Anne Ashley
Podstęp lorda Exmountha
Tłumaczył Wojciech Rusakiewicz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wyraźny brak entuzjazmu sprawił, że częściowo złożona suknia
wyślizgnęła się Robinie z dłoni, a ona zapatrzyła się w okno, po ulicy
bowiem przejeżdżała bardzo elegancka kolaska zaprzężona w dwa
pięknie dobrane gniadosze.
Zważywszy na to, że sezon oficjalnie zakończył się przed
tygodniem, Londyn pozostawał jeszcze zaskakująco gwarny, a wielu
przyjezdnych nad wyraz opieszale szykowało się do powrotu na wieś
lub przeprowadzki do nadmorskich kurortów, których odwiedzanie
latem weszło ostatnio w modę.
Tak się złożyło, że Robina z wielkim zadowoleniem myślała o
powrocie do domu, do hrabstwa Northampton, o ponownym
odetchnięciu świeżym, wiejskim powietrzem i zobaczeniu się z ojcem
oraz siostrami. Nie była jednak taka naiwna, by sądzić, że z dnia na
dzień przyzwyczai się znowu do zacisza plebanii w Abbot Quincey po
spędzeniu ponad trzech miesięcy w stolicy i nacieszeniu się
rozrywkami dostępnymi podczas sezonu, który poczytywała sobie za
całkiem udany.
Mimo że była córką wiejskiego pastora i nie miała znacznego
posagu, zdołała zwrócić na siebie uwagę dwóch bardzo zacnych
dżentelmenów, z których obaj - w co ani przez chwilę nie wątpiła -
byliby bardzo troskliwymi mężami. Jednak wskutek namów matki
posłusznie odrzuciła oświadczyny obu kandydatów, żywiąc nadzieję,
że nie naraża tym żadnego z nich na długotrwały smutek. Sama
zresztą też swojej decyzji ani trochę nie żałowała.
Ani panu Chardowi, ani wielebnemu Simonowi Sutherlandowi
nie udało się rozpalić tego złudnego płomienia, który pragną odkryć w
swoim wnętrzu wszystkie młode damy o romantycznym usposobieniu.
Robina zakończyła swój pierwszy i zapewne jedyny londyński
sezon odrobinę bardziej doświadczona i niewątpliwie wolna od
sercowych udręk. Myśląc o tym, mimowolnie westchnęła. Wcale nie
była bowiem pewna, czy będzie mogła to samo powtórzyć z końcem
lata.
Zupełnie niespodziewanie doznała kolejnego przypływu paniki.
Dlaczego, och, dlaczego zdecydowanie nie odmówiła, gdy pierwszy
raz otrzymała tę propozycję? Dlaczego pozwoliła się namówić na
wyjazd do Brighton z lady Exmouth, skoro w głębi serca od samego
początku wiedziała, że wdowa w rzeczywistości wcale nie potrzebuje
damy do towarzystwa, lecz szuka potulnej żony dla swojego syna.
Przerwawszy pakowanie na dobre, Robina bezsilnie opadła na
łóżko. Nie pierwszy raz przeklinała swój brak stanowczości. Nie
chodziło o to, że syn lady Exmouth budzi w niej niechęć. Trudno
byłoby o twierdzenie bardziej odległe od prawdy. Lord Exmouth był
dżentelmenem o bardzo miłej powierzchowności.
Może nie typem zuchwałego i zabójczo przystojnego bohatera
tanich powieści, ale atrakcyjności nie można mu było odmówić, los
bowiem obdarzył go okazałym wyglądem i posturą człowieka
szlachetnie urodzonego. To, że skończył już trzydziesty piąty rok
życia, nie było aż tak wielką wadą, Robina wiedziała bowiem z
wiarygodnych źródeł, że starszych dżentelmenów jest zazwyczaj
łatwiej owinąć sobie dookoła małego palca.
Na uśmiech lord Exmouth pozwalał sobie rzadko, za to często w
jego ładnych, ciemnych oczach pojawiał się cyniczny błysk, często też
ich właściciel pogrążał się w głębokim milczeniu. Do tego
wszystkiego Robina bez wątpienia mogłaby się z czasem
przyzwyczaić, wiedziała jednak, że jeśli zdecyduje się na małżeństwo,
to nigdy nie pogodzi się z pozycją drugiej kobiety w życiu wybranego
mężczyzny.
A takiego właśnie losu bardzo się obawiała, gdyby nierozważnie
zgodziła się związać z lordem Danielem Exmouthem. Smutno
westchnęła, przypominając sobie liczne pogłoski krążące na temat
przystojnego wdowca. Gdyby choć połowa z nich była prawdą,
nieszczęsny baron byłby teraz tylko cieniem dawnego człowieka.
Wiele osób twierdziło, że po śmierci żony w tragicznym wypadku
półtora roku temu popadł w głęboką rozpacz. Inni twierdzili, że
ponieważ baron akurat sam powoził, gdy powóz się przewrócił,
zabijając jego żonę i kuzyna sąsiada, wyrzuty sumienia przemieniły
go z towarzyskiego człowieka w zgorzkniałego sceptyka, który unika
radości w życiu.
Mimo smutnego wyrazu oczu i częstego przebywania w
dobrowolnym osamotnieniu lord Exmouth wciąż potrafił się czasem
zdobyć na uprzejmość i okazać ujmujące maniery. Niestety, nie
zmieniało to faktu, że panna czy wdowa, która zdecydowałaby się
zostać jego drugą żoną, zawsze żyłaby w cieniu pięknej Clarissy.
Nagłe pojawienie się matki w sypialni położyło kres tym
melancholijnym rozważaniom. Robina machinalnie wstała, by wrócić
do przerwanego pakowania
- Wielkie nieba, dziecko! Jeszcze nie skończyłaś? Co ty, na Boga,
robiłaś tyle czasu? Doskonale wiesz, że służba lady Exmouth ma
przyjechać w południe po twój kufer.
Robina zerknęła na matkę i nie pierwszy raz pożałowała, że nie
umie lepiej rozpoznawać jej nastrojów. Ton matki wydawał się lekko
karcący, ale z jej miny nie można było domyślić się rozdrażnienia.
Czy ten moment był odpowiedni? Czy mogła liczyć na
zrozumienie matki, osoby nie zawsze najprzystępniejszej, jeśli
zwierzy się ze swoich złych przeczuć co do pobytu w Brighton? A
może nierozsądnie zwlekała z tą rozmową i było już za późno?
- Mamo, zmieniłam zdanie w sprawie wyjazdu z lady Exmouth -
powiedziała szybko, żeby broń Boże się nie rozmyślić. -
Zdecydowanie wolałabym wrócić z tobą do Abbot Quincey.
Sekundy wolno płynęły naprzód, a Robina wpatrywała się w
twarz matki z nadzieją dostrzeżenia jakiejkolwiek reakcji na to
niewczesne wyznanie, ale lady Elizabeth jak zwykle nie dała niczego
po sobie poznać.
- Skąd ta nagła zmiana, dziecko? - Znowu w jej perfekcyjnie
opanowanym głosie zabrzmiała tylko ledwo zauważalna nuta
zniecierpliwienia. - Nie tak dawno skakałaś z radości na myśl o
spędzeniu lata nad morzem. Nikt w najmniejszym stopniu nie
wywierał na ciebie nacisków, kiedy złożono ci tę propozycję. Sama z
własnej woli przyjęłaś to jakże uprzejme zaproszenie lady Exmouth.
Temu Robina nie mogła zaprzeczyć. Nigdy nie ukrywała, że
polubiła lady Exmouth od chwili, gdy ją poznała, a perspektywa
przedłużenia okresu beztroskich rozrywek o kilka tygodni,
spędzonych w gościnie u tej przemiłej i bardzo towarzyskiej damy,
było pokusą nie do odparcia dla córki wiejskiego pastora, która
szybko odkryła u siebie upodobanie do światowego życia.
Dopiero po wizycie w hrabstwie Hamp, gdzie uczestniczyła w
przyjęciu dla niewielkiego grona osób, wydanego z okazji zaręczyn
księcia Shambrook z lady Sophią Cleeve, naszły ją poważne
wątpliwości.
- A więc nie zobaczymy się aż do jesieni - powiedziała jej dobra
przyjaciółka Sophia, gdy Robina mimochodem wyjawiła jej zamiar
spędzenia lata w Brighton na zaproszenie lady Exmouth.
Stały właśnie przed okazałą rezydencją księcia i wymieniały
pożegnania. Nagle w oczach Sophii pokazał się błysk przekory, gdy
dodała ciszej:
- Czy wobec tego mam pogratulować ci już teraz, czy poczekać na
oficjalne ogłoszenie, ty przebiegła istoto?
Robina dobrze pamiętała, z jakim zdumieniem popatrzyła na
przyjaciółkę.
- Nie bardzo cię rozumiem, Sophio. Przecież to tobie należy
gratulować, a nie mnie.
- W tej chwili tak - przyznała rozbawiona. - Każdy, kto ma choć
trochę oleju w głowie, rozumie, że wkrótce i ty włożysz na palec
piękny zaręczynowy pierścionek. - Robina pamiętała również śmiech
przyjaciółki, który poprzedził dalszy ciąg żartobliwej przemowy.
- Nie można bez wywołania rozgłosu odrzucić rozsądnej
propozycji małżeństwa, jeśli zachęca się do zalotów pewnego
dżentelmena i z podziękowaniem przyjmuje zaproszenie do spędzenia
lata z matką tegoż dżentelmena. Nie sądzisz chyba, że ludzie nie
umieją skojarzyć prostych faktów.
Wszyscy już wiedzą, że znalazłaś obiekt uczuć. Sama niedawno
zakochałam się jak szalona, umiem więc dostrzec oznaki tego stanu,
moja droga. Jeśli wolisz, żebym jeszcze trochę poczekała, zamiast od
razu złożyć ci serdeczne życzenia, to proszę bardzo, wystarczy, żebyś
mi to powiedziała.
Robinie z wrażenia odebrało mowę i nie wyrzekła ani słowa,
dlatego od tamtej pory była ofiarą wyjątkowo nieprzychylnych aluzji i
najokropniejszych domysłów. Czyżby naprawdę nasunęła lordowi
Exmouthowi przypuszczenie, że jego oświadczyny byłyby miłe
widziane? Ostatnimi czasy nieustannie zadawała sobie to samo
pytanie i miała coraz mniej pewności, że zna na nie odpowiedź.
Niezaprzeczalnie, zanim jeszcze złożyły z matką krótką wizytę w
hrabstwie Hamp, ani razu nie odmówiła lordowi Exmouthowi
wspólnego tańca, ilekroć spotykali się na przyjęciu. A to, jak nagle
zauważyła, zdarzało się stanowczo zbyt często, by widzieć w tym
jedynie dzieło przypadku.
Mogła tylko się dziwić swojej łatwowierności, skoro dotąd
uważała, że ich ciągłe spotkania są zrządzeniem losu, a nie - jak teraz
była skłonna podejrzewać - skutkiem planów obu matek.
Lady Exmouth musiała sądzić, że cicha, potulna córka wiejskiego
pastora będzie idealną osobą do opieki nad dwiema wnuczkami
pozbawionymi matki i osłodą życia jej załamanego syna, a
jednocześnie nie postawi w zamian zbyt wielkich żądań.
Z dużą dozą prawdopodobieństwa Robina mogła założyć, że jej
matka rozumuje podobnie i w niezbyt odległej przyszłości oczekuje
bardzo korzystnych zaręczyn swej najstarszej córki.
- Czy mogę o coś cię spytać, mamo? Czy liczysz na to - ciągnęła,
nie czekając na odpowiedź - że lord Exmouth jeszcze przed końcem
lata poprosi o moją rękę?
Wyraz twarzy lady Elizabeth pozostał nieprzenikniony, a mimo to
Robina czuła, że bezceremonialność tego pytania zmieszała matkę.
Prawdę mówiąc, sama się sobie dziwiła, że znalazła dość odwagi, by
postawić tak jasno sprawę. Zasadą było, że matkę traktuje się z
największym szacunkiem, toteż Robinie nigdy nie podsunięto myśli,
że można zakwestionować decyzję rodzicielki.
Widocznie jednak lady Elizabeth nie poczytała jej tego pytania za
impertynencję, bo po chwili namysłu odpowiedziała:
- W każdym razie wierzę, że lord Exmouth nie jest ci obojętny,
Robino. Nie zaprzeczam, że w razie gdyby poprosił cię o rękę,
byłabym zachwycona. Tak. To wspaniała perspektywa małżeństwa, o
wiele lepsza, niżbym się spodziewała. Miałabyś na zawołanie
powozy, klejnoty i piękne stroje. Nie zbywałoby ci na niczym,
dziecko.
Na niczym z wyjątkiem miłości, chciała zripostować Robina, ale
wytrwała w milczeniu, przyglądając się, jak matka z gracją podchodzi
do okna.
- Na pewno rozumiesz też, że gdybyś poślubiła Exmoutha,
wzrosłyby szanse twoich sióstr na znalezienie odpowiednich mężów.
Naturalnie to przypomnienie wcale nie służy temu, abyś poświęciła
swoje szczęście dla dobra sióstr. Nie mam takich wymagań wobec
ciebie i daleko mi do tego. Gdybym sądziła, że sprzyjasz już komuś
innemu, nie próbowałabym nawet wysuwać sugestii, że mogłabyś
zacieśnić znajomość z wdowcem... Ale przecież nie jesteś zakochana,
prawda, Robino?
- Nie, mamo - odrzekła szczerze, choć z nutą melancholijnej
zadumy, którą czujna matka bez trudu wychwyciła.
Lady Elizabeth odwróciła się plecami do okna i jeszcze raz
zmierzyła córkę wzrokiem.
- Ale chciałabyś mieć, co? Żałujesz, że podczas sezonu nie
poznałaś ani jednego mężczyzny, na widok którego mocniej zabiłoby
ci serce. Rycerza z bajki, w którym można się zakochać od
pierwszego wejrzenia.
Śmiech lady Elizabeth, choć nieoczekiwany, nie był pozbawiony
ciepła i wyrozumiałości.
- Och, dziecko. Też byłam kiedyś młoda i pamiętam, jakie
niemądre pomysły przychodzą do głowy dziewczynie w tym wieku.
Pamiętaj, moja droga, że bardzo niewiele panien naszego stanu
zawiera małżeństwa z miłości. Może nawet to dobrze... Bądź co bądź,
miłość jest luksusem, na który stać tylko nielicznych.
Po chwili milczenia wolno ruszyła ku drzwiom.
- Ani twój ojciec, ani ja za nic nie próbowalibyśmy cię zmusić do
małżeństwa z mężczyzną, którego nie możesz polubić i obdarzyć
szacunkiem. Wydaje mi się jednak, moje dziecko, że nie jesteś
obojętna lordowi Exmouthowi. Dlatego proszę cię, żebyś dobrze się
zastanowiła, zanim odrzucisz oświadczyny, które mogą być twoją
jedyną szansą w życiu na wspaniałe zamążpójście.
Patrząc na cicho zamykane drzwi, Robina uświadomiła sobie, że
w ciągu ostatnich kilku minut matka wyjawiła jej o sobie więcej niż
przez wiele lat. Bardzo długo żyła w przeświadczeniu, że małżeństwo
jej rodziców zostało zawarte z miłości. Dumna lady Elizabeth
Finedon, córka księcia, postanowiła poślubić wielebnego Williama
Percevala, młodszego syna zbiedniałego baroneta.
Trudno było doszukiwać się innej oprócz miłości przyczyny
takiego mariażu. Robina dopuszczała jednak myśl, że w miarę upływu
lat musiały zdarzać się chwile, gdy matka żałowała pójścia za głosem
serca, które wzięło górę nad rozsądkiem.
Jej ojciec, czcigodny i bardzo pryncypialny człowiek, nie ukrywał
bynajmniej, że nie co innego jak znaczny posag żony umożliwia
rodzinie życie we względnym dostatku, choć może nie w luksusie.
Mimo to jedynie dzięki bardzo oszczędnemu gospodarowaniu pastor z
Abbot Quincey i jego żona zdołali zapewnić swej najstarszej córce
sezon w Londynie.
Robina wiedziała, że jej rodzice mają poważny zamiar stworzenia
tej samej możliwości jej trzem młodszym siostrom. Bliźniaczki,
Edwina i Fryderyka, oczekiwały debiutu w następnym roku, co
naturalnie łączyło się z jeszcze większymi wydatkami. Nic dziwnego,
że lady Elizabeth chciała, by jej najstarsza córka zdążyła zawczasu
uporządkować sobie życie.
Zerknęła na zapakowany do połowy kufer i ogarnęły ją wyrzuty
sumienia. Dla rodziców sfinansowanie jej sezonu w Londynie wcale
nie było łatwe. Zwłaszcza matka przez wiele lat odmawiała sobie
niejednego, byle tylko jej córki miały przynajmniej niewielki posag.
Czy nie nadszedł czas, by okazała wdzięczność rodzicom i
odwzajemniła się za troskę? Podniosła z podłogi wytworną suknię,
pieczołowicie ją złożyła i umieściła na innych już spakowanych
strojach.
Pięknie dobrane gniadosze, które przykuły uwagę panny Robiny
Perceval, zatrzymały się mniej więcej dwadzieścia minut później
przed domem na Curzon Street. Stangret w średnim wieku, siedzący
obok swojego pana na koźle, ochoczo przejął wodze, od dawna
bowiem nie widział tak urodziwej pary koni, i z dumną miną przyjrzał
się, jak dość wybredny właściciel gniadoszy zręcznie zeskakuje na
ziemię.
Chociaż już nie pierwszej młodości, mężczyzna był nadal bardzo
sprawny fizycznie i wcale nie mniej dziarski niż konie, które kupił
tego ranka. Wysoki, szczupły i muskularny lord Exmouth wciąż
zwracał uwagę swoim wyglądem i zdaniem wielu wreszcie zaczął
zdradzać oznaki dochodzenia do siebie po tragicznym ciosie, jaki
otrzymał od losu.
Niektórzy rozumieli sytuację lepiej. Byli to ci, którzy znali
prawdę, lecz szacunek i oddanie kazały im milczeć. Należał do nich
wierny Kendall, który śledził wzrokiem pana, znikającego w głębi
domu. Inny ważny przedstawiciel tej wzruszająco lojalnej grupy
mieszkańców domu czekał w sieni, gotów wziąć od jego lordowskiej
mości kapelusz i rękawiczki.
- Starsza pani przekazuje pozdrowienia, i pyta, czy milord mógłby
poświęcić jej kilka minut przed zamknięciem się w tym bibliotecznym
więzieniu? - Kamerdyner pozwolił sobie na wątły uśmiech. - To są
słowa starszej pani, nie moje, milordzie.
- Gdzie jest matka? Ufam, że już wstała.
- Istotnie, milordzie, ale wciąż jest w swojej sypialni. O ile wiem,
dogląda pakowania kufrów przed podróżą.
Białe, równe zęby błysnęły w pogodnym uśmiechu.
- Ani przez chwilę nie sądziłem, Stebbings, że matka sama
zajmuje się pakowaniem - odrzekł lord Exmouth i szybko pokonał
dwa biegi schodów. Nie zauważył już tego, jak tłumiony śmiech
wprawił w ruch przygarbione ramiona kamerdynera.
Lady Exmouth, wdowę po baronie, która od wielu lat była w
średnim wieku, znano z tego, że nie lubi się przemęczać, zwłaszcza
jeśli może tego uniknąć. Nie zaskoczyło więc jej postawnego syna, że
zastał matkę wyciągniętą na szezlongu, z jedną pulchną, ozdobioną
licznymi pierścionkami ręką zawieszoną nad otwartym pudełkiem
łakoci, znajdującym się na podorędziu.
Chwilę potem ręka drgnęła i znowu uszczupliła zawartość
pudełka, a lady Exmouth obróciła głowę, by sprawdzić, kto wszedł do
pokoju.
- Daniel, mój drogi! - Powitała go z wszelkimi oznakami
zachwytu, podstawiwszy mu do cmoknięcia miękki, różowy policzek,
i zastygła w oczekiwaniu, aż syn dopełni rytuału. - Powiadomiono
mnie, że wyszedłeś dzisiaj z samego rana. Ufam, że nie zaniedbałeś
śniadania.
- Nie, droga matko. Na pewno sprawi ci przyjemność, gdy
dowiesz się, że apetyt niezmiennie mi dopisuje.
- Tak, tak, masz to po twoim papie, zresztą nie tylko to. On nie
był z tych wybrednych, gdy przychodziło do jedzenia, a mimo to
nigdy nie miał na sobie ani grama zbędnego tłuszczu. - Żałośnie
westchnęła. - A ja jem jak ptaszek i mam brzuch jak kuc szetlandzki.
- Ciekawe dlaczego? - mruknął Daniel, zerkając w stronę
opróżnionego do połowy pudełka łakoci. Potem usiadł na krześle
niedaleko szezlongu. - Podobno chciałaś mnie widzieć, mamo.
- Czyżby? - Wydawała się zupełnie zbita z tropu, ale Daniel
dobrze wiedział, że wygląd matki bywa zwodniczy. Wprawdzie
ostatnimi laty lady Exmouth trochę zgnuśniała i unikała ruchu, jeśli
tylko mogła, ale jej zadumane piwne oczy dostrzegały zadziwiająco
dużo. - Ach, tak! Miałam ci przypomnieć, że większość naszych
bagaży odjeżdża już dzisiaj, bo doprawdy nie potrzeba nam całej
piramidy rzeczy do wzięcia, kiedy i my wyruszymy w piątek.
- Sądzę, że Perm jak zwykle wszystkim się zajął i zrobił na czas
to, co do niego należy.
- Ten twój osobisty służący jest prawdziwym skarbem, Danielu!
Tak samo jak moja droga Pinner! - Zwróciła się ku kobiecie o ptasiej
urodzie, zajętej składaniem strojów i rozmieszczaniem ich w
pokaźnych rozmiarów kufrze, i odprawiła ją prawie niezauważalnym
skinieniem głowy.
- Ufam, że cieszysz się na pobyt w Brighton, mój drogi -
odezwała się, gdy zostali sami - i że z zadowoleniem zniesiesz
towarzystwo swojej słabej, starej mamy jeszcze przez kilka tygodni.
Muszę wyznać, że nasz wspólny pobyt w Londynie sprawił mi wiele
przyjemności.
W oczach jego lordowskiej mości, bardzo podobnych kolorem i
kształtem do oczu matki, pojawił się kpiący błysk.
- Nie jesteś ani słaba na umyśle, ani stara, moja droga. A ja nie
jestem naiwny, przestań więc mnie zwodzić i zadaj wreszcie to
pytanie, które masz na końcu swojego nieokiełznanego czasami
języka! Inaczej mówiąc, spytaj mnie wreszcie, czy cieszę się z
możliwości pogłębienia znajomości z panną Perceval. A odpowiedź
na twoje pytanie brzmi „tak”.
Wybuch radosnego śmiechu matki okazał się zaraźliwy i Daniel
mimo woli się uśmiechnął.
- Może dobrze się stało, że spodziewam się wielu miłych chwil
nad morzem, bo Montague Merrell i w ogóle połowa moich
znajomych stanowczo uważa, że ta urocza córka pastora jest
wymarzoną kandydatką na moją żonę.
- To prawda! - zgodziła się lady Exmouth, skwapliwie
przyłączając się do licznego chóru tych, którzy w ostatnich tygodniach
zachęcali przystojnego barona do poważnego namysłu nad ponownym
rzuceniem się na głębokie wody małżeństwa. - Drugiej tak uroczej
panny bez wątpienia nie spotkasz.
- Nie przeczę.
- Jest posłuszna i obowiązkowa. Nie wtrącałaby się do twoich
przyjemności i nie sprawiałaby ci kłopotów.
- Wolałbym nieco lepiej ją poznać, zanim wyrażę pogląd o
niektórych cechach jej charakteru. Nie mogę pozbyć się podejrzenia,
że panna Robina Perceval ma znacznie bardziej żywiołowy
temperament, niż sądzi większość ludzi.
Lady Exmouth potraktowała tę uwagę jak krytykę, nie była jednak
w stu procentach pewna, czy słusznie. Jej syn należał do tych
irytujących ludzi, którzy zawsze umieli dobrze ukrywać swoje
poglądy i uczucia. Nagłe jednak przez głowę przemknęła jej całkiem
nowa i do tego niepokojąca myśl.
- Mam nadzieję, mój drogi, że nie oczekujesz znalezienia drugiej
Clarissy. To ci się nigdy nie uda.
Jego lordowska mość przez chwilę przyglądał się matce bez
słowa, z nieprzeniknioną miną, a potem nagle wstał i podszedł do
okna.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że Clarissa była wyjątkową istotą -
powiedział beznamiętnie, zachowując kamienną twarz. - Równie
pięknej kobiety jeszcze nie spotkałem i wątpię, czy kiedyś spotkam.
Lady Exmouth, po mistrzowsku opanowując łzy, popatrzyła na
syna z drugiego końca pokoju, ale zupełnie nie wiedziała, co
odpowiedzieć. Od dnia tragedii Daniel ani razu nie próbował o tym
rozmawiać, w każdym razie na pewno nie z nią, a gdy tylko padło
imię Clarissy, natychmiast zamykał się w sobie i pogrążał w żałobie.
- Nie rób takiej ponurej miny, moja droga - łagodnie poradził
matce. Odwrócił się akurat w porę, by dostrzec u niej ten sam grymas,
który widywał również na wielu innych twarzach w ostatnim okresie.
- Nie przyjechałem do Londynu w poszukiwaniu lustrzanego odbicia
mojej żony. Przyjechałem wyłącznie po to, by znaleźć osobę, która
chętnie zaopiekuje się moimi córkami i będzie dla nich dobra, a przy
okazji, owszem, w pewnym sensie zajmie miejsce ich zmarłej mamy.
Jeśli to stwierdzenie miało uwolnić lady Exmouth od niepokoju,
to całkiem chybiło celu.
- Żywiłam nadzieję, że w tej kwestii liczą się również twoje
uczucia, Danielu, a nie tylko potrzeby córek. Czy doprawdy niczego
nie czujesz do panny Perceval?
Zamilkł na tak długo, że już straciła nadzieję na to, iż zaspokoi jej
ciekawość. I wtedy nagle powiedział:
- Uważam, że Robina Perceval jest jedną z najbardziej uroczych,
układnych i uczciwych panien, jakie znam. Byłbym jednak dużo
spokojniejszy, gdybym był przekonany, że przyjęła to zaproszenie do
spędzenia lata w Brighton ze szczerą ochotą.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Danielu?
Lady Exmouth wydawała się tak zdezorientowana, że omal
głośno się nie roześmiał.
- Mamo, zawsze miałem wielkie uznanie dla twojej bystrości, ale
muszę przyznać, że zdarzały się też sytuacje, gdy przedwczesne plany
szkodziły twojej jasności sądu.
- Ale... ale... - Starszej pani na chwilę zabrało słów. - Jestem
pewna, że się mylisz, Danielu. To dziecko po prostu skorzystało z
okazji dotrzymania mi towarzystwa, gdy tylko ją o to poprosiłam.
- W to nie wątpię, matko. Bardzo szybko pojąłem, że chociaż
panna Perceval ma w swej naturze uroczą powściągliwość, to nie jest
w żadnej mierze przeciwna towarzyskim uciechom i bardzo dobrze
bawi się w Londynie. Jest więc całkiem naturalne, że chce przedłużyć
ten okres, jeśli nadarza się po temu sposobność. Wnoszę jednak, że
umknęła twojej uwagi pewna rezerwa w zachowaniu, którą wyraźnie
u niej widzę od powrotu z hrabstwa Hamp.
Lady Exmouth rzeczywiście niczego nie zauważyła. Bardzo była
na siebie zła z tego powodu, gdyż nie ulegało dla niej wątpliwości, że
Daniel, obdarzony wprost niezwykłą spostrzegawczością, nie omylił
się ani trochę.
- Ciekawe, co takiego mogło tam zajść, że zaczęła mieć
wątpliwości, czy powinna nam towarzyszyć.
Syn znowu zmierzył ją kpiącym spojrzeniem.
- No, no, matko. Czyż to nie oczywiste? Ktoś uświadomił jej,
czym naprawdę się kierowałaś, występując z zaproszeniem.
- Niektórzy ludzie są doprawdy zupełnie nietaktowni! A już
wszystko tak dobrze się układało! - Wydawała się w tej chwili tak
bardzo zirytowana, jak tylko może być zirytowana osoba pogodna z
natury. - Danielu, dlaczego ludzie muszą się wtrącać do nie swoich
spraw?
- To dziwne, mamo, ale przez ostatnie tygodnie zadaję sobie
dokładnie to samo pytanie - powiedział i przesłał jej uśmiech
naznaczony zarówno czułością, jak i irytacją. - Trudno, stało się. Ona
już wie, jaki los przeznaczyłyście jej i ty, i jej matka.
- Danielu, to jest po prostu nieprawda! - Udało jej się wytrzymać
spojrzenie syna przez pełne dziesięć sekund, zanim urządziła, pokaz
poprawiania szala. - No, owszem, gdzieś mogłam niebacznie
wspomnieć, że skoro okres oficjalnej żałoby dobiegł końca, to pewnie
rozważysz, czy nie poszukać drugiej żony.
Wymownie spojrzał w sufit.
- Zaskakujesz mnie!
- Lady Elizabeth również mogła powiedzieć coś o tym, że jej
najstarsza córką zdradza oznaki silnego instynktu macierzyńskiego,
gdyż wykazuje niezwykłą wprost cierpliwość wobec swoich
młodszych sióstr - ciągnęła tak, jakby syn wcale jej nie przerwał. -
Zapewniam cię jednak, Danielu, że do głowy mi nie przyszło, by
wystąpić z sugestią, że panna Perceval byłaby dla ciebie idealną żoną.
Co to, to nie! Jesteś zbyt podobny do twojego drogiego ojca. Zawsze
chętnie słuchasz innych, ale w końcu i tak robisz po swojemu.
- Dobrze, że wreszcie to doceniłaś, mamo, bo ułatwiasz mi
powiedzenie tego, co zamierzałem. - Wciąż się uśmiechał, nie ulegało
jednak wątpliwości, że jego głos nabrał dużo bardziej stanowczego
brzmienia.- Od początku miałem szczery zamiar ulec twoim
namowom i towarzyszyć ci do Brighton, chociaż naturalnie wiem, jaki
cel naprawdę ci przyświeca... Nie, nie, proszę, pozwól mi łaskawie
dokończyć.
Dla zaakcentowania swojej prośby uniósł rękę.
- Owszem, zamierzam pogłębić znajomość z panną Perceval, o
czym już wspomniałem. Ona wydaje mi się bardzo intrygująca. Na
pewno może jeszcze zaskoczyć i mnie, i ciebie. Ale jedno jest dla
mnie pewne. Panna Perceval w ogóle nie myślała o przyjęciu roli lady
Exmouth, póki ktoś szczególnie życzliwy nie zwrócił jej uwagi, że
właśnie taki los może ją czekać.
Rzecz jasna nie wykluczam, że w przyszłości panna Perceval
sama uzna to za wymarzoną okazję, obstaję jednak przy tym, żeby to
była jej własna decyzja, a nie twoja albo jej matki... Czy wyrażam się
jasno, moja droga?
- Tak, Danielu. Chcesz, żebym stała z boku i zostawiła sprawy ich
własnemu biegowi.
- Właśnie!
Starsza pani znowu zainteresowała się pysznościami znajdującymi
się tuż przy jej łokciu.
- Zgoda, Danielu. Możesz zalecać się do panny Robiny Perceval
po swojemu, a ja nie będę się do tego wtrącać.
Daniel obserwował spod przymrużonych powiek, jak kolejny
lepki przysmak znika między różowymi wargami. Miał przykre
przeświadczenie, że matka nie będzie w stanie dotrzymać danego
słowa.
ROZDZIAŁ DRUGI
Opierając się wygodnie o obite aksamitem wałki, lady Exmouth
obserwowała przez okno powozu mijane krajobrazy i wspominała
czasy, gdy w niezbyt odległej przeszłości droga do Brighton była
ledwie widoczna i często nieprzejezdna.
Wszystko to, naturalnie, szybko się zmieniło, gdy regent odkrył,
że powietrze w tej małej i niewiele znaczącej miejscowości korzystnie
wpływa na jego zdrowie. Brighton stało się modnym kurortem i teraz
można było tam dojechać wieloma drogami, z których jedną dość
powszechnie uważano za najnowocześniejszy trakt pocztowy w
Anglii.
Lady Exmouth bez żalu pozostawiła wszystkie przygotowania do
podróży oraz wybór trasy swemu bardzo rzutkiemu synowi. Odkąd
Daniel po skończeniu dwudziestu jeden lat przejął tytuł barona,
przejawiał talent organizacyjny i poczucie odpowiedzialności
zdecydowanie ponad swój wiek.
Nic dziwnego, że bardzo niewiele osób wyrażało wątpliwości,
gdy zaledwie dwa lata po śmierci ojca Daniel ze spokojem ogłosił
zamiar poślubienia swojej dziecięcej miłości.
Jak piękną kobietą była Clarissa! - pomyślała lady Exmouth, choć
prawdę mówiąc, miała już kłopoty z wiernym przywołaniem obrazu
tej uroczej twarzy w kształcie serca, otoczonej burzą złocistych pukli,
i czystych niebieskich oczu.
Clarissa, córka zubożałego właściciela ziemskiego, niewątpliwie
byłaby ozdobą sezonu, gdyby jej ojciec był w stanie sfinansować takie
przedsięwzięcie, jak wyjazd do Londynu. Odkąd skończyła szesnaście
lat, starali się o nią kolejno właściwie wszyscy kawalerowie w
okolicy.
Jednak Clarissa pozostała wzruszająco wierna jedynemu synowi
swych najbliższych sąsiadów. Oboje tworzyli doprawdy wymarzoną
parę, idealnie dopasowaną pod każdym względem. Gdy rok po ślubie
urodziła się Hanna, szczęście młodych wydawało się dopełnione.
Lady Exmouth dobrze pamiętała, jak wkrótce po przyjściu na
świat wnuczki wyraziła chęć zamieszkania w Bath. Protesty syna i
synowej tak ją jednak wzruszyły, że przebywała w Courtney Place aż
do narodzenia ich drugiego dziecka trzy lata później.
Wtedy już nie zdołano jej przekonać do pozostania w pięknej
posiadłości przodków, w której pod wieloma względami czuła się tak,
jakby nadal była panią domu. Nigdy jednak nie pożałowała
dokonanego wyboru. Bath bardzo jej odpowiadało. Nawiązała tam
wiele przyjaźni i teraz z niecierpliwością czekała, kiedy wreszcie
wróci do swego wygodnego domu przy Camden Place.
Wiele naturalnie zależało od biegu spraw w najbliższych
tygodniach. Lady Exmouth nie zamierzała bowiem pozwolić swemu
synowi na samotny powrót do rodowej siedziby z końcem lata i dalsze
rozpamiętywanie straty uroczej Clarissy. Gdyby oznaczało to dla niej
zwłokę w powrocie do Bath i konieczność dotrzymania towarzystwa
Danielowi, to trudno, niech tak będzie!
Mimo wszystko nie mogła jednak nie żywić nadziei, że wszystko
ułoży się dużo lepiej, a jej syn wkrótce będzie dzielił domostwo z
zupełnie inną kobietą. Oderwawszy oczy od widoków, lady Exmouth
zerknęła na swoją towarzyszkę podróży eleganckim, resorowanym
powozem. Młoda kobieta siedziała w milczeniu z głową zwróconą ku
pejzażom po drugiej stronie drogi i wydawało się, że jest głęboko
pochłonięta własnymi myślami.
Daniel, demon spostrzegawczości, nie mylił się ani trochę, gdy
powiedział, że stało się coś, co zburzyło spokój umysłu panny Robiny
Perceval. Niewątpliwie tak właśnie było! Jeśli Daniel słusznie odgadł,
że córka pastora jeszcze waha się, czy chce wejść do znakomitego
rodu Courtneyów, to byłoby doprawdy wyjątkową niegodziwością
naciskać na tę przemiłą pannę, by podjęła właśnie taką decyzję w
ciągu nadchodzących tygodni.
Trudno dociec, jakie postępowanie w takiej sytuacji byłoby
najlepsze, pomyślała lady Exmouth, machinalnie przesuwając tam i z
powrotem dłoń po fałdzie spódnicy. Nie chciała mieszać się do
cudzych spraw delikatnej i osobistej natury, jednak nie zamierzała też
pozwolić, by jej syn wszedł w wiek średni jako samotny żałobnik,
podczas gdy na wyciągnięcie ręki jest panna, która może wnieść do
jego życia radość, nawet jeśli nieco odbiega od ideału.
Naturalnie lady Exmouth była rozsądną kobietą i ani przez chwilę
nie przypuszczała, że panna Robina Perceval zajmie w sercu Daniela
miejsce pięknej Clarissy. Takie nadzieje byłyby znacznie przesadzone.
Niezaprzeczalnie jednak Daniel dostrzegł w córce pastora coś, co do
niego przemawiało, była ona bowiem jedyną osobą płci żeńskiej,
która wzbudziła jego zainteresowanie przez prawie cały okres pobytu
w stolicy.
Jeszcze raz zerknęła ukradkiem w przeciwległy kąt. Tym razem
przekonała się, że patrzy na nią para niebieskich oczu przypominają-
cych odcieniem oczy zmarłej baronowej Exmouth, lecz zarazem
nieporównanie bystrzejszych.
- Już myślałam, że zasnęłaś - Cóż innego można było powiedzieć?
- W ogóle cię nie słychać.
- Nie, milady. Z zachwytu zapomniałam o całym świecie. Nigdy
nie byłam tak daleko na południu kraju i wszystko wydaje mi się
nowe i ciekawe.
Chociaż biedaczka najpewniej przeżywała niemałą rozterkę w
związku z pobytem w Brighton, nie pozwalała, by niepokojące myśli
zaszkodziły jej manierom. Zauważywszy to, lady Exmouth dodała
jeszcze jedną pozycję do długiej listy zalet panny Robiny Perceval.
- Pamiętam, moje drogie dziecko, wcale nie takie dawne czasy,
kiedy wielu musiało rezygnować z podróży w pół drogi do małej
rybackiej wioski Brighton. Ostatnio weszło w modę narzekanie na
regenta, ale gdyby nie kupił tego „małego wiejskiego domku” na
wybrzeżu, to obawiam się, że i ten, i inne trakty w okolicy na długo
pozostałyby błotnistymi, nierównymi drogami, często nie do
przejechania. Czy ty wiesz, ile tu stało porzuconych powozów?
Najwidoczniej Robinę zainteresował ten wywód, bo na jej ładnej
twarzy odmalował się wyraz głębokiej zadumy.
- Rzeczywiście, łatwo zapominamy, że jeszcze nie tak dawno
podróże po kraju były niebezpieczne. W dodatku drogę, która kiedyś
zajmowała wiele godzin, teraz przebywa się znacznie szybciej.
- I znacznie wygodniej - dodała lady Exmouth. - Resorowane
powozy mniej rzucają, a podczas podróży można przystanąć na
odpoczynek w licznych zajazdach.
Chwilę później jak na zamówienie ujrzały przy drodze zajazd i ich
powóz stanął na dziedzińcu bardzo eleganckiej stacji pocztowej.
Służba otworzyła drzwi i przystawiła schodki, a jego lordowska mość
stanął na posterunku, by pomóc swoim damom w wysiadaniu.
- Jak to jest, mamo - spytał, prowadząc je do wnętrza zajazdu - że
dwie damy mogą przejechać tę samą drogę jednym powozem, a mimo
to jedna wygląda tak samo jak przed wyjazdem, natomiast druga
bardziej przypomina nastroszoną kurę, która przez cały dzień obijała
się po podwórzu.
- Paskudny chłopiec! Nie muszę nawet pytać, która z nas powinna
twoim zdaniem zadbać o swój wygląd. - Starsza pani próbowała udać
urażoną, ale wypadło to mało przekonująco. - Gdzie ta zgrzana kura
może się trochę odświeżyć?
Daniel przyzwał gestem służącą, a Robina, która z najwyższym
trudem zachowała powagę, udała się w towarzystwie lady Exmouth
do pokoju na górę, żeby zadbać również o swój wygląd i dokonać
niezbędnych poprawek.
Naturalnie nie pierwszy raz słyszała Daniela wypowiadającego
prowokującą uwagę. Lady Exmouth zawsze brała docinki syna za
dobrą monetę i Robina była nawet nieco zazdrosna o szczególną więź
łączącą matkę z synem. Nigdy nie odważyłaby się podobnie odezwać
do żadnego z rodziców, a na pewno nie do matki, która w odróżnieniu
od lady Exmouth była całkiem pozbawiona poczucia humoru.
Pewnie właśnie dlatego starsza dama tak przypadła jej do serca.
Lady Exmouth cechowała się wyjątkową poczciwością, uwielbiała
żart i śmiech, lecz nie miała w sobie ani odrobiny niefrasobliwości,
aczkolwiek należało podejrzewać ją o to, że niekiedy celowo usiłuje
sprawić wrażenie osoby niezbyt rozumnej.
Znalazły wspólny język prawie natychmiast, toteż Robina była
pewna, że towarzystwo lady Exmouth w najbliższych tygodniach
dałoby jej wiele przyjemności, gdyby nie myśl o tym, że dama
przeżyje przykre rozczarowanie, jeśli pobyt w Brighton nie zakończy
się ogłoszeniem zaręczyn jej syna z córką pastora z Abbot Quincey.
W zasadzie powinno jej schlebiać to, że interesuje się nią baron
Exmouth, i może nawet tak by było, gdyby Robina sądziła, że udało
jej się zdobyć uczucie tego mężczyzny. Wolała jednak nie ulegać
bezsensownym złudzeniom. Raczej nie było nadziei na to, by
ktokolwiek zajął w jego sercu miejsce zmarłej żony.
Zdjąwszy czepek, przez chwilę studiowała swoje odbicie w
lustrze, a przy okazji poprawiła zabłąkany kosmyk. Wyglądała
całkiem nie najgorzej. Zapewniono ją zresztą, że choć za piękność
uważać się nie może, to swą urodą jest w stanie zawrócić w głowie
niejednemu.
Panien o wybitnej urodzie było podczas tegorocznego sezonu
wystarczająco dużo, na przykład jej dobra przyjaciółka Sophia Cleeve.
Wydawało się zatem dość dziwne, że lord Exmouth wykazał mało
zainteresowania tymi pannami, bo przecież powszechnie uważano go
za znawcę piękna.
- Czy coś cię dręczy, dziecko?
Wyrwana z zadumy Robina stwierdziła, że skupiło się na niej
badawcze spojrzenie oszukańczo sennych piwnych oczu.
- Nie, właściwie nie, milady. Myślałam o pewnych osobach, które
poznałam podczas sezonu w Londynie. Ciekawa jestem, ile z nich
pojedzie do Brighton tak jak my.
Robina uspokoiła swoje sumienie tłumaczeniem, że przecież nie
całkiem skłamała, a lady Exmouth na szczęście nie próbowała
kwestionować odpowiedzi.
- Nie zdziwiłoby mnie, gdyby okazało się, że całkiem dużo. Na
pewno cały krąg Carlton House, w którym, jak zapewne wiesz, obraca
się najlepszy przyjaciel mojego syna, Montague Merrell. Najlepiej
spytajmy Daniela, kto jeszcze zamierza pobyć nad morzem. On bez
wątpienia oświeci nas w tej materii.
Okazało się jednak, że Daniel nie może lub po prostu nie chce
tego zrobić. Gdy obie panie spotkały go kilka minut później w
prywatnym saloniku zajazdu, stwierdził:
- Dobrze wiesz, mamo, że nie należę do otoczenia regenta. Nie
powiem też, żebym był choć trochę zainteresowany tym, kto będzie w
jego świcie tego lata.
- Jak na młodego człowieka uważanego przez całe dorosłe życie
za jednego z dyktatorów mody w towarzystwie, wykazujesz
zaskakująco mało zainteresowania tym, co dzieje się w elitarnych
kręgach - zauważyła jego matka, z uznaniem mierząc wzrokiem obfity
posiłek przygotowany dla nich.
Daniel niezwłocznie dostrzegł pożądliwy błysk w jej oczach i
elegancko odsunął krzesło, by mogła usiąść. Jak daleko sięgał
pamięcią, matka zawsze miała zdrowy apetyt. Wcale zresztą nie
uważał tego za niepożądaną cechę, póki jedzenie nie stawało się dla
kogoś nieposkromioną namiętnością.
Z nie mniejszą bystrością dostrzegł również, że od chwili wejścia
do saloniku panna Perceval ani razu nie otworzyła swoich kształtnych
i zachęcających do pocałunków ust. Poza tym ostatnio wydawała się
mocno skrępowana jego towarzystwem. Ten godzien pożałowania
stan rzeczy należało jak najszybciej zmienić!
- Proszę pozwolić, że nałożę pani kurczaka, panno Perceval. - Nie
dał jej okazji do sprzeciwu. - Musi pani być głodna po tylu godzinach
jazdy. Podróże na większe odległości często rozbudzają apetyt.
- Mój na pewno - włączyła się do rozmowy lady Exmouth.
- To się rozumie samo przez się, mamo.
- Niegrzeczny chłopiec! - skarciła go z uśmiechem. - Twój drogi
papa stanowczo za mało bił cię w dzieciństwie.
Daniel zauważył, że uroczy, spontaniczny uśmiech panny
Perceval, wywołany tą żartobliwą wymianą zdań, szybko zgasł. Liczył
jednak na to, że przywracanie Robinie spokoju ducha nie będzie
trudne. Miał nawet nadzieję na pogłębienie znajomości, i to jeszcze
tego samego dnia. Odważnie postawił sobie nowy cel.
- Chyba masz rację, mamo. Pozwól mi jednak wspomnieć o
wybornym pasztecie z dziczyzny przy twoim prawym łokciu,
ponieważ dotąd umknął twojej uwagi.
-
Dziękuję,
mój
drogi.
-
Porozumiewawczy
uśmiech
jednoznacznie dał mu do zrozumienia, że matka wie, o co chodzi.
Wyglądało zresztą na to, że cel został osiągnięty, bo panna
Perceval bez dalszych zachęt zaczęła częstować się rozmaitymi
potrawami.
- Muszę powiedzieć, mój drogi chłopcze, że przeszedłeś samego
siebie. To jest najlepsza przekąska, jaką zdarzyło ci się kiedykolwiek
zamówić. Może zadowolić najwybredniejsze gusta.
- To nie moja zasługa. - Daniel zaskoczył damy tym
wynurzeniem. - Jeśli chcesz wyrazić swoje uznanie, podziękuj
Kendallowi, mamo. To on zamówił ten późny lunch w prywatnym
saloniku, kiedy przed dwoma dniami załatwiał stajnię dla moich
gniadoszy.
- Czy zostało nam jeszcze dużo drogi do przejechania, milordzie?
- spytała Robina, uznawszy, że powinna wreszcie wnieść jakiś wkład
do rozmowy.
- Mamy przed sobą najwyżej godzinę jazdy. Moje nowo kupione
konie poradzą sobie bez wysiłku.
- Dumny jesteś, synu, z tego zakupu, czyż nie?
- Bardzo, matko! - przyznał, zadowolony z siebie. - To wielka
przyjemność uprzedzić samego księcia. Dostałem informację z
wiarygodnego źródła, że Sharnbrook był bardzo poważnie nimi
zainteresowany - wyjaśnił w odpowiedzi na pytające spojrzenia. - Ale
za długo się zastanawiał. Może miał na głowie ważniejsze sprawy, na
przykład zaręczyny z przyjaciółką panny Perceval.
