163 Cornick Nicola Niebezpieczna maskarada Damy z Midwinter3

background image

Nicola Cornick

Niebezpieczna

maskarada

background image

Rozdział pierwszy

Październik 1803
Młody mężczyzna, który pewnego wieczoru wsiadł do

powozu panny Rebeki Raleigh, wyglądał tak, jakby uciekł z
domu rozpusty.

Rebeka absolutnie nie spodziewała się tego spotkania.

Powóz zatrzymał się na chwilę, by uniknąć zderzenia z
dwoma pijanymi przechodniami, którzy chwiejnym krokiem
przemierzali Bond Street. Rebeka z westchnieniem zasłoniła
okienko, żałując, że tak późno wyszła z klubu "Archanioł". O
tej porze ulice pełne były młodych mężczyzn, szukających
przygód, a powóz z godłem klubu na drzwiczkach mógł
prowokować, jako że „Archanioł" uchodził za najbardziej
tajemniczy męski klub w całym Londynie.

Pojazd już ruszał, gdy drzwiczki otworzyły się i do środka

wsiadł młodzieniec. Rebeka przyjrzała mu się uważnie. Miał
około dziewiętnastu lat, ciemne włosy i piwne oczy, a
chłopięcy urok mógł zmiękczyć serce najbardziej surowej
wdowy. Teraz jednak brakowało mu ważnych części
garderoby, czuć było od niego alkohol, tanie perfumy i tytoń,
a twarz miał pokrytą karminowymi cętkami, jakby został
obdarzony tysiącem żarłocznych pocałunków. Rebeka z
trudem powstrzymała się od śmiechu.

Zorientowawszy się, że w powozie siedzi kobieta,

młodzieniec jęknął jak kot, któremu nadepnięto na ogon, i
zamachał rękami, usiłując zakryć tę część ciała, której widok
mógł stanowić obrazę dla damy. Miał bowiem na sobie
jedynie koszulę.

W swojej pracy, podobnie jak w życiu prywatnym,

Rebeka widywała już tak różne rzeczy, że widok półnagiego
młodzieńca nie mógł jej zaskoczyć. Gdy chłopak opadł na
oparcie siedzenia, spokojnie zdjęła pelerynę i podała mu ją z
uśmiechem.

background image

- Proszę to wziąć - poradziła. - Tak będzie skromniej i

cieplej. Odnoszę wrażenie, że przemarzł pan do szpiku kości.
To zbyt zimny wieczór na chodzenie bez ubrania.

Młody człowiek z wdzięcznością otulił się peleryną. Cały

czas patrzył jednak uważnie na Rebekę, tak jakby spodziewał
się, że zemdleje albo wezwie policjanta.

Rebeka pchnęła podgrzaną cegłę ku bosym stopom

młodzieńca i kiwnęła głową w geście zachęty. Nieproszony
gość z westchnieniem ulgi oparł nogi o cegłę.

- Bardzo dziękuję - powiedział. - Bardzo panią

przepraszam za najście. Wolę sobie nie wyobrażać, co pani o
mnie myśli. - Słowa przychodziły mu bez trudu; jego pewność
siebie znamionowała arystokratę. Rebeka od razu domyśliła
się, że jej niespodziewany pasażer to młody dandys, któremu
spłatano figla.

- Myślę, że ta sytuacja jest bardzo dziwna - zauważyła -

ale jestem pewna, że da się wyjaśnić.

Młody człowiek popatrzył na nią spod zdumiewająco

długich czarnych rzęs.

- Taak, oczywiście. - Starał się przybrać ton światowca,

jednak nie wypadło to przekonująco, zwłaszcza że wciąż
dzwonił zębami z zimna. - Czy mógłbym się przedstawić?
Lord Stephen Kestrel, do usług. - Uścisnął dłoń Rebeki.
Peleryna zsunęła się nieznacznie; odskoczył jak oparzony i
odruchowo się skulił.

- Proszę porzucić oficjalny ton - zaproponowała z

uśmiechem Rebeka. - Miło mi pana poznać. Jestem panna
Rebeka Raleigh.

W powozie zapadła cisza. Rebeka uznała, że lord Stephen

próbuje odgadnąć, kim ona jest. Twarz młodzieńca przybrała
wyraz zakłopotania, a czoło przecięła zmarszczka. Miał przed
sobą niezamężną kobietę, samotnie podróżującą wieczorem,
skromnie ubraną, o ile dostrzegł to w skąpym świetle latarni

background image

powozu. Nie młodziutka dziewczyna, lecz przecież nie stara,
mówiła jak dama, chociaż trudno byłoby ją uznać za
arystokratkę...

Rebeka uśmiechnęła się nieznacznie i postanowiła nie

pomagać młodzieńcowi w rozwiązaniu zagadki. Jeśli zobaczył
herb klubu „Archanioł" na drzwiczkach powozu, z pewnością
nasunęły mu się różne podejrzenia co do jej profesji. Klub
skupiał mężczyzn z kręgu elit, którzy miewali różne
zachcianki i pieniądze na to, by je spełniać.

Rebeka słyszała o tym, że „Archanioł" słynie z rozpusty,

postanowiła jednak przyjąć zlecenie z klubu - musiała
zarabiać na utrzymanie.

Najwyraźniej jednak lord Stephen nie zauważył herbu. Po

chwili milczenia odezwał się do Rebeki z szacunkiem
należnym damie.

- Bardzo przepraszam, panno Raleigh - zaczął. - Byłem w

klubie... - powiedział to z odcieniem dumy, jakby dopiero od
wczoraj mógł chodzić do „White'a" czy „Boodle'a" - i moi
koledzy postanowili spłatać mi figla. - Spochmurniał. -
Wypiliśmy za dużo brandy, ale przez pewien czas doskonale
się bawiłem. Założyłem się z kolegami o pięćdziesiąt gwinei,
że jeśli dadzą mi dwie minuty przewagi, uda mi się uciec i
dotrzeć do domu, zanim mnie złapią.

Rebeka popatrzyła na niego ze współczuciem.
- Domyślam się, że pan przegrał?
- Zgubiłem się - odparł ponuro. - Myślałem, że znam

Londyn jak własną kieszeń, ale trudno jest znaleźć drogę w
ciemnościach, idąc pieszo, bez pomocy służącego. Zanim
zdążyłem się zorientować w terenie, byłem już przy Norton
Street, zobaczyłem nadbiegających kolegów, więc wpadłem
do najbliższego budynku, a to był... - Urwał, zakłopotany.

- Dom schadzek? - podsunęła Rebeka.

background image

Lord Stephen zaczerwienił się. Rebeka miała wrażenie, że

czuje ciepło bijące z jego twarzy.

- Cóż, hm, myślę, że można to tak nazwać. - Poruszył się

niespokojnie. - Wbiegłem tam, a one rzuciły się na mnie z
wielką radością, tak że ledwie uszedłem z życiem.

Rebeka wątpiła w to, by panienkom lekkich obyczajów

chodziło o życie Stephena; na szczęście udało jej się stłumić
uśmiech.

- To pech - przyznała.
- Mało powiedziane! - Lord Stephen zamknął oczy, jakby

chciał odegnać wspomnienia. Rebeka zorientowała się, że do
tej pory młodzieniec nadrabiał miną.

- W jednej chwili zostałem rozebrany niemal do naga, a te

kobiety zaczęły przywiązywać mi nadgarstki do łóżka... - Lord
Stephen urwał. - Pewnie nie chce pani tego słuchać, panno
Raleigh.

- Istotnie - przyznała Rebeka.
- To zrozumiałe. - Lord Stephen posmutniał. - To nie jest

opowieść dla dam. Na szczęście udało mi się wyrwać, ale
wtedy nadszedł policjant, więc uciekłem.

- I wskoczył pan do pierwszego napotkanego powozu -

dokończyła Rebeka.

Lord Stephen poruszył się, najwyraźniej zakłopotany.
- No tak... Bardzo przepraszam, panno Raleigh, ale była

pani moją ostatnią szansą. Lucas będzie na mnie wściekły -
dodał ponuro.

- Lucas?
- Mój brat, Lucas Kestrel. - Twarz Stephena rozjaśniła się

nagle w pełnym szczerego uwielbienia uśmiechu. - Jest
ogromnie popędliwy. Kiedy dowie się, co się stało, będę miał
za swoje. Zresztą zasłużyłem sobie na to... - zakończył z
westchnieniem.

background image

- Nie musi mu pan o niczym mówić - zasugerowała

Rebeka. - Jeśli uda się panu niepostrzeżenie wejść do domu,
pański brat o niczym się nie dowie.

Stephen popatrzył na nią z nadzieją.
- To znaczy, że mnie pani nie wyda? Panno Raleigh, jest

pani cudowna! - zapewnił.

Rebeka roześmiała się. Stephen Kestrel budził w niej

matczyne uczucia, chociaż była od niego starsza najwyżej o
pięć lat.

- Nie widzę powodu, dla którego miałabym opowiedzieć

o wszystkim pańskiemu bratu. Nie jestem pańską niańką.

Powóz jechał w stronę domu Rebeki w Clerkenwell. Lord

Stephen zapewne mieszkał w innej części miasta, w okolicach
Grosvenor czy Berkeley Square.

- Myślę - dodała - że stangret nie będzie miał kłopotu z

odnalezieniem drogi do pańskiego domu, lordzie Stephenie.
Jeśli poda mi pan adres, powiem mu, żeby nas tam zawiózł.

Okazało się, że lord Stephen mieszka w Mayfair, tak jak

przypuszczała Rebeka. Powóz zawrócił i skierował się w
stronę West Endu. W drodze do domu lord Stephen opowiadał
Rebece o sobie i rodzinie: o tym, że właśnie przyjechał z
Cambridge, że jest najmłodszym bratem księcia Kestrela, ma
dwóch braci i dwie siostry, a jego ukochanym bratem jest
Lucas, który służył w wojsku i jest dzielnym żołnierzem.
Zanim dojechali do Grosvenor Square, imię i nazwisko lorda
Lucasa Kestrela zostały wymienione tyle razy, że Rebeka
miała tego powyżej uszu. Z opowieści wyłaniała się postać
typowego dandysa, a ona ich organicznie nie znosiła. Była
wdzięczna losowi, że nie postawił go na jej drodze.

Powóz zatrzymał się przed eleganckim domem. Lord

Stephen wyjrzał przez okno, lecz natychmiast się cofnął i
zaklął pod nosem.

background image

- Do diabła! Przepraszam za te słowa, panno Raleigh, ale

Lucas jest w domu. Ale pech! Miałem nadzieję, że będzie
jeszcze w klubie i nie zobaczy mnie w tym stanie.

- Nie może pan skorzystać z wejścia dla służby? -

zapytała Rebeka. Najczęściej w ten właśnie sposób wchodziła
do różnych domostw, jednak Stephenowi najwyraźniej nie
wpadło to wcześniej do głowy, gdyż niespodziewanie się
rozpromienił.

- Doskonały pomysł! Panno Raleigh, jestem pani bardzo

wdzięczny... - Urwał.

Drzwiczki powozu szczęknęły złowrogo, gwałtownie

otwarte z zewnątrz. Do środka wdarł się podmuch mroźnego
powietrza. W drzwiach stał mężczyzna z latarnią w dłoni.
Wyglądał jak anioł zemsty, z kasztanowymi włosami i grą
światłocieni na wyrazistej twarzy o wydatnych kościach
policzkowych. Popatrzył na Rebekę szacującym spojrzeniem
piwnych oczu.

Był na oko dziesięć lat starszy od lorda Stephena, lecz

równie przystojny. Nie miał chłopięcego uroku Stephena,
wręcz budził onieśmielenie. Rebeka odgadła, że ma przed
sobą Lucasa Kestrela.

Lord Lucas najwyraźniej nie zamierzał już wychodzić z

domu, gdyż był ubrany z nonszalancją, na jaką mógł sobie
pozwolić tylko w zaciszu własnego salonu. Miał rozpięty
surdut i rozluźniony fular. Swobodny strój nie ujmował mu
jednak męskości. Rebekę przeszył dreszcz. To

właśnie przed takimi mężczyznami ostrzegały

przyzwoitki. Uznała, że musi mieć się na baczności. Brat
Stephena był typem uwodziciela.

Wcisnęła się w kąt powozu, gdyż do wnętrza wdarł się

kolejny podmuch wiatru. Lordowi Stephenowi nie udało się w
porę chwycić peleryny i znów zaprezentował swą męskość w
świetle latarni.

background image

- Stephen? - zapytał z niedowierzaniem Lucas Kestrel,

marszcząc brwi. Popatrzył na Rebekę, niemal przygwożdżając
ją wzrokiem do siedzenia. Poczuła skurcz żołądka; strach
połączony z podekscytowaniem. Serce zaczęło jej bić mocniej,
spłonęła rumieńcem.

- Stephen - powtórzył Lucas Kestrel, nie odrywając

wzroku od Rebeki - co tu się dzieje?

- Cz - cześć, Lucas - zająknął się Stephen Kestrel. -

Bardzo przepraszam. To m - musi wyglądać podejrzanie... Ja...
To jest panna Raleigh...

- Witam, panno Raleigh - powiedział wolno i przeciągle

Lucas Kestrel. - Chyba dotąd nie mieliśmy okazji się spotkać.

- Dobry wieczór, lordzie Lucasie - zwróciła się do niego

Rebeka, skłoniwszy głowę. - Jestem pewna, że nigdy
wcześniej się nie spotkaliśmy. Na pewno bym to zapamiętała.
Pańska rodzina przyciąga uwagę.

Po tych słowach Lucas znów przyjrzał się jej uważnie.
Dopiero gdy oderwał od niej wzrok, Rebeka głębiej

odetchnęła. Wygładziła spódnicę i poprawiła rękawiczki. Te
machinalne czynności pomogły jej się uspokoić. Była zupełnie
nieprzygotowana na pojawienie się Lucasa Kestrela. Musiała
przyznać, że zrobił na niej duże wrażenie.

- Stephen, wysiadaj - polecił lord Lucas. - Za pół godziny

chcę cię widzieć w bibliotece. Byłbym wdzięczny, gdybyś
zjawił się w kompletnym stroju.

Rebeka patrzyła, jak Stephen otula się peleryną w geście

zdetronizowanego władcy, rozpaczliwie starającego się
zachować resztki dostojeństwa, po czym wysiada z powozu.
Już na chodniku młodzieniec odwrócił się w stronę Rebeki i
nie bez trudu wykonał dość komiczny skłon.

- Jestem pani niezmiernie wdzięczny, panno Raleigh -

powiedział. - Jeśli zechciałaby pani dać mi swój adres,

background image

złożyłbym pani wizytę, by serdecznie podziękować za pomoc.
I, oczywiście, oddać pelerynę...

- Dość już, Stephen - przerwał Lucas. - Ja zajmę się panną

Raleigh.

Rebece nie spodobał się ton jego głosu. Uniosła brwi. Nie

zwracając uwagi na Lucasa, zwróciła się do jego brata, który
trząsł się na wietrze jak osika.

- Miło było mi pana poznać, lordzie Stephenie -

powiedziała. - Cieszę się, że mogłam panu pomóc.

Stephen skłonił się ostrożnie i udał do domu. Kamerdyner

o pozbawionej wyrazu twarzy otworzył przed nim drzwi.
Rebeka była przestraszona, mimo to popatrzyła na Lucasa z
przyganą.

- Nie musi się pan mną zajmować, milordzie -

powiedziała. - Proszę łaskawie zamknąć drzwiczki powozu, a
natychmiast stąd odjadę. Cała ta sprawa zajęła mi już zbyt
wiele czasu.

W odpowiedzi Lucas szerzej otworzył drzwi.
- Gdyby zechciała pani wejść do domu, panno Raleigh -

rzekł z nienaganną uprzejmością - moglibyśmy porozmawiać
w ciepłym pomieszczeniu.

- Nie, dziękuję - odparła Rebeka.
Na twarzy Lucasa pojawiło się coś na kształt uśmiechu.

Rebeka pomyślała, że jej rozmówca nie jest jednak
ponurakiem.

- To nie było zaproszenie - oznajmił. Rebeka uśmiechnęła

się.

- Cokolwiek to było, nie zostało przyjęte - odparła.
- Proszę wysiąść z powozu, panno Raleigh - powtórzył

ostrzejszym już tonem lord Lucas.

- Nie, dziękuję - powtórzyła. - Tylko szalona kobieta

zgodziłaby się wejść do domu mężczyzny, którego poznała
zaledwie przed chwilą.

background image

Lucas zacisnął usta w wąską kreskę. Powiedział coś do

stangreta, po czym wsiadł do powozu i zatrzasnął drzwiczki.
Rebeka miała wrażenie, że w środku brakuje powietrza.
Obecność Stephena Kestrela nie onieśmielała jej, mimo że
młodzieniec był prawie nagi, tymczasem Lucas wprawiał ją w
niepokój. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe.

Powóz ruszył z szarpnięciem; końskie kopyta zastukały o

bruk. Rebekę ogarnął strach. Sytuacja wyglądała groźnie.
Służący klubu „Archanioł" byli przyzwyczajeni do
przyjmowania najdziwniejszych poleceń bez żadnych
sprzeciwów, za co otrzymywali sowitą zapłatę. Lucas Kestrel
mógł być członkiem klubu. Gdyby nawet zażądała od
stangreta, by zawrócił, z pewnością zignorowałby jej
polecenie. Być może jej zwłoki zostaną wyłowione z
Tamizy...

Mimo iż starała się nie dać po sobie niczego poznać, jej

obawy musiały być wypisane na twarzy, gdyż Lucas Kestrel
nakrył jej dłoń swoją i powiedział uspokajającym tonem:

- Niech się pani nie boi. Pomyślałem, że skoro nie chce

pani dołączyć do mnie, to ja dołączę do pani. Poleciłem
stangretowi, żeby pokręcił się trochę po okolicy, by rozgrzać
konie. Jeśli będzie pani posłuszna, wkrótce pojedzie pani do
domu.

Rebeka wyczuła groźbę kryjącą się za tymi słowami.
- W jaki sposób mogłabym pomóc jego lordowskiej

mości?

Lucas leniwie przewędrował szacującym wzrokiem od

gęstych kasztanowych włosów skrytych pod prostym
czepkiem, do stóp w nankinowych trzewikach, sięgających
kostki. Rebeka zawrzała gniewem. Nie zamierzała tolerować
tak zuchwałych oględzin.

- Przychodzi mi do głowy wiele sposobów, w jakie

mogłaby mi pani pomóc - powiedział ściszonym głosem - ale

background image

w tej chwili interesuje mnie tylko sprawa mojego brata. W tej
chwili - powtórzył.

Rebeka aż poczerwieniała z wściekłości. Postanowiła

ukarać zuchwalca, przypatrując mu się równie bezczelnie jak
on jej. Okazało się to fatalnym błędem, gdyż ledwie na niego
spojrzała, nie mogła oderwać od niego wzroku.

Lucas Kestrel miał szczupłą, ogorzałą od słońca twarz z

mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi Włosy były
ciemne, prawie brązowe, o kasztanowym odcieniu, brwi
mocno zarysowane nad piwnymi oczami. Choć nie miał
klasycznej urody, był niezmiernie atrakcyjny. Rebeka miała
ochotę przyglądać mu się w nieskończoność. Zarabiając na
życie jako grawer, była szczególnie wrażliwa na piękno.
Lucas Kestrel stanowił ucieleśnienie marzeń rytownika,
rzeźbiarza czy malarza. Musiał wspaniale prezentować się bez
ubrania...

Rebece było gorąco, jakby znajdowała się w cieplarni, a

nie w lodowatym powozie. Do tej pory nie zdarzyło jej się tak
reagować na obecność mężczyzny. Artyści często widują
ludzkie ciała, podziwiając w nich jedynie piękno natury.
Niestety, nie mogła tego powiedzieć o swojej reakcji na widok
Lucasa Kestrela.

Przyglądał jej się z pytająco uniesionymi brwiami i

uśmieszkiem na ustach, jakby dobrze wiedział, o czym myśli.
Przyprawiło ją to o irytację.

- Powinien się pan martwić o brata - zaatakowała go, by

pokryć zmieszanie. - Upija się w klubie, a potem oddaje się
niemądrym zabawom z innymi młodzieńcami, biegając po
ulicach...

- I kończy na zabawach w powozie, w ramionach

kurtyzany z klubu „Archanioł" - dokończył Lucas. - Tak,
panno Raleigh... jeśli naprawdę pani tak się nazywa...
zgadzam się z panią, że wyczyny Stephena mogą budzić

background image

niepokój. Mężczyźni muszą sobie poszaleć, ale wolałbym,
żeby Stephen wybrał sobie inne miejsce do zabawy. Bywalcy
klubu „Archanioł" są niebezpieczni. Mogą doprowadzić
mojego brata do ruiny.

Rebeka oniemiała. Zmusiła się do opanowania, biorąc

głęboki oddech.

- Myli się pan, milordzie - odpowiedziała spokojnym

głosem. - Poznałam pańskiego brata pół godziny temu, gdy
wsiadł do mojego powozu na Bond Street. Kiedy opowiedział
mi o swoich przygodach i o tym, że przyjaciele zostawili go w
domu schadzek, postanowiłam odwieźć go do domu. Oto cała
prawda o naszej znajomości. - Popatrzyła odważnie na lorda
Lucasa. - Jednak sądząc po tym krótkim spotkaniu, uważam,
że jest znacznie milszym towarzyszem niż pan!

Lucas się roześmiał.
- Też tak uważam - przyznał. - Sądzę, że Stephen był

czarujący, podczas gdy ja, znając świat o niebo lepiej, nie
jestem tak łatwowierny jak naiwny młodzik z mlekiem pod
wąsem.

Przyjrzał się krągłościom piersi pod grubą, niemodną

tkaniną sukni, po czym przeniósł wzrok na usta.

- Ile pani od niego wzięła, panno Raleigh? - zapytał cicho.

- Sto gwinei? Więcej? Jaka jest pani cena?

Rebeka gniewnie wzruszyła ramionami.
- Nie jest pan tak przenikliwy, jak się panu wydaje,

milordzie - wydusiła, siląc się na uprzejmość. Przydały jej się
lata doświadczeń zdobywanych w pracy z klientami wuja. -
Nie potrafi pan odróżnić kurtyzany od kobiety trudniącej się
rzemiosłem.

Lucas popatrzył na nią z niedowierzaniem. Rozsiadł się

wygodniej. Rebeka natychmiast się odsunęła. Z rozbawieniem
obserwował jej manewry.

background image

- Moja droga panno Raleigh - powiedział. - Myślę, że

fakty mówią same za siebie. - Wykonał nieokreślony ruch
ręką. - Przecież znajdujemy się w powozie należącym do
klubu „Archanioł". Zastaję panią w tym powozie z moim
bratem. Stephen jest półnagi, śmierdzi alkoholem i
perfumami, a na twarzy ma ślady szminki po pocałunkach.
Pani...

- A ja co? - nastroszyła się. - Jestem ubrana. Ma pan zbyt

bujną wyobraźnię, milordzie. Sprawy mają się dokładnie tak,
jak panu przedstawiłam, o czym zresztą przekona się pan,
kiedy przesłucha brata. Proponuję, żeby zrobił pan to jak
najprędzej. Pańskie towarzystwo zaczyna mi ciążyć!

Lucas nie krył rozbawienia.
- Jest pani urocza, panno Raleigh. Czy w taki sam uroczy

sposób traktuje pani swoich klientów... mniejsza o to, w jakim
zawodzie?

Rebeka miała ochotę go zranić, najlepiej bardzo dotkliwie.
- Moi klienci zasługują na uprzejme traktowanie,

milordzie - odpowiedziała. - Stracił pan to prawo przez swoje
zachowanie.

Skłonił się z ironią.
- Panno Raleigh, czy zechciałaby mi pani wyjaśnić, czym

panią obraziłem?

Rebeka posłała mu gniewne spojrzenie.
- To chyba oczywiste! Ma pan duży talent do obrażania

dam. Szczerze żałuję, że pomogłam pańskiemu bratu.
Gdybym wiedziała, że narazi mnie to na konieczność
przebywania w pańskim towarzystwie, poważnie bym się nad
tym zastanowiła.

- Muszę przyznać, że cios był celny i że dzielnie się pani

broni, panno Raleigh. Niestety, pani kłamstwa są grubymi
nićmi szyte. - W jego głosie pojawiła się nuta ironii. - Oboje
wiemy, że ludzie związani z klubem „Archanioł" nie kierują

background image

się szlachetnymi porywami serca. Proszę powiedzieć mi
prawdę. Może być pani pewna, że Stephen nie będzie niczego
przede mną taił.

Rebeka zamknęła oczy, policzyła do dziesięciu i dopiero

potem uniosła powieki.

- Zapewniam pana, milordzie - powiedziała spokojnie - że

spotkanie z pańskim bratem przebiegło dokładnie tak, jak to
opisałam. Moja osoba w ogóle nie powinna pana interesować.
Nie jestem kurtyzaną i nie zamierzam wzbogacić się kosztem
pańskiego brata ani sprowadzić go na złą drogę, czego
najwyraźniej się pan obawia. Nie jestem zatrudniona przez
klub „Archanioł"... - Zawahała się, gdyż niezupełnie była to
prawda. Lucas natychmiast to wychwycił.

- Skąd to wahanie, panno Raleigh? Już prawie udało się

pani mnie przekonać...

Rebeka ze złością wzruszyła ramionami.
- No dobrze. Znalazłam się w tym powozie, ponieważ

przyjęłam zlecenie na prace grawerskie dla klubu „Archanioł".

Lucas wydawał się szczerze rozbawiony.
- Zlecenie - powiedział z ironią w głosie. - No cóż, można

to tak nazwać.

- Nie zamierzam zapewniać pana o swojej niewinności,

milordzie! - Rebeka podniosła głos. - To nie pańska sprawa.

- Rzeczywiście nie musi mnie pani o niczym zapewniać,

panno Raleigh - zgodził się Lucas. - Zwłaszcza że istnieją
prostsze sposoby dowiedzenia swojej niewinności.

Zanim zdołała odgadnąć jego zamiary, chwycił ją za rękę i

powoli zsunął z niej rękawiczkę. Zaskoczona Rebeka
gwałtownie zaczerpnęła tchu. Usiłowała wyrwać rękę, lecz
Lucas trzymał ją mocno, delikatnie wodząc po niej palcami.
Rebekę przeniknął dreszcz; krew nabiegła do twarzy.

- No i widzi pan, że nie są to ręce damy - powiedziała

chrapliwym głosem - ale rzemieślnika.

background image

Miała nadzieję, że Lucas nie zauważy jej zmieszania. Był

już wystarczająco arogancki.

Ich spojrzenia się spotkały. Rebeka zdała sobie sprawę, że

niepotrzebnie się łudziła. Lord Lucas miał wystarczająco duże
doświadczenie z kobietami, by wiedzieć, kiedy robi na nich
wrażenie. Wyczytała to w jego wzroku.

Gładził teraz wewnętrzną część jej dłoni.
- Tak, to są ręce osoby, która pracuje na utrzymanie -

przyznał - ale to w niczym nie uchybia pani jako damie, panno
Raleigh.

- Nie zamierzam wdawać się z panem w dyskusję na ten

temat, milordzie - ostrzegła. - Prawdę mówiąc, nie mam
ochoty na żadną dyskusję, gotowa jestem jednak przyjąć
pańskie przeprosiny.

Lucas popatrzył na nią z lekkim rozbawieniem. Rebeka

była świadoma tego, że między nimi zrodziła się wzajemna
fascynacja. Walczyła z tym ze wszystkich sił. Lord Lucas
Kestrel był niezwykle niebezpiecznym mężczyzną.

- No dobrze, panno Raleigh - powiedział łagodnie. -

Najserdeczniej panią przepraszam.

Rebeka wysunęła dłoń z jego uścisku i odchrząknęła.
- Myślę, że powinien pan już iść. - Zapukała w dach

powozu. - Proszę się zatrzymać! Lord Lucas chce wysiąść.

Przypuszczała, że stangret z klubu „Archanioł" zignoruje

jej prośbę, jednak powóz stanął. Z lordem Lucasem poszło jej
gorzej. Siedział nieruchomo, patrząc na nią wyzywająco,
jakby się spodziewał, że usunie go z powozu siłą.

- Chce mnie pani tu zostawić?
- Jestem pewna, że zna pan Londyn lepiej niż pański brat

- powiedziała z jadowitą słodyczą - a ponieważ nie zamierzam
pozbawiać pana ubrania, nie będzie pan musiał nikogo prosić
o pelerynę.

Lucas uśmiechnął się.

background image

- Rozbudza pani moją wyobraźnię, panno Raleigh.

Rebeka spłonęła rumieńcem. Jej wyobraźnią już dawno
zawładnęły śmiałe fantazje.

- Proszę nie zaprzątać sobie tym głowy, milordzie. Życzę

panu dobrej nocy.

Lucas patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
- Nie jestem pewien, czy mam ochotę wysiąść, panno

Raleigh - powiedział.

Rebeka wsunęła dłoń do torebki, wyjęła rylec grawerski i

wymierzyła jego ostrze w stronę Lucasa.

- Zachęcam pana do odejścia, milordzie.
- O, do licha! - Lucas z rozbawieniem wpatrywał się w

końcówkę narzędzia. - Co to jest?

- Rylec do szkła. Używam go w tym fachu, z którego

przed chwilą pan szydził. - Dotknęła diamentowego ostrza
palcem okrytym rękawiczką. - Diamenty to najtwardsze
minerały, milordzie.

Lucas potarł podbródek.
- W takim razie ma pani z nimi coś wspólnego, panno

Raleigh.

- Mam nadzieję, że nie ma pan już żadnych wątpliwości

co do mojej profesji ani co do szczerości zamiaru pozbycia się
pana z powozu - powiedziała.

- To prawda. - Lucas się uśmiechnął. - No dobrze, panno

Raleigh, zostawiam panią, ale uprzedzam, że zamierzam
dopilnować, żeby odzyskała pani swoją własność.

- Proszę nie robić sobie kłopotu.
- To żaden kłopot. Peleryna to spory wydatek,

szczególnie dla kobiety, która musi zarabiać na utrzymanie.
Dostarczę ją pani osobiście.

Rebeka poczuła, że wzbiera w niej gniew.
- Proszę oszczędzić sobie trudu, milordzie, i przekazać ją

przez służącego. To będzie stosowniejsze rozwiązanie.

background image

- To byłoby dalece niewystarczające. Czy zechciałaby

pani podać mi swój adres, panno Raleigh?

- Oczywiście, że nie - odpowiedziała. Westchnął.
- I tak się dowiem.
- Ale nie ode mnie.
- W takim razie opuszczam panią, panno Raleigh, z

obietnicą rychłej wizyty.

Otworzył drzwiczki powozu i zeskoczył na chodnik, nie

wysuwając schodków. Rebeka zapamiętała jego smukłą
sylwetkę w świetle lampy ulicznej, z kropelkami deszczu
osiadającymi na włosach.

Nie żałowała, że pomogła Stephenowi Kestrelowi, jako że

okazał się miłym młodym człowiekiem. Co innego jego brat.
Nieustępliwy, pewny siebie, uwodzicielski... Rebeka pokręciła
głową. Z zasady trzymała się z dala od mężczyzn takich jak
Lucas Kestrel, niebezpiecznych, mogących doprowadzić do
zguby kobietę, która musiała sama zarabiać na utrzymanie.

Wolałaby, żeby jej nie szukał, jednak była pewna, że ją

odnajdzie.

Lucas Kestrel stał na mokrym chodniku i rozglądał się

zakłopotany. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Przez całą
drogę jego uwagę pochłaniała panna Rebeka Raleigh. Teraz
mógł równie dobrze znajdować się w połowie drogi
prowadzącej do Brighton.

Ruszył przed siebie, wiedząc, że lada chwila znajdzie

punkt orientacyjny. Przeprowadził swój pułk przez pół Egiptu,
więc nie martwił się, że zagubi się na przedmieściach
Londynu. Żałował tylko, iż przed wyjściem z domu nie włożył
peleryny. Nie przypuszczał, że panna Raleigh tak długo będzie
zajmować jego uwagę, a już w żadnym razie nie przewidział,
że wyrzuci go z powozu i zmusi do pieszego powrotu do
domu.

background image

Uśmiechnął się do siebie. Panna Rebeka Raleigh okazała

się fascynującą kobietą. Była pewna siebie, a zarazem
niewinna; silna, a przy tym bezbronna. Jej pierwsze spojrzenie
było jak strzał wymierzony prosto w jego serce. Jeszcze nigdy
nie doświadczył czegoś podobnego.

Przekonał się, że panna Raleigh nie jest córą Koryntu.

Mimo że jechała powozem należącym do klubu „Archanioł",
jej zachowanie i wygląd były jak najdalsze od stylu
prezentowanego przez kurtyzany. Za nic w świecie nie
pokazałyby się w skromnym, niemodnym ubraniu, jakie miała
na sobie panna Raleigh. Nie znaczyło to wcale, że była
nieatrakcyjna. Wprost przeciwnie, Lucas przypuszczał, że
odpowiednio ubrana, panna Raleigh byłaby w stanie przyćmić
wiele uznanych piękności sezonu. Pod szpetnym czepkiem
kryła lśniące włosy, była niezwykle zgrabna i miała wspaniałe
oczy. Od razu to zauważył. Nie wyobrażał sobie mężczyzny,
który, spojrzawszy na pannę Rebekę Raleigh, nie
zainteresowałby się nią, nie miał ochoty całować jej pięknie
wykrojonych warg.

Wzruszył ramionami. Jeśli panna Raleigh broniła się przed

adoratorami równie skutecznie jak przed nim, takie myśli nie
miały żadnego sensu. W czasie walk Lucas nieraz stał oko w
oko ze śmiercią, jednak dziś po raz pierwszy grożono mu
grawerskim rylcem. Musiał przyznać, że spotkała go
zasłużona kara. Celowo rzucił pannie Raleigh wyzwanie, a
ona stawiła mu czoło, wykazując się godnym podziwu
opanowaniem i odwagą. Uśmiechnął się do siebie. Panna
Raleigh nie lubiła go, jednak najwyraźniej podobał się jej jako
mężczyzna. Nie potrafiła tego ukryć. Widział to w jej
spojrzeniach, kiedy jej dotykał. Była w nich cudowna
bezwolność.

Po długim marszu skręcił w Grosvenor Square i wbiegł na

stopnie prowadzące do domu. Kamerdyner, Byrne, zauważył

background image

jego mokry surdut, jednak tylko lekko uniósł brwi. Służący
byli przyzwyczajeni do powrotów Stephena w opłakanym
stanie. Lucas zawsze prezentował się nienagannie.

Stephen czekał na niego w bibliotece, ubrany w spodnie z

koźlęcej skóry i niebieski surdut. Lucas podał swój surdut
lokajowi, po czym podszedł do stołu i nalał sobie szklaneczkę
brandy.

- Napijesz się?
Stephen pokiwał głową. Z niepokojem przyglądał się

bratu. Podziękował za podaną szklaneczkę i czekał, aż Lucas
zajmie miejsce przed kominkiem, po czym usiadł obok.

Lucas wygodnie rozparł się w fotelu, zdjął fular,

wyciągnął nogi w stronę paleniska i wpatrzył się w ogień. Był
prawie pewny, że panna Raleigh mówiła prawdę, wiedział też,
że Stephen nie umie kłamać.

- Powiedz mi, jak doszło do tego, że wróciłeś do domu

powozem klubu „Archanioł"? - zapytał, nie odwracając
głowy.

Kątem oka zauważył, że brat podskoczył i wylał brandy na

rękaw surduta. Stephen zaklął pod nosem, zbladł i popatrzył
błagalnie na Lucasa.

- „Archanioł"? Nie miałem pojęcia... to znaczy... Lucas

się uśmiechnął.

- Chcesz mi powiedzieć, Stephenie, że aż do tego

wieczoru nie miałeś żadnych kontaktów z klubem
„Archanioł"?

- Nigdy tam nie byłem! - zapewnił go brat. - Wskoczyłem

do tego przeklętego powozu, bo akurat przejeżdżał, a ja nie
wiedziałem, co mam robić!

Lucas popatrzył na Stephena, który nie wyróżniał się

szczególną bystrością, więc kiedy Lucas dowiedział się, że
przez kilka tygodni ma go niańczyć w Londynie, przeklinał
starszych braci, którzy zlecili mu to zadanie. Nie mógł jednak

background image

nic na to poradzić - Justin, książę Kestrel, przebywał w swojej
posiadłości w Suffolk, a Richard spędzał miesiąc miodowy i
Lucas nie potrafił winić go za to, że przedkłada małżeńskie
szczęście nad opiekę nad krnąbrnym młodzieńcem. Poza tym
Lucas miał w Londynie pewną sprawę do załatwienia, więc
trudno było się dziwić, że przypadła mu rola opiekuna
niesfornego Stephena. Wyglądało na to, że ostatni wybryk
brata nie był tak groźny, jak się wydawało. Stephen i panna
Rebeka Raleigh złożyli wyjątkowo zgodne zeznania.

- Nie wiedziałeś, że to powóz należący do jednego z

najbardziej osławionych klubów w mieście? - zapytał dla
pewności.

- Nie! - Stephen sprawiał wrażenie nieszczęśliwego. -

Lucas, przysięgam, nie miałem pojęcia...

- Dobrze już, dobrze. - Przyjrzał się bratu uważnie.

Stephen zmarszczył czoło, najwyraźniej próbując zrobić
użytek z szarych komórek. Lucas czekał cierpliwie.

- Skoro panna Raleigh była w powozie - zaczął wolno

Stephen - a powóz należy do klubu „Archanioł", to panna
Raleigh... - Urwał, a na jego twarzy odmalował się wyraz
przerażenia. - Nie! To by znaczyło, że panna Raleigh jest
kurtyzaną. To nie może być prawda.

Lucas roześmiał się. Pannie Raleigh udało się wzbudzić w

Stephenie poczucie lojalności, mimo że spędzili w swoim
towarzystwie bardzo niewiele czasu.

- To niemożliwe - powtarzał.
- Dlaczego? - zapytał Lucas, ciekaw opinii brata.
- Ponieważ było oczywiste, że jest damą - odpowiedział

Stephen, a jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. - To świetna
dziewczyna! Czy wiesz, że nawet nie krzyknęła ani nie
zemdlała, kiedy mnie zobaczyła? Podała mi pelerynę, żebym
się nie przeziębił. Myślę, że to bardzo rozsądna osoba.

background image

- Istotnie - mruknął Lucas. Pomyślał, że panna Raleigh

zapewne nie była kurtyzaną, ale takie opanowanie na widok
nagiej męskości musiało wynikać z doświadczenia.

- A poza tym - dodał Stephen, wyraźnie się rozkręcając -

zaproponowała, bym wśliznął się do domu wejściem dla
służby, tak żebyś mnie nie zobaczył. Pomyślałem, że to
bardzo sprytne. Tak więc widzisz, ona nie może być
kurtyzaną. Jest na to zbyt...

- Jaka?
- Zbyt wyjątkowa - wyjąkał, rumieniąc się Stephen. Lucas

popatrzył na młodszego brata ze współczuciem.

Było oczywiste, że Stephen przeżywa właśnie pierwsze

uniesienia cielęcego zauroczenia. Wcześniej czy później
musiało się to zdarzyć; dobrze, że trafił na pannę Raleigh, a
nie na kurtyzanę. Lucas zadrżał, przejęty zgrozą,
przypomniawszy sobie epizod z własnej młodości, kiedy to
starsza kobieta wykorzystała jego naiwność i nieopatrznie
złożoną propozycję małżeństwa. Ojciec musiał potem dać
znaczną sumę pieniędzy tej podłej harpii. Na szczęście
fascynacja Stephena panną Raleigh wydawała się bardzo
niewinna. Prawdę mówiąc, to on, Lucas, snuł dalekie od
niewinności marzenia na temat tej kobiety. To on oczami
wyobraźni widział gęste włosy Rebeki, uwolnione ze spinek i
rozsypane na jego nagim torsie; jej usta miażdżone
namiętnymi pocałunkami. Zapragnął zobaczyć urocze
krągłości. Niespokojnie poruszył się w fotelu.

- Lucas - odezwał się Stephen - czy ty też tak uważasz?
- Myślałem o pannie Raleigh - wyznał szczerze. - Proszę

cię, nie zaprzątaj sobie nią głowy. Prawidłowo
wydedukowałeś, że nie jest kurtyzaną. Prawdę mówiąc, jest
grawerem, ozdabia szkło. Wyjaśniła mi, że podjęła się
zlecenia dla klubu „Archanioł". To wszystko.

background image

Stephen sprawiał wrażenie zaskoczonego, jakby nigdy

wcześniej nie słyszał o zawodzie grawera.

- Aha... - Wyraźnie się rozchmurzył. - Mówiłem, że to

świetna dziewczyna.

- To prawda - przyznał Lucas. - Zamierzam złożyć jej

wizytę i podziękować za okazaną ci pomoc. Myślę, że
możemy uznać ten temat za wyczerpany.

Stephen nie dowierzał, że tak łatwo mu się upiekło. Wstał

i popatrzył na złocony zegar na kominku.

- Lucas, czy mógłbym teraz pójść do „White'a"...
- Nie - uciął starszy brat. Stephen posmutniał.
- Dobrze. W takim razie dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedział Lucas z uśmiechem. -

Zastanawiam się, w której części Londynu znajduje się zakład
grawerski panny Raleigh - dodał.

- Nie mam pojęcia - odparł Stephen, zaskoczony. - Wcale

się nad tym nie zastanawiałem.

- To zrozumiałe - stwierdził Lucas. - Dziwię się, że w

ogóle przyszło mi do głowy, iż mógłbyś o tym pomyśleć. -
Uniósł szklaneczkę brandy. - Życzę miłych snów, braciszku.
Jak zechcesz, możemy jutro pójść do Tattersalla.

Stephen zarumienił się z zadowolenia, a w jego oczach

odmalował się podziw dla brata.

- Naprawdę? Marzę o tym!
Po wyjściu brata Lucas ze smutkiem pokręcił głową. Z

holu dobiegł go głos Stephena, raczącego kamerdynera
Byrne'a mocno podkoloryzowaną wersją swych przygód.

- To bardzo ekscytujące - powiedział kamerdyner

beznamiętnym tonem.

Głos Stephena ucichł; słychać było tylko trzaskanie ognia

w kominku. Lucas odstawił szklaneczkę brandy na stół.
Powrócił myślami do panny Raleigh, tym razem jednak zajęły
go bardziej rzeczowe rozważania.

background image

Dziwnym zrządzeniem losu trafił akurat na tę kobietę, gdy

tymczasem w ciągu minionych trzech tygodni sprawdzał
wszystkie zakłady grawerskie, zajmujące się ozdabianiem
szkła, od wielkich salonów wystawowych najznamienitszych
przedstawicieli fachu po rzemieślnicze warsztaty na
poddaszach.

Lucas podszedł do biurka, wyjął z kieszeni kluczyk i

otworzył górną szufladę. Znajdowała się tam lista miejsc,
zaznaczonych ptaszkami, krzyżykami i opatrzonych różnymi
notatkami. Przebiegł ją wzrokiem. Na liście nie było nazwiska
Rebeki Raleigh, lecz mogło to oznaczać, że jest u kogoś
zatrudniona. Nie rozmawiali na ten temat. Poza tym, tak jak
od razu podejrzewał, mogła zataić przed nim pewne fakty.

Sięgnął po list od swego brata Justina z Midwinter. Przez

ostatnie pół roku Kestrelowie i ich przyjaciel Cory Newlyn
próbowali wytropić francuskiego szpiega, sprytnego,
nieuchwytnego przestępcę. Stopniowo zbliżali się do celu.
Potwierdzili niewinność wielu osób, a jednocześnie
wytypowali podejrzanych. Niestety, do tej pory nie udało im
się przyłapać zdrajców na gorącym uczynku, a szpieg i jego
sprzymierzeńcy zuchwale prowadzili działalność tuż pod ich
nosem.

W trakcie śledztwa Cory Newlyn i Richard Kestrel

znaleźli sobie żony w Midwinter. Lucas postanowił, że nie
pójdzie za ich przykładem.

W swym liście Justin donosił, że polowanie na szpiega

wkracza w decydującą fazę. Zdobyli dowody na to, że wciąż
przekazuje Francuzom cenne informacje na tematy mające
zasadnicze znaczenie dla bezpieczeństwa państwa, takie jak
ochrona portów czy ruchy wojsk. Wiedzieli, że szpieg
posługuje się szyfrem obrazkowym i że klucz do tego szyfru
jest wyryty na szkle. Dysponowali próbkami, nad którymi
pracował Cory, specjalista od łamania kodów.

background image

Musieli złapać zdrajców i znaleźć grawera. To ostatnie

zadanie zlecono Lucasowi i z tego właśnie powodu przebywał
obecnie w Londynie.

Odłożył list. Sprawa przypominała szukanie igły w stogu

siana, choć w Londynie nie było aż tak wielu grawerów, gdyż
ten fach wymagał ścisłej specjalizacji. Główny problem
polegał na tym, że Lucas musiał rozpoznać określony styl
grawerunku. Rozmawiał z wieloma rzemieślnikami, oglądał
ich prace, sugerując, że zamierza wkrótce złożyć duże
zamówienie. Jednak nie udało mu się znaleźć niczego, co
mogłoby pomóc w sprawie. Tajemniczy grawer pozostawał
niezidentyfikowany.

Życie jest ciężkie, pomyślał Lucas. Panna Raleigh, młoda,

samotna kobieta, musiała borykać się z losem, by zarobić na
utrzymanie. Trudno byłoby mu winić ją za to, że skusiła ją
nielegalna praca. Nie powinien być też zdziwiony faktem, iż
przyjęła zamówienie z klubu „Archanioł". Być może szpieg z
Midwinter miał powiązania z tym klubem. „Archanioł" to
zdecydowanie podejrzane miejsce. Chodziły słuchy...

Lucas przysunął kałamarz, wyjął z szuflady kartkę i zaczął

pisać list do Justina. Jeśli istniało jakieś powiązanie między
szpiegiem z Midwinter a klubem „Archanioł", to tylko Justin
miał pozycję, pozwalającą mu zbadać tajemnice klubu. Lucas
postanowił zająć się panną Raleigh i nakłonić ją do zwierzeń.

Znieruchomiał. W obecnych okolicznościach powinien

zrezygnować z osobistych planów względem panny Raleigh.
Namiętność zakłóca racjonalne myślenie. Po rozpaczliwej
miłosnej przygodzie w młodości postanowił, że już nigdy
uczucia nie wpłyną na tok jego rozumowania. Do tej pory
dotrzymanie postanowienia przychodziło mu z łatwością.
Teraz jednak rzecz miała się inaczej.

Opisał sytuację swemu bratu. Zapewne niepotrzebnie

wyprzedzał fakty - dziewczyna mogła okazać się niewinna.

background image

Pomyślał, że słowo „niewinna" doskonale pasuje do Rebeki
Raleigh. Mimo że nie była typem pensjonarki i wykazywała
dzielność osoby, która musi zarabiać na życie, pozostawała
wzruszająco świeża i bezbronna. Ta przedziwna mieszanina
coraz bardziej go intrygowała. Co też może kryć w sobie
kobieta, która nie reaguje histerycznie na widok nagiego
mężczyzny, a jednak pozostaje skromna i wstydliwa...

Zaczął obracać pióro w palcach. Nie łudził się, że będzie

mu łatwo poradzić sobie z sytuacją. Miał wielką ochotę
spotkać się z panną Raleigh. Jednak będzie się wtedy musiał
skupić na swym zadaniu. Przede wszystkim należało ją
odnaleźć.

Pociągnął sznur dzwonka. Kiedy Byrne cicho wszedł do

pokoju, Lucas uniósł głowę znad listu.

- Byrne, jutro z samego rana poślij po Toma Bradshaw -

polecił. - Chciałbym, żeby pomógł mi kogoś znaleźć.

- Tak, milordzie - powiedział beznamiętnie Byrne.

Bradshaw, często zatrudniany przez Cory'ego Newlyna w
różnych podejrzanych sprawach, był częstym gościem przy
Grosvenor Square. Wszyscy służący dobrze wiedzieli, że nie
należy interesować się powodami jego wizyt.

Kamerdyner wyszedł. Lucas powrócił do pisania listu.

Być może wyciągał pochopne wnioski. Panna Rebeka Raleigh
mogła być zupełnie niewinna, a zwierzyna, na którą polował,
czaiła się gdzie indziej. Jednak instynkt mówił mu, że się nie
myli. Lucas zawsze doskonale wyczuwał niebezpieczeństwo.
Pozwoliło mu to wyjść cało z wielu opresji i zyskać podziw
żołnierzy. Teraz instynkt mówił mu, że zaczęła się gra, a
zdobycz znajduje się blisko, na wyciągnięcie ręki.

background image

Rozdział drugi
Następnego ranka po przebudzeniu Rebeka usłyszała

turkot powozu przed domem. Po chwili rozległo się
energiczne pukanie do drzwi. Spojrzała na zegar, stojący na
komodzie przy łóżku. Dochodziła dziesiąta. Za oknem było
już widno, a na ulicy panował ożywiony ruch.

Rebeka odciągnęła cienkie zasłony i ujrzała znajomy

zielono - złoty powóz z aniołem w herbie. Z okienka powozu
wychyliła się urodziwa dziewczyna o bujnych kształtach, z
burzą złotych loków, ubrana w czerwoną jedwabną suknię z
głębokim dekoltem. Spostrzegłszy Rebekę, krzyknęła:

- Becky! Zejdź tu i wpuść mnie!
Rebeka okryła się chustą, zstąpiła z drewnianych schodów

i odsunęła zasuwy przy drzwiach do warsztatu, po czym
otworzyła okiennice. Wąskie pomieszczenie pracowni zalało
światło. Przy oknie znajdował się stół warsztatowy; po drugiej
stronie małej, lecz schludnej izby stały półki z ozdobionymi
grawerunkiem wyrobami szklanymi. Pomimo surowości
wystroju zakład wyróżniał się elegancją. Znajdowało się tam
palisandrowe biurko, przy którym Rebeka przyjmowała
zamówienia, i obity brokatem szezlong, na którym klienci
mogli wygodnie usiąść, omawiając szczegóły lub czekając na
odbiór zleconych prac. Wuj Rebeki, który prowadził zakład aż
do swej śmierci cztery miesiące temu, zawsze nalegał, by
Rebeka pokazywała klientom twarz dobrze prosperującej
osoby, niezależnie od prawdziwego stanu finansów. George
Provost twierdził, że wrażenie dobrobytu przyciąga
zleceniodawców, tak więc zakład zawsze był schludnie
wysprzątany, zimą w kominku płonął ogień, a półki, na
których stały prace, były oświetlone, tak by zdobione szkło
prezentowało się jak najkorzystniej.

Jednak tego ranka nie było ognia w palenisku, jako że

Rebeka zaspała, a od śmierci ciotki i wuja nie miała służącej.

background image

Mieszkała i pracowała sama, wytrwale prowadząc zakład,
którego upadek można było przewidzieć z równą łatwością jak
to, że w Londynie spadnie deszcz. Najpierw odeszli
terminatorzy i robotnicy. Przestępując z nogi na nogę i
unikając wzroku Rebeki, mętnie tłumaczyli, że znaleźli lepiej
płatne zajęcie. Wiedziała jednak, że po prostu nie chcieli
pracować w zakładzie prowadzonym przez kobietę. Doszły ją
też słuchy, że winiarz, którego zakład przylegał do warsztatu z
lewej strony, i złotnik który był jej sąsiadem z prawej, założyli
się o to, kto przejmie jej lokal, kiedy zostanie zmuszona do
wyprowadzki. Liczba zamówień gwałtownie spadła, gdy
rozeszła się wiadomość o śmierci wuja; miesiąc później
Rebeka musiała zwolnić służącą, nie będąc w stanie wypłacać
jej wynagrodzenia. Zdana wyłącznie na siebie, czuła się coraz
bardziej niepewnie. Dzielnica Clerkenwell nie należała do
najgorszych, jednak nie było to odpowiednie miejsce dla
samotnej kobiety. Nan nieustannie przypominała o tym
Rebece, a teraz zapewne zamierza to powtórzyć.

Nan Astley wkroczyła do zakładu niczym księżna

odwiedzająca czworaki. Drobną dłonią podtrzymywała
czerwoną spódnicę, chociaż podłoga w pracowni była tak
czysta, że można było z niej jeść. Dawno temu mała Nan
Lowell bawiła się z Rebeką na pobliskich ulicach, a teraz, jako
wdowa, której życie ostatnio zmieniło się na lepsze, gdyż
została kochanką bogatego lorda, nigdy nie przepuściła okazji,
by pochwalić się dobrobytem. Jeśli ktoś dawał jej do
zrozumienia, że mu to nie imponuje, Nan unosiła dumnie
głowę i odchodziła, pozostawiając za sobą obłok jaśminowych
perfum. To właśnie ona załatwiła Rebece zamówienie z klubu
„Archanioł" - była jednym ze słynnych Aniołków, zanim lord
Bosham wziął ją pod opiekę. Teraz zamierzała pomóc Rebece
w znalezieniu możnego protektora. Rebeka na próżno

background image

przekonywała ją, że prędzej umrze, niż się sprzeda. Nan
ignorowała jej protesty.

- Kochanie! - Nan cmoknęła powietrze w sporej

odległości od policzka Rebeki. - Coś mizernie wyglądasz! A
ja myślałam, że zastanę cię przy pracy nad wazonem i misą
dla klubu. Co się stało, że spałaś aż do tej pory? - Omiotła
pokój wzrokiem, jakby spodziewała się zastać mężczyznę,
chowającego się pod łóżkiem. - Mój Boshie po prostu
wypchnął mnie z domu, żebym koniecznie do ciebie
przyjechała. Boshie, powiedziałam, przecież nikt nie składa
wizyt o dziesiątej, chyba że jest źle wychowany. Ale Boshie
bardzo nalegał. - Nan uniosła starannie wyskubane brwi. - Tu
jest bardzo zimno. Poproszę Sama, żeby napalił w kominku,
kiedy będziesz się ubierała. Dziesięć minut, pamiętaj! Nie każ
mi czekać!

Rebeka pokornie udała się na górę, żeby się ubrać. Nie

było sensu spierać się z Nan o małe rzeczy, kiedy tak wiele sił
kosztowało ją wykłócanie się o istotne sprawy. Ubranie się w
prostą brązową suknię, którą zawsze wkładała do pracy,
upięcie włosów i schowanie ich pod niemodny koronkowy
czepek zajęło jej pięć minut. Przystanąwszy na chwilę przed
zniszczonym lustrem, pomyślała, że istotnie jest bardzo blada,
szczególnie w zestawieniu z uroczo zaróżowioną Nan.
Kwitnący wygląd miał jednak swoją cenę, której Rebeka nie
zamierzała płacić. Nawet teraz, kiedy w oczy zaglądało jej
widmo bankructwa, drżała na samą myśl o sprzeniewierzeniu
się zasadom.

Kiedy zeszła na parter, zobaczyła zapalone świece i ogień

buzujący w kominku. Stangret Sam wniósł tacę z herbatą. Nan
przyjęła pozycję półleżącą na szezlongu, ze stopami opartymi
na roboczym stole Rebeki i, wdzięcznie przechylając głowę,
podziwiała swoje czerwone buciki wystające spod spódnicy.
Prezentowała się wspaniale z kaskadą jasnych loków i różaną

background image

cerą. Popatrzywszy na wchodzącą Rebekę, niemal zatrzęsła
się z oburzenia.

- Musiałaś włożyć tę brązową suknię? Ona cię oszpeca!
- W moim fachu nie muszę ubierać się tak, żeby zrobić na

kimś wrażenie - powiedziała Rebeka, niezrażona uwagą Nan.

Przyjaciółka ze współczuciem popatrzyła na nią

ogromnymi niebieskimi oczami.

- No to masz tego skutki.
W odpowiedzi Rebeka delikatnie zdjęła nogi Nan ze stołu

i usiadła naprzeciwko. Sam postawił tacę z herbatą na
palisandrowym biurku i puścił oko do Rebeki. Uśmiechnęła
się do niego. Stangret miał wygląd starego wiarusa, twarz jak
wyrzeźbioną z granitu i pracował dla klubu „Archanioł" ale
przecież i ona sama przyjęła stamtąd zlecenie. Okazało się, że
zaparzył doskonałą, mocną herbatę, czym wiele zyskał w
oczach Rebeki.

