Cornick Nicola Przeklęty dwór

background image

NICOLA CORNICK

PRZEKLĘTY DWÓR

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pan Julius Churchward, jeden ze słynących z dyskrecji

londyńskich prawników z Churchward and Churchward, bez trudu

przybierał odpowiedni wyraz twarzy w zależności od natury

przekazywanych wiadomości.

Kiedy zatem przychodziło mącić radość spadkobiercy informacją,

że spadek jest nieco skromniejszy, niż się spodziewano, na twarzy

jurysty malował się wyraz głębokiej powagi. Marsowe oblicze

ukazywał lekkomyślnemu potomstwu oraz niegodziwcom, nie

dotrzymującym słowa.

Trzeci, ostatni wariant, była to twarz całkowicie pozbawiona

wyrazu, doskonale obojętna, używana w sytuacjach niejasnych, jak na

przykład teraz, kiedy dzwonił do drzwi eleganckiego domu lady

Amelii Fenton, a treść listu, który spoczywał w jego teczce, była mu

kompletnie nieznana.

Przedsięwzięcie długiej podróży w zimie, tuż przed Bożym

Narodzeniem, świadczyło dobitnie, iż sprawa jest nader pilna. Pan

Churchward jechał przez cały dzień, na noc zatrzymał się w Newbury,

w „Star and Garter". O świcie ruszył w dalszą drogę i kiedy poranne

słońce zdążyło nieco ogrzać kremowe domy ze słynnego wapnia z

Bath, powóz wtaczał się już na Brock Street.

Mimo słońca było bardzo zimno i pan Churchward, otulając się

szczelniej podróżnym płaszczem, marzył po cichu, że panna Sheridan,

dama do towarzystwa lady Amelii, jest już po śniadaniu i będzie

mogła go zaraz przyjąć.

background image

Ładniutka pokojówka wprowadziła pana Churchwarda do

bawialni. Pamiętał ten pokój, to tu, trzy lata temu przekazywał pannie

Sheridan niezbyt radosną wiadomość, że jej brat, Francis, odszedł z

tego świata, nie zostawiwszy żadnego majątku. A chyba jakieś dwa

lata wcześniej, w tym samym pokoju panna Sheridan dowiedziała się,

że po zmarłym ojcu, lordzie Sheridanie, otrzymywać będzie jedynie

niewielką rentę.

Obie wiadomości zniosła bardzo mężnie, zapewniając prawnika,

że jej potrzeby materialne nie są wielkie, czym wzbudziła wielki jego

podziw.

Tym

bardziej

więc

pan

Churchward

odczuwał

niesprawiedliwość obecnej sytuacji panny Sheridan, która z racji

urodzenia i wychowania nie powinna być tylko skromną damą do

towarzystwa.

Przez kilka lat prawnik żywił cichą nadzieję, że młoda kobieta

poprawi swą sytuację w sposób najprostszy, czyli wyjdzie dobrze za

mąż. Była przecież śliczna i obdarzona licznymi zaletami. Niestety,

lata mijały, a w życiu panny Sheridan nie następowały żadne

zasadnicze zmiany. Pan Churchward smutno pokiwał głową.

Wszystkich swoich klientów traktował jednakowo, wystrzegając się

jakichkolwiek sentymentów, jednak dobro tej dzielnej osóbki jakoś

dziwnie leżało mu na sercu.

Drzwi otwarły się na oścież. Panna Sara Sheridan szła ku niemu z

ręką wyciągniętą na powitanie, jakby był długo wyczekiwanym,

najmilszym gościem.

background image

- Witam, witam drogiego pana! Jak pan się miewa? Cóż za miła

niespodzianka!

Pan Churchward nie miał pojęcia, czy niespodzianka rzeczywiście

będzie miła. Spoczywający w teczce list ciążył mu przez całą drogę

niczym wielki kamień. Chociaż teraz, w pełnym świetle dnia i w

obecności tak czarującej osoby, wszelkie wcześniejsze obawy wydały

mu się nieuzasadnione.

Uroda panny Sheridan zdolna była oprzeć się najbardziej

wnikliwym promieniom słońca. Jasna cera z leciutkimi rumieńcami na

policzkach była nieskazitelna, tak samo jak wiotka figura, spowita w

muślin koloru żonkilów.

- Dziękuję, panno Sheridan, u mnie wszystko w najlepszym

porządku. A pani? Jak pani się miewa? - odpowiadał uprzejmie, kiedy

sadowili się na krzesłach przed kominkiem.

Był zdumiony, że on, stary wyga, jest po prostu zdenerwowany.

Zbyt zdenerwowany, aby teraz wygłosić kilka gładkich zdań na temat

pogody czy trudów podróży. Bez żadnych więc wstępów otworzył

teczkę i wyjął z niej dużą, białą kopertę.

- Proszę wybaczyć, panno Sheridan, że zjawiam się tak nagle,

zostałem jednak zobligowany do przekazania pani tego oto listu.

Prośba nieco osobliwa, zanim jednak wyjaśnię rzecz do końca,

pragnąłbym, aby pani zechciała ten list przeczytać.

Sara odruchowo spojrzała na adres na kopercie i w jej olbrzymich,

orzechowych oczach pojawił się wyraz bezbrzeżnego zdumienia.

- Przecież to list od...

background image

- Tak, od pani brata.

Pan Churchward rozpaczliwie usiłował zastosować wariant trzeci,

czyli twarz bez wyrazu, świadom jednocześnie, że efekt jest mizerny i

jego twarz doskonale oddaje prawdziwy stan ducha - stan bezsilności.

- Panno Sheridan! Bardzo proszę, niech pani łaskawie przeczyta

ten list.

Panna Sheridan niespiesznym ruchem odebrała kopertę i pochyliła

nad nią kształtną główkę w koronkowym czepeczku, spod którego

wymykały się pasma włosów o barwie ciemnego złota, miejscami

przybierające odcień bursztynu.

- Czy pan zna treść tego listu?

- Nie, nie znam - wyznał pan Churchward, tonem lekko

obrażonym, jakby dając do zrozumienia, że pozostawienie go w

niewiedzy było niewybaczalnym wykroczeniem ze strony Franka

Sheridana.

Sara wstała z krzesła i podeszła do biureczka. Pan Churchward

słyszał, jak nożyk do rozcinania kopert przesuwa się po papierze.

W bawialni zapadła cisza, tylko gdzieś z głębi domu, zapewne z

kuchni, dochodziło cichutkie pobrzękiwanie porcelany i odgłosy

jakiejś rozmowy. Ktoś o coś pytał, ktoś odpowiadał. Pan Churchward

dyskretnie rozejrzał się dookoła. W szafie za szkłem zobaczył równe

szeregi książek. Księgozbiór lorda Sheridana.

Sir Ralph Covell, wprowadzając się do domu odziedziczonego po

dalekim kuzynie, kazał usunąć wszystkie książki. Natomiast panna

Sheridan ustawiła je na poczesnym miejscu...

background image

Skończywszy czytanie, Sara bez słowa wróciła na swoje miejsce

przed kominkiem.

- Panie Churchward - odezwała się po chwili. - Sądzę, że

powinien pan zapoznać się z treścią tego listu.

- Jak pani sobie życzy.

Sara pomilczała jeszcze chwilę, po czym zaczęła czytać równym,

cichym głosem:

Moja droga Sal!

Jeśli ten list dotrze do Twych rąk, oznaczać to będzie, że mnie nie

ma już wśród żywych. Ciebie, droga siostrzyczko, poproszę o

przysługę zza grobu, gdyż darzę Cię całkowitym zaufaniem. Sal, ja

mam córkę. Nigdy Ci o niej nie mówiłem, żywiąc nadzieję, iż potrzeby

takiej nie będzie. Nasz ojciec wiedział, i to on w tej sprawie poczynił

pewne starania.

Jednak ojciec zmarł, a kiedy i mnie już nie będzie, zostaniesz tylko

Ty, moja miła, a dziecko musi przecież mieć kogoś, do kogo będzie

mogło się zwrócić w pilnej potrzebie. Resztę, dopowie pan

Churchward, a mnie pozostaje tylko wyrazić Ci wdzięczność. Niech

Bóg Cię błogosławi, droga Sal!

Twój brat Frank

Sara westchnęła cichutko, westchnął również pan Churchward.

Oboje, choć ich myśli zapewne biegły różnymi torami, pogrążyli się w

rozmyślaniach o niefrasobliwym Franku Sheridanie, który sprawami

swego dziecka obarczał innych. Pan Churchward oczami wyobraźni

widział tego lekkoducha, pospiesznie kreślącego parę słów do siostry

background image

przed ostatnią szaloną próbą zbicia fortuny dzięki East India

Company.*

- Panie Churchward! - odezwała się po chwili Sara. - Czy byłby

pan łaskaw, zgodnie z sugestią Franka, rozświetlić mi nieco tę

sprawę?

Z ust pana Churchwarda wydobyło się kolejne ciężkie

westchnienie.

- Muszę się przyznać, droga pani, że o istnieniu panny Oliwii

Meredith wiedziałem od samego początku. Siedemnaście lat temu

ojciec pani polecił mi poczynić kroki w związku z przyjściem na świat

pewnego dziecka. Myślałem, że...

- Że to było dziecko mego ojca? - spytała Sara chłodnym tonem,

jednak zdumiony pan Churchward mógłby przysiąc, że w spokojnych,

orzechowych oczach mignęła jakaś wesoła iskierka.

- Tak przypuszczałem - przyznał się odruchowo, natychmiast

wielce z siebie niezadowolony, jako że dobry prawnik unika

wszelkich założeń i przypuszczeń, bo to rzecz niebezpieczna.

- Pańskie przypuszczenie było jak najbardziej uzasadnione -

uspokoiła go panna Sheridan. - Tym bardziej że w owym czasie Frank

nie mógł mieć więcej niż dziewiętnaście lat.

- No cóż, mężczyzna młody, to i krew gorąca - mruknął pan

Churchward, znów karcąc siebie w duchu, gdyż takie kwestie nie

powinny być poruszane w rozmowie z młodą panną.

* East India Company - spółka rządowa, założona w 1600 r.,

zajmująca się handlem ze wschodnimi Indiami. Rozwiązana w 1874 r.

background image

Zmieszany nieco, odchrząknął i poprawiwszy okulary na nosie,

mówił dalej tonem celowo suchym i urzędowym.

- Dziecko oddano na wychowanie doktorowi Meredithowi i jego

żonie, mieszkającym w wiosce Blanchland. Raz do roku lord Sheridan

wypłacał doktorowi pewną kwotę, także w testamencie poczynił zapis

na jego korzyść. Doktor Meredith zmarł w ubiegłym roku, jego żona i

córka pozostały w Blanchlandzie, to znaczy wiem, że po jego śmierci

nigdzie nie wyjeżdżały. Tyle mogę powiedzieć.

- Pamiętam doktora Mereditha - powiedziała nieco zamyślona

Sara. - Miły człowiek, leczył mnie, kiedy przechodziłam odrę. I... Tak,

pamiętam, doktorostwo mieli córkę, bardzo, ładną dziewczynkę,

młodszą ode mnie o jakieś osiem lat. Podobno wysłali ją do bardzo

dobrej szkoły. A ludzie mówili, że doktor ma jeszcze jakieś inne

dochody, nie tylko z leczenia... No tak, teraz wszystko rozumiem.

Do drzwi zapukano dyskretnie. Weszła pokojówka, niosąc na tacy

kawę dla gościa i mocną herbatę dla panny Sheridan. Rozmowa

urwała się na kilka minut i pan Churchward miał okazję zastanowić

się nad tym. co właściwie należałoby teraz powiedzieć.

- Panno Sheridan, proszę wybaczyć - zaczął po wyjściu służącej. -

Bardzo mi przykro, że sprawiłem pani tak niezwykłą niespodziankę...

- Proszę nie robić sobie żadnych wyrzutów - przerwała Sara z

miłym uśmiechem. - Przecież pan nie ma z tym nic wspólnego.

Chociaż... Czy pana obecność tutaj oznacza, że panna Meredith ma

kłopoty i szuka pomocy?

background image

Pan Churchward skinął potakująco głową i z zafrasowaną miną

nachylił się nad teczką. W jego ręku znów pojawiła się biała koperta,

tym razem jednak inna, mniejsza, z papieru pośledniejszego gatunku i

zaadresowana dziecinnym, okrągłym pismem.

- Bardzo proszę, aby pani przeczytała i ten list - powiedział,

wyjmując z koperty białą kartkę. - Doręczono mi go trzy dni temu.

Sara rozpostarła kartkę i znów zaczęła czytać na głos:

Szanowny Panie!

Proszę wybaczyć moją śmiałość, ale rozpaczliwie potrzebuję

pomocy, a nie wiem, u kogo jej szukać. Matka moja powiedziała, że

nieboszczyk lord Sheridan zobligował ją, abym w razie potrzeby

zwracała się do Pana. Dlatego usilnie proszę, aby zechciał Pan

przyjechać do Blanchlandu. Pragnęłabym bardzo, żeby Pan poznał

moje kłopoty i łaskawie udzielił mi rady.

Pozostaję z szacunkiem

Oliwia Meredith

I znów, jak za pierwszym razem, zapadła cisza. Pan Churchward

zasadniczo nie miał podstaw, aby czuć się zakłopotany. Dla

prawników z Churchward and Churchward dzieci z nieprawego łoża i

stwarzane przez nie problemy były chlebem powszednim. Jednak ten

przypadek był kuriozalny.

Brat nieboszczyk, który kiedyś zszedł na manowce, prosi zza

grobu, aby jego młodsza siostra zajęła się jego nieślubnym dzieckiem!

No tak, Francis Sheridan był nie tylko lekkomyślny, ale i bezmyślny,

background image

bowiem przez niego jego siostra znajdzie się w bardzo kłopotliwej

sytuacji. Nadzwyczaj kłopotliwej.

- Panie Churchward - odezwała się po chwili Sara. - Może ja teraz

zbiorę fakty, a pan łaskawie powie, czy wszystko dobrze pojęłam. A

więc... Mój brat napisał do mnie list i przekazał panu z prośbą, aby

pan mi go doręczył, jeśli on... umrze, a jego dziecko będzie

potrzebowało pomocy. Czy tak, panie Churchward?

- Tak, droga pani.

- Panna Meredith, córka Franka, zwróciła się o pomoc po raz

pierwszy. List od niej otrzymał pan trzy dni temu. Przedtem nie miał

pan z nią żadnego kontaktu?

- Nie, panno Sheridan. Wszystkie moje kontakty z doktorem

Meredithem i jego rodziną urwały się po śmierci ojca pani.

Wspomniałem pani, że lord Sheridan w testamencie zapisał doktorowi

pewną sumkę, dlatego trochę to dziwne, że...

- Kłopoty panny Meredith wcale nie muszą być natury finansowej

- zauważyła spokojnie Sara. - A poza tym panna Meredith, niezależnie

od okoliczności, jakie towarzyszyły jej przyjściu na świat, jest moją

bratanicą.

- Naturalnie, droga pani - przyznał z ciężkim westchnieniem

prawnik. - Nie mogę jednak powstrzymać się od uwagi, że pani

wyjazd do Blanchlandu byłby bardzo niefortunny.

Pan Churchward czuł, jak skóra mu cierpnie na samą myśl, że ta

delikatna, śliczna panna o nieposzlakowanej opinii, ozdoba socjety w

Bath, mogłaby wybrać się do Blanchlandu. Niestety, nowy właściciel

background image

Blanchlandu, sir Ralph Covell, który odziedziczył majątek po śmierci

Franka, uczynił z rezydencji prawdziwe siedlisko rozpusty. Hazard,

pijackie bibki, przeradzające się w wyuzdane orgie...

- Czy pani kuzyn, sir Ralph Covell, nadal rezyduje w

Blanchlandzie? - spytał ostrożnie.

- Sądzę, że tak - przytaknęła Sara z miłym uśmiechem, jej twarz

natychmiast jednak spoważniała. - Słyszałam, co tam się dzieje, panie

Churchward, i boleję nad tym. Jak można było tak zbrukać to piękne

miejsce!

- I dlatego, droga pani, nie powinna pani tam jechać! Byłoby to

nadzwyczaj niestosowne. A poza tym - twarz prawnika nagle

rozjaśniła się - panno Sheridan, przecież nikt nie nalega, żeby jechała

pani tam osobiście! Może pani po prostu kogoś wysłać! Tak będzie

lepiej.

Sara wstała z krzesła i bez słowa podeszła do okna.

- Ktoś mógłby działać w pani imieniu - przekonywał już nieco

ciszej pan Churchward, modląc się w duchu, żeby to nie on był tym

szczęśliwcem. Jego małżonka nigdy by mu tego nie darowała.

- Nie, drogi panie - odezwała się nagle mocnym głosem Sara,

odwracając się od okna. - Jestem przekonana, że Frank pragnąłby,

abym zajęła się tym osobiście. Należy uszanować jego wolę.

Naturalnie, kiedy dowiem się, na czym polegają kłopoty panny

Meredith, pozwolę sobie zwrócić się do pana po poradę. Ale pojadę

tam sama.

background image

Panu Churchwardowi kamień spadł z serca i choć jednocześnie

pojawiło się lekkie poczucie winy, rozgrzeszył się natychmiast. Zaczął

chować papiery do teczki. W trakcie tej czynności przypomniał sobie

o jeszcze jednej, jakże istotnej wiadomości.

- Panno Sheridan, proszę wybaczyć, ale mam jeszcze coś do

przekazania. Otóż pozwoliłem sobie pchnąć posłańca do Blanchlandu,

do panny Meredith, z wiadomością, że jej list dotarł do mnie.

Przypadkiem spotkałem go w drodze do pani, wracał już do Londynu.

No i...

- I co, panie Churchward?

- Niestety, nie zdołał przekazać mojej wiadomości. Pannę

Meredith po raz ostatni widziano przed dwoma dniami, jak wybiegała

przez frontowe drzwi rezydencji. Od tej chwili wszelki słuch po niej

zaginął.

W drodze powrotnej do Londynu pan Churchward przypomniał

sobie, że nie powiedział pannie Sheridan o trzecim liście. Liście

Franka do lorda Woodallana, ojca chrzestnego Sary Sheridan,

człowieka majętnego i bardzo wpływowego. Chwała Bogu, że Frank,

wplątując siostrę w tę godną pożałowania sytuację, zachował resztkę

zdrowego rozsądku i poprosił lorda, aby ten wspierał Sarę w jej

poczynaniach.

Nastrój prawnika natychmiast nieco się poprawił. Przez chwilę

zastanawiał się, czy nie kazać stangretowi zawracać, lecz po chwili

zrezygnował z tego pomysłu. O, nie, był już tak blisko domu,

background image

zmęczony nieludzko, a panna Sara Sheridan i tak na pewno niebawem

się dowie, że lord Woodallan przygarnie ją pod swoje skrzydła.

Lady Amelia zaraz po śniadaniu udała się z poranną wizytą, tak

więc Sara, pożegnawszy pana Churchwarda, nie mogła zwierzyć się

kuzynce. Zwykle nie miała przed nią żadnych tajemnic, ale teraz

nieobecność Amelii była jej nawet na rękę. Tak ważną sprawę

powinno się najpierw przemyśleć w samotności, a poza tym droga

kuzynka nie należała do osób dyskretnych.

Co prawda Frank nie zobowiązywał siostry do dochowania

tajemnicy, lecz to jeszcze nie powód, aby za sprawą Amelii całe Bath

w ciągu kilku godzin dowiedziało się o jego nieślubnej latorośli.

Sara, przysiadłszy na brzegu swego łóżka, zagłębiła się w

smutnych rozmyślaniach. O Franku i jego dziecku, o ojcu, który to

dziecko zabezpieczył, i o tym, że i Frank, i ojciec nie powierzyli jej

tego sekretu. I tak by zapewne pozostało, gdyby Frank nie miał

przeczucia, że nigdy nie wróci z podróży do Indii. I kiedy gasł w

dalekim kraju, trawiony straszliwą gorączką, może było mu trochę

lżej, że jednak uczynił coś dla swojej córki.

Sara otarła łzę i powoli uniosła się z łóżka. Smutne rozmyślania

mogą zająć cały dzień, a ona przecież ma do załatwienia sprawunki w

mieście, w związku z jutrzejszym balem, który urządza Amelia.

Trzeba kupić wstążki i odebrać kwiaty. Sara szybko zmieniła

koronkowy czepeczek na kapelusz, włożyła skromną, ciemną pelerynę

background image

podbitą futrem i zbiegła na dół, natykając się na gospodynię, panią

Anderson, czatującą w pobliżu schodów.

- Panno Saro! No i jak? - pytała gospodyni, nie kryjąc ciekawości.

- Czy ten dżentelmen przywiózł dobre nowiny?

Sara,

poprawiając

kapelusz

przed

lustrem,

nie

mogła

powstrzymać się od uśmiechu. W tym domu nic się nie ukryje.

- Niestety, Annie, nikt nie zostawił mi fortuny w spadku -

powiedziała wesoło. - Pan Churchward przekazał mi tylko pewną

prośbę mojego zmarłego brata.

Na twarzy pani Anderson pojawiło się wielkie rozczarowanie.

Cała służba w domu lady Amelii użalała się nad losem biednej panny

Sheridan. Taka elegancka dama, z takimi manierami, a musi

zadowolić się pozycją ubogiej krewnej! To woła o pomstę do nieba!

A do tego, choć lady Amelia jest aniołem i traktuje kuzynkę

nieomal jak siostrę, panna Sheridan umyśliła sobie, że będzie chodzić

po sprawunki i wykonywać pewne prace. Teraz też, sama jak palec,

wybiera się do miasta!

- Może wstąpię po warzywa? - Pytała uprzejmie. - Będę u

kwiaciarza, a to tuż obok.

- Nie - odparła stanowczym głosem gospodyni, nie kryjąc

wzburzenia.

Otwierając przed Sarą drzwi, zauważyła korpulentnego

jegomościa, wychodzącego z sąsiedniego domu.

- Panno Saro! Pan Tilbury wychodzi do miasta! - krzyknęła. -

Proszę się pospieszyć, będzie pani miała towarzystwo!

background image

- Jakie to szczęście, że mnie ostrzegłaś - odparła z uśmiechem

Sara. - Będę szła powoli, modląc się w duchu, żeby się nie odwrócił!

Pani

Anderson

z

niezadowoleniem

potrząsała

głową,

odprowadzając wzrokiem smukłą postać, zbiegającą po schodkach, a

potem przesadnie powolnym krokiem ruszającą ulicą. No cóż, są

gusta i guściki, ale tak bogaty dżentelmen jak pan Tilbury wcale nie

był złą partią! Niestety, panna Sara nie wykazywała najmniejszych

chęci do małżeństwa z rozsądku, a szkoda...

Gospodyni energicznie zatrzasnęła drzwi i ruszyła do kuchni,

notując po drodze w pamięci, że jeden stopień w schodach

prowadzących na górę nie jest wyfroterowany jak należy. Myśli

gospodyni zajmowało jednak przede wszystkim rozważanie wad i

zalet ewentualnych kandydatów do ręki panny Sheridan.

Bath było spokojnym, trochę sennym miastem i niewiele pod tym

względem miało do zaoferowania. Ale i tu znalazłoby się na pewno

kilku emerytowanych oficerów. Albo na przykład taki sir Edmund

Place. Co prawda inwalida, ale za to jaki majętny!

No, a lord Grantley! Straszny jeszcze z niego młokos, rodzice

dopiero niedawno popuścili mu cugli. Ale jak on szaleje za panną

Sarą! Tylko patrzeć jak lady Grantley, biorąc odwet za swoją latorośl,

zacznie rozgadywać, że panna Sheridan jest kobietą złą i podstępną!

Pani Anderson aż sapnęła z oburzenia. Ta cała Augusta Grantley nie

dorasta pannie Sarze do pięt!

No i jeszcze coś. Podobno w „Bath Register" podano całą listę

nowych gości, którzy zjadą niebawem do kurortu. Wśród nich był lord

background image

Renshaw, syn lorda Woodallana. Podobno miał zatrzymać się u swego

przyjaciela, Greville'a Baynhama, jednego z wielbicieli lady Amelii...

Pani Anderson, cały czas pochłonięta wdzięcznym tematem, nie

zaniedbywała jednak swoich obowiązków i odszukawszy służącą,

udzieliła jej porządnej reprymendy. Konkury konkurami, ale schody w

domu lady Amelii Fenton muszą lśnić jak lustro!

Tymczasem przedmiot rozważań życzliwej gospodyni spokojnie

załatwiał sprawunki. Po zakupieniu w pasmanterii dwóch bardzo

ładnych wstążek do staniczka balowej kreacji Amelii, Sara odebrała

również kwiaty. Szła teraz ulicą, z naręczem pięknych róż,

wyhodowanych specjalnie na ten dzień, ani na chwilę nie przestając

myśleć o tym, co wydarzyło się godzinę temu.

Siedemnastoletnia bratanica! A Sara miała dopiero dwadzieścia

cztery lata. Starszy o jedenaście lat Frank bardzo wcześnie zaczął

interesować się płcią przeciwną. Oglądał się za każdą ładną

dziewczyną. Ciekawe, która z nich została matką jego dziecka?

Przecież niemożliwe, żeby była to układna żona doktora Mereditha!

Sara uśmiechnęła się leciutko.

Nagle krzyknęła cicho. Jakiś nieuważny mężczyzna wpadł na nią

całym impetem. Piękne róże posypały się na bruk, ona sama

zachwiała się niebezpiecznie i gdyby nie silne ramię, na pewno

upadłaby.

- Najmocniej panią przepraszam - usłyszała zdenerwowany męski

głos. - Jak mogłem być tak nieuważny!

background image

Niezdarny dżentelmen pomógł Sarze odzyskać równowagę, po

czym odwrócił się szybko, aby ratować kwiaty. O sekundę za późno,

ponieważ przejeżdżający powóz dokonywał już dzieła zniszczenia.

- Nie! - krzyknęła rozpaczliwie Sara, rzucając się na kolana.

Niestety, nawet te róże, które uniknęły całkowitego zmiażdżenia,

miały zniszczone płatki. Róże, które miały być głównym elementem

dekoracyjnym w sali balowej! No tak, kuzynka Amelia wpadnie w

furię.

Sara prawie ze łzami w oczach zbierała z jezdni zmaltretowane

kwiaty. Jak mogła być taka nierozsądna! Trzeba było spokojnie

poczekać do wieczora, kiedy kwiaciarz sam rozwozi zamówione

kwiaty po domach!

- Proszę wstać, bo zaraz podzieli pani los tych kwiatów!

Głos nieznajomego był teraz mniej uprzejmy, przede wszystkim

bardzo stanowczy. Dżentelmen zdecydowanym ruchem złapał

dziewczynę za łokieć, zmuszając, aby wstała i weszła na trotuar.

- Dziękuję panu za troskę - oświadczyła Sara, patrząc na niego

bardzo nieprzychylnie. - Szkoda, że nie okazał pan jej wcześniej,

może wtedy moje róże uniknęłyby tak smutnego losu.

Dżentelmen nie odpowiadał, zapatrzony w śliczną, oburzoną

dziewczynę. Jego ciemne oczy prześlizgnęły się po całej bardzo

powabnej postaci, od przekrzywionego kapelusza po skromne

trzewiki, zatrzymując się nieco dłużej na zarumienionej twarzy.

Sara dumnie uniosła głowę. Może jej wiedza na temat mężczyzn

nie była imponująca, doskonale jednak zrozumiała, że nieznajomy to

background image

typowy bon vivant. Bardzo przystojny, wysoki, postawny, w

eleganckim ubraniu, skrojonym do figury.

Londyński szyk! Tak na pewno wyglądali ci młodzi dżentelmeni,

którzy zlatywali się na bale i wieczorki Amelii, kiedy przez dłuższy

czas bawiła w Londynie. A ten konkretny dżentelmen miał też

nadzwyczaj gęste, jasne włosy, nieco teraz rozwichrzone, silnie

kontrastujące z ciemnobrązowymi oczami.

Teraz bez żenady wpatrywał się w Sarę. W odpowiedzi jej oczy

zapłonęły

najświętszym

oburzeniem,

co

tylko

rozbawiło

nieznajomego.

- Mogę jedynie nąjusilniej prosić o wybaczenie - tłumaczył się

gładko. - Podziwiałem piękne kobiety na ulicach Bath i tak byłem tym

zaabsorbowany, że zupełnie...

Głos był przemiły, a uśmiech ujmujący. Sara czuła, że jej usta

również składają się do uśmiechu. Stłumiła go jednak w zarodku.

Owszem, ten dżentelmen wydał się jej bardzo pociągający. Przede

wszystkim był młody, rozpierała go energia, a Bath pełne było

inwalidów.

Poza tym, co najdziwniejsze, ten dżentelmen wydał jej się

znajomy. Tak, na pewno nie po raz pierwszy w życiu widzi to

niezwyczajne przecież zestawienie jasnych jak len włosów z

brązowymi oczami. Teraz ona bez żenady wpatrywała się w swego

interlokutora.

background image

- Proszę wybaczyć - zreflektowała się po chwili. - Czy myśmy się

przypadkiem już gdzieś nie spotkali? Jest w panu coś dziwnie

znajomego...

Zamilkła przestraszona, że dżentelmen może niewłaściwie

zrozumieć jej słowa. Niestety, jej niepokój był uzasadniony, gdyż

mężczyzna uniósł znacząco brwi i odezwał się głosem bardzo

chłodnym:

- Pani mi pochlebia, droga pani! Ale jeśli pani sobie życzy,

możemy zostać przyjaciółmi, nawet... bardzo bliskimi przyjaciółmi.

Aluzja była oczywista. Policzki Sary zrobiły się purpurowe. Przez

chwilę piorunowała dżentelmena wzrokiem, nieświadoma, że ludzie,

wychodzący ze sklepów przy Milson Street, zaczynają zerkać na nią

ciekawie. Dopiero po kilku minutach udało jej się wyrzucić z siebie

miażdżącą ripostę.

- Moje intencje były zupełnie inne, łaskawy panie! I gdyby nawet

okazało się, że rzeczywiście kiedyś znałam pana, nie pozostawałoby

mi nic innego, jak wykreślić z pamięci znajomość z dżentelmenem,

który pozwala sobie na uwagi, nie przynoszące mu zaszczytu!

Żegnam pana!

Nie zdążyła jednak odwrócić się na pięcie i oddalić z dumnie

uniesionym czołem. Dżentelmen, wyraźnie skonfundowany, zastąpił

jej drogę.

- Proszę poczekać - powiedział szybko, przytrzymując ją za

ramię. - Ja naprawdę nie chciałem pani urazić.

- A mnie się wydaje, że pan właśnie to zamierzał!

background image

- Proszę mi wybaczyć - sumitował się i gdyby nie wesołe iskierki

w jego oczach, można by rzeczywiście przypuszczać, że jest

skruszony. - A co do róż, myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby

zamówienie nowego bukietu, czyż nie?

Mówił to lekko, tonem mężczyzny, któremu zapłacenie za dwa

tuziny róż w środku zimy nie nastręcza żadnych trudności. Sara czuła,

że jej gniew zaczyna niebezpiecznie topnieć. Na szczęście znalazła w

sobie dość hartu, by odpowiedzieć surowym tonem.

- Niestety, łaskawy panie! Jak pan na pewno zdążył zauważyć,

jest zima i bieganie po Bath w poszukiwaniu róż byłoby raczej

bezcelowe. Moje róże zostały wyhodowane na specjalne zamówienie!

A teraz mam nadzieję, że nie będzie pan stwarzał dalszych trudności i

łaskawie pozwoli mi się oddalić!

Niestety, nie pozwolił. Kiedy ruszyła ulicą, dżentelmen

najspokojniej w świecie poszedł za nią.

- Mam nadzieję, że nie poniosła pani żadnego uszczerbku podczas

tego hm... zderzenia? - pytał uprzejmie, ale w jego głosie nieustannie

słychać było rozbawienie. - Przepraszam za opieszałość, powinienem

był spytać o to wcześniej. Uważam, że po tak nieszczęśliwym

incydencie jestem zobowiązany odprowadzić panią do domu.

Sara, porażona jego oburzającą pewnością siebie, gorączkowo

zastanawiała się w duchu, jakich słów użyć, aby grzecznie pozbyć się

natręta.

- Naprawdę nie musi się pan fatygować. Czuję się doskonale.

background image

- Sądzę jednak, że damie, spacerującej samotnie po ulicy, trudno

pozostać niezauważoną. Bath to nie Londyn, i w oczach szacownych

matron takie zachowanie na pewno jest godne potępienia!

Wyczuwając kpinę, Sara z trudem powstrzymała uśmiech, jednak

jej replika zamykała całą sprawę.

- Ale pojmuje pan również, że jeszcze więcej plotek wywoła fakt,

iż spaceruję po ulicy z dżentelmenem, który nie został mi

przedstawiony. Dlatego bardzo proszę, aby uwolnił mnie pan od

swego towarzystwa. Życzę miłego pobytu w naszym mieście!

Skinęła głową jak królowa i przyspieszyła kroku.

Guy, lord Renshaw, uszanował wolę damy. Pozostał w miejscu i

dość smętnym wzrokiem odprowadzał wiotką postać w ciemnej

pelerynie, oddalającą się od niego zdecydowanym krokiem. Dama

doszła do rogu ulicy i tam zatrzymała się na moment, zamieniając

kilka słów z jakimś dżentelmenem.

Guy wytężył wzrok i nagle jego twarz rozpromieniła się. Ów

dżentelmen to nikt inny, tylko jego stary druh, Greville Baynham,

który teraz szybkim krokiem szedł właśnie w tę stronę.

- Wybacz, przyjacielu, że musiałeś na mnie czekać!

- Nic się nie stało, nie brakło mi rozrywki - odparł z leniwym

uśmiechem Guy, nie odrywając wzroku od Sary, znikającej już z pola

widzenia. Tak. Ta dziewczyna jest pełna gracji, mogłaby konkurować

z największymi londyńskimi pięknościami. No i te oczy... Urzekające!

Ogromne, orzechowe, lśniące jak dwie gwiazdy...

background image

- Popijałeś wodę leczniczą, czy znalazłeś sobie ciekawsze zajęcie?

- spytał Greville. - Niestety, Bath nie jest zbyt zajmującym miejscem,

zwłaszcza poza sezonem.

- Nie jest tak źle - mruknął Guy. - Powiedz mi, proszę, kim jest ta

dama, z którą witałeś się przed chwilą?

- Jaka dama? A, tam? Chodzi ci o pannę Sheridan? O, daruj sobie,

Guy! Panna Sheridan nie ma zwyczaju flirtować, a takich gagatków

jak ty w ogóle nie zauważa!

- Odczułem to na własnej skórze - przyznał z uśmiechem Guy. -

Wystaw sobie, że ta panna wspomniała coś o znajomości ze mną.

Niestety, niewłaściwie pojąłem jej intencje, no i miałem się z pyszna.

Chyba jeszcze nigdy żadna dama nie zmyła mi tak głowy! Ale zaraz...

Grev, jak powiedziałeś? Sheridan? Nie do wiary! Przecież ja ją znam!

Greville spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- Kpisz sobie ze mnie?

- Naturalnie, że ją znam! - wykrzyknął triumfalnie Guy. - Ta

panna jest córką zmarłego przed kilku laty lorda Sheridana, prawda?

A więc wystaw sobie, że jest również chrześnicą mego ojca. Tak, to

Sara Sheridan! Nie widziałem jej przez całe wieki. A przecież znałem

ją bardzo dobrze, kiedy była dzieckiem.

- Do diabła - zaklął zdumiony Greville. - Co za cudowny zbieg

okoliczności!

- Cudowny? - powtórzył Guy ponurym głosem. - Przecież

zblamowałem się jak diabli. I teraz ty, przyjacielu, musisz przetrzeć

mi do tej panny drogę!

background image

- Co to, to nie! - zaprotestował żywo przyjaciel. - Panna Sheridan

jest kuzynką lady Amelii Fenton. Już ja wiem, co ci chodzi po głowie.

A Amelia mnie powiesi, jeśli będziesz próbował flirtować z Sarą!

Guy uśmiechnął się. O beznadziejnej miłości swego przyjaciela

do nadobnej lady Fenton nasłuchał się sporo wczorajszego wieczoru,

kiedy obaj mieli już nieźle w czubie. No cóż, a więc nawet w tym

sennym mieście można przeżyć jakąś awanturkę...

A panna Sheridan warta była zachodu. Guy przypomniał sobie

błyski w orzechowych oczach, kiedy dawała mu odprawę. Zauważył

ją, kiedy z tymi nieszczęsnymi różami wychodziła od kwiaciarza. Jej

włosy, wymykające się spod skromnego kapelusza, miały kolor

jesiennych liści, były i rdzawe, i złociste, i bursztynowe.

Szczuplutka, wyprostowana, stąpała z taką gracją... Mimo

surowego ubioru wcale nie sprawiała wrażenia oschłej. W jej oczach,

oprócz gniewnych błysków, zapalały się wesołe iskierki...

A więc to Sara Sheridan, chrześnica lorda Woodallana...

Nie szkodzi, ten fakt sam w sobie jest niezwykle korzystny,

otwiera bowiem furtkę do kontynuowania znajomości odnowionej po

tylu latach w dość burzliwy sposób. Tak, pomysł kontynuacji wydał

się Guyowi niezwykle pociągający.

- Powiedz mi, Greville, czy panna Sheridan nie wybiera się

czasami za mąż? - spytał, niby od niechcenia.

- Niestety, w Bath poluje się na posagi, a Sara żadnego nie

posiada. Mieszka u Amelii, bywa razem z nią, pisze jej listy i tak

dalej. Jednym słowem jest...

background image

- Damą do towarzystwa? - spytał z niedowierzaniem Guy. - To

niemożliwe!

- Właściwie trudno to tak nazwać - zaczął skwapliwie wyjaśniać

Greville, odruchowo broniąc Amelii. - Lady Fenton jest bardzo

przywiązana do kuzynki i wcale nie zachowuje się jak

chlebodawczyni. Ona i Sara są jak dwie przyjaciółki. Trudno zresztą,

żeby było inaczej, Amelia jest tak słodkim i czułym stworzeniem...

- Drogi przyjacielu, do głowy by mi nie przyszło wątpić we

wspaniałomyślność lady Amelii - zapewnił pospiesznie Guy. -

Myślałem zupełnie o czymś innym. Jednak panna Sheridan, sam

przyznasz, nie powinna znaleźć się w takim położeniu. Ciekaw

jestem, czy mój ojciec o tym wie. Przecież on, jako jej chrzestny,

powinien przynajmniej zadbać o jej posag!

- Ho, ho - zaśmiał się Greville. - Posag? Wybacz, przyjacielu, ale

miałem wrażenie, że ty z chęcią zaserwowałbyś jej przede wszystkim

mały flircik!

- No, może w pierwszej chwili coś mi tam przemknęło przez

głowę - przyznał Guy. - Ale w tej sytuacji... O, nie! Co by zresztą

powiedział na to ojciec! Greville, poradź mi, jeśli nie uda mi się

znaleźć róż w Bath, to gdzie ich szukać?

- Róże? Czy ty aby nie przesadzasz? Przecież jest zima!

- Wiem, wiem, sezon na róże dawno minął. Czuję, że trzeba

będzie posłać po kwiaty do Bristolu.

background image

- Możesz sobie na to pozwolić - przyznał Greville bez cienia

złośliwości. - Guy, czy ty przypadkiem nie pakujesz się w jakąś

kabałę?

- Chcę zrobić damie przyjemność.

- Raczej zdobyć jej względy - skwitował Greville z posępną miną.

- No cóż, powinienem cię chyba ostrzec. Panna Sheridan jest osobą

bardzo inteligentną, jeśli będziesz knuł jakieś niecne plany, ona

natychmiast je przejrzy. I nie chciałbym być w twojej skórze, jeżeli

popadniesz w niełaskę u lady Amelii. No i jeszcze jedno...

Wzrok Greville'a spoczął na róży, która jako jedyna zdołała

ocaleć spod kół powozu.

- Masz zamiar tak z nią paradować? - spytał ze złośliwym

uśmiechem. - Guy, do diabła, wyglądasz jak głupkowaty dandys!

ROZDZIAŁ DRUGI

- Nie, moja droga, ja zabraniam! Nie wolno ci jechać do

Blanchlandu! Przecież w ten sposób narazisz na szwank swoją

reputację! Kochanie, błagam!

Lady Fenton z wyrazem największego przerażenia na słodkiej

twarzyczce zerwała się z sofy. Sara westchnęła ciężko. Jedyną dobrą

stroną obecnej sytuacji był fakt, że kuzynka choć na chwilę przestała

lamentować z powodu tych nieszczęsnych kwiatów.

Zszokowana pomysłem Sary, wygłosiła jej dłuższe kazanie, a

teraz, nie posiadając się z oburzenia, nerwowo krążyła po pokoju.

Wyglądała nieco komicznie, z powodu niskiego wzrostu można by ją

background image

wziąć za rozkapryszoną dziewczynkę. Dzięki ogromnej fortunie była

jednak zaliczana do najlepszych partii w Bath.

- Och, Saro, ty na pewno uważasz, że przesadzam - narzekała

teraz, opadając ciężko na sofę. - Ale ja naprawdę boję się o ciebie!

- Nie gniewaj się, Milly, muszę tam jechać, Frank mnie o to

prosi...

- Prosi?! Nonsens! Przecież on nie żyje od trzech lat! A cóż ty tam

możesz mieć za interes?

- Milly, wybacz, to sprawa nadzwyczaj delikatna, choć niezbyt

ważna. Zresztą jadę tam na krótko, no i jestem pewna, że te plotki o

sir Ralphie są mocno przesadzone.

- Przesadzone?! Sir Ralph Covell uczynił z Blanchlandu siedlisko

zła i rozpusty! I ty, droga Saro, zdajesz sobie doskonale sprawę, jak

ten wyjazd wpłynie na twoją reputację! Boże, Boże, gdyby Frank

zmartwychwstał, udusiłabym go gołymi rękami! Och, wybacz, Saro,

wiem, jak bardzo byłaś przywiązana do brata, zawsze gotowa uczynić

dla niego wszystko, jednakowoż...

- Wiem, moja droga, wiem - przerwała łagodnym głosem Sara,

głaszcząc czule kuzynkę po ręku.

Amelia dobiegała już trzydziestki, od pięciu lat była szacowną

wdową, a jednak Sara często odnosiła wrażenie, że z nich dwóch to

ona jest osobą o wiele starszą i bardziej doświadczoną. Lady Fenton,

osoba o gołębim sercu, była nadzwyczaj impulsywna i nie potrafiła

zapanować nad emocjami.

background image

- Na dodatek chcesz jechać na dwa tygodnie przed Bożym

Narodzeniem!

- Bardzo mi przykro, Milly, ja po prostu muszę.

- Najmocniej przepraszam - rozległ się od progu ugrzeczniony

głos Chisholma, kamerdynera lady Fenton. - Przyszli dwaj

dżentelmeni...

- Nie ma mnie w domu! - krzyknęła histerycznie Amelia. -

Przecież mówiłam, że dziś nie przyjmuję!

- Pozwolę sobie jednak zauważyć, że w przypadku sir Baynhama

poleciła pani...

- Greville? Czemu Chisholm nie mówi od razu? Prosić! Prosić!

- Tak jest, proszę pani - odparł flegmatycznie służący i cicho

wysunął się z pokoju, a Sara z trudem powstrzymała uśmiech.

Ciekawe, czy droga Amelia docenia anielską wprost cierpliwość

swojej służby, która, o dziwo, zdawała się być autentycznie

przywiązana do swej roztrzepanej chlebodawczyni.

- Sir Greville! Jak miło pana widzieć! Nic nie wiedziałam o

pańskim powrocie z Londynu.

Na widok dwóch eleganckich dżentelmenów wkraczających do

bawialni Amelia natychmiast zapomniała o zdenerwowaniu i

rozpłynęła się w uśmiechach.

- Lady Amelio! Panno Sheridan! - zaczął oficjalnym tonem sir

Baynham. - Pozwolą, drogie panie, że przedstawię... lord Guy

Renshaw, mój przyjaciel. Przez kilka dni zabawi w Chelwood. Panna

Sheridan, zdaje się, miała już sposobność go spotkać...

background image

Serce Sary biło jak szalone, od pierwszej chwili gdy ujrzała

wysokiego mężczyznę, wchodzącego za sir Greville'em do bawialni.

A zatem jej wcześniejsze przypuszczenia okazały się słuszne, choć ten

bardzo przystojny światowiec niewiele przypominał tamtego

rozhukanego chłopaka, który dokuczał jej bezlitośnie lata temu.

Lord zgiął się w wytwornym ukłonie.

- Lady Fenton! To dla mnie wielki zaszczyt ujrzeć damę, o której

urodzie i przymiotach miałem już sposobność wiele usłyszeć.

Amelia pokraśniała, a sir Greville posmutniał, zapewne gorzko

teraz żałując, że przyprowadził do swej bogdanki tak doświadczonego

uwodziciela.

- Panno Sheridan...

Uśmiech lorda był zniewalający, Sara natomiast uśmiechnęła się

raczej blado, jako że nie zamierzała poddawać się urokowi jakiegoś

bawidamka.

- Łączy nas przyjaźń z lat dziecięcych, czyż nie tak, droga pani?

- Och, jakie to intrygujące! - wykrzyknęła z emfazą Amelia.

- Niestety, lord Renshaw raczył się pomylić, mówiąc o przyjaźni -

oświadczyła oschłym tonem Sara, z zadowoleniem zauważając w

oczach lorda błysk zdziwienia. - Był wstrętnym chłopakiem,

pamiętam, że z lubością straszył mnie różnymi obrzydliwymi

pająkami i ropuchami.

- Ależ to paradne! - krzyknęła znów Amelia, wybuchając

perlistym śmiechem. - Zdaje się, że pan porządnie zalazł za skórę

background image

mojej kuzynce, milordzie. Niełatwo teraz będzie panu zdobyć jej

przychylność!

- Będę starał się usilnie, o ile panna Sheridan da mi ku temu

sposobność - zapewnił Guy, spoglądając na Sarę wymownie. W jego

spojrzeniu, pełnym ironii, kryła się też jawna prowokacja.

Speszona Sara odwróciła głowę, gdy tymczasem Amelia,

zachwycona gościem, zaprosiła go na sofę.

- Proszę, milordzie, proszę, niech pan spocznie. Jak długo

zamierza pan pozostać w Bath? W porównaniu z Londynem nasze

prowincjonalne miasto wyda się panu z pewnością bardzo nieciekawe.

- Nie sądzę - mruknął Guy, rzucając znów wymowne spojrzenie

na Sarę.

Usadowiwszy się obok pani domu, uprzejmie podjął konwersację:

- Niestety, długo tu nie zabawię. Wracam z Półwyspu* i spieszę

do domu, do rodziny. Pojutrze zamierzam ruszyć do Woodallan.

- Ale jutro jest pan jeszcze w Bath. Wybornie! - szczebiotała

Amelia, obdarzając Guya uwodzicielskim uśmiechem. - W takim razie

musi pan przyjść jutro na mój bal, milordzie. Bohater, który właśnie

powrócił z wojny! Przecież ja wydaję ten bal w celu uczczenia

naszych zwycięstw**.

* Półwysep Iberyjski Wspólna kampania wojsk koalicyjnych

(brytyjskich, hiszpańskich i portugalskich) w celu wyparcia wojsk

napoleońskich z Półwyspu Iberyjskiego (1808 - 1813).

** Zwycięstwa koalicjantów pod Talaverą (1809) i pod Vitorią

(1813).

background image

Tymczasem sir Greville przysiadł na krześle obok Sary,

rozpoczynając

miłą,

towarzyską

pogawędkę.

Wizyta

obu

dżentelmenów odwróciła uwagę Amelii od wyjazdu Sary do

Blanchlandu, co nie oznaczało, naturalnie, że Amelia do tego tematu

nie powróci. Zapewne wałkowana też będzie sprawa nieszczęsnych

róż, które uległy zniszczeniu.

Po jakimś czasie w bawialni zjawili się lokaj i pokojówka z

napojami i wtedy to Guy i Greville, bardzo zręcznie, zamienili się

miejscami. Sara zauważyła pełne wdzięczności spojrzenie, jakim sir

Baynham obdarzył przyjaciela, sadowiąc się obok damy swego serca.

Ten drobny fakt ukazywał lorda w zdecydowanie lepszym świetle i

dodał Sarze nieco otuchy.

- Pozwoli pani, że dotrzymam jej towarzystwa? - spytał lord z

uśmiechem, od którego Sarze omal nie zakręciło się w głowie. -

Zapewniam, że nie grozi pani żadne niebezpieczeństwo. Niecne

igraszki z niezbyt pociągającymi stworzonkami należą do przeszłości i

dziś ośmielam się prosić o wybaczenie za tego pajączka, który

przypadkiem rozsiadł się na pani krześle w pokoju jadalnym.

- To była ropucha, pająkami dręczył mnie pan w szkole -

sprostowała panna Sheridan. - Ale proszę się nie zamartwiać,

milordzie, te incydenty nie odebrały mi hartu ducha.

- Słowa pani przyjmuję z wielką ulgą - stwierdził z zadowoleniem

Guy, podsuwając Sarze talerzyk z herbatnikami. - Ale ja ośmielam się

prosić o więcej, panno Sheridan. Pragnąłbym, aby pani zdanie o mnie

było jak najlepsze.

background image

- Szkoda, że zapragnął pan tego dopiero teraz - zauważyła Sara

słodziutkim głosem. - Gdy wcześniej zdążył pan tak okrutnie obejść

się z moimi kwiatami! Nieprawdaż?

- Tak, to było nadzwyczaj niefortunne wydarzenie - przyznał z

teatralnym westchnieniem Guy, spoglądając na lady Fenton. -

Kuzynka pani była bardzo niezadowolona? Szkoda, że nie pozwoliła

pani odprowadzić się do domu, miałbym wtedy okazję paść jej do nóg

i prosić o przebaczenie.

- Doskonale pan wie, milordzie, że nie wypadało mi zrobić

inaczej. A Amelia, nie będę ukrywać, była bardzo niezadowolona.

Moja kuzynka jest istotą obdarzoną wieloma talentami, ale nawet ona

nie zrobi dekoracji z kwiatów czerwonych, białych i niebieskich, jeśli

tych czerwonych zabraknie.

- A, czyli miała być to dekoracja w barwach narodowych!

- Tak wymarzyła sobie Amelia.

- Jest mi niezmiernie przykro - powiedział ze skruchą Guy, nie

spuszczając oczu z Sary.

Uprzejmy uśmiech nie schodził z jego ust, uśmiechnęła się więc i

ona, leciutko, nieśmiało.

- Żałuję bardzo, że nie rozpoznałem pani od razu - powiedział,

przyciszając głos. - Ale skąd mogłem wiedzieć, że strachliwe

dziewczątko przemieni się w tak piękną damę, zdolną powalić

każdego mężczyznę na kolana!

W pełnym zachwytu spojrzeniu lorda pojawiło się jeszcze coś, co

Sarę zupełnie zbiło z tropu. Jej twarz pokrył ciemny rumieniec. Co za

background image

sytuacja... Ona, Sara Sheridan, siedzi sobie w bawialni kuzynki, a

obok, na krzesełku, tkwi dżentelmen, którego dziś rano spotkała

przypadkiem na ulicy - po trzynastu latach z okładem.

Siedzą i rozmawiają, jednak z nią dzieje się coś niedobrego. Myśli

udaje się jej jeszcze jako tako skupić, ale gdzieś głęboko w duszy

wszystko dziwnie drży.

- Żarty pan sobie stroi - powiedziała ostro, pragnąc dodać sobie

animuszu. - Wydaje mi się, że pan w ogóle nie wydoroślał.

- Jak to? - stropił się Guy, robiąc zabawnie zafrasowaną minę. -

Przecież tyle urosłem!

- Ale nie pozbył się pan swojej skłonności do prawienia damom

zbędnych pochlebstw! Pamiętam, jak próbował pan oczarować nawet

moją babcię! Była zgorszona, że pan pomimo młodego wieku już jest

tak biegły we flirtowaniu!

- No cóż, chciałem podszlifować trochę swoje umiejętności -

odparł Guy z niedbałym uśmiechem. - Zaręczam jednak, że w ciągu

tych trzynastu lat nabrałem trochę ogłady i... doświadczenia.

O tak, temu Sara zaprzeczyć nie mogła! Dobiegający trzydziestki

dżentelmen, pełen swady i dowcipu, na pewno jest o wiele bardziej

niebezpieczny niż dorastający chłopak.

- Nie wątpię, proszę jednak oszczędzić mi szczegółów. Sądzę, że

nie byłyby one odpowiednie dla moich uszu.

- Zdaje się, że ja w ogóle nie jestem odpowiedni - stwierdził

melancholijnie Guy. - A pani, ku mojemu wielkiemu ubolewaniu, jest

wzorem wszelkich cnót, panno Sheridan.

background image

- Mam nadzieję - oświadczyła bardzo już oschłym tonem Sara. - I

dlatego proszę, aby nasza rozmowa ograniczyła się do zwykłej,

towarzyskiej konwersacji.

- Ale dlaczego? - zaprotestował Guy, patrząc na nią niewinnie. -

Spodziewałem się, że nasza dawna znajomość zezwala na odrobinę

poufałości.

- Poufałości? - powtórzyła Sara podniesionym głosem, a

zauważywszy zaintrygowane spojrzenie Amelii, dokończyła ciszej: -

Pana oczekiwania są zbyt śmiałe.

Guy wzruszył nieznacznie ramionami i zamilkł, jakby uznając

swoją porażkę, Sara czuła jednak, że to tylko chwilowe zawieszenie

broni. Aby uprzedzić więc następną potyczkę, gorączkowo

zastanawiała się w duchu nad jakimś innym tematem. Raczej

poważnym, ponieważ bywanie w sztywnym, szalenie dystyngowanym

towarzystwie Bath nie przygotowało jej do błyskotliwej, dowcipnej

konwersacji, nie mówiąc już o flircie.

- Był pan na wojnie, prawda? Przypuszczam, że przebywał pan

długo poza krajem. Pańska rodzina z pewnością bardzo stęskniła się

za panem.

Rozbawienie w oczach Guya świadczyło jednoznacznie, że pojął

wybieg Sary, uprzejmie podjął jednak temat:

- Tak, panno. Sheridan. Przez cztery łata służyłem pod

Wellesleyem*. Wróciłem tylko dlatego, że ojciec mój podupadł na

zdrowiu i chce, abym pomógł mu zarządzać majątkiem.

background image

- Przykro słyszeć, że lord jest niezdrów. Mam nadzieję, że to nic

poważnego.

- Ja też mam taką nadzieję, choć obawiam się najgorszego -

powiedział Guy przygnębionym głosem. - Prosić kogoś o pomoc... To

do ojca zupełnie niepodobne. A tymczasem wręcz nastawał, abym

wrócił.

Uśmiechnął się smutno i spróbował dokończyć lżejszym tonem:

- Moja matka będzie bardzo szczęśliwa. Przez cztery lata

przeklinała Bonapartego, że rozpoczął tę wojnę.

- A ja bardzo długo nie widziałam się z pańskimi rodzicami,

chyba już kilka lat, chociaż z pańską matką pisujemy do siebie. W

swym ostatnim liście wspominała, że ma nadzieję na pański rychły

powrót. Pańska matka okazuje mi wiele serdeczności, milordzie. List,

który dostałam od niej po śmierci mego ojca, bardzo mnie podtrzymał

na duchu.

- Na pewno było pani bardzo ciężko - powiedział łagodnie. -

Miała pani dopiero dziewiętnaście lat, prawda? A wkrótce potem

straciła pani i brata, i dom rodzinny.

Dom rodzinny w Blanchlandzie, do którego teraz miała jechać...

To dziwne, lecz przez chwilę zupełnie o tym zapomniała. Ale teraz

wróciło wszystko, co przedtem tak zaprzątało umysł Sary.

* Arthur Wellesley (1769-1852), późniejszy lord Wellington, dowódca

wojsk koalicyjnych w kampanii antynapoleońskiej na Półwyspie

Iberyjskim.

background image

Jaka jest panna Oliwia Meredith? Jej list był bardzo poprawny i

uprzejmy, pięknie wykaligrafowany, znać, że dziewczyna uczyła się w

świetnej szkole. I gdzie jej teraz szukać? Trzeba to wszystko starannie

obmyśleć...

- Proszę wybaczyć, lordzie - powiedziała szybko, zauważywszy

baczne spojrzenie Guya. - Zamyśliłam się. Przypomniało mi się

Blanchland.

- A jak mieszka się pani z lady Amelią? Na pewno nie nudzi się

pani!

Guy z uśmiechem spojrzał na lady Fenton, prawiącą coś

Greville'owi z wielkim przejęciem, nachyloną ku niemu tak blisko, że

jej ciemne loki muskały ramię rozmówcy. Sara również spojrzała na

zajętą sobą parę i po raz pierwszy roześmiała się w głos.

- O, tak! W towarzystwie Amelii nie sposób się nudzić! A przy

tym jest mi ogromnie życzliwa, jak siostra.

- A jak pani sądzi - spytał Guy cicho. - Czy lady Fenton ulituje się

w końcu nad biednym Greville'em i przyjmie jego oświadczyny?

To pytanie, stanowczo zbyt osobiste, wykraczało poza ramy

towarzyskiej konwersacji. Uśmiech znikł z twarzy Sary, jej oczy

pociemniały.

- Panno Sheridan, nie zasłużyłem sobie na takie traktowanie -

oświadczył z rozbrajającym uśmiechem. - Powoduje mną troska o

dobro przyjaciela, wiem przecież, jakim afektem darzy lady Fenton!

No, chociaż może rzeczywiście moje pytanie było zbyt poufałe...

background image

- Może trochę - przyznała niespodziewanie łagodnym głosem

Sara, prostując się na krześle. - Wyznam jednak panu, że również

czekam na to z wielką niecierpliwością. Od dwóch lat usiłuję

przekonać Amelię, ale ona jest głucha na moje argumenty.

- Greville skarżył się na to samo - przyznał smętnie Guy. - Panno

Sheridan, a pani? Tak piękna panna na pewno ma niejednego

konkurenta. Proszę uchylić rąbka tajemnicy, z radością zawiozę

rodzicom jakąś miłą wiadomość.

Już pytanie dotyczące Amelii było bardzo śmiałe, jednak to

ostatnie po prostu zaparło Sarze dech i zmusiło do udzielenia bardzo

ostrej odpowiedzi.

- Więc niech pan będzie łaskaw przekazać, że cieszę się

najlepszym zdrowiem i pogodą ducha. I kłaniam się pięknie!

Guy wcale nie sprawiał wrażenia zdeprymowanego, przeciwnie,

wydawał się nadzwyczaj usatysfakcjonowany odpowiedzią.

- Dziękuję, panno Sheridan. Pani słowa ośmielają mnie i

pozwalają mieć nadzieję...

- Chyba płonną! - padła następna, druzgocąca odpowiedź. - Nie

mam najmniejszego zamiaru ośmielać pana do czegokolwiek!

Guy z wielką powagą pokiwał głową.

- No tak, teraz rozumiem! Sądziłem, że dżentelmeni z Bath są

ślamazarni, a teraz widzę, że to pani patrzy na nich z wysoka! Chyba

niełatwo zdobyć pani przychylność, panno Sheridan!

- Na pewno będzie to ponad siły pewnego... nicponia, który tak

potraktował moje róże! Nie sądzę jednak, żeby z tego powodu pobyt

background image

w naszym mieście uważał pan za zmarnowany. Mnóstwo młodych

dam będzie zachwyconych, jeśli lordowska mość raczy z nimi

poflirtować.

