Nicola Cornick
Sezon na zalotników
ROZDZIAŁ PIERWSZY
List podano wraz ze śniadaniem.
List, nad którym unosiła się delikatna woń
jaśminu, znak, że niewątpliwie napisała go ko
bieca dłoń.
Książę Sebastian Fleet wcale nie był tym
faktem zachwycony. Listy od dam, zwłaszcza
doręczane o tak wczesnej porze, nie mogą zawie
rać pomyślnych wieści. Ten również. Zapewne
jakaś nieszczęsna, wprowadzona w błąd istota
grozi oskarżeniem o niedotrzymanie obietnicy
małżeństwa albo cioteczna babka zapowiada
swoją wizytę. Niestety, oba te warianty wzbu
dzały w księciu największą odrazę.
- Perch, co to jest? - spytał, postukując
palcem w pergamin.
- List od damy, milordzie - wyjaśnił kamer
dyner zajęty rozładowywaniem srebrnej tacy.
Na gładkim czole księcia pojawił się groźny
2 7 4 Nicola Cornick
mars. Tego ranka umysł Sebastiana był stanow
czo mniej lotny niż zwykle, bo minioną noc
prawie w całości spędził w klubie White'a. Nie
odchodził od stolika do gry, mocnych trunków
też sobie nie szczędził, mimo to rozumu star
czyło, by odrzucić zaloty jednej z najnowszych
londyńskich kurtyzan. Nie miał ochoty obudzić
się rano z widokiem wypacykowanej twarzy na
poduszce obok.
W ogóle od jakiegoś czasu był w nastroju nie
najlepszym, dręczony podejrzeniem, czy na te
hulanki i swawole nie jest już przypadkiem za
stary. Czas mijał przecież nieubłaganie, nie oszczę
dzając nikogo. Dlatego książę Fleet podjął już
decyzję. Peruki nosić nie będzie ani smarować
twarzy mazidłami, jak to czynią starzejący się
dżentelmeni. Ma inne rozwiązanie. Poprosi Per-
cha, żeby go zastrzelił. Bo i po co dalej żyć? Oprócz
wina, hazardu i kobiet niewiele miał zajęć. Może
jeszcze tylko przechadzanie się po tym ponurym
mauzoleum, tym starym domu, który w grudnio
wy dzień tak bardzo trudno ogrzać. Tej nocy
odczuł to wyjątkowo boleśnie, jako że gorąca
butelka, mająca zapewnić komfort w łóżku, pękła,
czyniąc jego sen raczej nieprzyjemnym.
- Domyślam się, że to list od damy - powie
dział chłodno. - Zastanawiam się tylko, od której.
- List został doręczony przez lokaja w liberii
Davencourtow, milordzie.
Sezon na zalotników 2 7 5
- Aha.
Zamyślony książę sięgnął po dzbanek i nalał
sobie kawy, po czym wziął nóż i wsunął ostrze
pod pieczęć. Kawałeczki wosku opadły na obrus,
mieszając się z okruszkami tostu. Perch skrzywił
się, lecz Seb zignorował to. Bo i jaka korzyść
z tego, że jest się księciem, gdyby nie wolno było
sobie czasami nakruszyć?- A poza tym, pominąw
szy wszystko, Sebastian ze swoich książęcych
obowiązków wywiązywał się wzorowo. Rodo
we gniazdo, Fleet Castle, doprowadził do znako
mitego stanu, dzierżawcom okazywał wielko
duszność, do Izby Lordów zaglądał, kiedy toczy
ła się jakaś szczególnie ważna debata. Niestety,
pozostałe dni upływały według ściśle określone
go porządku i były piekielnie nudne. Życie jest
ciężkie, kiedy zrobiło się już wszystko, co miało
się do zrobienia.
Rozłożył pergamin i przede wszystkim rzucił
okiem na podpis:
Z wyrazami głębokiego szacunku
Clara Davencourt
Nagle zrobiło mu się dziwnie przyjemnie. Za
bardzo, był tego świadom. Panny Davencourt
nie widział od prawie osiemnastu miesięcy, skąd
więc mógł wiedzieć, że aktualnie przebywa
w Londynie.
Wasza Miłość...
Bardzo oficjalnie, choć podczas ich ostatniego
2 7 6 Nicola Cornick
spotkania panna Davencourt zwracała się do
niego bardziej bezpośrednio. O tak. Jej aroganc
kie słowa doskonale zachował w pamięci.
Od jakiegoś czasu jestem w wielkim kłopocie.
Potrzebuję dobrej rady, rady ojcowskiej...
Ojcowskiej! Seb uśmiechnął się i z niedowie
rzaniem pokręcił głową. Przecież od tej panny
starszy jest o dwanaście lat, nie więcej, a swego
hulaszczego życia na pewno nie zaczął tak
wcześnie, by kwalifikować się na jej ojca.
Mój brat zajęty jest bardzo sprawami naszego
Królestwa, a ci spośród jego przyjaciół, którzy byliby
odpowiedni, w chwili obecnej przebywają poza Lon
dynem. Pozostaje mi więc tylko Pan...
Ostatni w kolejce! Seb skrzywił się. Jak to
dziewczę potrafi ukłuć, niby delikatnie, ale jakże
boleśnie.
Nie mam innego wyjścia, muszę prosić o pomoc
Waszą Miłość. Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby
Pan przy najbliższej sposobności złożył wizytę w Da
vencourt House.
Seb rozparł się na krześle, podejmując w du
chu natychmiastową decyzję. Żadnych wizyt
w Davencourt House. Rola powiernika młodej
damy - powiernika, który żywi wobec owej
damy uczucia ojcowskie - była dla niego absolut
nym novum, i w tym samym stopniu komplet
nie niedorzeczna. Panna Davencourt, jeśli na
gwałt potrzebuje dobrej rady, powinna zwrócić
Sezon na zalotników 2 7 7
się raczej do jakiejś zaprzyjaźnionej damy, a nie
do arystokraty, który prowadzi życie nader
swobodne.
Wyjrzał przez okno na jasny i mroźny zimo
wy poranek. Ten poranek można spędzić roz
maicie: wybrać się na konną przejażdżkę, poje
chać do tatersalu i wydać jeszcze więcej pienię
dzy na konie, albo pojechać do White'a, przej
rzeć gazety, napić się przedniej brandy i pogawę
dzić z kompanami...
Ziewnął.
Można też pojechać na Collett Square i złożyć
wizytę Clarze Davencourt.
Czemu nie? Złożyć wizytę i uświadomić
pannie, że zapraszanie zdeklarowanego hulaki
do swego salonu nie jest dobrym pomysłem.
Wsunął list do kieszeni, szybko dopił kawę,
wstał i przeciągnął się. Do drzwi podążał szyb
kim krokiem, czując, że dzieje się z nim coś
osobliwego. Znów novum, to uczucie, i to coraz
silniejsze. Po prostu - podekscytowanie. Nie
pamiętał, kiedy ostatnio czegoś takiego do
świadczał. Kiedy po raz ostatni zbiegał po scho
dach; przeskakując po dwa stopnie, i niecierp
liwym głosem wzywał służącego.
Panna Davencourt spędzała poranek w poko
ju bibliotecznym, oddając się bardzo niemiłemu
zajęciu, czyli haftowaniu. Pani Boyce, dama do
2 7 8 Nicola Cornick
towarzystwa, miała zajęcie wdzięczniejsze,
mianowicie przeglądała „Female Spectator", i co
ciekawsze fragmenty czytała na głos. Clara słu
chała jednym uchem, zerkając co chwilę na mały
zegar w marmurowej obudowie ustawiony na
gzymsie kominka. Książę Fleet zapewne otrzy
mał już list. Ciekawe, kiedy będzie mógł złożyć
wizytę? Ciekawe, czy w ogóle ją złoży...
Seb Fleet był hultajem, to prawda, ale w obec
nej sytuacji także człowiekiem niezastąpionym,
jako że prawdziwy dżentelmen na nic by się nie
przydał. Niestety ich ostatnie spotkanie, od
którego minęło osiemnaście miesięcy, było ra
czej burzliwe, bowiem Clara nazwała księcia
łajdakiem pozbawionym uczuć. Rzuciła mu to
w twarz, kiedy nie przyjął niekonwencjonalnej
co prawda, ale bardzo uczciwej propozycji. Pro
pozycji małżeństwa, należałoby dodać gwoli
ścisłości. Wystąpienie z taką ofertą kosztowało
Clarę niemało, a fakt, że nie została przyjęta,
okazał się prawdziwym ciosem. Zraniona duma
podyktowała słowa mocne i gorzkie, dlatego
teraz nie należy wykluczać możliwości, że ksią
żę jej list pominie milczeniem.
- Książę Fleet, proszę pani - zaanonsował
Segsbury, kamerdyner Davencourtow, ukazując
się w progu.
Clara aż podskoczyła w krześle i chociaż
w jakimś stopniu spodziewała się tej wizyty,
Sezon na zalotników 2 7 9
poczuła ciarki na plecach. Pani Boyce również
podskoczyła, gazeta wypadła jej z rąk i z szele
stem opadła na podłogę. Policzki zacnej damy
wyraźnie się zaróżowiły, oczy rozbłysły tęskno
tą i marzeniem. Clara szybko zagryzła wargi,
powstrzymując uśmiech. Nie po raz pierwszy
miała sposobność się przekonać, że Sebastian
Fleet wywołuje piorunujące wrażenie na ko
bietach, niezależnie od ich wieku.
Książę skłonił się pani Boyce, a potem uśmiech
nął w ten swój szczególny sposób, który spra
wiał, że ręce dam zaczynały latać jak nerwowe
ćmy. Clara ręce miała spokojne, ale kiedy książę
zwrócił się do niej, spokój w środku został
całkowicie zburzony, mimo że przez ostatnich
osiemnaście miesięcy wyuczyła się obojętności
na absolutnie wszystko, co wiązało się z księ
ciem Niestety, zachowanie obojętności na jego
widok graniczyło z cudem, był to bowiem męż
czyzna imponujący. Wysoki, szeroki i władczy,
jego dominacja w każdym miejscu, w każdej
sytuacji wydawała się po prostu naturalna. Nie
zależnie od swoich słusznych rozmiarów poru
szał się z nonszalanckim wdziękiem, który nie
odmiennie przykuwał wzrok.
Oczy miał piękne, nieprawdopodobnie nie
bieskie. Teraz dostrzegła w nich diaboliczne
błyski, widomy znak, że książę doskonale pa
mięta ich ostatnie spotkanie. Przykre, ale może
2 8 0 Nicola Cornick
to i lepiej, może dzięki temu Clara będzie
w stanie spojrzeć na niego z dystansem.
Nonsens. Jej serce biło jak szalone, policzki
płonęły. Na domiar złego książę ujął jej dłoń
w swe ciepłe palce i ucałował, choć wcale mu
ręki nie podała. Sam ją sobie wziął.
- Wielka to dla mnie przyjemność znów
ujrzeć panią, panno Davencourt. - Po jego twa
rzy przemknął sardoniczny uśmiech. - Obawia
łem się, że już nigdy się nie spotkamy. - Gdy
Clara spojrzała na podłogę, książę zerknął na
panią Boyce. - Pozwoli pani, że zamienię parę
słów z panną Davencourt na osobności? Z pan
ną Davencourt znamy się od dawna.
Clara wielokrotnie przypominała pani Boyce,
że nigdy nie wolno zostawiać jej samej w towa
rzystwie dżentelmena, teraz jednak niczego bar
dziej nie pragnęła niż właśnie tete-a-tete. Była
pewna, że oczarowana księciem pani Boyce
uczyni zadość jego prośbie, lecz, niestety, przeli
czyła się. Zacna dama, choć oczarowana, zdecy
dowana była nie ruszać się z obitej złocistą
tkaniną sofy.
- Proszę wybaczyć, Wasza Miłość - oświad
czyła chłodno, przyjmując jeszcze bardziej
dostojną pozę - ale pozostawienie panny Da
vencourt samej w pana towarzystwie byłoby co
najmniej niestosowne.
- Chciałem zabrać pannę Davencourt na
Sezon na zalotników 2 8 1
przejażdżkę, proszę pani. Na dworze jest wyjąt
kowo pięknie.
Twarz pani Boyce natychmiast się rozpogo
dziła
- Na przejażdżkę? Ależ bardzo proszę! Nie
mam żadnych zastrzeżeń. Przecież w wolancie
nie może zdarzyć się nic zdrożnego.
Fleet uśmiechnął się szeroko. Zapewne, jak
skonstatowała w duchu Clara, przypomniały
mu się te wszystkie bezeceństwa, jakie mogą
zdarzyć się i w wolancie, a którym książę bez
wątpienia oddaje się od czasu do czasu.
- Zapewniam panią - ciągnął, teraz już ze
śmiertelną powagą - że w moim towarzystwie
nic pannie Davencourt nie grozi. Żywię wobec
niej uczucia prawdziwie ojcowskie.
Clara zerknęła na niego spod oka. Napotkała
spojrzenie łagodne, można by rzec, pełne ciepła.
Szkoda, bo naprawdę chciała go ukłuć, czyniąc
w liście aluzję do jego wieku. Zrobiła to z wielką
ochotą, bo podczas ich ostatniego spotkania
kwestia wieku była dla niego jednym z pod
stawowych argumentów.
- Dziękuję, milordzie, za miłe zaproszenie.
- Dygnęła uprzejmie. - Pójdę coś na siebie
włożyć.
Nie kazała mu długo czekać, zjawiła się w ho
lu po kilku minutach. Książę umiał to docenić.
- Jest pani rzadkością, panno Davencourt!
282 Nicola Cornick
Zwykle damy szykują się do wyjścia co najmniej
godzinę.
- Nie chciałam, żeby konie tak długo czekały
na mrozie. - Spojrzała na niego niewinnie.
- Konie-! A ja się nie liczę? Cóż, muszę to
przełknąć!
Wymienili coś w rodzaju półuśmiechów, po
czym książę wziął Clarę pod ramię i wyprowadził
przed dom. Pomógł jej usadowić się w wolancie,
otulił nogi grubym pledem i wsunął pod stopy
rozgrzaną cegłę. Jednym słowem zadbał, by mimo
chłodu było jej miło i przytulnie. Potem zajął
miejsce obok, chwycił za lejce i cmoknął na konie.
Czyli książę raczy powozić sam, nie towarzy
szy im żaden stajenny. Clara szybko zaniosła
w duchu krótką modlitwę błagalną, żeby pani
Boyce ze swego punktu obserwacyjnego za sto
rami w oknie salonu nie dostrzegła owej kon
figuracji. Na szczęście nic takiego się nie stało,
pani Boyce nie pośpieszyła z interwencją. Konie
ruszyły szybkim kłusem, a książę rozpoczął
pogawędkę:
- Zaskoczyła mnie pani swoim listem, panno
Davencourt. Zważywszy na atmosferę naszego
ostatniego spotkania, byłem pewien, że pani
nigdy już nie będzie chciała oglądać mnie na oczy.
Posłała mu uśmiech przepojony słodyczą.
- Nie myli się pan, takie właśnie były moje
odczucia. Niestety, bardzo pilna potrzeba zmu-
Sezon na zalotników 2 8 3
siła mnie do skontaktowania się z panem. Mia
łam nadzieję, że ze względu na przyjaźń, jaka
łączy pana z moim bratem, nie odmówi mi pan
swojej pomocy.
Jego ukłon natomiast przepojony był jawnym
sarkazmem.
- I w tym oto celu tu jestem, panno Daven-
court. Uniżony sługa...
- .Dziękuję, bardzo pan łaskaw. - Również
pozwoliła sobie na szczyptę ironii. - Mam
nadzieję, milordzie, że uda nam się nie wracać do
przeszłości. Jestem teraz nieco starsza, mam
dwadzieścia jeden lat, jestem też o dwa lata
mądrzejsza. Chociaż pan...
- Słucham?
- Pan wydaje mi się dokładnie taki sam jak
przed dwoma laty.
- Zapewne nie myli się pani.
- Niemniej ciągle mam nadzieję, że uda nam
się dojść do porozumienia, a może nawet za
przyjaźnić.
- Skoro pani tak twierdzi, panno Davencourt...
Pooatrzył na nią tym swoim niebieskim spoj
rzeniem. Wiele osób z towarzystwa widziało
w Sebastianie tylko rozpustnika i hulakę, nie
dostrzegając bystrości umysłu, widocznej właś
nie w tym spojrzeniu, chłodnym i wnikliwym.
Tę zaletę przystojnego księcia Clara bardzo sobie
ceniła. I nie tylko tę zaletę... Och, ona ceniła
2 8 4 Nicola Cornick
w nim wszystko! Także wijące się włosy w kolo
rze ciemnego złota, które właśnie odgarniał. Ten
drobny gest natychmiast wyzwolił w niej boles
ną refleksję. Kiedyś znali się z księciem bardzo
dobrze, spotykali się często, bywali przecież
w tych samych kręgach towarzyskich. Ona,
głupia gąska, wyobrażała sobie, że są sobie
naprawdę bliscy, lecz Fleet jej aspiracje przekreś
lił jednym zamachem, odrzucając panieńskie
oświadczyny. Bo on nikomu nie pozwalał na
bliskość. Po prostu taki był.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie po
winna do tego wracać, ale rzadko robiła to, co
robić powinna.
- Kiedy oświadczyłam się panu...
Ściągnął brwi w sposób wielce onieśmielający
i prychnął niemal:
- Sądziłem, że nie będziemy mówić o prze
szłości, panno Davencourt.
- Niemniej chciałabym dokończyć moją
kwestię.
- Szkoda, bo łudziłem się, że pani podczas
naszego ostatniego spotkania wypowiedziała się
do końca. Arogancki pyszałek, grubianin, zadu
fany w sobie stary nicpoń. Wszystkie te epitety
zachowałem w pamięci, chociaż, nie ukrywam,
pani oświadczyny mile pogłaskały moją próż
ność. Niestety, nie należę do tych mężczyzn,
którzy się żenią.
Sezon na zalotników 2 8 5
- Bo jest pan zbyt wielkim hulaką.
- Tak.
Westchnęła cichutko.
- Mrno to ja... cóż, pomyślałam sobie wtedy,
że spytać nie zawadzi.
Uśmiechnął się do niej wprost zniewalająco.
- Zdobyła się pani na wielką odwagę, panno
Davencourt! Doceniam to i nie kryję, że między
innymi z tego właśnie powodu bardzo mi się
pani podoba.
- Podobam się panu! - Jej oczy błysnęły
gniewnie. -Ale za mało, żeby się ze mną ożenić!
- Jest akurat odwrotnie, panno Davencourt.
Podoba mi się pani za bardzo, dlatego nie zamie
rzam cbarczać pani swoją osobą. Jako mąż
byłbym do niczego.
Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu.
Clara pierwsza odwróciła wzrok i westchnęła.
Fleet pomilczał jeszcze chwilę, po czym zadał
pytanie, które świadczyło jednoznacznie, że
zapragnął zmiany przedmiotu konwersacji:
- Panno Davencourt, proszę mi powiedzieć,
w czym mogę pani pomóc.
- Ja... - Nagle zbita z tropu, wyraźnie ociąga
ła się z odpowiedzią. - Och! Chyba nie powin
nam była pisać tego listu...
- Owszem - zgodził się ochoczo. - Między
innymi przez wzgląd na ten... incydent z prze
szłości.
286 Nicola Cornick
Wjeżdżali już do parku. Sprawiał wrażenie
wyludnionego, nic dziwnego zresztą, było prze
cież bardzo zimno. Mróz szczypał Clarę w policz
ki, ale ten poranek wydawał jej się bardzo
przyjemny i rześki. Konie biegły kłusem, jesien
ne liście szeleściły pod kopytami, po błękitnym
niebie przesuwały się białe obłoki, zza których
wyglądało słońce.
