Cornick Nicola Kobieta z zasadami

background image

Nicola Cornick

Kobieta z zasadami

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kwietniowe słońce poraziło go niczym wybuch prochu, a hałas

odsuwanych stor zabrzmiał jak odległy huk ognia artyleryjskiego.

Przez moment Jack, markiz Merlin, był pewien, że znów wysłano go

na wojnę na Półwyspie Iberyjskim. Przewrócił się na wznak i z

trudem rozwarł powieki.

- Hodges?

- Tak, milordzie?

Markiz zdołał wreszcie spojrzeć na służącego i nie było to

spojrzenie przyjazne.

- Hodges, która godzina? - Głos również nie wróżył niczego

dobrego.

- Kilka minut po dziewiątej - padła beznamiętna odpowiedź.

- Rozumiem, że po dziewiątej rano? - upewnił się markiz.

- W rzeczy samej, milordzie.

Markiz przeciągnął się, prezentując wspaniałe muskuły.

- O ile sobie przypominam, kazałem obudzić się o dwunastej, nie

wcześniej. Nie widzisz tu jakiejś rozbieżności?

- Oczywiście, milordzie. - Hodges otworzył garderobę i wyciągnął

wytworny niebieski surdut z najprzedniejszego materiału.

Bogiem a prawdą służący odetchnął, stwierdziwszy, że jego pan

jest w domu i do tego sam: w obecnym położeniu był to niezwykle

pomyślny zbieg okoliczności. Markiz aż nazbyt często przesiadywał

po dwadzieścia cztery godziny na dobę u White'a, wpadał do domu

background image

jedynie po to, by się przebrać, pomiędzy jednym a drugim rozdaniem

kart do gry w faraona.

Nieraz bywało, że Hodges rano znajdował kolejną z cheres amies

swego pana w łóżku u boku jego lordowskiej mości. Był to widok,

który mógłby zbić z pantałyku niejednego mniej wytrawnego sługę. I

bez wątpienia znacznie skomplikowałby sprawy akurat tego dnia.

- Cóż zatem, Hodges? Czekam na wyjaśnienia.

- Czy mógłbym zachęcić waszą lordowską mość do

podźwignięcia się z pościeli? - Zostało to wypowiedziane głosem

całkowicie bezbarwnym, pozbawionym jakichkolwiek emocji. -

Książę i księżna Merlin oczekują pana w zielonym salonie.

Jack zaklął i usiadł na łóżku, pomacał ręką głowę, w której tysiące

złośliwych karzełków zrodzonych przez wczoraj wypitą brandy

szeptało mu, by umościł się na powrót w bezpiecznym przytulisku z

pościeli.

- Diabli nadali! Moi rodzice, powiadasz? Tutaj? Cóż, na Boga,

przywiodło ich o tak nieprzyzwoitej porze? Chyba nie chcą mi

przedstawić kolejnego źle wybranego obiektu, który miałbym

obdarzyć afektem?

- Jego książęca wysokość, pański ojciec, nie dzieli się ze mną

takimi informacjami. - Hodges pozwolił sobie na uśmiech. - Księżna

natomiast wspomniała coś o twoim kuzynie, panu Pershorze, który

znajduje w dość trudnym położeniu.

Jack przerwał mu, mierzwiąc przy tym i tak już rozczochraną

czarną czuprynę.

background image

- Co, znowu?

- Tak, milordzie. Chodzi o przebiegłą kobietę i pospieszny ślub, o

ile dobrze zrozumiałem. Wspominano coś o wsi.

Markiz zaklął. Który to już raz jego nieodpowiedzialny kuzyn,

Bertie Pershore, pakuje się w tarapaty?

- Diabli nadali, tego już naprawdę za wiele! Czemuż Pershore nie

może zawrzeć swojego poronionego związku w mieście, jak normalny

człowiek? Teraz znów będę musiał się za nim uganiać po Oxfordshire,

by okazać, jak bardzo troszczę się o rodzinę.

- W rzeczy samej, milordzie. - Hodges kończył czyścić surdut. -

Książę raczył dodać coś jeszcze.

- Cóż takiego?

- Powiedział, że jeżeli wasza lordowska mość nie zjawi się na

dole w ciągu pół godziny, on pofatyguje się na górę.

Jack spuścił nogi na podłogę i sięgnął po koszulę, rzucając okiem

na zegar.

- Kiedy to było?

- Nieco ponad dwadzieścia pięć minut temu. - Lokaj uśmiechnął

się pod nosem. - Pozwoliłem sobie budzić pana wcześniej, ale pan

nawet nie drgnął. Byłem już prawie gotów użyć dzbana z wodą.

Sposób może radykalny, ale daje murowany efekt, milordzie.

- Bóg ci wynagrodzi, żeś tak nie postąpił. - Jack przyjrzał się

uważnie twarzy wiernego służącego, potem spojrzał na trzymany

przez Hodgesa surdut i ciężko westchnął. - Niech to diabli! Wygląda

na to, że muszę...

background image

- Tak - potwierdził lokaj.

- Theo - zaczęła poważnie panna Clementine Shaw, taksując

starszą siostrę bacznym spojrzeniem. - Czy ty wychodzisz za pana

Pershore'a dla pieniędzy? Z pewnością jest bardzo bogaty, czyż nie

tak? Nie mogę wprost uwierzyć, że wydajesz się za mąż z miłości!

Właśnie ty. To niepodobna.

Theodosia Shaw odłożyła robótkę, którą była zajęta. Wygładziła

gorset ślubnej sukni przyozdobionej brukselskimi koronkami,

odprutymi od starej matczynej kreacji, która leżała w kufrze na

strychu i ciągle pachniała lawendą.

Koronki były piękne, lecz zdążyły mocno pożółknąć ze starości.

Jutro w kościele zaproszeni goście będą jak nic szeptać, że donasza po

kimś strój. Wzruszyła ramionami. Cóż to ma za znaczenie, skoro i tak

wszyscy w okolicy Oakmantle wiedzą, jak opłakana jest jej sytuacja

finansowa.

- Gemmie, przede wszystkim musisz nauczyć się, że nie wolno

zadawać takich pytań - skarciła siostrę, która nie przyswoiła sobie

sztuki wytwornej konwersacji, a jej bezpośredniość mogła zrazić

nawet najbardziej zatwardziałego zalotnika. - Szanowny pan Pershore

jest idealnym kandydatem na męża, doprawdy trudno o lepszego. On

jest... - Urwała, usiłując za wszelką cenę dodać coś jeszcze do opisu

wybranka. - Jest dżentelmenem w każdym calu: uprzejmy, dobrze

urodzony... no, w każdym calu...

background image

- Powtarzasz się - zauważyła Clementine. Posłała Thei kolejne

baczne spojrzenie, a miała takie same niebieskie oczy i ten sam

przenikliwy wzrok jak siostra. - Nie będziemy tu roztrząsać, czy jest

miły. Czyż nie zaproponował ci, że po ślubie zajmie się nami

wszystkimi? - Zaczęła wyliczać na palcach. - Ned pojedzie na studia

do Oxfordu, Harry do Eton, ja zacznę bywać w towarzystwie, Clara

ma swoje lekcje gry na harfie, Daisy...

- Przestań, na litość boską! - przerwała jej siostra nieco

gwałtowniej, niż zamierzała.

Wyliczanie przez Theę wszystkich korzyści materialnych

związanych z małżeństwem wpędzało ją w poczucie winy, bo

rzeczywiście wychodziła za Bertiego Pershore'a dla pieniędzy i nie

mogła temu zaprzeczyć. Chciałaby, żeby było inaczej, wydawało się

jej, że młodzieniec zasługiwał na coś więcej.

Niemniej jednak była zdesperowana, a on na tyle rycerski, by

wydobyć ją z tarapatów. Przypomniała sobie dzień, kiedy złożył

niespodziewaną deklarację, i uśmiechnęła się. Na poły ze smutkiem,

na poły z rezygnacją.

- Wiesz przecież, że za tobą szaleję, moja staruszko - powiedział

wtedy Bertie. Popatrzył na Theę brązowymi oczyma zupełnie tak jak

jej ulubiony spaniel. - Nie mogę dłużej znieść, że butwiejesz w takim

otoczeniu, w tej starej ruderze. Pewnego dnia będzie mi potrzebna

odpowiednia żona, a ty nie jesteś w ciemię bita. Zawrzyjmy układ. Co

ty na to?

background image

Thea nie od razu dała mu odpowiedź. Wstała i podeszła do okna,

za którym świeciło wczesnowiosenne słońce. Drzewa wciąż były

bezlistne, ale na trawnikach tu i ówdzie pokazały się już pierwsze

przebiśniegi i żółte akonity, zwane też tojadami. W sumie ładny

widok, ale nie był w stanie rozproszyć przygnębiającej atmosfery

unoszącej się nad Oakmantle Hall.

Thea odwróciła się do swojego nieoczekiwanego konkurenta, nie

wiedząc, czy ma się śmiać, czy płakać. Byli tacy, którzy twierdzili, że

szlachetnie urodzony pan Pershore, arbiter elegancji, dba tylko o

swoje jedwabne fulary i buty z najlepszej skóry, nic więcej go nie

obchodzi.

Jednak Thea znała go jeszcze z dzieciństwa i wiedziała, że ma

złote serce i jest z gruntu dobrym człowiekiem. Właśnie złożył jej

wspaniałomyślną, choć niezbyt romantyczną propozycję.

- Ach, Bertie, jesteś taki szlachetny, ale ja wiem doskonale, że nie

palisz się do małżeństwa z osobą taką jak ja. Gdyby nie chodziło o

resztę mojej rodziny, nie zawracałabym sobie tym głowy ani przez

chwilę. Poza tym ci wstrętni strażnicy twojej wolności wezmą nas na

języki, powiedzą, że poślubiasz kobietę bez grosza, bez perspektyw, z

wieloma zobowiązaniami...

Zaprzeczał, energicznie kręcąc głową i robiąc żałosną minę.

- Nie patrz na to z perspektywy Merlinów! Jestem już dorosły i

mogę się żenić, z kim zechcę.

Thea westchnęła i powiedziała to, co dyktowało doświadczenie

dwudziestu przeżytych lat.

background image

- Bertie, zastanów się tylko, jakich to przysporzy kłopotów.

Książę Merlin nigdy nie zaaprobuje takiego nierozważnego kroku,

choćby chodziło i o najdalszego kuzyna. Wyobrażasz sobie, co może

zrobić?

- Prawdopodobnie przyśle Jacka. - Bertie się skrzywił. - Jack

zawsze wybawia mnie z kłopotów. Mówiłem ci o tym, jak znalazł

mnie u madame Annet, kiedy wyrzucili mnie z Eton...

- Tak - przerwała mu szorstko, krzywiąc się bardziej na

wzmiankę, że ich potencjalne małżeństwo ma być kolejnym

„kłopotem", niż na pikantne wspomnienie o londyńskich domach

rozpusty.

Bertie od piątego roku życia opowiadał jej o wielbionym

bałwochwalczo kuzynie Jacku Merlinie z takim skutkiem, że Thea

powzięła zdecydowaną antypatię dla markiza. Nie spotkała go, ale

wyrobiła sobie opinię: Jack to arogancki arystokrata, który od życia

otrzymał wszystkie przywileje, ale nie ceni tego i jest nawet nieco

znudzony własną sytuacją.

Bertie zapewniał ją, że Jack to prawdziwy pistolet i pies na

kobiety, co też nie przysporzyło kuzynowi Merlinowi sympatii w jej

oczach. Wiedziała tylko, że Jack Merlin to hulaka i nicpoń, i nawet w

położonym z dala od świata Oakmantle słyszało się to i owo na temat

jego reputacji.

Bertie stropił się.

- Przepraszam, Theo, nie powinienem o tym wspominać. Nie

przystoi.

background image

Westchnęła. Poczuła lekką irytację. Uważała znanego od lat

młodzieńca za nieco denerwującego młodszego brata. To czyniło jego

propozycję matrymonialną jeszcze bardziej absurdalną.

Thea miała na utrzymaniu pięcioro rodzeństwa i nikłą nadzieję, że

pojawi się kandydat pragnący szóstego dziecka. Ojciec odszedł,

pozostawiwszy po sobie przygniatającą ją górę długów, rozpadającą

się siedzibę rodową, braci i siostry, którymi musiała się zaopiekować.

A zalotnicy jakoś nie walili drzwiami i oknami do Oakmantle Hall...

Thea porzuciła te myśli i wróciła do teraźniejszości. Nie ma sensu

rozpamiętywać sytuacji. Podjęła decyzję i jutro klamka zapadnie.

- Clemmie, musisz zrozumieć, że nie wszyscy decydują się na

małżeństwo z miłości.

- Czemuż to? Mama zawsze powtarzała, że nie wolno iść na

kompromis z pryncypiami.

Pani Shaw była sawantką z kręgu pani Montagu, przywiązywała

wielką wagę do wykształcenia i niezależności kobiet. Wpoiła

dzieciom ideał romantycznej miłości; wspaniały, to prawda, ale kiedy

nie starcza na utrzymanie rodziny, górnolotne koncepty stają się

niedostępnym luksusem.

Dopiero po śmierci ojca Thea zorientowała się, jak bardzo są

biedni. Pan Shaw był naukowcem i dżentelmenem nieprzywiązującym

wagi do tak przyziemnych spraw jak pieniądze. Mieszkali w starym

domu w Oakmantle, odkąd sięgała pamięcią, ale dopiero po śmierci

ojca okazało się, że to miejsce do nich nie należy, a teraz właściciel

zaczął grozić podniesieniem czynszu.

background image

Nie mieli stałego źródła dochodu. Thea nie zarabiała

wystarczająco dużo jako guwernantka bądź nauczycielka, aby

utrzymać ich szóstkę. Co prawda, Ned rozwodził się szeroko na temat

perspektyw pracy w londyńskim City, ale miał dopiero siedemnaście

lat i nikogo, kto by go ulokował na dobrej posadzie. Żyli dzięki

hojności przyjaciół i dalszych krewnych; na dłuższą metę potrzebne

było inne rozwiązanie. Bertie Pershore to rozwiązanie jej podsuwał.

Przyjrzała się krytycznie swojej kreacji. Jej duma cierpiała, bo za

suknię zapłacił Bertie, a ona teraz musiała doszywać do niej pożółkłe

koronki. Westchnęła, niemal gotowa wepchnąć suknię na spód kufra,

a bodaj i wrzucić ją do ognia.

- Nigdy nie miałam zdolności do szycia, ale zrobiłam co w mojej

mocy. Trzeba tylko będzie przeprasować ją gorącym żelazkiem.

Clementine zamknęła książkę i pochyliła się, by zdmuchnąć

jedyną świeczkę.

- Ta kreacja wymaga znacznie więcej. Nie przejmuj się, Theo!

Nie masz może wprawy w robótkach ręcznych, ale możesz

dyskutować z panem Pershore'em przy filiżance popołudniowej

herbaty o filozofii, poezji oraz historii starożytnej.

Thea skrzywiła się, lecz nie skarciła siostry. Clementine, bystra

obserwatorka, jak zwykle trafiła w sedno. Pershore był kochany, ale

nie zaliczał się do intelektualistów. Myśl, że przez najbliższe

czterdzieści lat albo i więcej będzie wiodła z nim trywialne

konwersacje, była dość przerażająca. Thea poczuła się nie w porządku

background image

wobec Bertiego. Przecież to cena, którą musiała zapłacić za finansowe

zabezpieczenie, i to znowu nie tak wygórowana.

Ceremonia dopiero co się zaczęła, a Thea już miała serdecznie

dość. Od samego rana pojawiały się złe wróżby, które starała się

ignorować. Podczas krótkiej jazdy z Oakmantle Hall do kościoła

mżyło, przemókł jej welon, przyczepione do stanika róże wyglądały

naprawdę żałośnie. W kościele było zimno, pachniało kurzem i Thea

trzęsła się w swojej cienkiej jedwabnej sukni. Clementine, Harry,

Clara i Daisy stali w szeregu w pierwszej ławce, wyglądali schludnie,

ale miny mieli markotne.

Ładnie się prezentowała jej rodzina: wszyscy mieli te same

chabrowe oczy, te same jasne włosy. Za to ubrania stare i

podniszczone, wyszykowane specjalnie na tę okazję przez panią

Skeffington, zarazem kucharkę i gospodynię. Thea pomyślała, że

Harry w swoim najlepszym czarnym surducie wygląda jak pomocnik

grabarza. Clara i Daisy trzymały się za ręce i miały żałosny wyraz

twarzy.

Bertie Pershore stał przed ołtarzem z mocno wystraszoną miną.

Przemknęło jej przez głowę, że może zmienił zdanie, lecz honor nie

pozwala mu się wycofać.

- Drodzy wierni... - rozpoczął proboszcz, taksując pannę młodą

surowym spojrzeniem. Znała go od dziecka, chrzcił ją i jej

rodzeństwo, pół roku temu pochował jej ojca.

background image

Ci sami wieśniacy, którzy byli tu wtedy z szacunku dla pana

Shaw, wiercili się teraz i szeptali w kościelnych ławach, komentując

konsternację pana młodego i biedną suknię ślubną. Nikt z rodziny

Bertiego się nie pojawił i Thea nie była do końca pewna, czy jest jej z

tego powodu przykro, czy wręcz przeciwnie.

Proboszcz rozwodził się nad sensem małżeństwa, mówił o

prokreacji, dzieciach. Thea nie myślała o nocy poślubnej i nagle

została skonfrontowana z tym problemem: ona i Bertie leżą obok

siebie w staroświeckim łożu z baldachimem w Oakmantle.

Należało, oczywiście, brać pod uwagę doświadczenie, jakiego

Bertie nabył pod skrzydłami madame Annet, Thea jednak była w tym

względzie znacznie mniej obeznana. Myśl o małżeńskim łożu była z

gruntu odpychająca. Tak, Bertie był miły, lecz nie wydawał się jej

dość atrakcyjny, żeby pozwoliła sobie na marzenia. Kiedyś miała

nadzieję, że poślubi mężczyznę, który rozpali w niej namiętność.

- Po drugie, dla uniknięcia grzechu cudzołóstwa... - ciągnął

proboszcz, spoglądając groźnie na wiernych, kręcących się

niespokojnie w ławkach.

Bertie zapatrzył się na swoje wyglansowane buty, odchrząknął

nerwowo. Boże ty mój, pomyślała Thea.

- Bardzo mi przykro, ale zaszło straszliwe nieporozumienie i

sądzę, że muszę już iść - powiedziała grzecznie, lecz stanowczo.

Zapadła grobowa cisza, która zdawała się trwać całą wieczność.

Pastor otwierał i zamykał usta, nie wydając dźwięku, niczym ryba

background image

wyrzucona na brzeg, Bertie bladł i czerwieniał na przemian, wierni

szemrali, połapawszy się szybko, że coś jest nie tak.

Thea obróciła się na pięcie i pobiegła wzdłuż nawy, podtrzymując

dłonią suknię i stukając głośno obcasami. Nie patrzyła ani w prawo,

ani w lewo, ignorując zaciekawione spojrzenia wieśniaków. Słyszała

za sobą głosy brzmiące w jej uszach jak szum morza, ale już dobiegła

do drzwi. Mocowała się z klamką, nie od razu mogła otworzyć, tak

trzęsły się jej ręce. Czuła się lekka i wyzwolona i wiedziała, że musi

uciekać.

Wreszcie drzwi ustąpiły, owiało ją chłodne wiosenne powietrze.

Rzuciła się naprzód, prawie nic nie widziała przez welon i przez łzy

zalewające oczy. Pomyślała, że nie dotrze do bramy, że zaraz upadnie,

gdy wtem poczuła, iż ktoś wyciąga pomocną dłoń. Znalazła oparcie,

odzyskała równowagę i wyprostowała się.

- Co, u diabła! - odezwał się męski głos.

Welon został brutalnie zerwany i stanęła twarzą w twarz z

mężczyzną, który ją podtrzymywał.

Thea zdołała dojrzeć, że jej wybawca ma ciemnoniebieskie oczy,

nienaturalnie długie rzęsy, surowe rysy, kwadratowy podbródek i

wąskie zaciśnięte usta znamionujące bezkompromisowość. Poczuła

delikatny zapach cytrynowej wody kolońskiej i skóry.

To wszystko, w połączeniu z chłodnym powietrzem, sprawiło, iż

zrobiło jej się ponownie słabo, ale było to inne doznanie niż

poprzednio. Ugięły się pod nią kolana, ale on mocno trzymał ją w

ramionach.

background image

Na czoło opadał mu ciemny pukiel i Thea instynktownie chciała

doprowadzić do porządku jego czuprynę. Już prawie wyciągała dłoń,

gdy nagle otrząsnęła się, szarpnęła do tyłu i oswobodziła jednym

zdecydowanym ruchem.

- Proszę poczekać. - Mężczyzna bezskutecznie usiłował ją

zatrzymać.

Zignorowała go. Biegła przed siebie, nie zważając na deszcz i

śliskie kamienie kościelnego dziedzińca, plątała się w ślubnym stroju,

uciekała, jakby od tego biegu zależało jej życie.

Jack dostrzegł kobietę, gdy tylko przekroczył obrośniętą pnączem

i omszałą bramę, wiodącą na dziedziniec kościoła. Pędziła wprost na

niego i mógłby przysiąc, że go nie zauważyła. Niemal płynęła w

powietrzu, tak zaabsorbowana sobą, że na nic nie zwracała uwagi,

niczego nie dostrzegała.

Raptem poślizgnęła się na mokrym bruku; instynktownie złapał ją

za rękę, chwycił w ramiona, powstrzymując przed upadkiem. Te

włosy przesłonięte welonem, wspaniała figura skryta pod jedwabiem,

zmysłowe usta, bliskość jej ciała, zapach lawendy i łąki skoszonej o

wiosennym poranku...

Jeszcze nigdy kobieta nie obudziła w Jacku Merlinie podobnych

doznań. Nic dziwnego, że jej pożądał, ale czemu był tak wstrząśnięty?

- Poczekaj! - rzucił odruchowo, bezwiednie, kiedy wyrwała się z

jego ramion.

background image

Gnana przed siebie jakąś potężniejszą od niej samej siłą, nie

zwróciła uwagi na ten okrzyk. Zdążył tylko dostrzec, że drżą jej ręce,

zauważył pożółkłe koronki ozdabiające suknię ślubną. Pobiegła ku

zarośniętej bluszczem bramie; całe spotkanie nie trwało nawet minuty.

Jack wciągnął głęboko powietrze, powoli uchodziło z niego

napięcie. Za plecami słyszał gwar dochodzący z kościoła, osiągający

stopniowo crescendo. Spojrzał raz jeszcze w kierunku, w którym

pobiegła kobieta. Nic nie rozumiał poza tym, że panna młoda uciekła.

Nie wiedział, czy przedtem małżeństwo zostało zawarte, czy też

nie, w głębi serca żywił jednak nadzieję, że prawdziwa jest ta druga

ewentualność. Ostatnie, co przyszłoby mu do głowy, kiedy wyjeżdżał

z Londynu, było to, że pozazdrości kuzynowi. Jak widać małżeństwo

Bertiego było czymś znacznie bardziej skomplikowanym, niż mógł się

spodziewać.

ROZDZIAŁ DRUGI

- Przynajmniej ja nie miałem problemu - ironizował Jack. -

Czułbym się jak skończony idiota, gdyby proboszcz zapytał, czy nikt

nie zna przeszkód w zawarciu sakramentu, a ja musiałbym zabrać głos

i sprzeciwić się twojemu małżeństwu.

- Nie doszło do tego - odparł kwaśno Bertie Pershore, podszedł do

kominka, przy którym wygrzewał się Jack, i podał kuzynowi

szklaneczkę brandy. - Jack, do diaska! Zrobiła ze mnie durnia na

oczach całej wsi. Zostawiła mnie przed ołtarzem.

background image

Siedzieli w prywatnym saloniku gospody „Pod Owcą i

Królikiem", gdzie Jack pozostawił godzinę wcześniej swój ekwipaż.

Hodges spędził pracowite chwile, sprawdzając, czy wszystko jest w

należytym porządku. Jack, sącząc brandy, pomyślał z uznaniem, że

zaiste trafił mu się istny książę pośród lokajów.

Po ucieczce panny młodej Jack zrywał boki ze śmiechu, widząc,

jak jego kuzyn wręcza finansową rekompensatę proboszczowi i

przekonuje go, że narzeczona potrzebowała zaczerpnąć świeżego

powietrza. Nikt nie ośmielił się tego zakwestionować.

Jack wzruszył ramionami, moszcząc się wygodniej w fotelu.

- Staruszku, być może panna Shaw nieoczekiwanie znalazła

lepsze rozwiązanie. Jakiś dobry szlachecki tytuł i do tego fortunka...

- Ona nie jest z takich! - zaprotestował gwałtownie Bertie. - Fakt,

przygnębiła mnie ta przygoda, ale mijasz się z prawdą, kuzynie. Thea

i ja znamy się od lat, z całego serca chciałem jej pomóc.

- Na przyszłość poskramiaj rycerskie zapędy - poradził Jack. - Nie

winię cię, Bertie. Panna Thea Shaw jest diablo pociągającą kobietą,

więc nie dziwota, że uległeś jej czarowi, ale żeby od razu składać

takie propozycje...

-

Pociągającą?