- Prawdę mówiąc, dość bezbarwne przyjęcie w Sharnbrook było
dla mnie niespodzianką - zauważyła lady Exmouth. - Zupełnie nie
rozumiem, czemu zaproszono tak mało gości. Bądź co bądź, książę
ma reputację jednego z najbogatszych ludzi w Anglii. Nie wierzę,
żeby nie mógł sobie pozwolić na nic bardziej wystawnego. Przyjaciel
twojego papy, Robino, też podobno do biednych nie należy, więc
doprawdy nie pojmuję, czemu nie uświetniono tych zaręczyn bardziej
okazale.
- Tak sobie życzyli Sophia i Benedykt - wytłumaczyła Robina. -
Zresztą mimo że nie zjechało tam wielu gości, przyjęcie było bardzo
udane.
- Ja również jestem zwolennikiem poglądu, że bardzo osobiste
uroczystości powinny być możliwie skromne i nieoficjalne - oznajmił
Daniel ku zaskoczeniu matki. - Omal nie poczułem przed chwilą
wyrzutów sumienia z powodu pozbawienia Sharnbrooka tych
gniadoszy, mam bowiem wrażenie, że wiele nas łączy. To, że ktoś jest
dobrze sytuowany, nie oznacza, że ma obnosić się ze swoim
bogactwem.
- Zaskakujesz mnie, synu. Na przyjęcie z okazji swoich zaręczyn
z Clarissą uparłeś się zaprosić połowę hrabstwa.
Lady Exmouth nie przemyślała tej wypowiedzi, ale prawie
natychmiast przeklęła w duchu swoją głupotę. Publicznie rzadko
zdarzało jej się wspominać imię niedawno zmarłej synowej, a już na
pewno nie powinna tego robić w obecności panny Perceval, która
siedziała przy stole w milczeniu i zdawała się całkowicie pochłonięta
jedzeniem.
- Święta prawda, mamo - szybko przerwał niezręczną ciszę baron,
nie zdradzając bynajmniej zakłopotania drażliwym tematem. - Z
wiekiem upodobania się zmieniają. Kiedyś nie przyszłoby mi do
głowy przejechać otwartym powozem więcej niż kilka mil, a dziś
sprawiło mi to dużą przyjemność.
Skierował spojrzenie na Robinę.
- Może uda mi się panią namówić, panno Perceval, do
dotrzymania mi towarzystwa przez pozostałą część podróży. Świeże
powietrze wydaje mi się zdrowsze niż duchota w pudle powozu. Poza
tym mama będzie mogła zgodnie ze swym zwyczajem uciąć sobie
popołudniową drzemkę, nie naruszając zasad dobrego wychowania.
Robina zawahała się, ale trwało to tylko chwilę. W gruncie rzeczy
nie było sposobu na uniknięcie towarzystwa lorda Exmoutha przez
nadchodzące tygodnie, równie dobrze mogła więc wykazać rozsądek i
już teraz zacząć przyzwyczajać się do jego obecności.
- Przyjmuję zaproszenie, milordzie, ja też myślę, że kilka łyków
świeżego powietrza dobrze mi zrobi. - Obdarzyła go uśmiechem, w
którym wstydliwość mieszała się, o dziwo, z szelmostwem. -
Wprawdzie mogę dojechać do celu nieco potargana, ale mam
nadzieję, że nie będę przypominać oszalałej kury.
Donośny śmiech lorda Exmoutha pomógł jej poczuć się
swobodniej do tego stopnia, że gdy później zajęła miejsce obok niego
w kolasce, była bardzo zadowolona z jego towarzystwa. Nie
niepokoiło jej nawet to, że oddała swoje bezpieczeństwo w ręce
człowieka, który podobno właśnie przez ryzykowne powożenie zabił
ukochaną żonę.
Dopiero gdy po przejechaniu ponad mili za ciężkim powozem, w
którym podróżowała lady Exmouth, Daniel skręcił w znacznie węższą
drogę i zatrzymał dziarskie gniadosze w cieniu przydrożnych drzew,
Robina doświadczyła kolejnego ataku paniki, dobrze jej znanej z
ostatnich dni.
- Panno Perceval, miałem pewien szczególny powód, prosząc o
dotrzymanie mi towarzystwa w tej części podróży - oznajmił,
wpatrując się w pustą drogę przed nimi, a jednocześnie bez większego
wysiłku utrzymując w ryzach ogniste konie. - Jeśli moja matka będzie
sumiennie wypełniać obowiązki przyzwoitki, nie znajdziemy wielu
okazji do pozostania sam na sam, a chciałbym pani coś powiedzieć,
zanim rozpoczniemy pobyt w Brighton, który, jak ufam, sprawi nam
obojgu wiele przyjemności.
Gdyby Robina nie miała w tej chwili takiego wrażenia, jakby
powoli zaciskano jej pętlę na szyi, to chętnie wyraziłaby swoje
uczucia głośnym, przeciągłym jękiem. Naturalnie już wcześniej
pogodziła się z tym, że prędzej czy później zostanie podniesiona
kwestia małżeństwa, miała jednak nadzieję, że nastąpi to później, co
pozwoli jej nacieszyć się bez przeszkód przynajmniej częścią pobytu
w Brighton. Tymczasem jego lordowska mość odezwał się znowu,
zmuszając ją tym do skupienia uwagi.
- Oboje wiemy, dlaczego nasze matki chciały, żebyśmy spędzili
lato razem. I jedna, i druga żywi nadzieję, że, mówiąc współczesnym i
mało eleganckim językiem, zatańczę tak, jak mi zagrają. Chcę więc
zapewnić panią, że w obecnej chwili nie mam najmniejszego zamiaru
prosić o jej rękę.
Odwróciwszy głowę, Daniel dostrzegł na uroczej twarzy Robiny
wyraz tak bezgranicznego zdumienia, że tylko wielką siłą woli zdołał
się powstrzymać przed wzięciem jej w ramiona i obsypaniem
zapierającymi dech w piersiach pocałunkami.
- Wydaje się pani nieco zdziwiona, panno Perceval. - Było to
nader oględnie powiedziane. Biedaczka wyglądała tak, jakby zaraz
miała zemdleć. - Bardzo przepraszam, jeśli uraziłem panią tak
otwartym postawieniem sprawy.
- Nic się nie stało, sir - odpowiedziała tak cicho, że ledwo mógł
rozróżnić słowa.
- Myślę jednak, że będzie nam łatwiej pielęgnować tę znajomość,
jeśli wyjaśnimy sobie to i owo na samym początku. - Znów musiał
bardzo uważać, tym razem jednak dlatego, że omal nie wybuchnął
śmiechem. Panna Perceval przyglądała mu się tak, jak bezbronny
królik patrzy na atakującego węża. - Zapewne zdaje sobie pani sprawę
z tego, że podczas pobytu w Londynie bardzo polubiłem jej
towarzystwo. Bardzo chciałbym, żebyśmy się zaprzyjaźnili.
- Hm, tak - odpowiedziała ostrożnie.
- A skoro tak, to chyba możemy pozwolić sobie na wzajemną
szczerość, nie powodując tym urazy.
- To bardzo... bardzo krzepiące przekonanie, z pewnością. - Głos
Robiny brzmiał stopniowo coraz mocniej, choć przez cały czas
pobrzmiewała w nim nieufność.
- Jak pani już zapewne odkryła, moja droga matka i większość
moich przyjaciół uważa, że najwyższy czas, abym zastanowił się nad
powtórnym ożenkiem.
Tym razem nie doczekał się odpowiedzi, więc mówił dalej.
- O ile wiem, panuje dość powszechna zgoda co do tego, że jest
pani dla mnie idealną kandydatką na żonę.
Znowu nie było odpowiedzi.
- Możliwe, że to słuszny pogląd, ale zastrzegam sobie prawo
zdecydowania o tym samodzielnie. Naturalnie również pani zasługuje
na to, by dać jej szansę wyrobienia sobie zdania na mój temat w
spokoju i bez żadnych nacisków. W obecnych okolicznościach może
to być trudne, gdyż pewna osoba obserwuje każdy nasz ruch i z
zapartym tchem czeka na ogłoszenie zaręczyn, pozostaje nam więc
współpraca, by tę sytuację obrócić na naszą korzyść.
- A jak mielibyśmy współpracować, milordzie? - Robina
wydawała się mocno zdezorientowana.
- Po prostu być sobą i robić to, na co przyjdzie nam ochota.
Głupio byłoby celowo się unikać, skoro mamy mieszkać pod jednym
dachem, nie sądzi pani?
- Stanowczo tak.
- Proponuję więc, żebyśmy dali światu do myślenia i często
pokazywali się razem, a jednocześnie nie odmawiali sobie
przyjemności dostępnych innym ludziom. Jeśli pod koniec lata, gdy
dużo lepiej się poznamy, dojdziemy do wniosku, że pasujemy do
siebie, to dobrze, a jeśli nie...
Ujął ją za rękę i poczuł, że smukłe palce w jego uścisku lekko
drżą.
- Tak czy owak, dziecko, chcę, żeby decyzja w tej sprawie
należała do nas, do pani i do mnie. Nie do mojej matki, nie wyłącznie
do mnie i nie do kogo innego. Czy pani to rozumie?
Wymagało to od Robiny wielkiego wysiłku woli, udało jej się
jednak wytrzymać łagodne spojrzenie Daniela. Przy okazji dokonała
dość zaskakującego odkrycia. Jego oczy w ciepłym odcieniu brązu
były upstrzone urzekającymi złocistymi plamkami.
- Tak, milordzie, rozumiem... I dziękuję - powiedziała cicho,
całkiem nieświadoma tego, ile kosztowało go wypowiedzenie tych
słów. W rzeczywistości bowiem był jak najdalszy od osłabiania u niej
poczucia, że jej obowiązkiem jest go poślubić.
- Za co? - Uniósł brwi. - Za zaproponowanie czegoś, co przyniesie
korzyść nam obojgu? Jeśli naprawdę chcesz pokazać, że odpowiada ci
ta propozycja, możesz przestać tytułować mnie milordem. Mam na
imię Daniel.
- Och, nie mogłabym tak się do pana zwracać. - Wydawała się
wstrząśnięta tym pomysłem. - Mama za nic by się na to nie zgodziła.
- Zdanie mamy w tej sprawie mało mnie interesuje - odparł
bezceremonialnie. - Przez następne kilka tygodni będzie pani
mieszkać pod moim dachem, więc w dobrze pojętym własnym
interesie proszę robić tak, jak jej mówię.
Roześmiała się niepewnie. Uchodził za łagodnego i opiekuńczego
człowieka, a jednak wewnętrzny głos - odpowiadał jej, że lord
Exmouth ma również mniej pozytywne cechy, które mogą się
ujawnić, jeśli ktoś postępuje wbrew jego woli. Z pewnością nie
obawiał się mówić tego, co myśli, bo o tym już się przekonała. Bardzo
ją intrygowało, jakich odkryć dotyczących jego charakteru dokona
jeszcze tego dnia.
- No dobrze, jaskółeczko, zawrzyjmy kompromis. Prywatnie
będziesz nazywać mnie Danielem, a publicznie możesz zwracać się do
mnie, jak chcesz. - Białe zęby zabłysły w uśmiechu. - Naturalnie pod
warunkiem, że będzie to zgodne z zasadami dobrego wychowania.
Uścisnął jej rękę i znów skupił uwagę na swoich gniadoszach.
- A teraz lepiej gońmy moją drogą matkę, bo inaczej gotowa
uznać, że razem zbiegliśmy, by potajemnie wziąć ślub.
- Och, to niezmiernie romantyczny pomysł! - wykrzyknęła bez
zastanowienia Robina i natychmiast spłonęła rumieńcem, przekonała
się bowiem, że lord Exmouth zmierzył ją zdziwionym spojrzeniem.
- Powiedziałbym raczej, że niezmiernie kłopotliwy - sprzeciwił
się i powściągnął konie, zbliżali się bowiem do wioski. - Zwłaszcza
gdyby podczas ucieczki kolaską nagle spadł deszcz.
- Zakochani nie zwracają uwagi na tak przyziemne sprawy, jak
pogoda, kiedy planują potajemną ucieczkę - zwróciła mu uwagę
Robina.
Droczenie się z lordem Exmouthem było całkiem przyjemne, a
najbardziej podobał jej się szelmowski błysk, który wtedy pojawiał się
w jego oczach.
- Ja tam zwróciłbym uwagę - stwierdził. - Ale to dlatego, że
jestem z natury praktycznym człowiekiem i obce mi są szalone
pomysły. Poza tym osiągnąwszy szacowny wiek blisko trzydziestu
sześciu lat, zdążyłem polubić wygodę i jestem o wiele za stary na to,
by gnać na złamanie karku Bóg wie gdzie. Mogę więc z góry
powiedzieć, że nie przyszłoby mi do głowy dokądkolwiek z panią
uciekać.
- W takim razie postąpił pan bardzo rozsądnie, decydując się
zaczekać z oświadczynami - poinformowała go prowokująco, choć
jeszcze pół godziny temu za nic nie odezwałaby się do niego w ten
sposób. Teraz jednak miała poczucie, że są bliscy nawiązania
prawdziwej przyjaźni. - Jest dla mnie oczywiste, że byśmy do siebie
nie pasowali. Wiem na pewno, że bardzo podobałby mi się
dżentelmen, który chciałby pognać ze mną na złamanie karku Bóg wie
gdzie.
- Wcale nie powiedziałem, że zdecydowałem się zaczekać z
oświadczynami, moja panno - poprawił ją. - Powiedziałem tylko... A
to co, u diabła!?
Panna Perceval ze zdumieniem zatrzymała wzrok na potężnym
mężczyźnie, który okładał sękatą laską osła i wydawał się bardzo
zadowolony z siebie, podczas gdy kobieta i dwoje dzieci kurczowo
trzymających się jej spódnicy na przemian krzyczeli i błagali
mężczyznę, by przestał.
Robina machinalnie ujęła wodze, które rzucił jej lord Exmouth, i
patrzyła, co będzie dalej. On tymczasem podszedł do mężczyzny,
wyrwał mu laskę, kilka razy grzmotnął go po szerokich barkach, a w
końcu celnie wymierzonym w szczękę ciosem pięści powalił na
ziemię.
Ze sporej odległości nie słyszała wyraźnie wymiany zdań, ale
widziała żywą gestykulację. Potem przewrócony osiłek zaczął, zdaje
się, głośno przeklinać, a Daniel spokojnie wyjął jakiś przedmiot z
prawego buta. Zaraz potem sterta garnków i patelni posypała się z
grzbietu osła na ziemię. Tymczasem wybuchła gwałtowna kłótnia
między osiłkiem a kobietą, ale Daniel znowu interweniował.
Robinie trudno było bacznie obserwować całe zdarzenie, musiała
bowiem przez, cały czas uspokajać konie, spłoszone głośnym
brzękiem naczyń. Zanim opanowała konie, mężczyzna oddalał się
wiejską drogą, dźwigając na plecach swój dobytek; dwoje dzieci,
które przestały płakać, szło z osłem do zagrody, a Daniel odprowadzał
kobietę do chaty.
Kilka minut później pojawił się z powrotem na dworze. Kobieta
dreptała za nim, z wysiłkiem starając się dotrzymać mu kroku, i
wylewnie dziękowała.
- Nie ma za co, dobra kobieto. Cieszę się, że mogłem pomóc -
usłyszała Robina. W końcu lord Exmouth uchylił kapelusza i szybko
wrócił do kolaski.
- Serdecznie przepraszam, moja panno! - Wyraźnie był zatroskany
powstałą sytuacją. Szybko wskoczył na kozioł i wziął od niej wodze. -
Zapewne myśli pani o mnie jak najgorzej, ponieważ zostawiłem ją w
takich okolicznościach. Mam jednak nadzieję, że konie nie były
trudne do opanowania?
- Skądże znowu - zapewniła go. - Kiedy jestem w domu, często
powożę jednokonnym gigiem papy. - Zauważyła, że kąciki ust
podejrzanie mu się unoszą, nie dociekała jednak, co go rozbawiło,
tylko poprosiła o wyjaśnienie zajścia.
- Ze wstydem muszę stwierdzić, że właściwie wszystko pani
widziała, ale, niestety, niewiele mogłem zrobić, żeby jej tego
oszczędzić.
Szarpnął wodze i gniadosze ruszyły, znowu prowadzone pewną
ręką.
- Nie jestem z natury gwałtowny, ale przyznam, że odczuwam
niemal patologiczną nienawiść do ludzi, którzy przejawiają niczym
nieuzasadnione okrucieństwo. Nie dość było temu bydlakowi, że
codziennie mijał obejście poprzednich właścicieli, którzy dawniej
dbali o osła, to jeszcze dręczył dzieci, znęcając się przy nich nad ich
ulubieńcem.
- To straszne! Bardzo się cieszę, że położył pan temu kres.
Rozumiem, że osioł wrócił do poprzednich właścicieli.
- Niezupełnie. - Uśmiechnął się smutno. - Teraz należy do mnie.
Po rozważeniu sytuacji uznałem, że takie wyjście jest najlepsze.
Robina zdołała zachować powagę, ale nie było to łatwe.
Najnowszy nabytek najwidoczniej nie zachwycił lorda Exmoutha, nie
mogła więc się powstrzymać, by trochę mu nie podokuczać.
- W Londynie podczas sezonu zaobserwowałam, że są
dżentelmeni, których naturę można by nazwać ekscentryczną, i
właśnie oni pozwalają sobie od czasu do czasu na dość dziwaczne
zachowania. Wnoszę, że nagle odkrył pan u siebie potrzebę posiadania
jucznego zwierzęcia.
- Widzę u pani silną potrzebę żartowania z innych, moja panno. -
W spojrzeniu, którym ją zmierzył, można było zauważyć i
rozbawienie, i lekką irytację. - Ale mylisz się, ty prowokująca istoto!
Takie stworzenie nie jest mi do niczego potrzebne. Jeśli ośmieli się
pani opowiedzieć komuś o tym zdarzeniu, to marny jej los! Stałbym
się pośmiewiskiem i w klubach przez długie tygodnie wytykano by
mnie palcami.
Wcale nie sądziła, by przywiązywał wagę do tego, co mówi o nim
świat, ale uroczyście złożyła obietnicę milczenia. Dopiero potem
spytała, po co dokonał tak niezwykłego zakupu.
- Ponieważ dowiedziałem się, że osła sprzedał mąż obibok tej
nieszczęsnej kobiety, i zaraz potem zniknął, zostawiając ją z dziećmi
na łasce losu. Kobieta od tej pory go nie widziała i już nie spodziewa
się zobaczyć. Zawsze jednak istnieje możliwość, że mąż w końcu
wróci i historia się powtórzy.
Kobieta znowu nie będzie miała jak wozić towarów na targ, a
dzieci stracą ulubieńca. Dla zapobieżenia temu niebezpieczeństwu
wystawiłem dokument, w którym stwierdzam, że jako właściciel
zezwalam kobiecie na używanie osła do dowożenia towarów na
miejscowy targ, zabraniam jednak sprzedaży zwierzęcia bez mojej
pisemnej zgody.
Jaki to dobry i wrażliwy człowiek, pomyślała Robina, gdy wrócili
na główny trakt, a w oddali pojawił się zarys powozu lady Exmouth.
Jej towarzysz okazał wielką szczodrość wobec trojga zupełnie obcych
ludzi.
Odkąd zaproponował jej przyjaźń, znowu mogła cieszyć się
nadchodzącymi tygodniami bez lęku o to, że po ich upływie będzie
musiała mu to wynagrodzić. Zastanawiało ją tylko, dlaczego nie czuje
się szczęśliwa. I skąd właściwie wzięło się w jej sercu nagłe uczucie
pustki?
ROZDZIAŁ TRZECI
Robina, wciąż bardzo podekscytowana nowym doświadczeniem,
jakim było dla niej codzienne układanie fryzury przez zręczną służącą
lady Exmouth, siedziała nieruchomo przed toaletką i dumała, jak
bardzo zmieniło się jej życie, odkąd wyjechała z hrabstwa
Northampton w pewien chłodny dzień na początku marca.
Jak na dziewczynę ze wsi, przyzwyczajoną bardziej do wygody
niż luksusu i do długich okresów samotności, poświęcanych na
rozmyślania lub na różne użyteczne zajęcia służące dobru bliźnich, z
zaskakującą
łatwością
przywykła
do
wyczerpującego
życia
towarzyskiego, w którym z zasady każdy troszczył się jedynie o
własne przyjemności.
Rzecz jasna, podczas pobytu w Londynie obecność matki nieco
Robinę ograniczała. Od przyjazdu do Brighton nikt jednak niczym już
jej nie krępował. Przeciwnie, poczciwa lady Exmouth rozpuszczała ją
na każdym kroku, a sekundował jej w tym syn. Ona zaś, o wstydzie,
cieszyła się każdą chwilą tej rozpusty.
- Tak nie można, trzeba z tym skończyć! - oznajmiła z
determinacją, nawet nie wiedząc, że głośno dała wyraz swoim
niepokojom. Dopiero gdy podniosła głowę, dostrzegła w lustrze dość
zdziwioną minę służącej, kobiety w średnim wieku.
- Co się stało, panienko? Czy już nie podoba się panience taki
sposób układania włosów? Jeśli panienka woli, zawsze możemy
spróbować czegoś innego.
- Nie, nie, Pinner. Nie mam nic przeciwko temu, jak układasz mi
włosy - pośpiesznie zapewniła ją Robina.
- Dzięki Bogu, panienko! - Sumienna i bardzo kompetentna
służąca omal nie wydała westchnienia ulgi. - Przez chwilę bałam się,
że panienka poprosi mnie o obcięcie włosów. A tego nie chciałabym
zrobić - oznajmiła, z nabożeństwem przesuwając szczotką po długich,
lśniących pasmach. - Są piękne. Uwielbiam je układać. Zresztą figury
też można panience pozazdrościć. Dla służącej to prawdziwa gratka
zajmować się kimś takim, panno Robino. Panienka wyglądałaby
pięknie nawet w kuchennym fartuchu!
- To wyłącznie twoja zasługa, a nie moja - odparła Robina,
desperacko broniąc się przed ogarniającym ją poczuciem dumy.
Jej ojciec, wielebny William Perceval, zawsze uważał próżność za
jeden z najcięższych grzechów, więc na plebanii w Abbot Quincey
rzadko słyszano komplementy. Mimo to Robina, którą nauczono, że
wewnętrzne piękno należy cenić najwyżej, ponad to, co
powierzchowne i złudne, nie umiała jakoś oprzeć się sile pochwały.
- To na nic, Pinner - oświadczyła i wstała, gdy ostatnie kosmyki
zostały przytrzymane szpilkami. - Muszę spojrzeć prawdzie w oczy.
Jeżeli nie będę bardziej powściągliwa, to ulegnę pod tym dachem
całkowitemu zepsuciu i po powrocie do Abbot Quincey nie przydam
się już żadnej żywej istocie, ani dwu-, ani czworonożnej.
Do tej pory zawsze bez ociągania cerowałam sobie suknie i
układałam włosy, teraz nawet nie myślę o takich zajęciach, tylko
siedzę i czekam, aż inni zrobią to za mnie. Jestem tu rozpieszczana
ponad wszelką miarę, a co gorsza, bardzo mi się to podoba. Co
powiedziałby mój papa?
W sypialni rozległ się radosny chichot Pinner, a Robina
pomyślała, że śmiech to zdrowie, ale problem jest bardzo poważny.
Przystosowała się do beztroskiego życia, wypełnionego jedynie
przyjemnościami, zupełnie jakby była do niego stworzona, ale to nie
miało nic wspólnego z rzeczywistością.
Chociaż naturalnie na plebanii nie harowała jak wół, wymagano
od niej jednak wykonywania różnych lżejszych prac, do których
należało zajmowanie się trzema młodszymi siostrami i dawanie im
dobrego przykładu, żeby nie wpadły w tarapaty. Ale dałaby im teraz
dobry przykład! Na wargach pojawił jej się smutny półuśmiech.
Niezaprzeczalnie dobroduszna i trochę zgnuśniała lady Exmouth
wywierała na nią jak najgorszy wpływ.
Naturalnie z czystej uczciwości Robina musiała przyznać, że to
przede wszystkim ona ponosi winę, nie wykazała bowiem
dostatecznej siły charakteru, by uchronić się przed upadkiem w
gorszącą otchłań rozpusty. Częściowo usprawiedliwiało ją to, że przez
ostatnie dni stawiała czoło przeważającym siłom. Lord Daniel
również namawiał ją do robienia tego, co sprawia jej przyjemność.
Chociaż Exmouth z góry określił swoje oczekiwania i oświadczył
wprost, że liczy jedynie na przyjaźń, to odkąd przyjechała do
Brighton, zachowywał się wobec niej bardzo opiekuńczo i starał się
odgadywać wszystkie jej potrzeby. Bardzo ją to wzruszało.
Przystanęła u podnóża schodów i zapatrzyła się na drzwi pokoju
śniadaniowego. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że wciąż się
uśmiecha. Sugestię Daniela przyjęła entuzjastycznie, ale ku własnemu
niedowierzaniu z czasem przekonała się, że wcale nie będzie jej łatwo
traktować go jak przyjaciela. Było to tym dziwniejsze, że gdy
rozmawiali, nawet jeszcze w Londynie, nigdy nie odczuwała
najmniejszego skrępowania.
Szczególne powołanie jej ojca sprawiło, że przez całe życie
regularnie stykała się z ludźmi pogrążonymi w żałobie. Dzięki temu
potrafiła znaleźć odpowiednie słowa dla Exmoutha, nie groziło im
więc krępujące milczenie. Nie oznaczało to jednak, że z równą
swobodą będzie myślała o nawiązaniu choćby odrobinę bliższej
znajomości.
Los nie obdarzył jej braćmi, miała więc poczucie, że w zasadzie
nic nie wie o płci przeciwnej. I chociaż częstymi gośćmi na plebanii
bywali jej kuzyni, Hugo i Lowell, to od żadnego z nich nie
dowiedziała się dużo o działaniu męskiego umysłu. W dzieciństwie
traktowała dziesięć lat starszego od niej Hugona jak istotę wyższą:
wyrafinowaną i dość nieprzystępną.
Lowell, mający sześć lat mniej niż brat, jeszcze teraz wydawał jej
się po prostu uroczym nicponiem, zawsze gotowym do
najwymyślniejszych figli. Z tego powodu mieszkanie pod jednym
dachem z lordem Exmouthem było kształcące.
Szybko odkryła, że Daniel ma wspaniałe poczucie humoru.
Bardzo lubił się przekomarzać i cenił sobie błyskotliwe riposty w
rozmowie, lecz mimo to w niczym nie przypominał uczniaka.
Przeciwnie! Był w każdym calu dżentelmenem, imponującym
obyciem i ogładą, aczkolwiek wcale nie sprawiał wrażenia człowieka,
który patrzy na wszystkich z góry.
Prawdopodobnie dlatego pozbyła się w końcu resztek
zakłopotania i poczuła w jego obecności całkiem swobodnie, nawet
bardziej niż w towarzystwie własnego ojca. Jednak gdy weszła do
pokoju śniadaniowego i zgodnie z przewidywaniami zastała Daniela
przy stole, nikt nie domyśliłby się, że tak bardzo poważa swojego
nowego przyjaciela. Na pewno nie zgadłby tego sam Daniel, który
szybko zauważył dość zakłopotany wyraz pięknych niebieskich oczu.
- Co się stało, ptaszyno? - Jako wzorowy dżentelmen wstał i
poczekał, aż Robina zajmie miejsce. - Czy miała pani kłopoty ze snem
ostatniej nocy?
- Jak mogłabym mieć kłopoty ze snem, Danielu, skoro dostałam
bez wątpienia najwygodniejsze łóżko w całym domu? - Nie okazując
najmniejszego onieśmielenia, Robina nalała sobie kawy i wzięła
ciepłą bułeczkę z masłem. - I właśnie to mnie martwi. Jeśli nie będę
ostrożna, to prawdopodobnie pan i pańska matka przyczynicie się do
mojego upadku.
- Bardzo kusząca myśl - mruknął, zanim zdążył się powstrzymać.
Na szczęście jednak Robina chyba tego nie usłyszała. - Z jakiego
właściwie powodu wypadliśmy z mamą z łask?
- Oboje rozpieszczacie mnie ponad wszelkie granice. Proszę nie
zaprzeczać - zastrzegła, widząc budzący się protest. - Pan poświęca mi
mnóstwo czasu i dba, żebym się nie nudziła. A co do pańskiej matki...
Och, Danielu! Wczoraj wieczorem pańska matka przyszła do mojego
pokoju i przyniosła mi swój śliczny naszyjnik z granatów, a do tego
jeszcze kolczyki.
W jej głosie było słychać poruszenie.
- Uparła się, że da mi je w prezencie, tymczasem w mojej sytuacji
odmowa przyjęcia wyglądałaby jak wielka niewdzięczność. A ja
przecież nie jestem niewdzięczna, słowo daję! Ale lady Exmouth
naprawdę nie powinna mi dawać takich prezentów.
- Podzielam pani zdanie - oznajmił i tym ją nieco zaskoczył,
zwłaszcza że wydawał się poirytowany.
- Czy to znaczy, że porozmawia pan o mnie z mamą? - Miała
nadzieję, że nie sprowokuje w ten sposób nieporozumienia między
synem a matką. - Czy da jej pan delikatnie do zrozumienia, że nie
powinna tak mnie obdarowywać?
- Na pewno, dziecinko. Może pani na mnie polegać - powiedział i
zmarszczył czoło, bo nagle otworzyły się drzwi. - O proszę, kujmy
żelazo, póki gorące - dodał, widząc lady Exmouth, która tego dnia
zeszła na śniadanie wyjątkowo wcześnie. - Co ja słyszę, mamo! -
odezwał się natychmiast, gdy zasiadła naprzeciwko niego przy stole. -
Czy mogę spytać, dlaczego podarowałaś Robinie sznur granatów?
- A dlaczego miałam tego nie zrobić, mój drogi? - odrzekła lady
Exmouth, bynajmniej niezrażona dyktatorskim tonem syna. - Były
moje, więc mogłam nimi dysponować według woli, a na młodym ciele
naszyjnik wygląda dużo ładniej. - Zauważyła łobuzerski błysk w
oczach Daniela. - Co się stało, synu? Czyżbyś nie pochwalał mojego
prezentu dla Robiny?
- Właśnie. Dlaczego nie dałaś jej rubinów? - Z trudem
powstrzymał wybuch śmiechu, bo Robina głośno upuściła nóż na stół.
- Zawsze uważałem, że granaty to zwykłe świecidełka.
- Mój drogi, nie mogę jej podarować rubinów, chyba wiesz -
broniła się lady Exmouth. - To są klejnoty rodzinne, ukryte
bezpiecznie w Courtney Place. Poza tym nie należą do mnie, więc nie
mogę nimi rozporządzać.
Ignorując mordercze spojrzenie pewnej bardzo rozzłoszczonej
osoby, Daniel rozparł się na krześle i przybrał taką minę, jakby
pracowicie rozważał argument matki.
- Po zastanowieniu nie sądzę, żebym chciał dać naszej Robinie
rubiny, chyba że wyjątkowo przypadłyby jej do serca. Nie, przy takiej
delikatnej cerze wolałbym obejrzeć ją w szafirach. Jak sądzisz,
mamo?
- Na miły Bóg! - Robina ukryła twarz w dłoniach, nie wiedząc,
czy się roześmiać, czy wybuchnąć płaczem. - Poddaję się!
- Może masz rację, mój drogi - przyznała lady Exmouth, w ogóle
nie zwracając uwagi na ten okrzyk. - Szafiry podkreślają błękit oczu i
jasną cerę. Chociaż nie spisywałabym na straty rubinów. Do takich
pięknych, ciemnych włosów również będą znakomicie pasować.
Lord Daniel, który znakomicie bawił się kosztem swego miłego
gościa, przełknął ostatni kęs śniadania, po czym sięgnął po gazetę.
- Nawiasem mówiąc, mamo, nasza droga panna Robina ma
odczucie, że jest przez nas rozpieszczana i psuta, ponieważ odnosimy
się do niej stanowczo zbyt uprzejmie. Postanowiłem ukrócić nasze
karygodne zachowanie i w tym celu dziś po śniadaniu wezmę pannę
Robinę na przejażdżkę kolaską.
Przelotne spojrzenie wystarczyło lady Exmouth, by zorientować
się, że panna rozumie z tego przemówienia nie więcej niż ona.
- Niewątpliwie brakuje mi bystrości umysłu, ale nie umiem pojąć,
w jaki sposób przejażdżka otwartym powozikiem po mieście może
zażegnać ten kłopot, mój synu - powiedziała.
- Spacerowaliśmy wczoraj z Robiną po mieście i w pewnej chwili
naszą uwagę zwrócił widok śmiało poczynającej sobie lady Claudii
Melrose, która znowu zrobiła z siebie widowisko. Siedziała wysoko
na koźle i powoziła faetonem. Młoda, tu obecna dama bynajmniej nie
zgorszyła się jednak tym widokiem, lecz wręcz przeciwnie, wyraziła
podziw dla zręczności i odwagi lady Melrose.
Przy okazji wspomniała, że sama chciałaby tak wprawnie
kierować wyścigowym powozem. Po przemyśleniu tego zdarzenia
postanowiłem dać pannie Perceval możliwość skorzystania z moich
niemałych doświadczeń w tej materii i udzielić jej instruktażu.
Robina natychmiast zapomniała o swoich niepokojach i wydała
pisk zachwytu.
- Naprawdę? Nauczy mnie pan?
- Tak, dziecinko, ale tylko dlatego, że będę miał przy tym
doskonałą okazję bezlitośnie panią złajać. I biada jej, jeśli moje
drogocenne gniadosze poniosą jakikolwiek...
Nagle urwał, bo co innego zaprzątnęło jego uwagę. Przez dłuższą
chwilę studiował gazetę. Potem podał ją Robinie, wypielęgnowanym
palcem wskazując artykuł.
- Czy dobrze mi się wydaje, że markiz Sywell rozsławił pani
rodzinne strony?
Robina raptownie zmieniła się na twarzy. Trudno jej było
uwierzyć w to, co przeczytała, toteż zwróciła się do Exmoutha,
szukając u niego potwierdzenia.
- Wielkie nieba! Czy pana zdaniem to może być prawda?
- Często bywam bardzo sceptycznie nastawiony do doniesień w
gazetach, a zwłaszcza w kolumnach towarzyskich. Ale tym razem
bardzo wątpię, czy tak szczegółowy opis mógłby ukazać się w druku,
gdyby nie był prawdziwy.
- Co się stało, na Boga? - zainteresowała się lady Exmouth.
- Markiz Sywell nie żyje. Służący znalazł go martwego w
sypialni, morderca posłużył się brzytwą markiza. Wszędzie było pełno
krwi. Okropność!
Robinę zastanowiło, że nie ma w niej ani cienia współczucia.
Niezaprzeczalnie markiz był okrutnym i egoistycznym człowiekiem,
który przez całe życie brał, co chciał, nie dbając o uczucia i potrzeby
innych. Wśród mieszkańców wsi otaczających opactwo Steepwood
nazwisko Sywella stało się synonimem rozpusty.
Wielu łudzi pogardzało markizem, a nie lubił go nikt. Ale ani jej,
ani nikomu z bliskiej rodziny markiz nie wyrządził krzywdy. Powinna
więc przynajmniej trochę żałować tego człowieka, tymczasem
pozostała całkowicie obojętna na jego los. Czyżby kilka tygodni
spędzonych w Londynie zmieniło ją do tego stopnia, że przestała ją
obchodzić tragedia bliźniego, który zakończył życie w tak
przerażających okolicznościach?
Exmouth, nie spuszczający z niej oka, szybko zauważył jej
zmieszanie.
- Znałaś go, dziecinko?
- Nie. - Pokręciła głową. - Wstyd mi to mówić - dodała, zanim
zdążyła dobrze się nad tym zastanowić - ale sądzę, że świat będzie
lepszy bez markiza. Jeśli miałabym komuś współczuć, to raczej
sprawcy tego czynu. Musiał wiele wycierpieć z rąk Sywella, skoro
zdecydował się z zemsty popełnić tak okrutną zbrodnię.
- To prawda - poparła ją bardzo poruszona lady Exmouth. -
Prawdopodobnie podejrzanych nie zabraknie.
- Nie wiedziałem, że tak dobrze go znałaś, mamo.
- Znaliśmy się tylko trochę, Danielu - sprostowała. - Spotkaliśmy
się raz czy dwa wiele lat temu. Już wtedy Sywell miał zszarganą
reputację. Niezaprzeczalnie był zresztą bardzo konfliktowym
człowiekiem, który przez całe życie tylko przysparzał sobie wrogów.
Obawiam się, że jest ich więcej, niż było żałobników na pogrzebie.
- Możliwe - przyznał Daniel i wstał. - Co do mnie jednak, nie
zamierzam snuć domysłów, który z jego licznych wrogów popełnił
zbrodnię, jeśli rzeczywiście była to zbrodnia. Mam dużo ważniejszą
sprawę na głowie. Muszę wymyślić, jak ugłaskać Kendalla, bo czeka
go niemały wysiłek. Pewnie o tym nie wiesz, mamo - ciągnął,
odnotowawszy jej zdziwione spojrzenie - ale mój najwierniejszy
służący jest zdeklarowanym kawalerem, ma przeto ustalone poglądy
na płeć piękną.
Wprawdzie nie można go uznać za absolutnego mizogina, bo raz
kiedyś podsłuchano, jak wygłosił dyskretną pochwałę pewnej
amazonki, niemniej jednak jest dostatecznie staroświecki, by
ubolewać nad modnym ostatnio wśród dam upodobaniem do
powożenia.
- Czemu po prostu nie zostawisz go w domu, wybierając się z
Robiną na przejażdżkę? - spytała lady Exmouth, nie pojmując,
dlaczego syn stwarza zbędne problemy.
- Ponieważ - odrzekł z kpiącą miną - wprawdzie ty, mamo, odkąd
jesteśmy w Brighton przykładasz się do obowiązków przyzwoitki
wyjątkowo mało, ja jednak stanowczo nie życzę sobie, żeby
nieposzlakowana reputacja panny Perceval została narażona na
szwank w oczach łatwo gorszącego się towarzystwa, gdyby ktoś
przypadkiem zauważył ją wyjeżdżającą poza granice miasta tylko w
moim towarzystwie.
Chociaż to wyjaśnienie zdawało się satysfakcjonować lady
Exmouth, Robina nie była pewna, czy całkiem rozumie powody
ścisłego trzymania się zasad etykiety. Nie mogła rozstrzygnąć, czyją
reputację stara się w ten sposób chronić - jej czy własną. Czy chodziło
mu o to, by za wszelką cenę uniknąć sytuacji, w której małżeństwo
stałoby się dla niej przymusem?
A może raczej obawiał się, że gdyby zrodziły się plotki o ich
częstym przebywaniu razem, dla uchronienia jej przed skandalem
musiałby dać jej swoje nazwisko? Najgorsze, że na myśl o drugiej z
tych możliwości znowu ogarnęło ją znajome i bardzo przykre uczucie
pustki.
Zanim jeszcze tego samego przedpołudnia Robina zajęła miejsce
w kolasce, wyraźnie skłaniała się ku przeświadczeniu, że Daniel
upierał się przy obecności osoby trzeciej, mając na względzie przede
wszystkim jej dobro. Skłaniała się, owszem, ale nie była całkiem
przekonana. Postanowiła jednak, że nie pozwoli, by resztki
wątpliwości zepsuły jej emocjonujące przeżycie, jakim miała być
nauka powożenia parą wspaniałych koni.
Liczne prace, które wykonywała w domu pod czujnym okiem
matki, dobrze przygotowały ją do obecnej sytuacji, więc gdy dojechali
na obrzeża miasta i zobaczyli przed sobą zachęcający wiejski
krajobraz, z entuzjazmem przejęła wodze od Daniela.
W pewnym momencie swojego młodego życia nauczyła się
ignorować obawy, niepowodzenia i nawet krytyczne opinie osób
znających się na rzeczy, jeśli przeszkadzało jej to w dążeniu do czegoś
nowego. Dlatego i tym razem udało jej się skupić na swoim zadaniu,
mimo że zawczasu ją ostrzeżono przed małym, chuderlawym typem,
który przycupnął na siedzeniu za jej plecami.
Bez wątpienia śledził każdy ruch, tylko czekając na pretekst do
wyrażenia swojego zdania o wielkich paniach, którym wydaje się, że
potrafią powozić, i skwitowania każdego niepowodzenia pogardliwym
parsknięciem.
Na szczęście żadnego takiego odgłosu nie usłyszała. Co więcej,
zanim została poproszona o zatrzymanie kolaski w odpowiednio
szerokim miejscu na drodze, gdzie mogły się wyminąć dwa pojazdy,
jej nauczyciel tylko raz skorygował niewielki błąd. Nie umiała jednak
powiedzieć, dlaczego gdy Daniel na chwilę ujął ją przy tej okazji za
ręce, serce nagle zabiło jej znacznie szybciej.
- To była bardzo udana próba jak na kogoś, kto przedtem powoził
tylko jednokonnym gigiem - oznajmił Daniel, wydawało się, że
szczerze. - Co ty na to, Kendall?
Po chwili złowieszczej ciszy rozległ się wyrok:
- Muszę przyznać, milordzie, że panna Perceval ma dobrą rękę do
koni.
- No, to ci dopiero pochwała! - mruknął Daniel tak, żeby tylko
Robina usłyszała. A potem dodał głośniej: - Czy chce pani powozić
dalej, czy teraz kolej na mnie?
Chociaż postępy, jakie uczyniła, sprawiły jej niemałą satysfakcję,
podobnie jak pochwały, a zwłaszcza powściągliwie wyrażone uznanie
służącego lorda Exmoutha, to znała granice swoich, możliwości.
Ramiona jej ciążyły, a od wytężania uwagi rozbolała ją głowa.
Chętnie oddała więc wodze w ręce swego nauczyciela.
- Czy chce pani wrócić do domu, czy może raczej jeszcze
rozejrzeć się po okolicy?
Naturalnie chętnie obejrzałaby coś więcej, czuła jednak, że nie
powinna nadużywać wielkoduszności gospodarza i dłużej zajmować
jego czasu, wyraziła więc swoje wątpliwości głośno.
- Zapewniam, że wcale mi się pani nie narzuca - zaprotestował. -
Gdybym sam nie miał na to ochoty, nigdy bym tego pani nie
zaproponował.
W jego oczach pojawił się błysk, który u dziecka mógłby
zwiastować jakiś figiel.
- Zdaje się, że przejęła pani, ptaszyno, bardzo niewłaściwy pogląd
na mój charakter, zapewne od mojej drogiej mamy. Warto pamiętać,
że rodzice, którzy rozpieszczają dziecko, często nie chcą dostrzegać
jego wad.
- Czyżby, milordzie? - odrzekła dość oschle Robina. - W takim
razie mogę tylko powiedzieć, że miał pan wyjątkowe szczęście, bo
moja mama, choć okazuje mi wiele miłości i troski, nigdy też nie
straci okazji, by wypomnieć mi liczne wady.
Ponieważ w Londynie Daniel nieraz spotkał bardzo pryncypialną
lady Elizabeth, a przez lata stał się kompetentnym sędzią charakterów,
wcale nie zdziwił się tym niewinnym zwierzeniem, wolał go jednak
nie komentować.
- Tak czy owak, mam również inny ważny powód, by zaspokajać
każde pani życzenie i każdy kaprys. Spodziewam się, że wyświadczy
mi pani w zamian wielką łaskę.
Dostrzegł nieznaczne uniesienie delikatnych brwi.
- Bo widzi pani, napisałem list do panny Halliwell, guwernantki
moich córek. Zażyczyłem sobie, by przerwały podróż po okolicach
Lyme Regis i spędziły z nami kilka dni w Brighton. Moje córki,
Hanna i Lizzie, co roku latem spędzają miesiąc w Dorset, u ich
ciotecznej babki, Agaty. To jest najmłodsza siostra mojego ojca, która
rozpieszcza je na wszystkie możliwe sposoby.
Uroczy, spontaniczny uśmiech, który zawsze odbijał się również
w oczach i od razu zwrócił uwagę Daniela na Robinę, dodał teraz
wdzięku jej kształtnym ustom.
- Jakże się cieszę! W głębi duszy żywiłam nadzieję, że będę miała
okazję poznać pańskie córki osobiście. Lady Exmouth opowiadała mi
o nich tak wiele, że mam wrażenie, jakbym już je trochę znała.
Daniel uśmiechnął się pod nosem, przypomniał sobie bowiem
drugą myśl dotyczącą Robiny, zapamiętaną z Londynu. Ta panna
zawsze wiedziała, co należy powiedzieć w danej chwili. Doprawdy
urocza istota!
- Bardzo miło mi to słyszeć, ponieważ miałem nadzieję, że
pomoże mi pani znajdować zajęcia dla córek, póki tutaj będą. Lizzie,
niestety, łatwo poddaje się znudzeniu. Może popełniłem gruby błąd,
ale od czasu śmierci ich matki okazywałem im obu wiele pobłażania.
No, i Lizzie niekiedy wystawia opiekunów na ciężką próbę.
Robina wiedziała już od lady Exmouth, że Daniel jest kochającym
i wyrozumiałym ojcem. Po raz pierwszy wspomniał o nieżyjącej żonie
w jej obecności. Najbardziej zdumiało ją, że w niskim, dźwięcznym
głosie Exmoutha nie było śladu smutku.
Ukradkiem przyjrzała się jego męskiemu profilowi i stwierdziła,
że chociaż nie można powiedzieć, by się uśmiechał, to nie widać też
oznak, by wspomnienie żony wytrąciło go z równowagi.
- Sama mam trzy młodsze siostry, więc dobrze wiem, jak psotne
potrafią być młode dziewczęta. Dlatego chętnie pomogę, milordzie -
zapewniła go.
Okazało się jednak, że obietnica pomocy nie zrobiła na nim
większego wrażenia. Lord Exmouth wydawał się nawet poirytowany.
Powód jego nagłego rozdrażnienia wkrótce się ujawnił.
- Zdawało mi się, Robino, że mamy umowę i nie trzymamy się
oficjalnych form, kiedy jesteśmy sami.
- Umowę mamy - przyznała - ale jeśli wolno mi przypomnieć, nie
jesteśmy tu sami. Towarzyszy nam Kendall.
Na jedną krótką chwilę Daniel oderwał wzrok od drogi i przesłał
jej taksujące spojrzenie spod przymrużonych powiek.
- Zaczynam rozumieć, że po przyjeździe córek będę miał więcej
niż jedną niesforną pannę pod swoim dachem. Dzięki Bogu, że
przynajmniej Hanna zawsze jest grzeczna.
Robina serdecznie się roześmiała. W dzieciństwie słyszała o sobie
niejedno, a najlepiej zapamiętała, że jest śliczną, posłuszną
dziewczynką. W ostatnich latach to określenie coraz bardziej ją jednak
irytowało. Wywoływało u niej takie wrażenie, jakby była potulną,
tępą i bezwolną istotą. Dlatego uwagę Daniela potraktowała jak
komplement, a nie krytykę, choć prawdę mówiąc, bardzo wątpiła, czy
jest to zgodne z intencją Exmoutha.
Osiągnąwszy stan dogłębnego zadowolenia, ostatnio u niej częsty,
usiadła wygodniej i zaczęła z zainteresowaniem oglądać nieznane
krajobrazy. Nie odważyła się na to, dopóki sama powoziła kolaską,
teraz jednak lord Daniel zdawał się łączyć jedno z drugim bez
najmniejszego kłopotu. Musiał mieć wiele doświadczenia w
powożeniu, bo nie pozwalał ognistym gniadoszom na najmniejszą
samowolę.
