WŁODZIMIERZ MAJAKOWSKI
PLUSKWA
Komedia fantastyczna w dziewięciu obrazach
Przełożyła Lidia Zamkow
Posłowie Roman Szydłowski
WYDAWNICTWO LITERACKIE
Literackie, Kraków 1983
Wydawnictwo Literackie Kraków—Wrocław 1983
Wyd. I. Nakład 7000+283 egz. Ark. wyd. 3. Ark. druk. 6,25
Papier druk. mat. kl. III, 70X100 cm. 70 g
Oddano do składania 17 II 1983
Podpisano do druku 20 VI 83
Druk ukończono w październiku 1983
Zam. nr 484/83 T-13-103. Cena zł 55.—
Drukarnia Narodowa, Zakład nr 8, Nowa Huta, os. Hutnicze 7
PLUSKWA"
Jest to komedia fantastyczna w dziewięciu obrazach. Nie uważam siebie za wyłącznego jej
autora. Materiał, który stał się podstawą komedii, to szereg faktów z życia mieszczuchów, które
oblegały mi głową i pchały się w ręce w czasie mojej dziennikarskiej i publicystycznej pracy,
szczególnie w „Komsomolskiej Prawdzie".
Te fakty, mało znaczące same w sobie, zebrane i zagęszczone przeze mnie, ukształtowały
dwie główne postaci komedii: Prisypkina, który dla elegancji przemianował się na Pierre'a
Skripkina, byłego robotnika, obecnie narzeczonego, i Olega Bajana, urodzonego lizusa, byłego
kamienicznika.
Praca w gazecie wpłynęła na to, że komedia moja jest publicystyczna, tendencyjna,
problemowa.
Problem — demaskowanie dzisiejszego mieszczaństwa. Pragnąłem, by komedia różniła się
od typowych utworów „przyszłościowych". Trudność podstawową stanowi przełożenie faktów na
język teatralny: działania i atrakcyjności. Suche streszczenie obrazów przedstawia się następująco:
l. Prisypkin i Bajan za pieniądze mamusi Renesans zakupują na zbliżające się czerwone
wesele czerwoną szynkę, butelki z czerwonymi nalepkami i różne inne czerwone.
2. Młodzieżowy hotel robotniczy komentuje ucieczkę Prisypkina z okopów trudnego życia i
po samobójczym strzale Zoi Bieriozkiny, która kochała Prisypkina, wyrzuca „narzeczonego".
Prisypkin z hukiem odrywa się od swojej klasy.
3. Pod urząd stanu cywilnego zajeżdżają tramwaje. Odbył się tam szykowny ślub Prisypkina
i Elzewiry Renesans — manikiurzystki, która obcięła była Prisypkinowskie pazury.
4. Pożar unicestwia wszystkie działające postacie. Nie ostał się przy życiu nikt. Wśród
trupów brak jednego osobnika, co świadczy o tym, że został spalony detalicznie. Wnioski:
Towarzysze! Obywatele!
Za wiele wódki, za wiele!
Wódka wrogiem
pracujących mas.
Nie usnąć przy świecy!
O to się starajmy.
Więc na noc złych wierszy
za nic nie czytajmy!
5. Mija dziesięć pięciolatek budownictwa i walki o kulturę.
Trup nie zgorzał detalicznie. Prisypkina, całego, zamrożonego w strumieniach wód sikawek
strażackich, odnaleziono w niegdysiejszej piwnicy. Mechaniczne głosowanie całej federacji
postanowiło wskrzesić Prisypkina.
Ostatnie wiadomości o
topniejącym,
wódeczką się żywiącym
ssaku — są następujące:
Ssak został odmrożony wraz z piękną, dorodną pluskwą, model 1928, która uciekła na
ścianę.
Automatony i inni z byłego Tambowa opanowali Prisypkina. Pada on na ręce Zoi
Bieriozkiny, ongi samobójczyni, dziś zdrowej, lecz o 50 lat starszej.
6. Reporter opowiada o strasznej trzystopniowej epidemii, która ogarnia miasto. Robotnicy
wytwarzający „piwo", które ma ułatwić Prisypkinowi przejście w epokę kultury, masowo zalegają
szpitale, porażeni przypadkowo i jednorazowo zażytym dla spróbowania alkoholem. Nawet psy w
domu, gdzie przebywa Prisypkin, zarażone są bakferiami lizusostwa, nie szczekają, nie biegają,
tylko „służą" stojąc na tylnych łapkach.
7. O dziewczętach nie ma co mówić — wszystkie podlegają atakom romansowego
zakochania.
Miasto poluje na nieznanego insekta „plusquus normalis", który objawił się jako czarna
plamka na białej ścianie i po długich podchodach został ujarzmiony i przekazany do skarbca
dyrektora zoo.
8. Wszystkie próby uczynienia z Prisypkina człowieka przyszłości kończą się
niepowodzeniem.
Lekarze, odżegnują się od tego stworzenia, ziejącego spirytusowym oparem. Stworzenie
przywykłe do niechlujnego wódczanego życia czuje wstręt do sterylnej czystości.
Stworzenie protestuje przeciw temu, że odmrożono je, aby następnie zasuszyć. Stworzenie
niszczy dostarczone mu materiały rozrywkowe, w rodzaju książki Mussoliniego Listy z zesłania.
Zrozpaczone stworzenie popada w radosną euforię na skutek anonsu ogrodu
zoologicznego o poszukiwaniu człekopodobnego zwierzęcia dla codziennego żywienia drogą
ukąszeń i utrzymania w normalnych zwierzęcych warunkach świeżo pozyskanego przez zoo
insekta.
A Zoja Bieriozkina nie może wyjść ze zdumienia, że pięćdziesiąt lat temu mogła unicestwić
się dla takiej kreatury.
9. Całe miasto zeszło się na otwarcie ogrodu zoologicznego. Po referacie
upowszechniającym perypetie polowania i walki odsłania się klatkę z dwoma eksponatami —
plusquus normalis i — o mało nie sklasyfikowanym jako homo sapiens, a nawet z powodu
warunków fizycznych jako Proletariusz — Prisypkinem, określonym po przebadaniu objawów
mimikry w stosunku do człowieka, jako zwykły ,,burżuius normalis".
Dyrektor zoo prezentuje eksponat zgromadzonym ojcom miasta. Prisypkin demonstrujący
swoje sztuczki — człekopodobne zachowanie i mowę — zatrzymuje nagle spojrzenie na widowni i
w dzikim zachwycie radości i protestu wobec swojej izolacji, wzywa do klatki widzów, nie
wiadomo kiedy odmrożonych i podobnych do niego jak krople wody.
Szalejącego, majaczącego Prisypkina zapędzają oczywiście do klatki, a ostatnie jego
nawoływania zostają zagłuszone przez potężne wentylatory.
„Muzyka, marsz!" Oto schemat akcji.
Sztuka i komentarz do niej są napisane. Pierwsze spotkanie ze słuchaczami, tymi, którzy
będą ją urzeczywistniać na scenie, wypadło dla sztuki korzystnie. Ci, dla których została napisana,
powiedzieli swoje „dobrze".
Co w żadnym przypadku nie oznacza, że w moim pojęciu jest to utwór godny laurów.
Sztuki — to nie są arcydzieła artystyczne. Sztuka — to broń w naszej walce. Trzeba ją często
czyścić i ostrzyć przy pomocy kolektywu.
Przeprowadzimy naszą sztukę, jeszcze przed premierą, przez szereg zebrań dyskusyjnych i,
jeśli zajdzie potrzeba, wprowadzimy zmiany w tekście i sytuacjach. Ale nawet tak oczyszczona,
spreparowana sztuka to tylko jeden z czynników. Siła oddziaływania komedii na widza może być
pomnożona (albo i unicestwiona) poprzez aktorów, realizatorów, pracowników sceny, muzyką itd.
PLUSKWA
komedia fantastyczna
PRACUJĄ:
PRISYPKIN — PIERRE SKRIPKIN — były robotnik, były partyjniak, obecnie narzeczony
ZOJA BIERIOZKINA — robotnica
ELZEWIRA DAWIDOWNA RENESANS — narzeczona, manikiurzystka, kasjerka w
zakładzie fryzjerskim
ROZALIA PAWŁOWNA RENESANS — matka, fryzjerka
DAWID OSIPOWICZ RENESANS — ojciec, fryzjer
OLEG BAJAN — samorodny talent, były kamienicznik
MILICJANT
PROFESOR
DYREKTOR ZOO
NACZELNIK STRAŻY OGNIOWEJ
STRAŻACY
DRUŻBA
REPORTER
OBSŁUGUJĄCY AUDYTORIUM
PRZEWODNICZĄCY RADY MIEJSKIEJ
MÓWCA
STUDENCI
SZEF UROCZYSTOŚCI
PREZYDIUM RADY MIEJSKIEJ, MYŚLIWI, DZIECI, STARCY.
(Pośrodku sceny drzwi obrotowe Domu Towarowego, po bokach oszklone, zarzucone
towarami witryny. Ludzie wchodzą z pustymi rękami, wychodzą z paczkami. Po całym teatrze snują
się prywatni przekupnie.)
SPRZEDAWCA GUZIKÓW
Dla guzika się nie żenimy,
Przez guzik się nie rozchodzimy!
Naciskamy dużym paluszkiem i wskazującym
takoż i spodenki z obywatela już nie spadają.
Holenderskie
mechaniczne
guziki automatyczne.
Same się przyszywają,
dwadzieścia kopiejek sześć sztuk
wartają!
Prosz bardzo, mesje!
SPRZEDAWCA LALEK
Tańcujące ludziki
Z baletowej fabryki!
Najlepsza zabawka!
Żal każdego słowa!
Tańczą jak nam każe
nasza ukochana władza ludowa!
SPRZEDAWCZYNI JABŁEK
Ananasów! nie ma...
Bananów! nie ma...
Jabłuszka antonówki: cztery sztuki
piętnaście kopiejek!
Życzy sobie obywatelka?
SPRZEDAWCA OSEŁEK
Niemiecki, nietłukący kamień do
ostrzenia!
Naostrzy wam wszystko wedle
życzenia!
Za trzydzieści kopiejek ostrzy jak
marzenie!
Języki do dyskusji, brzytwy do
golenia!
Prosz bardzo, obywatele!
SPRZEDAWCA ABAŻURÓW
Abażury do wyboru, kolory,
fasony!
Niebieski dla spokoju, dla rozkoszy
czerwony!
Urządzajcie się, towarzysze!
SPRZEDAWCA BALONÓW
Balony — kiełbaski! Lataj bez
obawy!
Nie pchajcie się, ludzie, każdy jest
ciekawy.
Gdyby generał Nobile taki
balon miał,
toby na biegunie do dziś twardo stał!
Bierzcie, obywatele!
SPRZEDAWCA ŚLEDZI
Republikańskie, najlepsze śledziki,
pycha!
Do blinów, do wódeczki
najlepsza zagrycha!
SPRZEDAWCZYNI GALANTERII
Biustonosze na futrze!
Biustonosze na futrze!
SPRZEDAWCA KLEJU
I u nas, i dalej, gdzie obce rubieże,
ludzie wyrzucają stłuczone
talerze!
Znakomity Excelsior, klej w
proszku gotowy,
sklei Wenusę i nocnik
porcelanowy!
Pozwoli pani szanowna?
SPRZEDAWCZYNI PERFUM
Perfumy Kota na wagę złota!
Perfumy Kota na wagę złota!
SPRZEDAWCA KSIĄŻEK
Co robi żona, kiedy męża nie ma
w domu?
Sto pięć wesołych anegdot byłego
hrabiego
Lwa Tołstoja! Przecena z rubla
dwadzieścia — piętnaście kopiejek!
SPRZEDAWCZYNI GALANTERII
Biustonosze na futrze!
Biustonosze na futrze!
(Wchodzą: Prisypkin, Rozalia Pawłowna, Bajan) SPRZEDAWCZYNI
Biustonosze...
PRISYPKIN (z zachwytem) Jakie arystokratyczne czepeczki!
ROZALIA PAWŁOWNA Co za czepeczki, przecież to...
PRISYPKIN A co, ja oczu nie mam, czy jak? A jak się nam bliźniaczki urodzą? O, ten
będzie dla Dorothy, ten dla Lilian Zdecydowałem się już nadać im takie imiona arystokratyczno-
kinematograficzne.. i tak będą spacerować. No! Mój dom mus być na dwadzieścia cztery fajerki!
Ładujcie Rozalio Pawłowna!
BAJAN (chichocząc\'7d Ładujcie, ładujcie, Rozalio Pawłowna. Szef nie ma nic parszywego
na myśli. Szef jest młodą wstępującą klasą, a oni po swojemu rozumują. Szef wnosi w pani dom
pradawne nieskalane proletariackie pochodzenie i legitymację związku zawodowego, a pani
rubelków żałuje?! Jego dom musi być na dwadzieścia cztery fajerki. (Rozalia Pawłowna kupuje
wzdychając)
BAJAN Ja poniosę... to lekusieńskie, proszę bez fatygi... za te same pieniądze!
SPRZEDAWCA LALEK
Tańcujące ludziki!
Z baletowej fabryki!
PRISYPKIN Moje przyszłe potomne dzieci muszą się wychowywać w eleganckim fasonie.
No! Ładujcie, Rozalio Pawłowna.
ROZALIA PAWŁOWNA Towarzyszu Prisypkin...
PRISYPKIN Nie nazywajcie mnie towarzyszem, obywatelko, jeszczeście się z proletariatem
nie spokrewnili!
ROZALIA. PAWŁOWNA Przyszły towarzyszu, obywatelu Prisypkin, toż za te pieniądze
piętnastu ludziom golimy brody, nie licząc detali: wąsów i różnych tam. Lepiej ekstra tuzin piwka
na wesele.
PRISYPKIN (surowo) Rozalio Pawłowna. Mój dom...
BAJAN Jego dom musi być na dwadzieścia cztery fajerki. Taniec i piwo powinno tryskać
fontanną jak z rogu obfitości. (Rozalia Pawłowna kupuje)
BAJAN (chwytając pakunki) Proszę bez fatygi, za te same pieniądze.
SPRZEDAWCA GUZIKÓW
Dla guzika się nie żenimy,
przez guzik się nie rozwodzimy.
PRISYPKIN W naszej czerwonej rodzinie nie może być żadnych mieszczańskich afer ze
spodniami. Ładujcie, Rozalio Pawłowna.
BAJAN Póki nie macie w ręku legitymacji związkowej, nie denerwujcie go, Rozalio
Pawłowna. To jest klasa zwycięska, jak lawa zmiata na swojej drodze wszystkie przeciwności. I
spodnie towarzysza Skripkina muszą być na dwadzieścia cztery fajerki.
(Rozalia Pawłowna z westchnieniem kupuje)
BAJAN Proszę, poniosę, za te same...
