Ashley Anne Tajemnice Opactwa Steepwood 06 Zakazana miłość

background image

ANNE ASHLEY

Zakazana miłość

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Marzec 1812 roku

Hrabia Yardley z bezsilną wściekłością wpatrywał się w córkę.

Niezorientowany świadek tej sceny mógłby przypuszczać, że lekko

pochylona głowa i złożone ręce lady Sophii wyrażają skruchę, lecz

ojciec nie dał się zwieść tej pozie ani przez chwilę. Doskonale widział

iskierki migające w wyrazistych, zielonych oczach dziewczęcia, a

także złośliwy, prowokujący uśmieszek, którego nawet nie starała się

ukryć.

- A więc nie chcesz nawet rozważyć kandydatury kawalera, który

ci się oświadczył - powtórzył po raz kolejny sir Thomas, ciągle

jeszcze starając się hamować wzburzenie.

Każda inna młoda kobieta szalałaby z radości, gdyby otrzymała

cztery propozycje małżeństwa w ciągu zaledwie dwóch tygodni od

przybycia do Londynu. Ale jego Sophii nie sposób dogodzić! Obrócił

się na pięcie, przeszedł przez pokój i wpatrzył się niewidzącym

wzrokiem w okno.

- Czy mogę przynajmniej zapytać, dlaczego powzięłaś taką

niechęć do lorda Vale'a?

- Och, nie czuję do niego niechęci, papo - pospiesznie zapewniła

go niesforna latorośl. - Po prostu nie znam go na tyle długo, by

wyrobić sobie o nim opinię.

- W takim razie może powinnaś go lepiej poznać? Wszak nie

masz mu nic do zarzucenia?

background image

Sophia, z przekornym wyrazem rozbawienia, które nadal migotało

w jej oczach, odkąd dowiedziała się o tym ostatnim pretendencie do

swej ręki, nareszcie uniosła głowę.

- Prócz tego, że stuknęła mu już czterdziestka, jest jedynym

znanym mi dżentelmenem, który jadąc powozem, potrafi jednocześnie

wyglądać przez oba okna.

Jej uszu dobiegł dźwięk, podejrzanie przypominający stłumiony

chichot, toteż spojrzała przez pokój na zdumiewająco prostą sylwetkę

ojca i jego srebrzystoszare włosy. Jak na mężczyznę, który zaledwie

przed paroma tygodniami obchodził pięćdziesiąte piąte urodziny,

nadal trzymał się zadziwiająco dobrze.

- Papo, nie myślałeś chyba poważnie, że przyjmę oświadczyny

lorda Vale'a?

Rozszyfrowała go, lecz nie miał zamiaru się do tego przyznać.

- Zapominasz, że liczyłem sobie parę lat więcej niż lord Vale, gdy

poprosiłem o rękę twoją matkę.

- To prawda, ale byłeś uderzająco przystojnym dżentelmenem...

zresztą nadał nim jesteś. A poza tym nie masz zeza w lewym oku.

- Dość tych wykrętów, dziewczyno! - ofuknął córkę hrabia,

starając się, by jego ukochane dziecię nie owinęło go sobie wokół

małego palca, co ku konsternacji sir Thomasa zdarzało się tak często. -

No dobrze, rozumiem twoją niechęć do przyjęcia propozycji lorda

Vale'a, ale dlaczego odrzuciłaś Farleya?

Sophia uniosła kształtnie zarysowane brwi.

background image

- Czyżbyś znał wielmożnego Cedrica Farleya? Niemożliwe,

papo... To mydłek.

Jeszcze raz musiał zebrać wszystkie siły, by ukryć rozbawienie.

Jego córka była bardzo szczera.

- Mogę w takim razie zapytać, jakie masz zastrzeżenia wobec

Pelhama i Neuberta?

- Para manekinów krawieckich!

- Boże wielki! Gdzie, na miły Bóg, nauczyłaś się takich wyrażeń?

Przesadnie wysoko uniosła w górę jedną brew, dając tym do

zrozumienia, że pytanie jest całkowicie nie na miejscu.

- Od mężczyzn zamieszkujących ten dom - a od kogóż by innego?

Hrabia, czując, że został pobity własną bronią, niezbyt

zadowolony pomaszerował z powrotem do biurka.

- Pogadam ja sobie z twoim braciszkiem, kiedy tylko się na niego

natknę. Musi nauczyć się powściągać język w twojej obecności.

- Dowiedziałam się, że Marcus powinien tu przybyć lada chwila i

zamierza zatrzymać się w mieście na tydzień lub dwa. Muszę

powiedzieć, że niesłusznie zamierzasz go strofować - wzięła w obronę

przyrodniego brata - zwłaszcza że ty sam, ojcze, odzywasz się przy

mnie w sposób niezbyt parlamentarny.

Już miał odrzucić to oskarżenie, lecz po chwili namysłu poniechał

tego, zgarnął natomiast listy leżące na stole i machnął nimi

wymownie. Była to korespondencja, którą w ciągu ostatnich dwóch

tygodni otrzymał od owych czterech nieszczęsnych konkurentów do

ręki córki.

background image

- Niech ci się nie wydaje, że zdołasz zbić mnie z pantałyku, ty

mała spryciaro!

Usłyszawszy tę łagodną wymówkę, uparte dziewczę uśmiechnęło

się jeszcze bardziej promiennie, co widząc, hrabia poczuł jeszcze

większy niepokój.

- Lekceważysz małżeństwo, Sophio. Pozwól mi zauważyć, że to

bardzo poważna sprawa. Nierozważny wybór partnera ściąga

nieszczęście na całą rodzinę, a ja nie dopuszczę do żadnych

nieprzemyślanych kroków z twojej strony, jeżeli tylko zdołam temu

zapobiec. A więc, powziąłem decyzję.

Urwał na chwilę, by się upewnić, że córka słucha go z najwyższą

uwagą.

- Nie ukrywam, że gdy wyjdziesz za mąż, zamierzam zrobić ci

zapis na sporą kwotę. Moja hojność nie jest jednak bezwarunkowa.

Jeśli wyjdziesz za mąż bez mojej zgody, licz się z tym, że nie

otrzymasz ode mnie ani pensa. - Znowu urwał, rzucając na biurko

listy konkurentów. - Czy wyrażam się jasno?

- Absolutnie. Usiłujesz mi przekazać, że mogę wyjść, za kogo mi

się podoba, pod warunkiem, że mąż będzie bogaty i z naszej sfery. -

Gdy Sophia z wdziękiem uniosła się z krzesła przy kominku, w jej

oczach, w miejsce migoczących w nich iskierek, pojawił się

buntowniczy błysk. - Wynika z tego, że czeka mnie żywot pełen

trudów i wyrzeczeń, gdyż wolę cierpieć biedę z mężczyzną

wartościowym, niż być przykutą do jakiegoś nicponia, któremu w

głowie tylko to, jak najlepiej zawiązać fular.

background image

Ojciec potrafił być równie stanowczy jak jego uparta córka i nie

zamierzał ustępować w tym względzie.

- Pragnę, byś udała się do swego pokoju i bardzo głęboko

zastanowiła nad tą sprawą - oznajmił zdecydowanym tonem.

Sophia posłusznie przeszła do drzwi, lecz odwróciła się z

gniewnym czy też szelmowskim wyrazem oczu - a może jednym i

drugim? Hrabia nie był pewien.

- Oczywiście, że zrobię, jak sobie życzysz, ale nie na długo.

Mama nie byłaby zadowolona, gdybym spóźniła się na swój własny

bal. - Z tymi celowo prowokacyjnymi słowami opuściła pokój,

zostawiając ojca pogrążonego w rozmyślaniach, co też takiego zrobił,

że bogowie pokarali go uparciuchą.

Hrabina, która wyłoniła się z salonu, akurat gdy córka szła po

schodach, od razu zauważyła zacięty wyraz jej uroczej buzi i jeszcze

zanim weszła do biblioteki, gdzie jej mąż z wściekłością wpatrywał

się w okno, odgadła, że rozmowa nie przyniosła pożądanych

rezultatów.

- Domyślam się, że konkury Vale'a zostały odrzucone z taką samą

pogardą jak pozostałe trzy - zagadnęła, sadowiąc się na krześle, które

przed chwilą opuściła Sophia.

- Ta twoja córka jest niemożliwa! - odrzekł lord. Co, naturalnie,

starczyło za odpowiedź.

- Dlaczego, Thomasie, zawsze jest moją córką, gdy zrobi ci coś

nie w smak, i najdroższą małą Sophią przy wszystkich innych

okazjach?

background image

Choć był zdenerwowany, nie mógł się nie uśmiechnąć, słysząc tę

niepodważalną prawdę. Odwrócił się, by spojrzeć na kobietę, z którą

życie przyniosło mu spokój i zadowolenie. Nie po raz pierwszy

podziękował opatrzności, że przed laty, w Indiach, ich drogi się

zetknęły.

W przeciwieństwie do Danielle, jego pierwszej żony, Marissa

nigdy, nawet za młodu, nie była pięknością, jednak hrabia uważał, że

wiele jej cudownych cech przetrwało próbę czasu, a uroda wszak

przemija. Okazała się kochającą żoną i czułą matką własnych dzieci, a

choć Marcus, jego jedyny potomek z pierwszego małżeństwa, nigdy

nie okazywał jej synowskich uczuć, niemniej wiadomo było, że żywi

dla macochy najwyższy szacunek.

Hrabiemu wyrwało się westchnienie, gdy wrócił myślą do

teraźniejszości, sadowiąc się na krześle z drugiej strony kominka.

- Obawiam się, moje serce, że źle to rozegrałem. Sophia nie chce

nawet rozważyć propozycji Vale'a.

Lady Marissa uśmiechnęła się.

- Czy naprawdę cię to dziwi? W końcu jest od niej dużo starszy.

Niewiele dobrego da się o nim powiedzieć prócz tego, że ma krociową

fortunę, a majątek wielbiciela niewielkie robi wrażenie na naszej

córce.

- Dała to do zrozumienia bardzo wyraźnie. - Siwe brwi hrabiego

zmarszczyły się, ujawniając jego niezadowolenie. - Oczywiście,

bezsensowną niechęć do bogactwa zaszczepiono jej w tej przeklętej

szkole. Absolutnie nie powinna była tam uczęszczać, Marisso. Pani

background image

Guarding jest jakąś przeklętą rewolucjonistką, wyznającą nierozumne

przekonania o równości.

Hrabina ponownie przywołała na usta pogodny uśmiech.

- Jeśli dobrze pamiętam, Thomasie, oboje zgodziliśmy się, że

wyjazd do szkół na rok czy dwa dobrze Sophii zrobi. Wszak to ty

nalegałeś, by nie udała się do żadnej z pierwszorzędnych pensji w

Bath, gdyż wtedy musiałaby opuszczać dom na całe tygodnie. To

oczywiste, że zdecydowaliśmy się na szkołę pani Guarding, skoro

znajdowała się w pobliżu i cieszyła tak dobrą opinią. A co się tyczy

tego, czego się tam nauczyła...

Lady Marissa sięgnęła po robótkę i spokojnie zaczęła wyszywać.

- Pani Guarding nie kładła jej w głowę niczego, czego byś ty nie

wpajał wszystkim swoim dzieciom. Od maleńkości tłumaczyłeś im, że

ludzi, którym nie powiodło się tak dobrze jak nam, należy traktować

uprzejmie i z szacunkiem dla ich pracy. Dlatego, mój drogi Thomasie,

rzadko kiedy służba od nas odchodzi.

Hrabia nie mógł przeciwstawić temu wywodowi żadnych

argumentów.

- Masz racje, moje serce - przytaknął. - Dobrych i lojalnych

służących należy szanować, co nie znaczy, że chciałbym mieć lokaja

za zięcia.

Hrabina uniosła brwi.

- Czyżbyś uważał, że jest to choć trochę prawdopodobne?

- Kto wie, co strzeli do głowy tej twojej niesfornej córce! Dała mi

do zrozumienia, że nie wyjdzie za nikogo ze swojej sfery i że woli

background image

cierpieć biedę i związać się z kimś bez żadnej pozycji, dasz wiarę,

serce?

Lady Marissa przez chwilę wpatrywała się w męża w milczeniu,

uświadamiając sobie nagle, że między córką a ojcem zaszło coś

znacznie poważniejszego, niż na początku przypuszczała.

- Dlaczego Sophia miałaby cierpieć biedę? Przecież ma majątek.

Obiecałeś zapisać jej fortunę.

Po raz pierwszy hrabia zaczął zdradzać wyraźne oznaki

zakłopotania.

- Tylko pod warunkiem, że wyjdzie za mąż za moją zgodą - rzekł

pod nosem, żałując, że w ogóle wysunął wobec córki taką groźbę.

Należało się spodziewać, że dziewczę, którego kaprysy spełniano

niemalże od urodzenia, zacznie wierzgać, gdy ktoś tylko spróbuje je

okiełznać. Ale jakiż nieszczęsny ojciec miał wybór? Szło mu tylko o

jej dobro. Dlaczego, na miły Bóg, mała uparciucha nie chce tego

docenić? Czując nagłe znużenie, odchylił się na oparcie krzesła.

- Och, Marisso, nie potrafię z tego wybrnąć. Mam siedemdziesiąt

jeden lat. Nie będę żył wiecznie. Nie wątpię ani przez chwilę, że

chłopcy doskonale dadzą sobie radę beze mnie, lecz kto się zajmie

moją małą Sophią, kiedy zabraknie jej ojca?

Hrabina nie zamierzała podejmować tak melancholijnego tematu.

- Marcus doskonale cię zastąpi, gdy nadejdzie pora - odezwała się.

- Co, mam nadzieję, nie nastąpi przez najbliższe parę lat. Bardzo

krzywdzisz Marcusa, mój drogi, przypuszczając choć przez chwilę, że

mógłby nie wywiązać się ze swych obowiązków. W ciągu ostatnich

background image

lat doskonale zarządzał twym majątkiem na północy. Wiem, że

czasami wydaje się nieprzystępny, ale uwierz mi, że pod tą szorstką

powłoką kryje się czułe serce, Marcus bardzo lubi bliźniaczych braci,

a Sophię w szczególności.

Ku swemu wielkiemu żalowi hrabiemu nigdy nie udało się

zbliżyć prawdziwie, po ojcowsku, do starszego syna. Niemniej miał

dość rozsądku, by przyznać żonie rację.

- Ale pamiętaj, moja duszko, że Marcus któregoś dnia założy

rodzinę.

Nie

będzie

wówczas

chciał

ponosić

ciężaru

odpowiedzialności za niesforną przyrodnią siostrę.

- Rzeczywiście, Sophia czasem lubi chadzać własnymi drogami -

odparła lady Marissa, po raz kolejny stając w obronie swej latorośli -

ale to mądra dziewczyna. Może i ma romantyczne chimery, ale jestem

pewna, że dwa razy pomyśli, nim się z kimkolwiek zwiąże.

Hrabia nadal nie był przekonany, lecz żona miała większe

zaufanie do zdrowego rozsądku córki.

- Zostaw to mnie, mój kochany - powiedziała na swój spokojny

sposób. - Porozmawiam sobie z nią od serca.

Przez resztę popołudnia hrabina zajęta była przygotowaniami do

balu. Ale i tak nie przystąpiłaby do wypytywania córki i poruszania

kwestii małżeństwa. Matka wiedziała, że Sophia zacięłaby się jeszcze

bardziej w uporze, gdyby się zorientowała, że oboje rodzice starają się

ją korzystnie wyswatać jeszcze przed końcem sezonu zabaw i przyjęć

towarzyskich.

background image

W istocie, nic nie było dalsze od prawdy. Choć hrabina rozumiała

troskę męża o przyszłość ich jedynej córki i doceniała jego pogląd, że

do łowców fortun należy odnosić się z rezerwą (choć przyznał to

ledwie półgębkiem), uważała, że podczas swego pierwszego sezonu

towarzyskiego w Londynie Sophia powinna przede wszystkim bawić

się i cieszyć, nie zaprzątając sobie głowy myślami o zrobieniu

korzystnej partii.

Jeżeli przypadkiem pozna odpowiedniego dżentelmena, z którym

mogłaby spędzić resztę życia, to doskonale się ułoży, lecz jeśli nie...

cóż, ma przed sobą następny sezon.

Z takim przeświadczeniem weszła do sypialni córki, gdzie

zręczna służąca wpinała jedwabne kwiaty w pięknie ułożone, czarne

loki Sophii. W przeciwieństwie do zmiennego usposobienia córki,

hrabina zawsze trzymała swe uczucia na wodzy, lecz z wyraźną dumą

w szarych oczach wpatrywała się w swą latorośl.

- Moje kochanie, wyglądasz absolutnie czarująco - powiedziała

swym spokojnym głosem, skinieniem głowy każąc odejść pokojówce.

Choć matka natura bez wątpienia hojnie Sophię obdarowała,

błogosławiąc ją uroczą twarzyczką i zgrabną kibicią, brak jej było

próżności, czego dowiodła teraz, z niewielkim entuzjazmem

przyglądając się swemu odbiciu w lustrze.

- To piękna suknia, mamo, i naprawdę bardzo mi się podoba, ale

wolałabym coś ciemnoniebieskiego albo czerwonego. Madame Felice

powiedziała, że przy mojej cerze w intensywnych kolorach jest mi

lepiej.

background image

- A madame Felice znana jest z tego, że nigdy się nie myli, wiem

o tym doskonale - odparła hrabina. - Niemniej mam staroświeckie

poglądy i uważam, że młodym damom przystoją jedynie pastelowe

odcienie. Oczywiście, jak wyjdziesz za mąż, będziesz mogła nosić

soczystsze barwy.

Podchwyciła taksujące spojrzenie, jakim córka zmierzyła się w

stojącym na stole lustrze, i uśmieszek wypłynął na jej usta. Nie,

Sophia ma bardzo dobrze poukładane w głowie. Lady Marissie ani

przez myśl nie przeszło, by jej dziecię zhańbiło się ucieczką z jakimś

nieznanym w świecie parweniuszem, jeśli, oczywiście, dziewczyny

nie popchną do tego naciski rodziny ponaglającej do ślubu. Wtedy, na

przekór wszystkim, mogłaby popełnić szaleństwo.

- Nie, moje złotko, nie przyszłam do ciebie, by omawiać kwestie

małżeństwa - zapewniła, wiedząc dokładnie, jakie myśli przechodzą

przez tę piękną główkę. - Dosyć już się dzisiaj na ten temat

nasłuchałaś.

Sophii o mały włos nie wyrwało się westchnienie ulgi. Matka,

choć niezwykle opanowana, nieomylnie umiała wczuwać się w

uczucia innych. Jakże żałuje, że nie jest bardziej do niej podobna!

Niestety, obawiała się, że odziedziczyła temperament Cleeve'ów,

razem z ich gwałtownymi wybuchami i uporem.

- Papa nigdy nie rozprawiał tak nierozsądnie. Jest przekonany, że

dobrym mężem może być tylko ktoś bogaty i o wyrobionej pozycji.

Hrabina, która doskonale rozumiała rozterki swego nieszczęsnego

męża, nie odezwała się. Jak kochający ojciec może wytłumaczyć

background image

uwielbianej córce, nie raniąc jej uczuć, że zalotnikom może chodzić

wyłącznie o posag?

- A przecież to on nam wpoił - ciągnęła Sophia - że służący może

być równie szlachetny jak hrabia. Może zbyt skwapliwie chłonęłam

jego słowa, gdyż wolałabym poślubić kogoś dobrego i wartościowego,

niezależnie od jego pozycji na drabinie społecznej, niż wyjść za

jakiegoś utytułowanego dżentelmena tylko dlatego, że dzięki temu

nadal będę żyła w luksusie. - Spojrzała na matkę błagalnie. -

Rozumiesz to, mamo, prawda?

- Lepiej niż myślisz, moje kochanie. Chcesz powiedzieć, że

zamierzasz oddać swą rękę mężczyźnie, którego będziesz kochać i

szanować, a on w zamian będzie kochał i szanował ciebie.

Sadowiąc się na szezlongu, wyciągnęła rękę do córki, by się do

niej przyłączyła, po czym ciągnęła:

- Twój ojciec też tego pragnie. Chodzi mu tylko o twoje szczęście,

Sophio. Zrobi wszystko co w jego mocy, byś nie popełniła błędu,

który niegdyś stał się jego udziałem. O pierwszym małżeństwie

hrabiego z rzadka tylko napomykano - właściwie był to temat tabu.

Niemniej od starszych służących i przyjaciół rodziny Sophia

dowiedziała się dość, by być pewną, że jej ojciec żałował związku z

piękną Danielle.

- Owszem, rozumiem - odparła cicho - ale muszę spotkać

mężczyznę, z którym szczęśliwie mogłabym spędzić resztę życia.

Obawiam się, mamo, że lord Vale nie jest moim księciem z bajki.

background image

- Ja również nie miałam upodobania do dandysów w średnim

wieku, moje dziecko - wyznała hrabina, z czułością poklepując córkę

po ramieniu. - Nie ma powodu, byś przyjmowała rękę kawalera,

któremu jesteś niechętna. Prędzej czy później poznasz przystojnego,

młodego dżentelmena, który zdobędzie twoje serduszko, ale do tego

czasu nie zaprzątaj sobie tym swej ślicznej główki.

Łatwiej to było powiedzieć, niż zrobić. Choć wyrozumiała

postawa matki dodała Sophii nieco pewności siebie, dziewczyna nadal

była bardzo zatroskana. Nie znosiła kłótni z ojcem, lecz jednocześnie

z niechęcią słuchała jego poglądów na jej małżeństwo. Czyż to jej

wina, że od przyjazdu do miasta czterech kawalerów poprosiło ją o

rękę?

Żadnego w najmniejszym stopniu nie zachęcała, chyba że zgoda

na wspólny taniec jest dla mężczyzny wystarczającym zaproszeniem

do oświadczyn. To wszystko było bezsensowne, uznała, podnosząc się

i wychodząc wraz z matką z pokoju. Z każdym z owych odrzuconych

konkurentów zamieniła raptem kilkanaście słów, na jakiej zatem

podstawie sądzą, że będzie z niej idealna żona?

Była przekonana, że miłość od pierwszego wejrzenia istnieje,

choć ona sama jej nie doświadczyła. Wiedziała też, że panowie często

dają się zwieść uroczej buzi. Zastanawiała się wszakże, czy nie

wydaje się tak pociągająca pewnym przedstawicielom płci przeciwnej

raczej ze względu na zapis pięćdziesięciu tysięcy funtów, które ojciec

przyrzekł ofiarować jej przy zamążpójściu.

background image

Pełen wyrachowania uśmieszek powoli wypłynął na wargi Sophii

- które pewien oczarowany fircyk nazwał najbardziej kuszącymi

ustami w Londynie - gdy zobaczyła ojca, witającego pierwszych gości

u wejścia do sali balowej. Groźba, że ją wydziedziczy, jeśli wyjdzie za

mąż bez jego zgody, może obrócić się na jej korzyść, uznała.

Jeśli rozejdzie się fama, że nie jest bogatą dziedziczką, liczba

konkurentów do jej ręki może zacząć maleć, aż w ogóle ich zabraknie,

a wtedy będzie mogła w pełni cieszyć się swym pierwszym sezonem

towarzyskim w Londynie bez dalszych sporów z ojcem.

Plan, raz powzięty, szybko zaczęła wcielać w życie: tu rzuciła

słówko, tam uwagę, a łapczywie słuchających uszu nie brakowało.

Choć sezon jeszcze się oficjalnie nie rozpoczął, do Londynu zjechały

już tłumy i zaproszenia na bal do Yardleyów przyjmowano

entuzjastycznie. Pośród czterystu gości wiele było pełnych nadziei

mamuś, których córek żadną miarą nie można było nazwać

pięknościami.

Należało się więc spodziewać, że liczni rodzice, świata

niewidzący poza swymi pociechami, będą ochoczo przekazywać

niekorzystne wieści na temat groźnej rywalki, gdyż zwiększały one

szanse ich własnych dzieci na zrobienie dobrej partii.

A zatem w miarę jak bal nabierał rumieńców, Sophia z coraz

większym zadowoleniem spostrzegała wiele długich, pełnych namysłu

spojrzeń, rzucanych w jej kierunku. Nie była tak niemądra, by sądzić,

że cały londyński światek uwierzy w krążącą o niej plotkę, uważała

też, że rzekomy brak fortuny wcale nie zniechęci do niej wszystkich

background image

bez wyjątku konkurentów, toteż z tego względu z każdym kawalerem

tańczyła tylko raz.

Niemniej partnerów do zabawy jej nie brakowało i upłynęło sporo

czasu, nim zeszła wreszcie z parkietu, by udać się na poszukiwania

swej dobrej przyjaciółki, Robiny Perceval, dla której również był to

pierwszy londyński sezon towarzyski.

- To naprawdę wspaniały bal - oznajmiła Robina, gdy Sophia,

wyczerpana, opadła na stojące obok niej puste krzesło. - Jeszcze nigdy

nie widziałam tylu ludzi stłoczonych w jednej sali. Tańce, które ciotka

Eleanor organizuje w domu, do tych nawet się nie umywają.

Na Sophii proszony wieczór nie zrobił aż takiego wrażenia.

Robina prowadziła dość spokojne życie na plebanii w Abbot Quincey,

z którego do wiejskiej posiadłości Cleeve'ów można było dojść

piechotą. Sophia natomiast, odkąd skończyła szesnaście lat, brała

udział we wspaniałych przyjęciach.

- Tak, potworny ścisk, prawda? Musisz się przyzwyczaić do takiej

ciżby, bo mówi się, a wiem o tym z dobrego źródła, że przyjęcia nie

uważa się za udane, jeśli ludzie nie depczą sobie po piętach.

Przez chwilę rozglądała się po sali, starając się wypatrzyć

znajome twarze.

- Szkoda, że nie przybędzie twoja kuzynka Hester, ale jej brat

Hugo jest tutaj. Tańczyłam z nim wcześniej.

- Słyszałam, że ciotka Eleanor i Hester przyjadą do miasta dopiero

w kwietniu. - Robina nie mogła powściągnąć uśmiechu. - Gdyby to

zależało od Hester, w ogóle by się tu nie pojawiła. W przeciwieństwie

background image

do brata nie lubi miejskiego życia. Wolałaby się zamknąć w tym

swoim pokoiku na poddaszu. Choć nikt chyba nie ma pojęcia, co ona

tam robi całymi godzinami. Trudno uwierzyć, że rodzeństwo tak się

od siebie różni!

Jej uśmiech zgasł, gdy spojrzała na uroczy profil Sophii. Znały się

prawie od dziecka i zawsze były najlepszymi przyjaciółkami, toteż

Robina bez wahania dodała:

- Chyba powinnaś wiedzieć, że dziś wieczorem krążyły o tobie

dość nieprzyjemne plotki. - Dopiero teraz zauważyła zdradzieckie

drganie kącika ust przyjaciółki. - Nic mi nie mówiłaś, że zamierzasz

rozgłaszać wieści, iż nie będziesz miała ani pensa. Co cię, na miłość

boską, opętało?

Sophia, wiedząc, że córka pastora nigdy nie zawiedzie

pokładanego w niej zaufania, bez wahania wyjawiła swój sekret.

- Sama widzisz - ciągnęła, opowiedziawszy jej dzisiejszą

rozmowę z ojcem - musiałam coś zrobić, żeby zdusić w zarodku te

bezsensowne propozycje małżeństwa. I to nieprawda, że plotki są

kłamliwe. Ojciec zagroził, że mnie wydziedziczy, jeśli wyjdę za mąż

wbrew jego woli. - W jej oczach pojawił się wojowniczy błysk. -

Mówiąc zupełnie szczerze, mam wielką ochotę tak właśnie postąpić.

Robina siedziała w milczeniu, rozważając te słowa. Nauczyła się

uważać zazdrość za grzech, lecz w tej chwili nie mogła nie poczuć

odrobiny niechęci wobec świetnej pozycji przyjaciółki. Sytuacja obu

panien była diametralnie różna. Sophia mogła odrzucać konkurentów

background image

do woli, podczas gdy Robina musiałaby się poważnie zastanowić nad

każdą propozycją, którą ewentualnie otrzyma.

Pochodzenie miała nieskazitelne - oboje rodzice urodzili się w

szlacheckich domach. Nazwisko Percevalów było stare i otoczone

szacunkiem, lecz nie zmienia to faktu, że ojciec Robiny, skromny

wiejski pastor, mógł ofiarować córce żałośnie mizerny posag.

Rodzice, choć żyli wygodnie, bynajmniej nie byli bogaci, a już z

pewnością nie mogliby wyekwipować najstarszej córki na następny

sezon towarzyski do Londynu, skoro w domu trzy młodsze panienki

niecierpliwie czekały, by wprowadzono je w świat. Toteż Robina

uważała za swój obowiązek przyjęcie każdej rozsądnej propozycji

małżeństwa. Lecz jakże pragnęła, by ona również mogła poślubić z

miłości konkurenta do ręki!

- Wyjechałam z plebanii, gdzie zawsze przywoływano mnie do

rozsądku, zaledwie przed paroma dniami - zauważyła z wymuszonym

uśmieszkiem - a już czuję, że gotowa jestem ulec niebezpiecznie

frywolnym pokusom i oszałamiającej atmosferze metropolii.

- Moja zrównoważona przyjaciółka sprowadzona na manowce...?

Przez kogo czy też co, jeśli wolno wiedzieć?

- Wytłumaczę ci to kiedy indziej, gdyż teraz, jeśli się nie mylę,

zmierza ku nam dżentelmen z wyraźnym zamiarem zaproszenia cię do

tańca.

Lord Nicholas Risely istotnie zdążał w ich stronę. Wysoki,

szczupły i bardzo przystojny, był ulubieńcem wszystkich dam

prowadzących domy otwarte, toteż zapraszano go wszędzie. Ubierał

background image

się nieskazitelne, wysławiał w sposób nienaganny i tak się składało, że

był książęcym synem, co prawda młodszym, niemniej uważano go za

doskonałą partię.

W innych okolicznościach ten katalog jego cech skłoniłby Sophię

do wciągnięcia go na listę kandydatów, których najlepiej jest unikać,

lecz nie zrobiła tego. Wpisała natomiast młodzieńca do swego karnetu

tylko i wyłącznie dlatego, że z najlepiej poinformowanego źródła

dowiedziała się, iż lord Nicholas Risely nie szuka żony.

Radośnie pozwoliła zaprowadzić się na parkiet, lecz po drodze,

gdy dołączali do drugiej pary, gdyż figury tego tańca wykonywało się

czwórkami, Sophia zauważyła dziwne spojrzenie, jakie rzucił jej lord

Nicholas.

- Coś pana trapi, milordzie - zauważyła. - Chyba nie obawa, że się

pan zbłaźni. Taki z pan wyśmienity tancerz.

Figury taneczne rozdzieliły ich, tak że lord Nicholas miał czas na

zastanowienie się nad odpowiedzią. Spotkał już Sophię przedtem

dwukrotnie i doszedł do wniosku, że dosyć ją lubi. Była bystra i

dowcipna, nie jak większość owych wdzięczących się panien na

małżeńskim targowisku. Gdyby nie to, że jeszcze przez parę lat

zamierzał wieść kawalerski żywot, wziąłby ją po uwagę jako

ewentualną kandydatkę na żonę.

Była niezwykle przyjemna dla oka. Nie można by jej nazwać

pięknością w klasycznym tego słowa znaczeniu, ale bezsprzecznie

wydawała się tak urocza, że wiele godnych pogardy plotkarek,

mających córki na wydaniu, zaczęło rozgłaszać o niej złośliwe

background image

pogłoski. Twierdzono, że prześliczna lady Sophia nie dziedziczy

majątku po to, by wydawała się mniej godna pożądania.

Było to tak niegodne, tak podstępne, że sam lord Risely nie miał

zamiaru wspierać zapędów żadnej mamuśki przez powtarzanie plotek,

które dziś wieczór doszły jego uszu.

- Niczym się nie kłopoczę, panno Sophio - zapewnił ją, gdy

znowu tańczyli w jednej parze. - Dawno się tak dobrze nie bawiłem.

To wspaniały bal i czuję się zaszczycony, że mogę tańczyć z jego

najpiękniejszą uczestniczką.

- To bardzo miłe słowa, lordzie Nicholasie! Gdyby jakikolwiek

inny dżentelmen dał wyraz takim uczuciom, miałabym się na

baczności, ale z panem jestem absolutnie bezpieczna.

O co jej, do diabła, chodzi? - zastanawiał się, gdy znowu ich

rozdzielono, i bez wahania poprosił o wyjaśnienie, kiedy ponownie

spotkali się na parkiecie.

- Po prostu o to, że pański dobry przyjaciel, Freddy Fortescue

zapewnił mnie, że jeszcze nie szuka pan żony, a zatem mogę

przyjmować pańskie komplementy bez obawy, iż w następnej

kolejności będzie mnie pan napastować oświadczynami.

Nicholas zamrugał powiekami. Panna była nieprawdopodobnie

szczera, lecz jemu nie bardzo to odpowiadało. Nie miał zamiaru prosić

tej dziewuszki ani żadnej innej o rękę, lecz takie postawienie sprawy

było bardzo upokarzające.

Sophia natychmiast zauważyła błysk urazy w oczach młodego

człowieka.

background image

- Uchybiłam panu, milordzie, lecz Bóg mi świadkiem, że nie

miałam takiego zamiaru - zapewniła go z olśniewającym uśmiechem,

by jakoś ukoić zranioną miłość własną tego dżentelmena. - Rzecz w

tym, że i ja nie chcę jeszcze rezygnować z panieństwa, a gdy do tego

dojdzie, nigdy nie będę należała do śmietanki towarzyskiej.

Przez chwilę myślał, że na pewno nie mówi poważnie, że wciąga

go w jakiś złośliwy żart. Potem przypomniał sobie, jak tego wieczoru

powiedziano mu, że konkury lorda Vale'a zostały odrzucone. Jego

samego nie było, żeby mógł potwierdzić te pogłoski bądź im

zaprzeczyć, a do tego nikt nie wiedział, czy jego nieobecność

spowodowana jest urażoną dumą, ponieważ panna odrzuciła jego

zaloty, czy też miał wcześniejsze zobowiązania.

- Widzi pan, lordzie Nicholasie, nie pociągają mnie mężczyźni

bogaci, o wysokiej pozycji społecznej. - Sophia doszła do wniosku, że

dla niej będzie tylko lepiej, jeśli to się rozniesie. - Zamierzam poślubić

człowieka wartościowego, bez względu na pochodzenie i pozycję w

świecie.

- Raczej lokaj niż markiz, parobek niż książę - podsunął

żartobliwie. - Myślę, że pani ojciec tak tego nie zostawi, lady Sophio.

- Ależ już to zrobił, proszę mi wierzyć - wyjawiła mu bez

wahania. - Nie przejęłam się jego groźbą, że mnie wydziedziczy.

Ciągle niepewny, czy ma jej wierzyć, czy nie, gdy taniec dobiegł

końca, odprowadził Sophię do przyjaciółki, po czym szybko odsunął

się, by pokosztować wybornych zakąsek, które serwowano w

background image

przerwach między tańcami. Właśnie wziął z rąk lokaja kieliszek

szampana, gdy ktoś go klepnął w ramię.

- Risely, czy to, co słyszałam, to prawda, czy jakaś plotka? -

indagował władczy głos.

Gdy się odwrócił, ujrzał damę, która sprawowała pieczę nad

Almack, a której wszyscy śmiertelnie się obawiali. Dama ta

wpatrywała się weń z wyniośle uniesionymi brwiami. Gdyby był to

ktoś inny, po prostu nie zwróciłby nań uwagi, lecz ignorować Sally

Jersey można było tylko na własne ryzyko.

- Niczego nie mogę powiedzieć na pewno. Hrabia Yardley zbyt

kocha swoją córkę, by ją wydziedziczyć.

Skwitowała tę wieść machnięciem szczupłej dłoni.

- Nie mówię o tych kompletnych bzdurach. Doprawdy nie wiem,

jak zrodziły się takie głupie plotki. Nie, chodziło mi o Sharnbrooka.

Któregoś dnia spotkałam twoją siostrę, gdy składała jedną ze swych

rzadkich wizyt w mieście, a ona wspomniała, że od miesięcy nie miała

wiadomości od twojego brata.

- A tak, to prawda - potwierdził, zdradzając brak troski. - Pół roku

temu, gdy dowiedział się o śmierci ojca, napisał do nas list z wieścią,

że przed końcem roku zamierza wrócić do kraju. Mogę tylko

przypuszczać, że coś go zatrzymało na Jamajce.

- Kiedy w końcu wróci, powiedz mu ode mnie, żeby się nie

ukrywał w tym waszym wspaniałym gnieździe rodzinnym. My, panie

domu, potrzebujemy go w Londynie. Taki idealny materiał na męża!

Wszystkie młode damy chciałyby zdobyć jego zainteresowanie.

background image

- O nie, nie wszystkie - wymruczał pod nosem, widząc piękność o

kruczoczarnych włosach, którą kolejny tancerz prowadził na parkiet.

ROZDZIAŁ DRUGI

Lord Nicholas Risely był jednym z pierwszych gości, którzy

wyszli z balu. Kilka par uniosło brwi ze zdziwieniem, kiedy z

wdziękiem żegnał gospodarzy, gdyż odkąd przed dwoma laty wszedł

do londyńskiego towarzystwa, cieszył się opinią człowieka lubiącego

bywać w świecie, młodzieńca o niespożytej energii, który, gdy

zaczyna się sezon przyjęć, rzadko ląduje w swym łóżku przed trzecią

rano.

Dziś wieczór jednak najwyraźniej stracił ochotę do zabawy, choć

bal u Yardleyów należał do niezwykle udanych. Nie czekając na

służącego, by przywołał mu powóz, wyszedł na dwór i stanął,

napawając się chłodnym, nocnym powietrzem. Nie zważając na

ewentualnych napastników, grasujących w tej szykownej części

miasta, ruszył w kierunku swego małego, lecz wygodnego

londyńskiego domu.

Choć wydawał się wyniośle obojętny podczas rozmowy z lady

Jersey, dama ta na nowo rozbudziła w nim niepokój o bezpieczeństwo

brata. W ostatnim liście, przysłanym z Jamajki, Benedykt wyraźnie

stwierdził, że zamierza wrócić do ojczyzny na jesieni. Było to ponad

pół roku temu i od tego czasu Nicholas nie otrzymał od niego żadnych

wiadomości.

background image

Naturalnie, było całkiem możliwe, że musiał zmienić plany i

odroczył wyjazd. Niewykluczone też, że list, zawiadamiający o tym

rodzinę, gdzieś zaginął. Niemniej, Nicholas nie mógł całkiem

odrzucić ewentualności, że coś złego przytrafiło się księciu

Sharnbrookowi.

Długie podróże morskie i przy najlepszych warunkach są

niebezpiecznymi przedsięwzięciami, a tym bardziej w czasach tak

niespokojnych. Wprawdzie wspaniała flota brytyjska panowała na

morzach, jednak jej dzielni żeglarze nie byli w stanie upilnować

każdej mili morskiej, atak zaś ze strony statków francuskich groził

zawsze.

Jeszcze

bardziej niepokojące były

wspomnienia

owych

przeraźliwych burz, które w zimowych miesiącach siały spustoszenie

na wybrzeżu, wzbudzając wielopiętrowe fale, w których zatonął

niejeden statek. Atlantyk to ogromny ocean, ale ostatnio nie

doniesiono o żadnym statku żeglownym, który zatonął parę mil od

brzegu.

Gdy wreszcie Nicholas przybył do swego domu, starał się nie

zagłębiać w te rozważania, a były one ponure. Nie dość, że szczerze

kochał brata, którego nie widział od ponad pięciu lat, to na dodatek

nie miał najmniejszej chęci zastępować Benedykta w charakterze

głowy rodziny.

Beztroskie życie kawalerskie bardzo mu odpowiadało, a choć nie

uważał się za lekkoducha, wzdragał się na myśl, że ma przyjąć

odpowiedzialność

za

administrowanie

olbrzymim

majątkiem

background image

rodzinnym w hrabstwie Hamp, nie wspominając już o innych

pokaźnych posiadłościach, rozrzuconych po całym kraju.

Wyjął klucz i otworzył drzwi. Ponieważ nigdy nie wiedział, kiedy

wróci do domu, toteż nie kazał swemu zacnemu słudze czekać na

siebie. Dlatego był nieco zdziwiony, znalazłszy lokaja i kamerdynera

w jednej osobie, drzemiącego w wygodnym, obitym skórą fotelu w

holu.

- Co to ma znaczyć, Figgins? Dlaczego nie jesteś w łóżku,

człowieku? - zapytał, gdy służącego wytrącił z drzemki trzask

zamykanych drzwi.

Ponieważ Figgins był służącym przez prawie całe życie,

przyzwyczaił się już do kaprysów wielkich państwa i nie poczuł się

ani odrobinę urażony dość zniecierpliwionym tonem swego młodego

pracodawcy. Choć zawsze uważał się za nadzwyczajnego

kamerdynera, po śmierci swego poprzedniego pana nie miał nic

przeciwko przyjęciu posady służącego do wszystkiego w tym małym,

lecz wytwornym domu.

Służył u lorda Nicholasa i z czystym sumieniem mógł stwierdzić,

że nigdy nie zachował się niewłaściwie - nigdy, aż do dzisiejszej

nocy. Podnosząc się na nogi, rzucił lekko zaniepokojone spojrzenie w

kierunku salonu.

- Uważałem za swój obowiązek, sir... ee... w tych

okolicznościach, zaczekać na pański powrót, by pana przestrzec.

background image

- Przestrzec mnie przed czym, jeśli można wiedzieć? - ponaglał

go Nicholas, podczas gdy służący rzucił kolejne spojrzenie na drzwi

salonu.

- Przed tym, milordzie, że ktoś tam czeka na pański powrót.

Nicholas, zdjąwszy wierzchnie odzienie, skupił uwagę na

służącym. Często, gdy wracał do domu nad ranem, znajdował

przyjaciół, śpiących smacznie na kanapie w salonie, a zatem nie

rozumiał, dlaczego Figgins robi z tego taką kwestię.

- No dobrze, kto to jest? Harry Harmond?

- Nie, sir. Tego jegomościa nigdy na oczy nie widziałem. -

Figgins, który rzadko zdradzał jakiekolwiek uczucia, pozwolił sobie

na słaby uśmieszek satysfakcji. - Zawsze byłem dumny z tego, że

wystarczy mi tylko popatrzeć, żebym ocenił charakter człowieka i

dokładnie określił jego pozycję towarzyską. Poznam się również na

natręcie, gdyby do nas wtargnął.

Ale muszę przyznać, że osobnik, który przyszedł tu tuż po

pańskim wyjściu z domu, a teraz wygodnie przebywa w pańskim

salonie, wprawił mnie w prawdziwe zakłopotanie. Jego wygląd...

pozostawia wiele do życzenia, lecz sądząc z mowy i obejścia, jest bez

wątpienia dżentelmenem. A zatem jestem zdania, sir, że choć gość ów

uparcie odmawia podania nazwiska, musi być jednym z pańskich

dawnych znajomych, któremu chyba się nie powiodło.

Przez kilka chwil Nicholas stał jak słup, z otwartymi ze

zdziwienia ustami.

background image

- I wpuściłeś go do środka? Wielki Boże, człowieku, musisz mieć

źle w głowie!

Nicholas miał miękkie serce i chętnie przyszedłby z pomocą

przyjacielowi, gdyby powstała taka potrzeba, lecz nie chciał, by

wykorzystał go jakiś podejrzany osobnik, którego pewnie ledwo znał.

- Co, na miłość boską, przyszło ci do głowy, żeby go wpuścić do

środka? Ten hultaj już pewnie dawno zniknął. A z nim moje najlepsze

srebra, jeśli cokolwiek znam się na rzeczy!

- O nie, sir. Niczego podobnego nie uczynił - odparł Figgins,

zupełnie nieporuszony. - Mogę pana zapewnić, że nie pozwoliłbym

mu zrobić kroku w głąb domu, a tym bardziej podać kolacji i dwóch

szklanek wina, gdyby nie powiedział mi, że ma wiadomości dotyczące

pańskiego brata.

- Och, doprawdy, kurier od brata? - Nicholas był nastawiony

zdecydowanie sceptycznie. - Lepiej niech te wieści będą warte

wieczerzy i wina, które spożył na mój rachunek - dodał przez

zaciśnięte zęby i wielkimi krokami pomaszerował do pokoju, gdzie

ujrzał

nędznego

oberwańca,

wyciągniętego

swobodnie

na

najwygodniejszym fotelu w domu. - W przeciwnym razie wskażę mu

drogę do wyjścia porządnym kopniakiem!

Powolny, leniwy uśmieszek uniósł kąciki kształtnych ust gościa,

lecz oczy miał mocno zamknięte, gdy się odezwał:

- Pozwolę sobie oznajmić ci, że nadzwyczaj nieuprzejmie witasz

kogoś, kogo nie widziałeś od kilku lat, drogi braciszku.

background image

Nicholas stanął jak wryty, jeszcze raz otworzył usta, nie mogąc

zapanować nad tym częstym u niego odruchem, gdy tymczasem

powieki, skrywające błyszczące niebieskie oczy, uniosły się wreszcie i

gość jednym zgrabnym ruchem uniósł się na nogi.

- Benedykt? - zapytał Nicholas, robiąc niepewny krok do przodu.

A potem wykrzyknął: - Ben, wróciłeś wreszcie! Ależ to cudownie!

Figgins, kręcący się niespokojnie w drzwiach, patrzał z dumą, jak

dwaj mężczyźni objęli się w gorącym uścisku. Cieszył się, że instynkt

go nie zawiódł i że serdecznie witany gość, wyższy od brata o kilka

centymetrów i zdecydowanie bardziej barczysty, okazał się takim

człowiekiem, za jakiego Figgins miał go od początku - dobrze

urodzonym dżentelmenem. Zakasłał lekko, by dać do zrozumienia, że

ciągle jeszcze tu stoi, a bracia rozluźnili uścisk.

- Czy przynieść brandy, milordzie?

- Tak. Tak, oczywiście - odparł Nicholas, ciągle nieco

oszołomiony tak nieoczekiwanym pojawieniem się brata. - Postaraj

się o jak najlepszą. Musimy to uczcić.

Gdy służący wyszedł, Nicolas jeszcze przez chwilę kręcił się po

pokoju, zapalając świece, po czym dołączył do brata przy kominku.

Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy ujrzał, że brat dokłada nowe

kłody do i tak już żywo buchającego ognia. Najwyraźniej brytyjski

klimat już mu nie odpowiadał, czemu trudno się dziwić, skoro tyle lat

spędził za granicą.

Jednak nie była to największa zmiana, jaka w nim zaszła. Nikt,

kto ujrzałby go teraz, nie przypuściłby, że Benedykt niegdyś był

background image

dandysem, rywalizującym pod względem strojów ze słynnym Beau

Brummellem. Nicholas przypomniał sobie zupełnie wyraźnie, jak

wielokrotnie obserwował brata, który siedział przed lustrem toaletki,

cierpliwie układając w kunsztowne fałdy mocno wykrochmalony

fular, póki wreszcie ta ważna część stroju nie uzyskała pożądanego

kształtu.

Teraz, gdy spoczywał przed kominkiem, pod szyją miał

zawiązaną jaskrawą, czerwoną chustkę, nogi okrywały mu zwyczajne

spodnie z ręcznie tkanego materiału, a szeroką pierś opinała nieco

zabrudzona i bardzo pognieciona koszula. Właściwie wyglądał jak

włóczęga z tą masą złotobrązowych włosów, sięgających mu niemal

do ramion. A wielotygodniowy zarost na twarzy i brodzie jeszcze

pogłębiał to wrażenie.

- Sądząc z twego niezadowolonego spojrzenia - odezwał się

Benedykt, unosząc niebieskie oczy w samą porę, by podchwycić

wzrok brata, mierzący go z wyraźną dezaprobatą - rozumiem, że nie

pochwalasz mojego wyglądu.

- Boże wielki, Ben! Przypominasz włóczęgę, który w dodatku ma

niejedno na sumieniu.

- Cieszę się, że nie słyszy tego ów ciężko pracujący poczciwiec,

który dał mi to ubranie - odparł Benedykt z lekkim grymasem

niechęci. - Czułby się bardzo urażony. Założę się, że to jego najlepsza

koszula. Choć właściwie trudno powiedzieć, że dał mi ten

przyodziewek - poprawił się. - Ubiliśmy interes. Wymieniłem go za

background image

swój. I byłem bardzo zadowolony. Po kilku tygodniach na morzu

miałem serdecznie dosyć własnego odzienia.

- To znaczy, że oddałeś całe swoje ubranie za te... nędzne

łachmany? - Nicholas nie wierzył w ani jedno słowo brata. - Musisz

mnie mieć za durnia, skoro myślisz, że w to uwierzę.

- To prawda, taka jak to, że tu siedzę. Tyle że dałem mu tylko te

ubrania, jakie miałem na grzbiecie. To wszystko, co miałem. Reszty

pozbawili mnie piraci.

- Piraci? Jacy piraci?

- Ci, na których, na nasze nieszczęście, natknęliśmy się dwa dni

potem, gdy postawiliśmy żagle w Port Royal. - Benedykt uśmiechnął

się, widząc zdecydowanie sceptyczne spojrzenie młodszego brata. -

Pływanie po Morzu Karaibskim różni się nieco od wycieczki łódką w

dół Tamizy, drogi chłopcze. To nadal jest niebezpieczne miejsce.

Wielu ludzi najprzeróżniejszych narodowości, uciekających przed

prawem, szuka tam schronienia. Uwierz mi, że napady piratów to

niemal codzienność.

- I co się stało? - ponaglał Nicholas, nagle przypominający

podnieconego uczniaka. Benedykt chętnie zaspokajał jego ciekawość.

