background image

 

 

ANNE ASHLEY 

 

Zakazana miłość 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Marzec 1812 roku 

Hrabia  Yardley  z  bezsilną  wściekłością  wpatrywał  się  w  córkę. 

Niezorientowany  świadek  tej  sceny  mógłby  przypuszczać,  że  lekko 

pochylona  głowa  i  złożone  ręce  lady  Sophii  wyrażają  skruchę,  lecz 

ojciec nie dał się zwieść tej pozie ani przez chwilę. Doskonale widział 

iskierki  migające  w  wyrazistych,  zielonych  oczach  dziewczęcia,  a 

także złośliwy, prowokujący uśmieszek, którego nawet nie starała się 

ukryć. 

- A więc nie chcesz nawet rozważyć kandydatury kawalera, który 

ci  się  oświadczył  -  powtórzył  po  raz  kolejny  sir  Thomas,  ciągle 

jeszcze starając się hamować wzburzenie.  

Każda  inna  młoda  kobieta  szalałaby  z  radości,  gdyby  otrzymała 

cztery  propozycje  małżeństwa  w  ciągu  zaledwie  dwóch  tygodni  od 

przybycia do Londynu. Ale jego Sophii nie sposób dogodzić! Obrócił 

się  na  pięcie,  przeszedł  przez  pokój  i  wpatrzył  się  niewidzącym 

wzrokiem w okno. 

-  Czy  mogę  przynajmniej  zapytać,  dlaczego  powzięłaś  taką 

niechęć do lorda Vale'a? 

- Och, nie czuję do niego niechęci, papo - pospiesznie zapewniła 

go  niesforna  latorośl.  -  Po  prostu  nie  znam  go  na  tyle  długo,  by 

wyrobić sobie o nim opinię. 

-  W  takim  razie  może  powinnaś  go  lepiej  poznać?  Wszak  nie 

masz mu nic do zarzucenia? 

background image

Sophia, z przekornym wyrazem rozbawienia, które nadal migotało 

w  jej  oczach,  odkąd  dowiedziała  się  o  tym  ostatnim  pretendencie  do 

swej ręki, nareszcie uniosła głowę. 

-  Prócz  tego,  że  stuknęła  mu  już  czterdziestka,  jest  jedynym 

znanym mi dżentelmenem, który jadąc powozem, potrafi jednocześnie 

wyglądać przez oba okna. 

Jej  uszu  dobiegł  dźwięk,  podejrzanie  przypominający  stłumiony 

chichot, toteż spojrzała przez pokój na zdumiewająco prostą sylwetkę 

ojca  i  jego  srebrzystoszare  włosy.  Jak  na  mężczyznę,  który  zaledwie 

przed  paroma  tygodniami  obchodził  pięćdziesiąte  piąte  urodziny, 

nadal trzymał się zadziwiająco dobrze. 

-  Papo,  nie  myślałeś  chyba  poważnie,  że  przyjmę  oświadczyny 

lorda Vale'a? 

Rozszyfrowała go, lecz nie miał zamiaru się do tego przyznać. 

- Zapominasz, że liczyłem sobie parę lat więcej niż lord Vale, gdy 

poprosiłem o rękę twoją matkę. 

-  To  prawda,  ale  byłeś  uderzająco  przystojnym  dżentelmenem... 

zresztą nadał nim jesteś. A poza tym nie masz zeza w lewym oku. 

-  Dość  tych  wykrętów,  dziewczyno!  -  ofuknął  córkę  hrabia, 

starając  się,  by  jego  ukochane  dziecię  nie  owinęło  go  sobie  wokół 

małego palca, co ku konsternacji sir Thomasa zdarzało się tak często. - 

No  dobrze,  rozumiem  twoją  niechęć  do  przyjęcia  propozycji  lorda 

Vale'a, ale dlaczego odrzuciłaś Farleya? 

Sophia uniosła kształtnie zarysowane brwi. 

background image

-  Czyżbyś  znał  wielmożnego  Cedrica  Farleya?  Niemożliwe, 

papo... To mydłek. 

Jeszcze  raz  musiał  zebrać  wszystkie  siły,  by  ukryć  rozbawienie. 

Jego córka była bardzo szczera. 

-  Mogę  w  takim  razie  zapytać,  jakie  masz  zastrzeżenia  wobec 

Pelhama i Neuberta? 

- Para manekinów krawieckich! 

- Boże wielki! Gdzie, na miły Bóg, nauczyłaś się takich wyrażeń? 

Przesadnie  wysoko  uniosła  w  górę  jedną  brew,  dając  tym  do 

zrozumienia, że pytanie jest całkowicie nie na miejscu. 

- Od mężczyzn zamieszkujących ten dom - a od kogóż by innego? 

Hrabia,  czując,  że  został  pobity  własną  bronią,  niezbyt 

zadowolony pomaszerował z powrotem do biurka. 

- Pogadam ja sobie z twoim braciszkiem, kiedy tylko się na niego 

natknę. Musi nauczyć się powściągać język w twojej obecności. 

- Dowiedziałam się, że Marcus powinien tu przybyć lada chwila i 

zamierza  zatrzymać  się  w  mieście  na  tydzień  lub  dwa.  Muszę 

powiedzieć, że niesłusznie zamierzasz go strofować - wzięła w obronę 

przyrodniego  brata  -  zwłaszcza  że  ty  sam,  ojcze,  odzywasz  się  przy 

mnie w sposób niezbyt parlamentarny. 

Już miał odrzucić to oskarżenie, lecz po chwili namysłu poniechał 

tego,  zgarnął  natomiast  listy  leżące  na  stole  i  machnął  nimi 

wymownie.  Była  to  korespondencja,  którą  w  ciągu  ostatnich  dwóch 

tygodni  otrzymał  od  owych  czterech  nieszczęsnych  konkurentów  do 

ręki córki. 

background image

-  Niech  ci  się  nie  wydaje,  że  zdołasz  zbić  mnie  z  pantałyku,  ty 

mała spryciaro! 

Usłyszawszy tę łagodną wymówkę, uparte dziewczę uśmiechnęło 

się  jeszcze  bardziej  promiennie,  co  widząc,  hrabia  poczuł  jeszcze 

większy niepokój. 

-  Lekceważysz  małżeństwo,  Sophio.  Pozwól  mi  zauważyć,  że  to 

bardzo  poważna  sprawa.  Nierozważny  wybór  partnera  ściąga 

nieszczęście  na  całą  rodzinę,  a  ja  nie  dopuszczę  do  żadnych 

nieprzemyślanych  kroków  z  twojej  strony,  jeżeli  tylko  zdołam  temu 

zapobiec. A więc, powziąłem decyzję.  

Urwał na chwilę, by się upewnić, że córka słucha go z najwyższą 

uwagą.  

-  Nie  ukrywam,  że  gdy  wyjdziesz  za  mąż,  zamierzam  zrobić  ci 

zapis  na  sporą  kwotę.  Moja  hojność  nie  jest  jednak  bezwarunkowa. 

Jeśli  wyjdziesz  za  mąż  bez  mojej  zgody,  licz  się  z  tym,  że  nie 

otrzymasz  ode  mnie  ani  pensa.  -  Znowu  urwał,  rzucając  na  biurko 

listy konkurentów. - Czy wyrażam się jasno? 

- Absolutnie. Usiłujesz mi przekazać, że mogę wyjść, za kogo mi 

się  podoba, pod  warunkiem,  że  mąż  będzie  bogaty  i  z  naszej  sfery.  - 

Gdy  Sophia  z  wdziękiem  uniosła  się  z  krzesła  przy  kominku,  w  jej 

oczach,  w  miejsce  migoczących  w  nich  iskierek,  pojawił  się 

buntowniczy  błysk.  -  Wynika  z  tego,  że  czeka  mnie  żywot  pełen 

trudów  i  wyrzeczeń,  gdyż  wolę  cierpieć  biedę  z  mężczyzną 

wartościowym,  niż  być  przykutą  do  jakiegoś  nicponia,  któremu  w 

głowie tylko to, jak najlepiej zawiązać fular. 

background image

Ojciec  potrafił  być  równie  stanowczy  jak  jego  uparta  córka i  nie 

zamierzał ustępować w tym względzie. 

-  Pragnę,  byś  udała  się  do  swego  pokoju  i  bardzo  głęboko 

zastanowiła nad tą sprawą - oznajmił zdecydowanym tonem. 

Sophia  posłusznie  przeszła  do  drzwi,  lecz  odwróciła  się  z 

gniewnym  czy  też  szelmowskim  wyrazem  oczu  -  a  może  jednym  i 

drugim? Hrabia nie był pewien. 

-  Oczywiście,  że  zrobię,  jak  sobie  życzysz,  ale  nie  na  długo. 

Mama  nie  byłaby  zadowolona,  gdybym  spóźniła  się  na  swój  własny 

bal.  -  Z  tymi  celowo  prowokacyjnymi  słowami  opuściła  pokój, 

zostawiając ojca pogrążonego w rozmyślaniach, co też takiego zrobił, 

że bogowie pokarali go uparciuchą. 

Hrabina,  która  wyłoniła  się  z  salonu,  akurat  gdy  córka  szła  po 

schodach, od razu zauważyła  zacięty wyraz jej uroczej buzi i jeszcze 

zanim  weszła  do  biblioteki,  gdzie  jej  mąż  z  wściekłością  wpatrywał 

się  w  okno,  odgadła,  że  rozmowa  nie  przyniosła  pożądanych 

rezultatów. 

- Domyślam się, że konkury Vale'a zostały odrzucone z taką samą 

pogardą jak pozostałe trzy - zagadnęła, sadowiąc się na krześle, które 

przed chwilą opuściła Sophia. 

-  Ta  twoja  córka  jest  niemożliwa!  -  odrzekł  lord.  Co,  naturalnie, 

starczyło za odpowiedź. 

-  Dlaczego,  Thomasie,  zawsze  jest  moją  córką,  gdy  zrobi  ci  coś 

nie  w  smak,  i  najdroższą  małą  Sophią  przy  wszystkich  innych 

okazjach? 

background image

Choć był zdenerwowany, nie mógł się nie uśmiechnąć, słysząc tę 

niepodważalną  prawdę.  Odwrócił  się,  by  spojrzeć  na kobietę,  z którą 

życie  przyniosło  mu  spokój  i  zadowolenie.  Nie  po  raz  pierwszy 

podziękował  opatrzności,  że  przed  laty,  w  Indiach,  ich  drogi  się 

zetknęły. 

W  przeciwieństwie  do  Danielle,  jego  pierwszej  żony,  Marissa 

nigdy, nawet za młodu, nie była pięknością, jednak hrabia uważał, że 

wiele  jej  cudownych  cech  przetrwało  próbę  czasu,  a  uroda  wszak 

przemija. Okazała się kochającą żoną i czułą matką własnych dzieci, a 

choć  Marcus,  jego  jedyny  potomek  z  pierwszego  małżeństwa,  nigdy 

nie okazywał jej synowskich uczuć, niemniej wiadomo było, że  żywi 

dla macochy najwyższy szacunek. 

Hrabiemu  wyrwało  się  westchnienie,  gdy  wrócił  myślą  do 

teraźniejszości, sadowiąc się na krześle z drugiej strony kominka. 

- Obawiam się, moje serce, że źle to rozegrałem. Sophia nie chce 

nawet rozważyć propozycji Vale'a. 

Lady Marissa uśmiechnęła się. 

- Czy naprawdę cię to dziwi? W końcu jest od niej dużo starszy. 

Niewiele dobrego da się o nim powiedzieć prócz tego, że ma krociową 

fortunę,  a  majątek  wielbiciela  niewielkie  robi  wrażenie  na  naszej 

córce. 

-  Dała  to  do  zrozumienia bardzo  wyraźnie.  -  Siwe  brwi  hrabiego 

zmarszczyły  się,  ujawniając  jego  niezadowolenie.  -  Oczywiście, 

bezsensowną  niechęć  do  bogactwa  zaszczepiono  jej  w  tej  przeklętej 

szkole.  Absolutnie  nie  powinna  była  tam  uczęszczać,  Marisso.  Pani 

background image

Guarding jest jakąś przeklętą rewolucjonistką, wyznającą nierozumne 

przekonania o równości. 

Hrabina ponownie przywołała na usta pogodny uśmiech. 

-  Jeśli  dobrze  pamiętam,  Thomasie,  oboje  zgodziliśmy  się,  że 

wyjazd  do  szkół  na  rok  czy  dwa  dobrze  Sophii  zrobi.  Wszak  to  ty 

nalegałeś,  by  nie  udała  się  do  żadnej  z  pierwszorzędnych  pensji  w 

Bath,  gdyż  wtedy  musiałaby  opuszczać  dom  na  całe  tygodnie.  To 

oczywiste,  że  zdecydowaliśmy  się  na  szkołę  pani  Guarding,  skoro 

znajdowała  się  w  pobliżu  i  cieszyła  tak  dobrą  opinią.  A  co  się  tyczy 

tego, czego się tam nauczyła...  

Lady Marissa sięgnęła po robótkę i spokojnie zaczęła wyszywać.  

- Pani Guarding nie kładła jej w głowę niczego, czego byś ty nie 

wpajał wszystkim swoim dzieciom. Od maleńkości tłumaczyłeś im, że 

ludzi, którym  nie  powiodło  się  tak dobrze  jak nam, należy  traktować 

uprzejmie i z szacunkiem dla ich pracy. Dlatego, mój drogi Thomasie, 

rzadko kiedy służba od nas odchodzi. 

Hrabia  nie  mógł  przeciwstawić  temu  wywodowi  żadnych 

argumentów. 

-  Masz  racje,  moje  serce  -  przytaknął.  -  Dobrych  i  lojalnych 

służących należy szanować, co nie znaczy, że chciałbym mieć lokaja 

za zięcia. 

Hrabina uniosła brwi. 

- Czyżbyś uważał, że jest to choć trochę prawdopodobne? 

- Kto wie, co strzeli do głowy tej twojej niesfornej córce! Dała mi 

do  zrozumienia,  że  nie  wyjdzie  za  nikogo  ze  swojej  sfery  i  że  woli 

background image

cierpieć  biedę  i  związać  się  z  kimś  bez  żadnej  pozycji,  dasz  wiarę, 

serce? 

Lady  Marissa przez  chwilę  wpatrywała  się  w  męża  w  milczeniu, 

uświadamiając  sobie  nagle,  że  między  córką  a  ojcem  zaszło  coś 

znacznie poważniejszego, niż na początku przypuszczała. 

-  Dlaczego  Sophia  miałaby  cierpieć  biedę?  Przecież  ma  majątek. 

Obiecałeś zapisać jej fortunę. 

Po  raz  pierwszy  hrabia  zaczął  zdradzać  wyraźne  oznaki 

zakłopotania. 

- Tylko pod warunkiem, że wyjdzie za mąż za moją zgodą - rzekł 

pod nosem, żałując, że w ogóle wysunął wobec córki taką groźbę. 

Należało się spodziewać, że dziewczę, którego kaprysy spełniano 

niemalże  od  urodzenia,  zacznie  wierzgać,  gdy  ktoś  tylko  spróbuje  je 

okiełznać. Ale jakiż nieszczęsny ojciec miał wybór? Szło mu tylko o 

jej  dobro.  Dlaczego,  na  miły  Bóg,  mała  uparciucha  nie  chce  tego 

docenić? Czując nagłe znużenie, odchylił się na oparcie krzesła. 

- Och, Marisso, nie potrafię z tego wybrnąć. Mam siedemdziesiąt 

jeden  lat.  Nie  będę  żył  wiecznie.  Nie  wątpię  ani  przez  chwilę,  że 

chłopcy  doskonale  dadzą  sobie  radę  beze  mnie,  lecz  kto  się  zajmie 

moją małą Sophią, kiedy zabraknie jej ojca? 

Hrabina nie zamierzała podejmować tak melancholijnego tematu. 

- Marcus doskonale cię zastąpi, gdy nadejdzie pora - odezwała się. 

-  Co,  mam  nadzieję,  nie  nastąpi  przez  najbliższe  parę  lat.  Bardzo 

krzywdzisz Marcusa, mój drogi, przypuszczając choć przez chwilę, że 

mógłby  nie  wywiązać  się  ze  swych  obowiązków.  W  ciągu  ostatnich 

background image

lat  doskonale  zarządzał  twym  majątkiem  na  północy.  Wiem,  że 

czasami  wydaje  się  nieprzystępny,  ale  uwierz  mi,  że  pod  tą  szorstką 

powłoką kryje się czułe serce, Marcus bardzo lubi bliźniaczych braci, 

a Sophię w szczególności. 

Ku  swemu  wielkiemu  żalowi  hrabiemu  nigdy  nie  udało  się 

zbliżyć  prawdziwie,  po  ojcowsku,  do  starszego  syna.  Niemniej  miał 

dość rozsądku, by przyznać żonie rację. 

-  Ale  pamiętaj,  moja  duszko,  że  Marcus  któregoś  dnia  założy 

rodzinę. 

Nie 

będzie 

wówczas 

chciał 

ponosić 

ciężaru 

odpowiedzialności za niesforną przyrodnią siostrę. 

- Rzeczywiście, Sophia czasem lubi chadzać własnymi drogami - 

odparła lady Marissa, po raz kolejny stając w obronie swej latorośli - 

ale to mądra dziewczyna. Może i ma romantyczne chimery, ale jestem 

pewna, że dwa razy pomyśli, nim się z kimkolwiek zwiąże. 

Hrabia  nadal  nie  był  przekonany,  lecz  żona  miała  większe 

zaufanie do zdrowego rozsądku córki. 

-  Zostaw  to  mnie,  mój  kochany  -  powiedziała  na  swój  spokojny 

sposób. - Porozmawiam sobie z nią od serca. 

Przez  resztę  popołudnia  hrabina  zajęta  była  przygotowaniami  do 

balu.  Ale  i  tak  nie  przystąpiłaby  do  wypytywania  córki  i  poruszania 

kwestii małżeństwa. Matka wiedziała, że Sophia zacięłaby się jeszcze 

bardziej w uporze, gdyby się zorientowała, że oboje rodzice starają się 

ją korzystnie wyswatać jeszcze przed końcem sezonu zabaw i przyjęć 

towarzyskich. 

background image

W istocie, nic nie było dalsze od prawdy. Choć hrabina rozumiała 

troskę męża o przyszłość ich jedynej córki i doceniała jego pogląd, że 

do  łowców  fortun  należy  odnosić  się  z  rezerwą  (choć  przyznał  to 

ledwie  półgębkiem),  uważała,  że  podczas  swego  pierwszego  sezonu 

towarzyskiego  w  Londynie  Sophia  powinna  przede  wszystkim bawić 

się  i  cieszyć,  nie  zaprzątając  sobie  głowy  myślami  o  zrobieniu 

korzystnej partii.  

Jeżeli przypadkiem pozna odpowiedniego dżentelmena, z którym 

mogłaby  spędzić  resztę  życia,  to  doskonale  się  ułoży,  lecz  jeśli  nie... 

cóż, ma przed sobą następny sezon. 

Z  takim  przeświadczeniem  weszła  do  sypialni  córki,  gdzie 

zręczna  służąca  wpinała  jedwabne  kwiaty  w  pięknie  ułożone,  czarne 

loki  Sophii.  W  przeciwieństwie  do  zmiennego  usposobienia  córki, 

hrabina zawsze trzymała swe uczucia na wodzy, lecz z wyraźną dumą 

w szarych oczach wpatrywała się w swą latorośl. 

-  Moje  kochanie,  wyglądasz  absolutnie  czarująco  -  powiedziała 

swym spokojnym głosem, skinieniem głowy każąc odejść pokojówce. 

Choć  matka  natura  bez  wątpienia  hojnie  Sophię  obdarowała, 

błogosławiąc  ją  uroczą  twarzyczką  i  zgrabną  kibicią,  brak  jej  było 

próżności,  czego  dowiodła  teraz,  z  niewielkim  entuzjazmem 

przyglądając się swemu odbiciu w lustrze. 

- To piękna suknia, mamo, i naprawdę bardzo mi się podoba, ale 

wolałabym coś ciemnoniebieskiego albo czerwonego. Madame Felice 

powiedziała,  że  przy  mojej  cerze  w  intensywnych  kolorach  jest  mi 

lepiej. 

background image

- A madame Felice znana jest z tego, że nigdy się nie myli, wiem 

o  tym  doskonale  -  odparła  hrabina.  -  Niemniej  mam  staroświeckie 

poglądy  i  uważam,  że  młodym  damom  przystoją  jedynie  pastelowe 

odcienie.  Oczywiście,  jak  wyjdziesz  za  mąż,  będziesz  mogła  nosić 

soczystsze barwy. 

Podchwyciła  taksujące  spojrzenie,  jakim  córka  zmierzyła  się  w 

stojącym  na  stole  lustrze,  i  uśmieszek  wypłynął  na  jej  usta.  Nie, 

Sophia  ma  bardzo  dobrze  poukładane  w  głowie.  Lady  Marissie  ani 

przez myśl nie przeszło, by jej dziecię zhańbiło się ucieczką z jakimś 

nieznanym  w  świecie  parweniuszem,  jeśli,  oczywiście,  dziewczyny 

nie popchną do tego naciski rodziny ponaglającej do ślubu. Wtedy, na 

przekór wszystkim, mogłaby popełnić szaleństwo. 

- Nie, moje złotko, nie przyszłam do ciebie, by omawiać kwestie 

małżeństwa  -  zapewniła,  wiedząc  dokładnie,  jakie  myśli  przechodzą 

przez  tę  piękną  główkę.  -  Dosyć  już  się  dzisiaj  na  ten  temat 

nasłuchałaś. 

Sophii  o  mały  włos  nie  wyrwało  się  westchnienie  ulgi.  Matka, 

choć  niezwykle  opanowana,  nieomylnie  umiała  wczuwać  się  w 

uczucia innych. Jakże żałuje, że nie jest bardziej do niej podobna! 

Niestety,  obawiała  się,  że  odziedziczyła  temperament  Cleeve'ów, 

razem z ich gwałtownymi wybuchami i uporem. 

- Papa nigdy nie rozprawiał tak nierozsądnie. Jest przekonany, że 

dobrym mężem może być tylko ktoś bogaty i o wyrobionej pozycji. 

Hrabina, która doskonale rozumiała rozterki swego nieszczęsnego 

męża,  nie  odezwała  się.  Jak  kochający  ojciec  może  wytłumaczyć 

background image

uwielbianej  córce,  nie  raniąc  jej  uczuć,  że  zalotnikom  może  chodzić 

wyłącznie o posag? 

- A przecież to on nam wpoił - ciągnęła Sophia - że służący może 

być  równie  szlachetny  jak  hrabia.  Może  zbyt  skwapliwie  chłonęłam 

jego słowa, gdyż wolałabym poślubić kogoś dobrego i wartościowego, 

niezależnie  od  jego  pozycji  na  drabinie  społecznej,  niż  wyjść  za 

jakiegoś  utytułowanego  dżentelmena  tylko  dlatego,  że  dzięki  temu 

nadal  będę  żyła  w  luksusie.  -  Spojrzała  na  matkę  błagalnie.  - 

Rozumiesz to, mamo, prawda? 

-  Lepiej  niż  myślisz,  moje  kochanie.  Chcesz  powiedzieć,  że 

zamierzasz  oddać  swą  rękę  mężczyźnie,  którego  będziesz  kochać  i 

szanować, a on w zamian będzie kochał i szanował ciebie.  

Sadowiąc  się  na  szezlongu,  wyciągnęła  rękę  do  córki,  by  się  do 

niej przyłączyła, po czym ciągnęła:  

- Twój ojciec też tego pragnie. Chodzi mu tylko o twoje szczęście, 

Sophio.  Zrobi  wszystko  co  w  jego  mocy,  byś  nie  popełniła  błędu, 

który  niegdyś  stał  się  jego  udziałem.  O  pierwszym  małżeństwie 

hrabiego  z  rzadka  tylko  napomykano  -  właściwie  był  to  temat  tabu. 

Niemniej  od  starszych  służących  i  przyjaciół  rodziny  Sophia 

dowiedziała  się  dość,  by  być  pewną,  że  jej  ojciec  żałował  związku  z 

piękną Danielle. 

-  Owszem,  rozumiem  -  odparła  cicho  -  ale  muszę  spotkać 

mężczyznę,  z  którym  szczęśliwie  mogłabym  spędzić  resztę  życia. 

Obawiam się, mamo, że lord Vale nie jest moim księciem z bajki. 

background image

-  Ja  również  nie  miałam  upodobania  do  dandysów  w  średnim 

wieku, moje dziecko - wyznała hrabina, z czułością poklepując córkę 

po  ramieniu.  -  Nie  ma  powodu,  byś  przyjmowała  rękę  kawalera, 

któremu  jesteś  niechętna.  Prędzej  czy  później  poznasz  przystojnego, 

młodego  dżentelmena,  który  zdobędzie  twoje  serduszko,  ale  do  tego 

czasu nie zaprzątaj sobie tym swej ślicznej główki. 

Łatwiej  to  było  powiedzieć,  niż  zrobić.  Choć  wyrozumiała 

postawa matki dodała Sophii nieco pewności siebie, dziewczyna nadal 

była bardzo zatroskana. Nie znosiła kłótni z ojcem, lecz jednocześnie 

z  niechęcią  słuchała  jego  poglądów  na  jej  małżeństwo.  Czyż  to  jej 

wina,  że  od  przyjazdu  do  miasta  czterech  kawalerów  poprosiło  ją  o 

rękę? 

Żadnego  w  najmniejszym  stopniu  nie  zachęcała,  chyba  że  zgoda 

na  wspólny  taniec  jest  dla  mężczyzny  wystarczającym  zaproszeniem 

do oświadczyn. To wszystko było bezsensowne, uznała, podnosząc się 

i wychodząc wraz z matką z pokoju. Z każdym z owych odrzuconych 

konkurentów  zamieniła  raptem  kilkanaście  słów,  na  jakiej  zatem 

podstawie sądzą, że będzie z niej idealna żona? 

Była  przekonana,  że  miłość  od  pierwszego  wejrzenia  istnieje, 

choć ona sama jej nie doświadczyła. Wiedziała też, że panowie często 

dają  się  zwieść  uroczej  buzi.  Zastanawiała  się  wszakże,  czy  nie 

wydaje się tak pociągająca pewnym przedstawicielom płci przeciwnej 

raczej ze względu na zapis pięćdziesięciu tysięcy funtów, które ojciec 

przyrzekł ofiarować jej przy zamążpójściu. 

background image

Pełen wyrachowania uśmieszek powoli wypłynął na wargi Sophii 

-  które  pewien  oczarowany  fircyk  nazwał  najbardziej  kuszącymi 

ustami w Londynie - gdy zobaczyła ojca, witającego pierwszych gości 

u wejścia do sali balowej. Groźba, że ją wydziedziczy, jeśli wyjdzie za 

mąż bez jego zgody, może obrócić się na jej korzyść, uznała.  

Jeśli  rozejdzie  się  fama,  że  nie  jest  bogatą  dziedziczką,  liczba 

konkurentów do jej ręki może zacząć maleć, aż w ogóle ich zabraknie, 

a wtedy będzie mogła  w pełni cieszyć się swym pierwszym sezonem 

towarzyskim w Londynie bez dalszych sporów z ojcem. 

Plan,  raz  powzięty,  szybko  zaczęła  wcielać  w  życie:  tu  rzuciła 

słówko,  tam  uwagę,  a  łapczywie  słuchających  uszu  nie  brakowało. 

Choć sezon jeszcze się oficjalnie nie rozpoczął, do Londynu zjechały 

już  tłumy  i  zaproszenia  na  bal  do  Yardleyów  przyjmowano 

entuzjastycznie.  Pośród  czterystu  gości  wiele  było  pełnych  nadziei 

mamuś,  których  córek  żadną  miarą  nie  można  było  nazwać 

pięknościami.  

Należało  się  więc  spodziewać,  że  liczni  rodzice,  świata 

niewidzący  poza  swymi  pociechami,  będą  ochoczo  przekazywać 

niekorzystne  wieści  na  temat  groźnej  rywalki,  gdyż  zwiększały  one 

szanse ich własnych dzieci na zrobienie dobrej partii. 

A  zatem  w  miarę  jak  bal  nabierał  rumieńców,  Sophia  z  coraz 

większym zadowoleniem spostrzegała wiele długich, pełnych namysłu 

spojrzeń, rzucanych w jej kierunku. Nie była tak niemądra, by sądzić, 

że  cały  londyński  światek  uwierzy  w  krążącą  o  niej  plotkę,  uważała 

też,  że  rzekomy  brak  fortuny  wcale  nie  zniechęci  do  niej  wszystkich 

background image

bez wyjątku konkurentów, toteż z tego względu z każdym kawalerem 

tańczyła tylko raz. 

Niemniej partnerów do zabawy jej nie brakowało i upłynęło sporo 

czasu,  nim  zeszła  wreszcie  z  parkietu,  by  udać  się  na  poszukiwania 

swej  dobrej  przyjaciółki,  Robiny  Perceval,  dla  której  również  był  to 

pierwszy londyński sezon towarzyski. 

-  To  naprawdę  wspaniały  bal  -  oznajmiła  Robina,  gdy  Sophia, 

wyczerpana, opadła na stojące obok niej puste krzesło. - Jeszcze nigdy 

nie widziałam tylu ludzi stłoczonych w jednej sali. Tańce, które ciotka 

Eleanor organizuje w domu, do tych nawet się nie umywają. 

Na  Sophii  proszony  wieczór  nie  zrobił  aż  takiego  wrażenia. 

Robina prowadziła dość spokojne życie na plebanii w Abbot Quincey, 

z  którego  do  wiejskiej  posiadłości  Cleeve'ów  można  było  dojść 

piechotą.  Sophia  natomiast,  odkąd  skończyła  szesnaście  lat,  brała 

udział we wspaniałych przyjęciach. 

- Tak, potworny ścisk, prawda? Musisz się przyzwyczaić do takiej 

ciżby, bo mówi się, a  wiem o tym z  dobrego źródła, że przyjęcia nie 

uważa się za udane, jeśli ludzie nie depczą sobie po piętach. 

Przez  chwilę  rozglądała  się  po  sali,  starając  się  wypatrzyć 

znajome twarze. 

-  Szkoda,  że  nie  przybędzie  twoja  kuzynka  Hester,  ale  jej  brat 

Hugo jest tutaj. Tańczyłam z nim wcześniej. 

- Słyszałam, że ciotka Eleanor i Hester przyjadą do miasta dopiero 

w  kwietniu.  -  Robina  nie  mogła  powściągnąć  uśmiechu.  -  Gdyby  to 

zależało od Hester, w ogóle by się tu nie pojawiła. W przeciwieństwie 

background image

do  brata  nie  lubi  miejskiego  życia.  Wolałaby  się  zamknąć  w  tym 

swoim pokoiku na poddaszu. Choć nikt chyba nie ma pojęcia, co ona 

tam  robi  całymi  godzinami.  Trudno  uwierzyć,  że  rodzeństwo  tak  się 

od siebie różni!  

Jej uśmiech zgasł, gdy spojrzała na uroczy profil Sophii. Znały się 

prawie  od  dziecka  i  zawsze  były  najlepszymi  przyjaciółkami,  toteż 

Robina bez wahania dodała:  

-  Chyba  powinnaś  wiedzieć,  że  dziś  wieczorem  krążyły  o  tobie 

dość  nieprzyjemne  plotki.  -  Dopiero  teraz  zauważyła  zdradzieckie 

drganie  kącika  ust  przyjaciółki.  -  Nic  mi  nie  mówiłaś,  że  zamierzasz 

rozgłaszać  wieści,  iż  nie  będziesz  miała  ani pensa.  Co cię, na  miłość 

boską, opętało? 

Sophia,  wiedząc,  że  córka  pastora  nigdy  nie  zawiedzie 

pokładanego w niej zaufania, bez wahania wyjawiła swój sekret. 

-  Sama  widzisz  -  ciągnęła,  opowiedziawszy  jej  dzisiejszą 

rozmowę  z  ojcem  -  musiałam  coś  zrobić,  żeby  zdusić  w  zarodku  te 

bezsensowne  propozycje  małżeństwa.  I  to  nieprawda,  że  plotki  są 

kłamliwe. Ojciec zagroził, że mnie  wydziedziczy, jeśli  wyjdę za mąż 

wbrew  jego  woli.  -  W  jej  oczach  pojawił  się  wojowniczy  błysk.  - 

Mówiąc zupełnie szczerze, mam wielką ochotę tak właśnie postąpić. 

Robina siedziała w milczeniu, rozważając te słowa. Nauczyła się 

uważać  zazdrość  za  grzech,  lecz  w  tej  chwili  nie  mogła  nie  poczuć 

odrobiny  niechęci  wobec  świetnej  pozycji  przyjaciółki.  Sytuacja  obu 

panien była diametralnie różna. Sophia mogła odrzucać konkurentów 

background image

do woli, podczas gdy Robina musiałaby się poważnie zastanowić nad 

każdą propozycją, którą ewentualnie otrzyma.  

Pochodzenie  miała  nieskazitelne  -  oboje  rodzice  urodzili  się  w 

szlacheckich  domach.  Nazwisko  Percevalów  było  stare  i  otoczone 

szacunkiem,  lecz  nie  zmienia  to  faktu,  że  ojciec  Robiny,  skromny 

wiejski pastor, mógł ofiarować córce żałośnie mizerny posag.  

Rodzice, choć żyli wygodnie, bynajmniej nie byli bogaci, a już z 

pewnością  nie  mogliby  wyekwipować  najstarszej  córki  na  następny 

sezon  towarzyski  do  Londynu,  skoro  w  domu  trzy  młodsze  panienki 

niecierpliwie  czekały,  by  wprowadzono  je  w  świat.  Toteż  Robina 

uważała  za  swój  obowiązek  przyjęcie  każdej  rozsądnej  propozycji 

małżeństwa.  Lecz  jakże  pragnęła,  by  ona  również  mogła  poślubić  z 

miłości konkurenta do ręki! 

-  Wyjechałam  z  plebanii,  gdzie  zawsze  przywoływano  mnie  do 

rozsądku, zaledwie przed paroma dniami - zauważyła z wymuszonym 

uśmieszkiem  -  a  już  czuję,  że  gotowa  jestem  ulec  niebezpiecznie 

frywolnym pokusom i oszałamiającej atmosferze metropolii. 

- Moja zrównoważona przyjaciółka sprowadzona na manowce...? 

Przez kogo czy też co, jeśli wolno wiedzieć? 

-  Wytłumaczę  ci  to  kiedy  indziej,  gdyż  teraz,  jeśli  się  nie  mylę, 

zmierza ku nam dżentelmen z wyraźnym zamiarem zaproszenia cię do 

tańca. 

Lord  Nicholas  Risely  istotnie  zdążał  w  ich  stronę.  Wysoki, 

szczupły  i  bardzo  przystojny,  był  ulubieńcem  wszystkich  dam 

prowadzących  domy  otwarte,  toteż  zapraszano  go  wszędzie.  Ubierał 

background image

się nieskazitelne, wysławiał w sposób nienaganny i tak się składało, że 

był książęcym synem, co prawda młodszym, niemniej uważano go za 

doskonałą partię. 

W innych okolicznościach ten katalog jego cech skłoniłby Sophię 

do wciągnięcia go na listę kandydatów, których najlepiej jest unikać, 

lecz nie zrobiła tego. Wpisała natomiast młodzieńca do swego karnetu 

tylko  i  wyłącznie  dlatego,  że  z  najlepiej  poinformowanego  źródła 

dowiedziała się, iż lord Nicholas Risely nie szuka żony. 

Radośnie  pozwoliła  zaprowadzić  się  na  parkiet,  lecz  po  drodze, 

gdy dołączali do drugiej pary, gdyż figury tego tańca wykonywało się 

czwórkami, Sophia zauważyła dziwne spojrzenie, jakie rzucił jej lord 

Nicholas. 

- Coś pana trapi, milordzie - zauważyła. - Chyba nie obawa, że się 

pan zbłaźni. Taki z pan wyśmienity tancerz. 

Figury taneczne rozdzieliły ich, tak że lord Nicholas miał czas na 

zastanowienie  się  nad  odpowiedzią.  Spotkał  już  Sophię  przedtem 

dwukrotnie  i  doszedł  do  wniosku,  że  dosyć  ją  lubi.  Była  bystra  i 

dowcipna,  nie  jak  większość  owych  wdzięczących  się  panien  na 

małżeńskim  targowisku.  Gdyby  nie  to,  że  jeszcze  przez  parę  lat 

zamierzał  wieść  kawalerski  żywot,  wziąłby  ją  po  uwagę  jako 

ewentualną kandydatkę na żonę. 

Była  niezwykle  przyjemna  dla  oka.  Nie  można  by  jej  nazwać 

pięknością  w  klasycznym  tego  słowa  znaczeniu,  ale  bezsprzecznie 

wydawała  się  tak  urocza,  że  wiele  godnych  pogardy  plotkarek, 

mających  córki  na  wydaniu,  zaczęło  rozgłaszać  o  niej  złośliwe 

background image

pogłoski.  Twierdzono,  że  prześliczna  lady  Sophia  nie  dziedziczy 

majątku po to, by wydawała się mniej godna pożądania. 

Było to tak niegodne, tak podstępne, że sam lord Risely nie miał 

zamiaru wspierać zapędów żadnej mamuśki przez powtarzanie plotek, 

które dziś wieczór doszły jego uszu. 

-  Niczym  się  nie  kłopoczę,  panno  Sophio  -  zapewnił  ją,  gdy 

znowu  tańczyli  w  jednej  parze.  -  Dawno  się  tak  dobrze  nie  bawiłem. 

To  wspaniały  bal  i  czuję  się  zaszczycony,  że  mogę  tańczyć  z  jego 

najpiękniejszą uczestniczką. 

-  To  bardzo  miłe  słowa,  lordzie  Nicholasie!  Gdyby  jakikolwiek 

inny  dżentelmen  dał  wyraz  takim  uczuciom,  miałabym  się  na 

baczności, ale z panem jestem absolutnie bezpieczna. 

O  co  jej,  do  diabła,  chodzi?  -  zastanawiał  się,  gdy  znowu  ich 

rozdzielono,  i  bez  wahania  poprosił  o  wyjaśnienie,  kiedy  ponownie 

spotkali się na parkiecie. 

-  Po  prostu  o  to,  że  pański  dobry  przyjaciel,  Freddy  Fortescue 

zapewnił  mnie,  że  jeszcze  nie  szuka  pan  żony,  a  zatem  mogę 

przyjmować  pańskie  komplementy  bez  obawy,  iż  w  następnej 

kolejności będzie mnie pan napastować oświadczynami. 

Nicholas  zamrugał  powiekami.  Panna  była  nieprawdopodobnie 

szczera, lecz jemu nie bardzo to odpowiadało. Nie miał zamiaru prosić 

tej dziewuszki ani żadnej innej o rękę, lecz takie postawienie sprawy 

było bardzo upokarzające. 

Sophia  natychmiast  zauważyła  błysk  urazy  w  oczach  młodego 

człowieka. 

background image

-  Uchybiłam  panu,  milordzie,  lecz  Bóg  mi  świadkiem,  że  nie 

miałam takiego zamiaru - zapewniła go z olśniewającym uśmiechem, 

by  jakoś  ukoić  zranioną  miłość  własną  tego  dżentelmena.  -  Rzecz  w 

tym, że i ja nie chcę jeszcze rezygnować z panieństwa, a gdy do tego 

dojdzie, nigdy nie będę należała do śmietanki towarzyskiej. 

Przez chwilę myślał, że na pewno nie mówi poważnie, że wciąga 

go w jakiś złośliwy żart. Potem przypomniał sobie, jak tego wieczoru 

powiedziano  mu,  że  konkury  lorda  Vale'a  zostały  odrzucone.  Jego 

samego  nie  było,  żeby  mógł  potwierdzić  te  pogłoski  bądź  im 

zaprzeczyć,  a  do  tego  nikt  nie  wiedział,  czy  jego  nieobecność 

spowodowana  jest  urażoną  dumą,  ponieważ  panna  odrzuciła  jego 

zaloty, czy też miał wcześniejsze zobowiązania. 

-  Widzi  pan,  lordzie  Nicholasie,  nie  pociągają  mnie  mężczyźni 

bogaci, o wysokiej pozycji społecznej. - Sophia doszła do wniosku, że 

dla niej będzie tylko lepiej, jeśli to się rozniesie. - Zamierzam poślubić 

człowieka  wartościowego,  bez  względu  na  pochodzenie  i  pozycję  w 

świecie. 

-  Raczej  lokaj  niż  markiz,  parobek  niż  książę  -  podsunął 

żartobliwie. - Myślę, że pani ojciec tak tego nie zostawi, lady Sophio. 

-  Ależ  już  to  zrobił,  proszę  mi  wierzyć  -  wyjawiła  mu  bez 

wahania. - Nie przejęłam się jego groźbą, że mnie wydziedziczy. 

Ciągle niepewny, czy ma jej wierzyć, czy nie, gdy taniec dobiegł 

końca,  odprowadził  Sophię  do  przyjaciółki,  po  czym  szybko  odsunął 

się,  by  pokosztować  wybornych  zakąsek,  które  serwowano  w 

background image

przerwach  między  tańcami.  Właśnie  wziął  z  rąk  lokaja  kieliszek 

szampana, gdy ktoś go klepnął w ramię. 

-  Risely,  czy  to,  co  słyszałam,  to  prawda,  czy  jakaś  plotka?  - 

indagował władczy głos. 

Gdy  się  odwrócił,  ujrzał  damę,  która  sprawowała  pieczę  nad 

Almack,  a  której  wszyscy  śmiertelnie  się  obawiali.  Dama  ta 

wpatrywała  się  weń  z  wyniośle  uniesionymi  brwiami.  Gdyby  był  to 

ktoś  inny,  po  prostu  nie  zwróciłby  nań  uwagi,  lecz  ignorować  Sally 

Jersey można było tylko na własne ryzyko. 

-  Niczego  nie  mogę  powiedzieć  na  pewno.  Hrabia  Yardley  zbyt 

kocha swoją córkę, by ją wydziedziczyć.  

Skwitowała tę wieść machnięciem szczupłej dłoni. 

- Nie mówię o tych kompletnych bzdurach. Doprawdy nie wiem, 

jak  zrodziły  się  takie  głupie  plotki.  Nie,  chodziło  mi  o  Sharnbrooka. 

Któregoś  dnia  spotkałam  twoją  siostrę,  gdy  składała  jedną  ze  swych 

rzadkich wizyt w mieście, a ona wspomniała, że od miesięcy nie miała 

wiadomości od twojego brata. 

- A tak, to prawda - potwierdził, zdradzając brak troski. - Pół roku 

temu, gdy dowiedział się o śmierci ojca, napisał do nas list z wieścią, 

że  przed  końcem  roku  zamierza  wrócić  do  kraju.  Mogę  tylko 

przypuszczać, że coś go zatrzymało na Jamajce. 

-  Kiedy  w  końcu  wróci,  powiedz  mu  ode  mnie,  żeby  się  nie 

ukrywał w tym waszym wspaniałym gnieździe rodzinnym. My, panie 

domu,  potrzebujemy  go  w  Londynie.  Taki idealny  materiał na  męża! 

Wszystkie młode damy chciałyby zdobyć jego zainteresowanie. 

background image

- O nie, nie wszystkie - wymruczał pod nosem, widząc piękność o 

kruczoczarnych włosach, którą kolejny tancerz prowadził na parkiet. 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

Lord  Nicholas  Risely  był  jednym  z  pierwszych  gości,  którzy 

wyszli  z  balu.  Kilka  par  uniosło  brwi  ze  zdziwieniem,  kiedy  z 

wdziękiem żegnał gospodarzy, gdyż  odkąd przed dwoma laty  wszedł 

do londyńskiego towarzystwa, cieszył się opinią człowieka lubiącego 

bywać  w  świecie,  młodzieńca  o  niespożytej  energii,  który,  gdy 

zaczyna się sezon przyjęć, rzadko ląduje w swym łóżku przed trzecią 

rano.  

Dziś wieczór jednak najwyraźniej stracił ochotę do zabawy, choć 

bal  u  Yardleyów  należał  do  niezwykle  udanych.  Nie  czekając  na 

służącego,  by  przywołał  mu  powóz,  wyszedł  na  dwór  i  stanął, 

napawając  się  chłodnym,  nocnym  powietrzem.  Nie  zważając  na 

ewentualnych  napastników,  grasujących  w  tej  szykownej  części 

miasta,  ruszył  w  kierunku  swego  małego,  lecz  wygodnego 

londyńskiego domu. 

Choć  wydawał  się  wyniośle  obojętny  podczas  rozmowy  z  lady 

Jersey, dama ta na nowo rozbudziła w nim niepokój o bezpieczeństwo 

brata.  W  ostatnim  liście,  przysłanym  z  Jamajki,  Benedykt  wyraźnie 

stwierdził, że  zamierza  wrócić do ojczyzny na jesieni. Było to ponad 

pół roku temu i od tego czasu Nicholas nie otrzymał od niego żadnych 

wiadomości. 

background image

Naturalnie,  było  całkiem  możliwe,  że  musiał  zmienić  plany  i 

odroczył  wyjazd.  Niewykluczone  też,  że  list,  zawiadamiający  o  tym 

rodzinę,  gdzieś  zaginął.  Niemniej,  Nicholas  nie  mógł  całkiem 

odrzucić  ewentualności,  że  coś  złego  przytrafiło  się  księciu 

Sharnbrookowi.  

Długie  podróże  morskie  i  przy  najlepszych  warunkach  są 

niebezpiecznymi  przedsięwzięciami,  a  tym  bardziej  w  czasach  tak 

niespokojnych.  Wprawdzie  wspaniała  flota  brytyjska  panowała  na 

morzach,  jednak  jej  dzielni  żeglarze  nie  byli  w  stanie  upilnować 

każdej  mili  morskiej,  atak  zaś  ze  strony  statków  francuskich  groził 

zawsze.  

Jeszcze 

bardziej  niepokojące  były 

wspomnienia 

owych 

przeraźliwych burz, które w zimowych miesiącach siały spustoszenie 

na  wybrzeżu,  wzbudzając  wielopiętrowe  fale,  w  których  zatonął 

niejeden  statek.  Atlantyk  to  ogromny  ocean,  ale  ostatnio  nie 

doniesiono  o  żadnym  statku  żeglownym,  który  zatonął  parę  mil  od 

brzegu. 

Gdy  wreszcie  Nicholas  przybył  do  swego  domu,  starał  się  nie 

zagłębiać  w  te  rozważania,  a były  one  ponure.  Nie  dość,  że  szczerze 

kochał  brata,  którego  nie  widział  od  ponad  pięciu  lat,  to  na  dodatek 

nie  miał  najmniejszej  chęci  zastępować  Benedykta  w  charakterze 

głowy rodziny.  

Beztroskie życie kawalerskie bardzo mu odpowiadało, a choć nie 

uważał  się  za  lekkoducha,  wzdragał  się  na  myśl,  że  ma  przyjąć 

odpowiedzialność 

za 

administrowanie 

olbrzymim 

majątkiem 

background image

rodzinnym  w  hrabstwie  Hamp,  nie  wspominając  już  o  innych 

pokaźnych posiadłościach, rozrzuconych po całym kraju. 

Wyjął klucz i otworzył drzwi. Ponieważ nigdy nie wiedział, kiedy 

wróci  do  domu,  toteż  nie  kazał  swemu  zacnemu  słudze  czekać  na 

siebie. Dlatego był nieco zdziwiony,  znalazłszy lokaja i kamerdynera 

w  jednej  osobie,  drzemiącego  w  wygodnym,  obitym  skórą  fotelu  w 

holu. 

-  Co  to  ma  znaczyć,  Figgins?  Dlaczego  nie  jesteś  w  łóżku, 

człowieku?  -  zapytał,  gdy  służącego  wytrącił  z  drzemki  trzask 

zamykanych drzwi. 

Ponieważ  Figgins  był  służącym  przez  prawie  całe  życie, 

przyzwyczaił  się  już  do  kaprysów  wielkich  państwa  i  nie  poczuł  się 

ani  odrobinę  urażony  dość  zniecierpliwionym  tonem  swego  młodego 

pracodawcy.  Choć  zawsze  uważał  się  za  nadzwyczajnego 

kamerdynera,  po  śmierci  swego  poprzedniego  pana  nie  miał  nic 

przeciwko przyjęciu posady służącego do wszystkiego w tym małym, 

lecz wytwornym domu. 

Służył u lorda Nicholasa i z czystym sumieniem mógł stwierdzić, 

że  nigdy  nie  zachował  się  niewłaściwie  -  nigdy,  aż  do  dzisiejszej 

nocy. Podnosząc się na nogi, rzucił lekko zaniepokojone spojrzenie w 

kierunku salonu. 

-  Uważałem  za  swój  obowiązek,  sir...  ee...  w  tych 

okolicznościach, zaczekać na pański powrót, by pana przestrzec. 

background image

-  Przestrzec  mnie  przed  czym,  jeśli  można  wiedzieć?  -  ponaglał 

go  Nicholas,  podczas  gdy  służący  rzucił  kolejne  spojrzenie  na  drzwi 

salonu. 

- Przed tym, milordzie, że ktoś tam czeka na pański powrót. 

Nicholas,  zdjąwszy  wierzchnie  odzienie,  skupił  uwagę  na 

służącym.  Często,  gdy  wracał  do  domu  nad  ranem,  znajdował 

przyjaciół,  śpiących  smacznie  na  kanapie  w  salonie,  a  zatem  nie 

rozumiał, dlaczego Figgins robi z tego taką kwestię. 

- No dobrze, kto to jest? Harry Harmond? 

-  Nie,  sir.  Tego  jegomościa  nigdy  na  oczy  nie  widziałem.  - 

Figgins,  który  rzadko  zdradzał  jakiekolwiek  uczucia,  pozwolił  sobie 

na  słaby  uśmieszek  satysfakcji.  -  Zawsze  byłem  dumny  z  tego,  że 

wystarczy  mi  tylko  popatrzeć,  żebym  ocenił  charakter  człowieka  i 

dokładnie  określił  jego  pozycję  towarzyską.  Poznam  się  również  na 

natręcie, gdyby do nas wtargnął.  

Ale  muszę  przyznać,  że  osobnik,  który  przyszedł  tu  tuż  po 

pańskim  wyjściu  z  domu,  a  teraz  wygodnie  przebywa  w  pańskim 

salonie,  wprawił  mnie  w  prawdziwe  zakłopotanie.  Jego  wygląd... 

pozostawia wiele do życzenia, lecz sądząc z mowy i obejścia, jest bez 

wątpienia dżentelmenem. A zatem jestem zdania, sir, że choć gość ów 

uparcie  odmawia  podania  nazwiska,  musi  być  jednym  z  pańskich 

dawnych znajomych, któremu chyba się nie powiodło. 

Przez  kilka  chwil  Nicholas  stał  jak  słup,  z  otwartymi  ze 

zdziwienia ustami. 

background image

- I wpuściłeś go do środka? Wielki Boże, człowieku, musisz mieć 

źle w głowie! 

Nicholas  miał  miękkie  serce  i  chętnie  przyszedłby  z  pomocą 

przyjacielowi,  gdyby  powstała  taka  potrzeba,  lecz  nie  chciał,  by 

wykorzystał go jakiś podejrzany osobnik, którego pewnie ledwo znał. 

- Co, na miłość boską, przyszło ci do głowy, żeby go wpuścić do 

środka? Ten hultaj już pewnie dawno zniknął. A z nim moje najlepsze 

srebra, jeśli cokolwiek znam się na rzeczy! 

-  O  nie,  sir.  Niczego  podobnego  nie  uczynił  -  odparł  Figgins, 

zupełnie  nieporuszony.  -  Mogę  pana  zapewnić,  że  nie  pozwoliłbym 

mu zrobić kroku w głąb domu, a tym bardziej podać kolacji i dwóch 

szklanek wina, gdyby nie powiedział mi, że ma wiadomości dotyczące 

pańskiego brata. 

-  Och,  doprawdy,  kurier  od  brata?  -  Nicholas  był  nastawiony 

zdecydowanie  sceptycznie.  -  Lepiej  niech  te  wieści  będą  warte 

wieczerzy  i  wina,  które  spożył  na  mój  rachunek  -  dodał  przez 

zaciśnięte  zęby  i  wielkimi  krokami  pomaszerował  do  pokoju,  gdzie 

ujrzał 

nędznego 

oberwańca, 

wyciągniętego 

swobodnie 

na 

najwygodniejszym fotelu w domu. - W przeciwnym razie wskażę mu 

drogę do wyjścia porządnym kopniakiem! 

Powolny,  leniwy  uśmieszek  uniósł  kąciki  kształtnych  ust  gościa, 

lecz oczy miał mocno zamknięte, gdy się odezwał: 

-  Pozwolę  sobie  oznajmić ci,  że  nadzwyczaj  nieuprzejmie  witasz 

kogoś, kogo nie widziałeś od kilku lat, drogi braciszku. 

background image

Nicholas  stanął  jak  wryty,  jeszcze  raz  otworzył  usta,  nie  mogąc 

zapanować  nad  tym  częstym  u  niego  odruchem,  gdy  tymczasem 

powieki, skrywające błyszczące niebieskie oczy, uniosły się wreszcie i 

gość jednym zgrabnym ruchem uniósł się na nogi. 

- Benedykt? - zapytał Nicholas, robiąc niepewny krok do przodu. 

A potem wykrzyknął: - Ben, wróciłeś wreszcie! Ależ to cudownie! 

Figgins, kręcący się niespokojnie w drzwiach, patrzał z dumą, jak 

dwaj mężczyźni objęli się w gorącym uścisku. Cieszył się, że instynkt 

go  nie  zawiódł  i  że  serdecznie  witany  gość,  wyższy  od  brata  o  kilka 

centymetrów  i  zdecydowanie  bardziej  barczysty,  okazał  się  takim 

człowiekiem,  za  jakiego  Figgins  miał  go  od  początku  -  dobrze 

urodzonym dżentelmenem. Zakasłał lekko, by dać do zrozumienia, że 

ciągle jeszcze tu stoi, a bracia rozluźnili uścisk. 

- Czy przynieść brandy, milordzie? 

-  Tak.  Tak,  oczywiście  -  odparł  Nicholas,  ciągle  nieco 

oszołomiony  tak  nieoczekiwanym  pojawieniem  się  brata.  -  Postaraj 

się o jak najlepszą. Musimy to uczcić. 

Gdy  służący  wyszedł,  Nicolas  jeszcze  przez  chwilę  kręcił  się  po 

pokoju,  zapalając  świece,  po  czym  dołączył  do  brata  przy  kominku. 

Nie  mógł  powstrzymać  uśmiechu,  gdy  ujrzał,  że  brat  dokłada  nowe 

kłody  do  i  tak  już  żywo  buchającego  ognia.  Najwyraźniej  brytyjski 

klimat już mu nie odpowiadał, czemu trudno się dziwić, skoro tyle lat 

spędził za granicą.  

Jednak  nie  była  to  największa  zmiana,  jaka  w  nim  zaszła.  Nikt, 

kto  ujrzałby  go  teraz,  nie  przypuściłby,  że  Benedykt  niegdyś  był 

background image

dandysem,  rywalizującym  pod  względem  strojów  ze  słynnym  Beau 

Brummellem.  Nicholas  przypomniał  sobie  zupełnie  wyraźnie,  jak 

wielokrotnie  obserwował  brata,  który  siedział  przed  lustrem  toaletki, 

cierpliwie  układając  w  kunsztowne  fałdy  mocno  wykrochmalony 

fular,  póki  wreszcie  ta  ważna  część  stroju  nie  uzyskała  pożądanego 

kształtu. 

Teraz,  gdy  spoczywał  przed  kominkiem,  pod  szyją  miał 

zawiązaną jaskrawą, czerwoną chustkę, nogi okrywały mu zwyczajne 

spodnie  z  ręcznie  tkanego  materiału,  a  szeroką  pierś  opinała  nieco 

zabrudzona  i  bardzo  pognieciona  koszula.  Właściwie  wyglądał  jak 

włóczęga  z  tą  masą  złotobrązowych  włosów,  sięgających  mu  niemal 

do  ramion.  A  wielotygodniowy  zarost  na  twarzy  i  brodzie  jeszcze 

pogłębiał to wrażenie. 

-  Sądząc  z  twego  niezadowolonego  spojrzenia  -  odezwał  się 

Benedykt,  unosząc  niebieskie  oczy  w  samą  porę,  by  podchwycić 

wzrok  brata,  mierzący  go  z  wyraźną  dezaprobatą  -  rozumiem,  że  nie 

pochwalasz mojego wyglądu. 

- Boże wielki, Ben! Przypominasz włóczęgę, który w dodatku ma 

niejedno na sumieniu. 

-  Cieszę  się,  że  nie  słyszy  tego  ów  ciężko  pracujący  poczciwiec, 

który  dał  mi  to  ubranie  -  odparł  Benedykt  z  lekkim  grymasem 

niechęci. - Czułby się bardzo urażony. Założę się, że to jego najlepsza 

koszula.  Choć  właściwie  trudno  powiedzieć,  że  dał  mi  ten 

przyodziewek  -  poprawił  się.  -  Ubiliśmy  interes.  Wymieniłem  go  za 

background image

swój.  I  byłem  bardzo  zadowolony.  Po  kilku  tygodniach  na  morzu 

miałem serdecznie dosyć własnego odzienia. 

-  To  znaczy,  że  oddałeś  całe  swoje  ubranie  za  te...  nędzne 

łachmany?  -  Nicholas  nie  wierzył  w  ani  jedno  słowo  brata.  -  Musisz 

mnie mieć za durnia, skoro myślisz, że w to uwierzę. 

- To prawda, taka jak to, że tu siedzę. Tyle że dałem mu tylko te 

ubrania,  jakie  miałem  na  grzbiecie.  To  wszystko,  co  miałem.  Reszty 

pozbawili mnie piraci. 

- Piraci? Jacy piraci? 

-  Ci,  na  których,  na  nasze  nieszczęście,  natknęliśmy  się  dwa  dni 

potem, gdy postawiliśmy żagle  w Port Royal. - Benedykt uśmiechnął 

się,  widząc  zdecydowanie  sceptyczne  spojrzenie  młodszego  brata.  - 

Pływanie po Morzu Karaibskim różni się nieco od wycieczki łódką w 

dół  Tamizy,  drogi  chłopcze.  To  nadal  jest  niebezpieczne  miejsce. 

Wielu  ludzi  najprzeróżniejszych  narodowości,  uciekających  przed 

prawem,  szuka  tam  schronienia.  Uwierz  mi,  że  napady  piratów  to 

niemal codzienność. 

-  I  co  się  stało?  -  ponaglał  Nicholas,  nagle  przypominający 

podnieconego uczniaka. Benedykt chętnie zaspokajał jego ciekawość. 

