ANNE ASHLEY
PODSTĘP LORDA EXMOUNTHA
Tłumaczył Wojciech Rusakiewicz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wyraźny brak entuzjazmu sprawił, że częściowo złożona suknia wyślizgnęła się
Robinie z dłoni, a ona zapatrzyła się w okno, po ulicy bowiem przejeżdżała bardzo elegancka
kolaska zaprzężona w dwa pięknie dobrane gniadosze.
Zważywszy na to, że sezon oficjalnie zakończył się przed tygodniem, Londyn
pozostawał jeszcze zaskakująco gwarny, a wielu przyjezdnych nad wyraz opieszale
szykowało się do powrotu na wieś lub przeprowadzki do nadmorskich kurortów, których
odwiedzanie latem weszło ostatnio w modę.
Tak się złożyło, że Robina z wielkim zadowoleniem myślała o powrocie do domu, do
hrabstwa Northampton, o ponownym odetchnięciu świeżym, wiejskim powietrzem i
zobaczeniu się z ojcem oraz siostrami. Nie była jednak taka naiwna, by sądzić, że z dnia na
dzień przyzwyczai się znowu do zacisza plebanii w Abbot Quincey po spędzeniu ponad
trzech miesięcy w stolicy i nacieszeniu się rozrywkami dostępnymi podczas sezonu, który
poczytywała sobie za całkiem udany.
Mimo że była córką wiejskiego pastora i nie miała znacznego posagu, zdołała zwrócić
na siebie uwagę dwóch bardzo zacnych dżentelmenów, z których obaj - w co ani przez chwilę
nie wątpiła - byliby bardzo troskliwymi mężami. Jednak wskutek namów matki posłusznie
odrzuciła oświadczyny obu kandydatów, żywiąc nadzieję, że nie naraża tym żadnego z nich
na długotrwały smutek. Sama zresztą też swojej decyzji ani trochę nie żałowała.
Ani panu Chardowi, ani wielebnemu Simonowi Sutherlandowi nie udało się rozpalić
tego złudnego płomienia, który pragną odkryć w swoim wnętrzu wszystkie młode damy o
romantycznym usposobieniu. Robina zakończyła swój pierwszy i zapewne jedyny londyński
sezon odrobinę bardziej doświadczona i niewątpliwie wolna od sercowych udręk. Myśląc o
tym, mimowolnie westchnęła. Wcale nie była bowiem pewna, czy będzie mogła to samo
powtórzyć z końcem lata.
Zupełnie niespodziewanie doznała kolejnego przypływu paniki. Dlaczego, och,
dlaczego zdecydowanie nie odmówiła, gdy pierwszy raz otrzymała tę propozycję? Dlaczego
pozwoliła się namówić na wyjazd do Brighton z lady Exmouth, skoro w głębi serca od
samego początku wiedziała, że wdowa w rzeczywistości wcale nie potrzebuje damy do
towarzystwa, lecz szuka potulnej żony dla swojego syna.
Przerwawszy pakowanie na dobre, Robina bezsilnie opadła na łóżko. Nie pierwszy raz
przeklinała swój brak stanowczości.
Nie chodziło o to, że syn lady Exmouth budzi w niej niechęć. Trudno byłoby o
twierdzenie bardziej odległe od prawdy. Lord Exmouth był dżentelmenem o bardzo miłej
powierzchowności. Może nie typem zuchwałego i zabójczo przystojnego bohatera tanich
powieści, ale atrakcyjności nie można mu było odmówić, los bowiem obdarzył go okazałym
wyglądem i posturą człowieka szlachetnie urodzonego. To, że skończył już trzydziesty piąty
rok życia, nie było aż tak wielką wadą, Robina wiedziała bowiem z wiarygodnych źródeł, że
starszych dżentelmenów jest zazwyczaj łatwiej owinąć sobie dookoła małego palca.
Na uśmiech lord Exmouth pozwalał sobie rzadko, za to często w jego ładnych,
ciemnych oczach pojawiał się cyniczny błysk, często też ich właściciel pogrążał się w
głębokim milczeniu. Do tego wszystkiego Robina bez wątpienia mogłaby się z czasem
przyzwyczaić, wiedziała jednak, że jeśli zdecyduje się na małżeństwo, to nigdy nie pogodzi
się z pozycją drugiej kobiety w życiu wybranego mężczyzny. A takiego właśnie losu bardzo
się obawiała, gdyby nierozważnie zgodziła się związać z lordem Danielem Exmouthem.
Smutno westchnęła, przypominając sobie liczne pogłoski krążące na temat
przystojnego wdowca. Gdyby choć połowa z nich była prawdą, nieszczęsny baron byłby teraz
tylko cieniem dawnego człowieka.
Wiele osób twierdziło, że po śmierci żony w tragicznym wypadku półtora roku temu
popadł w głęboką rozpacz. Inni twierdzili, że ponieważ baron akurat sam powoził, gdy powóz
się przewrócił, zabijając jego żonę i kuzyna sąsiada, wyrzuty sumienia przemieniły go z
towarzyskiego człowieka w zgorzkniałego sceptyka, który unika radości w życiu. Mimo
smutnego wyrazu oczu i częstego przebywania w dobrowolnym osamotnieniu lord Exmouth
wciąż potrafił się czasem zdobyć na uprzejmość i okazać ujmujące maniery. Niestety, nie
zmieniało to faktu, że panna czy wdowa, która zdecydowałaby się zostać jego drugą żoną,
zawsze żyłaby w cieniu pięknej Clarissy.
Nagłe pojawienie się matki w sypialni położyło kres tym melancholijnym
rozważaniom. Robina machinalnie wstała, by wrócić do przerwanego pakowania.
- Wielkie nieba, dziecko! Jeszcze nie skończyłaś? Co ty, na Boga, robiłaś tyle czasu?
Doskonale wiesz, że służba lady Exmouth ma przyjechać w południe po twój kufer.
Robina zerknęła na matkę i nie pierwszy raz pożałowała, że nie umie lepiej
rozpoznawać jej nastrojów, Ton matki wydawał się lekko karcący, ale z jej miny nie można
było domyślić się rozdrażnienia.
Czy ten moment był odpowiedni? Czy mogła liczyć na zrozumienie matki, osoby nie
zawsze najprzystępniejszej, jeśli zwierzy się ze swoich złych przeczuć co do pobytu w
Brighton? A może nierozsądnie zwlekała z tą rozmową i było już za późno?
- Mamo, zmieniłam zdanie w sprawie wyjazdu z lady Exmouth - powiedziała szybko,
ż
eby broń Boże się nie rozmyślić. - Zdecydowanie wolałabym wrócić z tobą do Abbot
Quineey.
Sekundy wolno płynęły naprzód, a Robina wpatrywała się w twarz matki z nadzieją
dostrzeżenia jakiejkolwiek reakcji na to niewczesne wyznanie, ale lady Elizabeth jak zwykle
nie dała niczego po sobie poznać.
Skąd ta nagła zmiana, dziecko? - Znowu w jej perfekcyjnie opanowanym głosie
zabrzmiała tylko ledwo zauważalna nuta zniecierpliwienia. - Nie tak dawno skakałaś z radości
na myśl o spędzeniu lata nad morzem. Nikt w najmniejszym stopniu nie wywierał na ciebie
nacisków, kiedy złożono ci tę propozycję. Sama z własnej woli przyjęłaś to jakże uprzejme
zaproszenie lady Exmouth.
Temu Robina nie mogła zaprzeczyć. Nigdy nie ukrywała, że polubiła lady Exmouth
od chwili, gdy ją poznała, a perspektywa przedłużenia okresu beztroskich rozrywek o kilka
tygodni, spędzonych w gościnie u tej przemiłej i bardzo towarzyskiej damy, było pokusą nie
do odparcia dla córki wiejskiego pastora, która szybko odkryła u siebie upodobanie do
ś
wiatowego życia. Dopiero po wizycie w hrabstwie Hamp, gdzie uczestniczyła w przyjęciu
dla niewielkiego grona osób, wydanego z okazji zaręczyn księcia Shambrook z lady Sophią
Cleeve, naszły ją poważne wątpliwości.
- A więc nie zobaczymy się aż do jesieni - powiedziała jej dobra przyjaciółka Sophia,
gdy Robina mimochodem wyjawiła jej zamiar spędzenia lata w Brighton na zaproszenie lady
Exmouth.
Stały właśnie przed okazałą rezydencją księcia i wymieniały pożegnania. Nagle w
oczach Sophii pokazał się błysk przekory, gdy dodała ciszej:
- Czy wobec tego mam pogratulować ci już teraz, czy poczekać na oficjalne
ogłoszenie, ty przebiegła istoto?
Robina dobrze pamiętała, z jakim zdumieniem popatrzyła na przyjaciółkę.
- Nie bardzo cię rozumiem, Sophio. Przecież to tobie należy gratulować, a nie mnie.
- W tej chwili tak - przyznała rozbawiona. - Każdy, kto ma choć trochę oleju w
głowie, rozumie, że wkrótce i ty włożysz na palec piękny zaręczynowy pierścionek.
Robina pamiętała również śmiech przyjaciółki, który poprzedził dalszy ciąg
ż
artobliwej przemowy.
- Nie można bez wywołania rozgłosu odrzucić rozsądnej propozycji małżeństwa, jeśli
zachęca się do zalotów pewnego dżentelmena i z podziękowaniem przyjmuje zaproszenie do
spędzenia lata z matką tegoż dżentelmena. Nie sądzisz chyba, że ludzie nie umieją skojarzyć
prostych faktów. Wszyscy już wiedzą, że znalazłaś obiekt uczuć. Sama niedawno zakochałam
się jak szalona, umiem więc dostrzec oznaki tego stanu, moja droga. Jeśli wolisz, żebym
jeszcze trochę poczekała, zamiast od razu złożyć ci serdeczne życzenia, to proszę bardzo,
wystarczy, żebyś mi to powiedziała.
Robinie z wrażenia odebrało mowę i nie wyrzekła ani słowa, dlatego od tamtej pory
była ofiarą wyjątkowo nieprzychylnych aluzji i najokropniejszych domysłów.
Czyżby naprawdę nasunęła lordowi Exmouthowi przypuszczenie, że jego
oświadczyny byłyby miłe widziane? Ostatnimi czasy nieustannie zadawała sobie to samo
pytanie i miała coraz mniej pewności, że zna na nie odpowiedź.
Niezaprzeczalnie, zanim jeszcze złożyły z matką krótką wizytę w hrabstwie Hamp, ani
razu nie odmówiła lordowi Exmouthowi wspólnego tańca, ilekroć spotykali się na przyjęciu.
A to, jak nagle zauważyła, zdarzało się stanowczo zbyt często, by widzieć w tym jedynie
dzieło przypadku. Mogła tylko się dziwić swojej łatwowierności, skoro dotąd uważała, że ich
ciągłe spotkania są zrządzeniem losu, a nie - jak teraz była skłonna podejrzewać - skutkiem
planów obu matek.
Lady Exmouth musiała sądzić, że cicha, potulna córka wiejskiego pastora będzie
idealną osobą do opieki nad dwiema wnuczkami pozbawionymi matki i osłodą życia jej
załamanego syna, a jednocześnie nie postawi w zamian zbyt wielkich żądań. Z dużą dozą
prawdopodobieństwa Robina mogła założyć, że jej matka rozumuje podobnie i w niezbyt
odległej przyszłości oczekuje bardzo korzystnych zaręczyn swej najstarszej córki.
Czy mogę o coś cię spytać, mamo? Czy liczysz na to - ciągnęła, nie czekając na
odpowiedź - że lord Exmouth jeszcze przed końcem lata poprosi o moją rękę?
Wyraz twarzy lady Elizabeth pozostał nieprzenikniony, a mimo to Robina czuła, że
bezceremonialność tego pytania zmieszała matkę. Prawdę mówiąc, sama się sobie dziwiła, że
znalazła dość odwagi, by postawić tak jasno sprawę. Zasadą było, że matkę traktuje się z
największym szacunkiem, toteż Robinie nigdy nie podsunięto myśli, że można
zakwestionować decyzję rodzicielki.
Widocznie jednak lady Elizabeth nie poczytała jej tego pytania za impertynencję, bo
po chwili namysłu odpowiedziała:
- W każdym razie wierzę, że lord Exmouth nie jest ci obojętny, Robino. Nie
zaprzeczam, że w razie gdyby poprosił cię o rękę, byłabym zachwycona. Tak. To wspaniała
perspektywa małżeństwa, o wiele lepsza, niżbym się spodziewała. Miałabyś na zawołanie
powozy, klejnoty i piękne stroje. Nie zbywałoby ci na niczym, dziecko.
Na niczym z wyjątkiem miłości, chciała zripostować Robina, ale wytrwała w
milczeniu, przyglądając się, jak matka z gracją podchodzi do okna.
- Na pewno rozumiesz też, że gdybyś poślubiła Exmoutha, wzrosłyby szanse twoich
sióstr na znalezienie odpowiednich mężów. Naturalnie to przypomnienie wcale nie służy
temu, abyś poświęciła swoje szczęście dla dobra sióstr. Nie mam takich wymagań wobec
ciebie i daleko mi do tego. Gdybym sądziła, że sprzyjasz już komuś innemu, nie
próbowałabym nawet wysuwać sugestii, że mogłabyś zacieśnić znajomość z wdowcem... Ale
przecież nie jesteś zakochana, prawda, Robino?
- Nie, mamo - odrzekła szczerze, choć z nutą melancholijnej zadumy, którą czujna
matka bez trudu wychwyciła.
Lady Elizabeth odwróciła się plecami do okna i jeszcze raz zmierzyła córkę wzrokiem.
- Ale chciałabyś mieć, co? śałujesz, że podczas sezonu nie poznałaś ani jednego
mężczyzny, na widok którego mocniej zabiłoby ci serce. Rycerza z bajki, w którym można się
zakochać od pierwszego wejrzenia. - Śmiech lady Elizabeth, choć nieoczekiwany, nie był
pozbawiony ciepła i wyrozumiałości. - Och, dziecko. Też byłam kiedyś młoda i pamiętam,
jakie niemądre pomysły przychodzą do głowy dziewczynie w tym wieku. Pamiętaj, moja
droga, że bardzo niewiele panien naszego stanu zawiera małżeństwa z miłości. Może nawet to
dobrze... Bądź co bądź, miłość jest luksusem, na który stać tylko nielicznych.
Po chwili milczenia wolno ruszyła ku drzwiom.
- Ani twój ojciec, ani ja za nic nie próbowalibyśmy cię zmusić do małżeństwa z
mężczyzną, którego nie możesz polubić i obdarzyć szacunkiem. Wydaje mi się jednak, moje
dziecko, że nie jesteś obojętna lordowi Exmouthowi. Dlatego proszę cię, żebyś dobrze się
zastanowiła, zanim odrzucisz oświadczyny, które mogą być twoją jedyną szansą w życiu na
wspaniałe zamążpójście.
Patrząc na cicho zamykane drzwi, Robina uświadomiła sobie, że w ciągu ostatnich
kilku minut matka wyjawiła jej o sobie więcej niż przez wiele lat.
Bardzo długo żyła w przeświadczeniu, że małżeństwo jej rodziców zostało zawarte z
miłości. Dumna lady Elizabeth Finedon, córka księcia, postanowiła poślubić wielebnego
Williama Percevala, młodszego syna zbiedniałego baroneta.
Trudno było doszukiwać się innej oprócz miłości przyczyny takiego mariażu. Robina
dopuszczała jednak myśl, że w miarę upływu lat musiały zdarzać się chwile, gdy matka
ż
ałowała pójścia za głosem serca, które wzięło górę nad rozsądkiem.
Jej ojciec, czcigodny i bardzo pryncypialny człowiek, nie ukrywał bynajmniej, że nie
co innego jak znaczny posag żony umożliwia rodzinie życie we względnym dostatku, choć
może nie w luksusie. Mimo to jedynie dzięki bardzo oszczędnemu gospodarowaniu pastor z
Abbot Quincey i jego żona zdołali zapewnić swej najstarszej córce sezon w Londynie.
Robina wiedziała, że jej rodzice mają poważny zamiar stworzenia tej samej
możliwości jej trzem młodszym siostrom. Bliźniaczki, Edwina i Fryderyka, oczekiwały
debiutu w następnym roku, co naturalnie łączyło się z jeszcze większymi wydatkami. Nic
dziwnego, że lady Elizabeth chciała, by jej najstarsza córka zdążyła zawczasu uporządkować
sobie życie.
Zerknęła na zapakowany do połowy kufer i ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Dla
rodziców sfinansowanie jej sezonu w Londynie wcale nie było łatwe. Zwłaszcza matka przez
wiele lat odmawiała sobie niejednego, byle tylko jej córki miały przynajmniej niewielki
posag. Czy nie nadszedł czas, by okazała wdzięczność rodzicom i odwzajemniła się za
troskę?
Podniosła z podłogi wytworną suknię, pieczołowicie ją złożyła i umieściła na innych
już spakowanych strojach.
Pięknie dobrane gniadosze, które przykuły uwagę panny Robiny Perceval, zatrzymały
się mniej więcej dwadzieścia minut później przed domem na Curzon Street. Stangret w
ś
rednim wieku, siedzący obok swojego pana na koźle, ochoczo przejął wodze, od dawna
bowiem nie widział tak urodziwej pary koni, i z dumną miną przyjrzał się, jak dość wybredny
właściciel gniadoszy zręcznie zeskakuje na ziemię.
Chociaż już nie pierwszej młodości, mężczyzna był nadal bardzo sprawny fizycznie i
wcale nie mniej dziarski niż konie, które kupił tego ranka. Wysoki, szczupły i muskularny
lord Exmouth wciąż zwracał uwagę swoim wyglądem i zdaniem wielu wreszcie zaczął
zdradzać oznaki dochodzenia do siebie po tragicznym ciosie, jaki otrzymał od losu.
Niektórzy rozumieli sytuację lepiej. Byli to ci, którzy znali prawdę, lecz szacunek i
oddanie kazały im milczeć. Należał do nich wierny Kendall, który śledził wzrokiem pana,
znikającego w głębi domu.
Inny ważny przedstawiciel tej wzruszająco lojalnej grupy mieszkańców domu czekał
w sieni, gotów wziąć od jego lordowskiej mości kapelusz i rękawiczki.
Starsza pani przekazuje pozdrowienia, i pyta, czy milord mógłby poświęcić jej kilka
minut przed zamknięciem się w tym bibliotecznym więzieniu? - Kamerdyner pozwolił sobie
na wątły uśmiech. - To są słowa starszej pani, nie moje, milordzie.
- Gdzie jest matka? Ufam, że już wstała.
- Istotnie, milordzie, ale wciąż jest w swojej sypialni. O ile wiem, dogląda pakowania
kufrów przed podróżą.
Białe, równe zęby błysnęły w pogodnym uśmiechu.
- Ani przez chwilę nie sądziłem, Stebbings, że matka sama zajmuje się pakowaniem -
odrzekł lord Exmouth i szybko pokonał dwa biegi schodów. Nie zauważył już tego, jak
tłumiony śmiech wprawił w ruch przygarbione ramiona kamerdynera.
Lady Exmouth, wdowę po baronie, która od wielu lat była w średnim wieku, znano z
tego, że nie lubi się przemęczać, zwłaszcza jeśli może tego uniknąć. Nie zaskoczyło więc jej
postawnego syna, że zastał matkę wyciągniętą na szezlongu, z jedną pulchną, ozdobioną
licznymi pierścionkami ręką zawieszoną nad otwartym pudełkiem łakoci, znajdującym się na
podorędziu.
Chwilę potem ręka drgnęła i znowu uszczupliła zawartość pudełka, a lady Exmouth
obróciła głowę, by sprawdzić, kto wszedł do pokoju.
- Daniel, mój drogi! - Powitała go z wszelkimi oznakami zachwytu, podstawiwszy mu
do cmoknięcia miękki, różowy policzek, i zastygła w oczekiwaniu, aż syn dopełni rytuału. -
Powiadomiono mnie, że wyszedłeś dzisiaj z samego rana. Ufam, że nie zaniedbałeś śniadania.
- Nie, droga matko. Na pewno sprawi ci przyjemność, gdy dowiesz się, że apetyt
niezmiennie mi dopisuje.
Tak, tak, masz to po twoim papie, zresztą nie tylko to. On nie był z tych wybrednych,
gdy przychodziło do jedzenia, a mimo to nigdy nie miał na sobie ani grama zbędnego
tłuszczu. - śałośnie westchnęła. - A ja jem jak ptaszek i mam brzuch jak kuc szetlandzki.
- Ciekawe dlaczego? - mruknął Daniel, zerkając w stronę opróżnionego do połowy
pudełka łakoci. Potem usiadł na krześle niedaleko szezlongu. - Podobno chciałaś mnie
widzieć, mamo.
- Czyżby? - Wydawała się zupełnie zbita z tropu, ale Daniel dobrze wiedział, że
wygląd matki bywa zwodniczy. Wprawdzie ostatnimi laty lady Exmouth trochę zgnuśniała i
unikała ruchu, jeśli tylko mogła, ale jej zadumane piwne oczy dostrzegały zadziwiająco dużo.
- Ach, tak! Miałam ci przypomnieć, że większość naszych bagaży odjeżdża już dzisiaj, bo
doprawdy nie potrzeba nam całej piramidy rzeczy do wzięcia, kiedy i my wyruszymy w
piątek.
- Sądzę, że Perm jak zwykle wszystkim się zajął i zrobił na czas to, co do niego
należy.
- Ten twój osobisty służący jest prawdziwym skarbem, Danielu! Tak samo jak moja
droga Pinner! - Zwróciła się ku kobiecie o ptasiej urodzie, zajętej składaniem strojów i
rozmieszczaniem ich w pokaźnych rozmiarów kufrze, i odprawiła ją prawie niezauważalnym
skinieniem głowy.
- Ufam, że cieszysz się na pobyt w Brighton, mój drogi - odezwała się, gdy zostali
sami - i że z zadowoleniem zniesiesz towarzystwo swojej słabej, starej mamy jeszcze przez
kilka tygodni. Muszę wyznać, że nasz wspólny pobyt w Londynie sprawił mi wiele
przyjemności.
W oczach jego lordowskiej mości, bardzo podobnych kolorem i kształtem do oczu
matki, pojawił się kpiący błysk.
- Nie jesteś ani słaba na umyśle, ani stara, moja droga. A ja nie jestem naiwny,
przestań więc mnie zwodzić i zadaj wreszcie to pytanie, które masz na końcu swojego
nieokiełznanego czasami języka! Inaczej mówiąc, spytaj mnie wreszcie, czy cieszę się z
możliwości pogłębienia znajomości z panną Perceval. A odpowiedź na twoje pytanie brzmi
„tak”.
Wybuch radosnego śmiechu matki okazał się zaraźliwy i Daniel mimo woli się
uśmiechnął.
- Może dobrze się stało, że spodziewam się wielu miłych chwil nad morzem, bo
Montague Merrell i w ogóle połowa moich znajomych stanowczo uważa, że ta urocza córka
pastora jest wymarzoną kandydatką na moją żonę.
To prawda! - zgodziła się lady Exmouth, skwapliwie przyłączając się do licznego
chóru tych, którzy w ostatnich tygodniach zachęcali przystojnego barona do poważnego
namysłu nad ponownym rzuceniem się na głębokie wody małżeństwa. - Drugiej tak uroczej
panny bez wątpienia nie spotkasz.
- Nie przeczę.
- Jest posłuszna i obowiązkowa. Nie wtrącałaby się do twoich przyjemności i nie
sprawiałaby ci kłopotów.
- Wolałbym nieco lepiej ją poznać, zanim wyrażę pogląd o niektórych cechach jej
charakteru. Nie mogę pozbyć się podejrzenia, że panna Robina Perceval ma znacznie bardziej
ż
ywiołowy temperament, niż sądzi większość ludzi.
Lady Exmouth potraktowała tę uwagę jak krytykę, nie była jednak w stu procentach
pewna, czy słusznie. Jej syn należał do tych irytujących ludzi, którzy zawsze umieli dobrze
ukrywać swoje poglądy i uczucia. Nagłe jednak przez głowę przemknęła jej całkiem nowa i
do tego niepokojąca myśl.
- Mam nadzieję, mój drogi, że nie oczekujesz znalezienia drugiej Clarissy. To ci się
nigdy nie uda.
Jego lordowska mość przez chwilę przyglądał się matce bez słowa, z nieprzeniknioną
miną, a potem nagle wstał i podszedł do okna.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że Clarissa była wyjątkową istotą - powiedział
beznamiętnie, zachowując kamienną twarz. - Równie pięknej kobiety jeszcze nie spotkałem i
wątpię, czy kiedyś spotkam.
Lady Exmouth, po mistrzowsku opanowując łzy, popatrzyła na syna z drugiego końca
pokoju, ale zupełnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Od dnia tragedii Daniel ani razu nie
próbował o tym rozmawiać, w każdym razie na pewno nie z nią, a gdy tylko padło imię
Clarissy, natychmiast zamykał się w sobie i pogrążał w żałobie.
- Nie rób takiej ponurej miny, moja droga - łagodnie poradził matce. Odwrócił się
akurat w porę, by dostrzec u niej ten sam grymas, który widywał również na wielu innych
twarzach w ostatnim okresie. - Nie przyjechałem do Londynu w poszukiwaniu lustrzanego
odbicia mojej żony. Przyjechałem wyłącznie po to, by znaleźć osobę, która chętnie zaopiekuje
się moimi córkami i będzie dla nich dobra, a przy okazji, owszem, w pewnym sensie zajmie
miejsce ich zmarłej mamy.
Jeśli to stwierdzenie miało uwolnić lady Exmouth od niepokoju, to całkiem chybiło
celu.
- śywiłam nadzieję, że w tej kwestii liczą się również twoje uczucia, Danielu, a nie
tylko potrzeby córek. Czy doprawdy niczego nie czujesz do panny Perceval?
Zamilkł na tak długo, że już straciła nadzieję na to, iż zaspokoi jej ciekawość. I wtedy
nagle powiedział:
- Uważam, że Robina Perceval jest jedną z najbardziej uroczych, układnych i
uczciwych panien, jakie znam. Byłbym jednak dużo spokojniejszy, gdybym był przekonany,
ż
e przyjęła to zaproszenie do spędzenia lata w Brighton ze szczerą ochotą.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Danielu?
Lady Exmouth wydawała się tak zdezorientowana, że omal głośno się nie roześmiał.
- Mamo, zawsze miałem wielkie uznanie dla twojej bystrości, ale muszę przyznać, że
zdarzały się też sytuacje, gdy przedwczesne plany szkodziły twojej jasności sądu.
- Ale... ale... - Starszej pani na chwilę zabrało słów. - Jestem pewna, że się mylisz,
Danielu. To dziecko po prostu skorzystało z okazji dotrzymania mi towarzystwa, gdy tylko ją
o to poprosiłam.
- W to nie wątpię, matko. Bardzo szybko pojąłem, że chociaż panna Perceval ma w
swej naturze uroczą powściągliwość, to nie jest w żadnej mierze przeciwna towarzyskim
uciechom i bardzo dobrze bawi się w Londynie. Jest więc całkiem naturalne, że chce
przedłużyć ten okres, jeśli nadarza się po temu sposobność. Wnoszę jednak, że umknęła
twojej uwagi pewna rezerwa w zachowaniu, którą wyraźnie u niej widzę od powrotu z
hrabstwa Hamp.
Lady Exmouth rzeczywiście niczego nie zauważyła. Bardzo była na siebie zła z tego
powodu, gdyż nie ulegało dla niej wątpliwości, że Daniel, obdarzony wprost niezwykłą
spostrzegawczością, nie omylił się ani trochę.
Ciekawe, co takiego mogło tam zajść, że zaczęła mieć wątpliwości, czy powinna nam
towarzyszyć.
Syn znowu zmierzył ją kpiącym spojrzeniem.
- No, no, matko. Czyż to nie oczywiste? Ktoś uświadomił jej, czym naprawdę się
kierowałaś, występując z zaproszeniem.
- Niektórzy ludzie są doprawdy zupełnie nietaktowni! A już wszystko tak dobrze się
układało! - Wydawała się w tej chwili tak bardzo zirytowana, jak tylko może być zirytowana
osoba pogodna z natury. - Danielu, dlaczego ludzie muszą się wtrącać do nie swoich spraw?
- To dziwne, mamo, ale przez ostatnie tygodnie zadaję sobie dokładnie to samo
pytanie - powiedział i przesłał jej uśmiech naznaczony zarówno czułością, jak i irytacją. -
Trudno, stało się. Ona już wie, jaki los przeznaczyłyście jej i ty, i jej matka.
- Danielu, to jest po prostu nieprawda! - Udało jej się wytrzymać spojrzenie syna
przez pełne dziesięć sekund, zanim urządziła, pokaz poprawiania szala. - No, owszem, gdzieś
mogłam niebacznie wspomnieć, że skoro okres oficjalnej żałoby dobiegł końca, to pewnie
rozważysz, czy nie poszukać drugiej żony.
Wymownie spojrzał w sufit.
- Zaskakujesz mnie!
- Lady Elizabeth również mogła powiedzieć coś o tym, że jej najstarsza córką zdradza
oznaki silnego instynktu macierzyńskiego, gdyż wykazuje niezwykłą wprost cierpliwość
wobec swoich młodszych sióstr - ciągnęła tak, jakby syn wcale jej nie przerwał. - Zapewniam
cię jednak, Danielu, że do głowy mi nie przyszło, by wystąpić z sugestią, że panna Perceval
byłaby dla ciebie idealną żoną. Co to, to nie! Jesteś zbyt podobny do twojego drogiego ojca.
Zawsze chętnie słuchasz innych, ale w końcu i tak robisz po swojemu.
- Dobrze, że wreszcie to doceniłaś, mamo, bo ułatwiasz mi powiedzenie tego, co
zamierzałem. - Wciąż się uśmiechał, nie ulegało jednak wątpliwości, że jego głos nabrał dużo
bardziej stanowczego brzmienia. - Od początku miałem szczery zamiar ulec twoim namowom
i towarzyszyć ci do Brighton, chociaż naturalnie wiem, jaki cel naprawdę ci przyświeca... Nie,
nie, proszę, pozwól mi łaskawie dokończyć. - Dla zaakcentowania swojej prośby uniósł rękę.
- Owszem, zamierzam pogłębić znajomość z panną Perceval, o czym już wspomniałem. Ona
wydaje mi się bardzo intrygująca. Na pewno może jeszcze zaskoczyć i mnie, i ciebie. Ale
jedno jest dla mnie pewne. Panna Perceval w ogóle nie myślała o przyjęciu roli lady
Exmouth, póki ktoś szczególnie życzliwy nie zwrócił jej uwagi, że właśnie taki los może ją
czekać. Rzecz jasna nie wykluczam, że w przyszłości panna Perceval sama uzna to za
wymarzoną okazję, obstaję jednak przy tym, żeby to była jej własna decyzja, a nie twoja albo
jej matki... Czy wyrażam się jasno, moja droga?
- Tak, Danielu. Chcesz, żebym stała z boku i zostawiła sprawy ich własnemu biegowi.
- Właśnie!
Starsza pani znowu zainteresowała się pysznościami znajdującymi się tuż przy jej
łokciu.
- Zgoda, Danielu. Możesz zalecać się do panny Robiny Perceval po swojemu, a ja nie
będę się do tego wtrącać.
Daniel obserwował spod przymrużonych powiek, jak kolejny lepki przysmak znika
między różowymi wargami. Miał przykre przeświadczenie, że matka nie będzie w stanie
dotrzymać danego słowa.
ROZDZIAŁ DRUGI
Opierając się wygodnie o obite aksamitem wałki, lady Exmouth obserwowała przez
okno powozu mijane krajobrazy i wspominała czasy, gdy w niezbyt odległej przeszłości
droga do Brighton była ledwie widoczna i często nieprzejezdna. Wszystko to, naturalnie,
szybko się zmieniło, gdy regent odkrył, że powietrze w tej małej i niewiele znaczącej
miejscowości korzystnie wpływa na jego zdrowie. Brighton stało się modnym kurortem i
teraz można było tam dojechać wieloma drogami, z których jedną dość powszechnie uważano
za najnowocześniejszy trakt pocztowy w Anglii.
Lady Exmouth bez żalu pozostawiła wszystkie przygotowania do podróży oraz wybór
trasy swemu bardzo rzutkiemu synowi. Odkąd Daniel po skończeniu dwudziestu jeden lat
przejął tytuł barona, przejawiał talent organizacyjny i poczucie odpowiedzialności
zdecydowanie ponad swój wiek. Nic dziwnego, że bardzo niewiele osób wyrażało
wątpliwości, gdy zaledwie dwa lata po śmierci ojca Daniel ze spokojem ogłosił zamiar
poślubienia swojej dziecięcej miłości.
Jak piękną kobietą była Clarissa! - pomyślała lady Exmouth, choć prawdę mówiąc,
miała już kłopoty z wiernym przywołaniem obrazu tej uroczej twarzy w kształcie serca,
otoczonej burzą złocistych pukli, i czystych niebieskich oczu.
Clarissa, córka zubożałego właściciela ziemskiego, niewątpliwie byłaby ozdobą
sezonu, gdyby jej ojciec był w stanie sfinansować takie przedsięwzięcie, jak wyjazd do
Londynu. Odkąd skończyła szesnaście lat, starali się o nią kolejno właściwie wszyscy
kawalerowie w okolicy. Jednak Clarissa pozostała wzruszająco wierna jedynemu synowi
swych najbliższych sąsiadów. Oboje tworzyli doprawdy wymarzoną parę, idealnie
dopasowaną pod każdym względem. Gdy rok po ślubie urodziła się Hanna, szczęście
młodych wydawało się dopełnione.
Lady Exmouth dobrze pamiętała, jak wkrótce po przyjściu na świat wnuczki wyraziła
chęć zamieszkania w Bath. Protesty syna i synowej tak ją jednak wzruszyły, że przebywała w
Courtney Place aż do narodzenia ich drugiego dziecka trzy lata później. Wtedy już nie
zdołano jej przekonać do pozostania w pięknej posiadłości przodków, w której pod wieloma
względami czuła się tak, jakby nadal była panią domu.
Nigdy jednak nie pożałowała dokonanego wyboru. Bath bardzo jej odpowiadało.
Nawiązała tam wiele przyjaźni i teraz z niecierpliwością czekała, kiedy wreszcie wróci do
swego wygodnego domu przy Camden Place.
Wiele naturalnie zależało od biegu spraw w najbliższych tygodniach. Lady Exmouth
nie zamierzała bowiem pozwolić swemu synowi na samotny powrót do rodowej siedziby z
końcem lata i dalsze rozpamiętywanie straty uroczej Clarissy. Gdyby oznaczało to dla niej
zwłokę w powrocie do Bath i konieczność dotrzymania towarzystwa Danielowi, to trudno,
niech tak będzie! Mimo wszystko nie mogła jednak nie żywić nadziei, że wszystko ułoży się
dużo lepiej, a jej syn wkrótce będzie dzielił domostwo z zupełnie inną kobietą.
Oderwawszy oczy od widoków, lady Exmouth zerknęła na swoją towarzyszkę
podróży eleganckim, resorowanym powozem. Młoda kobieta siedziała w milczeniu z głową
zwróconą ku pejzażom po drugiej stronie drogi i wydawało się, że jest głęboko pochłonięta
własnymi myślami.
Daniel, demon spostrzegawczości, nie mylił się ani trochę, gdy powiedział, że stało się
coś, co zburzyło spokój umysłu panny Robiny Perceval. Niewątpliwie tak właśnie było! Jeśli
Daniel słusznie odgadł, że córka pastora jeszcze waha się, czy chce wejść do znakomitego
rodu Courtneyów, to byłoby doprawdy wyjątkową niegodziwością naciskać na tę przemiłą
pannę, by podjęła właśnie taką decyzję w ciągu nadchodzących tygodni.
Trudno dociec, jakie postępowanie w takiej sytuacji byłoby najlepsze, pomyślała lady
Exmouth, machinalnie przesuwając tam i z powrotem dłoń po fałdzie spódnicy. Nie chciała
mieszać się do cudzych spraw delikatnej i osobistej natury, jednak nie zamierzała też
pozwolić, by jej syn wszedł w wiek średni jako samotny żałobnik, podczas gdy na
wyciągnięcie ręki jest panna, która może wnieść do jego życia radość, nawet jeśli nieco
odbiega od ideału.
Naturalnie lady Exmouth była rozsądną kobietą i ani przez chwilę nie przypuszczała,
ż
e panna Robina Perceval zajmie w sercu Daniela miejsce pięknej Clarissy. Takie nadzieje
byłyby znacznie przesadzone. Niezaprzeczalnie jednak Daniel dostrzegł w córce pastora coś,
co do niego przemawiało, była ona bowiem jedyną osobą płci żeńskiej, która wzbudziła jego
zainteresowanie przez prawie cały okres pobytu w stolicy.
Jeszcze raz zerknęła ukradkiem w przeciwległy kąt. Tym razem przekonała się, że
patrzy na nią para niebieskich oczu przypominających odcieniem oczy zmarłej baronowej
Exmouth, lecz zarazem nieporównanie bystrzejszych.
- Już myślałam, że zasnęłaś - Cóż innego można było powiedzieć? - W ogóle cię nie
słychać.
- Nie, milady. Z zachwytu zapomniałam o całym świecie. Nigdy nie byłam tak daleko
na południu kraju i wszystko wydaje mi się nowe i ciekawe.
Chociaż biedaczka najpewniej przeżywała niemałą rozterkę w związku z pobytem w
Brighton, nie pozwalała, by niepokojące myśli zaszkodziły jej manierom. Zauważywszy to,
lady Exmouth dodała jeszcze jedną pozycję do długiej listy zalet panny Robiny Perceval.
- Pamiętam, moje drogie dziecko, wcale nie takie dawne czasy, kiedy wielu musiało
rezygnować z podróży w pół drogi do małej rybackiej wioski Brighton. Ostatnio weszło w
modę narzekanie na regenta, ale gdyby nie kupił tego „małego wiejskiego domku” na
wybrzeżu, to obawiam się, że i ten, i inne trakty w okolicy na długo pozostałyby błotnistymi,
nierównymi drogami, często nie do przejechania. Czy ty wiesz, ile tu stało porzuconych
powozów?
Najwidoczniej Robinę zainteresował ten wywód, bo na jej ładnej twarzy odmalował
się wyraz głębokiej zadumy.
- Rzeczywiście, łatwo zapominamy, że jeszcze nie tak dawno podróże po kraju były
niebezpieczne. W dodatku drogę, która kiedyś zajmowała wiele godzin, teraz przebywa się
znacznie szybciej.
- I znacznie wygodniej - dodała lady Exmouth. - Resorowane powozy mniej rzucają, a
podczas podróży można przystanąć na odpoczynek w licznych zajazdach.
Chwilę później jak na zamówienie ujrzały przy drodze zajazd i ich powóz stanął na
dziedzińcu bardzo eleganckiej stacji pocztowej. Służba otworzyła drzwi i przystawiła
schodki, a jego lordowska mość stanął na posterunku, by pomóc swoim damom w
wysiadaniu.
- Jak to jest, mamo - spytał, prowadząc je do wnętrza zajazdu - że dwie damy mogą
przejechać tę samą drogę jednym powozem, a mimo to jedna wygląda tak samo jak przed
wyjazdem, natomiast druga bardziej przypomina nastroszoną kurę, która przez cały dzień
obijała się po podwórzu.
- Paskudny chłopiec! Nie muszę nawet pytać, która z nas powinna twoim zdaniem
zadbać o swój wygląd. - Starsza pani próbowała udać urażoną, ale wypadło to mało
przekonująco. - Gdzie ta zgrzana kura może się trochę odświeżyć?
Daniel przyzwał gestem służącą, a Robina, która z najwyższym trudem zachowała
powagę, udała się w towarzystwie lady Exmouth do pokoju na górę, żeby zadbać również o
swój wygląd i dokonać niezbędnych poprawek.
Naturalnie nie pierwszy raz słyszała Daniela wypowiadającego prowokującą uwagę.
Lady Exmouth zawsze brała docinki syna za dobrą monetę i Robina była nawet nieco
zazdrosna o szczególną więź łączącą matkę z synem. Nigdy nie odważyłaby się podobnie
odezwać do żadnego z rodziców, a na pewno nie do matki, która w odróżnieniu od lady
Exmouth była całkiem pozbawiona poczucia humoru.
Pewnie właśnie dlatego starsza dama tak przypadła jej do serca. Lady Exmouth
cechowała się wyjątkową poczciwością, uwielbiała żart i śmiech, lecz nie miała w sobie ani
odrobiny niefrasobliwości, aczkolwiek należało podejrzewać ją o to, że niekiedy celowo
usiłuje sprawić wrażenie osoby niezbyt rozumnej.
Znalazły wspólny język prawie natychmiast, toteż Robina była pewna, że towarzystwo
lady Exmouth w najbliższych tygodniach dałoby jej wiele przyjemności, gdyby nie myśl o
tym, że dama przeżyje przykre rozczarowanie, jeśli pobyt w Brighton nie zakończy się
ogłoszeniem zaręczyn jej syna z córką pastora z Abbot Quincey.
W zasadzie powinno jej schlebiać to, że interesuje się nią baron Exmouth, i może
nawet tak by było, gdyby Robina sądziła, że udało jej się zdobyć uczucie tego mężczyzny.
Wolała jednak nie ulegać bezsensownym złudzeniom. Raczej nie było nadziei na to, by
ktokolwiek zajął w jego sercu miejsce zmarłej żony.
Zdjąwszy czepek, przez chwilę studiowała swoje odbicie w lustrze, a przy okazji
poprawiła zabłąkany kosmyk. Wyglądała całkiem nie najgorzej. Zapewniono ją zresztą, że
choć za piękność uważać się nie może, to swą urodą jest w stanie zawrócić w głowie
niejednemu. Panien o wybitnej urodzie było podczas tegorocznego sezonu wystarczająco
dużo, na przykład jej dobra przyjaciółka Sophia Cleeve. Wydawało się zatem dość dziwne, że
lord Exmouth wykazał mało zainteresowania tymi pannami, bo przecież powszechnie
uważano go za znawcę piękna.
- Czy coś cię dręczy, dziecko?
Wyrwana z zadumy Robina stwierdziła, że skupiło się na niej badawcze spojrzenie
oszukańczo sennych piwnych oczu.
- Nie, właściwie nie, milady. Myślałam o pewnych osobach, które poznałam podczas
sezonu w Londynie. Ciekawa jestem, ile z nich pojedzie do Brighton tak jak my.
Robina uspokoiła swoje sumienie tłumaczeniem, że przecież nie całkiem skłamała, a
lady Exmouth na szczęście nie próbowała kwestionować odpowiedzi.
- Nie zdziwiłoby mnie, gdyby okazało się, że całkiem dużo. Na pewno cały krąg
Carlton House, w którym, jak zapewne wiesz, obraca się najlepszy przyjaciel mojego syna,
Montague Merrell. Najlepiej spytajmy Daniela, kto jeszcze zamierza pobyć nad morzem. On
bez wątpienia oświeci nas w tej materii.
Okazało się jednak, że Daniel nie może lub po prostu nie chce tego zrobić. Gdy obie
panie spotkały go kilka minut później w prywatnym saloniku zajazdu, stwierdził:
- Dobrze wiesz, mamo, że nie należę do otoczenia regenta. Nie powiem też, żebym był
choć trochę zainteresowany tym, kto będzie w jego świcie tego lata.
- Jak na młodego człowieka uważanego przez całe dorosłe życie za jednego z
dyktatorów mody w towarzystwie, wykazujesz zaskakująco mało zainteresowania tym, co
dzieje się w elitarnych kręgach - zauważyła jego matka, z uznaniem mierząc wzrokiem obfity
posiłek przygotowany dla nich.
Daniel niezwłocznie dostrzegł pożądliwy błysk w jej oczach i elegancko odsunął
krzesło, by mogła usiąść. Jak daleko sięgał pamięcią, matka zawsze miała zdrowy apetyt.
Wcale zresztą nie uważał tego za niepożądaną cechę, póki jedzenie nie stawało się dla kogoś
nieposkromioną namiętnością.
Z nie mniejszą bystrością dostrzegł również, że od chwili wejścia do saloniku panna
Perceval ani razu nie otworzyła swoich kształtnych i zachęcających do pocałunków ust. Poza
tym ostatnio wydawała się mocno skrępowana jego towarzystwem. Ten godzien pożałowania
stan rzeczy należało jak najszybciej zmienić!
- Proszę pozwolić, że nałożę pani kurczaka, panno Perceval. - Nie dał jej okazji do
sprzeciwu. - Musi pani być głodna po tylu godzinach jazdy. Podróże na większe odległości
często rozbudzają apetyt.
- Mój na pewno - włączyła się do rozmowy lady Exmouth.
To się rozumie samo przez się, mamo.
- Niegrzeczny chłopiec! - skarciła go z uśmiechem. - Twój drogi papa stanowczo za
mało bił cię w dzieciństwie.
Daniel zauważył, że uroczy, spontaniczny uśmiech panny Perceval, wywołany tą
ż
artobliwą wymianą zdań, szybko zgasł. Liczył jednak na to, że przywracanie Robinie
spokoju ducha nie będzie trudne. Miał nawet nadzieję na pogłębienie znajomości, i to jeszcze
tego samego dnia. Odważnie postawił sobie nowy cel.
Chyba masz rację, mamo. Pozwól mi jednak wspomnieć o wybornym pasztecie z
dziczyzny przy twoim prawym łokciu, ponieważ dotąd umknął twojej uwagi.
- Dziękuję, mój drogi. - Porozumiewawczy uśmiech jednoznacznie dał mu do
zrozumienia, że matka wie, o co chodzi. Wyglądało zresztą na to, że cel został osiągnięty, bo
panna Perceval bez dalszych zachęt zaczęła częstować się rozmaitymi potrawami.
- Muszę powiedzieć, mój drogi chłopcze, że przeszedłeś samego siebie. To jest
najlepsza przekąska, jaką zdarzyło ci się kiedykolwiek zamówić. Może zadowolić
najwybredniejsze gusta.
- To nie moja zasługa. - Daniel zaskoczył damy tym wynurzeniem. - Jeśli chcesz
wyrazić swoje uznanie, podziękuj Kendallowi, mamo. To on zamówił ten późny lunch w
prywatnym saloniku, kiedy przed dwoma dniami załatwiał stajnię dla moich gniadoszy.
- Czy zostało nam jeszcze dużo drogi do przejechania, milordzie? - spytała Robina,
uznawszy, że powinna wreszcie wnieść jakiś wkład do rozmowy.
- Mamy przed sobą najwyżej godzinę jazdy. Moje nowo kupione konie poradzą sobie
bez wysiłku.
- Dumny jesteś, synu, z tego zakupu, czyż nie?
- Bardzo, matko! - przyznał, zadowolony z siebie. - To wielka przyjemność uprzedzić
samego księcia. Dostałem informację z wiarygodnego źródła, że Sharnbrook był bardzo
poważnie nimi zainteresowany - wyjaśnił w odpowiedzi na pytające spojrzenia. - Ale za
długo się zastanawiał. Może miał na głowie ważniejsze sprawy, na przykład zaręczyny z
przyjaciółką panny Perceval.