- Kapitan naszego statku, dobra chrześcijańska dusza, nie mógł

przepłynąć obojętnie obok okrętu, który najwyraźniej miał jakieś

kłopoty, i rozkazał, byśmy się zatrzymali. Z zadziwiającą szybkością

rzucono bosaki i nim kapitan z załogą zdążyli się zorientować, co się

stało, na nasz okręt wdarła się banda rzezimieszków.

background image

Kapitan i załoga oraz kilku pasażerów dzielnie się sprawili i

niebawem te łotry wróciły na swój statek, ale przedtem zabrali nam

część jedzenia i kilka wartościowych przedmiotów, w tym mój

sakwojaż, w którym były nie tylko ubrania, ale i kosztowności. A

zatem zostałem tak, jak stałem. Wyobrażasz sobie chyba, że gdy

wylądowaliśmy w Liverpoolu, miałem serdecznie dość swojego

odzienia i wolałem je zamienić nawet na to, co mam na sobie.

Nicholas doskonale to rozumiał, lecz nagle przyszła mu do głowy

pewna myśl.

- Jak, na miły Bóg, dotarłeś z Liverpoolu do Londynu? Przecież

chyba nie piechotą.

- Bogu dzięki, do tego jeszcze nie doszło, choć nie mogło to być

dużo gorsze od podróży publicznym dyliżansem. Podczas pobytu na

Jamajce obywałem się bez wielu wygód, lecz z trudem zniosłem

wysiadywanie całymi godzinami w powozie, cuchnącym potem,

cebulą i różnymi innymi wstrętnymi odorami.

Miał tak zbolały wyraz twarzy, że młodszy brat parsknął

śmiechem.

- Na szczęście udało mi się zachować zegarek kieszonkowy, który

sprzedałem za połowę wartości. Założę się, że szelma, który go ode

mnie kupił w Liverpoolu, myślał, że bierze kradzione.

- I trudno się dziwić - odparł Nicholas, gdy już odzyskał

panowanie nad sobą. - Nikt nie wziąłby cię za księcia.

- Niezupełnie masz rację - poprawił Ben. - Twój niezrównany

kamerdyner, jeśli się nie mylę, zdołał dojrzeć prawdę mimo

background image

przebrania. - Rozejrzał się, a gdy zobaczył, że drzwi się otwierają,

twarz mu pojaśniała - A oto i on, uzbrojony, jak widzę, nie tylko w ten

wyborny placek z jabłkami.

- Myślałem, że, być może, sir, skosztuje pan jeszcze kawałek -

rzekł Figgins, stawiając tacę z ciastem i brandy na podręcznym

stoliku, w pobliżu fotela, na którym siedział jego pan. - Czy jeszcze

pan coś rozkaże, milordzie?

- Tak, pościel łóżko w pokoju gościnnym i poszukaj jakiejś mojej

nocnej koszuli. - Gdy tylko Figgins wyszedł, Nicholas zwrócił się do

brata. - Na Grosvenor Square zostały tylko resztki służby. Domu nie

używano od śmierci ojca.

Na próżno szukał śladów wyrzutów sumienia na przystojnej

twarzy brata, lecz wiedział, jak bardzo Benedykt kochał ojca.

- Odszedł spokojnie we śnie. Nie cierpiał - upewnił brata.

- Cieszę się - odparł cicho Benedykt i zmienił temat, pytając o

siostrę.

- O, Connie miewa się świetnie. Trochę się zaokrągliła od czasu,

kiedy ją ostatni raz widziałeś. Ale - wzruszył ramionami - to normalne

w jej wieku. Zwiększyła liczbę latorośli, odkąd się pożegnaliście.

Wydała już na świat pięcioro małych nicponiów. Co, jak sądzę,

przynosi chlubę Lansdownowi. Wielce szanuję naszego drogiego

szwagra. Nieszczęsne chłopisko musi mieć świętą cierpliwość, by

wytrzymać z naszą siostrą o kurzym móżdżku.

Benedykt, z przyjemnością przyjmując kolejny kawałek szarlotki

oraz pełny kieliszek brandy, nie mógł powściągnąć uśmiechu. Bez

background image

wątpienia Constance nadal traktowała Nicholasa niczym psotnego

uczniaka, a jego widoczna niechęć do siostry była całkowicie

zrozumiała. Postanowił dać wyraz swym własnym uczuciom.

- Zauważyłem w tobie wielką zmianę, Nicku. - Przez chwilę

wpatrywał się w strój brata, będący ostatnim krzykiem mody. -

Widzę, że teraz ty stałeś się dandysem.

- Trzeba należycie wyglądać, drogi bracie. - Bolesny grymas

powrócił mu na twarz, gdy jego wzrok znowu przyciągnęła barwna

ozdoba szyi Benedykta. - Dobrze, że przyszedłeś prosto tutaj. Musimy

dbać o nasze dobre imię i o wszystko, co się z nim wiąże - napomknął,

a w jego głosie pobrzmiewały snobistyczne tony. - Jutro wstaniemy

wcześnie i złożymy wizytę u krawca... a może u paru.

Następnego ranka Benedykt odkrył, że obaj z bratem różnie

rozumieją pojęcie „wczesnego wstawania". Zjadł obfite śniadanie, na

które składały się jajka na szynce i bułki z masłem, popił to wszystko

kilkoma filiżankami świeżo zaparzonej kawy, a skoro nic nie

wskazywało na to, że Nicholas wreszcie opuści sypialnię i przywita

nowy dzień, Benedykt postanowił spędzić czas na zwiedzaniu

metropolii, by się przekonać, jakie w niej zaszły zmiany podczas jego

nieobecności.

Gdy wyszedł, okazało się, że ranek jest suchy, ciepły i szczęśliwie

zniknęła owa dusząca mgła, która zasnuwała miasto nawet o tej porze

roku. Sadził wielkie, szybkie kroki, jak przystało na atletycznie

zbudowanego mężczyznę, toteż niebawem znalazł się na końcu ulicy

background image

przechodzącej w szerszą arterię, gdzie ludzka ciżba krzątała się koło

swych codziennych zajęć.

Tę część miasta znał najlepiej, to tu śliczne dziewczęta w białych

fartuszkach i czarnych czepeczkach z tafty paradowały po najchętniej

uczęszczanych ulicach i placach, oferując mleko z wiaderek, które

nosiły ze sobą. Ich okrzyki zlewały się z nawoływaniami straganiarzy

pragnących sprzedać swoje towary.

To tu beztrosko marnował czas i pieniądze, odwiedzając

przyjaciół i korzystając z wielu przyjemnych rozrywek, które

metropolia

miała

do

zaoferowania

młodemu,

zamożnemu

dżentelmenowi o odpowiedniej pozycji.

Dobrze pamiętał, jaką odczuwał gorycz, gdy ojciec nakłaniał go

do podróży na Jamajkę, by poznał wartość pieniądza, zarządzając

tamtejszą plantacją rodzinną. Ich rozstanie było przykre, z obu stron

padło wiele wzajemnych oskarżeń. Jednakże już po paru miesiącach

Benedykt przekonał się, że decyzja ojca była całkowicie słuszna, i

czuł wdzięczność za to, że większość listów, które wymieniali między

sobą podczas tych lat rozłąki, wypełniały ciepło i zrozumienie.

Teraz żałował tylko, że nie zdążył wrócić do Anglii, by po raz

ostatni ujrzeć ojca przed śmiercią. Tak, te lata spędzone na Jamajce

zupełnie go odmieniły. Nie był już beztroskim, frywolnym hulaką,

zapatrzonym we własny pępek, uganiającym się za przyjemnościami,

który jedynego celu upatrywał w powodzeniu towarzyskim.

Przepuszczał ogromne kwoty bez myśli o tych, których ciężka

praca zapewniła mu te pieniądze, nie zastanawiając się nawet, skąd

background image

pochodzą. Teraz, starszy i jak sądził, mądrzejszy, uznał, że może zająć

miejsce ojca i wypełniać jego obowiązki jako głowa rodziny w sposób

odpowiedzialny i sumienny. Krój surduta, układ fałd fulara i buty

lśniące jak lustro nie miały już dlań wielkiego znaczenia.

Wymknęło mu się westchnienie. Wypadało jednak pójść za radą

brata i ubrać się stosownie do pozycji społecznej przed wmieszaniem

się w modne towarzystwo, do którego, na dobrą sprawę, wcale nie

miał ochoty wracać.

Smród gnijących odpadków i inne, równie nieprzyjemne zapachy,

które uderzyły go w nozdrza, kazały mu się rozejrzeć po okolicy. Nie

zdając sobie z tego sprawy, zapuścił się na wschód, w te rejony

stolicy, do których ludzie z jego sfery zaglądają rzadko lub nigdy.

Przepaść między bogatymi a biednymi nigdy tak wyraźnie nie

rzuciła mu się w oczy. Nie było tu wspaniałych rezydencji, chłopców

uprzątających brud z ulicy, wytwornych pań i panów ubranych w

piękne stroje, którzy zażywaliby świeżego powietrza. Trudno się

dziwić, uznał, ściągając chustkę z szyi i obwiązując nią nos i usta.

Tutaj na coś się przyda.

Powietrze bowiem było stęchłe, zanieczyszczone brudami i

śmieciem, fetor wydobywał się z zatłoczonych ruder i tchnął od

zagłodzonych dzieci okrytych łachmanami czy wręcz gołych, które

grzebały się w błocie. Wolał nie myśleć, co tu się będzie działo, gdy

zapanują wysokie temperatury. Nic dziwnego, że w tych dzielnicach

miasta ciągle groził wybuch epidemii tyfusu. Dla nieszczęśników,

background image

który tu mieszkali, choroba i głód były codziennością, sposobem życia

bez nadziei na ucieczkę.

Wiedział, że szczytem głupoty jest włóczenie się po tych

hałaśliwych ulicach, gdzie na każdym rogu ma się do czynienia z

występkiem i zepsuciem, a jednak przypatrywał się wszystkiemu ze

szczerym i nieukrywanym zaciekawieniem.

Tak daleko zagłębił się w tę obskurną okolicę, na której widok

krajało mu się serce, że do zamożniejszej części miasta wrócił dopiero

koło południa, a gdy przyszedł do domu brata, Nicholas nie powitał

go zbyt uprzejmie.

- Gdzieś ty się, do diabła, podziewał?! - zawołał. - Figgins

powiedział, że wyszedłeś z domu z samego rana.

- Zgadza się. - Benedykt zasiadł wraz z Nicholasem przy stole i

wypił filiżankę świeżo parzonej kawy. - Zamiast na ciebie czekać,

postanowiłem spędzić ten czas, zwiedzając stolicę.

- Przypuszczam, że odkryłeś pewne zmiany, co?

- Nie zwracałem szczególnej uwagi na najbliższe okolice.

Jednakże Whitechapel, Bethnal Green, Shoreditch i Smithfield

okazały się niezmiernie interesujące.

- Boże drogi, Benedykcie! - Nicholas zaczął się zastanawiać, czy

lata spędzone pod tropikalnym słońcem nie nadwątliły nieco władz

umysłowych jego brata. - Co cię napadło, by wędrować do tych

ohydnych dzielnic? Wiadomo, że znajdziesz tam wszelkie

paskudztwo, jakie tylko przyjdzie ci do głowy. Policja też nie

patroluje tych dzielnic w pojedynkę, nawet w środku dnia. - Nagle

background image

przyszła mu do głowy niepokojąca możliwość. - Boże wielki! Nie

poszedłeś tam, żeby znaleźć sobie kobietę, co?

- Zostało mi jeszcze trochę rozsądku. Otrzymałem, co prawda,

kilka propozycji, ale zbytnio szanuję swoje zdrowie.

- Dzięki Bogu i za to! Dziwię się jednak, że zdołałeś wrócić

stamtąd bez szwanku.

- W swoim odzieniu wyglądałem jak jeden z nich, więc nie warto

było mnie napastować.

Ta szczera odpowiedź skierowała myśli Nicholasa na

najważniejszy problem dręczący go w tej chwili i, pospiesznie

skończywszy skromny posiłek, bez dalszej zwłoki postanowił

przywrócić żałosny wygląd brata do przyzwoitego stanu.

Bawiły go przerażone miny krawców na Bond Street, gdy do ich

wspaniałych pracowni śladem Nicholasa wkraczał jego brat. Benedykt

nie czuł urazy, gdy spotykał się z chłodnym przyjęciem i okazywał

godne podziwu opanowanie, kiedy popychano go to w jedną stronę, to

w drugą, biorąc z niego miarę sprawnie, lecz dość brutalnie.

Nicholas zdążył jednak niebawem się przekonać, że pod tym

spokojem kryje się żelazna wola. Benedykt bowiem za żadne skarby

nie zgodził się, by uszyto mu płaszcze obcisłe, pod dyktando mody, a

kolory jego ubrań musiały być jak najdyskretniejsze.

- Za grosz fantazji! Tak bym to określił - protestował Nicholas,

gdy znowu wyłonili się na słoneczną ulicę. - W tym sezonie modne są

kamizelki w żółte i czarne pasy.

background image

- Bez wątpienia masz rację, braciszku, ale nie zamierzam chodzić

po stolicy w barwach stworzenia, które większość życia spędza na

zbieraniu pyłków.

Nicholas już miał rzucić dalsze kalumnie na, jak uważał, żałośnie

przyziemny brak gustu, lecz po przeciwległej stronie ulicy ujrzał

jednego ze swych zepsutych do szpiku kości znajomków, toteż dał

nura w otwarte drzwi, kryjąc się przed jego wzrokiem.

- Ani mi w głowie nosić płaszcze tak dopasowane, że nie można

w nich oddychać, ani obcisłe spodnie, które mogłyby się rozedrzeć,

gdy człowiekowi zechce się w nich usiąść - oznajmił Benedykt, zanim

przekonał się, że przemawia do świeżego powietrza, a rozglądając się

wokół, by odnaleźć brata, niebawem zderzył się z czymś miękkim,

szczupłym i całkowicie kobiecym, co wyłoniło się z Biblioteki

Hookhama.

Benedykt bezczynnie patrzył, jak kilka książek wyślizguje się ze

szczupłych rąk i upada na chodnik, lecz zdołał uchronić przed tym

losem ich właścicielkę, wyciągając dłoń i pewnym ruchem otaczając

jej talię osy.

- Bardzo mi przykro - przepraszał, przeklinając w duchu swą

niezgrabność, i już miał zamiar puścić damę, gdy nagle główka,

okryta modnym czepkiem, uniosła się.

Przez parę chwil Benedykt, niczym jakiś usychający z miłości

głupiec, wpatrywał się w oczy gęsto okolone rzęsami, z figlarną

iskierką, migającą gdzieś w ich zielonej głębi, a także na idealnie

wykrojone usta, które obdarzyły go najsłodszym z uśmiechów.

background image

Znał dziesiątki piękności, lecz nigdy przedtem widok ślicznej

twarzy i zgrabnej kibici nie urzekł go tak całkowicie. Odniósł

wrażenie, że ta powabna istota rzuciła nań hipnotyczny czar, pod

którego wpływem jego ciało i dusza zastygły. Widoki i dźwięki wokół

niego z wolna zaczynały odpływać. Był świadom tylko jej obecności

oraz swego pragnienia, by nigdy nie zwalniać uścisku.

Nicholas natomiast, wychynąwszy z jakiejś kryjówki, w której się

zaszył w sobie tylko wiadomym celu, od razu zauważył

zainteresowanie, jakie w kilku przechodniach wzbudził ten

niezgrabiasz jego brat, i natychmiast opanował sytuację, następując

bratu niezbyt delikatnie na nogę, obutą w zniszczony trzewik.

- Nie stój tu jak głupiec! - rozkazał. - Pomóż pokojówce tej pani

zbierać książki!

Bardzo niechętnie Benedykt wypełnił polecenie, a Nicholas

niezwłocznie odprowadził młodą damę do czekającego pojazdu.

- Sam nie wiem, jak mam przepraszać. Ten nieokrzesany gbur

mógł zrobić pani krzywdę. Mam nadzieję, że w wyniku tego

incydentu nie doznała pani żadnego uszczerbku?

- Ach, nie, nic a nic, drogi panie - zapewniła go, wędrując na

chwilę spojrzeniem w kierunku wysokiego mężczyzny, który wręczał

książki jej służącej. - I proszę, niech pan nie gani służącego. Tyle w

tym nieszczęsnym zdarzeniu mojej winy, co i jego. Nie patrzyłam,

dokąd idę.

Kątem oka Nicholas ujrzał zbliżającego się Benedykta i

pospiesznie pomógł uroczej panience wsiąść do powozu.

background image

- Jest pani zbyt łaskawa - odparł, odsuwając się na bok, by zrobić

miejsce pokojówce, po czym, nie tracąc ani chwili, zamknął drzwi.

- Dlaczego, do diabła, mnie nie przedstawiłeś? - zapytał

rozgniewany Benedykt, spoglądając w kierunku odjeżdżającego

powozu.

- Co takiego?! - Nicholasa znowu ogarnęła obawa, że lata

spędzone pod karaibskim słońcem odbiły się na władzach

umysłowych brata. - Skoro od wyjścia z domu robię wszystko, co w

mojej mocy, by nikt nie dowiedział się, kim jesteś? Może ty nie

czujesz się dumny z nazwiska, które nosisz, braciszku, ale ja z

pewnością tak. Gdyby dowiedziano się, że lord Benedykt Risely

chodzi po mieście w takim przyodziewku, w klubach przez całe

miesiące o niczym innym by nie mówiono!

Widząc przechodzącego woźnicę, Nicholas czym prędzej

wpakował brata, który zdążył mu przysporzyć tylu kłopotów, do

wynajętego powozu. Wolał, by Benedykt nie wzbudzał już więcej

sensacji na londyńskich ulicach.

- Nie rozumiem, co cię naszło, Ben - strofował go po drodze. -

Kiedyś tak bardzo dbałeś o swój wygląd, a teraz zupełnie cię nie

obchodzi, że ludzie biorą cię za jakiegoś oberwańca, a nie za księcia.

Bendedykt jednym uchem słuchał napomnień brata, gdyż myślał o

zjawiskowej młodej kobiecie.

- Kim ona jest? Znasz ją?

Nicholas rzucił mu zniecierpliwione spojrzenie, po raz kolejny

zastanawiając się, co też brata opętało. Nikt by nie uwierzył, że

background image

Benedykt zdolny był odpierać ataki piratów, skoro para zielonych

oczu powalała go jednym spojrzeniem!

- Oczywiście, że ją znam. Tańczyłem z nią ledwo zeszłej nocy. To

lady Sophia Cleeve, córka hrabiego Yardleya. Można by pomyśleć, że

nigdy przedtem nie widziałeś ładnej buzi.

- Ładnej? Ależ to zupełnie nieodpowiednie określenie! - zganił go

brat. - Ona jest niezwykła.

Nicholas zastanawiał się nad tym przez chwilę.

- Ludzie różnie mówią. Niektórzy uważają ją za piękność. W tym

sezonie jednak w modzie są blondynki.

Na Benedykcie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.

Najwyraźniej nie znajdował upodobania w jasnych włosach.

- No, no, widzę, że ta mała trzpiotka schwytała cię w swoje sidła -

rzucił Nicholas, teraz szczerze rozbawiony niefortunnym spotkaniem

z córką hrabiego. - Co prawda, uważam, że dla ciebie to już najwyższa

pora, byś dał się zakuć w małżeńskie okowy, ale radziłbym ci szczerze

gdzie indziej szukać sobie żony.

Straszliwa ewentualność przeszła przez myśl Benedykta.

- Nie jest chyba już mężatką, co? A może się zaręczyła?

- Najprawdopodobniej ani jedno, ani drugie.

- Czemu? Co chcesz przez to powiedzieć?

- Małżeństwo jej nie interesuje. W każdym razie - dodał Nicholas,

wytężając pamięć - nie związek z członkiem naszej sfery. Jeśli to, co

mi powiedziała, jest prawdą, woli towarzystwo stajennych niż

hrabiów.

background image

- Ha! Musiała się z ciebie naigrywać - skarcił go Benedykt,

uważając, że brat daje dowód niezwykłej naiwności.

- Być może - przyznał Nicholas. - Powtarzam tylko to, co

słyszałem zeszłego wieczoru. Co więcej, wiem na pewno, że od

przyjazdu do miasta otrzymała cztery propozycje małżeństwa i

wszystkie odrzuciła. Co by znaczyło, że nie goni za mężem, a tym

bardziej za tytułem. - Odezwało się w nim przewrotne poczucie

humoru i wybuchnął śmiechem. - Z ręką na sercu mogę powiedzieć,

że poświęciła ci dziś na ulicy więcej uwagi, niż zwykła to czynić

wobec członków własnej sfery.

Brata najwyraźniej ten żart nie rozbawił, gdyż siedział w

milczeniu, wyglądając przez okno.

- Nie przejmuj się - poradził mu Nicholas. - Mnóstwo pięknych

dziewcząt wystąpi w sezonie, kiedy się już oficjalnie zacznie.

- Chyba masz rację - wymamrotał pod nosem Benedykt, a w jego

uderzająco błękitnych oczach pojawił się błysk wyrachowania - ale

zamierzam poznać pannę Sophię Cleeve. Biorąc wszystko razem pod

uwagę, lepiej będzie, jeśli na razie nikomu nie zdradzisz, kim jestem.

- A co ci z tego przyjdzie? - zapytał Nicholas, całkowicie zbity z

tropu.

Benedykt przeniósł wzrok na zdumione oblicze brata.

- Sam powiedziałeś, że woli towarzystwo stajennych... A jeśli coś

umiem... to na pewno radzić sobie w stajni.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Hrabia Yardley był człowiekiem o ustalonych przyzwyczajeniach,

a pobyt w stolicy w najmniejszym stopniu nie zmienił jego

codziennego rozkładu dnia. Cardew wiedział zatem, gdzie zastanie

swego pana o tej porze, toteż wkroczył do biblioteki, w której lord, tak

jak służący się spodziewał, pilnie wczytywał się w korespondencję.

- Przepraszam, że przeszkadzam - rzekł, gdy sir Thomas,

przestając wpatrywać się w list, który trzymał w ręce, uniósł brwi - ale

przyszedł koniuszy i prosi o chwilę rozmowy.

Podobnie jak cała służba, Cardew ogromnie szanował swego

pracodawcę. Podczas dwudziestu lat, które przepracował w Cleeve

jako kamerdyner, ani razu nie zdarzyło się, żeby lord był tak zajęty, by

nie mógł poświęcić czasu zatrudnionym u siebie ludziom. Teraz też

wiedział, jaka będzie odpowiedź, nim jego pan się odezwał:

- Oczywiście. Zaraz się z nim zobaczę.

Pewien, że oddany sługa nie zaprzątałby mu głowy błahostką,

hrabia odłożył listy i po chwili ujrzał koniuszego, który stał z czapką

w ręce, przestępując z nogi na nogę jak zawsze, gdy znajdował się w

wytwornym otoczeniu. Trapp czuł się szczęśliwy tylko w stajniach.

Konie były jego życiem, a hrabia podejrzewał, że przekładał je nad

towarzystwo wielu ludzi.

- Wejdź, Trapp - rozkazał, gdyż stajenny, który spędził z nim

długie lata w Indiach, nadal tkwił przy drzwiach. - Co mogę dla ciebie

zrobić?

background image

- Przyszedłem tu z powodu młodego Clema, sir. - Nie wyglądał na

władcę stajni, który rządził w nich żelazną ręką, jego głos również nie

przypominał tych szczekliwych komend, którymi trzymał w strachu

najmłodszych stajennych.

Niepewnym krokiem zbliżył się do biurka.

- Clemowi ofiarowano posadę koniuszego w jakimś dużym

majątku na południu, sir. Nie chcę się go pozbywać. To dobry chłopak

i pracował u nas ładne parę lat, ale trzeba przyznać, że będzie to dla

niego bardzo korzystne. - Ogorzała twarz koniuszego zmarszczyła się

w czymś na kształt uśmiechu. - Nie chcę jeszcze zawieszać uprzęży na

kołku, jak to się mówi, więc nie mogę mieć żalu do Clema, że woli

nie czekać, aż się wycofam.

Lord skinął głową na znak zgody.

- Czy wiesz, kto złożył mu propozycję zatrudnienia, Trapp?

- Nie mam pojęcia. Clem chyba też nic nie wie, a jeżeli coś wie,

to nie puszcza pary z ust. Zdaje się, że ktoś podszedł do niego, gdy był

w gospodzie Pod Czerwonym Lwem. Ten ktoś powiedział, że jeśli

Cłem chce tę posadę, musi ją przyjąć natychmiast. Dał mu czas do

namysłu do wieczora.

Hrabia zmarszczył srebrnoszare brwi, wyraźnie zdradzając

stanowczą dezaprobatę. Takie zdobywanie pracowników po kryjomu

uważał za praktykę całkowicie niedopuszczalną, ale jednocześnie

rozumiał, że Clem chce poprawić swoją dolę. Byłoby małoduszne nie

puścić młodego stajennego, choć narażało to lorda i Trappa na kłopot

związany z poszukiwaniem innego na to miejsce.

background image

- Jeśli Clem chce odejść, musimy się z tym pogodzić - odparł

wreszcie. - Nie znajdziemy nikogo na zastępstwo tak od razu, więc

załatwię, żeby przyjechał do nas jakiś chłopak z Jaffrey House.

- Może nie będzie pan musiał zadawać sobie trudu, sir - oznajmił

Trapp zaskoczonemu hrabiemu. - Szczęśliwym trafem, ktoś zaszedł

dzisiaj do stajni w poszukiwaniu pracy. Powiedział, że przez całe lata

był w koloniach. Spalony na brąz, więc pewnie prawdę gada. Mówił,

że wrócił po śmierci swego starego pana.

Sir Thomas nie przyjął tego oświadczenia z entuzjazmem.

- Wiesz, kto był jego zmarłym panem? Może pokazać referencje?

- Nie, sir. W czasie drogi powrotnej było trochę zamieszania na

statku i stracił wszystkie rzeczy. Tak mi w każdym razie powiedział.

- Hm. Znasz moje poglądy, Trapp. Nie lubię zatrudniaćludzi,

którzy nie mogą wykazać się referencjami, a zwłaszcza obcych.

- Tak, sir. Dobrze o tym wiem. - Trapp uniósł rękę, by podrapać

się po posiwiałych włosach, co czynił zawsze, gdy stawał przed

drażliwym problemem. - Zazwyczaj ja też tak uważam. Muszę

przyznać, że ten gość nieźle zna się na koniach. Źrebica panienki

Sophii była dziś rozbrykana, kiedy on wszedł do stajni. Uspokoił ją w

okamgnieniu, jak mi Bóg miły. Zwierzęta, wedle mego zdania, mają

dużo więcej rozsądku niż ludzie. Zawsze powtarzam, że jeśli konie

kogoś polubią, to nie może być całkiem zły.

Lord doszedł do wniosku, że w tej prostej filozofii kryje się być

może więcej niż źdźbło prawdy. Rozważał tę sprawę jeszcze przez

parę chwil, po czym wygłosił swoją opinię:

background image

- No dobrze, Trapp. Jeśli chcesz dać temu nieznajomemu szansę,

masz na to moją zgodę. Jeżeli jednak okaże się nieodpowiedni,

wówczas, jak już wspomniałem, przyślę ci na zastępstwo kogoś z

Jaffrey House.

Sir Thomas wybrał takie rozwiązanie, nie był jednak zadowolony

z obrotu wydarzeń. Czyżby to był tylko zbieg okoliczności,

zastanawiał się, patrząc, jak sługa wychodzi z pokoju, że ledwie jego

stajennemu ofiarowano nową posadę, już zjawia się ktoś inny w

poszukiwaniu zajęcia? Jego cienkie wargi rozciągnął kwaśny uśmiech.

Doszedł do wniosku, że być może staje się zbyt cyniczny na stare lata

i zagłębił się w rozmyślaniach o sprawie, która od kilku dni nie

dawała mu spokoju.

Dlaczego, zastanawiał się, od niedawna kawalerowie, będący

dobrymi partiami, nie wykazywali zainteresowania jego córką? Od

wieczoru, podczas którego odbył się bal, nikt nie poprosił go o rękę

Sophii ani słownie, ani na piśmie. Nie był na tyle nierozsądny, by

przypuszczać, że konkurenci będą oświadczali się o jego latorośl

tydzień w tydzień w trakcie ich pobytu w mieście.

Nie był też tak zaślepiony ojcowską miłością, by uważać choćby

przez chwilę, że jego córka, mimo iż tak ładna, podbije każde męskie

serce. Nie można też zaprzeczyć, że Sophia czasami bywała

dokuczliwa, i każdy dżentelmen, ceniący sobie spokojne życie,

powinien się głęboko zastanowić, nim zaproponuje jej małżeństwo.

Tylko mężczyzna o silniejszym charakterze niż ona potrafi ją

poskromić. Chyba w tak wielkim kraju można znaleźć dobrze

background image

urodzonego młodzieńca, który

zdołałby powściągnąć bujny

temperament tej niesfornej dzierlatki. Hrabia mógł tylko żywić taką

nadzieję i ufać, że już niebawem młodzian o podobnych zaletach

stanie na drodze jego córki.

Drzwi otworzyły się i przedmiot jego dumań, wyglądając uroczo

w jedwabnej sukni koloru lawendy i odpowiednio dobranym czepku,

wdzięcznym krokiem wszedł do pokoju. Gdy Sophia lekko sunęła

przez pokój do biurka, na widok pełnego słodyczy, anielskiego

uśmiechu większość dżentelmenów doszłaby do przekonania, że jest

to dziewczę z natury łagodne.

Było to wrażenie z gruntu mylne, choć lord mniemał, że każdy

nieszczęsny, oszołomiony jej urokiem głupiec mógłby dojść do

takiego wniosku. Znowu ogarnęły go wątpliwości.

- Cóż ja takiego zrobiłam, że nachmurzyłeś się, papo? -

Ucałowała go w miękkie, srebrnoszare włosy, po czym przycupnęła,

nieproszona, na brzegu biurka. - Każdy, widząc to twoje pełne

dezaprobaty spojrzenie, mógłby przypuścić, że spłatałam jakąś psotę.

- Takie założenie nosi wszelkie cechy prawdopodobieństwa, moja

droga - odparł sucho, wywołując szmerek kobiecego śmieszku, który

zawsze przywoływał uśmiech na jego usta. - Dokąd to się dziś

wybierasz wystrojona w najpiękniejszą suknię?

- Wyjeżdżam z mamą powozem do madame Felice. Mamy tam

być za godzinę, żeby dokonać ostatniej przymiarki mojego nowego

stroju do konnej jazdy, i nie możemy się spóźnić, bo inaczej będziemy

musiały jechać drugi raz.

background image

- No, no! Jak to się wszystko zmienia - zauważył lord tym samym,

suchym tonem. - Za moich czasów żadna krawcowa nie ośmieliłaby

się dyktować, o której godzinie ma do jej pracowni przybyć ktoś z

arystokracji.

- Ach! Ależ ona nie jest zwyczajną krawcową, papo. Każdy, kto

jest kimś, ma suknię uszytą przez madame Felice - wygłosiła Sophia,

złośliwie naśladując wytworną panią domu, u której bawiła się

wczoraj wieczorem na balu. - Zazwyczaj, jak wiesz, nie ma to dla

mnie większego znaczenia, lecz bardzo mi zależy na skończeniu tego

nowego stroju. Odkąd przybyliśmy do miasta, jeździłam konno tylko

raz.

Ta niewinna wymówka przypomniała lordowi dzisiejszą rozmowę

i wcale nie był zdziwiony strapioną miną Sophii, gdy opowiedział

córce o tym, że Clem odchodzi oraz o powodach jego rezygnacji.

- Bardzo mi przykro, że nie będzie go już u nas, papo. Zawsze

najchętniej jeździłam na wszystkie przejażdżki z Clemem. -

Zsunąwszy się lekko z biurka, podeszła do drzwi, lecz nagle

odwróciła się, jakby przyszła jej do głowy jakaś myśl. - To chyba nie

znaczy, że przez cały czas pobytu w mieście podczas konnych

przejażdżek będzie towarzyszył mi Trapp, prawda? Nie będę mogła

nic zrobić, bo on poinformuje cię o wszystkich szczegółach każdej

mojej wyprawy.

- I bardzo dobrze! - odpalił lord, drażniąc się z nią przekornie, po

czym zaśmiał się otwarcie, gdy Sophia z dumnie odrzuconą głową

opuściła pokój.

background image

Nie, wcale nie byłoby źle, gdyby ktoś miał na oku tę małą

trzpiotkę, powtarzał sobie, zastanawiając się jednocześnie nad planami

na najbliższe tygodnie. Choć cieszył się dobrym zdrowiem, nie był już

młody i na długo przed wyjazdem do stolicy oboje z żoną doszli do

wniosku, że nadzór nad najmłodszą i przysparzającą największych

kłopotów latoroślą pozostanie w rękach matki, która świetnie da sobie

z tym radę.

Lord Yardley dość dobrze przystosował się do trybu życia,

obowiązującego w Londynie, lecz doskonale zdawał sobie sprawę, że

nie wystarcza mu ani sił, ani ochoty, by rzucić się w wir spotkań

towarzyskich. Uznał jednak, że nie doznałby najmniejszego

uszczerbku, gdyby od czasu do czasu towarzyszył żonie i córce na

proszonym wieczorze. Jego obecność z pewnością skłoniłaby Sophię

do bardziej statecznego zachowania.

Poza tym, należałoby zamienić słówko z Trappem, by uprzedził

nowego pracownika, że musi on pilnie czuwać nad panienką w czasie

przejażdżek konnych. Jeśli pogoda będzie dopisywać tak jak dotąd,

być może wydłużą się one do dłuższych wycieczek.

Sophię nieprzyjemnie zaskoczyło odejście Clema, który był jej

osobistym stajennym od ponad dziesięciu lat. Niezwykle czujny i

uważający, dawał jej wszakże dużą swobodę. Okazał się też idealnym

pomocnikiem i towarzyszem podczas nieprzeliczonych przejażdżek

przez posiadłości ojca w hrabstwie Northampton.

Sophia nie wątpiła, że wedle niektórych odnosiła się do młodego

człowieka zbyt swobodnie i bez ceregieli, lecz uważała go bardziej za

background image

przyjaciela niż służącego i czuła, że bardzo trudno będzie znaleźć

kogoś odpowiedniego na jego miejsce.

A zatem, gdy weszła do pracowni słynnej krawcowej na Bond

Street, była nieco przygaszona. Myślami tak dalece zagłębiła się w

przeszłość, wspominając te liczne wyjazdy, kiedy wraz ze swym

zaufanym towarzyszem zapuszczali się w odległe zakątki hrabstwa

Northampton, że nie zwróciła uwagi na inne klientki, które siedziały

w miękkich, pluszowych fotelach. Nie zdawała też sobie sprawy, że to

rozrywana krawcowa we własnej osobie towarzyszy jej do

przymierzalni.

- Nie podoba się panience nowy strój, mademoiselle? - wyrwał ją

dopiero z zamyślenia głos o miękkim akcencie. - A może panienka

czuje się dziś nieszczęśliwa z jakiegoś innego powodu?

Gdy Sophia wróciła do teraźniejszości, ze sporym zaskoczeniem

stwierdziła, że modiste bacznie się jej przypatruje, otwarcie ją taksując

pięknymi, niebieskimi oczyma.

- Ależ nie, madame, strój leży doskonale.

- Niezupełnie - zaprzeczyła krawcowa, fachowym okiem

dostrzegając niedoróbki. - Trzeba dokonać pewnych poprawek przy

spódnicy. Mam nadzieję, że gdy go panienka będzie nosić, poczuje się

panienka szczęśliwsza, inaczej co się stanie z moją reputacją, mam

rację, petite?

A więc słynna modiste ma poczucie humoru, uznała Sophia, od

razu dostrzegając figlarny błysk w niebieskich oczach. Błyskawiczna

kariera bardziej bawiła, niż cieszyła krawcową, a Sophia poczuła

background image

nagłą sympatię do kobiety, która, jak podejrzewała, była od niej

starsza o zaledwie kilka lat.

- Daję słowo, madame, że strój bardzo mi się podoba - zapewniła

ją, uważając, by nie nastąpić na miękki zwój aksamitu, gdy

zdejmowała spódnicę. - Po prostu dziś rano dostałam dość smutne

wiadomości. Ktoś, kto pracował dla naszej rodziny od wielu łat, ma

nas opuścić.

Uśmiech, który rozchylał pełne wargi krawcowej, stał się pełen

ciepła i zrozumienia.

- Myślę, że może ten, który odchodzi, jest kimś więcej niż tylko

służącym?

Sophia skinęła głową.

- Bardziej przyjacielem.

- Może więc panienka zdoła go namówić, żeby został? - poradziła

madame, pomagając Sophii włożyć suknię oraz dobraną do niej

pelerynę, którą sama uszyła dla ulubionej klientki zaledwie przed

tygodniem.

- Pewnie bym mogła, ale nawet nie będę próbować. - W dużym,

owalnym lustrze pochwyciła zdumione spojrzenie krawcowej. - Przez

wiele lat był moim osobistym stajennym i, jak sądzę, podobało mu się

u nas, ale teraz ma widoki na lepszą posadę. Zaproponowano mu

stanowisko koniuszego w jakimś majątku ziemskim, ale nie wiem w

którym. - Szczupłą dłonią zrobiła gest pełen rezygnacji. - Odwodzić

go od tego byłoby samolubstwem z mojej strony. Niech awansuje w

świecie.

background image

W oczach modiste pojawił się wyraz, który Sophii trudno było

wytłumaczyć, wydało jej się jednak, że w tych uderzająco błękitnych

głębiach dostrzega cień szacunku.

- Myślę, petite, że bez najmniejszego trudu znajdziecie kogoś na

jego miejsce - odparła cicho młoda krawcowa, odchylając zasłonę, by

przepuścić Sophię do eleganckiej poczekalni.

- No, no, Sophio! Dostąpiłaś dzisiaj zaszczytu nie lada - żartowała

z niej matka, gdy wyszły z pracowni i ponownie usadowiły się w

powozie, który miał je odwieźć z powrotem na Berkeley Square. -

Lady Strattan zrobiła się zielona z zazdrości, gdy madame Felice tobie

poświęciła niepodzielną uwagę. Jak się czujesz, usunąwszy w cień

taką lwicę salonową jak lady Strattan? Nieszczęsna niewiasta nie

będzie mogła teraz nikomu w oczy spojrzeć!

- Wiesz doskonale, mamo, że takie względy nie mają dla mnie

najmniejszego znaczenia - odparła Sophia, śmiejąc się z dość

złośliwego żartu matki. - Wystarczyłoby mi w zupełności, gdyby

obsłużyła mnie któraś z pomocnic, choć, muszę przyznać, że słynna

krawcowa jest bardzo interesująca - rzekła, sadowiąc się wygodniej. -

Wygląda na młodszą, niż do tej pory sądziłam. Przypuszczam, że jest

zaledwie parę lat starsza ode mnie. Śliczna z niej kobieta, choć robi,

co może, by ukryć swą urodę pod zwykłą, bardzo prostą suknią, a

włosy chowa pod czepkiem.

- Może jeszcze jest w żałobie, kochanie - odparła lady Marissa,

coś sobie przypominając. - Chyba ktoś wspominał, że niedawno

owdowiała.

background image

- Pewnie masz rację - przyznała Sophia, ale nadal dręczyły ją

wątpliwości. - Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby się okazało, że w

ogóle nie wyszła za mąż. Nie byłaby pierwszą kobietą, która udaje

mężatkę. Nasza własna gospodyni robi dokładnie to samo.

- To prawda - zgodziła się matka. - Służące, które osiągają

wysoką pozycję w domach swoich państwa, często udają kobiety

zamężne, by dodać sobie powagi.

- Tak jak krawcowe są przekonane, że podając się za Francuzki,

zapewnią sobie powodzenie.

- Czyżbyś podejrzewała, że madame Felice nie jest prawdziwą

Francuzką, złotko?

Przechyliwszy lekko głowę na bok, Sophia zastanawiała się nad

odpowiedzią.

- Sama nie wiem. Mówi z bardzo wdzięcznym akcentem, który

wydaje się naturalny.

- Cóż, miałaś okazję, by wyrobić sobie opinię. Spędziłaś w

przymierzalni sporo czasu. Twój nowy kostium chyba nie wymaga

wielu poprawek.

- Nie, trzeba tylko trochę dopasować spódnicę. Madame Felice

przysięgała, że każe mi go przesłać do domu pojutrze.

- To cię musiało ucieszyć. Wiem, jak bardzo brakuje ci konnych

przejażdżek, odkąd przybyliśmy do miasta.

- Perspektywa ich odbywania straciła wiele ze swego uroku - od

razu przyznała Sophia, zdając sobie sprawę, że matka jeszcze o

niczym nie wie. - Clem nas opuszcza. Co znaczy, że dopóki nie

background image

znajdzie się ktoś na jego miejsce, będę musiała cierpieć obecność

Trappa. Jak obie wiemy, Trapp jest niezachwianie wierny głowie

rodziny. Wszystko, co powiem i zrobię, dojdzie wprost do uszu papy.

Hrabina nie mogła powściągnąć uśmiechu, słysząc w głosie córki

nutkę rozgoryczenia. Zauważyła, podobnie jak mąż, że w ostatnich

dniach odwiedza ich mniej młodzieńców skłonnych pretendować do

ręki Sophii. Nie była to dla niej niespodzianka. Dobrze wiedziała, co

się kryje za plotkami, które krążyły od czasu balu. Na szczęście,

umierały już one śmiercią naturalną.

W następnych dniach rzuciło się jej w oczy, że córka wybiera do

tańca zupełnie innych partnerów. Wśród szczęśliwców znalazło się

kilku, których można zaliczyć do dobrych partii, lecz lady Marissa

podejrzewała, że właśnie oni nie chcą jeszcze zamienić uroków

kawalerskiego życia na związek małżeński.

Bardziej rozbawiona niż zaniepokojona tymi dziecinnymi

gierkami Sophii postanowiła zachować spostrzeżenia dla siebie i nie

strofować córki za te przewrotne wybiegi, których się chwytała, by

trzymać z dala od siebie godnych kawalerów. Nie mogła się jednak

powstrzymać, by jej nie powiedzieć:

- Mam nadzieję, moja droga, że nigdy nie uczynisz ani nie

powiesz nic takiego, co mogłoby zdenerwować ojca - tyle zdołała

wykrztusić, by nie wybuchnąć śmiechem, gdy Sophia z rezolutnym

wyrazem twarzy zaczęła wyglądać przez okno.

Trzy dni później do stajni przysłano wiadomość dla Trappa, że

panienka Sophia życzy sobie, by osiodłać jej konia i wyprowadzić go

background image

ze stajni. Koniuszy po zapoznaniu się z tym poleceniem, miał

mieszane uczucia: z jednej strony to dobrze, że niesforna źrebica

panienki trochę sobie pobryka - dużo łatwiej będzie dać sobie z nią

radę, jeśli przejedzie się po powietrzu.

Nie bardzo jednak chciał oddawać ukochaną córkę hrabiego pod

opiekę człowieka praktycznie obcego. Z nachmurzoną miną patrzył,

jak jego podwładny zajmuje się jednym z pięknych, zaprzęgowych

koni sir Thomasa i znowu się zastanawiał, co ma myśleć o niejakim

Beniaminie Rudgelym.

Trapp sam przyznawał, że jako przełożony ma ciężką rękę, karci

za najmniejsze przewinienie, natomiast ociąga się z udzielaniem

pochwał. Kłopot w tym, że w Rudgelym nie mógł dopatrzyć się

najmniejszego uchybienia. Nowy pracownik okazał się nadzwyczaj

chętny do pracy, nieraz wytężał wszystkie siły, by jak najszybciej

uwinąć się z robotą.

Z końmi obchodził się tak, że aż radość brała patrzeć, i pewną

ręką prowadził powóz, którym lord Yardley udawał się do miasta.

Dbał też o czystość osobistą, co Trapp przyjął z ulgą, gdyż dzielili

pomieszczenie nad stajniami. W sumie koniuszy nie mógł zrozumieć,

dlaczego mimo tych wszystkich przymiotów nowego stajennego

dręczą go wątpliwości.

Podrapał się po posiwiałej głowie, myśląc, że może jest ciut zbyt

cyniczny, zanadto podejrzliwy wobec swego towarzysza. Póki nie

okaże się, że jego podwładnemu nie można wierzyć, nie ma podstaw,

by komukolwiek zdradzał swe obawy.

background image

- Zostaw tę robotę, chłopcze, i osiodłaj konia lady Sophii. Młoda

pani chce się dziś rano przejechać - oznajmił, nie zauważając, że w

błękitnych oczach nagle pojawiły się radosne iskierki oczekiwania.

Może to i dobrze, bo inaczej wierny sługa zacząłby się

zastanawiać, czy ma pozwolić przystojnemu stajennemu na wspólną

jazdę z panienką.

- A teraz, chłopcze, posłuchaj, co mam ci do powiedzenia -

zaczął, usiadłszy na stołku. Przez chwilę zastanawiał się, jak poruszyć

temat kapryśnego niekiedy zachowania Sophii. - Chcę, żebyś się nią

zaopiekował najlepiej, jak potrafisz. Lejce trzymaj łagodnie, ale

pewną ręką. Nasz pan bardzo ją kocha i nie byłby zadowolony, gdyby

coś jej się przytrafiło. Miej na nią baczenie, rozumiesz? Czasami

bywa trochę uparta.

- Wiem o tym, panie Trapp. Często się nią zajmowałem w czasie

ostatnich trzech dni.

- Co? - Koniuszy na chwilę poczuł się zaskoczony, po czym

zaświtało mu, co podwładny ma na myśli. - Nie mówię o klaczy, ty

bęcwale! - rzekł ostro. - Wiem, że dajesz sobie z nią radę. Panna

Sophia może narobić ci kłopotów, jeśli wpadnie w ten swój

humorzasty nastrój.

Widok barczystych ramion, trzęsących się ze śmiechu, bynajmniej

nie uspokoił Trappa i po raz kolejny opadły go wątpliwości.

- Zastanów się, chłopcze. Jeśli czujesz, że panienka Sophia

wejdzie ci na głowę, powiedz od razu, a ja sam z nią pojadę.

background image

- Załatwię wszystko jak trzeba. Mam trochę doświadczenia w

obchodzeniu się z kapryśnymi damami.

- W to akurat nie wątpię - mruknął pod nosem Trapp, lecz w tej

chwili przyszła mu do głowy inna niepokojąca możliwość i w

dręczącej ciszy wpatrzył się w niewątpliwie przystojną twarz młodego

człowieka. - Tylko znaj swoje miejsce, mój chłopcze, i niech ci żadne

kosmate myśli nie przychodzą do głowy. Panna Sophia jest damą i

lepiej o tym pamiętaj.

Nastąpiła chwila milczenia, po czym odezwał się stajenny:

- Daję panu uroczyste słowo, że będę pamiętał, jakie tu miejsce

zajmuję. Na każdej wspólnej przejażdżce z panienką Sophią będę ją

traktował jak... jak własną siostrę.

- O doprawdy? - Koniuszy nie był całkowicie przekonany. -

Nigdy nie mówiłeś, że masz siostrę.

- Może i nie mówiłem, ale mam. Tak się składa, że mam również

brata. Zatrzymałem się u niego w Londynie, zanim tu nastałem.

- Aż dziw bierze, Ben, że tak mało o tobie wiem. - Trapp znowu

na niego łypnął. - Na przykład dlaczego nagle przyszło ci do głowy,

żeby porzucić Jamajkę i wrócić?

Odpowiedź padła błyskawicznie.

- Siedziałem tam przez pięć lat i już miałem dosyć. Można

powiedzieć, że tęsknota mnie tu przygnała. Sir Simon Fellows może

potwierdzić to, co powiedziałem. Zawsze mogę do niego napisać z

prośbą o referencje dla jego lordowskiej mości.

background image

- Umiesz czytać i pisać, tak? - odparł Trapp, rzucając się na tę

zadziwiającą wiadomość jak sęp na ofiarę. Jednocześnie usilnie starał

się zapamiętać nazwisko Fellows, w razie gdyby lord chciał

zweryfikować gołosłowne oświadczenia Rudgely'ego. - A wolno

zapytać, skąd jesteś taki uczony?

Tym razem odpowiedź nie padła tak szybko.

- Mojemu... eee... dawnemu panu bardzo zależało, żebym spędzał

trochę czasu nad książkami.

O dziwo, ta odpowiedź nie zaskoczyła Trappa, gdyż to właśnie

hrabia w czasie długich lat pobytu w Indiach pilnował, by Trapp

nauczył się czytać i pisać. Coś innego wydało mu się szczególnie

zastanawiające i nie omieszkał natychmiast zagadnąć o to młodego

człowieka:

- Przypuszczam więc, że to twój dawny chlebodawca nauczył cię

tej pańskiej mowy.

- Dziękuję za komplement, panie Trapp, ale tak bardzo po pańsku

to ja nie mówię. Mój pan nie pozwalał kląć w obecności kobiet i przez

to tak jakoś odzwyczaiłem się od przekleństw.

- No, to nie było takie złe - oddał mu sprawiedliwość koniuszy. -

Przy pannie Sophii musisz uważać na to, co mówisz. Jak na złość,

pamięta słowa, których w ogóle nie powinna była usłyszeć. - Po tej

rozmowie, która nieco poprawiła mu humor, Trapp podniósł się. -

Wszystko pięknie, ale nie mogę przegadać całego dnia. Lepiej się

pospiesz, chłopcze, i osiodłaj konie, bo inaczej młoda pani będzie na

ciebie czekała.

background image

Nowy stajenny niezwłocznie wykonał rzucone szorstkim tonem

polecenie i właśnie podjechał pod dom, gdy jego drzwi otworzyły się

na oścież. Po chwili Sophia we własnej osobie lekko zbiegła ze

schodów, lecz stanęła jak wryta, a na jej ślicznej twarzy ukazał się

wyraz najwyższego zdumienia.

- Wielkie nieba! - wykrzyknęła, nie próbując udawać, że widzi

tego mężczyznę po raz pierwszy w życiu. - Więc to ty jesteś moim

nowym stajennym!