-  Kapitan  naszego  statku,  dobra  chrześcijańska  dusza,  nie  mógł 

przepłynąć  obojętnie  obok  okrętu,  który  najwyraźniej  miał  jakieś 

kłopoty,  i  rozkazał,  byśmy  się  zatrzymali.  Z  zadziwiającą  szybkością 

rzucono bosaki i nim kapitan z załogą zdążyli się zorientować, co się 

stało, na nasz okręt wdarła się banda rzezimieszków.  

background image

Kapitan  i  załoga  oraz  kilku  pasażerów  dzielnie  się  sprawili  i 

niebawem  te  łotry  wróciły  na  swój  statek,  ale  przedtem  zabrali  nam 

część  jedzenia  i  kilka  wartościowych  przedmiotów,  w  tym  mój 

sakwojaż,  w  którym  były  nie  tylko  ubrania,  ale  i  kosztowności.  A 

zatem  zostałem  tak,  jak  stałem.  Wyobrażasz  sobie  chyba,  że  gdy 

wylądowaliśmy  w  Liverpoolu,  miałem  serdecznie  dość  swojego 

odzienia i wolałem je zamienić nawet na to, co mam na sobie. 

Nicholas doskonale to rozumiał, lecz nagle przyszła mu do głowy 

pewna myśl. 

-  Jak,  na  miły  Bóg,  dotarłeś  z  Liverpoolu  do  Londynu?  Przecież 

chyba nie piechotą. 

- Bogu dzięki, do tego jeszcze nie doszło, choć nie mogło to być 

dużo  gorsze  od  podróży  publicznym  dyliżansem.  Podczas  pobytu  na 

Jamajce  obywałem  się  bez  wielu  wygód,  lecz  z  trudem  zniosłem 

wysiadywanie  całymi  godzinami  w  powozie,  cuchnącym  potem, 

cebulą i różnymi innymi wstrętnymi odorami. 

Miał  tak  zbolały  wyraz  twarzy,  że  młodszy  brat  parsknął 

śmiechem. 

- Na szczęście udało mi się zachować zegarek kieszonkowy, który 

sprzedałem  za  połowę  wartości.  Założę  się,  że  szelma,  który  go  ode 

mnie kupił w Liverpoolu, myślał, że bierze kradzione. 

-  I  trudno  się  dziwić  -  odparł  Nicholas,  gdy  już  odzyskał 

panowanie nad sobą. - Nikt nie wziąłby cię za księcia. 

-  Niezupełnie  masz  rację  -  poprawił  Ben.  -  Twój  niezrównany 

kamerdyner,  jeśli  się  nie  mylę,  zdołał  dojrzeć  prawdę  mimo 

background image

przebrania.  -  Rozejrzał  się,  a  gdy  zobaczył,  że  drzwi  się  otwierają, 

twarz mu pojaśniała - A oto i on, uzbrojony, jak widzę, nie tylko w ten 

wyborny placek z jabłkami. 

-  Myślałem,  że,  być  może,  sir,  skosztuje  pan  jeszcze  kawałek  - 

rzekł  Figgins,  stawiając  tacę  z  ciastem  i  brandy  na  podręcznym 

stoliku,  w  pobliżu  fotela,  na  którym  siedział  jego  pan.  -  Czy  jeszcze 

pan coś rozkaże, milordzie? 

- Tak, pościel łóżko w pokoju gościnnym i poszukaj jakiejś mojej 

nocnej koszuli. - Gdy tylko Figgins wyszedł, Nicholas zwrócił się do 

brata.  -  Na  Grosvenor  Square  zostały  tylko  resztki  służby.  Domu  nie 

używano od śmierci ojca. 

Na  próżno  szukał  śladów  wyrzutów  sumienia  na  przystojnej 

twarzy brata, lecz wiedział, jak bardzo Benedykt kochał ojca. 

- Odszedł spokojnie we śnie. Nie cierpiał - upewnił brata. 

-  Cieszę  się  -  odparł  cicho  Benedykt  i  zmienił  temat,  pytając  o 

siostrę. 

- O, Connie miewa się świetnie. Trochę się zaokrągliła od czasu, 

kiedy ją ostatni raz widziałeś. Ale - wzruszył ramionami - to normalne 

w  jej  wieku.  Zwiększyła  liczbę  latorośli,  odkąd  się  pożegnaliście. 

Wydała  już  na  świat  pięcioro  małych  nicponiów.  Co,  jak  sądzę, 

przynosi  chlubę  Lansdownowi.  Wielce  szanuję  naszego  drogiego 

szwagra.  Nieszczęsne  chłopisko  musi  mieć  świętą  cierpliwość,  by 

wytrzymać z naszą siostrą o kurzym móżdżku. 

Benedykt,  z przyjemnością przyjmując kolejny  kawałek  szarlotki 

oraz  pełny  kieliszek  brandy,  nie  mógł  powściągnąć  uśmiechu.  Bez 

background image

wątpienia  Constance  nadal  traktowała  Nicholasa  niczym  psotnego 

uczniaka,  a  jego  widoczna  niechęć  do  siostry  była  całkowicie 

zrozumiała. Postanowił dać wyraz swym własnym uczuciom. 

-  Zauważyłem  w  tobie  wielką  zmianę,  Nicku.  -  Przez  chwilę 

wpatrywał  się  w  strój  brata,  będący  ostatnim  krzykiem  mody.  - 

Widzę, że teraz ty stałeś się dandysem. 

-  Trzeba  należycie  wyglądać,  drogi  bracie.  -  Bolesny  grymas 

powrócił  mu  na  twarz,  gdy  jego  wzrok  znowu  przyciągnęła  barwna 

ozdoba szyi Benedykta. - Dobrze, że przyszedłeś prosto tutaj. Musimy 

dbać o nasze dobre imię i o wszystko, co się z nim wiąże - napomknął, 

a  w  jego  głosie  pobrzmiewały  snobistyczne  tony.  -  Jutro  wstaniemy 

wcześnie i złożymy wizytę u krawca... a może u paru. 

Następnego  ranka  Benedykt  odkrył,  że  obaj  z  bratem  różnie 

rozumieją pojęcie „wczesnego  wstawania". Zjadł obfite śniadanie, na 

które składały się jajka na szynce i bułki z masłem, popił to wszystko 

kilkoma  filiżankami  świeżo  zaparzonej  kawy,  a  skoro  nic  nie 

wskazywało  na  to,  że  Nicholas  wreszcie  opuści  sypialnię  i  przywita 

nowy  dzień,  Benedykt  postanowił  spędzić  czas  na  zwiedzaniu 

metropolii, by się przekonać, jakie w niej zaszły zmiany podczas jego 

nieobecności. 

Gdy wyszedł, okazało się, że ranek jest suchy, ciepły i szczęśliwie 

zniknęła owa dusząca mgła, która zasnuwała miasto nawet o tej porze 

roku.  Sadził  wielkie,  szybkie  kroki,  jak  przystało  na  atletycznie 

zbudowanego  mężczyznę,  toteż  niebawem  znalazł  się  na końcu  ulicy 

background image

przechodzącej  w  szerszą  arterię,  gdzie  ludzka  ciżba  krzątała  się  koło 

swych codziennych zajęć. 

Tę część miasta znał najlepiej, to tu śliczne dziewczęta w białych 

fartuszkach i czarnych czepeczkach z tafty paradowały po najchętniej 

uczęszczanych  ulicach  i  placach,  oferując  mleko  z  wiaderek,  które 

nosiły ze sobą. Ich okrzyki zlewały się z nawoływaniami straganiarzy 

pragnących sprzedać swoje towary. 

To  tu  beztrosko  marnował  czas  i  pieniądze,  odwiedzając 

przyjaciół  i  korzystając  z  wielu  przyjemnych  rozrywek,  które 

metropolia 

miała 

do 

zaoferowania 

młodemu, 

zamożnemu 

dżentelmenowi o odpowiedniej pozycji. 

Dobrze  pamiętał,  jaką  odczuwał  gorycz,  gdy  ojciec  nakłaniał  go 

do  podróży  na  Jamajkę,  by  poznał  wartość  pieniądza,  zarządzając 

tamtejszą  plantacją  rodzinną.  Ich  rozstanie  było  przykre,  z  obu  stron 

padło  wiele  wzajemnych  oskarżeń.  Jednakże  już  po  paru  miesiącach 

Benedykt  przekonał  się,  że  decyzja  ojca  była  całkowicie  słuszna,  i 

czuł wdzięczność za to, że większość listów, które wymieniali między 

sobą podczas tych lat rozłąki, wypełniały ciepło i zrozumienie. 

Teraz  żałował  tylko,  że  nie  zdążył  wrócić  do  Anglii,  by  po  raz 

ostatni  ujrzeć  ojca  przed  śmiercią.  Tak,  te  lata  spędzone  na  Jamajce 

zupełnie  go  odmieniły.  Nie  był  już  beztroskim,  frywolnym  hulaką, 

zapatrzonym we  własny pępek, uganiającym się za przyjemnościami, 

który jedynego celu upatrywał w powodzeniu towarzyskim.  

Przepuszczał  ogromne  kwoty  bez  myśli  o  tych,  których  ciężka 

praca  zapewniła  mu  te  pieniądze,  nie  zastanawiając  się  nawet,  skąd 

background image

pochodzą. Teraz, starszy i jak sądził, mądrzejszy, uznał, że może zająć 

miejsce ojca i wypełniać jego obowiązki jako głowa rodziny w sposób 

odpowiedzialny  i  sumienny.  Krój  surduta,  układ  fałd  fulara  i  buty 

lśniące jak lustro nie miały już dlań wielkiego znaczenia.  

Wymknęło  mu  się  westchnienie.  Wypadało  jednak  pójść  za  radą 

brata i ubrać się stosownie do pozycji społecznej przed wmieszaniem 

się  w  modne  towarzystwo,  do  którego,  na  dobrą  sprawę,  wcale  nie 

miał ochoty wracać. 

Smród gnijących odpadków i inne, równie nieprzyjemne zapachy, 

które uderzyły go w nozdrza, kazały mu się rozejrzeć po okolicy. Nie 

zdając  sobie  z  tego  sprawy,  zapuścił  się  na  wschód,  w  te  rejony 

stolicy, do których ludzie z jego sfery zaglądają rzadko lub nigdy.  

Przepaść  między  bogatymi  a  biednymi  nigdy  tak  wyraźnie  nie 

rzuciła mu się w oczy. Nie było tu wspaniałych rezydencji, chłopców 

uprzątających  brud  z  ulicy,  wytwornych  pań  i  panów  ubranych  w 

piękne  stroje,  którzy  zażywaliby  świeżego  powietrza.  Trudno  się 

dziwić,  uznał,  ściągając  chustkę  z  szyi  i  obwiązując  nią  nos  i  usta. 

Tutaj na coś się przyda. 

Powietrze  bowiem  było  stęchłe,  zanieczyszczone  brudami  i 

śmieciem,  fetor  wydobywał  się  z  zatłoczonych  ruder  i  tchnął  od 

zagłodzonych  dzieci  okrytych  łachmanami  czy  wręcz  gołych,  które 

grzebały się  w błocie.  Wolał nie myśleć, co tu się będzie działo, gdy 

zapanują  wysokie  temperatury.  Nic  dziwnego,  że  w  tych  dzielnicach 

miasta  ciągle  groził  wybuch  epidemii  tyfusu.  Dla  nieszczęśników, 

background image

który tu mieszkali, choroba i głód były codziennością, sposobem życia 

bez nadziei na ucieczkę. 

Wiedział,  że  szczytem  głupoty  jest  włóczenie  się  po  tych 

hałaśliwych  ulicach,  gdzie  na  każdym  rogu  ma  się  do  czynienia  z 

występkiem  i  zepsuciem,  a  jednak  przypatrywał  się  wszystkiemu  ze 

szczerym i nieukrywanym zaciekawieniem.  

Tak  daleko  zagłębił  się  w  tę  obskurną  okolicę,  na  której  widok 

krajało mu się serce, że do zamożniejszej części miasta wrócił dopiero 

koło  południa,  a  gdy  przyszedł  do  domu  brata,  Nicholas  nie  powitał 

go zbyt uprzejmie. 

-  Gdzieś  ty  się,  do  diabła,  podziewał?!  -  zawołał.  -  Figgins 

powiedział, że wyszedłeś z domu z samego rana. 

-  Zgadza  się.  -  Benedykt  zasiadł  wraz  z  Nicholasem  przy  stole  i 

wypił  filiżankę  świeżo  parzonej  kawy.  -  Zamiast  na  ciebie  czekać, 

postanowiłem spędzić ten czas, zwiedzając stolicę. 

- Przypuszczam, że odkryłeś pewne zmiany, co? 

-  Nie  zwracałem  szczególnej  uwagi  na  najbliższe  okolice. 

Jednakże  Whitechapel,  Bethnal  Green,  Shoreditch  i  Smithfield 

okazały się niezmiernie interesujące. 

- Boże drogi, Benedykcie! - Nicholas zaczął się zastanawiać, czy 

lata  spędzone  pod  tropikalnym  słońcem  nie  nadwątliły  nieco  władz 

umysłowych  jego  brata.  -  Co  cię  napadło,  by  wędrować  do  tych 

ohydnych  dzielnic?  Wiadomo,  że  znajdziesz  tam  wszelkie 

paskudztwo,  jakie  tylko  przyjdzie  ci  do  głowy.  Policja  też  nie 

patroluje  tych  dzielnic  w  pojedynkę,  nawet  w  środku  dnia.  -  Nagle 

background image

przyszła  mu  do  głowy  niepokojąca  możliwość.  -  Boże  wielki!  Nie 

poszedłeś tam, żeby znaleźć sobie kobietę, co? 

-  Zostało  mi  jeszcze  trochę  rozsądku.  Otrzymałem,  co  prawda, 

kilka propozycji, ale zbytnio szanuję swoje zdrowie. 

-  Dzięki  Bogu  i  za  to!  Dziwię  się  jednak,  że  zdołałeś  wrócić 

stamtąd bez szwanku. 

- W swoim odzieniu wyglądałem jak jeden z nich, więc nie warto 

było mnie napastować. 

Ta  szczera  odpowiedź  skierowała  myśli  Nicholasa  na 

najważniejszy  problem  dręczący  go  w  tej  chwili  i,  pospiesznie 

skończywszy  skromny  posiłek,  bez  dalszej  zwłoki  postanowił 

przywrócić żałosny wygląd brata do przyzwoitego stanu. 

Bawiły go przerażone miny krawców na Bond Street, gdy do ich 

wspaniałych pracowni śladem Nicholasa wkraczał jego brat. Benedykt 

nie  czuł  urazy,  gdy  spotykał  się  z  chłodnym  przyjęciem  i  okazywał 

godne podziwu opanowanie, kiedy popychano go to w jedną stronę, to 

w drugą, biorąc z niego miarę sprawnie, lecz dość brutalnie.  

Nicholas  zdążył  jednak  niebawem  się  przekonać,  że  pod  tym 

spokojem  kryje  się  żelazna  wola.  Benedykt  bowiem  za  żadne  skarby 

nie zgodził się, by uszyto mu płaszcze obcisłe, pod dyktando mody, a 

kolory jego ubrań musiały być jak najdyskretniejsze. 

-  Za  grosz  fantazji!  Tak  bym  to  określił  -  protestował  Nicholas, 

gdy znowu wyłonili się na słoneczną ulicę. - W tym sezonie modne są 

kamizelki w żółte i czarne pasy. 

background image

- Bez wątpienia masz rację, braciszku, ale nie zamierzam chodzić 

po  stolicy  w  barwach  stworzenia,  które  większość  życia  spędza  na 

zbieraniu pyłków. 

Nicholas już miał rzucić dalsze kalumnie na, jak uważał, żałośnie 

przyziemny  brak  gustu,  lecz  po  przeciwległej  stronie  ulicy  ujrzał 

jednego  ze  swych  zepsutych  do  szpiku  kości  znajomków,  toteż  dał 

nura w otwarte drzwi, kryjąc się przed jego wzrokiem. 

- Ani mi w głowie nosić płaszcze tak dopasowane, że nie można 

w  nich  oddychać,  ani  obcisłe  spodnie,  które  mogłyby  się  rozedrzeć, 

gdy człowiekowi zechce się w nich usiąść - oznajmił Benedykt, zanim 

przekonał się, że przemawia do świeżego powietrza, a rozglądając się 

wokół,  by  odnaleźć  brata,  niebawem  zderzył  się  z  czymś  miękkim, 

szczupłym  i  całkowicie  kobiecym,  co  wyłoniło  się  z  Biblioteki 

Hookhama. 

Benedykt  bezczynnie  patrzył,  jak  kilka książek  wyślizguje  się  ze 

szczupłych  rąk  i  upada  na  chodnik,  lecz  zdołał  uchronić  przed  tym 

losem  ich  właścicielkę,  wyciągając  dłoń  i  pewnym  ruchem  otaczając 

jej talię osy. 

-  Bardzo  mi  przykro  -  przepraszał,  przeklinając  w  duchu  swą 

niezgrabność,  i  już  miał  zamiar  puścić  damę,  gdy  nagle  główka, 

okryta modnym czepkiem, uniosła się. 

Przez  parę  chwil  Benedykt,  niczym  jakiś  usychający  z  miłości 

głupiec,  wpatrywał  się  w  oczy  gęsto  okolone  rzęsami,  z  figlarną 

iskierką,  migającą  gdzieś  w  ich  zielonej  głębi,  a  także  na  idealnie 

wykrojone usta, które obdarzyły go najsłodszym z uśmiechów. 

background image

Znał  dziesiątki  piękności,  lecz  nigdy  przedtem  widok  ślicznej 

twarzy  i  zgrabnej  kibici  nie  urzekł  go  tak  całkowicie.  Odniósł 

wrażenie,  że  ta  powabna  istota  rzuciła  nań  hipnotyczny  czar,  pod 

którego wpływem jego ciało i dusza zastygły. Widoki i dźwięki wokół 

niego z  wolna zaczynały odpływać. Był świadom tylko jej obecności 

oraz swego pragnienia, by nigdy nie zwalniać uścisku. 

Nicholas natomiast, wychynąwszy z jakiejś kryjówki, w której się 

zaszył  w  sobie  tylko  wiadomym  celu,  od  razu  zauważył 

zainteresowanie,  jakie  w  kilku  przechodniach  wzbudził  ten 

niezgrabiasz  jego  brat,  i  natychmiast  opanował  sytuację,  następując 

bratu niezbyt delikatnie na nogę, obutą w zniszczony trzewik. 

- Nie stój tu jak głupiec! - rozkazał.  - Pomóż pokojówce tej pani 

zbierać książki! 

Bardzo  niechętnie  Benedykt  wypełnił  polecenie,  a  Nicholas 

niezwłocznie odprowadził młodą damę do czekającego pojazdu. 

-  Sam  nie  wiem,  jak  mam  przepraszać.  Ten  nieokrzesany  gbur 

mógł  zrobić  pani  krzywdę.  Mam  nadzieję,  że  w  wyniku  tego 

incydentu nie doznała pani żadnego uszczerbku? 

-  Ach,  nie,  nic  a  nic,  drogi  panie  -  zapewniła  go,  wędrując  na 

chwilę spojrzeniem w kierunku wysokiego mężczyzny, który wręczał 

książki  jej  służącej.  -  I  proszę,  niech  pan nie  gani  służącego.  Tyle  w 

tym  nieszczęsnym  zdarzeniu  mojej  winy,  co  i  jego.  Nie  patrzyłam, 

dokąd idę. 

Kątem  oka  Nicholas  ujrzał  zbliżającego  się  Benedykta  i 

pospiesznie pomógł uroczej panience wsiąść do powozu. 

background image

- Jest pani zbyt łaskawa - odparł, odsuwając się na bok, by zrobić 

miejsce pokojówce, po czym, nie tracąc ani chwili, zamknął drzwi. 

-  Dlaczego,  do  diabła,  mnie  nie  przedstawiłeś?  -  zapytał 

rozgniewany  Benedykt,  spoglądając  w  kierunku  odjeżdżającego 

powozu. 

-  Co  takiego?!  -  Nicholasa  znowu  ogarnęła  obawa,  że  lata 

spędzone  pod  karaibskim  słońcem  odbiły  się  na  władzach 

umysłowych  brata.  -  Skoro  od  wyjścia  z  domu  robię  wszystko,  co  w 

mojej  mocy,  by  nikt  nie  dowiedział  się,  kim  jesteś?  Może  ty  nie 

czujesz  się  dumny  z  nazwiska,  które  nosisz,  braciszku,  ale  ja  z 

pewnością  tak.  Gdyby  dowiedziano  się,  że  lord  Benedykt  Risely 

chodzi  po  mieście  w  takim  przyodziewku,  w  klubach  przez  całe 

miesiące o niczym innym by nie mówiono! 

Widząc  przechodzącego  woźnicę,  Nicholas  czym  prędzej 

wpakował  brata,  który  zdążył  mu  przysporzyć  tylu  kłopotów,  do 

wynajętego  powozu.  Wolał,  by  Benedykt  nie  wzbudzał  już  więcej 

sensacji na londyńskich ulicach. 

-  Nie  rozumiem,  co  cię  naszło,  Ben  -  strofował  go  po  drodze.  - 

Kiedyś  tak  bardzo  dbałeś  o  swój  wygląd,  a  teraz  zupełnie  cię  nie 

obchodzi, że ludzie biorą cię za jakiegoś oberwańca, a nie za księcia. 

Bendedykt jednym uchem słuchał napomnień brata, gdyż myślał o 

zjawiskowej młodej kobiecie. 

- Kim ona jest? Znasz ją? 

Nicholas  rzucił  mu  zniecierpliwione  spojrzenie,  po  raz  kolejny 

zastanawiając  się,  co  też  brata  opętało.  Nikt  by  nie  uwierzył,  że 

background image

Benedykt  zdolny  był  odpierać  ataki  piratów,  skoro  para  zielonych 

oczu powalała go jednym spojrzeniem! 

- Oczywiście, że ją znam. Tańczyłem z nią ledwo zeszłej nocy. To 

lady Sophia Cleeve, córka hrabiego Yardleya. Można by pomyśleć, że 

nigdy przedtem nie widziałeś ładnej buzi. 

- Ładnej? Ależ to zupełnie nieodpowiednie określenie! - zganił go 

brat. - Ona jest niezwykła. 

Nicholas zastanawiał się nad tym przez chwilę. 

- Ludzie różnie mówią. Niektórzy uważają ją za piękność. W tym 

sezonie jednak w modzie są blondynki.  

Na  Benedykcie  nie  zrobiło  to  najmniejszego  wrażenia. 

Najwyraźniej nie znajdował upodobania w jasnych włosach. 

- No, no, widzę, że ta mała trzpiotka schwytała cię w swoje sidła - 

rzucił  Nicholas,  teraz  szczerze  rozbawiony  niefortunnym  spotkaniem 

z córką hrabiego. - Co prawda, uważam, że dla ciebie to już najwyższa 

pora, byś dał się zakuć w małżeńskie okowy, ale radziłbym ci szczerze 

gdzie indziej szukać sobie żony. 

Straszliwa ewentualność przeszła przez myśl Benedykta. 

- Nie jest chyba już mężatką, co? A może się zaręczyła? 

- Najprawdopodobniej ani jedno, ani drugie. 

- Czemu? Co chcesz przez to powiedzieć? 

- Małżeństwo jej nie interesuje. W każdym razie - dodał Nicholas, 

wytężając pamięć - nie związek z członkiem naszej sfery. Jeśli to, co 

mi  powiedziała,  jest  prawdą,  woli  towarzystwo  stajennych  niż 

hrabiów. 

background image

-  Ha!  Musiała  się  z  ciebie  naigrywać  -  skarcił  go  Benedykt, 

uważając, że brat daje dowód niezwykłej naiwności. 

-  Być  może  -  przyznał  Nicholas.  -  Powtarzam  tylko  to,  co 

słyszałem  zeszłego  wieczoru.  Co  więcej,  wiem  na  pewno,  że  od 

przyjazdu  do  miasta  otrzymała  cztery  propozycje  małżeństwa  i 

wszystkie  odrzuciła.  Co  by  znaczyło,  że  nie  goni  za  mężem,  a  tym 

bardziej  za  tytułem.  -  Odezwało  się  w  nim  przewrotne  poczucie 

humoru  i  wybuchnął  śmiechem.  -  Z  ręką  na  sercu  mogę  powiedzieć, 

że  poświęciła  ci  dziś  na  ulicy  więcej  uwagi,  niż  zwykła  to  czynić 

wobec członków własnej sfery. 

Brata  najwyraźniej  ten  żart  nie  rozbawił,  gdyż  siedział  w 

milczeniu, wyglądając przez okno. 

-  Nie  przejmuj  się  -  poradził  mu  Nicholas.  -  Mnóstwo  pięknych 

dziewcząt wystąpi w sezonie, kiedy się już oficjalnie zacznie. 

- Chyba masz rację - wymamrotał pod nosem Benedykt, a w jego 

uderzająco  błękitnych  oczach  pojawił  się  błysk  wyrachowania  -  ale 

zamierzam poznać pannę Sophię Cleeve. Biorąc wszystko razem pod 

uwagę, lepiej będzie, jeśli na razie nikomu nie zdradzisz, kim jestem. 

- A co ci z tego przyjdzie? - zapytał Nicholas, całkowicie zbity z 

tropu. 

Benedykt przeniósł wzrok na zdumione oblicze brata. 

- Sam powiedziałeś, że woli towarzystwo stajennych... A jeśli coś 

umiem... to na pewno radzić sobie w stajni. 

 

 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Hrabia Yardley był człowiekiem o ustalonych przyzwyczajeniach, 

a  pobyt  w  stolicy  w  najmniejszym  stopniu  nie  zmienił  jego 

codziennego  rozkładu  dnia.  Cardew  wiedział  zatem,  gdzie  zastanie 

swego pana o tej porze, toteż wkroczył do biblioteki, w której lord, tak 

jak służący się spodziewał, pilnie wczytywał się w korespondencję. 

-  Przepraszam,  że  przeszkadzam  -  rzekł,  gdy  sir  Thomas, 

przestając wpatrywać się w list, który trzymał w ręce, uniósł brwi - ale 

przyszedł koniuszy i prosi o chwilę rozmowy. 

Podobnie  jak  cała  służba,  Cardew  ogromnie  szanował  swego 

pracodawcę.  Podczas  dwudziestu  lat,  które  przepracował  w  Cleeve 

jako kamerdyner, ani razu nie zdarzyło się, żeby lord był tak zajęty, by 

nie  mógł  poświęcić  czasu  zatrudnionym  u  siebie  ludziom.  Teraz  też 

wiedział, jaka będzie odpowiedź, nim jego pan się odezwał: 

- Oczywiście. Zaraz się z nim zobaczę. 

Pewien,  że  oddany  sługa  nie  zaprzątałby  mu  głowy  błahostką, 

hrabia odłożył listy i po chwili ujrzał koniuszego, który stał z czapką 

w ręce, przestępując z nogi na nogę jak zawsze, gdy znajdował się w 

wytwornym  otoczeniu.  Trapp  czuł  się  szczęśliwy  tylko  w  stajniach. 

Konie  były  jego  życiem,  a  hrabia  podejrzewał,  że  przekładał  je  nad 

towarzystwo wielu ludzi. 

-  Wejdź,  Trapp  -  rozkazał,  gdyż  stajenny,  który  spędził  z  nim 

długie lata w Indiach, nadal tkwił przy drzwiach. - Co mogę dla ciebie 

zrobić? 

background image

- Przyszedłem tu z powodu młodego Clema, sir. - Nie wyglądał na 

władcę stajni, który rządził w nich żelazną ręką, jego głos również nie 

przypominał  tych  szczekliwych  komend,  którymi  trzymał  w  strachu 

najmłodszych stajennych.  

Niepewnym krokiem zbliżył się do biurka. 

-  Clemowi  ofiarowano  posadę  koniuszego  w  jakimś  dużym 

majątku na południu, sir. Nie chcę się go pozbywać. To dobry chłopak 

i  pracował  u  nas  ładne parę  lat,  ale  trzeba  przyznać,  że  będzie  to  dla 

niego bardzo korzystne. - Ogorzała twarz koniuszego zmarszczyła się 

w czymś na kształt uśmiechu. - Nie chcę jeszcze zawieszać uprzęży na 

kołku,  jak  to  się  mówi,  więc  nie  mogę  mieć  żalu  do  Clema,  że  woli 

nie czekać, aż się wycofam. 

Lord skinął głową na znak zgody. 

- Czy wiesz, kto złożył mu propozycję zatrudnienia, Trapp? 

- Nie mam pojęcia. Clem chyba też nic nie wie, a jeżeli coś  wie, 

to nie puszcza pary z ust. Zdaje się, że ktoś podszedł do niego, gdy był 

w  gospodzie  Pod  Czerwonym  Lwem.  Ten  ktoś  powiedział,  że  jeśli 

Cłem  chce  tę  posadę,  musi  ją  przyjąć  natychmiast.  Dał  mu  czas  do 

namysłu do wieczora. 

Hrabia  zmarszczył  srebrnoszare  brwi,  wyraźnie  zdradzając 

stanowczą  dezaprobatę.  Takie  zdobywanie  pracowników  po  kryjomu 

uważał  za  praktykę  całkowicie  niedopuszczalną,  ale  jednocześnie 

rozumiał, że Clem chce poprawić swoją dolę. Byłoby małoduszne nie 

puścić młodego stajennego, choć narażało to lorda i Trappa na kłopot 

związany z poszukiwaniem innego na to miejsce. 

background image

-  Jeśli  Clem  chce  odejść,  musimy  się  z  tym  pogodzić  -  odparł 

wreszcie.  -  Nie  znajdziemy  nikogo  na  zastępstwo  tak  od  razu,  więc 

załatwię, żeby przyjechał do nas jakiś chłopak z Jaffrey House. 

- Może nie będzie pan musiał zadawać sobie trudu, sir - oznajmił 

Trapp  zaskoczonemu  hrabiemu.  -  Szczęśliwym  trafem,  ktoś  zaszedł 

dzisiaj do stajni w poszukiwaniu pracy. Powiedział, że przez całe lata 

był w koloniach. Spalony na brąz, więc pewnie prawdę gada. Mówił, 

że wrócił po śmierci swego starego pana. 

Sir Thomas nie przyjął tego oświadczenia z entuzjazmem. 

- Wiesz, kto był jego zmarłym panem? Może pokazać referencje? 

-  Nie,  sir.  W  czasie  drogi  powrotnej  było  trochę  zamieszania  na 

statku i stracił wszystkie rzeczy. Tak mi w każdym razie powiedział. 

-  Hm.  Znasz  moje  poglądy,  Trapp.  Nie  lubię  zatrudniaćludzi, 

którzy nie mogą wykazać się referencjami, a zwłaszcza obcych. 

- Tak, sir. Dobrze o tym  wiem. -  Trapp uniósł rękę, by podrapać 

się  po  posiwiałych  włosach,  co  czynił  zawsze,  gdy  stawał  przed 

drażliwym  problemem.  -  Zazwyczaj  ja  też  tak  uważam.  Muszę 

przyznać,  że  ten  gość  nieźle  zna  się  na  koniach.  Źrebica  panienki 

Sophii była dziś rozbrykana, kiedy on wszedł do stajni. Uspokoił ją w 

okamgnieniu,  jak  mi  Bóg  miły.  Zwierzęta,  wedle  mego  zdania,  mają 

dużo  więcej  rozsądku  niż  ludzie.  Zawsze  powtarzam,  że  jeśli  konie 

kogoś polubią, to nie może być całkiem zły. 

Lord  doszedł  do  wniosku,  że  w  tej  prostej  filozofii  kryje  się  być 

może  więcej  niż  źdźbło  prawdy.  Rozważał  tę  sprawę  jeszcze  przez 

parę chwil, po czym wygłosił swoją opinię: 

background image

- No dobrze, Trapp. Jeśli chcesz dać temu nieznajomemu szansę, 

masz  na  to  moją  zgodę.  Jeżeli  jednak  okaże  się  nieodpowiedni, 

wówczas,  jak  już  wspomniałem,  przyślę  ci  na  zastępstwo  kogoś  z 

Jaffrey House. 

Sir Thomas wybrał takie rozwiązanie, nie był jednak zadowolony 

z  obrotu  wydarzeń.  Czyżby  to  był  tylko  zbieg  okoliczności, 

zastanawiał się, patrząc, jak sługa wychodzi z pokoju, że ledwie jego 

stajennemu  ofiarowano  nową  posadę,  już  zjawia  się  ktoś  inny  w 

poszukiwaniu zajęcia? Jego cienkie wargi rozciągnął kwaśny uśmiech. 

Doszedł do wniosku, że być może staje się zbyt cyniczny na stare lata 

i  zagłębił  się  w  rozmyślaniach  o  sprawie,  która  od  kilku  dni  nie 

dawała mu spokoju.  

Dlaczego,  zastanawiał  się,  od  niedawna  kawalerowie,  będący 

dobrymi  partiami,  nie  wykazywali  zainteresowania  jego  córką?  Od 

wieczoru,  podczas  którego  odbył  się  bal,  nikt  nie  poprosił  go  o  rękę 

Sophii  ani  słownie,  ani  na  piśmie.  Nie  był  na  tyle  nierozsądny,  by 

przypuszczać,  że  konkurenci  będą  oświadczali  się  o  jego  latorośl 

tydzień w tydzień w trakcie ich pobytu w mieście.  

Nie był też tak zaślepiony ojcowską miłością, by uważać choćby 

przez chwilę, że jego córka, mimo iż tak ładna, podbije każde męskie 

serce.  Nie  można  też  zaprzeczyć,  że  Sophia  czasami  bywała 

dokuczliwa,  i  każdy  dżentelmen,  ceniący  sobie  spokojne  życie, 

powinien się głęboko zastanowić, nim zaproponuje jej małżeństwo.  

Tylko  mężczyzna  o  silniejszym  charakterze  niż  ona  potrafi  ją 

poskromić.  Chyba  w  tak  wielkim  kraju  można  znaleźć  dobrze 

background image

urodzonego  młodzieńca,  który 

zdołałby  powściągnąć  bujny 

temperament  tej  niesfornej  dzierlatki.  Hrabia  mógł  tylko  żywić  taką 

nadzieję  i  ufać,  że  już  niebawem  młodzian  o  podobnych  zaletach 

stanie na drodze jego córki. 

Drzwi otworzyły się i przedmiot jego dumań, wyglądając uroczo 

w  jedwabnej  sukni  koloru  lawendy  i  odpowiednio dobranym  czepku, 

wdzięcznym  krokiem  wszedł  do  pokoju.  Gdy  Sophia  lekko  sunęła 

przez  pokój  do  biurka,  na  widok  pełnego  słodyczy,  anielskiego 

uśmiechu  większość  dżentelmenów  doszłaby  do  przekonania,  że  jest 

to dziewczę z natury łagodne.  

Było  to  wrażenie  z  gruntu  mylne,  choć  lord  mniemał,  że  każdy 

nieszczęsny,  oszołomiony  jej  urokiem  głupiec  mógłby  dojść  do 

takiego wniosku. Znowu ogarnęły go wątpliwości. 

-  Cóż  ja  takiego  zrobiłam,  że  nachmurzyłeś  się,  papo?  - 

Ucałowała  go  w  miękkie,  srebrnoszare  włosy,  po  czym  przycupnęła, 

nieproszona,  na  brzegu  biurka.  -  Każdy,  widząc  to  twoje  pełne 

dezaprobaty spojrzenie, mógłby przypuścić, że spłatałam jakąś psotę. 

- Takie założenie nosi wszelkie cechy prawdopodobieństwa, moja 

droga - odparł sucho, wywołując szmerek kobiecego śmieszku, który 

zawsze  przywoływał  uśmiech  na  jego  usta.  -  Dokąd  to  się  dziś 

wybierasz wystrojona w najpiękniejszą suknię? 

-  Wyjeżdżam  z  mamą  powozem  do  madame  Felice.  Mamy  tam 

być  za  godzinę,  żeby  dokonać  ostatniej  przymiarki  mojego  nowego 

stroju do konnej jazdy, i nie możemy się spóźnić, bo inaczej będziemy 

musiały jechać drugi raz.  

background image

- No, no! Jak to się wszystko zmienia - zauważył lord tym samym, 

suchym  tonem.  -  Za  moich  czasów  żadna  krawcowa  nie  ośmieliłaby 

się  dyktować,  o  której  godzinie  ma  do  jej  pracowni  przybyć  ktoś  z 

arystokracji. 

-  Ach!  Ależ  ona  nie  jest  zwyczajną krawcową,  papo.  Każdy,  kto 

jest kimś, ma suknię uszytą przez madame Felice - wygłosiła Sophia, 

złośliwie  naśladując  wytworną  panią  domu,  u  której  bawiła  się 

wczoraj  wieczorem  na  balu.  -  Zazwyczaj,  jak  wiesz,  nie  ma  to  dla 

mnie większego znaczenia, lecz bardzo mi zależy na skończeniu tego 

nowego stroju. Odkąd przybyliśmy do miasta, jeździłam konno tylko 

raz. 

Ta niewinna wymówka przypomniała lordowi dzisiejszą rozmowę 

i  wcale  nie  był  zdziwiony  strapioną  miną  Sophii,  gdy  opowiedział 

córce o tym, że Clem odchodzi oraz o powodach jego rezygnacji. 

-  Bardzo  mi  przykro,  że  nie  będzie  go  już  u  nas,  papo.  Zawsze 

najchętniej  jeździłam  na  wszystkie  przejażdżki  z  Clemem.  - 

Zsunąwszy  się  lekko  z  biurka,  podeszła  do  drzwi,  lecz  nagle 

odwróciła się, jakby przyszła jej do głowy jakaś myśl. - To chyba nie 

znaczy,  że  przez  cały  czas  pobytu  w  mieście  podczas  konnych 

przejażdżek  będzie  towarzyszył  mi  Trapp,  prawda?  Nie  będę  mogła 

nic  zrobić,  bo  on  poinformuje  cię  o  wszystkich  szczegółach  każdej 

mojej wyprawy. 

- I bardzo dobrze! - odpalił lord, drażniąc się z nią przekornie, po 

czym  zaśmiał  się  otwarcie,  gdy  Sophia  z  dumnie  odrzuconą  głową 

opuściła pokój. 

background image

Nie,  wcale  nie  byłoby  źle,  gdyby  ktoś  miał  na  oku  tę  małą 

trzpiotkę, powtarzał sobie, zastanawiając się jednocześnie nad planami 

na najbliższe tygodnie. Choć cieszył się dobrym zdrowiem, nie był już 

młody  i  na  długo  przed  wyjazdem  do  stolicy  oboje  z  żoną  doszli  do 

wniosku,  że  nadzór  nad  najmłodszą  i  przysparzającą  największych 

kłopotów latoroślą pozostanie w rękach matki, która świetnie da sobie 

z tym radę.  

Lord  Yardley  dość  dobrze  przystosował  się  do  trybu  życia, 

obowiązującego w Londynie, lecz doskonale zdawał sobie sprawę, że 

nie  wystarcza  mu  ani  sił,  ani  ochoty,  by  rzucić  się  w  wir  spotkań 

towarzyskich.  Uznał  jednak,  że  nie  doznałby  najmniejszego 

uszczerbku,  gdyby  od  czasu  do  czasu  towarzyszył  żonie  i  córce  na 

proszonym  wieczorze.  Jego  obecność  z  pewnością  skłoniłaby  Sophię 

do bardziej statecznego zachowania.  

Poza  tym,  należałoby  zamienić  słówko  z  Trappem,  by  uprzedził 

nowego pracownika, że musi on pilnie czuwać nad panienką w czasie 

przejażdżek  konnych.  Jeśli  pogoda  będzie  dopisywać  tak  jak  dotąd, 

być może wydłużą się one do dłuższych wycieczek. 

Sophię  nieprzyjemnie  zaskoczyło  odejście  Clema,  który  był  jej 

osobistym  stajennym  od  ponad  dziesięciu  lat.  Niezwykle  czujny  i 

uważający, dawał jej wszakże dużą swobodę. Okazał się też idealnym 

pomocnikiem  i  towarzyszem  podczas  nieprzeliczonych  przejażdżek 

przez posiadłości ojca w hrabstwie Northampton. 

Sophia nie wątpiła, że wedle niektórych odnosiła się do młodego 

człowieka zbyt swobodnie i bez ceregieli, lecz uważała go bardziej za 

background image

przyjaciela  niż  służącego  i  czuła,  że  bardzo  trudno  będzie  znaleźć 

kogoś odpowiedniego na jego miejsce. 

A  zatem,  gdy  weszła  do  pracowni  słynnej  krawcowej  na  Bond 

Street,  była  nieco  przygaszona.  Myślami  tak  dalece  zagłębiła  się  w 

przeszłość,  wspominając  te  liczne  wyjazdy,  kiedy  wraz  ze  swym 

zaufanym  towarzyszem  zapuszczali  się  w  odległe  zakątki  hrabstwa 

Northampton,  że  nie  zwróciła  uwagi  na  inne  klientki,  które  siedziały 

w miękkich, pluszowych fotelach. Nie zdawała też sobie sprawy, że to 

rozrywana  krawcowa  we  własnej  osobie  towarzyszy  jej  do 

przymierzalni. 

- Nie podoba się panience nowy strój, mademoiselle? - wyrwał ją 

dopiero  z  zamyślenia  głos  o  miękkim  akcencie.  -  A  może  panienka 

czuje się dziś nieszczęśliwa z jakiegoś innego powodu? 

Gdy  Sophia  wróciła  do  teraźniejszości,  ze  sporym  zaskoczeniem 

stwierdziła, że modiste bacznie się jej przypatruje, otwarcie ją taksując 

pięknymi, niebieskimi oczyma. 

- Ależ nie, madame, strój leży doskonale. 

-  Niezupełnie  -  zaprzeczyła  krawcowa,  fachowym  okiem 

dostrzegając  niedoróbki.  -  Trzeba  dokonać  pewnych  poprawek  przy 

spódnicy. Mam nadzieję, że gdy go panienka będzie nosić, poczuje się 

panienka  szczęśliwsza,  inaczej  co  się  stanie  z  moją  reputacją,  mam 

rację, petite? 

A  więc  słynna  modiste  ma  poczucie  humoru,  uznała  Sophia,  od 

razu  dostrzegając  figlarny  błysk  w  niebieskich  oczach. Błyskawiczna 

kariera  bardziej  bawiła,  niż  cieszyła  krawcową,  a  Sophia  poczuła 

background image

nagłą  sympatię  do  kobiety,  która,  jak  podejrzewała,  była  od  niej 

starsza o zaledwie kilka lat. 

- Daję słowo, madame, że strój bardzo mi się podoba - zapewniła 

ją,  uważając,  by  nie  nastąpić  na  miękki  zwój  aksamitu,  gdy 

zdejmowała  spódnicę.  -  Po  prostu  dziś  rano  dostałam  dość  smutne 

wiadomości.  Ktoś,  kto  pracował  dla  naszej  rodziny  od  wielu  łat,  ma 

nas opuścić. 

Uśmiech,  który  rozchylał  pełne  wargi  krawcowej,  stał  się  pełen 

ciepła i zrozumienia. 

-  Myślę,  że  może  ten,  który  odchodzi,  jest kimś  więcej  niż  tylko 

służącym? 

Sophia skinęła głową. 

- Bardziej przyjacielem. 

- Może więc panienka zdoła go namówić, żeby został? - poradziła 

madame,  pomagając  Sophii  włożyć  suknię  oraz  dobraną  do  niej 

pelerynę,  którą  sama  uszyła  dla  ulubionej  klientki  zaledwie  przed 

tygodniem. 

-  Pewnie  bym  mogła,  ale  nawet  nie  będę  próbować.  -  W  dużym, 

owalnym lustrze pochwyciła zdumione spojrzenie krawcowej. - Przez 

wiele lat był moim osobistym stajennym i, jak sądzę, podobało mu się 

u  nas,  ale  teraz  ma  widoki  na  lepszą  posadę.  Zaproponowano  mu 

stanowisko  koniuszego  w  jakimś  majątku  ziemskim,  ale  nie  wiem  w 

którym.  -  Szczupłą  dłonią  zrobiła  gest  pełen  rezygnacji.  -  Odwodzić 

go  od  tego  byłoby  samolubstwem  z  mojej  strony.  Niech  awansuje  w 

świecie. 

background image

W  oczach  modiste  pojawił  się  wyraz,  który  Sophii  trudno  było 

wytłumaczyć, wydało jej się jednak, że  w tych uderzająco błękitnych 

głębiach dostrzega cień szacunku. 

-  Myślę,  petite,  że  bez  najmniejszego  trudu  znajdziecie  kogoś  na 

jego miejsce - odparła cicho młoda krawcowa, odchylając zasłonę, by 

przepuścić Sophię do eleganckiej poczekalni. 

- No, no, Sophio! Dostąpiłaś dzisiaj zaszczytu nie lada - żartowała 

z  niej  matka,  gdy  wyszły  z  pracowni  i  ponownie  usadowiły  się  w 

powozie,  który  miał  je  odwieźć  z  powrotem  na  Berkeley  Square.  - 

Lady Strattan zrobiła się zielona z zazdrości, gdy madame Felice tobie 

poświęciła  niepodzielną  uwagę.  Jak  się  czujesz,  usunąwszy  w  cień 

taką  lwicę  salonową  jak  lady  Strattan?  Nieszczęsna  niewiasta  nie 

będzie mogła teraz nikomu w oczy spojrzeć! 

-  Wiesz  doskonale,  mamo,  że  takie  względy  nie  mają  dla  mnie 

najmniejszego  znaczenia  -  odparła  Sophia,  śmiejąc  się  z  dość 

złośliwego  żartu  matki.  -  Wystarczyłoby  mi  w  zupełności,  gdyby 

obsłużyła  mnie  któraś  z  pomocnic,  choć,  muszę  przyznać,  że  słynna 

krawcowa jest bardzo interesująca - rzekła, sadowiąc się wygodniej. - 

Wygląda na młodszą, niż do tej pory sądziłam. Przypuszczam, że jest 

zaledwie  parę  lat  starsza  ode  mnie.  Śliczna  z  niej  kobieta,  choć  robi, 

co  może,  by  ukryć  swą  urodę  pod  zwykłą,  bardzo  prostą  suknią,  a 

włosy chowa pod czepkiem. 

-  Może  jeszcze  jest  w  żałobie,  kochanie  -  odparła  lady  Marissa, 

coś  sobie  przypominając.  -  Chyba  ktoś  wspominał,  że  niedawno 

owdowiała. 

background image

-  Pewnie  masz  rację  -  przyznała  Sophia,  ale  nadal  dręczyły  ją 

wątpliwości.  -  Nie  zdziwiłabym  się  wcale,  gdyby  się  okazało,  że  w 

ogóle  nie  wyszła  za  mąż.  Nie  byłaby  pierwszą  kobietą,  która  udaje 

mężatkę. Nasza własna gospodyni robi dokładnie to samo. 

-  To  prawda  -  zgodziła  się  matka.  -  Służące,  które  osiągają 

wysoką  pozycję  w  domach  swoich  państwa,  często  udają  kobiety 

zamężne, by dodać sobie powagi. 

-  Tak  jak  krawcowe  są  przekonane,  że  podając  się  za  Francuzki, 

zapewnią sobie powodzenie. 

-  Czyżbyś  podejrzewała,  że  madame  Felice  nie  jest  prawdziwą 

Francuzką, złotko? 

Przechyliwszy  lekko  głowę  na  bok,  Sophia  zastanawiała  się  nad 

odpowiedzią. 

-  Sama  nie  wiem.  Mówi  z  bardzo  wdzięcznym  akcentem,  który 

wydaje się naturalny. 

-  Cóż,  miałaś  okazję,  by  wyrobić  sobie  opinię.  Spędziłaś  w 

przymierzalni  sporo  czasu.  Twój  nowy  kostium  chyba  nie  wymaga 

wielu poprawek. 

-  Nie,  trzeba  tylko  trochę  dopasować  spódnicę.  Madame  Felice 

przysięgała, że każe mi go przesłać do domu pojutrze. 

-  To  cię  musiało  ucieszyć.  Wiem,  jak bardzo  brakuje  ci konnych 

przejażdżek, odkąd przybyliśmy do miasta. 

-  Perspektywa  ich  odbywania  straciła  wiele  ze  swego  uroku  -  od 

razu  przyznała  Sophia,  zdając  sobie  sprawę,  że  matka  jeszcze  o 

niczym  nie  wie.  -  Clem  nas  opuszcza.  Co  znaczy,  że  dopóki  nie 

background image

znajdzie  się  ktoś  na  jego  miejsce,  będę  musiała  cierpieć  obecność 

Trappa.  Jak  obie  wiemy,  Trapp  jest  niezachwianie  wierny  głowie 

rodziny. Wszystko, co powiem i zrobię, dojdzie wprost do uszu papy. 

Hrabina nie mogła powściągnąć uśmiechu, słysząc w głosie córki 

nutkę  rozgoryczenia.  Zauważyła,  podobnie  jak  mąż,  że  w  ostatnich 

dniach  odwiedza  ich  mniej  młodzieńców  skłonnych  pretendować  do 

ręki Sophii. Nie była to dla niej niespodzianka. Dobrze wiedziała, co 

się  kryje  za  plotkami,  które  krążyły  od  czasu  balu.  Na  szczęście, 

umierały już one śmiercią naturalną.  

W następnych dniach rzuciło się jej w oczy, że córka wybiera do 

tańca  zupełnie  innych  partnerów.  Wśród  szczęśliwców  znalazło  się 

kilku,  których  można  zaliczyć  do  dobrych  partii,  lecz  lady  Marissa 

podejrzewała,  że  właśnie  oni  nie  chcą  jeszcze  zamienić  uroków 

kawalerskiego życia na związek małżeński. 

Bardziej  rozbawiona  niż  zaniepokojona  tymi  dziecinnymi 

gierkami  Sophii  postanowiła  zachować  spostrzeżenia  dla  siebie  i  nie 

strofować  córki  za  te  przewrotne  wybiegi,  których  się  chwytała,  by 

trzymać  z  dala  od  siebie  godnych  kawalerów.  Nie  mogła  się  jednak 

powstrzymać, by jej nie powiedzieć: 

-  Mam  nadzieję,  moja  droga,  że  nigdy  nie  uczynisz  ani  nie 

powiesz  nic  takiego,  co  mogłoby  zdenerwować  ojca  -  tyle  zdołała 

wykrztusić,  by  nie  wybuchnąć  śmiechem,  gdy  Sophia  z  rezolutnym 

wyrazem twarzy zaczęła wyglądać przez okno. 

Trzy  dni  później  do  stajni  przysłano  wiadomość  dla  Trappa,  że 

panienka Sophia życzy sobie, by osiodłać jej konia i wyprowadzić go 

background image

ze  stajni.  Koniuszy  po  zapoznaniu  się  z  tym  poleceniem,  miał 

mieszane  uczucia:  z  jednej  strony  to  dobrze,  że  niesforna  źrebica 

panienki  trochę  sobie  pobryka  -  dużo  łatwiej  będzie  dać  sobie  z  nią 

radę, jeśli przejedzie się po powietrzu.  

Nie  bardzo  jednak  chciał  oddawać  ukochaną  córkę  hrabiego  pod 

opiekę  człowieka  praktycznie  obcego.  Z  nachmurzoną  miną  patrzył, 

jak  jego  podwładny  zajmuje  się  jednym  z  pięknych,  zaprzęgowych 

koni  sir  Thomasa  i  znowu  się  zastanawiał,  co  ma  myśleć  o  niejakim 

Beniaminie Rudgelym. 

Trapp sam przyznawał,  że jako przełożony ma ciężką rękę, karci 

za  najmniejsze  przewinienie,  natomiast  ociąga  się  z  udzielaniem 

pochwał.  Kłopot  w  tym,  że  w  Rudgelym  nie  mógł  dopatrzyć  się 

najmniejszego  uchybienia.  Nowy  pracownik  okazał  się  nadzwyczaj 

chętny  do  pracy,  nieraz  wytężał  wszystkie  siły,  by  jak  najszybciej 

uwinąć się z robotą.  

Z  końmi  obchodził  się  tak,  że  aż  radość  brała  patrzeć,  i  pewną 

ręką  prowadził  powóz,  którym  lord  Yardley  udawał  się  do  miasta. 

Dbał  też  o  czystość  osobistą,  co  Trapp  przyjął  z  ulgą,  gdyż  dzielili 

pomieszczenie nad stajniami. W sumie koniuszy nie mógł zrozumieć, 

dlaczego  mimo  tych  wszystkich  przymiotów  nowego  stajennego 

dręczą go wątpliwości. 

Podrapał się po posiwiałej głowie, myśląc, że może jest ciut zbyt 

cyniczny,  zanadto  podejrzliwy  wobec  swego  towarzysza.  Póki  nie 

okaże się, że jego podwładnemu nie można wierzyć, nie ma podstaw, 

by komukolwiek zdradzał swe obawy. 

background image

- Zostaw tę robotę, chłopcze, i osiodłaj konia lady Sophii. Młoda 

pani  chce  się  dziś  rano  przejechać  -  oznajmił,  nie  zauważając,  że  w 

błękitnych oczach nagle pojawiły się radosne iskierki oczekiwania.  

Może  to  i  dobrze,  bo  inaczej  wierny  sługa  zacząłby  się 

zastanawiać,  czy  ma  pozwolić  przystojnemu  stajennemu  na  wspólną 

jazdę z panienką.  

-  A  teraz,  chłopcze,  posłuchaj,  co  mam  ci  do  powiedzenia  - 

zaczął, usiadłszy na stołku. Przez chwilę zastanawiał się, jak poruszyć 

temat  kapryśnego  niekiedy  zachowania  Sophii.  -  Chcę,  żebyś  się  nią 

zaopiekował  najlepiej,  jak  potrafisz.  Lejce  trzymaj  łagodnie,  ale 

pewną ręką. Nasz pan bardzo ją kocha i nie byłby zadowolony, gdyby 

coś  jej  się  przytrafiło.  Miej  na  nią  baczenie,  rozumiesz?  Czasami 

bywa trochę uparta. 

- Wiem o tym, panie Trapp. Często się nią zajmowałem w czasie 

ostatnich trzech dni. 

-  Co?  -  Koniuszy  na  chwilę  poczuł  się  zaskoczony,  po  czym 

zaświtało  mu,  co  podwładny  ma  na  myśli.  -  Nie  mówię  o  klaczy,  ty 

bęcwale!  -  rzekł  ostro.  -  Wiem,  że  dajesz  sobie  z  nią  radę.  Panna 

Sophia  może  narobić  ci  kłopotów,  jeśli  wpadnie  w  ten  swój 

humorzasty nastrój. 

Widok barczystych ramion, trzęsących się ze śmiechu, bynajmniej 

nie uspokoił Trappa i po raz kolejny opadły go wątpliwości. 

-  Zastanów  się,  chłopcze.  Jeśli  czujesz,  że  panienka  Sophia 

wejdzie ci na głowę, powiedz od razu, a ja sam z nią pojadę. 

background image

-  Załatwię  wszystko  jak  trzeba.  Mam  trochę  doświadczenia  w 

obchodzeniu się z kapryśnymi damami. 

-  W  to  akurat  nie  wątpię  -  mruknął  pod nosem  Trapp,  lecz  w  tej 

chwili  przyszła  mu  do  głowy  inna  niepokojąca  możliwość  i  w 

dręczącej ciszy wpatrzył się w niewątpliwie przystojną twarz młodego 

człowieka. - Tylko znaj swoje miejsce, mój chłopcze, i niech ci żadne 

kosmate  myśli  nie  przychodzą  do  głowy.  Panna  Sophia  jest  damą  i 

lepiej o tym pamiętaj. 

Nastąpiła chwila milczenia, po czym odezwał się stajenny: 

-  Daję  panu  uroczyste  słowo,  że  będę  pamiętał,  jakie  tu  miejsce 

zajmuję.  Na  każdej  wspólnej  przejażdżce  z  panienką  Sophią  będę  ją 

traktował jak... jak własną siostrę. 

-  O  doprawdy?  -  Koniuszy  nie  był  całkowicie  przekonany.  - 

Nigdy nie mówiłeś, że masz siostrę. 

- Może i nie mówiłem, ale mam. Tak się składa, że mam również 

brata. Zatrzymałem się u niego w Londynie, zanim tu nastałem. 

- Aż dziw bierze, Ben, że tak mało o tobie wiem. - Trapp znowu 

na  niego  łypnął.  -  Na  przykład  dlaczego  nagle  przyszło  ci  do  głowy, 

żeby porzucić Jamajkę i wrócić? 

Odpowiedź padła błyskawicznie. 

-  Siedziałem  tam  przez  pięć  lat  i  już  miałem  dosyć.  Można 

powiedzieć,  że  tęsknota  mnie  tu  przygnała.  Sir  Simon  Fellows  może 

potwierdzić  to,  co  powiedziałem.  Zawsze  mogę  do  niego  napisać  z 

prośbą o referencje dla jego lordowskiej mości. 

background image

-  Umiesz  czytać  i  pisać,  tak?  -  odparł  Trapp,  rzucając  się  na  tę 

zadziwiającą wiadomość jak sęp na ofiarę. Jednocześnie usilnie starał 

się  zapamiętać  nazwisko  Fellows,  w  razie  gdyby  lord  chciał 

zweryfikować  gołosłowne  oświadczenia  Rudgely'ego.  -  A  wolno 

zapytać, skąd jesteś taki uczony? 

Tym razem odpowiedź nie padła tak szybko. 

- Mojemu... eee... dawnemu panu bardzo zależało, żebym spędzał 

trochę czasu nad książkami. 

O  dziwo,  ta  odpowiedź  nie  zaskoczyła  Trappa,  gdyż  to  właśnie 

hrabia  w  czasie  długich  lat  pobytu  w  Indiach  pilnował,  by  Trapp 

nauczył  się  czytać  i  pisać.  Coś  innego  wydało  mu  się  szczególnie 

zastanawiające  i  nie  omieszkał  natychmiast  zagadnąć  o  to  młodego 

człowieka: 

- Przypuszczam więc, że to twój dawny chlebodawca nauczył cię 

tej pańskiej mowy. 

- Dziękuję za komplement, panie Trapp, ale tak bardzo po pańsku 

to ja nie mówię. Mój pan nie pozwalał kląć w obecności kobiet i przez 

to tak jakoś odzwyczaiłem się od przekleństw. 

- No, to nie było takie złe - oddał mu sprawiedliwość koniuszy. - 

Przy  pannie  Sophii  musisz  uważać  na  to,  co  mówisz.  Jak  na  złość, 

pamięta  słowa,  których  w  ogóle  nie  powinna  była  usłyszeć.  -  Po  tej 

rozmowie,  która  nieco  poprawiła  mu  humor,  Trapp  podniósł  się.  - 

Wszystko  pięknie,  ale  nie  mogę  przegadać  całego  dnia.  Lepiej  się 

pospiesz, chłopcze, i osiodłaj konie, bo inaczej młoda pani będzie na 

ciebie czekała. 

background image

Nowy  stajenny  niezwłocznie  wykonał  rzucone  szorstkim  tonem 

polecenie i właśnie podjechał pod dom, gdy jego drzwi otworzyły się 

na  oścież.  Po  chwili  Sophia  we  własnej  osobie  lekko  zbiegła  ze 

schodów,  lecz  stanęła  jak  wryta,  a  na  jej  ślicznej  twarzy  ukazał  się 

wyraz najwyższego zdumienia. 

