej „dysydenckiej" publicystyce Sacharowa, współtwórcy
bomby wodorowej, nie znajdziemy niczego, co by mogło wtedy
szkodzić Sowietom. Jako popularyzator tzw. „teorii
konwergencji", która przyniosła mu sławę może większą niż
bomba wodorowa, mógł zaszokować każdego wnikliwego
czytelnika zasadami owej konwergencji. Zaskoczenie wynikało z
dychotomii pomiędzy jego oficjalnym statusem „dysydenta pod
nadzorem", a tym co pisał:
- Narastająca w krajach socjalistycznych walka ideowa
między siłami stalinizmu i maoizmu z jednaj strony i
realistycznie zorientowanej siłami komunistycznej lewicy
leninowskiej i „lewych zachodniowców”, doprowadzi do
zasadniczego rozgraniczenia ideowego w skali
międzynarodowej, państwowej i wewnętrzno-partyjnej...
Zatrzymajmy się przy tej sekwencji wywodów Sacharowa.
Okazuje się, że Sacharow nie widział „w krajach
socjalistycznych", po naszemu demoludach, „narastającej
walki" o wyzwolenie spod okupacji sowieckiej, tylko walkę
ideową pomiędzy stalinistami a leninowską „konstruktywną
lewicą" i „lewymi zachodniowcami". Polecam pamięci Czytelnika
tę frazę Sacharowa, gdy polskojęzyczna „lewica leninowska", a
ściślej trockistowska pod wodzą J. Kuronia,
Michnika i pozostałych z KOR, będzie starała się ucywilizować
polski komunizm, nadawać mu „ludzką twarz"; przebudowywać
a nie niszczyć.
Starsi pamiętają to słynne Kuronia:
- Nie palcie Komitetów! Zakładajcie własne!
Kuroń wiedział, że płynie na licencjonowanej przez Bezpiekę
fali przemian, teorii konwergencji znanej wtedy tylko takim jak
on, Michnik i Geremek, którzy na tajnych konwentyklach w
ścisłym gronie Schaffów Kołakowskich, Żółkiewskich, a potem
podczas szkoleń na zachodzie, dokąd wyjeżdżali bez
najmniejszych przeszkód, poznawali tajniki zbliżającej się walki
nie o zniszczenie komunizmu i Sowłagru światowego
proletariatu, tylko o jego pokojową przebudowę, pierestrojkę.
Kuroń i jego paka w łonie pierwszej Solidarności lali oliwę na
wzburzone fale polskiej nadziei na wolność, a wspierał ich w tej
robocie posłuszny „zdalnie sterowany" ciemniak Lech Wałęsa.
Pacyfikowali strajki, wolne związki zawodowe, usuwali po kolei
radykalnych patriotycznych gojów ze struktur gdańskiej
Solidarności; siali pomówienia i oszczerstwa na nich; niszczyli
związkową drukarnię - krwiobieg każdej rewolty sięgający dalej
i głębiej niż zakładowy radiowęzeł. Wykażemy to w następnych
rozdziałach. Nawet dziś, 25 lat później, dotyka się tylko
powierzchni tej roli „kuroniady".
1. O tej roli Sacharowa pisze Anatolij Golicyn w książce New
Lies for Old.
Nazywa się ją „trockistowską", czyli optującą za permanentną
rewolucją Bronszteina-Trockiego. Można by to od biedy uznać
za prawdę, gdyby ze słowa rewolucja usunąć przedrostek re,
aby zostało ewolucja! Pierestrojka, a w jej trakcie -
konwergencja.
Sacharow:
- Proces ten doprowadzi zarówno w Związku Sowieckim,
jak i w innych krajach socjalistycznych, do systemu
wielopartyjnego i ostrej walki ideologicznej, do polemik, a w
następstwie do ideowego zwycięstwa realistów, do
utrwalenia orientacji na pokojowe współistnienie... 1
Sacharow nawołuje więc do powstania systemu
wielopartyjnego, a to przecież stanowi podstawę każdej
pseudodemokracji zachodniej, bo wielopartyjność to warunek
mącenia w partiach i między partiami na korzyść niewidzialnych
sterników, co także wykażemy dalej na przykładzie losów tzw.
partii prawicowych po 1990 roku w Polsce. O jakich to
„realistach" mówi Sacharow, których zwycięstwo w przyszłości
jest jego zdaniem nieuchronne?
Są nimi wszyscy „realiści", przekonani, że tak dalej być nie
może, a ZSRR musi się zdemokratyzować na wzór zachodni.
W następnym akapicie Sacharow nie pozostawia już żadnych
złudzeń: Stany Zjednoczone muszą się stać państwem
komunistycznym, a to samo przecież głosił towarzysz Lenin,
prawiąc o nieuchronności nastania zrazu „Stanów
Zjednoczonych Europy", a następnie „Stanów Zjednoczonych
Świata". Tę mantrę będzie powtarzał do znudzenia Gorbaczow
już w roli byłego genseka, masona - globalisty.
Sacharow:
- Natarczywe postulaty życiowe społecznego postępu i
pokojowego współistnienia, nacisk wewnętrznych sił
postępowych (klasy robotniczej i inteligencji) i przykład
krajów socjalistycznych doprowadzi w Stanach
Zjednoczonych i innych krajach kapitalistycznych do
zwycięstwa lewicowego, reformistycznego skrzydła
burżuazji, która w swej działalności przejmie program
zbieżności z socjalizmem, to znaczy pójdzie na reformy
społeczne, pokojowe współistnienie i współpracę z
socjalizmem w skali ogólnoświatowej oraz na wprowadzenie
zmian strukturalnych do zasady własności prywatnej.
Częścią tego programu będzie poważne zwiększenie roli
inteligencji i walka z siłami rasizmu i militaryzmu...
Jakiego rasizmu? Jaki ma związek „walka z siłami rasizmu" z
walką o zmiany strukturalne, z walką z militaryzmem? Komu,
jakiej to „rasie" zagraża rasizm tak radykalnie, że Sacharow w
swym memoriale musi go napiętnować z takim
zdecydowaniem? Czy aby nie chodzi tu tylko i wyłącznie o
rasizm „antysemicki", bo przecież i on sam jest
stuprocentowym rosyjskojęzycznym Żydem. Sacharow nie
mógł sobie otwarcie pozwolić na użycie słowa „antysemityzm".
1. Andrej Sacharow: Rozmyślania... Zob.: D. Rohnka, passim.
To by rażąco osłabiło uniwersalizm jego wołania o walkę z
„rasizmem", uczyniło ją partykularną prywatą na rzecz nowej
rasy panów.
Wreszcie pada słowo „konwergencja":
- Konwergencja socjalistyczna doprowadzi do wygładzenia
różnic strukturalno-społecznych, do rozpowszechnienia się
wolności intelektualnej, rozwoju nauki i sił wytwórczych,
powstanie rząd światowy, osłabną narodowe
przeciwieństwa...
Tu Sacharow wykłada karty na stół i kawę na ławę: celem jest
„powstanie rządu światowego" i „osłabienie narodowych
przeciwieństw" - czytaj: zniszczenie państw narodowych,
rzekomo odwiecznego zarzewia
wojen.
Na początek uściślijmy treść słowa „konwergencja".
Pochodzi ono od średniowieczno-łacińskiego słowa convergo -
skłaniam się ku czemuś: zbieżność, tworzenie zbieżności. W
odniesieniu do konwergencji komunizmu i kapitalizmu oznacza
to wzajemne zbliżenie postaw, idei, systemów ekonomicznych,
struktur własnościowych. Nie tylko zbliżenie: wzajemne
przenikanie, wymiana polityczno- gospodarczo-ideowych
pryncypiów komunizmu i kapitalizmu. Dzięki temu powstanie
nowa jakość; pośrednia, inna od obydwu w praktyce ustrojowej
i gospodarczej „trzecia droga". Ani komunistyczna ani
kapitalistyczna, taki sobie klon z probówki, twór in vitro.
Okazuje się, że idei konwergencji komunizmu i kapitalizmu nie
wymyślił ani Sacharow, ani Gorbaczow, ani tym bardziej
enkawudziści Andropow i Szewardnadze.