Wcześniej już kilka razy miała okazję siedzieć obok niego na
koźle, zdążyła się więc przekonać, że Exmouth nie zwykł popisywać
się swoimi umiejętnościami. Nie próbował o włos ominąć przeszkody
ani wjechać kolaską - między dwa inne powozy.
Wprawdzie ani przez chwilę nie wątpiła, że potrafiłby to zrobić,
ale nie wyobrażała sobie, żeby chciał narażać pasażerów albo konie.
Chyba że zdarzyłoby się coś nieprzewidywalnego. W ten sposób znów
wróciła myślami do tragicznego wypadku, w którym mniej więcej
półtora roku temu zginęła jego żona.
Nie była taka naiwna, by sądzić, że wypadki spotykają tylko
niefrasobliwych zawadiaków. Konie są nieobliczalne, więc do
wypadku może dojść właściwie zawsze. Przecież jej dobra
przyjaciółka Sophia Cleeve, doskonała amazonka, też kiedyś spadła z
konia. Nie ominęło to nawet kuzyna Hugona, któremu w jeździeckim
rzemiośle mało kto mógł dorównać.
Krótko mówiąc, w tarapaty wpadali nawet najlepsi Ale i tak
trudno jej było uwierzyć w to, że śmierć żony Daniela była wynikiem
jego chwilowej nieuwagi lub, co gorsza, zaniedbania.
Wnet skarciła się ostro za te rozmyślania, nie miało bowiem sensu
zgadywać, co wtedy zaszło. Wiedziała, że szczegółów tego zdarzenia
nie pozna nigdy, choć gdy teraz się nad nim zastanawiała, wydawało
jej się ono dziwne. Lady Exmouth wprost uwielbiała swojego syna i
nigdy nie trzeba jej było zachęcać do snucia opowieści na jego temat.
Czasem przy okazji wymykało jej się coś mimo woli. Z takich
półsłówek wynikało, że lubiła również swoją synową. Nie sposób
było jednak odgadnąć, czy sama nie wszystko wiedziała, czy też
śmierć pięknej Clarissy wydawała jej się zbyt bolesnym tematem do
rozmowy. W każdym razie nigdy nie próbowała go podjąć. Robinie i
to wydawało się dziwne.
Ocknąwszy się nagłe z zadumy, stwierdziła, że opuścili wąską,
krętą drogę i znowu jadą traktem, a poruszają się znacznie szybciej niż
poprzednio. Z położenia słońca należało wnosić, że Daniel postanowił
wrócić do Brighton na lunch. Robina też zaczynała już odczuwać
zainteresowanie tym, co kucharka dla nich przygotowała, gdy nagle
zauważyła z przodu duże zbiegowisko przy drodze.
- Co tam się dzieje, jak pan sądzi?
- Pewnie koński jarmark, jeden z tych, które odbywają się w tej
okolicy co roku. Najważniejszy jest w sierpniu. - Exmouth dostrzegł
wyraz zainteresowania w niebieskich oczach Robiny. - Czy chce pani
zatrzymać się i popatrzeć? Na pewno są również dodatkowe atrakcje.
Robina wprost uwielbiała doroczny jarmark na gruntach Perceval
Hall, majątku jej wuja w hrabstwie Northampton. W tym roku nie
miała szans go obejrzeć, zawsze bowiem odbywał się w lipcu, dlatego
uznała, że należy jej się jakaś rekompensata. Ponieważ jednak zawsze
liczyła się z potrzebami innych, wyraziła wątpliwość, czy mogą
sprawić zawód kucharce spóźnieniem na jej wyborny posiłek.
- Tym nie musi się pani kłopotać - uspokoił ją Exmouth, zręcznie
zjechawszy z drogi. Zaraz potem zatrzymał kolaskę pod drzewami. -
Przed wyjazdem wyraźnie zapowiedziałem, że trudno przewidzieć, o
której godzinie wrócimy.
- A co z Kendallem? - spytała Robina, bez ociągania zsiadłszy z
kozła, korzystając z pomocy lorda Exmoutha. Zwróciła się do
służącego, który stał przy koniach. - Nie chcecie przyjrzeć się
jarmarkowi?
- Nie, dziękuję... panno Robino. Z przyjemnością posiedzę tu w
cieniu i zapalę fajkę.
Daniel zmierzył wzrokiem swojego totumfackiego, a potem
zdecydowanym ruchem położył dłoń Robiny na swoim przedramieniu
i poprowadził ją do pierwszej atrakcji towarzyszącej jarmarkowi.
Najprawdopodobniej Robina nie zdawała sobie sprawy z tego, że
poufałe zachowanie Kendalla wcale nie świadczy o braku szacunku,
lecz wręcz przeciwnie. Służący bez wątpienia patrzył na nią z coraz
większym uznaniem.
- Zdaje mi się, że pani powożenie dziś rano zrobiło na Kendallu
znacznie większe wrażenie, niż chciałby się do tego przyznać -
powiedział. A poza tym zawojowała go liczeniem się z uczuciami
innych ludzi, dodał już w myśli.
- Muszę wyznać, że ja też byłam z siebie dość zadowolona. -
Uśmiechnęła się nieznacznie, przyszło jej bowiem do głowy, że gdyby
słuchał jej w tej chwili ojciec, zapewne pochwaliłby ją za szczerość,
lecz jednocześnie skwitowałby groźnym zmarszczeniem czoła taki
przejaw pychy.
Exmouth nie wydawał się jednak dostrzegać u niej
zarozumialstwa,
bo
odpowiedział
jej
ciepłym
uśmiechem
wyrozumiałego wujka. A uśmiech miał ujmujący, wiedziała o tym od
pierwszej chwili ich znajomości. Lubiła patrzyć na uroczy dołek w
mocnym podbródku i bruzdki przy kącikach piwnych oczu.
- Och, co tam - powiedziała po chwili zaskoczona kierunkiem, w
którym zabłądziły jej myśli. Mimo wszystko miała nadzieję, że
rumieniec zalewający jej policzki można będzie przypisać ciepłu
pogodnego dnia. - Doskonale wiem, że jeszcze wiele muszę się
nauczyć. Powożenie jednokonnym gigiem papy, ciągniętym przez
starą, poczciwą Bessie, to zupełnie co innego niż prowadzenie pary
narowistych koni.
Podczas gdy rozmawiali, bacznie obserwowała liczne towary
wystawione w kramach na sprzedaż. Nagle przez twarz przemknął jej
grymas niechęci. Daniel zerknął w tę samą stronę, by sprawdzić, co
wywołało taką reakcję, i dostrzegł jaskrawy szyld zapraszający ludzi
do wejścia za parawan i obejrzenia dwugłowego cielęcia, trzynogiej
gęsi oraz kilku innych kuriozów.
- Widzę, że pani nie lubi takich widowisk.
- Wydają mi się obrzydliwe. Poza tym jest to niepotrzebne
okrucieństwo. Niewiele z tych nieszczęsnych stworzeń ma przed sobą
długie życie. Byłoby o wiele bardziej przyzwoicie skrócić ich
cierpienia od razu przy urodzeniu. Chociaż - westchnęła - czy mam
prawo krytykować? Nigdy nie zaznałam głodu. Nie mogę potępiać
biedaka za to, że chce zapewnić jedzenie swoim dzieciom, bez
względu na to jak obrzydliwych sposobów się ima.
Uśmiech szybko jednak wrócił jej na twarz przy następnej
atrakcji: drewnianej budzie, w której - jeśli wierzyć szyldowi -
znajdowała się najgrubsza kobieta świata. Zza parawanu wyszło nagle
dwóch wieśniaków. Wyglądało na to, że widok zrobił na nich
niewielkie wrażenie.
- Ta, którą mieli w zeszłym roku, była grubsza - zauważył
donośnym głosem wyższy, dodawszy sobie animuszu potężnym
haustem z trzymanego kufla.
- Ajuści - przyznał drugi. - Nie była nawet tak gruba jak twoja
żona.
- Nie była i już. Tak samiutko myślałem... Ej, co ty gadasz? - Do
wyższego dotarły nagle słowa kompana. - Zapamiętaj sobie, że Betsy
wcale nie jest gruba, tylko po prostu przy kości. - Chwycił drugiego za
koszulę, przy okazji rozlewając piwo. - Odszczekaj to, co
powiedziałeś!
Daniel szybko odciągnął swoją rozbawioną towarzyszkę, zanim
wieśniacy wzięli się do nieuniknionej bitki, spojrzał na jej roześmianą
twarz i pomyślał, że Robina ma bardzo przewrotne poczucie humoru.
Podejrzewał to zresztą od samego początku.
Był również przekonany, że lady Elizabeth Perceval zaszczepiła
swej najstarszej córce bardzo ścisłe reguły zachowania, co zresztą
uważał za osiągnięcie godne pochwały. Z doświadczenia wiedział, że
dzieci trzeba trzymać pod kontrolą i uczyć manier, byle nie przesadzać
z dyscypliną, bo to groziło zabiciem naturalnej żywiołowości dziecka.
Oczywiście nie posunąłby się aż do twierdzenia, że właśnie to
spotkało Robinę, żywił jednak coraz mocniejsze przeświadczenie, że
Robinę wychowano w taki sposób, by doskonale panowała nad
swoimi uczuciami i skłonnościami.
Naturalnie ślad tego musiał pozostać na zawsze, a jednak od
przyjazdu do Brighton Robina wyraźnie się zmieniła. Sprawiała
wrażenie swobodniejszej i bardziej otwartej. Daniela ciekawiło, ile
jeszcze intrygujących stron jej charakteru ujawni się w najbliższych
tygodniach.
Dalej oglądali kramy i różne występy, ale ani żadna z atrakcji, ani
żaden z towarów nie był dotąd dla Robiny dostateczną pokusą, by
sięgnęła po sakiewkę i rozstała się z drobną sumą pieniędzy, którą
niewątpliwie miała przy sobie.
Dopiero gdy podeszli do jaskrawo pomalowanego wozu, na
którym znajdował się szyld zachęcający do poznania swojej
przyszłości z ust jasnowidzącej madame Carlotty, Robina zawahała
się, a na jej twarzy pojawił się na chwilę wyraz rozmarzenia. Szybko
jednak opanowała słabość i chciała się oddalić.
- Niech pani wejdzie - odezwał się Exmouth. - Czemu nie, jeśli
ma pani ochotę?
- Nie, nie powinnam. Papa nigdy by się na to nie zgodził. On
uważa, że wszystkie wróżki przepowiadające przyszłość to
szarlatanki.
- Bez wątpienia przynajmniej niektóre są szarlatankami - zgodził
się Daniel, wciąż delikatnie, lecz zdecydowanie zatrzymując Robinę
przed wozem. - Ale ojciec, który uczy córkę łaciny i greki - tu
odwołał się do zaskakującego odkrycia, jakiego dokonał już w
Brighton - musi uważać ją za dostatecznie rozsądną, by sama mogła
wyrobić sobie pogląd na różne sprawy. Dlatego z pewnością nie
odebrałby pani żadnej okazji do wykazania się tą umiejętnością.
Argument okazał się przekonujący, bo Robina zaczęła się wahać.
- Przecież to nikomu nie szkodzi. Niech pani tam wejdzie,
dziecinko - namawiał dalej i Robina wreszcie uległa pokusie. Znalazła
się za zasłoną, zanim Exmouth zdążył sięgnąć do kieszeni i zapłacić
za jej niewinny kaprys.
Najwidoczniej Cyganka była profesjonalistką w każdym calu i
przepowiadała przyszłość z szybkością błyskawicy, bo wkrótce
Robina znów ukazała się na schodkach wozu. Minę miała nietęgą.
- Niech będzie to dla mnie lekcja, by w przyszłości słuchać ojca -
oznajmiła, gdy podeszła do Exmoutha i sama z siebie ujęła go pod
ramię. - Papa miał absolutną rację, jak zwykle. Głupiec z pieniędzmi
szybko się rozstaje.
- Proszę pozwolić, że zapłacę. Przecież to ja panią namówiłem.
- Co to, to nie! - Zdecydowanym ruchem przytrzymała go za
ramię, żeby nie mógł sięgnąć po sakiewkę. - Dostałam nauczkę, żeby
w przyszłości nie grzeszyć naiwnością.
- Z pani słów wnoszę, że nie jest zadowolona z tego, co ją czeka.
- Przeciwnie, gdybym miała uwierzyć w to, co właśnie
usłyszałam, to mam przed sobą pozazdroszczenia godną egzystencję.
Madame Carlotta przepowiedziała mi dokładnie to, co każda panna
chciałaby usłyszeć.
- Czyli co? - Nie był w stanie powstrzymać uśmiechu, słysząc jej
cyniczny ton.
- Och, same nieprawdopodobne zdarzenia. Wkrótce poznam
wysokiego, przystojnego mężczyznę. Czekają mnie przygody i
niebezpieczeństwo, cokolwiek by to miało znaczyć. Nie wiadomo
czemu, madame Carlotta nie chciała ujawnić żadnych szczegółów.
Zaraz, co ona jeszcze mi powiedziała?
Ściągnęła brwi.
- Ach, tak! Za niewiele tygodni zostanę żoną mężczyzny, o jakim
marzę. Co więcej, w ciągu roku urodzę pierwszego z trzech synów,
których będziemy mieli w naszym długim i szczęśliwym pożyciu.
Daniel odwrócił głowę, żeby ukryć wyraz zachwytu malujący mu
się na twarzy. Trzech synów, na Boga, to jest coś! Chętnie
zadowoliłby nawet jednym.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Chociaż Robina nieraz wyrzucała sobie, że zachowała się
wyjątkowo naiwnie, marnując cząstkę swojego skromnego dochodu
na wróżbę, to pod koniec drugiego tygodnia pobytu w Brighton
zaczęła powoli zmieniać zdanie i nawet zdarzało jej się zastanawiać,
czy madame Carlotta naprawdę nie ma rzadkiego daru jasnowidzenia.
Pierwszy tydzień okazał się dla niej bardzo męczący, w kurorcie
zjawiło się bowiem wielu nowych przyjezdnych i liczba gości
składających wizyty znacznie wzrosła. Przynoszono również
niezliczone zaproszenia, a w środku tygodnia lady Exmouth
zorganizowała pierwszy z kilku planowanych na lato wieczorków.
Dama miała już swoje lata, dowiodła jednak, że mimo to jest au
courant, dopilnowała bowiem, by trio muzyków wynajętych na
wieczorek zagrało również wiązankę walców. Chociaż taniec ten nie
zyskał jeszcze powszechnego uznania, to na prywatnych spotkaniach
wykonywano go coraz częściej.
Rzecz jasna, biada debiutantce, która w Londynie odważyłaby się
wirować w ramionach dżentelmena na balu. Groziłoby jej uznanie za
osobę występną, a w następstwie tego towarzyski ostracyzm.
Robina była jednak przekonana, że jej to niebezpieczeństwo nie
grozi. Przez cały sezon w Londynie uchodziła za wzór wszelkich cnót,
a jej szanse na ponowne pojawienie się w stolicy były minimalne,
chyba że udałoby jej się dobrze wyjść za mąż. Dlatego nie obawiała
się, że zatańczenie tego ryzykownego tańca na prywatnym przyjęciu
może zaszkodzić jej reputacji.
Mimo to dobrze wiedziała, że jej matka, znacznie mniej
elastyczna i postępowa niż niepoprawna lady Exmouth, surowo
skarciłaby ją za ten postępek. O dziwo jednak, wcale jej to nie
zniechęciło. Po krótkiej walce z sumieniem przyjęła zaproszenie
Daniela, dżentelmena, który - jak zdążyła już zauważyć - miał
wrodzoną umiejętność przekonywania jej do robienia tego, czego w
swoim przekonaniu stanowczo nie powinna robić.
W chwili gdy położył kształtną dłoń na jej talii, a drugą delikatnie
ujął ją za palce, Robinie przypomniał się ranek, gdy odwiedzała na
Berkeley Square swoją przyjaciółkę, lady Sophię Cleeve. Tam
pierwszy raz widziała, jak tańczy się walca.
Sophia zamierzała poprosić brata, żeby pokazał jej kroki.
Niestety, lord Angmering niespodziewanie wyjechał z miasta, dlatego
Sophia, która nigdy łatwo się nie poddawała, bez wahania zapewniła
sobie pomoc osobistego stajennego.
Robinę nawiedziło podejrzenie, że wbrew staraniom o
zachowanie pozorów przyjaciółka wcale nie jest obojętna na wdzięki
mężczyzny, z którym wiruje po eleganckim salonie, i że w
rzeczywistości jest na najlepszej drodze do zakochania się po uszy.
O tym, że służący okazał się księciem Sharnbrook, wiedzieli tylko
nieliczni, a chociaż ich niezwykle szybkie zaręczyny wywołały w
towarzystwie duże zdziwienie, to ci, którzy brali udział w niewielkim
przyjęciu dla wybranych gości w rodowej siedzibie Sharnbrooka, nie
wątpili ani przez chwilę w miłość łączącą tych dwoje.
W duchu Robina musiała jednak przyznać, że wszystko to ma
niewiele wspólnego z przedziwnym doznaniem, jakie nawiedziło ją,
gdy wirowała w objęciach Daniela po salonie. Niby powinna była już
trochę się przyzwyczaić do fizycznego kontaktu ich ciał, bo lord
Exmouth nigdy nie tracił okazji, by podać jej rękę przy wsiadaniu do
powozu i wysiadaniu. Ale to doświadczenie wydawało jej się jednak
całkiem nowe.
Zanim nadszedł piątkowy wieczór i znowu należało zająć miejsce
w wygodnym, dobrze resorowanym powozie, Robina zdołała sobie
wytłumaczyć, że dziwne trzepotanie serca w piersi i przyspieszone
tętno, jakie czuła ostatnio na parkiecie, były skutkiem naturalnego
zdenerwowania pierwszym walcem tańczonym przez nią publicznie, a
nie długotrwałej styczności z bardzo męskim partnerem.
To wyjaśnienie wydawało się znośne, ale nie wytrzymywało
naporu faktów. Gdy bowiem wkrótce potem poprosił Robinę do walca
inny bardzo elegancki i pełen uroku mężczyzna, nie zrobiło to na niej
najmniejszego wrażenia. Wołała jednak nie rozważać zbyt długo tego
dziwnego zjawiska i na szczęście udało jej się wyrzucić je z pamięci.
Tego wieczoru oczekiwała ż dużą niecierpliwością. Spodziewała
się dobrej zabawy nie tylko dlatego, że mogła zacieśnić stosunki z
kilkoma osobami znanymi jej z Londynu, lecz również ze względu na
lady Exmouth, która miała po ponad dwóch dekadach spotkać się z
panią domu, niegdyś jej wypróbowaną przyjaciółką.
- Czy dobrze mi się zdaje, że lady Phelps ma tylko jednego syna,
podobnie jak pani? - spytała Robina, gdy rozmowa na chwilę ucichła.
- Tak, moja droga. To jedno z wielu podobieństw w naszych
kolejach losu. - Rozsiadła się wygodniej i zaczęła wspominać. -
Wyszłyśmy za mąż w odstępie niecałego miesiąca. Obie poślubiłyśmy
znacznie starszych mężczyzn i obie straciłyśmy ich prawie w tym
samym czasie.
Los dał nam tylko po jednym dziecku, z tym że Augusta musiała
na nie czekać znacznie dłużej niż ja. Nigdy nie miałam okazji poznać
jej syna Simona, ale słyszałam z wiarygodnych źródeł, że lady Phelps
go rozpieszcza.
- Szczęśliwy Simon - kwaśno zauważył Daniel. - Ja byłem w
niewiele lepszej sytuacji niż biedna, zaniedbana sierota niekochana
przez nikogo.
- Tak, i obawiam się, że to widać - zripostowała Robina, z
najwyższym wysiłkiem zachowując powagę. Tymczasem lady
Exmouth skwitowała wysoce niestosowną uwagę syna równie
niestosownym parsknięciem.
- Byłeś do cna zepsuty. Twój drogi papa folgował ci we
wszystkim. A ja przedwcześnie posiwiałam z twojego powodu, mój
chłopcze! Zawsze trzymały się ciebie tylko figle i psoty -
oświadczyła. - Ale i tak wolę, że jesteś, jaki jesteś, niż miałbyś
przypominać syna Augusty. Wnoszę, że jest on słabym, chorobliwym
dzieckiem, zawsze cierpiącym na tę czy inną dolegliwość.
To zapewne było jedną z przyczyn, dla których już się z Augustą
nie widziałyśmy po jego urodzeniu. To, i naturalnie jej małżeństwo z
irlandzkim parem, które sprawiło, że Augusta rzadko bywała w
Anglii.
- To wszystko i jeszcze brak pieniędzy - dodał Daniel, nie
pierwszy raz w obecności Robiny wykazując bezkompromisową
szczerość. - Powszechnie wiadomo, że niedawno zmarły lord Phelps
był notorycznym graczem. Tylko małżeństwo z twoją przyjaciółką,
Augustą Davenport, uratowało go od ruiny.
- Słusznie mówisz - musiała przyznać lady Exmouth. - Z listów,
które wymieniałyśmy z Augustą przez lata, wynika jednak, że jej syn
na szczęście nie odziedziczył po ojcu tej słabości. O ile wiem,
większość czasu spędza na malowaniu i pisaniu wierszy.
Na Danielu nie zrobiło to wrażenia, czemu zresztą natychmiast
dał wyraz.
- To w dużej mierze zasługa Byrona. Od czasów publikacji
Wędrówek Childe Harolda każdy domorosły rymopis uważa, że jest
wielkim poetą. Przypomnij sobie deklamację tych banialuków, które
musieliśmy znosić u lady Tufnell. W życiu nie słyszałem tylu
niedorzeczności w ciągu jednego wieczoru.
- Nie było aż tak źle, Danielu - zaprotestowała lady Exmouth. -
Kłopot w tym, że całkowicie brak ci romantyzmu. Jedna czy dwie
deklamacje były bardzo poruszające, czyż nie, Robino?
- Niestety, proszę pani, nie mogę wyrazić zdania na ten temat. -
Kącik jej ust uniósł się prawie niezauważalnie. - Jeśli pamięć mi
służy, siedziałam wtedy obok pani syna i przez cały wieczór nie
mogłam się skupić, musiałam bowiem pilnować, żeby nie zasnął.
Odpowiedzią na ten przytyk był grzmiący śmiech Daniela,
ostatnio słyszany coraz częściej, a na lady Exmouth działający jak
najpiękniejsza muzyka.
Była bardzo zadowolona, że zdobyła się na niemały wysiłek i
wbrew swym naturalnym odruchom nie przeszkadzała w rozwoju
znajomości między Danielem a Robiną. Pochłonięta tą myślą,
odwróciła się do okna. Ktoś obserwujący tych dwoje razem, mógłby
powziąć przypuszczenie, że połączyła ich piękna więź przyjaźni.
To zresztą istotnie się stało. Łatwo było dostrzec, że oboje
szczerze się lubią, nie było za to między nimi ani śladu poufałości
typowej dla zakochanych. Daniel traktował Robinę tak, jak mógłby
traktować młodszą siostrę, a lady Exmouth podejrzewała, że z kolei
Robina zaczyna patrzeć na Daniela jak na brata, którego nie dane jej
było mieć.
Uśmiechnęła się pod nosem. Jej syn, zgodnie z własną naturą,
wykazywał się wielką cierpliwością i wyrozumiałością i bardzo,
bardzo ostrożnie starał się o zdobycie względów kobiety, którą
pragnął poślubić. Lady Exmouth nie miała już wątpliwości, że syn
naprawdę chce pojąć za żonę tę córkę duchownego, chociaż nie do
końca rozumiała powody jego zdecydowania.
W odróżnieniu od jego pierwszej żony Robina była bardzo cichą
panną, która zawsze wydawała się zadowolona, gdy mogła posiedzieć
z Danielem w salonie lub bibliotece, czytając książkę. Była również
bystra i nie obawiała się wyrażać poglądów w różnych istotnych
sprawach. Przez ostatnie dwa tygodnie lady Exmouth kilkakrotnie
zastała tych dwoje podczas rozmowy na różne kontrowersyjne tematy.
Nie przypominała sobie, by coś takiego zdarzało się Danielowi z
pierwszą żoną.
Tak, pomyślała, nie ulega wątpliwości, że ci dwoje znakomicie do
siebie pasują. Była również pewna, że Daniel ukrywa głębię swoich
uczuć, chociaż nie umiała ocenić, czy doszło aż do tego, że wbrew
wszelkiemu prawdopodobieństwu znowu się zakochał.
Powóz przystanął, kładąc tym samym kres przyjemnym
rozważaniom lady Exmouth. Dama bez ociągania wysiadła i szybko
ruszyła ku drzwiom domu, który jej dawno niewidziana przyjaciółka
wynajęła na okres pobytu w Brighton. Z dużą radością oczekiwała
ponownego spotkania i naturalnie przypuszczała, że zobaczy zupełnie
inną osobę niż ta, którą zapamiętała.
Okazało się jednak, że to wcale nie widok lady Phelps, bladej,
wychudzonej i w każdym calu wyglądającej na swoje pięćdziesiąt pięć
lat, lecz widok jasnowłosego adonisa wyprostowanego obok niej
niczym żołnierz na warcie omal nie sprawił, że lady Exmouth stanęła
w drodze do salonu jak wryta.
Nie miała jeszcze tylu lat, by nie poznać się na zaletach
wybitnego przedstawiciela rodzaju męskiego. Spotkała w życiu wielu
przystojnych dżentelmenów, ale nie przypominała sobie takiego, który
mógłby dorównać młodzieńcowi pochylającemu się właśnie nad jej
wyciągniętą ręką z niewymuszonym wdziękiem.
Miał doskonałe proporcje ciała i rysy twarzy, które mogłyby
należeć do greckiego posągu. Doprawdy niewiele brakowało mu do
tego, by można było nazwać go pięknym.
Lady Exmouth próbowała ocenić reakcję swojej protegowanej na
tak niezwykły okaz, ale poza szerszym niż zwykle otwarciem
przejrzystych, błękitnych oczu po Robinie nie było widać innych
oznak tego, by młodzieniec poruszył jej serce.
Przyjazd następnych gości skrócił wymianę uprzejmości do
niezbędnego minimum, wkrótce więc Daniel, kwaśno uśmiechając się
pod nosem, zaprowadził towarzyszące mu damy w głąb salonu.
- Wprawdzie pozory często mylą, ale nie przyszłoby mi do głowy,
że nasz młody gospodarz niewymownie cierpi z powodu licznych
dolegliwości.
- Mnie też nie - zgodziła się z nim matka. - Wręcz przeciwnie,
sądziłabym raczej, że tryska zdrowiem, w odróżnieniu od swojej
matki. Lata nie były łaskawe dla biednej Augusty. Tak schudła i
zmarniała! - Zwróciła się do Robiny. - A tobie jak się zdaje, moja
droga? Czy lord Phelps nie wydaje ci się niezwykle przystojny?
- Och, tak. Poza tym zauważyłam, że nie jest zarozumiały, i to mi
się podoba.
Lady Exmouth skinęła głową, w duchu zadowolona z tej
odpowiedzi. Powinna była wiedzieć, że rozsądna panna, taka jak
Robina, nie będzie się kierować w ocenie tylko wyglądem
zewnętrznym.
- A co ty sądzisz o tym młodym człowieku, Danielu?
- Obawiam się, mamo, że jestem złym sędzią męskich wdzięków.
Albo ich braku, co też się zdarza - stwierdził, rozglądając się dookoła.
- Ha! Widzę wśród gości twojego wiernego adoratora. Przepraszam
bardzo...
Czyżby w jego głosie zabrzmiała nuta zniecierpliwienia? Robina
zastanawiała się nad tym, obserwując Exmouth idącego przez salon.
Była przekonana, że - jak każdy - również on bywa czasem
zniecierpliwiony lub wręcz zły, chociaż w okresie ich znajomości
miała niewiele okazji, by zaobserwować u niego takie stany.
Na chwilę skupiła uwagę na tęgawym baronecie, którego
towarzystwa szukał Daniel. Dobry przyjaciel regenta i długoletni
członek tak zwanego kręgu Carlton House, sir Percy Lovell, przed
wieloma laty był ponoć poważnym kandydatem do ręki lady Exmouth
i pozostał jej wiernym przyjacielem.
Robina spotkała go kilkakrotnie w Londynie, a ostatnio również
wśród gości obecnych na środowym wieczorku u lady Exmouth.
Całkiem go lubiła, nie zmartwiła się więc, stwierdziwszy, że właśnie
sir Percy jest jej sąsiadem przy suto zastawionym stole, do którego
zasiadło kilkanaścioro uprzywilejowanych gości, zaproszonych na
kolację jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem przyjęcia.
- Muszę powiedzieć - odezwał się, nakładając sobie na talerz
solidne porcje kilku smakowitych dań, które podano - że Augusta
bardzo się postarała o bogaty i ciekawy jadłospis. Może zresztą to jej
wyśmienita kucharka chciała się pochwalić swoimi umiejętnościami. -
Zerknął w stronę pani domu. - Jeśli sądzić po wyglądzie poczciwej
Gussie, to jedzenie już mało ją interesuje. Przeżyłem dzisiaj
prawdziwy wstrząs na jej widok. Zaiste trudno uwierzyć, że w
młodości była pulchnym kurczaczkiem. Ale cóż, z czasem wszyscy
się zmieniają.
Robinie trudno było powstrzymać uśmiech. Z zasłyszanych
opowieści wiedziała, że również sir Percy przez lata bardzo się
zmienił. Podobno w młodości należał do bardzo przystojnych
mężczyzn. Niestety, już nie można było tego o nim powiedzieć.
Beztroska egzystencja kawalera i niewątpliwa słabość do uroków
życia zostawiły ślad na jego powierzchowności. Jeśli wierzyć lady
Exmouth, brzuch urósł mu przynajmniej dwukrotnie, a rumieniec na
twarzy świadczył o upodobaniu do dobrego porto i brandy.
- Zdaje mi się, że również lady Exmouth była poruszona
wyglądem lady Phelps - wyjawiła. - Ale jak sam pan powiedział,
dwadzieścia lat to dość czasu, by się zmienić.
- Lavinia nie zmieniła się tak bardzo. Tyle że w ostatnich latach
trochę przytyła. - Zerknął na swój pokaźny brzuch. - Ale kto nie
przytył? - Skierował spojrzenie bystrych oczu, których uwagi nie
umykało chyba prawie nic, ku znacznie smuklejszej postaci, siedzącej
u szczytu stołu. - Młody Phelps też mnie trochę zaskoczył. Nie
spodziewałbym się, że Augusta, która nawet w młodych latach nie
była pięknością, i niedawno zmarły lord Phelps mogą postarać się o
tak przystojnego potomka.
W odróżnieniu od wielu innych obecnych tu młodych dam Robina
nie spoglądała dotąd zbyt często ku szczytowi stołu, zrobiła to jednak
teraz.
- Bez wątpienia tak przystojnego mężczyzny jeszcze nie
widziałam - przekazała swoje pierwsze wrażenie. - Na sam jego widok
każdej pannie serce zaczyna bić dwa razy szybciej. Naturalnie jest
jeszcze bardzo młody. O ile pamiętam, lady Exmouth mówiła, że ma
dopiero dwadzieścia cztery lata. Prawdopodobnie gdy zacznie
rozglądać się za żoną, nie będzie narzekał na brak kandydatek.
- Hm - zabrzmiało w odpowiedzi, po czym sir Percy upił łyk wina
z kieliszka.
- Nie zgadza się pan ze mną?
- Zastanawiam się tylko, czy następna lady Phelps zostanie
wybrana wyłącznie przez niego.
Robina natychmiast zrozumiała ukryte znaczenie. Chociaż lady
Phelps powitała ją bardzo ciepło, to ze zmatowiałych oczu
taksujących gości można było odczytać pewne wyrachowanie.
Niewykluczone więc, że dość ospałe zachowanie lady Phelps było tak
samo zwodnicze jak zdziwione, niemal dziecięce spojrzenia sir
Percy'ego.
- Czyżby jakimś trafem sugerował pan, że lord Phelps może czuć
się w obowiązku uzyskać zgodę matki, zanim włoży zaręczynowy
pierścionek na palec swojej wybranki?
Sir Percy popatrzył na nią z uznaniem.
- Od pierwszej chwili podejrzewałem, że bystra z pani
dziewczyna - stwierdził. - Słusznie spostrzeżenie. Właśnie to chciałem
powiedzieć. Myślę również, że lady Phelps nie będzie się śpieszyć z
wyrażeniem zgody.
Robinie nie było dane powiedzieć nic więcej na ten temat,
ponieważ jej uwagę zajął sąsiad z drugiej strony, niejaki sir Frederick
Ainsley, którego poznała tego wieczoru. Okazało się, że pan Ainsley
liczy na zrobienie kariery w kościele, bez trudu znaleźli więc temat do
konwersacji i sporo czasu minęło, nim Robina znów zwróciła się do
życzliwego baroneta, który akurat ze smakiem pałaszował świeżutką
bezę truskawkową, obficie polaną gęstym kremem.
- Exmouth wydaje się dość przygaszony dziś wieczorem -
zauważył.
Zaskoczona przeniosła wzrok na Daniela i przekonała się, że
patrzy prosto na nią. Uśmiechnęła się, ale pierwszy raz jej uśmiech nie
został odwzajemniony. Zaraz potem Daniel odwrócił głowę i zajął się
energiczną sąsiadką z lewej strony.
- Wcześniej zachowywał się całkiem zwyczajnie, powiedziałabym
nawet, że jowialnie. - Przypomniała sobie ich rozmowę podczas
podróży powozem. - Przypuszczam jednak, że czasem ogarniają go
przykre wspomnienia, zwłaszcza przy takich okazjach jak ta, bo
przecież na przyjęciach bez wątpienia towarzyszyła mu żona. Nie
sądzę, żeby można było całkiem się otrząsnąć po takim ciosie, nawet
jeśli ktoś bardzo się stara.
- Może i nie - przyznał sir Percy, który właśnie rozprawił się z
ostatnim kawałkiem smakowitej bezy i z godną podziwu
powściągliwością powstrzymał się przed wzięciem sobie dokładki. -
W każdym razie Clarissa była bardzo towarzyską istotą, znacznie
bardziej niż Exmouth. Ona uwielbiała chodzić na bale i przyjęcia,
natomiast Daniel jest najszczęśliwszy w domu, kiedy może zajmować
się gospodarstwem.
Sir Percy urwał na chwilę, by pociągnąć wzmacniający łyk z
kieliszka, po czym podjął te interesujące wynurzenia.
- O ile pamiętam, pod koniec życia Clarissa coraz częściej bywała
w Londynie, składała wizyty przyjaciółkom albo ściągała do Brighton,
a Daniela zostawiała w Courtney Place, żeby później do niej dołączył.
Z pozorów jednak ich małżeństwo było szczęśliwe.
Czyżby w jego głosie usłyszała powątpiewanie? Nie, to
niemożliwe!
- Rozumiem, że pan dobrze znał niedawno zmarłą panią
baronową.
- Jestem przyjacielem Exmouthów od wielu lat, moja droga, więc
owszem, znałem ją dobrze. To był diament czystej wody! - Spojrzał
na powierzchnię płynu pozostającego w kieliszku i nieznacznie
zmarszczył siwe brwi. - Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że
Exmouth porzucił kawalerski stan zdecydowanie zbyt młodo. Miał
dwadzieścia trzy lata, a chociaż zawsze był bardzo zrównoważonym
młodym człowiekiem, dojrzałym ponad swój wiek, to przecież z
czasem zmieniamy się wszyscy, nie tylko fizycznie, i od tego nie da
się uciec.
Clarissa była niepospolitą pięknością. Temu nie zaprzeczyłby
nikt. Podbiłaby serce każdego młodego człowieka. Ale z dziełem
sztuki jest tak, że właściwie nie ma z niego wielkiego pożytku...
można tylko na nie z podziwem patrzeć, jeśli rozumie pani, o co mi
chodzi. Nie chcę przez to powiedzieć, że Clarissa była głupia -
zastrzegł się skwapliwie. - Skłamałbym podle. Powiedziałbym, że jej
zainteresowania były dość ograniczone. Mimo wszystko - wzruszył
ramionami - wyglądało jednak na to, że młody Exmouth jest całkiem
zadowolony z małżeństwa.
Robina próbowała ogarnąć to, co przed chwilą usłyszała.
Tymczasem sir Percy kontynuował:
- A potem zdarzył się wypadek. Wielka tragedia, jak sama pani
zauważyła, moja droga. Ale coś w tym wszystkim zawsze mnie
zastanawiało... coś mi nie pasowało.
Robina natychmiast odzyskała zainteresowanie wywodem.
- Czy pan chce powiedzieć, że był świadkiem wypadku?
- Och, nie! Przebywałem w pobliżu, gościłem bowiem u sąsiada
Exmoutha. Kiedy dotarła do nas wiadomość, wskoczyliśmy do
powozu i szybko pojechaliśmy do Courtney Place. Dowiedzieliśmy
się, że Clarissa nie żyje, a młody John Travers, który przyjechał w
odwiedziny do niedaleko mieszkającej ciotki, odniósł ciężkie rany.
Zresztą biedak nie odzyskał przytomności i zmarł następnego ranka.
Robina upiła łyk ze swojego kieliszka i ukradkiem zerknęła na
Daniela. Teraz znowu miał na twarzy uśmiech, ten sam, którym często
ją urzekał, i z zapałem prowadził konwersację z lady Smethurst.
Gdy pierwszy raz spotkała Daniela w Londynie, wiadomość o
jego żałobie naturalnie ją zasmuciła na tyle, na ile może zasmucić
tragiczna wiadomość dotycząca obcego człowieka. Teraz jednak
Daniel nie był już obcym, lecz drogim jej, wspaniałym towarzyszem,
którego przyjaźń szybko zaczęła cenić ponad wszystko inne. Sama
myśl, że Daniel może cierpieć, sprawiała jej niewysłowiony ból.
- Kiedy dotarliśmy do Courtney Place, Daniela nie było. - Sir
Percy powrócił do swojej opowieści, najwidoczniej wciąż tkwiąc w
świecie wspomnień. - Powiedziano nam, że znajdziemy go na miejscu
wypadku, więc pojechaliśmy sprawdzić, czy możemy w czymś
pomóc. - Pokręcił głową. - To był przerażający widok. Powóz
Clarissy, ten, który Daniel kupił jej rok wcześniej do prywatnego
użytku, leżał rozbity na dnie wąwozu, a obok konie. Daniel musiał je
dobić, żeby nie cierpiały.
- Co konkretnie zwróciło pańską uwagę w tym wypadku, sir
Percy? - spytała Robina, gdy znów zamilkł.
- Miejsce, moja droga - odrzekł bez wahania. - Wypadek zdarzył
się na przewężeniu znanym w okolicy pod nazwą Przełęczy Węża.
Bardzo jest tam malowniczo, ale drogi używa się rzadko, odkąd
zbudowano nową. Jeszcze jeżdżą tamtędy miejscowi gospodarze, no i
przybysze szukający pięknych widoków, ale tylko latem. Zimą drogę
przez Przełęcz Węża trudno pokonać. Jest wąska, kręta i spadzista,
stąd zresztą nazwa.
- I co z tą przełęczą? - przynagliła, by zachęcić sir Percy'ego do
jaśniejszego sformułowania myśli.
- Widzi pani, moja droga... Nieustannie zadaję sobie pytanie,
dlaczego trzeźwo myślący człowiek, jakim jest Daniel, wiózł żonę
taką niebezpieczną drogą. Poza tym dowiedziałem się w swoim
czasie, że wrócił z Londynu zaledwie godzinę czy dwie przed
wypadkiem. Rozważny człowiek nie wybiera się na przejażdżkę, w
dodatku po wertepach, kiedy jest zmęczony podróżą z Londynu.
I jeszcze w dodatku miałby podziwiać widoki? - ciągnął sir Percy
zniżonym głosem, bo nie chciał, by ich podsłuchano. - Czy zdrowy na
umyśle człowiek wybierze na to paskudny dzień w końcu
października? Niech pani sama powie! Dobrze pamiętam, że przez
cały ranek siąpił deszcz, a chociaż po południu przestało padać, to
dalej było szaro, wilgotno i okropnie.
Daniel powiedział mi, że to był pomysł młodego Traversa. Ponoć
młodzieniec chciał jak najwięcej obejrzeć przed powrotem do
hrabstwa Derby. No, może i takie wyjaśnienie ujdzie - przyznał. - Ale
do tej pory nie mogę uwierzyć w to, że Daniel przyjął zakład.
- Zakład? - powtórzyła Robina zdziwiona.
- Młody Travers podobno powiedział, że jeśli ktoś dobrze powozi,
to potrafi rozpędzić konie przy każdej pogodzie. Exmouthowi
naturalnie nie brak umiejętności powożenia, sama pani wie. -
Wzruszył ramionami. - Nie chcę przez to powiedzieć, że nigdy nie
przyjąłby zakładu. Dżentelmenom czasem się to zdarza. Jednak jestem
przekonany, że nie naraziłby życia koni, a tym bardziej żony,
wybierając taką niebezpieczną trasę. To mi wygląda bardzo
podejrzanie.
Rzeczywiście, przyznała w myśli Robina. Daniel nie dopuściłby
się takiej lekkomyślności, a już na pewno nie dla wygrania zakładu.
Sir Percy się nie mylił, ta wersja wydarzeń wydawała się mało
prawdopodobna.
Tego samego wieczoru po położeniu się do łóżka Robina
zadumała się nad rozmową z sir Percym. Była to bardzo interesująca
wymiana zdań i dostarczyła jej wiele materiału do przemyśleń.
Naturalnie nie tylko ta część wieczoru była przyjemna, przypomniała
sobie, otulając się prześcieradłem. Dobrze czuła się również w
towarzystwie pana Fredericka Ainsleya, z którym dwukrotnie
tańczyła.
Drobne rozczarowanie przeżyła jedynie z powodu Daniela, który
ani razu nie zaprosił jej do tańca. Natomiast zrobił to niezwykle
przystojny lord Phelps, budząc tym zazdrość zaproszonych panien w
salonie i ściągając na nią spojrzenia wszystkich gości.
Nagle zmarszczyła czoło, porażona niespodziewaną myślą.
Cyganka na jarmarku przepowiedziała jej spotkanie z przystojnym
młodym człowiekiem w najbliższej przyszłości. I tak właśnie się
stało! Najdziwniejsze, że gdy tańczyła z lordem Phelpsem, w ogóle
nie robiło to na niej wrażenia. Czuła się zupełnie inaczej niż dwa
wieczory wcześniej, gdy wirowała w walcu w objęciach Daniela. Było
to bardzo dziwne!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Następnego ranka Robinie wydawało się, że kołatka w ogóle nie
milknie. Pierwszym gościem był pan Frederick Ainsley, który
przyszedł wyłącznie w tym celu, by zaproponować spacer po parku.
Normalnie przyjęłaby takie zaproszenie z radością, ale ponieważ
była już umówiona z Danielem na przejażdżkę kolaską, a takiej
atrakcji nie wyrzekłaby się łatwo bez ważnej przyczyny, uprzejmie
odmówiła panu Ainsleyowi, acz w zamian za to z ochotą przyjęła
propozycję wspólnej przechadzki następnego popołudnia.
Gdy tylko przemiły pan Ainsley zakończył wizytę, przyszła
gospodyni poprzedniego wieczoru wraz z synem. Okrutne światło
dnia bynajmniej nie polepszyło zmęczonego wyglądu lady Phelps,
zgoła inaczej rzecz przedstawiała się natomiast z jej jedynakiem. Gdy
usiadł na kanapie obok Robiny, przypominał złotowłosego Apolla, a
wrażenie potęgowały promienie słońca, wlewające się przez okno do
pokoju.
Daniel, który wkrótce po śniadaniu wycofał się do biblioteki z
zamiarem napisania obszernej odpowiedzi na list rządcy, widocznie
usłyszał tym razem dźwięk kołatki, bo na chwilę zawitał do gości.
Konwersacja zeszła na współczesne mody w malarstwie i sztuce w
ogóle, który to temat, co Robina odkryła poprzedniego wieczora,
bardzo odpowiadał lordowi Phelpsowi, mającemu w tej materii
głęboką wiedzę.
Przy pierwszej nadarzającej się sposobności Daniel spytał jednak
swego młodego gościa, czy chciałby obejrzeć interesujący pejzaż,
wiszący w bibliotece nad kominkiem. Zaproszenie zostało przyjęte ze
skwapliwością, chociaż Robina nie miała pewności, czy było to
spowodowane szczerą chęcią obejrzenia obrazu, czy może raczej
wzmianką Daniela o czymś mocniejszym niż herbata, którą właśnie
podał kamerdyner.
Lady Exmouth bystro zauważyła ukradkowy uśmiech igrający na
uroczej twarzy panny, którą już wkrótce miała nadzieję zwać synową,
toteż bardzo się zainteresowała, co też lęgnie się w tej główce. Milady
była w każdym calu realistką i świetnie zdawała sobie sprawę z tego,
że nieoczekiwane wejście na scenę tak przystojnego młodzieńca może
spowodować nieoczekiwane kłopoty.
Przeżyła jednak niemałą satysfakcję, widząc, że jej młoda
protegowana nie wydaje się w najmniejszym stopniu zasmucona
nagłym usunięciem tego adonisa ze sfery jej wpływów. W
odróżnieniu od Robiny lady Phelps odprowadziła dżentelmenów
wzrokiem, a gdy tylko drzwi za nimi ostatecznie się zamknęły,
zwróciła się do przyjaciółki i złożyła jej kondolencje z powodu
odejścia żony Daniela.
- Co za przerażająca tragedia. Clarissa była taką piękną niewiastą!
Pamiętam, ile było w niej życia.
- To prawda - przyznała lady Exmouth, podając gościowi herbatę
w porcelanowej filiżance. - Na szczęście Daniel powoli dochodzi do
siebie. Czas spędzony w Londynie bardzo dobrze mu zrobił.
Lady Phelps zerknęła znacząco w stronę Robiny.
- Miło mi to słyszeć. Daniel wciąż jest stosunkowo młodym
człowiekiem, bo jeśli pamięć mnie nie myli, nie skończył jeszcze
trzydziestu sześciu lat. Nie można mu pozwolić, by na zawsze
pogrążył się w żałobie.
Znów spojrzała na Robinę, tym razem znacznie bardziej
bezpośrednio.
- A ty, moja droga, czy jesteś zadowolona z pobytu w Brighton?
- Bardzo, proszę pani. Lady Exmouth i jej syn są dla mnie
wyjątkowo uprzejmi.
- Niedorzeczność, dziecko! To raczej dla mnie twój pobyt jest
wielką radością. Obecność mężczyzn bywa bardzo użyteczna, ale i tak
potrzebne jest również towarzystwo osób tej samej płci. Robina jest
najstarszą córką lady Elizabeth Finedon i Williama Percevala,
Augusto - wyjaśniła lady Exmouth, zakończywszy rozdzielanie
herbaty.
- Ach, tak! Naturalnie. Twój papa jest duchownym, prawda, moja
droga?
- Tak, proszę pani. Pastorem w Abbot Quincey.
- Jestem przekonana, że zacny z niego człowiek. Dobrze
pamiętam twoją mamę. Masz zapewne młodsze rodzeństwo, jak
wnoszę.
- Trzy siostry.
- Jakże szczęśliwi są twoi rodzice! Mnie Bóg pobłogosławił tylko
jednym dzieckiem. - Zwróciła się do przyjaciółki. - Za to mamy
naprawdę dobre dzieci, czyż nie, Lavinio?
- Bardzo. A Simon jest w dodatku bardzo przystojny, Augusto.