-  Wielkie  nieba!  -  wykrzyknęła,  nie  próbując  udawać,  że  widzi 

tego  mężczyznę  po  raz  pierwszy  w  życiu.  -  Więc  to  ty  jesteś  moim 

nowym stajennym! 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Po raz drugi w życiu Benedykt Risely, siódmy książę Sharnbrook, 

doznał  owej  słodkiej  i  zarazem  gorzkiej  tęsknoty,  oszałamiającej 

czułości  połączonej  z  pożądaniem,  które  to  uczucia  rozprzestrzeniały 

się  gwałtownie  do  każdej  cząsteczki  ciała,  sprawiając,  że  puls  bił 

mocno, a w głowie się kręciło.  

Chciał  wziąć  Sophię  w  ramiona,  zaprowadzić  do  łóżka  i  nasycić 

to  potężne,  przyziemne  pragnienie,  jednakże  mógł  tylko  dotknąć 

swego  sflaczałego,  niekształtnego  kapelusza  w  geście  uprzejmego 

powitania,  ułożyć  dłonie  tak,  by  mogła  na  nich  postawić  stopę  i 

pomóc jej umościć się w siodle. 

Jadąc na gniadoszu za swą panią w  dyskretnej odległości, po raz 

kolejny  zaczął  się  zastanawiać,  czy  postępuje  rozsądnie,  i  sam  nie 

wiedział,  co  mu  strzeliło  do  głowy,  by  w  ogóle  wpaść  na  pomysł 

takiej przebieranki. Ponieważ postanowił przyjąć rolę stajennego, jego 

kontakt z tą uroczą młodą osobą, która wzbudziła w nim tak ogromne 

background image

zainteresowanie, będzie ograniczony - najwyżej godzina dziennie, a i 

to, jeśli mu się poszczęści.  

Jednak przy założeniu, że jego brat Nicholas mówił prawdę, czyż 

łatwiej  zdobyłby  jej  względy,  przedstawiając  się  jako  hrabia 

Sharnbrook? Uznał, że w ten sposób przynajmniej trochę ją pozna bez 

zewnętrznych  nacisków  przyjaciół  czy  też  wtrącania  się  rodziny,  a  i 

on sam będzie miał możliwość przekonania się, czy to, czego doznał 

podczas  owych  pamiętnych  chwil  na  Bond  Street  i  ponownie  teraz, 

było  czymś  więcej  niż  palącym  pożądaniem  fizycznym,  które  bez 

wątpienia z czasem wygaśnie. 

Pamiętał  bardzo  wyraźnie,  że  w  czasie  swej  uciążliwej  podróży 

morskiej  do  domu  miał  wiele  czasu  na  rozmyślania,  jaką  kobietę 

chciałby  poślubić.  Na  szczęście  rodzina  Riselych  była  bogata,  może 

wręcz jedna z najbogatszych w kraju, a zatem nie musiał łowić panny 

z  dużym  posagiem.  Oczekiwano,  oczywiście,  że  ożeni  się  z  damą 

nieskazitelnego  pochodzenia,  która  będzie  umiała  się  odpowiednio 

znaleźć jako księżna Sharnbrook i da mu synów. 

Lecz,  z  drugiej  strony  nie  chciał,  by  kobieta,  którą  w  końcu 

poślubi, była jedynie klaczą rozpłodową wysokiej klasy czy też piękną 

ozdobą  rodowego  zamku.  Pragnął  w  niej  widzieć  pomocnicę  i 

przyjaciółkę, która dzieliłaby z nim radości i smutki. Czy lady Sophia 

Cleeve  okaże  się  tą  wymarzoną  towarzyszką,  idealną  kobietą,  której, 

jak się obawiał, być może nigdy nie znajdzie? 

Tymczasem  obiekt  jego  rozmyślań  uniósł  szczupłą  rękę  i  skinął 

ku niemu władczo. 

background image

- Zbliż się - rozkazała, lecz w jej ustach zabrzmiało to jak słodkie 

zaproszenie. - Zbliż się i jedź obok mnie. Chcę w tobą porozmawiać. 

Benedyktowi nie trzeba było tego drugi raz powtarzać, znalazł się 

obok niej w mgnieniu oka, z podziwem patrząc, jak pięknie wygląda 

w prostym, zielonym stroju jeździeckim, z burzą delikatnych koronek 

zdobiących  szyję,  i  ponownie  przyszło  mu  do  głowy,  że  jest 

zakochanym głupcem. 

- Jak się nazywasz? 

-  Ben,  panienko,  Beniamin  Rudgely  -  odparł,  powtarzając  imię  i 

nazwisko, które wymyślił dlań jego pomysłowy brat. 

-  A  jak  to  się  stało,  że  szukałeś  zatrudnienia  u  mojej  rodziny, 

Beniaminie  Rudgely?  -  W  jej  miłym  głosie  brzmiała  lekka  nutka 

dezaprobaty.  -  Chyba  lord  Nicholas  Risely  nie  wymówił  ci  służby 

tylko z powodu owego nieszczęsnego incydentu na Bond Street? 

Umysł  młodego  człowieka  pracował  pospiesznie.  Najwyraźniej 

sądziła, że Benedykt jest służącym Nicholasa. Jakże jego niepoprawny 

młodszy brat śmiałby się, gdyby się kiedykolwiek o tym dowiedział! 

- Jaki lord Nicholas? - Udawał zdziwienie z kunsztem najlepszego 

aktora. 

-  Ach,  rozumiem.  Po  prostu  przechodził,  tak?  -  odparła  Sophia, 

rada, że ten punkt został wyjaśniony. 

Nieszczęsny  lord  Nicholas  omal  nie  pogrążył  się  ze  szczętem  w 

jej  oczach.  I  to  wcale  nie  ze  swojej  winy!  Jej  złośliwy  uśmieszek 

zbladł, gdyż jeszcze jedna zagadkowa rzecz zaprzątnęła jej umysł.  

background image

-  A  skąd  tak  szybko  dowiedziałeś  się,  że  będą  nam  potrzebne 

usługi stajennego? 

Planując ten fortel, Benedykt doszedł do wniosku, że im częściej 

będzie  odpowiadał  zgodnie  z  prawdą,  tym  łatwiej  będzie  mu  się 

utrzymać  w  swojej  roli.  Bez  trudu  przekonał  nieocenionego 

totumfackiego  brata,  by  porozmawiał  ze  stajennym  lorda  Yardleya 

oraz  by  Figgins  spotkał  się  z  nim  ponownie  następnego  wieczoru  w 

gospodzie. 

-  Sączyłem  akurat  kufel  piwa  w  pobliskiej  gospodzie,  kiedy 

podsłuchałem  rozmowę  przy  sąsiednim  stoliku  między  pani  dawnym 

stajennym i jakimś człowiekiem.  

Mając  wzrok  utkwiony  prosto  przed  siebie,  czuł,  że  te  bystre 

zielone oczy przeszywają go na wylot.  

-  Widzi  panienka,  dopiero  niedawno  wróciłem  do  kraju  i 

rozglądałem  się  za  pracą,  więc  pomyślałem,  że  nie  zaszkodzi 

skorzystać  z  okazji  i  zasięgnąć  języka  w  stajniach  pani  ojca,  gdyby 

stajenny przystał na zmianę pracy. 

Wydawało się, że trafiło jej to do przekonania, i po chwili znowu 

się odezwała: 

- A więc byłeś za granicą, Benie. Co skłoniło cię do powrotu? 

- Śmierć mojego pana. - Była to prawda, choć poczuł się dziwnie, 

mówiąc w ten sposób o zmarłym ojcu. Wzruszył ramionami. - A poza 

tym spędziłem na Jamajce pięć lat, chciałem więc  wreszcie zobaczyć 

rodzinę. 

- Twoja rodzina mieszka w Londynie? 

background image

-  Mam  tu  brata  -  odparł  Benedykt,  nadal  starając  się  mówić 

prawdę, kiedy tylko było to możliwe.  

Rzucił z ukosa szybkie spojrzenie na swą towarzyszkę, zauważył 

inteligencję, błyszczącą w promiennie zielonych oczach, i doszedł do 

wniosku,  że  błędem  byłoby  nie  doceniać  młodej  panny.  Do  tej  pory 

bardzo się starał, by jego opowieści nie można było nic zarzucić, lecz 

nie należało też zbytnio ufać własnym aktorskim talentom.  

Już wzbudził podejrzenia koniuszego, przyznając, że umie pisać i 

czytać,  oraz  niemądrze  wyjawił  nazwisko  znajomego  plantatora  z 

Jamajki,  lecz  teraz  naprawianie  tych  uchybień  nie  miało  większego 

sensu.  Powinien  jednak  bardziej  mieć  się  na  baczności,  zwłaszcza  w 

towarzystwie tej przeuroczej istoty. 

-  Musisz  skorzystać  z  okazji,  by  odwiedzić  brata,  póki  moja 

rodzina  bawi  w  Londynie,  Benie  -  powiedziała  Sophia,  uniesieniem 

szpicruty  pozdrawiając  pasażerów  mijającego  ich  powozu.  -  Przy 

sprzyjającej pogodzie będę codziennie udawać się na przejażdżki, ale 

od  czasu  do  czasu  na  pewno  zdołasz  wymknąć  się  na  godzinkę,  by 

odwiedzić  rodzinę,  jeżeli,  naturalnie,  Trapp  nie  będzie  miał  nic 

przeciwko temu. 

Znowu  zdradzała  ten  słodki,  pełen  troski  o  innych  rys  swojej 

natury.  Benedykt  wpatrywał  się  prosto  przed  siebie, ukrywając  błysk 

podziwu  w  oku.  Nie  zapomniał,  że  przyjęła  na  siebie  część  winy  po 

owym niezapomnianym spotkaniu na Bond Street. Ile młodych kobiet 

z jej sfery zatroszczyłoby się o człowieka, którego wzięły za zwykłego 

służącego? Z pewnością niewiele. 

background image

-  Nie  daj  się  zastraszyć  temu  groźnemu  koniuszemu,  Benie  - 

ciągnęła,  z  wyraźnie  widocznym  szelmowskim  błyskiem  w  oku.  - 

Czasami  potrafi  zrzędzić  nie  do  wytrzymania,  stary  gbur.  Stajenni  w 

Jaffrey House boją się go jak ognia. 

- Jaffrey House? - powtórzył. - Czy to wiejska rezydencja? 

Sophia skinęła głową. 

-  Nasz  rodzinny  dom  leży  w  hrabstwie  Northampton. Mój  ojciec 

wybudował  go  wkrótce  po  powrocie  z  Indii.  Urodziłam  się  tam  ja  i 

moi dwaj bracia. To urocze miejsce. - W jej uśmiechu pojawił się cień 

smutku.  -  Szkoda,  że  nie  jest  to  rodowa  posiadłość  Cleeve'ów,  choć 

została  zbudowana  na  ziemi,  która  niegdyś  stanowiła  część  majątku 

zmarłego hrabiego. 

Benedykt mgliście przypomniał sobie, że ojciec coś wspominał o 

zmarłym  hrabim,  który  popełnił  samobójstwo,  utraciwszy  cały 

majątek przy karcianym stoliku. 

- A kto jest teraz właścicielem rodowej siedziby? - zapytał, mając 

nadzieję, że jak na zwykłego stajennego nie wydaje się zbyt wścibski. 

Na  szczęście  chyba  Sophia  wcale  tak  nie  myślała,  choć  zauważył  na 

jej twarzy nagły wyraz pogardy. 

-  Markiz  Sywell,  obmierzła  kreatura,  zepsuta do  szpiku kości  i  o 

odrażających  obyczajach.  Celowo  zaniedbał  opactwo  Steepwood, 

które  przez  lata  takiej  gospodarki  popadło  niemal  w  ruinę.  Papa 

wielokrotnie proponował, że odkupi to miejsce, ale bez skutku. Zdołał 

jednak odzyskać większość innych posiadłości, należących niegdyś do 

rodziny Cleeve'ów, między innymi rezydencję w mieście. 

background image

Tymczasem  dojechali  do  parku.  Sophia  zatrzymała  klacz  i 

rozejrzała  się  wokół  z  umiarkowanym  entuzjazmem.  Sezon  zacznie 

się  oficjalnie  za  ponad  dwa  tygodnie,  a  już  na  ulicach  i  w  parkach 

tłoczyli się sławni i bogaci. 

-  Rozejrzyj  się,  Benie!  Czy  to  nie  cudowne,  jak  świetne 

towarzystwo  paraduje  w  najelegantszych  strojach  ku  zbudowaniu 

maluczkich?  -  Wybuchnęła  śmiechem,  w  którym  brzmiała  donośna 

nuta pogardy. - Markiz Sywell jest bezecnym, odrażającym członkiem 

rasy  ludzkiej,  ale  nie  stanowi  on  bynajmniej  wyjątku.  Wielu  z  tych, 

których tu widzisz, jest równie wyzutych z czci. W przyszłości muszę 

wyjeżdżać wcześniej rano, kiedy powietrze jest mniej zepsute. 

Nicholas  jednak  nie  przesadzał,  doszedł  do  wniosku  Benedykt, 

jadąc dalej w dyskretnej odległości. Lady Sophia Cleeve istotnie żywi 

wiele pogardy dla przedstawicieli swej własnej klasy. Wygląda na to, 

że jego cel będzie znacznie trudniej osiągnąć, niż mu się na początku 

zdawało! 

 

Tego  wieczoru  hrabia,  nie  zamierzając  rezygnować  z  życia 

towarzyskiego,  odprowadził  żonę  i  córkę  na  bal,  który  wydawali 

markiz i markiza Strattan. Jeżeli groźna ta matrona nadal żywiła urazę 

do młodej panny, z której powodu przed paroma dniami pewna słynna 

krawcowa  nie  poświęciła  jej  dostatecznej  uwagi,  absolutnie  nie  dała 

tego  po  sobie  poznać.  Przeciwnie,  Sophia  została  powitana  z 

wyjątkową serdecznością, na co nawet lady Marissa zwróciła uwagę, 

gdy jej mąż usunął się do pokoju, gdzie grano w karty. 

background image

-  Czy  w  naszej  sferze  uchodzi  publicznie  dawać  wyraz  swoim 

uczuciom,  mamo?  Wiem,  że  niektórzy  to  czynią,  lecz  inni...  - 

Spojrzenie  Sophii  skierowało  się  ku  młodej  kobiecie,  której  mąż  po 

przyjeździe do Londynu całkiem otwarcie wdał się w romans ze znaną 

w mieście cudzoziemką -...nie najgorzej potrafią ukryć swe uczucia. 

Hrabina  pobiegła  wzrokiem  za  spojrzeniem  córki.  Słyszała  o 

niesłychanej  awanturze  miłosnej  lorda  Rochforda  i  żywiła  wielkie 

współczucie  dla  jego  ślicznej,  młodej  żony,  której  zachowanie  w 

towarzystwie było nienaganne. 

- Nie wszystkie małżeństwa tak źle kończą, Sophio. 

-  Wiem  o  tym,  mamo,  ale  podejrzewam,  że  wiele  pań,  które  tu 

dziś  widzimy,  w  swoim  czasie  musiało  cierpieć  w  milczeniu  z 

powodu  grzeszków  mężów.  Znając  swój  charakter,  obawiam  się,  że 

nie będę taka wyrozumiała. 

Hrabina  pomyślała,  że  najrozsądniej  będzie  zmienić  temat. 

Spostrzegła swą przyjaciółkę, lady Elizabeth Perceval, która siedziała 

z córką, i poprowadziła ku nim Sophię. 

- Tak się cieszę,  że przyjęłaś zaproszenie na dzisiejszy  wieczór - 

rzekła  Robina,  gdy  jej  matka  zajęta  była  rozmową  z  lady  Marissą.  - 

Nie widziałyśmy się od wieków. Co porabiałaś przez ten czas? 

- Nic szczególnego - odparła Sophia, taktownie nie  wspominając 

o tym, że od czasu, kiedy wydawała własny bal, ani jednego wieczoru 

nie spędziła w domu. 

- Nie wierzę ci ani trochę - odrzekła Robina, która nagle poczuła 

się  swobodnie,  jak  zawsze  w  towarzystwie  Sophii.  -  Dokądkolwiek 

background image

pójdziemy  z  mamą,  wszędzie  słyszymy  twoje  imię.  Pewnego  dnia 

doszły  nas  głupie  plotki,  że  chcesz  poślubić  któregoś  z  lokajów 

twojego papy. 

Rozbawienie  Robiny  zniknęło,  gdy  tylko  dojrzała  błysk  w 

zielonych  oczach  przyjaciółki,  błysk,  który  w  przeszłości  widziała 

zbyt często, by nie wiedzieć, co on oznacza. 

-  Och,  Sophio!  Chyba  nie  ty  rozsiewasz  te  niemądre  pogłoski  o 

sobie? Twój ojciec będzie wściekły, kiedy się o tym dowie. 

-  Owszem,  prawdopodobnie  wybuchnie  gniewem  -  przyznała 

Sophia.  

Ojciec  był  dla  niej  niezwykle  pobłażliwy,  znacznie  bardziej  niż 

wobec  jej  braci,  a  jednak  zdawała  sobie  sprawę,  że  jego  cierpliwość 

ma swoje granice. 

-  Niestety,  Robino,  w  przeciwieństwie  do  ciebie  nie  zawsze 

zachowuję się jak należy. Doskonale zdaję sobie sprawę, że w domu, 

w  wioskach  otaczających  opactwo,  powszechnie  uważa  się  mnie  za 

dziewczynę  straszliwie  rozpuszczoną,  której  wszystko  uchodzi 

płazem.  Jest  to,  oczywiście,  święta  prawda  -  przyznała  otwarcie,  co 

stanowiło jeden z jej powabów.  

-  Nie  znoszę,  gdy  mi  się  ktoś  sprzeciwia.  Wiem,  że  to  poważna 

wada,  którą  muszę  w  sobie  zwalczyć.  Na  swoje  usprawiedliwienie 

mam  to,  że  wcale  nie  wyraziłam  chęci  poślubienia  lokaja. 

Powiedziałam  tylko,  że  ogólnie  biorąc,  wolę  towarzystwo  służby  niż 

wyżej postawionych członków społeczeństwa. 

background image

Zamilkła  na chwilę,  wpatrując  się  w  postaci,  wymalowane  na jej 

wachlarzu. 

-  I  o  dziwo,  okazało  się  to  prawdą.  Dziś  po  południu  udałam  się 

na  przejażdżkę  w  towarzystwie  mojego  stajennego  i  uczciwie  ci 

mówię,  że  od  czasu  przyjazdu do  miasta  po  raz  pierwszy  przyjemnie 

spędziłam czas.  

Robiny to ani trochę nie zaskoczyło. 

-  No  cóż  -  wzruszyła  ramionami.  -  Można  się  było  tego 

spodziewać.  Wiem,  że  uważasz  Clema  bardziej  za  przyjaciela  niż 

służącego. 

-  Nie  towarzyszył  mi  wcale  Clem  -  poinformowała  ją  Sophia, 

wpatrując  się  niewidzącym  wzrokiem  w  salę  balową.  Oczyma  duszy 

ujrzała potężną postać wysokiego mężczyzny o długiej, gęstej grzywie 

złotobrązowych włosów i przenikliwych, niebieskich oczach. - Clem, 

niestety,  opuścił  nas,  by  zarządzać  stajniami  w  majątku  gdzieś  na 

południu Anglii. 

Robina przyjęła tę wieść z ogromnym zdumieniem i nie wiedziała 

wprost,  co  odpowiedzieć.  Mieszkańcy  czterech  wiosek  otaczających 

opactwo  Steepwood  przez  lata  przyzwyczaili  się  do  widoku  córki 

hrabiego Yardleya, jeżdżącej konno pod opieką wiernego stajennego. 

Clem  od  dawna  był  towarzyszem  Sophii;  mogła  na  nim  polegać. 

Trochę żal, że nie ujrzy się ich już, krążących razem po okolicy. 

-  Wiem,  że  będzie  ci  go  bardzo  brakować  -  rzekła  wreszcie 

Robina z prawdziwym współczuciem w głosie. 

background image

-  Bardzo  -  przyznała  Sophia,  uśmiechając  się  smutno.  -  Może  i 

jestem rozpuszczona, Robino, ale nie tak samolubna, by mu zagrodzić 

drogę  do  zdobycia  lepszej  pozycji.  Nasz  koniuszy  odejdzie  na 

emeryturę dopiero za ładne parę lat, a Clem już doskonale radzi sobie 

z  prowadzeniem  stajni.  Muszę  jednak  przyznać,  że  stajenny,  który 

przyszedł  na  miejsce  Clema,  zrobił  na  mnie  bardzo  dobre  wrażenie  - 

wyjawiła,  wpatrując  się  przez  chwilę  w  dwóch  dżentelmenów 

siedzących obok siebie w przeciwległym krańcu sali.  

Potrząsnęła głową.  

-  To  było  bardzo  dziwne.  Z  początku  nie  zdawałam  sobie  z  tego 

sprawy,  lecz  kiedy  wróciłam  do  domu  i  przypomniałam  sobie 

rozmowę,  którą  prowadziliśmy  podczas  przejażdżki,  odniosłam 

wrażenie, jakbym wcale nie gawędziła ze służącym. 

Robina nie wydawała się tym zdziwiona. 

-  Zawsze  wdawałaś  się  w  wesołe  pogaduszki  z  Clemem  - 

przypomniała. 

-  To  prawda.  A  jednak  tym  razem  wyglądało  to  jakoś  inaczej. 

Zgadzałam się prawie ze wszystkim, co powiedział, zwłaszcza z jego 

uwagami na temat naszej sfery. - Roześmiała się z niedorzeczności tej 

sytuacji: dobrze urodzona panna wysłuchuje od stajennego pouczeń na 

temat  właściwego  zachowania!  -  To  wszystko  razem  doprawdy  było 

niemądre. Może wzięło się to stąd, że w jego towarzystwie czułam się 

całkowicie swobodnie. 

Robina nie widziała w tym żadnej niedorzeczności. 

background image

- Są ludzie, nawet służący, w których od razu wyczuwa się bratnią 

duszę. - Westchnęła z głębi serca. - Wiem, że mama i papa chcą, bym 

zrobiła dobrą partię. Ale o wiele bardziej wolałabym wyjść za kogoś, 

przy  kim  nie  byłabym  skrępowana,  kto  nie  oczekiwałby,  że  zawsze 

będę  się  zachowywała  jak  należy  i  kto  kochałby  mnie  taką,  jaka 

jestem! 

Sophia  bezwiednie  zwróciła  wzrok  na  damę  siedzącą  po  prawej 

strome  przyjaciółki.  Nie  wątpiła  ani  przez  chwilę,  że  na  plebanii  w 

Abbot  Quincey  Robina  spędziła  szczęśliwe  dzieciństwo.  Niełatwo 

było  jednak  sprostać  wymogom  lady  Elizabeth  Perceval  w  zakresie 

należytego zachowania. 

Lady  Elizabeth  była  niezwykle  szanowana  we  wszystkich 

czterech  wioskach  leżących  wokół  opactwa.  Okazała  się  idealną 

towarzyszką  życia  i  pomocnicą  ciężko  pracującego,  przepełnionego 

miłością bliźniego pastora Abbot Quincey.  

Poświęcała  się  bez  wytchnienia  biednym  i  potrzebującym  w 

parafii i bez żadnych oporów wchodziła do najskromniejszej chaty, by 

udzielić  ulgi  i  pociechy  chorym  i  umierającym.  A  jednak  roztaczała 

wokół  siebie  władczą  atmosferę,  nie  pozwalającą  zapomnieć  nigdy  i 

nikomu  o  jej  wysokim  urodzeniu.  W  towarzystwie  pastorowej 

wszyscy musieli pamiętać, iż to córka hrabiego.  

Sophia  mogła  tylko  przypuszczać,  że  lady  Elizabeth  krótko 

trzymała  dzieci.  Bezsprzecznie  wpoiła  surowe  normy  zachowania 

córkom,  a  zwłaszcza  Robinie,  która,  jako  najstarsza,  miała  świecić 

przykładem  trzem  młodszym  siostrom.  Niełatwo  było  sprostać  tak 

background image

szczytnym  ideałom,  dumała  Sophia,  jeszcze  raz  ogarniając 

spojrzeniem przestronną i teraz już szczelnie wypełnioną salę balową.  

Zastanawiała  się,  które  cechy  z  natury  słodkiego  usposobienia 

przyjaciółki  zostały  stłumione  przez  lata,  i  jakie  jej  zadziwiające 

przymioty  mogłyby  się  ujawnić,  gdyby  kochana  Robina  oddaliła  się 

na jakiś czas od swej matki. 

-  Robino,  nie  wiesz  przypadkiem,  kim  jest  ciemnowłosy 

dżentelmen,  który  siedzi  na  przeciwległym  krańcu  sali  obok  lorda 

Byrona? Chyba go jeszcze nie widziałam. 

Robina,  która  miała  wspaniałą  pamięć  do  nazwisk,  natychmiast 

udzieliła jej odpowiedzi. 

-  To  sir  Lucius  Crawley.  Dopiero  niedawno  przybył  do  miasta. 

Ale - dodała ciszej - musiał uchybić w czymś towarzystwu, bo gdy na 

którymś  balu  zatańczyłam  z  nim  jeden,  jedyny  raz,  mama 

powiedziała, że pod żadnym pozorem nie wolno mi tego powtórzyć. 

-  A  to  ciekawe!  -  W  oczach  Sophii  pojawił  się  znajomy  błysk, 

zapowiadający,  że  zaraz  zrobi  czy  powie  coś  niesłychanego.  - 

Przypuszczam, że to łotr. 

Spontaniczny  chichot  Robiny  sprawił,  że  jej  dbała  o  etykietę 

matka  spojrzała  na  córkę  z  łagodnym  wyrzutem.  Na  szczęście  dla 

dziewczyny  przyszedł  jej  z  pomocą  równie  dbały  o  konwenanse 

kuzyn, Hugo Perceval, który zaprosił ją do tańca. 

Siedząc  ich  wyczyny  na  parkiecie,  Sophia  zauważyła,  że 

nieprawdopodobnie  przystojny  sir  Lucius  Crawley  podnosi  się  i 

kieruje  w  jej  stronę.  Jeśli  zamierzał  poprosić  ją,  by  została  jego 

background image

partnerką,  to  spotkało  go  rozczarowanie,  gdyż  nagle  jak  spod  ziemi 

wyrósł przed Sophią lord Nicholas Risely, który uprzejmie poprosił ją 

do następnego tańca. 

Ponieważ  młody  lord  panował  niepodzielnie  w  gronie  jej 

„bezpiecznych"  wielbicieli,  Sophia  nie  wahała  się  ani  chwili. 

Uważała,  że  jest  zabawny,  jego  dowcipne  uwagi  witała  z  ulgą  po 

wystudiowanych  uprzejmościach,  którymi  raczyła  ją  większość 

panów.  

Był  też  kopalnią  wiedzy,  zawsze  gotów  uraczyć  Sophię 

najświeższymi  ploteczkami,  a  to,  czego  nie  wiedział  o  sławnych  i 

osławionych z najwyższych kręgów towarzyskich, doprawdy niewarte 

było  zainteresowania.  Bez  wahania  zagadnęła  go  o  wyjątkowo 

przystojnego mężczyznę, który zdołał zwrócić na siebie jej uwagę. 

-  Czyżby  Crawley  przybył  do  miasta?  -  Zdradzając  lekkie 

zdziwienie,  Nicholas  szybko  rozejrzał  się  dookoła  i  niebawem 

zauważył baroneta, którego reputacja, oględnie mówiąc, pozostawiała 

wiele  do  życzenia.  -  A  tak.  To  on  we  własnej  osobie.  Zazwyczaj  nie 

przyjeżdża  przed  początkiem  sezonu.  Mogę  tylko  przypuszczać,  że 

ponownie zamierza się ożenić. 

- Ponownie? - zapytała zaintrygowana Sophia. 

Nicholas przede wszystkim pragnął się dowiedzieć, jak powiodło 

się jego bratu, nie widział się bowiem z Benedyktem ani nie miał od 

niego  wiadomości  od  czasu,  gdy  zatrudnił  się  jako  stajenny.  Zdawał 

sobie  jednak  sprawę,  że  tak  nagła  zmiana  tematu  mogłaby  wzbudzić 

zdziwienie, a zresztą i tak nie wiedział, jak przejść do kwestii dbałości 

background image

o konie. Najroztropniej będzie zaspokoić ciekawość tej szelmutki lady 

Sophii co do sir Luciusa. 

-  Owszem,  przed  paroma  laty  ożenił  się  z  posagiem,  by  ocalić 

gniazdo rodowe. O ile mi wiadomo, miał długi na hipotece. A jednak - 

wzruszył  ramionami  -  nic  dziwnego,  że  wybrnął  z  kłopotów. 

Wielmożny  Lucius  to  gagatek.  Powiem  tylko,  że  nie  lubi  odmawiać 

sobie przyjemności. 

Sophia  z  wiekiem  przekonała  się,  że  o  wiele  więcej  można  się 

dowiedzieć,  gdy  człowiek  nie  zasięga  informacji  zbyt  dociekliwie. 

Stwierdziła  też,  że  panowie  używają  znacznie  swobodniejszego 

języka, jeśli się ich bez przerwy nie wypytuje, co mają na myśli. 

-  Przypuszczam,  że  pierwsza  żona  umarła  -  rzekła  tylko,  starając 

się zapamiętać barwne słownictwo lorda Nicholasa. 

- Rodząc nieżywe dziecko w rok po ślubie, o ile dobrze pamiętam. 

Udało  się  jej,  jeśli  chce  pani  znać  moje  zdanie  -  dodał  cynicznie.  - 

Wszyscy  wiedzieli,  że  ożenił  się  z  nią  dla  pieniędzy.  Wcale  tego  nie 

ukrywał,  bo  w  parę  tygodni  po  ślubie  powrócił  do  dawnych 

zwyczajów. 

Sophia  poczuła  się  rozczarowana,  lecz  nie  jakoś  szczególnie 

zdziwiona.  Jej  zainteresowanie  owym  niepoprawnym  lwem 

salonowym  szybko  zaczęło  zanikać.  Jeśli  opowieść  lorda  Nicholasa 

była  prawdziwa,  to  Lucius,  rozpustnik  myślący  tylko  o  sobie, 

ucieleśniał  wszystkie  te  cechy,  którymi  najbardziej  pogardzała  u 

przedstawicieli swej klasy. 

background image

Nie  myślałaby  już  więcej  o  baronecie,  lecz  gdy  umilkły  ostatnie 

tony muzyki, stwierdziła, że wielmożny Lucius należący najwyraźniej 

do ludzi, którzy nie pozwalają dwukrotnie pokrzyżować sobie planów, 

stoi  przed  nią.  Lord  Nicholas, nie  mając  wyboru,  musiał  przedstawić 

sobie  tę  parę,  po  czym  odszedł,  zostawiając  Sophię  wpatrzoną  w 

uderzająco błękitne oczy, głęboko osadzone w chudej, lecz przystojnej 

męskiej twarzy. 

Nie  mogła  nie  porównywać  tych  lekko  drwiących  oczu, 

spoglądających na nią z góry, z innymi, o tym samym zadziwiającym 

odcieniu,  które  przypatrywały  się  jej  dzisiaj  bacznie  parę  godzin 

wcześniej. Przypomniała sobie, że Ben Rudgely patrzał na nią wprost, 

lecz  pod  jego  spojrzeniem  czuła  się  w  pełni  ubrana,  natomiast  sir 

Lucius  rozbierał  ją  wzrokiem  i  uważnie  oglądał  jej  wdzięki  w 

poszukiwaniu najdrobniejszej choćby skazy. 

Uśmiechnęła się do siebie, gdy po krótkiej wymianie uprzejmości 

weszli pomiędzy tańczące pary. Bez wątpienia wiele kobiet urzekłoby 

mroczne,  zamyślone  oblicze  Luciusa  i  jego  prowokujące  spojrzenie, 

lecz Sophia wyczuła wyraźny brak ciepła w uśmiechu cienkich warg i 

coś  złowieszczego  w  całym  zachowaniu.  Poczuła  wręcz  pewność,  że 

kobieta,  która  złoży  swój  los  w  ręce  tego  człowieka,  postąpi  nad 

wyraz nieroztropnie. 

W  tym  względzie  ona  i  ojciec  doskonale  się  zgadzali.  Choć  w 

ciągu  ostatnich  lat  hrabia  rzadko  odwiedzał  stolicę,  znakomicie 

orientował  się  w  wydarzeniach  towarzyskich  i  słyszał  co  nieco  o 

nadszarpniętej  reputacji  sir  Luciusa.  Nic  dziwnego,  że  nie  był 

background image

zachwycony, gdy ujrzał swą ukochaną córkę w towarzystwie niecnego 

baroneta. 

Szybko odnalazł żonę, bez wahania odciągnął ją nieco na stronę i 

dał  wyraz  swemu  niezadowoleniu,  pytając,  co jej przyszło  do  głowy, 

że pozwoliła córce tańczyć z człowiekiem o tak zaszarganej opinii jak 

Lucius Crawley. 

-  Mój  drogi,  niewiele  mogłam  na  to  poradzić  -  odparła  w  swój 

spokojny  sposób,  podejrzewając,  że  mąż  przez  cały  czas  pilnie 

obserwował  córkę  oraz  kawalerów,  którzy  dotrzymywali  jej 

towarzystwa.  -  Podszedł  do  Sophii,  gdy  jeszcze  znajdowała  się  na 

parkiecie z lordem Nicholasem Riselym. 

Sir  Thomas  na  chwilę  przestał  myśleć  o  niebezpieczeństwach, 

jakimi grozi jego córce wszelka styczność z niegodziwym baronetem. 

-  Risely?  -  zapytał.  Istotnie,  wysoki,  jasnowłosy  młodzieniec, 

który pierwszy poprosił Sophię do tańca, był mu skądś znany. - Czy to 

któryś z Sharnbrooków? 

- Tak, młodszy syn. Sophia dosyć go lubi. 

-  Doprawdy?  -  Zrodziła  się  w  nim  nadzieja,  która jednak  szybko 

zgasła  pod  wpływem  zapewnień  żony,  że  córka  żywi  do  młodego 

człowieka wyłącznie przyjacielskie uczucia. 

- To uroczy młody szelma. Sama bardzo go lubię - wyznała - lecz 

zupełnie nie nadaje się dla Sophii. Jest o wiele za młody. Byłabym ci 

zatem  bardzo  zobowiązana,  gdybyś  nie  nalegał,  by  się  do  siebie 

zbytnio zbliżyli. 

background image

-  Ani  myślę  się  wtrącać,  moje  serce  -  zapewnił  ją,  lecz  nie  była 

całkowicie przekonana, czemu dała wyraz, sceptycznie unosząc brew. 

-  Dlaczego  w  takim  razie  postanowiłeś  nam  dziś  wieczór 

towarzyszyć?  Czy  przypadkiem  nie  po  to,  by  mieć  oko  na  naszą 

córkę?  Jeśli  uważasz,  Thomasie,  że  nie  potrafię  jej  przypilnować  jak 

należy,  zatrudnij  odpowiednią  przyzwoitkę  -  zaproponowała  wprost, 

lecz bez gniewu. Niemniej lord dosłyszał  w jej głosie nutkę lekkiego 

wyrzutu. 

-  No,  no,  już  dobrze,  moja  duszko  -  rzekł,  starając  się  ją 

ułagodzić.  -  Wiesz  doskonale,  że  nikomu  nie  powierzyłbym  opieki 

nad  naszą  małą  z  większym  zaufaniem  niż  tobie.  Po  prostu  chodzi  o 

to... chodzi o to... 

- O to, że troszczysz się o dobro naszej jedynej córki - dokończyła 

za  niego,  uśmiechając  się,  choć  uważała,  że  mąż  niepotrzebnie  się 

niepokoi.  -  Kocham  Sophię  nie  mniej  niż  ty,  Thomasie,  lecz  w 

przeciwieństwie  do  ciebie  mam  dużo  większe  zaufanie  do  zdrowego 

rozsądku  naszej  dziewczynki.  Uwierz  mi,  że  prędzej  czy  później 

spotka mężczyznę, któremu zechce oddać serce, a co więcej, będzie to 

z pewnością człowiek godny naszego szacunku i zaufania. 

Jeśli wolno ci coś poradzić, póki nie nadejdzie ten czas, zostawmy 

ją  w  spokoju, niech nasza córka,  która  jest  rozsądną  młodą  panną,  w 

pełni korzysta ze swego pierwszego sezonu towarzyskiego. 

 

 

 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Sophia  postanowiła  odbyć  przejażdżkę  wcześnie,  zanim  park 

zapełni  się  fircykami  i  dandysami  oraz  dżentelmenami  mającymi 

bzika  na  punkcie  sportu,  którzy  skorzy  są  do  wykazania  swoich 

umiejętności w szaleńczej jeździe konnej lub w wyścigach powozów. 

Gdy pokojówka rozsunęła zasłony, okazało się, że pogoda zapowiada 

się piękna. 

Kiedy  Sophia  jadła  śniadanie,  a  potem  przebierała  się  w  strój 

jeździecki,  czuła  narastające  podniecenie.  Była  przekonana,  że  brało 

się  ono  tylko  i  wyłącznie  z  oczekiwania  czystej  przyjemności,  jaką 

sprawi  jej  jazda  w  prawie  pustym  parku.  Nie  rozumiała  zatem, 

dlaczego  jej  radosny  nastrój  nagle  przygasł,  gdy  niewiele  później  na 

jej  promienny  uśmiech  i  radosne  powitanie  nowy  stajenny 

odpowiedział tylko skinieniem głowy. 

Sophia  nie  wiedziała,  że  Ben  po  nocach  nie  spał,  marząc,  że 

Sophia  spoczywa  w  jego  ramionach,  chętnie  przyjmuje  jego 

pieszczoty, lecz gdy się budził, ogarniało go bezsilne poczucie pustki, 

bo nie było przy nim ukochanej. 

Sophia  nigdy  też  nie  pomyślałaby,  że  mężczyzna  zginający  się  z 

rękami  złożonymi,  by  podnieść  ją  na  siodło,  wychodzi  ze  skóry,  by 

zapanować nad swoimi emocjami i swą bezsilnością. Wiedziała tylko, 

że  czuje  się  urażona  wyraźną  obojętnością  nowego  stajennego,  i 

wpatrując  się  w  jego  pochyloną  głowę,  zastanawiała  się,  jak  to 

możliwe,  by  wczorajszy,  tak  wspaniały  towarzysz  przez  noc  zmienił 

background image

się  w  ponurego  tępaka,  który  nie  potrafi  nawet  miłą  rozmową 

uprzyjemnić przejażdżki. 

Gdy  nie  spróbowała  nawet  umieścić  swej  szczupłej  stopy  w 

dłoniach Bena, stajenny uniósł głowę, z pytającym wyrazem oczu. 

-  Co  się  stało,  lady?  Nie  chce  panienka  jechać  dziś  na 

przejażdżkę? 

-  Hm,  czyż  to  nie  dziwne?  -  rzekła,  a  sarkazm  przepełniał  każde 

jej słowo. - Miałam właśnie zadać ci to samo pytanie. 

Wyprostował  się,  górując  nad  nią  swą  potężną  postacią.  Z  jego 

twarzy nie dawało się niczego wyczytać. 

- Nie bardzo rozumiem, co panienka chciała przez to powiedzieć. 

-  Nie?  -  Sophia  nie  była  wcale  przekonana  o  prawdziwości  jego 

słów,  gdyż  inteligencja,  bijąca  z  uderzająco  błękitnych  oczu 

stajennego  przekonywała  ją,  że  ich  właściciel  dokładnie  orientuje  się 

w stanie jej uczuć. 

Na ustach dziewczyny pojawił się figlarny uśmiech. 

- W takim razie chciałabym, by wszystko między nami było jasne. 

Jak  mi  się  wydaje,  jestem  niezwykle  niewymagającą  panią,  niemniej 

dam w ucho każdemu służącemu, który opieszale wypełnia polecenia, 

jakie mu wydaję. 

W  tym  właśnie  momencie  klacz  zaczęła  się  niecierpliwić,  chcąc 

ruszyć w drogę. 

-  Nieznośne  stworzenie  -  mruknął  Ben,  co  uspokoiło  ją 

natychmiast, lecz Sophia nie była bynajmniej pewna, czy słowa te nie 

zostały skierowane do niej. 

background image

Wątpliwości  rozstrzygnęła  na  korzyść  Bena,  lecz  absolutnie  nie 

miała  zamiaru  znosić  jego  ponurego  nastroju  bez  wyjaśnień.  Gdy 

wyjeżdżali z placyku, zapytała, dlaczego nowy stajenny jest dziś w tak 

złym humorze. 

-  Proszę  nie  obrażać  mojej  inteligencji  twierdzeniem,  że  nic  się 

nie stało - ciągnęła. - Wyglądasz jak listopadowa noc. 

Benedykt  nie  mógł  powstrzymać  uśmiechu.  Jego  mała 

szczebiotka nie przebiera w słowach. Lecz jak, na miły Bóg, może jej 

powiedzieć,  że  to  przez  nią  ma  kłopoty,  że  jest  po  prostu  bezsilny 

wobec nadmiaru emocji? 

-  Jeśli  sprawiam  wrażenie...  trochę  nieśmiałego,  proszę  mi 

wybaczyć  i  przypisać  to  memu  brakowi  doświadczenia  i  mojej 

gorliwości.  Widzi  panienka,  nie  zawsze  byłem  stajennym  -  przyznał, 

pocieszając się, że przynajmniej to jest prawdą. 

- A czym się przedtem zajmowałeś? - zapytała. 

Był przygotowany na to pytanie. 

-  Urodziłem  się  na  wsi  i  przywykłem  do  pracy  z  różnymi 

zwierzętami, nie tylko z końmi. 

- Więc jesteś wiejskim chłopakiem, tak? 

- Eee... niezupełnie, panienko. Urodziłem się w dużym majątku w 

hrabstwie  Hamp  i  gdy  byłem  znacznie  młodszy,  usługiwałem  we 

dworze. 

Jakież  to  ciekawe!  -  pomyślała  Sophia,  zwężonymi  oczyma 

wpatrując  się  w  regularny  profil  o  wysokim,  inteligentnym  czole, 

nieco  orlim  nosie  i  mocno  zarysowanej  szczęce.  Choć  ubierał  się  i 

background image

czasami odzywał jak wieśniak, na pewno nie był wiejskim kmiotkiem. 

Chłopi  nie  używają  takich  słów  jak  „przywykłem"  czy  „przypisać". 

Beniamim Rudgely reprezentuje sobą coś więcej, niż widać na oko. 

-  Co  cię  skłoniło  do  wyjazdu  na  Jamajkę?  -  Prowadziła  lekką, 

towarzyską  rozmowę,  lecz  Ben  wyczuł  ledwo  skrytą  w  niej  nutę 

prawdziwego zainteresowania. 

To  zrozumiałe,  że  rozbudził  w  Sophii  niekłamaną  ciekawość, 

której  wcale  nie  skrywała,  i  zamierzał  w  odpowiedzi  na  jej  pytania 

mówić prawdę, oczywiście, o ile będzie to możliwe. 

-  Mój  dawny  pan  kazał  mi  jechać,  panienko,  nie  mogę 

powiedzieć,  że  miałem  wielką  ochotę  opuszczać  Anglię  -  wyjawił, 

wyraźnie  pamiętając  ówczesny  stan  ducha  -  ale  muszę  przyznać,  że 

pobyt na Jamajce wiele mnie nauczył. 

Choć  Benedykt  wpatrywał  się  prosto  przed  siebie,  doskonale 

zdawał sobie sprawę,  że Sophia bacznie mu się przygląda. Czekał na 

następne  wnikliwe  pytanie  i  nieco  się  zdumiał,  gdy  zauważyła  tylko, 

że po powrocie musiał zaobserwować wiele zmian. 

-  Owszem,  w  stolicy.  Od  czasu  mego  wyjazdu  wzniesiono  wiele 

budowli.  I,  naturalnie,  założono  nowe  oświetlenie  gazowe.  -  Nagle 

dostrzegł  niezbyt  przyjemny  widok.  -  Ale,  oczywiście,  wiele  rzeczy 

wcale nie uległo poprawie. 

Sophia  pobiegła  za  jego  wzrokiem  i  ujrzała  dozorcę, 

wypędzającego  na  boczną  uliczkę  dwójkę  biednie  ubranych  dzieci. 

Biedacy  roili  się  wszędzie,  lecz  szczególnie  rzucali  się  w  oczy  w 

Londynie,  gdzie  przepaść  między  klasami  była  bardzo  wyraźna. 

background image

Władze  robiły,  co  mogły,  by  ulice  w  tej  części  miasta  oczyścić  z 

żebraków, lecz  walka ta nie miała szans powodzenia - nędzarzy było 

zbyt wielu. 

-  To  wstyd  dla  Londynu  -  przyznała  Sophia,  czując  nagły 

przypływ współczucia. 

- To wstyd dla ludzkości - poprawił Ben - a ludzkość powinna się 

wstydzić mnóstwa rzeczy. 

Zdążyli  już  dojechać  do  bramy  parkowej  i  Benedykt  zmienił 

temat, mówiąc, jak miło będzie mieć cały park prawie tylko dla siebie, 

a ta myśl właśnie przebiegała przez uroczo upartą główkę Sophii. 

-  Jaka  szkoda,  że  nie  wolno  puścić  się  przez  park  porządnym 

galopem!  -  Rzucił  jej  z  ukosa  drwiące  spojrzenie,  gdy  obróciła  ku 

niemu  przestraszony  wzrok.  -  O  tak,  panienko.  Choć  jestem  tylko 

skromnym  stajennym,  nawet  ja  wiem,  że  w  stolicy  damom  wolno 

jeździć wyłącznie spokojnym truchtem. 

-  W  samą  porę  mi  przypomniałeś  -  powiedziała,  wybuchając 

śmiechem. - Dobrze, że tu jesteś, bo kto by mnie pouczył, jak mam się 

zachować. - Złośliwe iskierki, zawsze obecne w jej oczach, tym razem 

stały  się  bardziej  wyraziste.  -  Minąłeś  się  z  powołaniem,  Beniaminie 

Rudgely. Powinieneś zostać przyzwoitką. 

Omal  się  nie  zakrztusił.  Jakże  ona  śmie  przypisywać  mu  coś 

wspólnego z istotami, które w młodzieńczych latach przysporzyły mu 

tylu  kłopotów?!  Podczas  lat  spędzonych  za  granicą  wiele  postaci, 

mniej liczących się w światku towarzyskim, wyleciało Benedyktowi z 

background image

pamięci, lecz natychmiast rozpoznał samotną postać zbliżającą się na 

paradnym kasztanowym rumaku. 

Benedykt pierwszy by przyznał, że nigdy nie był i pewnie już nie 

zostanie wzorem cnót. Za młodu absolutnie nie był aniołem. Pamiętał, 

że wiele godzin spędzał z kieliszkiem w ręku i przy karcianym stoliku. 

Nieraz  włóczył  się  po  mieście  z  zabójczą  pięknością,  wspartą  o  jego 

ramię.  

Utrzymywał,  nie  starając  się  zbytnio  o  dyskrecję,  znajomości  z 

damami ze swojej sfery, a przynajmniej takimi, które dostosowywały 

się do jego zasad miłosnej gry. Nigdy jednak nie uwodził niewinnych 

panienek,  a  żadna  z  jego  flam  przezeń  nie  cierpiała.  Losy  niewiast, 

które miały nieszczęście związać się z sir Luciusem Crawleyem, były 

daleko smutniejsze. 

Benedyktowi  natychmiast  przyszła  na  myśl  pewna  szczególnie 

obrzydliwa  opowieść  o  baronecie.  Młoda  dama,  zaplątana  w  tę 

historię,  pochodziła  z  dobrej  rodziny,  a  jak  głosiła  wieść,  przy 

zamążpójściu  miała  otrzymać  sporą  sumę  pieniędzy.  Niebawem  po 

przybyciu  do  Londynu  nieszczęsna  dziewczyna  znalazła  się  pod 

niszczącym urokiem Luciusa i zgodziła się, by razem uciekli.  

Jej  wuj,  puściwszy  się  w  pogoń,  dopędził  zbiegów  jakieś 

dwadzieścia  mil  na  północ  od  miasta.  Wiedział,  że  sir  Luciusowi 

chodzi wyłącznie o posag, toteż bez wahania poinformował baroneta, 

iż siostrzenica, wychodząc za mąż bez zgody rodziny, nie dostanie ani 

pensa. To zasadniczo wpłynęło na zmianę uczuć Luciusa, a porzucona 

background image

narzeczona,  która  miała  złamane  serce,  parę  dni  później  rzuciła  się  z 

okna domu swego wuja, ponosząc śmierć na miejscu. 

Niestety,  biedna,  oszukana  dziewczyna  nie  była  jedyną,  która 

ucierpiała,  obdarzywszy  zaufaniem  samolubnego  baroneta.  Teraz 

prowadził  on  swego  konia  obok  klaczy  Sophii,  Benedykt  wszakże, 

jadący  kilka  kroków  za  nimi,  z  ulgą  zauważył,  że  jego  ukochana 

dziewczyna  w  najmniejszym  stopniu  nie  ulega  mrocznej  urodzie 

Luciusa,  choć  powitała  go  dość  serdecznie,  napomykając,  że  jest 

zdziwiona, widząc go na przejażdżce o tak wczesnej porze. 

-  Prawdę  mówiąc,  milady,  kiedy  zatrzymuję  się  w  mieście,  nie 

mam  zwyczaju  wstawać  o  rannej  godzinie  -  przyznał  -  ale 

podsłuchałem, jak mówiła pani do swojej ślicznej przyjaciółki, że dziś 

rano  zamierza  wyjechać  wcześnie,  a  tak  świetnej  okazji, by  pogłębić 

naszą znajomość, nie mogłem przepuścić. 

A zatem zdolny był do podsłuchiwania, gdy odpowiadało to jego 

celom. Jakie ma zamiary? - zastanawiała się Sophia. Czyżby chciał ją 

uwieść?  Nie,  bardzo  w  to  wątpiła.  Gdyby  osławiony  zdobywca  serc 

niewieścich  zrujnował  reputację  córki  hrabiego,  wyklęto  by  go  z 

towarzystwa. 

Może  jednak  lord  Nicholas  miał  rację,  przypuszczając,  że  sir 

Lucius ponownie zamierza się ożenić, rozmyślała. Niewykluczone, że 

wręcz  uznał  ją  za  stosowną  kandydatkę  na  przyszłą  lady  Crawley. 

Jeśli  tak,  szybko  wyprowadzi  go  z  błędu.  Za  nic  w  świecie  nie 

związałaby się z osobnikiem, który bez wątpienia za parę lat okaże się 

lustrzanym odbiciem tego rozwiązłego rozpustnika, markiza Sywell! 

background image

-  Pochlebiasz  mi,  baronecie,  lecz  powinien  pan  oszczędzić  sobie 

kłopotu.  Bezsprzecznie  nasze  drogi  spotkają  się  w  najbliższych 

tygodniach. 

Nie  do  takich  odpowiedzi  przywykł  przez  lata  sir  Lucius,  gdy 

jakiejś damie okazywał szczególne względy, lecz szczwany lis nie dał 

się  zbić  z  tropu.  Doświadczenie  mówiło  mu,  że  lady  Sophia,  mimo 

całej  pewności  siebie,  jest  w  gruncie  rzeczy  niedoświadczonym 

niewiniątkiem. A do tego pościg uważał za bardziej podniecający niż 

nieuchronne  zdobycie  ofiary  i  wiedział,  że  poskromienie  tej  pełnej 

temperamentu  małej  dzierlatki,  stopniowe  łamanie  jej  oporu,  sprawi 

mu nieopisaną rozkosz. 

-  I  wyświadczyłby  mi  pan  wielką  przysługę  -  ciągnęła  Sophia, 

niezadowolona  ze  sposobu,  w  jaki  pożerał  ją  wzrokiem,  niczym 

żarłoczny pies, toczący ślinę na widok kości - gdyby nie rozpowiadał 

pan,  że  zażywam  ruchu  o  tak  wczesnej  porze.  Moje  poranne 

przejażdżki  to  święte  chwile,  w  czasie  których  mogę  cieszyć  się 

samotnością. 

Doszedł  jej  uszu  głęboki  męski  pomruk,  zdławiony  tylko 

częściowo  i  Sophia  musiała  zmobilizować  wszystkie  siły,  by  nie 

wybuchnąć  śmiechem,  gdy  sir  Lucius  obrócił  się  w  siodle,  by  rzucić 

jej stajennemu spojrzenie pełne nagany.  

Wiedziała,  że  powinna  skarcić  Bena  za  to,  że  jedzie  tak  blisko  i 

bezwstydnie  przysłuchuje  się  każdemu  słowu  jej  rozmowy  z 

Luciusem, lecz nie zamierzała robić tego ani teraz, ani później. Czuła 

background image

bowiem, że póki ma pod ręką Beniamina Rudgely'ego, nie musi lękać 

się osobników pokroju Luciusa Crawleya. 

-  Ufam,  że  dzisiejszym  przyjazdem  nie  zakłóciłem  pani 

samotności  -  rzekł  gładko  baronet,  choć  nie  zdołał  ukryć 

zniecierpliwienia  z  powodu  oburzającego  zachowania  służącego.  -  O 

ile pamiętam, zeszłego  wieczoru nie miała pani nic przeciwko memu 

towarzystwu. 

Sophia  w  duchu  nie  szczędziła  sobie  wyrzutów  za  poświęcanie 

uwagi sir Luciusowi na balu u Strattanów. Wiedziała, że nie należy z 

nim  tańczyć  po  raz  drugi,  a  jednak  nieroztropnie  uczyniła  to,  tylko 

dlatego, że na twarzy ojca dostrzegła nieomylny wyraz dezaprobaty. 

Choć nie miała wielkiego doświadczenia z mężczyznami, kobieca 

mądrość  ostrzegła  ją,  że  sir  Lucius  może  być  niebezpieczny,  jeśli 

postąpi  się  wbrew  jego  woli,  a  wystrychnięty  na  dudka  niechybnie 

srogo  się  zemści.  Zatem  postanowiła  niezwłocznie  zapoznać  go  ze 

stanem  swoich  uczuć,  by  w  przyszłości  nie  doszło  już  do  żadnych 

nieporozumień.  

Jednak, z jakiegoś niewiadomego powodu, nie chciała, by Ben się 

dowiedział,  że  jak  mała  głuptaska  okazała  pewne  względy 

człowiekowi o reputacji sir Luciusa. Tymczasem dotarli do odludnej, 

zwłaszcza o tej porze, części parku. 

-  Przejdźmy  się  trochę  -  zaproponowała,  przywiązując  konia  do 

drzewa, po czym lekko zsunęła się na ziemię, nim Ben albo sir Lucius 

zdołali jej pomóc. 

background image

Nie  zauważyła  spojrzenia  pełnego  dezaprobaty,  rzuconego  przez 

czujne,  niebieskie  oczy,  gdy  spacerowała  pod  sklepieniem  zielonych 

gałęzi, lecz nieomylnie spostrzegł je  sir Lucius i z wielką satysfakcją 

nakazał  stajennemu,  by  został  przy  koniach.  Przystanąwszy  przy 

potężnym wiązie, Sophia czekała, aż sir Lucius do niej dołączy. 

- Chyba winna jestem panu przeprosiny - oznajmiła, przechodząc 

od razu do rzeczy. Wydawała się o wiele bardziej opanowana, niż była 

w  istocie.  Nie  zamierzała  spacerować  aż  tak  daleko,  a  Ben  był  w 

pewnej odległości, przy koniach. 

-  Przeprosiny,  moja  droga?  -  Sir  Lucius,  w  którego  oczach 

błyszczało  zadowolenie i coś jeszcze o wiele bardziej niepokojącego, 

czego Sophia nie chciała nazywać, postąpił krok naprzód. - I za cóż to 

chcesz  mnie  przepraszać?  -  rzekł  miękko.  -  W  niczym  mi  nie 

uchybiłaś. 

Sophia  instynktownie  cofnęła  się  o  krok,  stwierdziwszy,  że 

przyciska się do pnia wiązu. To, co zaledwie przed paroma minutami 

wydawało  się  proste,  teraz  mocno  ją  zakłopotało.  Lucius  nie  był 

żółtodziobem, którego zachcianki można poskromić kilkoma celnymi 

słowami.  Ten  wytrawny  uwodziciel  nie  ustawał  w  zabiegach,  jeśli 

tylko uznał, że jego starania spotkają się z przychylnym przyjęciem. A 

czyż  nie  zachęciła  go  dostatecznie,  przebywając  z  nim  w  ustronnym 

miejscu? 

Potwierdził  jej  najgorsze  obawy,  przysuwając  się  o  krok  bliżej  i 

kładąc  kształtną  dłoń  na  pniu  w  pobliżu  jej  głowy.  Nigdy  nie  była 

strachliwa,  nawet  jako  dziecko, i  teraz  z  prawdziwym  zadowoleniem 

background image

dałaby mu z całej siły w twarz, gdyż pochylił głowę, wpatrując się w 

jej  dekolt.  Nie  uwierzyłby,  gdyby  mu  oświadczyła,  że  jest  jej 

całkowicie  obojętny,  i  zastanawiała  się  właśnie,  jak  tu  wybrnąć  z  tej 

niezręcznej sytuacji, gdy nagle usłyszała trzask gałązki, na którą ktoś 

nastąpił. 

Sir  Lucius  również  to  usłyszał  i  odwrócił  się  raptownie.  W 

przeciwieństwie  do  Sophii,  nie  odczuł  głębokiej  ulgi,  ujrzawszy 

stajennego, który stal zaledwie trzy stopy od nich. 

- Co tu robisz, na miłość boską? - zapytał podniesionym głosem. - 

Powiedziałem ci, żebyś został przy koniach! 

-  Owszem  -  potwierdził  gładko  Benedykt.  Sophia  zdążyła  się 

zorientować, że wrogość baroneta zupełnie nie zbiła go z tropu. Tylko 

cień  rozdrażnienia  przemknął  po  jego  twarzy,  gdy  spojrzał  w  stronę 

swej  pani.  -  Chciałbym  przypomnieć,  sir,  że  nie  jestem  pańskim 

lokajem, a zatem nie muszę słuchać pańskich rozkazów. 

To  wszystko  stało  się  tak  szybko,  że  Sophia  zdołała  tylko 

westchnąć  z  zadziwieniem.  Sir  Lucius,  klnąc  pod  nosem,  uniósł 

szpicrutę,  lecz  Benedykt  bez  trudu  odparł  cios,  wymierzony  w  jego 

ramię  i  za  sekundę  wymierzył  w  szczękę  baroneta  uderzenie,  które 

powaliło go na ziemię. 