ROZDZIAŁ CZWARTY

Po raz drugi w życiu Benedykt Risely, siódmy książę Sharnbrook,

doznał owej słodkiej i zarazem gorzkiej tęsknoty, oszałamiającej

czułości połączonej z pożądaniem, które to uczucia rozprzestrzeniały

się gwałtownie do każdej cząsteczki ciała, sprawiając, że puls bił

mocno, a w głowie się kręciło.

Chciał wziąć Sophię w ramiona, zaprowadzić do łóżka i nasycić

to potężne, przyziemne pragnienie, jednakże mógł tylko dotknąć

swego sflaczałego, niekształtnego kapelusza w geście uprzejmego

powitania, ułożyć dłonie tak, by mogła na nich postawić stopę i

pomóc jej umościć się w siodle.

Jadąc na gniadoszu za swą panią w dyskretnej odległości, po raz

kolejny zaczął się zastanawiać, czy postępuje rozsądnie, i sam nie

wiedział, co mu strzeliło do głowy, by w ogóle wpaść na pomysł

takiej przebieranki. Ponieważ postanowił przyjąć rolę stajennego, jego

kontakt z tą uroczą młodą osobą, która wzbudziła w nim tak ogromne

background image

zainteresowanie, będzie ograniczony - najwyżej godzina dziennie, a i

to, jeśli mu się poszczęści.

Jednak przy założeniu, że jego brat Nicholas mówił prawdę, czyż

łatwiej zdobyłby jej względy, przedstawiając się jako hrabia

Sharnbrook? Uznał, że w ten sposób przynajmniej trochę ją pozna bez

zewnętrznych nacisków przyjaciół czy też wtrącania się rodziny, a i

on sam będzie miał możliwość przekonania się, czy to, czego doznał

podczas owych pamiętnych chwil na Bond Street i ponownie teraz,

było czymś więcej niż palącym pożądaniem fizycznym, które bez

wątpienia z czasem wygaśnie.

Pamiętał bardzo wyraźnie, że w czasie swej uciążliwej podróży

morskiej do domu miał wiele czasu na rozmyślania, jaką kobietę

chciałby poślubić. Na szczęście rodzina Riselych była bogata, może

wręcz jedna z najbogatszych w kraju, a zatem nie musiał łowić panny

z dużym posagiem. Oczekiwano, oczywiście, że ożeni się z damą

nieskazitelnego pochodzenia, która będzie umiała się odpowiednio

znaleźć jako księżna Sharnbrook i da mu synów.

Lecz, z drugiej strony nie chciał, by kobieta, którą w końcu

poślubi, była jedynie klaczą rozpłodową wysokiej klasy czy też piękną

ozdobą rodowego zamku. Pragnął w niej widzieć pomocnicę i

przyjaciółkę, która dzieliłaby z nim radości i smutki. Czy lady Sophia

Cleeve okaże się tą wymarzoną towarzyszką, idealną kobietą, której,

jak się obawiał, być może nigdy nie znajdzie?

Tymczasem obiekt jego rozmyślań uniósł szczupłą rękę i skinął

ku niemu władczo.

background image

- Zbliż się - rozkazała, lecz w jej ustach zabrzmiało to jak słodkie

zaproszenie. - Zbliż się i jedź obok mnie. Chcę w tobą porozmawiać.

Benedyktowi nie trzeba było tego drugi raz powtarzać, znalazł się

obok niej w mgnieniu oka, z podziwem patrząc, jak pięknie wygląda

w prostym, zielonym stroju jeździeckim, z burzą delikatnych koronek

zdobiących szyję, i ponownie przyszło mu do głowy, że jest

zakochanym głupcem.

- Jak się nazywasz?

- Ben, panienko, Beniamin Rudgely - odparł, powtarzając imię i

nazwisko, które wymyślił dlań jego pomysłowy brat.

- A jak to się stało, że szukałeś zatrudnienia u mojej rodziny,

Beniaminie Rudgely? - W jej miłym głosie brzmiała lekka nutka

dezaprobaty. - Chyba lord Nicholas Risely nie wymówił ci służby

tylko z powodu owego nieszczęsnego incydentu na Bond Street?

Umysł młodego człowieka pracował pospiesznie. Najwyraźniej

sądziła, że Benedykt jest służącym Nicholasa. Jakże jego niepoprawny

młodszy brat śmiałby się, gdyby się kiedykolwiek o tym dowiedział!

- Jaki lord Nicholas? - Udawał zdziwienie z kunsztem najlepszego

aktora.

- Ach, rozumiem. Po prostu przechodził, tak? - odparła Sophia,

rada, że ten punkt został wyjaśniony.

Nieszczęsny lord Nicholas omal nie pogrążył się ze szczętem w

jej oczach. I to wcale nie ze swojej winy! Jej złośliwy uśmieszek

zbladł, gdyż jeszcze jedna zagadkowa rzecz zaprzątnęła jej umysł.

background image

- A skąd tak szybko dowiedziałeś się, że będą nam potrzebne

usługi stajennego?

Planując ten fortel, Benedykt doszedł do wniosku, że im częściej

będzie odpowiadał zgodnie z prawdą, tym łatwiej będzie mu się

utrzymać w swojej roli. Bez trudu przekonał nieocenionego

totumfackiego brata, by porozmawiał ze stajennym lorda Yardleya

oraz by Figgins spotkał się z nim ponownie następnego wieczoru w

gospodzie.

- Sączyłem akurat kufel piwa w pobliskiej gospodzie, kiedy

podsłuchałem rozmowę przy sąsiednim stoliku między pani dawnym

stajennym i jakimś człowiekiem.

Mając wzrok utkwiony prosto przed siebie, czuł, że te bystre

zielone oczy przeszywają go na wylot.

- Widzi panienka, dopiero niedawno wróciłem do kraju i

rozglądałem się za pracą, więc pomyślałem, że nie zaszkodzi

skorzystać z okazji i zasięgnąć języka w stajniach pani ojca, gdyby

stajenny przystał na zmianę pracy.

Wydawało się, że trafiło jej to do przekonania, i po chwili znowu

się odezwała:

- A więc byłeś za granicą, Benie. Co skłoniło cię do powrotu?

- Śmierć mojego pana. - Była to prawda, choć poczuł się dziwnie,

mówiąc w ten sposób o zmarłym ojcu. Wzruszył ramionami. - A poza

tym spędziłem na Jamajce pięć lat, chciałem więc wreszcie zobaczyć

rodzinę.

- Twoja rodzina mieszka w Londynie?

background image

- Mam tu brata - odparł Benedykt, nadal starając się mówić

prawdę, kiedy tylko było to możliwe.

Rzucił z ukosa szybkie spojrzenie na swą towarzyszkę, zauważył

inteligencję, błyszczącą w promiennie zielonych oczach, i doszedł do

wniosku, że błędem byłoby nie doceniać młodej panny. Do tej pory

bardzo się starał, by jego opowieści nie można było nic zarzucić, lecz

nie należało też zbytnio ufać własnym aktorskim talentom.

Już wzbudził podejrzenia koniuszego, przyznając, że umie pisać i

czytać, oraz niemądrze wyjawił nazwisko znajomego plantatora z

Jamajki, lecz teraz naprawianie tych uchybień nie miało większego

sensu. Powinien jednak bardziej mieć się na baczności, zwłaszcza w

towarzystwie tej przeuroczej istoty.

- Musisz skorzystać z okazji, by odwiedzić brata, póki moja

rodzina bawi w Londynie, Benie - powiedziała Sophia, uniesieniem

szpicruty pozdrawiając pasażerów mijającego ich powozu. - Przy

sprzyjającej pogodzie będę codziennie udawać się na przejażdżki, ale

od czasu do czasu na pewno zdołasz wymknąć się na godzinkę, by

odwiedzić rodzinę, jeżeli, naturalnie, Trapp nie będzie miał nic

przeciwko temu.

Znowu zdradzała ten słodki, pełen troski o innych rys swojej

natury. Benedykt wpatrywał się prosto przed siebie, ukrywając błysk

podziwu w oku. Nie zapomniał, że przyjęła na siebie część winy po

owym niezapomnianym spotkaniu na Bond Street. Ile młodych kobiet

z jej sfery zatroszczyłoby się o człowieka, którego wzięły za zwykłego

służącego? Z pewnością niewiele.

background image

- Nie daj się zastraszyć temu groźnemu koniuszemu, Benie -

ciągnęła, z wyraźnie widocznym szelmowskim błyskiem w oku. -

Czasami potrafi zrzędzić nie do wytrzymania, stary gbur. Stajenni w

Jaffrey House boją się go jak ognia.

- Jaffrey House? - powtórzył. - Czy to wiejska rezydencja?

Sophia skinęła głową.

- Nasz rodzinny dom leży w hrabstwie Northampton. Mój ojciec

wybudował go wkrótce po powrocie z Indii. Urodziłam się tam ja i

moi dwaj bracia. To urocze miejsce. - W jej uśmiechu pojawił się cień

smutku. - Szkoda, że nie jest to rodowa posiadłość Cleeve'ów, choć

została zbudowana na ziemi, która niegdyś stanowiła część majątku

zmarłego hrabiego.

Benedykt mgliście przypomniał sobie, że ojciec coś wspominał o

zmarłym hrabim, który popełnił samobójstwo, utraciwszy cały

majątek przy karcianym stoliku.

- A kto jest teraz właścicielem rodowej siedziby? - zapytał, mając

nadzieję, że jak na zwykłego stajennego nie wydaje się zbyt wścibski.

Na szczęście chyba Sophia wcale tak nie myślała, choć zauważył na

jej twarzy nagły wyraz pogardy.

- Markiz Sywell, obmierzła kreatura, zepsuta do szpiku kości i o

odrażających obyczajach. Celowo zaniedbał opactwo Steepwood,

które przez lata takiej gospodarki popadło niemal w ruinę. Papa

wielokrotnie proponował, że odkupi to miejsce, ale bez skutku. Zdołał

jednak odzyskać większość innych posiadłości, należących niegdyś do

rodziny Cleeve'ów, między innymi rezydencję w mieście.

background image

Tymczasem dojechali do parku. Sophia zatrzymała klacz i

rozejrzała się wokół z umiarkowanym entuzjazmem. Sezon zacznie

się oficjalnie za ponad dwa tygodnie, a już na ulicach i w parkach

tłoczyli się sławni i bogaci.

- Rozejrzyj się, Benie! Czy to nie cudowne, jak świetne

towarzystwo paraduje w najelegantszych strojach ku zbudowaniu

maluczkich? - Wybuchnęła śmiechem, w którym brzmiała donośna

nuta pogardy. - Markiz Sywell jest bezecnym, odrażającym członkiem

rasy ludzkiej, ale nie stanowi on bynajmniej wyjątku. Wielu z tych,

których tu widzisz, jest równie wyzutych z czci. W przyszłości muszę

wyjeżdżać wcześniej rano, kiedy powietrze jest mniej zepsute.

Nicholas jednak nie przesadzał, doszedł do wniosku Benedykt,

jadąc dalej w dyskretnej odległości. Lady Sophia Cleeve istotnie żywi

wiele pogardy dla przedstawicieli swej własnej klasy. Wygląda na to,

że jego cel będzie znacznie trudniej osiągnąć, niż mu się na początku

zdawało!

Tego wieczoru hrabia, nie zamierzając rezygnować z życia

towarzyskiego, odprowadził żonę i córkę na bal, który wydawali

markiz i markiza Strattan. Jeżeli groźna ta matrona nadal żywiła urazę

do młodej panny, z której powodu przed paroma dniami pewna słynna

krawcowa nie poświęciła jej dostatecznej uwagi, absolutnie nie dała

tego po sobie poznać. Przeciwnie, Sophia została powitana z

wyjątkową serdecznością, na co nawet lady Marissa zwróciła uwagę,

gdy jej mąż usunął się do pokoju, gdzie grano w karty.

background image

- Czy w naszej sferze uchodzi publicznie dawać wyraz swoim

uczuciom, mamo? Wiem, że niektórzy to czynią, lecz inni... -

Spojrzenie Sophii skierowało się ku młodej kobiecie, której mąż po

przyjeździe do Londynu całkiem otwarcie wdał się w romans ze znaną

w mieście cudzoziemką -...nie najgorzej potrafią ukryć swe uczucia.

Hrabina pobiegła wzrokiem za spojrzeniem córki. Słyszała o

niesłychanej awanturze miłosnej lorda Rochforda i żywiła wielkie

współczucie dla jego ślicznej, młodej żony, której zachowanie w

towarzystwie było nienaganne.

- Nie wszystkie małżeństwa tak źle kończą, Sophio.

- Wiem o tym, mamo, ale podejrzewam, że wiele pań, które tu

dziś widzimy, w swoim czasie musiało cierpieć w milczeniu z

powodu grzeszków mężów. Znając swój charakter, obawiam się, że

nie będę taka wyrozumiała.

Hrabina pomyślała, że najrozsądniej będzie zmienić temat.

Spostrzegła swą przyjaciółkę, lady Elizabeth Perceval, która siedziała

z córką, i poprowadziła ku nim Sophię.

- Tak się cieszę, że przyjęłaś zaproszenie na dzisiejszy wieczór -

rzekła Robina, gdy jej matka zajęta była rozmową z lady Marissą. -

Nie widziałyśmy się od wieków. Co porabiałaś przez ten czas?

- Nic szczególnego - odparła Sophia, taktownie nie wspominając

o tym, że od czasu, kiedy wydawała własny bal, ani jednego wieczoru

nie spędziła w domu.

- Nie wierzę ci ani trochę - odrzekła Robina, która nagle poczuła

się swobodnie, jak zawsze w towarzystwie Sophii. - Dokądkolwiek

background image

pójdziemy z mamą, wszędzie słyszymy twoje imię. Pewnego dnia

doszły nas głupie plotki, że chcesz poślubić któregoś z lokajów

twojego papy.

Rozbawienie Robiny zniknęło, gdy tylko dojrzała błysk w

zielonych oczach przyjaciółki, błysk, który w przeszłości widziała

zbyt często, by nie wiedzieć, co on oznacza.

- Och, Sophio! Chyba nie ty rozsiewasz te niemądre pogłoski o

sobie? Twój ojciec będzie wściekły, kiedy się o tym dowie.

- Owszem, prawdopodobnie wybuchnie gniewem - przyznała

Sophia.

Ojciec był dla niej niezwykle pobłażliwy, znacznie bardziej niż

wobec jej braci, a jednak zdawała sobie sprawę, że jego cierpliwość

ma swoje granice.

- Niestety, Robino, w przeciwieństwie do ciebie nie zawsze

zachowuję się jak należy. Doskonale zdaję sobie sprawę, że w domu,

w wioskach otaczających opactwo, powszechnie uważa się mnie za

dziewczynę straszliwie rozpuszczoną, której wszystko uchodzi

płazem. Jest to, oczywiście, święta prawda - przyznała otwarcie, co

stanowiło jeden z jej powabów.

- Nie znoszę, gdy mi się ktoś sprzeciwia. Wiem, że to poważna

wada, którą muszę w sobie zwalczyć. Na swoje usprawiedliwienie

mam to, że wcale nie wyraziłam chęci poślubienia lokaja.

Powiedziałam tylko, że ogólnie biorąc, wolę towarzystwo służby niż

wyżej postawionych członków społeczeństwa.

background image

Zamilkła na chwilę, wpatrując się w postaci, wymalowane na jej

wachlarzu.

- I o dziwo, okazało się to prawdą. Dziś po południu udałam się

na przejażdżkę w towarzystwie mojego stajennego i uczciwie ci

mówię, że od czasu przyjazdu do miasta po raz pierwszy przyjemnie

spędziłam czas.

Robiny to ani trochę nie zaskoczyło.

- No cóż - wzruszyła ramionami. - Można się było tego

spodziewać. Wiem, że uważasz Clema bardziej za przyjaciela niż

służącego.

- Nie towarzyszył mi wcale Clem - poinformowała ją Sophia,

wpatrując się niewidzącym wzrokiem w salę balową. Oczyma duszy

ujrzała potężną postać wysokiego mężczyzny o długiej, gęstej grzywie

złotobrązowych włosów i przenikliwych, niebieskich oczach. - Clem,

niestety, opuścił nas, by zarządzać stajniami w majątku gdzieś na

południu Anglii.

Robina przyjęła tę wieść z ogromnym zdumieniem i nie wiedziała

wprost, co odpowiedzieć. Mieszkańcy czterech wiosek otaczających

opactwo Steepwood przez lata przyzwyczaili się do widoku córki

hrabiego Yardleya, jeżdżącej konno pod opieką wiernego stajennego.

Clem od dawna był towarzyszem Sophii; mogła na nim polegać.

Trochę żal, że nie ujrzy się ich już, krążących razem po okolicy.

- Wiem, że będzie ci go bardzo brakować - rzekła wreszcie

Robina z prawdziwym współczuciem w głosie.

background image

- Bardzo - przyznała Sophia, uśmiechając się smutno. - Może i

jestem rozpuszczona, Robino, ale nie tak samolubna, by mu zagrodzić

drogę do zdobycia lepszej pozycji. Nasz koniuszy odejdzie na

emeryturę dopiero za ładne parę lat, a Clem już doskonale radzi sobie

z prowadzeniem stajni. Muszę jednak przyznać, że stajenny, który

przyszedł na miejsce Clema, zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie -

wyjawiła, wpatrując się przez chwilę w dwóch dżentelmenów

siedzących obok siebie w przeciwległym krańcu sali.

Potrząsnęła głową.

- To było bardzo dziwne. Z początku nie zdawałam sobie z tego

sprawy, lecz kiedy wróciłam do domu i przypomniałam sobie

rozmowę, którą prowadziliśmy podczas przejażdżki, odniosłam

wrażenie, jakbym wcale nie gawędziła ze służącym.

Robina nie wydawała się tym zdziwiona.

- Zawsze wdawałaś się w wesołe pogaduszki z Clemem -

przypomniała.

- To prawda. A jednak tym razem wyglądało to jakoś inaczej.

Zgadzałam się prawie ze wszystkim, co powiedział, zwłaszcza z jego

uwagami na temat naszej sfery. - Roześmiała się z niedorzeczności tej

sytuacji: dobrze urodzona panna wysłuchuje od stajennego pouczeń na

temat właściwego zachowania! - To wszystko razem doprawdy było

niemądre. Może wzięło się to stąd, że w jego towarzystwie czułam się

całkowicie swobodnie.

Robina nie widziała w tym żadnej niedorzeczności.

background image

- Są ludzie, nawet służący, w których od razu wyczuwa się bratnią

duszę. - Westchnęła z głębi serca. - Wiem, że mama i papa chcą, bym

zrobiła dobrą partię. Ale o wiele bardziej wolałabym wyjść za kogoś,

przy kim nie byłabym skrępowana, kto nie oczekiwałby, że zawsze

będę się zachowywała jak należy i kto kochałby mnie taką, jaka

jestem!

Sophia bezwiednie zwróciła wzrok na damę siedzącą po prawej

strome przyjaciółki. Nie wątpiła ani przez chwilę, że na plebanii w

Abbot Quincey Robina spędziła szczęśliwe dzieciństwo. Niełatwo

było jednak sprostać wymogom lady Elizabeth Perceval w zakresie

należytego zachowania.

Lady Elizabeth była niezwykle szanowana we wszystkich

czterech wioskach leżących wokół opactwa. Okazała się idealną

towarzyszką życia i pomocnicą ciężko pracującego, przepełnionego

miłością bliźniego pastora Abbot Quincey.

Poświęcała się bez wytchnienia biednym i potrzebującym w

parafii i bez żadnych oporów wchodziła do najskromniejszej chaty, by

udzielić ulgi i pociechy chorym i umierającym. A jednak roztaczała

wokół siebie władczą atmosferę, nie pozwalającą zapomnieć nigdy i

nikomu o jej wysokim urodzeniu. W towarzystwie pastorowej

wszyscy musieli pamiętać, iż to córka hrabiego.

Sophia mogła tylko przypuszczać, że lady Elizabeth krótko

trzymała dzieci. Bezsprzecznie wpoiła surowe normy zachowania

córkom, a zwłaszcza Robinie, która, jako najstarsza, miała świecić

przykładem trzem młodszym siostrom. Niełatwo było sprostać tak

background image

szczytnym ideałom, dumała Sophia, jeszcze raz ogarniając

spojrzeniem przestronną i teraz już szczelnie wypełnioną salę balową.

Zastanawiała się, które cechy z natury słodkiego usposobienia

przyjaciółki zostały stłumione przez lata, i jakie jej zadziwiające

przymioty mogłyby się ujawnić, gdyby kochana Robina oddaliła się

na jakiś czas od swej matki.

- Robino, nie wiesz przypadkiem, kim jest ciemnowłosy

dżentelmen, który siedzi na przeciwległym krańcu sali obok lorda

Byrona? Chyba go jeszcze nie widziałam.

Robina, która miała wspaniałą pamięć do nazwisk, natychmiast

udzieliła jej odpowiedzi.

- To sir Lucius Crawley. Dopiero niedawno przybył do miasta.

Ale - dodała ciszej - musiał uchybić w czymś towarzystwu, bo gdy na

którymś balu zatańczyłam z nim jeden, jedyny raz, mama

powiedziała, że pod żadnym pozorem nie wolno mi tego powtórzyć.

- A to ciekawe! - W oczach Sophii pojawił się znajomy błysk,

zapowiadający, że zaraz zrobi czy powie coś niesłychanego. -

Przypuszczam, że to łotr.

Spontaniczny chichot Robiny sprawił, że jej dbała o etykietę

matka spojrzała na córkę z łagodnym wyrzutem. Na szczęście dla

dziewczyny przyszedł jej z pomocą równie dbały o konwenanse

kuzyn, Hugo Perceval, który zaprosił ją do tańca.

Siedząc ich wyczyny na parkiecie, Sophia zauważyła, że

nieprawdopodobnie przystojny sir Lucius Crawley podnosi się i

kieruje w jej stronę. Jeśli zamierzał poprosić ją, by została jego

background image

partnerką, to spotkało go rozczarowanie, gdyż nagle jak spod ziemi

wyrósł przed Sophią lord Nicholas Risely, który uprzejmie poprosił ją

do następnego tańca.

Ponieważ młody lord panował niepodzielnie w gronie jej

„bezpiecznych" wielbicieli, Sophia nie wahała się ani chwili.

Uważała, że jest zabawny, jego dowcipne uwagi witała z ulgą po

wystudiowanych uprzejmościach, którymi raczyła ją większość

panów.

Był też kopalnią wiedzy, zawsze gotów uraczyć Sophię

najświeższymi ploteczkami, a to, czego nie wiedział o sławnych i

osławionych z najwyższych kręgów towarzyskich, doprawdy niewarte

było zainteresowania. Bez wahania zagadnęła go o wyjątkowo

przystojnego mężczyznę, który zdołał zwrócić na siebie jej uwagę.

- Czyżby Crawley przybył do miasta? - Zdradzając lekkie

zdziwienie, Nicholas szybko rozejrzał się dookoła i niebawem

zauważył baroneta, którego reputacja, oględnie mówiąc, pozostawiała

wiele do życzenia. - A tak. To on we własnej osobie. Zazwyczaj nie

przyjeżdża przed początkiem sezonu. Mogę tylko przypuszczać, że

ponownie zamierza się ożenić.

- Ponownie? - zapytała zaintrygowana Sophia.

Nicholas przede wszystkim pragnął się dowiedzieć, jak powiodło

się jego bratu, nie widział się bowiem z Benedyktem ani nie miał od

niego wiadomości od czasu, gdy zatrudnił się jako stajenny. Zdawał

sobie jednak sprawę, że tak nagła zmiana tematu mogłaby wzbudzić

zdziwienie, a zresztą i tak nie wiedział, jak przejść do kwestii dbałości

background image

o konie. Najroztropniej będzie zaspokoić ciekawość tej szelmutki lady

Sophii co do sir Luciusa.

- Owszem, przed paroma laty ożenił się z posagiem, by ocalić

gniazdo rodowe. O ile mi wiadomo, miał długi na hipotece. A jednak -

wzruszył ramionami - nic dziwnego, że wybrnął z kłopotów.

Wielmożny Lucius to gagatek. Powiem tylko, że nie lubi odmawiać

sobie przyjemności.

Sophia z wiekiem przekonała się, że o wiele więcej można się

dowiedzieć, gdy człowiek nie zasięga informacji zbyt dociekliwie.

Stwierdziła też, że panowie używają znacznie swobodniejszego

języka, jeśli się ich bez przerwy nie wypytuje, co mają na myśli.

- Przypuszczam, że pierwsza żona umarła - rzekła tylko, starając

się zapamiętać barwne słownictwo lorda Nicholasa.

- Rodząc nieżywe dziecko w rok po ślubie, o ile dobrze pamiętam.

Udało się jej, jeśli chce pani znać moje zdanie - dodał cynicznie. -

Wszyscy wiedzieli, że ożenił się z nią dla pieniędzy. Wcale tego nie

ukrywał, bo w parę tygodni po ślubie powrócił do dawnych

zwyczajów.

Sophia poczuła się rozczarowana, lecz nie jakoś szczególnie

zdziwiona. Jej zainteresowanie owym niepoprawnym lwem

salonowym szybko zaczęło zanikać. Jeśli opowieść lorda Nicholasa

była prawdziwa, to Lucius, rozpustnik myślący tylko o sobie,

ucieleśniał wszystkie te cechy, którymi najbardziej pogardzała u

przedstawicieli swej klasy.

background image

Nie myślałaby już więcej o baronecie, lecz gdy umilkły ostatnie

tony muzyki, stwierdziła, że wielmożny Lucius należący najwyraźniej

do ludzi, którzy nie pozwalają dwukrotnie pokrzyżować sobie planów,

stoi przed nią. Lord Nicholas, nie mając wyboru, musiał przedstawić

sobie tę parę, po czym odszedł, zostawiając Sophię wpatrzoną w

uderzająco błękitne oczy, głęboko osadzone w chudej, lecz przystojnej

męskiej twarzy.

Nie mogła nie porównywać tych lekko drwiących oczu,

spoglądających na nią z góry, z innymi, o tym samym zadziwiającym

odcieniu, które przypatrywały się jej dzisiaj bacznie parę godzin

wcześniej. Przypomniała sobie, że Ben Rudgely patrzał na nią wprost,

lecz pod jego spojrzeniem czuła się w pełni ubrana, natomiast sir

Lucius rozbierał ją wzrokiem i uważnie oglądał jej wdzięki w

poszukiwaniu najdrobniejszej choćby skazy.

Uśmiechnęła się do siebie, gdy po krótkiej wymianie uprzejmości

weszli pomiędzy tańczące pary. Bez wątpienia wiele kobiet urzekłoby

mroczne, zamyślone oblicze Luciusa i jego prowokujące spojrzenie,

lecz Sophia wyczuła wyraźny brak ciepła w uśmiechu cienkich warg i

coś złowieszczego w całym zachowaniu. Poczuła wręcz pewność, że

kobieta, która złoży swój los w ręce tego człowieka, postąpi nad

wyraz nieroztropnie.

W tym względzie ona i ojciec doskonale się zgadzali. Choć w

ciągu ostatnich lat hrabia rzadko odwiedzał stolicę, znakomicie

orientował się w wydarzeniach towarzyskich i słyszał co nieco o

nadszarpniętej reputacji sir Luciusa. Nic dziwnego, że nie był

background image

zachwycony, gdy ujrzał swą ukochaną córkę w towarzystwie niecnego

baroneta.

Szybko odnalazł żonę, bez wahania odciągnął ją nieco na stronę i

dał wyraz swemu niezadowoleniu, pytając, co jej przyszło do głowy,

że pozwoliła córce tańczyć z człowiekiem o tak zaszarganej opinii jak

Lucius Crawley.

- Mój drogi, niewiele mogłam na to poradzić - odparła w swój

spokojny sposób, podejrzewając, że mąż przez cały czas pilnie

obserwował córkę oraz kawalerów, którzy dotrzymywali jej

towarzystwa. - Podszedł do Sophii, gdy jeszcze znajdowała się na

parkiecie z lordem Nicholasem Riselym.

Sir Thomas na chwilę przestał myśleć o niebezpieczeństwach,

jakimi grozi jego córce wszelka styczność z niegodziwym baronetem.

- Risely? - zapytał. Istotnie, wysoki, jasnowłosy młodzieniec,

który pierwszy poprosił Sophię do tańca, był mu skądś znany. - Czy to

któryś z Sharnbrooków?

- Tak, młodszy syn. Sophia dosyć go lubi.

- Doprawdy? - Zrodziła się w nim nadzieja, która jednak szybko

zgasła pod wpływem zapewnień żony, że córka żywi do młodego

człowieka wyłącznie przyjacielskie uczucia.

- To uroczy młody szelma. Sama bardzo go lubię - wyznała - lecz

zupełnie nie nadaje się dla Sophii. Jest o wiele za młody. Byłabym ci

zatem bardzo zobowiązana, gdybyś nie nalegał, by się do siebie

zbytnio zbliżyli.

background image

- Ani myślę się wtrącać, moje serce - zapewnił ją, lecz nie była

całkowicie przekonana, czemu dała wyraz, sceptycznie unosząc brew.

- Dlaczego w takim razie postanowiłeś nam dziś wieczór

towarzyszyć? Czy przypadkiem nie po to, by mieć oko na naszą

córkę? Jeśli uważasz, Thomasie, że nie potrafię jej przypilnować jak

należy, zatrudnij odpowiednią przyzwoitkę - zaproponowała wprost,

lecz bez gniewu. Niemniej lord dosłyszał w jej głosie nutkę lekkiego

wyrzutu.

- No, no, już dobrze, moja duszko - rzekł, starając się ją

ułagodzić. - Wiesz doskonale, że nikomu nie powierzyłbym opieki

nad naszą małą z większym zaufaniem niż tobie. Po prostu chodzi o

to... chodzi o to...

- O to, że troszczysz się o dobro naszej jedynej córki - dokończyła

za niego, uśmiechając się, choć uważała, że mąż niepotrzebnie się

niepokoi. - Kocham Sophię nie mniej niż ty, Thomasie, lecz w

przeciwieństwie do ciebie mam dużo większe zaufanie do zdrowego

rozsądku naszej dziewczynki. Uwierz mi, że prędzej czy później

spotka mężczyznę, któremu zechce oddać serce, a co więcej, będzie to

z pewnością człowiek godny naszego szacunku i zaufania.

Jeśli wolno ci coś poradzić, póki nie nadejdzie ten czas, zostawmy

ją w spokoju, niech nasza córka, która jest rozsądną młodą panną, w

pełni korzysta ze swego pierwszego sezonu towarzyskiego.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Sophia postanowiła odbyć przejażdżkę wcześnie, zanim park

zapełni się fircykami i dandysami oraz dżentelmenami mającymi

bzika na punkcie sportu, którzy skorzy są do wykazania swoich

umiejętności w szaleńczej jeździe konnej lub w wyścigach powozów.

Gdy pokojówka rozsunęła zasłony, okazało się, że pogoda zapowiada

się piękna.

Kiedy Sophia jadła śniadanie, a potem przebierała się w strój

jeździecki, czuła narastające podniecenie. Była przekonana, że brało

się ono tylko i wyłącznie z oczekiwania czystej przyjemności, jaką

sprawi jej jazda w prawie pustym parku. Nie rozumiała zatem,

dlaczego jej radosny nastrój nagle przygasł, gdy niewiele później na

jej promienny uśmiech i radosne powitanie nowy stajenny

odpowiedział tylko skinieniem głowy.

Sophia nie wiedziała, że Ben po nocach nie spał, marząc, że

Sophia spoczywa w jego ramionach, chętnie przyjmuje jego

pieszczoty, lecz gdy się budził, ogarniało go bezsilne poczucie pustki,

bo nie było przy nim ukochanej.

Sophia nigdy też nie pomyślałaby, że mężczyzna zginający się z

rękami złożonymi, by podnieść ją na siodło, wychodzi ze skóry, by

zapanować nad swoimi emocjami i swą bezsilnością. Wiedziała tylko,

że czuje się urażona wyraźną obojętnością nowego stajennego, i

wpatrując się w jego pochyloną głowę, zastanawiała się, jak to

możliwe, by wczorajszy, tak wspaniały towarzysz przez noc zmienił

background image

się w ponurego tępaka, który nie potrafi nawet miłą rozmową

uprzyjemnić przejażdżki.

Gdy nie spróbowała nawet umieścić swej szczupłej stopy w

dłoniach Bena, stajenny uniósł głowę, z pytającym wyrazem oczu.

- Co się stało, lady? Nie chce panienka jechać dziś na

przejażdżkę?

- Hm, czyż to nie dziwne? - rzekła, a sarkazm przepełniał każde

jej słowo. - Miałam właśnie zadać ci to samo pytanie.

Wyprostował się, górując nad nią swą potężną postacią. Z jego

twarzy nie dawało się niczego wyczytać.

- Nie bardzo rozumiem, co panienka chciała przez to powiedzieć.

- Nie? - Sophia nie była wcale przekonana o prawdziwości jego

słów, gdyż inteligencja, bijąca z uderzająco błękitnych oczu

stajennego przekonywała ją, że ich właściciel dokładnie orientuje się

w stanie jej uczuć.

Na ustach dziewczyny pojawił się figlarny uśmiech.

- W takim razie chciałabym, by wszystko między nami było jasne.

Jak mi się wydaje, jestem niezwykle niewymagającą panią, niemniej

dam w ucho każdemu służącemu, który opieszale wypełnia polecenia,

jakie mu wydaję.

W tym właśnie momencie klacz zaczęła się niecierpliwić, chcąc

ruszyć w drogę.

- Nieznośne stworzenie - mruknął Ben, co uspokoiło ją

natychmiast, lecz Sophia nie była bynajmniej pewna, czy słowa te nie

zostały skierowane do niej.

background image

Wątpliwości rozstrzygnęła na korzyść Bena, lecz absolutnie nie

miała zamiaru znosić jego ponurego nastroju bez wyjaśnień. Gdy

wyjeżdżali z placyku, zapytała, dlaczego nowy stajenny jest dziś w tak

złym humorze.

- Proszę nie obrażać mojej inteligencji twierdzeniem, że nic się

nie stało - ciągnęła. - Wyglądasz jak listopadowa noc.

Benedykt nie mógł powstrzymać uśmiechu. Jego mała

szczebiotka nie przebiera w słowach. Lecz jak, na miły Bóg, może jej

powiedzieć, że to przez nią ma kłopoty, że jest po prostu bezsilny

wobec nadmiaru emocji?

- Jeśli sprawiam wrażenie... trochę nieśmiałego, proszę mi

wybaczyć i przypisać to memu brakowi doświadczenia i mojej

gorliwości. Widzi panienka, nie zawsze byłem stajennym - przyznał,

pocieszając się, że przynajmniej to jest prawdą.

- A czym się przedtem zajmowałeś? - zapytała.

Był przygotowany na to pytanie.

- Urodziłem się na wsi i przywykłem do pracy z różnymi

zwierzętami, nie tylko z końmi.

- Więc jesteś wiejskim chłopakiem, tak?

- Eee... niezupełnie, panienko. Urodziłem się w dużym majątku w

hrabstwie Hamp i gdy byłem znacznie młodszy, usługiwałem we

dworze.

Jakież to ciekawe! - pomyślała Sophia, zwężonymi oczyma

wpatrując się w regularny profil o wysokim, inteligentnym czole,

nieco orlim nosie i mocno zarysowanej szczęce. Choć ubierał się i

background image

czasami odzywał jak wieśniak, na pewno nie był wiejskim kmiotkiem.

Chłopi nie używają takich słów jak „przywykłem" czy „przypisać".

Beniamim Rudgely reprezentuje sobą coś więcej, niż widać na oko.

- Co cię skłoniło do wyjazdu na Jamajkę? - Prowadziła lekką,

towarzyską rozmowę, lecz Ben wyczuł ledwo skrytą w niej nutę

prawdziwego zainteresowania.

To zrozumiałe, że rozbudził w Sophii niekłamaną ciekawość,

której wcale nie skrywała, i zamierzał w odpowiedzi na jej pytania

mówić prawdę, oczywiście, o ile będzie to możliwe.

- Mój dawny pan kazał mi jechać, panienko, nie mogę

powiedzieć, że miałem wielką ochotę opuszczać Anglię - wyjawił,

wyraźnie pamiętając ówczesny stan ducha - ale muszę przyznać, że

pobyt na Jamajce wiele mnie nauczył.

Choć Benedykt wpatrywał się prosto przed siebie, doskonale

zdawał sobie sprawę, że Sophia bacznie mu się przygląda. Czekał na

następne wnikliwe pytanie i nieco się zdumiał, gdy zauważyła tylko,

że po powrocie musiał zaobserwować wiele zmian.

- Owszem, w stolicy. Od czasu mego wyjazdu wzniesiono wiele

budowli. I, naturalnie, założono nowe oświetlenie gazowe. - Nagle

dostrzegł niezbyt przyjemny widok. - Ale, oczywiście, wiele rzeczy

wcale nie uległo poprawie.

Sophia pobiegła za jego wzrokiem i ujrzała dozorcę,

wypędzającego na boczną uliczkę dwójkę biednie ubranych dzieci.

Biedacy roili się wszędzie, lecz szczególnie rzucali się w oczy w

Londynie, gdzie przepaść między klasami była bardzo wyraźna.

background image

Władze robiły, co mogły, by ulice w tej części miasta oczyścić z

żebraków, lecz walka ta nie miała szans powodzenia - nędzarzy było

zbyt wielu.

- To wstyd dla Londynu - przyznała Sophia, czując nagły

przypływ współczucia.

- To wstyd dla ludzkości - poprawił Ben - a ludzkość powinna się

wstydzić mnóstwa rzeczy.

Zdążyli już dojechać do bramy parkowej i Benedykt zmienił

temat, mówiąc, jak miło będzie mieć cały park prawie tylko dla siebie,

a ta myśl właśnie przebiegała przez uroczo upartą główkę Sophii.

- Jaka szkoda, że nie wolno puścić się przez park porządnym

galopem! - Rzucił jej z ukosa drwiące spojrzenie, gdy obróciła ku

niemu przestraszony wzrok. - O tak, panienko. Choć jestem tylko

skromnym stajennym, nawet ja wiem, że w stolicy damom wolno

jeździć wyłącznie spokojnym truchtem.

- W samą porę mi przypomniałeś - powiedziała, wybuchając

śmiechem. - Dobrze, że tu jesteś, bo kto by mnie pouczył, jak mam się

zachować. - Złośliwe iskierki, zawsze obecne w jej oczach, tym razem

stały się bardziej wyraziste. - Minąłeś się z powołaniem, Beniaminie

Rudgely. Powinieneś zostać przyzwoitką.

Omal się nie zakrztusił. Jakże ona śmie przypisywać mu coś

wspólnego z istotami, które w młodzieńczych latach przysporzyły mu

tylu kłopotów?! Podczas lat spędzonych za granicą wiele postaci,

mniej liczących się w światku towarzyskim, wyleciało Benedyktowi z

background image

pamięci, lecz natychmiast rozpoznał samotną postać zbliżającą się na

paradnym kasztanowym rumaku.

Benedykt pierwszy by przyznał, że nigdy nie był i pewnie już nie

zostanie wzorem cnót. Za młodu absolutnie nie był aniołem. Pamiętał,

że wiele godzin spędzał z kieliszkiem w ręku i przy karcianym stoliku.

Nieraz włóczył się po mieście z zabójczą pięknością, wspartą o jego

ramię.

Utrzymywał, nie starając się zbytnio o dyskrecję, znajomości z

damami ze swojej sfery, a przynajmniej takimi, które dostosowywały

się do jego zasad miłosnej gry. Nigdy jednak nie uwodził niewinnych

panienek, a żadna z jego flam przezeń nie cierpiała. Losy niewiast,

które miały nieszczęście związać się z sir Luciusem Crawleyem, były

daleko smutniejsze.

Benedyktowi natychmiast przyszła na myśl pewna szczególnie

obrzydliwa opowieść o baronecie. Młoda dama, zaplątana w tę

historię, pochodziła z dobrej rodziny, a jak głosiła wieść, przy

zamążpójściu miała otrzymać sporą sumę pieniędzy. Niebawem po

przybyciu do Londynu nieszczęsna dziewczyna znalazła się pod

niszczącym urokiem Luciusa i zgodziła się, by razem uciekli.

Jej wuj, puściwszy się w pogoń, dopędził zbiegów jakieś

dwadzieścia mil na północ od miasta. Wiedział, że sir Luciusowi

chodzi wyłącznie o posag, toteż bez wahania poinformował baroneta,

iż siostrzenica, wychodząc za mąż bez zgody rodziny, nie dostanie ani

pensa. To zasadniczo wpłynęło na zmianę uczuć Luciusa, a porzucona

background image

narzeczona, która miała złamane serce, parę dni później rzuciła się z

okna domu swego wuja, ponosząc śmierć na miejscu.

Niestety, biedna, oszukana dziewczyna nie była jedyną, która

ucierpiała, obdarzywszy zaufaniem samolubnego baroneta. Teraz

prowadził on swego konia obok klaczy Sophii, Benedykt wszakże,

jadący kilka kroków za nimi, z ulgą zauważył, że jego ukochana

dziewczyna w najmniejszym stopniu nie ulega mrocznej urodzie

Luciusa, choć powitała go dość serdecznie, napomykając, że jest

zdziwiona, widząc go na przejażdżce o tak wczesnej porze.

- Prawdę mówiąc, milady, kiedy zatrzymuję się w mieście, nie

mam zwyczaju wstawać o rannej godzinie - przyznał - ale

podsłuchałem, jak mówiła pani do swojej ślicznej przyjaciółki, że dziś

rano zamierza wyjechać wcześnie, a tak świetnej okazji, by pogłębić

naszą znajomość, nie mogłem przepuścić.

A zatem zdolny był do podsłuchiwania, gdy odpowiadało to jego

celom. Jakie ma zamiary? - zastanawiała się Sophia. Czyżby chciał ją

uwieść? Nie, bardzo w to wątpiła. Gdyby osławiony zdobywca serc

niewieścich zrujnował reputację córki hrabiego, wyklęto by go z

towarzystwa.

Może jednak lord Nicholas miał rację, przypuszczając, że sir

Lucius ponownie zamierza się ożenić, rozmyślała. Niewykluczone, że

wręcz uznał ją za stosowną kandydatkę na przyszłą lady Crawley.

Jeśli tak, szybko wyprowadzi go z błędu. Za nic w świecie nie

związałaby się z osobnikiem, który bez wątpienia za parę lat okaże się

lustrzanym odbiciem tego rozwiązłego rozpustnika, markiza Sywell!

background image

- Pochlebiasz mi, baronecie, lecz powinien pan oszczędzić sobie

kłopotu. Bezsprzecznie nasze drogi spotkają się w najbliższych

tygodniach.

Nie do takich odpowiedzi przywykł przez lata sir Lucius, gdy

jakiejś damie okazywał szczególne względy, lecz szczwany lis nie dał

się zbić z tropu. Doświadczenie mówiło mu, że lady Sophia, mimo

całej pewności siebie, jest w gruncie rzeczy niedoświadczonym

niewiniątkiem. A do tego pościg uważał za bardziej podniecający niż

nieuchronne zdobycie ofiary i wiedział, że poskromienie tej pełnej

temperamentu małej dzierlatki, stopniowe łamanie jej oporu, sprawi

mu nieopisaną rozkosz.

- I wyświadczyłby mi pan wielką przysługę - ciągnęła Sophia,

niezadowolona ze sposobu, w jaki pożerał ją wzrokiem, niczym

żarłoczny pies, toczący ślinę na widok kości - gdyby nie rozpowiadał

pan, że zażywam ruchu o tak wczesnej porze. Moje poranne

przejażdżki to święte chwile, w czasie których mogę cieszyć się

samotnością.

Doszedł jej uszu głęboki męski pomruk, zdławiony tylko

częściowo i Sophia musiała zmobilizować wszystkie siły, by nie

wybuchnąć śmiechem, gdy sir Lucius obrócił się w siodle, by rzucić

jej stajennemu spojrzenie pełne nagany.

Wiedziała, że powinna skarcić Bena za to, że jedzie tak blisko i

bezwstydnie przysłuchuje się każdemu słowu jej rozmowy z

Luciusem, lecz nie zamierzała robić tego ani teraz, ani później. Czuła

background image

bowiem, że póki ma pod ręką Beniamina Rudgely'ego, nie musi lękać

się osobników pokroju Luciusa Crawleya.

- Ufam, że dzisiejszym przyjazdem nie zakłóciłem pani

samotności - rzekł gładko baronet, choć nie zdołał ukryć

zniecierpliwienia z powodu oburzającego zachowania służącego. - O

ile pamiętam, zeszłego wieczoru nie miała pani nic przeciwko memu

towarzystwu.

Sophia w duchu nie szczędziła sobie wyrzutów za poświęcanie

uwagi sir Luciusowi na balu u Strattanów. Wiedziała, że nie należy z

nim tańczyć po raz drugi, a jednak nieroztropnie uczyniła to, tylko

dlatego, że na twarzy ojca dostrzegła nieomylny wyraz dezaprobaty.

Choć nie miała wielkiego doświadczenia z mężczyznami, kobieca

mądrość ostrzegła ją, że sir Lucius może być niebezpieczny, jeśli

postąpi się wbrew jego woli, a wystrychnięty na dudka niechybnie

srogo się zemści. Zatem postanowiła niezwłocznie zapoznać go ze

stanem swoich uczuć, by w przyszłości nie doszło już do żadnych

nieporozumień.

Jednak, z jakiegoś niewiadomego powodu, nie chciała, by Ben się

dowiedział, że jak mała głuptaska okazała pewne względy

człowiekowi o reputacji sir Luciusa. Tymczasem dotarli do odludnej,

zwłaszcza o tej porze, części parku.

- Przejdźmy się trochę - zaproponowała, przywiązując konia do

drzewa, po czym lekko zsunęła się na ziemię, nim Ben albo sir Lucius

zdołali jej pomóc.

background image

Nie zauważyła spojrzenia pełnego dezaprobaty, rzuconego przez

czujne, niebieskie oczy, gdy spacerowała pod sklepieniem zielonych

gałęzi, lecz nieomylnie spostrzegł je sir Lucius i z wielką satysfakcją

nakazał stajennemu, by został przy koniach. Przystanąwszy przy

potężnym wiązie, Sophia czekała, aż sir Lucius do niej dołączy.

- Chyba winna jestem panu przeprosiny - oznajmiła, przechodząc

od razu do rzeczy. Wydawała się o wiele bardziej opanowana, niż była

w istocie. Nie zamierzała spacerować aż tak daleko, a Ben był w

pewnej odległości, przy koniach.

- Przeprosiny, moja droga? - Sir Lucius, w którego oczach

błyszczało zadowolenie i coś jeszcze o wiele bardziej niepokojącego,

czego Sophia nie chciała nazywać, postąpił krok naprzód. - I za cóż to

chcesz mnie przepraszać? - rzekł miękko. - W niczym mi nie

uchybiłaś.

Sophia instynktownie cofnęła się o krok, stwierdziwszy, że

przyciska się do pnia wiązu. To, co zaledwie przed paroma minutami

wydawało się proste, teraz mocno ją zakłopotało. Lucius nie był

żółtodziobem, którego zachcianki można poskromić kilkoma celnymi

słowami. Ten wytrawny uwodziciel nie ustawał w zabiegach, jeśli

tylko uznał, że jego starania spotkają się z przychylnym przyjęciem. A

czyż nie zachęciła go dostatecznie, przebywając z nim w ustronnym

miejscu?

Potwierdził jej najgorsze obawy, przysuwając się o krok bliżej i

kładąc kształtną dłoń na pniu w pobliżu jej głowy. Nigdy nie była

strachliwa, nawet jako dziecko, i teraz z prawdziwym zadowoleniem

background image

dałaby mu z całej siły w twarz, gdyż pochylił głowę, wpatrując się w

jej dekolt. Nie uwierzyłby, gdyby mu oświadczyła, że jest jej

całkowicie obojętny, i zastanawiała się właśnie, jak tu wybrnąć z tej

niezręcznej sytuacji, gdy nagle usłyszała trzask gałązki, na którą ktoś

nastąpił.

Sir Lucius również to usłyszał i odwrócił się raptownie. W

przeciwieństwie do Sophii, nie odczuł głębokiej ulgi, ujrzawszy

stajennego, który stal zaledwie trzy stopy od nich.

- Co tu robisz, na miłość boską? - zapytał podniesionym głosem. -

Powiedziałem ci, żebyś został przy koniach!

- Owszem - potwierdził gładko Benedykt. Sophia zdążyła się

zorientować, że wrogość baroneta zupełnie nie zbiła go z tropu. Tylko

cień rozdrażnienia przemknął po jego twarzy, gdy spojrzał w stronę

swej pani. - Chciałbym przypomnieć, sir, że nie jestem pańskim

lokajem, a zatem nie muszę słuchać pańskich rozkazów.

To wszystko stało się tak szybko, że Sophia zdołała tylko

westchnąć z zadziwieniem. Sir Lucius, klnąc pod nosem, uniósł

szpicrutę, lecz Benedykt bez trudu odparł cios, wymierzony w jego

ramię i za sekundę wymierzył w szczękę baroneta uderzenie, które

powaliło go na ziemię.

- Co tu się, do diabła, dzieje? - zapytał władczy i dobrze znajomy

głos, a Sophia, oszołomiona całym zajściem, nie wierzyła własnym

oczom, gdy stanął przed nią jej starszy brat, który zbliżył się ku nim

stanowczym krokiem.

background image

Gdyby

potrafiła

uczynić

się

niewidzialną,

na

pewno

wykorzystałaby tę umiejętność. Była tak zaskoczona pojawieniem się

Marcusa, że nie zdołała wykrztusić słowa, nie mówiąc o

wytłumaczeniu tego, co się przed chwilą zdarzyło.

Patrzyła, jak brat bystrym spojrzeniem obrzuca Bena, gotowego i

chętnego do powtórzenia swego czynu, po czym przenosi wzrok na

Luciusa, który, spoglądając nań błędnym wzrokiem, próbował

podnieść się na nogi.

- Pozwól, że ci pomogę, Crawley - rzekł, lecz Lucius z irytacją

odrzucił jego dłoń.