Istniała ona od dawna, szczególnie modna w okresie „rewolucji
68", a kiedy pokolenie tej rewolucji symbolizowanej przez
Clintona, francuskiego Żyda Cohn- Bendita, u nas przez
polskojęzycznych Kuroniów i Michników doszło do władzy,
konwergencja stała się ciałem, przerażającą rzeczywistością
zwłaszcza współczesnej Europy, a szczególnie w skutkach
dramatyczną w Polsce.
Faktycznym ojcem idei konwergencji był pozornie zapomniany
Antonio Gramsci (1891-1937), włoski komunista, filozof,
politolog, wraz z Palmiro Togliattim1 współtwórca i pierwszy
przywódca Włoskiej Partii Komunistycznej. W 1929 roku
aresztowany przez rząd Mussoliniego i skazany na 20 lat
więzienia, resztę życia spędził w celi. Tam pisał, ale presja
odosobnienia, warunki więziennie nie pozwalały mu stworzyć
zwartego systemu nowego marksizmu, ale wystarczająco jasno
skodyfikował nieuchronną jego zdaniem konieczność
konwergencji
komunizmu i kapitalizmu i w wyniku tego - przeobrażenie
kapitalizmu w zmodyfikowany komunizm.
1. Palmiro Togliatti (1893-1964): od 1927 r. sekr. gen. WPK,
od 1925 członek Kom. Wykonawczego Kominternu, w latach
1926-44 na emigracji we Francji i ZSRR, dzięki czemu uniknął
losu Gramsciego. Zwolennik parlamentarnych metod
przechodzenia do socjalizmu, co u jego przyjaciela Gramsciego
zaowocowało teorią konwergencji. Gramsci i Togliatti mieli
korzenie żydowskie.
Ujmując najkrócej, Gramsci jest prekursorem
współczesnego globalizmu na bazie pogodzonych,
skonwertowanych, sklonowanych „genetycznie"
(programowo) dwóch pozornych przeciwieństw -
komunizmu i kapitalizmu.
Idee Gramsciego zwyciężają zza jego grobu. Dzisiejszy
świat to nic innego jak „uszlachetniony", skonwertowany
komunizm i kapitalizm - docelowa realizacja marzeń
Gramsciego: światowy rząd, globalizacja w każdej
dziedzinie, unifikacja i terror politycznej poprawności
przestrzeganej niejako dobrowolnie, bez prymitywnych
łagrów, więzień, egzekucji i fizycznych form terroru.
To przecież obecna Unia Europejska. To obecna Polska, ale to
wszystko stanowi zaledwie namiastkę tego, co czeka nasze
wnuki.
W 1920 roku Gramsci współorganizował tzw. turyńskie rady
fabryczne, które w przyszłości miały stać się organami władzy
proletariatu. Nastąpiły represje, a po dojściu do władzy
Mussoliniego, Gramsci salwował się rejteradą do Moskwy. Tam,
Gramsci zrażony żydobolszewskim terrorem, postawił na
głowie cały teoretyczny marksizm-leninizm. Uznał, że to nie
byt - jak w marksizmie - kształtuje
świadomość, tylko odwrotnie - to świadomość determinuje
byt. Stąd jego taktyczny wniosek, że rewolucja nie może się
ograniczyć do obalenia rządów i tępego terroru. Musi
odnieść zwycięstwo przede wszystkim w sferze
świadomości, wartości; złamać kulturową, intelektualną
dominację klasy rządzącej. Powinien więc być prowadzony
długofalowy „Długi marsz", wojna pozycyjna. Wojna o
umysły i postawy!.
Do takich wniosków skłoniła Gramsciego obserwacja roli
chrześcijaństwa, w nim zwłaszcza Kościoła katolickiego we
Włoszech. W tym katolickim państwie społeczeństwo miało od
dziewiętnastu wieków wszczepione katolickie antyciała
odrzucające wszystko, co nie mieściło się w Dekalogu, w
odwiecznych kanonach wartości. Komunistów, którzy by zdołali
obalić siłą władzę państwa katolickiego, czekała izolacja,
masowy, w tym nawet zbrojny opór, a złamany, mógłby
przejść w bierne formy oporu, w „emigrację wewnętrzną" -
dokładnie taką, jak to miało miejsce w katolickiej Polsce w
latach 1944-1990, co Gramsci mógł obserwować już tylko z
czeluści piekieł, gdzie jego dusza wylądowała niechybnie jako
śmiertelny wróg chrześcijaństwa.
1. A. Gramsci: Pisma wybrane, W-wa 1961.
Charakterystyczne, że to właśnie u progu lat 60. zostały w
Polsce wydane jego Pisma. To wtedy w Związku Sowieckim
potajemnie kiełkowały praktyczne działania na rzecz
„konwergencji". Zapewne najbardziej uważni czytelnicy jego „
teorii" nie zdawali sobie wtedy sprawy z tego, że przyjdzie im
oraz ich dzieciom żyć w warunkach praktycznego zwycięstwa
„konwergencji".
Pisał:
- Cóż może przeciwstawić klasa nowatorska temu
gigantycznemu kompleksowi szańców i fortyfikacji klasy
panującej? Musi mu przeciwstawić ducha rozłamu, czyli
stopniowego zdobywania własnej świadomości historycznej,
ducha rozłamu... wszystko to wymaga stopniowej pracy
ideologicznej, a pierwszym jej warunkiem jest dokładna
znajomość terenu badań (światopoglądu chrześcijańskiego -
H.P.) i w ogóle wszelkie dawne (dawno powstałe, ale wciąż
istniejące -
H.
P.) koncepcje świata (...), niezmordowanie powtarzać
własne argumenty (...), powtarzanie jest bowiem środkiem
dydaktycznym, działającym najskuteczniej na umysłowość
ludu (...). Nasza doktryna nie jest doktryną zbuntowanych
niewolników, jest to doktryna władców, którzy w codziennym
trudzie przygotowują broń, by zapanować nad światem.
Zapanować nad światem - toć to przecież duch trockizmu-
leninizmu, wiecznie żywy, tylko modernizowany na bolesnych
przykładach bezowocności terroru żydobolszewickiego. No i ten
duch rozłamu! Oszczędzimy Czytelnikowi cytowania licznych
fragmentów osławionych Protokołów Mędrców Syjonu,
powstałych przed narodzinami Gramsciego - mamy tam
apologetykę owego ducha rozłamu we wszystkich dziedzinach
życia gojów, a już szczególnie w sferze ducha i w jego
bastionie - katolicyzmie.
Tak oto otrzymujemy pouczającą lekcję totalnej destrukcji w
cywilizacji chrześcijańskiej, wtedy jeszcze tylko zachodniej.
Klatki tego filmu odwijają się nam wstecznie, cofamy się w
czasie, ale idea jest ta sama i tożsama.
Zacznijmy od współczesności:
— dzisiejszy globalizm, bezkrwawy eurołagier, wojna z
chrześcijaństwem na wszystkich frontach w już post-
chrześcijańskiej Europie zachodniej;
— w latach 60. rodzi się idea „zwijania" Sowłagru jako
nieudacznika w opanowywaniu świata przez jedynie słuszną
doktrynę - to już Stalin ją zdradził, porzucając ideę wojny
permanentnej o władzę nad światem. Otorbił ZSRR żelazną
kurtyną i stamtąd siał destrukcję, która nie mogła odnieść
sukcesu, bowiem na przeszkodzie stały chrześcijańskie kanony
milionów Europejczyków i nie tylko;
— następna klatka filmu - Lenin i Trocki. Postawili na
prymitywny krwawy terror, zresztą do tego poniekąd
zmuszeni, bowiem masa bezwładności carskiego
prawosławnego narodu była zbyt wielka, a czas zbyt naglił,
aby bawić się w jakiś „długi marsz do mózgów": preferowali
strzały w tył głowy;
— szerzej widział zadania komunizmu Trocki, stawiał na
rewolucję nie skokową tylko permanentną, o skali terroru
przewyższającej wszystko co dotąd widziała i przeżyła
ludzkość. Ale mózgi gojów - jeszcze nie roztrzaskane strzałami
w tył głowy - a było ich ponad sto milionów w samej Rosji -
funkcjonowały według starych wartości, według starego
rosyjskiego ducha.