Lady Phelps pozwoliła sobie na wątły uśmiech.
- Niestety, choć przystojny, to słabej konstytucji.
Po tym stwierdzeniu kącik ust lady Exmouth niebezpiecznie
drgnął, co nie uszło uwagi Robiny. Jej opiekunka bez wątpienia
dzieliła z nią opinię na temat lorda Phelpsa i uważała go za okaz
zdrowia, na co zresztą wskazywały jego gładka cera, skrzące się oczy
i masa lśniących, bardzo jasnych pukli.
Chociaż lady Exmouth z pewnością nie przyznałaby tego wprost,
Robina odniosła nieodparte wrażenie, że spotkanie po latach nie
całkiem spełniło jej oczekiwania. Z półsłówek wychwyconych przez
Robinę podczas jazdy powozem do domu poprzedniego wieczoru
wynikało zupełnie jednoznacznie, że zdaniem lady Exmouth jej
dawna przyjaciółka zmieniła się pod wieloma względami nie do
poznania, i to bynajmniej nie na lepsze.
Robina pamiętała też wyraz twarzy matki Daniela, jaki
zauważyła, gdy ta siedziała z lady Phelps przy deserze, po wybornej
kolacji podanej poprzedniego wieczoru. W oczach damy majaczył
ślad zniecierpliwienia i chyba znudzenia.
Teraz jednak lady Exmouth nie wydawała się znudzona, z trudem
bowiem powściągała wesołość.
- Wszystkie dzieci chorują od czasu do czasu - powiedziała. - Nie
da się tego uniknąć, Augusto. Ponadto jestem pewna, że ostatnio nie
masz powodów do troski o Simona. Wygląda bardzo zdrowo.
- Och, moja droga, pozory często mylą. On wcale nie jest taki
krzepki, jak się zdaje. Poza tym musi udźwignąć na swoich młodych
ramionach niemałą odpowiedzialność. Nie jest tajemnicą, że majątek
przeszedł na jego nazwisko w opłakanym stanie. Na szczęście Simon
nie odziedziczył słabości swojego ojca i sytuacja znacznie się
polepszyła. - Frasobliwa mina damy została jeszcze zaakcentowana. -
Wciąż jednak dobry ożenek jest dla Simona koniecznością.
- W takim razie, Augusto - odrzekła bezceremonialnie lady
Exmouth - nie pojmuję, co, u licha, sprowadziło was tutaj, do
Brighton. Naprawdę dobre partie można znaleźć tylko podczas sezonu
w Londynie.
Dźwięczny śmiech lady Phelps zabrzmiał w bardzo wymuszony
sposób.
- Och, nie, moja droga! Nie przyjechaliśmy tutaj z nadzieją
znalezienia Simonowi stosownej żony. On wciąż jeszcze jest bardzo
młody i tymczasem nie zamierza zakładać rodziny. Naturalnie gdyby
spotkał odpowiednią pannę i ją pokochał, byłby to szczęśliwy traf, ale
w grancie rzeczy przyjechaliśmy tutaj poszukać trochę odmiany, a
przy okazji odetchnąć świeżym nadmorskim powietrzem.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa tak właśnie było, bo
gdyby sądzić po wyglądzie, wdowa, w odróżnieniu od syna, powinna
podreperować zdrowie w kurorcie. Nawet jednak jeśli doskwierała jej
słabość fizyczna, to Robina ani przez chwilę nie odniosła wrażenia, by
damie brakowało ambicji lub, na przykład, sprytu.
Siłą rzeczy zastanawiała się więc, czy lady Phelps dopuściłaby do
tego, by przeciekła jej przez chciwe, kościste palce wyśmienita okazja
zapewnienia synowi bogatej żony, gdyby - rzecz jasna - odpowiednia
dziedziczka zawitała do Brighton podczas ich pobytu.
Czy Simon Phelps aprobował te plany co do swojej przyszłości?
Robina naturalnie nie mogła tego wiedzieć. Jednak w miarę jak mijały
dni i często spotykała go w towarzystwie - co w takim miasteczku jak
Brighton było nieuniknione, na wszystkie przyjęcia i bale zapraszano
tu bowiem tych samych ludzi - wyrobiła sobie pogląd, że jest to nader
beztroski
młodzieniec,
przejawiający
niewiele
ambicji
i
zainteresowań, które nie dotyczyłyby poezji i sztuki.
Nigdy nie wykazywał chęci uczestniczenia w jakichkolwiek
męskich rozrywkach na świeżym powietrzu i wydawał się całkiem
zadowolony z możliwości towarzyszenia matce wszędzie, gdzie tylko
sobie życzyła. Wieczorami pokazywali się więc w salonach, a za dnia
składali w miasteczku wizyty jej przyjaciołom.
Ponieważ zaś byli regularnymi gośćmi również w domu lorda
Exmoutha, Robina nie potrzebowała długich obserwacji, by nabrać
przekonania, że ich wizyta zazwyczaj zbiegała się w czasie z
opuszczeniem domu przez Daniela. W następstwie tego zaczęła
widywać Daniela dużo rzadziej niż do tej pory. Niewątpliwie winę za
to ponosiły właśnie częste odwiedziny lady Phelps.
Z nadejściem lipca do Brighton zjechała następna grupa gości, a
wśród nich również dobrzy znajomi Robiny z hrabstwa Northampton,
Olivia Roade Burton i jej siostra Beatrice z poślubionym przez nią
niedawno czarującym lordem Ravensdenem. Wizyty u Ravensdenów i
zacieśniająca się przyjaźń z panem Frederickiem Ainsleyem, który w
odróżnieniu od lorda Phelpsa nie stronił od świeżego powietrza i
spacerów, sprawiły, że i Robina często przebywała poza domem.
Do Brighton przybył również przyjaciel Daniela, Montague
Merrell, toteż naturalną koleją rzeczy Daniel chętnie spędzał z nim
czas i poświęcał go typowo męskim sprawom. Łatwo zrozumieć, że z
tego powodu wieczorami nie zawsze mógł towarzyszyć matce i
Robinie. Nie stanowiło to szczególnego problemu, tyle że Robina
zaczęła tęsknić za Danielem.
Nie chciała się do tego przyznać nawet przed sobą, póki nie
została postawiona w przymusowej sytuacji, gdy pewnego ranka przy
śniadaniu Daniel oznajmił, iż przeprowadzi się na pewien okres do
domu Merrella.
- Wielkie nieba, Danielu, po co? - spytała lady Exmouth, zwięźle
wyrażając w ten sposób również myśl Robiny.
- Może wyleciało ci to z pamięci, mamo, ale dziś mają przyjechać
twoje wnuczki.
- I co z tego? Mamy dość miejsca w domu, by wszystkim było
wygodnie. Absolutnie nie widzę takiej konieczności, żebyś się
wyprowadzał.
- Może rzeczywiście - przyznał, zerkając na Robinę, która przez
cały czas pilnie czytała list, położony przy talerzu - ale wszystkim
wam będzie dużo wygodniej, jeśli jednak się przeniosę. Poza tym
stanowczo nie zgadzam się na przydzielenie pannie Halliwell pokoju
na strychu. Ona nieustannie służy pocieszeniem i wsparciem
dziewczętom, odkąd zmarła ich matka, nie pozwolę więc traktować jej
jak służącej. Hanna z Lizzie mogą zamieszkać w moim pokoju, a
panna Halliwell w sąsiednim.
Najwidoczniej lady Exmouth w pełni podzielała względy Daniela
dla guwernantki jego córek, gdyż po chwilowym zastanowieniu
skinęła głową na znak zgody.
- Dobrze. Czyli wszystko ustaliliśmy - stwierdził Daniel,
uznawszy sprawę za zamkniętą, po czym zwrócił się do Robiny, która
nadal w zadumie śledziła treść listu. - Jest pani dzisiaj bardzo
milcząca. Ufam, że nie otrzymała pani złych wiadomości z domu.
- Słucham... ? Ach, nie, skądże. Tylko trochę plotek i ploteczek.
Moja rodzina niecierpliwie oczekuje przybycia kuzynki. Tymczasem
zresztą kuzynka już zapewne przybyła.
Robina zmusiła się do spojrzenia na Daniela z nadzieją, że nie
widać po niej wielkiego rozczarowania, jakie odczuła na wiadomość o
jego rychłej wyprowadzce z domu.
- Być może pamięta pan, jak opowiadałam mu, że mama
zaproponowała dach nad głową kuzynce Deborze po tym, jak mama
kuzynki, a moja ciotka Frances, zmarła w ubiegłym roku. Ośmielę się
wyrazić przypuszczenie, że plebania nieodwracalnie się zmieni, gdy
tylko kuzynka rzeczywiście tam zamieszka. Droga Debora zbyt często
staje się ofiarą nieszczęśliwych wypadków. - Zajrzała do listu. - Poza
tym jednak mama pisze tylko, że tymczasem jeszcze nikogo nie
oskarżono o zamordowanie markiza Sywell.
- Równie dobrze może się okazać, że jest to jedna ze spraw, które
nigdy nie zostają rozwiązane - wyraził przekonanie Daniel po chwili
namysłu. - Chociaż z tego, co niedawno powiedział mi Merrell,
wynika, że regent bardzo chciałby wyjaśnić tę historię.
Lady Exmouth zmarszczyła czoło.
- Dlaczego, twoim zdaniem? Mam nadzieję, że Sywell nigdy nie
był przyjacielem regenta.
- O ile wiem, markiz nie był niczyim przyjacielem - odrzekł
Daniel, dając upust swemu sarkastycznemu poczuciu humoru. - Nie w
tym rzecz. Po prostu regent nie jest zadowolony, gdy dowiaduje się,
że jeden z parów został, hm, zgładzony. Dość było w ostatnich latach
podobnych incydentów po drugiej stronie Kanału. Nasz przyszły król
nie życzy sobie nic podobnego u nas i prawdę mówiąc, trudno go o to
winić. Po co nam bandy rewolucjonistów podrzynające gardła
arystokratom? Zawsze mogłaby wtedy przyjść kolej i na mnie!
- Jestem jedyną osobą, która mogłaby cię zamordować, a to
dlatego że opuszczasz mnie w taki sposób! - odpowiedziała jego
matka. - Dzięki Bogu, że wciąż mam drogą Robinę do towarzystwa.
Poważnie zastanawiam się nad tym, żeby po zakończeniu sezonu
namówić ją na wspólny powrót do Bath. Mogłaby zamieszkać tam na
stałe. Jestem przekonana, że ona nigdy by mnie nie opuściła!
- Jeśli nie będziesz bardzo ostrożna, mamo - ostrzegł ją Daniel,
którego uśmiech powoli topniał, a spojrzenie stawało się wyjątkowo
skupione - możesz przypadkiem osiągnąć całkiem odwrotny skutek.
Ponieważ Daniel był zajęty przenoszeniem części swojego
osobistego dobytku do domu przyjaciela, Robina musiała z
konieczności zrezygnować z lekcji powożenia kolaską.
Pozostała więc w domu i razem z lady Exmouth przyjmowała
gości, którzy przez ostatnie przedpołudnia niezmiennie napływali
szerokim strumieniem. Po lunchu postanowiła jednak zaczerpnąć
świeżego powietrza, bardzo się więc ucieszyła, gdy akurat w
najodpowiedniejszej chwili pojawił się pan Frederick Ainsley i
zaproponował jej swoje towarzystwo.
Pan Ainsley był ledwie średniego wzrostu i poza parą czystych,
bardzo bystrych, szarych oczu nie miał w swym wyglądzie niczego,
co zwracałoby na niego uwagę, dlatego z pewnością nie odpowiadał
gustom dam.
W odróżnieniu od lorda Simona Phelpsa, który budził
powszechne zainteresowanie wszędzie, gdzie się pojawił, pan Ainsley
mógł nawet być obecny na przyjęciu, a większość gości i tak o tym
nie wiedziała. Mimo to Robina zdecydowanie przedkładała jego
towarzystwo nad towarzystwo przystojnego, młodego lorda.
Uważała, że liczne zalety pana Ainsleya rekompensują jego
niepozorność. Był on pod każdym względem dżentelmenem,
eleganckim i troskliwym. Umiał ciekawie prowadzić rozmowę w
odróżnieniu od Simona Phelpsa, który raz po raz zdawał się odpływać
w swój własny świat, pozostawiając Robinę z mocnym
przeświadczeniem, że nie słyszał ani jednego jej słowa.
Robina przekonała się, że ilekroć dotrzymuje jej towarzystwa pan
Ainsley, czas upływa podejrzanie szybko. Ten spacer nie był
wyjątkiem, wróciła więc do domu później, niż zamierzała, i weszła do
sieni akurat w chwili, gdy kamerdyner dowodził roznoszeniem
mnóstwa pozostawionych tam bagaży.
Pod wpływem tego widoku zrezygnowała z pójścia na górę, aby
zdjąć czepek i uczesać włosy, i skierowała się prosto do głównego
salonu, gdzie zgodnie z oczekiwaniami zastała córki Daniela, siedzące
razem z babką na kanapie, oraz kobietę w prostej, szarej sukni,
zajmującą fotel obok. Obecny był również sam Daniel. Natychmiast
po wejściu Robiny wstał z fotela i powitał ją okrzykiem:
- Ha, w końcu wraca nasz wędrowiec!
Można to było odebrać także jako łagodną przyganę. Ale jeśli
nawet taki miał cel, to złagodził wymowę swoich słów ciepłym
uśmiechem i przyjaznym gestem zaprosił Robinę bliżej.
- Panno Perceval, proszę pozwolić, że przedstawię moje córki,
Hannę i Elizabeth.
Robina i jej trzy siostry nie wyglądały naturalnie jednakowo,
mimo to na pierwszy rzut oka było widać, że są spokrewnione. Nie
powiedziałoby się tego o dwóch dziewczętach, które stanęły teraz
przed Robina i dygnęły. Nawet ich dygi różniły się między sobą
zręcznością i elegancją.
Ciemnowłosa Hanna miała łagodne, piwne oczy i przypominała z
urody ojca. Lizzie prawdopodobnie przypominała swą piękną matkę,
miała bowiem jasną karnację, niesamowicie niebieskie oczy i
mnóstwo blond loczków.
Szybko okazało się, że różnice dotyczą także charakteru. Hanna
wydawała się dorosła jak na swoje dwanaście lat, była cicha i dbała o
maniery. Lizzie, czego nie dało się ukryć, miała niewyczerpaną
energię dziewięcioletniego dziecka i była w ruchu praktycznie bez
przerwy. Chcąc przedstawić pannę Halliwell, ojciec zdołał ją jednak
bez trudu namówić, żeby jeszcze na chwilę usiadła przy babci.
Robina miała dotąd nieliczne kontakty z guwernantkami. Jej
rodziców nie było stać na luksus zatrudnienia prywatnego
nauczyciela, więc ona i siostry zdobywały wykształcenie na plebanii,
uczone przez rodziców, którzy byli oczytani i dużo wiedzieli.
We wsi przez te wszystkie lata może ze dwie guwernantki zostały
zatrudnione, a przyjaciółka Robiny, lady Sophia Cleeve, naturalnie
pobierała nauki u prywatnych nauczycielek, z których wszystkie - jak
Robina sięgała pamięcią - były dość podobne: chuderlawe, w średnim
wieku i nosiły okulary. Panna Halliwell nie pasowała do tego
stereotypu, na pewno nie skończyła jeszcze bowiem trzydziestu lat i
miała smukłą, kształtną, bardzo atrakcyjną figurę.
- Zanim pani do nas dołączyła - zwrócił się Daniel do Robiny, gdy
oboje usiedli - rozmawialiśmy o tym, co moglibyśmy wymyślić na
jutro, żeby dziewczęta się nie nudziły. Czy ma pani jakiś pomysł?
- Jeśli utrzyma się ładna pogoda - odrzekła po chwili
zastanowienia - a wszystko wskazuje na to, że tak, moglibyśmy
wybrać się gdzieś na piknik.
Propozycja zyskała natychmiastową aprobatę obu dziewcząt, a
zwłaszcza Hanny, która bardzo chciała wziąć szkicownik i utrwalić na
papierze jakiś widok z okolicy.
- A zatem to mamy ustalone - powiedział dobrotliwie Daniel. -
Musimy tylko wybrać miejsce pikniku. Czy w tej kwestii coś się pani
nasuwa, panno Perceval?
Robina wiedziała, że oblała się rumieńcem, takie wrażenie
wywarł na niej uśmiech Daniela. Pozostała jej nadzieja, że te kolory
na twarzy będzie można przypisać skutkom przechadzki, z której
właśnie wróciła.
- Kiedy dawał mi pan pierwszą lekcję powożenia kolaską,
mijaliśmy bardzo ładny las. Niedaleko tego miejsca, gdzie odbywa się
targ - wyjaśniła, gdy Daniel zmarszczył czoło. - O ile pamiętam,
powiedział pan, że w pobliżu są ruiny klasztoru, a to, jak sądzę, jest
doskonały obiekt do szkicowania.
- A, tak! Już wiem, co ma pani na myśli. Jeśli dobrze pamiętam,
po rzeczce zawsze pływa tam kilka par łabędzi. - Została nagrodzona
kolejnym ciepłym uśmiechem. - Mądra z pani osóbka, panno
Perceval. Wymyśliła pani idealne miejsce. Jest tam dość cienia dla
mamy, w razie gdyby zrobiło się gorąco, i las dla tych spośród nas,
którzy będą mieli dość energii na spacer.
- Uczysz pannę Perceval powozić kolaską, papo? - spytała Hanna.
Gdy zmarszczyła czoło, jej podobieństwo do ojca jeszcze się
uwidoczniło. - Mamy nigdy nie uczyłeś.
- Mama nigdy nie wyrażała najmniejszego zainteresowania taką
możliwością, w odróżnieniu od panny Perceval, która nieustannie
zaskakuje mnie licznymi zainteresowaniami.
- A mnie też nauczysz, papo? - spytała pełna entuzjazmu Lizzie.
- Może. Ale musisz być trochę starsza i potrafić spokojnie
siedzieć przez przynajmniej dwie minuty - zażartował i wstał, bo do
pokoju weszła pokojówka z tacą z herbatą. - Tymczasem zostawimy
babcię, żeby mogła wypić herbatę, a my wyjdziemy na dwór i tam
dostaniemy lody z lemoniadą.
- Czy dobrze mi się zdaje, że pani pochodzi z tej części kraju,
panno Halliwell? - spytała lady Exmouth, gdy jej syn z córkami
opuścili pokój.
- Tak, proszę pani, to prawda - odpowiedziała z nieskazitelną
poprawnością.
- Wspominała pani, zdaje się, o krewnych wciąż mieszkających w
okolicy.
- Tak, milady. Mieszka tu mój brat z rodziną. On uczy w szkole
znajdującej się około pięciu mil od Brighton.
- W takim razie, moja droga, powinnaś skorzystać z okazji i
złożyć mu wizytę. Może nawet wybierzesz się tam na cały dzień
właśnie jutro? - podsunęła. - Mój syn na pewno nie będzie miał nic
przeciwko temu, żebyś wzięła mniejszy powóz. Nam będzie
wygodniej podróżować w większym. Poza tym Daniel pewnie zechce
pojechać kolaską.
Uszczęśliwiona mina panny Halliwell dowodziła, że ta
wielkoduszna propozycja została przyjęta z wdzięcznością. Nie
ulegało jednak wątpliwości, że guwernantka nie zwykła zaniedbywać
swych obowiązków, powiedziała bowiem:
- Ale przecież jutro będę z pewnością potrzebna, żeby zająć się
dziewczętami podczas pikniku.
- Jestem pewna, że sobie poradzimy. Panna Perceval ma trzy
młodsze siostry, więc dobrze umie zabawiać młode damy. Zatem
wszystko ustalone.
Lady Exmouth uśmiechnęła się do Robiny i poprosiła ją o nalanie
herbaty, a potem znowu zwróciła się do guwernantki.
- Powiem ci przy okazji, moja droga, że łączy was z panną
Perceval znacznie więcej niż tylko umiejętność opieki nad
dziewczętami. Jej ojciec też jest duchownym.
Konwersacja w naturalny sposób zeszła na pracowite, lecz
przyjemne życie na wiejskiej plebanii. Okazało się, że panna Halliwell
w dzieciństwie straciła matkę i musiała wziąć na siebie obowiązek
prowadzenia domu. Gdy jej starszy brat się wyprowadził, przyjąwszy
posadę nauczyciela, została przy ojcu i mieszkała z nim aż do jego
śmierci przed czterema laty.
Wtedy niemal z dnia na dzień parafia przeszła w inne ręce, a ona
została bez dachu nad głową. Postanowiła więc iść w ślady brata, a że
sprzyjało jej szczęście, wkrótce znalazła zatrudnienie u rodziny
Exmouthów.
Po wysłuchaniu tej niedługiej opowieści o losach panny Halliwell
Robina zaczęła chyba pierwszy raz w pełni zdawać sobie sprawę z
tego, jak często uważała, że coś należy jej się od życia, podczas gdy w
rzeczywistości była bardzo uprzywilejowana w porównaniu z
wieloma innymi dziećmi duchownych.
W odróżnieniu od niedawno zmarłego pana Halliwella, jej ojca
było stać na zatrudnienie służby do wykonywania cięższych prac
domowych. Nikt nie kazał jej sprzątać, gotować ani rozpalać ognia.
Nie miała obowiązku uprawiać warzywnika, aby zaoszczędzić trochę
pieniędzy.
Musiała też postawić sobie pytanie, ile córek duchownych mogło
się poszczycić sezonem w Londynie. Ilu spośród nich zdarzyło się tak
jak jej teraz siedzieć w wytwornym salonie i częstować obecnych
herbatą, jakby były paniami domu i miały wszelkie prawo to robić?
Przystosowała się do tego uprzywilejowanego życia z taką
łatwością, jakby urodziła się arystokratką. W gruncie rzeczy przez
ostatnie kilka miesięcy po prostu żyła jak w bajce, był więc najwyższy
czas skończyć z głupimi rojeniami i spojrzeć prawdzie w oczy.
Przecież jeśli nie otrzyma następnych propozycji małżeństwa i
wróci do Abbot Quincey, to w niezbyt odległej przyszłości sama może
być zmuszona do szukania posady u jakiejś arystokratycznej rodziny.
Wszak nie mogła wymagać od rodziców, by bez końca ją
utrzymywali, a to oznaczało, że zapewne któregoś dnia zostanie
guwernantką.
Panna Halliwell, trzeba powiedzieć, wydawała się całkiem
zadowolona ze swego losu. Ale ile guwernantek miało szczęście
znaleźć zatrudnienie w domu tak życzliwego i opiekuńczego
dżentelmena, jak lord Exmouth? Robina podejrzewała, że bardzo
niewiele.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Następnego ranka w sieni zebrała się niewielka, lecz bardzo
wesoła grupa amatorów pikniku. Panna Halliwell, przy pełnym
poparciu lorda Exmoutha, wyruszyła godzinę wcześniej, by spędzić
dzień z bratem i jego rodziną.
Robina, która już zdążyła zaskarbić sobie sympatię córek Daniela,
a zwłaszcza Lizzie, powoli dochodzącej do przekonania, że w pannie
Perceval odnalazła pokrewną duszę, z powodzeniem rozweselała
dziewczynki, opowiadając im o kolejnym ze swoich niezbyt
chlubnych dziecięcych wyczynów, gdy drzwi wejściowe się
otworzyły i do domu wszedł Daniel.
Ku zaskoczeniu zebranych tuż za nim dziarskim krokiem
wmaszerował do środka sir Percy Lovell w słomkowym kapeluszu na
głowie, ubrany w krzykliwą kamizelkę w żółtozielone paski, z
dziwacznie wyglądającą wiązanką kwiatów przy klapie surduta.
- Wielkie nieba! - zawołała lady Exmouth, spoglądając to na
kamizelkę, to na kwiaty. - Cóż pana do nas sprowadza, Percy? Chyba
nie chce pan przyłączyć się do naszego towarzystwa?
- Wręcz przeciwnie - zapewnił. - Wczoraj wieczorem, kiedy
spotkałem Exmoutha, wspomniał o małej przejażdżce. Uznałem, że
takiej okazji nie mogę stracić, więc się wprosiłem.
Niewątpliwie ani Hanna, ani Lizzie, nie miały nic przeciwko jego
obecności, o czym świadczyło entuzjastyczne powitanie. Sir Percy,
rozpromieniony niczym wyrozumiały wujek, natychmiast wręczył
Hannie bukiet i powiedział jej, że wyrasta na diabelnie urodziwą
pannę, po czym powiadomił Lizzie, że jest nieznośnym kociakiem,
którego powinno się prowadzać na szelkach, co przyprawiło małą o
chichot i spowodowało, że zaczęła jeszcze bardziej obskakiwać sir
Percy'ego.
- Ma pan fatalny wpływ na dzieci, Percy - oświadczyła lady
Exmouth i zerknęła karcąco w stronę innej osoby. - Niewątpliwie
jednak nie jest pan w tym odosobniony.
Daniel, który polecił lokajowi zmienić zabrudzony chodniczek w
kolasce, odwrócił się w porę, by usłyszeć tę uwagę.
- Czyżby?! - Z ukosa zerknął na winowajczynię.
W odpowiedzi otrzymał jedynie prowokacyjne spojrzenie
niebieskich oczu, które natychmiast wywołało na jego twarzy tak
czuły uśmiech, że sir Percy stanął jak wryty i tylko zamrugał
powiekami ze zdumienia.
Pełne znaczenie zdarzenia, którego był świadkiem, zostało
przezeń w lot zrozumiane. Dobrze wiedział, gdzie, a ściślej mówiąc z
kim, zdaniem jego dobrej przyjaciółki lady Exmouth jej syn ma
szukać w przyszłości szczęścia. Do tej chwili nie zdawał sobie jednak
sprawy z tego, że zabiegi damy odnoszą bardzo dobre skutki.
Zerknął w jej kierunku, szukając potwierdzenia swojego wniosku,
i zobaczył wspaniałą scenę poszukiwania czegoś w torebce. Jednak
niezaprzeczalną satysfakcję lady Exmouth zdradzały jej uniesione
kąciki ust.
- Na Jowisza! Tak... no tak. Czy nie powinniśmy już wyruszyć? -
Zgłosiwszy tę propozycję, jako pierwszy skierował się do wyjścia.
Obie dziewczynki, co zrozumiałe, chciały jechać kolaską z ojcem.
Gdy ten był zajęty lokowaniem ich na siedzeniu, jego uwagę
niespodziewanie zaprzątnął zbliżający się kłusem samotny jeździec.
W spojrzeniu, którym Daniel obdarzył Robinę, nie było tym
razem ani krzty czułości. Robina jednakże wydawała się zaskoczona
widokiem przybysza nie mniej niż inni, a lady Exmouth czym prędzej
przejęła inicjatywę, aby jej syn pod wpływem widocznego
rozdrażnienia nie powiedział przypadkiem czegoś, czego mógłby
potem żałować.
- O, dzień dobry, lordzie Phelps - powitała przybysza, który w
końcu zbliżył się do niewielkiego orszaku. - Ufam, że nie zamierzał
pan złożyć nam porannej wizyty, bo jak pan z pewnością zauważył,
właśnie wyruszamy na małą włóczęgę po okolicy.
- Wiem, milady. Liczyłem na to, że uda mi się zdążyć jeszcze
przed wyjazdem. Dowiedziałem się wcześniej od matki, że ma się
odbyć plener dla miłośników szkicowania, i postanowiłem wziąć w
nim udział. Naturalnie jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.
- Nie, skądże - oznajmiła lady Exmouth, usiłując wykrzesać z
siebie jak najwięcej entuzjazmu. Na wszelki wypadek nieco podniosła
głos, mając nadzieję, że zagłuszy tym niechętnie mruczącego coś pod
nosem sir Percy'ego. - Kucharka z pewnością przygotowała
dostatecznie obfity prowiant.
- Co panią, u licha, opętało, Lavinio, że pozwoliła pani temu
osobnikowi zabrać się z nami? - spytał stanowczym głosem sir Percy,
gdy wspiął się do powozu za damami i ostentacyjnie zatrzasnął drzwi,
żeby ostatniemu przybyszowi nie wpadło do głowy zrezygnować z
wierzchowca i zażyczyć sobie miejsca w pojeździe. - To doprawdy
impertynencja pojawiać się bez zapowiedzi i w taki sposób wpraszać.
- Ucieszne, że akurat od pana to słyszę, Percy - odparła. - Pan
zrobił dokładnie to samo.
- Pozwolę sobie jednak dostrzec dużą różnicę. Jestem od dawna
przyjacielem rodziny. Wiedziałem, że nie będziecie mieli obiekcji
przeciwko mojemu towarzystwu.
- A co skłania pana do przypuszczenia, że mam obiekcje
przeciwko obecności lorda Phelpsa, który postąpił dokładnie tak
samo?
- Pomyślałbym raczej, że to dość oczywiste, moja droga - odrzekł,
przesyłając znaczące spojrzenie jedynej osobie, zajmującej miejsce na
siedzeniu naprzeciwko. Ta, od chwili gdy powóz ruszył, niezmiennie
wyglądała przez okno. - Daniel nie był zachwycony powiększeniem
naszej kompanii. Zauważyłby to nawet głupiec.
- Och, nie sądzę, żeby poważnie się temu sprzeciwiał - odparła
lady Exmouth, bynajmniej nie starając się zniżyć głosu. - Zresztą
dlaczego miałby to robić, na miłość boską? Lord Phelps jest całkiem
nieszkodliwy, sam pan wie.
- Może i nieszkodliwy - przyznał, po czym dodał półgłosem: - Ale
piekielnie przystojny.
- Temu nie można zaprzeczyć. - Lady Exmouth postanowiła
jednak dowieść swojemu wypróbowanemu przyjacielowi, że jego
niepokój jest całkowicie bezpodstawny, zwróciła się więc do Robiny:
- Moja droga, czy zauważyłaś minę Hanny, gdy nadjeżdżał lord
Phelps?
Robina nie umiała powściągnąć uśmiechu.
- Owszem, proszę pani, i doprawdy chciałabym dostawać złotą
gwineę za każdym razem, gdy widzę u kogoś tę minę. Od czasu gdy
młody lord przyjechał do Brighton, byłabym już bogatą kobietą!
- Ale nie przypominam sobie, abyś ty przypatrywała się lordowi
w ten sposób chociaż raz, odkąd zostaliście sobie przedstawieni.
W oczach Robiny błysnęły wesołe ogniki.
- To dlatego, że zostałam zawczasu ostrzeżona. Cyganka, jak się
okazało, trafnie przepowiedziała mi, że poznam przystojnego
mężczyznę.
- Wielkie nieba! - Lady Exmouth objawiła szczere zdziwienie i
niemałe zainteresowanie. - Nie wiedziałam, że byłaś u wróżki,
dziecko. Kiedy? Czy niedawno?
- Tak. Kiedy lord Exmouth wziął mnie na pierwszą lekcję
powożenia kolaską, natknęliśmy się na koński targ i postanowiliśmy
obejrzeć go z bliska. Wróżka była jedną z miejscowych atrakcji.
- To niezwykle ciekawe, moje dziecko! I czego jeszcze się od niej
dowiedziałaś?
Robina uświadomiła sobie, że ostatnio podejrzanie dużo
zastanawia się nad słowami Cyganki. Najprawdopodobniej w głębi
serca miała nadzieję, że niejedna z jej przepowiedni się sprawdzi.
Myśl o tym, że oczekuje ją beztroskie i szczęśliwe życie, była bardzo
krzepiąca, naturalnie jednak Robina ze wszystkich sił starała się
zachować rozsądny dystans wobec tych nadziei.
- Niewiele, proszę pani. - Wzruszyła ramionami. - Nie należy
traktować cygańskich wróżb zbyt poważnie.
- Co do przystojnego mężczyzny z pewnością miała rację. Czy
przypadkiem nie przepowiedziała ci małżeństwa?
- Phi! - niezbyt grzecznie przerwał te dociekania sir Percy, czym
zasłużył sobie na zniecierpliwione spojrzenie przyjaciółki. - Sama
dobrze pani wie, że to tylko czcza gadanina. A jeśli nawet Cyganka
przepowiedziała obecnej tu pannie Robinie małżeństwo, to mam
wielką nadzieję, że nie z tym bufonem, który jedzie obok.
Lady Exmouth z największym wysiłkiem zdołała powstrzymać
wybuch śmiechu.
- Jest pan nieuprzejmy, Percy. Wprawdzie nie twierdzę, że lord
Phelps to wybitnie zajmujący rozmówca, ale z pewnością nie można
uznać go za prostaka.
- Na mnie sprawia właśnie takie wrażenie. Czy kiedykolwiek
próbowała pani prowadzić konwersację z półgłówkiem? Taki z byle
powodu zamyka się w swoim świecie i już go nie ma. - Wzruszył
ramionami. - Przypuszczam zresztą, że był zmuszony do przyjęcia
takiej taktyki, żeby odciąć się od swojej matki, choćby tylko duchowo
- ciągnął, starając się zachować fair wobec lorda. - Ona nie odstępuje
syna na krok. Ciąga go ze sobą wszędzie.
- Owszem, też to zauważyłam - musiała przyznać lady Exmouth.
- I powiem pani coś jeszcze - mówił coraz bardziej zaaferowany
sir Percy. - Nie wolno dać się oszukać tym zamglonym oczom
Augusty. Ona jest chytra jak lisica. A do tego bezwzględna niczym
lichwiarz! Słyszałem z dobrego źródła, że przyjechała do Brighton
wyłącznie dlatego, że nie musiała z własnej sakiewki opłacić pobytu.
Dom wynajęła początkowo jej siostra, ale późną wiosną zaniemogła i
wtedy zaproponowała go Auguście. A ta naturalnie skorzystała z
okazji. I bez wątpienia nie zapłaciła siostrze ani pensa odstępnego!
Lady Exmouth nie słyszała tej plotki, ale wcale nie zdziwiłaby się,
gdyby prawda istotnie tak wyglądała.
- Augusta, niestety, bardzo się zmieniła. To już nie jest
przyjaciółka, jaką pamiętam z dawnych lat.
- Święta prawda. Dlatego musi pani uważać, moja droga - ostrzegł
ją sir Percy. - Słyszałem również pogłoskę, że Augusta zamierza
zostać w Anglii aż do przyszłego roku. Jej rodzina nie ma już
posiadłości w naszym kraju, więc nie wykluczam, że lady Phelps
postanowiła żerować na dawnych przyjaźniach. Jeśli nie zachowa pani
ostrożności, wprosi się na jesień do Bath i będzie pani skazana na jej
towarzystwo.
- Jeśli spróbuje, to spotka ją srogi zawód - oznajmiła dama. -
Tymczasem jeszcze nie jestem zdecydowana. Wprawdzie chciałabym
z końcem lata wrócić do Bath, ale jest też taka możliwość, że pojadę z
Danielem do Courtney Place.
Sir Percy nawet nie starał się ukryć zaskoczenia.
- Po co, u licha? Daniel już całkiem ozdrawiał. W tak dobrej
dyspozycji nie widziałem go od lat.
- Naprawdę tak pan sądzi? - Lady Exmouth bardzo wysoko ceniła
opinię sir Percy'ego na wszystkie tematy. - Może wobec tego wcale
nie muszę zastanawiać się nad pobytem w Kencie.
- Stanowczo nie - zapewnił ją rozmówca. - Po wypadku była inna
sytuacja. Wtedy sam uważałem, że pani wsparcie byłoby mu bardzo
potrzebne. Właśnie dlatego pozwoliłem sobie przyjechać po panią do
Bath.
- Jestem panu za to dozgonnie wdzięczna, Percy - odpowiedziała,
przesyłając mu ciepły uśmiech.
- Och, to nie był dla mnie żaden kłopot. - Pokręcił głową, bo
obrazy tamtych dni wciąż składały się w jego umyśle na żywe,
plastyczne wspomnienie. - Uważam, że Exmouth już odzyskał siły i
może sam decydować o swojej przyszłości, więc jeśli chcesz
skorzystać z mojej rady, droga Lavinio, pozwól mu na trochę
samodzielności. Będzie ci za to wdzięczny - dodał, mierząc
przyjaciółkę znaczącym spojrzeniem.
Robina, która w milczeniu przysłuchiwała się tej rozmowie,
podzielała zdanie sir Percy'ego. Wprawdzie nie była tak pewna jak on,
czy Daniel już doszedł do siebie po stracie żony, ale uważała, że jest
w stanie zająć się własnymi sprawami bez pomocy matki, mimo że
lady Exmouth miała jak najlepsze intencje.
Na szczęście Daniel dobrze orientował się w terenie i bez trudu
znalazł zakątek zaproponowany przez Robinę. Skręcił z głównego
traktu, by zatrzymać kolaskę w cieniu potężnego cisu. Podczas gdy
Robina i lady Exmouth zastanawiały się nad wyborem odpowiedniego
miejsca na rozłożenie rzeczy, Daniel zorganizował wynoszenie z
powozu koców i koszyków z prowiantem.
Po rozstawieniu jedzenia na trawie w powietrzu uniósł się
smakowity zapach pieczonych kurcząt, co natychmiast obudziło
apetyt sir Percy'ego, który bez ociągania wyraził pogląd, że należy
przystąpić do badania zawartości koszyków, zanim szampan
niestosownie się ogrzeje.
Ponieważ nikt nie zgłosił sprzeciwu, lady Exmouth poleciła
służbie podać jedzenie i napoje. Wszyscy z wyjątkiem lorda Phelpsa,
bardzo powściągliwego w zaspokajaniu głodu, z dużym entuzjazmem
kosztowali kolejne dania przygotowane na tę okazję przez kucharkę.
Dlatego nikt nie czuł potem zbytku energii i gra w krykieta,
zaproponowana wcześniej przez Daniela dla sprawienia przyjemności
Lizzie, została odłożona na czas potrzebny żołądkom, aby poradzić
sobie z obfitym posiłkiem.
Hanna, zachęcona przykładem lorda Phelpsa, postanowiła
szkicować. Uznano, że najbardziej malowniczy widok ruin klasztoru
rozciąga się od strony dużego lasu, zasłaniającego znaczną część
horyzontu. Skrajem lasu płynęła zakolami rzeka, a ruiny znajdowały
się wśród drzew na drugim jej brzegu.
Po rozłożeniu koca na bujnej trawie, o kilka jardów od stanowiska
lorda Phelpsa, Robina usiadła między dwiema dziewczynkami.
Hannę, zręczną rysowniczkę, bardzo szybko pochłonął temat,
natomiast jej siostra jeszcze szybciej straciła zainteresowanie
szkicowaniem, uległa jednak perswazjom i zgodziła się wytrwać przy
pracy do czasu, aż przyjdzie ojciec.
Daniel przystanął, by zerknąć przez ramię lordowi Phelpsowi i
odniósł wystarczająco korzystne wrażenie, by kilka razy z uznaniem
skinąć głową. Potem odwrócił się i wolno ruszył ku dziewczętom.
- Phelps niezaprzeczalnie ma talent - zauważył półgłosem, gdy
podszedł do koca.
Umiejętności swojej starszej córki również szczodrze wychwalał.
Zdołał
nawet
powiedzieć
coś
pochlebnego
o
pośpiesznie
nagryzmolonym szkicu Lizzie, w który autorka włożyła niezbyt wiele
serca. W końcu stanął przy Robinie.
- Zastanawiam się, co powiedzieć o tym rysunku - odezwał się w
końcu, przyjrzawszy się z uwagą ostatniemu dziełu.
Robina zdołała zapanować nad sobą i dalej rysowała ze skupioną
miną, jakby to nie jej praca była właśnie poddawana ocenie.
Szkicowanie zawsze było jej ulubionym zajęciem i miłym sposobem
na spędzenie czasu w smutne, deszczowe dni, gdy nie mogła wyjść z
domu.
Wielu ludzi, w tym nawet matka, należąca do surowych krytyków
tak zwanych kobiecych zajęć, mówiło jej, że ma niezaprzeczalny
talent. Robina znała granice swoich zdolności, wiedziała jednak
również, że służące jej do rysunków modele można rozpoznać na
pierwszy rzut oka, była więc przygotowana na odparowanie z
humorem wszelkich żartobliwych uwag.
- Ten... hm... obiekt pośrodku jest zapewne klasztorem... Tak -
mruknął, zwracając głowę w bok - jeśli spojrzy się na niego pod tym
kątem, rzeczywiście przypomina budynek... w każdym razie do
pewnego stopnia.
- Och, papo! Jesteś wyjątkowo niesprawiedliwy, jeśli stroisz sobie
takie żarty - oburzyła się Hanna. - Chciałabym umieć szkicować
choćby w połowie tak zręcznie jak Robina.
Uniósł brwi.
- Robina?
- Uhm... Robina pozwoliła mi mówić do siebie po imieniu.
- I mnie też, papo - poinformowała go Lizzie, zrywając się z koca
od bezpowrotnie porzuconego rysunku. - Czy wiesz, że ona ma trzy
siostry, a papa dał im wszystkim chłopięce imiona, bo chciał, żeby
były chłopcami?
- Wcale tego nie zrobił, głuptasie - poprawiła ją starsza siostra. -
On wybierał imiona dla chłopców i zmieniał je, kiedy okazywało się,
że ma dziewczynki.
- Ale i tak chciał mieć chłopca. Robina tak powiedziała -
zaprotestowała Lizzie, po czym obdarzyła ojca pytającym
spojrzeniem. - Papo, czy ty też chciałeś, żebyśmy były chłopcami?
- Nie, kochanie. Byłem bardzo szczęśliwy z powodu waszego
przyjścia na świat.
Tą dyplomatyczną odpowiedzią zaskarbił sobie promienny
uśmiech młodszej latorośli, która mocno chwyciła go za rękę.
- Chodź, papo. Zobaczymy, co jest w lesie.
- Dobrze, Lizzie. Zaraz z tobą pójdę - odrzekł, delikatnie
uwalniając rękę z uścisku. - Ale najpierw muszę dowiedzieć się, czy
twoja babcia albo sir Percy nie chcieliby nam towarzyszyć. Nie
odchodź nigdzie beze mnie - ostrzegł.
Lizzie najwyraźniej niezbyt zadowolona, że musi jeszcze
posiedzieć w oczekiwaniu na powrót ojca, postanowiła wykorzystać
zwalone drzewo, by poćwiczyć równowagę, chodząc tam i z
powrotem po pniu, a Hannie i Robinie dać możliwość dalszego
szkicowania w spokoju.
- Myślę, że papa zachował się bardzo niegrzecznie, oceniając twój
rysunek - oświadczyła Hanna, gdy lord Exmouth oddalił się poza
zasięg głosu. - Nigdy nie słyszałam, żeby tak krytykował rysunki
mamy, a twój jest o niebo lepszy od nich wszystkich. - Nagle
zmarszczyła czoło. - Mama nie lubiła, kiedy ludzie źle oceniali jej
rysunki.
Nawet te nieliczne wzmianki o matce, które Robina dotąd
usłyszała od dziewcząt, przekonały ją, że obie darzyły zmarłą żonę
Daniela głębokim uczuciem, a zwłaszcza Hanna, która pamiętała ją
lepiej niż Lizzie, była bowiem o trzy lata starsza. Obie radziły sobie
nadspodziewanie dobrze ze stratą, jakiej doznały. I obie były
wzruszająco przywiązane do ojca.
Robinie nawet nie przyszło do głowy, że ostatnia uwaga Hanny
mogła być w zamierzeniu negatywną oceną charakteru matki.
Najwyraźniej jednak albo zmarła lady Exmouth nie ceniła sobie
krytycznych uwag, albo nie lubiła, kiedy się z nią przekomarzano.
Robina była przyzwyczajona i do jednego, i do drugiego, więc wcale
nie wzięła sobie do serca niepochlebnej opinii Daniela o szkicu.
- Twój papa bardzo lubi żartować. Z pewnością dokuczanie mi dla
zabawy sprawia mu przyjemność.
- Lizzie i mnie papa też dokucza. - Hanna znowu sposępniała. -
Nie pamiętam, żeby dokuczał w ten sposób mamie. - Zerknęła na
lorda Phelpsa, który wciąż w milczeniu oddawał się pracy. - On jest
bardzo przystojny, prawda?
- Bardzo - przyznała Robina i pomyślała, że ostatnimi czasy
dziewczęta zadziwiająco szybko dorastają.
Nie przypominała sobie, by w wieku Hanny zwracała uwagę na
to, czy jakiś dżentelmen jest przystojny. Pamiętała jednak, że oddalała
się bez pozwolenia, chociaż stanowczo jej tego zabraniano, i
wyglądało na to, że ta mała małpka Lizzie właśnie zrobiła to samo.
- Widzę, że twoja siostra postanowiła jednak nie czekać na powrót
ojca - powiedziała, ostrożnie odkładając szkicownik na koc. - Lepiej
pójdę jej poszukać, żeby nie napytała sobie biedy.
- Ona zawsze to robi - zrzędliwie stwierdziła Hanna. - Pójdę z
tobą. Lizzie prędzej czy później zgubi się w lesie i wtedy dopiero
pożałuje!
Weszły między drzewa, ale nigdzie nie było ani śladu
dziewczynki.
Hanna,
znająca
upodobania
siostry,
wyraziła
przypuszczenie, że Lizzie mogła wybrać się nad rzekę.
- To do niej podobne, bo papa bardzo wyraźnie mówił, że tego nie
wolno jej robić pod żadnym pozorem.
Robina z trudem powściągnęła uśmiech. Rozumiała zawstydzenie
starszej córki Daniela. Sama miała przecież trzy młodsze siostry i
dobrze wiedziała, jak czasem potrafią zaleźć za skórę, lecz mimo to
nigdy nie nęciła jej rola skarżypyty. Nie wątpiła, że pod tym
względem Hanna jest do niej podobna.
- Wobec tego poszukajmy najpierw tam - zdecydowała Robina i
pierwsza ruszyła przez zarośla.
Wysoka trawa i paprocie ocierały jej się o spódnice, ale nie było
sposobu na uratowanie ich przed zaplamieniem. Zresztą Robina
bardziej troszczyła się w tej chwili o Lizzie niż o swój wygląd. Doszły
nad brzeg rzeki, gdzie nie znalazły winowajczyni, na szczęście jednak
Robina usłyszała chichot, który rozległ się w odpowiedzi na wołanie
Hanny.
- Jest nad rzeką, tylko dalej - powiedziała, zlokalizowawszy
źródło wątłego odgłosu.
Zachowując bezpieczną odległość od śliskiego, spadzistego
brzegu, dalej przedzierały się przez nadbrzeżne krzaki i wreszcie
dostrzegły małą. Wisiała niczym małpka na wysuniętej nad wodę
gałęzi drzewa, która niebezpiecznie się chyliła pod jej ciężarem.
- Natychmiast wracaj, Lizzie! - zakomenderowała przestraszona
Hanna. - Wracaj natychmiast, słyszysz? Bo jak nie, to zawołam papę!
- No dobrze - odburknęła, najwyraźniej potraktowawszy groźbę
siostry poważnie, i już miała powoli przesunąć się w stronę pnia, gdy
nagle rozległ się głośny trzask. Lizzie z pluskiem znikła w mętnej
toni.
Hanna krzyknęła, ale Robina wiedziała, że nie wolno jej wpaść w
panikę. Natychmiast wysłała dziewczynkę po ojca.
Lizzie wpadła do wody kilka jardów od brzegu. Nie było na co
czekać. Robina, nie wahając się dłużej, zdjęła czepek i trzewiki. Nie
dalej jak tego ranka zabawiała córki lorda Exmouth opowiadaniami o
własnych wybrykach z dziecięcych lat, wśród których, jak teraz mogła
stwierdzić, część zdecydowanie nie stanowiła powodu do dumy.