- Przyjedź po mnie za pół godziny, Samuelu -

zaszczebiotała Nan. Zsunęła czerwone buciki i usiadła na
podwiniętych nogach. - Muszę omówić parę spraw z panną
Raleigh.

Stangret skłonił się, obdarzył Rebekę kolejnym

uśmiechem i wyszedł.

- Musisz mieć pilną sprawę, skoro przyjechałaś tak

wcześnie - powiedziała Rebeka. Przypomniała sobie, jak Nan
mówiła kiedyś, że jednym z przywilejów utrzymania jest to,
że można pracować w nocy, a potem spać cały dzień. Rebeka
uważała, że nie jest to zbyt wielkie wyróżnienie, nawet jeśli
kochankiem jest sympatyczny błazen w rodzaju lorda
Boshama. Nie wiadomo, czy na swoje szczęście, czy
nieszczęście odziedziczyła po rodzicach dumę i potrzebę
wolności i robiło jej się słabo na samą myśl o tym, że mogłaby
być czyjąś utrzymanką.

background image

Nan nie odpowiedziała od razu. Rozejrzała się po

zakładzie, zatrzymując wzrok na smukłym wazonie
ozdobionym grawerunkiem przedstawiającym statek kaperski
ze zwiniętymi żaglami.

- Co słychać u twojego brata, Rebeko? - Uśmiechnęła się

przymilnie. - Miałaś od niego wiadomości?

- Już od dawna nie wiem, co się z nim dzieje -

odpowiedziała Rebeka i natychmiast musiała wziąć głęboki
oddech, by się uspokoić. Mimo że upłynęło już tak wiele
czasu, wciąż bardzo bolała ją rozłąka z Danielem; teraz, po
śmierci ciotki i wuja, samotność stała się dla niej jeszcze
bardziej dotkliwa.

- To wielka szkoda - powiedziała Nan, wpatrując się w

Rebekę. - I pomyśleć, że ten mężczyzna miał szansę nakłonić
mnie do małżeństwa...

- Nie sądzę, żeby Daniel miał ochotę się żenić -

odpowiedziała Rebeka, uśmiechając się nieznacznie. - Jest już
żonaty... ze swoim statkiem.

- Pokaż mi mężczyznę, który chce się żenić, kochanie -

zauważyła z goryczą Nan. - Patrzą tylko, jak nas wykorzystać,
i właśnie dlatego musimy szybko ich oskubać.

Rebeka zrobiła pocieszną minkę. Słyszała już podobne

cyniczne uwagi Nan; nieraz widziała, jak urodziwa twarz
przyjaciółki wykrzywia się w grymasie bólu. Rebeka nigdy
nie miała zbyt wiele czasu na miłość. Jako dziecko
pochłaniała wszystkie książki, jakie tylko nawinęły się jej pod
rękę; zarówno romanse, jak i fachowe poradniki na temat
grawerstwa. Kiedy zaczęła pracować, nie pozostawało jej zbyt
wiele czasu nawet na lekturę i doszła do wniosku, że romanse
zdarzają się tylko w książkach. Z jej obserwacji wynikało, iż
małżeństwa zawiera się dla wygody i korzyści materialnych, a
nie był to dla niej wystarczający powód do wyjścia za mąż. Po
śmierci ciotki i wuja, samotna i niemal bez środków do życia,

background image

otrzymała trzy propozycje małżeńskie. Przez chwilę kusiło ją,
żeby zabezpieczyć sobie byt, jednak po namyśle odrzuciła te
możliwości, gdyż czuła, że czeka ją coś lepszego.

Sięgnęła po kartkę i wyjęła ołówek z szuflady, po czym

jakby od niechcenia zaczęła rysować cherubinki i większe
anioły o poważnych twarzach, ze zwiniętymi skrzydłami i z
rękami złożonymi do modlitwy. Zamierzała wykorzystać
motyw aniołów do ostatniego zlecenia, jednak uduchowione
oblicze nie pasowało do wizerunku klubu „Archanioł"
Powinny to być anioły z szelmowskimi twarzami, podobne do
lorda Lucasa Kestrela...

Rebeka przygryzła końcówkę ołówka i przywołała się do

porządku.

- Lord Fremantle pytał o ciebie - oznajmiła Nan. - Jest

tobą oczarowany.

Rebeka złamała ołówek, lecz nie uniosła wzroku.
- Mam nadzieję, że chodzi mu o moje prace - powiedziała

niepewnie.

Nan zabębniła palcami w oparcie szezlonga.
- Dobrze wiesz, o czym mówię, Becky. Rebeka

westchnęła.

- Mam nadzieję, że powiedziałaś mu, iż nie jestem

zainteresowana.

- Rebeko, czy przynajmniej raz możesz się nad tym

poważnie zastanowić? Fremantle jest bogaty i szczodry...

Zepsuty do szpiku kości i odpychający, dodała w duchu

Rebeka.

Nan zatoczyła łuk ręką.
- Co starasz się sobie udowodnić? Wiesz, że nie możesz

tak żyć w nieskończoność. Może w tym, może w przyszłym
tygodniu będziesz musiała opuścić ten dom.

Rebeka popatrzyła w niebieskie oczy przyjaciółki. Była

rozgoryczona i poirytowana. A więc to dlatego Nan

background image

przyjechała do niej z samego rana. Fremantle, kompan
Boshama i bywalec klubu „Archanioł", nie krył zachwytu,
kiedy spotkali się wczorajszego wieczoru. Rebeka ignorowała
jego zawoalowane aluzje i starała się skupić na interesach,
jednak nieuchronne stało się faktem. Fremantle chciał, żeby
została jego kochanką, i przysłał Nan w roli pośrednika, by
wynegocjować warunki umowy. Gdyby Rebeka się zgodziła,
Nan zapewne otrzymałaby od niego nagrodę pieniężną.
Rebece aż ścierpła skóra na tę myśl.

Nan współczującym wzrokiem rozejrzała się po pracowni.

Rebeka wiedziała, że udawanie nie ma sensu. Przyjaciółka
zdawała sobie sprawę z jej tragicznego położenia. Nan
sprytnie zdążyła się dowiedzieć, czy Daniel, brat Rebeki, nie
przebywa gdzieś w pobliżu, gotów bronić honoru siostry, a
dopiero potem przedstawiła ofertę lorda Fremantle'a. Co
gorsza, miała sporo racji. Prędzej czy później Rebeka straci
dach nad głową i będzie musiała poszukać sobie innego
zajęcia, chociaż była pewna, że nie trafi do demu o złej sławie,
nawet tak ekskluzywnego jak klub „Archanioł".

Na myśl o lordzie Fremantle'u zrobiło jej się słabo.

Minionego wieczoru był bardzo uprzejmy, jednak jego oczy
martwej ryby i woskowe ręce działały na nią odstręczająco.
Nawet gdyby przyszło jej głodować, nigdy nie przyjmie jego
propozycji. Poczuła mdłości, wyobraziwszy sobie, że jej
dotyka.

- Jego lordowska mość jest bardzo łaskawy - powiedziała

starając się powstrzymać odruch wymiotny - ale obawiam się,
że muszę odrzucić jego propozycję. Nawet gdybym straciła
warsztat, z pewnością znajdę sobie zajęcie.

- Jako wół roboczy w czyimś zakładzie? - zapytała

drwiąco Nan. - Stać cię na lepsze życie, Becky.

Rebeka miała ochotę odpowiedzieć „Lepiej być wołem

roboczym niż dziwką", jednak w porę ugryzła się w język. Nie

background image

chciała robić przykrości przyjaciółce, a poza tym wcale nie
była pewna, czy ma rację. Czy jej niepewna sytuacja życiowa
jest rzeczywiście bardziej godna pozazdroszczenia niż
upokarzająca, lecz stabilna pozycja Nan? Większość ludzi
uznałaby, że nie.

- Nie mogę pójść za twoją radą - odpowiedziała.

Wiedziała, że jej głos nie brzmiał tak pewnie, jak by sobie
tego życzyła, jednak Nan była sprytna i nie zamierzała
nalegać. Podsunęła Rebece pewien pomysł na życie i
postanowiła pozostawić sprawy ich własnemu biegowi. Była
ciekawa czy przyjaciółka nie zmieni zdania, gdy znajdzie się
w jeszcze trudniejszym położeniu. Wzruszyła ramionami.

- Nie szkodzi. To tylko jedna z możliwości. Oczywiście

twoja decyzja nie będzie miała wpływu na sprawy zawodowe.
Twoje prace wywarły duże wrażenie na lordzie Fremantle'u.

- Dziękuję - powiedziała Rebeka i popatrzyła na Nan. -

Wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna za załatwienie mi tej
pracy, ale nie mogę przyjąć propozycji lorda Fremantle'a.

Udobruchana tymi słowami Nan wyciągnęła rękę do

przyjaciółki.

- Wiem, że teraz wydaje ci się, że nie możesz tego zrobić,

ale zapewniam cię, że to wcale nie jest takie trudne...

- Rozumiem - odparła Rebeka, czując, jak przenika ją

zimny dreszcz. - Właśnie to najbardziej mnie przeraża.

Sięgnęła po ołówek i narysowała jeszcze kilka aniołów.

Lord Fremantle był zachwycony jej pomysłem, by
wygrawerować na szkle archanioła. Natychmiast zamówił
grawerunek na dużej, płytkiej misie i wazonie, które zdobiły
stół klubu, i zaproponował dużą sumę za wykonanie zlecenia.
Rebeka zaczynała się obawiać, że zanim zobaczy te pieniądze,
będzie musiała oddać lordowi Fremantle'owi także inne
przysługi, mimo iż Nan zapewniła ją, że sprawy zawodowe są
w tym przypadku oddzielone od osobistych.

background image

Znalazła się w pułapce. Gdyby podjęła się zleconej pracy,

a klub „Archanioł" odmówiłby zapłaty, natychmiast by
splajtowała. Jeśli nie przyjmie zamówienia, podejrzewając, że
lord Fremantle działa z nieczystych pobudek, prędzej czy
później spotka ją ten sam los, jako że obecnie miała tylko
jednego klienta i żadnych widoków na zmianę sytuacji. Nie
było wyboru.

- Słyszałam - powiedziała Nan, delikatnie trzymając

filiżankę koniuszkami palców o lakierowanych paznokciach -
że wczoraj miałaś bardzo ciekawe spotkanie z lordem
Lucasem Kestrelem.

Rebeka niecierpliwym gestem odsunęła szkice.
- Samuel ci o tym powiedział?
- Oczywiście. Obawiał się o twoje bezpieczeństwo,

kochanie. Gotów był wkroczyć do akcji, gdyby tylko jego
pomoc okazała się potrzebna.

- To miło z jego strony - odparła ironicznie Rebeka,

przypominając sobie gorliwość, z jaką stangret spełniał
polecenia Lucasa Kestrela. - Na szczęście nic mi nie groziło.

- Opowiedz mi o tym - zachęciła Nan, wychylając się z

szezlonga. - Trafiła ci się gratka, Becky, ale uważaj.
Kestrelowie bardzo zadzierają nosa.

- Wcale nie pragnę ich towarzystwa - odpowiedziała

sucho Rebeka. - Prawdę mówiąc, nie chciałabym już więcej
widzieć członków tej rodziny. Jedno spotkanie zupełnie mi
wystarczyło.

- Zabrzmiało to tak, jakbyś bardzo dokładnie obejrzała

sobie Stephena Kestrela - powiedziała Nan,
porozumiewawczo unosząc brwi. - I to prawie całego! Sam
martwił się, że młody Kestrel mógł się zaziębić, skoro
wskakiwał do powozu półnagi.

Rebeka stłumiła śmiech.

background image

- Lord Stephen miał szczęście. Pożyczyłam mu pelerynę,

a poza tym odwróciłam wzrok.

Nan otworzyła torebkę i wsunęła do ust migdał w cukrze;

podekscytowana, gwałtownie go rozgryzła.

- Podobno to ładny chłopak
- Owszem, bardzo ładny. Czułam się przy nim niemal jak

jego matka.

- Zastanawiam się, czy ma słabość do domów rozpusty i

nie najlepszego towarzystwa. Może udałoby mi się z nim
zaprzyjaźnić?

Rebeka zgromiła ją wzrokiem.
- On nie ma własnych pieniędzy - wyjaśniła. - Myślę, że

nie jest wart twojej uwagi.

- Och, w takim razie... - Nan odłożyła torebkę,

rozdrażniona. - Wątpię, czy gra jest warta świeczki. Ech, ci
młodzi chłopcy. - Wzruszyła ramionami. - Są zawsze bardzo
wdzięczni i chętni, a na końcu okazuje się, że wszystko było
niewiele warte.

- Poza tym naraziłabyś się na gniew lorda Lucasa Kestrela

- powiedziała ze współczuciem Rebeka - a nikomu tego nie
życzę.

W oczach Nan zamigotały figlarne iskierki.
- Co o nim sądzisz, Becky? Nie przypuszczam, żeby i on

wywołał w tobie matczyne uczucia. Zazwyczaj budzi w
kobietach całkiem inne doznania.

- To prawda - przyznała szczerze Rebeka. Przypomniała

sobie sprzeczne uczucia, jakie ją podczas tamtego spotkania
ogarnęły: gniew, podekscytowanie i tęsknotę. Obróciła
filiżankę w palcach, niezadowolona, że nie potrafi przestać
myśleć o Lucasie.

- Spotkałaś go? - zapytała.
- Tylko przelotnie - powiedziała z żalem Nan. - Nie

należy do towarzystwa Boshama.

background image

- I nie jest członkiem klubu „Archanioł"?
Nan wybuchnęła śmiechem, po czym powiedziała:
- A skąd! Lord Lucas Kestrel jest na to zbyt prostolinijny.

Nie wiadomo dlaczego, jednak ta wiadomość sprawiła Rebece
ulgę.

- Myślałam, że to cyniczny uwodziciel.
- To prawda, ale... - Nan zmarszczyła nos. - Ma

niewyrafinowany gust. - Posłała Rebece zaciekawione
spojrzenie. - Spodobał ci się?

Rebeka sięgnęła po kawałek papieru i naszkicowała kilka

pustułek. Umiała rysować ptaki drapieżne, szczególnie sokoły.
Zawsze fascynowała ją ich elegancja i nieustraszona duma.
Czuła zmęczenie. Lucas Kestrel ponosił winę za to, że zaspała
tego ranka, ponieważ poprzedniego wieczoru po powrocie do
domu długo nie mogła zasnąć. Cały czas miała przed oczami
jego twarz i odnosiła wrażenie, że wciąż słyszy jego głos i
widzi skupiony wzrok. Żaden mężczyzna nie doprowadził jej
wcześniej do takiego stanu.

Po dwóch godzinach przewracania się w zimnym łóżku

wstała, by napić się mleka z gałką muszkatołową i miodem. W
końcu zasnęła, lecz budziła się co chwila, dręczona
erotycznymi snami, po których czuła podniecenie i niepokój.

- Lord Lucas jest typowym przedstawicielem swego

środowiska - odpowiedziała. - Arogancki, władczy i bardzo
pewny siebie. Unikam takich ludzi jak ognia.

Powiedziała to z takim przejęciem, że Nan szeroko

otworzyła oczy.

- W końcu znalazł się mężczyzna, który wzbudził w tobie

silniejsze uczucie, Rebeko. To bardzo ciekawe.

- Nan, jedynym uczuciem, jakie żywię dla lorda Kestrela,

jest niechęć.

background image

- Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego powitania -

rozległ się pełen rozbawienia męski głos. - Dzień dobry,
panno Raleigh. Miło mi znów panią widzieć.

Lord Lucas Kestrel, który stał w progu, zamknął drzwi i

wszedł do środka. Był ubrany w doskonale skrojony
ciemnozielony surdut i żółtobrązowe bryczesy, a czarne
wysokie buty lśniły niebieskawo. Pod pachą niósł paczkę
owiniętą w brązowy papier i przewiązaną sznurkiem. Podając
ją Rebece, skłonił się z kpiącym uśmiechem. Rebeka,
zaczerwieniona po uszy, ledwie wyjąkała słowa
podziękowania.

Nan nie miała takich problemów. Ześliznęła się z

szezlonga jak kotka i wyciągnęła dłoń do Lucasa.

- Skoro mojej przyjaciółce odjęło mowę, milordzie,

pozwoli pan, że się przedstawię. Anne Astley. Jestem
zaszczycona możliwością poznania pana.

Lucas ujął jej dłoń i skłonił się nad nią z staroświecką

galanterią, która wprawiła Nan w zachwyt.

- Panno Astley. Lord Lucas Kestrel, do usług.
- Właśnie rozmawiałyśmy o panu - powiedziała Nan,

narażając się na karcące spojrzenie przyjaciółki. - Rebeka
opowiadała mi o swoich przygodach wczorajszego wieczoru.

Lucas uśmiechnął się szeroko i popatrzył z ukosa na

Rebekę.

- Mam nadzieję, że panna Raleigh, podobnie jak ja,

uznała to spotkanie za niezmiernie interesujące - powiedział.

- Na szczęście nie muszę urozmaicać sobie życia takimi

wydarzeniami - odparła Rebeka. Wskazała paczkę. - Dziękuję
za zwrot peleryny, milordzie, ale jak już mówiłam, nie musiał
się pan fatygować.

Lucas popatrzył na nią uważnie.

background image

- Nic nie byłoby w stanie powstrzymać mnie od tej

wizyty, panno Raleigh - oznajmił, a w jego oczach zamigotały
wesołe iskierki.

- Cóż - odezwała się Rebeka, czując, że wzbiera w niej

gniew - chciałabym poczęstować pana herbatą, milordzie ale
właśnie wypiłyśmy ją z panną Astley. Poza tym jestem
przekonana, że jest pan bardzo zajęty, więc wolałabym pana
nie zatrzymywać.

Lucas roześmiał się.
- Myli się pani, panno Raleigh. Przełożyłem dziś poranne

zajęcia, by móc zobaczyć się z panią.

- W takim razie żałuję, że muszę pana rozczarować

milordzie, ale powinnam zająć się pracą. - Odwróciła się
mając nadzieję, że zakończy to wizytę, lecz Lucas nawet się
nie poruszył.

Po chwili uprzejmie otworzył drzwi przed Nan.
- Panno Astley, pani powóz czeka już przed domem. Miło

było panią poznać...

Rebeka rzuciła się do drzwi. Czuła przerażenie na myśl o

tym, że za chwilę zostanie sama z Lucasem Kestrelem; zrobiło
jej się duszno. Chwyciła przyjaciółkę za rękaw.

- Nan, zaczekaj! Posiedź jeszcze chwilkę.
- Za godzinę muszę być w klubie. - Nan uśmiechnęła się

porozumiewawczo do Lucasa, co jeszcze bardziej rozdrażniło
Rebekę. - Wpadnę do ciebie w niedługim czasie, by zobaczyć,
jak się miewasz, Becky. Tymczasem zastanów się nad
propozycją lorda Fremantle'a. Moim zdaniem jest bardzo
korzystna. - Popatrzyła na Lucasa. - Nikt nie złoży ci lepszej.

Rebeka poczuła na sobie pytający wzrok Lucasa i znów

spłonęła rumieńcem. Nan cmoknęła powietrze obok policzka
przyjaciółki, po czym zalotnie popatrzyła na Lucasa.

- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, milordzie.
- Cała przyjemność po mojej stronie.

background image

Rebeka patrzyła, jak Lucas pomaga wsiąść Nan do

powozu. Miała wielką ochotę zaryglować drzwi, żeby nie
mógł wrócić do pracowni, ale pomyślała, że w takim wypadku
wejdzie przez okno. Czekała więc, zakłopotana i
zdenerwowana.

- Jest pani przygaszona, panno Raleigh - powiedział

Lucas, gdy powóz odjechał. Cicho zamknął drzwi warsztatu. -
Co wprawiło panią w taki nastrój?

- Przepraszam, jeśli wydam się panu niegościnna,

milordzie. Mam ważne zamówienie, a straciłam już dzisiaj
dużo czasu przeznaczonego na pracę z powodu wizyty panny
Astley. Musi mi pan wybaczyć... - odpowiedziała
zniecierpliwiona Rebeka.

- Muszę? - zapytał i podszedł do Rebeki, nie odrywając

wzroku od jej twarzy. - Nawet nie zdaje sobie pani sprawy, ile
trudu musiałem sobie zadać, żeby panią odnaleźć, panno
Raleigh.

- W takim razie trzeba było sobie oszczędzić wysiłku,

milordzie - zauważyła Rebeka - gdyż nie mogę poświęcić
panu czasu. Zajrzał jej w oczy.

- Szybko chce się mnie pani pozbyć, panno Raleigh, A

gdybym tak miał dla pani propozycję?

Rebeka wycofała się za biurko.
- Nie jestem zainteresowana takimi propozycjami ze

strony mężczyzn - powiedziała ostrym tonem. - Wiążą się z
koniecznością wykonywania prac, które... nie są moją mocną
stroną...

- Jakie propozycje ma pani na myśli, panno Raleigh?
- Dobrze pan wie - odparła, czując suchość w ustach.
- Owszem. - Stanął naprzeciwko niej. - Takie propozycje

składają mężczyźni w rodzaju lorda Fremantle'a, prawda? Czy
kiedykolwiek przyjęła pani taką ofertę, droga panno Raleigh?

Niebieskie oczy Rebeki rozbłysły gniewem.

background image

- Niech pan pilnuje swoich spraw, milordzie.
- Jedna z tych spraw mogłaby dotyczyć pani, panno

Raleigh.

- Myli się pan, milordzie. Nie ma takiej możliwości.
- Czyżby? - Lucas przechylił głowę i wyzywająco

popatrzył na Rebekę.

- Wykluczone - powiedziała niezbyt przekonującym

tonem.

Lucas przyglądał jej się jeszcze przez chwilę, po czym

włożył ręce do kieszeni.

- No to się przekonamy. Najwyraźniej źle mnie pani

zrozumiała, panno Raleigh. Moja propozycja dotyczy
zamówienia.

Rebeka nie kryła zaskoczenia.
- Chce pan mi zlecić pracę?
- Oczywiście. - Lucas popatrzył na nią z uśmiechem. -

Chciałem zamówić grawerowane kieliszki na ślubny prezent
dla brata.

Rebeka nie sądziła, by lord Lucas zamierzał zlecić prace

grawerskie przed wczorajszym spotkaniem. Prawdopodobnie
aż do tego dnia w ogóle nie interesował się grawerunkiem na
szkle.

Słowa same popłynęły z jej ust.
- Nie wierzę, milordzie, że od dawna zamierzał pan zlecić

wygrawerowanie kieliszków z okazji wesela brata.

Lucas roześmiał się.
- Oczywiście, że nie, panno Raleigh. Po prostu przez dwa

tygodnie łamałem sobie głowę, co mógłbym dać Richardowi i
Deborah w prezencie ślubnym. Kiedy panią spotkałem -
wykonał nieokreślony ruch ręką - problem sam się rozwiązał.

Rebeka westchnęła. Było to wiarygodne wyjaśnienie i,

prawdę mówiąc, powinna być zadowolona ze złożonej
propozycji. Praca wykonana dla wpływowej rodziny

background image

Kestrelów mogła zaowocować innymi zamówieniami i w
krótkim czasie pozwolić Rebece odbić się od dna.

- Czy dobrze mi się wydaje - odezwał się Lucas - że nie

odrzuci pani mojego zamówienia?

- Nie odrzucę - odparła ostrożnie Rebeka. Miała wrażenie,

że słowa więzną jej w gardle. - Z zadowoleniem je przyjmuję.

- To świetnie! - Lucas uśmiechnął się. - Proszę mi

przedstawić pani warunki, panno Raleigh.

Rebeka wskazała półki wystawowe.
- Gdyby zechciał pan przyjrzeć się tym pracom,

milordzie, mógłby pan wybrać rodzaj szkła i wzór.

Pokiwał głową i podszedł do półek
- To może chwilę potrwać, panno Raleigh, więc proszę

nie odrywać się od swojej pracy. Przyjdę do pani, kiedy
podejmę decyzję.

Rebeka poczuła lekkie rozczarowanie. Nie kłamała,

mówiąc, że ma mało czasu; powinna zająć się rysowaniem
wzorów aniołów, jednak czuła, że nie uda jej się skupić na
pracy w obecności Lucasa. Weszła do magazynu obok
pracowni. W pomieszczeniu było zimno i ciemno, rzędy
kieliszków, szklanic, mis i wazonów, które czekały na
ozdobienie grawerunkiem, stopniowo się przerzedzały, aż w
końcu zostało tylko kilkanaście przedmiotów, ostatnich ze
zbiorów wuja. Rebeka powinna była zamówić nowe szkło, nie
miała jednak pieniędzy, by za nie zapłacić. Być może uda jej
się to po wykonaniu zlecenia dla klubu „Archanioł". Te plany
były oparte na założeniu, że otrzyma kolejne zamówienia. Z
westchnieniem sięgnęła po misę i zaniosła ją do pracowni.

Lucas przyglądał się grawerowanym szklanym płytom,

które Rebeka zawiesiła u sufitu. Ostrożnie postawiła misę na
stole. W szufladzie trzymała mały słoik farby, którą malowała
linie na szkle przed przystąpieniem do prac grawerskich.
Wyjęła pędzelek i otworzyła słoik, po czym przystąpiła do

background image

malowania cienkich kresek Anioł z szelmowskim obliczem...
Widziała go oczami wyobraźni, z głową pochyloną do
modlitwy, mocno zarysowanymi liniami twarzy; ucieleśnienie
siły i gracji. Wysunęła koniuszek języka i usiłowała skupić się
na pracy, nie myśląc o obecności Lucasa.

Te wysiłki spełzły na niczym. Nie była w stanie o nim

zapomnieć. Niespiesznie, uważnie oglądał wszystkie
eksponaty zgromadzone na półkach. Kątem oka widziała jego
cień na podłodze. Mimo iż była odwrócona do niego plecami,
czuła jego bliskość.

- Czy pani jest autorką tych prac? - zapytał lord Lucas.
- Większość wyszła spod ręki wuja. To on prowadził ten

zakład aż do śmierci... Zmarł cztery miesiące temu. Ja
wykonałam grawerunek na panelach i na misach, na
kieliszkach, no i na tym. - Rebeka wskazała wazon, stojący na
parapecie.

- Pani prace bardzo mi się podobają. Jest w nich tyle

emocji...

Rebeka upuściła pędzelek i schyliła się, by go podnieść.

Uczucia... i Lucas Kestrel. Nie potrafiła pohamować
wyobraźni, która podsuwała obraz ich ciał splecionych w
uścisku.

- Dziękuję - powiedziała zduszonym głosem.
Lucas stał przy oknie, przyglądając się smukłemu

wazonowi z wygrawerowanym statkiem. Przesunął palcem po
wklęsłym wzorze. Rebeka poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa
i szybko nachyliła się nad swoją pracą. Przerażały ją własne
reakcje na widok tego mężczyzny. Nigdy wcześniej nie
doświadczyła czegoś podobnego. Chciałaby, żeby Lucas już
sobie poszedł, tymczasem on zbliżył się do biurka.

Odłożyła pędzelek i popatrzyła na niego.
- Dokonał pan już wyboru, milordzie?

background image

- Tak myślę. Chciałbym zamówić komplet smukłych

kieliszków, takich, jakie pani ma na półce. Poproszę sześć
sztuk. Są bardzo piękne. Ma pani wielki talent, panno Raleigh.

Mówił to szczerze. Rebeka uśmiechnęła się nieśmiało.
- Dziękuję - powiedziała, zastanawiając się, czy ma

odpowiednie kieliszki w magazynie. Pomyślała, że powinno
ich wystarczyć na to zamówienie.

- Dokonał pan dobrego wyboru - pochwaliła. - Który

wzór pan wybrał?

Lucas zamyślił się.
- Nie jestem pewien...
- Zazwyczaj radzę klientom zdecydować się na wzór,

który ma znaczenie dla odbiorcy - powiedziała z wahaniem. -
Na przykład kwiaty dla ogrodnika, statek dla marynarza. -
Popatrzyła na Lucasa. - A może pustułka dla Kestrelów?
(Kestrel (j. ang.) - pustułka)

Lucas się uśmiechnął.
- Doskonały pomysł, panno Raleigh. Niech będzie

pustułka.

Rebeka przechyliła głowę i szybko narysowała

drapieżnego ptaka w locie.

- Udał mi się - powiedziała cicho. Uniósłszy głowę,

zobaczyła, że Lucas uporczywie się w nią wpatruje. Ich
spojrzenia się spotkały.

- Ile mnie to będzie kosztować, panno Raleigh? Rebeka

zapomniała o całym świecie, patrząc przez chwilę w oczy
Lucasa. Szybko wymieniła przypadkową sumę.

- Dwadzieścia gwinei, milordzie.
Lucas popatrzył na nią z niedowierzaniem. Wyprostował

się.

- Dwadzieścia gwinei? To śmieszne, panno Raleigh.

Rebeka nie przypuszczała, że lord Lucas będzie się z nią

background image

targował. Taki zwyczaj miało wielu ludzi, jednak wydawało
jej się, że Lucas Kestrel nie jest skąpcem. Wprawdzie
uważała, że podała trochę zawyżoną cenę, jednak nie
zamierzała jej obniżyć. Hardo uniosła podbródek.

- Dwadzieścia gwinei, milordzie.
- Nie dam ani pensa mniej niż sześćdziesiąt.
- Sześćdziesiąt gwinei za sześć kieliszków? To pan jest

śmieszny, milordzie.

- Sześćdziesiąt gwinei, panno Raleigh. Ani pensa więcej,

ani pensa mniej. Chyba że nie chce pani przyjąć zamówienia...

Wstała.
- To szaleństwo, milordzie. Większość ludzi pragnie

obniżyć, a nie podwyższyć cenę.

- Widać nie należę do większości, panno Raleigh.
- Nie rozumie pan. Podałam panu uczciwą cenę za

wykonanie tego zamówienia.

- Dlaczego pani tak nisko się ceni? Nigdy nie zdobędzie

pani wystarczającej kwoty na utrzymanie, jeśli nie będzie pani
szanowała własnej pracy.

Pokręciła głową, zakłopotana.
- To cena rynkowa, milordzie. Myślę, że znam się na tym

lepiej od pana. Tylko Adams albo Woolf mógłby zażyczyć
sobie takiej sumy.

Lucas wzruszył ramionami.
- Przyjmuje pani zamówienie, panno Raleigh?
- Oczywiście, ale...
- W takim razie musi pani również przyjąć sumę, którą

proponuję.

Przyjrzał się jej, ze wzruszeniem zauważając lekkie

rumieńce oburzenia na policzkach. Pokręcił głową.

- Pycha, panno Raleigh, jest jednym z siedmiu grzechów

głównych. Ale... - podszedł do niej i delikatnie dotknął jej

background image

policzka - to samo można powiedzieć o nieczystości,
pożądaniu...

Rebeka poczuła, jak oblewa ją fala gorąca, lecz po chwili

zdrętwiała ze zgrozy. Lucas patrzył na jej usta; czuła, że za
chwilę ją pocałuje. Cofnęła się o krok i wyciągnęła rękę w
obronnym geście.

- Milordzie...
- Wciąż nie wiem, co mam o pani sądzić, panno Raleigh -

powiedział, celowo przeciągając sylaby - mimo że wczoraj
dowodziła pani swej niewinności i braku powiązań z klubem
„Archanioł" - przesunął palcami po jej szyi i zatrzymał się
tam, gdzie wyczuł przyspieszone tętno - wcale nie jestem
pewien, czy jest pani taka cnotliwa, jak pani twierdzi. -
Delikatnie gładził jej kark, dotykał włosów. Mówił ściszonym
głosem, wpatrując się w Rebekę.

Poczuła, że uginają się pod nią kolana. Bezwiednie oparła

się o biurko i uniosła rękę, starając się odsunąć Lucasa. Miała
wrażenie, że zdobywa się na wielki, nadludzki wysiłek

- Nie żywię co do pana żadnych złudzeń, milordzie -

powiedziała szeptem.

W oczach Lucasa pojawiły się wesołe iskierki. Chwycił jej

rękę swą ciepłą dłonią, nie dając się odepchnąć.

- Naprawdę? - zapytał. - A co pani o mnie myśli?
- Że jest pan uwodzicielem, milordzie - powiedziała.
- Rozumiem, iż nie ma pani czasu dla uwodzicieli, panno

Raleigh.

Delikatnie dotykał kciukiem wnętrza jej dłoni,

przyprawiając ją o rozkoszne mrowienia. Usiłowała się
skupić.

- Słuszne przypuszczenie, milordzie.
Wziął ją w ramiona. Nie opierała się. Miała ochotę się

przekonać, co się za tym kryje.

background image

Dotknął jej warg w lekkim pocałunku, po czym ją uwolnił.

Drżała na całym ciele, chociaż pieszczota trwała zaledwie
chwilę.

- Dlaczego? - zapytał cicho.
- Dlaczego co? - Ledwie trzymała się na nogach, kręciło

jej się w głowie.

- Dlaczego nie chce pani poświęcić choć trochę czasu

uwodzicielom... a przynajmniej jednemu z nich?

Przez chwilę Rebeka nie potrafiła znaleźć stosownej

odpowiedzi. Potrząsnęła głową, by wrócić do rzeczywistości.

- Ponieważ muszę dbać o siebie, milordzie, i nie chcę

dodatkowych kłopotów.

- Myli się pani - powiedział Lucas. - Zadbałbym o to,

żeby było pani łatwiej.

Przymknęła powieki, przez chwilę rozkoszując się pokusą,

by ulec jego namowom. Prawie nie znała tego mężczyzny, a
instynkt mówił jej, by mieć się na baczności. Miał w sobie siłę
i zachłanność drapieżnika, a w dodatku nie był jej obojętny.

- Uczyniłby pan moje życie łatwiejszym, milordzie -

powiedziała, biorąc głęboki oddech, by się uspokoić - gdybym
dzięki panu miała więcej zleceń.

Lucas roześmiał się.
- Dobrze, panno Raleigh. - Spoważniał. - Ile czasu

potrzebuje pani na wykonanie pracy?

- Około tygodnia. Skłonił się.
- W takim razie powrócę tu za tydzień. Życzę miłego

dnia.

Kiedy Lucas wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi,

Rebeka opadła na szezlong. Czuła się wyczerpana, jakby
pracowała bez przerwy przez wiele godzin. Nie była pewna,
co właściwie zdarzyło się między nimi. Z pewnością jednak
nie przeżyła tego nigdy wcześniej. Lucas określił to jednym
słowem: pożądanie.

background image

Nie mogła mieć wątpliwości co do roli, jaką przewidywał

dla niej w swoim życiu. Na razie powstrzymał się od
zaproponowania, by została jego utrzymanką, jednak zapewne
pozostawało to tylko kwestią czasu. Prawdę mówiąc,
propozycja złożona przez Lucasa wydawała się znacznie
bardziej atrakcyjna niż lorda Fremantle'a.

Przeniknął ją dreszcz. Co też powiedziała Nan? Że to w

końcu wcale nie jest takie trudne...

Rebeka odniosła wrażenie, że może to być wręcz bardzo

łatwe.

Uniosła misę i przyjrzała się swemu odbiciu w szkle.

Miała zaczerwienioną twarz i roziskrzony wzrok. Była
ożywiona, podekscytowana. Przypomniała sobie cudowne
doznania w ramionach Lucasa. Czuła wtedy podniecenie,
radość, a jednocześnie doznawała ukojenia.

Zebrała ołówki i kartki papieru. Przypomniała sobie, że

szczęście to krótkotrwałe, zwodnicze uczucie, po którym
najczęściej pozostaje lizanie ran.

Należało zachować rozsądek. Zdana na siebie, musiała

prowadzić spokojne, uporządkowane życie, w którym nie ma
miejsca na namiętność. Nie wolno jej nawet rozważać
propozycji zostania kochanką. Musi pozostać sobą.

Pokusa była jednak bardzo silna.

background image

Rozdział trzeci
Lord Lucas Kestrel czuł się winny. Rzadko doświadczał

tego uczucia i nie zastanawiał się nad nim specjalnie. Jednak
tym razem poczucie winy narastało w nim od kilku dni i w
końcu doprowadziło do tego, że wyszedł z domu, gdy
dochodziła północ, by odprężyć się u „White'a". Przyjaciele
powitali go wręcz owacyjnie i już po niedługim czasie Lucas
stracił większą część swego żołdu przy stoliku karcianym. Nie
był w stanie skupić się na grze. Kiedy przystępował do
ostatniej partii, podszedł do niego Cory Newlyn.

- Może wypiłbyś ze mną porto, zanim przegrasz ostatnią

koszulę?

Cory był dobrym przyjacielem Kestrelów. Lucas spotkał

się z nim przed tygodniem, w British Museum, aby omówić
sprawę obrazkowego szyfru, którym posługiwali się szpiedzy
w Midwinter.

Złożył karty.
- Z przyjemnością - powiedział.
Usiedli z Corym przy stoliku w kącie sali; wkrótce między

nimi stanęła butelka porto. Cory skrzyżował długie nogi i w
zamyśleniu popatrzył na Lucasa.

- Ostatnim mężczyzną, który w mojej obecności tak

beznadziejnie przegrywał przy karcianym stoliku był twój brat
Richard, ale on wtedy cierpiał z powodu nieodwzajemnionej
miłości do Deborah Stratton - zagaił wesoło. - Widzę, że coś
cię gryzie. Co się dzieje?

- Nieważne - odparł Lucas. - Czy musisz być taki

dociekliwy?

Cory roześmiał się.
- Wybacz. Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać...
Lucas wzruszył ramionami, próbując opanować

rozdrażnienie.

background image

- Czuję się winny, bo zachowuję się jak ostatni łajdak -

wypalił bez ogródek, po czym zwięźle przedstawił Cory'emu
historię znajomości z Rebeką Raleigh. - Tom Bradshaw
dowiedział się, że panna Raleigh prowadzi zakład grawerski w
Clerkenwell - zakończył. - Do niedawna zakład należał do jej
wuja, George'a Provosta, który zmarł cztery miesiące temu.
Miał opinię bardzo dobrego, solidnego rzemieślnika i myślę,
że doskonale nadawał się do wykonania grawerunków z
Midwinter... Z pewnością chętnie przyjął zamówienie, a
jednocześnie nie był aż tak sławny, by ktoś mógł bez trudu
rozpoznać jego pracę.

Cory skrzywił się.
- Jesteś tego pewien?
- Tak - Lucas uniósł kieliszek porto i przyjrzał się

czerwonemu płynowi w świetle świecy. - Byłem w tym
zakładzie. Widziałem tam przedmioty z grawerunkiem
identycznym jak ten z Midwinter. Panna Raleigh wyjaśniła
mi, że to robota wuja. Nie mam żadnych wątpliwości.

- Zatem znaleźliśmy naszego grawera.
- Tak się wydaje. Ponieważ, na nasze nieszczęście, umarł,

panna Raleigh jest teraz jedyną osobą, która może wiedzieć
coś na temat otoczenia szpiega działającego w Midwinter, i
muszę wydobyć z niej jak najwięcej informacji.

Cory uśmiechnął się.
- Chyba się domyślam, na czym polega twój problem.

Lucas pokiwał głową.

- Wykorzystuję bezbronność panny Raleigh, chcąc zyskać

jej zaufanie - powiedział i wykrzywił twarz w grymasie. - To
brzmi okropnie! Aż mi się nie chce wierzyć, że jestem do tego
zdolny!

Cory nie odpowiedział od razu. Nalał sobie kolejny

kieliszek porto, cały czas patrząc Lucasowi w oczy.

background image

- Wydaje mi się - powiedział w końcu - że niepotrzebnie

masz wyrzuty sumienia. Dobrze wiemy, że prowadzenie
śledztwa to nic przyjemnego; wymaga działań, których
człowiek nie podjąłby się w innych okolicznościach. - Z
zatroskaniem popatrzył na przyjaciela. - Jesteś pewien, że w
grę nie wchodzi uczucie?

Lucas co chwila przestawiał swój kieliszek. Usilnie starał

się wymazać z pamięci wspomnienie pocałunku i cudownej
reakcji Rebeki. Nie uwzględnił tego w swych planach.
Zamierzał zachęcić ją do rozmowy i pozyskać jej zaufanie,
jednak wzajemne zauroczenie sprawiło, że prawie wszystkie
ustalenia wzięły w łeb.

Poprzedniej nocy czytał wiersze Bena Jonsona. Rzadko

odczuwał potrzebę obcowania z poezją - był przecież
człowiekiem czynu i nie poddawał się sentymentom.
Przypuszczał, że to jego brat Richard zostawił tę książkę.
Lucas sięgnął po nią, gdyż był zmęczony, niespokojny i za
dużo myślał o pannie Rebece Raleigh. Powinien był
przewidzieć, że poezja nie pomaga trzeźwo patrzeć na świat...
Przy strofie z „Królowej miłości" przerwał czytanie, gdyż
obraz Rebeki, który został mu w pamięci, zamiast blednąc,
stawał się coraz wyraźniejszy.

„O ty, co rozpalasz serca..."
Wmawiał sobie, że pocałował pannę Raleigh, by ją

wypróbować, podejrzewając, że dziewczyna ukrywa swą
prawdziwą naturę pod maską niewinności. Zastanawiał się,
czy to możliwe, by była aż tak szczera. Jednak w chwili
bliskości nie wyczuł niczego fałszywego. Był na tyle
doświadczony, że doskonale potrafił odróżnić miłość
prawdziwą od udawanej, jaką mężczyźni znajdowali u
kurtyzan. Jednak Rebeka Raleigh działała pod wpływem
emocji, a jej spontaniczna reakcja zrobiła na nim piorunujące
wrażenie. A kiedy zorientował się, że jest zakłopotana z

background image

powodu swoich doznań, ogarnęła go fala czułości... Potrząsnął
głową. Wytrawny uwodziciel nie powinien myśleć w ten
sposób. Poza tym nie wolno było mu zapominać o tym, że
prowadzi śledztwo.

Cory chrząknął; Lucas na niego popatrzył.
- Przyznaję, że trudno jest mi oddzielić jedno od drugiego

- odpowiedział ponuro, czując na sobie pytający wzrok
przyjaciela. - Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać.

Cory wygiął usta w grymasie.
- Ile razy spotkałeś się z panną Raleigh? - zapytał.
- Dwa.
- I co o niej wiesz?
- Na razie niewiele.
Lucas pomyślał, że to stwierdzenie jest prawdziwe, jeśli

chodzi o fakty, jednak czuł się tak, jakby znał Rebekę od
dawna. Był tym poważnie zaniepokojony. Ufał jej, mimo iż
miał mało wiadomości na jej temat. Był pewien, że nic nie
wiedziała o przestępczej działalności ludzi z otoczenia szpiega
w Midwinter. Być może nawet jej wuj nie zdawał sobie
sprawy, w co został wciągnięty. Kiedy Lucas oglądał
przedmioty, stojące na półkach w pracowni Rebeki, aż
poraziło go podobieństwo pomiędzy grawerunkiem,
widniejącym na szkle znajdującym się w zakładzie a
zdobytymi próbkami. Jak na ironię, dokonał tego odkrycia
wtedy, gdy po raz pierwszy odwiedził warsztat, wcale nie
chcąc tam znaleźć poszukiwanych grawerunków. Jednak z
pewnością się nie pomylił.

- Poproś ją, żeby powiedziała ci prawdę. - Cory patrzył na

Lucasa z powagą. - Albo tak zrób, albo daj sobie spokój i
zaczekaj, aż Justin wróci z Midwinter i sam ją przesłucha. -
Skrzywił się. - Kiedy Justin zamierza tu przyjechać?

- Za tydzień. - Lucas potarł czoło. - Nie mogę wyłączyć

się ze śledztwa, Cory. Nie możemy ryzykować... Panna

background image

Raleigh może mieć powiązania ze szpiegiem. Gdyby zaczęła
coś podejrzewać, mogłaby zniknąć, a wtedy zgubimy trop. Co
gorsza, mogłaby ostrzec innych i cała nasza praca poszłaby na
marne.

- A jeśli jest niewinna? - zapytał Cory. - Jak będzie się

czuła, kiedy odkryje, że interesowałeś się nią z zupełnie
innych powodów niż te, które jej przedstawiłeś?

Lucas zacisnął usta w wąską kreskę. Wolał się nad tym nie

zastanawiać.

- Nie mogę pozwolić, żeby miało to wpływ na dobro

śledztwa.

Zamilkli.
- Rozumiem twoje problemy, Lucas - powiedział w końcu

Cory - jednak czasami człowiek musi zaufać instynktowi.

- To może doprowadzić do zguby - zaoponował bez

przekonania Lucas.

- Lekceważenie głosu serca może spowodować, że

człowiek traci to, co najcenniejsze - łagodnie zwrócił mu
uwagę Cory.

Lucas uśmiechnął się.
- Małżeństwo sprawiło, że stałeś się sentymentalny,

Newlyn. Dlaczego mężczyzna ma się wiązać z jedną kobietą,
kiedy dookoła jest ich tyle?

- Być może dlatego - odrzekł Cory - że ta jedna,

odpowiednia kobieta w zupełności mu wystarcza.

Lucas uśmiechnął się szyderczo.
- Tak, zrobiłeś się bardzo sentymentalny, Newlyn.
- Uwodziciele w końcu się zmieniają - stwierdził

sentencjonalnie Cory - chyba że chcą skończyć jako starzy
lubieżnicy, którzy podpierając się laską, pożądliwie łypią na
debiutantki.

Lucas aż się wzdrygnął.
- Przedstawiłeś to bardzo obrazowo.

background image

- Przemyśl to sobie - poradził Cory z uśmiechem. -

Popatrz na Richarda.

Lucas potrząsnął głową.
- Richard miał ochotę na zmianę w życiu - powiedział po

chwili namysłu. - Był zakochany. A ja - zawahał się - nie
jestem.

Cory westchnął.
- I nigdy nie będziesz? Sądziłem, że zdążyłeś już

ochłonąć po młodzieńczym rozczarowaniu i zorientować się,
że nie wszystkie kobiety są interesowne.

Lucas roześmiał się.
- Owszem. Moja niechęć do małżeństwa nie ma z tym nic

wspólnego. - Spochmurniał. - Nie chodzi tylko o to, że nigdy
nie spotkałem kobiety, której chciałbym być wierny.

- Masz na myśli swojego ojca - zgadł Cory. Lucas

wzruszył ramionami.

- Myślę raczej o matce - rzekł. - Cierpiała z powodu

romansów ojca, ale nigdy nie pozwoliła powiedzieć na niego
złego słowa. - Poruszył się niespokojnie na krześle,
przytłoczony bolesnymi wspomnieniami. - Nic nie mówiła,
lecz straciła całą radość życia. Nie chciałbym wymagać aż tak
heroicznej postawy od mojej żony. - Popatrzył z przyganą na
Cory'ego. - Jeśli zaczniesz mi teraz opowiadać, w ten swój
irytujący sposób, o szczęśliwych małżeństwach i o tym, że się
zmienię, kiedy spotkam odpowiednią kobietę, to...

Cory uniósł rękę w pojednawczym geście.
- Ani mi się śni - zapewnił, wstał i przyjacielsko poklepał

Lucasa po ramieniu. - Życzę ci szczęścia. Idę do domu, do
żony.

Lucas odprowadził wzrokiem Cory'ego, torującego sobie

drogę wśród licznych gości klubu, skupionych wokół
karcianych stolików. Przyjaciel co chwila przystawał, by się z
kimś przywitać, lecz widać było, że z trudem opanowuje

background image

zniecierpliwienie i szybko odchodzi. Lucas zauważył, że Cory
odrzucił dwie propozycje zagrania w pikietę i parę zaproszeń
na drinka. Pokręcił głową w zamyśleniu. Szczerze podziwiał
Rachel Newlyn, ale nie rozumiał, dlaczego Cory tak się
spieszy do domu. Pantoflarz... Lucas doskonale sobie radził
bez małżeństwa przez dwadzieścia osiem lat i nie zamierzał
dać się złapać w pułapkę. Znajomość z Rebeką Raleigh
niczym mu nie groziła. Czuł się nieuczciwie wobec niej tylko
dlatego, że była młoda i samotna. Podziwiał jej szlachetność i
dzielność. Nawet w niesprzyjających okolicznościach nie
traciła ducha.

- Do diabła! - rzucił ze złością i odstawił kieliszek z takim

impetem, że stolik się zatrząsł. Próbował utopić smutki w
alkoholu, a okazało się, że nie ma przed nimi ucieczki. Czuł
się największym łajdakiem pod słońcem.

Mając teraz dwa zamówienia do wykonania, Rebeka

codziennie wstawała o świcie, kiedy mgła zasnuwała jeszcze
Londyn, i pracowała, do późna w nocy. W ciągu dnia szeroko
otwierała okiennice, by do wnętrza pracowni wpadało jak
najwięcej światła. Wieczorem, gdy robiło się ciemno, zapalała
świece i pracowała, aż oczy zaczynały ją szczypać, a w głowie
szumiało ze zmęczenia. W pracowni panowała cisza,
przerywana jedynie zgrzytaniem rylca z diamentowym
ostrzem o szkło, gdy mozolnie tworzyła obraz upadłego
anioła. Postać nabierała wyrazu - widać już było złożone
skrzydła, głowę pochyloną tak, jakby anioł zastanawiał się nad
swoimi grzechami, zarys twarzy z wystającymi kośćmi
policzkowymi. Wieczorem czwartego dnia odłożyła rylec i
przyjrzała się dziełu. Od razu zorientowała się, że coś jest nie
w porządku. Upadły anioł miał twarz Lucasa Kestrela.

Nie było żadnych wątpliwości. Mocna szczęka, czujne

spojrzenie, usta... Rebeka z rozpaczą ukryła twarz w dłoniach.
Przez cały czas starała się wymazać z pamięci obraz Lucasa,

background image

próbując skupić się na pracy. Nie chciała o nim myśleć, a
mimo to stale ją prześladował, udowadniając, jak bardzo była
naiwna, przypuszczając, że uda jej się o nim zapomnieć.

Zrezygnowana, odstawiła misę. Powinna była poświęcić

więcej czasu próbkom na starym szkle, zanim zaczęła rzeźbić
kryształ, jednak chciała jak najszybciej wykonać zlecenie, by
otrzymać pieniądze. Nie było powodów do obaw, gdyż praca,
doskonała pod względem technicznym powinna spodobać się
lordowi Fremantle'owi. Postanowiła zanieść misę do klubu
następnego ranka. Z pewnością było to jedno z jej najlepszych
dzieł... i to właśnie ją przerażało, gdyż obawiała się, że
zawdzięcza natchnienie zafascynowaniu lordem Lucasem.

Wstała, wytarła dłonie w fartuch i podeszła do okna
Była już późna noc i w okolicy majaczyły tylko światła

tawerny, z której niósł się szmer głosów.

Rebeka odeszła od okna. Wiedziała, że powinna teraz

zająć się rachunkami, których stan od dawna budził jej
niepokój.

Bardzo brakowało jej wuja, George'a Provosta. Nie czuła

się tak samotna nawet w dzieciństwie, gdy zmarli jej rodzice, i
musiała rozstać się z Danielem. George i jego poczciwa żona,
Ruth, przyjęli ją wtedy pod swój dach, a ona bardzo się do
nich przywiązała. Teraz nie miała nikogo. Zapamiętale
oddawała się pracy, jednak samotność i tak dawała o sobie
znać, przyprawiając ją o łzy i tęsknotę serca.

Rebeka lubiła swój zawód, wymagający skupienia w

samotności, jednak dopiero teraz zdała sobie sprawę, że
wykonywanie zleceń w zakładzie pełnym ludzi bardzo różniło
się od pracy w przymusowej ciszy, po utracie kolegów po
fachu.

Z westchnieniem weszła do magazynu i zdjęła z półki

stary kieliszek, który służył jej do ćwiczeń. Teraz, gdy
skończyła już pracę nad aniołem, musiała zająć się ptakami

background image

drapieżnymi. Wróciła do biurka i sięgnęła po rylec i
młoteczek. Zdecydowała się na grawerunek techniką
punktową, która była bardzo pracochłonna i kosztowna, a
poza tym wymagała wielkiej precyzji. Chciała jednak
wykonać zamówienie lorda Kestrela najlepiej, jak tylko
umiała. Była to dla niej sprawa zawodowego honoru.

Uniosła narzędzia, których używała do mozolnego

nanoszenia punkcików na szkło. Przyłożyła rylec do szkła i
delikatnie postukała go młoteczkiem.

Potworny, ostry ból przeszył jej lewy nadgarstek. Miała

wrażenie, że wbiła sobie rylec w kość. Krzyknęła i upuściła
młotek. Szeroki kawałek szkła odłamał się od górnej krawędzi
kieliszka. Rebeka poczuła, że robi jej się niedobrze. Chwyciła
się krawędzi blatu, by nie upaść, po czym ścisnęła nadgarstek
prawą dłonią. Ból pomału ustępował. Po chwili dziwne
uczucie słabości minęło na tyle, że udało jej się dojść do
szezlonga i usiąść.

Siedziała tam bardzo długo.
Taki wypadek zdarzył się jej już wcześniej, jednak

zlekceważyła go, tłumacząc się niefortunną wibracją młotka.
Teraz jednak była pewna, że nie może się już dłużej
oszukiwać. Wiedziała, że takie doświadczenia były udziałem
także i innych grawerów, patrzyła, jak pracują, dopóki ból nie
upośledzał ich ruchów na tyle, że musieli zrezygnować z
zawodu. Lekarze kręcili głowami i mówili, że nic nie można
zrobić, po czym żądali gwinei za tę diagnozę.

Rebeka pracowała w swym fachu od czternastego roku

życia, i teraz, dziesięć lat później, ją także dopadł ból.

Rozejrzała się po mrocznej pracowni, popatrzyła na

światełko, odbijające się w kryształach na półkach, i na
narzędzia, walające się na stole. Kochała swą pracę tak
bardzo, że nie potrafiła wyobrazić sobie odejścia z zawodu.
Samotność dała o sobie znać ze zdwojoną siłą. Podeszła do

background image

półki i delikatnie dotknęła kieliszka z wizerunkiem kotwicy,
jakby był to cenny talizman. Pod misternie żłobionymi
rowkami znajdowało się wygrawerowane motto. Celer et
audax - szybki i śmiały.

Złożyła ramiona na piersiach, jakby broniąc się przed

zimnem. Żałowała, że nie ma przy niej Daniela. Brat miał
jednak swoje sprawy. Kiedy byli dziećmi i dowiedzieli się, że
będą musieli się rozstać, zawarli pewien układ. Gdyby jedno z
nich potrzebowało drugiego, wystarczyło tylko dać umówiony
znak...

Przez chwilę Rebeka miała ochotę skorzystać z tej

możliwości, jednak doszła do wniosku, że obecna sytuacja nie
upoważnia jej do szukania kontaktu z bratem i narażania go na
niebezpieczeństwo.

Zdmuchnęła świece i weszła na piętro do sypialni.
Następnego dnia rano, przekonana, że odkładanie pracy

tylko pogorszy sprawę, Rebeka sięgnęła po rylec. Zaczęła
bardzo ostrożnie, jednak gdy ból nie nadchodził, wróciła do
dawnego rytmu. Praca wciągnęła ją tak dalece, że kiedy
ujrzała cień, padający na stół, zdała sobie sprawę, że nie
słyszała pukania do drzwi. Ujrzawszy Lucasa Kestrela,
poczuła żywsze bicie serca. Słońce, zaglądające do wnętrza
przez okno, nadało jego włosom rudawy połysk.

- Panno Raleigh, jak się pani miewa?
- Bardzo dobrze, dziękuję, milordzie. A pan?
- Jestem zmęczony - odpowiedział i popatrzył jej prosto w

oczy. - Nie lubię nieprzespanych nocy.

Rebeka zaczerwieniła się.
- Rozumiem, że coś nie daje panu spokoju?
- Dobrze się pani domyśla, panno Raleigh.
Rebeka zaczęła energicznie polerować szkło. Dłonie jej

drżały; zmusiła się do opanowania.

background image

- Nie spodziewałam się pana wizyty, milordzie -

powiedziała. - Dopiero zaczęłam pracę nad pańskim
zamówieniem. Umówiliśmy się za tydzień, a minęło dopiero
pięć dni.