Oleg Płatonow w książce Pod władzą Bestii1 pisał:
- Rosja rozpadła się na większość narodu, głównie włościan,
nosicieli tysiącletniej tradycji rosyjskiej cywilizacji. Druga
część to ogłupione hasłami pacyfistycznymi i socjalnymi 5-10
proc. ludności, składające się z przeciwników rosyjskiego
duchowego i religijnego dziedzictwa i agresywnych
mniejszości, głównie Żydów.
Rozpad dokonał się według schematu, który w XIX wieku
przepowiedział Fiodor Dostojewski w Biesach.
Symbolizował to Wierchowienski - przestępców, sadystów i
morderców uosobionych w postaci Fiedki Katorżnego.
Dalej Płatonow przypomina jednym a informuje innych, że
zwycięska żydowska szumowina skoncentrowała się na
rozbijaniu tradycyjnych struktur państwa uosobionych w Cerkwi
prawosławnej, co na tamtym etapie dokładnie wpisywało się w
późniejsze postulaty Gramsciego: struktury państwa należy
rozbić nie tracąc czasu, ale potem czeka ich „długi marsz" do
umysłów. Leninowcy-trockiści wybrali krótszą drogę - nagany i
strzały w tył głowy. To błąd i droga donikąd według
Gramsciego.
Płatonow:
- Władzę w Rosji przechwyciła grupa masońskich
spiskowców, przyjąwszy nazwę „Wremiennogo
prawitielstwa” - Rządu Tymczasowego2. Na zjeździe
(marzec 1917 - przyp. H.P.) postulowano oficjalne
ujawnienie masońskiej władzy nad Rosją i wejście we
współpracę z lożami innych państw. Sprzeciwili się temu
ujawnieniu starzy rosyjscy masoni, żądając pełnego
utajnienia obecności masonów we władzach. Wszyscy
członkowie Rządu Tymczasowego, poza Kartasewem i
Wierchowskim, byli wolnomularzami...
A był to zaledwie wstęp, przedsionek piekła, pucz masoński,
który wkrótce ustąpił leninowskim rzeźnikom na masową
ludobójczą skalę.
Tego Gremsci nie mógł akceptować. Nie z humanitaryzmu,
tylko bezsensu takiej taktyki. Zadanie miał zresztą ułatwione.
Pisał z dystansu kilkunastu lat praktyki żydobolszewickiej i w
dalekiej Italii, tym gigantycznym muzeum humanizmu, sztuki,
starożytności. I religii katolickiej.
1. Pod włastiu zwieria. Z cyklu Spisek przeciwko Rosji.
Moskwa. Ałgoritm 2005.
2. Rządu żydo-masona Aleksandra Kiereńskiego (18811970).
Od wczesnych lat 60. dzieła Gramsciego, jego koncepcje
konwergencji nagle ożyły. Stały się bardzo popularne, bo jego
idea konwergencji komunizmu i kapitalizmu zaczęła „długi
marsz" ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód. Gramsci
„odkrył" bowiem prawidłowość socjologiczną banalnie
oczywistą - ogromną, rozstrzygającą rolę instytucji i instancji
pozarządowych, takich jak religijne, społeczne, kulturowe.
Twierdził, że warunkiem trwałego zwycięstwa komunizmu jest
zapanowanie w tych właśnie obszarach, w płaszczyźnie ducha,
postaw, przekonań, poglądów. W tym celu jest niezbędny
wspomniany „długi marsz" przez instytucje. Jakimi szlakami?
Którędy? Odpowiadał - właśnie poprzez instytucje kreujące
postawy i poglądy - przez media, których tak jeszcze nikt nie
nazywał; przez uniwersytety, centra władzy i kultury.
A wszystko po to, aby zniszczyć, poddać erozji tradycyjne
fundamenty stabilności narodowej i kulturowej, głównie
właśnie religię katolicką i w ogóle chrześcijańską, a w nich
tradycyjną moralność, rodzinę, harmonię międzypokoleniową.
Rozejrzyjmy się dokładniej po obecnej rzeczywistości. Czyż
gramscizm nie święci pełni swego zwycięstwa? Rzeczywistość
przełomu wieków czyni z Gramsciego najskuteczniejszego
komunistę XX wieku: religia, zwłaszcza katolicka dogorywa w
kruchtach opustoszałych
kościołów i dusz, choć w Polsce jeszcze trzyma się całkiem
mocno, a co czyni ją właśnie w Polsce przedmiotem
fanatycznych ataków. Na instytucję rodziny idą ataki ze
wszystkich stron; m.in. poprzez feminizm mający odebrać
kobiecie rolę matki, żony, westalki domowych ognisk.
Skłócanie, antagonizowanie dzieci z rodzicami, rodziców z
dziećmi, proklamowanie „praw dziecka", odbieranie rodzicom
wpływu na wychowanie, kult szkolnego „luzu", obowiązkowe
nauczanie o „seksie" i jak ostatnio w Europie zachodniej - o
homoseksualizmie jako czymś „naturalnym".
Niszczycielski pochód gramscizmu trwa już ponad trzydzieści
lat. Stanowi ideologię elit. To one, poprzez swoją potęgę
wcielają go w życie, atakują tam, gdzie ojciec jest jeszcze
ojcem, matka matką, dziecko dzieckiem rodziców i cała trójka
stanowi integralną komórkę społeczną o formacji narodowej,
chrześcijańskiej.
Wielopłaszczyznowa erozja chrześcijaństwa, zwłaszcza
katolicyzmu, trwająca nieprzerwanie od czasów Soboru
Watykańskiego II osiągnęła takie rozmiary i skutki, że z
pewnością przekroczyła ona najśmielsze marzenia
Gramsciego i antykościelnych tajnych dykasterii.
Tragicznym w skutkach faktem jest odejście ostatnich
papieży od ich fundamentalnej obrony Kościoła, przed
niszczycielskimi nowinkami.
Obserwuje się w ciągu ostatnich czterdziestu lat prowadzone na
wielką skalę wprowadzanie niszczycielskich innowacji właśnie
przez papieży. Czasową granicą demarkacyjną był
przedsoborowy stan Kościoła. Trwał on w stanie rozkwitu. Nie
wymagał żadnych zmian.
Obecny papież Benedykt XVI, były wieloletni prefekt
Kongregacji Doktryny Wiary, w 1988 roku przyznał:
- Sobór Watykański nie jest traktowany jako część całej
żywej
tradycji Kościoła, lecz jako koniec Tradycji, jako nowy
początek
startujący z punktu zerowego.
Widział to już papież Paweł VI, co jednak nie skutkowało
najmniejszymi próbami ratowania Kościoła przed destrukcją.
Stwierdzał on już w 1968 roku, że Kościół znajduje się w stanie
autodestrukcji, a więc sam Kościół niszczy swoje fundamenty,
a jego niszczyciele znajdują się wewnątrz, a nie zewnątrz
Kościoła.
Autodestrukcja prowadzana przez wielu hierarchów Kościoła
miała charakter wyjątkowo podstępny. Formalnie nie
odrzucono żadnego przed-soborowego dogmatu, żadnego
artykułu doktryny wiary. I oto nagle, w ciągu zaledwie kilku lat
po Soborze II dokonały się radykalne, wręcz rewolucyjne
zmiany w Kościele, wszystkie usprawiedliwiane „duchem
soborowym", „otwarciem" na współczesny świat. Nikt w
Kościele nie daje do dziś przekonującej diagnozy przyczyn
katastroficznego porzucenia stanu kapłaństwa i szat zakonnych
przez dziesiątki tysięcy księży, zakonników i zakonnic. W
samym Kościele rozpanoszyli się jawni heretycy -teologowie i
nikt ich nie usiłował ani dyscyplinować, ani ekskomunikować,
poza jednym H. Kungiem, któremu zakazano wykładów w
uczelniach katolickich.
W awangardzie nowinkarstwa soborowego znajdował się
ówczesny kardynał Karol Wojtyła, który wśród ojców
soborowych cieszył się zadziwiającą sympatią i poparciem,
Jego postawy i propozycje były wybitnie antytradycyjne.