Fleet ściągnął lejce, konie przeszły w stępa.
- Może jednak zaspokoi pani moją cieka
wość, panno Davencourt?
- Dobrze. Więc ja... Po prostu pilnie potrze
buję kogoś takiego jak pan. Potrzebuję hulaki.
W twarzy Fleeta nie drgnął ani jeden mięsień.
- A do czego raptem potrzebny pani hulaka?-
Wzięła głęboki oddech.
- Potrzebuję jego rady. Chcę, żeby nauczył
mnie, jak przechytrzyć łobuzów podobnych do
niego. Myślałam, że znam się na tych ich sztucz
kach, niestety, jest inaczej. Starczy wspomnieć, że
ostatnio, w teatrze, ani się obejrzałam, a sir Peter
Petrie ciągnął mnie już do ciemnego kąta, żeby
pocałować. Takie incydenty zdarzają się raz po raz.
Boję się, że w końcu któryś z tych nicponi dopnie
swego i żeby uniknąć skandalu, będę zmuszona
wyjść za niego za mąż! Pojmuje pan?- Nie mogę się
od nich opędzić! I dłużej tego nie wytrzymam!
Teraz w twarzy Fleeta drgnęły wszystkie
mięśnie. Książę zaśmiał się głośno i serdecznie.
Sezon na zalotników 2 8 7
- Trudno uwierzyć, panno Davencourt, żeby
nie potrafiła pani uciec przed zalotami londyń
skich gamoni. Na pewno pani przesadza.
- Nie, nie przesadzam, milordzie. Odkąd jes
tem spadkobierczynią, nie potrafię zapanować
nad sytuacją.
- Zaiste, pani chrzestna matka, opuszczając
ziemski padół i zostawiając pani górę pieniędzy,
postąpiła bardzo nierozważnie! - Znów się za
śmiał, potem położył dłoń na jej dłoni. - Nie
stety, panno Davencourt, taki już pani los! Jest
pani zbyt ładna i zbyt bogata.
Syknęła wściekle, ostentacyjnie odwróciła się
do niego plecami.
- Och! Powinnam była głęboko się zastano
wić, zanim poprosiłam pana o pomoc! Pan, jak
zwykle, droczy się ze mną, choć sam doskonale
wie, że komuś takiemu jak ja trudno umknąć
przed zalotami łowców posagu i innych nicponi.
- Wiem. - Lekko uścisnął jej palce. Gdy
odwróciła się, spostrzegła, że twarz księcia jest
teraz pełna powagi. Mówił dalej: - W gruncie
rzeczy jesteśmy w podobnej sytuacji, madame.
Książę stanu wolnego nieustannie narażony jest
na różne fortele matek obarczonych córkami na
wydaniu oraz tychże córek. Gdyby pani wie
działa, ile to już dam skręciło sobie kostkę przed
portalem Fleet House... No cóż... trotuar w tym
miejscu musi być wyjątkowo nierówny...
2 8 8 Nicola C o r n i c k
Clara stłumiła chichot.
- Zapewne... Cieszę się, że pojmuje pan, na
czym polega mój kłopot. Pomoże mi pani
Ku jej rozczarowaniu Sebastian w zdecydo
wany sposób przecząco potrząsnął głową.
- Nie. Na pewno pani nie pomogę, bo podej
rzewam, że pani prośba jest niczym innym jak
tylko ponowną, zuchwałą próbą złapania mnie
w sidła małżeńskie.
- Jak pan śmie! - Szaroniebieskie oczy Clary
aż pociemniały z oburzenia. - Jak pan może
mnie o coś takiego podejrzewać po tym wszyst
kim, co panu wtedy powiedziałam! Że jest pan
aroganckim, próżnym, zarozumiałym, zadufa
nym w sobie starym nicponiem!
Wyraz oczu księcia sugerował, że gwałtowny
wybuch temperamentu Clary jak najbardziej
zyskał jego aprobatę, ale słowo „stary" wyraźnie
go ubodło.
- Mam zaledwie trzydzieści trzy lata, panno
Davencourt. Daleko mi jeszcze do zniedołęż-
niałego starca!
Westchnęła głośno z widomą przesadą.
- Oczywiście, że nie. Dlatego proszę, niech
pan zapomni o swej tragicznej obsesji na punk
cie wieku i skupi się na mojej prośbie. Nie proszę
pana o wiele, tylko o kilka wskazówek, jak nie
dać się przechytrzyć hulace. Tylko tyle, nie mam
żadnych ukrytych zamiarów. A już na pewno
Sezon na zalotników 2 8 9
nie budzi pan we mnie żadnych uczuć! Roman
tycznych, rzecz jasna.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza, widomy
dowód nadzwyczaj ciężkiej atmosfery. Konie
zatrzymały się pod bezlistnymi gałęziami dębu
i Sebastian mógł całą swoją uwagę skupić na
Clarze. Milczał i patrzył, a ona czuła, jak jakieś
dziwnie musujące ciepło rozlewa się po jej ciele.
Policzki płonęły, oddychanie sprawiało coraz
większą trudność.
- Nie budzę w pani żadnych uczuć? - spytał
cicho. - Czy to może być prawdą?
- Nie, nie może! - rzuciła gwałtownie, dławiąc
się własnym oddechem. - Budzi pan we mnie ich
mnóstwo. Przede wszystkim irytację! Pan mnie
rozdrażnia, rozjusza, pan... Och! - Spojrzała w bok,
smukłe palce zaczęły skubać nerwowo brzeg pledu.
- Jestem zadowolona z życia. Mam wszystko,
czego pragnę. Niby dlaczego miałabym raptem to
zmieniać i wychodzić za mąż? A gdyby nawet... to
na pewno nie za pana! Od pana oczekuję tylko
pomocy. Jest pan osobą idealną, bo jest pan zepsuty
do szpiku kości. Ledwie wszedł pan do mego domu,
a zanim zdążyłam się zorientować, już całował
mnie pan w rękę. W minutę oczarował pan moją
damę do towarzystwa do tego stopnia, że bez
kwestii zezwoliła nam na tete-a-tete. A ja chciała
bym się nauczyć, jak nie dopuścić do obu powyż
szych sytuacji. Pojmuje pan?
2 9 0 Nicola C o r n i c k
- Pojmuję, jakżeby nie. Ale moja odpowiedź
nadal brzmi nie!
- Dlaczego?
- Nie sądzę, żebym był dla pani idealnym
doradcą. Czy pani nie zauważyła, że wobec
pani postępuję nieco inaczej niż człowiek, za
jakiego raczy mnie pani uważać? Typowy hu
laka skwapliwie przystałby na pani prośbę, trak
tując to jako znakomitą sposobność, żeby pa
nią uwieść.
- Chwileczkę... - Spojrzała na niego scep
tycznie. - Czyżby chciał mi pan dać do zro
zumienia, że kieruje się honorem?
- Zgadza się. Bo ja, panno Davencourt, nie
jestem typowym hulaką.
Wcale nie musiał jej tego mówić. Dla niej pod
żadnym względem nie był osobą przeciętną.
Wszystko w nim było nietypowe. Ta jego aro
gancja, podszyta osobliwą melancholią, cięty
język i dowcip, no i przede wszystkim męska
siła... Och! Wszystko to razem czyniło go czło
wiekiem wyjątkowym!
Clara, choć otulona ciepłą peleryną, zadrżała.
Teraz uzmysławiała sobie nader wyraziście, jak
wielką lekkomyślnością było zwrócenie się
z prośbą o pomoc do tego właśnie człowieka.
Tłumaczyła ją tylko wielka desperacja, na każ
dym kroku była przecież oblegana przez chłyst
ków różnego autoramentu.
Sezon na zalotników 2 9 1
A poza tym, jak zwykle, kiedy wbiła sobie coś
do głowy, musiała to zrobić.
- Czy nie ma sposobu, żeby pana jakoś
przekonać'? - spytała. - Wcale nie chcę, żeby pan
towarzyszył mi na każdym kroku, proszę tylko
o kilka wskazówek, jak bronić się przed natrętami.
- Nie sądzę, żeby znalazł się jakiś sposób,
panno Davencourt. Nie przekona mnie pani,
ponieważ to, o co pani mnie prosi, wiąże się
z wielkim ryzykiem. Mimo że nie jestem typo
wym hulaką, na pewno jestem mężczyzną
i mógłbym zapomnieć, że jestem również dżen
telmenem, a także przyjacielem pani brata. I ulec
instynktowi. Zaznaczam, że wcale nie mam na
myśli instynktu ojcowskiego.
Oczywiście. Ten instynkt już dochodził do
głosu, widać to było w spojrzeniu księcia. Męs
ką, pierwotną żądzę. Clara wiedziała, że chętnie
by ją pocałował, tutaj i teraz. Nigdy nie udawał,
że mu się nie podoba. Była w pełni świadoma, że
w innych okolicznościach książę bez żadnych
skrupułów próbowałby ją uwieść.
Tylko uwieść, bo przecież podczas ostatniego
spotkania był wobec niej aż do bólu szczery.
Postawił sprawę jasno. Nigdy się nie ożeni. Nie
życzy sobie żadnych obowiązków i nie potrafi
być wierny. Rozczarowanie było tak ogromne,
że Clara nie potrafiła nad sobą zapanować.
A teraz książę znów ją odtrącał, mimo że prosiła
2 9 2 Nicola C o r n i c k
go o coś całkiem innego. Odtrącał ją po raz
wtóry, ona zaś po raz wtóry musiała przyznać
w duchu, że książę jest człowiekiem bardzo
rozsądnym.
- Pojmuję, milordzie. Pojmuję wszystko, co
pan powiedział, i podziwiam pańską uczciwość.
Sebastian cmoknął na konie. Ruszyły, wolant
nabierał prędkości. Po dłuższej chwili wypeł
nionej ciszą pierwszy odezwał się książę:
- Panno Davencourt, czy pani rzeczywiście
nie zamierza nigdy wyjść za mąż?
- Nie powiedziałam, że nigdy, ale na pewno
nie teraz.
- Wielka szkoda, gdyby taka kobieta jak pani
nigdy nie zdecydowała się na ten krok.
Omal nie prychnęła. Bo niby z jakiej racji
książę Fleet ma oceniać ją pod kątem jej przydat
ności jako żony?
Żony, naturalnie, kogoś innego. No cóż...
- Wątpię, czy pan w tej materii jest dobrym
sędzią!
Wyszło to bardziej ostro, niż zamierzała. Fleet
zachował kamienną twarz, czuła jednak, że go
uraziła, ale nie ciągnął kwestii i ponownie zapad
ła cisza.
Kiedy zaczynała się zastanawiać, czy go nie
przeprosić, nagle usłyszała pytanie.
- Czy to znaczy, że pani jest teraz całkowicie
szczęśliwa? Ma wszystko, czego pragnie?
Sezon na zalotników 2 9 3
Tak, wszystko. Oprócz ciebie, Sebastianie...
To wyznanie, naturalnie, zachowała tylko dla
siebie.
- Oczywiście - stwierdziła stanowczo.
- Mara kochającą rodzinę, liczne grono bliskich
znajomych i mnóstwo ciekawych zajęć. A pan?
Czy pan jest szczęśliwy?
-Ja?- Szczęśliwy?- Hm... Uczucie szczęścia to
coś gwałtownego, wszechogarniającego. Tego
na pewno nie odczuwam. Jestem ze swego życia
po prostu zadowolony. A wracając do pani
kłopotów, panno Davencourt, myślę, że powin
na pani zwrócić się do swojej bratowej, lady
Juliany. To niezwykle bystra osoba, wątpię, czy
w całym Londynie znajzie pani nicponia, które
mu udałoby się wywieść ją w pole.
Clara potrząsnęła smutno głową.
- Niestety, nie mogę tego uczynić. Juliana
jest teraz bardzo zaabsorbowana dziećmi i nie
miałabym sumienia zawracać jej głowę swoimi
kłopotami. To było zresztą głównym powodem,
dlaczego zwróciłam się do pana. Za kilka tygodni
wyjeżdżamy na święta do Davencourt, tam
będzie już inaczej, ale do tego czasu zdana
jestem na siebie.
- Ma pani przecież przy sobie jeszcze tę
groźną panią Boyce.
- Groźną? - Zaśmiała się. - Sam pan widział,
ile z niej pożytku! Bardzo ją kocham, ale ona,
2 9 4 Nicola Cornick
niestety, pojmuje swoje obowiązki w bardzo
ograniczony sposób. Przede wszystkim chce
mnie wydać za mąż, stąd jej nadzwyczaj życz
liwy stosunek do każdego dżentelmena, który
się do mnie zbliży. Natomiast wszyscy ci dżen
telmeni patrzą na mnie jak na idealny podarek
gwiazdkowy.
Fleet też na nią spojrzał, i to tak, że poczuła
ciarki na plecach.
- Nie dziwię im się, panno Davencourt.
Uniosła dumnie głowę.
- Ponieważ nie zamierza pan podzielić się ze
mną swoim doświadczeniem, odmawiam panu
prawa do flirtowania ze mną! I byłabym nie
zmiernie wdzięczna, gdyby jak najprędzej od
wiózł mnie pan do domu. Och... - Rozejrzała się
dookoła niepewnym wzrokiem. - A gdzie my
właściwie jesteśmy?
Nawet nie zauważyła, kiedy wjechali w praw
dziwy tunel z gęstych gałęzi i konarów, które
zamykały się nad ich głowami i odgradzały od
reszty świata.
- Niech pani potraktuje to jako nauczkę,
panno Davencourt - powiedział Sebastian
z uśmiechem. - Proszę zwracać baczną uwagę
na otoczenie. Każdy nicpoń zawsze będzie
starał się odseparować panią od reszty towa
rzystwa, bo wtedy... - Dłoń w rękawiczce
delikatnie musnęła jej policzek. - Bo wtedy,
Sezon na zalotników 2 9 5
droga panno Davencourt, nie będzie się ociągał
z całowaniem.
Przez jedną długą chwilę patrzyli sobie
w oczy. Serce Clary ściskało się boleśnie z żalu
i tęsknoty. Czy on mógłby tak na nią patrzeć,
gdyby nie darzył jej uczuciem? Och nie, to
niemożliwe! Choć on, naturalnie, wszystkiemu
by zaprzeczał. Do żądzy przyznałby się bez
oporu, ale do miłości - nigdy!
Czuła, że drży. Szybko odsunęła jego dłoń,
karcąc w duchu swoje rozdygotane palce.
- Dziękuję, milordzie, za tę poradę - powie
działa nieco zdyszanym głosem. - A teraz...
bardzo proszę, niech pan odwiezie mnie do
domu.
Bez słowa popędził konie. Wyjechali spod
drzew i znów znaleźli się w głównej alei. Jakiś
dżentelmen, mijając ich na rączym gniadoszu,
skłonił się i zgrabnie wykręcił koniem, dając
mały popis umiejętności jeździeckich.
- Fircyk! - rzucił z pogardą Fleet.
Potem minął ich duży powóz. Siedział w nim
inny dżentelmen w towarzystwie dwóch moc
no umalowanych dam. Cała trójka słała uśmie
chy, lornion dżentelmena cały czas wycelowane
było w Clarę.
- Pańscy znajomi? - spytała.
- Tak, ale ponieważ jestem w towarzystwie
pani wolę się do nich nie przyznawać...
2 9 6 Nicola C o r n i c k
Zamilkł, musiał bowiem zatrzymać konie, bo
kilku młodych dżentelmenów, jadących wierz
chem, zatarasowało drogę, pragnąc złożyć pan
nie Davencourt swoje uszanowania.
- Walton, Jeffers, Ancrum i Tarver - rzucił
chłodno Fleet, kiedy odjechali. - Zaczynam
pojmować, na czym polega pani kłopot. Może
rzeczywiście gdybym zaczął pani asystować...
- To i tak by nic nie dało - stwierdziła ze
smutkiem. - Przecież wszyscy wiedzą, że pan
nie ma zamiaru się żenić, więc pańska asysta
tylko by ich zachęciła. Świadczyłaby przecież
o tym, że nie stronie od towarzystwa hulaki.
- Może i tak... Ale z drugiej strony co szkodzi
spróbować? Przez tych kilka tygodni, które
dzielą panią od wyjazdu do Davencourt, mógł
bym pani wszędzie towarzyszyć i nie dopusz
czać, żeby inni dżentelmeni się narzucali. Natu
ralnie... - po twarzy księcia przemknął uśmiech
- ...będę czynił to w iście ojcowski sposób.
Mówił tonem bardzo uprzejmym, lecz i sta
nowczym, jakby nie dopuszczał innej możliwo
ści. To rzecz jasna sprawiło, że głowa Clary
uniosła się nieco wyżej.
- Proszę, niech pan nie traktuje udzielenia mi
pomocy jako swój obowiązek. Nie chciałabym
być dla pana ciężarem.
- Poradzę sobie, proszę się nie martwić. Jedy
ny szkopuł w tym, że podczas mojej asysty
Sezon na zalotników 2 9 7
może spotkać pani dżentelmena, którego za
pragnęłaby pani obdarzyć swoimi względami.
Wtedy stanę się zawadą. Choć z drugiej strony
może i nie ma się czego obawiać, skoro nie
zamierza pani jeszcze wychodzić za mąż.
Clara zagryzła wargi. Propozycja była kuszą
ca, bo książę skutecznie odpędzi od niej wszyst
kich nicponi. Niestety, przyjęcie tej kuszącej
propozycji było czystym szaleństwem. Spędza
jąc czas w towarzystwie Fleeta, Clara ani na
chwilę nie będzie mogła zapomnieć o tym, że go
kochć. i że nigdy go mieć nie będzie. A kuracja po
ich ostatnim spotkaniu była długa i bolesna...
- Nie - powiedziała stanowczym głosem,
choć jej serce ściskało się z żalu.
Sebastian wzruszył ramionami.
- W porządku - powiedział obojętnym to
nem. - Odwiozę panią do domu.
ROZDZIAŁ DRUGI
Fleet nie zgodził się z sugestią Clary, by
pożegnać się przed drzwiami, i razem z nią wszedł
do holu. Policzki Clary były zarumienione, zarów
no od mrozu, jak i z emocji po rozmowie
z księciem. Szła dostojnym krokiem, z dumnie
uniesioną głową, i bardzo starannie unikała jego
wzroku. On natomiast wzroku od niej nie
odrywał. To całe jej sztuczne dostojeństwo bawiło
go, a jednocześnie prowokowało. Miał wielką
ochotę scałować wyniosłość z jej zaciśniętych
warg, całować ją, aż jej twarz zarumieni się
z namiętności, nie zaś z dumy.
Do diabła! Osiemnaście miesięcy minęło, a on
nadal jej pożąda. Pod tym względem nic się nie
zmieniło. Tak samo jak to, że tej kobiety nigdy
mieć nie będzie. Biorąc to wszystko pod uwagę,
propozycja asystowania była pomysłem idiotycz
nym, chwała więc Najwyższemu, że Clara się
Sezon na zalotników 2 9 9
nie zgodziła. Tym bardziej że propozycję tę
wysunął pod wpływem impulsu, kiedy przeko
nał się na własne oczy, jak wielkie zainteresowa
nie wzbudziła panna Davencourt w Tarverze,
Waltonie i całej tej czeredzie gamoni. Ten impuls
był sygnałem, że Clara budzi w nim instynk
ty opiekuńcze, a przecież w ogóle nie powinna
budzić w nim żadnych instynktów.
W holu zastali lady Julianę Davencourt, która
w niczym nie przypominała wytwornej damy,
jaką Sebastian zachował w pamięci. Ubrana była
w skromną starą suknię w paseczki, a w ramio
nach trzymała obie swe pociechy. Uśmiechała
się promiennie i wyglądała bardzo młodo. Dla
Fleeta wszystko to razem było co najmniej
dziwne, głównie zaś fakt, że Juliana sama nosi
swoje dzieci, choć Davencourt jest na tyle zamoż
ny, ze mógłby nająć tuzin nianiek. Prawdopodob
nie on i jego żona ulegli nowej modzie, która
nakazuje rodzicom osobiście niańczyć swoje
dzieci. Na samą tę myśl po plecach Sebastiana
przebiegł lodowaty dreszcz.