-

Bertie

przyglądał

się

kuzynowi

z

niedowierzaniem. - Thea? Przyznaję, że ta dziewczyna nieźle się

prezentuje, całkiem gładka, ale żeby to była piękność? Czy

rozmawiamy o tej samej kobiecie?

Jack nie miał wysokiego mniemania o gustach kuzyna względem

kobiet, ale żeby być aż tak ślepym? I to wobec czarującej osoby, którą

background image

zamierzał poślubić. Nie jemu wytykać błędy Bertiemu, bo w ten

sposób sam mógł upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Miał pewność, że do małżeństwa już nie dojdzie, i mógł

zaplanować pannie Thei Shaw całkiem inną przyszłość. W dodatku

dobrze wiedział, jak to zorganizować.

Przez godzinę, która upłynęła od spotkania przed kościołem,

Jackowi udało się uporządkować nieoczekiwane i zaskakujące

odczucia, które nim owładnęły. Oczywiste, że panna, niezależnie od

tego, co twierdził Bertie, polowała na posag.

Była więc szansa, że przystanie na inną propozycję, może nie tak

szarmancką jak ta kuzyna, ale za to bardzo atrakcyjną finansowo. Jack

uśmiechnął się cynicznie. Był pewien, że potrafi, tak czy inaczej,

zaspokoić pragnienia zarówno swoje, jak i niedoszłej panny młodej.

- Rozumiem, że nie zamierzasz ponawiać oferty wobec panny

Shaw? - spróbował wysondować kuzyna i poczuł ulgę, widząc jego

wściekłość.

- Niech mnie diabli, jeżeli mi przyjdzie coś takiego do głowy!

Chciałem jedynie jej pomóc ze względu na długoletnią przyjaźń...

Myślałem, że przynajmniej będzie wobec mnie uczciwa. Lepiej

zrobię, wystrzegając się kobiet. Do diaska z nimi! Nigdy nie można

ich rozgryźć. - Bertie z ponurą miną wpatrywał się w ogień płonący w

kominku.

- Nie ty jeden, staruszku, nie potrafisz ich rozgryźć. To

przypadłość całego męskiego rodu. Cóż... - Jack się podniósł - złożę

background image

wizytę pannie Shaw. Wolałbym, żeby jej humory nie przysparzały

kłopotów również w przyszłości, trzeba ją ułagodzić.

Bertie pokręcił głową z dezaprobatą.

- Jack, jesteś w błędzie. Thea nie będzie zadowolona, że się

wtrącasz. Czemu nie zostawić sprawy tak, jak jest? Odwołany ślub...

Możesz być pewien, że nie będę spieszył się z następnymi

oświadczynami. Nieźle się już sparzyłem! Na razie wystarczy mi

doświadczeń matrymonialnych.

- Mimo wszystko będę spokojniejszy, wyjaśniając parę kwestii z

panną Shaw - odrzekł Jack. - To nie potrwa długo.

- Czuję, że chcesz ją przekupić. Popełniasz wielki błąd. Prosisz

się o kłopoty. Sam się przekonasz, mój drogi.

- Mam kilka propozycji dla panny Shaw - rzucił niedbale Jack,

zakładając płaszcz. - Zobaczymy, która najbardziej przypadnie jej do

gustu.

- Nie mogę uwierzyć, że zachowałam się tak podle! - Thea kuliła

się w fotelu w salonie. Zmieniła już ślubną suknię na prosty

muślinowy strój i rozpuściła loki. - Biedny Bertie. Nigdy mi nie

wybaczy. Sama sobie nie mogę tego darować. Powiedzieć „nie" przed

ołtarzem! Jak mogłam tak postąpić?!

- Rzeczywiście, zachowałaś się fatalnie - przyznała Clementine -

ale może lepsze to niż poślubić dziś pana Pershore'a, a zdanie zmienić

jutro. - Wcisnęła siostrze do ręki kieliszek. - Masz, wypij, na frasunek

najlepszy trunek, zawsze tak uważałam.

background image

- Nie rozumiem doprawdy, jak to możliwe, że w twoim wieku

znasz się na takich lekarstwach - odrzekła Thea, zapominając na

chwilę o swoim przygnębieniu.

Czasami miała wrażenie, że bardzo nieudolnie zastępuje siostrze

matkę, ale Clementine była krnąbrna i nie sposób było nad nią

zapanować. Upiła łyk madery i umościła się wygodniej w fotelu.

- Clemmie, co działo się w kościele, kiedy wybiegłam?

- Nic wielkiego - odparła siostra, klęcząc przy kominku, jako że

dokładała właśnie polan do ognia. - Proboszcz apelował do wiernych

o spokój, ale to jakby chcieć powstrzymać rzekę Oak! Zaczęli gadać i

plotkować, gdy tylko znalazłaś się w drzwiach. - Pochwyciwszy

spojrzenie siostry, dodała pospiesznie: - Umilkli, zanim jeszcze

powiedziałaś to swoje „nie".

- Wielkie dzięki! - Thea przyjrzała się siostrze. - A tak na

marginesie: jesteśmy tak samo biedni i w opłakanym położeniu jak

poprzednio. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.

- Słusznie postąpiłaś. - Clementine wstała, otrzepując dłonie

ubrudzone popiołem. - Nieważne, że pan Pershore jest naprawdę

bogaty. Jako mąż nie jest zbyt atrakcyjny.

Thea odwróciła głowę. Czuła się rozbita. Wiedziała, że znalazła

się na zakręcie, i rozumiała, że już nic nie można poradzić na to, co

stało się w kościele, i potem, gdy zeń wybiegła. Nie zauważyła nawet

tego nieznajomego na dziedzińcu, póki nie pochwycił jej w ramiona.

Irracjonalne i głupie uczucie, ale gdzieś w głębi serca poczuła, że on

mógłby być jej przewodnikiem, że za nim poszłaby wszędzie.

background image

- Czy jakiś dżentelmen pojawił się w kościele po mojej ucieczce?

Wydaje mi się, że widziałam kogoś zmierzającego do wejścia.

- O tak! - rozpromieniła się Clementine. - Zapomniałam ci

powiedzieć. To był najwyraźniej kuzyn pana Pershore'a, ale nie

zdążyłam go poznać, bo natychmiast porwał gdzieś Bertiego.

Zauważyłam jedynie, że jest niebywale przystojny.

- Kuzyn Bertiego, powiadasz? Nie, niemożliwe, żeby to był

markiz Merlin we własnej osobie. Właśnie w takim krytycznym

momencie! Więc to w jego ramionach się znalazłam, to on mnie

uchronił przed upadkiem. - Odstawiła kieliszek, pojmując, że sytuacja

jeszcze bardziej się pogmatwała.

Clementine przysiadła na piętach i przyglądała się siostrze

podejrzliwie.

- To był markiz Merlin? Czy ten, który cieszy się taką fatalną

reputacją? Ten hulaka? Łotr, który uciekł z lady Spence, a potem ni

stąd, ni zowąd doszedł do wniosku, że woli jej młodszą siostrę

właśnie poślubioną lordowi Raistrickowi?

- Tak - odrzekła Thea, zastanawiając się, skąd młodsza siostra zna

takie gorszące plotki.

Jedno nie ulegało wątpliwości: Jack Merlin był rozpustnikiem i

człowiekiem niebezpiecznym, a ona krótko, bo krótko, ale przebywała

w jego objęciach. Nie chciała jednak przyznać się przed siostrą, że nie

było to niemiłe.

- Jest bosko przystojny. Ach, jakże chciałabym go poznać! -

Clementine westchnęła.

background image

Thea rozmyślała właśnie, że siostra oprócz trzeźwego

usposobienia po matce ma skłonność do romantycznych uniesień, gdy

zobaczyła postać wyłaniającą się zza węgła domu. Tak, to bez

wątpienia on, choć poprzednio widziała go bardzo krótko. Markiz

Merlin postanowił złożyć im wizytę. Thea chciała rzucić się do

ucieczki, pobiec na górę, gdy rozległo się natarczywe pukanie do

drzwi.

- Możesz teraz naprawić swoje niedopatrzenie - powiedziała

ledwie słyszalnym głosem. - Markiz u bram. Pojęcia nie mam, czego

on u nas... - Urwała i wygładziła nerwowym ruchem suknię.

Że też musiała włożyć akurat dzisiaj ten stary szary muślin! Już

po raz drugi markiz będzie miał okazję zobaczyć ją byle jak ubraną,

kiedy ona potrzebowała tej pewności siebie, jaką daje tylko modna

suknia. Prawdę mówiąc, nie miała żadnej modnej sukni, więc...

- Przepraszam, panienko. - W drzwiach salonu pojawiła się

gospodyni, pani Skeffington, mocno wzburzona i czemuś wyraźnie

niechętna. Thei przemknęło przez głowę szalone podejrzenie, że

markiz z nią flirtował. - Przyszedł markiz Merlin. Pyta, czy pani jest

w domu.

- Wprowadź go! - zawołała Clementine, omal nie podskakując z

podniecenia.

Thea posłała jej spojrzenie z serii „uspokój się, z łaski swojej".

- Dziękuję, Skeffie. Przyjmę lorda Merlina tutaj. Clementine -

zwróciła się do siostry - myślę, że będzie lepiej, jeśli zostawisz nas

samych.

background image

- O nie! - sprzeciwiła się Clementine zasadniczym, surowym

tonem, który tak często przybierała wobec niej siostra. - To nie

wypada.

- Lord Merlin, proszę pani - mruknęła przez zaciśnięte zęby pani

Skeffington, po czym dygnęła i wycofała się majestatycznie, co miało

oznaczać, o ile to możliwe, jeszcze większą dezaprobatę dla gościa.

Do pokoju wszedł markiz Merlin. Thea wzięła głęboki oddech,

musiała się opanować. Serce jej biło gwałtownie, i to nie tylko ze

zdenerwowania. Miała wreszcie sposobność dokładniej przyjrzeć się

zmierzającemu właśnie ku niej markizowi i odkryła z zakłopotaniem,

że mogłaby przyglądać mu się bez końca.

Był nie tylko bosko przystojny, jak to raczyła ująć Clementine, ale

to akurat rzucało się od razu w oczy i nie ulegało najmniejszej

wątpliwości. Było w nim jednak także coś znacznie bardziej

intrygującego niż męska uroda. Nagle Thea uświadomiła sobie, że

przyjęła Bertiego, ponieważ był nieskomplikowany, szczery,

prostolinijny. Przy nim mogła czuć się bezpiecznie.

Jacka Merlina prawie nie znała, ale już ta ich krótka, acz bogata w

wypadki znajomość wskazywała, że markiz jest przeciwieństwem

Bertiego. Silny, niezależny, niebezpieczny - stanowił wyzwanie i

Thea nie była pewna, czy jest gotowa to wyzwanie podjąć. Te myśli

nie wpływały wcale uspokajająco.

Clementine wbiła nieruchome spojrzenie w markiza i Thea wcale

się jej nie dziwiła. Merlin był wysoki, miał wyraziste rysy i pewien

nonszalancki wdzięk, który przyciągał wzrok. Gęste, ciemne włosy

background image

nosił rozwichrzone. Biedny Bertie nigdy nie osiągnąłby tego nieładu

na głowie przy pomocy najlepszego lokaja.

Ukłonił się nieskończenie wytwornie.

- Panno Shaw?

Niski, ciepły głos przyprawił Theę o lekki dreszcz. Skinęła

sztywno głową.

- Witam, lordzie Merlin.

Na twarzy Jacka pojawił się leciutki uśmiech.

- Jak się pani miewa? Bardzo się cieszę, że widzę panią

ponownie.

Thea puściła mimo uszu czytelną aluzję do ich poprzedniego

spotkania i wskazała na Clementine:

- Lordzie Merlin, pozwoli pan, że przedstawię moją siostrę: panna

Clementine Shaw.

Jack skłonił głowę.

- Do usług, panno Clementine.

Zachowanie siostry zirytowało Theę; Clementine dygnęła jak

największa skromnisia i natychmiast uśmiechnęła się uwodzicielsko.

Nigdy nie stosowała kobiecych sztuczek wobec żadnego z ich

znajomych, a tu masz. Thea miała ochotę potrząsnąć siostrzyczką, ale

markiz przedsięwziął kroki w celu uwolnienia się od towarzystwa

Clementine.

- Mam nadzieję, że wybaczy mi pani, ale chciałbym zamienić

słowo z pani siostrą w cztery oczy, panno Clementine - mówił

background image

właśnie, trzymając drzwi do salonu otwarte. - Bardzo mi było miło

panienkę poznać. - Wypraszał ją najzwyczajniej w świecie.

Thea posłała siostrze spojrzenie, w którym było i błaganie, i

rozkaz, ale Clementine pozostała ślepa na jej wezwania. Nie ociągając

się, wyszła z salonu i Jack zamknął za nią drzwi.

Thea odchrząknęła i powiedziała:

- Napije się pan czegoś, lordzie Merlin? Dla odświeżenia?

Jack spojrzał na jej kieliszek.

- Chętnie wypiję kieliszek madery dla dotrzymania pani

towarzystwa.

Thea nalała mu wina, starając się opanować drżenie rąk. W Jacku

Merlinie było coś denerwującego. To jego prawie natrętne spojrzenie

ciemnoniebieskich oczu! Od chwili gdy wszedł do salonu, nie

spuszczał z niej wzroku. Do tego aura władczości. Thea wolałaby nie

mieć z nim nic wspólnego, a jednak w głębi duszy bardzo tego

pragnęła...

Podała mu wino, uważając, by ich palce się przy tym nie zetknęły.

Ciągle miała żywo w pamięci niefortunne spotkanie przed kościołem i

jej równowaga, już mocno zachwiana, nie zniosłaby kolejnego

zawirowania. Wróciła na swoje miejsce, starając się przybrać

swobodną pozę, i wskazała Jackowi fotel naprzeciwko.

Usiadł, usilnie się w nią wpatrując.

- Mam nadzieję, że doszła już pani do siebie. Kiedy spotkaliśmy

się przed kościołem, zrobiła pani na mnie wrażenie trochę...

background image

wytrąconej z równowagi. Pomógłbym pani, gdyby tylko dała mi pani

po temu sposobność.

Powiedział to tak ciepłym tonem, jakby łączyła ich zażyłość. Thea

poczuła, że oblewa się rumieńcem. Przypomniała sobie, jak chwycił ją

w ramiona. Było to bardzo miłe, znaleźć się na moment pod opieką

silnego mężczyzny, miłe i ekscytujące.

Thea wygładziła suknię nerwowym gestem. Nie była w stanie

spojrzeć mu w oczy.

- Dziękuję, milordzie. Doszłam już do siebie.

- To dobrze. - Ton Jacka zmienił się ledwo zauważalnie, zniknęła

delikatność. - Panno Shaw, proszę mi wybaczyć bezpośredniość, ale

chciałbym porozmawiać z panią o ślubie. Dlaczego zostawiła pani

Bertiego? Skoro już przekonała go pani do małżeństwa, nie mogę

zrozumieć, dlaczego odrzuciła pani tak korzystną partię. Chyba że - w

jego głosie pojawiła się ironiczna nuta - ma pani na widoku coś

znacznie bardziej atrakcyjnego.

Thea poderwała głowę. Nie tracił czasu na miłe słówka,

konwencjonalne uprzejmości. Mówił wprost, co myśli. Nie rozumiał

jej zachowania i wyraźnie potępiał.

- Obawiam się, że myli się pan, i to w kilku kwestiach - odrzekła

wyniośle. - Po pierwsze, nie musiałam wywierać żadnego wpływu na

pana Pershore'a, by mi się oświadczył. Uczynił to, ponieważ jest

moim przyjacielem i bardzo rycerskim...

Przerwała, widząc, że Jack poruszył się niespokojnie.

background image

- I dlatego, że jest rycerski, zostawiła go pani przed ołtarzem? -

zapytał z naciskiem. - Tak się nie postępuje, panno Shaw.

Thea przygryzła wargę. Chciał ją wprawić w zakłopotanie, to

oczywiste. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie ma nic na swoją

obronę. Potraktowała biednego Bertiego w sposób niewybaczalny, to

prawda, ale nie zamierzała wysłuchiwać reprymend z ust Jacka.

Spojrzała na niego hardo.

- Wolałby pan, żebym wyszła za pana kuzyna, lordzie Merlin?

Proszę wybaczyć, ale pańską obecność w Oakmantle odczytałam

zupełnie odwrotnie. Odniosłam wrażenie, że raczej chce pan

przeszkodzić w ślubie, niż tańczyć na naszym weselu. A może się

mylę i przyszedł pan, by pomimo wszystko skłonić mnie do

poślubienia Bertiego?

Jack zaśmiał się.

- Skądże, panno Shaw. Mój kuzyn wtajemniczył mnie trochę w

pani położenie i teraz widzę jasno, że byłby to ze wszech miar

niepożądany związek. Nie ma pani pieniędzy, stosunków, nie ma pani

żadnych atutów oprócz... - Urwał i zmierzył ją pełnym aprobaty

spojrzeniem, które nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości co do

jego niedopowiedzianej opinii.

Thea wstała. Nie mógł jej bardziej obrazić.

- Jest pan impertynentem. Najwyraźniej majątek i koneksje mają

dla pana wielkie znaczenie. Wobec tego wiedz, że moja rodzina jest

równie stara i godna szacunku jak pańska, nawet bardziej. Przy tym

zachowujemy się godniej. - Widząc, że Jack się uśmiecha, dodała

background image

ostrym tonem: - Proszę się nie obawiać, nie będę nalegała na Bertiego,

by dał mi drugą szansę. Jeśli o mnie idzie, pański kuzyn jest

bezpieczny.

- Miło mi to słyszeć - mruknął Jack. On także się podniósł i stał

teraz denerwująco blisko Thei. Zbyt blisko.

Przez moment miała wrażenie, że czuje ciepło jego ciała, zapach

cytrynowej wody kolońskiej, ten sam, który zapamiętała z ich

pierwszego spotkania. Cofnęła się gwałtownie i omal nie przewróciła

stolika, na którym stały kieliszki. Jack chwycił ją za łokieć, aby ją

podtrzymać, ale Thea wyszarpnęła ramię, wstrząśnięta, że jego dotyk

potrafił przyprawić ją o dreszcz.

- Myślę, że nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia, lordzie

Merlin - oznajmiła zimno, podchodząc do dzwonka. Chciała wezwać

gospodynię. - Muszę pana pożegnać.

Jack podniósł dłoń, by ją powstrzymać.

- Przeciwnie - powiedział z lekką kpiną w głosie. - Mam jeszcze

wiele do powiedzenia. Proszę, by pani usiadła, panno Shaw.

Przez chwilę w napięciu mierzyli się wzrokiem, po czym Thea

ostentacyjnie podeszła do okna. Nie będzie siadała tylko dlatego, że

on jej każe.

- Równie dobrze mogę wysłuchać tego, co ma pan mi do

powiedzenia, kiedy będę stała - odparła Thea poirytowana.

- Jak pani sobie życzy, panno Shaw. Miałem tylko na uwadze pani

wygodę.

background image

- Słucham - rzuciła niecierpliwie. Była tak zła, że zapomniała o

dobrych manierach.

Jacka nic nie mogło wytrącić z równowagi.

- Bardzo dobrze. W uznaniu dla pani słowności i rzetelności

chciałbym uczynić pewną propozycję. Jeśli zobowiąże się pani, że

nigdy więcej nie zobaczy się z Bernem, jestem gotów

zrekompensować tę stratę. - Rozejrzał się po wywołującym dość

przygnębiające wrażenie salonie. - Pomoże to pani zadbać o siebie do

czasu, aż znajdzie pani kolejnego konkurenta, mam nadzieję...

Thea wyprostowała się. Nie uważała się za osobę porywczą i

wybuchową, ale też nigdy dotąd nie została sprowokowana przez

markiza Merlina.

- Chce mnie pan przekupić? Czy dobrze zrozumiałam? - zapytała

lodowatym tonem. - Myli się pan, jeśli uważa, że przyjmę propozycję.

Zamierzam zobaczyć się z Bertiem, choćby tylko raz i tylko po to,

żeby go przeprosić. Przyjaźnimy się czy też przyjaźniliśmy od wielu

lat.

- Moja droga, to pani się myli, a właściwie mami - powiedział

Jack tonem tyleż znudzonym co rozbawionym, co doprowadziło Theę

do jeszcze większej wściekłości. - Może to i umniejsza wyrzuty

sumienia, kiedy pani udaje, że układ z Bertiem wynikał z rycerskości

bądź też przyjaźni, czy jak tam chce to sobie pani przedstawić. Prawda

wygląda tak, że była to najzwyklejsza w świecie transakcja, niczym

się nieróżniąca od tej, którą ja proponuję.

Na moment zaległa cisza.

background image

- Nie dam się przekupić - oznajmiła Thea sztywno. - Moje słowo

powinno wystarczyć.

Jack wzruszył ramionami.

- Słowo kobiety z zasadami? - Przyglądał się jej z cynicznym

błyskiem w oku. - Bardzo chciałbym w to wierzyć, panno Shaw.

Wyjął z kieszeni zwitek banknotów, rozwinął, położył od

niechcenia na gzymsie kominka, na nich ułożył jeszcze kolumienkę

złotych gwinei, jakby bał się, że banknoty mogą sfrunąć w przeciągu.

Thea patrzyła na to wszystko w osłupieniu. Tyle pieniędzy...

Więcej, niż przez całe życie zdołałaby zarobić jako nauczycielka;

dość, by sześcioosobowa rodzina przez wiele lat żyła wolna od trosk

materialnych...

- Widzi pani, panno Shaw - głos Jacka brzmiał niezwykłe

łagodnie - zasady są dla głupców. Pieniądze są pani...

Gwałtownym ruchem ręki Thea strąciła rulon gwinei, tak że

potoczyły się z głośnym brzękiem na wszystkie strony, w cztery kąty

pokoju, wpadając pod meble. Jedna trafiła w wyjątkowo paskudną

rzeźbę, która kiedyś należała do ojca Thei, i odtrąciła jej nos.

Jack wziął banknoty, zwinął na powrót i schował do kieszeni, po

czym uśmiechnął się szeroko.

- Rozumiem, że pani odmawia?

Thea trzęsła się z oburzenia, ale zdołała powiedzieć spokojnie:

- Jest pan niezwykle przenikliwy.

- Kobieta z zasadami, rzeczywiście. Jeśli koniecznie chce pani

oszczędzić mojemu ojcu wydatków, nie będę nalegał. - Zrobił krok w

background image

jej stronę. - Tylko proszę nie przychodzić w przyszłości, by żebrać o

pieniądze, i nie próbować grozić skandalem.

Thea musiała zmobilizować całą siłę woli, żeby nie zdzielić go na

odlew w twarz. Pohamowała się i odpowiedziała:

- Nie zamierzam. Być może pan lubi tak postępować, milordzie...

W oczach Jacka zabłysło złośliwe rozbawienie i Thea bezwiednie

cofnęła się o krok niczym ofiara przed drapieżnikiem.

- Jeśli już pani pyta, pokażę, jak lubię postępować, panno Shaw.

Objął ją mocno i pocałował. Zrobił to tak błyskawicznie i tak

zręcznie, że nie zdążyła zareagować.

Kiedy poczuła jego wargi na swoich, nie miała siły się oburzać,

ogarnęła ją słodka słabość zapierająca dech w piersiach, zapowiedź

budzącego się pożądania. Nie miał dla niej litości. Thea ledwie mogła

się rozeznać w swoich doznaniach, a on całował ją dalej, wprawnie,

zaborczo, nieustępliwie. Zachwiała się lekko i ze zdumieniem

stwierdziła, że tuli się do niego mocniej, ośmielona nieoczekiwanie

przez własne pragnienia.

Poruszyła się lekko i wyczuła pod stopą coś twardego. Złota

gwinea. Ocknęła się natychmiast i odepchnęła Jacka, oburzona i

przerażona tym, co się stało. Puścił ją od razu.

Cofnęła się i powiedziała drżącym głosem:

- To było...

- Wyjątkowe.

background image

Co takiego było w tym mężczyźnie, że zmieniała się przy nim w

absolutnie bezwolną istotę? Nie była przecież głupią dziewką

podkuchenną, żeby tracić głowę dla pięknych markizów.

- Moja droga panno Shaw. - Jack ujął właśnie jej dłoń, na nowo

rozbudzając wszystkie te odczucia i sensacje, które Thea chciała

koniecznie w sobie zdusić. - Czy wolno mi zaproponować

rozwiązanie alternatywne oparte na... zadziwiającej harmonii, którą

właśnie, jak się zdaje, osiągnęliśmy? W rewanżu za twe względy

jestem gotów wybawić cię z kłopotów finansowych...

Chwilę trwało, zanim Thea zrozumiała sens słów Merlina, a kiedy

już to się stało, reakcją był szok tak silny, że z trudem oddychała.

Odwróciła się i machinalnym ruchem poprawiła kilka drobiazgów na

gzymsie kominka.

- Rozumiem, że chce pan uczynić ze mnie swoją kochankę,

lordzie Merlin? - Była zdumiona, że tak spokojnie to powiedziała. - A

może się mylę i interesowałaby pana tylko krótka, ale rozkoszna

przygoda? Pytam wyłącznie przez czystą ciekawość.

Odwróciła się tak gwałtownie, że jeden z dekoracyjnych

drobiazgów, urocza porcelanowa pastereczka, spadł i roztrzaskał się o

podłogę.

- W obu wypadkach odpowiedź brzmi: nie! Dziękuję uprzejmie.

