Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
II.38)
Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana
Maria Valtorta
Księga II -
Pierwszy rok życia publicznego
–
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA –
38. JEZUS W
GOSPODZIE W
BETLEJEM.
NAUKA NA RUINACH
DOMU ANNY
Napisane 9
stycznia 1945. A, 4131-4143
Pierwsze godziny
promiennego letniego
poranka. Niebo przybiera różowy kolor na kilku małych chmurkach. Wydają
się one
strzępami gazy, które spadły na atłasowy dywan turkusowego koloru.
Słychać koncert
ptaków oszołomionych światłem... Wróbelki, kosy, rudziki szczebioczą,
świergocą,
kłócą się o łodyżkę, o gąsienicę, o gałązkę, którą chcą zanieść do
gniazda, napełnić sobie dzióbek lub użyć jako żerdkę. Jaskółki spadają
z nieba
do małego strumienia, aby obmyć swe śnieżne gorsy rdzawo ufarbowane u
góry. Ledwie co
orzeźwione porywają muszkę śpiącą jeszcze na łodyżce, a potem wznoszą
się w
górę, przecinając powietrze skrzydłami niby połyskującymi stalowymi
ostrzami.
Świergoczą przy tym radośnie.
Dwie pliszki
ubrane w popielaty
jedwab przechadzają się wdzięcznie jak dwie panienki wzdłuż biegu
strumienia.
Odkrywają swoje długie ogony ozdobione czarnym aksamitem, przeglądają
się w wodzie,
widzą swe piękno i na nowo podejmują spacer, wyśmiane przez kosa, który
długim
żółtym dzióbkiem gwiżdże na nie z tyłu jak prawdziwy leśny urwis. W
dzikiej
jabłonce uginającej się pod ciężarem owoców, niedaleko ruin, słowik
woła
natarczywie towarzysza i milknie dopiero, gdy widzi go przybywającego z
długą
gąsienicą zwijającą się w objęciu delikatnego dziobka. Para gołębi –
które
umknęły prawdopodobnie z miejskiego gołębnika i wybrały sobie na
mieszkanie szczeliny
ruin wieży – oddaje się czułościom: on się zaleca, ona – grucha
zawstydzona.
Jezus ze
skrzyżowanymi ramionami
przygląda się wszystkim tym radosnym małym ptaszkom i uśmiecha się.
«Już jesteś
gotowy, Nauczycielu?»
– pyta z tyłu Szymon.
«Jestem już
gotowy. Inni śpią
jeszcze?»
«Tak» [– odpowiada
Szymon.]
«Są młodzi...
Umyłem się w tym
strumieniu... Czysta woda rozjaśnia myśli...»
«Teraz ja tam idę.»
Podczas gdy Szymon
– ubrany jedynie
w krótką tunikę – myje się i potem ubiera, wstaje Judasz i Jan.
«Niech Bóg ma Cię
w Swojej opiece,
Nauczycielu. Czy jesteśmy spóźnieni?»
«Nie, właśnie
nastał poranek, ale
teraz pośpieszcie się i wyruszamy.»
Obydwaj myją się,
a następnie
ubierają tuniki i płaszcze. Przed udaniem się w drogę Jezus zbiera
kwiatki, które
wyrosły w szczelinach dwóch skał i wkłada je do małego drewnianego
pudełka. Są w
nim już inne rzeczy, których jednak dobrze nie rozpoznaję. Wyjaśnia:
«Zaniosę je Matce.
Będą dla Niej
drogie... Chodźmy.»
«Dokąd,
Nauczycielu?» [– pyta
Judasz]
«Do Betlejem» [–
odpowiada
Jezus.]
«Znowu tam? Wydaje
mi się, że
atmosfera nam nie sprzyja.»
«To nie ma
znaczenia. Chodźmy.
Pokażę wam miejsce, do którego przyszli mędrcy i gdzie Ja byłem.»
«Wybacz,
Nauczycielu, i pozwól mi
przemówić. Zrobimy tak... W Betlejem, w gospodzie, pozwolisz mi mówić i
zadawać
pytania. Jeśli chodzi o was, Galilejczyków, to nie jesteście zbytnio
lubiani w Judei, a
tu – jeszcze mniej niż gdzie indziej. Zróbmy więc tak... Ciebie i Jana
już po samym
ubiorze można rozpoznać, że jesteście z Galilei. To proste. I
jeszcze... te włosy!
Dlaczego upieracie się, by nosić je takie długie? Ja i Szymon damy wam
nasze płaszcze,
a wy dacie nam swoje. Ty, Szymonie – Janowi, a ja – Nauczycielowi. Tak,
dobrze.
Widzisz? Od razu wydacie się trochę bardziej Judejczykami. Teraz to...»
[Judasz] ściąga
nakrycie głowy:
żółtokasztanowe, z czerwonymi i zielonymi pasami takimi jak na
płaszczu. Utrzymuje je
na miejscu żółta przepaska. Wkłada je na głowę Jezusa i układa wzdłuż
policzków
dla zakrycia długich jasnych włosów. Jan bierze ciemnozielone nakrycie
głowy Szymona.
«O, teraz już
lepiej! Mam zmysł
praktyczny.»
«Tak, Judaszu,
masz zmysł
praktyczny, to prawda. Uważaj jednak, aby nie przewyższył innego
zmysłu.»
«Jakiego zmysłu,
Nauczycielu?»
«Zmysłu duchowego»
[– odpowiada
Judaszowi Jezus.]
«Nieee! W pewnych
jednak wypadkach
trzeba umieć zachowywać się politycznie, więcej jeszcze –
dyplomatycznie. I uwaga...