- Prawdę mówiąc, dość bezbarwne przyjęcie w Sharnbrook było dla mnie
niespodzianką - zauważyła lady Exmouth. - Zupełnie nie rozumiem, czemu zaproszono tak
mało gości. Bądź co bądź, książę ma reputację jednego z najbogatszych ludzi w Anglii. Nie
wierzę, żeby nie mógł sobie pozwolić na nic bardziej wystawnego. Przyjaciel twojego papy,
Robino, też podobno do biednych nie należy, więc doprawdy nie pojmuję, czemu nie
uświetniono tych zaręczyn bardziej okazale.
Tak sobie życzyli Sophia i Benedykt - wytłumaczyła Robina. - Zresztą mimo że nie
zjechało tam wielu gości, przyjęcie było bardzo udane.
- Ja również jestem zwolennikiem poglądu, że bardzo osobiste uroczystości powinny
być możliwie skromne i nieoficjalne - oznajmił Daniel ku zaskoczeniu matki. - Omal nie
poczułem przed chwilą wyrzutów sumienia z powodu pozbawienia Sharnbrooka tych
gniadoszy, mam bowiem wrażenie, że wiele nas łączy. To, że ktoś jest dobrze sytuowany, nie
oznacza, że ma obnosić się ze swoim bogactwem.
- Zaskakujesz mnie, synu. Na przyjęcie z okazji swoich zaręczyn z Clarissą uparłeś się
zaprosić połowę hrabstwa.
Lady Exmouth nie przemyślała tej wypowiedzi, ale prawie natychmiast przeklęła w
duchu swoją głupotę. Publicznie rzadko zdarzało jej się wspominać imię niedawno zmarłej
synowej, a już na pewno nie powinna tego robić w obecności panny Perceval, która siedziała
przy stole w milczeniu i zdawała się całkowicie pochłonięta jedzeniem.
Ś
więta prawda, mamo - szybko przerwał niezręczną ciszę baron, nie zdradzając
bynajmniej zakłopotania drażliwym tematem. - Z wiekiem upodobania się zmieniają. Kiedyś
nie przyszłoby mi do głowy przejechać otwartym powozem więcej niż kilka mil, a dziś
sprawiło mi to dużą przyjemność. Skierował spojrzenie na Robinę.
- Może uda mi się panią namówić, panno Perceval, do dotrzymania mi towarzystwa
przez pozostałą część podróży. Świeże powietrze wydaje mi się zdrowsze niż duchota w
pudle powozu. Poza tym mama będzie mogła zgodnie ze swym zwyczajem uciąć sobie
popołudniową drzemkę, nie naruszając zasad dobrego wychowania.
Robina zawahała się, ale trwało to tylko chwilę. W gruncie rzeczy nie było sposobu na
uniknięcie towarzystwa lorda Exmoutha przez nadchodzące tygodnie, równie dobrze mogła
więc wykazać rozsądek i już teraz zacząć przyzwyczajać się do jego obecności.
- Przyjmuję zaproszenie, milordzie, ja też myślę, że kilka łyków świeżego powietrza
dobrze mi zrobi. - Obdarzyła go uśmiechem, w którym wstydliwość mieszała się, o dziwo, z
szelmostwem. - Wprawdzie mogę dojechać do celu nieco potargana, ale mam nadzieję, że nie
będę przypominać oszalałej kury.
Donośny śmiech lorda Exmoutha pomógł jej poczuć się swobodniej do tego stopnia,
ż
e gdy później zajęła miejsce obok niego w kolasce, była bardzo zadowolona z jego
towarzystwa. Nie niepokoiło jej nawet to, że oddała swoje bezpieczeństwo w ręce człowieka,
który podobno właśnie przez ryzykowne powożenie zabił ukochaną żonę.
Dopiero gdy po przejechaniu ponad mili za ciężkim powozem, w którym podróżowała
lady Exmouth, Daniel skręcił w znacznie węższą drogę i zatrzymał dziarskie gniadosze w
cieniu przydrożnych drzew, Robina doświadczyła kolejnego ataku paniki, dobrze jej znanej z
ostatnich dni.
- Panno Perceval, miałem pewien szczególny powód, prosząc o dotrzymanie mi
towarzystwa w tej części podróży - oznajmił, wpatrując się w pustą drogę przed nimi, a
jednocześnie bez większego wysiłku utrzymując w ryzach ogniste konie. - Jeśli moja matka
będzie sumiennie wypełniać obowiązki przyzwoitki, nie znajdziemy wielu okazji do
pozostania sam na sam, a chciałbym pani coś powiedzieć, zanim rozpoczniemy pobyt w
Brighton, który, jak ufam, sprawi nam obojgu wiele przyjemności.
Gdyby Robina nie miała w tej chwili takiego wrażenia, jakby powoli zaciskano jej
pętlę na szyi, to chętnie wyraziłaby swoje uczucia głośnym, przeciągłym jękiem. Naturalnie
już wcześniej pogodziła się z tym, że prędzej czy później zostanie podniesiona kwestia
małżeństwa, miała jednak nadzieję, że nastąpi to później, co pozwoli jej nacieszyć się bez
przeszkód przynajmniej częścią pobytu w Brighton. Tymczasem jego lordowska mość
odezwał się znowu, zmuszając ją tym do skupienia uwagi.
- Oboje wiemy, dlaczego nasze matki chciały, żebyśmy spędzili lato razem. I jedna, i
druga żywi nadzieję, że, mówiąc współczesnym i mało eleganckim językiem, zatańczę tak,
jak mi zagrają. Chcę więc zapewnić panią, że w obecnej chwili nie mam najmniejszego
zamiaru prosić o jej rękę.
Odwróciwszy głowę, Daniel dostrzegł na uroczej twarzy Robiny wyraz tak
bezgranicznego zdumienia, ze tylko wielką siłą woli zdołał się powstrzymać przed wzięciem
jej w ramiona i obsypaniem zapierającymi dech w piersiach pocałunkami.
- Wydaje się pani nieco zdziwiona, panno Perceval. - Było to nader oględnie
powiedziane. Biedaczka wyglądała tak, jakby zaraz miała zemdleć. - Bardzo przepraszam,
jeśli uraziłem panią tak otwartym postawieniem sprawy.
- Nic się nie stało, sir - odpowiedziała tak cicho, że ledwo mógł rozróżnić słowa.
- Myślę jednak, że będzie nam łatwiej pielęgnować tę znajomość, jeśli wyjaśnimy
sobie to i owo na samym początku. - Znów musiał bardzo uważać, tym razem jednak dlatego,
ż
e omal nie wybuchnął śmiechem. Panna Perceval przyglądała mu się tak, jak bezbronny
królik patrzy na atakującego węża. - Zapewne zdaje sobie pani sprawę z tego, że podczas
pobytu w Londynie bardzo polubiłem jej towarzystwo. Bardzo chciałbym, żebyśmy się
zaprzyjaźnili.
- Hm, tak - odpowiedziała ostrożnie.
- A skoro tak, to chyba możemy pozwolić sobie na wzajemną szczerość, nie
powodując tym urazy.
- To bardzo... bardzo krzepiące przekonanie, z pewnością. - Głos Robiny brzmiał
stopniowo coraz mocniej, choć przez cały czas pobrzmiewała w nim nieufność.
- Jak pani już zapewne odkryła, moja droga matka i większość moich przyjaciół
uważa, że najwyższy czas, abym zastanowił się nad powtórnym ożenkiem.
Tym razem nie doczekał się odpowiedzi, więc mówił dalej. O ile wiem, panuje dość
powszechna zgoda co do tego, że jest pani dla mnie idealną kandydatką na żonę. Znowu nie
było odpowiedzi.
- Możliwe, że to słuszny pogląd, ale zastrzegam sobie prawo zdecydowania o tym
samodzielnie. Naturalnie również pani zasługuje na to, by dać jej szansę wyrobienia sobie
zdania na mój temat w spokoju i bez żadnych nacisków. W obecnych okolicznościach może
to być trudne, gdyż pewna osoba obserwuje każdy nasz ruch i z zapartym tchem czeka na
ogłoszenie zaręczyn, pozostaje nam więc współpraca, by tę sytuację obrócić na naszą korzyść.
- A jak mielibyśmy współpracować, milordzie? - Robina wydawała się mocno
zdezorientowana.
- Po prostu być sobą i robić to, na co przyjdzie nam ochota. Głupio byłoby celowo się
unikać, skoro mamy mieszkać pod jednym dachem, nie sądzi pani?
Stanowczo tak.
- Proponuję więc, żebyśmy dali światu do myślenia i często pokazywali się razem, a
jednocześnie nie odmawiali sobie przyjemności dostępnych innym ludziom. Jeśli pod koniec
lata, gdy dużo lepiej się poznamy, dojdziemy do wniosku, że pasujemy do siebie, to dobrze, a
jeśli nie...
Ujął ją za rękę i poczuł, że smukłe palce w jego uścisku lekko drżą.
- Tak czy owak, dziecko, chcę, żeby decyzja w tej sprawie należała do nas, do pani i
do mnie. Nie do mojej matki, nie wyłącznie do mnie i nie do kogo innego. Czy pani to
rozumie?
Wymagało to od Robiny wielkiego wysiłku woli, udało jej się jednak wytrzymać
łagodne spojrzenie Daniela. Przy okazji dokonała dość zaskakującego odkrycia. Jego oczy w
ciepłym odcieniu brązu były upstrzone urzekającymi złocistymi plamkami.
Tak, milordzie, rozumiem... I dziękuję - powiedziała cicho, całkiem nieświadoma
tego, ile kosztowało go wypowiedzenie tych słów. W rzeczywistości bowiem był jak
najdalszy od osłabiania u niej poczucia, że jej obowiązkiem jest go poślubić.
- Za co? - Uniósł brwi. - Za zaproponowanie czegoś, co przyniesie korzyść nam
obojgu? Jeśli naprawdę chcesz pokazać, że odpowiada ci ta propozycja, możesz przestać
tytułować mnie milordem. Mam na imię Daniel.
- Och, nie mogłabym tak się do pana zwracać. - Wydawała się wstrząśnięta tym
pomysłem. - Mama za nic by się na to nie zgodziła.
- Zdanie mamy w tej sprawie mało mnie interesuje - odparł bezceremonialnie. - Przez
następne kilka tygodni będzie pani mieszkać pod moim dachem, więc w dobrze pojętym
własnym interesie proszę robić tak, jak jej mówię.
Roześmiała się niepewnie. Uchodził za łagodnego i opiekuńczego człowieka, a jednak
wewnętrzny głos - odpowiadał jej, że lord Exmouth ma również mniej pozytywne cechy,
które mogą się ujawnić, jeśli ktoś postępuje wbrew jego woli. Z pewnością nie obawiał się
mówić tego, co myśli, bo o tym już się przekonała. Bardzo ją intrygowało, jakich odkryć
dotyczących jego charakteru dokona jeszcze tego dnia.
- No dobrze, jaskółeczko, zawrzyjmy kompromis. Prywatnie będziesz nazywać mnie
Danielem, a publicznie możesz zwracać się do mnie, jak chcesz. - Białe zęby zabłysły w
uśmiechu. - Naturalnie pod warunkiem, że będzie to zgodne z zasadami dobrego wychowania.
Uścisnął jej rękę i znów skupił uwagę na swoich gniadoszach.
- A teraz lepiej gońmy moją drogą matkę, bo inaczej gotowa uznać, że razem
zbiegliśmy, by potajemnie wziąć ślub.
- Och, to niezmiernie romantyczny pomysł! - wykrzyknęła bez zastanowienia Robina i
natychmiast spłonęła rumieńcem, przekonała się bowiem, że lord Exmouth zmierzył ją
zdziwionym spojrzeniem.
- Powiedziałbym raczej, że niezmiernie kłopotliwy - sprzeciwił się i powściągnął
konie, zbliżali się bowiem do wioski. - Zwłaszcza gdyby podczas ucieczki kolaską nagle
spadł deszcz.
- Zakochani nie zwracają uwagi na tak przyziemne sprawy, jak pogoda, kiedy planują
potajemną ucieczkę - zwróciła mu uwagę Robina. Droczenie się z lordem Exmouthem było
całkiem przyjemne, a najbardziej podobał jej się szelmowski błysk, który wtedy pojawiał się
w jego oczach.
- Ja tam zwróciłbym uwagę - stwierdził. - Ale to dlatego, że jestem z natury
praktycznym człowiekiem i obce mi są szalone pomysły. Poza tym osiągnąwszy szacowny
wiek blisko trzydziestu sześciu lat, zdążyłem polubić wygodę i jestem o wiele za stary na to,
by gnać na złamanie karku Bóg wie gdzie. Mogę więc z góry powiedzieć, że nie przyszłoby
mi do głowy dokądkolwiek z panią uciekać.
- W takim razie postąpił pan bardzo rozsądnie, decydując się zaczekać z
oświadczynami - poinformowała go prowokująco, choć jeszcze pół godziny temu za nic nie
odezwałaby się do niego w ten sposób. Teraz jednak miała poczucie, że są bliscy nawiązania
prawdziwej przyjaźni. - Jest dla mnie oczywiste, że byśmy do siebie nie pasowali. Wiem na
pewno, że bardzo podobałby mi się dżentelmen, który chciałby pognać ze mną na złamanie
karku Bóg wie gdzie.
- Wcale nie powiedziałem, że zdecydowałem się zaczekać z oświadczynami, moja
panno - poprawił ją. - Powiedziałem tylko... A to co, u diabła!?
Panna Perceval ze zdumieniem zatrzymała wzrok na potężnym mężczyźnie, który
okładał sękatą laską osła i wydawał się bardzo zadowolony z siebie, podczas gdy kobieta i
dwoje dzieci kurczowo trzymających się jej spódnicy na przemian krzyczeli i błagali
mężczyznę, by przestał.
Robina machinalnie ujęła wodze, które rzucił jej lord Exmouth, i patrzyła, co będzie
dalej. On tymczasem podszedł do mężczyzny, wyrwał mu łaskę, kilka razy grzmotnął go po
szerokich barkach, a w końcu celnie wymierzonym w szczękę ciosem pięści powalił na
ziemię.
Ze sporej odległości nie słyszała wyraźnie wymiany zdań, ale widziała żywą
gestykulację. Potem przewrócony osiłek zaczął, zdaje się, głośno przeklinać, a Daniel
spokojnie wyjął jakiś przedmiot z prawego buta. Zaraz potem sterta garnków i patelni
posypała się z grzbietu osła na ziemię. Tymczasem wybuchła gwałtowna kłótnia między
osiłkiem a kobietą, ale Daniel znowu interweniował.
Robinie trudno było bacznie obserwować całe zdarzenie, musiała bowiem przez, cały
czas uspokajać konie, spłoszone głośnym brzękiem naczyń. Zanim opanowała konie,
mężczyzna oddalał się wiejską drogą, dźwigając na plecach swój dobytek; dwoje dzieci, które
przestały płakać, szło z osłem do zagrody, a Daniel odprowadzał kobietę do chaty.
Kilka minut później pojawił się z powrotem na dworze. Kobieta dreptała za nim, z
wysiłkiem starając się dotrzymać mu kroku, i wylewnie dziękowała.
- Nie ma za co, dobra kobieto. Cieszę się, że mogłem pomóc - usłyszała Robina. W
końcu lord Exmouth uchylił kapelusza i szybko wrócił do kolaski.
Serdecznie przepraszam, moja panno! - Wyraźnie był zatroskany powstałą sytuacją.
Szybko wskoczył na kozioł i wziął od niej wodze. - Zapewne myśli pani o mnie jak najgorzej,
ponieważ zostawiłem ją w takich okolicznościach. Mam jednak nadzieję, że konie nie były
trudne do opanowania?
Skądże znowu - zapewniła go. - Kiedy jestem w domu, często powożę jednokonnym
gigiem papy. - Zauważyła, że kąciki ust podejrzanie mu się unoszą, nie dociekała jednak, co
go rozbawiło, tylko poprosiła o wyjaśnienie zajścia.
- Ze wstydem muszę stwierdzić, że właściwie wszystko pani widziała, ale, niestety,
niewiele mogłem zrobić, żeby jej tego oszczędzić. - Szarpnął wodze i gniadosze ruszyły,
znowu prowadzone pewną ręką. - Nie jestem z natury gwałtowny, ale przyznam, że
odczuwam niemal patologiczną nienawiść do ludzi, którzy przejawiają niczym
nieuzasadnione okrucieństwo. Nie dość było temu bydlakowi, że codziennie mijał obejście
poprzednich właścicieli, którzy dawniej dbali o osła, to jeszcze dręczył dzieci, znęcając się
przy nich nad ich ulubieńcem.
To straszne! Bardzo się cieszę, że położył pan temu kres. Rozumiem, że osioł wrócił
do poprzednich właścicieli.
- Niezupełnie. - Uśmiechnął się smutno. - Teraz należy do mnie. Po rozważeniu
sytuacji uznałem, że takie wyjście jest najlepsze.
Robina zdołała zachować powagę, ale nie było to łatwe. Najnowszy nabytek
najwidoczniej nie zachwycił lorda Exmoutha, nie mogła więc się powstrzymać, by trochę mu
nie podokuczać.
- W Londynie podczas sezonu zaobserwowałam, że są dżentelmeni, których naturę
można by nazwać ekscentryczną, i właśnie oni pozwalają sobie od czasu do czasu na dość
dziwaczne zachowania. Wnoszę, że nagle odkrył pan u siebie potrzebę posiadania jucznego
zwierzęcia.
- Widzę u pani silną potrzebę żartowania z innych, moja panno. - W spojrzeniu,
którym ją zmierzył, można było zauważyć i rozbawienie, i lekką irytację. - Ale mylisz się, ty
prowokująca istoto! Takie stworzenie nie jest mi do niczego potrzebne. Jeśli ośmieli się pani
opowiedzieć komuś o tym zdarzeniu, to marny jej los! Stałbym się pośmiewiskiem i w
klubach przez długie tygodnie wytykano by mnie palcami.
Wcale nie sądziła, by przywiązywał wagę do tego, co mówi o nim świat, ale
uroczyście złożyła obietnicę milczenia. Dopiero potem spytała, po co dokonał tak
niezwykłego zakupu.
- Ponieważ dowiedziałem się, że osła sprzedał mąż obibok tej nieszczęsnej kobiety, i
zaraz potem zniknął, zostawiając ją z dziećmi na łasce losu. Kobieta od tej pory go nie
widziała i już nie spodziewa się zobaczyć. Zawsze jednak istnieje możliwość, że mąż w
końcu wróci i historia się powtórzy. Kobieta znowu nie będzie miała jak wozić towarów na
targ, a dzieci stracą ulubieńca. Dla zapobieżenia temu niebezpieczeństwu wystawiłem
dokument, w którym stwierdzam, że jako właściciel zezwalam kobiecie na używanie osła do
dowożenia towarów na miejscowy targ, zabraniam jednak sprzedaży zwierzęcia bez mojej
pisemnej zgody.
Jaki to dobry i wrażliwy człowiek, pomyślała Robina, gdy wrócili na główny trakt, a
w oddali pojawił się zarys powozu lady Exmouth. Jej towarzysz okazał wielką szczodrość
wobec trojga zupełnie obcych ludzi.
Odkąd zaproponował jej przyjaźń, znowu mogła cieszyć się nadchodzącymi
tygodniami bez lęku o to, że po ich upływie będzie musiała mu to wynagrodzić.
Zastanawiało ją tylko, dlaczego nie czuje się szczęśliwa. I skąd właściwie wzięło się w
jej sercu nagłe uczucie pustki?
ROZDZIAŁ TRZECI
Robina, wciąż bardzo podekscytowana nowym doświadczeniem, jakim było dla niej
codzienne układanie fryzury przez zręczną służącą lady Exmouth, siedziała nieruchomo przed
toaletką i dumała, jak bardzo zmieniło się jej życie, odkąd wyjechała z hrabstwa Northampton
w pewien chłodny dzień na początku marca.
Jak na dziewczynę ze wsi, przyzwyczajoną bardziej do wygody niż luksusu i do
długich okresów samotności, poświęcanych na rozmyślania lub na różne użyteczne zajęcia
służące dobru bliźnich, z zaskakującą łatwością przywykła do wyczerpującego życia
towarzyskiego, w którym z zasady każdy troszczył się jedynie o własne przyjemności. Rzecz
jasna, podczas pobytu w Londynie obecność matki nieco Robinę ograniczała. Od przyjazdu
do Brighton nikt jednak niczym już jej nie krępował. Przeciwnie, poczciwa lady Exmouth
rozpuszczała ją na każdym kroku, a sekundował jej w tym syn. Ona zaś, o wstydzie, cieszyła
się każdą chwilą tej rozpusty.
- Tak nie można, trzeba z tym skończyć! - oznajmiła z determinacją, nawet nie
wiedząc, że głośno dała wyraz swoim niepokojom. Dopiero gdy podniosła głowę, dostrzegła
w lustrze dość zdziwioną minę służącej, kobiety w średnim wieku.
Co się stało, panienko? Czy już nie podoba się panience taki sposób układania
włosów? Jeśli panienka woli, zawsze możemy spróbować czegoś innego.
- Nie, nie, Pinner. Nie mam nic przeciwko temu, jak układasz mi włosy - pośpiesznie
zapewniła ją Robina.
Dzięki Bogu, panienko! - Sumienna i bardzo kompetentna służąca omal nie wydała
westchnienia ulgi. - Przez chwilę bałam się, że panienka poprosi mnie o obcięcie włosów. A
tego nie chciałabym zrobić - oznajmiła, z nabożeństwem przesuwając szczotką po długich,
lśniących pasmach. - Są piękne. Uwielbiam je układać. Zresztą figury też można panience
pozazdrościć. Dla służącej to prawdziwa gratka zajmować się kimś takim, panno Robino.
Panienka wyglądałaby pięknie nawet w kuchennym fartuchu!
- To wyłącznie twoja zasługa, a nie moja - odparła Robina, desperacko broniąc się
przed ogarniającym ją poczuciem dumy.
Jej ojciec, wielebny William Perceval, zawsze uważał próżność za jeden z
najcięższych grzechów, więc na plebanii w Abbot Quincey rzadko słyszano komplementy.
Mimo to Robina, którą nauczono, że wewnętrzne piękno należy cenić najwyżej, ponad to, co
powierzchowne i złudne, nie umiała jakoś oprzeć się sile pochwały.
- To na nic, Pinner - oświadczyła i wstała, gdy ostatnie kosmyki zostały przytrzymane
szpilkami. - Muszę spojrzeć prawdzie w oczy. Jeżeli nie będę bardziej powściągliwa, to
ulegnę pod tym dachem całkowitemu zepsuciu i po powrocie do Abbot Quincey nie przydam
się już żadnej żywej istocie, ani dwu - , ani czworonożnej. Do tej pory zawsze bez ociągania
cerowałam sobie suknie i układałam włosy, teraz nawet nie myślę o takich zajęciach, tylko
siedzę i czekam, aż inni zrobią to za mnie. Jestem tu rozpieszczana ponad wszelką miarę, a co
gorsza, bardzo mi się to podoba. Co powiedziałby mój papa?
W sypialni rozległ się radosny chichot Pinner, a Robina pomyślała, że śmiech to
zdrowie, ale problem jest bardzo poważny. Przystosowała się do beztroskiego życia,
wypełnionego jedynie przyjemnościami, zupełnie jakby była do niego stworzona, ale to nie
miało nic wspólnego z rzeczywistością. Chociaż naturalnie na plebanii nie harowała jak wół,
wymagano od niej jednak wykonywania różnych lżejszych prac, do których należało
zajmowanie się trzema młodszymi siostrami i dawanie im dobrego przykładu, żeby nie
wpadły w tarapaty.
Ale dałaby im teraz dobry przykład! Na wargach pojawił jej się smutny półuśmiech.
Niezaprzeczalnie dobroduszna i trochę zgnuśniała lady Exmouth wywierała na nią jak
najgorszy wpływ. Naturalnie z czystej uczciwości Robina musiała przyznać, że to przede
wszystkim ona ponosi winę, nie wykazała bowiem dostatecznej siły charakteru, by uchronić
się przed upadkiem w gorszącą otchłań rozpusty. Częściowo usprawiedliwiało ją to, że przez
ostatnie dni stawiała czoło przeważającym siłom. Lord Daniel również namawiał ją do
robienia tego, co sprawia jej przyjemność.
Chociaż Exmouth z góry określił swoje oczekiwania i oświadczył wprost, że liczy
jedynie na przyjaźń, to odkąd przyjechała do Brighton, zachowywał się wobec niej bardzo
opiekuńczo i starał się odgadywać wszystkie jej potrzeby. Bardzo ją to wzruszało.
Przystanęła u podnóża schodów i zapatrzyła się na drzwi pokoju śniadaniowego.
Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że wciąż się uśmiecha.
Sugestię Daniela przyjęła entuzjastycznie, ale ku własnemu niedowierzaniu z czasem
przekonała się, że wcale nie będzie jej łatwo traktować go jak przyjaciela. Było to tym
dziwniejsze, że gdy rozmawiali, nawet jeszcze w Londynie, nigdy nie odczuwała
najmniejszego skrępowania.
Szczególne powołanie jej ojca sprawiło, że przez całe życie regularnie stykała się z
ludźmi pogrążonymi w żałobie. Dzięki temu potrafiła znaleźć odpowiednie słowa dla
Exmoutha, nie groziło im więc krępujące milczenie. Nie oznaczało to jednak, że z równą
swobodą będzie myślała o nawiązaniu choćby odrobinę bliższej znajomości.
Los nie obdarzył jej braćmi, miała więc poczucie, że w zasadzie nic nie wie o płci
przeciwnej. I chociaż częstymi gośćmi na plebanii bywali jej kuzyni, Hugo i Lowell, to od
ż
adnego z nich nie dowiedziała się dużo o działaniu męskiego umysłu. W dzieciństwie
traktowała dziesięć lat starszego od niej Hugona jak istotę wyższą: wyrafinowaną i dość
nieprzystępną. Lowell, mający sześć lat mniej niż brat, jeszcze teraz wydawał jej się po prostu
uroczym nicponiem, zawsze gotowym do najwymyślniejszych figli. Z tego powodu
mieszkanie pod jednym dachem z lordem Exmouthem było kształcące.
Szybko odkryła, że Daniel ma wspaniałe poczucie humoru. Bardzo lubił się
przekomarzać i cenił sobie błyskotliwe riposty w rozmowie, lecz mimo to w niczym nie
przypominał uczniaka. Przeciwnie! Był w każdym calu dżentelmenem, imponującym
obyciem i ogładą, aczkolwiek wcale nie sprawiał wrażenia człowieka, który patrzy na
wszystkich z góry. Prawdopodobnie dlatego pozbyła się w końcu resztek zakłopotania i
poczuła w jego obecności całkiem swobodnie, nawet bardziej niż w towarzystwie własnego
ojca.
Jednak gdy weszła do pokoju śniadaniowego i zgodnie z przewidywaniami zastała
Daniela przy stole, nikt nie domyśliłby się, że tak bardzo poważa swojego nowego
przyjaciela. Na pewno nie zgadłby tego sam Daniel, który szybko zauważył dość zakłopotany
wyraz pięknych niebieskich oczu.
Co się stało, ptaszyno? - Jako wzorowy dżentelmen wstał i poczekał, aż Robina zajmie
miejsce. - Czy miała pani kłopoty ze snem ostatniej nocy?
- Jak mogłabym mieć kłopoty ze snem, Danielu, skoro dostałam bez wątpienia
najwygodniejsze łóżko w całym domu? - Nie okazując najmniejszego onieśmielenia, Robina
nalała sobie kawy i wzięła ciepłą bułeczkę z masłem. - I właśnie to mnie martwi. Jeśli nie
będę ostrożna, to prawdopodobnie pan i pańska matka przyczynicie się do mojego upadku.
- Bardzo kusząca myśl - mruknął, zanim zdążył się powstrzymać. Na szczęście jednak
Robina chyba tego nie usłyszała. - Z jakiego właściwie powodu wypadliśmy z mamą z łask?
Oboje rozpieszczacie mnie ponad wszelkie granice. Proszę nie zaprzeczać - zastrzegła,
widząc budzący się protest. - Pan poświęca mi mnóstwo czasu i dba, żebym się nie nudziła. A
co do pańskiej matki... Och, Danielu! Wczoraj wieczorem pańska matka przyszła do mojego
pokoju i przyniosła mi swój śliczny naszyjnik z granatów, a do tego jeszcze kolczyki. - W jej
głosie było słychać poruszenie. - Uparła się, że da mi je w prezencie, tymczasem w mojej
sytuacji odmowa przyjęcia wyglądałaby jak wielka niewdzięczność. A ja przecież nie jestem
niewdzięczna, słowo daję! Ale lady Exmouth naprawdę nie powinna mi dawać takich
prezentów.
- Podzielam pani zdanie - oznajmił i tym ją nieco zaskoczył, zwłaszcza że wydawał się
poirytowany.
- Czy to znaczy, że porozmawia pan o mnie z mamą? - Miała nadzieję, że nie
sprowokuje w ten sposób nieporozumienia między synem a matką. - Czy da jej pan delikatnie
do zrozumienia, że nie powinna tak mnie obdarowywać?
- Na pewno, dziecinko. Może pani na mnie polegać - powiedział i zmarszczył czoło,
bo nagle otworzyły się drzwi. - O proszę, kujmy żelazo, póki gorące - dodał, widząc lady
Exmouth, która tego dnia zeszła na śniadanie wyjątkowo wcześnie. - Co ja słyszę, mamo! -
odezwał się natychmiast, gdy zasiadła naprzeciwko niego przy stole. - Czy mogę spytać,
dlaczego podarowałaś Robinie sznur granatów?
- A dlaczego miałam tego nie zrobić, mój drogi? - odrzekła lady Exmouth, bynajmniej
niezrażona dyktatorskim tonem syna. - Były moje, więc mogłam nimi dysponować według
woli, a na młodym ciele naszyjnik wygląda dużo ładniej. - Zauważyła łobuzerski błysk w
oczach Daniela. - Co się stało, synu? Czyżbyś nie pochwalał mojego prezentu dla Robiny?
- Właśnie. Dlaczego nie dałaś jej rubinów? - Z trudem powstrzymał wybuch śmiechu,
bo Robina głośno upuściła nóż na stół. - Zawsze uważałem, że granaty to zwykłe świecidełka.
- Mój drogi, nie mogę jej podarować rubinów, chyba wiesz - broniła się lady
Exmouth. - To są klejnoty rodzinne, ukryte bezpiecznie w Courtney Place. Poza tym nie
należą do mnie, więc nie mogę nimi rozporządzać.
Ignorując mordercze spojrzenie pewnej bardzo rozzłoszczonej osoby, Daniel rozparł
się na krześle i przybrał taką minę, jakby pracowicie rozważał argument matki.
- Po zastanowieniu nie sądzę, żebym chciał dać naszej Robinie rubiny, chyba że
wyjątkowo przypadłyby jej do serca. Nie, przy takiej delikatnej cerze wolałbym obejrzeć ją w
szafirach. Jak sądzisz, mamo?
- Na miły Bóg! - Robina ukryła twarz w dłoniach, nie wiedząc, czy się roześmiać, czy
wybuchnąć płaczem. - Poddaję się!
- Może masz rację, mój drogi - przyznała lady Exmouth, w ogóle nie zwracając uwagi
na ten okrzyk. - Szafiry podkreślają błękit oczu i jasną cerę. Chociaż nie spisywałabym na
straty rubinów. Do takich pięknych, ciemnych włosów również będą znakomicie pasować.
Lord Daniel, który znakomicie bawił się kosztem swego miłego gościa, przełknął
ostatni kęs śniadania, po czym sięgnął po gazetę.
- Nawiasem mówiąc, mamo, nasza droga panna Robina ma odczucie, że jest przez nas
rozpieszczana i psuta, ponieważ odnosimy się do niej stanowczo zbyt uprzejmie.
Postanowiłem ukrócić nasze karygodne zachowanie i w tym celu dziś po śniadaniu wezmę
pannę Robinę na przejażdżkę kolaską.
Przelotne spojrzenie wystarczyło lady Exmouth, by zorientować się, że panna rozumie
z tego przemówienia nie więcej niż ona.
- Niewątpliwie brakuje mi bystrości umysłu, ale nie umiem pojąć, w jaki sposób
przejażdżka otwartym powozikiem po mieście może zażegnać ten kłopot, mój synu -
powiedziała.
Spacerowaliśmy wczoraj z Robiną po mieście i w pewnej chwili naszą uwagę zwrócił
widok śmiało poczynającej sobie lady Claudii Melrose, która znowu zrobiła z siebie
widowisko. Siedziała wysoko na koźle i powoziła faetonem. Młoda, tu obecna dama
bynajmniej nie zgorszyła się jednak tym widokiem, lecz wręcz przeciwnie, wyraziła podziw
dla zręczności i odwagi lady Melrose. Przy okazji wspomniała, że sama chciałaby tak
wprawnie kierować wyścigowym powozem. Po przemyśleniu tego zdarzenia postanowiłem
dać pannie Perceval możliwość skorzystania z moich niemałych doświadczeń w tej materii i
udzielić jej instruktażu.
Robina natychmiast zapomniała o swoich niepokojach i wydała pisk zachwytu.
- Naprawdę? Nauczy mnie pan?
- Tak, dziecinko, ale tylko dlatego, że będę miał przy tym doskonałą okazję bezlitośnie
panią złajać. I biada jej, jeśli moje drogocenne gniadosze poniosą jakikolwiek...
Nagle urwał, bo co innego zaprzątnęło jego uwagę. Przez dłuższą chwilę studiował
gazetę. Potem podał ją Robinie, wypielęgnowanym palcem wskazując artykuł.
- Czy dobrze mi się wydaje, że markiz Sywell rozsławił pani rodzinne strony?
Robina raptownie zmieniła się na twarzy. Trudno jej było uwierzyć w to, co
przeczytała, toteż zwróciła się do Exmoutha, szukając u niego potwierdzenia.
- Wielkie nieba! Czy pana zdaniem to może być prawda?
- Często bywam bardzo sceptycznie nastawiony do doniesień w gazetach, a zwłaszcza
w kolumnach towarzyskich. Ale tym razem bardzo wątpię, czy tak szczegółowy opis mógłby
ukazać się w druku, gdyby nie był prawdziwy.
Co się stało, na Boga? - zainteresowała się lady Exmouth.
- Markiz Sywell nie żyje. Służący znalazł go martwego w sypialni, morderca posłużył
się brzytwą markiza. Wszędzie było pełno krwi. Okropność!
Robinę zastanowiło, że nie ma w niej ani cienia współczucia.
Niezaprzeczalnie markiz był okrutnym i egoistycznym człowiekiem, który przez całe
ż
ycie brał, co chciał, nie dbając o uczucia i potrzeby innych. Wśród mieszkańców wsi
otaczających opactwo Steepwood nazwisko Sywella stało się synonimem rozpusty. Wielu
łudzi pogardzało markizem, a nie lubił go nikt. Ale ani jej, ani nikomu z bliskiej rodziny
markiz nie wyrządził krzywdy. Powinna więc przynajmniej trochę żałować tego człowieka,
tymczasem pozostała całkowicie obojętna na jego los. Czyżby kilka tygodni spędzonych w
Londynie zmieniło ją do tego stopnia, że przestała ją obchodzić tragedia bliźniego, który
zakończył życie w tak przerażających okolicznościach?
Exmouth, nie spuszczający z niej oka, szybko zauważył jej zmieszanie.
- Znałaś go, dziecinko?
- Nie. - Pokręciła głową. - Wstyd mi to mówić - dodała, zanim zdążyła dobrze się nad
tym zastanowić - ale sądzę, że świat będzie lepszy bez markiza. Jeśli miałabym komuś
współczuć, to raczej sprawcy tego czynu. Musiał wiele wycierpieć z rąk Sywella, skoro
zdecydował się z zemsty popełnić tak okrutną zbrodnię.
To prawda - poparła ją bardzo poruszona lady Exmouth. - Prawdopodobnie
podejrzanych nie zabraknie.
- Nie wiedziałem, że tak dobrze go znałaś, mamo.
- Znaliśmy się tylko trochę, Danielu - sprostowała. - Spotkaliśmy się raz czy dwa
wiele lat temu. Już wtedy Sywell miał zszarganą reputację. Niezaprzeczalnie był zresztą
bardzo konfliktowym człowiekiem, który przez całe życie tylko przysparzał sobie wrogów.
Obawiam się, że jest ich więcej, niż było żałobników na pogrzebie.
- Możliwe - przyznał Daniel i wstał. - Co do mnie jednak, nie zamierzam snuć
domysłów, który z jego licznych wrogów popełnił zbrodnię, jeśli rzeczywiście była to
zbrodnia. Mam dużo ważniejszą sprawę na głowie. Muszę wymyślić, jak ugłaskać Kendalla,
bo czeka go niemały wysiłek. Pewnie o tym nie wiesz, mamo - ciągnął, odnotowawszy jej
zdziwione spojrzenie - ale mój najwierniejszy służący jest zdeklarowanym kawalerem, ma
przeto ustalone poglądy na płeć piękną. Wprawdzie nie można go uznać za absolutnego
mizogina, bo raz kiedyś podsłuchano, jak wygłosił dyskretną pochwałę pewnej amazonki,
niemniej jednak jest dostatecznie staroświecki, by ubolewać nad modnym ostatnio wśród dam
upodobaniem do powożenia.
- Czemu po prostu nie zostawisz go w domu, wybierając się z Robiną na przejażdżkę?
- spytała lady Exmouth, nie pojmując, dlaczego syn stwarza zbędne problemy.
- Ponieważ - odrzekł z kpiącą miną - wprawdzie ty, mamo, odkąd jesteśmy w Brighton
przykładasz się do obowiązków przyzwoitki wyjątkowo mało, ja jednak stanowczo nie życzę
sobie, żeby nieposzlakowana reputacja panny Perceval została narażona na szwank w oczach
łatwo gorszącego się towarzystwa, gdyby ktoś przypadkiem zauważył ją wyjeżdżającą poza
granice miasta tylko w moim towarzystwie.
Chociaż to wyjaśnienie zdawało się satysfakcjonować lady Exmouth, Robina nie była
pewna, czy całkiem rozumie powody ścisłego trzymania się zasad etykiety. Nie mogła
rozstrzygnąć, czyją reputację stara się w ten sposób chronić - jej czy własną. Czy chodziło mu
o to, by za wszelką cenę uniknąć sytuacji, w której małżeństwo stałoby się dla niej
przymusem? A może raczej obawiał się, że gdyby zrodziły się plotki o ich częstym
przebywaniu razem, dla uchronienia jej przed skandalem musiałby dać jej swoje nazwisko?
Najgorsze, że na myśl o drugiej z tych możliwości znowu ogarnęło ją znajome i bardzo
przykre uczucie pustki.
Zanim jeszcze tego samego przedpołudnia Robina zajęła miejsce w kolasce, wyraźnie
skłaniała się ku przeświadczeniu, że Daniel upierał się przy obecności osoby trzeciej, mając
na względzie przede wszystkim jej dobro. Skłaniała się, owszem, ale nie była całkiem
przekonana. Postanowiła jednak, że nie pozwoli, by resztki wątpliwości zepsuły jej
emocjonujące przeżycie, jakim miała być nauka powożenia parą wspaniałych koni.
Liczne prace, które wykonywała w domu pod czujnym okiem matki, dobrze
przygotowały ją do obecnej sytuacji, więc gdy dojechali na obrzeża miasta i zobaczyli przed
sobą zachęcający wiejski krajobraz, z entuzjazmem przejęła wodze od Daniela. W pewnym
momencie swojego młodego życia nauczyła się ignorować obawy, niepowodzenia i nawet
krytyczne opinie osób znających się na rzeczy, jeśli przeszkadzało jej to w dążeniu do czegoś
nowego. Dlatego i tym razem udało jej się skupić na swoim zadaniu, mimo że zawczasu ją
ostrzeżono przed małym, chuderlawym typem, który przycupnął na siedzeniu za jej plecami.
Bez wątpienia śledził każdy ruch, tylko czekając na pretekst do wyrażenia swojego zdania o
wielkich paniach, którym wydaje się, że potrafią powozić, i skwitowania każdego
niepowodzenia pogardliwym parsknięciem.
Na szczęście żadnego takiego odgłosu nie usłyszała. Co więcej, zanim została
poproszona o zatrzymanie kolaski w odpowiednio szerokim miejscu na drodze, gdzie mogły
się wyminąć dwa pojazdy, jej nauczyciel tylko raz skorygował niewielki błąd. Nie umiała
jednak powiedzieć, dlaczego gdy Daniel na chwilę ujął ją przy tej okazji za ręce, serce nagle
zabiło jej znacznie szybciej.
- To była bardzo udana próba jak na kogoś, kto przedtem powoził tylko jednokonnym
gigiem - oznajmił Daniel, wydawało się, że szczerze. - Co ty na to, Kendall?
Po chwili złowieszczej ciszy rozległ się wyrok:
- Muszę przyznać, milordzie, że panna Perceval ma dobrą rękę do koni.
- No, to ci dopiero pochwała! - mruknął Daniel tak, żeby tylko Robina usłyszała. A
potem dodał głośniej: - Czy chce pani powozić dalej, czy teraz kolej na mnie?
Chociaż postępy, jakie uczyniła, sprawiły jej niemałą satysfakcję, podobnie jak
pochwały, a zwłaszcza powściągliwie wyrażone uznanie służącego lorda Exmoutha, to znała
granice swoich, możliwości. Ramiona jej ciążyły, a od wytężania uwagi rozbolała ją głowa.
Chętnie oddała więc wodze w ręce swego nauczyciela.
Czy chce pani wrócić do domu, czy może raczej jeszcze rozejrzeć się po okolicy?
Naturalnie chętnie obejrzałaby coś więcej, czuła jednak, że nie powinna nadużywać
wielkoduszności gospodarza i dłużej zajmować jego czasu, wyraziła więc swoje wątpliwości
głośno.
- Zapewniam, że wcale mi się pani nie narzuca - zaprotestował. - Gdybym sam nie
miał na to ochoty, nigdy bym tego pani nie zaproponował.
W jego oczach pojawił się błysk, który u dziecka mógłby zwiastować jakiś figiel.
- Zdaje się, że przejęła pani, ptaszyno, bardzo niewłaściwy pogląd na mój charakter,
zapewne od mojej drogiej mamy. Warto pamiętać, że rodzice, którzy rozpieszczają dziecko,
często nie chcą dostrzegać jego wad.
- Czyżby, milordzie? - odrzekła dość oschle Robina. - W takim razie mogę tylko
powiedzieć, że miał pan wyjątkowe szczęście, bo moja mama, choć okazuje mi wiele miłości
i troski, nigdy też nie straci okazji, by wypomnieć mi liczne wady.
Ponieważ w Londynie Daniel nieraz spotkał bardzo pryncypialną lady Elizabeth, a
przez lata stał się kompetentnym sędzią charakterów, wcale nie zdziwił się tym niewinnym
zwierzeniem, wolał go jednak nie komentować.
Tak czy owak, mam również inny ważny powód, by zaspokajać każde pani życzenie i
każdy kaprys. Spodziewam się, że wyświadczy mi pani w zamian wielką łaskę.
Dostrzegł nieznaczne uniesienie delikatnych brwi.
- Bo widzi pani, napisałem list do panny Halliwell, guwernantki moich córek.
Zażyczyłem sobie, by przerwały podróż po okolicach Lyme Regis i spędziły z nami kilka dni
w Brighton. Moje córki, Hanna i Lizzie, co roku latem spędzają miesiąc w Dorset, u ich
ciotecznej babki, Agaty. To jest najmłodsza siostra mojego ojca, która rozpieszcza je na
wszystkie możliwe sposoby.
Uroczy, spontaniczny uśmiech, który zawsze odbijał się również w oczach i od razu
zwrócił uwagę Daniela na Robinę, dodał teraz wdzięku jej kształtnym ustom.
- Jakże się cieszę! W głębi duszy żywiłam nadzieję, że będę miała okazję poznać
pańskie córki osobiście. Lady Exmouth opowiadała mi o nich tak wiele, że mam wrażenie,
jakbym już je trochę znała.
Daniel uśmiechnął się pod nosem, przypomniał sobie bowiem drugą myśl dotyczącą
Robiny, zapamiętaną z Londynu. Ta panna zawsze wiedziała, co należy powiedzieć w danej
chwili. Doprawdy urocza istota!
- Bardzo miło mi to słyszeć, ponieważ miałem nadzieję, że pomoże mi pani znajdować
zajęcia dla córek, póki tutaj będą. Lizzie, niestety, łatwo poddaje się znudzeniu. Może
popełniłem gruby błąd, ale od czasu śmierci ich matki okazywałem im obu wiele pobłażania.
No, i Lizzie niekiedy wystawia opiekunów na ciężką próbę.
Robina wiedziała już od lady Exmouth, że Daniel jest kochającym i wyrozumiałym
ojcem. Po raz pierwszy wspomniał o nieżyjącej żonie w jej obecności. Najbardziej zdumiało
ją, że w niskim, dźwięcznym głosie Exmoutha nie było śladu smutku.
Ukradkiem przyjrzała się jego męskiemu profilowi i stwierdziła, że chociaż nie można
powiedzieć, by się uśmiechał, to nie widać też oznak, by wspomnienie żony wytrąciło go z
równowagi.
Sama mam trzy młodsze siostry, więc dobrze wiem, jak psotne potrafią być młode
dziewczęta. Dlatego chętnie pomogę, milordzie - zapewniła go. Okazało się jednak, że
obietnica pomocy nie zrobiła na nim większego wrażenia. Lord Exmouth wydawał się nawet
poirytowany.
Powód jego nagłego rozdrażnienia wkrótce się ujawnił.
- Zdawało mi się, Robino, że mamy umowę i nie trzymamy się oficjalnych form,
kiedy jesteśmy sami.
- Umowę mamy - przyznała - ale jeśli wolno mi przypomnieć, nie jesteśmy tu sami.
Towarzyszy nam Kendall.
Na jedną krótką chwilę Daniel oderwał wzrok od drogi i przesłał jej taksujące
spojrzenie spod przymrużonych powiek.
- Zaczynam rozumieć, że po przyjeździe córek będę miał więcej niż jedną niesforną
pannę pod swoim dachem. Dzięki Bogu, że przynajmniej Hanna zawsze jest grzeczna.
Robina serdecznie się roześmiała. W dzieciństwie słyszała o sobie niejedno, a
najlepiej zapamiętała, że jest śliczną, posłuszną dziewczynką. W ostatnich latach to określenie
coraz bardziej ją jednak irytowało. Wywoływało u niej takie wrażenie, jakby była potulną,
tępą i bezwolną istotą. Dlatego uwagę Daniela potraktowała jak komplement, a nie krytykę,
choć prawdę mówiąc, bardzo wątpiła, czy jest to zgodne z intencją Exmoutha.
Osiągnąwszy stan dogłębnego zadowolenia, ostatnio u niej częsty, usiadła wygodniej i
zaczęła z zainteresowaniem oglądać nieznane krajobrazy. Nie odważyła się na to, dopóki
sama powoziła kolaską, teraz jednak lord Daniel zdawał się łączyć jedno z drugim bez
najmniejszego kłopotu. Musiał mieć wiele doświadczenia w powożeniu, bo nie pozwalał
ognistym gniadoszom na najmniejszą samowolę.