Najpierw usiłuje mnie pan przekupić, w chwilę później proponuje mi

pan haniebny kontrakt! Pańska arogancja, bezczelność, zarozumiałość

przekraczają wszelkie granice. Żądam, by opuścił pan ten dom, zanim

sama pana wyrzucę!

background image

- Dała pani piękny pokaz urażonej godności, ale zapytajmy, czy

aby słusznie tak się pani gniewa? Czy przed chwilą nie zareagowała

pani nader żywo na mój pocałunek? - Zmierzył ją bezczelnym

spojrzeniem, które zatrzymało się na piersiach. - Jak często

odwoływała się pani do swoich niezaprzeczalnych wdzięków, aby

wybrnąć z trudnej sytuacji? Wszak to jedyna karta, jaką może pani

rozgrywać, prawda?

Thea nie odpowiedziała. Przeszła obok Merlina i otworzyła drzwi

salonu, po czym wyszła do holu, minęła wystraszoną gospodynię i

otworzyła szeroko drzwi wejściowe do Oakmantle Hall. Zrobiła to z

takim impetem, że uderzyły w ścianę, aż huk poniósł się po całym

domu.

Jack wyszedł za nią do holu, odbierał właśnie płaszcz od pani

Skeffington, która miała minę tak pełną dezaprobaty, jakby Jack nie

był markizem, tylko najgorszą szumowiną ludzką. Thea, z najwyższą

niechęcią, musiała jednak przyznać, że Merlin przyjął wyproszenie z

twarzą. Ukłonił się jej nawet.

- Zrozumiałem, panno Shaw.

Thea nie odpowiedziała. Patrzyła w grobowym milczeniu, jak

Merlin schodzi po szerokich schodach, po czym zatrzasnęła drzwi z

takim hukiem, że wypłoszyła wszystkie ptaki z dębów na podjeździe.

Jack szedł żwirową aleją pochłonięty rozmyślaniami o pannie

Thei Shaw. „Arogancja, bezczelność, zarozumiałość"... Skrzywił się.

Od dawna nikt, być może z wyjątkiem ojca, nie oskarżał go o podobne

background image

bezeceństwa. Może w tym właśnie tkwił cały kłopot. No, połowa

kłopotu.

Wiedział doskonale, że wszystko zrobił nie tak, jak powinien, ale

wiedział też, że uczynił tak, po części przynajmniej, z rozmysłem.

Chciał poddać pannę Shaw próbie, przekonać się, czy rzeczywiście

jest kobietą z zasadami, jak sama o sobie powiedziała.

Właściwie ledwie wszedł do salonu i zaczął rozmowę, miał już

pewność, że Thea nie przyjmie ani pieniędzy, ani awansów. Thea

miała w sobie niewinność, prostolinijność i uczciwość; transakcja,

którą jej zaproponował, była brudna i poniżająca, to jasne. Spotkał się

z reakcją, na jaką w pełni zasłużył.

Nie posłuchał własnej intuicji i wbrew wszystkiemu wystawił

Theę na próbę, a Thea dowiodła mu niezbicie, że nie mylił się co do

niej. I była to myśl bardzo przyjemna. Zasępił się trochę. Byłoby

znacznie łatwiej dać jej pieniądze i zapomnieć albo zrobić sobie z niej

kochankę i czekać, aż fascynacja minie i Thea najzwyczajniej mu się

znudzi. Tymczasem on cieszył się, że jest uczciwa. Prawdę rzekłszy,

chciał, żeby była uczciwa.

Do tej pory niewinność szczególnie go nie pociągała. Kobiety,

które obdarzały go względami, były doświadczone i bardzo mu to

odpowiadało, nie tęsknił za innymi. Tym razem było jednak inaczej.

Jack zaczął fantazjować, wyobrażając sobie, jak by to było

wprowadzać Theę w tajniki zmysłowych rozkoszy.

Zareagowała na jego pocałunek z autentyczną pasją i było to

bardzo podniecające. Powiedzmy, że osiągnie efekt dziesięciokrotnie

background image

silniejszy... Łatwo sobie wyobrazić, jak potężny płomień wtedy

buchnie...

Arogancki, zarozumiały... Owszem był i arogancki, i zarozumiały,

pragnąc Thei Shaw wyłącznie dla siebie. Mało tego, był pewien, że

mając czas i sposobność, mógłby przekonać ją do swojego punktu

widzenia, nawrócić ją, by tak rzec, na swój sposób myślenia.

Istniało mnóstwo pilnych powodów, by jak najszybciej wracać do

miasta, już ten choćby, że nienawidził życia na wsi. Panna Thea Shaw

będzie musiała pozostać jedną z tych dam, które mu się wymknęły...

Jack był zawiedziony. Nie rozumiał, dlaczego się zawahał, kiedy

panna Shaw powiedziała mu wprost, co o nim myśli. Gdyby nie

bardzo bolesny fizyczny dyskomfort, śmiałby się z żartu losu. Jack

Merlin, bezwzględny drań, do bólu pragnął kobiety, której nie mógł

mieć.

Aby oderwać myśli od niemiłego tematu, rozejrzał się po

posiadłości Oakmantle i stwierdził, ku własnemu zdziwieniu, że ma

ona swój urok: zaniedbane ogrody, dom ze złotego piaskowca, z

wysokimi kominami i spadzistym dachem, otoczony fosą, teraz

przepełnioną po ostatnich deszczach, rozległe trawniki, park z

kępkami żonkili pod drzewami, świeże powietrze. Jednym słowem

sielsko.

Jack zatrzymał się na brzegu fosy. Na prawo znajdował się padok,

na którym pasł się kucyk. Doskonałe miejsce na stajnie hodowlane.

Jack mówił czasem w żartach, i tylko w żartach, że gdyby już miał

mieszkać na wsi, hodowałby konie i założył stajnie wyścigowe z

background image

prawdziwego zdarzenia, takie, które mogłyby konkurować z

najlepszymi w kraju.

Gdzieś z oddali dochodziły głosy dzieci, być może młodsze

rodzeństwo Thei bawiło się w parku. Pomyślał, że chętnie poznałby te

dzieci, i zaraz się zasępił. Jedna po drugiej naszły go zupełnie

nietypowe dla niego myśli. Być może powietrze w Oakmantle tak na

niego działało, że mieszało mu w głowie. Powinien czym prędzej

wracać do gospody i ruszać do Londynu. Szybko.

Tuż obok rozległ się krzyk, Jack odwrócił się gwałtownie, ale

było już za późno. Otrzymał potężny cios w ramię, który powalił go

na ziemię. Poczuł jeszcze uderzenie czymś ostrym w głowę i zgasł jak

zdmuchnięta świeczka.

ROZDZIAŁ TRZECI

- Zabiłam go! Zabiłam markiza!

Thea ustawiała w salonie poprzewracane bibeloty, zbierała

rozsypane gwinee i usiłowała zapomnieć o Jacku Merlinie.

Zapominanie polegało na tym, że przepowiadała sobie w myślach całą

ich rozmowę, wrzała słusznym gniewem, wracała do pocałunku i

czuła się wyprowadzona z równowagi. Fakt, że przez całe dziesięć

minut nie potrafiła myśleć o niczym innym poza Jackiem Merlinem,

był wystarczającym powodem do rozpaczy, ale tu była zupełnie

bezradna.

- Thea!

background image

Głos Clementine przedarł się wreszcie przez natłok poświęconych

Jackowi myśli i Thea pobiegła ku drzwiom, w holu zderzając się z

siostrą. Clementine była blada, patrzyła błędnym wzrokiem. Chwyciła

siostrę za mankiet i niemal zaciągnęła do drzwi frontowych.

- Thea, zabiłam go...

- Słyszałam twoje krzyki. - Thea starała się mówić spokojnie. W

kącie przy drzwiach dostrzegła łuk. Uściskała siostrę, przerażona jej

stanem. Clementine była na granicy histerii.

- Uspokój się, na pewno nie jest aż tak źle. Prowadź mnie do

niego.

Popołudnie było ładne, ciepłe, ale w powietrzu czuło się już

zapowiedź deszczu. Kiedy wyszły na podjazd przed wozownią, oczom

Thei ukazał się straszliwy widok.

Jack Merlin leżał na żwirze tuż koło fosy, z głową na jednym z

kamieni, które wyznaczały granice podjazdu. Z ramienia sterczało

pióro strzały, twarz miał białą jak pergamin. Był nieprzytomny.

Thea podbiegła, przyklękła przy Jacku i zaczęła szukać pulsu.

Żwir boleśnie wbijał się w kolana przez cienki materiał sukni.

Jackowi zapewne nie jest wygodnie tak leżeć, pomyślała trochę bez

sensu, ale wiedziała, że nie powinna go ruszać, dopóki nie stwierdzi,

jakie ma obrażenia.

- Gemmie, poślij Neda po doktora Rylanda - rzuciła przez ramię. -

Potem idź do kuchni, każ pani Skeffington zagotować garnek wody, a

sama poszukaj bandaży.

- Czy on nie żyje?

background image

- Żyje! - Thea uśmiechnęła się do siostry, próbując dodać jej

otuchy. - Aż tak dobrą łuczniczką nie jesteś, moja droga. Strzała tkwi

płytko, ale wygląda na to, że upadając, uderzył się w głowę.

- Wszedł mi prosto na linię strzału - poskarżyła się Clemmie.

Thea uścisnęła jej dłoń.

- Teraz to nie ma znaczenia. Jeśli chcesz mu pomóc, szybko poślij

po doktora.

Patrzyła, jak siostra biegnie trochę niepewnym krokiem w stronę

krzewów, za którymi Ned i Harry prawdopodobnie w dalszym ciągu

grali w krykieta. Jakieś pięćdziesiąt jardów dalej na podjeździe stała

tarcza łucznicza. Thea westchnęła. Od czasu kiedy Clementine

przestrzeliła kapelusz chłopcu od rzeźnika, obawiała się czegoś

podobnego.

Teraz miała dowód, że jej niepokój był w pełni uzasadniony. To,

że strzała ugodziła aroganta markiza, było pewną, acz niewielką

pociechą. W dodatku Thea odkryła, że widok nieruchomego ciała

raczej przejmuje ją troską, niż napawa poczuciem triumfu.

Spojrzała ponownie na Jacka. Jego twarz ciągle była blada, zimna

i lepka od potu, ale puls był wyraźnie wyczuwalny, a oddech

regularny. Nie było z Merlinem tak tragicznie, jak mogłoby się na

pierwszy rzut oka wydawać.

Położyła sobie jego głowę na kolanach, uważając, by nie

podrażnić ramienia. Merlin ciągle był nieprzytomny i Theę zdjęła

przemożna chęć, żeby odgarnąć mu włosy z czoła. Po chwili wahania

rzeczywiście to zrobiła. Były miękkie i jedwabiste, dokładnie takie w

background image

dotyku, jak sobie wyobrażała. Chciała przesunąć po nich palcami raz

jeszcze, jakby dla utrwalenia wrażenia, ale napomniała się ostro w

duchu i cofnęła rękę.

Siedziała tak z jego głową na kolanach i podziwiała długie rzęsy,

linię policzków... Bliskość Jacka budziła w Thei dziwne uczucia:

zapierała dech w piersiach, ale i wywoływała serdeczne odruchy

opiekuńcze. Poruszyła się nieznacznie, szukając wygodniejszej

pozycji, i zamarła, bo Jack jęknął. Wstrzymała oddech, ale ranny nie

otworzył oczu.

Zaczęło padać. Thea pomyślała, że znowu będzie miała mokre

włosy. Jedna kropla spadła na policzek Jacka i Thea wytarła ją

ostrożnie. Jack zmarszczył nos, widać deszcz przywracał mu

przytomność. Otworzył oczy i spojrzał na Theę.

Przez chwilę patrzył na nią błędnym wzrokiem, otępiały z bólu i

od uderzenia. W końcu chyba ją rozpoznał i coś zaświtało mu w

głowie, bo usiłował usiąść.

- Co, do dia... - Urwał, jęknął, kiedy ból przeszył ramię, zamknął

oczy i natychmiast otworzył je na powrót. - Co się, na litość boską,

dzieje, panno Shaw?

Thea położyła mu dłoń na zdrowym ramieniu, powstrzymując

przed dalszymi próbami podnoszenia się.

- Niech pan leży spokojnie, Merlin. Miał pan wypadek, ale

posłałam już brata po doktora i zaraz przeniesiemy pana do domu.

Jack, nie bez trudu, sięgnął prawą dłonią do ramienia, szukając

powodów bólu.

background image

- Co to jest? Strzała? - W jego głosie zabrzmiało zdumienie,

biorąc górę nad bólem. - Na litość boską, czy mierzyła pani do mnie z

łuku, aby ratować swoją cześć? Zapewniam, że jeśli o mnie idzie, nie

musiała pani posuwać się do tak drastycznych środków.

- Nie błaznuj pan - zgasiła go Thea. - Moja siostra akurat ćwiczyła

z łukiem, a pan wszedł jej na linię strzału. Niezwykły przypadek. A

potem, upadając, uderzył pan głową o kamień.

- Prawdziwy łańcuch wypadków. - Jack westchnął i potarł czoło. -

Niech to wszyscy diabli, czuję się słaby jak nowo narodzone kocię, a

łeb tak mnie boli, jakby zaraz miał pęknąć. - Poruszył się znowu. - Ta

strzała w moim ramieniu...

- Doktor Ryland ją wyjmie, jak tylko się pojawi. - Thea rozejrzała

się z niejaką desperacją.

Poczciwy doktor długo kazał na siebie czekać. Miała wrażenie, że

wieki minęły od momentu, kiedy wydała Clementine odpowiednie

polecenie, ale była to zapewne kwestia paru minut. Tymczasem

rozpadało się na dobre, a Jack na razie musiał tkwić na podjeździe,

wystawiony na deszcz. Co gorsza, pot wystąpił mu na czoło i

wstrząsały nim dreszcze. Thea zaczęła się niepokoić.

- Gdybym mógł ją dobrze chwycić, sam bym wyciągnął - orzekł

Jack, po czym usiadł i spróbował dosięgnąć indeksu strzały. Bez

skutku. Zyskał tylko tyle, że jęknął z bólu.

- Niech pan się nie rusza - poprosiła Thea. - Jedynie pogarsza pan

swoje położenie. Jeśli czuje się pan na siłach, moglibyśmy spróbować

przejść do domu.

background image

Jack popatrzył na nią spod zmrużonych powiek, próbując się

skupić.

- Chętnie bym poszedł, ale nie mogę spacerować ze strzałą w

ramieniu, panno Shaw. To diabelnie niebezpieczne, mógłbym i pani

zrobić krzywdę, gdybym się przewrócił. Może pani spróbowałaby to

wyjąć...

- Och, nie, za nic - przeraziła się Thea. - Nawet gdybym się

odważyła, to zbyt ryzykowne.

W oczach Jacka błysnęła kpina.

- Ma pani szansę zadania mi bólu i nie chce z niej skorzystać,

panno Shaw? A może mdleje pani na widok krwi? Zapewniam, że

krwi będzie niewiele, a wyświadczy mi pani nieocenioną przysługę.

Zapadła cisza. Thea zbladła. Jack nieznacznie skinął głową,

wpatrując się w nią wyczekująco nieruchomym spojrzeniem.

Zacisnęła usta. Robiło się jej niedobrze na myśl, że ma zadać mu ból.

Wiedziała, że musi to zrobić, ale niezwykle trudno było zebrać jej

potrzebną do tego odwagę.

Wzięła głęboki oddech, zacisnęła dłoń na indeksie strzały i

szarpnęła z całych sił. Usłyszała, jak Jack syknął, ale to wszystko. Nie

wydał żadnego innego dźwięku: krzyku czy jęku. Strzała wyszła z

ramienia gładko, na zielonym płaszczu z najdelikatniejszej wełny

pojawiła się w tym miejscu niewielka plama krwi, znacznie mniejsza,

niż Thea się obawiała.

- Jedno z najpiękniejszych dzieł Westona zrujnowane - zauważył

Jack obojętnie. - Nigdy mi tego biedak nie wybaczy. Panno Shaw,

background image

użyczyłaby mi pani kawałka halki dla zatamowania krwi? To bodaj

jedyna okazja, kiedy śmiem prosić, żeby pani dobrowolnie pozbyła się

części ubrania...

Thea powściągnęła uśmiech. Pokpiwania Jacka sprawiły, że czuła

się znacznie raźniej i pewniej, były widomym znakiem, że Merlin nie

zamierza żegnać się z życiem.

- Bardzo się cieszę, że doszedł już pan do siebie, skoro stroi pan

sobie ze mnie żarty - powiedziała. - Chętnie oddam panu kawałek

halki, ale przecież nie całą, bo to jedyna, jaką mam.

- Kupię pani inną, jeśli przyjmie pani ode mnie tak osobisty

prezent. - Jack z lekkim uśmiechem patrzył, jak Thea podciąga

spódnicę i pospiesznie odrywa pasek materiału z halki. - Proszę zrobić

z jednego paska coś na kształt małej poduszeczki, przyłożyć do rany i

owiązać drugim paskiem - instruował swoją sanitariuszkę.

- Jest pan bardzo pomysłowy i zaradny, milordzie - pochwaliła go

Thea, idąc za wskazówkami.

Bardzo ją zaskoczył, ale tego nie chciała przyznać głośno. Takie

trzeźwe, nacechowane rozsądkiem postępowanie zupełnie nie

pasowało do wizerunku światowego nicponia i łajdaka, za jakiego

miała Merlina.

- Nauczyłem się radzić sobie w potrzebie, kiedy wojowałem na

Półwyspie Iberyjskim. Pani halka to doskonały materiał na szarpie,

panno Shaw, w porównaniu z tym, czym musiałem zadowalać się

wówczas.

background image

- Był pan na półwyspie? - zapytała Thea, tym razem nie kryjąc

zdumienia. - Nie przypuszczałam... Bertie o tym nie wspominał.

Jack odwrócił głowę i patrzył, jak Thea niewprawnymi ruchami

opatruje mu ramię. Musnął niechcący jej dłoń i Thea omal nie

skoczyła na równe nogi, ale szybko się opanowała i dalej walczyła z

opatrunkiem. Nie chciała, żeby zbyt szybko i łatwo przejrzał jej

słabości.

- Trochę mocniej, jeśli mogę prosić, panno Shaw.

Na szczęście Jack nie dostrzegł chyba jej zmieszania, chociaż

wyjątkowo dużo widział jak na człowieka, który właśnie został

ugodzony strzałą, a potem uderzył głową o kamień, tracąc

przytomność. Wpatrywał się w Theę przez cały czas, nie spuszczał z

niej ani na chwilę wzroku. Było bardzo to krępujące i denerwujące.

- Wielu rzeczy jeszcze o mnie pani nie wie, panno Shaw. Czy

Bertie często o mnie opowiadał?

- Bez przerwy - odparła Thea żywo, wiążąc przy tym bandaż. -

Wręcz zanudzał nas opowieściami na pański temat. Gotowe. Teraz

spróbujemy przejść do domu. Niech pan oprze się na moim ramieniu.

Przykro mi, ale nie mamy służących, którzy mogliby pana zanieść...

- Nie ma potrzeby, panno Shaw - odparł Merlin. - Aczkolwiek

dziękuję za dobre chęci. Aha, coś mi się wydaje, że poczciwy doktor

przyjechał. Widzę, że jest z nim mój lokaj, Hodges.

Thea podniosła głowę. Przez podjazd szedł szybkim krokiem Ned,

prowadząc doktora Rylanda i krępego mężczyznę o cierpiętniczym

wyrazie twarzy, który niósł torbę podróżną. Thea odniosła wrażenie,

background image

że lokaj zwykł znajdować swojego pana w rozmaitych nietypowych

sytuacjach,

i

rozważał

właśnie,

jak

tym

razem

ratować

nieobliczalnego markiza.

Ned podał jej rękę i Thea dźwignęła się z ziemi, prostując

zesztywniałe członki. Doktor Ryland i Hodges pomogli Merlinowi

podnieść się, po czym poprowadzili go powoli w stronę Oakmantle

Hall.

Dziwnie było Thei patrzyć, jak Jack wraca do tego samego domu,

z którego zaledwie dwadzieścia minut wcześniej wyrzuciła go z

hukiem. Prawdę mówiąc, nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy

smucić, że tak trudno jej uwolnić się od Merlina. Jednego była pewna:

musi się go pozbyć raz jeszcze, i to szybko.

Nie chciała, by odgadł, jak bardzo wstrząsnął nią fatalny

wypadek, ani żeby odkrył, że obudziła się w niej opiekuńczość.

Naprawdę musiała wziąć się na odwagę, żeby wyciągnąć mu strzałę z

ramienia, i tym bardziej podziwiała Jacka za stoicką postawę, z jaką

przyjmował jej niezdarne zabiegi, mające przynieść mu ulgę w

cierpieniu.

Nie, Jack Merlin na pewno nie był światowym ladaco.

Rzeczywiście niewiele o nim jeszcze wiedziała i nie była pewna, czy

zgłębianie wiedzy na temat markiza jest zajęciem bezpiecznym.

W domu czekał ją kolejny dylemat. Doktor Ryland uparł się, że

markiza należy bezzwłocznie położyć do łóżka. Thea, chcąc nie

chcąc, oddała mu własną sypialnię, innego wyjścia nie było.

Zaprowadziła panów na górę, po czym poszła szukać Clementine.

background image

Chciała sprawdzić, czy siostra już się uspokoiła po wypadku, czy

też nadal biadoli. Zastała Clemmie w kuchni; panna raczyła

gospodynię opowieścią o tym, jak to ustrzeliła z łuku markiza. Kiedy

Thea weszła, przerwała stropiona.

- Napije się pani herbaty? - zaproponowała pani Skeffington

skwapliwie i przesunęła dzbanek w stronę Thei.

Przyda mi się łyk herbaty po tych dramatycznych przejściach,

pomyślała Thea, siadając za stołem i przyjmując z wdzięcznością

filiżankę z rąk gospodyni. Clementine wróciła do swojej opowieści.

Trajkotała jak najęta. Thea się nie wtrącała. Wiedziała, że siostra w

ten sposób odreagowuje wstrząs, i postanowiła pozwolić jej się

wygadać, odkładając na później burę, na którą Clemmie bez wątpienia

zasłużyła.

Wsparła brodę na dłoni i siedziała w milczeniu. Czuła się

zmęczona i rozbita. Całe zajście z markizem obudziło w niej poczucie

bezradności czy też bezbronności. Nie chciała Jacka Merlina w swoim

domu, ale nie dlatego, że żywiła doń antypatię. Owszem, wiedziała, że

powinna go znienawidzić po tym, co zaszło między nimi tego

popołudnia. Tymczasem odkryła, że zaczyna lubić tego człowieka, i to

zupełnie wytrąciło ją z równowagi.

Jack był zbyt atrakcyjny, a jego obecność zakłócała spokój ducha

Thei. Powinien jak najszybciej wyjechać z Oakmantle. Jak tylko

doktor skończy go badać, Thea zażąda, żeby markiz albo wracał do

gospody „Pod Owcą i Królikiem", albo jechał prosto do Londynu.

Niech się zabiera w diabły, wszystko jedno dokąd.

background image

Jack należał do ludzi, którzy pochwycą całą rękę, gdy dasz im

palec, i wypadek na pewno nie osłabił w nim tej cechy.

- Nic wielkiego - uspokajał doktor Theę, kiedy pół godziny

później usiedli we dwoje w bibliotece. - Guz na głowie i płytka rana

od strzały, poza tym żadnych obrażeń. Nie ma wstrząśnienia mózgu,

wszystko w normie, o ile mogłem się zorientować. Pod pani troskliwą

opieką w tydzień stanie na nogi.

Thea patrzyła na doktora bez słowa. Nie pomyślała, że Jack może

zaziębić się na deszczu. Niepotrzebnie czekała, zwlekała. Ale żeby

miał teraz kurować się w jej domu, w dodatku w jej własnym łóżku!

- On nie może tu zostać! - zawołała wzburzona. - Drogi doktorze

Ryland, to nie przystoi! W domu nie mieszka nikt poza moją rodziną i

panią Skeffington. Niech pan dopilnuje, żeby przeniósł się do

gospody.

Doktor Ryland dopił wino i odstawił kieliszek na stolik, po czym

pokręcił głową.

- Teraz nie wolno go przenosić, moja droga. Po pierwsze rana po

strzale, po drugie głowa, po trzecie deszcz. Nie, wszystko to razem

sprawia, że markiz musi pozostać w łóżku i na razie nie ruszać się z

Oakmantle. Przenosiny mogłyby wpłynąć na pogorszenie jego stanu.

- Co w takim razie robić?

- Pozostawić go przez kilka dni w spokoju i obserwować, jak

szybko wraca do zdrowia - odparł doktor. - Poza tym, czy

powierzyłaby pani, droga panno Shaw, lorda Merlina opiece pani

Prosper? Wie pani przecież, że ta kobieta ma dwie lewe ręce, niczego

background image

nie potrafi zrobić jak należy, na niczym się skupić. Zmarnowałaby

biedaka w tydzień.

Thea uśmiechnęła się niewesoło. Pani Prosper, osoba niezwykle

prostacka, świetnie nadawała się na szynkarkę i wiedziała, jak sobie

radzić z wiejskimi pijaczkami, ale to były wszystkie jej talenty. Nie

miała za grosz cierpliwości i gotowała wręcz okropnie.