Przeszli do biblioteki. Gdy Clara zdjęła pelery
nę, Fleet nie mógł się powstrzymać, żeby nie
przemknąć wzrokiem po ponętnych krągłoś-
ciach podkreślonych modnym fasonem sukni.
- Udała się przejażdżka? - spytała Juliana.
- Tak, Ju, było bardzo przyjemnie - odparła
Clara. - Choć jest bardzo zimno. Sądzę, że
3 0 0 Nicola Cornick
wkrótce spadnie śnieg. Jak się czuje nasza mała
Rose?- Czy ten wstrętny krup już jej nie doku
cza? - Wzięła na ręce jedno z niemowląt.
Zręczność i pewność, z jaką to uczyniła, za
chwyciły Fleeta i zarazem przestraszyły. Dziec
ko otworzyło różowe usteczka, ziewnęło szero
ko, po czym z usteczek tych uleciało głośne
beknięcie. Clara wybuchnęła głośnym śmie
chem. -Wygląda na to, że nasz mały skarb zjadł
z apetytem i czuje się o wiele lepiej! - Delikatnie
pogłaskała pucołowaty policzek, cały czas
uśmiechając się czule.
Jej twarz była ślicznie zaróżowiona od mrozu,
jedwabiste loki opadały na twarz. Fleet patrzył,
niezdolny odwrócić oczu. Czuł się dziwnie,
prawie kręciło mu się w głowie od tej wizji, która
nagle w owej głowie powstała. Clara z dziec
kiem na ręku. Jego dzieckiem.
Nagle uzmysłowił sobie, że Juliana coś mówi
do niego, i to już chyba od jakiegoś czasu.
- ...bylibyśmy bardzo szczęśliwi, Sebastianie.
Oczywiście, o ile pan będzie mógł.
- Naturalnie, że mogę - odparł odruchowo.
- Dla mnie to wielki zaszczyt i przyjemność.
- Naprawdę?- Cudownie! Martin będzie za
chwycony!
W głosie Juliany słychać było radość i ulgę,
jednak także i zdumienie. Ta mieszanka uczuć
dała Sebastianowi do myślenia. Do licha, na co
Sezon na zalotników 3 0 1
właściwie wyraził zgodę? Na pewno nie chodzi
o zwykłe zaproszenie na kolację, bo Juliana jest
zbyt przejęta.
Spoirzał w szaroniebieskie oczy Clary, pat
rzące na niego z wielką uwagą.
- Zaskoczył mnie pan - powiedziała. - Ale,
oczywiście, również uradował. - Uśmiechnęła
się i pocałowała dziecko w czółko. - Myślę,
skarbie, że powinnaś teraz pójść na ręce do
swojego taty chrzestnego.
W tym momencie Fleet pojął wszystko
- i wszystko w nim na moment zamarło. Bo
wychodzi na to, że przed chwilą zgodził się być
ojcem chrzestnym. On! Fleet!
Spojrzał przerażonym wzrokiem na tłumo-
czek, który podawała mu Clara. Z boku pod
chodziła Juliana, słyszał jej głos. Mówiła, że
mógłby wziąć na ręce oba maleństwa.
Oba?! Czyżby zgodził się być ojcem chrzest
nym tej parki? Otworzył usta, pragnąc zaprotes
tować, ale zamknął je, świadom powagi sytuacji.
Teraz nie wypadało niczego odwoływać. Juliana
i Clara patrzyły na niego rozpromienionym
wzrokiem. A on, szczerze mówiąc, poczuł się
w pewnym sensie jak... no właśnie, jak? Jak
bohater!
Postanowił odczekać. Kiedy znajdzie się
sam na sam z Martinem Davencourtem i szkla
neczka, brandy, wtedy spokojnie mu wyjaśni,
3 0 2 Nicola Cornick
że popełnił błąd. Nie słuchał uważnie, był pewien,
że chodzi o zaproszenie na herbatę albo na bal.
Tak. Później wszystko odwoła, lecz teraz nie
pozostaje mu nic innego, jak włączyć się do tej gry.
Opadł na duży fotel przed kominkiem. Sie
dział w nim nieruchomo niczym rzeźba, kiedy na
każdym jego ręku lokowano po jednym dzieciąt
ku. Bał się poruszyć, żeby ich nie upuścić. Gorzej,
bał się, że któreś z nich zwymiotuje na jego
niebieski frak z najlepszego sukna. Słyszał prze
cież, że małe dzieci zdolne są do takich ekscesów.
Pachniały mlekiem, jakby trochę skwaśnia-
łym. Od tego zapachu robiło mu się w żołądku
jakoś dziwnie. A jednocześnie to, co trzymał,
było czymś nieskończenie słodkim i miękkim,
nigdy jeszcze czegoś takiego nie dotykał. Ostroż
nie pochylił głowę i powąchał czubek główki
Rose. Poruszyła się i pisnęła. Drugie dziecko
otworzyło oczy.
Fleet odchrząknął.
- Przepraszam, a jak nazywa się to drugie...
- To chłopczyk - wyjaśniła uśmiechnięta
Juliana. - Ma na imię Rory. Moje maleństwa
nazywają się Rory i Rose.
Fleet spojrzał na dwie niewielki postacie przy
swojej szerokiej piersi. Czuł się co najmniej
dziwnie, jakby cztery malutkie rączki złapały go
za serce i leciutko ścisnęły, wyzwalając cały
gejzer uczuć.
Sezon na zalotników 3 0 3
Jednym słowem, sytuacja stała się naprawdę
groźna i trzeba stąd zmykać. Spojrzał z niemą
prośbą najpierw na Julianę, potem na Clarę.
- Znakomicie jak na pierwszy raz - powie
działa Clara zupełnie jak jego niania z odległego
dzieciństwa. - Chociaż wygląda pan na przera
żonego
Odebrała od niego Rory'ego, Juliana sięgnęła
po Rosy. Wtedy wstał i na nieco chwiejnych
nogach podążył prosto ku drzwiom. Ku świeże
mu powietrzu. Ku wolności.
- Dziękuję za przejażdżkę! - zawołała z nim
Clara. - Czy ujrzymy dziś pana na Śnieżnym
Balu u lady Cardace?
- O... oczywiście - odparł szybko, lekko się
zacinając.
Clara posłała mu kolejny, chwytający za serce
uśmiech. Do diaska! Jeszcze kilka takich uśmie
chów i koniec z nim. Wpadnie po uszy. Clara i te
bliźniaki rozbrajały go kompletnie.
- To dobrze. Będzie mi bardzo miło spotkać
się z penem dziś wieczorem.
Fleet wykręcił końmi, kierując się w stronę
swego domu. Znów czuł się dziwnie. Kiedy
nagle zabrakło w pobliżu tej uroczej dziew
czyny, wszystko dookoła wydawało się jeszcze
bardziej szare i nudne. A może to tylko ta
pogoda ? Ciężkie chmury przesłaniały niebo,
3 0 4 Nicola C o r n i c k
zapowiadając opady śniegu, wiatr przybrał na
sile, jego porywy były coraz bardziej dotkliwe.
Ale co tam pogoda... Po prostu brakuje tego
emanującego ciepłem dziewczęcia.
Na wspomnienie bliźniąt zadrżał. Przecież
absolutnie nie nadaje się na ojca chrzestnego!
Kogokolwiek! Przede wszystkim nie jest żad
nym wzorcem dla następnych pokoleń. Gdyby
rola chrzestnego ograniczała się tylko do hoj
nych podarków z okazji urodzin czy świąt
Bożego Narodzenia, może czułby się pewniej
szy, ale przytłaczała go myśl, że rola ta nakłada
zobowiązania o wiele większe. Dlatego stanow
czo trzeba się z niej wymigać, mimo że trochę
szkoda, bo Clara najpewniej ma teraz o nim
o wiele lepsze mniemanie niż w ciągu całego
okresu ich znajomości...
Z nieba zaczęły spadać białe płatki. Niestety,
śnieg w Londynie nie jest białym puchem, bo
wiem zmieszany z sadzami zalega brudną breją
na ulicach. A we Fleet jest całkiem inaczej, tam
śnieg jest bielusieńki, z konarów zwisają grube
sople. Rzekę ścina lód, głębokie na dziesięć stóp
zaspy pysznią się za żywopłotami. Och, jakże
chciałby tam teraz być...
Nie! Paniczny strach ścisnął go za gardło.
Nigdy nie pojedzie do Fleet zimą, nigdy! Starł
z powiek płatki śniegu i postarał się pomyśleć
o czymś innym. Niestety, na myśl przyszły mu
Sezon na zalotników 3 0 5
tylko bliźnięta. Rose i Rory, jego przyszłe chrześ-
niaki. Tragedia. Bo jeśli coś złego, nie daj Boże,
stanie się z Julianą i Martinem, wtedy Fleet
skończy jako opiekun tego drobiazgu, a to ozna
cza dnie i noce wypełnione dziecięcym płaczem,
niańki miotające się po całym domu i tak dalej,
i tak dalej, całe to pandemonium.
Ten dom po przyjeździe wydał mu się cał
kiem przytulny. Ciepło, i co najważniejsze,
cicho. W bibliotece czekały świeże gazety. Fleet
rozsiadł się przed kominkiem, ale zamiast sięg
nąć po ,,Morning Post", ręka jakoś sama wyciąg
nęła się ku półce z książkami i natrafiła na tę
właśnie powieść. „Życie i myśli J.W. Pana Trist-
rama Shandy'ego" Laurence'a Sterne'a. Sama
otworzyła się na stronie tytułowej, na której
widniał podpis właściciela książki. Podpis na
kreślony dziecinną ręką.
Oliver Fleet
Gwałtownym ruchem zamknął książkę,
wzniecając mały tuman kurzu. Wypadek z bra
tem zdarzył się mniej więcej o tej porze roku,
dlatego Sebastian nienawidził zimy, nienawidził
świąt. Nigdy na Boże Narodzenie nie jeździł do
Fleet. Nigdy, od tamtego dnia, od dnia śmierci
Olivera.
Oparł się wygodniej w krześle. Cisza panują
ca w całym domu była przejmująca, wydawało
mu się, że słyszy, jak płatki śniegu ocierają się
3 0 6 Nicola C o r n i c k
o szyby. A do rautu u lady Cardace pozostało
jeszcze dziewięć godzin, za tyle godzin znów
ujrzy Clarę. Starał się stłumić w sobie uczucie
radości, ale nie udało się. Panna Davencourt
podobała mu się przecież nadzwyczaj. Śliczna
panna. Miała wielkie, szaroniebieskie oczy, włosy
ciemnozłote jak łan dojrzałego żyta i bardzo
ponętne kształty. Była ucieleśnieniem wszystkich
męskich marzeń, marzeń, na jakie czasami pozwa
lał sobie Fleet. Wiedział, że nie jest jedynym
dżentelmenem, który oddaje się tego rodzaju
rozmyślaniom, ale jedynym chyba, który podziwia
w Clarze również inteligencję. Większość męż
czyzn tej zalety u kobiet nie ceni, w przeciwieńst
wie do niego, który rozmowy z bystrą i dowcipną
Clarą kiedyś uwielbiał. To uwielbienie omal nie
doprowadziło go do zguby, dwa lata temu, kiedy
był o krok od zakochania się w pannie Davencourt.
Teraz też powinien mieć się na baczności. Nie
zamierza się przecież żenić, a Clarę mógł mieć
tylko pod warunkiem, że stanie z nią przed
ołtarzem. Dlatego, zamiast rozmyślać o tej pan
nie, lepiej napić się mocnej kawy i poczytać
„Morning Post".
Zadzwonił po kawę, sięgnął po gazetę, ale
i tak nie potrafił odgonić od siebie myśli o pew
nej ekscytującej pannie.
Kiedy powóz Davencourtow zajeżdżał przed
Sezon na zalotników 3 0 7
Cardace House, śnieg był już głęboki na co
najmniej stopę.
- Pantofelki mi przemokną - mruczała pod
nosem niezadowolona Juliana, podążając szyb
ko wraz z Martinem i Clarą po wilgotnym,
czerwonym dywanie, ciągnącym się aż do
drzwi. -- Gdyby to nie był jeden z najważniej
szych bali w tym sezonie, zostałabym w domu,
chociaż z drugiej strony bardzo jestem ciekawa,
co tam nowego przygotowała dla nas niezastą
piona lady Cardace.
Lady Cardace wiodła prym wśród dam wyda
jących bale w sezonie zimowym. Każdego roku
zaskakiwała gości nowym, bardzo oryginalnym
pomysłem, który później naśladowały inne pa
nie domu, co z kolei skłaniało lady Cardace do
jeszcze bardziej ekstrawaganckich pomysłów
w roku następnym.
- Spójrzcie! - wykrzyknął Martin, kiedy
wraz z towarzyszącymi mu damami znalazł się
w holu. - W tym roku tematem przewodnim są
po prostu tradycyjne święta. Bardzo mi się to
podoba
Lokaj odebrał od nich okrycia, drugi służący
serwował gorącego negusa*, co przyjęto z ap-
lauzem. Clara, grzejąc sobie palce o kryształową
* Negus - również: gorący napój z wina i wody
z dodatkiem cukru, soku z cytryny i gałki muszkatołowej.
(Przyp. tłum.)
3 0 8 Nicola Cornick
szklaneczkę, rozglądała się z ciekawością po
pięknie udekorowanym wnętrzu. Ściany zawie
szone były gałązkami ostrokrzewu i jemioły.
Ciemna zieleń wspaniale kontrastowała z czer
wonymi i białymi jagodami. Sufit pokrywały
chmury ze skrzącymi się płatkami śniegu, wy
czarowane z białej gazy. We wszystkich czte
rech kominkach w wielkim holu płonął ogień.
A z pokoju, w którym znajdował się bufet,
dolatywał smakowity zapach rosołu. Martin
natychmiast podążył w tamtym kierunku, spoj
rzenie Clary zaś ponownie przemknęło dookoła,
tym razem bardziej dyskretnie, bo po twarzach
zgromadzonych gości. Niestety, ku jej rozczaro
waniu Sebastiana w tej sali nie było.
Żałowała gorzko, że napisała ten list. Przez
minionych osiemnaście miesięcy doskonale da
wała sobie radę, a dzisiejsze spotkanie z księciem
miało rezultat żałosny. Stare sentymenty ożyły,
Clara prawie usychała z tęsknoty.
- Wyglądasz tak, jakbyś przeżuwała skórkę
od cytryny - powiedziała Juliana i objąwszy
Clarę wpół, poprowadziła na koniec sali, gdzie
ustawiono rząd krzeseł.
Usiadły, pomilczały chwilę, po czym ode
zwała się Juliana bardzo strapionym głosem:
- Czuję, że to z powodu Sebastiana Fleeta,
Claro. Nigdy tak do końca nie wyleczyłaś się
z tej dolegliwości, prawda?
Sezon na zalotników 3 0 9
- Starałam się, Ju, ze wszystkich sił, ale to
uczucie jest ode mnie silniejsze.
- Uczucia... One, niestety, potrafią zawład
nąć człowiekiem bez reszty, ale proszę, tym
razem staraj się im nie poddawać. Fleet jest dla
ciebie za stary, zbyt doświadczony, no i to
zdeklarowany hulaka.
Clara westchnęła. Cóż z tego, że Juliana miała
całkowitą rację, skoro i tak, wbrew rozsądkowi,
jakiś głos wewnętrzny uparcie jej powtarzał, że
najbardziej odpowiednią kobietą dla Sebastia
na Flee:a jest ona, Clara Davencourt. Wierzyła
w to, choć fakt, że odrzucił jej oświadczyny,
nieco tą wiarą zachwiał.
- Och, popatrz tylko... -Juliana zerknęła przez
ramię. - O wilku mowa! Książę Fleet właśnie
wszedł do sali.
Istotnie, pojawił się w drzwiach, dojrzał je
i zaczął zmierzać w ich kierunku. Po drodze
natknął się na Martina. Uścisnęli sobie dłonie
i zagłębieni w rozmowie, szli teraz razem. Nagle
Clara zauważyła, że z drugiego końca sali podąża
ku niej jeszcze dwóch innych dżentelmenów. Szli
bardzo szybko, jakby starali się dotrzeć do niej
pierwsi.
Książę też ich zauważył i po jego twarzy
przemknął osobliwy uśmieszek. Skręcił, dopadł
do wspomnianych dżentelmenów, czyli lorda
Eltona i lorda Tarvera. Stanął między nimi,
3 1 0 Nicola C o r n i c k
złapał ich za ramiona i przez chwilę coś im
klarował. Potem popchnął ich, wcale nie lekko,
zmuszając do zmiany kierunku. Clara, obser
wując spod oka całą scenę, zacisnęła wargi. Mdłe
zaloty Eltona czy Tarvera wcale jej nie nęciły,
wręcz przeciwnie, ale nie życzyła sobie, żeby
książę raptem odgrywał rolę despotycznego pro
tektora, tym bardziej że przedtem zdecydowa
nie odrzucił jej prośbę o pomoc.
Fleet zbliżył się do dam i skłonił się.
- Jak się panie miewają, lady Juliano, panno
Davencourt? Wielka to przyjemność spotkać
obie panie.
- Dziękuję, Fleet - rzuciła nieco oschle Julia
na. - Miło z pana strony.
Clara uśmiechnęła się raczej kwaśno i z roz
mysłem skierowała wzrok na środek sali, jakby
tam właśnie działo się coś nadzwyczaj eks
cytującego, przez co nie zauważyła, kiedy Fleet
wziął ją za rękę. Odczuła to jednak bardzo, bo jej
serce natychmiast zatrzepotało.
- Panno Davencourt, mam nadzieję, że uczy
ni mi pani zaszczyt i ofiaruje ten taniec.
Powoli zwróciła ku niemu twarz.
- Proszę mi wybaczyć, książę, ale dziś nie
tańczę.
- Nie tańczy pani... - powtórzył przeciągle.
- Ma pani zamiar nudzić się przez cały wieczór?
- Wcale nie, milordzie! - Uśmiech na twarzy
Sezon na zalotników 3 1 1
Clary był przesłodki. - Będę tańczyć, ale nie
z panem. Mówiłam już, że nie życzę sobie
pańskiej asysty.
Twarz Fleeta pozostała niewzruszona.
- Lady Davencourt - zwrócił się do Juliany
- czy nie zechciałaby pani wstawić się za mną
u swojej szwagierki?- Może pani uda się ją
przekonać?
Juliana uśmiechnęła się miło, odpowiedź była
jednak druzgocąca:
- Ża:uję bardzo, Fleet, ale nie uczynię tego,
ponieważ nie mogę pana rekomendować pod
żadnym względem, a już na pewno nie jako
odpowiedniego tancerza dla młodej, skromnej
damy. Proponowałabym panu udanie się do
pokoju karcianego, by tam otrząsnąć się z roz
czarowania, jakiego pan teraz doznał. Jak są
dzisz, Claro?
- Lady Juliana ma rację, Wasza Miłość. Życzę
panu miłego wieczoru!
Fleet skłonił się z wdziękiem.
- Dziękuję, na pewno nie będę się nudził.
Moje uszanowanie, lady Juliano, panno Daven
court...
Odszedł, nie oglądając się za siebie. Clara
odprowadzała go wzrokiem. W obojętności Flee-
ta było coś upokarzającego. Teraz żałowała,
że ulegając dziecinnemu impulsowi, odmówiła
mu tego tańca. Jakby wolała pląsać z lordem
3 1 2 Nicola C o r n i c k
Eltonem czy lordem Tarverem! Ależ skąd!