- Flirciary? O, nie! Mnie interesuje ktoś inny - stwierdził krótko

Guy, spoglądając na nią bardzo wymownie. - I dlatego usilnie proszę,

aby na jutrzejszym balu pozwoliła mi pani ze sobą zatańczyć.

- Nie wiem jeszcze, czy w ogóle będę na tym balu, milordzie -

oświadczyła wyniośle panna Sheridan. - Mam inne zamysły!

Niestety, rozbawione oczy Guya wręcz napawały się jej chłodem i

oschłością.

- Zamierza pani sprawić swej kuzynce taki zawód? Lady Amelia z

pewnością będzie niepocieszona. Czy mam osobiście wystąpić do niej

z petycją, aby wyperswadowała pani ten niedorzeczny pomysł?

- Nie, nie, proszę sobie w ogóle nie zawracać tym głowy -

zaprotestowała żywo Sara, a jej policzki zrobiły się o ton ciemniejsze.

Zdawała sobie sprawę, że zagalopowała się. Guy naturalnie też zdawał

sobie z tego sprawę i teraz upajał się jej zakłopotaniem.

Kiedy wielki zegar dostojnie i głośno wybił godzinę, Amelia z

cichym okrzykiem poderwała się z sofy.

- Panowie wybaczą, ale jestem zaproszona do pani Chartley na

wista. Nie chciałabym się spóźnić...

Panowie powstali z miejsc. Greville ofiarował się Amelii jako

eskorta, co przyjęła z wdzięcznym uśmiechem. Guy złożył na dłoni

Sary delikatny pocałunek.

background image

- Jestem pewien, że spotkamy się jeszcze dziś wieczorem. Czy

panie wybierają się na tańce do Pump Room?

- Naturalnie! - wykrzyknęła Amelia, ubiegając Sarę, która miała

zamiar zaprzeczyć. - Po raz ostatni w tym roku będą grać ludowe

tańce! Jak to miło, że znów będzie okazja pana spotkać, lordzie

Renshaw!

- Cała przyjemność po mojej stronie, lady Fenton! Kłaniam się

nisko, panno Sheridan!

Wyszli razem. Sara, spoglądając dyskretnie zza firanki, widziała,

jak lord jeszcze raz żegna się z Amelią i przyjacielem, i rusza w

przeciwną stronę.

Guy Renshaw. Wyrósł na czarującego dżentelmena, no i wcale

nie krył, że interesuje go panna Sheridan. Niestety, dla Sary nie było

tajemnicą, że za lordem ciągnie się zła sława flirciarza i uwodziciela.

Czyż można więc brać jego słowa poważnie? Na pewno nie. Nie

należy w ogóle zawracać sobie tym głowy, tym bardziej że Guy i tak

wkrótce wyjeżdża z Bath. A ona wyrusza do Blanchlandu...

Nagle ogarnęło ją wielkie przygnębienie. Poczuła, że wcale nie

pragnie oglądać, co rozpustny kuzyn uczynił z dawnego gniazda

Sheridanów ani rozwiązywać problemów nieślubnej córki Franka.

Amelia ma rację, odradzając jej tę podróż. Przecież pan Churchward

również sugerował, aby posłać tam kogoś innego.

Pojedzie jednak. Oczywiście! Jeśli będzie działać rozważnie,

wszystko pójdzie gładko. Z Bath do Blanchlandu jest tylko jeden

dzień drogi. Z pewnością odszukanie Oliwii nie zajmie zbyt wiele

background image

czasu. Wypyta dziewczynę o jej kłopoty, przekaże odpowiednie

dyspozycje panu Churchwardowi i wróci do Bath. Zajmie jej to

tydzień, najwyżej dziesięć dni.

Obecność lorda Renshawa i sir Greville'a Baynhama na tańcach w

Pump Room wywołała wielkie poruszenie. Greville był znaną

postacią wśród miejscowej socjety, jako że majątki Baynhamów

ciągnęły się na północ od Bath, zaledwie kilka kilometrów od miasta.

Niejedna dama gotowa była pocieszyć przystojnego lorda, gdyby

tylko przestał oświadczać się lady Fenton.

Tego wieczoru jednak jeszcze większe zainteresowanie

wzbudzała osoba lorda Renshawa, partii znakomitej, gdyż ten młody

człowiek, nie tylko przystojny i bogaty, dziedziczył również tytuł

lordowski.

Wieczór był bardzo piękny, niebo usiane gwiazdami. Niewielką

odległość, dzielącą Brock Street od Pump Room, Amelia i Sara

postanowiły pokonać pieszo. Każda dama wie, że mroźne powietrze

pięknie różowi policzki i dodaje blasku oczom.

- Wyglądasz prześlicznie, moja Saro! - mówiła z aprobatą Amelia,

kiedy po przybyciu na miejsce wyplątały się z długich peleryn. -

Zawsze wyglądasz bez zarzutu, cieszy mnie jednak, że na ten wieczór

porzuciłaś nareszcie żałobne kolory! Wiem, kochanie, byłaś bardzo

oddaną siostrą, ale niepodobna, abyś do końca życia chodziła ubrana

na ciemno. Jesteś jeszcze taka młoda... A w tych różowościach jest ci

background image

po prostu cudnie! Ciekawa jestem, czy to przypadkiem nie pewien

dżentelmen wpłynął na tak cudowną przemianę...

- O, popatrz, Milly! - zawołała pospiesznie Sara. - Pan Tilbury,

razem z siostrą!

- Aha, rzeczywiście, to on - stwierdziła obojętnym głosem lady

Fenton, spoglądając wręcz z niesmakiem na nudnawego dżentelmena

z sąsiedztwa. - Całe szczęście, że Greville przyprowadzi tego

młodego, czarującego przyjaciela. W Bath rzadko kiedy uświadczysz

kogoś tak interesującego.

Sara zarumieniła się jak piwonia - ale przecież tak dzieje się

zawsze, kiedy z mrozu wchodzi się do porządnie ogrzanego

pomieszczenia! Nigdy nie przyznałaby się kuzynce, że swej toalecie

poświęciła dwa razy więcej czasu niż zazwyczaj i przeżywała męki,

nie mogąc się zdecydować, czy wybrać jedwab różowy, czy w kolorze

morskim.

Zdenerwowanie, które odczuwała przez całe popołudnie, teraz

przybrało na sile i osiągnęło apogeum, gdy razem z Amelią

przekraczały próg sali balowej. Doświadczyła wówczas sensacji

zupełnie sobie nieznanych. Ucisk w sercu był bolesny, nogi dziwnie

odmawiały posłuszeństwa. I to wszystko z powodu Guya Renshawa,

który kiedyś wpuścił do jej pokoju olbrzymią ropuchę.

Guy był już w sali balowej, zajęty rozmową z Greville'em. Oczy

prawie wszystkich dam zwrócone były w jego stronę. Nic dziwnego.

background image

Dumny Woodallan, nadzwyczaj przystojny i elegancki, wprost

przyciągał wzrok.

- Przynajmniej połowa znajomych pań słyszała już, że lord złożył

nam wizytę i prosiła, aby go przedstawić - szeptała Amelia, skrywając

uśmiech za wachlarzem. - Już dawno nikt nie zrobił takiej furory.

- Grev też wygląda bardzo korzystnie.

- Tak. Prezentuje się całkiem znośnie - powiedziała Amelia

głosem tak doskonale obojętnym, że Sara zapragnęła nagle chwycić ją

za szczupłe ramionka i potrząsnąć z całej siły. - Bardzo go lubię,

wiesz, to takie siostrzane uczucie.

- Siostry bardzo surowej - zauważyła cierpko Sara.

- Naprawdę aż tak źle go traktuję?

- Okropnie! I nie doceniasz ani trochę! A to wspaniały i bardzo

porządny człowiek. Wybacz szczerość, Milly, ale on nie przegrywa

kroci w karty ani nie upija się do nieprzytomności jak twój zmarły

mąż!

- No, może... - przyznała Amelia bez większego entuzjazmu. - Ale

Alan był taki porywający!

Sara westchnęła w duchu. Dla niej Alan Fenton był zwykłym

nicponiem, pozbawionym wszelkich zasad, a Amelia, dziwna rzecz,

wspominała go wręcz z rozrzewnieniem, lekceważąc prawego i

uczciwego

Greville'a.

Tego

samego

Greville'a,

którego

jasnoniebieskie oczy pojaśniały jeszcze bardziej na widok zbliżającej

się lady Fenton.

background image

- Panno Sheridan! Witam panią! - mówił miło Guy, delikatnie

ujmując dłoń Sary. - Błagam o taniec, chociaż jeden, wyjąwszy jednak

menueta, który jest dla mnie stanowczo zbyt podniecający!

A więc znowu kpił.

- Czyżby gustował pan w tańcach ludowych? - spytała sucho. -

Będą grać je po ósmej.

- A walca?

- O, nie! Walc jest zbyt szybki dla Bath.

- A więc trudno! W takim razie będę prosił o taniec ludowy,

panno Sheridan! A teraz, jeśli wolno, byłbym zaszczycony, gdyby

pani zechciała zaspokoić głód w moim skromnym towarzystwie.

- Dziękuję, z miłą chęcią - odparła uprzejmie Sara, przyjmując

ramię lorda.

Zręcznie manewrując między gośćmi, przeprowadził ją do

bocznej sali i usadowił w zacisznej wnęce, a sam podszedł do stołu,

zastawionego smakowitym jadłem.

Natychmiast obstąpiło go kilka młodziutkich dam, debiutujących

w wielkim świecie. Jedna z nich wciągnęła go w rozmowę na temat

rozkoszy podniebienia, odczuwanych przy spożywaniu poziomek.

Tymczasem za kolumną, nieopodal wnęki, w której siedziała

Sara, stały dwie matrony, czujnym okiem obserwujące swe pociechy.

Ich teatralny szept, niestety, docierał do uszu Sary.

- A jego reputacja, droga pani Bunton! - narzekała jedna z dam. -

Koszmar! Prawdziwy koszmar!

- Czy tak, pani Clarke?

background image

- No... Przynajmniej tak mówiono o nim, zanim poszedł na wojnę.

Być może służba wojskowa nieco go odmieniła, ale...

- Ma pani rację, jak już ktoś pobłądził...

- Myślę jednak, że małżeństwo z porządną kobietą wypleni z

niego złe nawyki.

Obie damy zamilkły na chwilę, niechybnie zastanawiając się nad

korzyściami płynącymi z małżeństwa z lordem.

- Słyszała pani, że lady Melville była jego kochanką? Przez cały

rok!

- O, tak! Mówiono, że to był bardzo namiętny i burzliwy romans!

- A potem ta historia z lady Paget!

- Okropność! A jej mąż podobno niczego się nie domyślał.

- Teraz lord Woodallan ponoć chce, żeby jego syn się ustatkował.

- Woodallanowie są bardzo bogaci.

- O, tak. Gdyby lord starał się o pani Emmę, nie wiem, co bym

pani radziła...

- Sama też nie wiem... Ale on podobno lubi jasnowłose! Jak moja

Emma!

Może to i dobrze, że lord, umknąwszy pannom, powrócił już do

Sary, czuła bowiem, że jej biedne uszy nie wytrzymają dłużej tego

gadania.

- Panno Sheridan! Czy coś się stało? - pytał zaniepokojony Guy,

stawiając na stole tacę. - Wygląda pani na bardzo zdenerwowaną!

Może pani coś dolega?

background image

- Czuję się wyśmienicie - oświadczyła lodowatym głosem. - Choć

przed chwilą zmuszona byłam do poznania listy pańskich miłostek!

Chyba dobrze, że pan wkrótce opuszcza Bath, bo z pańskiego powodu

za dużo zamieszania w naszym prowincjonalnym... gołębniku!

Doprawdy...

- Zadziwiające! - wykrzyknął Guy, wpatrując się zachwyconym

wzrokiem w jej wzburzoną twarz. - Nigdy bym nie przypuszczał, że

stać panią na taką szczerość! A więc zmuszono panią do wysłuchania

frywolnych plotek? Panią, taką układną, przyzwoitą pannę z Bath!

- Bo ja taka jestem naprawdę, milordzie - odparła Sara i

natychmiast wypiła nieprzyzwoicie duży łyk szampana. - Dlatego też

myślę, że to nie wypada, aby pan zaszczycał mnie swoją uwagą.

- Ale dlaczego? - spytał Guy, nagle posmutniały. - Czy dlatego, że

pani cieszy się powszechnym szacunkiem, a ze mną, niestety, jest

inaczej? Panno Sheridan, ja naprawdę jestem pani bardzo wdzięczny

za miłe traktowanie... Może dzięki temu uda mi się poprawić moją nie

najlepszą reputację? Kiedy te matrony zauważą, że pani patrzy na

mnie przychylnym okiem...

- Nonsens! Pan mówi same nonsensy, milordzie!

Guy uśmiechnął się, lecz natychmiast znów spoważniał.

- Dobrze, panno Sheridan! Jeśli nie gustuje pani w moich

nonsensach, spróbuję posłużyć się prawdą.

Jakby mimochodem, lekko musnął dłoń Sary. Prawie

niewyczuwalnie. I znów Sara odczuła rzecz nową, niebywałą. Jego

palce prawie jej nie dotknęły, a jej się wydało, że te palce... parzą.

background image

- Myślę, panno Sheridan, że mamy pokrewne dusze, mimo że

różnimy się od siebie.

Sara, milcząc, zabrała się do jedzenia, szczęśliwa, że ręka, w

której trzyma widelec, jakimś cudem nie drży gwałtownie.

- Panno Sheridan? Czy pani nigdy nie pragnęła przeżyć czegoś

bardziej... ekscytującego?

Serce Sary nadal biło jak młotem, teraz jednak przede wszystkim

z gniewu. Czy lordowska mość potrafi z nią mówić tylko na jeden

temat? Jednocześnie poczuła się bezradna, ponieważ była całkowicie

pewna, że lord nie zmieni tematu, pozostaje tylko kwestia, jak

głęboko postanowił go drążyć.

- Moje życie wcale nie jest mało ekscytujące, milordzie. Mam

swoje książki, listy i krąg bliskich znajomych. W Pump Room bardzo

często odbywają się różne koncerty, a kiedy pogoda sprzyja, można

spacerować po parku.

- Faktycznie, bardzo ekscytujące zajęcia - mruknął Guy pod

nosem, rzucając jej pełne ironii spojrzenie znad swego kieliszka. - Czy

była pani w Londynie?

- Nie, nie byłam.

- Rozumiem... no tak.

Ironia znikła z jego oczu, znów mówił poważnie.

- Pani ojciec umarł zbyt wcześnie i nie było nikogo, kto

wprowadziłby panią w świat. Przecież pani brat bez przerwy

podróżował...

background image

- Mnie naprawdę podoba się życie na prowincji - przyznała

szczerze Sara. - Bath jest uroczym miastem.

- Nie wątpię! I mówię to najzupełniej poważnie. Jednak czy pani

nigdy nie miała ochoty cieszyć się młodością? Odzyskać ją?

- Ależ ja wcale nie mam poczucia, że straciłam swoją młodość!

Poza tym myślę, że jeszcze daleko mi do wieku sędziwego!

- Brawo! Jakież to budujące, spotkać młodą damę, która wcale nie

rozpacza, że życie jej umyka. I kto wie, co jeszcze przed panią.

Dzisiejszego wieczoru pani wygląd stanowi zachętę dla każdego hm...

znawcy uroków niewieścich.

- Nie mam zamiaru nikogo do niczego zachęcać.

- Wspomniałem tylko o pewnym typie mężczyzn.

- Chyba nie bardzo wypada mi się w to zagłębiać, milordzie.

- Cóż za subtelność i rozwaga! Lady Amelia zapewne uważa, że

jest pani idealną damą do towarzystwa. Mam rację?

Rozmowę przerwało niespodziane zjawienie się pana Tilbury'ego,

pragnącego zatańczyć z panną Sheridan. Nie było powodu, żeby

odmówić. Sara, zgodnie z konwenansami, przeprosiła Guya, Guy nie

protestował. I nagle to uleganie konwenansom zirytowało Sarę.

Potem, tańcząc z ociężałym sąsiadem, mogła tylko popatrywać,

jak piękny Guy obskakuje co ładniejsze panny. Wmawiała sobie, że ją

to w ogóle nie obchodzi.

Do ich wspólnego tańca Guy stawił się odrobinę za późno. Sara

zauważyła, że trudno mu było rozstać się z poprzednią partnerką,

background image

bardzo młodą i bardzo urodziwą panną Bunton. Zdenerwowało ją to,

owszem, udało jej się jednak powitać Guya spokojnie i miło.

Potem jednak poczuła się wręcz upokorzona, kiedy jego kpiące

spojrzenie powiedziało wyraźnie, że on wyczuwa jej nastrój. To

zirytowało ją jeszcze bardziej.

- Jest pani dziwnie osowiała - stwierdził Guy po chwili. - Tańczy

pani doskonale, nie musi więc pani uważać na każdy krok. Co się

stało, panno Sheridan? Czyżbym znów naraził się pani?

Kpina w jego oczach na nowo roznieciła gniew Sary. Niestety,

piękny lord wyzwalał w niej najgorsze instynkty.

- Spędziliśmy razem zaledwie kilka godzin, milordzie -

oświadczyła na pozór słodko. - To zbyt krótko, aby pan był w stanie

czymkolwiek mi się narazić.

Rozdzielili się w tańcu, Sara zdążyła jednak przechwycić ponure

spojrzenie Guya, który powrócił po kilku minutach z gotową ripostą:

- No cóż, pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że kiedyś uda mi się

zburzyć pani spokój. A może jednak uczyni mi pani tę łaskę i już teraz

raczy mnie zauważyć, ofiarowując choć odrobinę... antypatii?

- Ależ... milordzie!

- Dlaczego nie? To chyba będzie lepiej odzwierciedlać stan

faktyczny!

- Proszę o wybaczenie, milordzie. Trochę niezręcznie się

wyraziłam.

Muzyka przestała grać, ale Guy nie puszczał ręki Sary. Stali

wśród kłębiącego się tłumu, lecz Sara miała wrażenie, że nagle

background image

dookoła zapadła cisza, że w sali nie ma nikogo oprócz niej i Guya.

Przekonanie, że on pragnie ją pocałować, było tak silne, iż bezwiednie

odsunęła się o krok...

- Proszę się nie lękać - powiedział Guy cicho. - Nie zrobię tego...

przynajmniej nie teraz, nie tutaj. Ale pokusa jest ogromna, panno

Sheridan!

ROZDZIAŁ TRZECI

Tej nocy Sara spała mocnym, zdrowym snem, obudziła się jednak

bardzo wcześnie, trapiona niespokojną myślą. Jak sir Ralph zareaguje

na jej niespodziewaną wizytę? Czy okaże życzliwość córce zmarłego

kuzyna? Czy będzie można obdarzyć go zaufaniem? Raczej nie, skoro

Oliwię po raz ostatni widziano w drzwiach jego rezydencji, a potem

zaginął po niej wszelki słuch.

Sara zadrżała i wsunęła się głębiej pod kołdrę, gdzie było ciepło i

bezpiecznie. Nie po raz pierwszy miała wrażenie, że wplątuje się w

sytuację jakby żywcem wziętą z gotyckich opowieści. Z drugiej

jednak strony, jako osoba trzeźwa i praktyczna, wierzyła, że istnieje

proste wytłumaczenie zniknięcia Oliwii.

Prawdopodobnie wyjechała do krewnych, nikomu o tym nie

mówiąc, a jej kłopoty to romans lub prośba o załatwienie posady

guwernantki przy jakiejś majętnej rodzinie. Tak więc na pewno uda

się wszystkiemu zaradzić!

Odrzuciła kołdrę i raźno wyskoczywszy z łóżka, podeszła do

okna. Na czystym, bezchmurnym niebie świeciło blade, zimowe

background image

słońce. Było pięknie, choć na pewno bardzo mroźnie. W całym domu

panował już rejwach, przygotowania do wieczornego balu ruszyły

pełną parą.

Sara, naturalnie, ofiarowała się z pomocą, znając jednak dobrze

Amelię, wiedziała, że kuzynka jeszcze śpi. Zatem nic nie stało na

przeszkodzie, aby przed śniadaniem zaaplikować sobie porządny łyk

cudownego, mroźnego powietrza.

Za domem lady Fenton, w podwórzu, była niewielka stajnia. Stały

tam dwa konie do powozu, łagodna siwa klaczka do spokojnych

przejażdżek po parku oraz druga klacz, nieco ostrzejsza, na której

lubiła jeździć Sara. A ten rześki poranek wprost zapraszał na

przejażdżkę.

Astra zapewne była tego samego zdania. Statecznym krokiem

przemierzyła ciche jeszcze ulice Bath, a kiedy dotarły do wyłożonej

darnią Landsdown, zerwała się ochoczo do galopu. Z galopu szybko

przeszła w cwał i niebawem stajenny Tom, towarzyszący Sarze,

pozostał daleko w tyle.

Dojechawszy więc samotnie do wzgórz, za którymi ciągnęła się

posiadłość Greville'a Baynhama, Sara puściła wodze luzem i koń

zaczął wspinać się po stromym zboczu. Na szczycie wzniesienia teren

był znów płaski i Sara pozwoliła Astrze iść swobodnie, swoim

tempem, a sama zagłębiła się w rozmyślaniach.

Lord Guy Renshaw... O, tak! Miał rację. Łączy ich jakieś

pokrewieństwo dusz, dziwne i niepokojące. Powinna unikać go, mimo

że pod wieloma względami był bardzo dobrą partią. Tak dobrą, że

background image

śmiało mógł ożenić się z damą stojącą o wiele wyżej w hierarchii

społecznej niż skromna dama do towarzystwa, co prawda

ustosunkowana, ale za to bez grosza.

Jednak, z drugiej strony, lord nie był dobrą partią z powodu swej

mocno nadszarpniętej reputacji, a poza tym nie sprawiał wrażenia

człowieka, który pragnie się ustatkować. Zatem znajomość z nim

może spowodować groźne w skutkach komplikacje.

Sara westchnęła cichutko. W ciągu ostatnich sześciu lat kilku

dżentelmenów deklarowało chęć poprowadzenia jej przed ołtarz,

żaden jednak nie odpowiadał jej oczekiwaniom. A Sara nie należała

do kobiet, które zrobią wszystko, aby uniknąć staropanieństwa.

Zdawała sobie jednak sprawę, że trudno mieszkać u kuzynki do

końca życia, coraz bardziej też tęskniła za własnym domem, gdzie

byłaby panią. Niestety, złośliwy los zetknął ją teraz z dżentelmenem,

którego w swych planach na przyszłość w ogóle nie powinna brać pod

uwagę!

- Witam panią, panno Sheridan! Jaki piękny dziś poranek!

Obiekt jej smętnych rozważań wyjeżdżał właśnie konno z bramy

Chelwood

Park,

posiadłości

Baynhamów,

uśmiechając

się

promiennie.

- Pani klacz jest pełna werwy - zagadnął, podjeżdżając bliżej i

wpatrując się bez żenady w ślicznie zarumienioną od mrozu i wiatru

twarz dziewczyny.

Konie poszły dalej razem, łeb w łeb. Lord dosiadał pięknego

kasztanowatego huntera. Ubrany był z dyskretną, lecz wyszukaną

background image

elegancją. Jego gęste jasne włosy rozwiał wiatr, ciemne oczy

rozświetlało poranne słońce... Wyglądał po prostu - zniewalająco.

- Kuzynka pani nie wybrała się na przejażdżkę?

- Amelia nie przepada za jazdą konną. Towarzyszy mi stajenny -

wyjaśniła Sara, wskazując szpicrutą na Toma, który zły jak diabli

pokrzykiwał na swego starego kuca, z mozołem wspinającego się po

zboczu.

- I biedak ciągle zostaje w tyle! Jest pani świetną amazonką,

panno Sheridan! Wczoraj, wyliczając swoje zajęcia, nic pani o tym nie

wspomniała.

- Wychowałam się na wsi, milordzie, to zrozumiałe, że jeżdżę

konno.

- Ale pani jeździ znakomicie, panno Sheridan, a to rzadkość

wśród dam.

Sara roześmiała się.

- Nie jest pan dziś łaskaw dla dam, milordzie! Tym bardziej cieszę

się, że moje skromne umiejętności spotkały się z pańską

przychylnością.

- Trudno było ocenić inaczej coś, co jest doskonałe - odparł lord,

spoglądając na nią bardzo wymownie.

- A mnie niełatwo zadowolić, panno Sheridan!

Sara zarumieniła się, ale nie tylko z powodu pochwały. Kiedy

zerkała na towarzysza, nie mogła opędzić się od nadzwyczaj śmiałej

myśli. Że ten właśnie mężczyzna będzie ją kiedyś całował.

background image

Nagle uświadomiła sobie, że Guy przygląda jej się z wielką

uwagą, a w dodatku tak, jakby czytał w jej myślach. Speszona, szybko

ściągnęła wodze i ustawiła konia bokiem.

- Przepiękny widok - stwierdził Guy, spoglądając w dół, na Bath i

wzgórza Somerset, widniejące na horyzoncie. - Ale wiatr zaostrza

apetyt, a śniadanie w Chelwood czeka. Panno Sheridan! Nie miałaby

pani ochoty przyłączyć się do dwóch samotnych kawalerów? Proszę...

Tom, poklepujący czule swego zmęczonego wspinaczką konia,

spojrzał na Sarę z wielkim oburzeniem.

- Dziękuję za zaproszenie, milordzie - odparła z miłym

uśmiechem. - Sądzę jednak, że bardziej wypada, abym zjadła

śniadanie przy Brock Street.

- Do Brock Street daleko, panno Sheridan! Nie boi się pani, że w

drodze umrze z głodu?

- Wytrzymam, milordzie! A muszę wracać, żeby pomóc Amelii w

przygotowaniach do balu. Żegnam pana, lordzie Renshaw.

- Chwileczkę, panno Sheridan!

Dłoń Guya przykryła dłoń Sary, ściągającą już wodze klaczy.

- Czy dla lady Amelii walc też jest za szybki? Mówiła pani, że

Bath nie przepada za tym tańcem.

- Lady Fenton uwielbia walca.

- W takim razie... - Guy uśmiechnął się z zadowoleniem i

zabawnie zasalutował szpicrutą. - Panno Sheridan, błagam, aby pani

ten taniec ofiarowała mnie.

background image

Sala balowa wyglądała przepięknie. Jedwabne draperie, czerwone

i niebieskie, spływały ze ścian i owijały się wokół śnieżnobiałych

kolumn. Dziesiątki białych świec wetknięto w kinkiety i do wazonów,

w których pyszniły się piękne, dorodne róże. Te róże, główny element

dekoracji i powód wielkiego zmartwienia, doręczono niespodziewanie

późnym popołudniem.

Ilość była ogromna i zaaferowane służące, wśród chichotów i

poszturchiwań, rozbiegły się po całym domu w poszukiwaniu

dodatkowych wazonów. Ktoś nadgorliwy przyniósł nawet nocnik,

który przerażony Chisholm, widząc nadchodzącą lady Amelię, wcale

nie flegmatycznie wepchnął za stojak na parasole.

Róże przysłał anonimowy ofiarodawca. Dopiero kiedy lady

Amelia udała się do kuchni, aby jeszcze raz rzucić okiem na ostatnie

przygotowania, a służące rozbiegły się do innych zajęć, kamerdyner

dyskretnie przekazał Sarze prześliczny bukiecik z różowych różyczek.

W bukieciku był bilecik, na którym ktoś dużym, zamaszystym

pismem skreślił tylko dwa słowa: „Odpokutowałem? Renshaw".

I teraz Sara, z jedną z tych słodkich różyczek przypiętą do

staniczka sukni w morskim kolorze, czuła coraz większe podniecenie

na myśl, że wkrótce znów ujrzy dżentelmena, któremu tak skutecznie

udało się poprawić jej humor.

- Przepięknie udekorowałaś salę, Milly - szeptała, kiedy razem z

kuzynką czekały w holu na następną partię gości. - A możesz już

zdradzić sekret, jakie potrawy będą też w tych trzech kolorach?

background image

- Mogę - śmiała się Amelia. - Czerwony jest pstrąg w sosie

pomidorowo-czosnkowym. Bekas jest w białym sosie winnym...

- A niebieskie?

- Lody z sokiem z czarnych jagód! Zostały nazwane „Lody

Napoleońskie", kucharka mówi, że kręciła je z prawdziwą

przyjemnością.

Wzrok Amelii prześlizgnął się po różach, wyzierających niemal z

każdego kąta.

- Są wspaniałe, prawda? Nie domyślasz się, kto mógł je przysłać?

Saro...

- Kłaniam się pięknie, lady Amelio! Panno Sheridan, jestem

szczęśliwy, że jednak zdecydowała się pani zaszczycić ten bal swoją

obecnością.

Sara drgnęła nerwowo i odwróciła się, niezbyt jeszcze pewna, czy

widok lorda, zgiętego w ukłonie, napawa ją radością. Z jednej strony

dobrze, że się zjawił, bo Amelia przestanie dopytywać się, kto

przysłał róże. Z drugiej jednak strony, jak cieszyć się na widok kogoś,

kto patrzy tak drwiąco?

- Lord Renshaw! Jakże się cieszę, że drogi pan przybył na mój

skromny bal - powitała go z entuzjazmem pani domu. - Ale skąd ta

uwaga, milordzie? Dlaczego Sary miałoby tu nie być? Saro, przecież

już miesiąc temu obiecałaś, że mnie nie zawiedziesz!

- Nie mam pojęcia, o czym mówi jego lordowska mość! -

powiedziała szybko Sara, piorunując wzrokiem Guya.

background image

- Znów zrozumiałem coś na opak, proszę wybaczyć - przepraszał

skruszony. - Lady Amelio, czy pozwoli pani, abym zatańczył teraz z

panną Sheridan?

- Naturalnie! Nie wiem jednak, czy Sara...

Ale Guy, jakby pewien przyzwolenia Sary, już brał ją pod ramię.

- Grają walca, panno Sheridan. A pani raczyła obiecać mi ten

taniec.

Sara tańczyła znakomicie. Walc z Guyem Renshawem był

zupełnie innym doświadczeniem niż niemrawe pląsy z ciężkawym

panem Tilburym. Walc z Guyem był tańcem zmysłów. Kiedy unosiła

głowę, w ciemnobrązowych oczach, dziwnie teraz ciepłych, widziała

zachwyt i jeszcze coś, co wzbudzało w niej lęk. Pragnienie, którego

on wcale nie starał się ukryć.

Zamykała więc oczy, żeby od tego pragnienia uciec. Żeby rządził

nią tylko walc...

- Pięknie pani tańczy, panno Sheridan. Pamiętam, już jako

dziecko ślicznie pani śpiewała i tańczyła...

- A pan nie miał ochoty tańczyć ze mną - pożaliła się Sara z

uśmiechem, zadowolona, że niewinna pogawędka odciągnie ją od

niebezpiecznych myśli i odczuć. - Do dziś pamiętam jeden z bali

dziecięcych, na którym wzgardził pan mną bezlitośnie.

- Byłem osłem - przyznał ze skruchą Guy. - A poza tym to przez

naszych rodziców! Oni już chyba wtedy umyślili sobie, żeby nas

połączyć, a to najlepszy sposób, aby szesnastolatek stanął okoniem.

Tym bardziej że panna liczyła sobie dopiero lat jedenaście.

background image

- Rzeczywiście, nasi rodzice byli trochę nierozważni, prawda?

- Ależ ja ich wcale nie winię, panno Sheridan! Pospieszyli się, a

lepiej było poczekać, aż panienka zmieni się w motyla... Na pewno

dzisiaj nie byłbym już takim osłem!

Spojrzenie ciemnobrązowych oczu było bardzo śmiałe - i to teraz,

kiedy tak bardzo potrzebna była rozmowa jak najbardziej obojętna!

- Wolałabym, żeby pan nie szafował tak słowami, milordzie! -

oświadczyła Sara nienaturalnie mocnym głosem. - Jestem już zbyt

dorosła, aby pańskie pochlebstwa przyprawiały mnie o zawrót głowy!

- Proszę wybaczyć, zapomniałem, ile pani liczy wiosen. A to

liczba bardzo dogodna, droga pani. Mogę z panią flirtować do woli i

reputacja moja na tym nie ucierpi.

Sara osłupiała, a tymczasem walc się skończył. Muzyka ucichła,

Guy zgiął się w ukłonie.

- Czy ofiaruje mi pani jeszcze jeden taniec, panno Sheridan?

- Nie wiem, czy nie przyniosłoby to uszczerbku pana reputacji -

wypaliła Sara, nie bacząc, że jest tak samo impertynencka, jak on

przed chwilą. - Dwa tańce z jedną damą poczytywane są w Bath za

wielką śmiałość, milordzie!

Jego odpowiedź utrzymana byłaby zapewne w tym samym tonie,

dalszą jednak utarczkę uniemożliwiło pojawienie się lady Amelii,

prowadzącej ze sobą jakiegoś bardzo młodego człowieka.

- Lordzie Renshaw, pan pozwoli, że przedstawię... Pan Elliston,

bardzo spragniony wieści o swoim starszym bracie, a pan podobno w

Portugalii służył z nim w tym samym oddziale?

background image

- Tak, zgadza się - przytaknął Guy. - A więc pan jest młodszym

bratem Richarda? Witam pana. Przejdźmy do bocznej sali, gdzie

będzie można spokojnie porozmawiać. Zapraszam pana na kieliszek

wina.

Młodzieniec zarumienił się, a lady Amelia, uśmiechnąwszy się

miło do obu panów, chwyciła Sarę pod ramię i pociągnęła za sobą w

głąb sali.

- Biedni ci Ellistonowie! Od ponad pół roku nie mają żadnych

wieści o Richardzie - powiedziała cicho, wzdychając ze

współczuciem. - Saro, masz bardzo żywe rumieńce! Czy ty aby się nie

zgrzałaś, moja droga?

- Ależ skąd, Milly! - zaprotestowała Sara, dziwiąc się, że jej głos

brzmi tak spokojnie.

- Lord Renshaw zdaje się emablować ciebie, moja droga -

zauważyła Amelia, spoglądając z wielką uwagą na mocno

zaróżowione policzki Sary i oczy, błyszczące wręcz niezdrowo. - Czy

on przypadkiem nie próbuje z tobą flirtować?

Sara z wdzięcznością przyjęła kieliszek wina od lokaja. Niemal

jednym haustem opróżniła kieliszek do połowy.

- Saro, co z tobą? - pytała coraz bardziej zaniepokojona kuzynka.

- Dobrze się czujesz?

- Czuję się świetnie, moja miła! - odparła Sara z uśmiechem,

lekko ściskając dłoń kuzynki. - A moje nietypowe zachowanie należy,

niestety, przypisać jego lordowskiej mości!

- Chyba go nie ośmielałaś, Saro?

background image

- Nie, nie... - Sara zawahała się na moment. - Myślę, Milly, że

odwrotnie, zniechęciłam go bardzo, choć kosztowało mnie to trochę

trudu. Sama wiesz, jaki jest czarujący!

- Najważniejsze, że jesteś odporna na głupi flirt, a lord Renshaw

dostatecznie doświadczony, aby odróżnić lekkomyślną damę od

przyzwoitej, poważnej panny.

- No wiesz, Amelio! - obruszyła się Sara, marszcząc z

niezadowoleniem nosek. - Czuję się, jakbym miała sześćdziesiąt lat z

okładem i była starą nudziarą!

- Lepiej być godną szacunku, niż dać się złapać na słodkie słówka

lorda - oświadczyła chłodno Amelia. - Saro, on naprawdę ma okropną

reputację. Pani Bunton mówiła...

- Daruj sobie, Milly! - przerwała Sara gwałtownie. - Dobrze

wiem, co rozpowiada pani Bunton! Zapewniam, że nie grozi mi żadne

niebezpieczeństwo ze strony jego lordowskiej mości. Doskonale zdaję

sobie sprawę z mojej pozycji i wiem, że lord nie może mieć wobec

mnie poważnych zamiarów.

Kotyliona z panem Tilburym Sara tańczyła zupełnie machinalnie,

przebywając myślami gdzie indziej. Czuła się całkowicie wytrącona z

równowagi. Nie umiała potraktować zalotów pięknego lorda lekko, z

humorem, była bowiem osóbką bardzo niedoświadczoną. Ten

mężczyzna pociągał ją tak bardzo, że nawet teraz, kiedy na moment

przypomniała sobie jego płonące oczy, natychmiast zrobiło jej się

straszliwie gorąco...

Na szczęście pan Tilbury nie był zbyt spostrzegawczy.

background image

Sara zauważyła grupkę matron skupionych wokół pani Bunton,

która tłumaczyła im coś z wielkim przejęciem. Damy z oburzeniem

potrząsały głowami, jedna z nich spojrzała przelotnie na Sarę i

natychmiast odwróciła się, niemal ze wstrętem.

Sara poczuła niepokój. A cóż to za poruszenie? Czyżby ten jeden

walc, co prawda ze znanym birbantem, okazał się tak monstrualną

gafą? A przecież wczoraj ta sama pani Bunton modliła się, żeby lord

zwrócił uwagę na jej córeczkę!

Pan Tilbury wygłosił kolejną, bardzo konkretną uwagę o cenach

węgla i Sara, skupiając się na sensownej odpowiedzi, zapomniała o

plotkujących matronach. Niestety, przypomniała sobie o nich bardzo

szybko. Taniec dobiegł końca, pan Tilbury odprowadził ją pod ścianę.

Kiedy mijała panią Clarke, dama demonstracyjnie zebrała fałdy

swojej sukni i fuknąwszy znacząco, odwróciła się plecami, perorując

dalej głośno:

- A czegóż to można oczekiwać od osoby, która ma takie

koneksje! W rodzinie Covellów płynie zła krew, trudno, żeby

kuzyneczka była inna! Dziwne, że lady Amelia toleruje pod swoim

dachem kobietę, która nie ma pojęcia o dobrych obyczajach!

Sara zmartwiała. Rozejrzała się bezradnie dookoła, szukając

Amelii, napotykała jednak tylko nieprzyjazne spojrzenia. Zewsząd

słychać było przyciszone, pełne oburzenia głosy. Lady Fenton stała

daleko, pochłonięta rozmową z Greville'em.

Pan Tilbury, mimo że otwierał i zamykał usta jak ryba wyrzucona

na brzeg, nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. I wszyscy

background image

czekali, co się teraz wydarzy. Sara, rzuciwszy panu Tilbury'emu

niewyraźne słowa przeprosin, w sekundę była już na schodach,

pragnąc jak najszybciej schronić się w swoim pokoju.

Wpadła tam jak wicher i zatrzasnąwszy za sobą drzwi, oparła się

o nie plecami. Zamknęła oczy. Ostre słowa pani Clarke odbijały się

echem w jej mózgu. Nie ma pojęcia o dobrych obyczajach! A więc

stało się. Ktoś dowiedział się o jej wyjeździe do Blanchlandu i teraz

wszystkie matrony wzięły Sarę na języki, nie krępując się nawet jej

obecnością! Wstrętne, wstrętne plotkary!

Sara słyszała o przypadkach, kiedy złośliwe języki doprowadzały

do całkowitego wykluczenia z towarzystwa. Poczuła lęk, jednocześnie

jednak zaczął rodzić się w niej bunt. Nie, nie będzie chować głowy w

piasek, jakby rzeczywiście miała powód do wstydu. Wróci do sali

balowej i pokaże wszystkim, że nic sobie nie robi z dezaprobaty kilku

plotkarek.

Energicznie otworzyła drzwi i ruszyła ku schodom. Nagle z

mroku wynurzył się ktoś wysoki i zaczął iść w jej kierunku.

- Och, lordzie Renshaw! Przestraszył mnie pan!

- Widziałem, jak pani biegnie po schodach, więc poszedłem za

panią - odezwał się cicho, stając w kręgu światła pod jednym z

kandelabrów. - Panno Sheridan, chciałbym pomówić z panią na

osobności.

- Może wrócimy do sali balowej...

- Naturalnie, możemy wrócić. Ale zdaje sobie pani sprawę, że jest

pani teraz jedynym tematem rozmów w tej sali?

background image

Sara westchnęła z rezygnacją.

- A więc pan też już słyszał!

- Oczywiście, że słyszałem! I myślę, że albo straciła pani rozum,

albo jest pani zupełnie inna, niż sobie wyobrażałem!

Sara wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, czując, jak

pulsują jej skronie. Jak to? A więc lord Renshaw myśli dokładnie to

samo, co to stado plotkarek o ptasich móżdżkach?

- Mógłby pan darować sobie te docinki na temat mojego

charakteru! - wybuchnęła. - Wystarczą mi złośliwe uwagi szanownych

matron z Bath!

- Niby dlaczego mam sobie darować? - spytał ostrym głosem. -

Czy te pogłoski o pani wyjeździe są prawdziwe, panno Sheridan?

- Tak... nie... To znaczy tak, mam zamiar pojechać do

Blanchlandu. Ale to nie jest tak, jak pan sobie wyobraża!

- A co ja mam sobie wyobrażać?! - Guy ze złością uderzył ręką w

poręcz. - Ta wiadomość postawiła na nogi pół miasta! Na Boga,

panno Sheridan! Przecież to nie jest miejsce dla szanującej się

kobiety! Jeśli pani tam pojedzie, może pani na zawsze pożegnać się ze

swoją reputacją!

- A ja, zdaje się, przeceniłam pańską osobę. To niepojęte, że

wierzy pan plotkom, zamiast prosić mnie o wyjaśnienie.

- Nie ma potrzeby, panno Sheridan - stwierdził ponuro Guy. -

Pani zachowanie można zinterpretować tylko w jeden sposób. Albo

brak pani tego, co nazywamy dobrym wychowaniem, albo... jest pani

background image

przyzwyczajona do tego rodzaju towarzystwa i rozrywek, jakie oferuje

Blanchland.

Panna Sheridan rzadko traciła panowanie nad sobą. W domu

Amelii życie toczyło się spokojnie, mało kiedy dochodziło do jakichś

zgrzytów. Teraz jednak Sara poczuła, że wpada w straszliwy gniew.

Na tego lorda, który zadziwiająco skwapliwie doszukuje się w niej

najgorszych cech, wpadając przy tym w niezrozumiałą furię.

- Wystarczy, mój panie! Nie życzę sobie, żeby pan mnie obrażał!

I trudno uwierzyć, że akurat pan bawi się w moralistę! Nigdy jeszcze

nie spotkałam większego hipokryty!

Obrzuciwszy

go

pogardliwym

spojrzeniem,

uczyniła

zdecydowany krok w kierunku swego pokoju. Myśl o powrocie do

sali balowej w jednej sekundzie wywietrzała jej z głowy. Teraz trzęsła

się cała z gniewu i oburzenia.

Guy poruszył się, ale nie odsunął. Przez chwilę mierzyli się

wzrokiem, jakby tocząc bezgłośny pojedynek, a potem Guy zrobił

nagle krok do przodu i Sara znalazła się w pułapce, między jego

ciałem a poręczą.

I wtedy lord pochylił głowę i pocałował ją. Był to pocałunek

krótki, bolesny i niemiły, po którym Sara znów poczuła przypływ

ogromnego gniewu. Szarpnęła się i zaczęła okładać pięściami

zuchwalca. On jednak nie zwolnił uścisku, przeciwnie, chwycił ją

jeszcze mocniej, udaremniając jakikolwiek protest.

background image

- Żyję w zgodzie z moją reputacją, panno Sheridan - powiedział

cicho, odsuwając swoje usta zaledwie o centymetr. - Proponuję, żeby

pani zaczęła robić to samo!

Jego usta były teraz inne. Słodkie i namiętne. Ciało Sary zaczęło

drżeć od pożądania, które ją przerażało. Ale ramiona mężczyzny

obejmowały ją mocno, ani na moment nie zwalniając uścisku. Zresztą

Sara przestała się już szamotać. O, nie! Teraz pragnęła tylko jednego.

Żeby ta przyjemność nigdy nie miała końca. Jej ręce, przed chwilą

zaciskające się w pięści, teraz objęły go za szyję. Jedna z rąk Guya

ześlizgnęła się do jej bioder i przygarnęła je mocno, druga dłoń

wsunęła się w bursztynowe włosy nad karczkiem.

Sara jęknęła cichutko, przytulając się do lorda jeszcze mocniej. A

on znów całował inaczej. Teraz nieskończenie łagodnie, jakby

smakował ich obopólną przyjemność. Koronkowy szal, dotąd

skromnie przykrywający dekolt, zsunął się na podłogę. Palce Guya

musnęły obojczyk Sary, a potem usta zaczęły znaczyć pocałunkami

ścieżkę od nasady szyi ku wypukłościom piersi.

Sara, osłabła z rozkoszy, znów jęknęła. Jego usta powróciły do jej

warg, aby smakować ich słodycz. Jedna z jego dłoni głaskała nagą

skórę nad wycięciem sukni. Z włosów Sary zaczęły wysuwać się

szpilki i z cichutkim brzękiem spadać na podłogę. Jej loki,

kunsztownie upięte na bal, opadły na ramiona, sukienka zaczęła

zsuwać się coraz niżej, darowując Guyowi coraz więcej nagiej,

rozgrzanej skóry.

background image

Nagle otworzyły się drzwi sali balowej i kilka osób wyszło do

holu.

- Ojej! - pisnęła jakaś dama. - Chyba nastąpiłam na szpilkę.

Sara usłyszała głosy, była jednak zbyt oszołomiona, aby pojąć ich

sens. Guy zachował dostateczną przytomność umysłu i zanim

zaintrygowane towarzystwo spojrzało ku górze, zdążył odciągnąć Sarę

w mrok korytarza.

- Co tam się dzieje? - zawołała któraś z dam. - Czy tam na górze

ktoś jest?

Ktoś coś cicho powiedział, damy zachichotały i całe towarzystwo

weszło do pokoju, w którym grywano w karty.

Zapadła cisza. Sara wróciła do rzeczywistości. I struchlała. Oto

ona, Sara Sheridan, pozwala na najbardziej karygodne swawole

mężczyźnie, który przed kwadransem wątpił w jej cnotliwość. Jakby

pragnęła, aby utwierdził się w swym przekonaniu! I czym to się

mogło skończyć? Boże! A gdyby ktoś ich zobaczył?

Jak to się stało, że po ich słownej utarczce nagle w obojgu

zapłonęła tak wielka namiętność? Przecież była na niego zła, chciała

go wyminąć i uciec do swego pokoju...

Błyskawicznie poprawiła suknię i podniosła z ziemi szal. Szal,

który chroni skromność kobiety. Tak mówiła matka... Niestety, Sary

ten szal nie ochronił. Przecież ona jęczała, kiedy Guy ją całował i

pieścił jej skórę... Czy to możliwe, że można kogoś nie lubić, a

jednocześnie tak bardzo pożądać?

background image

Ta myśl doprowadzała ją do rozpaczy, ale jeszcze bardziej -

kamienna twarz Guya. Uniosła więc buńczucznie głowę i szybkim

krokiem weszła do swego pokoju. Usłyszała, że Guy wchodzi za nią.

- Będę wielce zobowiązana, jeśli pan raczy pozostawić mnie

samą, milordzie!

- Dlaczego?

Wzrok Guya prześlizgnął się po wzburzonych włosach Sary i

zatrzymał w ciemnym zagłębieniu między piersiami.

- Jesteś niezła, panienko! Niewinność w połączeniu z

namiętnością! - oświadczył z cynicznym uśmiechem. - Jednym

słowem, rozwiała pani moje ostatnie wątpliwości.

Wszedłem tu za panią, aby uczynić jej pewną propozycję, chyba

miłą po tym przedstawieniu na schodach. Zamierzam oszczędzić pani

kłopotów, nie musi pani w poszukiwaniu protektora jechać do

Blanchlandu. Jestem dostatecznie bogaty i chyba zdołam panią

zadowolić pod każdym względem. Co pani o tym sądzi?

Twarz Sary zrobiła się blada jak ściana. A więc jeszcze jedna

obelga! Właściwie nie ma się czemu dziwić. Wzdychała z rozkoszy w

jego ramionach, a on wyciągnął z tego bardzo logiczny wniosek. Czy

mogła go za to winić? Nie.

- Proszę natychmiast stąd wyjść.

Była pewna, że krzyknęła. Z jej ust wydobył się jednak tylko

niewyraźny, zduszony szept. Guy spojrzał dziwnie pustym,

nieruchomym wzrokiem, odwrócił się i wyszedł.

background image

- Saro?

Amelia pukała niemal bezgłośnie, tak samo cichy był jej głos.

- Saro? Jesteś tam?

Sara spróbowała usiąść na łóżku. W pokoju było prawie ciemno,

przykręcona lampa dawała bardzo mało światła, ale Amelia i tak

dojrzała zmienioną twarz kuzynki.

- Saro, co się stało? - krzyknęła przerażona, podbiegając do łóżka.

Opuchnięta, zalana łzami twarz była prawie nie do poznania.

- Och, Milly, jestem taka nieszczęśliwa!

Czuła, wrażliwa Amelia nie domagała się wyjaśnień, tylko objęła

serdecznie kuzynkę. Kiedy łkanie przycichło, Sara spytała z trudem:

- On już wyszedł?

- Kto, kochanie?

- Lord Renshaw.

W tym momencie Amelia zrozumiała kilka rzeczy.

- Tak, Saro. Wyszedł jakąś godzinę temu. Saro, czy ty przedtem

rozmawiałaś z lordem?

Kiwnięcie głową stanowiło całą odpowiedź. Amelia popatrzyła na

rozburzoną fryzurę Sary, na nagi dekolt, którego nie chronił

koronkowy szal.

- Saro! Czy on był tutaj? W twoim pokoju?

Sara znów bez słowa skinęła głową. Wzrok Amelii powędrował

na łóżko i mimo że starała się bardzo, nie potrafiła ukryć przerażenia.

- Ale on... nie posunął się zbyt daleko?

Z ust Sary wydobył się na poły szloch, na poły nerwowy śmiech.

background image

- Nie, Milly, nie posunął się zbyt daleko!

Powoli wydusiła z siebie całą opowieść. Amelia słuchała, siedząc

bez ruchu i nie odzywając się ani słowem. Pozwoliła Sarze mówić.

- Czułam się okropnie, Milly - kończyła Sara. - Najpierw miałam

do niego pretensję, że źle mnie osądził, a potem zachowałam się... jak

ulicznica! Nic dziwnego, że tak mnie potraktował. I to wszystko, co

było tam, na schodach, stało się takie nikczemne. Po co ja w ogóle...

Sara, znów zalewając się łzami, opadła na poduszkę.

- Nie obwiniaj siebie - odezwała się po chwili Amelia. -

Zauważyłam od początku, że on ci się bardzo podoba. Zakochałaś się

w nim, Saro. Ale on nie miał prawa tak cię potraktować! I to właśnie

on! To, co uczynił, jest niewybaczalne!

Amelia czule pogłaskała kuzynkę po ramieniu i podała jej

chusteczkę do nosa.

- Moja droga, całe to zdarzenie stawia lorda Renshawa w bardzo

złym świetle. Musisz jak najszybciej o nim zapomnieć - oświadczyła z

mocą. - Postaram się, abyśmy nigdy już nie musiały go oglądać!

Sara przygryzła wargę, aby znów nie wybuchnąć płaczem. Myśl o

tym, że nigdy już nie zobaczy Guya Renshawa okazała się trudna do

zniesienia.

- Saro, czy ty nadal masz zamiar jechać do Blanchlandu? - spytała

ostrożnie Amelia. - Niestety, prawie wszyscy już o tym wiedzą.

Przysięgam, nikomu na ten temat nic nie mówiłam, obawiam się

jednak, że ktoś ze służby mógł podsłuchać.

background image

- Całkiem możliwe - powiedziała zmęczonym głosem Sara,

wstając z łóżka i podkręcając lampę. - Niech sobie gadają, a ja i tak

pojadę. Jutro z samego rana.

- Ale ty nie możesz tam jechać! Czy nic nie jest w stanie cię

przekonać? Proszę, nie jedź, te plotki same ucichną.

- Mylisz się, Amelio - przerwała Sara, wyciągając z szafy

płócienne torby. Jej ruchy znów stały się energiczne. - Zamierzam tam

pojechać. Chcę tego jeszcze bardziej niż przedtem, bardziej niż

kiedykolwiek. Przede wszystkim dlatego, że nie będą mną rządzić

jakieś głupie opinie Guya Renshawa.

Sara wstała bardzo wcześnie, po prawie bezsennej nocy.

Wieczorem Amelia siedziała u niej jeszcze dobre pół godziny,

bezskutecznie próbując wyperswadować kuzynce wyjazd do

Blanchlandu.

Potem Sara długo nie mogła zasnąć, czując, jak upokorzenie i żal,

spowodowane lekceważącym stosunkiem Guya, przeradzają się w

gniew. Gniew na Guya i na siebie, za swoją uległość. Potem gniew

przerodził się w ból, zdawała sobie bowiem sprawę, jak bardzo

zauroczył ją Guy Renshaw. Teraz trzeba będzie wyrzucić go z serca...

Ustawiła torby pod drzwiami. Jakie to szczęście, że Amelia po

balu sypia wyjątkowo długo! Kolejna scena byłaby nie do zniesienia,

a tak Sara cichutko wymknie się z domu i zdąży na dyliżans. A przed

wyjściem zajrzy do kuchni i coś przekąsi.

background image

Ostrożnie otworzyła drzwi i prawie bezszelestnie ruszyła po

schodach na dół, zauważając ze zdziwieniem, że w całym domu

panuje już ożywiony ruch. Było wręcz głośno. Okiennice

pootwierane, służba biegała zaaferowana, a koło drzwi frontowych

stały dwa kufry, starannie przewiązane czerwoną taśmą.

Niedaleko schodów Chisholm, jak zawsze z zafrasowaną miną,

wysłuchiwał całej listy rozmaitych poleceń, przekazywanych przez

osobę niewidoczną, jakże jednak łatwą do rozpoznania.

- Niech Chisholm powiadomi panią Chartley, że nie będę u niej na

śniadaniu, w ogóle niech Chisholm odwoła moje wszystkie wizyty.

- Oczywiście, proszę pani.

- Niech Chisholm dopilnuje też, żeby nie otwierano zaproszeń od

pani Bunton i pani Chartley.

- Tak jest, proszę pani.

Amelia, świeża jak poranek, w pięknej brązowej sukni podróżnej i

odpowiednio dobranym kapeluszu, odwróciła się w stronę schodów i

posłała zdumionej Sarze promienny uśmiech.

- O, jesteś już, kochanie! Nareszcie! Pospiesz się, trzeba zjeść coś

przed podróżą. Aha, Chisholm... - Głos Amelii stwardniał. - Gdyby

zjawił się sir Baynham, niech Chisholm mu przekaże, że wyjechałam

z miasta i że nie życzę sobie widywać w moim domu jego przyjaciela.

- Och, Milly! - krzyknęła Sara, nagle odzyskawszy głos. - Zrobisz

Greville'owi przykrość, a przecież on w niczym nie zawinił!

background image

- To nie ma znaczenia - oświadczyła Amelia, unosząc dumnie

głowę. - Sir Greville powinien wykazać więcej dobrego smaku,

dobierając sobie przyjaciół. Kochanie, jesteś gotowa?

Sara patrzyła oszołomiona, jak dwaj lokaje otwierają drzwi

frontowe na oścież i wynoszą do powozu kufry Amelii.

- Ależ Milly...

- Wiedziałam, że nie posłuchasz moich próśb - oświadczyła

Amelia, obejmując czule kuzynkę. - Toteż ja zmieniłam zdanie. Droga

Saro, jadę razem z tobą!

ROZDZIAŁ CZWARTY

Guy z zasępioną miną spoglądał w okno pokoju śniadaniowego.

Czuł się podle. Po nocy spędzonej przy kartach i winie bolała go

głowa, do tego to uczucie wielkiego niesmaku, które nie opuszczało

go ani na chwilę...

Podczas śniadania opowiedział przyjacielowi o pogłoskach

krążących na temat wyjazdu Sary, także o ich burzliwej rozmowie,

choć nie zdradził oczywiście wszystkich szczegółów.

- Fatalnie - stwierdził otwarcie Greville, sięgając do olbrzymiego

półmiska po kolejną porcję smażonych cynaderek. - Przecież ta biedna

dziewczyna nie miała żadnej szansy, żeby cokolwiek ci wytłumaczyć.

A co do tego wyjazdu, stawiam dziesięć do jednego, że te plotkarki

wszystko wyssały z palca.

background image

- Niestety - westchnął Guy. - Kiedy zapytałem pannę Sheridan

wprost, czy jedzie do Blanchlandu, wcale nie zaprzeczyła. Sam wiesz,

jak tam teraz jest. I dla mnie powód jej wyjazdu był oczywisty...

- Bzdura! Powodów do wyjazdu może być wiele. Na przykład...

może sir Covell zapragnął przekazać jej jakieś rodzinne pamiątki? W

każdym razie jestem pewien, że powód jest inny, niż to sobie

wyobraziłeś!

- Masz rację, Grev - przyznał ponuro Guy. - Osądziłem ją zbyt

pochopnie.

- Nadzwyczaj pochopnie! Powinieneś się zastanowić, dlaczego

zareagowałeś tak gwałtownie - powiedział surowym tonem sir

Baynham. - Obraziłeś ją bardzo, Guy, i winien jesteś przeprosiny. Po

śniadaniu wybieram się na Brock Street. Uważam, że powinieneś

pójść ze mną.

Guy zawahał się. Po co? Przecież panna Sheridan na pewno nie

będzie skłonna do żadnych rozmów. Przypomniał sobie, jak jej opór

przerodził się w całkowitą uległość, a on wykorzystał to bez

skrupułów. Przypomniał sobie jeszcze coś, o czym chciałby

zapomnieć. Jak uległość Sary wzbudziła w nim wielką namiętność, co

zadziwiło go tak bardzo, że poczuł wściekłość.

A ta wściekłość zrodziła obrzydliwą chęć, aby ukarać

dziewczynę. Na Boga, za co? Za to, że ta niewinna, niedoświadczona

istota obdarowała go swym pierwszym, cudownie naturalnym

wybuchem namiętności? A on potraktował to jak grę wyrafinowanej

kurtyzany.

background image

Guy jęknął i ukrył twarz w dłoniach. I rzeczywiście, dlaczego tak

gwałtownie zareagował? A nad czym tu się zastanawiać? Odpowiedź

jest bardzo prosta. Ta śliczna, skromna panna o orzechowych oczach i

włosach połyskujących jak bursztyn bardzo mocno zapadła mu w

serce - niezwykle mocno, zważywszy krótki okres znajomości. I

właśnie wobec tej panny zachował się jak ostatni głupiec...

Guy znów jęknął rozpaczliwie.

- Boli? - spytał troskliwy przyjaciel, wstając od stołu. - Zadzwonię

na lokaja, niech przyniesie worek z lodem, to najlepsze na ból głowy.

Aha, Guy, i doprowadź się do porządku, przede wszystkim ogól się.

Nie możesz pokazać się na Brock Street w takim opłakanym stanie.

Dom przy Brock Street zdawał się być wymarły. Okiennice

pozamykane, klucz w zamku zgrzytnął dopiero po dłuższej chwili. Na

progu ukazał się Chisholm, spoglądając na obu dżentelmenów z

wyraźną niechęcią, jakby powinni raczej dzwonić do kuchennych

drzwi, przez które wpuszczano wędrownych kupców.

- Czym mogę służyć szanownym panom?

- Dzień dobry, Chisholm - powitał go uprzejmie Greville. - Czy

lady Fenton przyjmuje?

W odpowiedzi obrzucony został karcącym spojrzeniem, jakby od

samego rana trzymały się go niewczesne żarty.

- Lady Fenton wyjechała z miasta.

Obu dżentelmenom na chwilę odjęło mowę. Pierwszy ocknął się

Guy i postąpiwszy krok do przodu, zadał ostrożne pytanie:

background image

- A panna Sheridan? Czy panna Sheridan jest w domu?