- Wiem. - Lucas włożył ręce do kieszeni płaszcza. - Nie

chciałem tak długo czekać na spotkanie z panią, panno
Raleigh, a ponieważ nie widujemy się w towarzystwie,
skorzystałem z jedynej dostępnej możliwości.

Rebeka uniosła rylec i młoteczek
- Oczywiście może pan rozejrzeć się po pracowni,

milordzie. Jeśli życzy pan sobie wydać tu więcej pieniędzy,
nie będę pana przed tym powstrzymywać, ale uprzedzam, że
nie wszystkie eksponaty są na sprzedaż.

Lucas roześmiał się. - Moja droga panno Raleigh, myślę,

że już o tym rozmawialiśmy.

Rebeka poczuła pewną ulgę.
- W takim razie...
Lucas popatrzył na palenisko.
- Nie zapaliła pani w kominku?
- Nie miałam nastroju - odparła wymijająco. Nie chciała

mówić mu, że skończyło jej się drewno na opał i że w tej
chwili nie ma pieniędzy.

- Jeśli pokaże mi pani, gdzie jest drewno, chętnie napalę

w kominku - zaproponował Lucas. - Dziś jest za zimny dzień
na to, żeby siedzieć w nieogrzewanym pomieszczeniu.

Rebeka popatrzyła na niego, szczerze zdumiona.
- To niemożliwe!
Lucas sprawiał wrażenie rozbawionego.
- Zapewniam panią, że doskonale sobie poradzę, panno

Raleigh. Spędziłem wiele lat w wojsku i podejmowałem się
wielu zadań trudniejszych od rozpalania ognia.

Rebeka zmarszczyła czoło.

background image

- Nie o to mi chodziło, milordzie. Pobrudzi pan sobie

spodnie sadzą.

Uśmiechnął się.
- Rozumiem. Uważa pani, że nie powinienem rozpalać

ognia, a nie, że nie potrafię. Co za ulga, panno Raleigh. Przez
chwilę myślałem, że uważa mnie pani za dandysa, który nie
umie zdjąć butów bez pomocy kamerdynera.

- Nie może pan rozpalić ognia, ponieważ nie mam

drewna! - wypaliła Rebeka i głośno odstawiła kieliszek na
stół. - Jest pan zadowolony, że zmusił mnie do tego wyznania?
Nie mam czym palić w kominku, a w tej chwili nie stać mnie
na kupno drewna... a jeśli będzie mnie pan odrywał od pracy,
to nie zarobię pieniędzy. Czy byłby pan łaskaw zostawić mnie
samą?

- Pójdę kupić drewno - powiedział Lucas - a kiedy wrócę,

porozmawiamy.

Rebeka bezradnie rozłożyła ramiona.
- O czym, milordzie? W Londynie jest całe mnóstwo

rzemieślników, których nie stać na drewno na opał. Dlaczego
interesuje się pan moją osobą?

Wzruszył ramionami.
- Na pani nieszczęście interesuję się panią bardziej niż

innymi, panno Raleigh. Zaraz wracam.

- Proszę sobie nie robić kłopotu! - krzyknęła, gdy

wychodził. - I proszę nie wydawać na mnie pieniędzy, bo nie
będę w stanie panu ich zwrócić...

- Niech pani lepiej mówi ciszej - poradził uprzejmie

Lucas. - Wokół domu stoją ludzie, którzy chętnie słuchają, co
pani ma do powiedzenia.

Rebeka podbiegła do okna, by z przerażeniem stwierdzić,

że to prawda. Gospodynie domowe z koszykami na zakupy
zgromadziły się przed drzwiami, żądne sensacji. Grupka
obdartych uliczników biegła za Lucasem, prosząc o pieniądze.

background image

Winiarz stał przed swym sklepem w słońcu, wycierając ręce w
chustkę do nosa, i wymieniał uwagi ze złotnikiem. Rebeka z
krzykiem opadła na szezlong i ukryła twarz w dłoniach. W
ciągu minionego półrocza jej życie stopniowo stawało się
coraz trudniejsze, jednak obecna, nieoczekiwana sytuacja
wpędziła ją w nie lada kłopot. Nie chciała czuć się dłużniczką
Lucasa Kestrela, bała się też, do czego może doprowadzić
jego dobroć.

Kiedy lord Kestrel zdumiewająco szybko wrócił, Rebeka

wciąż siedziała na szezlongu. Zobaczywszy Lucasa, zerwała
się na nogi i otarła oczy wierzchem dłoni, mając nadzieję, że
nie widział jej łez. Pomocnik ze składu opałowego wniósł
ogromny wór drew i złożył go w magazynie, tak jak czynił to
za życia wuja Rebeki. Przed wyjściem otrzymał od Lucasa
zapłatę. Po chwili Rebeka zobaczyła paczkę, którą Lucas
położył na stole. Był w niej bochenek świeżego chleba, bryłka
masła, trochę żółtego sera, szynka i połowa kurczaka z rożna.
Na ten widok pusty żołądek Rebeki zareagował głośnym
burczeniem.

Chwyciła kilka drew i rzuciła je bezładnie na palenisko,

wyładowując złość na martwych przedmiotach. Lucas złapał
ją za rękę.

- W ten sposób nigdy nie rozpali pani ognia. Poczuła łzy

pod powiekami.

- Przecież wiem, jak się rozpala ogień! Potrafię się też

wyżywić. Doskonale radziłam sobie przez ostatnie pół roku i
nie potrzebuję żadnego wyniosłego, aroganckiego lorda...

- To tautologia - powiedział Lucas. Rebeka spojrzała na

niego, osłupiała. - Co?

- Tautologia. Wyraz określający nie wzbogaca treści

wyrazu określanego. „Cofnął się do tyłu". Skoro jestem
wyniosły, to wiadomo, że muszę być także arogancki...

- Arogancki, wyniosły, zbyt pewny siebie, zarozumiały.

background image

Uniósł rękę.
- Błagam, panno Raleigh, proszę przestać, rozumiem

panią. Idę zaparzyć herbatę. A jedzenie kupiłem dla siebie na
kolację.

- Nie wierzę panu - powiedziała, robiąc pocieszną minę.

Rozłożył ręce, po czym zniknął w kuchni. Rebeka nawet nie
próbowała go zatrzymać. Wyjęła drwa z paleniska, otrzepała
je z popiołu i ułożyła od nowa. Ogień już chwytał, gdy Lucas
wrócił z kuchni, niosąc herbatę i, jak przypuszczała Rebeka,
czerstwe ciasteczka.

Postawił tacę na biurku Rebeki, tak jak poprzedniego dnia

zrobił to Sam, i usiadł obok niej. Ze zdumieniem stwierdziła,
że zaparzył bardzo dobrą herbatę.

- A teraz - poprosił Lucas - chciałbym, żeby opowiedziała

mi pani coś o sobie, panno Raleigh, i o tym, jak doszło do
tego, że znalazła się pani w obecnej sytuacji. Wspomniała
pani, że doskonale radziła sobie sama przez ostatnie pół roku.
Co się działo wcześniej?

Rebeka przyjrzała mu się uważnie. Korciło ją, żeby

wyjawić mu wszystko, nie tylko to, jak ciężkie stało się jej
życie po śmierci wuja, ale również opowiedzieć o swojej
rodzinie, o tym, że został jej tylko brat Daniel, który
znajdował się w równie trudnym położeniu jak ona. Wahała
się, czy ma zdobyć się na te wyznania. Lucas czekał
cierpliwie, przyglądając się jej z tak szczerym zatroskaniem,
że zaparło jej dech. Obawiała się, że smutek i zmęczenie
osłabiły jej czujność, jednak odczuwała wielką potrzebę
zwierzeń. Wypiła łyk herbaty, odstawiła filiżankę i zaczęła
mówić.

Lucas nie był pewien, czy Rebeka odpowie na jego

pytanie. Domyślił się, że oddawała się pracy, by nie
zastanawiać się nad kłopotami. Doszedł do wniosku, że
zamknęła się w sobie. Pragnął przebić się przez skorupę, którą

background image

się opancerzyła. Zależało mu na tym tak bardzo, że zaczynało
go to niepokoić.

Powinien się wycofać. Nigdy dotąd nie przeżywał takich

katuszy. Gdy wypytywał ją o jej życie i starał się zyskać jej
zaufanie, czuł się jak podły zdrajca.

Nie spotkał jeszcze kobiety takiej jak Rebeka Raleigh.

Sprawy związków męsko - damskich, o których nie myślał w
kategoriach miłości, nigdy nie przysparzały mu problemów.
Jednak obecnie czuł potrzebę zabrania Rebeki z tej nędznej
izby, w której tak rozpaczliwie wałczyła o przetrwanie.
Pragnął ją rozpieszczać, dbać o nią i chronić. Z wysiłkiem
oderwał się od myślenia o tych skomplikowanych, nieznanych
mu dotąd uczuciach i postanowił skupić się na swym zadaniu.

Patrzył na twarz Rebeki, gdy piła herbatę, parząc sobie

usta, obserwował jej ruchy, kiedy odstawiała filiżankę.
Przygarbiła się nieznacznie, ale nie oznaczało to wcale, że się
poddała. Ogarnęło go wzruszenie, które na wszelki wypadek
uznał za wyraz współczucia.

Popijał herbatę, która nigdy nie była jego ulubionym

napojem, i słuchał opowieści Rebeki. Miała smutną twarz, a z
jej oczu wyzierało zmęczenie. Lucas walczył z chęcią wzięcia
jej w ramiona.

- Wuj i ciotka zmarli cztery miesiące temu na jakąś

okropną chorobę. Pod koniec życia mieli straszliwe poty -
powiedziała, obracając filiżankę w palcach. Lucas zauważył,
że filiżanka jest sklejona. Zapewne Rebeka nie mogła sobie
pozwolić na wyrzucanie rozbitych naczyń.

- Serdecznie pani współczuję. To stało się tak niedawno i

musi być dla pani bardzo bolesne.

Przytaknęła.
- Wychowywali mnie od dzieciństwa. To wuj nauczył

mnie fachu. - Popatrzyła na stół warsztatowy. - Był mistrzem
grawerskim, jednym z najbardziej utalentowanych w swoim

background image

zawodzie, chociaż nie udało mu się zyskać sławy, na jaką
zasługiwał. Myślę - uśmiechnęła się - że dobrze mnie
wyszkolił.

- Jestem tego pewien, sądząc po pani pracach. Rebeka

popatrzyła na niego z ożywieniem. Lucas zdał sobie sprawę,
że musi bardzo lubić swój zawód.

- A od kiedy to jest pan ekspertem od grawerunku,

milordzie? - droczyła się. - Przecież jeszcze tydzień temu nie
miał pan pojęcia o istnieniu tego fachu.

Lucas wzruszył ramionami. Czuł się winny.
- Szybko się uczę. Rebeka posmutniała.
- To, czy jestem dobra, nie ma teraz żadnego znaczenia.

Po śmierci wuja interes upadł. Byłam naiwna, myśląc że dam
sobie radę sama. Czeladnik i dwaj terminatorzy przyjęli pracę
u innego mistrza, bo nie chcieli pracować dla kobiety. Drugi
czeladnik... - zawahała się - chciał namówić mnie na
małżeństwo, by razem ze mną prowadzić zakład.

Lucas poczuł gniew na myśl o jakimś błaźnie, starającym

się o rękę Rebeki.

- Nie spodobał się pani ten pomysł? - zapytał, siląc się na

spokój.

- Nie - odparła. - Nie zaakceptowałam sposobu, w jaki

usiłował mnie do tego nakłonić, a z kolei jemu nie spodobały
się kroki, które podjęłam, żeby wybić mu amory z głowy.

Lucas przygryzł wargę, by się nie roześmiać. Przypomniał

sobie, jak Rebeka groziła mu rylcem.

- Co pani zrobiła?
- Użyłam akcesoriów kominkowych - odpowiedziała - Są

teraz trochę powyginane.

Pokręcił głową.
- Posłużyła się pani pogrzebaczem, żeby przepędzić

czeladnika, i rylcem, by bronić się przede mną... Jest pani
niebezpieczną kobietą, panno Raleigh.

background image

Nie patrzyła na niego.
- Pan zachowywał się inaczej.
To nie było prawdą. Jego zamiary były dokładnie takie

same jak czeladnika... i bez wątpienia wielu innych mężczyzn.
Czemu trudno się dziwić, zważywszy na urodę panny Rebeki
Raleigh.

- Nie aż tak bardzo - wyznał szczerze. - Chodziło mi o to

samo.

Ich spojrzenia się spotkały i znów zapanowało pomiędzy

nimi napięcie. Rebeka z wysiłkiem oderwała wzrok od
Lucasa.

- Szybciej pan zrozumiał - powiedziała beznamiętnym

tonem - i nie musiałam uciekać się do przemocy fizycznej. -
Przesunęła się nieznacznie. - Tak więc kiedy Malet odszedł,
miotając przekleństwa, zostałam tylko ze służącą, Emmą.
Wkrótce przekonałam się, że po odejściu pracowników spadła
liczba zamówień. Musiałam więc zwolnić Emmę, gdyż nie
byłam w stanie jej płacić.

Lucas zmrużył oczy, jakby nie wierzył w to, co usłyszał. -

I przez cztery miesiące mieszkała pani tu sama?

- Przez trzy. - Rebeka popatrzyła na Lucasa, lecz zaraz

odwróciła wzrok. - Emma była tu ze mną przez kilka tygodni
po śmierci wuja. Potem jakoś dawałam sobie radę. A teraz
mam trochę pracy... - Uśmiechnęła się. - Dzięki panu,
milordzie, a także klubowi „Archanioł".

Sprowadziła rozmowę na bezpieczne tory. Lucas był

zdumiony tym, że waha się, czy przystąpić do zadawania
dalszych pytań. Z każdą chwilą coraz bardziej pogrążał się w
oszustwie. Usiłował wyciągnąć od Rebeki informacje, udając,
że interesuje się jej losem. Poczuł obrzydzenie do siebie.
Postanowił jednak zlekceważyć głos sumienia.

background image

- Czy ma pani także innych klientów? - zapytał,

rozglądając się po pracowni, jakby odpowiedź zbytnio go nie
interesowała.

Odgarnęła włosy z czoła.
- Nie - przyznała szczerze.
- I żadnych zamówień, które przyjął jeszcze pani wuj?

Przetarła oczy. Wyglądała przy tym jak dziecko, co sprawiło,
że Lucasa ogarnęło wzruszenie.

- Zostało parę sztuk do oddania. Wuj wykonał zlecenie

dla bogatego kolekcjonera, ale nie zostało jeszcze odebrane.
Prace są w magazynie.

Lucas był coraz bardziej podekscytowany. Jeśli

tajemniczy kolekcjoner należy do kręgu ludzi związanych ze
szpiegiem i ma odebrać zamówienie, istnieje duża szansa na
przyłapanie go na gorącym uczynku.

- A jaki rodzaj grawerunku interesuje tego zbieracza? -

zapytał, jakby od niechcenia.

Uniosła brwi.
- Bardzo różne, milordzie. Statki, ptaki i kotwice... Wuj

wykonał dla niego cały komplet z motywami
astronomicznymi: księżycem w różnych fazach, słońcem,
gwiazdami. Ten dżentelmen ma bardzo szerokie
zainteresowania.

Lucas musiał się powstrzymywać, by natychmiast nie

pobiec do magazynu. Miał w kieszeni jeden z kieliszków z
Midwinter i pragnął porównać znajdujący się na nim wzór z
grawerunkiem, zdobiącym zamówione prace. Czując, jak
krawędź kieliszka wpija mu się w udo, przypomniał sobie
prawdziwy powód wizyty w pracowni. Przyszedł tu, by
przesłuchać pannę Rebekę Raleigh.

- Jakim człowiekiem jest ten kolekcjoner? - zapytał,

mając nadzieję, że jego wścibstwo nie wzbudzi podejrzeń.
Trudno było mu się zorientować, co myśli Rebeka. Popatrzyła

background image

na niego swymi pięknymi niebieskimi oczami, jednak nie
potrafił nic z nich wyczytać.

- Nie mam pojęcia, milordzie. Nigdy go nie widziałam.

Przekazuje zamówienia przez służących, którzy potem
odbierają gotowe prace.

Lucas wzruszył ramionami, jakby ten temat przestał go

interesować. Będzie musiał zlecić Tomowi Bradshaw stałą
obserwację zakładu do czasu, gdy służący przyjdzie po odbiór
zamówienia. Należało go śledzić i przekonać się, dokąd ich
zaprowadzi. Lucas nie zamierzał zadawać Rebece więcej
pytań na ten temat.

- Czy to pani przyjaciółka, panna Astley, zleciła pani

zamówienie z klubu „Archanioł"? - zapytał.

- Nie. - Rebeka uśmiechnęła się, obracając pustą filiżankę

w palcach. - Wuj w przeszłości wykonał kilka prac dla klubu.
Nan przypomniała o tym lordowi Fremantle'owi, kiedy szukał
grawera, by przyozdobić misę. Przyjaźnimy się z Nan od
dzieciństwa, chociaż teraz prowadzimy zupełnie inne życie.

- Czy panna Astley stara się panią przekonać, że wybrała

lepszą drogę?

- Oczywiście. - Rebeka uśmiechnęła się gorzko i

rozejrzała się po zakładzie. - Trudno mieć jej to za złe. Każdy
przyzna, że są łatwiejsze sposoby zarabiania na utrzymanie niż
ten, który ja wybrałam. Może Nan ma rację?

- Pani ma inne zdanie na ten temat. Rebeka popatrzyła mu

prosto w oczy.

- Może to moja wada, ale nie potrafiłabym się sprzedać.
- Zmarszczyła czoło. - To przypomniało mi, że muszę

pana poprosić, milordzie, żeby pan nie wspierał mnie już
finansowo. Nie będę w stanie oddać zaciągniętych długów.

- Nie przyszłoby mi do głowy, żeby panią o to prosić -

rzekł. Wskazał kominek. - No cóż, myślę, że mógłbym
wyciągnąć te drwa z paleniska, ale nie chciałbym, żeby było

background image

pani zimno. - Wstał i uśmiechnął się. - Obawiam się, moja
droga panno Raleigh, że będzie pani musiała znosić moje
donkiszotowskie podarunki... i moją obecność.

- Byłoby lepiej, gdyby przestał pan tu przychodzić. Lucas

dostrzegł cień wahania na jej twarzy.

- Lepiej dla kogo? - zapytał łagodnie.
- Dla mnie. Ludzie zaczynają plotkować.
Lucas lekceważąco machnął ręką. Nigdy nie przejmował

się opinią innych. Teraz liczyło się tylko to, żeby Rebeka nie
głodowała.

- Plotkują? To proszę im powiedzieć, żeby się odczepili.

Rebeka skrzywiła się, wyraźnie zakłopotana.

- Nie może mi pan obiecać, że zostawi mnie w spokoju?
- Nie mogę, panno Raleigh.
Był ciekaw, jakie wrażenie wywrą na niej te słowa. Była

wyraźnie speszona. W takich chwilach dostrzegał jej
bezbronność. Przeżywał rozterki. Szczerze pragnął chronić
Rebekę, wiedział jednak, że ją wykorzystuje. Postępował
podle, wzbudzając jej zaufanie w nadziei, że przekaże mu
cenne informacje. Do powrotu Justina zostało jeszcze sporo
czasu, nie mógł więc liczyć na to, że przekaże śledztwo bratu i
wycofa się, nim zrani Rebekę Raleigh, a uczucia, które żywił
względem niej, nad nim zapanują. I tak za bardzo się
zaangażował. Nie miał jednak ochoty zniknąć z jej życia.

Zauważył, że Rebeka spochmurniała.
- Dlaczego nie może mi pan obiecać, że da mi spokój? -

zapytała szeptem.

- Bo nie dotrzymam słowa. - Powiedział prawdę. Uniósł

jej dłoń i ucałował. Czuł, że Rebeka usiłuje się wycofać, lecz
nie zamierzał jej na to pozwolić. Zajrzał jej prosto w oczy. -
Panno Raleigh, tak się składa, że chciałbym z panią spędzać
jak najwięcej czasu. Byłoby nierozsądne z mojej strony
składać obietnicę, której nie zamierzam dotrzymać.

background image

Widział, jak Rebeka walczy z natłokiem emocji.
- Nie może pan spędzać ze mną czasu - zaprotestowała. -

Odrywa mnie pan od pracy. A poza tym - wzruszyła
ramionami - to nie ma sensu.

Uśmiechnął się.
- A może przyzwyczai się pani do mojej obecności?

Pokręciła głową.

- Wątpię, żeby kiedykolwiek stała się dla mnie obojętna.

Przyciągnął ją do siebie.

- Bardzo pani dziękuję za te słowa. Ostatnie, czego bym

sobie życzył, to pani obojętność.

Rebeka odepchnęła Lucasa, kładąc mu dłoń na torsie.
- A czego pan sobie życzy, milordzie? Cokolwiek to jest,

nie jestem w stanie panu tego dać. Nie widzę sensu pańskich
dalszych wizyt.

Lucas ucałował wnętrze jej dłoni, czując, że przenika go

dreszcz. Miał wrażenie, że Rebeka doświadczyła tego samego
co on.

- Pragnę tylko widywać się z panią - skłamał, biorąc ją w

ramiona.

- Milordzie - napomniała go cicho. - Myślę, że

wyjaśniłam już panu...

- A teraz chodzi mi tylko o pocałunek - powiedział Lucas.

- Zawsze może pani odmówić. - Uśmiechnął się. - Już tyle
razy spierała się pani ze mną, panno Raleigh, że nietrudno
będzie pani odmówić mi pocałunku...

Coraz mocniej tulił ją do siebie, zapominając o

prawdziwym celu wizyty, o pytaniach, które wcześniej cisnęły
mu się na usta, o swych dylematach moralnych. Fascynowała
go ta kobieta; jej słabość i siła. Wszystkie sprawy wydały mu
się nieistotne, gdy pochylił się, by ją pocałować.

Rebeka nie miała pojęcia, dlaczego powiedziała Lucasowi

tak wiele. Wiedziała tylko, że wyznania przyniosły jej ulgę.

background image

Od śmierci wuja i ciotki nikomu się nie zwierzała, tłumiła
uczucia, szukając zapomnienia w pracy, przy której ślęczała
od rana do wieczora. Teraz jednak czuła się podniesiona na
duchu. To zapewne ta nagła poprawa nastroju sprawiła, że
pozwoliła Lucasowi na pocałunek.

„Nietrudno będzie pani odmówić mi pocałunku" -

powiedział. Miała wrażenie, że jego sylwetka wypełnia całą
pracownię, cały świat. Teraz, przez chwilę, liczył się dla niej
tylko Lucas.

- Mogę? - zapytał.
Był tak blisko; nie była w stanie oderwać od niego

wzroku. Wiedziała, że powinna odpowiedzieć „nie", jednak to
słowo nie chciało jej przejść przez gardło. W końcu wyjąkała
„tak".

Powinna była zapewne dodać „proszę", lecz zanim zdołała

to zrobić, Lucas zaczął ją całować, niespiesznie i delikatnie,
wręcz leniwie, tak że w każdej chwili mogła się wycofać,
jednak okazało się to zbyt trudne. Czuła ciepło jego warg,
niosące obietnicę doznań, o których dotąd nie miała pojęcia.
Gdy wziął ją w ramiona, poczuła słodką bezwolność. Stała na
drżących nogach, odnosząc wrażenie, że ziemia się trzęsie,
lecz nie miało to znaczenia, gdyż Lucas trzymał ją mocno.
Przytuliła się do niego. Świat zawirował jej przed oczami.
Wiedziała już, dlaczego wcześniej nigdy nie dała się nikomu
pocałować. Było to niezwykle niebezpieczne, podniecające
tak, że można było się w tym zatracić i zapomnieć o
wszystkim, o rozsądku i poczuciu przyzwoitości. W każdym
razie takie uczucia wzbudziły w niej pocałunki Lucasa.
Prawdopodobnie nikt inny nie potrafiłby doprowadzić jej do
tego stanu.

Nie wiedziała, ile czasu upłynęło, zanim Lucas ją uwolnił

- delikatnie, cały czas otaczając ją ramieniem. Nie była w
stanie się skupić. Marzyła o tym, by znów znaleźć się w jego

background image

objęciach. Popatrzyła mu w oczy, dostrzegając w nich
pożądanie; poczuła, że ma ochotę znów ją przytulić.
Odskoczyła, przejęta nagłym strachem.

- Nie! Och, nie!
Lucas natychmiast się cofnął. Był blady, oddychał z

trudem. Przeczesał włosy palcami.

- Panno Raleigh... Rebeko.
- Proszę... nie - powiedziała udręczonym głosem. Nie

wiedziała, jak mogło dojść do tego, że pozwoliła Lucasowi
Kestrelowi się pocałować. Wydawało się to niemożliwe,
absurdalne. A jednak miała ochotę ponownie znaleźć się w
jego ramionach, zostać tam na zawsze. Nagle poczuła się
rozpaczliwie samotna. Nie przypuszczała, że może okazać się
aż tak uległa i bezbronna wobec siły i uroku tego mężczyzny.

Przycisnęła dłoń do warg i cofnęła się o krok.
- Nie wiem, dlaczego się na to zgodziłam - wyszeptała. -

Nigdy nie robię takich rzeczy... - Urwała, by nie powiedzieć
za dużo, i stanęła za palisandrowym biurkiem. Czuła się
pewniej, kiedy przedzielał ich solidny mebel. Miała nadzieję,
że Lucas wkrótce wyjdzie. Wciąż kręciło jej się w głowie. Nie
wiedziała, co się z nią dzieje.

Lucas przyglądał się jej uważnie. Spłonęła rumieńcem.
- Myślę, że popełniłam błąd - powiedziała.
- Przykro mi, że tak odbiera pani mój pocałunek A

pomijając fakt, że był to błąd, jak się to pani podobało? -
zapytał.

Gwałtownie zaczerpnęła tchu.
- Było... dało się wytrzymać, milordzie - skłamała. Uniósł

ciemne brwi.

- Tylko tyle? Nie chciałbym zostawiać pani z takim

wrażeniem, panno Raleigh. Powinna pani dać mi kolejną
szansę.

Rebeka szybko naprawiła swój drugi błąd.

background image

- Nie ma takiej potrzeby, milordzie. Było zupełnie

znośnie.

Roześmiał się.
- W takim razie muszę się lepiej spisać - orzekł,

przyciągając ją do siebie. - „Znośnie"... to słowo jest
nieznośne - powiedział schrypniętym głosem.

Rebeka próbowała się wyrwać z jego objęć, lecz Lucas

trzymał ją mocno. Czuła jego oddech na swojej skórze,
widziała cień rzęs na jego policzku. Całował jej twarz, po
czym niespodziewanie nakrył jej usta swoimi, wsunął dłoń w
jej włosy. Poczuła przypływ podniecenia. Nie zorientowała
się, że kant biurka wpija się jej w uda. Drżała na całym ciele.
Lucas objął dłonią jej pierś i zaczął całować jej wargi tak
namiętnie, że zakręciło jej się w głowie. Każdy jego dotyk
budził w niej tęsknotę; czuła rozkoszne mrowienie i słodką
bezwolność. Nigdy by nie przypuszczała, że będzie przeżywać
coś podobnego.

Miała wrażenie, że świat dookoła nich tańczy i wiruje.

Przechyliła się; ołówki spadły z biurka i rozsypały się po
podłodze. Zaniepokojona, usiłowała się wycofać, jednak
Lucas nie przerwał pocałunku, bezlitośnie przedłużając go aż
do chwili, gdy Rebeka zapomniała, gdzie się znajduje,
bezradna i oszołomiona. Gdy odchylił głowę, poczuła
rozczarowanie i zobaczyła wyraz satysfakcji na twarzy
Lucasa. Nie było sensu udawać, że nie zrobił na niej wrażenia
- zdradzały ją drżące dłonie i zaczerwieniona twarz.

- Było znośnie?
Odsunęła się i uchwyciła krawędzi biurka.
- Takie zachowanie jest nieznośne, milordzie -

powiedziała. - Od moich klientów wymagam tylko tego, by
płacili w terminie, a pan jest tylko jednym z nich.

- Rzeczywiście? - zapytał, przyprawiając ją o rumieniec.

Nie mówiła prawdy.

background image

- Nie mogę pana wyróżniać, milordzie - odparła cicho,

czując, że jej opór słabnie. Gdyby znów jej dotknął...

Nie zrobił jednak tego. Jego twarz przybrała dziwny

wyraz, jakby nagle przypomniał sobie o istnieniu bariery
między nimi. Delikatnie pogładził jej policzek, co przyprawiło
ją o rozkoszny dreszcz.

- Uważaj na siebie, Rebeko Raleigh - powiedział.

Zastanawiała się potem, dlaczego te słowa zabrzmiały jak
pożegnanie.

background image

Rozdział czwarty
- Rebeko, nie masz nic do gadania. Idziesz ze mną na bal

- powiedziała stanowczo Nan Astley, gdy następnego
wieczoru wkroczyła do pracowni Rebeki. Popatrzyła
współczująco na przyjaciółkę. - Popatrz na siebie! Jest już po
dziewiątej, a ty wciąż ślęczysz przy grawerce. Jak tak dalej
pójdzie, zostaniesz najnudniejszą osobą pod słońcem.

Rebeka roześmiała się i powoli odłożyła rylec z

diamentowym ostrzem. Potarła zmęczone oczy.

- Muszę pracować. Potrzebuję pieniędzy. Nan cmoknęła

ze zniecierpliwieniem.

- Dość pracy na dzisiaj. Wyglądasz jak cień. Wybierz się

ze mną na bal, to cię rozweseli.

- Nie mam ochoty, Nan - broniła się nieśmiało Rebeka. -

Jestem zmęczona...

Nan parsknęła.
- W takim razie najlepiej zrobi ci zmiana otoczenia.

Martwię się o ciebie, Becky. Co ty masz z życia? Siedzisz tu i
zaharowujesz się na śmierć.

- Mam nadzieję, że to nie jest bal kurtyzan - zaniepokoiła

się Rebeka. - W zeszłym roku próbowałaś namówić mnie na
podejrzaną imprezę.

- Oczywiście, że nie! - Nan zapałała świętym oburzeniem.

- Co też ci przyszło do głowy! Jak mogłabym cię namawiać na
coś takiego. To kameralne, prywatne przyjęcie, a właściwie
bal maskowy, więc nikt cię nie rozpozna. Odbędzie się w
Carlisle House. Czy można sobie wymarzyć lepsze miejsce?

- Owszem - mruknęła pod nosem Rebeka, odsunęła

krzesło i wstała. Perspektywa uczestnictwa w balu mimo
wszystko wydała jej się pociągająca. Była już zmęczona
samotnością i oglądaniem czterech ścian pracowni. Miała
ochotę pokazać się w blasku świateł, wśród tłumu, choć ten
jeden raz nacieszyć się gwarem ludzkich głosów, elegancją

background image

wystroju wnętrza. Obecnie spotykało ją niewiele
przyjemności. Coś ją jednak niepokoiło. Nań wydawała jej się
spięta, tak jakby nie dopuszczała możliwości odmowy. Mimo
że po chwili panna Astley obdarzyła ją promiennym
uśmiechem, który powinien był rozwiać wszystkie
wątpliwości, Rebeka nadal czuła się niepewnie.

- Nie mam odpowiedniej sukni - zaczęła, starając się

znaleźć wiarygodną wymówkę, jednak Nan zbyła jej
wątpliwości lekceważącym machnięciem ręki.

- Przyniosłam coś dla ciebie. - Wskazała wiśniową

jedwabną suknię. - Na pewno będziesz się w niej doskonale
prezentować. Zrobię ci fryzurę. Pospiesz się! Mamy tylko
godzinę. Nie chcę, żeby Bosham był narażony na rozmowy z
tymi okropnymi siostrami Wilson. Już od dłuższego czasu
polują na niego i szykują się na to spotkanie.

Rebeka nie mogła już się sprzeciwiać. Nan poprowadziła

ją w stronę skrzypiących schodów, a już na piętrze - do
wąskiego pokoju, w którym znajdowała się toaletka.
Przyniosła wszystko, co było potrzebne do przemiany Rebeki
z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia. Jej wygląd tak się
zmienił, że kiedy w końcu zobaczyła się w lustrze, nie
wierzyła własnym oczom.

Po trzech kwadransach były gotowe do wyjścia. Kiedy

tylko Rebece wydawało się, że Nan nie patrzy w jej stronę,
starała się podciągnąć stanik jedwabnej sukni, która miała
prowokująco głęboki dekolt z koronką i podkreślała krągłość
biustu.

- Zostaw tę suknię w spokoju, Rebeko - skarciła ją Nan.
- Nie wiem, co cię tak w niej denerwuje. Jest tak skromna,

że mogłaby ją nosić mniszka.

- Chyba tylko przeorysza, która zarządza domem rozpusty

w Covent Garden - odparła Rebeka, szczelnie otulając się
peleryną. Była zadowolona, że Nan dała jej też czarną

background image

aksamitną maskę z wiśniowymi wstążkami - uczestnicy balu
nie rozpoznają jej twarzy.

Kiedy dojechały do Carlisle House, Rebeka zaczęła

podejrzewać, że nie doceniła rangi wydarzenia. Być może Nan
celowo nie wtajemniczyła jej w szczegóły. Odbywał się tu bal
w stylu weneckim, popularnym w ubiegłym stuleciu. Tłum
gości kłębił się w ogromnej sali, oświetlonej przez co najmniej
pięćset świec. Na ścianach wisiały ogromne zwierciadła w
złoconych ramach, eksponujące niekończący się orszak
wspaniale ubranych postaci. Goście ubrali się w
najprzeróżniejsze kostiumy, wcielając się w piratów i
rozbójników, pastereczki i rzymskie boginie o bardziej lub
mniej odsłoniętych wdziękach. Wokół panował przepych.
Rebeka miała wrażenie, że przekroczyła granice innego
świata, w którym wcale nie czuła się pewnie.

Nan ścisnęła jej ramię.
- Mówiłam ci, że będzie tu wesoło, Becky - powiedziała,

zadowolona z siebie.

Rebeka zatrzymała się w progu.
- Mówiłaś też, że to będzie skromne przyjęcie - zwróciła

uwagę słabym głosem. - Nan...

Nagle szeroko otworzyła oczy ze zdumienia, ujrzawszy

młodą kobietę, zabawiającą się z paroma dandysami. Jej
suknia wydawała się nie mieć stanika, a jedynie udrapowaną
osłonę z gazy. Panom bardzo podobał się ten strój; uganiali się
za kobietą po sali, wydając okrzyki jak na polowaniu.

Nan roześmiała się.
- To panna Chudleigh. Jak zwykle robi z siebie

widowisko. Im jest starsza, tym bardziej wyzywająco się
ubiera. Nic dziwnego, że lord Fremantle rozgląda się za nową
kochanką.

Rebeka z niepokojem popatrzyła na przyjaciółkę. Ta

wiadomość natychmiast zepsuła jej humor.

background image

- Lord Fremantle? To on tu dzisiaj jest? Nan wzruszyła

ramionami.

- A kto to może wiedzieć? Wszyscy jesteśmy tu

incognito. Przecież to właśnie jest najzabawniejsze.

Rebeka zaczynała mieć co do tego poważne wątpliwości.

Nan, ubrana w lekką suknię z niebieskiego jedwabiu, z
ekstrawaganckimi pawimi piórami we włosach i niebieskiej
masce pawia, przyciągała uwagę mężczyzn. Mimo
wcześniejszych zapewnień nie zamierzała szukać w tłumie
lorda Boshama. Chętnie podała rękę dżentelmenowi w
kostiumie arlekina, któremu najwyraźniej wpadła w oko.
Rebekę ogarnął strach. Nie przypuszczała, że znajdzie się w aż
tak obcym dla niej świecie, który wydawał się jej podejrzany i
niebezpieczny. Czuła się, jakby ją rzucono lwom na pożarcie.

- Czy mogę prosić panią do tańca? - Jakiś mężczyzna

nisko się skłonił, a mimo że miał na sobie kostium i maskę,
Rebeka była pewna, że to lord Fremantle. Gdy ujął jej dłoń,
przeszedł ją dreszcz obrzydzenia. Zza maski patrzyły na nią
oczy martwej ryby, dostrzegła też charakterystyczną ziemistą
cerę.

- Dziękuję, ale nie tańczę.
Mężczyzna otarł się o nią biodrem. Poczuła gorący oddech

na swej szyi.

- Naprawdę? - Przyglądał się jej zza maski. W pewnym

momencie bez cienia zażenowania opuścił wzrok na dekolt. -
Skoro pani nie tańczy, to co pani robi?

- Pani chodzi o to, że nie może zatańczyć z panem,

ponieważ obiecała już ten taniec mnie - rozległ się spokojny
głos.

Rebeka i Fremantle odwrócili się jednocześnie. Tuż przed

nimi stał mężczyzna w czarnym płaszczu z kapturem i czarnej
masce, zza której wyzierały błyszczące oczy. Był opanowany,

background image

ale czujny, tak jakby przygotował się na atak Fremantle'a.
Rebeka była pewna, że ma przed sobą lorda Lucasa Kestrela.

Podeszła bliżej; zauważyła, że się do niej uśmiecha.

Czyżby ją rozpoznał? Zaniepokoiła się.

Podał jej ramię.
- Chodź, kochanie. Przepraszam, że tak długo mnie nie

było.

Rebeka nie wiedziała, co robić. Marzyła o tym, by uciec

przed Fremantle'em, nie chciała jednak wpaść w ramiona
Lucasa Kestrela. W atmosferze bachanaliów mogło to okazać
się bardzo niebezpieczne. Wyczuwając jej wahanie, Fremantle
położył mięsistą dłoń na jej ramieniu.

- Nie rozumiem, dlaczego uważa pan, że ma obiecany

taniec, przecież na dzisiejszym balu nie obowiązują żadne
konwenanse.

- Skoro tak jest - odpowiedział wesoło mężczyzna w

czarnym dominie - nie może mieć mi pan za złe, że porywam
tę damę.

Fremantle zjeżył się.
- Myślę, że pani sama powinna dokonać wyboru.
- Jestem za tym - zgodziło się czarne domino. Rebeka

dokonała wyboru. Prawdę mówiąc, nie miała z tym żadnego
kłopotu, gdyż Lucas Kestrel wydawał jej się o niebo
atrakcyjniejszy niż Alexander Fremantle. Problem polegał na
tym, że powinna uciec, zanim Lucas zdoła ją rozpoznać. Na
samą myśl o nim zrobiło jej się gorąco. Uprzejmie dygnęła
przed Fremantle'em.

- Proszę mi wybaczyć.
Fremantle zesztywniał. Po chwili gwałtownie kiwnął

głową.

- Dobrze. - popatrzył na Rebekę. - Taniec to błahostka,

ale życzę sobie pierwszeństwa we wszystkich innych
sprawach. - To powiedziawszy, odszedł.

background image

Rebeka odetchnęła i zwróciła się do mężczyzny w

czarnym dominie, który stał z przechyloną głową.

- Dziękuję, milordzie - powiedziała. Podszedł do niej.
- Milordzie? - zapytał cicho. Uśmiechnęła się.
- Skoro jestem damą, to pan musi być lordem. Roześmiał

się.

- Czy to ma znaczyć, że odgrywa pani jakąś rolę?
- Wszyscy to dziś tu robimy.
- Istotnie - mruknął, muskając oddechem wstążki przy

masce Rebeki. Otoczył ją ramieniem w pasie i poprowadził w
stronę sali balowej. Pozwolił sobie na dość poufały gest, który
nie raził na balu maskowym - zachowanie uczestników
zdecydowanie przekraczało normy przyzwoitości. Miała
wrażenie, że jej opiekuńczy, władczy partner ogłasza w ten
sposób wszystkim obecnym, że nikt nie może się do niej
zbliżyć.

- Więc jaką rolę odgrywa pani dzisiaj? - zapytał.

Popatrzył na Nan Astley, chichoczącą pod maską pawia, i na
mężczyznę, szepczącego jej coś do ucha. - Nie jest pani
pawiem ani pastereczką, ani królową piratów...

Królowa piratów. Rebeka omal się nie roześmiała. Była

pod wrażeniem dekadenckiej atmosfery balu. Miała wrażenie,
że nie krępują jej konwenanse, nagle poczuła się beztroska,
lekka jak piórko.

Napotkała chmurne spojrzenie spod maski.
- Jak już powiedziałam, jestem dzisiaj damą.
- Rzeczywiście. Dama. Szacowna, cnotliwa i och,

niedostępna... - Musnął wargami jej nagie ramię. Natychmiast
zrobiło jej się gorąco; miała ochotę uciec jak najdalej.

- A jaka jest pańska rola? - zapytała lekko zdyszanym

głosem.

- Nie domyśla się pani? - zapytał łagodnie. Przeniknął ją

dreszcz.

background image

- Uwodziciela? Dandysa?
- Zadaje mi pani ból - powiedział z wyraźnym

rozbawieniem w głosie. - Dlaczego nie chce pani obsadzić
mnie w roli wybawiciela, obrońcy niewinnych, po tym, jak
uwolniłem panią od Fremantle'a?

Rebeka popatrzyła na Lucasa Kestrela zza maski. Nie

wiedziała, czy ją rozpoznał, jako że maska zakrywała całą
twarz z wyjątkiem oczu, a trudno było cokolwiek z nich
wyczytać.

Była podekscytowana, a jednocześnie pełna obawy. Jakby

podzielając jej nastrój, mocniej chwycił ją w pasie i
przyciągnął do siebie. Czuła jego pożądanie i męską siłę.
Potknęła się i omal nie upadła.

Zorientowała się, że wcale nie chodzi mu o taniec.

Zaprowadził ją do wnęki ze złocistymi draperiami i małą
dwuosobową kanapą, obitą złocistym brokatem. Wziął dwa
kieliszki wina od przechodzącego kelnera i wskazał miejsce
na kanapie.

- Myślę, że nie powinnam pić - powiedziała Rebeka.
- Dlaczego?
- To wino jest dość mocne, a ja... - zawahała się - jestem

zmęczona.

- Zaopiekuję się panią.
Tego właśnie Rebeka obawiała się najbardziej. Siedział

tak blisko niej, że stykali się udami. W pewnej chwili wydało
jej się to bardzo zmysłowe. Poruszyła się, zakłopotana,
przypominając sobie, że zamierzała pożegnać się ze swym
wybawcą przy najbliższej sposobności, jednak nie posłuchała
głosu rozsądku.

- Proszę mi zdradzić, kim pani jest.
- W żadnym razie. - Rebeka odwróciła głowę. - Na balu

maskowym nie ma nazwisk.

background image

Ukrywający się pod maską Lucas Kestrel ujął jej

podbródek dłonią w rękawiczce i zwrócił ku sobie.

- Hm - mruknął, studiując jej twarz. - Piękne niebieskie

oczy i usta stworzone do pocałunków... Mógłbym przysiąc, że
już je gdzieś widziałem, a może nawet całowałem, milady.

Rebeka poczuła, że brak jej tchu.
- Jest pan o tym przekonany?
- Nie aż tak bardzo, żebym nie chciał sprawdzić mojej

teorii. Wtedy wiedziałbym na pewno...

Pochylił się ku niej, zamierzając wprowadzić słowa w

czyn, lecz Rebeka cofnęła się i lekko go odepchnęła.

- Nie tak szybko, milordzie!
- Taka skromność na balu maskowym o północy? -

zdziwił się, patrząc na przechodzące obok ciasno splecione
pary. Przesunął palcem po jej ramieniu, tuż nad rękawiczką.
Rebeka miała wrażenie, że pali ją skóra.

- Więc kim pani jest, skoro nie kurtyzaną?
- A czy ja powiedziałam, że nie jestem kurtyzaną?
- Nie musiała pani tego mówić, moja droga.
- Pozwolę sobie zauważyć, że jest pan bardzo pewny

siebie. Przypuszczam, że ma pan ogromne doświadczenie w
tych sprawach.

- Wystarczające - zgodził się. - A gdybym miał okazję

panią pocałować, przekonałaby się pani, jak bardzo jest
niewinna.

- Nie będziemy sobie niczego udowadniać - osadziła go

Rebeka.

- Kim jest dla pani lord Fremantle?
Rebeka zmrużyła oczy. Przebieg rozmowy uzmysłowił jej,

że Lucas najprawdopodobniej zna jej tożsamość. Nie powinna
była spędzać tak wiele czasu w jego towarzystwie ani wdawać
się w tę ciekawą, lecz niezwykle niebezpieczną konwersację.

background image

Zamierzała wstać, lecz powstrzymał ją, chwytając za
nadgarstek. Najwyraźniej domagał się odpowiedzi.

- Nikim - wyznała.
- Ale chciałby kimś być.
- Nie zamierzam przejmować się jego zachciankami.
- A moimi? Czy mam szansę na sukces, którego nie udało

się osiągnąć Fremantle'owi?

- Taką samą jak wszyscy inni mężczyźni - odpowiedziała

Rebeka, czując rosnące podniecenie.

- Ale nie mniejszą?
- To nieważne - odparła zdyszanym głosem. - Właściwie

żaden z was nie ma szans.

- A co miał na myśli Fremantle, domagając się

pierwszeństwa?

Rebeka zaczerwieniła się pod maską.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała - ale wiem, że nie

zamierzam spełniać jego życzeń. - Popatrzyła z ukosa na
mężczyznę w czarnym dominie. - Myślałam, że miał pan
ochotę na taniec, milordzie, a nie na...

- Miłość?
To słowo zawisło między nimi. Rebeka znowu poczuła, że

brak jej tchu. Ogarnęły ją nieznane dotąd, niebezpieczne
tęsknoty, jednak tej nocy, w czasie tego przedziwnego balu,
zapragnęła do końca grać swoją rolę, szukając w niej ucieczki
od problemów. Chciała przeżyć choć parę godzin w innym
świecie.

Było też coś niezwykłego w mężczyźnie, który przysunął

się jeszcze bliżej i zaczął głaskać jej szyję. Wpatrywał się w
nią tak, że co chwila oblewała ją fala gorąca. W pewnym
momencie delikatnie dotknął jej ust swymi wargami. Rebeka
zesztywniała.

Roześmiał się triumfalnie.
- Wcale nie jest pani taka zimna, jak pani udaje, milady.

background image

Dotknął kącika jej ust czubkiem języka. Rebeka

bezwiednie rozchyliła wargi. Skorzystał z tego, pogłębiając
pocałunek Sala balowa i wielobarwny, gwarny tłum
zawirowały jej przed oczami. Miała ochotę zatopić się w
odurzająco słodkiej rozkoszy.

Odchyliła głowę.
- Czy udało mi się już panią przekonać? - zapytał

szeptem.

Usiłowała się skupić.
- N - nie. Myślę, że nie.
Uśmiechnął się; poznała to po wyrazie jego oczu.
- Wciąż mi się pani wymyka...
Jej opór jednak słabł. Zmusiła się do opanowania, wstała i

wyciągnęła dłoń.

- Chodźmy, milordzie. Mamy przecież w planie taniec.

Wstał powoli i ujął jej rękę, splatając swe ciepłe silne palce z
jej palcami.

Jeśli Rebeka łudziła się, że taniec przyniesie jej ulgę i

atmosfera zmysłowości się ulotni, szybko przekonała się, że
była w błędzie. Namiętność trawiła ich ciała przy każdym
zetknięciu, gdy wolno wykonywali figury kadryla. Za każdym
razem, kiedy Rebeka musiała się odwrócić, doświadczała
absurdalnego poczucia utraty. Oszołomiona i bezradna,
osłabiona nadmiarem nieznanych uczuć, wiedziała, że jej
partner doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się z nią
dzieje. Taniec dobiegł końca. Omdlewała ze zmęczenia i
dyszała jak po biegu. Mężczyzna w czarnym dominie podał jej
ramię; przyjęła je z ochotą.

- Chciałbym zauważyć, że próby ucieczki przed tym, co

dzieje się między nami, są z góry skazane na niepowodzenie,
milady - powiedział wolno.

Rebeka zadrżała.

background image

- Ucieczka jest konieczna... - odparła szeptem. Pokręcił

głową.

- To niemożliwe. Nie możemy udawać, że nie widzimy

tego ognia, który w nas płonie... Musimy się z tym pogodzić
i... - I?

- Poddać się temu, co nieuniknione.
Rebeka popatrzyła na niego uważnie. Czarne oczy pod

maską błyszczały pożądaniem. Wiedziała, że mówi prawdę.
Nie miała pojęcia, co począć w tej sytuacji. Bała się, że za
chwilę wyniesie ją z sali balowej, by stało się to, co jego
zdaniem musiało się stać.

- O, jesteś! - wykrzyknęła Nan. W jej głosie słychać było

niezadowolenie. - Wszędzie cię szukam!

Rebeka odwróciła wzrok od mężczyzny w czarnym

dominie. Kręciło jej się w głowie; nie od razu zorientowała
się, o co chodzi.

- Wybacz, Nan. Chcesz już wyjść?
- Ani mi się śni - odpowiedziała Nan, przenosząc

podejrzliwy wzrok z Rebeki na jej partnera. - Nie
spodziewałam się, że aż tak bardzo ci się tu spodoba.

Chwyciła Rebekę za ramię i odciągnęła.
- Co ty wyprawiasz? - syknęła.
- Nie chciałam, żeby do tego doszło - wyjąkała Rebeka,

czując się jak niesforna uczennica. - On... nie wiem, jak to się
stało.

- Nie o to mi chodzi! - prychnęła lekceważąco Nan. -

Możesz sobie flirtować, z kim chcesz, i masz na to moje
błogosławieństwo. Problem polega na tym, że Fremantle jest
w podłym nastroju. Powtarza, że zrobiłaś mu afront i wybrałaś
mężczyznę w czarnym dominie. - Niemal przewierciła Rebekę
wzrokiem. - Nie winię cię za to, moja droga, bo wygląda na
zamożnego jegomościa, ale czy naprawdę jest bogaty?

background image

- Nie wiem - skłamała Rebeka, zadowolona, że spod

maski nie widać jej zaczerwienionej twarzy. - Nie pytałam...

Nan cmoknęła z niezadowoleniem.
- Dałaś się złapać na piękne słówka. To częsty błąd,

popełniany na początku, Becky. Musisz się dowiedzieć, czy
mężczyzna jest dobrze sytuowany, zanim cokolwiek mu
obiecasz.

- Niczego nie zamierzam obiecywać - powiedziała

buntowniczo Rebeka, starając się odsunąć od siebie myśl, że
nie tylko przyrzekła, ale wiele już dała mężczyźnie w czarnym
dominie, a otrzymałby zapewne jeszcze więcej, gdyby do
akcji nie wkroczyła Nan.

Przyjaciółka z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Jeszcze pół godziny, a znalazłabyś się w łóżku tego

dżentelmena - powiedziała. - Widziałam, w jaki sposób ci się
przyglądał.

- Nan! - krzyknęła Rebeka, przerażona nie na żarty.

Czyżby jej zauroczenie Lucasem Kestrelem było aż tak
widoczne? Wszystko na to wskazywało.

Nan wzruszyła ramionami.
- Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie... - Ugryzła się w

język - Tak czy owak, potrzebuję twojej pomocy, Becky. Mój
ostatni partner był tak niezdarny w tańcu, że nadepnął mi na
falbanę. Czy mogłabyś ją upiąć?

- Oczywiście - odpowiedziała bez namysłu Rebeka.

Wstępując na schody, obejrzała się przez ramię. Zauważyła,
że przygląda im się lord Fremantle, i szybko odwróciła głowę.
Mężczyzna w czarnym dominie wciąż stał tam, gdzie go
zostawiła, i spokojnie odprowadzał ją wzrokiem. „Nie ma
ucieczki".

Nan wprowadziła Rebekę do niewielkiej sypialni na

pierwszym piętrze, w której znajdowało się ogromne łoże z

background image

kolumnami i kilka złoconych luster. Gruby dywan przyjemnie
uginał się pod stopami.

- Mam szpilki w torebce - powiedziała Nan.
Rebeka potulnie uklękła na dywanie i upięła rozdarty

rąbek pawiej sukni Nan. Uszkodzenie było niewielkie i
naprawa zajęła parę chwil. Zadowolona Nan okręciła się przed
lustrem.

- Bosko - podsumowała. - Zaczekaj tu na mnie chwilkę,

Becky. Zaraz wrócę.

Wyszła z pokoju. Rebeka z wahaniem usiadła na brzegu

łoża nakrytego czerwoną adamaszkową kapą. Wszystko w
tym domu było okazałe i luksusowe. Oceniając wystrój wnętrz
okiem artystki, Rebeka musiała pochwalić zestaw barw i
tkanin, jednak brakowało tu jej zdaniem przytulności, śladu
osobowości mieszkańców.

Cierpliwie czekała na Nan, lecz przyjaciółka nie

nadchodziła. Usłyszała cichy dźwięk. Zaniepokojona, wstała i
wolno podeszła do wyjścia. Przekręciła gałkę, lecz zamek nie
ustąpił. Zaczęła szarpać uchwyt, po czym natarła ciałem na
drzwi, jednak nie dało to żadnego rezultatu. Ktoś zamknął ją
w pokoju.

Natychmiast wszystko zrozumiała. Wiedziała już, czemu

Nan tak bardzo zależało na tym, by Rebeka poszła na bal, i
dlaczego wmawiała jej, że to tylko niewielkie prywatne
przyjęcie. Domyśliła się, czemu lord Fremantle był taki
wściekły, gdy go odtrąciła i wybrała towarzystwo Lucasa,
dlaczego Nan przeszkodziła jej w rozmowie, a Fremantle
obserwował rybimi oczami, jak szły po schodach.

Oparła się o drzwi. Nigdy by się nie spodziewała, że Nan

ją zdradzi. Uważała, że przyjaźń wymaga bezwzględnej
lojalności.

Zaczęła szarpać gałkę u drzwi, ta jednak okazała się zbyt

masywna, by ją wyłamać bez użycia narzędzia. W pokoju nie

background image

było niczego, co mogłoby pomóc w ucieczce. Rebeka wiele
dałaby teraz za to, by mieć przy sobie grawerski rylec.

Bezradna, cała się trzęsła, mimo że w pokoju było dość

gorąco.

Po pewnym czasie rozległ się szczęk klucza w zamku i do

środka wszedł Alexander Fremantle, już bez kostiumu i maski.
Popatrzył na Rebekę chciwym, lubieżnym wzrokiem.

- No, moja miła - powiedział - nareszcie mam cię tam,

gdzie chciałem.

- Milordzie - zwróciła się do niego Rebeka, starając się

opanować drżenie głosu. - Proszę, żeby pan się powstrzymał.

Fremantle odwrócił się, by zamknąć drzwi. Rzucił Rebece

spojrzenie przez ramię, lekceważąco machając ręką.

- A dlaczego miałbym to zrobić, panno Raleigh?
- Ponieważ jeszcze raz muszę panu przypomnieć, że ta

dama czeka na mnie, a pan jest zbyt natrętny. - Do pokoju
wszedł Lucas Kestrel. Nie miał już maski na twarzy, ale wciąż
był w czarnym dominie. Mimo kategorycznego tonu
wypowiedzi w jego głosie pobrzmiewała nuta ironii.
Fremantle zaczerwienił się gwałtownie. Popatrzył na pobladłą
ze strachu twarz Rebeki, a jego usta zacisnęły się w wąską
kreskę.

- To niemożliwe! Załatwiłem...
- Ustalił pan z panną Astley, że w pańskim imieniu złapie

swą przyjaciółkę w pułapkę? - zapytał Lucas ze ściągniętą
nagłe twarzą. - Wiem. Przejrzałem pana. Powinien się pan
wstydzić, Fremantle, że nie potrafi pan sobie znaleźć kobiety,
która chętnie poszłaby z panem do łóżka, i musi uciekać się do
podstępu, by zwabić tę, która się panu opiera.

Alexander Fremantle zapłonął oburzeniem, a na jego szyi

pojawiły się brzydkie, czerwone plamy.

background image

- Widzę, że lubi się pan bawić w szlachetnego rycerza,

milordzie. Zapewniam pana, że ta dama nie potrzebuje
pańskiej pomocy.

Lucas stanął za Rebeką. Po chwili chwycił ją za ręce

powyżej łokci i przyciągnął do siebie. Dotykał torsem jej
pleców, jego biodro stykało się z jej pośladkiem. Poczuła tak
wielką ulgę, że omal nie zemdlała. Starała się nie myśleć o
tym, co ją czeka.