Chciała tylko sama dokonać wyboru, tymcza
sem Fleet zrobił to za nią wcześniej, odganiając
od niej obu lordów.
Martin ujął dłoń żony i podążył z nią na
środek sali, gdzie pary ustawiały się już do
kadryla. Clara została na swoim krześle. Po
chwili uzmysłowiła sobie, że jest jedyną pan
ną, która nie tańczy. W tak dziwnej sytuacji
znalazła się po raz pierwszy, wiedziała jednak,
niestety, z jakiej przyczyny tak się stało. To,
co Fleet powiedział Eltonowi i Tarverowi, mu
siało roznieść się wśród pozostałych dżentel
menów, dlatego żaden z nich nie prosił jej do
tańca. A to drażniło ją niepomiernie. Kilka
debiutantek chichotało za swoimi wachlarza
mi, były zapewne zachwycone, że dla najład
niejszej panny nagle zabrakło tancerza. Clara
zacisnęła zęby. W tej sytuacji nie pozostawało
jej nic innego, jak wycofać się dyplomatycznie
do pokoju dla dam.
Była tam, jak jej się wydawało, bardzo długo.
Stała w półmroku, nieskończoną ilość razy od
pinając srebrną broszkę, po czym przypinając ją
w tym samym miejscu. Poprawiała nienagannie
ufryzowane włosy i wygładzała fałdy sukni.
W końcu stało się to już tak nudne, że powie
działa sobie: dość.
Dostojnym krokiem wyszła na korytarz, ci-
Sezon na zalotników 3 1 3
chy i mroczny, przystrojony gałązkami ostro-
krzewu i jemioły. Wszędzie unosił się zapach
cytrusów i sosny, przywodzący na myśl święta.
Clara przystanęła, uśmiechnęła się i mocno
wciągnęła w płuca ten znajomy i jakże miły
sercu zapach.
Nagle drzwi z prawej strony otwarły się
gwałtownie.
- Nareszcie! - powiedział książę zniecierp
liwionym głosem. - Wyczekałem się na panią.
Seb Fleet już w dwie minuty po przekrocze
niu progu sali balowej złamał obie przysięgi,
związane z tym wieczorem. Przede wszystkim
- wcale nie powiedział Martinowi, że zmienił
zdanie w kwestii bycia ojcem chrzestnym bliź
niąt. Nie powiedział, bo Martin na jego widok
rozpromienił się i Fleet nie miał serca go roz
czarować.
A petem Fleet zobaczył pannę Davencourt.
Clara, która dawno już przestała nosić białe
muśliny młodziutkiej debiutantki, miała na sobie
suknię popielatą, bardzo wytworną i podkreślają
cą ponętne kształty. Piękne jasne włosy upięte
były wysoko, smukła szyja odsłonięta. W sumie
młoda dama wyglądała tak olśniewająco, że Fleet
poczuł się, jakby dostał cios prosto w żołądek.
I natychmiast zapomniał, że przyrzekał sobie
tego wieczoru unikać tej panny jak ognia.
3 1 4 Nicola C o r n i c k
Prawie był już gotów biec do Martina i wy
jawić mu, że jest zauroczony jego siostrą, ale
wtedy dojrzał Eltona i Tarvera, którzy podążali
ku Clarze. Wtedy krew w nim zawrzała. Dopadł
do nich, złapał za ramiona i przekazał im bardzo
dobitnie, że dzisiejszego wieczoru to on, książę
Fleet, asystuje pannie Davencourt. Zrozumia-
no?! Oczywiście, że tak. Obaj dżentelmeni,
potulni jak baranki, natychmiast się wycofali.
A z nim dalej działo się coś dziwnego. Widok
Clary pobudził go do tego stopnia, że zapragnął
ją pocałować, natychmiast i tutaj, na oczach
zgromadzonego tłumu gości. Na szczęście nie
poddał się temu impulsowi. Chwała Bogu, prze
cież na taką ekstrawagancję towarzystwo zarea
gowałoby w jeden sposób. Albo żenisz się pan
z panną Davencourt, albo jesteś pan wykluczo
ny z towarzystwa.
Pragnienie pocałunku panny Davencourt zo
stało więc niespełnione, co jednak nie znaczy, że
wygasło. Dziwne, przecież ponoć był łajdakiem
i hulaką, a taki ktoś zawsze kieruje się chłodną
kalkulacją i nigdy nie traci panowania nad sobą.
Niestety, on zawsze je tracił, gdy na horyzoncie
pojawiała się panna Davencourt.
I to właśnie doprowadziło go do tego miejsca.
Clara na jego widok stanęła jak wryta. Wykorzy
stał to. Przyparł ją do drzwi i oparł rękę o ścianę,
niedaleko jej głowy. Jednym słowem, złapał ją
Sezon na zalotników 3 1 5
w potrzask. Było to głupie i niebezpieczne, lecz,
o zgrozo, silniejsze od niego.
Oczy Clary w mroku korytarza były prawie
czarne, zaś głos, którym przemówiła, drżący.
- Pan czekał na mnie? Przecież miał pan grać
w karty
- Ale nie gram.
Była tak blisko niego, czuł rozkoszne ciepło jej
ciała przenikające przez cienki muślin. Nie, nie
mógł się powstrzymać. Pochylił głowę i deli
katnie musnął wargami płatek różowego ucha,
a potem szepnął:
- Wiedziałem, że nie zostanie pani w sali,
kiedy odstraszę pani adoratorów. Która dama
nie umknęłaby przed takim upokorzeniem? Dla
tego czekałem tu na panią.
Widział, jak na zalęknionej twarzy Clary
pojawia się gniew.
- A ja nie pojmuję, w jakim celu pan to
wszystko zrobił! Większość dżentelmenów nie
przejęłaby się zbytnio jedną odprawą.
- Ale ja się przejąłem.
Jego oddech odsunął pasmo włosów z jej
policzka o tak boleśnie słodkiej linii. Tak samo
jak podbródek. Jakże rozkosznie byłoby przytu
lić doń swą twarz i sycić się ciepłym zapachem
kobiecej skóry...
Obróciła nieco głowę, ich usta oddalone były
zaledwie o cal, z jej ust wydobył się cichy szept:
3 1 6 Nicola Cornick
- Dziś rano powiedział mi pan, że dama
powinna zawsze zwracać uwagę na miejsce,
w którym się znajduje. Dzięki temu uda jej się
pokrzyżować plany hulaki. - Powoli podniosła
głowę i spojrzała mu prosto w oczy. - Pańskie
słowa wzięłam sobie bardzo do serca. Zegnam,
milordzie!
Od samego początku jedną rękę trzymała za
plecami. Fleet usłyszał cichutki odgłos przekrę
canej klamki. Drzwi otwarły się, Clara cofnęła
się w głąb sali balowej i zamknęła drzwi tuż
przed jego nosem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Sebastian w ostatniej chwili zdołał się opano
wać i nie rąbnął pięścią w zamknięte drzwi.
Panna Davencourt, której pożądał jak żadnej
innej kobiety, po raz drugi tego wieczoru zagrała
mu na nosie. Odtrąciła go, a on cierpiał. Cierpiała
dusza, przeżywając rozczarowanie, cierpiało cia
ło od niezaspokojonej żądzy.
Pokręcił głową z niedowierzaniem, wycho
dziło bowiem na to, że został uwiedziony przez
własne uwodzenie. I jeśli ktoś tkwi w potrzasku,
to na pewno on.
- Wszystko w porządku, przyjacielu?-
Z biblioteki wyszedł pan domu, lord Cardace.
Nadchodził korytarzem, spoglądając na Fleeta
z niepokojem pomieszanym z ciekawością. Se
bastian uzmysłowił sobie, że musi wyglądać co
najmniej podejrzanie, stoi przecież zgięty wpół
z głową wpartą w ścianę.
3 1 8 Nicola C o r n i c k
- Pokręciło mnie trochę - powiedział, pros
tując się na całą swoją wysokość. - Podagra,
pojmujesz. Palce u nóg. Kiedy tańczę, bolą jak
diabli.
- Rozkosze wieku dojrzałego?
- I zbyt częstego zaglądania do butelki, nie
stety.
Cardace z uśmiechem klepnął go po ramieniu.
- W takim razie radzę ci, Fleet, nie pląsaj,
tylko poszukaj sobie wygodnego krzesła. Nie
będziesz się nudził. Moja małżonka najęła kome
diantów, więc będzie na co popatrzeć.
- Dziękuję za dobrą radę, przyjacielu.
Potulnie dał się Cardace'owi przeprowadzić
przez salę balową do zacisznej wnęki, gdzie
rozsiadł się wygodnie, rzekomo by dać odpocząć
starym kościom, a tak naprawdę, by z tego
ustronnego miejsca dyskretnie obserwować Cla
rę, usadowioną między bratem i bratową. Sie
działa w skromnej pozie idealnej debiutantki.
Trudno było uwierzyć, że nie dalej jak przed
kwadransem o mały włos nie uwiódł jej w kory
tarzu pewien zdeklarowany hulaka.
Wokół Clary znów zaczynali się kręcić adora
torzy. Podchodzili do niej, zginając się w ukło
nach, całowali ją po rękach, szeptali coś do ucha.
Płaszczyli się przed nią, a Fleeta aż skręcało.
Powtarzał więc sobie w duchu, że powinien
wreszcie przestać zawracać sobie głowę panną
Sezon na zalotników 3 1 9
Davenccurt. Nie zbliżać się do niej na krok, bo
ona nie jest dla niego, czego on jest w pełni
świadomy. Powtarzał to sobie do chwili, gdy
Clara wstała i złożyła dłoń w dłoni lorda Eltona,
który poprowadził ją na środek sali.
Wtedy Fleet też wstał i ruszył do nich. Clara
dostrzegła go, szaroniebieskie oczy spojrzały
z nieskrywanym zdumieniem. Na Fleeta spojrzał
również Elton, lord, który nie grzeszył odwagą.
Ujrzawszy nadciągającego księcia, zbladł, po
wiedział coś szybko do Clary i czmychnął, jakby
jego frak stanął w ogniu. A damy i dżentelmeni,
znajdujący się w pobliżu, z wielkim zaintereso
waniem zaczęli zerkać na pannę porzuconą
przez tancerza, nim jeszcze taniec się zaczął.
- Do licha! - syknęła Clara - Coś pan zrobił
lordowi Eltonowi?
- Nic!
- Pan doskonale wie, o co mi chodzi! Pan
rozmawiał z nim wcześniej! Co mu pan powie
dział?
- Niewiele. Ostrzegłem tylko, że ma się pani
nie narzucać.
- Zety pan mógł mi się narzucać, jak teraz!
- Ja? Ranisz mnie, pani!
- A pan mnie irytujesz! Pańska despotyczna
interwencja sprawiła, że pierwszy taniec prze
siedziałam, a teraz ta sytuacja się powtarza.
- Trudno. Już raz prosiłem panią do tańca
3 2 0 Nicola C o r n i c k
i pani odmówiła. Drugi raz nie zamierzam igrać
z losem.
Posłała mu mroczne spojrzenie, odwróciła się
i ruszyła przed siebie, żeby opuścić środek sali
przeznaczony dla tancerzy. Opuścić jak naj
prędzej, starając się ignorować chichoty i zna
cząco uniesione brwi.
Fleet podążał za nią. Kiedy Clara przystanęła,
poczuła na ramieniu jego dłoń.
- Niech pani nie upaja się tym, że raz udało
się pani, uciec, panno Davencourt - szepnął
- i tak pocałuję panią, jeszcze zanim ten bal się
skończy.
Nagle ktoś zawołał, że nadchodzą komedian
ci. Wirujące po sali pary znieruchomiały, drzwi
otwarły się szeroko, komedianci wkroczyli do
sali. Któryś z nich wystukiwał na bębnie głuchy
rytm, orkiestra podjęła melodię, tym razem
inną, już nie był to wytworny, zwiewny walc.
Teraz wielką salę, oświetloną blaskiem ognia
z kominków i migoczących świec, wypełniły
głośne dźwięki skocznej muzyki. Tłum znów
ruszył w tany, ruchy tańcujących migotały na
tle ścian przystrojonych ostrokrzewem i jemio
łą, były bardzo szybkie, prawie gwałtowne,
jakby wszyscy jakimś cudownym sposobem
przenieśli się wiele wieków wstecz, do średnio
wiecznego zamku i tam radowali się z narodzin
Pana na ówczesny, żywiołowy sposób.
Sezon na zalotników 3 2 1
Złapał Clarę za rękę i przygarnął do siebie. Nie
stawiała oporu, myślała zapewne, że będą tań
czyć, ale ego zamiary były inne. Pociągnął pannę
do chłodnej, mrocznej wnęki okiennej i nie
marnując ani chwili, przywarł ustami do jej ust.
Najpierw cała zesztywniała. Była wstrząś
nięta, w końcu co się dziwić, jednak po krótkiej
chwili Sebastian poczuł, jak Clara mięknie, wtu
la się w niego mocniej i rozchyla usta.
Jeden pocałunek, drugi, jeszcze bardziej za
chłanny.,.
- Claro...
Wyszeptał jej imię i ich usta spotkały się po
raz trzeci. Oczy miała zamknięte, długie czarne
rzęsy muskały jego policzek, jej usta były słodkie
i obrzmiałe. Drżała.
On też, a w jego głowie panował zatrważają
cy chaos. Sposób, w jaki Clara chwyciła za klapy
jego fraka, żeby przyciągnąć go do siebie bliżej,
smak jej ust, to połączenie słodyczy i namiętno
ści, wywoływały w nim nieznane dotąd sensa
cje. Przede wszystkim - pragnienie posiadania,
i to nie na chwilę, ale na zawsze. Ta cudowna
dziewczyna należy tylko do niego. On nigdy nie
pozwoli jej odejść.
Ich usta odsuwały się od siebie powoli, z ocią
ganiem. Sebastian miał uczucie, jakby coś tracił.
Jej oczy były półprzytomne, ale tylko przez
chwilę. Zatrzepotała powiekami i wyraz jej
3 2 2 Nicola Cornick
twarzy uległ raptownej zmianie. Oszołomienie
zastąpił gniew.
- Kiedy dziś rano prosiłam pana o pomoc, nie
dopraszałam się o lekcje całowania!
On też potrzebował chwili, żeby otrząsnąć się
z intensywnych doznań, i dopiero potem udzie
lił odpowiedzi:
- Pani raczej nie potrzebuje lekcji, moja dro
ga. Chociaż... - Nie odrywał wzroku od jej
twarzy. Coś w niej było, co go zastanawiało
i przywodziło na myśl tylko jedną konkluzję.
- Chociaż, jak domyślam się, to były pani
pierwsze pocałunki, czy tak?
Jeśli tak, to zachował się jak cymbał. Roz
palony pożądaniem zapamiętał się w tym poca
łunku, nie zastanawiając się w ogóle nad od
czuciami Clary, która przecież doświadczała
czegoś nowego, dla niej zapewne wstrząsające
go. Powinien był się tego domyślić, uzmysłowić
sobie, jak ważna była dla niej ta chwila.
Dla niego też, ale tej myśli starał się do siebie
nie dopuszczać.
- Tak - powiedziała ze spokojem, który zdą
żyła już odzyskać. - Niech tylko panu nie
przyjdzie do głowy mówić, jak bardzo mu
przykro!
Udało mu się uśmiechnąć.
- Nie. Nie jest mi przykro. I było mi... bardzo
miło.
Sezon na zalotników 3 2 3
- Miło?
W jej oczach dostrzegł urazę. Nie dziwił się.
„Miło" to takie mdłe określenia, w ogóle nie
oddające tej namiętności, która połączyła ich na
kilka chwil. Do diaska! Jak mógł z tego wszyst
kiego zrobić taki galimatias?- A ponoć jest czło
wiekiem światowym! Owszem, tylko że z tego
to właśnie powodu przywykł do obcowania
z kobietami światowymi, a nie z niewinnymi
pannami. Dlatego teraz, mimo że się uśmiechał,
czuł się nieszczęśliwy. Czuł się jak zbity pies.
- Żegnam Waszą Miłość - powiedziała Clara,
nie po raz pierwszy zresztą tego wieczoru,
potem odwróciła się na pięcie i oddaliła szybkim
krokiem
Była całowana po raz pierwszy w życiu.
Całowana dogłębnie, umiejętnie i bezlitośnie
przez człowieka, który był w tym szalenie
biegły. Tak. Zdawała sobie sprawę, że powinna
czuć się wstrząśnięta albo obrażona. Albo i tak,
i tak. Kłopot w tym, że to, co się zdarzyło, było
cudowne.
Podeszła do okna i przysiadła na wyściełanej
ławce. Spojrzała w górę, w niebo. Chmury
przerzedzały się, światło księżyca przebijało
mrok nocy i ślizgało się po ośnieżonych gałę
ziach drzew. Śnieg prószył, małe płatki sfruwały
z nieba i miękko opadały na ziemię. Cicha biała
3 2 4 Nicola Cornick
noc... Clara oparła głowę o zimną ścianę i zatopi
ła się w rozmyślaniach.
Kochała księcia, to takie oczywiste, i to od
dawna. Co do tego nie miała żadnych wątpliwo
ści. Ale nic nie usprawiedliwia jej dzisiejszego
zachowania. Powinna była mu się opierać, a na
wet go spoliczkować. Tymczasem ona, sprag
niona tego pocałunku, po prostu wczepiła się
w jego frak. Spragniona tak bardzo, że w niej
samej wzbudzało to lęk. A sam pocałunek był
przeżyciem wstrząsającym. Dla niej, bo dla
Fleeta zapewne nic nieznaczącym epizodem.
Doświadczony hulaka i debiutantka, całowana
po raz pierwszy w życiu! Przepaść między nimi
nigdy jeszcze Clarze nie wydawała się aż tak
głęboka.
Trzeba pogodzić się z rzeczywistością i ponie
chać marzeń. Sebastian Fleet nigdy nie pokocha
jej tak, jak ona kocha jego. Nigdy nie pokocha
tak, jakby ona chciała. Jak na to zasłużyła.
Przycisnęła palce do zimnej szyby. Noc za
oknem była tak piękna, choć mroźna. Drzewa
trwały nieruchomo jak posągi. W górze, w czerni
nieba migotała gwiazda. Chmury, przesuwając
się po niebie, zasłaniały ją co jakiś czas, potem
znów się pojawiała jaśniejąca coraz silniejszym
blaskiem.
Nie trać nadziei.
Nie trać wiary.
Sezon na zalotników 3 2 5
To wcale nie takie łatwe...
Smutno potrząsnęła głową. Wstała z ławki
i zasunęła story. W pokoju było ciepło i przytul
nie. A ona... ona czuła się tak bardzo samotna.
- Perch! - krzyknął książę Fleet, zajęty stu
diowaniem nagłówków w porannej gazecie
- czy znacie takie sklepy, gdzie kupuje się
podarki gwiazdkowe dla dzieci?
Pełne zdumienia brwi kamerdynera przesunę
ły się niemal do nasady włosów.
- Dla dzieci, milordzie?!
- Tak. Czy z waszym słuchem coś nie tak,
Perch?
- Nie, milordzie.
- Czy znacie odpowiedź na moje pytanie?
- Nie, milordzie.
- Ale jesteście w stanie ją znaleźć?
- Naturalnie! Czy książę życzy sobie, żebym
dokonał sprawunków?
- Nie. Sam tym się zajmę. Dowiedzcie się
tylko, dokąd mam się udać.
Wsunął gazetę pod pachę i podążył do bi
blioteki, zastanawiając się w duchu, co panna
Davencourt porabia tego ranka. Dla niego po
zostanie to niewiadomą, ponieważ dziś nie
ma zamiaru składać porannej wizyty przy
Collett Square. Lepiej odczekać, aż wszystko
przyschnie, bo teraz, kiedy w jasnym świetle
3 2 6 Nicola Cornick
mroźnego poranka wspomniał wypadki wczo
rajszego wieczoru, włos jeżył mu się na głowie.