Nigdy jednak nie żałowała, że podczas swoich sekretnych
eskapad w młodości zdobyła umiejętność pływania. Jej dobra
przyjaciółka, lady Sophia Cleeve, nauczyła się tego od swego
starszego brata lorda Angmeringa i naturalnie zapragnęła podzielić się
rzadką wśród dam sprawnością z zaprzyjaźnioną córką pastora.
Jezioro na terenie obszernego majątku rodziny Cleeve'ów było
idealnym miejscem do nauki, a Robina po przezwyciężeniu
początkowej niepewności przestała bać się wody i zaskakująco szybko
doszła do godnych uwagi wyników. Nigdy nie cieszyła się bardziej z
posiadania tej umiejętności niż właśnie teraz, bo w chwili, gdy
wskoczyła do wody, potwierdziły się jej najgorsze przeczucia.
Rzeka wydawała się spokojna, nurt miała leniwy, ale pod
powierzchnią czyhały na nieostrożnych zdradliwe prądy, a, co gorsza,
plątanina trzcin i innych roślin wodnych stanowiła pułapkę, która nie
spodziewającej
się
niczego
ofierze
groziła
śmiertelnym
niebezpieczeństwem.
Robina raz po raz czuła dotyk zielonych macek, ocierających się
jej o spódnice, gdy płynąc, gorączkowo szukała dziewczynki, która
chwilę wcześniej ukazała się na powierzchni, krztusząc się i parskając,
a teraz znów znikła bez śladu. Na szczęście kilka jardów dalej Robina
dostrzegła duże zagęszczenie bąbelków powietrza, mignęło jej też coś
niebieskiego.
Błyskawicznie dotarła do tego miejsca. W mętnej, zawiesistej
wodzie nic nie było widać, ale gdy zanurkowała, natrafiła dłonią na
tkaninę. Mocno trzymając rękaw niebieskiej sukienki Lizzie,
wyciągnęła dziewczynkę na powierzchnię.
Kaszląca, przerażona Lizzie kurczowo zacisnęła ręce na szyi
wybawicielki, przez co omal nie wciągnęła ich obu ponownie pod
wodę. W ostatniej chwili Robina zdołała uwolnić się z uścisku i
chwycić dziewczynkę tak, by móc ją doholować do brzegu.
Walka z prądem i szarpiącą się Lizzie sprawiła, że Robina
osiągnęła cel półżywa. Nawet przy samym brzegu nie miała jednak
gruntu pod nogami, a śliski, spadzisty teren uniemożliwiał jej
wydostanie się z koryta rzeki. Brakowało jej zresztą siły, by tego
spróbować. Pozostało tylko kurczowo chwycić się sterczącego z ziemi
korzenia i modlić, by pomoc przyszła w porę.
Niebiosa wysłuchały jej modlitwy. Już, już wydawało jej się, że
nie utrzyma Lizzie ani chwili dłużej, gdy tuż nad nią rozległ się
krzepiący męski głos i mocne ramię uwolniło ją od ciężaru, który
udało jej się ocalić przed niechybną śmiercią.
Chwilę potem sama została wyciągnięta z wody. Z całej siły
przywarła do muskularnego męskiego torsu, a ramionami oplotła
wybawicielowi szyję, bardzo podobnie jak kilka minut wcześniej
uwiesiła się na niej Lizzie. Jej wybawca zdawał się nie mieć nic
przeciwko temu, bo wcale nie próbował się uwolnić, wręcz
przeciwnie, szeptał kojące słowa, których i tak nie była w stanie
zrozumieć, bo pękała jej głowa i wciąż nie mogła złapać tchu.
Dopiero gdy nieco wyrównała oddech i poczuła, że może ustać na
własnych nogach bez pomocy, oswobodziła się z uścisku. Zaraz
potem pojawiła się lady Exmouth z kocem, a za nią zasapany sir
Percy. Dama bez chwili zwłoki owinęła wełnianym kocem
przerażoną, rozszlochaną Lizzie, zerknęła na Robinę i wydała okrzyk
przerażenia.
- Na Jowisza! - mruknął sir Percy, spoglądając w tę samą stronę,
po czym szybko włożył do oka monokl.
- Danielu, daj swój surdut... szybko - zakomenderowała lady
Exmouth słabnącym głosem. - Biedaczce na pewno jest zimno.
Jedno spojrzenie na Robinę wystarczyło Danielowi, by pojąć
ogrom matczynej trwogi, i zrozumieć, dlaczego w spojrzeniu sir
Percy'ego było tyle męskiego entuzjazmu dla piękna. Mokra suknia
Robiny przylgnęła do ciała jak druga skóra, zdradzając każdy szczegół
kobiecej urody i nie pozostawiając wyobraźni patrzącego żadnego
poła do popisu.
Powściągając chęć nasycenia się tym widokiem i ignorując
protesty Robiny, która nie chciała przyjąć okrycia, Daniel narzucił jej
surdut na ramiona, po czym nie tracąc czasu, zajął się winowajczynią
całego zajścia, które omal nie skończyło się tragicznie.
Wziął Lizzie na ręce i pierwszy wyszedł z lasu, zostawiwszy
Robinę pod troskliwą opieką matki. Zanim dama ze swą podopieczną
również wyłoniły się spomiędzy drzew, Robina zdążyła zapewnić
lady Exmouth, że mimo tej przygody nic jej nie jest poza kilkoma
siniakami, zadrapaniem na prawej ręce i lekkim przemarznięciem.
- Przynajmniej z rozgrzaniem pani nie będziemy mieli kłopotu -
stwierdził sir Percy i wielkimi krokami przemierzył łąkę do miejsca,
gdzie siedział lord Phelps. - Panna Perceval bardziej potrzebuje tego
niż pan - orzekł zdecydowanie i wyciągnął koc spod zaskoczonego
młodzieńca.
- Wielkie nieba! - powiedział osłupiały Phelps, zatrzymując
wzrok na Robinie.
Jak na kogoś, kto najczęściej zdawał się bujać w obłokach,
wykazał się tym razem zadziwiająco taksującym i przenikliwym
spojrzeniem.
- Czyżby doszło do wypadku? - spytał, dowodząc tym, że od
czasu, gdy rozsiadł się na trawie, nie interesowało go nic oprócz
szkicu. - Czy pani wpadła do rzeki, panno Perceval?
Sir Percy ostentacyjnie zasłonił sobie oczy.
- Wielki Boże, miej nas w swojej opiece! - mruknął i nie siląc się
na wyjaśnienie, odprowadził dość rozbawione damy do powozu.
Później, po zdjęciu przemoczonej i ubłoconej sukni, Robina
mogła wygrzać obolałe ręce i nogi w aromatycznej kąpieli. Pinner,
która zawsze zdradzała wielką słabość do panienki, zrzędziła jak
matką kwoka.
Robina przyjmowała te przejawy nadopiekuńczości bez
protestów, ale gdy Pinner, pomógłszy odzyskać nieskazitelny wygląd
bohaterce dnia, oznajmiła, że wezwano doktora i wkrótce należy się
spodziewać jego wizyty, Robina uznała, że jak na jeden dzień
wystarczy tej troskliwości.
- Nie chcę doktora, Pinner. Poza tym oprócz skaleczenia ręki nic
mi nie dolega, więc nie warto marnować jego cennego czasu z
powodu takiego drobiazgu.
- Pan nalegał, panienko.
Pierwszy raz Pinner miała okazję zobaczyć w łagodnych oczach
Robiny błysk złości. Jeśli nawet zwykle bardzo zrównoważona córka
pastora zamierzała powiedzieć coś niestosownego, to w porę ugryzła
się w język, bo drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł pulchny niski
mężczyzna ze skórzaną torbą.
Uśmiechając się jak dobrotliwy wujek, doktor wysłuchał
cierpliwie zapewnień Robiny, że nic jej nie jest, po czym szybko
zrobił, co należało, by po krótkim badaniu potwierdzić, że zdrowie
pacjentki jest w jak najlepszym stanie. Obiecał też wkrótce przysłać
pomocnika ze słoiczkiem maści do smarowania skaleczonej ręki.
- Czy miał pan już okazję zbadać pannę Lizzie, doktorze?
- Tak, panienko. Nic jej się nie stało. - Cmoknął. - Naturalnie
zawsze była bardzo pobudliwym dzieckiem. Tak jak jej droga mama...
nieustannie w napięciu. Zostawiłem środek uspokajający, żeby łatwiej
jej było zasnąć dziś wieczorem, a jutro z rana jeszcze ją odwiedzę, ale
nie przewiduję żadnych komplikacji po tej niefortunnej przygodzie.
- Jego lordowska mość bardzo się na nią gniewał - wyjawiła
Pinner, gdy doktor opuścił pokój. - Podobno srodze ją złajał i kazał
leżeć w łóżku do końca dnia. Zagroził też, że jeśli go nie usłucha, to
natychmiast odeśle ją do Courtney Place.
- Och, nie - jęknęła Robina, trochę współczując dziewczynce, ale
Pinner pozostała surowa.
- Jeśli chce panienka znać moje zdanie, to i tak o wiele za długo
jej pobłażano. Nie mówię, że nie należało jej się trochę mniej
surowości po śmierci matki, ale panienka Lizzie zawsze lubiła być
niegrzeczna. Teraz pan chyba wreszcie zrozumiał, że musi ją krócej
trzymać, żeby nie wyrosła na całkiem zepsute dziecko.
Podsłuchałam, jak pan mówił do starszej pani, że gdyby panna
Robina nie wyciągnęła panienki z rzeki, to on przybiegłby za późno. -
Oczy służącej zrobiły się podejrzanie wilgotne. - Panna Robina jest
prawdziwą bohaterką.
Bardzo zakłopotana tą niezasłużoną pochwałą Robina usiłowała
przekonać służącą, że w tym, co zrobiła, nie było nic bohaterskiego, i
każdy na jej miejscu zachowałby się podobnie, ale Pinner w ogóle nie
chciała jej słuchać. Z jej punktu widzenia córka pastora była
niepospolitą istotą namaszczoną przez samego Boga, kimś
niezwykłym i godnym najwyższego szacunku, toteż żaden argument
Robiny po prostu nie mógł do niej trafić.
Uznawszy, że jedynie upływ czasu może przywrócić służącej
nieco większą trzeźwość sądu, Robina poszła do pokoju dziewcząt
sprawdzić, jak się miewa Lizzie. Dziewczynka, przestraszona
wypadkiem, była bardzo przygaszona przez całą drogę powrotną do
domu. Robina nie sądziła jednak, by tak niezwykły dla Lizzie
letargiczny stan mógł długo trwać. Nie zdziwiła się więc, odkrywszy,
że mała siedzi w łóżku i z wielkim zainteresowaniem słucha bajki,
czytanej jej przez siostrę.
Wejście Robiny wywołało dwie zgoła różne reakcje. Hanna
zerwała się z krzesła przy łóżku i szeroko uśmiechnęła, zachwycona
jej widokiem. Lizzie, przesławszy wybawicielce spojrzenie pełne
winy, pochyliła głowę i nagle bardzo zainteresowała się wzorem na
pościeli.
Dzięki swojej wiedzy o postępowaniu z dziewczętami w tym
wieku Robina natychmiast zrozumiała przyczynę tego mało
entuzjastycznego powitania ze strony młodszej siostry.
- Nie przyszłam tu, żeby cię łajać - powiedziała.
Tym zapewnieniem wywołała natychmiastowy odzew: dziecko
szelmowsko się uśmiechnęło i zachichotało.
- Czy nie było to podniecające, Robino? Przeżyłyśmy dzisiaj
prawdziwą przygodę!
- Podniecające? - Hanna zerknęła na siostrę z irytacją. - Mogłaś
umrzeć, głupia! Wiesz, co papa powiedział. Gdyby nie Robina, już by
cię tutaj nie było.
- Eee... wiem - z ociąganiem przyznała Lizzie. - Ale Robina mnie
uratowała, więc wszystko jest w porządku, prawda?
Hanna, ku rozbawieniu Robiny, wyciągnęła błagalnie ramiona w
stronę sufitu.
- Poddaję się! Jesteś beznadziejna... Zupełnie beznadziejna.
Przecież wiesz, co zrobi z tobą papa, jeśli jeszcze raz będziesz
niegrzeczna - przypomniała jej. - A mówił poważnie, bo był bardzo
zły.
- Wiem - bąknęła Lizzie, nerwowo skubiąc pościel. - Obiecałam
mu, że już tak nie postąpię. Nie będę zbliżać się do rzeki, dopóki papa
nie nauczy nas pływać. - Spojrzała z podnieceniem na Robinę, która
stanęła przy łóżku. - Papa obiecał, że kiedy jesienią wróci do domu,
nauczy pływać i mnie, i Hannę. Czy ciebie też papa nauczył pływać?
- Hm... niezupełnie - wyznała, zastanawiając się, jak
zareagowałby jej ojciec, gdyby miał kiedykolwiek dowiedzieć się o tej
niezwykłej umiejętności córki. Bardzo wątpiła, czy wykazałby tyle
samo entuzjazmu, co lord Exmouth. - Nie. Nauczyłam się od
przyjaciółki.
- Papa mówi, że dziewczynki nie powinny być gorsze od
chłopców, i sam nie rozumie, dlaczego wcześniej nie przyszło mu do
głowy, żeby nauczyć nas pływać - oznajmiła Hanna, która wydawała
się mniej rozentuzjazmowana tą perspektywą niż młodsza siostra. - Ja
nie miałabym nic przeciwko tej nauce gdyby... no, gdybyś to ty mnie
uczyła, Robino - wyznała, lekko się rumieniąc. - Bądź co bądź, to nie
jest zbyt stosowne, prawda?
- Nie bądź głupia! - parsknęła Lizzie, gdy Robina z pełnym
zrozumieniem dla skromności starszej dziewczynki zamierzała
podsunąć jej mysi, że gdyby panna Halliwell umiała pływać, to
pewnie udałoby się ją namówić na takie lekcje. - Przecież papa w
ogóle nie patrzył na Robinę, kiedy wyciągnął ją z rzeki - ciągnęła
mała, niefrasobliwie ignorując ostrzegawcze spojrzenie siostry. - A
ona wyglądała wtedy tak, jakby nic na sobie nie miała.
- Lizzie, jak możesz!- skarciła ją surowo Hanna, ale szkoda już się
stała. Biedna Robina okryła się pąsem, dobrze bowiem wiedziała, że
Lizzie powiedziała najprawdziwszą prawdę.
Owszem, zauważyła wyraz nieukrywanego zachwytu na twarzy
sir Percy'ego, wtedy jednak sądziła, że jest to pochwała za jej
dzielność w ratowaniu córki Daniela. Ależ była naiwna! Powinna
pomyśleć, że cienka muślinowa suknia, choć skromna i jak
najbardziej stosowna dla młodej damy, po przemoczeniu staje się
całkiem przezroczysta.
Przypomniała sobie również co innego. Jak mocno tulił ją do
siebie Daniel po wyciągnięciu z rzeki i jak sama lgnęła do niego w tej
cudownej chwili, gdy czuła się bezpieczna, chroniona i doceniona.
Czyżby trzymając ją w ten sposób, chciał jedynie ukryć nieskromny
stan
jej
garderoby?
To
przypuszczenie,
przecież
całkiem
prawdopodobne, o dziwo, zakłopotało ją znacznie bardziej niż
odkrycie, że nieświadomie wystawiła swoje wdzięki na widok
publiczny ku niewątpliwemu zadowoleniu mężczyzn.
Nagle uświadomiła sobie, że jest pod ostrzałem dwóch par
dziecięcych oczu, postarała się więc zbagatelizować problem i szybko
zmieniła temat, roztaczając przed dziewczynkami plany różnych
atrakcji, którymi można by wypełnić ich czas w Brighton.
Może nawet udałoby jej się całkiem wyrzucić z pamięci ten
kompromitujący epizod, gdyby nie to, że kilka minut później, gdy po
opuszczeniu dziecięcego pokoju znalazła się na schodach, stanęła oko
w oko z Danielem.
Nie było sposobu na uniknięcie spotkania. Gdyby odwróciła się
do niego plecami i uciekła na górę szukać azylu w swoim pokoju, bez
wątpienia wzbudziłaby u niego wręcz haniebne domniemania. Dużo
lepiej było już stanąć do konfrontacji i po prostu nie przywiązywać
nadmiernej wagi do wcześniejszej przygody.
- Właśnie zajrzałam do pańskiej syrenki, żeby sprawdzić, jak się
czuje. Zdaje mi się, że kąpiel ani trochę jej nie zaszkodziła.
- A pani? - Zatrzymał się o dwa stopnie niżej i odchyliwszy
głowę, spojrzał prosto w jej twarz.
- Ja też czuję się dobrze. W hrabstwie Northampton mieszkają
zdrowi ludzie - powiedziała z wdziękiem. - Wszystkie panny są
krzepkie.
- I odważne - dodał Daniel.
Ujął jej prawą rękę, lekko drżącą w tym uścisku, i zaczął oglądać
połamane paznokcie i zadrapania na wierzchu dłoni. Ani przez chwilę
nie wątpił, że taka skromna panna jak Robina wolałaby raczej
zapomnieć o tym, co stało się wcześniej. Musiała być czymś
zakłopotana, bo unikała jego spojrzenia, uznał więc, że nie należy
przeciągać tego spotkania, i rzekł:
- Nie mam sposobu, aby odpowiednio wyrazić pani wdzięczność i
nawet nie będę próbował. Powiem tylko, że chylę czoło przed pani
odwagą, ptaszyno.
Musnął wargami wierzch jej dłoni, po czym wyminął Robinę i
poszedł na górę. Drugi raz tego dnia zostawił ją bez tchu, we władzy
jakiejś tajemniczej, wielkiej siły, która zmusiła ją do wsparcia się na
poręczy schodów.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Robinie w ogóle nie przyszło do głowy, że jakikolwiek jej czyn
może wywołać takie poruszenie. Szybko przekonała się, że służba ją
rozpieszcza i okazuje jej wprost niezwykły szacunek. W jadłospisie
częściej pojawiały się jej ulubione dania, a Stebbings i Pinner
nieustannie przekazywali jej, że kucharka chce przygotować jakiś
specjał, żeby panna Perceval mogła go skosztować.
Co gorsza, te niespodziewane wyrazy uznania spotykały ją nie
tylko ze strony domowników. Wiadomość o wypadku nad rzeką,
rozpowszechniona prawdopodobnie przez sir Percy'ego, szybko
rozeszła się w towarzystwie i od tej pory dzień w dzień w domu
zjawiały się tłumy ciekawskich, którzy postanowili osobiście
sprawdzić, czy w plotkach krążących o bohaterskim czynie panny
Robiny Perceval jest choć ziarno prawdy.
We wszystkich pokojach stały wazony pełne kwiatów, w tym
olbrzymi bukiet pachnących białych lilii, przysłany przez lorda
Phelpsa i jego matkę. Ilekroć Daniel przechodził przez sień i mijał ten
bukiet, marszczył czoło, choć nikt nie był pewien, czy przeszkadza mu
silny zapach kwiatów, czy to, że przysłał je Simon Phelps.
Robina pocieszała się świadomością, że w końcu przestanie
ściągać na siebie powszechną uwagę, bo towarzystwo z czasem
znajdzie sobie nowy obiekt zainteresowania. Na szczęście wraz
opuszczeniem przez Hannę i Lizzie Brighton i ich wyjazdem w dalszą
drogę do Dorset jej przewidywania się sprawdziły.
Robinie przykro było żegnać się z siostrami, szczerze je bowiem
polubiła, wynagradzała sobie jednak żal przyjemną myślą, że za to
lord Exmouth wróci teraz do domu. Wprawdzie przebywanie w
towarzystwie Hanny i Lizzie sprawiało jej przyjemność, nie mogła
jednak zaprzeczyć, że brakuje jej czasu wspólnie spędzanego z
Danielem, gdy siedzieli obok siebie i czytali albo grali w karty.
Niestety, Daniel wcale nie zdradzał chęci rychłego powrotu do
domu i przynajmniej na razie wydawał się całkowicie zadowolony z
pobytu u przyjaciela, Montague Merrella. Co jeszcze dziwniejsze,
lady Exmouth nie była szczególnie zaniepokojona ociąganiem się
syna. Zresztą zanadto podniecało ją otrzymane zaproszenie na kolację
w Pawilonie, by zajmowała myśli czymkolwiek innym.
Przyjazd regenta do Brighton spowodował dalszy napływ gości do
miasteczka i znaczne wzbogacenie kalendarza towarzyskiego.
Każdego wieczoru Robina spędzała przynajmniej godzinę w swoim
pokoju, by przygotować się do kolejnego przyjęcia, a w dniu kolacji w
Pawilonie Pinner z wyjątkową starannością ułożyła jej włosy i ubrała
ją w uroczą turkusową jedwabną suknię, którą wcześniej Robina miała
na sobie tylko raz, podczas zaręczynowego przyjęcia Sophii Cleeve.
Daniel uprzejmie zgodził się towarzyszyć im na kolację i przez
całą, niedługą zresztą podróż powozem utrzymywał Robinę w stanie
rozbawienia, pozwalając sobie na dość lekceważące uwagi o
niegustownych upodobaniach architektonicznych regenta i żałosnych
przeróbkach, którym Jego Królewska mość wciąż poddaje swój „mały
domek” nad morzem.
Mimo podniecenia perspektywą zjedzenia kolacji w Pawilonie
Robina nie mogła nie zgodzić się z Danielem. Wszystkie sale, przez
które przechodziła w słynnej budowli, miały ozdobny wystrój i
kosztowne umeblowanie, na które nie szczędzono pieniędzy.
Charakter wnętrz jednak nie pasował do wszystkich gustów, a na
pewno nie do upodobań Robiny.
Wydawało się, że w słowniku regenta nie ma w ogóle takich słów,
jak prostota i powściągliwość. Wszędzie dookoła, a zwłaszcza w
jadalni, gdzie na stole ustawiono zadziwiającą liczbę efektownie
przybranych dań, były widoczne najrozmaitsze ekstrawagancje.
W miarę upływu czasu i przybywania kolejnych gości w sali
bankietowej, gdzie tańczono, panowała coraz większa duchota.
Robina zdołała znaleźć nieco chłodniejsze miejsce w kącie i
próbowała się ukryć za ustawioną tam rozłożystą palmą w donicy.
Stąd przyglądała się tłumowi tańczących, ubranych z niezwykłą
elegancją w stroje mieniące się od klejnotów.
Niestety, jej myśli, jak to często ostatnio bywało, zbłądziły i
zaczęła dumać, co przyniesie jej przyszłość po opuszczeniu Brighton i
rozstaniu z wszystkimi tutejszymi wspaniałościami. Zajęta tym nie
zauważyła zbliżającego się wysokiego, postawnego mężczyzny.
- A to co takiego? - Na dźwięk znajomego, bardzo przyjemnego
głosu, aż podskoczyła. - Chowanie się po kątach jest do ciebie
niepodobne.
- Wcale nie chowam się po kątach, jak pan to nazwał - odparła,
zastanawiając się, jak długo była obserwowana. - Po prostu staram się
nie zwracać na siebie uwagi. Jest bardzo gorąco, Danielu. Nie
chciałam ryzykować dalszej obecności na parkiecie, więc stanęłam z
boku, żeby nie poproszono mnie do tańca.
Wydał się usatysfakcjonowany tym tłumaczeniem.
- Tu rzeczywiście jest duszno. Może przejdziemy do oranżerii?
Tam powietrze powinno być trochę przyjemniejsze.
Tego nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Wsparta na jego
ramieniu pozwoliła się zaprowadzić do wielkiego przeszklonego
pomieszczenia, gdzie było wyraźnie chłodniej i mniej tłoczno, chociaż
wśród zieleni kryło się kilka par.
- O czym myślisz? - spytał, gdy doszli do końca drogi przez
oranżerię i usiedli na dwóch wiklinowych krzesłach. - Wydajesz się
całkiem pogrążona w swoim świecie. Czyżby nie podobał ci się
królewski przepych?
- Bardzo mi się podoba, choć jest nieco przytłaczający.
Odpowiedź padła szybko, ale ponieważ Daniel był już ekspertem
w dziedzinie nastrojów panny Perceval, uznał, że zostało to
powiedziane zbyt machinalnie, jakby rozmówczyni błądziła myślami
gdzie indziej.
- Czy coś cię trapi? - spytał łagodnie, ale tym razem nie doczekał
się odpowiedzi. - Nie krępuj się, ptaszyno, przecież jesteśmy
przyjaciółmi, czyż nie? A prawdziwi przyjaciele nie powinni obawiać
się zwierzeń.
Przyjaciele? Kiedyś takie określenie byłoby dla niej bardzo
krzepiące, ale teraz…
- Myślałam o tym, jak przyjemny jest dla mnie pobyt w Brighton.
Dziwne, ale czuję się tu o wiele lepiej niż w stolicy.
Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie.
- Wybacz mi, że to mówię, ale jeszcze kilka minut temu wcale nie
wyglądałaś na zadowoloną.
Nie mogła się nie uśmiechnąć, słysząc tak szybką i szczerą
odpowiedź.
- To dlatego, że myślałam również, ile stracę, wracając do Abbot
Quincey. - Mimo woli westchnęła. - Stanowczo za bardzo
przyzwyczajam się do luksusu, Danielu. Martwi mnie to.
Przyglądał jej się w milczeniu, jego twarz przybrała całkiem
nieprzenikniony wyraz.
- Co każe ci sądzić, że musisz zrezygnować z takiego życia? Jeśli
nie podoba ci się perspektywa powrotu do hrabstwa Northampton, z
pewnością możesz rozważyć inne możliwości.
- Na przykład?
- Małżeństwo. - W spojrzeniu, które jej przesłał, było znacznie
więcej niż szczypta cynizmu. - Przecież właśnie z zamiarem
znalezienia sobie męża opuściłaś Abbot Quincey.
Nie poczuła się tym urażona. Daniel z pewnością nie chciałby
celowo sprawić jej przykrości, z zasady mówił bez ogródek, toteż
przyzwyczaiła się już, że niekiedy jego uwagi bywają dość
bezceremonialne.
- W pańskich ustach brzmi to jak coś małostkowego - stwierdziła,
ale nie próbowała mu zaprzeczyć. - Naturalnie ma pan rację.
Większość młodych kobiet przyjeżdża na sezon do Londynu właśnie
w tym celu. Ja miałam więcej szczęścia niż wiele spośród nich.
Dostałam dwie propozycje małżeństwa, obie jednak bez żalu
odrzuciłam.
Nie dodała, że stało się to z pełną aprobatą jej matki, która
kierowała się nadzieją na trzecie, znacznie bardziej korzystne
oświadczyny.
- Obaj dżentelmeni byli wielkiej zacności, ale nie zaskarbili sobie
moich uczuć.
I znów spoczęło na niej przenikliwe spojrzenie piwnych oczu.
- A czy naprawdę żaden odpowiedni dżentelmen nie wzbudził
pani zainteresowania już po przyjeździe do Brighton? Na przykład
pan Frederick Ainsley? Przez ostatnie tygodnie najwyraźniej darzy
panią względami, a pani również zdaje się nie unikać jego
towarzystwa.
Niewątpliwie nie miała nic przeciwko spotykaniu pana Ainsleya.
Całkiem go lubiła, i to od pierwszej chwili. Czy jednak byłaby
zadowolona, mając spędzić z nim resztę życia? To już było inne
pytanie.
Dziwne, ale Robina nigdy poważnie nie rozważała możliwości
związania się z Frederickiem Ainsleyem. Ani przez chwilę nie
wątpiła, że pan Ainsley jest kandydatem na troskliwego i kochającego
męża. Pod wieloma względami przypominał jej ojca. Obaj byli
inteligentni, obaj szczerze oddani swojemu powołaniu.
Ale chyba właśnie to było przyczyną, że Robina nie zamierzała
dopuścić do zacieśnienia znajomości z panem Ainsleyem. Nigdy nie
ukrywała, że w Abbot Quincey spędziła bardzo szczęśliwe
dzieciństwo. Mimo to nie miała najmniejszej ochoty zmienić w swoim
życiu jedynie plebanii.
Coraz bardziej przyzwyczajała się do zupełnie innego stylu życia.
I to jej się podobało! Naturalnie wcale nie wiązała swojej przyszłości
wyłącznie z przyjęciami i innymi atrakcjami towarzyskimi. W tym nie
widziałaby nic pociągającego.
Chciała wyjść za mąż i mieć dzieci. Ale najważniejsze było dla
niej, by poślubić mężczyznę, którego mogłaby kochać i szanować. Jej
ideał gdzieś już na nią czekał, tego była pewna, a mimo to nie umiała
go sobie wyobrazić. Obraz tego człowieka, jaki miała w głowie, wciąż
był zamazany.
- Tak, chciałabym wyjść za mąż, Danielu. Zdecyduję się na to
dopiero wtedy, kiedy spotkam mężczyznę, którego pokocham. - A
więc zdradziła swoje najskrytsze myśli. - Nigdy nie zawarłabym
małżeństwa tylko dla poczucia bezpieczeństwa albo tylko po to, by
mieć własny dom.
Roześmiała się dźwięcznie, trochę zakłopotana.
- Och, sama nie wiem, Danielu. Może za wiele wymagam od
życia. To prawda, że miałam więcej szczęścia niż wiele innych
panien. Tylko że... - Jak to wytłumaczyć? - W moim życiu nigdy nie
zdarzyło się nic naprawdę ekscytującego. Każda panna marzy o
spotkaniu rycerza z bajki, dzielnego Galahada, który ocali ją przed
niebezpieczeństwem, a potem beznadziejnie się w niej zakocha.
Pan może się śmiać - ciągnęła, gdy po tym wyznaniu usłyszała
głośny wybuch śmiechu. - Pan jest mężczyzną i bez wątpienia miał
niejedno ekscytujące doświadczenie. Tymczasem moje życie jeszcze
kilka tygodni temu było zupełnie bezbarwne.
Daniel nadal się uśmiechał, ale gdy się odezwał, nie ulegało
wątpliwości, że mówi szczerze i bez ironii.
- Wydaje mi się, że to rozumiem, ptaszyno. Coś ekscytującego od
czasu do czasu na pewno nikomu nie zaszkodzi. A więc masz nadzieję
spotkać swojego sir Lancelota.
- Galahada - poprawiła go zawstydzona, że przyznała się do tak
dziecinnego marzenia. - Ponieważ jednak ziszczenie się tej nadziei
jest mało prawdopodobne, próbuję przyzwyczaić się do myśli, że będę
wiodła życie guwernantki.
- Wielkie nieba! To jednak dużo skromniejszy plan niż życie u
boku dzielnego rycerza.
- Owszem - przyznała - ale za to więcej w nim realizmu.
Daniel wyjął jej z ręki wachlarz, rozłożył go i zaczął się
przyglądać delikatnemu rysunkowi przedstawiającemu kwiaty.
- Czy zapomniała już pani, że mama proponowała jej pobyt w
Bath w charakterze damy do towarzystwa?
Robina dobrze pamiętała tę rozmowę, ale nie potraktowała słów
lady Exmouth poważnie.
- Pańska matka z pewnością tylko żartowała.
- Nie sądzę. Ona bardzo panią lubi.
Wyglądał tak, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale
najwyraźniej zmienił zdanie. Szybko oddał jej wachlarz, po czym
wstał.
- Ma pani dość czasu, aby rozważyć propozycję mojej matki.
Sezon w Brighton trwa dość długo. Tymczasem możemy wrócić na
salę i dalej się weselić.
Byli w pół drogi przez oszkloną budowlę, gdy zauważyli, że przy
drzwiach zaczynają gromadzić się ludzie. Grupka nagle się rozstąpiła i
do oranżerii wszedł wypróbowany przyjaciel Daniela, Montague
Merrell, w towarzystwie nie kogo innego, a samego regenta. Robina
naturalnie wiedziała, że przyjaciel Daniela pozostaje w przyjaźni z
przyszłym królem.
Tuż przed kolacją widziała, jak pan Merrell wchodzi na salę w
grupce osób otaczającej regenta. Wtedy nie miała szansy zostać
przedstawiona monarsze, za to teraz nie mogła tego uniknąć. Regent
potoczył wzrokiem po oranżerii i jego nalana twarz rozjaśniła się na
widok znajomej postaci.
- Exmouth, stary druhu! - Jak na dżentelmena o tak obfitych
kształtach poruszał się z zaskakującą lekkością. - Tu obecny Monty
poinformował mnie, że znajdujesz się wśród gości. Jak to dobrze
znowu zobaczyć cię w towarzystwie!
- Dziękuję, sir. - Daniel zauważył, że spojrzenie przyszłego
monarchy kieruje się na Robinę, więc szybko ją przedstawił.
Z gracją dygnęła i poczuła, jak jej dłoń otaczają ciepłe, pulchne
palce.
- Pyszności! Pyszności! - rozpromienił się regent, z uznaniem
mierząc ją wzrokiem.
Robina poczuła się jak wyjątkowo smakowity kąsek podany mu
na talerzu.
- Panna Perceval przebywa razem z nami w Brighton. Jest pod
opieką mojej matki - wyjaśnił szybko Daniel na wypadek, gdyby
władca miał jeszcze jakieś wątpliwości co do reputacji Robiny.
- Wspaniale! - Przyszły król ostatni raz uścisnął smukłe palce
Robiny i uwolnił jej dłoń..- A jak się miewa twoja droga matka,
Exmouth? Ufam, że zdrowie jej dopisuje.
- O, tak, sir. Jak zawsze.
- Wspaniale! Wspaniale! - powiedział znowu i zwrócił się do
Merrella. - Zostawmy, Monty, Exmoutha, niech odprowadzi tę pyszną
pannę pod opiekuńcze skrzydła matki, a my chodźmy poszukać
Wilmingtona. O ile pamiętam, mówiłeś, że i on tu dziś będzie.
- Zaiste jest - potwierdził pan Merrell i szelmowsko mrugnąwszy
okiem do Daniela, wrócił z regentem do sali bankietowej.
Daniel i Robina ruszyli za nimi w stosownej odległości i po chwili
znaleźli lady Exmouth wśród osób zgromadzonych w drugim końcu
sali.
- Nie kto inny jak regent we własnej osobie polecił mi
odprowadzić Robinę pod twoją opiekę - oznajmił Daniel,
wywabiwszy matkę z kręgu. - Ponieważ nie śmiałbym przeciwstawić
się woli króla, oto panna Perceval.
- Na Boga, gdzieś ty była, moje dziecko? Ostatnio gdy cię
widziałam, tańczyłaś z lordem Farleyem.
- Och, Robina tymczasem awansowała w hierarchii społecznej,
mamo - odrzekł Daniel, zanim Robina zdążyła powiedzieć cokolwiek
na temat swojej długiej nieobecności. - Zawarła znajomość z jego
królewską mością.
- Naprawdę? - Lady Exmouth spoglądała podniecona to na jedno,
to na drugie. - Poznałaś regenta, dziecko? Czy przedstawiłeś ją,
Danielu? Miałam nadzieję, że uda się to zrobić. Co sądzisz o naszym
przyszłym królu?
- Dość przytłaczający, proszę pani.
- Chcesz chyba powiedzieć, że ma nadwagę - poprawiła ją lady
Exmouth.
- Ostrożnie, mamo - zwrócił jej uwagę syn. - Są tacy, którzy
popadli w niełaskę za drobniejsze przewinienia.
Lady Exmouth zamierzała powiedzieć, że wcale nie minęła się z
prawdą, gdy do jej uszu dobiegł niegodny damy pisk. Obróciwszy się,
zobaczyła zmierzającą ku nim żywiołową niewiastę, ubraną w suknię
koloru bursztynowego.
- Wielkie nieba! - zawołała starsza pani i serdecznie uściskała
sprawczynię pisku. - Co ty tu robisz, dziecko?
- Sądzę, że to samo co ty, ciociu Lavinio.
Uwolniwszy się z czułego uścisku, nowo przybyła niewiasta
zwróciła się do Daniela i bezwstydnie głośno cmoknęła go w
policzek.
- Nie spodziewałam się, że tu na ciebie wpadnę, drogi kuzynie -
przyznała, spoglądając na niego ciemnymi oczami, w których skrzyły
się diabelskie ogniki. - Zawsze myślałam, że masz więcej smaku. Ho,
ho, aleś się zmienił!
- A ty najwyraźniej nie, zuchwała kobieto! - odparł z uśmiechem.
- I bądź grzeczna przez chwilę, to przedstawię ci pannę Robinę
Perceval. To jest moja kuzynka, lady Arabella Tolliver, przekleństwo
mojego życia.
- O ty paskudniku! - Lady Arabella Tolliver ze śmiechem
chwyciła dłoń Robiny i uścisnęła ją oburącz. - Jest mi bardzo miło, że
możemy się poznać, panno Perceval. Słyszałam już plotki, że ciotka
Lavinia wzięła pod swe opiekuńcze skrzydła bardzo urodziwą pannę.
- Zanim ulegniesz pokusie ujawnienia następnych plotek -
przerwała jej starsza pani - powinnyśmy chyba znaleźć sobie jakiś
zaciszny kąt, najlepiej taki, gdzie można usiąść.
Zwróciła się do syna i zdążyła jeszcze dostrzec błysk rozbawienia
w jego oczach, więc na wszelki wypadek szybko poprosiła go o
przyniesienie napojów. Potem bez dalszych ceregieli zaprowadziła
swoje młode podopieczne w najdalszy kąt sali, gdzie stały trzy wolne
krzesła.
- No dobrze, Arabello - odezwała się, gdy wszystkie zajęły
miejsca - opowiadaj, co cię sprowadza do Brighton. W ostatnim liście
nie wspominałaś, że zamierzasz tu przyjechać.
- Och, ciociu Lavinio, powinnaś znać mnie lepiej i wiedzieć, że
nigdy niczego nie planuję. Wszystko robię pod wpływem impulsu.
Poza tym dlaczego miałoby mnie tutaj nie być? Moja żałoba dobiegła
końca wiele tygodni temu. - Spojrzała z rozmarzeniem na spódnice
swojej uroczej bursztynowej sukni. - Nawet szkoda... Było mi bardzo
do twarzy w kirze.
- Doprawdy, Arabello! - skarciła ją ciotka, uważając, żeby się nie
roześmiać. - Co sobie ludzie pomyślą, gdy będziesz opowiadać takie
rzeczy?
Potem zwróciła się do Robiny, która również przygryzała wargi,
żeby nie roześmiać się z gadaniny lady Tolliver.
- Jeśli jeszcze nie zgadłaś, moja droga, ta zuchwała młoda kobieta
jest moją siostrzenicą, jedyną córką drogiej Emily, niech jej ziemia
lekką będzie. Moja siostra zmarła przy drugim porodzie, wydając na
świat martwe dziecko, dlatego Arabella spędziła wiele czasu w
Courtney Place. Myślę, że traktuje to miejsce jak swój drugi dom, a
Daniela jak brata.
- Z pewnością traktuję Courtney Place jak swój dom, ciociu, ale
czy kiedykolwiek uważałam Daniela za brata - to zupełnie inna
kwestia.
Robina wychwyciła ironiczną nutę w tonie lady Tolliver. Trudno
było jednak ocenić, czy starsza pani odniosła podobne wrażenie, bo
zaraz potem jej uwagę przykuł Daniel wracający z lokajem, który
niósł na srebrnej tacy cztery kieliszki szampana. Gdy wszyscy
skosztowali już trunku, Daniel zwrócił się do kuzynki i spytał, gdzie
się zatrzymała.
- Drogi Roderick wynajął dom na całe lato. Biedak nawet nie
chciał słyszeć o zostawieniu mnie na łasce losu, kiedy fatalnie się
przeziębiłam i nie mogłam potem dojść do siebie. Zamierzaliśmy
ściągnąć tu w połowie czerwca, ale udało nam się wyjechać z Devonu
dopiero przed kilkoma dniami.
- Ufam, że już w pełni odzyskałaś zdrowie.
- Tak, kuzynie, i spieszno mi do nadrobienia straconego czasu. -
Na jej szerokich ustach niespodziewanie wykwitł uśmiech. - O, jest
mój drogi Roddy - oznajmiła, spoglądając ku drzwiom. - Idź do niego,
proszę, i uratuj go ze szponów lorda Crawforda. Nie chcę, żeby dał się
skusić temu niepoprawnemu hazardziście. Roddy nie ma pojęcia o
grze w karty, więc nie chciałabym się rano przekonać, że zdążył
przegrać cały rodzinny majątek.
Parsknęła śmiechem, a kuzyn posłusznie poszedł spełnić jej
życzenie.
- To bardzo zabawne mieć pasierba, który jest prawie
rówieśnikiem. Większość ludzi, widząc nas razem, myśli, że jesteśmy
mężem i żoną.
Robina zobaczyła, jak Daniel ściska dłoń jasnowłosemu
dżentelmenowi średniego wzrostu. Wcale jej nie zdziwiło, że obcy
biorą lady Tolliver i sir Rodericka za małżeństwo. Bardzo chciała się
dowiedzieć czegoś więcej o żywiołowej kuzynce Daniela, ale tego
wieczoru nie udało jej się już zdobyć żadnych nowych informacji,
ponieważ do kręgu przyłączyły się znajome lady Exmouth, a wkrótce
potem lady Tolliver oddaliła się do innej grupki.
Przez resztę wieczoru Robina widziała ją jeszcze tylko
trzykrotnie. Za każdym razem Arabella była zaborczo uczepiona
ramienia Daniela, który wydawał się nie mieć nic przeciwko temu.
Nawet więcej, sprawiał wrażenie wyjątkowo zadowolonego.
Robina pomyślała, że radość Daniela z towarzystwa kuzynki
powinna jej sprawić przyjemność, było jednak wręcz przeciwnie.
Późnym wieczorem opuszczała królewski Pawilon w zdecydowanie
kiepskim nastroju.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Następnego ranka Robina dostała list od rodziny, a w nim
potwierdzenie zaskakującej nowiny znalezionej przez nią dwa
tygodnie wcześniej w gazecie, a dotyczącej zaręczyn kuzynki Hester z
lordem Dungarranem. Pokręciła głową, wciąż bowiem trudno jej było
w to uwierzyć.
- A jednak to prawda - zwróciła się do lady Exmouth, która
siedziała naprzeciwko niej przy śniadaniu i z pogodną miną zjadała
drugą pyszną bułeczkę z masłem. - Nie przestaję się dziwić. Hester
nigdy nie przejawiała najmniejszego zainteresowania małżeństwem.
Jej pierwszy sezon w Londynie zakończył się fiaskiem i całkowicie
wybił jej z głowy myśli o zamążpójściu.
- Jak widać nie całkowicie - odparła starsza pani. - Widocznie lord
Dungarran skłonił ją do zmiany zdania, chociaż muszę przyznać, że
nie przypominam sobie, by twoja kuzynka zainteresowała się
jakimkolwiek dżentelmenem, gdy widywałam ją w Londynie.
Niektóre młode damy po prostu lepiej skrywają swoje uczucia niż
inne, nie sądzisz? - Po chwili zastanowienia lady Exmouth uległa
pokusie i sięgnęła po trzecią bułeczkę. - Czy twoja matka ujawniła w
liście inne szczegóły związane z zaręczynami?
Robina przebiegła wzrokiem kartkę pokrytą równym, starannym
pismem matki.
- Tylko tyle, że ogłoszono je w dniu jarmarku. Jaka szkoda, że nie
mogłam ich świętować razem z rodziną! Wuj James i ciotka Eleanor
muszą być zachwyceni. - Pokręciła głową i uśmiechnęła się, coś
bowiem przyszło jej nagle do głowy. - Czy pani wie, że zanim jeszcze
opuściłyśmy Northampton - my, czyli lady Sophia Cleeve, Hester i ja
- nawet nie przyszłoby mi do głowy, że jako jedyna wrócę do domu
niezaręczona? Szczerze mówiąc, sądziłabym coś wręcz przeciwnego.
Zdawało mi się, że tylko dla mnie jednej sezon skończy się
zaręczynami.
Lady Exmouth zatrzymała dłoń trzymającą filiżankę w pół drogi
do ust.
- Masz jeszcze przed sobą mnóstwo czasu, moja droga. Przecież
według planu wracasz do domu dopiero jesienią.
- Dokładnie to samo mówił Daniel - odrzekła Robina i dopiero
wtedy zorientowała się, co powiedziała.
Natychmiast dostrzegła wyraz żywego zainteresowania na twarzy
lady Exmouth. Swoboda i niefrasobliwość tej damy były bardzo
zwodnicze. Można było nabrać przekonania, że starsza pani
zazwyczaj szczęśliwie przebywa we własnym świecie i pozwala, by
przyziemne sprawy toczyły się swoją drogą. Tymczasem w
rzeczywistości bardzo niewiele umykało jej uwagi.
- A tak, bo wspomniałam mu wczoraj wieczorem - pośpiesznie
dodała Robina - że nigdy nie zawarłabym małżeństwa tylko po to, by
poczuć się bezpiecznie i mieć własny dom.
- Czy naprawdę powiedziałaś coś takiego mojemu synowi? - Lady
Exmouth wydawała się szczerze poruszona. - Dobrze, dziecko.
Robina spojrzała na damę, dość zaskoczona jej reakcją. Przecież
gdyby lady Exmouth nadal żywiła nadzieję na małżeństwo jej syna z
córką pastora z Abbot Quincey, to z pewnością nie powinna jej
ucieszyć wiadomość, że panna, którą uważała za idealną kandydatkę
na synową, nie pozwoli się przekonać do małżeństwa z rozsądku i
skusić bogactwem ani tytułem.
Może po przyjeździe do Brighton lady Exmouth doszła do
wniosku, że jej syn i córka pastora po prostu do siebie nie pasują, więc
zmieniła zdanie? Robina całkiem niespodziewanie doznała przykrego
rozczarowania. Na wszelki wypadek zmieniła temat i zapytała, czy
należy się spodziewać wizyty lady Tolliver.
- Wielkie nieba! Nawet nie próbowałabym przewidywać, co ta
moja postrzelona siostrzenica może wymyślić. Ona zawsze robi
wszystko według własnego widzimisię.
Rozczarowanie Robiny szybko przekształciło się w niechęć, ni
stąd, ni zowąd bowiem wyobraźnia podsunęła jej obraz lady Tolliver
uczepionej ramienia Daniela.
- Daniel dał mi wyraźnie do zrozumienia, że bardzo lubi swoją
kuzynkę, proszę pani - stwierdziła obojętnym tonem, starając się
zapanować nad emocjami. - Oni są jak brat i siostra... prawda? Tak,
zdaje się, pani mówiła?
- Zawsze tak mi się zdawało, ale... Nie wiem, moja droga. - Lady
Exmouth uśmiechnęła się do jakiegoś swojego wspomnienia. - Kiedyś
chyba sądziłam, że mogą być dobraną parą. Arabella nie grzeszy
urodą, ale ma wiele innych zalet, którymi to nadrabia. Jest
inteligentna, dowcipna i pełna wigoru. - Pokręciła głową, a uśmiech
szybko znikł jej z twarzy. - Obawiam się jednak, że nijak nie mogłaby
dorównać Clarissie, w każdym razie urodą. To zresztą dotyczy
większości kobiet.
O dziwo, ta informacja wcale nie poprawiła samopoczucia
Robiny. Z niewyjaśnionego powodu nadal nie umiała zapanować nad
uczuciem niechęci. Co więcej, zdawało się ono nasilać i obejmowało
teraz już nie tylko lady Tolliver, lecz również niedawno zmarłą
Clarissę.