- Nie, milordzie. A ponadto przed wyjazdem moja pani poleciła

mi przekazać sir Baynhamowi następującą wiadomość.

Chisholm wyprostował się, odchrząknął i nie patrząc na żadnego z

dżentelmenów, wygłosił z kamienną twarzą:

- Lady Fenton poleciła przekazać, że razem ze swoją kuzynką

wyjechała na wieś. Pan, sir Baynham, jest nadal mile widziany w jej

domu, nie dotyczy to jednak pańskich znajomych. Kłaniam się

uniżenie.

I Chisholm, złożywszy stosowny ukłon, wycofał się do sieni.

Huknęły drzwi. Guyowi i Greville'owi znów odjęło mowę, tym razem

pierwszy ocknął się Greville i zakląwszy cicho, rzucił się do drzwi.

- Grev, spokojnie! - zawołał Guy, przytrzymując go za ramię.

- Jak on śmiał! - wysapał sir Baynham. - Powiedzieć mi coś

takiego...

- Powiedział tylko to, co poleciła mu jego pani. Grev, idziemy, nie

róbmy tu widowiska.

Na trotuarze zebrała się już grupka ciekawskich, wśród nich,

naturalnie, wszędobylska pani Clarke.

- O, sir Baynham! - uśmiechnęła się słodziutko. - I lord Renshaw!

Czy panowie słyszeli już ostatnią nowinę? Lady Amelia wyjechała z

kuzynką do Blanchlandu! Trudno uwierzyć, a jednak musi to być

prawda, skoro powiedziała mi o tym pani Bunton, a ona słyszała to od

lady Tripenny...

background image

- Tak, to prawda - powiedział oschle Greville, mierząc plotkarkę

zdegustowanym spojrzeniem. - Panna Sheridan została wezwana do

Blanchlandu w pilnej sprawie. Lady Amelia towarzyszy jej jako

przyzwoitka, ja zresztą też wkrótce do nich dołączę. To wszystko,

łaskawa pani, i proszę o ostrożność w jakichkolwiek insynuacjach na

temat lady Fenton, jako że dama ta wkrótce zostanie moją żoną!

Pani Clarke zaniemówiła z wrażenia. Ale tylko na chwilę.

- Och, sir Greville! - wykrzyknęła piskliwym głosem i

spojrzawszy surowo na lorda Renshawa, wysunęła absurdalne

oskarżenie: - A pan na pewno o wszystkim wiedział!

- Dokładnie o czym? - spytał łagodnym głosem Guy, z trudem

powstrzymując uśmiech. - Że lady Fenton odgrywa rolę przyzwoitki,

czy też o tym, że sir Greville zaręczony jest z lady Amelią i jutro

jedzie do Blanchlandu? A może o tym... - twarz Guya nagle

rozpromieniła się - może o tym, że wkrótce ogłoszone zostaną moje

zaręczyny z panną Sheridan? Tak, zapewniam panią, że wszystkie

powyższe fakty są mi dobrze znane.

Tym razem pani Clarke, zaskoczona, cofnęła się, omal nie

spadając z krawężnika, po czym odwróciwszy się bez słowa,

pomknęła ulicą. Rzecz oczywista, aby przekazać najnowsze sensacje

pani Bunton.

A obaj panowie, pożegnawszy skinieniem głowy grupkę gapiów,

ruszyli w dół Brock Street. Szli niespiesznie, spoglądając na świat z

odrobiną nonszalancji, zajęci jakąś błahą pogawędką. Z pozoru, bo

temat ich rozmowy był bardzo ważki.

background image

- Nie mogę uwierzyć, że coś takiego przeszło nam przez usta -

mówił półgłosem Guy, kiedy na chwilę przystanęli. - Za pół godziny

w całym Bath będzie aż huczało. Grev, czy to prawda z tymi

zaręczynami?

- Poniekąd - odparł z westchnieniem sir Baynham. - Przecież

wiesz, że od dawna staram się o lady Amelię. A ten absurdalny

wyjazd do Blanchlandu przyspieszy tylko bieg wypadków.

- Grev, ty naprawdę masz zamiar tam jechać?

- Jeszcze pięć minut temu wcale o tym nie marzyłem. Uznałem

jednak, że trzeba koniecznie zamknąć usta tej plotkarce.

- W takim razie zabierz się ze mną - zaproponował Guy. -

Zanocujesz w Woodallan, a rano pojedziesz dalej, do Blanchlandu.

- Świetny pomysł! Dziękuję - odparł Greville pogodniejszym

głosem, wyraźnie odzyskując humor. - Ale ty też mnie zaskoczyłeś,

przyjacielu! Nie wierzyłem własnym uszom, kiedy mówiłeś, że

zamierzasz żenić się z panną Sheridan.

- Grev! Przecież jej reputacja wisi na włosku! Te obrzydliwe

plotkary gotowe są zniszczyć Sarze życie!

- A dotrzymasz słowa? - spytał Greville, patrząc na niego

strapionym wzrokiem. - Jeśli tego nie zrobisz, to tak jakbyś rzucił

pannę Sheridan lwom na pożarcie.

- Dotrzymam słowa i będę uważał za punkt honoru skłonić pannę,

aby mnie przyjęła - odparł Guy, uśmiechając się nieco krzywo. - A to

wszystko twoja sprawka, Grev. Sam kazałeś mi się zastanowić nad

moimi uczuciami. No i zastanowiłem się... Mógłbym już dzisiaj

background image

oświadczyć się Sarze! Gdybym tylko wiedział, że jest mi przychylna...

Co ja wygaduję! Nie może być mi przychylna, skoro wyrządziłem jej

tyle przykrości!

- A więc obu nas trafiła strzała Amora! - śmiał się Grev. - Ale,

niestety, mój drogi, zdaje się, że będziesz miał o wiele trudniejsze

zadanie niż ja!

- Milly, proszę, to naprawdę nie ma sensu! Nic nie uratuje mojej

reputacji, a ty możesz sobie bardzo zaszkodzić!

Przez całą drogę z Brock Street do Combe Hay Amelia i Sara

dyskutowały zażarcie, nie zwracając uwagi ani na piękną okolicę, ani

na dyskomfort jazdy po krętej, wyboistej drodze. Sara rozpaczliwie

usiłowała nakłonić Amelię, aby zmieniła zdanie. Sytuacja była

absurdalna, przecież dotychczas to Amelia błagała Sarę o zaniechanie

podróży do Blanchlandu.

- Mylisz się, moja Saro! Jestem ogólnie szanowaną wdową, nic mi

nie zaszkodzi, a tobie mogę tylko pomóc. Jako twoja kuzynka czuję

się w obowiązku towarzyszyć ci.

- Jesteś bardzo szlachetna, droga kuzynko - mówiła Sara, nie

wiedząc, czy śmiać się, czy płakać. - Ale ja naprawdę nie chcę, żebyś

poświęcała się dla mnie. Sama mówiłaś, że Blanchland jest teraz

najbardziej rozpustnym miejscem w całym Królestwie. Och, Milly,

przecież wiesz, że nawet twoje dobre imię nie uchroni nas przed

skandalem!

background image

- Moja droga Saro! Nie wyjawiłaś mi dokładnej przyczyny twego

wyjazdu. Widzę jednak, jak bardzo jesteś zdesperowana. Sprawa musi

być pilna i ważna, skoro nie wahasz się zaryzykować swojej reputacji.

Dlatego nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym teraz pozostawiła

cię samą. I więcej już o tym nie mówmy. Sądzę, że obie

wyczerpałyśmy swoje argumenty!

Po wygłoszeniu przemowy Amelia odwróciła demonstracyjnie

głowę do okna, a Sara westchnęła głęboko. Trudno zaprzeczyć, że o

wiele przyjemniej podróżować w towarzystwie, na dodatek

wygodnym powozem, a nie zatłoczonym dyliżansem. Cóż to jednak

znaczy wobec konsekwencji, jakie może spowodować eskapada do

Blanchlandu! Prawdopodobnie cała socjeta z Bath odwróci się od

Amelii. Ta myśl doprowadzała Sarę do rozpaczy.

Zatrzymały się w gospodzie w Clandown, zjadły lunch, do

powozu wprzęgnięto nowe konie. Droga, jak na tę porę roku, była w

bardzo dobrym stanie, wszystko wskazywało na to, że późnym

popołudniem dotrą na miejsce. Niestety, przy skrzyżowaniu dróg Old

Down zaskoczyła je straszna ulewa.

W ciągu kilku minut droga zmieniła się nie do poznania. Konie,

grzęznąc w błocie, z coraz większym trudem posuwały się do przodu,

w pewnym momencie powóz zakołysał się niebezpiecznie i ku

wielkiemu przerażeniu obu pasażerek stoczył się do rowu.

- Na szczęście koniom nic się nie stało, powóz też jest cały -

mówił z ulgą stangret, pomagając damom wydostać się z powozu i

background image

wrócić na drogę. - Ośmielam się zaproponować, żeby panie poszły do

zajazdu, a my wyciągniemy powóz z rowu.

W „Old Down Inn", gdzie zwykle zatrzymywali się wędrowni

kupcy, nieoczekiwani goście byli rzeczą zwyczajną. Amelię i Sarę

natychmiast zaprowadzono do ustronnej izby, gdzie mogły spokojnie

zająć się doprowadzeniem do porządku zmaltretowanych strojów i

fryzur.

- Boże drogi, jak my wyglądamy - narzekała Amelia, wyciskając

wodę z peleryny. - Mój kapelusz! Jest do wyrzucenia, a miałam go na

głowie zaledwie dwa razy. Sara! Masz kompletnie przemoczoną

suknię, woda z loków dosłownie cieknie ci po policzkach!

- Wiem - odparła Sara zrezygnowanym głosem. - Wyglądam jak

kobieta wątpliwych obyczajów! Filiżanka gorącej herbaty na pewno

poprawi nam nastrój.

- Przepraszam, Saro, ta okropna ulewa wytrąciła mnie z

równowagi!

Amelia wzięła ze stołu filiżankę z herbatą i podeszła do okna.

- Nie będę siadać, bo zostawię na krześle kałużę. Och, Boże, a tu

leje i leje, ciekawa jestem, jak długo...

Nagle przerwała i wydała z siebie cichy okrzyk.

- Co się stało, Milly? - spytała Sara, zajęta poprawianiem ognia w

kominku. - Zobaczyłaś ducha?

- Przecież to Greville - wyszeptała Amelia. - Greville i lord

Renshaw.

background image

- Niemożliwe! - krzyknęła Sara, czując, że serce skacze jej do

gardła. - Na pewno ci się przywidziało!

- Mówię ci, że to byli oni! Przechodzili pod naszym oknem i...

Nie dokończyła, bo drzwi otwierały się już na oścież i słychać

było głos Greville'a, miły i uprzejmy jak zwykle.

- Witam, witam szanowne panie! Jaka okropna pogoda! Cieszę

się, że panie wyszły bez szwanku z tej przygody z powozem!

Obie panie milczały. Sara, zarumieniona jak piwonia, ponieważ

zdążyła przechwycić już kpiące spojrzenie lorda, natychmiast

odsunęła się od kominka i nie wypuszczając pogrzebacza z ręki, zajęła

bezpieczną pozycję za stołem. Amelia natomiast, uznając, że najlepszą

formą obrony jest atak, odezwała się głosem pełnym oburzenia:

- A panowie, co właściwie tu robią?

- Szukałem pani, no i znalazłem - wyjaśnił ze stoickim spokojem

Greville, podchodząc do kominka i wyciągając dłonie, aby ogrzać je

nad ogniem. - Kiedy dowiedziałem się, że pani również zdecydowała

się na tę szaloną eskapadę, pomyślałem, że przydałoby się męskie

ramię...

- Nie potrzeba nam żadnej pomocy! - oświadczyła buńczucznie

Amelia, prostując drobną postać. - A już na pewno nie od panów!

- Wątpię! Wyruszyły panie zaledwie kilka godzin temu i już są

panie w kłopocie. A jeśli chodzi o cel podróży... Wielki Boże! Dwie

damy o nieposzlakowanej reputacji w takim miejscu! Panie chyba

postradały zmysły!

background image

- Niech pan nie wygłasza żadnych kazań, lordzie Baynham! Tym

bardziej... - gniewny wzrok Amelii spoczął na twarzy Guya - ...tym

bardziej że zjawia się pan w tak nędznym towarzystwie!

Sara jęknęła w duchu. Amelia, mimo swej impulsywności, rzadko

kiedy wpadała w prawdziwy gniew, ale jeśli już to się stało, zatracała

się bez reszty. No i zanosiło się właśnie na taką sytuację. Sara znów

przechwyciła spojrzenie Guya, który nie wyglądał na zdruzgotanego,

raczej na rozbawionego.

Nagle Sara poczuła wielką ochotę też się uśmiechnąć.

Natychmiast jednak odstąpiła od tego zamiaru. Ten człowiek zranił ją

i upokorzył, nie będzie więc dzielić z nim jakichkolwiek odczuć.

- Pani po prostu nie wypada robić żadnych uwag na temat

towarzyszącego mi lorda! Zwłaszcza że pani frymarczy swoją osobą,

decydując się na tego rodzaju eskapadę! - oświadczył Greville złym,

zirytowanym głosem, u niego absolutnie niespotykanym. - Czy do

pani nie dociera, że straci pani reputację? I to na zawsze! A komuś,

kto chce ofiarować pomoc, okazuje pani wzgardę i lekceważenie!

Blada twarz Amelii w jednej chwili stała się prawie purpurowa.

- Ofiarować pomoc? Raczy pan wybaczyć, milordzie, ale pan,

zdaje się, przybył tu, aby mnie potępić, a nie służyć pomocą! A ja i

moja kuzynka doskonale damy sobie radę bez tak irytującej asysty!

- Wątpię, czy panie dadzą sobie radę. Zachowujecie się panie jak

dwa głupie podlotki! Nie! Gorzej! Bo podlotki mają już jakieś

wyobrażenie o dobrych obyczajach!

background image

Z niewielkich płuc Amelii wydobył się pisk rozdrażnionego

kociaka, małe dłonie zacisnęły się w piąstki. Jej oczy miotały

błyskawice, spojrzenie Greville'a było zimne, nieustępliwe. Natomiast

Guy konsekwentnie zbliżał się do stołu i kiedy Amelia otwierała usta,

aby wygłosić kolejne, druzgocące oświadczenie, chwytał już pod

ramię pannę Sheridan.

- Myślę, że lady Fenton i sir Baynham powinni spokojnie

wyjaśnić sporne kwestie - powiedział półgłosem. - A ja, jeśli pani

pozwoli, pragnąłbym zamienić z panią dwa słowa na osobności.

- Nie! - krzyknęła histerycznie Amelia, zanim Sara zdążyła

otworzyć usta. - Niech pan nie zbliża się do mojej kuzynki, lordzie

Renshaw! Już dostatecznie pan ją zranił!

Guy spojrzał wymownie na Greville'a.

- Szanowna lady Amelio! Proszę usilnie, niech pani kontynuuje

rozmowę z Greville'em i pozwoli, aby panna Sheridan zamieniła ze

mną kilka słów na osobności. Panno Sheridan... - zwrócił się do Sary z

uśmiechem, wyjmując pogrzebacz z jej ręki. - Będę czuł się

bezpieczniej, jeśli pozbawię panią tego morderczego narzędzia.

Sara bez oporu oddała pogrzebacz i natychmiast rzuciła się ku

drzwiom.

- Panno Sheridan! Proszę, niech pani nie wychodzi! Na dworze

pada i powóz nie jest jeszcze przygotowany do drogi. A ja błagam

panią o kilka minut rozmowy!

background image

- Nie, milordzie - zaprotestowała Sara, energicznie potrząsając

głową. - Tutaj zgadzam się z moją kuzynką. Nie mamy o czym ze

sobą rozmawiać, a już na pewno nie w przydrożnym zajeździe!

- W takim razie pozwalam sobie zaprosić obie panie do

Woodallan, gdzie będzie można spokojnie o wszystkim porozmawiać.

- Wykluczone! - zawołała lady Fenton. - Musimy dojechać do

Blanchlandu przed zapadnięciem zmroku.

- Nie radzę. Czy panie zastanowiły się, co je czeka, jeśli zjawią

się w Blanchlandzie w porze kolacji? A wiemy, jak wyglądają kolacje

u sir Covella. Czy nie lepiej pojechać tam rano, kiedy wszyscy będą

jeszcze wypoczywać w swoich łożach po wieczornych uciechach i

swawolach?

- Oburzające! - krzyknęła znów lady Fenton.

- Ale prawdziwe.

- Milly, myślę, że lord Renshaw ma rację - odezwała się po chwili

Sara. - Może lepiej przenocujmy tutaj.

- To niemożliwe! - oświadczył Guy stanowczym głosem. - Moi

rodzice poczują się urażeni, jeśli pani nie skorzysta z ich gościnności.

- No tak - bąknęła Sara. - Ale gdyby pan ich nie informował...

- Moja matka i tak się dowie, że wolała pani skorzystać z

wątpliwych wygód w przydrożnym zajeździe. I będzie bardzo

niepocieszona!

- A więc dobrze, milordzie! - powiedziała Sara zrezygnowanym

głosem, sięgając po pelerynę. - Pojedziemy do Woodallan, ale tylko

dlatego, aby nie urazić pańskiej matki. Proszę jednak nie oczekiwać,

background image

że zrezygnuję z załatwienia moich spraw w Blanchlandzie. Nawet

gdyby pańscy rodzice odradzali mi tę eskapadę.

- Nigdy nie odważyłbym się zdradzić rodzicom, że pani wybiera

się do Blanchlandu! - oświadczył Guy poważnym tonem, choć w jego

oczach widać było wyraźną kpinę. - To mogłoby ich zabić.

Otworzył przed nią drzwi, a kiedy go mijała, powiedział tak

cicho, żeby tylko ona mogła usłyszeć:

- Wygląda pani pięknie, panno Sheridan, z tymi mokrymi lokami

opadającymi na twarz. I pomyślałem sobie...

- Dość, milordzie! - przerwała rozjuszona. - Miałam już okazję

przekonać się, co pan myśli na mój temat. Dziwię się, że pan śmie do

tego wracać!

- A ja właśnie pragnę prosić panią gorąco o wybaczenie -

powiedział cicho, kładąc delikatnie rękę na jej ramieniu.

- A może ja nie życzę sobie wysłuchiwać pańskich przeprosin?

- Mimo to będzie pani musiała wysłuchać - oświadczył Guy

tonem, który Sara uznała za impertynencki.

Potem zaofiarował jej ramię, którego ona, naturalnie, nie przyjęła,

co on z kolei skwitował ironicznym uśmiechem. Wszyscy czworo

wyszli na dziedziniec przy akompaniamencie podniesionych głosów

Amelii i Greville'a.

- Zdaje sobie pani sprawę, że teraz będzie pani musiała wyjść za

mnie za mąż! - tłumaczył zirytowanym głosem sir Baynham.

- Wolałabym tańczyć po rozżarzonych węglach!

background image

Podróż do Woodallan nie upłynęła więc w miłej atmosferze. Przez

całą drogę nikt nie odezwał się ani słowem.

Woodallan, piękna, rozległa posiadłość w odległości około dwóch

kilometrów od traktu, leżała w niewielkiej kotlinie między

wzgórzami. Pod koniec podróży deszcz przestał padać i słońce

wyglądające zza chmur ozłociło swymi promieniami okazałą

rezydencję z jasnożółtego wapnia.

Sara patrzyła jak urzeczona. Ileż to wspomnień wiązało się z tym

uroczym miejscem! Spacery z ojcem lipową aleją, zabawy w

chowanego

między

kunsztownie

strzyżonymi

krzewami,

wypatrywanie pstrągów w kryształowej wodzie strumienia...

Majątki Woodallan i Blanchland graniczyły ze sobą, obie rodziny

były ze sobą bardzo zżyte, a przyjaźń ta datowała się jeszcze z czasów

królowej Elżbiety, kiedy pierwszy baron Woodallan i sir Edmund

Sheridan jako kapitanowie statku korsarskiego wspólnie wyruszyli na

morze. To dlatego żartowano, że Frank swoje zamiłowanie do

podróży odziedziczył po przodkach.

- Witam panią w jej stronach - powiedział cicho Guy, pomagając

Sarze wysiąść z powozu.

Guy patrzył na dom. W jego oczach malowało się tyle uczuć, że

Sara na chwilę zapomniała o złości.

- Zapewne jest pan bardzo szczęśliwy, milordzie, że po tylu latach

za granicą wraca pan do rodzinnego domu.

background image

Guy uśmiechnął się. Był to szczery, radosny uśmiech,

pozbawiony zupełnie sarkazmu, uśmiech, którego trudno było nie

odwzajemnić.

- O, tak, panno Sheridan! Cieszę się ogromnie, przede wszystkim

dlatego, że jest tu wszystko, co drogie memu sercu.

Spojrzał bardzo wymownie. Sara spłoniła się, odwróciła szybko i

weszła na schody. Szła powoli, wpatrzona w plecy Amelii i Greville'a.

Lady Woodallan, pobladła ze wzruszenia, czekała w holu na syna,

którego nie widziała od czterech lat. Pod ścianą ustawiła się służba

pragnąca powitać wracającego z wojny panicza. Sara, Amelia i

Greville dyskretnie usunęli się na bok.

Kiedy powitanie dobiegło końca, hrabina, ocierając łzy,

zauważyła nagłe swoją córkę chrzestną.

- Saro, moje dziecko, cóż za radość! - mówiła, serdecznie

obejmując dziewczynę. - Sir Greville! Witamy w skromnych progach!

Guy, dlaczego nie powiadomiłeś, że przywozisz gości?

- Wybacz, mamo, to była decyzja podjęta w ostatniej chwili.

Panna Sheridan podróżuje z kuzynką, spotkaliśmy się w drodze i

zaofiarowałem paniom nocleg w Woodallan.

- Tylko jedna noc? - Pani domu nie kryła rozczarowania. - Saro!

To może w drodze powrotnej zatrzymacie się państwo u nas na

dłużej?

Sara uśmiechnęła się trochę niewyraźnie, przypominając sobie

nagle o celu swej podróży. Lady Woodallan, wyczuwając jej

skrępowanie, nie pytała już o nic. Spojrzała na lady Fenton.

background image

- Lady Woodallan - odezwał się Greville. - Mam wielką

przyjemność przedstawić drogiej pani moją narzeczoną, lady Amelię

Fenton, kuzynkę panny Sheridan.

- Ja nie jestem... - zaczęła porywczo Amelia, widząc jednak

zdumienie w oczach matki Guya, dokończyła niewyraźnym głosem: -

To znaczy jestem kuzynką Sary, ale nie jestem narzeczoną...

- Obawiam się, że lady Amelia potrzebuje trochę czasu, aby

oswoić się z tym faktem - zażartował zręcznie Greville, ignorując

miażdżące spojrzenie Amelii. - Prosimy o wybaczenie, że

nadużywamy uprzejmości państwa, szczególnie w takiej chwili, kiedy

zapewne pragnęłaby pani mieć syna wyłącznie dla siebie.

- Będziemy szczęśliwi, goszcząc wszystkich państwa u siebie -

odparła uprzejmie lady Woodallan. - Saro, lady Amelio! Widzę, że

zaskoczyła panie ulewa, trzeba jak najszybciej zmienić suknie. Guy,

twój ojciec będzie tu lada chwila.

- Mamo, wybacz, ale zanim panna Sheridan uda się na górę,

muszę z nią porozmawiać na osobności. To sprawa nie cierpiąca

zwłoki.

- Ależ Guy! Panna Sheridan jest zupełnie przemoczona. Nie

można tej rozmowy odłożyć na później?

- Naturalnie, że można - wtrąciła skwapliwie Sara.

- Proszę wybaczyć, ale trudno mi się z tym zgodzić - nie

ustępował Guy. - Musimy porozmawiać, i to jak najszybciej. Nie

chciałbym, aby między nami były jakieś nieporozumienia...

Urwał, słysząc wzruszony męski głos:

background image

- Synu! Jak dobrze znów cię widzieć!

- Ojcze!

Lord Woodallan, wsparty na grubej lasce, wyglądał bardzo

mizernie. Uściskawszy serdecznie syna, powitał gości:

- Lady Amelio, miło panią widzieć! Saro, moje dziecko, dobrze,

że przyjechałaś. O, sir Greville, witam, witam...

Potem zwrócił się do syna. Sara, wykorzystując ten moment,

podeszła do pani domu:

- Lady Woodallan, czy rzeczywiście mogłybyśmy zmienić

suknie?

- Naturalnie! Sama panie zaprowadzę, bardzo proszę za mną.

Kiedy były już przy schodach, usłyszały głos lorda:

- Charlotte, moja droga, kiedy panna Sheridan będzie gotowa,

proszę, zatroszcz się, aby przeszła do błękitnego saloniku. Guy będzie

tam na nią czekał.

- Jaki ojciec, taki syn - mruknęła cicho jego żona.

Po trzech kwadransach Sara schodziła na dół przebrana w

skromną, rdzawą suknię, należącą do młodszej córki państwa domu.

Niesforne włosy udało jej się upiąć w schludny koczek na czubku

głowy.

- Za surowo - żachnął się Guy, wchodząc do saloniku. - Pani,

panno Sheridan, ma w sobie zbyt wiele słodyczy i łagodności, aby

pozować na srogą piękność.

On również się przebrał, w jasne spodnie ze skóry i surdut w

kolorze oliwkowej zieleni, opinający szerokie bary. Sara, w której

background image

natychmiast ożyło wspomnienie zdradzieckiego uścisku tych mocnych

ramion, bez zastanowienia przystąpiła do ataku.

- Wolałabym, żeby pan powstrzymał się od uwag na temat

mojego wyglądu! To zbytnia poufałość!

Guy uśmiechnął się miło i poprosił, aby zajęła miejsce na krześle

przed kominkiem.

- Bardzo pragnąłem tej rozmowy. Saro... Czy wolno mi zwracać

się do pani po imieniu?

- Jestem zdziwiona, że w ogóle zadaje pan sobie trud

formułowania tego pytania - oświadczyła podniesionym głosem. -

Nie, nie wolno panu.

- Trudno - westchnął Guy, sadowiąc się na krześle naprzeciwko

Sary. - Panno Sheridan, nie dziwię się, że pani mnie unikała. Po tym

wszystkim, co powiedziałem... Dlatego jestem ogromnie wdzięczny,

że pozwoliła mi pani prosić o wybaczenie.

- Zgodziłam się tylko wysłuchać pana - sprostowała zimno Sara.

Guy skrzywił się nieznacznie.

- Niczego nie stara się pani ułatwić. A ja... Panno Sheridan,

chciałbym najgoręcej prosić panią o wybaczenie, i za moje słowa, i za

moje czyny, za wszystko, co wydarzyło się wczorajszego wieczoru...

Wczoraj wieczorem... Sara poderwała się z krzesła. Uciekać!

Uciekać stąd jak najprędzej. Od tego okropnego zażenowania, które

już malowało krwiste rumieńce na jej policzkach...

background image

- Panno Sheridan, błagam! - krzyknął Guy, natychmiast zrywając

się na równe nogi. - Niech pani nie odchodzi. Pani zgodziła się mnie

wysłuchać.

- Tak. Zgodziłam się - odparła Sara z największym spokojem, na

jaki było ją stać. - I wysłuchałam pana, oczywiście.

- I... ?

- I co, milordzie?

- Czy skłonna jest pani wybaczyć, panno Sheridan? Nie

usprawiedliwiam się, o nie! To, co zrobiłem, było karygodne. Ale

może... jednak...

Sara milczała. Odrzucenie przeprosin Guya wydało jej się

grubiańskie, szczególnie że zdawał się być naprawdę skruszony. I

przepraszał za wszystko, za słowa i czyny. Czuła jednak, że musi

zachować chłód, dla własnego bezpieczeństwa.

- Dobrze, milordzie. Przyjmuję pańskie przeprosiny.

- To za mało! Proszę, aby pani mi wybaczyła!

- Nie, milordzie - oznajmiła chłodno, patrząc mu prosto w oczy. -

Nie wybaczę panu, bo potraktował mnie pan jak kobietę sprzedajną.

Takiej obelgi nie potrafię wybaczyć.

Guy ze smutkiem pokiwał głową.

- Rozumiem. Jest pani bardzo szczera. Nie pozostaje mi nic

innego, jak pogodzić się z pani decyzją. Jednak istnieją pewne

okoliczności łagodzące, które...

- Niczego nie usprawiedliwiają! - krzyknęła Sara, czując, że

rumieniec znów zalewa jej policzki.

background image

- Panno Sheridan, czy naprawdę nie moglibyśmy przez chwilę

spokojnie porozmawiać?

Usiedli. Przez chwilę milczeli, wpatrując się w ogień. Sara

musiała przyznać, że atmosfera Woodallan zaczyna oddziaływać na

nią kojąco. To było urokliwe miejsce, gdzie bogactwo nie kłuło w

oczy, lecz pozwalało nasycić się pięknem i wyciszyć.

- Nie będę ukrywać, że czuję się niezręcznie, lordzie Renshaw -

odezwała się oschłym tonem. - Czy istnieje jakiś powód, dla którego

rozmowę ze mną uważa pan za konieczną?

- Tak, panno Sheridan. Ja... jeszcze raz chciałem przeprosić, że

zachowałem się wobec pani po grubiańsku. Jednak nie rozumiem,

dlaczego pani jedzie do Blanchlandu, skoro od początku była pani

świadoma, jaką wywoła to burzę.

- To sprawa rodzinna, milordzie. Spełniam prośbę mego zmarłego

brata.

- Czy pani nie mogłaby powiedzieć czegoś więcej? To brzmi tak...

- Wiem. Ogólnikowo. Niestety, milordzie, doceniam pańskie

zainteresowanie, niczego jednak więcej powiedzieć nie mogę. To

sprawa bardzo osobista, nawet Amelia nie zna powodu mego

wyjazdu. Mimo to postanowiła mi towarzyszyć. Ponieważ ona mi ufa,

milordzie!

- Punkt dla pani - mruknął cicho Guy, wstając z krzesła. -

Chciałbym jednak, aby pani zrozumiała mój niepokój. Wierzę, że

jedzie pani tam w najczystszych zamiarach, ale inni ludzie i tak będą

mieli na ten temat swoje zdanie, na pewno bardzo niepochlebne.

background image

Panno Sheridan, czy musi pani jechać tam osobiście? Czy nie

mogłaby pani wysłać kogoś do załatwienia sprawy?

- Proszę nie nalegać, milordzie. Mój brat chciał, abym osobiście

spełniła jego prośbę.

- No cóż... w takim razie poniesie pani konsekwencje. Obie panie!

Greville przedstawił to lady Amelii niezbyt delikatnie, miał jednak

całkowitą rację. Lady Amelię może ochronić tylko jego nazwisko. W

przeciwnym wypadku pani kuzynka straci reputację i zostanie

wykluczona z towarzystwa. Panią czeka to samo.

- Wiem, milordzie. Ale nie dziwię się, że moja kuzynka była tak

wzburzona. Sir Greville oświadczył się w dość nietypowy sposób.

Martwię się o Amelię, ona ma wiele do stracenia. Inaczej niż ja... Kto

chciałby szkodzić ubogiej krewnej? Pannie bez posagu?

- Nie wątpię, że tacy też się znajdą - stwierdził ponuro Guy. -

Dlatego uważam, że jest jeszcze inne wyjście z sytuacji.

- Jakie, milordzie? - spytała nieśmiało Sara.

- Ja uważam... Sądzę, że... Krótko mówiąc, uważam, że pani też

powinna wyjść za mąż. Naturalnie, za mnie!

Sara osłupiała. Dopiero po dłuższej chwili, pobladła, roztrzęsiona,

zdołała wykrztusić:

- Czy pan oszalał? Czy to znów jakiś kiepski żart, za który będzie

pan przepraszał?

- Nie oszalałem - odpowiedział ze złością Guy. - I to żaden żart.

To po prostu najlepsze wyjście z tej sytuacji.

background image

- A ja panu dziękuję, milordzie! - zawołała Sara, zrywając się na

równe nogi. Zdumiona, że jej gniew jest tak silny. - Niezależnie od

moich raczej skromnych możliwości, nie sądzę, aby małżeństwo z

panem pozwoliło mi rozwiązać moje problemy! Wczoraj potraktował

mnie pan jak ulicznicę, dziś proponuje małżeństwo, aby, broń Boże,

nikt tak o mnie nie pomyślał! To rzeczywiście bardzo osobliwe!

Proszę wybaczyć, milordzie, że ze łzami wdzięczności nie rzucam się

panu w ramiona!

Po twarzy Guy a przemknął jakiś cień.

- Zdaję sobie sprawę, że nie jest to tak, jakby pani tego pragnęła...

- Ja w ogóle nie chcę o tym słyszeć, lordzie Renshaw!

- Ale muszę pani coś wyznać... Paru osobom dałem już do

zrozumienia, że wkrótce ogłoszone zostaną nasze zaręczyny. Panno

Sheridan, zrobiłem to po to, aby panią chronić.

Sara przez dobrą chwilę mierzyła go wzrokiem, dopiero potem,

jakby nabrawszy sił, przekuła gniew w słowa bardzo gromkie:

- Za pozwoleniem, wasza lordowska mość! Wydaje mi się, że pan

stanowczo za dużo bierze na swoje barki! Słowo daję, ze wszystkich

tych pomysłów i domysłów, jakie narodziły się w pańskiej chorej

wyobraźni...

Dwa długie kroki pozwoliły Guyowi zlikwidować odległość,

dzielącą go od rozjuszonej panny. Stanął tuż przed nią, chłonąc

oczami jej straszliwe oburzenie, które zdawało się go przede

wszystkim rozbawiać - i zachwycać.

background image

- Panno Sheridan! Ja wiem, co pani o mnie myśli. Ale pani nie

jest ze mną do końca szczera. Panno Sheridan, proszę mi zdradzić.

Ja... nie jestem pani całkowicie obojętny?

- Przede wszystkim jest pan nadzwyczaj zarozumiały! Próżny!

Zadufany w sobie i...

- Już dość, dość, błagam, niech się pani uspokoi - prosił,

chwytając ją za ręce. - Proszę mi przynajmniej obiecać, że zastanowi

się pani nad moją propozycją.

- Nad niczym nie będę się zastanawiać, milordzie!

- W takim razie zmusza mnie pani, abym był mniej rycerski.

Silne, ciepłe dłonie przyciągały Sarę coraz bliżej.

- Dziwiłabym się, gdyby pan zachowywał się jak dżentelmen.

Ten głos miał być pełen jadu, a był jakiś taki słaby, zdyszany...

- To nie fair, panno Sheridan - oświadczył Guy. - Przed chwilą

zachowywałem się bardzo elegancko, jak prawdziwy dżentelmen.

Niestety, pani zmusza mnie do złożenia jeszcze jednego oświadczenia.

Jego usta leciutko musnęły jej włosy. Sara zadrżała. Tak bardzo

chciała się odsunąć, ale nie, nie mogła. Nogi zdecydowanie

odmawiały posłuszeństwa. Szepnęła więc tylko:

- Jakiego oświadczenia?

- Chciałbym, żeby pani wiedziała, że moja prośba nie dotyczy

tego, co zdarzyło się tam... przy schodach, na balu...

Ciało Sary robiło się dziwnie gorące, wzrok bezwiednie wędrował

w górę. Tam, gdzie były... usta Guya. Przerażona, odwróciła oczy,

wbijając je w rozłożystą palmę, ustawioną w rogu saloniku.

background image

- Nadal sądzę, milordzie, że było to nieporozumienie. Nic więcej.

- Tylko częściowo. Byłem przecież przekonany, że jest pani

kobietą doświadczoną. Ale moje zachowanie, panno Sheridan, było

podyktowane tym, co czuję... Od pierwszej chwili, kiedy ujrzałem

panią...

Puścił jej ręce, ale tylko po to, aby objąć ramionami i przyciągnąć

jeszcze bliżej. Brązowa sukienka dotknęła oliwkowego surduta. Serce

Sary podchodziło już do gardła. A w saloniku było tak gorąco, że

naprawdę nie miała czym oddychać.

- Niech pani nie zaprzecza, panno Sheridan, że pani niczego nie

czuje... że nie czuje tego, co ja...

- Zaprzeczam! - Resztką sił wyszarpnęła się z jego objęć. - Jutro

wyjeżdżam do Blanchlandu! Mam nadzieję, że przestanie pan

kłopotać się moimi sprawami. To naprawdę są tylko moje sprawy!

Twarz Guya była nieprzenikniona, nie poruszył się. Sara też

znieruchomiała, kiedy usłyszała jego słowa:

- Rozczaruję panią, panno Sheridan! Bo ja jednak umyśliłem

sobie, że pani sprawy są również moimi. Nie odstąpię od tego. I

nieważne, czy będzie się pani sprzeciwiać, czy nie. Mój zamysł stanie

się faktem. Pani będzie moją żoną, panno Sheridan!

ROZDZIAŁ PIĄTY

Kolacja, o dziwo, nie upłynęła w najgorszej atmosferze, mimo że

Sara, dziwnie osowiała, unikała Guya jak ognia, a Amelia

demonstracyjnie nie odzywała się do Greville'a, który też odpłacał jej

background image

pięknym za nadobne. Hrabia i hrabina ratowali sytuację, zabawiając

panie opowieściami o swych córkach, już zamężnych, a Guy i

Greville zagłębili się w dyskusji o koniach.

Tak więc kolacja minęła gładko, dopiero kiedy całe towarzystwo

zebrało się w salonie, lord, rozsiadłszy się koło Sary, poruszył

delikatny temat. Na początku powspominali dawne czasy, potem lord

wypytywał, jak Sarze żyje się w Bath, a sam opowiadał o zmianach,

które zaszły w Woodallan.

Rozmowa była miła i bezpieczna, dopóki Sara nieroztropnie nie

wspomniała, jak szczęśliwy musi być lord z powodu powrotu syna i

dziedzica.

- O, tak, moje dziecko - przyznał z uśmiechem. - Nie było go tak

długo i wyznam ci, że były takie chwile, kiedy wątpiłem, że jeszcze

kiedykolwiek ujrzę mego syna! Wrócił, na szczęście, i mam nadzieję,

że się ustatkuje. Za moich czasów młodych, aby się wyszumieli,

wysyłano w długą podróż po Kontynencie, a dziś ruszają na wojnę...

Hrabia westchnął, ale po chwili znów spojrzał na Sarę z

uśmiechem.

- Coś mi się zdaje, moje dziecko, że Guy ma ochotę poprowadzić

kogoś do ołtarza, ale jego wybranka nie wydaje się być mu zbyt

przychylna.

Sara natychmiast spłonęła rumieńcem.

- Wiem, wiem, jestem wścibskim staruszkiem! - śmiał się lord,

poklepując ją serdecznie po białych dłoniach, grzecznie złożonych w

małdrzyk. - Ale chcę, żebyś wiedziała, moje dziecko, że byłbym

background image

bardzo szczęśliwy, gdyby córka Jacka Sheridana pewnego dnia

została panią w Woodallan. Tak, tak, nic bardziej by mnie nie

uszczęśliwiło.

- Dziękuję, panie hrabio - bąknęła zmieszana dziewczyna,

umykając spojrzeniem. - Zaistniały wszakże pewne trudności...

- Zauważyłem! Może jednak uda się je pokonać szybciej, niż

myślisz? Saro, proszę, nie każ mu zbyt długo czekać! To dobry

chłopak, może jeszcze trochę nieokiełznany, ale na pewno ma wiele

zalet! W końcu...

Starszy pan uśmiechnął się żartobliwie i znów poklepał Sarę po

rękach.

- W końcu to mój syn!

Z okien gabinetu hrabiego Woodallana, wychodzących na

północny zachód, roztaczał się piękny widok na ogromny,

symetryczny klomb i starannie strzyżone trawniki do gier

ogrodowych, ciągnące się aż po skraj lasu ze zwierzyną płową. Za

lasem, już na horyzoncie, widać było łagodne wzniesienia Mending

Hills.

Tego wieczoru okna gabinetu zasłaniały szczelnie grube zasłony z

brokatu, po obu stronach kominka, na dwóch stoliczkach, stały

zapalone lampy. Hrabia siedział w fotelu, zaczytany w grubej książce,

oprawionej w skórę. Na widok syna jego twarz rozjaśnił serdeczny

uśmiech.

- Nalej sobie brandy, synu, i siadaj tu, koło mnie.

background image

- Dziękuję, ojcze. Ty też się napijesz? - spytał Guy, sięgając po

kryształową karafkę.

- A nalej mi, synu, nalej.

Guy uczciwie napełnił dwa kieliszki z rżniętego szkła i jeden z

nich podał ojcu, patrząc ze ściśniętym sercem, ile wysiłku kosztuje

hrabiego wyciągnięcie ręki po kieliszek. Swoje słabości lord ukrywał

bardzo starannie, syn doskonale jednak widział, jakiego spustoszenia

zdążyła dokonać straszliwa choroba.

- Dobrze, że już jesteś - ciągnął nieco gderliwym głosem stary

pan, nie spuszczając z Guy a ciemnych, przenikliwych oczu. - I jestem

szczęśliwy, że widzę cię w jednym kawałku, chłopcze! Wiesz, w

ciągu tych czterech lat bywały chwile, kiedy żałowałem, że nie masz

brata!

Guy roześmiał się i z kieliszkiem w ręku, rozsiadł się wygodnie w

fotelu, wyciągając długie nogi w stronę kominka.

- Wróciłem, ojcze, i nie mam zamiaru już nigdzie wyjeżdżać.

- Wyglądasz nieźle, synu, po tym wszystkim... A na pewno

przeżyłeś niejedną chwilę grozy.

- Tak, ojcze. Ale zawsze wierzyłem, że szczęśliwie powrócę do

domu.

- No i udało się. Napijmy się za to! - powiedział lord, wznosząc

kieliszek. - Czy wiesz, że konował każe mi odmówić sobie tej

przyjemności? A jakież to ma teraz znaczenie!

- Może tylko pomóc - spróbował żartować Guy, ale ojciec

spojrzał na niego surowo.

background image

- Ja umieram, Guy. Nie! - Ruchem ręki uciszył syna, który już

otwierał usta. - Nie pocieszaj mnie, to dobre dla kobiet i medyków.

Znam prawdę i to jest jeden z powodów, dlaczego pragnąłem, abyś

wrócił do kraju.

- Oczywiście, ojcze! I uczynię wszystko, co w mojej mocy...

- Dziękuję, synu - odparł lord, odstawiając kieliszek. - A ja

właśnie chcę, żebyś coś dla mnie uczynił. Przykro, że będziesz musiał

wyjechać, przecież dopiero wróciłeś, zależy mi jednak, żeby sprawę tę

uregulować jak najszybciej. Mam już niewiele czasu, Guy...

- Mów, ojcze, co mam zrobić?

- Za chwilę - powiedział lord, biorąc ze stolika jakiś list. - Guy? A

powiedz ty mi, o co wy się tak posprzeczaliście z panną Sheridan?

- To rzecz... bardzo osobista, ojcze. Wolałbym o tym nie mówić.

- Rozumiem. A możesz mi chociaż zdradzić, czy ma to jakiś

związek z jej wizytą w dawnym domu rodzinnym? Podobno jutro rano

wybiera się do Blanchlandu. Czy tak?

- A niech to!

Guy aż podskoczył w swoim fotelu, rozlewając brandy na

spodnie. No tak, ojciec zawsze umiał przejrzeć go na wylot!

- Skąd o tym wiesz, ojcze? Nie wierzę, by panna Sheridan

wspomniała ci o tym sama.

- Nie, to nie ona. Ona nie chciała nawet wyjawić, o co się

pokłóciliście. Czy naprawdę masz zamiar poślubić tę damę?

background image

- No... tak - przyznał z ociąganiem Guy. - Sam mówiłeś, że

powinienem się ustatkować. A ja... właściwie od pierwszej chwili

kiedy ją ponownie ujrzałem, mam takie myśli...

Zerwał się z fotela, przez chwilę krążył nerwowo po pokoju,

wreszcie przystanął przed ojcem.

- Prędzej czy później każdego z nas nachodzą takie myśli -

stwierdził filozoficznie lord. - Powiedz mi jednak, synu, czy wyjazd

Sary do Blanchlandu ma coś wspólnego z twoją decyzją?

- W pewnym sensie tak - przyznał Guy, opadając ponownie na

fotel. - Kiedy dowiedziałem się o wyprawie Sary, powiedziałem jej

kilka obrzydliwych rzeczy na temat rozsądku i charakteru. Potem

przejrzałem na oczy. Zrobiło mi się wstyd i prosiłem ją o wybaczenie.

Jednak ona nadal nie wyjawiła mi powodów swego postępowania.

- Sądzę, że mogę rzucić na to pewne światło - powiedział

nieoczekiwanie lord. - Proszę, przeczytaj ten list.

Guy sięgnął po kartkę. Charakter pisma wskazywał, że list pisał

niewątpliwie jakiś dżentelmen. Na dole zresztą widniał podpis. Frank

Sheridan. Brat Sary.

No tak, Sara wspominała, że jej wyjazd do Blanchlandu ma

związek z bratem... Zdumiony spojrzał na ojca.

- Frank Sheridan...

- Zmarł trzy lata temu. Trochę niezwykła sytuacja, trzeba

przyznać. Do listu dołączony był liścik od prawnika. Proszę, oto on!

background image

List od Juliusa Churchwarda był krótki i rzeczowy. W zaistniałej

sytuacji prawnik poczuł się zobowiązany do przesłania w załączeniu

listu od Francisa Sheridana.

- A teraz, przeczytaj synu, ten list od... Francisa Sheridana.

Guy rozsiadł się wygodniej w fotelu i zagłębił w czytaniu.

Panie Hrabio!

Świadom jestem, iż list mój zza grobu uważać Pan będzie za rzecz

bardzo niemiłą i całkowicie zbędną, wiem przecież, jakie uczucia

wzbudza w Panu moja osoba. Ja, jednakowoż, ośmielam się pisać do

Pana z gorącą prośbą, aby wyświadczył Pan przysługą mej młodszej

siostrze, a w ten sposób również pańskiej wnuczce.

Guy spojrzał na ojca z największym zdumieniem.

- Czytaj, chłopcze, dalej. Czytaj!

Kiedy piszę ten list, panna Meredith ma lat piętnaście, uczy się w

seminarium w Oksfordzie. Jest urodziwą panną o bardzo dobrych

manierach i ani mnie, ani swoim przybranym rodzicom nigdy nie

sprawiała najmniejszego kłopotu. Nie ma więc powodu wątpić, że po

ukończeniu szkoły znajdzie odpowiedniego małżonka.

Pragnąłbym ją wyposażyć, ale tego nie zdołam już uczynić.

Umieram. I zdają sobie sprawą, że z tego powodu panna Meredith i

jej przybrani rodzice zostaną pozbawieni oparcia, które zawsze

znajdowali w mojej rodzinie.

Już wcześniej prosiłem doktora Mereditha i jego żonę, by w razie

jakichkolwiek kłopotów, zwrócili się do mego prawnika, pana Juliusa

Churchwarda. Państwo Meredith to zacni i dzielni ludzie, wiem, że

background image

będą szukać pomocy tylko w ostateczności. Pan Churchward z kolei

otrzymał polecenie, by w takim wypadku powiadomić o sprawie moją

młodszą siostrę.

Pan jest bliższym krewnym panny Meredith, lecz nie śmiałem

prosić Pana o cokolwiek Wiem, że nigdy Pan mi nie przebaczył. Teraz

jednak poczułem lęk przed nakładaniem tak ciężkiego brzemienia na

ramiona siostry. Dlatego błagam, aby w razie potrzeby udzielił Pan

Sarze pomocy. Jestem pewien, że darzy ją pan ojcowską miłością i

przywiązaniem.

Proszą o wybaczenie, żem ośmielił się skreślić te słowa do Pana.

Francis Sheridan

Guy w milczeniu starannie złożył list i sięgnął po karafkę.

- A więc wiem już wszystko - powiedział cicho. - Panna Sheridan

jedzie do Blanchlandu na prośbę brata, aby pomóc w potrzebie jego

córce. Ojcze, czy chciałbyś coś dopowiedzieć w związku z tym

listem?

- O, tak! - odparł niewesołym głosem lord. - Powiedz mi, co

dokładnie w nim wyczytałeś?

- Że masz wnuczkę, ojcze, i istniały jakieś powody, aby zataić to

przede mną. Ojcem dziecka jest Francis Sheridan, a któż jest...

- Guy! Ty masz... ty miałeś trzy siostry.

Guy spojrzał na ojca osłupiałym wzrokiem.

- Catherine?! Ojcze! Przecież ona miała zaledwie szesnaście lat,

kiedy umarła! Z gorączki...

background image

- W połogu - powiedział prawie niedosłyszalnym głosem lord.

Nagle wydał się Guyowi jeszcze bardziej stary i zmęczony. -

Naprawdę o niczym nie wiedziałeś?

- Ależ skąd! Ojcze!

Guy drżącą ręką odstawił kieliszek. Był przytłoczony tym, co

usłyszał. Kiedy umierała Catherine, miał zaledwie dwanaście lat.

- Trudno w to uwierzyć, ojcze. Powiedz mi... Oni nie wzięli ślubu,

prawda? Dlaczego? Sheridan nie był przecież nieodpowiednią partią.

Nigdy nie uwierzę, że porzucił Catherine.

- On nie wiedział, Guy. Nikt niczego nie wiedział. Catherine

milczała prawie do samego rozwiązania. Kiedy patrzę wstecz, trudno

mi pojąć, jak mogliśmy być tacy ślepi! Naturalnie, wszyscy wiedzieli,

że Catherine uwielbia Franka. On potrafiłby oczarować samego

diabła! Kto jednak mógł przypuszczać, że sprawy zajdą... tak daleko.

Przecież ona miała dopiero szesnaście lat! Moja Catherine... Była

takim kochanym dzieckiem. A kiedy prawda wyszła na jaw, Frank

wyruszył już na jedną z tych swoich szalonych wypraw. Dziecko

urodziło się podczas jego nieobecności. Catherine umarła...

- A kiedy wrócił? - spytał cicho Guy, wpatrzony w złociste

płomienie.

- Stał tam, przy kominku. Blady jak ściana, cały roztrzęsiony.

Przysięgał, że o niczym nie wiedział. I że na pewno ożeniłby się z

Catherine. Ale Catherine już nie żyła... Nazwałem go łajdakiem i

kazałem opuścić mój dom. Potem już nigdy nie zamieniłem z nim ani

słowa. Nigdy!

background image

- A co stało się z dzieckiem?

- Wstyd przyznać, ale pozwoliłem, aby zajął się nim Jack

Sheridan, ojciec Franka. Zrozum, Guy, ja nie mogłem patrzeć na to

dziecko, nie mogłem przeboleć, że przez tę niewinną istotę straciłem

córkę. Wiedziałem, że maleństwo chowa się w dobrych warunkach, u

bardzo zacnych ludzi. Jack zadbał o wszystko. Niczego więcej nie

chciałem wiedzieć. Twoja matka na pewno postąpiłaby inaczej...

gdybym jej na to pozwolił. Nawet teraz, po tylu latach, gdy przyszedł

ten list, przeżywałem rozterkę.

- Dlaczego zatem zmieniłeś zdanie?

- Przede wszystkim wpłynęła na to twoja matka. Powiedziała, że

moim psim obowiązkiem jest pomóc wnuczce. No i przyjechała Sara!

Kiedy uświadomiłem sobie, że ta dziewczyna, nie bacząc na nic,

zdecydowana jest pomóc dziecku zmarłego brata, zrobiło mi się

wstyd. Sara to wspaniała dziewczyna, Guy! Ma wszystkie zalety,

których los poskąpił jej bratu. Jest pełna dobroci, oddana, lojalna. I

nadzwyczaj dzielna, uważam jednak, że nie powinna jechać sama do

Blanchlandu.

Guy wstał na chwilę, aby poprawić ogień w kominku.

- Jak myślisz, ojcze, czy panna Sheridan zna całą prawdę?

- Nie sądzę. Jack i Frank nie chcieli wtajemniczać Sary w tę

sprawę. Przysięgli też, że będą chronić dobre imię Catherine. Guy... -

Lord ożywił się. - Właśnie dlatego ty musisz pierwszy odnaleźć pannę

Meredith.

- Nie chcesz, żeby Sara dowiedziała się o Catherine?

background image

- Nie chcę! Nikt nie powinien się dowiedzieć, kto jest matką

panny Meredith. Nigdy! To na zawsze ma pozostać tajemnicą.

- Ale co dokładnie powinienem zrobić?

- Odszukasz tę dziewczynę i zmusisz, żeby stąd wyjechała. Po

prostu dasz jej pieniądze. Myślę zresztą, że jej o to właśnie chodzi.

Chce pieniędzy, to je dostanie, ale ma zniknąć. Nie życzę sobie, aby

prawda o Catherine wyszła na jaw.

Guy spoglądał na ojca wyraźnie skonfundowany.

- Powierzasz mi trudne zadanie, ojcze - powiedział po chwili

bardzo oschle. - Nigdy dotąd nie postępowałeś w taki sposób.

Naprawdę tego chcesz? A czy pomyślałeś, że będę musiał oszukać

kobietę, którą zamierzam poślubić? Najpierw oszukać, a potem

spokojnie poprowadzić do ołtarza? To nie wróży dobrze przyszłemu

szczęściu.

- Rozumiem twoje wątpliwości, synu. Ale musisz to zrobić -

oświadczył równie oschłe lord Woodallan. - Trzeba chronić pamięć

Catherine.

Do późnej nocy Guy usiłował przekonać ojca, aby zmienił zdanie.

Lord pozostał jednak nieugięty.

Następnego dnia okazało się, że podróż do Blanchlandu jest

niemożliwa. W nocy temperatura nieco spadła, za mało jednak, aby

skuć lodem rozmiękłe po ulewie drogi.

- Jestem jednak pewna, że wkrótce dalsza podróż stanie się

możliwa - pocieszała pani domu, która rankiem wkroczyła do pokoju

background image

Sary z niepomyślną wiadomością. - Ja, w każdym razie, cieszę się

bardzo, że pobędziesz u nas dłużej, droga Saro.

Sara miała mieszane uczucia. Zwłoka w podróży oznaczała

jeszcze jeden dzień w towarzystwie Guya, a przecież postanowiła

unikać tego mężczyzny jak ognia.

Rankiem oszczędzono jej jakiegokolwiek towarzystwa. Panowie

udali się na przejażdżkę konną i spodziewano się ich dopiero w porze

lunchu, a lady Woodallan, wyczuwając w Amelii pokrewną duszę,

zaprosiła ją do obejrzenia pokoi, w których wyrabiano domowe

likiery.

Sara natomiast postanowiła odnowić znajomość ze wspaniałą

biblioteką. Wzruszona przechadzała się wśród półek i szaf, pełnych

ksiąg, z pietyzmem biorąc do ręki oprawione w skórę dzieła. Potem

jej wzrok przykuły szklane misy, wypełnione półszlachetnymi

kamieniami, które lord przywiózł z zagranicznych wojaży.

Ściany biblioteki ozdobione były portretami Woodallanów. Na

największym, nad kominkiem, widniała cała rodzina. Lord i jego

żona, jeszcze młodzi i piękni, dumnie uśmiechnięci, w otoczeniu

czwórki dzieci.

Guy, spory już chłopczyk, sztywno wyprostowany, w aksamitnym

ubranku. Na dywanie bardzo jeszcze małe Emma i Klara, a przy

krześle matki najstarsza córka, śliczna panienka, spoglądająca

poważnie, choć jej usta składały się do uśmiechu. Catherine. Kiedy

Catherine umarła, Sara miała zaledwie siedem lat.

background image

Tuż obok portrety lady Emmy i lady Klary. Duże już panny, obie

jasnowłose, brązowookie, bardzo urodziwe i dystyngowane. Na

kolejnym portrecie - Guy w wieku dwudziestu paru lat. Artysta

świetnie uchwycił sarkazm w ciemnych, rozumnych oczach, także

dumę i niezależność, którymi emanowała cała postać. I jakiż ten lord

był zniewalająco przystojny...

Za oknem świeciło słońce, zapraszające na małą przechadzkę

przed lunchem. Nie minął kwadrans i Sara, otulona ciepłą peleryną,

była już na dworze. Wdychając mocno rześkie, poranne powietrze,

rączym krokiem przeszła przez ogród, potem po zboczu, graniczącym

z polami, zeszła w dół, aż do strumienia. Przykucnęła nad wodą i

zanurzyła palce w lodowatej wodzie, przejrzystej jak kryształ.

- Witam panią, panno Sheridan!

Zaskoczona poderwała się na równe nogi. Guy stał kilka metrów

dalej, za żelazną bramą.

- Wyobraża pani sobie, że zjeżdża na sankach po tym zboczu?

Tak jak w dzieciństwie?

- Przy tej ilości śniegu byłoby to trudne - odparła z uśmiechem

Sara. - A pamiętam, jak zjeżdżaliśmy razem po raz ostatni, zaspy

dochodziły do kilku metrów.

- Ja też pamiętam - przyznał Guy, otwierając bramę i podchodząc

do Sary. - Wziąłem wtedy z kuchni dużą tacę. Sądziłem, że zjadę na

niej o wiele szybciej niż na sankach.

- No i wylądował pan głową w takiej właśnie zaspie! Biedna

Klara, krzyczała tak strasznie! Myślała, że pan już nie żyje!

background image

Oboje wybuchnęli śmiechem i wolnym krokiem ruszyli w stronę

domu.

- Może pojeździmy znów na sankach, kiedy przyjedzie pani do

Woodallan na święta? Nadciąga tęgi mróz, a i śniegu na pewno nie

zabraknie.

- Pańska matka też tak prorokuje - odparła Sara. - A co do świąt,

wdzięczna jestem za zaproszenie, ale nie zdecydowałam jeszcze, czy

przyjadę.

- Bardzo bym tego pragnął.

- Dziękuję, milordzie, jeszcze się zastanowię. A teraz... może

pójdziemy szybciej? Trochę zmarzłam.

- Naturalnie.

Oboje zaczęli wspinać się po zboczu.

- Jak znajduje pani Woodallan po tylu latach? Czy wróciły jakieś

miłe wspomnienia?

Przechodzili właśnie koło rozłożystego dębu, rosnącego samotnie

na środku łąki. Kiedyś wdrapywali się na jego grube konary, aby

popatrzeć z góry na świat. Emma i Klara bały się wchodzić tak

wysoko, ale Sara nie czuła żadnego lęku i lady Sheridan beształa

potem córkę, że zachowuje się jak urwis.

- Nie zawsze warto wracać do przeszłości, milordzie, proszę mi

wierzyć.

Nagle poczuła na ramieniu ciepłą dłoń.

- A jeśli przeszłość ma związek z przyszłością, panno Sheridan? -

spytał cicho, a ona poczuła ukłucie w sercu.

background image

Guy był wobec niej uprzedzająco grzeczny, czarujący, jednak

zaproponował małżeństwo wyłącznie z rozsądku, dla uniknięcia

skandalu... Sara była kobietą praktyczną, może i powiedziałaby

„tak"... No właśnie. Gdyby to głupie serce tak nie kłuło...

- Panno Sheridan, chciałbym jeszcze pani o czymś powiedzieć. To

dotyczy pani wyjazdu do Blanchlandu. A może woli pani

porozmawiać o tym w domu?

- Nie, skądże.

- Naturalnie, porozmawiajmy teraz, tym bardziej że chłodne

powietrze skutecznie studzi zmysły!

Sara poczuła, że ogarnia ją gniew.

- Do rzeczy, milordzie. A więc, cóż zamierzał pan mi powiedzieć?