Mimo wszystko Thea czuła się niezręcznie. Nie chciała okazać się

niegościnna, ale nie mogła wytłumaczyć doktorowi Rylandowi, że jej

opory wobec perspektywy zatrzymania Jacka w Oakmantle nie

wypływały ani z poczucia, co wypada, a co nie wypada, ani z obawy

przed kosztami. Chodziło o samego Jacka i o to, jakie uczucia w niej

wywoływał.

- Poza tym - ciągnął doktor pogodnie, zbierając się do wyjścia -

będzie pani miała do pomocy lokaja markiza, Hodgesa. Wydaje się

bardzo poukładany. Jest na służbie u markiza od dziesięciu lat. -

Ramiona mu zadrgały jak od tłumionego śmiechu. - Do pioruna,

czego on musiał się przez ten czas napatrzyć.

Thea odprowadziła doktora do drzwi, odebrała od niego solenną

obietnicę, że zajrzy następnego dnia, po czym poszła na górę

zobaczyć, jak się miewa jej nieproszony i niechciany gość. Już

podniosła dłoń, by zapukać do drzwi, kiedy z sypialni doszły ją

podniesione głosy. Zamarła i zaczęła nasłuchiwać.

- I co myślisz o tym domu, Hodges? - rozległ się głos Jacka,

rześki, jakby nie zdarzył się wypadek. - Malowniczo tu, co? Chyba

zmienię zdanie na temat wsi.

background image

- Bardzo miłe miejsce, milordzie - przytaknął lokaj zgodnie.

- Tak jak i sama panna Shaw - dodał Jack. - Te jej staroświeckie

poglądy, ta cudaczna suknia, zupełnie jak z balu przebierańców!

Thea spojrzała po sobie. Zrozumiałaby, że Jack mógł wziąć

suknię ślubną za kostium, ale szary muślin? Zjeżyła się.

- Wydaje się bardzo miłą i dobrze ułożoną damą - powiedział

Hodges.

Thea usłyszała przeciągłe ziewnięcie Jacka.

- A jaka przy tym śliczna, chociaż z opowiadań Bertiego wnoszę,

że sytuacja przedstawia się cokolwiek inaczej, niż to sobie wyobrażał

mój ojciec.

- W rzeczy samej, milordzie. - W głosie lokaja zabrzmiała

wyraźna dezaprobata. - Trudno sobie wyobrazić, by taka dama jak

panna Shaw chciała usidlić dżentelmena i zmuszać go do małżeństwa.

Thea wciągnęła gwałtownie powietrze, oblała ją fala gorąca. A

więc oto, co pomyślał książę Merlin, kiedy usłyszał o jej ślubie z

Bertiem. Zrobiło się jej jeszcze bardziej gorąco, gdy skonstatowała, że

książę wcale nie był daleki od prawdy.

Usłyszała hałas, oprzytomniała i zapukała głośno. Głosy

natychmiast zamilkły i Hodges otworzył drzwi. Miała wrażenie, że

jest trochę speszony.

- Witam, proszę pani. - Przemknął obok niej. - Przepraszam,

zostawię panią samą z jego lordowską mością. Zapewne woli pani

rozmawiać z nim w cztery oczy.

background image

Thea zdecydowanie nie wolała, ale było za późno, żeby zatrzymać

Hodgesa; był już na schodach. Weszła do pokoju, zostawiając drzwi

szeroko otwarte.

Jack siedział w łóżku, oparty o poduszki. Wyglądał trochę

komicznie w starej koszuli ojca Thei. Najwidoczniej nie miał w torbie

podróżnej rzeczy tak niezbędnej jak nocne odzienie. Być może w

ogóle nie używał czegoś takiego, przemknęło Thei przez głowę, lecz

natychmiast odgoniła tę nieprzyzwoitą myśl.

Niestety,

stara

koszula

niewiele

skrywała,

przeciwnie,

uwydatniała tylko imponującą muskulaturę lordowskiego torsu. Thea

szybko odwróciła wzrok, mówiąc sobie w duchu, że nie muskulatura

Jacka powinna ją obchodzić, tylko jego stan ogólny oraz temperatura.

Tymczasem to jej podnosiła się temperatura w obecności Jacka.

Uśmiechnął się do niej i Thei zrobiło się jeszcze bardziej gorąco.

Najchętniej okręciłaby się teraz na pięcie i uciekła; z trudem się

powstrzymała, by tego nie uczynić.

- Przykro mi, że jestem dla pani ciężarem, panno Shaw -

przemówił grzecznie Jack. - Postaram się sprawiać jak najmniej

kłopotów.

Thea bardzo w to wątpiła.

- A mnie przykro, że moja siostra pana trafiła - odparła tym

samym poprawnym tonem. - Doprawdy fatalny wypadek.

Jack uśmiechnął się.

- Tak, trochę nietypowe zachowanie, strzelać do gości, ale nie

powinno mnie to dziwić, jesteście nietypową rodziną. - Uśmiech

background image

zniknął z ust Jacka i Thea miała wrażenie, że dostrzegła na jego

twarzy zakłopotanie. - Mówiłem zupełnie poważnie, panno Shaw. Nie

chcę sprawiać kłopotów, przede wszystkim zaś nie chcę być dla pani

ciężarem... finansowym. - Spojrzał jej w oczy i szybko odwrócił

wzrok. - Proszę wybaczyć, że poruszam tak delikatny temat.

- Nie trzeba przepraszać, milordzie - rzuciła Thea ostro. - Nie

minęły dwie godziny od czasu, gdy proponował mi pan pokaźną

sumę. Gwinee, które pan zostawił, pokryją z naddatkiem wszystkie

koszty związane z pobytem w Oakmantle. Jest tego dość, żeby

zapewnić najlepszą opiekę medyczną.

Jack skrzywił się.

- Touche, panno Shaw. Jeszcze raz proszę o wybaczenie. Nie

miałem prawa wyobrażać sobie, że znam pani cenę. Wykazałem

karygodny brak delikatności.

Thea zmrużyła oczy. Nie podobały się jej implikacje tego

stwierdzenia.

- Wydaje mi się, że jasno się wyraziłam, milordzie. Nie jestem do

kupienia.

- Proszę tak nie mówić, panno Shaw. Może być pani cenniejsza

od brylantów, ale każdą rzecz można kupić, nawet niewinność. To

tylko kwestia znalezienia odpowiedniego środka płatniczego.

- Mam rozumieć, że znajdzie pan odpowiedni... środek płatniczy?

Jest pan o tym przekonany?

Jack zaśmiał się.

background image

- To nie powinno nastręczać specjalnych trudności. Bertie trochę

mi opowiadał o pani położeniu. Mówił, że dla rodziny gotowa jest

pani uczynić wszystko. Weźmy pani brata... Ned, jeśli się nie mylę?

Chce zostać żołnierzem. Przydałoby się znaleźć mu miejsce w dobrym

regimencie, a na to trzeba mieć wpływy i pieniądze. Z moimi

koneksjami jestem w stanie załatwić mu to od ręki. - Kpił sobie z niej

w żywe oczy. - Widzi pani, panno Shaw, jak łatwo jest znaleźć słabe

punkty i umieć je wykorzystać...

Thea trzęsła się ze złości. Najpierw zaplotła dłonie, po chwili

jednak założyła ręce do tyłu. Nie uderzy przecież rannego.

- Przekupstwo zawsze pozostanie przekupstwem, lordzie Merlin,

jakkolwiek by pan je nazywał. To na mnie nie działa. I wątpię, by

cokolwiek komukolwiek był pan w stanie załatwić, jeśli przyduszę

pana poduszką.

Jack uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nachylił się lekko w stronę

Thei.

- Bardzo dobrze, panno Shaw. Co powie pani na zakład? Żadnego

przekupstwa, żadnego szantażu. Tylko moje doświadczenie przeciwko

pani zasadom.

Thea posłała mu pełne wzgardy spojrzenie.

- To będzie łatwe, milordzie. Pański urok nie jest aż tak

nieodparty.

Jack przechylił głowę.

- Chciałbym bardzo, żeby mi pani tego dowiodła - rzekł lekkim

tonem. - Jakie to pikantne, niewzruszona cnota przeciwko...

background image

- ...zepsuciu - dokończyła za niego Thea. - Nie mogę uwierzyć, że

jest pan całkiem wyzuty z zasad moralnych, milordzie. Jakież to

przykre.

Jack zaśmiał się.

- Może pani mnie uratuje i nawróci na drogę cnoty, moja słodka

Theodosio.

- Widzę, że już zaczyna pan batalię - powiedziała Thea ostrym

tonem - ale ostrzegam, mam się na baczności, milordzie.

- To dobrze. - Nie wiedziała nawet, kiedy Jack ujął jej dłoń i jego

dotyk uczynił poważne wyłomy w pozycjach obronnych Thei.

Wyrwała rękę i poprawiła pościel, choć wcale tego nie wymagała.

Thea po prostu musiała się czymś zająć, by pokryć zmieszanie.

Liczyła na to, że Jack wreszcie się zmęczył i nie będzie ciągnął

rozmowy, niestety, wypadek nie osłabił go ani trochę.

- Bardzo nietypowe domostwo - zmienił temat. - Nikt starszy z

wami nie mieszka? Jacyś krewni, opiekunowie?

Thea przybrała pełną godności minę.

- Nie, milordzie. Jestem wystarczająco dorosła, żeby być panią

domu.

- W świetle naszej konwersacji myślałem raczej o względach

przyzwoitości...

- Och, wszyscy w okolicy znają mnie jako szanującą się starą

pannę - oznajmiła Thea z przekonaniem.

Jack się zaśmiał.

background image

- Nie wątpię, ale koronkowy czepeczek nie czyni pani starą,

chociaż jesteś ewidentnie panną. Musiała pani zawzięcie się bronić

przed nieodpowiednimi adoratorami.

- Wcale nie, mój panie. - Thea z nadmierną energią zabrała się za

wzruszanie poduszek. - W każdym razie nie musiałam, dopóki pan się

tu nie pojawił. Żyjąc na wsi, nie wystawiam się na niepotrzebne

niebezpieczeństwa i, jak już powiedziałam, cieszę się w okolicy

nieposzlakowaną opinią. Poza tym mam panią Skeffington i jej

wsparcie.

- Ach, ta straszna kobieta, która jest gospodynią? Nie znalazłem

chyba uznania w jej oczach?

- I trudno się dziwić - odparła Thea kąśliwie. - Skeffie to kochana

osoba. Opiekuje się nami od śmierci naszego ojca.

- Tak... - Jack na moment spoważniał, opuściła go wesołkowatość.

- Słyszałem, że pan Shaw zmarł ledwie sześć miesięcy temu. Moje

wyrazy współczucia.

Słowa Jacka zabrzmiały szczerze i Thea poczuła bolesny ucisk w

gardle. Żałowała, że w ogóle poruszyła ten temat. Jack zbijał ją z

tropu: raz nie do zniesienia arogancki, to znów delikatny i pełen

wyczucia. Podejrzewała mgliście, że to element jego strategii

uwodzenia.

Chce uśpić jej czujność, wmówić jej, że ostatecznie nie jest wcale

taki zły, jak się wydaje. Chce przebić się przez jej, już mocno

nadwątlone, pozycje obronne, przypuścić atak na zasady, w końcu

uwieść bez skrupułów.

background image

Theę przeszedł dreszcz na samą tę myśl i nie był to dreszcz

zgrozy. Zaczęła z niezwykłą gorliwością porządkować rzeczy

ustawione na szafce nocnej.

- Dziękuję, milordzie.

- Wypadek na polowaniu, jak rozumiem - ciągnął Jack. - Proszę

wybaczyć, jeśli mój własny wypadek obudził bolesne wspomnienia.

Thea spojrzała na niego i szybko odwróciła wzrok. Nie chciała

mówić, że dlatego tak trudno było jej wyciągnąć strzałę z ramienia

Jacka, bo pamiętała jeszcze aż nazbyt dobrze, jak usiłowała tamować

krew płynącą z ojcowskich ran. Nie chciała się przed nim wynurzać,

opowiadać o sprawach najbardziej osobistych. Gwałtownie przeszła

na inny temat:

- Wygodnie panu tutaj, milordzie?

Jack gładko przyjął zmianę przedmiotu rozmowy, chociaż Thea

czuła, że doskonale zdaje sobie sprawę z powodów tej zmiany.

Wpatrywał się w nią tym swoim przenikliwym wzrokiem, który

zdawał się przeszywać ją na wskroś. Powinna mieć się na baczności

przed tym wszystkowidzącym spojrzeniem.

Raptem w oku Jacka zapaliły się przekorne iskierki, co jeszcze

bardziej wytrąciło ją z równowagi.

- Dziękuję, bardzo mi wygodnie. To niezwykle miły pokój. Pani,

jak się domyślam. Jeśli chce pani go ze mną dzielić...

Thea zacisnęła usta. Jack flirtujący był tak samo niebezpieczny i

denerwujący jak Jack przenikliwy.

background image

- Zabiorę tylko najpotrzebniejsze rzeczy, milordzie - odparła z

naciskiem - i zostawię pana samego. Może uda się panu zasnąć.

Cały czas czuła na sobie jego spojrzenie, kiedy krzątała się po

pokoju. Zbierała flakoniki z toaletki, wyjmowała ubrania z szafy.

Zawahała się przez moment, czy otworzyć komodę, gdzie trzymała

bieliznę, ale nie miała wyboru. Z naręczem rozmaitych fatałaszków,

pończoch i koszulek przemknęła koło łóżka, zmierzając ku drzwiom.

- Nie ma się czego wstydzić, panno Shaw, że zobaczyłem kilka

sztuk bielizny - odezwał się Jack. - Widziałem już w życiu rzeczy

bardziej wstrząsające.

- W to nie wątpię, mój panie - prychnęła Thea, usiłując ukryć

garderobę za plecami, co skończyło się fatalnie, bo większość rzeczy

rozsypała się na dywaniku koło łóżka.

- Pani bielizna jest o wiele przyzwoitsza niż ta, którą zwykłem

widywać - ciągnął Jack. - Chociaż mogę sobie łatwo wyobrazić, jak

by pani wyglądała w czymś... bardziej prowokującym.

- Proszę nie wysilać tak swojej wyobraźni. - Thea posłała mu

lodowate spojrzenie. - To zachowanie jest oburzające, mój panie.

- Z panią tak uroczo można się przekomarzać. Czuję, że długo

będę wracał do zdrowia, na tyle długo, że zanim całkiem ozdrowieję,

zdołam panią nakłonić, byś podzieliła ze mną nie tylko swoje

bieliźniane sekrety...

- Prędzej będzie pan dzielił fosę z łabędziami niż łoże ze mną.

Thea dała ujście złości, wychodząc szybko z pokoju i trzaskając

drzwiami. Zaczęło jej to wchodzić w nawyk, a był to nawyk groźny,

background image

bo dom był stary, zaniedbany i za którymś trzaśnięciem drzwiami

ściany mogły popękać.

Słyszała jeszcze na korytarzu denerwujący śmiech Jacka i z

przygnębieniem myślała o tym, że jeszcze przez tydzień będzie

musiała znosić jego obecność. Coś jej mówiło, że lord Merlin będzie

bardzo trudnym pacjentem, a do tego ten zakład.

Thea zatrzymała się, oparła o ścianę, zamknęła oczy. To, że

przyjęła zakład, nie miało absolutnie żadnego znaczenia, bo Jack i tak

próbowałby ją uwieść. Dla zabawy, dla samej przyjemności

polowania. Thea zwiesiła bezradnie ramiona. Nie była pewna, czy

potrafi mu się oprzeć.

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Nie utrzymasz lorda Merlina zbyt długo w łóżku.

Thea drgnęła, książka zsunęła się jej z kolan. Clementine nie

mogła o tym wiedzieć, ale jej słowa natychmiast wywołały

najrozmaitsze wizje w umyśle starszej siostry.

Thea od trzech dni pielęgnowała Jacka i był to absolutny czyściec,

nawet nie dlatego, że był trudnym pacjentem, czego wcześniej się

obawiała, ale dlatego, że jego obecność fatalnie na nią działała,

odbierała jej spokój i przytłaczała. Sprawdzały się jej najczarniejsze

obawy, ba, było jeszcze trudniej, niż mogła wcześniej przypuszczać.

Jack rzeczywiście się przeziębił, trochę gorączkował, ale kiedy

temperatura spadła, własne towarzystwo zaczęło go nudzić i stał się

ogromnie rozmowny. Zasypywał Theę dociekliwymi pytaniami na

background image

każdy niemal temat, wystawiając na ciężką próbę jej poglądy, opinie i

przekonania. Od śmierci ojca przed nikim nie musiała się tak

opowiadać jak teraz przed nim.

Ich potyczki słowne przypominały jej dyskusje, które odbywała z

ojcem, były jednak o wiele bardziej stymulujące i ekscytujące.

Dawała się wciągać w konwersację, żywo argumentowała, a kiedy

pierwszy ferwor mijał i podnosiła głowę, napotykała spokojne,

uważne

spojrzenie

Jacka.

Obserwował

niczym

badacz

eksperymentator.

Traciła wtedy wątek, myśli się gmatwały, oblewała się pąsem, a

markiz nie przestawał wpatrywać się w nią, jakby czytał w jej

myślach. Ona też poznawała Jacka. W pewnym momencie

zorientowała się, że założenia, jakie sobie poczyniła na temat jego

osoby i stylu życia, nie są warte funta kłaków: żadne się nie ostało.

No, z wyjątkiem jednego. Nadal była głęboko przekonana, że jest

niebezpieczny i że przy pierwszej nadarzającej się okazji pokazałby

prawdziwe oblicze.

Cały czas pamiętała o zakładzie. Nie wracali do tego w

rozmowach, ale niepokojąca myśl pozostawała, zawsze obecna,

dręcząca. To, że Jack nie próbował jej uwodzić, nie wykonał w tym

kierunku żadnego gestu, wzmagało tylko jej niepokój. Nie mogła mu

ufać.

Sama obecność markiza nastręczała jej nie lada rozterek. Szybko

zrezygnowała z pielęgnowania go, zostawiając ten obowiązek

Hodgesowi, który jak nikt potrafił zadbać o swojego pana, a przy tym

background image

z wyjątkową łatwością zadomowił się w Oakmantle. Stał się niemal

członkiem rodziny.

Zaprzeszłej nocy Thea usłyszała jakiś odgłos dochodzący z

korytarza. Pewna, że to Daisy znowu chodzi we śnie, wstała, by

sprawdzić, co się dzieje. Natknęła się na rozgorączkowanego Jacka.

Gdyby nie chwyciła go w porę, spadłby niechybnie ze schodów.

Musiała działać błyskawicznie, nie zdążyłaby zawołać Hodgesa.

Odprowadziła chorego do łóżka. Padł na pościel na wpół

przytomny i pociągnął ją ze sobą. Dobrą chwilę trwało, zanim

uwolniła się z jego ramion, ale też czyniła w tym kierunku dość

umiarkowane wysiłki, bo bliskość Jacka okazała się bardzo

podniecająca.

Ten incydent wytrącił ją jeszcze bardziej z równowagi. Gdyby nie

wiedziała, że Jack gorączkuje, mogłaby przysiąc, że zrobił to

umyślnie. Jednak markiz był w malignie, nie miał świadomości tego,

co się z nim dzieje, ani kiedy padał na łóżko, ani potem, gdy

obmywała mu delikatnie twarz zimną wodą.

Thea wróciła do siebie i długo potem leżała, nie mogąc usnąć,

dręczona wspomnieniem jego dotyku i zapachu skóry, ciepła jego

ciała. Po tym zajściu przez dwa dni nie zaglądała do Jacka, nie miała

odwagi. Nachyliła się, podniosła książkę i spojrzała znad okularów na

siostrę.

- Co masz na myśli, Clemmie? Nie trzymam markiza Merlina w

łóżku przemocą....

background image

- Phi. - Clementine wyraziła swoją opinię. Thea nawet nie

próbowała zwracać jej uwagi. - Akurat. Przekonałaś Hodgesa, że

markiz powinien jeszcze leżeć, chociaż doktor Ryland powiedział, że

może już wstać. Zamknęłabyś go na klucz, gdybyś mogła. Boisz się,

co będzie, kiedy markiz podniesie się z łóżka i zacznie buszować po

domu, ot co.

- Przedziwnego języka używasz, siostrzyczko. Nie wiem, czy to

najlepsze określenie, zważywszy reputację markiza - odparła Thea,

powstrzymując chichot. - Mówisz o nim jak o dzikim zwierzu, który

zagraża bezpieczeństwu domowników.

- Tylko twojemu, siostro - stwierdziła Clementine najspokojniej w

świecie. - Wiesz, że ma cię na oku.

- Nic mi o tym nie wiadomo - obruszyła się Thea, zachodząc w

głowę, jak Clemmie odgadła prawdę. - Nie chcę tylko, żeby lord

niepotrzebnie się forsował. Powinien oszczędzać siły. Kiedy

wydobrzeje, wyjedzie stąd natychmiast. Proste.

Clemetine mruknęła coś pod nosem, co brzmiało jak „banialuki",

jeśli nie gorzej, ale Thea udała, że nie słyszy, i z pełną godności miną

wróciła do czytania. Po chwili westchnęła i opuściła książkę na

kolana.

- To śmieszne! Czytam i czytam o różnych sposobach

zdobywania pieniędzy i w każdym widzę błąd. Jeśli tak dalej pójdzie,

Harry zostanie kominiarczykiem, Clara i Daisy będą sprzedawać

kwiaty na ulicy, ja i ty będziemy uczyć rozpuszczone bachory czytać i

pisać, a Ned zostanie kancelistą u podejrzanego prawnika.

background image

Clementine odłożyła książkę na cokolik, na którym stała jedna z

licznych rzeźb, tak ukochanych przez nieboszczyka pana Shaw. Rzecz

ciekawa, była to powieść pani Kitty Cuthbertson „Santo Sebastiano",

a nie ulubiona rozprawka Clementine pióra Mary Wollstonecraft

„Prawa kobiet".

Theę zaintrygowało, że siostra nagle zagustowała w romansach,

miała jednak nadzieję, że ta zmiana upodobań nie wynika z

zainteresowania

Clemmie

markizem,

bo

to

dodatkowo

skomplikowałoby już i tak trudną sytuację. Z własnymi

niepożądanymi emocjami Thea jeszcze była w stanie sobie poradzić, z

uczuciami Clementine nie miała siły się zmierzyć.

- Może to nie takie straszne pracować na własne utrzymanie -

odezwała się Clementine. - Tyle że Harry jest już za duży na

kominiarczyka i ani chybi utknąłby w kominie, a Clara zaczyna

kichać na sam widok kwiatów...

- Bierzesz moją opinię zbyt dosłownie - zauważyła Thea. - Coś na

pewno wymyślę, nawet jeśli miałyby to być tylko poduszeczki z

lawendą albo galaretki owocowe. Och, gdybyśmy miały coś

wartościowego, co mogłybyśmy sprzedać.

Wzięła głęboki oddech. Za nic nie chciała dawać siostrze do ręki

dodatkowych argumentów na potwierdzenie opinii, jakoby obecność

markiza w ich domu wytrącała ją z równowagi. Ponownie zerknęła na

książkę.

- Co myślisz o pisarstwie pani Cuthbertson, Clemmie? Zwykle

czytasz znacznie poważniejsze rzeczy.

background image

- Całkiem przyjemna lektura. Hodges mi ją polecił. On bardzo

lubi czytać współczesne romanse, ale dla mnie za dużo tu

sentymentalnych partii. - Zaśmiała się. - Bohater nic tylko pada do

stóp heroinie. W takiej pozycji musi być okropnie niewygodnie.

Moim zdaniem przecenia się romanse. Wiesz, dochodzę do wniosku,

że jednak powinnaś była wyjść za pana Pershore'a.

Jack obudził się nagle, nie bardzo wiedząc, gdzie się znajduje.

Przez chwilę leżał bez ruchu, wpatrując się w mdły płomień świecy i

zniszczone kotary przy łóżku. Za oknem zapadał zmierzch.

Markiz uświadomił sobie, że przebywa w Oakmantle Hall prawie

od tygodnia. Co prawda, gorączka go nie zmogła, ale głodowa dieta

gotowa go wykończyć. Lada dzień.

Pierwszego wieczoru po wypadku Thea posłała mu przez

Hodgesa talerz kleiku, który natychmiast odesłał z powrotem do

kuchni, żądając butelki porto i porządnego kawałka wołowiny.

Dziesięć minut później kleik pojawił się znowu, tym razem

przyniesiony osobiście przez Theę: powiedziała mu jasno i wyraźnie,

że musi zjeść, co przygotowała, jako że nic innego nie dostanie.

Chcąc nie chcąc, Jack przełknął kleik. Następnego dnia było

niewiele lepiej: dostał cienką zupkę. Jeszcze następnego musiał

zadowolić się chlebem z serem i już zaczął się zastanawiać, czy Thei

nie stać na nic więcej, pomimo że jego złote gwinee zasiliły budżet

domowy Oakmantle.

Hodges wyjaśnił mu, że tak właśnie pani Skeffmgton wyobraża

sobie zdrową dietę dla rekonwalescenta, ale ten argument go nie

background image

przekonał. W każdym razie, czy to z powodu nader skromnych

posiłków, do czego jego organizm nie był przyzwyczajony, czy to z

racji obrażeń odniesionych w wypadku, nie był w stanie podnieść się z

łóżka i ta jego słabość napełniała go prawdziwym niesmakiem.