SPRZEDAWCA śledzi
Republikańskie, najlepsze śledziki,
pycha!
Do blinów, do wódeczki najlepsza
zagrycha!
ROZALIA PAWŁOWNA (poweselała, odsuwa wszystkich)
O, śledź, to jest coś! To jest coś na wesele!
To ja załaduję?
Nie przeszkadzajcie, panowie, mesje!
Ile kosztuje ta kilka?
SPRZEDAWCA śledzi Ten łosoś kosztuje dwa sześćdziesiąt kilogram.
ROZALIA PAWŁOWNA Dwa sześćdziesiąt za tę niewydarzoną szprotkę?
SPRZEDAWCA Co pani, madame, tylko dwa sześćdziesiąt za tego kandydata na jesiotra!
ROZALIA PAWŁOWNA Dwa sześćdziesiąt za te marynowane fiszbiny? Słyszeliście,
towarzyszu Skripkin? Dobrze zrobiliście, żeście zabili cara i wygnali pana Riabuszyńskiego. Oj, co
za bandyci! Ale odnajdę moje prawa i śledzie w państwowej, radzieckiej, społecznej spółdzielni!
BAJAN Poczekajmy, towarzyszu Skripkin. Po co macie mieszać się z tym
drobnomieszczańskim żywiołem i kupować śledzie w tak dyskusyjny sposób? Za wasze piętnaście
rubli i butelkę wódki zorganizujemy wam weselisko na piątkę.
PRISYPKIN Towarzyszu Bajan, jestem przeciwnikiem mieszczańskich obyczajów,
kanarków i tym podobnych. Nurtują mnie poważne problemy. Aktualnie interesuję się szafą i
lustrem.
(Zoja Bieriozkina wpada na rozmawiających, cofa się zdziwiona, słucha)
BAJAN Kiedy wasz cortege brillant...
PRISYPKIN Jakie brylanty?
BAJAN Cortege brillant — wspaniały orszak. Tak, towarzyszu Skripkin, w ślicznych
zagranicznych językach nazywa się szczególnie uroczysty orszak weselny, w dorożkach
oczywiście.
PRISYPKIN Aha. Morowo...
BAJAN A więc kiedy podjedzie cortege, zaśpiewam epitalamę Hymena.
PRISYPKIN A po co te Himalaje?
BAJAN Epitalamium na cześć Hymena. Był taki bóg miłości u Greków, ale nie u tych
żółtych, zezwierzęconych ugodowców Wenizelosów, tylko u tych starożytnych, republikańskich.
PRISYPKIN Towarzyszu Bajan, ja za swoje pieniądze żądam, żeby wesele było czerwone i
żadnych bogów. Zrozumiano?
BAJAN Ależ, towarzyszu Skripkin, nie tylko że zrozumiano, ale na mocy wyobraźni —
dozwolonej marksistom zgodnie z Plechanowem — widzę jak przez pryzmat wasz klasowy,
podniosły, elegancki, upajający triumf. Oblubienica wyłazi z karety — czerwona oblubienica... cała
czerwona — w łaźni się spociła, znaczy, wyprowadza ją starosta weselny czerwony, buchalter
Jerykałow, mężczyzna akurat tęgi, czerwony, apoplektyczny — was wiodą czerwoni drużbowie, cały
stół umajony czerwoną szynką i butelkami z czerwonymi nalepkami.
PRISYPKIN (przeżywając) No. No?
BAJAN Czerwoni goście krzyczą: „Gorzko, gorzko", a tu czerwona (już małżonka) podaje
wam czerwone, czerwoniuśkie usteczka...
ZOJA (w zmieszaniu chwyta ich za rękawy. Obaj odtrącają jej ręce, strzepując pył) Wania,
co on mówi? Co ta małpa w krawacie wygaduje? Jaki ślub? Czyj ślub? BAJAN Czerwonorobocza
ceremonia ślubna Elzewiry Dawidowny Renesans z...
PRISYPKIN
Szampanno, inną ja teraz miłuję,
co elegancję ma i szyk,
pierś jej masywną zaś szpanuje
żakiet, paryskiej mody krzyk.
ZOJA Wania, a ja? To znaczy, jakby zabawił się w porcie z dziewczyną?...
PRISYPKIN (z odpychającym gestem)
Rozeszliśmy się jak okręty
na pełnym morzu...
ROZALIA PAWŁOWNA (wypada ze sklepu, niosąc wysoko śledzie)
Wieloryby! Delfiny! (do sprzedawcy śledzi) Ano pokaż, porównamy z twoim ślimakiem.
(porównuje, sledź Sprzedawcy jest większy. Klasnęła w ręce\'7d
O ogon większy?! O co walczyliśmy, obywatelu Skripkin? Za co zabiliśmy Jego Cesarską
Mość i wygnali pana Riabuszyńskiego? Do grobu mnie wpędzi wasza radziecka władza. Ogon! O
cały ogon większy.
BAJAN Wielce szanowna Rozalio Pawłowna, niech pani mierzy z drugiego końca. On jest
większy tylko o główkę, a na cóż pani główka? Przecież niejadalna, odciąć i wyrzucić.
ROZALIA PAWŁOWNA Słyszeliście, co on gada? Główkę odciąć! To wam, obywatelu
Bajan, główkę by odciąć, nic niewarta i mała strata. A główka śledzia to dziesięć kopiejek na
kilogramie. No! Do domu! Legitymacja związkowa jest mi bardzo potrzebna, ale córka z
dochodowym interesem, to też nie w kij dmuchał!
ZOJA Chcieliśmy żyć, pracować... A tu wszystko...
PRISYPKIN Obywatelko. Nasza miłość uległa likwidacji. Proszę nie stawać na drodze
wolnościowego, obywatelskiego uczucia, bo zawołam milicję.
(Zoja płacząc uchwyciła się jego rękawa. Prisypkin się wyrywa. Rozalia Pawłowna gubiąc
pakunki rozdziela ich.)
ROZALIA PAWŁOWNA Czego chce ta zdzira? Co się czepiasz mojego zięcia?
ZOJA On jest mój!
ROZALIA PAWŁOWNA O! Panna z dzieckiem, znaczy się. Alimenty zapłacę, ale mordę
jej skuję!
MILICJANT Obywatele, zakończcie tę pożałowania godną scenę.
II
(Młodzieżowy hotel robotniczy. Wynalazca kreśli i sapie. Na łóżku — rozwalony Chłopak.
Na brzegu łóżka Dziewczyna. Okularnik zatopiony w książce. Przy otwarciu drzwi widać korytarz,
wiele drzwi i żarówek.)
BOSY CHŁOPAK (wrzeszczy) Gdzie buty? Znowu gwizdnęli buty! Mam je na noc odnosić
na Dworzec Kurski do przechowalni bagażu ręcznego i nożnego, czy jak?!
SPRZĄTAJĄCY To Prisypkin podreptał w nich na randkę ze swoją krową. A jak klął,
kiedy wdziewał! Ostatni raz, powiada, a wieczorem, powiada, zjawię się odrestaurowany,
stosowniej do mojej nowej sytuacji społecznej.
BOSY CHŁOPAK Bydlak.
MŁODY ROBOTNIK (sprząta) Nawet śmieci po nim zostały jakieś pańskie, delikatne...
Dawniej to co? Butelka po piwie i ogon dorsza, a teraz słoiczki, kosmetyczne jakieś, tęczowe
wstążeczki...
DZIEWCZYNA Co się natrząsasz, chłopak kupił sobie krawat i już go od Macdonaldów
wyzywacie.
CHŁOPAK Bo jest Mac Donald. Nie chodzi o krawat, tylko o to, że nie krawat do niego, ale
on jest uwiązany do krawata! Myśleć nie może, boi się łbem poruszyć.
SPRZĄTAJĄCY Tuszem dziury smaruje. Spieszyło mu się, zobaczył dziurę w skarpetce i
na chodzie nogę zasmarował ołówkiem atramentowym.
CHŁOPAK I bez tego ma nogi czarne.
WYNALAZCA Pewnie nie w tym miejscu była czarna. Powinien przebrać skarpetki z
jednej na drugą.
SPRZĄTAJĄCY Trafił — wiadomo, wynalazca. Opatentuj. Uważaj, bo ci pomysł gwizdną.
(Trzepnął ścierką po stoliku, zrzuca pudełko, rozsypują się wizytówki. Pochyla się, zbiera,
zbliża do światła, wybucha śmiechem, gestami przyzywając towarzyszy.)
WSZYSCY (czytają) Pierre Skripkin! Pierre Skripkin!
WYNALAZCA Wynalazł sobie nazwisko. Prisypkin. Co to jest Prisypkin? Po co Prisypkin?
Komu Prisypkin? A Pierre Skripkin to już nie nazwisko, to romans!
DZIEWCZYNA (marząco) A przecież tak jest. Pierre Skripkin to brzmi tak niecodziennie,
tak elegancko. Wy tu rechoczecie, a on może przeprowadza rewolucję kulturalną w pionie
domowym.
CHŁOPAK Pyskiem to już nawet Puszkina zakasował. Wiszą baki jak ogon u sobaki.
Nawet się nie myje, bo się boi rozczochrać.
DZIEWCZYNA Harry Peele ma też na całej twarzy zapuszczoną kulturę.
WYNALAZCA To jego nauczyciel tak go w materii uwłosienia edukuje.
CHŁOPAK Tylko na czym sam nauczyciel włosy nosi? Głowy nie ma, a kudłów do
cholery. Z wilgoci się takie robią, czy jak?
CHŁOPAK Z KSIĄŻKĄ Niee. To pisarz. Co napisał, nie wiadomo, tylko wiadomo, że
znakomity. ,,Wieczorniak" już trzy razy o nim pisał: wiersze Apuchtina ściągnął i sprzedał jako
swoje, a ten jak się nie obrazi, napisał sprostowanie. Durnie, powiada, jesteście, wszystko nie tak, ja
z Nadsona ściągałem. Kto ma rację — nie wiem. Już go nie drukują, ale znakomity stał się bardzo
— młodzież naucza. Tego wierszy, tego śpiewu, tego tańca, tamtego jak... forsę pożyczyć.
CHŁOPAK Z MIOTŁĄ To nie po robociarsku smarować sobie odciski tuszem.
(Wcześniej wszedł Ślusarz, myje ręce, odwraca się.)
ŚLUSARZ On już nie należy do robotników, dziś wziął ostatnią wypłatę, żeni się z panną,
fryzjerską córką, takoż kasjerką, takoż manikiurzystką. Pazury będzie mu teraz obcinała
mademoiselle Elzewira Renesans.
WYNALAZCA Elzewir — jest taka czcionka.
ŚLUSARZ Na czcionkach się nie znam, ale że panna jest przy kości — to fakt. Pokazywał
fotkę buchalterowi od ekstra wypłat.
Ale baba, ale cud,
każda z piersi waży pud.
BOSY Urządził się.
DZIEWCZYNA Aha! Zazdrość cię bierze.
BOSY A co, jak zostanę kierownikiem, to też sobie i buty na co dzień zafunduję, i za
mieszkaniem lepszym powęszę.
ŚLUSARZ Poradzę ci: zafunduj sobie firaneczki. Odsuniesz firaneczkę — popatrzysz na
ulicę. Zasuniesz firaneczkę — łapóweczkę strzelisz. To tylko pracować jest nudno samemu. A
wtrajać samotnie kurę to wesolutkie zajęcie. Czy nie tak? Z okopów także tacy nawiewali urządzać
się, aleśmy ich tłukli. No cóż, idź do cholery.
BOSY A pójdę, pójdę. A ty co strugasz z siebie Karola Liebknechta? Jakby na ciebie z
okienka z kwiatuszkami ktoś palcem kiwnął, też byś poleciał. Bohater!
ŚLUSARZ Nigdzie nie pójdę. A myślisz, że mnie się podoba ta bieda i smród? Nie. Nas,
widzisz, jest dużo. Dla wszystkich nie starczy nepmańskich córeczek. Sami pobudujemy domy i
ruszymy od razu. Od razu wszyscy. Ale z tego okopu nie wyleziemy z białymi flagami.
BOSY Uczepił się tych okopów. Teraz nie dziewiętnasty rok. Ludzie chcą żyć dla siebie.
ŚLUSARZ A co to, nie okopy?
BOSY Bujda!
ŚLUSARZ Wszy do licha i trochę.
BOSY Bujda!
ŚLUSARZ A strzelają z tłumikiem.
BOSY Bujda!
ŚLUSARZ A Prisypkin dostał z dwóch ślepków jak z dubeltówki.
(Wchodzi Prisypkin w lakierkach, w wyciągniętej ręce trzyma za sznurowadła znoszone
buciki, rzuca je Bosemu. Bajan z zakupami odgradza Prisypkina od Ślusarza, który podtupuje.)
BAJAN Wy, towarzyszu Skripkin, nawet nie zwracajcie uwagi na te ordynarne tańce. Mogą
popsuć wam rodzący się, subtelny gust. (Młodzi z hotelu robotniczego odwracają się.)
ŚLUSARZ Przestań się kłaniać! Cyferblat sobie rozkwasisz.
BAJAN Rozumiem was, towarzyszu Skripkin. Niepodobna z waszą delikatną duszą
przebywać w tym wulgarnym towarzystwie. To już ostatnia lekcja, zachowajcie cierpliwość.
Najbardziej odpowiedzialny krok w życiu to pierwszy fokstrot po ślubie. Powinien zostawić
wrażenie na całe życie. No, przejdźcie się z domniemaną damą. Dlaczego tupiecie jak na defiladzie
pierwszomajowej?
PRISYPKIN Towarzyszu Bajan, zzuję kamaszki: po pierwsze cisną, po drugie zdeptują się.
BAJAN No, no! Tak, tak. Lekkim krokiem, jakbyście księżycową nocą, pełni marzeń i
melancholii, wracali z piwiarni. Tak, tak. Tylko nie kręćcie tak dolnym biustem, przecież nie
wagonetkę pchacie, lecz mademoiselle. Tak, tak. Gdzie ręka? Niżej ręka!
PRISYPKIN (ześlizguje się na wyimaginowanym ramieniu) Nie trzyma mi się tak w
powietrzu.
BAJAN A wy, towarzyszu Skripkin, za pomocą lotnego zwiadu wyszukajcie staniczek i
jakby dla odpoczynku, zaczepcie się o niego dużym paluszkiem, i dama ukontentowana, i dla was
ulga — można pomyśleć o drugiej ręce. Co się tak trzęsiecie? To już nie fokstrot, to już raczyliście
wykonać figurę shimmy.
PRISYPKIN Nie. Ja tylko tak. W trakcie się podrapałem.