- Bardzo przepraszam - powiedział Lucas - wygląda na to,

że jeszcze raz musi pani przekonać jego lordowską mość, że
woli pani moje towarzystwo.

Rebeka wydała nieokreślony dźwięk, który na szczęście

zabrzmiał jak potwierdzenie. Nie była w stanie powiedzieć ani
słowa. Lucas pochylił głowę i delikatnie pocałował ją w szyję
i obojczyk.

Fremantle nie spuszczał z nich wzroku. Lucas uniósł

głowę i zmierzył go lodowatym spojrzeniem.

- Czy muszę przypominać o tym, że powinien pan odejść?

- zapytał opryskliwie.

Czerwony jak burak Fremantle ruszył do wyjścia,

mamrocząc pod nosem przekleństwa. Po chwili zamknęły się
za nim drzwi.

Lucas cofnął się. Patrzyli na siebie w milczeniu. Przez

głowę Rebeki przemykały tysiące myśli. Czuła, że jeśli Lucas
zapragnie się z nią kochać, nie będzie w stanie mu odmówić.
Nawet tu i teraz pragnęła go całym sercem i duszą. Dalsze
oszukiwanie się nie miało sensu.

Jednak w jego wzroku nie było już pożądania, tylko

pogardą. Rebeka struchlała.

- Co ty tu, u diabła, robisz! - Zdarł z niej maskę tak

gwałtownie, że czerwone wstążki zostały we włosach.
Krzyknęła z bólu, zdumiona siłą jego gniewu. Miał mordercze
spojrzenie, zacisnął dłonie w pięści. Bała się, że lada chwila

background image

zacznie nią potrząsać w bezsilnej wściekłości. - Nie mam
pojęcia, czy jesteś rozpustna, głupia czy szalona.

Rebeka poczuła, że wzbiera w niej gniew.
- Chciałam panu podziękować, milordzie - powiedziała

chłodnym tonem - ale okazało się, że muszę najpierw znieść
pańskie zniewagi, tak jak wcześniej umizgi.

Lucas prychnął drwiąco.
- Proszę się nie skarżyć, panno Raleigh. Nawet nie wie

pani, co mam ochotę teraz zrobić. - Zmrużył oczy. - A może
pani wie, skoro jest pani taka śmiała.

Rebeka cofnęła się o krok, lecz zaraz do niej podszedł.

Było jej na przemian zimno i gorąco. Dumnie uniosła
podbródek.

- Dobrze pan wie, że to nieprawda - broniła się - gdyż w

przeciwnym razie nie przyszedłby mi pan z pomocą.

Machnął ręką.
- Sam nie wiem, czemu to zrobiłem.
Oboje dobrze wiedzieli dlaczego. Rebeka pomyślała:

Zrobiłeś to, bo byłeś zazdrosny... Chciałeś mieć mnie dla
siebie...

- Powinnam pójść do domu - powiedziała. Lucas

popatrzył na nią z troską.

- Odwiozę panią.
Serce podskoczyło jej w piersi. - Nie.
Mocno chwycił ją za ramiona. Wzdrygnęła się.
- Wciąż niczego pani nie rozumie?! Oni tylko na to

czekają... Fremantle i ta niby - przyjaciółka, panna Astley.
Jeśli tak po prostu stąd pani wyjdzie, od razu pomyślą, że
wcześniej tylko pani udawała. Ile procent daje pani sobie,
moja droga, na to, że bezpiecznie dotrze do Clerkenwell bez
mojej opieki?

Zaczerwieniła się.
- Nie pomyślałam o tym...

background image

- Oczywiście, że nie. Mam wrażenie, że dzisiejszego

wieczoru w ogóle pani nie myślała.

Rzuciła mu spojrzenie pełne niechęci.
- Myli się pan, milordzie. Cały czas myślałam, jak

odtrącić pańskie awanse!

Przez chwilę miała wrażenie, że posunęła się za daleko.

Zamierzała wyjaśnić Lucasowi, że przyszła tu tylko dlatego, iż
czuła się samotna, chciała oderwać się od swoich problemów,
pragnęła towarzystwa. Marzyła o tym, by zapomnieć o ciągłej
walce o przetrwanie. Ta chęć zmiany była tak wielka, że
Rebeka zignorowała ostrzegawcze sygnały. Przyszło jej
zapłacić za to wysoką cenę; straciła przyjaźń Nan, jeśli tak
można było nazwać tę znajomość, i szacunek Lucasa Kestrela.
Popatrzyła na niego, zatrwożona. Niespodziewanie się
roześmiał.

- I to się pani udało, panno Raleigh. Musimy więc

zakończyć tę farsę.

Rebeka ledwie widziała pyszne złocenia i szkarłaty

korytarzy, którymi prowadził ją do wyjścia. Mocno trzymał ją
w pasie i nie przystanął ani na chwilę, by zamienić z kimś
słówko. Muzyka wciąż grała, a goście tańczyli coraz
swobodniej.

W dorożce szczelnie otuliła się peleryną i skuliła w kącie,

jak najdalej od Lucasa. Nie odzywali się do siebie. Patrzyła na
światła mijanych domów i słuchała regularnego stukotu kopyt
o bruk. Zastanawiała się, co ją jeszcze może spotkać. Przez
kilka godzin czuła się jak Kopciuszek po wizycie dobrej
wróżki, lecz jej marzenia legły w gruzach i musiała wracać na
swe poddasze. Czuła na sobie wzrok Lucasa. Zdawała sobie
sprawę, że jest rozgoryczony, a ona wciąż była pod wpływem
emocji i męczącego podniecenia. Zapatrzyła się w Ciemność,
lecz nie przyniosło jej to ulgi.

background image

Lucas rozpoznał Rebekę, ledwie wszedł do sali. Przyszedł

na bal dla kaprysu, zniechęcony perspektywą spędzenia
kolejnego wieczoru na próbach nauczenia Stephena gry w
bilard albo na wizycie u „White'a". Jeszcze mniej pociągająca
wydała mu się wizja kolacji z promieniejącymi szczęściem
Corym i Rachel Newlynami, przy których czuł się jak
nieszczęśnik wyrzucony z ekskluzywnego klubu.

Wybrał się więc na bal maskowy, lecz natychmiast poczuł

się znużony na widok przesadnie śmiałych kreacji i zachowań.
Niespodziewanie zobaczył Rebekę Raleigh w dopasowanej
czerwonej sukni. Serce zamarło mu w piersi. Pomyślał, że
panna Raleigh jest kobietą lekkich obyczajów, i tylko udawała
przy nim chodzącą niewinność. Poczuł rozczarowanie i gniew.
Zauważył jednak, że Rebeka przygląda się zblazowanemu
gronu gości z zaciekawieniem debiutantki. Kiedy zobaczył,
jak opiera się zakusom Fremantle'a, zyskał pewność, że się nie
myli.

Dla dobra ich obojga nie chciał już spotykać się z Rebeką.

Postanowił przekazać śledztwo w sprawie grawera Justinowi.
Jednak ledwie ją zobaczył, wszystkie szlachetne zamiary
wzięły w łeb. Zapomniał o tym, że postanowił nie angażować
się w tę znajomość. Gdy tylko znalazł się w towarzystwie
Rebeki, zaczął z nią flirtować. Dobrze grała swoją rolę, jednak
jej wahanie pozwoliło Lucasowi się domyślić, że to, co dzieje
się między nimi, intryguje ją, a jednocześnie budzi lęk. Nie
miał żadnych wątpliwości co do tego, że ją także trawi
miłosna gorączka. Z najwyższym trudem opanował się, by nie
chwycić jej w ramiona i nie zanieść do łóżka. Okazało się też,
że wciąż ma potrzebę ją chronić. Kiedy zobaczył, jak
Fremantle dotyka jej swymi łapskami, omal nie uciekł się do
przemocy.

Popatrzył na pannę Raleigh, skuloną w kącie dorożki.

Serce ścisnęło mu współczucie. Rebeka wydała mu się

background image

samotna; miał ochotę ją przytulić, pocieszyć, uwolnić od
problemów.

Pod wpływem impulsu dotknął jej ramienia. Nie poruszyła

się.

- Rebeko - odezwał się łagodnym tonem - co robiłaś na

tym balu?

Zauważył łzy na jej policzkach. Kiedy popatrzyła na

niego, chwycił ją w ramiona. Przytuliła się z oddaniem.

- Chciałam, żeby wszystko było inne - przyznała cicho -

choćby przez tę jedną noc.

Pocałował ją we włosy.
- Rozumiem - powiedział - ale dlaczego wybrałaś akurat

ten bal?

Uśmiechnęła się blado.
- Nie miałam innej możliwości.
Lucas oczami wyobraźni ujrzał całe mnóstwo miejsc, do

których miałby ochotę ją zabrać. Zapewne spodobałby jej się
teatr albo spacer w ogrodach Vauxhall latem, kiedy
zachodzące słońce przybiera barwę indyga i czerwieni, i palą
się już latarnie. Pomyślał też o balu w Carlton House,
koncercie w Royal Academy... Było tak wiele miejsc, tyle
przyjemności, którymi chciałby cieszyć się w jej
towarzystwie. Traktował te rozrywki jako coś oczywistego,
jednak Rebeka, zmuszona do zarabiania na utrzymanie, nie
korzystała z uciech życia. Poczuł się nieswojo.

Rebeka poruszyła się w jego ramionach. Poły peleryny

rozchyliły się i jego oczom ukazał się stanik czerwonej sukni z
wyjątkowo głębokim dekoltem. Lucas poczuł pożądanie.

- Skąd masz tę suknię? - zapytał ostrzej, niż zamierzał.

Rebeka wtuliła twarz w zagłębienie jego ramienia,
przyprawiając jego udręczone ciało o fizyczny wręcz ból.

- To suknia Nan Astley - odparła sennym głosem.

background image

- Powinienem był się domyślić - rzekł Lucas. - A

dlaczego pozwoliłaś sobie na tak śmiały flirt?

- To ty flirtowałeś ze mną - zwróciła mu uwagę Rebeka.
- Wiedziałaś, że to ja? Nastąpiła chwila ciszy.
- Hm. Myślałam, że to ty.
- Tylko myślałaś? - Czuł rosnące oburzenie. - Chcesz

powiedzieć, że flirtowałaś z nieznajomym, nie mając
pewności, kto się kryje pod maską?

Rebeka próbowała się odsunąć, jednak mocno trzymał ją

w silnych ramionach.

- Byłam tego pewna - wyznała z westchnieniem. - A poza

tym nie wierzyłam ani jednemu twemu słowu.

- Mówiłem prawdę - powiedział.
Rebeka usiłowała wyzwolić się z objęć Lucasa. Mimo

ciemności widział jej spłonioną twarz i błyszczące oczy.

- Lucas... - powiedziała.
- Cii... - Przyłożył palec do jej ust. - Rebeko. Dorożka

skręciła i zatrzymała się przed zakładem grawerskim.

Lucas pomógł Rebece wysiąść i podszedł do dorożkarza.

Usłyszała brzęk monet i słowa podziękowania, po czym
dorożkarz uniósł bat i odjechał. Była zimna, wilgotna noc.
Dookoła panowała cisza, a w oknach tawerny było ciemno.

Lucas patrzył, jak Rebeka otwiera drzwi. Trwało to

dłuższą chwilę, gdyż trzęsły jej się ręce, choć nie z zimna.

Odwróciła się i popatrzyła na Lucasa. Za plecami miała

pustą pracownię; światło księżyca padało na podłogę długimi
przerywanymi smugami. Dom czekał na nią, wraz z
dojmującym poczuciem pustki, które dręczyło ją od śmierci
wuja, kiedy została prawie sama na świecie. Jednak tym razem
stał przed nią mężczyzna, który był w stanie wyrwać ją z
samotności, odegnać smutek choćby tylko na chwilę. Mógł ją
przytulić, pocieszyć, rozweselić.

background image

Lucas nie poruszył się. Nie musiała patrzeć na jego twarz,

by wiedzieć, co czuje.

Przesunęła ręką po jego torsie. Natychmiast chwycił jej

dłoń.

- Czego chcesz, Rebeko? - zapytał ochrypłym głosem.
- Ciebie - odparła szeptem, ogarnięta pożądaniem. Miała

ochotę powiedzieć: Kocham cię.

- Potrzebuję cię - wyznała, delikatnie pociągając go za

rękę do domu. Stanęli w ciemności.

Czuli rosnące napięcie. Przez chwilę Rebeka miała

wrażenie, że Lucas ją zostawi i ucieknie. Nie mogła do tego
dopuścić. Chciała za wszelką cenę zapomnieć o doznanych
upokorzeniach, smutkach, o swym bólu... choćby na jedną
noc.

- Lucas - powiedziała błagalnie. - Proszę...
Podszedł do niej i wziął ją w ramiona. Jego pocałunek

natychmiast rozproszył ciemność.

background image

Rozdział piąty
Rebece kręciło się w głowie, a serce waliło w piersi jak

oszalałe. Lucas zawładnął jej ustami w namiętnym pocałunku.
Odpowiedziała całą siłą swego pragnienia. Gdy dotknął jej
piersi, poczuła, jak nabrzmiewają i stają się ciężkie pod
jedwabną suknią. Przeniknął ją dreszcz; przytuliła się mocniej.
Zbliżenie było nieuchronne od chwili pierwszego spotkania.

Lucas wziął ją na ręce, peleryna zsunęła się na podłogę.
- Gdzie jest twój pokój?
- Na piętrze.
Nie tracili czasu na dalsze rozmowy.
Drewniane schody były kręte i wąskie, dla Lucasa jednak

nie była to przeszkoda. Niósł Rebekę tak, jakby była piórkiem.
W połowie drogi przystanął i zajrzał jej w twarz. Rebeka
rozchyliła wargi. Pocałował ją mocno. Ogarnęła ją fala
pożądania.

Nie pamiętała potem, jak to się stało, że znalazła się na

łóżku w swoim pokoiku na poddaszu. Lucas pochylał się nad
nią. Podniosła rękę, by dotknąć jego policzka, pokrytego
kłującym zarostem. Chciała zobaczyć Lucasa w całej krasie,
jednak w pokoju panował mrok.

- Lucas - szepnęła.
Znieruchomiała w niemym oczekiwaniu. Zdjął ubranie i

pomógł jej się rozebrać. Gdy byli już zupełnie nadzy, pochylił
się i zaczął pieścić jej piersi. Rebeka wiła się pod nim, jęcząc
z rozkoszy. Doprowadzał ją niemal do szaleństwa. Nie
przypuszczała, że między mężczyzną a kobietą dzieją się tak
cudowne rzeczy.

W pewnym momencie Lucas chwycił jej ręce i rozpostarł

na materacu. Miał ją przed sobą, nagą i chętną. Rebeka
dygotała, oszołomiona natłokiem doznań.

- Lucas, proszę...

background image

Zaraz potem się połączyli. Z jej warg wydarł się gardłowy

okrzyk Lucas natychmiast znieruchomiał.

- Nie! To niemożliwe!
Rebeka poruszyła się nieznacznie, zdezorientowana. Nie

była w stanie się skupić, a już z pewnością nie miała ochoty na
rozmowę.

- Mówiłam ci - wykrztusiła.
- Tak, ale myślałem... - Lucas sprawiał wrażenie

przerażonego.

Delikatnie pogłaskała go po ramieniu.
- Naprawdę musimy teraz o tym rozmawiać? Zajrzał jej

głęboko w oczy.

- Nie.
- W takim razie zostawmy ten temat. - Uniosła biodra, a

on zawładnął jej ustami i wreszcie całym ciałem. Poruszał się
bardzo ostrożnie. Budził znowu doznania, które osłabły po
tym, jak gwałtownie się zatrzymał. Rebekę ponownie ogarnęło
pożądanie. Starała się dopasować do jego rytmu. W końcu
przestali się kontrolować, oddali się we władanie namiętności,
która wyniosła ich na szczyt rozkoszy.

Przez dłuższą chwilę słychać było jedynie ich

przyspieszone oddechy. Lucas mocno przytulił Rebekę i
pocałował we włosy.

- Zapalę świecę.
Przeraziła się. Wydało jej się to niepotrzebne. Wolała

jeszcze przez pewien czas pozostać w ciemności.

- Proszę, nie rób tego.
- Chcę na ciebie popatrzeć.
Zamigotał niewielki płomyk, oświetlając ubogi pokoik.

Lucas odstawił świecę i wrócił do Rebeki. Przytulił ją czule i
zaczął głaskać po głowie.

- Powinnaś była mi powiedzieć, że to twój pierwszy raz.

Roześmiała się.

background image

- Mówiłam ci tysiąc razy.
- Mówiłaś, że nie jesteś kurtyzaną. - Lucas zawahał się. -

Myślałem, że jesteś niedoświadczona, ale nie zdawałem sobie
sprawy... - Westchnął. - Powinienem był to przewidzieć.

- Powiedziałam ci, że jestem niewinna.
- W takim razie dlaczego się zgodziłaś?
Rebeka wtuliła twarz w zagłębienie jego ramienia.
- Wspomniałam ci o tym... na balu, a ty twierdziłeś, że

mnie rozumiesz. Chciałam wyrwać się ze swego świata...
zapomnieć o wszystkim... na tę jedną noc.

- Och, Rebeko... - powiedział czule Lucas. Nie miała

ochoty na dalszą rozmowę.

Zaczęła wodzić dłonią po jego ciele. Obawiała się, że za

chwilę ją odtrąci, jednak poddał się tym oględzinom z cichym
westchnieniem. Zaczęła całować miejsca, których wcześniej
dotykała palcami. Miał gorącą, wilgotną skórę. Gdy
przesunęła się niżej, obrócił się i nakrył ją własnym ciałem.

- Wystarczy... - powiedział, a kiedy popatrzyła na niego,

zdziwiona, dotknął jej policzka. - Nie chcę cię więcej ranić,
kochanie - dodał łagodnie.

- Nie zraniłeś mnie - zaprotestowała Rebeka, starając się

nie myśleć o niewielkim bólu - a do rana jeszcze daleko...

Urwała, gdyż ponownie zaczął ją pieścić tak, że zatraciła

się w namiętności.

Obudziła się w ramionach Lucasa. Była rozmarzona i

cudownie rozleniwiona. Chmury, które poprzedniego dnia
zasnuwały niebo, rozstąpiły się i wstał rześki jesienny dzień.
Blade słońce zajrzało do pokoju i rozświetliło drobiny kurzu,
unoszące się w powietrzu. Rebeka odwróciła głowę. Miejsce
w łóżku obok niej było puste, jednak wygniecione
prześcieradła i wgłębienie w poduszce świadczyły o tym, że
jeszcze niedawno leżał tu Lucas.

Pokochała go.

background image

Nie czuła się winna z powodu tego, co się stało. Nie była

zakłopotana ani zawstydzona swoją namiętnością. Było to
niezapomniane, cudowne doznanie.

Wstała, ubrała się i zeszła na dół. W pracowni otworzyła

okna, by wpuścić świeże powietrze. Zabrała się za rozpalanie
ognia w kominku - Lucas zgromadził spory zapas drewna.
Gdy płomienie strzeliły w górę, w pomieszczeniu natychmiast
zrobiło się weselej, a światło zamigotało w szklanych
eksponatach na półkach. W doskonałym nastroju,
podśpiewując, Rebeka zamiotła podłogę. Poprzedniego dnia
służący odebrał ostatnią partię zamówienia, wykonanego
jeszcze przez jej wuja, miała więc pieniądze i mogła najeść się
do syta.

Była też pewna, że wkrótce zobaczy Lucasa.
Kot miauczał coraz bardziej przeraźliwie. Rebeka przeszła

do kuchni. Ledwie otworzyła drzwi, zwierzak wpadł do
środka, a z dworu wionęło chłodem. Przestraszyła się, że
komin zacznie dymić. Gdy zamykała drzwi, spostrzegła
woreczek między ścianą domu a rynną, z której wciąż kapała
woda po wczorajszym deszczu.

Sięgnęła po woreczek. Wykonany z brezentu, był lekko

wilgotny. Zaniosła go do kuchni. Kiedy rozsupłała sznurek,
suwereny wysypały się na stół. W panującym tu mroku
wydawały się matowe. Nie zwracając na nie większej uwagi,
podeszła do okna i drżącymi palcami rozłożyła pergamin.

Najdroższa Rebeko!
Przepraszam, że tak długo nie dawałem znaku życia.

Tovey przekaże Ci tę wiadomość, ale w żadnym razie nie
zastąpi mi to spotkania z Tobą. Mam nadzieję, że niedługo
będziemy mogli się zobaczyć. Tymczasem przesyłam Ci małą
rekompensatę za moją nieobecność.

Daniel

background image

Rebeka westchnęła, złożyła list i wsunęła go z powrotem

do woreczka. Cieszyła się z pięćdziesięciu złotych
suwerenów, chociaż nie mogły zrekompensować jej
nieobecności brata. Nie napisał, kiedy będą mogli się spotkać.
Najprawdopodobniej sam tego nie wiedział. Wypływał w
morze na kilka miesięcy i zazwyczaj nie mógł przewidzieć,
kiedy znów stanie na lądzie. Bardzo rzadko przyjeżdżał do
Londynu, gdyż było to dla niego zbyt niebezpieczne. Minął
już prawie rok, odkąd widzieli się po raz ostatni.

Zebrała suwereny, włożyła je do woreczka i umieściła za

porcelanowym pojemnikiem z herbatnikami. Włożyła tam też
pieniądze, które otrzymała za prace wuja. Rzadko zdarzało się
jej mieć w domu tyle gotówki. Będzie musiała znaleźć lepszy
schowek.

Oddałaby prawie wszystko, co miała, byle tylko Daniel

wrócił do domu. Wiedziała jednak, że na razie to niemożliwe,
i musi radzić sobie sama. Pocieszała się myślą, iż wkrótce
ujrzy Lucasa. Zastanawiała się, gdzie się podziewa i dlaczego
nie zostawił jej żadnej wiadomości. Nagle dzień wydał jej się
smutny, a słońce przyćmione. Nalała sobie kubek mleka,
odkroiła kromkę chleba i kawałek sera, po czym wróciła do
pracowni, usiadła przy stole i zabrała się za robotę. Skoro nie
było jej dane spotkać się z Lucasem, musi poszukać
zapomnienia w pracy. W pewnym momencie ogarnęły ją złe
przeczucia.

Kiedy Lucas obudził się w swoim własnym łóżku,

dopadły go wyrzuty sumienia. Zawiódł na całej linii; nie udało
mu się ochronić panny Rebeki Raleigh. Wbił wzrok w sufit.
Zeszłej nocy zachował się haniebnie. Po raz pierwszy w
dorosłym życiu stracił kontrolę nad swoimi poczynaniami.

Okazał się draniem.
Wstał tuż przed świtem, gdy Rebeka jeszcze smacznie

spała. Leżała obok niego, kusząc swym cudownym ciałem.

background image

Ogarnęło go wzruszenie i po raz pierwszy w życiu poczuł się
naprawdę szczęśliwy.

Zaraz potem dopadł go lęk.
Wstał, szybko się ubrał i wymknął się z jej domu jak

złodziej, gnany poczuciem winy. Pragnął Rebeki od
pierwszego wejrzenia, a pożądanie z każdym dniem stawało
się silniejsze. Wspólnie spędzona noc była cudownym
przeżyciem, lecz wyzwoliła w nim jeszcze inne, nieznane
dotąd uczucia.

Po raz pierwszy w życiu poczuł się za kogoś

odpowiedzialny. Do tej pory nie chciał wiązać się z kobietą,
wysoko ceniąc sobie własną niezależność. Tymczasem
Rebeka miała w oczach to samo bezgraniczne oddanie, jakie
widział u swojej matki... Wzdrygnął się. Ojciec ze spokojem
przyjmował miłość matki, drwiąc z tego uczucia i
bezczeszcząc je licznymi zdradami. Jego zachowanie dało
wiele do myślenia wszystkim synom, jednak najbardziej
przejął się tym Lucas.

Stało się. Uwiódł pannę Raleigh, zawładnął jej ciałem z

gwałtownością, o jaką nigdy by się nie podejrzewał, a Rebeka
ofiarowała mu duszę i ciało. Powoli wstał i sięgnął po
dzbanek. Pochylił się nad miednicą i polał głowę wodą.
Przeczesał palcami włosy; kropelki wody spadły mu na nagie
ramiona. Wsparł się rękami o komodę i przyjrzał się swemu
odbiciu w lustrze.

Istniało tylko jedno wyjście z tej sytuacji - będzie musiał

ożenić się z panną Rebeką Raleigh.

Mimo iż wielokrotnie się zarzekał, że nie pozwoli zakuć

się w małżeńskie kajdany, chociaż nie pragnął miłości, gdyż
nie czuł się jej wart, nie może pogarszać sytuacji, zachowując
się jak uwodziciel bez serca, który pozbawia kobietę
dziewictwa i zaraz potem odchodzi.

background image

Co dziwne, podjęcie decyzji, której się tak obawiał,

przyniosło mu ukojenie. Czuł się teraz dużo lepiej nie tylko
dlatego, że wybrał honorowe rozwiązanie. Myśl o
małżeństwie z panną Rebeką Raleigh sprawiała mu głęboką
satysfakcję. Wmawiał sobie, iż zrobi to z egoizmu, gdyż jako
mąż Rebeki będzie mógł co noc cieszyć się jej bliskością.

Sumienie mówiło mu, że stosuje uniki i że za tym

wszystkim kryje się coś więcej niż tylko satysfakcja z wyboru
honorowego rozwiązania i męskie pożądanie. Postanowił o
tym dłużej nie rozmyślać.

Przywołał kamerdynera, ubrał się i zszedł na dół. W

jadalni stanął jak wryty. Przy stole siedział starszy brat,
trzymając w ręku „Morning Post", a przed nim stało nakrycie i
filiżanka kawy.

Lucas znalazł się przy bracie w paru susach.
- Justin! Nie spodziewaliśmy się ciebie tak wcześnie.

Myślałem, że przyjedziesz najwcześniej jutro.

Książę Kestrel roześmiał się, odłożył gazetę, wstał i

uścisnął rękę Lucasa.

- Dostałem twój list i przybyłem najszybciej, jak mogłem,

czyli wczoraj wieczorem. Nasze drogi są w fatalnym stanie.
Bolą mnie kości jak jakiegoś starca.

Justin ze smakiem wypił łyk kawy.
- Napijesz się? - spytał, uważnie przyglądając się bratu. -

Wybacz, ale kiepsko wyglądasz. Masz za sobą ciężką noc?

Lucas zawahał się. Popatrzył na resztki śniadania na stole.

Nie miał apetytu.

- To było bardzo nieoczekiwane - powiedział w końcu.

Głęboko zaczerpnął tchu. - Justin, chciałbym cię o czymś
powiadomić...

Rozległo się pukanie do drzwi.
- Jaśnie panie, przyszedł Tom Bradshaw - zaanonsował

Byrne. - Mam go wprowadzić?

background image

Justin popatrzył na Lucasa.
- Czy ta wiadomość może zaczekać? Wczoraj widziałem

się krótko z Tomem. Ma informacje, które chciałbym jak
najprędzej przedyskutować z tobą.

- Oczywiście.
- Bradshaw powiedział mi - rzekł Justin, starannie

składając gazetę - że panna Raleigh wykonała grawerunki,
które służą szpiegowi w Midwinter za szyfr...

- To jej wuj zrobił te prace - przerwał bratu Lucas. - Nie

wierzę, że panna Raleigh wie coś na ten temat oprócz tego, że
wuj wykonywał zlecenie dla klienta.

Zapadła cisza. Lucas czuł na sobie uważny wzrok brata.

Justin był bardzo bystry; trudno było liczyć na to, że uda się
coś przed nim ukryć.

- Rozumiem - rzekł Justin. - A wuj?
Lucas zawahał się. Nie miał ochoty rozmawiać na ten

temat, pragnął chronić Rebekę. Bał się, że może narazić ją na
niebezpieczeństwo. Musiał jednak wziąć pod uwagę to, że
Justin przyjechał właśnie z powodu grawerunków.

Wstał, wsunął ręce do kieszeni spodni i podszedł do

kominka.

- Jej wuj nazywał się George Provost. Niedawno zmarł.

Panna Raleigh przejęła po nim zakład.

Justin pokiwał głową.
- Zapewne znajduje się w trudnej sytuacji finansowej?

Lucas czuł rosnącą złość. Nietrudno było się domyślić, jakim
tropem podąża myśl Justina.

- Dlaczego tak ci się wydaje? - zapytał, siląc się na

spokój.

- Młodej samotnej kobiecie ciężko jest zarobić na

utrzymanie. Przypuszczam - dodał pytająco - że jest samotna?

- Ja... Tak. - Lucas zająknął się. Przypomniał sobie

sypialnię, z której rano uciekł; nieskazitelnie czystą i

background image

schludną, jednak bardzo ubogą. - Rzeczywiście żyje w
trudnych warunkach.

Justin popatrzył na niego przeciągle.
- Jest więc możliwe, że nie oparła się pokusie przyjęcia

dobrze płatnej pracy... nawet nielegalnej?

Lucas spojrzał bratu prosto w oczy.
- To jest możliwe tylko teoretycznie.
- Dlaczego?
- Ponieważ panna Rebeka Raleigh - wyjaśnił Lucas, z

trudem powściągając gniew - nie jest zdrajczynią. Poza tym
upewniłem się, że po śmierci wuja nie miała żadnych
zamówień z Midwinter.

Justin zastanawiał się przez chwilę.
- No tak - powiedział w końcu - ale nie zaprzeczysz, że

ów tajemniczy klient, który składał zamówienia, mógł
poinstruować pannę Raleigh, by nikomu nie mówiła o
zleceniach.

- Nie sprawiła na mnie wrażenia tego typu osoby -

oznajmił Lucas, niemal przygwożdżając brata wzrokiem. -
Chętnie opowiadała o zamówieniach przyjętych przez zakład,
o rodzajach grawerunków...

- Uważasz, że jest niewinna - podsumował Justin, a w

jego wzroku pojawiły się wesołe iskierki. - Jeśli będę
twierdził, iż jest inaczej, jesteś gotów wyzwać mnie na
pojedynek?

Lucas przestąpił z nogi na nogę.
- Owszem, uważam, że jest zupełnie niewinna.
- A co myślisz o jej powiązaniach z klubem „Archanioł"?

Lucas wyprostował się.

- To tylko jeszcze jedno zamówienie.
- Panna Raleigh - zauważył Justin - otrzymuje

zamówienia z podejrzanych źródeł.

background image

- To przypadek. - Poirytowany ton Lucasa zdradzał go

bardziej niż słowa.

- Bardzo jej bronisz.
- Nie ukrywam, że tak.
Ich spojrzenia się spotkały. Justin roześmiał się.
- Widzę, że wcielasz się w postać rycerza na białym

koniu.

- Nieprawda - warknął Lucas, czując wyrzuty sumienia.

To on naraził Rebekę na największe niebezpieczeństwo.

- W takim razie - rzekł bystro Justin - złościsz się z

powodu wyrzutów sumienia. Czujesz się łajdakiem, bo nie
wyjawiłeś prawdziwych powodów zainteresowania jej osobą.

- Owszem - przyznał Lucas przez zaciśnięte zęby. Z

trudem się opanował. - Oszukałem pannę Raleigh, i to nie raz,
a najgorsze jest to, że jestem przekonany o jej niewinności.

Rebeka była niewinna w różnym znaczeniu tego słowa,

zanim wpadła w jego łapy. Na myśl o zaufaniu, jakim go
obdarzyła i jej wielkoduszności, ogarnął go wstyd.

- Może wołałbyś, żebym to ja pojechał do Clerkenwell i

ją przesłuchał? - zapytał Justin.

- Nie! - krzyknął Lucas. Myśl o tym, że Rebeka miałaby

się dowiedzieć o jego perfidii od osoby trzeciej, była jeszcze
gorsza niż wyjawienie jej prawdy samemu.

Justin uniósł brwi. Lucas wziął głęboki oddech i

przyczesał włosy.

- Przykro mi, ale panna Raleigh musi dowiedzieć się

prawdy ode mnie, dlatego że chcę się z nią ożenić.

Lucas nie zamierzał powiadamiać brata o swych planach

matrymonialnych w tak nietypowy sposób, jednak zdobywając
się na wyznanie, poczuł wielką ulgę. Justin, zazwyczaj
niezwykle opanowany, nie krył zaskoczenia. Otworzył usta,
by coś powiedzieć, lecz w tym właśnie momencie rozległo się
nieśmiałe pukanie do drzwi i w progu stanął Tom Bradshaw.

background image

- Jaśnie panie, milordzie... - Skłonił się. - Czy mam

przyjść później?

Justin popatrzył na Lucasa, który pokręcił głową. Należało

jak najszybciej wysłuchać tego, co Bradshaw ma do
powiedzenia.

- Usiądź, Tom - rzekł Justin, wskazując krzesło. - Lord

Lucas i ja możemy powrócić do naszej... fascynującej
rozmowy później.

Lucas oparł się o kominek. Przeczuwał, że Bradshaw

przyniósł niepomyślne wieści.

- Przez cały tydzień zakład panny Raleigh znajdował się

pod obserwacją, milordzie - zaczaj: Tom. Wyjął z kieszeni
zniszczony notes i przerzucił kartki. - Panna Raleigh ma
niewielu gości i rzadko wychodzi z domu, ale wczoraj
zaniosła paczkę do klubu „Archanioł".

Lucasowi nie spodobało się milczenie Justina, więc

pospieszył z wyjaśnieniem.

- To była praca zlecona przez lorda Fremantle'a, dla

klubu.

Justin pokiwał głową.
- Możliwe - powiedział. - Proszę, kontynuuj, Bradshaw.
Bradshaw zajrzał do notesu.
- Wczoraj po południu przyszedł do niej służący, który

odebrał inne prace z zakładu, przeznaczone dla kolekcjonera.

Lucas znieruchomiał.
- Jesteś pewien, Bradshaw?
- Tak, milordzie.
Lucas poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka.
- Podsłuchałeś ich rozmowę?
- Częściowo, milordzie. Nie zabawił tam długo. Zapłacił

pannie Raleigh dwieście gwinei i wyszedł z pakunkiem...

- Dwieście gwinei! - Lucas nie potrafił ukryć zdziwienia.

Przypomniał sobie, jak Rebeka mówiła mu, że

background image

wygrawerowanie sześciu kieliszków kosztuje dwadzieścia
gwinei. Albo tajemniczy kolekcjoner dał zakładowi duże
zlecenie, albo, nietrudno było się domyślić, płacił jej nie tylko
za prace. Być może także za dyskrecję. Lucas nie mógł w to
uwierzyć. Rebeka nie byłaby do tego zdolna.

- Jesteś pewien? - zapytał ostro.
- Tak, milordzie. - Bradshaw sprawiał wrażenie

zakłopotanego. - Słyszałem, jak to mówił.

- To mnóstwo pieniędzy - powiedział cicho Justin. Lucas

przeczesał włosy palcami.

- Coś jeszcze, Bradshaw?
- Tak, milordzie. Śledziłem mężczyznę, który odebrał

paczkę.

Zapadła cisza.
- Dokąd poszedł? - zapytał Lucas. Bradshaw uniósł

wzrok.

- Do klubu „Archanioł", milordzie.
Lucas i Justin wymienili spojrzenia. Lucas dostrzegł cień

współczucia we wzroku brata, który z pewnością myślał, że
Lucas został sprytnie złapany przez pannę Rebekę Raleigh i że
postradał rozum. Lucas musiał przyznać, że dowody były
mocne. Jednak instynkt mu podpowiadał, że Rebeka była z
nim szczera.

- Życzy pan sobie, żebym przyprowadził tu służącego z

klubu „Archanioł", jaśnie panie? - zapytał ostrożnie Bradshaw.
- Wynajmuje pokój w Feathers w Cheapside.

Justin pokręcił głową.
- Nie będziemy rozmawiać z pracownikiem klubu

„Archanioł". To tylko wzbudziłoby zaniepokojenie. Pójdę do
klubu i przeprowadzę bardzo dyskretne śledztwo, chociaż, jak
przypuszczam, niczego tam nie znajdę. Lucas...

- Tak - odgadł Lucas. - Pojadę do Clerkenwell i

porozmawiam z panną Raleigh.

background image

- Mamy tylko ją - zwrócił mu uwagę Justin. - Musisz ją tu

przywieźć na przesłuchanie. Niezależnie od tego, czy jest
winna, czy niewinna, powinna nam pomóc.

Zapanowało milczenie.
- Jeśli to ci się nie podoba, ja do niej pojadę - dodał po

chwili Justin, najwyraźniej zastanawiając się, czy może bratu
zaufać.

- Wolę sam to zrobić - powiedział cicho Lucas. Justin

kiwnął głową. Po chwili zwrócił się do Toma Bradshaw.

- Dobrze się spisałeś, Brandshaw.
- Dziękuję, jaśnie panie - rzekł uprzejmie i popatrzył na

Lucasa. - Dziękuję, milordzie. - Napotkawszy jego wzrok,
szybko wyszedł z pokoju.

Lucas zapatrzył się w drzwi. Fragmenty układanki

zaczynały układać się w całość w jego głowie. Wcześniej był
zbyt zmęczony i zajęty, by połączyć ze sobą różne informacje.

- Wiedziałeś, gdzie byłem wczoraj w nocy - odezwał się

Lucas. - Bradshaw już ci powiedział, że z panną Raleigh.

Justin uśmiechnął się i uniósł filiżankę.
- Może kawy? Żałuję, że nie ma tu czegoś mocniejszego.

Lucas potrząsnął głową.

- Więc?
- Postawiłeś biedaka w trudnej sytuacji, Lucas. Kazałeś

mu śledzić pannę Raleigh, a tymczasem odkrył tajemnice
swego pracodawcy. Widząc was razem, natychmiast odszedł.
To dyskretny człowiek.

Lucas westchnął.
- Nawet o tym nie pomyślałem.
- Wygląda na to, że zeszłej nocy nie pomyślałeś o wielu

sprawach.

Lucas opadł na krzesło.
- Panna Raleigh nie jest kurtyzaną - oznajmił. Justin

przestał nalewać sobie kawę.

background image

- Ani przez chwilę nie pomyślałem, że nią jest -

powiedział. - Świadczą o tym twoje wyrzuty sumienia. Mimo
wszystko chcesz się z nią ożenić?

- Tak.
Lucas czekał, aż brat zwróci mu uwagę, że kobieta

trudniąca się rzemiosłem nie jest odpowiednią partią dla
mężczyzny z rodu Kestrelów. Jednak Justin powiedział tylko:

- Wciąż wierzysz, że jest niewinna.
- Tak. To, co usłyszałem od Toma Bradshaw, nie zmienia

mojej opinii.

Cień uśmiechu przemknął przez twarz Justina. Lucas

poczuł rosnący gniew. Justin z pewnością uznał, że brat stracił
głowę.

- Mogę mieć wyrzuty sumienia - rzekł zirytowany - ale

zapewniam cię, że wciąż myślę rozsądnie.

Justin uniósł rękę w uspokajającym geście.
- Widzę. Martwię się tylko o to, czy nie zamierzasz

oświadczyć się pannie Raleigh z powodu źle pojętego
poczucia honoru. Przecież to można załatwić inaczej.

- To znaczy spłacić ją, jakby była dziwką?! - Lucas

zerwał się na równe nogi. - Powiedziałem ci, że nie jest
kurtyzaną...

- Nie denerwuj się - rzekł spokojnie Justin. - Nie to

miałem na myśli. Po prostu nie chcę, żebyś uwikłał się w
małżeństwo bez miłości. Człowiek nie powinien marnować
sobie życia z powodu jednego błędu.

Lucas zrozumiał intencje brata. - To nie z tego powodu

zamierzam oświadczyć się Rebece.

Justin z niedowierzaniem uniósł brwi.
- W takim razie powiedz mi, dlaczego chcesz to zrobić.

Lucas popatrzył na brata. Przyszły mu do głowy najrozmaitsze
odpowiedzi. Justin cierpliwie czekał.

background image

- Bo tego chcę - odparł w końcu Lucas. - Po prostu chcę

się z nią ożenić.

Justin pokiwał głową.
- W takim razie życzę ci szczęścia, Luc - powiedział.
Po wyjściu brata Justin w żartobliwym toaście uniósł

filiżankę kawy w stronę wiszącego nad kominkiem olejnego
portretu poprzedniego księcia.

- A więc mój mały braciszek w końcu się zakochał,

chociaż wcale nie zdaje sobie z tego sprawy - rzekł. - Dzięki
Bogu, nie zepsułeś go, ojcze, złym przykładem. - Odstawił
filiżankę, pochmurniejąc. - Panna Raleigh zapewne nie
przyjmie jego oświadczyn, kiedy pozna prawdę. Jeśli jest taka,
jak przypuszczam, to mu odmówi.

background image

Rozdział szósty
Rebeka pracowała nad grawerunkami od dwóch godzin,

kiedy ostry ból przypomniał jej, że powinna odpocząć. Z
westchnieniem odłożyła rylec i poszła do kuchni, żeby
zaparzyć herbatę. Podczas gdy woda gotowała się w imbryku,
Rebeka oparła się o zlew i wróciła myślami do Lucasa i
minionej nocy. Przypomniała sobie cudowne przeżycia i
przebudzenie w jego ramionach. Zanim wróciła do
rzeczywistości, izdebkę przesłoniła para z imbryka.

W pracowni dopalał się ogień, zduszony przez wiatr

wpadający przez komin. Chmury zasnuły niebo; w pokoju
zrobiło się ciemno i ponuro. Rebeka poszła po świece.
Zapalała drugą, gdy drzwi otworzyły się i do pracowni wdarł
się kolejny podmuch zimnego powietrza. Świece natychmiast
zgasły, pozostawiając tylko smużkę dymu.

Odwróciła się i zobaczyła Lucasa, strząsającego krople

deszczu z eleganckiego płaszcza. Nie potrafiła powstrzymać
uśmiechu.

- Dzień dobry, Lucas...
Urwała. Odwzajemnił jej uśmiech i lekko się skłonił.
- Dzień dobry, Rebeko - powiedział głuchym głosem, po

czym powoli zamknął drzwi.

Rebekę przeszył zimny dreszcz. Z niepokojem popatrzyła

na Lucasa. Czuła, że coś się stało. Mogła to wyczytać z jego
pochmurnej twarzy. Ogarnął ją strach.

- Milordzie? - zaczęła ostrożnie. Przeraziła się, widząc, że

Lucas rygluje drzwi. Sięgnęła po rylec, leżący za nią na stole,
lecz nie trafiła ręką tam, gdzie zamierzała. Widząc jej
rozpaczliwe gesty, Lucas uniósł dłoń.

- Nie bój się. Musimy porozmawiać, a nie chciałbym,

żeby nam ktoś przeszkodził.

Rebeka zaniepokoiła się nie na żarty. Minionej nocy ten

mężczyzna trzymał ją w ramionach i namiętnie się z nią

background image

kochał, a teraz patrzył na nią jak obcy. Nie znała powodów tej
nagłej przemiany.

- Myślałam... - Urwała. - Wczoraj w nocy... Lucas

sposępniał.

- Rebeko - powtórzył, chwytając ją za ramię i prowadząc

w stronę szezlonga. - Muszę z tobą porozmawiać.

Nie oszczędził jej szczegółów. Rebeka słuchała tej

opowieści z rosnącym niedowierzaniem i przerażeniem.
Okazało się, że ukochany prowadził śledztwo, mające na celu
zdemaskowanie szpiegów i grawera pozostającego na ich
usługach, najął człowieka, który śledził jej poczynania,
celowo ją odszukał w pracowni i był zdecydowany pozyskać
jej zaufanie. Objęła się ramionami, jednak nie udało jej się
powstrzymać drżenia. Odkrycie, że Lucas od początku ją
oszukiwał, okazało się ciosem prosto w serce.

- Wczoraj w nocy... - powiedziała i odchrząknęła, nie

chcąc, by w jej głosie słychać było ból. - Nie musiałeś
zapędzać się aż tak daleko, milordzie.

Lucas wyciągnął ku niej rękę, lecz Rebeka natychmiast się

cofnęła. Widziała, że i on przeżywa to, co się stało. Pogłębiało
to tylko jej cierpienie - okazało się, że mimo wszystko nie
była mu obojętna. Zapewne trochę ją lubił, nie na tyle jednak,
by ód razu wyznać prawdę.

- Niczego nie udawałem - rzekł zdecydowanym tonem. -

Rebeko, zależy mi na tobie. Chcę się z tobą ożenić.

Zerwała się na nogi, oburzona.
- Ożenić?! Chcesz się ożenić z kobietą, której nie ufasz?

Lucas z irytacją potarł czoło.

- Źle mnie zrozumiałaś. Nigdy nie wierzyłem w to, że

jesteś zamieszana w tę aferę szpiegowską.

- No jasne! Po prostu wolałeś nic mi nie mówić o tym, że

przychodzisz w innym celu, niż mi się wydawało. - Głos jej
się załamał. - Och! Jesteś wstrętny, milordzie. Nienawidzę cię.

background image

Lucas zbladł.
- Rozumiem, że moje wyznanie cię zdenerwowało...
- Nie masz pojęcia, jak się teraz czuję! - wykrzyknęła,

równie blada jak on. - Jak mogłeś przypuszczać, że w tej
sytuacji przyjmę twoje oświadczyny! Mam wrażenie, że ktoś
tu oszalał, ale na pewno nie ja!

Lucas wstał.
- Co jeszcze mogę zrobić? - powiedział. - Czy miałbym

większą szansę, gdybym najpierw cię poprosił, żebyś za mnie
wyszła, a potem wyznał ci prawdę?

Rebeka popatrzyła na niego pogardliwie.
- Nie. Moja odpowiedź byłaby dokładnie taka sama.

Nigdy za ciebie nie wyjdę.

Lucas wsunął ręce do kieszeni.
- Nie masz wyboru, Rebeko. Popatrzyła na niego z

niedowierzaniem.

- Chyba się przesłyszałam?
- Musisz za mnie wyjść - powiedział dobitnie Lucas. -

Przecież uwiodłem cię zeszłej nocy.

- Nie bądź śmieszny! - zawołała, trzęsąc się z oburzenia. -

Przecież to ja cię uwiodłam! Byłeś mi wczoraj potrzebny... -
Starała się nie myśleć o tym, że oddała się Lucasowi z miłości
i obdarzyła go zaufaniem. - Po prostu chciałam, żeby to się
stało - dokończyła brutalnie.

Lucas pozostał nieprzejednany.
- Mimo wszystko pozbawiłem cię dziewictwa, a być

może nawet zaszłaś w ciążę. W tej sytuacji nalegam, żebyś za
mnie wyszła.

- Wolałabym wypić truciznę! - wypaliła, sycąc się swoim

okrucieństwem. Wzięła głęboki oddech, starając się
opanować. - Przepraszam - powiedziała. - Posunęłam się za
daleko. Jednak nie mogę za ciebie wyjść, milordzie.

Lucas chwycił ją za ręce.

background image

- Rebeko, przecież było na razem tak cudownie -

powiedział. - Naprawdę uważasz, że to byłoby takie okropne?

- Skoro okazało się, że chodziło ci o informacje,

milordzie - odparła - możesz teraz zadawać mi pytania. -
Popatrzyła na niego wyczekująco. - Słucham.

Sprawiał wrażenie zdezorientowanego.
- Rebeko.
- Proszę o pytania, milordzie. Mówiłeś, że prowadzisz

śledztwo w sprawie jakiegoś szpiega i jego wspólników. W
jaki sposób mogłabym ci pomóc?

Lucas zawahał się, i przez chwilę Rebeka miała nadzieję,

że mimo wszystko weźmie ją w ramiona, zapewni o swej
miłości i oczywiście raz jeszcze zaproponuje jej małżeństwo...

- Nie chcesz już rozmawiać na temat małżeństwa? -

zapytał łagodnym tonem.

Pokręciła głową. Łzy nabiegły jej do oczu; szybko

zamrugała powiekami.

- Wolałabym już nie wracać do tego tematu. Proszę, zadaj

mi pytania, a potem zostaw mnie samą.

Lucas wsunął dłoń do kieszeni surduta, wyjął złożony

kawałek pergaminu i podał go Rebece.

- Działam z upoważnienia ministra spraw zagranicznych -

wyjaśnił. - Proszę, przeczytaj.

Rebeka drżącymi dłońmi rozłożyła pergamin. Krótki i

rzeczowy list uprawniał okaziciela do prowadzenia śledztwa w
sprawie, dotyczącej zdradzieckich poczynań szpiegów
skupionych w rejonie Midwinter w hrabstwie Suffolk.
Przesłuchiwany był proszony o udzielenie pomocy.

Po przeczytaniu nazwy hrabstwa Rebeka omal nie

zemdlała. List wypadł jej z rąk. Przyłożyła rękę do czoła,
czując zawroty głowy. Lucas dotknął jej policzka.

- Przyniosę ci wody - powiedział.

background image

Wrócił szybko i wsunął kubek z zimną wodą w jej dłonie.

Rebeka miała ochotę wylać mu całą zawartość naczynia na
głowę i rozbić wszystkie szklane przedmioty, jakie tylko
nawiną jej się pod rękę. Jednak wzięła głęboki oddech i
podziękowała za przyniesienie wody. Nie chciała okazywać
gniewu i żalu. Wypiła łyk i rzuciła Lucasowi buntownicze
spojrzenie.

- Nic mi nie wiadomo na temat szpiegów, milordzie.
- Tak myślałem - rzekł. - Może jednak zgodzisz się

odpowiedzieć na parę pytań?

Wzruszyła ramionami.
- Skoro sobie tego życzysz.
- Dziękuję. - Lucas usiadł i wyjął niewielki pakunek,

który przyniósł ze sobą. Rebeka zdumiała się, widząc, że
paczuszka kryje mały kieliszek do sherry z wygrawerowanym
półksiężycem.

Lucas przyglądał się jej uważnie.
- Poznajesz?
- Oczywiście. To praca mojego wuja.
- Jesteś tego pewna? Popatrzyła mu w oczy.
- Tak. Wuj miał bardzo charakterystyczny styl.
- Wiesz, dla kogo były wykonywane te prace?
- Musiałabym to sprawdzić w księdze zamówień. Lucas

pokiwał głową.

- Masz klienta, który jest zapalonym kolekcjonerem? -

zapytał.

- Przecież wiesz, że tak - Nie zamierzała ułatwiać mu

zadania. Zauważyła, że jest tym lekko, rozbawiony.

- Jak się nazywa?
Zmarszczyła czoło.
- Chyba... Johnson.
Lucas z niedowierzaniem uniósł brwi.
- To jego prawdziwe nazwisko?

background image

- Skąd mam wiedzieć? Nigdy nikogo nie

przesłuchiwałam. - Spojrzała na niego pogardliwie. - Na
przykład nigdy cię nie pytałam, czy naprawdę jesteś lordem
Lucasem Kestrelem.

Pochylił głowę.
- Celny cios. - Poruszył się niespokojnie. - Wczoraj

służący pana Johnsona odebrał zamówienie?

- Tak.
- I zapłacił dwieście gwinei? Zmrużyła oczy.
- Skąd wiesz, milordzie?
- To nie ma znaczenia. Czy to prawda?
- Tak.
- Dlaczego aż tyle? Czy to było bardzo duże zamówienie?
Rebeka uniosła dumnie głowę.
- Skoro wiesz, ile zapłacił, powinieneś także wiedzieć, że

pakunek był średnich rozmiarów.

Lucas roześmiał się i postanowił wziąć z niej przykład,

jeśli chodzi o krótkie, cięte odpowiedzi. - Wiedziałem.

- W takim razie dlaczego uciekasz się do podstępu? -

zapytała ostro. - Dobrze wiesz, że paczka była mała i
pamiętasz, jak mówiłam, że sześć grawerowanych kieliszków
kosztuje dwadzieścia gwinei.

- A ten człowiek zapłacił dwieście. Dlaczego dał ci tak

dużo pieniędzy, Rebeko?

- Ponieważ zalegał z płatnościami za trzy zamówienia -

odparła.

Zapadła cisza. Lucas pokiwał głową.
- Teraz rozumiem.
- Proste wyjaśnienie.
- Na to wygląda. - Lucas uśmiechnął się, a Rebeka zadała

sobie pytanie, jak to możliwe, żeby nienawidząc tego
mężczyzny, tak tęskniła do jego pieszczot? Minionej nocy z
pewnością go kochała. Teraz był już dzień, padał deszcz, a

background image

ona wciąż najwyraźniej darzyła tym samym uczuciem łajdaka,
który nadużył jej zaufania. Zganiła się w myślach za słabość.

- Czy to już wszystko, milordzie? - zapytała sztywno.
- Nie, to dopiero początek. - Popatrzył na nią. -

Chciałbym poznać szczegóły dotyczące zamówień złożonych
przez pana Johnsona i wszystkich płatności.

Rebeka spojrzała na niego zaskoczona.
- To zajmie kilka godzin!
- Masz te dane?
- Oczywiście. Są w księgach rachunkowych, ale... - Tak?
- Przykro mi, lecz muszę zapytać, dlaczego chcesz je

zobaczyć.

Lucas pomachał upoważnieniem tuż przed jej nosem.
- Johnson współpracuje ze szpiegami, Rebeko.

Grawerunki twojego wuja służą im za szyfr, za pomocą
którego kodują listy do wroga.

Rebeka odetchnęła z ulgą. To wszystko nie miało nic

wspólnego z Danielem. Poczuła, że się rumieni. Lucas
przyjrzał się jej uważnie.

- Nie sprawiasz wrażenia zaskoczonej.
Rebeka zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Czując

ulgę z powodu Daniela, przyjęła wiadomości ze spokojem,
który mógł wydać się podejrzany.

- Wprost przeciwnie. Jestem zdumiona. Lucas zaśmiał

się.

- To sprytne, nie uważasz?
- Bardzo, ale niezbyt oryginalne.
- Dlaczego tak sądzisz?
- W ubiegłym wieku jakobici używali grawerowanego

szkła do przekazywania sekretnych wiadomości - wyjaśniła. -
Najsłynniejszy był kryształ Bolingbroke z wygrawerowanymi
symbolami, będącymi zaszyfrowanym planem obalenia rządu.

background image

Wyroby szklane przechodziły z rąk do rąk pomiędzy
spiskowcami.

- I nie wiedziałaś, że szpieg z Midwinter posługuje się tą

samą metodą?

- Nie. Mówiłam już, że nic nie wiem o szpiegach z

Midwinter i jestem pewna, że mój wuj również o nich nie
wiedział, lecz w dobrej wierze przyjmował i realizował
zamówienia.

Lucas popatrzył jej w oczy; spłonęła rumieńcem.
- Jesteś bardzo opanowana - zauważył. - Można by to

nawet uznać za opanowanie zawodowe.

- Jaki zawód masz na myśli? - zapytała ostrym tonem. -

Milordzie, zapewniam cię, że jestem jedynie zawodowym
grawerem. Powinieneś już to wiedzieć... po ostatniej nocy.

Ich spojrzenia się spotkały. W oczach Rebeki kryła się

niechęć, uczucia Lucasa nie były tak jednoznaczne.
Zauważyła, że się zaczerwienił.

- Rebeko, czy możemy na chwilę zapomnieć o tej

sprawie...

- Jakie to do ciebie podobne - odpowiedziała z ironią w

głosie. - Natychmiast uciekasz od problemów, które
dręczyłyby każdego przyzwoitego mężczyznę.

Lucas spojrzał na nią gniewnie. Rebeka była zadowolona,

że udało jej się sprowokować taką reakcję, jednak nawet w tej
chwili nie stracił panowania nad sobą, jakby ta sprawa w
ogóle nie miała dla niego znaczenia. Zapewne tak było w
istocie. Rebeka zacisnęła dłonie aż do bólu, wbijając
paznokcie w skórę, na myśl o tym, że otwarła się przed nim,
nie zważając na konwenanse. Zatraciła się w namiętności,
podczas gdy on... tylko odgrywał swoją rolę. Może jednak
osądza go zbyt surowo. Powiedział, że mu na niej zależy.
Zaproponował jej małżeństwo, a przecież połowa debiutantek
w Londynie oddałaby wszystko za taką matrymonialną

background image

propozycję. Miała pecha, że oświadczył się jej z poczucia
obowiązku - odmówiła mu, bo marzyła o małżeństwie z
miłości.