- Co tu się, do diabła, dzieje? - zapytał władczy i dobrze znajomy 

głos,  a  Sophia,  oszołomiona  całym  zajściem,  nie  wierzyła  własnym 

oczom,  gdy  stanął przed  nią jej  starszy  brat, który  zbliżył  się  ku nim 

stanowczym krokiem. 

background image

Gdyby 

potrafiła 

uczynić 

się 

niewidzialną, 

na 

pewno 

wykorzystałaby tę umiejętność. Była tak zaskoczona pojawieniem się 

Marcusa,  że  nie  zdołała  wykrztusić  słowa,  nie  mówiąc  o 

wytłumaczeniu tego, co się przed chwilą zdarzyło. 

Patrzyła, jak brat bystrym spojrzeniem obrzuca Bena, gotowego i 

chętnego  do  powtórzenia  swego  czynu,  po  czym  przenosi  wzrok  na 

Luciusa,  który,  spoglądając  nań  błędnym  wzrokiem,  próbował 

podnieść się na nogi. 

-  Pozwól,  że  ci  pomogę,  Crawley  -  rzekł,  lecz  Lucius  z  irytacją 

odrzucił jego dłoń. 

-  Muszę  powiedzieć,  Angmering  -  rzekł  Lucius,  gdy  wreszcie 

wstał i zaczął doprowadzać do porządku swój lekko wymięty stój, do 

którego przyczepiło się parę liści - że dobór służby przez twojego ojca 

pozostawia wiele do życzenia. 

- Na to wygląda - odparł Marcus, ponownie rzucając spojrzenie w 

kierunku stajennego. - Niemniej, jeśli wolno nadmienić, Crawley, nie 

mamy  w  zwyczaju  chłostać naszych  ludzi.  Z  tego,  co  widziałem,  ten 

człowiek  działał  w  obronie  własnej.  Proponuję,  byśmy  zapomnieli  o 

całym  pożałowania  godnym  incydencie  i  rozeszli  się,  każdy  w  swoją 

stronę, nim przyciągniemy uwagę ciekawskich gapiów. 

Patrząc  na  sir  Luciusa,  który  nagle  czujnie  zaczął  rozglądać  się 

wokół, Sophia zdała sobie sprawę, że jej bystry brat ma rację. Baronet 

może  i  być  popędliwy,  może  nawet  cieszyć  go  dwuznaczna  sława, 

jaką  przez  lata  przyniosły  mu  podboje  miłosne,  lecz  na  pewno  nie 

chce  zostać  wyśmiany,  co  groziłoby  mu,  gdyby  zrobił  z  siebie 

background image

widowisko  w  miejscu  publicznym.  Przed  paroma  minutami  nie  było 

tu, co prawda, nikogo, ale już teraz  w ich kierunku zmierzała grupka 

jeźdźców. 

- Masz, oczywiście, rację, Angmering. - Crawley pochylił się, by 

podnieść  kapelusz,  rzucając  przy  tym  mściwe  spojrzenie  w  kierunku 

stajennego. - Zapomnijmy o tym nieszczęsnym zdarzeniu - rzekł tylko 

i nieznacznie kiwnąwszy głową, odszedł. 

- A może teraz z łaski swojej powiesz mi, co tu zaszło! - zażądał 

Marcus, słysząc słabe westchnienie ulgi siostry. 

Był  od  niej  o  dziesięć  lat  starszy,  lecz  Sophia  nigdy  nie  czuła 

przed nim strachu, mimo że nieraz bywał szorstki w obejściu. Rzuciła 

mu  spojrzenie  spod  rzęs,  po  czym  poznał,  że  siostra  wraca  do 

równowagi i nie jest zachwycona jego wojowniczą postawą. Zwróciła 

się do Bena, który zdawał się nie przejmować całą sytuacją. 

- Wróć teraz na Berkeley Square. Brat bez wątpienia odprowadzi 

mnie  bezpiecznie  do  domu.  Benie  -  dodała  miękkim  głosem,  gdy  się 

odwrócił - dziękuję. 

- Kim jest ten człowiek, Sophio? - zapytał Marcus, gdy tylko Ben 

znalazł się poza zasięgiem jego głosu. - Kogoś mi przypomina, ale za 

nic  w  świecie  nie  mogę  sobie  uświadomić,  kto  to  taki.  -  Potrząsnął 

głową, jakby odpędzając tę myśl. - A dlaczego nie ma z tobą Clema? 

-  Clem  opuścił  nas  i  przyjął  pracę  u  kogoś  innego.  Mój  nowy 

stajenny nazywa się Beniamim Rudgely. 

-  Tam  do  diabła!  -  To  nazwisko  nic  Marcusowi  nie  mówiło.  - 

Benimin  Rudgely  niedługo  u  nas  zabawi,  jeśli  nadal  będzie  tak 

background image

postępował - ostrzegł. -  Zwykły służący nie może powalać na ziemię 

lepszych od siebie i mieć nadzieję na zachowanie posady. 

Sophia tego nie pojmowała. Nie chciała nazywać Bena zwykłym 

służącym i natychmiast dała to Marcusowi do zrozumienia. 

-  Marcusie,  nie  przyjmuję  do  wiadomości,  że  Ben  zostanie 

odprawiony  z  powodu  dzisiejszego  nieszczęsnego  wydarzenia. 

Widziałeś na własne oczy, co się stało. 

-  Owszem,  widziałem  -  potwierdził,  gdy  wracali  do  koni.  -  Nie 

rozumiem jednak, dlaczego do tego doszło. 

-  Stało  się  tak  dlatego,  że  wczoraj  wieczorem  niemądrze 

pozwoliłam  Crawleyowi  robić  sobie  awanse.  Na  pewno  jednak  nie 

zaprosiłam go na dzisiejszą poranną przejażdżkę - zapewniła Marcusa 

pospiesznie,  przyjmując  jego  pomoc  przy  dosiadaniu  klaczy. 

Dostrzegła  też  bez  trudu  pełen  wyrzutu  błysk  w  ciemnych  oczach 

brata,  gdy  wskoczył  na  siodło.  -  Chyba  uznał,  że  będę  rada  z  jego 

obecności  dziś  rano.  Właśnie  miałam  mu  delikatnie  uświadomić,  że 

nie lubię natarczywych hultajów, gdy nagle pojawił się Ben. 

Postanowiła 

być 

sprawiedliwa 

wszelkie 

wątpliwości 

rozstrzygnąć na korzyść sir Luciusa. 

-  Ani  przez  chwilę  nie  przypuszczałam,  że  Crawley  uwiódłby 

mnie  w  parku,  lecz  nie  przeczę,  że  byłam  zadowolona  z  interwencji 

Bena. A teraz, Marcusie, pragnę tylko zapomnieć o tym nieszczęsnym 

wydarzeniu.  

background image

Popatrzał  na  nią  tak,  jakby  zamierzał  coś  odpowiedzieć,  lecz  po 

chwili namysłu nie odrzekł nic i w milczeniu dojechali do parkowych 

bram. Sophia zapytała wreszcie brata, kiedy przybył do miasta. 

-  Wczoraj  późnym  wieczorem.  Zatrzymałem  się  u  swojego 

przyjaciela,  Lawrence'a  Petershama.  Pomieszkam  u  niego  przez  parę 

dni,  a  potem  udamy  się  do  jego  wiejskiej  rezydencji  w  hrabstwie 

Hamp, by trochę zapolować i powędkować. 

Sophia  poczuła  się  rozczarowana,  lecz  nie  była  zbytnio 

zdziwiona.  Marcus  nigdy  nie  korzystał  z  domu  na  Berkeley  Square, 

gdy  przebywał  tam  sir  Thomas,  woląc  zatrzymać  się  w  hotelu  lub  u 

przyjaciół.  W  czasie  ostatnich  kilku  lat  jego  odwiedziny  w  Jaffrey 

House  stały  się  rzadsze,  a  Sophia  martwiła  się,  że  brat  korzysta  z 

każdej  okazji,  by  uniknąć  towarzystwa  ojca,  uważał  bowiem,  że  ten 

źle  traktował  jego  matkę.  Jeśli  ta  sytuacja  się  nie  zmieni,  wzajemna 

wrogość będzie narastała. 

Hrabia  zdecydowanie  odmawiał  wszelkich  rozmów  na  temat 

pierwszego  małżeństwa,  a  jego  druga  żona,  której  lojalność  była 

niezawodna,  również  nie  zdradziła  żadnych  szczegółów.  Sophia  nie 

wiedziała  zatem,  co  tak  naprawdę  zaszło  między  małżonkami,  i 

wątpiła, by Marcus był lepiej zorientowany w tej sprawie. 

Zaczęła przywoływać na pamięć chwile dzieciństwa i wspomniała 

pewne  urocze  lato,  niemal  sprzed  jedenastu  lat,  gdy  wyjrzała  przez 

jedno z okien na wyższych piętrach Jaffrey House i zobaczyła, jak jej 

brat  kroczy  w  kierunku  opactwa  Steepwood.  To  miejsce  zawsze 

background image

niezmiernie  go  fascynowało  i  często  tam  zachodził, by  pozostać  sam 

na sam ze swymi myślami. 

Sophia nawet jako dziecko niechętnie zbaczała na teren opactwa. 

Przez  wieki  narosło  wokół  tej  okolicy  wiele  niesamowitych 

opowieści.  W  ciągu  ostatnich  lat  rozpustne  zachowanie  markiza 

Sywell  wystarczyło,  by  odstraszyć  od  samotnych  wędrówek  do  tej 

posiadłości  wiele  młodych  kobiet,  a  Sophia,  która  nie  była  zbyt 

posłusznym  dzieckiem,  tym  razem  podporządkowała  się  surowemu 

zakazowi  rodziców  i  nigdy  na  własną  rękę  nie  usiłowała 

przedsięwziąć wycieczek do opactwa.  

Jednak w towarzystwie starszego brata nic jej nie groziło, toteż w 

pewien letni dzień bez wahania umknęła guwernantce, by udać się tam 

pod  jego  opieką.  Marcus,  milczek  od  urodzenia,  niechętnie  powitał 

siostrę,  która  biegła  przez  park  w  jego  kierunku.  Gdy  wreszcie  go 

doścignęła, nie krył swych uczuć, zdecydowanie każąc jej wracać do 

domu,  a  ponieważ  siostrzyczka  miała  zawzięty  charakter,  stanowczo 

odmówiła. 

Doszło  do  awantury,  w  trakcie  której  Marcus  ostro  skrytykował 

ojca,  Sophia  zaś  rzuciła  się  nań  z  pięściami,  waląc  brata  na  oślep  i 

wykrzykując  obelgi  pod  adresem  jego  matki.  Marcus  szybko 

pochwycił ją za ramiona i gdy się nieco uspokoiła, zawarli układ: on 

nigdy  nie  powie  złego  słowa  na  temat  ojca,  Sophia  zaś  solennie 

obiecała, że przestanie uwłaczać jego matce. 

W  czasie  następnych  lat  oboje  dotrzymywali  umowy.  Teraz  też 

Sophia nie zamierzała tłumaczyć Marcusowi, że unikanie towarzystwa 

background image

ich  ojca  uważa  za  bardzo  niemądre.  Wyraziła  tylko  nadzieję,  że 

zobaczy się jeszcze z bratem w czasie jego pobytu w Londynie. 

-  To  bardzo  prawdopodobne  -  odparł  Marcus,  lecz  zaraz  potem 

popsuł  jej  humor,  dodając:  -  Nie  ulega  wątpliwości,  że  trzeba  ci 

kogoś, kto miałby na ciebie oko, moja droga. 

Sophię  zaczął  ponosić  wrodzony,  niepohamowany  temperament. 

Nadal  czuła  się  winna,  ale  absolutnie  nie  chciała  przyznać,  że  to  na 

niej ciąży odpowiedzialność za owo niefortunne wydarzenie. 

- Pozwolę sobie powiadomić cię, Marcusie, że nie pragnę ani nie 

potrzebuję  twoich  usług  jako  przyzwoitki  -  odparła  ostrym  tonem.  - 

Wiodłoby  mi  się  znacznie  lepiej,  gdyby  męscy  członkowie  rodziny 

przestali się mieszać w moje sprawy. 

-  Ha!  -  Marcus  natychmiast  zrozumiał,  w  czym  rzecz.  -  Więc 

ojciec ustalił reguły! Najwyższa pora! 

- Spodziewałam się po tobie jakiejś nietaktownej uwagi - odpaliła, 

teraz już naprawdę zła. - Mam tylko nadzieję, że gdy w końcu dojdzie 

do  wniosku,  że  i  na  ciebie  przyszła  pora,  również  zdecyduje,  kogo 

masz sobie wybrać za żonę! 

-  A  więc  to  tak!  -  Choć  jego  uśmiech  niewątpliwie  był  złośliwy, 

zawierał  jednak  cień  sympatii.  -  Daj  spokój,  Sophio,  spójrz  na  to 

rozsądnie.  Pierwszy  przyznam,  że  choć  nie  zawsze  się  zgadzałem  z 

tym,  co  ojciec  robił  i  mówił,  to  on  ma  na  względzie  twoją 

pomyślność.  Po  prostu  nie  chce,  byś  padła  ofiarą  jakiegoś  łowcy 

posagów. 

background image

- Nie jestem tak tępa, jak ci się wydaje, Marcusie. Wiem, że czyha 

na mnie takie niebezpieczeństwo. Ty i papa nie zdajecie sobie sprawy, 

że nie jestem już dzieckiem i potrafię powziąć właściwą decyzję, gdy 

dojdzie do wyboru kandydata na męża. 

Wydawał  się  całkowicie  nieprzekonany,  czego  dowiodły  jego 

następne słowa: 

-  Możesz  uważać,  że  zjadłaś  wszystkie  rozumy,  ale  twoje 

dzisiejsze  zachowanie  temu  przeczy.  Żadna  rozsądna  kobieta  nie 

pozwoliłaby się do siebie zbliżyć mężczyźnie o reputacji Crawleya. 

Przez  ten  czas  dotarli  już  na  Berkeley  Square  i  Sophia,  nie 

czekając  na  pomoc,  sama  zsunęła  się  z  siodła.  Fakt,  że  w  słowach 

brata  kryło  się  więcej  niż  ziarno  prawdy,  rozdrażnił  ją  jeszcze 

bardziej, toteż postanowiła zetrzeć z twarzy Marcusa ten zadowolony 

z siebie uśmiech. 

- Jednego możesz być pewien, braciszku. Choć czasami wydaję ci 

się  tylko  nieopierzonym  kurczakiem,  nie  jestem  na  tyle  głupia,  by 

związać  się  na  całe  życie  z  podobnym  do  ciebie  wyniosłym, 

aroganckim nudziarzem! 

Trochę  rozbawiony,  a  trochę  poirytowany  z  powodu,  jak  sądził, 

całkowicie błędnej oceny jego charakteru, Marcus odprowadził konie 

do  stajni.  Siostra  jeszcze  nie  nauczyła  się  trzymać  na  wodzy  swego 

wybujałego  temperamentu  i  dalej  robi  to,  co  jej  akurat  wpadnie  do 

głowy. 

-  Potrzebuje  mocnej  ręki.  Mam  nadzieję,  że  jej  przyszły  mąż 

będzie  człowiekiem,  który  w  razie  potrzeby  udzieli  żonie  porządnej 

background image

lekcji - rzekł pod nosem z ponurą satysfakcją, nie bardzo zdając sobie 

sprawę, że czyni to dość głośno. 

-  Taki  mężczyzna  z  łatwością  da  sobie  z  nią  radę,  wielmożny 

panie - powiedział ktoś z rozbawieniem. 

-  Może  masz  rację,  ale  żal  mi  tego  jej  nieszczęsnego  wybrańca  - 

odparł Marcus, automatycznie przekazując lejce nowemu stajennemu. 

- Kiedy ogarnie ją psotny nastrój, może być bardzo niesforna. 

-  Zbytnio  mnie  to  nie  dziwi.  Musiała  być  bardzo  rozpuszczona 

jako dziecko. Przypuszczam, że to wina hrabiego. 

-  Masz  absolutną  rację.  Gdyby  krócej  ją  trzymał  przed  laty,  nie 

wyrosłaby  na  taką  nieznoś...  -  Marcus  urwał  nagle,  zdając  sobie 

sprawę,  z  kim  rozmawia,  i  rzucił  Benowi  zirytowane  spojrzenie.  - 

Radziłbym  ci  zachować  swoje  opinie  dla  siebie,  mój  człowieku!  - 

rzekł ostro, lecz nie mogąc powstrzymać uśmiechu, wyszedł ze stajni. 

Nowy  stajenny  okazał  się  zuchwalcem,  lecz  z  pewnością  nie  jest 

głupcem i od razu poznał się na Sophii. 

Znalazł ojca samotnie siedzącego w bibliotece, a ponieważ chciał 

omówić  z  nim  pewne  sprawy  dotyczące  posiadłości,  którą  zarządzał 

na północy, ucieszył się, że może pomówić z nim sam na sam. 

Powitali  się  bez  zbytniej  czułości.  Sir  Thomas  z  pewnością 

pragnął,  żeby  spotkanie  przebiegło  inaczej,  by  mógł  okazać  synowi 

głęboką miłość, jaką do niego żywi, ale wątpił, czy Marcus doceniłby 

ten przejaw uczucia. Lecz kogóż można za to winić? 

Z  pewnością  nie  sir  Thomasa,  który  doskonale  zdawał  sobie 

sprawę, że gdyby otwarcie mówił o swoim katastrofalnym pierwszym 

background image

małżeństwie,  nie  usiłował  oszczędzić  Marcusowi  bólu  i  powiedział 

mu prawdę o jego matce, syn nie uważałby go teraz za starego drania. 

A  może  już  jest  za  późno,  żeby  to  wszystko  naprawić?  -  zastanawiał 

się, wręczając synowi kieliszek wina.  

Gdyby  kiedykolwiek  w  przyszłości  nastręczyła  się  odpowiednia 

sposobność,  zrobi  wszystko,  by  zdobyć  uczucia  syna.  Tymczasem 

musi  zadowolić  się  szacunkiem,  jaki  zawsze  okazywał  mu  Marcus,  i 

odpłacić  mu  się  tym  samym,  słuchając  uważnie,  co  syn  proponował 

przeprowadzić w północnym majątku. 

Skinąwszy  głową  na  znak  zgody,  powiedział  Marcusowi,  by 

dokonał  wszelkich  zmian,  jakie  uważa  za  stosowne,  po  czym  uznał 

rozmowę  za  skończoną.  Marcus  wcale  nie  miał  zamiaru  wyjść,  co 

więcej,  podszedł  do  karafki  i  ponownie  napełnił  kieliszek.  Hrabia 

odgadł,  że  syn  chce  poruszyć  jeszcze  jeden  temat,  czekał  więc 

cierpliwie, aż znowu zajmie swoje miejsce. 

Marcus pociągnął pokrzepiający łyk sherry. 

-  Jak  wiesz,  ojcze,  nie  jestem  plotkarzem  i  naprawdę  nie  lubię 

wtykać nosa w nie swoje sprawy, ale sądzę, że powinieneś wiedzieć o 

tym,  co  zdarzyło  się  dziś  rano  w  parku,  gdyż  dotyczy  to  Sophii. 

Dokładnie  biorąc,  chodzi  o  incydent,  w  którym  uczestniczył  jeden  z 

twoich służących. 

Marcus dostrzegł, że ojciec słucha go z napiętą uwagą. 

- Mój znajomy, Petersham, chce mi sprzedać swego gniadosza, a 

ponieważ  potrzebuję  konia  pod  wierzch,  postanowiłem  go 

wypróbować.  Zupełnie  przypadkowo  natrafiłem  na  Sophię  w 

background image

odludnym  zakątku  parku.  Była  tam  w  towarzystwie  sir  Luciusa 

Crawleya. 

Hrabia  nie  był  zachwycony  tą  wiadomością  i  od  razu  dał  temu 

wyraz: 

- A to diablica! 

-  Powiedziała  mi,  że  wcale  nie  umawiała  się  tam  z  Crawleym  - 

zapewnił  go  Marcus.  Nie  chciał  narobić  siostrze  kłopotów,  pragnął 

tylko  ostrzec  ojca,  by  stał  się  nieco  czujniejszy.  -  I  ja  jej  wierzę. 

Sophia  może  mieć  wady,  lecz  z  pewnością  by  nie  skłamała.  Jestem 

święcie przekonany, że wręcz nie lubi Crawleya. 

Hrabia chrząknął. 

-  Wczoraj  wieczorem  nie  odniosłem  takiego  wrażenia.  Ta  mała 

flirciara  tańczyła  z  nim  dwa  razy.  Może  jednak  postąpiła  tak  tylko 

dlatego, gdyż wiedziała, że mi się to nie spodoba. 

Marcus  nie  mógł  powstrzymać  uśmiechu.  Co  prawda,  ojciec  nie 

był pierwszej młodości, ale umysł miał sprawny jak zawsze. 

-  Prawdopodobnie  masz  rację.  W  każdym  razie,  wracając  do  tej 

dzisiejszej  historii,  gdy  przybyłem  tam  na  miejsce,  zauważyłem,  że 

Crawley  podniósł  szpicrutę  na  nowego  stajennego,  a  ten  powalił 

baroneta jednym uderzeniem pięści w szczękę. 

- Coś podobnego, wielkie nieba! - W szarych oczach sir Thomasa 

zabłysło prawdziwe podniecenie. 

- Uwierz mi, ojcze, że sam podziwiałem sposób, w jaki to zrobił. 

Założę  się,  że  w  swoim  czasie  trochę  się  boksował.  Wcale  nie 

wymachiwał  rękami  na  oślep.  Widać,  że  zna  się  na  rzeczy!  -  Nutka 

background image

podziwu  w  głosie  Marcusa  zniknęła.  -  Uważam,  że  nie  powinien  był 

tego zrobić, choć przyznaję, że działał w obronie własnej. 

-  Chcesz  powiedzieć,  że  należy  go  zwolnić  z  powodu  tego 

wydarzenia? 

- Nie, ojcze.  Absolutnie nie. Może być bezczelnym zuchwalcem, 

ale  wykonywał tylko swój obowiązek, broniąc Sophii. Jak wiem, jest 

u  was  od  niedawna,  lecz  jeśli  się  nie  mylę,  zdążył  już  się  poznać  na 

mojej siostrzyczce. Niełatwo jej będzie wymknąć się spod jego opieki, 

a według mojego przekonania, on zawsze będzie wiernie jej strzegł. 

-  Cenię  twoje  zdanie  -  odparł  hrabia.  -  Uspokoiłeś  mnie  tymi 

słowami.  -  Przez  chwilę  przypatrywał  się  synowi  w  milczeniu  i 

zauważył,  że  wyraz  zmartwienia  pozostał  w  jego  oczach.  -  Co 

właściwie cię dręczy, Marcusie? 

-  Sam  nie  wiem.  Nie  przypuszczam,  by  Crawley  oskarżył 

stajennego  o  napaść,  zwłaszcza  że  są  świadkowie  tego  wydarzenia  i 

tylko  by  się  ośmieszył.  Jednak  to  mściwy  łotr.  Nie  podobał  mi  się 

wyraz jego oczu, gdy odchodził. 

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Marcus  nie  był  jedynym  człowiekiem,  który  dostrzegł  ów 

złowieszczy  błysk  w  zimnych, niebieskich  oczach.  Benedykt  od  razu 

to zauważył, a znając charakter sir Luciusa, spodziewał się, że baronet 

co  najmniej  napisze  do  Yardleya,  skarżąc  się  gorzko  z  powodu 

obrażeń, jakich doznał, a także żądając natychmiastowego zwolnienia 

sprawcy ataku na tak godną osobistość.  

background image

Jednak minęło parę dni, a Benedykt nie usłyszał nawet najlżejszej 

reprymendy  za  swe  zachowanie  w  parku.  Doszedł  więc  do  wniosku, 

że być może sir Lucius nie jest aż tak okropny, jak wieść niesie. 

Potem  nastąpiło  coś,  co  przywróciło  Benedyktowi  poprzednią 

opinię  o  mściwym  baronecie.  Prowadził  właśnie  jednego  z  koni  sir 

Thomasa do kowala, gdy zaczął podejrzewać, że jest obiektem uwagi. 

Obróciwszy  się  nagle,  zauważył  mocno  zbudowanego  osobnika  w 

obszarpanym palcie, który umknął w boczną uliczkę.  

Potem, gdy przysiadł na zbitej z nieheblowanych desek ławeczce 

przed  kuźnią,  czekając,  aż  podkują  konia,  zobaczył  tego  samego 

opryszka, wpatrującego się prosto w kuźnię. Ujrzał go jeszcze później 

tego samego dnia, włóczącego się w pobliżu stajni, tyle że tym razem 

w towarzystwie kompana o równie łajdackim wyglądzie.  

Benedykt  nie  miał  wątpliwości,  że  jest  obserwowany,  toteż 

następnego  wieczoru,  gdy  Trapp,  będący  w  wyjątkowo  towarzyskim 

nastroju,  nagle  zaproponował,  by  razem  wybrali  się  do  gospody  Pod 

Czerwonym  Lwem  na  kufelek  piwa  (albo  dwa),  Benedykt  chętnie 

przyjął  nieoczekiwane  zaproszenie.  Teraz  będzie  miał  okazję  się 

przekonać, czy istotnie ktoś go śledzi. 

Mrok już prawie zapadł, gdy Trapp opuścił ich pomieszczenie nad 

stajnią, lecz było jeszcze na tyle jasno, by Benedykt mógł zajrzeć do 

końskich  boksów,  w  których  szczęśliwie  nie  dojrzał  żadnych 

podejrzanych postaci. Nie dało się natomiast stwierdzić, czy ktoś idzie 

ich  śladem,  gdy  skręcili  w  główną  ulicę  i  poszli  w  kierunku 

background image

wschodnim,  do  gospody  będącej  ulubionym  miejscem  spotkań 

stajennych i woźniców. 

Londyn  nigdy  nie  śpi,  zwłaszcza  o  tej  porze  roku,  a  wokół  było 

tylu ludzi, że Benedykt nie zdołał zauważyć, czy ktoś za nim podąża. 

Jak się okazało, to sokolooki Trapp, gdy już usadowił się wygodnie w 

zaprzyjaźnionej  gospodzie,  z  zasłużonym  kuflem  piwa  w  dłoni, 

pierwszy 

zauważył, 

że 

Benedykt 

jest 

obiektem 

czyjegoś 

zainteresowania. 

-  Ej,  chłopcze  -  odezwał  się,  gdy  już  pociągnął  spory  łyk  piwa  i 

otarł  usta  wierzchem  dłoni  -  jegomość,  który  tam  stoi,  świdruje  cię 

oczami na wylot. - Pokazał na paskudnego hultaja, który opierał się o 

ladę. - To jakiś twój znajomek? 

Benedykt  spojrzał,  zakrywając  twarz  kuflem,  akurat  gdy 

mężczyzna  obracał  się  do  niego  tyłem.  Choć  nie  widział  wyraźnie 

jego  twarzy,  dałby  głowę,  że  to  żaden  z  tych  dwu,  którzy 

przedwczoraj  czatowali  koło  stajni,  a  zatem  mógł  z  całkowicie 

czystym sumieniem odpowiedzieć, że nigdy w życiu nie widział tego 

osobnika. 

Trapp  najwyraźniej  stracił  zainteresowanie  tym  tematem  i 

zauważył,  że  rankiem  lady  Sophia  znowu  będzie  potrzebowała  usług 

Bena. 

- To ci poprawiło humor, co, chłopcze - rzekł, zauważywszy błysk 

radości, który na jedną chwilę, gdy  Ben się zapomniał, pojawił się w 

jego oczach. 

Benedykt nawet nie próbował zaprzeczać. 

background image

-  Szczerze  mówiąc,  panie  Trapp,  trochę  mnie  to  męczy,  że  mam 

tak mało do roboty. Lubię być stale czymś zajęty. 

Koniuszy nie znalazł niczego dziwnego w tym wyznaniu. 

- Ja też mam podobny charakter. Milady nie jeździ konno już od 

ponad dziesięciu lat. Hrabia dosiada wierzchowca od czasu do czasu, 

ale  nigdy,  kiedy  zatrzymuje  się  w  mieście.  Tylko  lady  Sophia  jeździ 

regularnie.  Mimo  wszystko  -  wzruszył  ramionami  -  nie  powinniśmy 

się  skarżyć.  Powiadam  ci,  że  nie  będziemy  mieli  wielu  takich 

wieczorów jak ten, kiedy cała rodzina zostaje w domu, więc radujmy 

się, póki czas. 

Benedykt  przyznał  mu  rację  i  gdyby  wszystko  potoczyło  się 

zwykłą koleją rzeczy, bez wątpienia ta chwila wytchnienia byłaby mu 

w  smak,  nigdy  bowiem  nie  spędzał  wieczoru  w  gospodzie,  sącząc 

piwo w towarzystwie stajennego. Jednak całą przyjemność zepsuł mu 

mężczyzna, który stał oparty o ladę i, jak Benedykt zdążył zauważyć, 

kilkakrotnie rzucał spojrzenia w jego kierunku. 

Nie  miał  już  teraz  najmniejszych  wątpliwości,  że  jest  obiektem 

czyjegoś  zainteresowania.  Pytanie  tylko  czyjego?  Kto  miałby 

poświęcać  uwagę  zwykłemu  stajennemu?  Oczywiście,  jest  całkiem 

możliwe, że gdy jeździł, ćwicząc wspaniałe konie hrabiego Yardleya, 

rozpoznał go pod tym przebraniem ktoś z przeszłości, być może jakiś 

przyjaciel. Ale przyjaciel by się nie krył.  

Dlaczego  ktoś  każe  go  obserwować?  -  zadał  sobie  sam  pytanie, 

wpatrując  się  w  kufel,  zanim  wzmocnił  się  jego  zawartością.  Nie,  w 

background image

tym  kryje  się  coś  więcej,  instynkt  podpowiadał  mu,  że  jest  to  jakaś 

złowroga historia. 

-  Oczywiście,  kiedy  wrócimy  do  rezydencji  w  Jaffrey,  trzeba 

będzie  nieźle  się  uwijać  -  ciągnął  Trapp,  a  Benedykt,  odsuwając 

niepokojące  myśli,  słuchał  go  uprzejmie.  -  Latem  chłopcy  wrócą  ze 

szkoły do domu i będziemy mieli pełne ręce roboty. Najbardziej lubią 

kręcić się koło stajni. 

Z rozmowy z Sophią, którą Benedykt odbył przed paroma dniami, 

wyniósł wyraźne wrażenie, że bardzo kocha swych braci bliźniaków, a 

i  on  sam  chętnie  by  ich  poznał.  Nie  może  tego  jednak  zrobić  w 

przebraniu  stajennego,  jeśli  tylko  da się  uniknąć takiej  sytuacji.  Już  i 

tak źle się stało, że spotkał się ze starszym bratem.  

Lord  Angmering  nie  był  głupcem,  a  Benedykt  ani  przez  chwilę 

nie  wątpił,  że  Marcus  bez  trudu  rozpozna  księcia  Sharnbrook,  jeśli 

spotkają  się  w  nieodległej  przyszłości.  Nad  tym  będzie  się 

zastanawiał,  kiedy  dojdzie  do  takiej  sytuacji.  Tymczasem  ma  dość 

innych zmartwień. 

Jeszcze  raz  zerknął  na  kontuar  w  samą  porę,  by  uchwycić 

spojrzenie  zdecydowanie  nieprzyjaznych  oczu,  bacznie  weń 

wpatrzonych.  Gburowato  wyglądający  i  niechlujnie  odziany  typ 

zapewne  dla  pieniędzy  zrobi  wszystko,  nawet  dokona  morderstwa. 

Ale kto, do diabła, tak go nienawidził, czuł doń taką urazę, by nasyłać 

nań rzezimieszków? Uśmiechnął się ponuro, gdyż przychodziło mu do 

głowy tylko jedno nazwisko. 

background image

Jeśli  jego  podejrzenia  były  słuszne  i  sir  Lucius  Crawley  wynajął 

opryszków,  by  zaspokoić  żądzę  zemsty,  Benedykt  nie  chciał  w 

nieuchronną  bójkę  wplątywać  Trappa.  Szybko  zaczął  odczuwać 

szacunek  dla  tego  burkliwego,  ciężko  pracującego  człowieka,  a  choć 

nie  miał  cienia  wątpliwości,  że  zaczepiony,  będzie  dzielnie  stawiać 

opór, nie zamierzał narażać go na przykre przeżycia, jeśli tylko dałoby 

się tego umknąć. 

Dopiwszy  resztki  piwa,  zaniósł  dwa  puste  kufle  na  ladę.  Trapp 

uniósł zdumiony wzrok, gdy Benedykt wrócił, stawiając na ich stoliku 

tylko jeden wypełniony kufel, a potem nie zajął swego miejsca. 

- O co chodzi? Nie chcesz ze mną wypić, chłopcze? - zapytał, nie 

próbując nawet ukryć rozczarowania. 

-  Nie,  panie  Trapp.  Jeden  wystarczy  mi  aż  nadto  -  skłamał.  To 

było najlepsze piwo, warzone na miejscu, jakiego nie próbował od lat, 

i  w  innych  okolicznościach  chętnie  zostałby  tu  na  cały  wieczór.  - 

Wrócę  i  zobaczę,  co  tam  słychać  u  koni.  Pan  niech  tu  zostanie  i 

rozkoszuje się napitkiem. 

Trapp  nie  zamierzał  z  nim  dyskutować,  a  będąc  nietowarzyski  z 

natury,  najchętniej  sączyłby  swoje  piwo  w  samotności,  gdy  nagle 

zauważył  obwiesia  o  szczurzym  spojrzeniu,  który  dotąd  opierał  się  o 

ladę, lecz na widok wychodzącego Bena natychmiast za nim podążył. 

Był  pewien,  że  Ben  nie  kłamał,  twierdząc,  iż  nie  zna  tego 

człowieka,  i  poczuł  się  bardzo  nieswojo.  Jakiś  szósty  zmysł 

podpowiedział  mu,  że  coś  tu  nie  gra.  Nie  spodobał  mu  się  ten 

jegomość - wyglądał na skończonego łotra - i trudno uwierzyć w taki 

background image

przypadek,  że  wyszedł  akurat  wtedy,  gdy  gospodę  opuścił  młody 

stajenny. 

Dlatego  też  wyszedł,  nie  ociągając  się.  Na  szczęście  Ben 

postanowił  wrócić  tą  samą  drogą,  którą  przyszli,  toteż  Trapp  szybko 

zauważył  wysoką  sylwetkę,  sadzącą  długie  kroki.  Niestety,  dostrzegł 

też obcego, który szybko zbliżał się do Bena.  

Przyspieszył  i  bez  wątpienia  zmniejszył  odległość  od 

podejrzanego  osobnika,  gdy  stało  się  to,  czego  się  obawiał:  nie 

wiadomo  skąd  pojawiło  się  dwóch  mężczyzn,  którym  pomagał  i 

których  podjudzał  pierwszy  tropiciel,  po  czym  wszyscy  trzej 

zaciągnęli Bena w boczną uliczkę.  

Panował  na  niej  ruch,  tłoczno  było  od  powozów,  lecz  tylko 

niewielu ludzi szło pieszo i nikt, z wyjątkiem Trappa, nie widział, co 

się  dzieje,  a  jeśli  nawet  coś  zobaczył,  nie  chciał  się  w  to  wplątywać. 

Trapp  ruszył  do  czynu  z  energią  niewiarygodną  jak  na  człowieka 

dobrze  już  po  pięćdziesiątce  i  dobiegł  do  wylotu  wąskiej  uliczki 

akurat  wtedy,  gdy  Ben,  dzielnie  usiłując  dać  sobie  radę  z  trzema 

napastnikami, nagle zwalił się na ziemię. 

Nieco  oszołomiony  gwałtownym  upadkiem  Benedykt  musiał 

znieść  mnóstwo  bezlitosnych  kopniaków,  gdy  jeden  z  napastników 

został  obezwładniony  w  wirze  walki.  Kątem  gwałtownie  puchnącego 

lewego  oka  Ben  zauważył,  że  jego  waleczny  wybawca  wymierza 

straszliwy  cios  obwiesiowi,  który  wyszedł  za  nim  z  gospody  i, 

zbierając resztki sił, uderzył potężnym kamieniem dobrze umięśnioną 

background image

nogę. Drab upadł na ziemię, jęcząc z bólu, zbyt ciężko poszkodowany, 

by mógł być niebezpieczny. 

Marcus miał rację, przypuszczając, że najnowszy pracownik ojca 

poznał  tajniki  boksu.  Benedykt  w  istocie  był  gorliwym  amatorem  tej 

sztuki,  toteż  bez  trudu  i  skutecznie  wyeliminował  z  walki  trzeciego 

napastnika, mężczyznę w obszarpanym płaszczu. Szybko podniósł się 

na  nogi  i  potężnym  ciosem  powalił  go  na  ziemię,  po  czym  mocno 

ścisnął  brudny  szalik,  okalający  szyję  pokonanego  złoczyńcy,  tak  że 

obwieś leżał nieruchomo, z trudem łapiąc powietrze. 

-  Kto  ci  zapłacił,  żebyś  mnie  zabił?  -  syknął  Benedykt, 

nieubłaganie nadal trzymając mężczyznę w żelaznym uścisku. 

-  Nie  zabił  -  wystękał  rzezimieszek,  bezskutecznie  usiłując 

oderwać trzymające go palce i nabrać trochę oddechu. - Tylko... tylko 

trochę przyłożył. 

- Kto to był? 

- Przysięgam, że nie wiem, wielmożny panie. Nigdy go przedtem 

nie  widziałem.  Trzy  dni  temu  wszedł  do  gospody  Pod  Trzema 

Fretkami, szukając kogoś, kto wykona dla niego pewną robotę. 

Benedykt z najwyższą rozkoszą ścisnąłby drania tak, by wydusić 

z niego życie, ale rozsądek zwyciężył, każąc mu rozluźnić uścisk. 

- Opisz mi go! Jak wyglądał? 

- Wysoki i chudy gość w czarnym ubraniu. 

Nie  przypominało  to  wyglądu  sir  Luciusa,  ale,  uświadomił  sobie 

Benedykt,  Crawley  raczej  nie  będzie  sam  sobie  wynajmował 

opryszków. 

background image

- To służący? 

- Ano. Na takiego mi wyglądał. - Wynajęty rzezimieszek podniósł 

rękę do gardła, lecz roztropnie porzucił myśli o ucieczce. - Powiedział 

mi, gdzie pana znaleźć i jak pan wygląda. Chciał, żebyśmy za panem 

poszli,  a  gdy  nadarzy  się  sposobność,  dali  panu  solidny  wycisk. 

Mieliśmy  się  koło  tego  zakrzątnąć  jak  najszybciej,  by  dostać  resztę 

pieniędzy.  Ten  jegomość  chciał,  żebyśmy  załatwili  pana,  nie 

zwlekając. 

Mimo  posiniaczonych  i  pokrwawionych  warg  Benedykt  zdobył 

się  na  lekki  uśmieszek,  podnosząc  napastnika  na  nogi  za  klapy 

obszarpanego płaszcza. 

- No cóż, zasłużyłeś na pełną nagrodę, ty draniu. 

-  Co  takiego?  -  Mężczyzna  wyglądał  na  oszołomionego; 

podejrzliwość, walczyła w nim o lepsze z nadzieją. - Nie odda pan nas 

łapsom? 

Benedykt  nie  odpowiedział,  lecz  spojrzał  na  opustoszałą  alejkę. 

Jakąś  częścią  umysłu  zarejestrował,  że  mężczyzna  ze  zranionym 

kolanem już dawno pokuśtykał naprzód, wraz z drugim wspólnikiem, 

a po piętach deptał im uparty Trapp. 

-  Gdybym  to  zrobił,  nie  odebrałbyś  reszty  tak podle  zarobionych 

pieniędzy, co? - odpowiedział w końcu. - Teraz bez kłopotu otrzymasz 

swój krwawy zarobek. 

-  Nie  czuje  pan do  mnie  urazy?  -  Niski,  przysadzisty  mężczyzna 

wyglądał  jeszcze  bardziej  odrażająco,  gdy  się  uśmiechał.  Brakowało 

mu  kilku  zębów,  bez  wątpienia  w  wyniku  łotrowskich  poczynań,  a 

background image

pozostałe  były  czarne  i  zepsute.  -  Ciężkie  czasy  nastały,  nigdzie  nie 

ma pracy. Trzeba brać, co dają. 

- Pracy? - powtórzył Benedykt, zupełnie nieporuszony. - Owszem, 

i  zawsze  znajdą  się  tacy,  którzy  zrobią  wszystko  za  nędzny  zarobek. 

Co  mi  przypomina,  o  czym  mówiłem  już  wcześniej...  Jesteś  pewien, 

że dostaniesz umówioną zapłatę? 

Z  twarzy  opryszka  widać  było,  że  nie  miał  co  do  tego  żadnej 

pewności. 

- Powiedział mi, że pojutrze będzie Pod Trzema Fretkami. I lepiej, 

żebym tam go zastał! 

-  Uwierz  mi,  że  go  tam  nie  będzie  -  zapewnił  go  Benedykt  z 

ponurą  satysfakcją.  -  Zapłacę  ci  wszystko,  jeśli  zrobisz  to,  co  ci 

powiem... 

 

Następnego  ranka  Sophia  wyjechała  z  domu  wcześnie  rano.  Od 

czasu  niefortunnego  spotkania  z  Luciusem  Crawleyem  postanowiła 

odbywać  przejażdżki  o  różnych  porach  dnia,  tak  by  wykluczyć 

możliwość natrafienia na któregokolwiek z jej konkurentów. 

Obecność brata, naturalnie, dawała gwarancję, że nie powtórzy się 

nieszczęsny  incydent  z  Hyde  Parku,  a  w  towarzystwie  Marcusa 

chętnie  spędzała  czas,  gdy  się  bowiem  postarał,  potrafił  być 

przemiłym kompanem. Niemniej nie mogła zaprzeczyć, że pragnęłaby 

zadzierzgnąć bliższą znajomość ze swym zagadkowym stajennym. 

A  zatem  trudno jej  było  ukryć  rozczarowanie,  gdy  przed  domem 

ujrzała zaufanego sługę ojca, który na nią czekał. 

background image

- Dlaczego nie pojedzie ze mną Ben? - spytała zawiedziona. 

Jeśli  nawet  Trapp  poczuł  się  dotknięty  zupełnym  brakiem 

entuzjazmu dla jego towarzystwa, niczego nie dał po sobie poznać. 

-  Jakby  tu  powiedzieć...  zdarzyła  mu  się  mała  przygoda,  toteż 

chwilowo zwolniłem go z obowiązków.  

Sophia  od  razu  zauważyła,  że  koniuszy  ma  pod  okiem 

imponującego siniaka. 

-  Ty  też  nieźle  oberwałeś,  Trapp.  Co  tu  się  dzieje,  na  miłość 

boską? Wyglądasz, jakbyś wdał się w bójkę. 

- W bójkę, panienko? - powtórzył, starając się sprawiać wrażenie 

wcielonej niewinności. - Dlaczego panienka sądzi, że lubię wszczynać 

burdy? Jestem spokojnym człowiekiem, bez dwóch zdań. 

Unosząc sceptycznie brwi, Sophia pozwoliła, by Trapp pomógł jej 

dosiąść konia. 

-  Nikt  nie  uznałby  cię  za  spokojnego  człowieka,  Trapp,  gdyby 

usłyszał, jak klniesz i obrzucasz błotem stajennych w Jaffrey House. - 

Nie  dosłyszała,  co  mruknął  w  odpowiedzi,  lecz  specjalnie  jej na  tym 

nie  zależało.  Zapytała  natomiast,  co  takiego  zaszło,  że  Ben  nie  może 

towarzyszyć jej dziś na porannej przejażdżce. 

-  Och,  był  gotów  jechać  z  panienką,  ale  pomyślałem  sobie,  że 

powinien odpocząć. 

Sophia z pewnym wysiłkiem trzymała nerwy na wodzy. 

- Nadal czekam na odpowiedź, Trapp. Nie wątpię, że udzielisz mi 

jej w dogodnym dla siebie czasie. 

background image

Trapp  wychwycił  ironiczny  ton  i  nie  mógł  powstrzymać 

uśmiechu. Jedyna córka jego pana zawsze przypominała mu terriera - 

ciekawskiego i zdecydowanego, który nigdy nie puści zdobyczy, jeśli 

już raz zatopi w niej zęby. 

- Tytus poczuł się obrażony odwiedzinami szczura w jego boksie i 

wypadł z niego. Na nieszczęście młody Ben stał tuż za nim i otrzymał 

cios kopytem z całej siły w pierś, biedny chłopak! 

Ponieważ 

Tytus, 

najspokojniejszy 

ze 

wszystkich 

koni 

zaprzęgowych  ojca,  najwyżej  nastawiał  uszu,  gdy  dawał  mu  się  we 

znaki  szczególnie  wrzaskliwy  pies,  Sophii  bardzo  trudno  było 

uwierzyć w to wyjaśnienie. 

- I przypuszczam, że Ben uderzył cię łokciem w oko, gdy zatoczył 

się od uderzenia? 

- Ano, tak właśnie było, panienko - potwierdził Trapp, który tym 

razem  nie  wychwycił  drwiącej  nuty  w  jej  głosie,  a  Sophia, 

uśmiechając się lekko, postanowiła na razie nie dociekać, jak to było 

naprawdę,  dając  w  ten  sposób  słudze  swego  ojca  fałszywe  poczucie 

bezpieczeństwa. 

Przez cały czas bardzo zręcznie udawała obojętność, ani razu nie 

próbując poruszyć  tego  tematu, nie  pytała  nawet,  jak  bardzo  rozległe 

są  obrażenia  jej  osobistego  stajennego.  Objechała  spokojnie  park 

dookoła, zatrzymując się co jakiś czas, by  zamienić parę uprzejmych 

słów z kilkoma znajomymi, między innymi z lady Elizabeth i Robiną, 

powróciła  na  Berkeley  Square  i,  nadal  zachowując  się  niezwykle 

uprzejmie, poszła ze stajennym do boksów. 

background image

-  Mogłem  sam  odprowadzić  konia  panienki  do  stajni  -  rzekł 

Trapp, pomagając jej zsiąść. 

-  Wiem,  że  mogłeś  to  zrobić  -  odparła,  uśmiechając  się  ze 

zdradziecką  słodyczą,  czas  bowiem  udawanej  potulności  właśnie 

nieodwołalnie dobiegł końca. - Nie mogłeś natomiast zaspokoić mojej 

ciekawości co do Bena i odpowiedzieć mi wyraźnie i bez ogródek na 

pytanie, dlaczego nie był w stanie mi dzisiaj towarzyszyć. 

Zanim Trapp zdążył cokolwiek powiedzieć czy zrobić jakiś ruch, 

by  ją  zatrzymać,  już  była  w  połowie  schodów  prowadzących  do 

pomieszczenia nad stajnią.  

Ujrzała  Bena,  leżącego  na  wąskim  łóżku,  o  wiele  za  małym  na 

człowieka  tej  postury.  Stajenny  wczytywał  się  w  stare  wydanie 

Morning Post. Nie zaskoczył jej fakt, że służący umie czytać, gdyż już 

dawno doszła do wniosku, iż zyskała osobistego stajennego o zupełnie 

niezwykłych talentach. 

Ben doskonale wiedział, że ktoś wszedł. Z góry założył, że był to 

Trapp,  toteż  nie  usiłował  się  podnieść  ani  nawet  odezwać,  bo  choć 

Trapp  z  każdym  dniem  stawał  się  bardziej  towarzyski,  nadal  jednak 

całymi  godzinami  potrafił  milczeć  zawzięcie.  Dopiero  gdy  Benedykt 

wyczuł w pokoju nieomylny zapach kobiecych perfum, odłożył gazetę 

i się rozejrzał. 

- Milady! -  Tak się uradował jej niespodziewanym  widokiem, że 

na  chwilę  zapomniał  o  swoich  obrażeniach.  Usiłował  się  podnieść, 

lecz  tylko  jęknął,  gdyż  obolałe  żebra  przypomniały  mu  o  jego 

żałosnym stanie.  

background image

Sophia  znalazła  się  przy  nim  w  jednej  chwili  i  łagodnie  kładąc 

dłoń na barczystym ramieniu, nalegała, by Ben nie wstawał z miejsca. 

Nie  miała  teraz  najmniejszej  wątpliwości,  że  brał  udział  w  bójce: 

świadczyło  o  tym  przecięcie  nad  lewym  okiem,  rozcięta  i  spuchnięta 

górna warga oraz poranione kłykcie. 

Ani  przez  chwilę  nie  przypuszczała,  że  te  obrażenia  zadał 

Benedyktowi koniuszy. Wiedziała, że czasami Trapp miewa humory i 

trudno  go  zadowolić.  Niemniej,  nigdy  nie  uciekał  się  do  użycia  siły, 

by utrzymać nieskazitelny porządek w stajniach - raz złapano go, gdy 

w  Jaffrey  House  dał  porządnie  w  ucho  wyjątkowo  leniwemu 

stajennemu. Ben jednak nie był leniwy. Przewyższał Trappa wzrostem 

i siłą, nie mówiąc już o tym, że był dużo młodszy, tak że zwyciężyłby 

go w okamgnieniu. 

-  Co  ci  się  stało?  -  zapytała  łagodnie,  lecz  stanowczo, 

zdecydowana poznać prawdę. - I proszę, nie obrażaj mojej inteligencji 

opowiadaniem tego steku bzdur o Tytusie.  

Co,  na  miłość  boską,  ten  pomysłowy  Trapp  jej  nałgał?  - 

zastanawiał  się  Benedykt,  a  słysząc  ciężkie  kroki  na  schodach, 

zapragnął  żarliwie,  by  ten  niekoronowany  król  stajni  pospieszył  się  i 

podsunął mu, jak ma odpowiedzieć na to pytanie. 

Gdy  poprzedniego  wieczoru  wrócili  wreszcie  do  swego  pokoju, 

Trapp, którego zgrubiałe ręce okazały się nadspodziewanie delikatne, 

opatrzył  rany  ich  obu.  Benedykt  bez  wahania  wyjawił  wszystko 

zwierzchnikowi, który tak dzielnie stanął w jego obronie.  

background image

Nazwisko sir Luciusa Crawleya nic Trappowi nie mówiło, a choć 

zdecydowanie  był  za  tym,  by  mściwemu  baronetowi  odpłacić 

pięknym za nadobne, zgodził się ze zdaniem Benedykta, że im mniej 

ludzi  będzie  wiedziało  o  tym  incydencie,  tym  lepiej.  W  zamian 

Benedykt niechętnie zgodził się nie  pokazywać, przynajmniej dopóki 

nie znikną ślady bójki.  

W  swym  starannie  przemyślanym  planie  nie  wzięli  jednak  pod 

uwagę  zupełnie  nieobliczalnego  zachowania  się  bardzo  stanowczej 

Sophii. 

-  Czekam  na  wyjaśnienia  -  oznajmiła  właśnie,  niecierpliwie 

uderzając gałką szpicruty w fałdy spódnicy, a on sam nie był pewien, 

czy pragnie Sophię pocałować, potrząsnąć nią czy też uczynić jedno i 

drugie. 

Nadejście  Trappa  niewiele  pomogło.  W  odpowiedzi  na  pytające 

spojrzenie  Benedykta  uniósł  tylko  bezradnie  ręce,  dowodząc  tym 

samym,  że  ma  małe  doświadczenie  w  postępowaniu  z  niesfornymi 

przedstawicielkami  płci  pięknej.  A  zatem  Benedykt,  nie  mając 

wyboru, musiał zapanować nad sytuacją i szybko doszedł do wniosku, 

że biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności, najlepiej będzie uczciwie 

wyznać  całą  prawdę.  Z  wyraźnym  trudem  podniósł  się  na  nogi,  by 

stanąć z Sophią twarzą w twarz. 

-  Muszę  panience  powiedzieć  z  przykrością,  i  to  z  wielu 

powodów,  że  zeszłego  wieczoru  wraz  z  panem  Trappem  zostaliśmy 

wciągnięci w bójkę. 

background image

-  To  widać  na  pierwszy  rzut  oka  -  odparła,  bynajmniej 

nierozbawiona,  choć  Benedykt  pragnął  przedstawić  lekko  cale 

wydarzenie,  a  Trapp,  czując,  że  wypadałoby  mu  coś  powiedzieć, 

doznał nagłego przypływu natchnienia. 

-  Napadło  na  nas  trzech  drabów.  Chodziło  im  o  nasze  sakiewki, 

ale  ich  nie  dostali,  bo  młody  Ben  i  ja  daliśmy  im  takiego  łupnia,  że 

uciekli jak szczeniaki, które dostały klapsa. 

Wyraz  komicznego  zdziwienia  na  twarzy  Benedykta  pogłębił 

jeszcze sceptycyzm Sophii. 

-  Choć  takie  zachowanie  jest  wysoce  naganne,  trudno  nie  mieć 

odrobiny współczucia dla doli tych napastników, Trapp - powiedziała 

tonem suchym jak drewno na podpałkę. - Musieli być rzeczywiście w 

rozpaczliwej sytuacji, skoro wybrali was dwu na ofiary rozboju...  

Albo  gwałtownie  potrzebowali  pieniędzy,  albo  po  prostu  byli 

głupi!  Gdyby  im  się  powiodło,  byliby  straszliwie  rozczarowani 

wielkością  łupu  zdobytego  z  takim  narażeniem  zdrowia.  W  końcu 

dwóch  stajennych,  udających  się  wieczorem  na  kufelek  piwa,  nie 

zabiera ze sobą suto wypchanych sakiewek. 

Trapp  spojrzał  bezradnie  na  swego  podwładnego.  Jeśli  liczył,  że 

Benedykt  wskaże  mu  jakieś  wyjście  z  sytuacji,  to  się  zawiódł,  gdyż 

ten wpatrywał się w Sophię z rozbawieniem i wyraźnym podziwem w 

oczach. 

-  Co  skłoniło  tych  ludzi  do  napadu  na  ciebie?  -  rzekła,  kierując 

pytanie prosto do niego. 

background image

- Przynętą były pieniądze, panienko - zapewnił. - Zapłacono im za 

to. 

- Ale dlaczego? Czy ktoś żywi do ciebie urazę? - Trudno jej było 

w  to  uwierzyć  i  od  razu  odrzuciłaby  taką  myśl,  gdyby  Benedykt  z 

pełnym  przekonaniem  nie  skinął  głową.  -  Przyznaję,  że  znam  cię 

bardzo  mało,  lecz  ani  przez  chwilę  nie  przypuszczałam,  że  łatwo 

wdajesz  się  w  bójki  i  nieopatrznie  przysparzasz  sobie  wrogów.  Czy 

wiesz, komu zależało, by na ciebie napaść? 

Nie próbował nawet odpowiedzieć. 

- Ten, kto wynajął tych drabów, musiał mieć pieniądze - nalegała. 

- Czyżbyś naprawdę się nie orientował, kto to jest? 

Znowu  nie  odpowiedział,  ale  nagle  okazało  się,  że  nie  ma  takiej 

potrzeby, gdyż Sophia w tej sekundzie zrozumiała, kto to mógł być, i 

ogarnęły  ją  sprzeczne  uczucia.  Po pierwsze,  głęboko  się  zawstydziła, 

gdy  zdała  sobie  sprawę,  że  to  wszystko  przez  nią,  że  gdyby  nie 

zachowała się jak dziecko, usiłując zniweczyć plany ojca, który starał 

się  tylko  znaleźć  jej  odpowiedniego  konkurenta,  niewinny  człowiek 

nie zostałby pobity. 

- Crawley - wymamrotała pod nosem, czując, że ogarnia ją gniew. 

- To na pewno on. Niech sczeźnie jak pies. 

-  Z  czasem  wszyscy  opuścimy  ten  padół  -  odparł  Benedykt  z 

błyskiem wisielczego humoru, lecz Sophii to nie rozbawiło. 

-  Na  pewno  nie  będę  czekać  tak  długo  -  oznajmiła,  a  w  jej 

zdecydowanym głosie pojawiły się twarde nuty. - Crawley to drań, a 

ja osobiście dopilnuję, by drogo zapłacił za to, co ci zrobił. 

background image

Zapadło milczenie. 

-  Niech  panienka  da  sobie  z  tym  spokój  -  odezwał  się  po  chwili 

Benedykt. 

Zabrzmiało to bez wątpienia jak polecenie, aż Trapp otworzył usta 

ze zdziwienia. Służący ma jej rozkazywać?  

Sophia  spojrzała  na  swego  stajennego  z  mieszaniną  gniewu  i 

zaskoczenia. Nie przywykła, by ktokolwiek, nawet o wyższej pozycji, 

zwracał  się  do  niej  w  ten  sposób.  Niemniej  nie  powstrzymało  to 

Benedykta. 

- Kobiety nie muszą załatwiać moich porachunków - ciągnął tym 

samym, stanowczym tonem. - W obecnej chwili nie mam możliwości 

odpłacenia  się  sir  Luciusowi  Crawleyowi  za  jego  postępek,  ale 

zostanie  on  w  mojej  pamięci  i  w  stosownym  czasie  odpowiem  za  tę 

zniewagę. A na razie, w najlepszym interesie panienki i moim będzie 

zostawić to tak, jak jest. 

Z  miny  Sophii  można  było  wyczytać  gniew,  lecz  także,  jak 

stwierdził  Benedykt,  bacznie  się  jej  przyglądając,  pewną  dozę 

podziwu,  a  w  końcu  dopatrzył  się  w  jej  twarzy  niechętnej  zgody. 

Sophia obróciła się na pięcie i podeszła do schodów. 

- No więc dobrze, Beniaminie Rudgely, będzie, jak sobie życzysz 

- rzuciła przez ramię.  

Potem  wyszła, nie odzywając się więcej, a Trapp znowu stanął z 

otwartymi ze zdziwienia ustami. 

-  A  niech  mnie!  -  oznajmił,  gdy  wreszcie  odzyskał  głos.  - 

Gdybym tego nie  widział, nigdy bym w to nie uwierzył. -  Zerknął w 

background image

kierunku Bena, a w jego oczach zaczynał budzić się podziw.  - Jesteś 

niesamowity, chłopcze! Panna Sophia zawsze była upartą dziewczyną, 

wszystko  musiało  być  tak,  jak  ona  chce,  a  jednak  zgodziła  się 

zostawić tę sprawę w spokoju. 

-  Niezupełnie,  panie  Trapp  -  zaprzeczył  Benedykt.  -  Jeśli  się  nie 

mylę,  niełatwo  jej  było  powziąć  decyzję.  -  Uśmiechnął  się  lekko, 

moszcząc  obolałe  ciało  na  łóżku.  -  Może  jest  uparta  i  rozpuszczona, 

ale ani przez chwilę nie wątpię, że dotrzyma słowa. 

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Benedykt  nie  zawiódł  się  na  młodej  kobiecie,  w  której  pokładał 

wiarę  jak  w  żadnej  innej.  Okazało  się  to  dwa  dni  później,  gdy 

otrzymał wezwanie, by stawił się w pałacu punktualnie w południe. 