Był też mocno rozczarowany, bo Thea od dwóch dni się nie

pokazała. Odprowadzała doktora na górę, kiedy ten przychodził z

wizytą, Jack słyszał ich głosy z korytarza, ale nie wchodziła do

pokoju.

Nie pojawiała się od tamtej nocy, kiedy to w ostatniej chwili

uratowała go przed upadkiem ze schodów. Pomimo że miał gorączkę,

pamiętał tamto spotkanie w każdym szczególe: miękkość ciała Thei

pod jego ciężarem, słodki zapach lawendy bijący z jej sukni i włosów,

jej powolne, jakby niechętne uwalnianie się z jego ramion...

Uśmiechnął się nieznacznie. Był zbyt chory, żeby wykorzystać

sytuację, a szkoda, ale nie aż tak chory, by nie docenić uroku tamtej

chwili. Tyle tylko, że Thea od tamtej pory już się u niego nie pojawiła.

Może uznała, że nie wypada, a może była zbyt zakłopotana tym, co

zaszło między nimi.

Bez względu na powód, Jack czuł się mocno zawiedziony.

Pragnął ją widzieć, chciał z nią rozmawiać. Tęsknota zaiste niezwykła

u nicponia i hulaki. Musiał jednak przyznać, jeśli chciał być ze sobą

szczery, że brak mu bardzo ich dyskusji, w których poruszali

najrozmaitsze tematy, od życia towarzyskiego londyńskiej socjety po

dramaty Szekspira.

background image

Nigdy wcześniej nie stawał do słownych potyczek z kobietą

myślącą niezależnie, wyedukowaną i stwierdzał, że to bardzo

stymulujące doświadczenie, prawie tak stymulujące jak trzymanie

Thei w ramionach. Może przyniesie mu jedzenie dzisiejszego

wieczoru...

Na myśl o jedzeniu aż usiadł i przetarł oczy. W nogach łóżkach

siedział aniołek. Jack przez sekundę zastanawiał się, czy przypadkiem

nie umarł we śnie i czy anioł nie jest bezpośrednim efektem spożycia

pewnej ilości brandy z butelki, którą na jego wyraźnie żądanie

przeszmuglował do pokoju Hodges.

Kiedy uważniej przyjrzał się aniołkowi, zauważył, że niebiańska

istota ściska w dłoniach mocno sfatygowaną wełnianą owieczkę i

wygląda na jakieś pięć lat. Bardzo przy tym podobna do Thei, można

rzec - jej miniaturowa wersja: te same mocno skręcone loki, te same

ogromne błękitne oczy. Być może Thea tak właśnie wyglądała jako

dziecko, a może dziecko Thei tak właśnie będzie wyglądało.

Jack poczuł ucisk w piersi na tę myśl. Dziecko z jasnymi lokami i

uśmiechem cherubinka...

Skrzywił się. Choroba uczyniła go obrzydliwie sentymentalnym.

- Hej - powiedział anioł.

- Hej - odpowiedział Jack.

- Thea mówi, że z tobą są same kłopoty - oznajmił anioł z

powagą, utkwiwszy w nim błękitne spojrzenie. - Powiedziała, że nie

wolno nam tu przychodzić.

background image

Jack poczuł się głęboko dotknięty. Czy Thea rzeczywiście miała

go za potwora, przy którym jej rodzeństwo może być narażone na Bóg

wie jakie niebezpieczeństwa? Jego siostry twierdziły, że jest aż nazbyt

pobłażliwym wujem, chociaż nigdy nie myślał o własnym

przychówku. Aż do tej chwili.

Uśmiechnął się do dziewczynki.

- Ty pewnie jesteś Daisy.

Skinęła głową i dalej się w niego wpatrywała, jakby próbowała

ocenić, z kim ma do czynienia.

- Skoro siostra zabroniła ci przychodzić do mnie, co tutaj robisz?

Milczenie, chwila zastanowienia.

- Chciałam sama się przekonać - oznajmiła Daisy z powagą.

Jack uśmiechnął się szeroko. Najwyraźniej nie tylko Clementine

przejęła filozofię niezależności od matki. Thea prawdopodobnie nie

zdawała sobie sprawy, że jej obecne kłopoty z siostrami to drobiazg

wobec tego, co czekało ją w przyszłości.

- I co myślisz?

Daisy nie spieszno było dzielić się opinią. Nie przestawała

wpatrywać się w Jacka błękitnymi jak chabry oczami.

- Ładnie wyglądasz - stwierdziła w końcu Daisy, uśmiechnęła się

słodko i przysunęła do Jacka. - Przytulanko - zażądała.

Jack zdębiał, przez chwilę nie rozumiał, o co chodzi, po czym

przygarnął małą do siebie zdrowym ramieniem. Złote loki łaskotały

go po policzku, łapka z wełnianą owieczką wylądowała na piersi.

Teraz widział, że owieczka jest mocno nadjedzona przez mole i

background image

wycmokana. Najwyraźniej w domu państwa Shaw zabawki

przechodziły z dziecka na dziecko; tu się ich nie wyrzucało.

Daisy ziewnęła szeroko, powieki jej opadły.

- Bajka - padło następne żądanie i Jack poczuł obezwładniającą

pustkę w głowie.

Był rzeczywiście dobrym wujkiem, ale jego dobroć nie sięgała aż

tak daleko, żeby miał opowiadać siostrzenicom i siostrzeńcom bajki

na dobranoc. W końcu nie była to jego rola. Bajki opowiadały

dzieciom niańki i opiekunki, a tych w domach sióstr nie brakowało.

Daisy otworzyła oczy i spojrzała na niego z głębokim wyrzutem.

- Bajka - powtórzyła, tym razem nieznoszącym sprzeciwu tonem.

Jack poczuł, że ogarnia go panika. Zerknął na drzwi, ale panowała

za nimi cisza, nic nie zwiastowało nadejścia rychłej pomocy.

- Eee... Thea opowiada ci bajki? - zagadnął, grając na zwłokę.

Daisy kiwnęła głową i złote loki połaskotały Jacka w nos.

- Opowiada mi o wróżkach i duszkach. One mieszkają w

ogrodzie.

Wróżki i duszki. Jack wciągnął głęboko powietrze. Sam zaczynał

wierzyć w czary.

- Mieszkają w ogrodzie, ale ich nie możesz zobaczyć, prawda?

- Prawda. - Daisy umościła się wygodnie. - One są zaczarowane.

Jack odetchnął. Wszystko wskazywało na to, że jest na dobrym

tropie. Próbował wysilić pamięć i przypomnieć sobie, co właściwie

wie o ogrodach Oakmantle. Szkoda, że nie obejrzał ich sobie

dokładnie. Rosły tam drzewa, to jasne, i była fosa...

background image

- A czy Thea opowiadała ci o wodnych duszkach, które mieszkają

w fosie? - zapytał.

Daisy pokręciła głową.

- No... - głosik miała senny, ale najwyraźniej zamierzała dać

Jackowi szansę - opowiedz.

Ostrożnie rozpoczął opowieść o wodnych duszkach, które

mieszkały w fosie razem z łabędziami i kaczkami. Wymyślił

podwodny zamek i złe chochliki ze starego dębu, z którymi duszki

prowadziły odwieczny spór.

Historia była magiczna i bardzo poplątana. Miał już zacząć

opowiadać o zaczarowanej królewnie, która najpierw została porwana,

potem uratowana przez dobre duszki, kiedy zorientował się, że Daisy

smacznie usnęła wtulona w jego ramię.

Przestał mówić i przyjrzał się małej: zaróżowione policzki, lekko

rozchylone usta. Poczuł na ramieniu ciepło i wilgoć: mała musiała się

trochę ślinić przez sen. Siedział sztywno, bojąc się, że lada ruch może

ją obudzić. Zastanawiał się, dlaczego jego siostry nie opowiadają

dzieciom bajek na dobranoc, kiedy to taka przyjemność.

To doprowadziło go do kolejnych pytań, dlaczego ludzie światowi

wychowują dzieci na odległość i czy wiedzą, co tracą. Śpiąca na jego

ramieniu Daisy przepełniła go miłością. Prawie już postanowił, że

sam chciałby mieć dzieci, ale szybko tę myśl odrzucił, przerażony jej

implikacjami.

background image

Daisy, Gara, Harry, Ned i Clementine. Serce mu się ścisnęło.

Biedna Thea, robiła wszystko, co mogła, by zastąpić rodzeństwu

matkę. Gdyby mógł jej pomóc...

Pokręcił głową. Kolejna szalona myśl, której należy pozbyć się

jak najszybciej. Tak właśnie wpływa na człowieka wiejskie powietrze;

nie darmo twierdził, że mąci umysł i ogłupia. Oto miał najlepszy

dowód.

Usłyszał kroki na korytarzu, po chwili ktoś zapukał, drzwi się

otworzyły i w progu stanęła Thea w białym fartuchu, z wypiekami na

twarzy, w czepku, spod którego wymykały się niesforne kosmyki.

- Och. - Zobaczyła uśpioną siostrę w ramionach Jacka i zniżyła

głos do szeptu. - Przepraszam. Wszędzie jej szukam. Zdarza się jej

chodzić we śnie...

- Chciała, żebym opowiedział jej bajkę na dobranoc - wyjaśnił

Jack.

Thea spojrzała mu w oczy, ale nic nie było w stanie wyczytać z

tego spojrzenia.

- I co?

-

Opowiedziałem.

Wróżki,

duszki,

chochliki,

porwane

księżniczki...

- Sama chętnie bym posłuchała.

- Z przyjemnością opowiem pani bajkę na dobranoc, panno Shaw.

Kiedy tylko pani zechce.

Zaczerwieniła się, ale nie odpowiedziała. Nachyliła się, żeby

wziąć od niego Daisy, i musnęła rękawem jego policzek. Poczuł jej

background image

zapach, lawendowy i różany, delikatny, ulotny. Poruszył się, niby że

rozprostowuje zesztywniałe ramiona. Może to z głodu zakręciło mu

się w głowie, a może przyczyna leżała zupełnie gdzie indziej.

- Nie zagląda pani do mnie - zauważył niby od niechcenia,

przyglądając się, jak Thea zgrabnie układa sobie Daisy w zagłębieniu

ramienia. - Mógłbym tu umrzeć i nawet by o tym pani nie wiedziała.

- Gdyby tak się stało, Hodges na pewno by mnie zawiadomił o

tym smutnym fakcie - odpowiedziała rzeczowo, a potem

nieoczekiwanie uśmiechnęła się i Jack poczuł, że serce zabiło mu

gwałtowniej.

To uparte przeziębienie, powiedział sobie, chyba że i w tym

przypadku przyczyna leżała zupełnie gdzie indziej.

- Tak czy inaczej, cieszę się, widząc, że do śmierci panu daleko,

milordzie - dokończyła Thea.

- Naprawdę? Dlaczego w takim razie mnie pani unika, panno

Shaw?

- Muszę iść - oznajmiła, nagle się spiesząc. - Daisy się obudzi i...

- Nie odpowiedziała pani na moje pytanie - obruszył się Jack. -

Chyba nie boi się pani przebywać ze mną sam na sam, panno Shaw?

Milczała przez chwilę.

- Nie boję się, jeśli mam być ścisła, milordzie - odpowiedziała

powoli - ale zbyt dobrze pamiętam, jaką reputacją pan się cieszy. A

teraz, jeśli pan pozwoli...

- Chwileczkę. - Jack dotknął jej dłoni i Thea, która już miała

odejść, zatrzymała się. - Dlaczego powiedziała pani dzieciom, że nie

background image

powinny do mnie przychodzić? - Jego głos zabrzmiał poważniej,

niżby sobie życzył. - Jestem aż tak zepsuty, że trzeba trzymać dzieci z

daleka ode mnie?

- Och! - Thea aż się zatchnęła na to przypuszczenie. - Nie miałam

nic takiego na myśli, lordzie Merlin. Po prostu nie chciałam, żeby

panu przeszkadzały. Powinien pan odpoczywać, dzieci mogłyby

przeszkadzać...

- Pozwoliła pani Bertiemu na odwiedziny - zauważył Jack.

- To co innego. Poza tym sama chciałam zobaczyć się z Bertiem,

przeprosić go.

- I dlatego tyle uwagi mu pani poświęca, a mnie ani trochę?

Daisy poruszyła się przez sen, coś mruknęła.

- Muszę iść - powtórzyła Thea.

Jack opuścił rękę i odprowadził ją spojrzeniem do drzwi.

- Panno Shaw?

Zatrzymała się w progu.

- Tak, lordzie Merlin?

Jack uśmiechnął się szeroko.

- Dzisiaj na kolację znowu kleik?

Dojrzał w oczach Thei wesołe iskierki, które błysnęły i

natychmiast zgasły.

- Nie. Pani Skeffington przygotowuje dla pana pożywną potrawkę

z baraniny. Ach, jeszcze jedno, lordzie Merlin...

- Panno Shaw?

background image

- Skonfiskowałam butelkę brandy, którą przyniósł pański lokaj.

To niezdrowe. Jeśli będzie pan grzeczny, pozwolę wypić kieliszek

domowego wina z czarnego bzu - oznajmiła i zamknęła cicho drzwi.

Jack oparł się o poduszki, uśmiech błąkał się na jego ustach.

Theodosia Shaw. Teraz, kiedy leży złożony niemocą, panna Shaw jest

górą, ale markiz postanowił następnego dnia podnieść się z łóżka, a

wtedy trudniej jej będzie go unikać.

Zawrze bliższą znajomość z panną Shaw. Już nie mógł się

doczekać.

- To jasne jak słońce, że unikasz markiza Merlina - oznajmiła

Clementine, nie bawiąc się w subtelności. Pomagała Thei zbierać

żonkile, które właśnie ścięły na bukiety do domu. - Zaprzeczałaś cały

czas, ale sama dobrze wiesz, że to prawda i że unikasz go dlatego, że

go lubisz.

Thea zatrzymała się z koszem kwiatów w dłoni. Był piękny ranek

i zdecydowała się wreszcie wyjść do ogrodu. Tkwienie w domu tylko

wzmagało niepokój, który ją dręczył od pewnego czasu. Clementine,

bystra obserwatorka, bez trudu rozpoznała przyczynę stałego

podenerwowania siostry - był nią oczywiście markiz Merlin.

Prawdę powiedziawszy, Thea nie miała żadnych argumentów na

odparcie słów siostry: rzeczywiście unikała Jacka, szczególnie od

momentu, kiedy wreszcie podniósł się z łóżka i w każdej chwili mógł

pojawić się w dowolnym miejscu.

background image

Wiedziała, że poszukuje jej towarzystwa, i wytrącało ją to z

równowagi, tym bardziej że nie pozostawała obojętna na te jego

przenikliwe, gorące spojrzenia i odkrywała, z niejakim przerażeniem,

że wbrew wszystkim zastrzeżeniom wobec osoby Jacka i ona chętnie

go widzi.

Niemniej czuła się jak zwierzyna łowna. Markiz na nią polował

spokojnie, cierpliwie, ale z uporem i te jego łowy budziły w niej

podniecenie pomieszane z fascynacją. Wiedziała, że Merlin wciąga ją

w pułapkę i że powinna się strzec, jednak strzec się wcale nie miała

ochoty.

- Myślę, że markiz też cię bardzo lubi - stwierdziła Clementine

ostrożnie i Thea spiekła raka, mocno poruszona tym stwierdzeniem.

- Markiz jest uprzejmy i miły w obejściu dla każdego -

powiedziała, starając się nadać głosowi obojętne brzmienie. Ruszyły

powoli przez trawnik w kierunku domu. - Pokazuje Harry'emu, jak

należy grać w krykieta.

- Rozmawia z Clarą o muzyce.

- Opowiada Daisy bajki na dobranoc.

- Prowadzi dyskusje kulinarne ze Skeffie - dokończyła

Clementine ze śmiechem. - Kochana Skeffie zupełnie zmieniła o nim

zdanie i teraz wychwala go pod niebiosa.

Thea się zaśmiała.

- W tym wypadku podejrzewam markiza Merlina o czystą

interesowność. Nasza kuchnia jest dla niego zbyt uboga, tęskni za

porządnym, krwistym stekiem i butelką dobrego porto.

background image

Stanęły na skraju parku i omiotły spojrzeniem dom otoczony fosą.

Jasny kamień, z którego wzniesiono Oakmantle Hall, złocił się w

słońcu, po fosie pływały kaczki, łabędzie wyciągały długie szyje.

- Markiz Merlin rozmawiał też z Nedem - powiedziała Thea z

wahaniem - o jego zamiarach wstąpienia do wojska, wiesz?

- Kapitalnie. - Clementine aż podskoczyła. - Ned zawsze marzył,

żeby zostać żołnierzem. Jeśli markiz może mu pomóc...

- Ned powinien pójść na studia - rzuciła Thea kategorycznym

tonem. - I nie mów „kapitalnie", Clemmie, dama nie powinna używać

takich słów.

- E tam! - prychnęła Clementine. - Wiesz, że Ned nie ma głowy

do książek, jego interesuje tylko wojsko i wszystko, co się z wojskiem

łączy. Gdyby tata nie umarł tak niespodziewanie...

- Nie pozwolę, żeby markiz Merlin wykupił dla Neda rangę w

wojsku. - Słowa same popłynęły z ust Thei. - Nie chcę mu nic

zawdzięczać. - Nie mogła powtórzyć Clementine rozmowy, którą

przeprowadziła z Jackiem pierwszego dnia, zaraz po wypadku, kiedy

powiedział, że wszystko można kupić, i przywołał sytuację Neda na

potwierdzenie swoich racji. Dowodziło to tylko, że nie miał

uczciwych intencji.

Clementine spojrzała na siostrę z zainteresowaniem.

- Dlaczego nie? Jest ustosunkowany. Zastanów się dobrze, co

mówisz. Nie tak łatwo będzie znaleźć innego sponsora dla Neda.

Thea zacisnęła dłoń na koszyku.

- Markiz Merlin jest inny. On... ja... On może oczekiwać...

background image

- Podzięki za swoją wielkoduszność?

- Clemmie!

Clementine zsunęła kapelusik na plecy, tak że trzymał się teraz

tylko na wstążkach. Okropność, pomyślała Thea z niesmakiem. Coraz

częściej czuła się bezradna wobec dezynwoltury drogiej siostrzyczki,

jej lekceważenia manier.

- Chcesz powiedzieć, że markiz Merlin sugerował ci coś takiego?

- Tak, sugerował! - wyrzuciła z siebie Thea. - Po wielokroć.

Clementine zrobiła wielkie oczy.

- Niesamowite. Ty to masz szczęście.

- Clementine Shaw!

- Muszę cię zostawić. Radź sobie sama z markizem Merlinem.

Właśnie zmierza w naszym kierunku. Wybacz, że nie zostanę i nie

będę cię chronić przed jego niecnymi zakusami. - Wyjęła Thei z ręki

koszyk z żonkilami i pobiegła w stronę domu.

Thea odwróciła głowę. Rzeczywiście Jack szedł w jej stronę,

obok biegł jeden z domowych spanieli. Dopóki żył ojciec, w

Oakmantle była cała zgraja psów, z której pozostały tylko trzy.

Jackowi towarzyszył najbardziej wiekowy, artretyczny staruszek.

Thea zauważyła, że Jack celowo zwalnia, by pies mógł dotrzymać mu

kroku, i uśmiechnęła się. Naprawdę dobry z niego człowiek,

pomyślała. Dobry i przez tę swoją dobroć jeszcze bardziej

niebezpieczny.

Nadal wyglądał blado, ale niezwykle elegancko: wysokie czarne

sztylpy, śnieżnobiała koszula i doskonale skrojona myśliwska kurtka

background image

czyniły go uosobieniem dobrego smaku. Głowę miał odkrytą i na jego

ciemnych włosach igrały złotawe refleksy słońca.

Thea postanowiła, że musi być stanowcza, nie może dopuścić, by

zniszczył ze szczętem jej pozycje obronne.

- Dzień dobry - powiedziała, gdy podszedł. - Z góry wyekwipował

się pan na dłuższy pobyt na wsi czy też kazał przysłać sobie kufry z

Londynu?

W odpowiedzi Jack uśmiechnął się i ujął dłoń Thei. Próbowała

cofnąć rękę, ale Jack na to nie pozwolił, włożył ją sobie pod ramię i

tak razem ruszyli.

- Prawdę powiedziawszy, Hodges jest taki przewidujący. Jemu

zawdzięczam, że mam się w co ubrać. Gdyby nie jego zaradność,

pewnie musiałbym pożyczyć bieliznę i kaftany od Bertiego.

- Wątpię, by pasowały na ciebie... - zaczęła Thea, nie

zastanawiając się, co mówi, i pokraśniała niczym piwonia.

Poniewczasie uświadomiła sobie, że porusza temat, któremu dama

nie powinna poświęcać myśli, a tym bardziej o nim mówić. Owszem,

nie mogła nie dostrzec widomych zalet fizycznych Jacka, ale zdradzać

się z tym, że widzi i docenia? Dojrzała uśmiech w jego

ciemnoniebieskich oczach i sklęła się w duchu za to, że nie trzyma

języka za zębami. Godny potępienia brak kontroli.

- Pochlebia mi, że tyle uwagi poświęca pani mojej osobie, panno

Shaw - powiedział z naciskiem, tak by nie miała najmniejszych

wątpliwości, że każda sposobność, jaką mu stworzy, zostanie przez

background image

niego wykorzystana natychmiast i do końca. - Gdyby chciała pani

przeprowadzić dokładniejsze obserwacje, jestem na pani usługi.

Thea postanowiła, że nie da się zbić z pantałyku kpinami.

- Doprawdy, milordzie? Będę miała szansę? Byłam pewna, że pan

wyjeżdża. Wszak doszedł pan już do siebie po wypadku.

- Niestety, panno Shaw, w moim stanie podróż mogłaby się

okazać zgubna, jestem jeszcze bardzo osłabiony.

W opinii Thei Jack na pewno nie sprawiał wrażenia osłabionego.

Wszystko, tylko nie to. Już prędzej niebezpieczny hultaj i nicpoń. Ale

osłabiony? Doprawdy śmieszne.

- Przykro mi, że ciągle pan słabuje - powiedziała uprzejmie. -

Może powinien pan wrócić do domu i trochę odpocząć? Nie trzeba się

przemęczać. Dalszy spacer może tylko zaszkodzić.

- Och, nie. Codziennie będę starał się dłużej pozostawać na

nogach, panno Shaw - stwierdził Jack z zabójczym uśmiechem. -

Dzisiaj jeszcze nie osiągnąłem założonego celu. A propos celu, czy

może pani siostra ćwiczy strzelanie z łuku? Jeśli tak, chętnie

obejrzałbym w pani towarzystwie herbarium, tam powinniśmy być

bezpieczni.

Thea spojrzała na niego podejrzliwie, nie bardzo wiedząc, skąd u

Jacka to nagle zainteresowanie ogrodnictwem. Była pewna, że to

pretekst, ale odmówić byłoby niegrzecznie, szczególnie że Clementine

zabrała koszyk z kwiatami, pozbawiając w ten sposób siostry

wymówki, która pozwoliłaby jej wrócić niezwłocznie do domu.

background image

Przeszli przez drewniany mostek przerzucony przez fosę i znaleźli

się w tej części ogrodu, która kiedyś była chlubą i wizytówką

Oakmantle, i gdzie Thea niedawno przycinała stare krzewy różane,

przygotowując je na nadejście nowego sezonu.

Markiz otworzył furtkę i podał Thei dłoń. Dotknął jej lekko,

musnął zaledwie, ale to wystarczyło, by Theę przeszedł gwałtowny

dreszcz, przenikający całe ciało od stóp do głów. Jack nie spuszczał

wzroku z jej twarzy.

- Latem zbieramy tu płatki róż - zaczęła opowiadać, chcąc pokryć

zmieszanie. - Suszymy je i potem robimy z nich potpourri do szaf z

ubraniem i bieliźniarek i... w ogóle. Hodujemy zioła na przyprawy i

zioła zapachowe, szczególnie lawendę. - Wiedziała, że mówi zbyt

szybko, nerwowo i chaotycznie.

Następne słowa Jacka wprawiły ją w jeszcze większe

pomieszanie.

- Teraz rozumiem, dlaczego pościel pachnie lawendą - powiedział

miękko i zniżył głos. - Pani też...

Theę oblała fala gorąca. Wokół unosił się zapach lawendy, ledwie

wyczuwalny, niemniej niepokojący.

- Nie powinien pan mówić takich rzeczy, milordzie.

- Nie powinienem? - Głos Jacka zmienił się, brzmiał teraz

chropawo. - Zapamiętałem dobrze pani zapach, kiedy trzymałem

panią w ramionach w dniu niedoszłego ślubu. I później...

Thea ruszyła ścieżką wśród lawendy. Serce biło jej jak oszalałe.

Jack szedł tuż za nią, żwir chrzęścił pod jego stopami. Theę nagle

background image

zdjęło irracjonalne pragnienie, by rzucić się do biegu i uciec jak

najdalej. Niestety, ścieżka, którą szli, kończyła się przy oczku

wodnym.

Gdyby Thea chciała uciec, musiałaby się przedzierać przez

zarośla, co wyglądałoby i śmiesznie, i żałośnie. Niezrozumiały atak

paniki minął i zdrowy rozsądek wziął górę. Nie grozi jej przecież

niebezpieczeństwo, w każdej chwili może zawrócić i iść do domu.