- Muszę powiedzieć, Angmering - rzekł Lucius, gdy wreszcie

wstał i zaczął doprowadzać do porządku swój lekko wymięty stój, do

którego przyczepiło się parę liści - że dobór służby przez twojego ojca

pozostawia wiele do życzenia.

- Na to wygląda - odparł Marcus, ponownie rzucając spojrzenie w

kierunku stajennego. - Niemniej, jeśli wolno nadmienić, Crawley, nie

mamy w zwyczaju chłostać naszych ludzi. Z tego, co widziałem, ten

człowiek działał w obronie własnej. Proponuję, byśmy zapomnieli o

całym pożałowania godnym incydencie i rozeszli się, każdy w swoją

stronę, nim przyciągniemy uwagę ciekawskich gapiów.

Patrząc na sir Luciusa, który nagle czujnie zaczął rozglądać się

wokół, Sophia zdała sobie sprawę, że jej bystry brat ma rację. Baronet

może i być popędliwy, może nawet cieszyć go dwuznaczna sława,

jaką przez lata przyniosły mu podboje miłosne, lecz na pewno nie

chce zostać wyśmiany, co groziłoby mu, gdyby zrobił z siebie

background image

widowisko w miejscu publicznym. Przed paroma minutami nie było

tu, co prawda, nikogo, ale już teraz w ich kierunku zmierzała grupka

jeźdźców.

- Masz, oczywiście, rację, Angmering. - Crawley pochylił się, by

podnieść kapelusz, rzucając przy tym mściwe spojrzenie w kierunku

stajennego. - Zapomnijmy o tym nieszczęsnym zdarzeniu - rzekł tylko

i nieznacznie kiwnąwszy głową, odszedł.

- A może teraz z łaski swojej powiesz mi, co tu zaszło! - zażądał

Marcus, słysząc słabe westchnienie ulgi siostry.

Był od niej o dziesięć lat starszy, lecz Sophia nigdy nie czuła

przed nim strachu, mimo że nieraz bywał szorstki w obejściu. Rzuciła

mu spojrzenie spod rzęs, po czym poznał, że siostra wraca do

równowagi i nie jest zachwycona jego wojowniczą postawą. Zwróciła

się do Bena, który zdawał się nie przejmować całą sytuacją.

- Wróć teraz na Berkeley Square. Brat bez wątpienia odprowadzi

mnie bezpiecznie do domu. Benie - dodała miękkim głosem, gdy się

odwrócił - dziękuję.

- Kim jest ten człowiek, Sophio? - zapytał Marcus, gdy tylko Ben

znalazł się poza zasięgiem jego głosu. - Kogoś mi przypomina, ale za

nic w świecie nie mogę sobie uświadomić, kto to taki. - Potrząsnął

głową, jakby odpędzając tę myśl. - A dlaczego nie ma z tobą Clema?

- Clem opuścił nas i przyjął pracę u kogoś innego. Mój nowy

stajenny nazywa się Beniamim Rudgely.

- Tam do diabła! - To nazwisko nic Marcusowi nie mówiło. -

Benimin Rudgely niedługo u nas zabawi, jeśli nadal będzie tak

background image

postępował - ostrzegł. - Zwykły służący nie może powalać na ziemię

lepszych od siebie i mieć nadzieję na zachowanie posady.

Sophia tego nie pojmowała. Nie chciała nazywać Bena zwykłym

służącym i natychmiast dała to Marcusowi do zrozumienia.

- Marcusie, nie przyjmuję do wiadomości, że Ben zostanie

odprawiony z powodu dzisiejszego nieszczęsnego wydarzenia.

Widziałeś na własne oczy, co się stało.

- Owszem, widziałem - potwierdził, gdy wracali do koni. - Nie

rozumiem jednak, dlaczego do tego doszło.

- Stało się tak dlatego, że wczoraj wieczorem niemądrze

pozwoliłam Crawleyowi robić sobie awanse. Na pewno jednak nie

zaprosiłam go na dzisiejszą poranną przejażdżkę - zapewniła Marcusa

pospiesznie, przyjmując jego pomoc przy dosiadaniu klaczy.

Dostrzegła też bez trudu pełen wyrzutu błysk w ciemnych oczach

brata, gdy wskoczył na siodło. - Chyba uznał, że będę rada z jego

obecności dziś rano. Właśnie miałam mu delikatnie uświadomić, że

nie lubię natarczywych hultajów, gdy nagle pojawił się Ben.

Postanowiła

być

sprawiedliwa

i

wszelkie

wątpliwości

rozstrzygnąć na korzyść sir Luciusa.

- Ani przez chwilę nie przypuszczałam, że Crawley uwiódłby

mnie w parku, lecz nie przeczę, że byłam zadowolona z interwencji

Bena. A teraz, Marcusie, pragnę tylko zapomnieć o tym nieszczęsnym

wydarzeniu.

background image

Popatrzał na nią tak, jakby zamierzał coś odpowiedzieć, lecz po

chwili namysłu nie odrzekł nic i w milczeniu dojechali do parkowych

bram. Sophia zapytała wreszcie brata, kiedy przybył do miasta.

- Wczoraj późnym wieczorem. Zatrzymałem się u swojego

przyjaciela, Lawrence'a Petershama. Pomieszkam u niego przez parę

dni, a potem udamy się do jego wiejskiej rezydencji w hrabstwie

Hamp, by trochę zapolować i powędkować.

Sophia poczuła się rozczarowana, lecz nie była zbytnio

zdziwiona. Marcus nigdy nie korzystał z domu na Berkeley Square,

gdy przebywał tam sir Thomas, woląc zatrzymać się w hotelu lub u

przyjaciół. W czasie ostatnich kilku lat jego odwiedziny w Jaffrey

House stały się rzadsze, a Sophia martwiła się, że brat korzysta z

każdej okazji, by uniknąć towarzystwa ojca, uważał bowiem, że ten

źle traktował jego matkę. Jeśli ta sytuacja się nie zmieni, wzajemna

wrogość będzie narastała.

Hrabia zdecydowanie odmawiał wszelkich rozmów na temat

pierwszego małżeństwa, a jego druga żona, której lojalność była

niezawodna, również nie zdradziła żadnych szczegółów. Sophia nie

wiedziała zatem, co tak naprawdę zaszło między małżonkami, i

wątpiła, by Marcus był lepiej zorientowany w tej sprawie.

Zaczęła przywoływać na pamięć chwile dzieciństwa i wspomniała

pewne urocze lato, niemal sprzed jedenastu lat, gdy wyjrzała przez

jedno z okien na wyższych piętrach Jaffrey House i zobaczyła, jak jej

brat kroczy w kierunku opactwa Steepwood. To miejsce zawsze

background image

niezmiernie go fascynowało i często tam zachodził, by pozostać sam

na sam ze swymi myślami.

Sophia nawet jako dziecko niechętnie zbaczała na teren opactwa.

Przez wieki narosło wokół tej okolicy wiele niesamowitych

opowieści. W ciągu ostatnich lat rozpustne zachowanie markiza

Sywell wystarczyło, by odstraszyć od samotnych wędrówek do tej

posiadłości wiele młodych kobiet, a Sophia, która nie była zbyt

posłusznym dzieckiem, tym razem podporządkowała się surowemu

zakazowi rodziców i nigdy na własną rękę nie usiłowała

przedsięwziąć wycieczek do opactwa.

Jednak w towarzystwie starszego brata nic jej nie groziło, toteż w

pewien letni dzień bez wahania umknęła guwernantce, by udać się tam

pod jego opieką. Marcus, milczek od urodzenia, niechętnie powitał

siostrę, która biegła przez park w jego kierunku. Gdy wreszcie go

doścignęła, nie krył swych uczuć, zdecydowanie każąc jej wracać do

domu, a ponieważ siostrzyczka miała zawzięty charakter, stanowczo

odmówiła.

Doszło do awantury, w trakcie której Marcus ostro skrytykował

ojca, Sophia zaś rzuciła się nań z pięściami, waląc brata na oślep i

wykrzykując obelgi pod adresem jego matki. Marcus szybko

pochwycił ją za ramiona i gdy się nieco uspokoiła, zawarli układ: on

nigdy nie powie złego słowa na temat ojca, Sophia zaś solennie

obiecała, że przestanie uwłaczać jego matce.

W czasie następnych lat oboje dotrzymywali umowy. Teraz też

Sophia nie zamierzała tłumaczyć Marcusowi, że unikanie towarzystwa

background image

ich ojca uważa za bardzo niemądre. Wyraziła tylko nadzieję, że

zobaczy się jeszcze z bratem w czasie jego pobytu w Londynie.

- To bardzo prawdopodobne - odparł Marcus, lecz zaraz potem

popsuł jej humor, dodając: - Nie ulega wątpliwości, że trzeba ci

kogoś, kto miałby na ciebie oko, moja droga.

Sophię zaczął ponosić wrodzony, niepohamowany temperament.

Nadal czuła się winna, ale absolutnie nie chciała przyznać, że to na

niej ciąży odpowiedzialność za owo niefortunne wydarzenie.

- Pozwolę sobie powiadomić cię, Marcusie, że nie pragnę ani nie

potrzebuję twoich usług jako przyzwoitki - odparła ostrym tonem. -

Wiodłoby mi się znacznie lepiej, gdyby męscy członkowie rodziny

przestali się mieszać w moje sprawy.

- Ha! - Marcus natychmiast zrozumiał, w czym rzecz. - Więc

ojciec ustalił reguły! Najwyższa pora!

- Spodziewałam się po tobie jakiejś nietaktownej uwagi - odpaliła,

teraz już naprawdę zła. - Mam tylko nadzieję, że gdy w końcu dojdzie

do wniosku, że i na ciebie przyszła pora, również zdecyduje, kogo

masz sobie wybrać za żonę!

- A więc to tak! - Choć jego uśmiech niewątpliwie był złośliwy,

zawierał jednak cień sympatii. - Daj spokój, Sophio, spójrz na to

rozsądnie. Pierwszy przyznam, że choć nie zawsze się zgadzałem z

tym, co ojciec robił i mówił, to on ma na względzie twoją

pomyślność. Po prostu nie chce, byś padła ofiarą jakiegoś łowcy

posagów.

background image

- Nie jestem tak tępa, jak ci się wydaje, Marcusie. Wiem, że czyha

na mnie takie niebezpieczeństwo. Ty i papa nie zdajecie sobie sprawy,

że nie jestem już dzieckiem i potrafię powziąć właściwą decyzję, gdy

dojdzie do wyboru kandydata na męża.

Wydawał się całkowicie nieprzekonany, czego dowiodły jego

następne słowa:

- Możesz uważać, że zjadłaś wszystkie rozumy, ale twoje

dzisiejsze zachowanie temu przeczy. Żadna rozsądna kobieta nie

pozwoliłaby się do siebie zbliżyć mężczyźnie o reputacji Crawleya.

Przez ten czas dotarli już na Berkeley Square i Sophia, nie

czekając na pomoc, sama zsunęła się z siodła. Fakt, że w słowach

brata kryło się więcej niż ziarno prawdy, rozdrażnił ją jeszcze

bardziej, toteż postanowiła zetrzeć z twarzy Marcusa ten zadowolony

z siebie uśmiech.

- Jednego możesz być pewien, braciszku. Choć czasami wydaję ci

się tylko nieopierzonym kurczakiem, nie jestem na tyle głupia, by

związać się na całe życie z podobnym do ciebie wyniosłym,

aroganckim nudziarzem!

Trochę rozbawiony, a trochę poirytowany z powodu, jak sądził,

całkowicie błędnej oceny jego charakteru, Marcus odprowadził konie

do stajni. Siostra jeszcze nie nauczyła się trzymać na wodzy swego

wybujałego temperamentu i dalej robi to, co jej akurat wpadnie do

głowy.

- Potrzebuje mocnej ręki. Mam nadzieję, że jej przyszły mąż

będzie człowiekiem, który w razie potrzeby udzieli żonie porządnej

background image

lekcji - rzekł pod nosem z ponurą satysfakcją, nie bardzo zdając sobie

sprawę, że czyni to dość głośno.

- Taki mężczyzna z łatwością da sobie z nią radę, wielmożny

panie - powiedział ktoś z rozbawieniem.

- Może masz rację, ale żal mi tego jej nieszczęsnego wybrańca -

odparł Marcus, automatycznie przekazując lejce nowemu stajennemu.

- Kiedy ogarnie ją psotny nastrój, może być bardzo niesforna.

- Zbytnio mnie to nie dziwi. Musiała być bardzo rozpuszczona

jako dziecko. Przypuszczam, że to wina hrabiego.

- Masz absolutną rację. Gdyby krócej ją trzymał przed laty, nie

wyrosłaby na taką nieznoś... - Marcus urwał nagle, zdając sobie

sprawę, z kim rozmawia, i rzucił Benowi zirytowane spojrzenie. -

Radziłbym ci zachować swoje opinie dla siebie, mój człowieku! -

rzekł ostro, lecz nie mogąc powstrzymać uśmiechu, wyszedł ze stajni.

Nowy stajenny okazał się zuchwalcem, lecz z pewnością nie jest

głupcem i od razu poznał się na Sophii.

Znalazł ojca samotnie siedzącego w bibliotece, a ponieważ chciał

omówić z nim pewne sprawy dotyczące posiadłości, którą zarządzał

na północy, ucieszył się, że może pomówić z nim sam na sam.

Powitali się bez zbytniej czułości. Sir Thomas z pewnością

pragnął, żeby spotkanie przebiegło inaczej, by mógł okazać synowi

głęboką miłość, jaką do niego żywi, ale wątpił, czy Marcus doceniłby

ten przejaw uczucia. Lecz kogóż można za to winić?

Z pewnością nie sir Thomasa, który doskonale zdawał sobie

sprawę, że gdyby otwarcie mówił o swoim katastrofalnym pierwszym

background image

małżeństwie, nie usiłował oszczędzić Marcusowi bólu i powiedział

mu prawdę o jego matce, syn nie uważałby go teraz za starego drania.

A może już jest za późno, żeby to wszystko naprawić? - zastanawiał

się, wręczając synowi kieliszek wina.

Gdyby kiedykolwiek w przyszłości nastręczyła się odpowiednia

sposobność, zrobi wszystko, by zdobyć uczucia syna. Tymczasem

musi zadowolić się szacunkiem, jaki zawsze okazywał mu Marcus, i

odpłacić mu się tym samym, słuchając uważnie, co syn proponował

przeprowadzić w północnym majątku.

Skinąwszy głową na znak zgody, powiedział Marcusowi, by

dokonał wszelkich zmian, jakie uważa za stosowne, po czym uznał

rozmowę za skończoną. Marcus wcale nie miał zamiaru wyjść, co

więcej, podszedł do karafki i ponownie napełnił kieliszek. Hrabia

odgadł, że syn chce poruszyć jeszcze jeden temat, czekał więc

cierpliwie, aż znowu zajmie swoje miejsce.

Marcus pociągnął pokrzepiający łyk sherry.

- Jak wiesz, ojcze, nie jestem plotkarzem i naprawdę nie lubię

wtykać nosa w nie swoje sprawy, ale sądzę, że powinieneś wiedzieć o

tym, co zdarzyło się dziś rano w parku, gdyż dotyczy to Sophii.

Dokładnie biorąc, chodzi o incydent, w którym uczestniczył jeden z

twoich służących.

Marcus dostrzegł, że ojciec słucha go z napiętą uwagą.

- Mój znajomy, Petersham, chce mi sprzedać swego gniadosza, a

ponieważ potrzebuję konia pod wierzch, postanowiłem go

wypróbować. Zupełnie przypadkowo natrafiłem na Sophię w

background image

odludnym zakątku parku. Była tam w towarzystwie sir Luciusa

Crawleya.

Hrabia nie był zachwycony tą wiadomością i od razu dał temu

wyraz:

- A to diablica!

- Powiedziała mi, że wcale nie umawiała się tam z Crawleym -

zapewnił go Marcus. Nie chciał narobić siostrze kłopotów, pragnął

tylko ostrzec ojca, by stał się nieco czujniejszy. - I ja jej wierzę.

Sophia może mieć wady, lecz z pewnością by nie skłamała. Jestem

święcie przekonany, że wręcz nie lubi Crawleya.

Hrabia chrząknął.

- Wczoraj wieczorem nie odniosłem takiego wrażenia. Ta mała

flirciara tańczyła z nim dwa razy. Może jednak postąpiła tak tylko

dlatego, gdyż wiedziała, że mi się to nie spodoba.

Marcus nie mógł powstrzymać uśmiechu. Co prawda, ojciec nie

był pierwszej młodości, ale umysł miał sprawny jak zawsze.

- Prawdopodobnie masz rację. W każdym razie, wracając do tej

dzisiejszej historii, gdy przybyłem tam na miejsce, zauważyłem, że

Crawley podniósł szpicrutę na nowego stajennego, a ten powalił

baroneta jednym uderzeniem pięści w szczękę.

- Coś podobnego, wielkie nieba! - W szarych oczach sir Thomasa

zabłysło prawdziwe podniecenie.

- Uwierz mi, ojcze, że sam podziwiałem sposób, w jaki to zrobił.

Założę się, że w swoim czasie trochę się boksował. Wcale nie

wymachiwał rękami na oślep. Widać, że zna się na rzeczy! - Nutka

background image

podziwu w głosie Marcusa zniknęła. - Uważam, że nie powinien był

tego zrobić, choć przyznaję, że działał w obronie własnej.

- Chcesz powiedzieć, że należy go zwolnić z powodu tego

wydarzenia?

- Nie, ojcze. Absolutnie nie. Może być bezczelnym zuchwalcem,

ale wykonywał tylko swój obowiązek, broniąc Sophii. Jak wiem, jest

u was od niedawna, lecz jeśli się nie mylę, zdążył już się poznać na

mojej siostrzyczce. Niełatwo jej będzie wymknąć się spod jego opieki,

a według mojego przekonania, on zawsze będzie wiernie jej strzegł.

- Cenię twoje zdanie - odparł hrabia. - Uspokoiłeś mnie tymi

słowami. - Przez chwilę przypatrywał się synowi w milczeniu i

zauważył, że wyraz zmartwienia pozostał w jego oczach. - Co

właściwie cię dręczy, Marcusie?

- Sam nie wiem. Nie przypuszczam, by Crawley oskarżył

stajennego o napaść, zwłaszcza że są świadkowie tego wydarzenia i

tylko by się ośmieszył. Jednak to mściwy łotr. Nie podobał mi się

wyraz jego oczu, gdy odchodził.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Marcus nie był jedynym człowiekiem, który dostrzegł ów

złowieszczy błysk w zimnych, niebieskich oczach. Benedykt od razu

to zauważył, a znając charakter sir Luciusa, spodziewał się, że baronet

co najmniej napisze do Yardleya, skarżąc się gorzko z powodu

obrażeń, jakich doznał, a także żądając natychmiastowego zwolnienia

sprawcy ataku na tak godną osobistość.

background image

Jednak minęło parę dni, a Benedykt nie usłyszał nawet najlżejszej

reprymendy za swe zachowanie w parku. Doszedł więc do wniosku,

że być może sir Lucius nie jest aż tak okropny, jak wieść niesie.

Potem nastąpiło coś, co przywróciło Benedyktowi poprzednią

opinię o mściwym baronecie. Prowadził właśnie jednego z koni sir

Thomasa do kowala, gdy zaczął podejrzewać, że jest obiektem uwagi.

Obróciwszy się nagle, zauważył mocno zbudowanego osobnika w

obszarpanym palcie, który umknął w boczną uliczkę.

Potem, gdy przysiadł na zbitej z nieheblowanych desek ławeczce

przed kuźnią, czekając, aż podkują konia, zobaczył tego samego

opryszka, wpatrującego się prosto w kuźnię. Ujrzał go jeszcze później

tego samego dnia, włóczącego się w pobliżu stajni, tyle że tym razem

w towarzystwie kompana o równie łajdackim wyglądzie.

Benedykt nie miał wątpliwości, że jest obserwowany, toteż

następnego wieczoru, gdy Trapp, będący w wyjątkowo towarzyskim

nastroju, nagle zaproponował, by razem wybrali się do gospody Pod

Czerwonym Lwem na kufelek piwa (albo dwa), Benedykt chętnie

przyjął nieoczekiwane zaproszenie. Teraz będzie miał okazję się

przekonać, czy istotnie ktoś go śledzi.

Mrok już prawie zapadł, gdy Trapp opuścił ich pomieszczenie nad

stajnią, lecz było jeszcze na tyle jasno, by Benedykt mógł zajrzeć do

końskich boksów, w których szczęśliwie nie dojrzał żadnych

podejrzanych postaci. Nie dało się natomiast stwierdzić, czy ktoś idzie

ich śladem, gdy skręcili w główną ulicę i poszli w kierunku

background image

wschodnim, do gospody będącej ulubionym miejscem spotkań

stajennych i woźniców.

Londyn nigdy nie śpi, zwłaszcza o tej porze roku, a wokół było

tylu ludzi, że Benedykt nie zdołał zauważyć, czy ktoś za nim podąża.

Jak się okazało, to sokolooki Trapp, gdy już usadowił się wygodnie w

zaprzyjaźnionej gospodzie, z zasłużonym kuflem piwa w dłoni,

pierwszy

zauważył,

że

Benedykt

jest

obiektem

czyjegoś

zainteresowania.

- Ej, chłopcze - odezwał się, gdy już pociągnął spory łyk piwa i

otarł usta wierzchem dłoni - jegomość, który tam stoi, świdruje cię

oczami na wylot. - Pokazał na paskudnego hultaja, który opierał się o

ladę. - To jakiś twój znajomek?

Benedykt spojrzał, zakrywając twarz kuflem, akurat gdy

mężczyzna obracał się do niego tyłem. Choć nie widział wyraźnie

jego twarzy, dałby głowę, że to żaden z tych dwu, którzy

przedwczoraj czatowali koło stajni, a zatem mógł z całkowicie

czystym sumieniem odpowiedzieć, że nigdy w życiu nie widział tego

osobnika.

Trapp najwyraźniej stracił zainteresowanie tym tematem i

zauważył, że rankiem lady Sophia znowu będzie potrzebowała usług

Bena.

- To ci poprawiło humor, co, chłopcze - rzekł, zauważywszy błysk

radości, który na jedną chwilę, gdy Ben się zapomniał, pojawił się w

jego oczach.

Benedykt nawet nie próbował zaprzeczać.

background image

- Szczerze mówiąc, panie Trapp, trochę mnie to męczy, że mam

tak mało do roboty. Lubię być stale czymś zajęty.

Koniuszy nie znalazł niczego dziwnego w tym wyznaniu.

- Ja też mam podobny charakter. Milady nie jeździ konno już od

ponad dziesięciu lat. Hrabia dosiada wierzchowca od czasu do czasu,

ale nigdy, kiedy zatrzymuje się w mieście. Tylko lady Sophia jeździ

regularnie. Mimo wszystko - wzruszył ramionami - nie powinniśmy

się skarżyć. Powiadam ci, że nie będziemy mieli wielu takich

wieczorów jak ten, kiedy cała rodzina zostaje w domu, więc radujmy

się, póki czas.

Benedykt przyznał mu rację i gdyby wszystko potoczyło się

zwykłą koleją rzeczy, bez wątpienia ta chwila wytchnienia byłaby mu

w smak, nigdy bowiem nie spędzał wieczoru w gospodzie, sącząc

piwo w towarzystwie stajennego. Jednak całą przyjemność zepsuł mu

mężczyzna, który stał oparty o ladę i, jak Benedykt zdążył zauważyć,

kilkakrotnie rzucał spojrzenia w jego kierunku.

Nie miał już teraz najmniejszych wątpliwości, że jest obiektem

czyjegoś zainteresowania. Pytanie tylko czyjego? Kto miałby

poświęcać uwagę zwykłemu stajennemu? Oczywiście, jest całkiem

możliwe, że gdy jeździł, ćwicząc wspaniałe konie hrabiego Yardleya,

rozpoznał go pod tym przebraniem ktoś z przeszłości, być może jakiś

przyjaciel. Ale przyjaciel by się nie krył.

Dlaczego ktoś każe go obserwować? - zadał sobie sam pytanie,

wpatrując się w kufel, zanim wzmocnił się jego zawartością. Nie, w

background image

tym kryje się coś więcej, instynkt podpowiadał mu, że jest to jakaś

złowroga historia.

- Oczywiście, kiedy wrócimy do rezydencji w Jaffrey, trzeba

będzie nieźle się uwijać - ciągnął Trapp, a Benedykt, odsuwając

niepokojące myśli, słuchał go uprzejmie. - Latem chłopcy wrócą ze

szkoły do domu i będziemy mieli pełne ręce roboty. Najbardziej lubią

kręcić się koło stajni.

Z rozmowy z Sophią, którą Benedykt odbył przed paroma dniami,

wyniósł wyraźne wrażenie, że bardzo kocha swych braci bliźniaków, a

i on sam chętnie by ich poznał. Nie może tego jednak zrobić w

przebraniu stajennego, jeśli tylko da się uniknąć takiej sytuacji. Już i

tak źle się stało, że spotkał się ze starszym bratem.

Lord Angmering nie był głupcem, a Benedykt ani przez chwilę

nie wątpił, że Marcus bez trudu rozpozna księcia Sharnbrook, jeśli

spotkają się w nieodległej przyszłości. Nad tym będzie się

zastanawiał, kiedy dojdzie do takiej sytuacji. Tymczasem ma dość

innych zmartwień.

Jeszcze raz zerknął na kontuar w samą porę, by uchwycić

spojrzenie zdecydowanie nieprzyjaznych oczu, bacznie weń

wpatrzonych. Gburowato wyglądający i niechlujnie odziany typ

zapewne dla pieniędzy zrobi wszystko, nawet dokona morderstwa.

Ale kto, do diabła, tak go nienawidził, czuł doń taką urazę, by nasyłać

nań rzezimieszków? Uśmiechnął się ponuro, gdyż przychodziło mu do

głowy tylko jedno nazwisko.

background image

Jeśli jego podejrzenia były słuszne i sir Lucius Crawley wynajął

opryszków, by zaspokoić żądzę zemsty, Benedykt nie chciał w

nieuchronną bójkę wplątywać Trappa. Szybko zaczął odczuwać

szacunek dla tego burkliwego, ciężko pracującego człowieka, a choć

nie miał cienia wątpliwości, że zaczepiony, będzie dzielnie stawiać

opór, nie zamierzał narażać go na przykre przeżycia, jeśli tylko dałoby

się tego umknąć.

Dopiwszy resztki piwa, zaniósł dwa puste kufle na ladę. Trapp

uniósł zdumiony wzrok, gdy Benedykt wrócił, stawiając na ich stoliku

tylko jeden wypełniony kufel, a potem nie zajął swego miejsca.

- O co chodzi? Nie chcesz ze mną wypić, chłopcze? - zapytał, nie

próbując nawet ukryć rozczarowania.

- Nie, panie Trapp. Jeden wystarczy mi aż nadto - skłamał. To

było najlepsze piwo, warzone na miejscu, jakiego nie próbował od lat,

i w innych okolicznościach chętnie zostałby tu na cały wieczór. -

Wrócę i zobaczę, co tam słychać u koni. Pan niech tu zostanie i

rozkoszuje się napitkiem.

Trapp nie zamierzał z nim dyskutować, a będąc nietowarzyski z

natury, najchętniej sączyłby swoje piwo w samotności, gdy nagle

zauważył obwiesia o szczurzym spojrzeniu, który dotąd opierał się o

ladę, lecz na widok wychodzącego Bena natychmiast za nim podążył.

Był pewien, że Ben nie kłamał, twierdząc, iż nie zna tego

człowieka, i poczuł się bardzo nieswojo. Jakiś szósty zmysł

podpowiedział mu, że coś tu nie gra. Nie spodobał mu się ten

jegomość - wyglądał na skończonego łotra - i trudno uwierzyć w taki

background image

przypadek, że wyszedł akurat wtedy, gdy gospodę opuścił młody

stajenny.

Dlatego też wyszedł, nie ociągając się. Na szczęście Ben

postanowił wrócić tą samą drogą, którą przyszli, toteż Trapp szybko

zauważył wysoką sylwetkę, sadzącą długie kroki. Niestety, dostrzegł

też obcego, który szybko zbliżał się do Bena.

Przyspieszył i bez wątpienia zmniejszył odległość od

podejrzanego osobnika, gdy stało się to, czego się obawiał: nie

wiadomo skąd pojawiło się dwóch mężczyzn, którym pomagał i

których podjudzał pierwszy tropiciel, po czym wszyscy trzej

zaciągnęli Bena w boczną uliczkę.

Panował na niej ruch, tłoczno było od powozów, lecz tylko

niewielu ludzi szło pieszo i nikt, z wyjątkiem Trappa, nie widział, co

się dzieje, a jeśli nawet coś zobaczył, nie chciał się w to wplątywać.

Trapp ruszył do czynu z energią niewiarygodną jak na człowieka

dobrze już po pięćdziesiątce i dobiegł do wylotu wąskiej uliczki

akurat wtedy, gdy Ben, dzielnie usiłując dać sobie radę z trzema

napastnikami, nagle zwalił się na ziemię.

Nieco oszołomiony gwałtownym upadkiem Benedykt musiał

znieść mnóstwo bezlitosnych kopniaków, gdy jeden z napastników

został obezwładniony w wirze walki. Kątem gwałtownie puchnącego

lewego oka Ben zauważył, że jego waleczny wybawca wymierza

straszliwy cios obwiesiowi, który wyszedł za nim z gospody i,

zbierając resztki sił, uderzył potężnym kamieniem dobrze umięśnioną

background image

nogę. Drab upadł na ziemię, jęcząc z bólu, zbyt ciężko poszkodowany,

by mógł być niebezpieczny.

Marcus miał rację, przypuszczając, że najnowszy pracownik ojca

poznał tajniki boksu. Benedykt w istocie był gorliwym amatorem tej

sztuki, toteż bez trudu i skutecznie wyeliminował z walki trzeciego

napastnika, mężczyznę w obszarpanym płaszczu. Szybko podniósł się

na nogi i potężnym ciosem powalił go na ziemię, po czym mocno

ścisnął brudny szalik, okalający szyję pokonanego złoczyńcy, tak że

obwieś leżał nieruchomo, z trudem łapiąc powietrze.

- Kto ci zapłacił, żebyś mnie zabił? - syknął Benedykt,

nieubłaganie nadal trzymając mężczyznę w żelaznym uścisku.

- Nie zabił - wystękał rzezimieszek, bezskutecznie usiłując

oderwać trzymające go palce i nabrać trochę oddechu. - Tylko... tylko

trochę przyłożył.

- Kto to był?

- Przysięgam, że nie wiem, wielmożny panie. Nigdy go przedtem

nie widziałem. Trzy dni temu wszedł do gospody Pod Trzema

Fretkami, szukając kogoś, kto wykona dla niego pewną robotę.

Benedykt z najwyższą rozkoszą ścisnąłby drania tak, by wydusić

z niego życie, ale rozsądek zwyciężył, każąc mu rozluźnić uścisk.

- Opisz mi go! Jak wyglądał?

- Wysoki i chudy gość w czarnym ubraniu.

Nie przypominało to wyglądu sir Luciusa, ale, uświadomił sobie

Benedykt, Crawley raczej nie będzie sam sobie wynajmował

opryszków.

background image

- To służący?

- Ano. Na takiego mi wyglądał. - Wynajęty rzezimieszek podniósł

rękę do gardła, lecz roztropnie porzucił myśli o ucieczce. - Powiedział

mi, gdzie pana znaleźć i jak pan wygląda. Chciał, żebyśmy za panem

poszli, a gdy nadarzy się sposobność, dali panu solidny wycisk.

Mieliśmy się koło tego zakrzątnąć jak najszybciej, by dostać resztę

pieniędzy. Ten jegomość chciał, żebyśmy załatwili pana, nie

zwlekając.

Mimo posiniaczonych i pokrwawionych warg Benedykt zdobył

się na lekki uśmieszek, podnosząc napastnika na nogi za klapy

obszarpanego płaszcza.

- No cóż, zasłużyłeś na pełną nagrodę, ty draniu.

- Co takiego? - Mężczyzna wyglądał na oszołomionego;

podejrzliwość, walczyła w nim o lepsze z nadzieją. - Nie odda pan nas

łapsom?

Benedykt nie odpowiedział, lecz spojrzał na opustoszałą alejkę.

Jakąś częścią umysłu zarejestrował, że mężczyzna ze zranionym

kolanem już dawno pokuśtykał naprzód, wraz z drugim wspólnikiem,

a po piętach deptał im uparty Trapp.

- Gdybym to zrobił, nie odebrałbyś reszty tak podle zarobionych

pieniędzy, co? - odpowiedział w końcu. - Teraz bez kłopotu otrzymasz

swój krwawy zarobek.

- Nie czuje pan do mnie urazy? - Niski, przysadzisty mężczyzna

wyglądał jeszcze bardziej odrażająco, gdy się uśmiechał. Brakowało

mu kilku zębów, bez wątpienia w wyniku łotrowskich poczynań, a

background image

pozostałe były czarne i zepsute. - Ciężkie czasy nastały, nigdzie nie

ma pracy. Trzeba brać, co dają.

- Pracy? - powtórzył Benedykt, zupełnie nieporuszony. - Owszem,

i zawsze znajdą się tacy, którzy zrobią wszystko za nędzny zarobek.

Co mi przypomina, o czym mówiłem już wcześniej... Jesteś pewien,

że dostaniesz umówioną zapłatę?

Z twarzy opryszka widać było, że nie miał co do tego żadnej

pewności.

- Powiedział mi, że pojutrze będzie Pod Trzema Fretkami. I lepiej,

żebym tam go zastał!

- Uwierz mi, że go tam nie będzie - zapewnił go Benedykt z

ponurą satysfakcją. - Zapłacę ci wszystko, jeśli zrobisz to, co ci

powiem...

Następnego ranka Sophia wyjechała z domu wcześnie rano. Od

czasu niefortunnego spotkania z Luciusem Crawleyem postanowiła

odbywać przejażdżki o różnych porach dnia, tak by wykluczyć

możliwość natrafienia na któregokolwiek z jej konkurentów.

Obecność brata, naturalnie, dawała gwarancję, że nie powtórzy się

nieszczęsny incydent z Hyde Parku, a w towarzystwie Marcusa

chętnie spędzała czas, gdy się bowiem postarał, potrafił być

przemiłym kompanem. Niemniej nie mogła zaprzeczyć, że pragnęłaby

zadzierzgnąć bliższą znajomość ze swym zagadkowym stajennym.

A zatem trudno jej było ukryć rozczarowanie, gdy przed domem

ujrzała zaufanego sługę ojca, który na nią czekał.

background image

- Dlaczego nie pojedzie ze mną Ben? - spytała zawiedziona.

Jeśli nawet Trapp poczuł się dotknięty zupełnym brakiem

entuzjazmu dla jego towarzystwa, niczego nie dał po sobie poznać.

- Jakby tu powiedzieć... zdarzyła mu się mała przygoda, toteż

chwilowo zwolniłem go z obowiązków.

Sophia od razu zauważyła, że koniuszy ma pod okiem

imponującego siniaka.

- Ty też nieźle oberwałeś, Trapp. Co tu się dzieje, na miłość

boską? Wyglądasz, jakbyś wdał się w bójkę.

- W bójkę, panienko? - powtórzył, starając się sprawiać wrażenie

wcielonej niewinności. - Dlaczego panienka sądzi, że lubię wszczynać

burdy? Jestem spokojnym człowiekiem, bez dwóch zdań.

Unosząc sceptycznie brwi, Sophia pozwoliła, by Trapp pomógł jej

dosiąść konia.

- Nikt nie uznałby cię za spokojnego człowieka, Trapp, gdyby

usłyszał, jak klniesz i obrzucasz błotem stajennych w Jaffrey House. -

Nie dosłyszała, co mruknął w odpowiedzi, lecz specjalnie jej na tym

nie zależało. Zapytała natomiast, co takiego zaszło, że Ben nie może

towarzyszyć jej dziś na porannej przejażdżce.

- Och, był gotów jechać z panienką, ale pomyślałem sobie, że

powinien odpocząć.

Sophia z pewnym wysiłkiem trzymała nerwy na wodzy.

- Nadal czekam na odpowiedź, Trapp. Nie wątpię, że udzielisz mi

jej w dogodnym dla siebie czasie.

background image

Trapp wychwycił ironiczny ton i nie mógł powstrzymać

uśmiechu. Jedyna córka jego pana zawsze przypominała mu terriera -

ciekawskiego i zdecydowanego, który nigdy nie puści zdobyczy, jeśli

już raz zatopi w niej zęby.

- Tytus poczuł się obrażony odwiedzinami szczura w jego boksie i

wypadł z niego. Na nieszczęście młody Ben stał tuż za nim i otrzymał

cios kopytem z całej siły w pierś, biedny chłopak!

Ponieważ

Tytus,

najspokojniejszy

ze

wszystkich

koni

zaprzęgowych ojca, najwyżej nastawiał uszu, gdy dawał mu się we

znaki szczególnie wrzaskliwy pies, Sophii bardzo trudno było

uwierzyć w to wyjaśnienie.

- I przypuszczam, że Ben uderzył cię łokciem w oko, gdy zatoczył

się od uderzenia?

- Ano, tak właśnie było, panienko - potwierdził Trapp, który tym

razem nie wychwycił drwiącej nuty w jej głosie, a Sophia,

uśmiechając się lekko, postanowiła na razie nie dociekać, jak to było

naprawdę, dając w ten sposób słudze swego ojca fałszywe poczucie

bezpieczeństwa.

Przez cały czas bardzo zręcznie udawała obojętność, ani razu nie

próbując poruszyć tego tematu, nie pytała nawet, jak bardzo rozległe

są obrażenia jej osobistego stajennego. Objechała spokojnie park

dookoła, zatrzymując się co jakiś czas, by zamienić parę uprzejmych

słów z kilkoma znajomymi, między innymi z lady Elizabeth i Robiną,

powróciła na Berkeley Square i, nadal zachowując się niezwykle

uprzejmie, poszła ze stajennym do boksów.

background image

- Mogłem sam odprowadzić konia panienki do stajni - rzekł

Trapp, pomagając jej zsiąść.

- Wiem, że mogłeś to zrobić - odparła, uśmiechając się ze

zdradziecką słodyczą, czas bowiem udawanej potulności właśnie

nieodwołalnie dobiegł końca. - Nie mogłeś natomiast zaspokoić mojej

ciekawości co do Bena i odpowiedzieć mi wyraźnie i bez ogródek na

pytanie, dlaczego nie był w stanie mi dzisiaj towarzyszyć.

Zanim Trapp zdążył cokolwiek powiedzieć czy zrobić jakiś ruch,

by ją zatrzymać, już była w połowie schodów prowadzących do

pomieszczenia nad stajnią.

Ujrzała Bena, leżącego na wąskim łóżku, o wiele za małym na

człowieka tej postury. Stajenny wczytywał się w stare wydanie

Morning Post. Nie zaskoczył jej fakt, że służący umie czytać, gdyż już

dawno doszła do wniosku, iż zyskała osobistego stajennego o zupełnie

niezwykłych talentach.

Ben doskonale wiedział, że ktoś wszedł. Z góry założył, że był to

Trapp, toteż nie usiłował się podnieść ani nawet odezwać, bo choć

Trapp z każdym dniem stawał się bardziej towarzyski, nadal jednak

całymi godzinami potrafił milczeć zawzięcie. Dopiero gdy Benedykt

wyczuł w pokoju nieomylny zapach kobiecych perfum, odłożył gazetę

i się rozejrzał.

- Milady! - Tak się uradował jej niespodziewanym widokiem, że

na chwilę zapomniał o swoich obrażeniach. Usiłował się podnieść,

lecz tylko jęknął, gdyż obolałe żebra przypomniały mu o jego

żałosnym stanie.

background image

Sophia znalazła się przy nim w jednej chwili i łagodnie kładąc

dłoń na barczystym ramieniu, nalegała, by Ben nie wstawał z miejsca.

Nie miała teraz najmniejszej wątpliwości, że brał udział w bójce:

świadczyło o tym przecięcie nad lewym okiem, rozcięta i spuchnięta

górna warga oraz poranione kłykcie.

Ani przez chwilę nie przypuszczała, że te obrażenia zadał

Benedyktowi koniuszy. Wiedziała, że czasami Trapp miewa humory i

trudno go zadowolić. Niemniej, nigdy nie uciekał się do użycia siły,

by utrzymać nieskazitelny porządek w stajniach - raz złapano go, gdy

w Jaffrey House dał porządnie w ucho wyjątkowo leniwemu

stajennemu. Ben jednak nie był leniwy. Przewyższał Trappa wzrostem

i siłą, nie mówiąc już o tym, że był dużo młodszy, tak że zwyciężyłby

go w okamgnieniu.

- Co ci się stało? - zapytała łagodnie, lecz stanowczo,

zdecydowana poznać prawdę. - I proszę, nie obrażaj mojej inteligencji

opowiadaniem tego steku bzdur o Tytusie.

Co, na miłość boską, ten pomysłowy Trapp jej nałgał? -

zastanawiał się Benedykt, a słysząc ciężkie kroki na schodach,

zapragnął żarliwie, by ten niekoronowany król stajni pospieszył się i

podsunął mu, jak ma odpowiedzieć na to pytanie.

Gdy poprzedniego wieczoru wrócili wreszcie do swego pokoju,

Trapp, którego zgrubiałe ręce okazały się nadspodziewanie delikatne,

opatrzył rany ich obu. Benedykt bez wahania wyjawił wszystko

zwierzchnikowi, który tak dzielnie stanął w jego obronie.

background image

Nazwisko sir Luciusa Crawleya nic Trappowi nie mówiło, a choć

zdecydowanie był za tym, by mściwemu baronetowi odpłacić

pięknym za nadobne, zgodził się ze zdaniem Benedykta, że im mniej

ludzi będzie wiedziało o tym incydencie, tym lepiej. W zamian

Benedykt niechętnie zgodził się nie pokazywać, przynajmniej dopóki

nie znikną ślady bójki.

W swym starannie przemyślanym planie nie wzięli jednak pod

uwagę zupełnie nieobliczalnego zachowania się bardzo stanowczej

Sophii.

- Czekam na wyjaśnienia - oznajmiła właśnie, niecierpliwie

uderzając gałką szpicruty w fałdy spódnicy, a on sam nie był pewien,

czy pragnie Sophię pocałować, potrząsnąć nią czy też uczynić jedno i

drugie.

Nadejście Trappa niewiele pomogło. W odpowiedzi na pytające

spojrzenie Benedykta uniósł tylko bezradnie ręce, dowodząc tym

samym, że ma małe doświadczenie w postępowaniu z niesfornymi

przedstawicielkami płci pięknej. A zatem Benedykt, nie mając

wyboru, musiał zapanować nad sytuacją i szybko doszedł do wniosku,

że biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności, najlepiej będzie uczciwie

wyznać całą prawdę. Z wyraźnym trudem podniósł się na nogi, by

stanąć z Sophią twarzą w twarz.

- Muszę panience powiedzieć z przykrością, i to z wielu

powodów, że zeszłego wieczoru wraz z panem Trappem zostaliśmy

wciągnięci w bójkę.

background image

- To widać na pierwszy rzut oka - odparła, bynajmniej

nierozbawiona, choć Benedykt pragnął przedstawić lekko cale

wydarzenie, a Trapp, czując, że wypadałoby mu coś powiedzieć,

doznał nagłego przypływu natchnienia.

- Napadło na nas trzech drabów. Chodziło im o nasze sakiewki,

ale ich nie dostali, bo młody Ben i ja daliśmy im takiego łupnia, że

uciekli jak szczeniaki, które dostały klapsa.

Wyraz komicznego zdziwienia na twarzy Benedykta pogłębił

jeszcze sceptycyzm Sophii.

- Choć takie zachowanie jest wysoce naganne, trudno nie mieć

odrobiny współczucia dla doli tych napastników, Trapp - powiedziała

tonem suchym jak drewno na podpałkę. - Musieli być rzeczywiście w

rozpaczliwej sytuacji, skoro wybrali was dwu na ofiary rozboju...

Albo gwałtownie potrzebowali pieniędzy, albo po prostu byli

głupi! Gdyby im się powiodło, byliby straszliwie rozczarowani

wielkością łupu zdobytego z takim narażeniem zdrowia. W końcu

dwóch stajennych, udających się wieczorem na kufelek piwa, nie

zabiera ze sobą suto wypchanych sakiewek.

Trapp spojrzał bezradnie na swego podwładnego. Jeśli liczył, że

Benedykt wskaże mu jakieś wyjście z sytuacji, to się zawiódł, gdyż

ten wpatrywał się w Sophię z rozbawieniem i wyraźnym podziwem w

oczach.

- Co skłoniło tych ludzi do napadu na ciebie? - rzekła, kierując

pytanie prosto do niego.

background image

- Przynętą były pieniądze, panienko - zapewnił. - Zapłacono im za

to.

- Ale dlaczego? Czy ktoś żywi do ciebie urazę? - Trudno jej było

w to uwierzyć i od razu odrzuciłaby taką myśl, gdyby Benedykt z

pełnym przekonaniem nie skinął głową. - Przyznaję, że znam cię

bardzo mało, lecz ani przez chwilę nie przypuszczałam, że łatwo

wdajesz się w bójki i nieopatrznie przysparzasz sobie wrogów. Czy

wiesz, komu zależało, by na ciebie napaść?

Nie próbował nawet odpowiedzieć.

- Ten, kto wynajął tych drabów, musiał mieć pieniądze - nalegała.

- Czyżbyś naprawdę się nie orientował, kto to jest?

Znowu nie odpowiedział, ale nagle okazało się, że nie ma takiej

potrzeby, gdyż Sophia w tej sekundzie zrozumiała, kto to mógł być, i

ogarnęły ją sprzeczne uczucia. Po pierwsze, głęboko się zawstydziła,

gdy zdała sobie sprawę, że to wszystko przez nią, że gdyby nie

zachowała się jak dziecko, usiłując zniweczyć plany ojca, który starał

się tylko znaleźć jej odpowiedniego konkurenta, niewinny człowiek

nie zostałby pobity.

- Crawley - wymamrotała pod nosem, czując, że ogarnia ją gniew.

- To na pewno on. Niech sczeźnie jak pies.

- Z czasem wszyscy opuścimy ten padół - odparł Benedykt z

błyskiem wisielczego humoru, lecz Sophii to nie rozbawiło.

- Na pewno nie będę czekać tak długo - oznajmiła, a w jej

zdecydowanym głosie pojawiły się twarde nuty. - Crawley to drań, a

ja osobiście dopilnuję, by drogo zapłacił za to, co ci zrobił.

background image

Zapadło milczenie.

- Niech panienka da sobie z tym spokój - odezwał się po chwili

Benedykt.

Zabrzmiało to bez wątpienia jak polecenie, aż Trapp otworzył usta

ze zdziwienia. Służący ma jej rozkazywać?

Sophia spojrzała na swego stajennego z mieszaniną gniewu i

zaskoczenia. Nie przywykła, by ktokolwiek, nawet o wyższej pozycji,

zwracał się do niej w ten sposób. Niemniej nie powstrzymało to

Benedykta.

- Kobiety nie muszą załatwiać moich porachunków - ciągnął tym

samym, stanowczym tonem. - W obecnej chwili nie mam możliwości

odpłacenia się sir Luciusowi Crawleyowi za jego postępek, ale

zostanie on w mojej pamięci i w stosownym czasie odpowiem za tę

zniewagę. A na razie, w najlepszym interesie panienki i moim będzie

zostawić to tak, jak jest.

Z miny Sophii można było wyczytać gniew, lecz także, jak

stwierdził Benedykt, bacznie się jej przyglądając, pewną dozę

podziwu, a w końcu dopatrzył się w jej twarzy niechętnej zgody.

Sophia obróciła się na pięcie i podeszła do schodów.

- No więc dobrze, Beniaminie Rudgely, będzie, jak sobie życzysz

- rzuciła przez ramię.

Potem wyszła, nie odzywając się więcej, a Trapp znowu stanął z

otwartymi ze zdziwienia ustami.

- A niech mnie! - oznajmił, gdy wreszcie odzyskał głos. -

Gdybym tego nie widział, nigdy bym w to nie uwierzył. - Zerknął w

background image

kierunku Bena, a w jego oczach zaczynał budzić się podziw. - Jesteś

niesamowity, chłopcze! Panna Sophia zawsze była upartą dziewczyną,

wszystko musiało być tak, jak ona chce, a jednak zgodziła się

zostawić tę sprawę w spokoju.

- Niezupełnie, panie Trapp - zaprzeczył Benedykt. - Jeśli się nie

mylę, niełatwo jej było powziąć decyzję. - Uśmiechnął się lekko,

moszcząc obolałe ciało na łóżku. - Może jest uparta i rozpuszczona,

ale ani przez chwilę nie wątpię, że dotrzyma słowa.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Benedykt nie zawiódł się na młodej kobiecie, w której pokładał

wiarę jak w żadnej innej. Okazało się to dwa dni później, gdy

otrzymał wezwanie, by stawił się w pałacu punktualnie w południe.

Ponieważ pół godziny wcześniej Trapp odwiózł hrabiego i

hrabinę lekkim miejskim powozem, Benedykt domyślił się, kto chciał

go widzieć. Choć był przygotowany na tę rozmowę, serce biło mu w

przyspieszonym tempie, gdy o wyznaczonej godzinie wchodził do

biblioteki, gdzie ujrzał swą ukochaną. Siedziała przy mahoniowym

biurku, zajęta pisaniem listu.

Poczuł rozczarowanie, gdy nie uśmiechnęła się na powitanie,

każąc mu usiąść po drugiej stronie biurka. Wydawała się całkowicie

pochłonięta listem, toteż nie próbował jej przeszkadzać, lecz rozejrzał

się po pokoju, którego ściany szczelnie wypełniały książki.

W przeciwieństwie do Trappa Benedykt, co całkiem zrozumiałe,

w eleganckim otoczeniu czuł się swobodnie. Ściany pełne książek,

background image

nieomylny zapach skóry i dobrej starej whisky przypomniały mu

bibliotekę w Sharnbrook.