Ponieważ  pół  godziny  wcześniej  Trapp  odwiózł  hrabiego  i 

hrabinę lekkim miejskim powozem, Benedykt domyślił się, kto chciał 

go  widzieć. Choć był przygotowany  na tę rozmowę, serce biło mu w 

przyspieszonym  tempie,  gdy  o  wyznaczonej  godzinie  wchodził  do 

biblioteki,  gdzie  ujrzał  swą  ukochaną.  Siedziała  przy  mahoniowym 

biurku, zajęta pisaniem listu. 

Poczuł  rozczarowanie,  gdy  nie  uśmiechnęła  się  na  powitanie, 

każąc  mu  usiąść  po  drugiej  stronie  biurka.  Wydawała  się  całkowicie 

pochłonięta listem, toteż nie próbował jej przeszkadzać, lecz rozejrzał 

się po pokoju, którego ściany szczelnie wypełniały książki. 

W  przeciwieństwie  do  Trappa  Benedykt,  co  całkiem  zrozumiałe, 

w  eleganckim  otoczeniu  czuł  się  swobodnie.  Ściany  pełne  książek, 

background image

nieomylny  zapach  skóry  i  dobrej  starej  whisky  przypomniały  mu 

bibliotekę w Sharnbrook. 

Nie wątpił ani przez chwilę, że podczas jego długiej nieobecności 

wierna służba doskonale dbała o dom i jego wnętrze. Większość mebli 

z  pewnością  okryta  była  płóciennymi  pokrowcami,  a  Benedykt  z 

utęsknieniem  czekał  dnia,  kiedy  każe  je  zdjąć,  sam  zaś  podejmie 

liczne obowiązki, do których był przygotowywany od urodzenia. 

Wracając  myślą  do  teraźniejszości,  zerknął  na  drugą  stronę 

biurka, na istotę, która opóźniała jego powrót do rodzinnego gniazda. 

Nadobna  dziedziczka  skończyła  już  pisać  i  dość  bacznie  się  weń 

wpatrywała. 

-  Twoje  rany  szybko  się  goją  -  odezwała  się  Sophia, 

zauważywszy,  że  Ben  nie  ma  już  spuchniętych  warg,  choć  rozcięcie 

nad  lewym  okiem  ciągle  jeszcze  jest  wyraźnie  widoczne.  -  Mam 

nadzieję, że w tej sytuacji Trapp nie zarzuca cię robotą. 

Benedykt  pospiesznie  zapewnił  ją,  że  prawda  wygląda  wręcz 

przeciwnie i że przydzielają mu tylko najlżejsze prace. 

-  W  istocie,  panienko,  im  szybciej  będę  mógł  podjąć  wszystkie 

swe obowiązki, tym lepiej mi to zrobi. 

- W takim razie możesz towarzyszyć mi jutro. Brat dziś wyjeżdża 

z Londynu, więc będę potrzebowała twoich usług od zaraz. 

W uszach Benedykta jej słowa zabrzmiały jak najsłodsza muzyka. 

Nie  to,  żeby  nie  lubił  lorda  Angmeringa  -  wręcz  przeciwnie.  Brat 

Sophii często zachodził do stajni, gdy przyjeżdżał na Berkeley Square, 

a jego nierzadko zjadliwe uwagi bawiły Benedykta. Jednak obecność 

background image

Marcusa  w  stolicy  przeszkadzała  w  uwodzeniu  jego  uroczej  siostry, 

toteż bez przykrości myślał o rychłym jego wyjeździe. 

-  Tymczasem  jednak  nie  powinieneś  zbyt  pospiesznie 

podejmować  swych  dawnych  obowiązków  -  rzekła  miękko  Sophia, 

która  czuła  się  winna,  patrząc  na  wyraźnie  wypukłości  bandaży  pod 

szorstką, bawełnianą koszulą. - Nie chcę przysparzać ci jeszcze więcej 

bólu. 

Dopiero po pewnej chwili Benedykt zdał sobie sprawę, że Sophia 

mówi o jego obrażeniach fizycznych, nie zaś obecnym stanie ducha i 

niemal  westchnął  z  ulgą,  gdyż  ani  przez  moment  nie  wątpił,  że  jego 

dni  jako  pomocnika  w  stajni  Yardleyow  byłyby  policzone,  gdyby 

ktokolwiek  się  dowiedział,  że  skromny  sługa  czyni  zakusy  na  młodą 

dziedziczkę. 

- To, co zaszło tego wieczoru, nie jest panienki winą - zapewnił ją 

szybko, lecz ona nie dała się tak szlachetnie oczyścić z winy. 

- Owszem, jest. To wszystko przeze mnie. Niemądrze postąpiłam, 

zachęcając  człowieka  pokroju  Crawleya.  Napadnięto  na  ciebie  z 

powodu mojej lekkomyślności. 

Nie mogła powstrzymać wymuszonego uśmiechu.  

-  Sumienie  mnie  gryzie  i  przyznam,  że  bardzo  mi  wstyd.  Nie 

przypuszczam wszakże, bym przy mojej naturze zbyt długo oddawała 

się przygnębieniu - rzekła lekko, nie uświadamiając sobie, jak bardzo 

to  przeżycie  wpłynęło  na  jej  stosunek  do  wielu  spraw.  -  Oczywiście, 

humor mi się nie poprawił, gdy zeszłego wieczoru ujrzałam Crawleya 

background image

i  byłam  zmuszona  zwracać  się  do  niego  uprzejmie  z  powodu  tej 

bezsensownej obietnicy, jaką ci dałam. 

- Rozmawiała pani z nim? 

- Tak, przez chwilę - odparła, nie znajdując nic dziwnego w jego 

wyraźnym zainteresowaniu. - Bogu dzięki, ani razu nie poprosił mnie 

do  tańca.  -  Nagle  się  zachmurzyła.  -  Teraz,  gdy  się  nad  tym 

zastanawiam,  w  ogóle  nie  pamiętam,  żeby  z  kimkolwiek  tańczył. 

Wydawał się czymś zaabsorbowany i, o ile sobie przypominam, dość 

wcześnie  wyszedł  z  przyjęcia.  -  To  wielce  rozbawiło  Bena,  a  Sophia 

chciała znać przyczynę jego wesołości. 

-  Podejrzewam,  że  zajęcia  Crawleya  spowodowane  są  wyłącznie 

moim drobnym fortelem - przyznał i zaczął jej wyjaśniać, jakie kroki 

podjął, by choć trochę się zemścić. 

Sophia  całkowicie  poparła  jego  postępowanie,  poczuła  się  też 

mniej winna. 

- Mam tylko nadzieję, że opryszki, które na ciebie napadły, będą 

nadal domagały się zapłaty. I otrzymają ją! 

-  Podejrzewam,  że  w  końcu  Crawley  będzie  musiał  spełnić  ich 

żądania, by zamknąć im usta. Taki człowiek jak on może cieszyć się 

złą  sławą,  ale  wynajmowanie  opryszków,  by  osiągnąć  niegodziwe 

cele,  spotkałoby  się  z  ogólnym  potępieniem.  Straciłby  twarz, 

napiętnowano  by  go  nawet  jako  tchórza,  a  to  oznacza  śmierć 

towarzyską każdego członka wyższej klasy. 

background image

Jak  zawsze,  gdy  mówił  szczerą  prawdę,  Sophia  nie  mogła  się 

nadziwić,  skąd  tak  dobrze  zna  jej  sferę.  Nie  zdołała  zapanować  nad 

ciekawością. 

-  Ciągłe  mnie  zadziwiasz,  Benie.  Znasz  doskonale  zasady, 

rządzące  w  wyższych  kręgach.  Ciekawa  jestem,  skąd  uzyskałeś  tę 

wiedzę? Może z przeglądania kolumn towarzyskich w gazetach, co?  

Benedykt byłby niezwykle zdziwiony, gdyby, prędzej czy później, 

nie rzuciła jakiejś uwagi na temat jego umiejętności czytania, toteż był 

przygotowany  na  to  na  pół  szydercze  zapytanie  i  nie  zbiło  go  ono  z 

pantałyku. 

-  Zdaje  sobie  pewnie  panienka  sprawę,  że  pan  Trapp  nie  lubi 

gadać po próżnicy, więc dużo czytam w wolnym czasie. 

Sophia  przez  chwilę  zastanawiała  się  nad  tą  odpowiedzią. 

Służący, stojący wyżej w hierarchii, przeważnie umieli czytać i pisać, 

ale  w  przypadku  chłopców  stajennych  sprawa  przedstawiała  się 

zupełnie inaczej. Jednakże Sophia nie mogła szczerze powiedzieć, że 

była zaskoczona tymi umiejętnościami Bena. 

- Bez wątpienia twój dawny pan nalegał, byś się uczył. 

-  Jak  najbardziej, panienko  - przyznał  Benedykt,  choć nadal  czuł 

się  dziwnie,  gdy  o  zmarłym  ojcu  mówił  „dawny  pan".  -  Uważał,  że 

człowiek bez wykształcenia nie będzie w stanie wspiąć się na wyższy 

poziom społeczny. 

-  Hm.  -  Sophia  przyglądała  mu  się  w  milczeniu,  nie  całkiem 

zadowolona  z  jego  wyjaśnień,  lecz  postanowiła  na  razie dać  spokój  i 

machnęła  tylko  szczupłą  dłonią  w  kierunku  małego  stolika  przy 

background image

drzwiach.  -  Znajdziesz  tam  ostatnie  egzemplarze  Morning  Post.  

gdybyś  miał  ochotę,  przed  wyjściem  rzuć  okiem  na  półki  i  pożycz 

sobie każdą książkę, która ci się spodoba. 

Wzruszony  tą  wspaniałomyślnością,  Benedykt  właśnie  miał 

wygłosić  gorące  podziękowanie,  gdy  otworzyły  się  drzwi  i  wszedł 

kamerdyner,  by  powiadomić  pannę  Sophię,  że  panna  Perceval 

przybyła  z  wizytą  i  czeka  w  bawialni,  co  raptownie  przerwało 

rozmowę  ku  wielkiemu  rozczarowaniu  przynajmniej  jednego  z  jej 

uczestników.  Sophia  zapewniła  Bena,  że  może  zabawić  w  bibliotece, 

jak  długo  zechce,  by  wybrać  książkę  wedle  swego  upodobania,  po 

czym wyszła do salonu. 

-  Na  śmierć  zapomniałam,  że  cię  zaprosiłam  do  siebie  na 

dzisiejszy  ranek  -  przyznała,  akurat  gdy  przyjaciółka  zdejmowała  ze 

swych ciemnych loków śliczny jedwabny czepeczek w kolorze farbki 

do bielizny. 

Robina  absolutnie  nie  czuła  się  obrażona,  lecz  nie  mogła  się 

powstrzymać, by nie dokuczyć Sophii: 

-  Przypuszczam  też,  że  całkiem  zapomniałaś,  dlaczego  mnie  tu 

zaprosiłaś. 

- O nie, o tym pamiętam - zapewniła ją Sophia, uśmiechając się z 

jej na poły drwiącego tonu. - Chociaż, jak się później okazało, mogłaś 

sobie  oszczędzić  trudu.  Kiedy  cię  zapraszałam,  przypuszczałam,  że 

Marcus tu będzie, ale postanowił dzisiaj wyjechać z Londynu. Wiesz, 

co  z  niego  za  paskuda,  Robino.  -  Uniosła  ręce  bezradnym  gestem.  - 

Nie  można  przewidzieć,  co  zrobi  z  dnia  na  dzień.  Niestety,  bez  jego 

background image

pomocy  nie  zdołam  pokazać  ci  zbyt  dobrze  figur  tego  walca,  chyba 

że... 

Nagle  przyszła  jej  do  głowy  pewna  myśl  i  odwróciła  się  do 

kamerdynera, który wszedł w ślad za nią, niosąc tacę z karafką ratafii 

oraz talerz słodkich, migdałowych biszkoptów. 

-  Cardew,  bądź  tak  dobry  i  zobacz,  czy  Ben  jest  jeszcze  w 

bibliotece, a jeśli tak, poproś go, by tu przyszedł. 

Kamerdyner  prychnął  głośno,  wyrażając  swoje  niezadowolenie. 

Uważał  za  niestosowne,  by  służba  pracująca  na  zewnątrz  chodziła 

swobodnie  po  domu,  nawet  jeśli  wystroiła  się  jak  należy  przed 

stawieniem się u pałacowych drzwi. Jednak starczyło mu rozumu, by 

nie  dyskutować  z  hrabianką,  toteż  poszedł  po  Bena,  tak  jak  mu 

kazano. 

Choć Sophia kilkakrotnie wspominała o swym nowym stajennym, 

zupełnie  zapomniała  uprzedzić,  jak  bardzo  jest  przystojny,  toteż 

Robina stanęła niemal z otwartymi ustami, gdy drzwi się otworzyły i 

po  chwili  wysoki  mężczyzna  o  złotobrązowych  włosach  sięgających 

karku, swobodnym krokiem wszedł do salonu.  

Robina nie mogła oderwać od niego oczu. Najbardziej uderzył ją 

nie  imponujący  wzrost  ani  barczyste  ramiona,  lecz  to,  że  nawet  w 

zwykłym  roboczym  ubraniu  w  eleganckim  otoczeniu  wydawał  się 

całkiem na miejscu. 

-  Ach,  wybornie!  -  rzekła  Sophia,  pospiesznie  przeglądając 

książkę i gazety, które trzymał w ręce. - Widzę, że wybrałeś sobie coś 

do czytania. Odłóż to teraz, Benie, bo potrzebuję twojej pomocy. 

background image

Usłuchał z lekkim zdziwieniem. 

- Czym mogę służyć, panienko? 

Choć  szybko  pozbyła  się  resztek  dziecięcej  niedojrzałości,  w  jej 

naturze zostało jednak coś łobuzerskiego. 

-  Na  pewno  tak  wykształcona  osoba  jak  ty  kiedyś  uczyła  się 

tańczyć. 

- Tańczyć, panienko? - powtórzył, rzucając ostrożne spojrzenie w 

drugi koniec pokoju, w kierunku Robiny. 

-  Tak,  tańczyć,  Benie.  Wiesz,  to  taka  niemądra  rozrywka,  której 

my,  co  mniej  poważni  śmiertelnicy,  oddajemy  się  z  braku  czegoś 

lepszego do roboty. 

Stłumiony  chichot  z  tyłu  przypomniał  Sophii  nie  tylko  o 

obecności przyjaciółki, lecz także, iż zapomina o dobrych manierach. 

Pospiesznie  naprawiła  ten  błąd,  oficjalnie  przedstawiając  sobie 

obecnych,  jakby  Ben  był  dżentelmenem,  który  zaszedł  z  wizytą,  po 

czym  nakłoniła  lekko  rozbawioną  Robinę,  by  zasiadła  przy 

fortepianie. 

Robina uczyniła to z najwyższą chęcią. Nie tak utalentowana jak 

jej  siostra,  potrafiła  jednak  zagrać  bardzo  przyzwoicie,  gdy  ją  o  to 

poproszono, choć palce się jej nieco poplątały, gdy ujrzała, jak Sophia 

śmiało  kładzie  jedną  męską  dłoń  na  swej  talii,  a  drugą  ujmuje  w 

szczupłe palce. 

Benedykt był zdumiony. Słyszał, oczywiście, o tym nowym tańcu, 

który  gwałtownie  zyskiwał  na  popularności,  lecz  sam  nigdy  go  nie 

tańczył. Był jednak bardzo chętny do nauki, zwłaszcza że dzięki temu 

background image

mógł  choć  lekko  dotknąć  kobiety,  która,  jak  się  przekonywał  z 

każdym dniem bardziej, będzie dla niego idealną żoną. 

Sophia  również  nie  pozostała  obojętna  na  bliskość  mężczyzny. 

Doskonałe pamiętała ten wieczór w Boże Narodzenie, kiedy Marcusa 

zdołano  namówić,  by  nauczył  ją  tańca,  który  wówczas  uważano  za 

nadzwyczaj  nieprzyzwoity.  Wtedy  zupełnie  nie  uświadamiała  sobie, 

że brat ją przytrzymuje, gdy wirowali razem wokół bawialni w Jaffrey 

House, toteż teraz musiała zebrać myśli i znaleźć się w tej sytuacji jak 

najlepiej. 

Szybko  doszła  do  wniosku,  że  albo  ona  jest  znakomitą 

nauczycielką,  albo  Ben  niesłychanie  pojętnym  uczniem.  Po  kilku 

momentach nieuwagi, gdy jednak zgrabnie uniknęli nastąpnięcia sobie 

na nogi, wirowali wokół dużego salonu doskonale zgrani, póki Sophia 

bezwiednie nie wsunęła czubka bucika pod dywan.  

Nie runęła jak długa tylko dzięki szybkiemu refleksowi partnera. 

Objął  silnym  ramieniem  jej  szczupłą  talię  i  trzymał  ją  przez  chwilę 

bezpiecznie  opartą  o  swą  muskularną  pierś,  po  czym  łagodnie 

postawił  na  nogi.  Trwało  to  zaledwie  parę  chwil,  a  jednak  jej  ciało 

pulsowało takim bogactwem doznań, że aż się zarumieniła.  

Instynktownie  odsunęła  się  o  krok  i  zaryzykowała  przelotne 

spojrzenie na mężczyznę, którego krótki uścisk tak bardzo ją poruszył, 

lecz zaraz stwierdziła, że on wcale nie patrzy na nią, ale na instrument 

stojący w drugim końcu pokoju. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że 

muzyka ucichła. 

background image

-  No,  no!  Ależ  to  szybki  taniec,  ten  walc!  -  zawołała,  usiłując 

opanować zadyszkę, a gdy podążyła wzrokiem za lekko rozbawionym 

spojrzeniem  Bena,  ujrzała  Robinę,  która  trzymała  palce  nad 

klawiszami  i  wyglądała  na  wyraźnie  zamyśloną.  -  Może  skończymy 

na tym pierwszą lekcję, co? Czuję się dość zmęczona. 

Mówiła  szczerą  prawdę,  lecz  nie  tłumaczyło  to  uczucia 

nieśmiałości,  które  nagle  ją  opanowało.  Sophia  zdołała  zaledwie 

kiwnąć  głową  Benowi,  by  go  odprawić,  po  czym  podeszła  do  sofy. 

Robina dołączyła do niej, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi. 

- Wydaje się, że twój stajenny ma wiele talentów. 

Ta  cicho  wypowiedziana  uwaga  wcale  nie  wydała  się  Sophii 

dziwna.  W  istocie,  byłaby  bardzo  zdumiona,  gdyby  jej  niezwykle 

bystra  przyjaciółka  nie  dostrzegła  w  Beniaminie  Rudgelym  niczego 

nadzwyczajnego. 

-  Więcej,  niż  ci  się  wydaje  -  odparła,  odzyskując panowanie  nad 

sobą  i  zastanawiając  się,  dlaczego  w  ogóle  je  straciła.  -  Za  każdym 

razem,  kiedy  jestem  w  jego  towarzystwie,  odkrywam  w  nim  coś 

nowego. Na przykład któregoś dnia dowiedziałam się, że umie pisać i 

czytać. 

-  Wielkie  nieba!  -  Robina  nawet  nie  próbowała  ukrywać 

zdumienia. - To niezwykłe, nie uważasz? 

-  Bardzo  -  przyznała  Sophia  -  ale  też  Beniamin  Rudgely  jest  w 

najwyższym stopniu niezwykłym człowiekiem. 

background image

Sięgając  po  ratafię,  umieszczoną  pod  ręką  na  pobliskim  stoliku, 

nalała  dwa  kieliszki,  wręczyła  jeden  Robinie,  po  czym  oparła  się  o 

sofę, w zamyśleniu sącząc trunek. 

- Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że jest synem z 

nieprawego łoża jakiegoś bogacza. 

Choć  Robina  wychowała  się  w  rodzinie  pastora,  nie  można  jej 

było  uznać  za  naiwną  czy  nieśmiałą  skromnisię.  Wpatrywała  się  w 

jakiś odległy punkt, jakby chcąc przywołać wizję przystojnej twarzy o 

niezaprzeczalnie arystokratycznych rysach i po paru chwilach skinęła 

potakująco głową. 

- Zawsze mówi o zmarłym chlebodawcy jako o „dawnym panu" - 

wyjaśniła  Sophia.  -  Mam  jednak  przeświadczenie,  że  łączyło  ich  coś 

więcej  niż  zwyczajny  stosunek  pana  i  służącego.  W  końcu  ilu  ludzi 

zadbałoby  o  edukację  służby?  Wiem,  że  mój  ojciec  kazał  uczyć 

Trappa, ale przyznasz, że to niezwykłe. 

Znowu przyjaciółka skinieniem przyznała jej rację. 

- Uważasz, że dawny chlebodawca mógł być jego ojcem? 

- Oczywiście, to całkiem możliwe. 

- Ale nie znasz jego nazwiska? 

-  Nie,  nie  znam.  Co  więcej,  nie  zamierzam  tego  dochodzić.  Jeśli 

Ben będzie chciał, żebym je poznała, sam mi powie - a jeżeli nie, na 

pewno ma swoje powody, żeby mi go nie zdradzać. 

Robina, która początkowo była tylko zaciekawiona tym tematem, 

postanowiła dokładnie go zgłębić. 

background image

-  Najwyraźniej  bardzo  cię  obchodzi  twój  stajenny,  Sophio  - 

zauważyła cicho. 

- Owszem, chyba można tak powiedzieć. 

- Zdaje się, że bardzo go polubiłaś. 

- To prawda - przyznała Sophia, nie widząc powodu, by kłamać. - 

Clema też bardzo lubiłam, pamiętasz? 

- Taak... Ale Clem, pozwól, że ci przypomnę, był niski, tęgawy i 

w niczym nie przypominał Adonisa, podczas gdy Beniamin Rudgely... 

-  Jest  niezwykle  przystojny  -  dokończyła  za  nią  Sophia.  - 

Owszem,  zauważyłam  to,  Robino,  nie  jestem  ślepa.  Jeśli  sądzisz,  że 

między nami dochodzi do czegoś niewłaściwego... 

- Niczego nie sądzę - pospiesznie zapewniła ją Robina. - Po prostu 

chodzi  o  to,  że...  -  w  jej  jasnoniebieskich  oczach  zamigotał  błysk 

niepokoju - nigdy nie ukrywałaś swych uczuć. Wszyscy wiedzieli, jak 

bardzo  lubiłaś  dawnego  stajennego  i  nikt  w  czterech  wioskach 

opactwa nie widział w waszej przyjaźni niczego zdrożnego.  

Ale  to  jest  Londyn,  Sophio,  prawdziwa  wylęgarnia  skandali  i 

złośliwych  plotek.  Jeśli  okażesz  nowemu  stajennemu  tę  samą 

sympatię,  jaką  żywiłaś  dla  Clema,  to  wolę  nie  myśleć  o 

oszczerstwach, które zaczną krążyć na twój temat. 

Sophia  siedziała  w  milczeniu,  przez  parę  minut  rozmyślając  nad 

słowami  Robiny,  po  czym,  sięgnąwszy  po  biszkopt  ze  słodkimi 

migdałami,  machnęła  ręką  z  lekceważeniem.  Jej  przyjaciółka 

wyraźnie przesadza! 

background image

Jak się okazało, obawy Robiny nie były płonne. Gdy Sophia i jej 

przystojny  stajenny  przez  parę  dni  regularnie  pojawiali  się  w  parku, 

wywołali  masę  plotek  i  domysłów.  Oczywiście  wiele  osób  nie 

widziało  nic  złego  w  tym,  że  młoda  dama  i  jej  stajenny  jadą  obok 

siebie, zatopieni w rozmowie.  

Inni zaś, zwłaszcza ci, którzy  w  zeszłym miesiącu byli na balu u 

Yardleyów,  zastanawiali  się,  czy  w  krążących  wówczas  pogłoskach 

nie  kryje  się  źdźbło  prawdy.  Lady  Sophia  Cleeve  od  przyjazdu  do 

Londynu  poświęcała  bardzo  mało  uwagi  dżentelmenom  z 

eleganckiego  świata,  na  oczach  wszystkich  okazując  najwyższe 

zainteresowanie plebejuszowi ze stajni! 

Sophia  pozostawała  obojętna  na  liczne  ukradkowe  mrugnięcia  i 

złośliwe szepty, wymieniane za jej plecami. Odczuwała boleśnie tylko 

to,  że  Londyn  stał  się  niesłychanie  zatłoczony,  jego  ludność  jakby 

podwoiła  się  w  ciągu  doby.  Niezależnie  od  pory  dnia,  w  jakiej 

postanowiła  odbyć  przejażdżkę,  nie  mogła  znaleźć  ulicy,  którą 

swobodnie  dałoby  się  przejechać,  ani  miejsca  w  parku,  wolnego  od 

plotkujących par.  

Któregoś  ranka  podczas  śniadania,  mniej  więcej  w  tydzień  po 

wyjeździe  Marcusa,  gorzko  poskarżyła  się  na  to  rodzicom.  Lady 

Marissa rzuciła córce spojrzenie pełne zrozumienia. 

-  Obawiam  się,  moja  droga,  że  będziesz  musiała  się  do  tego 

przyzwyczaić.  Zaczął  się  sezon  i  większość  gości  pozostanie  aż  do 

jego zakończenia. 

background image

-  Zdaję  sobie  z  tego  sprawę,  mamo,  ale  mam  wrażenie,  że 

wszyscy  zjechali  do  stolicy  w  ciągu  ostatnich  paru  dni.  -  Uderzył  ją 

przewrotny  zbieg  okoliczności.  -  Dokładnie  rzecz  biorąc,  ten  napływ 

zaczął  się  od  wyjazdu  Marcusa.  Może  powinniśmy  go  zawezwać  i 

przekonać  się,  czy  jego  obecność  nie  nakłoni  paru  przybyszów  do 

powrotu do ich majątków. 

Hrabia, pogrążony w lekturze licznej korespondencji, leżącej przy 

jego talerzu, nie mógł powstrzymać chichotu. 

-  Gdyby  ktoś  cię  usłyszał,  moje  dziecko,  mógłby  dojść  do 

wniosku, że nie szanujesz brata, a tymczasem każdy przyzna, że... 

Urwał,  a  jego  twarz  pokryła  się  tak  chorobliwą  bladością,  że 

zaniepokojona hrabina zapytała, czy mąż dobrze się czuje. 

-  C...  co?  -  Szeroko  rozwartymi  oczyma  przyglądał  się  jej  przez 

stół, jakby była osobą zupełnie mu nieznaną. Potem wziął się w garść, 

pospiesznie 

wstał 

fotela, 

zgarniając 

jednocześnie 

całą 

korespondencję.  -  Czuję  się  doskonale,  moje  serce...  tak,  naprawdę 

znakomicie.  Przepraszam  was,  ale  skończę  czytanie  listów  w 

bibliotece. 

-  Co  się  nagle  stało  papie?  -  odezwała  się  Sophia,  gdy  tylko  je 

opuścił. 

- Bez  wątpienia coś go zdenerwowało - musiała przyznać matka, 

lecz  zdecydowanie nie chciała zagłębiać się w domysły i pospiesznie 

zmieniła  temat.  -  Mam  nadzieję,  że  list  do  ciebie  nie  zawierał  złych 

wiadomości? 

background image

-  Wręcz  przeciwnie  -  zapewniła  ją  Sophia.  -  To  karteczka  od 

Olivii  Roade  Burton.  Napisałam  do  niej  w  zeszłym  tygodniu,  lecz 

najwyraźniej  wiadomość  ode  mnie  jeszcze  do  niej  nie  dotarła,  gdyż 

pisze,  że  uważa  mnie  za  największą  świnkę  na  świecie,  skoro  tak 

szybko o niej zapomniałam. 

- Ta młoda dama - zauważyła lady Marissa tonem, który nagle stał 

się  oschły  -  nie  ma  prawa  nikogo  krytykować  po  tym,  jak  się  sama 

zachowała. 

Sophia  nie  mogła  powstrzymać  wesołości  z  tego  rzadkiego 

przejawu wyraźnego niezadowolenia matki. 

-  Zdaję  sobie  sprawę,  że  nie  masz  zbyt  dobrego  mniemania  o 

Olivii, mamo. Może jest trochę samolubna i rozpieszczona, ale ja też 

taka jestem. 

-  To  święta  prawda,  moja droga  - przytaknęła hrabina,  wcale  nie 

zamierzając oszczędzać córki. - Jestem jednak pewna, że nie igrałabyś 

z  męskimi  uczuciami,  w  jednej  chwili  przyrzekając  dżentelmenowi 

rękę, a w następnej zmieniając zdanie. Zanim zaczniesz bronić panny 

Roade Burton - ciągnęła, uniemożliwiając córce przyjście znajomej z 

pomocą  -  powiem  ci  jasno  i  otwarcie,  że  nigdy  nie  wierzyłam  w  ten 

stek nonsensów, który rozgłaszał biedaczysko lord Ravensden, jakoby 

nigdy nie byli oficjalnie zaręczeni i że ogłoszenie w prasie było tylko 

przykrą pomyłką. 

Matka  mówiła  prawdę  i  Sophia  czuła,  że  nie  powiedzie  się  jej 

próba  ukazania  Olivii  w  lepszym  świetle.  Nie  ma  co  przekonywać 

background image

lady  Marissy,  że  wydarzenia,  które  rozegrały  się  przed  paroma 

miesiącami, miały zupełnie inny przebieg. Powiedziała więc tylko: 

- Dżentelmen do ostatka, co, mamo? Pewnie dlatego lubisz lorda 

Ravensdena  i  byłaś  tak  rada,  kiedy  postanowił  poślubić  Beatrice. 

Zawsze o wiele bardziej lubiłaś Beatrice niż jej siostrę... No, przyznaj 

się, mamo! 

Hrabina,  prawdomówna  jak  zawsze,  nawet  nie  zamierzała 

zaprzeczać. 

-  Tak,  trzeba  przyznać,  że  Ravensdenowi  się  udało,  gdy  Olivia 

postanowiła go zostawić. 

- Masz zupełną rację - przytaknęła Sophia. - Może nie pochwalam 

sposobów  postępowania  Olivii,  ale  w  sumie  wyszły  one  na  dobre 

wszystkim zainteresowanym. Poza tym - dodała z uśmieszkiem osoby, 

która wie, co w trawie piszczy - nie wierzę, byś naprawdę miała Olivii 

za złe to, że nie chciała wyjść za mężczyznę, który jej nie kochał. 

-  Chyba  tak,  moja  duszko  -  odparła  matka,  lecz  nie  chciała  już 

więcej  ustępować  córce  i  zmieniła  temat,  pytając,  czy  list  zawiera 

jakieś interesujące ploteczki. 

-  Nie,  nic  ciekawego.  -  Sophia  szybko  przebiegła  wzrokiem 

pojedynczą  kartkę  papieru.  -  Olivia  wspomina,  że  okolice  opactwa 

wyglądają  jak  opuszczone.  Nic  dziwnego,  skoro  większość 

mieszkańców dworów zjechała do stolicy.  

Mogłabym przysiąc, że wczoraj widziałam Beatrice, jak jechała z 

Ravensdenem  powozem,  i  na  pewno  widziałam  lorda  Ishama,  który 

onegdaj,  ponury  jak  gradowa  chmura,  jeździł  po  parku,  lecz  nie 

background image

zauważyłam,  czy  była  z  nim  India.  I  wiesz,  oczywiście,  że 

Percevalowie wreszcie przyjechali do miasta. 

- Tak, wiem o tym. - Hrabina nie mogła powstrzymać uśmiechu. - 

Jak  powiedział  któregoś  dnia  drogi  Hugo,  jego  matka  nie  jest 

zadowolona, że wydałyśmy dla ciebie bal, nim ona i Hester przybyły 

do  miasta.  On,  kochany  chłopak,  doskonale  rozumie,  dlaczego  to 

zrobiłam.  Kalendarz  wydarzeń  towarzyskich  jest  tak  wypełniony,  że 

nie  zdołałybyśmy  się  wcisnąć  z  naszym  przyjęciem,  gdy  sezon 

oficjalnie  się  rozpocznie.  Ale,  ale  -  dodała,  wzmocniwszy  się  łykiem 

kawy - nie zapomniałaś, że drogi Hugo ma nas zabrać do lady Sefton 

na wieczorek w przyszłym tygodniu? 

- Nie, nie zapomniałam - zapewniła ją Sophia, uśmiechając się ze 

zwyczaju matki, która dodawała czułe słówko przed imionami swych 

szczególnych  ulubieńców.  -  Zastanawiam  się,  mamo  -  kazał  jej 

powiedzieć  złośliwy  duszek  -  dlaczego  nigdy  nie  dążyłaś  do 

małżeństwa  między  „drogim"  Hugo  a  mną,  skoro  najwyraźniej  tak 

wysoko go cenisz? 

-  Właśnie  z  tego  powodu  nigdy  się  o  to  nie  starałam  -  odparła 

hrabina Marissa. - Ani mi było w głowie narzucać taką złośliwą małą 

psotnicę temu  miłemu  chłopcu.  Nie  dałabyś  mu  chwili  spokoju,  a  on 

jest zbyt wielkim dżentelmenem, by postąpić z tobą tak, jak często na 

to zasługujesz. 

Sophia nie mogła powstrzymać śmiechu, słysząc tę szczerą, choć 

niepochlebną ocenę swego charakteru. 

background image

-  Tak,  być  może  masz  rację.  Brat  Hugona  o  wiele  lepiej  by  się 

nadawał. 

-  Przeciwnie,  on  byłby  zupełnie  nieodpowiedni!  -  zaprzeczyła 

hrabina,  wstrząsając  się  na  samą  myśl.  -  Lowell  jest  tak  samo 

trzpiotowaty jak ty, a poza tym to jeszcze młodzieniaszek. O nie, moja 

droga.  Musisz  wyjść  za  kogoś,  czyje  poglądy  będziesz  szanowała  i 

czyich decyzji nie podważysz. I zapewniam cię, że jeśli spotkam taką 

osobę,  zrobię  wszystko  co  w  mojej  mocy,  by  doprowadzić  do 

małżeństwa. 

Sophia nagle się zamyśliła i niewidzącym wzrokiem wpatrzyła w 

przeciwległą  ścianę.  Oczami  duszy  ujrzała  wysokiego  mężczyznę  o 

długich, złotobrązowych włosach i inteligentnych niebieskich oczach. 

Ben  zawsze  łagodnie  zwracał  swej  pani  uwagę,  gdy  podczas 

przejażdżek  wypsnęło  jej  się  coś,  co  nie  przystoi  damie,  i  nieraz 

powściągała  język  pod  wpływem  jego  łagodnej  krytyki.  Jakie  to 

dziwne!  Nagle  zauważyła,  że  matka  bacznie  się  jej  przygląda, 

poderwała się więc na nogi. 

-  Oczywiście,  mamo,  że  z  największą  radością  poślubię  takiego 

mężczyznę,  jeśli  go  kiedykolwiek  spotkam.  Tymczasem  muszę 

odpowiedzieć na list Olivii. 

Zapominając,  że  ojciec  szukał  chwili  wytchnienia  w  bibliotece, 

weszła  tam  i  zobaczyła,  że  sir  Thomas  stoi  przy  oknie.  Patrzył  na 

skwer,  ramiona  miał  opuszczone,  minę  poważną  i  po  raz  pierwszy 

Sophia  pomyślała,  że  ojciec  sprawia  wrażenie  zmęczonego  życiem 

człowieka. 

background image

Zatopiony we  własnych, ponurych myślach nie zwrócił uwagi na 

jej obecność. Właśnie zastanawiała się, czy nie wymknąć się po cichu, 

gdy nagle zapytał, czego córka chce. 

- Przepraszam, że ci przeszkodziłam, papo. - Rzadko odzywał się 

do  niej  ostro,  toteż  była  zdumiona  jego  szorstkim  tonem,  ale  nie 

dotknęło jej to. Patrząc na jego minę, od razu można było poznać, że 

jest  czymś  głęboko  zmartwiony.  -  Zapomniałam,  że  tu  jesteś. 

Chciałam napisać list, ale mogę przyjść później. 

- Nie ma potrzeby. - Gdy przechodził do biurka, by wziąć stamtąd 

pojedynczy arkusik papieru i wsunąć go do kieszeni, jego krok nie był 

tak  energiczny  jak  zawsze.  -  Wychodzę  na  chwilę,  więc  możesz  tu 

zostać i napisać list. 

Zaniepokojona  Sophia  odsunęła  się,  by  zrobić  mu  przejście,  i 

uświadomiła sobie, że bardzo posiwiał, a na twarzy wyżłobiły mu się 

głębokie zmarszczki. Przypomniała sobie, że kiedy przed paroma laty 

dowiedział  się  o  zatonięciu  statku  płynącego  z  Indii,  przez  parę 

tygodni miał taki wyraz twarzy. Zmartwiła go utrata nie ładunku, lecz 

ludzi,  toteż  zastanawiała  się,  czy  podobna  katastrofa  wydarzyła  się  i 

teraz. 

Modląc się, by tak nie było, usadowiła się przy biurku i sięgnęła 

do  lewej  górnej  szuflady  po  papier,  przy  okazji  zsuwając  wieczko 

małego pudełka. W innych okolicznościach nasunęłaby je na miejsce, 

lecz to, co ujrzała, tak pochłonęło jej uwagę, że wyjęła pudełeczko, by 

dokładniej przejrzeć jego zawartość. 

background image

Przypomniała  sobie  mgliście,  że  przy  śniadaniu  wraz  z  listami 

Cardew  położył  obok  talerza  ojca  to  właśnie  pudełeczko  i  nawet 

zastanawiała  się,  co  też  ono  w  sobie  mieściło,  nigdy  bowiem  nie 

widziała tego cacuszka ani jego zawartości.  

Lok  ciemnych  włosów  mógł  należeć  do  ojca,  Sophia  doskonale 

bowiem  wiedziała,  że  w  młodości  lord  miał  ciemną  czuprynę, 

podobnie  jak  ona.  Było  jednak  wykluczone,  by  kiedykolwiek  nosił 

maleńką  obrączkę  leżącą  obok  jedwabistych  pukli.  Wzór  był 

delikatny,  bez  wątpienia  starodawny,  a  obrączka  pasowała  na  palec 

tak szczupły jak Sophii. 

Ze  zdziwieniem  potrząsnęła  głową,  nie  mogąc  zrozumieć, 

dlaczego  ktokolwiek  miałby  przysyłać  jej  ojcu  takie  rzeczy.  Były  to 

bez wątpienia skarby, może miłosne pamiątki... 

 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Hrabia  Yardley  opuścił  Londyn  wynajętym  powozem  wcześnie 

następnego 

ranka, 

dwudziestego 

drugiego 

kwietnia, 

nie 

powiadamiając żadnego z mieszkańców domu, nawet żony, dokąd się 

udaje,  ani  nie  podając  powodów  swego  nagłego  wyjazdu.  Zabawił 

poza domem tylko jedną noc i wrócił jeszcze bardziej wzburzony. 

Niepokój Sophii wzrastał, gdyż ojciec najwyraźniej coraz bardziej 

zamykał się w sobie. Gdy się na siebie natykali, rzadko wdawał się z 

nią  w  rozmowę,  a  przeważnie  czas  spędzał  w  bibliotece,  gdzie przed 

wtargnięciem intruzów chroniły go drzwi zamknięte na klucz. 

background image

Nikomu nie powiedział, dlaczego jest tak przygnębiony, a Sophia 

ani  lady  Marrisa  nie  chciały  wtykać  nosa  w  jego  sprawy.  Ta 

niesłychana zmiana usposobienia głowy domu pozostawała całkowitą 

tajemnicą,  dopóki  Sophia  nie  uzyskała  informacji  z  najbardziej 

nieoczekiwanego  źródła.  Choć  wieść  ta  nie  tłumaczyła  przyczyn 

obecnego usposobienia ojca, przynajmniej wyjaśniała, dokąd lord udał 

się podczas swego krótkiego wypadu z Londynu. 

Sophia, siedząc z matką w słonecznej bawialni od frontu, gotowa 

na  przybycie  porannych  gości,  ze  zdziwieniem  ujrzała  ojca,  który 

wszedł do pokoju z listem w ręce. 

-  Cardew  nieumyślnie  położył  to  wraz  z  moją  korespondencją  - 

wyjaśnił, wręczając jej kopertę, po czym, ku zdumieniu pań, usadowił 

się na jednym z krzeseł o krętych nogach. 

Jego  zachowanie  wzbudziło  w  Sophii  iskrę  nadziei,  bo  choć  nie 

wdał  się  ze  swoimi  paniami  w  pogawędkę,  najwyraźniej  gotów  był 

przebywać jakiś czas w ich towarzystwie, czego bezwzględnie unikał 

przez  ostatnie  dni.  Rzuciła  ukradkowe  spojrzenie  na  matkę,  która 

siedziała  obok  niej  na  sofie,  spokojnie  pochylona  nad  robótką.  Lady 

Marissa  również  nie  wszczynała  rozmowy.  A  zatem,  idąc  za  jej 

przykładem, Sophia milczała, całą uwagę poświęcając listowi. 

Natychmiast  rozpoznała  charakter  pisma  i jeszcze  zanim  złamała 

pieczęć, wiedziała, kto do niej napisał. Szybko zapoznała się z treścią 

listu, po czym spojrzała na pospiesznie nabazgrany dopisek, w którym 

jej  przyjaciółka,  Olivia,  wyraźnie  stwierdzała,  że  była  zaskoczona,  w 

background image

zeszłym  tygodniu  widząc  hrabiego  zmierzającego  konno  w  kierunku 

opactwa Steepwood. 

-  Wielkie  nieba,  papo!  -  wykrzyknęła  Sophia,  nie  myśląc  o  tym, 

czy  słusznie  na  głos  wyraża  zdziwienie.  -  Po  co,  na  miły  Bóg, 

pojechałeś w zeszłym tygodniu do Jaffrey House? 

Z chwilą gdy to powiedziała, zorientowała się, że popełniła błąd. 

Twarz  ojca  przybrała  niebezpieczny  odcień purpury,  podniósł  się  tak 

gwałtownie, że krzesło przewróciło się na podłogę. 

-  Dokąd  jadę  i  co  robię  to  wyłącznie  moja  rzecz!  -  odparł 

podniesionym  tonem.  -  Lepiej  poszukaj  sobie  odpowiedniego  męża, 

zamiast wtrącać się w sprawy, które zupełnie ciebie nie dotyczą! 

Lady  Marissa  po  mistrzowsku  opanowała  zdenerwowanie  z 

powodu  tego,  jak  sądziła,  nieuzasadnionego  wybuchu  i  przez  sofę 

wyciągnęła  rękę  do  córki,  gdy  tylko  jej  mąż  wypadł  z  pokoju,  z 

zaskakującą gwałtownością trzaskając drzwiami. 

- Uspokój się, moje dziecko - starała się załagodzić sytuację. - Nie 

miej takiej smutnej minki. Ojciec nie jest sobą, inaczej nie odezwałby 

się do ciebie w ten sposób. 

Sophia nie należała do dziewcząt płaczliwych i teraz też nie miała 

zamiaru ronić łez, ale nie mogła ukryć smutku, mówiąc: 

- Wiem o tym, mamo. Łatwiej bym to zniosła, gdybym wiedziała, 

co  tak  zmartwiło  papę.  Początkowo  myślałam,  że  otrzymał  jakieś 

tragiczne  wiadomości  na  temat  któregoś  z  będących  na  morzu 

statków,  lecz  ani  przez  chwilę  nie  przypuszczałam,  że  może  to  być 

background image

powodem  jego  tak  silnego  przygnębienia,  gdyż  z  pewnością  do  tej 

pory już by się nam z tego zwierzył. 

Hrabina  przytaknęła,  sama  nie  wiedząc,  co  spowodowało  tak 

gwałtowną zmianę w zachowaniu męża. 

-  Tak  się  składa,  moje  dziecko,  że  twój  ojciec  zawsze  lubił  sam 

zajmować  się  swoimi  sprawami.  Nie  jest  jednak  człowiekiem,  który 

smuci  się  bez  powodu,  tak  że  z  przykrością  muszę  powiedzieć,  że 

dopóki  nie  przezwycięży  swej  obecnej  melancholii  albo  nie  zdradzi 

nam jej przyczyn, będziemy musiały pogodzić się z jego nastrojami. 

Westchnąwszy, Sophia z niechęcią przyznała jej rację. 

-  Miejmy  nadzieję,  mamo,  że  nie  będziemy  musiały  zbyt  długo 

znosić tej sytuacji. Atmosfera w domu z każdym dniem staje się coraz 

bardziej napięta. Wszak nawet nieszczęsny Cardew chodzi na palcach, 

kiedy mija drzwi biblioteki. 

Kamerdyner  właśnie  w  tej  chwili  wkroczył  do  pokoju,  by 

oznajmić,  iż  przybyli  pierwsi  goście  tego  dnia.  Już  po  chwili  lady 

Elizabeth Perceval w towarzystwie córki zjawiła się w pokoju. 

Sophia,  z  jakichś  powodów,  które  jej  samej  nie  były  znane,  w 

ostatnich dniach stała się bardzo wrażliwa na nastroje innych i od razu 

wyczuła, że jej przyjaciółkę coś gnębi. Toteż, gdy tylko matka zajęła 

lady Elizabeth rozmową, Sophia zaciągnęła Robinę do okna i prosto z 

mostu zapytała, co ją dręczy. 

Robina nie mogła powściągnąć uśmiechu. 

-  Nie  zdawałam  sobie  sprawy,  że  tak  łatwo  mnie  przejrzeć  - 

odparła  lekko,  ale  już  po  chwili  beztroski  Robina  ciągnęła 

background image

poważniejszym  tonem:  -  Nie  mam  pojęcia,  jak  ci  to  powiedzieć, 

Sophio,  i  wiem,  że  nie  będziesz  zadowolona,  ale  chyba  powinnaś 

wiedzieć,  co  plotkują  o  tobie  niecni  ludzie...  to  znaczy  o  tobie  i 

nowym stajennym. 

Robina  od  razu  zauważyła,  że  szczupłe  ciało  Sophii,  okryte 

śliczną, jasnozieloną suknią poranną, zesztywniało lekko, lecz uznała, 

że jej obowiązkiem jest ostrzeżenie przyjaciółki. 

- Mama i ja uczestniczyłyśmy  w małym przyjęciu, wydanym dla 

dość  wąskiego  grona  w  domu  lorda  Exmoutha.  On  i  jego  matka 

przybyli  do  Londynu  zaledwie  w  zeszłym  tygodniu,  a  szanowna 

wdowa,  z  niewiadomego  powodu,  powzięła  do  mnie  sympatię.  To 

urocza  dama  -  ciągnęła  Robina,  lekko  zbaczając  z  tematu.  -  Ma 

charakter,  jest  pełna  życia  i  nie  boi  się  mówić  tego,  co  myśli,  ale 

wcale  nie  jest  złośliwa  i  to  ona  pierwsza  podjęła  temat  tych 

gorszących plotek na twój temat. 

-  A  co  dokładnie  powiedziała  ci  lady  Exmouth?  -  zapytała 

zniżonym  głosem  Sophia,  rzucając  krótkie  spojrzenie  w  kierunku 

matki. 

Na chwilę zapadła cisza. 

-  Ponieważ  od  przyjazdu  do  miasta  nie  wykazywałaś 

zainteresowania towarzystwem żadnego dżentelmena, pewni ludzie są 

skorzy  wierzyć  plotkom,  które  rozeszły  się  w  noc  twego  własnego 

balu.  Mówiono  wtedy,  że  w  istocie  wolisz  towarzystwo...ee...  osób  z 

niższych sfer. 

- Och, nie - westchnęła Sophia.  

background image

Po  raz  drugi  w  ciągu  dwóch  krótkich  tygodni  musiała  ponosić 

konsekwencje własnej głupoty. Nie można zaprzeczyć, że to ona sama 

spowodowała falę obecnych plotek. Nie chodziło jej już o siebie, lecz 

nie chciała, by pogłoski te doszły do uszu jej drogiej matki. 

-  Ale  są  też  ludzie,  którzy  stają  w  twojej  obronie  -  zapewniła  ją 

Robina,  usiłując  ulżyć  widocznej  konsternacji  przyjaciółki.  -  Mama 

machnęła na to wszystko ręką, twierdząc, że byłaś tak wychowana, by 

okazywać  względy  służącym,  niezależnie  od  tego,  jak  niską  pozycję 

zajmowali w domu twego papy.  

Nagły błysk w jej oczach zdradził skłonność do żartów.  

-  A  podobno  lord  Nicholas  Risely  rozpowiada,  że  wcale  go  nie 

dziwi  to  twoje  wyraźne  upodobanie  do  osobistego  stajennego,  gdyż 

ów  sługa  wyratował  cię  spod  kół  powozu  pewnego  ranka  na  Bond 

Street. 

- Lord Nicholas tak powiedział? - Gdy Sophia przypominała sobie 

to  zdarzenie,  kąciki  jej  ust  lekko  uniosły  się  w  uśmiechu.  -  Chyba 

trochę przesadził - przyznała. - Niemniej jestem mu wdzięczna. 

-  Sama  nie  wiedziałam,  czy  mu  wierzyć,  czy  nie,  bo  gdyby  coś 

takiego  się  zdarzyło,  na  pewno  byś  mi  powiedziała.  -  Figlarny  błysk 

znowu pojawił się w oczach Robiny. - Każdego jednak zapewniam, że 

to szczera prawda. 

Sophia czuła, że napięcie powoli ją opuszcza. 

-  Jesteś  dobrą  przyjaciółką.  Jedną  z  najlepszych  -  powiedziała, 

wywołując na policzkach Robiny delikatne rumieńce. 

background image

Choć 

Sophia 

najwyższą 

przyjemnością 

okazywałaby 

niezgłębioną pogardę dla krążących o niej plotek i zachowywałaby się 

jak zwykle, wiedziała, że nie może tak postąpić ze względu na matkę. 

Lady Marissa robiła wszystko co  w ludzkiej mocy, by pobyt córki  w 

mieście  był  udany.  Nawet  w  ciągu  ostatnich,  męczących  dni,  gdy 

musiała  znosić  samotniczy  tryb  życia  męża,  była  dla  córki  źródłem 

pociechy  i  wsparcia,  a  Sophia  mogła  uczynić  przynajmniej  tyle,  by 

oszczędzić matce dalszego niepokoju. 

Gdy  więc  opuściła  dom  wczesnym  popołudniem,  by  odbyć 

codzienną  przejażdżkę,  postanowiła  zachowywać  się  nadzwyczaj 

nobliwie,  jak  przystało  na  jej  pozycję  życiową.  Niestety,  podejmując 

to  postanowienie,  nie  wzięła  pod  uwagę  uczuć  kogoś,  czyje 

towarzystwo  znaczyło  dla  niej  więcej,  niż  zdawała  sobie  z  tego 

sprawę. 

Gdy  tylko  Benedykt  ujrzał,  jak  wyłania  się  z  domu,  i  zauważył 

poważny  wyraz  twarzy  Sophii,  nabrał  podejrzeń,  że  coś  zmąciło  jej 

spokój  ducha.  Lekkie  skinienie  głowy,  świadczące  o  dobrym 

wychowaniu, tylko potwierdziło jego przekonanie, a brak zaproszenia, 

by jechał obok niej, był widomym znakiem, że bezsprzecznie coś jest 

nie w porządku. 

Głowiąc  się,  co  też  mógł  powiedzieć  czy  zrobić,  co  tak  ją 

zdenerwowało,  wyjechał  za  nią  ze  skweru,  trzymając  się  w 

odpowiedniej odległości. Nic mu nie przychodziło na myśl. W istocie 

pamiętał wyraźnie, że po przejażdżce zeszłego popołudnia rozstali się 

po przyjacielsku. Omawiali podczas niej szereg tematów, poczynając 

background image

od wojny we Francji po straszliwe warunki życia londyńskiej biedoty. 

A  zatem  był  dość  pewien,  że  to  nie  on  jest  powodem  obecnego, 

zdecydowanie chłodnego traktowania. 

Benedykt  pracował  w  stajniach  hrabiego  Yardleya  już  od 

miesiąca,  toteż  zdążył  poznać  charakter  Sophii,  a  choć  ją  kochał, 

bynajmniej nie był ślepy na jej wady. Bywała niepokojąco gwałtowna 

i  często  mówiła,  co  jej  ślina  na  język  przyniosła,  lecz  te  drobne 

uchybienia jedynie wzmagały jej urok.  

Trzeba też jej przyznać, że nie traktowała źle służby i nie robiła z 

igły  wideł.  Dlatego  nabrał  pewności,  że  Sophia  ma  jakiś  rozsądny 

powód, by odnosić się do niego z całkowitą obojętnością. 

Ponury  uśmiech  wykrzywił  mu  usta,  gdy  rozważał  swą  obecną 

sytuację,  która  w  istocie  była  nie  do  pozazdroszczenia.  Gdyby  był 

prawdziwym stajennym, urodzonym i wychowanym do takiego życia, 

prawdopodobnie  zniósłby  w  milczeniu  obojętność  panienki.  Jednak 

sytuacja przedstawiała się inaczej. Pochodzi z Sharnbrooków, w jego 

żyłach  płynie  błękitna  krew  i  nie  pozwoli  sobie,  by  ignorowała  go 

młoda dama, która ma zostać jego żoną! 

Gdy  tylko  Sophia  zauważyła  u  swego  boku  górującą  nad  nią 

wysoką postać, poczuła, jak wzmaga się  w niej napięcie. Chciała mu 

powiedzieć,  by  cofnął  się  o  krok,  lecz  takie  polecenie  nie  mogło  jej 

przejść  przez  usta.  Nie  potrafiła  nagle  zacząć  traktować  tego 

mężczyzny  jak  służącego,  skoro  nigdy  do  tej  pory  tego  nie  czyniła. 

Jakże  mu  nakazać,  by  pamiętał  o  swoim  miejscu,  skoro  ona  sama 

myśli o nim jako o kimś sobie równym! 

background image

Zaryzykowała  spojrzenie  z  ukosa  w  jego  kierunku  i  w  tych 

uderzająco  błękitnych  oczach  nie  dostrzegła  ani  odrobiny  szacunku, 

toteż zaczęła się zastanawiać, czy miała rację, na tyle mu pozwalając. 

A  jednak,  przypomniała  sobie,  było  to  całkiem  zrozumiałe  w  tych 

okolicznościach. 

Nie  całkiem  zdając  sobie  z  tego  sprawę,  instynktownie  zwróciła 

się do Bena w poszukiwaniu męskiego towarzystwa, którym przez lata 

był  dla  niej  kochany  papa,  lecz  ostatnio  zaniedbał  ten  przyjemny 

obowiązek. A zastąpienie ojca Benem wydało się jej o tyle naturalne, 

że był pilnym słuchaczem i zarazem interesującym rozmówcą, którego 

celne uwagi nieodmiennie doprowadzały ją do śmiechu.  

O  dziwo,  wiele  poglądów  dzielił  z  ojcem,  toteż  przyszło  jej  do 

głowy,  że  gdyby  przestał  mówić  gardłową,  wiejską  angielszczyzną  i 

stosownie  się  ubrał,  byłby  całkiem  na  miejscu  w  klubie  White'a  czy 

Boodle'a, zależnie, oczywiście, od jego politycznych przekonań.  

Żywiła  też  niezachwianą  pewność,  że  wiele  słynnych  dam, 

będących  lwicami  salonowymi,  widziałoby  w  nim  ozdobę  swych 

przyjęć.  Ta  myśl  przyprawiła  ją  o  uśmiech,  a  gdy  odwróciła  głowę, 

odkryła,  że  przedmiot  jej  dumań  przygląda  się  swej  pani  z  lekkim 

zdziwieniem. 

-  Bogu  dzięki  za  to!  -  powiedział  tonem,  w  którym  kryło  się 

szyderstwo.  -  Już  myślałem,  że  w  pani  rodzinie  ktoś  umarł.  Albo,  co 

gorsza, że wypadłem z łask. 

- O nie. To się nigdy nie zdarzy - zapewniła go miękko. 

background image

Jej  uśmiech  zgasł,  gdy  wjechali  obok  siebie  do  zatłoczonego 

parku, a Sophia zauważyła w odkrytym powozie osławione plotkarki. 

Kiedy spojrzała w ich stronę, zachichotały, przykrywając usta ręką. 

-  To  te  wstrętne  babska  jak  lady  Tockington,  o,  tam,  wytrącają 

mnie  z  równowagi.  Czyżby  jej  życie  było  tak  puste,  tak  straszliwie 

nieinteresujące,  że  nie  ma  nic  innego  do  roboty  prócz  rozsiewania 

kłamstw o innych? 

Benedykt zawsze liczył się z tym, że dawni przyjaciele, choć nie 

widzieli go od pięciu lat, mogą rozpoznać go w przebraniu stajennego. 

Od  kilku  dni  zdawał  sobie  sprawę,  że  wraz  z  Sophią  są  obiektem 

ogólnego zainteresowania i odgadywał, co się o nich mówi.  

W tej sytuacji najlepiej jest, oczywiście, machnąć ręką i udawać, 

że  nic  szczególnego  się  nie  dzieje,  gdyż  niebawem  plotkarze  wezmą 

kogoś  innego  na  języki.  Niestety,  jego  pozycja  była,  mówiąc 

najoględniej, nieco niepewna. Choć dotychczas nikt go nie rozpoznał, 

w każdej chwili obawiał się zdemaskowania, a jeśli teraz odkryją jego 

maskaradę, może utracić to, o co tak zawzięcie się starał. 

Powrócił  spojrzeniem  do  uroczego  profilu  przyszłej  żony,  nieco 

teraz zeszpeconego bardzo niezadowoloną miną. 

-  Może  w  tej  sytuacji,  panienko,  byłoby  roztropniej  zatrudnić 

Trappa  jako  eskortę  panienki,  póki  plotkarze  nie  znajdą  nowego 

obiektu ich godnych pogardy zainteresowań - zaproponował, lecz był 

zaskoczony, gdy panna natychmiast skinęła głową na znak zgody. 

-  Zazwyczaj,  Benie,  nie  dbałabym  ani  trochę  o  to,  że  ludzie,  nie 

mający  nic  lepszego  do  zrobienia,  biorą  mnie  na  języki  -  przyznała. 

background image

Choć  była  zdenerwowana  i  zaniepokojona,  nie  mogła  powstrzymać 

ponurego uśmieszku, który uniósł kąciki jej ust. - Faktem jest, że cię 

lubię, i wcale mnie nie obchodzi, kto o tym wie. 

Rzuciła  mu  spojrzenie,  lecz  nie  zdążyła  dostrzec  błysku 

satysfakcji, który pojawił się w oczach stajennego. 

- Tym razem nie myślę o sobie. Moja matka musi się teraz uporać 

z  wieloma  sprawami  i  nie  chciałabym,  żeby  martwiła  się  jeszcze 

wstrętnymi pogłoskami o mnie. 

Sophia zauważyła zdziwienie na twarzy towarzysza i bez namysłu 

postanowiła mu się zwierzyć. 