Myśl ta wydała się jej tak sensowna, że zatrzymała się, by spojrzeć

markizowi odważnie w twarz. I znieruchomiała.

Dzieliły ich zaledwie dwa kroki. Jack stanął i w jego pozie było

coś, co stanowiło dla Thei ostrzeżenie: wiedziała, co się za chwilę

musi wydarzyć. Jack ją pocałuje, a ona...

Resztki zdrowego rozsądku, które przed chwilą z takim wysiłkiem

udało się jej przywołać na pomoc, pierzchły, kiedy wargi markiza

dotknęły jej ust. Jack wykorzystał okazję, pozwalając sobie na długi,

głęboki pocałunek, który obudził w Thei dreszcz najczystszego,

pożądania, przenikający ciało od stóp do głów.

Otoczył ją ramionami. Smakował świeżym powietrzem i czymś

trudnym do określenia, co uderzało do głowy, a jego skóra pachniała

drzewem sandałowym. Po chwili Thea zorientowała się, że zarzuca

mu ręce na szyję i przyciąga go do siebie.

Pocałunek, choć długi i głęboki, był delikatniejszy niż ten w

salonie, raczej skłaniał Theę do reakcji, niż jej żądał. A jednak pod tą

łagodnością kryła się i groźba, i obietnica. Jack konsekwentnie parł do

background image

celu, to się czuło, a Thea doskonale zdawała sobie sprawę, co jest tym

celem.

Uwolnił ją po bardzo długiej chwili, podtrzymując jeszcze, kiedy

się odsunęła trochę chwiejnie. Zachmurzona usiłowała zebrać myśli,

uporządkować chaos panujący w głowie. Spojrzała na Jacka.

Odpowiedział spojrzeniem pozbawionym wyrazu, z którego nic nie

była w stanie wyczytać.

- To sprzeczne z moim sposobem bycia, ale zapytam, chce pani,

żebym przeprosił za swoje zachowanie, panno Shaw?

- Nie. - Thea została wychowana na osobę prawdomówną i teraz

przechodziła trudny test. - Trudno tu mówić o winie...

Dłoń Jacka zacisnęła się na jej ramieniu i przez moment myślała,

że znowu przyciągnie ją do siebie.

- Zatem o przyjemności, jeśli nie o winie?

- Nie! - Thea cofnęła się gwałtownie. - To jest... tak, ale...

- Ale nikt dotąd tak pani nie całował i własna reakcja panią

zdumiała? - Z tonu Jacka biło obrzydliwe wręcz, rażące uszy

samozadowolenie, nawet jeśli w jego słowach była prawda.

- Rzeczywiście nigdy dotąd nie całował mnie hultaj. Jeśli nie

liczyć, oczywiście, pierwszego pocałunku, mój panie.

- I podobało ci się?

Thea nasrożyła się.

- Niech pan nie zadaje trudnych pytań. Jeśli wolno prosić.

- A więc podobało się. Chciałaby pani powtórzyć to

doświadczenie?

background image

- Nie! - Thea zrobiła kolejny krok do tyłu.

Było to pierwsze oczywiste kłamstwo, jakie zdarzyło się jej

wypowiedzieć od bardzo, bardzo dawna i natychmiast zrozumiała, że

Merlin jej nie uwierzył. Chwycił ją za ręce i przycisnął je do piersi.

- Och, panno Shaw. - Wpił w nią to swoje ciemnobłękitne,

przenikliwe spojrzenie. - Miałem cię za osobę absolutnie

prawdomówną, a teraz widzę, że zmusiłem cię do kłamstwa.

Wystawiłem twoją niewinność na cięższą próbę, niż mogłem

przypuszczać.

Thea wiedziała, że musi natychmiast się uwolnić. Nie była jednak

w stanie wykonać żadnego ruchu. Tym razem Jack bardzo powoli

nachylił głowę, zamknął jej usta pocałunkiem słodkim i pełnym

pożądania, pocałunkiem, który domagał się odpowiedzi.

Thea rozprostowała palce, którymi dotykała piersi Jacka. Pod

opuszkami czuła bicie jego serca. Rozgrzewało ją słońce i żar bijący z

wewnątrz. Traciła kontrolę nad sobą, nie wiedziała już, co się z nią

dzieje. Bliskość Jacka działała jak narkotyk.

Uwolniła się w końcu z jego objęć; puścił ją niechętnie, z

oporami. Oddychał ciężko, w jego oczach było pragnienie, które

widziała w nich już wcześniej.

- Wracam do domu, drogi panie. Muszę pomyśleć o tym, co się

stało, a w pańskiej obecności nie mogę się skupić.

- Przeceniamy myślenie, są o wiele przyjemniejsze sposoby

spędzania czasu - powiedział Jack, przeciągając słowa, ale ruszył za

background image

nią w stronę domu. - Czy w ogóle warto myśleć, droga panno Shaw?

Nie moglibyśmy zająć się czym innym?

Thea uniosła dłoń, jakby chciała go odepchnąć. Nie była w stanie

rozmawiać z Jackiem, nie teraz, kiedy straciła swoje savoir faire.

Cokolwiek powiedziałaby w tej chwili, pogorszyłoby tylko jej

położenie. Nie mogła dłużej pozostać w przesyconym zapachem

kwiatów ogrodzie, obecność Jacka stanowiła zbyt wielką pokusę.

Dla niego to była tylko gra, aż nazbyt dobrze zdawała sobie z tego

sprawę. Merlin po prostu krok po kroku zmierzał do wygrania

zakładu, chciał jej dowieść, że osiągnie to bez trudu. Musi być

nieprzejednana, stanowcza. Byłaby największą idiotką w całym

chrześcijańskim świecie, gdyby wpadła w ramiona tego nicponia,

który chciał zabawić się jej kosztem.

- Wybacz, milordzie - powiedziała lodowatym tonem, obracając

się na pięcie. - Czekają na mnie domowe obowiązki.

Tym razem Jack nie próbował iść za Theą. W jej głowie kłębiły

się sprzeczne myśli na jego temat, nie wiedziała, jak go oceniać: zły,

dobry, przewrotny, zepsuty do szpiku kości? Zrobiła cztery kroki i

zatrzymała się. Było coś, o co od dawna chciała go zapytać. Teraz

nadeszła pora...

- Markizie Merlin - zaczęła powoli - odpowie mi pan na jedno

pytanie?

Jack nieznacznie wzruszył ramionami.

- Jeśli będę potrafił.

background image

- W czasie naszej pierwszej rozmowy zaproponował mi pan

pieniądze i powiedział, że zasady są dla głupców. Naprawdę tak pan

uważa?

Ich spojrzenia się spotkały i Thea nagle poczuła się tak, jakby

stała na skraju niezgłębionej przepaści, która zaraz ją wciągnie na

zawsze, bez ratunku. Jack westchnął głęboko.

- Panno Shaw, jak nikt potrafi pani przywołać człowieka do

porządku - zauważył z wyrzutem. - Jeśli koniecznie chce pani znać

prawdę, była to jedna z najbardziej nieprzemyślanych moich

wypowiedzi. Nie, wcale nie uważam, żeby zasady były dla głupców.

Na twarzy Thei odmalowała się widoczna ulga, pobladłe policzki

zaróżowiły się uroczo.

- Dziękuję - szepnęła.

Jack patrzył za nią, dopóki jej sylwetka nie zniknęła za węgłem

domu, po czym wsadził dłonie w kieszenie i ruszył tą samą drogą,

pogwizdując cicho pod nosem. Dobry Boże, co się z nim dzieje? Jak

to się stało? Panował nad sytuacją, był o krok od wygrania zakładu,

tymczasem panna Theodosia Shaw niemal rzuciła go na kolana tą

swoją przerażającą szczerością połączoną z niewinnością.

Nie miał pojęcia, jak do tego doszło, ale nie mógł dłużej się

oszukiwać, musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Mógł oczywiście

walczyć, ale wynik jawił mu się bardzo niepewny. Poczuł się jak

nicpoń i hultaj bliski nawrócenia na drogę cnoty.

Pokręcił nieznacznie głową. Gdyby ktoś przepowiedział mu coś

podobnego jeszcze kilka dni temu, wyśmiałby tego kogoś. Rodzice od

background image

pięciu lat nalegali, żeby się ożenił, on nawet słyszeć o tym nie chciał,

wolał przelotne przygody z kobietami, które postępowały według tych

samych co on reguł: obie strony szukały przyjemności, unikając

zobowiązań.

Teraz, nie wiadomo jak, nie wiadomo kiedy, odstąpił od

wyznawanych dotąd zasad. Jeśli czegokolwiek nauczył się w życiu, to

tego, że nie należy walczyć z losem, przeciwstawiać się mu. Miał

przeczucie, że tym razem dosięgło go jego przeznaczenie.

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Wybacz mi, moja staruszko, ale to diabelnie trudne. - Bertie

poruszył się niespokojnie na kanapie obitej brokatem. Unikał

zawzięcie wzroku Thei. - Chciałbym ci pomóc, ale muszę wyjechać. -

Przymknął oczy. - Mówiłem ci przecież, jadę do Yorkshire. Nie

będzie mnie przez całe dwa tygodnie.

Thea nie wierzyła ani słowu. Bertie nie potrafił kłamać i teraz też

wykręcał się nieumiejętnie. Sprawę niefortunnego ślubu już sobie

wyjaśnili i znowu byli dobrymi przyjaciółmi, niemniej Thea czuła, że

Bertie coś przed nią ukrywa. Postanowiła poddać go małemu testowi.

- Przecież markiz Merlin jest twoim kuzynem, Bertie. Przez

wzgląd na uczucia rodzinne mógłbyś zaproponować mu gościnę w

Wickham...

- Z rozkoszą. Gdybym nie musiał wyjechać, na pewno bym go

zaprosił. Niestety, mam zobowiązania, muszę być w Yorkshire.

background image

- Ciągle usiłuje pani pozbyć się mnie, panno Shaw - rozległo się

od drzwi.

Thea drgnęła. Nie słyszała, jak Jack wchodzi, i teraz stanęła w

pąsach, zakłopotana, że ją podsłuchał. Podszedł powoli do

marmurowego kominka, tu stanął w nonszalanckiej pozie, opierając

rękę na gzymsie, a tak się ustawił, by patrzyć wprost na Theę.

Poruszyła się niespokojnie w fotelu pod jego uważnym spojrzeniem,

rumieniec na jej twarzy jeszcze się pogłębił.

Przy obiedzie, w towarzystwie Bertiego i Clementine, udawało się

jej unikać spojrzeń Jacka, chociaż nie przestawała o nim myśleć.

Doskonale zdawała sobie sprawę, że w czasie całego posiłku

zachowywała się tak, jakby jej nie było przy stole.

Dla reszty towarzystwa musiało to być wysoce irytujące, nie

potrafiła jednak się skupić. Jack obserwował ją z niejakim

rozbawieniem, ale i z uwagą, co jeszcze bardziej ją rozstrajało. Kiedy

wspominała pocałunki, które wymienili tego popołudnia...

Dość tego, powtarzała sobie stanowczo, nie będzie dłużej do tego

wracać. Chyba że chce własnej zguby. Thea przywykła do tego, że

jest panią swojego serca. Panowała nad uczuciami, podobnie jak

musiała panować nad domem i kierować losami rodziny. Fascynacja,

jaką budził w niej Jack, wydawała się niebezpieczna i wprowadzała

chaos w jej uporządkowane życie.

- Przykro mi, że nie mogę uwolnić pani od swojego towarzystwa,

panno Shaw - powiedział Jack gładko. - Doktor Ryland mówi, że nie

powinienem ruszać w drogę przed końcem tygodnia, a ja zamierzam

background image

zastosować się do jego wskazówek. Obiecuję wyjechać, kiedy tylko

dostanę pozwolenie od doktora.

- Zapomniałem powiedzieć, że wszyscy jesteśmy zaproszeni na

piątkowy bal do Pendle Hall - odezwał się Bertie, uszczęśliwiony, że

Thea wreszcie zostawiła go w spokoju. - Lady Pendle bardzo nalegała,

chociaż mówiłem jej, że jesteś jeszcze bardzo osłabiony, Jack.

Twierdzi, że nic tak nie uświetni jej balu jak twoja obecność.

Jack skrzywił się.

- Skoro muszę, pojadę. Byłbym niewdzięcznikiem bez manier,

gdybym odmówił. Poczciwa lady codziennie przysyła mi kwiaty ze

swojej oranżerii z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia.

Thea w skupieniu piła herbatę. W jej oczach lady Pendle była

wiedźmą bez wychowania, a za jej troską o Jacka stały motywy aż

nazbyt czytelne i dalekie od bezinteresownych.

Pendle'owie od lat odnosili się do Thei z lekceważeniem. Raz

tylko była na balu w ich domu i był to koszmarny wieczór, bo

wszyscy tam, szczególnie młodzi Pendle'owie, traktowali ją z

protekcjonalną wyższością. Od tego czasu konsekwentnie odrzucała

wszystkie ich zaproszenia.

- Ja nie pojadę - oznajmiła z miejsca. - Ty, Bertie, też chyba nie

przyjmiesz zaproszenia, wszak wyjeżdżasz niebawem...

Bertie zrobił się czerwony jak burak.

- Och, prawda, zapomniałem. Wyjeżdżam do Lancashire...

background image

- Do Yorkshire - sprostowała Thea delikatnie i Bertie skwapliwie

skinął głową. - Dobranoc, Bertie. Dziękuję, że zechciałeś zjeść z nami

obiad. Życzę miłej podróży i baw się dobrze w Yorkshire.

Jack otworzył przed nią drzwi.

- Przykro mi, że mój kuzyn nie może pomóc, panno Shaw.

Thea dojrzała w jego oczach podejrzanie wesołe iskierki, które

zdawały się mówić, że nie jest mu ani trochę przykro.

- Przeciwnie - odparła słodkim tonem. - To raczej mnie jest

przykro. Serdecznie współczuję wizyty w Pendle Hall. Dostanie pan

za swoje, jak panny Pendle zaczną się do pana umizgać. Ani chybi

któraś rada by pana usidlić.

Jack posłał jej wiele mówiące spojrzenie.

- Dziękuję za troskę, panno Shaw. Może jednak pojechałaby pani

ze mną, dla ochrony?

Thea uśmiechnęła się.

- Czy nicpoń potrzebuje ochrony przed uczciwymi, godnymi

szacunku damami? Jestem pewna, że sam świetnie pan sobie poradzi.

Jack chwycił ją za rękę i wyciągnął do tonącego w półmroku holu,

zatrzaskując za sobą drzwi prowadzące do salonu.

- Nie bądź tego taka pewna, panno Shaw. - Wyprostował się. - A

teraz mówmy poważnie. Naprawdę chce pani, żebym wyjechał z

Oakmantle?

Thea oblała się rumieńcem.

- Przykro mi, że usłyszał pan moje słowa, milordzie. Nie

chciałabym wydać się niegościnna... - Urwała, nie wiedząc co

background image

powiedzieć. Jak wytłumaczyć Jackowi, że powinien wyjechać z tej

prostej przyczyny, że przestał jej być obojętny? Nie mogła przecież

wyznać mu prawdy i zdradzić się ze swoimi uczuciami.

- Chodzi o zachowanie przyzwoitości, jak rozumiem? - zapytał

ostrożnie. - Moja obecność w Oakmantle sprzeciwia się dobrym

obyczajom.

- Tak. - Thea skwapliwie chwyciła się podsuniętej przez Jacka

wymówki. - Niewiele sobie robię z plotek, ale...

- .. .ale wolałaby pani nie dawać do nich powodów. Doskonale to

rozumiem.

Thea zachmurzyła się. Jack podejrzanie ułatwiał jej sytuację.

- Oczywiście, wolałabym...

- Oczywiście - przytaknął. - Pomimo nieskazitelnej reputacji, jaką

pani cieszy się w okolicy, mimo tego śmiesznego koronkowego

czepka starej panny i tego okropnego fartucha, który uparła się pani

nosić.

Thea dopiero teraz uświadomiła sobie, że Jack nadal trzyma ją za

rękę. Próbowała wyrwać dłoń, ale on nie zwolnił uścisku.

- Jeśli chce pan sobie stroić ze mnie żarty, drogi panie...

- Wręcz przeciwnie. Próbuję zachować się jak należy chociaż raz.

Dotąd nie zaprzątałem sobie głowy takimi sprawami.

- W to akurat chętnie wierzę - rzuciła Thea ostrym tonem i raz

jeszcze próbowała uwolnić dłoń z uścisku Jacka. Bez rezultatu.

background image

- Może dojdziemy do kompromisu, panno Shaw? - ciągnął. -

Wyjadę z Oakmantle jutro. Przeniosę się chwilowo do Wickham pod

warunkiem, że pozwoli pani towarzyszyć sobie na piątkowym balu.

Thea zmarszczyła czoło.

- Skoro zamierza pan opuścić Oakmantle, może pan wracać prosto

do Londynu. Nie rozumiem, dlaczego miałby pan zwlekać?

Nie była w stanie niczego wyczytać z ukrytej w cieniu twarzy

Jacka. Jego głos brzmiał chłodno.

- Może nie chcę wracać do Londynu. Proszę o odpowiedź, panno

Shaw.

- Jeśli nie zgodzę się pojechać na bal, nie opuści pan Oakmantle,

czy tak?

- Jeśli nie zgodzi się pani pojechać na bal, ja nie opuszczę

Oakmantle.

- Potrafi pan być naprawdę niemożliwy. Dziwny koncept,

doprawdy, bardzo dziwny. Już mówiłam, że nie ulegnę szantażowi.

- Nazwijmy rzecz perswazją, panno Shaw, może to określenie

lepiej panią do mnie usposobi.

Thea pokręciła głową.

- Dziwny koncept - powtórzyła uparcie - ale nikomu nie

zaszkodzi. Zgadzam się przez wzgląd na moją reputację.

- Oczywiście. - Jack ucałował jej dłoń. - Dziękuję. Pomówię z

Bertiem o koniecznych przygotowaniach. - Podał jej lichtarzyk

stojący na stoliku przy schodach.

- Dobranoc.

background image

- Chwileczkę, panno Shaw.

- Tak? - Thea zdała sobie sprawę, że stoi zbyt blisko Jacka i

cofnęła się szybko, wywołując uśmiech na jego twarzy.

- Chciałem tylko powiedzieć, że jeśli nie znajdzie pani innego

rozwiązania problemów finansowych, zawsze może pani sprzedać

rzeźby z salonu. Dwie przynajmniej są dłuta Johna Edwarda Carew.

Warte kilka tysięcy funtów każda, chociaż ta z odłamanym nosem

znacznie straciła na wartości. - Ukłonił się z przesadną kurtuazją i

cofnął się do drzwi salonu. - Dobranoc, panno Shaw.

W salonie Bertie dopijał właśnie porto i zbierał się do wyjścia.

- Muszę już jechać, przygotować się do podróży - oznajmił

ponuro na widok Jacka. - Nie rozumiem, dlaczego akurat Yorkshire,

jakbym nie mógł wybrać miejsca bliżej cywilizacji. Mam chyba

nierówno pod sufitem, że się zgodziłem na ten wariacki plan.

- Dzięki, Bertie. Jestem twoim dłużnikiem.

- Tak, mam udawać, że wyjeżdżam, żebyś ty mógł zostać w

Oakmantle. Niech cię diabli, Jack, nie umiem oszukiwać. Thea wie, że

kręcę, zapamiętaj sobie moje słowa. Przed tą dziewczyną nic się nie

ukryje.

- Nie musisz już oszukiwać, Bertie. Zawarliśmy z panną Shaw

kompromis. Ja obiecałem, że przeniosę się jutro do Wickham, a ona w

rewanżu pojedzie ze mną na bal do Pendle Hall.

Bertie nasrożył się.

background image

- Po co były moje opowieści o podróży do Yorkshire? Na próżno

się wygłupiałem?

- Zawsze możesz powiedzieć, że w ostatniej chwili odwołałeś

wyjazd - poradził Merlin polubownym tonem. - Wcale się nie

wygłupiałeś i na pewno nie na próżno, Bertie. Chyba że moje

szczęście nic dla ciebie nie znaczy.

- A w czym widzisz swoje przyszłe szczęście, Jack? Martwi mnie

twoje zachowanie. Niech to dunder świśnie. Skończ te zabawy,

proszę. Chętnie ci pomogę, ale jeśli w jakikolwiek sposób

skrzywdzisz Theę...

Jack spojrzał poważnie na kuzyna.

- Miej do mnie trochę zaufania, Bertie. Na pewno jej nie

skrzywdzę.

- Oby. W każdym razie uważaj, bo będziesz miał ze mną do

czynienia. Kobiety cię lubią, ale zasady są ważniejsze niż...

- Niż instynkt samozachowawczy? - Jack zaśmiał się. - Nie

oskarżaj mnie zbyt pochopnie, Bertie. Wiem, że moja reputacja

świadczy przeciwko mnie, ale zamierzam poprosić pannę Shaw, żeby

za mnie wyszła.

- Wyszła za ciebie? Nie wierzę. Kpisz sobie ze mnie.

- Klnę się na mój honor, że to prawda. - Jack podał kuzynowi

karafkę z brandy. - Wypij kieliszek przed wyjściem. Wyglądasz tak,

jakbyś potrzebował jednego na wzmocnienie.

Bertie usiadł na powrót.

background image

- Ślub... Małżeństwo... - mruczał pod nosem. - Wszystkiego bym

się spodziewał...

- Wiem - powiedział Jack przepraszająco. - Smutny koniec hulaki

i nicponia, ale obawiam się, że ją kocham. Nie ucieknę od tego.

Bertie upił potężny łyk brandy.

- Ona cię nie zechce.

Jack znieruchomiał na te słowa.

- Dlaczego tak myślisz?

- Ponieważ ma cię za hultaja - odparł Bertie. - Nie ufa ci. Co

więcej - dodał z pełnym przekonaniem - nie wyjdzie za mąż dla

pieniędzy. Coś o tym wiem.

Jack westchnął. Właśnie uświadomił Thei, że nie musi wychodzić

za mąż dla pieniędzy, i nie mógł dyskutować ze stwierdzeniem

Bertiego.

- Myślałem, że kobiety lubią sprowadzać nicponi na dobrą drogę -

powiedział smętnie. - Dobry Boże, całe lata broniłem się przed

zakusami matrymonialnie usposobionych panien, przedkładając nad

małżeństwo inne przyjemności, a ty mi teraz mówisz, że jedyna

kobieta, której pragnę, nie będzie mnie chciała? To ja się pytam, gdzie

jest sprawiedliwość na tym świecie?

Bertie uśmiechnął się szeroko.

- Ktoś wreszcie powinien dać ci nauczkę, Jack. Najwyższa pora.

Trafiłeś wreszcie na godną przeciwniczkę - stwierdził bez cienia

złośliwości.

Jack dopił brandy.

background image

- I tutaj muszę się z tobą zgodzić, Bertie. Rzeczywiście trafiłem

na godną przeciwniczkę.

- Ślicznie panienka wygląda, panno Shaw. - Pani Skeffington,

która tego wieczoru pozbyła się fartucha i przyjęła rolę pokojówki, ze

łzami wzruszenia w oczach przyglądała się wystrojonej na bal Thei. -

Markiz Merlin już przyjechał, panienko - dodała. - Czeka na panienkę

w salonie.

Thea zawahała się i raz jeszcze spojrzała w lustro. Nie martwiła

się swoim wyglądem, bo miała jedną jedyną suknię, która nadawała

się na uroczysty wieczór, co z góry eliminowało wszelkie rozterki

dotyczące wyboru toalety. Nikt nie nazwałby jej ostatnim krzykiem

mody, ale była prosta i elegancka. Problem zatem nie tkwił w stroju,

Theę nagle obleciał strach. Miała ochotę wycofać się, nie jechać z

Jackiem na bal.

Przez ostatnie dwa dni, od chwili gdy opuścił Oakmantle, czuła

się przygnębiona. Bardzo jej go brakowało. Dzieci też za nim tęskniły,

nie przestawały o nim mówić. Były nieznośne i hałaśliwe, to znowu

milkły i zamykały się w sobie.

Kiedy próbowała rozmawiać z Nedem o tym, że powinien zacząć

szukać pracy w Londynie, wpadł w złość i zniknął na kilka godzin.

Daisy zaniosła się płaczem, kiedy usłyszała, że Jack nie będzie już

opowiadał jej bajek na dobranoc, a Clara przez cały dzień wygrywała

na starym fortepianie pieśni żałobne. Thea miała wrażenie, że głowa

jej pęknie od tego brzdąkania i zacznie wrzeszczeć z rozpaczy.

background image

Wszyscy tęsknili za Jackiem, ale ona najbardziej.

I oto Jack pojawił się znowu w Oakmantle, czekał w salonie, żeby

zabrać ją na bal, a ona nie miała odwagi zejść na dół.

Wzięła czarną aksamitną pelerynę, torebkę i zaczęła powoli

schodzić po schodach. W rzeczywistości Jack wcale nie czekał w

salonie, jak powiedziała pani Skeffington. Być może tam go

wprowadziła, ale teraz stał u podnóża schodów i mierzył schodzącą

Theę uważnym spojrzeniem, od czubka głowy i starannej fryzury po

atłasowe pantofelki.

Obejrzawszy ją dokładnie, zatrzymał wzrok na jej twarzy.