W amerykańskim „Commonweal", tuż przed beatyfikacją
papieży Jana XXIII i Piusa IX w 2000 roku, tak oto
zbilansowano liberalizm Jana Pawła II i podsumowano jego
niszczycielski pontyfikat:
- Wielki absurd nadchodzącego wydarzenia (beatyfikacji
wspomnianych papieży - H.P.) może być wychwycony, gdy
rozpoznamy to, że zarówno Jan XXIII jak i Pius IX byliby
potępieni za swe idee i za swoje słowa, jeśli by je wyznali w
czasie, gdy Pius X był u władzy'.
To, co zewnętrzni wrogowie Kościoła nie zdołali osiągnąć od
wieków, w ciągu kilku dziesięcioleci uczynili jego wrogowie
wewnętrzni. Oto w skrócie opis gruzów, w jakie zamieniono
Kościół i wiarę w ciągu zaledwie 40 lat, realizując m.in. „długi
marsz" do nihilizmu.
1. „Commenweal", 12 sierpnia 2000. Cytuje autor eseju na ten
temat Lech Maziakowski w Bibule, pi-śmie wychodzącym w
Waszyngtonie, z kwietnia 2004, numer 18.
Nowa liturgia, w tym głównie Msza Święta nie ma żadnego
umocowania w Tradycji. Liturgia w nowym „rycie", w językach
narodowych, z kapłanem tyłem do Tabernakulum, z
Sakramentem przyjmowanym na stojąco, potem „na rękę":
— Prawdziwa destrukcja tradycyjnej Mszy św. w tradycyjnym
rzymskim rycie, stanowi całkowitą destrukcję wiary... 1
— Zniszczenie szacunku dla Najświętszego Sakramentu,
Jego transcendentnego przesłania - poprzez komunię na
rękę, świeckich szafarzy i szafarki.
— Brutalna likwidacja łaciny we Mszy Św. - uniwersalnego
języka wspólnoty Kościoła. Minęło zaledwie kilka lat od czasu
Soboru, gdy papież Paweł VI zakazał Mszy łacińskiej,
trydenckiej.
— „Ekumenizm" jako niszczycielskie narzędzie protestantyzacji
Ko-ścioła katolickiego, a poprzez tę protestantyzację - jego
judaizację. Przykładem są wspólne modły z odszczepieńcami,
sekciarzami i inny-mi „religiami", uprawiane w Asyżu przez
Jana Pawła II. To przekreślenie nienaruszalności zasady Extra
ecclesia nulla est salus, przejawiające się zwłaszcza w „dialogu"
katolicko- żydowskim. Pius XI w encyklice Mortalium animos
pisał, że tzw. spotkania międzyreligijne katolików z
wyznawcami innych religii są „zawsze zabronione":
- Jedność może powstać tylko z jednego autorytetu
nauczycielskiego, jednego prawa wiary, jednej wiary
Chrześcijan.
Na Soborze Florenckim (1438) dekretowano:
- Poganie, Żydzi, heretycy i schizmatycy są poza Kościołem
katolickim i jako tacy nie mogą wziąć udziału w życiu
wiecznym, chyba że przed śmiercią dołączą do jedynego
prawdziwego Kościoła Jezusa Chrystusa: Kościoła
Katolickiego.
Jak więc - zapytajmy otwarcie - zostałby potraktowany przez
Ojców florenckiego soboru, Jan Paweł II, animator takich
„spotkań międzyreligijnych"?
-
Nowa ewangelizacja to wylęgarnia przeróżnych nurtów i
ruchów „neokatechumenalnych", „charyzmatycznych".
-
Zuchwała akceptacja teologii tzw. „uniwersalnego
zbawienia".
1. Klaus Gamber, zob. Bibuła, s. 8.
-
Powszechny proces modyfikowania Pisma Świętego,
eliminujący „niepoprawne" wersety, negatywne wobec
żydówi.
-
„Demokratyzacja Kościoła" - odmawianie papieżowi
Władzy Piotrowej, za czym zaciekle gardłowali tacy heretycy,
jak Hans Kung, o. Karl Rahner, o. Y. Congar i
wielu innych.
-
Zamienianie teologii w socjologię, czyli antropocentryczne
rozu-mienie człowieka i przypisywanie mu boskości.
-
Redefinicja pojęcia misji katolickich: z walki o dusze
pozostające poza Kościołem, w pojęcie humanitarnej
pomocy, czyli odrzucedenie Apostolstwa Kościoła
katolickiego.
-
Likwidacja muzyki polifonicznej wraz z chorałem
gregoriańskim jako fundamentem muzyki liturgicznej w
Kościele. Promuje się modernistyczną kakofonię zamiast
muzyki polifonicznej, która „uzmysławiała majestat miejsca
i świętość obrzędów" - jak powiedział papież Pius IX w 1928
roku. Chorał i polifonię zastąpiono muzyką „nowoczesną" z
rockiem, popem, big-beatem i gitarami, nie wyłączając
radosnych pląsów przed ołtarzem podczas Mszy św.
-
Nowa estetyka kościołów - niszczenie odwiecznych
elementów architektury wnętrz świątyń, które tworzyły
atmosferę skupienia, kontemplacji, majestatu Wiary. Dzisiejsze
kościoły przypominają hale, baraki, sale sportowe i
widowiskowe. W środku brak ławek (składane krzesła),
klęczników, konfesjonałów, rzeźb i obrazów wyrugowanych pod
pretekstem walki z kultem „idolatrii". Ołtarz ustąpił stołowi
biesiadnemu, bo Msza św. to już nie mistyka
Przemienienia Pańskiego, tylko biesiada „na pamiątkę"
Ostatniej Wieczerzy. Rozwalono, zwłaszcza w USA dostojne
ołtarze, zniszczono wystrój wnętrz kościelnych, poniszczono
wiekowe witraże - wszystko za milczącą zgodą Stolicy
Apostolskiej w czasach pontyfikatu Jana Pawła II.
- Homoseksualizm i pederastia, molestowanie dzieci, to plaga
stanowiąca ostatni gwóźdź do trumny Kościoła katolickiego.
Rzymskokatolicka diecezja Davenport w USA, 11 października
2006 roku ogłosiła swoje bankructwo. To już czwarta diecezja
w Stanach Zjednoczonych, która nie jest w stanie spłacić
należności z tytułu zasądzonych odszkodowań dla ofiar
molestowania seksualnego przez księży.
Ordynariusz tej diecezji biskup William Franklin poprosił
wiernych o modlitwę w intencji diecezji mówiąc:
- Mimo dobrej pracy wykonywanej przez wiernych
diecezji w zwiastowaniu Ewangelii o Jezusie Chrystusie,
zarówno w przeszłości, jak i teraźniejszości znajdujemy
się obecnie na rozdrożu z powodu czynów oraz ich
zaniechania przez ludzi, którzy spowodowali wielką
tragedię w życiu wielu członków naszego Kościoła.
Następnie sam podał się do dymisji.
1. Polskojęzyczny ks. prof. M. Czajkowski (anty-ksiądz -
polonica.net) domagał się zmiany tytułów niektórych
rozdziałów i podrozdziałów Pisma Świętego.
Wspomniana diecezja ma jeszcze przed sobą 25 następnych
spraw sądowych z tytułu molestowania dzieci. „Bohaterem"
jednej z nich był ordynariusz Sioux City bp Lawrence Soens.
Miał molestować 15 chłopców.
Oto liczby obrazujące „długi marsz" katolików amerykańskich
do „nowego Kościoła":
— 72 proc. katolików twierdzi, że można być dobrym
katolikiem nie przestrzegając nauczania Kościoła w sprawach
tzw. regulacji poczęć.
— 65 procent nie zgadza się z nauczaniem Kościoła w
sprawach rozwodów i powtórnych małżeństw.
— 53 proc. amerykańskich „katolików" nie zgadza się z
Kościołem w sprawach „aborcji".
— co czwarty nie wierzy w Zmartwychwstanie. Przerażające
są postawy „katolickich" nauczycieli w USA:
— aż 90 proc. amerykańskich nauczycieli szkół
podstawowych mieniących się katolikami nie zgadza się z
nauczaniem Kościoła w sprawie stosowania antykoncepcji.