Nie do wiary! Tak się zapomnieć! Chyba był
pijany albo urzeczony. Albo też pijany i urzeczo
ny jednocześnie.
Zachował się, delikatnie mówiąc, bardzo nie
stosownie. Trzeba posłać Clarze bukiet ze sło
wami przeprosin, z nadzieją, że go przyjmie i ze
złości nie połamie biednych kwiatów. A łodyżki
odeśle mu z powrotem.
Po obu stronach drzwi do biblioteki wisiały
portrety. Fleet spoglądał na nie rzadko. Przy
wykł do nich, były jak jeszcze jedno krzesło czy
lampa w tym domu. Teraz jednak przystanął
i przyjrzał się uważniej namalowanym twa
rzom. Ojciec, odziany w szkarłatny płaszcz
podszyty gronostajami, wyglądał bardzo dum
nie. Korona opleciona była listkami poziomki
- znak, że to korona książęca. Matka również
miała na głowie książęcą koronę, ale wyglądała
o wiele łagodniej. Bo i taka była, mądra, pełna
czułości, wniosła wiele ciepła w dzieciństwo
Sebastiana.
Na jej dłoni połyskiwał olbrzymi rubin w pier
ścieniu zaręczynowym Fleetów. Obok, na sąsied
nim palcu, skromna małżeńska obrączka. Pier
ścień i obrączka przechowywane były teraz
w podziemiach pewnego banku. I tam, jak
zadecydował Fleet, powinny pozostać.
Sezon na zalotników 3 2 7
Po śmierci Olivera matka nigdy już nie doszła
do siebie. Ilekroć Sebastian pomyślał, jakie brze
mię dźwigali rodzice z jego powodu, czuł przera
żający, lodowaty chłód. Gdyby uratował Olive
ra, wszystko byłoby inaczej. Ale nie udało się.
Ktoś cicho zastukał do drzwi. Do biblioteki
wszedł Perch.
- Najlepszym sklepem z podarkami dla dzieci
jest Hamley's Emporium, Wasza Miłość.
- Czyli Hamley. - Czuł niebywałą ulgę, że
teraz właśnie może czymś się zająć. - Dziękuję,
Perch. Każ zaprzęgać konia. Zaraz tam pojadę.
Było już późno, kiedy zapukano do drzwi
domu przy Collett Square. Clara siedziała w bib
liotece sama, bo Martin i Juliana udali się na
proszoną kolację, a pani Boyce położyła się już
spać. Miała szczery zamiar pójść za jej przy
kładem ale książka panny Austen „Rozważna
i romantyczna" okazała się lekturą nadzwyczaj
zajmującą. I choć ogień w kominku dogasał,
a północ już minęła, Clara nie mogła się od
książki oderwać.
Pukanie do drzwi o tak późnej porze za
intrygowało ją. Poderwała głowę i nadstawiła
uszu. Słyszała kroki Segsbury'ego, potem skrzy
pienie zawiasów i przyciszone głosy.
- Bardzo mi przykro, Wasza Miłość, ale pana
Davencourta i lady Juliany nie ma w domu...
3 2 8 Nicola Cornick
Wasza Miłość*?-!
Clara siadła prosto jak świeca. Książka zsunę
ła się z podołka i głucho uderzyła o podłogę.
Książę Fleets O tej godzinie przybył z wizytą ?
Nie może być! Chyba że umówił się z Martinem
na szklaneczkę brandy i przedyskutowanie ostat
niej ustawy, która czytana jest teraz przez obie
izby parlamentu. Ale Martina przecież nie ma...
- Nic się nie stało, Segsbury. Prawdopodob
nie coś pokręciłem. -W głosie Fleeta słychać było
wyraźnie zakłopotanie. - Przekażcie to, proszę,
panu Davencourtowi. To podarki gwiazdkowe
dla bliźniąt.
Teraz słychać było szelest, a ciekawość Clary
była tak wielka, że całkowicie usprawiedliwiała jej
działanie. Zerwała się z fotela i pomknęła do holu.
- Panno Davencourt! - zaczął Segsbury i jak
każdy doświadczony kamerdyner zrobił odpo
wiednio zaskoczoną minę. - Przepraszam! By
łem pewien, że udała się pani już na spoczynek.
- Nic się nie stało, Segsbury. - Ozdobiwszy
swą twarz miłym uśmiechem, zwróciła się do
księcia. - Dobry wieczór, milordzie.
- Dobry wieczór, panno Davencourt.
Fleet skłonił się, ale wcale się nie uśmiechnął
i Clara zaczęła żałować w duchu, że uległa
impulsowi. Niepotrzebnie wybiegła z biblioteki.
Owszem, bardzo chciała zobaczyć się z księciem,
ale z tym ponurakiem na pewno nie.
Sezon na zalotników 3 2 9
- Proszę wybaczyć, panno Davencourt.
Chciałem tylko doręczyć podarki dla pani brata
nicy i bratanka. Mam nadzieję, że dokonałem
trafnego wyboru. Niestety, nie jestem przy
zwyczajony do robienia sprawunków dla dzieci.
Clara wcale nie kryła zdumienia.
- Sam pan wybrał te podarki? Trudno mi
uwierzyć!
- Tak. Sam.
Nareszcie się uśmiechnął, a w sercu Clary
zrobiło się nieco cieplej.
- Segsbury, proszę, połóżcie te prezenty w ja
kimś stosownym miejscu, a ja pożegnam księcia
Fleeta.
Segsbury - mimo że obyty z niekonwen
cjonalnym zachowaniem, służył przecież u lady
Juliany jeszcze przed jej zamążpójściem - po
zwolił scbie spojrzeć na Clarę z przyganą, jednak
spokojnie wytrzymała jego wzrok. Potem w mil
czeniu, tak samo jak Fleet, odczekała, aż kroki
Segsbury'ego ucichną.
- Chciałam zobaczyć się z panem.
- Takie też odniosłem wrażenie, ale to nie
była chyba pani najmądrzejsza decyzja.
Cała jego postać jakby stężała. Clara była
pewna, ze książę czuje gniew.
- Wczoraj wieczorem...
- Sądzę, panno Davencourt, że wczorajszy
wieczór lepiej pominąć milczeniem.
3 3 0 Nicola Cornick
- Tak pan sądzi?! - Czuła, jakby coś w niej
nagle się zatrzasnęło. -Woli pan schować głowę
w piasek, a nie przyznać szczerze, że to, co
wczoraj się zdarzyło, o czymś świadczy? Oboje
znajdujemy się w sytuacji kłopotliwej, bo nasze
zachowanie...
- Och, panno Davencourt! Postąpiłem tak,
bo pragnę pani! - Jego oczy jakby nagle pociem
niały. Podszedł do niej i chwycił za ramiona. Jego
usta po prostu spadły na jej usta, szybko i pew
nie, czym natychmiast wznieciły w Clarze pło
mień, który ogarnął wszystkie jej zmysły,
a wszelkim racjonalnym myślom nakazał błys
kawicznie wywietrzeć z głowy.
Objęła go mocno, wsunęła palce w jego wło
sy. Czynami Fleeta w niewielkim stopniu kiero
wała brandy, natomiast w stopniu zasadniczym
- pożądanie, pocałunek stawał się więc coraz
bardziej szalony, prawie brutalny. Niecierpliwe
ręce Sebastiana rozsuwały jedwab i koronki,
szukały nagiego ciała, a kiedy jego ciepłe, mocne
palce zamknęły się na obnażonej piersi, nogi pod
Clarą się ugięły. Wtedy Fleet porwał ją na ręce,
zaniósł do biblioteki i zatrzasnął drzwi.
Sekundę potem znaleźli się na dywaniku
przed kominkiem. Wczepiona w ramiona księcia
Clara wprost wiła się z rozkoszy pod wpływem
jego coraz śmielszych pieszczot.
Drżała. On też. Mimo rozkosznego oszoło-
Sezon na zalotników 3 3 1
mienia zauważyła to i zdumiała się. Przecież ten
człowiek był ponoć rozpustnikiem, ale jego
pieszczoty, tak pełne biegłości, miały w sobie
jeszcze coś: niedowierzanie. Jakby stało się to,
czego wcale się nie spodziewał.
Namiętne usta księcia powróciły do ust Clary,
ciepłe palce pieściły udo, powoli zmierzały coraz
wyżej...
- Och, Sebastianie...
Nagle znieruchomiał, potem odsunął się, wresz
cie wstał i chwycił ją za ręce, zmuszając, by też
wstała z tego dywanika. Nie pojmując zupełnie,
dlaczego tak postąpił, osunęła się na krzesło
i machinalnie zaczęła doprowadzać do porządku
swoją garderobę.
- Wybacz, Claro... - wyrzucił z siebie ochryp
łym głosem. - Nie powinienem był tego robić...
- Sebastianie! - Jej palce zaczęły nerwowo
drapać poręcze krzesła. - Dlaczego to mówisz?
Nie możesz brać na siebie całej odpowiedzialnoś
ci! Przecież pragnęłam tego tak samo jak ty! Och,
gdybyś nie przestał... - Umilkła, gdy uświadomi
ła sobie, jak niewiele brakowało, by bez żadnego
oporu, ba! z własnej woli, oddała się księciu.
Jednak on zachował trzeźwy umysł, dlatego się
odsunął. - Nie powinnam była pisać do pana
tego listu - powiedziała bezbarwnym głosem.
- Owszem! - potwierdził kategorycznie.
- A ja nie powinienem był składać pani wizyty.
3 3 2 Nicola Cornick
-
Tyle czasu minęło... - Z rezygnacją po
trząsnęła głową. - Byłam pewna, że moje uczu
cie do pana straciło na sile, a tymczasem... Och
Boże! Doskonale wiem, że pan nie może ofiaro
wać mi tego, czego pragnę.
- Masz rację, Claro, nie mogę. Choć pragnę
ciebie i dałbym wszystko, byś była moja
choć jeden raz... Nie, nie jeden! Ale o to
nie wolno mi ciebie prosić, nawet gdybyś
sama tego chciała. Nie jesteś kobietą, która
byłaby szczęśliwa w innym związku niż mał
żeństwo.
Miał rację, oboje o tym wiedzieli. Clara czuła,
jak w środku cała zamienia się w kamień. Bo to
naprawdę był koniec.
- I co my teraz zrobimy, milordzie?
- Nie będziemy się więcej widywać. To jedy
na droga.
- To niemożliwe! Nie unikniemy spotkań,
obracamy się przecież w tych samych kręgach
towarzyskich.
- W takim razie wyjadę.
- Nie! - Nie mogła powstrzymać tego okrzy
ku pełnego rozpaczy. Bo i jakże to tak? Miałby
wyjechać?! Z jej powodu skazywać się na wy
gnanie? - Może nie będzie to potrzebne, może
z czasem pogodzimy się z sytuacją...
- Wątpię! - W jego głosie pobrzmiewała
gorycz. - Przecież po tym, co między nami
Sezon na zalotników 3 3 3
zaszło, nigdy już nie będę umiał spojrzeć na
panią obojętnie. Zawsze na pani widok krew
wzburz)' się we mnie, za każdym razem budzić
się będą pragnienia pocałunków, pragnienie, by
zedrzeć z pani suknię i kochać się do utraty
zmysłów, póki nie zaśnie pani wyczerpana
w moich ramionach! Nie, Claro! Inaczej już nie
będzie. Ja...
Zamilkł. Gwałtownie poderwali głowy i spoj
rzeli ze strachem na drzwi. Już nie były zamk
nięte. W progu stały trzy osoby. Segsbury pat
rzył na księcia ze zdumieniem, miał przecież
opuścić ten dom dobre pół godziny temu. Juliana
była wstrząśnięta, Martin zaś wściekły.
Clarę ogarnął pusty śmiech. Z pozoru trudno
było im cokolwiek zarzucić. Siedziała na krześle,
książę stał w odpowiedniej odległości. W ich
zachowaniu nie było nic zdrożnego. Ciekawe
jednak, co można wyczytać z ich twarzy...
- Bardzo niebanalna pora na składanie wizyt,
Seb - odezwał się Martin, niby w miarę uprzej
mie, ale głosem podniesionym o ton. - Segsbury
powiedział nam, że przyniosłeś podarki dla
dzieci.
- Tak, przyniosłem... - Sebastian z trudem
odzyskiwał panowanie nad sobą. - Proszę, wy
baczcie państwo, wiem, że jest już bardzo późno.
- W istocie. - Juliana podeszła do niego
i delikatnie popchnęła w stronę drzwi. - Segsbury
3 3 4 Nicola Cornick
odprowadzi pana. Mam nadzieję, że wkrótce się
zobaczymy.
Kamerdyner skwapliwie wysunął się do przodu,
bardzo czujny, tak na wszelki wypadek, gdyby
książę ponownie zapomniał drogi do wyjścia.
- Tędy proszę, milordzie.
Gdy drzwi biblioteki zamknęły się z głuchym
łoskotem, Martin zdecydowanie ruszył ku siost
rze. Clara skuliła się, na szczęście przyszła jej
w sukurs nieoceniona bratowa, która zaszcze-
biotała:
- Mężu mój, kochanie, może zajrzałbyś do
dzieci? Byłabym o nie spokojniejsza. - Dała
Martinowi dyskretny znak głową.
Gdy po krótkiej chwili wahania opuścił biblio
tekę, Clara zerwała się z krzesła.
- Och, Ju! - Objęła mocno Julianę, nie dbając,
co ona sobie pomyśli. W każdym razie milczała,
serdecznie tuląc Clarę. - Wybacz, Ju!
- Nic się nie stało, moja droga. - Usiadły na
sofie. - Powiedz, proszę, co się stało?
- On wyjeżdża! Uznaliśmy, że będzie to
najlepsze wyjście z tej... kłopotliwej sytuacji.
- Pewnie tak... A może ty też powinnaś
wyjechać na jakiś czas? Po świętach mogłabyś
razem z twoją siostrą Kitty i Edwardem poje
chać do ich posiadłości w Yorkshire.
- Masz rację. Zmiana otoczenia na pewno
dobrze mi zrobi.
Sezon na zalotników 3 3 5
- Claro... Wybacz, że o to pytam, ale czy... To
znaczy wiem... że nigdy byś...
W innych okolicznościach zapewne wybuch-
nęłaby śmiechem, było bowiem zabawne, kiedy
tak zawsze elokwentna bratowa nagle zaczyna
się jąkać. Jednak Clarze wcale nie było do
śmiechu.
- Niczego nie zrobiliśmy, Ju - powiedziała
cicho, opuszczając głowę. - Muszę ci jednak
wyznać, że... że byłam gotowa oddać się Sebas
tianowi. Tak, Ju. Jednak on wykazał się większą
rozwagą niż ja.
- I chwała Bogu! - z wielką ulgą krzyknęła
bratowa.
Natomiast w sercu Clary panoszył się szary,
beznadziejny smutek.
- Padam z nóg. Idę spać, Jułiano.
- Idź, kochanie. I pamiętaj, zawsze możesz
ze mną o wszystkim porozmawiać.
- Dziękuję... Nawet nie wiesz, jak wiele dla
mnie znaczy, że mam w tobie starszą siostrę.
- Cieszę się, że tak to ujmujesz. A więc do
zobaczenia rano.
Clara, wchodząc powoli po schodach, za
stanawiała się w duchu, czy zdoła tej nocy
zasnąć. Okazało się jednak, że wystarczyło przy
tknąć głowę do poduszki. Tylko sny wcale nie
były kolorowe.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Sebastian wyszedł z kancelarii swego praw
nika. Zbiegając po schodach, włożył rękawiczki.
Na dworze był siarczysty mróz, wszystkie brudy
przykrył świeży śnieg. Idealny dzień, by opuścić
miasto, zachowując w pamięci piękny obraz
spowitego w panieńską biel Londynu...
Minęły dwa tygodnie od chwili, gdy obwieścił
wszystkim swój wyjazd na kontynent. Wtedy
nie miał jeszcze pojęcia, ile to spraw trzeba
będzie przedtem pozałatwiać. Nieoceniony
Perch sekundował mu co prawda w przygotowa
niach do podróży, wieloma jednak sprawami
Seb musiał zająć się osobiście. Przede wszystkim
należało zadbać o sprawne zarządzanie dobrami
podczas jego nieobecności. Spotkał się też ze
swoim spadkobiercą. Kuzyn Anthony zaniepo
koił się bardzo, gdy książę poruszył sprawy
ostateczne, jakby zamierzał już za chwilę opuś-
Sezon na zalotników 3 3 7
cić ziemski padół, Sebastian natomiast pokrzepił
się myślą, że w razie jego nagłej śmierci (nikt
przecież nie zna dnia ani godziny) rodowy
majątek przejdzie w dobre ręce.
Owe myśli o rychłym zgonie nie wzięły się
znikąd. Po prostu Sebastian, choć nie miał w sobie
nic z samobójczej natury, w skrytości ducha
z nadzieją wyglądał kresu żywota, bo w ten sposób
okropna sytuacja zostałaby w radykalny sposób
rozwiązana. Z drugiej jednak strony pragnął żyć.
Miał nadzieję, że zmiana otoczenia i obcy klimat
pomogą mu spojrzeć na wszystko z dystansem
i odzyskać równowagę. Od ostatniego spotkania
z Clarą upłynęły dwa tygodnie i przez tych
czternaście dni myślało niej nieustannie. O tym,
jak bardzo jej pragnął, także o tym, że te pragnienia
nigdy się nie spełnią, co zwiastowało prawdziwą
katastrofę, jako że chodziło nie o zwykłe pożąda
nie, które można zaspokoić z kimś innym, lecz
o inne uczucia, dalece delikatniejsze od owego
pożądania i pozbawione powiązanemu z nim
egoizmu. Bał się jednak wnikać w swe uczucia
głębiej, bo już sam fakt, że znajdzie się od
ukochanej tak daleko, rozszarpywał na strzępy
jego duszę. Jednocześnie miłość Clary i zaufanie,
jakim go obdarzyła, legły na tej sfatygowanej
duszy jak ciężkie brzemię, zdaniem bowiem
Sebastiana ani miłość, ani tym bardziej zaufanie
nie należały mu się.
3 3 8 N i c o l a C o r n i c k
Dlatego musi odejść. Nigdy przecież nie bę
dzie w stanie spełnić oczekiwań panny Daven-
court, nigdy nie będzie człowiekiem, na jakiego
zasługiwała. Kimś, kto weźmie za nią całą od
powiedzialność. A temu raz już nie sprostał.
Pozwolił umrzeć młodszemu bratu, czym przy
sporzył rodzicom największych cierpień. Nigdy
czegoś takiego już nie uczyni.
Pogrążony w myślach nie zauważył, kiedy
doszedł do Peerless Pool*. W lecie było tu zawsze
mnóstwo amatorów kąpieli w czystej, źródlanej
wodzie, teraz na zamarzniętym stawie pojawili
się łyżwiarze. Jeździli w kółko po błyszczącej tafli,
śmiech i wesołe okrzyki mieszały się ze zgrzytem
łyżew. Pokryte zamarzniętym śniegiem gałęzie
lip i wisien zdawały się radośnie temu asystować.
Sebastian przystanął. Był to bardzo miły
obrazek, a poza tym wśród łyżwiarzy dojrzał
pannę w jaskrawoczerwonym spencerku. Clara,
otoczona przez rodzinę i przyjaciół. Ludzi, któ
rych towarzystwo Sebastian bardzo sobie cenił,
dlatego odruchowo zaczął schodzić po marmu
rowych schodach, prowadzących nad staw. Do
piero po chwili opamiętał się i przystanął. Spra
wa jest już postanowiona, nie ma sensu narzu
cać się swoim towarzystwem...