BAJAN Jak można, towarzyszu Prisypkin. Jeśli się wam w tanecznym upojeniu przydarzy
taki casus, to trzeba wytrzeszczyć oczy, niby z zazdrości o damę, cofnąć się po hiszpańsku do
ściany i wtedy można szybko poczochrać się o jakąś rzeźbę — w wytwornych towarzystwach, w
których będziecie się obracać, tych rzeźb i wazonów jest do cholery. — Czochracie się, otrząsacie,
błysk oczu i mówicie: ,,Przejrzałem cię, okrrrutna, pani ze mną igrrra... ale...", i znów puszczacie
się w tan, jakby stopniowo uspokajając się i stygnąc.
PRISYPKIN Tak?
BAJAN Brawo! Świetnie! Ale wy macie talent, towarzyszu Prisypkin! Wy nie macie pola
do popisu w warunkach burżuazyjnego okrążenia i budowy socjalizmu w jednym kraju! Czy nasz
zaułek Kozi to godna was arena działania? Wam jest potrzebna rewolucja światowa, wyjście na
Europę. Jak tylko rozprawicie się z Chamberlainami i Poincare'ami, z zachwytu dla waszej gracji
padną na twarz Moulin-Rouge'e i Panteony! Zapamiętajcie to, tak zastygnijcie. Pierwszorzędnie.
No, lecę. Nie można drużbów spuszczać z oka. Przed weselem szklaneczka na zadatek, ani kropli
więcej, a jak swoje zrobią, niech trąbią z butelek. Au revoir.
(Woła spoza drzwi.)
Nie wkładajcie dwóch krawatów naraz, szczególnie w różnych kolorach, i wbijcie sobie do
głowy: krochmalonej koszuli z gorsem nie wyrzuca się na spodnie! (Prisypkin przymierza nową
garderobę.)
CHŁOPAK Wańka, przestań robić grandę, wyglądasz jak bałwan.
PRISYPKIN Nie wasz zakichany interes, wielce szanowny towarzyszu. O co walczyłem? O
lepsze życie walczyłem. I mam je w ręcach: żona, dom, odpowiednie warunki. A w razie potrzeby
jestem zawsze gotów spełnić swój obowiązek. Kto wojował, ten ma prawo odpocząć nad cichą
rzeczką. No! A może ja całą swoją klasę dźwigam przez swój dobrobyt? No!
ŚLUSARZ Bojownik! Suworow! Słusznie!
Szedłem górą, dołem,
szedłem ciągle wprost.
Budowałem z mozołem
ku socjalizmowi most.
Nie skończyłem,
zbrakło sił.
Usiadłem,
bom zmęczony był.
Most zarosła trawa,
pasą się owieczki.
Przecież ja mam prawo
odpocząć u rzeczki.
Może nie, co?
PRISYPKIN A niech cię, odczep się ode mnie ze swoimi ordynarnymi agitkami. No. (Siada
na łóżku, podśpiewuje przy gitarze.)
Na Łunaczarskiego ulicy
dom piękny był, ach! pomnę,
lecz dziś tam nic nie widzą
me oczy nieprzytomne.
(Wystrzał. Wszyscy biegną do drzwi.)
CHŁOPAK (zza drzwi) Zoja Bieriozkina zastrzeliła się!
(Wszyscy biegną do drzwi.)
CHŁOPAK Ale jej dadzą teraz wycisk w organizacji!
GŁOSY
Prędzej...
Prędzej...
Pogotowie...
Pogotowie...
GŁOS Pogotowie? Prędzej! Co? Zastrzeliła się.
Pierś na wylot. Zaułek Kozi Średni 16.
ŚLUSARZ Przez ciebie, ty draniu kudłaty, taka baba się zabiła. Won! (Chwyta Prisypkina
za klapy, wyrzuca za drzwi, w ślad za nim jego rzeczy.)
SPRZĄTAJĄCY (Biegnie z lekarzem, podnosi i podtrzymuje Prisypkina podając mu
kapelusz.) Z hukiem, bracie, odrywasz się od klasy.
PRISYPKIN (odwrócić się, wrzeszczy) Dorożka, ulica Łunaczarskiego 17. Z bagażem!
III
(Duży salon fryzjerski. Ściany z luster. Pod lustrami bibułkowe kwiaty. Na stolikach do
golenia butelki. Z lewej, na proscenium, fortepian z rozdziawiona, paszczą. Z prawej piec, z którego
rury zakręcając biegną przez cały pokój. Pośrodku okrągły stół weselny. Za stołem: Pierre
Skripkin, Elzewira Renesans, Drużbowie i Druhny, Mamusia i Tatuś Renesans. Starosta weselny —
buchalter i Starościna.
Oleg Bajan pośrodku za stołem, tyłem do widowni, kieruje uroczystością.)
ELZEWIRA Zaczniemy, Skrzypuńka?
PRISYPKIN Się czeka.
(Pauza)
ELZEWIRA Skrzypuńka, zaczniemy?
PRISYPKIN Się czeka. Mam życzenie żenić się w trybie zorganizowanym i w obecności
dostojnych gości, a szczególnie w obecności osoby sekretarza Komitetu Zakładowego, wielce
szanownego towarzysza Lassalczenko... No!
GOŚĆ (wbiega) Szanowni nowożeńcy, wybaczcie łaskawie opóźnienie, ale jestem
upoważniony do przekazania wam ślubnych życzeń w imieniu naszego wielce szanownego wodza,
towarzysza Lassalczenki. Jutro, mówi, proszę, choćby i do cerkwi, a dziś, mówi, nie mogę przybyć.
Dziś, mówi, jest dzień partyjny i mus mnie, mówi, na zebranie młodzieżowe wdepnąć.
Przejdziemy, że tak powiem, do następnego punktu porządku dziennego.
PRISYPKIN Ogłaszam wesele za otwarte.
ROZALIA PAWŁOWNA Towarzysze i mesje, proszę zakąszać. Gdzie teraz znajdziecie
takie świnie? Trzy lata temu kupiłam tę szynkę, na wypadek wojny albo z Grecją, albo z Polską.
Nie!... Wojny jeszcze nie ma, a wędlina już podjeżdża. Zakąszajcie, mesje.
WSZYSCY (Wznoszą szklanki i kieliszki.) Gorzko! Gorzko!
(Elzewira i Pierre całują się.) Gorzko! Gooorzkooo!
(Elzewira wiesza się na szyi Pierre'a. Pierre całuje ją statecznie, z poczuciem klasowej
godności.)
STAROSTA WESELNY — BUCHALTER Beethovena! Shakespeare'a! Prosimy
przedstawić cokolwiek! Toż my wasze jubileusze co dzień świętujem.
\'7bCiągną fortepian)
GŁOSY Pod skrzydełko, pod skrzydełko go brać! Ale ma zębów, ale zębaty! Zasunąć by w
te zęby!
PRISYPKIN Nie podepczcie nóżek mego fortepianu.
BAJAN (wstaje, chwieje się, wychlapujqc wódkę) Jestem szczęśliwy, szczęśliwy widząc tak
eleganckie uwieńczenie pewnego etapu bujnego, pełnego zmagań żywota towarzysza Skripkina. To
prawda, że stracił on na tej drodze jedną prywatną legitymację partyjną, ale za to zyskał wiele
legalnych papierów państwowych w postaci bonów pożyczki państwowej. Udało nam się uzgodnić
i połączyć ich klasowe i inne sprzeczności; co pozwala zbrojnym w marksizm okiem dojrzeć jak w
kropli wody przyszłe szczęście ludzkości, nazywane wśród ludu socjalizmem.
WSZYSCY Gorzko! Gorzko! (Elzewira i Pierre całują się)
BAJAN Jakimiż milowymi krokami posuwamy się naprzód po drodze naszego rodzinnego
budownictwa! Czy kiedy umieraliśmy pod Pieriekopem, a wielu nawet umarło, czyż mogliśmy
wtedy przypuszczać, że róże te będą kwitły dla nas i roztaczały swe zapachy już na naszym etapie?
Czy kiedy jęczeliśmy pod jarzmem caratu, czy nawet nasi wielcy nauczyciele Marks i Engels mogli
założyć w marzeniu czy nawet marzyć w założeniu, że będziemy łączyć więzami Hymena
bezimienną, ale ciężką pracę z obalonym, lecz pełnym czaru, kapitałem?
WSZYSCY Gorzko! Gorzko!
BAJAN Szanowni obywatele. Piękno jest dźwignią postępu. Czym bym był w charakterze
zwykłego robotnika? Beczkin — i więcej nic. Cóż mógłbym zdziałać jako Beczkin? Beczeć. I
więcej nic. A jako Bajan — co dusza zapragnie. Na przykład:
Od ściany do ściany
Bajan pijany.
I oto teraz, jako Oleg Bajan, korzystam, ja, równouprawniony członek społeczeństwa, ze
wszystkich dóbr kulturalnych i mogę się wyrażać — nie, nie wolno się wyrażać — ale mogę
przemawiać choćby jak starożytni Grecy:
Elzewiro Skripkina,
dajcie rybki nam.
A cały kraj może mi odpowiedzieć, niczym jakieś trubadury:
By odświeżyć się troszeczkę,
wznieśmy śledzia i wódeczkę.
Za ten elegancki kram
niechaj Bajan żyje nam!
WSZYSCY Brawo! Hura! Gorzko!
BAJAN Piękno — może zatrzymać...
DRUŻBA (zrywa się, posępnie) Kto powiedział „mać"? Proszę nie wyrażać się przy
nowożeńcach.
(Odciągają Drużbę na bok)
WSZYSCY Beethovena! Kozaka!
(Ciągną Bajana do fortepianu)
BAJAN
Przed urzędem tramwaje dzwoniły
co sił,
gdzie ślub czerwony miejsce miał.
Pan młody w ferszalungu był,
bo członkiem partii on się zwał.
BUCHALTER Pojąłem! Wszystko pojąłem! To znaczy:
Bądź nam zdrów, Bajaneczku,
kudłaty baraneczku...
FRYZJER (lezie z widelcem do Starościny) Nie, madame, prawdziwych kędziorów teraz po
rewolucji nie ma. Chignon gaufre robi się tak. Bierze się karbówki (obraca widelec), nagrzewa na
słabym ogniu a 1'etoile (pakuje widelec do pieca) i wzbija się na czubku głowy taki włosiany suflet.
STAROŚCINA Pan znieważa moją godność starościny weselnej i panienki. Puść pan!
Sukinsyn.
DRUŻBA Kto powiedział „syn"? Proszę nie wyrażać się przy nowożeńcach. (Buchalter
rozdziela ich podśpiewując i stara się obrócić korbkę kasy sklepowej, z którą krąży jak z
katarynką.)
ELZEWIRA Ach! Zagrajcie mi, ach! „Lament Makarowa nad Wierą Chołodną". To jest
charmant, to po prostu petite histoire...
DRUŻBA (uzbrojony w gitarę) Kto powiedział „pisuar"? Proszę przy nowożeńcach...
(Bajan odsuwa go i rzuca się na klawisze)
DRUŻBA (przygląda się groźnie) A ty co, na samych czarnych kościach grasz? Dla
proletariatu, znaczy się, na samych czarnych, a dla burżuazji na wszystkich, tak?
BAJAN Coście, coście wy, obywatelu! Ja się staram szczególnie na białych.
DRUŻBA No i znów wychodzi na to, że białe kości lepsze? Ty na wszystkich graj!
BAJAN Ja na wszystkich razem!
DRUŻBA Ty, z białymi razem! Ugodowiec!
BAJAN Towarzyszu, wy porządku nie przestrzegacie.
DRUŻBA Kto powiedział „gacie"? Przy nowożeńcach? Masz!
(Wali Bajana gitarą po karku. Fryzjer nakręca na widelec włosy Starościny. Prisypkin
odpycha Buchaltera od żony.)
PRISYPKIN Czemu pchacie mojej małżonce śledzia w biust? To jest biust, a nie klomb, a
to nie chryzantema, ale śledź.
BUCHALTER A co, łososiem nas częstowałeś?
Częstowałeś łososiem? A teraz mordę drzesz, tak?
(W bójce przewracają na piec narzeczoną, całą w tiulach. Piecyk przewraca się, ogień,
dym.)
KRZYKI Pali się! Pali! Pa... Kto powiedział „lipa"? Pożar! Łososia!
Czerwony ślub tam miejsce miał...
IV
(W czerni nocy błyszczy odbiciem płomieni pożaru kask strażacki. Naczelnik straży. Raporty
strażaków.)
PIERWSZY STRAŻAK Nie da rady, towarzyszu naczelniku. Dwie godziny i nikt nas nie
wzywał. Pijane ścierwa. Pali się jak prochownia.
NACZELNIK Co się ma nie palić. Pajęczyna i spirytus.
DRUGI STRAŻAK. Przygasa. Woda w locie zamarza. Piwnicę zalelimy wodą, gładko jak
na ślizgawce.
NACZELNIK Ciała odnaleziono?
TRZECI STRAŻAK. Wydobyliśmy jednego całkiem bez głowy. Widać belka odrąbała.
Tylko do kostnicy.
CZWARTY STRAŻAK. Wydobylimy. Jedno ciało nadpalone nieznanej płci z widelcem w
głowie.
PIERWSZY STRAŻAK Pod piecykiem zidentyfikowano byłą kobietę z drucianym
wianuszkiem na potylicy.
TRZECI STRAŻAK Wydobyty nieznany osobnik, przedwojennej budowy, z kasą w rękach
— najwidoczniej za życia bandyta.
DRUGI STRAŻAK Żywego nie ma żadnego.
W trupach jednego brak. Wniosek: na skutek nieznalezienia spłonął detalicznie.
PIERWSZY STRAŻAK Ale iluminacja. Jak w teatrze, tyle że wszyscy bohaterowie się
spalili.
TRZECI STRAŻAK Z wesela ich wiozła kareta, czerwony na niej był krzyż. (Trębacz
zwołuje Strażaków. Ustawiają się w szereg. Maszerują przez teatr wykrzykując.) STRAŻACY
Towarzysze! Obywatele!
Za wiele wódki, wódki za wiele!
Wódka wrogiem
pracujących mas!
Wódka to pożar
wsi i miast.
Kominki, prymusy,
z tego ogień i dym.
Dom podpalicie
i siebie w nim.
Nie usnąć przy świecy,
o to się starajmy!
Więc na noc
złych wierszy
za nic nie czytajmy!
V
(Ogromna sala posiedzeń, wznosząca się amfiteatralnie pod sufit. Zamiast głów ludzkich —
głośniki. Obok zwisające ręce na wzór kierunkowskazów samochodowych. Nad każdym głośnikiem
kolorowe lampy elektryczne, pod sufitem ekrany. Pośrodku, mównica z mikrofonem. Po bokach
przyrządy do sterowania światłem i dźwiękiem. Dwaj mechanicy — Stary i Młody — zajęci w
ciemnym audytorium.)