- A to, że będę pani towarzyszył w podróży do Blanchlandu -

oznajmił Guy, bez żenady obserwując grę uczuć na wyrazistej twarzy

Sary. - Przykro mi, panno Sheridan, taka jest wola mego ojca. Jestem

pewien, że nie chciałaby go pani rozczarować.

- Miałam nadzieję, że pan nie powie rodzicom, dokąd jadę -

stwierdziła Sara rozżalonym głosem. - Czy mógłby pan mi wyjaśnić

powód swej decyzji?

- Naturalnie! Panno Sheridan, według wszelkich przypuszczeń,

otrzymała pani list od swego zmarłego brata, z prośbą, aby

pospieszyła pani na pomoc pewnej młodej damie. Żeby spełnić tę

prośbę, musi pani udać się do Blanchlandu. Tak się składa, że mój

ojciec również dostał list od tej samej osoby. Była tam zawarta

prośba, aby roztoczyć nad panią opiekę. Niestety, mój ojciec jest zbyt

background image

chory, dlatego ja go zastąpię. Tak więc, panno Sheridan, razem z

panią ruszam do Blanchlandu. Obawiam się, że nie jest pani z tego

zadowolona.

- Nie, nie jestem - odparła chłodno Sara. - To bardzo niefortunny

zbieg okoliczności.

- Bardzo pani łaskawa - wycedził Guy.

- Ja... ja jestem bardzo wdzięczna, że lord Woodallan pragnie

okazać mi pomoc, ale naprawdę nie widzę potrzeby...

- Szkoda słów, panno Sheridan - uciął szorstko Guy. - Muszę

zrobić to, czego wymaga ode mnie ojciec.

Zapadło milczenie. Szli już przez ogród. Wiatr był coraz bardziej

porywisty, po chwili zaczął padać deszcz ze śniegiem.

- A gdyby pan nie poddał się woli ojca? - spytała po chwili Sara. -

I zrobił to, co sam uważa za słuszne?

- Będę pani towarzyszył bez względu na okoliczności. Nie

zmienię decyzji.

- O, nie! - jęknęła Sara. - Dlaczego Frank obarczył swoimi

sprawami również pańskiego ojca?

- Frank prawdopodobnie przeczuwał, że może się pani znaleźć w

niezręcznej sytuacji. No i niestety, to się zdarzyło. Szczerze mówiąc,

ja nadal jestem zdumiony, że przyjęła pani na siebie takie

zobowiązanie.

- Wahałam się - wyznała szczerze Sara. - Jednak ta dziewczyna

jest przecież moją bratanicą, niezależnie od tego, czy mi się to

podoba, czy nie.

background image

Znów zamilkli. Kiedy podchodzili już pod dom, Guy spytał:

- A jak pani przedstawi tę sprawę sir Covellowi? Zamierza mu

pani wszystko wyjawić?

- Jeszcze nie zdecydowałam, milordzie. Miałam za mało czasu,

aby to wszystko dokładnie przemyśleć. O Boże! Jeszcze nigdy nie

byłam w tak okropnej sytuacji!

- Panno Sheridan, a może jednak pozwoli sobie pani

wyperswadować ten wyjazd? Pojadę sam i zajmę się sprawą w pani

imieniu.

Byłoby to cudowne. Umyć ręce od wszystkiego, pozwolić, aby

ktoś inny wziął ten kłopot na swoje barki... Ale Sara czuła, że zabrnęła

już zbyt daleko, aby teraz się wycofać.

- Dziękuję, milordzie, jest pan bardzo wspaniałomyślny. Wolę

jednak załatwić tę sprawę osobiście.

- A pani jest nadzwyczaj uparta! - krzyknął ze złością Guy,

zatrzymując się nagle i chwytając ją za obie dłonie. - Straszliwie

uparta. Przecież pani wie, że wywoła wielki skandal!

Stali już przed domem. Sara, zarumieniona z oburzenia,

bezskutecznie usiłowała uwolnić ręce.

- Proszę mnie puścić, milordzie! Ktoś może nas zobaczyć!

- Tak, może - odparł niedbale Guy, wcale nie zwalniając uścisku.

- Ale ta myśl jakoś mnie nie przeraża.

- Jest pan arogancki i zbyt pewny siebie!

- Już raz mówiła mi pani coś podobnego!

background image

- Ufam, że jeśli pan rzeczywiście pojedzie ze mną do

Blanchłandu, będzie pan zachowywać się wobec mnie bez zarzutu!

- Niestety, droga pani! Proszę być przygotowaną na najgorsze.

Spojrzał na nią wymownie, potem na każdej z jej dłoni złożył

delikatny pocałunek.

- Proszę nie zapominać, że mam zamiar przekonać panią do

małżeństwa ze mną. I będę się bardzo starał.

Jego głos był cichy, uwodzicielski. Sara gwałtownie wyrwała

dłonie z jego rąk.

- A ja proszę, żeby pan nie obstawał przy tym... niemądrym

żarcie! Oboje zdajemy sobie sprawę, że pan nie traktuje tego

poważnie!

- Najzupełniej poważnie, zapewniam panią. A pani, jak mówiłem

wczoraj, ma trochę czasu, aby oswoić się z tą myślą. I wiem, że pani

mi nie odmówi.

Śmiał się, po prostu śmiał się, co było nie do wytrzymania.

Niestety, Sara nie zdążyła go zmiażdżyć ani spojrzeniem, ani ripostą,

ponieważ wielkie dębowe drzwi otwarły się powoli.

- Podano lunch - oznajmił kamerdyner z kamienną twarzą.

Jego słowa trafiły jednak w próżnię, ponieważ Sara

majestatycznym krokiem kroczyła już przez sień, odprowadzana

pełnym zachwytu spojrzeniem lorda, który po chwili ruszył za nią.

Po lunchu rozpadało się na dobre. Deszcz ze śniegiem przeszedł

w śnieg, wkrótce cała okolica przykryta była białym puchem.

background image

- Jak pięknie! - zachwycała się Amelia, stojąc przy oknie w

bibliotece. - Obawiam się jednak, że to opóźni nasz wyjazd.

Sara, zamiast zachwytów, dała upust swemu zdenerwowaniu.

- Nie, Milly! Do Blanchlandu jest stąd nie dalej niż pięć

kilometrów. Jak będzie trzeba, dojdę tam na piechotę.

Twarz Amelii posmutniała.

- Dlaczego tak ci spieszno, żeby opuścić Woodallan? Tu jest

bardzo przyjemnie.

- Dobrze o tym wiem - mówiła Sara rozdrażnionym głosem. - Ale

straciłam już tyle czasu. Ten list dostałam przed tygodniem...

Zamilkła, przypominając sobie, że Amelia nie została przecież

wtajemniczona w treść listu Franka.

- Aha - powiedziała kuzynka, a jej oczy zrobiły się bardzo czujne.

- Nie sądziłam, że kwestia czasu jest dla ciebie tak istotna.

- No tak - bąknęła Sara.

- Moja droga Saro, myślę, że nadeszła pora, abyś wyznała mi

prawdę. Naturalnie, jeśli uważasz to za stosowne. Aha, słyszałam, że

będzie nam towarzyszył lord Renshaw, czy tak?

Niestety, Sara czuła, że zdradziecki rumieniec już zalewa jej

policzki.

- Też tak słyszałam - odparła szorstko. - Ale na pewno na to nie

nalegałam!

- Czyli robi to z własnej woli?

- Nie! - krzyknęła Sara, a zauważywszy zdziwienie w oczach

Amelii, dokończyła już spokojniej: - Powiedział mi, że Frank napisał

background image

również drugi list, do hrabiego Woodallana, prosząc o wsparcie dla

mnie. Niestety, lord czuje się niezbyt dobrze, wobec tego...

- Jedzie z nami jego syn. Rozumiem - odparła Amelia, krzywiąc

się nieznacznie. - I ty wierzysz, że on jedzie, bo ojciec mu kazał? To

w ogóle jest nieco dziwne...

- W każdym razie Guy... to znaczy lord Renshaw wie, w jakim

celu jadę do Blanchlandu. Prawdopodobnie z listu Franka do jego

ojca.

- No cóż! Skoro tak twierdzisz! Może ja niepotrzebnie czegoś tam

się doszukuję - oznajmiła zgodnie Amelia i podeszła do stoliczka, na

którym leżały przybory do pisania. - A ponieważ pogoda nie sprzyja

spacerom, napiszę kilka listów.

- Posiedzę tu z tobą i poczytam - oznajmiła Sara i wybrawszy z

półki książkę, usiadła w fotelu przed kominkiem.

W bibliotece zapadła cisza. Słychać było tylko szelest

przewracanych kartek i cichutkie skrobanie pióra po papierze. Sara nie

potrafiła skupić się na lekturze. Słowa Amelii wzbudziły w niej pewne

wątpliwości. Wierzyła jednak, że może jutro uda się w końcu dotrzeć

do Blanchlandu i odkryć tajemnicę panny Oliwii Meredith.

Kolacja znów upłynęła w miłej atmosferze. Potem zabawiano się

rozwiązywaniem szarad, grano też w karty i całe towarzystwo dość

późno udało się na spoczynek. Lady Woodallan i lady Amelia, nie

przerywając pogawędki, pierwsze wstąpiły na schody.

background image

Sara została nieco z tyłu. Panowie bawili jeszcze na dole. Lord z

synem zapalali świece. Kiedy Sara dochodziła już do szczytu

schodów, nagle do jej uszu dotarły przyciszone głosy.

- A więc powiedziałeś już Sarze, że z nią jedziesz? Ale nie

mówiłeś wszystkiego?

- Nie, ojcze. Tak, jak sobie życzyłeś.

- To dobrze, Guy.

W głosie lorda słychać było wyraźną ulgę.

- Najpierw odszukasz pannę Meredith, pamiętaj, Sara nie może

się o niczym...

Kiedy Guy spojrzał w górę, Sara umknęła już w ciemność. Czuła,

jak krew pulsuje jej w skroniach. Cóż mogły oznaczać słowa lorda?

Przede wszystkim są dowodem, że Guy mówił prawdę - ale nie do

końca. Lord wysyłał syna do Blanchlandu, owszem, ale nie po to, aby

wspierać Sarę! I dlaczego lordowi zależy na odszukaniu Oliwii

Meredith?

- Saro! Gdzie jesteś? - wołała niecierpliwym głosem Amelia. -

Chcę życzyć ci dobrej nocy!

- Już, już - mówiła spiesznie Sara, zbliżając się do ziewającej

kuzynki i serdecznie cmokając ją w policzek. - Śpij dobrze, moja

droga!

- Ty też! Dobranoc, moja miła!

A potem przez dobrą godzinę Sara nie zmrużyła oka, zachodząc w

głowę, cóż może łączyć potężną rodzinę Woodallanów z nieślubną

córką Franka Sheridana.

background image

Wreszcie zapadła w sen. Śniło jej się, że biega po parku w

Blanchlandzie,

usiłując

dogonić

jasnowłosą

dziewczynkę.

Dziewczynka śmiała się i uciekała, coraz szybciej... coraz szybciej. Aż

znikła.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Posiadłość Blanchland leżała na szczycie wzgórza, z trzech stron

otoczona sosnowym lasem. Kiedy powóz zbliżał się do celu, czwórka

podróżnych z zachwytem spoglądała na dawną siedzibę Sheridanów,

skąpaną w promieniach słońca. Była to nadzwyczaj okazała

rezydencja z różowego kamienia, o pięknej architekturze, z małą,

złotą kopułą na dachu, pod którą lord Sheridan, miłośnik astronomii,

trzymał kiedyś teleskop.

- O Boże, Boże - szeptała cichutko wzruszona Sara. - A ja już

prawie zapomniałam, jak tu pięknie!

Powóz przejechał przez wioskę Blanchland u stóp wzgórza i

konie ruszyły w górę, drogą prowadzącą do bramy posiadłości.

Wzruszenie Sary zaczęło mieszać się z lękiem. Dookoła zmarznięta

ziemia, miejsca pokryte lodem połyskiwały pięknie w słońcu. I

pustka, nigdzie żywej duszy.

Guy obserwował ją bez przerwy, patrzył ciepło, z sympatią. To

dopełniało miary. Czuła, że za chwilę się załamie. Kiedy Amelia,

zapominając, że sir Baynham jest jej obojętny, pochyliła się ku niemu

i zaczęła mówić coś z wielkim przejęciem, Guy nachylił się do Sary i

na sekundę przykrył dłonią jej wąską dłoń, ukrytą w rękawiczce. I

background image

choć potem każde z nich odczuło zakłopotanie, ten drobny gest był

miły im obojgu.

Wjechali na podjazd, stangret zatrzymał konie. Dom zdawał się

być wymarły, okiennice pozamykane. Dookoła przerażająca cisza.

- Prawdopodobnie nikogo tu nie ma - powiedziała Amelia z

nadzieją w głosie. - Wracajmy do Woodallan. Saro?

- Przecież wyjechałaś stamtąd zaledwie pół godziny temu - rzuciła

zjadliwie Sara i zdecydowanym krokiem ruszyła ku drzwiom.

Zadzwoniła. Wszyscy słyszeli odgłos dzwonka, i znów cisza.

Któryś z koni zarżał, jego towarzysz zastukał niespokojnie kopytami.

Sara drgnęła. Jej nerwy napięte były jak postronki. Nie tylko zresztą

jej. Guy i Greville wymieniali porozumiewawcze spojrzenia, a Amelia

rozglądała się trwożliwie, jakby w każdej chwili zza krzaka miał

wyskoczyć jakiś złoczyńca.

- Tu nie ma nikogo. Jedźmy już, Saro, błagam cię!

Sara, zdesperowana, nacisnęła klamkę i drzwi ustąpiły. Pchnęła

je, otwierały się powoli, zaskrzypiały oporne zawiasy. I znów cisza,

potem pisk Amelii.

- Och! To straszne! Zupełnie jak w gotyckich opowieściach!

Zapowiadam, że ja do środka nie wchodzę! Za nic!

- No i dobrze - burknęła Sara, z trudem panując nad nerwami. -

Czekaj sobie na tym mrozie. A panowie? Czy panowie decydują się

wejść razem ze mną?

Greville i Guy przeszli za nią przez próg, po chwili usłyszeli

ostrożne kroki Amelii, która wolała jednak nie zostawać sama.

background image

Wewnątrz domu było bardzo zimno, prawie jak na dworze,

dominował zapach stęchlizny. Przez szpary w okiennicach sączyło się

trochę światła. Sara dostrzegła pajęczyny, zwisające z żyrandoli i

grubą warstwę kurzu na podłodze.

- Brr! Okropnie tu!

- O, tak! - przytaknął Guy. - Przede wszystkim nie ma czym

oddychać.

Ruszył wzdłuż ścian i otwierając kolejne drzwi, wołał głośno:

- Halo! Jest tam kto?!

Jego głos odbijał się szerokim echem. Nagle rozległ się kolejny

pisk Amelii.

- A fe! Jakie to odrażające!

Mała lady Feton zadzierała główkę, starając się w nikłym świetle

dojrzeć jak najwięcej szczegółów olbrzymiej rzeźby, ustawionej na

cokole w rogu holu. Kochankowie z kamienia, prawie naturalnej

wielkości, spleceni w gorącym uścisku.

- Co będzie dalej, skoro nawet ta skromna rzeźba obraża pani

uczucia - zauważył oschłym tonem Greville. - A ponieważ

zdecydowała się pani na ten wyjazd z własnej, nieprzymuszonej woli,

byłoby lepiej, gdyby spróbowała pani łaskawie opanować się choć

trochę i nie histeryzować jak dzierlatka!

- A ja proszę, żeby pan łaskawie zachowywał się jak dżentelmen!

- krzyknęła wzburzona lady Amelia.

background image

Sara, czując, że nie zniesie jazgotu drogiej kuzynki,

demonstracyjnie zatkała sobie uszy. Nie tylko zresztą ona poczuła

dyskomfort.

- Chryste Panie! - ryknął ktoś gdzieś spod sufitu, i wszyscy, jak na

komendę, spojrzeli w górę.

U szczytu schodów stał potężny mężczyzna w bryczesach i

przyciasnej kamizelce, trzymający się oburącz za łysiejącą głowę,

przykrytą monstrualnych rozmiarów szlafmycą. Na jego twarzy

malował się wyraz wielkiego cierpienia.

- Droga pani, ja bardzo proszę - ciągnął zbolałym głosem,

schodząc po schodach do zamarłych z wrażenia gości. - Niechże pani

zaprzestanie wydawania z siebie tej kakofonii dźwięków, od której

moja głowa rozpada się na kawałki!

Sir Ralph Covell, jako że mógł być to tylko on, nie prezentował

się zbyt pociągająco. Wyszywana kamizelka opinała wydatny brzuch,

a małe, świdrujące oczka, ledwo widoczne spod krzaczastych brwi,

spoglądały na nieproszonych gości z wielką niechęcią. Sara poczuła

absolutną pewność, że pan domu zaraz wyrzuci ich z wielkim hukiem.

I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, na groźnym

obliczu pojawił się naprawdę miły uśmiech.

- Niech mnie kule biją, jeśli to nie droga kuzynka Sara! Jak ty się

zmieniłaś, drogie dziecko! - zakrzyknął olbrzym, przyduszając

oszołomioną dziewczynę w niedźwiedzim uścisku. - Nie wierzyłem,

że kiedykolwiek zjawisz się w Blanchlandzie! A przecież twój dawny

dom zawsze stoi przed tobą otworem!

background image

Sara, z trudem uwolniwszy się z mocarnych objęć, gorączkowo

szukała w głowie jakiejś zręcznej odpowiedzi, jako że wyjaśnienie,

które sobie ułożyła wcześniej, zakładało wrogość ze strony sir

Covella.

- Jak pan się miewa, sir Ralphie - odezwał się uprzejmie Guy,

wyraźnie rozbawiony sytuacją. - Jestem Guy Renshaw, może pan

pamięta, spotkaliśmy się kiedyś w Londynie, jakieś parę lat temu.

Proszę wybaczyć, że tak niespodzianie wtargnęliśmy do pańskiego

domu...

- Ależ jakie tam wtargnięcie, drogi panie! Witam, witam -

rozpływał się sir Ralph, ściskając dłoń lorda. - Moja kuzyneczka jest

tu zawsze mile widziana, a towarzystwo jej przyjaciół przynosi mi

zaszczyt.

Wzrok sir Covella wyłowił teraz lady Amelię i sir Greville'a,

stojących skromnie z boku.

- A kogóż moje oczy widzą! - wykrzyknął rozpromieniony. - Sir

Greville Baynham! Spotkaliśmy się kiedyś w Bath, w klubie, zaraz,

zaraz, jak ten klub się nazywał...

Greville chrząknął i chyba po raz pierwszy w życiu był porządnie

zmieszany.

- Sir Covell, pozwoli pan, że przedstawię mu moją narzeczoną,

łady Amelię Fenton.

Tym razem Amelia, całkowicie poskromiona, nie wszczynała

dyskusji na temat swego narzeczeństwa i elegancko dygnęła przed

olbrzymem, który znów rozpłynął się w uśmiechu.

background image

- Bogini! Po prostu bogini! Gdyby tylko jeszcze łaskawa pani

obiecała nie używać całej siły swego dźwięcznego głosiku! Moja

głowa sprawia mi dziś nieco kłopotu, wczorajszy wieczór był bardzo

wesoły, rozumiecie państwo...

Powitawszy gości, sir Covell zwrócił się ponownie do swej

kuzyneczki.

- Saro, dziecko drogie, ogromnie się cieszę z twoich odwiedzin,

choć, między Bogiem a prawdą, jest jeden szkopuł...

Kuzyn Sary, bardzo czymś zakłopotany, zaczerwienił się jak

sztubak.

- Bo, widzisz, moja droga, bawi u mnie parę osób, dość wesoło

spędzamy czas...

- Słyszałam o tym - odparła spokojnie Sara, w głębi duszy dusząc

się ze śmiechu. Jak można było nie lubić tego wielkoluda, który łasił

się teraz jak szczeniak i czerwienił.

- To dobrze - westchnął z ulgą sir Ralph. - Nie wiem jednak, czy

te przyjęcia są odpowiednią rozrywką dla młodej damy, ponieważ

bywają na nich różni dżentelmeni i damy... damy...

- Podejrzanej konduity? - podpowiedział miłosiernie Guy.

- A, kuzyn ma na myśli córy Koryntu? - spytała Sara z

uśmiechem. - Słyszałam o nich.

- To dobrze. Ale na tych przyjęciach to naprawdę jest hm...

wesoło, przywdziewamy maski, zabawiamy się różnymi grami, poza

tym odprawiamy obrzędy pogańskie, na przykład z okazji zimowego

przesilenia dnia z nocą...

background image

- Nie szkodzi, drogi kuzynie. Ja będę to po prostu ignorować -

oświadczyła Sara, nie zwracając uwagi na pełne przerażenia

spojrzenie Amelii i pełne zachwytu Guya. - Miło mi, jeśli

rzeczywiście sprawiłam ci radość moim przybyciem.

Sir Ralph milczał, głęboko zadumany, choć jego umysł,

przyćmiony jeszcze alkoholem, na pewno nie pracował należycie.

- Trochę to jednak osobliwe - powiedział po chwili. - Wiedziałaś,

kuzynko, o reputacji Blanchlandu, a jednak zdecydowałaś się tu

przyjechać. Nie sądzisz, że wykazujesz się brakiem rozsądku? To

naprawdę nie jest miejsce dla młodej damy...

- Oczywiście, że nie, drogi kuzynie - powiedziała słodko Sara,

dygając jeszcze piękniej niż Amelia. - Rzecz w tym, że Frank, mój

zmarły brat, prosił o załatwienie pewnej sprawy w okolicy. Kiedy się

z tym uporam, natychmiast wyjadę. Postaram się nie sprawiać ci

kłopotu, drogi kuzynie. Będę tak cichutko, że w ogóle nie zauważysz

mojej obecności.

W tym momencie Guy zakaszlał, prawdopodobnie tylko w ten

sposób mogąc powstrzymać wybuch śmiechu. A sir Ralph,

podumawszy jeszcze przez chwilę, oznajmił:

- No dobrze. Trzeba więc wyszykować jakieś pokoje i

zorganizować przekąskę - powiedział słabym głosem, jakby

przyziemne sprawy zbyt go trudziły. - Powiem Marvellowi, żeby się

tym zajął... to moja prawa ręka. O ile on już wstał z łóżka... Proszę

łaskawie przejść do salonu, zaraz podadzą państwu kawę.

background image

Sir Ralph oddalił się prawie biegiem i po chwili w całym domu

rozległ się jego tubalny głos, wzywający służbę.

- Bardzo ekscentryczny dżentelmen - zawyrokowała lady Amelia i

rzuciwszy jeszcze jedno baczne spojrzenie na kamiennych

kochanków, podążyła za Sarą do salonu. - Wydaje mi się jednak

całkiem nieszkodliwy. Może te plotki o hulankach w Blanchlandzie są

mocno przesadzone?

Sara przytaknęłaby z wielką ochotą, jednak porozumiewawcze

spojrzenia, jakie Grev i Guy wymienili między sobą, mówiły dobitnie,

że kłopoty dopiero się zaczną.

- Zgroza! - Oburzona Amelia siadła z impetem na łóżku obok

Sary, wzniecając spory tuman kurzu. - Nigdy nie widziałam czegoś

podobnego!

- Wiem, Milly - przyznała z ciężkim westchnieniem Sara,

odwracając oczy od namalowanego krzykliwymi farbami obrazka nad

łóżkiem. Nagie nimfy pluskające się w strumieniu... - W końcu jednak

wiedziałyśmy, czego się tu spodziewać.

- Ale nie tak paskudnych malowideł i takiego niechlujstwa!

Spójrz, te zasłony są po prostu ciężkie od brudu! Mój pokój też nie był

sprzątany od wieków. Zaraz po lunchu porozmawiam z gospodynią.

- O ile w ogóle dostaniemy jakiś lunch - powiedziała ponuro Sara,

która właśnie podjęła decyzję, że nie ma sensu rozpakowywać

kufrów. - Wątpię, czy goście sir Ralpha zrywają się z łóżek przed

zmierzchem i czy w ogóle jest tu jakaś gospodyni. Pani Lambert na

background image

pewno odeszła stąd po śmierci mojego brata. I wygląda na to, że sir

Ralph nie ma żadnych służących, prawda?

- A jeśli nawet, to są do niczego! Spójrz na to - jazgotała Amelia,

pociągając palcem po wezgłowiu łóżka. - Kurzu na centymetr!

Gdybym coś takiego zobaczyła u siebie w domu, służąca miałaby się z

pyszna! A ta kawa! Przecież jej w ogóle nie dało się wypić!

- Ale tu nadal jest bardzo pięknie - szepnęła smutno Sara, wstając

z łóżka i podchodząc do okna. Widok sprzed lat, jakże znajomy...

Dom okolony smukłymi sosnami, potem rozległe pola, ciągnące się

do wioski, a na horyzoncie łagodne zbocza wzgórz Somerset.

- Naturalnie, kochanie - powiedziała łagodniejszym głosem

Amelia. - Dom jest bardzo piękny i zbrodnią było doprowadzać go do

takiego stanu. Wiesz co, Saro? Kiedy ty będziesz załatwiać te swoje

tajemnicze sprawy, ja zajmę się domem. Wkrótce wszystko będzie

lśnić!

W to Sara nie wątpiła. Sara oczami wyobraźni widziała już

Amelię przeciągającą przez rezydencję na czele oddziału służących,

niosącego śmierć i zniszczenie najmniejszemu pajączkowi! Ciekawe,

jak zareaguje na to sir Covell...

- Saro? Ale kiedy rozwikłasz tę zagadkę, powiesz mi wszystko,

dobrze? - spytała cichutko Amelia, wpatrując się w wyjątkowo ładny

wzór na kołdrze. - Wiesz, jak ja nie znoszę sekretów.

- Powiem, powiem! - obiecała Sara, przysiadając obok kuzynki i

głaszcząc ją serdecznie po dłoni. - Nie gniewaj się, moja droga, jednak

background image

zobowiązałam się zachować dyskrecję. Jak już będzie po wszystkim,

na pewno opowiem ci całą rzecz z najdrobniejszymi szczegółami.

- Ralph nie sprawiał wrażenia, jakby go to specjalnie

interesowało. Zdziwiło mnie, że wcale nie nalegał, abyś dokładniej

wyjaśniła powód swego przyjazdu.

- Był zbyt zaskoczony! - powiedziała Sara i zachichotała. - On się

boi, że będzie musiał położyć kres hulankom!

- Trzeba o tym pomyśleć! - oświadczyła Amelia, zrywając się z

łóżka. - Wiesz, Saro, zastanawiałam się częste, dlaczego lord Renshaw

zdecydował się nam towarzyszyć. Mówiłaś, że ojciec mu kazał, mnie

jednak wydaje się, że lord Renshaw przede wszystkim chce być blisko

ciebie.

Sara zaczerwieniła się. Zupełnie nie wiedziała, co będzie

trudniejsze - czy opowiedzieć Amelii o oświadczynach Guya, czy o

rozmowie ojca z synem, przypadkowo usłyszanej poprzedniego

wieczoru. Ta druga sprawa wymagała jednak wyjaśnienia, poza tym

można było ją z czystym sumieniem przemilczeć, ponieważ Amelię i

tak najbardziej interesował wątek romantyczny.

Sara westchnęła.

- Lord Renshaw... poprosił mnie o rękę - wydusiła z siebie, a

widząc błysk w oczach kuzynki, dodała pospiesznie: - Ale to nie jest

tak, jak myślisz, Milly. On chce mnie w ten sposób chronić,

rozumiesz? Tak jak Greville ciebie.

- Aha, rozumiem. W dżentelmenie obudził się rycerz. A jaka była

twoja odpowiedź, Saro?

background image

- Powiedziałam mu, że nie musi z mojego powodu brać sobie

kłopotu na głowę. Trzeba przyznać, Milly, że jego pewność siebie, a

właściwie arogancja, trochę mnie wytrąciły z równowagi.

- A czy on przypadkiem nie oświadczył ci się z powodu tego hm...

incydentu na balu? - spytała ostrożnie Amelia. - Kiedy uświadomił

sobie, że nadużył zaufania niewinnej dziewczyny...

- Nie! - zaprzeczyła Sara, rumieniąc się jeszcze bardziej. -

Owszem, wspomniał o tym incydencie, przeprosił za swe słowa, ale

nie za zachowanie!

- Przynajmniej postawił sprawę uczciwie! - śmiała się Amelia. -

Ale dlaczego go nie przyjęłaś? Przecież wiem, że on ci się podoba.

- Ani trochę! - zaprotestowała z całą mocą Sara, czerwieniąc się

jeszcze bardziej na widok rozbawienia w oczach kuzynki. - Przyznaję,

że jest bardzo pociągającym mężczyzną i mogłam poczuć do niego

pewną słabość, ale jeśli nawet tak było, to tylko przez chwilę. Istnieje

tysiąc przesłanek, dla których wręcz powinnam mu odmówić.

Chociażby dlatego, że jest potwornie zarozumiały i tak pewny

swojego uroku! Na pewno to zrozumiesz, Amelio, przecież narzekałaś

z tego samego powodu na Grevilłe'a.

- No... tak - przyznała z ociąganiem Amelia, trochę zbita z tropu. -

Tak rozpowiadać wszystkim na prawo i na lewo, że jesteśmy

zaręczeni! Nic dziwnego, że straciłam cierpliwość.

- No właśnie! I zawsze miałaś pretensję do Greville'a, że jest zbyt

chłodny i układny.

Amelia odwróciła głowę.

background image

- Może rzeczywiście, czasami jest tak uprzejmy, że staje się po

prostu nudny. Nie brak mu jednak zalet.

- Aha! - krzyknęła Sara. - No cóż, w takim razie nie zasypiaj

gruszek w popiele, Amelio, obawiam się, że niejedna dama, balująca

w tym domu, uzna sir Greville'a za pociągającego mężczyznę!

Mimo ponurych przewidywań Sary, lunch podano. Niestety, jej

pesymizm był uzasadniony, ponieważ jeszcze nigdy nie zaserwowano

jej takiego dziwacznego posiłku. Do stołu zasiadły tylko we dwie z

Amelią, ponieważ Guy i Greville pojechali gdzieś konno, a sir Ralph i

jego goście nie dawali znaku życia.

- Podejrzewam, że nasi panowie pogalopowali do Woodallan, aby

zjeść coś przyzwoitego! To szczyt wszystkiego! - narzekała Amelia. -

Najpierw narzucają nam się ze swoim towarzystwem, a potem znikają

jak kamfora.

Dzwoniły kilkakrotnie, zanim w drzwiach pojawiła się brudna

służąca, szalenie zdziwiona, kiedy usłyszała, że ma przynieść coś do

zjedzenia. Po jakimś czasie zjawiła się ponownie, niosąc na talerzu

kilka kromek zeschniętego chleba i parę plasterków sera o dość

dziwnym zapachu. Amelia natychmiast dostała wypieków, a po chwili

wpadła w furię.

- To skandal! Czuję, że bezwzględnie powinnam wziąć sprawy w

swoje ręce!

Sara skubnęła trochę chleba, z trudem przełknęła kawałeczek sera

i wróciła do swego pokoju po pelerynę, zamierzając natychmiast

wszcząć poszukiwania panny Meredith. Fakt, że Guy zniknął, wydał

background image

jej się bardzo korzystny, przynajmniej nie będzie deptał jej po piętach.

A im szybciej odnajdzie się córka Franka, tym prędzej skończy się ta

dziwaczna sytuacja.

Słońce świeciło pięknie, z ośnieżonych gałęzi skapywała woda.

Ścieżka prowadząca do wioski rozmarzła i Sara szła ostrożnie, bojąc

się poślizgnąć na błocie. Zobaczyła stare spróchniałe drzewo, w pniu

którego chroniła się podczas zabawy w chowanego. Nie znikła dziura

w żywopłocie, przez którą przechodziło się na pole Burtona, gdzie

kiedyś małą Sarę gonił byk. A starego, zapadającego się domku stróża

do dziś nikt nie naprawił.

Sara zebrała fałdy sukni i weszła na drogę prowadzącą przez wieś.

Natychmiast zauważyła zmianę. Wioska Blanchland nie była duża,

domy stały tylko po jednej stronie drogi, po drugiej stronie ciągnęły

się pola. Ta wioska, choć niewielka, zawsze tętniła życiem, a teraz

przynajmniej połowa domów sprawiała wrażenie opuszczonych. Pola

zarośnięte były chwastami. Nigdzie żywej duszy, tylko z kuźni

dobiegało jakieś postukiwanie.

Jedynym okazalszym budynkiem w wiosce był dom doktora

Mereditha, oddalony nieco od drogi. Duży, zadbany, otoczony

pięknym ogrodem, ze starannie utrzymanym podjazdem od frontu.

Sara zadzwoniła, nikt jednak nie podchodził do drzwi.

Nie spodziewała się zastać Oliwii, miała jednak nadzieję, że w

domu będzie jej matka albo ktoś ze służby. Wokół panowała

złowieszcza cisza. Sara obeszła dom i zajrzała do środka przez okno

pomywalni. Znów nikogo, żadnych oznak życia.

background image

Nagle usłyszała z tyłu szelest, a w szybie mignęła jakaś postać.

Odwróciła się przestraszona. Tuż przed nią stał starszy mężczyzna z

motyką w ręku, chyba niezbyt przyjaźnie usposobiony.

- Tam nikogo nie ma - burknął. - Lepiej, jak pani sobie stąd

pójdzie.

- Szukam pani Meredith, dobry człowieku - oświadczyła wyniośle

Sara, zła, że przyłapano ją na zaglądaniu przez okno. - Może wy

wiecie, kiedy pani Meredith wróci?

- Ja nic nie wiem, a pani niech sobie stąd idzie - odparł

mężczyzna, groźnie potrząsając motyką.

Sara przestraszyła się jeszcze bardziej, ale jakaś siła nie pozwalała

jej ruszyć się z miejsca.

- A panna Meredith? Może wiecie coś o pannie Oliwii?

- Powiedziałem już, że nic nie wiem! Jakoś dziwnie dużo ludzi

dopytuje się ostatnio o pannę Meredith. A pani niech stąd idzie, bo

zawołam policjanta.

- I będę z tego nadzwyczaj kontenta! - oświadczyła Sara

podniesionym głosem. - Poskarżę się, jak przyjmujecie gości

zjeżdżających do Blanchlandu. Za czasów mojego ojca nikt nie

śmiałby zachowywać się tak grubiańsko!

Staruszek powoli opuścił motykę i postąpił krok bliżej.

- Wielkie nieba! Toż to panna Sara!

W tym samym momencie Sara doznała olśnienia.

- Tom! - krzyknęła z radością. - Wybacz, że cię nie poznałam. Nie

widzieliśmy się chyba z piętnaście lat, prawda?

background image

- Czternaście i pół - sprostował z uśmiechem staruszek. - Wtedy

wyjechałem z Blanchlandu. Ale dwa lata temu wróciłem, nie

powiodło mi się, panno Saro.

Sara przysiadła na ogrodowym murku i ręką wskazała Tomowi

miejsce obok siebie. Tom Brookes był koniuszym w Blanchlandzie.

Kiedy Sara miała dziewięć lat, wyjechał do brata, by pomóc mu

prowadzić gospodę. Sara wiedziała, że Tom w tym przedsięwzięciu

utopił wszystkie oszczędności.

- Opowiadaj, Tom. Co się stało z gospodą?

- Miejscowym nie spodobała się konkurencja. Mieliśmy masę

kłopotów, panno Sheridan, szkoda o tym mówić! Wróciłem więc do

Blanchlandu i poszedłem do rezydencji, ale sir Ralph powiedział, że

nie przyjmuje nikogo, nawet tych, co kiedyś tam pracowali. On w

ogóle nie trzyma koni! Tfu! - Tom demonstracyjnie splunął na

ścieżkę. - Pani wybaczy, ale tam wszystko się zmieniło, teraz nikt o

nic nie dba. Wszystko skończyło się w dniu, gdy umarł stary lord

Sheridan...

- A co się stało z wioską? Wygląda na wyludnioną. Co ze szkołą,

Tom?

Staruszek smutno pokiwał głową.

- Szkołę zamknęli, panno Sheridan. Nawet nie pamiętam kiedy.

Tak, tak, źle się dzieje...

- A panna Meredith? Czy wyjechała z Blanchlandu? Wiem, że

doktor umarł przed paroma łaty, sądziłam jednak, że jego żona i córka

nadal tu mieszkają.

background image

Tom łypnął okiem spod siwej czupryny i nagle Sara pomyślała, że

stary poczciwina coś przed nią ukrywa.

- Pani Meredith wyjechała do... swojej siostry koło Glastonbury.

Nie wiadomo, kiedy wróci.

- A jej córka? Mówiliście, że wiele osób o nią pyta?

- Ano tak - powiedział lakonicznie Tom, wypluwając z ust źdźbło

trawy. - I sami dżentelmeni. O pannę Oliwię pytają tylko dżentelmeni.

Najpierw przychodził taki bardzo młody, który bawi teraz w

rezydencji, potem jeszcze jeden, na pewno lord, przyjaciel sir Ralpha.

Sara miała wrażenie, że Tom gorąco zapragnął znów splunąć na

ścieżkę.

- A dzisiaj pytał o pannę Meredith jakiś dżentelmen w ubraniu z

Londynu.

Sara zadrżała.

- Dżentelmen z Londynu?

- Dokładnie nie wiem, ale ubranie miał z Londynu, to poznałem, i

londyńskie maniery. Pani Anthrop mówi, że to panicz z Woodallan,

ona wie, jej córka poszła tam teraz na służbę.

Sara zasępiła się. A więc Guy, zgodnie z poleceniem ojca, zaczął

już szukać Oliwii. Szybko wstała z murku i wygładziła fałdy sukni.

Nie wolno jej tracić ani minuty.

- Ten panicz z Woodallan to nawet proponował mi pieniądze -

powiedział Tom z niesmakiem. - Miałem nikomu nie rozpowiadać, że

pytał o pannę Oliwię.

background image

- Dziękuję, Tom, że mi o tym wspomniałeś. Panna Oliwia jest

chyba bardzo ładna, skoro tylu dżentelmenów o nią pyta!

- A tak, jest niebrzydka - przyznał Tom. - I jest prawdziwą damą.

A jak to jest, panno Sheridan, że pani nie wyszła jeszcze za mąż?

- Myślę, Tom, że jestem trochę niezwykła - odparła wesoło i

staruszek, po raz pierwszy, roześmiał się w głos. - Tom, mam do

ciebie ogromną prośbę. Gdybyś spotkał przypadkiem pannę Meredith,

powiedz jej, że ma we mnie przyjaciółkę.

Tom uśmiechnął się i przyłożył dwa palce do daszka czapki.

- Tak jest, panno Sheridan! Jeśli ją spotkam, na pewno jej to

przekażę.

- Dziękuję, Tom. A więc, do zobaczenia!

Szybkim krokiem przeszła ścieżką wśród ozdobnych krzewów i

znów znalazła się na głównej drodze, zastanawiając się, co teraz.

Niestety, chyba wypadało wrócić do rezydencji. Niezbyt miła

perspektywa, tym bardziej że nie uzyskała żadnych informacji o

miejscu pobytu Oliwii.

Dowiedziała się tylko, że ta panna jest bardzo ładna i wielu panów

ma ochotę z nią porozmawiać. A może spodobała się któremuś z

dżentelmenów goszczących u sir Covella, a to oznacza duże kłopoty

dla córki prowincjonalnego doktora. Tom mówił, że o Oliwię pytał

jakiś młody dżentelmen, a potem przyjaciel sir Covella. Obaj ci

dżentelmeni niewątpliwie są w rezydencji i Sara nie uniknie spotkania

z nimi.

background image

No i lord Renshaw też już węszył, mało tego, płacił za milczenie!

To oburzające!

- Panna Sheridan! Wyszła pani na przechadzkę?

Nie po raz pierwszy obiekt jej rozmyślań wyrastał przy niej jak

spod ziemi. Tym razem wyprowadzał z kuźni swego gniadego

wierzchowca.

- Lordzie Renshaw!

Sara postanowiła zachowywać się bardzo chłodno.

- A niech to! - wykrzyknął Guy z udaną rozpaczą. - Czyżbym

znów panią czymś uraził?

Sara nie uznała za stosowne udzielić odpowiedzi. Spory kawałek

szli w milczeniu, dopiero po chwili lord zapytał:

- No i jak? Odniosła pani jakieś sukcesy w swoich

poszukiwaniach?

- Nie! - odparła Sara i spojrzawszy mu prosto w twarz, dodała

chłodno: - A pan, milordzie?

- Aha...

Na twarzy lorda Renshawa pojawił się ironiczny uśmieszek.

- Czyli jednak odniosła pani jakiś drobny sukces? Dowiedziała się

pani, że ja również zasięgałem języka?

- A tak - potwierdziła słodziutkim głosem Sara. - Niestety, nie

udało się panu kupić lojalności!

- Rozumiem - mruknął lord, spoglądając na Sarę z zadumą. -

Lojalność wobec pani okazała się silniejsza! I ten drobny incydent

odebrał pani resztki wiary w moją skromną osobę, czyż nie tak?

background image

- Tak, właśnie tak!

- Trudno, będę musiał się z tym pogodzić. Saro, chciałbym

jednak, żeby pani wiedziała, że nie zrobię niczego, co mogłoby panią

zranić.

- Dlaczego pan rozpytuje o pannę Meredith?

Spojrzenie Guya było jasne i pogodne.

- Tak sobie - powiedział lekko, wzruszając ramionami. - Żeby

panią wyręczyć. Gdybym ją odnalazł, załatwiłaby pani swoją sprawę i

moglibyśmy wracać do Woodallan.

Jego dwulicowość oburzyła Sarę. Przecież dała mu sposobność,

żeby się wytłumaczył, a on zaserwował jej ewidentne kłamstwo...

- Dałbym wiele, żeby poznać pani myśli, panno Sheridan!

- Och, nie są warte zachodu - odparła szybko Sara, umykając

spojrzeniem. - Po prostu myślałam o wiosce. Po śmierci mego ojca

bardzo podupadła.

- Zauważyłem - przytaknął, Sara miała jednak nieprzyjemne

uczucie, że lord doskonale przejrzał jej prawdziwe myśli.

W rezydencji czekała na nich niespodzianka. Już od progu uderzał

zupełnie nowy, bardzo przyjemny zapach świeżych kwiatów i wosku.

Posadzka lśniła jak lustro, z białych marmurowych kolumn znikły

pajęczyny. Sara stanęła jak wryta, a Guy gwizdnął cichutko.

- Ależ zmiana! Czy to wszystko pani dzieło, lady Amelio?

Amelia stała koło schodów, w narzuconym na sukienkę starym

fartuchu, obok służąca, dziwnym trafem równie niewielkiego wzrostu,

z suknami do froterowania w ręku.

background image

- Spisałaś się świetnie, Mary - pochwaliła lady Fenton i wyjaśniła

skromnie: - O, to dopiero początek! Mary obiecała, że jutro

przyprowadzi do pomocy dwie siostry. A tutaj już wygląda nieźle,

prawda?

- Wspaniale, Milly! - zawołała Sara. - Jak zdobyłaś w środku

zimy te prześliczne kwiaty?

- No jak to?! - Amelia aż klasnęła w dłonie. - Z cieplarni twojego

ojca! Tam też jest wszystko zaniedbane, ale na szczęście nie do końca.

Spotkałam tam staruszka, nazywa się Tom...

Nagle na szczycie schodów rozległy się czyjeś szybkie kroki.

Amelia spojrzała w górę i, zacisnąwszy z niezadowoleniem usta,

odprawiła ruchem ręki służącą.

- No proszę, proszę, a cóż my tu widzimy - rozległ się jakiś męski

głos, dziwnie uniżony i nie wzbudzający zaufania.

Równie niepociągająca była postać, wyjątkowo chuda i wysoka,

ubrana na czarno, ze złotym monoklem w oku. Mężczyzna schodzący

po schodach musiał mieć około czterdziestu lat, jednak jego

przenikliwe spojrzenie świadczyło, że w swoim życiu zdążył zobaczyć

już bardzo dużo.

Pierwszy z gości sir Ralpha. Czyżby to on pytał o Oliwię?

Mężczyzna zszedł ze schodów i zgiął się przed Sarą w ukłonie.

- Sługa uniżony! Przypuszczam, że mam przed sobą szanowną

pannę Sheridan - mówił dziwnie nieprzyjemnym głosem. -

Słyszeliśmy o przyjeździe łaskawej pani! Edward Allardyce, do usług!

background image

Sara, pokonując odruch niechęci, wysunęła na powitanie dłoń i

lord Allardyce złożył na niej wilgotny pocałunek.

- Jakaż to rozkosz, ujrzeć w tym domu nieskalaną niewinność.

Jego czarne oczy przewiercały ją na wylot. Guy nie odzywał się,

stojąc obok nieruchomo jak posąg. Po chwili skłonił się, ten ukłon był

jednak ledwo dostrzegalny, jakby wcale nie miał być przywitaniem, a

raczej zniewagą.

- Allardyce!

- Renshaw! - rozpromienił się Allardyce, nie zważając na

kamienną twarz Guya. - Miło cię widzieć, przyjacielu! A ja myślałem,

że nadal uganiasz się za tą śpiewaczką z opery, z którą widziałem cię

ostatnio w Londynie. Na szczęście twój gust znacznie się poprawił!

Twarz Guya stężała jeszcze bardziej.

- Panna Sheridan jest córką chrzestną mojego ojca - wycedził. -

Przyjechała tu w bardzo pilnej sprawie rodzinnej, a ja jej towarzyszę.

Panna Sheridan nie zostanie tu dłużej, niż to konieczne.

- A jakżeby inaczej! - Allardyce udał, że wzdryga się z

obrzydzenia. - Ten dom jest brudny, skalany przez rozpustę, a

jedzenie okropne. Ja też właśnie miałem zamiar stąd wyjechać, ale

powstrzymam się, ponieważ przybycie panny Sheridan czyni to

miejsce o wiele bardziej interesującym!

Guy postąpił krok do przodu.

- Allardyce, czy ty w ogóle mnie słuchasz?

- Ależ tak, i wszystko zrozumiałem - odparł z uśmiechem

Allardyce. - Panna Sheridan jest niedostępna i dla mnie, i dla ciebie.

background image

Odwrócił się na pięcie i na odchodnym pozwolił sobie na wyraźną

prowokację:

- Fatalnie! Na szczęście w tym domu można sobie poharcować i

ulżyć pewnym naglącym zachciankom!

Guy drgnął, jakby chciał rzucić się za odchodzącym, ale Sara

przytrzymała go za ramię.

- Nie trzeba, milordzie. Naprawdę nie warto.

Guy zatrzymał się, ale na jego twarzy malował się taki gniew, że

Sara miała wątpliwości, czy usłyszał jej słowa. Potem jego twarz

złagodniała.

- Proszę wybaczyć, panno Sheridan! Przykro mi, że musiała być

pani świadkiem tak żenującej sceny.

- Trudno, milordzie - powiedziała Sara nieco drżącym głosem. -

Sądzę, że jeśli zostanę w Blanchlandzie, usłyszę o wiele gorsze

rzeczy.

- Obawiam się, że tak - przyznał Guy z zasępioną twarzą. - I

błagam, niech pani zachowa jak największą ostrożność względem

Allardyce'a. To wyjątkowo odrażające indywiduum, z którym pani

absolutnie nie powinna przestawać.

Przez głowę Sary przemknęła myśl, czy przypadkiem nie z tego

powodu Amelia na widok Allardyce'a natychmiast odprawiła

młodziutką, ładną służącą.

A kiedy przebierała się do kolacji, była już prawie pewna, że to

Allardyce rozpytywał Toma o pannę Oliwię. Na wspomnienie tego

mężczyzny poczuła dreszcz obrzydzenia. A przecież to dopiero

background image

pierwszy z gości sir Ralpha! Ciekawe, jak przedstawia się reszta

kompanii!

Rządy Amelii nie obejmowały jeszcze, niestety, kuchni. Kolacja

była prawie nie do przełknięcia, niejaką rekompensatę stanowiło

wino. Było wyśmienite i Sara pomyślała, że goście zjeżdżają do sir

Ralpha z dwóch powodów - dla wybornego wina, no i dla tych

słynnych rozrywek.

Sir Ralph zdawał się przejawiać wielki afekt do pani Elizy Fisk,

której mąż, o dziwo, był również obecny, co prawda przede

wszystkim ciałem, ponieważ głównie oddawał się drzemce. Pani Fisk

nie grzeszyła już młodością, a i jej pulchna figura pozostawiała wiele

do życzenia. Widać jednak pan domu miał właśnie takie upodobania.

Były tu również dwie inne damy: lady Tilney, która całą swoją

uwagę przeniosła z lorda Allardyce'a na sir Baynhama, oraz lady Ann

Walter, blondynka o posągowych kształtach, nie spuszczająca z Guya

spojrzenia głodnej kotki.

Lord Allardyce nie wydawał się być zbyt przejęty dezercją lady

Tilney, jako że usadowiono go obok Sary, której asystował gorliwie.

Sarę jego umizgi przyprawiały o mdłości. Amelia natomiast

czarowała dżentelmena jeszcze bardzo młodego, który dosłownie

chłonął każde jej słowo.

- To Justin Lebeter - wyjaśnił Allardyce, zauważywszy ciekawe

spojrzenie Sary. - Ma bardzo kochającą mamusię i więcej pieniędzy

niż rozumu, co tłumaczy jego obecność tutaj. To szokujące, widzieć

background image

niewinnego młodzieńca w tak zepsutym towarzystwie. Może lady

Amelia zdoła go uratować?

Złośliwy uśmiech świadczył, że ten upadek niewinności wcale nie

martwi Allardyce'a. Sara wolała nie odpowiadać, już i tak czuła się

nieswojo w tym towarzystwie. W ich zachowaniu na pozór nie było

żadnej rozwiązłości, jednak w każdym niemal słowie zauważalny był

jakiś obrzydliwy podtekst. Wyczuwało się ponadto dziwne,

narastające podniecenie.

Spróbowała więc skupić się na jedzeniu, niestety, płyn udający

zupę żółwiową był zimny, niesłony i obrzydliwy w smaku. Grzebiąc

zatem niemrawo łyżką, Sara zerknęła na osobliwe malowidła,

pokrywające szczelnie sufit i ściany pokoju jadalnego i natychmiast

odwróciła wzrok. Zmysłowość, i to w najbardziej lubieżnej formie...

Allardyce wyraźnie bawił się jej skrępowaniem. Nie odrywał

wzroku od wyrazistej twarzy dziewczyny, od smukłej figury w

skromnej sukni bez dekoltu i starannie upiętych włosów.

- Droga panno Sheridan! Pojmuję, co pani sądzi o tym miejscu. Z

jakiego powodu zawitała pani do siedliska rozpusty?

- Mam do załatwienia ważne sprawy rodzinne, milordzie.

- Aha - mruknął Allardyce. Jego czarne oczy rozbłysły z

ciekawości. - Muszą być rzeczywiście bardzo ważne, skoro

zdecydowała się pani przyjechać do takiego domu. Słyszała pani o

wesołych przyjęciach u sir Ralpha? O orgiach na śniegu...

Lokaj postawił przed Sarą wyszczerbiony talerz z parującą

baraniną.

background image

- Na śniegu - powtórzyła Sara ze stoickim spokojem. - Chyba

łatwo się przeziębić, nieprawdaż?

- A panią niełatwo zaszokować - skonstatował Allardyce. - Nie

wiem jednak, czy pani zmysł praktyczny wytrzyma konfrontację z

czarną magią.

- Ma pan na myśli czary? Sądzę, że nawet sir Ralph nie

pozwoliłby sobie na takie głupie praktyki.

- Tu niedaleko, w lesie, jest mała świątynia...

- Wiem, wiem - przerwała z uśmiechem Sara. - Chodzi panu

zapewne o grotę? W dzieciństwie często bawiłam się tam. W tej

grocie jest źródełko, ukryte wśród skał. Tak, to urocze miejsce!

Allardyce, nie przywykły zapewne, aby jego komplementy czy

aluzje trafiały w próżnię, chwilowo złożył broń i zajął się baraniną.

Pan Fisk zapadł w kolejną głęboką drzemkę, a tuż obok sir Ralph

karmił kawałkami baraniny rozchichotaną panią Fisk.

Sara czuła, że zaraz zrobi jej się słabo. Drogi kuzyn,

pochwyciwszy jej spojrzenie, zmieszał się nieco i odłożył widelec.

Lady Tilney dolewała Greville'owi wina, jej palce delikatnie muskały

jego dłoń. Sara dostrzegła, że ten gest nie uszedł uwagi Amelii.

Tryskająca humorem lady Fenton zmarkotniała nagle, co wprawiło

młodego Justina Lebetera w wielkie zakłopotanie.

Twarze biesiadników robiły się coraz bardziej czerwone. Guy był

jedyną osobą, która zachowywała wyniosły spokój. Biała dłoń lady

Ann, spoczywająca na jego ramieniu, uniosła się nieco, aby, niby

background image

mimochodem, przygładzić jego jasne włosy. Gestem tak poufałym, że

z ust Sary, też niby mimochodem, wydarło się gniewne sapnięcie.

- Wydaje mi się, że lady Ann i lord Renshaw znają się nie od dziś

- wyjaśnił uprzejmie Allardyce. - Obawiam się, że może pani stracić

swego kawalera, panno Sheridan.

Guy wybuchał głośnym śmiechem za każdym razem, gdy lady

Ann szeptała mu coś do ucha. Sara patrzyła jak urzeczona na białe

zęby błyskające w uśmiechu. Lady Ann też patrzyła i Sara poczuła, że

coś ją ukłuło, bardzo mocno. Aż zapiekło. Zazdrość.

- Jest pan w błędzie, milordzie - oświadczyła chłodno. - Lord

Renshaw towarzyszy mi na polecenie swego ojca i nie ma wobec

mnie żadnych zobowiązań.

- Naprawdę? Ciekawe, czy lord Renshaw myśli tak samo? Można

by się o tym przekonać, z moją pomocą... Jestem do pani dyspozycji.

Przez ułamek sekundy Sara, dziwiąc się sobie niepomiernie,

skłonna była zastosować proponowaną metodę. Na szczęście jednak

niemal natychmiast przyszło opamiętanie. Przecież wtedy wpadłaby w

łapy Allardyce'a! Nie mówiąc o tym, że przed chwilą oświadczyła, iż

zachowanie Guya jest jej całkowicie obojętne.

No tak, ale gdyby trochę się z nim podrażnić? Na jej ustach

pojawił się nikły uśmiech. W tym samym momencie Guy spojrzał na

nią. Ujrzał Sarę, uśmiechającą się miło. Allardyce opierał dłoń o jej

ramię. Spojrzenie Guya było tak intensywne, że Sara lekko się

wzdrygnęła i zarumieniła.

Allardyce chrząknął znacząco:

background image

- No, no, nie spodziewałem się takich błyskawic!

- Nie mam zamiaru niczego roztrząsać - oświadczyła

podniesionym głosem Sara. - Proszę, porozmawiajmy o czymś innym.

- Naturalnie! Jeśli pani sobie życzy, możemy porozmawiać o

pogodzie.

Baranina na talerzu Sary dawno już wystygła. Lokaj zabrał talerz i

po chwili wniósł leguminę z malin. Rozległy się pomruki pełne

uznania, ale nie pod adresem kucharza, lecz wina deserowego,

jednego z najlepszych z zapasów lorda Sheridana. Chichoty i

nadzwyczaj swobodne zachowanie przybrały na sile.

Sara zauważyła przerażone spojrzenie Amelii, kiedy lady Tilney

zanurzyła palec w leguminie, a potem, patrząc Greville'owi głęboko w

oczy, podała mu ów paluszek do oblizania. Pani Fisk była jeszcze

bardziej kreatywna i ustawiwszy sobie talerzyk na wydatnym biuście,

zachęcała sir Ralpha, aby zabierał się do deseru.

- Pan raczy wybaczyć, sir Ralphie - rozległ się lodowaty głos

Amelii. - Nadeszła pora, kiedy damy powinny się oddalić.

Sir Ralph poderwał się jak oparzony, strącając talerzyk z biustu

pani Fisk.

- Naturalnie, proszę, niech panie się oddalają - bełkotał nieco

nieprzytomnie. - Lady Tilney, lady Ann, proszę łaskawie, aby panie

zaczekały na nas w salonie!

- Nie bądź głupi, Ralph - prychnęła lady Tilney, przeciągając

pieszczotliwie palcem po policzku Greville'a. - Damy nie chcą iść do

salonu, damy też chcą się napić portwajnu!

background image

Lady Ann karmiła Guya winogronami. Jasnozielone kulki znikały

w jego ustach i Sara po raz któryś poczuła, że robi jej się słabo.

- Dobre obyczaje nakazują, aby damy przeszły do salonu! -

powtórzyła Amelia, powoli unosząc się z krzesła. Ani Greville, ani

Guy nie ruszyli się ze swoich miejsc. Poderwał się za to młody

Lebeter, elegancko odsunął krzesło Amelii i ofiarował jej ramię.

Sarę odprowadził lord Allardyce. Zdążyła jeszcze zobaczyć, jak

lady Tilney rozsiada się na kolanach Greville'a, a Guy nawija sobie na

palec jeden z jasnych loków lady Ann. Potem ktoś zatrzasnął drzwi i

dał się słyszeć gromki wybuch śmiechu.

Amelia skierowała się natychmiast ku schodom. Drżała jak w

febrze. Sara, z pozoru opanowana, w środku cała dygotała. Wiedziała,

że pewne aspekty życia w Blanchlandzie wydadzą jej się niesmaczne,

jednak

konfrontacja

z

rzeczywistością

przeszła

najśmielsze

oczekiwania. W głębi serca spodziewała się, że Guy i Greville

zachowają się jak dżentelmeni. Nic bardziej mylnego!

I nagle, po raz pierwszy w życiu, Sara poczuła się bardzo

samotna. Kiedy umarł ojciec, miała jeszcze brata. Po śmierci Franka

jej pocieszycielką i podporą stała się kuzynka Amelia. Teraz jednak,

gdy obie znalazły się w tak przykrej sytuacji, naga prawda wyszła na

jaw. Są słabe, bezbronne i nie mają do kogo zwrócić się o pomoc.

Weszły obie do pokoju Amelii, która natychmiast rzuciła się na

łóżko i wybuchnęła głośnym płaczem.

- Jak on śmiał! - krzyczała przez łzy. - Najpierw wyznaje mi

miłość, a potem umizguje się do jakiejś lafiryndy! Nienawidzę go!

background image

Sara przysiadła obok kuzynki i głaszcząc ją po drżących plecach,

przemawiała łagodnym głosem.

- Milly, moja droga, moja kochana, proszę, nie płacz. Greville

tylko udaje, bo chce wzbudzić w tobie zazdrość.

- Zazdrość?!

Amelia odwróciła ku Sarze zaczerwienioną od płaczu twarz i

prychnęła jak dzika kotka.

- Ja mam być o niego zazdrosna? Po tym wszystkim, co dziś

wyczyniał, nie chcę go znać! Nie wiem, co było bardziej odrażające -

jego zachowanie, czy to jedzenie!

- O, tak! - przytaknęła skwapliwie Sara - Jedzenie było podłe. Ta

baranina...

- A co tam baranina! - krzyknęła Amelia, znów zalewając się

łzami. - Chodzi o to, jak oni jedli! Widziałaś, jak oblizywali sobie

palce?! O, nie! Przysięgam...

Lady Fenton poderwała się i wydając z siebie gniewne pomruki,

zaczęła z całej siły ubijać poduszkę, omal jej nie rozrywając.

- Zachowanie Guya było niewiele lepsze - odezwała się Sara. -

Wiem, że ma opinię hulaki, ale nie przypuszczałam, że na własne

oczy zobaczę, jakich dopuszcza się ekscesów! Lord Allardyce

powiedział mi, że Guy i lady Ann...