- To dziwne, ale Arabella należała do nielicznych osób, które
uważały, że Daniel popełnia błąd, decydując się na małżeństwo z
Clarissą - wyjawiła lady Exmouth i Robina natychmiast ponownie
skupiła uwagę na jej słowach. - Nie przypuszczam, żeby wyznawała
taki pogląd z zazdrości. Wydawała się szczerze przekonana, że oni nie
będą do siebie pasować. Naturalnie znaleźli się też inni sceptycy, na
przykład mój przyjaciel sir Percy. Oni również wyrażali niepokój, ale
ich obiekcje dotyczyły przede wszystkim zbyt młodego wieku
Daniela.
- A na czym polegały zastrzeżenia pani siostrzenicy? - zapytała
Robina, gdy dama znowu zamilkła i odbiegła myślami daleko. - Czy
kiedykolwiek wyjaśniła to wprost?
- Nie przypominam sobie tego, moja droga. W dzieciństwie
Arabella dużo bawiła się z Clarissą, więc dobrze ją znała. - Wzruszyła
ramionami. - Może moja siostrzenica dostrzegła w naturze Clarissy
coś, co ją raziło. Przecież nikt nie jest doskonały. Wszyscy mamy
swoje słabości i dziwactwa, które innych irytują.
Była to niewątpliwie prawda. Robina szczerze kochała swoje
siostry, nie znaczyło to jednak, że jest ślepa na ich wady, drażniące ją
w najwyższym stopniu.
Byłoby interesujące dowiedzieć się, co Arabella zarzucała zmarłej
żonie Daniela, ale ponieważ jego matka zdawała się tego nie wiedzieć,
nie było sensu drążyć tematu. Robina znowu zmieniła więc bieg
rozmowy.
- Ze słów lady Tolliver odniosłam wczoraj wrażenie, że jej mąż
był od niej dużo starszy.
- Owszem, moja droga. To widocznie musi być dziedziczne, że
kobiety w mojej rodzinie wolą starszych mężczyzn. Chyba już ci
wspominałam, że ojciec Daniela miał znacznie więcej lat niż ja.
Ojciec Arabelli również był znacznie starszy od mojej siostry, no i
Arabella też poślubiła dżentelmena, który mógłby być jej ojcem.
Z uśmiechem pokręciła głową.
- Muszę wyznać, że zdziwiłam się, gdy siostrzenica zdecydowała
się przyjąć oświadczyny sir Henry'ego. Zawsze była pełna życia,
wciąż w ruchu, więc sądziłam, że wybierze sobie młodego,
przystojnego młodzieńca. Ale nie, zdecydowała się na bardzo
spokojnego i zacnego sir Henry'ego, którego jedyny syn był od niej
kilka miesięcy starszy.
O dziwo, Arabella bardzo szybko przywykła do małżeńskiego
życia i osiadła w hrabstwie Devon. Niezależnie od tego, jakie
wrażenie mogła wywrzeć wczoraj wieczorem, była oddana sir
Henry'emu i bardzo przeżyła jego śmierć. Naturalnie wciąż jest
stosunkowo młodą kobietą, więc być może któregoś dnia ponownie
wyjdzie za mąż i urodzi dzieci. Ale wcale nie zdziwiłoby mnie, gdyby
tak się nie stało.
Niespodziewanie parsknęła chrapliwym śmiechem.
- Nie wydaje mi się prawdopodobne, żeby wielu dżentelmenów
miało ochotę godzić się na szaleństwa mojej siostrzenicy.
Może nie było ich wielu, pomyślała Robina, starając się zagłuszyć
dużym łykiem kawy smak goryczy, który nagle poczuła, ale jeden
dżentelmen wyraźnie pokazał poprzedniego wieczoru, że chętnie by
tego spróbował.
W ramach pokonywania nieoczekiwanego napadu melancholii,
jednego z tych, które dręczyły ją ostatnio coraz częściej, Robina
postanowiła złożyć wizytę swojej przyjaciółce Olivii. Najchętniej
wybrałaby się do niej sama, ponieważ jednak wiedziała, że takie
zachowanie wywołałoby głębokie ubolewanie lady Exmouth, która
mimo swej życzliwości nie aprobowała chodzenia przez młode damy
samopas po ulicach, poprosiła, służącą Nancy, żeby jej towarzyszyła.
Weszła do modnego domu, wynajętego przez świeżo upieczonego
szwagra Olivii na okres pobytu rodziny w Brighton, przekonała się
jednak, że przyjaciółka wpadła na podobny pomysł jak ona i wyszła
na przechadzkę. Była za to w domu siostra Olivii, Beatrice, i
ucieszona niespodziewaną wizytą natychmiast poleciła podać
przekąskę do frontowego salonu.
Przez pewien czas rozmawiały o zaskakujących wydarzeniach,
jakie w ostatnich tygodniach miały miejsce w hrabstwie Northampton,
po czym zajęły się aktualniejszymi sprawami, czyli zaręczynami kilku
ich wspólnych znajomych, między innymi dość niespodziewaną
nowiną o zaręczynach Hester Perceval. Beatrice podsumowała tę
rozmowę żartobliwą uwagą, że zapewne wkrótce również jej miły
gość stwierdzi, że wpadł w małżeńskie sidła, którą to sugestią
przyprawiła Robinę o bolesne ukłucie w sercu.
Szybko zapewniła gościnną panią domu, że jak dotąd nie ma
żadnych zobowiązań, więc prawdopodobnie należy się najpierw
spodziewać zaręczyn Olivii, co natychmiast wywołało zatroskaną
minę na twarzy Beatrice, od niedawna lady Ravensden.
Robina wiedziała, że Beatrice jest bystra i prawdopodobnie wie
równie dobrze jak Robina, że Olivia wykazuje zainteresowanie
pewnym kapitanem nazwiskiem Jack Denning. Ponieważ Robina
miała już okazję kilkakrotnie spotkać tego dżentelmena, wyrobiła
sobie przekonanie, że kapitan jest interesującym mężczyzną. Bez
wątpienia był przystojny i na pewno spełniał dziewczęce marzenia o
nieustraszonym bohaterze rodem z książki.
To nawet skłoniło ją do krótkiej refleksji nad tym, dlaczego ona,
Robina, w odróżnieniu od swojej przyjaciółki Olivii w ogóle nie czuje
pociągu do tego człowieka. Niezaprzeczalnie kapitan roztaczał
melancholijną aurę. Mówiono o nim, że niekiedy bywa porywczy, a w
pewnych kręgach krążyły również plotki dotyczące rozdźwięku
pomiędzy nim a resztą rodziny, co naturalnie mogło przysporzyć trosk
Beatrice, jeśli sądziła, że jej młodsza siostra obdarzyła tego człowieka
uczuciem.
Mimo że Robina uważała się za przyjaciółkę rodziny Roade'ów,
nie była to jej sprawa, dlatego nie miała zamiaru dawać upustu
wścibstwu ani angażować się w sprawy, które jej nie dotyczą.
Taktownie skierowała rozmowę na mniej osobiste tematy, a chwilę
później powiedziała, że musi już iść.
Chociaż odrzuciła uprzejme zaproszenie Beatrice, by jeszcze
posiedzieć i poczekać na powrót Olivii, to nie wróciła prosto do
domu, lecz poszła naokoło, przez centrum miasta, co bardzo ucieszyło
młodą służącą. Szybko wyszło na jaw, że Nancy niczego nie lubi tak
bardzo jak oglądania sklepowych wystaw. Szeroko otwartymi,
pełnymi podziwu oczami wpatrywała się w pięknie zdobione suknie i
kunsztowne czepki.
Robinie trudno było jednak wykrzesać z siebie entuzjazm dla tych
widoków i właśnie usiłowała przekonać swoją ociągającą się
towarzyszkę do przyśpieszenia kroku, gdy usłyszała, że ktoś woła ją
radosnym, wibrującym energią głosem. Zaskoczona stwierdziła, że
zaledwie kilka jardów przed nią zatrzymuje się bardzo elegancki
odkryty powozik.
- Dzień dobry, panno Perceval - powitała ją jedyna w swoim
rodzaju i natychmiast rozpoznawalna osoba siedząca w środku. - Czy
uda mi się namówić panią na wspólną przejażdżkę po mieście? I tak
zamierzałam odwiedzić ciotkę Lavinię, więc mogę potem bezpiecznie
odwieźć panią do domu.
Odmowa mogłaby wydać się niegrzeczna. Ponadto lady Tolliver
sprawiała wrażenie szczerze uradowanej spotkaniem. Robina
żałowała, że nie może odwzajemnić się tym samym, bo przecież
kuzynka Daniela nie dała jej żadnego powodu do okazywania
niechęci.
Zaczęło dokuczać jej sumienie, zdawała sobie bowiem sprawę z
tego, że pastor byłby bardzo rozczarowany swoją najstarszą córką,
gdyby przyszło mu do głowy, że może ona darzyć kogoś antypatią bez
widomego powodu.
- Z chęcią przyjmuję zaproszenie - odrzekła, bardzo starając się,
aby ta deklaracja zabrzmiała szczerze, po czym zwróciła się do młodej
służącej, która powiedziała, że pójdzie dalej pieszo, jeśli panienka nie
ma nic przeciwko temu.
- Zupełnie jak moje służące - stwierdziła Arabella, poleciwszy
stangretowi ruszyć. - Wszystkie zdają się czerpać wielką przyjemność
z gapienia się na wystawy. To zresztą chyba jest zrozumiałe!
Większość kobiet lubi przyglądać się fatałaszkom i falbankom. -
Nagle zmrużyła powieki i zmierzyła swą towarzyszkę taksującym
spojrzeniem. - Ale pani, zdaje się, to nie dotyczy.
Robina odwzajemniła jej spojrzenie i nagle uświadomiła sobie, że
lady Tolliver łączy ze starszą panią Exmouth znacznie więcej niż
tylko rodzinne podobieństwo. Obie damy wydawały się niezwykle
spostrzegawcze. Uznawszy, że rozsądnie będzie nie zaprzeczać,
powiedziała:
- Napatrzyłam się już na wystawy w Londynie. - Wzruszyła
ramionami. - Jest bardzo miło mieć i nosić ładne stroje, ale obawiam
się, że należę do osób, dla których posiadanie rzeczy nie jest
najważniejsze, lady Tolliver.
- Doprawdy niezwykła z pani kobieta - odrzekła Arabella, po
czym zaproponowała rozluźnienie etykiety. - Mam nadzieję, że
zechcesz mówić do mnie po imieniu, bo co do mnie, zdecydowanie
mam zamiar nazywać cię Robiną. Nie znoszę zbędnych ceregieli, więc
możemy rozmawiać z sobą tak, jakbyśmy zamierzały się zaprzyjaźnić,
nie sądzisz?
Wziąwszy milczenie Robiny za przyzwolenie, Arabella z
zainteresowaniem rozejrzała się dookoła.
- Wielkie nieba! - zawołała, dostrzegając znajomą postać w
mijającym je powozie. - Czyż to nie lady Milverton? Ale fikuśny
kapelusz! - Szelmowsko zachichotała i znów skupiła uwagę na
Robinie. - I jak ci się podoba w Brighton?
- Bardzo. Daniel i jego matka są dla mnie niezwykle mili,
poświęcają mi wiele czasu, abym się nie nudziła. Daniel zadał sobie
nawet trud nauczenia mnie, jak się powozi.
Arabella wydawała się pod wrażeniem.
- Ho, ho, nigdy dość zaskoczeń na tym świecie. Daniel musi
doprawdy mieć o tobie bardzo wysokie mniemanie, moja droga, jeśli
pozwolił ci powozić swoimi bezcennymi końmi. W przeszłości
jechałam z nim wiele razy i nigdy nie chciał dać mi wodzy do ręki.
Jestem również pewna, że nigdy nie wyróżnił tym swojej żony.
Naturalnie Clarissa wcale nie zamierzała nauczyć się panowania nad
tymi dzikimi stworzeniami - dodała. - Obawiam się, że miała dość
ograniczone zainteresowania.
W głosie Arabelli zabrzmiała złośliwa nuta. Niby mówiła o
faktach, a jednak coś podszeptywało Robinie, że starsza pani Exmouth
miała rację, gdy posądzała Arabellę o niezbyt pochlebną opinię na
temat zmarłej Clarissy. Było całkiem możliwe, że lady Tolliver w
skrytości żywiła nadzieję na poślubienie Daniela, więc nienawidziła
kobiety, która zniweczyła jej ambitny zamiar.
- Rozumiem, że dobrze znałaś zmarłą żonę Daniela -
zaryzykowała, licząc na dowiedzenie się czegoś więcej.
- Ha! Droga ciocia Lavinia rozmawiała z tobą na mój temat,
prawda? - odrzekła Arabella, wyginając pełne wargi w lekko
ironicznym uśmiechu. - To do niej podobne. Owszem, Clarissę
znałam bardzo dobrze. Często składałam jej wizyty, ilekroć
zatrzymywałam się w Courtney Place.
Wyjątkowo dobrze czułyśmy się w swoim towarzystwie,
zważywszy na to, jak mało miałyśmy ze sobą wspólnego. Ja byłam
chłopczycą, która uwielbia wspinać się po drzewach i ściągać na
siebie wszystkie możliwe nieszczęścia, podczas gdy droga Clarissa
była przede wszystkim wyniosłą młodą damą, której przyjemność
sprawiało spędzanie wolnego czasu na szyciu, rysowaniu lub grze na
fortepianie.
Na pełnych wargach Arabelli znów pojawił się uśmiech.
- Oczywiście przerastała mnie o głowę we wszystkich tak
zwanych kobiecych zajęciach - przyznała bez zakłopotania. - Ale
wykazywała też niezwykle mało entuzjazmu do czegokolwiek innego,
może z wyjątkiem życia towarzyskiego. Clarissa uwielbiała
znajdować się w centrum uwagi. Trzeba oddać jej sprawiedliwość, że
nie była próżna, ale ponieważ los obdarzył ją wielką urodą, z czasem
zapewne przyzwyczaiła się do tego, że jest obiektem zachwytu
wszystkich dżentelmenów.
Westchnęła i po chwili dodała:
- Może dobrze się stało, że wtedy umarła. Z czasem jej uroda
niewątpliwie zbladłaby i obawiam się, że Clarissa zamieniłaby się w
jedną z przekwitłych piękności, które spędzają cały swój czas, leżąc
na kanapie i wyobrażając sobie wszelkie możliwe dolegliwości, a
przyjemność czerpią z bycia obskakiwaną przez głupawą damę do
towarzystwa.
Nagle wybuchnęła tak zaraźliwym śmiechem, że Robina ku
swemu zdumieniu również zachichotała.
- Ojej, ależ jadowicie to zabrzmiało. Każdy, kto by mnie słuchał,
mógłby pomyśleć, że nie lubiłam Clarissy, a trudno bardziej minąć się
z prawdą. Ona była miła i życzliwa, i naturalnie śliczna. Wcale mnie
nie zdziwiło, że zauroczyła Daniela. Większość dżentelmenów
natychmiast ulegała jej czarowi. Ale bardzo mnie zaskoczyło, że
postanowił ją poślubić... Ciekawa jestem, ile czasu potrzebował, by
zrozumieć swój błąd.
Robina wlepiła w nią osłupiałe spojrzenie. Na szczęście uwagę
Arabelli znowu zaprzątnęła znajoma, machająca do niej z
przejeżdżającego powozu, a gdy lady Tolliver z powrotem się
odwróciła, Robina zdążyła się opanować.
- Muszę przyznać, że przyjemnie znowu zobaczyć Daniela
cieszącego się życiem. Nie byłam w stanie przyjechać na pogrzeb
Clarissy - wyjawiła Arabella, zerkając na swoją złotą bransoletkę. –
Drogi Henry gasł wtedy w oczach. Nigdy nie zdołał w pełni odzyskać
sił po ostatnim ataku i zmarł zaledwie kilka miesięcy po Clarissie.
Daniel był na jego pogrzebie. Wstrząsnęła mną zmiana, jaka w
nim zaszła. Teraz jednak wydaje się zupełnie innym człowiekiem. Tak
szczęśliwego nie widziałam go od lat i cieszę się z tego, chociaż nie
rozumiem, dlaczego właściwie ten paskudnik miałby jeszcze mnie
obchodzić!
Ciemne, figlarnie skrzące się oczy znów zwróciły się ku Robinie.
- Pojutrze ma zamiar wyciągnąć mojego drogiego Rodericka na
oglądanie jakiejś ohydnej walki bokserskiej i zostawia mnie całkiem
bez opieki. Ponieważ stanowczo nie zamierzam czekać w domu na ich
powrót, postanowiłam urządzić śniadanie pod gołym niebem w jakimś
malowniczym zakątku. Obiecaj, proszę, że przyłączysz się do
towarzystwa. Wiem na pewno, że chcę lepiej cię poznać i się z tobą
zaprzyjaźnić.
Robina nie była przekonana, czy kiedykolwiek uda im się
osiągnąć taką zażyłość, a poza tym czuła, że byłoby rozsądnie
zachować pewien dystans wobec lady Tolliver, mimo że
niezaprzeczalnie była ona przemiłą kobietą, której wrodzoną
uczciwość Robina mogła tylko podziwiać.
Tego wieczoru, ponownie zobaczywszy Arabellę podczas
przyjęcia u jednej z dobrych znajomych lady Exmouth, Robina
jeszcze bardziej straciła chęć na nawiązanie bliższych stosunków z
żywiołową wdówką.
Kiedy lady Exmouth tuż przed wyjazdem na przyjęcie
wspomniała o liściku, który przysłał jej syn, by przeprosić, że nie
może im towarzyszyć tego wieczoru, Robina uznała to za dziwne
zdarzenie, od dawna bowiem uważała Daniela za bardzo słownego
człowieka, który zawsze dotrzymuje wcześniejszych obietnic.
Po wejściu do stylowego salonu lady Maitland Robina
natychmiast jednak zrozumiała, dlaczego tym razem Daniel
postanowił złamać przyrzeczenie. Odprężony i zadowolony stał w
grupce otaczającej jego energiczną kuzynkę.
Ponieważ wśród gości nie było ani śladu sir Rodericka, Robina
doszła do wniosku, że Arabella poprosiła kuzyna o przysługę, ten zaś
podjął się towarzyszenia jej na przyjęciu, zapewne z wielką ochotą.
Robina poczuła się bezsilna wobec małostkowej niechęci, która
ponownie się w niej obudziła, i to jeszcze gwałtowniej niż poprzednio.
Wiedziała, że reaguje jak rozpieszczone dziecko, bo nie powinna
żywić urazy do Daniela, który mógł przecież towarzyszyć podczas
przyjęcia, komu tylko chciał.
Miała również przykrą świadomość, że zazdroszcząc kuzynce
spędzanego z nim czasu, przejawia skrajny egoizm, ale z trudnego do
wytłumaczenia powodu nic nie mogła na to poradzić. Starała się ze
wszystkich sił okazać zadowolenie, gdy Daniel wreszcie zauważył ich
obecność i podszedł je powitać, ale było widać, że jest to wymuszona
grzeczność.
Lord Exmouth natychmiast wykrył fałszywą nutę w jej głosie i
spytał wprost, czy nie czuje się niedysponowana.
- To prawda, moja droga, masz takie rumieńce - włączyła się do
rozmowy lady Exmouth, zanim Robina zdążyła go zapewnić, że
wszystko jest w najlepszym porządku. - Chyba nie zaraziłaś się
gorączką od lady Phelps, Ta Augusta zrobiła się doprawdy nieznośna!
Składa wizyty, chociaż nieustannie kicha, a do tego kapie jej z oczu i
z nosa! Wcale nie zdziwiłabym się, gdybyśmy obie musiały w
najbliższych dniach położyć się do łóżek.
Robina zdawała sobie sprawę z tego, że pozostając przy lady
Exmouth, może głupio zdradzić się z uczuciami, których nie umie
opanować, gorączkowo zaczęła więc rozglądać się po salonie w
poszukiwaniu drogi ucieczki i na szczęście ją znalazła.
- O, jest Olivia Roade Burton z siostrą. Złożyłam im rano wizytę,
ale niestety nie zastałam Olivii w domu. Bardzo przepraszam, ale
chciałabym z nią zamienić kilka słów. Czy można? Dawno jej nie
widziałam.
- Czy jesteś pewna, mamo, że nic jej nie jest? - spytał Daniel, gdy
tylko Robina się oddaliła. - Wydaje mi się trochę spięta.
- Jeśli masz rację, znaczy to, że w sprawach dotyczących panny
Perceval wykazujesz dużo większą spostrzegawczość ode mnie, synu
- odpowiedziała, promieniejąc z satysfakcji. - Wcześniej na pewno nic
jej nie było. Rano wyszła do miasta, zgodnie z tym, co mówiła, a
potem przywiozła ją do domu nasza droga Arabella. Nic
niepożądanego dzisiaj się nie zdarzyło, mogę cię zapewnić.
Daniela to nie przekonało. Zbyt dobrze poznał Robinę przez
ostatnie tygodnie, by nie być pewnym, że zaszło coś, co zburzyło
spokój jej umysłu. I o ile słusznie mu się zdawało, Robina
postanowiła za wszelką cenę zachować to dla siebie.
Pozostawiwszy matkę w trakcie ożywionej rozmowy ze
znajomymi, poszedł do pokoju przeznaczonego dla graczy w karty i
wybrał stolik przy drzwiach, od którego mógł obserwować, co dzieje
się w salonie.
Robinie, z racji jej urody, nigdy nie brakowało zaproszeń do
tańca, więc i ten wieczór nie stanowił wyjątku. Ilekroć Daniel
podnosił wzrok znad wachlarzyka kart, widział, jak Robina porusza
się z wdziękiem po parkiecie. Pozornie wydawało się, że jest bardzo
rozbawiona, jego jednak nie zwiodła. Zauważył, że jej uśmiechom
brakuje spontaniczności i ciepła, a kształtne ramiona wydawały się
bardziej usztywnione niż zwykle.
Odrzuciwszy propozycję rozegrania następnej partii, wrócił do
salonu. Partner Robiny odprowadził ją akurat pod opiekę lady
Exmouth.
- Mam nadzieję, że zaszczyci mnie pani ostatnim tańcem przed
kolacją? - Podszedł do niej niepostrzeżenie, więc aż się wzdrygnęła
zaskoczona. - I naturalnie pozwoli się potem zaprowadzić na małą
przekąskę.
Robina uczyniła niemały wysiłek, by ukryć zachwyt. Daniel, choć
jak na człowieka swojej postury tańczył znakomicie i zaskakująco
lekko się poruszał, pojawiał się na parkiecie rzadko, twierdził
bowiem, że skoro osiągnął już poważny wiek trzydziestu sześciu lat,
powinien poprzestać na przyglądaniu się zabawie, zamiast samemu w
niej uczestniczyć.
To, że postanowił wziąć na kolację ją, Robinę, a nie swoją
kuzynkę, natychmiast poprawiło jej nastrój. Miała nadzieję, że
zaproszenie było wyrazem tęsknoty za jej towarzystwem, a nie
rekompensatą za to, że zawiódł ją i nie przyszedł z nią na przyjęcie.
Obdarzyła Daniela spontanicznym uśmiechem, okazał się on
jednak niedostatecznie przekonujący, by zatrzymać go na dłużej.
Wkrótce Daniel przyłączył się do grupki swoich przyjaciół
zbierających się koło drzwi.
Później tego wieczoru Robina kilkakrotnie złapała go na tym, że
spogląda w jej kierunku, ale więcej nie próbował już podejść. Zbliżał
się czas ostatniego tańca przed kolacją, tymczasem Daniela nawet nie
było w pobliżu.
- Czy nie wie pani przypadkiem, gdzie ukrywa się Daniel? -
skierowała pytanie do lady Exmouth, gdy na próżno omiotła
wzrokiem cały salon w poszukiwaniu jego wysokiej, muskularnej
sylwetki.
- Nie, moja droga. Nie mam pojęcia, może jest na dworze z
Arabellą. Zdaje mi się, że nieco wcześniej widziałam, jak wychodzili
na taras.
Robina zawahała się, ale tylko na chwilę. Bądź co bądź, nic jej nie
szkodziło iść go poszukać. Tak w każdym razie przekonywała samą
siebie, wychodząc na zewnątrz przez oszklone drzwi, które
przewidująca pani domu poleciła zostawić szeroko otwarte, żeby
zapewnić stały dopływ świeżego powietrza do wnętrza domu.
Zaskoczyło ją, że taras jest pusty. Już miała z powrotem wejść do
środka, gdy z wonnego ogrodu dobiegł ją perlisty kobiecy śmiech.
Była w miękkich pantofelkach, więc bezszelestnie przemierzyła taras i
po czterech kamiennych schodkach zeszła na rozległy trawnik.
Dwie blisko siebie stojące postaci, rysujące się w świetle księżyca
zaledwie kilkanaście jardów od niej, wydawały się całkiem obojętne
na jej obecność. Mimo półmroku bez większego trudu poznała obie, i
to jeszcze zanim bardzo charakterystyczny kobiecy głos, irytująco
czysty i donośny, oznajmił:
- Och, Danielu! Nie potrafię ci powiedzieć, jak bardzo jestem
szczęśliwa! I pomyśleć, że po tylu latach wreszcie nabrałeś rozumu.
Mam nadzieję, że tym razem dokonałeś słusznego wyboru.
Robina zmartwiała, przejęta lodowatym chłodem. Może się
przesłyszała? Ale gdy spojrzała i zobaczyła Arabellę obejmującą
Daniela, który czule zamknął ją w uścisku, zrozumiała, że nie wolno
jej dłużej ulegać złudzeniom.
Jeszcze nigdy Robina nie była tak wdzięczna matce za to, że
zawsze wymagała od niej opanowania. Tego, co wszczepiono jej w
dzieciństwie, nie dało się łatwo zapomnieć, i właśnie dzięki temu
udało jej się stłumić okrzyk i w milczeniu odejść z wysoko
podniesioną głową. Nie płakała, tylko większa niż zwykle bladość
wskazywała, że jej samopoczucie jest dalekie od dobrego.
Brak rumieńców nie uszedł jednak uwagi lady Exmouth, gdy w
końcu znów przy niej stanęła.
- Moja droga, czy jesteś całkiem pewna, że dobrze się czujesz?
Wyglądasz bardzo blado.
- Nie czuję się najlepiej, proszę pani - odpowiedziała, zdziwiona,
że zabrzmiało to tak naturalnie, chociaż słowa ledwie przeszły jej
przez gardło. - Bardzo boli mnie głowa i chyba powinnam jak
najszybciej wrócić do domu.
Lady Exmouth natychmiast podchwyciła tę sugestię. Ale gdy
kilka minut później Robina, uniknąwszy spotkania z Danielem,
usiadła obok starszej pani w powozie, miała bardzo bolesną
świadomość, że nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda jej się uciec
przed dręczącym ją poczuciem beznadziejności.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Jestem ci wdzięczny za wspaniałomyślną gościnność i
niezrównane męskie towarzystwo, ale myślę, że przyszedł czas na
powrót do domu - oznajmił nagle Daniel przyjacielowi, gdy
zatrzymali się podczas przechadzki po mieście, by obejrzeć grupę
kilkunastu łodzi rybackich, wypływających w morze.
Jaśnie wielmożny sir Montague Merrell nie próbował skłonić
Daniela do zmiany zdania.
- Prawdę mówiąc, sądziłem, że to zrobisz już kilka dni temu. Od
dość dawna widzę, że zakochałeś się po uszy w tej gołąbeczce. Panna
Perceval jest doprawdy urocza i nie rozumiem, czemu tak długo
zwlekałeś z przenosinami.
- Ty lepiej niż kto inny powinieneś wiedzieć, skąd moja
ostrożność, Monty. Już kiedyś się zakochałem, pamiętasz?
Pan Merrell bez trudu wykrył w miłym, dźwięcznym głosie
Daniela nutę goryczy i przesłał przyjacielowi współczujące
spojrzenie. Ruszyli dalej przed siebie.
- Byłeś wtedy bardzo młody, Danielu - zwrócił uwagę. -
Wprawdzie należałem w owym czasie do nielicznych, którzy
odradzali ci małżeństwo, ale wyłącznie dlatego, że wydawało mi się
rozsądne, abyś poczekał jeszcze rok lub dwa lata. Gdy patrzę na to z
dzisiejszej perspektywy, nie przypominam sobie ani jednego
mężczyzny, który oparłby się czarowi Clarissy. Możesz mi wierzyć,
że i ja nie byłem w tym wyjątkiem.
- Może nie... Ale ty, mój drogi przyjacielu, przynajmniej miałeś
dość rozsądku, by odróżnić zauroczenie od miłości, natomiast ja ...
Daniel nie próbował dokończyć tego zdania. Nie było potrzeby,
ponieważ Montague był jego jedynym powiernikiem. I on jeden
oprócz Kendalla znał niechlubne fakty związane z przedwczesnym i
nieoczekiwanym odejściem Clarissy.
Machinalnie wyrównał krok z przyjacielem, gdy skręcili w jedną
z licznych bocznych uliczek Brighton, na której nigdy przedtem nie
był. Wróciło do niego wspomnienie pewnego wieczoru sprzed prawie
dwóch lat, wkrótce po pogrzebie. Siedział wtedy w bibliotece w
Courtney Place z Montague Merrellem i poczuł, że musi z siebie
wszystko wyrzucić.
Pierwszy raz w życiu opowiedział komuś, że jego małżeństwo
wcale nie było tak bardzo udane, jak sądzono. Kiedy zrelacjonował
Merrellowi szczegóły śmierci Clarissy, przyjaciel wydawał się
wstrząśnięty. W swoim czasie miał zastrzeżenia co do tego
małżeństwa, ale potem, podobnie jak wszyscy, uważał, że jest ono
szczęśliwe.
Skręcili w następną nieznaną uliczkę.
- Nie krępuj się, Monty. Czemu nie powiesz „A nie mówiłem”?
Przecież właśnie to chodzi ci teraz po głowie.
- Wcale nie! - odparł Merrell, a w kącikach jego ust pojawił się
smutny uśmieszek. - W gruncie rzeczy myślałem tylko o tym, do
jakiej wprawy doszedłeś przez te lata w ukrywaniu swoich
prawdziwych uczuć. Nie sądzę, żeby było w tej chwili w Brighton
więcej niż dziesięć osób, które podejrzewają, że twoja znajomość z
panną Robiną Perceval to coś więcej niż zwykła przyjaźń.
- Owszem, w tym jestem dobry - przyznał Daniel z niemałą
satysfakcją.
Montague przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu. Wreszcie
spytał:
- Chyba nie masz żadnych wątpliwości, co? Panna Robina
Perceval jest absolutnie urocza. Już dawno temu w Londynie
mówiłem ci, że idealnie nadaje się na twoją żonę.
- O ile pamiętam, bardzo się starałeś, żeby mieć okazję do
wyrobienia sobie takiego poglądu - odparował Daniel, nieraz bowiem
spotkał w Londynie przyjaciela rozmawiającego z Robiną w jakimś
odludnym zaciszu. - Gdybym nie był całkiem pewien, że taki
zaprzysięgły stary kawaler nie stanowi zagrożenia, mógłbym nawet
wpaść z twojego powodu w szał zazdrości.
- Z tego, co zaobserwowałem przez ostatnie tygodnie, nikt inny
również nie stanowi zagrożenia. - Montague kpiąco spojrzał na niego
z ukosa. - Dlaczego więc celowo powstrzymujesz się z wyrażeniem
swoich zamiarów wprost?
- Ponieważ, mój drogi ciekawski przyjacielu, uważałem, że nie
nadszedł jeszcze na to stosowny czas, a kilka tygodni zwłoki niczemu
nie zaszkodzi. Nie dla własnego dobra - ciągnął - postanowiłem
poślubić Robinę na długo przed tym, nim opuściliśmy stolicę.
Znów na jego ustach pojawił, się smutny uśmiech.
- Gdy pod koniec zeszłego roku pierwszy raz zacząłem rozważać
sugestię części rodziny i wielu przyjaciół, między innymi twoją, że
powinienem się ponownie ożenić, myślałem jedynie o moich córkach,
a nie o sobie. W końcu doszedłem do wniosku, że jeśli uda mi się
znaleźć szlachetnie urodzoną, dobrze wychowaną kobietę, która
troskliwie zajmie się dziewczynkami i odpowiednio poprowadzi dom,
to poważnie zastanowię się nad powtórnym ożenkiem. Nie muszę
dodawać, że o miłości nawet nie pomyślałem. A potem pojechałem do
Londynu i poznałem córkę pastora z Abbot Quincey.
- I natychmiast wszystko się zmieniło - podchwycił Montague, ale
Daniel, zawsze prawdomówny do przesady, pokręcił głową.
- Nie. Nie natychmiast. W każdym razie nie przez pierwsze kilka
tygodni - wyjawił ku zaskoczeniu przyjaciela. - Owszem, polubiłem ją
od razu. Spełniała wszystkie warunki, które postawiłem, była ładna,
nie zepsuta kaprysami i pogodna. Poza tym miała trzy młodsze
siostry,
umiałaby
więc
zaopiekować
się
dziewczynkami.
Postanowiłem lepiej ją poznać i z czasem ku swemu zaskoczeniu
przekonałem się, że zaszło coś nieprzewidywalnego. Polubiłem ją
znacznie bardziej...
Skrzywił się.
- Nie, bądźmy całkiem szczerzy... Ze zdumieniem odkryłem, że
wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu zakochałem się w pannie
Robinie Perceval. Tym razem ujęła mnie nie tylko miła twarz.
Naturalnie byłem świadom, że chociaż moja matka bardzo sprzyja
naszemu związkowi i robi wszystko co może, żeby do niego
doprowadzić, podobnie zresztą jak matka Robiny, to sama panna...
- Nie żartuj. Ta panna cię po prostu uwielbia - zapewnił go
Montague, a ton jego głosu dowodził, że nie żywi najmniejszych
wątpliwości. - Ta urocza twarzyczka promienieje, ilekroć jesteś w
pobliżu.
Danielowi złagodniały rysy, w ciemnych oczach pojawił się
ciepły blask.
- Ostatnio zacząłem dochodzić do przekonania, że być może
Robina widzi we mnie jednak kogoś więcej niż tylko przyjaciela.
- Na pewno masz rację. Cóż więc cię wstrzymuje, na miłość
boską?
- Sam nie wiem. - Daniel zdjął kapelusz i ze zniecierpliwieniem
przeczesał włosy, a przy okazji pierwszy raz względnie przytomnie
potoczył wzrokiem dookoła. - Gdzie my, u diabła, jesteśmy? -
Zatrzymał wzrok na gospodzie u wylotu wąskiej uliczki. - Wejdźmy
tam. Po takiej bezsensownej włóczędze człowiekowi strasznie chce
się pić.
Montague skrzywił się z niechęcią i z rezygnacją poszedł za
towarzyszem. Gospoda nie była na poziomie, do jakiego przywykł, ale
piwo miejscowego warzenia okazało się znośne, więc uznał, że może
spędzić tu trochę czasu i zaspokoić pragnienie. Usiadłszy obok
Daniela na surowej drewnianej ławie, szybko wrócił do tematu ich
wcześniejszej rozmowy.
- Jak długo będziesz jeszcze zwlekał z oświadczynami?
- Wścibski jesteś! - skarcił go Daniel, ale bez urazy.
Jak można było mieć pretensje o ciekawość do kogoś, kto tak
dobrze życzy, pozostaje wzruszająco lojalny i niezmiennie służy
wsparciem, gdy tylko jest ono potrzebne?
- Jeśli chcesz wiedzieć, to chciałem się oświadczyć wczoraj
wieczorem. - Nagle na czole pojawił mu się mars. - Tyle że moja
matka, niespodziewanie dla mnie, postanowiła wcześniej opuścić
przyjęcie.
Spędziłem trochę czasu w ogrodzie z kuzynką Arabellą, a gdy
wróciłem do salonu, pani domu powiadomiła mnie, że panna Perceval
nie czuła się najlepiej i moja matka postanowiła odwieźć ją do domu.
Dziś rano zajrzałem do nich, ale Robina siedziała w swoim pokoju.
Matka uważa, że to jakaś gorączka, ale ja nie jestem tego taki pewien.
Wzruszył ramionami.
- Wczoraj wieczorem Robina zachowywała się dziwnie, ale nie
powiedziałbym, że jest chora.
- Pewnie ma jakąś kobiecą niedyspozycję - podsunął Montague. -
Przypuszczalnie szybko jej to minie.
Daniel przesłał mu lekko kpiące spojrzenie.
- Pozwolę sobie spytać, co zaprzysięgły stary kawaler może
wiedzieć o kobiecych niedyspozycjach.
- Znacznie więcej, niż sądzisz, staruszku - odparł Montague,
uśmiechając się pod nosem. - Wprawdzie szczęśliwie uniknąłem
małżeństwa, ale mnichem też nie jestem. Status kawalera dobrze mi
służy, za to tobie, przyjacielu, nie. I dlatego zrób coś z tym! Takie
niezdecydowanie jest zupełnie do ciebie niepodobne.
- Nie wątpię w głębokość swoich uczuć, Monty - zapewnił go
Daniel po dłuższym namyśle. - Wciąż jednak się zastanawiam, czy
jestem właściwym człowiekiem dla mojej ptaszyny, czy mogę dać jej
szczęście. Wielki Boże, Człowieku! - wykrzyknął, słysząc pogardliwe
parsknięcie Montague. - Ona jest bliższa wiekiem mojej córce Hannie
niż mnie.
- No i co z tego? - odrzekł Montague, któremu różnica wieku nie
wydawała się przeszkodą. - Jesteś w najpiękniejszym okresie życia,
zdrowy, krzepki i przystojny. - Zerknął dość krytycznie na swój
zaokrąglający się brzuch. - Muszę przyznać, że wyglądasz dużo lepiej
ode mnie.
- Możliwe, ale to nie zmienia faktu, że wchodzę w wiek średni.
Lubię spokojne życie, więc jak dla Robiny mogę być nieco zbyt
nieruchawy i przywiązany do swoich zwyczajów. Pod pewnymi
względami jesteśmy podobni albo się uzupełniamy; wygląda na to, że
dzielimy wiele upodobań. Ale to nie zmienia faktu, że ona jest dużo
młodsza ode mnie. Ma młode serce, któremu potrzeba od czasu do
czasu jakichś podniet.
Możesz mi wierzyć, że tak jest - podkreślił, gdy przyjaciel
przybrał sceptyczną minę. - Z pozoru wydaje się bardzo skromną,
doskonale wychowaną młodą damą, ale za tą fasadą kryją się wręcz
zadziwiające cechy. Ona jest niezwykle odważna, czego dowiodła,
ratując moją córkę przed utonięciem, za co zresztą pozostanę jej
dozgonnym dłużnikiem.
Zawsze jest chętna do nauki, czym bardzo różni się od większości
młodych kobiet szlachetnego urodzenia, które zadowalają się
siedzeniem w salonie przy robótce.
Urwał na chwilę, przypomniał sobie bowiem pewną rozmowę z
Robiną w wieczór przyjęcia w Pawilonie.
- Chociaż spędziła na plebanii całkiem szczęśliwe dzieciństwo, to
brakowało jej tam emocjonujących przeżyć, dlatego ma w sobie
tęsknotę za poznaniem mężczyzny, który mógłby zrekompensować jej
ten brak w życiu.
- Dlaczego więc nie będziesz nim ty? - spytał Monty.
- A jak, u diabła, miałoby to wyglądać? - odparł zniecierpliwiony
Daniel, trochę zanadto podnosząc przy tym głos. - Nie jestem typem
zawadiaki. Nie jestem też rycerzem z bajki, który śpieszyłby damie na
pomoc z drugiego końca świata, nawet gdyby była taka potrzeba, w co
zresztą szczerze wątpię.
- Nie sugeruję wcale, żebyś czekał na okazję dowiedzenia swojej
męskości, tylko żebyś trochę pomógł losowi.
- Moim zdaniem - odparł Daniel, obrzucając przyjaciela
zniecierpliwionym spojrzeniem - to piwo domowej roboty poszło ci
do głowy.
- Dobre sobie! - Montague wybuchnął śmiechem. - Nie musisz się
nawet wysilać. Każ komuś uprowadzić Robinę, a potem po rycersku
wybaw ją z rąk przestępcy. Jutro jest ku temu znakomita okazja. -
Montague wyraźnie zapalił się do swojego pomysłu. - Jeśli pamięć
mnie nie myli, Robina będzie wśród gości uczestniczących w pikniku
wydanym przez twoją kuzynkę w przyklasztornym lesie. Będziesz
mógł wykazać się rycerskością.
- W życiu nie słyszałem głupszego pomysłu! - rzekł bez ogródek
Daniel. - Gdybym nawet poważnie potraktował to, co mówisz, czego
nie zrobię, chyba nie sądzisz, że wziąłbym udział w takiej awanturze?
- O człowieku zajęczego serca!
- Poza tym - ciągnął Daniel, ignorując krytykę Montague - jest
bardzo prawdopodobne, że Robina wymówi się od udziału w pikniku.
A nawet jeśli tam pojedzie, to nie ma sposobu, żebym do tej pory
zdołał zorganizować jej porwanie. Zresztą nie jestem na tyle głupi, by
zastanawiać się nad taką niedorzecznością. - Wstał. - Chodźmy stąd.
Ufam, że świeże powietrze pomoże ci odzyskać jasność myślenia.
Daniel obrócił się do drzwi i wpadł na krępego osobnika, który
dotąd popijał piwo przy sąsiednim stole. Przeszył nieznajomego
wzrokiem.
- Bardzo przepraszam waszą miłość - bąknął tamten i szybko
usunął się z drogi. - Nie zauważyłem. Proszę się nie gniewać.
- Nic się nie stało. To była również moja wina - odrzekł po
dżentelmeńsku Daniel.
Dopiero później, po powrocie do domu Merrella, zauważył brak
zegarka z dewizką. Starając się nie rozpamiętywać utraty cennego
przedmiotu, ostatniego prezentu otrzymanego od chorego już ojca,
Daniel udał się z przyjacielem w pewne miejsce, gdzie gra o wysokie
stawki była na porządku dziennym.
Pan Merrell, w odróżnieniu od Daniela, nie znał większej
przyjemności, niż zasiąść w towarzystwie podobnych sobie ludzi przy
zielonym stoliku, ze szklaneczką dobrej, starej brandy pod ręką i
wachlarzykiem kart w dłoni.
Zważywszy na to, że miał zwyczaj grywać ostro, było nawet dość
dziwne, że dotąd fortuna go nie opuściła. Owszem, nieraz zdarzyło
mu się przegrać duże sumy, ale nigdy się tym szczególnie nie martwił,
wiedział bowiem, że prędzej czy później kapryśna pani losu znów się
do niego uśmiechnie.
Daniel przez pewien czas stał za krzesłem przyjaciela i przyglądał
się grze, a potem odszedł zagrać ze znajomym kilka rozdań pikiety.
Zdecydowanie brakowało mu jednak wiary w opiekuńczą siłę fortuny,
która cechowała Montague, dlatego po półgodzinie zrezygnował z
hazardu i postanowił poszukać matki, która zamierzała tego wieczoru
pojawić się na przyjęciu w sąsiedztwie.
Pani domu, wieloletnia przyjaciółka rodziny, przyjęła jego
niespodziewane nadejście z zachwytem. Po krótkiej wymianie
uprzejmości Daniel niezwłocznie przystąpił do szukania matki, ale ku
swemu głębokiemu rozczarowaniu stwierdził, że przyszła na przyjęcie
sama.
- Chociaż Robina upierała się, że nie ma potrzeby wzywać
doktora, to nie czuła się na siłach towarzyszyć mi dzisiaj wieczorem -
powiedziała lady Exmouth. - Wydaje mi się jednak, że ma ochotę
wybrać się jutro rano na piknik.
- Jeśli będzie dobrze się czuła, to naturalnie niech jedzie, ale w
innym przypadku nie wahaj się wezwać doktora.
Lady Exmouth wychwyciła znajomą stanowczą nutę w głosie
syna. Daniel, podobnie jak jego ojciec, był uroczym, zrównoważonym
człowiekiem, ale umiał być bardzo zdecydowany i władczy, jeśli
zachodziła taka potrzeba.
Uśmiechnęła się.
- A czy na pewno jutro do nas wrócisz, mój drogi?
- Tak. Wydałem już polecenie, żeby podczas mojej nieobecności
przewieziono z powrotem rzeczy. Jak wiesz, umówiłem się na jutro z
Roderickiem. Spodziewam się wrócić do Brighton wczesnym
wieczorem.
Pozwoliwszy matce ponownie zająć miejsce w gronie
przyjaciółek, Daniel obszedł salon, kilka razy przystanął, by
porozmawiać ze znajomymi, ale nieobecność Robiny oznaczała, że
nic go tu nie zatrzymuje, wkrótce więc wyszedł. Uznał, że najlepiej
będzie wkrótce położyć się spać i wcześnie wstać nazajutrz.
Odrzuciwszy propozycję lokaja, który chciał poszukać dla niego
powozu, niedługą drogę do domu Montague Merrella pokonał
spacerem. Stanął u drzwi akurat w chwili, gdy zegar na odległej wieży
wybijał godzinę. Czekając na pojawienie się kamerdynera, odniósł
wrażenie, że widzi postać kryjącą się w mroku po drugiej stronie
ulicy. Zlekceważył to jednak i natychmiast po otwarciu drzwi
skierował się do biblioteki, by przed snem wypić łyczek brandy.
Ledwo zdążył sobie nalać szklaneczkę trunku, gdy w sieni
rozległo się stukanie kołatki. Była to dość niezwykła pora na
składanie wizyty, nie starał się więc ukryć zdziwienia, gdy chwilę
potem wszedł służący z wiadomością, że pewien człowiek czeka przy
drzwiach i chce się z nim zobaczyć.
- Jaki człowiek?
Układny kamerdyner pana Merrella głośno parsknął.
- Bardzo zwyczajny, milordzie. Był tu już wcześniej, podczas
pańskiej nieobecności. Bez wahania odesłałbym go tam, skąd
przyszedł, ale powiadomił mnie, że jest w posiadaniu pańskiej
własności.
- Naprawdę? - Daniel machinalnie skierował myśli ku utraconemu
zegarkowi.
- Według mojej wiedzy tak. Wprawdzie tłumaczyłem mu, że
może bezpiecznie zostawić ten przedmiot u mnie, ale on uparcie
odmawiał. Twierdził, że albo odda to panu osobiście, albo nie odda w
ogóle.
- W takim razie lepiej go wprowadź - zgodził się Daniel i chwilę
potem do pokoju wszedł krępy człowieczek w znoszonym surducie,
mnący w dłoniach dość sfatygowany kapelusz.
Daniel miał dobrą pamięć do twarzy, natychmiast więc poznał
mężczyznę, z którym po południu zderzył się w gospodzie.
- A więc spotykamy się znowu, panie...?
- Higgins, milordzie. Honest* Hector Higgins do usług.
- Mam nadzieję, Higgins, że zasługuje pan na swoje imię –
stwierdził ironicznie Daniel, spoglądając na sękate, spracowane ręce,
które wydawały się niezgrabne, miały jednak dość zręczności, by
niepostrzeżenie wyciągnąć coś z cudzej kieszeni. - Jak rozumiem, jest
pan w posiadaniu przedmiotu stanowiącego moją własność.
- To prawda, sir. - Higgins sięgnął do kieszeni, wydobył z niej
zegarek i położył go na wyciągniętej dłoni Daniela.
Ten obejrzał szybko przedmiot i z ulgą stwierdził, że jest
nieuszkodzony.
- Wygląda na to, Higgins, że jestem pańskim dłużnikiem. A
przynajmniej byłbym, gdybym nie miał pewności, że zręcznie
wyciągnął mi pan ten zegarek z kieszeni kamizelki podczas naszego
krótkiego, hm, spotkania w tawernie.
Na ogorzałej twarzy tamtego pojawił się natychmiast wyraz
najwyższej ostrożności.