STARY (strzepując pierzastą miotełką kurz z głośników) Dziś ważne głosowanie. Trzeba
sprawdzić i naoliwić przekaźniki głosowania okręgów rolniczych. Ostatnio była awaria. Głosowali
zgrzytając.
MŁODY Rolnicze? Tak jest. Centralne też naoliwię. Przetrę irchą gardła smoleńskich
aparatów. W zeszłym tygodniu znów charczały. Trzeba też dośrubować ręce pracownikom
stołecznych stanów, miały jakieś odchylonko: prawa zaczepiała o lewą.
STARY Fabryki uralskie gotowe. Załączymy metalurgiczne kurskie, zainstalowano tam
nową aparaturę na sześćdziesiąt dwa tysiące głosów drugiej grupy elektrowni Zaporoże. Z nimi nie
ma kłopotu, lekka robota.
MŁODY Pewnie pamiętasz jeszcze, jak było dawniej? Chyba śmiesznie, nie?
STARY Mamuśka moja raz poszła na zebranie ze mną na ręku. Ludzi mało — zebrało się z
tysiąc, siedzą jak darmozjady i słuchają. Sprawa była jakaś głośna, ważna i przeszła jednym
głosem. Matka była przeciw, ale nie mogła głosować, bała się mnie upuścić.
MŁODY No, wiadomo! Chałupnictwo!
STARY Dawniej taka aparatura na nic by się nie zdała. Zdarzało się, że człowiek chciał
pierwszy podnieść rękę, żeby go zauważyli; no i pcha te łapy do twarzy przewodniczącego, obie
pod sam nos podtyka, żałuje, że nie jest starożytną Izydą, boby dwunastoma rękami głosował. A
inni ratowali się jak mogli. Opowiadali o jednym takim, że kiedyś jakąś ważną dyskusję całą w
klozecie przesiedział — bał się głosować. Siedział i medytował, ratował swój stołek służbowy.
MŁODY Uratował?
STARY Uratował. Tylko go przekwalifikowali. Widząc jego zamiłowanie do klozetów,
zrobili go kierownikiem od mydła i ręczników. Gotowe?
MŁODY Gotowe!
(Zbiegają w dół, do tablic rozdzielczych i przewodów. Otwierają się drzwi, człowiek z
bródką i w okularach zdecydowanie wchodzi na trybunę i wznosi ręce obrócony tyłem do
audytorium.)
MÓWCA Włączyć jednocześnie: wszystkie okręgi federacji!
STARY I MŁODY Tak jest!
(Jednocześnie zapalają się wszystkie czerwone, zielone i niebieskie lampki audytorium.)
MÓWCA Halo! Halo! Tu mówi przewodniczący Instytutu Wskrzeszania Ludzi. Sprawa
podana telegraficznie do wiadomości i przedyskutowania jest prosta i jasna. Na skrzyżowaniu
Sześćdziesiątej Drugiej ulicy i Siedemnastego prospektu byłego Tambowa, brygada przekopując
fundamenty odkryła na głębokości siedmiu metrów zasypaną ziemią, oblodzoną piwnicę. Ten
zlodowaciały fenomen zawiera widoczny, zamarznięty kształt ludzki. Instytut uważa za możliwe
wskrzeszenie osobnika, który zamarzł pięćdziesiąt lat temu. Uzgodnijmy różnice zdań.
Instytut sądzi, że życie każdego robotnika powinno być wykorzystane do ostatniej sekundy.
Prześwietlenie wykazało obecność na dłoniach istoty odcisków, które pół wieku temu
znamionowały człowieka pracy. Przypominamy, że po wojnach szalejących nad światem, po
wojnach domowych, które wywalczyły Federację Ziemi, dekretem z dnia 7 listopada 1965 roku
ustanowiono nietykalność życia ludzkiego. Podaję do waszej wiadomości zastrzeżenia Sekcji
Sanepidu, która wskazuje na groźbę rozprzestrzeniania się bakterii, pasożytujących na byłych
istotach byłej Rosji. Z pełnym poczuciem odpowiedzialności formułuję decyzję.
Towarzysze, pamiętajcie, pamiętajcie, raz jeszcze pamiętajcie:
Optujemy
za
życiem człowieka!
(Lampy gasną, przenikliwy dzwonek, na ekranie zapala się tekst rezolucji powtarzany przez
Mówcę.)
„W imię badań historii trudu pracującej ludności, w imię poglądowych, porównawczych
studiów bytu ludzkiego, żądamy wskrzeszenia."
(Głosy połowy głośników: „Słusznie! Zatwierdzić!" Część głosów — „Precz!" Nagle głosy
milkną. Ekran gaśnie. Drugi dzwonek — zapala się tekst nowej rezolucji. Mówca powtarza.)
„Wniosek punktów kontroli sanitarnej Metalurgicznych i Chemicznych Zakładów Donbasu."
„Wobec niebezpieczeństwa rozprzestrzeniania się bakterii lizusostwa i cwaniactwa
charakterystycznych dla 1929 roku żądamy, aby eksponat pozostał w postaci zamrożonej."
(Głosy z głośników: „Precz!" Pojedyncze okrzyki: „Słusznie!")
MÓWCA Czy są jeszcze wnioski uzupełniające? (Zapala się trzeci ekran, Mówca
powtarza.) „Rolnicze okręgi Syberii proszą o wskrzeszenie jesienią, po zakończeniu prac polowych,
aby zapewnić największą frekwencję i udział zainteresowanych, szerokich mas." (Przytłaczająca
większość głosów — głośników: „Precz!" „Odrzucić!" Zapalają się lampy.)
MÓWCA Stawiam pod głosowanie: kto jest za wnioskiem pierwszym, proszę podnieść
rękę!
(Podnosi się przytłaczająca większość żelaznych rąk.)
Opuścić! Kto jest za poprawką Syberii?
(Podnoszą się tylko dwie ręce.)
Zebranie Federacji uchwaliło: Wskrzesić!
(Ryk wszystkich głośników: „Hura!" Głosy milkną.)
Zamykam zebranie.
(Drzwi otwierają się, wpadają Reporterzy.
Mówca toruje sobie drogę, wołając radośnie na wszystkie strony.)
Wskrzesić! Wskrzesić! Wskrzesić! (Reporterzy w locie wyjmują z kieszeni mikrofony,
nadają.)
PIERWSZY REPORTER Halo! Fala 472,5 metra „Wiadomości Czukockie"... Wskrzesić.
DRUGI REPORTER Halo! Halo! Fala 376 metrów. „Witebska Wieczorna Prawda"...
Wskrzesić!
TRZECI REPORTER Halo! Halo! Fala 211 metrów... „Warszawska Komsomolska
Prawda"... Wskrzesić!
CZWARTY REPORTER „Armawirski Poniedziałek Literacki". Halo! Halo!
PIĄTY REPORTER Halo! Halo! Halo! Fala 44 metry. „Wiadomości Rady Chicago"...
Wskrzesić!
SZÓSTY REPORTER Halo! Halo! Halo! Fala 115 metrów. „Rzymska Czerwona Gazeta"...
Wskrzesić!
SIÓDMY REPORTER Halo! Halo! Halo! Fala 78 metrów. „Szanghajska Biedota"...
Wskrzesić!
ÓSMY REPORTER Halo! Halo! Halo! Fala 78 metrów. „Madrycka Dojarka"... Wskrzesić!
DZIEWIĄTY REPORTER Halo! Halo! Halo! Fala 11 metrów. „Pionier z Kabulu"...
Wskrzesić!
(Wpadają Gazeciarze ze świeżą prasą.)
PIERWSZY GAZECIARZ
Odmrozić czy nie?
Pytanie pierwsze!
Wstępne artykuły
prozą i wierszem!
DRUGI GAZECIARZ
Wszechświatowa ankieta,
słuchamy głosu mas.
Czy epidemia pochlebstwa może
godzić w nas?
TRZECI GAZECIARZ
O romansach i gitarach
w dawnych czasach! Artykuły o sposobach
ogłupiania masy! CZWARTY GAZECIARZ
Ostatnie wiadomości: Wywiad!
Wywiad!
PIĄTY GAZECIARZ
Biuletyn naukowy
poznasz od razu:
pełny skorowidz
brzydkich wyrazów!
SZÓSTY GAZECIARZ
Ostatnie wiadomości radiowe!
SIÓDMY GAZECIARZ
Czy słonia
może zabić
dym z papierosa?
Do starego problemu najświeższa
glosa!
ÓSMY GAZECIARZ
Słowo, które śmieszy!
Słowo, które boli!
Ostateczne wyjaśnienie
słowa „alkoholik".
VI
(Matowe, szklane, dwuskrzydłowe drzwi: poprzez ściany przebłyskują metalowe części
instrumentów lekarskich. Przed ścianą stary Profesor i Asystentka, która mimo podeszłego wieku
zachowała charakterystyczne rysy Zoi Bieriozkiny. Oboje ubrani biało, szpitalnie.)
ZOJA BIERIOZKINA Towarzyszu! Towarzyszu profesorze, proszę was, zaniechajcie tego
eksperymentu. Towarzyszu profesorze, wyniknie znowu bałagan.
PROFESOR Towarzyszko Bieriozkina, odżyły w was wspomnienia i zaczynacie
przemawiać językiem niezrozumiałym. Po prostu słownik umarłych słów. Co to znaczy „bałagan"?
(szuka w słowniku) Bałagan... bałagan... bałagan... Biurokracja, bluźnierstwo, bohema, Bułhakow,
bajgiełki... Bałagan — to ,,rodzaj działalności ludzi, którzy zawsze przeszkadzali wszelkim
rodzajom działalności"...
ZOJA BIERIOZKINA Tej jego „działalności" sprzed pięćdziesięciu lat o mało życiem nie
przypłaciłam. Doprowadziła mnie nawet do... próby samobójstwa...
PROFESOR Samobójstwo? Co to jest samobójstwo? (szuka w słowniku) Samosąd...
samowładza... samochwalstwo... samogwałt... Mam... „samobójstwo"... [ze zdziwieniem)
Strzelaliście do siebie? Sąd? Rewolucyjny trybunał?
ZOJA BIERIOZKINA Nie... ja sama.
PROFESOR Sama? Z nieuwagi?
ZOJA BIERIOZKINA Nie. Z miłości.
PROFESOR Bzdura. Z miłości trzeba budować mosty i rodzić dzieci. A wy?... Tak! Tak!
Tak!
ZOJA BIERIOZKINA Proszę mnie zwolnić, ja naprawdę nie mogę.
PROFESOR Otóż to właśnie... jak to nazwaliście? Bałagan. Tak! Tak! Tak! Bałagan.
Społeczeństwo oczekuje od was ujawnienia wszystkich nagromadzonych uczuć, aby odmrożony
osobnik mógł optymalnie łatwo przekroczyć barierę pięćdziesięciu lat anabiotycznego nieistnienia.
Tak! Tak! Tak! Tak! Wasza obecność jest bardzo, bardzo potrzebna. Cieszę się, żeście się zgłosili.
On — to on! A wy — to ona! Powiedzcie, czy miał wiotkie rzęsy? Mogłyby się pokruszyć przy
szybkim rozmrażaniu.
ZOJA BIERIOZKINA Towarzyszu profesorze, jakże ja mogę pamiętać rzęsy sprzed lat
pięćdziesięciu...
PROFESOR Jak? Sprzed pięćdziesięciu lat? To wczoraj. A w jaki sposób ja pamiętam kolor
włosów na ogonie mastodonta sprzed pół miliona lat? Tak! Tak! Tak! Proszę przypomnieć sobie,
czy bardzo rozdymał nozdrza oddychając w podniecającym towarzystwie?
ZOJA BIERIOZKINA Towarzyszu profesorze, jakże ja mogę to pamiętać? Już od
trzydziestu lat nikt tak nie oddycha w podobnych okolicznościach.
PROFESOR Tak! Tak! Tak! A czy orientujecie się w objętości jego żołądka i wątroby? To
ważne wobec wydzielania się ewentualnej treści, to jest spirytusu i wódki, które mogą wybuchnąć
przy nieodzownym wysokim napięciu.
ZOJA BIERIOZKINA Skądże ja mogę pamiętać, towarzyszu profesorze. Pamiętam, że był
jakiś brzuch...
PROFESOR Nic nie pamiętacie, towarzyszko Bieriozkina. Ale przynajmniej czy łatwo się
podniecał?
ZOJA BIERIOZKINA Nie wiem... Być może, ale... nie przy mnie.
PROFESOR Tak! Tak! Tak! Obawiam się, że odmrażamy jego, a na razie odmroziliśmy
was. Tak! Tak! Tak! No, zaczynamy. (Naciska guzik, szklane drzwi rozsuwają się bezgłośnie.
Pośrodku, na stole operacyjnym, błyszcząca ocynkowana skrzynia wielkości człowieka. Ze skrzyni
sterczą krany, pod nimi stoją wiadra. Do skrzyni prowadzą przewody elektryczne. Butle z tlenem;
wokół skrzyni sześciu Lekarzy, są biali i spokojni. Na proscenium przed skrzynią sześć umywalni z
prysznicami. Na niewidocznym drucie zawisło w powietrzu sześć ręczników.)
PROFESOR (przechodząc od jednego lekarza do następnego)
(Do pierwszego)
Na mój sygnał włączyć prąd.
(Do drugiego)
Doprowadzić temperaturę do 36,4 po jednej dziesiątej co piętnaście sekund.
(Do trzeciego)
Przygotować poduszki tlenowe.
(Do czwartego)
Wodę wypuszczać stopniowo, zastępując lód sprężonym powietrzem.
(Do piątego)
Wieko otworzyć od razu.
(Do szóstego)
Obserwować w lustrze etapy powrotu do życia.
(Lekarze pochylają głowy na znak zrozumienia i zajmują swoje miejsca.)
Zaczynamy.
(Włączenie prądu. Termometr reaguje. Kapie woda. Lekarz wpatruje się uporczywie w małą
lustrzaną ściankę po prawej.)
SZÓSTY LEKARZ Pojawia się naturalny kolor!
(Pauza)
Uwolniony od lodu!
(Pauza)
Pierś wibruje!
(Pauza. Przerażony.)
Profesorze, proszę zwrócić uwagę na nienaturalną gwałtowność.
PROFESOR (podchodzi, przygląda się, uspokajając.)
Ruchy są normalne, drapie się — najpewniej odżywają przynależne odnośnym osobnikom
pasożyty.
SZÓSTY LEKARZ Profesorze, rzecz niepojęta: poprzez ruch lewej ręki oddziela się od
ciała...
PROFESOR (wpatruje się)
Zrósł się z muzyką, nazywano to kiedyś „wrażliwą duszą". W starożytności żyli Stradivarius
i Utkin. Stradivarius robił skrzypce, a to robił Utkin i nazywało się to gitarą.
(Profesor spogląda na aparaty notujące temperaturę i ciśnienie.)