Wcześniej już kilka razy miała okazję siedzieć obok niego na koźle, zdążyła się więc
przekonać, że Exmouth nie zwykł popisywać się swoimi umiejętnościami. Nie próbował o
włos ominąć przeszkody ani wjechać kolaską - między dwa inne powozy. Wprawdzie ani
przez chwilę nie wątpiła, że potrafiłby to zrobić, ale nie wyobrażała sobie, żeby chciał narażać
pasażerów albo konie. Chyba że zdarzyłoby się coś nieprzewidywalnego. W ten sposób znów
wróciła myślami do tragicznego wypadku, w którym mniej więcej półtora roku temu zginęła
jego żona.
Nie była taka naiwna, by sądzić, że wypadki spotykają tylko niefrasobliwych
zawadiaków. Konie są nieobliczalne, więc do wypadku może dojść właściwie zawsze.
Przecież jej dobra przyjaciółka Sophia Cleeve, doskonała amazonka, też kiedyś spadła z
konia. Nie ominęło to nawet kuzyna Hugona, któremu w jeździeckim rzemiośle mało kto
mógł dorównać.
Krótko mówiąc, w tarapaty wpadali nawet najlepsi Ale i tak trudno jej było uwierzyć
w to, że śmierć żony Daniela była wynikiem jego chwilowej nieuwagi lub, co gorsza,
zaniedbania.
Wnet skarciła się ostro za te rozmyślania, nie miało bowiem sensu zgadywać, co
wtedy zaszło. Wiedziała, że szczegółów tego zdarzenia nie pozna nigdy, choć gdy teraz się
nad nim zastanawiała, wydawało jej się ono dziwne. Lady Exmouth wprost uwielbiała
swojego syna i nigdy nie trzeba jej było zachęcać do snucia opowieści na jego temat. Czasem
przy okazji wymykało jej się coś mimo woli. Z takich półsłówek wynikało, że lubiła również
swoją synową. Nie sposób było jednak odgadnąć, czy sama nie wszystko wiedziała, czy też
ś
mierć pięknej Clarissy wydawała jej się zbyt bolesnym tematem do rozmowy. W każdym
razie nigdy nie próbowała go podjąć. Robinie i to wydawało się dziwne.
Ocknąwszy się nagłe z zadumy, stwierdziła, że opuścili wąską, krętą drogę i znowu
jadą traktem, a poruszają się znacznie szybciej niż poprzednio. Z położenia słońca należało
wnosić, że Daniel postanowił wrócić do Brighton na lunch. Robina też zaczynała już
odczuwać zainteresowanie tym, co kucharka dla nich przygotowała, gdy nagle zauważyła z
przodu duże zbiegowisko przy drodze.
- Co tam się dzieje, jak pan sądzi?
- Pewnie koński jarmark, jeden z tych, które odbywają się w tej okolicy co roku.
Najważniejszy jest w sierpniu. - Exmouth dostrzegł wyraz zainteresowania w niebieskich
oczach Robiny. - Czy chce pani zatrzymać się i popatrzeć? Na pewno są również dodatkowe
atrakcje.
Robina wprost uwielbiała doroczny jarmark na gruntach Perceval Hall, majątku jej
wuja w hrabstwie Northampton. W tym roku nie miała szans go obejrzeć, zawsze bowiem
odbywał się w lipcu, dlatego uznała, że należy jej się jakaś rekompensata. Ponieważ jednak
zawsze liczyła się z potrzebami innych, wyraziła wątpliwość, czy mogą sprawić zawód
kucharce spóźnieniem na jej wyborny posiłek.
- Tym nie musi się pani kłopotać - uspokoił ją Exmouth, zręcznie zjechawszy z drogi.
Zaraz potem zatrzymał kolaskę pod drzewami. - Przed wyjazdem wyraźnie zapowiedziałem,
ż
e trudno przewidzieć, o której godzinie wrócimy.
- A co z Kendallem? - spytała Robina, bez ociągania zsiadłszy z kozła, korzystając z
pomocy lorda Exmoutha.
Zwróciła się do służącego, który stał przy koniach. - Nie chcecie przyjrzeć się
jarmarkowi?
- Nie, dziękuję... panno Robino. Z przyjemnością posiedzę tu w cieniu i zapalę fajkę.
Daniel zmierzył wzrokiem swojego totumfackiego, a potem zdecydowanym ruchem
położył dłoń Robiny na swoim przedramieniu i poprowadził ją do pierwszej atrakcji
towarzyszącej jarmarkowi. Najprawdopodobniej Robina nie zdawała sobie sprawy z tego, że
poufałe zachowanie Kendalla wcale nie świadczy o braku szacunku, lecz wręcz przeciwnie.
Służący bez wątpienia patrzył na nią z coraz większym uznaniem.
- Zdaje mi się, że pani powożenie dziś rano zrobiło na Kendallu znacznie większe
wrażenie, niż chciałby się do tego przyznać - powiedział. A poza tym zawojowała go
liczeniem się z uczuciami innych ludzi, dodał już w myśli.
- Muszę wyznać, że ja też byłam z siebie dość zadowolona. - Uśmiechnęła się
nieznacznie, przyszło jej bowiem do głowy, że gdyby słuchał jej w tej chwili ojciec, zapewne
pochwaliłby ją za szczerość, lecz jednocześnie skwitowałby groźnym zmarszczeniem czoła
taki przejaw pychy.
Exmouth nie wydawał się jednak dostrzegać u niej zarozumialstwa, bo odpowiedział
jej ciepłym uśmiechem wyrozumiałego wujka. A uśmiech miał ujmujący, wiedziała o tym od
pierwszej chwili ich znajomości. Lubiła patrzyć na uroczy dołek w mocnym podbródku i
bruzdki przy kącikach piwnych oczu.
- Och, co tam - powiedziała po chwili zaskoczona kierunkiem, w którym zabłądziły jej
myśli. Mimo wszystko miała nadzieję, że rumieniec zalewający jej policzki można będzie
przypisać ciepłu pogodnego dnia. - Doskonale wiem, że jeszcze wiele muszę się nauczyć.
Powożenie jednokonnym gigiem papy, ciągniętym przez starą, poczciwą Bessie, to zupełnie
co innego niż prowadzenie pary narowistych koni.
Podczas gdy rozmawiali, bacznie obserwowała liczne towary wystawione w kramach
na sprzedaż. Nagle przez twarz przemknął jej grymas niechęci. Daniel zerknął w tę samą
stronę, by sprawdzić, co wywołało taką reakcję, i dostrzegł jaskrawy szyld zapraszający ludzi
do wejścia za parawan i obejrzenia dwugłowego cielęcia, trzynogiej gęsi oraz kilku innych
kuriozów.
- Widzę, że pani nie lubi takich widowisk.
- Wydają mi się obrzydliwe. Poza tym jest to niepotrzebne okrucieństwo. Niewiele z
tych nieszczęsnych stworzeń ma przed sobą długie życie. Byłoby o wiele bardziej
przyzwoicie skrócić ich cierpienia od razu przy urodzeniu. Chociaż - westchnęła - czy mam
prawo krytykować? Nigdy nie zaznałam głodu. Nie mogę potępiać biedaka za to, że chce
zapewnić jedzenie swoim dzieciom, bez względu na to jak obrzydliwych sposobów się ima.
Uśmiech szybko jednak wrócił jej na twarz przy następnej atrakcji: drewnianej budzie,
w której - jeśli wierzyć szyldowi - znajdowała się najgrubsza kobieta świata. Zza parawanu
wyszło nagle dwóch wieśniaków. Wyglądało na to, że widok zrobił na nich niewielkie
wrażenie.
- Ta, którą mieli w zeszłym roku, była grubsza - zauważył donośnym głosem wyższy,
dodawszy sobie animuszu potężnym haustem z trzymanego kufla.
- Ajuści - przyznał drugi. - Nie była nawet tak gruba jak twoja żona.
- Nie była i już. Tak samiutko myślałem... Ej, co ty gadasz? - Do wyższego dotarły
nagle słowa kompana. - Zapamiętaj sobie, że Betsy wcale nie jest graba, tylko po prostu przy
kości. - Chwycił drugiego za koszulę, przy okazji rozlewając piwo. - Odszczekaj to, co
powiedziałeś!
Daniel szybko odciągnął swoją rozbawioną towarzyszkę, zanim wieśniacy wzięli się
do nieuniknionej bitki, spojrzał na jej roześmianą twarz i pomyślał, że Robina ma bardzo
przewrotne poczucie humoru. Podejrzewał to zresztą od samego początku.
Był również przekonany, że lady Elizabeth Perceval zaszczepiła swej najstarszej córce
bardzo ścisłe reguły zachowania, co zresztą uważał za osiągnięcie godne pochwały. Z
doświadczenia wiedział, że dzieci trzeba trzymać pod kontrolą i uczyć manier, byle nie
przesadzać z dyscypliną, bo to groziło zabiciem naturalnej żywiołowości dziecka. Oczywiście
nie posunąłby się aż do twierdzenia, że właśnie to spotkało Robinę, żywił jednak coraz
mocniejsze przeświadczenie, że Robinę wychowano w taki sposób, by doskonale panowała
nad swoimi uczuciami i skłonnościami. Naturalnie ślad tego musiał pozostać na zawsze, a
jednak od przyjazdu do Brighton Robina wyraźnie się zmieniła. Sprawiała wrażenie
swobodniejszej i bardziej otwartej. Daniela ciekawiło, ile jeszcze intrygujących stron jej
charakteru ujawni się w najbliższych tygodniach.
Dalej oglądali kramy i różne występy, ale ani żadna z atrakcji, ani żaden z towarów
nie był dotąd dla Robiny dostateczną pokusą, by sięgnęła po sakiewkę i rozstała się z drobną
sumą pieniędzy, którą niewątpliwie miała przy sobie. Dopiero gdy podeszli do jaskrawo
pomalowanego wozu, na którym znajdował się szyld zachęcający do poznania swojej
przyszłości z ust jasnowidzącej madame Carlotty, Robina zawahała się, a na jej twarzy
pojawił się na chwilę wyraz rozmarzenia. Szybko jednak opanowała słabość i chciała się
oddalić.
- Niech pani wejdzie - odezwał się Exmouth. - Czemu nie, jeśli ma pani ochotę?
- Nie, nie powinnam. Papa nigdy by się na to nie zgodził. On uważa, że wszystkie
wróżki przepowiadające przyszłość to szarlatanki.
- Bez wątpienia przynajmniej niektóre są szarlatankami - zgodził się Daniel, wciąż
delikatnie, lecz zdecydowanie zatrzymując Robinę przed wozem. - Ale ojciec, który uczy
córkę łaciny i greki - tu odwołał się do zaskakującego odkrycia, jakiego dokonał już w
Brighton - musi uważać ją za dostatecznie rozsądną, by sama mogła wyrobić sobie pogląd na
różne sprawy. Dlatego z pewnością nie odebrałby pani żadnej okazji do wykazania się tą
umiejętnością.
Argument okazał się przekonujący, bo Robina zaczęła się wahać.
- Przecież to nikomu nie szkodzi. Niech pani tam wejdzie, dziecinko - namawiał dalej
i Robina wreszcie uległa pokusie. Znalazła się za zasłoną, zanim Exmouth zdążył sięgnąć do
kieszeni i zapłacić za jej niewinny kaprys.
Najwidoczniej Cyganka była profesjonalistką w każdym calu i przepowiadała
przyszłość z szybkością błyskawicy, bo wkrótce Robina znów ukazała się na schodkach
wozu. Minę miała nietęgą.
- Niech będzie to dla mnie lekcja, by w przyszłości słuchać ojca - oznajmiła, gdy
podeszła do Exmoutha i sama z siebie ujęła go pod ramię. - Papa miał absolutną rację, jak
zwykle. Głupiec z pieniędzmi szybko się rozstaje.
- Proszę pozwolić, że zapłacę. Przecież to ja panią namówiłem.
- Co to, to nie! - Zdecydowanym ruchem przytrzymała go za ramię, żeby nie mógł
sięgnąć po sakiewkę. - Dostałam nauczkę, żeby w przyszłości nie grzeszyć naiwnością.
- Z pani słów wnoszę, że nie jest zadowolona z tego, co ją czeka.
- Przeciwnie, gdybym miała uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam, to mam przed sobą
pozazdroszczenia godną egzystencję. Madame Carlotta przepowiedziała mi dokładnie to, co
każda panna chciałaby usłyszeć.
- Czyli co? - Nie był w stanie powstrzymać uśmiechu, słysząc jej cyniczny ton.
- Och, same nieprawdopodobne zdarzenia. Wkrótce poznam wysokiego, przystojnego
mężczyznę. Czekają mnie przygody i niebezpieczeństwo, cokolwiek by to miało znaczyć. Nie
wiadomo czemu, madame Carlotta nie chciała ujawnić żadnych szczegółów. Zaraz, co ona
jeszcze mi powiedziała? - Ściągnęła brwi. - Ach, tak! Za niewiele tygodni zostanę żoną
mężczyzny, o jakim marzę. Co więcej, w ciągu roku urodzę pierwszego z trzech synów,
których będziemy mieli w naszym długim i szczęśliwym pożyciu.
Daniel odwrócił głowę, żeby ukryć wyraz zachwytu malujący mu się na twarzy.
Trzech synów, na Boga, to jest coś! Chętnie zadowoliłby nawet jednym.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Chociaż Robina nieraz wyrzucała sobie, że zachowała się wyjątkowo naiwnie,
marnując cząstkę swojego skromnego dochodu na wróżbę, to pod koniec drugiego tygodnia
pobytu w Brighton zaczęła powoli zmieniać zdanie i nawet zdarzało jej się zastanawiać, czy
madame Carlotta naprawdę nie ma rzadkiego daru jasnowidzenia.
Pierwszy tydzień okazał się dla niej bardzo męczący, w kurorcie zjawiło się bowiem
wielu nowych przyjezdnych i liczba gości składających wizyty znacznie wzrosła.
Przynoszono również niezliczone zaproszenia, a w środku tygodnia lady Exmouth
zorganizowała pierwszy z kilku planowanych na lato wieczorków.
Dama miała już swoje lata, dowiodła jednak, że mimo to jest au courant, dopilnowała
bowiem, by trio muzyków wynajętych na wieczorek zagrało również wiązankę walców.
Chociaż taniec ten nie zyskał jeszcze powszechnego uznania, to na prywatnych
spotkaniach wykonywano go coraz częściej. Rzecz jasna, biada debiutantce, która w
Londynie odważyłaby się wirować w ramionach dżentelmena na balu. Groziłoby jej uznanie
za osobę występną, a w następstwie tego towarzyski ostracyzm.
Robina była jednak przekonana, że jej to niebezpieczeństwo nie grozi. Przez cały
sezon w Londynie uchodziła za wzór wszelkich cnót, a jej szanse na ponowne pojawienie się
w stolicy były minimalne, chyba że udałoby jej się dobrze wyjść za mąż. Dlatego nie
obawiała się, że zatańczenie tego ryzykownego tańca na prywatnym przyjęciu może
zaszkodzić jej reputacji.
Mimo to dobrze wiedziała, że jej matka, znacznie mniej elastyczna i postępowa niż
niepoprawna lady Exmouth, surowo skarciłaby ją za ten postępek. O dziwo jednak, wcale jej
to nie zniechęciło. Po krótkiej walce z sumieniem przyjęła zaproszenie Daniela, dżentelmena,
który - jak zdążyła już zauważyć - miał wrodzoną umiejętność przekonywania jej do robienia
tego, czego w swoim przekonaniu stanowczo nie powinna robić.
W chwili gdy położył kształtną dłoń na jej talii, a drugą delikatnie ujął ją za palce,
Robinie przypomniał się ranek, gdy odwiedzała na Berkeley Square swoją przyjaciółkę, lady
Sophię Cleeve. Tam pierwszy raz widziała, jak tańczy się walca. Sophia zamierzała poprosić
brata, żeby pokazał jej kroki. Niestety, lord Angmering niespodziewanie wyjechał z miasta,
dlatego Sophia, która nigdy łatwo się nie poddawała, bez wahania zapewniła sobie pomoc
osobistego stajennego.
Robinę nawiedziło podejrzenie, że wbrew staraniom o zachowanie pozorów
przyjaciółka wcale nie jest obojętna na wdzięki mężczyzny, z którym wiruje po eleganckim
salonie, i że w rzeczywistości jest na najlepszej drodze do zakochania się po uszy. O tym, że
służący okazał się księciem Sharnbrook, wiedzieli tylko nieliczni, a chociaż ich niezwykle
szybkie zaręczyny wywołały w towarzystwie duże zdziwienie, to ci, którzy brali udział w
niewielkim przyjęciu dla wybranych gości w rodowej siedzibie Sharnbrooka, nie wątpili ani
przez chwilę w miłość łączącą tych dwoje.
W duchu Robina musiała jednak przyznać, że wszystko to ma niewiele wspólnego z
przedziwnym doznaniem, jakie nawiedziło ją, gdy wirowała w objęciach Daniela po salonie.
Niby powinna była już trochę się przyzwyczaić do fizycznego kontaktu ich ciał, bo lord
Exmouth nigdy nie tracił okazji, by podać jej rękę przy wsiadaniu do powozu i wysiadaniu.
Ale to doświadczenie wydawało jej się jednak całkiem nowe.
Zanim nadszedł piątkowy wieczór i znowu należało zająć miejsce w wygodnym,
dobrze resorowanym powozie, Robina zdołała sobie wytłumaczyć, że dziwne trzepotanie
serca w piersi i przyspieszone tętno, jakie czuła ostatnio na parkiecie, były skutkiem
naturalnego zdenerwowania pierwszym walcem tańczonym przez nią publicznie, a nie
długotrwałej styczności z bardzo męskim partnerem.
To wyjaśnienie wydawało się znośne, ale nie wytrzymywało naporu faktów. Gdy
bowiem wkrótce potem poprosił Robinę do walca inny bardzo elegancki i pełen uroku
mężczyzna, nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. Wołała jednak nie rozważać zbyt
długo tego dziwnego zjawiska i na szczęście udało jej się wyrzucić je z pamięci.
Tego wieczoru oczekiwała z dużą niecierpliwością. Spodziewała się dobrej zabawy
nie tylko dlatego, że mogła zacieśnić stosunki z kilkoma osobami znanymi jej z Londynu,
lecz również ze względu na lady Exmouth, która miała po ponad dwóch dekadach spotkać się
z panią domu, niegdyś jej wypróbowaną przyjaciółką.
- Czy dobrze mi się zdaje, że lady Phelps ma tylko jednego syna, podobnie jak pani? -
spytała Robina, gdy rozmowa na chwilę ucichła.
Tak, moja droga. To jedno z wielu podobieństw w naszych kolejach losu. - Rozsiadła
się wygodniej i zaczęła wspominać. - Wyszłyśmy za mąż w odstępie niecałego miesiąca. Obie
poślubiłyśmy znacznie starszych mężczyzn i obie straciłyśmy ich prawie w tym samym
czasie. Los dał nam tylko po jednym dziecku, z tym że Augusta musiała na nie czekać
znacznie dłużej niż ja. Nigdy nie miałam okazji poznać jej syna Simona, ale słyszałam z
wiarygodnych źródeł, że lady Phelps go rozpieszcza.
Szczęśliwy Simon - kwaśno zauważył Daniel. - Ja byłem w niewiele lepszej sytuacji
niż biedna, zaniedbana sierota niekochana przez nikogo.
- Tak, i obawiam się, że to widać - zripostowała Robina, z najwyższym wysiłkiem
zachowując powagę. Tymczasem lady Exmouth skwitowała wysoce niestosowną uwagę syna
równie niestosownym parsknięciem.
- Byłeś do cna zepsuty. Twój drogi papa folgował ci we wszystkim. A ja
przedwcześnie posiwiałam z twojego powodu, mój chłopcze! Zawsze trzymały się ciebie
tylko figle i psoty - oświadczyła. - Ale i tak wolę, że jesteś, jaki jesteś, niż miałbyś
przypominać syna Augusty. Wnoszę, że jest on słabym, chorobliwym dzieckiem, zawsze
cierpiącym na tę czy inną dolegliwość. To zapewne było jedną z przyczyn, dla których już się
z Augustą nie widziałyśmy po jego urodzeniu. To, i naturalnie jej małżeństwo z irlandzkim
parem, które sprawiło, że Augusta rzadko bywała w Anglii.
To wszystko i jeszcze brak pieniędzy. - dodał Daniel, nie pierwszy raz w obecności
Robiny wykazując bezkompromisową szczerość. - Powszechnie wiadomo, że niedawno
zmarły lord Phelps był notorycznym graczem. Tylko małżeństwo z twoją przyjaciółką,
Augustą Davenport, uratowało go od ruiny.
Słusznie mówisz - musiała przyznać lady Exmouth. - Z listów, które wymieniałyśmy z
Augustą przez lata, wynika jednak, że jej syn na szczęście nie odziedziczył po ojcu tej
słabości. O ile wiem, większość czasu spędza na malowaniu i pisaniu wierszy.
Na Danielu nie zrobiło to wrażenia, czemu zresztą natychmiast dał wyraz.
- To w dużej mierze zasługa Byrona. Od czasów publikacji Wędrówek Childe Harolda
każdy domorosły rymopis uważa, że jest wielkim poetą. Przypomnij sobie deklamację tych
banialuków, które musieliśmy znosić u lady Tufnell. W życiu nie słyszałem tylu
niedorzeczności w ciągu jednego wieczoru.
- Nie było aż tak źle, Danielu - zaprotestowała lady Exmouth. - Kłopot w tym, że
całkowicie brak ci romantyzmu. Jedna czy dwie deklamacje były bardzo poruszające, czyż
nie, Robino?
- Niestety, proszę pani, nie mogę wyrazić zdania na ten temat. - Kącik jej ust uniósł się
prawie niezauważalnie. - Jeśli pamięć mi służy, siedziałam wtedy obok pani syna i przez cały
wieczór nie mogłam się skupić, musiałam bowiem pilnować, żeby nie zasnął.
Odpowiedzią na ten przytyk był grzmiący śmiech Daniela, ostatnio słyszany coraz
częściej, a na lady Exmouth działający jak najpiękniejsza muzyka.
Była bardzo zadowolona, że zdobyła się na niemały wysiłek i wbrew swym
naturalnym odruchom nie przeszkadzała w rozwoju znajomości między Danielem a Robiną.
Pochłonięta tą myślą, odwróciła się do okna.
Ktoś obserwujący tych dwoje razem, mógłby powziąć przypuszczenie, że połączyła
ich piękna więź przyjaźni. To zresztą istotnie się stało. Łatwo było dostrzec, że oboje szczerze
się lubią, nie było za to między nimi ani śladu poufałości typowej dla zakochanych. Daniel
traktował Robinę tak, jak mógłby traktować młodszą siostrę, a lady Exmouth podejrzewała,
ż
e z kolei Robina zaczyna patrzeć na Daniela jak na brata, którego nie dane jej było mieć.
Uśmiechnęła się pod nosem. Jej syn, zgodnie z własną naturą, wykazywał się wielką
cierpliwością i wyrozumiałością i bardzo, bardzo ostrożnie starał się o zdobycie względów
kobiety, którą pragnął poślubić. Lady Exmouth nie miała już wątpliwości, że syn naprawdę
chce pojąć za żonę tę córkę duchownego, chociaż nie do końca rozumiała powody jego
zdecydowania.
W odróżnieniu od jego pierwszej żony Robina była bardzo cichą panną, która zawsze
wydawała się zadowolona, gdy mogła posiedzieć z Danielem w salonie lub bibliotece,
czytając książkę. Była również bystra i nie obawiała się wyrażać poglądów w różnych
istotnych sprawach. Przez ostatnie dwa tygodnie lady Exmouth kilkakrotnie zastała tych
dwoje podczas rozmowy na różne kontrowersyjne tematy. Nie przypominała sobie, by coś
takiego zdarzało się Danielowi z pierwszą żoną.
Tak, pomyślała, nie ulega wątpliwości, że ci dwoje znakomicie do siebie pasują. Była
również pewna, że Daniel ukrywa głębię swoich uczuć, chociaż nie umiała ocenić, czy doszło
aż do tego, że wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu znowu się zakochał.
Powóz przystanął, kładąc tym samym kres przyjemnym rozważaniom lady Exmouth.
Dama bez ociągania wysiadła i szybko ruszyła ku drzwiom domu, który jej dawno
niewidziana przyjaciółka wynajęła na okres pobytu w Brighton. Z dużą radością oczekiwała
ponownego spotkania i naturalnie przypuszczała, że zobaczy zupełnie inną osobę niż ta, którą
zapamiętała.
Okazało się jednak, że to wcale nie widok lady Phelps, bladej, wychudzonej i w
każdym calu wyglądającej na swoje pięćdziesiąt pięć lat, lecz widok jasnowłosego adonisa
wyprostowanego obok niej niczym żołnierz na warcie omal nie sprawił, że lady Exmouth
stanęła w drodze do salonu jak wryta.
Nie miała jeszcze tylu lat, by nie poznać się na zaletach wybitnego przedstawiciela
rodzaju męskiego. Spotkała w życiu wielu przystojnych dżentelmenów, ale nie przypominała
sobie takiego, który mógłby dorównać młodzieńcowi pochylającemu się właśnie nad jej
wyciągniętą ręką z niewymuszonym wdziękiem.
Miał doskonałe proporcje ciała i rysy twarzy, które mogłyby należeć do greckiego
posągu. Doprawdy niewiele brakowało mu do tego, by można było nazwać go pięknym.
Lady Exmouth próbowała ocenić reakcję swojej protegowanej na tak niezwykły okaz,
ale poza szerszym niż zwykle otwarciem przejrzystych, błękitnych oczu po Robinie nie było
widać innych oznak tego, by młodzieniec poruszył jej serce.
Przyjazd następnych gości skrócił wymianę uprzejmości do niezbędnego minimum,
wkrótce więc Daniel, kwaśno uśmiechając się pod nosem, zaprowadził towarzyszące mu
damy w głąb salonu.
- Wprawdzie pozory często mylą, ale nie przy - szłoby mi do głowy, że nasz młody
gospodarz niewymownie cierpi z powodu licznych dolegliwości.
- Mnie też nie - zgodziła się z nim matka. - Wręcz przeciwnie, sądziłabym raczej, że
tryska zdrowiem, w odróżnieniu od swojej matki. Lata nie były łaskawe dla biednej Augusty.
Tak schudła i zmarniała! - Zwróciła się do Robiny. - A tobie jak się zdaje, moja droga? Czy
lord Phelps nie wydaje ci się niezwykle przystojny?
- Och, tak. Poza tym zauważyłam, że nie jest zarozumiały, i to mi się podoba.
Lady Exmouth skinęła głową, w duchu zadowolona z tej odpowiedzi. Powinna była
wiedzieć, że rozsądna panna, taka jak Robina, nie będzie się kierować w ocenie tylko
wyglądem zewnętrznym.
- A co ty sądzisz o tym młodym człowieku, Danielu?
- Obawiam się, mamo, że jestem złym sędzią męskich wdzięków. Albo ich braku, co
też się zdarza - stwierdził, rozglądając się dookoła. - Ha! Widzę wśród gości twojego
wiernego adoratora. Przepraszam bardzo...
Czyżby w jego głosie zabrzmiała nuta zniecierpliwienia? Robina zastanawiała się nad
tym, obserwując Exmoutha idącego przez salon. Była przekonana, że - jak każdy - również on
bywa czasem zniecierpliwiony lub wręcz zły, chociaż w okresie ich znajomości miała
niewiele okazji, by zaobserwować u niego takie stany.
Na chwilę skupiła uwagę na tęgawym baronecie, którego towarzystwa szukał Daniel.
Dobry przyjaciel regenta i długoletni członek tak zwanego kręgu Carlton House, sir Percy
Lovell, przed wieloma laty był ponoć poważnym kandydatem do ręki lady Exmouth i
pozostał jej wiernym przyjacielem.
Robina spotkała go kilkakrotnie w Londynie, a ostatnio również wśród gości obecnych
na środowym wieczorku u lady Exmouth. Całkiem go lubiła, nie zmartwiła się więc,
stwierdziwszy, że właśnie sir Percy jest jej sąsiadem przy suto zastawionym stole, do którego
zasiadło kilkanaścioro uprzywilejowanych gości, zaproszonych na kolację jeszcze przed
oficjalnym rozpoczęciem przyjęcia.
- Muszę powiedzieć - odezwał się, nakładając sobie na talerz solidne porcje kilku
smakowitych dań, które podano - że Augusta bardzo się postarała o bogaty i ciekawy
jadłospis. Może zresztą to jej wyśmienita kucharka chciała się pochwalić swoimi
umiejętnościami. - Zerknął w stronę pani domu. - Jeśli sądzić po wyglądzie poczciwej Gussie,
to jedzenie już mało ją interesuje. Przeżyłem dzisiaj prawdziwy wstrząs na jej widok. Zaiste
trudno uwierzyć, że w młodości była pulchnym kurczaczkiem. Ale cóż, z czasem wszyscy się
zmieniają.
Robinie trudno było powstrzymać uśmiech. Z zasłyszanych opowieści wiedziała, że
również sir Percy przez lata bardzo się zmienił. Podobno w młodości należał do bardzo
przystojnych mężczyzn. Niestety, już nie można było tego o nim powiedzieć. Beztroska
egzystencja kawalera i niewątpliwa słabość do uroków życia zostawiły ślad na jego
powierzchowności. Jeśli wierzyć lady Exmouth, brzuch urósł mu przynajmniej dwukrotnie, a
rumieniec na twarzy świadczył o upodobaniu do dobrego porto i brandy.
- Zdaje mi się, że również lady Exmouth była poruszona wyglądem lady Phelps -
wyjawiła. - Ale jak sam pan powiedział, dwadzieścia lat to dość czasu, by się zmienić.
- Lavinia nie zmieniła się tak bardzo. Tyle że w ostatnich latach trochę przytyła. -
Zerknął na swój pokaźny brzuch. - Ale kto nie przytył? - Skierował spojrzenie bystrych oczu,
których uwagi nie umykało chyba prawie nic, ku znacznie smuklejszej postaci, siedzącej u
szczytu stołu. - Młody Phelps też mnie trochę zaskoczył. Nie spodziewałbym się, że Augusta,
która nawet w młodych latach nie była pięknością, i niedawno zmarły lord Phelps mogą
postarać się o tak przystojnego potomka.
W odróżnieniu od wielu innych obecnych tu młodych dam Robina nie spoglądała
dotąd zbyt często ku szczytowi stołu, zrobiła to jednak teraz.
- Bez wątpienia tak przystojnego mężczyzny jeszcze nie widziałam - przekazała swoje
pierwsze wrażenie. - Na sam jego widok każdej pannie serce zaczyna bić dwa razy szybciej.
Naturalnie jest jeszcze bardzo młody. O ile pamiętam, lady Exmouth mówiła, że ma dopiero
dwadzieścia cztery lata.
Prawdopodobnie gdy zacznie rozglądać się za żoną, nie będzie narzekał na brak
kandydatek.
- Hm - zabrzmiało w odpowiedzi, po czym sir Percy upił łyk wina z kieliszka.
- Nie zgadza się pan ze mną?
- Zastanawiam się tylko, czy następna lady Phelps zostanie wybrana wyłącznie przez
niego.
Robina natychmiast zrozumiała ukryte znaczenie. Chociaż lady Phelps powitała ją
bardzo ciepło, to ze zmatowiałych oczu taksujących gości można było odczytać pewne
wyrachowanie. Niewykluczone więc, że dość ospałe zachowanie lady Phelps było tak samo
zwodnicze jak zdziwione, niemal dziecięce spojrzenia sir Percy'ego.
Czyżby jakimś trafem sugerował pan, że lord Phelps może czuć się w obowiązku
uzyskać zgodę matki, zanim włoży zaręczynowy pierścionek na palec swojej wybranki?
Sir Percy popatrzył na nią z uznaniem.
Od pierwszej chwili podejrzewałem, że bystra z pani dziewczyna - stwierdził. -
Słusznie spostrzeżenie. Właśnie to chciałem powiedzieć. Myślę również, że lady Phelps nie
będzie się śpieszyć z wyrażeniem zgody.
Robinie nie było dane powiedzieć nic więcej na ten temat, ponieważ jej uwagę zajął
sąsiad z drugiej strony, niejaki sir Frederick Ainsley, którego poznała tego wieczoru.
Okazało się, że pan Ainsley liczy na zrobienie kariery w kościele, bez trudu znaleźli
więc temat do konwersacji i sporo czasu minęło, nim Robina znów zwróciła się do
ż
yczliwego baroneta, który akurat ze smakiem pałaszował świeżutką bezę truskawkową,
obficie polaną gęstym kremem.
- Exmouth wydaje się dość przygaszony dziś wieczorem - zauważył. Zaskoczona
przeniosła wzrok na Daniela i przekonała się, że patrzy prosto na nią.
Uśmiechnęła się, ale pierwszy raz jej uśmiech nie został odwzajemniony. Zaraz potem
Daniel odwrócił głowę i zajął się energiczną sąsiadką z lewej strony.
- Wcześniej zachowywał się całkiem zwyczajnie, powiedziałabym nawet, że
jowialnie. - Przypomniała sobie ich rozmowę podczas podróży powozem. - Przypuszczam
jednak, że czasem ogarniają go przykre wspomnienia, zwłaszcza przy takich okazjach jak ta,
bo przecież na przyjęciach bez wątpienia towarzyszyła mu żona. Nie sądzę, żeby można było
całkiem się otrząsnąć po takim ciosie, nawet jeśli ktoś bardzo się stara.
- Może i nie - przyznał sir Percy, który właśnie rozprawił się z ostatnim kawałkiem
smakowitej bezy i z godną podziwu powściągliwością powstrzymał się przed wzięciem sobie
dokładki. - W każdym razie Clarissa była bardzo towarzyską istotą, znacznie bardziej niż
Exmouth. Ona uwielbiała chodzić na bale i przyjęcia, natomiast Daniel jest najszczęśliwszy w
domu, kiedy może zajmować się gospodarstwem.
Sir Percy urwał na chwilę, by pociągnąć wzmacniający łyk z kieliszka, po czym podjął
te interesujące wynurzenia.
- O ile pamiętam, pod koniec życia Clarissa coraz częściej bywała w Londynie,
składała wizyty przyjaciółkom albo ściągała do Brighton, a Daniela zostawiała w Courtney
Place, żeby później do niej dołączył. Z pozorów jednak ich małżeństwo było szczęśliwe.
Czyżby w jego głosie usłyszała powątpiewanie? Nie, to niemożliwe!
- Rozumiem, że pan dobrze znał niedawno zmarłą panią baronową.
- Jestem przyjacielem Exmouthów od wielu lat, moja droga, więc owszem, znałem ją
dobrze. To był diament czystej wody! - Spojrzał na powierzchnię płynu pozostającego w
kieliszku i nieznacznie zmarszczył siwe brwi. - Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że
Exmouth porzucił kawalerski stan zdecydowanie zbyt młodo. Miał dwadzieścia trzy lata, a
chociaż zawsze był bardzo zrównoważonym młodym człowiekiem, dojrzałym ponad swój
wiek, to przecież z czasem zmieniamy się wszyscy, nie tylko fizycznie, i od tego nie da się
uciec. Clarissa była niepospolitą pięknością. Temu nie zaprzeczyłby nikt. Podbiłaby serce
każdego młodego człowieka. Ale z dziełem sztuki jest tak, że właściwie nie ma z niego
wielkiego pożytku... można tylko na nie z podziwem patrzeć, jeśli rozumie pani, o co mi
chodzi. Nie chcę przez to powiedzieć, że Clarissa była głupia - zastrzegł się skwapliwie.
- Skłamałbym podle. Powiedziałbym, że jej zainteresowania były dość ograniczone.
Mimo wszystko - wzruszył ramionami - wyglądało jednak na to, że młody Exmouth jest
całkiem zadowolony z małżeństwa.
Robina próbowała ogarnąć to, co przed chwilą usłyszała. Tymczasem sir Percy
kontynuował:
- A potem zdarzył się wypadek. Wielka tragedia, jak sama pani zauważyła, moja
droga. Ale coś w tym wszystkim zawsze mnie zastanawiało... coś mi nie pasowało.
Robina natychmiast odzyskała zainteresowanie wywodem.
- Czy pan chce powiedzieć, że był świadkiem wypadku? Och, nie! Przebywałem w
pobliżu, gościłem bowiem u sąsiada Exmoutha. Kiedy dotarła do nas wiadomość,
wskoczyliśmy do powozu i szybko pojechaliśmy do Courtney Place. Dowiedzieliśmy się, że
Clarissa nie żyje, a młody John Travers, który przyjechał w odwiedziny do niedaleko
mieszkającej ciotki, odniósł ciężkie rany. Zresztą biedak nie odzyskał przytomności i zmarł
następnego ranka.
Robina upiła łyk ze swojego kieliszka i ukradkiem zerknęła na Daniela. Teraz znowu
miał na twarzy uśmiech, ten sam, którym często ją urzekał, i z zapałem prowadził
konwersację z lady Smethurst.
Gdy pierwszy raz spotkała Daniela w Londynie, wiadomość o jego żałobie naturalnie
ją zasmuciła na tyle, na ile może zasmucić tragiczna wiadomość dotycząca obcego człowieka.
Teraz jednak Daniel nie był już obcym, lecz drogim jej, wspaniałym towarzyszem, którego
przyjaźń szybko zaczęła cenić ponad wszystko inne. Sama myśl, że Daniel może cierpieć,
sprawiała jej niewysłowiony ból.
- Kiedy dotarliśmy do Courtney Place, Daniela nie było. - Sir Percy powrócił do
swojej opowieści, najwidoczniej wciąż tkwiąc w świecie wspomnień. - Powiedziano nam, że
znajdziemy go na miejscu wypadku, więc pojechaliśmy sprawdzić, czy możemy w czymś
pomóc. - Pokręcił głową. - To był przerażający widok. Powóz Clarissy, ten, który Daniel
kupił jej rok wcześniej do prywatnego użytku, leżał rozbity na dnie wąwozu, a obok konie.
Daniel musiał je dobić, żeby nie cierpiały.
Co konkretnie zwróciło pańską uwagę w tym wypadku, sir Percy? - spytała Robina,
gdy znów zamilkł.
- Miejsce, moja droga - odrzekł bez wahania. - Wypadek zdarzył się na przewężeniu
znanym w okolicy pod nazwą Przełęczy Węża. Bardzo jest tam malowniczo, ale drogi używa
się rzadko, odkąd zbudowano nową. Jeszcze jeżdżą tamtędy miejscowi gospodarze, no i
przybysze szukający pięknych widoków, ale tylko latem. Zimą drogę przez Przełęcz Węża
trudno pokonać. Jest wąska, kręta i spadzista, stąd zresztą nazwa.
- I co z tą przełęczą? - przynagliła, by zachęcić sir Percy'ego do jaśniejszego
sformułowania myśli.
- Widzi pani, moja droga... Nieustannie zadaję sobie pytanie, dlaczego trzeźwo
myślący człowiek, jakim jest Daniel, wiózł żonę taką niebezpieczną drogą. Poza tym
dowiedziałem się w swoim czasie, że wrócił z Londynu zaledwie godzinę czy dwie przed
wypadkiem. Rozważny człowiek nie wybiera się na przejażdżkę, w dodatku po wertepach,
kiedy jest zmęczony podróżą z Londynu. I jeszcze w dodatku miałby podziwiać widoki? -
ciągnął sir Percy zniżonym głosem, bo nie chciał, by ich podsłuchano. - Czy zdrowy na
umyśle człowiek wybierze na to paskudny dzień w końcu października? Niech pani sama
powie! Dobrze pamiętam, że przez cały ranek siąpił deszcz, a chociaż po południu przestało
padać, to dalej było szaro, wilgotno i okropnie. Daniel powiedział mi, że to był pomysł
młodego Traversa. Ponoć młodzieniec chciał jak najwięcej obejrzeć przed powrotem do
hrabstwa Derby. No, może i takie wyjaśnienie ujdzie - przyznał. - Ale do tej pory nie mogę
uwierzyć w to, że Daniel przyjął zakład.
- Zakład? - powtórzyła Robina zdziwiona.
- Młody Travers podobno powiedział, że jeśli ktoś dobrze powozi, to potrafi rozpędzić
konie przy każdej pogodzie. Exmouthowi naturalnie nie brak umiejętności powożenia, sama
pani wie. - Wzruszył ramionami. - Nie chcę przez to powiedzieć, że nigdy nie przyjąłby
zakładu. Dżentelmenom czasem się to zdarza. Jednak jestem przekonany, że nie naraziłby
ż
ycia koni, a tym bardziej żony, wybierając taką niebezpieczną trasę. To mi wygląda bardzo
podejrzanie.
Rzeczywiście, przyznała w myśli Robina. Daniel nie dopuściłby się takiej
lekkomyślności, a już na pewno nie dla wygrania zakładu. Sir Percy się nie mylił, ta wersja
wydarzeń wydawała się mało prawdopodobna.
Tego samego wieczoru po położeniu się do łóżka Robina zadumała się nad rozmową z
sir Percym. Była to bardzo interesująca wymiana zdań i dostarczyła jej wiele materiału do
przemyśleń.
Naturalnie nie tylko ta część wieczoru była przyjemna, przypomniała sobie, otulając
się prześcieradłem. Dobrze czuła się również w towarzystwie pana Fredericka Ainsleya, z
którym dwukrotnie tańczyła. Drobne rozczarowanie przeżyła jedynie z powodu Daniela,
który ani razu nie zaprosił jej do tańca. Natomiast zrobił to niezwykle przystojny lord Phelps,
budząc tym zazdrość zaproszonych panien w salonie i ściągając na nią spojrzenia wszystkich
gości.
Nagle zmarszczyła czoło, porażona niespodziewaną myślą. Cyganka na jarmarku
przepowiedziała jej spotkanie z przystojnym młodym człowiekiem w najbliższej przyszłości.
I tak właśnie się stało! Najdziwniejsze, że gdy tańczyła z lordem Phelpsem, w ogóle nie robiło
to na niej wrażenia. Czuła się zupełnie inaczej niż dwa wieczory wcześniej, gdy wirowała w
walcu w objęciach Daniela.
Było to bardzo dziwne!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Następnego ranka Robinie wydawało się, że kołatka w ogóle nie milknie. Pierwszym
gościem był pan Frederick Ainsley, który przyszedł wyłącznie w tym celu, by zaproponować
spacer po parku. Normalnie przyjęłaby takie zaproszenie z radością, ale ponieważ była już
umówiona z Danielem na przejażdżkę kolaską, a takiej atrakcji nie wyrzekłaby się łatwo bez
ważnej przyczyny, uprzejmie odmówiła panu Ainsleyowi, acz w zamian za to z ochotą
przyjęła propozycję wspólnej przechadzki następnego popołudnia.
Gdy tylko przemiły pan Ainsley zakończył wizytę, przyszła gospodyni poprzedniego
wieczoru wraz z synem. Okrutne światło dnia bynajmniej nie polepszyło zmęczonego
wyglądu lady Phelps, zgoła inaczej rzecz przedstawiała się natomiast z jej jedynakiem. Gdy
usiadł na kanapie obok Robiny, przypominał złotowłosego Apolla, a wrażenie potęgowały
promienie słońca, wlewające się przez okno do pokoju.
Daniel, który wkrótce po śniadaniu wycofał się do biblioteki z zamiarem napisania
obszernej odpowiedzi na list rządcy, widocznie usłyszał tym razem dźwięk kołatki, bo na
chwilę zawitał do gości. Konwersacja zeszła na współczesne mody w malarstwie i sztuce w
ogóle, który to temat, co Robina odkryła poprzedniego wieczora, bardzo odpowiadał lordowi
Phelpsowi, mającemu w tej materii głęboką wiedzę. Przy pierwszej nadarzającej się
sposobności Daniel spytał jednak swego młodego gościa, czy chciałby obejrzeć interesujący
pejzaż, wiszący w bibliotece nad kominkiem. Zaproszenie zostało przyjęte ze skwapliwością,
chociaż Robina nie miała pewności, czy było to spowodowane szczerą chęcią obejrzenia
obrazu, czy może raczej wzmianką Daniela o czymś mocniejszym niż herbata, którą właśnie
podał kamerdyner.
Lady Exmouth bystro zauważyła ukradkowy uśmiech igrający na uroczej twarzy
panny, którą już wkrótce miała nadzieję zwać synową, toteż bardzo się zainteresowała, co też
lęgnie się w tej główce. Milady była w każdym calu realistką i świetnie zdawała sobie sprawę
z tego, że nieoczekiwane wejście na scenę tak przystojnego młodzieńca może spowodować
nieoczekiwane kłopoty. Przeżyła jednak niemałą satysfakcję, widząc, że jej młoda
protegowana nie wydaje się w najmniejszym stopniu zasmucona nagłym usunięciem tego
adonisa ze sfery jej wpływów.
W odróżnieniu od Robiny lady Phelps odprowadziła dżentelmenów wzrokiem, a gdy
tylko drzwi za nimi ostatecznie się zamknęły, zwróciła się do przyjaciółki i złożyła jej
kondolencje z powodu odejścia żony Daniela.
- Co za przerażająca tragedia. Clarissa była taką piękną niewiastą! Pamiętam, ile było
w niej życia.
To prawda - przyznała lady Exmouth, podając gościowi herbatę w porcelanowej
filiżance. - Na szczęście Daniel powoli dochodzi do siebie. Czas spędzony w Londynie
bardzo dobrze mu zrobił.
Lady Phelps zerknęła znacząco w stronę Robiny.
- Miło mi to słyszeć. Daniel wciąż jest stosunkowo młodym człowiekiem, bo jeśli
pamięć mnie nie myli, nie skończył jeszcze trzydziestu sześciu lat. Nie można mu pozwolić,
by na zawsze pogrążył się w żałobie.
Znów spojrzała na Robinę, tym razem znacznie bardziej bezpośrednio.
- A ty, moja droga, czy jesteś zadowolona z pobytu w Brighton?
- Bardzo, proszę pani. Lady Exmouth i jej syn są dla mnie wyjątkowo uprzejmi.
- Niedorzeczność, dziecko! To raczej dla mnie twój pobyt jest wielką radością.
Obecność mężczyzn bywa bardzo użyteczna, ale i tak potrzebne jest również towarzystwo
osób tej samej płci. Robina jest najstarszą córką lady Elizabeth Finedon i Williama Percevala,
Augusto - wyjaśniła lady Exmouth, zakończywszy rozdzielanie herbaty.
- Ach, tak! Naturalnie. Twój papa jest duchownym, prawda, moja droga?
- Tak, proszę pani. Pastorem w Abbot Quincey.
- Jestem przekonana, że zacny z niego człowiek. Dobrze pamiętam twoją mamę. Masz
zapewne młodsze rodzeństwo, jak wnoszę.
Trzy siostry.
- Jakże szczęśliwi są twoi rodzice! Mnie Bóg pobłogosławił tylko jednym dzieckiem. -
Zwróciła się do przyjaciółki. - Za to mamy naprawdę dobre dzieci, czyż nie, Lavinio?
- Bardzo. A Simon jest w dodatku bardzo przystojny, Augusto.