-  Ojciec  ostatnimi  czasy  zachowywał  się  bardzo  dziwnie.  Nigdy 

przedtem  nie  widziałam,  żeby  tak  postępował.  Zamyka  się  w  swoim 

własnym  świecie,  do  którego  nie  dopuszcza  mamy  ani  mnie.  Gdyby 

był chory, mogłabym to  zrozumieć i iść na ustępstwa, ale  wydaje mi 

się, że nie chodzi tu o jego zdrowie. 

Choć Benedykt nigdy nie zetknął się osobiście z hrabią, wiedział 

od  Trappa,  że  jego  lordowska  mość, mimo  podeszłego  wieku,  cieszy 

się  doskonałym  zdrowiem.  Słyszał  też  o  nieoczekiwanym,  krótkim 

wyjeździe  lorda  z  miasta  w  zeszłym  tygodniu  i  podsunął  myśl,  że 

wówczas mogło zdarzyć się coś, co przysporzyło mu zmartwień. 

Sophia  zastanawiała  się  nad  tym  przez  chwilę,  po  czym 

potrząsnęła głową. 

- Pamiętam wyraźnie, że coś go zmartwiło w przeddzień wyjazdu 

ze stolicy. Poza tym - wzruszyła ramionami - dziś rano dowiedziałam 

się, że odwiedził naszą wiejską rezydencję. 

background image

-  A  jak  panienka  sądzi,  co  mogło  go  skłonić  do  tej  wizyty?  - 

zapytał  Benedykt,  nie  tyle  zainteresowany  postępowaniem  hrabiego, 

co  zatroskany  o  spokój  ducha  Sophii.  Najwyraźniej  martwiła  się 

ojcem,  a  wszystko,  co  ją  trapiło,  miało  teraz  dla  niego  ogromne 

znaczenie. 

-  Widziano  go,  jak  jechał  w  kierunku  opactwa  Steepwood  - 

zwierzyła  mu  się  -  więc  można  przypuszczać,  że  chciał  odwiedzić 

Sywella. Dlaczego papie nagle przyszło do głowy, żeby się tam udać, 

i to do tego o takiej porze? Pozostaje to dla mnie zagadką. 

Benedyktowi  też  wydało  się  to  dosyć  dziwne.  Potem  coś  mu  się 

przypomniało. 

-  Pamiętam,  jak  kiedyś  panienka  mówiła,  że  ojciec  chce  kupić 

opactwo. Może dowiedział się, że Sywell  w końcu zdecydował się je 

sprzedać, i postanowił złożyć swoją ofertę przed wszystkimi. 

- Obyś miał rację - westchnęła Sophia. 

Może  z  wyjątkiem  swego  ojca,  z  nikim  nie  czuła  się  tak  dobrze 

jak  w  towarzystwie  Beniamina  Rudgely'ego.  W  przeciwieństwie  do 

wielu dżentelmenów, z którymi spędzała wieczory, Ben nigdy nie był 

nudny,  zawsze  miał  na  podorędziu  jakiś  nowy,  ciekawy  temat  do 

rozmowy,  a  nade  wszystko  nie  musiała  mu  tłumaczyć  dowcipu  czy 

lekko prowokacyjnej uwagi, która się jej wyrwała.  

Po  prostu  był  niezwykle  dobrym  kompanem  i  chyba  jednym  z 

najbardziej  interesujących  przedstawicieli  swojej  płci,  jakiego 

kiedykolwiek  poznała.  Na  nowo  zaczęła  się  zastanawiać,  dlaczego 

przyjął posadę o tyle poniżej swych możliwości. 

background image

Rzucając mu kolejne spojrzenie z ukosa, zauważyła, że Beniamin 

się  rozgląda,  swymi  inteligentnymi,  błękitnymi  oczyma  przypatrując 

się  innym  jeźdźcom,  przy  czym  w  jego  wzroku  nie  było 

najmniejszego  szacunku.  Tak,  rozmyślała,  jest  coś  dumnego  w 

sposobie, w jaki się nosi, można wręcz powiedzieć, coś wyniosłego.  

Miała  wrażenie,  że  stajenny  nie  uważa  tych  bogatych  członków 

towarzystwa,  którzy  paradowali  teraz  w  swych  najszykowniejszych 

strojach,  za  lepszych  od  siebie  i  uważała,  że  gdyby  oduczył  się  swej 

wiejskiej  wymowy  i  odpowiednio  się  ubrał,  nie  raziłby  w 

najmodniejszych salonach Londynu. 

Potrząsnęła głową, zastanawiając się, czy szczery szacunek, który 

żywiła do jadącego obok niej człowieka, nie zaciemnia jej sądu. Lecz, 

jednocześnie,  choć  Ben  nigdy  nawet  nie  próbował  się  jej  zwierzać, 

miała  silne  przeczucie,  że  jeszcze  nie  tak  dawno  cieszył  się 

wygodniejszym  życiem  niż  teraz,  mieszkając  z  Trappem  nad 

stajniami.  Podejrzewała  też,  że  miał  bardziej  odpowiedzialne  zajęcie, 

wydając, a nie wypełniając rozkazy.  

Dlaczego, na miły Bóg, przyjął pracę w stajni, skoro stać go było 

na  znacznie  więcej?  Czy  od  powrotu  do  Anglii  nie  mógł  znaleźć 

bardziej stosownej dla siebie pracy, czy też za tym, co robi, kryje się 

jakiś inny powód? 

Benedykt  nagle  odwrócił  głowę,  podchwycił  zamyślone 

spojrzenie  Sophii  i  całkowicie  mylnie  tłumacząc  sobie  wyraz  jej 

twarzy, rzekł: 

background image

-  Jeśli  mogę  coś  poradzić,  niech  panienka  nie  bierze  sobie  do 

serca zmartwień ojca. Każdy od czasu do czasu miewa w życiu jakieś 

kłopoty. Mam wrażenie, że hrabia zwierza się innym tylko wtedy, gdy 

jest do tego gotowy, i nigdy wcześniej. 

Sophia doszła do wniosku, że nie tylko on ma takie usposobienie, 

nagle  ze  zdziwieniem  zdając  sobie  sprawę,  że  ojciec  i  mężczyzna 

jadący  obok  niej  wcale  tak  bardzo  się  od  siebie  nie  różnią.  Co  jest 

zdumiewające,  gdyż  nie  mogą  mieć  ze  sobą  wiele  wspólnego...  Ale 

czy rzeczywiście? 

-  Kiedy  przyjmowałem  tę  pracę,  powiedziała  panienka,  że  od 

czasu  do  czasu  dostanę  trochę  wolnego,  by  odwiedzić  rodzinę  - 

powiedział Ben, przerywając rozmyślania Sophii. - Właśnie chciałem 

zapytać, czy dziś po południu mógłbym odwiedzić brata? 

Nie zastanawiała się nawet przez chwilę. 

-  Oczywiście,  że  możesz.  Trapp  z  pewnością  da  sobie  radę  bez 

ciebie przez godzinkę czy dłużej. Żałuję, że nie mogę ci towarzyszyć. 

Atmosfera  w  domu  jest,  mówiąc  najoględniej,  bardzo  napięta.  - 

Roześmiała  się  nagłe,  a  w  jej  śmiechu  zabrzmiała  szaleńcza  nuta.  - 

Jeżeli  mojemu  ojcu  w  najbliższym  czasie  nie  poprawi  się  humor, 

przyjmę  propozycję  pierwszego  dżentelmena,  który  poprosi  o  moją 

rękę, choćby po to, by wyrwać się z Berkeley Square! 

Benedykta  nie  rozbawiło  to  w  najmniejszym  stopniu,  a  na  jego 

wysokim czole pojawiła się głęboka zmarszczka, gdy cofnął się o parę 

kroków, by zrobić miejsce dla jednego z wielbicieli Sophii. 

 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Zanim  Benedykt  chwycił  się  swego,  jak  mu  się  wówczas 

wydawało,  niewinnego  fortelu,  umówił  się  ze  swoim  bratem,  że  jeśli 

nie  wydarzy  się  nic  nadzwyczajnego,  kontakt  między  nimi  będzie 

mocno ograniczony bądź żaden. 

Nicholas  zgodził  się  z  tym,  gdyż  zawsze  istniała  możliwość,  że 

jakiś  spostrzegawczy  szelma,  widząc  ich  razem,  dostrzeże  rodzinne 

podobieństwo. Nawet on, niepoprawny figlarz, wolałby nie tłumaczyć 

całemu  światu,  dlaczego  jego  szacowny  brat,  którego  powrót  do 

wytwornego  towarzystwa  był  oczekiwany  już  od  jakiegoś  czasu, 

przebiera  się  w  stajennego.  Był  więc  nieco  zdziwiony,  gdy  pewnego 

dnia  drzwi  bawialni  otworzyły  się  i  jego  brat  nieoczekiwanie 

wkroczył do pokoju. 

-  Wielkie  nieba!  -  wykrzyknął  Nicholas,  od  razu  tracąc 

zainteresowanie  książką,  która  w  modnych  kołach  stanowiła  niemałą 

sensację.  -  Sporo  ryzykowałeś,  przychodząc  tutaj,  co?  A  gdyby  cię 

ktoś zobaczył? 

-  Na  wszelki  wypadek  nie  wszedłem  frontowym  wejściem.  - 

Zdając  sobie  sprawę,  że  nie  ma  co  czekać  na  zaproszenie,  Benedykt 

opadł  na  fotel  naprzeciw  brata.  -  To  dziwne,  jak  szybko  człowiek 

przyzwyczaja  się  do  bycia  służącym.  Teraz  to  niemal  moja  druga 

natura. 

-  Wierzę  ci  na  słowo  -  odparł  Nicholas  z  głębokim  poczuciem 

niesmaku,  gdyż  sama  myśl  o  wkroczeniu  do  domu  wejściem  dla 

background image

służby  przyprawiła  go  o  drżenie.  -  Widzę,  że  odgrywanie  stajennego 

nadal ma dla ciebie urok nowości? 

Wyraz twarzy Benedykta wyraźnie zdradzał jego uczucia, jeszcze 

zanim odpowiedział: 

- Przeciwnie, mam tego serdecznie dosyć! 

W  nagłym  wybuchu  śmiechu  Nicholasa  słychać  było  nieomylną 

nutę triumfu. 

- Wiedziałem, że z czasem stracisz zainteresowanie piękną Sophią 

i zwrócisz wzrok w zupełnie innym kierunku. Któraż to zyskała łaskę 

w twoich oczach? 

Benedykt  doszedł  do  wniosku,  że  marne  to  świadectwo  o  jego 

wierności,  lecz  nie  poczuł  do  brata  najmniejszej  urazy.  Musiał 

uczciwie przyznać, że gdy był w wieku Nicholasa, zachowywał się jak 

niepoprawny  lekkoduch  i  żadnej  niewieście  nie  potrafił  dochować 

wierności.  Niezdolny  powstrzymać  uśmieszku  pełnego  dezaprobaty 

dla samego siebie, rzucił spojrzenie na młodszego brata. 

-  Gdy  wyruszyłem  na  tę  skandaliczną  eskapadę  -  tak,  bracie, 

skandaliczną  -  powtórzył,  gdy  na  twarzy  Nicholasa  odmalowało  się 

zdziwienie - uczyniłem to z powodów czysto samolubnych. Chciałem 

dobrze  poznać  Sophię  Cleeve,  nim  zaangażuję  się  w  trwały  związek. 

Choć  wstydzę  się  do  tego  przyznać,  prawdą  jest,  że  w  przeszłości 

często  padałem  ofiarą  uroku  ładnej  buzi,  i  wiem  doskonale,  że 

zauroczenie to płomień, który płonie jasno przez jakiś czas, ale rzadko 

utrzymuje się długo. 

background image

-  Czyżby  krótki  okres  pracy  w  stajniach  Yardleyów  całkowicie 

wygasił  płomień  pożądania?  -  podsunął  Nicholas,  gdy  Benedykt,  z 

nieodgadnionym  wyrazem  twarzy,  zamilkł  i  zapatrzył  się  w  pusty 

kominek. 

-  Nie.  Płonie  on  jaśniej  niż  kiedykolwiek...  Ale  to,  co  czuję  do 

jedynaczki lorda Yardleya, ma niewiele wspólnego z zauroczeniem. 

Uniósł  wzrok,  napotykając  pełne  zainteresowania  spojrzenie 

brata. 

-  Bardzo  ją  kocham  -  przyznał  głosem  pozbawionym  emocji, 

który  jednak  brzmiał  szczerze.  -  Gdybym  przeszukał  całą  ziemię 

wzdłuż  i  wszerz,  nie  znalazłbym  kobiety,  która  bardziej  mi 

odpowiada. Mogę tylko dziękować opatrzności za to, że nasze ścieżki 

przecięły się tamtego ranka na Bond Street. 

Benedykt nie szukał aprobaty, gdyż uważał, że wybór żony należy 

tylko i wyłącznie do niego, a jednak poczuł się mocno zaniepokojony 

nieco zmartwioną miną, która przez chwilę pojawiła się na chłopięcej 

twarzy brata. 

- Widzę, że nie pochwalasz mojego wyboru. 

-  Och,  nie,  nie!  Nie  o  to  chodzi  -  pospiesznie  zapewnił  go 

Nicholas.  -  Lubię  Sophię.  To  wspaniała  dziewczyna  -  jedna  z 

najsympatyczniejszych.  Odkąd  ją  poznałem,  przez  te  wszystkie 

tygodnie  nie  powiedziała  ani  jednej  złośliwej  uwagi  o  żadnej 

londyńskiej debiutantce.  

Co  więcej  -  rzekł,  zapalając  się  -  można  z  nią  gawędzić,  nie 

zastanawiając się cały czas, czy aby mówi się rzeczy odpowiednie dla 

background image

jej  uszu.  Ceni  dobry  żart  i  nigdy  nie  trzeba  jej  niczego  dwa  razy 

tłumaczyć. To o wiele więcej niż da się powiedzieć o większości tych 

słodkich stworzonek ozdabiających swym urokiem sezon. 

Była  to  rzeczywiście  pochwała,  jednak  Benedykt  nie  omieszkał 

zauważyć lekkiego zakłopotania malującego się na twarzy brata. 

-  Nadal  nie  jesteś  w  pełni  przekonany,  czy  będzie  z  niej 

odpowiednia  hrabina,  co?  -  zapytał,  a  Nicholas  nawet  nie  usiłował 

zaprzeczać. 

-  Chodzi  ci  o  to,  że  zupełnie  nie  przypomina  naszej  drogiej 

zmarłej matki, mam rację? 

Ich  matce  wpojono  od  kołyski,  że  nie  należy  poniżać  się 

okazaniem najdrobniejszego wyrazu uczucia, toteż była kobietą zimną 

i  nieprzystępną.  Ani  razu,  nawet  z  dzieciństwa,  Benedykt  nie  mógł 

przypomnieć sobie jej czułego słowa czy gestu. Nic dziwnego zatem, 

że  ich  ojciec  szukał  pewnych  koniecznych  pociech  gdzie  indziej,  a 

Benedykt  nie  miał  mu aż  tak  bardzo  za  złe  tych  częstych  wykroczeń 

przeciw wierności małżeńskiej. 

- Nie, Bogu dzięki! - odparł z uczuciem. 

- Ach, była jak góra lodowa - zmuszony był przyznać Nicholas. - 

Jednak nie zaprzeczysz, że znała swoje obowiązki. Może nie wszyscy 

ją  lubili,  nawet  we  własnej  rodzinie,  ale  głowę  dam,  że  nigdy  nie 

zachowała się w sposób, który przyniósłby hańbę nazwisku Risely.  

Wcale  nie  twierdzę,  że  kochana  mała  Sophia  umyślnie 

postąpiłaby  w  sposób  uwłaczający  jej  godności  -  ciągnął  pospiesznie 

w obawie, że wyraził się dość niezręcznie. - W końcu jest córką lorda 

background image

i dobrze wie, jak powinna się prowadzić. Kłopot w tym, braciszku, że 

nie  zawsze  postępuje  tak,  jak  powinna,  i  często  mówi  rzeczy  wręcz 

skandaliczne. 

Benedykt  nie  próbował  bronić  przyszłej  żony  po  prostu  dlatego, 

że wszystko, co powiedział brat, było prawdą. 

-  Pierwszy  przyznam,  że  Sophia  nie  jest  bez  wad.  Tak  -  zgodził 

się  -  czasami  potrafi  być  bezmyślnie  impulsywna.  W  sposób  aż 

niepokojący!  -  dodał,  przypominając  sobie  wyraźnie  pewne  drobne 

zdarzenie  związane  z  pozbawionym  skrupułów  baronetem.  -  Nie 

zawsze też zastanowi się poważnie, zanim coś powie.  

Dla niego były to drobne skazy na skądinąd uroczym charakterze 

dziewczęcia, a zatem nie rozwodził się nad nimi.  

-  Musisz  wszakże  pamiętać,  że  jest  jeszcze  bardzo  młoda,  nie 

skończyła  nawet  dwudziestu  jeden  lat  i  pod  niektórymi  względami 

pozostaje  rozpieszczaną  córeczką  zaślepionego  papy.  Myślę,  że 

powoli zaczyna uwalniać się od tych rodzinnych słabości i żegna się z 

pierwszą, dziewczęcą młodością. 

Urwał  na  chwilę,  by  przyjrzeć  się  uważnie  pełnym  karafkom, 

ustawionym  kusząco  w  zasięgu  ręki  i,  podejrzewając,  że  jego 

zawstydzająco  niedbały  gospodarz  nadal  będzie  zapominał  o  swych 

obowiązkach, postanowił nalać sobie sporą porcję brandy - pierwszą, 

którą spróbował od wielu dni. 

-  W  ciągu  ostatnich  tygodni  doskwierały  mi  pewne  niedostatki  - 

przyznał,  wychylając  ze  smakiem  połowę  zawartości  szklaneczki.  - 

background image

Choć muszę powiedzieć, że  ogólnie biorąc, moje zdrowie na tym nie 

ucierpiało, jednak bez żalu powrócę do dostatniego życia. 

To  Nicholas  rozumiał  bardzo  dobrze  i  rad  był  z  owego 

postanowienia całym sercem. 

-  Bogu  niech  będą  za  to  dzięki!  Jeśli  o  mnie  chodzi,  im  prędzej 

dokonasz  tej  przemiany,  tym  lepiej.  Dostarczono  wszystkie  twoje 

nowe  ubrania.  Są  na  górze,  w  gościnnej  sypialni  i  tylko  na  ciebie 

czekają.  Zadzwonię  na  Figginsa.  Tak  cię  wystroi,  że  będziesz 

wyglądał na... 

- Nie przyszedłem dziś tutaj, by wkładać moje hrabiowskie szaty - 

przerwał Benedykt głosem cichym, ale stanowczym. 

-  W  takim  razie  po  co?  -  Nicholas  nie  był  w  stanie  pojąć  toku 

rozumowania  brata.  -  Powiedziałeś  mi  przed  chwilą,  że  Sophia  ma 

wszystko, czego szukasz u przyszłej żony. Widać, że jesteś zakochany 

po uszy w tej dzierlatce, więc po co ciągnąć to przedstawienie? 

Na chwilę zapadło milczenie. 

- Bo moim zdaniem istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że 

mogę  całkiem  ją  stracić,  jeśli  zbyt  wcześnie  przyznam  się  do  swej 

tożsamości  -  rzekł  wreszcie  Benedykt.  -  Przez  łata  dostatecznie 

poznałem  płeć  piękną,  Nicku,  by  nabrać  pewności,  że  nie  jestem 

Sophii  Cleeve  obojętny.  Nie  wiem  tylko,  czy  lubi  mnie  na  tyle,  by 

pogodziła się z myślą, że mężczyzna, który tygodniami wkradał się w 

jej  łaski,  jest  nadętym  uwodzicielem  kierującym  się  czysto 

samolubnymi względami. 

background image

Zdobywając się na słaby uśmiech na widok zdumionej miny brata, 

Benedykt wlał do gardła resztę brandy, po czym napełnił szklaneczkę 

ze  stojącej  koło  jego  łokcia  karafki,  której  zawartości  szybko 

ubywało. Zorientował się,  że zdaniem brata każda zdrowa na umyśle 

niewiasta  z  największą  chęcią  wstąpi  w  związek  z  głową  szlachetnej 

rodziny  Riselych.  Powiedzmy  -  prawie  każda,  gdyż  Sophia  Cleeve 

należała  do  tego  rzadkiego  gatunku  istot,  których  uczuć  i  lojalności 

nie można kupić. 

-  Parę  tygodni  temu  -  tłumaczył  Ben  z  namysłem  -  gdy  Sophia 

powiedziała  ci,  że,  ogólnie  biorąc,  woli  towarzystwo  służby,  tak 

całkiem nie  żartowała.  Naprawdę  czuje  pogardę  dla  większości  ludzi 

ze  swojej  sfery,  zwłaszcza  tych,  którzy  bez  opamiętania  korzystają  z 

własnej,  wysokiej  pozycji  z  krzywdą  mniej  uprzywilejowanych 

członków społeczeństwa.  

I  nie  mogę  powiedzieć,  że  mam  do  niej  pretensję  o  te  uczucia  - 

ciągnął, a przez myśl przemknęły mu nazwiska Crawleya i Sywella, a 

także innych, godnych pożałowania osobników. - Nicku, zastanawiam 

się,  niby  dlaczego  mam  czuć  wyższość  wobec  tych  indywiduów,  dla 

których żywię taką wzgardę. Czyż nie kłamałem i nie zwodziłem oraz 

nie  wykorzystywałem  ludzi,  którym  mniej  się  poszczęściło  niż  mnie, 

dla osiągnięcia własnych, samolubnych celów?  

Nagle  wybuchnął  śmiechem,  w  którym  nie  słychać  było 

wesołości. 

-  Pod  względem  samolubstwa  i  bezgranicznego  zarozumialstwa 

Benedykt  Risely,  siódmy  książę  Sharnbrook,  obawiam  się,  figuruje 

background image

niemal na szczycie listy kochanej Sophii, na której umieściła godnych 

pogardy parów królestwa. 

Próbował  spłukać  gorzki  smak  z  ust  kolejnym  łykiem 

bursztynowego napoju, ale z miernym skutkiem. 

-  Podczas  tych  ostatnich  tygodni  usiłowałem  zdecydować,  czy 

urocza  córka  hrabiego  Yardleya  będzie  dla  mnie  odpowiednią  żoną. 

Natomiast  się  nie  zastanawiałem,  czy  byłbym  dla  niej  właściwym 

mężem. Ona na pewno zauważy to niesłychane zuchwalstwo z mojej 

strony. Nie mówiąc o tym, że okłamywałem ją niemal od chwili, gdy 

się spotkaliśmy.  

Nicholas, jak zawsze nastawiony optymistycznie, uznał, że Sophia 

nie  jest  dziewczyną,  która  robiłaby  z  igły  widły  i  gdy  sprawy  te 

wytłumaczy  się  jej  dość  przekonująco,  na  pewno  o  wszystkim 

zapomni i wszystko przebaczy. Benedykt nie był tego taki pewny. 

-  Być  może  -  przyznał  po  chwili  głębokiego  namysłu.  -  Wiele 

będzie  zależało  od  tego,  czy  na  wyjaśnienia  wybierze  się  właściwy 

moment.  Mogę  ci  powiedzieć,  bracie,  że  Sophia  dawała  mi  wiele 

sposobności,  by  wyznać  całą  prawdę.  Jest  młoda,  ale  na  pewno  nie 

głupia i, jeśli się nie mylę, od początku wiedziała, że nie jestem tym, 

za kogo się podaję. 

- Podejrzewa, że jesteś Sharnbrookiem? 

- Nie, tego na pewno nie podejrzewa. Mam nieodparte wrażenie, 

że jej zdaniem jestem bękartem jakiegoś bogacza. 

Nicholas omal się nie zakrztusił brandy. 

background image

- Wielkie nieba - rzekł słabym głosem, ku wielkiemu rozbawieniu 

brata. 

-  Tak,  tych  ostatnich  kilka  tygodni  obfitowało  też  w  zabawne 

wydarzenia - przyznał Benedykt, nim uśmiech, z jakim je wspominał, 

zgasł i jego twarz przybrała poważny wyraz. - Ale czas nie pracuje już 

na  moją  korzyść.  Za  nic  w  świecie  nie  chcę,  by  Sophia  dowiedziała 

się, kim naprawdę jestem, od kogoś innego. Co jest bardzo możliwe. 

Niestety, staję się obiektem coraz większego zainteresowania. 

Dalsze wyjaśnienia nie były potrzebne. 

- Ach, więc doszło do ciebie, co opowiadają o was plotkarki? 

-  Owszem.  Sama  obmowa  szczególnie  mnie  nie  martwi,  lecz 

niepokoję się tym, że zwracam na siebie uwagę tylu osób. Prędzej czy 

później ktoś mnie rozpozna. 

Nicholas skinął głową z całkowitym zrozumieniem. 

-  Któregoś  dnia  widziałem  twego  starego  przyjaciela  Carstairsa, 

jak  jechał  swą  kariolką  po  Piccadilly.  Wiem  z  całą  pewnością,  że 

Halstead i Melcham przybyli do miasta. 

Przyjazd  do  stolicy  bardzo  bliskich  przyjaciół  Benedykta  był 

nieuchronny, mimo to klął on pod nosem długo i płynnie. 

-  Jeśli  któryś  z  tych  starych  rozpustników  choćby  rzuci  na  mnie 

okiem,  jestem  skończony.  Czy  nasza  siostra  przypadkiem  również 

zjeżdża do stolicy? 

-  Nie,  w  żadnym  razie,  wpadnie  najwyżej  na  dzień  lub  dwa. 

Chyba  wspomniałem  ci  już  przedtem,  że  kochana  Constance  straciła 

zamiłowanie do miejskiego życia. - Nicholas przez chwilę zastanawiał 

background image

się  nad  upodobaniem  siostry  do  uroków  wsi,  po  czym  przerwał 

rozmyślania  i  stwierdził,  że  Benedykt  zagłębił  się  we  własnym 

świecie,  gdzie  najwyraźniej  było  mu  dobrze.  Pożegnał  się  po  paru 

minutach.  

Gdy  drzwi  zamknęły  się  za  gościem,  Nicholas  wpatrzył  się  w 

pusty  fotel,  który  zachował  jeszcze  odciśnięty  kształt  muskularnej 

postaci  brata,  i  zastanawiał  się,  czemu  zawdzięcza  tę  nieoczekiwaną 

wizytę.  Pomyślał,  że  może  Benedykt  chciał  po  prostu  z  kimś 

porozmawiać,  podzielić  się  swymi  obawami  i  nadziejami  na 

przyszłość.  

Starszy brat z pewnością nie przyszedł po to, by uzyskać zgodę na 

wybór  żony.  To  nie  ulegało  wątpliwości!  Benedykt  zdecydował,  że 

pragnie Sophii Cleeve, i Nicholas ani przez moment nie sądził, że brat 

zmieniłby  zdanie,  gdyby  wyboru  tego  nie  pochwalił  któryś  z 

członków rodziny.  

Nie, powtórzył  w duchu, w tej chwili Benedykt gryzł się tym, że 

sama  Sophia  może  go  nie  zechcieć.  Czy  istnieją  jakieś  powody  tych 

obaw?  Pierwszy  skłonny  był  przyznać,  że  choć  znał  córkę  hrabiego 

dłużej  niż  jego  brat,  ich  znajomość  była  w  gruncie  rzeczy 

powierzchowna.  Prawda,  że  nieraz  ze  sobą  tańczyli  i  od  czasu  do 

czasu  wymieniali  poglądy  na  temat  najnowszych  wydarzeń,  lecz 

nigdy, o ile pamiętał, nie wdali się w poważną dyskusję. 

Nicholas  przypomniał  sobie,  że  Benedykt  nie  gustował  w 

prostych  umysłach,  nawet  ukrytych  w  pięknych  ciałach,  lecz  nie 

background image

przepadał też za uczonymi niewiastami. A zatem urocza Sophia musi 

być kimś pośrednim między tymi dwoma rodzajami kobiet. 

Sięgnął  po  stos  obwiedzionych  złotą  obwódką  bilecików, 

leżących na pobliskim stoliku, i zaczął z zainteresowaniem przeglądać 

zaproszenia  na  dzisiejszy  wieczór.  Jego  przyszła  szwagierka  z 

pewnością  zaszczyci  któreś  z  tych  wytwornych  zebrań.  Jeśli  uda  mu 

się  szczerze  z  nią  porozmawiać,  może  odkryje,  dlaczego  tak 

zafascynowała  mężczyznę  o  doświadczeniu  i  znajomości  świata 

Benedykta.  

Co  ważniejsze,  a  nuż  uda  mu  się  dowiedzieć,  czy  młoda  dama 

rzeczywiście  odrzuciłaby  propozycję  zostania  następną  księżną 

Sharnbrook.  Gdyby  odmówiła,  raczej  nie  mógłby  wpłynąć  na  jej 

decyzję. Ale nigdy nie wiadomo. 

 

W  bogato  udekorowanym  salonie  znajdowała  się  najwyżej  setka 

gości.  To  nieduże  zgromadzenie  w  porównaniu  z  kilkoma  wielkimi 

balami,  które  wydawano  dziś  wieczorem,  pomyślała  Sophia, 

automatycznie wykonując taneczne ruchy.  

Na  początku  była  zachwycona,  że  jej  matka przyjęła  zaproszenie 

lady  Carlisle  na  to  małe,  nieformalne  przyjęcie,  a  jej  radość  jeszcze 

wzrosła,  gdy  okazało  się,  tuż  przez  wyjazdem,  że  hrabia  będzie  im 

towarzyszyć. Ten jej dobry humor przygasł nieco, kiedy uświadomiła 

sobie, że decyzja ojca nie wypływała z chęci wzięcia udziału w życiu 

towarzyskim.  Po  prostu  nie  odstępował  od  swego  zamiaru,  by  mieć 

oko na córkę. 

background image

Choć  była  poirytowana,  uśmiechnęła  się  do  siebie.  Przejrzeć 

gierki ojca było dziecinnie łatwo. Trudniej było Sophii pogodzić się z 

faktem,  że  stała  się  obiektem  złośliwych  plotek.  Rzeczywiście  w 

towarzystwie  Bena,  tak  zatapiała  się  w  rozmowie  z  nim,  że  na  nic 

więcej  nie  zwracała  uwagi.  Nie  tak  jak  teraz,  kiedy  było  jej  coraz 

trudniej  skupić  się  na  tym,  co  mówi  jej  młody  partner,  i  doskonale 

widziała, co się wokół niej dzieje.  

Nawet  przyjście  spóźnionego  gościa  nie  uszło  jej  uwagi.  Co,  na 

miły  Bóg,  skłoniło  akurat  lorda  Nicholasa  Risely  do  przyjścia  na tak 

nic  nieznaczącą  w  oczach  wielkiego  świata  herbatkę  tańcującą?  - 

zastanawiała  się,  szczęśliwa,  że  znowu  może  pozwolić  bujać  swym 

myślom.  Choć  nie  był  najwyżej  notowanym  kawalerem  na  rynku 

małżeńskim,  niemniej  uznawano  go  za  doskonałą  partię  i  wszędzie 

zapraszano.  

Młodego  lorda  widywano  na  najwspanialszych  balach,  których 

mnóstwo  odbywało  się  dzisiejszego  wieczoru,  dlaczego  zatem 

postanowił uświetnić swą obecnością taki zwyczajny wieczorek? 

Sophia  poczuła  się  zaintrygowana,  a  nie  mając  na  czym  innym 

skupić  uwagi,  śledziła  jego  kroki.  Widziała,  że  wziął  od  lokaja 

kieliszek szampana, po czym rozejrzał się, jakby kogoś szukając.  Ich 

oczy spotkały się, a on uniósł kieliszek w milczącym toaście, po czym 

mszył  przed  siebie,  zatrzymując  się  od  czasu  do  czasu  przy  różnych 

gościach i wymieniając z nimi kilka słów. 

background image

Może  się  jej  tylko  zdawało,  lecz  odniosła  wrażenie,  że  nowy 

przybysz  nie  chce  z  nikim  rozmawiać  zbyt  długo,  natomiast  dąży  do 

tego rogu pokoju, gdzie pośród ożywionej grupki stała jej matka. 

Gdy  tylko  taniec dobiegł  końca,  Sophia  niezwłocznie  wróciła  do 

Lady Marissy, akurat by usłyszeć, jak ta uprzejmie zadaje pytanie, czy 

w tym sezonie uda się spotkać w mieście księcia Sharnbrooka. 

-  Nie,  jeśli  ma  choć  odrobinę  rozumu  -  wypsnęło  się  Sophii,  po 

czym poczuła na sobie pełne zrozumienia męskie spojrzenie. 

-  Dlaczego  uważa  pani,  że  brat  postąpiłby  głupio,  odwiedzając 

miasto? 

Podejrzewała, że lord Nicholas zna odpowiedź na to pytanie, i nie 

musi mu na nie odpowiadać, a jednak nie mogła sobie tego odmówić. 

-  Bo  każda  troskliwa  mama  mająca córkę  na  wydaniu nie da  mu 

chwili  spokoju,  póki  nie  przedstawi  tak  znamienitemu  kawalerowi 

swej latorośli. 

- Nie każda matka - wtrąciła hrabina. 

-  No,  może  nie  każda  -  przyznała  Sophia,  rzucając  matce 

spojrzenie pełne aprobaty. - Ale z pewnością większość. 

Nicholas, otwarcie szacujący wzrokiem matkę i córkę, popatrywał 

to na jedną, to na drugą. 

-  Zapewniam,  że  mój  brat  nie  ma  zajęczego  serca. 

Przyzwyczajony  jest  też,  że  poświęca  mu  się  uwagę,  czy  ma  na  to 

ochotę, czy też nie. Na pewno pojawi się w mieście, gdy uzna, że jest 

do tego gotowy. 

background image

Teraz  Sophia  i  jej  matka  wymieniły  spojrzenia,  po  czym  lady 

Yardley rzekła: 

- Czy mam rację, wnosząc z pańskich słów, że hrabia szczęśliwie 

powrócił  do  kraju  i  że  miał  pan  sposobność  widzieć  go  po  waszym 

długim rozstaniu? 

Z  miny  lorda  Nicholasa  dało  się  wyczytać,  że  był  zły  na  siebie, 

gdyż powiedział za  wiele, lecz nie zamierzał, niczym ostatni głupiec, 

zaprzeczać prawdzie, którą przypadkiem wyjawił. 

-  Tak,  łaskawa  pani,  widziałem  się  z  nim  -  przyznał.  -  Tak  się 

złożyło,  że  odwiedził  mnie  akurat dzisiaj.  Jednakże  nie  chce  jeszcze, 

by  wszyscy  wiedzieli  o  jego  powrocie.  Potrzebuje  trochę  czasu, by... 

ee... przyzwyczaić się do swej nowej roli w życiu. 

- To całkiem zrozumiałe - odparła lady Marissa, lecz tymczasem 

zagadnęła  ją  długoletnia  znajoma  i  Sophia  musiała  upewnić  jego 

lordowską  mość,  że  ani  ona,  ani  jej  matka  nie  są  skłonne  do 

rozsiewania plotek, toteż modne towarzystwo od żadnej z nich się nie 

dowie o powrocie księcia. 

- Miło mi to słyszeć - odparł z wyraźną ulgą. - Benedykt musi się 

dopiero  przyzwyczaić  do  nowej  sytuacji.  -  Wychylił  kieliszek.  -  Nie 

jest  tym  samym  człowiekiem,  który  przed  pięcioma  laty  wyjechał  do 

Indii Zachodnich. 

-  A  na  ile  się  zmienił?  -  zapytała  Sophia  bardziej  z  uprzejmości 

niż z rzeczywistego zainteresowania. 

- W każdy możliwy sposób - zaskoczył ją swoją otwartością lord 

Risely.  -  Zanim  opuścił  Anglię,  był  zdecydowanym  dandysem.  Gdy 

background image

się  teraz  na  niego  patrzy,  nie  można  w  to  uwierzyć.  Nie  troszczy  się 

też  o  swoje  dobre  samopoczucie.  Czy  panie  wie,  że  pierwszego  dnia 

pobytu w mieście odwiedził najbiedniejsze dzielnice? 

To przykuło uwagę Sophii. 

- A cóż go do tego skłoniło? 

Wzruszył ramionami. 

- Przypuszczam, że ciekawość. Był przerażony tyra, co zobaczył. 

Powiedział,  że  nasi  niewolnicy  żyją  w  lepszych  warunkach  niż  ci 

nieszczęśni biedacy z przedmieść Londynu. 

-  A  tak  -  odparła  cicho  Sophia,  z  wyraźną  wymówką  w  głosie.  - 

Zapomniałam, że jest pan właścicielem plantacji. 

-  Nie  byłbym,  gdyby  to  zależało  od  Benedykta  -  wyjawił 

Nicholas, odnotowując od razu zmianę w wyrazie twarzy dziewczyny. 

- Mój brat uwolniłby swoich niewolników z dnia na dzień, ale obawia 

się rezultatów takiego czynu.  

Siedzą  tam  na  beczce  prochu.  Jeśli  wyswobodzi  niewolników  u 

siebie, bez wątpienia wywoła wielki niepokój na innych plantacjach, a 

Benedykt  wcale  tego  nie  pragnie.  Ze  wszystkich  sił  wspiera 

abolicjonistów,  którzy  chcą  uwolnienia  całej  siły  roboczej,  i  wierzy, 

że nadejdzie kres takich nieludzkich praktyk jak niewolnictwo. 

Sophia  stwierdziła,  że  podziela  nadzieje  szlachetnego  bbrata 

Nicholasa, przypominając sobie zarazem to, co jej stajenny powiedział 

ledwie  onegdaj.  „Zbyt  prędka  jesteś,  pani,  do  potępiania  własnej 

klasy.  W  każdej  sferze  są  ludzie  dobrzy  i  źli.  Odnajdziesz  ich,  jeśli 

będziesz miała oczy i uszy otwarte". I, jak zwykle, miał rację. 

background image

-  Bardzo  chciałabym  poznać pańskiego  brata,  lordzie  Nicholasie. 

Na pewno okaże się, że mamy ze sobą wiele wspólnego. 

Nastąpiła chwila milczenia. 

-  Sądzę,  że  dałoby  się  to  zorganizować  bez  trudu  -  odparł  po 

chwili Nicholas. 

Podejrzewając,  że  jego  lordowska  mość,  z  przyczyn  znanych 

tylko jemu, ma ochotę pozostać przy niej, Sophia skorzystała z okazji, 

by  podziękować  mu  za  jego  rycerskie  próby  zduszenia  krążących  o 

niej plotek. 

-  Że  też  człowiek  nie  może  publicznie  porozmawiać  z  własnym 

stajennym, by jakiś głuptas nie zaczął rozpuszczać plotek! 

-  Niech  się  pani  tym  w  ogóle  nie  przejmuje,  moja  droga. 

Rozmawiaj  z  nim,  ile  chcesz.  Nie  pamiętam  teraz  dokładnie,  co 

powiedziałem  ani  do  kogo,  ale  z  pewnością  uciszyłem  kilka 

jadowitych języków. 

-  A  więc  zostałam  dobrze  poinformowana  i  jestem  panu 

wdzięczna  -  odparła,  nim  zmieniła  temat,  przyznając,  jakim 

zdumieniem napełniło ją pojawienie  się lorda Nicholasa w salonie. 

Ani na chwilę nie stracił kontenansu. 

-  A  dlaczegóż  miałaby  pani  być  zdumiona,  pytam?  Uważa  pani, 

że  jestem  zbyt  wielką  personą,  by  się  pokazywać  na  tak  skromnych 

przyjęciach? 

Sophia  przechyliła  głowę  na  bok,  jakby  się  nad  tym 

zastanawiając. 

background image

-  Jak  też  na  to  odpowiedzieć...  szczerze  czy  z  wystudiowaną 

uprzejmością? 

Jego  wybuch  pełnego  aprobaty  śmiechu  skierował  w  ich  stronę 

niejedno spojrzenie. 

-  A  więc  o  to  chodzi!  -  wykrzyknął  nieco  zagadkowo.  -  Teraz 

rozumiem  i  z  całego  serca  popieram.  Nada  się  pani  doskonale,  w  to 

nie wątpię. - Potem opanowując się, zmienił temat, pytając, jak jej się 

podoba pierwszy sezon w Londynie. 

- Szczerze mówiąc, lordzie Risely, ostatnio stracił wiele ze swego 

uroku  -  przyznała,  zobaczywszy  ojca,  który  wyłonił  się  z  gabinetu, 

gdzie  panowie  zabawiali  się  kartami.  -  Czasami  mam  ochotę 

zaproponować,  byśmy  wcześniej  wrócili  na  wieś  -  wyjawiła,  nie 

zauważając bardzo zakłopotanej miny jego lordowskiej mości. 

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Popatrzywszy  przez  okno  salonu,  lady  Marissa  zobaczyła  córkę, 

która właśnie  wracała do domu. Wchodząc, nie trzasnęła gwałtownie 

drzwiami. Wielka szkoda, uznała matka.  

Choć  zazwyczaj  nie  pochwalała  dziecinnych  wybuchów  gniewu, 

tym  razem  uznała,  że  Sophii  dobrze  by  zrobiło,  gdyby  dała  upust 

swym  uczuciom,  bowiem  z  powodu  jej  złego  humoru  w  domu 

panowała  nieprzyjemna  atmosfera.  Czy  to  jakieś  wydarzenie,  czy  też 

jakaś osoba tak zepsuła nastrój młodej pannie? 

Powracając  na  sofę,  zaczęła  wyszywać,  myślami  błądząc,  jak  to 

ostatnio czyniła, wokół niezwykłego zachowania męża. Choć refleksja 

background image

ta  wydawała  się  jej  nieprawdopodobna,  coraz  częściej  miewała 

wrażenie, że poślubiła człowieka kompletnie jej obcego. Zniknął miły 

i wyrozumiały mężczyzna, którego znała od ponad dwudziestu lat, a w 

jego miejsce pojawił się nieznośny zrzęda, z upodobaniem okazujący 

wszystkim złe humory. 

Hrabina, 

niezdolna 

powstrzymać 

kwaśnego 

uśmiechu, 

przypomniała  sobie,  jaką  radość  odczuła  przed  paroma  dniami,  gdy 

hrabia  nieoczekiwanie  oznajmił,  że  chętnie  uda  się  na  skromne 

przyjęcie do lady Carlisle. Jak się okazało, przedwcześnie się cieszyła. 

Przypuszczała, że mąż wychodzi ze stanu, który wywołał u niego taką 

udrękę, i teraz znowu będzie doceniać wszystkie liczne przyjemności, 

jakie oferuje Londyn.  

Niedługo  się  łudziła.  Jeszcze  zanim  tego  wieczoru  opuścili 

przyjęcie, doszła do wniosku, że mąż włącza się w życie towarzyskie 

tylko  dlatego,  że  chce,  by  po  tym  sezonie  Sophia  wróciła  na  wieś 

zaręczona.  Hrabina  Marissa  uznała,  że  córka  również  doskonale 

zdawała sobie z tego sprawę. 

Nieszczęsna  Sophia.  Lady  Marissę  ogarnęła  fala  współczucia. 

Drogie dziecko z pewnością czuje, że jej życie nie należy już do niej, 

skoro  ojciec  dopytuje  się,  dokąd  wychodzi  i  z  kim.  Wieczory  były, 

oczywiście,  jeszcze  gorsze,  gdyż  nie  usiłował  skrywać,  że  śledzi 

każdy jej krok. Nie omieszkał czynić córce wyrzutów, jeśli zatańczyła 

choć  jeden  raz  więcej  z  mężczyzną,  którego  uznał  za  niegodnego  jej 

względów.  A  nie  daj  Boże,  jeżeli  nieszczęsne  dziecko  nie  chciało 

zatańczyć po raz drugi z kimś, kogo uznał za wartego uwagi! 

background image

Hrabina  jedynie  milcząco  popierała  cierpliwość  córki,  gdyż 

Sophia  nieraz,  lecz  zawsze  spokojnie,  usiłowała  się  przeciwstawiać 

nierozsądnemu,  jeśli  nie  wręcz  dziwacznemu  zachowaniu  ojca.  Co 

samo  w  sobie  było  bardzo  osobliwe,  doszła  do  wniosku, 

zastanowiwszy się nad tym przez chwilę. Usposobienie Sophii trudno 

było  nazwać  łagodnym.  Już  jako  dziecko  łatwo  wpadała  w  gniew  i 

nigdy nie bała się powiedzieć, co jej leży na sercu. 

Hrabina  Marissa  potrząsnęła  głową,  zadając  sobie  pytanie, 

dlaczego  dopiero  teraz  zorientowała  się  w  tych  drobnych,  lecz 

zdecydowanych  zmianach  charakteru  córki,  które  zaszły  bez 

wątpienia  po  przybyciu  rodziny  do  Londynu.  Nawet  nie  przyszło  jej 

do głowy, że to za jej sprawą córka się zmieniła.  

A  jednak  ktoś  miał  wysoce  dobroczynny  wpływ  na  dziewczynę, 

która z niesfornego i bezmyślnego czasami dziecka stała się świetnie 

wychowaną,  czarującą  młodą  damą,  doszła  do  wniosku  hrabina, 

zastanawiając się, kto też, na Boga, mógłby to być. 

Drzwi  saloniku  otworzyły  się  i  obiekt  milczącej  aprobaty  lady 

Marissy  wszedł  do  pokoju.  Sophia  zmieniła  ubranie  na  prostą, 

muślinową  suknię  i  siadając  w  drugim  krańcu  sofy,  wyglądała,  jeśli 

nie  na  promieniejącą  ze  szczęścia,  to  przynajmniej  na  dość 

zadowoloną. 

-  Rada  jesteś  z  przejażdżki?  -  zapytała  hrabina  i  ze  zdumieniem 

ujrzała, że córka robi komicznie skonsternowaną minę. 

-  Prawdę  mówiąc,  mamo,  nie.  Towarzystwo  Trappa  nigdy  nie 

było  zbyt  interesujące.  Do  tego  z  wiekiem  robi  się  coraz  bardziej 

background image

milczący.  A  może  -  rzekła,  rozstrzygając  wątpliwości  na  korzyść 

długoletniego  sługi  -  on  się  nie  zmienił,  a  tylko  ja  ostatnio 

przywykłam do ciekawszego towarzystwa. 

-  Rozumiem,  że  masz  na  myśli  następcę  Clema.  -  Skupiona  nad 

tamburkiem,  hrabina  nie  zauważyła  czujnego  wyrazu  twarzy  córki.  - 

Nigdy nie słyszałam, żebyś się na niego skarżyła, więc chyba jesteś z 

niego zupełnie zadowolona. 

- Nie widzę u niego żadnej wady. 

-  Miło  mi  to  słyszeć.  Obawiałam  się,  że  nie  znajdziesz  nikogo, 

kogo polubiłabyś w połowie tak jak Clema. 

- O tak, mamo, z pewnością... go lubię. Bardzo lubię Bena. 

Lady  dostrzegła  pewne  wahanie,  lecz  postanowiła  go  nie 

komentować i rzekła tylko: 

-  Nie  pamiętam,  bym  z  nim  kiedykolwiek  rozmawiała,  kiwałam 

mu  tylko  głową  w  tych  rzadkich  okazjach,  gdy  wzywano  go,  by 

naprawił  powóz.  Myślisz,  że  zadowala  go  praca  dla  naszej  rodziny, 

czy  też  podejrzewasz,  że  gdy  sezon  się  skończy,  będzie  szukał 

zatrudnienia  gdzie  indziej?  W  końcu,  zamieszkanie  na  wsi  nie 

każdemu odpowiada. Może będzie chciał pozostać w mieście? 

Nie otrzymawszy odpowiedzi, hrabina ze zdumieniem zauważyła, 

że zwykły, zdrowy rumieniec jej córki zniknął. 

-  Co  się  stało,  moja  droga?  Dobrze  się  czujesz?  Wyglądasz, 

jakbyś otrzymała straszliwą wiadomość.  

Sophia  zaprzeczyła  gwałtownie,  ze  śmiechem,  który  nawet  w  jej 

uszach  brzmiał  fałszywie.  W  istocie  poczuła  się  tak,  jakby  właśnie 

background image

otrzymała cios w żołądek. Po raz pierwszy w życiu ogarnęła ją panika. 

Jeśli  na  samą  wzmiankę  o  tym,  że  Ben  może  poszukać  innej  pracy, 

omal nie zemdlała, jak się będzie czuła, gdy to przypuszczenie stanie 

się rzeczywistością? 

Widząc,  że  matka  bacznie  się  jej  przypatruje,  zwróciła  twarz  do 

okna,  by  jej  mina  nie  zdradziła  czegoś,  czego  nie  chciała  przyznać 

sama przed sobą. 

-  Boże  drogi!  -  wykrzyknęła  z  ulgą,  rada,  że  ma  prawdziwy 

powód  do  zmiany  tematu.  -  Lord  Nicholas  właśnie  ukazał  się  na 

skwerze...  Wydaje  mi  się,  że  zmierza  w  naszą  stronę.  Czyżby  chciał 

zaszczycić nas wizytą? 

Ta  sama  myśl  przeszła  przez  głowę  hrabinie,  choć  nie  zdradziła 

się  z  niczym,  gdy  parę  minut  później  lokaj  wprowadził  młodego 

człowieka  do  oblanego  słońcem  saloniku.  Co  prawda,  w  czasie 

proszonych  wieczorów  zawsze  nalegał,  by  Sophia  jak  najczęściej 

dotrzymywała  mu  towarzystwa,  ale  milady  nigdy  nie  uważała  go  za 

poważnego  konkurenta  do  ręki  córki  i  wątpiła,  czy  składając  tę 

wizytę, chciał uchodzić za odpowiednią partię. 

- Cóż to za miła niespodzianka, lordzie Nicholasie - powitała go, 

prosząc,  by  usiadł.  -  Nie  widziałam  pana  od  czasu,  gdy  spotkaliśmy 

się na wieczorze u lady Carlisle. 

- Tak, pani. Nie było mnie w mieście przez ostatnie parę dni, bo 

wyjechałem  w  odwiedziny  do  starego  przyjaciela,  Toby'ego 

Aldermana. Korzysta w uroków wsi, można by rzec. 

background image

- To znaczy, że ma puste kieszenie - wtrąciła Sophia, zdradzając, 

że choć z każdym dniem nabiera ogłady, zdarza jej się jeszcze rzucić 

jakąś  śmiałą  uwagę.  -  Spotkałam  go  raz,  kiedy  po  raz  pierwszy 

przybyliśmy  do  miasta.  Jeśli  mnie  pamięć  nie  myli,  bardzo  szybko 

musiał opuścić stolicę z powodu rosnących długów. 

-  Tak  to  właśnie  wygląda.  Ostatnio  grywał  wysoko,  a  lord 

Alderman stanowczo odmówił płacenia długów wnuka, póki Toby nie 

udowodni, że zamierza zmienić swe zwyczaje. A zatem zmuszono go 

do pozostania na wsi i zajęcia się majątkiem, podczas gdy cała rodzina 

wyruszyła  z  długą  wizytą  do  Szkocji.  Przypuszczam  jednak,  że  od 

czasu do czasu wyskoczy do miasta, by odpocząć trochę od wiejskiej 

nudy. 

-  Zanim  zdradzi  pan  dalsze  sekrety  pańskiego  przyjaciela, 

chciałam zauważyć, że dziadek młodego pana Aldermana jest bliskim 

przyjacielem mojego męża - ostrzegła hrabina, starając się nie śmiać z 

paplaniny gościa. - Jak pan z pewnością wie, ani ja, ani moja córka nie 

lubimy plotek, ale jesteśmy tylko ludźmi i od czasu do czasu coś nam 

się wypsnie. 

-  Och,  proszę  się  tym  nie  przejmować,  łaskawa  pani  -  odparł 

Nicholas,  lekceważąco  machając  kształtną  dłonią.  -  Towarzystwo 

plotkuje teraz o znacznie ciekawszych rzeczach. Słyszały panie o stale 

ciągnącej  się  sadze  lady  C.  i  jej  przyjaciela  poety  oraz  o 

skandalizującej powieści Nikczemny markiz. Podróże Toby'ego nikogo 

nie będą obchodziły. 

background image

-  Owszem,  słyszałam  o  tej  książce  -  przyznała  Sophia, 

przypominając  sobie  coś  zabawnego,  co  jej  przyjaciółka  Robina 

wyjawiła  zeszłego  wieczoru.  -  Uważa  się,  że  niektóre  postaci  są 

wzięte z życia. - Wiele wysiłku kosztowało ją, by nie zdradzić matce, 

że  „drogi"  Hugo  Perceval  zajmuje  w  tym  utworze  pokaźne  miejsce  i 

że zjadliwe pióro autora nie było dlań łaskawe. - Nie wiem, ile w tym 

prawdy, ale powiedziano mi też, że czarny charakter tej książki oparty 

jest na postaci naszego uroczego sąsiada. 

Te słowa wyraźnie zainteresowały hrabinę. 

-  Sywella?...  Doprawdy...  No  cóż,  trzeba  przyznać,  że  spełnia 

wymogi tytułu. 

-  Z  pewnością  uważany  jest  za  faworyta  -  poinformował  ich 

Nicholas.  -  Ja  sam  nigdy  go  nie  spotkałem.  Zdaje  się,  że  to  jakiś 

szalony  samotnik.  -  Wzruszył  ramionami.  -  Zawsze  uważałem,  że 

zalety  mieszkania  na  wsi  zostały  znacznie  wyolbrzymione,  a 

patrzenie, jak trawa rośnie, musi z czasem źle się skończyć.  

Wystarczy  przykład  mojej  siostry,  żeby  się  przekonać,  ile  w  tym 

prawdy.  Odkąd  na  dobre  wyjechała  z  miasta,  zaczęła  dziwaczyć!  To 

mi  przypomina  o  celu  mojej  dzisiejszej  wizyty  -  ciągnął,  gdy 

słuchaczkom  udało  się  wreszcie  stłumić  uśmieszki.  -  Dom  mojej 

siostry  znajduje  się dziesięć  mil  od domu  Toby'ego  Aldermana,  więc 

postanowiłem złożyć jej wizytę, bo inaczej do końca świata będzie mi 

wypominać, że byłem tak blisko i nie wpadłem.  

Gdy  u  niej  byłem,  przypomniała  mi,  że  urodziny  naszej  ciotki 

Tabathy  przypadają  w  piątek,  a  ja  pochopnie  zobowiązałem  się 

background image

reprezentować  rodzinę.  Constance  wyjeżdża  do  Bath.  Na  śmierć 

zapomniałem  o  tym  przeklętym  przyjęciu,  a  do  tego  obiecałem 

przywieźć paru przyjaciół z miasta, żeby uświetnić to wydarzenie. Od 

powrotu  zabiegam  o  odpowiednie  towarzystwo.  -  Z  miną  pełną 

nadziei spojrzał na Sophię. - A może pani zgodziłaby się wziąć udział 

w tej mojej małej wyprawie? 

Choć  nieco  zdziwiona  nieoczekiwanym  zaproszeniem  lorda 

Risely'ego, hrabina w najmniejszym stopniu nie czuła się urażona, że 

nie  wciągnięto  jej  do  tego  młodzieńczego  grona.  W  innych 

okolicznościach  nie  pozwoliłaby  córce  opuszczać  stolicy  w  środku 

sezonu  i  nocować  u  kobiety,  która  w  istocie  była  nieznajomą,  lecz 

biorąc  pod  uwagę  napiętą  atmosferę,  panującą  ostatnio  w  domu,  nie 

chciała  pochopnie  odmawiać.  W  końcu,  nieco  czasu  spędzonego  z 

dala  od  wszechwidzącego  oka  hrabiego  może  Sophii  zrobić  tylko 

dobrze. 

-  Lordzie  Risely,  zaproszenie  jest  zaskoczeniem  dla  nas  obu  - 

oznajmiła,  podczas  gdy  Sophia  w  milczeniu  formułowała  uprzejmą 

odmowę.  -  Zdaje  pan  też  sobie  zapewne  sprawę,  że  potrzebujemy 

trochę  czasu  do  namysłu.  Muszę  jednak  zaznaczyć  na  wstępie,  że 

nigdy  nie pozwoliłabym  podróżować  Sophii do  domu pańskiej  ciotki 

bez przyzwoitki. 

-  Oczywiście,  że  nie  -  zgodził  się  Nicholas.  -  Jestem  pewien,  że 

ciotka odda do mojej dyspozycji swój powóz i zapewni, by wszystkie 

młode damy przez cały czas miały odpowiednie przyzwoitki.  

background image

Hrabina  Yardley  nie  mogła  dopatrzyć  się  niczego  złego  w  tej 

propozycji i zapewniła Nicholasa, że przyśle mu do domu wiadomość 

o swej decyzji jeszcze przed końcem dnia. Sophia była zdumiona, że 

matka  w  ogóle  rozważa  możliwość  jej  wyjazdu,  czemu  dała  wyraz, 

gdy tylko lord wyszedł z pokoju. 

- Ależ, mamo, chyba nie zapomniałaś, że w piątek Meechamowie 

wydają  bal.  To  jedno  z  największych  wydarzeń  sezonu  i  wypada  na 

nim być. 

-  Nie,  nie  zapomniałam,  kochanie  -  odparła  matka,  ponownie 

powracając  do  swego  tamburka.  -  Jeśli  chcesz  tam  iść,  oczywiście 

musisz odrzucić zaproszenie. 

Sophia podeszła do okna, by zobaczyć, jak ich gość wychodzi ze 

skweru. 

-  Dziwne  -  rzekła,  z  lekka  marszcząc  brwi  -  że  zaproszenie  nie 

objęło ciebie, mamo. 

- Nie, wcale nie wydaje mi się to dziwne - odparła hrabina. - Lady 

Tabatha  Risely  cieszy  się  reputacją  osoby  dość  niezwykłej.  Mieszka 

całkiem  wygodnie,  lecz  jeśli  pamięć  mnie  nie  myli,  jej  dom  nie  jest 

duży, tak że nie pomieściłaby wielu osób naraz. 

- Znasz ją, mamo? 

- Tylko przelotnie, ale nie widziałam jej od bardzo dawna. Ma już 

siedemdziesiąt lat i z rzadka przyjeżdża do miasta. 

Straszliwa  możliwość  przebiegła  nagle  przez  myśl  Sophii.  Tylko 

jednym uchem wysłuchała odpowiedzi matki. 

background image

-  Nie  przypuszczasz,  że  lord  Nicholas  zapałał  do  mnie  afektem, 

co? - zapytała, dzieląc się z nią swoimi obawami - I że to zaproszenie 

to tylko pretekst, żeby przedstawić mnie rodzinie? 

- Obrazisz się, jeśli ci powiem, że na pewno nie? Bądź spokojna, 

moje  dziecko.  Bardzo  cię  lubi,  ale  na  pewno  nie  jest  w  tobie 

zakochany. 

Sophia  omal  nie  westchnęła  z  ulgą,  sadowiąc  się  na  sofie  obok 

matki. 