Lucas przyglądał się jej z nieprzeniknionym wyrazem

twarzy.

- Czy wiedziałaś, że służący Johnsona zaniósł prace do

klubu „Archanioł"?

Rebeka była zaskoczona.
- Nie.
- Nie znałaś adresu pana Johnsona?
- Zawsze przysyłał tu służącego. Chyba nie mieliśmy

żadnego adresu.

Lucas skrzywił się.
- A gdyby nie uregulował rachunków? Rebeka popatrzyła

na niego kpiąco.

- Głodowałabym... zresztą prawie do tego doszło. Patrzyli

na siebie przez dłuższą chwilę.

- Musisz przyznać, że to niezwykły zbieg okoliczności -

powiedział.

- Co?
- Że zarówno twoje ostatnie zlecenie, jak i prace dla pana

Johnsona zostały przekazane do klubu „Archanioł"!

- Owszem, to zastanawiające - przyznała Rebeka - ale

zapewniam cię, że nie mam pojęcia, co się za tym kryje.

Lucas wstał.
- Czy mogłabyś przynieść mi księgi rachunkowe?
- Oczywiście - odpowiedziała z wystudiowaną

uprzejmością. Niepokoiła ją jego obecność. Wszedł za nią do
kuchni, służącej także za kantorek przy pracowni. Miała
wrażenie, że Lucas wypełnia sobą całe pomieszczenie.
Poczuła się bezbronna. Gniew mijał, ustępując rozczarowaniu
i poczuciu bolesnej pustki. Trudno było jej pogodzić się z tym,
że miłość trwała tak krótko i tak szybko zakończyła się

background image

zdradą. Czuła się tak, jakby mężczyznę, który minionej nocy
trzymał ją w ramionach, nic nie łączyło z zimnym draniem,
którego miała przed sobą...

Opanowała się z trudem. Musiała sięgnąć po

ubiegłoroczną i tegoroczną księgę rachunkową. Zamierzała
dać je Lucasowi w nadziei, że pójdzie sobie i ona nigdy już go
nie zobaczy. Chwyciwszy zakurzony, oprawny w skórę tom,
w którym wuj notował ubiegłoroczne transakcje, drżącą ręką
zaczepiła o porcelanowy słój na herbatniki, za którym ukryła
pieniądze. Przez chwilę pojemnik kołysał się na krawędzi
półki, po czym spadł i roztrzaskał się o posadzkę. Co gorsza,
razem ze słojem spadł woreczek, z którego wysypały się
suwereny i list Daniela...

Rebeka chciała jak najszybciej podnieść pergamin, lecz

Lucas ją uprzedził.

- Chwileczkę - mruknął. Rebeka starała się wyrwać mu

list.

- To prywatna korespondencja. Natychmiast to oddaj.

Lucas uniósł list wysoko i chwycił Rebekę drugą dłonią.

- Czemu jesteś taka przerażona? - zapytał. - Co to za list?
- Drań! - krzyknęła. - To nie twój interes! To nie ma z

tym nic wspólnego!

- W takim razie na pewno nie będziesz miała nic

przeciwko temu, żebym go przeczytał - powiedział Lucas,
rozłożył pergamin i szybko przebiegł wzrokiem treść. - Kim
jest Daniel?

- To mój brat. A to prywatna korespondencja. Oddawaj!

Lucas pozostał głuchy na jej prośby i powtórnie przeczytał
list.

- Nie powiedziałaś mi, że masz brata. Rebeka wyrwała się

z jego uścisku.

- Istnieje całe mnóstwo spraw, o których ci nie

opowiedziałam... na szczęście, bo pięknie mi się odpłaciłeś za

background image

szczerość! - natarła na niego, zdjęta gniewem. - Ufałam ci,
Lucasie Kestrelu. Jesteś łajdakiem bez serca, nienawidzę cię i
gardzę tobą za twoją niegodziwość.

Lucas zachowywał się tak, jakby nie słyszał jej

napastliwego wystąpienia. Odłożył list na stół i przyciągnął ją
do siebie.

- Dlaczego nie chciałaś, żebym to przeczytał?
- A niby dlaczego miałbyś to czytać? - zapytała z

zaczerwienioną od gniewu twarzą. Miała ochotę wyładować
na nim całą swą złość. - To są osobiste sprawy, a ty już i tak
za bardzo wtrąciłeś się w moje życie, w dodatku pod
fałszywymi pretekstami.

- Co robi twój brat?
Ta rozmowa stawała się bardzo niebezpieczna. Lucas

musiał zdawać sobie sprawę z tego, że Rebeka jest
zdenerwowana, i bez wątpienia coraz bardziej go to
intrygowało. Usiłowała zmusić się do opanowania.

- Jest na morzu - powiedziała. - To dlatego widujemy się

tak rzadko.

- Na jakim okręcie?
Najwyraźniej przypuszczał, że Daniel służy w Marynarce

Królewskiej. Rebeka nie wyprowadziła go z błędu. Wzruszyła
ramionami.

- Nie wiem. Nigdy się tym nie interesowałam. Lucas

zmrużył oczy.

- Trudno mi w to uwierzyć. A gdybyś tak chciała

nawiązać z nim kontakt?

- Nie próbuję tego - ucięła. - Odwiedza mnie, kiedy wraca

z morza.

- Albo przysyła posłańca. - Lucas popatrzył na suwereny

na podłodze. - A raczej złoto.

Rozłożyła ręce.
- Jeśli może, daje mi pieniądze.

background image

- Aha. To pewnie część jego żołdu?
- Tak sądzę. Nie pytałam.
Lucas obdarzył ją uśmiechem, w którym nie było cienia

wesołości.

- Nagle okazuje się, że nic cię nie interesuje. Myślę, że

spróbuję odnaleźć twojego brata...

Rebeka powiedziała Lucasowi zbyt wiele, jednak na

szczęście zachowała tę jedną rzecz w tajemnicy. Możesz sobie
próbować, pomyślała, omal nie wypowiadając tych słów na
głos.

Wciąż przyglądał jej się badawczym wzrokiem.
- Oczywiście, o ile jest twoim bratem. Być może od

początku opowiadałaś mi same bajki.

Miała ochotę uderzyć go w twarz.
- Nie, milordzie - powiedziała z jadowitą słodyczą. - To ty

opowiadałeś mi bajki, zamawiałeś niepotrzebne ci kieliszki,
udawałeś zainteresowanie moją osobą i wreszcie mnie
uwiodłeś. Czego się spodziewałeś... że zdradzę ci swoje
sekrety przez sen?

Popatrzył na nią z takim rozgoryczeniem, że się

wzdrygnęła.

- Uważasz, że kochałem się z tobą tylko dla dobra

śledztwa?

- Oczywiście! - krzyknęła, nie panując nad sobą. - Bardzo

się przejąłeś swoją misją, milordzie, a ja, głupia, brałam twoje
zachowanie za dobrą monetę! Myślałam... - Urwała, zanim
zdołał przyznać się do tego, co bolało ją najbardziej. - Nie
cierpię cię - powiedziała. - Jesteś wstrętnym oszustem i nie
chcę cię więcej widzieć.

Posmutniał. Ucieszyła się, że udało jej się zadać mu ból.

Pragnęła, żeby cierpiał tak jak ona.

background image

- To nie tak - zaczął się tłumaczyć cichym głosem.

Przeczesał włosy palcami. - Do diabła, nie chciałem, żeby to
tak wyszło.

- Od początku mnie podejrzewałeś - powiedziała Rebeka i

umilkła, mając nadzieję, że Lucas zaprzeczy, powie jej, że o
niczym nie wiedział aż do tego ranka, że nigdy nie zamierzał
jej oszukać. Ujrzawszy jego strapioną minę, spochmurniała.

- Podejrzewałeś mnie przez cały czas.
- Niezupełnie. - Lucas poczuł się zaszczuty. - Rebeko,

nigdy nie wierzyłem w twoją winę. Myślałem, że nic nie
wiesz na temat zleceniodawców wuja.

Rebeka pokręciła głową.
- A jednak ukrywałeś przede mną prawdziwy powód

swojego zainteresowania, a potem przychodziłeś tu, żeby mnie
wypytywać o wiele spraw... - Popatrzyła na niego. - Nie widzę
możliwości usprawiedliwienia pańskiego zachowania,
milordzie. - Rzuciła mu księgi rachunkowe. - Masz. Weź je i
idź sobie, i niech ci przypadkiem nie przyjdzie do głowy, żeby
zwrócić je osobiście. Wyślij służącego, bo i tak cię tu nie
wpuszczę.

Lucas wsunął księgi pod pachę.
- Dziękuję. Pozostaje jeszcze jedna kwestia.
Rebeka nie kryła zniecierpliwienia. Marzyła o tym, żeby

wreszcie zniknął jej z oczu. - Mianowicie?

- Chodzi o ciebie - powiedział Lucas. - Idziesz ze mną.

background image

Rozdział siódmy
- Mam pójść z tobą? - powtórzyła jak echo Rebeka,

przerażona. - Chyba żartujesz! Nie ma mowy!

Na twarzy Lucasa odmalowało się zakłopotanie.
- Przykro mi, ale jestem zmuszony nalegać - powiedział.
- A niby dlaczego miałabym ci towarzyszyć? - zapytała,

chwytając się pod boki. - Za dużo sobie wyobrażasz,
milordzie.

- Jesteś jedyną osobą, która może rozpoznać prace wuja.

Chcemy, żebyś pojechała do Midwinter i pomogła nam złapać
szpiega.

Potrząsnęła głową.
- Masz ciekawy sposób przekonywania. Nigdzie się nie

wybieram!

Lucas postąpił krok w jej stronę.
- Nalegam, żebyś przemyślała to jeszcze raz.
- Musiałbyś mnie uprowadzić! Uśmiechnął się smutno.
- Zrobię to, jeśli będzie trzeba. Rozłożyła ręce.
- W takim razie zrób, bo tylko w tym wypadku zabierzesz

mnie ze sobą.

Była zupełnie nieprzygotowana na to, co nastąpiło. Nie

spodziewała się, że będzie go na to stać, ale przecież ciągle ją
zaskakiwał.

Uniósł ją bez najmniejszego wysiłku, wziął na ręce,

dopadł drzwi w trzech susach, odryglował i zamknął
kopnięciem, a potem przekręcił klucz w zamku.

Znów wyszło słońce, wiał lekki wiaterek. Rebeka

napotkała zdumione spojrzenia winiarza i złotnika, po czym
została bezceremonialnie wrzucona do powozu. Lucas położył
księgi rachunkowe obok niej i zamknął drzwiczki. Powóz
natychmiast ruszył.

Rebeka starała się wyprostować, jednak Lucas otaczał ją

ramieniem i mocno przyciskał do siebie.

background image

- Puść mnie! - wydyszała, lecz jedynie potrząsnął głową

w odpowiedzi.

- Jeśli bym to zrobił, zaczęłabyś wzywać pomocy albo

wyskoczyłabyś z powozu. Nie ufam ci.

- No jasne - prychnęła.
Wiedziała, że nie ma szans. Był od niej dużo silniejszy, w

doskonałej kondycji fizycznej, o czym zresztą zdążyła już się
przekonać. Przestała się opierać, a żelazny uścisk natychmiast
zelżał. Przyciśnięta do boku Lucasa, wyczuła pistolet przy
jego pasie. Błyskawicznym ruchem włożyła rękę pod płaszcz i
wyciągnęła pistolet z kabury.

- Zatrzymać powóz! - krzyknęła, odchyliwszy głowę.
Zauważyła, że Lucas zesztywniał. Najwyraźniej

zastanawiał się, jaką obrać taktykę. Nie zamierzała zrobić mu
krzywdy. Wolała nawet nie myśleć, co by się działo, gdyby
użyła broni w tak małym pomieszczeniu. Chciała jedynie
wysiąść z powozu, wrócić do domu i zapomnieć o wszystkim,
co się stało. Czuła się upokorzona; marzyła o tym, by uwolnić
się od Lucasa.

- Wiesz, jak należy się obchodzić z bronią? - zapytał,

patrząc na lufę pistoletu. - Trzymaj ją mocno, bo nigdy nie
trafisz w cel. Co zresztą i tak nie będzie możliwe, gdyż
pistolet nie jest naładowany.

Rebeka zawahała się przez ułamek sekundy i to

wystarczyło, by Lucas wykręcił jej nadgarstek Krzyknęła,
upuszczając broń. Pistolet spadł na podłogę i wystrzelił. Lucas
szybko zasłonił Rebekę swoim ciałem. Kula trafiła w
poduszkę siedzenia. Wnętrze powozu wypełnił swąd dymu, a
w powietrze wzbiły się strzępki aksamitu i kawałki włosia.

Rebeka kichnęła.
- Był nabity - powiedziała.
- To oczywiste - rzekł Lucas. - Co za pożytek z

nienaładowanego pistoletu?

background image

- Zastanawiam się, ile jeszcze potrwa - powiedziała z

goryczą - zanim nauczę się nie ufać ani jednemu twemu
słowu.

Usiłowała usiąść, jednak Lucas nie dopuścił do tego,

mocno przyciskając ją do siedzenia.

- Byłabym ci bardzo zobowiązana, gdybyś pozwolił mi

usiąść - powiedziała.

- Pozwolę, jeśli mi obiecasz, że nie będziesz robiła

głupstw - zapowiedział. - Mogliśmy oboje zginąć. Co ci
przyszło do głowy?

- Chciałam wrócić do domu - odparła drżącymi wargami.

Zagryzła je do krwi i odwróciła głowę, by Lucas nie widział
łez, które nabiegły jej do oczu.

Delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy.
- Przestań ze mną walczyć, Rebeko - powiedział.

Popatrzyła na niego.

- Nie przypuszczałam, że mnie porwiesz. Uśmiechnął się.
- Ostrzegałem.
Odwróciła głowę. Nie doceniła go. Na przyszłość będzie

ostrożniejsza. Jak to możliwe, że ciągle myliła się w ocenie
Lucasa Kestrela? Miała o to do siebie pretensję. Jeszcze
nikomu nie udało się zranić jej tak boleśnie.

Znów spróbowała się podnieść; tym razem pozwolił jej na

to. Odwróciła się do niego bokiem i wyjrzała przez okno,
zdecydowana nie okazywać słabości.

- Nie mogę tak po prostu zostawić swojej pracowni.

Szukała wykrętu. - Cała ta sprawa to jakaś farsa.

Lucas nie dał się przekonać.
- Poproszę, żeby ktoś zaopiekował się twoim domem -

powiedział.

- A moje zamówienia?

background image

- Przecież mówiłaś mi, że nie masz żadnych. Przeklinała

się w duchu za swoją szczerość. Co jeszcze zdołał zapamiętać
i przy pierwszej sposobności wykorzysta przeciwko niej?

- To prawda - przyznała z goryczą. - Wykonałam tylko

połowę zamówienia, ale skoro w ogóle nie potrzebowałeś tych
kieliszków...

- To nieprawda - powiedział, zawstydzony. - Cieszę się,

że będę miał twoje prace.

- Na pamiątkę - dokończyła Rebeka. Nie dał się

sprowokować. Westchnęła.

- Nie mogę zamknąć zakładu - upierała się.
- Zapłacimy ci za każdy dzień spędzony poza Londynem -

zapewnił ją Lucas. - Dziesięć gwinei za dzień.

Dziesięć gwinei za dzień! Dla Rebeki były to ogromne

pieniądze.

- Nie zgadzam się. Nie będę pracowała dla ciebie dla

pieniędzy, milordzie.

Przypomniała sobie, jak dotknął jej ręki, kiedy składał jej

wyrazy współczucia z powodu śmierci wuja, jak brał ją w
ramiona i całował. Wtedy pomyślała, że gdyby była zmuszona
żyć z kochankiem, to najlepszy w tej roli byłby lord Lucas
Kestrel, a potem dane jej było odkryć, że się nie myliła.
Poczuła złość i gorycz na myśl o jego oszustwie i o tym, że
zdradziła swoje ideały.

- Wcale nie mam ochoty ci pomagać - powiedziała z

goryczą.

Lucas poruszył się niespokojnie.
- Rebeko - zwrócił się do niej łagodnie - wiem, co o mnie

sądzisz...

- Wątpię! - krzyknęła.
- Proszę cię, żebyś na chwilę odłożyła na bok osobiste

urazy w imię wyższych celów - kontynuował. - Szpiedzy z
Midwinter narażają życie tysięcy ludzi. Zabili już człowieka i

background image

gotowi są znowu zabić. Trzeba ich zatrzymać, a ty jesteś
jedyną osobą, która może nam pomóc ich unieszkodliwić.

Panna Raleigh milczała.
- Rebeko - odezwał się znów Lucas - jeśli nie chcesz nam

pomóc tylko dlatego, że ja cię o to proszę, zrób to ze względu
na dobro kraju.

Odwróciła głowę. Gdyby znał drzewo genealogiczne jej

rodziny, dobrze by się zastanowił nad użyciem tego
argumentu. Zastanawiała się, jaka byłaby reakcja Lucasa,
gdyby powiedziała mu prawdę: milordzie, moi przodkowie
wyjechali do Nowego Świata i dopiero wiele lat później
wrócili do Anglii. W moich żyłach płynie bardzo niewiele
angielskiej krwi.

Mimo wszystko od urodzenia mieszkała w Anglii i była

związana z krajem; czuła, że jest mu winna lojalność. Że też
szpiedzy musieli upodobać sobie właśnie Midwinter...

Westchnęła.
- Zgoda. Myślę, że nie mam wyboru.
Lucas przyjrzał się jej podejrzliwie, jakby nie był pewny,

czy może jej zaufać.

- Dziękuję - powiedział i ucałował jej dłoń. - Jesteś

bardzo szlachetna.

Rebeka wyrwała dłoń z uścisku. Czuła mrowienie w

palcach od dotyku jego warg.

- Robię to tylko z poczucia obowiązku - ostrzegła. - Mam

nadzieję, że będziesz się trzymał ode mnie z daleka, milordzie.

Lucas uśmiechnął się, jakby wyczuł jej słabość.
- Żałuję, że nie mogę ci tego obiecać, Rebeko. Jeśli masz

nam pomóc, jestem zobowiązany cię chronić. To są
niebezpieczni mężczyźni... i kobiety.

Popatrzyli na siebie.
- Właśnie ty musisz mnie chronić? - zapytała Rebeka.
- Nie możesz zlecić tego zadania komuś innemu?

background image

Uśmiechnął się szeroko.
- To muszę być ja, ponieważ tego chcę.
- Ale ja nie - upierała się. - Nie znoszę cię, milordzie.

Zachowałeś się w sposób, który nie przystoi dżentelmenowi.
Konieczność spędzenia czasu w twoim towarzystwie tylko
jątrzy rany, które mi zadałeś.

- Przykro mi, że tak to odbierasz. Przecież wiesz, że

wciąż chcę cię poślubić.

- Nie zamierzam wracać do tego tematu, milordzie. To

byłaby czysto teoretyczna dyskusja.

- Mylisz się, Rebeko - powiedział miękko Lucas, a choć

jej nie dotknął, jego głos podziałał na nią jak pieszczota.

- Zamierzam cię przekonać do przyjęcia moich

oświadczyn, nie zrezygnuję.

- Niepotrzebnie się łudzisz, milordzie. Równie dobrze

mógłbyś starać się mnie namówić na przepłynięcie kanału La
Manche.

- Zgodziłaś się spędzić trochę czasu w moim

towarzystwie - zwrócił jej uwagę Lucas. - Postaram się dobrze
go wykorzystać.

Rebeka pokręciła głową.
- Nic z tego, milordzie. Nie zmienię zdania.
- Zobaczymy. - Lucas uśmiechnął się nieznacznie. -

Chociaż nie spodziewam się, że będziesz ułatwiać mi zadanie,
Rebeko.

Zdenerwowała ją jego pewność siebie.
- Dlaczego w ogóle zamierzasz się starać? - zapytała. -

Tylko dlatego, że coś zaszło między nami?

Lucas pokręcił głową.
- Nie tylko dlatego. Pragnę cię, Rebeko. Bardzo cię

pragnę, a jedynym uczciwym sposobem, żeby cię mieć, jest
małżeństwo.

background image

Nie mogła mu ufać po tym, jak ją oszukał. A jednak

marzyła o jego pieszczotach i sile męskich ramion.
Przebywanie z nim wydawało jej się czymś cudownie
naturalnym, mimo przeżytego rozczarowania. Opierając mu
się, będzie musiała jednocześnie walczyć ze swoimi
pragnieniami. Nie była pewna, czy starczy jej sił. Popatrzyła
na wyrażającą zdecydowanie twarz Lucasa i zadrżała. Nie
zdobył się na miłosne wyznania; nawet w gorączce nocy,
kiedy przemawiał do niej tak czule, nie mówił o miłości. Czy
również i w tej sprawie miała pójść na kompromis?
Postanowiła do tego nie dopuścić. Była zła na siebie za własną
słabość.

- Nadal nie przyjmuję twoich oświadczyn - oznajmiła.

Uśmiechnął się.

- Ani przez chwilę się nie spodziewałem, że to zrobisz -

odparł - ale zamierzam sprawić, że zmienisz zdanie.

- Nawet nie masz pojęcia, jaka potrafię być uparta -

ostrzegła.

- Zdążyłem się zorientować i uprzedzam, że jestem

zdecydowany.

- Zdaję sobie z tego sprawę. - Uśmiechnęła się gorzko. -

Ano, zobaczymy, milordzie. Ma pan trudne zadanie i mało
czasu.

- Walczysz na dwóch frontach. Przeciwko mnie i

przeciwko sobie...

Rebeka odwróciła głowę.
- Niech cię licho! - zaklęła.
- Za to, że powiedziałem prawdę?
- Za to, że jesteś potwornie zarozumiały!
I za to, że cię pragnę, dodała w myślach, gdyż nie mogła

zaprzeczyć, że wciąż kocha Lucasa Kestrela i czuje, że zawsze
będzie go kochać.

background image

Kiedy dojechali do domu przy Grosvenor Square, Lucas

wolał nie ryzykować i niemal wyniósł Rebekę z powozu,
mocno trzymając ją w pasie. Potem wepchnął ją do domu,
jakby była paczką o nietypowych wymiarach, i puścił ją
dopiero w holu.

Rebeka wygładziła pelerynę.
- Jeśli tak masz mnie przekonywać, milordzie, to wiedz,

że tylko marnujesz czas!

Umilkła, widząc ochmistrza, który wyszedł im na

powitanie. Postanowiła pod żadnym pozorem nie ujawniać
prawdziwych uczuć.

- Dzień dobry, Byrne - powiedział Lucas, jakby

wnoszenie młodych kobiet do domu nie było niczym
nadzwyczajnym. - Czy książę już wrócił?

- Tak, milordzie - odpowiedział beznamiętnym tonem

ochmistrz. - Czeka na pana w małym salonie, wraz z lordem i
lady Newlyn.

- Dziękuję. - Lucas popatrzył na Rebekę. - Czy mogłaby

pani zaczekać w salonie, panno Raleigh? To potrwa chwilkę.

- Dobrze - zgodziła się Rebeka. Byrne otworzył drzwi, a

Lucas wprowadził ją do środka.

- Błagam, niech ci nie przyjdzie do głowy uciekać przez

okno, bo będę musiał przyprowadzić cię z powrotem.

Rebeka popatrzyła na niego lekceważąco.
- Nie znajdziesz mnie.
- Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę. Dajesz

słowo?

- A uwierzysz mi?
- Oczywiście. Więc?
- W takim razie słowo.
- Dziękuję. - Lucas się uśmiechnął.
Rebeka spłonęła rumieńcem. Nienawidziła siebie za to, że

wciąż pozostawała pod jego urokiem. Myśl o tym, że będzie

background image

tak blisko, by ją chronić, przyprawiała ją o niepokój.
Odwróciła się do niego plecami i podeszła do okna,
spoglądając na schludny, wypielęgnowany ogród. Nagle
poczuła się bardzo zmęczona. Lucas wyszedł.

Niedługo potem drzwi otworzyły się i do pokoju weszła

młoda kobieta, mniej więcej w wieku Rebeki. Jej duże piwne
oczy błyszczały wesoło. Podeszła do Rebeki.

- Panna Raleigh? Pomyślałam, że przyjdę tu dotrzymać

pani towarzystwa. Nazywam się Rachel Newlyn.

Rebeka z westchnieniem usiadła na sofie.
- Czyżby lord Lucas bał się zostawić mnie samą, lady

Newlyn?

Rachel była zaskoczona napastliwym tonem głosu Rebeki,

lecz odpowiedziała bardzo spokojnie:

- Nie mam pojęcia. To ja wpadłam na pomysł, żeby tu

przyjść, ale jeśli woli pani być sama, zaraz wyjdę.

Rebeka pożałowała swego grubiaństwa.
- Przepraszam, że zwróciłam się do pani tak

nieuprzejmym tonem - powiedziała. - Nie wiem, co dziś we
mnie wstąpiło.

- Ale ja wiem. - Rachel usiadła obok niej, i, ku zdumieniu

Rebeki, uśmiechnęła się ciepło. - Została pani oszukana przez
kogoś, kogo darzyła pani zaufaniem, porwana z domu i
przywieziona do obcych ludzi. To wystarczy, żeby mieć
zepsuty dzień.

Rebeka zmusiła się do uśmiechu.
- Ciekawie pani to ujmuje... Rachel uniosła rękę.
- Tak wygląda prawda. Jeśli jest coś, co mogłabym dla

pani zrobić, żeby choć trochę polepszyć tę sytuację, panno
Raleigh, to proszę mi o tym powiedzieć.

- Chyba nie pani powinna się o to martwić, lady Newlyn.
- Wiem, że ma pani na myśli Lucasa. Zapewniam panią,

panno Raleigh, że on bardzo cierpi z powodu swego

background image

zachowania. - Zawahała się. - Nigdy nie widziałam, żeby był
tak czymś przejęty, zdenerwowany. Myślę, że dokuczają mu
wyrzuty sumienia. Powiedziałam mojemu mężowi Cory'emu
już w zeszłym tygodniu, że Lucas wie, iż postępuje jak łajdak.

Rebeka spojrzała na nią zaskoczona.
- Naprawdę? Myślałam, że uważa mnie za zdrajczynię.

Rachel roześmiała się.

- Nie sądzę, by ktoś mógł tak myśleć o pani dłużej niż

minutę, panno Raleigh. To absurd. Jestem przekonana, że
Lucas wie, iż nie jest pani bezpośrednio zamieszana w tę
sprawę.

Rebeka miała ochotę zasypać ją pytaniami na temat

Lucasa, jednak oparła się pokusie.

- Zachował się bardzo nagannie - zauważyła chłodnym

tonem.

- A jednak to właśnie on przekonuje wszystkich, żeby

pani zaufali, co dowodzi, że wierzy w pani niewinność.

Rebeka popatrzyła na Rachel z niedowierzaniem.
- Lord Lucas mnie broni?
- Tak - odparła Rachel. - Jego brat, książę, pomału daje

mu się przekonać, że możemy pani zaufać i zabrać panią do
Midwinter. Nie było to łatwym zadaniem dla Lucasa,
zważywszy na zniszczenia, jakich dokonała pani w powozie
księcia.

Rebeka skrzywiła się.
- To było głupie - przyznała.
- Ale w tamtych okolicznościach zrozumiałe - stwierdziła

Rachel.

Rebeka poczuła ochotę na zwierzenia. Trudno było nie

lubić Rachel i nie cenić jej życzliwości, jednak było jeszcze U
wcześnie na wtajemniczanie jej we własne sprawy.

background image

- Nie dziwi mnie wahanie księcia - powiedziała. - Nie ma

powodu wierzyć w to, że ja, a także mój wuj, nie
wiedzieliśmy, iż jego prace służą szpiegom.

- Ale nie może lekceważyć zaufania, jakim darzy panią

Lucas - zauważyła Rachel z uśmiechem. Delikatnie dotknęła
ręki Rebeki. - Słyszałam, że niedawno zmarli pani wuj i
ciotka, panno Raleigh. Szczerze pani współczuję.

Rebeka popatrzyła na Rachel, która wydawała się

naprawdę przejęta. Posmutniała.

- Próbowałam utrzymać zakład. Jestem przekonana, że

tego życzyłby sobie wuj. Okazało się to bardzo trudne i jestem
tym zmęczona. Proszę mi wybaczyć. Zazwyczaj tak się nie
skarżę.

- Wiem - rzekła Rachel. - Jest pani bardzo dzielna, panno

Raleigh. - Uścisnęła dłoń Rebeki. - Podróżowałam po całym
świecie, bywałam w przeróżnych miejscach i robiłam rzeczy,
o jakich nikomu się nie śniło, ale nigdy nie byłam sama.
Myślę, że to jest najtrudniejsze do zniesienia.

Rebeka uniosła wzrok
- Podróżowała pani po całym świecie?
- Moi rodzice są miłośnikami staroci... - Rachel

westchnęła. - Przed zamążpójściem towarzyszyłam im w
licznych podróżach.

- To wspaniałe, a teraz jest pani żoną lorda Newlyna

sławnego badacza.

Rachel zaśmiała się.
- Na szczęście Cory ostatnio nie ma ochoty na wyjazdy

dalsze niż do Kornwalii - powiedziała. - Bardzo mi to
odpowiada. Proszę się nie bać podróży do Midwinter, panno
Raleigh. Zatroszczymy się o panią.

- Pani też tam pojedzie? - zapytała Rebeka.
Rachel pokiwała głową.

background image

- Moi rodzice przebywają w Midwinter Royal. Nie

widziałam ich od paru miesięcy, więc nadarza się okazja do
złożenia im wizyty. - Uśmiechnęła się. - W pobliżu mieszka
również moja serdeczna przyjaciółka, lady Marney. Jej siostra
wyszła za brata lorda Lucasa, Richarda; są w podróży
poślubnej. Na pewno zostanie pani mile przyjęta w Midwinter,
panno Raleigh. Zrobimy wszystko, żeby czuła się tam pani jak
u siebie w domu.

- Żałuję, że wszystko tak się potoczyło. Chętnie bym

pomogła, ale teraz czuję się oszukana i zmuszona do tego
wbrew swej woli. Kiedy lord Lucas przyszedł dziś do
pracowni... - Urwała. Nie mogła przecież powiedzieć Rachel,
co stało się minionej nocy i jak bardzo ubodła ją potem
dwulicowość kochanka.

Rachel dotknęła jej ręki.
- Lucas nie umiał sobie zapewne poradzić w tej sytuacji -

stwierdziła z ubolewaniem. - Mężczyźni rzadko mają taki dar.
Mogło mu nie przyjść do głowy, żeby najpierw przeprosić, a
dopiero potem wszystko wyjaśnić.

Rebeka roześmiała się.
- Rzeczywiście nie przyszło. Rachel ze smutkiem

pokiwała głową.

- To pewnie dlatego, że potrafi myśleć tylko o jednej

sprawie naraz.

- Zauważyłam to także u innych mężczyzn - powiedziała

Rebeka. - To bardzo irytujące.

- Lucas wyjawił nam, że bardzo chce się z panią ożenić

oznajmiła Rachel - ale że nie przyjęła pani jego oświadczyn.
Trudno się temu dziwić. - Zauważywszy zmienioną twarz
Rebeki, dodała szybko: - Proszę się nie obawiać, nie
wtajemniczał nas w szczegóły, chciał jedynie nakreślić
sytuację. Przykro mi, że wszystko tak niefortunnie się ułożyło,
panno Raleigh. Czy istnieje choć cień szansy, że z czasem

background image

wybaczy pani Lucasowi jego zachowanie? Rebeka zamyśliła
się.

- Nie sądzę, lady Newlyn - odparła ze smutkiem. Rachel

westchnęła.

- Rozumiem. Chciałabym, by pani wiedziała, że może

liczyć na moją przyjaźń, panno Raleigh. A skoro mamy zostać
przyjaciółkami, proszę zwracać się do mnie po imieniu. -
Uśmiechnęła się. - Czy mogę mówić Rebeko?

- Oczywiście - odparła Rebeka, czując się już znacznie

lepiej. Cieszyła ją perspektywa przyjaźni z Rachel, a także
możliwość ponownego zakosztowania wystawnego stylu życia
arystokracji, którym mogła cieszyć się dawno temu, w
zapomnianych już czasach. Jeśli nie będzie uważać, może jej
się wydać, że nareszcie znów znalazła się na swoim miejscu.
Musi pamiętać o tym, że wkrótce wszystko się skończy, a
pusta pracownia w Clerkenwell wyda jej się wtedy jeszcze
smutniejsza...

Drzwi otworzyły się i do pokoju zajrzał jasnowłosy

mężczyzna.

- Rachel? Panno Raleigh... - Uśmiechnął się do Rebeki. -

Jak się pani miewa? Jestem Cory Newlyn. Bylibyśmy
wdzięczni, gdyby zechciały panie do nas dołączyć. Zapraszam
do salonu.

Rebeka popatrzyła na Rachel, która wstała i wyciągnęła

rękę.

- Chodź. Nie martw się, zaopiekujemy się tobą.
Rebeka nerwowym gestem wygładziła spódnicę. Serce

biło jej w piersi tak szybko, że z trudem łapała oddech. Nie
bała się spotkania z księciem; martwiła ją obecność Lucasa.
Jak miała mu się oprzeć, skoro tak bardzo cieszyło ją każde
zapewnienie o tym, że Lucas jest człowiekiem honoru?
Wiedziała jednak, że nie przyjmie jego oświadczyn, jeśli nie
wyzna jej miłości.

background image

Kiedy weszli do salonu, Lucas stał przy oknie. Popatrzył

na Rebekę z pozorną obojętnością, po czym podszedł do niej,
by wprowadzić ją do pokoju.

- Panno Raleigh, pozwoli pani, że przedstawię mojego

brata Justina, księcia Kestrel. Justin, panna Rebeka Raleigh.
Wiem, że poznała już pani lorda i lady Newlyn.

Justin Kestrel wstał, ledwie Rebeka weszła do salonu.

Czuła teraz na sobie badawcze spojrzenie ciemnych oczu
księcia. Justin robił onieśmielające wrażenie. Wyższy o parę
cali od Lucasa, był również mocniej zbudowany i o dobre
kilka lat starszy. Miał wąską, surową twarz i przenikliwe
spojrzenie. Przypominał Rebece jastrzębia.

- Dzień dobry, panno Raleigh - powitał ją. - Mój brat

powiedział mi, że to pani jest odpowiedzialna za dziurę w
siedzeniu w moim najlepszym powozie.

Rebeka spojrzała w oczy księcia.
- To prawda, wasza łaskawość. Strzelałam do pańskiego

brata, ale, niestety, chybiłam.

Usłyszała, że Cory Newlyn tłumi śmiech. Kąciki warg

Justina Kestrela uniosły się nieznacznie.

- Mimo to - powiedział - Lucas zapewnia mnie, że

zgodziła się pani nam pomóc.

Popatrzyła na Lucasa. Jego twarz nie zdradzała żadnych

emocji.

- To prawda, wasza łaskawość. Justin pokiwał głową.
- Dziękuję, panno Raleigh. - Dał jej znak, by usiadła.
- Czy mogę pani zaproponować coś do picia?
Lucas podał jej filiżankę herbaty i ciasteczka. Rebeka,

która tego dnia wcześnie jadła śniadanie, uświadomiła sobie,
że jest głodna jak wilk.

- Lucas powie pani, dlaczego się tu zebraliśmy, panno

Raleigh - powiedział Justin Kestrel, i uśmiechnął się, widząc,
jak szybko znikają z talerza herbatniki. - Nakreśli też pani

background image

sytuację w Midwinter. Doszliśmy do wniosku, że podczas
naszej wyprawy do Suffolk powinna pani udawać narzeczoną
mojego brata.

Rebeka gwałtownie odstawiła talerzyk. Czuła, że to

pomysł Lucasa. Musiała natychmiast wybić mu to z głowy.

- Nie! - Zarumieniła się, patrząc na Lucasa, który

spoglądał na nią wzrokiem niewyrażającym żadnych emocji. -
Proszę mi wybaczyć, wasza łaskawość - poprawiła się - ale nie
mogę zgodzić się na to, by wcielić się w rolę narzeczonej
lorda Lucasa. Byłabym nieprzekonująca w tej roli.

Justin Kestrel uniósł brwi.
- To nie potrwa długo, panno Raleigh.
- Nie zgadzam się - powtórzyła, czując, jak ogarnia ją

paniczny strach. Taka gra mogłaby ich za bardzo zbliżyć do
siebie, a musiała trzymać się jak najdalej od Lucasa, w
przeciwnym razie gotowa była mu ulec.

Lucas stanął tuż przy jej fotelu.
- Możemy mieć w planach małżeństwo z rozsądku -

powiedział spokojnie, lecz w jego oczach kryła się
rozbawienie. - Wtedy nie będzie pani musiała okazywać mi
cieplejszych uczuć.

Rebeka znów spłonęła rumieńcem.
- Nie mogę tego zrobić - powiedziała. - To byłoby dla

mnie za trudne. Dlaczego w ogóle musimy coś udawać?

- Ze względu na pani bezpieczeństwo - usiłował ją

przekonać Lucas. - Skoro mam panią chronić, musimy znaleźć
jakiś powód, który wyjaśniałby moją obecność przy pani.

W salonie zapanowała cisza. Rebeka przypomniała sobie

sceny z poprzedniej nocy.

- Nie - powiedziała po raz trzeci, tym razem szeptem.
- Sądzę - odezwała się Rachel Newlyn, starając się

rozładować napięcie - że możemy pomyśleć o jakimś innym

background image

rozwiązaniu, Justin. - Popatrzyła wymownie na Cory'ego. -
Przecież panna Raleigh mogłaby być daleką kuzynką.

- Doskonały pomysł - poparł ją natychmiast mąż. - Masz

tyle kuzynek, Justin, że nikt niczego się nie domyśli.

Księże wolno pokiwał głową.
- Dobrze. Co pani o tym sądzi, panno Raleigh? Jest pani

naszą daleką kuzynką, którą Lucas spotkał po raz pierwszy od
wielu lat i oszalał na jej punkcie. - Kąciki jego warg uniosły
się w ledwie dostrzegalnym uśmiechu. - Niestety, pani nie
odwzajemnia jego uczuć.

Rebeka odetchnęła z ulgą. Lucas przyglądał jej się z

zagadkowym wyrazem twarzy. Szybko odwróciła głowę.

- Zgadzam się - odpowiedziała ostrożnie - pod

warunkiem, że nie będę musiała udawać, iż darzę lorda Lucasa
cieplejszymi uczuciami.

- Świetnie! - podsumował z wyraźnym zadowoleniem

Justin Kestrel. - Zostawiam wam dwojgu obmyślenie naszych
rodzinnych powiązań. Potem nas o nich powiadomicie.
Opracujcie jakąś prostą wersję. Czy będziesz mógł poświęcić
temu trochę czasu z panną Raleigh po lunchu, Lucas?

- Tak - zgodził się natychmiast.
- W takim razie jutro rano wyruszamy do Midwinter -

podsumował Justin Kestrel. - Wyślę wiadomość do Kestrel
Court. Czy są jeszcze jakieś problemy do omówienia?

- Będziemy musieli sprawić odpowiedni strój pannie

Raleigh - zauważyła Rachel Newlyn.

Wszyscy, łącznie z Rebeką, zwrócili się w jej stronę.
- Mogę pojechać do Clerkenwell po swoje rzeczy -

zaproponowała Rebeka, lecz Lucas pokręcił głową.

- Przede wszystkim byłoby to zbyt niebezpieczne. Nie

możesz się tam pokazywać, dopóki nie doprowadzimy sprawy
do końca. A poza tym wątpię, czy masz odpowiedni strój.

background image

Rebeka spiorunowała go wzrokiem. Wiedziała, że to

małostkowe, jednak postanowiła wykorzystać tę ostatnią
uwagę jako pretekst do kłótni.

- Zapewniam cię, lordzie Lucas, że mam w domu bardzo

atrakcyjne suknie, tylko ich nie noszę.

- Lucas ma rację, panno Raleigh - wtrącił Justin - chociaż

mógł się wykazać większą dyplomacją. Nikt nie uwierzy w to,
że jest pani naszą kuzynką, jeśli nie będzie pani odpowiednio
ubrana.

Rebeka rozejrzała się po salonie, obejmując wzrokiem

proste, lecz kosztowne meble i dyskretną elegancję ubiorów
gospodarzy. Spotulniała.

- Rozumiem. Ale nie potrzeba mi wielu rzeczy. Myślę, że

mój pobyt w Midwinter nie potrwa długo i nie ma sensu tracić
pieniędzy.

Zauważyła, że Kestrelowie wymieniają spojrzenia.

Zastanawiała się, co Lucas powiedział bratu na jej temat.

- Dobrze, panno Raleigh - zgodził się Justin Kestrel. -

Będziemy bardzo oszczędni.

Po południu okazało się, że książę i Rebeka inaczej

rozumieją to słowo.

- To niemożliwe - powiedziała z zakłopotaniem, patrząc

na sterty ubrań i dodatków, piętrzące się w niebieskiej
sypialni. - Przecież to wszystko nie będzie mi potrzebne. Nie
zamawiałam nawet połowy tych rzeczy.

- Ja to zrobiłam - powiedziała spokojnie Rachel Newlyn,

wskazując kolejne stosy. - Tu masz rękawiczki, Rebeko, tutaj
pończochy, tu różne części bielizny... nie chcę przyprawiać cię
o rumieniec, wymieniając ich nazwy... nocne koszule i
podomki, chusteczki i szale, kapelusze... no i oczywiście buty.

Rebeka przyłożyła dłonie do rozpalonych policzków.

Nigdy by nie przypuszczała, że dostanie tyle modnych i
drogich ubrań. Nie byłaby w stanie kupić ich za własne

background image

pieniądze. W obecnej sytuacji nie mogła jednak odmówić
przyjęcia tych prezentów. Rachel towarzyszyła jej na Bond
Street, gdzie nabyły tyle rzeczy, że Rebece zakręciło się w
głowie. Kupiły też perfumy i kosmetyki w szklanych
buteleczkach oraz kosztowny zestaw srebrnych szczotek

Różowa dzienna suknia, którą miała teraz na sobie,

doskonale komponowała się z jej cerą. Na łóżku leżały
najrozmaitsze części garderoby: suknie spacerowe i balowe,
stroje do konnej jazdy, spencery, pelisy... Nie wierzyła, by
miała okazję zaprezentować się we wszystkich. Po włożeniu
różowej sukni przez pięć minut z niedowierzaniem
wpatrywała się w lustro; tak bardzo zmienił się jej wygląd.
Gęste kasztanowe włosy, które zazwyczaj związywała w
grecki węzeł albo upychała pod czepkiem, miękko okalały
teraz jej twarz o roziskrzonych niebieskich oczach. Czuła się
dziwnie w roli modnej damy, wiedziała jednak, że wygląda
pięknie. Nigdy dotąd nie myślała tak o sobie, jednak była to
prawda.

- Wyglądasz wspaniale, Rebeko - powiedziała Rachel,

przypatrując jej się z wyraźnym zadowoleniem. - Szkoda, że
musiałyśmy ci kupić gotowe suknie, ale na szczęście
znalazłyśmy takie, które leżą na tobie doskonale.

- Nie miałam pojęcia, co wybieram - przyznała Rebeka,

ukradkiem przyglądając się sobie z różnych stron. -
Zwracałam tylko uwagę na kolor i krój.

- Masz doskonały gust - pochwaliła ją Rachel. -

Artystyczny.

- To dziwne - powiedziała Rebeka. - Nigdy nie nosiłam

takich ubrań.

- Podobają ci się? - zapytała Rachel, ze wzruszeniem

patrząc, jak Rebeka stara się ukryć zachwyt.

background image

- Bardzo - odpowiedziała Rebeka. - Aż za bardzo! -

Westchnęła. - Będzie mi ciężko się z nimi rozstać, kiedy ta
maskarada dobiegnie końca.

Rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść! - zawołała Rachel, zanim Rebeka zdążyła coś

powiedzieć.

W progu stanął Lucas Kestrel.
- Chciałbym się dowiedzieć, jak długo jeszcze

bezpieczeństwo kraju będzie musiało ustępować
pierwszeństwa wymogom mody... - zaczął, lecz gdy spojrzał
na Rebekę, oniemiał z zachwytu.

Zapanowała chwila milczenia.
- Boże, Rebeko... - wyjąkał.
- Postaraj się wyrażać jaśniej, Lucas - napomniała go

wesoło Rachel. - Prawda, że Rebeka prezentuje się wprost
nadzwyczajnie?

Lucas pomału dochodził do siebie.
- To niesamowite, co może zdziałać odpowiedni strój -

zauważył w końcu. - Chciałem poprosić pannę Raleigh, żeby
porozmawiała ze mną o naszych planach, kiedy już będzie
wolna.

- Jeszcze tylko chwilka - zapewniła go Rachel. - Zaczekaj

na Rebekę w ogrodzie. Jest ładna pogoda.

Lucas wyszedł, odwróciwszy się przez ramię do Rebeki,

która zasłaniała się właśnie kurtką od stroju do jazdy konnej
pomimo iż różowa suknia była bardzo skromna.

- Boże, jaki on jest nietaktowny - powiedziała zdyszana. -

„Co może zdziałać odpowiedni strój"! - przedrzeźnia Lucasa.

Rachel roześmiała się.
- Nie wiedział, co powiedzieć, bo z wrażenia zabrakło mu

słów - odrzekła. - A skoro tak zareagował Lucas, który
uchodzi za doświadczonego mężczyznę, zapewniam cię, że
całe Midwinter legnie u twych stóp, Rebeko!

background image

Rozdział ósmy
Kiedy dwadzieścia minut później Rebeka dołączyła do

Lucasa w ogrodzie, miała na sobie ciepłą pelisę, spod której
na szczęście nie było widać sukni. Czuła się więc znacznie
pewniej, jednak trwało to tylko do czasu, gdy Lucas wziął ją
za rękę, by poprowadzić ku ławeczce nad stawem.

- Nie zmarzniesz? - zapytał. - Jeśli wolisz, możemy

porozmawiać w domu.

Pokręciła głową. Tutaj przynajmniej czuła się wolna. Myśl

o przebywaniu z Lucasem sam na sam w zamkniętym
pomieszczeniu przyprawiała ją o brak tchu.

- Mamy ładny dzień, a ostatnio niewiele wychodziłam z

domu - odpowiedziała. - Z przyjemnością tu posiedzę.

- Dobrze. - Lucas zajął miejsce na ławeczce i skrzyżował

długie nogi.

- A więc mamy być kuzynami, panno Raleigh -

powiedział cicho. - Nawet mi się to podoba, chociaż wolałbym
narzeczeństwo.

- Wybij to sobie z głowy - ofuknęła go Rebeka. -
Poza tym pamiętaj, że nie będziemy kuzynami, których

łączy coś więcej niż tylko pokrewieństwo, milordzie.
Zgodziłeś się przecież na to, że wprawdzie ty będziesz miał do
mnie słabość, ja, niestety, nie odwzajemnię twojego uczucia.

- Kuzyn i kuzynka, których łączy coś więcej... -

rozmarzył się Lucas. - Podoba mi się ten pomysł.

- Wykluczone - skarciła go Rebeka. - Masz się

zachowywać tak, jakbyś cierpiał z powodu
nieodwzajemnionej miłości, i nie planuj żadnego podboju.

Lucas uśmiechnął się filuternie.
- Nie będę w stanie nie podjąć wyzwania, panno Raleigh.

To nie leży w moim charakterze.

background image

Rebeka poczuła żywsze bicie serca. Lucas powiedział jej

już przecież, że zrobi, co tylko w jego mocy, by nakłonić ją do
małżeństwa, i teraz tylko potwierdził swe zamiary.

- Powinniśmy porozmawiać o moich arystokratycznych

przodkach - zauważyła - i niepotrzebnie tracimy czas. Do
której gałęzi twojej znakomitej rodziny mam należeć?

Lucas roześmiał się.
- Będziesz bardzo daleką kuzynką po kądzieli. Mamy tylu

kuzynów, że nikt się niczego nie domyśli.

- A dlaczego przyjechałam do was z wizytą?
- Musimy być jak najbliżsi prawdy - rzekł Lucas. -

Krewni, z którymi mieszkałaś, zmarli na tyfus, a ty składasz
nam przedłużającą się wizytę. Justin, jako głowa rodziny, ma
zadecydować o twym losie.

- Bardzo sprytne - oceniła Rebeka. - Jest w tym sporo

prawdy, a poza tym tylko ktoś okrutny mógłby mnie
szczegółowo o wszystko wypytywać, skoro jestem w żałobie.

- No właśnie - rzekł Lucas. - To także wyjaśnia, dlaczego

nie udzielałaś się towarzysko.

- Ale czemu nigdy nie pojawiłam się w sezonie, żeby

znaleźć męża? - indagowała go Rebeka. - Nie jestem już
debiutantką, milordzie, więc jak można to wytłumaczyć? Moi
opiekunowie byli zbyt biedni?

- Nie - zadecydował Lucas. - Justin wyszedłby wtedy na

skąpca, który cię nie wspomógł w potrzebie. - Przechylił
głowę. - Myślę, że najlepszy będzie zawód miłosny.

Rebeka uniosła brwi.
- Bez trudu mogę sobie wyobrazić, co kobieta wtedy

przeżywa - powiedziała z goryczą.

Ich spojrzenia się spotkały.
- A ja będę chciał, żebyś o tym zapomniała - zapewnił

Lucas - i właśnie dlatego będę ci towarzyszył jak wierny pies.

background image

- Wolałabym, żebyś był psem - powiedziała Rebeka,

odsuwając się nieznacznie. - Wtedy nie musiałabym z tobą
rozmawiać.

Lucas wydawał się szczerze rozbawiony.
- Muszę przyznać, że masz poczucie humoru.
- Dziękuję. Prawdę mówiąc, wątpię, czy będziesz potrafił

się należycie zachowywać.

- Zobaczymy. Będę z przekonaniem odgrywał rolę

zakochanego w tobie po uszy... to pewne. Pozostaje jeszcze
jedna kwestia.

Spojrzała na niego pytająco.
- Będziemy musieli zwracać się do siebie po imieniu.

Większy dystans wzbudziłby podejrzenia. A teraz powinnaś
mi coś powiedzieć o swojej rodzinie, Rebeko.

Popatrzyła na niego podejrzliwie.
- Po co? Westchnął.
- Dlaczego ciągle mam przeczucie, że coś przede mną

ukrywasz? Musimy wymyślić prostą historyjkę na użytek
innych ludzi i trzymać się jak najbliżej prawdy. Jako twój
kuzyn powinienem chyba coś wiedzieć na temat twojego
pochodzenia?

Rebeka nie miała ochoty o niczym opowiadać Lucasowi,

ale musiała przyznać mu rację.

- Urodziłam się w hrabstwie Somerset i mieszkałam tam

do ósmego roku życia - zaczęła. - Mój ojciec służył w wojsku
i zginął w Indiach. Matka zachorowała i zmarła w tym samym
roku. Daniel... mój brat... zaciągnął się do marynarki, a ja
zostałam wysłana do kuzynów matki, Provostów. Resztę
znasz.

Wszystko, co powiedziała, było prawdą.
- Zwięzła opowieść - podsumował Lucas, wpatrując się w

Rebekę piwnymi oczami - a jednak kryje się w niej bardzo
wiele bolesnych doświadczeń. Musiało ci być ciężko. Straciłaś

background image

rodziców w tak młodym wieku i zostałaś wyrwana ze swego
środowiska.

Łzy nabiegły Rebece do oczu, lecz szybko się opanowała.

Lucas rozumiał ją zbyt dobrze, a jego współczucie mogło
skruszyć jej mechanizmy obronne.

- To prawda - powiedziała, splatając dłonie na kolanach -

ale w Clerkenwell byłam bardzo szczęśliwa.

Zapadła pełna napięcia cisza. Lucas nakrył jej ręce dłonią.

Nie zaprotestowała.

- Nie widzę powodu, dla którego musielibyśmy zmieniać

twoją historię rodzinną - stwierdził. - Powiemy, że mieszkałaś
sobie spokojnie na wsi aż do śmierci ciotki. Oczywiście w
Somerset.

Rebeka kiwnęła głową.
- Dobrze. A może dodamy, że byłam zaręczona z

wikarym, który pojechał na misję do Indii i zmarł tam na
febrę.

Uśmiechnął się. Przemknęło jej przez myśl, że Lucas

Kestrel w niczym nie przypomina wątłego wikarego.

- Czy właśnie ten typ mężczyzn cię pociąga? - zapytał.

Ich spojrzenia się spotkały. Oblała się rumieńcem.

- Pociąga mnie tylko grawerstwo - odpowiedziała.
- Tak właśnie myślałem. - Lucas pokiwał głową. - Trudno

sobie wyobrazić, że chorowity wikary wyzwala w tobie pasję,
którą widać w twoich pracach, czy namiętność, jakiej
doświadczyliśmy wczoraj w nocy.

Przeszył ją dreszcz. Od początku bała się, że Lucas

powróci do tego tematu. Wysunęła dłonie spod jego ręki.

- Ani słówka na ten temat, milordzie. Nie wolno ci nawet

o tym myśleć.

Lucas się wyprostował, a ona przypomniała sobie, jak

wspaniałe, gibkie ciało kryje się pod eleganckim męskim
strojem.

background image

- Obawiam się, że nie uda ci się mnie powstrzymać,

Rebeko - mruknął. - Będę wspominał każdą chwilę tamtej
nocy.

- Jeśli nie potrafisz opanować swych niesfornych myśli,

proszę, przynajmniej nie prowokuj moich - napomniała go. -
Nie chcę o tym pamiętać.

- Będę ci to przypominał nieustannie - zapewnił

przekornie. - Rzadko zdarza się takie porozumienie jak
między nami tamtej nocy. To było najwspanialsze
doświadczenie w moim życiu...

- Przestań! - zawołała. - To było oszustwo.
- Nic podobnego. - Lucas pochylił się ku niej. -

Pragnąłem cię, Rebeko, a ty pragnęłaś mnie, a jeśli się
pobierzemy... kiedy się pobierzemy... będzie nam jeszcze
lepiej.

Rebeka zakryła uszy dłońmi. Zarumieniona, z

przerażeniem stwierdziła, że jego słowa wprawiają ją w stan
podniecenia. Oczami wyobraźni ujrzała sceny z poprzedniej
nocy. Miała wielki żal do Lucasa, a jednak wciąż marzyła o
jego pieszczotach. Dlaczego tak się działo? Czy kiedykolwiek
uda jej się wyleczyć z tej miłości? Bo przecież kochała Lucasa
Kestrela. Nie było sensu temu przeczyć.

Pomyślała o nim z czułością. Kiedy dotknął palcem jej

dolnej wargi, gwałtownie zaczerpnęła tchu.

- Widzisz... - jego oczy płonęły pożądaniem - ty też to

czujesz. Dlaczego nie chcesz się do tego przyznać?

Pochylał się ku niej, by ją pocałować. Miała wielką ochotę

przytulić się do niego i zapomnieć o całym świecie. Na
szczęście w ostatniej chwili znalazła w sobie dość siły, żeby
się odsunąć.

- Nie.
W oczach Lucasa odmalował się niemy podziw.

Wiedziała, że jej opór stanowi dla niego wyzwanie i zwiększa

background image

jego determinację. Nie mogła nic na to poradzić. Uśmiechnął
się do niej.

- Masz bardzo silną wolę, Rebeko Raleigh - pochwalił. -

To jedna z wielu cech, które szczerze u ciebie podziwiam.

- Niestety, nie potrafię odwzajemnić komplementu,

milordzie. Nie przypominam sobie niczego, co u ciebie lubię -
odparła niezgodnie z prawdą.

- Nie lubisz nawet moich pocałunków?
- Mogę się bez nich obejść.
- Będziemy musieli to zmienić - powiedział, patrząc na

nią wymownie.

Zauważyła Rachel i Cory'ego Newlynów, stojących w

oknie salonu. Westchnęła.

- Milordzie, przede wszystkim musimy zmienić stan

mojej wiedzy na temat rodziny Kestrelów i działalności
szpiegów. Mamy mało czasu. Proszę mnie oświecić.

Przystąpił do wtajemniczania jej w skomplikowaną

historię szpiegów z Midwinter. Rebeka z rozdrażnieniem
zauważyła, że nie potrafi słuchać go w skupieniu, pochłonięta
obserwowaniem jego twarzy.