— 79 procent z nich nie wierzy w działanie Ducha Św. przy
spisywaniu Ewangelii.
— 57 proc. nauczycieli uważa, że kapłaństwo nie musi być
przypisane tylko mężczyznom.
— 26 proc. nie wierzy w życie pozagrobowe.
— 13 proc. nie wierzy w Zmartwychwstanie.
— 9 proc. nie wierzy w boskość Chrystusa.
— 2 procent nie wierzy w Boga!
Przy wzrastającej liczbie nominalnych „katolików" w USA, w
latach 1965-2002 liczba księży zmniejszyła się o 22 proc. Z
30.992 księży katolickich w
U
S
A
w 2000 roku, tylko 27 tysięcy
pracowało w parafiach i aż 16 tysięcy z nich pochodziło z
obcych krajów. Praktycznie więc te 16 tysięcy kapłanów było w
USA na misjach! W 1965 roku w USA był tylko jeden procent
parafii bez księdza, a w 2002 roku liczba parafii bez księży
wzrosła o 500 proc. Pomiędzy latami 1965 a 2002 spadek
liczby kandydatów do kapłaństwa wyniósł 90 proc!
Wystarczy? Chyba tak. Długi marsz przez instytucje w
ramach konwergencji kapitalizmu w komunizm i komunizmu w
kapitalizm, zakończył się w połowie drogi - w Europie
Zachodniej. Tam jest jeszcze gorzej. Gramsci zwyciężył.
Ku pokrzepieniu serc przywołajmy słowa Prymasa Tysiąclecia
Stefana Wyszyńskiego:
- Kościół posoborowy (...), Kościół, którego Credo staje
się elastyczne, a mentalność relatywistyczna (...).
Kościół na papierze, a bez Tablic Dziesięciorga
Przykazań! Kościół, który zamyka oczy na widok
grzechu, a za wadę uważa bycie tradycyjnym,
zacofanym, nienowoczesnym1 .
Na pogrzebie Prymasa Tysiąclecia nie krzyczano: Santo subito!
Nie było takich transparentów. Ten Prymas już wtedy był
nienowoczesny. Staroświecki, tradycjonalistyczny. Nie pasował
do gramscizmu w Kościele, do tajfunu „aggiornamento" -
otwarcia. Stał obok długiego marszu przez instytucje Kościoła.
Patrzył na to z przerażeniem.
Kiedy czyta się oceny skutków „długiego marszu przez
instytucje" w Ameryce, wypowiadane przez zatrwożonych
duchownych i normalnych czyli niezależnych analityków,
odruchowo nasuwa się podobieństwo z ofensywą „długiego
marszu" przez Polskę, choć skala inwazji na Kościół w Polsce,
to zaledwie zapowiedź spustoszeń, jakie nas czekają
nieuchronnie, bo pod rygorem wdrażania nihilizmu Unii
Europejskiej, tej nowoczesnej formy eurołagru
komunistycznego.
Oto jezuicki teolog, członek Fundacji im. kardynała
Mindszentiego o. John A. Hardon:
- Pod koniec dwudziestego wieku obserwujemy
najpoważniejszy kryzys chrześcijaństwa w historii. W
mojej ocenie, w centrum tego kryzysu znajduje się
głęboka penetracja marksizmu w życie naszego kraju.
Myślę, że mogę powiedzieć jeszcze więcej. Nasza Ojczyzna
jest państwem marksistowskim. Czy mogę to powiedzieć
jeszcze mocniej? Stany Zjednoczone Ameryki są
najpotężniejszym marksistowskim państwem na świecie2.
Ktoś by pomyślał, że ten Gramsciego „długi marsz przez
instytucje" omijał instytucje kościelne. Wręcz przeciwnie -
właśnie upodobał sobie marsz przez instytucje kościelne.
Ponurym przykładem jest doktrynalna kondycja np. Zakonu
Jezuitów, co szeroko przedstawiłem w książce Nowotwory
Watykanu. Od tego czasu marsz ku samozagładzie tego
zgromadzenia zakonnego trwa z coraz większą, coraz bardziej
diaboliczną siłą i rozpasaniem.
Oto prestiżowy jezuicki Georgetown University w
Waszyngtonie: kardynał Francis Arizne, prefekt watykańskiej
Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, wygłasza
tam 17 maja 2003 roku odczyt, w którym potępia
homoseksualizm. Kadra profesorska uniwersytetu na znak
protestu jak jeden mąż opuściła salę wykładową, następnie 70
profesorów w liście otwartym zaatakowało kardynała i
nauczanie Kościoła w aspekcie zboczeń
homoseksualnych, które przecież expressis verbis są potępione
w Ewangelii i to kilkakrotnie.
1. W homilii wygłoszonej w katedrze warszawskiej 9
kwietnia 1974 r.
2. John A. Hardon: Marxisms influence in the USA Today.
Mindszenty Report, sierpień 1998. Cytuje D. Rohnka.
Tacy są dzisiejsi jezuici, przynajmniej amerykańscy,
niegdyś intelektualna elita całego Kościoła katolickiego!^
W osobnym rozdziale o niszczycielskiej roli prezydenta
Aleksandra Kwaśniewskiego w „Trzeciej RP" informujemy, że po
zakończeniu jego tragicznej dla Polski prezydentury, został
zaproszony na cykl wykładów przez tenże Georgetown
University, gdzie przedtem uczone gawędy wygłaszali czołowi
globaliści, wrogowie Kościoła i państw narodowych,
propagatorzy homoseksualizmu i podobna fauna.
Ojciec Hardon stwierdził, że najbardziej zaciekłe ataki idą w
USA w stronę instytucji rodziny poprzez propagowanie i
wdrażanie tzw. emancypacji kobiet, rozumianej jako ich
„prawo" do wycofywania się z życia rodzinnego i opieki nad
dziećmi oraz na rzecz niszczenia niegdyś niezbywalnych praw
rodziców do wychowania swych dzieci. Pamiętamy, jak za
niedawnych rządów SLD przez cztery lata szalały znane aż do
obrzydzenia „cioty rewolucji" obyczajowej w rodzaju
Szyszkowskiej, Senyszyn, Jarugi-Nowackiej (szły w pochodzie
homoseksualistów w Warszawie) i Małgorzaty Blidy. To
zaledwie początek. Hannibal (dopiero) antę portas.
Paul Weyrich, prezes Fundacji Kongresu Wolności (ale tej
prawdziwej), pisał w liście do sympatyków organizacji:
-
Ideologia politycznej poprawności, która otwarcie
wzywa do zniszczenia naszej tradycyjnej kultury, tak
dalece zawładnęła naszym życiem politycznym, naszymi
instytucjami („marsz przez instytucje” się kłania - H.P.),
że jej zgubny wpływ dotarł nawet do instytucji Kościoła.
Całkowicie opanowała środowisko akademickie (...).
Zwolennicy politycznej poprawności, którą bardziej
trafnie można określić jako „kulturowy marksizm”.
Gorbaczow już jako były gensek Sowłagru mógł stwierdzić, że
społeczeństwo amerykańskie dojrzało do zmian. I wiedział co
mówi. Gramsciego „długi marsz przez instytucje" do tego
czasu zrobił swoje: homoseksualizm, aborcja, eutanazja,
„śmierć religii", antropologiczna konwergencja człowieka w
Boga, to historyczny sukces ideowych spadkobierców Marksa,
Lenina i Gramsciego. Gorbaczow:
-
Potrzebujemy nowego społeczeństwa, nowej
cywilizacji i konwergencji wszystkich elementów
najlepszych w obu systemach.
1. Zob.: Bibuła, Waszyngton, kwiecień 2004 roku, numer 18, s.
21.
Gorbaczow mówił to podczas telewizyjnego programu „Larry
King Live" w listopadzie 1994 roku, a Gramsci gdyby mógł,
biłby mu brawo w piekle. Brytyjska premier M. Thatcher, po
„babsku" konserwatywna, czuła co się świeci, gdy mówiła o
zagrożeniach ze strony paneuropejskiego molocha, federacji
państw połączonych wspólną konstytucją, wspólnym
prezydentem, wspólnym parlamentem i rządem. To koniec
suwerennych państw1:
Realizują się Trockiego „Sowieckie Stany
Zjednoczone Europy
To samo powtórzył Michaił Gorbaczow, poszerzając rojenia
Trockiego na obszary od Atlantyku aż po wybrzeża Pacyfiku.