- Jak to, wasza miłość? Gdybym zwinął ten zegarek, to przecież
nie oddawałbym go teraz, prawda?
- Mógłby pan to zrobić z nadzieją osiągnięcia większej korzyści z
nagrody niż ze sprzedaży tego przedmiotu, co wydaje się tym
logiczniejsze, że na kopercie jest wygrawerowane moje imię i
nazwisko.
* Honest (j. ang.) - uczciwy, prawy
- Phi! Łatwo można je zdrapać i koniec - odparł Higgins, który
najwidoczniej postanowił, że nie pozwoli zbić się z pantałyku. - Poza
tym nie przyniosłem go tutaj dla nagrody. Jestem uczciwym
człowiekiem. Nie zawsze byłem, wstyd mi przyznać, ale teraz jestem,
odkąd poznałem moją Dorę.
Daniel nie mógł się nie uśmiechnąć, słysząc to niezgrabne
wyznanie. Był już nawet skłonny okazać mężczyźnie wielkoduszność
i pozwolić sobie na zwątpienie w słuszność swojego przekonania o
sposobie utraty zegarka.
- Skoro tak, Higgins, skoro nie chce pan przyjąć nagrody, to mogę
przynajmniej panu zaproponować drinka dla wynagrodzenia kłopotu. -
Odwrócił się do karafek stojących na tacy. - Czy może być brandy?
- Wasza miłość jest bardzo gościnny. Może być, może.
Uśmiechając się mimo przeczucia, że w zamian za zwrot zegarka
Higgins zażąda jakiejś rekompensaty, Daniel napełnił szklaneczkę i
podał trunek niespodziewanemu gościowi.
- Niech pan usiądzie, Higgins, i opowie mi o sobie. Z czego pan
żyje?
- Jestem woźnicą, proszę pana. Od dziesięciu lat jeżdżę własnym
powozem. - Pociągnął nosem i wytarł go wierzchem dłoni. - Ech,
rozklekotała się ta drynda, a i moja stara szkapa nie jest taka jak
dawniej. - Ze smutkiem pokręcił głową. - Blisko jej już do rzeźni.
- To bardzo przykre - przyznał lord Exmouth, zastanawiając się,
co go opętało, że pozwolił temu osobnikowi się rozgościć.
- O, tak, proszę pana. Nie jest łatwo być uczciwym człowiekiem.
Panowie nie lubią pokazywać się w odrapanym powozie, takim jak
mój, a jeśli nie ma się wielu pasażerów w ciągu dnia, nie ma
pieniędzy na naprawy.
- Współczuję panu, Higgins - odrzekł Daniel, zastanawiając się,
kiedy zdesperowany woźnica odkryje prawdziwy powód swojej
wizyty.
- Wiedziałem, że pan będzie mi współczuł. - Nie odrywając
wzroku od twarzy Daniela, przełknął jednym haustem zawartość
szklaneczki. - Ja też mam miękkie serce i dlatego współczuję panu.
Daniel upił łyk brandy.
- Przykro mi bardzo, Higgins, ale nie rozumiem.
- Nieodżałowana miłość, proszę pana, może zrobić straszne
rzeczy z człowiekiem.
- Jestem pewien, że ma pan rację - odrzekł Daniel, dzielnie
powściągając chichot. - Chodziło panu chyba o nieodwzajemnioną
miłość.
- O, tak. Ale proszę się nie martwić. Hector Higgins śpieszy
waszej miłości na pomoc.
Daniel uznał, że się przesłyszał.
- Przepraszam, Higgins, ale znowu niezupełnie rozumiem. Nie
potrzebuję niczyjej pomocy.
- No, no, nie musi pan się wstydzić swoich uczuć. To się zdarza
każdemu. Mnie się zdarzyło kiedyś, a panu teraz. Rzecz jasna, nie
chcę się wtrącać, ale niechcący podsłuchałem pana rozmowę z
przyjacielem Pod Koroną i wiem, że jestem właśnie człowiekiem,
jakiego pan szuka.
- A czym niby może mi pan służyć, Higgins? - spytał Daniel z
widocznym znużeniem.
- Jak to? Naturalnie mogę porwać pannę! Znam tę okolicę jak
własną kieszeń. Nie ma nic prostszego! Schowam się jutro w lesie i
poczekam na okazję, potem złapię pannę i wsadzę do swojego
powozu. Wtedy pan nadjedzie, wymachując pistoletem, na wszelki
wypadek rozładowanym - ciągnął ze śmiertelną powagą. - Jeszcze by
pan wystraszył moją szkapę, a ona już ma swoje lata. Mogłaby tego
nie wytrzymać. - Przerwał i omiótł spojrzeniem pełnym nadziei swą
pustą szklaneczkę. - I co, wasza miłość?
Daniel przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu tak, jakby
patrzył na niedorozwinięte dziecko.
- Myślę, Higgins, że postradał pan zmysły. Nawet gdyby pański
plan nie był w najwyższym stopniu niedorzeczny, to nigdy nie
popełniłbym tak haniebnego czynu, jak uprowadzenie i śmiertelne
wystraszenie młodej kobiety. Co więcej, mój przyjaciel, którego
podsłuchał pan dziś wieczorem, ma naturę żartownisia i właśnie ta
część jego natury wzięła górę w tawernie. Nie znaczy to jednak, że
jego bezsensowny pomysł można traktować poważnie. Osobiście
mam znacznie lepszy plan, a mianowicie obaj powinniśmy iść spać.
Jednym zręcznym ruchem Daniel wstał i wyjął bardzo
rozczarowanemu przybyszowi pustą szklaneczkę z ręki.
- Życzę dobrej nocy, Higgins… I niech pan się cieszy, że
postanowiłem nie interesować się więcej sprawą celowego
przywłaszczenia mojego zegarka.
Lady Exmouth dobrze wiedziała, że nieodłączną częścią
charakteru jej syna, ujawniającą się od czasu do czasu, jest niezłomny
upór. Stało się to jasne właśnie teraz. Higgins otworzył usta, by coś
powiedzieć, ale uznał widocznie, że nie byłoby to rozsądne, bo
niepocieszony odszedł do drzwi.
- Proszę się nie gniewać, wasza miłość - bąknął przez ramię, a
potem dzielnie opierając się pokusie zdzielenia kamerdynera w
żałosny, długi nos, bez ociągania opuścił dom.
Życie bywa okrutne, uznał, wlokąc się w stronę domu. Oto on,
przyzwoity człowiek, tydzień w tydzień, rok w rok wykonuje uczciwą
pracę. I po co? Ledwie może związać koniec z końcem. Znacznie
lepiej prosperowałby, gdyby wrócił do dawnej specjalności... Ale nie,
obiecał Dorze, że kradzieże raz na zawsze się skończyły. Odciął się od
tamtego życia, gdy wyjechał z Londynu, i tak naprawdę wcale nie
chciał znowu wejść na drogę przestępstwa.
Naturalnie mógłby, gdyby naszła go taka głupia chęć. Palce wciąż
miał sprawne i bez trudu potrafił wyjąć zegarek z kieszonki cudzej
kamizelki. Pomyślał o tym z ponurą satysfakcją. Rzecz jasna, wcale
nie zamierzał zatrzymać tego zegarka. To w ogóle nie przyszło mu do
głowy. Ale skoro sprawy potoczyły się w taki sposób, może
rozsądniej byłoby jednak zachować cenny przedmiot. Bądź co bądź,
co mu po dobrych chęciach? Nic, po prostu nic!
- Niech to - mruknął pod nosem, przechodząc przez ulicę do
tawerny. Zostało mu przynajmniej tyle drobnych w kieszeni, by mógł
utopić smutki w solidnym kuflu piwa.
„Pod Koroną” było tego wieczoru wyjątkowo cicho i spokojnie,
co pasowało do podłego nastroju Higginsa. Łatwo znalazł wolny stół
w kącie, gdzie mógł dalej posępnie i bez przeszkód rozmyślać nad
niewdzięcznością losu, ten jednak nawet tu nie był dość łaskawy, by
zapewnić mu krótki okres wytęsknionej samotności.
Ledwie bowiem Higgins zajął miejsce na ławie, gdy naprzeciwko
niego rozsiedli się bez zaproszenia mężczyzna o ostrych rysach,
noszący jaskrawoczerwoną chustkę nieudolnie zawiązaną na szyi, i
niechlujna, gruba kobieta w głęboko wyciętej sukni.
- Co z tobą, Hectorze, mój stary przyjacielu? To do ciebie
niepodobne, żeby chować się po kątach. Miałeś zły dzień, co? -
Mężczyzna rozciągnął cienkie wargi w nieprzyjemnym uśmiechu,
który odsłonił popsute zęby. - Ja tam nie narzekam, mój był dobry.
Mówiłem ci już nieraz, stary przyjacielu, że powinniśmy połączyć
siły.
- A ja mówiłem ci nieraz, Jack, że dawno zerwałem z takim
życiem.
- I co z tego masz? - Mężczyzna znów zaprezentował zepsute
zęby. - Tylko pracujesz od rana do nocy? Założę się, że nawet ci nie
starczy na drugi kufel piwa.
Była to prawda, ale Higgins nie zamierzał tego potwierdzić, a
zwłaszcza
nie
przed
pozbawionym
skrupułów
drobnym
złodziejaszkiem Jackiem Sharpe'em, któremu było zupełnie wszystko
jedno, w jaki sposób położy swoje łapska na pieniądzach. Kiedy
przychodziła posucha, nie wstydził się wysyłać swojej przyjaciółki na
ulicę i żyć z jej zarobków.
- Właściwie nie wiem, dlaczego jeszcze chcę z tobą gadać; -
odezwał się znowu Jack. - Niewiele już mi po tobie. Jesteś stary i
niezdarny.
- Też coś! - Higgins tym razem pozwolił się sprowokować. -
Wiedz, że właśnie dzisiaj zwinąłem fikuśny kieszonkowy zegarek.
Przeskoczył z kamizelki wielkiego pana do mojej kieszeni, a on nic
nie zauważył.
- Aha! - Jack wyraźnie mu nie dowierzał. - A gdzie jest ten
zegarek? Pokaż.
- Już go nie mam - bąknął Higgins i trochę się zaczerwienił. -
Zwróciłem.
- Co takiego?! - Sharpe i jego towarzyszka ryknęli śmiechem, co
jeszcze bardziej zakłopotało Higginsa.
Rozejrzał się bardzo niepewnie dookoła.
- Ciszej! - syknął. - Nie chcę, żeby wszyscy to usłyszeli.
- Boisz się, że żoneczka byłaby zła, gdyby dowiedziała się, jak
próbujesz starych sztuczek? - drażniła się z nim kobieta, a Higgins
spojrzał na nią z niechęcią.
- Zamknij się, Molly! - nakazał jej Jack już zupełnie poważnie. -
To jest dawny Hector, on nie kantuje. On naprawdę zwinął ten
zegarek. Nie kapuję tylko, dlaczego go zwrócił.
Zmieszany
Higgins
zaczął
niezbornie
tłumaczyć
swoje
zamierzenia. Opowiedział więc o podsłuchanej rozmowie i tym, co
zaszło potem.
Jack chłonął każdy szczegół.
- Czyli poszedłeś do tego lorda Exmoutha i miałeś nadzieję, że
zgodzi się na twój plan, a on cię wyrzucił na zbity pysk, tak?
- Nie od razu - odparł Higgins. - Powiedziałem ci, że najpierw
byłem w jego domu i dowiedziałem się od pomywaczki, że on tam nie
mieszka, tylko jego matka i ta panna, która mu się podoba. A on
zatrzymał się u przyjaciela. No, więc poszedłem tam i za drugim
razem był i mnie przyjął.
- Szkoda, że propozycja go nie zainteresowała - zauważył Jack ku
wielkiemu rozbawieniu jego towarzyszki.
- Mnie to nie dziwi! - parsknęła. - Jeśli temu wielkiemu panu
dziewczyna podoba się tak, jak mówi Hector, to nigdy się nie zgodzi,
żeby ktoś ją porwał jakąś rozklekotaną dryndą. Sama kiedyś jechałam
tym klekotem, więc wiem, jak to jest. Wróciłam z pogrzebu
szwagierki cała poobijana. Siniak na siniaku.
- Zamknij się, kobieto - burknął Jack. - Idź i przynieś nam jeszcze
coś do picia. - Rzucił jej monetę i poczekał, aż odejdzie, po czym
zwrócił się znowu do Hectora: - I mówisz, że ta panna, co podoba się
lordowi Exmouthowi, będzie jutro w lesie koło klasztoru?
- Już to mówiłem, nie? - Higgins spojrzał podejrzliwie na
rozmówcę. - A czemu tak cię to interesuje?
- Bez specjalnego powodu. Szkoda, że temu wielkiemu panu nie
spodobał się twój pomysł. Może mógłbym ci pomóc.
Jak dla Higginsa tego dnia zdarzyło się już wystarczająco dużo, a
poza tym miał dość obecnego towarzystwa, więc szybko dopił piwo i
wstał.
- Dzięki, ale obejdę się bez twojej pomocy, Jack.
- O! Hector poszedł? - zdziwiła się Molly, gdy wróciła z
napitkami. - Co tam, zaraz wypiję jego dżin. Niewdzięczny kundel.
- Nic nie będziesz piła! - Jack wyrwał jej naczynie z ręki. - Musisz
być rano świeża i dobrze kojarzyć. Mam dla ciebie robotę.
- Tak? - Zerknęła na niego nieufnie. - Jaką?
- Staniesz na czujce pod domem tego Exmoutha. Jeśli panna
pojedzie do lasu, chcę o tym wiedzieć.
- Ale ja nawet nie wiem, jak ona wygląda - zwróciła mu uwagę
Molly, mało zachwycona perspektywą wczesnego wstawania. - I nie
wiem, gdzie mieszka.
- Łatwo się dowiesz. - Przez chwilę dumał. - Słyszałaś, co
powiedział Higgins. Poza służbą w domu jest tylko stara matka
Exmoutha i ta panna. Poczekasz na czujce przed domem.
- I co dalej?
- Twój brat mieszka przy lesie, niedaleko ruin klasztoru, nie?
- Ano mieszka. I co z tego?
Jack rozparł się na ławie.
- Powiem ci rano, kiedy wszystko domyśle sobie do końca.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Lady Exmouth promieniała z radości, przyglądając się Robinie,
która schodziła po schodach. W niebieskiej sukni spacerowej i
dopasowanej kolorystycznie pelerynie panna wyglądała wprost
urzekająco.
Szkoda tylko, że Daniel nie mógł obejrzeć tego ujmującego
występu. Delikatna twarz w modnym czepku, z szaroniebieskimi
tasiemkami tworzącymi figlarną kokardę pod uroczym, drobnym
podbródkiem mogła zmiękczyć serce najtwardszego mężczyzny.
Naturalnie nie wydawało jej się dłużej, by Daniel potrzebował
dodatkowych namów do uznania Robiny za idealną kandydatkę na
żonę. Jeśli jej pogląd na tę kwestię nie był całkowicie błędny, to ten
wstrętny chłopiec podjął ostateczną decyzję już przed kilkoma
tygodniami, mimo że bardzo starał się to ukryć.
A gdyby potrzebowała dalszych świadectw określających stan
jego umysłu, to zdradził się poprzedniego wieczoru. Lady Exmouth
myślała z niemałą satysfakcją o tym, że nawet obecność Arabelli nie
skłoniła go do pozostania na przyjęciu. Gdyby była tam Robina,
sprawy przedstawiałyby się zgoła inaczej!
- Gzy jesteś całkiem pewna, moja droga, że masz ochotę jechać
dzisiaj na piknik? - spytała, gdy Robina do niej podeszła. Wprawdzie
panna wydawała się w pełni sił, była jednak odrobinę bledsza, niżby
życzyła sobie lady Exmouth. - Jeszcze nie jest za późno na zmianę
zdania - zapewniła ją. - Arabella to zrozumie.
- Nie, nie. Całkiem dobrze się czuję. - Robina skupiła się na
wygładzaniu fałdy na jednej z rękawiczek. - Nie mam pojęcia, co
mnie naszło. Rzadko zapadam na migrenę.
- Cieszmy się, że nie było to nic gorszego niż uporczywy ból
głowy, który nie chciał minąć. Gdybyś zaraziła się gorączką od lady
Phelps, mogłabyś trafić do łóżka na wiele dni. O ile wiem, biedna
Augusta wciąż jeszcze nie wstaje. Co naturalnie oznacza, że będziemy
pozbawieni towarzystwa jej syna podczas dzisiejszego śniadania.
Robina usłyszała nutę ulgi w głosie lady Exmouth, ale doszła do
wniosku, że nie należy o tym mówić, spytała więc tylko, kto jeszcze
jedzie tego ranka do lasu.
- Nie do końca wiem, moja droga. Na pewno kilkoro naszych
wspólnych znajomych. Arabella zaprosiła sir Percy'ego Lovella, ale
miał już inne zobowiązania. Zdaje się, że zaprosiła również sir
Fredericka Ainsleya, lecz i on był zmuszony odmówić. Dzisiaj nie ma
go w mieście, bo wyjechał w odwiedziny do chorego kuzyna. -
Pokręciła głowę. - Trudno jest zorganizować piknik z takim małym
wyprzedzeniem, ale jestem pewna, że Arabella namówi przynajmniej
kilka osób. - Lady Exmouth uniosła rękę, odzianą w fioletową
rękawiczkę. - Oho! Zdaje się, że o wilku mowa.
Jak się okazało, słuch jej nie mylił. Gdy lokaj otworzył drzwi,
zobaczyły Arabellę wysiadającą z eleganckiego odkrytego powozu
Tolliverów, który właśnie zajechał przed dom.
- Nie musisz zadawać sobie tyle trudu - zawołała lady Exmouth,
schodząc na ulicę, by przywitać kuzynkę. - Jesteśmy gotowi, możemy
więc zaraz wyruszyć, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Wspaniale! Zawsze ceniłam punktualność! - oznajmiła Arabella
i wróciła do powozu. - O, jest Robina! Cieszę się, że czujesz się na
siłach dotrzymać nam towarzystwa. Obawiam się, że jesteśmy
najmłodsze w tej kompanii, musimy trzymać się razem - dodała, gdy
Robina podeszła do powozu. - Trochę mnie dziwi, że tak niewielu
młodych ludzi zgodziło się przyjąć moje zaproszenie. Wygląda na to,
że śniadanie na trawie jest atrakcyjne raczej dla starszego pokolenia.
- Prawdę mówiąc, przypuszczałam, że zorganizowanie pikniku w
takim pośpiechu może sprawić ci nieco kłopotów - powiedziała lady
Exmouth, sadowiąc się na ławie obok siostrzenicy. - Ostatnio ludzie
mają zwyczaj planować zajęcia z dużym wyprzedzeniem. Zwłaszcza
na wieczór trudno jest zebrać towarzystwo. Nawet przyjaciele
wymawiają się wcześniej podjętymi zobowiązaniami.
- Właśnie z tego powodu postanowiłam nie wydawać proszonej
kolacji - odrzekła Arabella, a jej uwagę zwróciła nagle samotna postać
po drugiej stronie ulicy.
- Co za brak wychowania! - stwierdziła. - Odkąd tu przyjechałam,
ta młoda kobieta bez przerwy patrzy w naszą stronę. - Szybko jednak
odzyskała poczucie humoru i wybuchnęła śmiechem. - Mam nadzieję,
że nie czeka na Daniela. Musiałaby tam stać jeszcze bardzo długo.
Lady Exmouth zerknęła na drugą stronę ulicy i głośno parsknęła.
- Muszę ci powiedzieć, że mój syn nie zadaje się z osobami tego...
tego pokroju.
- Nie bądź naiwna, ciociu! - W oczach Arabelli znów pojawił się
figlarny błysk. - Clarissa nie żyje prawie od dwóch lat... Chociaż
rzeczywiście się nie mylisz - podjęła po namyśle. - Daniel ma za
dobry gust, żeby zadawać się z osobą tak podłego stanu. Może zresztą
po prostu dba o zdrowie.
Lekko poklepała stangreta parasolką po ramieniu, dając mu znak
do odjazdu, i powóz potoczył się po ulicy. Uwagi Robiny nie uszło, że
nieznajoma kobieta bacznie obserwuje ich odjazd ze swojego miejsca.
Robina nie była aż tak naiwna, by nie zrozumieć aluzji lady
Tolliver. Podczas pobytu w stolicy szybko odkryła, że dżentelmeni -
zarówno owdowiali, jak i żonaci - często utrzymują również kochanki.
Nie wiedziała, czy Daniel postępuje podobnie, ale w gruncie
rzeczy jakie to mogło mieć dla niej znaczenie? Przecież to nie jej
sprawa, powtarzała sobie uparcie. Owszem, interesowałoby ją to na
miejscu Arabelli, ale przyszła żona Daniela wydawała się całkowicie
nie przywiązywać do tego wagi. Dziwne!
- Jesteś dzisiaj małomówna.
Niespodziewana
uwaga
wyrwała
Robinę
z
zamyślenia.
Stwierdziła, że lady Tolliver przygląda jej się z uwagą.
- Mam nadzieję, że nie jedziesz dzisiaj z nami tylko z powodu
namów cioci?
- Och, nie! - zapewniła ją Robina, siląc się na uśmiech. - Po prostu
myślałam o niebieskich migdałach.
Nie była jednak w stanie znieść przenikliwego spojrzenia
ciemnych oczu, zbyt przypominających oczy Daniela, zerknęła więc
do góry i przekonała się, że niebo jest zupełnie bezchmurne.
- Zdaje się, że pogoda ci sprzyja. Zapowiada się następny piękny
dzień.
- To prawda - przyznała Arabella. - Mam nadzieję, że nie będzie
również zbyt ciepło. Mniejsza o to. - Wzruszyła ramionami. - W
przyklasztornym lesie i tak jest dużo cienia.
- Szkoda, że nie urządziłaś pikniku gdzie indziej - włączyła się do
rozmowy lady Exmouth. - Mam złe wspomnienia związane z tym
sielskim miejscem.
Arabella roześmiała się serdecznie.
- Och, wiem. Daniel mi o tym opowiedział. Co za małpka z tej
Lizzie! Zupełnie niepodobna do matki. Pewnie więcej odziedziczyła
po naszych przodkach.
Lady Exmouth cmoknęła kilka razy i zmierzyła swoją ulubioną
siostrzenicę karcącym spojrzeniem, Arabella postarała się więc
przybrać bardzo skruszoną minę.
- Masz rację, ciociu. Zachowałam się bardzo nietaktownie,
żartując z poważnej sprawy. Daniel, jak wiem, był bardzo poruszony
tym zdarzeniem. - Znowu spojrzała na Robinę. - I jest ci dozgonnie
wdzięczny, moja droga. Nie kryje, że ma wobec ciebie dług nie do
spłacenia.
Może Arabella nie zauważyła smutku, który zagościł przez chwilę
nieuwagi w niebieskich oczach Robiny, dojrzała go jednak lady
Exmouth, a spostrzeżenie to wzbudziło w niej wątpliwość, czy jej
protegowana czuje się całkiem zdrowa, czy tylko stara się stworzyć
takie pozory.
Arabella była przemiła, ale zdarzało jej się niekiedy wykazać
brakiem taktu, no i mogła czasem być dość przytłaczająca, zwłaszcza
dla tych, którzy nie dorównywali jej wigorem.
Celowo zajęła więc siostrzenicę konwersacją, pytając, czego
należy się spodziewać w jadłospisie śniadania. Robina starała się od
czasu do czasu włączyć do rozmowy, ale lady Exmouth wyczuwała,
że robi to bez przekonania. Coraz bardziej dochodziła do wniosku, że
Robina wolałaby pozostać w domu.
Na szczęście, gdy dotarły na znajome miejsce, gdzie zaczęli się
już gromadzić pozostali goście, napięcie Robiny, związane ze
staraniami, by zachowywać się jak najswobodniej, zelżało.
Poza tym wreszcie udało jej się bez zwracania na siebie uwagi
uwolnić się od towarzystwa Arabelli. Dzięki temu zdołała się nawet
zmusić do zjedzenia kilku smakołyków przygotowanych przez
znakomitą kucharkę lady Tolliver.
Przy pierwszej nadarzającej się okazji oddaliła się jednak od tej
nielicznej części grupy, która nie zapadła w drzemkę, znużona upałem
i skutkami picia schłodzonego szampana. Wreszcie mogła poszukać
wytęsknionej samotności.
Upewniwszy się, że nikt inny nie wziął z niej przykładu i nie
podąża za nią na przechadzkę, Robina weszła głębiej między drzewa.
Wiedziała, że dalej w lewo płynie rzeka, ale nie zamierzała tam
skręcać. Obraz tamtego dnia, o wiele szczęśliwszego niż obecny, zbyt
mocno wrył jej się w pamięć.
Szyderczy głos podszeptywał, że wkrótce nie zostanie jej nic
więcej oprócz wspomnień i bolesnej świadomości, że wszystko mogło
potoczyć się inaczej, gdyby przez tyle tygodni nie pozostała obojętna
na skłonności swego serca.
Rozwiązała kokardę i zdjąwszy czepek, zaczęła nim bezmyślnie
kołysać. Wciąż zagłębiała się w las, nie chciała bowiem zbyt szybko
pożegnać się z samotnością. Naturalnie gdy wyrażała zgodę, aby
towarzyszyć lady Exmouth na pikniku, wiedziała, że obecność
Arabelli będzie dla niej trudna do zniesienia. Nie wiedziała jednak, że
aż tak trudna.
Ale jaki miała wybór? Nie mogła bez końca ukrywać się w
sypialni i płakać, gdy tylko była pewna, że nikt akurat jej nie
przeszkodzi. Poza tym tego wieczoru miał wrócić do domu Daniel i
prędzej czy później musiała stanąć z nim twarzą w twarz, chociaż
mogło się to okazać niezwykle nieprzyjemne.
Nie, pomyślała zasmucona, nie ma dla niej łatwych rozwiązań.
Następne dni, zanim uda jej się znaleźć pretekst, aby wrócić do
hrabstwa Northampton, będą bolesne. Już ten dzień dostarczył jej
przykrych przeżyć. Uprzejme traktowanie kogoś, do kogo czuje się
urazę, stanowi nie lada zadanie, jednak wiedziała, że nie mogłaby się
zdobyć na prawdziwą nienawiść czy nawet niechęć do Arabelli.
Jak mogła mieć do lady Tolliver pretensje o jej uczucie do
Daniela? Przecież każda kobieta chciałaby poślubić takiego
wspaniałego mężczyznę.
Dziwne wydawało jej się tylko to, że nikt nie mówi głośno o
zbliżającym się ślubie. Ze zmarszczonym czołem zaczęła rozważać
ten problem. Naturalnie mogły być powody, dla których Arabella i
Daniel nie podawali swoich zaręczyn do wiadomości publicznej, na
przykład jeśli Daniel chciał najpierw powiedzieć o swoim zamiarze
córkom i czekał na ich powrót z Dorset.
Utrzymywanie sekretu przed lady Exmouth wydawało się mimo
wszystko bardzo dziwne. Robina była przekonana, że matka Daniela
nic nie wie o jego zamiarze rychłego ożenku. Co więcej, po Arabelli
też nie było widać, aby oczekiwała wkrótce tak radosnego
wydarzenia. Robina nic z tego wszystkiego nie rozumiała.
Z zamyślenia wyrwał ją odgłos kroków. A więc jednak ktoś za nią
poszedł. Odwróciła się, żeby sprawdzić, kogo z gości lady Tolliver
będzie miała za towarzysza przechadzki.
Odłożywszy książkę, Daniel zerknął na zegarek i przekonał się, że
brakuje kilku minut do siódmej. Śniadanie na trawie zajęło matce i
Robinie podejrzanie dużo czasu. Uważał zresztą, że nazwa
„śniadanie” dla posiłku jedzonego wczesnym popołudniem jest
absurdalna. Wsunął zegarek z powrotem do kieszonki i znowu wziął
się do czytania.
Otworzyły się drzwi i wszedł kamerdyner z karafką i kieliszkiem,
które ustawił tuż obok łokcia lorda Exmoutha.
- Czy wasza lordowska mość jeszcze sobie czegoś życzy?
- Nie sądzę. Dziękuję, Stebbings... Albo poczekaj. - Służący
przystanął w pół drogi do drzwi. - O której godzinie milady wyjechała
z domu?
- Niedługo przed południem, sir.
- Czy wspominała, że może późno wrócić?
- Nie, milordzie. Czy mam polecić, żeby kolację podać później?
- Tak, to chyba rozsądny pomysł. Powiedz kucharce, że zjemy o
dziewiątej.
Maszcząc czoło, Daniel sięgnął po burgunda i nalał sobie
kieliszek. To było zupełnie niepodobne do jego matki, żeby nie
uprzedzić służby o możliwości późnego powrotu. Co ją, u licha,
zatrzymało? Nawet jeśli straciła rachubę czasu, to przecież w
śniadaniu uczestniczyli również inni goście, którzy mogli ją
przywrócić do rzeczywistości, a zwłaszcza Robina. W odróżnieniu od
innych znanych mu kobiet, była bardzo punktualna.
Uśmiechając się pod nosem, rozsiadł się wygodniej i dalej sączył
wino, kontemplując połysk swoich butów z cholewami. Dobrze było
znaleźć się znowu w domu. Owszem, bardzo mu było przyjemnie w
towarzystwie Monty'ego, ale brakowało mu Robiny, jego ptaszyny,
brakowało mu jej nawet bardziej, niżby chciał się do tego przyznać.
Robina była doprawdy niezwykłą kobietą! Nigdy nie
podejrzewałby, że córka wiejskiego pastora, która - jak sama
przyznała - odebrała dość ograniczoną i bardzo konwencjonalną
edukację, stanie się wybranką jego serca. Bardzo go zdziwiło
odkrycie, jak wiele mają ze sobą wspólnego.
Na wargach znów pojawił mu się mimowolny uśmiech. I
pomyśleć, że gdy pierwszy raz rozważał pomysł ponownego ożenku,
za jedyny cel stawiał sobie znalezienie odpowiedniej matki dla córek,
a tymczasem los dał mu towarzyszkę życia, bez której teraz trudno już
byłoby mu się obejść.
Nagłe zamieszanie w sieni przerwało mu zadumę. Do pokoju
wpadła matka, zupełnie nie dbająca o godny krok, za nią zaś kuzynka
Arabella, która wydawała się podejrzanie blada, a w oczach nie miała
ani śladu figlarnych ogników.
- Och, Danielu, dzięki Bogu, że jesteś! - Lady Exmouth prawie
rzuciła mu się w ramiona. - To wszystko przeze mnie. Przyjmuję na
siebie całą winę. Nie powinnam była brać jej z sobą. Jak tylko
wyjechałyśmy, od razu wiedziałam, że to biedne dziecko nie powinno
nigdzie ruszać się z domu.
- Spokojnie, ciociu Lavinio. Nie wolno ci się tak gorączkować. -
Arabella objęła ją i zaprowadziła na kanapę. - Jestem pewna, że
znajdzie się zupełnie zwyczajne wyjaśnienie tej sytuacji - powiedziała
tonem, w którym zdaniem Daniela zdecydowanie brakowało
przekonania.
- Gdzie jest Robina? - spytał.
- Właśnie w tym rzecz, Danielu. Nie wiemy - odrzekła, siląc się
na spokój Arabella. - Robina znikła.
Przeniósł wzrok ze szlochającej matki na kuzynkę, starając się nie
zdradzić z niepokojem.
- Chyba powinnyście mi wytłumaczyć, co tam zaszło.
- Ciocia Lavinia powiedziała świętą prawdę - zaczęła Arabella. -
Robina wydawała się dzisiaj wyjątkowo zasępiona. - Wzruszyła
ramionami. - Myślałam, że może brakuje jej rówieśników na pikniku i
trochę się nudzi. To zresztą nie byłoby dziwne. Gdy większość gości
po posiłku zdecydowała się na drzemkę, sama pożałowałam, że
urządziłam to śniadanie. Bardzo mnie kusiło, żeby pójść za Robiną,
kiedy zauważyłam, że znika w lesie. - Zerknęła na lekko zgnieciony
czepek z niebieskim wykończeniem, trzymany przez siebie w dłoni. -
Teraz naturalnie nie mogę sobie wybaczyć, że tak nie postąpiłam.
- Zatem Robina nie wróciła, a wy naturalnie zaczęłyście jej
szukać.
Arabella przyjrzała się, jak Daniel spokojnie sięga po kieliszek
wina. Sprawiał takie wrażenie, jakby to wszystko nic go nie
obchodziło. Znała go zbyt dobrze, by pozwolić się zwieść, podziwiała
jednak jego opanowanie, którym w trudnych chwilach zawsze
imponował.
- Początkowo myślałam, że po prostu straciła poczucie czasu. W
dzieciństwie uwielbiałam chodzić po lesie w okolicach Courtney
Place i też często spóźniałam się na posiłki. Dopiero kiedy goście
zaczęli się rozjeżdżać, ogarnął mnie niepokój. Kilkoro spośród nich
zaofiarowało się, że zostanie i pomoże w poszukiwaniach, ale
zapewniłam ich, że nie ma takiej potrzeby. - Przez chwilę przyglądała
się Danielowi w milczeniu. - Pomyślałam sobie, że z twojego punktu
widzenia byłoby lepiej, gdyby o zniknięciu Robiny nie wiedziano w
całym Brighton.
Spojrzał na nią z uznaniem.
- Postąpiłaś bardzo rozsądnie, Bello. Rzeczywiście, wolałbym,
żeby miłośniczki plotek nie ostrzyły sobie na niej języków.
- Tak też sądziłam. Dlatego po odjeździe wszystkich kazałam
służbie dokładnie przeczesać las. Mój lokaj znalazł to.
Podała mu czepek z oderwaną tasiemką i częściowym odciskiem
podeszwy.
- Przyszło mi do głowy, że może zdarzył jej się jakiś wypadek, na
przykład skręciła nogę. Wysłałam lokaja również do pobliskiej wsi,
żeby spytał, czy nikt nie szukał tam pomocy, ale…
Spojrzała na niego z głęboką troską.
- Och, Danielu, nie uważam się za osobę przesadnie ulegającą
panice, ale jestem bliska myśli, że Robinę porwano.
Lady Exmouth, która do tej pory panowała nad sobą, raptownie
podniosła głowę.
- To niedorzeczność, Arabello! Kto, u licha, chciałby porwać takie
słodkie, kochane dziecko? Poza tym kto oprócz zaproszonych gości
mógł wiedzieć, że wybieramy się dzisiaj do lasu?
- No właśnie kto? - podchwycił Daniel, mrużąc oczy.
Nagle obrócił się na pięcie i wielkimi krokami podszedł do drzwi.
- Stebbings! - zawołał. - Niech w stajni natychmiast przygotują mi
kolaskę!
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Robina spojrzała w brudne okienko i stwierdziła, że na dworze
szybko zapada zmierzch. Jak długo już leżała, związana jak kurczak
do pieczenia? Przede wszystkim zaś po co porwano ją i uwięziono w
tej brudnej i ciasnej graciarni?
Wszystko stało się tak szybko. Szła przez las, myśląc o swoich
sprawach, i nagle napadło ją dwóch obcych mężczyzn. Nie zdążyła
nawet krzyknąć, bo jeden chwycił ją za ramiona i związał jej ręce za
plecami, a drugi wepchnął do ust ohydną szmatę. Potem nasadzili jej
na głowę cuchnącą siatkę i jeden z nich miał czelność przerzucić ją
sobie przez ramię, jakby była workiem, by wkrótce potem bez
ceregieli zwalić ją na wózek.
Jeśli sądzić po wstrząsach, jakie musiała ścierpieć, jechali bardzo
nierównym traktem. Zdawało jej się, że trwa to wieki, choć
prawdopodobnie pokonali nie więcej niż trzy mile. Potem wniesiono
ją w ten sam haniebny sposób po dwóch biegach schodów i
przywiązano do pryczy w zatęchłej klitce.
Marszcząc czoło, rozejrzała się dookoła. Co to, u licha, za
miejsce? Gdzie ją przetrzymywano? I po co?
Głosy i stukot kroków na schodach przerwały jej niepokojące
rozmyślania. Chwilę później rozległ się trzask odsuwanego rygla,
drzwi się otworzyły i na stryszek weszli dwaj porywacze, a za nimi
niechlujna kobieta, którą Robina bez wątpienia gdzieś już widziała.
- Na miłość boską, Jack! - wykrzyknęła kobieta, przesyłając
Robinie współczujące spojrzenie. - Po coś ją tak związał? -
Odstawiwszy tacę na drewnianą skrzynię przy pryczy, zaczęła
rozplątywać sznur krępujący Robinie nogi w kostkach. - Jak, u diabła,
ona ma stąd waszym zdaniem uciec?
- To nie ja - odburknął niższy z mężczyzn. - Tę robotę zostawiłem
twojemu bratu.
Kobieta zerknęła zniecierpliwiona na drugiego mężczyznę, który
stał oparty o ścianę i patrzył na łóżko z lubieżnym błyskiem w oczach.
- Ona nie jest ptakiem, Ben. Nie wyfrunie przez okno.
- Nie chciałem ryzykować. Smakowity kąsek nie może nam się
wyślizgnąć z rąk. - Lubieżny uśmiech stał się bardziej ostentacyjny. -
Nieczęsto mam okazję pogłaskać taką elegancką panienkę.
- Trzymaj swoje brudne łapska przy sobie, Ben - ostrzegła
kobieta, zdająca sobie doskonale sprawę z tego, w jakim kierunku
zmierzają myśli brata. - Włos jej nie może spaść z głowy. Tak się
umówiliśmy.
- To prawda - przyszedł jej w sukurs Jack, podchodząc do pryczy,
by rozplatać więzy na nadgarstkach Robiny. - Mamy dostać pieniądze
i tyle.
Robina, wysłuchawszy tej krótkiej wymiany zdań, mogła
wreszcie usiąść i wyjąć z ust szmatę. A więc trzymano ją tu dla
okupu. Ale dlaczego właśnie ją? Czy padła ofiarą niefortunnego
zbiegu okoliczności, czy może porywacze wybrali właśnie ją celowo?
Mężczyzn z pewnością nie znała, ale kobiecie przyjrzała się
uważniej. Podobnie jak Daniel miała dobrą pamięć do twarzy, szybko
więc przypomniała sobie, gdzie ją wcześniej widziała.
- Pani stała dzisiaj rano na ulicy i obserwowała dom.
Kobieta nie próbowała zaprzeczyć.
- Pewnie. Musiałam dopilnować, żeby ucapić kogo trzeba, wiesz,
kochaniutka. Myślę, że lord Exmouth dobrze zapłaci za twój
bezpieczny powrót.
- A dlaczego miałby zapłacić? - spytała ostrożnie Robina.
Skoro chodziło im o okup, to z pewnością postąpiliby rozsądniej,
gdyby porwali lady Exmouth.
- Nie próbuj z nami sztuczek. - Mężczyzna, zwany Jackiem,
roześmiał się pogardliwie. - I tak wiemy, że ten bogaty pan chce się z
tobą ożenić.
A więc tu był pies pogrzebany! Gdyby jej pozycja nie była tak
rozpaczliwa, może nawet uznałaby tę sytuację za zabawną. Głupcy
uprowadzili nie tę kobietę, którą należało. Powinni byli wybrać
Arabellę. Naturalnie mimo to nie wątpiła, że Daniel spełni żądania
tych łotrów, byle tylko zapewnić jej bezpieczny powrót do domu.
Wbrew rozsądkowi to jednak rozzłościło ją jeszcze bardziej. Po
co Daniel miał rezygnować z, być może, całkiem pokaźnej sumy
pieniędzy tylko dlatego, że nierozsądnie zachciało jej się spacerować
po lesie? Gdyby nie zachowała się lekkomyślnie, nie wpadłaby w
tarapaty. Skoro jednak sama była sobie winna, do niej należało
znalezienie drogi wyjścia. Niestety, nie było to łatwe.
Przez chwilę przyglądała się każdemu z porywaczy po kolei.
Odrobinę dłużej zatrzymała wzrok na mężczyźnie z lubieżnym
błyskiem w głęboko osadzonych oczach.
- Pewnie ma pan rację - powiedziała w końcu, powstrzymując
wybuch złości. - Naturalnie pod warunkiem, że nic mi się nie stanie...
zupełnie nic.
Kobieta bez trudu zrozumiała, o co chodzi. Rozciągnęła wargi w
pogardliwym uśmiechu.
- Ty nic się nie martw moim bratem, kochaniutka. On będzie
grzeczny... póki i ty będziesz grzeczna. Zjedz teraz swoją kolację jak
należy i zostawimy cię samą do rana.
Robina zerknęła na gęsty rosół z wielkim okami tłuszczu na
powierzchni i uznała, że lepiej spróbuje chleba, który, choć nieco
zakalcowaty, przynajmniej był świeżo upieczony.
- A co zamierzacie zrobić ze mną jutro, jeśli wolno spytać?
- O, pannica jest ciekawska - stwierdził Jack. - Napiszesz list do
swojego lorda. Jeśli wszystko pójdzie gładko, to jutro wieczorem
będziesz z powrotem leżeć w swoim ślicznym łóżeczku.
- Albo w łóżeczku jego lordowskiej mości - zarechotał ten drugi,
po czym zwrócił się do siostry: - Nie rozumiem, dlaczego nie możemy
tego załatwić dziś wieczorem. Mówiłem ci już, Moll, że nie podoba
mi się pomysł z trzymaniem jej tutaj.
- Nie rozumiem, co ci to przeszkadza? - Siostra spojrzała na niego
gniewnie. - Przecież nikt tu nie przychodzi. I nic dziwnego. Po śmierci
Betsy doprowadziłeś dom do kompletnej ruiny, Ben. - Wprawdzie
Molly nie była wzorem czystości, ale nawet ona czuła odrazę do
brudu panującego dookoła. - Poza tym powiedziałam ci już, że nie
zamierzam tłuc się po nocy do miasta. Jeśli jego lordowska mość
poczeka, to może chętniej rozstanie się z pieniędzmi. Niech się trochę
podręczy.
Zadowolona z siebie zwróciła się do Robiny.
- Wrąbałaś wszystko, kochaniutka? To dobrze. Teraz Jack zwiąże
ci ręce. Ale nóg nie trzeba. Nie sądzę, żebyś próbowała uciec przez
okno. W dół można spadać i spadać.
Posłusznie założywszy ręce na plecy, Robina gorączkowo
rozmyślała. Jeśli zamierzała uciec, musiała to zrobić przed świtem.
- Skoro... skoro mam tu zostać całą noc, to czy nie mogłabym
przynajmniej dostać świecy? Niedługo zapadnie zmrok, a
przysięgłabym, że wcześniej widziałam, jak coś wystawia głowę z tej
dziury w kącie.
- Ha! - szczeknął Jack, bezlitośnie krępując jej nadgarstki. -
Mogłaś widzieć, to pewne. Tu jest mnóstwo szczurów. - Zawahał się.
- Ale świecę możemy jej dać. Co ty na to, Molly?
Molly tylko wzruszyła ramionami, po czym zabrała tacę i wyszła
z poddasza. Jej brat omiótł kształtną figurę Robiny jeszcze jednym
natarczywym spojrzeniem i wziął przykład z siostry. Jack również
wyszedł, ale po chwili wrócił z zapaloną świecą, którą postawił na
skrzyni obok pryczy. Nie odezwał się więcej i szybko znikł, starannie
zamykając za sobą drzwi.
Robina usłyszała odgłos zasuwanego rygla.
Uznała, że przynajmniej ma trochę czasu na obmyślenie planu
ucieczki. Była zdecydowana nie poddawać się rozpaczy i nie
załamywać w trudnym położeniu. Rozsądek nakazywał poczekać w
bezruchu przynajmniej godzinę.
Wszyscy w domu musieli zasnąć. Zresztą sądząc po silnym
zapachu dżinu, sączącym się na stryszek, należało się tego spodziewać
znacznie wcześniej. Tymczasem należało jedynie pokonać znużenie i
ból nadgarstków, sznur bowiem dotkliwie ocierał jej skórę.
Spojrzała w brudne okienko i przeciągle westchnęła. Która mogła
być godzina? Dziewiąta, może dziesiąta. Długo już siedziała
uwięziona. Mimo woli zaczęła się zastanawiać, co w tym czasie robią
pewne znane jej osoby.
Biedna lady Exmouth na pewno odchodziła od zmysłów ze
zmartwienia. Do tej pory niewątpliwie zakończono poszukiwania. Nie
należało wykluczyć, że lady Exmouth zawiadomiła władze, chociaż
bardziej prawdopodobne było, że wróciła do Brighton szukać pomocy
u Daniela. On na pewno jak zwykle wykaże się rozsądkiem i zapanuje
nad sytuacją. Zawiadomi władze, jeśli nie zrobiła tego jego matka, a o
świcie zorganizuje dalsze poszukiwania w lesie i okolicy. Tymczasem
jednak…
Oczy zaszły jej mgłą od łez, które usiłowała powstrzymać.
Potoczyła wzrokiem po stryszku pełnym kurzu, przed oczami miała
jednak bibliotekę w Brighton i Daniela, który zamartwia się o jej
bezpieczeństwo, ale zachowuje pozory spokoju i jak zwykle siedzi w
swoim ulubionym fotelu.
Byłoby dla Robiny niemałym zaskoczeniem, gdyby wiedziała, że
dokładnie w tej - samej chwili Daniel bynajmniej nie siedział
wygodnie wśród półek z książkami, lecz z zaciętą twarzą poganiał na
złamanie karku konie ciągnące jego kolaskę. Gnał przez miasto z
zamiarem odszukania pewnego woźnicy.
Kendall, zajmujący miejsce obok niego, zerkał na pana z troską.
Nigdy jeszcze nie widział jego lordowskiej mości w takim gniewie,
nawet tamtego strasznego dnia przed prawie dwoma laty, kiedy pan
również pędził jak szalony traktem po zboczu wzgórza, niedaleko
Courtney Place.
Służący zreflektował się. Tylko on sam i najbliższy przyjaciel
lorda Exmoutha wiedzieli, co zaszło w dniu śmierci milady. Niektóre
osoby być może domyślały się, ale o ile Kendallowi było wiadomo,
żadna z nich nie zdradziła jego lordowskiej mości i nie puściła pary z
ust.
- Czy milord na pewno nie chce, żebym przejął wodze? - spytał z
niepokojem, gdy Daniel bardzo ryzykownie wyprzedził wolniej
jadący powóz.
Rozbawił Daniela.
- Boisz się, Kendall? Myślałem, że masz znacznie więcej zaufania
do moich umiejętności. Popatrz, do zdrapania farby z tamtego pudła
sporo mi jeszcze brakowało.
- Nie o to chodzi - skwapliwie zapewnił go totumfacki. - Ale
chciałbym, żeby było ze mnie więcej pożytku.
Kendall doskonale wiedział, jaki jest cel ich nocnej wyprawy
ulicami Brighton, i tak jak wszyscy bardzo się martwił
niespodziewanym zniknięciem panny Perceval.
- Nie mam pojęcia, jak wygląda ten woźnica i jego powóz.
Gdybym przejął wodze, pan mógłby spokojnie rozejrzeć się za tym
człowiekiem.
- Dziękuję za propozycję, Kendall, ale sam widzę, że szukam
wiatru w polu. Rozsądniej było poczekać ,,Pod Koroną”. Może w
końcu tam go zastanę albo przynajmniej uda mi się porozmawiać z
karczmarzem.
Z tymi słowami skręcił w następną przecznicę i znów skierował
się do gospody, którą odwiedzili już wcześniej.
- Ciekawe, jakie ciemne interesy zajmują teraz tego szelmę
karczmarza, że zostawił gospodę w rękach brata?