Kiedy Lucas zszedł tego wieczoru na kolację, zastał luz

Rebekę w salonie, ubraną w niezwykle efektowną suknię z
niebieskawozielonego jedwabiu, dyskretnie podkreślającą
wszystkie urocze krągłości ciała. Pomyślał, że Rachel Newlyn
wywiązała się ze swego zadania tak doskonale, iż teraz on,
biedny, nie zazna spokoju. Sięgnął po kieliszek wina i
podszedł do okna, by dokładnie przyjrzeć się Rebece.
Siedziała w fotelu, mając po jednej stronie Stephena, a po
drugiej Rachel. Po raz pierwszy, odkąd przyjechali na
Grosvenor Square, Rebeka sprawiała wrażenie szczęśliwej i
rozluźnionej. Stephen był nią wyraźnie oczarowany.
Ożywiony, z zaczerwienionymi uszami, wychodził z siebie,
by ją zabawić. Lucas odniósł wrażenie, że Rebeka jest

background image

zadowolona z towarzystwa młodszego z Kestrelów. Przyjaźnie
zachęcała go do rozmowy, nie pozwalając sobie jednak na
flirt. Lucas był zazdrosny o powodzenie młodszego brata, co
zdumiało go i zbiło z tropu. Wcześniej nigdy nie pragnął dla
siebie wyłączności ze strony kobiety, zdążył już jednak
zaakceptować fakt, że Rebeka Raleigh ma na niego wielki
wpływ. Bardziej zdziwiło go to, że niewinne zaloty Stephena
wzbudziły w nim taki gniew.

- Rachel doskonale się spisała w roli Pigmaliona, nie

uważasz? - szepnął mu do ucha Cory Newlyn. - Panna Raleigh
wygląda jak autentyczna kuzynka księcia. Nie znaczy to -
dodał po namyśle - że ta przemiana wymagała cudów. Nasza
mała Rebeka zachowuje się jak prawdziwa arystokratka.

- To prawda - przyznał Lucas, myśląc o przodkach Rebeki

i zastanawiając się, skąd bierze się u niej tak naturalna
pewność siebie. - Jej ojciec był wojsku. Jeśli był oficerem,
synem dżentelmena, to może ta rodzina była kiedyś bogata?

- Nie powiedziała ci tego? - zapytał Cory.
- Panna Raleigh niczego mi teraz chętnie nie mówi -

stwierdził ze smutkiem Lucas.

Cory uśmiechnął się.
- Rozumiem. Masz utrudnione zadanie.
Lucas patrzył, jak Stephen podaje Rebece ramię, by

zaprowadzić ją do jadalni, a ona przyjmuje to z uśmiechem.
Ujrzawszy Lucasa, natychmiast spochmurniała. Jeszcze tego
ranka wydawało mu się, że nie życzy sobie widzieć
uwielbienia w oczach kobiety, jednak w tej chwili oddałby
wszystko, by popatrzyła na niego z czułością. Myślał, że nie
pragnie jej miłości. Teraz, gdy Rebeka była mu niechętna,
zrozumiał swój błąd.

Kolacja okazała się wielkim wyzwaniem dla Rebeki. Od

lat nie uczestniczyła w tak długo celebrowanych posiłkach i
musiała przypomnieć sobie wszystko, co wiedziała na temat

background image

etykiety, by nie popełnić jakiejś gafy. Zdawała sobie sprawę z
tego, że wszyscy jej się przyglądają; Justin i Newlynowie
oceniali, jak sobie radzi w roli kuzynki księcia, zaś Lucas nie
odrywał od niej wzroku, by odgadywać jej życzenia z
nadskakującą uprzejmością. Została poddana ciężkiej próbie,
lecz spisała się bez zarzutu, prezentując dobre maniery.
Nieśmiały podziw Stephena i przyjaźń Rachel bardzo
pomogły jej w tych trudnych chwilach. Gdy w końcu udała się
z Rachel do saloniku na herbatę, czuła się wyczerpana.
Wieczorem, w łóżku, nie miała nawet siły zastanowić się nad
przebiegiem wydarzeń tego dnia - natychmiast zapadła w
głęboki sen.

Na dole, w gabinecie księcia, Kestrel, Justin i Lucas,

spotkawszy się na kieliszek przed snem, bez entuzjazmu grali
w szachy.

- Nie zdążyłem cię jeszcze zapytać, czego dowiedziałeś

się dzisiaj w klubie „Archanioł" - zagaił Lucas. - Są jakieś
postępy?

Justin skrzywił się.
- Niewielkie. Wypiłem kieliszek porto z bardzo

nieprzyjemnym typem, Fremantle'em. Proponował mi
członkostwo klubu, ale nie podał żadnych nazwisk. Tak więc
nie mamy pojęcia, dla kogo było przeznaczone zamówienie
odebrane od panny Raleigh. - Zmarszczył czoło. - Ta kobieta
mnie zdumiewa, Lucas. Zachowuje się ze swobodą niezwykłą
jak na osobę z jej sfer; ma maniery arystokratki. Z drugiej
strony nie spotkałem jeszcze damy, która nalegałaby na to,
żeby jej suknia była jak najskromniejsza. To bardzo
zagadkowa postać.

Lucas posmutniał. Zdążył się już zorientować, że Rebeka

nie wtajemniczyła go w bardzo wiele szczegółów dotyczących
jej dzieciństwa.

background image

- Obserwowałem ją uważnie - powiedział. - Myślę, że ma

arystokratyczne pochodzenie.

- Wątpię, by twoje obserwacje były obiektywne - zrobił

złośliwą uwagę Justin - ale uważam, że wyciągnąłeś słuszny
wniosek. Co ci powiedziała na temat swojej rodziny?

- Bardzo niewiele - rzekł Lucas. - Wychowała się w

Somerset. Jej ojciec służył w wojsku i zginął w Indiach, a
zaraz potem zmarła jej matka. Rebeka nie miała pieniędzy,
więc zamieszkała z krewnymi, którzy trudnili się rzemiosłem.
Justin zamyślił się.

- To dziwna historia. - Zamilkł na dłuższą chwilę, po

czym badawczo popatrzył na brata. - A co ty o tym sądzisz,
Luc?

Lucas westchnął.
- Myślę - powiedział ostrożnie - że to, co powiedziała mi

Rebeka, jest prawdą, ale z sobie tylko znanych powodów
zataiła wiele faktów.

- A jakie to mogą być powody?
- Te same, które przyprawiły ją o zdenerwowanie tego

ranka - rzekł Lucas. - Chce chronić swego brata.

- Tajemniczego Daniela Raleigh - dokończył Justin.

Rozległo się ciche pukanie do drzwi. - Kiedy powiedziałeś mi
o nim dzisiaj rano, poleciłem Tomowi Bradshaw zbadanie tej
sprawy. O ile się nie mylę, to właśnie on.

Istotnie był to Tom Bradshaw. Justin i Lucas popatrzyli na

niego wyczekująco.

- Nie ma żadnego Daniela Raleigh w Marynarce

Królewskiej, wasza łaskawość - oznajmił Bradshaw.

Justin porozumiewawczo popatrzył na Lucasa, który

westchnął z rezygnacją.

- Byłem dziwnie pewien, że tak będzie.

background image

- Może być przecież marynarzem floty handlowej -

zauważył Justin, obracając w palcach szklaneczkę brandy. -
Czy panna Raleigh wymieniła nazwę statku?

- Twierdziła, że jej nie zna - powiedział Lucas.
- A ty jej nie uwierzyłeś.
Lucas poruszył się niespokojnie. Nie lubił takich rozmów

o Rebece, gdyż był przekonany, że jest uczciwa, a jej
milczenie dowodzi jedynie lojalności względem brata. Mimo
wszystko był rozgoryczony, że Rebeka nie mówiła mu
prawdy. Duszkiem wypił brandy, pomyślawszy, że i tak
powiedziała mu bardzo wiele po tym, jak okrutnie ją
potraktował,

- Wierzę we wszystko, co Rebeka nam powiedziała, z

wyjątkiem informacji na temat jej brata - stwierdził ostrożnie.
- Niemożliwe, by miała powiązania ze szpiegami w
Midwinter, nie sądzę, by jej wuj zdawał sobie sprawę czemu
służą jego prace, i ufam, że Rebeka zrobi wszystko, co tylko w
jej mocy, by nam pomóc. Ale w tej sprawie. - pokręcił głową -
coś przed nami ukrywa. Na pewno zna nazwę statku, na
którym pływa jej brat, ale stara się go chronić.

Justin w zamyśleniu przechylił głowę.
- Dlaczego?
- Nie mam pojęcia. A raczej... - poprawił się Lucas - coś

podejrzewam, ale nie dysponuję dowodem.

Justin popatrzył na niego.
- Śmiało.
- Myślę - powiedział wolno Lucas - że Daniel Raleigh jest

zamieszany w jakąś nielegalną działalność. Jego siostra zdaje
sobie z tego sprawę i dlatego ukrywa przed nami prawdę.

- Czy to może mieć coś wspólnego z grawerunkami i

szpiegami?

- Wątpię. Mam wrażenie, że pod tym względem jest

czysta. - Lucas zapatrzył się w ogień. - Kiedy zadawałem jej

background image

pytania tego ranka, była bardzo opanowana, ponieważ
wiedziała, że jest niewinna i mówi prawdę. Ale kiedy
znalazłem list od jej brata, bardzo się zdenerwowała, jedyny
raz podczas całego przesłuchania. Udawała, że nie wie, gdzie
brat się podziewa. - Lucas uśmiechnął się z czułością. - Nie
umie kłamać, nie ma w tym wprawy. Jej uczucia są widoczne
jak na dłoni.

- Może ten brat jest drobnym przestępcą i panna Raleigh

boi się, że go znajdziemy - domyślił się Justin.

Lucas potrząsnął głową.
- Z pewnością jest na morzu. Wiele prac Rebeki

przedstawia motywy marynistyczne - kotwice, mewy, statki...
na parapecie w pracowni stoi wazon z grawerunkiem statku
korsarskiego. Jest wspaniały... - Urwał, słysząc cichy okrzyk
Toma Bradshaw. - O co chodzi?

- Korsarz, milordzie - powiedział z ożywieniem

Bradshaw. - Chwycił ołówek i wypisał parę nazwisk -
Raleigh, Drake, Hawkins...

- Czy to jakaś zgadywanka? - zapytał sucho Justin.
- Nie, wasza łaskawość - Bradshaw wycelował ołówek w

Lucasa. - Lord Lucas wspomniał o korsarzach, no to
pomyślałem o Raleighu i Drake'u.

- Trochę zbyt śmiałe skojarzenie - zauważył Lucas. -

Jestem pewien, że mój brat Richard broniłby ich, twierdząc, że
to byli wielcy żeglarze - patrioci, a nie piraci.

- Owszem, milordzie - rzekł Bradshaw. - Chciałem tylko

powiedzieć, że skoro Daniel Raleigh nie figuruje w rejestrze
Marynarki Królewskiej, może pływać pod piracką banderą, i
wcale nie musi nazywać się Raleigh...

Zapadła cisza.
- To bardzo ciekawa teoria, Bradshaw - pochwalił Justin.

- Teraz już wiem, dlaczego lord Newlyn tak wysoko ceni

background image

twoją umiejętność łamania szyfrów. Potrafisz myśleć w
nietuzinkowy sposób.

Bradshaw wzruszył ramionami.
- To tylko jedna z możliwości, milordzie. Mogę się mylić,

ale zbadam tę sprawę. Zacznę od wuja panny Raleigh,
George'a Provosta, i zobaczę, czy uda mi się dowiedzieć
czegoś o tej rodzinie.

- Ile czasu ci to zajmie? - zapytał Lucas. Bradshaw

podrapał się po głowie.

- Dwa dni, milordzie, może trzy, jeśli będą jakieś

trudności.

- W takim razie przekażesz nam te wiadomości w

Midwinter - rzekł Justin - ponieważ jutro tam jedziemy.

- Może zaciekawi cię coś jeszcze, Bradshaw -

przypomniał sobie Lucas. - Na parapecie okna w pracowni
panny Raleigh stoi wazon z wyrytym na nim rodzinnym
mottem. Celer et audax. Szybki i śmiały. - Westchnął. -
Możliwe, że kiedy znajdziesz rodzinę, do której należy to
motto, okaże się, że to przodkowie panny Raleigh i jej brata.
Spróbuj.

Bradshaw skłonił się i wyszedł. Justin Kestrel w

zamyśleniu popatrzył na brata.

- To ciekawe - przyznał. - Powiedz mi, Luc, jak układa ci

się z panną Raleigh?

- Kiepsko. - Lucas posmutniał. - Nie przyjmuje moich

oświadczyn.

- Hm... - Justin przesunął figurę na marmurowej

szachownicy. - Sądzisz, że nasze próby ustalenia jej
tożsamości mogą mieć na to wpływ?

- Owszem, to pogarsza sprawę - odpowiedział rzeczowo

Lucas. - Mimo wszystko wolę znać prawdę. Poza tym mam
nadzieję, że w końcu uda mi się przekonać Rebekę.

- Wydajesz się tego bardzo pewny - rzekł Justin.

background image

- Tak - przyznał Lucas. - Pasuje do mnie pod każdym

względem, a skoro już ją znalazłem, na pewno nie pozwolę jej
odejść.

Podróż do Midwinter, w drugim pod względem okazałości

powozie księcia Kestrel - najlepszy został oddany do naprawy
- wydała się Rebece długa i uciążliwa.

Był chłodny, mglisty dzień. Justin Kestrel zdecydował się

na jazdę na oklep; Lucas uparł się towarzyszyć Rebece w
powozie, co bardzo ją zirytowało. Przecież wyraźnie dała mu
do zrozumienia, że nie chce mieć z nim nic wspólnego.
Okazał się jednak bardzo troskliwy w podróży; okrywał ją
pledem, podsuwał ogrzane cegły pod nogi, dbał o to, by
najadła się do syta w gospodach podczas postojów. Co pewien
czas zwracał jej uwagę na coś interesującego - okazałe
rezydencje za wysokimi ogrodzeniami, uroczą wiejską chatę
czy ciekawy szyld gospody, kołyszący się na wietrze. Rebeka
coraz chętniej dawała się wciągać w rozmowę, po czym nagle
milkła, przypominając sobie, że nie lubi Lucasa i nie zamierza
znów ulec jego urokowi. W końcu zasnęła, by po
przebudzeniu z przerażeniem stwierdzić, że spała z głową na
jego ramieniu.

Spojrzała w okno. Było już późne popołudnie, zapadał

zmierzch. Mgły, towarzyszące im przez całą podróż, rozwiały
się, i za wysokimi sosnami ujrzała srebrzysty pas wody.
Morze! Nie potrafiła powstrzymać okrzyku zachwytu. Powóz
jechał teraz wolniej po piaszczystej drodze. Rebeka przywarła
do szyby, by podziwiać nadmorski krajobraz.

- Jak tu pięknie, milordzie - zwróciła się do Lucasa. - Nie

miałam pojęcia, że Suffolk jest takie śliczne. Myślałam, że to
płaskie pustkowie.

- Bo to jest płaskie pustkowie - powiedział Lucas,

któremu udzielił się jej entuzjazm - tyle że bardzo piękne.
Kiedy stoi się nad brzegiem morza, niebo wydaje się ogromne

background image

jak wielka kopuła nad głową. Ale musiałaś już przecież
widzieć morze - dodał po chwili - skoro na twoich
grawerunkach są statki i mewy.

Rebeka była zaskoczona, że to zapamiętał.
- Tak... mieszkaliśmy blisko morza.
- W Somerset?
- Tak. W Watchet, na północnym wybrzeżu Somerset.

Ale nie byłam nad morzem od wielu, wielu lat. -
Przypomniawszy sobie, że służbowe zadanie Lucasa polegało
między innymi na obserwowaniu jej i dostrzeganiu takich
szczegółów jak tematy jej grawerunków, natychmiast
posmutniała. Musi pamiętać, że nie przyjechała tu na wakacje.
Kiedy wywiąże się ze swych zadań, wróci do Clerkenwell.
Tymczasem trzeba bardzo oszczędnie dawkować informacje...
ze względu na Daniela. Mogła wyrządzić bratu krzywdę
jednym nieopatrznym słowem.

- Tędy jedzie się do Midwinter Royal - rzekł Lucas,

wskazując drogę, wijącą się wśród lasów. - Newlynowie
zatrzymają się tam u rodziców Rachel. A to...

Powóz mijał imponujących rozmiarów bramę z kutego

żelaza.

- To jest Kestrel Court - powiedział. - Witamy w

Midwinter, panno Raleigh.

Podjazd biegł wśród szpaleru wysokich lip i dębów.

Rozciągający się za nimi park kusił bujną zielenią. Zza muru
po wschodniej stronie wystawał dach niewielkiego budynku,
jakby miniaturowego dworu.

- To dom wdowy - wyjaśnił Lucas, podążając za

wzrokiem Rebeki. - Obecnie mieszka w nim lady Sally Saltire.

Rebeka przypomniała sobie, co Lucas mówił jej na temat

Midwinter i okolicznych mieszkańców.

- Lady Sally, której mąż był wielkim przyjacielem

twojego brata, księcia?

background image

- Tak. - Lucas popatrzył na słabe światła w oknach

domostwa. - Justin udostępnił ten dom Stephenowi Saltire'owi
po jego ślubie z lady Sally. Osiem lat temu lady Sally została
wdową i od tej pory Justin smali do niej cholewki.

Rebeka była zaskoczona. Książę Kestrel wydawał jej się

zbyt chłodny, by cierpieć z powodu nieodwzajemnionej
miłości. Miała ochotę poznać kobietę, która wywarła tak
wielkie wrażenie na tym groźnym mężczyźnie.

Dojechali do końca cienistego szpaleru. Kestrel Court

ukazał im się w całej swojej krasie - wysoki, elegancki
budynek o wspaniałych proporcjach.

- To jedna z mniejszych posiadłości Justina - powiedział

Lucas. Rebeka roześmiała się. Podejmując się swego zadania,
znalazła się w innym świecie, pod każdym względem
odległym od Clerkenwell. Wprawdzie kiedyś ten świat nie był
jej obcy, ale miała wrażenie, że od tamtej pory upłynęły wieki.

Powóz zatrzymał się przed wejściem. Lucas pomógł

Rebece wysiąść, a potem wprowadził ją do holu, z którego na
pierwsze piętro wiodły szerokie schody z ozdobną balustradą.
Ogromne wnętrze onieśmieliło Rebekę. Bezwiednie zacisnęła
dłoń na ramieniu Lucasa. Uśmiechnął się do niej.

- Zobaczysz, że bez trudu odnajdziesz się wśród elit

Midwinter, Rebeko. Radzisz sobie doskonale.

Służąca wprowadziła ją do luksusowo urządzonego

apartamentu na drugim piętrze. Rebeka stanęła przy oknie,
dotknęła grubej bladoniebieskiej zasłony i popatrzyła na
ogród, na dach domku wdowy, który wydawał się bardzo
niewielki w porównaniu z potężnym dworem Kestrelów, i na
łuk zatoki Kestrel. Wielka czerwona kula słońca szybko
znikała w oceanie, a na niebie wschodził srebrny rożek
księżyca. Rebeka stała nieruchomo, patrząc na bladą plamę na
horyzoncie, która zbliżała się i nabierała kształtów.
Rozpoznała szkuner z wysokimi masztami, rysujący mi się na

background image

tle atramentowego nieba, ze zwiniętymi żaglami Statek
wpłynął do zatoki, marszcząc powierzchnię wody po czym
zniknął za cyplem.

Westchnęła. Jeszcze nigdy nie czuła się tak blisko

Daniela, a jednocześnie tak bardzo samotna. Tęskniła do
Lucasa... marzyła o tym, by ją pocieszył i wziął w ramiona.
Chciała wyznać mu całą prawdę, lecz nie mogła sobie na to
pozwolić.

Cofnęła się i zaciągnęła kotarę. Nadchodziła noc.

background image

Rozdział dziewiąty
- Witam w Midwinter, panno Raleigh - powiedziała lady

Sally Saltire, podając dłoń Rebece. - A myślałam, że znam
wszystkich krewnych Justina. - Przeniosła wzrok z Rebeki na
wysoką sylwetkę księcia, który rozmawiał z lady Benedict po
przeciwległej stronie sali balowej. - Cieszę się, że mogę panią
poznać - ciągnęła, obdarzając Rebekę przyjaznym spojrzeniem
błyszczących zielonych oczu. - Zawsze z wielką radością
witamy gości w Midwinter.

- Dziękuję, lady Sally. - Gospodyni zaimponowała

Rebece, zręcznie uwalniając ją od towarzystwa Lucasa.
„Kuzyn" Rebeki stał nieopodal, bojąc się ruszyć swej
wybrance na pomoc. Rebeka uśmiechnęła się na myśl, że lady
Sally Saltire doskonale radzi sobie z braćmi Kestrelami.

Lady Sally, idąc za wzrokiem Rebeki, popatrzyła na

Lucasa, niecierpliwie przestępującego z nogi na nogę.

- Panno Raleigh, wydaje mi się, że lord Lucas Kestrel

bardzo się cieszy z wizyty swej kuzynki - zauważyła. - Mam
jednak wrażenie, że wolałby bliższą znajomość. Nie opuszczał
pani nawet na chwilę... no i nie kryje swego zainteresowania.

Rebeka zarumieniła się, poirytowana. Czuła, że wypada z

roli. Przez ostatnie dni ciągle gdzieś wyjeżdżali; uczestniczyli
w przyjęciach i w piknikach, skupiając na sobie uwagę
okolicznych mieszkańców. Plan przewidywał jak najszybsze
wprowadzenie Rebeki do towarzystwa, co skazało ją na
konieczność przebywania z Lucasem, który starał się jak
najlepiej wykorzystać każdą nadarzającą się sposobność.

Rebeka lubiła z nim rozmawiać, co poważnie ją

niepokoiło. Wiedziała, że pod maską uprzejmości i
opiekuńczości Lucas kryje silniejsze uczucia. Co gorsza,
upewniła się, że go kocha. Powoli, lecz nieuchronnie, stawał
się jej coraz bliższy i coraz bardziej go pragnęła. Tymczasem
dotykali się tylko wtedy, gdy pomagał jej wsiąść lub wysiąść z

background image

powozu i w tańcu. Marzyła, by wziął ją w ramiona. Na myśl o
tym, jak się kochali, robiło jej się gorąco. Budziła się w nocy i
nie mogła ponownie zasnąć z podniecenia. Wiedziała, że
Lucas dobrze zdaje sobie sprawę z jej odczuć, gdyż często
pożądliwie jej się przyglądał.

Lady Sally natychmiast dostrzegła jej rumieniec.
- Proszę mi wybaczyć, ale chyba nie pozostaje pani

zupełnie obojętna na jego zaloty, panno Raleigh? Trzeba pani
pogratulować, bo zawsze uważałam lorda Lucasa za
najbardziej niebezpiecznego z Kestrelów, chociaż wydawało
mi się, że jest bez serca...

- Lucas nie musi się bać o swoje serce - powiedziała

Rebeka, z trudem wracając do roli obojętnej kuzynki. - Nie
mam najmniejszej ochoty oglądać jego uwodzicielskich
sztuczek

- Nie lubi pani uwodzicieli, panno Raleigh? - zapytała

lady Sally z uśmiechem. - Wiele kobiet ich nienawidzi, a w
gruncie rzeczy tylko marzą o tym, żeby któryś z nich je
uwiódł.

Rebeka zachichotała.
- Jeśli lord Lucas chce zachowywać się jak uwodziciel, to

bardzo proszę - odrzekła - pod warunkiem, że nie będę
obiektem jego starań. Jestem odporna na jego wdzięki...
Byłam już zaręczona z innym.

- Słyszałam, że wciąż jest pani pogrążona w żałobie po

stracie narzeczonego - powiedziała współczującym tonem
lady Sally i dotknęła ręki Rebeki. - Przykro mi z tego powodu,
panno Raleigh. Może jednak zainteresowanie Lucasa okaże
się balsamem dla pani duszy.

- Przypuszczam, że Lucas uchodzi za doskonałą partię -

próbowała wysondować Rebeka, patrząc, jak panna Chloe
Ducheyne z Woodbridge stara się zwrócić jego uwagę.

background image

- Zapewniam panią, panno Raleigh, że wiele kobiet

rzuciłoby się wpław przez morze, byle tylko wzbudzić
zainteresowanie lorda Lucasa.

Roześmiały się.
- Mam nadzieję, że przyjdzie pani na spotkanie naszego

kółka literackiego? - zapytała po chwili lady Sally. - To
całkiem zabawne, chociaż może się zdarzyć, że będzie pani
musiała tam odpowiadać na pytania różnych innych
wścibskich bab w Midwinter.

Rachel Newlyn zdążyła już opowiedzieć Rebece o

spotkaniach u lady Sally, a Lucas zachęcał ją do wzięcia w
nich udziału, o ile zostanie zaproszona, zwracając jej uwagę
na fakt, że będzie tam mogła poznać wpływowe postacie w
Midwinter. Rebeka nie miała nic przeciwko temu, ponieważ
lady Sally bardzo przypadła jej do gustu. Pomyślała, że
możliwość przeczytania książek i dyskusja na ich temat będzie
dla niej miłą i ciekawą rozrywką.

- Nie jest pani wścibska, lady Sally - zaprzeczyła ze

śmiechem - i z wielką ochotą dołączę do kółka literackiego.

- Cudownie! - ucieszyła się lady Sally. - Właśnie czytamy

„Historię panny Harriot Montague". Zna ją pani, panno
Raleigh?

- Niestety, nie - powiedziała Rebeka. - Czy to powiastka

moralizująca?

- W pewnym sensie. - Lady Sally rozłożyła wachlarz. Jej

oczy błyszczały rozbawieniem. - Prawdę mówiąc, to bardzo
mało prawdopodobna historia o dziewczynie bez polotu, która
przeżywa liczne trudności i pokonuje je dzięki swym cnotom.
Książka wydaje mi się nudna, ale co bardziej łatwowierne
damy w naszej grupie bardzo ją polubiły. Pożyczę pani swój
egzemplarz, a potem chętnie poznam pani opinię, panno
Raleigh. Chciałabym, żeby ktoś na to spojrzał świeżym okiem.

background image

Nadchodził książę Kestrel. Lady Sally odwróciła się ku

niemu; jej zielona jedwabna suknia zaszeleściła cicho.

- Justin, mój drogi! Właśnie mówiłam twojej uroczej

kuzynce, że z radością powitam ją na spotkaniu naszego kółka
literackiego.

- Doskonale - stwierdził Justin Kestrel. Uśmiechnął się do

Rebeki, która zauważyła, że rozpromienił się jeszcze bardziej,
spojrzawszy na lady Sally.

- Czy mogę prosić cię do kadryla, Sally? - zapytał.
- Oczywiście - odpowiedziała lady Sally, patrząc na niego

roziskrzonym wzrokiem. - Chyba obiecałam ten taniec panu
Langowi, ale z przyjemnością dam ci pierwszeństwo.

- Wydaje mi się, że mój brat ma zamiar poprosić cię do

tego tańca, Rebeko - rzekł Justin Kestrel, podając ramię lady
Sally. - Może tym razem postarasz się być dla niego miła?

- Obawiam się, że nic z tego - odpowiedziała pogodnie. -

Nie chcę robić mu fałszywych nadziei.

- Jesteś okrutna - stwierdził Justin, ze smutkiem kiwając

głową.

- Jak to miło widzieć Lucasa pokonanego jego własną

bronią - powiedziała wesoło lady Sally. - Brawo, panno
Raleigh!

Rebeka skorzystała z chwili samotności, by przyjrzeć się

gościom lady Sally i przekonać się, czy jej wrażenia zgadzają
się z opiniami Lucasa. Panny Lang i Ducheyne były młode,
płoche i podniecone obecnością w modnym towarzystwie.
Widok panny Ducheyne uczepionej ramienia Lucasa był dość
zabawny, ale Rebeka poczuła jedynie złość, więc odwróciła
się i zaczęła obserwować innych gości. Brat panny Lang,
Caspar, któremu lady Sally przed chwilą zrobiła afront,
wybierając księcia, był młodym człowiekiem, mającym
bardzo wysokie mniemanie o sobie, podobnie jak sir John
Norton, nieco starszy i otyły. Nie odstępował na krok Lily,

background image

lady Benedict, która, jak powiedział Lucas, była szkolną
przyjaciółką lady Sally. Pomimo wysiłków sir Johna trudno
było nie zauważyć, że lady Benedict wolałaby słuchać
komplementów Cory'ego Newlyna; ten jednak był tak
wpatrzony w swą żonę, że nie dostrzegał żadnej innej kobiety.
Rebeka westchnęła, zastanawiając się, dlaczego to, co
nieosiągalne, wydaje się tak atrakcyjne.

Tymczasem Lucas wydawał się zadowolony z

towarzystwa panny Ducheyne i nie zamierzał prosić swej
rzekomej kuzynki do tańca. Rebeka usiłowała przyjrzeć się
Kestrelowi chłodnym okiem. Musiała przyznać, że jest
przystojny; zachowywał się pewnie i swobodnie w eleganckim
kręgu przyjaciół lady Sally. Rebeka nie była nieśmiała, jednak
nie najlepiej czuła się w tym towarzystwie.

- Panna Raleigh? - Sir John Norton uśmiechnął się

zalotnie. - Jeśli ma pani wolny następny taniec, byłbym
zaszczycony, gdyby zechciała pani obiecać go mnie.

Rebeka kiwnęła głową, chociaż wcale nie miała ochoty z

nim tańczyć.

- Dziękuję, sir Johnie. Z przyjemnością...
- Czyżbyś zapomniała, że obiecałaś już ten taniec mnie,

Rebeko? - zapytał Lucas, wyrastając przed nią jak spod ziemi.
- Będę zrozpaczony, jeśli wybierzesz towarzystwo sir Johna.

- Nie sądzę - odparła chłodno. - Myślałam, że doskonale

się bawisz w towarzystwie panny Ducheyne. Poza tym
kuzynostwo chyba nie muszą robić ceregieli i utrudniać sobie
życia, kiedy pojawia się atrakcyjniejsza propozycja.

Sir John Norton uśmiechnął się z wyższością.
- Słyszał pan, co powiedziała dama, Kestrel.
Lucas popatrzył na Rebekę, a w jego oczach pojawiły się

groźne błyski. Postanowił podjąć wyzwanie.

background image

- Owszem - odparł. - Ale i ja, i pan, sir Johnie, dobrze

wiemy, że kobiety często nie mówią tego, co myślą, chcąc
wzbudzić zainteresowanie adoratorów.

- Niepotrzebnie się łudzisz, Lucas - oznajmiła Rebeka. -

A może jesteś zbyt zarozumiały? Z pewnością nie brak ci
tupetu.

Na wargach Lucasa zaigrał złośliwy uśmieszek
- Moja droga Rebeko, po co to udawanie. Dobrze wiesz,

że nie jestem ci obojętny.

- Rozmawialiśmy o tym, że sir John zaprosił mnie do

tańca, a nie o moich uczuciach łub ich braku - odpowiedziała
ostro Rebeka i zwróciła się do Nortona. - Obawiam się, że
przepadł nam ten taniec, sir Johnie, ale z przyjemnością
zatańczę z panem później. Może taniec ludowy po kolacji?

Sir John popatrzył triumfalnie na Lucasa.
- Jestem zaszczycony, panno Raleigh - odpowiedział. -

Może w przyszłym tygodniu zechciałaby pani wybrać się ze
mną na przejażdżkę? Pokazałbym pani swój jacht...

- Z chęcią - zapewniła go pospiesznie Rebeka, widząc, że

Lucas zamierza zrobić jakąś uszczypliwą uwagę. - Dziękuję,
sir Johnie.

Sir John z galanterią ucałował ją w rękę, długo nie

odrywając warg. Rebeka była zadowolona, że ma rękawiczki.

- Kuzynka wkrótce znudzi się pańskimi awansami, jeśli

będzie pan taki natrętny, Kestrel - powiedział sir John,
uśmiechając się jadowicie. - To do pana niepodobne.

Lucas chwycił rękę Rebeki i władczym gestem wsunął

sobie pod ramię.

- Rzeczywiście zachowuję się inaczej w obecności

kuzynki.

- W ogóle się nie zachowujesz - dodała Rebeka.
Sir John wybuchnął śmiechem i odszedł, bardzo

zadowolony z siebie. Lucas mocniej ścisnął rękę Rebeki.

background image

- Rebeko, kochanie - powiedział, ściszając głos - jeśli

chcesz ze mną walczyć, to na przyszłość nie rób tego
publicznie. Uprzedzam cię, że możesz zostać
skompromitowana, bo jestem gotów cię pocałować na oczach
wszystkich.

Rebeka usiłowała cofnąć rękę, lecz trzymał ją mocno.
- Chciałam jedynie trochę ożywić naszą znajomość -

wyjaśniła bez cienia skrępowania. - Przykro mi, że o to nie
dbasz.

Lucas zmierzył ją morderczym spojrzeniem.
- Do tej gry zawsze trzeba dwojga. - Objął ją w pasie i

poprowadził do okna. Niewielka nisza zapewniała odrobinę
prywatności i odpoczynku od ciekawskich spojrzeń, jednak
aroganckie zachowanie Lucasa nie uszło uwagi gości.
Obserwujące go damy wydawały okrzyki zdumienia.

- Jeśli chcesz ubarwić naszą znajomość, to jestem do

usług - powiedział, zwracając się tyłem do sali. Rebeka czuła
rosnące napięcie. Lucas był tak blisko, że niemal ocierali się o
siebie.

- Nie opuszczę cię ani na krok i zrobię wszystko, żeby

rozwiać twe wątpliwości i uczynić cię moją żoną.

Rebeka zaniemówiła z wrażenia. Chociaż Lucas odgrywał

ustaloną rolę dla publiczności, jego słowa dotyczyły
prawdziwej sytuacji. Ostrzegał ją przecież, że zmusi ją do
przyjęcia propozycji małżeństwa. Odrzuciła jego zaloty,
jednak z każdym dniem jej opór słabł.

- Jesteś moja, Rebeko - wyszeptał Lucas. - Czy myślisz,

że pozwolę, by ktoś inny cię dotykał?

Rebeka spłonęła rumieńcem.
- „Pozwolę"? Co ty sobie wyobrażasz? Nie masz prawa

czegokolwiek mi zabraniać, milordzie.

- Będziesz musiała się z tym pogodzić. Zmrużyła oczy.
- Nie masz prawa dyktować mi, co mam robić!

background image

- W czasie pobytu w Midwinter znajdujesz się pod moją

opieką.

- Potrafię zatroszczyć się o siebie, a kiedy to się skończy,

nigdy więcej się nie spotkamy.

Stali teraz naprzeciw siebie jak wojownicy. Lucas

przyciągnął Rebekę gwałtownym szarpnięciem. Poczuła
szybki rytm jego serca.

- Nie pozwolę ci odejść - rzekł cicho.
Patrzył na nią wzrokiem pana i władcy. Nagle sala balowa,

goście i zaciekawione spojrzenia przestały się liczyć... Istniał
tylko Lucas i jego pierwotne instynkty.

- Lucasie - powiedział karcącym tonem Justin Kestrel,
który niespodziewanie pojawił się koło nich. - Uważam,

że nie powinieneś urządzać publicznych widowisk. Narażasz
pannę Raleigh na nieprzyjemności. Lucas puścił nadgarstek
Rebeki.

- Wybacz mi - szepnął, nie całkiem jeszcze przytomny.

Cofnął się o krok i skłonił. - Będę w pokoju karcianym.

Justin Kestrel podał ramię Rebece.
- Wydaje mi się - rzekł - że nieodwzajemniona miłość jest

dla Lucasa większym wyzwaniem, niż się spodziewał, panno
Raleigh.

- Dla mnie również jest to trudne - odparła Rebeka,

starając się opanować drżenie głosu.

Justin roześmiał się.
- Lucas potrafi być bardzo uparty, kiedy czegoś naprawdę

pragnie.

- Podobnie jak ja. Chciałabym jak najszybciej wrócić do

domu.

Prawdę mówiąc, myśl o powrocie do Clerkenwell bardzo

ją niepokoiła. W miarę upływu czasu coraz częściej czuła, że
jej miejsce jest tutaj, przy Lucasie. Musiała jednak trzymać się

background image

swoich planów, a te nie przewidywały związku z lordem
Lucasem Kestrelem.

- A więc, panno Raleigh - zwróciła się do Rebeki lady

Sally - co pani myśli o „Historii panny Harriot Montague"?

Spojrzenia wszystkich dam z kółka literackiego

skierowały się na Rebekę, co podziałało na nią odrobinę
deprymująco. Wprawdzie Rachel Newlyn i Olivia Marney
były dla niej bardzo miłe, jednak trudno byłoby to powiedzieć
o Chloe Ducheyne i Helenie Lang, które miały zadatki na
wstrętne plotkary, a już Lily Benedict okazała się wyjątkowo
złośliwa. Rebeka mocno ścisnęła książkę, czując się jak
uczennica.

- Myślę, że zdarzenia opisane w tej powieści nie mogły

naprawdę mieć miejsca. Tyle tam uprowadzeń, porwań,
przygód i piratów. Wątpię, czy ktoś byłby w stanie wytrzymać
tyle emocji.

- Obawiam się, że jest pani aż do bólu praktyczna, panno

Raleigh - odezwała się Lily Benedict, uśmiechając się
ironicznie i patrząc na Rebekę spod na wpół przymkniętych
powiek. - Przypuszczam, że w ogóle nie wierzy pani w
istnienie złoczyńców?

- Na pewno jest ich wielu - odparła sucho Rebeka - ale w

niczym nie przypominają romantycznych bohaterów powieści.

Lily Benedict zaniosła się perlistym śmiechem.
- Jestem pewna, że nawet zatwardziały przestępca

przeraziłby się pani surowej oceny, panno Raleigh, i uciekł,
gdzie pieprz rośnie.

- Panna Raleigh ma dużo racji - wtrąciła Rachel Newlyn.

- W literaturze można dać upust fantazji, podczas gdy w
rzeczywistości...

- Można by pomyśleć, że w życiu żadna kobieta nie traci

głowy na widok przystojnego mężczyzny - syknęła Lily
Benedict. - Och, byłabym zapomniała. - Zachichotała

background image

złośliwie. - Przecież to właśnie przydarzyło się pani, lady
Newlyn. A może niedługo doświadczy tego także pani, panno
Raleigh, jeśli lord Lucas Kestrel postawi na swoim... Uda mu
się to, panno Raleigh?

Panie z kółka literackiego gwałtownie zaczerpnęły tchu.

Rachel i Olivia Marney, a także kilka innych dam z
oburzeniem popatrzyło na Lily Benedict, jednak większość z
ciekawością czekała na rozwój wydarzeń.

- Lady Benedict, bardzo lubię i szanuję lorda Lucasa, ale

tylko jako kuzynka - wyjaśniła Rebeka.

- Na balu u lady Sally sprawiali państwo wrażenie bardzo

spoufalonych - ciągnęła lady Benedict. - Lord Lucas jest
bardzo atrakcyjnym mężczyzną.

- Nawet atrakcyjni mężczyźni mają matki, siostry... i

kuzynki - podsumowała cierpkim tonem Rebeka.

- Lily - wtrąciła lady Sally - uwielbiam plotki, ale muszę

zwrócić ci uwagę, że zebrałyśmy się tu, żeby dyskutować na
temat zgryzot panny Harriot Montague.

Lily Benedict z lekceważeniem machnęła ręką.
- Pytam tylko o to, co każdy chciałby wiedzieć: czy lord

Lucas Kestrel wpadł w pułapkę? Jeśli tak, to bardzo zabawne,
zważywszy na to, że złamał serca co najmniej połowie dam w
Londynie.

- Przesadzasz, Lily - osadziła ją lady Sally.
- Przepraszam. Tylko jednej czwartej.
- To okropna kobieta. - Rebeka użaliła się Rachel w

drodze powrotnej do Kestrel Court. - Wolę nie myśleć, że dziś
wieczorem jesteśmy zaproszeni na kolację do Midwinter Bere.
Justin i Lucas nie mogą doczekać się tej wizyty, a ja boję się,
że jedzenie stanie mi w gardle.

Rachel ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Oni po prostu mają nadzieję, że rozejrzą się po

rezydencji w Midwinter Bere - wyjaśniła. - Lady Benedict

background image

rzadko przyjmuje gości, bo jej mąż jest inwalidą, a ponieważ
okazało się, iż sir John Norton nie ma tych grawerunków,
podejrzenie pada na nią.

- To głupi pomysł - stwierdziła Rebeka. - Lady Benedict

nie postawi na stole kryształu z grawerunkiem w czasie naszej
wizyty. Przecież chyba nawet ona nie będzie tak arogancka,
żeby się nim chwalić, skoro wie, że jest podejrzana.

Rachel skrzywiła się.
- Jest bardzo zarozumiała... i kto wie? Może to

doprowadzi ją do upadku.

Rebeka z furią kopnęła stertę liści.
- Oby tak się stało!
Rachel uśmiechnęła się i mocniej związała kapelusz -

budkę pod brodą.

- Widzę, że bardzo się przejęłaś złośliwymi uwagami lady

Benedict - powiedziała. - Wiem, że jest okropnie wścibska, ale
zastanawiam się, czy jej przytyki nie zdenerwowały cię tak
bardzo dlatego, że jest w nich wiele prawdy?

Rebeka popatrzyła na Rachel z ukosa. Na twarzy

przyjaciółki malowało się szczere zatroskanie; nie dostrzegła
ani śladu niezdrowego zaciekawienia czy złośliwości.

- Przepraszam - powiedziała. - Jesteś wspaniałą

przyjaciółką, a ja nie potrafię się zwierzać.

Rachel machnęła ręką.
- Nie musisz mi się zwierzać, jeśli tego nie chcesz. Kiedyś

powiedziałam, że chętnie ci pomogę w potrzebie; chcę tylko,
byś wiedziała, że moje słowa wciąż są aktualne. Rebeka
kiwnęła głową.

- Dziękuję, Rachel. Jesteś cudowna. Przypuszczam, że

jestem drażliwa, bo często zapominam, iż mam nie lubić
Lucasa Kestrela. Za każdym razem udaje mu się zburzyć mój
spokój.

Rachel roześmiała się.

background image

- Ojej, naprawdę musisz ciągle pamiętać o tych przykrych

sprawach?

- Tak - odpowiedziała Rebeka. - Oszukał mnie.
- I wyraził szczerą skruchę - zwróciła jej uwagę Rachel.
- Ale ja mam odrzucać jego zaloty.
- Taka jest twoja rola w naszym przedstawieniu, ale po co

przenosić to na życie? - Rachel zamyśliła się. - Jeśli lubisz
Lucasa, Rebeko... jeśli potrafisz mu wybaczyć... to powinnaś
dać mu szansę. Naprawdę nie warto karać jego i siebie, skoro
możecie być razem szczęśliwi.

Rebeka splotła palce.
- To nie takie proste, Rachel. Kocham Lucasa. Kochałam

go nawet wtedy, gdy byłam na niego zła. Prawdę mówiąc -
zawahała się - prawdopodobnie byłam zła dlatego, że tak
bardzo go kocham. Nie wiem, czy jest w tym jakiś sens.

- Oczywiście, że jest - powiedziała z powagą Rachel. -

Teraz wszystko rozumiem. Kochasz Lucasa, ale nie jesteś
pewna, czy on kocha ciebie.

Rebeka z rezygnacją wzruszyła ramionami.
- Są ludzie, którzy uważają, że miłość nie jest konieczna

do zawarcia małżeństwa, ale ja się do nich nie zaliczam.

- Ja też nie - powiedziała Rachel. - Małżeństwo z

rozsądku... to smutne.

- Też tak sądzę - oznajmiła Rebeka. - Właśnie dlatego

wolę trzymać Lucasa na dystans.

Rachel nie sprawiała wrażenia przekonanej.
- Widzę, że Lucasowi bardzo na tobie zależy, Rebeko.

Wystarczy wam się przyjrzeć, żeby to zauważyć.

Rebeka spłonęła rumieńcem.
- Sympatia i pożądanie to nie to samo co miłość, Rachel.
- To prawda. Nie wiem tylko, czy Lucas jest tego

świadomy. - Rachel zerknęła na Rebekę. - Proszę, nie zrozum
mnie źle. Lucas nam się nie zwierzał, ale znam go na tyle

background image

dobrze, że mogę stwierdzić, iż sam jest zaskoczony uczuciami,
którymi cię darzy, i prawdopodobnie jeszcze nie zdaje sobie
sprawy z tego, jakie są ważne. Mężczyźni - powiedziała z
lekkim westchnieniem - bardzo powoli dochodzą do pewnych
wniosków.

Dotarły do miejsca, w którym ścieżka do Midwinter Royal

oddzielała się od drogi do Kestrel Court.

- Nie przyjadę na herbatę - powiedziała Rachel -

ponieważ mama chce, żebym pomogła jej skatalogować różne
przedmioty, które znalazła na starym cmentarzysku. Spotkamy
się wieczorem na kolacji u lady Benedict.

Rebeka była przygotowana na najgorsze w związku z

wizytą w Midwinter Bere, lecz rzeczywistość przerosła nawet
jej złe przeczucia. Lily Benedict wyznaczyła Justinowi
Kestrelowi miejsce po swojej prawej stronie, a Lucasowi po
lewej. Rebece przypadło miejsce pomiędzy mężem gospodyni
wieczoru a Johnem Nortonem. Sir Edgar Benedict niezwykle
rzadko uczestniczył w przyjęciach. Teraz siedział skulony i
milczący w wózku inwalidzkim, otoczony wonią stęchlizny.
Od czasu do czasu popatrywał na zgromadzonych przy stole
wzrokiem złośliwego kruka, po czym znów pochylał głowę
nad talerzem. Porozumiewał się tylko z wiernym, cierpliwym
sługą, który przez cały czas stał u jego boku.

Rebeka była więc skazana na towarzystwo sir Johna

Nortona, który wydawał się tym faktem zachwycony i przez
cały wieczór raczył ją rozwlekłymi opowieściami na temat
arktycznej wyprawy i swych umiejętności żeglarskich.
Słuchając go i starając się uśmiechać we właściwych
momentach, dokładnie obejrzała stojący na stole kryształowy
holenderski wazon z XVII wieku. Z pewnością nie został on
wygrawerowany przez jej wuja dla szpiega w Midwinter.

Później, kiedy panie wyszły z sali po kolacji, zauważyła

coś, co sprawiło, że serce podeszło jej do gardła, i zaczęła się

background image

zastanawiać, czy ktoś z rodziny Benedict nie kontaktował się z
jej wujem. Na postumencie w niszy obok drzwi,
prowadzących do biblioteki, stał wysoki szklany wazon z
pięknym grawerunkiem przedstawiającym statek. Ta praca z
pewnością została wykonana w pracowni George'a Provosta.
Rebeka nie mogła dokładnie obejrzeć wazonu w słabym
świetle.

Bardzo chciała wiedzieć, czy w tym domu są jeszcze inne

przedmioty z grawerunkiem.

Dała się wyprzedzić pozostałym paniom, po czym

niepostrzeżenie wśliznęła się do biblioteki, która wydała jej
się miejscem równie dobrym jak każde inne do rozpoczęcia
poszukiwań. Ponure wnętrze doskonale korespondowało z
mroczną osobowością sir Edgara. Chociaż w bibliotece
znajdowały się liczne cokoły z rzeźbami, nie było w niej
przedmiotów z grawerunkiem. Zdając sobie sprawę, że nie
może zostać tu dłużej, Rebeka wyszła na korytarz. Jeszcze raz
przyjrzała się grawerowanemu wazonowi. Z pewnością była
to praca jej wuja, co oznaczało, że ktoś mieszkający w tym
domu musiał kiedyś złożyć zamówienie u George'a Provosta.
Nie przypominała sobie tego, co nie powinno jej dziwić, gdyż
w najlepszych latach pracownia miała mnóstwo zleceń.

Zamyślona, skręciła za róg korytarza i weszła prosto na

Lucasa. Natychmiast chwycił ją mocno za łokcie.

- Szukam cię wszędzie. Co ty wyprawiasz, Rebeko?!

Zaskoczył ją gniewny ton jego głosu.

- A jak ci się wydaje? Chciałam znaleźć grawerowane

szkła. Myślałam, że to jest główny cel naszej wizyty.

- Nie możesz sama się tu wałęsać! - Potrząsnął nią lekko.

- Boże, Rebeko, czy ty niczego nie rozumiesz? To jest
niebezpieczne.

Wydawał się niezwykle przejęty.

background image

- Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę -

odpowiedziała spokojnie - i nie sądzę, żeby te połajanki na
korytarzu służyły zachowaniu dyskrecji. Przecież słychać cię
w całym domu.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Rozległ się

odgłos zamykanych drzwi, czyjeś kroki, ożywione głosy.
Rebeka próbowała się wyrwać, lecz Lucas chwycił ją w
ramiona i gwałtownie pocałował.

Nie była w stanie się poruszyć, uciec, zresztą wcale nie

miała na to ochoty. Gdy jej dotknął, była zgubiona. Marzyła
przecież o jego pieszczotach podczas długich samotnych nocy,
kiedy leżała w łóżku, wiedząc, że Lucas jest blisko, lecz nie
może do niej przyjść. Nogi się pod nią ugięły. Delikatnie
chwycił jej dolną wargę, potem obwiódł ją czubkiem języka,
wsunął język głęboko w jej usta... Jęknęła z rozkoszy i nagle
usłyszała obok siebie czyjś śmiech.

- Coś mi się wydaje - powiedziała z rozbawieniem lady

Sally Saltire - że twoja kuzynka w końcu przełamała niechęć
do lorda Lucasa, Justin!

Rebeka odskoczyła jak oparzona, jednak Lucas wcale nie

zamierzał jej puścić. Justin Kestrel i lady Sally przyglądali im
się uważnie; lady Sally z zaciekawieniem, Justin nie okazując
emocji. Nie wiadomo było, co myśli na temat sytuacji, której
był świadkiem.

Lucas przyciągnął Rebekę do siebie. Spodobał jej się ten

gest.

- Chyba powinniśmy już pożegnać naszych gospodarzy -

powiedział spokojnie Justin. - Żałuję, że wieczór kończy się
tak szybko, ale nie należy męczyć sir Edgara.

Droga powrotna do Kestrel Court upłynęła w ciszy.
Ledwie znaleźli się w domu, Lucas przeprosił brata,

chwycił Rebekę za ramię i zaprowadził do salonu.

background image

- Uważam, że nie skończyliśmy jeszcze rozmowy -

powiedział.

- Nieprawda! - Rebeka tupnęła w bezsilnej złości. - Nie

będziesz mnie całował po to, żeby ukryć prawdziwy powód
myszkowania po cudzych korytarzach.

- To ty włóczyłaś się po cudzym domu - zauważył Lucas.

- Nie wiedziałem, kto nas przyłapie, a musiałem znaleźć
wiarygodne wytłumaczenie tego, że staliśmy przed biblioteką.

- To niewybaczalne!
- Przykro mi, że tak uważasz. - Lucas podszedł do

kominka. - Przyznaję, że po chwili zapomniałem o tym,
dlaczego postanowiłem cię pocałować. Ten pocałunek od
dawna mi się należał.

Zapadła pełną napięcia cisza. Rebeka potrząsnęła głową,
- Byłabym zapomniała... to wszystko przez ciebie!

Chciałam ci powiedzieć, że lady Benedict ma wazon
wygrawerowany przez mojego wuja.

Lucas westchnął.
- Bradshaw przeszukał Midwinter Bere i dom sir Johna

Nortona i niczego tam nie znalazł.

- Z tego można wyciągnąć wniosek, że szkło jest

przechowywane gdzie indziej.

Lucas przytaknął i niespodziewanie chwycił ją za rękę.
- Dziękuję, Rebeko.
- Za co? - zdziwiła się.
- Za to, że nam pomagasz. Wiem, że istnieje wiele

powodów, dla których mogłabyś tego nie robić.

Usiłowała cofnąć rękę, lecz trzymał ją mocno. Wskazał

sofę.

- Chcę z tobą porozmawiać. Zechcesz mnie wysłuchać?

Po chwili wahania Rebeka usiadła. Spojrzała na niego
uważnie.

background image

- Wiem, że cię oszukałem, ukrywając powód przyjścia do

pracowni - zaczął. - Zraniłem twoje uczucia. To było podłe z
mojej strony i bardzo tego żałuję.

- Na tym polegało twoje zadanie - zwróciła mu uwagę

Rebeka.

- To prawda, ale to niczego nie usprawiedliwia.

Przeczucie mówiło mi, żebym ci zaufał, ale postanowiłem o
tym nie myśleć. Popełniłem błąd.

Tym razem Rebeka nie próbowała go pocieszyć.

Niepokoiło ją, że jest tak blisko, chociaż nie próbował jej
dotknąć. Trudno było mu się oprzeć. Nie tłumaczył się, nie
krył, że bardzo ją zranił. Położył rękę na złożonych dłoniach
Rebeki.

- Nigdy już cię nie skrzywdzę. Obiecuję. Chcę, żebyś za

mnie wyszła. Bardzo tego pragnę.

Zadrżała. Te cicho wypowiadane słowa zapadały jej

głęboko w serce.

- Nie mogę - powiedziała zduszonym głosem.
- Wciąż się na mnie gniewasz - stwierdził, patrząc na nią

uważnie. - Rozumiem cię. To, co zdarzyło się między nami...

Poruszyła się gwałtownie.
- Nie mogę cię za to winić. Poprosiłam cię, żebyś został.

To był mój wybór.

Lucas obwiódł palcem jej podbródek i zajrzał w oczy.
- Podziwiam twoją szczerość, ale nie możesz brać na

siebie odpowiedzialności za to, co się stało. Mogłem przecież
odmówić. Teraz wiem, że powinienem był odmówić. -
Dotknął jej policzka. - Ale ja też tego chciałem. Pragnąłem
cię.

Rebeka przymknęła powieki. Tamtej nocy poprosiła

Lucasa, żeby został, gdyż szukała ucieczki od ponurej
rzeczywistości, jednak wybrała go, ponieważ już wcześniej
zdążyła się w nim zakochać. Tymczasem Lucas nawet nie

background image

udawał, że zamierza ofiarować jej miłość. Napotkała jego
pożądliwe spojrzenie.

- Kocham cię - wyznała - i właśnie dlatego nie mogę za

ciebie wyjść. Popełniłam już wystarczająco wiele błędów i nie
zadowolę się byle czym.

Zauważyła szczere zdumienie w jego oczach. Przez chwilę

miała nadzieję, że usłyszy słowa, na których jej zależało, lecz
się ich nie doczekała. Lucas wstał i cofnął się o parę kroków.

- To nie jest byle co - powiedział ostrym tonem. -

Potrzebuję cię, Rebeko.

Pokręciła głową, czując rozczarowanie. Wstała i ruszyła

do drzwi.

- Nie, Lucas...
Dopadł jej w dwóch susach i zagrodził drogę.
- Nie opieraj się. Pragniesz mnie tak, jak ja pragnę ciebie.

Mówił prawdę, jednak Rebece wciąż to nie wystarczało.

- Mylisz się - powiedziała. - Wcale tego nie chcę. Lucas

popatrzył na nią ze smutkiem.

- Zobaczymy.
Pocałował ją tak namiętnie, że nie była pewna, czy

przetrzyma ten szturm.

- Jakich dowodów jeszcze ci trzeba? - zapytał po chwili.
- Żadnych! - odparła ze złością. Popatrzyła mu w oczy,

wyrwała się z jego ramion i uciekła.

background image

Rozdział dziesiąty
Zdezorientowany Lucas stał jeszcze długo po tym, jak

zamknęły się drzwi.

„Wcale tego nie chcę" - powiedziała, a chociaż jej reakcje

przeczyły słowom, pozostawała nieprzejednana. Chciał
dotrzeć do Rebeki, pragnął jej i zamierzał uczynić ją swoją
żoną. Oboje o tym wiedzieli. Kochał ją...

Znieruchomiał. Ta myśl była jak wybuch wulkanu i nie

wynikała z logicznego rozumowania, a jednak miał pewność,
że odkrył prawdę. Kochał Rebekę Raleigh, i to już od dawna.
Nie wiadomo dlaczego wcześniej nie potrafił nazwać swoich
uczuć. Okazał się potwornym głupcem.

Rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju zajrzał Justin.
- Przyjechał Tom Bradshaw, Lucasie. Przyjdziesz do nas

do gabinetu?

Przez chwilę Lucas nie był w stanie uzmysłowić sobie,

kim jest Bradshaw i po co tu przyjechał. Dopiero gdy trochę
ochłonął, przypomniał sobie, że prosili Toma Bradshaw, by
zbadał historię rodzinną Rebeki, a w szczególności zajął się
mottem, które Lucas widział na wazonie. Wtedy czuł się
niezręcznie, jednak dopiero teraz rozumiał, jaki był podły.
Wolałby niczego się nie dowiadywać. Jednak musi poznać
prawdę. Powlókł się za Justinem do gabinetu jak skazaniec.

- No i co, Bradshaw? - zapytał Justin, kiedy zasiedli w

fotelach. - Masz dla nas wiadomości?

- Tak, jaśnie panie - odpowiedział Bradshaw. Nerwowym

gestem przeczesał włosy. - Przepraszam za zwłokę. Zdobycie
tych informacji zabrało mi więcej czasu, niż przypuszczałem.

- Daj sobie spokój z tymi uprzejmościami, Bradshaw -

rzekł Lucas, czując rosnące napięcie. - Jakie to wiadomości?

Bradshaw popatrzył na niego takim wzrokiem, że Lucasa

ogarnął strach. Justin milczał.

- Milordzie...

background image

- Wyduś to z siebie wreszcie.
- Dobrze. - Bradshaw odchrząknął. - To motto, milordzie.
- Celer et audax?
- Tak, milordzie. Szybki i śmiały. To motto rodziny

Pearce'ów. Obecnie głową rodziny jest sir Gideon Pearce,
mieszkający w Bowness w Westmorland.

Justin sprawiał wrażenie zaskoczonego.
- Nigdy o nim nie słyszałem.
- Nic w tym dziwnego, jaśnie panie. - Bradshaw

przestąpił z nogi na nogę. - Nie ma powodu, żeby pan go znał.

Sir Gideon żyje sobie spokojnie i z tego, co wiem, niczym

się nie wyróżnia.

- I panna Raleigh jest z nim spokrewniona? - zapytał

Lucas.

- To daleka rodzina. Bardzo daleka. - Bradshaw wziął

głęboki oddech. - Proszę o chwilę cierpliwości, panowie.
Pearce'owie to stara rodzina ziemiańska. W czasie wojny
domowej w rodzinie nastąpiły podziały, podobnie jak w wielu
innych. Ojciec i starszy syn byli za parlamentem, ale młodszy
syn, Richard Pearce, walczył dla króla. Po rozbiciu wojsk
królewskich przez Cromwella pod Worcester, wraz z Karolem
Drugim schronił się na kontynencie.

Bradshaw otarł czoło.
- Na wygnaniu poznał francuską hugenotkę i przybrał jej

nazwisko na znak, że wyrzeka się przekonań ojca. Napisał do
niego, że zachowuje jedynie rodzinne motto, gdyż tylko ono
na to zasługuje. Po tym wszystkim ojciec go wydziedziczył.

- Lubię takich mężczyzn - wtrącił Lucas.
- Rozumiem, milordzie - rzekł Bradshaw, wciąż

zmieszany. - Richard Pearce nie wrócił do Anglii po
powołaniu Karola Drugiego na tron. Wraz z żoną wyjechał do
Ameryki, gdzie dorobił się wielkiej fortuny i stał się
osobistością wśród nowojorskich elit. - Zajrzał do notesu. -

background image

Jego rodzina wspierała Anglię w czasie rewolucji
amerykańskiej, straciła cały majątek i musiała uciekać... tak
więc trzydzieści lat temu powróciła do Anglii. Ojciec panny
Raleigh, James, wstąpił do wojska. Przez kilka lat rodzina
mieszkała w Poyntz Manor w Somerset.

- Panna Raleigh mówiła mi o tym. Powiedziała, że jej

ojciec zginał w Indiach. - Chociaż opowieść Toma Bradshaw
potwierdzała skąpe informacje na temat dzieciństwa Rebeki,
Lucas wciąż czuł niepokój. Bradshaw z pewnością czegoś im
jeszcze nie powiedział, nie przekazał złych wiadomości.

- To prawda, milordzie. Jego syn Daniel, który miał

wtedy czternaście lat, zaciągnął się do marynarki, a córka
pojechała do Londynu, gdzie zamieszkała z kuzynem ze
strony matki.

- George'em Provostem - rzekł Lucas w zamyśleniu.
- Tak. Już hugenoccy przodkowie panny Raleigh trudnili

się grawerstwem - dodał Bradshaw.

- To wszystko wydaje się bardzo proste i niewinne -

wtrącił Justin, podejrzliwie mrużąc oczy - więc czego nam
jeszcze nie powiedziałeś, Bradshaw?

- Kiedy Richard Pearce zmienił rodzinne nazwisko w

tysiąc sześćset pięćdziesiątym drugim roku, nie brzmiało ono
Raleigh, jaśnie panie. To dużo późniejsza zmiana. Od
siedemnastego wieku rodzina miała nazwisko De Lancey.
Panna Rebeka Raleigh urodziła się jako Rebeka De Lancey.
Jej brat to Daniel De Lancey, przemytnik i pirat, podejrzany o
szpiegostwo na rzecz Francji.

W gabinecie zapadła cisza.
- Wielki Boże - powiedział cicho Lucas. Starał się

przypomnieć sobie wszystkie szczegóły, tworzące straszliwą
całość. Rebeka powiedziała mu prawdę na temat swego
dzieciństwa, pomijając najważniejszy szczegół - prawdziwe
nazwisko i tożsamość. Pomyślał o wszystkich grawerunkach z

background image

motywami marynistycznymi, zdobiących jej pracownię,
przypomniał sobie jej paniczny strach, gdy znalazł list i
pieniądze od brata, i to, że udawała, iż nie zna nazwy statku
Daniela. Odetchnął głęboko. Nie wiedział, czy jest zły,
rozczarowany, czy jedynie odarty ze złudzeń. Zyskał jednak
pewność, że Rebeka nigdy nie darzyła go bezgranicznym
zaufaniem i że nadzieje na zmianę sytuacji były oparte na
kruchych podstawach.

- A co wiesz na temat Daniela De Lanceya? - zapytał

cicho Justin.

- Opuścił marynarkę w wieku dziewiętnastu lat, jaśnie

panie, i przez pewien czas było o nim cicho - odpowiedział
Bradshaw. - Pięć lat temu został odnotowany jako pirat, gdy
zdobył francuski statek niedaleko Calais. Teraz pływa wzdłuż
wschodniego wybrzeża pomiędzy hrabstwami Kent i Suffolk.
Wiele razy próbowano go złapać, ale pozostaje nieuchwytny.
Podobno zajmuje się przemytem i napada na statki, a także
jest francuskim szpiegiem.

- Czy ta plotka jest oparta na jakichś podstawach? -

wymknęło się Lucasowi. - Zważywszy na fakt, że jego rodzina
była lojalna wobec Korony, wydaje się mało prawdopodobne,
by był szpiegiem.

Bradshaw wzruszył ramionami. Zapewne myślał, że Lucas

chwyta się nawet najmniejszej szansy jak tonący brzytwy.

- Jeśli chodzi o De Lanceya, to możemy opierać się tylko

na domysłach - rzekł Bradshaw. - Chodzą też słuchy, że kiedy
odpowiada to jego interesom, przekazuje informacje do sztabu
brytyjskiej marynarki wojennej i tylko dlatego nie został dotąd
schwytany.

- Tę wiadomość przynajmniej można potwierdzić -

powiedział Justin, sięgając po pióro i atrament. - Natychmiast
poślę pismo do sztabu.

background image

Lucas przetarł oczy. Fakty układały się w całość jak kostki

domina; jeden nieuchronnie prowadził do drugiego.

- Trudno uwierzyć w niezwykły zbieg okoliczności,

prawda? - rzucił z goryczą. - Mamy francuskiego szpiega,
przekazującego informacje za granicę. Mamy pirata,
działającego w przybrzeżnej strefie, mamy grawera, który
dostarcza szyfr, a do tego - westchnął - przywiozłem siostrę
Daniela De Lanceya do Suffolk.

- Nie powinieneś wyciągać pochopnych wniosków -

zaczął Justin, lecz Lucas nie pozwolił mu dokończyć.

- Nie o to chodzi - powiedział. - Byłem ślepcem, a panna

De Lancey zrobiła ze mnie durnia. Zamierzam natychmiast się
z nią rozmówić.

Nie zwracając uwagi na Justina, który radził mu, by trochę

ochłonął, wyszedł z gabinetu i wbiegł na drugie piętro do
pokoju Rebeki, przeskakując po dwa stopnie naraz. Słyszał
odgłosy cichej rozmowy, dobiegające zza zamkniętych drzwi.
Kiedy otworzył je bez pukania, służąca Rebeki natychmiast
wymknęła się z pokoju jak przerażona myszka.

- Lucas? - Rebeka siedziała przed toaletką. Była już

przygotowana do snu; miała na sobie jedwabny peniuar w
śliwkowym kolorze, który podkreślał cudowną miedzianą
barwę jej włosów. Patrząc na nią, Lucas musiał przyznać, że
wygląda niewinnie i niezmiernie kusząco.

- Opowiedz mi o swoim bracie - powiedział bez żadnych

wstępów. Dostrzegł w jej oczach zmieszanie i lęk.

- Mówiłam ci już - zaczęła.
- Nie - przerwał jej. - Opowiedz mi o Danielu De

Lanceyu.

Rebeka niczemu nie zaprzeczyła. Odłożyła szczotkę ze

srebrną rączką i popatrzyła na odbicie Lucasa w lustrze.

- Jak to odkryłeś? - zapytała cicho.

background image

- Tom Bradshaw potrafi dowiadywać się takich rzeczy. -

Lucas przeżywał wcześniej wewnętrzne rozterki, teraz jednak
ogarnął go gniew. Chwycił Rebekę za ramię i zmusił do
wstania. Poddała mu się z okrzykiem zdziwienia.

- Lucas!
- Powiesz mi wreszcie czy nie?
- Myślałam o tym. - I co?
- I postanowiłam ci nie mówić. Ta tajemnica nie jest

moja.

Zacisnął dłonie w pięści.
- Nie opowiadaj mi takich rzeczy! To od początku był

wielki spisek!

Rebeka szeroko otworzyła oczy. Sprawiała wrażenie

naprawdę zaskoczonej.

- Nie wiem, o co ci chodzi.
- Wyduś to z siebie wreszcie! Twój wuj wykonywał

grawerunki dla szpiega z Midwinter! - wybuchnął. -

Twój brat jest piratem, bez wątpienia na usługach Francji.

A ty...

- Tak - popatrzyła mu prosto w oczy, przerażona - a ja?
Lucas machnął ręką w geście lekceważenia. Cofnęła się

gwałtownie i potknęła o stołek. Jej bezbronność jeszcze
bardziej go rozjuszyła.

- Cały czas o wszystkim wiedziałaś i robiłaś ze mnie

durnia.

- Bardzo dziwne. Myślałam, że to ty mnie okłamałeś,

żeby wyciągnąć ode mnie informacje, a nie na odwrót.

- Ale wyszło na to, że mnie oszukałaś, by zataić przede

mną ważne wiadomości - spierał się z nią Lucas. - Rachunki
są wyrównane.

Rebeka popatrzyła na niego z pogardą.
- Nieprawda, milordzie! Nie chciałam ci o tym mówić

tylko dlatego, że chroniłam Daniela.

background image

Lucas podszedł do okna, kipiąc złością. Rebeka znów

wydawała mu się uczciwa, jednak nie mógł sobie pozwolić na
to, by oszukała go jeszcze raz. Zaledwie pół godziny temu
zdał sobie sprawę, że ją kocha. Teraz miał wrażenie, że od
tamtego czasu upłynęła wieczność.

- Następnym razem powiesz mi, że przyjechałaś do

Midwinter przez przypadek - zarzucił jej z goryczą.

- Nie! - Oczy Rebeki rozbłysły oburzeniem. Szczelnie

owinęła się peniuarem; Lucas zauważył, że trzęsą jej się ręce.
- To ty przywiozłeś mnie do Midwinter, milordzie. Robiłam
wszystko, co tylko w mojej mocy, żeby tego uniknąć.

- Bo nie chciałaś ściągać niebezpieczeństwa na De

Lanceya?

- Właśnie. - Stała dumnie wyprostowana. - Nie jestem

zdrajczynią, nie spiskowałam z bratem i nie planowałam
przyjazdu do Midwinter, milordzie! Od razu powiedziałam ci,
że nic nie wiem o szpiegu.

- Powiedziałaś mi jedno, a zataiłaś drugie. Dlaczego mam

ci teraz wierzyć?

Zauważył, że pobladła.
- A więc mi nie ufasz.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Podeszła do niego tak blisko, że poczuł zapach

jaśminowych perfum i zobaczył delikatne fioletowe podkówki
pod oczami.

- Powinieneś mi wierzyć, bo odkąd tu przyjechaliśmy,

robię, co tylko mogę, żeby ci pomóc.

To mu nie wystarczyło. Hardo popatrzył jej w oczy.
- Czy skontaktowałaś się już z bratem?
- Nie! - Rebeka jak zwykle wyglądała niewinnie. Lucas

uciekł wzrokiem. Był na nią wściekły, jednak z każdą chwilą
ogarniała go coraz większa złość na samego siebie.

background image

- Zastanawiam się, co chciałaś zrobić, żebym nie

dowiedział się prawdy. Zaprosiłaś mnie do łóżka.
Powiedziałaś mi nawet, że mnie kochasz. Gotowa byłaś na
bardzo wiele, żeby mnie oszukać, prawda, panno De Lancey?

Rebeka była tak blada, że lada chwila mogła zemdleć.

Lucas odruchowo wyciągnął ku niej rękę, lecz odtrąciła ją ze
złością.

- Jesteś odrażający, milordzie - wycedziła przez zaciśnięte

zęby. - Natychmiast stąd wyjdź. Nie chcę cię więcej widzieć.

Bez słowa zastosował się do jej polecenia.
Ubranie się zajęło Rebece dziesięć minut. Nie wzywała

służącej; właściwie nigdy jej nie potrzebowała. Miała wielką
ochotę opuścić Kestrel Court i nigdy tu nie powrócić, lecz
zdawała sobie sprawę, że Kestrelowie jej na to nie pozwolą.
Mogła jedynie stawić czoło przeciwnikowi.

Mimo wszystko musiała zdobyć się na odwagę, by zejść

piętro niżej i zapukać do drzwi gabinetu. Z ulgą stwierdziła, że
Justin Kestrel rozmawia z nieznanym jej mężczyzną i że w
pokoju nie ma Lucasa. Przyszła tutaj, nie dopuszczając do
siebie myśli o nim i jego ostatnich słowach, by nie tracić
ducha.

- Panna Raleigh. - Justin Kestrel nie sprawiał wrażenia

zaskoczonego jej wizytą. Popatrzył na swego rozmówcę. -
Dziękuję, Bradshaw. Wrócimy jeszcze do tej sprawy.

- Jaśnie panie. - Mężczyzna przyjrzał się Rebece z

nieskrywanym zaciekawieniem i wyszedł.

Justin wskazał Rebece fotel.
- Szukasz Lucasa?
- Nie! - odparła natychmiast. - Chciałam porozmawiać z

panem, książę.

Justin uśmiechnął się.
- W takim razie, czy mogę zaproponować ci szklaneczkę

brandy? Wyglądasz na przerażoną.

background image

Rebeka przyjęła propozycję i usiadła w fotelu zwolnionym

przez Toma Bradshaw. Justin nalał jej brandy i napełnił swoją
pustą szklaneczkę. Rebeka ze zdumieniem stwierdziła, że drżą
jej ręce. Szybko wypiła łyk. Alkohol rozgrzał ją i dodał sił.

- Już mi lepiej - powiedziała.
- To wyborna brandy - przyznał Justin. - Twój brat nią

handluje.

Rebeka omal się nie zachłysnęła. Natychmiast odstawiła

szklaneczkę.

- Książę...
- Panno Raleigh? - Justin nie zamierzał ułatwiać jej

zadania, czemu jednak nie powinna się dziwić. To ona musi
się teraz tłumaczyć. Wyprostowała się w fotelu.

- Przyszłam tu, by powiedzieć, że to prawda, iż nazywam

się Rebeka De Lancey - powiedziała. - Wiem, że musi istnieć
jakieś powiązanie pomiędzy szpiegiem z Midwinter a pracami
mojego wuja, ale przysięgam, że to nie ja jestem tym
ogniwem. Wszystko, co powiedziałam, jest prawdą. Nie
jestem zdrajczynią, a poza tym... - jej głos zadrżał - nie
wierzę, że Daniel wysługuje się Francuzom.

Justin Kestrel nie podjął tego tematu. Przemówił do niej z

zatroskaniem i powagą.

- Nie wiem, co na ten temat sądzi mój brat, ale nigdy nie

podejrzewałem cię o oszustwo. Każdy, kto choć trochę cię
zna, musi zdawać sobie sprawę, że nie nadajesz się na szpiega.

Rebeka przeżyła zaskoczenie.
- A ja myślałam... Lord Lucas przypuszczał.
- Ach, Lucas. - Justin westchnął i uśmiechnął się. - Lucas

zawsze był popędliwy i obawiam się, że działa teraz pod
wpływem silnych emocji, a te, jak wiadomo, nigdy nie
pomagają w trzeźwym myśleniu.

background image

Rebeka musiała uczciwie przyznać, że trudno było dziwić

się reakcji Lucasa, chociaż zaskoczyła ją i zraniła siła jego
gniewu i okrutne słowa.

- Rzeczywiście fakty przemawiają przeciwko mnie -

powiedziała. - Nie potrafię wyjaśnić, co łączyło mojego wuja
ze szpiegiem z Midwinter. Mogę tylko powtórzyć, że nie
miałam i nie mam z tym nic wspólnego.

- Fakty można uznać za obciążające - rzekł Justin. - Lucas

był zły i rozczarowany, kiedy je poznał, ale zrozumie swój
błąd, jeśli dasz mu trochę czasu.

- Nie mamy już czasu - powiedziała słabym głosem

Rebeka. - Lord Lucas i ja nigdy nie ufaliśmy sobie na tyle, by
się porozumieć, a teraz to jest już niemożliwe. Chciałabym jak
najszybciej wrócić do Londynu.

Justin pokiwał głową.
- Szkoda, ale jeśli takie jest twoje życzenie, niech tak

będzie. Muszę jednak cię poprosić, żebyś została z nami
jeszcze przez kilka dni. - Zauważywszy, że Rebeka próbuje się
temu sprzeciwić, dodał: - Pojutrze zamierzamy zająć się
Nortonem i lady Benedict. Nie możemy ryzykować zmiany
planu, gdyż wzbudziłoby to podejrzenia. Potem będziesz
mogła wrócić do domu, kiedy tylko zechcesz.

Rebeca wstała. Wiedziała, że w obecnej sytuacji nie może

liczyć na więcej, a książę i tak okazał jej wspaniałomyślność.
Jednak myśl o kolejnych spotkaniach z Lucasem przyprawiła
ją o bolesny skurcz serca. Zniszczyli kruchą nić porozumienia,
która nawiązała się między nimi pomimo licznych przeszkód,
i zadali sobie bolesne rany. Była za to odpowiedzialna w
takim samym stopniu jak Lucas. Chociaż na początku ją
oszukał, to przecież i ona nigdy nie ufała mu na tyle, by
wyznać mu prawdę na temat Daniela. Teraz Lucas nigdy już
jej nie pokocha.

background image

Rozdział jedenasty
Trudno było zachowywać się tak, jakby nic się nie

zdarzyło, skoro zmieniło się wszystko. Rebeka nie wyszłaby
ze swego pokoju przez cały następny dzień, gdyby nie to, że
wcześniej zgodziła się pojechać na zakupy do Woodbridge z
Rachel Newlyn. Mieli im towarzyszyć Lucas i Cory, jednak
Lucas postanowił podróżować konno, a wcześniej, gdy
spotkali się w holu, na widok Rebeki jedynie kiwnął głową;
nie było następujących zwykle po tym spojrzeń ani słów.
Rebeka była pewna, że Rachel zauważyła to ochłodzenie
stosunków, jednak przyjaciółka na szczęście nie zadawała
pytań. Kiedy powóz dojechał do Woodbridge, panowie udali
się do rusznikarza, a Rachel do księgarni. Rebeka wcześniej
wymówiła się bólem głowy. Postanowiła poczekać na Rachel
na nabrzeżu, mając nadzieję, że czyste morskie powietrze ukoi
jej nerwy.

Mgła spowijała port szarym całunem, tłumiąc wszelkie

dźwięki. Gdzieś z oddali dobiegały odgłosy pracy w pobliskiej
stoczni. Starszy mężczyzna siedział w łodzi i starannie
sortował sieci i pływaki, pogwizdując przy tym przez zęby.
Widząc przechodzącą Rebekę, uniósł głowę i przytknął dłoń
do czapki w powitalnym geście, po czym powrócił do swych
zajęć. Obok niewielkiej łodzi przy nabrzeżu cumował
wspaniały, lśniący farbą jacht „Posmak skandalu". Rebeka z
przerażeniem dostrzegła na pokładzie sir Johna Nortona. Co
za pech! Była w paskudnym nastroju, myślała o Lucasie i
absolutnie nie życzyła sobie zalotów sir Johna. Przeraziła się,
przypomniawszy sobie ostrzeżenie Justina Kestrela.

Tak czy owak było już za późno na ucieczkę. Sir John

zauważył Rebekę i zeskoczył z pokładu na nabrzeże. Był
wniebowzięty.

background image

- Panna Raleigh! Co za cudowne spotkanie!

Zastanawiałem się, kiedy będę miał przyjemność pokazać pani
moją łódkę.

- To wspaniały jacht - przyznała Rebeka, zmuszając się:

do uśmiechu. - Zamierza dziś pan wypłynąć w morze, sir
Johnie? To chyba niezbyt dobry dzień na żeglowanie.

Sir John zapatrzył się na mgłę.
- Pogoda już się zmienia - odpowiedział beztrosko. -

Słońce wychodzi zza chmur. Może zechciałaby pani wybrać
się ze mną w mały rejs?

Rebeka uśmiechnęła się.
- Dziękuję za uprzejmą propozycję, ale dziś nie mogę.

Może innym razem.

Sir John nie wydawał się szczególnie zasmucony odmową.

Obrzucił Rebekę uważnym spojrzeniem niebieskich oczu.

- W takim razie proszę mi zrobić choć jedną małą

przyjemność. Chciałbym pokazać pani nagrodę, którą
zdobyłem w tym roku w regatach w Deben - oznajmił. -
Jestem pewien, że się pani spodoba, panno Raleigh. To
wspaniała szklana misa z grawerunkiem.

- Z grawerunkiem? - powtórzyła nieroztropnie Rebeka,

spoglądając pytająco na sir Johna, lecz jego twarz nie
zdradzała żadnych emocji, - To znaczy... słabo znam się na
tych sprawach, ale z przyjemnością zobaczę pańską nagrodę.

- To świetnie! - Ku jej przerażeniu, Norton chwycił ją w

pasie i zanim zdążyła zaprotestować, niemal zaniósł na jacht,
gdzie poprowadził ją do kabiny. Zdyszana, zbita z tropu,
oparła dłonie o stół. Rozległ się cichy szczęk zamykanych
drzwi.

Podskoczyła, starając się zachowywać tak, jak przystało

na płochą kuzynkę Justina Kestrela, która w podobnej sytuacji
bez wątpienia dostałaby ataku histerii.

background image

- Boże, sir Johnie, ależ jest pan gwałtowny! -

wykrzyknęła. - Co pan wyprawia.

- Chwileczkę - mruknął Norton. - Zaraz pokażę pani

trofeum.

Drewniana szafka pod ścianą była nieznacznie uchylona;

Rebeka dostrzegła szklaną misę z grawerunkiem, a obok -
kieliszki. Na jednym z nich zobaczyła wygrawerowane słońce,
na innych były mewy, kotwice, półksiężyc...

Pomału wszystko układało się w logiczną całość. Okazali

się naiwni, przypuszczając, że Lily Benedict i John Norton
trzymają obciążające ich dowody w domu. Szpieg i jego
pomocnicy byli zuchwali, ale nie głupi. Jacht był znakomitym
miejscem do przechowywania szyfru i bez wątpienia służył do
potajemnych spotkań z francuskim szefem siatki
szpiegowskiej.

- Wspaniałe, prawda? - zapytał John Norton z ustami tuż

przy jej uchu. - Pozwoli pani, że zwrócę jej uwagę na detale,
panno Raleigh. Jestem pewien, że jako fachowiec doceni pani
mistrzowskie rzemiosło.

Rebeka nie była już w stanie dłużej udawać słodkiej

idiotki, doskonale zdając sobie sprawę z grożącego jej
niebezpieczeństwa. Popatrzyła uważnie na sir Johna.

- Nie jestem żadnym ekspertem - powiedziała, siląc się na

spokój - ale z przyjemnością obejrzę pańskie trofeum, sir
Johnie.

Norton pochylił się, by wyjąć misę.
- Nie docenia pani swych talentów, moja droga panno

Raleigh. Któż lepiej od pani może ocenić wartość pracy
grawera?

Rebeka cofnęła się o parę kroków w stronę drzwi. Sir John

Norton natychmiast się wyprostował.

- Widzę, że teraz nie jest już pani taka chętna do oględzin,

panno Raleigh. - Jego nalana, rumiana twarz przybrała jeszcze

background image

żywszą barwę. - Jaka szkoda, że pani wierny obrońca jest
nieobecny akurat wtedy, gdy potrzebuje pani jego pomocy.

Stał się raptem czujny, gdyż ktoś wszedł na pokład i jacht

lekko się zakołysał. Usłyszeli głosy; ktoś szybko zbiegł na dół.
Po chwili do kabiny wpadła Lily Benedict.

Zaczerwieniona z emocji, najwyraźniej czymś przerażona,

miała przekrzywiony kapelusz.

- John, co się dzieje? - zapytała. - Edgar powiedział mi, że

ta dziewczyna, panna Raleigh, włóczy się w tej okolicy. -
Urwała, spostrzegłszy Rebekę. - O! Już ją masz!

- Powiedz Edgarowi, żeby odcumował jacht - polecił

Norton, nie spuszczając oczu z Rebeki. - Pospiesz się, Lily!
Musimy odpłynąć, zanim Kestrelowie zaczną jej szukać.

Lily Benedict popatrzyła na otwartą szafkę, a potem na

Rebekę.

- Rozumiem - powiedziała cicho. - Edgar! - Obróciła się

na pięcie. - Odpływamy!

Rebeka rzuciła się do drzwi, lecz Norton złapał ją bez

trudu, mocno chwycił w pasie i brutalnie odciągnął do tyłu.
Uderzyła się biodrem w stół i zaparło jej dech, tak że nie miała
nawet siły krzyknąć z bólu.

- Nie próbuj żadnych sztuczek, moja droga - wyszeptał

Norton wprost do jej ucha. - To i tak nie ma sensu. Od dawna
planowaliśmy odpłynąć dziś do Francji i wszystko jest gotowe
do drogi. Twoja obecność trochę komplikuje sprawę, ale i tak
nie zabawisz długo w naszym towarzystwie. - Zabrzmiało to
jak groźba, którą trudno było zlekceważyć.

Rebeka próbowała się wyrwać.
- Nie wiem, o czym pan mówi... i co wyprawia! - Nie

musiała już udawać przerażenia, była ledwie żywa ze strachu.
Usłyszała szczęk łańcucha kotwicy. Norton wszystkiego
dopilnował, jacht zaraz odpłynie. Wpadła w pułapkę, a na
domiar złego Norton wie, kim jest.

background image

Sir John roześmiał się i ścisnął ją mocniej.
- Głuptasie, myślałaś, że jak tu przyjedziesz, to zaraz nam

przeszkodzisz?! Mała dziewczynka z zakładu grawera za dużo
sobie wyobraża i myśli, że jest kimś ważnym... - Pchnął ją na
schody prowadzące na pokład. - Edgar natychmiast cię
rozpoznał. Był członkiem klubu „Archanioł". To on zamawiał
szkło u twojego wuja, a nikt się nigdy nie domyślił jego
tożsamości.

Edgar, pomyślała Rebeka. Czuła zamęt w głowie, lecz po

chwili przypomniała sobie skuloną, znękaną bólem postać sir
Edgara Benedicta, jego ponurą twarz, żółtą, pergaminową
skórę... Siedząc na wózku inwalidzkim, popatrywał na
Rebekę, chcąc się przekonać, czy istotnie jest siostrzenicą
George'a Provosta, która przybyła do Midwinter z zamiarem
odkrycia prawdy. Nigdy go nie podejrzewali o udział w
spisku. Udało mu się wszystkich oszukać.

Gdy Norton wciągnął ją na pokład, owionęło ją zimne

morskie powietrze. Zobaczyła sir Edgara Benedicta,
stawiającego żagle ze sprawnością zdrowego, krzepkiego
mężczyzny, którym był w istocie. Jacht odbił już od nabrzeża,
lecz ten fakt nie przeraził Rebeki aż tak bardzo jak kłęby
mgły, zasnuwające wejście do portu.

- To szaleństwo wypływać w taką pogodę - powiedziała,

blada ze strachu.

Norton prychnął pogardliwie.
- Co ty możesz wiedzieć o żeglowaniu, pomocnico

grawera? A siedź ty sobie pod pokładem, bo możesz dostać.
ataku histerii!

Pociągnął ją po schodach w dół i pchnął do kabiny tak

mocno, że upadła na podłogę. Usłyszała szczęk klucza w
zamku.

Lucas nie mógł się zdecydować na zakup u rusznikarza,

wodząc dookoła nieprzytomnym wzrokiem. Oczami

background image

wyobraźni widział Rebekę, która ze zbielałą twarzą
zapewniała go o swej niewinności. Poprzedniego dnia nie
chciał jej słuchać. Kipiąc gniewem, wybiegł z domu i długo
spacerował po ogrodzie, dopóki trochę nie ochłonął. Potem
przeżył bezsenną noc, w czasie której starannie przeanalizował
wszystkie fakty. Wiele z nich wskazywało na to, że panna
Rebeka De Lancey musi być winna, jednak przeczucie mówiło
mu, że jest inaczej. Przypomniał sobie, że jeśli chodzi o
Rebekę, instynkt nigdy go nie zawiódł. Kochał ją, choć długo
nie zdawał sobie z tego sprawy, a teraz pragnął, by Rebeka do
niego wróciła. Postanowił, że już nigdy nic ich nie rozdzieli,
że nie będzie więcej oszustw i skrywanych tajemnic.

- Lucas? - Jego rozmyślania przerwał głos Cory'ego. -

Widzę, że i tak się na nic nie zdecydujesz, więc proponuję,
żebyśmy dołączyli do pań...

Drzwi sklepu otworzyły się gwałtownie i do środka

wbiegła Rachel Newlyn. Cory natychmiast chwycił żonę za
rękę, lecz zdyszana Rachel zwróciła się do Lucasa.

- Lucas! Szybko! Rebeka jest na jachcie „Posmak

skandalu"!

- Co? - Lucas natychmiast oprzytomniał. - Poszła z

Nortonem na jego jacht? Co ona wyprawia?!

- Nie ma czasu na rozważania - napomniała go Rachel,

popędzając Lucasa i Cory'ego, by wyszli ze sklepu. - Właśnie
wypłynęli. Widziałam ją na pokładzie, a potem Norton
zaciągnął ją na dół. Szybko!

Nie musiała im niczego powtarzać. Lucas zostawił Rachel

w ramionach męża i popędził w stronę portu tak szybko, że
poczuł ból w płucach. Norton wypłynął jachtem w taką
pogodę? To było samobójstwo!

Dobiegłszy do molo, zobaczył jacht w połowie kanału,

znikający w mgle. Nieopodal Benbow, rybak i myśliwy,

background image

zajmujący się polowaniami na ptaki, spokojnie przeglądał
sieci, mamrocząc coś pod nosem, jakby nic się nie działo.

- Benbow, jacht sir Johna Nortona...
- Tak, milordzie? - Popatrzył obojętnie na Lucasa

bladoniebieskimi oczami.

- Norton od dawna przygotowywał się do wypłynięcia?
- Tak, milordzie. Powiedział, że wypływają dzisiaj.
- Wypływają? Kto?
- On i państwo Benedict. Zabrali też dziewczynę - dodał,

kiwając głową. - Biedna panienka.

- Myślisz, że to porwanie? - Lucas poczuł skurcz żołądka.

Wcześniej podejrzewał, że Rebeka dobrowolnie wybrała się w
rejs z sir Johnem.

- Tak - powiedział Benbow, potrząsając głową. -

Porwanie, o właśnie. Widziałem, jak szarpała się z panem
Nortonem.

Lucas miał wielką ochotę potrząsnąć rybakiem i zmusić

go do szybszego wypowiadania słów.

- Musimy popłynąć za nimi.
- Dobrze, milordzie. - odpowiedział spokojnie Benbow i

popatrzył na okryty mgłą port. - Ale to paskudny dzień na
łódki.

- Nie ma rady. - Lucas zaczął odcumowywać łódź. -

Chodź! Potrzebuję twojej pomocy.

- Nigdy ich nie dogonimy - utyskiwał Benbow. - Nie tą

łodzią.

Lucas zasępił się, lecz po chwili wstąpiła w niego

nadzieja.

- Nie ma wiatru. Patrz, są prawie unieruchomieni przez

flautę. Złapiemy ich.

- Tak, milordzie. - Rybak podrapał się po głowie. - Nie

zaszkodzi spróbować.

background image

Lucas sięgał już po drąg, kiedy pierwszy podmuch wiatru

wydął żagle jachtu „Posmak skandalu".

- Szybko, człowieku, nie ma czasu - ponaglał rybaka,

który powoli sięgał po drugi drąg. - Do diabła, potrzebujemy
wioseł.

- Nie tylko wioseł - mruknął Benbow, lecz posłusznie

skierował łódź w stronę jachtu. Lucas modlił się W duchu o
cud.

Jacht wypływał z portu. Rebeka słyszała kroki porywaczy

na pokładzie. Wiedziała, że musi działać szybko. Zapewne
wkrótce po nią przyjdą, być może po to, żeby się jej pozbyć.
Przeszukiwała torebkę drżącymi rękami. Gdzie się podział?
Zawsze nosiła go przy sobie. Z ulgą zacisnęła dłoń na rylcu z
diamentowym ostrzem. Podeszła do iluminatora,
umocowanego za pomocą trzech mocno przykręconych śrub.
Jeśli uda jej się posłużyć rylcem jak śrubokrętem, nie powinna
mieć potem kłopotów z wypchnięciem szybki. Rebeka była
doskonałą pływaczką; miała nadzieję, że przy złej
widoczności uda jej się niepostrzeżenie oddalić od jachtu,
jednak mgła mogła także okazać się jej wrogiem, zasłonić jej
widok na port i utrudnić orientację. Walcząc ze strachem,
wyciągnęła rękę, by pchnąć szybę, kiedy jakaś potworna siła
wstrząsnęła jachtem, i usłyszała głośne zgrzytanie w okolicach
kila.

Zesztywniała z przerażenia. Jacht zakołysał się i

znieruchomiał. Na pokładzie rozległy się krzyki i odgłosy
szaleńczej bieganiny. Bulaj, który zamierzała otworzyć
Rebeka, znajdował się teraz wysoko nad powierzchnią morza;
iluminator po drugiej stronie jachtu był zalewany wodą. Nie
miała ani chwili do stracenia. Szybkim ruchem pchnęła szybę
i wysunęła się przez otwór.

Znalazła się we mgle. Morze miało jasnoszarą barwę i

było niezwykle spokojne. Nie namyślając się dłużej, głęboko

background image

zaczerpnęła tchu i skoczyła do wody. W tej samej chwili na
pokładzie rozległ się przeraźliwy pisk. Jacht błyskawicznie
przewrócił się na bok. Lśniący farbą kadłub wyglądał teraz jak
zalewany falami grobowiec.

Obejrzała się przez ramię, po czym szybko odpłynęła od

tonącego jachtu. Gdy mgła przerzedziła się na chwilę
przegnana przez wiatr, Rebeka zobaczyła statek płynący jej na
ratunek.

Lucas jeszcze nigdy nie czuł tak potwornego strachu. Gdy

„Posmak skandalu" zniknął we mgle, miał wrażenie, że
rozwiały się wszystkie jego nadzieje. Dopłynęli już do ujścia
rzeki, ledwie widocznego zza postrzępionej zasłony mgły.
Ilekroć podmuch silniejszego tutaj wiatru odrywał siny kłąb,
dostrzegali wyprzedzający ich jacht. Płynęli dość szybko, lecz
„Posmak skandalu", chwyciwszy wiatr w żagle, nabierał
prędkości. Benbow oparł się na drągu i otarł zroszone potem
czoło wierzchem dłoni.

- To nie ma sensu, milordzie - powiedział. - Nie

dogonimy ich, a robi się niebezpiecznie. Jesteśmy u ujścia
rzeki, a tutaj...

Urwał, gdyż po ich prawej stronie rozległ się potężny

grzmot, jakby odgłos przetaczającej się burzy. Benbow
rozejrzał się nerwowo i otarł pot z górnej wargi. Lucas
chwycił się burty łodzi tak mocno, że aż zbielały mu kostki
dłoni.

- Co to było? - zapytał, przerażony podobnie jak Benbow.
- To kamienie, milordzie. - Myśliwy nie patrzył Lucasowi

w oczy. - W ujściu rzeki gromadzą się kamienie. Ten jacht
musiał o nie zaczepić.

Lucas bał się myśleć o tym, co się mogło stać. Miejsca, w

których rzeka styka się z morzem, zawsze były niebezpieczne,
a kamieniste brzegi nie bez powodu uchodziły za groźniejsze
niż piaszczyste. Którejś zimy kamienie przesunęły się z jednej

background image

strony rzeki na drugą w czasie sztormu i skryły pod wodą jak
góra lodowa, czyhająca na nieostrożnych żeglarzy.

Słyszał chlupot wody, przerażone krzyki i potworny,

urywany pisk Wiatr znów na chwilę rozproszył mgłę. Jacht
„Posmak skandalu" znajdował się w odległości stu jardów od
łódki, przechylony na lewą burtę w ujściu rzeki; fale zalewały
już kadłub.

- Boże, Benbow! - wybuchnął Lucas. - Jeśli się tam nie

dostaniemy łodzią, płynę! - To mówiąc, zdejmował już surdut.

Otoczyła go mgła, pozbawiając orientacji co do kierunku.

Nie miał ani chwili do stracenia. Gdy szykował się do skoku,
kolejny trzask, tym razem dużo głośniejszy, odbił się
ogłuszającym echem od ściany mgły. Morze zakołysało się
groźnie; Lucas stracił równowagę i wypadł za burtę.
Doznawszy szoku w zetknięciu z lodowatą wodą, zakrztusił
się. Miał wrażenie, że tonie; ból rozrywał mu płuca. Nie
wiedział, jakim cudem udało mu się wynurzyć na
powierzchnię. Benbow podał mu rękę i wciągnął do łodzi.
Lucas natychmiast zaniósł się kaszlem.

Zza mglistych obłoków wyjrzało blade słońce. Ujrzeli

jacht. W tym momencie wiatr przybrał na sile, wypełnił żagle
i przewrócił „Posmak skandalu" jak dziecinną zabawkę.
Rozległ się chrzęst miażdżonego drewna; w ułamku sekundy
jacht wywrócił się do góry dnem. Lucas nie od razu
zorientował się, co się stało. Benbow westchnął.

- Widziałem, jak coś podobnego przydarzyło się w

Harwich - powiedział. - Kiedy kamienie się przemieszczają,
nie ma szans.

- Rebeka - szepnął Lucas zbielałymi wargami. Gardło

paliło go od słonej wody, ból rozdzierał płuca. Chciał
krzyknąć, lecz nie mógł złapać tchu. - Rebeka.

Benbow ze smutkiem pokiwał głową i położył mocną dłoń

na ramieniu Lucasa.

background image

- Serdecznie współczuję, milordzie... nie mogliśmy nic

zrobić. - Westchnął. - Taka tragedia. Te okropne wypadki... -
Nagle głos mu się zmienił, a ręka ześliznęła się z ramienia
Lucasa. - Wielki Boże... - wyszeptał.

Lucas uniósł wzrok i odgarnął ociekające wodą włosy z

twarzy.

- Niech Bóg i wszyscy święci mają nas w swej opiece -

powiedział z namaszczeniem Benbow. - Nie sądziłem, że
dożyję tego dnia.

Szare fale przelewały się nad rufą jachtu, mgła

rozstępowała się jak kurtyna. „Posmaku skandalu" lśnił w
bladym słońcu jak unosząca się na wodzie chmura. Niebo
wypogadzało się. Przez chwilę Lucas wpatrywał się w dal, nie
wiedząc, co zobaczył Benbow. W końcu jego uwagę
przyciągnęła postać wśród fal. Rebeka! Płynęła wytrwale,
kierując się od wraku w stronę...

Lucas cicho gwizdnął. Popatrzył na rybaka; oczy starego

żeglarza rozbłysły w religijnej niemal ekstazie. Z mgły
wyłaniał się statek - widmo, płynący z taką gracją, że
wydawał się unosić na falach.

Najpierw zobaczyli szkarłatno - złoty dziób, rzeźbiony w

kształcie groźnego smoka, potem dwa maszty; białe żagle
chwytające wiatr i oświetlone słońcem czarne litery,
układające się w nazwę „Buntownik".

Ktoś rzucił linę. Lucas zobaczył, jak Rebeka z małpią

zręcznością wspina się po niej na pokład i pada w ramiona
mężczyzny. Piracki statek łagodnie zmienił kurs w
prześwitującej już mgle. Opromieniony złocistym blaskiem
słońca „Buntownik" zniknął im z oczu równie szybko, jak się
pojawił.

- A niech mnie... - powiedział Benbow, oniemiały z

zachwytu. - Milordzie...

background image

Lucas milczał. Nie wiedział, czy ma się śmiać, czy po raz

pierwszy w życiu płakać. Rebeka z pewnością była
bezpieczna, jednak nie wiedział, czy jeszcze kiedykolwiek ją
zobaczy. Rebeka... dzielna i uparta. Powinien był się
domyślić, że ta kobieta nigdy się nie podda.

Wykręcił koszulę i zapatrzył się tam, gdzie zniknął statek.

Rebeka nie chciała przyjechać do Midwinter, a on, Lucas, ją
do tego zmusił. Teraz uciekła od niego, pozbawiając go
nadziei. Żałował, że nie zdążył się z nią pogodzić, i nie
powiedział jej o swojej miłości.

Jego ubrania szybko schły w coraz mocniej świecącym

słońcu. Z zatoki wypłynął jacht i skierował się w ich stronę.
Był to „Ariel" z Corym Newlynem stojącym na dziobie. Lucas
odwrócił głowę i zapatrzył się w morze. Łódź lekko kołysała
się na fali.

- Myślę, że takich już tu nie będzie - powiedział z

rozmarzeniem Benbow.

- Możliwe - zgodził się Lucas, nie mając jednak na myśli

wspaniałego statku.

- Co teraz robimy, milordzie? - zapytał myśliwy. Lucas

uśmiechnął się smutno.

- Wracamy do domu, Benbow. Cóż innego nam

pozostało?

background image

Rozdział dwunasty
- Dzięki Bogu, że nauczyłem cię pływać, Becky. Rebeka

otworzyła oczy. Jasnozłote światło, wpadające

przez bulaj na rufie, malowało faliste wzory na

wyłożonych boazerią ścianach. Przez moment miała wrażenie,
że śni, ale zaraz potem wszystko sobie przypomniała. Kiedy
Daniel wciągnął ją na pokład „Buntownika", czuła się
świetnie, była silna i szczęśliwa, że żyje. Uściskała brata
serdecznie, zasypała gradem pytań i śmiała się zachwycona,
kiedy jego uśmiechnięta załoga zgromadziła się w komplecie,
żeby się z nią przywitać. Tym bardziej było jej wstyd, że tak
szybko postradała siły i zemdlała - naprawdę zemdlała - po raz
pierwszy w życiu.

Daniel usiadł w nogach łóżka, stawiając przed Rebeką

tacę. Wyglądał dokładnie tak, jak go pamiętała: miał ogorzałą
twarz, kręcone włosy i szeroki uśmiech, który dodawał ciepła
jego oczom i nieco łagodził surowe rysy.

- Przespałaś wiele godzin, Becky - powiedział,

przyglądając jej się z nieukrywanym zainteresowaniem. - Miło
widzieć, że znów nabrałaś rumieńców. Masz ochotę na trochę
zupy?

Rebece zaburczało w brzuchu. Daniel ze śmiechem

podsunął jej drewnianą tacę. Znajdowały się na niej bułeczki i
apetycznie pachnący bulion warzywny. Przełknąwszy kilka
łyżek zupy, z uznaniem pokiwała głową.

- Dogadzasz sobie, Danielu.
- Myślałaś, że mieszkam w norze obwieszonej bronią? -

spytał z nutą żalu w głosie. - Zapewniam cię, że jesteśmy na to
zbyt cywilizowani.

- Na to wygląda. - Rebeka rozejrzała się po dobrze

wyposażonej kabinie. Stało w niej biurko z drzewa
czereśniowego i dwa krzesła, a na białych ścianach wisiały
starannie dobrane morskie pejzaże. Popołudniowe słońce

background image

odbijało się z błyskiem w stojącym na niskiej półce smukłym
wazonie z grawerowanego szkła, ozdobionym rysunkiem
kotwicy oraz napisem Celer et audax. Identyczny wazon stał
w jej pracowni.

Nagle słowa brata w pełni dotarły do Rebeki; odłożona

łyżka brzęknęła o talerz.

- Mówisz, że długo spałam? W takim razie są przekonani,

że nie żyję...

- Posłałem im wiadomość, że jesteś bezpieczna - oznajmił

spokojnie Daniel, podtrzymując chybotliwą tacę. - Poza tym
Lucas Kestrel widział, jak wchodziłaś na pokład. Wie, że tu
jesteś.

- Lucas? - Serce Rebeki zabiło szybciej. - Skąd miałby

wiedzieć? Przypłynął za mną?

- Owszem - potwierdził Daniel. - Łodzią do polowań na

ptactwo. W takich warunkach to szaleństwo, ale robi
wrażenie.

Rebeka poczuła ukłucie w sercu. Lucas przypłynął za nią,

nie zważając na przeciwności i niebezpieczeństwo.
Najwidoczniej zależało mu na niej na tyle, że spróbował ją
ratować. A teraz zapewne uważa, że dowiodła swej winy
ponad wszelką wątpliwość, wchodząc na pokład
„Buntownika". Westchnęła ciężko.

- Do licha, dlaczego sprawy nigdy nie układają się

pomyślnie?

Daniel wstał i podszedł do iluminatora.
- Jeszcze mogą się ułożyć - stwierdził ze spokojem.

Rebeka z apetytem zabrała się za resztkę zupy.

- Muszę wracać - oświadczyła z pełnymi ustami. - Nie

mogę tak ich zostawić; w niepewności, co się ze mną stało.

- Przypuszczałem, że to powiesz. Najpierw musimy

porozmawiać, Becky.

Rebeka pokiwała głową, rozglądając się po kabinie.

background image

- Moje ubrania?
- Zniszczone. - Daniel podszedł do skrzyni pod oknem. -

Może tu znajdzie się coś dla ciebie.

Rebeka posłała mu wymowne spojrzenie.
- Nie będę pytać, skąd się wzięły te stroje.
- Tak będzie najlepiej. - Daniel odpowiedział jej szerokim

uśmiechem. - Spotkamy się na pokładzie.

Zostawił Rebekę samą, żeby mogła przejrzeć zawartość

skrzyni. Znalazła w niej stroje, na widok których poczuła się
jak uciekinierka z teatru Drury Lane. Była tam zielona
spódnica z obfitą halką, obcisły czarny żakiet i wielki
koronkowy szal. Założywszy na siebie ten kostium, Rebeka
spojrzała w lustro na ścianie, skrzywiła się do swego odbicia i
opuściła kabinę.

Po wyjściu na pokład głęboko odetchnęła czystym

morskim powietrzem. „Buntownik" nie był mały jak na
szkuner i był wyjątkowo dobrze utrzymany. Wszystko wokół
lśniło świeżą farbą, a pokład był wyszorowany nie gorzej niż
na okręcie wojennym. Daniel stał na dziobie, pogrążony w
rozmowie z jednym z członków załogi. Odwrócił się, kiedy
ów człowiek dotknął jego ramienia, jednocześnie wskazując
ruchem głowy na Rebekę. Daniel uśmiechając się szeroko,
wyszedł jej na spotkanie i zaprosił ją do sterówki. Słońce
zaczęło już zachodzić, rzucając złote błyski na wodę. Gdzieś z
głębi statku czuć było zapach pieczonego kurczaka.

- Wyglądasz lepiej, niż się spodziewałem - pochwalił

Daniel, przyglądając jej się z odległości wyciągniętego
ramienia. - Dobrze wiedzieć, że ubrania Molly, skoro już nie
sama Molly, w końcu okazały się przydatne.

- Co się stało z Molly? - spytała lekkim tonem Rebeka.

Brat odpowiedział wzruszeniem ramion.

- Opuściła mnie. Sądziła, że życie na statku będzie

podniecającą przygodą, tymczasem okazało się nieustannym

background image

zmaganiem z morską chorobą. Poprosiła, żeby ją wysadzić na
ląd w Irlandii. Słyszałem, że prowadzi tam obecnie tawernę na
nabrzeżu.

- Rozumiem. - Rebeka była zachwycona, że dowiaduje się

szczegółów z osobistego życia brata. - Jestem wdzięczna, że
pożyczyłeś mi jej ubrania.

- Unikamy właściwego tematu - stwierdził Daniel z

lekkim uśmiechem.

- Od czego zaczniemy? - spytała Rebeka.
- Może od początku? - podsunął.
Rozmawiali, aż słońce zaszło, ciągnąc za sobą smugi

czerwieni i złota, a widoczne dotąd na horyzoncie brzegi
rozmyły się w mroku. Mówili o dawnych czasach, o domu i
rodzinie, o życiu Rebeki w Londynie, o jej warsztacie
grawerskim i pracy. W pewnym momencie zapalono lampę w
sterówce, ktoś przyniósł piwo i pieczonego kurczaka ale nikt
nie przerywał im rozmowy. Rebeka opowiedziała Danielowi o
tym, o czym nie wspominała nikomu innemu - o swoich
lękach, że nie będzie mogła już pracować i o samotności,
która męczyła ją przez długie miesiące po śmierci ciotki i
wuja. Daniel słuchał z powagą, od czasu do czasu kiwając
głową.

- W takim razie skąd się wzięłaś tu, w Suffolk? - zapytał,

- I w dodatku jako gość księcia?

Rebeka zawahała się, choć wiedziała, że nie może dłużej

ukrywać prawdy. Powiedziała bratu o przybyciu Lucasa do
Clerkenwell i o tym, jak ją namówił, żeby mu towarzyszyła i
pomogła zdemaskować szpiega działającego w Midwinter.

- Wiedziałeś, że tu jestem? - spytała. Daniel odpowiedział

uśmiechem.

- Owszem. Słyszę i widzę różne rzeczy, Becky. Wszyscy

mówili o rzekomej kuzynce księcia, pannie Rebece Raleigh, i

background image

o tym, że lord Lucas Kestrel jest w niej zakochany do
szaleństwa.

Rebeka oblała się rumieńcem.
- To była jedynie część planu, który miał ukryć

prawdziwe powody mojej obecności tutaj.

- Doprawdy? - Daniel odłożył obgryzione udko kurczaka

i sięgnął po następne. - Może jeszcze do tego wrócimy, Becky.

Rebeka nie była pewna, czy ma ochotę rozmawiać o

Lucasie. Owinęła się mocniej szalem, ponieważ wieczorny
wiatr przybrał na sile.

- Skąd wiedziałeś, że jestem na jachcie Nortona? -

spytała, próbując zmienić temat.

Daniel parsknął śmiechem.
- Nie wiedziałem. Nie zjawiłem się po to, żeby cię

ratować, Becky, choć chciałbym sobie przypisać tę zasługę.
Wiedziałem, że Norton zamierza dziś wypłynąć „Posmakiem
skandalu", i czekałem na niego.

Rebeka patrzyła na brata ze zdziwieniem.
- Wiedziałeś, że jest szpiegiem?
- Wiedziałem, że on i Lily Benedict są zamieszani w

spisek Słyszałem nawet plotki o trzeciej osobie, która miała
być ich wspólnikiem, ale nie znałem nazwiska.

- Sir Edgar Benedict - powiedziała Rebeka. - Wszyscy

daliśmy się nabrać na bajeczkę o przykutym do wózka kalece.

Daniel zagwizdał.
- Sprytne. Człowiek, który może się swobodnie

przemieszczać pod przykrywką swojej choroby.

- Więc ty nie... - Urwała, po czym dokończyła z

wahaniem: - Nie byłeś ich skrzynką kontaktową?

- Oczywiście, że nie. - Daniel był wyraźnie rozbawiony,

co przyjęła z ulgą. - Może jestem przemytnikiem, Becky, ale
nie zdrajcą. Norton współdziałał z pewnym francuskim
kaperem. Kiedyś już prawie dopadłem tego Francuza - dodał z

background image

nutą żalu w głosie. - To by położyło kres ich knowaniom
znacznie wcześniej, ale, niestety, włączyła się Marynarka
Królewska i musiałem ratować się ucieczką. Zabrali jedynie
ładunek tego kapera, a jemu pozwolili się wywinąć, nieudolni
idioci.

- Szkoda - odezwała się cicho Rebeka - że postępujesz

wbrew prawu, jednocześnie robiąc tyle dobrego...

Daniel zmierzył ją ostrym spojrzeniem.
- Co masz na myśli?
Rebeka poruszyła się niespokojnie.
- Tylko to, że o tobie także krążą różne opowieści,

Danielu, o tym, jak nękasz Francuzów i ratujesz tych, którzy
chcą się wyrwać spod tyranii Bonapartego.

Daniel opróżnił kufel z piwem.
- Spokojnie, Rebeko - rzekł sucho. - Za chwilę mi

powiesz, że zabieram bogatym, żeby rozdać biednym.

- A nie robisz tak?
- Ani trochę. - Uśmiechnął się krzywo. - Dawno temu

odkryłem, że mam upodobanie do takiego stylu życia i nieźle
na nim zarabiam. Jeśli przy okazji mojej pracy odkryję
informację, która może się przydać brytyjskiemu rządowi,
mogę ją przekazać gdzie trzeba własnymi drogami. Jeśli mogę
pomóc komuś uciekającemu przed Napoleonem, chętnie to
robię. To wszystko.

Rebeka postanowiła nie drążyć tematu. Wiedziała, że jej

brat ma własny kodeks honorowy, a jedna z jego zasad
wymaga, by nigdy nie mówić jej więcej, niż to było
konieczne, podobnie jak ona nigdy nie szukała kontaktu z
bratem, by go nie narażać na niebezpieczeństwo. Taka była
między nimi milcząca umowa i nie zamierzała jej teraz
naruszać.

- To pozwala nam gładko przejść do twoich spraw, Becky

- dodał Daniel. - Opowiedz mi o lordzie Lucasie Kestrelu.

background image

- Chodzi ci o ten udawany romans? - spytała niewinnie

Rebeka.

- Nie, chodzi mi o ten prawdziwy. - Daniel podniósł się z

miejsca, odszedł kilka kroków i oparł się o reling. - Kiedy
Tovey tamtej nocy w Londynie przyniósł ci pieniądze,
zobaczył więcej, niż się spodziewał - rzucił przez ramię. Jego
głos zmienił ton. - Lucas Kestrel został u ciebie na całą noc,
Becky, a mimo to twierdzisz, że nic was nie łączy. Mam
nadzieję, że kłamiesz.

Rebeka wpatrywała się w brata ze zdumieniem. A więc to

miał na myśli, kiedy mówił, że muszą porozmawiać. Ogarnął
ją gniew.

- Świetny moment sobie wybrałeś na odgrywanie

opiekuńczego starszego brata! Co cię to obchodzi?!