Dalekosiężny plan „pierestrojki" zdradził Zachodowi Anatolij
Golicyn, kiedy w grudniu
1961
roku, jako major KGB zgłosił
się do ambasady amerykańskiej w Helsinkach i poprosił o azyl
polityczny.
Golicyn zgłosił się do Franka Friberga, szefa misji CIA w
Helsinkach jako major KGB Anatolij Michajłowicz Klimów. Stało
się to 15 grudnia 1961 roku. Wkrótce obaj zostali przewiezieni
specjalnym samolotem CIA do tajnej siedziby CIA w okolicach
Frankfurtu.
Klimów, to fałszywe nazwisko Anatolij a Golicyna. W
Helsinkach pełnił funkcję oficera kontrwywiadu w misji KGB
pod przykrywką funkcji drugiego sekretarza ambasady.
Jego ucieczka była rzekomo spowodowana konfliktem, w jaki
popadł ze swym przełożonym, pułkownikiem Żenikowem na tle
krytycznego raportu sporządzonego przez Golicyna dla Centrali
w Moskwie na temat pracy rezydentury w Finlandii2. Centrala
KGB rzekomo odpowiedziała, że ma się nie mieszać do tych
spraw i siedzieć cicho. To oznaczało koniec kariery, rychłe
odwołanie do Moskwy.
Golicyn był absolwentem Wyższej Szkoły Dyplomacji przy
Uniwersytecie Marksizmu-Leninizmu oraz Wyższej Szkoły
Wywiadu KGB (kontrwywiad). Pełnił m.in. funkcję szefa
departamentu kontrwywiadu przeciwko USA w Centrali; był
rezydentem w Wiedniu, a po powrocie - w latach 1958-1960
głównym analitykiem do spraw NATO. Wydał kilka książek do
użytku wewnętrznego na temat zasad pracy wywiadu i
kontrwywiadu. Inteligentny, wyniosły, znający języki
ewoluował w kierunku raczej naukowca niż agenta wywiadu.
Przesłuchujący go wysocy rangą oficerowie CIA i FBI byli w
dużym kłopocie, aby odcedzić jego prawdziwe
informacje od fantazyjnych zmyśleń, które byli skłonni
przyjmować jako próby dezinformacji, a nie naturalnych
skłonności Golicyna do konfabulacji.
1. M. Thatcher: Wykład z 29 września 1988.
2. Sebastian Rybarczyk: Demony CIA. Część II. Zob.:
http://www.abonet.com.pl/ypl/arty-kul.php?art/id= 1376-
token. Także w: Józef Darski: O dezinformacji komunistycznej,
W-wa 1989 oraz: Anatolij Golicyn: New Lies for Old, Londyn
1984 r.
Odpowiedzialnym za rozmowy z Golicynem był spec od tajnych
operacji w Dziale Planowania Richard Helms, a wspierali go w
tym Raymond Rocca - szef analityków kontrwywiadu CIA
Newtona („Scotty"), Miller i sam
szef szefów - Angleton. Golicyn domagał się bezpośredniej
rozmowy z prezydentem Kennedym, ale się tego nie doczekał.
Kilka lat później spotkał się z jego bratem Bobim.
Główne rewelacje Golicyna sprowadzały się do czterech
wątków:
— KGB przygotowała dalekosiężną strategię pokonania
demokracji zachodniej bez walki militarnej
— wywiady państw NATO są spenetrowane przez zdrajców
pracujących dla KGB
— KGB wyśle fałszywych dezerterów z zadaniem
skompromitowania wiedzy Golicyna oraz jego samego
— KGB planuje zamach na jednego z przywódców Zachodu.
Czołową rolę w bezkrwawej inwazji na demokracje zachodnie
KGB przypisał dezinformacji.
Golicyn wyszczególnił główne kierunki tej dezinformacji:
— powołanie frontów politycznych z zadaniem
współdziałania między komunistami a socjalistami i
socjaldemokratami Zachodniej Europy, a także komunistami i
nacjonalistami w krajach Trzeciego Świata i aktualizację
działań na rzecz wyparcia USA z Europy
— wyparcie krajów Zachodu z Afryki i Azji, w przyszłości
także z Ameryki Łacińskiej
— istniejącą równowagę sił militarnych przechylić na korzyść
Związku Sowieckiego
— wywołanie sztucznych konfliktów w bloku sowieckim -
między ZSRR a Jugosławią, ZSRR a Rumunią, ZSRR a Chinami
— stworzenie teorii rzekomej walki na Kremlu pomiędzy
„gołębiami" i „jastrzębiami"
— tworzenie stałego wrażenia, że komunizm się reformuje i
demokratyzuje.
Nie był gołosłowny. Dostarczył dziesiątki dokumentów i analiz
z powołanego w 1959 roku Departamentu „D" KGB,
przemianowanego potem na Służbę „A" w I Zarządzie
Głównym (wywiad).
Metody osiągania tych celów:
— infiltracja służb wywiadowczych przeciwnika
— pozyskiwanie i szkolenie agentów wpływu w mediach,
uniwersytetach i innych ośrodkach opiniotwórczych („marsz
przez instytucje")
— wspieranie ruchów pacyfistycznych, czyli osławiona
„walka o pokój"
— kreowanie kontrolowanej „opozycji"
— inicjatywy rozbrojeniowe pod pretekstem „walki o pokój"
Rewelacje Golicyna potwierdzone w całości przez wydarzenia w
następnych dwóch dziesięcioleciach, przyjmowano wtedy
nieufnie, może z powodu trudności w odcedzaniu jego fantazji
od faktów. Rezerwę zachowała zwłaszcza FBI, kiedy to w
czerwcu 1962 roku spotkali się z nim: szef kontrwywiadu FBI
do spraw sowieckich Don Moor, jego zastępca William
Branigan, William Sullivan
— szef działu wywiadowczego i jedyny w tym gronie,
znający język rosyjski pracownik tego działu Aleks Potanin. CIA
reprezentował Angleton. Golicyn mówił ponad godzinę, lecz
agenci FBI pozostali sceptyczni. W raporcie z tej rozmowy
znalazły się wyłącznie negatywne opinie o samym Golicynie i
jego „teoriach". Moor uznał go za faceta nieprzystępnego,
odmawiającego pełnej współpracy z FBI. Za agenta, który wie
bardzo wiele, ale to „wiele" zachowującego dla siebie, na
później!. Golicyn nalegał na spotkanie z Hooverem, szefem
FBI, ale się nie doczekał. A przecież Golicyn rozpoznał i podał
im nazwiska wszystkich agentów KGB z ambasady w
Waszyngtonie i stałego przedstawicielstwa ZSRR w ONZ.
Wspomniał też o kilku innych, ale wiedzę o nich zachował dla
siebie na kilka dalszych miesięcy. Poinformował, że do Anglii
przybył Rosjanin, który osiadł blisko lotniska i planuje w
przyszłości akcje sabotażowe. Anglicy poszli tym tropem i
wytypowali podejrzanego. Okazał się nim niejaki Sokołow-
Grant ożeniony z Brytyjką Rosjanin, przybyły tam pięć lat
przedtem, ale ustalono, że Sokołów nie był poszukiwanym
szpiegiem, albo dopiero znajdował się na liście KGB do
werbunku i na skutek tego został zapamiętany przez
Golicyna.
Strategię dezinformacji opracował były szef KGB Aleksander
Szelepin. Polegała na stwarzaniu pozorów, że ZSRR jest słaby i
rozbity wewnętrznie, w demoludach wrze podskórnie, piętrzą
się trudności ekonomiczne, zatem ZSRR z konieczności
porzucił imperialne ambicje, a światu zagraża tylko partyjny
poststalinowski beton...