- Allardyce!

Amelia znów prychnęła jak kotka.

- On jest bardziej zepsuty niż cała reszta razem wzięta! Saro,

błagam cię, miej się przed nim na baczności! On jest niebezpieczny.

background image

- Nie lękaj się - odparła Sara zdecydowanym głosem. - Nie

zobaczymy go już więcej. Jutro o świcie wyjeżdżamy.

Amelia odrzuciła poduszkę i spojrzała na Sarę z wielkim

niedowierzaniem.

- Ależ Saro! Mówiłaś przecież, że masz tu ważną sprawę!

- Poproszę pana Churchwarda, by załatwił to w moim imieniu.

Łzy Amelii natychmiast obeschły. Zerwała się z łóżka i zaczęła

przechadzać po pokoju.

- Nie możemy teraz stąd wyjechać - oświadczyła stanowczym

głosem. - Pomyśl! Te wstrętne kreatury będą zachwycone, że udało im

się nas wygonić! O, nie, Saro! Nie możemy na to pozwolić!

Jakby na potwierdzenie jej słów nagle na korytarzu dał się słyszeć

dziki chichot, potem ktoś szybko przebiegł. Za chwilę usłyszały inne

kroki, zdecydowanie wolniejsze, ciężkie, połączone z sapaniem i

gniewnymi pomrukami.

- Bawimy się w polowanie na wiewiórki - krzyknął jakiś kobiecy

głos. - Greville, ty będziesz chował się razem ze mną!

Znów tupot, i cisza, ale tylko na chwilę.

- Och, lordzie Renshaw - pisnął ktoś omdlewająco. - Jeśli to pan

będzie na mnie polować, to ja bardzo szybko dam się złapać!

Sara nie wytrzymała i zasłoniwszy sobie usta ręką, wybuchnęła

histerycznym śmiechem. Amelia znów leżała na łóżku, z głową ukrytą

w poduszce. Jej ramiona drżały, na pewno jednak nie od płaczu.

Kiedy szepty i pomruki w korytarzu ucichły, Amelia uniosła głowę i

spojrzała na kuzynkę.

background image

- No i co, moja Saro?

- Nie wyjeżdżamy! - oznajmiła z mocą kuzynka. - Za nic! Masz

świętą rację, Milly, te podłe babska nie mogą zwyciężyć! Powiadają,

że zemsta jest rozkoszą bogów, a ja, wystaw sobie, wpadłam na

pewien pomysł...

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Sara wyszła od Amelii bardzo późno i powoli ruszyła ciemnym

korytarzem, bardzo podekscytowana planem, jaki ułożyły razem z

kuzynką. Bojowy nastrój nie sprzyjał senności, a dobra książka na

pewno pomoże się wyciszyć. Sara zeszła na dół prawie bezszelestnie.

Wszędzie było cicho i panowały prawdziwie egipskie ciemności,

wyglądało więc na to, że jeśli sir Ralph i jego kompania nadal gdzieś

oddają się uciechom, to na pewno na piętrze i za szczelnie

zamkniętymi drzwiami.

Ostrożnie otworzyła drzwi biblioteki i podeszła do dębowych

półek. Sir Ralph systematycznie pozbywał się księgozbioru

poprzedniego właściciela, sporo tomów uniknęło jednak smutnego

losu. Sara postawiła świecę na stole i wspiąwszy się po drewnianej

drabince, wybrała kilka ulubionych książek. Były zakurzone,

pachniały pleśnią, tak jakby dawno nikt ich nie brał do ręki... Usiadła

w fotelu i ze wzruszeniem zaczęła przewracać znajome kartki.

Nagle płomień świecy zadrżał. Ktoś cicho otwierał drzwi.

Zerwała się na równe nogi, książki zsunęły się na podłogę. Ciemna

postać, zbliżająca się ku niej, w pierwszej chwili była nie do

background image

rozpoznania. Dopiero kiedy mężczyzna zatrzymał się w kręgu światła,

Sara westchnęła. Najbardziej niebezpieczną osobą niewątpliwie byłby

lord Allardyce, jednak lord Renshaw również nie napawał otuchą i

spokojem.

- To pan, milordzie? Czyżby miał pan kłopoty z zaśnięciem? -

spytała, szalenie dumna, że jej głos nawet nie zadrżał.

W którymś momencie zabawy lord pozbył się surduta. Płócienna

koszula bardziej uwydatniała niż ukrywała jego wspaniale umięśniony

tors, rozwiązany halsztuk zwisał smętnie. Ten nieład w ubiorze czynił

lorda jeszcze bardziej pociągającym, czemu Sara nie mogła

zaprzeczyć. Uzmysłowiła sobie jednocześnie, że ów nieład jest

wynikiem pewnych czynności, w które lepiej nie wnikać. Bo przecież

te gęste, jasne włosy na pewno rozwichrzyła jakaś kobieca ręka...

- Byłem zajęty czymś innym - wyjaśnił spokojnie Guy. - Ale

dlaczego pani nie śpi, panno Sheridan? Przecież panie opuściły nas

wcześniej.

Jego spokój rozdrażnił Sarę.

- Dziwne, że pan to spostrzegł, bo rzeczywiście, był pan bardzo

zajęty.

- Wszyscy byli zajęci, panno Sheridan. Zauważyłem, że lord

Allardyce też nie marnował czasu w pani towarzystwie!

- Och!

Sara pozwoliła sobie na lekkie wzruszenie ramionami, a nawet

zmarszczyła nos.

- Zlekceważyła pani moje ostrzeżenie co do Allardyce'a.

background image

- Bo pańska opinia o nim jest błędna! Tak samo jak wybór

towarzystwa przy stole!

- Aha - mruknął Guy, podchodząc bliżej. - Moja towarzyszka przy

stole nie zyskała pani aprobaty?

- Nie wydaję żadnych opinii - oświadczyła Sara, odsuwając się o

krok. - Oprócz tej jednej, że żadna dobrze wychowana dama nie

znajduje przyjemności w podglądaniu cudzych igraszek miłosnych!

- Aha - mruknął ponownie Guy, stając tuż przed nią.

- Czyli pani jest obojętne, co robię? - spytał cicho.

Jego palce delikatnie ujęły ją pod brodę, zmuszając, aby spojrzała

mu prosto w oczy.

- Nie moją sprawą jest osądzanie pańskich czynów, milordzie!

Proszę nie zapominać, że nie przyjęłam pańskich oświadczyn!

W oczach Guya coś błysnęło.

- Rzeczywiście - powiedział niedbałym tonem. - Przypominam

sobie.

Jego palce delikatnie musnęły policzek Sary.

- A może zmieni pani zdanie?

- Nie sądzę! A zresztą, jego lordowską mość nie zmartwiła

zbytnio moja odmowa - oświadczyła mocnym głosem, przyciskając

książki do piersi, jakby osłaniała się tarczą. - Pan wybaczy, milordzie,

ale jestem zmęczona i chciałabym powrócić do mego pokoju.

- A ja sądziłem, że pani przyszła tu poczytać, bo nie może zasnąć!

- Tak było pół godziny temu.

background image

Sara ruszyła ku drzwiom zdecydowanym krokiem. Zdołała

uczynić tylko jeden, ponieważ Guy natychmiast zastąpił jej drogę.

- A teraz nagle poczuła się pani znużona? Szkoda! Myślałem, że

zdąży pani jeszcze wyjaśnić, dlaczego moje oświadczyny warte są

tylko odrzucenia!

- To nie miejsce i czas na taką rozmowę - odezwała się słabym

głosem. - Jest bardzo późno, lordzie Renshaw...

Głos uwiązł jej w gardle.

Guy wyjął książki z jej rąk i rzucił na stolik. Stała bez ruchu,

czując, że tak właśnie jest najlepiej. Nie wiadomo, które z nich zrobiło

pierwszy ruch. Ramiona Guya objęły ją mocno. Pocałunek był czuły,

delikatny.

- Milordzie, pan chyba pomylił mnie z inną damą.

Uśmiechnął się, a ona natychmiast poczuła, że już tęskni za

następną pieszczotą.

- Nie, ciebie nie mógłbym z nikim pomylić... Saro... A jeśli ten

Allardyce odważy się ciebie dotknąć, to ja...

Znów całował, znów tak słodko, delikatnie, rozpalając jej ciało, w

którym była już tylko rozkosz i uległość. Jakże łatwo zapomnieć, że

jeszcze godzinę temu całował lady Ann Walter...

O, nie! Tego zapomnieć nie można! Sara szarpnęła się z całą

mocą. Guy natychmiast opuścił ramiona. Przez ułamek sekundy stali

bez ruchu, mierząc się wzrokiem.

- Muszę iść! Dobranoc, milordzie!

background image

Nie próbował jej zatrzymać. Czuła jednak na sobie jego wzrok.

Patrzył za nią, kiedy szła ku drzwiom, patrzył przez te drzwi, gdy

wstępowała na schody. Patrzył. I ta świadomość sprawiła, że

zapragnęła zapłakać.

Rankiem śnieg rozpadał się na dobre. W całym domu panowała

cisza. Sara, otuliwszy się ciepłą peleryną, wyszła z samego rana na

przechadzkę, świadomie rezygnując ze śniadania. Nie miała ochoty

ani na czerstwy chleb, ani na zimną kawę. Szła przez ogród, teraz

pozbawiony barw i zapachów.

Śnieg cichutko skrzypiał pod nogami, a ona chłonęła nieskalaną

biel, poprzecinaną ciemnymi plamami drzew i krzewów. Potem

weszła w las i pod jej stopami zaszeleściły suche liście. To tu, wśród

drzew, ukryta była owa grota, o której mówił Allardyce. Ulubione

miejsce zabaw małej Sary.

Z łatwością odszukała wejście i pochyliwszy głowę, wsunęła się

do środka. Przez szczeliny w skałach sączyło się światło, odbijało od

ścian, tworząc tajemniczą poświatę. Pod ścianą cichutko szemrało

źródełko. Woda zbierała się w zagłębieniu skał, formując małą

sadzawkę. Było to ciche, pełne uroku miejsce i wczorajsze insynuacje

Allardyce'a wydawały się zupełnym nonsensem.

Przysiadłszy na kamieniu, zanurzyła palce w lodowatej wodzie.

Nagle zerwała się i z lękiem spojrzała w stronę wejścia. Ktoś

nadchodził. Allardyce?!

- Tom! Chwała Bogu! Przestraszyłam się.

background image

- Proszę wybaczyć, panno Sheridan - przepraszał nieśmiało,

zdejmując czapkę. - Widziałem, jak pani szła do groty, a chciałem

spotkać się z panią bez świadków. To ważne.

Tom dla pewności obejrzał się w stronę wyjścia, po czym

zbliżywszy się do Sary, zaczął szukać czegoś po kieszeniach, mrucząc

konspiracyjnie:

- Mam wiadomość od panny Meredith. Proszę!

Sara z przejęciem odebrała malutką paczuszkę owiniętą w

brązowy papier.

- To nie jest list, Tom!

- Ale to właśnie miałem pani doręczyć - wyjaśnił Tom.

- A możesz mi zdradzić, gdzie jest teraz Oliwia?

- No...

- Dobrze, dobrze, nie będę pytać - zaśmiała się Sara, wsuwając

pakiecik do kieszeni peleryny. - Powiedz, gdzie cię znajdę w razie

potrzeby?

- Teraz idę do cieplarni. Lady Fenton prosiła o kwiaty.

- Trudna sprawa w grudniu! Amelia jest niesamowita, istny

wulkan energii!

Poczekała, aż staruszek wyjdzie z groty. Kiedy kroki ucichły,

szybko wyjęła z kieszeni paczuszkę i zgrabiałymi palcami rozwinęła

brązowy papier.

Na jej dłoni leżał złoty medalion. Musiał być już bardzo stary,

ornamenty na kopercie były wytarte, prawie niewidoczne. Sara

podeszła do światła i nacisnęła malutki zameczek. W środku były

background image

dwie miniaturki. Na portreciku z lewej strony - dama w sukni z

głębokim dekoltem. Wdzięczna główka, obsypana brązowymi lokami.

Jeden długi lok oplatał smukłą szyję. Brązowe oczy pełne blasku i

promienny uśmiech. Zapewne bardzo wesoła osoba. I dziwnie

znajoma...

Mężczyzna na portreciku z prawej strony wydał się jeszcze

bardziej znajomy. Tak znajomy, że Sara z wrażenia omal nie upuściła

medalionu na ziemię. Gęste, jasne włosy, wysoko osadzone kości

policzkowe i usta, bardzo mocno zarysowane. Przecież to Guy! I te

oczy, uderzająco ciemne, patrzące z ironią, jakby drwiły ze

wszystkich...

Nagle olśniło ją. Przecież ten medalion jest bardzo stary, co

najmniej sprzed pół wieku. Naturalnie, że to nie Guy. To musi być

jego dziadek. Jeszcze raz przyjrzała się portrecikowi i teraz dostrzegła

wiele różnic. Twarz dżentelmena z portretu była surowa,

nieprzystępna. Tak samo oczy, spoglądające srogo spod krzaczastych

brwi. Natomiast w oczach Guya rzadko gasły wesołe iskierki.

Nagle poczuła chłód. Szybko wsunęła medalion do kieszeni i

ruszyła ku wyjściu. Coś pod stopą zaszeleściło, prawie bezgłośnie.

Mały kawałek papieru, który musiał wypaść z medalionu.

Panno S., czy mogłaby Pani spotkać się ze mną dziś o północy w

Folly Tower? O.

Sara z niezadowoleniem zmarszczyła zgrabny nosek. Cóż za

pomysł! Spotkanie o północy, w starej, zrujnowanej wieży! I to w

zimie! Zadrżała i otuliwszy się szczelniej peleryną, szybko wyszła z

background image

groty. Długo krążyła bez celu, rozmyślając o medalionie. Dlaczego

Oliwia go przesłała? A może była to próba przekazania jakiejś

zakamuflowanej wiadomości?

Skąd panna Meredith ma ten medalion z portretami

Woodallanów? Co łączy ją z tą rodziną? Sara przypomniała sobie

nieprzyjemne spojrzenie dżentelmena z portreciku, przypomniała

sobie też rozmowę Guya z ojcem. Zdaje się, że ten związek z

Woodallanami nie wróży nic dobrego, a raczej zwiastuje kłopoty...

- Panno Sheridan!

Od strony jeziora nadchodził lord. Koło jego nóg plątał się

wyrośnięty, brązowy owczarek. Sara zarumieniła się.

- A gdzież pan znalazł tak pięknego towarzysza przechadzki? -

zagadnęła szybko, aby jakoś pokryć zmieszanie.

- Sam mnie sobie znalazł! To pies sir Ralpha. Bardzo łagodne

stworzenie.

Sara z lekkim niedowierzaniem spojrzała na wyjątkowo rosły

okaz czworonoga.

- Lubi sobie poganiać - ciągnął Guy, zerkając na psa z wielką

sympatią. - Wątpię jednak, czy jego pan zabiera go na spacery.

Guy nie odrywał oczu od zarumienionej twarzy Sary. Nerwowo

przyspieszyła kroku, kierując się w stronę domu. Kilkadziesiąt

metrów przed nimi, wśród drzew, pojawiła się strzelista sylwetka

Folly Tower, małej wieży, którą polecił zbudować ojciec Sary. Ze

szczytu Folly Tower można było dojrzeć każdy zakątek posiadłości.

Widok wieży znów skierował myśli Sary ku Oliwii.

background image

- Może wybierzemy się na łyżwy dziś po południu? - zagadnął

znienacka Guy. - Chyba lód jest już dostatecznie gruby. Pani zapewne

jako dziecko jeździła tu na łyżwach?

- Na łyżwach? - powtórzyła Sara nieco nieprzytomnym głosem. -

O, tak! To była pyszna zabawa. Bardzo dawno już nie jeździłam, ale

tego się chyba nie zapomina.

- Zdaje się, że myślami błądzi pani gdzie indziej - zauważył Guy,

przyglądając się jej bacznie. - Zapewne przedmiotem rozmyślań jest

panna Meredith. Ma pani już jakiś pomysł, jak ją odnaleźć?

- Wcale o niej nie myślałam - skłamała Sara, sarkając w duchu na

domyślność Guya. Medalion i liścik od Oliwii ciążyły jej w kieszeni

jak kamień. - Nie bardzo wiem, jak się do tego zabrać. A pan, co dziś

zamierza, milordzie?

- Ja? - Guy lekko wzruszył ramionami. - Właściwie nic. Jestem do

pani dyspozycji. Z miłą chęcią będę pani towarzyszył.

- Och, nie, dziękuję, milordzie - odparła pospiesznie Sara. - Nie

chciałabym pana obarczać swoją osobą. Poza tym sporo dziś się

nachodziłam i nie planuję żadnych wypraw, podczas których

potrzebne by mi było towarzystwo.

- Czy to z powodu naszego spotkania w bibliotece moja osoba jest

pani tak niemiła? - spytał Guy z kpiącym uśmiechem. - Mam nadzieję,

że wczoraj bez trudu odnalazła pani drogę do swojej sypialni?

- Naturalnie, milordzie! W Blanchlandzie nawet po ciemku

zawsze odnajdę drogę! A teraz proszę wybaczyć, trochę mi zimno i

chciałabym już wrócić.

background image

- Zobaczymy się więc później, panno Sheridan! W domu

prawdopodobnie czeka na panią świeżo zaparzona kawa i przyzwoite

śniadanie. Kiedy wychodziłem na spacer, lady Amelia obejmowała

rządy w kuchni.

Skłonił się elegancko, gwizdnął na psa i ruszył w kierunku

jeziora. Sara z trudem odwróciła wzrok od zgrabnej sylwetki. Nie, nie

wierzyła mu, choć wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie zamierza

szukać Oliwii na własną rękę. Westchnęła i musnęła palcami

medalion. Przecież ona też wiele ukrywała przed Guyem! Nie byli ze

sobą szczerzy i ta sytuacja stawała się nie do zniesienia.

W lśniącym czystością pokoju śniadaniowym na Sarę czekała nie

tylko gorąca, aromatyczna kawa, ale także świeżo upieczony chleb.

Obok, w pokoju jadalnym, kilka służących pod czujnym okiem

Amelii doprowadzało kolejne pomieszczenie do idealnego porządku.

- Nie przełknę ani kęsa, dopóki wszystko nie będzie lśnić -

oznajmiła kuzynka na powitanie. - Mam nadzieję, że sprawimy się tu

do południa i potem przejdziemy do sypialni. Strach pomyśleć, co nas

tam czeka! Na pewno pchły, albo i coś gorszego. Aha, Saro, lady

Tilney i lady Ann są w salonie, bardzo drażni je hałas przesuwanych

mebli. Mówię ci to na wszelki wypadek, gdybyś wolała uniknąć

spotkania z nimi...

Amelia zachichotała.

- W świetle dziennym wyglądają niezbyt świeżo, znać po nich, że

przez całą noc nie zmrużyły oka. Zaproponowałam im mój krem z

płatków róży, odmładzający płeć, nie chciały jednak skorzystać.

background image

Sara parsknęła śmiechem.

- A widziałaś Greville'a, Milly?

- Greville'a? - Na twarzy Amelii pojawił się wyraz

niewypowiedzianej słodyczy. - Biedaczek! Głowa boli go straszliwie,

więc wymyśliłam dla niego bardzo skuteczną miksturę. Żółtka

zmieszane z przecierem pomidorowym, doprawione lukrecją!

- Jesteś okrutna, Milly! Mam nadzieję, że sir Greville Baynham

przeżyje tę kurację! A powiedz, jak sir Ralph przyjmuje zmiany w

swoim domu?

- Najpierw był zły, ale potem powiedział, że jestem damą z wielką

fantazją i dał mi wolną rękę. - Amelia wesoło pomachała ściereczką i

zabrała się do ścierania kurzu z pięknej serwantki.

- Ciekawe, czy będzie tak zachwycony, kiedy dowie się, że

zginęły klucze od piwniczki z winem - zauważyła Sara

konspiracyjnym szeptem.

- Może i nie - odparła obojętnym głosem Amelia, nie przerywając

swego zajęcia. - Trudno, powinien ich lepiej pilnować!

Propozycja jazdy na łyżwach nie zachwyciła gości sir Ralpha.

Wszyscy zgodnie oświadczyli, że z powodu zbyt wczesnego

poderwania się z łóżek, spowodowanego działaniami Amelii, są

bardzo osłabieni. W rezultacie i pan domu, i jego kompania zamknęli

się w bibliotece, aby oddać się mniej wyczerpującemu zajęciu,

mianowicie wspólnemu przeglądaniu najnowszego nabytku sir Ralpha

- kolekcji francuskich litografii o tematyce erotycznej.

background image

Sara zajrzała jeszcze raz nad jezioro, stwierdziła jednak, że lód

jest zbyt cienki, poza tym znów zaczął padać gęsty śnieg. Po powrocie

do domu poszła do swego pokoju i usiłowała czytać książkę, starając

się nie zważać na dzikie wybuchy śmiechu, dobiegające z parteru.

Guy zniknął na cały dzień, nie było go aż do kolacji i Sara mimo

woli bez przerwy zadawała sobie pytanie, dokąd lord raczył się udać.

O spotkaniu z Oliwią nie zapominała ani na sekundę, czując i lęk, i

ciekawość. Czas dłużył się w nieskończoność.

O stosownej porze zeszła na kolację, która dla wszystkich okazała

się wielkim zaskoczeniem. Amelia zdradziła kucharce kilka swoich

przepisów, a że kobieta okazała się pojętna, kolacja była wyjątkowo

smaczna. Na początek delikatna zupa cytrynowa, potem pstrąg w

sosie z białego wina. Po przełknięciu pierwszego kęsa pstrąga oczy

biesiadników rozbłysły, ożywił się nawet wiecznie śpiący pan Fisk i

zakrzyknął gromko:

- Jedzenie wyborne!

Biesiadników czekała jednak przykra niespodzianka, okazało się

bowiem, że zamiast wina, wniesiono kryształowy dzban, napełniony

płynem jeszcze bardziej szlachetnym, mianowicie źródlaną wodą.

Nikt tego nie skomentował, czas jednak mijał, a na stole nie pojawiała

się ani jedna butelka wina ze znanej w okolicy piwniczki.

W końcu lady Ann nie wytrzymała i rzuciwszy panu domu

powłóczyste spojrzenie, spytała ostrożnie:

- Czy próbujesz nas nawrócić?

Sir Covell spojrzał niepewnie na lady Fenton.

background image

- Lady Amelio... - zaczął, wyraźnie skofundowany, jako że

doceniał przecież, co Amelia uczyniła dla jego domu.

Amelia przerwała rozmowę z Justinem Lebeterem, uśmiechnęła

się miło i przekazała towarzystwu hiobową wiadomość:

- Chodzi o wino? Och Boże, miałam nadzieję, że nikt nie będzie

się dopominać. Podczas dzisiejszych porządków zawieruszył się klucz

od piwniczki.

W odpowiedzi rozległ się gremialny okrzyk rozpaczy i posypały

błagalne prośby.

- Nie będzie wina? To straszne! Jak my to przeżyjemy? Ralph,

zrób coś.

- To jakim cudem przyrządzono sos winny? - spytał bardzo

przytomnie sir Baynham.

- Takim cudem, że zostało trochę wina z wczorajszej kolacji -

wyjaśniła uprzejmie lady Fenton. - Niewiele, ale na sos wystarczyło.

Dlaczego jednak są państwo tak zdegustowani? Wino zabija smak,

czyż nie tak, lordzie Lebeter?

Lord Lebeter, który osiągnął już etap absolutnego zachwytu

wszystkim, co powie urocza lady Amelia, skwapliwie skinął głową.

Mniej zgodna była lady Tilney, która prychnąwszy pogardliwie,

wysyczała w stronę Amelii:

- Nie sądzę, żeby mój zmysł smaku ucierpiał z powodu jednej

lampki wina!

- Naturalnie, że nie - odparowała Amelia. - Przecież i tak jest już

w opłakanym stanie!

background image

- Ralphie, obiecałeś mi kąpiel w szampanie! - poskarżyła się z

drugiego końca stołu pani Fisk. - Mówiłeś, że to jedna z twoich

specjalności.

- Jak można tak marnować szampana - oburzył się pan Fisk.

- Panno Sheridan, a może pani wie coś na temat tego klucza? -

spytał Allardyce przebiegle.

- Naturalnie, że wiem! - przytaknęła skwapliwie Sara. - O tym, że

zginął, wiedziałam wcześniej od innych. To ja wpadłam na pomysł,

aby podać do picia wodę. Czy pan już próbował, lordzie Allardyce?

To woda ze źródełka w grocie, krystalicznie czysta i nadzwyczaj

orzeźwiająca!

Lord Allardyce skrzywił się z niesmakiem.

- Dziękuję, panno Sheridan, ale nie spróbuję. Woda dobra jest dla

wieśniaków.

- Jak pan uważa - skwitowała cierpko Sara, zabierając się do

jedzenia.

Przy stole zapadła nieprzyjemna cisza.

- Ralphie! - odezwała się po chwili ostrym głosem lady Tilney. -

Jutro trzeba będzie posłać po wino do Bath!

- Niestety, drogi są nieprzejezdne - odparł strapiony pan domu. -

Sądzę, że będzie można to zrobić dopiero za kilka dni.

- A może lord Renshaw ulituje się nad państwem i pośle po wino

do Woodallan? - wtrąciła Sara. - Bo mnie osobiście wystarczy woda.

- A nam nie - oświadczyła ponuro lady Walter. - Ta woda może

być bardzo niezdrowa.

background image

- Na pewno jednak znakomicie wpływa na cerę - oznajmiła

Amelia tonem niemal macierzyńskim.

Lady Ann zarumieniła się z gniewu, nie odpowiedziała jednak i

wszyscy w dość ponurych nastrojach kontynuowali jedzenie. Nawet

lord Allardyce, zwykle tak elokwentny, ograniczał się do mdłych

uwag o pogodzie. Po kolacji całe towarzystwo dostojnym krokiem

udało się do salonu i oddało grze w wista.

Kwadrans przed północą Sara, narzuciwszy pelerynę, cicho

wymknęła się ze swego pokoju. Bezszelestnie jak duch zeszła po

schodach i przemknęła przez hol. Drzwi frontowe udało jej się

otworzyć prawie bezgłośnie.

Na dworze było pięknie. Śnieg przestał padać, niebo było

bezchmurne. Sara, stojąc w progu, zawahała się przez chwilę. Księżyc

świecił wyjątkowo jasno, ślady jej stóp będą bardzo dobrze widoczne.

No trudno...

Otuliwszy się szczelniej peleryną, ruszyła przed siebie. Szła

szybko, ale czujnie, kryjąc się za drzewami. Dokoła panowała cisza,

zbyt idealna, i za każdym razem, gdy z potrąconej przez nieuwagę

gałązki opadał śnieg, Sara podskakiwała jak oparzona, złorzecząc w

duchu pannie Meredith.

Że też ta smarkula nie wpadła na pomysł, by umówić się z ciotką

w jakimś ciepłym, przytulnym saloniku. Najlepiej w samo południe.

Nagle serce podskoczyło jej do gardła. Ten dziwny odgłos... jakby

ktoś cicho sapnął. Odwróciła się ostrożnie. Nikogo.

background image

Czuła jednak instynktownie, że nie jest sama. Stała bez ruchu,

zastanawiając się gorączkowo, czy wzywać pomocy. I wtedy z

ciemności wynurzyła się jakaś niewielka kobieca postać. Sara niemal

namacalnie czuła narastający gniew.

- Milly! Skąd ty się tu wzięłaś?

- Zobaczyłam przypadkiem, jak wychodzisz z domu, więc

pobiegłam za tobą - wyjaśniła zdyszanym głosem kuzynka. - Co ty

wyrabiasz, Saro?

- Nieważne - burknęła Sara. - Jak możesz być tak nierozsądna,

Milly! Przecież nie znasz okolicy, mogłaś zabłądzić, mogło ci się coś

stać...

- Tak samo jak tobie, Saro! Co znaczy ta samotna wycieczka po

nocy?

- Idę do Folly Tower, spotkać się z panną Meredith...

Umilkła na chwilę, kiedy w nocną ciszę wdarło się głośne bicie

kościelnych dzwonów.

- Milly, muszę się spieszyć, już północ.

- A kto to jest ta panna Meredith? - dopytywała się Amelia,

starając się dotrzymać kroku kuzynce. - I dlaczego umawia się z tobą

tak późno?

Sara uśmiechnęła się do siebie. Kochana Milly! To jednak

cudownie mieć przy sobie jakąś życzliwą duszę.

- Panna Meredith jest moją bratanicą - wyjaśniła. - To z jej

powodu musiałam przyjechać do Blanchlandu. Oto i powód mej

eskapady.

background image

- Nie! - pisnęła Amelia, nie posiadając się ze zdumienia. - Twoją

bratanicą! Nie do wiary! A więc ona jest córką Franka!

- Tak, ale teraz nie mamy czasu na studiowanie drzewa

genealogicznego Sheridanów - rzuciła przez ramię Sara, potykając się

o wystający korzeń.

Dochodziły już na szczyt wzniesienia, gdzie wśród drzew

majaczyła ciemna sylwetka wieży.

- Saro! Musisz tam iść? - szepnęła przerażona Amelia, chwytając

kurczowo kuzynkę za pelerynę. - Nie podoba mi się to.

- Nie przesadzaj, Milly - obruszyła się Sara, zdając sobie sprawę,

że jeśli przynajmniej jedna z nich nie będzie udawać nieustraszonej, to

za chwilę obie rzucą się do ucieczki. - Przecież idę spotkać się z

siedemnastoletnią dziewczyną, a nie z jakimś potworem. Jeśli się

boisz, to wracaj do domu.

- Sama? Przez ten las? Nigdy w życiu! - zaprotestowała trzęsącym

się głosem lady Fenton. - Idę z tobą! Ale jestem pewna, że tam nikogo

nie ma.

Razem zbliżyły się do wieży, Sara pchnęła stare, zniszczone

drzwi i ostrożnie zajrzała do środka. Nie widziała nic, tylko ciemność.

- Oliwio! - zawołała cicho, głosem ochrypłym ze zdenerwowania.

- Jesteś tu?

Cisza. A kiedy nabierała powietrza, żeby zawołać jeszcze raz,

nagle jakaś miękka szmata opadła jej na twarz. Szarpnęła się

przerażona, ktoś jednak unieruchomił ją w żelaznym uścisku.

background image

Usłyszała dziki krzyk Amelii, a potem, w tej ciemności, ujrzała tysiąc

gwiazd.

Wszystko trwało sekundę. Sara czuła, że ktoś zdziera jej szmatę z

głowy i pomaga wstać, a przynajmniej usiąść na kamiennej posadzce.

Zobaczyła krąg światła, znaczony przez małą latarnię, za latarnią

wysoką postać sir Baynhama, a tuż przed sobą klęczącą Amelię.

- Saro, moja kochana, co z tobą? Bałam się, że pogruchocze ci

wszystkie kości! Boże, Boże, jak ty strasznie upadłaś. Możesz się

poruszać? Boli cię coś?

Sara poruszyła się ostrożnie i natychmiast silne ramię

podtrzymało ją gorliwie. Nie musiała się odwracać, wiedziała dobrze,

czyje to ramiona. Przecież znała już objęcia Guy a Renshawa. Tę

ciepłą, kojącą bliskość... w której nie można przebywać zbyt długo.

- Nic mi nie jest - powiedziała słabym głosem, wstając z ziemi,

cały czas podtrzymywana przez lorda. - Ale co się stało? Ktoś chyba

chciał mnie porwać.

- I tak zapewne by się stało! - oznajmił surowym tonem lord, nie

puszczając ramienia Sary. - Usłyszeliśmy krzyk lady Amelii,

zaczęliśmy biec do wieży, w tym momencie oni z niej wybiegli. Było

ich dwóch.

Cóż za dziwny zbieg okoliczności, pomyślała już bardziej

przytomnie Sara. Okazuje się, że również Guy i Greville wybrali się

na spacer przy księżycu. Ale co z Oliwią? Ci dwaj napastnicy...

Czyżby czyhali na nią? Jak się dowiedzieli, że panna Meredith o

północy będzie w Folly Tower? Przecież Sara z nikim o tym nie

background image

rozmawiała. Boże, jakżeż trzeba być ostrożną... I absolutnie nikomu o

niczym nie mówić.

- Jestem bardzo wdzięczna za pomoc - oświadczyła uprzejmym,

obojętnym głosem, zajęta otrzepywaniem peleryny. - Sądzę, że byli to

po prostu kłusownicy. Nie ma więc żadnego powodu do

zdenerwowania.

- Powód jest - oświadczył Guy, znów bardzo srogo. - Cóż to za

pomysł, panno Sheridan, z tą nocną przechadzką po lesie? Dwie słabe,

bezbronne kobiety! Czy panie postradały zmysły?

Sara milczała. O, nie, ona nie będzie w ogóle się odzywać ani

patrzeć na Guya, bo on zaraz przejrzy na wylot jej myśli.

- To może lady Amelia łaskawie udzieli nam wyjaśnień - odezwał

się Greville, postępując krok do przodu i stając w kręgu światła. -

Zauważyłem, że pani zawsze podąża śladem kuzynki! A może się

mylę i jest odwrotnie?

Amelia, wymieniwszy szybkie spojrzenie z Sarą, wzruszyła

ramionami i odparła niedbałym tonem:

- Cóż tu wyjaśniać, milordzie? Moja kuzynka po prostu nie mogła

zasnąć, ja też jeszcze nie ułożyłam się do snu, zdecydowałyśmy się

więc na mały spacer. Śnieg w blasku księżyca wygląda tak pięknie!

- Aha! I zamierzały panie o dwunastej w nocy wspiąć się na

szczyt wieży, aby nasycić wzrok pięknym widokiem trzech hrabstw

pokrytych puszystą bielą? Przecież to nonsens!

Usta Amelii zacisnęły się w wąską linię.

background image

- Proponuję wracać już do domu - oświadczyła wyniośle,

podnosząc z ziemi latarnię. - Moja kuzynka po tak niemiłej

przygodzie powinna położyć się do łóżka.

- O, tak! I na pewno nie będzie miała kłopotu z zaśnięciem -

skomentował zjadliwie Guy. - Ta bezsenność trapi panią dość często,

panno Sheridan! A może miałaby pani ochotę dodać coś do wersji

wypadków, podanej przez lady Amelię? Ta historyjka nie jest zbyt

oryginalna.

- Ale prawdziwa - oświadczyła spokojnie Sara, unikając jednak

jego spojrzenia. - Chciałyśmy się trochę przejść po świeżym

powietrzu.

- Och, niech pani sobie daruje! Nikt nie uwierzy w tę bajeczkę!

Sara uniosła głowę i spojrzała na obu mężczyzn. Guy stał tuż

przed nią, jego twarz była zła i nieustępliwa, Greville blokował drzwi,

jakby dając do zrozumienia, że nikt nie opuści wieży, dopóki sprawa

nie zostanie wyjaśniona do końca. Płomień w latarni drżał, tak samo

drżały monstrualne wręcz cienie, tańczące na ścianach wieży.

- A więc dobrze, milordzie! Jeśli panu opowiedziana przez nas

historia nie odpowiada, to może ma pan własną wersję?

Spojrzeli na siebie. Sara prowokująco, oczy Guya były ponure.

- Dla mnie bardziej prawdopodobne jest to, że pani miała tu

schadzkę.

Sara aż zmrużyła oczy. Ona i Guy ukrywali przed sobą pewne

rzeczy, ale Guy miał nad nią przewagę, znakomicie umiał wyczuć

każdy jej blef.

background image

- Nie zwykłam umawiać się na schadzki, milordzie - oświadczyła

wyniośle. - A pochopne wnioski wyciąga pan prawdopodobnie pod

wpływem atmosfery, dość zresztą rozwiązłej, jaka teraz panuje w

Blanchlandzie. No cóż...

- Ależ ja wcale nie sugeruję, że wymknęła się pani na schadzkę z

Allardyce'em - wyjaśnił Guy ze stoickim spokojem. - Przecież

towarzyszy pani lady Amelia. Chociaż... Znając upodobania

Allardyce'a...

Twarz Sary zrobiła się purpurowa, zanim jednak dziewczyna

zdołała coś wykrztusić, z odsieczą pospieszyła Amelia.

- Pana insynuacje, milordzie, są jak zwykle nadzwyczaj

obraźliwe! A poza tym... Może panowie pozwolą, że ja też zadam

pytanie. Jak to się stało, że panowie dziwnym trafem o tej właśnie

porze znaleźli się w pobliżu wieży? Milczy pan? To może sir Greville

udzieli nam wyjaśnień? Cóż panów tu sprowadziło? Może sir Ralph

urządza tym razem bachanalia na śniegu?

Biedna Amelia była przekonana, że porządnie dogryzła

dżentelmenom. Niestety, Greville, usłyszawszy jej supozycję,

wybuchnął głośnym śmiechem, co wywołało następny potok słów

rozjuszonej lady Fenton.

- Jakim prawem panowie domagają się od nas wyjaśnień? To nie

panów sprawa, co ja i moja kuzynka robimy w nocy. Nie musimy się

nikomu tłumaczyć, nawet gdyby przyszła nam ochota tańczyć sobie

wśród drzew do białego rana! A panom...

background image

- Droga lady Amelio - przerwał Greville aksamitnym głosem. -

Ośmieliłem się zakwestionować pani postępowanie tylko dlatego, że

jako osoba starsza od kuzynki powinna pani wykazać więcej

rozwagi...

Sara w ostatniej chwili przechwyciła latarnię, ponieważ rączki

Amelii ruszały już do ataku. No tak, i teraz lady Fenton, dostojna

wdowa, spoliczkuje sir Baynhama! Grev zareagował jednak

błyskawicznie i chwyciwszy Amelię za rękę, pociągnął ją ku

drzwiom.

- Nasza potyczka słowna jest fascynująca, droga pani - mówił

szybko, nie dając Amelii dojść do słowa. - Proponuję jednak powrót

do domu. Panno Sheridan, czy zechce pani oświetlać nam drogę?

- Raczej ja - oświadczył Guy, zabierając Sarze latarnię. - Nie

jestem pewien, czy panna Sheridan poprowadzi nas w dobrym

kierunku.

Oburzenie Sary osiągnęło to samo natężenie, co gniew Amelii.

Nie zdążyła jednak dać temu upust.

- Renshaw? Baynham? - rozległ się nagle męski głos. - Co, u

diabła, tu... O, proszę wybaczyć! Lady Fenton! Panno Sheridan! Nie

zauważyłem, myślałem, że to...

Dla Sary wszystko było jasne. Justin Lebeter przypuszczał, że w

wieży szykuje się jakaś nowa, oryginalna rozrywka.

- Witaj, Lebeter - odezwał się uprzejmie Guy. - Czy pan też cierpi

na bezsenność?

background image

- No... trochę - bąknął wyraźnie zmieszany młodzieniec. -

Wyszedłem się przejść i zobaczyłem światło w wieży...

- A my wracamy już do domu - przerwała Sara, chcąc ułatwić mu

sytuację. - Ma pan ochotę przyłączyć się do nas?

W drodze powrotnej nikt nie odezwał się ani słowem. W

obecności Justina Lebetera Guy i Greville powstrzymali się od

dalszych kłopotliwych pytań, Sara była jednak pewna, że obaj

dżentelmeni tak łatwo nie zrezygnują.

Po powrocie do domu Amelia i Sara natychmiast pomknęły na

górę. Wspinając się po schodach za Amelią, Sara rozmyślała smętnie,

że zagadek ma aż nadto. Tajemniczy medalion, niespodziane

zjawienie się Guya i Greville'a w wieży. No i ta najważniejsza.

Co z Oliwią? Gdzie jest Oliwia?

Zamyślona, weszła do ciemnego pokoju. Kiedy stawiała świecę

na stoliku przy łóżku, usłyszała jakiś szmer. Mysz? Nie, nie mysz.

Pod ścianą na krześle siedziała jakaś młoda dama i wpatrywała się w

nią wielkimi, ciemnymi oczami. Kiedy Sara, przestraszona, zaczęła

posuwać się ku drzwiom, dziewczyna poderwała się z krzesła.

- Proszę się nie obawiać, panno Sheridan! I proszę wybaczyć, że

ośmieliłam się zjawić tak niespodziewanie. Ale to był jedyny sposób,

żeby się z panią zobaczyć. Jestem Oliwia Meredith.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Panna Oliwia Meredith, niezwykle urodziwa, wykazywała

zadziwiające podobieństwo i do pary z portrecików w medalionie, i do

background image

Guya Renshawa. Takie same wyjątkowo gęste jasne włosy, no i oczy,

bardzo duże i uderzająco ciemne w porównaniu z jasną cerą.

Piękny owal twarzy Oliwia odziedziczyła po damie z medalionu,

ale rysy twarzy zdecydowanie po Sheridanach i Sarze bezwiednie

nasunęła się myśl, że gdyby Guy został jej mężem, ich dzieci zapewne

byłyby podobne do tej dziewczyny.

- Proszę wybaczyć, panno Sheridan - odezwała się cicho Oliwia. -

Przestraszyłam panią, ale ja tak bardzo chciałam się z panią spotkać.

Tom to wszystko wymyślił. Pani go zna, Tom Brookes. On i jego

żona udzielili mi schronienia.

- Tak, znam go - potwierdziła Sara, machinalnie ściągając

pelerynę. - A zatem to spotkanie w Folly Tower...

- O, to był tylko fortel! Tom specjalnie rozpuścił pogłoski, że

będę tam o północy. Wiadomo było, że lord Allardyce pójdzie do

wieży, a ja spokojnie poczekam tu na panią.

- No tak, rzeczywiście, trzeba Tomowi pogratulować pomysłu.

Nieźle nas wszystkich przegonił po tym śniegu.

Siedemnastolatka z trudem stłumiła śmiech.

- Tak mi przykro, panno Sheridan, ale to był jedyny sposób, by

wyprowadzić w pole lorda... Allardyce'a.

Dziewczyna zadrżała. Ogień przygasał w kominku i w pokoju

robiło się chłodno. A może to nazwisko wzbudzało w Oliwii lęk? Sara

przykucnęła i poprawiwszy ogień, przysiadła na chwilę na piętach.

- Panno Meredith, czy to z powodu lorda Allardyce'a

zdecydowała się pani napisać do pana Churchwarda? - spytała,

background image

przyglądając się bacznie Oliwii. - I w czym mogę pani pomóc? Ale

najpierw proszę powiedzieć, czy nie jest pani głodna? Może pobiegnę

do kuchni i przyniosę coś do jedzenia.

- Nie trzeba, dziękuję, panno Sheridan. U Toma niczego mi nie

brak, a ja nie chciałabym zajmować pani zbyt wiele czasu.

- W takim razie usiądźmy i proszę opowiadać o swoich kłopotach

- poprosiła Sara, siadając na krześle obok dziewczyny.

- Panno Sheridan, Tom powiedział, że pani przyjechała, aby mi

pomóc. Jestem pani bardzo wdzięczna. Kiedy pisałam do pana

Churchwarda, nie spodziewałam się, że on zawiadomi panią i pani

przyjedzie tu osobiście. Panno Sheridan...

Dziewczyna zamilkła na chwilę, nerwowo skubiąc fałdy sukni.

- Kilka lat temu moja matka, to znaczy moja przybrana matka,

powiedziała mi, co łączy mnie z pani rodziną. Proszę mi wierzyć, nie

mam najmniejszego zamiaru wykorzystywać pani, ale naprawdę nie

mam do kogo się zwrócić.

- Ależ, moja droga, co pani mówi! Przecież jestem pani ciotką! -

żachnęła się Sara, uśmiechając się serdecznie do dziewczyny. - I

jestem bardzo szczęśliwa, że nareszcie mogę poznać moją bratanicę.

- Dziękuję pani - odparła z nieśmiałym uśmiechem Oliwia. -

Muszę przyznać, że to trochę dziwne, raptem dowiedzieć się, że ma

się jeszcze jakąś rodzinę. I smutno mi, że nigdy... nigdy nie poznam

mojego ojca.

- Tak, nigdy - przyznała z ciężkim westchnieniem Sara. -

Opowiem pani o nim. Panno Meredith, bardzo kochałam mego brata,

background image

a pani ojca. Był nadzwyczaj inteligentnym, pełnym fantazji i

ciekawym świata człowiekiem. I przede wszystkim pełnym uroku i

bardzo serdecznym. Gdyby to wszystko... potoczyło się inaczej, na

pewno bardzo by panią kochał, Oliwio. Oliwio... Czy mogę tak

zwracać się do pani?

- Ależ naturalnie, dziękuję, będę szczęśliwa!

- Do mnie zwracaj się też po imieniu, dobrze? Jeśli będziesz

mówić „ciociu", poczuję się okropnie stara.

Oliwia, całkowicie już rozpogodzona, patrzyła na Sarę

zachwyconym wzrokiem.

- Pani jest cudowna! Trudno uwierzyć, że jest pani... że jesteś,

Saro, starsza ode mnie o kilka lat. Teraz czuję się, jakbym miała

siostrę. Och, jak ja się cieszę!

- Ja też, kochanie, bardzo się cieszę. A teraz mów już, co dzieje

się niedobrego. Z twego listu do pana Churchwarda wynikało, że

sprawa jest poważna. A jeśli chodzi o lorda Allardyce'a, miałam

okazję go poznać i, no cóż, mogę sobie wyobrazić...

Wszelka radość znikła z twarzy Oliwii. Dziewczyna posmutniała,

w jej oczach pojawił się lęk.

- Och, Saro - jęknęła z prawdziwą rozpaczą. - To wszystko jest

takie głupie, takie nieprzyjemne! I naprawdę nie miałam z kim o tym

porozmawiać.

- A więc opowiadaj, wszystko od początku. Słyszałam, że

niedawno ukończyłaś szkołę?

background image

- Tak, przed kilkoma miesiącami. Mama bardzo się martwiła, co

ja dalej będę robić w Blanchlandzie. Pragnęła, abym wyszła za mąż za

porządnego człowieka, ale w okolicy jest mało odpowiednich

kawalerów. Miała nadzieję, że pojedziemy do Bath, chociaż na jeden

sezon. Niestety, nie mogłyśmy sobie na to pozwolić, ponieważ ojciec

źle zainwestował oszczędności. Poza tym mama zachorowała,

potrzebne były pieniądze na leki.

Rodzice jednej z moich koleżanek szkolnych obiecali, że

poszukają mi miejsca guwernantki albo damy do towarzystwa. No i

wtedy do Blanchlandu przyjechał lord Allardyce...

Sara słuchała z wielkim współczuciem. Doskonale rozumiała lęk

pani Meredith o przyszłość córki i jej rozpacz z powodu źle

zainwestowanych pieniędzy. Sara wiedziała, co to znaczy żyć z nader

skromnych środków, dlatego ceniła sobie bardzo, że nosi nazwisko,

gwarantujące jej odpowiednią pozycję towarzyską, a ponadto ma

bogatą kuzynkę o gołębim sercu. Oliwia jest w o wiele gorszej

sytuacji.

- Po raz pierwszy spotkałam go w wiosce, był taki ugrzeczniony,

potem zaczął nas odwiedzać. Biedna mama myślała, że uda mi się

dobrze wyjść za mąż, za samego lorda.... A on od początku wcale mi

się nie podobał, czułam do niego instynktowną niechęć. Naturalnie,

wcale mi się nie oświadczył. Zaproponował mi tylko komfortowe

warunki życia w zamian za... Domyślasz się, Saro? Dla mnie było to

wstrętne. Wierzysz mi?

background image

- Kochanie, oczywiście! - wykrzyknęła Sara, poruszona do głębi.

Biedne dziecko! Propozycja tego zepsutego do szpiku kości lorda

musiała ją potwornie przerazić! - Czy lord Allardyce pogodził się z

twoją odmową?

- Nie, Saro! Zaczął nachodzić nas niemal codziennie, doszło do

tego, że bałam się wyjść z domu. A pewnego dnia przyszedł z

triumfującą miną i oświadczył, że wydzierżawił nasz dom od sir

Ralpha! I że teraz w każdej chwili może wyrzucić nas na bruk. A

zrobi to, jeśli nie spełnię jego żądań.

- Boże drogi, dziecko! I co wtedy zrobiłaś?

- Od razu przybiegłam tu, do Blanchlandu, żeby porozmawiać z...

- Z sir Ralphem?

- Nie, nie - zaprzeczyła dziewczyna, wyraźnie zmieszana. - Z

lordem... Lebeterem.

- Oliwio, czy ty dobrze znasz lorda Lebetera?

- O, tak!

Oliwia, dotychczas smutna i przygaszona, nagle ożywiła się.

Uniosła głowę, jej wielkie brązowe oczy rozbłysły.

- Lord Lebeter jest bratem mojej koleżanki szkolnej, u której

bywałam w domu. Tam go poznałam... Ale potem, kiedy nasza

sytuacja życiowa tak bardzo się pogorszyła, nie śmiałam utrzymywać

z nimi znajomości. Och, Saro, czy wiesz, co czułam, kiedy nagle

zobaczyłam go tu, w Blanchlandzie? Jechał konno przez wioskę, a

ja...

background image

Sara doskonale mogła sobie wyobrazić całą gamę uczuć, które

ogarnęły zapewne to młodziutkie, niewinne stworzenie, ten błysk

radości i zaskoczenia w przepięknych brązowych oczach - i nagle

sama poczuła się jak stara, zasuszona ciotka.

- Naturalnie, Saro, byłam bardzo zdeprymowana, że widzę go

właśnie tutaj. Wszyscy przecież wiedzą, co dzieje się teraz w

rezydencji, a Justin Lebeter jest prawdziwym dżentelmenem. Ja nie

wierzę, Saro, że on też...

- Oczywiście, że nie, kochanie! Ale powiedz, udałoci się z nim

porozmawiać?

- Niestety, nie, natknęłam się natomiast na lorda Allardyce'a.

Przeraziłam się okropnie i uciekłam. Wtedy spotkałam Toma, a resztę

już wiesz, Saro.

Sara milczała przez chwilę, nieco oszołomiona opowieścią Oliwii.

- Oliwio, pozwolisz, że zadam ci jeszcze kilka pytań?

- Naturalnie, Saro.

- Powiedz mi, moja droga, co skłoniło cię do napisania listu do

pana Churchwarda?

- To była sugestia mamy, prosiła, żebym to zrobiła, kiedy

zauważyła, że lord Allardyce zaczął mi się naprzykrzać. Przedtem

jednak, jak mówiłam, chciałam porozmawiać z lordem Lebeterem.

- Rozumiem. Ale w rezydencji natknęłaś się na lorda Allardyce'a,

przeraziłaś się i uciekłaś...

- Tak. Uciekłam i schowałam się w cieplarni. Tam znalazł mnie

Tom Brookes.

background image

- I teraz ukrywasz się u państwa Brookes?

- Doszliśmy do wniosku, że tak będzie najlepiej. Lordowi

Allardyce'owi nie przyjdzie do głowy szukać mnie w mieszkaniach

dla służby, a już na pewno nie w domku ogrodnika. Poza tym Tom

pracuje w ogrodzie i cieplarni i może mieć oko na Allardyce'a. Jest ze

mną, oczywiście, moja matka.

- Rozumiem. A czy nadal zamierzasz porozmawiać z lordem

Lebeterem?

Na dźwięk nazwiska Justina oczy dziewczyny znów rozbłysły.

- Oczywiście, że zamierzam, chociaż Tom i jego żona są temu

przeciwni. Boją się, że lord Lebeter może okazać się podobny do

lorda Allardyce'a. Ostatecznie postanowiłam napisać do pana

Churchwarda. Tom poradził, żebym z nikim już nic rozmawiała, tylko

cierpliwie poczekała na odpowiedź.

A potem, kiedy zobaczył ciebie i przekonał się, że chcesz mi

pomóc... Wtedy powiedział, że na pewno wszystko będzie dobrze, bo

twoja kuzynka poradzi sobie z lordem Allardyce'em. Saro, czy lady

Amelia rzeczywiście jest taka groźna?

Rozbawiona Sara wybuchnęła głośnym śmiechem.

- Lady Amelia ma złote serce, potrafi jednak walczyć do

upadłego. Jest po prostu osobą niezwykłą. A ciebie na pewno bardzo

polubi, przecież to też twoja krewna, Oliwio!

- No tak... - bąknęła Oliwia. - No a teraz, Saro? Co my teraz

zrobimy?

background image

- Myślę, Oliwio, że przede wszystkim powinnaś stąd wyjechać.

Jutro z samego rana porozmawiam z Amelią i zabierzemy cię do Bath.

Twoja matka, naturałnie, powinna jechać z nami. Gdy lord Allardyce

przekona się, że masz ustosunkowaną rodzinę, na pewno zostawi cię

w spokoju. Potem skontaktujemy się z panem Churchwardem, niech

wyjaśni sprawę dzierżawy waszego domu, a Amelia porozmawia z

odpowiednimi osobami na temat inwestycji twego ojca. Co o tym

sądzisz, moja droga?

Oczy Oliwii zalśniły od łez.

- Och, Saro - wykrzyknęła drżącym głosem. - To byłoby

najcudowniejsze rozwiązanie na świecie!

- I, naturalnie, niczego nie będziemy ukrywać przed lordem

Lebeterem, żeby wiedział, gdzie cię szukać. Oliwo, jak myślisz,

będziesz gotowa do podróży jutro rano?

- Jutro rano? - powtórzyła nagle posmutniała dziewczyna. - Tak

mi przykro, Saro, ale to chyba niemożliwe. Moja matka jest jeszcze

zbyt słaba, potrzebuje trochę czasu, żeby dojść do siebie. Chociaż tak

pomyślne wiadomości na pewno pomogą jej szybko wydobrzeć.

- Oliwio, będziecie musiały jeszcze przez jakiś czas pomieszkać z

matką u państwa Brookes. Tam nic ci nie grozi.

- Myślę, że się zgodzą, oni są bardzo życzliwi.

Stary zegar w holu głośno wybił godzinę pierwszą. Oliwia

ziewnęła dyskretnie, a Sara nagle poczuła się bardzo zmęczona.

background image

- Nie będę cię dłużej zatrzymywać - powiedziała, wstając z

krzesła. - Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Zanim jednak stąd

wyjdziesz, chciałabym ci coś zwrócić.

Sara podeszła do peleryny i przez chwilę szukała czegoś w

kieszeni.

- Proszę - powiedziała z uśmiechem, podając dziewczynie złoty

medalion. - Jest bardzo piękny. A mogłabyś zdradzić, jakim sposobem

ten medalion trafił do twoich rąk?

- Nie mam pojęcia - wyznała szczerze dziewczyna. - Mam go od

zawsze, odkąd tylko sięgam pamięcią. Sądziłam, że to prezent od

mego ojca. Myślałam tak, bo jestem bardzo podobna do tego pana na

portreciku.

- A jeśli to prezent od twojej matki?

Oliwia aż zarumieniła się z przejęcia.

- To niemożliwe, Saro! Ja nie mam pojęcia, kim była moja matka!

A ty, Saro? Może ty coś wiesz?

Poruszona Sara podeszła do bratanicy i objęła ją serdecznie.

- Kochanie! Dla mnie ważne jest jedynie to, że twoim ojcem był

mój brat i należysz do rodziny Sheridanów. I jeszcze jedno, Oliwio!

Teraz, kiedy widziałam ten medalion, być może odkryję, kim była

twoja matka.

- Przynajmniej odnalazłam ciebie, moja kochana Saro! -

powiedziała Oliwia ze łzami w oczach. - Nie mogę uwierzyć, że los

okazał się taki łaskawy.

background image

- Ja też jestem szczęśliwa, że cię odnalazłam. A teraz powiedz, jak

się stąd wydostaniesz?

- Wyjściem dla służby. Tam czeka na mnie Tom. Prawda, jakie to

ekscytujące?

- O, tak - westchnęła Sara. - Ekscytujące, bo musisz

przeparadować głównymi schodami! Nie wychodź jeszcze, Oliwio,

sprawdzę najpierw, czy nikt tam się nie kręci.

Sara wyjrzała na korytarz. Wszędzie panowała idealna cisza. Na

dany znak Oliwia, posławszy ciotce pożegnalny uśmiech, prawie

bezszelestnie zeszła po schodach i znikła w ciemnościach. Potem Sara

usłyszała skrzypnięcie drzwi i znów zapadła cisza.

Uspokojona, wróciła do swego pokoju, który bez tej promiennej

siedemnastolatki nagle wydał jej się bardzo pusty. Ale nie miała już

siły na żadne rozmyślania i natychmiast, gdy tylko przytknęła głowę

do poduszki, zasnęła kamiennym snem.

Obudziło ją ciche pukanie do drzwi i miły, dźwięczny głos:

- Dzień dobry, moja droga!

Na progu stała Amelia z tacą.

- Ojej, już chyba bardzo późno - odezwała się Sara zaspanym

głosem.

- Nie szkodzi! Jesteś bardzo rozsądna, że nie ruszasz się z pokoju.

Greville od samego rana drwi sobie ze mnie z powodu naszej nocnej

eskapady - oznajmiła kuzynka radośnie, jakby kpiny sir Baynhama nie

sprawiały jej najmniejszej przykrości. - I miałam już podstawy do

obaw, że lord Renshaw zapomni o dobrych obyczajach i wedrze się do

background image

twego pokoju, domagając się wyjaśnień. Ale nie martw się, nie

wygadałam się, choć w tę opowieść o twojej bezsenności nikt nie chce

uwierzyć. Proszę, kochanie!

Amelia ustawiła tacę na kołdrze i przysiadłszy na brzegu łóżka,

perorowała dalej:

- Sama chciałabym się dokładnie dowiedzieć, o co tu w ogóle

chodzi! Saro, spróbuj tego chleba. Podałam kucharce mój przepis,

piekła po raz pierwszy, ale wydaje mi się, że wyszedł całkiem nieźle.

Sara spojrzała z przyjemnością na kromki świeżego chleba,

posmarowane masłem i miodem.

- A co chciałabyś jeszcze wiedzieć, Milly? - spytała, rozkoszując

się pierwszym łykiem gorącej, pachnącej czekolady.

- Jak to co? Wszystko! - oświadczyła obrażonym tonem Amelia. -

Przecież ja wiem tylko, że masz bratanicę, z którą zamierzałaś się

spotkać o północy w Folly Tower. A ja chcę wiedzieć wszystko, od

samego początku!

Sara, spełniając prośbę kuzynki, rzetelnie opowiedziała jej

wszystko, począwszy od listu do pana Churchwarda, a skończywszy

na niespodziewanej nocnej wizycie panny Meredith. Nie wspomniała

jednak o swoich podejrzeniach wobec Guya, ponieważ uznała, że tę

kwestię powinna najpierw wyjaśnić z nim osobiście. Nie powiedziała

również o podobieństwie Oliwii do rodziny Woodallanów.

Kiedy Sara skończyła opowieść, Amelia westchnęła ciężko.

- Cóż za wstrętny człowiek ten Allardyce! Czy nie możemy

jechać zaraz do Bath, zabierając ze sobą Oliwię?

background image

- Jesteś kochana, Milly, ale niestety, trzeba poczekać, aż pani

Meredith wyzdrowieje. Nie możemy zabierać samej Oliwii, jej matka,

całkiem zresztą słusznie, będzie się bała powierzyć córkę obcym w

końcu osobom. Musimy uzbroić się w cierpliwość. Dziękuję, Milly,

śniadanie było pyszne.

- No tak, masz rację - zgodziła się Amelia, wstając z łóżka i

zabierając tacę. - Poczekamy. Zresztą, ja i tak mam tu mnóstwo rzeczy

do zrobienia. Dziś prawdopodobnie skończymy sprzątanie sypialni, są

w tragicznym stanie.