Lady Phelps pozwoliła sobie na wątły uśmiech.
- Niestety, choć przystojny, to słabej konstytucji.
Po tym stwierdzeniu kącik ust lady Exmouth niebezpiecznie drgnął, co nie uszło
uwagi Robiny. Jej opiekunka bez wątpienia dzieliła z nią opinię na temat lorda Phelpsa i
uważała go za okaz zdrowia, na co zresztą wskazywały jego gładka cera, skrzące się oczy i
masa lśniących, bardzo jasnych pukli.
Chociaż lady Exmouth z pewnością nie przyznałaby tego wprost, Robina odniosła
nieodparte wrażenie, że spotkanie po latach nie całkiem spełniło jej oczekiwania. Z półsłówek
wychwyconych przez Robinę podczas jazdy powozem do domu poprzedniego wieczoru
wynikało zupełnie jednoznacznie, że zdaniem lady Exmouth jej dawna przyjaciółka zmieniła
się pod wieloma względami nie do poznania, i to bynajmniej nie na lepsze. Robina pamiętała
też wyraz twarzy matki Daniela, jaki zauważyła, gdy ta siedziała z lady Phelps przy deserze,
po wybornej kolacji podanej poprzedniego wieczoru. W oczach damy majaczył ślad
zniecierpliwienia i chyba znudzenia.
Teraz jednak lady Exmouth nie wydawała się znudzona, z trudem bowiem
powściągała wesołość.
- Wszystkie dzieci chorują od czasu do czasu - powiedziała. - Nie da się tego uniknąć,
Augusto. Ponadto jestem pewna, że ostatnio nie masz powodów do troski o Simona. Wygląda
bardzo zdrowo.
- Och, moja droga, pozory często mylą. On wcale nie jest taki krzepki, jak się zdaje.
Poza tym musi udźwignąć na swoich młodych ramionach niemałą odpowiedzialność. Nie jest
tajemnicą, że majątek przeszedł na jego nazwisko w opłakanym stanie. Na szczęście Simon
nie odziedziczył słabości swojego ojca i sytuacja znacznie się polepszyła. - Frasobliwa mina
damy została jeszcze zaakcentowana. - Wciąż jednak dobry ożenek jest dla Simona
koniecznością.
- W takim razie, Augusto - odrzekła bezceremonialnie lady Exmouth - nie pojmuję,
co, u licha, sprowadziło was tutaj, do Brighton. Naprawdę dobre partie można znaleźć tylko
podczas sezonu w Londynie.
Dźwięczny śmiech lady Phelps zabrzmiał w bardzo wymuszony sposób.
- Och, nie, moja droga! Nie przyjechaliśmy tutaj z nadzieją znalezienia Simonowi
stosownej żony. On wciąż jeszcze jest bardzo młody i tymczasem nie zamierza zakładać
rodziny. Naturalnie gdyby spotkał odpowiednią pannę i ją pokochał, byłby to szczęśliwy traf,
ale w gruncie rzeczy przyjechaliśmy tutaj poszukać trochę odmiany, a przy okazji odetchnąć
ś
wieżym nadmorskim powietrzem.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa tak właśnie było, bo gdyby sądzić po
wyglądzie, wdowa, w odróżnieniu od syna, powinna podreperować zdrowie w kurorcie.
Nawet jednak jeśli doskwierała jej słabość fizyczna, to Robina ani przez chwilę nie odniosła
wrażenia, by damie brakowało ambicji lub, na przykład, sprytu. Siłą rzeczy zastanawiała się
więc, czy lady Phelps dopuściłaby do tego, by przeciekła jej przez chciwe, kościste palce
wyśmienita okazja zapewnienia synowi bogatej żony, gdyby - rzecz jasna - odpowiednia
dziedziczka zawitała do Brighton podczas ich pobytu.
Czy Simon Phelps aprobował te plany co do swojej przyszłości? Robina naturalnie nie
mogła tego wiedzieć. Jednak w miarę jak mijały dni i często spotykała go w towarzystwie - co
w takim miasteczku jak Brighton było nieuniknione, na wszystkie przyjęcia i bale zapraszano
tu bowiem tych samych ludzi - wyrobiła sobie pogląd, że jest to nader beztroski młodzieniec,
przejawiający niewiele ambicji i zainteresowań, które nie dotyczyłyby poezji i sztuki.
Nigdy nie wykazywał chęci uczestniczenia w jakichkolwiek męskich rozrywkach na
ś
wieżym powietrzu i wydawał się całkiem zadowolony z możliwości towarzyszenia matce
wszędzie, gdzie tylko sobie życzyła. Wieczorami pokazywali się więc w salonach, a za dnia
składali w miasteczku wizyty jej przyjaciołom. Ponieważ zaś byli regularnymi gośćmi
również w domu lorda Exmoutha, Robina nie potrzebowała długich obserwacji, by nabrać
przekonania, że ich wizyta zazwyczaj zbiegała się w czasie z opuszczeniem domu przez
Daniela.
W następstwie tego zaczęła widywać Daniela dużo rzadziej niż do tej pory.
Niewątpliwie winę za to ponosiły właśnie częste odwiedziny lady Phelps. Z nadejściem lipca
do Brighton zjechała następna grupa gości, a wśród nich również dobrzy znajomi Robiny z
hrabstwa Northampton, Olivia Roade Burton i jej siostra Beatrice z poślubionym przez nią
niedawno czarującym lordem Ravensdenem. Wizyty u Ravensdenów i zacieśniająca się
przyjaźń z panem Frederickiem Ainsleyem, który w odróżnieniu od lorda Phelpsa nie stronił
od świeżego powietrza i spacerów, sprawiły, że i Robina często przebywała poza domem.
Do Brighton przybył również przyjaciel Daniela, Montague Merrell, toteż naturalną
koleją rzeczy Daniel chętnie spędzał z nim czas i poświęcał go typowo męskim sprawom.
Łatwo zrozumieć, że z tego powodu wieczorami nie zawsze mógł towarzyszyć matce i
Robinie. Nie stanowiło to szczególnego problemu, tyle że Robina zaczęła tęsknić za
Danielem. Nie chciała się do tego przyznać nawet przed sobą, póki nie została postawiona w
przymusowej sytuacji, gdy pewnego ranka przy śniadaniu Daniel oznajmił, iż przeprowadzi
się na pewien okres do domu Merrella.
- Wielkie nieba, Danielu, po co? - spytała lady Exmouth, zwięźle wyrażając w ten
sposób również myśl Robiny.
- Może wyleciało ci to z pamięci, mamo, ale dziś mają przyjechać twoje wnuczki.
- I co z tego? Mamy dość miejsca w domu, by wszystkim było wygodnie. Absolutnie
nie widzę takiej konieczności, żebyś się wyprowadzał.
- Może rzeczywiście - przyznał, zerkając na Robinę, która przez cały czas pilnie
czytała list, położony przy talerzu - ale wszystkim wam będzie dużo wygodniej, jeśli jednak
się przeniosę. Poza tym stanowczo nie zgadzam się na przydzielenie pannie Halliwell pokoju
na strychu. Ona nieustannie służy pocieszeniem i wsparciem dziewczętom, odkąd zmarła ich
matka, nie pozwolę więc traktować jej jak służącej. Hanna z Lizzie mogą zamieszkać w moim
pokoju, a panna Halliwell w sąsiednim.
Najwidoczniej lady Exmouth w pełni podzielała względy Daniela dla guwernantki
jego córek, gdyż po chwilowym zastanowieniu skinęła głową na znak zgody.
- Dobrze. Czyli wszystko ustaliliśmy - stwierdził Daniel, uznawszy sprawę za
zamkniętą, po czym zwrócił się do Robiny, która nadal w zadumie śledziła treść listu. - Jest
pani dzisiaj bardzo milcząca. Ufam, że nie otrzymała pani złych wiadomości z domu.
Słucham... ? Ach, nie, skądże. Tylko trochę plotek i ploteczek. Moja rodzina
niecierpliwie oczekuje przybycia kuzynki. Tymczasem zresztą kuzynka już zapewne
przybyła.
Robina zmusiła się do spojrzenia na Daniela z nadzieją, że nie widać po niej wielkiego
rozczarowania, jakie odczuła na wiadomość o jego rychłej wyprowadzce z domu.
- Być może pamięta pan, jak opowiadałam mu, że mama zaproponowała dach nad
głową kuzynce Deborze po tym, jak mama kuzynki, a moja ciotka Frances, zmarła w
ubiegłym roku. Ośmielę się wyrazić przypuszczenie, że plebania nieodwracalnie się zmieni,
gdy tylko kuzynka rzeczywiście tam zamieszka. Droga Debora zbyt często staje się ofiarą
nieszczęśliwych wypadków. - Zajrzała do listu. - Poza tym jednak mama pisze tylko, że
tymczasem jeszcze nikogo nie oskarżono o zamordowanie markiza Sywell.
- Równie dobrze może się okazać, że jest to jedna ze spraw, które nigdy nie zostają
rozwiązane - wyraził przekonanie Daniel po chwili namysłu. - Chociaż z tego, co niedawno
powiedział mi Merrell, wynika, że regent bardzo chciałby wyjaśnić tę historię. Lady Exmouth
zmarszczyła czoło.
- Dlaczego, twoim zdaniem? Mam nadzieję, że Sywell nigdy nie był przyjacielem
regenta.
O ile wiem, markiz nie był niczyim przyjacielem - odrzekł Daniel, dając upust swemu
sarkastycznemu poczuciu humoru. - Nie w tym rzecz. Po prostu regent nie jest zadowolony,
gdy dowiaduje się, że jeden z parów został, hm, zgładzony. Dość było w ostatnich latach
podobnych incydentów po drugiej stronie Kanału. Nasz przyszły król nie życzy sobie nic
podobnego u nas i prawdę mówiąc, trudno go o to winić. Po co nam bandy rewolucjonistów
podrzynające gardła arystokratom? Zawsze mogłaby wtedy przyjść kolej i na mnie!
- Jestem jedyną osobą, która mogłaby cię zamordować, a to dlatego że opuszczasz
mnie w taki sposób! - odpowiedziała jego matka, - Dzięki Bogu, że wciąż mam drogą Robinę
do towarzystwa. Poważnie zastanawiam się nad tym, żeby po zakończeniu sezonu namówić ją
na wspólny powrót do Bath. Mogłaby zamieszkać tam na stałe. Jestem przekonana, że ona
nigdy by mnie nie opuściła!
- Jeśli nie będziesz bardzo ostrożna, mamo - ostrzegł ją Daniel, którego uśmiech
powoli topniał, a spojrzenie stawało się wyjątkowo skupione - możesz przypadkiem osiągnąć
całkiem odwrotny skutek.
Ponieważ Daniel był zajęty przenoszeniem części swojego osobistego dobytku do
domu przyjaciela, Robina musiała z konieczności zrezygnować z lekcji powożenia kolaską.
Pozostała więc w domu i razem z lady Exmouth przyjmowała gości, którzy przez ostatnie
przedpołudnia niezmiennie napływali szerokim strumieniem. Po lunchu postanowiła jednak
zaczerpnąć świeżego powietrza, bardzo się więc ucieszyła, gdy akurat w najodpowiedniejszej
chwili pojawił się pan Frederick Ainsley i zaproponował jej swoje towarzystwo.
Pan Ainsley był ledwie średniego wzrostu i poza parą czystych, bardzo bystrych,
szarych oczu nie miał w swym wyglądzie niczego, co zwracałoby na niego uwagę, dlatego z
pewnością nie odpowiadał gustom dam. W odróżnieniu od lorda Simona Phelpsa, który
budził powszechne zainteresowanie wszędzie, gdzie się pojawił, pan Ainsley mógł nawet być
obecny na przyjęciu, a większość gości i tak o tym nie wiedziała. Mimo to Robina
zdecydowanie przedkładała jego towarzystwo nad towarzystwo przystojnego, młodego lorda.
Uważała, że liczne zalety pana Ainsleya rekompensują jego niepozorność. Był on pod
każdym względem dżentelmenem, eleganckim i troskliwym. Umiał ciekawie prowadzić
rozmowę w odróżnieniu od Simona Phelpsa, który raz po raz zdawał się odpływać w swój
własny świat, pozostawiając Robinę z mocnym przeświadczeniem, że nie słyszał ani jednego
jej słowa.
Robina przekonała się, że ilekroć dotrzymuje jej towarzystwa pan Ainsley, czas
upływa podejrzanie szybko. Ten spacer nie był wyjątkiem, wróciła więc do domu później, niż
zamierzała, i weszła do sieni akurat w chwili, gdy kamerdyner dowodził roznoszeniem
mnóstwa pozostawionych tam bagaży. Pod wpływem tego widoku zrezygnowała z pójścia na
górę, aby zdjąć czepek i uczesać włosy, i skierowała się prosto do głównego salonu, gdzie
zgodnie z oczekiwaniami zastała córki Daniela, siedzące razem z babką na kanapie, oraz
kobietę w prostej, szarej sukni, zajmującą fotel obok.
Obecny był również sam Daniel. Natychmiast po wejściu Robiny wstał z fotela i
powitał ją okrzykiem:
- Ha, w końcu wraca nasz wędrowiec!
Można to było odebrać także jako łagodną przyganę. Ale jeśli nawet taki miał cel, to
złagodził wymowę swoich słów ciepłym uśmiechem i przyjaznym gestem zaprosił Robinę
bliżej.
- Panno Perceval, proszę pozwolić, że przedstawię moje córki, Hannę i Elizabeth.
Robina i jej trzy siostry nie wyglądały naturalnie jednakowo, mimo to na pierwszy
rzut oka było widać, że są spokrewnione. Nie powiedziałoby się tego o dwóch dziewczętach,
które stanęły teraz przed Robina i dygnęły. Nawet ich dygi różniły się między sobą
zręcznością i elegancją. Ciemnowłosa Hanna miała łagodne, piwne oczy i przypominała z
urody ojca. Lizzie prawdopodobnie przypominała swą piękną matkę, miała bowiem jasną
karnację, niesamowicie niebieskie oczy i mnóstwo blond loczków.
Szybko okazało się, że różnice dotyczą także charakteru. Hanna wydawała się dorosła
jak na swoje dwanaście lat, była cicha i dbała o maniery. Lizzie, czego nie dało się ukryć,
miała niewyczerpaną energię dziewięcioletniego dziecka i była w ruchu praktycznie bez
przerwy. Chcąc przedstawić pannę Halliwell, ojciec zdołał ją jednak bez trudu namówić, żeby
jeszcze na chwilę usiadła przy babci.
Robina miała dotąd nieliczne kontakty z guwernantkami. Jej rodziców nie było stać na
luksus zatrudnienia prywatnego nauczyciela, więc ona i siostry zdobywały wykształcenie na
plebanii, uczone przez rodziców, którzy byli oczytani i dużo wiedzieli. We wsi przez te
wszystkie lata może ze dwie guwernantki zostały zatrudnione, a przyjaciółka Robiny, lady
Sophia Cleeve, naturalnie pobierała nauki u prywatnych nauczycielek, z których wszystkie -
jak Robina sięgała pamięcią - były dość podobne: chuderlawe, w średnim wieku i nosiły
okulary. Panna Halliwell nie pasowała do tego stereotypu, na pewno nie skończyła jeszcze
bowiem trzydziestu lat i miała smukłą, kształtną, bardzo atrakcyjną figurę.
- Zanim pani do nas dołączyła - zwrócił się Daniel do Robiny, gdy oboje usiedli -
rozmawialiśmy o tym, co moglibyśmy wymyślić na jutro, żeby dziewczęta się nie nudziły.
Czy ma pani jakiś pomysł?
- Jeśli utrzyma się ładna pogoda - odrzekła po chwili zastanowienia - a wszystko
wskazuje na to, że tak, moglibyśmy wybrać się gdzieś na piknik.
Propozycja zyskała natychmiastową aprobatę obu dziewcząt, a zwłaszcza Hanny,
która bardzo chciała wziąć szkicownik i utrwalić na papierze jakiś widok z okolicy.
- A zatem to mamy ustalone - powiedział dobrotliwie Daniel. - Musimy tylko wybrać
miejsce pikniku. Czy w tej kwestii coś się pani nasuwa, panno Perceval?
Robina wiedziała, że oblała się rumieńcem, takie wrażenie wywarł na niej uśmiech
Daniela. Pozostała jej nadzieja, że te kolory na twarzy będzie można przypisać skutkom
przechadzki, z której właśnie wróciła.
- Kiedy dawał mi pan pierwszą lekcję powożenia kolaską, mijaliśmy bardzo ładny las.
Niedaleko tego miejsca, gdzie odbywa się targ - wyjaśniła, gdy Daniel zmarszczył czoło. - O
ile pamiętam, powiedział pan, że w pobliżu są ruiny klasztoru, a to, jak sądzę, jest doskonały
obiekt do szkicowania.
- A, tak! Już wiem, co ma pani na myśli. Jeśli dobrze pamiętam, po rzeczce zawsze
pływa tam kilka par łabędzi. - Została nagrodzona kolejnym ciepłym uśmiechem. - Mądra z
pani osóbka, panno Perceval. Wymyśliła pani idealne miejsce. Jest tam dość cienia dla mamy,
w razie gdyby zrobiło się gorąco, i las dla tych spośród nas, którzy będą mieli dość energii na
spacer.
- Uczysz pannę Perceval powozić kolaską, papo? - spytała Hanna. Gdy zmarszczyła
czoło, jej podobieństwo do ojca jeszcze się uwidoczniło. - Mamy nigdy nie uczyłeś.
- Mama nigdy nie wyrażała najmniejszego zainteresowania taką możliwością, w
odróżnieniu
od
panny
Perceval,
która
nieustannie
zaskakuje
mnie
licznymi
zainteresowaniami.
- A mnie też nauczysz, papo? - spytała pełna entuzjazmu Lizzie.
- Może. Ale musisz być trochę starsza i potrafić spokojnie siedzieć przez przynajmniej
dwie minuty - zażartował i wstał, bo do pokoju weszła pokojówka z tacą z herbatą. -
Tymczasem zostawimy babcię, żeby mogła wypić herbatę, a my wyjdziemy na dwór i tam
dostaniemy lody z lemoniadą.
Czy dobrze mi się zdaje, że pani pochodzi z tej części kraju, panno Halliwell? -
spytała lady Exmouth, gdy jej syn z córkami opuścili pokój.
- Tak, proszę pani, to prawda - odpowiedziała z nieskazitelną poprawnością.
- Wspominała pani, zdaje się, o krewnych wciąż mieszkających w okolicy.
- Tak, milady. Mieszka tu mój brat z rodziną. On uczy w szkole znajdującej się około
pięciu mil od Brighton.
- W takim razie, moja droga, powinnaś skorzystać z okazji i złożyć mu wizytę. Może
nawet wybierzesz się tam na cały dzień właśnie jutro? - podsunęła. - Mój syn na pewno nie
będzie miał nic przeciwko temu, żebyś wzięła mniejszy powóz. Nam będzie wygodniej
podróżować w większym. Poza tym Daniel pewnie zechce pojechać kolaską.
Uszczęśliwiona mina panny Halliwell dowodziła, że ta wielkoduszna propozycja
została przyjęta z wdzięcznością. Nie ulegało jednak wątpliwości, że guwernantka nie zwykła
zaniedbywać swych obowiązków, powiedziała bowiem:
- Ale przecież jutro będę z pewnością potrzebna, żeby zająć się dziewczętami podczas
pikniku.
- Jestem pewna, że sobie poradzimy. Panna Perceval ma trzy młodsze siostry, więc
dobrze umie zabawiać młode damy. Zatem wszystko ustalone.
Lady Exmouth uśmiechnęła się do Robiny i poprosiła ją o nalanie herbaty, a potem
znowu zwróciła się do guwernantki.
- Powiem ci przy okazji, moja droga, że łączy was z panną Perceval znacznie więcej
niż tylko umiejętność opieki nad dziewczętami. Jej ojciec też jest duchownym.
Konwersacja w naturalny sposób zeszła na pracowite, lecz przyjemne życie na
wiejskiej plebanii. Okazało się, że panna Halliwell w dzieciństwie straciła matkę i musiała
wziąć na siebie obowiązek prowadzenia domu. Gdy jej starszy brat się wyprowadził,
przyjąwszy posadę nauczyciela, została przy ojcu i mieszkała z nim aż do jego śmierci przed
czterema laty. Wtedy niemal z dnia na dzień parafia przeszła w inne ręce, a ona została bez
dachu nad głową. Postanowiła więc iść w ślady brata, a że sprzyjało jej szczęście, wkrótce
znalazła zatrudnienie u rodziny Exmouthów.
Po wysłuchaniu tej niedługiej opowieści o losach panny Halliwell Robina zaczęła
chyba pierwszy raz w pełni zdawać sobie sprawę z tego, jak często uważała, że coś należy jej
się od życia, podczas gdy w rzeczywistości była bardzo uprzywilejowana w porównaniu z
wieloma innymi dziećmi duchownych. W odróżnieniu od niedawno zmarłego pana
Halliwella, jej ojca było stać na zatrudnienie służby do wykonywania cięższych prac
domowych. Nikt nie kazał jej sprzątać, gotować ani rozpalać ognia. Nie miała obowiązku
uprawiać warzywnika, aby zaoszczędzić trochę pieniędzy.
Musiała też postawić sobie pytanie, ile córek duchownych mogło się poszczycić
sezonem w Londynie. Ilu spośród nich zdarzyło się tak jak jej teraz siedzieć w wytwornym
salonie i częstować obecnych herbatą, jakby były paniami domu i miały wszelkie prawo to
robić?
Przystosowała się do tego uprzywilejowanego życia z taką łatwością, jakby urodziła
się artystokratką. W gruncie rzeczy przez ostatnie kilka miesięcy po prostu żyła jak w bajce,
był więc najwyższy czas skończyć z głupimi rojeniami i spojrzeć prawdzie w oczy. Przecież
jeśli nie otrzyma następnych propozycji małżeństwa i wróci do Abbot Quincey, to w niezbyt
odległej przyszłości sama może być zmuszona do szukania posady u jakiejś arystokratycznej
rodziny. Wszak nie mogła wymagać od rodziców, by bez końca ją utrzymywali, a to
oznaczało, że zapewne któregoś dnia zostanie guwernantką. Panna Halliwell, trzeba
powiedzieć, wydawała się całkiem zadowolona ze swego losu. Ale ile guwernantek miało
szczęście znaleźć zatrudnienie w domu tak życzliwego i opiekuńczego dżentelmena, jak lord
Exmouth? Robina podejrzewała, że bardzo niewiele.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Następnego ranka w sieni zebrała się niewielka, lecz bardzo wesoła grupa amatorów
pikniku. Panna Halliwell, przy pełnym poparciu lorda Exmoutha, wyruszyła godzinę
wcześniej, by spędzić dzień z bratem i jego rodziną. Robina, która już zdążyła zaskarbić sobie
sympatię córek Daniela, a zwłaszcza Lizzie, powoli dochodzącej do przekonania, że w pannie
Perceval odnalazła pokrewną duszę, z powodzeniem rozweselała dziewczynki, opowiadając
im o kolejnym ze swoich niezbyt chlubnych dziecięcych wyczynów, gdy drzwi wejściowe się
otworzyły i do domu wszedł Daniel. Ku zaskoczeniu zebranych tuż za nim dziarskim krokiem
wmaszerował do środka sir Percy Lovell w słomkowym kapeluszu na głowie, ubrany w
krzykliwą kamizelkę w żółtozielone paski, z dziwacznie wyglądającą wiązanką kwiatów przy
klapie surduta.
- Wielkie nieba! - zawołała lady Exmouth, spoglądając to na kamizelkę, to na kwiaty.
- Cóż pana do nas sprowadza, Percy? Chyba nie chce pan przyłączyć się do naszego
towarzystwa?
- Wręcz przeciwnie - zapewnił. - Wczoraj wieczorem, kiedy spotkałem Exmoutha,
wspomniał o małej przejażdżce. Uznałem, że takiej okazji nie mogę stracić, więc się
wprosiłem.
Niewątpliwie ani Hanna, ani Lizzie, nie miały nic przeciwko jego obecności, o czym
ś
wiadczyło entuzjastyczne powitanie. Sir Percy, rozpromieniony niczym wyrozumiały wujek,
natychmiast wręczył Hannie bukiet i powiedział jej, że wyrasta na diabelnie urodziwą pannę,
po czym powiadomił Lizzie, że jest nieznośnym kociakiem, którego powinno się prowadzać
na szelkach, co przyprawiło małą o chichot i spowodowało, że zaczęła jeszcze bardziej
obskakiwać sir Percy'ego.
- Ma pan fatalny wpływ na dzieci, Percy - oświadczyła lady Exmouth i zerknęła
karcąco w stronę innej osoby. - Niewątpliwie jednak nie jest pan w tym odosobniony.
Daniel, który polecił lokajowi zmienić zabrudzony chodniczek w kolasce, odwrócił się
w porę, by usłyszeć tę uwagę.
- Czyżby?! - Z ukosa zerknął na winowajczynię.
W odpowiedzi otrzymał jedynie prowokacyjne spojrzenie niebieskich oczu, które
natychmiast wywołało na jego twarzy tak czuły uśmiech, że sir Percy stanął jak wryty i tylko
zamrugał powiekami ze zdumienia.
Pełne znaczenie zdarzenia, którego był świadkiem, zostało przezeń w lot zrozumiane.
Dobrze wiedział, gdzie, a ściślej mówiąc z kim, zdaniem jego dobrej przyjaciółki lady
Exmouth jej syn ma szukać w przyszłości szczęścia. Do tej chwili nie zdawał sobie jednak
sprawy z tego, że zabiegi damy odnoszą bardzo dobre skutki. Zerknął w jej kierunku,
szukając potwierdzenia swojego wniosku, i zobaczył wspaniałą scenę poszukiwania czegoś w
torebce. Jednak niezaprzeczalną satysfakcję lady Exmouth zdradzały jej uniesione kąciki ust.
- Na Jowisza! Tak... no tak. Czy nie powinniśmy już wyruszyć? - Zgłosiwszy tę
propozycję, jako pierwszy skierował się do wyjścia.
Obie dziewczynki, co zrozumiałe, chciały jechać kolaską z ojcem. Gdy ten był zajęty
lokowaniem ich na siedzeniu, jego uwagę niespodziewanie zaprzątnął zbliżający się kłusem
samotny jeździec.
W spojrzeniu, którym Daniel obdarzył Robinę, nie było tym razem ani krzty czułości.
Robina jednakże wydawała się zaskoczona widokiem przybysza nie mniej niż inni, a lady
Exmouth czym prędzej przejęła inicjatywę, aby jej syn pod wpływem widocznego
rozdrażnienia nie powiedział przypadkiem czegoś, czego mógłby potem żałować.
- O, dzień dobry, lordzie Phelps - powitała przybysza, który w końcu zbliżył się do
niewielkiego orszaku. - Ufam, że nie zamierzał pan złożyć nam porannej wizyty, bo jak pan z
pewnością zauważył, właśnie wyruszamy na małą włóczęgę po okolicy.
- Wiem, milady. Liczyłem na to, że uda mi się zdążyć jeszcze przed wyjazdem.
Dowiedziałem się wcześniej od matki, że ma się odbyć plener dla miłośników szkicowania, i
postanowiłem wziąć w nim udział. Naturalnie jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.
- Nie, skądże - oznajmiła lady Exmouth, usiłując wykrzesać z siebie jak najwięcej
entuzjazmu. Na wszelki wypadek nieco podniosła głos, mając nadzieję, że zagłuszy tym
niechętnie mruczącego coś pod nosem sir Percy'ego. - Kucharka z pewnością przygotowała
dostatecznie obfity prowiant.
- Co panią, u licha, opętało, Lavinio, że pozwoliła pani temu osobnikowi zabrać się z
nami? - spytał stanowczym głosem sir Percy, gdy wspiął się do powozu za damami i
ostentacyjnie zatrzasnął drzwi, żeby ostatniemu przybyszowi nie wpadło do głowy
zrezygnować z wierzchowca i zażyczyć sobie miejsca w pojeździe. - To doprawdy
impertynencja pojawiać się bez zapowiedzi i w taki sposób wpraszać.
- Ucieszne, że akurat od pana to słyszę, Percy - odparła. - Pan zrobił dokładnie to
samo.
- Pozwolę sobie jednak dostrzec dużą różnicę. Jestem od dawna przyjacielem rodziny.
Wiedziałem, że nie będziecie mieli obiekcji przeciwko mojemu towarzystwu.
- A co skłania pana do przypuszczenia, że mam obiekcje przeciwko obecności lorda
Phelpsa, który postąpił dokładnie tak samo?
- Pomyślałbym raczej, że to dość oczywiste, moja droga - odrzekł, przesyłając
znaczące spojrzenie jedynej osobie, zajmującej miejsce na siedzeniu naprzeciwko. Ta, od
chwili gdy powóz ruszył, niezmiennie wyglądała przez okno. - Daniel nie był zachwycony
powiększeniem naszej kompanii. Zauważyłby to nawet głupiec.
- Och, nie sądzę, żeby poważnie się temu sprzeciwiał - odparła lady Exmouth,
bynajmniej nie starając się zniżyć głosu. - Zresztą dlaczego miałby to robić, na miłość boską?
Lord Phelps jest całkiem nieszkodliwy, sam pan wie.
- Może i nieszkodliwy - przyznał, po czym dodał półgłosem: - Ale piekielnie
przystojny.
- Temu nie można zaprzeczyć. - Lady Exmouth postanowiła jednak dowieść swojemu
wypróbowanemu przyjacielowi, że jego niepokój jest całkowicie bezpodstawny, zwróciła się
więc do Robiny: - Moja droga, czy zauważyłaś minę Hanny, gdy nadjeżdżał lord Phelps?
Robina nie umiała powściągnąć uśmiechu.
Owszem, proszę pani, i doprawdy chciałabym dostawać złotą gwineę za każdym
razem, gdy widzę u kogoś tę minę. Od czasu gdy młody lord przyjechał do Brighton, byłabym
już bogatą kobietą!
- Ale nie przypominam sobie, abyś ty przypatrywała się lordowi w ten sposób chociaż
raz, odkąd zostaliście sobie przedstawieni.
W oczach Robiny błysnęły wesołe ogniki.
- To dlatego, że zostałam zawczasu ostrzeżona. Cyganka, jak się okazało, trafnie
przepowiedziała mi, że poznam przystojnego mężczyznę.
- Wielkie nieba! - Lady Exmouth objawiła szczere zdziwienie i niemałe
zainteresowanie. - Nie wiedziałam, że byłaś u wróżki, dziecko. Kiedy? Czy niedawno?
Tak. Kiedy lord Exmouth wziął mnie na pierwszą lekcję powożenia kolaską,
natknęliśmy się na koński targ i postanowiliśmy obejrzeć go z bliska. Wróżka była jedną z
miejscowych atrakcji.
- To niezwykle ciekawe, moje dziecko! I czego jeszcze się od niej dowiedziałaś?
Robina uświadomiła sobie, że ostatnio podejrzanie dużo zastanawia się nad słowami
Cyganki. Najprawdopodobniej w głębi serca miała nadzieję, że niejedna z jej przepowiedni
się sprawdzi. Myśl o tym, że oczekuje ją beztroskie i szczęśliwe życie, była bardzo krzepiąca,
naturalnie jednak Robina ze wszystkich sił starała się zachować rozsądny dystans wobec tych
nadziei.
- Niewiele, proszę pani. - Wzruszyła ramionami. - Nie należy traktować cygańskich
wróżb zbyt poważnie.
- Co do przystojnego mężczyzny z pewnością miała rację. Czy przypadkiem nie
przepowiedziała ci małżeństwa?
- Phi! - niezbyt grzecznie przerwał te dociekania sir Percy, czym zasłużył sobie na
zniecierpliwione spojrzenie przyjaciółki. - Sama dobrze pani wie, że to tylko czcza gadanina.
A jeśli nawet Cyganka przepowiedziała obecnej tu pannie Robinie małżeństwo, to mam
wielką nadzieję, że nie z tym bufonem, który jedzie obok.
Lady Exmouth z największym wysiłkiem zdołała powstrzymać wybuch śmiechu.
- Jest pan nieuprzejmy, Percy. Wprawdzie nie twierdzę, że lord Phelps to wybitnie
zajmujący rozmówca, ale z pewnością nie można uznać go za prostaka.
- Na mnie sprawia właśnie takie wrażenie. Czy kiedykolwiek próbowała pani
prowadzić konwersację z półgłówkiem? Taki z byle powodu zamyka się w swoim świecie i
już go nie ma. - Wzruszył ramionami. - Przypuszczam zresztą, że był zmuszony do przyjęcia
takiej taktyki, żeby odciąć się od swojej matki, choćby tylko duchowo - ciągnął, starając się
zachować fair wobec lorda. - Ona nie odstępuje syna na krok. Ciąga go ze sobą wszędzie.
Owszem, też to zauważyłam - musiała przyznać lady Exmouth.
- I powiem pani coś jeszcze - mówił coraz bardziej zaaferowany sir Percy. - Nie wolno
dać się oszukać tym zamglonym oczom Augusty. Ona jest chytra jak lisica. A do tego
bezwzględna niczym lichwiarz! Słyszałem z dobrego źródła, że przyjechała do Brighton
wyłącznie dlatego, że nie musiała z własnej sakiewki opłacić pobytu. Dom wynajęła
początkowo jej siostra, ale późną wiosną zaniemogła i wtedy zaproponowała go Auguście. A
ta naturalnie skorzystała z okazji. I bez wątpienia nie zapłaciła siostrze ani pensa odstępnego!
Lady Exmouth nie słyszała tej plotki, ale wcale nie zdziwiłaby się, gdyby prawda
istotnie tak wyglądała.
- Augusta, niestety, bardzo się zmieniła. To już nie jest przyjaciółka, jaką pamiętam z
dawnych łat.
Ś
więta prawda. Dlatego musi pani uważać, moja droga - ostrzegł ją sir Percy. -
Słyszałem również pogłoskę, że Augusta zamierza zostać w Anglii aż do przyszłego roku. Jej
rodzina nie ma już posiadłości w naszym kraju, więc nie wykluczam, że lady Phelps
postanowiła żerować na dawnych przyjaźniach.
Jeśli nie zachowa pani ostrożności, wprosi się na jesień do Bath i będzie pani skazana
na jej towarzystwo.
- Jeśli spróbuje, to spotka ją srogi zawód - oznajmiła dama. - Tymczasem jeszcze nie
jestem zdecydowana. Wprawdzie chciałabym z końcem lata wrócić do Bath, ale jest też taka
możliwość, że pojadę z Danielem do Courtney Place.
Sir Percy nawet nie starał się ukryć zaskoczenia.
- Po co, u licha? Daniel już całkiem ozdrawiał. W tak dobrej dyspozycji nie widziałem
go od lat.
- Naprawdę tak pan sądzi? - Lady Exmouth bardzo wysoko ceniła opinię sir Percy'ego
na wszystkie tematy. - Może wobec tego wcale nie muszę zastanawiać się nad pobytem w
Kencie.
Stanowczo nie - zapewnił ją rozmówca. - Po wypadku była inna sytuacja. Wtedy sam
uważałem, że pani wsparcie byłoby mu bardzo potrzebne. Właśnie dlatego pozwoliłem sobie
przyjechać po panią do Bath.
- Jestem panu za to dozgonnie wdzięczna, Percy - odpowiedziała, przesyłając mu
ciepły uśmiech.
- Och, to nie był dla mnie żaden kłopot. - Pokręcił głową, bo obrazy tamtych dni wciąż
składały się w jego umyśle na żywe, plastyczne wspomnienie. - Uważam, że Exmouth już
odzyskał siły i może sam decydować o swojej przyszłości, więc jeśli chcesz skorzystać z
mojej rady, droga Lavinio, pozwól mu na trochę samodzielności. Będzie ci za to wdzięczny -
dodał, mierząc przyjaciółkę znaczącym spojrzeniem.
Robina, która w milczeniu przysłuchiwała się tej rozmowie, podzielała zdanie sir
Percy'ego. Wprawdzie nie była tak pewna jak on, czy Daniel już doszedł do siebie po stracie
ż
ony, ale uważała, że jest w stanie zająć się własnymi sprawami bez pomocy matki, mimo że
lady Exmouth miała jak najlepsze intencje.
Na szczęście Daniel dobrze orientował się w terenie i bez trudu znalazł zakątek
zaproponowany przez Robinę. Skręcił z głównego traktu, by zatrzymać kolaskę w cieniu
potężnego cisu.
Podczas gdy Robina i lady Exmouth zastanawiały się nad wyborem odpowiedniego
miejsca na rozłożenie rzeczy, Daniel zorganizował wynoszenie z powozu koców i koszyków
z prowiantem. Po rozstawieniu jedzenia na trawie w powietrzu uniósł się smakowity zapach
pieczonych kurcząt, co natychmiast obudziło apetyt sir Percy'ego, który bez ociągania wyraził
pogląd, że należy przystąpić do badania zawartości koszyków, zanim szampan niestosownie
się ogrzeje.
Ponieważ nikt nie zgłosił sprzeciwu, lady Exmouth poleciła służbie podać jedzenie i
napoje. Wszyscy z wyjątkiem lorda Phelpsa, bardzo powściągliwego w zaspokajaniu głodu, z
dużym entuzjazmem kosztowali kolejne dania przygotowane na tę okazję przez kucharkę.
Dlatego nikt nie czuł potem zbytku energii i gra w krykieta, zaproponowana wcześniej przez
Daniela dla sprawienia przyjemności Lizzie, została odłożona na czas potrzebny żołądkom,
aby poradzić sobie z obfitym posiłkiem.
Hanna, zachęcona przykładem lorda Phelpsa, postanowiła szkicować. Uznano, że
najbardziej malowniczy widok ruin klasztoru rozciąga się od strony dużego lasu,
zasłaniającego znaczną część horyzontu. Skrajem lasu płynęła zakolami rzeka, a ruiny
znajdowały się wśród drzew na drugim jej brzegu.
Po rozłożeniu koca na bujnej trawie, o kilka jardów od stanowiska lorda Phelpsa,
Robina usiadła między dwiema dziewczynkami. Hannę, zręczną rysowniczkę, bardzo szybko
pochłonął temat, natomiast jej siostra jeszcze szybciej straciła zainteresowanie szkicowaniem,
uległa jednak perswazjom i zgodziła się wytrwać przy pracy do czasu, aż przyjdzie ojciec.
Daniel przystanął, by zerknąć przez ramię lordowi Phelpsowi i odniósł wystarczająco
korzystne wrażenie, by kilka razy z uznaniem skinąć głową. Potem odwrócił się i wolno
ruszył ku dziewczętom.
- Phelps niezaprzeczalnie ma talent - zauważył półgłosem, gdy podszedł do koca.
Umiejętności swojej starszej córki również szczodrze wychwalał. Zdołał nawet
powiedzieć coś pochlebnego o pośpiesznie nagryzmolonym szkicu Lizzie, w który autorka
włożyła niezbyt wiele serca. W końcu stanął przy Robinie.
- Zastanawiam się, co powiedzieć o tym rysunku - odezwał się w końcu, przyjrzawszy
się z uwagą ostatniemu dziełu.
Robina zdołała zapanować nad sobą i dalej rysowała ze skupioną miną, jakby to nie jej
praca była właśnie poddawana ocenie. Szkicowanie zawsze było jej ulubionym zajęciem i
miłym sposobem na spędzenie czasu w smutne, deszczowe dni, gdy nie mogła wyjść z domu.
Wielu ludzi, w tym nawet matka, należąca do surowych krytyków tak zwanych kobiecych
zajęć, mówiło jej, że ma niezaprzeczalny talent. Robina znała granice swoich zdolności,
wiedziała jednak również, że służące jej do rysunków modele można rozpoznać na pierwszy
rzut oka, była więc przygotowana na odparowanie z humorem wszelkich żartobliwych uwag.
Ten... hm... obiekt pośrodku jest zapewne klasztorem... Tak - mruknął, zwracając
głowę w bok - jeśli spojrzy się na niego pod tym kątem, rzeczywiście przypomina
budynek...w każdym razie do pewnego stopnia.
- Och, papo! Jesteś wyjątkowo niesprawiedliwy, jeśli stroisz sobie takie żarty -
oburzyła się Hanna. - Chciałabym umieć szkicować choćby w połowie tak zręcznie jak
Robina.
Uniósł brwi.
- Robina?
- Uhm... Robina pozwoliła mi mówić do siebie po imieniu.
- I mnie też, papo - poinformowała go Lizzie, zrywając się z koca od bezpowrotnie
porzuconego rysunku. - Czy wiesz, że ona ma trzy siostry, a papa dał im wszystkim chłopięce
imiona, bo chciał, żeby były chłopcami?
- Wcale tego nie zrobił, głuptasie - poprawiła ją starsza siostra. - On wybierał imiona
dla chłopców i zmieniał je, kiedy okazywało się, że ma dziewczynki.
- Ale i tak chciał mieć chłopca. Robina tak powiedziała - zaprotestowała Lizzie, po
czym obdarzyła ojca pytającym spojrzeniem. - Papo, czy ty też chciałeś, żebyśmy były
chłopcami?
- Nie, kochanie. Byłem bardzo szczęśliwy z powodu waszego przyjścia na świat.
Tą dyplomatyczną odpowiedzią zaskarbił sobie promienny uśmiech młodszej latorośli,
która mocno chwyciła go za rękę. Chodź, papo. Zobaczymy, co jest w lesie.
- Dobrze, Lizzie. Zaraz z tobą pójdę - odrzekł, delikatnie uwalniając rękę z uścisku. -
Ale najpierw muszę dowiedzieć się, czy twoja babcia albo sir Percy nie chcieliby nam
towarzyszyć. Nie odchodź nigdzie beze mnie - ostrzegł.
Lizzie najwyraźniej niezbyt zadowolona, że musi jeszcze posiedzieć w oczekiwaniu na
powrót ojca, postanowiła wykorzystać zwalone drzewo, by poćwiczyć równowagę, chodząc
tam i z powrotem po pniu, a Hannie i Robinie dać możliwość dalszego szkicowania w
spokoju.
- Myślę, że papa zachował się bardzo niegrzecznie, oceniając twój rysunek -
oświadczyła Hanna, gdy lord Exmouth oddalił się poza zasięg głosu. - Nigdy nie słyszałam,
ż
eby tak krytykował rysunki mamy, a twój jest o niebo lepszy od nich wszystkich. - Nagle
zmarszczyła czoło. - Mama nie lubiła, kiedy ludzie źle oceniali jej rysunki.
Nawet te nieliczne wzmianki o matce, które Robina dotąd usłyszała od dziewcząt,
przekonały ją, że obie darzyły zmarłą żonę Daniela głębokim uczuciem, a zwłaszcza Hanna,
która pamiętała ją lepiej niż Lizzie, była bowiem o trzy lata starsza. Obie radziły sobie
nadspodziewanie dobrze ze stratą, jakiej doznały. I obie były wzruszająco przywiązane do
ojca.
Robinie nawet nie przyszło do głowy, że ostatnia uwaga Hanny mogła być w
zamierzeniu negatywną oceną charakteru matki. Najwyraźniej jednak albo zmarła lady
Exmouth nie ceniła sobie krytycznych uwag, albo nie lubiła, kiedy się z nią przekomarzano.
Robina była przyzwyczajona i do jednego, i do drugiego, więc wcale nie wzięła sobie do
serca niepochlebnej opinii Daniela o szkicu.
Twój papa bardzo lubi żartować. Z pewnością dokuczanie mi dla zabawy sprawia mu
przyjemność.
- Lizzie i mnie papa też dokucza. - Hanna znowu sposępniała. - Nie pamiętam, żeby
dokuczał w ten sposób mamie. - Zerknęła na lorda Phelpsa, który wciąż w milczeniu oddawał
się pracy. - On jest bardzo przystojny, prawda?
- Bardzo - przyznała Robina i pomyślała, że ostatnimi czasy dziewczęta zadziwiająco
szybko dorastają. Nie przypominała sobie, by w wieku Hanny zwracała uwagę na to, czy jakiś
dżentelmen jest przystojny. Pamiętała jednak, że oddalała się bez pozwolenia, chociaż
stanowczo jej tego zabraniano, i wyglądało na to, że ta mała małpka Lizzie właśnie zrobiła to
samo.
- Widzę, że twoja siostra postanowiła jednak nie czekać na powrót ojca - powiedziała,
ostrożnie odkładając szkicownik na koc. - Lepiej pójdę jej poszukać, żeby nie napytała sobie
biedy.
Ona zawsze to robi - zrzędliwie stwierdziła Hanna. - Pójdę z tobą. Lizzie prędzej czy
później zgubi się w lesie i wtedy dopiero pożałuje!
Weszły między drzewa, ale nigdzie nie było ani śladu dziewczynki. Hanna, znająca
upodobania siostry, wyraziła przypuszczenie, że Lizzie mogła wybrać się nad rzekę.
- To do niej podobne, bo papa bardzo wyraźnie mówił, że tego nie wolno jej robić pod
ż
adnym pozorem.
Robina z trudem powściągnęła uśmiech. Rozumiała zawstydzenie starszej córki
Daniela. Sama miała przecież trzy młodsze siostry i dobrze wiedziała, jak czasem potrafią
zaleźć za skórę, lecz mimo to nigdy nie nęciła jej rola skarżypyty. Nie wątpiła, że pod tym
względem Hanna jest do niej podobna.
- Wobec tego poszukajmy najpierw tam - zdecydowała Robina i pierwsza ruszyła
przez zarośla.
Wysoka trawa i paprocie ocierały jej się o spódnice, ale nie było sposobu na
uratowanie ich przed zaplamieniem. Zresztą Robina bardziej troszczyła się w tej chwili o
Lizzie niż o swój wygląd.
Doszły nad brzeg rzeki, gdzie nie znalazły winowajczyni, na szczęście jednak Robina
usłyszała chichot, który rozległ się w odpowiedzi na wołanie Hanny.
- Jest nad rzeką, tylko dalej - powiedziała, zlokalizowawszy źródło wątłego odgłosu.
Zachowując bezpieczną odległość od śliskiego, spadzistego brzegu, dalej przedzierały
się przez nadbrzeżne krzaki i wreszcie dostrzegły małą. Wisiała niczym małpka na wysuniętej
nad wodę gałęzi drzewa, która niebezpiecznie się chyliła pod jej ciężarem.
- Natychmiast wracaj, Lizzie! - zakomenderowała przestraszona Hanna. - Wracaj
natychmiast, słyszysz? Bo jak nie, to zawołam papę!
- No dobrze - odburknęła, najwyraźniej potraktowawszy groźbę siostry poważnie, i już
miała powoli przesunąć się w stronę pnia, gdy nagle rozległ się głośny trzask. Lizzie z
pluskiem znikła w mętnej toni.
Hanna krzyknęła, ale Robina wiedziała, że nie wolno jej wpaść w panikę. Natychmiast
wysłała dziewczynkę po ojca. Lizzie wpadła do wody kilka jardów od brzegu. Nie było na co
czekać. Robina, nie wahając się dłużej, zdjęła czepek i trzewiki.
Nie dalej jak tego ranka zabawiała córki lorda Exmoutha opowiadaniami o własnych
wybrykach z dziecięcych lat, wśród których, jak teraz mogła stwierdzić, część zdecydowanie
nie stanowiła powodu do dumy. Nigdy jednak nie żałowała, że podczas swoich sekretnych
eskapad w młodości zdobyła umiejętność pływania.