* Peerless Pool - park ze stawem, pierwsze publiczne
kąpielisko w Londynie (od 1743 r.). (Przyp. tłum.)
Sezon na zalotników 3 3 9
Miał już zawrócić, gdy nagle dojrzał coś, co
zirytowało go niepomiernie. Wśród osób otacza
jących Clarę było dwóch lordów, Tarver i Elton,
oczywiście. Jakby Clara miała teraz wybierać
między nimi!
Zdawał sobie sprawę, że kiedy powróci
z kontynentu, może być już mężatką. Ta
myśl zasadniczo powinna przynosić mu ulgę,
przecież nie potrafi dać jej szczęścia, nie po
trafi dla niej postawić wszystkiego na jedną
kartę. Wcale to jednak nie oznaczało, że ży
czył sobie, by znalazła szczęście u boku in
nego. O nie!
Mimo to postanowił odejść, gdy nagle dopadł
go odźwierny i zaczął domagać się opłaty za
wstęp. Sebastian kątem oka zerknął jeszcze raz
na lód. Clara oddaliła się od reszty towarzystwa.
Jechała wzdłuż brzegu, pochylając się co chwilę
pod bez istnymi, pobielonymi mrozem gałęzia
mi drzew. W karmazynowym stroju wyglądała
jak Królowa Śniegu. Wyglądała urzekająco.
Nagle usłyszał złowrogi trzask. Tuż przed nią
w błyszczącym lodzie pojawiła się ciemna pla
ma. Lód pękł! Zobaczył jeszcze, jak Clara próbu
je złapać się gałęzi, ale nie może jej dosięgnąć.
I znika mu z oczu.
Zaczął biec co sił. Odźwierny, nieświadomy
tego, co się stało, wołał za nim, domagając
się pieniędzy. Pozostali łyżwiarze, również
3 4 0 Nicola Cornick
nieświadomi niczego, kręcili piruety po drugiej
stronie stawu.
Biegł jak szalony, gałęzie szarpały poły pła
szcza i drapały jego twarz, aż niemal już dotarł
do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą widział
Clarę.
Była do połowy zanurzona w ciemnej wodzie,
ręce kurczowo wczepiła w lód, próbowała się
podciągnąć. Nadaremnie. Lód pękł, ręce Clary
zatrzepotały rozpaczliwie. Chwycił jej dłoń,
pociągnął z całej siły, ale mokre palce wyślizg
nęły się z jego uścisku.
Woda zamknęła się nad głową Clary.
Jak wtedy.
Oliver próbuje rozpaczliwie wydostać się na
lód. Mokre ręce wymykają się z dłoni Sebastiana.
Jeszcze tylko przez moment w ciemnej wodzie
majaczy biała twarz. Usta otwarte w niemym
krzyku.
Nie!
Osunął się na lód. Za pierwszym razem jego
ręka siekła tylko wodę, ale za drugim razem, ku
niewysłowionej uldze, poczuł w palcach materiał
sukni. Zacisnął palce mocniej, pociągnął. Słyszał
odgłos rozrywanego materiału, ale ciągnął, ciąg
nął z całej siły, póki ciężka, nasiąknięta wodą
spódnica nie wydostała się na powierzchnię.
Jeszcze jeden wysiłek i już trzymał Clarę
w ramionach. Przetoczyli się po lodzie na brzeg.
Sezon na zalotników 3 4 1
Przywarł ustami do jej głowy, jego ręce bezwied
nie zaciskały się wokół Clary coraz mocniej
i mocniej, póki nie usłyszał stłumionego protestu.
Szybko zgromadził się wokół nich tłumek.
Juliana i Kitty wydobyły Clarę z ramion Sebas
tiana. Martin ściskał mu rękę, usiłował coś
powiedzieć, ale wzruszenie odebrało mu głos.
Potem wziął siostrę na ręce i zaczął wchodzić na
wysoki brzeg. Ktoś pognał po powóz, przecież
Clarę trzeba natychmiast wieźć do domu.
Seb słyszał ciche protesty Clary, zapewniają
cej Martina, że czuje się dobrze. Widział, jak
odwraca głowę i daje mu znak ręką, żeby pod
szedł, ale nie ruszał się z miejsca. Był jeszcze zbyt
oszołomiony tym, co się stało, i przerażony tym,
co mogło się stać. Przed oczami miał twarz
Olivera ..
Nie chciał, żeby Clara mu dziękowała. Pragnął
być sam. Ogólny rwetes i bieganina dały sposob
ność do ucieczki. Poszedł do pobliskiej kawiarni
i ukrywszy się w ciemnym kącie, widział przez
szybę, jak szukano go po całej ulicy. Kiedy
ostatni powóz odjechał, siadł przy stoliku i za
mówił kawę. Musiał posiedzieć chwilę, wyci
szyć emocje, w najdalszym zakątku pamięci
znów schować straszny obraz z przeszłości.
Ale spokoju nie odzyskał, bo przed chwilą,
kiedy trzymał Clarę w ramionach, wyznał jej
miłość. Może i nie wyraził tego słowami, ale na
3 4 2 Nicola Cornick
pewno było to w jego oczach, w jego rękach, tak
mocno obejmujących Clarę. Wiedział o tym.
Wiedział też, że ona to dostrzegła i będzie starała
się z nim spotkać. Znał jej upór i był pewien, że
dopnie swego.
Clara przyszła do niego jeszcze tego samego
dnia wieczorem. Naturalnie, mógł uniknąć tego
spotkania, na przykład pójść do klubu. Jednak
następnego dnia o świcie wyjeżdżał i ostatni
wieczór chciał spędzić w domu. Więc został,
licząc się z tym, że Clara przyjdzie. Może to
i lepiej, będą mogli sobie wszystko wyjaśnić do
końca. Opowie o Oliverze i wyzna jeszcze raz, że
nie jest jej wart.
Usiadł w gabinecie, na stoliku obok postawił
szklaneczkę z nietkniętą brandy i wpatrzony
w ogień w kominku, zatopił się w rozmyś
laniach o Clarze. Kogóż on w końcu oszukiwał,
udając, że nie zależy mu na niej ? Przecież kochał
ją, to oczywiste. Sprawiła, że prawdziwe uczu
cie w końcu doszło do głosu. Kochał ją jak
szaleniec, kochał ją od bardzo dawna.
Zegar tykał niezmordowanie. Była już prawie
północ, a Clara nie przychodziła. Sercem Sebas
tiana zaczął targać niepokój. Mogło się przecież
zdarzyć, że z tej przygody wcale nie wyszła bez
szwanku, potłukła się lub przeziębiła.
Albo i nie. Po prostu nie przyszła i chyba
Sezon na zalotników 3 4 3
dobrze, że tak się stało. On jutro o świcie
wyjedzie z Londynu niezauważony przez niko
go. Po prostu się wymknie, a kilka godzin
później Perch wyśle posłańca z kwiatami na
Collett Square wraz z bilecikiem, w którym
książę powiadomi o swoim wyjeździe, życząc
jednocześnie pannie Davencourt szybkiego po
wrotu do zdrowia...
- Panna Davencourt, milordzie! - zaanon
sował Perch.
Do gabinetu wkroczyła Clara. Twarz miała
nieco bledszą niż zwykle, ale wyglądało na to, że
nic jej nie dolega.
- Niech pani spocznie, panno Davencourt
- przemówił Sebastian. - Nie powinna była pani
wychodzić z domu, na pewno jest pani osłabio
na po tej niemiłej przygodzie. Może pani naba
wić się influency... - Uzmysłowił sobie, że
trzepie językiem jak zdenerwowany młokos.
Ona też musiała tak to odebrać, bo w jej
oczach zapaliły się wesołe iskierki.
- Czuję się znakomicie, książę. Musiałam tu
przyjść, żeby podziękować panu, ku czemu nie
miałam jeszcze sposobności. Pan znikł tak nagle...
Zakłopotany, wzruszył lekko ramionami.
Zdumiony był swoim brakiem kontenansu. Spo
dziewał się, że swobodnie pokieruje rozmową,
lecz czuł się osobliwie skrępowany. Wyglądało
na to, że w jego relacjach z Clarą nastąpiła
3 4 4 Nicola Cornick
zasadnicza zmiana, polegająca na tym, że prze
stał być stroną dominującą.
- Czy Martin wie, że pani jest tutaj 4?
- Nikt nie wie. Wymknęłam się z domu,
kiedy wszyscy zasnęli.
Chciało mu się śmiać, a jednocześnie czuł
rozpacz. Cała Clara! Jego Clara. Jak zwykle pełna
determinacji, gdy zamierzała zrobić coś, co uwa
żała za słuszne.
Jego Clara? Wcale nie...
Spojrzała mu prosto w twarz.
- Czy pan nadal zamierza jutro wyjechać na
kontynent?
- Tak.
Cała promienność znikła z jej twarzy jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Miałam nadzieję, że zmienił pan zdanie...
Cóż, przyszłam tu, jak już mówiłam, podzięko
wać panu...
Poderwał głowę i spojrzał na Clarę tak twar
do, że aż drgnęła.
- Czy pani naprawdę przyszła tylko mi po
dziękować ?
- Nie. - Jej policzki pokrył delikatny rumie
niec. - Nie, milordzie. - Jej spojrzenie było jasne
i spokojne. - Przyszłam powiedzieć, że kocham
pana.
Była najpiękniejszą istotą, jaką Sebastian kie
dykolwiek spotkał, bo nie tylko jej powierzchow-
Sezon na zalotników 3 4 5
ność była godna największego podziwu. Także jej
szczerość, odwaga, upór. Niewiele kobiet potrafi
łoby postawić sprawę tak otwarcie i uczciwie.
On jednak musiał postąpić całkiem inaczej
i jak najstaranniej ukryć swoje uczucia.
- Claro, zdaje sobie pani sprawę, jak wielkim
szacunkiem ją darzę.
- Szacunkiem? - Przyklękła obok krzesła
Sebastiana. - Nie, milordzie... - Położyła mu
dłoń na kolanie. - To nie szacunek. Pan mnie
kocha.
Ta nagła bliskość była nie do zniesienia.
Zerwał się z krzesła i stanął parę kroków dalej.
- Panno Davencourt, proszę, niech pani
uświadomi sobie, jak wiele nas dzieli. Nigdy nie
będziemy pasować do siebie. A pani... pani
zawstydza mnie swoją uczciwością. Pani jest po
prostu dla mnie zbyt dobra, a ja... Kimże ja
jestem?- Zepsutym do szpiku kości i znudzonym
życiem birbantem. Moje ciało jest jeszcze młode,
ale dusza stara.
Patrzyła na niego z uśmiechem, co jeszcze
pogarszało sytuację.
- To tylko wymówki, Sebastianie. Pan broni
się przed miłością, trzyma swoje serce pod
kluczem.
Miała rację. Od pierwszej chwili, gdy się
poznali, instynktownie budował mur między
nimi, czując, że nie sprosta tej miłości. Jednak
3 4 6 Nicola Cornick
ten mur okazał się bardzo lichy, dlatego Clara
powinna wyjść stąd jak najprędzej, póki jeszcze
udaje mu się trzymać swoje serce i duszę w zamk
nięciu. Jeśli je otworzy, jeśli zacznie opowiadać
o Oliverze - będzie zgubiony. Nigdy się już z te
go nie wyplącze.
- Pani zakochana jest w samej miłości. - Sta
rał się ze wszystkich sił, żeby jego głos brzmiał
spokojnie. - A z mojej strony jest to tylko coś
pośredniego między sympatią a żądzą. Niech
pani nie próbuje upiększać pożądania uczuciem,
skoro ono nie istnieje.
Jej oczy błysnęły gniewnie.
- Dlaczego pan mnie okłamuje, Sebastianie?
Czego pan się boi?
Chociażby tego, że dając jej swoją miłość, da
Clarze również moc i stanie się pionkiem w jej
ręku. Ale najbardziej bał się odpowiedzialności
za życie drugiego człowieka. Raz już się z tego
nie wywiązał i Oliver zginął.
A tu chodziło o Clarę. Jego jedyną, największą
miłość.
- Sebastianie, przecież wiem, że pan mnie
kocha. Widziałam to na pańskiej twarzy dziś
rano, nad stawem. Dlatego tu przyszłam. Z ja
kiego powodu sam pan sobie nie pozwala na
miłość? Proszę, niech pan dopuści serce do głosu
i wszystko będzie dobrze!
- Pani nie jest mi całkowicie obojętna, Claro.
Sezon na zalotników 3 4 7
Przyznaję. Ale to za mało. - Widział, jak jej
twarz poszarzała, a oczy straciły blask. Dosko
nale zdawał sobie sprawę, jak bardzo ją rani, ale
mówił dalej, choć sam nie mógł słuchać kłam
liwych słów, które wychodziły z jego ust przy
akompaniamencie bijącego jak oszalałe serca.
- Niektórym ludziom to wystarcza, trochę sym
patii i namiętność, ja jednak uważam, że to za
mało, by cokolwiek pani obiecywać.
Powoli wstała z kolan. Zachwiała się, trącając
stolik, na którym stała szklaneczka z brandy.
- Pan kłamie - powiedziała drżącym głosem.
- Albo też nie wie, co to miłość. Bo serce pana
jest jak pustynia, bez kropli wody, bez życia. Nie
ma w nim miejsca na uczucia.
Nie patrzył na nią, było to ponad jego siły.
Podniósł głowę dopiero wtedy, gdy szybkie kroki
Clary cichły w korytarzu. W lustrze zobaczył
swoją twarz. Twarz człowieka złamanego.
Ale dopiął swego. Clara odeszła, on zaś uchro
nił się przed ogromnym, przerażającym ryzy
kiem, jakim jest obdarzenie miłością drugiego
człowieka, którego w każdej chwili można stra
cić. Udało mu się, powinien więc być zadowolo
ny, ale nie czuł żadnej satysfakcji. Tylko pustkę.
Jak na pustyni...
- Panno Davencourt? Panno Davencourt!
Clara, prawie nic nie widząc przez łzy,
3 4 8 Nicola Cornick
potknęła się o brzeg perskiego dywanu. Za
chwiała się i w ostatniej chwili złapała się za
brzeg stołu. Piękny wazon na stole, zapewne
bezcenny, też się zachwiał.
- Panno Davencourt!
Ktoś chwycił ją mocno pod rękę. Podniosła
głowę i zobaczyła Percha. Zauważyła, co w tym
momencie było całkowicie irracjonalnie, że ka
merdyner spogląda na nią bardzo życzliwie.
Zauważyła też, że drzwi, prowadzące na schody
dla służby, są otwarte i za progiem, w półmroku,
widać kilka strapionych twarzy.
- Na Boga, Perch! Czy coś się stało?!
- Panno Davencourt, proszę wybaczyć, ale
może będzie pani tak łaskawa... - Poprowadził ją
do pokoju jadalnego. Wszyscy służący księcia
Fleeta, od krzepkiego pomocnika ogrodnika po
chuderlawą pomywaczkę, dzierżąc zapalone
świece, postępowali za nimi. Kiedy weszli do
pogrążonego w gotyckich ciemnościach pokoju,
ustawili się przed Clarą w milczący szereg.
Posępne twarze podświetlały płomyki świec.
- Panno Davencourt, jeszcze raz proszę wyba
czyć nam naszą śmiałość - powiedział Perch - ale
pomyśleliśmy, że może pani mogłaby wyper
swadować księciu... - Przez chwilę z wielką
uwagą wpatrywał się w Clarę. - Przepraszam,
panno Davencourt. To nieważne. Czy wezwać
dorożkę?
Sezon na zalotników 3 4 9
Szereg służących poruszył się niespokojnie,
wydając z siebie pomruk dezaprobaty. Było
oczywiste, że bardzo chcą, by panna Davencourt
jeszcze nie odjeżdżała.
- Myśleliśmy, że zostanie pani żoną księcia
Fleeta - oznajmiła z rozbrajającą szczerością
jedna z pokojówek, młoda dziewczyna o okrąg
łej, rumianej twarzy. - I to chciał powiedzieć
pani pan Perch. A ja, jak się tu najęłam, od razu
zauważyłam, że nasz pan czuje do pani miętę.
Clarze udało się wykrzesać nikły uśmiech.
- Dziękuję wam, ale nie sądzę, żebym kiedy
kolwiek została księżną Fleet.
- Milord pewnikiem oszalał - szepnął chło
pak do posług.
- Przykro nam to słyszeć, proszę pani - po
wiedział Perch. Przedtem, oczywiście, spioruno-
wał chłopaka wzrokiem. - Bo gdyby tak się stało,
my wszyscy, za pozwoleniem, bylibyśmy bar
dzo zadowoleni.
W znękanym sercu Clary zrobiło się jakby
nieco cieplej, a w głowie jakby jaśniej.
- Pojmuję. Książę wyjeżdża na kontynent
i zamyka dom.
- No właśnie, panno Davencourt. Każdy
z nas szuka sobie nowego miejsca - wyjaśnił
Perch. - Oprócz Dawsona, który jedzie z naszym
panem za granicę.
- Bardzo mi przykro...
3 5 0 Nicola Cornick
- Przecież to nie pani wina - odezwał się
jeden z lokai. - Nasz pan jest wielkim panem, ale
w tym przypadku, za przeproszeniem, pomie
szało mu się w głowie.
- Nasz pan ma w kufrze pani portrecik
- dodała jedna z pokojówek, rumieniąc się jak
piwonia. - Widziałam, jak go tam chował.
Myślał, że go nikt nie widzi.
Na chwilę zapadła cisza. Cisza, przepełniona
nadzieją, choć nie u wszystkich.
- Myślę, że pani nie zechce dać milordowi
jeszcze jednej szansy - powiedział Perch zrezyg
nowanym głosem.
- Dawałam mu już kilkakrotnie - wyznała
nadspodziewanie szczerze Clara. - Ale skrzydła
mi już opadły...
Drugi z lokai wysunął się nieco do przodu.
- Proszę pani, a gdyby tak... Bo mężczyźnie,
jak ma porządnie w czubie, język zawsze się
rozwiąże... Może Jego Miłość by się wtedy pani
oświadczył!
Dawson, osobisty służący księcia, skinął
skwapliwie głową.
- Święta prawda, proszę pani. Gdyby nasz
pan się upił...
Clara stłumiła śmiech.
- Nie jestem pewna, czy chciałabym za męża
człowieka, który tylko po pijanemu może wy
znać mi miłość.
Sezon na zalotników 3 5 1
- A ja wiem, dlaczego on taki jest - oznaj
miła gospodyni. - Wszystko z powodu tego
nieszczęścia z paniczem Oliverem. Ci z nas,
co służą u Fleetów od dawna, wiedzą, co się
wtedy wydarzyło. Nasz pan był takim słod
kim dzieckiem, miał dobre serduszko, ale kie
dy lód się załamał i panicz Oliver, jego młod
szy brat, utopił się, stał się całkiem innym
człowiekiem.
- Tc straszne - szepnęła Clara. Nigdy nie
słyszała o Oliverze Fłeecie, nie wiedziała, że
książę miał brata. Nigdy jej o tym nie wspomi
nał, Martinowi także.
- Milord obwinia siebie za śmierć brata - po
wiedział Perch. - Od tamtego dnia jest w środku
zimny jak lód. My wiemy, że pani dla naszego
pana jest za dobra, ale gdyby mogła pani dać mu
jeszcze jedną szansę...
Nie, nie mogła zignorować tych błagalnych
spojrzeli. Ci ludzie naprawdę byli w potrzebie.
Zarabiali na chleb dla swoich rodzin. Bali się
o swoją pracę, o dach nad głową.
W równie wielkiej potrzebie było jej serce.
- Więc co wymyśliliście w tej sprawie? - spy
tała. - Z chęcią was wysłucham.
Perch spojrzał na zegar ustawiony na gzymsie
kominka.