PIERWSZY LEKARZ 36,1.
DRUGI LEKARZ Tętno sześćdziesiąt osiem.
TRZECI LEKARZ Oddech wyrównany.
PROFESOR Na miejsca.
(Lekarze odchodzą od skrzyni. Wieko otwiera się gwałtownie i powstaje rozczochrany,
zdumiony Prisypkin. Rozgląda się, tuląc gitarę.)
PRISYPKIN Alem się wyspał! Wybaczcie, towarzysze, rzecz jasna byłem na bani. Który to
wydział milicji?
PROFESOR To jest oddział. A ściślej mówiąc, nastąpiło oddzielenie od lodu waszej
powłoki skórnej, którą odmroziliście.
PRISYPKIN Czego? Samiście, powłoko, coś tam sobie odmrozili. To się jeszcze pokaże,
kto tu był pijany. Wy, spece lekarze, zawsze macie pod ręką spirytus. A ja mogę zawsze stwierdzić
tożsamość swojej osoby. Mam dokumenty [zrywa się, wywraca kieszenie), siedemnaście rubli
sześćdziesiąt kopiejek — mam jak znalazł. Składka na MOPR? Zapłaciłem na Obronę Powietrzną
Kraju? Zapłaciłem. ,,Precz z analfabetyzmem"? Proszę uprzejmie. A to co? Odpis aktu ślubu
(gwizdnął). Ożeniłem się przecież wczoraj. Gdzie jesteś, gdzie? Kto pieści twe paluszki? Ale
oberwę w domu! Pokwitowanie od drużbów jest. Legitymacja związkowa jest. (Patrzy na
kalendarz, przeciera oczy, rozgląda się przerażony.)
12 maja 1979 roku! Tyle zaległych składek związkowych! Za pięćdziesiąt lat! Umordują
mnie teraz zaświadczeniami, odwołaniami! Wydział Okręgowy! KC! Boże miłosierny! Żona!
Puśćcie mnie! (Ściska wszystkim dłonie, pędzi do drzwi. Za nim zaniepokojona Bieriozkina.
Lekarze otaczają profesora.)
CHÓREM Co on robił z ręką? Wtykał i potrząsał. Potrząsał i wtykał.
PROFESOR W starożytności istniał taki niehigieniczny zwyczaj.
(Sześciu Lekarzy i Profesor w zamyśleniu myją ręce.)
PRISYPKIN (natknął się na Zoję)
A wy, obywatele, właściwie kto jesteście? Kto ja jestem? Gdzie jestem? A paniusia nie jest
czasem mamusią Zoi Bieriozkiny?
(Ryk syreny)
Gdzie ja trafiłem? Gdzieście mnie trafili? Co to? Moskwa? Paryż? Nowy Jork? Dorożka!
(Ryk syren samochodowych) Ani ludzi, ani koni! Automatony, automatony, automatony!
(Przywarł do drzwi, ociera się o nie plecami, szuka łapą po ciele i znajduje na białej ścianie
pluskwę, która wylazła zza jego kołnierza.)
Pluskwa, pluskwunia, pluskiewka!
(Przebiera po strunach gitary, podśpiewuje) Ach nie odchodź ode mnie... (Całą łapą sunie za
pluskwą. Pluskwa umyka.)
Rozeszliśmy się jak dwa okręty
na falach morza...
Uciekła. I znowu jestem smutny sam...
Nie odpowiada żaden głos,
już taki mój samotny los...
Sam jeden! Automatony, dorożka!
Ulica Łunaczarskiego 17. Bez bagażu!
(Chwyta się za głowę, pada bez czucia na ręce Bieriozkiny.)
VII
(Pośrodku sceny — trójkątny skwer. Na skwerze trzy sztuczne drzewa. Na zielonych
kwadratowych liściach pierwszego drzewa — duże talerze, na nich mandarynki. Drugie drzewo ma
papierowe talerze z jabłkami. Zielone świerkowe szyszki na trzecim drzewie to otwarte flakony
perfum. Po bokach oszklone ściany domów, wystrój z okładziny. Wokół trójkąta długie ławki.
Wchodzi Reporter w otoczeniu czwórki młodych ludzi, Mężczyzn i Kobiet.)
REPORTER Tutaj, tutaj, towarzysze. Do cienia! Przekażę wam chronologicznie wszystkie
te posępne i zadziwiające wydarzenia. Po pierwsze... podajcie mi mandarynki. To słuszne
zarządzenie Rady Miejskiej, że dziś są drzewa mandarynkowe, bo wczoraj były same gruszki — ani
to soczyste, ani smaczne, ani pożywne.
(Dziewczyna zdejmuje z drzewa talerz z mandarynkami, siadają, obierają, jedzą z
zaciekawieniem zwracając się do Reportera.)
PIERWSZY MĘŻCZYZNA Prędzej, towarzyszu, opowiadajcie wszystko po kolei i
dokładnie.
REPORTER A więc... Jakie soczyste! Chcecie? No dobrze, dobrze, już opowiadam. Co za
niecierpliwość! Oczywiście, jako naczelny reportażu, wiem wszystko. A więc, widzicie? widzicie?
(Szybkim krokiem przechodzi człowiek z lekarską walizeczką i termometrami.)
To — weterynarz. Epidemia szerzy się. Ten wskrzeszony ssak, pozostawiony sam sobie,
wszedł w kontakt z wszystkimi zwierzętami domowymi w drapaczu chmur i wszystkie psy się
wściekły. Nauczył je stawać na tylnych łapach. Psy nie szczekają, nie bawią się, tylko służą.
Podlizują się stołownikom przy obiedzie, łaszą się, przymilają. Lekarze twierdzą, że ludzie
pokąsani przez takie zwierzęta przyswoją sobie wszystkie potworne objawy nagminnego
lizusostwa.
SIEDZĄCY O-o-o!!!
REPORTER Patrzcie, patrzcie!
\'7bPrzechodzi człowiek obładowany koszami pełnymi butelek piwa, zatacza się\'7d
PRZECHODZIEŃ (podśpiewuje)
W dziewiętnastym wieku
toś se żył, człowieku,
pełno wódzi, pełno piwka,
nos czerwienił się jak śliwka.
REPORTER Spójrzcie, chory, skończony człowiek. To jeden ze stu siedemdziesięciu pięciu
pracowników Drugiego Laboratorium Medycyny. Aby ułatwić mu przebycie stanu przejściowego,
lekarze zapisali wskrzeszonemu ssakowi napój, mieszankę zabójczą w dużych ilościach, a
obrzydliwą w małych, tak zwane „piwo". Od trujących oparów ci biedacy doznali zawrotu głowy i
przez pomyłkę łyknęli trochę tej orzeźwiającej mieszanki. Od tej pory wymieniono już trzecią
partię pracowników. Pięćset dwudziestu leży w szpitalu, ale straszliwa epidemia trzystopniowej
dżumy pieni się, burzy i ścina z nóg.
SIEDZĄCY A-a-a!!!
MĘŻCZYZNA (marząco, z udręką) Chcę złożyć swe życie w ofierze nauce — niech i mnie
zaszczepią tę zagadkową chorobę!
REPORTER Gotów. I ten gotów! Cicho... Nie spłoszcie tej lunatyczki. (Przechodzi
Dziewczyna, nogi jej splatają się w rytmie fokstrota i charlestona, w wyciągniętej ręce trzyma
tomik poezji, bełkoce wiersze. W dwóch palcach drugiej ręki trzyma urojoną różą, którą wącha.)
Nieszczęsna, mieszka obok niego, obok tego wściekłego ssaka, i oto nocą, kiedy miasto zapada w
sen, oblegają ją dźwięki: pobrzmiewanie gitary, śpiewne, rozdzierające duszę westchnienia, szlochy
i, jak to się u nich nazywa? Romanse czy jak? Im dalej, tym gorzej, nieszczęsna dziewczyna
zaczyna tracić rozum. Zrozpaczeni rodzice zwołują konsylium lekarskie. Profesorowie orzekają, że
są to ataki ostrego „zakochania", tak nazywano w starożytności tę chorobę, w której energia
płciowa człowieka, zamiast być mądrze rozłożona na całe życie, nagle kondensuje się gwałtownie
w ciągu jednego tygodnia i osiąga stan zapalny, powodując bezsensowne i niewiarygodne uczynki.
DZIEWCZYNA (zasłania oczy rękami) Wolę nie patrzeć, czuję, jak unoszą się w powietrzu
te okropne miłosne mikroby.
REPORTER Gotowa; i ta gotowa. Epidemia rozszerza się gigantycznie. (Przechodzi tańcząc
30 girls) Spójrzcie na tę trzydziestogłowę sześćdziesięcionogę! I pomyśleć tylko — to zadzieranie
nóg oni (do widowni) nazywali sztuką! (Przechodzi para w fokstrocie.) Epidemia doszła... doszła...
do czego doszła? (zagląda do słownika) do a-po-ge-um! To już jest dwugłowy czworonóg.
(Wbiega Dyrektor ogrodu zoologicznego z małą szklaną szkatułką. Za Dyrektorem tłum
uzbrojony w lunety, aparaty fotograficzne i drabinki pożarnicze.)
DYREKTOR (do wszystkich) Widzieliście? Widzieliście? Gdzie ona jest? Ach, wyście nic nie
widzieli! Oddział myśliwych doniósł, że widziano ją tu przed kwadransem, jak przedostawała się na
czwarte piętro. Zważywszy jej przeciętną szybkość, półtora metra na godzinę, nie mogła ujść
daleko. Towarzysze, niezwłocznie przebadajcie ściany!
(Obserwatorzy rozsuwają lunety. Z ławek zrywają się ludzie, wpatrują się przesłaniając
oczy. Dyrektor kieruje poszukiwaniami, wyznacza grupy.)
GŁOSY Albo to ją znajdą! W każdym oknie, na materacu, trzeba nagiego człowieka
wystawić — ona leci na człowieka. Nie krzyczcie tak, przepłoszycie! Jeżeli znajdę, nie oddam
nikomu... Ani się waż, to własność społeczna. (Głos w zachwycie) Znalazłem!!! Jest! Pełznie!...
(Lornetki i lunety wycelowane są w jeden punkt. Cisza przerywana trzaskiem aparatów
fotograficznych i filmowych.)
PROFESOR (stłumionym szeptem)
Tak... To ona. Ustawić czujki i służbę bezpieczeństwa! Strażacy, do mnie! (Ludzie z
siatkami rozstawiają się kołem. Strażacy ustawiają drabinę, ludzie wdrapują się, gęsiego.)
DYREKTOR (opuszczając lunetę, płaczliwie) Uciekła... Uciekła na sąsiednią ścianę. S.O.S!
Spadnie i zabije się. Zuchy, ochotnicy, bohaterowie!!! Do mnie!!!
(Przystawiają drabinę do sąsiedniej ściany, wdrapują się. Widzowie zamierają.)
GŁOS Z GÓRY (w upojeniu) Złapałem! Hura!!!
DYREKTOR Prędzej! Ostrożniej! Nie upuśćcie, nie połamcie zwierzątku łapek! (Na
drabinie podają z rąk do rąk zwierzę, wreszcie ląduje ono w dyrektorskich rękach Dyrektor chowa
zwierzę do szkatułki i unosi ją wysoko.)
Skromni i cisi, ofiarni pracownicy nauki, dzięki wam! Nasz ogród zoologiczny jest
szczęśliwy, został obdarowany po królewsku. Schwytaliśmy niezwykle rzadki okaz
najpopularniejszego w początkach stulecia, dziś wymarłego owada. Miasto nasze może być dumne
— będą napływać do nas uczeni i turyści. Tu, w moich rękach, spoczywa jedyny żywy okaz
„plusquus normalis". Oddalcie się, obywatele, zwierzątko usnęło, zwierzątko skrzyżowało łapki,
zwierzątko chce odpocząć. Zapraszam wszystkich do ogrodu zoologicznego na uroczyste otwarcie.
Najważniejszy, najbardziej ryzykowny akt pojmania dokonał się!
VIII
(Gładkie, opalizujące, na pól prześwietlone ściany pokoju. W górze, pod sufitem, gładki pas
błękitnego światła. Z lewej duże okno. Pod oknem roboczy stół kreślarski. Radio. Ekran. Kilka
książek. Po prawej łóżko wysuwane ze ściany, na łóżku, pod bardzo czystą kołdrą — bardzo brudny
Prisypkin. Wentylatory. Prisypkin w celowo ubrudzonym kącie. Na stole niedopałki, przewrócone
butelki. Przy lampie strzępek różowej bibułki. Prisypkin jęczy. Lekarz nerwowo krąży po pokoju.)
PROFESOR (wchodzi) Jak się miewa chory?
LEKARZ Chory — nie wiem, ale ja mam się obrzydliwie. Jeśli nie zarządzicie zmiany co
pół godziny — wszystkich nas pozaraża. Jak chuchnie — nogi się pode mną uginają. Rozstawiłem
siedem wentylatorów dla rozpędzania wyziewów.
PRISYPKIN O-o-o-o!.
(Profesor podbiega do Prisypkina.)
PRISYPKIN Profesorze... o... profesorze!
(Profesor pociąga nosem, doznaje zawrotu głowy, chwyta spazmatycznie powietrze.)
RISYPKIN Klina!...
(Profesor nalewa mu piwa na dno szklanki, podaje.)
PRISYPKIN (unosi się na łokciach, z wyrzutem) Wskrzesili... i znęcają się. Co to dla mnie?
Jak łyk lemoniady dla słonia.
PROFESOR Społeczeństwo ma nadzieja doprowadzić cię do stanu człowieczeństwa.
PRISYPKIN Do diabła z wami i waszym społeczeństwem. Nie prosiłem się, żeby mnie
wskrzeszać! Zamroźcie mnie od nowa! No!
PROFESOR Nie pojmuję, o czym mówisz? Życie nasze należy do kolektywu i ani ja, ani
nikt inny nie może tym życiem...
PRISYPKIN I co to za życie, kiedy nawet fotki ukochanej nie można przypiąć do ściany?
Wszystkie pinezki łamią się o to przeklęte szkło. Towarzyszu profesorze, klina...
PROFESOR (nalewa szklankę) Tylko proszę nie chuchać w moją stronę.
(Wchodzi Zoja Bieriozkina z dwiema paczkami książek. Lekarze porozumiewają się z nią
szeptem, wychodzą.)
ZOJA BIERIOZKINA (siada obok Prisypkina, rozpakowuje książki)
Nie wiem, czy to się nada. Tego, o czym mówiłeś, nie ma i nikt tego nie zna. O różach jest
tylko w podręcznikach ogrodnictwa, o marzeniach tylko w medycynie, w dziale marzeń sennych.
Tu są dwie najciekawsze książki mniej więcej z tych czasów. Przekład z angielskiego: Hoover —
Jak zostałem prezydentem.