Daniel zacisnął dłonie na relingu, wyraźnie poruszony.
- A jak sądzisz? Aż za dobrze zdaję sobie sprawę z tego,

że miałem cię chronić, Rebeko, i zawiodłem na całej linii.
Dopóki żył wuj Provost, mogłem uspokajać sumienie,
powtarzając sobie, że jesteś bezpieczna. Od czasu do czasu
list, trochę pieniędzy... - Urwał, odwracając się do niej
plecami. - Wiem, że to niewiele, ale musiało wystarczyć.
Potem zostałaś sama, a ja przez długie miesiące nawet o tym
nie wiedziałem, aż w końcu przyszedł do mnie Tovey i
powiedział, że kręci się koło ciebie jakiś arystokrata i że
zostałaś jego kochanką. Zawsze się tego bałem.

Rebeka podeszła do brata i położyła mu dłoń na ramieniu.

Zimny wiatr niósł z sobą rozpylone kropelki wody.

- Z Lucasem to nie było tak - zaczęła, wiedząc, że musi

powiedzieć prawdę, by uspokoić sumienie brata. - Kocham go.

Daniel nie sprawiał wrażenia uspokojonego.
- To nawet gorzej, jeśli on się tylko tobą bawi.
- Nie bawi się. Chciał się ze mną ożenić.
Zapadła cisza, a potem Daniel zaśmiał się nerwowo.

background image

- Przyznaję, że teraz mnie zaskoczyłaś. Wcześniej chciał

się z tobą ożenić, a teraz już nie chce? Co się stało?

- Dowiedział się o tobie - wyznała Rebeka.
- Rozumiem. - Daniel zamilkł na chwilę. - Nie

powiedziałaś mu.

- Nie.
- Bo chciałaś mnie chronić.
- Owszem. Taki mam zwyczaj. Daniel westchnął ze

złością.

- A teraz on nie chce ożenić się z siostrą wyjętego spod

prawa?

- Nie o to chodzi. - Zawahała się. - Lucas i ja mieliśmy

przed sobą wiele tajemnic. Każde z nas chciało jak najlepiej, a
skończyło się na tym, że zbyt mocno się nawzajem zraniliśmy.
Nie da się cofnąć czasu.

Daniel wsparł podbródek na dłoni.
- Nie moglibyście załatwić tych spraw raz na zawsze?
- Nie wiem - wyznała szczerze Rebeka. - Jest wiele

powodów, dla których nie powinnam wychodzić za Lucasa
Kestrela.

- Powiedziałaś, że go kochasz, więc podaj mi chociaż

jeden dobry powód.

Rebeka wykonała nieokreślony gest.
- Całe moje życie toczy się wokół grawerki, Danielu. Nie

chcę porzucać tego zajęcia, a z całą pewnością nie mogłabym
dalej pracować, gdybym została lady Rebeką Kestrel.

Daniel poruszył się nieznacznie.
- Mówiłaś, że i tak twoja praca dobiegnie kiedyś końca z

powodu uszkodzenia nadgarstka. Będziesz musiała z tym się
pogodzić, Becky, wcześniej czy później. Masz szczęście, że w
twoim życiu pojawiła się możliwość wyboru.

- Nie chcę myśleć o Lucasie jako alternatywie dla śmierci

głodowej! - zaprotestowała Rebeka.

background image

- Zatem myśl o nim jak o mężczyźnie, który cię kocha.
- W tym właśnie problem. - Rebeka oparła się o reling i

wciągnęła głęboko wieczorne powietrze pachnące morzem. -
Lucas mnie nie kocha. Chce się żenić, ponieważ mnie pragnie
i ponieważ on i ja... my... - Rebeka zamilkła.

- Załóżmy, że istotnie jest tak, jak mówisz - powiedział

Daniel z nutką wesołości w głosie. - Wygląda na to, że
przynajmniej zachował się jak dżentelmen.

- Och, nie bądź taki staroświecki! - zdenerwowała się

Rebeka. - Nie zgodzę się wyjść za mąż z powodu rycerskości
Lucasa i jego poczucia honoru.

- Jesteś zatem głupia - stwierdził spokojnie Daniel. -

Kochasz tego człowieka. Sama to powiedziałaś. On chce się z
tobą ożenić. Może cię kochać do szaleństwa, Becky, tylko nie
bardzo umie to okazać. - Daniel wzruszył ramionami. - Nie
wszyscy mężczyźni bywają zręczni w wyrażaniu tego rodzaju
uczuć. Z pewnością jednak Lucas Kestrel dobrze sobie radził,
odgrywając zakochanego, jeśli to wszystko, o czym słyszałem,
jest prawdą - zakończył cierpko.

Rebeka milczała. Z całego serca pragnęła wierzyć słowom

Daniela. Chciała myśleć, że ten związek nie byłby
kompromisem zrodzonym z uprzejmości i pożądania. To i tak
już było sporo, ale jej nie wystarczało. Kochała Lucasa i
pragnęła, żeby on także ją kochał. Porzucenie grawerki to była
zupełnie inna sprawa i rzeczywiście musiała się z tym
pogodzić. Teraz sobie to uświadomiła. Cały jej świat się
zmieniał, ale nie powinna się zasłaniać swą pracą i używać jej
jako wymówki, by odrzucić Lucasa.

- Nie mogę sobie wyobrazić siebie jako damy - wyznała

trochę bezradnie.

- Dlaczego? - zdziwił się Daniel. - Urodziłaś się damą.
- Jestem przyzwyczajona do zarabiania na życie.

background image

- I co z tego? - Daniel mówił całkiem poważnie. - Nie

musisz popadać w bezczynność tylko dlatego, że wyjdziesz za
bogatego człowieka, Rebeko. Masz przed sobą całe życie.
Możesz z nim zrobić, co zechcesz. Nigdy nie sądziłem, że
ustąpisz przed jakimś wyzwaniem tylko dlatego, że będziesz
się bała.

Rebeka patrzyła w dal na pociemniałe morze.
Słowa Daniela brzmiały surowo, ale wiedziała, że brat ma

rację. Niełatwo było rozstać się z przeszłością, zaufać
Lucasowi i wkroczyć w inną przyszłość. Jednak po rozmowie
z Danielem zrobiło jej się lżej na sercu. Podeszła do brata,
zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego bez słowa.

- Czy to oznacza, że mogę znów przestać się o ciebie

martwić? - zapytał.

- Chyba tak. - Wyswobodziła się z jego objęć. - Muszę

wracać.

- I dzięki Bogu. - Daniel nie krył ulgi. - Od dwóch godzin

kręcimy się przy brzegu, stanowczo za blisko, a to diabelnie
niebezpieczne.

Mimo to popłynął z Rebeką długą łodzią do zatoki i

odprowadził siostrę piaszczystą ścieżką przez las, zostawiając
ją samą dopiero na progu Kestrel Court. Rebeka pożegnała
brata kolejnym uściskiem, ale już nic sobie nie powiedzieli.
Odwróciwszy się, patrzyła na wysoką sylwetkę znikającą
między drzewami, ale Daniel się nie obejrzał.

Światła padające z domu Kestrelów rozjaśniały jesienną

noc. Rebeka zebrała w dłoni fałdy zielonej spódnicy i śmiało
ruszyła przed siebie, starając się nie zwracać uwagi na
nerwowe skurcze żołądka. Nadszedł czas, by stawić czoło
przyszłości i zadbać o to, by ułożyła się jak najlepiej i w miarę
możności szczęśliwie.

- Szokujący wypadek. - Owen Chance siedział zamknięty

z księciem i lordem Lucasem Kestrelem od ponad godziny i

background image

Lucas miał go już serdecznie dość. Osobiście nie miał nic
przeciwko panu Chance'owi, uważał, że jak na urzędnika
państwowego jest całkiem przyzwoitym człowiekiem i do tego
potrafi milczeć jak grób. Ustalili z Justinem, że muszą
wtajemniczyć Chance'a, żeby pomógł im zatuszować sprawę
szpiegów z Midwinter, by uniknąć dalszych komplikacji
związanych ze zniknięciem Rebeki. Poza rodziną jedynie
Chance wiedział, że Rebeka została zabrana przez
„Buntownika". Benbow potrafił milczeć, a wszystkim innym
powiedziano, że Rebeka została uratowana przez rybacką łódź
i obecnie wypoczywa po ciężkich przeżyciach. Plotkarkom z
Midwinter oczywiście usta się nie zamykały, ale to było
doprawdy niczym w porównaniu z wielkim skandalem, jaki
niechybnie wybuchnąłby, gdyby wyszło na jaw, że panna
Raleigh, wcześniej uchodząca za kuzynkę księcia Kestrela,
została wzięta na pokład pirackiego statku, należącego w
dodatku do jej brata, Daniela De Lanceya...

To było obecnie największe zmartwienie Lucasa. Słyszał

każde tyknięcie zegara, zmęczony powolnością wskazówek
zmierzających do północy. Mimo wiadomości przesłanej
przez De Lanceya Lucasa dręczyła niepewność, czy Rebeka w
ogóle wróci, a z każdą godziną jego wątpliwości rosły,
nabierały ciężaru i przygniatały go coraz bardziej nieznośnie.
Chciał, żeby wróciła. Potrzebował jej. Do licha, kochał ją i
zamierzał jej to powiedzieć, gdy tylko przestąpi jego próg.
Jeśli jeszcze kiedykolwiek go przestąpi...

- Zgadzam się - mówił Owen Chance - że najlepiej

przedstawić tę sprawę przez pryzmat katastrofy. Sir John
Norton i lady Benedict, chcąc zapewnić kalekiemu sir
Edgarowi morską wycieczkę dla zdrowia, zorganizowali
wyprawę jachtem, która zakończyła się fatalnym wypadkiem.

Justin przytaknął ruchem głowy.

background image

- Istotnie. Właśnie taką historię rozpowszechniliśmy w

mieście. - Wzruszył ramionami. - Może Norton powinien
zdawać sobie sprawę z tego, że z powodu mgły nad morzem
dzień nie był odpowiedni na żeglowanie, ale...

- Teraz jest już za późno - wszedł mu w słowo Owen

Chance. - Uśmiechnął się trochę cierpko, dopijając brandy. -
Całkowicie zadowalające rozwiązanie. Oszczędzi nam
skandalu, jakim byłby bez wątpienia proces o zdradę.

Podniósł się z miejsca.
- Cóż, jeśli panowie pozwolą, będę się już zbierał. -

Uścisnął dłoń Justina, potem Lucasa. - Szukają „Buntownika"
- dodał - HMS „Plockton" wypłynął z Harwich.

- Jestem pewien, że panna Raleigh ma się dobrze i

wkrótce do nas wróci - zapewnił Justin, odrobinę zbyt
gorliwie. Odprowadził Owena Chance'a do drzwi. - Tędy,
stary przyjacielu. Brak mi słów, by wyrazić, jak bardzo
jesteśmy wdzięczni za pomoc w tej sprawie.

Kiedy ich głosy ucichły w holu, Lucas wstał, czując, że

nie usiedzi ani chwili dłużej. Podszedł do okna i wyjrzał w
ciemność, ale nic nie zobaczył. Zdawało mu się, że słyszy
jakiś dźwięk, ale to tylko ponosiła go wyobraźnia. Opadł na
fotel przed kominkiem i zaczął bezwiednie przeczesywać
palcami włosy. Jeszcze nigdy nie miał w sobie tyle nadziei i
lęku jednocześnie. Jeśli tak wyglądała miłość, to nie był
pewien, czy bez niej nie czuł się lepiej. Tylko że teraz było już
za późno.

Klamka w przeszklonych drzwiach poruszyła się z cichym

stuknięciem. Lukas uniósł głowę. Mimo iż przez cały dzień
tylko o tym marzył, teraz nie mógł się ruszyć ani wydobyć z
siebie głosu. Po prostu patrzył.

Rebeka stała w progu. Miała na sobie bufiastą zieloną

spódnicę, która wyglądała, jakby pochodziła z teatralnej
garderoby, ale to była ona. Rozpuszczone luźno włosy

background image

otaczały jej twarz chmurą loków. Widział niepewność i
wahanie w jej oczach, kiedy na niego patrzyła. Miał wrażenie,
że to, co wyczytał w jej wzroku, odzwierciedla jego własne
odczucia.

Rebeka uśmiechnęła się lekko, jakby nieśmiało, i

wyciągnęła do niego rękę.

- Lucas?
W okamgnieniu znalazł się przy niej, objął ją mocno i

przytulił.

- Bałem się, że nie wrócisz. - Ledwie rozpoznał własny

głos.

Czuł, jak drży w jego ramionach, bliska jednocześnie

śmiechu i łez.

- A ja się bałam, że uznasz to za potwierdzenie mojej

winy. Przepraszam, że ci nie powiedziałam...

Lucas złożył pocałunek na jej włosach, przygarniając ją do

siebie jeszcze mocniej. Przypomniał sobie, że ma jej coś do
powiedzenia. Okazało się to całkiem łatwe.

- Kocham cię całym sercem - oświadczył. - Wyjdziesz za

mnie?

Odchyliła głowę, żeby móc spojrzeć mu w twarz.
- Tak - zdążyła odpowiedzieć, nim ją pocałował. Żadne z

nich nie zdawało sobie sprawy, ile czasu minęło, nim drzwi
się otwarły i wszedł książę Kestrel. Odskoczyli od siebie
gwałtownie, oszołomieni swoim szczęściem.

- O! - odezwał się Justin bez śladu zakłopotania. - Miło

cię znowu zobaczyć, Rebeko. Zaczynaliśmy się o ciebie
poważnie martwić. Zatrzymałem Chance'a jeszcze przez
chwilę rozmową, ponieważ nie chciałem, by wychodząc,
natknął się na twojego brata. - Popatrzył najpierw na jedno,
potem na drugie i na jego ustach pojawił się uśmiech. -
Rozumiem, że jednak dojdzie do ślubu. Bardzo się cieszę.

background image

Domyślam się, że wolicie zostać sami. Życzę wam zatem
dobrej nocy.

- Co za dyskrecja - orzekł Lucas, kiedy drzwi zamknęły

się za jego bratem. Usiadł w fotelu i pociągnął Rebekę na
kolana. Natychmiast wtuliła się w niego, przywierając
policzkiem do jego policzka.

- Chcesz, żebym ci opowiedziała, co się stało? - spytała.
- Nie chcę... przynajmniej na razie - odparł Lucas. Serce

rozpierała mu radość i szczęście, które nie potrzebowały słów.
Ujmując Rebekę za podbródek, delikatnie uniósł jej twarz do
pocałunku. - Na razie są lepsze sposoby na spędzanie czasu.

- Zupełnie przeoczyliśmy osobę Edgara Benedicta -

stwierdził ponurym głosem Justin następnego wieczoru, kiedy
wszyscy razem usiedli wokół kominka w gabinecie. -
Powiedziano nam, że jest przykutym do wózka kaleką, a my
przyjęliśmy to bez zastanowienia. - Pokiwał głową z miną
pełną goryczy. - Mam ochotę sam siebie kopnąć za to, że
dałem się nabrać na tę sztuczkę. Lily Benedict mogła być tym
francuskim szpiegiem, o którym donoszono z Dorset w
zeszłym roku, ale to Edgar mógł się swobodnie
przemieszczać, podczas gdy my wszyscy uznawaliśmy go za
bezradnego inwalidę i nie braliśmy w ogóle pod uwagę.

- Teraz wszystko zaczyna się układać w logiczną całość -

powiedział z namysłem Cory Newlyn. - Edgar Benedict zabił
Jeffreya Maskelyne'a na samym początku, a potem Lily
usiłowała mnie zastrzelić, kiedy się przekonali, że próbuję
odkryć informacje, które mógł pozostawić Maskelyne.

- Nie tylko ona - odezwała się sucho Rachel Newlyn. -

Sama omal cię nie zabiłam, Cory, kiedy cię znalazłam
wędrującego po stajniach w środku nocy, i to w bardzo
podejrzany sposób.

Cory roześmiał się serdecznie.

background image

- Dobrze, że tego nie zrobiłaś, kochanie. Jestem pewien,

że czułabyś się winna, gdybyś mnie niechcący wysłała na
tamten świat.

- I osamotniona - dodała Rachel z przewrotnym

uśmieszkiem. - A potem papa o mało nas obojga nie zastrzelił
ze swojego garłacza. To doprawdy cud, że wszyscy tu
jesteśmy i możemy opowiadać tę historię.

- Domyślam się, że to Lily Benedict przypadkowo wzięła

niewłaściwą książkę na zebraniu kółka literackiego -
powiedział Justin - zostawiając Deborah egzemplarz
zawierający szyfr...

- I narażając ją na podejrzliwość Richarda - wtrącił Lucas.

Przygarnął Rebekę mocniej do siebie. - Nie wiem, co by z
nami było, gdyby nie ta sprawa.

- Nie mielibyśmy żon - stwierdził rzeczowo Cory. - Los

godny pożałowania.

Lucas uśmiechnął się do Rebeki.
- Nigdy nie sądziłem, że powiem coś takiego - przyznał -

ale całkowicie się z tobą zgadzam, Cory.

- Może jeszcze przez chwilę moglibyście skupie się na

sprawie - napomniał ich Justin. - Parę kwestii nadal wymaga
wyjaśnienia.

- Na przykład? - Lucasowi trudno było oderwać uwagę od

Rebeki.

- Dlaczego jeden komplet grawerowanych kieliszków

pojawił się w domu aukcyjnym w Woodbridge, skoro
powinien być w posiadaniu Nortona.

- Chyba tu będę mogła pomóc - odezwała się Rebeka

trochę nieśmiało. Uśmiechnęła się do Lucasa, złowiwszy jego
zdumione spojrzenie. - Przypuszczam, że były dwa komplety
grawerowanych kieliszków, jeden należał do Benedictów i
Johna Nortona, drugi do francuskiego szefa siatki
szpiegowskiej. Kiedy potrzebowali zmienić szyfr, jedni i

background image

drudzy zamawiali nowy komplet. Tak wynika z zapisków
mojego wuja.

Lucas pokiwał głową.
- I stracili jeden komplet?
Rebeka uważała, żeby nie wymienić imienia brata.
- Przypuszczam, że sir John wysłał jeden komplet do

swojego francuskiego wspólnika, ale francuski statek został
zatrzymany przez HMS „Plockton", który przejął ładunek
kontrabandy, łącznie z kieliszkami. Towar został sprzedany
przez celników, a sir John był zmuszony do odkupienia
własnych kieliszków.

- Przynajmniej próbował je odkupić - sprostował Lucas ze

śmiechem. - Ross Marney przypadkiem go przelicytował i w
ten sposób szpiedzy mieli jeszcze większy kłopot, bo
próbowali te kieliszki wykraść.

- Świadomość, że trochę utrudniliśmy im życie, stanowi

pewne pocieszenie - powiedział Cory - bo wyglądało na to, że
przez całe miesiące grali nam na nosie.

- Przypuszczam, że to Edgar Benedict przywiązał

Richarda i Deborah do sztalugi podczas prezentacji
akwarelowego kalendarza lady Sally - zachichotał Lucas,
ściskając dłoń Rebeki. - Straciłaś rzadki widok, kochanie. W
Midwinter chyba jeszcze nigdy nie było takiej sensacji.

Justin z zaciekawieniem przyglądał się Rebece.
- Twój brat jest świetny w zbieraniu informacji -

stwierdził. - Jak sądzisz, czy mógłby być zainteresowany
pracą dla rządu?

Rebeka się roześmiała.
- Myślę, że już dla niego pracuje, ale tylko na swoich

warunkach.

Justin w zamyśleniu pokiwał głową.

background image

- I tak dochodzimy do ostatniej tajemnicy, która nie

dawała mi spokoju: dlaczego szpiedzy wybrali George'a
Provosta na nieświadomego współpracownika?

Czując, jak Rebekę przebiega dreszcz, Lucas przytulił ją

do siebie opiekuńczym gestem.

- Rozwiązanie okazało się całkiem proste - mówił Justin. -

Edgar Benedict był członkiem klubu „Archanioł" i dobrym
znajomym Alexandra Fremantle'a, który zamawiał wcześniej
różne rzeczy u George'a Provosta. Kiedy Edgar Benedict je
zobaczył, uznał, że nikt lepiej od Provosta nie sporządzi dla
nich obrazkowego szyfru szpiegowskiego.

- Rzeczywiście proste - przyznała Rebeka, a patrząc na

Lucasa, dodała: - I niebezpieczne, bo zacząłeś mnie
podejrzewać.

Lucas pochylił się nad ukochaną z uśmiechem, jakby nie

zauważając, że nie są sami.

- Wybaczysz mi? - spytał cicho.
- No cóż... - Dotknęła czule jego policzka. - Chyba tak.
Ich usta się spotkały i w tym samym momencie drzwi

gabinetu otwarły się gwałtownie.

- Dobry wieczór wszystkim. Wróciliśmy. - Lord Richard

Kestrel wprowadził do pokoju swoją żonę Deborah,
obejmując ją w pasie gestem dumnego posiadacza. -
Przegapiliśmy coś godnego uwagi? - Stanął jak wryty, kiedy
jego wzrok spoczął na Lucasie, który zapamiętale całował
Rebekę.

- Dobry Boże, Lucas - powiedział - nie było nas zaledwie

sześć tygodni!

background image

Rozdział trzynasty
Pracownia grawerska wyglądała tak samo jak wtedy, gdy

Rebeka ją opuściła. Ktokolwiek na polecenie Lucasa trzymał
nad nią pieczę, dobrze się wywiązał z zadania. Szkło na
półkach wystawowych było nieco przykurzone, a podłoga
wymagała zamiatania, ale poza tym nic się nie zmieniło.
Nawet zapach pozostał ten sam - chłodu i stęchlizny. Rebeka
zadrżała, kiedy przeniknął ją do kości.

Powiedziała Lucasowi prawdę o tym, że musi

zrezygnować z grawerstwa, bo nie chciała, żeby dzieliły ich
jakiekolwiek tajemnice. Obawiała się, że Lucas pomyśli, iż
zgodziła się na małżeństwo, widząc w nim alternatywę dla
swej pracy zarobkowej, a ponieważ przyjął wiadomość bez
komentarza, poczuła się nieswojo. Potrzebowała czasu, by się
nauczyć rozumieć Lucasa bez słów, ale przecież miała tego
czasu pod dostatkiem. Na razie jednak musiała pożegnać się z
przeszłością.

Zdjąwszy płaszcz, Rebeka od razu zasiadła przy stole

grawerskim i dopiero wtedy się zawahała. W szufladzie leżały
narzędzia - wiertła, rylce, dłuta... Bała się ich dotknąć,
wiedząc, że to pożegnanie. Ostrożnie wzięła do ręki kieliszek
do wina z niedokończonym wizerunkiem pustułki, sięgnęła po
rylec i zaczęła pracować.

Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, nie wiedziała, ile

czasu tam spędziła, całkowicie pochłonięta pracą. Pomyślała,
że to Lucas po nią przyszedł.

Otworzyła drzwi i zaniemówiła zaskoczona, widząc na

progu obcego mężczyznę.

- Panna Raleigh? - Nieznajomy miał muskularną

sylwetkę, przenikliwe niebieskie oczy, szpakowate włosy i
takąż brodę, upodabniającą go do wikinga. - Jak się pani
miewa? Nazywam się Marcus Woolf.

background image

Rebeka zamknęła usta, uświadomiwszy sobie, że otwarła

je ze zdumienia.

- Mój Boże! Przecież to... pan Woolf! To wielki zaszczyt

poznać tak sławnego grawera.

Marcus Woolf przyjął jej zachwyt z uśmiechem. Był

nienagannie ubrany w beżowe spodnie z koźlej skóry i
ciemnozielony surdut.

- Ja też się cieszę, że mogę panią poznać, panno Raleigh, i

obejrzeć pani pracownię. - Ominął ją zwinnie, podchodząc do
półek wystawowych. - Czy mogę?

- Proszę... to dla mnie zaszczyt... - Rebeka podeszła za

nim do grawerowanych szklanych płyt wiszących u sufitu i
patrzyła, jak gość ogląda je z uwagą, raz po raz kiwając
głową.

- Wielkie walory artystyczne, panno Raleigh, i doskonała

technika. Jestem pod wrażeniem. - Przenikliwe niebieskie
oczy znów spoczęły na twarzy Rebeki. - Gdy tylko ujrzałem
wazon z wizerunkiem statku, wiedziałem, że muszę tu
przyjechać i panią poznać. Lord Lucas wspominał mi, że jest
pani wyjątkowo utalentowanym grawerem.

Rebeka nie wiedziała, że wazon zniknął z okna pracowni,

dopiero teraz zauważyła, że w miejscu, w którym kiedyś stał,
widnieje jedynie zakurzony ślad podstawki na parapecie. Ktoś
usunął stamtąd wazon, i to całkiem niedawno. Dlaczego? I
dlaczego Lucas rozmawiał o niej z Marcusem Woolfem? Byli
w mieście zaledwie od paru dni, więc musiał to zrobić zaraz
po ich powrocie.

- Proszę mi wybaczyć, panie Woolf - zaczęła z lekko

zmarszczonym czołem - ale nie całkiem rozumiem, dlaczego
przyszedł pan oglądać moje prace i dlaczego lord Lucas panu
o mnie mówił. Może wspomniał panu również... że nie
zamierzam dalej wykonywać pracy grawera? Nie mogę. -
Rozpaczliwie chciało jej się płakać.

background image

Marcus Woolf pozostał nieporuszony.
- To wielka szkoda, panno Raleigh. - Jego głos brzmiał

sucho, bezosobowo. - Wspomniała pani, że nie może się
dłużej zajmować grawerunkiem. Dlaczego?

W tym momencie Rebeka miała już pewność, że nie zdoła

powstrzymać łez. Dławienie w gardle stawało się nieznośne.
Słyszała drżenie własnego głosu i gardziła sobą za tę słabość.

- Uszkodziłam sobie przegub, panie Wolf, i nie mogę już

używać rylców. To tylko kwestia czasu, kiedy będę musiała
zupełnie zaprzestać pracy.

Uświadomiła sobie, że płacze. Łzy wielkie jak groch

spływały jej po policzkach i skapywały na kamienną
posadzkę, gdzie błyszczały w świetle świec niczym
miniaturowe kałuże. Czuła się głupio, ale nie była w stanie
przestać. Właściwie wcale nie miała ochoty przestawać. Po
prostu niefortunnie się złożyło, że Marcus Woolf akurat tu był.
Jego obecność sprawiła, że tym boleśniej odczuwała koniec
swej rzemieślniczej kariery.

- Proszę mi wybaczyć. - Sięgnęła po chusteczkę. Niestety,

nie znalazła jej w rękawie sukni. Żałośnie pociągnęła nosem.

- Pozwoli pani. - Chusteczka Marcusa Woolfa uszyta była

z jedwabiu i pachniała drogą wodą kolońską. Rebeka
energicznie wytarła oczy i na dodatek wysiąkała nos, ku
swemu przerażeniu czując, że następny potok łez wzbiera jej
pod powiekami.

- Och! - westchnęła poirytowana i zarazem pełna żalu nad

sobą. Kątem oka widziała, że Marcus Woolf się uśmiecha.

- Proszę sobie nie przerywać, panno Raleigh. Niech się

pani nie wstydzi. Gdybym ja stracił możliwość zajmowania
się grawerunkiem, płakałbym przez tydzień bez przerwy -
powiedział i przygarnął Rebekę do piersi.

Jego surdut pachniał tą samą wodą kolońską co chusteczka

i zalewanie go łzami było prawdziwym grzechem. Miał jednak

background image

szerokie ramiona, jakby stworzone do tego, by szukać w nich
otuchy i schronienia; Rebeka sama nie wiedziała, jak to się
stało, że łkała w objęciach pana Woolfa, a on pocieszająco
gładził ją po głowie. Właśnie sobie zaczęła przypominać o
jego nieco wątpliwej reputacji, jeśli chodzi o kobiety, kiedy
odezwał się ponad jej ramieniem:

- Lordzie Lucasie, chyba powinniśmy podać pannie

Raleigh coś wzmacniającego do picia. Cierpi na skutek szoku.

Uniósłszy głowę, Rebeka napotkała spojrzenie Lucasa.

Stał w drzwiach, z wyraźnym zainteresowaniem obserwując
rozgrywającą się przed nim scenę. Zakłopotana próbowała
wygładzić spódnicę i poprawić włosy, jednak z mizernym
skutkiem.

- Niech pani pozwoli, panno Raleigh. - Marcus Woolf

objął ją w pasie i podprowadził do szezlongu. Lucas udał się
do kuchni przy warsztacie, skąd po chwili dobiegł odgłos
nastawianego czajnika.

Rebeka usiadła i na chwilę przymknęła oczy. To wszystko

nie miało sensu.

- Proszę mi wybaczyć - zwróciła się grzecznie do

Marcusa Woolfa - ale byłabym wdzięczna za wyjaśnienie mi
pewnych rzeczy.

Niebieskie oczy Marcusa Wolfa, na wpół ukryte pod

bujnymi szpakowatymi brwiami, błyszczały rozbawieniem.
Usiadł na sofie, pochylony w stronę Rebeki.

- Oczywiście, panno Raleigh. Pani grawerunki - ruchem

głowy wskazał na warsztat - są wyśmienite. I to zarówno jeśli
idzie o wykonanie, jak i pomysły. Proszę mi wierzyć,
widziałem bardzo wiele prac ambitnych grawerów, panno
Raleigh, ale żaden z nich nie mógłby się z panią równać. -
Uśmiechnął się nieznacznie. - Dlatego muszę powiedzieć, że
byłbym zachwycony, gdyby pani zechciała pracować ze mną.

Rebeka zaniemówiła.

background image

Woolf znowu się uśmiechnął.
- Rozumiem, że nie może pani już wykonywać

grawerunku, ale nadal może pani rysować, a pani projekty są
znakomite. A może projektowałaby pani dla mnie wzory?
Wiem, że w potocznej opinii dama nie powinna pracować, ale
marnowanie pani talentu byłoby większym grzechem. Co pani
na to?

Rebeka widziała przez łzy, że Marcus Woolf się do niej

śmieje. Wreszcie wstał, mówiąc:

- Bez wątpienia zechce pani omówić to z lordem

Lucasem. Zostawię swoją wizytówkę. Proszę do mnie przyjść,
jeśli będzie pani zainteresowana propozycją. A teraz muszę
już wracać do swojej pracowni. - Odwrócił się do Lucasa. -
Do widzenia, milordzie. - Ukłonił się, dotykając kapelusza i
wyszedł.

Rebeka popatrzyła na Lucasa.
- Nie rozumiem - szepnęła. - Pokazałeś Marcusowi

Woolfowi moje prace. Dlaczego?

Lucas przeszedł kilka kroków tam i z powrotem.
- Chciałem, żebyś miała możliwość wyboru, Rebeko -

odparł. - Kiedy usłyszałem od ciebie, że będziesz się czuła
zobowiązana porzucić grawerkę, zapragnąłem...

- Urwał, jakby trudno mu było mówić przez ściśnięte

gardło. - Chciałem, żebyś zgodziła się za mnie wyjść z
własnej nieprzymuszonej woli, a nie dlatego, że inny sposób
życia się przed tobą zamknął. Dlatego postanowiłem dać ci
możliwość wyboru. Chciałem dowieść, że kocham cię
wystarczająco mocno, by pozwolić ci odejść. Po tym
wszystkim, co między nami zaszło, chcę żebyś była pewna...

Rebeka podeszła do Lucasa i uciszyła go, kładąc mu palec

na ustach.

- Nie było takiej potrzeby, ale dzięki tobie jestem bardzo

szczęśliwa.

background image

- Powiedziałaś, że zawsze kochałaś swoją pracę bardziej

niż cokolwiek innego na świecie - przypomniał jej Lucas.

Rebeka zaśmiała się trochę niepewnie.
- Rzeczywiście, ale to było, zanim sobie uświadomiłam,

jak bardzo kocham ciebie, Lucasie.

Lucasowi rozbłysły oczy.
- Naprawdę mnie kochasz?
- Bardzo. - Rebeka zatoczyła dłonią krąg, wskazując na

warsztat. - Musiałam się pożegnać z tym wszystkim, co
stanowiło poważną część mojego życia, ale chcę z tobą iść w
przyszłość. - Wyciągnęła do niego rękę. - Wydaje mi się, że ty
także musisz mnie bardzo kochać. Poprosiłeś, żebym za ciebie
wyszła, lecz jednocześnie chciałeś mi dać wybór - pracę dla
Marcusa Woolfa.

Lucas podszedł do niej i wziął ją za ręce.
- Nie chcę mieć nieszczęśliwej narzeczonej - powiedział

wzruszony. - Kocham cię bardziej, niż mógłbym się po sobie
spodziewać, Rebeko, ale chciałem, żebyś i ty mnie tak
kochała.

- Dlatego namówiłeś pana Woolfa, żeby mi zaproponował

pracę?

- Niezupełnie. Ja tylko pokazałem mu twoje grawerunki.

Sam się poznał na twoim talencie.

- A teraz będę musiała go rozczarować.
- Czemu miałabyś to robić? Zaproponował ci, żebyś

robiła dla niego projekty Chyba mu nie odmówisz?

Rebeka nie kryła zaskoczenia.
- Jeśli mam zostać lady Rebeką Kestrel, nie mogę

pracować!

Lucas wybuchnął śmiechem.
- Bardziej przestrzegasz konwenansów, niż się

spodziewałem, kochanie. Może jednak przyjmiesz jego
propozycję?

background image

Rebeka posmutniała.
- Więc jednak nie chcesz się ze mną ożenić?
- Oczywiście, że chcę. Uświadomiłem sobie, że te dwie

możliwości nie muszą się wykluczać. Byłbym bardzo dumny z
żony, która projektuje wzory dekoracji na szkle dla
najlepszego grawera w mieście.

Rebeka wpatrywała się w Lucasa z osłupieniem.
- Damy nie robią takich rzeczy! Damy nie pracują! Lucas

pokręcił głową z udawaną dezaprobatą.

- Rozczarowujesz mnie, kochanie. Od kiedy to zaczęłaś

spełniać oczekiwania innych?

Rebeka spojrzała na niego wzrokiem, w którym widać

było rodzącą się nadzieję.

- Żartujesz sobie ze mnie?
- Ani trochę. Nie mam własnej fortuny i potrzebuję żony,

która by mnie utrzymywała.

Rebeka przyłapała błysk wesołości w jego oczach.
- Och! Jesteś taki...
Uciszył ją pocałunkiem, przywierając do jej ust z taką

mocą, jakby już nigdy nie miał się od nich oderwać. Rebeka
czuła, jak Lucas drży; jego podniecenie jej się udzieliło,
wprawiając ją w stan jednocześnie lęku i uniesienia.

Lucas zsunął jej suknię z ramion i pochylił się, żeby

pocałować ją w szyję. Był skupiony. Gdyby nie to, że słyszała
jego przyspieszony oddech, widziała, jak drżą mu dłonie,
mogłaby pomyśleć, że jest całkowicie opanowany. Kręciło jej
się w głowie. Przecież niemożliwe, by to się działo w jej
pracowni, w samym środku dnia?

Czując jego dłonie na piersi, Rebeka wstrzymała oddech.

Lucas uniósł ją lekko, tak że opierała się pośladkami o
krawędź roboczego stołu. Podciągnął jej spódnicę do
wysokości ud. Sięgnął do zapięcia spodni. Ponownie przywarł
do jej ust, jednocześnie pieszcząc ją zmysłowo. Niemal

background image

natychmiast ogarnęła ją gwałtowna fala rozkoszy, a zaraz
potem druga, kiedy w nią wszedł, a ona poddała mu się ze
słodką bezwolnością. Trzymała się go mocno, wbijając mu
palce w napięte mięśnie pleców. To, co się działo, było
szokujące i stanowiło spełnienie jej marzeń.

- Och, Rebeko... - Lucas ukrył twarz w zagłębieniu jej

szyi.

Kolana jej się trzęsły, kiedy wreszcie opuściła nogi na

podłogę. Lucas wziął ją na ręce.

- Lucas, nie! - zaprotestowała.
- Już to kiedyś robiłem, zechciej sobie przypomnieć -

odparł.

Postawił Rebekę u szczytu schodów, a ona zarzuciła mu

ręce na szyję i pocałowała go namiętnie. Przeszli do pokoju i
położyli się na łóżku. Lukas wsparty na łokciu wodził
wzrokiem po Rebece, od rozwiązanej wstążki w jej włosach,
przez wierzchołki piersi uwięzione pod cienką koszulą,
spiętrzone fałdy halki, po odsłonięte nogi.

- Wydaje mi się, że jesteś za grubo ubrana - powiedział z

przewrotnym uśmieszkiem.

Zręcznie rozebrał siebie i ją, a potem odwrócił Rebekę tak,

że leżała na brzuchu, wyciągnięta obok niego na łóżku. Powoli
przesunął dłonią po jedwabistej płaszczyźnie jej pleców,
potem po krągłościach pośladków. Tyle w niej było żaru.
Mógł się tego spodziewać, odkąd zobaczył, ile piękna i
tęsknoty zawierały jej grawerskie rysunki. Już wtedy
zapragnął ją posiąść, wydobyć z niej te skrywane uczucia,
mimo iż wiedział, że nie powinien. Teraz znowu to zrobił,
posiadł ją, tyle że tym razem już na zawsze.

- Rebeko - szepnął jej wprost do ucha, nachylając się nad

nią tak, że jego pierś przywarła do jej pleców. - Muszę cię
mieć znowu. Nie mogę się powstrzymać...

background image

Rebeka wydała z siebie cichy pomruk, oznaczający

przyzwolenie. Lucas sięgnął po podgłówek, po czym unosząc
lekko, wsunął go jej pod brzuch. Zaskoczona nową pozycją
Rebeka poruszyła się gwałtownie.

- Lucas, co ty...
- Ciii... - przerwał jej kojącym szeptem, równocześnie

przytrzymując ją dłonią przyłożoną powyżej pośladków.
Wyglądała tak ponętnie i zarazem prowokująco, otwarta przed
nim bez cienia udawanej skromności, że stężał do granic
wytrzymałości.

- Nie sprawię ci bólu - obiecał.
Trzymając ją za biodra, wsunął się w nią i natychmiast

poczuł, jak wstrząsa nią dreszcz rozkoszy. Wygięła ciało w
łuk, włosy spłynęły jej na ramiona bujnymi kasztanowymi
falami. Wydała z siebie przeciągły jęk, w którym pomieściły
się wszystkie jej odczucia, od niedowierzania, poprzez
zachwyt i radość, po całkowite oddanie. Lucas sycił się
nieskrępowaną namiętnością Rebeki, jej otwartość jeszcze
mocniej podsyciła jego pasję. Pomyślał, że powinien ją
traktować łagodniej, ale nie był w stanie zapanować nad
pożądaniem. Nigdy wcześniej nie czuł tego, co przeżywał z
Rebeką, nigdy zmysłowe doznania nie miały takiej siły, a
zjednoczenie nie było tak cudownie pełne.

Kiedy Rebeka wydała z siebie przeciągły krzyk, Lucas

poczuł, jak ogarnięte żywiołem ciało na moment zastyga, a
zaraz potem wstrząsa nim potężny dreszcz. Leżeli przytuleni
do siebie, zespoleni ze sobą całkowicie, jakby stanowili jedno
ciało i jedną duszę.

Spełnieni, przyjemnie ociężali po miłosnym akcie, wolno

dochodzili do siebie. Ułożona miękko w ramionach Lucasa
Rebeka zapadła w sen. Serce Lucasa wypełniała radość i
cudowny spokój. Odpoczywał z twarzą wtuloną w jej włosy,

background image

wdychając jej delikatny zapach. Nasycony rozkoszą,
szczęśliwy, również zasnął.

Tym razem, kiedy się obudziła, wciąż przy niej był.

background image

Rozdział czternasty
Trzeci ze ślubów, które nastąpiły w ostatnim czasie w

Midwinter, odbył się pewnego pogodnego, mroźnego dnia,
dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem. Cała rodzina
Kestrelów zgromadziła się na weselnym śniadaniu wydanym
w Kestrel Court, żeby wznieść toast za zdrowie państwa
młodych. Minęło sporo czasu, nim panna młoda zdołała uciec
gościom i znaleźć trochę wytchnienia w samotności. Wyszła
na taras, starannie zamykając za sobą drzwi i uważając, by
nikt nie zauważył, że się wymknęła.

Ogród był pełen cieni. Rebeka wolno zeszła po omszałych

schodach prowadzących z tarasu na trawnik. Powietrze było
chłodne i rześkie, ścięta przymrozkiem trawa chrzęściła pod
stopami. Okna sali balowej wypełniało światło, a w zimowym
powietrzu niosły się raz głośniejsze, raz cichsze tony muzyki.

Wszystkie tajemnice wyjaśnione...
Okrągły księżyc świecił tak samo jasno jak tamtego

wieczoru, gdy zobaczyła „Buntownika" wpływającego do
zatoki.

Wszyscy przestępcy schwytani, poza jednym...
Daniel był bezpieczny i tylko to się liczyło. Rebeka

pomyślała z nadzieją, że może pewnego dnia znowu będzie im
dane się spotkać.

Zachrzęściła zmarznięta trawa, ktoś podszedł całkiem

blisko. Rebeka odwróciła się gwałtownie.

- Kto tam?
Nikt się nie odezwał, słyszała jedynie szum wiatru w

gałęziach sosen i daleki odgłos fal uderzających jednostajnie o
brzeg. Czekała w napięciu, drżąc z zimna; jej oddech
przybierał postać obłoczków pary.

- Pokaż się, kimkolwiek jesteś!

background image

Jakiś cień wyłonił się z głębokiego mroku pod jodłami i

zaczął iść w jej stronę w jasnym blasku księżyca. Rebeka
wytężyła wzrok i aż wstrzymała oddech z wrażenia,

- Daniel? Daniel!
Podbiegł do niej, porwał ją w objęcia tak, że straciła grunt

pod nogami, i zakręcił radosnego pirueta. Rebeka przytuliła
się do brata z całej siły. Ciepły, mocny, pachniał drzewnym
dymem i tytoniem. I był przy niej.

- Nie powinieneś tu przychodzić - powiedziała, bliska

jednocześnie śmiechu i płaczu.

Daniel De Lancey odpowiedział jej śmiechem.
- Naprawdę sądziłaś, że przegapię ślub siostry? Rebeka

odsunęła się od brata na tyle, by móc spojrzeć mu w twarz.

- Dziękuję ci - szepnęła. - Dziękuję ci za to, że tu jesteś.
Przez chwilę patrzyli na siebie, po czym Daniel jeszcze

raz ją uściskał. Potem przyjrzał jej się uważnie w świetle
księżyca.

- Jesteś szczęśliwa, Becky?
Rebeka dobrze zrozumiała pytanie.
- Z Lucasem? Tak, jestem. Jestem bardzo szczęśliwa.
- Jesteś pewna, że go kochasz?
Wiatr znowu poruszył wierzchołkami drzew. Rebeka

zadrżała.

- Tak. Kocham go najbardziej na świecie. Nigdy nie

sądziłam... Nie wyobrażałam sobie, że może być tak...

Zobaczyła, jak Daniel błyska zębami w szerokim

uśmiechu.

- Tylko tyle chciałem wiedzieć. On jest dobrym

człowiekiem, Becky.

- Wiem - przyznała Rebeka i także się roześmiała. Nagle

zaniepokoiła się. - Musisz już iść, Danielu. Myślałam, że
jesteś bezpieczny gdzieś daleko stąd. Oni cię szukają.

- Wiem - powiedział Daniel - ale musiałem się upewnić.

background image

Rebeka cmoknęła go w policzek.
- Teraz już możesz być pewny. Powodzenia, niech Bóg

cię prowadzi.

- Ciebie też, siostrzyczko. Bądź szczęśliwa. - Daniel

szybko uścisnął jej dłoń. Odchodząc, tylko raz obejrzał się
przez ramię. - Wkrótce znów się zobaczymy, obiecuję... -
powiedział.

Rebeka odwróciła się, nie mogła patrzeć, jak ją opuszcza;

łzy zebrały jej się pod powiekami i spłynęły po chłodnych od
mrozu policzkach. Może już zawsze tak trudno będzie jej
żegnać się z Danielem. Nigdy nie będzie pewna, czy jeszcze
kiedyś się spotkają. Daniel przyszedł na jej ślub, ale teraz
musiała wracać do męża. Lucas pewnie już się zastanawia, co
się z nią stało.

Okrążywszy altankę, ruszyła w stronę domu przystrzyżoną

ścieżką, lecz nim zdążyła ujść trzy kroki, tym razem z cienia
pod jodłami wynurzył się Lucas i dołączył do niej. Nie musieli
nic do siebie mówić, by wiedziała, że widział scenę jej
spotkania z bratem. Przystając, spojrzała w twarz męża. Mimo
że padało na nią światło księżyca, nie potrafiła odczytać jej
wyrazu.

- Widziałeś go - szepnęła.
- Tak - potwierdził Lucas z uśmiechem.
Rebeca także się uśmiechnęła. Przepełniała ją miłość tak

wielka, że ledwie mieściła się w jej sercu. - I pozwoliłeś mu
odejść.

- Pozwoliłbym mu odchodzić za każdym razem, bylebyś

tylko była szczęśliwa, kochanie. Poza tym nie chcę, by mnie
zapamiętano jako człowieka, który w dniu śluby zastrzelił
własnego szwagra - dodał ze śmiechem.

Przez chwilę stali naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy,

a potem Rebeka wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła
policzka męża.

background image

- Kocham cię, Lucasie Kestrel. - I ja cię kocham.
- Dowiodłeś tego wiele razy. Nie jestem pewna, czy na

ciebie zasługuję.

Nie dokończyła, bo Lucas zamknął jej usta pocałunkiem.
- Muszę ci wyjawić jeszcze jeden sekret - odezwała się

Rebeka z lekkim wahaniem w głosie.

Lucas jęknął zniecierpliwiony, więc Rebeka nie zwlekała,

by go uspokoić.

- Mam nadzieję, że akurat ten ci się spodoba.

Spodziewam się dziecka.

- Kiedy? Po balu maskowym? - spytał szeptem. Rebeka

zaprzeczyła ruchem głowy.

- Nie. Ostatnim razem... w pracowni. - Urwała, trochę

zdenerwowana. - Jesteś zadowolony?

Lucas objął ją delikatnie, lecz mocno.
- Nic nie mogłoby mnie bardziej uszczęśliwić, Rebeko.
Długo stali przytuleni, aż w końcu Lucas się odezwał:
- Justin powinien się pośpieszyć. Kto by pomyślał, że

młodsi bracia go wyprzedzą?

- Zastanawiam się, czy Deborah... - wyrwało się Rebece.
- Owszem, przypuszczam, że może być w ciąży. Richard

z pewnością jest bardzo z siebie zadowolony.

Rebeka zachichotała.
- Biedny Justin. Sądzisz, że lady Sally przyjmie jego

oświadczyny?

- Kto wie? Po niej wszystkiego można się spodziewać.

Rebeka popatrzyła w stronę oświetlonych okien domu.

- Nie chcę być niewdzięczna, ale to przyjęcie sprawia

wrażenie, jakby miało się nie skończyć. Myślisz, że
moglibyśmy już teraz elegancko zniknąć?

- Musiałaś przemarznąć do szpiku kości, a moim

mężowskim obowiązkiem jest cię rozgrzać.

- A mógłbyś? - podchwyciła Rebeka.

background image

- Spróbuję. Znam parę sposobów.
- Wejdźmy zatem do środka i nie zwlekając, wypróbujmy

wszystkie po kolei - zaproponowała Rebeka ze śmiechem.

background image

Epilog
Lady Sally Saltire obudziła się nagle w środku nocy.

Księżyc świecił jasno, zalewając pokój zimną białą poświatą.
Przez chwilę lady Sally leżała bez ruchu, wpatrując się w
baldachim nad łóżkiem. Przez większą część swojego
wdowieństwa cieszyła się z wolności. Dopiero od niedawna
zaczynała jej doskwierać samotność; budziła się z nadzieją, że
jednak nie jest sama, i zawsze doznawała rozczarowania.

Z westchnieniem usiadła na łóżku. Senność minęła, a

zamiast niej pojawił się smutek. Lady Sally pomyślała ze
złością, że na tym właśnie polega kłopot ze ślubami. Rachel i
Cory'emu, Olivii i Rossowi oraz Rebece i Lucasowi było
łatwo, oczywiście. Mieli siebie nawzajem. Co gorsza, wszyscy
byli niedorzecznie, szaleńczo zakochani. Wyglądało na to, że
nawet ta nieokrzesana smarkula Helena Lang wkrótce złapie
męża. Tylko jej pozostawało żałosne wdowieństwo, ponieważ
Justin dał jasno do zrozumienia, co do niej czuje. Nadal nie
mogła się otrząsnąć z szoku po usłyszeniu słów, jakie
skierował do niej podczas weselnego śniadania. Słów
wypowiedzianych ściszonym głosem i przeznaczonych tylko
dla jej uszu.

- Umowa najmu wygasła, Sally. Czas minął. Chcę, żebyś

się wyprowadziła najszybciej, jak to możliwe.

Sapnęła z irytacją. Niech go licho! Ostatnio wydawało jej

się... Tak czy owak, było za późno na rozmyślania i żale.
Miała szansę wyjść za Justina Kestrela przed piętnastu laty, a
nie można przecież cofnąć czasu. Przysięgła, że się wyniesie,
jeszcze zanim jej nadgorliwy gospodarz obudzi się rano.
Duma bezwzględnie tego wymagała. Miał czelność jej
powiedzieć, żeby przypadkiem nie zabierała niczego, co do
niej nie należy.

- Nie wezmę od ciebie niczego, chyba że ty weźmiesz

coś, co należy do mnie - powiedział.

background image

Może był sknerą, tylko wcześniej nie zdawała sobie z tego

sprawy.

Doszła do wniosku, że musi się czegoś napić. W dzbanku

na umywalce była woda, ale niezupełnie o to jej chodziło.
Wolałaby porto, brandy czy choćby sherry, ale wszystkie
trunki znajdowały się na dole.

Lady Sally wstała z łóżka i sięgnęła po zwiewny peniuar,

który ledwie zakrywał równie przezroczystą nocną koszulę,
zakupioną podczas ostatniego pobytu w Londynie. Dotyk
śliskiej delikatnej tkaniny wzbudził jej złość. Taki strój
bardziej się nadawał dla panny młodej niż dla wdowy w
średnim wieku, mieszkającej samotnie na prowincji.

Lady Sally na palcach zeszła po schodach i w jasnym

blasku księżyca bez trudu znalazła drogę do jadalni. Zapalanie
świecy uznała za całkowicie, zbędne; wyraźnie widziała
kredens, ponieważ zasłony nie były zaciągnięte.

Spostrzegając, jak wydymają się od wiatru, pomyślała, że

niedbała służąca zostawiła otwarte okno.

Wzdrygnęła się owiana przeciągiem. Sięgnęła po karafkę

z porto, lecz w ostatniej chwili zawahała się i jej dłoń zastygła
nad butelką brandy, pozostawioną przez Justina Kestrela
podczas ostatniej wizyty. Serce jej się ścisnęło na
wspomnienie, jak żartowała sobie na temat tego, że książę
Kestrel wspiera działalność przemytniczą oraz na temat
związanych z tym wątpliwości moralnych. Śmiali się wtedy
razem. Miała wrażenie, że od tamtego spotkania minęło
bardzo dużo czasu.

Zamierzała zwrócić mu tę butelkę, ale teraz wypicie jego

najlepszej francuskiej brandy uznała za akt wprawdzie mało
znaczącej, lecz dającej pociechę zemsty. Otwarła butelkę i
sięgnęła po jeden z kryształowych kieliszków. Szyjka butelki
nie zdążyła jeszcze nawet dotknąć brzegu kieliszka, kiedy
czyjaś ręka zacisnęła się mocno na jej nadgarstku. Lady Sally

background image

nie krzyknęła. Jakiś szósty zmysł już wcześniej ostrzegał ją, że
nie jest sama, a poza tym rozpoznała ten dotyk.

- Nareszcie. Myślałem, że już nigdy nie dasz mi szansy,

Sally.

Puścił jej rękę. Rozległ się suchy trzask i zaraz potem

zapłonęły świece. Lady Sally spojrzała na Justina w
połączonym świetle świec i księżyca.

- Szansę? - Była na siebie zła, że nie potrafi opanować

drżenia głosu.

- Wygrania trzeciego zakładu.
- Nie wiedziałam, że był jakiś zakład.
Widziała, jak błysnęły mu zęby w uśmiechu.
- Twój błąd. Mówiłem ci podczas weselnego śniadania.

„Nie wezmę od ciebie niczego, chyba że ty weźmiesz coś, co
należy do mnie" - zacytował.

Lady Sally na moment zaniemówiła z wrażenia. Spojrzała

na butelkę brandy.

- Przypuszczałam, że chodzi ci o to, bym nie zabrała

niczego, co do ciebie należy, kiedy się będę wyprowadzać.

- Przypuszczenia bywają niebezpieczne.
- Zatem...
Znów złapał ją za nadgarstek, tym razem bardzo

delikatnie.

- Chcę, żebyś się stąd wyprowadziła - rzekł wolno - bo

chcę cię mieć w swoim domu... i w swoim łóżku.

Lady Sally chwyciła go za ramię wolną ręką i mocno

przyciągnęła do siebie.

- Najpierw w moim.
- Skoro nalegasz...
Pocałowali się gwałtownie, dając upust namiętności

tłumionej przez długie lata.

Kiedy wreszcie się od siebie oderwali, lady Sally wyznała

z pewnym wahaniem:

background image

- Od bardzo dawna tego nie robiłam.
- Ja też. Będzie dobrze. Naprawdę będzie bardzo dobrze.
Objął ją mocno, nie pozostawiając wątpliwości, do czego

zmierza. Nie było odwrotu. Znów złączyli się w pocałunku,
niecierpliwi, spragnieni ostatecznej bliskości.

- Justinie, jak sądzisz, czy moglibyśmy uciec? - spytała

lady Sally, biorąc go za rękę i prowadząc w stronę schodów.

- Oczywiście. Jeśli wolałabyś załatwić to w taki sposób.
- Chyba nie zniosłabym tłumaczenia wszystkim po kolei,

że popełniłam błąd i że powinnam wyjść za ciebie przed laty,
więc... wolałabym, żeby się dowiedzieli już po fakcie.

- Zatem chciałabyś mnie poślubić?
- Owszem.
- Doskonale. Uciekniemy natychmiast. Pocałowali się po

raz trzeci, słodko i tęsknie.

- Prawie natychmiast - sprostowała lady Sally. - Ponieważ

najpierw mamy coś pilniejszego do zrobienia.

Justin porwał ją na ręce, pędem wbiegł na górę do sypialni

i kopnięciem zamknął za sobą drzwi. Ułożył lady Sally
pośrodku wielkiego podwójnego łóżka, gdzie zaraz do niej
dołączył.

Stracone piętnaście lat gdzieś nagle uleciało, kiedy na

niego spojrzała. Był tym samym Justinem Kestrelem, którego
znała jako roześmiana osiemnastoletnia debiutantka, zbyt
lękliwa i płocha, by podjąć wyzwanie losu.

Wtuliła się w objęcia Justina, znajdując w nich ciepło,

czułość i obietnicę wspólnej przyszłości.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cornick Nicola Damy z Midwinter 01 Cudowna przemiana 2
Cornick Nicola Damy z Midwinter 01 Cudowna przemiana
Cornick Nicola Cudowna Przemiana
Cornick Nicola Szczęśliwy los 01 Szczęśliwy los
147 Cornick Nicola W aurze skandalu Waśń rodowa2
Cornick Nicola Przeklęty dwór
Garstka złota 03 Cornick Nicola Sezon na zalotników
Cornick Nicola 02 W aurze skandalu
Cornick Nicola W aurze skandalu
Cornick Nicola Cud zdarza się dwa razy
Cornick Nicola Kobieta z zasadami
127 Cornick Nicola Skandalistka
147 Cornick Nicola W aurze skandalu
125 Cornick Nicola Cud zdarza się dwa razy
Cornick Nicola List Lady Lucy
Cornick Nicola Cudowna przemiana
Cornick Nicola Przeklęty dwór
Cornick Nicola Tajemnice Opactwa Steepwood 14 Mezalians

więcej podobnych podstron