Daniel zerknął kpiąco na służącego.
- A jak sądzisz, człowieku? Jeśli tylko na czymś się znam, to
karczmarz troszczy się o uzupełnienie zapasów brandy i rumu z
zaufanego źródła.
- Ma pan na myśli przemyt?
- Wcale by mnie to nie zdziwiło. Na wybrzeżu mnóstwo ludzi
zajmuje się przemytem. Straż stoi na straconej pozycji i moim
zdaniem będzie tak dopóty, dopóki nie zmieni się prawo.
Tymczasem dotarli „Pod Koronę”. Daniel bez ociągania oddał
wodze Kendallowi i wszedł do gospody, by przekonać się, że
właściciel jeszcze nie wrócił. Zrozumiał, że dalsze wypytywanie brata
o cokolwiek po prostu nie ma sensu. Mężczyzna oświadczył
stanowczo, że w gospodzie pomaga rzadko i niektórych miejscowych
zna jedynie z twarzy, dlatego nie potrafi powiedzieć, czy był już tego
wieczoru ktoś o nazwisku Higgins.
Daniel szybko zdecydował, że pozostaje mu tylko poczekać na
powrót właściciela i mieć nadzieję, że ten dobrze zna woźnicę.
Zamówił kufel piwa i właśnie niósł go do stołu w kącie, gdy drzwi
gospody się otworzyły i do środka spokojnie wszedł poszukiwany
przez niego człowiek.
W pierwszym odruchu chciał skoczyć woźnicy do gardła, ale się
powstrzymał. Higgins nie wyglądał na kogoś, kto wkrótce spodziewa
się otrzymania pokaźnej sumy pieniędzy. Przeciwnie, minę miał
ponurą i wydawał się głęboko rozczarowany życiem. Co więcej,
czekając przy szynkwasie na nalanie piwa, rozejrzał się po gospodzie i
na widok swego niedoszłego pracodawcy wcale nie okazał strachu,
lecz raczej zaskoczenie.
Daniel zaczął się zastanawiać, czy to możliwe, że pomylił się w
ocenie Higginsa. Czyżby mężczyzna niczego nie wiedział o zniknięciu
Robiny ? No cóż, byłby to bardzo dziwny zbieg okoliczności, gdyby
akurat dzień po tym, jak Higgins proponował jej porwanie, panna
znikła z całkiem innego powodu. Tymczasem woźnica podszedł
uśmiechnięty do jego stołu.
- Witam waszą miłość! Nie spodziewałem się spotkać tu pana
znowu. Zasmakowało tutejsze piwo, hę? Nie ma w tym nic złego. Tu
rzeczywiście dobrze je warzą.
- Owszem. Usiądzie pan, Higgins?
Woźnica bez wahania skorzystał z zaproszenia, co tylko umocniło
Daniela w przeświadczeniu, że człowiek ten jest zupełnie niewinny.
Musiał jednak zdobyć pewność.
- A więc co sprowadza waszą miłość z powrotem na taki koniec
świata? - Higgins wydawał się całkiem spokojny. - Ludzie wysokiego
stanu nie bywają w tej karczmie często. Naturalnie każdy może tu
przyjść, czemu nie? I zawsze miło spotkać kogoś życzliwego.
Daniel oparł się wygodnie, zmierzył wzrokiem zawartość kufla i
w końcu powiedział:
- W gruncie rzeczy przyszedłem, żeby z panem porozmawiać,
Higgins.
Zdumienie woźnicy nie mogło być udawane.
- Ze mną? Po co, wasza miłość? - spytał, po chwili zaś na jego
zniszczonej, ogorzałej twarzy pojawił się wyraz wątłej nadziei. -
Czyżby pan przemyślał sprawę, o której mówiliśmy poprzedniego
wieczoru?
Uśmiech Daniela nie był przyjacielski.
- Proszę mi wierzyć, Higgins, że od kilku godzin nie myślę o
niczym innym. - Pochylił się i przeszył rozmówcę spojrzeniem. - Bo
widzi pan, pannę Perceval naprawdę porwano, a w każdym razie jej
tajemnicze zniknięcie nosi wszelkie cechy porwania.
Daniel patrzył, jak twarz pokryta szczeciniastym zarostem
przybiera wyraz niedowierzania. Woźnica wytrzeszczył na niego
oczy. Albo był wyjątkowo utalentowanym aktorem, albo naprawdę o
niczym nie wiedział. Daniel musiał teraz zdecydować, którą z tych
wersji uznać za prawdziwą.
- Niech pan posłucha, Higgins - podjął, wpatrując się w niego
uważnie. - Bardzo niewiele osób wiedziało, że panna Perceval będzie
na pikniku w lesie przy ruinach klasztoru. Należy do nich dama, która
urządziła piknik, moja matka, ja sam... No, i pan.
Woźnica od razu zrozumiał, o co chodzi.
- Chyba wasza miłość nie sądzi, że mam coś wspólnego ze
zniknięciem tej panny?
- Właśnie staram się to ustalić - gładko odpowiedział Daniel.
- Przysięgam na życie mojej Dory, wasza miłość, że nigdy w
życiu nawet nie spojrzałem na tę dziewkę... chciałem powiedzieć „na
tę damę”. Poza tym cały dzień byłem w mieście. Mnóstwo ludzi może
o tym zaświadczyć.
- Nie twierdzę, że pan osobiście brał udział w porwaniu, Higgins -
zapewnił go Daniel, który pozbył się już wszelkich wątpliwości. -
Chcę się teraz dowiedzieć, czy wspominał pan komuś o pikniku, na
którym miała być panna Perceval?
- Nie. Po co, u diabła, miałbym...? - Nagłe zamilknięcie i głęboki
namysł woźnicy były nader wymowne.
- A więc komuś pan o tym wspomniał - ponaglił Daniel Higginsa,
który zapatrzył się w swój kufel.
- No tak. Na to wygląda - przyznał w końcu. - Brat Molly Turpin
mieszka na skraju tego lasu. Wiozłem ją tam parę miesięcy temu,
kiedy umarła jej szwagierka. Bardzo ją rozzłościło, że nie została dla
niej nawet perłowa broszka, która zawsze jej się podobała. Ale to nic
dziwnego. Brat Molly na pewno dawno już sprzedał tę broszkę i
wydał pieniądze na dżin - dodał po chwili zastanowienia. - Ben Turpin
to zły człowiek. Zrobiłby prawie wszystko za dżin i pieniądze.
- Nawet porwał młodą kobietę i przetrzymywał ją dla okupu? -
podsunął Daniel, a Higgins spojrzał na niego z powagą.
- Nie powiem „tak” i nie powiem „nie”, ale to podejrzane, że
opowiedziałem Molly i temu jej oberwanemu przyjacielowi o tym, jak
byłem u waszej miłości, a zaraz następnego dnia panna znikła. -
Wydawał się bardzo zawstydzony. - Nie chciałbym, żeby przez mój
długi język stała się pannie jakaś krzywda.
Daniel wolał nawet nie dopuszczać do siebie takiej myśli.
- Czy pan wie, gdzie znaleźć tych ludzi? To znaczy Molly i jej
przyjaciela? Czy mieszkają tu w okolicy?
- Niedaleko mnie. - Higgins nagle się ożywił. Wychylił duszkiem
resztę piwa i energicznie wstał od stołu. - Jeśli można, pójdę z
milordem. Znam tych ludzi i znacznie łatwiej mi będzie czegoś się od
nich dowiedzieć.
Daniel skwapliwie przyjął propozycję pomocy. Szybko wrócił do
kolaski i wkrótce znalazł się w ciasno zabudowanym rejonie. Zaczął
rozumieć, dlaczego człowiek, siedzący obok niego na ławie, tak
rozpaczliwie szuka możliwości zarobku i polepszenia sobie bytu.
Dzielnicę, w której mieszkał woźnica, zajmowała biedota.
Higgins polecił zatrzymać kolaskę przed wyjątkowo nędznym
domostwem, zeskoczył z siedzenia i znikł w wąskiej uliczce. Parę
minut później wrócił z bardzo poważną miną.
- Jacka ani Molly nie ma. Nikt ich nie widział od rana, a to
niezwykłe. Jack Sharpe... hm, można powiedzieć, że ma najwięcej
pracy nocą, więc za dnia siedzi albo w gospodzie, albo w domu.
- Rozumiem - odrzekł Daniel, pojąwszy natychmiast, jaką
profesję uprawia Jack Sharpe. Opadły go jak najgorsze obawy.
Świadomość, że Robina mogła wpaść w ręce bezwzględnego rabusia i
jego kochanki, była dlań przerażająca, ale jak zwykle trudno byłoby
się tego domyślić z wyrazu jego twarzy. - Wygląda na to, że muszę
złożyć wizytę temu Turpinowi. Czy pan wie, gdzie on mieszka,
Higgins?
- Byłem tam tylko raz, tak jak mówiłem, ale na pewno trafię,
nawet po ciemku. Mogę pojechać z milordem i pokazać drogę. Tylko
proszę zaczekać, żebym mógł wpaść na chwilę do domu i powiedzieć
mojej Dorze, że mam jeszcze robotę, bo inaczej będzie się martwiła.
Poczekawszy, aż woźnica wejdzie do domu, który z zewnątrz
wyglądał nieco lepiej niż pozostałe w okolicy, Daniel zwrócił się do
swojego totumfackiego, siedzącego z tyłu kolaski.
- Chcę, żebyś wrócił do domu. Powiadom lady Exmouth, że
wyjechałem z miasta. Do mojego powrotu niech nie podejmuje
żadnych kroków. Mogę wrócić nawet dopiero rano.
Chociaż Kendall posłusznie zeskoczył z kozła, wydawał się
zaniepokojony.
- Czy na pewno milord nie chce, żebym z nim pojechał? Wygląda
na to, że szubrawców może być kilku. - Zerknął przez ramię. - Czy na
pewno można zaufać temu woźnicy, milordzie?
Daniel uśmiechnął się, wzruszony troską o jego bezpieczeństwo.
- Przyznaję, Kendall, że jeśli chodzi o mojego osobistego
służącego, zdarzało mi się popełniać błędy w ocenie, ale w ostatnich
latach moje sądy osiągnęły znacznie większą doskonałość. I jestem
pewien, że również moje zaufanie do pana Higginsa nie okaże się
pomyłką.
W świetle coraz krótszej świecy Robina obejrzała poparzone
nadgarstki. Przepaliła więzy, ale pieczenie, które musiała teraz znieść,
wydawało jej się dość wysoką ceną za to osiągnięcie. Udało jej się też
otworzyć okno. Gdyby mogła przynajmniej zejść na dół po bluszczu
porastającym ścianę, jej sytuacja byłaby znacznie lepsza. Mimo
wszystko nie traciła jednak nadziei.
Postanowiła jeszcze raz ocenić możliwość ucieczki przez okno za
mniej więcej godzinę, gdy zbliżający się świt zapewni jej dość
światła. Bluszcz wydawał się całkiem solidny, ale musiała się
upewnić, czy wytrzyma jej ciężar. Ze zwichniętą kostką nie zaszłaby
daleko.
Poza tym, naturalnie, mogła próbować jedynie ucieczki normalną
drogą, czyli drzwiami. Zerknęła na solidne polano, które znalazła pod
pryczą i odłożyła na skrzynię, żeby mieć je pod ręką. Fizyczna
przemoc w każdej postaci wydawała jej się odrażająca, ale w obecnej
sytuacji nie wolno jej było okazywać słabości ducha. W razie
konieczności musiała być przygotowana do użycia tego oręża,
należało jednak poczekać, aż ktoś odrygluje drzwi z zewnątrz.
Tymczasem i tak miała zajęcie.
Znów usiadła na nierównym materacu i oderwawszy dwa wąskie
paski koronki z halki, zaczęła bandażować sobie nadgarstek. Nagle
usłyszała pod oknem szelest, a potem coś jakby chrząknięcie. Chwilę
potem ku swemu przerażeniu ujrzała na parapecie dwie mocne dłonie.
Stłumiła krzyk i skoczyła ku oknu.
- Kto tam?! - spytała, obawiając się, że może to być obleśny
właściciel domu, który postanowił złożyć jej wizytę, korzystając ze
snu towarzyszy. Poważnie zastanawiała się, czy nie przytrzasnąć tych
rąk oknem, gdy usłyszała rozbawiony, znajomy i jakże miły jej sercu
głos:
- A kogo, u licha, się spodziewasz, najmilsza? Sir Galahad
przyszedł cię ocalić... Co więcej, sir Galahad jest już stanowczo za
stary na takie wyczyny.
Gdy tylko Daniel znalazł się na stryszku, Robina wydała
zduszony okrzyk, a może szloch, i rzuciła mu się w ramiona, a on
przytulił ją i zaczął szeptać kojące słowa. Serce biło mu jak szalone,
oddychał chrapliwie, ale nie było to spowodowane jedynie wysiłkiem,
jaki musiał włożyć we wspinaczkę.
- Niech no na ciebie popatrzę. - Odsunął ją od siebie, pogłaskał po
ramionach i ujął jej dłonie. Zauważył, że drgnęła. - Co się stało? Czy
jesteś ranna?
- To tylko nadgarstki. Właśnie chciałam je zabandażować. - Nie
mogła się nie uśmiechnąć, słysząc stłumione przekleństwo Daniela. -
Nie martw się, sama to sobie zrobiłam. Musiałam przepalić sznurek,
którym mnie związali - wyjaśniła cicho.
- Te dranie cię związały? - Bez dalszych komentarzy sięgnął po
drugi pasek koronki i z zaskakującą łagodnością opatrzył jej rękę. -
Czy wiesz, ilu ich jest?
- Troje... To znaczy ja widziałam troje - poprawiła się. - Kobietę i
dwóch mężczyzn.
Daniel sprawnie zawiązał improwizowany bandaż, a Robina
wciąż nie mogła uwierzyć, że jest przy niej.
- Danielu, jak udało ci się mnie odnaleźć?
- To długa i skomplikowana historia, najmilsza - odrzekł z
uśmiechem.
- I dlatego nie opowiesz mi jej teraz. Rozumiem.
Wyjrzała ostrożnie przez okno. Wyglądało na to, że do ziemi jest
daleko. Znów musiała sobie powtórzyć, że to nie czas na strach.
Zresztą jeśli Danielowi udało się tędy wspiąć, to z pewnością zejście
też było możliwe.
- Kto schodzi pierwszy, ja czy ty? - spytała, cofnąwszy głowę.
W odpowiedzi ujrzała przeczący gest Daniela.
- Ani jedno, ani drugie, moja droga. - Daniel podszedł do drzwi i
naparł na nie ramieniem, żeby sprawdzić siłę rygla. - Obawiam się, że
podczas wspinaczki zniszczyłem dużą część tego pnącza. To cud, że
w ogóle do ciebie dotarłem - wyznał z brutalną szczerością. -
Schodzenia już bym nie zaryzykował.
Rozczarowana, lecz nie załamana Robina popatrzyła na drzwi.
- To znaczy, że musimy zastosować mój plan numer dwa.
Daniel, oczarowany tym rzeczowym podejściem do zagadnienia,
uśmiechnął się jeszcze szerzej. Cóż za niezwykła kobieta! Większość
dam uległaby atakowi histerii, gdyby musiała przejść choć połowę
tego, co stało się tego dnia udziałem Robiny. Porwano ją, związano,
zamknięto na wiele godzin na obskurnym stryszku. A tymczasem
oprócz tego, że była brudna, rozczochrana i miała poparzone ręce,
sprawiała wrażenie osoby w całkiem dobrej kondycji.
- Widzę, że już rozważałaś możliwości ucieczki.
- Owszem - przyznała ostrożnie - chociaż nie doszłam do
najlepszych wyników. - Zerknęła na skrzynię. - Przynajmniej
znalazłam coś, co nadaje się na broń.
- I naprawdę chciałaś jej użyć? - spytał, nagle zmarszczywszy
czoło.
- Mogłabym być zmuszona.
Nie usłyszała odpowiedzi, więc podniosła głowę i stwierdziła, że
Daniel przygląda jej się zamyślony. Wydawał się czymś bardzo
zatroskany.
- Co się stało, Danielu?
- Nic... Zupełnie nic - odrzekł nieprzekonująco.
Nagle podszedł do okna i znów ją zaskoczył, wyjął bowiem z
kieszeni chustkę do nosa i kilka razy nią machnął.
- Komu dajesz sygnały? Czy jest z tobą Kendall?
- Nie, moja droga. Zostawiłem kolaskę wraz z parą koni pod
opieką niejakiego Hectora Higginsa, o którym wkrótce ci opowiem.
Tymczasem jednak chciałbym wiedzieć, czy cała ta trójka zbirów jest
jeszcze w domu.
- Tak sądzę, ale nie mogę być tego pewna. Od dłuższego czasu nie
słyszałam żadnych odgłosów na dole, więc pewnie zasnęli... albo są
pijani.
- To możliwe. W każdym razie mam nadzieję, że do rana nie
odkryją mojej obecności.
Najwidoczniej Daniel miał swoje powody, chociaż Robina nie
mogła ich pojąć.
- A czy ten pan Higgins nie może zaalarmować władz i
powiedzieć, gdzie jesteśmy?
- Naturalnie mógłby, ale zdecydowanie wolę, żeby został tutaj z
kolaską i czekał na dalsze instrukcje. Tak mu zresztą poleciłem, dając
sygnał chustką. - Dostrzegł jej zdziwioną minę. - Muszę dbać o twoje
dobre imię, moja droga. Im mniej ludzi wie o tej eskapadzie, tym
lepiej.
Uśmiechnęła się do niego, widział jednak, że wciąż coś ją
intryguje.
- Zaufaj mi, ptaszynko. Uwierz, że mam na względzie wyłącznie
twoje dobro.
Robina uświadomiła sobie, że chcąc natychmiast uciekać,
zachowuje się bardzo samolubnie, i przestała nalegać. Daniel odszukał
ją, nadstawiając karku, i był gotów do dalszych poświęceń. Czego
jeszcze mogłaby od niego żądać?
Nagle poczuła, że nie jest w stanie dłużej wytrzymać spojrzenia
tych zatroskanych piwnych oczu, więc odwróciła głowę. Dlaczego od
razu nie poznała się na Danielu? Dlaczego potrzebowała aż tyle czasu,
by zrozumieć, że ten życzliwy, zrównoważony mężczyzna jest
wcieleniem jej marzeń? Dostała swoją szansę i... lekkomyślnie ją
odrzuciła. A teraz było już za późno!
- Myślę, że powinniśmy się usadowić tak, by było nam jak
najwygodniej doczekać rana.
Ta praktyczna sugestia przerwała, przynajmniej na razie, sercowe
rozterki Robiny. Spojrzała na Daniela, który obmacywał materac i
krzywił się niemiłosiernie na jego nierówności.
- Chodź... Chodź, usiądź obok mnie, to opowiem ci wszystko o
moim nowym przyjacielu, Honeście Hectorze Higginsie. - Daniel
wyciągnął ku niej rękę, a Robina po krótkim wahaniu skorzystała z
zaproszenia.
Daniel celowo rozwlekał swoją opowieść, aż wreszcie z
zadowoleniem stwierdził, że Robinie kleją się oczy. Chwilę potem
szepnęła do niego sennie:
- Nie rozumiem tylko, dlaczego pan Merrell zaproponował, żebyś
mnie porwał.
Daniel uśmiechnął się pod nosem i objął smukłe ramiona Robiny,
która przytuliła się do niego.
- Myślę, że byłoby rozsądnie poczekać z wyjaśnieniem tego do
rana, najmilsza.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Daniel zerknął w okno. Nastał ranek, a on wciąż nie wiedział, czy
podjął słuszną decyzję, postanawiając spędzić noc w tym miejscu.
Było jednak za późno, by cokolwiek zmienić. Z tą myślą przeniósł
wzrok na istotę, która skazała go na wiele godzin duchowych rozterek.
Robina nadal smacznie spała, opierając się na jego ramieniu. On
za to, dręczony wyrzutami sumienia, prawie nie zmrużył oka. Byłoby
dużo prościej spróbować ucieczki w nocy. Mógł wybrać inny sygnał i
polecić Higginsowi, by zostawił kolaskę.
Woźnica bez trudu włamałby się do domu, wykorzystując
umiejętności nabyte w młodych latach. Wszedłby na stryszek,
odryglował drzwi, po czym, przy odrobinie szczęścia, wszyscy troje
opuściliby ten dom niezauważeni przez szubrawców. Ale nie,
pomyślał Daniel. Pokusa okazała się zbyt silna, zdecydował więc
inaczej.
W chwili gdy Robina wspomniała, że jest gotowa poczekać z
ucieczką do rana, przyszło mu do głowy, że jeśli spędzą tu razem noc,
może potem uda mu się namówić ją do małżeństwa. Dżentelmen nie
powinien stosować takich podstępów, to musiał przyznać, ale
przynajmniej powstrzymał się przed zastosowaniem tak haniebnego
środka, jak uwiedzenie Robiny, a w ciągu ostatnich godzin
zastanawiał się nad tym wiele razy.
Nawet go dziwiło, że zdołał wykazać tyle opanowania. Tuląc do
siebie smukłe, zgrabne ciało, czując przez koszulę dotyk jędrnych,
młodych piersi, zadawał sobie rozkoszne cierpienie, ale konsekwencje
niespełnienia wydawały mu się zbyt wielką karą. Wyrok losu,
pomyślał. Gdyby nie był absolutnie pewny, że zaznają z Robiną
wielkiego szczęścia w małżeństwie, może nie posunąłby się aż tak
daleko, żeby ją przekonać.
Robina widocznie intuicyjnie wyczuła jego myśli i chciała go
ukarać za podstępny zamiar jeszcze większym cierpieniem, bo
przesunęła mu dłoń po torsie i zatrzymała ją na brzuchu.
- Tylko spokojnie - mruknął do siebie Daniel i przytrzymał dłoń,
broniąc się przed niewinnym, lecz jakże urzekającym ruchem palców.
Krótki kontakt ich rąk zakłócił spokój Robiny. Poruszyła
powiekami, a Daniel z zachwytem popatrzył na jej długie rzęsy,
których delikatne muśnięcia niepokoiły go przez całą noc.
- Wszystko w porządku, Danielu. Trzymam je - szepnęła
nieoczekiwanie.
- Słucham, najdroższa?
Powieki jej się uniosły i Robina spojrzała na niego z uśmiechem.
- Konie, Danielu. Bo... - Zamrugała jeszcze kilka razy i nagle
wyprostowała się bardzo zmieszana. - Śniło mi się, że jedziemy
kolaską. - Rozejrzała się dookoła. Wyraz zmieszania znikł, a jego
miejsce zajęło zdziwienie. - Wielkie nieba, już rano!
- Spałaś w moich ramionach całą noc, ptaszyno. - Jakiś diabeł
podszepnął mu te słowa, gdy nieco się od niego odsunęła.
- Dobry Boże! - Zarumieniła się tak uroczo, że Daniel musiał
bardzo się starać, by znowu nie pochwycić jej w ramiona. - Ostatnie,
co pamiętam, to jak opowiadał mi pan... opowiadał mi pan o swoim
znajomym, niejakim Higginsie. Nie było w tym za wiele sensu,
chociaż obawiam się, że ze zmęczenia nie mogłam odpowiednio się
skupić.
- To możliwe. - Rozprostował obolałe plecy i wstał. - Niestety, nie
ma teraz czasu na dalsze wyjaśnienia. Muszę wykorzystać szansę
bezpiecznego dowiezienia pani do domu, zanim całe towarzystwo
obecne w Brighton zacznie spacerować po ulicach.
- Która jest godzina? - Spojrzała na Daniela, próbującego
doprowadzić się do porządku po całej nocy spędzonej w niewygodnej
pozie.
- Zostawiłem zegarek pod opieką Higginsa, mogę więc tylko
zgadywać, ale sądzę, że około szóstej.
- W takim razie nasi znajomi z dołu na pewno jeszcze nie wstali -
stwierdziła Robina. - A przynajmniej - dodała po chwili nasłuchiwania
- nie dają znaku życia.
- Na pewno niedługo się zbudzą. - Z wyrazem determinacji na
twarzy Daniel chwycił za sękate polano i zaczął nim walić w drzwi. -
Niech pani pokrzyczy trochę, najmilsza. Nie chcę, żeby zbyt szybko
dowiedzieli się o mojej obecności.
Robina machinalnie spełniła polecenie. Wzięła od niego polano i
dalej bębniła nim w drzwi, krzycząc wniebogłosy.
Wreszcie usłyszeli na schodach ciężkie kroki.
- O co chodzi? Po co ten rwetes? - dobiegł ich ochrypły,
zirytowany głos. Musiał należeć do obleśnego brata Molly, który
przyszedł zbadać sytuację.
Robina zerknęła na Daniela, który ustawił się pod ścianą tak, by
wchodzący zbir go nie zobaczył. Intuicyjnie odgadła, co ma dalej
robić.
- Wypuśćcie mnie stąd natychmiast, słyszycie?! Wypuśćcie mnie
albo ogłuchniecie od moich wrzasków! - Musiało to zabrzmieć
przekonująco, bo rygiel został odsunięty, drzwi się otworzyły i
odrażający właściciel zaniedbanego domu wszedł na stryszek.
Robina na wszelki wypadek cofnęła się kilka kroków, przez cały
czas trzymając polano w pogotowiu.
- Kto cię rozwiązał?! - burknął tamten, zbliżył się o krok i
wyciągnął tłustą dłoń, żeby odebrać jej broń. - Ej, lepiej mi to daj.
- Obawiam się, że nic z tego. Ale masz tu coś, co ci się należy -
odezwał się Daniel, a gdy Ben się odwrócił, wymierzył mu solidny
cios w obwisłą szczękę. Siła uderzenia powaliła Bena na podłogę.
- Chodź, najmilsza, nie ma czasu do stracenia! - Chwyciwszy
zaskoczoną Robinę za rękę, Daniel wyciągnął ją na korytarz i
zaryglował za sobą drzwi. - Przepraszam, że musiałaś być świadkiem
takiej sceny.
- Och, Danielu, nie musisz mnie przepraszać. Zresztą już
widziałam cię w podobnej sytuacji - przypomniała mu z błyskiem w
oczach.
- Ależ z ciebie groźna kobieta. Nigdy nie przestaniesz mnie
zaskakiwać. Teraz szybko! Musimy zniknąć z tego okropnego
miejsca.
Bardzo zadowolona z nieoczekiwanych komplementów Robina
ruszyła za nim zatęchłym korytarzykiem do wąskich schodów. W
obszernych spódnicach nie bardzo mogła nadążyć, tymczasem Daniel
pokonywał już następny odcinek korytarzyka, gdzie zwolnił i zaczął
posuwać się naprzód z dużą ostrożnością.
Wtem za jego plecami uchyliły się drzwi. Zanim Robina zdążyła
wydać ostrzegawczy okrzyk, wypadła z nich Molly i jak kocica
rzuciła się na Daniela z pazurami, głośno sycząc.
Wcześniej Robina zastanawiała się, czy miałaby odwagę użyć
swojego oręża. Teraz nadeszła chwila, by się o tym przekonać. Nie
dbając o własne bezpieczeństwo, pokonała biegiem ostatnie schody,
zamachnęła się i opuściła polano na ramiona kobiety uczepionej
Daniela. Rozległ się głośny okrzyk, Molly puściła swoją ofiarę i
upadła skulona przy ścianie.
Z twarzą wykrzywioną z bólu trzymała się za ramię i histerycznie
szlochała. Daniel bez współczucia obejrzał się za nią, a wtedy
zagrodził im drogę trzeci porywacz. W ręce trzymał nóż.
- Myślałeś, że uwolnisz dziewczynę, co? - zarechotał Jack.
Nie wydawał się szczególnie zainteresowany tym, kogo ma przed
sobą. Wystarczała mu świadomość, że obcy chciał go pozbawić źródła
łatwego dochodu. Uniósł uzbrojoną rękę.
- Zobaczymy, co teraz zrobisz.
- Zobaczymy - odparł Daniel i szybkim ruchem wyciągnął z
kieszeni pistolet. Strzał padł, zanim Jack zdążył zrobić dwa kroki.
Robina, widząc nóż wysuwający się z nagle zwiotczałej dłoni,
pomyślała, że sama nie wie, który z czynów Daniela budzi jej większy
podziw. Czy to, że potrafił powalić jednym ciosem krzepkiego,
rosłego mężczyznę, czy to, że tak celnie strzela.
Ani przez chwilę nie podejrzewała, że chciał zadać śmiertelną
ranę opryszkowi imieniem Jack, który, kuśtykając, w popłochu
oddalał się korytarzykiem. Wyglądało na to, że Daniel osiągnął cel.
Już nikt nie stał im na drodze.
- Chodź, najmilsza. - Daniel znowu chwycił Robinę za rękę,
stanęła bowiem zapatrzona w niego z podziwem. - Najwyższy czas
wyjść z tej złodziejskiej nory.
- Przecież... przecież nie możemy ich tak zostawić -
zaprotestowała, ale Daniel siłą pociągnął ją za sobą. Chwilę potem
owionęło ich rześkie powietrze poranka.
- Nie mam zamiaru więcej się nimi przejmować - oświadczył
beztroskim tonem, prowadząc ją zachwaszczoną alejką. - Nikomu z
tych opryszków nic się nie stało. Niech się cieszą, że nie wniosę
przeciwko nim oskarżenia.
Robina zmierzyła go wzrokiem, bynajmniej nieprzekonana, czy
rozsądnie jest zostawić sprawy w takim stanie. Nie była mściwa i
najchętniej szybko zapomniałaby o przykrych przeżyciach, ale nie
mogła pozbyć się niepokoju.
Skoro Daniel zniweczył tamtym obwiesiom plan łatwego
zdobycia pieniędzy, to czy w bliższej lub dalszej przyszłości nie będą
próbowali się odegrać? Po chwili zastanowienia głośno wyraziła tę
wątpliwość.
- Niby mogliby, ale nie sądzę, żeby przyszło im to do głowy. To
nie są bezwzględni zbrodniarze, tylko drobne złodziejaszki, których -
jeśli sądzić po wyglądzie - fortuna nie rozpieszcza. Poza tym nie chcę,
żeby rozeszła się wiadomość o twojej przygodzie. No i należy
pamiętać o interesach innych osób. Wprawdzie nie przypuszczam,
żeby ta trójka jeszcze próbowała sprawiać mi kłopoty, ale mój
przyjaciel Higgins mógłby mieć mniej szczęścia, gdyby wyszła na jaw
jego rola w tej sprawie.
Daniel doprowadził ją na polanę osłoniętą gęstymi zaroślami.
- A oto i pan Higgins pilnujący kolaski. Tak jak obiecał.
Robina z radością zawarła nową znajomość. To przecież właśnie
ten
człowiek
umożliwił
Danielowi
dokonanie
prawdziwie
romantycznego i bohaterskiego czynu. Wciąż tylko nie rozumiała,
dlaczego poczciwemu panu Higginsowi zdawało się, że Daniel
mógłby chcieć ją porwać.
Wkrótce kolaska toczyła się w stronę Brighton. Na szczęście o tak
wczesnej porze na trakcie było bardzo niewielu podróżnych. Robina
mogła nieco doprowadzić do porządku swój wygląd, a jednocześnie
słuchała, jak Daniel składa sprawozdanie panu Higginsowi, który
chętnie ustąpił jej swojego miejsca i usiadł z tyłu.
Jechali szybko do chwili, gdy Daniel niespodziewanie zatrzymał
kolaskę.
- Tu nasze drogi się rozchodzą - oznajmił, zwracając się do
Higginsa, który wprawdzie wydawał się nie mniej zaskoczony tym
zdarzeniem niż Robina, lecz posłusznie zeskoczył na ziemię. -
Gromadzą się już pierwsi handlarze na końskim targu. Za dwie
godziny będzie tam tłoczno. Niech pan skorzysta z wczesnego
przyjazdu, Higgins, i dobrze przyjrzy się zwierzętom przed
dokonaniem wyboru.
Cisnął woźnicy pękatą sakiewkę.
- W środku znajdzie pan dość pieniędzy, żeby kupić dobrego
konia i naprawić powóz albo po prostu postarać się o nowszy. Zanim
się pożegnamy - Daniel uśmiechnął się, widząc nabożny zachwyt na
twarzy Higginsa - poproszę jeszcze o zwrot mojego zegarka.
To przypomnienie otrzeźwiło woźnicę. Ze śmiechem oddał
Danielowi zegarek, serdecznie podziękował za szczodrość i dziarsko
oddalił się w stronę końskiego targu.
- Skoro zostaliśmy sami - odezwał się Daniel, gdy gniadosze
znowu ruszyły - to musimy ustalić kilka kwestii przed powrotem do
domu.
Robina instynktownie sięgnęła do włosów związanych wstążką
oderwaną od sukni.
- Wiem, że muszę wyglądać jak straszydło, ale niewiele więcej
mogę zrobić.
- Wygląd w ogóle mnie nie niepokoi - zapewnił ją Daniel. - Za to
martwię się o twoją reputację. Spędziłaś całą noc w moim
towarzystwie. Dla ochrony dobrego imienia mam więc zaszczyt
zaproponować małżeństwo.
Zapadło długie milczenie.
- Nie!
Daniel nie spodziewał się, że jego oświadczyny zostaną przyjęte z
wielkim entuzjazmem, musiał też przyznać; że nie ubrał ich w zgrabną
formę, ale gwałtowność odmowy po prostu go zdumiała. Jeszcze raz
powściągnął konie, a gdy zwrócił się do Robiny, stwierdził, że patrzy
prosto przed siebie i ma zaciętą minę.
- Nie dąsaj się, najmilsza. Tak dobrze umiemy się porozumieć. -
Sięgnął po jej rękę i zatrzymał w dłoni, mimo że Robina usiłowała ją
uwolnić. - Nie rozumiem, dlaczego nie podoba ci się myśl, że chcę cię
poślubić - ciągnął, starając się nie zdradzić z tym, jak głęboko uraziła
go odmowa. Po prostu nie mógł uwierzyć... za nic nie uwierzyłby, że
jest kimś zupełnie obojętnym dla Robiny. - Na pewno będziesz mogła
znieść takiego męża jak ja.
- Nawet gdybym mogła, nie jestem tak okrutna, żeby wykradać
cię Arabelli - szepnęła tak cicho, że Daniel nie był pewien, czy się nie
przesłyszał.
- Arabelli? Czy tak powiedziałaś? A co ona ma wspólnego z tym
wszystkim?
Robina odwróciła się do niego. Jej twarz wyrażała jednocześnie
oburzenie i zdumienie.
- Myślę, że bardzo dużo! Przecież to z nią w rzeczywistości
chcesz się ożenić!
- Ożenić się z Arabellą? - Tym razem Daniel zdumiał się nie na
żarty. - Skąd, na Boga, to przypuszczenie, że chcę ożenić się z
kuzynką?
- Podsłuchałam was w ogrodzie na przyjęciu u Maitlandów.
Wyrwało jej się to, zanim zrozumiała, co mówi. Trudno, stało się.
Daniel zadumał się na chwilę, a potem spojrzał na nią, wciąż jednak
zdawał się widzieć przed oczami co innego.
- Nie wiem, co zrozumiałaś z tej podsłuchanej rozmowy,
najmilsza, ale o ile dobrze pamiętam, tamtego wieczoru zwierzyłem
się Arabelli z zamiaru powtórnego ożenku. Co więcej, planowałem
tego samego wieczoru oświadczyć się damie, która podbiła moje
serce. Arabella bardzo się ucieszyła i z całego serca poparła mój
wybór. Niestety, moje plany zniweczył nie kto inny, jak przyszła
oblubienica we własnej osobie.
Nagle zmienił ton i powiedział z łagodnym wyrzutem:
- Ze znanych tylko sobie powodów, które jednak mam nadzieję
kiedyś poznać, panna opuściła przyjęcie przed czasem i od tej pory
uparcie się przede mną ukrywała, pozbawiając mnie zupełnie
możliwości cieszenia się jej widokiem. I tak było aż do ostatniej nocy.
Robina patrzyła na niego zachwycona. Czułość, którą często
widywała w jego oczach, znów tam zagościła i potwierdzała szczerość
każdego słowa. Wydawało się to niewiarygodne, ale było widać, że
Daniel kocha ją nie mniej niż ona jego. W tej chwili olśniewającego
szczęścia nie mogła zebrać myśli, powiedziała więc tylko:
- Och.
Daniel jednakże wydawał się dokładnie wiedzieć, co robić w tej
sytuacji, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, które mogłaby jeszcze
żywić jego wybranka. Objął ją i zachłannie pocałował.
To pierwsze doświadczenie męskiej namiętności pozostawiło
Robinę bez tchu, ale z entuzjastycznym nastawieniem do dalszych
prób. Oparła mu głowę na ramieniu.
- Ojej, Danielu, taka jestem głupia - wyznała. Nie umiała
zapanować nad łzami szczęścia, które potoczyły jej się po policzkach.
- Dopiero kiedy zaczęło mi się wydawać, że chcesz poślubić Arabellę,
zrozumiałam, jak bardzo cię kocham. Ale nawet nie przemknęło mi
przez myśl, że możesz odwzajemniać to uczucie. - Przypadkowo
musnęła rzęsami jego policzek i poczuła, że silne ramię obejmuje ją
mocniej. - Bardzo dobrze skrywałeś je przede mną.
- Był ku temu ważny powód - odrzekł z ociąganiem, lekko ją
odsunąwszy, by dobrze widzieć jej twarz. - Chociaż po pobycie w
Londynie zdecydowałem, że jesteś idealną kandydatką na żonę,
miałem poczucie, że byłoby z mojej strony nieuczciwością skłaniać
cię do przyjęcia niechcianych oświadczyn. Wydawało mi się, że
potrzebujesz czasu, aby mnie lepiej poznać.
Bez wątpienia była to prawda, ale nawet teraz, po kilku dniach
rozpaczy, Robinie trudno było uwierzyć, że kiedykolwiek mogła mieć
wątpliwości, czy należy przyjąć oświadczyny lorda Exmoutha.
- Zawsze cię lubiłam, Danielu, polubiłam od pierwszej chwili.
Szybko odkryłam, że wyjątkowo dobrze czuję się w twoim
towarzystwie. Tylko że... - Urwała, pełna wahań, czy powinna mu
wyjawić swoje początkowe obiekcje. Ale jeśli chciała, żeby ją
zrozumiał, musiała być z nim całkowicie szczera. - Myślałam, że
nigdy nie będziesz mógł mnie pokochać. Ani mnie, ani żadnej innej
kobiety... Po tym, co się stało...
- To znaczy po śmierci Clarissy - dokończył za nią, gdy zabrakło
jej odwagi.
Zerknął na jej smukłą dłoń i ujął ją czule, przeklinając w duchu
swoją głupotę. Byli do siebie pod tyloma względami podobni, a
jednak okazał się prawdziwym głupcem. Nie domyślił się, że jego
droga Robina obawia się życia w cieniu Clarissy.
- Powinienem był już dawno powiedzieć ci prawdę, ale - wzruszył
ramionami - jakoś nigdy nie było odpowiedniej chwili. A prawda,
najmilsza, jest taka, że o Clarissie zbyt często ostatnio nie myślałem.
Uśmiechnął się, widząc wyraz jej niebieskich oczu.
- Zaskoczona? Tak, naturalnie. Podobnie jak wszyscy, sądziłaś, że
kochałem żonę szaleńczo i po jej śmierci nie mogłem otrząsnąć się z
rozpaczy. Właśnie na tym mi zależało, najmilsza. Z prawdą jednak
niewiele to miało wspólnego.
Wciąż trzymając jej rękę, zaczął nerwowo przesuwać kciukiem po
gładkiej skórze, tam i z powrotem. Wbił wzrok w pustą drogę przed
nimi.
- Kiedy poślubiłem Clarissę, byłem bardzo młody i dość uparty...
może nawet arogancki. Od dnia śmierci ojca zarządzałem majątkiem,
powodziło mi się dobrze, uważałem więc, że mam wszelkie prawo
podejmować własne decyzje, nie licząc się z opiniami innych. Pod
wieloma względami byłem chyba bardzo dojrzały jak na swoje lata:
odpowiedzialny, wiarygodny. Ale emocjonalnie pozostałem dużo
młodszy. Potem szybko zorientowałem się, że wziąłem zwykłe
zauroczenie za miłość.
To wyznanie było tak zaskakujące, że Robina zupełnie nie
wiedziała, co powiedzieć. Wydawało jej się jednak, że Daniel
oczekuje odpowiedzi.
- Chyba nie byłeś nieszczęśliwy w małżeństwie, Danielu? -
zapytała po chwili głębokiego namysłu.
- Nie, tak bym tego nie nazwał - zapewnił ją skwapliwie. - Po
urodzeniu Lizzie zrozumiałem, że się zmieniłem, dojrzałem, jeśli
wolisz, podczas gdy moja żona pozostała takim samym dzieckiem jak
przedtem. Po prostu mieliśmy ze sobą niewiele wspólnego. W miarę
upływu lat różnice między nami stawały się coraz wyraźniejsze,
dlatego coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie.
Nie aż tak, by rozpocząć życie w separacji, ale niewątpliwie
spędzaliśmy razem coraz mniej czasu. Nie protestowałem, gdy
Clarissa wybierała się do Londynu albo do naszego domu tutaj, w
Brighton - ciągnął. - Nawet ją do tego zachęcałem. Nie myślałem o
tym, że pewnego dnia Clarissa może zwrócić się ku innemu w
poszukiwaniu komplementów i uwagi.
Dżentelmen, którego zainteresowała swoją osobą, nazywał się
John Travers. Pan Travers miał ciotkę, starą pannę, która mieszkała
niedaleko Courtney Place, co naturalnie okazało się bardzo korzystne
dla nich obojga. Wydajesz się wstrząśnięta - stwierdził, gdy nagle na
nią spojrzał. - Tak, moja żona miała kochanka. I prawdę mówiąc,
najmilsza, długo podejrzewałem taki stan rzeczy, ale nie zrobiłem
niczego, by go zmienić. To chyba dostatecznie świadczy o rozpadzie
naszego związku.
Któregoś dnia wróciłem do naszego domu w Londynie i
przekonałem się, że jest prawie pusty. Córka jednego z moich
dzierżawców brała tego dnia ślub i Clarissa pozwoliła służbie wziąć
udział w uroczystości. Został tylko kamerdyner, który poinformował
mnie, że godzinę temu moja żona w towarzystwie pana Traversa
wyjechała z wizytą do jego ciotki.
Uśmiech Daniela był bardzo cyniczny.
- Clarissa regularnie odwiedzała tę damę, więc nie zrobiło to na
mnie żadnego wrażenia, póki Kendall, towarzyszący mi w wojażach,
nie powiedział, że stajenny, który normalnie woził moją żonę, jest
razem ze wszystkimi na weselu, a koń pana Traversa został w stajni.
To mnie zaintrygowało. Skąd taki pośpiech, że Travers uznał za
stosowne samemu powozić, zamiast poczekać na powrót stajennego?
- To znaczy, że wcale nie jesteś odpowiedzialny za śmierć żony -
szepnęła Robina.
- Nie powoziłem wtedy, to prawda. Na koźle siedział Travers.
Głupiec wybrał drogę zboczem wzgórza prawdopodobnie po to, by
uniknąć spotkania ze mną. Ale i tak czuję się częściowo winny temu,
co się stało.
- Dlaczego, Danielu? - Robina nie mogła tego zrozumieć. -
Przecież wtedy nawet cię tam nie było.
Odpowiedział jej smutnym uśmiechem.
- Ale gdybym był, najmilsza, Clarissa żyłaby do dziś. Gdybym
poświęcał jej więcej czasu i nie zajmował się wyłącznie swoimi
sprawami, nie szukałaby pocieszenia u pana Johna Traversa. W
każdym razie gdy pojechaliśmy z Kendallem na miejsce wypadku i
obejrzałem rozbity powóz, natychmiast zrozumiałem, że Clarissa
postanowiła mnie opuścić.
Poleciłem Kendallowi wrócić do domu z bagażem mojej żony, by
ludzie sądzili, że planowała tylko wizytę u ciotki Traversa, chociaż
sam ani przez chwilę nie miałem wątpliwości co do jej rzeczywistych
zamiarów. Poleciłem też Kendallowi mówić, że wróciłem do domu
jeszcze przed wyjazdem Clarissy i że to ja powoziłem.
- Nie chciałeś, żeby ludzie dowiedzieli się prawdy - zgadła
Robina, gdy znowu zamilkł. - Chyba mogę to zrozumieć, Danielu.
- Nie chodziło mi tak bardzo o siebie, najmilsza, chociaż
przyznaję, że moja duma bardzo ucierpiała, gdy przekonałem się, że
Clarissa woli Traversa niż mnie. Podejmując decyzję, myślałem
przede wszystkim o córkach. Nie chciałem, żeby dobre imię Clarissy
ucierpiało ani by dzieci dowiedziały się, że mama zamierzała je
opuścić.
Wszyscy, nie wykluczając mojej matki, uważali, że miałem
bardzo udane małżeństwo, a ja podtrzymywałem to przekonanie.
Prawdę znali tylko Kendall, mój kamerdyner, i mój przyjaciel Merrell,
który tego dnia przyjechał ze mną z Londynu... A teraz znasz ją
jeszcze ty.
- I nikt nigdy jej ode mnie nie pozna - zapewniła, szczęśliwa, że
Daniel postanowił obdarzyć ją zaufaniem
- W to nie wątpię. - Znów spojrzał na Robinę z wielką czułością i
ją pocałował. - I pomyśleć, że w końcu za namową przyjaciół
postanowiłem dla dobra córek ożenić się ponownie. Pojechałem do
Londynu i znalazłem tam uroczą, posłuszną pannę, córkę pastora z
Abbot Quincey. No, może nie tak bardzo posłuszną, skoro uważała, że
o wyborze męża powinna zdecydować ona sama, a nie jej matka -
zażartował - ale w każdym razie była to dla mnie wymarzona
kandydatka.
- Tak bardzo się cieszę, że mój przyszły mąż jest gotów przyjąć
mnie ze wszystkimi moimi wadami - odrzekła, starając się utrzymać
pogodny nastrój.
- Czy chcesz powiedzieć, że mnie poślubisz, i to wkrótce?
- Tak szybko, jak tylko sobie życzysz, najmilszy. - Roześmiała się
wesoło. - Zobaczysz, jaka umiem być posłuszna, kiedy chcę.
- Miejmy nadzieję, że po weselu też zechcesz mi tego dowieść. -
Nagle spoważniał. - Wiesz, Clarissa i ja mieliśmy olbrzymie wesele w
Londynie. Wolałbym tego nie powtarzać. Wystarczy skromna
uroczystość dla rodziny i przyjaciół, a ślub moglibyśmy wziąć w
kaplicy w Courtney Place. Gdyby twój ojciec się zgodził, to mógłby
poprowadzić ceremonię.
- Moim zdaniem to znakomity plan.
- Ślub odbędzie się szybko. Czy się na to zgadzasz?
- Tak szybko, jak sobie życzysz - zapewniła go jeszcze raz.
- Wobec tego nie odwlekajmy przygotowań. Może zapomniałaś
już, co ci niedawno przepowiedziała Cyganka? - Niechętnie puścił jej
rękę i skoncentrował się na powożeniu. - Nasze pierwsze dziecko ma
się urodzić w ciągu roku. Zresztą gdy pomyślę o tym, co czuję,
wydaje mi się to bardzo prawdopodobne. Teraz więc na wszelki
wypadek oddam cię szybko pod opiekuńcze skrzydła mojej matki.
Robina odsunęła się od niego na przyzwoitą odległość.
- W tej kwestii twoja niezbyt posłuszna przyszła żona całkowicie
się z tobą zgadza, najmilszy.