PRISYPKIN (ogląda książkę, odrzuca)
Nie, nic sercu po tym. Potrzebuję takiej, żeby ściskała za serce.
ZOJA BIERIOZKINA Tu druga — jakiegoś Mussoliniego... Listy z zesłania.
PRISYPKIN (odrzuca) Nie, to nie dla duszy. Dajcie mi spokój z waszymi ordynarnymi
agitkami. Ja chcę, żeby mi duszę wywracało...
ZOJA BIERIOZKINA Ja nie wiem, co to znaczy. Ściskało, wywracało... wywracało,
ściskało...
PRISYPKIN To niby jak? O cośmy się bili, krew przelewali, skoro ja, przodujący hegemon,
nie mogę się w towarzystwie tańcem nowoczesnym popisać?
ZOJA BIERIOZKINA Opisywałam wasze ruchy dyrektorowi Centralnej Akademii Ruchu.
On mówi, że widział takie układy w kolekcjach starych paryskich pocztówek, ale mówi, że teraz nie
ma nawet kogo o to zapytać. Jest parę staruszek, które pamiętają, ale pokazać nie mogą z powodu
zmian reumatycznych.
PRISYPKIN To po kiego licha wyrobiłem sobie pierwszorzędne, eleganckie wykształcone
maniery? Pracować to ja mogłem i przed rewolucją.
ZOJA BIERIOZKINA Pokażę ci jutro taniec dziesięciu tysięcy robotników i robotnic na
placu. Będzie to radosna próba nowego systemu prac polowych.
PRISYPKIN Towarzysze! Ja protestuję! Nie po to odmarzłem, żebyście mnie teraz
zasuszyli! (Zdziera kołdrą, zrywa się, chwyta paczkę książek, wyrzuca je z opakowania, chce
podrzeć papier, lecz nagle wpatruje się w druk, biegając od lampy do lampy.) Skąd? Skąd to
wzięliście?
ZOJA BIERIOZKINA Na ulicach rozdawano wszystkim. Pewnie w bibliotekach
powkładano w książki.
PRISYPKIN Ocalony! Hura! (rzuca się do drzwi powiewając ulotką jak chorągiewką)
ZOJA BIERIOZKINA (sama) I pomyśleć, że pięćdziesiąt lat temu mogłam zginąć dla tego
paskudztwa...
IX
(Ogród zoologiczny. Pośrodku na piedestale klatka przesłonięta płótnem i przystrojona
flagami. Za klatką dwa drzewa. Dalej za drzewami klatki słoni i żyraf. Po lewej mównica, z prawej
trybuny dla dostojnych gości. Wokół orkiestra. Widzowie nadciągają grupami. Porządkowi z
opaskami rozstawiają widzów według zatrudnienia i wzrostu.)
NACZELNY PORZĄDKOWY Towarzysze korespondenci zagraniczni, proszę tutaj. Bliżej
mównicy. Posuńcie się, zróbcie miejsce dla Brazylijczyków. Ich statek powietrzny właśnie ląduje
na centralnym lotnisku. (Przygląda się z upodobaniem) Towarzysze Murzyni, ustawiajcie się na
przeplotkę z Anglikami, to stworzy piękne kolorowe układy, anglosaska białość uwydatni waszą
oliwkową karnację... Studenci — na lewo, kierujemy do was trzy staruszki i trzech starców ze
związku stulatków. Będą uzupełniali wywody profesorów relacjami naocznych świadków.
(Na wózkach wjeżdżają Staruszki i Starcy.)
PIERWSZA STARUSZKA Jak dziś pamiętam..
PIERWSZY STARZEC Nie — to ja pamiętam jak dziś...
DRUGA STARUSZKA Wy pamiętacie jak dziś, a ja pamiętam jak dawniej.
DRUGI STARZEC A ja jak dziś pamiętam, jak dawniej.
TRZECIA STARUSZKA A ja pamiętam jak jeszcze dawniej, całkiem, całkiem dawno.
TRZECI STARZEC A ja pamiętam i jak dziś, i jak dawniej.
NACZELNY PORZĄDKOWY Cicho, naoczni świadkowie, przestańcie seplenić.
Rozstąpcie się, towarzysze, dajcie drogę dzieciom. Tutaj, towarzysze! Szybciej! Szybciej!
DZIECI \'7bmaszerują zwartą kolumną ze śpiewem.)
Oto naszej szkoły
przodująca straż.
Bardzo dobre stopnie —
za to wolny czas.
Odrobione wszystkie
lekcje na sto dwa.
Idziemy do słonia,
tygryska i lwa.
Wraz z ludem zwiedzamy
piękny ogród nasz.
Hej, do zwierzostanu!
Marsz! Marsz! Marsz!
NACZELNY PORZĄDKOWY Obywatele, którzy pragną sprawić przyjemność
eksponatom, a także wykorzystać je w celach naukowych, zechcą nabywać porcjowane egzotyczne
produkty i pomoce naukowe tylko u uprawnionych pracowników ogrodu zoologicznego.
Dyletantyzm i dowolność w dozowaniu mogą okazać się zabójcze. Prosimy korzystać wyłącznie z
produktów i przyrządów naukowych oznakowanych przez Centralną Akademię Medyczną oraz
Miejskie Laboratorium Mechaniki Precyzyjnej.
(Do ogrodu i teatru wkraczają Pracownicy ogrodu zoologicznego.)
PIERWSZY PRACOWNIK Bakterii
nie dostrzeżesz
gołym okiem! Obejrzyj je
przez lupę
lub pod mikroskopem!
DRUGI PRACOWNIK
Eksponat pluje!
Chroni was przed śliną
doktora Tobołkina
roztwór formaliny!
TRZECI PRACOWNIK
Karmienie eksponatów!
A sposób jedyny?
Porcjowane racje
alkoholu i nikotyny!
CZWARTY PRACOWNIK
Pojenie alkoholem
to dla zwierząt zguba!
Podagra, marskość, debilizm!
Zbyteczna tu próba!
PIĄTY PRACOWNIK
Chmurka z papierosów,
łyk ognistej wody,
sto procent sklerozy!
Są na to dowody!
SZÓSTY PRACOWNIK
Chrońcie wasze uszy
od
słownej zarazy!
Nauszniki głuszą
plugawe wyrazy!
NACZELNY PORZĄDKOWY (robi przejście dla Rady Miejskiej)
Towarzysz przewodniczący i jego najbliżsi współpracownicy przerwali pracę wielkiej wagi
i przy dźwiękach starodawnego państwowego marsza przybyli na naszą uroczystość. Witamy
drogich towarzyszy! (Oklaski. Grupa z teczkami przechodzi, kłania się statecznie i śpiewa.)
WSZYSCY
Maszerujemy,
bardzo nam miło!
Wysiłku brzemię
nas nie zgarbiło!
Honor i sława
dzielnym myśliwym!
Chętnie się z wami
dziś zabawimy.
Jesteście dumą
swych ojców miasta!
Niechaj zoo nasze
w potęgę wzrasta!
PRZEWODNICZĄCY (wchodzi na mównicę, powiewa flagą, wszyscy milkną)
Towarzysze, ogłaszam otwarcie uroczystości.
Czasy nasze brzemienne są głębokimi wstrząsami i przeżyciami o charakterze duchowym,
wewnętrznym. Zdarzenia zewnętrzne są rzadkie. Ludzkość, zmęczona minionymi wydarzeniami,
wręcz cieszy się tym względnym spokojem. Nigdy jednakże nie stroniliśmy od widowisk, które pod
maską rozrywki i tęczowym upierzeniem kryją głęboki naukowy sens.
Pożałowania godne wypadki w naszym mieście, rezultat nieopatrznego osiedlenia w nim
dwóch pasożytów, zostały zlikwidowane dzięki moim wysiłkom i wysiłkom światowej medycyny.
Jednakowoż wypadki te, w których tli się nikłe wspomnienie przeszłości, podkreślają grozę
minionego czasu oraz moc i siłę kulturalnych zmagań pracującej ludzkości.
Niech na tych złowrogich przykładach hartują się dusze i serca naszej młodzieży!
Oddając głos naszemu sławnemu dyrektorowi, składam mu wyrazy uznania i wdzięczności
za to, że wniknął w głębszy sens tych dziwnych zjawisk i na bazie zgubnych wydarzeń stworzył
pouczające a rozrywkowe widowisko. Hura!!!
(Wszyscy krzyczą „hura", muzyka gra tusz, na mównicę wchodzi, kłaniając się na wszystkie
strony, Dyrektor zoo.)
DYREKTOR Towarzysze! Cieszy mnie wasze uznanie, lecz i zawstydza. Nie negując
własnego udziału, pragnę jednak z wdzięcznością wspomnieć oddanych pracowników Związku
Myśliwych, którzy są bezpośrednimi bohaterami polowania, a także wielce szanownego profesora
Instytutu Wskrzeszeń, który pokonał lodową śmierć.
Nie mogę jednak przemilczeć faktu, że pierwszy błąd wielce szanownego profesora stał się
pośrednią przyczyną wiadomych klęsk. Wielce szanowny profesor, opierając się na zewnętrznych
człekopodobnych oznakach — odciskach, odzieży i innych — błędnie zaliczył odmrożonego ssaka
do gatunku homo sapiens, a nawet do jego wyższej odmiany — klasy robotniczej.
Mój skromny sukces zawdzięczam nie tylko wieloletniemu obcowaniu ze zwierzętami i
penetracji ich psychiki. Pomógł mi przypadek.
Podświadoma, niejasna nadzieja podpowiedziała mi: ,,Napisz, rozgłoś, daj ogłoszenie". I
dałem. „Zgodnie z zasadami ogrodu zoologicznego poszukuję żywego ludzkiego ciała do
codziennych ukąszeń, by tą drogą utrzymać przy życiu i stworzyć normalne warunki rozwoju
świeżo pozyskanego owada."
GŁOS Z TŁUMU Ojejku, strach!!!
DYREKTOR Rozumiem ten strach, sam nie wierzyłem w mój absurdalny pomysł, i nagle...
Stworzenie pojawia się. Wygląd ma prawie ludzki... No, taki jak mój, wasz...
PRZEWODNICZĄCY RADY (dzwoni alarmująco)
Towarzyszu dyrektorze, przywołuję was do porządku.
DYREKTOR Przepraszam, przepraszam. Oczywiście, natychmiast, na podstawie tekstów w
zwierzologii porównawczej, upewniłem się, że mamy do czynienia z przerażającym
człekopodobnym symulantem i że to jest właśnie najbardziej zdumiewający pasożyt. Nie będę
wdawał się w szczegóły, tym bardziej że poznacie je zaraz po odsłonięciu, tej naprawdę
zdumiewającej klatki z eksponatami. Jest ich dwa — różnych wymiarów a jednakowych w swej
istocie: znakomity „plusguus normalis" i... i „burżuius vulgaris". Oba lęgną się w zatęchłych
materacach czasu.
Plusquus normalis, napęczniały, opity krwią ludzką, spada pod łóżko.
Burżuius vulgaris, napęczniały, opity krwią całej ludzkości, opada na łóżko. Oto cała
różnica.
Kiedy pracująca ludzkość rewolucji zeskrobywała z siebie brud i błoto, oni właśnie w tym
błocie budowali sobie gniazda i wille, bili własne żony, przysięgali na Bebla i zażywali rozkoszy w
balonach bryczesów. Ale burżuius vulgaris ma jeszcze bardziej przerażające oblicze. Władając
przerażającymi właściwościami naśladowczymi, zdolnością mimkry, wabi tych, których kąsa,
udając to świerszczyka-wierszokletę, to romansośpiewnego ptaszka.
W owych czasach nawet odzież ich była łudząco ptasiopodobna — płaszcz ze skrzydlatą
pelerynką i ogoniasty frak z bielusieńkim krochmalonym gorsem. Takie ptaszki wiły sobie gniazda
w lożach teatrów, przy dźwiękach Międzynarodówki gramoliły się na dekoracyjne operowe dęby,
podskakiwały w baletach, zawisały na gałązkach wierszy, przystrzygały Tołstoja pod Marksa,
wrzeszczały i jęczały co niemiara... i, przepraszam za określenie, skoro jesteśmy w toku wywodu
naukowego, paskudziły co niemiara, w ilościach, które wykluczały drobny ptasi upominek.
Towarzysze! Zresztą... przekonajcie się sami! (Na jego znak pracownicy odsłaniają klatkę:
na piedestale szkatułka z pluskwą, za nią wzniesienie, na nim podwójne łóżko. Na łóżku Prisypkin z
gitarą. Lampa z żółtym abażurem. Nad wezgłowiem podświetlony wachlarz pocztówek. Stoją i leżą
butelki. Klatka jest otoczona spluwaczkami. Na ścianach napisy, z boku filtry i wentylatory.
Napisy: „Uwaga! Pluje!", „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony!", „Strzeżcie uszy —
stworzenie się wyraża!" Muzyka gra tusz; ognie bengalskie; tłum cofnął się, znów zbliżył,
oniemiały z zachwytu.)
Na Łunaczarskiej ulicy
był dom pięknej urody.
W tej starej kamienicy
pomnę wytworne schody.
DYREKTOR Towarzysze, podchodźcie śmiało — stworzenie jest całkiem potulne. Bez
obawy, podchodźcie, podchodźcie. Nie bójcie się; cztery filtry umieszczone po bokach zatrzymują
nieprzystojne wyrazy wewnątrz klatki, na zewnątrz przedostają się nieliczne zupełnie przyzwoite
słowa. Filtry są co dnia oczyszczane przez specjalnych pracowników w maskach gazowych.
Uwaga: ono będzie zaraz, jak głosi nazwa, „palić".
GŁOS Z TŁUMU Potworne!
DYREKTOR Nie bójcie się — zaraz ono będzie, jak głosi nazwa, „podnosić się na duchu".
Ano — Skripkin — strzel sobie jednego!
(Prisypkin sięga po butelkę z wódką.)
GŁOS Z TŁUMU Och, nie trzeba, nie trzeba, nie męczcie biednego zwierzątka!
DYREKTOR Towarzysze, nie należy się bać: jest oswojone. Czekajcie, wprowadzę je na
mównicę.
(Zbliża się do klatki, wkłada rękawiczki, sprawdza pistolety, otwiera drzwi, wyprowadza
Skripkina, stawia na mównicy, obraca twarzą do dostojnych gości.) Ano, powiedzcie coś króciutko,
udając ludzki wyraz, głos i język.
SKRIPKIN (Potulnie staje, odkaszluje, podnosi gitarę i nagle odwraca się, patrzy na
widownię. Twarz Skripkina zmienia się, wyraża zachwyt. Skripkin odpycha Dyrektora, odrzuca
gitarę i wrzeszczy do widowni.)