- Mniej więcej za dwie minuty nasz pan
podejmie decyzję, że swoje smutki najlepiej
3 5 2 Nicola Cornick
utopić w kieliszku. Gdzieś poza domem. Od
czekamy kilka godzin, żeby naprawdę miał
porządnie w czubie, potem zawieziemy tam
panią i pani z powrotem go tu sprowadzi.
Wszyscy wierzymy, że nasz pan wyzna pani
miłość. Na pewno. Doszedł już do takiego stanu,
że dłużej nie może tego ukrywać.
- Perch! - Drzwi od biblioteki otwarły się
z trzaskiem i cały korytarz wypełnił gniewny
głos Sebastiana. - Perch?! Gdzie, u diabła, jesteś?
Chcę wyjść!
- Wszystko idzie jak z płatka - szepnął jeden
z lokai.
Perch wygładził surdut, podszedł powoli do
drzwi, otworzył je i zamknął ze zwykłą sobie
starannością.
- Pan mnie wzywał, Wasza Miłość?
- Tak. Wychodzę! - oznajmił rozdrażniony
Fleet.
- A czy wolno wiedzieć, dokąd milord się
udaje?
- Nie, nie wolno! Przynieś mi płaszcz!
- Pozwolę sobie przypomnieć, że jutro o świ
cie Wasza Miłość wyjeżdża.
Sebastian skwitował to słowem nadzwyczaj
dosadnym.
- Proszę wybaczyć, że musi pani tego słuchać
- szepnęła gospodyni - ale dobrze, że milord jest
w takim właśnie nastroju.
Sezon na zalotników 3 5 3
Clara zagryzła wargi, żeby powstrzymać,
śmiech.
Trzasnęły drzwi frontowe, po chwili w poko
ju jadalnym pojawił się Perch i powiedział:
- Wysłałem Jackmana za naszym panem.
Będziemy wiedzieli, dokąd poszedł. Panno Da-
vencourt, czy wolno mi zaproponować coś do
picia? Trzeba będzie poczekać kilka godzin...
ROZDZIAŁ PIĄTY
Seb Fleet swoje smutki postanowił utopić nie
u White'a, lecz w miejscu, które jeszcze bardziej
niekorzystnie wpływało na zdrowie, czyli w go
spodzie Moona i Goldfincha przy Goldhawk
Road. Tam mógł sif upić do nieprzytomności,
nie zwracając niczyjej uwagi. Gospodarz, kiedy
zorientował się, że ma do czynienia z człowie
kiem majętnym, skwapliwie podawał mu moc
ne trunki, dzięki czemu Sebastian w krótkim
czasie przeżył prawdziwą huśtawkę nastrojów.
Najpierw poczuł się rzewnie, potem radośnie,
potem znów żal rozszarpywał mu duszę. O trze
ciej nad ranem miał już kilku nowych przyjaciół,
zdołał też opędzić się przed pocałunkami natar
czywej córki gospodarza. Na koniec oparł się
o kontuar i zasnął jak dziecię. Spał słodko, lecz,
niestety, obudzony został brutalnie, kiedy to
przez otwarte drzwi do gospody wdarł się ostry
Sezon na zalotników 3 5 5
podmuch wiatru, zimne płatki śniegu oraz ko
biecy, podniesiony głos. Głos, który Fleet rozpo
znał od razu i dlatego jęknął.
- Sebastianie! Proszę się obudzić! Zaraz! Na
tychmiast!
- Małżonka szanownego pana? - spytał cie
kawski gospodarz.
- Jeszcze nie! - rzuciła Clara ze złością.
Fleet potrząsnął głową, odrzucając włosy opa
dające na oczy, i podjął się rozpaczliwej próby
zmiany pozycji. Chciał mianowicie usiąść pros
to. Udało mu się to z niejakim trudem, choć
komfortu żadnego nie pozyskał. Cała sala wiro
wała mu przed oczami, twarz miał mokrą,
w ustach dziwny smak. Nic dziwnego, przecież
spał z twarzą w kałuży piwa rozlanego na
kontuarze.
- A fe! Cuchnie pan rynsztokiem! - mówiła
dalej wielce niezadowolona panna Davencourt.
- Perch, Dawson, możecie go podnieść?
- Wi... witaj, najdroższa! -wybełkotał Seba
stian, kiedy kamerdyner i służący starali się
ustawić go na nogach, a czynili to z gracją
węglarza podnoszącego worek. Uśmiechał się do
Clary, raczej do jej kwaśnej miny, która przesu
wała mu się przed oczami. Widok panny Daven
court sprawiał mu wielką radość, ponieważ, jak
przypominał sobie mgliście, miał jej już więcej
nie zobaczyć. No i proszę! Jak się pomylił!
3 5 6 Nicola Cornick
- Cudownie, że pa... pani tu jest, Claro
- bełkotał, pozwalając służącym holować się do
drzwi. - Ale nie rozumiem, Perch. Spało mi się
całkiem dobrze, dlaczego więc mnie tu nie
zostawicie?
- Lepiej będzie milordowi pod swoim da
chem. No i panna Davencourt bardzo się o pana
martwiła.
- Jak pra... prawdziwa kobieta - zauważył
rozczulony Fleet. Głowę miał ciężką, niezdolną do
wytwarzania klarownych myśli. Oprócz tej jed
nej. Clara jest tutaj i ten radosny fakt nagle
obudził jego serce. Był tym bardzo przejęty, jak
jakiś niedoświadczony młodzik. Trudno jednak,
żeby się nie przejmował. Przecież kochał Clarę tak
gorąco, że na samą myśl o tym ściskało go
w gardle. Kochał, tym bardziej więc cierpiał, że
Clara widzi go w takim stanie. Na pewno wygląda
okropnie, na pewno cuchnie. Wstyd i hańba.
- Nie wiem, czy pani obecność w tym miejscu
jest stosowna, panno Davencourt...
Uśmiechnęła się.
- Jestem tutaj, żeby przekonać się, czy pan
mnie kocha, czy nie, Sebastianie.
- Czy kocham?! - T o pytanie wydało mu się
tak absurdalne, że wybuchnął śmiechem. - Oczy
wiście! Miłość do pani po prostu rozsadza mi serce!
- Cudownie. A kiedy pan wytrzeźwieje, czy
nadal będzie mnie kochać?
Sezon na zalotników 3 5 7
- Naturalnie, że tak! W tej miłości całkiem
już się zatraciłem!
- Pojmuję, ale cóż, nie jest to jeszcze prośba
o moją rękę. Już kiedyś oświadczyłam się panu,
nie będę tego czynić po raz wtóry. Każda dama
ma swoją dumę.
- Ależ ja to uczynię! Ja! Błagam, niech pani
zostanie moją żoną!
Próbował paść przed nią na kolana, ale Perch
i Dawson nie dopuścili do tego. Może i dobrze,
Fleet bowiem miał przeczucie, że jeśli raz znaj
dzie się na dole, zostanie tam na zawsze.
- Porozmawiamy o tym rano - powiedziała
Clara. - A teraz proszę, Sebastianie, niech pan
bez oporu da się poprowadzić do powozu.
Potulny jak baranek ruszył ku wyjściu, za
trzymał się tylko na chwilkę i nadzwyczaj wy
lewnie podziękował gospodarzowi za gościnę.
Mroźne powietrze nieco go otrzeźwiło, a zimne
płatki śniegu padające na twarz przywróciły
nagle zdrowy rozsądek. Dlatego kiedy on i Clara
ulokowali się już w powozie, odezwał się zmart
wionym głosem:
- To naprawdę nie jest eskapada dla damy.
Pani nie powinna tu być.
- Gdyby nie pan, nie byłoby mnie tutaj
- stwierdziła ze spokojem, otulając i siebie,
i księcia pledem. - Martwiłam się o pana, Sebas
tianie.
3 5 8 Nicola Cornick
- Ależ wcale tego nie chcę! Nie chcę, żeby
pani się o mnie martwiła! Właśnie tego chcę
uniknąć! Ile razy jeszcze mam to pani tłuma
czyć? - krzyczał nieledwie.
Demonstracyjnie zasłoniła rękami uszy.
- Wydaje mi się, Sebastianie, że pan zbytnio
przesadza, nie pozwalając nikomu troszczyć się
o ciebie.
- Nie przesadzam!
W nikłym świetle latarni powozu widział
wpatrzone w niego oczy, a także twarz Clary, po
której błąkał się uśmiech pełen satysfakcji.
Jęknął. Oparł głowę o miękkie oparcie i zamk
nął oczy. Czuł rozpacz, przypomniał bowiem
sobie, że przed chwilą wyznał pannie Daven-
court miłość.
- Madame! - Oderwał się od poduszek i choć
w głowie łupało, pochylił się ku Clarze. - Ko
cham panią do szaleństwa, ale wcale tego nie
chcę! Nie! Poszedłbym za panią na kraj świata,
i co z tego? Tej myśli nie mogę znieść! Bo
odpowiedzialność za drugą osobę okropnie mnie
przeraża...
- Przecież to takie proste, milordzie. Ja
dbam o pana, pan o mnie, nic więcej.
- Uśmiechnęła się, pchnęła go lekko w pierś.
- Niech pan oprze się wygodnie i trochę się
prześpi.
Chciał dyskutować, ale nie miał już na to siły.
Sezon na zalotników 3 5 9
Zaśnięcie wydawało mu się czynnością o wiele
łatwiejszą i bardziej pociągającą, po prostu po
kusą nie do odparcia.
Obudziło go zimne, białe światło śnieżnego
poranka. Przez jedną krótką błogosławioną
chwilę pozostawał w stanie cudownej nieświa
domości, ale potem przeklęta pamięć wróciła.
Zasłonił ramieniem twarz, jęknął głucho.
- Przygotowałam panu posset* - usłyszał głos
Clary. - Proszę wypić, dzięki temu przejaśni się
panu w głowie.
Otworzył oczy. Powinien był się tego spo
dziewać. Clara bez wątpienia całą noc przesie
działa przy jego łóżku, choć wyglądała tak ładnie
i świeżo, jakby właśnie wybierała się na bal.
Suknia wcale nie pomięta, oczy pełne blasku.
Patrzył na nią smętnym wzrokiem. Ogarniało go
uczucie beznadziei.
Westchnął, usiadł na łóżku i odebrał od niej
filiżankę z gorącym napojem.
- Pani jest nadzwyczaj troskliwa. Dziękuję.
Wczcraj sporo wypiłem, ale chyba przeżyję.
- Oczywiście. Wczoraj wyznał mi pan rów
nież miłość! Pamięta pan?
Niestety, trudno było temu zaprzeczyć.
* Posset (ang.) - gorący napój z mleka i piwa, przy
prawiony korzeniami. (Przyp. tłum.)
3 6 0 Nicola C o r n i c k
- Pamiętam. Och, Claro, naturalnie, że pa
miętam!
Uśmiechnęła się słodko.
- Wygląda pan na przerażonego, Sebastianie.
Dlaczego? Miłość to nie dżuma czy wietrzna
ospa. Nie zabije pana.
Dla niego jednak tak właśnie było. Jakby
zaraził się jakąś nieznaną, bardzo groźną choro
bą. Nigdy przecież dotąd nie żywił tego uczucia,
nie miał pojęcia, do jakiego stopnia można się
mu poddać. I jednocześnie - poddawał się. Bo
teraz poczuł nagle gwałtowną potrzebę otwarcia
się przed Clarą, ujawnienia jej, co kryło się
w najgłębszych zakamarkach jego duszy.
- Kiedy pani wczoraj wpadła pod lód, byłem
przerażony - powiedział drżącym głosem. - My
ślałem, że na moich oczach stracę panią. Tak
było z Oliverem.
- Pański brat...
- Młodszy o cztery lata. Zawsze go chro
niłem, ale tamtego dnia nie zdołałem... - Tama
pękła. Teraz, choćby starał się ze wszystkich
sił, nie potrafiłby zamilknąć. - To stało się
o tej właśnie porze roku, przed świętami Bożego
Narodzenia. Mieliśmy mieć lekcje, ale nasz
nauczyciel zdrzemnął się, więc wymknęliśmy
się z pokoju. Dzień był taki piękny... Wzięliśmy
łyżwy i pobiegliśmy nad wodę, koło starego
młyna. Do dziś mam Olivera przed oczami...
Sezon na zalotników 3 6 1
jeździł na samym środku kanału. Lód był
twardy, nie zdawaliśmy sobie sprawy z nie
bezpieczeństwa. Nagle Oliver rozłożył ręce,
zakręcił się w kółko... I po prostu już go
nie było... - Urwał. Clara milczała. - Pędziłem
do niego najszybciej, jak mogłem. Lód trze
szczał. Wołałem o pomoc, ale nikt się nie
pojawi. Widziałem Olivera pod tym lodem,
lecz nie mogłem go dosięgnąć. Za każdym
razem kiedy zbliżałem się do brata, lód łamał
się i musiałem się cofnąć. W końcu ktoś nas
zobaczył. Ile czasu minęło, nie wiem. A woda
była lodowata... Przyniesiono liny i drabiny,
ale wiedziałem, że jest już za późno. Byłem
taki duży i silny, a Oliver taki mały, miał
zaledwie osiem lat! Nie potrafiłem go uratować.
- Podświadomie czekał, że Clara powie to,
co mówili wszyscy. Że to nie jego wina. Po
wtarzali to przez całe lata, póki tym się nie
zmęczyli albo też doszli wniosku, że Sebastian
wreszcie pogodził się z tragedią. Jednak nie
odezwała się ani słowem, tylko przykryła jego
dłoń swoją małą, ciepłą dłonią. I czekała. - To
była moja wina - powiedział zdławionym gło
sem. - Bo to ja powiedziałem, żebyśmy poszli
na łyżwy, a Oliver... on zawsze szedł za mną,
zawsze chciał robić to co ja. A potem, kiedy
tak bardzo mnie potrzebował, nie mogłem
mu pomóc. A ci ludzie, co nadeszli... - Usta
3 6 2 Nicola C o r n i c k
Sebastiana wykrzywił gorzki grymas. - Oni
najpierw ratowali mnie. Byłem dziedzicem.
Młodszego syna złożono w ofierze... - Oczy mu
się zaszkliły. Zamrugał szybko, ale łzy już po
płynęły. - Z nikim... z nikim jeszcze o tym nie
rozmawiałem. To straszne wspomnienie ukry
łem głęboko pod skorupą chłodu. Pani sprawiła,
że skorupa pękła. Znów zacząłem czuć. I poko
chałem panią. Och, Claro...
W milczeniu przesunęła się z krzesła na brzeg
łóżka. Objęła mocno Sebastiana ciepłymi, dają
cymi ukojenie ramionami i przytuliła twarz do
zroszonego łzami policzka.
Zawahał się, co było nieistotne, bo zrobił to
tylko z przyzwyczajenia i trwało zaledwie ułamek
sekundy. Kiedy ten ułamek minął, wtulił się
w Clarę i spleceni z sobą opadli na poduszki. Nie
wiedział, jak długo tak leżeli. Kiedy otworzył oczy,
twarz Clary znajdowała się w odległości cala.
Pocałował ją, wkładając w ten pocałunek całą
swoją miłość.
Ciemne rzęsy zatrzepotały. Clara otworzyła
oczy.
- Powinieneś się ogolić - powiedziała sen
nym głosem i powiodła palcem po jego brodzie
pokrytej świeżym zarostem.
- Masz rację. I umyć się. Obawiam się, że
jestem bardzo niepociągający.
- Ty?! - Potarła policzkiem o jego zarośnięty
Sezon na zalotników 3 6 3
policzek. - Dla mnie zawsze jesteś cudowny.
Kocham cię, Sebastianie.
Rozkoszował się jej słowami. Smakował je.
Całe jego ciało było odprężone, uwolnione od
straszliwej udręki. Powieki stały się ciężkie. Po
kilku chwilach, ku swojemu zdumieniu, zaczął
zapadać w sen.
Clara nie zasnęła, tylko leżała wpatrzona
w Sebastiana. Wyglądał uroczo, nieogolony i po
targany. Jeśli w podobnym stanie jest taki słod
ki, to co dopiero, gdyby go rozebrać...
Przysunęła się bliżej i pogłaskała szeroką męską
pierś. Sebastian wymamrotał coś przez sen i przy
garnął ją do siebie. Czuła delikatną woń wyprawio
nej skóry, tytoniu i wody kolońskiej. Cudowna...
Ten zapach i ciepło bijące od dużego, mocnego ciała
przyprawiały ją o zawrót głowy. Dobrze, że spał,
bo z nią zaczynały dziać się rzeczy niebezpieczne.
Czułe, dziwne mrowienie w całym ciele, zwłaszcza
tam, gdzie Sebastian ją pocałował. A całował ją
przecież nie tylko w usta, także w szyję i w piersi...
Jego powieki drgnęły, odsłoniły półprzytom
ne od snu oczy. Widziała, jak ciemnieją z pożą
dania. Sebastian poruszył się, uniósł, żeby przy
kryć ją swoim ciałem...
Nagle ktoś załomotał do frontowych drzwi.
Chwilę później z holu dobiegł chór podniesio
nych głosów.
3 6 4 Nicola Cornick
Sebastian, zawieszony nad Cłarą, gwałtownie
znieruchomiał.
- A komu to przyszło do głowy składać
wizytę o takiej porze?
Zerknęła na zegar na kominku.
- Wpół do drugiej, Sebastianie. Spałeś całą
dobę.
Wstał z łóżka. W tej samej chwili spoza drzwi
dobiegł głos Percha, spokojny i pełen szacunku,
a potem inne głosy, które Clara rozpoznała bez
trudu. Głos Martina, niebezpiecznie groźny.
Głos lady Juliany, pełen niepokoju.
- My wiemy, że ona tu jest. Zostawiła liścik!
- Zostawiłaś liścik? - szepnął Sebastian
z niedowierzaniem.
- Musiałam! - odparła równie cicho. - Wie
działam przecież, że będą się o mnie martwić.
- A teraz będą zachwyceni, kiedy dowiedzą
się, że całą noc spędziłaś w moim łóżku. Twój
brat nazwie mnie łajdakiem, a ja chyba po raz
pierwszy w życiu nie zasłużyłem na to, czuję się
całkowicie niewinny...
Drzwi otwarły się z trzaskiem. Pierwszy do
pokoju wpadł Martin Davencourt. Juliana dep
tała mu po piętach. Za nimi, ku największemu
przerażeniu Clary, tłoczyło się jeszcze kilka
osób. Kitty, siostra Clary, wraz z mężem Edwar
dem. Joss, brat Juliany, z żoną Amy, oraz brat
Edwarda, Adam, z żoną Annis.
Sezon na zalotników 3 6 5
Clara jęknęła rozpaczliwie.
- Boże... Po co wyście tu wszyscy przyszli?
I natychmiast zasłoniła rękoma uszy, bo nad
jej głową zaczęła się przetaczać prawdziwa
kakofonia damskich i męskich głosów:
- On jest do połowy rozebrany!
- Ale ona jest ubrana!
- Ona jest w łóżku.
- Cuchnie tu jak w spelunie!
- Och, Claro!
Martin nie przebierał w słowach:
- Nicpoń! Łajdak! Zawsze uważałem cię za
swojego przyjaciela! A ty co?! Uwodzisz moją
siostrę!
W czynach też nie przebierał. Rzucił się do
Sebastiana, chwycił za zwisające z ramion końce
halsztuka i zacisnął je wokół szyi nieszczęśnika,
którego twarz spurpurowiała.
- Niczego złego nie zrobiłem! - wycharczał
i osunął się na łóżko. - Przysięgam, ja...
Martin znów ścisnął z całej siły końce białej
chustki. Clara, krzycząc przeraźliwie, dopadła
do brata i wczepiła się w jego ramię.
- Martin! Błagam, zostaw go! Nic się nie
stało! To ja jestem wszystkiemu winna!
Brat poczęstował ją mrocznym spojrzeniem.