Nie wątpił ani przez chwilę, że podczas jego długiej nieobecności

wierna służba doskonale dbała o dom i jego wnętrze. Większość mebli

z pewnością okryta była płóciennymi pokrowcami, a Benedykt z

utęsknieniem czekał dnia, kiedy każe je zdjąć, sam zaś podejmie

liczne obowiązki, do których był przygotowywany od urodzenia.

Wracając myślą do teraźniejszości, zerknął na drugą stronę

biurka, na istotę, która opóźniała jego powrót do rodzinnego gniazda.

Nadobna dziedziczka skończyła już pisać i dość bacznie się weń

wpatrywała.

- Twoje rany szybko się goją - odezwała się Sophia,

zauważywszy, że Ben nie ma już spuchniętych warg, choć rozcięcie

nad lewym okiem ciągle jeszcze jest wyraźnie widoczne. - Mam

nadzieję, że w tej sytuacji Trapp nie zarzuca cię robotą.

Benedykt pospiesznie zapewnił ją, że prawda wygląda wręcz

przeciwnie i że przydzielają mu tylko najlżejsze prace.

- W istocie, panienko, im szybciej będę mógł podjąć wszystkie

swe obowiązki, tym lepiej mi to zrobi.

- W takim razie możesz towarzyszyć mi jutro. Brat dziś wyjeżdża

z Londynu, więc będę potrzebowała twoich usług od zaraz.

W uszach Benedykta jej słowa zabrzmiały jak najsłodsza muzyka.

Nie to, żeby nie lubił lorda Angmeringa - wręcz przeciwnie. Brat

Sophii często zachodził do stajni, gdy przyjeżdżał na Berkeley Square,

a jego nierzadko zjadliwe uwagi bawiły Benedykta. Jednak obecność

background image

Marcusa w stolicy przeszkadzała w uwodzeniu jego uroczej siostry,

toteż bez przykrości myślał o rychłym jego wyjeździe.

- Tymczasem jednak nie powinieneś zbyt pospiesznie

podejmować swych dawnych obowiązków - rzekła miękko Sophia,

która czuła się winna, patrząc na wyraźnie wypukłości bandaży pod

szorstką, bawełnianą koszulą. - Nie chcę przysparzać ci jeszcze więcej

bólu.

Dopiero po pewnej chwili Benedykt zdał sobie sprawę, że Sophia

mówi o jego obrażeniach fizycznych, nie zaś obecnym stanie ducha i

niemal westchnął z ulgą, gdyż ani przez moment nie wątpił, że jego

dni jako pomocnika w stajni Yardleyow byłyby policzone, gdyby

ktokolwiek się dowiedział, że skromny sługa czyni zakusy na młodą

dziedziczkę.

- To, co zaszło tego wieczoru, nie jest panienki winą - zapewnił ją

szybko, lecz ona nie dała się tak szlachetnie oczyścić z winy.

- Owszem, jest. To wszystko przeze mnie. Niemądrze postąpiłam,

zachęcając człowieka pokroju Crawleya. Napadnięto na ciebie z

powodu mojej lekkomyślności.

Nie mogła powstrzymać wymuszonego uśmiechu.

- Sumienie mnie gryzie i przyznam, że bardzo mi wstyd. Nie

przypuszczam wszakże, bym przy mojej naturze zbyt długo oddawała

się przygnębieniu - rzekła lekko, nie uświadamiając sobie, jak bardzo

to przeżycie wpłynęło na jej stosunek do wielu spraw. - Oczywiście,

humor mi się nie poprawił, gdy zeszłego wieczoru ujrzałam Crawleya

background image

i byłam zmuszona zwracać się do niego uprzejmie z powodu tej

bezsensownej obietnicy, jaką ci dałam.

- Rozmawiała pani z nim?

- Tak, przez chwilę - odparła, nie znajdując nic dziwnego w jego

wyraźnym zainteresowaniu. - Bogu dzięki, ani razu nie poprosił mnie

do tańca. - Nagle się zachmurzyła. - Teraz, gdy się nad tym

zastanawiam, w ogóle nie pamiętam, żeby z kimkolwiek tańczył.

Wydawał się czymś zaabsorbowany i, o ile sobie przypominam, dość

wcześnie wyszedł z przyjęcia. - To wielce rozbawiło Bena, a Sophia

chciała znać przyczynę jego wesołości.

- Podejrzewam, że zajęcia Crawleya spowodowane są wyłącznie

moim drobnym fortelem - przyznał i zaczął jej wyjaśniać, jakie kroki

podjął, by choć trochę się zemścić.

Sophia całkowicie poparła jego postępowanie, poczuła się też

mniej winna.

- Mam tylko nadzieję, że opryszki, które na ciebie napadły, będą

nadal domagały się zapłaty. I otrzymają ją!

- Podejrzewam, że w końcu Crawley będzie musiał spełnić ich

żądania, by zamknąć im usta. Taki człowiek jak on może cieszyć się

złą sławą, ale wynajmowanie opryszków, by osiągnąć niegodziwe

cele, spotkałoby się z ogólnym potępieniem. Straciłby twarz,

napiętnowano by go nawet jako tchórza, a to oznacza śmierć

towarzyską każdego członka wyższej klasy.

background image

Jak zawsze, gdy mówił szczerą prawdę, Sophia nie mogła się

nadziwić, skąd tak dobrze zna jej sferę. Nie zdołała zapanować nad

ciekawością.

- Ciągłe mnie zadziwiasz, Benie. Znasz doskonale zasady,

rządzące w wyższych kręgach. Ciekawa jestem, skąd uzyskałeś tę

wiedzę? Może z przeglądania kolumn towarzyskich w gazetach, co?

Benedykt byłby niezwykle zdziwiony, gdyby, prędzej czy później,

nie rzuciła jakiejś uwagi na temat jego umiejętności czytania, toteż był

przygotowany na to na pół szydercze zapytanie i nie zbiło go ono z

pantałyku.

- Zdaje sobie pewnie panienka sprawę, że pan Trapp nie lubi

gadać po próżnicy, więc dużo czytam w wolnym czasie.

Sophia przez chwilę zastanawiała się nad tą odpowiedzią.

Służący, stojący wyżej w hierarchii, przeważnie umieli czytać i pisać,

ale w przypadku chłopców stajennych sprawa przedstawiała się

zupełnie inaczej. Jednakże Sophia nie mogła szczerze powiedzieć, że

była zaskoczona tymi umiejętnościami Bena.

- Bez wątpienia twój dawny pan nalegał, byś się uczył.

- Jak najbardziej, panienko - przyznał Benedykt, choć nadal czuł

się dziwnie, gdy o zmarłym ojcu mówił „dawny pan". - Uważał, że

człowiek bez wykształcenia nie będzie w stanie wspiąć się na wyższy

poziom społeczny.

- Hm. - Sophia przyglądała mu się w milczeniu, nie całkiem

zadowolona z jego wyjaśnień, lecz postanowiła na razie dać spokój i

machnęła tylko szczupłą dłonią w kierunku małego stolika przy

background image

drzwiach. - Znajdziesz tam ostatnie egzemplarze Morning Post. A

gdybyś miał ochotę, przed wyjściem rzuć okiem na półki i pożycz

sobie każdą książkę, która ci się spodoba.

Wzruszony tą wspaniałomyślnością, Benedykt właśnie miał

wygłosić gorące podziękowanie, gdy otworzyły się drzwi i wszedł

kamerdyner, by powiadomić pannę Sophię, że panna Perceval

przybyła z wizytą i czeka w bawialni, co raptownie przerwało

rozmowę ku wielkiemu rozczarowaniu przynajmniej jednego z jej

uczestników. Sophia zapewniła Bena, że może zabawić w bibliotece,

jak długo zechce, by wybrać książkę wedle swego upodobania, po

czym wyszła do salonu.

- Na śmierć zapomniałam, że cię zaprosiłam do siebie na

dzisiejszy ranek - przyznała, akurat gdy przyjaciółka zdejmowała ze

swych ciemnych loków śliczny jedwabny czepeczek w kolorze farbki

do bielizny.

Robina absolutnie nie czuła się obrażona, lecz nie mogła się

powstrzymać, by nie dokuczyć Sophii:

- Przypuszczam też, że całkiem zapomniałaś, dlaczego mnie tu

zaprosiłaś.

- O nie, o tym pamiętam - zapewniła ją Sophia, uśmiechając się z

jej na poły drwiącego tonu. - Chociaż, jak się później okazało, mogłaś

sobie oszczędzić trudu. Kiedy cię zapraszałam, przypuszczałam, że

Marcus tu będzie, ale postanowił dzisiaj wyjechać z Londynu. Wiesz,

co z niego za paskuda, Robino. - Uniosła ręce bezradnym gestem. -

Nie można przewidzieć, co zrobi z dnia na dzień. Niestety, bez jego

background image

pomocy nie zdołam pokazać ci zbyt dobrze figur tego walca, chyba

że...

Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl i odwróciła się do

kamerdynera, który wszedł w ślad za nią, niosąc tacę z karafką ratafii

oraz talerz słodkich, migdałowych biszkoptów.

- Cardew, bądź tak dobry i zobacz, czy Ben jest jeszcze w

bibliotece, a jeśli tak, poproś go, by tu przyszedł.

Kamerdyner prychnął głośno, wyrażając swoje niezadowolenie.

Uważał za niestosowne, by służba pracująca na zewnątrz chodziła

swobodnie po domu, nawet jeśli wystroiła się jak należy przed

stawieniem się u pałacowych drzwi. Jednak starczyło mu rozumu, by

nie dyskutować z hrabianką, toteż poszedł po Bena, tak jak mu

kazano.

Choć Sophia kilkakrotnie wspominała o swym nowym stajennym,

zupełnie zapomniała uprzedzić, jak bardzo jest przystojny, toteż

Robina stanęła niemal z otwartymi ustami, gdy drzwi się otworzyły i

po chwili wysoki mężczyzna o złotobrązowych włosach sięgających

karku, swobodnym krokiem wszedł do salonu.

Robina nie mogła oderwać od niego oczu. Najbardziej uderzył ją

nie imponujący wzrost ani barczyste ramiona, lecz to, że nawet w

zwykłym roboczym ubraniu w eleganckim otoczeniu wydawał się

całkiem na miejscu.

- Ach, wybornie! - rzekła Sophia, pospiesznie przeglądając

książkę i gazety, które trzymał w ręce. - Widzę, że wybrałeś sobie coś

do czytania. Odłóż to teraz, Benie, bo potrzebuję twojej pomocy.

background image

Usłuchał z lekkim zdziwieniem.

- Czym mogę służyć, panienko?

Choć szybko pozbyła się resztek dziecięcej niedojrzałości, w jej

naturze zostało jednak coś łobuzerskiego.

- Na pewno tak wykształcona osoba jak ty kiedyś uczyła się

tańczyć.

- Tańczyć, panienko? - powtórzył, rzucając ostrożne spojrzenie w

drugi koniec pokoju, w kierunku Robiny.

- Tak, tańczyć, Benie. Wiesz, to taka niemądra rozrywka, której

my, co mniej poważni śmiertelnicy, oddajemy się z braku czegoś

lepszego do roboty.

Stłumiony chichot z tyłu przypomniał Sophii nie tylko o

obecności przyjaciółki, lecz także, iż zapomina o dobrych manierach.

Pospiesznie naprawiła ten błąd, oficjalnie przedstawiając sobie

obecnych, jakby Ben był dżentelmenem, który zaszedł z wizytą, po

czym nakłoniła lekko rozbawioną Robinę, by zasiadła przy

fortepianie.

Robina uczyniła to z najwyższą chęcią. Nie tak utalentowana jak

jej siostra, potrafiła jednak zagrać bardzo przyzwoicie, gdy ją o to

poproszono, choć palce się jej nieco poplątały, gdy ujrzała, jak Sophia

śmiało kładzie jedną męską dłoń na swej talii, a drugą ujmuje w

szczupłe palce.

Benedykt był zdumiony. Słyszał, oczywiście, o tym nowym tańcu,

który gwałtownie zyskiwał na popularności, lecz sam nigdy go nie

tańczył. Był jednak bardzo chętny do nauki, zwłaszcza że dzięki temu

background image

mógł choć lekko dotknąć kobiety, która, jak się przekonywał z

każdym dniem bardziej, będzie dla niego idealną żoną.

Sophia również nie pozostała obojętna na bliskość mężczyzny.

Doskonałe pamiętała ten wieczór w Boże Narodzenie, kiedy Marcusa

zdołano namówić, by nauczył ją tańca, który wówczas uważano za

nadzwyczaj nieprzyzwoity. Wtedy zupełnie nie uświadamiała sobie,

że brat ją przytrzymuje, gdy wirowali razem wokół bawialni w Jaffrey

House, toteż teraz musiała zebrać myśli i znaleźć się w tej sytuacji jak

najlepiej.

Szybko doszła do wniosku, że albo ona jest znakomitą

nauczycielką, albo Ben niesłychanie pojętnym uczniem. Po kilku

momentach nieuwagi, gdy jednak zgrabnie uniknęli nastąpnięcia sobie

na nogi, wirowali wokół dużego salonu doskonale zgrani, póki Sophia

bezwiednie nie wsunęła czubka bucika pod dywan.

Nie runęła jak długa tylko dzięki szybkiemu refleksowi partnera.

Objął silnym ramieniem jej szczupłą talię i trzymał ją przez chwilę

bezpiecznie opartą o swą muskularną pierś, po czym łagodnie

postawił na nogi. Trwało to zaledwie parę chwil, a jednak jej ciało

pulsowało takim bogactwem doznań, że aż się zarumieniła.

Instynktownie odsunęła się o krok i zaryzykowała przelotne

spojrzenie na mężczyznę, którego krótki uścisk tak bardzo ją poruszył,

lecz zaraz stwierdziła, że on wcale nie patrzy na nią, ale na instrument

stojący w drugim końcu pokoju. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że

muzyka ucichła.

background image

- No, no! Ależ to szybki taniec, ten walc! - zawołała, usiłując

opanować zadyszkę, a gdy podążyła wzrokiem za lekko rozbawionym

spojrzeniem Bena, ujrzała Robinę, która trzymała palce nad

klawiszami i wyglądała na wyraźnie zamyśloną. - Może skończymy

na tym pierwszą lekcję, co? Czuję się dość zmęczona.

Mówiła szczerą prawdę, lecz nie tłumaczyło to uczucia

nieśmiałości, które nagle ją opanowało. Sophia zdołała zaledwie

kiwnąć głową Benowi, by go odprawić, po czym podeszła do sofy.

Robina dołączyła do niej, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi.

- Wydaje się, że twój stajenny ma wiele talentów.

Ta cicho wypowiedziana uwaga wcale nie wydała się Sophii

dziwna. W istocie, byłaby bardzo zdumiona, gdyby jej niezwykle

bystra przyjaciółka nie dostrzegła w Beniaminie Rudgelym niczego

nadzwyczajnego.

- Więcej, niż ci się wydaje - odparła, odzyskując panowanie nad

sobą i zastanawiając się, dlaczego w ogóle je straciła. - Za każdym

razem, kiedy jestem w jego towarzystwie, odkrywam w nim coś

nowego. Na przykład któregoś dnia dowiedziałam się, że umie pisać i

czytać.

- Wielkie nieba! - Robina nawet nie próbowała ukrywać

zdumienia. - To niezwykłe, nie uważasz?

- Bardzo - przyznała Sophia - ale też Beniamin Rudgely jest w

najwyższym stopniu niezwykłym człowiekiem.

background image

Sięgając po ratafię, umieszczoną pod ręką na pobliskim stoliku,

nalała dwa kieliszki, wręczyła jeden Robinie, po czym oparła się o

sofę, w zamyśleniu sącząc trunek.

- Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że jest synem z

nieprawego łoża jakiegoś bogacza.

Choć Robina wychowała się w rodzinie pastora, nie można jej

było uznać za naiwną czy nieśmiałą skromnisię. Wpatrywała się w

jakiś odległy punkt, jakby chcąc przywołać wizję przystojnej twarzy o

niezaprzeczalnie arystokratycznych rysach i po paru chwilach skinęła

potakująco głową.

- Zawsze mówi o zmarłym chlebodawcy jako o „dawnym panu" -

wyjaśniła Sophia. - Mam jednak przeświadczenie, że łączyło ich coś

więcej niż zwyczajny stosunek pana i służącego. W końcu ilu ludzi

zadbałoby o edukację służby? Wiem, że mój ojciec kazał uczyć

Trappa, ale przyznasz, że to niezwykłe.

Znowu przyjaciółka skinieniem przyznała jej rację.

- Uważasz, że dawny chlebodawca mógł być jego ojcem?

- Oczywiście, to całkiem możliwe.

- Ale nie znasz jego nazwiska?

- Nie, nie znam. Co więcej, nie zamierzam tego dochodzić. Jeśli

Ben będzie chciał, żebym je poznała, sam mi powie - a jeżeli nie, na

pewno ma swoje powody, żeby mi go nie zdradzać.

Robina, która początkowo była tylko zaciekawiona tym tematem,

postanowiła dokładnie go zgłębić.

background image

- Najwyraźniej bardzo cię obchodzi twój stajenny, Sophio -

zauważyła cicho.

- Owszem, chyba można tak powiedzieć.

- Zdaje się, że bardzo go polubiłaś.

- To prawda - przyznała Sophia, nie widząc powodu, by kłamać. -

Clema też bardzo lubiłam, pamiętasz?

- Taak... Ale Clem, pozwól, że ci przypomnę, był niski, tęgawy i

w niczym nie przypominał Adonisa, podczas gdy Beniamin Rudgely...

- Jest niezwykle przystojny - dokończyła za nią Sophia. -

Owszem, zauważyłam to, Robino, nie jestem ślepa. Jeśli sądzisz, że

między nami dochodzi do czegoś niewłaściwego...

- Niczego nie sądzę - pospiesznie zapewniła ją Robina. - Po prostu

chodzi o to, że... - w jej jasnoniebieskich oczach zamigotał błysk

niepokoju - nigdy nie ukrywałaś swych uczuć. Wszyscy wiedzieli, jak

bardzo lubiłaś dawnego stajennego i nikt w czterech wioskach

opactwa nie widział w waszej przyjaźni niczego zdrożnego.

Ale to jest Londyn, Sophio, prawdziwa wylęgarnia skandali i

złośliwych plotek. Jeśli okażesz nowemu stajennemu tę samą

sympatię, jaką żywiłaś dla Clema, to wolę nie myśleć o

oszczerstwach, które zaczną krążyć na twój temat.

Sophia siedziała w milczeniu, przez parę minut rozmyślając nad

słowami Robiny, po czym, sięgnąwszy po biszkopt ze słodkimi

migdałami, machnęła ręką z lekceważeniem. Jej przyjaciółka

wyraźnie przesadza!

background image

Jak się okazało, obawy Robiny nie były płonne. Gdy Sophia i jej

przystojny stajenny przez parę dni regularnie pojawiali się w parku,

wywołali masę plotek i domysłów. Oczywiście wiele osób nie

widziało nic złego w tym, że młoda dama i jej stajenny jadą obok

siebie, zatopieni w rozmowie.

Inni zaś, zwłaszcza ci, którzy w zeszłym miesiącu byli na balu u

Yardleyów, zastanawiali się, czy w krążących wówczas pogłoskach

nie kryje się źdźbło prawdy. Lady Sophia Cleeve od przyjazdu do

Londynu poświęcała bardzo mało uwagi dżentelmenom z

eleganckiego świata, na oczach wszystkich okazując najwyższe

zainteresowanie plebejuszowi ze stajni!

Sophia pozostawała obojętna na liczne ukradkowe mrugnięcia i

złośliwe szepty, wymieniane za jej plecami. Odczuwała boleśnie tylko

to, że Londyn stał się niesłychanie zatłoczony, jego ludność jakby

podwoiła się w ciągu doby. Niezależnie od pory dnia, w jakiej

postanowiła odbyć przejażdżkę, nie mogła znaleźć ulicy, którą

swobodnie dałoby się przejechać, ani miejsca w parku, wolnego od

plotkujących par.

Któregoś ranka podczas śniadania, mniej więcej w tydzień po

wyjeździe Marcusa, gorzko poskarżyła się na to rodzicom. Lady

Marissa rzuciła córce spojrzenie pełne zrozumienia.

- Obawiam się, moja droga, że będziesz musiała się do tego

przyzwyczaić. Zaczął się sezon i większość gości pozostanie aż do

jego zakończenia.

background image

- Zdaję sobie z tego sprawę, mamo, ale mam wrażenie, że

wszyscy zjechali do stolicy w ciągu ostatnich paru dni. - Uderzył ją

przewrotny zbieg okoliczności. - Dokładnie rzecz biorąc, ten napływ

zaczął się od wyjazdu Marcusa. Może powinniśmy go zawezwać i

przekonać się, czy jego obecność nie nakłoni paru przybyszów do

powrotu do ich majątków.

Hrabia, pogrążony w lekturze licznej korespondencji, leżącej przy

jego talerzu, nie mógł powstrzymać chichotu.

- Gdyby ktoś cię usłyszał, moje dziecko, mógłby dojść do

wniosku, że nie szanujesz brata, a tymczasem każdy przyzna, że...

Urwał, a jego twarz pokryła się tak chorobliwą bladością, że

zaniepokojona hrabina zapytała, czy mąż dobrze się czuje.

- C... co? - Szeroko rozwartymi oczyma przyglądał się jej przez

stół, jakby była osobą zupełnie mu nieznaną. Potem wziął się w garść,

pospiesznie

wstał

z

fotela,

zgarniając

jednocześnie

całą

korespondencję. - Czuję się doskonale, moje serce... tak, naprawdę

znakomicie. Przepraszam was, ale skończę czytanie listów w

bibliotece.

- Co się nagle stało papie? - odezwała się Sophia, gdy tylko je

opuścił.

- Bez wątpienia coś go zdenerwowało - musiała przyznać matka,

lecz zdecydowanie nie chciała zagłębiać się w domysły i pospiesznie

zmieniła temat. - Mam nadzieję, że list do ciebie nie zawierał złych

wiadomości?

background image

- Wręcz przeciwnie - zapewniła ją Sophia. - To karteczka od

Olivii Roade Burton. Napisałam do niej w zeszłym tygodniu, lecz

najwyraźniej wiadomość ode mnie jeszcze do niej nie dotarła, gdyż

pisze, że uważa mnie za największą świnkę na świecie, skoro tak

szybko o niej zapomniałam.

- Ta młoda dama - zauważyła lady Marissa tonem, który nagle stał

się oschły - nie ma prawa nikogo krytykować po tym, jak się sama

zachowała.

Sophia nie mogła powstrzymać wesołości z tego rzadkiego

przejawu wyraźnego niezadowolenia matki.

- Zdaję sobie sprawę, że nie masz zbyt dobrego mniemania o

Olivii, mamo. Może jest trochę samolubna i rozpieszczona, ale ja też

taka jestem.

- To święta prawda, moja droga - przytaknęła hrabina, wcale nie

zamierzając oszczędzać córki. - Jestem jednak pewna, że nie igrałabyś

z męskimi uczuciami, w jednej chwili przyrzekając dżentelmenowi

rękę, a w następnej zmieniając zdanie. Zanim zaczniesz bronić panny

Roade Burton - ciągnęła, uniemożliwiając córce przyjście znajomej z

pomocą - powiem ci jasno i otwarcie, że nigdy nie wierzyłam w ten

stek nonsensów, który rozgłaszał biedaczysko lord Ravensden, jakoby

nigdy nie byli oficjalnie zaręczeni i że ogłoszenie w prasie było tylko

przykrą pomyłką.

Matka mówiła prawdę i Sophia czuła, że nie powiedzie się jej

próba ukazania Olivii w lepszym świetle. Nie ma co przekonywać

background image

lady Marissy, że wydarzenia, które rozegrały się przed paroma

miesiącami, miały zupełnie inny przebieg. Powiedziała więc tylko:

- Dżentelmen do ostatka, co, mamo? Pewnie dlatego lubisz lorda

Ravensdena i byłaś tak rada, kiedy postanowił poślubić Beatrice.

Zawsze o wiele bardziej lubiłaś Beatrice niż jej siostrę... No, przyznaj

się, mamo!

Hrabina, prawdomówna jak zawsze, nawet nie zamierzała

zaprzeczać.

- Tak, trzeba przyznać, że Ravensdenowi się udało, gdy Olivia

postanowiła go zostawić.

- Masz zupełną rację - przytaknęła Sophia. - Może nie pochwalam

sposobów postępowania Olivii, ale w sumie wyszły one na dobre

wszystkim zainteresowanym. Poza tym - dodała z uśmieszkiem osoby,

która wie, co w trawie piszczy - nie wierzę, byś naprawdę miała Olivii

za złe to, że nie chciała wyjść za mężczyznę, który jej nie kochał.

- Chyba tak, moja duszko - odparła matka, lecz nie chciała już

więcej ustępować córce i zmieniła temat, pytając, czy list zawiera

jakieś interesujące ploteczki.

- Nie, nic ciekawego. - Sophia szybko przebiegła wzrokiem

pojedynczą kartkę papieru. - Olivia wspomina, że okolice opactwa

wyglądają jak opuszczone. Nic dziwnego, skoro większość

mieszkańców dworów zjechała do stolicy.

Mogłabym przysiąc, że wczoraj widziałam Beatrice, jak jechała z

Ravensdenem powozem, i na pewno widziałam lorda Ishama, który

onegdaj, ponury jak gradowa chmura, jeździł po parku, lecz nie

background image

zauważyłam, czy była z nim India. I wiesz, oczywiście, że

Percevalowie wreszcie przyjechali do miasta.

- Tak, wiem o tym. - Hrabina nie mogła powstrzymać uśmiechu. -

Jak powiedział któregoś dnia drogi Hugo, jego matka nie jest

zadowolona, że wydałyśmy dla ciebie bal, nim ona i Hester przybyły

do miasta. On, kochany chłopak, doskonale rozumie, dlaczego to

zrobiłam. Kalendarz wydarzeń towarzyskich jest tak wypełniony, że

nie zdołałybyśmy się wcisnąć z naszym przyjęciem, gdy sezon

oficjalnie się rozpocznie. Ale, ale - dodała, wzmocniwszy się łykiem

kawy - nie zapomniałaś, że drogi Hugo ma nas zabrać do lady Sefton

na wieczorek w przyszłym tygodniu?

- Nie, nie zapomniałam - zapewniła ją Sophia, uśmiechając się ze

zwyczaju matki, która dodawała czułe słówko przed imionami swych

szczególnych ulubieńców. - Zastanawiam się, mamo - kazał jej

powiedzieć złośliwy duszek - dlaczego nigdy nie dążyłaś do

małżeństwa między „drogim" Hugo a mną, skoro najwyraźniej tak

wysoko go cenisz?

- Właśnie z tego powodu nigdy się o to nie starałam - odparła

hrabina Marissa. - Ani mi było w głowie narzucać taką złośliwą małą

psotnicę temu miłemu chłopcu. Nie dałabyś mu chwili spokoju, a on

jest zbyt wielkim dżentelmenem, by postąpić z tobą tak, jak często na

to zasługujesz.

Sophia nie mogła powstrzymać śmiechu, słysząc tę szczerą, choć

niepochlebną ocenę swego charakteru.

background image

- Tak, być może masz rację. Brat Hugona o wiele lepiej by się

nadawał.

- Przeciwnie, on byłby zupełnie nieodpowiedni! - zaprzeczyła

hrabina, wstrząsając się na samą myśl. - Lowell jest tak samo

trzpiotowaty jak ty, a poza tym to jeszcze młodzieniaszek. O nie, moja

droga. Musisz wyjść za kogoś, czyje poglądy będziesz szanowała i

czyich decyzji nie podważysz. I zapewniam cię, że jeśli spotkam taką

osobę, zrobię wszystko co w mojej mocy, by doprowadzić do

małżeństwa.

Sophia nagle się zamyśliła i niewidzącym wzrokiem wpatrzyła w

przeciwległą ścianę. Oczami duszy ujrzała wysokiego mężczyznę o

długich, złotobrązowych włosach i inteligentnych niebieskich oczach.

Ben zawsze łagodnie zwracał swej pani uwagę, gdy podczas

przejażdżek wypsnęło jej się coś, co nie przystoi damie, i nieraz

powściągała język pod wpływem jego łagodnej krytyki. Jakie to

dziwne! Nagle zauważyła, że matka bacznie się jej przygląda,

poderwała się więc na nogi.

- Oczywiście, mamo, że z największą radością poślubię takiego

mężczyznę, jeśli go kiedykolwiek spotkam. Tymczasem muszę

odpowiedzieć na list Olivii.

Zapominając, że ojciec szukał chwili wytchnienia w bibliotece,

weszła tam i zobaczyła, że sir Thomas stoi przy oknie. Patrzył na

skwer, ramiona miał opuszczone, minę poważną i po raz pierwszy

Sophia pomyślała, że ojciec sprawia wrażenie zmęczonego życiem

człowieka.

background image

Zatopiony we własnych, ponurych myślach nie zwrócił uwagi na

jej obecność. Właśnie zastanawiała się, czy nie wymknąć się po cichu,

gdy nagle zapytał, czego córka chce.

- Przepraszam, że ci przeszkodziłam, papo. - Rzadko odzywał się

do niej ostro, toteż była zdumiona jego szorstkim tonem, ale nie

dotknęło jej to. Patrząc na jego minę, od razu można było poznać, że

jest czymś głęboko zmartwiony. - Zapomniałam, że tu jesteś.

Chciałam napisać list, ale mogę przyjść później.

- Nie ma potrzeby. - Gdy przechodził do biurka, by wziąć stamtąd

pojedynczy arkusik papieru i wsunąć go do kieszeni, jego krok nie był

tak energiczny jak zawsze. - Wychodzę na chwilę, więc możesz tu

zostać i napisać list.

Zaniepokojona Sophia odsunęła się, by zrobić mu przejście, i

uświadomiła sobie, że bardzo posiwiał, a na twarzy wyżłobiły mu się

głębokie zmarszczki. Przypomniała sobie, że kiedy przed paroma laty

dowiedział się o zatonięciu statku płynącego z Indii, przez parę

tygodni miał taki wyraz twarzy. Zmartwiła go utrata nie ładunku, lecz

ludzi, toteż zastanawiała się, czy podobna katastrofa wydarzyła się i

teraz.

Modląc się, by tak nie było, usadowiła się przy biurku i sięgnęła

do lewej górnej szuflady po papier, przy okazji zsuwając wieczko

małego pudełka. W innych okolicznościach nasunęłaby je na miejsce,

lecz to, co ujrzała, tak pochłonęło jej uwagę, że wyjęła pudełeczko, by

dokładniej przejrzeć jego zawartość.

background image

Przypomniała sobie mgliście, że przy śniadaniu wraz z listami

Cardew położył obok talerza ojca to właśnie pudełeczko i nawet

zastanawiała się, co też ono w sobie mieściło, nigdy bowiem nie

widziała tego cacuszka ani jego zawartości.

Lok ciemnych włosów mógł należeć do ojca, Sophia doskonale

bowiem wiedziała, że w młodości lord miał ciemną czuprynę,

podobnie jak ona. Było jednak wykluczone, by kiedykolwiek nosił

maleńką obrączkę leżącą obok jedwabistych pukli. Wzór był

delikatny, bez wątpienia starodawny, a obrączka pasowała na palec

tak szczupły jak Sophii.

Ze zdziwieniem potrząsnęła głową, nie mogąc zrozumieć,

dlaczego ktokolwiek miałby przysyłać jej ojcu takie rzeczy. Były to

bez wątpienia skarby, może miłosne pamiątki...

ROZDZIAŁ ÓSMY

Hrabia Yardley opuścił Londyn wynajętym powozem wcześnie

następnego

ranka,

dwudziestego

drugiego

kwietnia,

nie

powiadamiając żadnego z mieszkańców domu, nawet żony, dokąd się

udaje, ani nie podając powodów swego nagłego wyjazdu. Zabawił

poza domem tylko jedną noc i wrócił jeszcze bardziej wzburzony.

Niepokój Sophii wzrastał, gdyż ojciec najwyraźniej coraz bardziej

zamykał się w sobie. Gdy się na siebie natykali, rzadko wdawał się z

nią w rozmowę, a przeważnie czas spędzał w bibliotece, gdzie przed

wtargnięciem intruzów chroniły go drzwi zamknięte na klucz.

background image

Nikomu nie powiedział, dlaczego jest tak przygnębiony, a Sophia

ani lady Marrisa nie chciały wtykać nosa w jego sprawy. Ta

niesłychana zmiana usposobienia głowy domu pozostawała całkowitą

tajemnicą, dopóki Sophia nie uzyskała informacji z najbardziej

nieoczekiwanego źródła. Choć wieść ta nie tłumaczyła przyczyn

obecnego usposobienia ojca, przynajmniej wyjaśniała, dokąd lord udał

się podczas swego krótkiego wypadu z Londynu.

Sophia, siedząc z matką w słonecznej bawialni od frontu, gotowa

na przybycie porannych gości, ze zdziwieniem ujrzała ojca, który

wszedł do pokoju z listem w ręce.

- Cardew nieumyślnie położył to wraz z moją korespondencją -

wyjaśnił, wręczając jej kopertę, po czym, ku zdumieniu pań, usadowił

się na jednym z krzeseł o krętych nogach.

Jego zachowanie wzbudziło w Sophii iskrę nadziei, bo choć nie

wdał się ze swoimi paniami w pogawędkę, najwyraźniej gotów był

przebywać jakiś czas w ich towarzystwie, czego bezwzględnie unikał

przez ostatnie dni. Rzuciła ukradkowe spojrzenie na matkę, która

siedziała obok niej na sofie, spokojnie pochylona nad robótką. Lady

Marissa również nie wszczynała rozmowy. A zatem, idąc za jej

przykładem, Sophia milczała, całą uwagę poświęcając listowi.

Natychmiast rozpoznała charakter pisma i jeszcze zanim złamała

pieczęć, wiedziała, kto do niej napisał. Szybko zapoznała się z treścią

listu, po czym spojrzała na pospiesznie nabazgrany dopisek, w którym

jej przyjaciółka, Olivia, wyraźnie stwierdzała, że była zaskoczona, w

background image

zeszłym tygodniu widząc hrabiego zmierzającego konno w kierunku

opactwa Steepwood.

- Wielkie nieba, papo! - wykrzyknęła Sophia, nie myśląc o tym,

czy słusznie na głos wyraża zdziwienie. - Po co, na miły Bóg,

pojechałeś w zeszłym tygodniu do Jaffrey House?

Z chwilą gdy to powiedziała, zorientowała się, że popełniła błąd.

Twarz ojca przybrała niebezpieczny odcień purpury, podniósł się tak

gwałtownie, że krzesło przewróciło się na podłogę.

- Dokąd jadę i co robię to wyłącznie moja rzecz! - odparł

podniesionym tonem. - Lepiej poszukaj sobie odpowiedniego męża,

zamiast wtrącać się w sprawy, które zupełnie ciebie nie dotyczą!

Lady Marissa po mistrzowsku opanowała zdenerwowanie z

powodu tego, jak sądziła, nieuzasadnionego wybuchu i przez sofę

wyciągnęła rękę do córki, gdy tylko jej mąż wypadł z pokoju, z

zaskakującą gwałtownością trzaskając drzwiami.

- Uspokój się, moje dziecko - starała się załagodzić sytuację. - Nie

miej takiej smutnej minki. Ojciec nie jest sobą, inaczej nie odezwałby

się do ciebie w ten sposób.

Sophia nie należała do dziewcząt płaczliwych i teraz też nie miała

zamiaru ronić łez, ale nie mogła ukryć smutku, mówiąc:

- Wiem o tym, mamo. Łatwiej bym to zniosła, gdybym wiedziała,

co tak zmartwiło papę. Początkowo myślałam, że otrzymał jakieś

tragiczne wiadomości na temat któregoś z będących na morzu

statków, lecz ani przez chwilę nie przypuszczałam, że może to być

background image

powodem jego tak silnego przygnębienia, gdyż z pewnością do tej

pory już by się nam z tego zwierzył.

Hrabina przytaknęła, sama nie wiedząc, co spowodowało tak

gwałtowną zmianę w zachowaniu męża.

- Tak się składa, moje dziecko, że twój ojciec zawsze lubił sam

zajmować się swoimi sprawami. Nie jest jednak człowiekiem, który

smuci się bez powodu, tak że z przykrością muszę powiedzieć, że

dopóki nie przezwycięży swej obecnej melancholii albo nie zdradzi

nam jej przyczyn, będziemy musiały pogodzić się z jego nastrojami.

Westchnąwszy, Sophia z niechęcią przyznała jej rację.

- Miejmy nadzieję, mamo, że nie będziemy musiały zbyt długo

znosić tej sytuacji. Atmosfera w domu z każdym dniem staje się coraz

bardziej napięta. Wszak nawet nieszczęsny Cardew chodzi na palcach,

kiedy mija drzwi biblioteki.

Kamerdyner właśnie w tej chwili wkroczył do pokoju, by

oznajmić, iż przybyli pierwsi goście tego dnia. Już po chwili lady

Elizabeth Perceval w towarzystwie córki zjawiła się w pokoju.

Sophia, z jakichś powodów, które jej samej nie były znane, w

ostatnich dniach stała się bardzo wrażliwa na nastroje innych i od razu

wyczuła, że jej przyjaciółkę coś gnębi. Toteż, gdy tylko matka zajęła

lady Elizabeth rozmową, Sophia zaciągnęła Robinę do okna i prosto z

mostu zapytała, co ją dręczy.

Robina nie mogła powściągnąć uśmiechu.

- Nie zdawałam sobie sprawy, że tak łatwo mnie przejrzeć -

odparła lekko, ale już po chwili beztroski Robina ciągnęła

background image

poważniejszym tonem: - Nie mam pojęcia, jak ci to powiedzieć,

Sophio, i wiem, że nie będziesz zadowolona, ale chyba powinnaś

wiedzieć, co plotkują o tobie niecni ludzie... to znaczy o tobie i

nowym stajennym.

Robina od razu zauważyła, że szczupłe ciało Sophii, okryte

śliczną, jasnozieloną suknią poranną, zesztywniało lekko, lecz uznała,

że jej obowiązkiem jest ostrzeżenie przyjaciółki.

- Mama i ja uczestniczyłyśmy w małym przyjęciu, wydanym dla

dość wąskiego grona w domu lorda Exmoutha. On i jego matka

przybyli do Londynu zaledwie w zeszłym tygodniu, a szanowna

wdowa, z niewiadomego powodu, powzięła do mnie sympatię. To

urocza dama - ciągnęła Robina, lekko zbaczając z tematu. - Ma

charakter, jest pełna życia i nie boi się mówić tego, co myśli, ale

wcale nie jest złośliwa i to ona pierwsza podjęła temat tych

gorszących plotek na twój temat.

- A co dokładnie powiedziała ci lady Exmouth? - zapytała

zniżonym głosem Sophia, rzucając krótkie spojrzenie w kierunku

matki.

Na chwilę zapadła cisza.

- Ponieważ od przyjazdu do miasta nie wykazywałaś

zainteresowania towarzystwem żadnego dżentelmena, pewni ludzie są

skorzy wierzyć plotkom, które rozeszły się w noc twego własnego

balu. Mówiono wtedy, że w istocie wolisz towarzystwo...ee... osób z

niższych sfer.

- Och, nie - westchnęła Sophia.

background image

Po raz drugi w ciągu dwóch krótkich tygodni musiała ponosić

konsekwencje własnej głupoty. Nie można zaprzeczyć, że to ona sama

spowodowała falę obecnych plotek. Nie chodziło jej już o siebie, lecz

nie chciała, by pogłoski te doszły do uszu jej drogiej matki.

- Ale są też ludzie, którzy stają w twojej obronie - zapewniła ją

Robina, usiłując ulżyć widocznej konsternacji przyjaciółki. - Mama

machnęła na to wszystko ręką, twierdząc, że byłaś tak wychowana, by

okazywać względy służącym, niezależnie od tego, jak niską pozycję

zajmowali w domu twego papy.

Nagły błysk w jej oczach zdradził skłonność do żartów.

- A podobno lord Nicholas Risely rozpowiada, że wcale go nie

dziwi to twoje wyraźne upodobanie do osobistego stajennego, gdyż

ów sługa wyratował cię spod kół powozu pewnego ranka na Bond

Street.

- Lord Nicholas tak powiedział? - Gdy Sophia przypominała sobie

to zdarzenie, kąciki jej ust lekko uniosły się w uśmiechu. - Chyba

trochę przesadził - przyznała. - Niemniej jestem mu wdzięczna.

- Sama nie wiedziałam, czy mu wierzyć, czy nie, bo gdyby coś

takiego się zdarzyło, na pewno byś mi powiedziała. - Figlarny błysk

znowu pojawił się w oczach Robiny. - Każdego jednak zapewniam, że

to szczera prawda.

Sophia czuła, że napięcie powoli ją opuszcza.

- Jesteś dobrą przyjaciółką. Jedną z najlepszych - powiedziała,

wywołując na policzkach Robiny delikatne rumieńce.

background image

Choć

Sophia

z

najwyższą

przyjemnością

okazywałaby

niezgłębioną pogardę dla krążących o niej plotek i zachowywałaby się

jak zwykle, wiedziała, że nie może tak postąpić ze względu na matkę.

Lady Marissa robiła wszystko co w ludzkiej mocy, by pobyt córki w

mieście był udany. Nawet w ciągu ostatnich, męczących dni, gdy

musiała znosić samotniczy tryb życia męża, była dla córki źródłem

pociechy i wsparcia, a Sophia mogła uczynić przynajmniej tyle, by

oszczędzić matce dalszego niepokoju.

Gdy więc opuściła dom wczesnym popołudniem, by odbyć

codzienną przejażdżkę, postanowiła zachowywać się nadzwyczaj

nobliwie, jak przystało na jej pozycję życiową. Niestety, podejmując

to postanowienie, nie wzięła pod uwagę uczuć kogoś, czyje

towarzystwo znaczyło dla niej więcej, niż zdawała sobie z tego

sprawę.

Gdy tylko Benedykt ujrzał, jak wyłania się z domu, i zauważył

poważny wyraz twarzy Sophii, nabrał podejrzeń, że coś zmąciło jej

spokój ducha. Lekkie skinienie głowy, świadczące o dobrym

wychowaniu, tylko potwierdziło jego przekonanie, a brak zaproszenia,

by jechał obok niej, był widomym znakiem, że bezsprzecznie coś jest

nie w porządku.

Głowiąc się, co też mógł powiedzieć czy zrobić, co tak ją

zdenerwowało, wyjechał za nią ze skweru, trzymając się w

odpowiedniej odległości. Nic mu nie przychodziło na myśl. W istocie

pamiętał wyraźnie, że po przejażdżce zeszłego popołudnia rozstali się

po przyjacielsku. Omawiali podczas niej szereg tematów, poczynając

background image

od wojny we Francji po straszliwe warunki życia londyńskiej biedoty.

A zatem był dość pewien, że to nie on jest powodem obecnego,

zdecydowanie chłodnego traktowania.

Benedykt pracował w stajniach hrabiego Yardleya już od

miesiąca, toteż zdążył poznać charakter Sophii, a choć ją kochał,

bynajmniej nie był ślepy na jej wady. Bywała niepokojąco gwałtowna

i często mówiła, co jej ślina na język przyniosła, lecz te drobne

uchybienia jedynie wzmagały jej urok.

Trzeba też jej przyznać, że nie traktowała źle służby i nie robiła z

igły wideł. Dlatego nabrał pewności, że Sophia ma jakiś rozsądny

powód, by odnosić się do niego z całkowitą obojętnością.

Ponury uśmiech wykrzywił mu usta, gdy rozważał swą obecną

sytuację, która w istocie była nie do pozazdroszczenia. Gdyby był

prawdziwym stajennym, urodzonym i wychowanym do takiego życia,

prawdopodobnie zniósłby w milczeniu obojętność panienki. Jednak

sytuacja przedstawiała się inaczej. Pochodzi z Sharnbrooków, w jego

żyłach płynie błękitna krew i nie pozwoli sobie, by ignorowała go

młoda dama, która ma zostać jego żoną!

Gdy tylko Sophia zauważyła u swego boku górującą nad nią

wysoką postać, poczuła, jak wzmaga się w niej napięcie. Chciała mu

powiedzieć, by cofnął się o krok, lecz takie polecenie nie mogło jej

przejść przez usta. Nie potrafiła nagle zacząć traktować tego

mężczyzny jak służącego, skoro nigdy do tej pory tego nie czyniła.

Jakże mu nakazać, by pamiętał o swoim miejscu, skoro ona sama

myśli o nim jako o kimś sobie równym!

background image

Zaryzykowała spojrzenie z ukosa w jego kierunku i w tych

uderzająco błękitnych oczach nie dostrzegła ani odrobiny szacunku,

toteż zaczęła się zastanawiać, czy miała rację, na tyle mu pozwalając.

A jednak, przypomniała sobie, było to całkiem zrozumiałe w tych

okolicznościach.

Nie całkiem zdając sobie z tego sprawę, instynktownie zwróciła

się do Bena w poszukiwaniu męskiego towarzystwa, którym przez lata

był dla niej kochany papa, lecz ostatnio zaniedbał ten przyjemny

obowiązek. A zastąpienie ojca Benem wydało się jej o tyle naturalne,

że był pilnym słuchaczem i zarazem interesującym rozmówcą, którego

celne uwagi nieodmiennie doprowadzały ją do śmiechu.

O dziwo, wiele poglądów dzielił z ojcem, toteż przyszło jej do

głowy, że gdyby przestał mówić gardłową, wiejską angielszczyzną i

stosownie się ubrał, byłby całkiem na miejscu w klubie White'a czy

Boodle'a, zależnie, oczywiście, od jego politycznych przekonań.

Żywiła też niezachwianą pewność, że wiele słynnych dam,

będących lwicami salonowymi, widziałoby w nim ozdobę swych

przyjęć. Ta myśl przyprawiła ją o uśmiech, a gdy odwróciła głowę,

odkryła, że przedmiot jej dumań przygląda się swej pani z lekkim

zdziwieniem.

- Bogu dzięki za to! - powiedział tonem, w którym kryło się

szyderstwo. - Już myślałem, że w pani rodzinie ktoś umarł. Albo, co

gorsza, że wypadłem z łask.

- O nie. To się nigdy nie zdarzy - zapewniła go miękko.

background image

Jej uśmiech zgasł, gdy wjechali obok siebie do zatłoczonego

parku, a Sophia zauważyła w odkrytym powozie osławione plotkarki.

Kiedy spojrzała w ich stronę, zachichotały, przykrywając usta ręką.

- To te wstrętne babska jak lady Tockington, o, tam, wytrącają

mnie z równowagi. Czyżby jej życie było tak puste, tak straszliwie

nieinteresujące, że nie ma nic innego do roboty prócz rozsiewania

kłamstw o innych?

Benedykt zawsze liczył się z tym, że dawni przyjaciele, choć nie

widzieli go od pięciu lat, mogą rozpoznać go w przebraniu stajennego.

Od kilku dni zdawał sobie sprawę, że wraz z Sophią są obiektem

ogólnego zainteresowania i odgadywał, co się o nich mówi.

W tej sytuacji najlepiej jest, oczywiście, machnąć ręką i udawać,

że nic szczególnego się nie dzieje, gdyż niebawem plotkarze wezmą

kogoś innego na języki. Niestety, jego pozycja była, mówiąc

najoględniej, nieco niepewna. Choć dotychczas nikt go nie rozpoznał,

w każdej chwili obawiał się zdemaskowania, a jeśli teraz odkryją jego

maskaradę, może utracić to, o co tak zawzięcie się starał.

Powrócił spojrzeniem do uroczego profilu przyszłej żony, nieco

teraz zeszpeconego bardzo niezadowoloną miną.

- Może w tej sytuacji, panienko, byłoby roztropniej zatrudnić

Trappa jako eskortę panienki, póki plotkarze nie znajdą nowego

obiektu ich godnych pogardy zainteresowań - zaproponował, lecz był

zaskoczony, gdy panna natychmiast skinęła głową na znak zgody.

- Zazwyczaj, Benie, nie dbałabym ani trochę o to, że ludzie, nie

mający nic lepszego do zrobienia, biorą mnie na języki - przyznała.

background image

Choć była zdenerwowana i zaniepokojona, nie mogła powstrzymać

ponurego uśmieszku, który uniósł kąciki jej ust. - Faktem jest, że cię

lubię, i wcale mnie nie obchodzi, kto o tym wie.

Rzuciła mu spojrzenie, lecz nie zdążyła dostrzec błysku

satysfakcji, który pojawił się w oczach stajennego.

- Tym razem nie myślę o sobie. Moja matka musi się teraz uporać

z wieloma sprawami i nie chciałabym, żeby martwiła się jeszcze

wstrętnymi pogłoskami o mnie.

Sophia zauważyła zdziwienie na twarzy towarzysza i bez namysłu

postanowiła mu się zwierzyć.

- Ojciec ostatnimi czasy zachowywał się bardzo dziwnie. Nigdy

przedtem nie widziałam, żeby tak postępował. Zamyka się w swoim

własnym świecie, do którego nie dopuszcza mamy ani mnie. Gdyby

był chory, mogłabym to zrozumieć i iść na ustępstwa, ale wydaje mi

się, że nie chodzi tu o jego zdrowie.

Choć Benedykt nigdy nie zetknął się osobiście z hrabią, wiedział

od Trappa, że jego lordowska mość, mimo podeszłego wieku, cieszy

się doskonałym zdrowiem. Słyszał też o nieoczekiwanym, krótkim

wyjeździe lorda z miasta w zeszłym tygodniu i podsunął myśl, że

wówczas mogło zdarzyć się coś, co przysporzyło mu zmartwień.

Sophia zastanawiała się nad tym przez chwilę, po czym

potrząsnęła głową.