SKRIPKIN Obywatele! Bracia! Swoi! Rodzeni! Skąd? Ilu was? Kiedy was wszystkich
odmrozili? Czemu ja w klatce sam jeden? Bracia rodzeni, prosz do mnie! Za co ja cierpię?
Obywatele!...
GŁOSY GOŚCI
— Dzieci, zabierzcie dzieci...
— Kaganiec, kaganiec mu nałóżcie...
— Jakie to straszne!
— Profesorze, dosyć, dosyć! Przerwać!
— Ach, tylko nie strzelajcie! (Dyrektor z wentylatorem, w asyście dwóch pracowników,
wbiega na estradę. Opanowuje Skripkina. Dyrektor włącza wentylator, oczyszcza powietrze nad
mównicą. Muzyka gra tusz. Pracownicy zasłaniają klatkę.)
DYREKTOR Wybaczcie, towarzysze... Wybaczcie... Pasożyt się zmęczył. Światło i gwar
podnieciły go, wprawiły w stan halucynacji. Uspokójcie się. Nic się właściwie nie stało. Jutro się
uspokoi... Spokój, obywatele, rozchodzimy się, do jutra! Muzyka, marsz!
KONIEC
POSŁOWIE
IRONIA, ŻART I SPRAWY POWAŻNE
Pluskwa stanowi w twórczości Majakowskiego pozycję szczególną. Pisał ją autor poematu
Dobrze w roku 1928, w dziesięć lat po Misterium-Buffo. W ciągu tego okresu, pełnego burzliwych
wydarzeń, wiele zmieniło się w Związku Radzieckim i w życiu poety. Rewolucja opierzyła się,
umocniła swą władzę, przeprowadziła wiele reform, zmieniających głęboko strukturę i ekonomikę
Kraju Rad. Lecz dla realizacji reform gospodarczych konieczny był także okres nepu ze wszystkimi
wynikającymi z niego konsekwencjami. Pod koniec lat dwudziestych dobiegał on swego kresu, ale
trwały jeszcze jego pozostałości, które tak bardzo raziły Majakowskiego i nie tylko jego. Więc
kiedy znowu sięgnął po pióro, by spotkać się z radziecką widownią teatralną — wziął na cel przede
wszystkim mieszczucha.
To on miał stać się negatywnym bohaterem jego komedii satyrycznej. Szyderstwo miało
wystawić go na pośmiewisko i w ten sposób unicestwić. Pokazał Majakowski w tej sztuce różne
odmiany owego pasożyta: klasyczną postać Olega Bajana, byłego kamienicznika, który
przystosowuje się do nowych warunków i pragnie wyciągnąć z nowej sytuacji możliwie największe
korzyści. A obok niego mieszczuch ,,z awansu", były robotnik Prisypkin, zarażony mieszczańskim
bakcylem, usiłujący zasymilować się do obyczajów ginącego świata, który wciąż jeszcze ma tak
wielką siłę atrakcyjną. A więc już nie Prisypkin, lecz Pierre Skripkin. To brzmi ładniej, elegancko,
prawie po parysku. I jeszcze Rozalia Renesans, właścicielka zakładu fryzjerskiego, matka panny
młodej, wychodzącej za mąż za byłego robotnika. Bardzo to ubożuchne mieszczaństwo, żałosne i
marne, raczej drobnomieszczaństwo, ale innego już prawie w Moskwie w tym czasie nie było.
Prawdziwi mieszczanie uciekli w porę lub zostali unicestwieni przez zwycięską rewolucję.
Majakowski wyraźnie określa charakter swej sztuki: „Jest to komedia fantastyczna (...) Nie
uważam siebie za wyłącznego jej autora. Materiał, który stał się podstawą komedii, to szereg
faktów z życia mieszczuchów, które oblegały mi głowę i pchały się w ręce w czasie mojej
dziennikarskiej i publicystycznej pracy". Te słowa odnoszą się w całej pełni do pierwszej części
sztuki. Jest to znakomita komedia satyryczna, pełna gryzącej ironii, ludzi i faktów wziętych z życia.
Ale dlaczego komedia fantastyczna? Jej pierwsza część wcale takiego określenia nie
uzasadnia. Ostrą kreską, jak w swych słynnych Oknach ROSTA, kreśli tu Majakowski plakatowe
karykatury ludzi i obyczajów, sytuacji i wydarzeń, które znał doskonale z autopsji. Suchariewka,
słynny moskiewski pchli targ pod starymi murami Kitajgorodu, „abażiury, abażiury", przekupnie,
zachwalający swój towar i zwijający cały interes w ciągu kilkudziesięciu sekund, to wszystko ożyło
w Pluskwie bezbłędnie. „Obszczeżytije", czyli hotel robotniczy, jest także absolutnie wiarygodny.
A weselne przyjęcie w salonie fryzjerskim Madame Renesans — to znakomity obraz satyryczny
epoki, apogeum tej części sztuki.
Lecz salon fryzjerski spłonął doszczętnie w czasie uczty weselnej. A sztuka na tym wcale
się nie kończy. Właściwie teraz dopiero zaczyna się coś zupełnie innego, nowego,
nieprzewidzianego i nieoczekiwanego. Jest bowiem w tej komedii druga część. Jej akcja rozgrywa
się w roku 1979, a więc w pół wieku po premierze. Dla Majakowskiego była to sina, nieokreślona
dal. My mamy już tę datę za sobą. Jak więc patrzeć dziś na Pluskwę, a zwłaszcza na jej drugą
część? Najprostsze wyjście, to po prostu przesunąć datę jeszcze o pół wieku. Zamiast 1979, niech
sobie będzie 2029. Fosforyczna kobieta w Łaźni przychodzi z odległości stulecia. Tu Majakowski
był ostrożniejszy. Rodzi się jednak pokusa, by sprawdzić marzenia poety w konfrontacji z
rzeczywistością dnia dzisiejszego. Skoro myślał o roku 1979, niech będzie 1979. My już wiemy, jak
to jest w pół wieku później i co zostało z futurologicznej fantazji poety, jak ma się do
rzeczywistości jego fantastyczna komedia.
I wtedy Pluskwa nabiera zupełnie nowego znaczenia. Był czas, kiedy uważano
antybiurokratyczną Łaźnię za najważniejsze dzieło teatralne Majakowskiego. Pamiętna inscenizacja
Dejmka w Teatrze Nowym w Łodzi była zwrotnym momentem w historii powojennego teatru
polskiego. O Łaźnią spierano się żarliwie i gorąco. W Związku Radzieckim nie wolno jej było grać
przez długie lata. Dopiero po śmierci Stalina wróciła na afisz. Kiedy pod koniec roku 1953 byłem w
Moskwie, ujrzałem na murach dowcipne plakaty reklamowe z napisem: ,,Łaźnia znowu czynna".
Dziś jednak warto zastanowić się nad tym, czy życie Pluskwy nie jest bardziej
długowieczne, czy nie wzbudza ona obecnie większego zainteresowania, niż później napisana
Łaźnia?
Prapremierę Pluskwy zrealizował wielki radziecki reżyser Wsiewołod Meyerhold. Siłą
swojego talentu i intuicji artystycznej musiał wyczuć w drugiej części sztuki coś istotnego, co nie
odpowiadało wyobrażeniom ówczesnych widzów i krytyków o przyszłości. Ta część
przedstawienia wzbudziła bowiem najgwałtowniejszy sprzeciw i najostrzejsze ataki.
Prawdopodobnie miała też swoich zwolenników i obrońców. Niektóre z recenzji cytuje Bolesław
Rostocki w swej książce Majakowski i teatr, opublikowanej w roku 1952. W sedno trafiają zapewne
słowa prof. S. Mokulskiego, który pisał o drugiej części Pluskwy na łamach czasopisma „Życie
sztuki": „Mechanizacja i zobojętnienie, jako charakterystyczne cechy ludzi socjalistycznego
społeczeństwa, wyraźnie podkreślone zostały w scenicznej wymowie kostiumów, w zachowaniu,
gestach i ruchu aktorów. Społeczne niebezpieczeństwo Prisypkina, zarażenie jego groźnymi
bakteriami ludzi roku 1979, pokazane zostało zupełnie serio, bez żadnej ironii". A więc pierwsza
część przedstawienia potraktowana została, jak z tego wynika, satyrycznie. Druga część miała być
groźnym, nieledwie apokaliptycznym ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwem grożącym
socjalizmowi. Czy taka była intencja Majakowskiego? Trudno na to pytanie dziś z wszelką
pewnością odpowiedzieć. Nie można wykluczyć tego, że Majakowski lękał się dalszego rozwoju
mechanizacji i biurokratyzacji życia socjalistycznego społeczeństwa. Świadczyła o tym także
tragiczna, przedwczesna śmierć poety, która nastąpiła niedługo po napisaniu Pluskwy i Łaźni. Tak
czy owak, nie ulega wątpliwości, że można było drugą część Pluskwy właśnie tak interpretować. I
to uczynił właśnie Meyerhold.
Swoją wymowę ma już sam fakt, że scenografię do pierwszej części sztuki powierzył
jeszcze mało wówczas znanym, lecz bardzo utalentowanym karykaturzystom — Kukryniksom.
Wspominają oni: ,,Łatwo zrozumieć nasze złożone uczucie radości i zakłopotania, kiedy pewnego
razu, jesienią 1928 roku, podczas obiadu w stołówce Domu Hercena na bulwarze Twerskim,
przysiadł się do naszego stolika Włodzimierz Majakowski i nagle zaproponował nam, kiepsko
ubranym studentom: «Czy chcecie zrobić oprawę sceniczną do mojej nowej sztuki Pluskwa w
teatrze Meyerholda?» Co takiego? My, którzy nigdy dotąd nie pracowaliśmy w żadnym teatrze,
mamy opracować scenografię, kostiumy i charakteryzację do sztuki ulubionego przez nas poety,
wystawianej na najbardziej interesującej nas scenie? Ale Majakowski odpowiada: «To bardzo
dobrze, że nie pracowaliście w teatrze".
Okazało się, że nie były to puste słowa. Meyerhold miał już swoją koncepcję scenografii
tego przedstawienia i właśnie do niej potrzebni mu byli graficy-karykaturzyści typu Kukryniksów.
Na ich wątpliwości, czy podołają powierzonemu im zadaniu, odpowiedział: „Całą scenografię
trzeba będzie stworzyć przede wszystkim z rzeczy autentycznych, pochodzących ze sklepu, żeby
widz rozpoznał na scenie te same przedmioty, które kupuje do swego domu. Trzeba zdemaskować
ten zalew tandety na krajowym rynku. A więc mają to być nie rzeczy abstrakcyjne, nie rekwizyty. I
kostiumów nie trzeba szyć w teatrze, wszystko zostanie zakupione w moskiewskich sklepach". — ,,
(...) Zaczęły się wyprawy do sklepów i zakładów fryzjerskich. Wszystko, co przynosiliśmy,
Meyerhold oglądał razem z nami. Zaproponował, żebyśmy wraz z Igorem Iljinskim, wykonawcą
roli Prisypkina, poszli do sklepu z konfekcją i kupili dla niego gotowe, źle uszyte ubranie. W
pewnym sklepie obejrzeliśmy kilka ubrań, ale uznaliśmy, że są niedostatecznie złe. Poprosiliśmy,
żeby wyszukano nam ubranie uszyte jeszcze gorzej. Sprzedawca obruszył się: «Nie handlujemy
towarem źle uszytym!" — i z dumnie podniesioną głową powiesił wszystko na poprzednim
miejscu. A jednak kupiliśmy ubranie, które uszyte było bardzo źle".
Myśl Meyerholda była tu jasna. Dialektyka tej części przedstawienia miała wyrażać się w
przeciwstawieniu szpetoty życia i jego mieszczańskich pozostałości pięknu marzeń o przyszłości
świetlanych ideałów. To, co miało robić wrażenie karykatury, było samym życiem. I dlatego
właśnie wyglądało tak śmiesznie, wzbudzało gromki śmiech na widowni. Przygotowanie
scenografii drugiej części przedstawienia powierzył jednak Meyerhold komuś zupełnie innemu:
znakomitemu awangardowemu plastykowi — Rodczence. Pisze Bolesław Rostocki:
„Jeśli przedmiotowa scenografia epizodów pierwszej części, stworzona przez Kukryniksów,
odpowiadała zamysłom Majakowskiego i stanowiła złośliwą, celną satyrę, wymierzoną przeciw
mieszczańskiemu otoczeniu i mieszczańskiej obyczajowości, to w drugiej części sztuki ponura
asceza konstrukcji A. Rodczenki nie miała nic wspólnego z ową śmiałą i dźwięczną feerycznością,
która spokrewnia epizody roku 1979 z baśniową fantastyką".
Rostocki uchwycił istotę zjawiska, choć trudno zgodzić się z jego interpretacją.
Meyerholdowi chodziło przecież właśnie o to, by powstał ostry, dialektyczny kontrast pomiędzy
czystością i surowością owej nagiej konstrukcji, a człowiekiem pełnym wad, ale i uroków,
przeniesionym z roku 1929 w rok 1979. To, co rysowało się przed oczyma poety i w wyobraźni
reżysera jako obraz przyszłości, nie miało wcale być śmieszne (czego pragnął Rostocki, domagając
się także od drugiej części przedstawienia ironicznego tonu). Miało to być groźne, przerażające. W
pierwszej części zewnętrzna brzydota i wewnętrzne piękno. W drugiej — zewnętrzne piękno, ład,
wzorowy porządek nowoczesnych konstrukcji, przeciwstawiony wewnętrznemu chłodowi,
skostnieniu ,,nowego wspaniałego świata" maszyn i automatów, w którym coraz mniej miejsca
będzie dla człowieka. Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya powstał później. Potem powstała
także ponura groteska Orwella o roku 1984. Lecz już w Pluskwie wyczuć można tę problematykę i
na tym polega znaczenie tej sztuki.
Meyerhold powierzył rolę Prisypkina wielkiemu aktorowi Igorowi Iljinskiemu. W pierwszej
części przedstawienia był on jednym z wielu ludzi, jakich można było spotkać na ulicach Moskwy
roku 1929. W drugiej części został sam, przeniesiony w świat roku 1979, gdzie otaczają go stwory z
innej planety. Czy mógł nie wzbudzać sympatii widzów, kiedy wołał: „Gdzie ja trafiłem? Ani ludzi,
ani koni! Automatony, automatony, automatony!" Czy mógł nie wywołać współczucia, kiedy
proponowano mu do czytania tylko dwie książki: Jak zostałem prezydentem Hoovera i Listy z
zesłania Mussoliniego? Kiedy nie mógł posłuchać muzyki ani zatańczyć, nie mówiąc już o tym, że
jedynym dostępnym w tym świecie rodzajem alkoholu był lekarski spirytus! A on chciałby wypić
kieliszek wódki pod dobrą zakąskę, ugasić pragnienie kuflem pienistego piwa. Wyobrażam sobie
efekt tej konfrontacji i sympatię towarzyszącą słowom Iljinskiego, przeciwstawionym w
zakończeniu sztuki drętwej mowie dyrektora Ogrodu Zoologicznego: ,,Obywatele! Bracia! Swoi!