Jej dobra przyjaciółka, lady Sophia Cleeve, nauczyła się tego od swego starszego brata
lorda Angmeringa i naturalnie zapragnęła podzielić się rzadką wśród dam sprawnością z
zaprzyjaźnioną córką pastora. Jezioro na terenie obszernego majątku rodziny Cleeve'ów było
idealnym miejscem do nauki, a Robina po przezwyciężeniu początkowej niepewności
przestała bać się wody i zaskakująco szybko doszła do godnych uwagi wyników. Nigdy nie
cieszyła się bardziej z posiadania tej umiejętności niż właśnie teraz, bo w chwili, gdy
wskoczyła do wody, potwierdziły się jej najgorsze przeczucia.
Rzeka wydawała się spokojna, nurt miała leniwy, ale pod powierzchnią czyhały na
nieostrożnych zdradliwe prądy, a, co gorsza, plątanina trzcin i innych roślin wodnych
stanowiła pułapkę, która nie spodziewającej się niczego ofierze groziła śmiertelnym
niebezpieczeństwem. Robina raz po raz czuła dotyk zielonych macek, ocierających się jej o
spódnice, gdy płynąc, gorączkowo szukała dziewczynki, która chwilę wcześniej ukazała się
na powierzchni, krztusząc się i parskając, a teraz znów znikła bez śladu. Na szczęście kilka
jardów dalej Robina dostrzegła duże zagęszczenie bąbelków powietrza, mignęło jej też coś
niebieskiego.
Błyskawicznie dotarła do tego miejsca. W mętnej, zawiesistej wodzie nic nie było
widać, ale gdy zanurkowała, natrafiła dłonią na tkaninę. Mocno trzymając rękaw niebieskiej
sukienki Lizzie, wyciągnęła dziewczynkę na powierzchnię.
Kaszląca, przerażona Lizzie kurczowo zacisnęła ręce na szyi wybawicielki. przez co
omal nie wciągnęła ich obu ponownie pod wodę. W ostatniej chwili Robina zdołała uwolnić
się z uścisku i chwycić dziewczynkę tak, by móc ją doholować do brzegu.
Walka z prądem i szarpiącą się Lizzie sprawiła, że Robina osiągnęła cel półżywa.
Nawet przy samym brzegu nie miała jednak gruntu pod nogami, a śliski, spadzisty teren
uniemożliwiał jej wydostanie się z koryta rzeki. Brakowało jej zresztą siły, by tego
spróbować. Pozostało tylko kurczowo chwycić się sterczącego z ziemi korzenia i modlić, by
pomoc przyszła w porę.
Niebiosa wysłuchały jej modlitwy. Już, już wydawało jej się, że nie utrzyma Lizzie ani
chwili dłużej, gdy tuż nad nią rozległ się krzepiący męski głos i mocne ramię uwolniło ją od
ciężaru, który udało jej się ocalić przed niechybną śmiercią.
Chwilę potem sama została wyciągnięta z wody. Z całej siły przywarła do
muskularnego męskiego torsu, a ramionami oplotła wybawicielowi szyję, bardzo podobnie
jak kilka minut wcześniej uwiesiła się na niej Lizzie. Jej wybawca zdawał się nie mieć nic
przeciwko temu, bo wcale nie próbował się uwolnić, wręcz przeciwnie, szeptał kojące słowa,
których i tak nie była w stanie zrozumieć, bo pękała jej głowa i wciąż nie mogła złapać tchu.
Dopiero gdy nieco wyrównała oddech i poczuła, że może ustać na własnych nogach
bez pomocy, oswobodziła się z uścisku. Zaraz potem pojawiła się lady Exmouth z kocem, a
za nią zasapany sir Percy. Dama bez chwili zwłoki owinęła wełnianym kocem przerażoną,
rozszlochaną Lizzie, zerknęła na Robinę i wydała okrzyk przerażenia.
- Na Jowisza! - mruknął sir Percy, spoglądając w tę samą stronę, po czym szybko
włożył do oka monokl.
- Danielu, daj swój surdut... szybko - zakomenderowała lady Exmouth słabnącym
głosem. - Biedaczce na pewno jest zimno.
Jedno spojrzenie na Robinę wystarczyło Danielowi, by pojąć ogrom matczynej trwogi,
i zrozumieć, dlaczego w spojrzeniu sir Percy'ego było tyle męskiego entuzjazmu dla piękna.
Mokra suknia Robiny przylgnęła do ciała jak druga skóra, zdradzając każdy szczegół kobiecej
urody i nie pozostawiając wyobraźni patrzącego żadnego poła do popisu.
Powściągając chęć nasycenia się tym widokiem i ignorując protesty Robiny, która nie
chciała przyjąć okrycia, Daniel narzucił jej surdut na ramiona, po czym nie tracąc czasu, zajął
się winowajczynią całego zajścia, które omal nie skończyło się tragicznie.
Wziął Lizzie na ręce i pierwszy wyszedł z lasu, zostawiwszy Robinę pod troskliwą
opieką matki. Zanim dama ze swą podopieczną również wyłoniły się spomiędzy drzew,
Robina zdążyła zapewnić lady Exmouth, że mimo tej przygody nic jej nie jest poza kilkoma
siniakami, zadrapaniem na prawej ręce i lekkim przemarznięciem.
- Przynajmniej z rozgrzaniem pani nie będziemy mieli kłopotu - stwierdził sir Percy i
wielkimi krokami przemierzył łąkę do miejsca, gdzie siedział lord Phelps.
- Panna Perceval bardziej potrzebuje tego niż pan - orzekł zdecydowanie i wyciągnął
koc spod zaskoczonego młodzieńca.
- Wielkie nieba! - powiedział osłupiały Phelps, zatrzymując wzrok na Robinie.
Jak na kogoś, kto najczęściej zdawał się bujać w obłokach, wykazał się tym razem
zadziwiająco taksującym i przenikliwym spojrzeniem.
Czyżby doszło do wypadku? - spytał, dowodząc tym, że od czasu, gdy rozsiadł się na
trawie, nie interesowało go nic oprócz szkicu. - Czy pani wpadła do rzeki, panno Perceval?
Sir Percy ostentacyjnie zasłonił sobie oczy.
- Wielki Boże, miej nas w swojej opiece! - mruknął i nie siląc się na wyjaśnienie,
odprowadził dość rozbawione damy do powozu.
Później, po zdjęciu przemoczonej i ubłoconej sukni, Robina mogła wygrzać obolałe
ręce i nogi w aromatycznej kąpieli. Pinner, która zawsze zdradzała wielką słabość do
panienki, zrzędziła jak matką kwoka. Robina przyjmowała te przejawy nadopiekuńczości bez
protestów, ale gdy Pinner, pomógłszy odzyskać nieskazitelny wygląd bohaterce dnia,
oznajmiła, że wezwano doktora i wkrótce należy się spodziewać jego wizyty, Robina uznała,
ż
e jak na jeden dzień wystarczy tej troskliwości.
- Nie chcę doktora, Pinner. Poza tym oprócz skaleczenia ręki nic mi nie dolega, więc
nie warto marnować jego cennego czasu z powodu takiego drobiazgu.
- Pan nalegał, panienko.
Pierwszy raz Pinner miała okazję zobaczyć w łagodnych oczach Robiny błysk złości.
Jeśli nawet zwykle bardzo zrównoważona córka pastora zamierzała powiedzieć coś
niestosownego, to w porę ugryzła się w język, bo drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł
pulchny niski mężczyzna ze skórzaną torbą.
Uśmiechając się jak dobrotliwy wujek, doktor wysłuchał cierpliwie zapewnień
Robiny, że nic jej nie jest, po czym szybko zrobił, co należało, by po krótkim badaniu
potwierdzić, że zdrowie pacjentki jest w jak najlepszym stanie. Obiecał też wkrótce przysłać
pomocnika ze słoiczkiem maści do smarowania skaleczonej ręki.
- Czy miał pan już okazję zbadać pannę Lizzie, doktorze?
- Tak, panienko. Nic jej się nie stało. - Cmoknął. - Naturalnie zawsze była bardzo
pobudliwym dzieckiem. Tak jak jej droga mama... nieustannie w napięciu. Zostawiłem środek
uspokajający, żeby łatwiej jej było zasnąć dziś wieczorem, a jutro z rana jeszcze ją odwiedzę,
ale nie przewiduję żadnych komplikacji po tej niefortunnej przygodzie.
- Jego lordowska mość bardzo się na nią gniewał - wyjawiła Pinner, gdy doktor
opuścił pokój. - Podobno srodze ją złajał i kazał leżeć w łóżku do końca dnia. Zagroził też, że
jeśli go nie usłucha, to natychmiast odeśle ją do Courtney Place.
Och, nie - jęknęła Robina, trochę współczując dziewczynce, ale Pinner pozostała
surowa.
- Jeśli chce panienka znać moje zdanie, to i tak o wiele za długo jej pobłażano. Nie
mówię, że nie należało jej się trochę mniej surowości po śmierci matki, ale panienka Lizzie
zawsze lubiła być niegrzeczna. Teraz pan chyba wreszcie zrozumiał, że musi ją krócej
trzymać, żeby nie wyrosła na całkiem zepsute dziecko. Podsłuchałam, jak pan mówił do
starszej pani, że gdyby panna Robina nie wyciągnęła panienki z rzeki, to on przybiegłby za
późno. - Oczy służącej zrobiły się podejrzanie wilgotne. - Panna Robina jest prawdziwą
bohaterką.
Bardzo zakłopotana tą niezasłużoną pochwałą Robina usiłowała przekonać służącą, że
w tym, co zrobiła, nie było nic bohaterskiego, i każdy na jej miejscu zachowałby się
podobnie, ale Pinner w ogóle nie chciała jej słuchać. Z jej punktu widzenia córka pastora była
niepospolitą istotą namaszczoną przez samego Boga, kimś niezwykłym i godnym
najwyższego szacunku, toteż żaden argument Robiny po prostu nie mógł do niej trafić.
Uznawszy, że jedynie upływ czasu może przywrócić służącej nieco większą trzeźwość
sądu, Robina poszła do pokoju dziewcząt sprawdzić, jak się miewa Lizzie. Dziewczynka,
przestraszona wypadkiem, była bardzo przygaszona przez całą drogę powrotną do domu.
Robina nie sądziła jednak, by tak niezwykły dla Lizzie letargiczny stan mógł długo trwać. Nie
zdziwiła się więc, odkrywszy, że mała siedzi w łóżku i z wielkim zainteresowaniem słucha
bajki, czytanej jej przez siostrę.
Wejście Robiny wywołało dwie zgoła różne reakcje. Hanna zerwała się z krzesła przy
łóżku i szeroko uśmiechnęła, zachwycona jej widokiem. Lizzie, przesławszy wybawicielce
spojrzenie pełne winy, pochyliła głowę i nagle bardzo zainteresowała się wzorem na pościeli.
Dzięki swojej wiedzy o postępowaniu z dziewczętami w tym wieku Robina
natychmiast zrozumiała przyczynę tego mało entuzjastycznego powitania ze strony młodszej
siostry.
- Nie przyszłam tu, żeby cię łajać - powiedziała.
Tym zapewnieniem wywołała natychmiastowy odzew: dziecko szelmowsko się
uśmiechnęło i zachichotało.
- Czy nie było to podniecające, Robino? Przeżyłyśmy dzisiaj prawdziwą przygodę!
- Podniecające? - Hanna zerknęła na siostrę z irytacją. - Mogłaś umrzeć, głupia!
Wiesz, co papa powiedział. Gdyby nie Robina, już by cię tutaj nie było.
- Eee... wiem - z ociąganiem przyznała Lizzie. - Ale Robina mnie uratowała, więc
wszystko jest w porządku, prawda?
Hanna, ku rozbawieniu Robiny, wyciągnęła błagalnie ramiona w stronę sufitu.
- Poddaję się! Jesteś beznadziejna... Zupełnie beznadziejna. Przecież wiesz, co zrobi z
tobą papa, jeśli jeszcze raz będziesz niegrzeczna - przypomniała jej. - A mówił poważnie, bo
był bardzo zły.
- Wiem - bąknęła Lizzie, nerwowo skubiąc pościel. - Obiecałam mu, że już tak nie
postąpię. Nie będę zbliżać się do rzeki, dopóki papa nie nauczy nas pływać. - Spojrzała z
podnieceniem na Robinę, która stanęła przy łóżku. - Papa obiecał, że kiedy jesienią wróci do
domu, nauczy pływać i mnie, i Hannę. Czy ciebie też papa nauczył pływać?
- Hm... niezupełnie - wyznała, zastanawiając się, jak zareagowałby jej ojciec, gdyby
miał kiedykolwiek dowiedzieć się o tej niezwykłej umiejętności córki. Bardzo wątpiła, czy
wykazałby tyle samo entuzjazmu, co lord Exmouth. - Nie. Nauczyłam się od przyjaciółki.
- Papa mówi, że dziewczynki nie powinny być gorsze od chłopców, i sam nie rozumie,
dlaczego wcześniej nie przyszło mu do głowy, żeby nauczyć nas pływać - oznajmiła Hanna,
która wydawała się mniej rozentuzjazmowana tą perspektywą niż młodsza siostra. - Ja nie
miałabym nic przeciwko tej nauce gdyby... no, gdybyś to ty mnie uczyła, Robino - wyznała,
lekko się rumieniąc. - Bądź co bądź, to nie jest zbyt stosowne, prawda?
- Nie bądź głupia! - parsknęła Lizzie, gdy Robina z pełnym zrozumieniem dla
skromności starszej dziewczynki zamierzała podsunąć jej mysi, że gdyby panna Halliwell
umiała pływać, to pewnie udałoby się ją namówić na takie lekcje. - Przecież papa w ogóle nie
patrzył na Robinę, kiedy wyciągnął ją z rzeki - ciągnęła mała, niefrasobliwie ignorując
ostrzegawcze spojrzenie siostry. - A ona wyglądała wtedy tak, jakby nic na sobie nie miała.
- Lizzie, jak możesz! - skarciła ją surowo Hanna, ale szkoda już się stała. Biedna
Robina okryła się pąsem, dobrze bowiem wiedziała, że Lizzie powiedziała najprawdziwszą
prawdę.
Owszem, zauważyła wyraz nieukrywanego zachwytu na twarzy sir Percy'ego, wtedy
jednak sądziła, że jest to; pochwała za jej dzielność w ratowaniu córki Daniela. Ależ była
naiwna! Powinna pomyśleć, że cienka muślinowa suknia, choć skromna i jak najbardziej
stosowna dla młodej damy, po przemoczeniu staje się całkiem przezroczysta.
Przypomniała sobie również co innego. Jak mocno tulił ją do siebie Daniel po
wyciągnięciu z rzeki i jak sama lgnęła do niego w tej cudownej chwili, gdy czuła się
bezpieczna, chroniona i doceniona. Czyżby trzymając ją w ten sposób, chciał jedynie ukryć
nieskromny stan jej garderoby? To przypuszczenie, przecież całkiem prawdopodobne, o
dziwo, zakłopotało ją znacznie bardziej niż odkrycie, że nieświadomie wystawiła swoje
wdzięki na widok publiczny ku niewątpliwemu zadowoleniu mężczyzn.
Nagle uświadomiła sobie, że jest pod ostrzałem dwóch par dziecięcych oczu, postarała
się więc zbagatelizować problem i szybko zmieniła temat, roztaczając przed dziewczynkami
plany różnych atrakcji, którymi można by wypełnić ich czas w Brighton. Może nawet udałoby
jej się całkiem wyrzucić z pamięci ten kompromitujący epizod, gdyby nie to, że kilka minut
później, gdy po opuszczeniu dziecięcego pokoju znalazła się na schodach, stanęła oko w oko
z Danielem.
Nie było sposobu na uniknięcie spotkania. Gdyby odwróciła się do niego plecami i
uciekła na górę szukać azylu w swoim pokoju, bez wątpienia wzbudziłaby u niego wręcz
haniebne domniemania. Dużo lepiej było już stanąć do konfrontacji i po prostu nie
przywiązywać nadmiernej wagi do wcześniejszej przygody.
- Właśnie zajrzałam do pańskiej syrenki, żeby sprawdzić, jak się czuje. Zdaje mi się,
ż
e kąpiel ani trochę jej nie zaszkodziła.
- A pani? - Zatrzymał się o dwa stopnie niżej i odchyliwszy głowę, spojrzał prosto w
jej twarz.
- Ja też czuję się dobrze. W hrabstwie Northampton mieszkają zdrowi ludzie -
powiedziała z wdziękiem. - Wszystkie panny są krzepkie.
- I odważne - dodał Daniel Ujął jej prawą rękę, lekko drżącą w tym uścisku, i zaczął
oglądać połamane paznokcie i zadrapania na wierzchu dłoni. Ani przez chwilę nie wątpił, że
taka skromna panna jak Robina wolałaby raczej zapomnieć o tym, co stało się wcześniej.
Musiała być czymś zakłopotana, bo unikała jego spojrzenia, uznał więc, że nie należy
przeciągać tego spotkania, i rzekł: - Nie mam sposobu, aby odpowiednio wyrazić pani
wdzięczność i nawet nie będę próbował. Powiem tylko, że chylę czoło przed pani odwagą,
ptaszyno.
Musnął wargami wierzch jej dłoni, po czym wyminął Robinę i poszedł na górę. Drugi
raz tego dnia zostawił ją bez tchu, we władzy jakiejś tajemniczej, wielkiej siły, która zmusiła
ją do wsparcia się na poręczy schodów.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Robinie w ogóle nie przyszło do głowy, że jakikolwiek jej czyn może wywołać takie
poruszenie. Szybko przekonała się, że służba ją rozpieszcza i okazuje jej wprost niezwykły
szacunek. W jadłospisie częściej pojawiały się jej ulubione dania, a Stebbings i Pinner
nieustannie przekazywali jej, że kucharka chce przygotować jakiś specjał, żeby panna
Perceval mogła go skosztować.
Co gorsza, te niespodziewane wyrazy uznania spotykały ją nie tylko ze strony
domowników. Wiadomość o wypadku nad rzeką, rozpowszechniona prawdopodobnie przez
sir Percy'ego, szybko rozeszła się w towarzystwie i od tej pory dzień w dzień w domu
zjawiały się tłumy ciekawskich, którzy postanowili osobiście sprawdzić, czy w plotkach
krążących o bohaterskim czynie panny Robiny Perceval jest choć ziarno prawdy.
We wszystkich pokojach stały wazony pełne kwiatów, w tym olbrzymi bukiet
pachnących białych lilii, przysłany przez lorda Phelpsa i jego matkę. Ilekroć Daniel
przechodził przez sień i mijał ten bukiet, marszczył czoło, choć nikt nie był pewien, czy
przeszkadza mu silny zapach kwiatów, czy to, że przysłał je Simon Phelps.
Robina pocieszała się świadomością, że w końcu przestanie ściągać na siebie
powszechną uwagę, bo towarzystwo z czasem znajdzie sobie nowy obiekt zainteresowania.
Na szczęście wraz opuszczeniem przez Hannę i Lizzie Brighton i ich wyjazdem w dalszą
drogę do Dorset jej przewidywania się sprawdziły.
Robinie przykro było żegnać się z siostrami, szczerze je bowiem polubiła,
wynagradzała sobie jednak żal przyjemną myślą, że za to lord Exmouth wróci teraz do domu.
Wprawdzie przebywanie w towarzystwie Hanny i Lizzie sprawiało jej przyjemność, nie
mogła jednak zaprzeczyć, że brakuje jej czasu wspólnie spędzanego z Danielem, gdy siedzieli
obok siebie i czytali albo grali w karty.
Niestety, Daniel wcale nie zdradzał chęci rychłego powrotu do domu i przynajmniej
na razie wydawał się całkowicie zadowolony z pobytu u przyjaciela, Montague Merrella. Co
jeszcze dziwniejsze, lady Exmouth nie była szczególnie zaniepokojona ociąganiem się syna.
Zresztą zanadto podniecało ją otrzymane zaproszenie na kolację w Pawilonie, by zajmowała
myśli czymkolwiek innym.
Przyjazd regenta do Brighton spowodował dalszy napływ gości do miasteczka i
znaczne wzbogacenie kalendarza towarzyskiego. Każdego wieczoru Robina spędzała
przynajmniej godzinę w swoim pokoju, by przygotować się do kolejnego przyjęcia, a w dniu
kolacji w Pawilonie Pinner z wyjątkową starannością ułożyła jej włosy i ubrała ją w uroczą
turkusową jedwabną suknię, którą wcześniej Robina miała na sobie tylko raz, podczas
zaręczynowego przyjęcia Sophii Cleeve.
Daniel uprzejmie zgodził się towarzyszyć im na kolację i przez całą, niedługą zresztą
podróż powozem utrzymywał Robinę w stanie rozbawienia, pozwalając sobie na dość
lekceważące uwagi o niegustownych upodobaniach architektonicznych regenta i żałosnych
przeróbkach, którym Jego Królewska mość wciąż poddaje swój „mały domek” nad morzem.
Mimo podniecenia perspektywą zjedzenia kolacji w Pawilonie Robina nie mogła nie
zgodzić się z Danielem. Wszystkie sale, przez które przechodziła w słynnej budowli, miały
ozdobny wystrój i kosztowne umeblowanie, na które nie szczędzono pieniędzy. Charakter
wnętrz jednak nie pasował do wszystkich gustów, a na pewno nie do upodobań Robiny.
Wydawało się, że w słowniku regenta nie ma w ogóle takich słów, jak prostota i
powściągliwość. Wszędzie dookoła, a zwłaszcza w jadalni, gdzie na stole ustawiono
zadziwiającą liczbę efektownie przybranych dań, były widoczne najrozmaitsze
ekstrawagancje.
W miarę upływu czasu i przybywania kolejnych gości w sali bankietowej, gdzie
tańczono, panowała coraz większa duchota. Robina zdołała znaleźć nieco chłodniejsze
miejsce w kącie i próbowała się ukryć za ustawioną tam rozłożystą palmą w donicy. Stąd
przyglądała się tłumowi tańczących, ubranych z niezwykłą elegancją w stroje mieniące się od
klejnotów.
Niestety, jej myśli, jak to często ostatnio bywało, zbłądziły i zaczęła dumać, co
przyniesie jej przyszłość po opuszczeniu Brighton i rozstaniu z wszystkimi tutejszymi
wspaniałościami. Zajęta tym nie zauważyła zbliżającego się wysokiego, postawnego
mężczyzny.
- A to co takiego? - Na dźwięk znajomego, bardzo przyjemnego głosu, aż
podskoczyła. - Chowanie się po kątach jest do ciebie niepodobne.
- Wcale nie chowam się po kątach, jak pan to nazwał - odparła, zastanawiając się, jak
długo była obserwowana. - Po prostu staram się nie zwracać na siebie uwagi. Jest bardzo
gorąco, Danielu. Nie chciałam ryzykować dalszej obecności na parkiecie, więc stanęłam z
boku, żeby nie poproszono mnie do tańca.
Wydał się usatysfakcjonowany tym tłumaczeniem.
- Tu rzeczywiście jest duszno. Może przejdziemy do oranżerii? Tam powietrze
powinno być trochę przyjemniejsze.
Tego nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Wsparta na jego ramieniu pozwoliła się
zaprowadzić do wielkiego przeszklonego pomieszczenia, gdzie było wyraźnie chłodniej i
mniej tłoczno, chociaż wśród zieleni kryło się kilka par.
O czym myślisz? - spytał, gdy doszli do końca drogi przez oranżerię i usiedli na
dwóch wiklinowych krzesłach. - Wydajesz się całkiem pogrążona w swoim świecie. Czyżby
nie podobał ci się królewski przepych?
- Bardzo mi się podoba, choć jest nieco przytłaczający. Odpowiedź padła szybko, ale
ponieważ Daniel był już ekspertem w dziedzinie nastrojów panny Perceval, uznał, że zostało
to powiedziane zbyt machinalnie, jakby rozmówczyni błądziła myślami gdzie indziej.
- Czy coś cię trapi? - spytał łagodnie, ale tym razem nie doczekał się odpowiedzi. -
Nie krępuj się, ptaszyno, przecież jesteśmy przyjaciółmi, czyż nie? A prawdziwi przyjaciele
nie powinni obawiać się zwierzeń.
Przyjaciele? Kiedyś takie określenie byłoby dla niej bardzo krzepiące, ale teraz.
- Myślałam o tym, jak przyjemny jest dla mnie pobyt w Brighton. Dziwne, ale czuję
się tu o wiele lepiej niż w stolicy.
Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie.
- Wybacz mi, że to mówię, ale jeszcze kilka minut temu wcale nie wyglądałaś na
zadowoloną.
Nie mogła się nie uśmiechnąć, słysząc tak szybką i szczerą odpowiedź.
To dlatego, że myślałam również, ile stracę, wracając do Abbot Quincey. - Mimo woli
westchnęła. - Stanowczo za bardzo przyzwyczajam się do luksusu, Danielu. Martwi mnie to.
Przyglądał jej się w milczeniu, jego twarz przybrała całkiem nieprzenikniony wyraz.
- Co każe ci sądzić, że musisz zrezygnować z takiego życia? Jeśli nie podoba ci się
perspektywa powrotu do hrabstwa Northampton, z pewnością możesz rozważyć inne
możliwości.
- Na przykład?
- Małżeństwo. - W spojrzeniu, które jej przesłał, było znacznie więcej niż szczypta
cynizmu. - Przecież właśnie z zamiarem znalezienia sobie męża opuściłaś Abbot Quincey.
Nie poczuła się tym urażona. Daniel z pewnością nie chciałby celowo sprawić jej
przykrości, z zasady mówił bez ogródek, toteż przyzwyczaiła się już, że niekiedy jego uwagi
bywają dość bezceremonialne.
- W pańskich ustach brzmi to jak coś małostkowego - stwierdziła, ale nie próbowała
mu zaprzeczyć. - Naturalnie ma pan rację. Większość młodych kobiet przyjeżdża na sezon do
Londynu właśnie w tym celu. Ja miałam więcej szczęścia niż wiele spośród nich. Dostałam
dwie propozycje małżeństwa, obie jednak bez żalu odrzuciłam.
Nie dodała, że stało się to z pełną aprobatą jej matki, która kierowała się nadzieją na
trzecie, znacznie bardziej korzystne oświadczyny.
- Obaj dżentelmeni byli wielkiej zacności, ale nie zaskarbili sobie moich uczuć.
I znów spoczęło na niej przenikliwe spojrzenie piwnych oczu.
- A czy naprawdę żaden odpowiedni dżentelmen nie wzbudził pani zainteresowania
już po przyjeździe do Brighton? Na przykład pan Frederick Ainsley? Przez ostatnie tygodnie
najwyraźniej darzy panią względami, a pani również zdaje się nie unikać jego towarzystwa.
Niewątpliwie nie miała nic przeciwko spotykaniu pana Ainsleya. Całkiem go lubiła, i
to od pierwszej chwili. Czy jednak byłaby zadowolona, mając spędzić z nim resztę życia? To
już było inne pytanie.
Dziwne, ale Robina nigdy poważnie nie rozważała możliwości związania się z
Frederickiem Ainsleyem. Ani przez chwilę nie wątpiła, że pan Ainsley jest kandydatem na
troskliwego i kochającego męża. Pod wieloma względami przypominał jej ojca. Obaj byli
inteligentni, obaj szczerze oddani swojemu powołaniu. Ale chyba właśnie to było przyczyną,
ż
e Robina nie zamierzała dopuścić do zacieśnienia znajomości z panem Ainsleyem.
Nigdy nie ukrywała, że w Abbot Quincey spędziła bardzo szczęśliwe dzieciństwo.
Mimo to nie miała najmniejszej ochoty zmienić w swoim życiu jedynie plebanii.
Coraz bardziej przyzwyczajała się do zupełnie innego stylu życia. I to jej się
podobało! Naturalnie wcale nie wiązała swojej przyszłości wyłącznie z przyjęciami i innymi
atrakcjami towarzyskimi. W tym nie widziałaby nic pociągającego. Chciała wyjść za mąż i
mieć dzieci. Ale najważniejsze było dla niej, by poślubić mężczyznę, którego mogłaby
kochać i szanować. Jej ideał gdzieś już na nią czekał, tego była pewna, a mimo to nie umiała
go sobie wyobrazić. Obraz tego człowieka, jaki miała w głowie, wciąż był zamazany.
- Tak, chciałabym wyjść za mąż, Danielu. Zdecyduję się na to dopiero wtedy, kiedy
spotkam mężczyznę, którego pokocham. - A więc zdradziła swoje najskrytsze myśli. - Nigdy
nie zawarłabym małżeństwa tylko dla poczucia bezpieczeństwa albo tylko po to, by mieć
własny dom.
Roześmiała się dźwięcznie, trochę zakłopotana.
- Och, sama nie wiem, Danielu. Może za wiele wymagam od życia. To prawda, że
miałam więcej szczęścia niż wiele innych panien. Tylko że... - Jak to wytłumaczyć? - W
moim życiu nigdy nie zdarzyło się nic naprawdę ekscytującego. Każda panna marzy o
spotkaniu rycerza z bajki, dzielnego Galahada, który ocali ją przed niebezpieczeństwem, a
potem beznadziejnie się w niej zakocha. Pan może się śmiać - ciągnęła, gdy po tym wyznaniu
usłyszała głośny wybuch śmiechu. - Pan jest mężczyzną i bez wątpienia miał niejedno
ekscytujące doświadczenie. Tymczasem moje życie jeszcze kilka tygodni temu było zupełnie
bezbarwne.
Daniel nadal się uśmiechał, ale gdy się odezwał, nie ulegało wątpliwości, że mówi
szczerze i bez ironii.
- Wydaje mi się, że to rozumiem, ptaszyno. Coś ekscytującego od czasu do czasu na
pewno nikomu nie zaszkodzi. A więc masz nadzieję spotkać swojego sir Lancelota.
- Galahada - poprawiła go zawstydzona, że przyznała się do tak dziecinnego marzenia.
- Ponieważ jednak ziszczenie się tej nadziei jest mało prawdopodobne, próbuję przyzwyczaić
się do myśli, że będę wiodła życie guwernantki.
- Wielkie nieba! To jednak dużo skromniejszy plan niż życie u boku dzielnego
rycerza.
- Owszem - przyznała - ale za to więcej w nim realizmu. Daniel wyjął jej z ręki
wachlarz, rozłożył go i zaczął się przyglądać delikatnemu rysunkowi przedstawiającemu
kwiaty.
- Czy zapomniała już pani, że mama proponowała jej pobyt w Bath w charakterze
damy do towarzystwa?
Robina dobrze pamiętała tę rozmowę, ale nie potraktowała słów lady Exmouth
poważnie.
- Pańska matka z pewnością tylko żartowała.
- Nie sądzę. Ona bardzo panią lubi. Wyglądał tak, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze,
ale najwyraźniej zmienił zdanie. Szybko oddał jej wachlarz, po czym wstał.
- Ma pani dość czasu, aby rozważyć propozycję mojej matki. Sezon w Brighton trwa
dość długo. Tymczasem możemy wrócić na salę i dalej się weselić.
Byli w pół drogi przez oszkloną budowlę, gdy zauważyli, że przy drzwiach zaczynają
gromadzić się ludzie. Grupka nagle się rozstąpiła i do oranżerii wszedł wypróbowany
przyjaciel Daniela, Montague Merrell, w towarzystwie nie kogo innego, a samego regenta,
Robina naturalnie wiedziała, że przyjaciel Daniela pozostaje w przyjaźni z przyszłym królem.
Tuż przed kolacją widziała, jak pan Merrell wchodzi na salę w grupce osób otaczającej
regenta. Wtedy nie miała szansy zostać przedstawiona monarsze, za to teraz nie mogła tego
uniknąć. Regent potoczył wzrokiem po oranżerii i jego nalana twarz rozjaśniła się na widok
znajomej postaci.
- Exmouth, stary druhu! - Jak na dżentelmena o tak obfitych kształtach poruszał się z
zaskakującą lekkością. - Tu obecny Monty poinformował mnie, że znajdujesz się wśród gości.
Jak to dobrze znowu zobaczyć cię w towarzystwie!
- Dziękuję, sir. - Daniel zauważył, że spojrzenie przyszłego monarchy kieruje się na
Robinę, więc szybko ją przedstawił.
Z gracją dygnęła i poczuła, jak jej dłoń otaczają ciepłe, pulchne palce.
- Pyszności! Pyszności! - rozpromienił się regent, z uznaniem mierząc ją wzrokiem.
Robina poczuła się jak wyjątkowo smakowity kąsek podany mu na talerzu.
- Panna Perceval przebywa razem z nami w Brighton. Jest pod opieką mojej matki -
wyjaśnił szybko Daniel na wypadek, gdyby władca miał jeszcze jakieś wątpliwości co do
reputacji Robiny.
- Wspaniale! - Przyszły król ostatni raz uścisnął smukłe palce Robiny i uwolnił jej
dłoń.. - A jak się miewa twoja droga matka, Exmouth? Ufam, że zdrowie jej dopisuje.
O, tak, sir. Jak zawsze.
- Wspaniale! Wspaniale! - powiedział znowu i zwrócił się do Merrella. - Zostawmy,
Monty, Exmoutha, niech odprowadzi tę pyszną pannę pod opiekuńcze skrzydła matki, a my
chodźmy poszukać Wilmingtona. O ile pamiętam, mówiłeś, że i on tu dziś będzie.
- Zaiste jest - potwierdził pan Merrell i szelmowsko mrugnąwszy okiem do Daniela,
wrócił z regentem do sali bankietowej.
Daniel i Robina ruszyli za nimi w stosownej odległości i po chwili znaleźli lady
Exmouth wśród osób zgromadzonych w drugim końcu sali.
- Nie kto inny jak regent we własnej osobie polecił mi odprowadzić Robinę pod twoją
opiekę - oznajmił Daniel, wywabiwszy matkę z kręgu. - Ponieważ nie śmiałbym
przeciwstawić się woli króla, oto panna Perceval.
- Na Boga, gdzieś ty była, moje dziecko? Ostatnio gdy cię widziałam, tańczyłaś z
lordem Farleyem.
- Och, Robina tymczasem awansowała w hierarchii społecznej, mamo - odrzekł
Daniel, zanim Robina zdążyła powiedzieć cokolwiek na temat swojej długiej nieobecności. -
Zawarła znajomość z jego królewską mością.
- Naprawdę? - Lady Exmouth spoglądała podniecona to na jedno, to na drugie. -
Poznałaś regenta, dziecko? Czy przedstawiłeś ją, Danielu? Miałam nadzieję, że uda się to
zrobić. Co sądzisz o naszym przyszłym królu?
- Dość przytłaczający, proszę pani.
- Chcesz chyba powiedzieć, że ma nadwagę - poprawiła ją lady Exmouth.
- Ostrożnie, mamo - zwrócił jej uwagę syn. - Są tacy, którzy popadli w niełaskę za
drobniejsze przewinienia.
Lady Exmouth zamierzała powiedzieć, że wcale nie minęła się z prawdą, gdy do jej
uszu dobiegł niegodny damy pisk. Obróciwszy się, zobaczyła zmierzającą ku nim żywiołową
niewiastę, ubraną w suknię koloru bursztynowego.
- Wielkie nieba! - zawołała starsza pani i serdecznie uściskała sprawczynię pisku. - Co
ty tu robisz, dziecko?
Sądzę, że to samo co ty, ciociu Lavinio. Uwolniwszy się z czułego uścisku, nowo
przybyła niewiasta zwróciła się do Daniela i bezwstydnie głośno cmoknęła go w policzek.
- Nie spodziewałam się, że tu na ciebie wpadnę, drogi kuzynie - przyznała,
spoglądając na niego ciemnymi oczami, w których skrzyły się diabelskie ogniki. - Zawsze
myślałam, że masz więcej smaku. Ho, ho, aleś się zmienił!
- A ty najwyraźniej nie, zuchwała kobieto! - odparł z uśmiechem. - I bądź grzeczna
przez chwilę, to przedstawię ci pannę Robinę Perceval. To jest moja kuzynka, lady Arabella
Tolliver, przekleństwo mojego życia.
O ty paskudniku! - Lady Arabella Tolliver ze śmiechem chwyciła dłoń Robiny i
uścisnęła ją oburącz. - Jest mi bardzo miło, że możemy się poznać, panno Perceval. Słyszałam
już plotki, że ciotka Lavinia wzięła pod swe opiekuńcze skrzydła bardzo urodziwą pannę.
- Zanim ulegniesz pokusie ujawnienia następnych plotek - przerwała jej starsza pani -
powinnyśmy chyba znaleźć sobie jakiś zaciszny kąt, najlepiej taki, gdzie można usiąść.
Zwróciła się do syna i zdążyła jeszcze dostrzec błysk rozbawienia w jego oczach, więc
na wszelki wypadek szybko poprosiła go o przyniesienie napojów. Potem bez dalszych
ceregieli zaprowadziła swoje młode podopieczne w najdalszy kąt sali, gdzie stały trzy wolne
krzesła.
- No dobrze, Arabello - odezwała się, gdy wszystkie zajęły miejsca - opowiadaj, co cię
sprowadza do Brighton. W ostatnim liście nie wspominałaś, że zamierzasz tu przyjechać.
Och, ciociu Lavinio, powinnaś znać mnie lepiej i wiedzieć, że nigdy niczego nie
planuję. Wszystko robię pod wpływem impulsu. Poza tym dlaczego miałoby mnie tutaj nie
być? Moja żałoba dobiegła końca wiele tygodni temu. - Spojrzała z rozmarzeniem na
spódnice swojej uroczej bursztynowej sukni. - Nawet szkoda... Było mi bardzo do twarzy w
kirze.
- Doprawdy, Arabello! - skarciła ją ciotka, uważając, żeby się nie roześmiać. - Co
sobie ludzie pomyślą, gdy będziesz opowiadać takie rzeczy?
Potem zwróciła się do Robiny, która również przygryzała wargi, żeby nie roześmiać
się z gadaniny lady Tolliver.
- Jeśli jeszcze nie zgadłaś, moja droga, ta zuchwała młoda kobieta jest moją
siostrzenicą, jedyną córką drogiej Emily, niech jej ziemia lekką będzie. Moja siostra zmarła
przy drugim porodzie, wydając na świat martwe dziecko, dlatego Arabella spędziła wiele
czasu w Courtney Place. Myślę, że traktuje to miejsce jak swój drugi dom, a Daniela jak
brata.
- Z pewnością traktuję Courtney Place jak swój dom, ciociu, ale czy kiedykolwiek
uważałam Daniela za brata - to zupełnie inna kwestia.
Robina wychwyciła ironiczną nutę w tonie lady Tolliver. Trudno było jednak ocenić,
czy starsza pani odniosła podobne wrażenie, bo zaraz potem jej uwagę przykuł Daniel
wracający z lokajem, który niósł na srebrnej tacy cztery kieliszki szampana. Gdy wszyscy
skosztowali już trunku, Daniel zwrócił się do kuzynki i spytał, gdzie się zatrzymała.
- Drogi Roderick wynajął dom na całe lato. Biedak nawet nie chciał słyszeć o
zostawieniu mnie na łasce losu, kiedy fatalnie się przeziębiłam i nie mogłam potem dojść do
siebie. Zamierzaliśmy ściągnąć tu w połowie czerwca, ale udało nam się wyjechać z Devonu
dopiero przed kilkoma dniami.
- Ufam, że już w pełni odzyskałaś zdrowie.
- Tak, kuzynie, i spieszno mi do nadrobienia straconego czasu. - Na jej szerokich
ustach niespodziewanie wykwitł uśmiech. - O, jest mój drogi Roddy - oznajmiła, spoglądając
ku drzwiom. - Idź do niego, proszę, i uratuj go ze szponów lorda Crawforda. Nie chcę, żeby
dał się skusić temu niepoprawnemu hazardziście. Roddy nie ma pojęcia o grze w karty, więc
nie chciałabym się rano przekonać, że zdążył przegrać cały rodzinny majątek.
Parsknęła śmiechem, a kuzyn posłusznie poszedł spełnić jej życzenie.
- To bardzo zabawne mieć pasierba, który jest prawie rówieśnikiem. Większość ludzi,
widząc nas razem, myśli, że jesteśmy mężem i żoną.
Robina zobaczyła, jak Daniel ściska dłoń jasnowłosemu dżentelmenowi średniego
wzrostu. Wcale jej nie zdziwiło, że obcy biorą lady Tolliver i sir Rodericka za małżeństwo.
Bardzo chciała się dowiedzieć czegoś więcej o żywiołowej kuzynce Daniela, ale tego
wieczoru nie udało jej się już zdobyć żadnych nowych informacji, ponieważ do kręgu
przyłączyły się znajome lady Exmouth, a wkrótce potem lady Tolliver oddaliła się do innej
grupki.
Przez resztę wieczoru Robina widziała ją jeszcze tylko trzykrotnie. Za każdym razem
Arabella była zaborczo uczepiona ramienia Daniela, który wydawał się nie mieć nic
przeciwko temu. Nawet więcej, sprawiał wrażenie wyjątkowo zadowolonego. Robina
pomyślała, że radość Daniela z towarzystwa kuzynki powinna jej sprawić przyjemność, było
jednak wręcz przeciwnie. Późnym wieczorem opuszczała królewski Pawilon w zdecydowanie
kiepskim nastroju.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Następnego ranka Robina dostała list od rodziny, a w nim potwierdzenie zaskakującej
nowiny znalezionej przez nią dwa tygodnie wcześniej w gazecie, a dotyczącej zaręczyn
kuzynki Hester z lordem Dungarranem.
Pokręciła głową, wciąż bowiem trudno jej było w to uwierzyć.
- A jednak to prawda - zwróciła się do lady Exmouth, która siedziała naprzeciwko niej
przy śniadaniu i z pogodną miną zjadała drugą pyszną bułeczkę z masłem. - Nie przestaję się
dziwić. Hester nigdy nie przejawiała najmniejszego zainteresowania małżeństwem. Jej
pierwszy sezon w Londynie zakończył się fiaskiem i całkowicie wybił jej z głowy myśli o
zamążpójściu.
- Jak widać nie całkowicie - odparła starsza pani. - Widocznie lord Dungarran skłonił
ją do zmiany zdania, chociaż muszę przyznać, że nie przypominam sobie, by twoja kuzynka
zainteresowała się jakimkolwiek dżentelmenem, gdy widywałam ją w Londynie. Niektóre
młode damy po prostu lepiej skrywają swoje uczucia niż inne, nie sądzisz? - Po chwili
zastanowienia lady Exmouth uległa pokusie i sięgnęła po trzecią bułeczkę. - Czy twoja matka
ujawniła w liście inne szczegóły związane z zaręczynami?
Robina przebiegła wzrokiem kartkę pokrytą równym, starannym pismem matki.
- Tylko tyle, że ogłoszono je w dniu jarmarku. Jaka szkoda, że nie mogłam ich
ś
więtować razem z rodziną! Wuj James i ciotka Eleanor muszą być zachwyceni. - Pokręciła
głową i uśmiechnęła się, coś bowiem przyszło jej nagle do głowy. - Czy pani wie, że zanim
jeszcze opuściłyśmy Northampton - my, czyli lady Sophia Cleeve, Hester i ja - nawet nie
przyszłoby mi do głowy, że jako jedyna wrócę do domu niezaręczona? Szczerze mówiąc,
sądziłabym coś wręcz przeciwnego. Zdawało mi się, że tylko dla mnie jednej sezon skończy
się zaręczynami.
Lady Exmouth zatrzymała dłoń trzymającą filiżankę w pół drogi do ust.
- Masz jeszcze przed sobą mnóstwo czasu, moja droga. Przecież według planu
wracasz do domu dopiero jesienią.
- Dokładnie to samo mówił Daniel - odrzekła Robina i dopiero wtedy zorientowała się,
co powiedziała. Natychmiast dostrzegła wyraz żywego zainteresowania na twarzy lady
Exmouth.
Swoboda i niefrasobliwość tej damy były bardzo zwodnicze. Można było nabrać
przekonania, że starsza pani zazwyczaj szczęśliwie przebywa we własnym świecie i pozwala,
by przyziemne sprawy toczyły się swoją drogą. Tymczasem w rzeczywistości bardzo niewiele
umykało jej uwagi.
- A tak, bo wspomniałam mu wczoraj wieczorem - pośpiesznie dodała Robina - że
nigdy nie zawarłabym małżeństwa tylko po to, by poczuć się bezpiecznie i mieć własny dom.
- Czy naprawdę powiedziałaś coś takiego mojemu synowi? - Lady Exmouth wydawała
się szczerze poruszona. - Dobrze, dziecko.
Robina spojrzała na damę, dość zaskoczona jej reakcją. Przecież gdyby lady Exmouth
nadal żywiła nadzieję na małżeństwo jej syna z córką pastora z Abbot Quincey, to z
pewnością nie powinna jej ucieszyć wiadomość, że panna, którą uważała za idealną
kandydatkę na synową, nie pozwoli się przekonać do małżeństwa z rozsądku i skusić
bogactwem ani tytułem. Może po przyjeździe do Brighton lady Exmouth doszła do wniosku,
ż
e jej syn i córka pastora po prostu do siebie nie pasują, więc zmieniła zdanie? Robina
całkiem niespodziewanie doznała przykrego rozczarowania. Na wszelki wypadek zmieniła
temat i zapytała, czy należy się spodziewać wizyty lady Tolliver.
- Wielkie nieba! Nawet nie próbowałabym przewidywać, co ta moja postrzelona
siostrzenica może wymyślić. Ona zawsze robi wszystko według własnego widzimisię.
Rozczarowanie Robiny szybko przekształciło się w niechęć, ni stąd, ni zowąd bowiem
wyobraźnia podsunęła jej obraz lady Tolliver uczepionej ramienia Daniela.
- Daniel dał mi wyraźnie do zrozumienia, że bardzo lubi swoją kuzynkę, proszę pani -
stwierdziła obojętnym tonem, starając się zapanować nad emocjami. - Oni są jak brat i
siostra... prawda? Tak, zdaje się, pani mówiła?
- Zawsze tak mi się zdawało, ale... Nie wiem, moja droga. - Lady Exmouth
uśmiechnęła się do jakiegoś swojego wspomnienia. - Kiedyś chyba sądziłam, że mogą być
dobraną parą. Arabella nie grzeszy urodą, ale ma wiele innych zalet, którymi to nadrabia. Jest
inteligentna, dowcipna i pełna wigoru. - Pokręciła głową, a uśmiech szybko znikł jej z twarzy.
- Obawiam się jednak, że nijak nie mogłaby dorównać Clarissie, w każdym razie urodą. To
zresztą dotyczy większości kobiet.
O dziwo, ta informacja wcale nie poprawiła samopoczucia Robiny. Z niewyjaśnionego
powodu nadal nie umiała zapanować nad uczuciem niechęci. Co więcej, zdawało się ono
nasilać i obejmowało teraz już nie tylko lady Tolliver, lecz również niedawno zmarłą Clarissę.