- Pamiętam wyraźnie, że coś go zmartwiło w przeddzień wyjazdu

ze stolicy. Poza tym - wzruszyła ramionami - dziś rano dowiedziałam

się, że odwiedził naszą wiejską rezydencję.

background image

- A jak panienka sądzi, co mogło go skłonić do tej wizyty? -

zapytał Benedykt, nie tyle zainteresowany postępowaniem hrabiego,

co zatroskany o spokój ducha Sophii. Najwyraźniej martwiła się

ojcem, a wszystko, co ją trapiło, miało teraz dla niego ogromne

znaczenie.

- Widziano go, jak jechał w kierunku opactwa Steepwood -

zwierzyła mu się - więc można przypuszczać, że chciał odwiedzić

Sywella. Dlaczego papie nagle przyszło do głowy, żeby się tam udać,

i to do tego o takiej porze? Pozostaje to dla mnie zagadką.

Benedyktowi też wydało się to dosyć dziwne. Potem coś mu się

przypomniało.

- Pamiętam, jak kiedyś panienka mówiła, że ojciec chce kupić

opactwo. Może dowiedział się, że Sywell w końcu zdecydował się je

sprzedać, i postanowił złożyć swoją ofertę przed wszystkimi.

- Obyś miał rację - westchnęła Sophia.

Może z wyjątkiem swego ojca, z nikim nie czuła się tak dobrze

jak w towarzystwie Beniamina Rudgely'ego. W przeciwieństwie do

wielu dżentelmenów, z którymi spędzała wieczory, Ben nigdy nie był

nudny, zawsze miał na podorędziu jakiś nowy, ciekawy temat do

rozmowy, a nade wszystko nie musiała mu tłumaczyć dowcipu czy

lekko prowokacyjnej uwagi, która się jej wyrwała.

Po prostu był niezwykle dobrym kompanem i chyba jednym z

najbardziej interesujących przedstawicieli swojej płci, jakiego

kiedykolwiek poznała. Na nowo zaczęła się zastanawiać, dlaczego

przyjął posadę o tyle poniżej swych możliwości.

background image

Rzucając mu kolejne spojrzenie z ukosa, zauważyła, że Beniamin

się rozgląda, swymi inteligentnymi, błękitnymi oczyma przypatrując

się innym jeźdźcom, przy czym w jego wzroku nie było

najmniejszego szacunku. Tak, rozmyślała, jest coś dumnego w

sposobie, w jaki się nosi, można wręcz powiedzieć, coś wyniosłego.

Miała wrażenie, że stajenny nie uważa tych bogatych członków

towarzystwa, którzy paradowali teraz w swych najszykowniejszych

strojach, za lepszych od siebie i uważała, że gdyby oduczył się swej

wiejskiej wymowy i odpowiednio się ubrał, nie raziłby w

najmodniejszych salonach Londynu.

Potrząsnęła głową, zastanawiając się, czy szczery szacunek, który

żywiła do jadącego obok niej człowieka, nie zaciemnia jej sądu. Lecz,

jednocześnie, choć Ben nigdy nawet nie próbował się jej zwierzać,

miała silne przeczucie, że jeszcze nie tak dawno cieszył się

wygodniejszym życiem niż teraz, mieszkając z Trappem nad

stajniami. Podejrzewała też, że miał bardziej odpowiedzialne zajęcie,

wydając, a nie wypełniając rozkazy.

Dlaczego, na miły Bóg, przyjął pracę w stajni, skoro stać go było

na znacznie więcej? Czy od powrotu do Anglii nie mógł znaleźć

bardziej stosownej dla siebie pracy, czy też za tym, co robi, kryje się

jakiś inny powód?

Benedykt nagle odwrócił głowę, podchwycił zamyślone

spojrzenie Sophii i całkowicie mylnie tłumacząc sobie wyraz jej

twarzy, rzekł:

background image

- Jeśli mogę coś poradzić, niech panienka nie bierze sobie do

serca zmartwień ojca. Każdy od czasu do czasu miewa w życiu jakieś

kłopoty. Mam wrażenie, że hrabia zwierza się innym tylko wtedy, gdy

jest do tego gotowy, i nigdy wcześniej.

Sophia doszła do wniosku, że nie tylko on ma takie usposobienie,

nagle ze zdziwieniem zdając sobie sprawę, że ojciec i mężczyzna

jadący obok niej wcale tak bardzo się od siebie nie różnią. Co jest

zdumiewające, gdyż nie mogą mieć ze sobą wiele wspólnego... Ale

czy rzeczywiście?

- Kiedy przyjmowałem tę pracę, powiedziała panienka, że od

czasu do czasu dostanę trochę wolnego, by odwiedzić rodzinę -

powiedział Ben, przerywając rozmyślania Sophii. - Właśnie chciałem

zapytać, czy dziś po południu mógłbym odwiedzić brata?

Nie zastanawiała się nawet przez chwilę.

- Oczywiście, że możesz. Trapp z pewnością da sobie radę bez

ciebie przez godzinkę czy dłużej. Żałuję, że nie mogę ci towarzyszyć.

Atmosfera w domu jest, mówiąc najoględniej, bardzo napięta. -

Roześmiała się nagłe, a w jej śmiechu zabrzmiała szaleńcza nuta. -

Jeżeli mojemu ojcu w najbliższym czasie nie poprawi się humor,

przyjmę propozycję pierwszego dżentelmena, który poprosi o moją

rękę, choćby po to, by wyrwać się z Berkeley Square!

Benedykta nie rozbawiło to w najmniejszym stopniu, a na jego

wysokim czole pojawiła się głęboka zmarszczka, gdy cofnął się o parę

kroków, by zrobić miejsce dla jednego z wielbicieli Sophii.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Zanim Benedykt chwycił się swego, jak mu się wówczas

wydawało, niewinnego fortelu, umówił się ze swoim bratem, że jeśli

nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, kontakt między nimi będzie

mocno ograniczony bądź żaden.

Nicholas zgodził się z tym, gdyż zawsze istniała możliwość, że

jakiś spostrzegawczy szelma, widząc ich razem, dostrzeże rodzinne

podobieństwo. Nawet on, niepoprawny figlarz, wolałby nie tłumaczyć

całemu światu, dlaczego jego szacowny brat, którego powrót do

wytwornego towarzystwa był oczekiwany już od jakiegoś czasu,

przebiera się w stajennego. Był więc nieco zdziwiony, gdy pewnego

dnia drzwi bawialni otworzyły się i jego brat nieoczekiwanie

wkroczył do pokoju.

- Wielkie nieba! - wykrzyknął Nicholas, od razu tracąc

zainteresowanie książką, która w modnych kołach stanowiła niemałą

sensację. - Sporo ryzykowałeś, przychodząc tutaj, co? A gdyby cię

ktoś zobaczył?

- Na wszelki wypadek nie wszedłem frontowym wejściem. -

Zdając sobie sprawę, że nie ma co czekać na zaproszenie, Benedykt

opadł na fotel naprzeciw brata. - To dziwne, jak szybko człowiek

przyzwyczaja się do bycia służącym. Teraz to niemal moja druga

natura.

- Wierzę ci na słowo - odparł Nicholas z głębokim poczuciem

niesmaku, gdyż sama myśl o wkroczeniu do domu wejściem dla

background image

służby przyprawiła go o drżenie. - Widzę, że odgrywanie stajennego

nadal ma dla ciebie urok nowości?

Wyraz twarzy Benedykta wyraźnie zdradzał jego uczucia, jeszcze

zanim odpowiedział:

- Przeciwnie, mam tego serdecznie dosyć!

W nagłym wybuchu śmiechu Nicholasa słychać było nieomylną

nutę triumfu.

- Wiedziałem, że z czasem stracisz zainteresowanie piękną Sophią

i zwrócisz wzrok w zupełnie innym kierunku. Któraż to zyskała łaskę

w twoich oczach?

Benedykt doszedł do wniosku, że marne to świadectwo o jego

wierności, lecz nie poczuł do brata najmniejszej urazy. Musiał

uczciwie przyznać, że gdy był w wieku Nicholasa, zachowywał się jak

niepoprawny lekkoduch i żadnej niewieście nie potrafił dochować

wierności. Niezdolny powstrzymać uśmieszku pełnego dezaprobaty

dla samego siebie, rzucił spojrzenie na młodszego brata.

- Gdy wyruszyłem na tę skandaliczną eskapadę - tak, bracie,

skandaliczną - powtórzył, gdy na twarzy Nicholasa odmalowało się

zdziwienie - uczyniłem to z powodów czysto samolubnych. Chciałem

dobrze poznać Sophię Cleeve, nim zaangażuję się w trwały związek.

Choć wstydzę się do tego przyznać, prawdą jest, że w przeszłości

często padałem ofiarą uroku ładnej buzi, i wiem doskonale, że

zauroczenie to płomień, który płonie jasno przez jakiś czas, ale rzadko

utrzymuje się długo.

background image

- Czyżby krótki okres pracy w stajniach Yardleyów całkowicie

wygasił płomień pożądania? - podsunął Nicholas, gdy Benedykt, z

nieodgadnionym wyrazem twarzy, zamilkł i zapatrzył się w pusty

kominek.

- Nie. Płonie on jaśniej niż kiedykolwiek... Ale to, co czuję do

jedynaczki lorda Yardleya, ma niewiele wspólnego z zauroczeniem.

Uniósł wzrok, napotykając pełne zainteresowania spojrzenie

brata.

- Bardzo ją kocham - przyznał głosem pozbawionym emocji,

który jednak brzmiał szczerze. - Gdybym przeszukał całą ziemię

wzdłuż i wszerz, nie znalazłbym kobiety, która bardziej mi

odpowiada. Mogę tylko dziękować opatrzności za to, że nasze ścieżki

przecięły się tamtego ranka na Bond Street.

Benedykt nie szukał aprobaty, gdyż uważał, że wybór żony należy

tylko i wyłącznie do niego, a jednak poczuł się mocno zaniepokojony

nieco zmartwioną miną, która przez chwilę pojawiła się na chłopięcej

twarzy brata.

- Widzę, że nie pochwalasz mojego wyboru.

- Och, nie, nie! Nie o to chodzi - pospiesznie zapewnił go

Nicholas. - Lubię Sophię. To wspaniała dziewczyna - jedna z

najsympatyczniejszych. Odkąd ją poznałem, przez te wszystkie

tygodnie nie powiedziała ani jednej złośliwej uwagi o żadnej

londyńskiej debiutantce.

Co więcej - rzekł, zapalając się - można z nią gawędzić, nie

zastanawiając się cały czas, czy aby mówi się rzeczy odpowiednie dla

background image

jej uszu. Ceni dobry żart i nigdy nie trzeba jej niczego dwa razy

tłumaczyć. To o wiele więcej niż da się powiedzieć o większości tych

słodkich stworzonek ozdabiających swym urokiem sezon.

Była to rzeczywiście pochwała, jednak Benedykt nie omieszkał

zauważyć lekkiego zakłopotania malującego się na twarzy brata.

- Nadal nie jesteś w pełni przekonany, czy będzie z niej

odpowiednia hrabina, co? - zapytał, a Nicholas nawet nie usiłował

zaprzeczać.

- Chodzi ci o to, że zupełnie nie przypomina naszej drogiej

zmarłej matki, mam rację?

Ich matce wpojono od kołyski, że nie należy poniżać się

okazaniem najdrobniejszego wyrazu uczucia, toteż była kobietą zimną

i nieprzystępną. Ani razu, nawet z dzieciństwa, Benedykt nie mógł

przypomnieć sobie jej czułego słowa czy gestu. Nic dziwnego zatem,

że ich ojciec szukał pewnych koniecznych pociech gdzie indziej, a

Benedykt nie miał mu aż tak bardzo za złe tych częstych wykroczeń

przeciw wierności małżeńskiej.

- Nie, Bogu dzięki! - odparł z uczuciem.

- Ach, była jak góra lodowa - zmuszony był przyznać Nicholas. -

Jednak nie zaprzeczysz, że znała swoje obowiązki. Może nie wszyscy

ją lubili, nawet we własnej rodzinie, ale głowę dam, że nigdy nie

zachowała się w sposób, który przyniósłby hańbę nazwisku Risely.

Wcale nie twierdzę, że kochana mała Sophia umyślnie

postąpiłaby w sposób uwłaczający jej godności - ciągnął pospiesznie

w obawie, że wyraził się dość niezręcznie. - W końcu jest córką lorda

background image

i dobrze wie, jak powinna się prowadzić. Kłopot w tym, braciszku, że

nie zawsze postępuje tak, jak powinna, i często mówi rzeczy wręcz

skandaliczne.

Benedykt nie próbował bronić przyszłej żony po prostu dlatego,

że wszystko, co powiedział brat, było prawdą.

- Pierwszy przyznam, że Sophia nie jest bez wad. Tak - zgodził

się - czasami potrafi być bezmyślnie impulsywna. W sposób aż

niepokojący! - dodał, przypominając sobie wyraźnie pewne drobne

zdarzenie związane z pozbawionym skrupułów baronetem. - Nie

zawsze też zastanowi się poważnie, zanim coś powie.

Dla niego były to drobne skazy na skądinąd uroczym charakterze

dziewczęcia, a zatem nie rozwodził się nad nimi.

- Musisz wszakże pamiętać, że jest jeszcze bardzo młoda, nie

skończyła nawet dwudziestu jeden lat i pod niektórymi względami

pozostaje rozpieszczaną córeczką zaślepionego papy. Myślę, że

powoli zaczyna uwalniać się od tych rodzinnych słabości i żegna się z

pierwszą, dziewczęcą młodością.

Urwał na chwilę, by przyjrzeć się uważnie pełnym karafkom,

ustawionym kusząco w zasięgu ręki i, podejrzewając, że jego

zawstydzająco niedbały gospodarz nadal będzie zapominał o swych

obowiązkach, postanowił nalać sobie sporą porcję brandy - pierwszą,

którą spróbował od wielu dni.

- W ciągu ostatnich tygodni doskwierały mi pewne niedostatki -

przyznał, wychylając ze smakiem połowę zawartości szklaneczki. -

background image

Choć muszę powiedzieć, że ogólnie biorąc, moje zdrowie na tym nie

ucierpiało, jednak bez żalu powrócę do dostatniego życia.

To Nicholas rozumiał bardzo dobrze i rad był z owego

postanowienia całym sercem.

- Bogu niech będą za to dzięki! Jeśli o mnie chodzi, im prędzej

dokonasz tej przemiany, tym lepiej. Dostarczono wszystkie twoje

nowe ubrania. Są na górze, w gościnnej sypialni i tylko na ciebie

czekają. Zadzwonię na Figginsa. Tak cię wystroi, że będziesz

wyglądał na...

- Nie przyszedłem dziś tutaj, by wkładać moje hrabiowskie szaty -

przerwał Benedykt głosem cichym, ale stanowczym.

- W takim razie po co? - Nicholas nie był w stanie pojąć toku

rozumowania brata. - Powiedziałeś mi przed chwilą, że Sophia ma

wszystko, czego szukasz u przyszłej żony. Widać, że jesteś zakochany

po uszy w tej dzierlatce, więc po co ciągnąć to przedstawienie?

Na chwilę zapadło milczenie.

- Bo moim zdaniem istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że

mogę całkiem ją stracić, jeśli zbyt wcześnie przyznam się do swej

tożsamości - rzekł wreszcie Benedykt. - Przez łata dostatecznie

poznałem płeć piękną, Nicku, by nabrać pewności, że nie jestem

Sophii Cleeve obojętny. Nie wiem tylko, czy lubi mnie na tyle, by

pogodziła się z myślą, że mężczyzna, który tygodniami wkradał się w

jej łaski, jest nadętym uwodzicielem kierującym się czysto

samolubnymi względami.

background image

Zdobywając się na słaby uśmiech na widok zdumionej miny brata,

Benedykt wlał do gardła resztę brandy, po czym napełnił szklaneczkę

ze stojącej koło jego łokcia karafki, której zawartości szybko

ubywało. Zorientował się, że zdaniem brata każda zdrowa na umyśle

niewiasta z największą chęcią wstąpi w związek z głową szlachetnej

rodziny Riselych. Powiedzmy - prawie każda, gdyż Sophia Cleeve

należała do tego rzadkiego gatunku istot, których uczuć i lojalności

nie można kupić.

- Parę tygodni temu - tłumaczył Ben z namysłem - gdy Sophia

powiedziała ci, że, ogólnie biorąc, woli towarzystwo służby, tak

całkiem nie żartowała. Naprawdę czuje pogardę dla większości ludzi

ze swojej sfery, zwłaszcza tych, którzy bez opamiętania korzystają z

własnej, wysokiej pozycji z krzywdą mniej uprzywilejowanych

członków społeczeństwa.

I nie mogę powiedzieć, że mam do niej pretensję o te uczucia -

ciągnął, a przez myśl przemknęły mu nazwiska Crawleya i Sywella, a

także innych, godnych pożałowania osobników. - Nicku, zastanawiam

się, niby dlaczego mam czuć wyższość wobec tych indywiduów, dla

których żywię taką wzgardę. Czyż nie kłamałem i nie zwodziłem oraz

nie wykorzystywałem ludzi, którym mniej się poszczęściło niż mnie,

dla osiągnięcia własnych, samolubnych celów?

Nagle wybuchnął śmiechem, w którym nie słychać było

wesołości.

- Pod względem samolubstwa i bezgranicznego zarozumialstwa

Benedykt Risely, siódmy książę Sharnbrook, obawiam się, figuruje

background image

niemal na szczycie listy kochanej Sophii, na której umieściła godnych

pogardy parów królestwa.

Próbował spłukać gorzki smak z ust kolejnym łykiem

bursztynowego napoju, ale z miernym skutkiem.

- Podczas tych ostatnich tygodni usiłowałem zdecydować, czy

urocza córka hrabiego Yardleya będzie dla mnie odpowiednią żoną.

Natomiast się nie zastanawiałem, czy byłbym dla niej właściwym

mężem. Ona na pewno zauważy to niesłychane zuchwalstwo z mojej

strony. Nie mówiąc o tym, że okłamywałem ją niemal od chwili, gdy

się spotkaliśmy.

Nicholas, jak zawsze nastawiony optymistycznie, uznał, że Sophia

nie jest dziewczyną, która robiłaby z igły widły i gdy sprawy te

wytłumaczy się jej dość przekonująco, na pewno o wszystkim

zapomni i wszystko przebaczy. Benedykt nie był tego taki pewny.

- Być może - przyznał po chwili głębokiego namysłu. - Wiele

będzie zależało od tego, czy na wyjaśnienia wybierze się właściwy

moment. Mogę ci powiedzieć, bracie, że Sophia dawała mi wiele

sposobności, by wyznać całą prawdę. Jest młoda, ale na pewno nie

głupia i, jeśli się nie mylę, od początku wiedziała, że nie jestem tym,

za kogo się podaję.

- Podejrzewa, że jesteś Sharnbrookiem?

- Nie, tego na pewno nie podejrzewa. Mam nieodparte wrażenie,

że jej zdaniem jestem bękartem jakiegoś bogacza.

Nicholas omal się nie zakrztusił brandy.

background image

- Wielkie nieba - rzekł słabym głosem, ku wielkiemu rozbawieniu

brata.

- Tak, tych ostatnich kilka tygodni obfitowało też w zabawne

wydarzenia - przyznał Benedykt, nim uśmiech, z jakim je wspominał,

zgasł i jego twarz przybrała poważny wyraz. - Ale czas nie pracuje już

na moją korzyść. Za nic w świecie nie chcę, by Sophia dowiedziała

się, kim naprawdę jestem, od kogoś innego. Co jest bardzo możliwe.

Niestety, staję się obiektem coraz większego zainteresowania.

Dalsze wyjaśnienia nie były potrzebne.

- Ach, więc doszło do ciebie, co opowiadają o was plotkarki?

- Owszem. Sama obmowa szczególnie mnie nie martwi, lecz

niepokoję się tym, że zwracam na siebie uwagę tylu osób. Prędzej czy

później ktoś mnie rozpozna.

Nicholas skinął głową z całkowitym zrozumieniem.

- Któregoś dnia widziałem twego starego przyjaciela Carstairsa,

jak jechał swą kariolką po Piccadilly. Wiem z całą pewnością, że

Halstead i Melcham przybyli do miasta.

Przyjazd do stolicy bardzo bliskich przyjaciół Benedykta był

nieuchronny, mimo to klął on pod nosem długo i płynnie.

- Jeśli któryś z tych starych rozpustników choćby rzuci na mnie

okiem, jestem skończony. Czy nasza siostra przypadkiem również

zjeżdża do stolicy?

- Nie, w żadnym razie, wpadnie najwyżej na dzień lub dwa.

Chyba wspomniałem ci już przedtem, że kochana Constance straciła

zamiłowanie do miejskiego życia. - Nicholas przez chwilę zastanawiał

background image

się nad upodobaniem siostry do uroków wsi, po czym przerwał

rozmyślania i stwierdził, że Benedykt zagłębił się we własnym

świecie, gdzie najwyraźniej było mu dobrze. Pożegnał się po paru

minutach.

Gdy drzwi zamknęły się za gościem, Nicholas wpatrzył się w

pusty fotel, który zachował jeszcze odciśnięty kształt muskularnej

postaci brata, i zastanawiał się, czemu zawdzięcza tę nieoczekiwaną

wizytę. Pomyślał, że może Benedykt chciał po prostu z kimś

porozmawiać, podzielić się swymi obawami i nadziejami na

przyszłość.

Starszy brat z pewnością nie przyszedł po to, by uzyskać zgodę na

wybór żony. To nie ulegało wątpliwości! Benedykt zdecydował, że

pragnie Sophii Cleeve, i Nicholas ani przez moment nie sądził, że brat

zmieniłby zdanie, gdyby wyboru tego nie pochwalił któryś z

członków rodziny.

Nie, powtórzył w duchu, w tej chwili Benedykt gryzł się tym, że

sama Sophia może go nie zechcieć. Czy istnieją jakieś powody tych

obaw? Pierwszy skłonny był przyznać, że choć znał córkę hrabiego

dłużej niż jego brat, ich znajomość była w gruncie rzeczy

powierzchowna. Prawda, że nieraz ze sobą tańczyli i od czasu do

czasu wymieniali poglądy na temat najnowszych wydarzeń, lecz

nigdy, o ile pamiętał, nie wdali się w poważną dyskusję.

Nicholas przypomniał sobie, że Benedykt nie gustował w

prostych umysłach, nawet ukrytych w pięknych ciałach, lecz nie

background image

przepadał też za uczonymi niewiastami. A zatem urocza Sophia musi

być kimś pośrednim między tymi dwoma rodzajami kobiet.

Sięgnął po stos obwiedzionych złotą obwódką bilecików,

leżących na pobliskim stoliku, i zaczął z zainteresowaniem przeglądać

zaproszenia na dzisiejszy wieczór. Jego przyszła szwagierka z

pewnością zaszczyci któreś z tych wytwornych zebrań. Jeśli uda mu

się szczerze z nią porozmawiać, może odkryje, dlaczego tak

zafascynowała mężczyznę o doświadczeniu i znajomości świata

Benedykta.

Co ważniejsze, a nuż uda mu się dowiedzieć, czy młoda dama

rzeczywiście odrzuciłaby propozycję zostania następną księżną

Sharnbrook. Gdyby odmówiła, raczej nie mógłby wpłynąć na jej

decyzję. Ale nigdy nie wiadomo.

W bogato udekorowanym salonie znajdowała się najwyżej setka

gości. To nieduże zgromadzenie w porównaniu z kilkoma wielkimi

balami, które wydawano dziś wieczorem, pomyślała Sophia,

automatycznie wykonując taneczne ruchy.

Na początku była zachwycona, że jej matka przyjęła zaproszenie

lady Carlisle na to małe, nieformalne przyjęcie, a jej radość jeszcze

wzrosła, gdy okazało się, tuż przez wyjazdem, że hrabia będzie im

towarzyszyć. Ten jej dobry humor przygasł nieco, kiedy uświadomiła

sobie, że decyzja ojca nie wypływała z chęci wzięcia udziału w życiu

towarzyskim. Po prostu nie odstępował od swego zamiaru, by mieć

oko na córkę.

background image

Choć była poirytowana, uśmiechnęła się do siebie. Przejrzeć

gierki ojca było dziecinnie łatwo. Trudniej było Sophii pogodzić się z

faktem, że stała się obiektem złośliwych plotek. Rzeczywiście w

towarzystwie Bena, tak zatapiała się w rozmowie z nim, że na nic

więcej nie zwracała uwagi. Nie tak jak teraz, kiedy było jej coraz

trudniej skupić się na tym, co mówi jej młody partner, i doskonale

widziała, co się wokół niej dzieje.

Nawet przyjście spóźnionego gościa nie uszło jej uwagi. Co, na

miły Bóg, skłoniło akurat lorda Nicholasa Risely do przyjścia na tak

nic nieznaczącą w oczach wielkiego świata herbatkę tańcującą? -

zastanawiała się, szczęśliwa, że znowu może pozwolić bujać swym

myślom. Choć nie był najwyżej notowanym kawalerem na rynku

małżeńskim, niemniej uznawano go za doskonałą partię i wszędzie

zapraszano.

Młodego lorda widywano na najwspanialszych balach, których

mnóstwo odbywało się dzisiejszego wieczoru, dlaczego zatem

postanowił uświetnić swą obecnością taki zwyczajny wieczorek?

Sophia poczuła się zaintrygowana, a nie mając na czym innym

skupić uwagi, śledziła jego kroki. Widziała, że wziął od lokaja

kieliszek szampana, po czym rozejrzał się, jakby kogoś szukając. Ich

oczy spotkały się, a on uniósł kieliszek w milczącym toaście, po czym

mszył przed siebie, zatrzymując się od czasu do czasu przy różnych

gościach i wymieniając z nimi kilka słów.

background image

Może się jej tylko zdawało, lecz odniosła wrażenie, że nowy

przybysz nie chce z nikim rozmawiać zbyt długo, natomiast dąży do

tego rogu pokoju, gdzie pośród ożywionej grupki stała jej matka.

Gdy tylko taniec dobiegł końca, Sophia niezwłocznie wróciła do

Lady Marissy, akurat by usłyszeć, jak ta uprzejmie zadaje pytanie, czy

w tym sezonie uda się spotkać w mieście księcia Sharnbrooka.

- Nie, jeśli ma choć odrobinę rozumu - wypsnęło się Sophii, po

czym poczuła na sobie pełne zrozumienia męskie spojrzenie.

- Dlaczego uważa pani, że brat postąpiłby głupio, odwiedzając

miasto?

Podejrzewała, że lord Nicholas zna odpowiedź na to pytanie, i nie

musi mu na nie odpowiadać, a jednak nie mogła sobie tego odmówić.

- Bo każda troskliwa mama mająca córkę na wydaniu nie da mu

chwili spokoju, póki nie przedstawi tak znamienitemu kawalerowi

swej latorośli.

- Nie każda matka - wtrąciła hrabina.

- No, może nie każda - przyznała Sophia, rzucając matce

spojrzenie pełne aprobaty. - Ale z pewnością większość.

Nicholas, otwarcie szacujący wzrokiem matkę i córkę, popatrywał

to na jedną, to na drugą.

- Zapewniam, że mój brat nie ma zajęczego serca.

Przyzwyczajony jest też, że poświęca mu się uwagę, czy ma na to

ochotę, czy też nie. Na pewno pojawi się w mieście, gdy uzna, że jest

do tego gotowy.

background image

Teraz Sophia i jej matka wymieniły spojrzenia, po czym lady

Yardley rzekła:

- Czy mam rację, wnosząc z pańskich słów, że hrabia szczęśliwie

powrócił do kraju i że miał pan sposobność widzieć go po waszym

długim rozstaniu?

Z miny lorda Nicholasa dało się wyczytać, że był zły na siebie,

gdyż powiedział za wiele, lecz nie zamierzał, niczym ostatni głupiec,

zaprzeczać prawdzie, którą przypadkiem wyjawił.

- Tak, łaskawa pani, widziałem się z nim - przyznał. - Tak się

złożyło, że odwiedził mnie akurat dzisiaj. Jednakże nie chce jeszcze,

by wszyscy wiedzieli o jego powrocie. Potrzebuje trochę czasu, by...

ee... przyzwyczaić się do swej nowej roli w życiu.

- To całkiem zrozumiałe - odparła lady Marissa, lecz tymczasem

zagadnęła ją długoletnia znajoma i Sophia musiała upewnić jego

lordowską mość, że ani ona, ani jej matka nie są skłonne do

rozsiewania plotek, toteż modne towarzystwo od żadnej z nich się nie

dowie o powrocie księcia.

- Miło mi to słyszeć - odparł z wyraźną ulgą. - Benedykt musi się

dopiero przyzwyczaić do nowej sytuacji. - Wychylił kieliszek. - Nie

jest tym samym człowiekiem, który przed pięcioma laty wyjechał do

Indii Zachodnich.

- A na ile się zmienił? - zapytała Sophia bardziej z uprzejmości

niż z rzeczywistego zainteresowania.

- W każdy możliwy sposób - zaskoczył ją swoją otwartością lord

Risely. - Zanim opuścił Anglię, był zdecydowanym dandysem. Gdy

background image

się teraz na niego patrzy, nie można w to uwierzyć. Nie troszczy się

też o swoje dobre samopoczucie. Czy panie wie, że pierwszego dnia

pobytu w mieście odwiedził najbiedniejsze dzielnice?

To przykuło uwagę Sophii.

- A cóż go do tego skłoniło?

Wzruszył ramionami.

- Przypuszczam, że ciekawość. Był przerażony tyra, co zobaczył.

Powiedział, że nasi niewolnicy żyją w lepszych warunkach niż ci

nieszczęśni biedacy z przedmieść Londynu.

- A tak - odparła cicho Sophia, z wyraźną wymówką w głosie. -

Zapomniałam, że jest pan właścicielem plantacji.

- Nie byłbym, gdyby to zależało od Benedykta - wyjawił

Nicholas, odnotowując od razu zmianę w wyrazie twarzy dziewczyny.

- Mój brat uwolniłby swoich niewolników z dnia na dzień, ale obawia

się rezultatów takiego czynu.

Siedzą tam na beczce prochu. Jeśli wyswobodzi niewolników u

siebie, bez wątpienia wywoła wielki niepokój na innych plantacjach, a

Benedykt wcale tego nie pragnie. Ze wszystkich sił wspiera

abolicjonistów, którzy chcą uwolnienia całej siły roboczej, i wierzy,

że nadejdzie kres takich nieludzkich praktyk jak niewolnictwo.

Sophia stwierdziła, że podziela nadzieje szlachetnego bbrata

Nicholasa, przypominając sobie zarazem to, co jej stajenny powiedział

ledwie onegdaj. „Zbyt prędka jesteś, pani, do potępiania własnej

klasy. W każdej sferze są ludzie dobrzy i źli. Odnajdziesz ich, jeśli

będziesz miała oczy i uszy otwarte". I, jak zwykle, miał rację.

background image

- Bardzo chciałabym poznać pańskiego brata, lordzie Nicholasie.

Na pewno okaże się, że mamy ze sobą wiele wspólnego.

Nastąpiła chwila milczenia.

- Sądzę, że dałoby się to zorganizować bez trudu - odparł po

chwili Nicholas.

Podejrzewając, że jego lordowska mość, z przyczyn znanych

tylko jemu, ma ochotę pozostać przy niej, Sophia skorzystała z okazji,

by podziękować mu za jego rycerskie próby zduszenia krążących o

niej plotek.

- Że też człowiek nie może publicznie porozmawiać z własnym

stajennym, by jakiś głuptas nie zaczął rozpuszczać plotek!

- Niech się pani tym w ogóle nie przejmuje, moja droga.

Rozmawiaj z nim, ile chcesz. Nie pamiętam teraz dokładnie, co

powiedziałem ani do kogo, ale z pewnością uciszyłem kilka

jadowitych języków.

- A więc zostałam dobrze poinformowana i jestem panu

wdzięczna - odparła, nim zmieniła temat, przyznając, jakim

zdumieniem napełniło ją pojawienie się lorda Nicholasa w salonie.

Ani na chwilę nie stracił kontenansu.

- A dlaczegóż miałaby pani być zdumiona, pytam? Uważa pani,

że jestem zbyt wielką personą, by się pokazywać na tak skromnych

przyjęciach?

Sophia przechyliła głowę na bok, jakby się nad tym

zastanawiając.

background image

- Jak też na to odpowiedzieć... szczerze czy z wystudiowaną

uprzejmością?

Jego wybuch pełnego aprobaty śmiechu skierował w ich stronę

niejedno spojrzenie.

- A więc o to chodzi! - wykrzyknął nieco zagadkowo. - Teraz

rozumiem i z całego serca popieram. Nada się pani doskonale, w to

nie wątpię. - Potem opanowując się, zmienił temat, pytając, jak jej się

podoba pierwszy sezon w Londynie.

- Szczerze mówiąc, lordzie Risely, ostatnio stracił wiele ze swego

uroku - przyznała, zobaczywszy ojca, który wyłonił się z gabinetu,

gdzie panowie zabawiali się kartami. - Czasami mam ochotę

zaproponować, byśmy wcześniej wrócili na wieś - wyjawiła, nie

zauważając bardzo zakłopotanej miny jego lordowskiej mości.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Popatrzywszy przez okno salonu, lady Marissa zobaczyła córkę,

która właśnie wracała do domu. Wchodząc, nie trzasnęła gwałtownie

drzwiami. Wielka szkoda, uznała matka.

Choć zazwyczaj nie pochwalała dziecinnych wybuchów gniewu,

tym razem uznała, że Sophii dobrze by zrobiło, gdyby dała upust

swym uczuciom, bowiem z powodu jej złego humoru w domu

panowała nieprzyjemna atmosfera. Czy to jakieś wydarzenie, czy też

jakaś osoba tak zepsuła nastrój młodej pannie?

Powracając na sofę, zaczęła wyszywać, myślami błądząc, jak to

ostatnio czyniła, wokół niezwykłego zachowania męża. Choć refleksja

background image

ta wydawała się jej nieprawdopodobna, coraz częściej miewała

wrażenie, że poślubiła człowieka kompletnie jej obcego. Zniknął miły

i wyrozumiały mężczyzna, którego znała od ponad dwudziestu lat, a w

jego miejsce pojawił się nieznośny zrzęda, z upodobaniem okazujący

wszystkim złe humory.

Hrabina,

niezdolna

powstrzymać

kwaśnego

uśmiechu,

przypomniała sobie, jaką radość odczuła przed paroma dniami, gdy

hrabia nieoczekiwanie oznajmił, że chętnie uda się na skromne

przyjęcie do lady Carlisle. Jak się okazało, przedwcześnie się cieszyła.

Przypuszczała, że mąż wychodzi ze stanu, który wywołał u niego taką

udrękę, i teraz znowu będzie doceniać wszystkie liczne przyjemności,

jakie oferuje Londyn.

Niedługo się łudziła. Jeszcze zanim tego wieczoru opuścili

przyjęcie, doszła do wniosku, że mąż włącza się w życie towarzyskie

tylko dlatego, że chce, by po tym sezonie Sophia wróciła na wieś

zaręczona. Hrabina Marissa uznała, że córka również doskonale

zdawała sobie z tego sprawę.

Nieszczęsna Sophia. Lady Marissę ogarnęła fala współczucia.

Drogie dziecko z pewnością czuje, że jej życie nie należy już do niej,

skoro ojciec dopytuje się, dokąd wychodzi i z kim. Wieczory były,

oczywiście, jeszcze gorsze, gdyż nie usiłował skrywać, że śledzi

każdy jej krok. Nie omieszkał czynić córce wyrzutów, jeśli zatańczyła

choć jeden raz więcej z mężczyzną, którego uznał za niegodnego jej

względów. A nie daj Boże, jeżeli nieszczęsne dziecko nie chciało

zatańczyć po raz drugi z kimś, kogo uznał za wartego uwagi!

background image

Hrabina jedynie milcząco popierała cierpliwość córki, gdyż

Sophia nieraz, lecz zawsze spokojnie, usiłowała się przeciwstawiać

nierozsądnemu, jeśli nie wręcz dziwacznemu zachowaniu ojca. Co

samo w sobie było bardzo osobliwe, doszła do wniosku,

zastanowiwszy się nad tym przez chwilę. Usposobienie Sophii trudno

było nazwać łagodnym. Już jako dziecko łatwo wpadała w gniew i

nigdy nie bała się powiedzieć, co jej leży na sercu.

Hrabina Marissa potrząsnęła głową, zadając sobie pytanie,

dlaczego dopiero teraz zorientowała się w tych drobnych, lecz

zdecydowanych zmianach charakteru córki, które zaszły bez

wątpienia po przybyciu rodziny do Londynu. Nawet nie przyszło jej

do głowy, że to za jej sprawą córka się zmieniła.

A jednak ktoś miał wysoce dobroczynny wpływ na dziewczynę,

która z niesfornego i bezmyślnego czasami dziecka stała się świetnie

wychowaną, czarującą młodą damą, doszła do wniosku hrabina,

zastanawiając się, kto też, na Boga, mógłby to być.

Drzwi saloniku otworzyły się i obiekt milczącej aprobaty lady

Marissy wszedł do pokoju. Sophia zmieniła ubranie na prostą,

muślinową suknię i siadając w drugim krańcu sofy, wyglądała, jeśli

nie na promieniejącą ze szczęścia, to przynajmniej na dość

zadowoloną.

- Rada jesteś z przejażdżki? - zapytała hrabina i ze zdumieniem

ujrzała, że córka robi komicznie skonsternowaną minę.

- Prawdę mówiąc, mamo, nie. Towarzystwo Trappa nigdy nie

było zbyt interesujące. Do tego z wiekiem robi się coraz bardziej

background image

milczący. A może - rzekła, rozstrzygając wątpliwości na korzyść

długoletniego sługi - on się nie zmienił, a tylko ja ostatnio

przywykłam do ciekawszego towarzystwa.

- Rozumiem, że masz na myśli następcę Clema. - Skupiona nad

tamburkiem, hrabina nie zauważyła czujnego wyrazu twarzy córki. -

Nigdy nie słyszałam, żebyś się na niego skarżyła, więc chyba jesteś z

niego zupełnie zadowolona.

- Nie widzę u niego żadnej wady.

- Miło mi to słyszeć. Obawiałam się, że nie znajdziesz nikogo,

kogo polubiłabyś w połowie tak jak Clema.

- O tak, mamo, z pewnością... go lubię. Bardzo lubię Bena.

Lady dostrzegła pewne wahanie, lecz postanowiła go nie

komentować i rzekła tylko:

- Nie pamiętam, bym z nim kiedykolwiek rozmawiała, kiwałam

mu tylko głową w tych rzadkich okazjach, gdy wzywano go, by

naprawił powóz. Myślisz, że zadowala go praca dla naszej rodziny,

czy też podejrzewasz, że gdy sezon się skończy, będzie szukał

zatrudnienia gdzie indziej? W końcu, zamieszkanie na wsi nie

każdemu odpowiada. Może będzie chciał pozostać w mieście?

Nie otrzymawszy odpowiedzi, hrabina ze zdumieniem zauważyła,

że zwykły, zdrowy rumieniec jej córki zniknął.

- Co się stało, moja droga? Dobrze się czujesz? Wyglądasz,

jakbyś otrzymała straszliwą wiadomość.

Sophia zaprzeczyła gwałtownie, ze śmiechem, który nawet w jej

uszach brzmiał fałszywie. W istocie poczuła się tak, jakby właśnie

background image

otrzymała cios w żołądek. Po raz pierwszy w życiu ogarnęła ją panika.

Jeśli na samą wzmiankę o tym, że Ben może poszukać innej pracy,

omal nie zemdlała, jak się będzie czuła, gdy to przypuszczenie stanie

się rzeczywistością?

Widząc, że matka bacznie się jej przypatruje, zwróciła twarz do

okna, by jej mina nie zdradziła czegoś, czego nie chciała przyznać

sama przed sobą.

- Boże drogi! - wykrzyknęła z ulgą, rada, że ma prawdziwy

powód do zmiany tematu. - Lord Nicholas właśnie ukazał się na

skwerze... Wydaje mi się, że zmierza w naszą stronę. Czyżby chciał

zaszczycić nas wizytą?

Ta sama myśl przeszła przez głowę hrabinie, choć nie zdradziła

się z niczym, gdy parę minut później lokaj wprowadził młodego

człowieka do oblanego słońcem saloniku. Co prawda, w czasie

proszonych wieczorów zawsze nalegał, by Sophia jak najczęściej

dotrzymywała mu towarzystwa, ale milady nigdy nie uważała go za

poważnego konkurenta do ręki córki i wątpiła, czy składając tę

wizytę, chciał uchodzić za odpowiednią partię.

- Cóż to za miła niespodzianka, lordzie Nicholasie - powitała go,

prosząc, by usiadł. - Nie widziałam pana od czasu, gdy spotkaliśmy

się na wieczorze u lady Carlisle.

- Tak, pani. Nie było mnie w mieście przez ostatnie parę dni, bo

wyjechałem w odwiedziny do starego przyjaciela, Toby'ego

Aldermana. Korzysta w uroków wsi, można by rzec.

background image

- To znaczy, że ma puste kieszenie - wtrąciła Sophia, zdradzając,

że choć z każdym dniem nabiera ogłady, zdarza jej się jeszcze rzucić

jakąś śmiałą uwagę. - Spotkałam go raz, kiedy po raz pierwszy

przybyliśmy do miasta. Jeśli mnie pamięć nie myli, bardzo szybko

musiał opuścić stolicę z powodu rosnących długów.

- Tak to właśnie wygląda. Ostatnio grywał wysoko, a lord

Alderman stanowczo odmówił płacenia długów wnuka, póki Toby nie

udowodni, że zamierza zmienić swe zwyczaje. A zatem zmuszono go

do pozostania na wsi i zajęcia się majątkiem, podczas gdy cała rodzina

wyruszyła z długą wizytą do Szkocji. Przypuszczam jednak, że od

czasu do czasu wyskoczy do miasta, by odpocząć trochę od wiejskiej

nudy.

- Zanim zdradzi pan dalsze sekrety pańskiego przyjaciela,

chciałam zauważyć, że dziadek młodego pana Aldermana jest bliskim

przyjacielem mojego męża - ostrzegła hrabina, starając się nie śmiać z

paplaniny gościa. - Jak pan z pewnością wie, ani ja, ani moja córka nie

lubimy plotek, ale jesteśmy tylko ludźmi i od czasu do czasu coś nam

się wypsnie.

- Och, proszę się tym nie przejmować, łaskawa pani - odparł

Nicholas, lekceważąco machając kształtną dłonią. - Towarzystwo

plotkuje teraz o znacznie ciekawszych rzeczach. Słyszały panie o stale

ciągnącej się sadze lady C. i jej przyjaciela poety oraz o

skandalizującej powieści Nikczemny markiz. Podróże Toby'ego nikogo

nie będą obchodziły.

background image

- Owszem, słyszałam o tej książce - przyznała Sophia,

przypominając sobie coś zabawnego, co jej przyjaciółka Robina

wyjawiła zeszłego wieczoru. - Uważa się, że niektóre postaci są

wzięte z życia. - Wiele wysiłku kosztowało ją, by nie zdradzić matce,

że „drogi" Hugo Perceval zajmuje w tym utworze pokaźne miejsce i

że zjadliwe pióro autora nie było dlań łaskawe. - Nie wiem, ile w tym

prawdy, ale powiedziano mi też, że czarny charakter tej książki oparty

jest na postaci naszego uroczego sąsiada.

Te słowa wyraźnie zainteresowały hrabinę.

- Sywella?... Doprawdy... No cóż, trzeba przyznać, że spełnia

wymogi tytułu.

- Z pewnością uważany jest za faworyta - poinformował ich

Nicholas. - Ja sam nigdy go nie spotkałem. Zdaje się, że to jakiś

szalony samotnik. - Wzruszył ramionami. - Zawsze uważałem, że

zalety mieszkania na wsi zostały znacznie wyolbrzymione, a

patrzenie, jak trawa rośnie, musi z czasem źle się skończyć.

Wystarczy przykład mojej siostry, żeby się przekonać, ile w tym

prawdy. Odkąd na dobre wyjechała z miasta, zaczęła dziwaczyć! To

mi przypomina o celu mojej dzisiejszej wizyty - ciągnął, gdy

słuchaczkom udało się wreszcie stłumić uśmieszki. - Dom mojej

siostry znajduje się dziesięć mil od domu Toby'ego Aldermana, więc

postanowiłem złożyć jej wizytę, bo inaczej do końca świata będzie mi

wypominać, że byłem tak blisko i nie wpadłem.

Gdy u niej byłem, przypomniała mi, że urodziny naszej ciotki

Tabathy przypadają w piątek, a ja pochopnie zobowiązałem się

background image

reprezentować rodzinę. Constance wyjeżdża do Bath. Na śmierć

zapomniałem o tym przeklętym przyjęciu, a do tego obiecałem

przywieźć paru przyjaciół z miasta, żeby uświetnić to wydarzenie. Od

powrotu zabiegam o odpowiednie towarzystwo. - Z miną pełną

nadziei spojrzał na Sophię. - A może pani zgodziłaby się wziąć udział

w tej mojej małej wyprawie?

Choć nieco zdziwiona nieoczekiwanym zaproszeniem lorda

Risely'ego, hrabina w najmniejszym stopniu nie czuła się urażona, że

nie wciągnięto jej do tego młodzieńczego grona. W innych

okolicznościach nie pozwoliłaby córce opuszczać stolicy w środku

sezonu i nocować u kobiety, która w istocie była nieznajomą, lecz

biorąc pod uwagę napiętą atmosferę, panującą ostatnio w domu, nie

chciała pochopnie odmawiać. W końcu, nieco czasu spędzonego z

dala od wszechwidzącego oka hrabiego może Sophii zrobić tylko

dobrze.

- Lordzie Risely, zaproszenie jest zaskoczeniem dla nas obu -

oznajmiła, podczas gdy Sophia w milczeniu formułowała uprzejmą

odmowę. - Zdaje pan też sobie zapewne sprawę, że potrzebujemy

trochę czasu do namysłu. Muszę jednak zaznaczyć na wstępie, że

nigdy nie pozwoliłabym podróżować Sophii do domu pańskiej ciotki

bez przyzwoitki.

- Oczywiście, że nie - zgodził się Nicholas. - Jestem pewien, że

ciotka odda do mojej dyspozycji swój powóz i zapewni, by wszystkie

młode damy przez cały czas miały odpowiednie przyzwoitki.

background image

Hrabina Yardley nie mogła dopatrzyć się niczego złego w tej

propozycji i zapewniła Nicholasa, że przyśle mu do domu wiadomość

o swej decyzji jeszcze przed końcem dnia. Sophia była zdumiona, że

matka w ogóle rozważa możliwość jej wyjazdu, czemu dała wyraz,

gdy tylko lord wyszedł z pokoju.

- Ależ, mamo, chyba nie zapomniałaś, że w piątek Meechamowie

wydają bal. To jedno z największych wydarzeń sezonu i wypada na

nim być.

- Nie, nie zapomniałam, kochanie - odparła matka, ponownie

powracając do swego tamburka. - Jeśli chcesz tam iść, oczywiście

musisz odrzucić zaproszenie.

Sophia podeszła do okna, by zobaczyć, jak ich gość wychodzi ze

skweru.

- Dziwne - rzekła, z lekka marszcząc brwi - że zaproszenie nie

objęło ciebie, mamo.

- Nie, wcale nie wydaje mi się to dziwne - odparła hrabina. - Lady

Tabatha Risely cieszy się reputacją osoby dość niezwykłej. Mieszka

całkiem wygodnie, lecz jeśli pamięć mnie nie myli, jej dom nie jest

duży, tak że nie pomieściłaby wielu osób naraz.

- Znasz ją, mamo?

- Tylko przelotnie, ale nie widziałam jej od bardzo dawna. Ma już

siedemdziesiąt lat i z rzadka przyjeżdża do miasta.

Straszliwa możliwość przebiegła nagle przez myśl Sophii. Tylko

jednym uchem wysłuchała odpowiedzi matki.

background image

- Nie przypuszczasz, że lord Nicholas zapałał do mnie afektem,

co? - zapytała, dzieląc się z nią swoimi obawami - I że to zaproszenie

to tylko pretekst, żeby przedstawić mnie rodzinie?

- Obrazisz się, jeśli ci powiem, że na pewno nie? Bądź spokojna,

moje dziecko. Bardzo cię lubi, ale na pewno nie jest w tobie

zakochany.

Sophia omal nie westchnęła z ulgą, sadowiąc się na sofie obok

matki.

- W takim razie chętnie wyjadę ze stolicy, choćby tylko na jedną

noc. Zrobiło się bardzo ciepło, nie można wprost wytrzymać. Wiejskie

powietrze dobrze mi zrobi.

- O tym samym pomyślałam - przyznała lady Marissa. - A zatem,

mam napisać liścik, że przyjmujesz zaproszenie?

Choć początkowa reakcja Sophii na propozycję nieoczekiwanego

wyjazdu była mniej niż entuzjastyczna, gdy nadszedł piątek, stała w

oknie salonu, oczekując przybycia powozu lady Tabathy. Krótki

wypad z miasta uznała za zrządzenie losu. Coraz trudniej jej było

znieść zmiany zachodzące w ojcu, a jego wieczna obecność

wieczorami przyprawiała ją niemal o histerię.

Gdziekolwiek się obróciła, widziała, że krąży w pobliżu,

wpatrując się w każdego młodzieńca, który okazywał jego córce

względy, i badawczo mierząc okiem samą Sophię. Jeśli miał nadzieję,

że dojrzy na jej twarzy wyraz zakochania, to będzie czekał na próżno,

bo choć z kilkoma przystojnymi młodymi mężczyznami chętnie

background image

porozmawiałaby godzinkę, na jej drodze nie pojawił się jeszcze żaden,

z którym gotowa byłaby spędzić życie.

I skąd ten nagły pęd ojca, by ją wydać za mąż? - zastanawiała się,

zadając sobie po raz kolejny pytanie, które dręczyło ją często w czasie

ostatnich dni. Pamiętała wyraźnie, że gdy przybyli do miasta, hrabia

przede wszystkim starał się ją chronić przed łowcami posagów. Być

może, po części, dalej było to jego celem, ale nie mogła się oprzeć

uczuciu, że obecnie ojciec, z powodów znanych tylko sobie, zapragnął

zobaczyć ją na ślubnym kobiercu, a przynajmniej zaręczoną przed

końcem sezonu.