Kiedy kuzynka wyszła, Sara, leżąc w łóżku, przez chwilę

zastanawiała się, co ją dzisiaj czeka. Przede wszystkim musi

porozmawiać z Guyem, ale nie powie mu o Oliwii. Nie było to miłe

dla Sary, osoby szczerej i prawdomównej, jednak jak najmniej osób

powinno wiedzieć o jej spotkaniu z bratanicą. Musi poważnie

porozmawiać z Guyem. Podobieństwo Oliwii do Woodallanów było

tak uderzające...

Zbyt zdenerwowana, aby siedzieć bezczynnie w domu, Sara

wyruszyła na spacer. Ranek był słoneczny i mroźny, śnieg skrzypiał

pod stopami. W starym rozwalającym się letnim domku natknęła się

na Toma, zajętego czyszczeniem łyżew.

- Dzień dobry, panno Sheridan! - powitał ją szerokim uśmiechem.

- Jak się pani miewa?

- Dziękuję, Tom, bardzo dobrze. A jak się miewa twoja rodzina?

Twoja... powiększona rodzina?

- Dziękuję, już trochę lepiej, panno Sheridan. Sądzę, że...

background image

Nagle zamilkł, słysząc czyjeś szybkie kroki. Nie minęła chwila i

w progu domku stanął uśmiechnięty Guy Renshaw.

- Witam pana, milordzie. Ta para łyżew będzie w sam raz dla

pana.

Sara, czując, że się rumieni, cofnęła się nieco. Niestety, widok

lorda działał na nią niezwykle deprymująco. Powinna wziąć się w

garść.

- Panno Sheridan! Witam panią! Czy pani też będzie jeździć na

łyżwach?

- Z wielką przyjemnością - odparła gładko. - Pogoda jest zbyt

piękna, aby siedzieć w domu. Tom, gdzieś tu na pewno są jeszcze

moje stare łyżwy. Proszę, odszukaj je.

- Tak jest, panno Sheridan, na pewno się odnajdą. Lordzie

Renshaw, a te sanki już wyszykowałem, można na nich zjeżdżać.

- Świetnie! - ucieszył się Guy. - Dziękuję, Tom. Zaraz wypróbuję

je na tym zboczu za domem. Panno Sheridan, czy pani nie miałaby

ochoty pozjeżdżać razem ze mną?

- Na sankach jeżdżą dzieci, milordzie.

- Oj, panno Sheridan, a ja miałem panią za osobę z fantazją.

- Chyba trochę na wyrost! - śmiała się Sara, kiedy razem

wychodzili z domku. - Na pewno to wielka przyjemność, ale...

- Ale damie nie wypada? - dokończył Guy, kręcąc głową z

wyraźną dezaprobatą. - Panno Sheridan, proszę zaryzykować!

Przecież wiem, że jest pani do tego zdolna!

background image

Kiedy doszli już do zbocza, opadającego łagodnie w kierunku

wioski, Guy skrzywił się komicznie i oświadczył:

- A więc trudno, panno Sheridan, skoro gardzi pani moim

towarzystwem, sam oddam się rozrywce.

Widok eleganckiego lorda zjeżdżającego z rozwianym włosem na

małych sankach był tak zabawny, że Sara z trudem zachowywała

powagę. Guy zjechał, wziął sanki pod pachę i zaczął wspinać się na

zbocze. Znów wyglądało to tak śmiesznie, że kiedy doszedł na szczyt

wzniesienia, zastał Sarę chichoczącą w mufkę.

- Rzeczywiście, lordzie Renshaw, to musi być pyszna zabawa, ale

też bardzo niebezpieczna. Gdyby zobaczyła pana jakaś dama z

Londynu, straciłby pan swoją reputację do reszty!

- Ufam, że dochowa pani tajemnicy. Mało tego, ufam, że pani

jednak się przełamie i spróbuje zjechać ze mną.

- Sama nie wiem...

Sara rozejrzała się dokoła. Rezydencja w Blanchlandzie była z

tego miejsca prawie niewidoczna, przesłonięta zboczem, wioska też

zdawała się leżeć bardzo daleko...

- Nikt pani nie zobaczy, zaręczam. I czy naprawdę warto tak

zadręczać się konwenansami? Czasami trzeba trochę poszaleć, panno

Sheridan!

- Niestety, potrafi pan przekonać do złego, milordzie - stwierdziła

z westchnieniem Sara, czując się jak niegrzeczne dziecko.

- Ja siadam z tyłu i kieruję sankami, pani siądzie łaskawie z

przodu i będzie podziwiać widoki - zadysponował lord.

background image

- Ale czy my naprawdę zmieścimy się na tych sankach? I w ogóle

to będzie krę...

- Bardzo przyjemne - stwierdził bezapelacyjnym tonem Guy. - I

na pewno się zmieścimy.

Okazało się, że miał rację. Na tych pozornie małych sankach było

wystarczająco dużo miejsca dla dwojga. Sara, zebrawszy fałdy sukni,

usadowiła się wygodnie, zachowując pewną odległość od swego

towarzysza. Wyglądało to nawet stosownie, dopóki nie poczuła, jak

silne ramię obejmuje jej kibić.

- Na Boga, milordzie!

- Muszę panią trzymać, bo inaczej nie da się kierować sankami -

wyjaśnił ze stoickim spokojem Guy. - Chyba nie podejrzewa mnie

pani o jakieś złe zamiary!

Sara, pragnąc jednak zachować choćby pozory dystansu,

pochyliła się jak najbardziej do przodu. W odpowiedzi Guy chwycił ją

w pasie jeszcze mocniej i wybuchnął głośnym śmiechem.

- Panno Sheridan, proszę, niech pani się nie odsuwa, bo naprawdę

nie będę mógł kierować.

Sara zrezygnowała więc z pochylania się do przodu i usiadła

prosto. Poczuła delikatny zapach cytrynowej męskiej wody. To

wystarczyło, aby jej ciało zapragnęło przesunąć się do tyłu jeszcze

dalej, bliżej tego cudownie sprężystego i żywotnego mężczyzny. W

tym momencie sanki ruszyły.

Jazda była wręcz upojna. Sanki nieustannie nabierały szybkości,

lodowaty wiatr smagał policzki Sary, a ona śmiała się i miała ochotę

background image

krzyczeć na całe gardło. Guy też się śmiał i może dlatego niezbyt

sobie radził z kierowaniem, bo kiedy sfrunęli już na dół, sanki

wywróciły się, wyrzucając oboje pasażerów w śnieg.

Sara, oszołomiona, przez chwilę leżała nieruchomo, spoglądając

na gałęzie drzewa, układające się w dziwne ciemne koronki na tle

błękitnego nieba.

- Saro?

Lodowate palce Guya musnęły jej policzek. Oczy pełne były

niepokoju.

- Nic ci się nie stało?

- Chyba nie - odparła nieco drżącym głosem, widząc nad sobą

wielką postać oblepioną śniegiem. Ale ręka sama się uniosła i

strzepnęła nieco śniegu z jasnych włosów.

Guy złapał ją za rękę, jego oczy pociemniały.

- A ty masz śnieg na rzęsach - szepnął.

Zamknęła oczy i Guy ostrożnie starł tę odrobinę zimnej białości.

A potem, kiedy całował, Sara miała wrażenie, że topnieje. Jak śnieg

na słońcu. I drżała, ale to nie miało nic wspólnego z upadkiem z

sanek.

Jej palce pieszczotliwie przesunęły się po szorstkim męskim

policzku, potem zanurzyły się w gęstwinie jasnych włosów. Żadne z

nich nie zważało na niewątpliwy dyskomfort miejsca, w którym się

znaleźli. Sara wiedziała, że Guy z rozmysłem całuje ją delikatnie, a

ona pragnęła, żeby te pocałunki były inne. Żeby Guy się zatracił...

background image

Jej ręce objęły plecy mężczyzny, przygarniając go z całej siły. Z

ust Guya wydobył się cichy jęk. Uniósł głowę i Sara dojrzała w jego

oczach pragnienie. Była świadoma, że obudziła w nim wielkie

pożądanie i ta świadomość, miast przestraszyć, tylko ją podnieciła.

Nagle wielka czapa śniegu zsunęła się z gałęzi, wnosząc w ich

zapamiętanie ogromną porcję chłodu.

- Ojej! - krzyknęła Sara, siadając błyskawicznie i wytrzepując

zdradliwy śnieg zza kołnierza.

Guy obiecał ze śmiechem:

- Następnym razem wybiorę bezpieczniejsze miejsce. Obiecuję.

Naturalnie, natychmiast padła chłodna odpowiedź.

- Następnego razu nie będzie, lordzie Renshaw.

Guy elegancko podał jej rękę i Sara wstała.

- Proszę mnie puścić, milordzie!

- Przed chwilą wolała pani, żebym ją trzymał.

- Pan... pan jest taki... taki...

- Wiem.

Złożył na jej ustach dziwnie krótki pocałunek i uwolnił jej dłoń.

- A teraz proszę pozwolić otrzepać się ze śniegu.

- Dziękuję, nie trzeba.

- No cóż, nie nalegam, skoro zależy pani, aby sir Ralph i jego

kompania snuli różne domysły...

- Zależy mi na tym, żeby wracać już do domu, lordzie Renshaw.

Guy bez słowa chwycił sanki.

background image

- Czuję, że nie namówię pani na drugi zjazd, panno Sheridan -

odezwał się po chwili. - Musi jednak pani przyznać, że było

przyjemnie.

Sara natychmiast stanęła w pąsach.

- No tak... było przyjemnie.

- I pani nie chce wyjść za mnie za mąż - wygłosił nagle bardzo

ponurym głosem Guy. - Jest pani nadzwyczaj uparta, panno Sheridan.

- Kiedy mówiłam, że było przyjemnie, chodziło mi o jazdę na

sankach, milordzie - oznajmiła Sara, patrząc mu prosto w oczy.

- A... reszta?

- Myślę - zaczęła cicho Sara, zerkając na pięknie ośnieżone

konary - myślę, że... ta reszta nie jest dobrą podstawą do małżeństwa...

- Nie zgodzę się z panią. Jest bardzo ważna, choć liczą się też inne

rzeczy. Na przykład takie samo nastawienie do życia czy wspólne

upodobania.

Sara westchnęła w duchu. Nastawienie, upodobania... A co z

uczuciem? Gdzie miejsce na miłość? Jakże więc przyjąć jego

oświadczyny? Miała rację, nie godząc się na to małżeństwo. Postąpiła

bardzo rozsądnie. Tylko dlaczego zamiast radości odczuwa smutek i

chce jej się płakać?

- Ja pragnę, by mój przyszły małżonek miał jeszcze kilka innych

cech - powiedziała szybko, trochę zbyt porywczo. - Musi być

człowiekiem godnym zaufania. Ogromnie ważna jest też obopólna

szczerość, prawdomówność...

Twarz Guya pojaśniała.

background image

- Święte słowa, panno Sheridan, święte słowa! A więc, co pani

robiła wczoraj o północy w Folly Tower?

Sara, o dziwo, wcale nie poczuła się rozdrażniona jego pytaniem.

- Zatem szuka pani zalet, których brak pani samej?

Było to stwierdzenie bardzo obcesowe. No tak, cały Guy,

pomyślała smętnie Sara. Niby gładki i uprzejmy, a jednocześnie

potrafi być tak bezwzględnie szczery.

- Dobrze więc - powiedziała z westchnieniem. - Poszłam do Folly

Tower spotkać się z panną Meredith.

- No tak - mruknął Guy, wkładając ręce do kieszeni. Jego twarz

była nieprzenikniona. - Czyli mieliśmy słuszność z Greville'em, że

bajeczkę o bezsenności wymyśliła pani na nasz użytek?

- Lordzie Renshaw, to nie tak - zaprotestowała żywo Sara. - Po

prostu nie uznałam za stosowne wtajemniczać wszystkich w moje

sprawy. Nawet Amelia nie miała pojęcia, po co idę do Folly Tower. O

pannie Meredith dowiedziała się, kiedy byłyśmy już o krok od wieży.

- No dobrze. A proszę mi łaskawie powiedzieć, jak panna

Meredith skontaktowała się z panią?

- Przysłała mi liścik.

- Można wiedzieć, kto go doręczył?

- Można - burknęła niechętnie Sara. - Doręczył go Tom Brookes,

dawny koniuszy mego ojca, teraz ogrodnik. Panna Merdith prosiła o

spotkanie w Folly Tower o północy.

- Ale panny Oliwii tam nie było?

background image

- Sam pan widział, że panny Meredith tam nie było - odparła

cierpko Sara. - Był za to ktoś inny.

- Tak... - powiedział z zadumą Guy, spoglądając na szczyt Folly

Tower. - Pogłoski o tym, że panna Meredith będzie w Folly Tower,

krążyły po całym Blanchlandzie. Napastnicy także musieli je słyszeć.

- Prawdopodobnie tak.

- Pani nie wie, kim byli ci napastnicy?

- Ależ skąd!

- A może pani czegoś się domyśla?

- Dlaczego pan mnie przesłuchuje, lordzie Renshaw? Jakim

prawem?

- Po prostu sprawdzam pani prawdomówność. I choć chwilowo

zdecydowała się pani być wobec mnie szczera, jestem przekonany, że

ukrywa pani coś przede mną - wyjaśnił ze spokojem Guy, nie

spuszczając oczu z zarumienionej twarzy dziewczyny. - Proszę

powiedzieć, panno Sheridan, czy nie odnosi pani wrażenia, że i ten

liścik, i te pogłoski miały naprowadzić kogoś na fałszywy trop?

Sara zastanowiła się przez chwilę, po czym odpowiedziała bardzo

powoli, starannie dobierając słowa.

- W świetle tego, co się stało... myślę, że tak chyba musiało być,

milordzie.

- A co pani sądzi o tym nagłym pojawieniu się lorda Lebetera?

Wczoraj o północy w tym lesie nie brakowało spacerowiczów,

prawda?

Sara z ulgą zauważyła, że zbliżają się już do podjazdu.

background image

- Lord Lebeter podobno cierpiał na bezsenność...

- W Blanchlandzie wybuchła prawdziwa epidemia bezsenności -

stwierdził Guy z uśmiechem, kiedy podchodzili już do frontowych

drzwi. - Panno Sheridan, czy pani nadal będzie szukać panny

Meredith?

- Nie - odparła Sara głośno i wyraźnie, zgodnie z prawdą. - Będę

czekać, aż ona ponownie skontaktuje się ze mną. Pan wybaczy,

milordzie, ale muszę teraz jak najszybciej doprowadzić do ładu moje

ubranie.

- Gratuluję, panno Sheridan! Udało się pani nie powiedzieć ani

jednego kłamstwa.

Odszedł, pozostawiając ją stojącą bez ruchu na żwirze podjazdu.

Czuła ulgę, jednocześnie jednak trapiło ją poczucie winy, które po

chwili znikło. Nie miała pojęcia, jak dalece Guy wtajemniczony jest w

całą sprawę, była jednak głęboko przekonana, że sprytny lord

wyciągnie z niej wszystkie informacje. A między Bogiem a prawdą, to

jego można było oskarżyć o ukrywanie prawdy. Dotychczas nie pisnął

ani słowem, że na własną rękę szuka panny Meredith.

Sara pomknęła na górę jak strzała, aby żadne ciekawskie

spojrzenia nie zanotowały, w jakim stanie jest jej ubranie. W końcu

korytarza kilka służących gorliwie odkurzało sprzęty i szorowało

zapuszczoną posadzkę. Słychać było donośny głos lady Fenton,

udzielającej wskazówek i sprawiedliwie rozdzielającej nagany i

pochwały. Sarze udało się niepostrzeżenie dotrzeć do swego pokoju, z

którego nie ruszała się, dopóki nie zadzwoniono na lunch.

background image

Po lunchu wystąpiono z petycją do lady Fenton, aby zaniechała na

jakiś czas szaleństwa porządków i wybrała się nad jezioro z resztą

towarzystwa, co prawda zdekompletowanego, ponieważ niektórzy

goście sir Ralpha pomysł jazdy na łyżwach ponownie potraktowali

wręcz z obrzydzeniem.

Natomiast pan domu, o dziwo, z ogromnym entuzjazmem.

Grubość tafli nie wzbudzała żadnych obaw, skoro lód bez problemu

utrzymał potężnego sir Covella, który zadziwił wszystkich

niepomiernie, poruszając się na łyżwach lekko i zwinnie. Porwał

nawet lady Fenton do walczyka.

Sara cieszyła się jazdą, unikając zręcznie Guya, aby nie dawać mu

okazji do kolejnych rozmów. Jego kpiące spojrzenie świadczyło

dobitnie, że przejrzał jej taktykę.

Kiedy wracali do domu, zauważyli koło cieplarni wielkie ognisko.

Obok stał Tom Brookes, karmiący płomienie jakimiś książkami i

papierami. Amelia podeszła do niego, zamienili ze sobą kilka słów,

reszta towarzystwa szła powoli dalej w stronę domu. Sir Ralph, zajęty

rozmową z sir Baynhamem, nie zwracał uwagi na ogień, dopóki wiatr

nie przywiał mu pod nogi nadpalonej już kartki. Schylił się,

podnosząc ją machinalnie i na jego twarzy pojawił wyraz największej

rozpaczy.

- Nie! Moje książki! Moje litografie!

Wszyscy spojrzeli na ognisko, gdzie płomienie trawiły właśnie

kolejną książkę, po raz ostatni ukazującą światu bardzo frywolną

rycinę.

background image

- Bardzo mi przykro - powiedziała lady Fenton, kładąc sir

Covellowi dłoń na ramieniu i patrząc na niego z głębokim

współczuciem. - Ale książki były już w połowie zniszczone przez

pleśń i robactwo. W pańskiej bibliotece jest zbyt wilgotno, milordzie!

Patrząc na zrozpaczoną twarz pana domu, Sara pomyślała z

niepokojem, czy kuzynka tym razem nie przesadziła.

- Lady Amelio, czy pani sama wybierała te książki? - spytał sir

Baynham. - Jakiż potworny egoizm!

Sir Covell ze smutnie zwieszoną głową ruszył w stronę domu,

reszta towarzystwa w milczeniu podążała za nim.

Tuż przed drzwiami młody Justin Lebeter, zrównawszy krok z

Sarą, odezwał się półgłosem:

- Panno Sheridan, proszę wybaczyć śmiałość, ale czy mógłbym

zamienić z panią kilka słów na osobności? Nalegam...

Sara zatrzymała się i poczekawszy, aż minie ją reszta

towarzystwa, spojrzała pytająco na młodego lorda. Ulubieniec Oliwii

był bardzo przystojnym kawalerem, wysokim i jasnowłosym. Jego

niebieskie oczy patrzyły na Sarę niemal błagalnie.

- Panno Sheridan, proszę się nie gniewać - mówił nieśmiało,

jąkając się i rumieniąc. - Chodzi tylko o to, że bardzo się niepokoję, to

znaczy... chciałbym odnaleźć pewną młodą damę. Ludzie mówią, że

pani przyjechała do Blanchlandu, aby spotkać się z panną Meredith.

Zwykle nie słucham plotek, ale rzecz w tym, że i mnie bardzo zależy

na spotkaniu z panną Oliwią Meredith.

background image

- Rozumiem, milordzie - powiedziała Sara oschle i młody Lebeter

poczerwieniał jeszcze bardziej.

- Panno Sheridan! Proszę mnie źle nie zrozumieć! Panna Meredith

chodziła do szkoły razem z jedną z moich sióstr. Pragnę przekazać jej

zaproszenie od mojej rodziny... Tymczasem panna Meredith gdzieś

znikła, bardzo się o nią niepokoję. Czy pani wiadomo coś na ten

temat?

Sara powoli uspokajała się. Młody lord Lebeter szczerze

niepokoił się o Oliwię. Sara z wielką chęcią rozwiałaby wszystkie

jego wątpliwości, niestety, było to niemożliwe, dopóki Oliwii groziło

choćby najmniejsze niebezpieczeństwo.

- Tak, to prawda, że przyjechałam tu spotkać się z Oliwią -

powiedziała. - Przekonałam się jednak, że panna Meredith nie

przebywa teraz w domu. Bardzo mi przykro, milordzie, ale naprawdę

nie jestem w stanie panu pomóc.

Lebeter patrzył na nią przez chwilę i Sara odniosła wrażenie, że

młodzieniec wie o wiele więcej, niż jej się wydaje.

- Czy naprawdę nie widziała się pani z panną Meredith?

- Nie, milordzie - zaprzeczyła szybko, aby mieć to już za sobą.

- Rozumiem - powiedział cicho Lebeter, widać było jednak jasno,

że jej nie wierzy.

Sara uprzejmie skinęła głową i uważając rozmowę za skończoną,

ruszyła ku drzwiom. Incydent z lordem Lebeterem wprawił ją w

zakłopotanie. Nienawidziła kłamstwa, czuła, że ten młodzieniec

niepokoi się szczerze o Oliwię.

background image

A co będzie, jeśli lord Lebeter podzieli się swoimi

wątpliwościami z Guyem?

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Strata ukochanych litografii i powszechnie podziwianej kolekcji

książek o tematyce erotycznej pogrążyła sir Ralpha w głębokim

smutku. Siedział za stołem osowiały, nie zauważając zapewne, że

delikatny łosoś w sosie sardelowym, podany na przystawkę, jest

prawdziwym dziełem sztuki kulinarnej.

Po przystawce odziany na czarno lokaj wniósł wielką wazę z

musem. Lokaj nazywał się Marvell, w lady Amelii wzbudzał wielką

niechęć, ale niestety, choć udało jej się pozbyć kilku nieodpowiednich

służących, lokaj Marvell okazał się nietykalny.

Sara zauważyła, że Marvell szepcze coś do ucha Allardyce'owi,

ten zaś w skupieniu obserwuje Amelię. Jego czarne, świdrujące oczy

spoczęły potem na Sarze, która natychmiast odwróciła głowę. Tego

wieczoru obok lady Fenton usiadł sir Baynham, jako że tej wiecznie

kłócącej się parze udało się przez całe popołudnie nie zamienić ani

jednego ostrego słowa. Dalej siadła Sara, a obok niej lord Lebeter,

który okazał się bardzo miłym towarzyszem.

Przełknęła pierwszą łyżkę i zrobiła małą przerwę. Mus miał

dziwny smak, niby cytrynowo-mleczny, osobliwie jednak słodkawy.

Kątem oka zauważyła, że Guy zdecydowanie, wręcz z obrzydzeniem,

odprawia Marvella z wazą.

background image

Potem wniesiono olbrzymi udziec wołowy, powitany z

entuzjazmem. Czujny wzrok Sary prześlizgnął się po twarzach

biesiadników. Zmiana w zachowaniu była aż nadto widoczna.

Wszyscy, z wyjątkiem Guya, ożywili się nadzwyczaj, mówiąc i

śmiejąc się bardzo głośno, jakby zdążyli już wypić niejedną butelkę

wina.

Rozbawienie było coraz większe. Oczy biesiadników stały się

szkliste, nieprzytomne. Nikt nie tykał jedzenia, jako że z zapałem

zaczęto się oddawać o wiele bardziej ekscytującym zajęciom. Pani

Fisk, chichocząc przeraźliwie, pieściła różowym języczkiem wielkie

ucho sir Covella. Lord Allardyce obsypywał pocałunkami nagie

ramiona lady Tilney, jego oczy jednak szukały ponad stołem

spojrzenia Sary.

Tym razem było o wiele gorzej niż pierwszego wieczoru. Tak,

jakby znikły wszelkie hamulce. Wśród tych pisków i chichotów Sara

usłyszała nagle jakiś rumor. Młody lord Lebeter zerwał się od stołu i

wybiegł z pokoju, z pasją zatrzaskując za sobą drzwi. Spojrzała

szybko na Amelię, pragnąc dać jej jakiś znak, że one też powinny się

oddalić.

Spojrzała... i osłupiała. Lady Fenton, szacowna wdowa o

nienagannych manierach, skrupulatnie przestrzegająca wszelkich

konwenansów, teraz zdawała się być inną osobą. Jej dłoń spoczywała

poufale na udzie sir Baynhama, usta były zajęte namiętnym

pocałunkiem. Sara nie wierzyła własnym oczom. Tym bardziej że po

background image

chwili Amelia i Greville wstali od stołu i czule objęci, całując się

niemal bez przerwy, ruszyli ku drzwiom.

Oszołomiona, znów poczuła koło siebie jakiś ruch. Na krześle,

zwolnionym przez lorda Lebetera, pojawił się nagle Guy,

wyglądający, o dziwo, zupełnie normalnie, zwłaszcza na tle reszty

towarzystwa.

- Panno Sheridan - odezwał się przyciszonym głosem. - Ile pani

zjadła tego musu?

- Kilka łyżek. W ogóle mi nie smakował. Ale co... co się stało,

milordzie?

- Do tego musu dodano afrodyzjak, taki rodzaj narkotyku, który

nadzwyczajnie pobudza chęć do miłości, hm... cielesnej. Pani jadła ten

mus, a więc za chwilę poczuje się pani tak samo, jak reszta

towarzystwa.

- Boże święty - szepnęła przerażona Sara, blada jak ściana. -

Przecież ja zjadłam tylko kilka łyżek, czuję się zupełnie normalnie.

- Prawdopodobnie na panią zacznie działać nieco później, bo

przyjęła pani mniejszą dawkę. Panno Sheridan, nie mamy ani chwili

do stracenia. Trzeba natychmiast stąd uciekać.

- Z panem nigdzie nie pójdę - krzyknęła, zrywając się na równe

nogi.

Spojrzała jeszcze raz dookoła i zobaczyła orgię. Półnagie,

splecione ze sobą pary, oddające się rozpuście. Jęknęła rozpaczliwie.

Ci ludzie w wyuzdanych pozach, te zwiewne, nagie nimfy na fryzie -

wszystko zdawało się drwić z cnotliwej panny Sheridan.

background image

W tym samym momencie silne ramię Guya otoczyło jej kibić.

Mocno, aż boleśnie.

- Saro, proszę mnie posłuchać - mówił szybko, prowadząc ją ku

drzwiom. - Niech pani zapamięta, teraz wolno być pani tylko ze mną,

z nikim innym. Tylko wtedy nie spotka panią nic złego. Obiecuję.

Byli już w holu, kiedy to się wydarzyło. Sara poczuła nagle, że

robi jej się dziwnie słabo, potem gorąco, a potem... a potem, że musi

natychmiast dotknąć Guya. Koniecznie.

Uniosła dłoń i zaczęła głaskać go po policzku, gładkim i

chłodnym. Potem delikatnie powiodła palcami wokół jego ust, pewna,

że chyba umrze, jeśli te usta zaraz nie spoczną na jej wargach. Jej

wyostrzone zmysły skoncentrowane były na tym jednym, jedynym

mężczyźnie. Chłonęły jego bliskość, ciepło jego ciała, zapach...

Guy uśmiechnął się.

- Chyba nie będzie to dla mnie zbyt łatwe - mruknął, łapiąc ją za

rękę, aby udaremnić pieszczoty. Mimo oszołomienia Sara wyczuła żal

w jego głosie. Ale to nie miało znaczenia, bo potem wziął ją na ręce i

niósł do pokoju, a ona, z twarzą wtuloną w jego szyję, czuła się

niewypowiedzianie szczęśliwa.

Kiedy się obudziła, niebo za oknem zaczynało już szarzeć, ale w

pokoju było jeszcze mroczno. Zobaczyła światełko. Na stoliku przy

łóżku świeczka w lichtarzyku, prawie już wypalona. Sara z wolna

przekręciła ciężką głowę w drugą stronę. Obok leżał mężczyzna

pogrążony w głębokim śnie. Guy.

Drgnęła. Natychmiast otworzył szeroko oczy i chwycił ją za rękę.

background image

- Niech pan mnie puści! - krzyknęła histerycznie. - Co pan tu

robi?!

Przez chwilę jego ciemne oczy wpatrywały się w nią bacznie,

potem nagle puścił jej rękę i usiadł na łóżku.

- Nic pani nie pamięta? - spytał cicho.

- Nie - bąknęła Sara i nagle zmartwiała, bowiem w jej głowie

zaczęły pojawiać się jakieś zamazane obrazy, mgliste, jak ze snu.

Zobaczyła pokój jadalny, w nim ludzi, półnagich, splecionych w

lubieżnym uścisku. Znów poczuła lęk, że Amelia wychodzi i zostawia

ją samą. Potem Guy coś jej tłumaczy i nagle pojawia się ogromne,

pożerające wręcz pragnienie, które trwa i trwa. A na koniec żal,

bezkresny, bolesny, że to pragnienie się nie spełniło...

Głos Guya, spokojny, rozważny, jego silne ramiona, obejmujące

bez cienia namiętności, podczas gdy ona... żebrała... o miłość, o

odrobinę pieszczot.

- Och, nie! - krzyknęła dziko. - Czy to sen?

- Nie, to nie był sen, Saro - odparł spokojnie Guy, ujmując ją za

obie dłonie. - Już po wszystkim, Saro. Jest pani bezpieczna i nie stało

się nic złego. Przysięgam na wszystko.

- Ale ja... och, milordzie, ja pamiętam - szepnęła z rozpaczą. -

Pamiętam doskonale, co mówiłam, co robiłam. O, nie!

Znów jęknęła i próbowała uwolnić ręce, ale Guy nie puszczał.

- Saro, nie wolno pani siebie obwiniać, była pani pod wpływem

narkotyku. I przysięgam, nie stało się nic złego.

background image

Szarpnęła się jeszcze raz, a potem zalała łzami. Popłynął

prawdziwy potok, dziwnie oczyszczający. Gorzkie łzy przynosiły ulgę

po strasznych przeżyciach, łagodziły uczucie wstydu. Guy objął ją

mocno i delikatnie głaszcząc po głowie, szeptał ciche słowa pociechy.

Kiedy płacz ucichł, Guy westchnął i stwierdził bardzo spokojnie:

- Sądzę, że powinna pani się przebrać. Zejdę do kuchni i

przyniosę coś do zjedzenia. Proszę, niech pani zamknie drzwi na klucz

i nikomu nie otwiera.

Po wyjściu Guya Sara zdjęła zmiętą suknię i ochlapała opuchniętą

od płaczu twarz chłodną wodą. Na moment poczuła się lepiej, ale

kiedy wkładała świeżą suknię, znów opadły ją straszne wspomnienia.

Jak przytulała się do Guya w najbardziej bezwstydny sposób, błagając

o jeden chociaż pocałunek. Jak próbowała ściągnąć z siebie suknię, i,

o zgrozo, pozbawić ubrania również Guya.

Pamiętała też bardzo wyraźnie, jak Guy odmawiał. Twardo i

stanowczo. A najgorsze ze wszystkiego było to, że w głębi duszy nie

była przekonana, czy jego odmowa ją cieszy.

Cichy głos Guya za drzwiami wyrwał ją z rozmyślań. Przekręciła

klucz, potem podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Ogarnęła trochę

pokój, Guy rozpalił ogień w kominku. Siedli oboje przed złocistymi

płomieniami. Sara zauważyła, że Guy też się przebrał, nie zdążył

jednak się ogolić, a na jego twarzy znać było wielkie zmęczenie.

- No i jak się pani czuje? - zagadnął.

- Trochę lepiej - przyznała słabym głosem. - Ale to wszystko, co

się stało... to wszystko było po prostu... ohydne. A panu winna jestem

background image

najgłębszą wdzięczność, milordzie. Ta sytuacja nie była dla pana

najłatwiejsza...

- Rad jestem, panno Sheridan, że wykazuje pani tyle hartu ducha,

ponieważ doskonale pojmuję, jak się pani czuje. A co do mnie... No

tak. Nie było mi łatwo. Pani błagała o coś, czego ja sam bardzo

pragnę. Jednak zdołałem zachować resztki samokontroli i jestem tym

zdumiony.

Guy z niedowierzaniem potrząsnął głową. Sara, bardzo speszona,

zajęła się nalewaniem herbaty.

-

Chyba

przeceniłam

swoje

siły

-

mówiła

cichym,

zdenerwowanym głosem. - Nie spodziewałam się, że będą tu czyhać

takie niebezpieczeństwa.

- Prawdopodobnie sir Ralph często ucieka się do takich podniet,

aby hm... rozbawić swoich gości. Skądże jednak tak układna panna

jak pani mogła o tym wiedzieć? Sporo słyszałem o Blanchlandzie i

dlatego byłem tak zaniepokojony pani pomysłem wyjazdu.

- A ten Marvell... Obrzydliwy. Przecież wiedział, co podaje. A

przedtem szeptali coś sobie z lordem Allardyce'em.

- Też to zauważyłem. Nie skosztowałem musu, bo nie lubię takich

potraw.

Nagle uśmiechnął się wesoło.

- Ciekawe, co by to było, gdybym też sobie podjadł!

Twarz Sary oblała się szkarłatnym rumieńcem, szybko więc

wypiła następny łyk gorącej herbaty, cudownego napoju, zawsze

background image

kojącego nerwy. Guy również wypił łyk, po czym poprawił się na

krześle i powiedział z powagą:

- To zrozumiałe, panno Sheridan, że wszelkie podjęte przeze mnie

kroki miały na celu pani dobro. Nie wolno było zostawiać pani samej,

mogła pani źle się poczuć, mogła też wpaść w innego rodzaju

tarapaty...

- Tak, tak, rozumiem - przerwała spłoszona Sara. - Sądzę, że była

to dla mnie bolesna nauczka. Nie należy być tak głupio naiwnym.

- Nie widzę w tym nic głupiego. Po prostu nie zna pani

wszystkich stron życia - powiedział szorstko Guy. - I jestem szczerze

zadowolony, że nie musiała ich pani poznawać do końca.

- Kiedy pan wychodził... widział pan kogoś? - spytała Sara, za

wszelką cenę pragnąc zmiany tematu.

- Nie widziałem nikogo, w całym domu panuje błoga cisza. W

końcu wszyscy zjedli tego musu o wiele więcej niż pani, dlatego

dłużej będą odczuwać jego działanie.

- A co z Amelią?! - krzyknęła nagle przerażona Sara. - O, nie!

Czy ona...

- Panno Sheridan, jeśli mam być wobec pani zupełnie szczery...

no cóż... sama pani widziała, że lady Fenton i sir Baynham razem

opuścili pokój jadalny.

- Czyli oni...

- Panno Sheridan, przecież oni też byli pod wpływem narkotyku.

Wydaje mi się jednak, proszę wybaczyć śmiałość, że dla lady Fenton

będzie to mniejszym szokiem niż dla pani...

background image

Sara, mocno zawstydzona, odwróciła wzrok. Doskonale

wiedziała, co Guy ma na myśli. Amelia była wdową, jej wiedza o

pewnych sprawach była o wiele większa niż niezamężnej panny.

Jednak...

- Myślę, panno Sheridan, że mimo ciągłych sprzeczek lady Fenton

i sir Baynham kochają się naprawdę i wszystko zakończy się

pomyślnie, choć potoczyło się w sposób raczej niekonwencjonalny.

- Wiem - powiedziała Sara drżącym głosem, sięgając po

chusteczkę.

Niepokój o Amelię znów doprowadził ją do łez. Jakież one były

głupie i naiwne, spodziewając się, że dadzą radę rozprawić się z

otaczającym je złem. Przecież finał tej historii mógłby być o wiele

gorszy. Przypomniała sobie lubieżne spojrzenie lorda Allardyce'a... O,

nie! Mimo wszystko powinna cieszyć się, że i ona, i Amelia miały u

boku mężczyzn, z którymi były bezpieczne.

Osuszyła chusteczką łzy, podeszła do okna i spojrzała na pokryty

śniegiem świat. Trzeba wyjechać z Blanchlandu jak najprędzej. Ale co

z Oliwią? Uzmysłowiła sobie ze wstydem, że w ciągu ostatnich kilku

godzin ta ważna sprawa zupełnie wyleciała jej z pamięci. I teraz też...

Była zbyt zmęczona i zdenerwowana, aby zaplanować coś

rozsądnego.

- Jakież to piękne miejsce - powiedział cicho Guy, stając nagle

obok Sary. - Niestety, pod tym pięknem pleni się zło. Musi się pani z

tym pogodzić, panno Sheridan, choć to trudne.

- Wiem - powiedziała głosem pełnym żalu.

background image

- Panno Sheridan, proszę wybaczyć, że powrócę teraz do kwestii,

która niezmiennie panią denerwuje. Zdaje sobie pani sprawę, że w

tych okolicznościach powinna pani za mnie wyjść?

Sara milczała, zapatrzona w wielkie śnieżne czapy, przykrywające

sosny. Być żoną Guya... A czegóż innego ona pragnie? Przecież ten

piękny, inteligentny lord zdążył skraść jej serce... Spodobał jej się już

tego pierwszego dnia, kiedy los po wielu latach znów zetknął ich

przypadkiem na ruchliwej ulicy w Bath. Potem przyszło oczarowanie,

szybko przeradzające się w głębsze uczucie.

Wkrótce przekonała się, ile zalet ma ten mężczyzna, o którym

głupie plotkarki potrafiły powiedzieć tylko, że był niegdyś

niesłychanie bogatym birbantem, a potem poszedł na wojnę. Och,

gdyby między nią a Guyem nie było tylu niedomówień, gdyby mogli

porozmawiać ze sobą szczerze, o ile łatwiej byłoby rozwikłać kłopoty

Oliwii. I jakże łatwo byłoby powiedzieć mu „tak".

Milczała. Twarz Guya sposępniała.

- Rozumiem, że jest jeszcze problem panny Meredith, który

należy

rozwiązać

jak

najszybciej

-

powiedział

cicho,

z

przenikliwością, która zaczynała zadziwiać Sarę. - Wczoraj po

południu Justin Lebeter prosił mnie, abym porozmawiał z panią.

Lebeter jest przekonany, że pannie Meredith grozi wielkie

niebezpieczeństwo, a pani wie, gdzie ona przebywa. Czy to prawda,

panno Sheridan?

background image

Pytanie padło znienacka. Sara, potrzebując trochę czasu na

obmyślenie stosownej odpowiedzi, podeszła do stolika i nalała sobie

szklankę źródlanej wody.

A więc, tak jak przypuszczała, lord Lebeter podzielił się z Guyem

swymi wątpliwościami. Nie wierzył jej. Czy powodował nim instynkt,

czy też może usłyszał coś przypadkiem. Coś, co utwierdziło go w

przekonaniu, że panna Sheridan ukrywa prawdę.

Usiadła z powrotem przed kominkiem, Guy pozostał przy oknie.

Milczeli oboje. Sara czuła, jak cień zażyłości, która wytworzyła się

między nimi dzisiejszego poranka, znika, i to chyba bezpowrotnie.

Przecież Guy jest przekonany, że swoim zachowaniem

wystarczająco udowodnił prawość charakteru. Natomiast ona poprzez

swoje milczenie konsekwentnie daje mu do zrozumienia, że wciąż mu

nie ufa. Czekał cierpliwie, a jego oczy, dotychczas pełne ciepła,

stawały się coraz bardziej chłodne.

- Lord Lebeter jest w błędzie. Nie wiem, gdzie przebywa panna

Meredith - oświadczyła Sara, zgodnie przecież z prawdą. - Ja nie

skłamałam, milordzie.

- Czyżby? - spytał pogardliwym tonem. - Tak samo jak podczas

naszej wczorajszej rozmowy na ten sam temat? Pani ma wprost

nadzwyczajny talent do ukrywania prawdy! Chylę czoło, panno

Sheridan! Bo tak się składa, droga pani, że lord Lebeter widział pannę

Meredith wychodzącą z tego pokoju.

Był nadzwyczaj zbulwersowany, kiedy pani wyparła się

wszystkiego. Zbulwersowany do tego stopnia, iż pozwolił sobie na

background image

pewną sugestię. Że być może pełni pani rolę bardzo niewdzięczną,

nakłaniając pannę Meredith, aby uległa Allardyce'owi, znanemu ze

swych upodobań do niewinnych dziewcząt!

Oskarżenie, logiczne, lecz jakże obrzydliwe i nieprawdopodobne,

dotknęło Sarę do żywego. Zerwała się na równe nogi, a w

gwałtownych, pełnych gniewu i goryczy słowach znalazło ujście całe

napięcie ostatnich dni.

- Jak pan ma czelność, milordzie, zarzucać mi rzecz tak ohydną?

Obrażać mnie i poniżać? Oliwia jest moją bratanicą, najbliższą

krewną, a pan insynuuje, że chcę jej krzywdy? Jak w ogóle śmie pan

posądzać mnie o tego rodzaju czyny! Ja...

Wzburzenie odbierało jej głos. Guy zdawał się jednak nie zwracać

na to uwagi.

- Powtórzyłem tylko to, co insynuują inni - oświadczył oschłym

tonem. - A istnieją podstawy do takich przypuszczeń. Jest to przecież

znany sposób pozbywania się niewygodnej krewnej.

- Lordzie Renshaw! Niestety, nie po raz pierwszy spotyka mnie ze

strony pana wielka przykrość. Już raz ocenił mnie pan zbyt pochopnie,

było to jednak niczym w porównaniu z tym, co zarzucił mi pan

dzisiaj. Sądzę, że nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Proszę

natychmiast stąd wyjść!

Reakcja Guya była zupełnie nieoczekiwana. Owszem, podszedł

do drzwi, ale tylko po to, aby przekręcić klucz w zamku. Klucz ów

wylądował na stoliku, a sam Guy, najspokojniej w świecie, ułożył się

wygodnie na łóżku.

background image

Sara dopiero po chwili zdołała wykrztusić z siebie pełne

oburzenia słowa:

- Co pan sobie wyobraża, lordzie Renshaw! Proszę... proszę

wyjść!

- Dlaczego? - spytał z drwiącym uśmiechem. - Byłem tu całą noc,

co szkodzi więc, jeśli poleżę sobie jeszcze parę godzin! Nie ruszę się

stąd, dopóki pani nie wyjawi mi całej prawdy.

- Nie może pan tu zostać - oświadczyła Sara, starając się

opanować rozdygotane nerwy. - To nie pora na rozmowę, skoro oboje

jesteśmy tak wzburzeni. Powinniśmy przedyskutować sprawę na

spokojnie, kierując się rozsądkiem...

- Na to właśnie czekam, panno Sheridan - oznajmił Guy głosem,

w którym wyczuwało się hamowaną złość. - Tej nocy wyświadczyłem

pani przysługę i nie widzę powodu, dla którego pani nie mogłaby

pójść mi na rękę. Nie przekonam pani, aby powiedziała mi prawdę o

Oliwii Meredith, ale mam sposoby, by to wymusić. Dlatego zostanę

tu, dopóki pani nie wyjawi mi absolutnie wszystkiego.

- Co?! - krzyknęła Sara, czując, że z gniewu robi jej się czerwono

przed oczami. - To niech pan posłucha, milordzie! Nic panu nie

powiem, bo panu nie wierzę! Bo to pan coś przede mną ukrywa!

Kiedy byliśmy w Woodallan, usłyszałam przypadkiem, o czym

rozmawia pan z ojcem. Wiem, że dostał pan polecenie odszukania

Oliwii w tajemnicy przede mną! O Boże! Tego wszystkiego nie

sposób już wytrzymać...

background image

Jęknęła i rzuciła się do stolika po klucz. Guy był jednak szybszy i

chwyciwszy ją za rękę, pociągnął ku sobie. Opadła na szerokie łóżko i

zanim zdążyła coś wykrztusić, rosłe, męskie ciało wgniotło ją w

materac. Tuż nad sobą zobaczyła twarz Guya.

- No i co, panno Sheridan? - spytał bardzo łagodnym głosem. -

Znów jesteśmy blisko siebie, jak tej nocy. A była pani tak... śmiała, że

skusiłaby pani świętego. Ja jednak zdołałem się pani oprzeć.

- Proszę więc nie zmieniać swego postępowania - powiedziała

Sara, z trudem łapiąc oddech. Zdawała sobie sprawę, że wszystko

wymyka się spod kontroli.

A oczy Guya nie były już ani złe, ani szydercze, były mroczne i

pełne pożądania... Oparł się jej, ale przecież kiedyś ta niezaspokojona

żądza musiała znaleźć ujście. Jakżeż on jej pragnął... Jakżeż ona

pragnęła jego...

Pierwsze powiedziały o tym usta, złączone w gorącym,

namiętnym pocałunku, potem ręce błądzące po ciele tej drugiej,

upragnionej osoby, coraz bardziej śmiałe, żądające coraz więcej.

Zduszony szept:

- Będziesz moja, Saro? Wyjdziesz za mnie?

- Tak, Guy, tak...

Jeszcze jeden gorący pocałunek, jakby pieczętujący ich

przymierze, i Guy, delikatnie oswobodziwszy się z ramion Sary,

poprosił cicho:

- Usiądźmy przed kominkiem, tak będzie lepiej. Muszę ci coś

wyznać, Saro.

background image

Znów zasiedli na krzesłach przed kominkiem i spojrzeli na

złociste płomienie. Za oknem było już zupełnie jasno, jednak w całym

domu nadal panowała niczym niezmącona cisza.

- Oskarżyłaś mnie, że ukrywam coś przed tobą - zaczął Guy

posępnym głosem. - Tak, to prawda i, na Boga, gorzko tego żałuję.

Powinienem był powiedzieć ci to wcześniej. Oliwia Meredith jest...

- Córką twojej siostry?

- Skąd wiesz?

Sara wybuchnęła głośnym, perlistym śmiechem.

- Ponieważ widziałam pannę Meredith! I wystarczyło jedno

spojrzenie...

- Podobna do Woodallanów?

- O, tak! Poza tym Oliwia ma medalion, moim zdaniem są w nim

portreciki twoich dziadków. Ale ona o tym nie wie, ona w ogóle nie

ma pojęcia, kim była jej matka. Wie tylko, że jej ojcem był Francis

Sheridan. A ja... ja zastanawiałam się długo i w końcu doszłam do

wniosku, że jej matką musiała być Catherine. Zgadza się?

- Tak.

Uśmiech zgasł na twarzy Sary.

- Powiedz, Guy, jak to się mogło stać? - spytała przygnębionym

głosem. - Zgoda, mój brat był lekkoduchem, ale nigdy nie uwierzę, że

uwiódł i porzucił niewinną dziewczynę.

- On jej nie porzucił, Saro. Catherine nie zwierzyła się nikomu,

ukrywała swój stan prawie do samego końca. Twój brat, nieświadomy

niczego, wyruszył za morze, a ona umarła w połogu. Mój ojciec szalał

background image

z rozpaczy, nie chciał w ogóle widzieć dziecka na oczy i dlatego

wszystkim zajęła się twoja rodzina. Saro, wybacz... Musiałem to

zataić, dałem ojcu słowo...

- Dałeś ojcu słowo - powtórzyła smutno Sara. - I miałeś ją

odnaleźć pierwszy, prawda? Dlaczego twojemu ojcu tak na tym

zależy?

W pierwszej chwili odniosła wrażenie, że Guy nie odpowie.

Zerwał się z krzesła, przykląkł przed kominkiem i dorzucił do ognia

nowe polano. Dopiero po chwili, nie odrywając oczu od płomieni,

odezwał się nieswoim głosem:

- Ojciec chciał, żebym zapłacił pannie Meredith za milczenie.

Miała zniknąć, razem ze swoją tajemnicą. A ty nie powinnaś się o

niczym dowiedzieć.

Cios był bardzo mocny. Przez kilka minut osłupiała Sara

wpatrywała się w twarz Guya, oświetloną złocistym blaskiem, a

oburzenie w jej oczach było coraz większe.

- Jak to? - spytała po chwili drżącym głosem. - Twój ojciec

wstydzi się Oliwii? Pragnie zataić jej istnienie?

- Mój ojciec za wszelką cenę chce chronić dobre imię Catherine.

Była jego ukochaną córką, Saro. On nie zniósłby, gdyby teraz, po

latach, zbrukano pamięć o mojej siostrze. Próbowałem go przekonać,

że postępuje nierozważnie, ale nie chciał słuchać. To stary człowiek,

Saro, dumny i nieustępliwy.

- Rozumiem, Guy, ale Oliwia jest moją bratanicą i zawsze tak

będzie, niezależnie od tego, co myśli sobie twój ojciec - oświadczyła

background image

Sara rozżalonym głosem. - Boże, a ja, naiwna myślałam, że miałeś mi

towarzyszyć do Blanchlandu, aby pomóc, ochronić w razie potrzeby, a

nie pokrzyżować moje plany!

Zerwała się z krzesła, zaczęła nerwowo krążyć po pokoju.

- Nie mogę uwierzyć, że przybyłeś tu ze mną po to, aby mnie

oszukać! I ty miałeś jeszcze czelność oskarżać mnie o ukrywanie

prawdy!

- Saro! Posłuchaj!

Guy podbiegł do Sary, chwycił ją mocno za obie ręce.

- Przysięgam! Słyszysz? - powiedział twardym, stanowczym

głosem, patrząc jej prosto w oczy. - Przysięgam, że nie miałem

zamiaru spełnić woli mego ojca.

- Oliwia i tak nigdy by się na to nie zgodziła! - krzyknęła Sara,

wybuchając głośnym płaczem. - Ona jest uczciwą, prawą osobą, nie

taką, jak niektórzy jej krewni!

- Chyba masz rację - westchnął Guy, obejmując ją i delikatnie

głaszcząc po plecach. - Niektórym jej krewnym trochę tej prawości

zabrakło. Ale mój ojciec nie jest złym człowiekiem, Saro. Obiecuję ci,

porozmawiam z nim jeszcze raz, spróbuję przekonać, że w sprawie

panny Meredith powinien postępować inaczej. Zrobię, co w mojej

mocy.

Sara, z twarzą wtuloną w jego surdut, płakała jeszcze przez

chwilę, a gdy uspokoiła się nieco, Guy ostrożnie posadził ją na

krześle.

background image

- Nie mogę zebrać myśli - lamentowała Sara. - To wszystko jest

dla mnie za trudne! O Boże, Boże, mam już tego dosyć...

- Moja Saro, moja droga - przemawiał czule Guy, siadając obok. -

Rozumiem, jak ci ciężko! I wybacz mi, znów powiedziałem ci tyle

przykrych stów. Byłem zły, że mi nie ufasz, że coś przede mną

ukrywasz. Wiem, sam też nie jestem bez winy, ale teraz, kiedy oboje

już znamy prawdę, będzie inaczej...

Nagle, gdzieś z daleka, dobiegł ich hałas. Ktoś nierozważnie

trzasnął drzwiami, potem znów zapadła cisza, jakby dom sir Covella

nie miał zamiaru obudzić się do życia.

- Pójdę sprawdzić, co tam się dzieje - powiedział szybko Guy,

chwytając za klucz. Szybko otworzył drzwi, Sara wybiegła za nim.

Na dole, w holu, stał Tom Brookes.

- Tom? Co się stało? - pytał Guy, schodząc szybko po schodach.

Sara, zdenerwowana, pospieszyła za nim.

- Jakie to szczęście, że to pan, milordzie! Przyjechał posłaniec z

Woodallan. Pański ojciec...

- Nie! - jęknęła Sara, chwytając Guya kurczowo za ramię. - Czy

lord...

- Pański ojciec nie czuje się ponoć najlepiej, ma pan natychmiast

wracać do Woodallan. Osiodłałem już pańskiego konia, czeka przed

domem.

- Dziękuję, Tom.

Guy uścisnął lekko dłoń Sary, nadal spoczywającą na jego

ramieniu.

background image

- Jadę, Saro. Czekaj na mnie, nic nie rób, nie podejmuj żadnych

kroków, dopóki nie wrócę albo nie przyślę ci jakiejś wiadomości.

Miej na siebie baczenie!

Ucałował ją szybko.

- Tom!

- Tak, panie.

- Kiedy mnie nie będzie, strzeżcie pilnie panny Sheridan i panny

Meredith.

- Oliwia! - krzyknęła nagle Sara. - Guy! Nie zdążyłam ci

powiedzieć...

- Powiesz mi później.

Jeszcze raz ją ucałował i rzucił się ku drzwiom. Kiedy Sara i Tom

wyszli przed dom, Guy na swym koniu pędził już w śnieżną dal. Był

coraz dalej, coraz mniejszy i Sara, ścigając go wzrokiem, czuła, jak

ogarnia ją wielkie przygnębienie. Jeździec na koniu był już prawie

niewidoczny.

A więc została sama. Sama. Nagle poczuła lęk. I prawie pewność,

że teraz na pewno stanie się coś złego.

- A najokropniejsze jest to, że właściwie niczego nie pamiętam -

żaliła się Amelia, skubiąc nerwowo róg kołdry. - Pojmujesz? Greville

mnie uwiódł, a ja niczego nie pamiętam. To straszne! Rano,

naturalnie, od razu zorientowałam się, co zaszło... Ale wybacz, nie

powinnam rozmawiać o rzeczach tak intymnych! Moja Saro, a z tobą

wszystko w porządku?

background image

- Oczywiście - zapewniła Sara, głaszcząc ją czule po ramieniu. -

Milly, powiedz mi, jak to teraz z tobą będzie?

- O, moja droga! Nie ma powodu do niepokoju! - odparła z

promiennym uśmiechem kuzynka. - Być może zabrzmi to nieco

frywolnie, ale wiesz, Saro, wszystko dobre, co się dobrze kończy.

Wystaw sobie, że Greville i ja... krótko mówiąc, zamierzamy wziąć

ślub, i to jak najszybciej! Byłam głupia, Saro, że się opierałam.

Przecież ja go kocham, i to jak!

Amelia zamilkła. Leżała teraz cichutko, bledziutka, z

zamkniętymi oczami. Sara, pełna niespokojnych myśli, spojrzała w

okno. Niebo przykryte było ciężkimi chmurami, śnieg nadal sypał.

- Prawdopodobnie każdy z gości sir Ralpha obudził się dziś rano

w towarzystwie osoby, której wcale nie oczekiwał - odezwała się

niespodzianie Amelia ponurym głosem. - Kiedy robiłam porządki,

poprzestawiałam meble. Może to i nawet zabawne!

- Najważniejsze, że ty i ja rano znalazłyśmy obok siebie prawych

mężczyzn. A sir Covell i jego goście to już nie nasze zmartwienie -

oświadczyła Sara stanowczo, dziwiąc się w duchu, jak bardzo

zmieniła się w ciągu ostatnich dni i jak otwarcie wypowiada się w

delikatnej przecież sprawie. - Mam nadzieję, że państwo Fisk obudzili

się razem. Może odnaleźli w sobie dawną skłonność i zrobią sobie

drugi miesiąc miodowy. Jak sądzisz?

Kuzynki spojrzały na siebie i obie zachichotały radośnie.

- O Boże święty - biadoliła zabawnie Amelia między jednym

wybuchem śmiechu a drugim. - Okropność! W końcu byłam już

background image

mężatką. Ale ty, Saro! Ojej, ojej, nie zdołałam cię upilnować, droga

kuzyneczko!

- Lord Renshaw zatroszczył się o mnie! I zachował się jak

prawdziwy dżentelmen.

- Dżentelmen?

Amelia i Sara patrzyły na siebie przez chwilę i znów wybuchnęly

niepohamowanym śmiechem.

- Dżentelmen! - piszczała Amelia. - Mogę sobie to wyobrazić.

Albo nie. Tego nie mogę sobie wyobrazić!

Kiedy zamilkły, Sara znów podeszła do okna i zapatrzyła się na

białe płatki wirujące w powietrzu.

- Alan nigdy nie był mi wierny, przecież wiesz - odezwała się

znów Amelia. - Był bardzo przystojny, czarujący, no i uwielbiał

kobiety. Zranił mnie bardzo, tak bardzo, że nie mogłam myśleć o

powtórnym małżeństwie. To dlatego odmawiałam, kiedy Greville

prosił mnie o rękę.

Sara, zaniepokojona, odwróciła się szybko. Nigdy nie słyszała u

Amelii tak przygnębionego głosu.

- Amelio! Moja droga! Nie mówiłaś mi o tym! Byłam pewna, że

odmawiasz Greville'owi, bo uważasz go za nudziarza.

- Chyba po prostu nie doceniałam jego zalet, a ma ich przecież

mnóstwo. To musiała być jakaś podświadoma obawa, lęk przed

ponownym rozczarowaniem, rozumiesz? Teraz już wiem, że mogę mu

ufać.

background image

- Jestem pewna, że nie znajdziesz bardziej odpowiedniego

mężczyzny, kochana Milly - powiedziała Sara serdecznie, siadając z

powrotem na brzegu łóżka. - Greville kocha cię szczerze, i to nie od

dziś, dobrze o tym wiesz.

- Wiem. Myślę, że los mi sprzyja. Gdybym tylko mogła sobie

przypomnieć...

- Zdaje się, że to dla ciebie prawdziwa tragedia - powiedziała Sara

z figlarnym uśmiechem. - Nie martw się, będziesz miała mnóstwo

okazji, żeby odtworzyć sobie wypadki dzisiejszej nocy!

- Ależ droga kuzynko! - krzyknęła z udanym oburzeniem Amelia.

- Nie poznaję cię!

- Tak, wiem - przyznała Sara, spoglądając na rozbawione nimfy

na ścianie. - Może to wpływ tych obrzydliwych malowideł.

- A mnie się wydaje, że to sprawka Guya, który uczynił z ciebie

prawdziwą kobietę - mruknęła cicho Amelia. - Saro? Zostaniesz jego

żoną?

- No... teraz tak - odpowiedziała Sara, umykając spojrzeniem w

bok. - Chociażby dlatego, że po tej nocy nie wypada mi niczego

innego uczynić.

- Saro!

Amelia chwyciła kuzynkę za rękę i spojrzała jej głęboko w oczy.

- Przecież tutaj nie chodzi o konwenanse! Ty go kochasz, to

oczywiste! Gdybym nie była tak zmęczona, wytłumaczyłabym ci to

dobitniej.

background image

Amelia przespała prawie cały dzień. Sara trwała wiernie przy jej

łóżku. Sir Greville Baynham, który całkowicie już wydobrzał po

narkotykach, upewniwszy się, że Sara czuje się dostatecznie dobrze,

aby czuwać przy łóżku damy jego serca, pognał konno załatwiać

sprawy związane ze ślubem.

Sara podejrzewała, że Greville chce sprawić się szybko, żeby

rozwiać ostatnie wątpliwości Amelii, co było zresztą zupełnie

niepotrzebne. Amelia zdawała się być zachwycona obrotem spraw i

najzupełniej przekonana o szczerości uczuć Greville'a.

Po wyjeździe sir Baynhama Sara poczuła się jeszcze bardziej

samotna. Pocieszała się, że Guy niebawem wróci. A poza tym na

miejscu był Justin Lebeter, na którego zawsze można było liczyć.

Młody lord poprzedniego wieczoru demonstracyjnie opuścił pokój

jadalny i zanim afrodyzjak zaczął działać, zamknął się w swoim

pokoju, wyrzucając klucz przez okno. Nie chciał sprzeniewierzyć się

swej miłości do Oliwii. Rano, kiedy się ocknął, łomotał do drzwi i

Sara, z pomocą Toma, uwolniła go z jego więzienia.

Przepowiednia kuzynek spełniła się. Państwo Fisk, wpatrzeni w

siebie,

jeszcze

tego

samego

ranka

opuścili

Blanchland,

prawdopodobnie rzeczywiście zamierzając powtórzyć miesiąc

miodowy. Sir Ralpha i reszty jego gości Sara nie miała ochoty

oglądać.

Aż do zmierzchu siedziała przy łóżku Amelii, pełna

niespokojnych myśli. O tym, że sypie śnieg i nie wiadomo, jak dotrą

background image

do Woodallan, o starym, chorym lordzie i jego niechcianej wnuczce.

O Guyu, który obiecał, że wróci...

Co pewien czas zrywała się z krzesła i podchodziła do okna,

spoglądając na białe, wirujące płatki, które wcale nie przynosiły

ukojenia.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Tuż przed zapadnięciem zmierzchu Sara wyszła na przechadzkę.