Golicyn zapowiedział rządy Breżniewa, interwencję w
Afganistanie, akcje przeciwko „dysydentom" zostaną
potępione, podobnie jak rządy Noyotnego2. Partia podejmie
reformy ekonomiczne na wzór jugosłowiańskich lub całkiem
zachodnich. Otwarte zostaną kluby polityczne dla
bezpartyjnych. Czołowi „dysydenci" powołają jedną lub więcej
partii alternatywnych pozorujących wielopartyjność. Cenzura
zostanie ograniczona. Pojawią się kontrowersyjne książki,
filmy, sztuki teatralne. Do ZSRR powróci z Zachodu wielu
autorów. Obywatele uzyskają większe możliwości
podróżowania do Europy zachodniej.
1. Słusznie uznał, że jeśli „wystrzela" całą amunicję,
zostanie odsunięty na boczny tor.
2. Antonin Novotny, pierwszy sekretarz KC KP
Czechosłowacji i prezydent, od czasów przedwojennych
agent Kominternu, w 1948 roku (luty), przyczynił się do
zdławienia próby obalenia ustroju komunistycznego,
powtórzonej 20 lal później z podobnym skutkiem.
Golicyn „przewidział" także pojawienie się Gorbaczowa. Nie
jego konkretnie, lecz genseka, który obierze szeroki kurs na
liberalizację i zbliżenie z Zachodem. Określił go mianem
sowieckiego Dubczekai. Wybuchnie fałszywa walka wewnętrzna
o władzę, Andropowa zastąpi młody gensek, który będzie
intensywnie kontynuował liberalizację.
Wiemy teraz, że tym gensekiem okazał się Gorbaczow, pupil
Andropowa kreowany do tej roli od dawna. Wyłania się zatem
kluczowe pytanie:
— czy Golicyn wiedział, że wszystkie te przemiany nie będą w
gruncie rzeczy mistyfikacją, zasłoną dymną, tą właśnie
„dezinformacją", tylko autentycznym ruchem, marszem ZSRR
na Zachód, który właśnie rozpoczynał swój marsz „na wschód",
ku marksizmowi w nowym wydaniu, „z ludzką twarzą", w
ramach tejże konwergencji, która za kilka lat stanie się
sztandarowym modelem młodzieżowych ruchów
kontestacyjnych w 1968 roku?
Jeżeli Golicyn wiedział, że nie będą to żadne mistyfikacje tylko
autentyczna pierestrojka, co potwierdziła praktyka następnych
20-30 lat, to zapewne poinformował o tym swych rozmówców z
CIA i FBI, ale ta super tajna informacja nigdy dotąd nie
przeniknęła do mediów, do wiadomości milionów ludzi
śledzących ze zdumieniem późniejszą pierestrojkę i „głasnost",
zakrawające na istny cud!
Czy więc - postawmy to pytanie jako zuchwałą hipotezę -
Golicyn wcale nie „zbiegł" na zachód, tylko został tam wysłany
celem przekazania tej super tajnej tajemnicy już wtedy
dogadującego się ze sobą Wschodu i Zachodu, czyli globalistów
z obydwu stron tej pozorowanej barykady? Słabym punktem
takiej hipotezy jest ujawnienie przez Golicyna zbyt wielu
tajemnic ówczesnego Sowłagru. Ale, z drugiej strony patrząc,
to ujawnienie znakomicie go uwierzytelniało w oczach starych
szulerów z CIA i FBI. Coś
za coś. Stara zasada wywiadów.
W akcjach dezinformacji miały wziąć udział zarówno służby
specjalne, jak też środowiska opiniotwórcze oraz celowo
organizowana i kontrolowana „opozycja", ruch „dysydencki".
1. Aleksander Dubczek (Dubćek 1921-1992). Od 1929 do
1938
przebywał z rodzicami w Moskwie, agent sowiecki, od
1939
r. członek KPCz, 1968-1969 I Sekretarz KP
Czechosłowacji, inicjator „praskiej wiosny" sprowokowanej
przez Zachód, podobnie jak „wydarzeń marcowych" w Polsce.
Po interwencji sowiecko-polskiej wywieziony do Moskwy, lecz
nie zamordowany.
Analitykom tych tajnych planów zdawało się, że to pułapka (jak
D. Rohnkemu), tymczasem był to świadomie podjęty „długi
marsz" skompromitowanego bolszewizmu ku bramom
kapitalizmu, długi marsz z gałązką pokoju, ale na warunkach
wzajemnej konwergencji. Proklamowano „odprężenie", czyli
zawieszenie ognia jako warunek wspólnego marszu ku sobie po
wyjściu z okopów. Zachód (USA) rewanżował się pomocą
materialną i finansową - płynęły szerokim strumieniem pożyczki
i zboże. Gierek także brał pożyczki i jego dworzanie z
pewnością nie domyślali się, skąd ta nagła szczodrość
niedawnego wroga. Henry Kissinger w wywiadzie udzielonym
Radkowi Sikorskiemu wprawdzie twierdził, że była to świadoma
polityka „kija i marchewki", ale tak naprawdę, był to „haracz"
za oszukańczą maskę „ludzkiej twarzy" sowieckiego
komunizmu. W 1980 roku doradca ekonomiczny Gorbaczowa
Abel Angabegian przedstawił mu dane, z których wynikało, że
wzrost gospodarczy Sowietów jest zerowy. Osiem lat później
CIA ustaliła, że
informacje te były celowo fałszywe, dezinformujące - ale kogo
dezinformujące?
Kiedy my w Polsce w 1981 roku liczyliśmy na śmiertelne
zmagania Sowiecji z „demokratycznym" Zachodem, Breżniew
podczas wizyty w Niemczech powiedział jakże obiecująco:
- Cokolwiek by nas dzieliło, mieszkamy we
wspólnym europejskim domu1 .
W tym samym czasie zadawaliśmy sobie dramatyczne pyta
nie: Wejdą czy nie wejdą ?! Po co jednak mieliby wchodzić na
gąsienicach czołgów do tego „wspólnego europejskiego
domu?"
Za czasów Gorbaczowa ten „wspólny europejski dom" stał się
monotonnym sloganem, skwapliwie podchwyconym przez
zachodnioeuropejską elitę elit, która już wiedziała co jest
„grane" na szczytach. Formuły o „wspólnym europejskim
domu" po raz pierwszy użył Gorbaczow podczas przemówienia
w brytyjskiej Izbie Gmin - był 1984 rok.
A my musieliśmy jeszcze czekać ponad cztery lata, aby
wtajemniczeni w bezpieczniacką „konwergencję" polityczni
oszuści zasiedli do Okrągłego Stołu i udawali, że spierają się ze
swymi „starszymi braćmi" o kształt przyszłej Polski. Był on
tymczasem zaklepany na zachodzie już co najmniej przed
dziesięciu laty i to w szczegółach. Oficjalnie natomiast
Gorbaczow nadal krytykował USA;
- (...) głęboka, mądra i humanistyczna europejska kultura
cofa się przed prymitywnymi rozgrywkami pełnymi
przemocy i pornografii2.
1. Zob.: http://.antyk.org.pl/ojczyzna/unia/zatrute-źródła-
6.htm
2. Tamże.
Co wkrótce nie przeszkodziło mu w przeniesieniu się na stałe do
kraju tego prymitywizmu i pornografii.
Nadchodziła integracja Rosji z Europą. Reagan z Gorbaczowem
dobili targu: my was pokochamy, a wy zgodzicie się na
zjednoczenie Niemiec.
A nam się wciąż wydawało, że Rubikonem jest zgoda na Wolne
Związki Zawodowe w Polsce, współwładza „Solidarności" z
komunistami, „konstruktywnej opozycji" z „konstruktywną
lewicą".
Od Europy zjednoczonej po Pacyfik, od wspólnego domu
europejskiego Gorbaczow szybko ewoluował na piewcę
zjednoczonego globalizmu, rządu światowego. Już w 1992 roku
oznajmił:
-
Świat staje się świadom faktu, że nieodzowne jest
tworzenie form globalnej administracji, w których
uczestniczyliby wszyscy członkowie międzynarodowej
społeczności.