Potrząsnęła głową, dalej nie mogąc zrozumieć powodów tak

gwałtownej zmiany. Żyje się raz, pomyślała, postanawiając, że będzie

czerpała pełnymi garściami przyjemności, które, o dziwo, sprawia jej

ten pierwszy sezon w stolicy, i nie pozwoli sobie ich odebrać przez

wzgląd na dziwne zachowanie ojca.

W końcu, zawsze może polegać na niezachwianym wsparciu

matki. Bogu dzięki, że ma przy sobie takie przyjaciółki jak Robina

Perceval, którym może się zwierzyć... I, oczywiście, skoro jest Ben...

Jakże brakowało jej stajennego w czasie minionego tygodnia!

Musiała to przyznać sama przed sobą. Przynajmniej jednak udało się

jej zamienić z nim parę słów, gdy wracała do stajni po codziennej

przejażdżce. Ten jego cudowny, szeroki, radosny uśmiech, który

poprzedzał parę pokrzepiających słów, zawsze podnosił ją na duchu.

Ben był nadal święcie przekonany, że obecny, melancholijny

nastrój jej ojca nie będzie trwał w nieskończoność. Kto wie, może ma

background image

rację, doszła do wniosku, nieobecnym wzrokiem śledząc elegancką

kariolkę zaprzężoną w parę rączych koni, która właśnie zajeżdżała na

skwer.

Wszak słusznie przewidział, że plotki na temat zauroczenia

młodej damy swym stajennym umrą śmiercią naturalną, gdy

towarzystwo otrzyma smakowitsze kąski, którymi będzie mogło się

epatować. I tak skandaliczne wyczyny lady Caroline Lamb, a także

awanturnicze zachowanie innej wysoko postawionej damy, której

nazwisko łączono z pewnym członkiem rodziny królewskiej,

sprawiły, że języki plotkarzy mełły nieustannie.

W czasie ostatnich dwóch czy trzech dni Sophia nie zauważyła,

by ktokolwiek rzucił złośliwe spojrzenie w jej kierunku. Pomyślała, że

może po powrocie do miasta będzie mogła podjąć swe codzienne

przejażdżki. Tymczasem kariolka zatoczyła koło i zatrzymała się

przed domem.

Sophia bez trudu rozpoznała wysoką postać, która wyskoczyła z

eleganckiego pojazdu, gdy tylko służący wybiegł przed dom, by

przytrzymać konie. Poczuła się trochę niepewnie, ujrzawszy lorda

Nicholasa, który miał niezbyt szczęśliwą minę.

- Czy wyjazd został odwołany? - zapytała, dochodząc do wniosku,

że taki musi być powód jego wizyty.

- Ależ nie! Nic podobnego - zapewnił ją pospiesznie, rzucając

ukradkowe spojrzenie na Cardew, który niczym strażnik trzymał

wartę przy drzwiach, gotów bronić swej młodej pani przed

niepożądanymi umizgami młodego człowieka. - Chodzi o to, że

background image

powóz mojej ciotki nie przyjechał. Powinien tu być już przed godziną.

Musiał ich spotkać jakiś wypadek, innej możliwości nie widzę.

Sophia zastanawiała się przez chwilę, po czym zaproponowała, że

odbędą podróż w dobrze resorowanym powozie ojca, lecz z miny

Nicholasa wyczytała, że ten pomysł nie przypadł mu do gustu, nawet

zanim powiedział:

- Nie ma takiej potrzeby. Freddy Fortescue i jego siostra robią

dziś wypad za miasto. Ich babka mieszka dosłownie o krok od mojej

ciotki, tak że możemy poprosić ich o podwiezienie. - Zerknął na

zegarek. - Pewnie jeszcze nie wyjechali. Przy odrobinie szczęścia

złapiemy ich, jeśli się pospieszymy.

Odwrócił się, by wejść do holu, lecz drogę zagrodziła mu potężna

postać kamerdynera.

- Wypada mi przypomnieć, panienko - odezwał się Cardew

wyjątkowo zuchwałym głosem - że milady przed wyjściem nakazała

mi stanowczo, bym osobiście odprowadził panienkę do powozu lady

Tabathy Risely, a nie do żadnego innego.

- Tak, ale słyszeliście już, Cardew, że z jakiegoś powodu powóz

wielmożnej Tabathy nie przybył, więc przestań robić niepotrzebne

trudności, jeszcze bardziej opóźniając mój wyjazd, i przynieś mi zaraz

torbę podróżną, żeby ją zapakować do kariolki jego lordowskiej

mości.

- Pani człowiek ma trochę racji. Trzeba myśleć o przyzwoitości -

wtrącił się Nicholas, zyskując przychylne spojrzenie bezkompromiso-

wego sługi. - Może pani pojechać ze mną do domu Fortescue, nikt nie

background image

dopatrzy się w tym niczego złego. Ale jeśli Freddy i jego siostra już

wyjechali? Nie mogę za nimi pędzić z panią, bez żadnej przyzwoitki,

prawda?

Nicholas zastanawiał się przez chwilę nad tym problemem.

- Mam pomysł. Weźmy ze sobą stajennego panienki. Wtedy, jeśli

ktoś zobaczy, jak wyjeżdżamy ze stolicy, nie będzie mógł powiedzieć

złego słowa.

Ben spodziewał się w miarę spokojnego popołudnia i był nieco

zdziwiony, gdy zawezwano go, żeby bezzwłocznie stawił się u

frontowych drzwi. Wiedział na pewno, że hrabiego i hrabinę obwozi

teraz po mieście obowiązkowy Trapp w lekkim powozie.

Usłyszał też z niezawodnych źródeł, że Sophia spędza popołudnie

i wieczór poza miastem, tak że nie spodziewał się jej zobaczyć, gdy

wychodził zza rogu stajni. Co więcej, towarzyszyła jej w kariolce

doskonale znana mu postać w butelkowozielonym, znakomicie

skrojonym palcie.

Benedykt natychmiast nabrał podejrzeń. Jego brat, o ile dobrze

pamiętał, nie miał najmniejszego upodobania do sportu. Mijać metę,

wyprzedzając o pierś rywala, po prostu nie leżało w jego stylu. Cóż

więc, zadawał sobie pytanie, robi on tu w najmodniejszym powoziku,

który z pewnością do niego nie należał?

Co ważniejsze, dlaczego ten młody rozpustnik przebywa w

towarzystwie przyszłej księżnej Shambrook, skoro to słodkie

dziewczę powinno od dawna znajdować się poza miastem, napawając

background image

się czystym, wiejskim powietrzem? Benedykt zauważył też, że

Nicholas uporczywie unika jego wzroku.

Sophia nie przeżywała takich rozterek i uśmiechnęła się do niego

promiennie.

- Będziesz mi służył za przyzwoitkę, Benie - oznajmiła, gdy w

końcu stanął obok powozu, rzucając jej pytające spojrzenie. - Lord

Nicholas i Cardew - dodała, gdy lokaj położył jej podróżną torbę pod

siedzenie - uważają, że moja reputacja ucierpi, jeśli zobaczą mnie, jak

wyjeżdżam z miasta w otwartym powozie. To niedorzeczne, nie

sądzisz?

- Nie, nie sądzę - odparł Ben z bezpośredniością, do której Sophia

zdążyła się już przyzwyczaić. - Chciałbym też zauważyć, że jestem

stajennym, nie przyzwoitką. Co więcej, panienko, myślę, że w ogóle

nie powinna panienka wyjeżdżać z miasta w tym powoziku.

W innych okolicznościach Cardew ostro skarciłby stajennego za

odpowiadanie swej pani w tak pozbawiony szacunku sposób. Rzecz w

tym jednak, że całkowicie się z nim zgadzał, i byłby hipokrytą,

udzielając Benowi reprymendy.

Nicholas natomiast odczuł przewrotną przyjemność, każąc swemu

starszemu bratu trzymać język na zębami, po czym polecił mu w ten

sam, szorstki sposób usiąść z tylu kariolki. Ledwo Ben zdążył się

usadowić, Nicholas pochwycił lejce i zmusił parę wspaniałych

siwków do rączego biegu. Gdy wyjeżdżali ze skweru, cała trójka

pogrążona była w myślach, lecz niebawem ciekawość Benedykta

wzięła górę nad jego gniewem i zapytał, dokąd jadą.

background image

- Curzon Street - odparł Nicholas, sekretnie uśmiechając się ze

zwięzłego przebiegu tej rozmowy. O ile znał życie, starszy brat z

przyjemnością by go udusił. - Jeśli będziemy mieli szczęście,

dotrzemy tam na czas.

- Na czas do czego, jeśli wolno wiedzieć?

- Wydaje mi się, mój dobry człowieku - odparł Nicholas,

naśladując bardzo udatnie zuchwałą dezaprobatę, którą przed chwilą

zademonstrował niezwykle poprawny lokaj Yardleyów - że stać cię na

wszystko. Pozwolę sobie poinformować cię, że jesteś bezczelnym

nicponiem!

Usłyszał coś, co brzmiało podejrzanie jak stłumiony kobiecy

chichot.

- Dziwię się, że godzi się pani z takim zuchwalstwem, lady

Sophio - ciągnął, czerpiąc z tego ogromną radość, choć wiedział, że

drogo za te słowa zapłaci, gdy znajdzie się sam na sam z Benedyktem.

- Ja bym sobie na to nie pozwolił. Noga tego szelmy nie postałaby

pięciu minut w moim domu. Ani w żadnym innym, skoro już o tym

mowa!

- Ben rzeczywiście trochę się zagalopował - zmuszona była

przyznać Sophia, widząc, że stajenny miażdży spojrzeniem siedzącego

obok niej dżentelmena. - Mam nadzieję, że zastaniemy przyjaciół

lorda Nicholasa, zanim opuszczą miasto, Benie. Wtedy będę miała

należytą opiekę, a ty wrócisz spokojnie na Berkeley Square.

- A jeśli nie zdążymy, panienko?

background image

Pytanie Bena było rozsądne, lecz Sophia nie potrafiła na nie

odpowiedzieć i zwróciła się o pomoc do Nicholasa.

- Och, nic takiego się nie stanie - oznajmił Nicholas z wyraźną

beztroską. - Nawet jeśli wyjechali już z domu, dogonimy ich, nim

dotrą do granic Londynu.

Niestety, rachuby okazały się chybione. Co w najmniejszym

stopniu nie zdziwiło Benedykta, ponieważ pary wspaniałych siwków

ani razu nie poderwano do galopu.

Oczywiście, jego brat mógł mieć niezaprzeczalne powody, by

jechać z tak małą prędkością, doszedł do wniosku Benedykt, gdy

opuścili już ostatnie kręte uliczki na przedmieściach stolicy.

Podejrzewał, że powóz należał do któregoś z przyjaciół Nicholasa, a

on bardzo się starał, by ani konie, ani powóz nie doznały

najmniejszego uszczerbku.

A może zamierza przejechać długą odległość i nie chce

przemęczać siwków? Oba wyjaśnienia były prawdopodobne, a jednak

Benedykt nie mógł pozbyć się wrażenia, że brat szykuje mu jakąś

sztuczkę.

Zwrócił teraz uwagę na pasażerkę i doszedł do wniosku, że przez

kilka ostatnich mil Sophia była zadziwiająco milcząca, a teraz

sprawiała wrażenie zamyślonej. Być może jego brat zaplanował jakiś

fortel, lecz wątpił, by jego przyszła żona brała w nim udział. Nie, o ile

się głęboko nie mylił, była tak samo zdziwiona jak on, że Nicholas ani

trochę się nie stara dogonić swych przyjaciół Fortescue.

background image

Sunęli ciągle w tym samym ślimaczym, monotonnym tempie,

prześcigani przez wiele pojazdów, w tym turkoczący wóz. Potem

Nicholas, bez najmniejszego uprzedzenia, postanowił przyspieszyć i

bardzo zręcznie, z rozmachem skręcił kariolką na bardzo zatłoczony

dziedziniec zajazdu pocztowego.

- Czy mógłbym wiedzieć, dokąd zmierzamy, panienko? - zapytał

Benedykt, podczas gdy jego brat, który szybko zsiadł z kozła,

wydawał pilne polecenia stajennemu.

- Do domu lady Tabathy Risely - objaśniła go, nie znajdując

niczego podejrzanego w tym pytaniu. - Jeśli nam się uda

kiedykolwiek tam dobrnąć.

Benedykt nawet drgnieniem brwi nie zdradził najmniejszego

zdziwienia, choć nie mógł się nie zaśmiać, słysząc sarkazm w głosie

ukochanej. Dodało to Sophii otuchy, toteż odwróciła się na swym

siedzeniu, by spojrzeć wprost na człowieka, którego nigdy nie

uważała za służącego.

- Tak się cieszę, że tu jesteś, Ben - powiedziała z prostotą. -

Czułabym się nieswojo, gdyby cię ze mną nie było.

Kątem oka zauważyła, że Risely wszedł do zajazdu.

- Nie wydaje ci się, że lord Nicholas nawet nie próbował

wyprzedzić swego przyjaciela? Służący Fortescue zapewnili nas, że

pojazd ich państwa odjechał pół godziny przed naszym przybyciem.

Już dawno powinniśmy ich dogonić. I z pewnością tak by się stało,

gdybyś to ty trzymał lejce! - Uderzyła ją nagle pewna myśl. -

background image

Zaproponuję, żebyś teraz powoził. I gdzie, na miłość boską, podziewa

się teraz lord Nicholas? - podniosła głos, dając upust irytacji.

Mina musiała ją zdradzić, gdyż Nicholas po powrocie natychmiast

przeprosił, że kazał jej czekać.

- Wpadłem tylko na chwilę, by się dowiedzieć, czy nasz przyjaciel

Freddy tędy nie przejeżdżał.

- To musiało być tak dawno temu, że byłabym zdziwiona, gdyby

karczmarz pamiętał - odpaliła, a Nicholas musiał zebrać wszystkie

siły, by się opanować.

- Ci Fortescue trzymają dobre konie, toteż może zachowałem się

trochę nieroztropnie, starając się ich wyprzedzić - przyznał. - Nie będę

jednak już więcej próbował. Nie ma też sensu dłużej zwlekać, licząc

na to, że powóz ciotki Tabathy podjedzie ku nam. Natomiast postaram

się nadrobić stracony czas, jadąc na skróty - rzekł, skręcając z traktu

pocztowego.

Jechali kilka mil wąskimi, krętymi dróżkami. Hrabstwo Surrey

wydało się Sophii krainą całkowicie obcą. Nie miała pojęcia, gdzie się

znajdują, nie wiedziała, w jakim kierunku jadą, słońce bowiem

schowało się za grubą warstwę chmur. Benedykt także nie znał tej

trasy, choć w odległej przeszłości kilkakrotnie odwiedzał swą starą

niezamężną ciotkę, ale wtedy zawsze jeździł głównym traktem

pocztowym.

- Myślę, że dobrze byłoby, gdybyśmy się zatrzymali na chwilę i

trochę odświeżyli - zaproponował Nicholas, kiedy dotarli do sennej

wioski, gdzie naprzeciwko kościoła, otoczona drzewami, stała byłe

background image

jak sklecona gospoda. - Byłem tu już kiedyś i zapewniam was, że

jedzenie jest wyborne. Może nawet postawię temu zuchwałemu

stajennemu kufel piwa. - Nicholas nie mógł się oprzeć, by nie zakpić z

Benedykta. Nie zwracając uwagi na głośne, szydercze prychnięcie

brata, zaprowadził Sophię do gospody.

Gdy po paru minutach Benedykt, dopilnowawszy, by konie miały

wszystko, co potrzeba, wolnym krokiem wszedł do gospody,

Nicholasowi przeszło przez myśl, że na dobrą sprawę mógłby być

niewidzialny, zakochana para bowiem nie poświęcała mu najmniejszej

uwagi. Znad krawędzi kufla przypatrywał się swym towarzyszom i po

raz drugi w ciągu paru godzin musiał zebrać wszystkie siły, by

zachować kamienny wyraz twarzy.

Zupełnie nie mógł sobie wyobrazić, jak Benedykt zdołał utrzymać

się na służbie tyle czasu. Nie okazywał państwu najmniejszego

szacunku. Jak na sługę zachowywał się wręcz zdumiewająco

zuchwale! A jednak Sophia nie miała nic przeciwko temu, wydawało

się, że w ogóle tego nie zauważa.

Potrząsnął głową. Bez wątpienia tworzyli niezwykłą parę -

hrabianka i jej złotowłosy stajenny. W każdym razie nie wątpił, że

stworzą idealne stadło, jeżeli jego starannie obmyślony plan się

powiedzie.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Powinien być przygotowany na to, co się stało; należało

przewidzieć, że prędzej czy później to się musi wydarzyć, a jednak

background image

gdy do tego doszło, Benedykt był kompletnie zaskoczony. W jednej

chwili jechali wąską, krętą wiejską dróżką, wierząc, choć nie było na

to szans, że zdołają dotrzeć do celu podróży, nim z groźnych,

czarnych zwałów chmur, które z wolna nadciągały od zachodu, lunie

na nich rzęsisty deszcz.

Za moment leżeli w rowie, oglądając krajobraz pod bardzo

szczególnym kątem i bezradnie patrząc, jak zewnętrzne koło toczy się

drogą przed nimi. Na szczęście żadne z nich nie ucierpiało. Niestety,

jeden siwek lekko naciągnął sobie ścięgno w kolanie, a choć

obrażenie nie było poważne, biedne zwierzę nie mogło ciągnąć

pojazdu, nawet gdyby powóz nadawał się do dalszej podróży, o czym

nie było mowy.

Benedykt sądził, że jego młodszy brat nie miał wyboru i musiał

zjechać tak szybko i gwałtownie, by uniknąć zderzenia z

nadjeżdżającym powozem, który pędził o wiele za prędko, jak na te

wąskie dróżki.

Nieco później Nicholas zaproponował, że on wróci do gospody z

końmi, a Benedykt i Sophia niech poszukają schronienia do jego

powrotu w stojącej nieopodal chacie. Wtedy to Benedykta ogarnęły

pierwsze wątpliwości. Zaczął poważnie rozważać możliwość, że owo

nieszczęsne wydarzenie mogło nie być niewinnym wypadkiem, jak to

się na pierwszy rzut oka wydawało.

Zerknął przez ramię na Nicholasa, który dosiadał zdrowego siwka

i ostrożnie prowadząc ranne zwierzę, zniknął za zakrętem. Benedykt

doszedł do wniosku, że mieli niezwykłe szczęście, zderzając się z

background image

drugim pojazdem akurat na tym odcinku drogi, gdyż na dużej

przestrzeni było to jedyne miejsce, na którym dwa pojazdy mogą się

minąć przy ostrożnej jeździe.

Przypadek czy też to wszystko zostało ukartowane? - pytanie to

samo się narzucało. Czy to szczęśliwy zbieg okoliczności, że w

pobliżu jest chatynka, w której mogą znaleźć schronienie? Oczy mu

się zwęziły. Wszystko to wygląda dosyć podejrzanie, uznał, wchodząc

beztrosko do chatki, gdy nie usłyszał odpowiedzi na swoje drugie

stukanie.

Sophia, która niezbyt dobrze orientowała się w warunkach życia

biedoty, z zainteresowaniem rozejrzała się po jedynym pomieszczeniu

domku i odniosła korzystne wrażenie.

- Muszę przyznać, że jest tu bardzo czysto i przytulnie.

Tak, trochę zbyt czysto i nazbyt przytulnie, doszedł do wniosku

Benedykt, którego podejrzenia rosły z każdą chwilą. Nawet w

Sharnbrook pracownicy rolni nie mieszkali tak wygodnie. Białych

lnianych prześcieradeł, poduszek z pierza, czegoś, co wyglądało na

materac z końskiego włosia, nie znajdowało się w wiejskich chatach.

Gdy odwrócił się do stołu zastawionego jadłem, nie mógł

powstrzymać kwaśnego uśmiechu. Ilu robotników, zastanawiał się,

może sobie pozwolić na wyborne czerwone wino do chleba i sera?

Doprawdy, Nicholas trochę przesadził, by można to wnętrze uznać za

prawdziwe.

Potrząsnął głową. Bez wątpienia te rzeczy przeniesiono z jakiegoś

dużego domu, znajdującego się nieopodal, wyłącznie dla wygody jego

background image

i Sophii. Co więcej, ktoś, kto tak przemyślnie postarał się zaspokoić

ich potrzeby, zakładał, że pobędą tu dłużej.

- Możemy się rozgościć w oczekiwaniu na powrót lorda -

zaproponował Benedykt, wrzucając spore polano do ognia, który na

ich przybycie rozpaliła jakaś troskliwa duszyczka. Nie dodał, że jego

zdaniem Nicholas, czy też ktokolwiek inny, przybędzie dopiero

następnego ranka.

Nie, wedle wszelkich oznak na niebie i ziemi, chytry braciszek

założył, że Benedykt wykorzysta tę noc spędzoną sam na sam z

Sophią. O dziwo, starszemu Sharnbrookowi nigdy nie przyszło do

głowy, by uwieść Sophię, ażeby osiągnąć swój cel. Patrzył, jak sadowi

się w bujanym fotelu przy palenisku. Ale był tylko człowiekiem, a ona

bardzo piękną młodą kobietą...

- Myślisz, że zrobi się tragicznie zimno, Ben? - zapytała Sophia,

gdy bezwiednie dorzucał do ognia kolejną, sporą kłodę drewna.

Odsunęła fotel nieco dalej od paleniska. - Może i masz rację - dodała,

gdy pierwsze krople deszczu zaczęły uderzać w małe okienko. - Lord

Nicholas przybędzie do gospody przemoczony do suchej nitki,

biedaczysko.

Biedaczysko! - powtórzył w duchu Benedykt i znowu kwaśno się

uśmiechnął. Czy tak samo będzie troszczyć się o dobro młodego

lorda, gdy zacznie podejrzewać prawdę? Nie miał najmniejszych

wątpliwości, że Nicholas, przy pomocy i korzystając z zasobów

jakiegoś bliskiego przyjaciela mieszkającego w okolicy, zaplanował tę

eskapadę w najdrobniejszych szczegółach.

background image

Nagle poczuł pierwsze wyrzuty sumienia. Nie mógł spokojnie

wpatrywać się w te ufne, zielone oczy.

- To nic pewnego - ostrzegł, usiłując ją przygotować na

ewentualność spędzenia tu nocy - że lord zdoła wynająć inny powóz.

Prawdę mówiąc, to bardzo mało prawdopodobne. Niech panienka

pamięta, że zatrzymaliśmy się w gospodzie, nie w zajeździe

pocztowym. Niewiele zdoła tam uzyskać.

- To prawda, ale może karczmarz ma powozik - powiedziała po

chwili namysłu.

- Oczywiście, że to możliwe. Pytanie tylko, czy zechce pożyczyć

go nieznajomemu.

Sophia spojrzała nań ze zdziwieniem.

- Ależ akurat ten karczmarz i jego żona znają lorda bardzo dobrze.

Widać było wyraźnie, że łączą ich przyjacielskie stosunki.

Miała rację, lecz wolałby, by była mniej spostrzegawcza, gdyż

niewątpliwie spodziewała się, że Nicholas dostanie bez kłopotu

wszelką potrzebną pomoc. Co było prawdą, choć Benedykt

podejrzewał, że jego brat celowo zwleka z przybyciem, gdyż uzyskał

to, czego chciał, uszkadzając powóz.

Wbił oczy w jakiś niewidoczny punkt w podłodze zastanawiając

się, jak najdelikatniej wyrazić swe podejrzenia i szybko doszedł do

wniosku, że nie jest w stanie zniszczyć tych dziecięcych iluzji,

którymi Sophia nadal się karmiła. Nie chciał uświadamiać jej gorzkiej

prawdy, że osoby, które lubiła i podziwiała, od czasu do czasu nie

background image

postępują honorowo, że ludzie nie są albo dobrzy, albo źli, lecz mają

zarówno zalety, jak i wady.

Przypuszczała, że Nicholas celowo jechał bardzo wolno, ale nigdy

nie przyszłoby jej do głowy, że wypadek, z powodu którego została

sam na sam z Benedyktem, nie był tylko nieszczęśliwym zrządzeniem

losu. Nie domyśliłaby się, że wszystko, co się jej przydarzyło od czasu

opuszczenia Berkeley Square, było starannie zaplanowane aż do

najdrobniejszego szczegółu i że szlachetny młody lord, którego tak

lubiła, wcale nie zamierzał zawieźć jej do domu ciotki Tabathy.

- Zupełnie nie znam tej części kraju, a ty, Ben?

Odrywając wzrok od niewidocznego punktu na podłodze i

wracając myślą

do

teraźniejszości,

Benedykt bezskutecznie

poszukiwał w ślicznej twarzyczce Sophii śladu zaniepokojenia.

Powoli rozwiązując wstążki modnego czepka, wydawała się

całkowicie

pogodzona

ze

swym

nieszczęsnym

położeniem,

przyjmując je z osobliwą, pełną godności rezygnacją.

- Ja też nie mam najmniejszego pojęcia, gdzie się znajdujemy -

przyznał. - To niewątpliwie chatka należąca do kogoś zatrudnionego

w majątku, więc gdzieś w pobliżu powinien znajdować się dwór. Gdy

deszcz przestanie tak lać, pójdę go poszukać i sprowadzę pomoc.

Ponownie nie próbowała ukryć zdumienia.

- Uważasz, że to roztropne? Przypuśćmy, że lord wróci, kiedy nas

nie będzie. Tak, powiedziałam nas - dodała, gdy uniósł swe wyraziste,

ciemne brwi. - Nie sądzisz chyba, że zostanę tu sama i pozwolę ci

wędrować Bóg wie gdzie. A poza tym właściciel mógłby powrócić,

background image

kiedy ciebie nie będzie. Nie wiadomo, z jakim człowiekiem

znalazłabym się sam na sam.

Rozejrzała się wokół, jakby coś ją nagle uderzyło.

- Chociaż muszę przyznać, że mieszkaniec tego domku utrzymuje

go w najwyższym porządku. Czy wszystkie chaty są tak schludne,

Benie? Muszę powiedzieć, że nie bardzo się w tym orientuję.

- Z tego, co wiem, to nie - odparł, uśmiechając się, choć poczuł

się niezręcznie w sytuacji, w której znalazł się nie ze swojej winy.

Podszedł do okna i ku swej konsternacji stwierdził, że deszcz nie

tylko nie ustaje, ale jeszcze się nasila. Niech diabli wezmą jego brata!

Po co ten młody szczeniak wtrąca się w nie swoje sprawy? - zaklął w

duchu. Gdyby Nicholas znalazł się w pobliżu, z przyjemnością by go

udusił. Nie wątpił ani przez chwilę, że działania Nicholasa

podyktowane były głęboką braterską troską.

Lecz czy temu uparciuchowi nie przyszło do głowy, że starszy

brat mógł nie zapaść w serduszko Sophii na tyle, by za niego wyszła?

A jeśli dziewczyna będzie wolała stracić w oczach świata reputację,

niż związać się na całe życie z człowiekiem, do którego nie czuje

szacunku?

Na samą myśl o tym poczuł, że pęka mu serce, lecz jeśli Nicholas

nie wziął pod uwagę tej ewentualności, on na pewno tak. Musi też

spojrzeć prawdzie w oczy - gdzieś w głębi duszy jakaś bezecna część

jego istoty radowała się niezwykłą możliwością uzyskania tego, czego

pragnął całym sobą.

background image

Nie mógł zaprzeczyć, że z ochotą słuchał podszeptów demona

pokusy, namawiającego go, by wykorzystał sytuację, prowokującego,

żeby uwiódł młodą panią i nie przejmował się konsekwencjami swego

czynu. Do tej pory zdołał oprzeć się popędom niższych instynktów...

Ale jak długo wytrzyma?

Gdy Ben zapalił łojowe świece na krawędzi kominka i zjedli już

proste, lecz pożywne jadło, Sophia całkowicie pogodziła się z myślą,

że spędzi noc w skromnej chacie i postanowiła cieszyć się tym

nowym przeżyciem. Choć deszcz nie padał już tak rzęsiście jak

wcześniej, było zbyt ciemno, by ryzykować wyprawę w poszukiwaniu

dworu, gdzie mogliby uzyskać pomoc w dotarciu do celu.

A zatem bardzo rozsądnie porzuciła wszelką nadzieję, że zobaczy

lorda Nicholasa przed świtem. Oderwawszy wzrok od płomieni

tańczących na kominku, spojrzała na Bena, siedzącego naprzeciw niej

na drewnianej ławie. Może to tylko wytwór jej wyobraźni, ale

wyczuła teraz w mężczyźnie stłumione napięcie, którego nie

dostrzegła w nim, gdy przybyli do chatki.

Doszła do wniosku, że martwi się o jej reputację, i nie mogła

powstrzymać uśmiechu. Jakie to dziwne, że w najmniejszym stopniu

nie czuła się zakłopotana; przez całe, tak brzemienne w wydarzenia

popołudnie i wieczór ani na chwilę nie ogarnęła jej najmniejsza obawa

właśnie dlatego, że ten szczególny człowiek dotrzymywał jej

towarzystwa.

background image

Nie zamierzała nawet zastanawiać się nad tą dość ambarasującą

prawdą, że zostanie z nim na noc, wypowiedziała tylko na głos

pierwotną myśl, rzucając niedbale:

- Chyba musimy spojrzeć prawdzie w oczy, Ben, i pogodzić się z

tym, że jego lordowska mość przyjdzie nam na ratunek dopiero rano.

Zastygł z kolejnym polanem, które miał dorzucić do ognia, jego

przenikliwe niebieskie oczy patrzyły na Sophię z uczuciem, trudnym

dla niej do zrozumienia, gdy odwrócił się w jej kierunku.

- Nie wyglądasz na szczególnie zaniepokojoną. Nie przeszkadza

ci, że jesteś tu sama ze mną, Sophio?

Drgnęła, bo ją zaskoczył, nie tyle bezpośredniością swego pytania

- przywykła do jego szczerości, lecz dlatego, że nazwał ją po imieniu i

w jego ustach zabrzmiało to tak naturalnie.

- Nie, oczywiście, że nie - zapewniła go, z wysiłkiem wymawiając

słowa, gdyż z jakichś niewytłumaczalnych powodów nagle zaschło jej

w gardle.

Uniosła się z krzesła, przeszła przez małą izdebkę i, by wybrnąć z

niezręcznej sytuacji, nalała sobie wina z butelki stojącej na stole.

Wiedziała, że powinna go skarcić za taką poufałość, lecz zamiast tego

zapytała:

- Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać?

- Ponieważ jestem mężczyzną... co prawda stajennym, ale

mężczyzną, nie mniej niż - powiedzmy - markiz czy hrabia. I

ponieważ spędzimy całą noc razem... i do tego zupełnie sami. -

Jednym zgrabnym ruchem podniósł się z ławy i zaczął iść w jej

background image

kierunku. - Dobrze by było, gdybyś zastanowiła się przez chwilę nad

konsekwencjami.

- Nad konsekwencjami? - powtórzyła, nie mając pojęcia, dlaczego

serce zaczęło jej nagle bić tak gwałtownie, że omal nie rozsadziło

piersi, choć się niczego nie bała.

Nawet nie drgnęła, mimo iż Ben podszedł tak blisko, że jego

ciepły oddech owiewał loczki wijące się na jej karku.

- Jeżeli sobie wyobrażasz, że mój ojciec będzie cię ścigał,

wymachując pistoletem i zażąda, byś postąpił zgodnie z nakazami

honoru, to możesz odetchnąć spokojnie - zapewniła go, dziwiąc się

nieomylnej nucie rozczarowania, która bezwiednie zabrzmiała w jej

głosie. - Gdybyś był markizem... sprawy miałyby się zupełnie inaczej.

- Może dla twojego ojca, ale nie dla ciebie. - Położył ręce na jej

ramionach i odwrócił ją delikatnie, lecz stanowczo, tak że stali teraz

twarzami do siebie. - Ty pokochasz mężczyznę, nie jego bogactwa czy

pozycję społeczną. - Wpatrywał się teraz w nią tak intensywnie, że nie

mogła oderwać od niego wzroku. - Załóżmy, że twój ojciec, z

jakichkolwiek powodów, będzie nalegał, byś mnie poślubiła, Sophio.

Czy postarasz się go od tego odwieść?

Nie, nigdy! Jej serce odpowiedziało tak gwałtownie, że umysł

nawet nie usiłował zaprzeczyć tej prawdzie. Być może było to

szaleństwo, ale nie chciałaby spędzić wszystkich swych dni z nikim

innym prócz tego zagadkowego, obcego mężczyzny, który

nieoczekiwanie wkroczył w jej życie, i tak niezauważalnie, że ledwo

to sobie uświadamiała, stał się jej niezbędny do szczęścia.

background image

Pokochała go, to pewne.

Teraz zdała sobie z tego sprawę, lecz wcale nie czuła się

zaskoczona. Rozchyliła wargi, ale nie zdążyła niczego wyznać, gdyż

nakryły je usta Bena.

Nie przyszło jej do głowy, by się bronić, ani teraz, ani chwilę

później, gdy nieubłaganie została pchnięta na miękki materac. Męskie

wargi i palce z czarodziejską mocą krążyły po jej ciele, a ona z ochotą

przyjmowała te pieszczoty. Cnotliwe gesty, na które zezwalała kilku

wybranym przedstawicielom płci przeciwnej - pocałunki w palce i

nadstawiony policzek, w najmniejszej mierze nie przygotowały jej na

ten niezrównany przejaw męskiej namiętności.

Dla Benedykta reakcja młodej panny była nie mniej zaskakująca.

Zamiast choćby dla pozoru udawać dziewiczą wstydliwość, sama go

zachęcała, by pozwalał sobie na coraz więcej, układając się tak, by

mógł łatwiej sięgnąć do guziczków przy zapięciu jej sukni i ściągnąć

przez ramiona pętający ją strój.

Nie mogła opanować drżenia rozkoszy, przebiegającego przez jej

ciało, gdy prawa ręka Bena zaczęła gładzić delikatne kości jej

ramienia i zsunęła się niżej, by przebiec palcami wokół krągłości jej

piersi. Nigdy by nie uwierzyła, że lekkie jak piórko dotknięcie męskiej

ręki może wywołać w niej takie bogactwo rozkosznych doznań,

zaćmiewając umysł, przytłaczając wszystkie rozsądne myśli z

wyjątkiem jednej.

- Kocham cię - wyszeptała tak cicho, że ledwo sama zdała sobie z

tego sprawę, lecz w mężczyźnie nagle zaszła zmiana.

background image

Poczuła, że zesztywniał, magiczne palce zatrzymały się, po czym

uniósł głowę i wpatrzył się w jej twarz, a oczy błyszczały mu

dziwnym połączeniem triumfu i stanowczego postanowienia.

Potem podniósł się, unikając drżącej ręki, którą ku niemu

wyciągnęła. Przesunął się tak, że nie mogła go dotknąć, mamrocząc

jakieś słowa, które wówczas wydały się jej bezsensowne, lecz

pamiętała je bardzo dobrze przez tygodnie, miesiące i lata, które miały

nadejść.

- Nie, nie tak - powtórzył, jakby rozpaczliwie usiłując przekonać

samego siebie. - Może jestem szalony. Bez wątpienia mój

przedsiębiorczy młodszy brat będzie uważał, że postradałem rozum...

ale to nieważne. Nie mogę na to pozwolić... nie w ten sposób.

Sophia przypatrywała mu się w milczeniu, gdy wyciągnął rękę, by

uchwycić się brzegu kominka palcami, które zaledwie przed chwilą

wywołały w niej taką burzę zmysłów.

- Ben, nie rozumiem cię. - Czuła się jak dziecko, zranione i

zagubione, ukarane nie wiedzieć za co. - Czy zrobiłam coś nie tak?

Nie próbował odpowiedzieć, a ona zaczęła się zastanawiać, czy

może to jej nieskromny brak opanowania stał się przyczyną tej nagłej

zmiany, która w nim zaszła. Instynktownie sięgnęła do stanika sukni i

zaczęła porządkować na sobie ubranie, w miarę niepostrzeżenie i

szybko, co nie szło jej łatwo, gdyż palce miała wyjątkowo niezgrabne.

- Naprawdę cię kocham, Benie - zapewniła go, gdy poczuła, że

znowu może spojrzeć mu w twarz. - Inaczej nie pozwoliłabym,

żebyś... to znaczy, nie dałabym ci...

background image

- Wiem, co chcesz powiedzieć. - Teraz zadał sobie trud, by na nią

spojrzeć, a choć nie była pewna, o czym myślał ani co czuł, nie

widziała w jego oczach śladu niesmaku czy odrazy. - Dlatego właśnie

nie dopuszczę, by zdarzyło się to właśnie w ten sposób. Muszę

porozmawiać z twoim ojcem, jak to przystoi w podobnej sytuacji.

Chcę, byście... ty i twój ojciec, mieli możliwość wyboru.

- Co?! - wykrzyknęła Sophia bez tchu, nie mogąc uwierzyć, że tak

inteligentny człowiek powiedział coś równie głupiego. - Benie,

musiało ci się pomieszać w głowie... albo mnie! Papa nigdy się nie

zgodzi. Nigdy, rozumiesz?

- Nie? - Nie wydawał się przekonany ani w najmniejszej mierze

zatroskany. Wyglądał raczej na bardzo rozbawionego. - Mam

nadzieję, że się mylisz, a jeśli nie, musimy ufać, że zdrowy rozsądek

zwycięży i że z czasem pogodzi się z losem.

- Na pewno nie! - Największy głupiec wychwyciłby silne

przekonanie w jej glosie. - Nie znasz mojego ojca. Jak myślisz, po

kim odziedziczyłam upór? Mówiłam ci już, jaki nastrój panował w

domu przez ostatnie dwa czy trzy tygodnie - przypomniała mu,

zastanawiając się, dlaczego te szerokie ramiona drżą od

powstrzymywanego śmiechu. - To była nieustanna walka, ja swoje, a

on swoje. Dzięki różnym chytrym sztuczkom na razie ja wygrywam,

ale to może już długo nie potrwać. Z jakiegoś powodu papa chce, bym

przed końcem sezonu zawarła odpowiednie małżeństwo, a nie jest to

człowiek, który łatwo znosi porażkę.

background image

- W takim razie powinien być zachwycony, gdy złożę mu swoją

propozycję.

Omal się nie zdradził, widząc jej strapioną minę. Wiedział

dokładnie, jakie myśli przebiegały przez tę małą główkę, i nade

wszystko pragnął zapewnić ukochaną, że gdy poprosi hrabiego o jej

rękę, odpowiedź będzie zadowalająca. Trzymał język na wodzy.

Urocza Sophia, którą otoczenie rozpieszczało i od dzieciństwa

spełniało wszystkie jej zachcianki, musi się nauczyć, że nie może

mieć w życiu wszystkiego, czego zapragnie, że czasami musi pójść na

ustępstwa. A co najważniejsze, trzeba ją przekonać, żeby porzuciła

swe dziewczęce fantazje, które chce zachować, będąc już kobietą, i by

przyjęła do wiadomości, jaka jest i kim jest.

- Oczywiście zdaję sobie sprawę, że hrabia może mnie nie

polubić, nie uznać mnie za odpowiedniego kandydata. W takim razie,

kiedy się pobierzemy, będziemy musieli zrezygnować z twojego

posagu.

Po raz pierwszy w jej oczach pojawiła się niepewność, która

zadźwięczała także w jej głosie, gdy zapytała:

- Czy to ma dla ciebie tak wielkie znaczenie? Bo dla mnie

żadnego.

- Doprawdy?

- Tak. Chętnie poświęcę fortunę, by poślubić ukochanego

mężczyznę.

background image

- Jakie to wzruszające! - Nie oszczędzał jej uczuć, nie mógł być

dla niej miły, jeśli chciał zyskać pewność, że ją zdobył. - Uważasz, że

liczy się tylko miłość?

- Ben, o co chodzi? - Niemal nie mógł już znieść jej niepokoju. -

Czy nie chcesz się ze mną ożenić?

- Chcę bardziej, niż myślisz, moja najdroższa, ale porzućmy na

chwilę ten temat. Zastanówmy się natomiast, jaką będziesz żoną dla

biednego stajennego.

Stanął mocno na rozstawionych nogach, skrzyżował ręce na piersi

i przyjrzał się jej, zupełnie jakby oglądał cenną źrebicę na końskim

targu.

- Masz przyjemną powierzchowność i bez wątpienia świetne

maniery. Ale rozsądny człowiek nie kupi konia pełnej krwi, żeby

ciągnął mu pług.

Od razu wyczuł, że ogarnął ją gniew, nawet jeszcze zanim

poradziła mu stanowczym głosem, by wyrażał się nieco uprzejmiej.

- Wątpię, czy potrafisz gotować - ciągnął, ignorując jej słowa - i

nie sądzę, żebyś kiedykolwiek trzymała miotłę w ręce. Byłbym

zdumiony, gdybyś umiała wykrochmalić fular albo cokolwiek

przeprała. W sumie, biedak nie będzie miał z ciebie pożytku,

kochanie, i powinien dobrze się namyślić, zanim weźmie cię za żonę.

Dla Sophii znaczenie tej przemowy było absolutnie jasne:

mężczyzna, w którym się zakochała, co sobie przed chwilą

uświadomiła, dla którego z radością poświęciłaby wszystko, byleby

być tylko z nim, zastanawia się, czy w ogóle się z nią ożenić!

background image

Czuła

się

głęboko

zraniona,

zwłaszcza

po

miłosnych

pieszczotach, którymi rozkoszowali się jeszcze przed chwilą. Bardzo

upokorzył ją ten katalog jej niedociągnięć, które tak bezlitośnie

wymienił. Nigdy nie uważała się za osobę mściwą, lecz nie mogła

powściągnąć przemożnej chęci, by jego z kolei zranić i upokorzyć.

Czerpiąc z owej głębokiej studni, jaką jest kobieca duma,

podniosła się z łóżka i stanęła z nim twarzą w twarz.

- Oboje powinniśmy się zastanowić, zanim podejmiemy decyzję,

której kiedyś moglibyśmy żałować - oznajmiła wyniosłym tonem. -

Zwłaszcza ty, gdyż muszę jasno powiedzieć, że po tym, co między

nami - zaszło, nie możesz być już moim osobistym stajennym.

- Całkowicie się zgadzam - przyznał ochoczo. - Co więcej, nie

mam zamiaru spędzać z tobą nocy w tej chacie, lecz pozwolę sobie

pozbawić cię jednego z koców i czekać na świt na ganku. - Z tymi

słowami pochwycił jedno przykrycie z łóżka i podszedł do drzwi,

mamrocząc pod nosem coś, co podejrzanie brzmiało jak „Dobranoc,

hrabino".

Zanim Sophia wreszcie zasnęła, kilkakrotnie chciała zawołać

Bena, by wrócił do środka i spędził noc na ławie przed ogniem, lecz

powstrzymała ją duma. Gdy się obudziła w promieniach słońca,

prześwitujących przez okienko chatki, żałowała wypowiedzianych w

gniewie słów i postanowiła poprosić Bena, by został, pewna, że jakoś

zdołają pokonać piętrzące się przed nimi trudności. Ale było już za

późno.

background image

Gdy odsuwała przykrycie i pospiesznie naciągała na siebie

pogniecioną suknię, Beniamin Rudgely podążał już drogą na

pożyczonym koniu, by zniknąć z jej życia na zawsze.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

- Skandaliczna niewdzięczność! - Kilka naczyń na nakrytym do

śniadania stole omal nie wylądowało na podłodze, gdy hrabia Yardley

dawał ujście swemu oburzeniu, dość mocno uderzając otwartą dłonią

o blat. - Jak inaczej można to nazwać? Wiedziałem od razu, że nie

należy najmować służby bez jakichkolwiek referencji, ale,

dobroduszny głupiec, zrobiłem to wbrew rozsądkowi. I jak ten łotr

odpłacił się za moje dobre serce? - rzekł, nie kierując tego pytania do

żadnego ze swych słuchaczy w szczególności. - Powiem wam:

zabierając się bez słowa pożegnania i zostawiając nas bez stajennego!

Niewdzięczny szubrawiec!

Lady Marissa, wysłuchawszy ze współczuciem słusznych skarg

męża na niesolidnego stajennego, Beniamina Rudgely'ego, nie mogła

powstrzymać uśmiechu. Cieszyła się, że mąż znowu towarzyszy jej

przy śniadaniu, nawet jeśli przy tej okazji wylewa żale na

przeciwności losu. Przynajmniej, uzmysłowiła sobie, napady złego

humoru stały się ostatnio o wiele rzadsze, a choć nie można jeszcze

powiedzieć, by wrócił do swego normalnego, zrównoważonego stanu

ducha, w ciągu ostatnich paru dni nastrój wyraźnie mu się poprawił.

- Postąpił może trochę bezmyślnie, mój złoty, ale chyba

niesłusznie nazywasz go szubrawcem - zauważyła ze zwykłym dla

background image

siebie poczuciem sprawiedliwości. - Przyznam, że stajenny postąpił

grubiańsko, nie powiadamiając o odejściu ze służby, ale przynajmniej,

nim zniknął, z tego, co się orientuję, nie przywłaszczył sobie sreber

rodzinnych ani do czyichkolwiek innych.

- To prawda - przyznał lord, a jego grymas niezadowolenia

odrobinę złagodniał. - Mimo wszystko to bardzo dziwne. - Przesunął

wzrok od żony do drugiej uczestniczki śniadania. - Nie wiesz, o co tu

może chodzić, Sophio?

- Powiedziała nam już wszystko, co wiedziała, moje złoto -

wtrąciła się hrabina, natychmiast przychodząc córce z odsieczą. - Jeśli

ktoś może żałować zniknięcia Beniamina Rudgely'ego, to właśnie

nasza córka. - Przesłała jej przez stół uśmiech pełen współczucia. -

Polubiłaś go, prawda, kochanie?

- Bardzo - odparła Sophia, sama się dziwiąc, jak umiejętnie

panuje nad sobą i - owszem - czując się z siebie dumna.

Gdy obudziła się owego ranka, by odkryć, że na ganku przed

chatą siedzi nie Ben, lecz lord Nicholas Risely oraz żona karczmarza,

w którego gospodzie zatrzymali się na krótko poprzedniego

popołudnia, nikomu nie zdradziła, że jej serce przeszywa nieustający

ból. Pamiętała wyraźnie, że zdaniem Bena damy z jej sfery, które

publicznie dają upust burzliwym uczuciom, zachowują się nieco

wulgarnie. Z niezmiennym zainteresowaniem słuchała jego opinii i, o

dziwo, prawie zawsze zgadzała się z punktem widzenia swego

stajennego.

background image

Zaczynała też przyjmować do wiadomości, choć było to bolesne,

że wszystko, co powiedział w czasie tej niezapomnianej nocy w

chatce zaledwie przed tygodniem, który wydawał się jej rokiem, było

oczywistą prawdą. Tylko w głupiutkich dziecinnych marzeniach damy

z wyższej sfery wychodzą za swoich służących, a potem żyją długo i

szczęśliwie.

O tak, miał niewątpliwie rację, napominała się w duchu, choć

przyznanie się do tego sprawiało jej ból. Żywiła tylko nadzieję, że

może pewnego dnia będzie miała okazję mu to powiedzieć - że choć

nadal go kocha i pewnie jej miłość przetrwa wiecznie, związek

pomiędzy nimi jest niemożliwy.

- Chyba nie mogę dodać nic do tego, co już powiedziałam -

potwierdziła Sophia, przerywając gwałtownie swe rozmyślania, gdy

uświadomiła sobie, że dwie pary oczu badawczo się w nią wpatrują. -

Wytłumaczyłam już, dlaczego postanowiłam wziąć Bena ze sobą.

Choć - dodała - mówiąc zupełnie szczerze, jestem przekonana, że był

to pomysł lorda Nicholasa. Gdy pojazd jego ciotki nie pojawił się,

uznał, że jeżdżąc z nim po mieście, powinnam mieć chociaż sługę w

charakterze przyzwoitki.

Hrabia cmoknął pogardliwie.

- Wielmożna Tabatha Risely zawsze była głupią kobietą. Jak

można zapomnieć o wysłaniu powozu po gościa, skoro solennie

obiecała to zrobić?

background image

- Może znajdzie się jakieś usprawiedliwienie - łagodziła

mężowskie oburzenie lady Marissa. - W końcu, moje złotko,

skończyła siedemdziesiątkę.

Szare brwi lorda uniosły się gwałtownie.

- Tak? No i co z tego? Ja też nie jestem najmłodszy, a pamięć mi

dopisuje.

- Owszem - przyznała z radością lady Marissa. - Jak już

wspomniałeś, lady Tabatha zawsze była trochę... roztrzepana. Chwała

Bogu nie przeszło to na innych członków rodziny. Lord Nicholas, ten

złoty chłopak, odznaczył się wielką przytomnością umysłu, nalegając,

by stajenny też pojechał. Prawda, że lepiej by było, gdyby nie

zdecydował się podróżować w odkrytym powozie aż do domu ciotki,

skoro nie zdołał dogonić swoich przyjaciół.

- Nie, to nie było najmądrzejsze - musiała przyznać Sophia - ale

jak już ci wytłumaczyłam, mamo, gdy zatrzymaliśmy się w tym

zajeździe, by zmienić konie, tyle samo czasu zająłby nam powrót

tutaj, by wziąć powóz, co jazda do domu lady Tabathy.

Sophia uznała to wyjaśnienie za rozsądne i oboje jej rodzice

najwyraźniej przychylili się do tego zdania.