To dziwne, ale Arabella należała do nielicznych osób, które uważały, że Daniel
popełnia błąd, decydując się na małżeństwo z Clarissą - wyjawiła lady Exmouth i Robina
natychmiast ponownie skupiła uwagę na jej słowach. - Nie przypuszczam, żeby wyznawała
taki pogląd z zazdrości. Wydawała się szczerze przekonana, że oni nie będą do siebie
pasować. Naturalnie znaleźli się też inni sceptycy, na przykład mój przyjaciel sir Percy. Oni
również wyrażali niepokój, ale ich obiekcje dotyczyły przede wszystkim zbyt młodego wieku
Daniela.
- A na czym polegały zastrzeżenia pani siostrzenicy? - zapytała Robina, gdy dama
znowu zamilkła i odbiegła myślami daleko. - Czy kiedykolwiek wyjaśniła to wprost?
- Nie przypominam sobie tego, moja droga. W dzieciństwie Arabella dużo bawiła się z
Clarissą, więc dobrze ją znała. - Wzruszyła ramionami. - Może moja siostrzenica dostrzegła w
naturze Clarissy coś, co ją raziło. Przecież nikt nie jest doskonały. Wszyscy mamy swoje
słabości i dziwactwa, które innych irytują.
Była to niewątpliwie prawda. Robina szczerze kochała swoje siostry, nie znaczyło to
jednak, że jest ślepa na ich wady, drażniące ją w najwyższym stopniu.
Byłoby interesujące dowiedzieć się, co Arabella zarzucała zmarłej żonie Daniela, ale
ponieważ jego matka zdawała się tego nie wiedzieć, nie było sensu drążyć tematu. Robina
znowu zmieniła więc bieg rozmowy.
- Ze słów lady Tolliver odniosłam wczoraj wrażenie, że jej mąż był od niej dużo
starszy.
- Owszem, moja droga. To widocznie musi być dziedziczne, że kobiety w mojej
rodzinie wolą starszych mężczyzn. Chyba już ci wspominałam, że ojciec Daniela miał
znacznie więcej lat niż ja. Ojciec Arabelli również był znacznie starszy od mojej siostry, no i
Arabella też poślubiła dżentelmena, który mógłby być jej ojcem. - Z uśmiechem pokręciła
głową. - Muszę wyznać, że zdziwiłam się, gdy siostrzenica zdecydowała się przyjąć
oświadczyny sir Henry'ego. Zawsze była pełna życia, wciąż w ruchu, więc sądziłam, że
wybierze sobie młodego, przystojnego młodzieńca. Ale nie, zdecydowała się na bardzo
spokojnego i zacnego sir Henry'ego, którego jedyny syn był od niej kilka miesięcy starszy. O
dziwo, Arabella bardzo szybko przywykła do małżeńskiego życia i osiadła w hrabstwie
Devon. Niezależnie od tego, jakie wrażenie mogła wywrzeć wczoraj wieczorem, była oddana
sir Henry'emu i bardzo przeżyła jego śmierć. Naturalnie wciąż jest stosunkowo młodą
kobietą, więc być może któregoś dnia ponownie wyjdzie za mąż i urodzi dzieci. Ale wcale nie
zdziwiłoby mnie, gdyby tak się nie stało. - Niespodziewanie parsknęła chrapliwym śmiechem.
- Nie wydaje mi się prawdopodobne, żeby wielu dżentelmenów miało ochotę godzić się na
szaleństwa mojej siostrzenicy.
Może nie było ich wielu, pomyślała Robina, starając się zagłuszyć dużym łykiem
kawy smak goryczy, który nagle poczuła, ale jeden dżentelmen wyraźnie pokazał
poprzedniego wieczoru, że chętnie by tego spróbował.
W ramach pokonywania nieoczekiwanego napadu melancholii, jednego z tych, które
dręczyły ją ostatnio coraz częściej, Robina postanowiła złożyć wizytę swojej przyjaciółce
Olivii. Najchętniej wybrałaby się do niej sama, ponieważ jednak wiedziała, że takie
zachowanie wywołałoby głębokie ubolewanie lady Exmouth, która mimo swej życzliwości
nie aprobowała chodzenia przez młode damy samopas po ulicach, poprosiła, służącą Nancy,
ż
eby jej towarzyszyła.
Weszła do modnego domu, wynajętego przez świeżo upieczonego szwagra Olivii na
okres pobytu rodziny w Brighton, przekonała się jednak, że przyjaciółka wpadła na podobny
pomysł jak ona i wyszła na przechadzkę. Była za to w domu siostra Olivii, Beatrice, i
ucieszona niespodziewaną wizytą natychmiast poleciła podać przekąskę do frontowego
salonu.
Przez pewien czas rozmawiały o zaskakujących wydarzeniach, jakie w ostatnich
tygodniach miały miejsce w hrabstwie Northampton, po czym zajęły się aktualniejszymi
sprawami, czyli zaręczynami kilku ich wspólnych znajomych, między innymi dość
niespodziewaną nowiną o zaręczynach Hester Perceval. Beatrice podsumowała tę rozmowę
ż
artobliwą uwagą, że zapewne wkrótce również jej miły gość stwierdzi, że wpadł w
małżeńskie sidła, którą to sugestią przyprawiła Robinę o bolesne ukłucie w sercu.
Szybko zapewniła gościnną panią domu, że jak dotąd nie ma żadnych zobowiązań,
więc prawdopodobnie należy się najpierw spodziewać zaręczyn Olivii, co natychmiast
wywołało zatroskaną minę na twarzy Beatrice, od niedawna lady Ravensden.
Robina wiedziała, że Beatrice jest bystra i prawdopodobnie wie równie dobrze jak
Robina, że Olivia wykazuje zainteresowanie pewnym kapitanem nazwiskiem Jack Denning.
Ponieważ Robina miała już okazję kilkakrotnie spotkać tego dżentelmena, wyrobiła
sobie przekonanie, że kapitan jest interesującym mężczyzną. Bez wątpienia był przystojny i
na pewno spełniał dziewczęce marzenia o nieustraszonym bohaterze rodem z książki. To
nawet skłoniło ją do krótkiej refleksji nad tym, dlaczego ona, Robina, w odróżnieniu od
swojej przyjaciółki Olivii w ogóle nie czuje pociągu do tego człowieka.
Niezaprzeczalnie kapitan roztaczał melancholijną aurę. Mówiono o nim, że niekiedy
bywa porywczy, a w pewnych kręgach krążyły również plotki dotyczące rozdźwięku
pomiędzy nim a resztą rodziny, co naturalnie mogło przysporzyć trosk Beatrice, jeśli sądziła,
ż
e jej młodsza siostra obdarzyła tego człowieka uczuciem.
Mimo że Robina uważała się za przyjaciółkę rodziny Roade'ów, nie była to jej sprawa,
dlatego nie miała zamiaru dawać upustu wścibstwu ani angażować się w sprawy, które jej nie
dotyczą. Taktownie skierowała rozmowę na mniej osobiste tematy, a chwilę później
powiedziała, że musi już iść.
Chociaż odrzuciła uprzejme zaproszenie Beatrice, by jeszcze posiedzieć i poczekać na
powrót Olivii, to nie wróciła prosto do domu, lecz poszła naokoło, przez centrum miasta, co
bardzo ucieszyło młodą służącą.
Szybko wyszło na jaw, że Nancy niczego nie lubi tak bardzo jak oglądania
sklepowych wystaw. Szeroko otwartymi, pełnymi podziwu oczami wpatrywała się w pięknie
zdobione suknie i kunsztowne czepki. Robinie trudno było jednak wykrzesać z siebie
entuzjazm dla tych widoków i właśnie usiłowała przekonać swoją ociągającą się towarzyszkę
do przyśpieszenia kroku, gdy usłyszała, że ktoś woła ją radosnym, wibrującym energią
głosem. Zaskoczona stwierdziła, że zaledwie kilka jardów przed nią zatrzymuje się bardzo
elegancki odkryty powozik.
- Dzień dobry, panno Perceval - powitała ją jedyna w swoim rodzaju i natychmiast
rozpoznawalna osoba siedząca w środku. - Czy uda mi się namówić panią na wspólną
przejażdżkę po mieście? I tak zamierzałam odwiedzić ciotkę Lavinię, więc mogę potem
bezpiecznie odwieźć panią do domu.
Odmowa mogłaby wydać się niegrzeczna. Ponadto lady Tolliver sprawiała wrażenie
szczerze uradowanej spotkaniem. Robina żałowała, że nie może odwzajemnić się tym samym,
bo przecież kuzynka Daniela nie dała jej żadnego powodu do okazywania niechęci.
Zaczęło dokuczać jej sumienie, zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że pastor byłby
bardzo rozczarowany swoją najstarszą córką, gdyby przyszło mu do głowy, że może ona
darzyć kogoś antypatią bez widomego powodu.
- Z chęcią przyjmuję zaproszenie - odrzekła, bardzo starając się, aby ta deklaracja
zabrzmiała szczerze, po czym zwróciła się do młodej służącej, która powiedziała, że pójdzie
dalej pieszo, jeśli panienka nie ma nic przeciwko temu.
- Zupełnie jak moje służące - stwierdziła Arabella, poleciwszy stangretowi ruszyć. -
Wszystkie zdają się czerpać wielką przyjemność z gapienia się na wystawy. To zresztą chyba
jest zrozumiałe! Większość kobiet lubi przyglądać się fatałaszkom i falbankom. - Nagle
zmrużyła powieki i zmierzyła swą towarzyszkę taksującym spojrzeniem. - Ale pani, zdaje się,
to nie dotyczy.
Robina odwzajemniła jej spojrzenie i nagle uświadomiła sobie, że lady Tolliver łączy
ze starszą panią Exmouth znacznie więcej niż tylko rodzinne podobieństwo. Obie damy
wydawały się niezwykle spostrzegawcze.
Uznawszy, że rozsądnie będzie nie zaprzeczać, powiedziała:
- Napatrzyłam się już na wystawy w Londynie. - Wzruszyła ramionami. - Jest bardzo
miło mieć i nosić ładne stroje, ale obawiam się, że należę do osób, dla których posiadanie
rzeczy nie jest najważniejsze, lady Tolliver.
- Doprawdy niezwykła z pani kobieta - odrzekła Arabella, po czym zaproponowała
rozluźnienie etykiety. - Mam nadzieję, że zechcesz mówić do mnie po imieniu, bo co do
mnie. zdecydowanie mam zamiar nazywać cię Robiną. Nie znoszę zbędnych ceregieli, więc
możemy rozmawiać z sobą tak, jakbyśmy zamierzały się zaprzyjaźnić, nie sądzisz?
Wziąwszy milczenie Robiny za przyzwolenie, Arabella z zainteresowaniem rozejrzała
się dookoła.
- Wielkie nieba! - zawołała, dostrzegając znajomą postać w mijającym je powozie. -
Czyż to nie lady Milverton? Ale fikuśny kapelusz! - Szelmowsko zachichotała i znów skupiła
uwagę na Robinie. - I jak ci się podoba w Brighton?
- Bardzo. Daniel i jego matka są dla mnie niezwykle mili, poświęcają mi wiele czasu,
abym się nie nudziła. Daniel zadał sobie nawet trud nauczenia mnie, jak się powozi.
Arabella wydawała się pod wrażeniem.
- Ho, ho, nigdy dość zaskoczeń na tym świecie. Daniel musi doprawdy mieć o tobie
bardzo wysokie mniemanie, moja droga, jeśli pozwolił ci powozić swoimi bezcennymi
końmi. W przeszłości jechałam z nim wiele razy i nigdy nie chciał dać mi wodzy do ręki.
Jestem również pewna, że nigdy nie wyróżnił tym swojej żony. Naturalnie Clarissa wcale nie
zamierzała nauczyć się panowania nad tymi dzikimi stworzeniami - dodała. - Obawiam się, że
miała dość ograniczone zainteresowania.
W głosie Arabelli zabrzmiała złośliwa nuta. Niby mówiła o faktach, a jednak coś
podszeptywało Robinie, że starsza pani Exmouth miała rację, gdy posądzała Arabellę o
niezbyt pochlebną opinię na temat zmarłej Clarissy. Było całkiem możliwe, że lady Tolliver
w skrytości żywiła nadzieję na poślubienie Daniela, więc nienawidziła kobiety, która
zniweczyła jej ambitny zamiar.
- Rozumiem, że dobrze znałaś zmarłą żonę Daniela - zaryzykowała, licząc na
dowiedzenie się czegoś więcej.
- Ha! Droga ciocia Lavinia rozmawiała z tobą na mój temat, prawda? - odrzekła
Arabella, wyginając pełne wargi w lekko ironicznym uśmiechu. - To do niej podobne.
Owszem, Clarissę znałam bardzo dobrze. Często składałam jej wizyty, ilekroć
zatrzymywałam się w Courtney Place. Wyjątkowo dobrze czułyśmy się w swoim
towarzystwie, zważywszy na to, jak mało miałyśmy ze sobą wspólnego. Ja byłam chłopczycą,
która uwielbia wspinać się po drzewach i ściągać na siebie wszystkie możliwe nieszczęścia,
podczas gdy droga Clarissa była przede wszystkim wyniosłą młodą damą, której przyjemność
sprawiało spędzanie wolnego czasu na szyciu, rysowaniu lub grze na fortepianie.
Na pełnych wargach Arabelli znów pojawił się uśmiech. Oczywiście przerastała mnie
o głowę we wszystkich tak zwanych kobiecych zajęciach - przyznała bez zakłopotania. - Ale
wykazywała też niezwykle mało entuzjazmu do czegokolwiek innego, może z wyjątkiem
ż
ycia towarzyskiego. Clarissa uwielbiała znajdować się w centrum uwagi. Trzeba oddać jej
sprawiedliwość, że nie była próżna, ale ponieważ los obdarzył ją wielką urodą, z czasem
zapewne przyzwyczaiła się do tego, że jest obiektem zachwytu wszystkich dżentelmenów.
Westchnęła i po chwili dodała:
- Może dobrze się stało, że wtedy umarła. Z czasem jej uroda niewątpliwie zbladłaby i
obawiam się, że Clarissa zamieniłaby się w jedną z przekwitłych piękności, które spędzają
cały swój czas, leżąc na kanapie i wyobrażając sobie wszelkie możliwe dolegliwości, a
przyjemność czerpią z bycia obskakiwaną przez głupawą damę do towarzystwa.
Nagle wybuchnęła tak zaraźliwym śmiechem, że Robina ku swemu zdumieniu
również zachichotała.
- Ojej, ależ jadowicie to zabrzmiało. Każdy, kto by mnie słuchał, mógłby pomyśleć, że
nie lubiłam Clarissy, a trudno bardziej minąć się z prawdą. Ona była miła i życzliwa, i
naturalnie śliczna. Wcale mnie nie zdziwiło, że zauroczyła Daniela. Większość dżentelmenów
natychmiast ulegała jej czarowi. Ale bardzo mnie zaskoczyło, że postanowił ją poślubić...
Ciekawa jestem, ile czasu potrzebował, by zrozumieć swój błąd.
Robina wlepiła w nią osłupiałe spojrzenie. Na szczęście uwagę Arabelli znowu
zaprzątnęła znajoma, machająca do niej z przejeżdżającego powozu, a gdy lady Tolliver z
powrotem się odwróciła, Robina zdążyła się opanować.
- Muszę przyznać, że przyjemnie znowu zobaczyć Daniela cieszącego się życiem. Nie
byłam w stanie przyjechać na pogrzeb Clarissy - wyjawiła Arabella, zerkając na swoją złotą
bransoletkę. - Drogi Henry gasł wtedy w oczach. Nigdy nie zdołał w pełni odzyskać sił po
ostatnim ataku i zmarł zaledwie kilka miesięcy po Clarissie. Daniel był na jego pogrzebie.
Wstrząsnęła mną zmiana, jaka w nim zaszła. Teraz jednak wydaje się zupełnie innym
człowiekiem. Tak szczęśliwego nie widziałam go od lat i cieszę się z tego, chociaż nie
rozumiem, dlaczego właściwie ten paskudnik miałby jeszcze mnie obchodzić!
Ciemne, figlarnie skrzące się oczy znów zwróciły się ku Robinie.
- Pojutrze ma zamiar wyciągnąć mojego drogiego Rodericka na oglądanie jakiejś
ohydnej walki bokserskiej i zostawia mnie całkiem bez opieki. Ponieważ stanowczo nie
zamierzam czekać w domu na ich powrót, postanowiłam urządzić śniadanie pod gołym
niebem w jakimś malowniczym zakątku. Obiecaj, proszę, że przyłączysz się do towarzystwa.
Wiem na pewno, że chcę lepiej cię poznać i się z tobą zaprzyjaźnić.
Robina nie była przekonana, czy kiedykolwiek uda im się osiągnąć taką zażyłość, a
poza tym czuła, że byłoby rozsądnie zachować pewien dystans wobec lady Tolliver, mimo że
niezaprzeczalnie była ona przemiłą kobietą, której wrodzoną uczciwość Robina mogła tylko
podziwiać.
Tego wieczoru, ponownie zobaczywszy Arabellę podczas przyjęcia u jednej z dobrych
znajomych lady Exmouth, Robina jeszcze bardziej straciła chęć na nawiązanie bliższych
stosunków z żywiołową wdówką.
Kiedy lady Exmouth tuż przed wyjazdem na przyjęcie wspomniała o liściku, który
przysłał jej syn, by przeprosić, że nie może im towarzyszyć tego wieczoru, Robina uznała to
za dziwne zdarzenie, od dawna bowiem uważała Daniela za bardzo słownego człowieka,
który zawsze dotrzymuje wcześniejszych obietnic.
Po wejściu do stylowego salonu lady Maitland Robina natychmiast jednak zrozumiała,
dlaczego tym razem Daniel postanowił złamać przyrzeczenie. Odprężony i zadowolony stał w
grupce otaczającej jego energiczną kuzynkę. Ponieważ wśród gości nie było ani śladu sir
Rodericka, Robina doszła do wniosku, że Arabella poprosiła kuzyna o przysługę, ten zaś
podjął się towarzyszenia - jej na przyjęciu, zapewne z wielką ochotą.
Robina poczuła się bezsilna wobec małostkowej niechęci, która ponownie się w niej
obudziła, i to jeszcze gwałtowniej niż poprzednio. Wiedziała, że reaguje jak rozpieszczone
dziecko, bo nie powinna żywić urazy do Daniela, który mógł przecież towarzyszyć podczas
przyjęcia, komu tylko chciał. Miała również przykrą świadomość, że zazdroszcząc kuzynce
spędzanego z nim czasu, przejawia skrajny egoizm, ale z trudnego do wytłumaczenia powodu
nic nie mogła na to poradzić.
Starała się ze wszystkich sił okazać zadowolenie, gdy Daniel wreszcie zauważył ich
obecność i podszedł je powitać, ale było widać, że jest to wymuszona grzeczność. Lord
Exmouth natychmiast wykrył fałszywą nutę w jej głosie i spytał wprost, czy nie czuje się
niedysponowana.
- To prawda, moja droga, masz takie rumieńce - włączyła się do rozmowy lady
Exmouth, zanim Robina zdążyła go zapewnić, że wszystko jest w najlepszym porządku. -
Chyba nie zaraziłaś się gorączką od lady Phelps, Ta Augusta zrobiła się doprawdy nieznośna!
Składa wizyty, chociaż nieustannie kicha, a do tego kapie jej z oczu i z nosa! Wcale nie
zdziwiłabym się, gdybyśmy obie musiały w najbliższych dniach położyć się do łóżek.
Robina zdawała sobie sprawę z tego, że pozostając przy lady Exmouth, może głupio
zdradzić się z uczuciami, których nie umie opanować, gorączkowo zaczęła więc rozglądać się
po salonie w poszukiwaniu drogi ucieczki i na szczęście ją znalazła.
- O, jest Olivia Roade Burton z siostrą. Złożyłam im rano wizytę, ale niestety nie
zastałam Olivii w domu. Bardzo przepraszam, ale chciałabym z nią zamienić kilka słów. Czy
można? Dawno jej nie widziałam.
- Czy jesteś pewna, mamo, że nic jej nie jest? - spytał Daniel, gdy tylko Robina się
oddaliła. - Wydaje mi się trochę spięta.
- Jeśli masz rację, znaczy to, że w sprawach dotyczących panny Perceval wykazujesz
dużo większą spostrzegawczość ode mnie, synu - odpowiedziała, promieniejąc z satysfakcji. -
Wcześniej na pewno nic jej nie było. Rano wyszła do miasta, zgodnie z tym, co mówiła, a
potem przywiozła ją do domu nasza droga Arabella. Nic niepożądanego dzisiaj się nie
zdarzyło, mogę cię zapewnić.
Daniela to nie przekonało. Zbyt dobrze poznał Robinę przez ostatnie tygodnie, by nie
być pewnym, że zaszło coś, co zburzyło spokój jej umysłu. I o ile słusznie mu się zdawało,
Robina postanowiła za wszelką cenę zachować to dla siebie.
Pozostawiwszy matkę w trakcie ożywionej rozmowy ze znajomymi, poszedł do
pokoju przeznaczonego dla graczy w karty i wybrał stolik przy drzwiach, od którego mógł
obserwować, co dzieje się w salonie.
Robinie, z racji jej urody, nigdy nie brakowało zaproszeń do tańca, więc i ten wieczór
nie stanowił wyjątku. Ilekroć Daniel podnosił wzrok znad wachlarzyka kart, widział, jak
Robina porusza się z wdziękiem po parkiecie. Pozornie wydawało się, że jest bardzo
rozbawiona, jego jednak nie zwiodła. Zauważył, że jej uśmiechom brakuje spontaniczności i
ciepła, a kształtne ramiona wydawały się bardziej usztywnione niż zwykle.
Odrzuciwszy propozycję rozegrania następnej partii, wrócił do salonu. Partner Robiny
odprowadził ją akurat pod opiekę lady Exmouth.
- Mam nadzieję, że zaszczyci mnie pani ostatnim tańcem przed kolacją? - Podszedł do
niej niepostrzeżenie, więc aż się wzdrygnęła zaskoczona. - I naturalnie pozwoli się potem
zaprowadzić na małą przekąskę.
Robina uczyniła niemały wysiłek, by ukryć zachwyt. Daniel, choć jak na człowieka
swojej postury tańczył znakomicie i zaskakująco lekko się poruszał, pojawiał się na parkiecie
rzadko, twierdził bowiem, że skoro osiągnął już poważny wiek trzydziestu sześciu lat,
powinien poprzestać na przyglądaniu się zabawie, zamiast samemu w niej uczestniczyć.
To, że postanowił wziąć na kolację ją, Robinę, a nie swoją kuzynkę, natychmiast
poprawiło jej nastrój. Miała nadzieję, że zaproszenie było wyrazem tęsknoty za jej
towarzystwem, a nie rekompensatą za to, że zawiódł ją i nie przyszedł z nią na przyjęcie.
Obdarzyła Daniela spontanicznym uśmiechem, okazał się on jednak niedostatecznie
przekonujący, by zatrzymać go na dłużej. Wkrótce Daniel przyłączył się do grupki swoich
przyjaciół zbierających się koło drzwi.
Później tego wieczoru Robina kilkakrotnie złapała go na tym, że spogląda w jej
kierunku, ale więcej nie próbował już podejść. Zbliżał się czas ostatniego tańca przed kolacją,
tymczasem Daniela nawet nie było w pobliżu.
- Czy nie wie pani przypadkiem, gdzie ukrywa się Daniel? - skierowała pytanie do
lady Exmouth, gdy na próżno omiotła wzrokiem cały salon w poszukiwaniu jego wysokiej,
muskularnej sylwetki.
- Nie, moja droga. Nie mam pojęcia, może jest na dworze z Arabellą. Zdaje mi się, że
nieco wcześniej widziałam, jak wychodzili na taras.
Robina zawahała się, ale tylko na chwilę. Bądź co bądź, nic jej nie szkodziło iść go
poszukać. Tak w każdym razie przekonywała samą siebie, wychodząc na zewnątrz przez
oszklone drzwi, które przewidująca pani domu poleciła zostawić szeroko otwarte, żeby
zapewnić stały dopływ świeżego powietrza do wnętrza domu.
Zaskoczyło ją, że taras jest pusty. Już miała z powrotem wejść do środka, gdy z
wonnego ogrodu dobiegł ją perlisty kobiecy śmiech.
Była w miękkich pantofelkach, więc bezszelestnie przemierzyła taras i po czterech
kamiennych schodkach zeszła na rozległy trawnik. Dwie blisko siebie stojące postaci,
rysujące się w świetle księżyca zaledwie kilkanaście jardów od niej, wydawały się całkiem
obojętne na jej obecność. Mimo półmroku bez większego trudu poznała obie, i to jeszcze
zanim bardzo charakterystyczny kobiecy głos, irytująco czysty i donośny, oznajmił:
- Och, Danielu! Nie potrafię ci powiedzieć, jak bardzo jestem szczęśliwa! I pomyśleć,
ż
e po tylu latach wreszcie nabrałeś rozumu. Mam nadzieję, że tym razem dokonałeś słusznego
wyboru.
Robina zmartwiała, przejęta lodowatym chłodem. Może się przesłyszała? Ale gdy
spojrzała i zobaczyła Arabellę obejmującą Daniela, który czule zamknął ją w uścisku,
zrozumiała, że nie wolno jej dłużej ulegać złudzeniom.
Jeszcze nigdy Robina nie była tak wdzięczna matce za to, że zawsze wymagała od niej
opanowania. Tego, co wszczepiono jej w dzieciństwie, nie dało się łatwo zapomnieć, i
właśnie dzięki temu udało jej się stłumić okrzyk i w milczeniu odejść z wysoko podniesioną
głową. Nie płakała, tylko większa niż zwykle bladość wskazywała, że jej samopoczucie jest
dalekie od dobrego.
Brak rumieńców nie uszedł jednak uwagi lady Exmouth, gdy w końcu znów przy niej
stanęła.
- Moja droga, czy jesteś całkiem pewna, że dobrze się czujesz? Wyglądasz bardzo
blado.
- Nie czuję się najlepiej, proszę pani - odpowiedziała, zdziwiona, że zabrzmiało to tak
naturalnie, chociaż słowa ledwie przeszły jej przez gardło. - Bardzo boli mnie głowa i chyba
powinnam jak najszybciej wrócić do domu.
Lady Exmouth natychmiast podchwyciła tę sugestię. Ale gdy kilka minut później
Robina, uniknąwszy spotkania z Danielem, usiadła obok starszej pani w powozie, miała
bardzo bolesną świadomość, że nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda jej się uciec przed
dręczącym ją poczuciem beznadziejności.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Jestem ci wdzięczny za wspaniałomyślną gościnność i niezrównane męskie
towarzystwo, ale myślę, że przyszedł czas na powrót do domu - oznajmił nagle Daniel
przyjacielowi, gdy zatrzymali się podczas przechadzki po mieście, by obejrzeć grupę
kilkunastu łodzi rybackich, wypływających w morze.
Jaśnie wielmożny sir Montague Merrell nie próbował skłonić Daniela do zmiany
zdania.
- Prawdę mówiąc, sądziłem, że to zrobisz już kilka dni temu. Od dość dawna widzę, że
zakochałeś się po uszy w tej gołąbeczce. Panna Perceval jest doprawdy urocza i nie
rozumiem, czemu tak długo zwlekałeś z przenosinami.
- Ty lepiej niż kto inny powinieneś wiedzieć, skąd moja ostrożność, Monty. Już kiedyś
się zakochałem, pamiętasz?
Pan Merrell bez trudu wykrył w miłym, dźwięcznym głosie Daniela nutę goryczy i
przesłał przyjacielowi współczujące spojrzenie. Ruszyli dalej przed siebie.
- Byłeś wtedy bardzo młody, Danielu - zwrócił uwagę. - Wprawdzie należałem w
owym czasie do nielicznych, którzy odradzali ci małżeństwo, ale wyłącznie dlatego, że
wydawało mi się rozsądne, abyś poczekał jeszcze rok lub dwa lata. Gdy patrzę na to z
dzisiejszej perspektywy, nie przypominam sobie ani jednego mężczyzny, który oparłby się
czarowi Clarissy. Możesz mi wierzyć, że i ja nie byłem w tym wyjątkiem.
- Może nie... Ale ty, mój drogi przyjacielu, przynajmniej miałeś dość rozsądku, by
odróżnić zauroczenie od miłości, natomiast ja...
Daniel nie próbował dokończyć tego zdania. Nie było potrzeby, ponieważ Montague
był jego jedynym powiernikiem. I on jeden oprócz Kendalla znał niechlubne fakty związane z
przedwczesnym i nieoczekiwanym odejściem Clarissy.
Machinalnie wyrównał krok z przyjacielem, gdy skręcili w jedną z licznych bocznych
uliczek Brighton, na której nigdy przedtem nie był. Wróciło do niego wspomnienie pewnego
wieczoru sprzed prawie dwóch lat, wkrótce po pogrzebie. Siedział wtedy w bibliotece w
Courtney Place z Montague Merrellem i poczuł, że musi z siebie wszystko wyrzucić.
Pierwszy raz w życiu opowiedział komuś, że jego małżeństwo wcale nie było tak bardzo
udane, jak sądzono. Kiedy zrelacjonował Merrellowi szczegóły śmierci Clarissy, przyjaciel
wydawał się wstrząśnięty. W swoim czasie miał zastrzeżenia co do tego małżeństwa, ale
potem, podobnie jak wszyscy, uważał, że jest ono szczęśliwe.
Skręcili w następną nieznaną uliczkę.
- Nie krępuj się, Monty. Czemu nie powiesz „A nie mówiłem”? Przecież właśnie to
chodzi ci teraz po głowie.
- Wcale nie! - odparł Merrell, a w kącikach jego ust pojawił się smutny uśmieszek. -
W gruncie rzeczy myślałem tylko o tym, do jakiej wprawy doszedłeś przez te lata w
ukrywaniu swoich prawdziwych uczuć. Nie sądzę, żeby było w tej chwili w Brighton więcej
niż dziesięć osób, które podejrzewają, że twoja znajomość z panną Robiną Perceval to coś
więcej niż zwykła przyjaźń.
Owszem, w tym jestem dobry - przyznał Daniel z niemałą satysfakcją.
Montague przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu. Wreszcie spytał:
Chyba nie masz żadnych wątpliwości, co? Panna Robina Perceval jest absolutnie
urocza. Już dawno temu w Londynie mówiłem ci, że idealnie nadaje się na twoją żonę.
- O ile pamiętam, bardzo się starałeś, żeby mieć okazję do wyrobienia sobie takiego
poglądu - odparował Daniel, nieraz bowiem spotkał w Londynie przyjaciela rozmawiającego
z Robiną w jakimś odludnym zaciszu. - Gdybym nie był całkiem pewien, że taki zaprzysięgły
stary kawaler nie stanowi zagrożenia, mógłbym nawet wpaść z twojego powodu w szał
zazdrości.
- Z tego, co zaobserwowałem przez ostatnie tygodnie, nikt inny również nie stanowi
zagrożenia. - Montague kpiąco spojrzał na niego z ukosa. - Dlaczego więc celowo
powstrzymujesz się z wyrażeniem swoich zamiarów wprost?
- Ponieważ, mój drogi ciekawski przyjacielu, uważałem, że nie nadszedł jeszcze na to
stosowny czas, a kilka tygodni zwłoki niczemu nie zaszkodzi. Nie dla własnego dobra -
ciągnął - postanowiłem poślubić Robinę na długo przed tym, nim opuściliśmy stolicę.
Znów na jego ustach pojawił, się smutny uśmiech.
- Gdy pod koniec zeszłego roku pierwszy raz zacząłem rozważać sugestię części
rodziny i wielu przyjaciół, między innymi twoją, że powinienem się ponownie ożenić,
myślałem jedynie o moich córkach, a nie o sobie. W końcu doszedłem do wniosku, że jeśli
uda mi się znaleźć szlachetnie urodzoną, dobrze wychowaną kobietę, która troskliwie zajmie
się dziewczynkami i odpowiednio poprowadzi dom, to poważnie zastanowię się nad
powtórnym ożenkiem. Nie muszę dodawać, że o miłości nawet nie pomyślałem. A potem
pojechałem do Londynu i poznałem córkę pastora z Abbot Quincey.
- I natychmiast wszystko się zmieniło - podchwycił Montague, ale Daniel, zawsze
prawdomówny do przesady, pokręcił głową.
- Nie. Nie natychmiast. W każdym razie nie przez pierwsze kilka tygodni - wyjawił ku
zaskoczeniu przyjaciela. - Owszem, polubiłem ją od razu. Spełniała wszystkie warunki, które
postawiłem, była ładna, nie zepsuta kaprysami i pogodna. Poza tym miała trzy młodsze
siostry, umiałaby więc zaopiekować się dziewczynkami. Postanowiłem lepiej ją poznać i z
czasem ku swemu zaskoczeniu przekonałem się, że zaszło coś nieprzewidywalnego.
Polubiłem ją znacznie bardziej... - Skrzywił się. - Nie, bądźmy całkiem szczerzy... Ze
zdumieniem odkryłem, że wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu zakochałem się w pannie
Robinie Perceval. Tym razem ujęła mnie nie tylko miła twarz. Naturalnie byłem świadom, że
chociaż moja matka bardzo sprzyja naszemu związkowi i robi wszystko co może, żeby do
niego doprowadzić, podobnie zresztą jak matka Robiny, to sama panna...
- Nie żartuj. Ta panna cię po prostu uwielbia - zapewnił go Montague, a ton jego głosu
dowodził, że nie żywi najmniejszych wątpliwości. - Ta urocza twarzyczka promienieje,
ilekroć jesteś w pobliżu.
Danielowi złagodniały rysy, w ciemnych oczach pojawił się ciepły blask.
- Ostatnio zacząłem dochodzić do przekonania, że być może Robina widzi we mnie
jednak kogoś więcej niż tylko przyjaciela.
- Na pewno masz rację. Cóż więc cię wstrzymuje, na miłość boską?
Sam nie wiem. - Daniel zdjął kapelusz i ze zniecierpliwieniem przeczesał włosy, a
przy okazji pierwszy raz względnie przytomnie potoczył wzrokiem dookoła. - Gdzie my, u
diabła, jesteśmy? - Zatrzymał wzrok na gospodzie u wylotu wąskiej uliczki. - Wejdźmy tam.
Po takiej bezsensownej włóczędze człowiekowi strasznie chce się pić.
Montague skrzywił się z niechęcią i z rezygnacją poszedł za towarzyszem. Gospoda
nie była na poziomie, do jakiego przywykł, ale piwo miejscowego warzenia okazało się
znośne, więc uznał, że może spędzić tu trochę czasu i zaspokoić pragnienie.
Usiadłszy obok Daniela na surowej drewnianej ławie, szybko wrócił do tematu ich
wcześniejszej rozmowy.
- Jak długo będziesz jeszcze zwlekał z oświadczynami?
- Wścibski jesteś! - skarcił go Daniel, ale bez urazy. Jak można było mieć pretensje o
ciekawość do kogoś, kto tak dobrze życzy, pozostaje wzruszająco lojalny i niezmiennie służy
wsparciem, gdy tylko jest ono potrzebne?
- Jeśli chcesz wiedzieć, to chciałem się oświadczyć wczoraj wieczorem. - Nagle na
czole pojawił mu się mars. - Tyle że moja matka, niespodziewanie dla mnie, postanowiła
wcześniej opuścić przyjęcie. Spędziłem trochę czasu w ogrodzie z kuzynką Arabellą, a gdy
wróciłem do salonu, pani domu powiadomiła mnie, że panna Perceval nie czuła się najlepiej i
moja matka postanowiła odwieźć ją do domu. Dziś rano zajrzałem do nich, ale Robina
siedziała w swoim pokoju. Matka uważa, że to jakaś gorączka, ale ja nie jestem tego taki
pewien. - Wzruszył ramionami. - Wczoraj wieczorem Robina zachowywała się dziwnie, ale
nie powiedziałbym, że jest chora.
- Pewnie ma jakąś kobiecą niedyspozycję - podsunął Montague. - Przypuszczalnie
szybko jej to minie.
Daniel przesłał mu lekko kpiące spojrzenie.
- Pozwolę sobie spytać, co zaprzysięgły stary kawaler może wiedzieć o kobiecych
niedyspozycjach.
- Znacznie więcej, niż sądzisz, staruszku - odparł Montague, uśmiechając się pod
nosem. - Wprawdzie szczęśliwie uniknąłem małżeństwa, ale mnichem też nie jestem. Status
kawalera dobrze mi służy, za to tobie, przyjacielu, nie. I dlatego zrób coś z tym! Takie
niezdecydowanie jest zupełnie do ciebie niepodobne.
- Nie wątpię w głębokość swoich uczuć, Monty - zapewnił go Daniel po dłuższym
namyśle. - Wciąż jednak się zastanawiam, czy jestem właściwym człowiekiem dla mojej
ptaszyny, czy mogę dać jej szczęście. Wielki Boże, Człowieku! - wykrzyknął, słysząc
pogardliwe parsknięcie Montague. - Ona jest bliższa wiekiem mojej córce Hannie niż mnie.
- No i co z tego? - odrzekł Montague, któremu różnica wieku nie wydawała się
przeszkodą. - Jesteś w najpiękniejszym okresie życia, zdrowy, krzepki i przystojny. - Zerknął
dość krytycznie na swój zaokrąglający się brzuch. - Muszę przyznać, że wyglądasz dużo
lepiej ode mnie.
- Możliwe, ale to nie zmienia faktu, że wchodzę w wiek średni. Lubię spokojne życie,
więc jak dla Robiny mogę być nieco zbyt nieruchawy i przywiązany do swoich zwyczajów.
Pod pewnymi względami jesteśmy podobni albo się uzupełniamy; wygląda na to, że dzielimy
wiele upodobań. Ale to nie zmienia faktu, że ona jest dużo młodsza ode mnie. Ma młode
serce, któremu potrzeba od czasu do czasu jakichś podniet. Możesz mi wierzyć, że tak jest -
podkreślił, gdy przyjaciel przybrał sceptyczną minę. - Z pozoru wydaje się bardzo skromną,
doskonale wychowaną młodą damą, ale za tą fasadą kryją się wręcz zadziwiające cechy. Ona
jest niezwykle odważna, czego dowiodła, ratując moją córkę przed utonięciem, za co zresztą
pozostanę jej dozgonnym dłużnikiem. Zawsze jest chętna do nauki, czym bardzo różni się od
większości młodych kobiet szlachetnego urodzenia, które zadowalają się siedzeniem w
salonie przy robótce.
Urwał na chwilę, przypomniał sobie bowiem pewną rozmowę z Robiną w wieczór
przyjęcia w Pawilonie.
- Chociaż spędziła na plebanii całkiem szczęśliwe dzieciństwo, to brakowało jej tam
emocjonujących przeżyć, dlatego ma w sobie tęsknotę za poznaniem mężczyzny, który
mógłby zrekompensować jej ten brak w życiu.
- Dlaczego więc nie będziesz nim ty? - spytał Monty.
- A jak, u diabła, miałoby to wyglądać? - odparł zniecierpliwiony Daniel, trochę
zanadto podnosząc przy tym głos. - Nie jestem typem zawadiaki. Nie jestem też rycerzem z
bajki, który śpieszyłby damie na pomoc z drugiego końca świata, nawet gdyby była taka
potrzeba, w co zresztą szczerze wątpię.
- Nie sugeruję wcale, żebyś czekał na okazję dowiedzenia swojej męskości, tylko
ż
ebyś trochę pomógł losowi.
- Moim zdaniem - odparł Daniel, obrzucając przyjaciela zniecierpliwionym
spojrzeniem - to piwo domowej roboty poszło ci do głowy.
- Dobre sobie! - Montague wybuchnął śmiechem. - Nie musisz się nawet wysilać. Każ
komuś uprowadzić Robinę, a potem po rycersku wybaw ją z rąk przestępcy. Jutro jest ku
temu znakomita okazja. - Montague wyraźnie zapalił się do swojego pomysłu, - Jeśli pamięć
mnie nie myli, Robina będzie wśród gości uczestniczących w pikniku wydanym przez twoją
kuzynkę w przyklasztornym lesie. Będziesz mógł wykazać się rycerskością.
- W życiu nie słyszałem głupszego pomysłu! - rzekł bez ogródek Daniel. - Gdybym
nawet poważnie potraktował to, co mówisz, czego nie zrobię, chyba nie sądzisz, że wziąłbym
udział w takiej awanturze?
O człowieku zajęczego serca!
- Poza tym - ciągnął Daniel, ignorując krytykę Montague - jest bardzo
prawdopodobne, że Robina wymówi się od udziału w pikniku. A nawet jeśli tam pojedzie, to
nie ma sposobu, żebym do tej pory zdołał zorganizować jej porwanie. Zresztą nie jestem na
tyle głupi, by zastanawiać się nad taką niedorzecznością. - Wstał. - Chodźmy stąd. Ufam, że
ś
wieże powietrze pomoże ci odzyskać jasność myślenia.
Daniel obrócił się do drzwi i wpadł na krępego osobnika, który dotąd popijał piwo
przy sąsiednim stole. Przeszył nieznajomego wzrokiem.
- Bardzo przepraszam waszą miłość - bąknął tamten i szybko usunął się z drogi. - Nie
zauważyłem. Proszę się nie gniewać.
- Nic się nie stało. To była również moja wina - odrzekł po dżentelmeńsku Daniel.
Dopiero później, po powrocie do domu Merrella, zauważył brak zegarka z dewizką.
Starając się nie rozpamiętywać utraty cennego przedmiotu, ostatniego prezentu
otrzymanego od chorego już ojca, Daniel udał się z przyjacielem w pewne miejsce, gdzie gra
o wysokie stawki była na porządku dziennym.
Pan Merrell, w odróżnieniu od Daniela, nie znał większej przyjemności, niż zasiąść w
towarzystwie podobnych sobie ludzi przy zielonym stoliku, ze szklaneczką dobrej, starej
brandy pod ręką i wachlarzykiem kart w dłoni. Zważywszy na to, że miał zwyczaj grywać
ostro, było nawet dość dziwne, że dotąd fortuna go nie opuściła. Owszem, nieraz zdarzyło mu
się przegrać duże sumy, ale nigdy się tym szczególnie nie martwił, wiedział bowiem, że
prędzej czy później kapryśna pani losu znów się do niego uśmiechnie.
Daniel przez pewien czas stał za krzesłem przyjaciela i przyglądał się grze, a potem
odszedł zagrać ze znajomym kilka rozdań pikiety. Zdecydowanie brakowało mu jednak wiary
w opiekuńczą siłę fortuny, która cechowała Montague, dlatego po półgodzinie zrezygnował z
hazardu i postanowił poszukać matki, która zamierzała tego wieczoru pojawić się na przyjęciu
w sąsiedztwie.
Pani domu, wieloletnia przyjaciółka rodziny, przyjęła jego niespodziewane nadejście z
zachwytem. Po krótkiej wymianie uprzejmości Daniel niezwłocznie przystąpił do szukania
matki, ale ku swemu głębokiemu rozczarowaniu stwierdził, że przyszła na przyjęcie sama.
- Chociaż Robina upierała się, że nie ma potrzeby wzywać doktora, to nie czuła się na
siłach towarzyszyć mi dzisiaj wieczorem - powiedziała lady Exmouth. - Wydaje mi się
jednak, że ma ochotę wybrać się jutro rano na piknik.
- Jeśli będzie dobrze się czuła, to naturalnie niech jedzie, ale w innym przypadku nie
wahaj się wezwać doktora.
Lady Exmouth wychwyciła znajomą stanowczą nutę w głosie syna. Daniel, podobnie
jak jego ojciec, był uroczym, zrównoważonym człowiekiem, ale umiał być bardzo
zdecydowany i władczy, jeśli zachodziła taka potrzeba. Uśmiechnęła się.
- A czy na pewno jutro do nas wrócisz, mój drogi?
- Tak. Wydałem już polecenie, żeby podczas mojej nieobecności przewieziono z
powrotem rzeczy. Jak wiesz, umówiłem się na jutro z Roderickiem. Spodziewam się wrócić
do Brighton wczesnym wieczorem.
Pozwoliwszy matce ponownie zająć miejsce w gronie przyjaciółek, Daniel obszedł
salon, kilka razy przystanął, by porozmawiać ze znajomymi, ale nieobecność Robiny
oznaczała, że nic go tu nie zatrzymuje, wkrótce więc wyszedł.
Uznał, że najlepiej będzie wkrótce położyć się spać i wcześnie wstać nazajutrz.
Odrzuciwszy propozycję lokaja, który chciał poszukać dla niego powozu, niedługą
drogę do domu Montague Merrella pokonał spacerem. Stanął u drzwi akurat w chwili, gdy
zegar na odległej wieży wybijał godzinę. Czekając na pojawienie się kamerdynera, odniósł
wrażenie, że widzi postać kryjącą się w mroku po drugiej stronie ulicy. Zlekceważył to jednak
i natychmiast po otwarciu drzwi skierował się do biblioteki, by przed snem wypić łyczek
brandy.
Ledwo zdążył sobie nalać szklaneczkę trunku, gdy w sieni rozległo się stukanie
kołatki. Była to dość niezwykła pora na składanie wizyty, nie starał się więc ukryć
zdziwienia, gdy chwilę potem wszedł służący z wiadomością, że pewien człowiek czeka przy
drzwiach i chce się z nim zobaczyć.
- Jaki człowiek?
Układny kamerdyner pana Merrella głośno parsknął.
- Bardzo - zwyczajny, milordzie. Był tu już wcześniej, podczas pańskiej nieobecności.
Bez wahania odesłałbym go tam, skąd przyszedł, ale powiadomił mnie, że jest w posiadaniu
pańskiej własności.
- Naprawdę? - Daniel machinalnie skierował myśli ku utraconemu zegarkowi..
- Według mojej wiedzy tak. Wprawdzie tłumaczyłem mu, że może bezpiecznie
zostawić ten przedmiot u mnie, ale on uparcie odmawiał. Twierdził, że albo odda to panu
osobiście, albo nie odda w ogóle.
- W takim razie lepiej go wprowadź - zgodził się Daniel i chwilę potem do pokoju
wszedł krępy człowieczek w znoszonym surducie, mnący w dłoniach dość sfatygowany
kapelusz.
Daniel miał dobrą pamięć do twarzy, natychmiast więc poznał mężczyznę, z którym
po południu zderzył się w gospodzie.
- A więc spotykamy się znowu, panie...?
- Higgins, milordzie. Honest
∗
Hector Higgins do usług.
- Mam nadzieję, Higgins, że zasługuje pan na swoje imię - stwierdził ironicznie
Daniel, spoglądając na sękate, spracowane ręce, które wydawały się niezgrabne, miały jednak
dość zręczności, by niepostrzeżenie wyciągnąć coś z cudzej kieszeni. - Jak rozumiem, jest pan
w posiadaniu przedmiotu stanowiącego moją własność.
- To prawda, sir. - Higgins sięgnął do kieszeni, wydobył z niej zegarek i położył go na
wyciągniętej dłoni Daniela.
∗
Honest (j. ang.) - uczciwy, prawy
Ten obejrzał szybko przedmiot i z ulgą stwierdził, że jest nieuszkodzony.
- Wygląda na to, Higgins, że jestem pańskim dłużnikiem. A przynajmniej byłbym,
gdybym nie miał pewności, że zręcznie wyciągnął mi pan ten zegarek z kieszeni kamizelki
podczas naszego krótkiego, hm, spotkania w tawernie.