Tym samym potrzebne są formy globalnego systemu
bezpieczeństwa. I natychmiast w te same globalistyczne tony
uderzył Edward Szewardnadze, były szef KGB, zwany w Gruzji
„rzeźnikiem z Tbilisi". Uznał, że nieunikniona staje się
racjonalna organizacja ludzkiej egzystencji
(egzystencjonalista!) na poziomie globalnym:
-
Po raz pierwszy zaczynamy uświadamiać sobie
konieczność regulowania wielu aspektów
ludzkiej egzystencji na poziomie globalnym
I o dziwo, w te same tony uderzył sławny „dysydent" sowiecki
Sacharow - co już znamy. Ofiara systemu i jego żandarmi
nagle podają sobie ręce we wspólnym marszu do Europy i
globalnego zjednoczenia.
Konwergencja, spotkanie w połowie drogi po wyjściu z okopów
stało się faktem. I nikogo już nie dziwiło, a powinno, że już w
1975 roku w helsińskiej pierwszej Konferencji Bezpieczeństwa i
Współpracy w Europie (KBWE) Związek Sowiecki został
zaproszony do tej organizacji na prawach wspólnego głosu pod
warunkiem respektowania „praw człowieka" w krzepkim
jeszcze Sowłagrze. O prawach człowieka w ZSRR szybko
zapomniano, natomiast Sowiety skutecznie w tym czasie
przezbroiły się, uzyskując przewagę militarną nad Zachodem.
Dokument helsiński san-kcjonował rolę ZSRR jako głównego
hegemona w Europie. Jałta i Poczdam w nowej odsłonie.
Idea europejskiej struktury „obronnej" (przed kim?) zrodziła
się jeszcze wcześniej i wyszła z głowy Breżniewa. Nakłonił on
swego wezyra, rumuńskiego Nicolae Ceaucescu, aby w maju
1968 roku podczas wizyty generała de Gaulle'a w Bukareszcie,
zaproponował francuskiemu prezydentowi to właśnie -
utworzenie paneuropejskiej struktury obronnej. Kiedy Reagan
rok później składał wizytę w Rumunii rzekomo znajdującej się
w gniewnej niełasce Kremla, Ceaucescu złożył Reaganowi tę
samą propozycję.
Sformułowania o „Europie od Atlantyku do Uralu" po raz
pierwszy użył de Gaulle w okresie Zimnej Wojny, ale uczynił to
tylko na złość Stanom Zjednoczonym, pragnął bowiem
wyzwolić się spod przemożnej kurateli USA w Europie.
Podchwycił to Gorbaczow wiele lat później, lecz w jakże innej
intencji i konstelacji politycznej.
Dziś wspólny europejski dom jest aktualny jak nigdy, ale
już w innej konfiguracji strategicznej. Wspólny dom od
Atlantyku do Uralu buduje Unia Europejska czyli jej
lokomotywa - Niemcy i także w coraz wyraźniejszej opozycji do
USA, czego namacalnym dowodem jest rosyjsko- niemiecka
rura gazowa pod dnem Bałtyku, „zaklepana" bez zgody Unii
Europejskiej i na przekór Stanom Zjednoczonym oraz jej
skundlonemu wasalowi - rządowi „Czwartej RP".
Ten nowy pakt Ribbentrop - Mołotow poszedł tak ostentacyjnie
na całość, że Niemcy mają stać się jedynym redystrybutorem
rosyjskiego gazu do innych państw Unii!
A mówią, że historia się nie powtarza. I rzekomo nigdy nie
wchodzi się do tej samej rzeki.
Zbrojni w tę wiedzę o tajnych porozumieniach wielkich tego
świata, możemy wreszcie przejść do polskiej tragifarsy pod
nazwą „Solidarność". Do groteskowego mitu o obaleniu
komunizmu za pomocą „spontaniczne-go" zrywu stoczniowców.
I mitu o Wałęsie - jednoosobowym pogromcy komunizmu.
Przechodzimy do „Trzeciej RP", w której komuniści nic nie
stracili, a zyskali miliardy, podobnie jak żydokomuniści
sowieccy, którzy w piorunującym tempie przechwycili ponad 50
procent zasobów finansowych upadłego molocha, jego
nieprzebrane bogactwa naturalne z ropą i gazem na czele.
Pierestrojka żydowskich enkawudzistów i kagiebistów
sowieckich w światłych demokratów-globalistów- milionerów,
została skopiowana w PRL-bis.
Jakie to proste. I jakie smutne.
Tamci nurkują ze swoich ekskluzywnych jachtów na Morzu
Śródziemnym w rejonach rajów podatkowych, a miliony
rosyjskich i polskich gojów nurkują w śmietnikach. Z piekła
dochodzi chichot Lenina, Marksa, a nade wszystko Gramsciego.
Golicyn zapowiedział, że główną rolę w kontrolowanych
pierestrojkach będzie grała bezpieka. Wiedział co mówił.
Właśnie rozpoczynał się wewnętrzny „długi marsz" KGB do
władzy nad Sowłagrem, nad partią i wojskiem. „Proroctwo"
Golicyna w pełni potwierdziło się na gruncie polskiej
pierestrojki. Drogę do Okrągłego Stołu od samego początku
torowała Bezpieka, organizując, kontrolując ruch
solidarnościowy od wewnątrz i majstrując Okrągły Stół.
Można z sarkazmem stwierdzić, że drogę do „wolności" tak
naprawdę utorowała nam Bezpieka. Trudno w to uwierzyć, ale
tak właśnie było. Najlepszym tego potwierdzeniem są gorzkie
żale Edwarda Gierka i premiera Piotra Jaroszewicza w
następnym rozdziale.
W sobotnio-niedzielnym dodatku „Dziennika" - „Europa" z 3
marca 2007 roku, charakteryzowali Rosję Putina dwaj
adwersarze: politolog Gleb Pawłowski - profesor Uniwersytetu
Moskiewskiego - zwolennik Putina oraz Władimir Bukowski,
znany „dysydent", autor wielu książek demaskujących
Sowiecję, zdecydowany przeciwnik „putinizmu". Wśród
przeciwstawnych ocen w jednym się zgadzali, a uściślił to W.
Bukowski:
- Unia Europejska została wymyślona po to, by socjaliści
z zachodu i komuniści mogli się zjednoczyć. Po to
przygotowywano tę konwergencję...
Bukowski jest w takim samym stopniu przeciwnikiem Unii
Europejskiej, jak i współczesnej Rosji symbolizowanej przez
Putina. Obaj natomiast pośrednio potwierdzili „proroctwa"
Golicyna z pierwszej połowy lat 60. o zbliżającej się
konwergencji dwóch rzekomo wrogich sobie systemów
gospodarczych, politycznych i ideologicznych - kapitalizmu i
komunizmu sowieckiego.
Natomiast ani jeden z tych znawców Rosji sowieckiej i
posowieckiej nie odważył się postawie kropki nad „i" by
stwierdzić, że tak naprawdę nie było rządnej
„konwergencji", żadnego wyjścia z okopów i spotkania w
połowie drogi. Była to jednostronna dalekosiężnie
zaplanowana inwazja syjonistycznego globalizmu na Rosję, jej
ponowne opanowanie i rozgrabienie. Konwergencja miała swój
dokładny odpowiednik w posoborowej konwergencji religii,
zwanej „ekumenizmem". W praktyce była to inwazja na
dogmaty wiary chrześcijańskiej, jej totalne niszczenie przez
relatywizację. Chrześcijaństwo wyszło z okopów z gałązką
„dialogu", a tamci zasypali je dywanowym ogniem
modernistycznego nowinkarstwa. A działo się to dokładnie
jednocześnie z „konwergencją" bolszewickiego Sowłagru.
C.D.N.
Jesteśmy w trakcie konwersji tekstu książki i opracowywania wersji internetowej -
redakcja
polonica.net
z
pełnym poszanowaniem i respektem dla autorów, wydawców i praw autorskich, w dzisiejszych czasach
powszechnego przemilczania i fałszowania historii i faktów historycznych, uważamy za szczególnie
ważną powinność i obowiązek rozpowszechniania informacji, celem edukacji i uświadamiania, oraz
bezpardonowej walki z owymi przemilczeniami i fałszami.
wersje internetową przygotowała, opracowała i fotografiami opatrzyła Polonica.net Polski Związek Patriotyczny
Katolicko-Narodowy Ruch Oporu kontrjudaizacji i kontrdepolonizacji
O.R.K.A.N.