- W takim razie chętnie wyjadę ze stolicy, choćby tylko na jedną 

noc. Zrobiło się bardzo ciepło, nie można wprost wytrzymać. Wiejskie 

powietrze dobrze mi zrobi. 

- O tym samym pomyślałam - przyznała lady Marissa. - A zatem, 

mam napisać liścik, że przyjmujesz zaproszenie? 

Choć początkowa reakcja Sophii na propozycję nieoczekiwanego 

wyjazdu  była  mniej  niż  entuzjastyczna,  gdy  nadszedł  piątek,  stała  w 

oknie  salonu,  oczekując  przybycia  powozu  lady  Tabathy.  Krótki 

wypad  z  miasta  uznała  za  zrządzenie  losu.  Coraz  trudniej  jej  było 

znieść  zmiany  zachodzące  w  ojcu,  a  jego  wieczna  obecność 

wieczorami przyprawiała ją niemal o histerię. 

Gdziekolwiek  się  obróciła,  widziała,  że  krąży  w  pobliżu, 

wpatrując  się  w  każdego  młodzieńca,  który  okazywał  jego  córce 

względy, i badawczo mierząc okiem samą Sophię. Jeśli miał nadzieję, 

że dojrzy na jej twarzy wyraz zakochania, to będzie czekał na próżno, 

bo  choć  z  kilkoma  przystojnymi  młodymi  mężczyznami  chętnie 

background image

porozmawiałaby godzinkę, na jej drodze nie pojawił się jeszcze żaden, 

z którym gotowa byłaby spędzić życie.  

I skąd ten nagły pęd ojca, by ją wydać za mąż? - zastanawiała się, 

zadając sobie po raz kolejny pytanie, które dręczyło ją często w czasie 

ostatnich  dni.  Pamiętała  wyraźnie,  że  gdy  przybyli  do  miasta,  hrabia 

przede  wszystkim  starał  się  ją  chronić  przed  łowcami  posagów.  Być 

może,  po  części,  dalej  było  to  jego  celem,  ale  nie  mogła  się  oprzeć 

uczuciu, że obecnie ojciec, z powodów znanych tylko sobie, zapragnął 

zobaczyć  ją  na  ślubnym  kobiercu,  a  przynajmniej  zaręczoną  przed 

końcem sezonu. 

Potrząsnęła  głową,  dalej  nie  mogąc  zrozumieć  powodów  tak 

gwałtownej zmiany. Żyje się raz, pomyślała, postanawiając, że będzie 

czerpała pełnymi garściami przyjemności, które, o dziwo, sprawia jej 

ten  pierwszy  sezon  w  stolicy,  i  nie  pozwoli  sobie  ich  odebrać  przez 

wzgląd na dziwne zachowanie ojca. 

W  końcu,  zawsze  może  polegać  na  niezachwianym  wsparciu 

matki.  Bogu  dzięki,  że  ma  przy  sobie  takie  przyjaciółki  jak  Robina 

Perceval, którym może się zwierzyć... I, oczywiście, skoro jest Ben... 

Jakże  brakowało  jej  stajennego  w  czasie  minionego  tygodnia! 

Musiała  to przyznać  sama przed  sobą.  Przynajmniej jednak  udało  się 

jej  zamienić  z  nim  parę  słów,  gdy  wracała  do  stajni  po  codziennej 

przejażdżce.  Ten  jego  cudowny,  szeroki,  radosny  uśmiech,  który 

poprzedzał parę pokrzepiających słów, zawsze podnosił ją na duchu. 

Ben  był  nadal  święcie  przekonany,  że  obecny,  melancholijny 

nastrój jej ojca nie będzie trwał w nieskończoność. Kto wie, może ma 

background image

rację,  doszła  do  wniosku,  nieobecnym  wzrokiem  śledząc  elegancką 

kariolkę zaprzężoną w parę rączych koni, która właśnie zajeżdżała na 

skwer.  

Wszak  słusznie  przewidział,  że  plotki  na  temat  zauroczenia 

młodej  damy  swym  stajennym  umrą  śmiercią  naturalną,  gdy 

towarzystwo  otrzyma  smakowitsze  kąski,  którymi  będzie  mogło  się 

epatować.  I  tak  skandaliczne  wyczyny  lady  Caroline  Lamb,  a  także 

awanturnicze  zachowanie  innej  wysoko  postawionej  damy,  której 

nazwisko  łączono  z  pewnym  członkiem  rodziny  królewskiej, 

sprawiły, że języki plotkarzy mełły nieustannie. 

W  czasie  ostatnich  dwóch  czy  trzech  dni  Sophia  nie  zauważyła, 

by ktokolwiek rzucił złośliwe spojrzenie w jej kierunku. Pomyślała, że 

może  po  powrocie  do  miasta  będzie  mogła  podjąć  swe  codzienne 

przejażdżki.  Tymczasem  kariolka  zatoczyła  koło  i  zatrzymała  się 

przed domem. 

Sophia  bez  trudu  rozpoznała  wysoką  postać,  która  wyskoczyła  z 

eleganckiego  pojazdu,  gdy  tylko  służący  wybiegł  przed  dom,  by 

przytrzymać  konie.  Poczuła  się  trochę  niepewnie,  ujrzawszy  lorda 

Nicholasa, który miał niezbyt szczęśliwą minę. 

- Czy wyjazd został odwołany? - zapytała, dochodząc do wniosku, 

że taki musi być powód jego wizyty. 

-  Ależ  nie!  Nic  podobnego  -  zapewnił  ją  pospiesznie,  rzucając 

ukradkowe  spojrzenie  na  Cardew,  który  niczym  strażnik  trzymał 

wartę  przy  drzwiach,  gotów  bronić  swej  młodej  pani  przed 

niepożądanymi  umizgami  młodego  człowieka.  -  Chodzi  o  to,  że 

background image

powóz mojej ciotki nie przyjechał. Powinien tu być już przed godziną. 

Musiał ich spotkać jakiś wypadek, innej możliwości nie widzę. 

Sophia zastanawiała się przez chwilę, po czym zaproponowała, że 

odbędą  podróż  w  dobrze  resorowanym  powozie  ojca,  lecz  z  miny 

Nicholasa wyczytała, że ten pomysł nie przypadł mu do gustu, nawet 

zanim powiedział: 

-  Nie  ma  takiej  potrzeby.  Freddy  Fortescue  i  jego  siostra  robią 

dziś wypad za miasto. Ich babka mieszka dosłownie o krok od mojej 

ciotki,  tak  że  możemy  poprosić  ich  o  podwiezienie.  -  Zerknął  na 

zegarek.  -  Pewnie  jeszcze  nie  wyjechali.  Przy  odrobinie  szczęścia 

złapiemy ich, jeśli się pospieszymy. 

Odwrócił się, by wejść do holu, lecz drogę zagrodziła mu potężna 

postać kamerdynera. 

-  Wypada  mi  przypomnieć,  panienko  -  odezwał  się  Cardew 

wyjątkowo  zuchwałym  głosem  -  że  milady  przed  wyjściem  nakazała 

mi  stanowczo,  bym  osobiście  odprowadził  panienkę  do  powozu  lady 

Tabathy Risely, a nie do żadnego innego. 

-  Tak,  ale  słyszeliście  już, Cardew,  że  z  jakiegoś  powodu  powóz 

wielmożnej  Tabathy  nie  przybył,  więc  przestań  robić  niepotrzebne 

trudności, jeszcze bardziej opóźniając mój wyjazd, i przynieś mi zaraz 

torbę  podróżną,  żeby  ją  zapakować  do  kariolki  jego  lordowskiej 

mości. 

- Pani człowiek ma trochę racji. Trzeba myśleć o przyzwoitości - 

wtrącił się Nicholas, zyskując przychylne spojrzenie bezkompromiso- 

wego sługi. - Może pani pojechać ze mną do domu Fortescue, nikt nie 

background image

dopatrzy  się  w  tym  niczego  złego.  Ale  jeśli  Freddy  i  jego  siostra  już 

wyjechali? Nie mogę za nimi pędzić z panią, bez żadnej przyzwoitki, 

prawda?  

Nicholas zastanawiał się przez chwilę nad tym problemem.  

- Mam pomysł. Weźmy ze sobą stajennego panienki. Wtedy, jeśli 

ktoś zobaczy, jak wyjeżdżamy ze stolicy, nie będzie mógł powiedzieć 

złego słowa. 

 

Ben  spodziewał  się  w  miarę  spokojnego  popołudnia  i  był  nieco 

zdziwiony,  gdy  zawezwano  go,  żeby  bezzwłocznie  stawił  się  u 

frontowych  drzwi.  Wiedział  na  pewno,  że  hrabiego  i  hrabinę  obwozi 

teraz po mieście obowiązkowy Trapp w lekkim powozie. 

Usłyszał też z niezawodnych źródeł, że Sophia spędza popołudnie 

i  wieczór  poza  miastem,  tak  że  nie  spodziewał  się  jej  zobaczyć,  gdy 

wychodził  zza  rogu  stajni.  Co  więcej,  towarzyszyła  jej  w  kariolce 

doskonale  znana  mu  postać  w  butelkowozielonym,  znakomicie 

skrojonym palcie. 

Benedykt  natychmiast  nabrał  podejrzeń.  Jego  brat,  o  ile  dobrze 

pamiętał,  nie  miał  najmniejszego  upodobania  do  sportu.  Mijać  metę, 

wyprzedzając  o  pierś  rywala,  po  prostu  nie  leżało  w  jego  stylu.  Cóż 

więc, zadawał sobie pytanie, robi on tu w najmodniejszym powoziku, 

który z pewnością do niego nie należał? 

Co  ważniejsze,  dlaczego  ten  młody  rozpustnik  przebywa  w 

towarzystwie  przyszłej  księżnej  Shambrook,  skoro  to  słodkie 

dziewczę powinno od dawna znajdować się poza miastem, napawając 

background image

się  czystym,  wiejskim  powietrzem?  Benedykt  zauważył  też,  że 

Nicholas uporczywie unika jego wzroku. 

Sophia nie przeżywała takich rozterek i uśmiechnęła się do niego 

promiennie. 

-  Będziesz  mi  służył  za  przyzwoitkę,  Benie  -  oznajmiła,  gdy  w 

końcu  stanął  obok  powozu,  rzucając  jej  pytające  spojrzenie.  -  Lord 

Nicholas i Cardew - dodała, gdy lokaj położył jej podróżną torbę pod 

siedzenie - uważają, że moja reputacja ucierpi, jeśli zobaczą mnie, jak 

wyjeżdżam  z  miasta  w  otwartym  powozie.  To  niedorzeczne,  nie 

sądzisz? 

- Nie, nie sądzę - odparł Ben z bezpośredniością, do której Sophia 

zdążyła  się  już  przyzwyczaić.  -  Chciałbym  też  zauważyć,  że  jestem 

stajennym,  nie  przyzwoitką.  Co  więcej,  panienko,  myślę,  że  w  ogóle 

nie powinna panienka wyjeżdżać z miasta w tym powoziku. 

W  innych  okolicznościach  Cardew  ostro  skarciłby  stajennego  za 

odpowiadanie swej pani w tak pozbawiony szacunku sposób. Rzecz w 

tym  jednak,  że  całkowicie  się  z  nim  zgadzał,  i  byłby  hipokrytą, 

udzielając Benowi reprymendy. 

Nicholas natomiast odczuł przewrotną przyjemność, każąc swemu 

starszemu bratu trzymać  język  na  zębami,  po czym  polecił  mu  w  ten 

sam,  szorstki  sposób  usiąść  z  tylu  kariolki.  Ledwo  Ben  zdążył  się 

usadowić,  Nicholas  pochwycił  lejce  i  zmusił  parę  wspaniałych 

siwków  do  rączego  biegu.  Gdy  wyjeżdżali  ze  skweru,  cała  trójka 

pogrążona  była  w  myślach,  lecz  niebawem  ciekawość  Benedykta 

wzięła górę nad jego gniewem i zapytał, dokąd jadą. 

background image

-  Curzon  Street  -  odparł  Nicholas,  sekretnie  uśmiechając  się  ze 

zwięzłego  przebiegu  tej  rozmowy.  O  ile  znał  życie,  starszy  brat  z 

przyjemnością  by  go  udusił.  -  Jeśli  będziemy  mieli  szczęście, 

dotrzemy tam na czas. 

- Na czas do czego, jeśli wolno wiedzieć? 

-  Wydaje  mi  się,  mój  dobry  człowieku  -  odparł  Nicholas, 

naśladując  bardzo  udatnie  zuchwałą  dezaprobatę,  którą  przed  chwilą 

zademonstrował niezwykle poprawny lokaj Yardleyów - że stać cię na 

wszystko.  Pozwolę  sobie  poinformować  cię,  że  jesteś  bezczelnym 

nicponiem!  

Usłyszał  coś,  co  brzmiało  podejrzanie  jak  stłumiony  kobiecy 

chichot.  

-  Dziwię  się,  że  godzi  się  pani  z  takim  zuchwalstwem,  lady 

Sophio  -  ciągnął,  czerpiąc  z  tego  ogromną  radość,  choć  wiedział,  że 

drogo za te słowa zapłaci, gdy znajdzie się sam na sam z Benedyktem. 

-  Ja  bym  sobie  na  to  nie  pozwolił.  Noga  tego  szelmy  nie  postałaby 

pięciu  minut  w  moim  domu.  Ani  w  żadnym  innym,  skoro  już  o  tym 

mowa! 

-  Ben  rzeczywiście  trochę  się  zagalopował  -  zmuszona  była 

przyznać Sophia, widząc, że stajenny miażdży spojrzeniem siedzącego 

obok  niej  dżentelmena.  -  Mam  nadzieję,  że  zastaniemy  przyjaciół 

lorda  Nicholasa,  zanim  opuszczą  miasto,  Benie.  Wtedy  będę  miała 

należytą opiekę, a ty wrócisz spokojnie na Berkeley Square. 

- A jeśli nie zdążymy, panienko? 

background image

Pytanie  Bena  było  rozsądne,  lecz  Sophia  nie  potrafiła  na  nie 

odpowiedzieć i zwróciła się o pomoc do Nicholasa. 

-  Och,  nic  takiego  się  nie  stanie  -  oznajmił  Nicholas  z  wyraźną 

beztroską.  -  Nawet  jeśli  wyjechali  już  z  domu,  dogonimy  ich,  nim 

dotrą do granic Londynu. 

Niestety,  rachuby  okazały  się  chybione.  Co  w  najmniejszym 

stopniu  nie  zdziwiło  Benedykta,  ponieważ  pary  wspaniałych  siwków 

ani razu nie poderwano do galopu. 

Oczywiście,  jego  brat  mógł  mieć  niezaprzeczalne  powody,  by 

jechać  z  tak  małą  prędkością,  doszedł  do  wniosku  Benedykt,  gdy 

opuścili  już  ostatnie  kręte  uliczki  na  przedmieściach  stolicy. 

Podejrzewał,  że  powóz  należał  do  któregoś  z  przyjaciół  Nicholasa,  a 

on  bardzo  się  starał,  by  ani  konie,  ani  powóz  nie  doznały 

najmniejszego uszczerbku.  

A  może  zamierza  przejechać  długą  odległość  i  nie  chce 

przemęczać siwków? Oba wyjaśnienia były prawdopodobne, a jednak 

Benedykt  nie  mógł  pozbyć  się  wrażenia,  że  brat  szykuje  mu  jakąś 

sztuczkę. 

Zwrócił teraz uwagę na pasażerkę i doszedł do wniosku, że przez 

kilka  ostatnich  mil  Sophia  była  zadziwiająco  milcząca,  a  teraz 

sprawiała wrażenie zamyślonej. Być może jego brat zaplanował jakiś 

fortel, lecz wątpił, by jego przyszła żona brała w nim udział. Nie, o ile 

się głęboko nie mylił, była tak samo zdziwiona jak on, że Nicholas ani 

trochę się nie stara dogonić swych przyjaciół Fortescue. 

background image

Sunęli  ciągle  w  tym  samym  ślimaczym,  monotonnym  tempie, 

prześcigani  przez  wiele  pojazdów,  w  tym  turkoczący  wóz.  Potem 

Nicholas,  bez  najmniejszego  uprzedzenia,  postanowił  przyspieszyć  i 

bardzo  zręcznie,  z  rozmachem  skręcił  kariolką  na  bardzo  zatłoczony 

dziedziniec zajazdu pocztowego. 

- Czy mógłbym  wiedzieć, dokąd zmierzamy, panienko? - zapytał 

Benedykt,  podczas  gdy  jego  brat,  który  szybko  zsiadł  z  kozła, 

wydawał pilne polecenia stajennemu. 

-  Do  domu  lady  Tabathy  Risely  -  objaśniła  go,  nie  znajdując 

niczego  podejrzanego  w  tym  pytaniu.  -  Jeśli  nam  się  uda 

kiedykolwiek tam dobrnąć. 

Benedykt  nawet  drgnieniem  brwi  nie  zdradził  najmniejszego 

zdziwienia,  choć  nie  mógł  się  nie  zaśmiać,  słysząc  sarkazm  w  głosie 

ukochanej.  Dodało  to  Sophii  otuchy,  toteż  odwróciła  się  na  swym 

siedzeniu,  by  spojrzeć  wprost  na  człowieka,  którego  nigdy  nie 

uważała za służącego. 

-  Tak  się  cieszę,  że  tu  jesteś,  Ben  -  powiedziała  z  prostotą.  - 

Czułabym się nieswojo, gdyby cię ze mną nie było. 

Kątem oka zauważyła, że Risely wszedł do zajazdu. 

-  Nie  wydaje  ci  się,  że  lord  Nicholas  nawet  nie  próbował 

wyprzedzić  swego  przyjaciela?  Służący  Fortescue  zapewnili  nas,  że 

pojazd  ich  państwa  odjechał  pół  godziny  przed  naszym  przybyciem. 

Już  dawno  powinniśmy  ich  dogonić.  I  z  pewnością  tak  by  się  stało, 

gdybyś  to  ty  trzymał  lejce!  -  Uderzyła  ją  nagle  pewna  myśl.  - 

background image

Zaproponuję, żebyś teraz powoził. I gdzie, na miłość boską, podziewa 

się teraz lord Nicholas? - podniosła głos, dając upust irytacji. 

Mina musiała ją zdradzić, gdyż Nicholas po powrocie natychmiast 

przeprosił, że kazał jej czekać. 

- Wpadłem tylko na chwilę, by się dowiedzieć, czy nasz przyjaciel 

Freddy tędy nie przejeżdżał. 

- To musiało być tak dawno temu, że byłabym zdziwiona, gdyby 

karczmarz  pamiętał  -  odpaliła,  a  Nicholas  musiał  zebrać  wszystkie 

siły, by się opanować. 

- Ci Fortescue trzymają dobre konie, toteż może  zachowałem się 

trochę nieroztropnie, starając się ich wyprzedzić - przyznał. - Nie będę 

jednak już  więcej  próbował.  Nie  ma  też  sensu  dłużej  zwlekać,  licząc 

na to, że powóz ciotki Tabathy podjedzie ku nam. Natomiast postaram 

się  nadrobić  stracony  czas,  jadąc na skróty  -  rzekł,  skręcając  z traktu 

pocztowego. 

Jechali  kilka  mil  wąskimi,  krętymi  dróżkami.  Hrabstwo  Surrey 

wydało się Sophii krainą całkowicie obcą. Nie miała pojęcia, gdzie się 

znajdują,  nie  wiedziała,  w  jakim  kierunku  jadą,  słońce  bowiem 

schowało  się  za  grubą  warstwę  chmur.  Benedykt  także  nie  znał  tej 

trasy,  choć  w  odległej  przeszłości  kilkakrotnie  odwiedzał  swą  starą 

niezamężną  ciotkę,  ale  wtedy  zawsze  jeździł  głównym  traktem 

pocztowym. 

-  Myślę,  że  dobrze  byłoby,  gdybyśmy  się  zatrzymali  na  chwilę  i 

trochę  odświeżyli  -  zaproponował  Nicholas,  kiedy  dotarli  do  sennej 

wioski,  gdzie  naprzeciwko  kościoła,  otoczona  drzewami,  stała  byłe 

background image

jak  sklecona  gospoda.  -  Byłem  tu  już  kiedyś  i  zapewniam  was,  że 

jedzenie  jest  wyborne.  Może  nawet  postawię  temu  zuchwałemu 

stajennemu kufel piwa. - Nicholas nie mógł się oprzeć, by nie zakpić z 

Benedykta.  Nie  zwracając  uwagi  na  głośne,  szydercze  prychnięcie 

brata, zaprowadził Sophię do gospody. 

Gdy po paru minutach Benedykt, dopilnowawszy, by konie miały 

wszystko,  co  potrzeba,  wolnym  krokiem  wszedł  do  gospody, 

Nicholasowi  przeszło  przez  myśl,  że  na  dobrą  sprawę  mógłby  być 

niewidzialny, zakochana para bowiem nie poświęcała mu najmniejszej 

uwagi. Znad krawędzi kufla przypatrywał się swym towarzyszom i po 

raz  drugi  w  ciągu  paru  godzin  musiał  zebrać  wszystkie  siły,  by 

zachować kamienny wyraz twarzy.  

Zupełnie nie mógł sobie wyobrazić, jak Benedykt zdołał utrzymać 

się  na  służbie  tyle  czasu.  Nie  okazywał  państwu  najmniejszego 

szacunku.  Jak  na  sługę  zachowywał  się  wręcz  zdumiewająco 

zuchwale! A jednak Sophia nie miała nic przeciwko temu, wydawało 

się, że w ogóle tego nie zauważa. 

Potrząsnął  głową.  Bez  wątpienia  tworzyli  niezwykłą  parę  - 

hrabianka  i  jej  złotowłosy  stajenny.  W  każdym  razie  nie  wątpił,  że 

stworzą  idealne  stadło,  jeżeli  jego  starannie  obmyślony  plan  się 

powiedzie. 

 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Powinien  być  przygotowany  na  to,  co  się  stało;  należało 

przewidzieć,  że  prędzej  czy  później  to  się  musi  wydarzyć,  a  jednak 

background image

gdy  do  tego  doszło,  Benedykt  był  kompletnie  zaskoczony.  W  jednej 

chwili jechali wąską, krętą wiejską dróżką, wierząc, choć nie było na 

to  szans,  że  zdołają  dotrzeć  do  celu  podróży,  nim  z  groźnych, 

czarnych zwałów chmur, które z  wolna nadciągały od zachodu, lunie 

na nich rzęsisty deszcz. 

Za  moment  leżeli  w  rowie,  oglądając  krajobraz  pod  bardzo 

szczególnym kątem i bezradnie patrząc, jak zewnętrzne koło toczy się 

drogą przed nimi. Na szczęście żadne z nich nie ucierpiało. Niestety, 

jeden  siwek  lekko  naciągnął  sobie  ścięgno  w  kolanie,  a  choć 

obrażenie  nie  było  poważne,  biedne  zwierzę  nie  mogło  ciągnąć 

pojazdu, nawet gdyby powóz nadawał się do dalszej podróży, o czym 

nie było mowy.  

Benedykt  sądził,  że  jego  młodszy  brat  nie  miał  wyboru  i  musiał 

zjechać  tak  szybko  i  gwałtownie,  by  uniknąć  zderzenia  z 

nadjeżdżającym  powozem,  który  pędził  o  wiele  za  prędko,  jak  na  te 

wąskie dróżki.  

Nieco później Nicholas zaproponował, że on wróci do gospody z 

końmi,  a  Benedykt  i  Sophia  niech  poszukają  schronienia  do  jego 

powrotu  w  stojącej  nieopodal  chacie.  Wtedy  to  Benedykta  ogarnęły 

pierwsze wątpliwości. Zaczął poważnie rozważać możliwość, że owo 

nieszczęsne wydarzenie mogło nie być niewinnym wypadkiem, jak to 

się na pierwszy rzut oka wydawało. 

Zerknął przez ramię na Nicholasa, który dosiadał zdrowego siwka 

i  ostrożnie  prowadząc  ranne  zwierzę,  zniknął  za  zakrętem.  Benedykt 

doszedł  do  wniosku,  że  mieli  niezwykłe  szczęście,  zderzając  się  z 

background image

drugim  pojazdem  akurat  na  tym  odcinku  drogi,  gdyż  na  dużej 

przestrzeni  było  to  jedyne  miejsce,  na  którym  dwa  pojazdy  mogą  się 

minąć przy ostrożnej jeździe. 

Przypadek  czy  też  to  wszystko  zostało  ukartowane?  -  pytanie  to 

samo  się  narzucało.  Czy  to  szczęśliwy  zbieg  okoliczności,  że  w 

pobliżu  jest  chatynka,  w  której  mogą  znaleźć  schronienie?  Oczy  mu 

się zwęziły. Wszystko to wygląda dosyć podejrzanie, uznał, wchodząc 

beztrosko  do  chatki,  gdy  nie  usłyszał  odpowiedzi  na  swoje  drugie 

stukanie. 

Sophia,  która  niezbyt  dobrze  orientowała  się  w  warunkach  życia 

biedoty, z zainteresowaniem rozejrzała się po jedynym pomieszczeniu 

domku i odniosła korzystne wrażenie. 

- Muszę przyznać, że jest tu bardzo czysto i przytulnie.  

Tak,  trochę  zbyt  czysto  i  nazbyt  przytulnie,  doszedł  do  wniosku 

Benedykt,  którego  podejrzenia  rosły  z  każdą  chwilą.  Nawet  w 

Sharnbrook  pracownicy  rolni  nie  mieszkali  tak  wygodnie.  Białych 

lnianych  prześcieradeł,  poduszek  z  pierza,  czegoś,  co  wyglądało  na 

materac z końskiego włosia, nie znajdowało się w wiejskich chatach.  

Gdy  odwrócił  się  do  stołu  zastawionego  jadłem,  nie  mógł 

powstrzymać  kwaśnego  uśmiechu.  Ilu  robotników,  zastanawiał  się, 

może  sobie  pozwolić  na  wyborne  czerwone  wino  do  chleba  i  sera? 

Doprawdy, Nicholas trochę przesadził, by można to wnętrze uznać za 

prawdziwe. 

Potrząsnął głową. Bez wątpienia te rzeczy przeniesiono z jakiegoś 

dużego domu, znajdującego się nieopodal, wyłącznie dla wygody jego 

background image

i  Sophii.  Co  więcej,  ktoś,  kto  tak  przemyślnie  postarał  się  zaspokoić 

ich potrzeby, zakładał, że pobędą tu dłużej. 

-  Możemy  się  rozgościć  w  oczekiwaniu  na  powrót  lorda  - 

zaproponował  Benedykt,  wrzucając  spore  polano  do  ognia,  który  na 

ich przybycie rozpaliła jakaś troskliwa duszyczka. Nie dodał, że jego 

zdaniem  Nicholas,  czy  też  ktokolwiek  inny,  przybędzie  dopiero 

następnego ranka.  

Nie,  wedle  wszelkich  oznak  na  niebie  i  ziemi,  chytry  braciszek 

założył,  że  Benedykt  wykorzysta  tę  noc  spędzoną  sam  na  sam  z 

Sophią.  O  dziwo,  starszemu  Sharnbrookowi  nigdy  nie  przyszło  do 

głowy, by uwieść Sophię, ażeby osiągnąć swój cel. Patrzył, jak sadowi 

się w bujanym fotelu przy palenisku. Ale był tylko człowiekiem, a ona 

bardzo piękną młodą kobietą... 

-  Myślisz,  że  zrobi  się  tragicznie  zimno,  Ben?  -  zapytała  Sophia, 

gdy  bezwiednie  dorzucał  do  ognia  kolejną,  sporą  kłodę  drewna. 

Odsunęła fotel nieco dalej od paleniska. - Może i masz rację - dodała, 

gdy pierwsze krople deszczu zaczęły uderzać w małe okienko. - Lord 

Nicholas  przybędzie  do  gospody  przemoczony  do  suchej  nitki, 

biedaczysko. 

Biedaczysko! - powtórzył w duchu Benedykt i znowu kwaśno się 

uśmiechnął.  Czy  tak  samo  będzie  troszczyć  się  o  dobro  młodego 

lorda,  gdy  zacznie  podejrzewać  prawdę?  Nie  miał  najmniejszych 

wątpliwości,  że  Nicholas,  przy  pomocy  i  korzystając  z  zasobów 

jakiegoś bliskiego przyjaciela mieszkającego w okolicy, zaplanował tę 

eskapadę w najdrobniejszych szczegółach. 

background image

Nagle  poczuł  pierwsze  wyrzuty  sumienia.  Nie  mógł  spokojnie 

wpatrywać się w te ufne, zielone oczy. 

-  To  nic  pewnego  -  ostrzegł,  usiłując  ją  przygotować  na 

ewentualność spędzenia tu nocy - że lord zdoła wynająć inny powóz. 

Prawdę  mówiąc,  to  bardzo  mało  prawdopodobne.  Niech  panienka 

pamięta,  że  zatrzymaliśmy  się  w  gospodzie,  nie  w  zajeździe 

pocztowym. Niewiele zdoła tam uzyskać. 

-  To  prawda,  ale  może  karczmarz  ma  powozik  -  powiedziała  po 

chwili namysłu. 

- Oczywiście, że to możliwe. Pytanie tylko, czy zechce pożyczyć 

go nieznajomemu. 

Sophia spojrzała nań ze zdziwieniem. 

- Ależ akurat ten karczmarz i jego żona znają lorda bardzo dobrze. 

Widać było wyraźnie, że łączą ich przyjacielskie stosunki. 

Miała  rację,  lecz  wolałby,  by  była  mniej  spostrzegawcza,  gdyż 

niewątpliwie  spodziewała  się,  że  Nicholas  dostanie  bez  kłopotu 

wszelką  potrzebną  pomoc.  Co  było  prawdą,  choć  Benedykt 

podejrzewał, że jego brat celowo zwleka z przybyciem, gdyż uzyskał 

to, czego chciał, uszkadzając powóz. 

Wbił  oczy  w  jakiś  niewidoczny  punkt  w  podłodze  zastanawiając 

się,  jak  najdelikatniej  wyrazić  swe  podejrzenia  i  szybko  doszedł  do 

wniosku,  że  nie  jest  w  stanie  zniszczyć  tych  dziecięcych  iluzji, 

którymi Sophia nadal się karmiła. Nie chciał uświadamiać jej gorzkiej 

prawdy,  że  osoby,  które  lubiła  i  podziwiała,  od  czasu  do  czasu  nie 

background image

postępują honorowo, że ludzie nie są albo dobrzy, albo źli, lecz mają 

zarówno zalety, jak i wady.  

Przypuszczała, że Nicholas celowo jechał bardzo wolno, ale nigdy 

nie  przyszłoby  jej  do  głowy,  że  wypadek,  z  powodu  którego  została 

sam na sam z Benedyktem, nie był tylko nieszczęśliwym zrządzeniem 

losu. Nie domyśliłaby się, że wszystko, co się jej przydarzyło od czasu 

opuszczenia  Berkeley  Square,  było  starannie  zaplanowane  aż  do 

najdrobniejszego  szczegółu  i  że  szlachetny  młody  lord,  którego  tak 

lubiła, wcale nie zamierzał zawieźć jej do domu ciotki Tabathy. 

- Zupełnie nie znam tej części kraju, a ty, Ben? 

Odrywając  wzrok  od  niewidocznego  punktu  na  podłodze  i 

wracając  myślą 

do 

teraźniejszości, 

Benedykt  bezskutecznie 

poszukiwał  w  ślicznej  twarzyczce  Sophii  śladu  zaniepokojenia. 

Powoli  rozwiązując  wstążki  modnego  czepka,  wydawała  się 

całkowicie 

pogodzona 

ze 

swym 

nieszczęsnym 

położeniem, 

przyjmując je z osobliwą, pełną godności rezygnacją. 

-  Ja  też  nie  mam  najmniejszego  pojęcia,  gdzie  się  znajdujemy  - 

przyznał.  -  To  niewątpliwie  chatka  należąca  do  kogoś  zatrudnionego 

w majątku, więc gdzieś w pobliżu powinien znajdować się dwór. Gdy 

deszcz przestanie tak lać, pójdę go poszukać i sprowadzę pomoc. 

Ponownie nie próbowała ukryć zdumienia. 

- Uważasz, że to roztropne? Przypuśćmy, że lord wróci, kiedy nas 

nie będzie. Tak, powiedziałam nas - dodała, gdy uniósł swe wyraziste, 

ciemne  brwi.  -  Nie  sądzisz  chyba,  że  zostanę  tu  sama  i  pozwolę  ci 

wędrować  Bóg  wie  gdzie.  A  poza  tym  właściciel  mógłby  powrócić, 

background image

kiedy  ciebie  nie  będzie.  Nie  wiadomo,  z  jakim  człowiekiem 

znalazłabym się sam na sam.  

Rozejrzała się wokół, jakby coś ją nagle uderzyło.  

- Chociaż muszę przyznać, że mieszkaniec tego domku utrzymuje 

go  w  najwyższym  porządku.  Czy  wszystkie  chaty  są  tak  schludne, 

Benie? Muszę powiedzieć, że nie bardzo się w tym orientuję. 

-  Z  tego,  co  wiem,  to  nie  -  odparł,  uśmiechając  się,  choć  poczuł 

się niezręcznie w sytuacji, w której znalazł się nie ze swojej winy. 

Podszedł do okna i ku swej konsternacji stwierdził, że deszcz nie 

tylko nie ustaje, ale jeszcze się nasila. Niech diabli wezmą jego brata! 

Po co ten młody szczeniak wtrąca się w nie swoje sprawy? - zaklął w 

duchu. Gdyby Nicholas znalazł się w pobliżu, z przyjemnością by go 

udusił.  Nie  wątpił  ani  przez  chwilę,  że  działania  Nicholasa 

podyktowane były głęboką braterską troską.  

Lecz  czy  temu  uparciuchowi  nie  przyszło  do  głowy,  że  starszy 

brat mógł nie zapaść w serduszko Sophii na tyle, by za niego wyszła? 

A  jeśli  dziewczyna  będzie  wolała  stracić  w  oczach  świata  reputację, 

niż  związać  się  na  całe  życie  z  człowiekiem,  do  którego  nie  czuje 

szacunku? 

Na samą myśl o tym poczuł, że pęka mu serce, lecz jeśli Nicholas 

nie  wziął  pod  uwagę  tej  ewentualności,  on  na  pewno  tak.  Musi  też 

spojrzeć prawdzie w oczy - gdzieś w głębi duszy jakaś bezecna część 

jego istoty radowała się niezwykłą możliwością uzyskania tego, czego 

pragnął całym sobą.  

background image

Nie  mógł  zaprzeczyć,  że  z  ochotą  słuchał  podszeptów  demona 

pokusy, namawiającego go, by wykorzystał sytuację, prowokującego, 

żeby uwiódł młodą panią i nie przejmował się konsekwencjami swego 

czynu. Do tej pory zdołał oprzeć się  popędom niższych instynktów... 

Ale jak długo wytrzyma? 

Gdy  Ben  zapalił  łojowe  świece  na  krawędzi  kominka  i  zjedli  już 

proste, lecz pożywne jadło, Sophia całkowicie pogodziła się z myślą, 

że  spędzi  noc  w  skromnej  chacie  i  postanowiła  cieszyć  się  tym 

nowym  przeżyciem.  Choć  deszcz  nie  padał  już  tak  rzęsiście  jak 

wcześniej, było zbyt ciemno, by ryzykować wyprawę w poszukiwaniu 

dworu, gdzie mogliby uzyskać pomoc w dotarciu do celu.  

A zatem bardzo rozsądnie porzuciła wszelką nadzieję, że zobaczy 

lorda  Nicholasa  przed  świtem.  Oderwawszy  wzrok  od  płomieni 

tańczących na kominku, spojrzała na Bena, siedzącego naprzeciw niej 

na  drewnianej  ławie.  Może  to  tylko  wytwór  jej  wyobraźni,  ale 

wyczuła  teraz  w  mężczyźnie  stłumione  napięcie,  którego  nie 

dostrzegła w nim, gdy przybyli do chatki.  

Doszła  do  wniosku,  że  martwi  się  o  jej  reputację,  i  nie  mogła 

powstrzymać  uśmiechu.  Jakie  to  dziwne,  że  w  najmniejszym  stopniu 

nie  czuła  się  zakłopotana;  przez  całe,  tak  brzemienne  w  wydarzenia 

popołudnie i wieczór ani na chwilę nie ogarnęła jej najmniejsza obawa 

właśnie  dlatego,  że  ten  szczególny  człowiek  dotrzymywał  jej 

towarzystwa. 

background image

Nie  zamierzała  nawet  zastanawiać  się  nad  tą  dość  ambarasującą 

prawdą,  że  zostanie  z  nim  na  noc,  wypowiedziała  tylko  na  głos 

pierwotną myśl, rzucając niedbale: 

- Chyba musimy spojrzeć prawdzie w oczy, Ben, i pogodzić się z 

tym, że jego lordowska mość przyjdzie nam na ratunek dopiero rano. 

Zastygł  z  kolejnym  polanem,  które  miał  dorzucić  do  ognia,  jego 

przenikliwe  niebieskie  oczy  patrzyły  na  Sophię  z  uczuciem,  trudnym 

dla niej do zrozumienia, gdy odwrócił się w jej kierunku. 

-  Nie  wyglądasz  na  szczególnie  zaniepokojoną.  Nie  przeszkadza 

ci, że jesteś tu sama ze mną, Sophio? 

Drgnęła, bo ją zaskoczył, nie tyle bezpośredniością swego pytania 

- przywykła do jego szczerości, lecz dlatego, że nazwał ją po imieniu i 

w jego ustach zabrzmiało to tak naturalnie. 

- Nie, oczywiście, że nie - zapewniła go, z wysiłkiem wymawiając 

słowa, gdyż z jakichś niewytłumaczalnych powodów nagle zaschło jej 

w gardle. 

Uniosła się z krzesła, przeszła przez małą izdebkę i, by wybrnąć z 

niezręcznej  sytuacji,  nalała  sobie  wina  z  butelki  stojącej  na  stole. 

Wiedziała, że powinna go skarcić za taką poufałość, lecz zamiast tego 

zapytała: 

- Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? 

-  Ponieważ  jestem  mężczyzną...  co  prawda  stajennym,  ale 

mężczyzną,  nie  mniej  niż  -  powiedzmy  -  markiz  czy  hrabia.  I 

ponieważ  spędzimy  całą  noc  razem...  i  do  tego  zupełnie  sami.  - 

Jednym  zgrabnym  ruchem  podniósł  się  z  ławy  i  zaczął  iść  w  jej 

background image

kierunku. - Dobrze by było, gdybyś zastanowiła się przez chwilę nad 

konsekwencjami. 

- Nad konsekwencjami? - powtórzyła, nie mając pojęcia, dlaczego 

serce  zaczęło  jej  nagle  bić  tak  gwałtownie,  że  omal  nie  rozsadziło 

piersi, choć się niczego nie bała.  

Nawet  nie  drgnęła,  mimo  iż  Ben  podszedł  tak  blisko,  że  jego 

ciepły oddech owiewał loczki wijące się na jej karku. 

-  Jeżeli  sobie  wyobrażasz,  że  mój  ojciec  będzie  cię  ścigał, 

wymachując  pistoletem  i  zażąda,  byś  postąpił  zgodnie  z  nakazami 

honoru,  to  możesz  odetchnąć  spokojnie  -  zapewniła  go,  dziwiąc  się 

nieomylnej  nucie  rozczarowania,  która  bezwiednie  zabrzmiała  w  jej 

głosie. - Gdybyś był markizem... sprawy miałyby się zupełnie inaczej. 

-  Może  dla  twojego  ojca,  ale  nie  dla ciebie.  -  Położył  ręce  na  jej 

ramionach  i  odwrócił  ją  delikatnie,  lecz  stanowczo,  tak  że  stali  teraz 

twarzami do siebie. - Ty pokochasz mężczyznę, nie jego bogactwa czy 

pozycję społeczną. - Wpatrywał się teraz w nią tak intensywnie, że nie 

mogła  oderwać  od  niego  wzroku.  -  Załóżmy,  że  twój  ojciec,  z 

jakichkolwiek powodów, będzie nalegał, byś mnie poślubiła, Sophio. 

Czy postarasz się go od tego odwieść? 

Nie,  nigdy!  Jej  serce  odpowiedziało  tak  gwałtownie,  że  umysł 

nawet  nie  usiłował  zaprzeczyć  tej  prawdzie.  Być  może  było  to 

szaleństwo,  ale  nie  chciałaby  spędzić  wszystkich  swych  dni  z  nikim 

innym  prócz  tego  zagadkowego,  obcego  mężczyzny,  który 

nieoczekiwanie  wkroczył  w  jej  życie,  i tak  niezauważalnie,  że  ledwo 

to sobie uświadamiała, stał się jej niezbędny do szczęścia. 

background image

Pokochała go, to pewne. 

Teraz  zdała  sobie  z  tego  sprawę,  lecz  wcale  nie  czuła  się 

zaskoczona.  Rozchyliła  wargi,  ale  nie  zdążyła  niczego  wyznać,  gdyż 

nakryły je usta Bena.  

Nie  przyszło  jej  do  głowy,  by  się  bronić,  ani  teraz,  ani  chwilę 

później, gdy nieubłaganie została pchnięta na miękki materac. Męskie 

wargi i palce z czarodziejską mocą krążyły po jej ciele, a ona z ochotą 

przyjmowała  te  pieszczoty.  Cnotliwe  gesty,  na  które  zezwalała  kilku 

wybranym  przedstawicielom  płci  przeciwnej  -  pocałunki  w  palce  i 

nadstawiony policzek, w najmniejszej mierze nie przygotowały jej na 

ten niezrównany przejaw męskiej namiętności.  

Dla Benedykta reakcja młodej panny była nie mniej zaskakująca. 

Zamiast  choćby  dla  pozoru  udawać  dziewiczą  wstydliwość,  sama  go 

zachęcała,  by  pozwalał  sobie  na  coraz  więcej,  układając  się  tak,  by 

mógł łatwiej sięgnąć do guziczków przy zapięciu jej sukni i ściągnąć 

przez ramiona pętający ją strój. 

Nie mogła opanować drżenia rozkoszy, przebiegającego przez jej 

ciało,  gdy  prawa  ręka  Bena  zaczęła  gładzić  delikatne  kości  jej 

ramienia  i  zsunęła  się  niżej,  by  przebiec  palcami  wokół  krągłości  jej 

piersi. Nigdy by nie uwierzyła, że lekkie jak piórko dotknięcie męskiej 

ręki  może  wywołać  w  niej  takie  bogactwo  rozkosznych  doznań, 

zaćmiewając  umysł,  przytłaczając  wszystkie  rozsądne  myśli  z 

wyjątkiem jednej. 

- Kocham cię - wyszeptała tak cicho, że ledwo sama zdała sobie z 

tego sprawę, lecz w mężczyźnie nagle zaszła zmiana.  

background image

Poczuła, że zesztywniał, magiczne palce zatrzymały się, po czym 

uniósł  głowę  i  wpatrzył  się  w  jej  twarz,  a  oczy  błyszczały  mu 

dziwnym połączeniem triumfu i stanowczego postanowienia. 

Potem  podniósł  się,  unikając  drżącej  ręki,  którą  ku  niemu 

wyciągnęła.  Przesunął  się  tak,  że  nie  mogła  go  dotknąć,  mamrocząc 

jakieś  słowa,  które  wówczas  wydały  się  jej  bezsensowne,  lecz 

pamiętała je bardzo dobrze przez tygodnie, miesiące i lata, które miały 

nadejść. 

- Nie, nie tak - powtórzył, jakby rozpaczliwie usiłując przekonać 

samego  siebie.  -  Może  jestem  szalony.  Bez  wątpienia  mój 

przedsiębiorczy młodszy brat będzie uważał, że postradałem rozum... 

ale to nieważne. Nie mogę na to pozwolić... nie w ten sposób. 

Sophia przypatrywała mu się w milczeniu, gdy wyciągnął rękę, by 

uchwycić  się  brzegu  kominka  palcami,  które  zaledwie  przed  chwilą 

wywołały w niej taką burzę zmysłów. 

-  Ben,  nie  rozumiem  cię.  -  Czuła  się  jak  dziecko,  zranione  i 

zagubione, ukarane nie wiedzieć za co. - Czy zrobiłam coś nie tak? 

Nie  próbował  odpowiedzieć,  a  ona  zaczęła  się  zastanawiać,  czy 

może to jej nieskromny brak opanowania stał się przyczyną tej nagłej 

zmiany, która w nim zaszła. Instynktownie sięgnęła do stanika sukni i 

zaczęła  porządkować  na  sobie  ubranie,  w  miarę  niepostrzeżenie  i 

szybko, co nie szło jej łatwo, gdyż palce miała wyjątkowo niezgrabne. 

-  Naprawdę  cię  kocham,  Benie  -  zapewniła  go,  gdy  poczuła,  że 

znowu  może  spojrzeć  mu  w  twarz.  -  Inaczej  nie  pozwoliłabym, 

żebyś... to znaczy, nie dałabym ci... 

background image

- Wiem, co chcesz powiedzieć. - Teraz zadał sobie trud, by na nią 

spojrzeć,  a  choć  nie  była  pewna,  o  czym  myślał  ani  co  czuł,  nie 

widziała w jego oczach śladu niesmaku czy odrazy. - Dlatego właśnie 

nie  dopuszczę,  by  zdarzyło  się  to  właśnie  w  ten  sposób.  Muszę 

porozmawiać  z  twoim  ojcem,  jak  to  przystoi  w  podobnej  sytuacji. 

Chcę, byście... ty i twój ojciec, mieli możliwość wyboru. 

- Co?! - wykrzyknęła Sophia bez tchu, nie mogąc uwierzyć, że tak 

inteligentny  człowiek  powiedział  coś  równie  głupiego.  -  Benie, 

musiało  ci  się  pomieszać  w  głowie...  albo  mnie!  Papa  nigdy  się  nie 

zgodzi. Nigdy, rozumiesz? 

-  Nie?  -  Nie  wydawał  się  przekonany  ani  w  najmniejszej  mierze 

zatroskany.  Wyglądał  raczej  na  bardzo  rozbawionego.  -  Mam 

nadzieję, że się mylisz, a jeśli nie, musimy ufać, że zdrowy rozsądek 

zwycięży i że z czasem pogodzi się z losem. 

-  Na  pewno  nie!  -  Największy  głupiec  wychwyciłby  silne 

przekonanie  w  jej  glosie.  -  Nie  znasz  mojego  ojca.  Jak  myślisz,  po 

kim  odziedziczyłam  upór?  Mówiłam  ci  już,  jaki  nastrój  panował  w 

domu  przez  ostatnie  dwa  czy  trzy  tygodnie  -  przypomniała  mu, 

zastanawiając  się,  dlaczego  te  szerokie  ramiona  drżą  od 

powstrzymywanego śmiechu. - To była nieustanna walka, ja swoje, a 

on  swoje.  Dzięki  różnym  chytrym  sztuczkom  na  razie  ja  wygrywam, 

ale to może już długo nie potrwać. Z jakiegoś powodu papa chce, bym 

przed  końcem  sezonu  zawarła  odpowiednie  małżeństwo,  a  nie  jest to 

człowiek, który łatwo znosi porażkę. 

background image

-  W  takim  razie  powinien  być  zachwycony,  gdy  złożę  mu  swoją 

propozycję. 

Omal  się  nie  zdradził,  widząc  jej  strapioną  minę.  Wiedział 

dokładnie,  jakie  myśli  przebiegały  przez  tę  małą  główkę,  i  nade 

wszystko  pragnął  zapewnić  ukochaną,  że  gdy  poprosi  hrabiego  o  jej 

rękę, odpowiedź będzie zadowalająca. Trzymał język na wodzy.  

Urocza  Sophia,  którą  otoczenie  rozpieszczało  i  od  dzieciństwa 

spełniało  wszystkie  jej  zachcianki,  musi  się  nauczyć,  że  nie  może 

mieć w życiu wszystkiego, czego zapragnie, że czasami musi pójść na 

ustępstwa.  A  co  najważniejsze,  trzeba  ją  przekonać,  żeby  porzuciła 

swe dziewczęce fantazje, które chce zachować, będąc już kobietą, i by 

przyjęła do wiadomości, jaka jest i kim jest. 

-  Oczywiście  zdaję  sobie  sprawę,  że  hrabia  może  mnie  nie 

polubić, nie uznać mnie za odpowiedniego kandydata. W takim razie, 

kiedy  się  pobierzemy,  będziemy  musieli  zrezygnować  z  twojego 

posagu. 

Po  raz  pierwszy  w  jej  oczach  pojawiła  się  niepewność,  która 

zadźwięczała także w jej głosie, gdy zapytała: 

-  Czy  to  ma  dla  ciebie  tak  wielkie  znaczenie?  Bo  dla  mnie 

żadnego. 

- Doprawdy? 

-  Tak.  Chętnie  poświęcę  fortunę,  by  poślubić  ukochanego 

mężczyznę. 

background image

-  Jakie  to  wzruszające!  -  Nie  oszczędzał  jej  uczuć, nie  mógł  być 

dla niej miły, jeśli chciał zyskać pewność, że ją zdobył. - Uważasz, że 

liczy się tylko miłość? 

- Ben, o co chodzi? - Niemal nie mógł już znieść jej niepokoju. - 

Czy nie chcesz się ze mną ożenić? 

-  Chcę  bardziej,  niż  myślisz,  moja  najdroższa,  ale  porzućmy  na 

chwilę  ten  temat.  Zastanówmy  się  natomiast,  jaką  będziesz  żoną  dla 

biednego stajennego. 

Stanął mocno na rozstawionych nogach, skrzyżował ręce na piersi 

i  przyjrzał  się  jej,  zupełnie  jakby  oglądał  cenną  źrebicę  na  końskim 

targu. 

-  Masz  przyjemną  powierzchowność  i  bez  wątpienia  świetne 

maniery.  Ale  rozsądny  człowiek  nie  kupi  konia  pełnej  krwi,  żeby 

ciągnął mu pług. 

Od  razu  wyczuł,  że  ogarnął  ją  gniew,  nawet  jeszcze  zanim 

poradziła mu stanowczym głosem, by wyrażał się nieco uprzejmiej. 

-  Wątpię,  czy  potrafisz  gotować  -  ciągnął,  ignorując  jej słowa  -  i 

nie  sądzę,  żebyś  kiedykolwiek  trzymała  miotłę  w  ręce.  Byłbym 

zdumiony,  gdybyś  umiała  wykrochmalić  fular  albo  cokolwiek 

przeprała.  W  sumie,  biedak  nie  będzie  miał  z  ciebie  pożytku, 

kochanie, i powinien dobrze się namyślić, zanim weźmie cię za żonę. 

Dla  Sophii  znaczenie  tej  przemowy  było  absolutnie  jasne: 

mężczyzna,  w  którym  się  zakochała,  co  sobie  przed  chwilą 

uświadomiła,  dla  którego  z  radością  poświęciłaby  wszystko,  byleby 

być tylko z nim, zastanawia się, czy w ogóle się z nią ożenić! 

background image

Czuła 

się 

głęboko 

zraniona, 

zwłaszcza 

po 

miłosnych 

pieszczotach,  którymi  rozkoszowali  się  jeszcze  przed  chwilą.  Bardzo 

upokorzył  ją  ten  katalog  jej  niedociągnięć,  które  tak  bezlitośnie 

wymienił.  Nigdy  nie  uważała  się  za  osobę  mściwą,  lecz  nie  mogła 

powściągnąć przemożnej chęci, by jego z kolei zranić i upokorzyć. 

Czerpiąc  z  owej  głębokiej  studni,  jaką  jest  kobieca  duma, 

podniosła się z łóżka i stanęła z nim twarzą w twarz. 

-  Oboje  powinniśmy  się  zastanowić, zanim podejmiemy  decyzję, 

której  kiedyś  moglibyśmy  żałować  -  oznajmiła  wyniosłym  tonem.  - 

Zwłaszcza  ty,  gdyż  muszę  jasno  powiedzieć,  że  po  tym,  co  między 

nami - zaszło, nie możesz być już moim osobistym stajennym. 

-  Całkowicie  się  zgadzam  -  przyznał  ochoczo.  -  Co  więcej,  nie 

mam  zamiaru  spędzać  z  tobą  nocy  w  tej  chacie,  lecz  pozwolę  sobie 

pozbawić  cię  jednego  z  koców  i  czekać  na  świt  na  ganku.  -  Z  tymi 

słowami  pochwycił  jedno  przykrycie  z  łóżka  i  podszedł  do  drzwi, 

mamrocząc  pod  nosem  coś,  co  podejrzanie  brzmiało  jak  „Dobranoc, 

hrabino". 

Zanim  Sophia  wreszcie  zasnęła,  kilkakrotnie  chciała  zawołać 

Bena,  by  wrócił  do  środka  i  spędził noc na  ławie  przed  ogniem,  lecz 

powstrzymała  ją  duma.  Gdy  się  obudziła  w  promieniach  słońca, 

prześwitujących  przez  okienko  chatki,  żałowała  wypowiedzianych  w 

gniewie słów i postanowiła poprosić Bena, by został, pewna, że jakoś 

zdołają  pokonać  piętrzące  się  przed  nimi  trudności.  Ale  było  już  za 

późno.  

background image

Gdy  odsuwała  przykrycie  i  pospiesznie  naciągała  na  siebie 

pogniecioną  suknię,  Beniamin  Rudgely  podążał  już  drogą  na 

pożyczonym koniu, by zniknąć z jej życia na zawsze. 

 

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

-  Skandaliczna  niewdzięczność!  -  Kilka  naczyń  na  nakrytym  do 

śniadania stole omal nie wylądowało na podłodze, gdy hrabia Yardley 

dawał ujście swemu oburzeniu, dość mocno uderzając otwartą dłonią 

o  blat.  -  Jak  inaczej  można  to  nazwać?  Wiedziałem  od  razu,  że  nie 

należy  najmować  służby  bez  jakichkolwiek  referencji,  ale, 

dobroduszny  głupiec,  zrobiłem  to  wbrew  rozsądkowi.  I  jak  ten  łotr 

odpłacił się za moje dobre serce? - rzekł, nie kierując tego pytania do 

żadnego  ze  swych  słuchaczy  w  szczególności.  -  Powiem  wam: 

zabierając się bez słowa pożegnania i zostawiając nas bez stajennego! 

Niewdzięczny szubrawiec! 

Lady  Marissa,  wysłuchawszy  ze  współczuciem  słusznych  skarg 

męża na niesolidnego stajennego, Beniamina Rudgely'ego, nie mogła 

powstrzymać  uśmiechu.  Cieszyła  się,  że  mąż  znowu  towarzyszy  jej 

przy  śniadaniu,  nawet  jeśli  przy  tej  okazji  wylewa  żale  na 

przeciwności  losu.  Przynajmniej,  uzmysłowiła  sobie,  napady  złego 

humoru  stały  się  ostatnio  o  wiele  rzadsze,  a  choć  nie  można  jeszcze 

powiedzieć, by wrócił do swego normalnego, zrównoważonego stanu 

ducha, w ciągu ostatnich paru dni nastrój wyraźnie mu się poprawił. 

-  Postąpił  może  trochę  bezmyślnie,  mój  złoty,  ale  chyba 

niesłusznie  nazywasz  go  szubrawcem  -  zauważyła  ze  zwykłym  dla 

background image

siebie  poczuciem  sprawiedliwości.  -  Przyznam,  że  stajenny  postąpił 

grubiańsko, nie powiadamiając o odejściu ze służby, ale przynajmniej, 

nim  zniknął,  z  tego,  co  się  orientuję,  nie  przywłaszczył  sobie  sreber 

rodzinnych ani do czyichkolwiek innych. 

-  To  prawda  -  przyznał  lord,  a  jego  grymas  niezadowolenia 

odrobinę złagodniał. - Mimo wszystko to bardzo dziwne. - Przesunął 

wzrok od żony do drugiej uczestniczki śniadania. - Nie wiesz, o co tu 

może chodzić, Sophio? 

-  Powiedziała  nam  już  wszystko,  co  wiedziała,  moje  złoto  - 

wtrąciła się hrabina, natychmiast przychodząc córce z odsieczą. - Jeśli 

ktoś  może  żałować  zniknięcia  Beniamina  Rudgely'ego,  to  właśnie 

nasza  córka.  -  Przesłała  jej  przez  stół  uśmiech  pełen  współczucia.  - 

Polubiłaś go, prawda, kochanie? 

-  Bardzo  -  odparła  Sophia,  sama  się  dziwiąc,  jak  umiejętnie 

panuje nad sobą i - owszem - czując się z siebie dumna. 

Gdy  obudziła  się  owego  ranka,  by  odkryć,  że  na  ganku  przed 

chatą siedzi nie Ben, lecz lord Nicholas Risely oraz żona karczmarza, 

w  którego  gospodzie  zatrzymali  się  na  krótko  poprzedniego 

popołudnia, nikomu nie  zdradziła,  że  jej  serce  przeszywa  nieustający 

ból.  Pamiętała  wyraźnie,  że  zdaniem  Bena  damy  z  jej  sfery,  które 

publicznie  dają  upust  burzliwym  uczuciom,  zachowują  się  nieco 

wulgarnie. Z niezmiennym zainteresowaniem słuchała jego opinii i, o 

dziwo,  prawie  zawsze  zgadzała  się  z  punktem  widzenia  swego 

stajennego. 

background image

Zaczynała też przyjmować do wiadomości, choć było to bolesne, 

że  wszystko,  co  powiedział  w  czasie  tej  niezapomnianej  nocy  w 

chatce zaledwie przed tygodniem, który wydawał się jej rokiem, było 

oczywistą prawdą. Tylko w głupiutkich dziecinnych marzeniach damy 

z wyższej sfery  wychodzą za swoich służących, a potem żyją długo i 

szczęśliwie.  

O  tak,  miał  niewątpliwie  rację,  napominała  się  w  duchu,  choć 

przyznanie  się  do  tego  sprawiało  jej  ból.  Żywiła  tylko  nadzieję,  że 

może pewnego dnia będzie miała okazję mu to powiedzieć  -  że choć 

nadal  go  kocha  i  pewnie  jej  miłość  przetrwa  wiecznie,  związek 

pomiędzy nimi jest niemożliwy. 

-  Chyba  nie  mogę  dodać  nic  do  tego,  co  już  powiedziałam  - 

potwierdziła  Sophia,  przerywając  gwałtownie  swe  rozmyślania,  gdy 

uświadomiła sobie, że dwie pary oczu badawczo się w nią wpatrują. - 

Wytłumaczyłam  już,  dlaczego  postanowiłam  wziąć  Bena  ze  sobą. 

Choć - dodała - mówiąc zupełnie szczerze, jestem przekonana, że był 

to  pomysł  lorda  Nicholasa.  Gdy  pojazd  jego  ciotki  nie  pojawił  się, 

uznał, że jeżdżąc z nim po mieście, powinnam mieć chociaż sługę  w 

charakterze przyzwoitki. 

Hrabia cmoknął pogardliwie. 