Na ogorzałej twarzy tamtego pojawił się natychmiast wyraz najwyższej ostrożności.
- Jak to, wasza miłość? Gdybym zwinął ten zegarek, to przecież nie oddawałbym go
teraz, prawda?
- Mógłby pan to zrobić z nadzieją osiągnięcia większej korzyści z nagrody niż ze
sprzedaży tego przedmiotu, co wydaje się tym logiczniejsze, że na kopercie jest
wygrawerowane moje imię i nazwisko.
- Phi! Łatwo można je zdrapać i koniec - odparł Higgins, który najwidoczniej
postanowił, że nie pozwoli zbić się z pantałyku. - Poza tym nie przyniosłem go tutaj dla
nagrody. Jestem uczciwym człowiekiem. Nie zawsze byłem, wstyd mi przyznać, ale teraz
jestem, odkąd poznałem moją Dorę.
Daniel nie mógł się nie uśmiechnąć, słysząc to niezgrabne wyznanie. Był już nawet
skłonny okazać mężczyźnie wielkoduszność i pozwolić sobie na zwątpienie w słuszność
swojego przekonania o sposobie utraty zegarka.
Skoro tak, Higgins, skoro nie chce pan przyjąć nagrody, to mogę przynajmniej panu
zaproponować drinka dla wynagrodzenia kłopotu. - Odwrócił się do karafek stojących na
tacy. - Czy może być brandy?
- Wasza miłość jest bardzo gościnny. Może być, może. Uśmiechając się mimo
przeczucia, że w zamian za zwrot zegarka Higgins zażąda jakiejś rekompensaty, Daniel
napełnił szklaneczkę i podał trunek niespodziewanemu gościowi.
- Niech pan usiądzie, Higgins, i opowie mi o sobie. Z czego pan żyje?
- Jestem woźnicą, proszę pana. Od dziesięciu lat jeżdżę własnym powozem. -
Pociągnął nosem i wytarł go wierzchem dłoni. - Ech, rozklekotała się ta drynda, a i moja stara
szkapa nie jest taka jak dawniej. - Ze smutkiem pokręcił głową. - Blisko jej już do rzeźni.
To bardzo przykre - przyznał lord Exmouth, zastanawiając się, co go opętało, że
pozwolił temu osobnikowi się rozgościć.
- O, tak, proszę pana. Nie jest łatwo być uczciwym człowiekiem. Panowie nie lubią
pokazywać się w odrapanym powozie, takim jak mój, a jeśli nie ma się wielu pasażerów w
ciągu dnia, nie ma pieniędzy na naprawy.
- Współczuję panu, Higgins - odrzekł Daniel, zastanawiając się, kiedy zdesperowany
woźnica odkryje prawdziwy powód swojej wizyty.
- Wiedziałem, że pan będzie mi współczuł. - Nie odrywając wzroku od twarzy
Daniela, przełknął jednym haustem zawartość szklaneczki. - Ja też mam miękkie serce i
dlatego współczuję panu.
Daniel upił łyk brandy.
- Przykro mi bardzo, Higgins, ale nie rozumiem.
- Nieodżałowana miłość, proszę pana, może zrobić straszne rzeczy z człowiekiem.
- Jestem pewien, że ma pan rację - odrzekł Daniel, dzielnie powściągając chichot. -
Chodziło panu chyba o nieodwzajemnioną miłość.
- O, tak. Ale proszę się nie martwić. Hector Higgins śpieszy waszej miłości na pomoc.
Daniel uznał, że się przesłyszał.
- Przepraszam, Higgins, ale znowu niezupełnie rozumiem. Nie potrzebuję niczyjej
pomocy.
- No, no, nie musi pan się wstydzić swoich uczuć. To się zdarza każdemu. Mnie się
zdarzyło kiedyś, a panu teraz. Rzecz jasna, nie chcę się wtrącać, ale niechcący podsłuchałem
pana rozmowę z przyjacielem Pod Koroną i wiem, że jestem właśnie człowiekiem, jakiego
pan szuka.
- A czym niby może mi pan służyć, Higgins? - spytał Daniel z widocznym znużeniem.
- Jak to? Naturalnie mogę porwać pannę! Znam tę okolicę jak własną kieszeń. Nie ma
nic prostszego! Schowam się jutro w lesie i poczekam na okazję, potem złapię pannę i wsadzę
do swojego powozu. Wtedy pan nadjedzie, wymachując pistoletem, na wszelki wypadek
rozładowanym - ciągnął ze śmiertelną powagą. - Jeszcze by pan wystraszył moją szkapę, a
ona już ma swoje lata. Mogłaby tego nie wytrzymać. - Przerwał i omiótł spojrzeniem pełnym
nadziei swą pustą szklaneczkę. - I co, wasza miłość?
Daniel przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu tak, jakby patrzył na
niedorozwinięte dziecko.
- Myślę, Higgins, że postradał pan zmysły. Nawet gdyby pański plan nie był w
najwyższym stopniu niedorzeczny, to nigdy nie popełniłbym tak haniebnego czynu, jak
uprowadzenie i śmiertelne wystraszenie młodej kobiety. Co więcej, mój przyjaciel, którego
podsłuchał pan dziś wieczorem, ma naturę żartownisia i właśnie ta część jego natury wzięła
górę w tawernie. Nie znaczy to jednak, że jego bezsensowny pomysł można traktować
poważnie. Osobiście mam znacznie lepszy plan, a mianowicie obaj powinniśmy iść spać.
Jednym zręcznym ruchem Daniel wstał i wyjął bardzo rozczarowanemu przybyszowi
pustą szklaneczkę z ręki.
- śyczę dobrej nocy, Higgins... I niech pan się cieszy, że postanowiłem nie
interesować się więcej sprawą celowego przywłaszczenia mojego zegarka.
Lady Exmouth dobrze wiedziała, że nieodłączną częścią charakteru jej syna,
ujawniającą się od czasu do czasu, jest niezłomny upór. Stało się to jasne właśnie teraz.
Higgins otworzył usta, by coś powiedzieć, ale uznał widocznie, że nie byłoby to rozsądne, bo
niepocieszony odszedł do drzwi.
- Proszę się nie gniewać, wasza miłość - bąknął przez ramię, a potem dzielnie
opierając się pokusie zdzielenia kamerdynera w żałosny, długi nos, bez ociągania opuścił
dom.
ś
ycie bywa okrutne, uznał, wlokąc się w stronę domu. Oto on, przyzwoity człowiek,
tydzień w tydzień, rok w rok wykonuje uczciwą pracę. I po co? Ledwie może związać koniec
z końcem. Znacznie lepiej prosperowałby, gdyby wrócił do dawnej specjalności... Ale nie,
obiecał Dorze, że kradzieże raz na zawsze się skończyły. Odciął się od tamtego życia, gdy
wyjechał z Londynu, i tak naprawdę wcale nie chciał znowu wejść na drogę przestępstwa.
Naturalnie mógłby, gdyby naszła go taka głupia chęć. Palce wciąż miał sprawne i bez
trudu potrafił wyjąć zegarek z kieszonki cudzej kamizelki. Pomyślał o tym z ponurą
satysfakcją. Rzecz jasna, wcale nie zamierzał zatrzymać tego zegarka. To w ogóle nie
przyszło mu do głowy. Ale skoro sprawy potoczyły się w taki sposób, może rozsądniej
byłoby jednak zachować cenny przedmiot. Bądź co bądź, co mu po dobrych chęciach? Nic,
po prostu nic!
- Niech to - mruknął pod nosem, przechodząc przez ulicę do tawerny.. Zostało mu
przynajmniej tyle drobnych w kieszeni, by mógł utopić smutki w solidnym kuflu piwa.
„Pod Koroną” było tego wieczoru wyjątkowo cicho i spokojnie, co pasowało do
podłego nastroju Higginsa. Łatwo znalazł wolny stół w kącie, gdzie mógł dalej posępnie i bez
przeszkód rozmyślać nad niewdzięcznością losu, ten jednak nawet tu nie był dość łaskawy, by
zapewnić mu krótki okres wytęsknionej samotności. Ledwie bowiem Higgins zajął miejsce na
ławie, gdy naprzeciwko niego rozsiedli się bez zaproszenia mężczyzna o ostrych rysach,
noszący jaskrawoczerwoną chustkę nieudolnie zawiązaną na szyi, i niechlujna, gruba kobieta
w głęboko wyciętej sukni.
Co z tobą, Hectorze, mój stary przyjacielu? To do ciebie niepodobne, żeby chować się
po kątach. Miałeś zły dzień, co? - Mężczyzna rozciągnął cienkie wargi w nieprzyjemnym
uśmiechu, który odsłonił popsute zęby. - Ja tam nie narzekam, mój był dobry. Mówiłem ci już
nieraz, stary przyjacielu, że powinniśmy połączyć siły.
- A ja mówiłem ci nieraz, Jack, że dawno zerwałem z takim życiem.
- I co z tego masz? - Mężczyzna znów zaprezentował zepsute zęby. - Tylko pracujesz
od rana do nocy? Założę się, że nawet ci nie starczy na drugi kufel piwa.
Była to prawda, ale Higgins nie zamierzał tego potwierdzić, a zwłaszcza nie przed
pozbawionym skrupułów drobnym złodziejaszkiem Jackiem Sharpe'em, któremu było
zupełnie wszystko jedno, w jaki sposób położy swoje łapska na pieniądzach. Kiedy
przychodziła posucha, nie wstydził się wysyłać swojej przyjaciółki na ulicę i żyć z jej
zarobków.
- Właściwie nie wiem, dlaczego jeszcze chcę z tobą gadać; - odezwał się znowu Jack. -
Niewiele już mi po tobie. Jesteś stary i niezdarny.
- Też coś! - Higgins tym razem pozwolił się sprowokować. - Wiedz, że właśnie dzisiaj
zwinąłem fikuśny kieszonkowy zegarek. Przeskoczył z kamizelki wielkiego pana do mojej
kieszeni, a on nic nie zauważył.
- Aha! - Jack wyraźnie mu nie dowierzał. - A gdzie jest ten zegarek? Pokaż.
- Już go nie mam - bąknął Higgins i trochę się zaczerwienił. - Zwróciłem.
- Co takiego?! - Sharpe i jego towarzyszka ryknęli śmiechem, co jeszcze bardziej
zakłopotało Higginsa.
Rozejrzał się bardzo niepewnie dookoła.
- Ciszej! - syknął. - Nie chcę, żeby wszyscy to usłyszeli.
- Boisz się, że żoneczka byłaby zła, gdyby dowiedziała się, jak próbujesz starych
sztuczek? - drażniła się z nim kobieta, a Higgins spojrzał na nią z niechęcią.
- Zamknij się, Molly! - nakazał jej Jack już zupełnie poważnie. - To jest dawny
Hector, on nie kantuje. On naprawdę zwinął ten zegarek. Nie kapuję tylko, dlaczego go
zwrócił.
Zmieszany Higgins zaczął niezbornie tłumaczyć swoje zamierzenia. Opowiedział więc
o podsłuchanej rozmowie i tym, co zaszło potem.
Jack chłonął każdy szczegół.
- Czyli poszedłeś do tego lorda Exmoutha i miałeś nadzieję, że zgodzi się na twój
plan, a on cię wyrzucił na zbity pysk, tak?
- Nie od razu - odparł Higgins. - Powiedziałem ci, że najpierw byłem w jego domu i
dowiedziałem się od pomywaczki, że on tam nie mieszka, tylko jego matka i ta panna, która
mu się podoba. A on zatrzymał się u przyjaciela. No, więc poszedłem tam i za drugim razem
był i mnie przyjął.
Szkoda, że propozycja go nie zainteresowała - zauważył Jack ku wielkiemu
rozbawieniu jego towarzyszki.
- Mnie to nie dziwi! - parsknęła. - Jeśli temu wielkiemu panu dziewczyna podoba się
tak, jak mówi Hector, to nigdy się nie zgodzi, żeby ktoś ją porwał jakąś rozklekotaną dryndą.
Sama kiedyś jechałam tym klekotem, więc wiem, jak to jest.
Wróciłam z pogrzebu szwagierki cała poobijana. Siniak na siniaku.
- Zamknij się, kobieto - burknął Jack. - Idź i przynieś nam jeszcze coś do picia. -
Rzucił jej monetę i poczekał, aż odejdzie, po czym zwrócił się znowu do Hectora: - I mówisz,
ż
e ta panna, co podoba się lordowi Exmouthowi, będzie jutro w lesie koło klasztoru?
- Już to mówiłem, nie? - Higgins spojrzał podejrzliwie na rozmówcę. - A czemu tak
cię to interesuje?
- Bez specjalnego powodu. Szkoda, że temu wielkiemu panu nie spodobał się twój
pomysł. Może mógłbym ci pomóc.
Jak dla Higginsa tego dnia zdarzyło się już wystarczająco dużo, a poza tym miał dość
obecnego towarzystwa, więc szybko dopił piwo i wstał.
- Dzięki, ale obejdę się bez twojej pomocy, Jack.
- O! Hector poszedł? - zdziwiła się Molly, gdy wróciła z napitkami. - Co tam, zaraz
wypiję jego dżin. Niewdzięczny kundel.
- Nic nie będziesz piła! - Jack wyrwał jej naczynie z ręki. - Musisz być rano świeża i
dobrze kojarzyć. Mam dla ciebie robotę.
- Tak? - Zerknęła na niego nieufnie. - Jaką?
Staniesz na czujce pod domem tego Exmoutha. Jeśli panna pojedzie do lasu, chcę o
tym wiedzieć.
- Ale ja nawet nie wiem, jak ona wygląda - zwróciła mu uwagę Molly, mało
zachwycona perspektywą wczesnego wstawania. - I nie wiem, gdzie mieszka.
- Łatwo się dowiesz. - Przez chwilę dumał. - Słyszałaś, co powiedział Higgins. Poza
służbą w domu jest tylko stara matka Exmoutha i ta panna. Poczekasz na czujce przed
domem.
- I co dalej?
- Twój brat mieszka przy lesie, niedaleko ruin klasztoru, nie?
- Ano mieszka. I co z tego?
Jack rozparł się na ławie.
- Powiem ci rano, kiedy wszystko domyśle sobie do końca.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Lady Exmouth promieniała z radości, przyglądając się Robinie, która schodziła po
schodach. W niebieskiej sukni spacerowej i dopasowanej kolorystycznie pelerynie panna
wyglądała wprost urzekająco. Szkoda tylko, że Danie! nie mógł obejrzeć tego ujmującego
występu. Delikatna twarz w modnym czepku, z szaroniebieskimi tasiemkami tworzącymi
figlarną kokardę pod uroczym, drobnym podbródkiem mogła zmiękczyć serce najtwardszego
mężczyzny.
Naturalnie nie wydawało jej się dłużej, by Daniel potrzebował dodatkowych namów
do uznania Robiny za idealną kandydatkę na żonę. Jeśli jej pogląd na tę kwestię nie był
całkowicie błędny, to ten wstrętny chłopiec podjął ostateczną decyzję już przed kilkoma
tygodniami, mimo że bardzo starał się to ukryć. A gdyby potrzebowała dalszych świadectw
określających stan jego umysłu, to zdradził się poprzedniego wieczoru. Lady Exmouth
myślała z niemałą satysfakcją o tym, że nawet obecność Arabelli nie skłoniła go do
pozostania na przyjęciu. Gdyby była tam Robina, sprawy przedstawiałyby się zgoła inaczej!
- Gzy jesteś całkiem pewna, moja droga, że masz ochotę jechać dzisiaj na piknik? -
spytała, gdy Robina do niej podeszła. Wprawdzie panna wydawała się w pełni sił, była jednak
odrobinę bledsza, niżby życzyła sobie lady Exmouth. - Jeszcze nie jest za późno na zmianę
zdania - zapewniła ją. - Arabella to zrozumie.
- Nie, nie. Całkiem dobrze się czuję. - Robina skupiła się na wygładzaniu fałdy na
jednej z rękawiczek. - Nie mam pojęcia, co mnie naszło. Rzadko zapadam na migrenę.
Cieszmy się, że nie było to nic gorszego niż uporczywy ból głowy, który nie chciał
minąć. Gdybyś zaraziła się gorączką od lady Phelps, mogłabyś trafić do łóżka na wiele dni. O
ile wiem, biedna Augusta wciąż jeszcze nie wstaje. Co naturalnie oznacza, że będziemy
pozbawieni towarzystwa jej syna podczas dzisiejszego śniadania.
Robina usłyszała nutę ulgi w głosie lady Exmouth, ale doszła do wniosku, że nie
należy o tym mówić, spytała więc tylko, kto jeszcze jedzie tego ranka do lasu.
- Nie do końca wiem, moja droga. Na pewno kilkoro naszych wspólnych znajomych.
Arabella zaprosiła sir Percy'ego Lovella, ale miał już inne zobowiązania. Zdaje się, że
zaprosiła również sir Fredericka Ainsleya, lecz i on był zmuszony odmówić. Dzisiaj nie ma
go w mieście, bo wyjechał w odwiedziny do chorego kuzyna. - Pokręciła głowę. - Trudno jest
zorganizować piknik z takim małym wyprzedzeniem, ale jestem pewna, że Arabella namówi
przynajmniej kilka osób. - Lady Exmouth uniosła rękę, odzianą w fioletową rękawiczkę. -
Oho! Zdaje się, że o wilku mowa.
Jak się okazało, słuch jej nie mylił. Gdy lokaj otworzył drzwi, zobaczyły Arabellę
wysiadającą z eleganckiego odkrytego powozu Tolliverów, który właśnie zajechał przed dom.
- Nie musisz zadawać sobie tyle trudu - zawołała lady Exmouth, schodząc na ulicę, by
przywitać kuzynkę. - Jesteśmy gotowi, możemy więc zaraz wyruszyć, jeśli nie masz nic
przeciwko temu.
- Wspaniale! Zawsze ceniłam punktualność! - oznajmiła Arabella i wróciła do
powozu. - O, jest Robina! Cieszę się, że czujesz się na siłach dotrzymać nam towarzystwa.
Obawiam się, że jesteśmy najmłodsze w tej kompanii, musimy trzymać się razem - dodała,
gdy Robina podeszła do powozu. - Trochę mnie dziwi, że tak niewielu młodych ludzi
zgodziło się przyjąć moje zaproszenie. Wygląda na to, że śniadanie na trawie jest atrakcyjne
raczej dla starszego pokolenia.
- Prawdę mówiąc, przypuszczałam, że zorganizowanie pikniku w takim pośpiechu
może sprawić ci nieco kłopotów - powiedziała lady Exmouth, sadowiąc się na ławie obok
siostrzenicy. - Ostatnio ludzie mają zwyczaj planować zajęcia z dużym wyprzedzeniem.
Zwłaszcza na wieczór trudno jest zebrać towarzystwo. Nawet przyjaciele wymawiają się
wcześniej podjętymi zobowiązaniami.
- Właśnie z tego powodu postanowiłam nie wydawać proszonej kolacji - odrzekła
Arabella, a jej uwagę zwróciła nagle samotna postać po drugiej stronie ulicy.
Co za brak wychowania! - stwierdziła. - Odkąd tu przyjechałam, ta młoda kobieta bez
przerwy patrzy w naszą stronę. - Szybko jednak odzyskała poczucie humoru i wybuchnęła
ś
miechem. - Mam nadzieję, że nie czeka na Daniela. Musiałaby tam stać jeszcze bardzo
długo.
Lady Exmouth zerknęła na drugą stronę ulicy i głośno parsknęła.
- Muszę ci powiedzieć, że mój syn nie zadaje się z osobami tego... tego pokroju.
- Nie bądź naiwna, ciociu! - W oczach Arabelli znów pojawił się figlarny błysk. -
Clarissa nie żyje prawie od dwóch lat... Chociaż rzeczywiście się nie mylisz - podjęła po
namyśle. - Daniel ma za dobry gust, żeby zadawać się z osobą tak podłego stanu. Może
zresztą po prostu dba o zdrowie.
Lekko poklepała stangreta parasolką po ramieniu, dając mu znak do odjazdu, i powóz
potoczył się po ulicy. Uwagi Robiny nie uszło, że nieznajoma kobieta bacznie obserwuje ich
odjazd ze swojego miejsca.
Robina nie była aż tak naiwna, by nie zrozumieć aluzji lady Tolliver. Podczas pobytu
w stolicy szybko odkryła, że dżentelmeni - zarówno owdowiali, jak i żonaci - często
utrzymują również kochanki. Nie wiedziała, czy Daniel postępuje podobnie, ale w gruncie
rzeczy jakie to mogło mieć dla niej znaczenie? Przecież to nie jej sprawa, powtarzała sobie
uparcie. Owszem, interesowałoby ją to na miejscu Arabelli, ale przyszła żona Daniela
wydawała się całkowicie nie przywiązywać do tego wagi. Dziwne!
- Jesteś dzisiaj małomówna.
Niespodziewana uwaga wyrwała Robinę z zamyślenia. Stwierdziła, że lady Tolliver
przygląda jej się z uwagą.
- Mam nadzieję, że nie jedziesz dzisiaj z nami tylko z powodu namów cioci?
Och, nie! - zapewniła ją Robina, siląc się na uśmiech. - Po prostu myślałam o
niebieskich migdałach.
Nie była jednak w stanie znieść przenikliwego spojrzenia ciemnych oczu, zbyt
przypominających oczy Daniela, zerknęła więc do góry i przekonała się, że niebo jest
zupełnie bezchmurne.
- Zdaje się, że pogoda ci sprzyja. Zapowiada się następny piękny dzień.
- To prawda - przyznała Arabella. - Mam nadzieję, że nie będzie również zbyt ciepło.
Mniejsza o to. - Wzruszyła ramionami. - W przyklasztornym lesie i tak jest dużo cienia.
Szkoda, że nie urządziłaś pikniku gdzie indziej - włączyła się do rozmowy lady
Exmouth. - Mam złe wspomnienia związane z tym sielskim miejscem. Arabella roześmiała
się serdecznie.
- Och, wiem. Daniel mi o tym opowiedział. Co za małpka z tej Lizzie! Zupełnie
niepodobna do matki. Pewnie więcej odziedziczyła po naszych przodkach.
Lady Exmouth cmoknęła kilka razy i zmierzyła swoją ulubioną siostrzenicę karcącym
spojrzeniem, Arabella postarała się więc przybrać bardzo skruszoną minę.
- Masz rację, ciociu. Zachowałam się bardzo nietaktownie, żartując z poważnej
sprawy. Daniel, jak wiem, był bardzo poruszony tym zdarzeniem. - Znowu spojrzała na
Robinę. - I jest ci dozgonnie wdzięczny, moja droga. Nie kryje, że ma wobec ciebie dług nie
do spłacenia.
Może Arabella nie zauważyła smutku, który zagościł przez chwilę nieuwagi w
niebieskich oczach Robiny, dojrzała go jednak lady Exmouth, a spostrzeżenie to wzbudziło w
niej wątpliwość, czy jej protegowana czuje się całkiem zdrowa, czy tylko stara się stworzyć
takie pozory. Arabella była przemiła, ale zdarzało jej się niekiedy wykazać brakiem taktu, no i
mogła czasem być dość przytłaczająca, zwłaszcza dla tych, którzy nie dorównywali jej
wigorem.
Celowo zajęła więc siostrzenicę konwersacją, pytając, czego należy się spodziewać w
jadłospisie śniadania. Robina starała się od czasu do czasu włączyć do rozmowy, ale lady
Exmouth wyczuwała, że robi to bez przekonania. Coraz bardziej dochodziła do wniosku, że
Robina wolałaby pozostać w domu.
Na szczęście, gdy dotarły na znajome miejsce, gdzie zaczęli się już gromadzić
pozostali goście, napięcie Robiny, związane ze staraniami, by zachowywać się jak
najswobodniej, zelżało. Poza tym wreszcie udało jej się bez zwracania na siebie uwagi
uwolnić się od towarzystwa Arabelli. Dzięki temu zdołała się nawet zmusić do zjedzenia
kilku smakołyków przygotowanych przez znakomitą kucharkę lady Tolliver. Przy pierwszej
nadarzającej się okazji oddaliła się jednak od tej nielicznej części grupy, która nie zapadła w
drzemkę, znużona upałem i skutkami picia schłodzonego szampana. Wreszcie mogła
poszukać wytęsknionej samotności.
Upewniwszy się, że nikt inny nie wziął z niej przykładu i nie podąża za nią na
przechadzkę, Robina weszła głębiej między drzewa. Wiedziała, że dalej w lewo płynie rzeka,
ale nie zamierzała tam skręcać. Obraz tamtego dnia, o wiele szczęśliwszego niż obecny, zbyt
mocno wrył jej się w pamięć.
Szyderczy głos podszeptywał, że wkrótce nie zostanie jej nic więcej oprócz
wspomnień i bolesnej świadomości, że wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdyby przez
tyle tygodni nie pozostała obojętna na skłonności swego serca.
Rozwiązała kokardę i zdjąwszy czepek, zaczęła nim bezmyślnie kołysać. Wciąż
zagłębiała się w las, nie chciała bowiem zbyt szybko pożegnać się z samotnością.
Naturalnie gdy wyrażała zgodę, aby towarzyszyć lady Exmouth na pikniku, wiedziała,
ż
e obecność Arabelli będzie dla niej trudna do zniesienia. Nie wiedziała jednak, że aż tak
trudna. Ale jaki miała wybór? Nie mogła bez końca ukrywać się w sypialni i płakać, gdy
tylko była pewna, że nikt akurat jej nie przeszkodzi. Poza tym tego wieczoru miał wrócić do
domu Daniel i prędzej czy później musiała stanąć z nim twarzą w twarz, chociaż mogło się to
okazać niezwykle nieprzyjemne.
Nie, pomyślała zasmucona, nie ma dla niej łatwych rozwiązań. Następne dni, zanim
uda jej się znaleźć pretekst, aby wrócić do hrabstwa Northampton, będą bolesne. Już ten dzień
dostarczył jej przykrych przeżyć. Uprzejme traktowanie kogoś, do kogo czuje się urazę,
stanowi nie lada zadanie, jednak wiedziała, że nie mogłaby się zdobyć na prawdziwą
nienawiść czy nawet niechęć do Arabelli. Jak mogła mieć do lady Tolliver pretensje o jej
uczucie do Daniela? Przecież każda kobieta chciałaby poślubić takiego wspaniałego
mężczyznę.
Dziwne wydawało jej się tylko to, że nikt nie mówi głośno o zbliżającym się ślubie.
Ze zmarszczonym czołem zaczęła rozważać ten problem. Naturalnie mogły być powody, dla
których Arabella i Daniel nie podawali swoich zaręczyn do wiadomości publicznej, na
przykład jeśli Daniel chciał najpierw powiedzieć o swoim zamiarze córkom i czekał na ich
powrót z Dorset. Utrzymywanie sekretu przed lady Exmouth wydawało się mimo wszystko
bardzo dziwne. Robina była przekonana, że matka Daniela nic nie wie o jego zamiarze
rychłego ożenku. Co więcej, po Arabelli też nie było widać, aby oczekiwała wkrótce tak
radosnego wydarzenia. Robina nic z tego wszystkiego nie rozumiała.
Z zamyślenia wyrwał ją odgłos kroków. A więc jednak ktoś za nią poszedł. Odwróciła
się, żeby sprawdzić, kogo z gości lady Tolliver będzie miała za towarzysza przechadzki.
Odłożywszy książkę, Daniel zerknął na zegarek i przekonał się, że brakuje kilku minut
do siódmej. Śniadanie na trawie zajęło matce i Robinie podejrzanie dużo czasu. Uważał
zresztą, że nazwa „śniadanie” dla posiłku jedzonego wczesnym popołudniem jest absurdalna.
Wsunął zegarek z powrotem do kieszonki i znowu wziął się do czytania.
Otworzyły się drzwi i wszedł kamerdyner z karafką i kieliszkiem, które ustawił tuż
obok łokcia lorda Exmoutha.
- Czy wasza lordowska mość jeszcze sobie czegoś życzy?
- Nie sądzę. Dziękuję, Stebbings... Albo poczekaj. - Służący przystanął w pół drogi do
drzwi. - O której godzinie milady wyjechała z domu?
- Niedługo przed południem, sir.
- Czy wspominała, że może późno wrócić?
- Nie, milordzie. Czy mam polecić, żeby kolację podać później?
- Tak, to chyba rozsądny pomysł. Powiedz kucharce, że zjemy o dziewiątej.
Maszcząc czoło, Daniel sięgnął po burgunda i nalał sobie kieliszek. To było zupełnie
niepodobne do jego matki, żeby nie uprzedzić służby o możliwości późnego powrotu. Co ją, u
licha, zatrzymało? Nawet jeśli straciła rachubę czasu, to przecież w śniadaniu uczestniczyli
również inni goście, którzy mogli ją przywrócić do rzeczywistości, a zwłaszcza Robina. W
odróżnieniu od innych znanych mu kobiet, była bardzo punktualna.
Uśmiechając się pod nosem, rozsiadł się wygodniej i dalej sączył wino, kontemplując
połysk swoich butów z cholewami. Dobrze było znaleźć się znowu w domu. Owszem, bardzo
mu było przyjemnie w towarzystwie Monty'ego, ale brakowało mu Robiny, jego ptaszyny,
brakowało mu jej nawet bardziej, niżby chciał się do tego przyznać.
Robina była doprawdy niezwykłą kobietą! Nigdy nie podejrzewałby, że córka
wiejskiego pastora, która - jak sama przyznała - odebrała dość ograniczoną i bardzo
konwencjonalną edukację, stanie się wybranką jego serca.
Bardzo go zdziwiło odkrycie, jak wiele mają ze sobą wspólnego. Na wargach znów
pojawił mu się mimowolny uśmiech. I pomyśleć, że gdy pierwszy raz rozważał pomysł
ponownego ożenku, za jedyny cel stawiał sobie znalezienie odpowiedniej matki dla córek, a
tymczasem los dał mu towarzyszkę życia, bez której teraz trudno już byłoby mu się obejść.
Nagłe zamieszanie w sieni przerwało mu zadumę. Do pokoju wpadła matka, zupełnie
nie dbająca o godny krok, za nią zaś kuzynka Arabella, która wydawała się podejrzanie blada,
a w oczach nie miała ani śladu figlarnych ogników.
- Och, Danielu, dzięki Bogu, że jesteś! - Lady Exmouth prawie rzuciła mu się w
ramiona. - To wszystko przeze mnie. Przyjmuję na siebie całą winę. Nie powinnam była brać
jej z sobą. Jak tylko wyjechałyśmy, od razu wiedziałam, że to biedne dziecko nie powinno
nigdzie ruszać się z domu. - Spokojnie, ciociu Lavinio. Nie wolno ci się tak gorączkować. -
Arabella objęła ją i zaprowadziła na kanapę. - Jestem pewna, że znajdzie się zupełnie
zwyczajne wyjaśnienie tej sytuacji - powiedziała tonem, w którym zdaniem Daniela
zdecydowanie brakowało przekonania.
- Gdzie jest Robina? - spytał.
- Właśnie w tym rzecz, Danielu. Nie wiemy - odrzekła, siląc się na spokój Arabella. -
Robina znikła.
Przeniósł wzrok ze szlochającej matki na kuzynkę, starając się nie zdradzić z
niepokojem.
Chyba powinnyście mi wytłumaczyć, co tam zaszło.
- Ciocia Lavinia powiedziała świętą prawdę - zaczęła Arabella. - Robina wydawała się
dzisiaj wyjątkowo zasępiona. - Wzruszyła ramionami. - Myślałam, że może brakuje jej
rówieśników na pikniku i trochę się nudzi. To zresztą nie byłoby dziwne. Gdy większość
gości po posiłku zdecydowała się na drzemkę, sama pożałowałam, że urządziłam to śniadanie.
Bardzo mnie kusiło, żeby pójść za Robiną, kiedy zauważyłam, że znika w lesie. - Zerknęła na
lekko zgnieciony czepek z niebieskim wykończeniem, trzymany przez siebie w dłoni. - Teraz
naturalnie nie mogę sobie wybaczyć, że tak nie postąpiłam.
- Zatem Robina nie wróciła, a wy naturalnie zaczęłyście jej szukać.
Arabella przyjrzała się, jak Daniel spokojnie sięga po kieliszek wina. Sprawiał takie
wrażenie, jakby to wszystko nic go nie obchodziło. Znała go zbyt dobrze, by pozwolić się
zwieść, podziwiała jednak jego opanowanie, którym w trudnych chwilach zawsze imponował.
- Początkowo myślałam, że po prostu straciła poczucie czasu. W dzieciństwie
uwielbiałam chodzić po lesie w okolicach Courtney Place i też często spóźniałam się na
posiłki. Dopiero kiedy goście zaczęli się rozjeżdżać, ogarnął mnie niepokój. Kilkoro spośród
nich zaofiarowało się, że zostanie i pomoże w poszukiwaniach, ale zapewniłam ich, że nie ma
takiej potrzeby. - Przez chwilę przyglądała się Danielowi w milczeniu. - Pomyślałam sobie,
ż
e z twojego punktu widzenia byłoby lepiej, gdyby o zniknięciu Robiny nie wiedziano w
całym Brighton. Spojrzał na nią z uznaniem.
- Postąpiłaś bardzo rozsądnie, Bello. Rzeczywiście, wolałbym, żeby miłośniczki
plotek nie ostrzyły sobie na niej języków.
- Tak też sądziłam. Dlatego po odjeździe wszystkich kazałam służbie dokładnie
przeczesać las. Mój lokaj znalazł to.
Podała mu czepek z oderwaną tasiemką i częściowym odciskiem podeszwy.
- Przyszło mi do głowy, że może zdarzył jej się jakiś wypadek, na przykład skręciła
nogę. Wysłałam lokaja również do pobliskiej wsi, żeby spytał, czy nikt nie szukał tam
pomocy, ale…
Spojrzała na niego z głęboką troską.
- Och, Danielu, nie uważam się za osobę przesadnie ulegającą panice, ale jestem
bliska myśli, że Robinę porwano.
Lady Exmouth, która do tej pory panowała nad sobą, raptownie podniosła głowę.
To niedorzeczność, Arabello! Kto, u licha, chciałby porwać takie słodkie, kochane
dziecko? Poza tym kto oprócz zaproszonych gości mógł wiedzieć, że wybieramy się dzisiaj
do lasu?
- No właśnie kto? - podchwycił Daniel, mrużąc oczy. Nagle obrócił się na pięcie i
wielkimi krokami podszedł do drzwi.
Stebbings! - zawołał. - Niech w stajni natychmiast przygotują mi kolaskę!
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Robina spojrzała w brudne okienko i stwierdziła, że na dworze szybko zapada
zmierzch. Jak długo już leżała, związana jak kurczak do pieczenia? Przede wszystkim zaś po
co porwano ją i uwięziono w tej brudnej i ciasnej graciarni?
Wszystko stało się tak szybko. Szła przez las, myśląc o swoich sprawach, i nagle
napadło ją dwóch obcych mężczyzn. Nie zdążyła nawet krzyknąć, bo jeden chwycił ją za
ramiona i związał jej ręce za plecami, a drugi wepchnął do ust ohydną szmatę. Potem
nasadzili jej na głowę cuchnącą siatkę i jeden z nich miał czelność przerzucić ją sobie przez
ramię, jakby była workiem, by wkrótce potem bez ceregieli zwalić ją na wózek.
Jeśli sądzić po wstrząsach, jakie musiała ścierpieć, jechali bardzo nierównym traktem.
Zdawało jej się, że trwa to wieki, choć prawdopodobnie pokonali nie więcej niż trzy mile.
Potem wniesiono ją w ten sam haniebny sposób po dwóch biegach schodów i przywiązano do
pryczy w zatęchłej klitce. Marszcząc czoło, rozejrzała się dookoła. Co to, u licha, za miejsce?
Gdzie ją przetrzymywano? I po co?
Głosy i stukot kroków na schodach przerwały jej niepokojące rozmyślania. Chwilę
później rozległ się trzask odsuwanego rygla, drzwi się otworzyły i na stryszek weszli dwaj
porywacze, a za nimi niechlujna kobieta, którą Robina bez wątpienia gdzieś już widziała.
- Na miłość boską, Jack! - wykrzyknęła kobieta, przesyłając Robinie współczujące
spojrzenie. - Po coś ją tak związał? - Odstawiwszy tacę na drewnianą skrzynię przy pryczy,
zaczęła rozplątywać sznur krępujący Robinie nogi w kostkach. - Jak, u diabła, ona ma stąd
waszym zdaniem uciec?
To nie ja - odburknął niższy z mężczyzn. - Tę robotę zostawiłem twojemu bratu.
Kobieta zerknęła zniecierpliwiona na drugiego mężczyznę, który stał oparty o ścianę i
patrzył na łóżko z lubieżnym błyskiem w oczach.
- Ona nie jest ptakiem, Ben. Nie wyfrunie przez okno.
- Nie chciałem ryzykować. Smakowity kąsek nie może nam się wyślizgnąć z rąk. -
Lubieżny uśmiech stał się bardziej ostentacyjny. - Nieczęsto mam okazję pogłaskać taką
elegancką panienkę.
- Trzymaj swoje brudne łapska przy sobie, Ben - ostrzegła kobieta, zdająca sobie
doskonale sprawę z tego, w jakim kierunku zmierzają myśli brata. - Włos jej nie może spaść z
głowy. Tak się umówiliśmy.
To prawda - przyszedł jej w sukurs Jack, podchodząc do pryczy, by rozplatać więzy na
nadgarstkach Robiny. - Mamy dostać pieniądze i tyle.
Robina, wysłuchawszy tej krótkiej wymiany zdań, mogła wreszcie usiąść i wyjąć z ust
szmatę. A więc trzymano ją tu dla okupu. Ale dlaczego właśnie ją? Czy padła ofiarą
niefortunnego zbiegu okoliczności, czy może porywacze wybrali właśnie ją celowo?
Mężczyzn z pewnością nie znała, ale kobiecie przyjrzała się uważniej. Podobnie jak
Daniel miała dobrą pamięć do twarzy, szybko więc przypomniała sobie, gdzie ją wcześniej
widziała.
- Pani stała dzisiaj rano na ulicy i obserwowała dom. Kobieta nie próbowała
zaprzeczyć.
- Pewnie. Musiałam dopilnować, żeby ucapić kogo trzeba, wiesz, kochaniutka. Myślę,
ż
e lord Exmouth dobrze zapłaci za twój bezpieczny powrót.
- A dlaczego miałby zapłacić? - spytała ostrożnie Robina. Skoro chodziło im o okup,
to z pewnością postąpiliby rozsądniej, gdyby porwali lady Exmouth.
- Nie próbuj z nami sztuczek. - Mężczyzna, zwany Jackiem, roześmiał się pogardliwie.
- I tak wiemy, że ten bogaty pan chce się z tobą ożenić.
A więc tu był pies pogrzebany! Gdyby jej pozycja nie była tak rozpaczliwa, może
nawet uznałaby tę sytuację za zabawną. Głupcy uprowadzili nie tę kobietę, którą należało.
Powinni byli wybrać Arabellę. Naturalnie mimo to nie wątpiła, że Daniel spełni żądania tych
łotrów, byle tylko zapewnić jej bezpieczny powrót do domu.
Wbrew rozsądkowi to jednak rozzłościło ją jeszcze bardziej. Po co Daniel miał
rezygnować z, być może, całkiem pokaźnej sumy pieniędzy tylko dlatego, że nierozsądnie
zachciało jej się spacerować po lesie? Gdyby nie zachowała się lekkomyślnie, nie wpadłaby
w tarapaty. Skoro jednak sama była sobie winna, do niej należało znalezienie drogi wyjścia.
Niestety, nie było to łatwe.
Przez chwilę przyglądała się każdemu z porywaczy po kolei. Odrobinę dłużej
zatrzymała wzrok na mężczyźnie z lubieżnym błyskiem w głęboko osadzonych oczach.
- Pewnie ma pan rację - powiedziała w końcu, powstrzymując wybuch złości. -
Naturalnie pod warunkiem, że nic mi się nie stanie... zupełnie nic.
Kobieta bez trudu zrozumiała, o co chodzi. Rozciągnęła wargi w pogardliwym
uśmiechu.
- Ty nic się nie martw moim bratem, kochaniutka. On będzie grzeczny... póki i ty
będziesz grzeczna. Zjedz teraz swoją kolację jak należy i zostawimy cię samą do rana.
Robina zerknęła na gęsty rosół z wielkim okami tłuszczu na powierzchni i uznała, że
lepiej spróbuje chleba, który, choć nieco zakalcowaty, przynajmniej był świeżo upieczony.
- A co zamierzacie zrobić ze mną jutro, jeśli wolno spytać?
O, pannica jest ciekawska - stwierdził Jack. - Napiszesz list do swojego lorda. Jeśli
wszystko pójdzie gładko, to jutro wieczorem będziesz z powrotem leżeć w swoim ślicznym
łóżeczku.
- Albo w łóżeczku jego lordowskiej mości - zarechotał ten drugi, po czym zwrócił się
do siostry: - Nie rozumiem, dlaczego nie możemy tego załatwić dziś wieczorem. Mówiłem ci
już, Moll, że nie podoba mi się pomysł z trzymaniem jej tutaj.
- Nie rozumiem, co ci to przeszkadza? - Siostra spojrzała na niego gniewnie. -
Przecież nikt tu nie przychodzi. I nic dziwnego. Po śmierci Betsy doprowadziłeś dom do
kompletnej ruiny, Ben. - Wprawdzie Molly nie była wzorem czystości, ale nawet ona czuła
odrazę do brudu panującego dookoła. - Poza tym powiedziałam ci już, że nie zamierzam tłuc
się po nocy do miasta. Jeśli jego lordowska mość poczeka, to może chętniej rozstanie się z
pieniędzmi. Niech się trochę podręczy.
Zadowolona z siebie zwróciła się do Robiny.
- Wrąbałaś wszystko, kochaniutka? To dobrze. Teraz Jack zwiąże ci ręce. Ale nóg nie
trzeba. Nie sądzę, żebyś próbowała uciec przez okno. W dół można spadać i spadać.
Posłusznie założywszy ręce na plecy, Robina gorączkowo rozmyślała. Jeśli zamierzała
uciec, musiała to zrobić przed świtem.
Skoro... skoro mam tu zostać całą noc, to czy nie mogłabym przynajmniej dostać
ś
wiecy? Niedługo zapadnie zmrok, a przysięgłabym, że wcześniej widziałam, jak coś
wystawia głowę z tej dziury w kącie.
- Ha! - szczeknął Jack, bezlitośnie krępując jej nadgarstki. - Mogłaś widzieć, to
pewne. Tu jest mnóstwo szczurów. - Zawahał się. - Ale świecę możemy jej dać. Co ty na to,
Molly?
Molly tylko wzruszyła ramionami, po czym zabrała tacę i wyszła z poddasza. Jej brat
omiótł kształtną figurę Robiny jeszcze jednym natarczywym spojrzeniem i wziął przykład z
siostry. Jack również wyszedł, ale po chwili wrócił z zapaloną świecą, którą postawił na
skrzyni obok pryczy. Nie odezwał się więcej i szybko znikł, starannie zamykając za sobą
drzwi. Robina usłyszała odgłos zasuwanego rygla.
Uznała, że przynajmniej ma trochę czasu na obmyślenie planu ucieczki. Była
zdecydowana nie poddawać się rozpaczy i nie załamywać w trudnym położeniu. Rozsądek
nakazywał poczekać w bezruchu przynajmniej godzinę. Wszyscy w domu musieli zasnąć.
Zresztą sądząc po silnym zapachu dżinu, sączącym się na stryszek, należało się tego
spodziewać znacznie wcześniej. Tymczasem należało jedynie pokonać znużenie i ból
nadgarstków, sznur bowiem dotkliwie ocierał jej skórę.
Spojrzała w brudne okienko i przeciągle westchnęła. Która mogła być godzina?
Dziewiąta, może dziesiąta. Długo już siedziała uwięziona. Mimo woli zaczęła się
zastanawiać, co w tym czasie robią pewne znane jej osoby.
Biedna lady Exmouth na pewno odchodziła od zmysłów ze zmartwienia. Do tej pory
niewątpliwie zakończono poszukiwania. Nie należało wykluczyć, że lady Exmouth
zawiadomiła władze, chociaż bardziej prawdopodobne było, że wróciła do Brighton szukać
pomocy u Daniela.
On na pewno jak zwykle wykaże się rozsądkiem i zapanuje nad sytuacją. Zawiadomi
władze, jeśli nie zrobiła tego jego matka, a o świcie zorganizuje dalsze poszukiwania w lesie i
okolicy. Tymczasem jednak.
Oczy zaszły jej mgłą od łez, które usiłowała powstrzymać. Potoczyła wzrokiem po
stryszku pełnym kurzu, przed oczami miała jednak bibliotekę w Brighton i Daniela, który
zamartwia się o jej bezpieczeństwo, ale zachowuje pozory spokoju i jak zwykle siedzi w
swoim ulubionym fotelu.
Byłoby dla Robiny niemałym zaskoczeniem, gdyby wiedziała, że dokładnie w tej -
samej chwili Daniel bynajmniej nie siedział wygodnie wśród półek z książkami, lecz z zaciętą
twarzą poganiał na złamanie karku konie ciągnące jego kolaskę. Gnał przez miasto z
zamiarem odszukania pewnego woźnicy.
Kendall, zajmujący miejsce obok niego, zerkał na pana z troską. Nigdy jeszcze nie
widział jego lordowskiej mości w takim gniewie, nawet tamtego strasznego dnia przed prawie
dwoma laty, kiedy pan również pędził jak szalony traktem po zboczu wzgórza, niedaleko
Courtney Place. Służący zreflektował się. Tylko on sam i najbliższy przyjaciel lorda
Exmoutha wiedzieli, co zaszło w dniu śmierci milady. Niektóre osoby być może domyślały
się, ale o ile Kendallowi było wiadomo, żadna z nich nie zdradziła jego lordowskiej mości i
nie puściła pary z ust.
- Czy milord na pewno nie chce, żebym przejął wodze? - spytał z niepokojem, gdy
Daniel bardzo ryzykownie wyprzedził wolniej jadący powóz.
Rozbawił Daniela.
- Boisz się, Kendall? Myślałem, że masz znacznie więcej zaufania do moich
umiejętności. Popatrz, do zdrapania farby z tamtego pudła sporo mi jeszcze brakowało.
- Nie o to chodzi - skwapliwie zapewnił go totumfacki. - Ale chciałbym, żeby było ze
mnie więcej pożytku.
Kendall doskonale wiedział, jaki jest cel ich nocnej wyprawy ulicami Brighton, i tak
jak wszyscy bardzo się martwił niespodziewanym zniknięciem panny Perceval.
- Nie mam pojęcia, jak wygląda ten woźnica i jego powóz. Gdybym przejął wodze,
pan mógłby spokojnie rozejrzeć się za tym człowiekiem.
- Dziękuję za propozycję, Kendall, ale sam widzę, że szukam wiatru w polu.
Rozsądniej było poczekać „Pod Koroną”. Może w końcu tam go zastanę albo przynajmniej
uda mi się porozmawiać z karczmarzem.
Z tymi słowami skręcił w następną przecznicę i znów skierował się do gospody, którą
odwiedzili już wcześniej.