- Och, tylko sobie nie wyobrażaj, że uważam
cię za niewinną! Jak skończę z nim, rozprawię
się z tobą!
3 6 6 Nicola Cornick
Znów zacisnął halsztuk. Z gardła Sebastiana
wydobył się charkot. Martin puścił końce chust
ki, złapał Sebastiana za ramiona i poderwał go do
góry. Sebastian wstał tylko po to, żeby otrzymać
potężny cios w szczękę.
Runął na podłogę.
Zapadła cisza.
- To niesprawiedliwe! - krzyknęła oburzona
Clara. -Jak mogłeś, Martinie! Nie pozwoliłeś mu
niczego wyjaśnić!
Pomogła Sebastianowi podnieść się z podłogi.
Wstał z niejakim trudem i masując dyskretnie
obolałą szczękę, oświadczył:
- Gdybym miał siostrę, też bym tak postąpił,
Davencourt. Przyjmij, proszę, moje przeprosiny.
Postąpiłem obrzydliwie, chociaż, wiedz, że nie
tknąłem Clary.
- Bo byłeś za bardzo pijany! -warknął wście
kły Martin.
- To też, nie ukrywam, ale przede wszystkim
dlatego, że szanuję twoją siostrę. Tak, bardzo
szanuję, ale przede wszystkim bardzo ją kocham
i pragnę poślubić jak najprędzej.
Całe zebrane towarzystwo jak jeden mąż
wydało z siebie okrzyk największego zdumienia,
a Clarze zdało się, że po tak zawsze nieruchomej
twarzy Percha przemknął uśmiech.
- Czy mógłbym pierwszy złożyć powinszo
wania, Wasza Miłość? - spytał.
Sezon na zalotników 3 6 7
- Powinszowania?! - Wyraz twarzy Martina
można było porównać tylko do kipiącego mleka.
- Powinszowania?! Nigdy nie pozwolę, żeby
moja siostra wyszła za tego łajdaka!
- Martin, kochanie... - odezwała się łagod
nym głosem Juliana, kładąc mężowi dłoń na
ramieniu. - Doskonale pojmuję twoje obawy,
sądzę ednak, że powinniśmy to spokojnie roz
ważyć, a nie tak na łapu-capu...
- Spokojnie rozważyć! Dobre sobie! Wcale
nie jestem spokojny!
- Widzimy to wszyscy, dlatego teraz wracaj
my do domu. Claro, bardzo proszę! Sebastianie,
zapraszam pana jutro na kolację. Bawi u nas
cioteczna babka Eleanor. Jeśli zdoła pan pozyskać
jej przychylność, sądzę, że nikt nie będzie prze
ciwny pańskim staraniom o rękę naszej drogiej
Clary. - Wzięła ją pod ramię i ruszyła do drzwi.
- Froszę państwa! - odezwał się Sebastian
donośnym głosem. - Czy zgodzą się państwo,
abym odbył krótką rozmowę z moją narzeczo
ną? - Złapał Clarę za rękę.
- Narzeczona?! - Martin łypnął na niego
groźnie. - Czy aby nie przesadzasz, Fleet?!
- Tylko na chwilę. Proszę!
Wszyscy zebrani wydali z siebie pomruk
wyrażający aprobatę. Juliana puściła Clarę i dla
odmiany złapała mocno męża za łokieć i pociąg
nęła go do drzwi.
3 6 8 Nicola Cornick
- Ale tylko chwila! - rzuciła ostrzegawczo
przez ramię.
Tłumek nieproszonych gości powoli wyległ
na korytarz.
Kiedy zostali sami, Sebastian porwał Clarę
w objęcia.
- O ile dobrze pamiętam, to pytanie zadałem
ci już wczoraj. Wyjdziesz za mnie?-
- Tak! - odparła bez wahania. - Jestem
szczęśliwa, że mnie o to prosisz. Bo ja, Sebas
tianie, już po raz drugi postawiłam wszystko na
jedną kartę, a damie nie uchodzi okazywać zbyt
wielkiej desperacji.
Uśmiechnął się, czule pogłaskał Clarę po
ciemnozłocistej głowie.
- Mam wystarać się o zezwolenie arcybis
kupa? Wtedy będziemy mogli pobrać się bardzo
szybko.
- Tak! Proszę! A teraz... Pocałuj mnie, poca
łuj mnie, Sebastianie...
Niestety, przeklęte drzwi znów się otwarły,
wpuszczając do środka Percha.
- Pan Davencourt kazał przekazać, że jeśli
jego siostra natychmiast nie zejdzie do powozu,
wyzwie Waszą Miłość na pojedynek - oświad
czył jak zwykle z kamienną twarzą. - Na
pistolety.
Seb Fleet stał w śniegu przed domem przy
Sezon na zalotników 3 6 9
Collett Square. Było późno, niebo czarne i zimne,
gwiazdy bardzo jasne Ten wieczór we wszyst
kich istotnych kwestiach okazał się pełnym
sukcesem. Lady Eleanor Tallant, seniorka licznego
rodu, łaskawie zaaprobowała związek Clary z Se
bastianem, rozwiewając ostatnie wątpliwości
Martina.
- Książę Fleet jest wypłacamy, poza tym na
tyle jeszcze młody, że ma własne włosy na
głowie i nie musi nosić gorsetu. Jest również
człowiekiem wpływowym i może pomóc ci
w karierze połitycznej. Aha, i coś jeszcze... - Na
twarzy sędziwej damy pojawił się uśmiech.
- Książę naprawdę jest bardzo zajęty twoją
siostra, jeśli więc masz jeszcze jakieś obiekcje co
do tego małżeństwa, Martinie, znaczy to, że
brakuje ci piątej klepki.
Martin wahał się jeszcze przez chwilę, ale
podał rękę Sebastianowi, który uścisnął ją
z wdzięcznością.
- Kocham twoją siostrę, Davencourt, i ty
dobrze o tym wiesz. Nie wyobrażam sobie życia
bez niej.
Ten ważny wieczór Sebastian miał już za
sobą. Teraz powinien wracać do domu, a jutro
złożyć swojej narzeczonej oficjalną wizytę w ce
lu poczynienia ustaleń odnośnie zbliżającego się
Bożego Narodzenia, a przede wszystkim ślubu,
który miał odbyć się w święto Trzech Króli.
370 Nicola Cornick
Nie odchodził jednak spod domu przy Collett
Square. Trwał tam, ponieważ bardzo pragnął coś
jeszcze uczynić, a co dotąd było niemożliwe.
Chciał wręczyć Clarze pewien... drobiazg, ale na
osobności, nie pod obstrzałem oczu jej licznej
rodziny.
Przeszedł przez małą bramę, która prowadziła
do ogrodu, i brnąc przez śnieg, doszedł na
tyły domu, gdzie znajdował się pokój narze
czonej. Ślady na śniegu zdradzały go, ale nie
dbał o to ani trochę. Za wszelką cenę chciał
dotrzeć do celu.
Oparł stopę na mocnym splocie gałęzi blusz
czu, pnącym się po ścianie, i podciągnął się. Pod
ciężarem rosłego ciała krzew zadrżał, ale gałęzie
były mocne i sztywne. Podążył więc dalej,
wysyłając w dół pióropusze śniegu i klnąc w du
chu na małe, złośliwe gałązki, które kłuły go po
rękach. Kiedy dotarł na wysokość pierwszego
piętra, chwycił się za gzyms i przesunął do okna
narożnego pokoju. Za storami migotało nikłe
światełko. Miał nadzieję, że pokojówka opuściła
już sypialnię swej pani, ale Clara jeszcze nie śpi.
Miał też wielką nadzieję, że przez to okno
rzeczywiście można wejść do pokoju Clary,
a nie, na przykład, do sypialni lady Eleanor
Tallant.
Był mokry, zziębnięty i podrapany. Cena,
jaką przychodzi mu zapłacić za miłość!
Sezon na zalotników 3 7 1
Uśmiechnął się i cichutko zastukał w szybę.
Cisza. Zastukał więc ponownie, tym razem nieco
głośniej. Gałęzie bluszczu zaskrzypiały niebezpiecz
nie, na szczęście za szybą mignęła zalękniona
twarz Clary. Natychmiast otworzyła okno.
- Sebastianie... - Jej przerażony szept niósł
się w czystym, mroźnym powietrzu. - Na litość
boską, co ci przyszło do głowy? Możesz spaść!
Chwyciła go za rękę i pociągnęła z całej siły,
w wyniku czego, obijając się boleśnie, po gwał
townych staraniach znalazł się w środku. A do
kładniej, wpadł w objęcia Clary.
- Przyszedłem powiedzieć ci, jak bardzo cię
kocham - wydyszał, kryjąc twarz w złocistych,
pachnących lokach narzeczonej.
Odsunęła się od niego odrobinę.
Uśmiech w jej szaroniebieskich oczach był
zachwycający, tak samo zachwycająca była po
stać w przeźroczystym peniuarze zarzuconym
na równie przeźroczystą koszulę.
- Już mi o tym dziś mówiłeś, Sebastianie.
- Ale nie mogłem się doczekać jutrzejszego
dnia, żeby to powtórzyć. A poza tym - wskazał
ręką na skatowany bluszcz za oknem - chciałem
udowodnić, że gotów jestem uczynić dla ciebie
wszystko. Nie tylko narażać swoje zdrowie,
a może i życie, lecz także wystawiać na szwank
kondycję flory i fauny.
Zachichotała.
3 7 2 Nicola Cornick
- Najdroższy Sebastianie, nie musisz mi ni
czego udowadniać. Przecież wiem, jak bardzo
mnie kochasz.
- Kocham wprost nieprzytomnie, ale chyba
nigdy nie pozbędę się myśli, że nie jestem ciebie
wart. Claro... - Wyjął z kieszeni niewielkie,
płaskie pudełko. - Proszę, to dla ciebie. Podarek
zaręczynowy. Chciałem ci go dać, kiedy będzie
my sami.
- Dla mnie?! - Nie ukrywała zaskoczenia.
Przecież podczas uroczystej kolacji Sebastian, ku
aprobacie pilnie asystującej całej rodziny, wręczył
jej pierścionek z przepięknym rubinem. Powoli
wyciągnęła rękę. Zanim otworzyła pudełko, jej
palce bezwiednie musnęły wieczko obite cieniutką
skórą. - Och!
Na jej dłoni leżał naszyjnik. Na złotym łań
cuszku przepiękna gwiazda ułożona z rubinów,
które skrzyły się w blasku świecy.
- Jest prześliczny! Dziękuję ci, Sebastianie!
Jeszcze przez chwilę trzymała w dłoni piękny
klejnot, wpatrując się w niego zachwyconym
wzrokiem. Potem niemal z czcią włożyła go
z powrotem do pudełka, które położyła na
wyściełanej ławce pod oknem i uśmiechnąwszy
się czule do Sebastiana, chwyciła go za rękę
i pociągnęła w stronę łóżka.
Kiedy usiedli bliziutko siebie, złożyła złocistą
głowę na ramieniu narzeczonego i westchnęła.
Sezon na zalotników 3 7 3
- Och, Sebastianie! Dlaczego powtarzasz, że
nie jesteś mnie wart? Ty? Jesteś silny, odważny,
lojalny Masz tyle zalet, które podziwiam...
Panieńska biel nocnego stroju ustąpiła z jed
nego białego ramienia. Sebastian, pożerając to
ramię oczami, myślał o tym, że pod resztą
koszuli kryje się reszta miękkiego ciała, ciepłego,
pachnącego, tak bardzo ponętnego...
Odwrócił głowę. Clara też poruszyła głową.
Jedwabiste włosy otarły się o jego policzek, tak
ufnie i niewinnie. Podała mu usta, a jemu ze
zdenerwowania aż zaschło w gardle. Dlatego
musnął tylko wargami słodkie usta Clary i szyb
ko cofnął głowę.
- Sebastianie! -Wyprostowała się. Szaronie-
bieskie oczy spojrzały na niego z wielką uwagą.
- Nie zamierzasz zostać ze mną tej nocy?
- Zostać z tobą? Ależ Claro! Jak możesz!
Byłoby to co najmniej niestosowne!
Zdawał sobie sprawę, że w jego ustach za-
brzmicło to śmiesznie, jakby raptem zmienił się
w szacowną, pełną pruderii wdowę.
Z niedowierzaniem pokręciła głową.
- I to mówi największy ponoć londyński
hulaka!
- Właśnie tak mówię, Claro. Przecież już
niebawem zostaniesz moją żoną! Do tego faktu
trzeba podchodzić z należytą powagą. - Dys
kretnie otarł pot z czoła. Wykręcał się, robił
3 7 4 Nicola Cornick
z siebie świętoszka, chociaż gorąco pragnął potrak
tować Clarę bez tej należytej powagi.
Jej dolna warga zaczęła drżeć.
- Och! Jaki zrobiłeś się nagle sztywny i układ
ny! Nie podoba mi się to! Wcale nie chcę za męża
nawróconego hulaki, co to jak każdy neofita
zacznie przesadzać w drugą stronę. Wolę już
rozbuchanego rozpustnika, który nie będzie się
przed niczym ociągał!
- Ależ Claro! Wiesz przecież, że jestem twój
i duszą, i ciałem.
- Tak?- W takim razie wyznam ci, Sebastianie,
że w tym momencie bardziej niż dusza interesuje
mnie twoje ciało... Wybacz... - Nieco skonfundo
wana, zerknęła na niego spod oka. - Może wydaję
ci się trochę bezwstydna, ale skoro i tak masz być
moim mężem... - Powiodła palcem po jego
rękawie, musnęła palcem dłoń. On jednak drgnął
i szybko cofnął swoją rękę. - Sebastianie! - W jej
głosie słychać było rozżalenie.
I słusznie. Wykazała tyle odwagi, tyle dobrej
woli, a on znów ją ranił swoją odmową. Wie
dział, że powinien szczerze jej wszystko wyjaś
nić, tylko tak byłoby fair. Kłopot w tym, że
trudno było znaleźć właściwe słowa.
- Claro, bo to jest tak. Kocham... kocham cię
nad życie, nigdy przedtem nie darzyłem tym
uczuciem żadnej kobiety. Nigdy z żadną nie
chciałem się żenić. I dlatego... dlatego...
Sezon na zalotników 3 7 5
Zamilkł. Clara też milczała. Szaroniebieskie
spojrzenie przeszywało go na wylot. Nagle jej
oczy rozszerzyły się.
- Sebastianie! Rozumiem! Właśnie dlatego
nagle zabrakło ci śmiałości!
Uśmiechnął się kwaśno.
- Przyznaję, że tak. Chociaż jest to nieco
bardziej skomplikowane.
Bo było. Z jednej strony gotów był zedrzeć
z niej te wszystkie przeźroczyste peniuary,
rzucić ją na łóżko i kochać namiętnie w najbar
dziej szalony sposób. Lecz z drugiej jakaś siła
sprawiała, że do powyższych czynności był
absolutnie niezdolny.
Dlatego był na dnie rozpaczy.
Clara nie. W jej oczach pojawiły się wesołe
iskierki, kąciki ust drgnęły. Opuściła głowę i nie
spiesznie przesunęła palcem wzdłuż wzoru na
adamaszkowym prześcieradle.
- A może... spróbować? - spytała cicho, nie
patrząc na niego. - Moja guwernantka mawiała,
że jeśli czegoś nie chce się zrobić, lepiej zacisnąć
zęby . zrobić to jak najszybciej. Odkładanie na
później tylko pogarsza sytuację. - Przysunęła się
do niego, ciepłe miękkie piersi wparły się w jego
ramię. - Mój drogi Sebastianie... - Ujęła jego
dłonie:.
Było to takie przyjemne i kojące, poza tym
twarz Clary była tak blisko, że widział dokładnie
3 7 6 Nicola Cornick
każdą rzęsę. Te rzęsy, bardzo czarne i bardzo
gęste, rzucały cień na miękkie i gładkie policzki...
Delikatnie uwolnił dłoń i musnął palcami
atłasową skórę.
- To wszystko jest chyba nieco zabawne...
- mruknął.
- Tak.
Podniosła jego dłoń do ust i pocałowała kciuk.
Kiedy poczuł na palcu jej ciepłe wargi, na
tychmiast znalazł w sobie wielką ochotę, żeby
je pocałować. Ochotę tak wielką, że aż zamarł
na chwilę.
Usłyszał cichy głos:
- Nie bój się, Sebastianie. Nie będę cię prosić
o nic, czego nie jesteś jeszcze gotów mi dać.
Przyrzekam. - Popchnęła go lekko. Opadł na
poduszki, zamknął oczy i nie poruszył się, kiedy
Clara układała się obok niego. - Proszę, obejmij
mnie - szepnęła.
Wtedy nagle zawstydził się. On, jak zwykle
skończony egoista bez reszty pochłonięty swoi
mi rozterkami, nie dba o to, co czuje, czego
pragnie najdroższa mu osoba.
Clara.
Objął ją i przygarnął do piersi. Wsunęła głowę
pod jego brodę, jej serce biło przy jego sercu.
Clara... Pachnąca jaśminem, miękka i ciepła.
Obsypał jej twarz drobnymi pocałunkami,
szczególną uwagą darząc drobne piegi, które
Sezon na zalotników 3 7 7
zawsze go kusiły. Tuliła się do niego, głaskała,
zsunęła z jego ramion wilgotny frak.
Kiedy w kąciku swoich ust poczuł wilgotne
dotknięcie jej języka, krew w nim zawrzała.
Skończyły się rozterki. Jednym zdecydowa
nym ruchem wciągnął ją pod siebie. Jego usta
miażdżyły jej usta. Ciało Clary błagało o speł
nienie.
- Będzie bolało...
- Och! nie dbam o to. Kochaj mnie, Sebas
tianie, kochaj. Proszę...
Zabolało, lecz jego usta stłumiły jej krzyk. Ale
krótki ból ustąpił miejsca rozkoszy. Coraz więk
szej, największej, póki cały świat nie rozpadł się
na kawałki. I znów stał się całością, kiedy
nasyceni oboje leżeli na białych prześcieradłach.
Kiedy słyszała cichy szept Sebastiana:
- Kocham cię.
Był jej, na zawsze. Jakże długą musiała prze
być drogę do tego mężczyzny, który na tyle lat
sam pozbawił się uczuć. Drogę długą i bolesną,
ale zwycięską.
Objęła go, na chwilkę i bardzo mocno.
- Ja też cię kocham, Sebastianie.
- Jestem szczęśliwy, Claro. I chciałbym coś
jeszcze wyjaśnić. Zawsze wobec mnie jesteś
taka słodka, taka otwarta i pełna uczciwości.
Zawstydzasz mnie tym, gdy zaś ja... może
czasami wydam ci się niemiły, oschły, ale proszę,
3 7 8 Nicola Cornick
nie czuj do mnie urazy. To wcale nie będzie
znaczyć, że cię nie kocham.
Pojęła od razu, co chciał jej przekazać. Po
trzebował czasu, żeby otworzyć się, pozbyć
goryczy towarzyszącej mu przez tyle lat.
- Nie obawiaj się, Sebastianie. Wszystko bę
dzie dobrze, jeśli obiecasz, że będziesz mnie
kochał i pozostaniesz mi wierny.
Uśmiechnął się.
- Czy może być inaczej? Zawsze będę cię
kochał i będę ci wierny. Obiecuję.
- Jestem taka szczęśliwa... - Wtuliła się w je
go ramiona, przymknęła oczy. -I kto by pomyś
lał... - szepnęła po chwili. - Nie spodziewałam
się, że w tym sezonie znajdę konkurenta, które
go potraktuję poważnie...
Ramiona Sebastiana zacisnęły się wokół niej
jeszcze mocniej.
- Mnie też spotkała niespodzianka. W tym
sezonie znalazłem sobie żonę, Clarę Davencourt,
miłość mojego życia.