Uśmiechnął się na ten swój sposób: niedbale, leniwie, a jednocześnie

niebezpiecznie. Thea przestraszyła się, że jeszcze chwila i ten uśmiech

pozbawi ją resztek zdrowego rozsądku. Zebrała wszystkie siły.

- Dobry wieczór.

Jack skłonił głowę.

- Dobry wieczór, panno Shaw. To dla mnie wielka radość widzieć

panią znowu. Wygląda pani doprawdy olśniewająco. Czarująco.

W jego oczach pojawił się błysk, z którego mogła wnosić, że Jack

zamierza mącić jej w głowie. Thei przemknęło przez myśl, że wcale

nie byłaby od tego, i przeszedł ją dreszcz. Niedobrze. Przecież

uczyniła wszystko, by pozbyć się markiza z Oakmantle; jego

obecność była zbyt kłopotliwa. Nie po to włożyła w to tyle wysiłku,

żeby teraz tracić rozum na jego widok niczym nieopierzona dzierlatka.

Przyjęła jego ramię i Jack poprowadził ją do czekającego na

podjeździe powozu. Pendle Hall położony był zaledwie o dziesięć

background image

minut drogi od Oakmantle i Thea nie zastanawiała się wcześniej, co

będzie oznaczać to krótkie sam na sam z Jackiem w zamkniętym

powozie. Dziesięć minut dla takiego nicponia to mnóstwo czasu, żeby

uwieść kobietę.

Thea była spięta, ale Jack zachowywał się przez całą drogę bez

zarzutu, był uprzedzająco uprzejmy, wręcz nadskakujący. Pomógł jej

wsiąść do powozu, siedział w przyzwoitej odległości, poruszał w

rozmowie tematy absolutnie neutralne, mówił o swoim powrocie o

zdrowia, wspomniał coś o braciach i siostrach. Thea była

rozczarowana.

Kiedy dotarli na miejsce, w Pendle Hall rojno już było od gości.

Lady Pendle, nie tracąc czasu, zdążyła zawiadomić wszystkich

znajomych i przyjaciół, że jej bal zaszczyci sam markiz Merlin.

Zgotowano Jackowi gorące przyjęcie, Theę powitano znacznie

chłodniej. Początkowo myślała, że przesadza, słysząc wokół kąśliwe

uwagi, widząc, jak damy odsuwają się lub odwracają plecami na jej

widok. Nie, nie przesadzała, i wkrótce miała się o tym boleśnie

przekonać.

Jack został porwany do tańca przez jedną z panien Pendle, a ją

otoczył wianuszek dam, a właściwie wiedźm.

- To musiała być dla ciebie prawdziwa przyjemność, gościć

markiza Merlina przez cały tydzień w domu, panno Shaw - natarła na

nią przybrana w fioletowe aksamity lady Pendle. Jej słowa wprost

ociekały jadem. - Taki uroczy człowiek i taki okropny wypadek.

Doprawdy nie wiadomo, co bardziej szokuje: czy szaleństwa twojej

background image

siostry, która nie potrafi panować nad łukiem, czy fakt, że zabawiałaś

w swoim domu kawalera, nie mając przyzwoitki.

Thea wzięła głęboki oddech.

- Markiz Merlin był zbyt chory, żebyśmy miały go zabawiać, lady

Pendle. Wracał do zdrowia i nie szukał rozrywek.

Tu odezwała się kolejna matrona z otaczającego Theę kółka:

- Wydaje się, że lord Merlin całkiem już wrócił do zdrowia. Bez

wątpienia to twoja zasługa, wydaje się, że musiałaś go bardzo

starannie pielęgnować, panno Shaw, prawda?

Któraś z dam zachichotała, skrywając twarz za wachlarzem. Thea

potoczyła spojrzeniem po zebranych wokół niej damach. Niektóre

spoglądały na nią z niezdrową ciekawością, inne z otwartą wzgardą,

żadna z sympatią. Była osaczona, nie miała dokąd uciec.

- Moja rodzina z radością zaopiekowała się markizem -

powiedziała bezbarwnym, wypranym z emocji tonem. - Robiliśmy

wszystko co w naszej mocy, by jak najszybciej doszedł do siebie.

- Czy markiz Merlin zamierza długo pozostać w Oxfordshire? -

zainteresowała się lady Pendle.

- Markiz Merlin nie wtajemnicza mnie w swoje plany. - Thea

starała się mówić spokojnie, ale wzbierał w niej gniew. - Myślę

jednak, że niedługo zabawi w okolicy i wkrótce wróci do Londynu.

- Cóż, bez wątpienia nacieszył się już przyjemnościami, jakie ma

do zaoferowania Oakmantle - zauważyła jedna z dam znacząco. - To

człowiek, który szybko się męczy...

background image

- Każdy szybko się męczy, kiedy jest osłabiony - odparła Thea

tym razem już ostrym tonem. Zaczynała tracić opanowanie. Zrobiła

krok, gotowa uwolnić się od towarzystwa wiedźm, choć nie bardzo

wiedziała, gdzie ma szukać przed nimi schronienia. - Zechcą panie

wybaczyć - rzuciła.

- Zatańczy pani ze mną, panno Shaw? - Drogę zagrodził jej

wielmożny Simon Pendle, przystojny młodzieniec, który zwykle

spoglądał na nią z góry, ale tym razem Thea chwyciła się jego

propozycji niczym liny ratunkowej.

- Dziękuję, panie Pendle.

Wyszli na parkiet, zostawiając harpie samym sobie, i Thea

odetchnęła z ulgą. Niedługo cieszyła się ledwie odzyskanym

spokojem, bo Simon Pendle trzymał ją w tańcu o wiele za blisko, niż

wypadało.

- Jak tam układało się z Merlinem, panno Shaw? Wspaniały z

niego gość, nieprawdaż? I bardzo hojny, jak słyszę.

Thea zmrużyła oczy. Czuła, że jeszcze chwila i wybuchnie.

Chciała wierzyć, że źle odczytała obraźliwe słowa Pendle'a,

niewłaściwie zinterpretowała bezczelny ton głosu.

- Rzeczywiście, lord Merlin był bardzo wielkoduszny wobec

mojej rodziny - odpowiedziała chłodno, celowo zmieniając „hojny" na

„wielkoduszny".

Pedle zarechotał głośno.

background image

- Zbytnia skromność, panno Shaw. Chciałbym zamienić z panią

później kilka słów, omówimy sobie parę kwestii. - Ścisnął jej ramię

poufałym gestem.

- Nie sądzę, żebyśmy mieli kwestie do omówienia, panie Pendle -

powiedziała Thea zimno i odsunęła się.

- Dajże spokój... - W kolejnej figurze tanecznej znowu zbliżyli się

do siebie i Pendle niby niechcący przesunął ręką po piersi Thei.

Wstrząsnęła się z obrzydzenia, rumieńce wystąpiły jej na policzki. -

Mówią, że Merlin jutro wraca do miasta. Może po jego wyjeździe

będzie pani bardziej skora rozmawiać ze mną.

Thea miała ochotę zdzielić go na odlew w twarz, na pewno nie

rozmawiać. Odpowiedziała cicho, spokojnie, ale tonem lodowatym:

- Jest pan w wielkim błędzie, sir. Nie mam nic do dodania.

Pendle uśmiechnął się obleśnie.

- Patrzcie no, patrzcie, jak panna zadziera nosa. Nie będzie pani

taka harda, kiedy skończą się pieniądze Merlina...

- Sługa uniżony, Pendle. Panno Shaw, mogę prosić o następny

taniec? - Głos Jacka uciął obelgi Pendle'a.

Thea nie zdążyła wypowiedzieć ostrej riposty, którą miała na

końcu języka. Głęboko dotknięta i zła nie zauważyła nawet, kiedy

orkiestra przestała grać i Jack do nich podszedł.

Simon Pendle ukłonił się i dopiero teraz dostrzegła, że jest mocno

pijany.

background image

- Dobry wieczór, Merlin. Właśnie mówiłem pańskiej uroczej

inamorata, że... - Urwał wystraszony, kiedy Jack zrobił krok w jego

kierunku.

- Myślę, że się pan myli, Pendle, i że panna Shaw zdążyła już

wyprowadzić pana z błędu. - Głos Jacka brzmiał groźnie, jakby ten

miał lada chwila chwycić Pendle'a za gardło. - Gdybyśmy nie byli w

domu pańskich rodziców, pokazałabym, jak bardzo pan błądzi.

Tymczasem - Jack odstąpił o krok - puszczę płazem obrazę, jeśli

jednak zobaczę, że zbliża się pan do panny Shaw, będzie pan miał ze

mną do czynienia.

Podał Thei ramię i oddalili się, zostawiając Pendle'a z

rozdziawionymi ustami.

- To powinno zapewnić nam spokój na resztę wieczoru -

powiedział Jack, spoglądając na Theę. - Dobrze się pani czuje, panno

Shaw?

Thei drżały ręce, Jack uścisnął mocno jej dłoń, jakby chciał ją

uspokoić. Słyszała szepty wymieniane przez gości Pendle'ów na ich

temat. Nie mogła dłużej tego znieść, słowa same wyrwały się jej z

ust:

- Chcę wracać do domu. Zaraz!

- Nie powinna pani uciekać. - Jack chwycił ją mocno za ramię. -

Chce pani tym plotkarzom, tym złośliwcom dać satysfakcję? Chce

pani, by powiedzieli, że panią stąd wypłoszyli? Nie jesteś przecież aż

tak słaba, panno Shaw. Nie wolno się poddawać.

W oczach Thei zabłysł gniew.

background image

- Dobrze panu mówić, markizie Merlin. Jestem tylko pańską

kolejną zdobyczą.

- Theo, wie pani, że to nieprawda.

- Ja wiem, ale ci wszyscy ludzie - Thea zatoczyła gwałtownie

dłonią - uwierzą we wszystko, co najgorsze.

Orkiestra znowu zaczęła grać i zanim Thea zdążyła zejść z

parkietu, Jack porwał ją do tańca. Był to sprytny ruch, bo w trakcie

menueta Thei trudno było się z nim sprzeczać. Spokojna muzyka,

wytworne figury, wszystko to wymagało stosownego, godnego

zachowania. Dostojny taniec stał w żywej sprzeczności z burzą uczuć,

która ogarnęła zdenerwowaną Theę. Ilekroć otwierała usta, żeby

zaatakować Jacka, rozdzielali się w kolejnych pląsach.

- Dla pana to nic - zaczęła, kiedy znowu się spotkali. - Przyjeżdża

pan sobie do Oakmantle i przysparza mi kłopotów.

Tu znowu się rozdzielili, by po chwili na powrót stanąć

naprzeciwko siebie.

- Jest pani niesprawiedliwa - rzekł Jack. - Pani zaczęła, kiedy

wpadła na pomysł poślubienia Bertiego. Trudno wyobrazić sobie

głupszy plan.

Trzymając się za ręce, okrążyli inne pary.

- Niech pan nie zrzuca winy na mnie - powiedziała Thea z urazą. -

Przyjechał pan do Oakmantle, żeby nie dopuścić do naszego ślubu.

- W rzeczy samej - przytaknął Jack. - Działałem w dobrej sprawie

i wyjechałbym, gdyby pani siostra nie postanowiła ustrzelić mnie z

łuku, zmuszając do pozostania u was.

background image

Thea puściła mimo uszu niezaprzeczalną prawdę słów Merlina.

- A teraz próbuje pan odwrócić uwagę od swojego nagannego

zachowania.

Rozdzielili się na moment i po chwili znowu spotkali. Jack

uśmiechnął się szeroko.

- Protestuję. Mojemu zachowaniu nic nie można zarzucić.

- Chce pan zaprzeczyć, że zaproponował mi pan kontrakt? -

spytała Thea. - I że najzwyczajniej w świecie próbował pan mnie

uwieść?

Wykonali kolejną skomplikowaną figurę.

- Jeśli chodzi o pierwszy zarzut, nie zaprzeczę, ale drugi? - Jack

uniósł brew. - To naprawdę nie w porządku. Nigdy nie próbowałem

pani uwieść.

- Owszem, próbował pan. Założył się pan nawet, taki był pan

pewien sukcesu, ale to ja wygrałam zakład.

Rozdzielili się i za moment znowu spotkali, łącząc dłonie.

- Przyznaję, że wysunąłem taką propozycję - zgodził się Jack - ale

odstąpiłem od zakładu po tym, gdy panią pocałowałem w ogrodzie.

- Ciszej! - Thea ze zgorszeniem rozejrzała się wokół. - Jeszcze kto

usłyszy.

Jack wzruszył ramionami i Thea natychmiast wykorzystała jego

milczenie.

- Mam zatem wierzyć, że wygrałam, bo pan w swojej łaskawości

pozwolił mi wygrać, tak, markizie Merlin? Mam też uznać, że gdyby

background image

próbował mnie pan uwieść, zauważyłabym zmianę w pańskim

zachowaniu?

- Bez wątpienia. Co więcej...

- Tak?

- Droga panno Shaw, uległaby mi pani bez wątpienia. Gotów

byłbym postawić każde pieniądze, że tak właśnie by się stało.

- Och! - Thea tupnęła ze złości i zakłopotana zainteresowaniem

sąsiadów z parkietu, zrobiła taką minę, jakby jej tupnięcie było celowe

i należało do wykonywanej właśnie figury tanecznej.

Ten człowiek doprowadzał ją do furii, szczególnie że miał rację.

Sapnęła gniewnie, dostrzegła w spojrzeniu Jacka rozbawienie i omal

nie krzyknęła, zupełnie już wytrącona z równowagi.

- Markizie Merlin, nie znam większego prowokatora. Ja próbuję

się z panem sprzeczać, a pan bawi się cały czas moim kosztem. Nie

widzę w tym nic śmiesznego. Pana tutaj fetują, a mnie obrażają.

Jack skłonił głowę.

- Wiem i wyrzucam sobie, że nie przewidziałem takiego obrotu

spraw.

- Zrujnował pan moją reputację - rzuciła Thea porywczo. Czuła,

że przestaje panować nad sobą i nic z tym nie potrafiła zrobić. Emocje

brały górę. - Co gorsza, zdobył pan serca mojego rodzeństwa. Teraz

tęsknią za panem, są nieszczęśliwi. Ned marzy o tym, żeby zaciągnąć

się do wojska, Harry, kiedy dorośnie, chce jak pan zostać nicponiem,

a Daisy... domaga się nowego tatusia. Zawrócił im pan niepotrzebnie

w głowach, a nie powinien był się wtrącać.

background image

Przerwała, czując, że za dużo powiedziała. Jej słowa mogły go

zranić i chyba zraniły. Nadal mówił spokojnie, ale w jego głosie było

tyle chłodu, że Thea w jednej chwili zapomniała o złości.

- Jeśli naprawdę pani wierzy, że celowo unieszczęśliwiłem

rodzeństwo, masz prawo mnie łajać, panno Shaw. A jeśli tak się pani

martwi o swoją reputację, radzę, żeby dobrze się pani zastanowiła, bo

oto sama się przyczyniasz do własnego upadku swoim zachowaniem.

Dopiero po tych słowach Thea uświadomiła sobie, że wszyscy

goście ich obserwują, złaknieni skandalu. Nie mogła uwierzyć, że

sama z własnej woli dostarcza tym ludziom upragnionej sensacji,

pożywki do plotek. Zapragnęła, żeby ziemia się rozstąpiła i

pochłonęła ją w jednej chwili.

Gorszy od upokorzenia, które sama sobie zgotowała, był chłód

bijący z zachowania Jacka. Podał jej sztywno ramię i sprowadził z

parkietu. Thea wiedziała, że nie zostawi jej na pastwę

rozplotkowanych harpii, ale czuła, że jej towarzystwo nie jest już mu

miłe. Po prostu spełniał swój obowiązek.

Nie mogła pojąć, dlaczego wypowiedziała te gorzkie słowa.

Owszem, martwiła się o rodzeństwo, i Jack rzeczywiście zawrócił

dzieciom w głowie, a co gorsza, jej także. Dlatego czuła się taka

nieszczęśliwa. Zakochała się w nim i teraz mogła mieć pretensje tylko

do siebie.

Zamknęła oczy i zaraz je otworzyła, mając nadzieję, że przez ten

krótki moment morze ciekawskich twarzy zniknie, czas się cofnie w

cudowny sposób, a ona otrzyma jeszcze jedną szansę.

background image

Niestety, cud się nie zdarzył, twarze nie zniknęły, Jack odnosił się

do niej z dystansem. Czuła się zupełnie bezwolna, bezradna,

zagubiona. Zdesperowana zastanawiała się, czy może być gorzej, niż

jest, kiedy drzwi do sali balowej otworzyły się nagle.

Zaległa cisza. Lady i lord Pendle zostawili przyjaciół, z którymi

rozmawiali, i rzucili się w pośpiechu witać przybyłych. Jack odwrócił

się, spojrzał i zaklął pod nosem.

Thea nawet nie zdążyła się zdziwić, kto przybywa tak późno na

bal, wywołując przy tym takie zamieszanie, kiedy kamerdyner

odchrząknął i oznajmił donośnym głosem:

- Książę i księżna Merlin.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Thea wciągnęła gwałtownie powietrze. Księżna okazała się

kobietą wysoką, prawdziwą grande dame, patrycjuszką w każdym

calu. Odziana w złotogłów, zachowywała dystans. Książę, do którego

Jack był uderzająco podobny, górował nad otoczeniem i wzrostem, i

dumną postawą. Książęcej parze towarzyszył Bertie Pershore, mocno

zakłopotany, z niewyraźną miną.

Thea miała ochotę obrócić się na pięcie i uciec, gdzie pieprz

rośnie, ale było już za późno. Księżna i książę uwolnili się wreszcie

od nadskakujących im Pendle'ów i zmierzali w stronę syna oraz jego

towarzyszki. Thea chciała się cofnąć, ale Jack zacisnął dłoń na jej

ramieniu.

background image

- Jack, kochanie. - Ku zdumieniu Thei surowe oblicze księżnej

rozjaśnił promienny uśmiech. Ucałowała serdecznie syna w policzek i

z tym samym ciepłym uśmiechem zwróciła się do Thei, ujmując jej

dłonie. - Witaj, panno Shaw. Bertie wiele nam opowiadał o pani.

Jesteśmy tacy szczęśliwi, że chcesz wyjść za naszego Jacka.

- Ja... - Thea posłała Bertiemu mordercze spojrzenie i jej drogi

przyjaciel skulił ramiona w poczuciu winy. - Jestem zaszczycona, że

mogę poznać Wasze Wysokości, obawiam się jednak, że...

Zamilkła, bo Jack ścisnął jej ramię z taką mocą, że tchu jej

zabrakło.

- Proszę, mamo, nie wprawiaj panny Shaw w zakłopotanie -

podjął gładko, gdzie Thea przerwała. - Nie ogłosiliśmy jeszcze

zaręczyn.

- Rozumiem, że chciałeś, byśmy poznali twoją wybrankę, zanim

ogłosicie oficjalnie zaręczyny - odezwał się książę, po czym wymienił

z synem uścisk dłoni i zmierzył Theę bacznym spojrzeniem.

Uśmiechnął się serdecznie. - Proszę wybaczyć księżnej niejaką

popędliwość, ale spieszno jej powitać panią w rodzinie.

- Oczywiście. - Zaszokowana Thea znalazła się nagle w objęciach

pachnącej księżnej. - Panno Shaw, Theo... Mogę mówić do ciebie

Thea? Będziesz przecież moją córką. Nie mogłam wprost uwierzyć,

kiedy Bertie mi powiedział. Taka jestem szczęśliwa! - Księżna

zwróciła roziskrzone radością spojrzenie na Jacka. - Najwyższy czas,

żebyś wreszcie się ustatkował, drogi chłopcze. Od dawna

powtarzaliśmy ci, że w twoim wieku...

background image

- Tak, mamo - przerwał Jack pospiesznie matczyny monolog. -

Moglibyśmy później dokończyć tę rozmowę?

- Bezwzględnie - odparł książę i zwrócił się do Thei z błyskiem w

oku. - Czy ja też mogę ci mówić po imieniu? Proszę o taniec.

Uświetnimy bal Pendle'ów. Będą zachwyceni, że pierwsi usłyszą

nowinę. Sprawmy im tę przyjemność. Niech potem opowiadają, że na

ich oczach książę poprowadził przyszłą synową do tańca.

Thea szybko zrozumiała, że jest to nie tyle zaproszenie, ile

rozkaz. Jack też tak odebrał słowa ojca, bo posłał jej markotny

uśmiech, ucałował jej palce w taki sposób, że Thei jeszcze bardziej

zakręciło się w głowie, i podał ramię matce.

- Może napijesz się czegoś, mamo? A potem opowiesz mi, jakim

sposobem się tu znaleźliście, bo trochę się pogubiłem.

Thea też bardzo chciała wysłuchać opowieści księżnej, ale książę

czekał. Nieśmiało przyjęła jego ramię. Była przekonana, że ta

komedia pomyłek zaraz się skończy. Książę położył dłoń na jej dłoni i

ten gest, co ją niepomiernie zdziwiło, dodał jej otuchy.

- Nie rób takiej przerażonej miny, moja droga - rzekł. - Naprawdę

łagodny ze mnie człowiek, chociaż ludzie nie chcą w to wierzyć.

Thea zaśmiała się niepewnie.

- Nie wątpię, Wasza Wysokość, jeśli jednak odkryje pan, że

pańska łagodność została wystawiona na ciężką próbę... że zaistniało

nieporozumienie...

Merlin utkwił w Thei spojrzenie ciemnobłękitnych oczu, tak

podobnych do oczu Jacka.

background image

- Ale tak nie jest, prawda, droga panno Shaw? O żadnym

nieporozumieniu nie może być mowy. Mówiono mi, że jesteś idealną

partią dla mojego syna, co więcej, widzę, że będzie to małżeństwo z

miłości.

Thea milczała. Prawdę mówiąc, nie wiedziała, co miałaby

odpowiedzieć. Książę Merlin zdawał się człowiekiem zbyt

inteligentnym, by miał fałszywie odczytać sytuację, ale dla sobie tylko

wiadomych powodów zinterpretował ją po swojemu. W jego głosie

zabrzmiało tak wyraźne ostrzeżenie, że Thea wolała nie ciągnąć

rozmowy, w każdym razie nie przy tylu świadkach. Byłaby szalona,

gdyby się upierała.

Przybycie księcia i księżnej radykalnie odmieniło jej położenie:

jeszcze przed chwilą okryta odium skandalu, teraz triumfowała.

Kąśliwe uwagi, które słyszała dotąd wokół siebie, zamieniły się w

pełne zazdrości poszeptywania.

- Zaręczona z markizem Merlinem... Dlaczego nie powiedziała

nic wcześniej... Droga Thea ma w sobie tyle wrodzonej delikatności,

tyle skromności... Nic dziwnego, że książę jest zachwycony swoją

przyszłą synową...

Rzeczywiście, książę okazuje mi względy, otacza serdeczną

uwagą, pomyślała oszołomiona Thea. Prowadził z nią lekką rozmowę,

ale komplementy płynęły prosto z serca, kiedy mówił, że przyszła

synowa tańczy zachwycająco. Na koniec zaś powiedział głośno, tak

by wszyscy ciekawscy mogli go słyszeć:

background image

- Dziękuję, moja droga. To była prawdziwa przyjemność, ale

muszę zwrócić cię mojemu synowi, bo gotów zrobić mi awanturę.

Każdy powinien mu zazdrościć takiej uroczej narzeczonej.

Jack rzeczywiście nie spuszczał z Thei wzroku. Ulotnił się chłód,

który wyczuwała w nim zaledwie pół godziny wcześniej. Wpatrywał

się w nią tak intensywnie, że poczuła się przez moment znacznie

pewniej, ale zaraz przyszła myśl, że Jack odgrywa tylko narzuconą mu

rolę w tym qui pro quo i skonfundowała się jeszcze bardziej.

Książę przekazał ją synowi, a ten ujął jej dłoń w taki sposób,

jakby chciał wszystkim wokół pokazać, że Thea należy do niego.

- Jeśli nie jesteś zmęczona, moja kochana, zatańczysz ze mną

ostatniego walca? Teraz, kiedy wszyscy znają nasz sekret, nie musimy

się ukrywać.

Thea zmrużyła oczy. Jack zbyt łatwo i gładko przeszedł od

oficjalnego „panno Shaw" do „moja kochana". W jego oczach

pojawiły się wesołe iskierki, które zdawały się oznaczać, że zamierza

grać do końca rolę szczęśliwego narzeczonego.

Korciło ją, żeby zepsuć mu zabawę, w pełni na to sobie zasłużył,

ale księżna i książę przyglądali się im z zachwyconymi uśmiechami,

więc się pohamowała. Jack objął jej kibić i poprowadził na parkiet.

- Markizie - zaczęła, kiedy rodzice Jacka nie mogli ich słyszeć.

- Jack. Jesteśmy zaręczeni, musisz zwracać się do mnie po

imieniu... Theo!

background image

- Nie jesteśmy zaręczeni - szepnęła. - Nic mi o tym nie wiadomo,

żebym przyjęła twoje oświadczyny, i nie planuję wychodzić za ciebie

za mąż...

- Cicho. - Jack położył jej palec na ustach i Thea natychmiast

umilkła. Żadne słowa tak by jej nie uciszyły jak ten intymny gest. -

Koniecznie chcesz walczyć z dobrym losem? Jeszcze pół godziny

temu wyrzucałaś mi, że zrujnowałem twoją reputację. Teraz

triumfujesz i chcesz to przekreślić?