- Ciekawe, jakie ciemne interesy zajmują teraz tego szelmę karczmarza, że zostawił
gospodę w rękach brata?
Daniel zerknął kpiąco na służącego.
- A jak sądzisz, człowieku? Jeśli tylko na czymś się znam, to karczmarz troszczy się o
uzupełnienie zapasów brandy i rumu z zaufanego źródła.
- Ma pan na myśli przemyt?
- Wcale by mnie to nie zdziwiło. Na wybrzeżu mnóstwo ludzi zajmuje się przemytem.
Straż stoi na straconej pozycji i moim zdaniem będzie tak dopóty, dopóki nie zmieni się
prawo.
Tymczasem dotarli „Pod Koronę”. Daniel bez ociągania oddał wodze Kendallowi i
wszedł do gospody, by przekonać się, że właściciel jeszcze nie wrócił. Zrozumiał, że dalsze
wypytywanie brata o cokolwiek po prostu nie ma sensu. Mężczyzna oświadczył stanowczo,
ż
e w gospodzie pomaga rzadko i niektórych miejscowych zna jedynie z twarzy, dlatego nie
potrafi powiedzieć, czy był już tego wieczoru ktoś o nazwisku Higgins.
Daniel szybko zdecydował, że pozostaje mu tylko poczekać na powrót właściciela i
mieć nadzieję, że ten dobrze zna woźnicę. Zamówił kufel piwa i właśnie niósł go do stołu w
kącie, gdy drzwi gospody się otworzyły i do środka spokojnie wszedł poszukiwany przez
niego człowiek.
W pierwszym odruchu chciał skoczyć woźnicy do gardła, ale się powstrzymał.
Higgins nie wyglądał na kogoś, kto wkrótce spodziewa się otrzymania pokaźnej sumy
pieniędzy. Przeciwnie, minę miał ponurą i wydawał się głęboko rozczarowany życiem. Co
więcej, czekając przy szynkwasie na nalanie piwa, rozejrzał się po gospodzie i na widok
swego niedoszłego pracodawcy wcale nie okazał strachu, lecz raczej zaskoczenie.
Daniel zaczął się zastanawiać, czy to możliwe, że pomylił się w ocenie Higginsa.
Czyżby mężczyzna niczego nie wiedział o zniknięciu Robiny ? No cóż, byłby to bardzo
dziwny zbieg okoliczności, gdyby akurat dzień po tym, jak Higgins proponował jej porwanie,
panna znikła z całkiem innego powodu. Tymczasem woźnica podszedł uśmiechnięty do jego
stołu.
- Witam waszą miłość! Nie spodziewałem się spotkać tu pana znowu. Zasmakowało
tutejsze piwo, hę? Nie ma w tym nic złego. Tu rzeczywiście dobrze je warzą.
Owszem. Usiądzie pan, Higgins? Woźnica bez wahania skorzystał z zaproszenia, co
tylko umocniło Daniela w przeświadczeniu, że człowiek ten jest zupełnie niewinny. Musiał
jednak zdobyć pewność.
- A więc co sprowadza waszą miłość z powrotem na taki koniec świata? - Higgins
wydawał się całkiem spokojny. - Ludzie wysokiego stanu nie bywają w tej karczmie często.
Naturalnie każdy może tu przyjść, czemu nie? I zawsze miło spotkać kogoś życzliwego.
Daniel oparł się wygodnie, zmierzył wzrokiem zawartość kufla i w końcu powiedział:
- W gruncie rzeczy przyszedłem, żeby z panem porozmawiać, Higgins.
Zdumienie woźnicy nie mogło być udawane.
- Ze mną? Po co, wasza miłość? - spytał, po chwili zaś na jego zniszczonej, ogorzałej
twarzy pojawił się wyraz wątłej nadziei. - Czyżby pan przemyślał sprawę, o której mówiliśmy
poprzedniego wieczoru?
Uśmiech Daniela nie był przyjacielski.
- Proszę mi wierzyć, Higgins, że od kilku godzin nie myślę o niczym innym. - Pochylił
się i przeszył rozmówcę spojrzeniem. - Bo widzi pan, pannę Perceval naprawdę porwano, a w
każdym razie jej tajemnicze zniknięcie nosi wszelkie cechy porwania.
Daniel patrzył, jak twarz pokryta szczeciniastym zarostem przybiera wyraz
niedowierzania. Woźnica wytrzeszczył na niego oczy. Albo był wyjątkowo utalentowanym
aktorem, albo naprawdę o niczym nie wiedział. Daniel musiał teraz zdecydować, którą z tych
wersji uznać za prawdziwą.
- Niech pan posłucha, Higgins - podjął, wpatrując się w niego uważnie. - Bardzo
niewiele osób wiedziało, że panna Perceval będzie na pikniku w lesie przy ruinach klasztoru.
Należy do nich dama, która urządziła piknik, moja matka, ja sam... No, i pan.
Woźnica od razu zrozumiał, o co chodzi.
- Chyba wasza miłość nie sądzi, że mam coś wspólnego ze zniknięciem tej panny?
- Właśnie staram się to ustalić - gładko odpowiedział Daniel.
- Przysięgam na życie mojej Dory, wasza miłość, że nigdy w życiu nawet nie
spojrzałem na tę dziewkę... chciałem powiedzieć „na tę damę”. Poza tym cały dzień byłem w
mieście. Mnóstwo ludzi może o tym zaświadczyć.
- Nie twierdzę, że pan osobiście brał udział w porwaniu, Higgins - zapewnił go Daniel,
który pozbył się już wszelkich wątpliwości. - Chcę się teraz dowiedzieć, czy wspominał pan
komuś o pikniku, na którym miała być panna Perceval?
- Nie. Po co, u diabła, miałbym...? - Nagłe zamilknięcie i głęboki namysł woźnicy
były nader wymowne.
- A więc komuś pan o tym wspomniał - ponaglił Daniel Higginsa, który zapatrzył się
w swój kufel.
- No tak. Na to wygląda - przyznał w końcu. - Brat Molly Turpin mieszka na skraju
tego lasu. Wiozłem ją tam parę miesięcy temu, kiedy umarła jej szwagierka. Bardzo ją
rozzłościło, że nie została dla niej nawet perłowa broszka, która zawsze jej się podobała. Ale
to nic dziwnego. Brat Molly na pewno dawno już sprzedał tę broszkę i wydał pieniądze na
dżin - dodał po chwili zastanowienia. - Ben Turpin to zły człowiek. Zrobiłby prawie wszystko
za dżin i pieniądze.
- Nawet porwał młodą kobietę i przetrzymywał ją dla okupu? - podsunął Daniel, a
Higgins spojrzał na niego z powagą.
- Nie powiem „tak” i nie powiem „nie”, ale to podejrzane, że opowiedziałem Molly i
temu jej oberwanemu przyjacielowi o tym, jak byłem u waszej miłości, a zaraz następnego
dnia panna znikła. - Wydawał się bardzo zawstydzony. - Nie chciałbym, żeby przez mój długi
język stała się pannie jakaś krzywda.
Daniel wolał nawet nie dopuszczać do siebie takiej myśli. Czy pan wie, gdzie znaleźć
tych ludzi? To znaczy Molly i jej przyjaciela? Czy mieszkają tu w okolicy?
- Niedaleko mnie. - Higgins nagle się ożywił. Wychylił duszkiem resztę piwa i
energicznie wstał od stołu. - Jeśli można, pójdę z milordem. Znam tych ludzi i znacznie
łatwiej mi będzie czegoś się od nich dowiedzieć.
Daniel skwapliwie przyjął propozycję pomocy. Szybko wrócił do kolaski i wkrótce
znalazł się w ciasno zabudowanym rejonie. Zaczął rozumieć, dlaczego człowiek, siedzący
obok niego na ławie, tak rozpaczliwie szuka możliwości zarobku i polepszenia sobie bytu.
Dzielnicę, w której mieszkał woźnica, zajmowała biedota.
Higgins polecił zatrzymać kolaskę przed wyjątkowo nędznym domostwem, zeskoczył
z siedzenia i znikł w wąskiej uliczce. Parę minut później wrócił z bardzo poważną miną.
- Jacka ani Molly nie ma. Nikt ich nie widział od rana, a to niezwykłe. Jack Sharpe...
hm, można powiedzieć, że ma najwięcej pracy nocą, więc za dnia siedzi albo w gospodzie,
albo w domu.
- Rozumiem - odrzekł Daniel, pojąwszy natychmiast, jaką profesję uprawia Jack
Sharpe. Opadły go jak najgorsze obawy. Świadomość, że Robina mogła wpaść w ręce
bezwzględnego rabusia i jego kochanki, była dlań przerażająca, ale jak zwykle trudno byłoby
się tego domyślić z wyrazu jego twarzy. - Wygląda na to, że muszę złożyć wizytę temu
Turpinowi. Czy pan wie, gdzie on mieszka, Higgins?
- Byłem tam tylko raz, tak jak mówiłem, ale na pewno trafię, nawet po ciemku. Mogę
pojechać z milordem i pokazać drogę. Tylko proszę zaczekać, żebym mógł wpaść na chwilę
do domu i powiedzieć mojej Dorze, że mam jeszcze robotę, bo inaczej będzie się martwiła.
Poczekawszy, aż woźnica wejdzie do domu, który z zewnątrz wyglądał nieco lepiej
niż pozostałe w okolicy, Daniel zwrócił się do swojego totumfackiego, siedzącego z tyłu
kolaski.
- Chcę, żebyś wrócił do domu. Powiadom lady Exmouth, że wyjechałem z miasta. Do
mojego powrotu niech nie podejmuje żadnych kroków. Mogę wrócić nawet dopiero rano.
Chociaż Kendall posłusznie zeskoczył z kozła, wydawał się zaniepokojony.
- Czy na pewno milord nie chce, żebym z nim pojechał? Wygląda na to, że
szubrawców może być kilku. - Zerknął przez ramię. - Czy na pewno można zaufać temu
woźnicy, milordzie?
Daniel uśmiechnął się, wzruszony troską o jego bezpieczeństwo.
- Przyznaję, Kendall, że jeśli chodzi o mojego osobistego służącego, zdarzało mi się
popełniać błędy w ocenie, ale w ostatnich latach moje sądy osiągnęły znacznie większą
doskonałość. I jestem pewien, że również moje zaufanie do pana Higginsa nie okaże się
pomyłką.
W świetle coraz krótszej świecy Robina obejrzała poparzone nadgarstki. Przepaliła
więzy, ale pieczenie, które musiała teraz znieść, wydawało jej się dość wysoką ceną za to
osiągnięcie. Udało jej się też otworzyć okno. Gdyby mogła przynajmniej zejść na dół po
bluszczu porastającym ścianę, jej sytuacja byłaby znacznie lepsza. Mimo wszystko nie traciła
jednak nadziei.
Postanowiła jeszcze raz ocenić możliwość ucieczki przez okno za mniej więcej
godzinę, gdy zbliżający się świt zapewni jej dość światła. Bluszcz wydawał się całkiem
solidny, ale musiała się upewnić, czy wytrzyma jej ciężar. Ze zwichniętą kostką nie zaszłaby
daleko.
Poza tym, naturalnie, mogła próbować jedynie ucieczki normalną drogą, czyli
drzwiami. Zerknęła na solidne polano, które znalazła pod pryczą i odłożyła na skrzynię, żeby
mieć je pod ręką. Fizyczna przemoc w każdej postaci wydawała jej się odrażająca, ale w
obecnej sytuacji nie wolno jej było okazywać słabości ducha. W razie konieczności musiała
być przygotowana do użycia tego oręża, należało jednak poczekać, aż ktoś odrygluje drzwi z
zewnątrz. Tymczasem i tak miała zajęcie.
Znów usiadła na nierównym materacu i oderwawszy dwa wąskie paski koronki z
halki, zaczęła bandażować sobie nadgarstek. Nagle usłyszała pod oknem szelest, a potem coś
jakby chrząknięcie. Chwilę potem ku swemu przerażeniu ujrzała na parapecie dwie mocne
dłonie.
Stłumiła krzyk i skoczyła ku oknu.
- Kto tam?! - spytała, obawiając się, że może to być obleśny właściciel domu, który
postanowił złożyć jej wizytę, korzystając ze snu towarzyszy. Poważnie zastanawiała się, czy
nie przytrzasnąć tych rąk oknem, gdy usłyszała rozbawiony, znajomy i jakże miły jej sercu
głos:
- A kogo, u licha, się spodziewasz, najmilsza? Sir Galahad przyszedł cię ocalić... Co
więcej, sir Galahad jest już stanowczo za stary na takie wyczyny.
Gdy tylko Daniel znalazł się na stryszku, Robina wydała zduszony okrzyk, a może
szloch, i rzuciła mu się w ramiona, a on przytulił ją i zaczął szeptać kojące słowa. Serce biło
mu jak szalone, oddychał chrapliwie, ale nie było to spowodowane jedynie wysiłkiem, jaki
musiał włożyć we wspinaczkę.
- Niech no na ciebie popatrzę. - Odsunął ją od siebie, pogłaskał po ramionach i ujął jej
dłonie. Zauważył, że drgnęła.
- Co się stało? Czy jesteś ranna?
- To tylko nadgarstki. Właśnie chciałam je zabandażować. - Nie mogła się nie
uśmiechnąć, słysząc stłumione przekleństwo Daniela. - Nie martw się, sama to sobie
zrobiłam. Musiałam przepalić sznurek, którym mnie związali - wyjaśniła cicho.
- Te dranie cię związały? - Bez dalszych komentarzy sięgnął po drugi pasek koronki i
z zaskakującą łagodnością opatrzył jej rękę. - Czy wiesz, ilu ich jest?
- Troje... To znaczy ja widziałam troje - poprawiła się. - Kobietę i dwóch mężczyzn.
Daniel sprawnie zawiązał improwizowany bandaż, a Robina wciąż nie mogła
uwierzyć, że jest przy niej.
- Danielu, jak udało ci się mnie odnaleźć?
To długa i skomplikowana historia, najmilsza - odrzekł z uśmiechem.
- I dlatego nie opowiesz mi jej teraz. Rozumiem. Wyjrzała ostrożnie przez okno.
Wyglądało na to, że do ziemi jest daleko. Znów musiała sobie powtórzyć, że to nie czas na
strach. Zresztą jeśli Danielowi udało się tędy wspiąć, to z pewnością zejście też było możliwe.
- Kto schodzi pierwszy, ja czy ty? - spytała, cofnąwszy głowę. W odpowiedzi ujrzała
przeczący gest Daniela.
- Ani jedno, ani drugie, moja droga. - Daniel podszedł do drzwi i naparł na nie
ramieniem, żeby sprawdzić siłę rygla. - Obawiam się, że podczas wspinaczki zniszczyłem
dużą część tego pnącza. To cud, że w ogóle do ciebie dotarłem - wyznał z brutalną
szczerością. - Schodzenia już bym nie zaryzykował.
Rozczarowana, lecz nie załamana Robina popatrzyła na drzwi.
- To znaczy, że musimy zastosować mój plan numer dwa. Daniel, oczarowany tym
rzeczowym podejściem do zagadnienia, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Cóż za niezwykła
kobieta! Większość dam uległaby atakowi histerii, gdyby musiała przejść choć połowę tego,
co stało się tego dnia udziałem Robiny. Porwano ją, związano, zamknięto na wiele godzin na
obskurnym stryszku. A tymczasem oprócz tego, że była brudna, rozczochrana i miała
poparzone ręce, sprawiała wrażenie osoby w całkiem dobrej kondycji.
- Widzę, że już rozważałaś możliwości ucieczki.
- Owszem - przyznała ostrożnie - chociaż nie doszłam do najlepszych wyników. -
Zerknęła na skrzynię. - Przynajmniej znalazłam coś, co nadaje się na broń.
- I naprawdę chciałaś jej użyć? - spytał, nagle zmarszczywszy czoło.
- Mogłabym być zmuszona.
Nie usłyszała odpowiedzi, więc podniosła głowę i stwierdziła, że Daniel przygląda jej
się zamyślony. Wydawał się czymś bardzo zatroskany.
- Co się stało, Danielu?
- Nic... Zupełnie nic - odrzekł nieprzekonująco.
Nagle podszedł do okna i znów ją zaskoczył, wyjął bowiem z kieszeni chustkę do nosa
i kilka razy nią machnął.
- Komu dajesz sygnały? Czy jest z tobą Kendall?
- Nie, moja droga. Zostawiłem kolaskę wraz z parą koni pod opieką niejakiego
Hectora Higginsa, o którym wkrótce ci opowiem. Tymczasem jednak chciałbym wiedzieć,
czy cała ta trójka zbirów jest jeszcze w domu.
Tak sądzę, ale nie mogę być tego pewna. Od dłuższego czasu nie słyszałam żadnych
odgłosów na dole, więc pewnie zasnęli... albo są pijani.
To możliwe. W każdym razie mam nadzieję, że do rana nie odkryją mojej obecności.
Najwidoczniej Daniel miał swoje powody, chociaż Robina nie mogła ich pojąć.
- A czy ten pan Higgins nie może zaalarmować władz i powiedzieć, gdzie jesteśmy?
- Naturalnie mógłby, ale zdecydowanie wolę, żeby został tutaj z kolaską i czekał na
dalsze instrukcje. Tak mu zresztą poleciłem, dając sygnał chustką. - Dostrzegł jej zdziwioną
minę. - Muszę dbać o twoje dobre imię, moja droga. Im mniej ludzi wie o tej eskapadzie, tym
lepiej.
Uśmiechnęła się do niego, widział jednak, że wciąż coś ją intryguje.
- Zaufaj mi, ptaszynko. Uwierz, że mam na względzie wyłącznie twoje dobro.
Robina uświadomiła sobie, że chcąc natychmiast uciekać, zachowuje się bardzo
samolubnie, i przestała nalegać. Daniel odszukał ją, nadstawiając karku, i był gotów do
dalszych poświęceń. Czego jeszcze mogłaby od niego żądać?
Nagle poczuła, że nie jest w stanie dłużej wytrzymać spojrzenia tych zatroskanych
piwnych oczu, więc odwróciła głowę. Dlaczego od razu nie poznała się na Danielu? Dlaczego
potrzebowała aż tyle czasu, by zrozumieć, że ten życzliwy, zrównoważony mężczyzna jest
wcieleniem jej marzeń? Dostała swoją szansę i... lekkomyślnie ją odrzuciła. A teraz było już
za późno!
- Myślę, że powinniśmy się usadowić tak, by było nam jak najwygodniej doczekać
rana.
Ta praktyczna sugestia przerwała, przynajmniej na razie, sercowe rozterki Robiny.
Spojrzała na Daniela, który obmacywał materac i krzywił się niemiłosiernie na jego
nierówności.
Chodź... Chodź, usiądź obok mnie, to opowiem ci wszystko o moim nowym
przyjacielu, Honeście Hectorze Higginsie. - Daniel wyciągnął ku niej rękę, a Robina po
krótkim wahaniu skorzystała z zaproszenia.
Daniel celowo rozwlekał swoją opowieść, aż wreszcie z zadowoleniem stwierdził, że
Robinie kleją się oczy. Chwilę potem szepnęła do niego sennie:
- Nie rozumiem tylko, dlaczego pan Merrell zaproponował, żebyś mnie porwał.
Daniel uśmiechnął się pod nosem i objął smukłe ramiona Robiny, która przytuliła się
do niego.
- Myślę, że byłoby rozsądnie poczekać z wyjaśnieniem tego do rana, najmilsza.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Daniel zerknął w okno. Nastał ranek, a on wciąż nie wiedział, czy podjął słuszną
decyzję, postanawiając spędzić noc w tym miejscu. Było jednak za późno, by cokolwiek
zmienić. Z tą myślą przeniósł wzrok na istotę, która skazała go na wiele godzin duchowych
rozterek.
Robina nadal smacznie spała, opierając się na jego ramieniu. On za to, dręczony
wyrzutami sumienia, prawie nie zmrużył oka.
Byłoby dużo prościej spróbować ucieczki w nocy. Mógł wybrać inny sygnał i polecić
Higginsowi, by zostawił kolaskę. Woźnica bez trudu włamałby się do domu, wykorzystując
umiejętności nabyte w młodych latach. Wszedłby na stryszek, odryglował drzwi, po czym,
przy odrobinie szczęścia, wszyscy troje opuściliby ten dom niezauważeni przez szubrawców.
Ale nie, pomyślał Daniel. Pokusa okazała się zbyt silna, zdecydował więc inaczej.
W chwili gdy Robina wspomniała, że jest gotowa poczekać z ucieczką do rana,
przyszło mu do głowy, że jeśli spędzą tu razem noc, może potem uda mu się namówić ją do
małżeństwa.
Dżentelmen nie powinien stosować takich podstępów, to musiał przyznać, ale
przynajmniej powstrzymał się przed zastosowaniem tak haniebnego środka, jak uwiedzenie
Robiny, a w ciągu ostatnich godzin zastanawiał się nad tym wiele razy.
Nawet go dziwiło, że zdołał wykazać tyle opanowania. Tuląc do siebie smukłe,
zgrabne ciało, czując przez koszulę dotyk jędrnych, młodych piersi, zadawał sobie rozkoszne
cierpienie, ale konsekwencje niespełnienia wydawały mu się zbyt wielką karą. Wyrok losu,
pomyślał. Gdyby nie był absolutnie pewny, że zaznają z Robiną wielkiego szczęścia w
małżeństwie, może nie posunąłby się aż tak daleko, żeby ją przekonać.
Robina widocznie intuicyjnie wyczuła jego myśli i chciała go ukarać za podstępny
zamiar jeszcze większym cierpieniem, bo przesunęła mu dłoń po torsie i zatrzymała ją na
brzuchu.
- Tylko spokojnie - mruknął do siebie Daniel i przytrzymał dłoń, broniąc się przed
niewinnym, lecz jakże urzekającym ruchem palców.
Krótki kontakt ich rąk zakłócił spokój Robiny. Poruszyła powiekami, a Daniel z
zachwytem popatrzył na jej długie rzęsy, których delikatne muśnięcia niepokoiły go przez
całą noc.
- Wszystko w porządku, Danielu. Trzymam je - szepnęła nieoczekiwanie.
Słucham, najdroższa? Powieki jej się uniosły i Robina spojrzała na niego z
uśmiechem.
- Konie, Danielu. Bo... - Zamrugała jeszcze kilka razy i nagle wyprostowała się bardzo
zmieszana.
Ś
niło mi się, że jedziemy kolaską. - Rozejrzała się dookoła. Wyraz zmieszania znikł, a
jego miejsce zajęło zdziwienie. - Wielkie nieba, już rano!
Spałaś w moich ramionach całą noc, ptaszyno. - Jakiś diabeł podszepnął mu te słowa,
gdy nieco się od niego odsunęła.
- Dobry Boże! - Zarumieniła się tak uroczo, że Daniel musiał bardzo się starać, by
znowu nie pochwycić jej w ramiona. - Ostatnie, co pamiętam, to jak opowiadał mi pan...
opowiadał mi pan o swoim znajomym, niejakim Higginsie. Nie było w tym za wiele sensu,
chociaż obawiam się, że ze zmęczenia nie mogłam odpowiednio się skupić.
- To możliwe. - Rozprostował obolałe plecy i wstał. - Niestety, nie ma teraz czasu na
dalsze wyjaśnienia. Muszę wykorzystać szansę bezpiecznego dowiezienia pani do domu,
zanim całe towarzystwo obecne w Brighton zacznie spacerować po ulicach.
- Która jest godzina? - Spojrzała na Daniela, próbującego doprowadzić się do
porządku po całej nocy spędzonej w niewygodnej pozie.
- Zostawiłem zegarek pod opieką Higginsa, mogę więc tylko zgadywać, ale sądzę, że
około szóstej.
- W takim razie nasi znajomi z dołu na pewno jeszcze nie wstali - stwierdziła Robina.
- A przynajmniej - dodała po chwili nasłuchiwania - nie dają znaku życia.
- Na pewno niedługo się zbudzą. - Z wyrazem determinacji na twarzy Daniel chwycił
za sękate polano i zaczął nim walić w drzwi. - Niech pani pokrzyczy trochę, najmilsza. Nie
chcę, żeby zbyt szybko dowiedzieli się o mojej obecności.
Robina machinalnie spełniła polecenie. Wzięła od niego polano i dalej bębniła nim w
drzwi, krzycząc wniebogłosy. Wreszcie usłyszeli na schodach ciężkie kroki.
O co chodzi? Po co ten rwetes? - dobiegł ich ochrypły, zirytowany głos. Musiał
należeć do obleśnego brata Molly, który przyszedł zbadać sytuację.
Robina zerknęła na Daniela, który ustawił się pod ścianą tak, by wchodzący zbir go
nie zobaczył. Intuicyjnie odgadła, co ma dalej robić.
- Wypuśćcie mnie stąd natychmiast, słyszycie?! Wypuśćcie mnie albo ogłuchniecie od
moich wrzasków! - Musiało to zabrzmieć przekonująco, bo rygiel został odsunięty, drzwi się
otworzyły i odrażający właściciel zaniedbanego domu wszedł na stryszek. Robina na wszelki
wypadek cofnęła się kilka kroków, przez cały czas trzymając polano w pogotowiu.
- Kto cię rozwiązał?! - burknął tamten, zbliżył się o krok i wyciągnął tłustą dłoń, żeby
odebrać jej broń. - Ej, lepiej mi to daj.
Obawiam się, że nic z tego. Ale masz tu coś, co ci się należy - odezwał się Daniel, a
gdy Ben się odwrócił, wymierzył mu solidny cios w obwisłą szczękę. Siła uderzenia powaliła
Bena na podłogę.
- Chodź, najmilsza, nie ma czasu do stracenia! - Chwyciwszy zaskoczoną Robinę za
rękę, Daniel wyciągnął ją na korytarz i zaryglował za sobą drzwi. - Przepraszam, że musiałaś
być świadkiem takiej sceny.
- Och, Danielu, nie musisz mnie przepraszać. Zresztą już widziałam cię w podobnej
sytuacji - przypomniała mu z błyskiem w oczach.
- Ależ z ciebie groźna kobieta. Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać. Teraz
szybko! Musimy zniknąć z tego okropnego miejsca.
Bardzo zadowolona z nieoczekiwanych komplementów Robina ruszyła za nim
zatęchłym korytarzykiem do wąskich schodów. W obszernych spódnicach nie bardzo mogła
nadążyć, tymczasem Daniel pokonywał już następny odcinek korytarzyka, gdzie zwolnił i
zaczął posuwać się naprzód z dużą ostrożnością. Wtem za jego plecami uchyliły się drzwi.
Zanim Robina zdążyła wydać ostrzegawczy okrzyk, wypadła z nich Molly i jak kocica rzuciła
się na Daniela z pazurami, głośno sycząc.
Wcześniej Robina zastanawiała się, czy miałaby odwagę użyć swojego oręża. Teraz
nadeszła chwila, by się o tym przekonać. Nie dbając o własne bezpieczeństwo, pokonała
biegiem ostatnie schody, zamachnęła się i opuściła polano na ramiona kobiety uczepionej
Daniela. Rozległ się głośny okrzyk, Molly puściła swoją ofiarę i upadła skulona przy ścianie.
Z twarzą wykrzywioną z bólu trzymała się za ramię i histerycznie szlochała. Daniel
bez współczucia obejrzał się za nią, a wtedy zagrodził im drogę trzeci porywacz. W ręce
trzymał nóż.
- Myślałeś, że uwolnisz dziewczynę, co? - zarechotał Jack. Nie wydawał się
szczególnie zainteresowany tym, kogo ma przed sobą. Wystarczała mu świadomość, że obcy
chciał go pozbawić źródła łatwego dochodu.
Uniósł uzbrojoną rękę.
- Zobaczymy, co teraz zrobisz.
- Zobaczymy - odparł Daniel i szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni pistolet. Strzał
padł, zanim Jack zdążył zrobić dwa kroki. Robina, widząc nóż wysuwający się z nagle
zwiotczałej dłoni, pomyślała, że sama nie wie, który z czynów Daniela budzi jej większy
podziw. Czy to, że potrafił powalić jednym ciosem krzepkiego, rosłego mężczyznę, czy to, że
tak celnie strzela. Ani przez chwilę nie podejrzewała, że chciał zadać śmiertelną ranę
opryszkowi imieniem Jack, który, kuśtykając, w popłochu oddalał się korytarzykiem.
Wyglądało na to, że Daniel osiągnął cel. Już nikt nie stał im na drodze.
- Chodź, najmilsza. - Daniel znowu chwycił Robinę za rękę, stanęła bowiem
zapatrzona w niego z podziwem. - Najwyższy czas wyjść z tej złodziejskiej nory.
- Przecież... przecież nie możemy ich tak zostawić - zaprotestowała, ale Daniel siłą
pociągnął ją za sobą. Chwilę potem owionęło ich rześkie powietrze poranka.
- Nie mam zamiaru więcej się nimi przejmować - oświadczył beztroskim tonem,
prowadząc ją zachwaszczoną alejką. - Nikomu z tych opryszków nic się nie stało. Niech się
cieszą, że nie wniosę przeciwko nim oskarżenia.
Robina zmierzyła go wzrokiem, bynajmniej nieprzekonana, czy rozsądnie jest
zostawić sprawy w takim stanie. Nie była mściwa i najchętniej szybko zapomniałaby o
przykrych przeżyciach, ale nie mogła pozbyć się niepokoju. Skoro Daniel zniweczył tamtym
obwiesiom plan łatwego zdobycia pieniędzy, to czy w bliższej lub dalszej przyszłości nie
będą próbowali się odegrać? Po chwili zastanowienia głośno wyraziła tę wątpliwość.
- Niby mogliby, ale nie sądzę, żeby przyszło im to do głowy. To nie są bezwzględni
zbrodniarze, tylko drobne złodziejaszki, których - jeśli sądzić po wyglądzie - fortuna nie
rozpieszcza. Poza tym nie chcę, żeby rozeszła się wiadomość o twojej przygodzie. No i
należy pamiętać o interesach innych osób. Wprawdzie nie przypuszczam, żeby ta trójka
jeszcze próbowała sprawiać mi kłopoty, ale mój przyjaciel Higgins mógłby mieć mniej
szczęścia, gdyby wyszła na jaw jego rola w tej sprawie.
Daniel doprowadził ją na polanę osłoniętą gęstymi zaroślami.
- A oto i pan Higgins pilnujący kolaski. Tak jak obiecał. Robina z radością zawarła
nową znajomość. To przecież właśnie ten człowiek umożliwił Danielowi dokonanie
prawdziwie romantycznego i bohaterskiego czynu. Wciąż tylko nie rozumiała, dlaczego
poczciwemu panu Higginsowi zdawało się, że Daniel mógłby chcieć ją porwać.
Wkrótce kolaska toczyła się w stronę Brighton. Na szczęście o tak wczesnej porze na
trakcie było bardzo niewielu podróżnych. Robina mogła nieco doprowadzić do porządku swój
wygląd, a jednocześnie słuchała, jak Daniel składa sprawozdanie panu Higginsowi, który
chętnie ustąpił jej swojego miejsca i usiadł z tyłu.
Jechali szybko do chwili, gdy Daniel niespodziewanie zatrzymał kolaskę.
- Tu nasze drogi się rozchodzą - oznajmił, zwracając się do Higginsa, który wprawdzie
wydawał się nie mniej zaskoczony tym zdarzeniem niż Robina, lecz posłusznie zeskoczył na
ziemię.
Gromadzą się już pierwsi handlarze na końskim targu. Za dwie godziny będzie tam
tłoczno. Niech pan skorzysta z wczesnego przyjazdu, Higgins, i dobrze przyjrzy się
zwierzętom przed dokonaniem wyboru. Cisnął woźnicy pękatą sakiewkę.
- W środku znajdzie pan dość pieniędzy, żeby kupić dobrego konia i naprawić powóz
albo po prostu postarać się o nowszy. Zanim się pożegnamy - Daniel uśmiechnął się, widząc
nabożny zachwyt na twarzy Higginsa - poproszę jeszcze o zwrot mojego zegarka.
To przypomnienie otrzeźwiło woźnicę. Ze śmiechem oddał Danielowi zegarek,
serdecznie podziękował za szczodrość i dziarsko oddalił się w stronę końskiego targu.
Skoro zostaliśmy sami - odezwał się Daniel, gdy gniadosze znowu ruszyły - to
musimy ustalić kilka kwestii przed powrotem do domu.
Robina instynktownie sięgnęła do włosów związanych wstążką oderwaną od sukni.
- Wiem, że muszę wyglądać jak straszydło, ale niewiele więcej mogę zrobić.
- Wygląd w ogóle mnie nie niepokoi - zapewnił ją Daniel. - Za to martwię się o twoją
reputację. Spędziłaś całą noc w moim towarzystwie. Dla ochrony dobrego imienia mam więc
zaszczyt zaproponować małżeństwo.
Zapadło długie milczenie.
- Nie!
Daniel nie spodziewał się, że jego oświadczyny zostaną przyjęte z wielkim
entuzjazmem, musiał też przyznać; że nie ubrał ich w zgrabną formę, ale gwałtowność
odmowy po prostu go zdumiała.
Jeszcze raz powściągnął konie, a gdy zwrócił się do Robiny, stwierdził, że patrzy
prosto przed siebie i ma zaciętą minę.
- Nie dąsaj się, najmilsza. Tak dobrze umiemy się porozumieć. - Sięgnął po jej rękę i
zatrzymał w dłoni, mimo że Robina usiłowała ją uwolnić. - Nie rozumiem, dlaczego nie
podoba ci się myśl, że chcę cię poślubić - ciągnął, starając się nie zdradzić z tym, jak głęboko
uraziła go odmowa. Po prostu nie mógł uwierzyć... za nic nie uwierzyłby, że jest kimś
zupełnie obojętnym dla Robiny. - Na pewno będziesz mogła znieść takiego męża jak ja.
- Nawet gdybym mogła, nie jestem tak okrutna, żeby wykradać cię Arabelli - szepnęła
tak cicho, że Daniel nie był pewien, czy się nie przesłyszał.
- Arabelli? Czy tak powiedziałaś? A co ona ma wspólnego z tym wszystkim?
Robina odwróciła się do niego. Jej twarz wyrażała jednocześnie oburzenie i
zdumienie.
- Myślę, że bardzo dużo! Przecież to z nią w rzeczywistości chcesz się ożenić!
Ożenić się z Arabellą? - Tym razem Daniel zdumiał się nie na żarty. - Skąd, na Boga,
to przypuszczenie, że chcę ożenić się z kuzynką?
- Podsłuchałam was w ogrodzie na przyjęciu u Maitlandów.
Wyrwało jej się to, zanim zrozumiała, co mówi. Trudno, stało się. Daniel zadumał się
na chwilę, a potem spojrzał na nią, wciąż jednak zdawał się widzieć przed oczami co innego.
- Nie wiem, co zrozumiałaś z tej podsłuchanej rozmowy, najmilsza, ale o ile dobrze
pamiętam, tamtego wieczoru zwierzyłem się Arabelli z zamiaru powtórnego ożenku. Co
więcej, planowałem tego samego wieczoru oświadczyć się damie, która podbiła moje serce.
Arabella bardzo się ucieszyła i z całego serca poparła mój wybór. Niestety, moje plany
zniweczył nie kto inny, jak przyszła oblubienica we własnej osobie. - Nagle zmienił ton i
powiedział z łagodnym wyrzutem: - Ze znanych tylko sobie powodów, które jednak mam
nadzieję kiedyś poznać, panna opuściła przyjęcie przed czasem i od tej pory uparcie się
przede mną ukrywała, pozbawiając mnie zupełnie możliwości cieszenia się jej widokiem. I
tak było aż do ostatniej nocy.
Robina patrzyła na niego zachwycona. Czułość, którą często widywała w jego oczach,
znów tam zagościła i potwierdzała szczerość każdego słowa. Wydawało się to niewiarygodne,
ale było widać, że Daniel kocha ją nie mniej niż ona jego. W tej chwili olśniewającego
szczęścia nie mogła zebrać myśli, powiedziała więc tylko:
- Och.
Daniel jednakże wydawał się dokładnie wiedzieć, co robić w tej sytuacji, żeby rozwiać
wszelkie wątpliwości, które mogłaby jeszcze żywić jego wybranka. Objął ją i zachłannie
pocałował.
To pierwsze doświadczenie męskiej namiętności pozostawiło Robinę bez tchu, ale z
entuzjastycznym nastawieniem do dalszych prób. Oparła mu głowę na ramieniu. Ojej,
Danielu, taka jestem głupia - wyznała. Nie umiała zapanować nad łzami szczęścia, które
potoczyły jej się po policzkach. - Dopiero kiedy zaczęło mi się wydawać, że chcesz poślubić
Arabellę, zrozumiałam, jak bardzo cię kocham. Ale nawet nie przemknęło mi przez myśl, że
możesz odwzajemniać to uczucie. - Przypadkowo musnęła rzęsami jego policzek i poczuła, że
silne ramię obejmuje ją mocniej. - Bardzo dobrze skrywałeś je przede mną.
- Był ku temu ważny powód - odrzekł z ociąganiem, lekko ją odsunąwszy, by dobrze
widzieć jej twarz. - Chociaż po pobycie w Londynie zdecydowałem, że jesteś idealną
kandydatką na żonę, miałem poczucie, że byłoby z mojej strony nieuczciwością skłaniać cię
do przyjęcia niechcianych oświadczyn. Wydawało mi się, że potrzebujesz czasu, aby mnie
lepiej poznać.
Bez wątpienia była to prawda, ale nawet teraz, po kilku dniach rozpaczy, Robinie
trudno było uwierzyć, że kiedykolwiek mogła mieć wątpliwości, czy należy przyjąć
oświadczyny lorda Exmoutha.
- Zawsze cię lubiłam, Danielu, polubiłam od pierwszej chwili. Szybko odkryłam, że
wyjątkowo dobrze czuję się w twoim towarzystwie. Tylko że... - Urwała, pełna wahań, czy
powinna mu wyjawić swoje początkowe obiekcje. Ale jeśli chciała, żeby ją zrozumiał,
musiała być z nim całkowicie szczera. - Myślałam, że nigdy nie będziesz mógł mnie
pokochać. Ani mnie, ani żadnej innej kobiety... Po tym, co się stało...
- To znaczy po śmierci Clarissy - dokończył za nią, gdy zabrakło jej odwagi.
Zerknął na jej smukłą dłoń i ujął ją czule, przeklinając w duchu swoją głupotę. Byli do
siebie pod tyloma względami podobni, a jednak okazał się prawdziwym głupcem. Nie
domyślił się, że jego droga Robina obawia się życia w cieniu Clarissy.
- Powinienem był już dawno powiedzieć ci prawdę, ale - wzruszył ramionami - jakoś
nigdy nie było odpowiedniej chwili. A prawda, najmilsza, jest taka, że o Clarissie zbyt często
ostatnio nie myślałem.
Uśmiechnął się, widząc wyraz jej niebieskich oczu.
- Zaskoczona? Tak, naturalnie. Podobnie jak wszyscy, sądziłaś, że kochałem żonę
szaleńczo i po jej śmierci nie mogłem otrząsnąć się z rozpaczy. Właśnie na tym mi zależało,
najmilsza. Z prawdą jednak niewiele to miało wspólnego.
Wciąż trzymając jej rękę, zaczął nerwowo przesuwać kciukiem po gładkiej skórze,
tam i z powrotem. Wbił wzrok w pustą drogę przed nimi.
- Kiedy poślubiłem Clarissę, byłem bardzo młody i dość uparty... może nawet
arogancki. Od dnia śmierci ojca zarządzałem majątkiem, powodziło mi się dobrze, uważałem
więc, że mam wszelkie prawo podejmować własne decyzje, nie licząc się z opiniami innych.
Pod wieloma względami byłem chyba bardzo dojrzały jak na swoje lata: odpowiedzialny,
wiarygodny. Ale emocjonalnie pozostałem dużo młodszy. Potem szybko zorientowałem się,
ż
e wziąłem zwykłe zauroczenie za miłość.
To wyznanie było tak zaskakujące, że Robina zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć.
Wydawało jej się jednak, że Daniel oczekuje odpowiedzi.
- Chyba nie byłeś nieszczęśliwy w małżeństwie, Danielu?
- zapytała po chwili głębokiego namysłu.
- Nie, tak bym tego nie nazwał - zapewnił ją skwapliwie.
- Po urodzeniu Lizzie zrozumiałem, że się zmieniłem, dojrzałem, jeśli wolisz, podczas
gdy moja żona pozostała takim samym dzieckiem jak przedtem. Po prostu mieliśmy ze sobą
niewiele wspólnego. W miarę Upływu lat różnice między nami stawały się coraz
wyraźniejsze, dlatego coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie. Nie aż tak, by rozpocząć życie
w separacji, ale niewątpliwie spędzaliśmy razem coraz mniej czasu. Nie protestowałem, gdy
Clarissa wybierała się do Londynu albo do naszego domu tutaj, w Brighton - ciągnął. - Nawet
ją do tego zachęcałem. Nie myślałem o tym, że pewnego dnia Clarissa może zwrócić się ku
innemu w poszukiwaniu komplementów i uwagi. Dżentelmen, którego zainteresowała swoją
osobą, nazywał się John Travers. Pan Travers miał ciotkę, starą pannę, która mieszkała
niedaleko Courtney Place, co naturalnie okazało się bardzo korzystne dla nich obojga.
Wydajesz się wstrząśnięta - stwierdził, gdy nagle na nią spojrzał. - Tak, moja żona miała
kochanka. I prawdę mówiąc, najmilsza, długo podejrzewałem taki stan rzeczy, ale nie
zrobiłem niczego, by go zmienić. To chyba dostatecznie świadczy o rozpadzie naszego
związku. Któregoś dnia wróciłem do naszego domu w Londynie i przekonałem się, że jest
prawie pusty. Córka jednego z moich dzierżawców brała tego dnia ślub i Clarissa pozwoliła
służbie wziąć udział w uroczystości. Został tylko kamerdyner, który poinformował mnie, że
godzinę temu moja żona w towarzystwie pana Traversa wyjechała z wizytą do jego ciotki. -
Uśmiech Daniela był bardzo cyniczny. - Clarissa regularnie odwiedzała tę damę, więc nie
zrobiło to na mnie żadnego wrażenia, póki Kendall, towarzyszący mi w wojażach, nie
powiedział, że stajenny, który normalnie woził moją żonę, jest razem ze wszystkimi na
weselu, a koń pana Traversa został w stajni. To mnie zaintrygowało. Skąd taki pośpiech, że
Travers uznał za stosowne samemu powozić, zamiast poczekać na powrót stajennego?
- To znaczy, że wcale nie jesteś odpowiedzialny za śmierć żony - szepnęła Robina.
- Nie powoziłem wtedy, to prawda. Na koźle siedział Travers. Głupiec wybrał drogę
zboczem wzgórza prawdopodobnie po to, by uniknąć spotkania ze mną. Ale i tak czuję się
częściowo winny temu, co się stało.
- Dlaczego, Danielu? - Robina nie mogła tego zrozumieć. - Przecież wtedy nawet cię
tam nie było.
Odpowiedział jej smutnym uśmiechem.
- Ale gdybym był, najmilsza, Clarissa żyłaby do dziś. Gdybym poświęcał jej więcej
czasu i nie zajmował się wyłącznie swoimi sprawami, nie szukałaby pocieszenia u pana Johna
Traversa. W każdym razie gdy pojechaliśmy z Kendallem na miejsce wypadku i obejrzałem
rozbity powóz, natychmiast zrozumiałem, że Clarissa postanowiła mnie opuścić. Poleciłem
Kendallowi wrócić do domu z bagażem mojej żony, by ludzie sądzili, że planowała tylko
wizytę u ciotki Traversa, chociaż sam ani przez chwilę nie miałem wątpliwości co do jej
rzeczywistych zamiarów. Poleciłem też Kendallowi mówić, że wróciłem do domu jeszcze
przed wyjazdem Clarissy i że to ja powoziłem.
- Nie chciałeś, żeby ludzie dowiedzieli się prawdy - zgadła Robina, gdy znowu
zamilkł. - Chyba mogę to zrozumieć, Danielu.
- Nie chodziło mi tak bardzo o siebie, najmilsza, chociaż przyznaję, że moja duma
bardzo ucierpiała, gdy przekonałem się, że Clarissa woli Traversa niż mnie. Podejmując
decyzję, myślałem przede wszystkim o córkach. Nie chciałem, żeby dobre imię Clarissy
ucierpiało ani by dzieci dowiedziały się, że mama zamierzała je opuścić. Wszyscy, nie
wykluczając mojej matki, uważali, że miałem bardzo udane małżeństwo, a ja
podtrzymywałem to przekonanie. Prawdę znali tylko Kendall, mój kamerdyner, i mój
przyjaciel Merrell, który tego dnia przyjechał ze mną z Londynu... A teraz znasz ją jeszcze ty.
- I nikt nigdy jej ode mnie nie pozna - zapewniła, szczęśliwa, że Daniel postanowił
obdarzyć ją zaufaniem.
- W to nie wątpię. - Znów spojrzał na Robinę z wielką czułością i ją pocałował. - I
pomyśleć, że w końcu za namową przyjaciół postanowiłem dla dobra córek ożenić się
ponownie. Pojechałem do Londynu i znalazłem tam uroczą, posłuszną pannę, córkę pastora z
Abbot Quincey. No, może nie tak bardzo posłuszną, skoro uważała, że o wyborze męża
powinna zdecydować ona sama, a nie jej matka - zażartował - ale w każdym razie była to dla
mnie wymarzona kandydatka.
- Tak bardzo się cieszę, że mój przyszły mąż jest gotów przyjąć mnie ze wszystkimi
moimi wadami - odrzekła, starając się utrzymać pogodny nastrój.
- Czy chcesz powiedzieć, że mnie poślubisz, i to wkrótce?
Tak szybko, jak tylko sobie życzysz, najmilszy. - Roześmiała się wesoło. - Zobaczysz,
jaka umiem być posłuszna, kiedy chcę.
- Miejmy nadzieję, że po weselu też zechcesz mi tego dowieść. - Nagle spoważniał. -
Wiesz, Clarissa i ja mieliśmy olbrzymie wesele w Londynie. Wolałbym tego nie powtarzać.
Wystarczy skromna uroczystość dla rodziny i przyjaciół, a ślub moglibyśmy wziąć w kaplicy
w Courtney Place. Gdyby twój ojciec się zgodził, to mógłby poprowadzić ceremonię.
- Moim zdaniem to znakomity plan.
Ś
lub odbędzie się szybko. Czy się na to zgadzasz? Tak szybko, jak sobie życzysz -
zapewniła go jeszcze raz.
- Wobec tego nie odwlekajmy przygotowań. Może zapomniałaś już, co ci niedawno
przepowiedziała Cyganka? - Niechętnie puścił jej rękę i skoncentrował się na powożeniu. -
Nasze pierwsze dziecko ma się urodzić w ciągu roku. Zresztą gdy pomyślę o tym, co czuję,
wydaje mi się to bardzo prawdopodobne. Teraz więc na wszelki wypadek oddam cię szybko
pod opiekuńcze skrzydła mojej matki.
Robina odsunęła się od niego na przyzwoitą odległość.
- W tej kwestii twoja niezbyt posłuszna przyszła żona całkowicie się z tobą zgadza,
najmilszy.