- Nie wiedziałam, że lord nie zamierzał spędzić nocy w domu

ciotki, lecz postanowił zatrzymać się u swego przyjaciela, Toby'ego

Aldermana, który mieszka w pobliżu - tłumaczyła dalej, pamiętając

wyraźnie, co lord Nicholas radził jej powiedzieć, gdyby rodzice

zadawali dalsze pytania.

background image

Jej odrętwiały umysł jakimś cudem zdołał przyswoić sobie

wszystko, co mówił Nicholas podczas krótkiej podróży z powrotem

do miasta w powozie Toby'ego Aldermana, z karczmarką jako

przyzwoitką. Ich powrót do miasta nie mógłby wyglądać bardziej

stosownie i takim miał się wydawać dzięki cudownej bajeczce, którą

wymyślił.

Sophia przyjęła wówczas jego wyjaśnienia bez zbędnych pytań,

gdyż odkrywszy nieoczekiwane zniknięcie Bena, czuła się tak

oszołomiona, że nic nie przychodziło jej do głowy. Dopiero

następnego dnia zaczęła się zastanawiać, dlaczego lord Nicholas tak

zdecydowanie nie chciał, by opowiedziała, co wydarzyło się

naprawdę. W końcu nie zaszło nic takiego niestosownego. Ben spędził

całą noc na ganku. Niemniej dała słowo Nicholasowi i nie miała

zamiaru go łamać.

- Gdy lord Nicholas zaproponował, że weźmie ze sobą Bena, by

spędził noc u Aldermana, wydawało mi się to całkiem rozsądne. Dom

lady Tabathy nie jest duży, a ona nie chciała mieć na głowie jeszcze

jednego, niepotrzebnego służącego. Oczywiście, byłam całkowicie

zaskoczona, gdy zabrał się, nie mówiąc nikomu ani słowa, dokąd się

udaje.

- Wcale ci się nie dziwię, kochanie. Nie spodziewałam się tego po

nim. - Lady Marissa w zamyśleniu dopiła zawartość swej filiżanki, po

czym zapytała: - Lord Nicholas o niczym się nie dowiedział?

- Nic mi o tym nie wiadomo, mamo. Zna dobrze tę część kraju i

obiecał się popytać. Jak wiesz, całe miasto mówi teraz o powrocie

background image

jego brata i wydaje mi się, że lord Nicholas pojechał do hrabstwa

Hamp, by spędzić parę dni z księciem Shambrookiem. Zobaczę się z

nim, gdy powróci do miasta, i wtedy się dowiem, czy doszły do niego

jakieś słuchy.

- Wielka szkoda, że stajennemu ni z tego, ni z owego przyszło do

głowy, by nas opuścić - odezwał się niespodziewanie lord. - Żałuję, że

nie poznałem go lepiej. Trapp przyszedł do mnie zeszłego ranka. Był

bardzo zdziwiony, że chłopak nie pofatygował się nawet, by zabrać

swoje rzeczy.

Sophia miała suche oczy i była wyjątkowo opanowana. Spojrzała

wprost na ojca.

- Muszę przyznać, papo, że mnie też to dziwi. Ani mi przez myśl

nie przeszło, że gdyby wrócił, powinniśmy przyjąć go z powrotem. -

Wiedziała, że tego by nie zniosła. - Jednak chciałabym mieć pewność,

że nic złego mu się nie przytrafiło.

- Naturalnie, dziecko - odpowiedział łagodnie lord, dając tym

samym poznać, że jego strapienie powoli odchodzi w niepamięć. -

Jeśli młody Risely niczego się nie dowie, może przespaceruję się po

Bow Street. Tam wyczekują tacy młodzieńcy. - Spojrzał na drzwi,

które otworzyły się nagle. - O co chodzi, Cardew?

Lokaj niósł list na srebrnej tacy.

- Doręczony osobiście, wasza lordowska mość. Posłaniec posila

się teraz w kuchni, czekając na odpowiedź.

Lord uniósł szare brwi, łamiąc potężną pieczęć.

background image

- Wielkie nieba! - zakrzyknął, zapoznawszy się z treścią krótkiej

wiadomości. - Co o tym sądzisz, moja duszko?

Lady Marissa rzuciła okiem na pojedynczą kartkę papieru,

zapisaną śmiałym, eleganckim pismem.

- To zupełnie oczywiste - odparła, nie zdradzając śladu

zaskoczenia, które najwyraźniej przeżył jej mąż. - Książę Sharnbrook

uprzejmie zaprasza nas do spędzenia wraz z nim paru dni w swej

posiadłości.

- Owszem, ale dlaczego? - Hrabia uczynił gest, zdradzający jego

bezbrzeżne zdumienie. - Gdy ostatnio widziałem Benedykta

Risely'ego, nosił koszulę w zębach. Dlaczego nagle przyszło mu do

głowy, by zaprosić mnie i moją rodzinę do Sharnbrook, jeśli wolno

zapytać?

Lady Marissa wzruszyła ramionami.

- Doprawdy nie mam pojęcia. Mogę jedynie przypuszczać, że lord

Nicholas mógł wspomnieć o swej przyjaźni z Sophią i o tym, że

uprzejmie zgodziła się uczestniczyć w przyjęciu urodzinowym jego

wiekowej ciotki. Może jego wysokość chce jej osobiście

podziękować.

- Może to rzeczywiście o to chodzi i nie wbił sobie do głowy, że

nasza mała Sophia będzie dla niego idealną żoną. - Hrabia wydał się

nie tyle zaniepokojony, co szczerze zdziwiony. - Szybko odkryje

swoją pomyłkę, a jeśli przyjmę zaproszenie, okaże się, że młody

książę będzie gościł chyba jedyną pannę w kraju, która żywi niechęć

do utytułowanych dżentelmenów.

background image

- Czy mam z tego wnosić, papo, że nie zdecydowałeś się jeszcze,

czy przyjąć zaproszenie? - zapytała Sophia, w której obudziło się

wrodzone poczucie humoru.

- Zdumiewasz mnie! Dałabym głowę, że chwycisz obiema rękami

taką wspaniałą okazję. W sumie, dość lubię lorda Nicholasa, więc

istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że poczuję również sympatię do

jego brata. Wiesz, zdarzały się już dziwniejsze rzeczy.

Podniosła się i podeszła do drzwi.

- Na twoim miejscu przyjęłabym zaproszenie. Posiadłość ciotki

Adeli znajduje się w pobliżu Shambrook. Tyle razy nas do siebie

zapraszała. Jeśli książę i ja poczujemy do siebie niechęć od

pierwszego wejrzenia, możemy wreszcie złożyć jej obiecywaną

wizytę. Poza tym krótki wyjazd z tego miasta o zatęchłym powietrzu z

pewnością wszystkim nam dobrze zrobi. - Z tymi słowy wyszła z

jadalni, a jej ojciec aż otworzył usta ze zdziwienia.

Bez względu na to, czym kierowała się Sophia, zachęcając ojca do

przyjęcia zaproszenia - a i ona sama nie bardzo wiedziała, co nią

powodowało - nie żałowała, gdy trzy dni później Trapp zręcznie

zatoczył powozem po podjeździe, a ona rzuciła pierwsze spojrzenie na

rodową posiadłość hrabiego Sharnbrooka.

Położona wśród połaci naturalnego parku, oblana łagodnym

blaskiem zachodzącego słońca, ta budowla z okresu Restauracji,

zaprojektowana przez ucznia słynnego architekta Inigo Jonesa,

prezentowała się niezwykle okazale. Sophia nigdy nie widziała

background image

domostwa równie doskonale usytuowanego i tylko dziwiła się, że

obecna głowa rodziny na tak długo opuściła swą piękną siedzibę.

Gdyby należała do niej, nie wyjechałaby stąd nawet na pięć

tygodni, nie mówiąc już o pięciu latach, myślała, wysiadając z

pomocą lokaja w liberii, który wyłonił się ze wschodniego wejścia do

domu, gdy tylko Trapp zatrzymał powóz.

Wnętrze robiło nie mniejsze wrażenie, przynajmniej to, co

zdążyła zauważyć, zyskało jej całkowite uznanie. Szli wraz z matką i

ojcem po kunsztownie rzeźbionej kondygnacji dębowych schodów,

poprzedzani przez starszawą gospodynię. Na górze skręcili w lewo i

weszli do niedawno dobudowanego wschodniego skrzydła. Tutaj

Sophię wprowadzono do jasnego, przestronnego pokoju, którego

ściany zdobiła ręcznie malowana chińska tapeta, a jedwabne zasłony

w kolorze głębokiej zieleni przystrajały oba okna i łóżko z

baldachimem.

Przez chwilę wpatrywała się z zachwytem w urządzenie sypialni,

od kunsztownej sztukaterii na suficie po gruby, miękki dywan.

Słyszała, że przez ponad dwa stulecia najlepsi architekci i projektanci

byli zatrudnieni przy urządzeniu domu i jego otoczenia, tworząc

wzorzec

ponadczasowego

piękna,

który

dorównywał

najświetniejszym budowlom w kraju.

Żadna rezydencja, którą dotychczas Sophia zwiedziła, nie

wzbudziła w niej takiego zainteresowania. Nie wiedziała, co ją tak

oczarowało, lecz nagle zapragnęła zobaczyć cały dom, dotrzeć do

każdego zakamarka i każdej kryjówki, by odkryć ich wszystkie

background image

tajemnice. Szybko więc zrzuciła z siebie pognieciony nieco strój

podróżny i przebrała się w śliczną, lekką, muślinową suknię, na którą

narzuciła szał z frędzlami i udała się do pokoju matki.

Jedno spojrzenie na lady Marissę, spoczywającą na sofie przy

otwartym oknie powiedziało Sophii, że, przynajmniej na razie, matka

nie podziela jej entuzjazmu.

- Przepraszam, mamo, że tak nagle wpadłam. Spałaś?

- Nie, dziecko, chciałam tylko, żeby mi oczy odpoczęły. -

Wyciągnęła rękę, zapraszając córkę, by usiadła obok niej i od razu

zobaczyła, że w tych zielonych oczach pojawiły się nadzwyczaj żywe

iskierki, których, jak sobie uświadomiła, dawno już u Sophii nie

widziała. - Wyglądasz na podekscytowaną. Ciekawe, czy to na myśl o

spotkaniu z naszym gospodarzem tak się zaróżowiłaś? - zapytała. -

Podobno jest bardzo przystojny.

- Owszem, wiem to z wiarygodnych źródeł - odparła sucho

Sophia, zdradzając swój całkowity brak zainteresowania. - Tak

oczarował mnie urok tego wspaniałego domu, że jego właściciel nie

zdoła mu dorównać, o tym mogę cię zapewnić. Widziałaś kiedyś tak

wspaniale usytuowane miejsce?

- Nie, chyba nie. - Hrabina, patrząc, jak córka podchodzi do okna,

przypomniała sobie coś, co ją uderzyło przed paroma dniami,

odprawiła zatem pokojówkę i postanowiła zaspokoić swoją

ciekawość.

- Dlaczego zachęcałam papę, by przyjął zaproszenie? -

powtórzyła Sophia pytanie matki. - Uważałam, że dobrze mu zrobi,

background image

jeśli wyrwie się na parę dni z miasta. Zmiana jest dla niego wskazana.

Nie sądzisz, że ostatnio miewa się dużo lepiej?

- Owszem, dziecko, też tak uważam. I nie było żadnego innego

powodu? - zapytała po chwili milczenia.

Sophia przymknęła oczy, by powstrzymać łzy, którym pozwalała

płynąć tylko wtedy, gdy była sama w pokoju. Gdy budziła się rano,

wypłakawszy się w poduszkę, wcale nie czuła się lepiej. Te napady

szlochu z czasem zaczną się zmniejszać, lecz ból będzie jej tak samo

ściskać serce, przypominając, że życie może być okrutne. Los okazał

się złośliwy, stawiając na jej drodze człowieka, którego musiała

pokochać, lecz nie mogła poślubić.

- Było ich kilka, mamo - przyznała cicho. - Miałam cichą

nadzieję, że lord Nicholas tu będzie. Niestety, jak pewnie słyszałaś od

gospodyni, gdy się jej zapytałam, lord pojechał dziś rano do Londynu.

- Wzruszyła ramionami. - Trudno. Zobaczę się z nim, kiedy wrócimy

do miasta. Tymczasem zamierzam korzystać ze świeżego, wiejskiego

powietrza. Przyjemnie będzie odetchnąć od hałasu i smrodu stolicy.

Hrabina Marissa nie wątpiła, że córka mówi prawdę, lecz

podejrzewała, że równie wiele ukrywa. Nie wypytywała wszakże jej

więcej, lecz powiedziała tylko:

- Jestem święcie przekonana, że krótki pobyt na wsi wszystkim

nam dobrze zrobi. Muszę nadmienić, że zachęcając ojca do przyjęcia

tego zaproszenia, najprawdopodobniej rozbudziłaś w nim nadzieję, że

zawrzesz wspaniałe małżeństwo.

W nagłym wybuchu śmiechu Sophii zadźwięczała szaleńcza nuta.

background image

- A właściwie dlaczego nie?

- Bo sama przyznałaś, że wolisz lokajów niż markizów -

przypomniała jej lady Marissa, nie mogąc się powstrzymać, po czym

uśmiechnęła się, widząc zdumioną minę córki. - Tak, słyszałam te

plotki na naszym własnym balu - przyznała - i mniej więcej orientuję

się, skąd się wzięły.

- Że też w ogóle mogłam powiedzieć coś równie idiotycznego! -

wykrzyknęła głęboko zawstydzona Sophia. - Nie wiem, jak się

godziłaś z moją głupotą przez te wszystkie lata, mamo. - Smętny

uśmieszek wykrzywił jej kącik ust. - Może to mi było przeznaczone -

powiedziała pod nosem, nie zdając sobie sprawy, że mówi głośno. -

Tylko na to zasługuję.

W hrabinie nagle obudziła się czujność.

- O co chodzi, dziecko? - zapytała. Zaczęła obawiać się

najgorszego. - Czy coś się stało?

- Gdy przybyliśmy do Londynu, mamo - odparła Sophia,

odwracając się, by wyjrzeć przez okno na olbrzymi park, jakby tam

szukała pociechy - papa obawiał się, bym nie padła ofiarą jakiegoś

łowcy posagów. Chyba ani na chwilę nie przyszło mu do głowy, że to

jego niezrównanej córce może czegoś niedostawać, że to ja nie

spełniam warunków na idealną żonę.

Odwracając się od wspaniałego widoku, Sophia przeszła szybko

do drzwi, obawiając się, że niewzruszone opanowanie może ją

opuścić.

background image

- Och, gdyby tylko żaba mogła zmienić się w księcia! - krzyknęła.

- Nie mogę mieć swojej żaby, więc muszę zadowolić się następnym z

kolei. Sądzę, że w tej sytuacji książę by się nadał. - Zanim matka

zdołała zebrać myśli i zapytać, o co córce, na miłość boską, chodzi,

Sophia wyszła z pokoju.

Przez kilka minut hrabina siedziała nieruchomo, czując w głowie

kompletny zamęt i wpatrując się z zadziwieniem w zamknięte drzwi.

Wreszcie coś zaświtało jej w głowie i pobiegła do przyległego pokoju,

gdzie jej mąż stał przy wysokim oknie z rękami założonymi za siebie,

podziwiając wspaniałe widoki.

- Thomasie, musimy natychmiast stąd wyjechać! - oznajmiła

hrabina bez ogródek.

- Co takiego? - Wytrącony z rozmyślań hrabia odwrócił się, by

spojrzeć na swą zazwyczaj spokojną żonę, która teraz miotała się po

pokoju jak oszalała. - Do diabła, przecież dopiero co przyjechaliśmy!

Co ci jest, Marisso?

- Nic, ale obawiam się, że z Sophią dzieje się coś bardzo

niedobrego. Lękam się też, że jeśli lord Sharnbrook zaproponuje jej

małżeństwo, nasza córka wyrazi zgodę!

Lepszej wiadomości sir Thomas nie mógł się spodziewać.

- No i co z tego. To wspaniała partia.

- Nie, bo Sophia będzie miała złamane serce z powodu swojej

żaby.

- Żaby... ? - Na obliczu lorda odmalował się wyraz zdumienia. - O

czym ty, do diabła, mówisz, Marisso? - Uśmiechnął się do niej ze

background image

współczuciem. - Wiem, w czym rzecz, moja duszko. Cała ta bieganina

w Londynie wymęczyła cię, bo też i było przy tym mnóstwo

podniecenia. Musisz wypocząć.

- Mnie nic nie jest! - zawołała. Chyba po raz pierwszy w życiu tak

niewiele brakowało, by straciła panowanie nad sobą. - To o Sophię

powinieneś się martwić. - Przestała krążyć nerwowo po pokoju. -

Powinnam się była domyślić. Dostrzegłam w niej zmiany...

widziałam, że ktoś wywiera na nią dobroczynny wpływ... Ale ani

przez chwilę nie przypuszczałam, że się zakocha... Boże, ależ byłam

głupia!

- Zakochała się? Sophia...? W kim, jeśli wolno zapytać? - Hrabia

był całkowicie oszołomiony. - Z wyjątkiem młodego Risely'ego,

żadnemu mężczyźnie nie okazywała cienia zainteresowania, o ile mi

wiadomo.

- Rzeczywiście - przyznała żona, której pobladłe rysy naznaczył

niepokój. - I to właśnie mnie martwi, gdyż bardzo się boję, że oddała

serce komuś... kogo uznałbyś za absolutnie nieodpowiedniego.

- Ha! A więc tak się rzeczy mają! - ryknął sir Thomas, uderzając z

całej siły pięścią w znajdujący się akurat pod ręką stolik. - Mogłem się

domyślić, że to dziewuszysko zrobi coś takiego tylko po to, żeby mi

dokuczyć.

- Jeśli naprawdę w to wierzysz, wyrządzasz naszej córce krzywdę

- sprzeciwiła mu się lady Marissa, dzięki czemu lord wziął się w garść

i natychmiast skupił uwagę na słowach żony. - Gdybyś nie był tak

pogrążony we własnej melancholii i zainteresował się choć odrobinę

background image

tym, co się dookoła ciebie dzieje, a nie myślał tylko o swoich

zmartwieniach, nie umknęłyby ci zmiany, które zaszły w Sophii.

Znosiła twoje przygnębienie i dziwaczne zachowanie z taką

cierpliwością i wyrozumiałością, że byłam z niej dumna jako matka.

Ani razu nie okazała najmniejszego zdenerwowania, gdy tak

niemądrze paradowałeś przed nią z każdym lalusiem i dandysem, jaki

ci się tylko nawinął. Nic dziwnego, że na biednym dziecku ci wszyscy

kandydaci do jej ręki nie robili najmniejszego wrażenia, skoro swe

uczucia ofiarowała już komuś innemu!

- Tak, ale kim jest ten człowiek, jeśli wolno zapytać? - wtrącił

rozsądnie lord.

- Nie mam pojęcia. - Usiłując odzyskać panowanie nad sobą,

hrabina usiadła na najbliższym krześle i przez chwilę usiłowała zebrać

rozbiegane myśli. - Gdybym nie była tak zajęta tobą w ostatnich

tygodniach, zwróciłabym większą uwagę na Sophię i jej kłopoty.

Najwyraźniej bardzo się starała ukryć przede mną prawdę. Może, w

głębi serca, przez cały czas zdawała sobie sprawę, że poślubiając tego

mężczyznę, popełni mezalians.

Uniosła głowę i spojrzała przez pokój na męża, który już nie był

zagniewany, lecz zmartwiony.

- Nie wiem, co przez ostatnie parę tygodni działo się tuż pod

naszym bokiem. Jestem tylko pewna tego, że nasza córka jest głęboko

nieszczęśliwa i usiłuje ukryć swe uczucia przed wszystkimi. Może

istnieje jakaś szansa, by poślubiła człowieka, który zdobył jej serce.

Czy mógłbyś spokojnie siedzieć i patrzeć, jak wychodzi za kogoś,

background image

kogo nigdy nie pokocha, tylko dlatego, żeby tobie sprawić

przyjemność?

Nastąpiła długa cisza.

- Nie, Marisso, nie mógłbym - odpowiedział po chwili hrabia. W

jego głosie zabrzmiała dawna, nieubłagana stanowczość. - Chodź,

znajdźmy naszą córkę i dowiedzmy się, co się dzieje.

Sophia, nie mając pojęcia, że rodzice zamierzają zbadać stan jej

uczuć, szła samotnie żwirowaną ścieżką na tyłach rezydencji i nagle

zdała sobie sprawę, że napięcie ostatnich dni zaczyna się w końcu na

niej odbijać. Nie dość, że omal nie załamała się w obecności matki, to

teraz była przekonana, że oczy płatają jej figla, gdyż nagle zobaczyła,

wypisz wymaluj, dawnego stajennego Clema Claypole'a, który

siedząc na wspaniałym karym koniu, mija ją w oddali.

Pomyślała, że ze zmęczenia ma zwidy i że konna przejażdżka

dobrze by jej zrobiła, pomogła ukoić skołatane nerwy. Skierowała

kroki w stronę stajni, gdzie nie brak było wspaniałych rumaków.

Poprosiła więc napotkanego chłopca stajennego, by osiodłał dla niej

któregoś z nich, rozglądając się jednocześnie, czy nie dojrzy gdzieś

Clema.

- Tak jest, jaśnie panienko, za chwilę przyprowadzę konia, muszę

tylko znaleźć damskie siodło.

W oczekiwaniu na konia, postanowiła sprawdzić, co kryje się w

przepięknym pawilonie w ogrodzie, który już wcześniej przyciągnął

jej wzrok.

background image

- Kompletne szaleństwo! - wyszeptała pod nosem, wchodząc do

oranżerii, gdzie znalazła się wśród girland pachnących pąków, których

nazw w większości nawet nie znała.

Wilgotne powietrze zapierało dech, lecz aromat był upajający,

toteż stała przez chwilę z zadziwieniem, patrząc na cudowny,

egzotyczny zbiór roślin, aż uwagę jej zwrócił wysoki okaz w potężnej

ceramicznej misie, stojący zaledwie parę jardów od niej.

- Delikatnie się z tym obchodź - ostrzegł ją dźwięczny,

zaskakująco znajomy głos, gdy Sophia, podchodząc, nieśmiało

wyciągnęła rękę, by dotknąć grubego, owalnego liścia. - Przebył

bardzo długą drogę. Dokładnie rzecz biorąc, z Karoliny. To jedyny

egzemplarz w majątku i bardzo o niego dbamy.

- To zrozumiałe - odparła Sophia, szybko cofając rękę jakby w

obawie, że mogłaby się poparzyć, po czym, gdy odwróciła się

gwałtownie, ujrzała wysoką, nienagannie odzianą postać, wyłaniającą

się spomiędzy roślin.

To, że jakąś odległą cząstką mózgu natychmiast rozpoznała coś

boleśnie znajomego w głębokim głosie, powinno stanowić dla niej

dostateczne ostrzeżenie. Jednak dalej stała z otwartymi ustami jak

ogłupiała, gdy ujrzała tę ukochaną twarz, teraz starannie ogoloną.

Wieńcząca czoło złota grzywa była równo przycięta. Mężczyzna

uśmiechał się do niej.

- Ben! - wyszeptała bez tchu, nadal nie mogąc uwierzyć

świadectwu własnych oczu, gdy przyglądała się każdemu szczegółowi

nienagannego stroju: dobrze wykrochmalonemu fularowi, który

background image

zachował sztywność mimo wilgoci, kosztownej lnianej koszuli,

wciśniętej w pas obcisłych spodni oraz wypastowanym do połysku

wysokim butom z czarnej skóry.

Co on tu robi, ubrany jak dżentelmen? - to pierwsze z wielu pytań,

które przebiegły jej przez głowę. Zanim zaczęła wypytywać o koleje

losu Bena, znowu stanęła z półotwartymi ustami, widząc kolejną,

znajomą postać, która nagle pojawiła się w drzwiach.

- Clem - wyszeptała słabo, zastanawiając się, czy rzeczywiście nie

ogarnia jej szaleństwo.

- Dzień dobry, jaśnie panienko. Miło panienkę znowu widzieć. -

Krzywy uśmiech stajennego zgasł, gdy zwrócił się do swego nowego

pana. - Przepraszam, że przeszkadzam, wasza miłość, ale czy mam

znowu osiodłać dzisiaj Sułtana?

- Nie, nie dzisiaj, Clem. Odnoszę wrażenie, że dzisiaj będę zajęty

innymi, daleko ważniejszymi sprawami.

Choć Sophia czuła się tak straszliwie zagubiona, że nie zdołała

przyjąć do wiadomości oczywistego faktu, w pamiętnym, ukochanym

głosie wychwyciła jednak nutkę rozbawienia.

- A tak nawiasem, czy Trapp doszedł już do siebie po wstrząsie,

jakim był dla niego mój widok? Mam nadzieję, że dobrze o niego

zadbałeś.

- Mieszka ze mną w pomieszczeniu nad stajnią, wasza miłość.

Może potem wychylimy kufelek albo dwa i pogadamy o starych

czasach. - Clem zachichotał. - Bez obaw, do rana całkiem dojdzie do

siebie.

background image

Sophia zdołała jakoś wybąkać parę słów na pożegnanie swego

dawnego stajennego i stała zapatrzona w miejsce, które przed chwilą

opuścił.

- Wiem, że to zabrzmi niewiarygodnie głupio - rzekła z

niebezpieczną powściągliwością - ale dlaczego Clem nazywa ciebie

„waszą miłością"?

- Wszyscy moi pracownicy tak się do mnie zwracają - odparł

cicho Benedykt po krótkiej chwili. Widział wzbierający w niej gniew i

niczego tak nie pragnął, jak wziąć ją w ramiona, zanim nastąpi

całkiem zrozumiały wybuch wściekłości. Ale roztropnie trzymał się

nieco z dala.

Sophia wstrzymała oddech. Nie mogła, nie chciała uwierzyć, że

ktoś, w kogo wrodzoną szlachetność nie zwątpiła wcześniej ani przez

chwilę, zakpił z niej w tak obrzydliwy sposób. Człowiek, który był dla

niej wzorem, któremu tak ufała, któremu ofiarowała serce, którego

szczerze pokochała...

A on, ten umiłowany, okazał się takim niegodziwcem. Poniżenie i

wzbierający gniew ustąpiły miejsca niewypowiedzianej rozpaczy. Jak

on mógł jej to zrobić?! Tak ją zranić? Była dla niego tylko zabawką,

głupią, naiwną panienką, z której sobie zadrwił. Poczuła napływające

do oczu łzy. Jednak jakimś cudem zdołała zachować owo godne

podziwu panowanie nad sobą, z którego jej matka tak słusznie była

dumna.

background image

- Wszystko rozumiem. Dziękuję za gościnę, książę - powiedziała

cicho przez zaciśnięte gardło, sama dziwiąc się, że słowa te brzmią tak

spokojnie.

Nadludzkim wysiłkiem przywołała na twarz pogardliwy uśmiech,

dygnęła głęboko i nie oglądając się za siebie, wypadła z oranżerii.

Chciała znaleźć się jak najdalej od tego człowieka, jego pałacu,

posiadłości, jego zakłamania. Bez słowa podbiegła do zdumionego

stajennego, który zdążył już przyprowadzić dla niej konia, wskoczyła

na siodło i pełnym galopem ruszyła przed siebie.

Wstrzymywany szloch wydobył się z jej piersi, a łzy sprawiały, że

nie widziała drogi przed sobą. Pozwoliła, by koń pędził na oślep, nie

zważając na niebezpieczeństwo ani na przerażone wołanie Benedykta,

który wybiegł za nią z oranżerii. Opanowanie i zimna krew, z których

jeszcze przed chwilą była tak dumna, zniknęły.

- Nienawidzę cię, nienawidzę! - krzyczała na całe gardło, choć jej

krzywdziciel nie mógł jej już słyszeć.

Wstrząsana spazmami płaczu ledwo była w stanie utrzymać

wodze w dłoniach, cwałując coraz szybciej przez bagniste łąki i pola,

jakby ten pęd mógł wymazać z jej myśli przystojną, ogorzałą twarz

Bena czy też raczej księcia Sharnbrooka. Sophia nie mogła zrozumieć,

czym zasłużyła sobie na takie traktowanie.

Czy książę chciał przytrzeć jej nosa za plotki, jakie o sobie

rozpuściła? Czemu wdał się w awanturę z Luciusem? Czy w zmowie

z Nicholasem zorganizował szaloną eskapadę, która zakończyła się

nocą w chatce? Dlaczego odjechał bez pożegnania? Pełno

background image

gorączkowych pytań kłębiło jej się w głowie, a na najważniejsze z

nich nie potrafiła sobie odpowiedzieć.

Jazda stopniowo uspokajała Sophię, a jej wzburzenie przerodziło

się w pełną żalu rezygnację. Westchnęła ciężko i pogrążyła się w

niewesołych rozmyślaniach o czekającym ją życiu bez Bena. Jednego

Sophia była bowiem pewna - hrabiego Sharnbrooka nigdy więcej nie

chce widzieć na oczy. Nigdy.

Ściągnęła nieco wodze, by odzyskać panowanie nad koniem, i

rozglądając się po malowniczej okolicy, postanowiła mimo wszystko

rozkoszować się przejażdżką. Łagodny wiatr rozwiewał bujne włosy

amazonki i chłodził jej rozpalone policzki. Na zielonych zboczach

wzgórz pasły się pilnowane przez psy owce, z dala dobiegały

nawoływania pastuszków.

- Cóż to za ironia - powiedziała do siebie Sophia, podziwiając ten

idylliczny krajobraz, jakże kontrastujący z jej stanem ducha.

Nagle zaświtało jej w głowie, że przecież planowała odwiedzić

ciotkę Adelę, w razie gdyby lord Sharnbrook nie przypadł jej do

gustu.

- Cóż za ironia - rzekła ponownie, śmiejąc się gorzko. Wszak

książę przypadł jej do gustu, i to aż za bardzo... Może chociaż ciotka

ucieszy się z mojej wizyty, pomyślała ze smutkiem.

Nigdy wcześniej nie jechała do krewnej inaczej niż powozem,

utkwiły jej jednak w pamięci słowa matki, że niedaleko dworku starej

markizy przepływa potok. Pokłusowała więc w stronę wijącej się w

background image

oddali błękitnej wstęgi, mając nadzieję, że wcześniej czy później

natrafi na jakąś życzliwą duszę, która wskaże jej dalszą drogę.

- Gdzie jest moja córka? - Hrabia stanowczym głosem domagał

się odpowiedzi. - Młody człowieku, nie dbam o twoje pochodzenie i

koneksje! Zresztą swoim zachowaniem pokazałeś już, że nie wiesz, co

oznacza słowo honor! Twój świętej pamięci ojciec z pewnością

przewraca się w grobie. Wkradasz się do naszego domu w jakichś

niecnych, sobie tylko znanych celach, podajesz się za stajennego, a

potem nagle znikasz nie wiadomo gdzie! I teraz masz jeszcze czelność

patrzeć nam prosto w oczy! Co to za żarty? Co zrobiłeś mojej córce?

Jeśli choć włos spadł jej z głowy, to daję słowo, że nie spocznę...

- Mężu, proszę, uspokój się, Sophii na pewno nic się nie stało. -

Lady Marissa próbowała ułagodzić zapalczywego lorda Yardleya,

poważnie lękając się o jego zdrowie. - Może rzeczywiście nasza

znajomość z hrabią Sharnbrookiem zaczęła się trochę, hm,

niefortunnie, nie wątpię jednak w jego prawość i dobre intencje.

Benedykt spojrzał z wdzięcznością na hrabinę. Nietrudno było

dostrzec, że jest bardzo wzburzony.

- Dziękuję, milordzie, ze wstydem jednak przyznaję, że swoim

zachowaniem w pełni zasłużyłem na ostre słowa.

- Ja myślę - żachnął się hrabia.

- Przysięgam jednak, że zamiary moje były jak najbardziej

uczciwe. Zakochałem się w Sophii od pierwszego wejrzenia, a potem

wszystko potoczyło się tak szybko... Zapewniam, że nie zaszło nic

background image

niestosownego. Jak niczego na świecie pragnę szczęścia Sophii,

kocham ją całym sercem - powiedział z uczuciem. - Wierzę, że ona

odwzajemnia moją miłość i zgodzi się mnie poślubić, mimo że...

- Po całej tej maskaradzie? - przerwał mu sir Thomas - Wątpię!

- Jednak teraz najważniejsze to odnaleźć Sophię - ciągnął

Benedykt. - Zjeździłem całą okolicę, wysłałem także służących na

poszukiwania, jednak nie natrafili na jej najmniejszy ślad - wyznał z

zaniepokojeniem. - Czy nie wiedzą państwo, dokąd mogła pojechać?

- Cóż, jeśli twoje nadzieje są prawdziwe i nasza córka

rzeczywiście się w tobie zadurzyła, musi czuć się bardzo zraniona -

stwierdziła lady Marissa z wyrzutem w głosie. - Zapewne nie chce cię

widzieć, uważa, że ją okłamałeś, wykorzystałeś - powiedziała, jednak

na widok rumieńca wstydu na twarzy dumnego księcia Sharnbrook

dodała szybko: - Nawet jeśli twoje intencje były jak najczystsze.

- Bóg jeden wie, co przyszło do głowy tej postrzelonej

dziewczynie! - wykrzyknął oburzony hrabia. Jednak poruszenie

młodego człowieka i jego wyraźna troska o los Sophii zmiękczyły

także serce sir Thomasa. - Marisso, czy gdzieś w pobliżu nie mieszka

przypadkiem twoja cioteczna kuzynka?

- Tak, ma mały dworek w Wilkshare, niedaleko stąd.

Przypominam sobie teraz, że Sophia zamierzała odwiedzić Adelę,

może więc pojechała do niej - zastanowiła się hrabina.

- Lady Adela Wedgewood to państwa krewna? Znam bardzo

dobrze jej posiadłość, ale to prawie trzydzieści mil traktem! Czy to

możliwe, by Sophia wybrała się zupełnie sama tak daleko? Oby tylko

background image

nic jej się nie stało! - zawołał Benedykt. - Natychmiast każę siodłać

konia - rzekł, kierując kroki do wyjścia.

- Wolnego! - kategoryczny ton hrabiego powstrzymał młodzieńca.

- Sądzę, że to raczej my powinniśmy teraz zaopiekować się naszą

córką. Wierzę, że nie kierował się pan żadnymi nieczystymi

intencjami, jednak dość już narobiłeś kłopotów, młody człowieku.

- Lepiej, jeśli my porozmawiamy z nią pierwsi, zwłaszcza jeśli

rzeczywiście pojechała do kuzynki Adeli - dodała hrabina. - Tym

bardziej że jak znam moją córkę, Sophia prawdopodobnie w ogóle nie

będzie chciała pana widzieć.

- Być może ma pani rację, milady. Być może Sophia nie zechce

słuchać moich wyjaśnień. Muszę jednak spróbować - rzekł stanowczo

Benedykt.

- Możesz tylko pogorszyć swoje położenie - ostrzegła hrabina. -

Sophia nienawidzi fałszu i jest wyjątkowo uparta. Niełatwo odwieść ją

od powziętej decyzji.

Książę Sharnbrook uśmiechnął się smutno w odpowiedzi.

- Mam nadzieję, że posłucha głosu serca - rzekł niemal szeptem

raczej do siebie niż do zaniepokojonych rodziców Sophii. - Każę

zaprząc powóz, który zawiezie państwa do posiadłości lady

Wedgewood - powiedział pełnym już głosem. - Pozwolą państwo

jednak, że nie dotrzymam im towarzystwa i natychmiast wyruszę do

Wilkshare - rzekłszy to, skłonił się i wyszedł zdecydowanym krokiem.

background image

- Sophio, wyjdź, proszę - markiza Wedgewood nalegała

błagalnym tonem.

Starsza pani nigdy nie kryła swego uwielbienia dla ciemnowłosej

uparciuchy,

którą

traktowała

jak

najukochańszą

wnuczkę.

Rozpuszczała małą prezentami, a gdy dziewczynka zaczęła dorastać i

przemieniać się w ponętną kobietę, stwierdziła, że żaden kawaler nie

jest jej godzien. Jednak lord Sharnbrook był wyjątkiem.

Jej synek, zmarły na krup wiele lat temu, gdyby dorósł, z

pewnością byłby podobny do błyskotliwego, smukłego blondyna o

czarującym uśmiechu i figlarnym spojrzeniu. Tak, on jako jedyny,

zdaniem markizy, zasługiwał, by wziąć za żonę jej niesforną

ślicznotkę.

- Sophio, nie bądź dzieckiem, wyjdźże stamtąd. Lord Sharnbrook

czeka na dole.

- Nie! Nie chcę go widzieć! Ani teraz, ani nigdy! Nienawidzę go!

Nienawidzę! - krzyczała Sophia, tupiąc zgrabną nóżką w elegancki

parkiet. - Oszukał mnie, zakpił sobie! Nie wierzę już w jego słodkie

słówka. Niech wraca, skąd przyszedł.

- Kochanie, proszę - nalegała ciotka - pozwól mu wyjaśnić całe to

nieporozumienie. To dobry chłopiec, znam go od małego. Każdemu

zdarza się czasem zbłądzić. Nie bądź tak surowa. Jemu naprawdę na

tobie zależy, widać to w jego oczach.

- Więc bierzesz jego stronę? - prychnęła oburzona Sophia.

- Nie biorę niczyjej strony - pośpieszyła natychmiast z

zapewnieniem markiza. - Pragnę tylko, byś była szczęśliwa. Żebyś z

background image

powodu gorącej krwi i głupiego uporu nie popełniła największego

błędu w życiu.

- A więc dobrze - dobiegł zza drzwi naburmuszony głos. -

Wysłucham jego wyjaśnień.

Podeszła do okna, zastanawiając się, czemu wszyscy sprzysięgli

się przeciwko niej, nawet ciotka. Tak ten wstrętny Ben wszystkich

potrafi sobie okręcić wokół palca tymi gładkimi słówkami,

wypowiadanymi niskim wibrującym głosem. Nikczemny łotr!

Nagle Sophia opanowała się, szybko podbiegła do drzwi i otwarła

je na oścież.

- Przepraszam cię, ciociu - szepnęła skruszonym tonem,

obejmując mocno starszą damę. - Zachowuję się okropnie. Wpadam

do ciebie bez uprzedzenia i urządzam scenę godną najgorszej

kapryśnicy. Sama nie wiem, co we mnie wstąpiło, wydawało mi się,

że już wyrosłam z takich dziecinnych fochów. Wybaczysz mi? -

spytała z błagalną minką.

- Ależ kochanie, nie masz za co przepraszać - zapewniła lady

Wedgewood, całując ulubienicę w czubek ślicznej główki. - W

sprawach sercowych trudno o opanowanie.

- Ciociu, proszę... - żachnęła się Sophia. - Lord Sharnbrook nic

dla mnie nie znaczy - rzuciła, zapominając, że przed chwilą twierdziła

coś wręcz przeciwnego. - Porozmawiam z nim, skoro uważasz, że

powinnam. Zamierzam go jednak odprawić, dość już przez niego

wycierpiałam. Postaram się jednak zachować, jak przystało na damę.

Czy mogłabyś poprosić go do ogrodu? Mam ochotę pospacerować.

background image

- Wiem, jak się musisz czuć - rozgoryczona, zła, może ci trochę

głupio, że od razu nie odgadłaś prawdy. Pewnie żywisz do mnie wręcz

głęboką niechęć, podejrzewając, że zabawiłem się twoim kosztem -

poważnym tonem przekonywał Benedykt.

- A... czy tak nie było?

- Nie, moje kochanie. Cały czas byłem szczery, chciałem tylko

dobrze cię poznać.

- Przez cały czas mnie okłamywałeś - rzuciła z wyrzutem. - Nie

było ci wstyd podawać się za kogoś, kim nie jesteś?

- Przyznaję, że nie zmierzałem do celu w najrozsądniejszy sposób,

jednak nigdy nie chciałem cię oszukać. W istocie, udając stajennego,

zachowałem się jak ostatni głupiec.

Sophia obróciła się, a on nie spuszczał z niej ostrożnego wzroku,

instynktownie wiedząc, co musi myśleć i czuć, i nie mając

najmniejszych pretensji o to, że w tych prześlicznych zielonych

oczach pojawił się wyraz pogardy.

- Dlaczego więc to zrobiłeś? - wtrąciła, nie będąc gotowa ani mu

uwierzyć, ani, tym bardziej, przebaczyć.

- Z powodu czegoś, o czym wspomniał Nicholas, mówiąc o tobie

- o twej niechęci do utytułowanych dżentelmenów i dlatego że... och,

sam nie wiem!

Niecierpliwie przeczesał palcami włosy, nadal zły na siebie za

takie błazeństwa. A jeśli prawda wyjdzie na jaw?

- Przypuszczam, że chciałem przeżyć jeszcze jedną szaloną

przygodę, zanim wezmę na swoje barki odpowiedzialność za

background image

szlachetny ród Riselych, stając się głową rodziny. Bóg jeden wie, co

za obłęd mnie ogarnął. Wiedziałem, że długo nie da się ciągnąć tej

maskarady.

Westchnął z głębi serca, tak że poczuła się wzruszona.

Przypatrywała mu się w milczeniu, uświadamiając sobie w tej chwili

to, co powinno być dla niej jasne od samego początku - że był tak

samo zakochany w niej, jak ona w nim. Czy cokolwiek innego ma

znaczenie?

- Kocham cię, Sophio Cleeve. Zakochałem się w tobie od

pierwszego wejrzenia tego ranka na Bond Street - przyznał śmiało, a

Sophia w głębi serca wiedziała, że mówi prawdę. Chciała dowiedzieć

się jeszcze o wiele więcej, ale była gotowa zaczekać. Liczyło się tylko

to, że znowu byli razem.

Coś w jej twarzy zdradziło jej uczucia, bo szybko wyciągnął rękę.

- Czy zostaniesz moją żoną?

- Tak - odparła, podając mu palce. - Ale tylko dlatego, że przez

resztę życia zamierzam zadawać ci niewymowne cierpienia za ten

przewrotny figiel, który mi spłatałeś!

Benedykt wybuchnął triumfalnym śmiechem, który ustał, gdy

wziął ją czule w objęcia, dzięki czemu dalsze wyjaśnienia wydały się

zbędne. Przylgnęli do siebie, wymieniając pocałunki i pieszczoty, aż

podniesiony, pełen dezaprobaty głos, pytający, co tu się, do diabła,

dzieje, z oszałamiających wyżyn ich wzajemnej namiętności

gwałtownie sprowadził ich z powrotem na ziemię.

background image

Odsunęli się od siebie, na poły rozbawieni, a na poły zawstydzeni,

by spotkać gorejący wzrok hrabiego oraz hrabiny Marissy, która

wyglądała na bardzo zmieszaną.

- Choć nie lubię ci się w niczym sprzeciwiać, Marisso, wydaje mi

się, że całkowicie błędnie odczytałaś sytuację - rzekł lord złowieszczo.

- Nasza córka nie cierpi z powodu złamanego serca; szybko znalazła

pocieszenie w ramionach kochanka!

Słysząc tak niepochlebną ocenę swego zachowania, Sophia

milczała, toteż Benedykt musiał wyjaśnić tę delikatną sytuację.

- Sir, milady, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! -

wykrzyknął, zerkając z zachwytem na swą cudowną narzeczoną. - Czy

pobłogosławicie naszemu związkowi? - zapytał gwoli tradycji, gdyż

ani przez moment nie wątpił, jaka będzie odpowiedź.

- Cóż, jeśli tego właśnie pragnie Sophia, z radością oddamy ci

naszą dziewczynkę. Dbaj o nią i opiekuj się, to nasz największy skarb

- odrzekł z powagą hrabia Yardley, a żona mogłaby przysiąc, że jego

oczy zwilgotniały.

Hrabina Marissa natomiast nie ukrywała łez wzruszenia.

Podbiegła do córki i uściskała ją mocno.

- Najdroższa córeczko, cieszymy się waszym szczęściem, oby

wasze małżeństwo było równie udane jak moje z twoim ojcem.

- Kochani, niech wam Bóg pobłogosławi. Nie mogę się już

doczekać wnuków, a wy, jak widzę, również...

background image

- Ależ, mężu - zgorszyła się lady Marissa, widząc rumieniec

wykwitający na policzkach Sophii i szelmowskie błyski w oczach

księcia. Wszyscy czworo roześmieli się serdecznie.

- Trzeba przekazać dobrą nowinę ciotce Adeli, z pewnością się

niepokoi - przypomniała sobie nagle rozanielona Sophia.

Panie poszły przodem, by obwieścić zaniepokojonej ciotce o

zaręczynach. Słysząc tę wiadomość, dobroduszna starsza pani

rozpłakała się, po czym wyściskała ukochaną krewniaczkę.

- Wszyscy zasłużyliśmy chyba na filiżankę gorącej herbaty -

stwierdziła, kiedy wreszcie odzyskała panowanie nad sobą. -

Przejdźmy do saloniku.

- Cóż za niezwykły dzień - westchnęła Sophia. - Czuję się jak w

bajce. Wciąż nie mogę uwierzyć, w to, co się stało. W ciągu niespełna

kilku godzin przeżyłam czarną rozpacz i nieziemską radość -

zwierzyła się. - Świat jest piękny! - krzyknęła nagle, co wywołało

wybuch śmiechu obu starszych i bardziej doświadczonych kobiet.

- Ach, młodość, młodość - pokiwała pobłażliwie głową hrabina,

mrużąc oczy.

Tymczasem nadeszli panowie. Najwyraźniej Benedykt tak

zręcznie przekonał do siebie przyszłego teścia i ułagodził jego

wzburzenie, że lord stwierdził z rozbawieniem:

- Droga Marisso, czy przez to wszystko nie czujesz się

niewiarygodnie staro? Kto jak kto, ale nasz stajenny!

- Ani trochę - odrzekła, sama tryskając wesołością. - Obawiam się

tylko, że to się wszystko rozniesie. Plotkarze nie dadzą nam spokoju.

background image

- Dołożyłem starań, żeby mnie nikt nie poznał - zapewnił ją

Benedykt. - Ale w razie gdyby, choć to mało prawdopodobne, ktoś

mnie przejrzał, proponuję ciche zaręczyny tu, w Sharnbrook, co łatwo

można urządzić w ciągu paru dni. Świat wtedy uzna, że była to miłość

od pierwszego wejrzenia... Co, oczywiście, jest całkowicie zgodne z

prawdą. - Podszedł do Sophii. - Zgadzasz się na szybkie zaręczyny,

najdroższa?

Jej promienny uśmiech starczył za odpowiedź. Z radością

przystałaby na każdy plan, który przyszedłby mu do głowy, a więc

także ślub w Boże Narodzenie w małym kościółku w Abbot Giles.

Hrabina Marrisa była nieco rozczarowana, gdyż dla swej jedynaczki

wymarzyła sobie prawdziwie wspaniałą uroczystość.

- Oboje tego pragną, moja duszko - zauważył lord, patrząc jak

szczęśliwa para spaceruje po tarasie. - Mogą, jak to zaproponowała

Sophia, święcić to wydarzenie i podejmować gości, gdy następnej

wiosny pojadą do Londynu.

- Oczywiście, że mogą. Pamiętajmy, że ślub drogiej Beatrice i

Harry'ego był naprawdę uroczym wydarzeniem. Nie widzę powodu,

dlaczego Sophii nie miałby być taki sam. Są w sobie bardzo

zakochani, to się rzuca w oczy. - Oderwała wzrok od promieniejącej

szczęściem pary i spojrzała na mężowski profil. - Musisz być

niezmiernie uradowany takim obrotem wydarzeń.

- To prawda - zapewnił ją, po czym nagle zmienił temat. - Wrócę

do Londynu po przyjęciu i umieszczę zawiadomienie o zaręczynach w

background image

gazetach. Nie widzę powodu, żeby pozostawać w mieście do końca

sezonu, więc pojadę do Jaffrey House na początku czerwca.

- Zatem nie przyjedziesz tutaj? - Była zdziwiona i rozczarowana. -

Ale słyszałeś, jak obiecałam Benedyktowi, że zostanę tu z Sophią parę

tygodni.

- A więc dotrzymaj obietnicy. - Hrabia objął ją ramieniem. - Jest

parę spraw wymagających mojej uwagi, które nazbyt długo

pozostawiałem samym sobie. Ty nie masz się czym przejmować.

Lady Marissa nie była tego taka pewna, lecz zachowała swe

uwagi dla siebie i pozwoliła, by mąż poprowadził ją na taras, gdzie

dołączyli do córki i przyszłego zięcia.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ashley Anne Tajemnice Opactwa Steepwood 12 Podstęp lorda Exmoutha
Ashley Anne Tajemnice Opactwa Steepwood 12 Podstęp lorda Exmoutha
107 Ashley Anne Tajemnice Opactwa Steepwood 12 Podstęp lorda Exmoutha
095 Ashley Anne Zakazana miłość (Tajemnice Opactwa Steepwood 06)
Herries Anne Tajemnice Opactwa Steepwood 01 Dwie siostry
Herries Anne Tajemnice Opactwa Steepwood 09 Szansa dla dwojga
Herries Anne Tajemnice Opactwa Steepwood 09 Szansa dla dwojga
Herries Anne Tajemnice Opactwa Steepwood 01 Dwie siostry
Tajemnice opactwa Steepwood 12 Podstęp lorda Exmoutha Ashley Anne
107 Ashley Anne Podstęp lorda Exmoutha (Tajemnice Opactwa Steepwood 12)
101 Herries Anne Szansa dla dwojga (Tajemnice Opactwa Steepwood 09)
085 Herries Anne Dwie siostry (Tajemnice Opactwa Steepwood 01)
Whitiker Gail Tajemnice Opactwa Steepwood ?rodyta z leśnego jeziora
Whitiker Gail Tajemnice Opactwa Steepwood Akademia uczuć
Andrew Sylvia Tajemnice Opactwa Steepwood 15 Nie przyniosę ci pecha
89 Alexander Meg Tajemnica opactwa Steepwood 3 Rozważni i romantyczni (Najlepszy wybór)
Bailey Elizabeth Tajemnice Opactwa Steepwood 10 W kręgu pozorów
Bailey Elizabeth Tajemnice Opactwa Steepwood 02 Panna Serena
105 Whitiker Gail Akademia uczuć (Tajemnice Opactwa Steepwood 11)(1)

więcej podobnych podstron