Zabrzmiała muzyka i zaczęli wirować w walcu. Thea z

przyklejonym uśmiechem, jaki pasował, w jej mniemaniu, do młodej,

szczęśliwie zakochanej kobiety.

- Tak, mój panie.

- Jack.

- Doskonale rozumiem, ale cena takiego położenia wydaje mi

się...

- ...za wysoka?

Jack przygarnął ją w tańcu i Thea chyba jeszcze nigdy nie czuła

tak bardzo, tak dojmująco jego bliskości. Wszystkie jako tako trzeźwe

myśli pierzchły w jednej sekundzie. Spojrzała mu prosto w oczy i

poczuła, że zaczyna drżeć, tyle w nich było nieskrywanej, jawnej

zmysłowości.

- Jesteś pewna, Theo? - Poczuła ciepły oddech Jacka na policzku i

znowu przeszedł ją dreszcz. Wargi markiza musnęły jej usta.

Usiłowała myśleć jasno, przywołać resztki zdrowego rozsądku,

background image

uwolnić się z pajęczyny pożądania, która oplątywała ją coraz mocniej.

Nie było to łatwe i nic nie wskazywało na to, że odniesie sukces.

- To komedia, milordzie - powiedziała bez tchu. - Gra tylko. Nie

wierzę, żebyś chciał się ożenić. Już choćby z racji swojego

usposobienia zupełnie nie nadajesz się do małżeństwa.

- Zapewniam cię, że coraz bardziej skłaniam się ku małżeństwu.

Jack położył jej dłoń na karku i jeszcze bliżej przygarnął do

siebie. Tańczyli teraz mocno przytuleni, niemal spleceni: doznanie

było tak silne, tak obezwładniające, że Thei zabrakło tchu.

- Jack!

- Tak jest znacznie lepiej. - W głosie Jacka zabrzmiała nuta, która

mogła zupełnie rozbroić Theę, istniało w każdym razie takie

niebezpieczeństwo. Nie ukrywał, że jej pragnie. Słyszała to w jego

tonie, czuła w jego dotyku. - Musisz pogodzić się z faktami - ciągnął

cicho. - Moi rodzice pochwycili nas w pułapkę, a zrobili to tak

zgrabnie i sprytnie, że jestem pełen podziwu dla ich strategii. Od

dawna nalegali, żebym się ożenił, i wreszcie dałem im okazję.

Skorzystali i wymusili na mnie swoją wolę, a ja ani trochę tego nie

żałuję.

- Musimy odwołać te fikcyjne zaręczyny. - Thea szukała

odpowiedzi w jego twarzy. Nie wierzyła, by Jack chciał kontynuować

coś, co zaczęło się od sprytnego podstępu księżnej i księcia. - Nie

ożenisz się przecież ze mną.

Jack spojrzał na nią z czułością.

- Dlaczego nie? Jesteś zachwycająca, będziesz wspaniałą żoną.

background image

- Ale... - Thea wykonała pełen desperacji gest. - Robisz dobrą

minę do złej gry, lecz nie przypuszczam, żebyś chociaż mnie lubił, o

małżeństwie już nie wspomnę. Po tym, co ci powiedziałam

wcześniej...

Uśmiech zniknął z twarzy Jacka.

- Mówiłaś poważnie, Theo?

Odwróciła wzrok. Spojrzenie Jacka było zbyt przenikliwe. Kiedy

tak na nią patrzył, czuła się zupełnie bezbronna. Wiedziała jednak, że

paskudnie się z nim obeszła i winna mu jest przeprosiny.

- Nie. Wybacz mi moje słowa. To prawda, że zawróciłeś nam w

głowach, ale nie podejrzewam cię o złe intencje.

- Dziękuję ci z całego serca. Zatem jesteśmy pogodzeni i

zaręczeni... moja ukochana.

Thea spłoniła się, tyle było ciepła w jego głosie. Jack zręcznie

omijał wszelkie jej obiekcje, ale Thea potrafiła być równie uparta jak

Clementine, kiedy chciała przeprowadzić swoją wolę. Zachmurzyła

się.

- Ale...

Jack objął ją mocniej.

- Jeszcze jedno zastrzeżenie, a pocałuję cię tutaj, zaraz.

Thea uśmiechnęła się niepewnie.

- Och, Jack...

- Chyba mimo wszystko cię pocałuję...

- Bądź poważny. Zostałeś pochwycony w pułapkę...

background image

- Owszem, zostałem pochwycony w pułapkę i nie mam nic

przeciwko temu. A ty?

Thea odwróciła wzrok, uciekając od jego przenikliwego

spojrzenia.

- Nie wiem. - Wiedziała tylko tyle, że kocha Jacka, a zarazem lęka

się tak poważnej decyzji.

Bała się, czy wzajemna fascynacja, która niewątpliwie między

nimi istniała, stanowi wystarczająco silną podstawę do zbudowania

trwałego związku. Styl życia Jacka był całkowicie odmienny od jej

własnego i wcale nie była pewna, czy potrafi odnaleźć się w wielkim

świecie. Ponadto zdawała sobie sprawę, że prawie go nie zna. Kochała

go, to pewne, ale nie śmiała mu tego powiedzieć.

- Nie wiem - powtórzyła cicho.

Nie spostrzegła przelotnego grymasu, który przemknął przez

twarz Jacka. Rozluźnił uścisk. Taniec i tak dobiegł końca.

- Odwiozę cię do domu - powiedział chłodno.

Przez całą drogę do Oakmantle księżna mówiła coś do Thei w

wielkim podnieceniu: było to ujmujące, ale zbijało z tropu. Jack, który

dobrze znał swoją matkę, wiedział, że teraz księżna już nie popuści,

będzie parła do celu z siłą żywiołu.

Kiedy zaczęła rozprawiać o terminie ślubu, o wyprawie, a Thea

zbywała ją wymijającymi odpowiedziami, Jack stracił ducha walki.

Miał potwierdzenie tego, co Thea powiedziała mu wcześniej: wcale

nie była pewna, czy chce wyjść za niego za mąż.

background image

Kręcił się niespokojnie na ławce w powozie i milczał. Klął się w

myślach za to, że nie wyjawił swoich uczuć, zanim księżna i książę

pojawili się na balu. Teraz byli zaręczeni niejako niezależnie od

własnej woli i Thea nigdy nie uwierzy, że on naprawdę chce się z nią

ożenić.

Nie oświadczył się wcześniej, bo przestraszył się tego, co

powiedział Bertie, że Thea nie będzie go chciała. Reputacja nicponia i

rozpustnika to poważna przeszkoda, myślał gorzko, kiedy człowiek po

raz pierwszy w życiu chce postąpić uczciwie, w zgodzie z własnym

sercem.

Nie wyjdzie za niego dla pieniędzy. Wiedział o tym, jeszcze

zanim powiedział Thei, ile warte są rzeźby zgromadzone przez jej

ojca. Uśmiechnął się do siebie w ciemnościach. Musi ją przekonać, że

jego uczucia są szczere. Będzie się do niej zalecał z zachowaniem

całego dekorum, tak jak robi to zakochany mężczyzna wobec

ubóstwianej kobiety.

Kłopot w tym, że zaloty to rzecz czasochłonna, a on nie należał do

cierpliwych. Poza tym nie miał gwarancji, że ją przekona i zdobędzie

jej serce. W takim razie pozostawało mu uwieść Theę. Na tę myśl

przeszedł go dreszcz pożądania. Znowu poruszył się niespokojnie i

spróbował skupić myśli.

Czy Thea da się przekonać? Kobieta wyemancypowana, sawantka

o otwartym, chłonnym umyśle powinna być podatna na argumenty

natury intelektualnej. Na razie tkwiła w przeświadczeniu, że on chce

się z nią ożenić wbrew swej woli, na przekór własnym inklinacjom, a

background image

skoro raz nabrała takiego przekonania, odwieść ją od niego nie będzie

łatwo. Czy naprawdę chciał, żeby uznała jego argumenty?

Spojrzał na jej twarz oświetloną migotliwym światłem latarni

powozu i uśmiechnął się znowu. Myśl o przekonywaniu jej była

całkiem miła, ale pomysł uwiedzenia nieporównanie ciekawszy.

- Bardzo cię przepraszam, staruszko, ale co mogłem zrobić? -

Bertie rozłożył bezradnie ręce. Wyglądał jak zbity spaniel. -

Merlinowie koniecznie chcieli wiedzieć, co się dzieje, a ja...

- Ty? Ty miałeś być w Yorkshire, nie w Londynie, mój drogi. -

Thea zerwała się z ławki ogrodowej. - To jakiś absurd, Bertie. Coś ty

nagadał księżnej i księciu, że przyjechali tutaj przekonani, że Jack

chce się ze mną żenić?

Bertie zrobił nieszczęśliwą minę.

- Ślepy by zauważył, co się dzieje między tobą a Jackiem. Jak

opowiedziałem księciu trochę o tobie, a potem jeszcze nadmieniłem,

że Jack zapałał do ciebie niejakim afektem, Merlin zupełnie się

rozkrochmalił. Jeszcze nigdy nie widziałem staruszka w takim stanie.

Thea spiorunowała przyjaciela wzrokiem.

- Podałeś mu na talerzu to, na co czekał. Och, Bertie! Doskonale

wiedziałeś, że książę od pięciu lat nalega na Jacka, żeby się ożenił,

więc postanowiłeś pomóc mu okiełznać syna.

- Nie widzę w tym nic złego - odparł Bertie z godnością i

przesunął palcem po fularze, jakby ten był za ciasno związany. - Nie

rozumiem, z czego robisz problem. Myślałem, że będziesz

background image

zadowolona, w końcu pomogłem ci w tym gnieździe żmij.

Wiedziałem, jak przyjmą cię u Pendle'ów, czułem, że cię tam żywcem

zjedzą.

- To nie ma nic do rzeczy. - Thea uniosła ręce w geście pełnym

desperacji. - Jack nie chce nawet słyszeć o zerwaniu zaręczyn, moja

przyszła teściowa ustala datę ślubu...

- I bardzo dobrze. - Bertie podniósł się z ławki. - Wystarczający

powód, żebyś wyszła za Jacka. Twoje rodzeństwo jest zachwycone.

Ned nie dalej jak wczoraj mówił, jak bardzo się cieszy.

- Jasne, że się cieszy. Teraz będzie miał sponsora i będzie mógł

wreszcie wstąpić do tej swojej wymarzonej armii.

Bertie spojrzał na nią z umiarkowaną sympatią.

- Wiesz, co ci powiem, Thea? Cieszę się, że nie wyszłaś za mnie.

Byłaś taką kochaną dziewczyną, a teraz zmieniłaś się w wiedźmę.

Może Jack oprzytomnieje, zanim będzie za późno.

Thea przestała chodzić w tę i z powrotem i zapatrzyła się na

Bertiego. Miał rację. Pamiętała te czasy, kiedy mało co potrafiło

wyprowadzić ją z równowagi. Nigdy nie była taka jędzowata i

nieznośna jak teraz. Wszystkiemu winien był Jack Merlin. To przez

niego się zmieniła, on namieszał w jej życiu tak bardzo, że już nigdy

nie miało być takie jak niegdyś. Usiadła z powrotem na ławce z

ciężkim westchnieniem.

- Och, wszystko mnie denerwuje, zaraz się złoszczę. Okropna

jestem.

Bertie poklepał ją po dłoni.

background image

- Nie przejmuj się. Nie wszystko stracone. Może uda ci się jeszcze

poprawić. Szczególnie wobec Jacka. Jemu naprawdę na tobie zależy.

Sam mi to powiedział.

I to była ostatnia kropla, która przepełniła kielich goryczy. Thea

zalała się łzami. Bertie aż się cofnął z wyrazem zgrozy na skądinąd

smętnym obliczu.

- Nie płacz, na litość boską! - zawołał. - Nie trzeba.

- Przepraszam, Bertie. - Thea pociągnęła nosem i zaczęła szukać

chusteczki, próbując jednocześnie zapanować nad sobą. Chlipnęła

jeszcze raz. - Zaraz będzie mi lepiej - obiecała.

Wysiąkała energicznie nos, walcząc z ogarniającą ją żałością.

Czuła się okropnie. Paskudnie. Kłóciła się z Jackiem przez bite sześć

dni. Od balu do dzisiejszego ranka. Przyjeżdżał codziennie, zabierał ją

na przejażdżki, zalecał się zgodnie z wszelkimi regułami i rodzice

Thei mogliby tylko tym zalotom przyklasnąć.

Zachowywał się nienagannie, był uosobieniem dobrych manier,

łagodnie sprzeciwiał się wszelkim próbom zerwania zaręczyn. Nie

tracił ani na chwilę pogody ducha i spokoju, a przy tym był tak

wytrwały, że Thea miała ochotę wyć z rozpaczy.

Właśnie tego ranka próbował raz jeszcze ustalić z nią datę ślubu,

na co Thea prychnęła, że nigdy nie wyjdzie za niego za mąż. Przez

twarz Jacka przemknął grymas bólu, ale zniknął tak szybko, że nie

była pewna, czy sobie tego nie wyobraziła.

W każdym razie zyskała tyle, że Jack odwrócił się bez słowa i

odjechał, a ona pobiegła do swojego pokoju i rozpłakała się, nie

background image

bardzo wiedząc, dlaczego tak rozpacza. Potem zajęła się domowymi

sprawami i jakoś przetrwała aż do przyjazdu Bertiego. Teraz znowu

się rozbeczała.

Bertie rzucił jej spłoszone spojrzenie.

- Mam zawołać twoją siostrę? - zapytał z nadzieją w głosie. -

Kobiety znają się na łzach i w ogóle - mamrotał.

Thea pokręciła głową.

- Nikogo nie ma w domu. Ned i Harry grają we wsi w krykieta,

Skeffie zabrała Daisy i Clarę, żeby przyjrzały się rozgrywkom,

Clementine pojechała z wizytą do księżnej. - Thea rozpogodziła się

nieco, wytarła oczy. - Wiesz, Bertie, co mówi księżna? Że z

Clementine jeszcze może być dama. W przyszłym sezonie chce ją

wprowadzić w świat. - Znowu posmutniała. - Ale przecież nie wyjdę

za Jacka...

Bertie prychnął.

- Wyjdziesz za niego czy nie wyjdziesz, tu już przesadziłaś.

Clementine i dama! Już to widzę. Z małpy prędzej zrobiłby damę niż

z tego postrzeleńca.

Thea zachichotała przez łzy.

- Może masz rację. Zbyt wygórowane nadzieje. Och, Bertie -

uściskała go serdecznie - jesteś najlepszym z najlepszych przyjaciół, a

ja jestem dla ciebie taka okropna.

Kiedy Bertie odjechał, Thea włożyła fartuch na suknię z

błękitnego muślinu i poszła do herbarium. Był piękny wiosenny dzień,

w słońcu pod murem z czerwonej cegły zieleniły się kępki mięty,

background image

pietruszki, tymianku. Thea minęła grządki z hyzopem, rozmarynem i

zatrzymała się przy lawendzie. Wyjęła z kieszeni niewielki nóż, ścięła

kilka młodych roślinek i wróciła do domu.

W Oakmantle Hall panowała niezwykła cisza. Thea weszła na

piętro, do swojej sypialni, gdzie zaczęła składać świeżo upraną

pościel, by schować ją do skrzyni z bielizną. Między poszczególne

sztuki wkładała lawendę, a kiedy skończyła, zamknęła wieko.

Zapach lawendy został na palcach i przypomniał jej tamten dzień

w ogrodzie, kiedy Jack trzymał ją w ramionach. Być może w ogóle

już nie wróci, była dla niego taka okropna. Na tę myśl łzy znowu

napłynęły jej do oczu. W ostatnich dniach zrobiła się z niej straszna

beksa, i to jeszcze bardziej wytrącało ją z równowagi.

Nie usłyszała, że ktoś otwiera frontowe drzwi, że idzie po

schodach. Dopiero kiedy rozległy się kroki na korytarzu przed

sypialnią, odwróciła się i zobaczyła Jacka. Stanął w drzwiach i oparł

się o framugę. Nie odezwał się, po prostu stał i przyglądał się, a

spojrzenie miał takie, że Thei zaparło dech w piersiach.

- Jack.

- Thea?

Wyprostował się i podszedł. Dwie myśli równocześnie

przemknęły jej przez głowę. Pierwsza, że nigdy dotąd nie byli sami w

opustoszałym domu. Druga, że Jack jest nicponiem i hultajem.

Ledwie to pomyślała, zrozumiała, z jakimi intencjami on

przychodzi, i serce zaczęło walić jej jak oszalałe. Cofnęła się o krok,

zgniatając kwiat lawendy, który upadł na podłogę. Rozszedł się

background image

intensywny zapach, Jack zbliżył się jeszcze bardziej, oczy mu

pociemniały.

- Muszę z tobą porozmawiać - szepnęła Thea w panice.

Jack nawet się nie zatrzymał.

- Później porozmawiamy.

- Ale...

Thea zrozumiała, że Jack nie zamierza tracić czasu na próżne

dyskusje. Wolał ją pocałować. Nachylił się i otoczył ją ramieniem.

Ledwie musnął jej wargi, a jednak Thea poczuła to najdelikatniejsze z

muśnięć w całym ciele. Położyła mu dłoń na piersi i zdobyła się na

ostatni wysiłek, odchyliła się nieco do tyłu.

- Jack... Co ty robisz?

I znowu to spojrzenie, przed którym nie potrafiła się obronić.

- Zamierzam uwieść cię, Theo. Zalecałem się do ciebie według

wszelkich reguł, próbowałem przemówić ci do rozumu, ale jeśli tylko

w ten sposób mogę cię przekonać, że naprawdę chcę się z tobą ożenić.

- Och, już jestem przekonana.

Jack pokręcił głową.

- Za późno. Jeśli teraz odstąpię, wymyślisz kolejny powód, żeby

mi odmówić. Tylko w ten sposób mogę uczynić cię wyłącznie swoją...

„Uczynić wyłącznie swoją..." Thei znowu zabrakło słów, nie

mogła mówić, ledwie oddychała.

Pocałunek był gorący, namiętny, pełen żądzy. Zagarnęła ją

potężna fala, której nie potrafiła się oprzeć. Nawet nie próbowała.

Rozum mówił jej, że nie ma powodów, by się opierać, że Jack

background image

naprawdę jej pragnie dla niej samej - nie dlatego, by ratować jej

reputację czy pomóc jej rodzinie, ale dlatego, że „chce uczynić ją

swoją", zdobyć jej ciało i duszę.

Drżąca pozwoliła pociągnąć się na łóżko. Kolejny pocałunek był

bardzo długi, słodki, niespieszny, ale równie zapierający dech w

piersiach. W końcu Jack oparł się na łokciu, ściągnął jej z włosów

koronkowy czepek i odrzucił.

- Od dawna chciałem to zrobić - rzekł. - Jeśli zaś chodzi o ten

koszmarny fartuch... - Odnalazł tasiemki i już je rozwiązywał.

Thea próbowała cicho protestować, ale Jack zamknął jej usta

kolejnym pocałunkiem. I znowu nie była w stanie wypowiedzieć

słowa.

- Theo... Chciałem ci powiedzieć, że tamtego dnia, kiedy wpadłaś

prosto w moje ramiona w kościele, poczułem do ciebie coś, czego

nigdy jeszcze nie czułem wobec żadnej kobiety.

Zręcznie rozpinał jej guziki przy sukni. Thea obserwowała jego

poczynania z nikłym uśmiechem na ustach.

- Czy to nie było pożądanie, Jack? - szepnęła ledwie słyszalnie.

- Możliwe - zgodził się. - Tak, zdecydowanie. Ale nie tylko...

Rozpiął suknię do końca i wsunął dłoń pod delikatne muśliny.

- To było coś więcej - ciągnął, dotykając ustami jej skóry. - Moje

uczucia szybko przerodziły się w uwielbienie i... miłość. Musisz

obchodzić się ze mną łagodnie, kochanie, bo nigdy wcześniej coś

takiego mi się nie przydarzyło.

- Naprawdę mnie kochasz?

background image

- Tak.

Dłonie Jacka wędrowały po jej ciele, pieściły, zataczały delikatne

kręgi, rozbudzały w Thei miłość i pragnienie. Znowu ją pocałował i

był to długi, gorący pocałunek. Thea czuła, że się otwiera, że jest

gotowa na jego przyjęcie.

- Domyślam się, że robiłeś to już wcześniej - szepnęła.

- Tym razem jest inaczej...

Thea otworzyła oczy rozświetlone pożądaniem. Bez słowa

wsunęła palce w jego włosy, przyciągnęła go do siebie i teraz to ona

całowała. Miłość, pożądanie, pełna triumfu zaborczość, wszystko

złączyło się w jedno i Jack powoli, z nieskończoną delikatnością

uczynił ją swoją.

Kiedy się obudził, słońce jasną smugą kładło się na skłębionej

pościeli. Thea klęczała w nogach łóżkach i wyciągała głowę, próbując

dojrzeć godzinę na zegarze kominkowym, a jej włosy złociły się w

słońcu, tworząc wokół głowy czarodziejską aureolę.

Thea była czarodziejką, rzuciła na niego urok i już nigdy nie miał

się uwolnić spod jej zaklęcia. Jack na chwilę zatrzymał się przy tej

myśli, spodobała mu się nadzwyczajnie, przyjął ją z uśmiechem i

przeciągnął się leniwie. Thea natychmiast odwróciła głowę: ciemna

sylwetka, zarys postaci z opromienionymi słońcem włosami, i w

Jacku na nowo obudziło się pożądanie.

Całe życie przed nami, pomyślał. Codziennie będzie mógł

przyglądać się Thei, uczyć się na pamięć jej twarzy, odkrywać na

nowo jej ciało. Kiedy omal nie straciła równowagi na skłębionej

background image

pościeli i pochyliła się, szukając oparcia, namiętność wzięła górę.

Chwycił ją w talii i jednym ruchem przyciągnął do siebie.

- Tak sobie myślę, ja wyznałem ci miłość w największej pokorze,

serce moje, ale ty nie powiedziałaś mi, że mnie kochasz.

Thea spojrzała na niego ze zdumieniem. Miała zaróżowione

policzki, lekko rozchyliła usta.

- Och... myślałam, że wiesz. Oczywiście, że cię kocham.

Jack pocałował ją delikatnie.

- W takim razie muszę jechać po licencję na ślub. Natychmiast.

Nie ma czasu do stracenia.

Thea poruszyła się niespokojnie, jej dłonie ożyły, pieściły Jacka.

- Jack... czy to nie może trochę zaczekać?

- Cóż... - wszedł w nią łagodnie - chyba może trochę zaczekać.

On na pewno nie mógł czekać, a Thea reagowała tak zmysłowo i

żywiołowo, że wszystkie postanowienia wzięły w łeb.

A przyrzekał sobie, że będzie delikatny, że będzie wprowadzał ją

w miłosne arkana powoli, stopniowo, ze zrozumieniem dla jej braku

doświadczenia. Nic z tego. Kochali się jak dwoje spragnionych siebie

szaleńców, do utraty tchu i całkowitego wyczerpania. Leżeli potem

spleceni, nasyceni sobą, szczęśliwi. Powoli wracali na ziemię.

- Dzieci niedługo wrócą - mruknęła Thea.

Jack odmruknął coś sennie w odpowiedzi.

- Musimy wstawać. - Thea uwolniła się z jego objęć i zaczęła

zbierać ubranie rozrzucone po całym pokoju. - Daisy będzie

dopominała się bajki na dobranoc, Clara zechce ci zagrać coś na

background image

fortepianie, chłopcy, jeśli przegrali mecz we wsi, będą żądali

kolejnych lekcji krykieta.

Jack przewrócił się w pościeli i zmierzył Theę od stóp do głów

tym swoim spojrzeniem hultaja.

- A ty czego będziesz ode mnie chciała, kochanie moje?

- Och, tylko tyle, żebyś się ze mną ożenił - odparła Thea lekko. -

To w zupełności wystarczy. - Spojrzała na niego z uśmiechem. -

Wiem, że te rzeźby są warte fortunę, ale z powodów sentymentalnych

nie mogę się z nimi rozstać. Ojciec tak bardzo je lubił. Bardzo mi

przykro, Jack - nachyliła się i pocałowała go - muszę wyjść za ciebie

dla twoich pieniędzy. Nie mam innego wyboru.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cornick Nicola Damy z Midwinter 01 Cudowna przemiana 2
Cornick Nicola Cudowna Przemiana
Cornick Nicola Szczęśliwy los 01 Szczęśliwy los
147 Cornick Nicola W aurze skandalu Waśń rodowa2
Cornick Nicola Przeklęty dwór
Garstka złota 03 Cornick Nicola Sezon na zalotników
Cornick Nicola 02 W aurze skandalu
163 Cornick Nicola Niebezpieczna maskarada Damy z Midwinter3
Cornick Nicola W aurze skandalu
Cornick Nicola Cud zdarza się dwa razy
127 Cornick Nicola Skandalistka
147 Cornick Nicola W aurze skandalu
125 Cornick Nicola Cud zdarza się dwa razy
Cornick Nicola List Lady Lucy
Cornick Nicola Cudowna przemiana
Cornick Nicola Przeklęty dwór
Cornick Nicola Tajemnice Opactwa Steepwood 14 Mezalians

więcej podobnych podstron