-  Wielmożna  Tabatha  Risely  zawsze  była  głupią  kobietą.  Jak 

można  zapomnieć  o  wysłaniu  powozu  po  gościa,  skoro  solennie 

obiecała to zrobić? 

background image

-  Może  znajdzie  się  jakieś  usprawiedliwienie  -  łagodziła 

mężowskie  oburzenie  lady  Marissa.  -  W  końcu,  moje  złotko, 

skończyła siedemdziesiątkę. 

Szare brwi lorda uniosły się gwałtownie. 

- Tak? No i co z tego? Ja też nie jestem najmłodszy, a pamięć mi 

dopisuje. 

-  Owszem  -  przyznała  z  radością  lady  Marissa.  -  Jak  już 

wspomniałeś, lady Tabatha zawsze była trochę... roztrzepana. Chwała 

Bogu nie przeszło to na innych członków rodziny. Lord Nicholas, ten 

złoty chłopak, odznaczył się wielką przytomnością umysłu, nalegając, 

by  stajenny  też  pojechał.  Prawda,  że  lepiej  by  było,  gdyby  nie 

zdecydował się podróżować w odkrytym powozie aż do domu ciotki, 

skoro nie zdołał dogonić swoich przyjaciół. 

-  Nie,  to  nie  było  najmądrzejsze  -  musiała  przyznać  Sophia  -  ale 

jak  już  ci  wytłumaczyłam,  mamo,  gdy  zatrzymaliśmy  się  w  tym 

zajeździe,  by  zmienić  konie,  tyle  samo  czasu  zająłby  nam  powrót 

tutaj, by wziąć powóz, co jazda do domu lady Tabathy. 

Sophia  uznała  to  wyjaśnienie  za  rozsądne  i  oboje  jej  rodzice 

najwyraźniej przychylili się do tego zdania. 

-  Nie  wiedziałam,  że  lord  nie  zamierzał  spędzić  nocy  w  domu 

ciotki,  lecz  postanowił  zatrzymać  się  u  swego  przyjaciela,  Toby'ego 

Aldermana,  który  mieszka  w  pobliżu  -  tłumaczyła  dalej,  pamiętając 

wyraźnie,  co  lord  Nicholas  radził  jej  powiedzieć,  gdyby  rodzice 

zadawali dalsze pytania. 

background image

Jej  odrętwiały  umysł  jakimś  cudem  zdołał  przyswoić  sobie 

wszystko,  co  mówił  Nicholas  podczas  krótkiej  podróży  z  powrotem 

do  miasta  w  powozie  Toby'ego  Aldermana,  z  karczmarką  jako 

przyzwoitką.  Ich  powrót  do  miasta  nie  mógłby  wyglądać  bardziej 

stosownie  i  takim  miał  się  wydawać  dzięki  cudownej  bajeczce, którą 

wymyślił. 

Sophia  przyjęła  wówczas  jego  wyjaśnienia  bez  zbędnych  pytań, 

gdyż  odkrywszy  nieoczekiwane  zniknięcie  Bena,  czuła  się  tak 

oszołomiona,  że  nic  nie  przychodziło  jej  do  głowy.  Dopiero 

następnego  dnia  zaczęła  się  zastanawiać,  dlaczego  lord  Nicholas  tak 

zdecydowanie  nie  chciał,  by  opowiedziała,  co  wydarzyło  się 

naprawdę. W końcu nie zaszło nic takiego niestosownego. Ben spędził 

całą  noc  na  ganku.  Niemniej  dała  słowo  Nicholasowi  i  nie  miała 

zamiaru go łamać. 

-  Gdy  lord  Nicholas  zaproponował,  że  weźmie  ze  sobą  Bena,  by 

spędził noc u Aldermana, wydawało mi się to całkiem rozsądne. Dom 

lady  Tabathy  nie  jest duży,  a  ona nie  chciała  mieć na  głowie  jeszcze 

jednego,  niepotrzebnego  służącego.  Oczywiście,  byłam  całkowicie 

zaskoczona,  gdy  zabrał  się, nie  mówiąc nikomu  ani  słowa,  dokąd  się 

udaje. 

- Wcale ci się nie dziwię, kochanie. Nie spodziewałam się tego po 

nim. - Lady Marissa w zamyśleniu dopiła zawartość swej filiżanki, po 

czym zapytała: - Lord Nicholas o niczym się nie dowiedział? 

- Nic mi o tym nie  wiadomo, mamo. Zna dobrze tę część kraju i 

obiecał  się  popytać.  Jak  wiesz,  całe  miasto  mówi  teraz  o  powrocie 

background image

jego  brata  i  wydaje  mi  się,  że  lord  Nicholas  pojechał  do  hrabstwa 

Hamp, by spędzić parę dni z księciem Shambrookiem. Zobaczę się  z 

nim, gdy powróci do miasta, i wtedy się dowiem, czy doszły do niego 

jakieś słuchy. 

- Wielka szkoda, że stajennemu ni z tego, ni z owego przyszło do 

głowy, by nas opuścić - odezwał się niespodziewanie lord. - Żałuję, że 

nie poznałem go lepiej. Trapp przyszedł do mnie zeszłego ranka. Był 

bardzo  zdziwiony,  że  chłopak  nie  pofatygował  się  nawet,  by  zabrać 

swoje rzeczy. 

Sophia miała suche oczy i była wyjątkowo opanowana. Spojrzała 

wprost na ojca. 

- Muszę przyznać, papo, że mnie też to dziwi. Ani mi przez myśl 

nie przeszło,  że  gdyby  wrócił,  powinniśmy  przyjąć  go  z  powrotem.  - 

Wiedziała, że tego by nie zniosła. - Jednak chciałabym mieć pewność, 

że nic złego mu się nie przytrafiło. 

-  Naturalnie,  dziecko  -  odpowiedział  łagodnie  lord,  dając  tym 

samym  poznać,  że  jego  strapienie  powoli  odchodzi  w  niepamięć.  - 

Jeśli  młody  Risely  niczego  się  nie  dowie,  może  przespaceruję  się  po 

Bow  Street.  Tam  wyczekują  tacy  młodzieńcy.  -  Spojrzał  na  drzwi, 

które otworzyły się nagle. - O co chodzi, Cardew? 

Lokaj niósł list na srebrnej tacy. 

-  Doręczony  osobiście,  wasza  lordowska  mość.  Posłaniec  posila 

się teraz w kuchni, czekając na odpowiedź. 

Lord uniósł szare brwi, łamiąc potężną pieczęć. 

background image

-  Wielkie  nieba!  -  zakrzyknął,  zapoznawszy  się  z  treścią krótkiej 

wiadomości. - Co o tym sądzisz, moja duszko? 

Lady  Marissa  rzuciła  okiem  na  pojedynczą  kartkę  papieru, 

zapisaną śmiałym, eleganckim pismem. 

-  To  zupełnie  oczywiste  -  odparła,  nie  zdradzając  śladu 

zaskoczenia, które najwyraźniej przeżył jej mąż. - Książę Sharnbrook 

uprzejmie  zaprasza  nas  do  spędzenia  wraz  z  nim  paru  dni  w  swej 

posiadłości. 

-  Owszem,  ale  dlaczego?  -  Hrabia uczynił  gest,  zdradzający  jego 

bezbrzeżne  zdumienie.  -  Gdy  ostatnio  widziałem  Benedykta 

Risely'ego,  nosił  koszulę  w  zębach.  Dlaczego  nagle  przyszło  mu  do 

głowy,  by  zaprosić  mnie  i  moją  rodzinę  do  Sharnbrook,  jeśli  wolno 

zapytać? 

Lady Marissa wzruszyła ramionami. 

- Doprawdy nie mam pojęcia. Mogę jedynie przypuszczać, że lord 

Nicholas  mógł  wspomnieć  o  swej  przyjaźni  z  Sophią  i  o  tym,  że 

uprzejmie  zgodziła  się  uczestniczyć  w  przyjęciu  urodzinowym  jego 

wiekowej  ciotki.  Może  jego  wysokość  chce  jej  osobiście 

podziękować. 

- Może to rzeczywiście o to chodzi i nie wbił sobie do głowy, że 

nasza mała  Sophia  będzie dla niego  idealną  żoną.  -  Hrabia  wydał  się 

nie  tyle  zaniepokojony,  co  szczerze  zdziwiony.  -  Szybko  odkryje 

swoją  pomyłkę,  a  jeśli  przyjmę  zaproszenie,  okaże  się,  że  młody 

książę będzie gościł chyba jedyną pannę w kraju, która żywi niechęć 

do utytułowanych dżentelmenów. 

background image

- Czy mam z tego wnosić, papo, że nie zdecydowałeś się jeszcze, 

czy  przyjąć  zaproszenie?  -  zapytała  Sophia,  w  której  obudziło  się 

wrodzone poczucie humoru. 

- Zdumiewasz mnie! Dałabym głowę, że chwycisz obiema rękami 

taką  wspaniałą  okazję.  W  sumie,  dość  lubię  lorda  Nicholasa,  więc 

istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że poczuję również sympatię do 

jego brata. Wiesz, zdarzały się już dziwniejsze rzeczy. 

Podniosła się i podeszła do drzwi. 

-  Na  twoim  miejscu  przyjęłabym  zaproszenie.  Posiadłość  ciotki 

Adeli  znajduje  się  w  pobliżu  Shambrook.  Tyle  razy  nas  do  siebie 

zapraszała.  Jeśli  książę  i  ja  poczujemy  do  siebie  niechęć  od 

pierwszego  wejrzenia,  możemy  wreszcie  złożyć  jej  obiecywaną 

wizytę. Poza tym krótki wyjazd z tego miasta o zatęchłym powietrzu z 

pewnością  wszystkim  nam  dobrze  zrobi.  -  Z  tymi  słowy  wyszła  z 

jadalni, a jej ojciec aż otworzył usta ze zdziwienia. 

 

Bez względu na to, czym kierowała się Sophia, zachęcając ojca do 

przyjęcia  zaproszenia  -  a  i  ona  sama  nie  bardzo  wiedziała,  co  nią 

powodowało  -  nie  żałowała,  gdy  trzy  dni  później  Trapp  zręcznie 

zatoczył powozem po podjeździe, a ona rzuciła pierwsze spojrzenie na 

rodową posiadłość hrabiego Sharnbrooka. 

Położona  wśród  połaci  naturalnego  parku,  oblana  łagodnym 

blaskiem  zachodzącego  słońca,  ta  budowla  z  okresu  Restauracji, 

zaprojektowana  przez  ucznia  słynnego  architekta  Inigo  Jonesa, 

prezentowała  się  niezwykle  okazale.  Sophia  nigdy  nie  widziała 

background image

domostwa  równie  doskonale  usytuowanego  i  tylko  dziwiła  się,  że 

obecna głowa rodziny na tak długo opuściła swą piękną siedzibę.  

Gdyby  należała  do  niej,  nie  wyjechałaby  stąd  nawet  na  pięć 

tygodni,  nie  mówiąc  już  o  pięciu  latach,  myślała,  wysiadając  z 

pomocą lokaja w liberii, który wyłonił się ze wschodniego wejścia do 

domu, gdy tylko Trapp zatrzymał powóz. 

Wnętrze  robiło  nie  mniejsze  wrażenie,  przynajmniej  to,  co 

zdążyła zauważyć, zyskało jej całkowite uznanie. Szli wraz z matką i 

ojcem  po  kunsztownie  rzeźbionej  kondygnacji  dębowych  schodów, 

poprzedzani  przez  starszawą  gospodynię.  Na  górze  skręcili  w  lewo  i 

weszli  do  niedawno  dobudowanego  wschodniego  skrzydła.  Tutaj 

Sophię  wprowadzono  do  jasnego,  przestronnego  pokoju,  którego 

ściany  zdobiła  ręcznie  malowana  chińska  tapeta,  a  jedwabne  zasłony 

w  kolorze  głębokiej  zieleni  przystrajały  oba  okna  i  łóżko  z 

baldachimem. 

Przez chwilę wpatrywała się z zachwytem w urządzenie sypialni, 

od  kunsztownej  sztukaterii  na  suficie  po  gruby,  miękki  dywan. 

Słyszała, że przez ponad dwa stulecia najlepsi architekci i projektanci 

byli  zatrudnieni  przy  urządzeniu  domu  i  jego  otoczenia,  tworząc 

wzorzec 

ponadczasowego 

piękna, 

który 

dorównywał 

najświetniejszym budowlom w kraju. 

Żadna  rezydencja,  którą  dotychczas  Sophia  zwiedziła,  nie 

wzbudziła  w  niej  takiego  zainteresowania.  Nie  wiedziała,  co  ją  tak 

oczarowało,  lecz  nagle  zapragnęła  zobaczyć  cały  dom,  dotrzeć  do 

każdego  zakamarka  i  każdej  kryjówki,  by  odkryć  ich  wszystkie 

background image

tajemnice.  Szybko  więc  zrzuciła  z  siebie  pognieciony  nieco  strój 

podróżny i przebrała się w śliczną, lekką, muślinową suknię, na którą 

narzuciła szał z frędzlami i udała się do pokoju matki. 

Jedno  spojrzenie  na  lady  Marissę,  spoczywającą  na  sofie  przy 

otwartym oknie powiedziało Sophii, że, przynajmniej na razie, matka 

nie podziela jej entuzjazmu. 

- Przepraszam, mamo, że tak nagle wpadłam. Spałaś? 

-  Nie,  dziecko,  chciałam  tylko,  żeby  mi  oczy  odpoczęły.  - 

Wyciągnęła  rękę,  zapraszając  córkę,  by  usiadła  obok  niej  i  od  razu 

zobaczyła, że w tych zielonych oczach pojawiły się nadzwyczaj żywe 

iskierki,  których,  jak  sobie  uświadomiła,  dawno  już  u  Sophii  nie 

widziała. - Wyglądasz na podekscytowaną. Ciekawe, czy to na myśl o 

spotkaniu  z  naszym  gospodarzem  tak  się  zaróżowiłaś?  -  zapytała.  - 

Podobno jest bardzo przystojny. 

-  Owszem,  wiem  to  z  wiarygodnych  źródeł  -  odparła  sucho 

Sophia,  zdradzając  swój  całkowity  brak  zainteresowania.  -  Tak 

oczarował  mnie  urok  tego  wspaniałego  domu,  że  jego  właściciel  nie 

zdoła  mu dorównać,  o  tym  mogę  cię  zapewnić.  Widziałaś kiedyś  tak 

wspaniale usytuowane miejsce? 

- Nie, chyba nie. - Hrabina, patrząc, jak córka podchodzi do okna, 

przypomniała  sobie  coś,  co  ją  uderzyło  przed  paroma  dniami, 

odprawiła  zatem  pokojówkę  i  postanowiła  zaspokoić  swoją 

ciekawość. 

-  Dlaczego  zachęcałam  papę,  by  przyjął  zaproszenie?  - 

powtórzyła  Sophia  pytanie  matki.  -  Uważałam,  że  dobrze  mu  zrobi, 

background image

jeśli wyrwie się na parę dni z miasta. Zmiana jest dla niego wskazana. 

Nie sądzisz, że ostatnio miewa się dużo lepiej? 

-  Owszem,  dziecko,  też  tak  uważam.  I  nie  było  żadnego  innego 

powodu? - zapytała po chwili milczenia. 

Sophia przymknęła oczy, by powstrzymać łzy, którym pozwalała 

płynąć  tylko  wtedy,  gdy  była  sama  w  pokoju.  Gdy  budziła  się  rano, 

wypłakawszy  się  w  poduszkę,  wcale  nie  czuła  się  lepiej.  Te  napady 

szlochu z czasem zaczną się zmniejszać, lecz ból będzie jej tak samo 

ściskać serce, przypominając, że życie może być okrutne. Los okazał 

się  złośliwy,  stawiając  na  jej  drodze  człowieka,  którego  musiała 

pokochać, lecz nie mogła poślubić. 

-  Było  ich  kilka,  mamo  -  przyznała  cicho.  -  Miałam  cichą 

nadzieję, że lord Nicholas tu będzie. Niestety, jak pewnie słyszałaś od 

gospodyni, gdy się jej zapytałam, lord pojechał dziś rano do Londynu. 

- Wzruszyła ramionami. - Trudno. Zobaczę się z nim, kiedy wrócimy 

do miasta. Tymczasem zamierzam korzystać ze świeżego, wiejskiego 

powietrza. Przyjemnie będzie odetchnąć od hałasu i smrodu stolicy. 

Hrabina  Marissa  nie  wątpiła,  że  córka  mówi  prawdę,  lecz 

podejrzewała,  że  równie  wiele  ukrywa.  Nie  wypytywała  wszakże  jej 

więcej, lecz powiedziała tylko: 

-  Jestem  święcie  przekonana,  że  krótki  pobyt  na  wsi  wszystkim 

nam dobrze zrobi. Muszę nadmienić, że  zachęcając ojca do przyjęcia 

tego zaproszenia, najprawdopodobniej rozbudziłaś w nim nadzieję, że 

zawrzesz wspaniałe małżeństwo. 

W nagłym wybuchu śmiechu Sophii zadźwięczała szaleńcza nuta. 

background image

- A właściwie dlaczego nie? 

-  Bo  sama  przyznałaś,  że  wolisz  lokajów  niż  markizów  - 

przypomniała jej lady Marissa, nie mogąc się powstrzymać, po czym 

uśmiechnęła  się,  widząc  zdumioną  minę  córki.  -  Tak,  słyszałam  te 

plotki na naszym własnym balu - przyznała - i mniej więcej orientuję 

się, skąd się wzięły. 

-  Że  też  w  ogóle  mogłam  powiedzieć  coś  równie  idiotycznego!  - 

wykrzyknęła  głęboko  zawstydzona  Sophia.  -  Nie  wiem,  jak  się 

godziłaś  z  moją  głupotą  przez  te  wszystkie  lata,  mamo.  -  Smętny 

uśmieszek wykrzywił jej kącik ust. - Może to mi było przeznaczone - 

powiedziała  pod  nosem,  nie  zdając  sobie  sprawy,  że  mówi  głośno.  - 

Tylko na to zasługuję. 

W hrabinie nagle obudziła się czujność. 

-  O  co  chodzi,  dziecko?  -  zapytała.  Zaczęła  obawiać  się 

najgorszego. - Czy coś się stało? 

-  Gdy  przybyliśmy  do  Londynu,  mamo  -  odparła  Sophia, 

odwracając  się,  by  wyjrzeć  przez  okno  na  olbrzymi  park,  jakby  tam 

szukała  pociechy  -  papa  obawiał  się,  bym  nie  padła  ofiarą  jakiegoś 

łowcy posagów. Chyba ani na chwilę nie przyszło mu do głowy, że to 

jego  niezrównanej  córce  może  czegoś  niedostawać,  że  to  ja  nie 

spełniam warunków na idealną żonę. 

Odwracając  się  od  wspaniałego  widoku,  Sophia  przeszła  szybko 

do  drzwi,  obawiając  się,  że  niewzruszone  opanowanie  może  ją 

opuścić. 

background image

- Och, gdyby tylko żaba mogła zmienić się w księcia! - krzyknęła. 

- Nie mogę mieć swojej żaby, więc muszę zadowolić się następnym z 

kolei.  Sądzę,  że  w  tej  sytuacji  książę  by  się  nadał.  -  Zanim  matka 

zdołała  zebrać  myśli  i  zapytać,  o  co  córce,  na  miłość  boską,  chodzi, 

Sophia wyszła z pokoju. 

Przez kilka minut hrabina siedziała nieruchomo, czując w głowie 

kompletny zamęt i  wpatrując się z zadziwieniem w zamknięte drzwi. 

Wreszcie coś zaświtało jej w głowie i pobiegła do przyległego pokoju, 

gdzie jej mąż stał przy wysokim oknie z rękami założonymi za siebie, 

podziwiając wspaniałe widoki. 

-  Thomasie,  musimy  natychmiast  stąd  wyjechać!  -  oznajmiła 

hrabina bez ogródek. 

-  Co  takiego?  -  Wytrącony  z  rozmyślań  hrabia  odwrócił  się,  by 

spojrzeć  na  swą  zazwyczaj  spokojną  żonę,  która  teraz  miotała  się  po 

pokoju jak oszalała. - Do diabła, przecież dopiero co przyjechaliśmy! 

Co ci jest, Marisso? 

-  Nic,  ale  obawiam  się,  że  z  Sophią  dzieje  się  coś  bardzo 

niedobrego.  Lękam  się  też,  że  jeśli  lord  Sharnbrook  zaproponuje  jej 

małżeństwo, nasza córka wyrazi zgodę! 

Lepszej wiadomości sir Thomas nie mógł się spodziewać. 

- No i co z tego. To wspaniała partia. 

-  Nie,  bo  Sophia  będzie  miała  złamane  serce  z  powodu  swojej 

żaby. 

- Żaby... ? - Na obliczu lorda odmalował się wyraz zdumienia. - O 

czym  ty,  do  diabła,  mówisz,  Marisso?  -  Uśmiechnął  się  do  niej  ze 

background image

współczuciem. - Wiem, w czym rzecz, moja duszko. Cała ta bieganina 

w  Londynie  wymęczyła  cię,  bo  też  i  było  przy  tym  mnóstwo 

podniecenia. Musisz wypocząć. 

- Mnie nic nie jest! - zawołała. Chyba po raz pierwszy w życiu tak 

niewiele  brakowało,  by  straciła  panowanie  nad  sobą.  -  To  o  Sophię 

powinieneś  się  martwić.  -  Przestała  krążyć  nerwowo  po  pokoju.  - 

Powinnam  się  była  domyślić.  Dostrzegłam  w  niej  zmiany... 

widziałam,  że  ktoś  wywiera  na  nią  dobroczynny  wpływ...  Ale  ani 

przez  chwilę  nie  przypuszczałam,  że  się  zakocha...  Boże,  ależ  byłam 

głupia! 

- Zakochała się? Sophia...? W kim, jeśli wolno zapytać? - Hrabia 

był  całkowicie  oszołomiony.  -  Z  wyjątkiem  młodego  Risely'ego, 

żadnemu  mężczyźnie  nie  okazywała  cienia  zainteresowania,  o  ile  mi 

wiadomo. 

-  Rzeczywiście  -  przyznała  żona,  której  pobladłe  rysy  naznaczył 

niepokój. - I to właśnie mnie martwi, gdyż bardzo się boję, że oddała 

serce komuś... kogo uznałbyś za absolutnie nieodpowiedniego. 

- Ha! A więc tak się rzeczy mają! - ryknął sir Thomas, uderzając z 

całej siły pięścią w znajdujący się akurat pod ręką stolik. - Mogłem się 

domyślić,  że  to  dziewuszysko  zrobi  coś  takiego  tylko  po  to,  żeby  mi 

dokuczyć. 

- Jeśli naprawdę w to wierzysz, wyrządzasz naszej córce krzywdę 

- sprzeciwiła mu się lady Marissa, dzięki czemu lord wziął się w garść 

i  natychmiast  skupił  uwagę  na  słowach  żony.  -  Gdybyś  nie  był  tak 

pogrążony  we  własnej  melancholii  i  zainteresował  się  choć  odrobinę 

background image

tym,  co  się  dookoła  ciebie  dzieje,  a  nie  myślał  tylko  o  swoich 

zmartwieniach, nie umknęłyby ci zmiany, które zaszły w Sophii.  

Znosiła  twoje  przygnębienie  i  dziwaczne  zachowanie  z  taką 

cierpliwością  i  wyrozumiałością,  że  byłam  z  niej  dumna  jako  matka. 

Ani  razu  nie  okazała  najmniejszego  zdenerwowania,  gdy  tak 

niemądrze paradowałeś przed nią z każdym lalusiem i dandysem, jaki 

ci się tylko nawinął. Nic dziwnego, że na biednym dziecku ci wszyscy 

kandydaci  do  jej  ręki  nie  robili  najmniejszego  wrażenia,  skoro  swe 

uczucia ofiarowała już komuś innemu! 

-  Tak,  ale  kim  jest  ten  człowiek,  jeśli  wolno  zapytać?  -  wtrącił 

rozsądnie lord. 

-  Nie  mam  pojęcia.  -  Usiłując  odzyskać  panowanie  nad  sobą, 

hrabina usiadła na najbliższym krześle i przez chwilę usiłowała zebrać 

rozbiegane  myśli.  -  Gdybym  nie  była  tak  zajęta  tobą  w  ostatnich 

tygodniach,  zwróciłabym  większą  uwagę  na  Sophię  i  jej  kłopoty. 

Najwyraźniej  bardzo  się  starała  ukryć  przede  mną  prawdę.  Może,  w 

głębi serca, przez cały czas zdawała sobie sprawę, że poślubiając tego 

mężczyznę, popełni mezalians. 

Uniosła głowę i spojrzała przez pokój na męża, który już nie był 

zagniewany, lecz zmartwiony. 

-  Nie  wiem,  co  przez  ostatnie  parę  tygodni  działo  się  tuż  pod 

naszym bokiem. Jestem tylko pewna tego, że nasza córka jest głęboko 

nieszczęśliwa  i  usiłuje  ukryć  swe  uczucia  przed  wszystkimi.  Może 

istnieje  jakaś  szansa,  by  poślubiła  człowieka,  który  zdobył  jej  serce. 

Czy  mógłbyś  spokojnie  siedzieć  i  patrzeć,  jak  wychodzi  za  kogoś, 

background image

kogo  nigdy  nie  pokocha,  tylko  dlatego,  żeby  tobie  sprawić 

przyjemność?  

Nastąpiła długa cisza. 

- Nie, Marisso, nie mógłbym - odpowiedział po chwili hrabia. W 

jego  głosie  zabrzmiała  dawna,  nieubłagana  stanowczość.  -  Chodź, 

znajdźmy naszą córkę i dowiedzmy się, co się dzieje. 

 

Sophia,  nie  mając  pojęcia,  że  rodzice  zamierzają  zbadać  stan  jej 

uczuć,  szła  samotnie  żwirowaną  ścieżką  na  tyłach  rezydencji  i  nagle 

zdała sobie sprawę, że napięcie ostatnich dni zaczyna się w końcu na 

niej odbijać. Nie dość, że omal nie załamała się w obecności matki, to 

teraz była przekonana, że oczy płatają jej figla, gdyż nagle zobaczyła, 

wypisz  wymaluj,  dawnego  stajennego  Clema  Claypole'a,  który 

siedząc na wspaniałym karym koniu, mija ją w oddali.  

Pomyślała,  że  ze  zmęczenia  ma  zwidy  i  że  konna  przejażdżka 

dobrze  by  jej  zrobiła,  pomogła  ukoić  skołatane  nerwy.  Skierowała 

kroki  w  stronę  stajni,  gdzie  nie  brak  było  wspaniałych  rumaków. 

Poprosiła  więc  napotkanego  chłopca  stajennego,  by  osiodłał  dla  niej 

któregoś  z  nich,  rozglądając  się  jednocześnie,  czy  nie  dojrzy  gdzieś 

Clema. 

- Tak jest, jaśnie panienko, za chwilę przyprowadzę konia, muszę 

tylko znaleźć damskie siodło. 

W  oczekiwaniu  na  konia,  postanowiła  sprawdzić,  co  kryje  się  w 

przepięknym  pawilonie  w  ogrodzie,  który  już  wcześniej  przyciągnął 

jej wzrok. 

background image

-  Kompletne  szaleństwo!  -  wyszeptała  pod  nosem,  wchodząc  do 

oranżerii, gdzie znalazła się wśród girland pachnących pąków, których 

nazw w większości nawet nie znała. 

Wilgotne  powietrze  zapierało  dech,  lecz  aromat  był  upajający, 

toteż  stała  przez  chwilę  z  zadziwieniem,  patrząc  na  cudowny, 

egzotyczny zbiór roślin, aż uwagę jej zwrócił wysoki okaz w potężnej 

ceramicznej misie, stojący zaledwie parę jardów od niej. 

-  Delikatnie  się  z  tym  obchodź  -  ostrzegł  ją  dźwięczny, 

zaskakująco  znajomy  głos,  gdy  Sophia,  podchodząc,  nieśmiało 

wyciągnęła  rękę,  by  dotknąć  grubego,  owalnego  liścia.  -  Przebył 

bardzo  długą  drogę.  Dokładnie  rzecz  biorąc,  z  Karoliny.  To  jedyny 

egzemplarz w majątku i bardzo o niego dbamy. 

-  To  zrozumiałe  -  odparła  Sophia,  szybko  cofając  rękę  jakby  w 

obawie,  że  mogłaby  się  poparzyć,  po  czym,  gdy  odwróciła  się 

gwałtownie, ujrzała wysoką, nienagannie odzianą postać, wyłaniającą 

się spomiędzy roślin. 

To,  że  jakąś  odległą  cząstką  mózgu  natychmiast  rozpoznała  coś 

boleśnie  znajomego  w  głębokim  głosie,  powinno  stanowić  dla  niej 

dostateczne  ostrzeżenie.  Jednak  dalej  stała  z  otwartymi  ustami  jak 

ogłupiała,  gdy  ujrzała  tę  ukochaną  twarz,  teraz  starannie  ogoloną. 

Wieńcząca  czoło  złota  grzywa  była  równo  przycięta.  Mężczyzna 

uśmiechał się do niej. 

-  Ben!  -  wyszeptała  bez  tchu,  nadal  nie  mogąc  uwierzyć 

świadectwu własnych oczu, gdy przyglądała się każdemu szczegółowi 

nienagannego  stroju:  dobrze  wykrochmalonemu  fularowi,  który 

background image

zachował  sztywność  mimo  wilgoci,  kosztownej  lnianej  koszuli, 

wciśniętej  w  pas  obcisłych  spodni  oraz  wypastowanym  do  połysku 

wysokim butom z czarnej skóry.  

Co on tu robi, ubrany jak dżentelmen? - to pierwsze z wielu pytań, 

które  przebiegły  jej  przez  głowę.  Zanim  zaczęła  wypytywać  o  koleje 

losu  Bena,  znowu  stanęła  z  półotwartymi  ustami,  widząc  kolejną, 

znajomą postać, która nagle pojawiła się w drzwiach. 

- Clem - wyszeptała słabo, zastanawiając się, czy rzeczywiście nie 

ogarnia jej szaleństwo. 

-  Dzień  dobry,  jaśnie  panienko.  Miło  panienkę  znowu  widzieć.  - 

Krzywy uśmiech stajennego zgasł, gdy zwrócił się do swego nowego 

pana.  -  Przepraszam,  że  przeszkadzam,  wasza  miłość,  ale  czy  mam 

znowu osiodłać dzisiaj Sułtana? 

- Nie, nie dzisiaj, Clem. Odnoszę wrażenie, że dzisiaj będę zajęty 

innymi, daleko ważniejszymi sprawami. 

Choć  Sophia  czuła  się  tak  straszliwie  zagubiona,  że  nie  zdołała 

przyjąć do wiadomości oczywistego faktu, w pamiętnym, ukochanym 

głosie wychwyciła jednak nutkę rozbawienia. 

-  A  tak  nawiasem,  czy  Trapp doszedł  już  do  siebie  po  wstrząsie, 

jakim  był  dla  niego  mój  widok?  Mam  nadzieję,  że  dobrze  o  niego 

zadbałeś. 

-  Mieszka  ze  mną  w  pomieszczeniu  nad  stajnią,  wasza  miłość. 

Może  potem  wychylimy  kufelek  albo  dwa  i  pogadamy  o  starych 

czasach. - Clem zachichotał. - Bez obaw, do rana całkiem dojdzie do 

siebie. 

background image

Sophia  zdołała  jakoś  wybąkać  parę  słów  na  pożegnanie  swego 

dawnego  stajennego  i  stała  zapatrzona  w  miejsce, które  przed  chwilą 

opuścił. 

-  Wiem,  że  to  zabrzmi  niewiarygodnie  głupio  -  rzekła  z 

niebezpieczną  powściągliwością  -  ale  dlaczego  Clem  nazywa  ciebie 

„waszą miłością"? 

-  Wszyscy  moi  pracownicy  tak  się  do  mnie  zwracają  -  odparł 

cicho Benedykt po krótkiej chwili. Widział wzbierający w niej gniew i 

niczego  tak  nie  pragnął,  jak  wziąć  ją  w  ramiona,  zanim  nastąpi 

całkiem  zrozumiały  wybuch  wściekłości.  Ale  roztropnie  trzymał  się 

nieco z dala. 

Sophia  wstrzymała  oddech.  Nie  mogła,  nie  chciała  uwierzyć,  że 

ktoś, w kogo wrodzoną szlachetność nie zwątpiła wcześniej ani przez 

chwilę, zakpił z niej w tak obrzydliwy sposób. Człowiek, który był dla 

niej  wzorem,  któremu  tak  ufała,  któremu  ofiarowała  serce,  którego 

szczerze pokochała...  

A on, ten umiłowany, okazał się takim niegodziwcem. Poniżenie i 

wzbierający gniew ustąpiły miejsca niewypowiedzianej rozpaczy. Jak 

on mógł jej to zrobić?!  Tak ją zranić? Była dla niego tylko zabawką, 

głupią, naiwną panienką, z której sobie zadrwił. Poczuła napływające 

do  oczu  łzy.  Jednak  jakimś  cudem  zdołała  zachować  owo  godne 

podziwu  panowanie  nad  sobą,  z  którego  jej  matka  tak  słusznie  była 

dumna. 

background image

- Wszystko rozumiem. Dziękuję za gościnę, książę - powiedziała 

cicho przez zaciśnięte gardło, sama dziwiąc się, że słowa te brzmią tak 

spokojnie.  

Nadludzkim wysiłkiem przywołała na twarz pogardliwy uśmiech, 

dygnęła  głęboko  i  nie  oglądając  się  za  siebie,  wypadła  z  oranżerii. 

Chciała  znaleźć  się  jak  najdalej  od  tego  człowieka,  jego  pałacu, 

posiadłości,  jego  zakłamania.  Bez  słowa  podbiegła  do  zdumionego 

stajennego, który zdążył już przyprowadzić dla niej konia, wskoczyła 

na siodło i pełnym galopem ruszyła przed siebie.  

Wstrzymywany szloch wydobył się z jej piersi, a łzy sprawiały, że 

nie widziała drogi przed sobą. Pozwoliła, by koń pędził na oślep, nie 

zważając na niebezpieczeństwo ani na przerażone wołanie Benedykta, 

który wybiegł za nią z oranżerii. Opanowanie i zimna krew, z których 

jeszcze przed chwilą była tak dumna, zniknęły. 

- Nienawidzę cię, nienawidzę! - krzyczała na całe gardło, choć jej 

krzywdziciel nie mógł jej już słyszeć. 

Wstrząsana  spazmami  płaczu  ledwo  była  w  stanie  utrzymać 

wodze w dłoniach, cwałując coraz szybciej przez bagniste łąki i pola, 

jakby  ten  pęd  mógł  wymazać  z  jej  myśli  przystojną,  ogorzałą  twarz 

Bena czy też raczej księcia Sharnbrooka. Sophia nie mogła zrozumieć, 

czym zasłużyła sobie na takie traktowanie.  

Czy  książę  chciał  przytrzeć  jej  nosa  za  plotki,  jakie  o  sobie 

rozpuściła? Czemu wdał się w awanturę z Luciusem? Czy w zmowie 

z  Nicholasem  zorganizował  szaloną  eskapadę,  która  zakończyła  się 

nocą  w  chatce?  Dlaczego  odjechał  bez  pożegnania?  Pełno 

background image

gorączkowych  pytań  kłębiło  jej  się  w  głowie,  a  na  najważniejsze  z 

nich nie potrafiła sobie odpowiedzieć. 

Jazda stopniowo  uspokajała  Sophię, a  jej  wzburzenie  przerodziło 

się  w  pełną  żalu  rezygnację.  Westchnęła  ciężko  i  pogrążyła  się  w 

niewesołych rozmyślaniach o czekającym ją życiu bez Bena. Jednego 

Sophia była bowiem pewna - hrabiego Sharnbrooka nigdy  więcej nie 

chce widzieć na oczy. Nigdy. 

Ściągnęła  nieco  wodze,  by  odzyskać  panowanie  nad  koniem,  i 

rozglądając  się  po  malowniczej  okolicy,  postanowiła  mimo  wszystko 

rozkoszować  się  przejażdżką.  Łagodny  wiatr  rozwiewał  bujne  włosy 

amazonki  i  chłodził  jej  rozpalone  policzki.  Na  zielonych  zboczach 

wzgórz  pasły  się  pilnowane  przez  psy  owce,  z  dala  dobiegały 

nawoływania pastuszków. 

- Cóż to za ironia - powiedziała do siebie Sophia, podziwiając ten 

idylliczny krajobraz, jakże kontrastujący z jej stanem ducha.  

Nagle  zaświtało  jej  w  głowie,  że  przecież  planowała  odwiedzić 

ciotkę  Adelę,  w  razie  gdyby  lord  Sharnbrook  nie  przypadł  jej  do 

gustu.  

-  Cóż  za  ironia  -  rzekła  ponownie,  śmiejąc  się  gorzko.  Wszak 

książę przypadł jej do gustu, i to aż za bardzo... Może chociaż ciotka 

ucieszy się z mojej wizyty, pomyślała ze smutkiem. 

Nigdy  wcześniej  nie  jechała  do  krewnej  inaczej  niż  powozem, 

utkwiły jej jednak w pamięci słowa matki, że niedaleko dworku starej 

markizy  przepływa  potok.  Pokłusowała  więc  w  stronę  wijącej  się  w 

background image

oddali  błękitnej  wstęgi,  mając  nadzieję,  że  wcześniej  czy  później 

natrafi na jakąś życzliwą duszę, która wskaże jej dalszą drogę. 

 

-  Gdzie  jest  moja  córka?  -  Hrabia  stanowczym  głosem  domagał 

się  odpowiedzi.  -  Młody  człowieku,  nie  dbam  o  twoje  pochodzenie  i 

koneksje! Zresztą swoim zachowaniem pokazałeś już, że nie wiesz, co 

oznacza  słowo  honor!  Twój  świętej  pamięci  ojciec  z  pewnością 

przewraca  się  w  grobie.  Wkradasz  się  do  naszego  domu  w  jakichś 

niecnych,  sobie  tylko  znanych  celach,  podajesz  się  za  stajennego,  a 

potem nagle znikasz nie wiadomo gdzie! I teraz masz jeszcze czelność 

patrzeć nam prosto w oczy! Co to za żarty? Co zrobiłeś mojej córce? 

Jeśli choć włos spadł jej z głowy, to daję słowo, że nie spocznę... 

-  Mężu,  proszę,  uspokój  się,  Sophii na pewno  nic  się  nie  stało.  - 

Lady  Marissa  próbowała  ułagodzić  zapalczywego  lorda  Yardleya, 

poważnie  lękając  się  o  jego  zdrowie.  -  Może  rzeczywiście  nasza 

znajomość  z  hrabią  Sharnbrookiem  zaczęła  się  trochę,  hm, 

niefortunnie, nie wątpię jednak w jego prawość i dobre intencje. 

Benedykt  spojrzał  z  wdzięcznością  na  hrabinę.  Nietrudno  było 

dostrzec, że jest bardzo wzburzony. 

-  Dziękuję,  milordzie,  ze  wstydem  jednak  przyznaję,  że  swoim 

zachowaniem w pełni zasłużyłem na ostre słowa. 

- Ja myślę - żachnął się hrabia. 

-  Przysięgam  jednak,  że  zamiary  moje  były  jak  najbardziej 

uczciwe. Zakochałem się w Sophii od pierwszego wejrzenia, a potem 

wszystko  potoczyło  się  tak  szybko...  Zapewniam,  że  nie  zaszło  nic 

background image

niestosownego.  Jak  niczego  na  świecie  pragnę  szczęścia  Sophii, 

kocham  ją  całym  sercem  -  powiedział  z  uczuciem.  -  Wierzę,  że  ona 

odwzajemnia moją miłość i zgodzi się mnie poślubić, mimo że... 

- Po całej tej maskaradzie? - przerwał mu sir Thomas - Wątpię! 

-  Jednak  teraz  najważniejsze  to  odnaleźć  Sophię  -  ciągnął 

Benedykt.  -  Zjeździłem  całą  okolicę,  wysłałem  także  służących  na 

poszukiwania,  jednak  nie  natrafili  na  jej  najmniejszy  ślad  -  wyznał  z 

zaniepokojeniem. - Czy nie wiedzą państwo, dokąd mogła pojechać? 

-  Cóż,  jeśli  twoje  nadzieje  są  prawdziwe  i  nasza  córka 

rzeczywiście  się  w  tobie  zadurzyła,  musi  czuć  się  bardzo  zraniona  - 

stwierdziła lady Marissa z wyrzutem w głosie. - Zapewne nie chce cię 

widzieć, uważa, że ją okłamałeś, wykorzystałeś - powiedziała, jednak 

na  widok  rumieńca  wstydu  na  twarzy  dumnego  księcia  Sharnbrook 

dodała szybko: - Nawet jeśli twoje intencje były jak najczystsze.  

-  Bóg  jeden  wie,  co  przyszło  do  głowy  tej  postrzelonej 

dziewczynie!  -  wykrzyknął  oburzony  hrabia.  Jednak  poruszenie 

młodego  człowieka  i  jego  wyraźna  troska  o  los  Sophii  zmiękczyły 

także serce sir Thomasa. - Marisso, czy gdzieś w pobliżu nie mieszka 

przypadkiem twoja cioteczna kuzynka? 

-  Tak,  ma  mały  dworek  w  Wilkshare,  niedaleko  stąd. 

Przypominam  sobie  teraz,  że  Sophia  zamierzała  odwiedzić  Adelę, 

może więc pojechała do niej - zastanowiła się hrabina. 

-  Lady  Adela  Wedgewood  to  państwa  krewna?  Znam  bardzo 

dobrze  jej  posiadłość,  ale  to  prawie  trzydzieści  mil  traktem!  Czy  to 

możliwe, by Sophia wybrała się zupełnie sama tak daleko? Oby tylko 

background image

nic  jej  się  nie  stało!  -  zawołał  Benedykt.  -  Natychmiast  każę  siodłać 

konia - rzekł, kierując kroki do wyjścia. 

- Wolnego! - kategoryczny ton hrabiego powstrzymał młodzieńca. 

-  Sądzę,  że  to  raczej  my  powinniśmy  teraz  zaopiekować  się  naszą 

córką.  Wierzę,  że  nie  kierował  się  pan  żadnymi  nieczystymi 

intencjami, jednak dość już narobiłeś kłopotów, młody człowieku. 

-  Lepiej,  jeśli  my  porozmawiamy  z  nią  pierwsi,  zwłaszcza  jeśli 

rzeczywiście  pojechała  do  kuzynki  Adeli  -  dodała  hrabina.  -  Tym 

bardziej że jak znam moją córkę, Sophia prawdopodobnie w ogóle nie 

będzie chciała pana widzieć. 

-  Być  może  ma  pani  rację,  milady.  Być  może  Sophia  nie  zechce 

słuchać moich wyjaśnień. Muszę jednak spróbować - rzekł stanowczo 

Benedykt. 

-  Możesz  tylko  pogorszyć  swoje  położenie  -  ostrzegła  hrabina.  - 

Sophia nienawidzi fałszu i jest wyjątkowo uparta. Niełatwo odwieść ją 

od powziętej decyzji. 

Książę Sharnbrook uśmiechnął się smutno w odpowiedzi. 

-  Mam  nadzieję,  że  posłucha  głosu  serca  -  rzekł  niemal  szeptem 

raczej  do  siebie  niż  do  zaniepokojonych  rodziców  Sophii.  -  Każę 

zaprząc  powóz,  który  zawiezie  państwa  do  posiadłości  lady 

Wedgewood  -  powiedział  pełnym  już  głosem.  -  Pozwolą  państwo 

jednak,  że  nie  dotrzymam  im  towarzystwa  i  natychmiast  wyruszę  do 

Wilkshare - rzekłszy to, skłonił się i wyszedł zdecydowanym krokiem. 

 

background image

-  Sophio,  wyjdź,  proszę  -  markiza  Wedgewood  nalegała 

błagalnym tonem.  

Starsza pani nigdy nie kryła swego uwielbienia dla ciemnowłosej 

uparciuchy, 

którą 

traktowała 

jak 

najukochańszą 

wnuczkę. 

Rozpuszczała małą prezentami, a gdy dziewczynka zaczęła dorastać i 

przemieniać się w ponętną kobietę, stwierdziła, że  żaden kawaler nie 

jest jej godzien. Jednak lord Sharnbrook był wyjątkiem.  

Jej  synek,  zmarły  na  krup  wiele  lat  temu,  gdyby  dorósł,  z 

pewnością  byłby  podobny  do  błyskotliwego,  smukłego  blondyna  o 

czarującym  uśmiechu  i  figlarnym  spojrzeniu.  Tak,  on  jako  jedyny, 

zdaniem  markizy,  zasługiwał,  by  wziąć  za  żonę  jej  niesforną 

ślicznotkę. 

- Sophio, nie bądź dzieckiem, wyjdźże stamtąd. Lord Sharnbrook 

czeka na dole. 

- Nie! Nie chcę go widzieć! Ani teraz, ani nigdy! Nienawidzę go! 

Nienawidzę!  -  krzyczała  Sophia,  tupiąc  zgrabną  nóżką  w  elegancki 

parkiet.  -  Oszukał  mnie,  zakpił  sobie!  Nie  wierzę  już  w  jego  słodkie 

słówka. Niech wraca, skąd przyszedł. 

- Kochanie, proszę - nalegała ciotka - pozwól mu wyjaśnić całe to 

nieporozumienie.  To  dobry  chłopiec,  znam  go  od  małego.  Każdemu 

zdarza  się  czasem  zbłądzić.  Nie  bądź  tak  surowa.  Jemu  naprawdę  na 

tobie zależy, widać to w jego oczach. 

- Więc bierzesz jego stronę? - prychnęła oburzona Sophia. 

-  Nie  biorę  niczyjej  strony  -  pośpieszyła  natychmiast  z 

zapewnieniem  markiza.  -  Pragnę  tylko,  byś  była  szczęśliwa.  Żebyś  z 

background image

powodu  gorącej  krwi  i  głupiego  uporu  nie  popełniła  największego 

błędu w życiu. 

-  A  więc  dobrze  -  dobiegł  zza  drzwi  naburmuszony  głos.  - 

Wysłucham jego wyjaśnień. 

Podeszła  do  okna,  zastanawiając  się,  czemu  wszyscy  sprzysięgli 

się  przeciwko  niej,  nawet  ciotka.  Tak  ten  wstrętny  Ben  wszystkich 

potrafi  sobie  okręcić  wokół  palca  tymi  gładkimi  słówkami, 

wypowiadanymi niskim wibrującym głosem. Nikczemny łotr! 

Nagle Sophia opanowała się, szybko podbiegła do drzwi i otwarła 

je na oścież. 

-  Przepraszam  cię,  ciociu  -  szepnęła  skruszonym  tonem, 

obejmując  mocno  starszą  damę.  -  Zachowuję  się  okropnie.  Wpadam 

do  ciebie  bez  uprzedzenia  i  urządzam  scenę  godną  najgorszej 

kapryśnicy.  Sama  nie  wiem,  co  we  mnie  wstąpiło,  wydawało  mi  się, 

że  już  wyrosłam  z  takich  dziecinnych  fochów.  Wybaczysz  mi?  - 

spytała z błagalną minką. 

-  Ależ  kochanie,  nie  masz  za  co  przepraszać  -  zapewniła  lady 

Wedgewood,  całując  ulubienicę  w  czubek  ślicznej  główki.  -  W 

sprawach sercowych trudno o opanowanie. 

-  Ciociu,  proszę...  -  żachnęła  się  Sophia.  -  Lord  Sharnbrook  nic 

dla mnie nie znaczy - rzuciła, zapominając, że przed chwilą twierdziła 

coś  wręcz  przeciwnego.  -  Porozmawiam  z  nim,  skoro  uważasz,  że 

powinnam.  Zamierzam  go  jednak  odprawić,  dość  już  przez  niego 

wycierpiałam.  Postaram  się  jednak  zachować,  jak przystało  na  damę. 

Czy mogłabyś poprosić go do ogrodu? Mam ochotę pospacerować. 

background image

-  Wiem,  jak  się  musisz  czuć  -  rozgoryczona,  zła,  może  ci  trochę 

głupio, że od razu nie odgadłaś prawdy. Pewnie żywisz do mnie wręcz 

głęboką  niechęć,  podejrzewając,  że  zabawiłem  się  twoim  kosztem  - 

poważnym tonem przekonywał Benedykt. 

- A... czy tak nie było? 

-  Nie,  moje  kochanie.  Cały  czas  byłem  szczery,  chciałem  tylko 

dobrze cię poznać. 

-  Przez  cały  czas  mnie  okłamywałeś  -  rzuciła  z  wyrzutem.  -  Nie 

było ci wstyd podawać się za kogoś, kim nie jesteś? 

- Przyznaję, że nie zmierzałem do celu w najrozsądniejszy sposób, 

jednak nigdy nie chciałem cię oszukać. W istocie, udając stajennego, 

zachowałem się jak ostatni głupiec. 

Sophia obróciła się, a on nie spuszczał z niej ostrożnego wzroku, 

instynktownie  wiedząc,  co  musi  myśleć  i  czuć,  i  nie  mając 

najmniejszych  pretensji  o  to,  że  w  tych  prześlicznych  zielonych 

oczach pojawił się wyraz pogardy. 

- Dlaczego więc to zrobiłeś? - wtrąciła, nie będąc gotowa ani mu 

uwierzyć, ani, tym bardziej, przebaczyć. 

- Z powodu czegoś, o czym wspomniał Nicholas, mówiąc o tobie 

- o twej niechęci do utytułowanych dżentelmenów i dlatego że... och, 

sam nie wiem!  

Niecierpliwie  przeczesał  palcami  włosy,  nadal  zły  na  siebie  za 

takie błazeństwa. A jeśli prawda wyjdzie na jaw?  

-  Przypuszczam,  że  chciałem  przeżyć  jeszcze  jedną  szaloną 

przygodę,  zanim  wezmę  na  swoje  barki  odpowiedzialność  za 

background image

szlachetny  ród  Riselych,  stając  się  głową  rodziny.  Bóg  jeden  wie,  co 

za  obłęd  mnie  ogarnął.  Wiedziałem,  że  długo  nie  da  się  ciągnąć  tej 

maskarady. 

Westchnął  z  głębi  serca,  tak  że  poczuła  się  wzruszona. 

Przypatrywała mu się  w milczeniu, uświadamiając sobie w tej chwili 

to,  co  powinno  być  dla  niej  jasne  od  samego  początku  -  że  był  tak 

samo  zakochany  w  niej,  jak  ona  w  nim.  Czy  cokolwiek  innego  ma 

znaczenie? 

-  Kocham  cię,  Sophio  Cleeve.  Zakochałem  się  w  tobie  od 

pierwszego  wejrzenia tego  ranka na Bond  Street  - przyznał  śmiało, a 

Sophia w głębi serca wiedziała, że mówi prawdę. Chciała dowiedzieć 

się jeszcze o wiele więcej, ale była gotowa zaczekać. Liczyło się tylko 

to, że znowu byli razem. 

Coś w jej twarzy zdradziło jej uczucia, bo szybko wyciągnął rękę. 

- Czy zostaniesz moją żoną? 

-  Tak  -  odparła,  podając  mu  palce.  -  Ale  tylko  dlatego,  że  przez 

resztę  życia  zamierzam  zadawać  ci  niewymowne  cierpienia  za  ten 

przewrotny figiel, który mi spłatałeś! 

Benedykt  wybuchnął  triumfalnym  śmiechem,  który  ustał,  gdy 

wziął ją czule w objęcia, dzięki czemu dalsze wyjaśnienia wydały się 

zbędne.  Przylgnęli  do  siebie,  wymieniając  pocałunki  i  pieszczoty,  aż 

podniesiony,  pełen  dezaprobaty  głos,  pytający,  co  tu  się,  do  diabła, 

dzieje,  z  oszałamiających  wyżyn  ich  wzajemnej  namiętności 

gwałtownie sprowadził ich z powrotem na ziemię.  

background image

Odsunęli się od siebie, na poły rozbawieni, a na poły zawstydzeni, 

by  spotkać  gorejący  wzrok  hrabiego  oraz  hrabiny  Marissy,  która 

wyglądała na bardzo zmieszaną. 

- Choć nie lubię ci się w niczym sprzeciwiać, Marisso, wydaje mi 

się, że całkowicie błędnie odczytałaś sytuację - rzekł lord złowieszczo. 

-  Nasza  córka  nie  cierpi  z  powodu  złamanego  serca;  szybko  znalazła 

pocieszenie w ramionach kochanka! 

Słysząc  tak  niepochlebną  ocenę  swego  zachowania,  Sophia 

milczała, toteż Benedykt musiał wyjaśnić tę delikatną sytuację. 

-  Sir,  milady,  jestem  najszczęśliwszym  człowiekiem  na  ziemi!  - 

wykrzyknął, zerkając z zachwytem na swą cudowną narzeczoną. - Czy 

pobłogosławicie  naszemu  związkowi?  -  zapytał  gwoli  tradycji,  gdyż 

ani przez moment nie wątpił, jaka będzie odpowiedź. 

-  Cóż,  jeśli  tego  właśnie  pragnie  Sophia,  z  radością  oddamy  ci 

naszą dziewczynkę. Dbaj o nią i opiekuj się, to nasz największy skarb 

- odrzekł z powagą hrabia Yardley, a żona mogłaby przysiąc, że jego 

oczy zwilgotniały.  

Hrabina  Marissa  natomiast  nie  ukrywała  łez  wzruszenia. 

Podbiegła do córki i uściskała ją mocno. 

-  Najdroższa  córeczko,  cieszymy  się  waszym  szczęściem,  oby 

wasze małżeństwo było równie udane jak moje z twoim ojcem. 

-  Kochani,  niech  wam  Bóg  pobłogosławi.  Nie  mogę  się  już 

doczekać wnuków, a wy, jak widzę, również... 

background image

-  Ależ,  mężu  -  zgorszyła  się  lady  Marissa,  widząc  rumieniec 

wykwitający  na  policzkach  Sophii  i  szelmowskie  błyski  w  oczach 

księcia. Wszyscy czworo roześmieli się serdecznie. 

-  Trzeba  przekazać  dobrą  nowinę  ciotce  Adeli,  z  pewnością  się 

niepokoi - przypomniała sobie nagle rozanielona Sophia. 

Panie  poszły  przodem,  by  obwieścić  zaniepokojonej  ciotce  o 

zaręczynach.  Słysząc  tę  wiadomość,  dobroduszna  starsza  pani 

rozpłakała się, po czym wyściskała ukochaną krewniaczkę. 

-  Wszyscy  zasłużyliśmy  chyba  na  filiżankę  gorącej  herbaty  - 

stwierdziła,  kiedy  wreszcie  odzyskała  panowanie  nad  sobą.  - 

Przejdźmy do saloniku. 

- Cóż za niezwykły dzień -  westchnęła Sophia. - Czuję się jak w 

bajce. Wciąż nie mogę uwierzyć, w to, co się stało. W ciągu niespełna 

kilku  godzin  przeżyłam  czarną  rozpacz  i  nieziemską  radość  - 

zwierzyła  się.  -  Świat  jest  piękny!  -  krzyknęła  nagle,  co  wywołało 

wybuch śmiechu obu starszych i bardziej doświadczonych kobiet. 

-  Ach,  młodość,  młodość  -  pokiwała  pobłażliwie  głową  hrabina, 

mrużąc oczy. 

Tymczasem  nadeszli  panowie.  Najwyraźniej  Benedykt  tak 

zręcznie  przekonał  do  siebie  przyszłego  teścia  i  ułagodził  jego 

wzburzenie, że lord stwierdził z rozbawieniem: 

-  Droga  Marisso,  czy  przez  to  wszystko  nie  czujesz  się 

niewiarygodnie staro? Kto jak kto, ale nasz stajenny! 

- Ani trochę - odrzekła, sama tryskając wesołością. - Obawiam się 

tylko, że to się wszystko rozniesie. Plotkarze nie dadzą nam spokoju. 

background image

-  Dołożyłem  starań,  żeby  mnie  nikt  nie  poznał  -  zapewnił  ją 

Benedykt.  -  Ale  w  razie  gdyby,  choć  to  mało  prawdopodobne,  ktoś 

mnie przejrzał, proponuję ciche zaręczyny tu, w Sharnbrook, co łatwo 

można urządzić w ciągu paru dni. Świat wtedy uzna, że była to miłość 

od  pierwszego  wejrzenia...  Co,  oczywiście,  jest  całkowicie  zgodne  z 

prawdą.  -  Podszedł  do  Sophii.  -  Zgadzasz  się  na  szybkie  zaręczyny, 

najdroższa? 

Jej  promienny  uśmiech  starczył  za  odpowiedź.  Z  radością 

przystałaby  na  każdy  plan,  który  przyszedłby  mu  do  głowy,  a  więc 

także  ślub  w  Boże  Narodzenie  w  małym  kościółku  w  Abbot  Giles. 

Hrabina  Marrisa  była  nieco  rozczarowana,  gdyż  dla  swej  jedynaczki 

wymarzyła sobie prawdziwie wspaniałą uroczystość. 

-  Oboje  tego  pragną,  moja  duszko  -  zauważył  lord,  patrząc  jak 

szczęśliwa  para  spaceruje  po  tarasie.  -  Mogą,  jak  to  zaproponowała 

Sophia,  święcić  to  wydarzenie  i  podejmować  gości,  gdy  następnej 

wiosny pojadą do Londynu. 

-  Oczywiście,  że  mogą.  Pamiętajmy,  że  ślub  drogiej  Beatrice  i 

Harry'ego  był  naprawdę  uroczym  wydarzeniem.  Nie  widzę  powodu, 

dlaczego  Sophii  nie  miałby  być  taki  sam.  Są  w  sobie  bardzo 

zakochani,  to  się  rzuca  w  oczy.  -  Oderwała  wzrok  od  promieniejącej 

szczęściem  pary  i  spojrzała  na  mężowski  profil.  -  Musisz  być 

niezmiernie uradowany takim obrotem wydarzeń. 

- To prawda - zapewnił ją, po czym nagle zmienił temat. - Wrócę 

do Londynu po przyjęciu i umieszczę zawiadomienie o zaręczynach w 

background image

gazetach.  Nie  widzę  powodu,  żeby  pozostawać  w  mieście  do  końca 

sezonu, więc pojadę do Jaffrey House na początku czerwca. 

- Zatem nie przyjedziesz tutaj? - Była zdziwiona i rozczarowana. - 

Ale słyszałeś, jak obiecałam Benedyktowi, że zostanę tu z Sophią parę 

tygodni. 

- A  więc dotrzymaj obietnicy. - Hrabia objął ją ramieniem. - Jest 

parę  spraw  wymagających  mojej  uwagi,  które  nazbyt  długo 

pozostawiałem samym sobie. Ty nie masz się czym przejmować. 

Lady  Marissa  nie  była  tego  taka  pewna,  lecz  zachowała  swe 

uwagi  dla  siebie  i  pozwoliła,  by  mąż  poprowadził  ją  na  taras,  gdzie 

dołączyli do córki i przyszłego zięcia.