Rodzeni! Skąd? Ilu was? Kiedy was wszystkich odmrozili? Czemu ja w klatce sam jeden? Bracia
rodzeni, do mnie! Za co ja cierpię? Obywatele!..."
Ten finał Pluskwy przypomina zakończenie Rewizora, owo słynne: ,,Z kogo się śmiejecie!
Sami z siebie się śmiejecie". Majakowski i Meyerhold zdawali się mówić w tym zakończeniu, że
choć zmienią się zapewne całkowicie warunki, w których żyć będzie człowiek przyszłości, on sam
pozostanie jednak nadal człowiekiem ze swymi zaletami i wadami. Czy to źle? Na to pytanie
musieli odpowiedzieć sobie widzowie w roku 1929 i muszą nadal odpowiadać w latach
osiemdziesiątych. Możemy w każdym razie stwierdzić, że ta myśl Majakowskiego okazała się
znacznie prawdziwsza niż jego futurologiczne przewidywania, z których prawie nic się nie
urzeczywistniło.
Prapremiera Pluskwy odbyła się 13 lutego 1929 roku w teatrze Meyerholda. W tym czasie
zagrało ją jeszcze kilka innych teatrów radzieckich: w Leningradzie, w Astrachaniu, na Syberii
(Syberyjski Teatr Satyry). Potem znikła na długie lata ze sceny. Przypomniał ją dopiero w roku
1955 w moskiewskim Teatrze Satyry Walenty Płuczek. Było to bardzo dobre przedstawienie,
powtarzane w nowych wersjach przez tego reżysera i utrzymujące się w repertuarze Teatru Satyry
po dziś dzień. Ale jego punkt ciężkości tkwił w pierwszej części sztuki. Znakomita była scena na
targu, kulminacją była wielka pijacka orgia w czasie czerwonego wesela Pierre'a Skripkina i
Elzewiry Renesans zakończona apokaliptycznym pożarem starego świata. Druga część
przedstawienia nikła jakby w cieniu tego prawdziwego finału wieczoru.
Warto przypomnieć, że w roku 1956 wystawili Pluskwę w Kielcach państwo Byrscy i było to
jedno z najciekawszych przedstawień tamtego czasu.
Lecz nowe drogi i możliwości interpretacji tej sztuki wskazał dopiero Konrad Swinarski. W
roku 1964 wystawił Pluskwą w Zachodnim Berlinie, na scenie Schillertheater. Było to prawdziwe
odkrycie tego utworu. Za tę inscenizację i za światową prapremierę sztuki Petera Weissa Marat
Sade otrzymał Swinarski nagrodę niemieckiej krytyki teatralnej. W dziesięć lat później podjął pracę
nad Pluskwą w Teatrze Narodowym w Warszawie. Była to jego ostatnia inscenizacja, niestety, nie
dokończona. Tragiczna śmierć w katastrofie samolotowej w drodze do Iranu nie pozwoliła mu
przeprowadzić ostatnich prób generalnych, które w pracy Swiniarskiego miały zawsze szczególne
znaczenie. Premiera odbyła się mimo to w wyznaczonym terminie, 2 września 1975 roku. I choć
druga część spektaklu nie była tak perfekcyjnie opracowana jak pierwsza, choć widać tu było brak
owych ostatnich kilku prób, to jednak intencja reżysera, jego rozumienie sztuki i jej odczytanie —
były widoczne.
Cóż chciał powiedzieć Swinarski poprzez swoją wersję Pluskwy? Jak zwykle, wierny był
autorowi, szedł także zapewne tropem Meyerholda. Jako uczeń Brechta wydobył przede wszystkim
dialektykę dzieła. W drugiej części przedstawienia polegała ona na zderzeniu zimnego,
aseptycznego, w najwyższym stopniu zautomatyzowanego świata nowoczesnej techniki
komputerów, socjo- i psychomanipulacji ze zwyczajnym prostym człowiekiem. Do roli tej wybrał
Swinarski Tadeusza Łomnickiego, który wywiązał się z niej znakomicie. W pierwszej części
przedstawienia wzbudzał raczej niechęć, a nawet odrazę, był śmieszny i głupi, traktując postać
robotnika, odrywającego się od swej klasy i usiłującego naśladować marne, żałosne, porewolucyjne
drobnomieszczaństwo czasów nepu w sposób ironiczny, szyderczy. W drugiej części zmieniał
całkowicie ton, był żałosny, ale bardzo ludzki i wzbudzał współczucie. Tak więc przedstawienie
Swinarskiego skłaniało do myślenia o owym świecie, który nas czeka, który jest przed nami. Każdy
musi tu zastanowić się nad tym, co niesie druga rewolucja techniczna, jakie wartości i jakie
niebezpieczeństwa. Czy cena, jaką trzeba zapłacić za przemiany społeczne i dążenie do
sprawiedliwego podziału dochodu narodowego nie jest zbyt wysoka i co można zrobić, by koszt ten
obniżyć, by uniknąć niwelacji osobowości człowieka, zachować barwę i urok życia, smak sztuki.
Pierwsza część przedstawienia Swinarskiego była wspaniałym fajerwerkiem jego sztuki
reżyserskiej. Druga — znacznie skromniejsza, prostsza, pełna melancholijnej zadumy nad losem
człowieka.
Wychodziliśmy po premierze z Teatru Narodowego pod wielkim wrażeniem. Myśleliśmy
przygnębieni o przedwczesnej śmierci Swinarskiego i o przedwczesnej śmierci Majakowskiego. W
uszach brzmiały nam słowa Prisypkina:
„Do diabła z wami i waszym społeczeństwem. Nie prosiłem się, żeby mnie wskrzeszać!
Zamroźcie mnie od nowa!" Groźnie zabrzmiały słowa repliki Profesora: „Życie nasze należy do
kolektywu i ani ja, ani nikt inny nie może tym życiem..." Jakże przekonująco przerwał mu
Prisypkin: ,,I co to za życie?" I jeszcze smutne słowa wyjaśnienia Zoi Bieriozkiny, ukochanej
Prisypkina sprzed pół wieku: „Tego, o czym mówiłeś, nie ma i nikt tego nie zna. O różach jest tylko
w podręcznikach ogrodnictwa, o marzeniach tylko w medycynie, w dziale marzeń sennych".
W dniu premiery Pluskwy w Teatrze Narodowym pisaliśmy rok 1975. Dzieliło więc nas
jeszcze od wyznaczonej przez Majakowskiego daty roku 1979 cztery lata. Już wówczas było
oczywiście mało prawdopodobne, by sprawdziły się futurologiczne wizje poety. Dziś żyjemy w
latach osiemdziesiątych. I wiemy już na pewno, że Majakowski rozminął się z rzeczywistością. Nie
sprawdziły się jego przewidywania dotyczące losów człowieka. Nie sprawdziły się także jego
hipotezy związane z losem świata. Z żalem czytamy dziś słowa, które padają w V obrazie Pluskwy:
„Po wojnach szalejących nad światem, po wojnach domowych, które wywalczyły Federację Ziemi,
dekretem z dnia 7 listopada 1965 roku ustanowiono nietykalność życia ludzkiego". Niestety. Nie
powstała Federacja-Ziemi ani nie wydano dekretu o nietykalności życia ludzkiego, choć wojny
szalały nad światem, i tu Majakowski nie omylił się w swych przewidywaniach.
Autor Pluskwy zakładał, że za pół wieku cały świat będzie już socjalistyczny. Do Instytutu
Wskrzeszania Ludzi napływają głosy z całego globu, reporterzy nadają informacje dla
„Wiadomości Czukockich", dla „Witebskiej Wieczornej Prawdy", lecz także dla ,,Warszawskiej
Komsomolskiej Prawdy", dla „Wiadomości Rady Chicago", dla „Rzymskiej Czerwonej Gazety",
dla „Szanghajskiej Biedoty", dla „Madryckiej Dojarki" i dla ,,Pioniera z Kabulu". Jak widać, część
przewidywań Majakowskiego sprawdziła się. Lecz i tu nie wszystko przebiegało tak, jak myślał i jak
sobie to wyobrażali ludzie radzieccy końca lat dwudziestych. A jednak: choć autor Pluskwy mylił
się nieraz w szczegółach, wielki problem tej smutnej komedii pozostał wciąż żywy i aktualny. Brzmi
on po dziś dzień: jak pogodzić szczęście ludzkości ze szczęściem człowieka, jak przezwyciężyć
sprzeczność pomiędzy dobrem kolektywu (narodu, państwa, społeczeństwa) a dobrem jednostki? I
czy przezwyciężenie tej sprzeczności jest w ogóle możliwe?
Myślała o tym zapewne także Lidia Zamków, autorka przekładu Pluskwy. Była jedną z
najwybitniejszych reżyserek polskich drugiej połowy XX wieku. Pasjonowały ją problemy
społeczne i polityczne, widziała zawsze człowieka w kontekście jego stosunku do świata,
społeczeństwa i państwa. Lubiła pracować nad sztukami, w których problematyka psychologiczna
zazębiała się o funkcjonowanie mechanizmu władzy, a filozofia oświetlała swym reflektorem
postępowanie bohaterów. Ujrzałem ją po raz pierwszy na scenie niedługo po wojnie, w Krakowie.
Grała wraz z Janem Swiderskim sztukę Antoniego Cwojdzińskiego Freuda teoria snów. Była
młodą, niedoświadczoną jeszcze aktorką, lecz palił się w niej płomień, który nie wygasł do końca
jej życia.
Później wciągnęła ją reżyseria, choć nie przestała grać i miała w tej dziedzinie kilka
wybitnych osiągnięć. Chętnie także chwytała za pióro, którym władała biegle. Przygotowywała
adaptacje utworów, które chciała wystawić na scenie, pisała eseje i tłumaczyła. Miała w swoim
dorobku kilka przedstawień, które należą już do historii sceny polskiej. Był wśród nich pamiętny
spektakl Kaliguli Camusa w krakowskim Starym Teatrze, mądra interpretacja filozoficznego dzieła
wielkiego pisarza o tragicznej w swych skutkach próbie przekroczenia granic możliwości, poza
które nie może sięgać działanie człowieka. Interesowała Lidię Zamkow bardzo żywo dramaturgia
Bertolta Brechta. Wystawiła Matkę Courage i sama zagrała w niej znakomicie rolę tytułową.
Inscenizowała Operę za 3 grosze z Leszkiem Herdegenem w roli Mackie Majchra i komedię
Brechta Człowiek jak człowiek. Szukała zawsze dobrej literatury i problemów, przystających do
myśli i odczuć współczesnego człowieka. Sięgała więc chętnie po dzieła klasyków, poczynając od
starożytnych Greków i ich tragedii, poprzez Szekspira, aż po Wyspiańskiego i Zapolską. Miała
wzrok przenikliwy i czytała nie tylko sam tekst, lecz i to wszystko, co mieściło się pomiędzy
wierszami i tkwiło pod ich powierzchnią. Do wielkich jej sukcesów należały przedstawienia Króla
Edypa i Snu nocy letniej. Wiele dyskusji wzbudziła jej interpretacja Wesela, pełna publicystycznej
pasji, wymierzona przeciwko bezczynności i marazmowi, zgubnym przywarom polskiego
społeczeństwa, zdolnego do szaleńczych porywów, lecz nie do systematycznej pracy. Pełnym
blaskiem zajaśniała jej interpretacja Moralności pani Dulskiej, ostry pamflet, demaskujący
mieszczaństwo w jego dawnej i współczesnej odmianie.
Wśród ról, które grała, postawiłbym niezwykle wysoko postać Medei. Umiała przekazać
tragedię tej kobiety, która była obcą w świecie, w jakim się znalazła. W tej obcości i w niemożności
znalezienia wspólnego języka ze swym otoczeniem, z własnym mężem oraz ludźmi jego kręgu
obyczajowego, kulturowego i religijnego, tkwiła podstawowa przyczyna nieszczęść, jakie spadły na
nią i jej bliskich. Zniszczyła siebie i ich. Lidia Zamkow grała tę rolę niezwykle osobiście i dzięki
temu tak bardzo była w niej przekonująca. Przygotowałem z nią w telewizji program, poświęcony
tragedii greckiej. Prezentowała w nim wielki monolog Medei. Równolegle interpretowała go w
swym języku ojczystym wielka aktorka grecka Aspazja Papatanassiou. Porównanie nie wypadło
wcale na niekorzyść Lidii Zamkow.
Była też przez całe życie zafascynowana literaturą rosyjską. Wiele swych najlepszych prac
właśnie jej poświęciła. Do najwybitniejszych jej przedstawień należały interpretacje Barbarzyńców
i Na dnie Gorkiego. W krakowskim Starym Teatrze dała perfekcyjne przedstawienie Snu wujaszka
według opowiadania Dostojewskiego z Antonim Pszoniakiem w roli głównej. Przygotowała swoją
wersję Cichego Donu Szołochowa, a w Katowicach zaprezentowała inscenizację
Zmartwychwstania opartą na powieści Tołstoja.
Logiczną konsekwencją tych zainteresowań był przekład Pluskwy — utworu wyrastającego
z tego samego pnia wielkiej literatury rosyjskiej, którą Lidia Zamkow tak dobrze znała i rozumiała.
Jest to utwór odmienny w swej nowoczesnej, plakatowej formie, wybiegający naprzód zarówno w
treści, jak i w kształcie. A jednak po to, by wyczuć go do głębi, trzeba być tak zżytym z rosyjską
literaturą i z rosyjskim językiem, jak Lidia Zamkow. Dzięki temu potrafiła znaleźć w swoim
przekładzie nie tylko synonimy polskie języka Majakowskiego, lecz także odtworzyć, uchwycić
przekornego, zadziornego ducha jego dzieła. Czyta się ów tekst i słucha tak, jakby napisany był po
polsku, a nie tłumaczony z obcego języka. To chyba największy komplement, na jaki zasługuje
tłumacz.
Publikacja polskiego przekładu Pluskwy utrwala istnienie tej komedii w kręgu naszej
kultury teatralnej, umacnia funkcjonowanie w jej krwiobiegu. Stanie się to zapewne zachętą dla
reżyserów i teatrów, poszukujących ciekawego, żywego materiału dla swej pracy. Jestem więc
przeświadczony, że ten przekład dostanie się nie tylko w ręce wielu czytelników, pragnących
zapoznać się z dziełem Majakowskiego, lecz także w ręce twórców, którzy pozwolą nam i
przyszłym pokoleniom obcować jeszcze nieraz z tą mądrą, choć niepokojącą komedią.
Roman Szydłowski