Długo brodziła po zasypanych śniegiem ścieżkach, rozmyślając

smutno, że Guya tego dnia na pewno już nie zobaczy. Wracając do

domu, przeszła powoli przez cieplarnię, wdychając z lubością zapach

kwiatów i owoców. Było tu nadspodziewanie jasno, śnieg prószył na

szklany dach i przykrywał go białą pierzynką.

W rezydencji, tuż za drzwiami wejściowymi, czatował na

dziewczynę sir Ralph, zupełnie zdruzgotany.

- Droga kuzynko, jak się czujesz? - spytał nieśmiało.

- Dziękuję, czuję się znakomicie - oświadczyła Sara. - Jednak

gorzko żałuję, że pilne sprawy zmusiły mnie do przyjazdu do

dawnego domu rodzinnego.

- Kuzynko, błagam, wysłuchaj! To sprawka tego trutnia,

Marvella, on jest na usługach Allardyce'a. Marvella z miejsca

wyrzuciłem, ten łajdak Allardyce zbiera się już do wyjazdu. Och,

droga Saro, jak mogłem dopuścić, żebyś była świadkiem takich

bezeceństw. Nigdy sobie tego nie wybaczę! Ale ja z tym wszystkim

background image

skończę, przysięgam. Do diabła, co to się porobiło... co to się

porobiło...

Potrząsając bezradnie głową, oddalił się szybkim krokiem,

mamrocząc coś pod nosem i Sara, mimo oburzenia, poczuła coś na

kształt współczucia. Socjeta zawsze lekceważyła sir Covella,

wymyślił więc sobie te hulanki w doborowym towarzystwie, no i

proszę, wpakował się w niezłe tarapaty. Westchnąwszy litościwie nad

smutnym losem drogiego kuzyna, Sara rączym krokiem pospieszyła

na górę.

Amelia czuła się już znacznie lepiej i Sara, zadowolona z tego

bardzo, w nagłym przypływie energii zaczęła krzątać się po domu,

zaciągając na noc zasłony. Cały dwór zdawał się być wymarły, oprócz

lorda Lebetera nie spotkała nikogo. Było to bardzo nieprzyjemne,

postanowiła więc, że noc spędzi w pokoju kuzynki. Zamkną się obie

na klucz i będą czekać powrotu Guya.

Kiedy zaciągała długą storę w oknie na półpiętrze, zauważyła w

oddali, między drzewami, jakieś światło. Przyjrzała się dokładniej.

Tak. Niewątpliwie były to pochodnie zatknięte przy wejściu do groty.

Z pasją zaciągnęła storę do końca. A więc tyle są warte obietnice

szanownego kuzyna! Jeszcze pół godziny temu zaklinał się, że

wkroczy na drogę cnoty, a tymczasem tam z pewnością szykuje się

jakaś nowa orgia. Ciekawe, skąd sir Ralph i jego kompania biorą na to

wszystko siły...

Nagle drgnęła. Na dole skrzypnęły cicho jakieś drzwi i zaraz

potem usłyszała słaby głos:

background image

- Panno Sheridan!

Do holu wchodził Tom Brookes, dziwnie chwiejnym krokiem i

nawet w słabym świetle kilku świec Sara zauważyła na jego czole

olbrzymi guz.

- Tom! Wielkie nieba! Co się stało? - wołała przerażona,

zbiegając do niego po schodach.

- Uderzyli mnie, panno Sheridan - mamrotał staruszek. - W

głowę. Upadłem w śnieg, leżałem tam bardzo długo... A panny Oliwii

nie ma!

- Co to znaczy „nie ma"? Tom, ty ledwo stoisz na nogach. Proszę,

usiądź tu na chwilę, a ja zawołam służącą, żeby opatrzyła ci ranę.

Ostrożnie poprowadziła staruszka do schodów i pomogła usiąść

na najniższym stopniu. W tym momencie drzwi prowadzące do

pomieszczeń dla służby otwarły się z wielkim hukiem i do holu

wtargnęła pani Brookes, zaczerwieniona, w przekrzywionym czepku.

Za nią tłoczyło się kilka zaaferowanych służących.

- Tom, co ty wyrabiasz! - krzyknęła, podbiegając do męża. - Och,

panno Sheridan, w głowie mu się pomieszało! Jak tylko usłyszał, że

panna Meredith wyszła, zaraz za nią pobiegł. A mówiłam mu

przecież, że to pani przysłała jej wiadomość. Ale on w ogóle nie

chciał mnie słuchać...

Pani Brookes urwała nagle, dostrzegając w oczach Sary wielkie

zdumienie.

- Panno Sheridan, chyba nie powie pani...

background image

- Nie posyłałam żadnej... - zaczęła zdenerwowanym głosem Sara,

zagłuszył ją jednak tupot drobnych stóp. Po schodach zbiegała

Amelia, zaintrygowana hałasem.

Z pokoju do gry w karty wyjrzał Justin Lebeter. Stan zdrowia lady

Fenton rzeczywiście nie mógł budzić żadnych zastrzeżeń, ponieważ,

jak zwykle, natychmiast objęła komendę.

- Zuziu, niech Zuzia przygotuje miskę z gorącą wodą i bandaże!

Lordzie Lebeter, proszę pomóc Tomowi wejść po schodach.

Natychmiast trzeba go położyć. Reszta musi się odsunąć, proszę nie

zabierać choremu powietrza! Ostrożnie, lordzie Lebeter! Ostrożnie!

Proszę uważać!

- Wielki Boże - szepnęła pani Brookes, patrząc, jak jego

lordowska mość, pod czujnym okiem Amelii, z wielką troskliwością

transportuje jej męża na górę.

- Pani kuzynka... Cóż to za kobieta! A mój mąż, panno Sheridan,

to osioł, zwykły osioł! Panno Sheridan, co pani robi?

Sara zdążyła już wyjąć z wielkiej szafy w holu swoją pelerynę i

buty.

- Dokąd się pani wybiera? Przecież już ciemno, śnieg pada, a do

tego oni w grocie zaczęli te swoje pogańskie obrzędy! Fuj!

- Idę szukać Oliwii - wyjaśniła krótko Sara, zajęta zapinaniem

butów.

- Sama? Po nocy? Panno Sheridan, niechże się pani opamięta!

Może poprosić tego młodego lorda...

background image

- Nie mamy ani chwili do stracenia, pani Brookes - ucięła Sara,

otulając się peleryną. - Kiedy przysłano wiadomość?

- Jakąś godzinę temu, ktoś wsunął kartkę pod drzwi. Panna Oliwia

powiedziała, że to pani chce się z nią zobaczyć. Prosiłam, żeby nie

szła, ale ona powiedziała, że nie wychodzi daleko, nie mówiła jednak,

dokąd. Och, panno...

- Proszę iść na górę, do męża, pani Brookes! I proszę powiedzieć

lady Fenton, że wyszłam - mówiła szybko Sara, kładąc rękę na

klamce. - Wszystko będzie dobrze, pani Brookes. Znajdę Oliwię.

- Daj Boże, bo jej biedna matka...

Ale Sara już nie słuchała. Otworzyła szybko drzwi i wybiegła w

noc. Na dworze było dziwnie jasno. Blask księżyca przenikał przez

rzadkie, postrzępione chmury, oświetlając przykrytą białym śniegiem

ziemię i nagie drzewa. Cały świat był idealnie czarno-biały. Z groty

dobiegał jakiś dziwny, monotonny śpiew.

Sara zadrżała, natychmiast jednak skarciła się w duchu. Na tym

zapewne polegają te idiotyczne obrzędy, zupełnie nieszkodliwe.

Chociaż po wczorajszych doświadczeniach nie wiadomo, czy można

być tego tak zupełnie pewnym. Przypomniała sobie głośny skandal

sprzed kilku lat, kiedy to wykryto, że członkowie klubu, założonego

przez sir Francisa Dashwooda, oddają się praktykom satanistycznym i

w przebraniu mnichów uczestniczą w rozpustnych orgiach.

Czyżby sir Ralph podążał tą samą ścieżką? Sara znów zadrżała i

znów skarciła się w duchu. Nie, teraz nie wolno jej się bać. Szła przez

background image

las, starając się myśleć jak najbardziej trzeźwo. Ktoś, podszywając się

pod Sarę Sheridan, wywabił Oliwię z jej schronienia.

Sara była pewna, że kryje się za tym lord Allardyce. Sir Ralph

powiedział, że Marvell jest na usługach Allardyce'a. Całkiem więc

możliwe, że to lokaj wywęszył, gdzie ukrywa się Oliwia. Któryś z

nich musiał też napaść na Toma, aby staruszek nie powstrzymał

dziewczyny.

No i jednocześnie Allardyce zdążył przed swoim wyjazdem

zaaranżować te całe obrzędy, dzięki czemu prawdopodobnie łatwiej

mu będzie uprowadzić Oliwię.

Klucząc między drzewami, Sara zbliżała się do groty. Widziała

już dobrze dwie olbrzymie pochodnie, wetknięte w skały po obu

stronach wejścia. Dziwne zawodzenie było coraz głośniejsze. Czuła,

że dostaje gęsiej skórki. Zatrzymała się na chwilę i przycupnąwszy za

grubym pniem, ostrożnie wychyliła głowę.

Na środku groty, naprzeciwko wejścia, stał wielki, żelazny kosz,

w którym płonął ogień. Sara czuła zapach dymu, dziwnie jednak

słodki i odurzający. Zakręciło jej się w głowie, było jednak za późno,

aby się wycofać. Bezszelestnie jak cień pokonała kilka metrów

dzielących ją od wejścia do groty i nagle, zdjęta panicznym lękiem,

odskoczyła w bok i całym ciałem wcisnęła się w skalny załomek.

Z groty wynurzyło się kilka postaci w długich, ciemnych szatach i

z dziwnym piskiem rozbiegło wśród drzew. Wszyscy mieli na

twarzach maski, Sara była jednak pewna, że szczupłe, czarne widmo

to lady Ann Walter, za którą biegnie jakiś mężczyzna. Złapał ją i za

background image

chwilę oboje, spleceni ze sobą, turlali się po śniegu. Sara z

niesmakiem odwróciła wzrok.

Nagle z wnętrza groty dobiegł jakiś dźwięk. Pokonując strach,

ostrożnie zajrzała do środka. Niestety, widziała tylko kosz. Dziwny

zapach był jeszcze bardziej intensywny, tym razem zakręciło jej się w

głowie bardzo mocno, oczy zapiekły. Czyżby znowu narkotyk?

W grocie coś stuknęło, a więc na pewno ktoś został w środku.

Może to sir Ralph, jako najwyższy kapłan, czyni przygotowania do

dalszej części ceremonii? Cofnęła się i wsunęła do załomka,

zastanawiając się gorączkowo, co robić. Wejść do groty? Po co?

Oliwii tam nie ma, przecież ta grota przed chwilą była pełna ludzi, a

Allardyce'owi na pewno nie zależało na świadkach.

Nagle znów wtuliła się w skałę, wstrzymując oddech. Z groty

wynurzyła się jeszcze jedna postać w czarnej szacie. Mężczyzna, bez

maski, czarny kaptur zsunięty z głowy. Kiedy przechodził obok

pochodni, jasny płomień oświetlił jego twarz i Sara poczuła się, jakby

ktoś obuchem uderzył ją w głowę.

Guy Renshaw. Wrócił do Blanchlandu, nie zawiadomił jej o tym i

teraz idzie przyłączyć się do reszty uczestników tej orgii. Boże drogi,

jak ona w ogóle mogła mu zaufać? Przemknął obok niej, jego szata

niemal otarła się o jej pelerynę. Szedł inaczej niż pozostali uczestnicy

żałosnych obrzędów, którzy wychodzili z groty chwiejnym krokiem, a

teraz ich piski i wrzaski rozlegały się po całym lesie. Krok Guya był

równy, mocny.

background image

Nagle Sarę dopadło inne podejrzenie, chyba jeszcze gorsze.

Wielki Boże, a jeśli to nie Allardyce, lecz Guy wywabił Oliwię z

domu? Mówił, co prawda, że nie zgadza się ze swym ojcem. Tak,

mówił, ale równie dobrze mógł kłamać, aby uśpić czujność Sary i bez

przeszkód wykonać polecenie ojca, zanim Sara zdoła temu zapobiec.

Naturalnie, że kłamał. I mamił ją od samego początku. Był

szarmancki i uroczy, szeptał czułe słówka i całował, tylko po to, aby

się w nim zakochała. Zaufała swemu instynktowi i popełniła

straszliwą pomyłkę. Trzeba iść za Guyem, bo on doprowadzi ją do

Oliwii.

Sara bezszelestnie wysunęła się ze swojej kryjówki i kryjąc się

wśród drzew, ruszyła za lordem. Nie było to łatwe. Od dziwnego

zapachu, dobywającego się z kosza w grocie, jej głowa zrobiła się

dziwnie ciężka, nogi nie chciały jej słuchać. Siłą woli zmuszała się

jednak, aby podążać naprzód.

Co pewien czas dostrzegała wśród drzew kolejną postać w

ciemnej, rozwianej szacie. Nagle jedna z nich, wyjątkowo wysoka i

tęga, wyrosła tuż przed nią, jak spod ziemi. Przerażona, zebrała się w

sobie i jednym mocnym ruchem pchnęła wielkoluda w śnieg.

Guy szedł w górę, do Folly Tower. Sara widziała przed sobą jego

wysoką, ciemną postać, rysującą się wyraźnie na tle nieba. Doszedł do

wieży, wszedł do środka. Pomyślała, że powinna też tam wejść i

zażądać od niego wyjaśnień. Ostrożnie zbliżyła się do wieży. Drzwi

były otwarte. Przez szpary w ścianach sączyło się światło księżyca,

background image

można było dojrzeć wszystko. Również dziwny, sporej wielkości

tłumoczek, rzucony na ziemię...

Strach znikł. Sara krzyknęła i jak oszalała wbiegła do środka,

rzucając się na kolana. Drżącymi rękami odwróciła tłumoczek na

drugą stronę. Jej bratanica była nieprzytomna, bezwładna jak

szmaciana lalka. Światło księżyca srebrzyło przerażająco bladą twarz.

Na białym czole widniał ślad po uderzeniu, podobnie jak u Toma.

Wielki guz i rana pokryta zakrzepłą krwią.

Księżyc skrył się za chmurą i wieża pogrążyła się w

ciemnościach. Sara usłyszała czyjeś kroki, coś miękkiego opadło jej

na twarz. Ktoś chwycił ją za ramiona, szarpnął, zanim jednak zdążyła

uczynić jakiś ruch, ten ktoś już brutalnie zdzierał kaptur z jej głowy.

Blask księżyca powrócił, oświetlając wykrzywioną gniewem twarz

Guya.

- Sara! Co ty, u diabła, tu robisz?

- To pytanie powinno być raczej skierowane do pana, milordzie -

wysapała gniewnie. - Podobno pojechał pan do Woodallan? W

każdym razie ja miałam w to uwierzyć, a tymczasem pan włóczy się

po lesie w czarnych szatach, jak ta cała banda. I co pan zrobił mojej

bratanicy?!

Puścił ją tak nagle, że omal nie upadła na ziemię.

- Pani uważa, że to ja?!

- A dlaczegóż by nie? Opowiadał mi pan o zamysłach swego ojca.

Oliwia ma zniknąć, zanim ktokolwiek dowie się o jej prawdziwym

pochodzeniu! Nieważne, co z nią będzie, najważniejsze, żeby nie

background image

splamiła honoru Woodallanów! Uśpił pan moją czujność, rozwiał

podejrzenia. Zaczęłam panu wierzyć, milordzie! Sądziłam, że

Allardyce czyha na Oliwię, a tymczasem to pan jest jej wrogiem!

Guy zaklął. Jego twarz pobladła z gniewu i Sara nagle pojęła, że

jej instynkt nie kłamał, to tylko ból i rozczarowanie kazały jej

zaatakować Guya.

- Allardyce jest w grocie. I nie przyjdzie tu po pani bratanicę,

która miała czekać na niego, bezwolna i nieprzytomna. Nie przyjdzie,

bo jest związany, łaskawa pani. To on czyhał na Oliwię. Dziś rano

powiedziałem pani całą prawdę, ale pani nie uwierzyła! Natomiast

wierzy pani w to, że byłbym w stanie zaatakować bezbronną kobietę,

do tego moją krewną. Zaiste, pani opinia o mnie jest bardzo

pochlebna!

- Gdyby pan od początku mówił prawdę...

- Wydaje mi się, że teraz nie powinniśmy roztrząsać takich

ważnych spraw, panno Sheridan, gdyż najpierw trzeba pomóc pani

bratanicy.

Powiedział to tonem lodowatym, kładąc nacisk na wyraz

„bratanica". Był chłodny, opanowany, pozornie już się nie gniewał.

Sara pojęła, że Guy Renshaw nieprędko jej wybaczy niesłuszne

zarzuty. O ile w ogóle wybaczy.

Nagle poczuła, że świat wokół niej znów zaczyna wirować.

Wiruje coraz szybciej. Od tego zapachu w grocie, od tych wszystkich

przeżyć, od ostrych słów Guya. Zrobiło jej się słabo. Oparła się o

ścianę, słyszała głos Guya, dziwnie daleki, ledwo słyszalny...

background image

- Jest pani w wielkim błędzie, jeśli przypuszcza, że w ten sposób

odzyska moją przychylność.

- Ten dym... w grocie - zaszeptała półprzytomna. - Ten dym...

Jego twarz znalazła się nagle bardzo blisko.

- Na Boga, Saro, nie! Saro! - krzyczał rozpaczliwie, potrząsając ją

za ramiona, ale ona czuła, że odchodzi. Jak przez mgłę zobaczyła

jeszcze jedną męską twarz, która pojawiła się nagle nad ramieniem

Guya. Głos należał niewątpliwie do Justina Lebetera.

- Guy, co ty... Guy!

A potem, odczuwając to jako wielką ulgę, Sara wyślizgnęła się z

ramion Guya i upadła na ziemię.

Z trudem uniosła powieki. Była w Blanchlandzie, w pokoju, do

którego zaczynała się już powoli przyzwyczajać. Ostre światło,

widoczne w szparze między zasłonami znaczyło, że jest dzień. W

pokoju panował jednak półmrok i Amelia, przeglądająca jakiś żurnal,

co chwila mrużyła oczy.

- Rozsuń zasłony - odezwała się Sara słabym głosem. - Będzie

jaśniej.

Amelia aż podskoczyła na krześle.

- No, chwała Bogu, że się obudziłaś, moja droga. Jak się czujesz?

- Dziękuję, bardzo dobrze - odparła uprzejmie Sara, siadając na

łóżku. Natychmiast jednak głowa dała znać o sobie i Sara z cichym

jękiem opadła z powrotem na poduszki.

background image

- A widzisz, wcale nie jest jeszcze dobrze - powiedziała

zmartwionym głosem kuzynka. - Musisz spokojnie poleżeć.

Podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Ostre światło dnia zalało

cały pokój. Sara zmrużyła oczy i skrzywiła się lekko.

- Która godzina, Milly?

- Południe. Spałaś prawie dwanaście godzin.

- Dwanaście - powtórzyła powoli Sara i nagle pamięć wróciła. -

Oliwia! Milly, co z Oliwią? Żyje?

- Żyje, żyje - zapewniła ją Amelia, przysiadając na brzegu łóżka i

głaszcząc czule Sarę po ramieniu. - I jest całkowicie bezpieczna.

Ocknęła się wcześniej niż ty!

- A co z Tomem? - pytała zaniepokojona Sara, próbując ponownie

usiąść na łóżku, a nawet opuścić nogi na podłogę. Ta próba jednak

również spełzła na niczym i Sara z rezygnacją opadła na poduszki.

- Moja droga, leż spokojnie, bo ci niczego nie powiem -

oświadczyła kategorycznym tonem lady Fenton, poprawiając kołdrę. -

A mam dla ciebie dobre wiadomości. Tom czuje się o wiele lepiej i

jest już na nogach. Pani Brookes błagała go, żeby jeszcze trochę

poleżał, ale to uparciuch. Wszyscy goście sir Ralpha rozjechali się,

został tylko lord Lebeter, który nie odstępuje Oliwii na krok.

Dzięki Guyowi wyjechał nareszcie ten wstrętny Allardyce. Ta

noc, którą spędził związany w grocie, nieco ostudziła jego zapały

miłosne. Nie sądzę, żeby jeszcze kiedykolwiek próbował zbliżyć się

do Oliwii. No, a sir Ralph trochę gorączkuje. Znaleźliśmy go w

głębokiej zaspie.

background image

- O Boże! - krzyknęła Sara, z przerażenia zasłaniając usta ręką. -

Więc to był on! Och, Milly, teraz już sobie wszystko przypominam.

To było niesamowite. Te postacie w czarnych szatach, ten odurzający

zapach, który rozchodził się po całym lesie...

- Guy mówił, że to rodzaj opiatu, jeszcze jeden narkotyk z

apteczki Allardyce'a! Wywołuje halucynacje. Brr! - Amelia skrzywiła

się ze wstrętem, a potem nagle zaczęła chichotać. - Nafaszerowali się

nim bez umiaru, dlatego tarzali się w śniegu, nie czując chłodu. Na

ciebie podziałał inaczej, po prostu zemdlałaś. Podobno dlatego, że

byłaś zdesperowana, pełna niepokoju o Oliwię. Tak przynajmniej

przypuszcza doktor. A więc wyszłaś z tego obronną ręką, moja droga.

Już po raz drugi!

Sara powoli zaczynała uświadamiać sobie grozę sytuacji. Ten

narkotyk, tak niebezpieczny... Może to pod jego wpływem wysunęła

wobec Guya ciężkie zarzuty? Guy powinien to zrozumieć, tak, na

pewno to zrozumie, musi...

Jej rozmyślania przerwał następny głośny wybuch śmiechu

kuzynki.

- Biedny sir Ralph! Nie bądź dla niego zbyt surowa, Saro.

Podejrzewam, że wszystko, co działo się w Blanchlandzie, to przede

wszystkim

sprawka

Allardyce'a.

Ten

łajdak

wykorzystywał

gościnność sir Covella, żeby folgować swym obrzydliwym

upodobaniom. A wczoraj, te obrzędy, to też jego sprawka.

Chciał wszystkich odurzyć, żeby nikt nie wszedł mu w paradę i

nie pokrzyżował jego niecnych planów względem naszej biednej

background image

Oliwii. Wystaw sobie, że ten jego sługus, Marvell, wystrychnął go na

dudka i czmychnął z lady Ann Walter! A sir Ralph szedł do groty

sprawdzić, co tam się dzieje. No i teraz ma gorączkę!

Sara nie mogła przestać myśleć o tym, jak bardzo rozgniewała

Guya. Uśmiechnęła się więc tylko blado, czując coraz większe

przygnębienie, czego Amelia zdawała się nie zauważać.

- Ja też o mało nie zemdlałam - paplała dalej niestrudzenie. -

Kiedy z Lordem Lebeterem wpadliśmy do wieży... Moja droga!

Przecież to wyglądało tak, jakby lord Renshaw cię dusił!

- Zdaje się, że miał na to ochotę - przyznała Sara głosem

nieskończenie smutnym.

- Moja Saro! Dlaczego? Co się stało?

- Zarzuciłam mu niesłusznie okropną rzecz, Milly - wyznała cicho

Sara, nie patrząc na kuzynkę. - Oskarżyłam go, że to on napadł na

Oliwię. Wszystko dlatego, że wcześniej usłyszałam przypadkiem jego

rozmowę z ojcem. Stary lord polecił Guyowi odszukać Oliwię i

wyprawić gdzieś daleko, zanim ludzie się dowiedzą o jej

pokrewieństwie z Woodallanami. Milly... jej matką była Catherine,

siostra Guya, pojmujesz? A może już o tym wiesz? W każdym razie

założyłam, że Guy wykonał polecenie ojca...

Ameba, porażona wiadomością, aż przybladła.

- W taki sposób? Saro! Jak mogłaś! Naprawdę sądziłaś, że lord

jest zdolny do tak strasznego czynu? I to jeszcze wobec najbliższej

krewnej? Saro!

background image

- Wiem, Milly, wiem, to był szczyt głupoty z mojej strony. Nie,

chyba jeszcze gorzej. Wykazałam całkowity brak zaufania wobec

Guya i on nigdy mi tego nie wybaczy. Kiedy uświadomiłam sobie, jak

bardzo się pomyliłam, miałam ochotę wyrwać sobie język! Ale było

już za późno!

Broda Sary zaczęła się trząść. Przez chwilę Sara walczyła ze sobą,

bezskutecznie jednak, bo łzy i tak popłynęły szerokim strumieniem.

- Saro, może Guy pozwoli się przebłagać - pocieszała ją Amelia. -

Zrozumie, że byłaś odurzona narkotykiem i zdenerwowana tą

koszmarną sytuacją.

- Och, Milly, nie próbuj mnie tłumaczyć - powiedziała z goryczą

Sara, ocierając twarz z łez. - Guy zachował się wobec mnie jak

dżentelmen, obdarzył mnie całkowitym zaufaniem. A ja w zamian za

to rzuciłam mu w twarz straszliwe oskarżenie. O Boże! Po co ja się w

ogóle urodziłam!

- Tego nie żałuj, Saro - powiedziała z uśmiechem Amelia,

głaszcząc ją czule po ramieniu. - Moja droga, zejdę teraz do kuchni i

powiem, żeby przynieśli ci coś do jedzenia. Musisz się posilić. Na

pewno poczujesz się lepiej i kto wie, może pozwolę ci wstać z łóżka.

Zdaje się, moja droga, że my już tak zawsze będziemy się nawzajem

pielęgnować!

- Milly! - zawołała Sara, kiedy Amelia otwierała drzwi. - A co z

ojcem Guya? Jak on się czuje?

background image

- Nie najgorzej. Nie było powodu do niepokoju. Wystaw sobie, że

wiadomość,

rzekomo

z

Woodallan,

przysłała

Guyowi

prawdopodobnie ta sama osoba, która napisała do Oliwii!

- Jak to...

- Później, moja droga - oświadczyła Amelia, znikając za

drzwiami.

Sara ubierała się powoli, z wysiłkiem. Kiedy zjawiła się służąca z

tacą, Sara spojrzała na jedzenie bez entuzjazmu i z trudem przełknęła

parę kęsów. Dopiero po wypiciu szklanki źródlanej wody poczuła się

trochę lepiej i postanowiła wyjść z pokoju. Przecież tak bardzo

pragnęła zobaczyć się z Oliwią! Nie wiedziała, gdzie ulokowano jej

bratanicę, odgadnąć jednak nie było trudno. Naturalnie, w pokoju,

przed którymi trwał na krzesełku lord Justin Lebeter.

Na widok Sary zerwał się na równe nogi.

- Panno Sheridan! Mam nadzieję, że już czuje się pani lepiej.

- O, tak! Dziękuję, milordzie - odparła Sara z bardzo ciepłym

uśmiechem. - Przyszłam dowiedzieć się, jak czuje się panna Meredith.

Twarz młodzieńca natychmiast pojaśniała.

- Panna Meredith dochodzi powoli do siebie. I na pewno bardzo

się ucieszy na pani widok. Teraz jest u niej lord Renshaw i pani

Brookes... w charakterze przyzwoitki. Choć przecież lord Renshaw

jest wujem panny Meredith. Trudno uwierzyć, że Guy jest czyimś

wujem!

- Zatem lord Renshaw już we wszystko pana wtajemniczył.

background image

- Tak. Panno Sheridan, chciałbym wyrazić głęboką wdzięczność

za wszystko, co pani uczyniła dla panny Meredith. Panna Meredith

mówi o pani z największym szacunkiem. Ja nie wyobrażam sobie...

Sarę ogarnęło nagle poczucie winy.

- A ja proszę o wybaczenie, milordzie. Milczałam, kiedy pan pytał

o Oliwię. Nie chciałam pana zwodzić, milordzie, ale bałam się

Allardyce'a i sądziłam, że im mniej osób będzie wiedziało, gdzie jest

panna Meredith, tym lepiej.

- Panno Sheridan, proszę mnie nie przepraszać! Rozumiem

doskonale pani intencje i pragnąłbym... pragnąłbym bardzo, aby pani

wiedziała... Ja żywię nadzieję, że uda mi się pozyskać przychylność

panny Meredith. Moje zamiary są jak najbardziej poważne i uczciwe,

a sprawa, dotycząca... przodków panny Meredith nie ma na nie

żadnego wpływu.

Przez głowę Sary przemknęła myśl, czy ta sprawa będzie równie

nieistotna dla matki młodego lorda, owdowiałej lady Lebeter. Czy

zapała sympatią do synowej o tak skomplikowanym pochodzeniu?

Matka Justina była znaną snobką, osobą wyniosłą i złośliwą. Jednak

młody Justin z kolei sprawiał wrażenie osoby zdeterminowanej, a

ewentualne przeciwności mogły tylko spotęgować jego uczucie do

Oliwii.

Lord Lebeter otworzył drzwi, Sara weszła do środka. Oliwia, z

głową owiniętą białym bandażem, siedziała na łóżku i wesoło

gawędziła z Guyem. Lord siedział na krześle obok łóżka, mile

uśmiechnięty, pochylony ku dziewczynie. Pani Brookes z pogodną

background image

twarzą siedziała pod oknem, zajęta robotą na drutach. Była to urocza,

rodzinna scena.

Guy spojrzał na wchodzącą Sarę i natychmiast uśmiech znikł z

jego twarzy. Wstał z krzesła i złożył oficjalny ukłon.

- Panno Sheridan! Cieszę się, że widzę panią w dobrym zdrowiu.

Teraz, jeśli panie pozwolą, oddalę się. Nie chciałbym przeszkadzać w

rozmowie.

- Och, proszę, milordzie! Proszę jeszcze nie wychodzić! -

zawołała impulsywnie Oliwia. - Tak miło mieć przy sobie i ciotkę, i

wuja! Saro, lord Renshaw opowiadał mi o rodzinie mojej matki. To

takie ekscytujące! Trudno mi się z tym oswoić!

Jakie to szczęście, że Guy przedstawił Oliwii całą sprawę w taki

sposób, aby dziewczyna nie czuła się ani zakłopotana, ani

nieszczęśliwa, pomyślała Sara. No cóż, Sara żałowała tylko, że ojciec

panny Meredith nie był tak niewinną i prawą istotą jak matka

dziewczyny! Czuła na sobie spojrzenie Guya, pełne ironii. Czyżby

znów czytał w jej myślach?

- Jestem szczęśliwa, że czujesz się już lepiej, droga Oliwio -

odezwała się miło Sara. - Bardzo się o ciebie martwiłam.

Siedemnastolatka udała zabawnie, że wstrząsa nią potężny

dreszcz.

- Brr! To było okropne! Zupełnie jak w tych gotyckich

opowieściach! - paplała, wyraźnie rozkoszując się nagłą odmianą losu.

- Kiedy dostałam ten list, no wiesz, rzekomo od ciebie, wzywający

mnie do Folly Tower, natychmiast wybiegłam z domu. Pani Brookes

background image

próbowała mnie zatrzymać, ale nie słuchałam. Po prostu bardzo

chciałam się z tobą zobaczyć. Pobiegłam więc do wieży, weszłam do

środka i wołałam cię, ale nikt nie odpowiadał. A potem już nic nie

pamiętam, ocknęłam się dopiero tu, w tym pokoju.

- Wszystko dobrze się skończyło - skwitował z uśmiechem Guy. -

Ufam, że Lebeter w przyszłości ustrzeże pannę przed takimi

przygodami.

Oliwia zachichotała i zarumieniła się.

- On był trochę rozczarowany, że kto inny rozprawił się z

Allardyce'em. Pewnie nie obszedłby się z nim tak łagodnie. Przede

wszystkim zamierzał go spoliczkować! I to nie raz!

- Całkiem zrozumiałe - przyznał z wielką powagą Guy. - A teraz

oddalę się już, będą panie mogły spokojnie sobie pogawędzić. I proszę

się nie przemęczać, panno Meredith!

- Tak, tak. Porozmawiam z Sarą, a potem będę spała - odparła

grzecznie Oliwia. - I dziękuję, milordzie, że poświęcił mi pan tyle

czasu,

- Skoro pani zwraca się do swej ciotki per ty, proponuję, żebyśmy

i my mówili sobie po imieniu. Naturalnie, jeśli ta sytuacja nie wyda

się pani niezręczna.

Sara, słysząc „ciotka", natychmiast poczuła się, jakby miała sto

lat. A jej bratanica nie posiadała się z radości.

- Naprawdę? Mogę mówić do pana po imieniu, milordzie? To

cudownie - cieszyła się głośno, przenosząc rozpromienione spojrzenie

background image

z Guya na Sarę. - I chciałam jeszcze powiedzieć, że bardzo się cieszę

z tej najświeższej nowiny!

- Oliwia cieszy się z naszych zaręczyn - wyjaśnił Guy, widząc

zdziwienie na twarzy Sary. - Pani, zdaje się, zamierzała zepsuć jej tę

radość?

Sara wyglądała na zupełnie zdezorientowaną. Zaręczyny? Była

przekonana, że po wczorajszym wydarzeniu Guy jest jak najdalszy od

tego, aby pojąć ją za żonę. Jego chłodne powitanie parę minut temu

utwierdziło ją w tym przekonaniu, a złośliwe spojrzenie, jakim ją teraz

obdarzył, absolutnie upoważniało do tego typu wątpliwości. Milczała

jednak, zdając sobie sprawę, że to nie pora na poważne rozmowy.

- Guy, zostań jeszcze trochę - prosiła Oliwia, nie zauważając

zmieszania Sary. - Nie skończyłeś opowiadać, jak mnie uratowałeś.

Opowiadaj, proszę. A więc wezwano cię do Woodallan, tak?

- Nie wiem, czy pannę Sheridan nie znudzi ta opowieść -

powiedział Guy, uśmiechając się porozumiewawczo do siostrzenicy. -

Może opowiem ci kiedy indziej, Oliwio.

- Wcale mnie nie znudzi - oświadczyła chłodno Sara, siadając na

krześle. - Z chęcią posłucham. O ile pan sobie przypomina, ja również

pytałam, po co pan wczoraj wieczorem powrócił do Blanchlandu.

- Rzeczywiście - rzucił niedbale Guy, zajmując z powrotem

miejsce na krześle przy łóżku Oliwii. - No więc, Oliwio, to było tak.

Kiedy dostałem tę wiadomość, pognałem jak szalony do Woodallan.

Ku swej wielkiej radości zastałem ojca w niezłej kondycji, o wiele

lepszej niż przed moim wyjazdem do Blanchlandu.

background image

Oczywiście, wcale mnie nie wzywał. Domyśliłem się więc od

razu, że ktoś chciał mnie podstępnie wywabić z Blanchlandu.

Wskoczyłem na konia i natychmiast pognałem z powrotem. Przy Old

Down koń zgubił podkowę. Podjechałem więc do kowala, zostawiłem

u niego konia, sam natomiast wstąpiłem do zajazdu.

Było tam jakichś dwóch mężczyzn. Czekali na kogoś i dla zabicia

czasu popijali piwo, rozmawiając tak głośno, że nie sposób było ich

nie słyszeć. To byli stangreci. Przyjechali tu zakrytym powozem,

który stał na podwórzu. Z ich rozmowy wynikało, że ten powóz

wynajął jakiś lord z Londynu, no i mieli tutaj na niego czekać. Popijali

więc piwo i dowcipkowali, po co komu taki powóz w środku zimy.

Wtedy to nabrałem pewnych podejrzeń.

Sara zauważyła, że Oliwia przestała się już uśmiechać.

Wpatrywała się w Guya oczami okrągłymi z przejęcia, jak dziecko,

któremu opowiada się bajkę.

- I co zrobiłeś? - spytała szeptem.

- Właściciel zajazdu okazał się bardzo usłużny i za drobną opłatą

zgodził się napełniać tym dwóm mężczyznom ich kufle jeszcze bardzo

długo. A ja, kiedy kowal podkuł mego konia, popędziłem do

Blanchlandu. Obrzędy już się zaczęły. Przebrałem się więc w te

czarne szaty, których nie brakowało w szafach sir Covella, i

pospieszyłem do groty. Odczekałem, kiedy ceremonia dobiegnie

końca i całe towarzystwo rozproszy się po lesie. W grocie został tylko

Allardyce, nic więc nie stało na przeszkodzie, abyśmy ucięli sobie

krótką pogawędkę... Powiedział mi wszystko.

background image

Oliwia aż pisnęła z emocji.

- Ależ to okropny człowiek, ten Allardyce! A ten jego sługa?

Marvell? Gdzie on wtedy był?

Sara i Guy spojrzeli po sobie.

- Był zajęty czymś innym - wyjaśnił oględnie Guy. - I było to

raczej korzystne, bo nie musiałem toczyć pogawędki z dwoma naraz.

- Powinien pan po przyjeździe do Blanchlandu poprosić o pomoc

lorda Lebetera - wtrąciła słodkim głosem Sara, nie mogąc się

powstrzymać od drobnej prowokacji. - Siły byłyby równe.

- Niestety, nie miałem ani chwili do stracenia - odparł Guy równie

miło, choć w jego oczach nie było ani cienia sympatii do panny

Sheridan. - Musiałem też działać bardzo ostrożnie, żeby Allardyce nie

zauważył mojej obecności. Dziwię się trochę, panno Sheridan, że

akurat pani mi to wytyka, skoro to pani, zasłaniając się potrzebą

chronienia Oliwii, tyle spraw zachowała tylko dla siebie!

Spojrzeli na siebie bardzo chłodno. Wręcz wrogo, jakby walczyli

ze sobą, zapominając o obecności Oliwii. Sara zauważyła spojrzenie

dziewczyny, zdumione, a zaraz potem przestraszone. Oliwia była

osobą inteligentną i na pewno zorientowała się, że to ona jest

przyczyną rozdźwięku między ciotką a wujem.

- Och, wybacz, moja droga - powiedziała szybko Sara z bardzo

ciepłym uśmiechem. - Lord Renshaw i ja musimy omówić pewne

sprawy, ale przecież nie będziemy tego robić tutaj.

Przez otwarte drzwi widać było szczupłą postać lorda Lebetera,

niezmiennie trwającego na swoim posterunku.

background image

- Oliwio, kochanie, twój miły kawaler nie może się doczekać,

kiedy zamienisz z nim słówko.

Sara podeszła do dziewczyny i serdecznie pocałowała ją w

policzek, bardzo teraz zarumieniony. Oczy dziewczyny błyszczały, a

więc na pewno zapomniała o żenującej sprzeczce ciotki i wuja. Sarze

było jednak bardzo nieprzyjemnie. Kiedy dochodziła już do swoich

drzwi, usłyszała za sobą szybkie kroki:

- Panno Sheridan! Bardzo proszę, aby poświęciła mi pani kilka

chwil rozmowy.

- Pan chce ze mną rozmawiać, lordzie Renshaw? - spytała

chłodno, mierząc go wzrokiem.

Lord Renshaw skłonił się wyjątkowo nisko.

- Pani sama raczyła wspomnieć, że pewne sprawy powinniśmy ze

sobą omówić.

- W takim razie może przejdziemy do...

- Nie. Wolałbym porozmawiać z panią na osobności. Przecież...

byłem już u pani w pokoju, przypomina sobie pani?

Zarumieniła się. Nie musiała sobie tego przypominać, bo o

pewnych sprawach trudno zapomnieć. I była pewna, że Guy

powiedział to tylko dlatego, żeby czuła się jeszcze bardziej

skrępowana.

- A więc proszę, raczy pan wejść, milordzie - powiedziała

doskonale obojętnym tonem i ruszyła do środka szybkim krokiem,

jakby nie dbając o to, czy lord wejdzie za nią.

background image

Usłyszała jego kroki, potem odgłos zamykanych drzwi.

Odczekała chwilę, odwróciła się. Guy stał przy kominku, z ręką

opartą na gzymsie.

- A więc? Cóż chciałaby pani ze mną omówić?

Przez chwilę patrzyła na jego chłodną, nieprzeniknioną twarz,

świadoma, że Guy z rozmysłem utrudnia jej sprawę. Potem jej

opanowanie znikło nagle bez śladu.

- Guy, proszę, wybacz! Wiem, że jesteś na mnie bardzo

zagniewany. Bardzo żałuję tych ostrych słów, które ci wczoraj

powiedziałam. Zrozum mnie jednak... Wiedziałam przecież, dlaczego

twój ojciec wysłał ciebie do Blanchlandu. Widziałam, jak wychodzisz

z groty, szłam za tobą przez las, do wieży. Wszedłeś do środka, a

potem znalazłam nieprzytomną Oliwię. Zgoda, użyłam gwałtownych,

nieprzemyślanych słów, jednak...

Wiedziała, że jej przemowa trafia w próżnię. Twarz Guya nadal

była nieprzenikniona, spojrzenie pełne chłodnej rezerwy. I pogardy.

- Pani po prostu dała wyraz temu, co pani naprawdę myśli. A ja

sądziłem, że ta komedia omyłek i przemilczeń należy do przeszłości,

że wyjaśniliśmy sobie wszystko i nie mamy przed sobą żadnych

tajemnic. Niestety, pomyliłem się. Po cóż się dłużej łudzić? Nie

ufamy sobie wzajemnie, to nie ulega wątpliwości.

Zapadła pełna napięcia cisza. Sara miała wrażenie, że za chwilę

jej serce rozpadnie się na tysiąc kawałków.

- W takim razie rozwiązał się problem, który nam obojgu nie

dawał spokoju - powiedziała cichym, nieswoim głosem. - Skoro nie

background image

ufamy sobie, byłoby niewybaczalnym błędem połączyć te dwa braki

zaufania w jedno małżeństwo.

Stali naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. Sara nie

wiedziała, jakie uczucia malują się na jej twarzy, ale jej dusza była

jednym wielkim błaganiem. Oby tylko Guy jej wybaczył, a wszystko

będzie dobrze. Milczała jednak, przekonana, że on zignoruje jej

prośbę.

On, którego czułość i delikatność dane było jej poznać. Teraz stał

przed nią, zimny, odpychający. Jak człowiek, który nie potrafi

wybaczać.

- Jest pani w błędzie, panno Sheridan! - odezwał się po chwili,

nadal bardzo chłodno. - Rezygnacja z naszego małżeństwa byłaby

największym błędem, jaki moglibyśmy popełnić. Nie, panno

Sheridan! Nie mam zamiaru zwracać pani słowa, niezależnie od tego,

jak może się to wydać bezsensowne. Poślubi mnie pani. Kiedy

byliśmy w Woodallan, poleciłem poczynić przygotowania. Ślub

odbędzie się w pierwszym tygodniu po świętach, po trzykrotnym

odczytaniu zapowiedzi.

- Nie - szepnęła przerażona Sara. - Ja nigdy na to nie przystanę.

- Nie ma pani wyboru, panno Sheridan! Może pani już zrobić

tylko jedno. W kościele, w obecności naszych rodzin, powiedzieć

„nie"!

Nagle jego twarz trochę złagodniała.

- Saro!

Chwycił ją za ramię i prawie siłą posadził na krześle.

background image

- Musisz zostać moją żoną! Inaczej będziesz zgubiona, Saro!

Allardyce...

- Allardyce? - powtórzyła zdumiona Sara. - Myślałam, że on już

nam nie zagraża.

- Może jeszcze wyrządzić wiele zła! Nie będzie już napastował

Oliwii, tego jestem pewien. Jednak skoro miał okazję dokładnie się jej

przyjrzeć, może się zacząć zastanawiać nad jej pochodzeniem. To zły

człowiek, chętnie zaszkodziłby naszym rodzinom. No i w dodatku

marzy o zemście, bo został potraktowany dość obcesowo. Gotów

jestem się założyć, że już teraz rozsiewa skandaliczne plotki o tobie, o

twojej kuzynce, o waszym pobycie w Blanchlandzie.

Przypomnij sobie, co działo się po tej kolacji, przedwczoraj.

Przypomnij sobie tamtą noc. Jeśli zwrócisz mi słowo, skutki tego

mogą być straszliwe. Pomyśl też o Oliwii! Jeśli będziemy razem, ty i

ja, łatwiej będzie przekonać mego ojca, żeby zaakceptował wnuczkę.

Sara milczała, targana sprzecznymi odczuciami. Rozumowanie

Guya było bardzo logiczne, argumenty nie do zbicia. Z jednym,

ogromnym zastrzeżeniem. To małżeństwo oznaczało związek dwojga

ludzi, którzy zdołali już siebie zranić tak bardzo, że prawdopodobnie

nigdy nie będą ze sobą szczęśliwi. A życie trwa zbyt długo, aby

spędzać je na wzajemnym wyliczaniu win i karmić obolałą duszę

niespełnionymi marzeniami.

- Nie martw się, Saro - odezwał się nagle Guy, dziwnie łagodnym

głosem. - Zachowasz swoją reputację, a ja jestem pewien, że będziesz

najświetniejszą panią naszych rodowych włości.

background image

Nie uspokoiło to Sary, zastanawiającej się z rozpaczą, czy ona

będzie w stanie znieść takie formalne małżeństwo. Reputacja,

Woodallan... Przecież ona pokochała Guya, lecz już straciła go na

zawsze, jeszcze zanim wypowiedzieli sakramentalne „tak".

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Następnego ranka wyruszyli do Woodallan. Zarówno Oliwia, jak i

jej matka, czuły się już dostatecznie dobrze, aby udać się w krótką

podróż. Droga była oblodzona i pełna dziur, jechali więc powoli, w

końcu jednak minęli bramę wjazdową do rezydencji. Z powozu Sara

wysiadała z ciężkim sercem, jako że uczucie lęku przed

nadchodzącym ślubem z Guyem Renshawem nie opuszczało jej ani na

chwilę.

Była również pełna obaw o Oliwię, spoglądającej teraz na

wspaniałą rezydencję z wyraźnym przestrachem. Współczuła też

gorąco pani Meredith, umierającej zapewne z niepokoju o przyszłość

dziecka, które wychowała i kochała jak własne, a którego los

spoczywał w rękach bogatych i wpływowych krewnych.

Tym razem nie było tłumnego powitania. W holu czekała tylko

pani domu, sprawiająca wrażenie tak samo zdenerwowanej jak jej

goście. W powitaniu nie zabrakło jednak serdeczności. Objęła czule

Oliwię, nie kryjąc łez wzruszenia, bardzo ciepło przywitała też panią

Meredith. Chwilę później w holu zjawiły się dwie siostry Guya, obie z

mężami, otoczone gromadką dzieci.

background image

Pocałunki i radosne okrzyki przepędziły napiętą atmosferę. Nikt

nie komentował faktu nieobecności pana domu, Sara zauważyła

jednak, że Guy, zamieniwszy z matką kilka słów, zniknął w korytarzu

prowadzącym do gabinetu ojca.

Czas bardzo się dłużył. Sara spodziewała się, że tego pierwszego

dnia w Woodallan Guy będzie bardzo zajęty, nie sądziła jednak, iż

zignoruje ją zupełnie. Wspominając gorzkie słowa, które padły

poprzedniego dnia, dochodziła do coraz smutniejszych wniosków. No

cóż, powinna zacząć się przyzwyczajać do takiego stanu rzeczy.

Pani domu przeznaczyła dla niej różową sypialnię, honorując w

ten sposób nowy status Sary, teraz narzeczonej Guya. Jednak Sara,

siedząc samotnie w przepysznym wnętrzu, czuła się oszukana. O

zmierzchu przyjechał konno Greville. Jego przybycie spowodowało

trochę radosnego zamętu, potem znów w całym domu zapadła cisza.

Wszyscy w napięciu czekali na decyzję pana domu.

Guy i lord byli jedynymi osobami, które przed kolacją nie zjawiły

się w salonie. Napięcie, zauważalne już wcześniej, teraz przybrało na

sile. Wszyscy śmiali się, gawędzili i każdy zerkał na drzwi. Matka

Guya bez przerwy spoglądała na zegar, Oliwia była blada jak ściana i

Sara próbowała dodać jej otuchy. Takie oficjalne spotkanie z

dziadkiem, na oczach całej rodziny, mogło wytrącić z równowagi

nawet najsilniejszą psychicznie osobę. A jeśli dziadek nie uzna

wnuczki, Oliwia dozna niewyobrażalnego wprost upokorzenia.

Kamerdyner otworzył drzwi i do salonu wkroczył lord

Woodallan, wsparty na ramieniu syna.

background image

- Witam wszystkich - powiedział, obrzucając zgromadzonych

przenikliwym, nieco sarkastycznym spojrzeniem. - I proszę o

wybaczenie, że kazałem czekać, szykowałem się jednak nieco dłużej,

aby zaprezentować się jak najlepiej podczas powitania nowego

członka naszej rodziny.

Jego wzrok, teraz już łagodniejszy, prześlizgnął się po zebranych i

spoczął na pobladłej twarzy Oliwii.

- Panno Meredith, proszę tu podejść.

Wszyscy wstrzymali oddech. Pani Meredith leciutko popchnęła

Oliwię, dziewczyna wysunęła się do przodu i złożyła przed lordem

głęboki, ceremonialny ukłon. Lord uśmiechnął się i ujął jej dłoń.

Pomógł Oliwii wstać. Jego ciemne oczy nie odrywały się od twarzy

dziewczyny.

- Jakże ty jesteś podobna do swojej matki - powiedział po chwili

ochrypłym ze wzruszenia głosem. - Cieszę się bardzo, że cię widzę,

moje dziecko.

Wszyscy odetchnęli z ulgą, a oczy Oliwii pojaśniały ze szczęścia.

Lord podał jej ramię i poprowadził do pokoju jadalnego. Sir Baynham

podszedł do Guya i klepnąwszy go po ramieniu, powiedział

półgłosem:

- Świetnie się spisałeś, mój drogi! Zresztą, byłem dobrej myśli.

Justin Lebeter serdecznie uścisnął dłoń Guya, a pani Meredith

dyskretnie ocierała łzy. Lady Fenton podeszła do kuzynki i serdecznie

ją objęła.

background image

- Och, Saro! Czy to nie cudowne? Trudno wprost uwierzyć, że

niebawem wszyscy tu będziemy rodziną. To niepojęte!

Sara, czując na sobie baczny wzrok Guya, z wielkim wysiłkiem

wyczarowała na swej twarzy promienny uśmiech.

- Tak, to cudowne. Jestem bardzo szczęśliwa z powodu Oliwii.

Wszystko ułożyło się o wiele lepiej, niż się spodziewałam.

- Dla nas wszystkich - podkreśliła Amelia, uśmiechając się

uwodzicielsko do Greville'a, który właśnie nadchodził, aby

poprowadzić ją do stołu. - Kochanie, jestem pewna, że Oliwia nigdy

nie zapomni, co dla niej zrobiłaś.

Sara z każdą minutą czuła się coraz gorzej. Ból w jej sercu nasilał

się. Oczywiście, użalanie się nad sobą było teraz najmniej pożądaną

emocją i do niczego nie prowadziło. Swoje uczucia względem niej

Guy określił bardzo jasno, a ona nie miała zamiaru ujawniać reszcie

rodziny żenującej prawdy.

Pobladła ze zdenerwowania Sara widziała, jak pani domu

dyskretnie podpowiada synowi, by poprowadził do stołu pannę

Sheridan. Zjawił się więc przed nią i skłoniwszy niedbale, oświadczył:

- Moja matka prosiła, żebym poprowadził panią do stołu.

Sara nie wiedziała, czy Guy świadomie zamierza dręczyć ją swoją

nonszalancją, nie miała jednak zamiaru okazywać irytacji.

- Tak chyba wypada, milordzie - odezwała się uprzejmie i nawet z

uśmiechem, biorąc go pod ramię. - Podobno jesteśmy zaręczeni.

Podczas kolacji Guy nie zauważał jej, pochłonięty raczej

rozmową ze swoją siostrą, Emmą, która siedziała obok niego z drugiej

background image

strony. Sara znosiła to mężnie, tym bardziej że mogła sobie miło

pogawędzić z drugim sąsiadem, czyli Justinem Lebeterem, oraz drugą

siostrą Guya, Klarą, która siedziała naprzeciwko.

Niestety, fakt, że Guy zaniedbuje narzeczoną, nie uszedł uwagi

zarówno jego matce, jak i Amelii. Sara była tego świadoma, jej

policzki robiły się coraz bardziej szkarłatne, a w oczach pojawiły się

gniewne błyski. Rozmowa nieuchronnie zeszła na temat najmniej

przyjemny.

- Byliśmy bardzo przejęci, kiedy Guy powiedział nam o

zbliżającym się ślubie - mówiła Klara, uśmiechając się miło poprzez

stół do przyszłej szwagierki. - Takie gwałtowne uczucie, i to do

sympatii z lat dziecinnych. Jakie to cudowne!

Sara słyszała, że Guy w tym momencie przerwał na chwilę

rozmowę z Emmą, nie spojrzała jednak w jego stronę.

- Och, ta historia jest właściwie pozbawiona uroku - skwitowała,

lekko wzruszając ramionami. - Ale kiedy spotkaliśmy się w Bath, Guy

od razu sobie przypomniał psikusy, jakie płatał mi w dzieciństwie.

- Będziemy o tym opowiadać naszym wnukom - wtrącił

poirytowanym głosem Guy.

- Ależ naturalnie - powiedziała Sara ze słodkim uśmiechem. -

Naturalnie, że będziemy opowiadać naszym wnukom. Jak jakąś bajkę.

- Na pewno byłaś też zadowolona, kiedy dowiedziałaś się, że ślub

ma odbyć się niebawem - mówiła rozpromieniona Klara. - Och, jakie

to wszystko cudowne! Nagłe pojawienie się Oliwii, za dwanaście dni

background image

święta Bożego Narodzenia, potem dwa śluby w rodzinie! Nie mogę

się doczekać.

- O, tak, chyba aż za dużo tych ślubów! - wypaliła nagle Sara.

Guy posłał jej niezbyt miłe spojrzenie, a ona poczuła się dziwnie

lekko, jakby wypiła trochę za dużo wina. Być może nie umiała zmusić

swego przyszłego męża do miłości, ale na pewno potrafiła go

zirytować. Teraz gniewnie zmarszczył czoło i nerwowo bębnił

palcami w stół. Na chwilę zrzucił maskę chłodnej obojętności,

ujawniając prawdziwe emocje.

Po kolacji dżentelmeni bardzo szybko dołączyli do dam w salonie.

Guy nadal okazywał znikome zainteresowanie narzeczoną, śmiejąc się

i żartując z Amelią i Greville'em. Sara, miło gawędząc z Klarą, mogła

popatrywać ukradkiem na jego piękną, szlachetną twarz, słuchać

radosnego śmiechu. Serce Sary zaczynało umierać z tęsknoty. Ileż by

dała, żeby ją pokochał, ale na to było już za późno. To ona zawiniła,

ona sprawiła, że jej narzeczony czuł do niej jedynie pogardę.

Guy spojrzał na nią, jakby przywołała go swoimi myślami. W

jego ciemnych oczach, zanim umknęły pospiesznie, malowało się tyle

niechęci, że na jeden krótki moment Sarze zabrakło tchu. Jak będzie

wyglądać ich wspólne życie? Nagle, wśród ciepła i miłości

emanujących od zebranych w salonie osób, poczuła się bardzo

samotna. I nikomu niepotrzebna. Wstała, przeprosiła panią domu,

tłumacząc się zmęczeniem i ruszyła ku drzwiom.

Ku jej zdumieniu Guy podszedł do niej:

- Odprowadzę panią do jej pokoju.

background image

Nie sprzeciwiała się, choć jego zachowanie krępowało ją bardzo.

Zdawała też sobie sprawę, że zaofiarował jej swoje towarzystwo tylko

dlatego, aby uspokoić rodzinę. Weszli po schodach, potem szli

galerią, zawieszoną portretami wyniosłych Woodallanów. Milczenie

przerwała Sara.

- Dziękuję z całego serca za wszystko, co pan uczynił dla Oliwii,

milordzie. To cudowne, że udało się panu przekonać swego ojca, aby

ją uznał i przyjął do rodziny.

- Ale to pani była pierwszą osobą, która miała dość odwagi, aby

pospieszyć Oliwii z pomocą.

Nieoczekiwana pochwała zdumiała Sarę, jak również to, co

nastąpiło potem. Guy przystanął nagle i delikatnie ujął ją za dłoń.

Długie, mocne palce splotły się z delikatnymi palcami Sary.

- Odwagi? - powtórzyła Sara, zdając sobie sprawę, jak bardzo

drży jej głos. - Prawdopodobnie ma pan na myśli upór albo głupotę.

- Kto wie - powiedział Guy. W jego głosie słychać było śmiech. -

Nie. To była odwaga.

Potem nastąpiła chwila długa jak wieczność. Jedno leciutkie

drgnienie jego dłoni mogło rzucić ją w jego ramiona. Ale ta dłoń

pozostała nieruchoma. Sara pierwsza ostrożnie uwolniła rękę. Jej

pantofelki stukały cichutko po drewnianej podłodze, kiedy uciekała

przed Guyem w ciemność korytarza.

W Wigilię pani domu, zgodnie z tradycją, wybierała się do

dzierżawców

i

wieśniaków

z

życzeniami

i

podarunkami.

Towarzyszyła jej Sara, jako przyszła pani Woodallan. Powóz

background image

wyładowany był po brzegi. Był w nim i węgiel, i pomarańcze, herbata

i placek ze śliwkami.

Sara zauważyła nawet, jak hrabina starym mężczyznom

wsypywała tytoń do spracowanych dłoni, a pewna bardzo już leciwa

dama obdarowana została butelką dżinu. Obie panie witano z

radością, zwłaszcza Sarę, jako przyszłą żonę młodego lorda.

Guy nie pojechał, wymawiając się brakiem czasu, jako że z

powodu choroby ojca czynił honory domu, zajmując się przede

wszystkim gośćmi płci męskiej. Ponieważ byli to jednak albo

członkowie rodziny, albo bliscy przyjaciele, wymówka Guya nie

zabrzmiała zbyt przekonująco i Sara uzyskała następny dowód, iż

narzeczony unika jej jak ognia.

Pani domu zapewne zauważyła niewesołą minę przyszłej

synowej, powstrzymała się jednak od komentarzy, wyczuwając, że w

zaistniałej sytuacji żadna rada nie zostanie przyjęta z radością.

Kolacja tego dnia była zupełnie inna niż wspólny posiłek całej

rodziny, jaki miał miejsce dnia poprzedniego. Na wieczerzę wigilijną,

połączoną z tańcami, Woodallanowie zaprosili wszystkich sąsiadów.

Na podjazd co chwilę wjeżdżał nowy powóz, ustrojony ostrokrzewem

i jemiołą, pełen rozradowanych gości.

Przybyło mnóstwo ludzi i wieczerzę spożywano na dole, w

ogromnym holu, z którego wyniesiono zbędne sprzęty i dostawiono

kilka stołów. Rozpalono ogień w wielkim kominku, pamiętającym

jeszcze czasy średniowiecza, do żelaznych uchwytów na ścianach

background image

powkładano płonące pochodnie. Panowała pogodna, prawdziwie

świąteczna atmosfera.

Amelia na ten dzień wybrała suknię w kolorze ciemnej czerwieni.

- Jak sądzisz, moja droga, czy ten kolor nie jest zbyt śmiały jak na

prowincję? - pytała Sarę, kontemplując swoje odbicie w lustrze. -

Pojmujesz, czerwień kojarzy się nie tylko ze świętami! No, trudno,

jestem rozwiązłą kobietą, a zatem pojawię się w czerwonej sukni!

Obie zachichotały wesoło. Sara patrzyła na kuzynkę z zachwytem.

Głęboka czerwień pasowała znakomicie do bardzo ciemnych włosów

Amelii i jej wyjątkowo jasnej cery.

- Wyglądasz cudnie, Milly. I nie wydziwiaj na ten kolor, wszak

jesteś świąteczną panną młodą!

Greville stanął na wysokości zadania i ślub miał się odbyć już w

drugi dzień świąt, na co lady Fenton przystała z radością.

- No tak. - Amelia uśmiechnęła się z wielkim zadowoleniem. - A

ty, Saro, wyglądasz czarująco! Jestem pewna, że Guy będzie

zachwycony twoją suknią.

- A ja jestem pewna, że w ogóle jej nie zauważy - stwierdziła

ponuro Sara, podchodząc do lustra i jeszcze raz ogarniając wzrokiem

swoją zieloną, jedwabną kreację.

Jej obawy okazały się w pełni uzasadnione. Guy nawet nie

poprowadził Sary do stołu. Przez całą wieczerzę trzymał się od niej z

daleka. Nie zamienili ze sobą ani słowa. Sara gawędziła ze wszystkimi

dookoła, gorliwie się uśmiechając. Od tego uśmiechania zaczynały ją

boleć mięśnie, tym bardziej że ani na chwilę nie opuszczała jej myśl,

background image

jak strasznego dozna upokorzenia, jeśli jej narzeczony z nią nie

zatańczy.

Wieczerza dobiegła końca, stoły usunięto na bok, szykowano się

do tańców. Sara, stojąc samotnie koło tłoczących się ludzi, pocieszała

się myślą, że dzięki jej zielonej sukni poniektórzy wezmą ją po prostu

za jeszcze jedną świąteczną dekorację.

Podczas kolacji wypito sporo wina. Sarze zrobiło się bardzo

gorąco, wachlowała się więc zawzięcie i dyskretnie rozglądała za

Guyem. Amelia i Greville stali pod jemiołą, trzymali się za ręce,

spoglądając sobie czule w oczy. Oliwia i Justin Lebeter także razem,

ich głowy pochylone ku sobie. Tak więc tylko panna Sheridan została

pozbawiona towarzystwa narzeczonego.

- Panno Sheridan!

Młody, ciemnowłosy mężczyzna zginał się przed nią w ukłonie.

- Daniel Ferrier, do usług łaskawej pani. Czy pani przypomina

sobie? Byliśmy kiedyś sąsiadami.

- Ależ naturalnie, że sobie przypominam! Jak miło pana widzieć!

To już chyba sześć lat...

- Siedem, droga pani - sprostował pan Ferrier, wyraźnie

zachwycony, że piękna dama z sąsiedztwa zachowała go w pamięci.

Ich króciutką rozmowę przerwało wejście wiejskich kolędników.

Po żywiołowym odśpiewaniu tradycyjnych pieśni malownicza grupa

zajęła się pałaszowaniem świątecznej pieczeni. Popijano wino z

dzikiego bzu, które hrabina kazała przygotować dla pokrzepienia

tancerzy.

background image

Na tańce w rezydencji przybyło również wielu wieśniaków. Tłok

robił się coraz większy, odległość między Sarą a panem Ferrierem

zmniejszyła się niebezpiecznie, urągając konwenansom. Młody

człowiek wydawał się być niezadowolony z takiego obrotu rzeczy.

Kiedy zabrzmiały pierwsze dźwięki ludowego tańca, natychmiast

zwrócił się do damy z prośbą:

- Panno Sheridan, czy ofiaruje mi pani ten taniec?

Zgodziła się z ochotą. Dlaczego nie? Guya nie było w pobliżu, a

tyle osób ruszyło w tany, że na pewno nikt nie zauważy, iż panna

Sheridan tańczy nie z tym, z kim powinna.

Po tańcu Sara i pan Ferrier przysiedli pod ścianą, aby opowiedzieć

sobie, co wydarzyło się w ciągu tych siedmiu lat. Pan Ferrier, jak się

okazało, przed kilkoma miesiącami wrócił z wojny. Bardzo barwnie

opisał swoje przeżycia, Sara opowiedziała o życiu w Bath.

- Wybacz, Ferrier, że przerywam tak miłą pogawędkę - rozległ się

nagle wyjątkowo chłodny głos lorda Renshawa. - Zmuszony jestem

jednak tak uczynić, ponieważ pragnę zatańczyć ze swoją narzeczoną.

Ten głos wyraźnie ostrzegał. Przez chwilę obaj mężczyźni stali

naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem bardzo nieprzyjaznym, co

Sarze wydało się absurdem, skoro pan Ferrier był tylko dawnym

przyjacielem rodziny, a Guy niezbyt dokładnie ukrywał prawdziwe

uczucia do narzeczonej. W końcu pan Ferrier skinął lekko głową,

jeszcze bardziej nieznacznie, niż uczynił to przed chwilą Guy.

- Jesteś dzieckiem szczęścia, Renshaw.

- Wiem o tym.

background image

Jego arogancja była irytująca w najwyższym stopniu. Sara

zerwała się z krzesła i bardziej wylewnie, niż przewidywały

konwenanse, wyraziła swoje ubolewanie z powodu niemożności

dokończenia tak uroczej pogawędki, zapewniając solennie:

- Bez wątpienia dokończymy naszą rozmowę kiedy indziej, drogi

panie Ferrier.

- Bardzo bym tego pragnął - odparł pan Ferrier z cieniem

uśmiechu i oddalił się.

Guy objął Sarę wpół i poprowadził na środek holu.

- Panno Sheridan, czy mogłaby pani uczynić mi tę łaskę i nie

flirtować tak zawzięcie z sąsiadami moich rodziców?

W pierwszym odruchu Sara zapragnęła salwować się ucieczką,

choćby i przez okno. Natychmiast jednak przyszło opamiętanie:

- Pan Ferrier jest również starym przyjacielem rodziny

Sheridanów, milordzie - wyjaśniła ze słodkim uśmiechem.

- Ale nowym - na pewno nie będzie.

Układ tańca wymagał, aby teraz rozdzielili się na moment, co też

uczynili, oboje świadomi, że temat nie został jeszcze wyczerpany.

Kiedy znów tańczyli razem, Sara odezwała się z ujmującym

uśmiechem:

- Nadzwyczajna arogancja, milordzie! Od trzech dni ignoruje pan

całkowicie swoją przyszłą żonę, a potem reaguje gwałtownie tylko

dlatego, że ktoś poświęcił jej trochę uwagi.

- To błędne mniemanie - burknął Guy, rozglądając się dookoła,

czy nikt nie słyszy jego wymiany zdań z narzeczoną. - Cóż mnie

background image

obchodzi jakiś dżentelmen, który zamienił kilka słów z moją przyszłą

żoną.

- Obchodzi, bo zachowuje się pan jak pies ogrodnika - wyjaśniła

słodko Sara, wykonawszy zgrabny obrót w tańcu. - A nie obchodzi

pana ktoś inny, czyli ja. Udowodnił to pan aż nadto należycie.

- A pani nadto skwapliwie szuka pocieszenia, jeszcze zanim

połączy nas małżeński węzeł. Ten Ferrier stał koło pani tak blisko, że

kija by nie można między was wetknąć!

Znów rozdzielili się w tańcu i znów Sara nadeszła z gotową

ripostą.

- Pan uważa, że bardziej wypada szukać pocieszyciela, gdy jest

się już mężatką? - wypaliła bez ogródek, doskonale zdając sobie

sprawę, że zachowuje się nagannie. Jednak świetnie się bawiła, tym

bardziej że Guy zdawał się nie dostrzegać komizmu sytuacji.

- Uprzedzam, nie będę tolerował tego typu ekscesów, gdy

zostanie pani moją żoną. Proszę o tym nie zapominać.

- Cały czas pamiętam, że chce pan mnie skazać na bardzo

samotną egzystencję - odparła z uśmiechem, składając przed nim

przesadnie niski ukłon, gdy taniec dobiegł końca. - Jest pan

obrzydliwym purytaninem, milordzie. Przecież w małżeństwach z

rozsądku obowiązują pewne reguły.

W odpowiedzi Guy chwycił ją mocno za rękę i zaczął prowadzić

ku drzwiom. Wszyscy ich obserwowali, wszyscy też udawali, że

niesnaski między narzeczonymi w ogóle ich nie obchodzą. Podjęła

rozpaczliwą próbę nakłonienia Guya do zmiany kierunku.

background image

- Jestem bardzo spragniona, milordzie.

- Napije się pani w salonie, gdzie będziemy rozmawiać.

- Ale ja wcale nie łaknę żadnej rozmowy! Pańskie zachowanie jest

wręcz absurdalne, lordzie Renshaw!

Mogła sobie darować mniej lub bardziej łagodne protesty. Guy

puścił jej rękę, za to objął wpół i pociągnął ze sobą. Ostatnie metry,

dzielące ich od drzwi, Sara przebyła właściwie w ramionach Guya.

Narzeczony puścił ją dopiero w salonie. Kopniakiem zamknął drzwi.

- A czemuż to lordowska mość nie zamyka drzwi na klucz? -

spytała Sara zmartwionym głosem. - Ostatnim razem okazało się to

tak przydatne.

- Posłuchaj, Saro...

- Nie będę niczego słuchać! - przerwała podniesionym tonem. -

Dość już się nasłuchałam!

- Ale tego posłuchasz. Jeśli sądziłaś, że nasze małżeństwo będzie

małżeństwem z rozsądku, to muszę wyprowadzić cię z błędu.

Sara milczała. Nie spodziewała się takiego oświadczenia.

Zaprotestowała dopiero po chwili, nieco drżącym głosem.

- Przecież to miał być taki rodzaj układu. Oboje w jakiś sposób

jesteśmy zobligowani do tego małżeństwa, no więc...

- Nie, Saro! Ja się na to nie zgadzam.

Sara milczała, zupełnie wytrącona z równowagi. Przypomniała

sobie, jak Guy przekonywał ją, że powinni pobrać się dla dobra Oliwii

oraz by ratować reputację Sary. Skąd zatem ten gwałtowny protest?

background image

- Nie rozumiem pana, milordzie. Chyba nie będzie pan mi

opowiadał o jakichś... Uczuciach względem mnie. Wiem, że wciąż nie

przebaczył pan mi niesłusznych oskarżeń.

- Zgadza się - mruknął Guy, wkładając ręce do kieszeni surduta. -

Jednak pragnę porozmawiać z panią właśnie... o uczuciach.

Tym razem zdumienie Sary nie miało granic, jednocześnie

gorączkowo próbowała odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ona

rzeczywiście chce poznać uczucia Guya. Nie znalazła odpowiedzi,

jako że Guy, zapatrzony w zimowy krajobraz za oknem, przystąpił już

do omawiania kwestii.

- Panno Sheridan, zależy mi na szczerej rozmowie. A więc ja...

kiedy zobaczyłem panią wtedy, z naręczem kwiatów, na tej ulicy w

Bath... od tej pierwszej chwili wydała mi się pani bardzo pociągająca.

I dlatego też...

Odwrócił się i spojrzał na nią.

- I dlatego, panno Sheridan, nie będzie to małżeństwo z samej

tylko nazwy. Żaden układ! Nawet gdybym pani obiecał, że będziemy

małżeństwem tylko z nazwy, nie byłbym w stanie dotrzymać takiej

obietnicy. Rozumie pani?

- Przecież to niegodziwe! Pan nie czuje do mnie ani odrobiny

sympatii!

Guy podszedł do niej. Z kunsztownie upiętej fryzury ostrożnie

wyciągnął jeden loczek koloru bursztynu. Sara zadrżała na całym ciele

i szybko odwróciła głowę, żeby ukryć wyraz twarzy. Gdyby Guy

wiedział, jaką posiada władzę, jak umie zniewolić jej umysł i ciało...

background image

- Doskonale pojmujesz, co mam na myśli, Saro... - szepnął. Jego

palce zostawiły loczek w spokoju, teraz delikatnie pieściły szyję. -

Czujesz to samo. I to jest jedyna rzecz, która nas łączy.

Sara jęknęła z rozpaczą, jej dłonie zacisnęły się w pięści.

- Ale ja nie chcę się temu poddawać!

- A ja chcę - odparł z uśmiechem Guy. - I tym właśnie różnimy

się od siebie.

- Tak nie może być - protestowała Sara bliska łez. - Jak

zbudujemy związek, skoro zdążyliśmy powiedzieć sobie tyle

gorzkich, bolesnych słów. Przecież my się nawet nie lubimy. Między

nami nigdy nie będzie... prawdziwej miłości.

Jednak Guy jakby nie słuchał. Jego usta przesunęły się delikatnie

po smukłej szyi dziewczyny i spoczęły w ciepłym, pulsującym

zagłębieniu. Sara z trudem walczyła z żarem, jaki ogarniał jej ciało i

który przypominał jej o wszystkich gorących pocałunkach...

A usta Guya już dotarły do celu, całując najpierw delikatnie jeden

kącik, a potem drugi kącik jej spragnionych warg. Całował zmysłowo,

czule...

- Nie! - krzyknęła Sara, wyrywając się z jego objęć. - Nie będę się

temu poddawać.

- Pani wola, panno Sheridan - powiedział zachrypniętym,

nieswoim głosem, odstępując od niej o krok. - Niech pani jednak

pomyśli, jakie smutne i samotne będzie pani życie, jeśli dzień po dniu

odmawiać będzie pani sobie tego, czego pani pragnie, za czym tęskni,

background image

i co może się spełnić tylko w moich ramionach... Tylko moich, panno

Sheridan!

W dniu poprzedzającym ślub, późnym popołudniem Amelia

uchyliła drzwi małego kościółka i z ulgą spojrzała na nieruchomą

postać w pierwszym rzędzie ławek. Był to ten sam kościół, w którym

Amelia trzy dni temu wzięła ślub z sir Greville'em Baynhamem.

Pozdejmowano już jednak ślubne dekoracje. W kamiennych

murach panował przejmujący chłód. Sara, owinięta szczelnie

peleryną, siedziała bez ruchu, z odchyloną głową, jakby

kontemplowała złociste gwiazdki, namalowane na suficie.

- Saro, moja droga, nareszcie cię znalazłam - powiedziała

półgłosem Amelia, wsuwając się na miejsce obok kuzynki. - Długo tu

jesteś?

Sara drgnęła i zamrugała powiekami, jakby wyrwano ją z

głębokiego snu.

- Milly! Przepraszam, zamyśliłam się. Tak tu spokojnie... Nie, nie

jestem długo, chyba kwadrans. Przedtem mierzyłam suknię... no

wiesz, do ślubu...

Głos Sary zamarł. Panna Sheridan w niczym nie przypominała

radosnej kobiety, szykującej się do ślubu z ukochanym mężczyzną.

- Moja droga, ciebie coś gnębi. Denerwujesz się tym ślubem, tak?

- spytała ostrożnie Amelia.

Sara wzruszyła ramionami i jeszcze szczelniej otuliła się peleryną.

- Na pewno zauważyłaś, że Guy od tygodnia mnie unika?

background image

- No cóż - bąknęła wyraźnie zakłopotana Amelia. - Zauważyłam

jakiś dystans między wami. Ale Guy jest przecież bardzo zajęty...

Sara ożywiła się nagle.

- Moja droga - powiedziała ostro, posyłając Amelii miażdżące

spojrzenie. - Doskonale wiesz, że nawet pełniąc obowiązki pana

domu, można znaleźć trochę czasu dla narzeczonej. Jeśli, naturalnie,

ma się na to ochotę! Przypomnij sobie, jak Greville zachowywał się

przed waszym ślubem. A Guy... Guy po prostu mnie unika, ponieważ

wplątał się w małżeństwo, którego wcale nie pragnie. Zdecydował się

na nie tylko po to, aby uniknąć skandalu, no i nie zrezygnuje, bo

wtedy skandal byłby jeszcze większy!

Nagle coś stuknęło, jakby kamień uderzył o kamień. Obie

podskoczyły i trwożliwie rozejrzały się dookoła. Nie było nikogo,

tylko ze ścian patrzyły na nich nieruchome kamienne twarze

Woodallanów, którzy przenieśli się już do wieczności.

- Chyba mysz - powiedziała niepewnym głosem Amelia,

nerwowo zbierając fałdy sukni. - Saro, jak ty powiedziałaś?

Małżeństwo z rozsądku, żeby uniknąć skandalu? Dziwne, przecież

pamiętam, jak Guy ci nadskakiwał... Skąd ta nagła zmiana?

Na bladej twarzy Sary pojawiły się lekkie rumieńce.

- Och, Milly! Od samego początku wszystko układało się na

opak! Ciągłe nieporozumienia i tak mało czasu, żeby je wyjaśnić. Guy

i ja w ogóle nie mamy do siebie zaufania. Dlaczego ja się w nim

zakochałam? Tak nagle... Prawie w ogóle go nie znam. - Sara

bezradnie potrząsnęła głową. - Wspominałam ci, że przed przyjazdem

background image

do Blanchlandu przez przypadek usłyszałam jego rozmowę z ojcem. Z

tej rozmowy wynikało, że Guy ma przede mną pewne rzeczy zataić.

Wobec tego ja z kolei nie powiedziałam mu, że odnalazłam Oliwię.

I tak każde z nas posiało ziarno nieufności. Potem Guy sam mi

wyznał, że jego ojciec polecił mu odszukać Oliwię i zmusić ją, aby

usunęła się w cień, nie sprawiała kłopotów Woodallanom. To

zabrzmiało tak bezwzględnie, niemal okrutnie! Byłam przerażona.

Guy przysięgał, że on nie mógłby tak postąpić wobec Oliwii, ale ja

znów zaczęłam w niego wątpić...

- I dlatego, kiedy pojawił się niespodzianie w Folly Tower, byłaś

przekonana, że...

- Tak, Milly - przytaknęła Sara, ze smutkiem kiwając głową. -

Byłam przekonana, że to on napadł na Oliwię. Rzuciłam mu to

oskarżenie w twarz. Ale tak naprawdę, to miałam wtedy w głowie

straszny zamęt. Zrozum, ja już zaczynałam mu ufać, a on znów

postępował tak, jakby knuł coś za moimi plecami. Tak było, Milly, i

dlatego, kiedy znalazłam nieprzytomną Oliwię, a potem zobaczyłam

Guya...

Milly, byłam już tak tym wszystkim udręczona, zagubiona jak

małe dziecko. Wiem, wiem, to mnie nie usprawiedliwia. W każdym

razie okazałam mu całkowity brak zaufania, a on nie potrafi mi tego

wybaczyć. To koniec, Milly. Jeśli nawet rodziło się w nim jakieś

uczucie, to i tak teraz wszystko przepadło.

Przez dłuższą chwilę siedziały w milczeniu. Nagle Sara zadrżała

konwulsyjnie.

background image

- Jak mogę poślubić Guya, skoro on mną pogardza? Może nawet

mnie nienawidzi. Powinnam uciec, ale dokąd? Och, przeklinam

Blanchland i tę potrzebę dbania o moją reputację! Milly! Przecież ja

mam złamane serce!

- Saro! Kochanie!

Przerażona Amelia objęła kuzynkę ramieniem.

- Przede wszystkim chodźmy już stąd, Saro. Na pewno

przemarzłaś.

Wstały i powoli ruszyły środkiem kościoła, rozmawiając nadal

przyciszonymi głosami. Amelia starannie zamknęła ciężkie drzwi i już

po chwili obie damy kroczyły przed siebie wysypaną żwirem dróżką.

Żwir chrzęścił cichutko pod ich stopami, ciszej, coraz ciszej, a kiedy

ucichł zupełnie, w jednym z okien kościółka, za kolorowym witrażem,

pojawiła się czyjaś twarz.

I kiedy postacie obu kobiet były już niewidoczne, drzwi kościółka

uchyliły się ostrożnie i ktoś ciężko zszedł po kamiennych schodach.

Późnym wieczorem lord wezwał do siebie syna. Czekał w

gabinecie. Wszystko tu było tak, jak wtedy gdy lord odsłaniał przed

synem tajemnicę pochodzenia Oliwii Meredith. W kominku płonął

ogień, starszy pan, z książką w ręku, siedział w fotelu. Na stoliku stały

dwa kieliszki do brandy.

- Siadaj, synu - zaprosił lord, wskazując fotel.

- Ty, ojcze, też się napijesz?

background image

- Tak, synu, z chęcią - przystał z uśmiechem lord, odkładając

książkę na stolik.

Guy napełnił kieliszki i rozsiadłszy się wygodnie w fotelu,

spojrzał pytająco na ojca.

- Przede wszystkim chciałem ci podziękować, synu. Bo to ty mnie

przekonałeś, że nie warto być starym, upartym osłem. Nie chciałem

uznać swojej wnuczki, ponieważ jej rodzice kiedyś zbłądzili. A to

przecież Bogu ducha winna i urocza dziewczyna.

Guy uśmiechnął się, nie odrywając oczu od złotawego płynu w

kieliszku.

- Bardzo się cieszę, ojcze, że polubiłeś pannę Meredith. Myślę, że

jej przybrani rodzice mają powód do dumy.

- O, tak. Dziewczyna jest świetnie ułożona i odebrała stosowne

wykształcenie. Młody Lebeter wie, o kogo się starać! Wydaje mi się,

że można mu powierzyć Oliwię. No cóż, odzyskałem wnuczkę, żeby

stracić ją za kilka tygodni!

- Ale to zupełnie co innego, ojcze! Poza tym okres narzeczeństwa

raczej się wydłuży. Justin będzie musiał przekonać swoją matkę, a to

na pewno zajmie sporo czasu.

- Masz rację. Lady Lebeter to kobieta z charakterem.

- Mama próbuje nakłonić panią Meredith, żeby razem z Oliwią

zamieszkały teraz w Woodallan, w wolnym domu na terenie

posiadłości. To twój pomysł, ojcze?

background image

- Nie. Nie doceniasz matki, Guy. To jej pomysł, a ja przyjąłem go

z radością. Będę szczęśliwy, jeśli dane mi będzie częściej oglądać

moją wnuczkę.

- Greville i Amelia też zapraszali panią Meredith z córką do

siebie, do Bath, sądzę jednak, że młodzi małżonkowie, tuż po ślubie...

- Powinni pobyć sami? Masz rację. A my tu, jak sytuacja trochę

się uspokoi, wprowadzimy Oliwię do towarzystwa.

- A co sądzisz, ojcze, o zagrożeniu ze strony Allardyce'a? Może

rozsiewać niebezpieczne plotki na temat Oliwii.

Hrabia machnął lekceważąco ręką.

- Ludzie na pewno będą plotkować, ale jeśli ma się przyjaciół...

Lord zawiesił głos, jednak Guy doskonale wiedział, co ojciec miał

na myśli. Lord Woodallan, mimo że z powodu choroby nie

uczestniczył już w życiu towarzyskim, był nadal człowiekiem

niezmiernie wpływowym i pogłoski rozsiewane przez Allardyce'a nie

mogły zbytnio zaszkodzić, szczególnie teraz, kiedy Oliwia była już po

słowie z Justinem Lebeterem.

A matka Oliwii, Catherine, nie żyła od dawna. Poza tym plotki i

skandale mają to do siebie, że ludzie, choć je kochają, szybko się nimi

nudzą i z radością rzucają się na nowe sensacje.

Guy dopił brandy i uniósł się z fotela.

- Cieszę się, że wszystko ma się ku dobremu. A teraz, jeśli

pozwolisz, ojcze, oddalę się, bo przed jutrzejszym dniem mam jeszcze

coś do zrobienia.

- Zostań, Guy. To nie wszystko, o czym chciałem porozmawiać.

background image

Starszy pan westchnął, przez chwilę uważnie obserwował syna

spod krzaczastych brwi, po czym przemówił szorstko.

- Zastanawiam się, synu, czy nie lepiej, byś zrezygnował ze ślubu

z panną Sheridan.

Guy zmrużył oczy.

- Wybacz, ojcze, czy ja się nie przesłyszałem?

- Nie, nie przesłyszałeś. Siadaj, do licha!

- O co chodzi, ojcze? - spytał Guy nieswoim głosem, opadając

znów na fotel.

- Wszyscy widzieli, że ty i panna Sheridan nie lgniecie do siebie.

To niezbyt dobra prognoza na przyszłość, mój drogi.

Guy skrzywił się lekko.

- No cóż, ojcze. Nie będę ukrywał, że istnieją pewne trudności.

- I zdaje się, że niezależnie od rodzaju tych trudności, ty nie jesteś

w stanie ich przezwyciężyć. Dlatego rozsądniej byłoby odwołać ślub.

- Nie, ojcze. Mówiliśmy przed chwilą o skandalu. A to dopiero

będzie skandal, jeśli mój ślub z panną Sheridan nie dojdzie do skutku.

Starszy pan niespokojnie poruszył się w fotelu.

- Chwileczkę, Guy! Czy to znaczy, że zdecydowałeś się na ten

ślub tylko z pobudek altruistycznych? - spytał oschłym głosem. - To

bardzo szlachetne z twojej strony, ale kiepski powód do zawarcia

małżeństwa. Nic dziwnego, że czujesz do tej dziewczyny taką urazę!

Guy zarumienił się.

- To nie tak, ojcze - powiedział cicho, ale ojciec, nie zważając na

jego protest, mówił dalej, konfidencjonalnie zniżając głos:

background image

- Szczerze mówiąc, czuję ulgę, że nie zależy ci na tej

dziewczynie. Jesteś moim jedynym synem, dziedziczysz po mnie

tytuł. Po co masz zawierać związek, dzięki któremu nie uzyskasz

żadnych korzyści materialnych? Nazwisko Sheridanów było kiedyś w

naszym kraju bardzo poważane, ale ta dziewczyna nie ma żadnego

majątku, nie ma dobrych koneksji towarzyskich, niczego...

- Jesteś w błędzie, ojcze! - powiedział twardym głosem Guy. - Ja

chcę, aby ten ślub się odbył. I jestem zdumiony, że mówisz w taki

sposób o swojej chrzestnej córce.

- Po prostu jestem szczery, nie owijam niczego w bawełnę. Im

dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej jestem przekonany, że

popełniasz błąd. Nie musisz zamartwiać się sytuacją panny Sheridan.

Pomogę jej...

- Pomożesz jej, ojcze? A na czym miałaby polegać ta pomoc?

- No... na początku, dopóki nie ucichnie skandal, związany z

wyjazdem do Blanchlandu, panna Sheridan powinna udać się w jakąś

dłuższą podróż. Trzeba znaleźć miłą, szacowną damę, która lubi

podróżować i chętnie przystanie na towarzystwo panny Sheridan.

Myślę, że bez trudności przekonamy pannę Sheridan...

- A ja nalegam, żeby ojciec nikogo do niczego nie przekonywał! -

oświadczył podniesionym tonem Guy. - I powtarzam ojcu, że chcę

ożenić się z panną Sheridan. Nie zmienię zdania!

- A ja powtarzam, że ślubu nie będzie! - zawołał gniewnie lord,

uderzając pięścią w poręcz fotela. - Znajdę jakieś wyjście, ułożę się z

dziewczyną.

background image

- Tak jak chciałeś ułożyć się z panną Meredith! - krzyknął Guy,

zrywając się z fotela. - To twój ulubiony sposób załatwiania spraw!

Może panna Sheridan też powinna zniknąć, żeby nie zawadzać

Woodallanom!

- Tak sądzisz? - spytał lord, nagle spokojnym głosem. - Sądzisz,

że chcę ją przekupić? Znasz mnie, synu, już dwadzieścia dziewięć lat.

Powiedz, czy ja kiedykolwiek w życiu tak postąpiłem?

- No nie. Jednak...

- Zostawmy w spokoju pannę Meredith. Guy, pomówmy o twojej

narzeczonej. Nie, nie chcę jej przekupić, synu. A skoro uparłeś się z

tym ślubem, to może... może porozmawiamy o mej przyszłej

synowej? Może to będzie ta moja... pomoc?

Starszy pan upił łyk brandy i nie spuszczając oczu z syna, mówił

dalej.

- Wspomniałeś o pewnych komplikacjach, synu... no cóż,

spotkałeś pannę Sheridan po wielu latach. Ileż to dni liczy ta wasza

nowa znajomość? Chyba dziesięć? Nie dłużej, prawda? A spotkaliście

się w chwili, gdy panna Sheridan znalazła się w trudnej sytuacji,

niezwykle trudnej, z którą jednak chciała uporać się sama.

Owszem, miała u swego boku kuzynkę, lady Fenton nie była

jednak wtajemniczona w szczegóły. Panna Sheridan, bez wahania

spiesząc na pomoc Oliwii, wzięła wszystko na swoje barki. Sama

musiała wszystko przemyśleć, sama o wszystkim decydować. Pomyśl,

ile musiało ją to kosztować, skoro nawet my, synu, ja i ty, którzy

obiecaliśmy jej pomóc, powtarzam, obiecaliśmy, okazaliśmy się w

background image

pewnym sensie oszustami. Zamiast pomóc, okłamaliśmy ją. Nie

wiedziała przecież, że ja chcę pierwszy odnaleźć Oliwię.

- Powiedziałem jej o tym, ojcze. Później...

- Ale za późno! Pomyśl, jak bardzo potrzebowała pomocy. Słaba,

bezbronna, mająca za towarzyszkę równie bezbronną kuzynkę. Już

zaczynała ci ufać, traktować jak kogoś, na kim można się wesprzeć.

Wtedy wyznałeś jej prawdę. Powiedziałeś, że zgodnie z moją wolą

masz pozbyć się Oliwii, kupić jej milczenie. Ta prawda przeraziła

pannę Sheridan. Szok musiał być tym większy, że znów zasiałeś w

niej ziarno nieufności, znów poczuła się sama, bezradna, zagubiona.

Czy to takie dziwne, że kiedy zastała cię przy nieprzytomnej,

pobitej bratanicy, nasunął jej się ten jeden, logiczny wniosek? Pomyśl,

ona znała cię zaledwie dziesięć dni! Czy ty tego nie pojmujesz, Guy?

Czy można winić dziewczynę, która sama borykała się z ciężarem,

stanowczo zbyt wielkim na jej barki?

Guy siedział w milczeniu, po chwili na jego twarzy pojawił się

ponury uśmiech.

- No tak, wyłożyłeś mi to wszystko dokumentnie... Powiedz,

ojcze, skąd ty to wiesz?

Lord spojrzał na niego z nie ukrywaną satysfakcją.

- Usłyszałem to z ust samej panny Sheridan. A czego nie

usłyszałem, jakoś wydedukowałem. I zgodzisz się, że chyba nie

najgorzej?

- O, tak - przytaknął Guy i nagle zasępił się. - Czy Sara naprawdę

sama ci to wszystko opowiedziała?

background image

- A skąd! - zaprzeczył z uśmiechem lord. - Usłyszałem

przypadkiem, jak rozmawiała z kuzynką. Mówiła jeszcze coś, ale to

naprawdę nie było przeznaczone dla moich uszu! Aha, i wreszcie... -

Na twarzy lorda pojawił się ciepły uśmiech. - Jeśli chcesz znać moją

prawdziwą opinię o pannie Sheridan, to wiedz, mój synu, że uważam

ją za osóbkę bardzo dzielną i prawą. W żadnej mierze nie rezygnuj ze

ślubu! I wiesz co, Guy? - Plecy lorda zatrzęsły się od śmiechu. -

Myślałem, że mnie spoliczkujesz, kiedy wyraziłem się o niej

lekceważąco!

- Jakbyś mówił zupełnie o kimś innym.

- Wybacz! Ciężko mi było udawać, ale musiałem tobą potrząsnąć!

Byłeś o krok od tego, żeby odepchnąć od siebie to, co najmilsze

twemu sercu. Tak, synu.

Guy nalał sobie jeszcze brandy i wypił jednym haustem, do dna.

- Chyba muszę porozmawiać z moją narzeczoną.

- Lepiej z tym nie zwlekaj!

Pokonał schody z prędkością przynajmniej dwukrotnie większą

niż zwykle. Niestety, i tak przybiegł za późno. Lady Woodallan,

wyraźnie zgorszona, przekazała mu przez drzwi, że w noc przed

ślubem narzeczony stanowczo nie powinien oglądać swej narzeczonej,

bo wróży to nieszczęście. Guyowi pozostało więc tylko jedno.

Odszedł jak niepyszny, zastanawiając się, czy przez głupią dumę

już nie sprowadził na swą głowę nieszczęścia.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Tego dnia stary kościółek zmienił się nie do poznania. Szare mury

przystrojono zielonymi gałązkami ostrokrzewu, wawrzynu i sosny,

przewiązanymi złocistymi i czerwonymi wstęgami. Panna młoda,

wsparta na ramieniu ojca chrzestnego, kroczyła środkiem kościoła,

oszołomiona blaskiem setek świec i tą jedną, dominującą teraz myślą.

Klamka zapadła. Poprzedniego wieczoru przyszła do niej matka

Guya, opowiadała, jak cała rodzina cieszy się z tego ślubu i życzy

młodym wszystkiego najlepszego. Napomknęła, co prawda, o nieco

krótkim okresie znajomości, wyrażając jednak nadzieję, że mimo to

serce Sary zdążyło poznać i zrozumieć przyszłego męża.

W końcu Sara, przemęczona i zdenerwowana, wybuchnęła

głośnym płaczem, a matka chrzestna tuliła ją do siebie, szepcząc do

ucha słowa otuchy. Potem Sara zasnęła.

No a teraz brała ślub. Lord Renshaw ubrany był na biało i zielono.

Twarz poważna, nieprzenikniona - dopóki nie uśmiechnął się, tylko

raz, a tak ciepło i serdecznie, że serce Sary podskoczyło z radości.

Właśnie wtedy pomyślała, że ten mężczyzna obok, choć tylko na

krótką chwilę, stał jej się bardzo bliski.

Ceremonia ciągnęła się bardzo długo, słowa przysięgi państwo

młodzi powtarzali jasnymi, dźwięcznymi głosami, bez wahania.

Potem małżonek podał ramię małżonce i poprowadził ją uroczyście

środkiem kościoła.

- Saro, wyglądasz pięknie - szepnął. - A ja muszę z tobą

pomówić...

background image

Przerwał, weszli już bowiem do kruchty, gdzie tłoczyli się

wieśniacy i dzierżawcy. Ktoś krzyknął rubasznie, wymachując

gałązką jemioły:

- Gorzko! Gorzko!

Guy uśmiechnął się i złożył na ustach żony pocałunek, ostrożny i

chłodny. Jakby zabłąkany płatek śniegu musnął jej wargi...

Ciężkie, ołowiane chmury pokryły niebo. Wszyscy wylegli z

kościoła, zrobili przejście i młoda para, wśród śmiechu i wiwatów,

przeszła do karety. W powietrzu zawirowały pierwsze płatki śniegu.

- Saro - odezwał się Guy, siadając naprzeciwko żony. - Ostatnio

niewiele czasu spędzaliśmy ze sobą, a ja koniecznie muszę ci coś

powiedzieć.

Drzwi karety otworzyły się.

- Wybaczcie, moi drodzy! Czy lady Amelia i Oliwia mogą jechać

z wami? - mówiła szybko matka Guya, patrząc błagalnie na świeżo

upieczonych małżonków. - Śnieg sypie coraz bardziej, a one,

wyobraźcie sobie, przyszły do kościoła na piechotę!

Przez całą drogę powrotną Oliwia, bardzo podekscytowana

uroczystością, paplała bez przerwy.

- Och, jak we śnie, zupełnie jak we śnie! Saro, wyglądasz

przecudnie! A w kościele paliło się tyle świec! I jak pięknie był

przystrojony. Te zielone gałązki świetnie zastąpiły kwiaty.

Sara uśmiechała się, mówiła jakieś miłe słowa, cały czas

świadoma, że Guy patrzy na nią bez przerwy, a jego oczy, które tyle

czasu były chłodne i odpychające, dziś nagle są pełne ciepła. Jeszcze

background image

wczoraj, przy kolacji, ignorował ją zupełnie, jakby ta lodowata

obojętność weszła mu w krew. Potem zapragnął z nią porozmawiać,

ale matka odprawiła go spod drzwi.

A dziś w kościele zjawił się zupełnie inny Guy, serdeczny, pełen

atencji. Ta nieoczekiwana przemiana wpływała na Sarę bardzo

deprymująco.

Kareta wjechała na podjazd. Stangret zatrzymał konie, Sara

zebrała fałdy sukni, szykując się do wysiadania. Guy był jednak

szybszy i czyniąc zadość starym obyczajom, porwał ją na ręce i

przeniósł przez próg, wzbudzając wielki aplauz zgromadzonych w

holu gości weselnych.

Natychmiast obstąpił go tłum przyjaciół i Sara, korzystając z

zamieszania, gorączkowo zaszeptała do Amelii:

- Milly, musimy porozmawiać.

- Dobrze się czujesz, Saro? - spytała Amelia, patrząc na nią

zatroskanym wzrokiem.

- Oczywiście! Ale musimy porozmawiać, i to szybko, zanim Guy

zauważy.

Obie kuzynki niepostrzeżenie przemknęły do pokoju dla dam.

Sara starannie zamknęła drzwi i natychmiast zaczęła lamentować:

- Och, Milly! Ja zupełnie nie mam pojęcia, co się dzieje!

- Stań przed lustrem, moja droga - poleciła praktyczna kuzynka. -

Przede wszystkim poprawię ci suknię i fryzurę.

background image

- No więc wczoraj... - zaczęła Sara, wpatrując się w swoją

zdenerwowaną twarz - jeszcze wczoraj zupełnie mnie ignorował, a

dziś...

- Świetny pomysł z tym diademem - mruknęła do siebie Amelia i

przypiąwszy diadem nieco mocniej, zajęła się upychaniem kilku

niesfornych loczków.

Zniecierpliwiona Sara gwałtownie odwróciła głowę.

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Milly?

- Naturalnie, że tak! Ale chciałam też pochwalić lady Woodallan,

że wpadła na pomysł, abyś zamiast wianka nałożyła srebrny diadem.

Przecież w zimie nie ma...

- Milly! Ja muszę powiedzieć ci coś o Guyu!

Ktoś wszedł do pokoju. Sara była pewna, że to świekra, głos

jednak był zdecydowanie męski.

- Lady Amelio, byłbym bardzo zobowiązany! - prosił Guy i

Amelia natychmiast ruszyła ku drzwiom.

Sara w ostatniej chwili złapała ją za ramię.

- Milly, zostań!

- Bądź rozsądna - syknęła lady Baynham i uśmiechnąwszy się

porozumiewawczo do Guya, opuściła pokój, zamykając za sobą drzwi

wyjątkowo starannie.

Sara, czując, że wpada w panikę, odwróciła się do lustra i oczami

spłoszonej sarny wpatrywała się w męską postać zmierzającą w jej

kierunku.

- Czekają już na nas, tak? - spytała lekko zdyszanym głosem.

background image

- Mogą poczekać - powiedział Guy, biorąc ją delikatnie za

ramiona i odwracając ku sobie. - Saro, chciałbym ci powiedzieć...

- Co? - szepnęła, wpatrując się w niego oczami okrągłymi z

przerażenia.

- Czego ty się tak boisz? - spytał szorstko i nagle zaklął: - Do

diabła, moja cierpliwość już jest na wyczerpaniu.

Przygarnął ją mocno, jego usta natychmiast trafiły do jej warg. A

ona, jak nakazywał instynkt, natychmiast je rozchyliła, zarzucając mu

ręce na szyję.

- Guy, co wy wyrabiacie - rozległ się płaczliwy głos pani domu. -

Wszyscy wprost mdleją z głodu. Na pieszczoty będziecie mieli

jeszcze mnóstwo czasu!

- Dobrze, mamo. Zaraz przyjdziemy.

- Nie! Idziemy już teraz! - oświadczyła bezapelacyjnym tonem

lady Woodallan, podchodząc do Sary i poprawiając jej koronkową

suknię, która po uścisku Guya nie wyglądała już tak nieskazitelnie.

Kiedy wracali do gości, Sara zdawała sobie sprawę, że loczki

znów wysunęły się spod diademu, a policzki jej płoną, tak więc goście

weselni nie będą mieli wątpliwości, czym zajętą była młoda para w

pokoju dla dam.

Nie to jednak było istotne. Do Sary bowiem dotarło, że Guy

próbuje jej coś powiedzieć i próby te ponawia, więc rzecz musi być

ważna. A poza tym... poza tym w tym pokoju dla dam już nie po raz

pierwszy mogła się przekonać, jak wszechwładną moc ma nad nią

Guy.

background image

Przyjęcie weselne było bardzo wystawne. Najpierw podano

gorącą zupę, aby goście odtajali, potem na stole pojawił się turbot w

sosie ziołowym, następnie delikatny kapłon, a na końcu comber z

sarny. Sara machinalnie dziobała widelcem każdą kolejną potrawę,

zbyt zdenerwowana, aby rozkoszować się jej wybornym smakiem. Na

szczęście gładko prowadziła konwersację, z Guyem niezbyt często,

zauważyła jednak, że on przygląda jej się nieustannie.

- Saro - szepnął, dotykając jej dłoni. - Chciałbym ci powiedzieć...

- Saro, dziecko drogie - zawołał wesoło jej teść z drugiego końca

stołu. - Dlaczego wzgardziłaś świątecznym puddingiem? Jest

wyborny!

Guy z rezygnacją machnął ręką, a Sara czuła, że zaraz się

rozpłacze.

I wreszcie do sali biesiadnej wniesiono olbrzymi puchar weselny,

wypełniony kompozycją z najprzedniejszych win, wzbogaconą

imbirem, muszkatem i jabłkami. Hrabia wzniósł toast za zdrowie

młodej pary, wypił pierwszy łyk i przekazał puchar pannie młodej.

Sara wypiła potężny łyk, od którego zakręciło jej się w głowie.

Puchar wędrował z rąk do rąk, wiele osób wznosiło toast albo

wygłaszało krótką mowę okolicznościową. Kiedy w pucharze

pokazało się dno, nadeszła pora na tańce.

Od stołu Sara wstawała na nieco chwiejnych nogach. Sosy do

wszystkich potraw doprawione były winem, a zawartość weselnego

pucharu wyjątkowo mocna. Z wdzięcznością przyjęła pomoc

background image

troskliwego małżonka, który skwapliwie złapał ją wpół, szepcząc do

ucha:

- Saro, jak się czujesz? Możemy zaraz się oddalić, ale dobrze by

było, gdybyśmy przetańczyli choć jeden taniec.

Zwykle na początku grywano dwa szybkie tańce ludowe, tym

razem jednak pan młody zadysponował inaczej i salę wypełniły

słodkie dźwięki walca. Pan młody wyprowadził oblubienicę na środek

i oboje zawirowali w upojnym tańcu.

A kiedy walc ucichł, goście rzucili się do młodej pary. Wirowali

więc dalej, przekazywani z rąk do rąk, wśród salw śmiechu i wesołych

okrzyków. W końcu Sara, zupełnie bez tchu, opadła na krzesło i

zażądała natychmiast zimnej lemoniady.

Po walcu przyszła kolej na tańce ludowe. Sara fruwała z ramion

do ramion, jako że każdy dżentelmen pragnął zatańczyć z uroczą

panną młodą. W tym czasie Guy przeżywał prawdziwe oblężenie,

ogłoszono bowiem, że damy mogą same wybrać sobie kawalerów do

tańca, tak więc wszystkie, jak jeden mąż, rzuciły się do pana młodego.

Tańczyli zatem osobno i tylko raz, na króciutko, Sara

przechwyciła spojrzenie Guya, w którym była tęsknota i determinacja.

Dawał do zrozumienia, że wytrzyma te pląsy, bo tak każe obyczaj, ale

i tak za chwilę będzie tylko z Sarą. Sam na sam.

Wiedziona jakimś odruchem, wysunęła się z roztańczonego tłumu

i wyszła do holu. Za oknem, na tle ciemnego nieba, wirowały tysiące

białych płatków. Było tak pięknie... Narzuciła szybko pelerynę i

wybiegła na dwór. Szybkim krokiem ruszyła jakąś zasypaną śniegiem

background image

ścieżką, co pewien czas zerkając w rozświetlone okna. Troszkę

przestraszona, jak dziecko, które uciekło z nielubianej lekcji.

Cisową aleją zbiegła w dół, aż do rozłożystego dębu. Powietrze

było czyste, mroźne, śnieg sypał bez przerwy. I nagle Sara,

uśmiechnąwszy się do tego śniegu, rozpostarła ramiona i zakręciła się

w kółko. Raz, drugi, szybko, coraz szybciej. Jak jeszcze jeden płatek

śniegu, wielki, czarny, bardzo czarny wśród tej nieskazitelnej bieli.

- Saro, co ty wyrabiasz?!

Silne ramiona zatrzymały ją w miejscu. Guy miał ośnieżone

włosy i rzęsy, pachniał mroźnym powietrzem i wodą sandałową, a

Sara czuła, że kolana jej coraz bardziej drżą.

- Ja... ja po prostu czułam, że muszę wyjść.

- Ty szalejesz na śniegu, a ja szaleję z niepokoju - mówił

zdenerwowanym głosem. - Nie było cię ani w sali balowej, ani w

twojej sypialni... Szukałem wszędzie. Saro, bałem się, że ty odeszłaś.

- Odeszłam? Dlaczego? I dokąd?

- Nie wiem.

Ramiona Guya opadły. Cofnął się nieznacznie i spoglądając w

ciemne niebo, powiedział cicho:

- A dlatego, że nie chcesz być moją żoną.

- Guy...

- Nie! - krzyknął, odwracając ku niej zmienioną twarz. - Proszę,

wysłuchaj mnie. Cały dzień próbuję ci powiedzieć...

background image

- Renshaw, niech mnie kule biją! - rozległ się tubalny głos z

ciemności. - Jak się macie, moi drodzy! Przybyłem wznieść toast za

wasze zdrowie!

- To sir Ralph - szepnęła Sara. - Chyba znalazł klucze do

piwniczki z winem.

- O, nie, panienko! - zaprotestował obsypany śniegiem wielkolud,

stając nagle przed nią. - To woda źródlana, która orzeźwia lepiej niż

najprzedniejsza brandy! A mnie wyleczyła z gorączki. Musiała

zresztą, bo niczego innego do picia w domu nie było!

Uczyniwszy to wyznanie, sir Ralph wyciągnął ramiona i niemal

zgniótł Sarę w potężnym uścisku.

- Dużo szczęścia, droga kuzynko!

- Dziękuję, drogi kuzynie - śmiała się Sara, wysuwając się z jego

objęć i biorąc go pod rękę. - Sir Ralphie, zapraszamy serdecznie do

środka. Proszę wziąć udział w naszej uroczystości.

Wrócili do domu po śladach Sary. W holu sir Covell,

wyzwoliwszy się z peleryny, jeszcze raz złożył życzenia, całując

kuzyneczkę po ojcowsku i serdecznie ściskając dłoń Guya.

- Dziękujemy, milordzie. I raczy pan wybaczyć, że nie będziemy

towarzyszyć mu do sali balowej - mówił Guy gładko, wszelako z

trudem hamując zniecierpliwienie. - Mam z żoną ważną kwestię do

omówienia, bardzo pilną...

Sir Ralph porozumiewawczo mrugnął okiem.

- Rozumiem, wszystko rozumiem, młodzieńcze! I nie kłopocz się,

sam znajdę drogę.

background image

Uśmiechnął się jeszcze raz i dziarskim krokiem ruszył w stronę

drzwi, zza których dobiegały dźwięki muzyki. Drzwi otworzyły się

przed nim same, na progu stanęła lady Woodallan.

- Ścielę się do nóg, łaskawa pani - zagrzmiał na cały hol

imponujący bas sir Covella. - I pytam od razu, czy nie chciałaby pani

spróbować krystalicznie czystej, cudownie orzeźwiającej wody z

mojego źródła?

Lady Woodallan, uśmiechając się niepewnie, wymówiła się

grzecznie i szybkim krokiem umknęła do Sary i Guya.

- A któż to taki? - spytała półgłosem, wskazując oczami na

olbrzyma, znikającego w drzwiach sali balowej. - Czy był

zaproszony? I chyba troszkę... pijany?

- Zaręczam, że tylko wodą źródlaną - wyjaśniła ze śmiechem

Sara. - To sir Covell, mój kuzyn o dość wątpliwej reputacji, wydaje

się jednak, że zamierza wyszlachetnieć, a przede wszystkim zrobić

interes na wodzie ze swego źródła. Proszę wybaczyć...

- Nic się nie stało, moja droga - uspokoiła ją świekra. - Niech

kuzyn bawi się razem z nami. Wy też powinniście wrócić do sali

balowej.

- Nie, mamo - zaprotestował kategorycznym tonem Guy. -

Wszyscy świetnie się bawią bez nas! Poza tym Sara natychmiast musi

się przebrać, bo brodziła w śniegu. No i co najważniejsze, ja muszę z

nią porozmawiać. I to w cztery oczy!

- Ależ Guy! - jęknęła hrabina. - Nie wypada, żebyście oddalali się

tak wcześnie! Poza tym, zgodnie z obyczajem, powinniśmy wszyscy

background image

uroczyście odprowadzić Sarę do sypialni, trzeba też pomóc jej zdjąć

suknię...

- Sam ją odprowadzę - oświadczył zdesperowany Guy, chwytając

Sarę za rękę. Po kilku minutach byli już w pokoju nowożeńców.

- To straszne - śmiała się Sara, z trudem łapiąc oddech. - Twoja

matka na pewno nie życzy sobie, żeby jej synowa zachowywała się

tak osobliwie!

Guy zamknął drzwi i dla większej pewności, że nikt ich nie

otworzy, oparł się o nie całym ciałem.

- Saro, muszę z tobą porozmawiać.

- Wiem. Próbujesz to zrobić przez cały dzień.

- Tak. Próbuję. A więc, Saro... Nie, Saro, twoja suknia jest

zupełnie mokra od tego śniegu. Musisz natychmiast się przebrać. Ja...

ja wyjdę na chwilę.

Ruszył ku drzwiom wiodącym do garderoby. Zatrzymał go drżący

głos:

- Guy, twoja matka miała rację. Nie poradzę sobie z tą suknią.

Tam z tylu są guziczki... Przez całe plecy. Czy mógłbyś je rozpiąć?

- Naturalnie - oświadczył Guy energicznym głosem osoby chętnej

do niesienia pomocy innym.

Zdjął z Sary mokrą pelerynę i rozwiesił na krześle przed

kominkiem. Potem jego mocne palce zręcznie rozpinały guziczki.

Jeden, drugi, trzeci...

Kiedy dotykał kolejnego guziczka, palce, choć nadal bardzo

sprawne, drżały jeszcze bardziej. Tak samo drżała Sara. Ostatni

background image

guziczek, i dłoń Guya delikatnie przesunęła się po jej plecach,

przykrytych już tylko cieniutką batystową koszulką.

- Gotowe - powiedział zachrypniętym głosem i natychmiast znikł

w drzwiach garderoby.

Sara zsunęła suknię, potem zdjęła bieliznę, zostając w samej

koszulce. Wszystko było mokre. Co ją podkusiło z tym bieganiem po

śniegu? Spojrzała w okno. Ciemna, mroźna noc, śnieg sypał nadal. A

w tej sypialni jest jasno i ciepło, ogień płonie w kominku...

Cichy szmer w garderobie przypomniał jej, że Guy zaraz wróci.

Zdjęła szybko koszulkę i włożyła jedyną suchą część garderoby, jaką

miała pod ręką. Nocną koszulkę z najcieńszego batystu, a na nią

peniuar w pięknym odcieniu eau-de-nil. Kiedy szczotkowała włosy

przed lustrem, wszedł Guy w granatowym szlafroku. Przez krótką

chwilę patrzyli na siebie, potem Guy wypowiedział zdanie, które tego

dnia słyszała już wielokrotnie:

- Chciałbym ci coś powiedzieć.

Rozejrzał się. W sypialni było tylko jedno krzesło, wziął więc

Sarę za rękę i podprowadził do łóżka. Serce Sary biło jak szalone.

Guy usiadł, ona też, jak najdalej od niego, w nogach łóżka.

Zapadła cisza.

Po chwili Sara odezwała się błagalnym tonem:

- Guy? Powiedz mi, proszę, bo zaczynam się bardzo niepokoić.

Tym bardziej że posępna twarz małżonka nie wróżyła niczego

dobrego.

background image

- Wybacz, Saro - zaczął zakłopotany, nerwowo przeczesując

palcami włosy. - Przez cały dzień nie mogłem doczekać się chwili,

kiedy uda mi się pomówić z tobą na osobności. A teraz sam nie wiem,

od czego zacząć. Wczoraj wieczorem pukałem do ciebie. Wiesz o

tym?

- Tak. Twoja matka powiedziała, że nieszczęście gotowe, jeśli

narzeczony zobaczy oblubienicę w noc przed ślubem.

- Dla mnie nieszczęściem była niemożność rozmówienia się z

tobą - powiedział Guy przygnębionym głosem. - Wieczorem odbyłem

długą rozmowę z ojcem. I on... on uświadomił mi, że moje

postępowanie wobec ciebie było bardzo niewłaściwe, od samego

początku. Najpierw, w Bath, rzuciłem ci w twarz oszczerstwo, potem

wymusiłem na tobie zgodę na małżeństwo.

W Blanchlandzie ukrywałem prawdę, jednocześnie o wszystko

obwiniając ciebie... Moja duma nie pozwalała mi przyznać nawet

przed samym sobą, że postępuję źle. A teraz, przez te ostatnie dni,

byłem dla ciebie tak przykry, z rozmysłem unikałem twego

towarzystwa...

- Przestań! - krzyknęła Sara, niezdolna wysłuchiwać tej listy

przykrości i niepowodzeń. - Ja też nie jestem bez winy, przecież to

przeze mnie wszystko tak się pogmatwało. Guy, proszę, nie mówmy

już o tym, zapomnijmy...

- A więc przebaczasz mi? Saro, nie wyobrażasz sobie, jaki jestem

szczęśliwy! Bo muszę ci wyznać... Saro, moje uczucie narodziło się

background image

tak gwałtownie, tak szybko, jeszcze zanim miałem sposobność dobrze

cię poznać.

- Teraz też jeszcze dobrze mnie nie znasz - odezwała się cichutko

Sara, spoglądając na niego nieśmiało spod rzęs.

- Znam. Na Boga, Saro, przecież wiem... Masz piękną twarz i

piękną duszę. Jesteś bardzo dzielna i jednocześnie tak delikatna. Ja cię

kocham, Saro! Saro, dlaczego płaczesz?

- Nie wiem - przyznała uczciwie. - Chyba ze zdenerwowania.

Naprawdę mnie kochasz?

- Kocham, kocham całym sercem. Więc dlaczego płaczesz? Czy

dlatego, bo jest ci to niemiłe? Saro?

Na twarzy Guya malowała się teraz całkowita bezradność.

- Saro? Ty mnie nie kochasz?

- Ja? - Załzawiony uśmiech Sary był pełen szczęścia. - Guy, ja też

cię kocham. Całym sercem. Jaki z pana głuptas, lordzie Renshaw!

A Guy był już przy niej, tuląc ją do siebie jak największy skarb.

- Przeżyliśmy niezły galimatias, Saro. Ale najważniejsze, że

jesteśmy razem.

Jego palce delikatnie głaskały aksamitny karczek żony, przykryty

kaskadą

złocistobursztynowych

loczków.

Poły

męskiego,

granatowego szlafroka rozchyliły się, pod spodem nie było nic,

jedynie gładka skóra, pachnąca drzewem sandałowym. Nad

obojczykiem zagłębienie...

Usta Sary przywarły do tego miejsca, tylko na moment, bo Guy

już podrywał jej głowę, już całował, łapczywie, żarliwie, już

background image

obejmował smukłe ciało w koszulce z najcieńszego batystu i

zwiewnym peniuarze...

W sypialni panował ziąb, Sarze było jednak rozkosznie ciepło pod

grubą kołdrą, szczelnie otulającą ją i jej małżonka, władczo

obejmującego żonę silnym ramieniem.

- Guy - szepnęła.

Obudził się natychmiast. Spojrzał półprzytomnie zaspanymi

oczami i jeszcze mocniej przygarnął ją do siebie.

- Saro, moja... - szepnął jej do ucha. - Czy jesteś zadowolona?

- O, tak - wymruczała.

- Może... powtórzymy?

- Nie wiem, milordzie - odezwała się nagle bardzo układnie. -

Chyba pora jest niezbyt stosowna. Czy już ranek?

- Wątpię. Jest jeszcze bardzo ciemno. Nie słychać też, żeby ktoś

kręcił się po domu.

Guy ziewnął szeroko i wychylił się z łóżka, żeby zapalić świecę

stojącą na stoliku. Kołdra zsunęła się, płomień świecy oświetlił

wspaniały, muskularny tors.

Sara spojrzała łakomie, więc on, za karę, pociągnął ją za jeden z

bursztynowych loczków. Chciała chwycić go za rękę. Drugi koniec

kołdry, chroniący jej nagość, opadł na łóżko.

- Mówiłem już, że cię kocham? - pytał Guy, biorąc Sarę w

ramiona.

background image

- Tak, tak, ale mów jeszcze, kochany, a ja potem powtórzę tyle

samo razy...

Obudziło ich dyskretne pukanie do drzwi. Guy narzucił szlafrok i

poszedł otworzyć. Sara, kryjąc się w łóżku za kotarą, gorączkowo

naciągała koszulkę i peniuar. Guy wrócił po chwili, niosąc tacę ze

śniadaniem.

- Mama powiedziała, że na pewno zgłodnieliśmy. Ciekawe, po

czym? Zupełnie nie mam pojęcia - śmiał się, stawiając tacę na stole. -

Co my tu mamy? Chleb, masło, jajka... No i niespodzianka!

Roześmiał się i teatralnym gestem wskazał na olbrzymi dzbanek.

- A co w środku? - pytała Sara.

- Nie domyślasz się? Woda! Czysta, źródlana woda.

Nalał wody do szklanek i śmiejąc się wesoło, mówił dalej:

- Mama twierdzi, że przy śniadaniu nikt nie stronił od tej wody!

Wszyscy wychwalali ją pod niebiosa. Jest to ponoć cudowny

medykament dla tych, którzy, ulegając podszeptom szatana,

pofolgowali sobie wczoraj w spożywaniu mocniejszych trunków.

Hm... niezła. Mam nadzieję, że twój kuzyn tym razem wsiadł na

właściwego konia.

- Daj Boże, żeby mu się powiodło - westchnęła Sara. - Blanchland

pozbędzie się swej ponurej sławy.

- Ale to Blanchland sprawiło, że wszyscy są szczęśliwi. Oliwia

odzyskała rodzinę, a w dodatku dostała Justina Lebetera. Amelia i

Greville połączyli się na zawsze, a sir Ralph ma swoją wodę źródlaną

background image

i jasno patrzy w przyszłość! Jednak najwięcej szczęścia miałem ja,

prawda?

Jego zręczne palce już rozwiązywały węzeł paska peniuaru, ten

węzeł, który przed paroma minutami Sara zawiązywała tak starannie.

- Tak, ja - szeptał, szukając jej ust. - Blanchland dał mi ciebie,

Saro. Dał mi szczęście na całe życie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cornick Nicola Przeklęty dwór
Cornick Nicola Damy z Midwinter 01 Cudowna przemiana 2
Cornick Nicola Cudowna Przemiana
Cornick Nicola Szczęśliwy los 01 Szczęśliwy los
147 Cornick Nicola W aurze skandalu Waśń rodowa2
Garstka złota 03 Cornick Nicola Sezon na zalotników
Cornick Nicola 02 W aurze skandalu
163 Cornick Nicola Niebezpieczna maskarada Damy z Midwinter3
Cornick Nicola W aurze skandalu
Cornick Nicola Cud zdarza się dwa razy
Cornick Nicola Kobieta z zasadami
127 Cornick Nicola Skandalistka
147 Cornick Nicola W aurze skandalu
125 Cornick Nicola Cud zdarza się dwa razy
Cornick Nicola List Lady Lucy
Cornick Nicola Cudowna przemiana
Cornick Nicola Tajemnice Opactwa Steepwood 14 Mezalians

więcej podobnych podstron