Bądź także wyrozumiały... To dla Twego dobra... Nie zaprzeczaj mi, gdy
będę
mówił... o rzeczach... tak, o rzeczach nieprawdziwych.»
«Co chcesz przez
to powiedzieć? Po
co kłamać? Ja jestem Prawdą i nie chcę kłamstwa ani we Mnie, ani wokół
Mnie.»
«O, będę mówił
tylko częściowe
kłamstwa. Powiem, że wszyscy wracamy z dalekich krajów, na przykład z
Egiptu, i że
chcemy uzyskać wiadomości o drogich nam przyjaciołach. Powiemy, że
jesteśmy żydami
powracającymi z wygnania... W końcu w tym wszystkim jest trochę
prawdy... A potem
opowiem rzeczy... mniej lub bardziej fałszywe.»
«Ależ, Judaszu! Po
co oszukiwać?»
«Ustąp,
Nauczycielu. Świat kieruje
się oszustwami. One są czasem konieczne. No dobrze... dla zrobienia Ci
przyjemności,
powiem tylko, że przybywamy z daleka i jesteśmy żydami. To prawda w
trzech czwartych. A
ty, Janie, nie odzywaj się. Zdradziłbyś nas.»
«Będę milczał» [–
zapewnia
Jan.]
«A potem, jeśli
wszystko dobrze
się ułoży... wtedy powiemy resztę. Mam jednak niewiele nadziei...
Jestem sprytny i
łapię rzeczy w lot.»
«Widzę, Judaszu.
Wolałbym jednak,
abyś był prosty.»
«To mało
użyteczne. W Twojej
grupie będę człowiekiem od trudnych zadań. Pozwól mi działać.»
Jezus nie jest
zachwycony, ale
ustępuje.
Oddalają się.
Obchodzą ruiny, a
następnie idą wzdłuż muru bez okien, za którym słychać ryczenie, wycie,
rżenie,
meczenie i donośne odgłosy wielbłądów czy dromaderów. Mur przechodzi w
narożnik.
Zakręcają. Oto są na placu w Betlejem. Zbiornik źródła jest ciągle w
centrum placu.
Zauważa się wciąż jego ukośny kształt, odmienny jednak od strony
przeciwległej do
gospody. Tam gdzie był mały domek – widzę go jeszcze, gdy myślę o nim,
całym jakby
z czystego srebra w blasku gwiazdy – jest teraz wielka pusta przestrzeń
pokryta
zgliszczami. Stoją tam jeszcze tylko małe schody z niewielkim balkonem.
Jezus patrzy i
wzdycha.
Plac pełen jest
ludzi. Otaczają
sprzedawców żywności, narzędzi, sukna i innych rzeczy. Handlarze
rozłożyli towary na
matach, na ziemi lub włożyli do koszyków. Jedni przykucnęli pośrodku
swych
‘sklepów’, inni – stoją, krzyczą, gestykulują i łapią jakiegoś
kupującego,
który się targuje.
«To dzień targowy»
– zauważa
Szymon.
Drzwi albo raczej
brama gospody jest
całkiem otwarta. Wychodzi przez nią rządek osłów obarczonych towarami.
Judasz wchodzi
jako pierwszy.
Rozgląda się dookoła. Woła wyniośle małego chłopca stajennego, brudnego
i
ogarniętego koszulą – to znaczy ubranego jedynie w podkoszulek bez
rękawów,
opadający aż do kolan.
«Chłopcze! –
krzyczy Judasz. –
Zawołaj natychmiast gospodarza! Pośpiesz się, bo nie mam zwyczaju
czekać.»
Chłopak biegnie,
ciągnąc za sobą
miotłę z gałęzi.
«Ależ Judaszu! Co
za zachowanie!»
[– mówi Jezus]
«Ucisz się,
Nauczycielu. Pozwól mi
działać. Powinni uważać nas za bardzo bogatych i pochodzących z miasta.»
Gospodarz biegnie
zginając się w
pas, w ukłonach przed Judaszem – imponującym w ciemnoczerwonym płaszczu
Jezusa na
swym bogatym ubraniu złocistego koloru z szerokim pasem i frędzlami.
«Przybywamy z
daleka, człowieku.
Żydzi z azjatyckiej wspólnoty. Ten oto – prześladowany – pochodzi z
Betlejem. Szuka
drogich Mu przyjaciół. A my jesteśmy z Nim. Przybywamy z Jerozolimy,
gdzie oddaliśmy
cześć Najwyższemu w Jego Domu. Czy możesz udzielić nam informacji?»
«Panie... twój
sługa... wszystko
dla ciebie. Rozkazuj.»
«Chcielibyśmy
dowiedzieć się
czegoś o wielu osobach, a szczególnie o Annie – kobiecie, która miała
dom naprzeciw
twojej gospody.»
«O, nieszczęsna!
Annę znajdziecie
już tylko na łonie Abrahama, razem z jej synami.»
«Nie żyje?
Dlaczego?» [– zadaje
pytanie Judasz]
«Czyż nie wiecie o
masakrze Heroda?
Wszyscy o tym mówili i nawet Cezar nazwał go ‘wieprzem żądnym krwi’.
Och! Co
powiedziałem? Nie donieście na mnie. Jesteś prawdziwym żydem?»
«Tak, oto insygnia
mojego rodu. Mów
więc.»
«Annę zabili
żołnierze Heroda
razem z jej wszystkimi dziećmi, z wyjątkiem jednej córki.»
«Ale dlaczego? Ona
była taka
dobra!» – [mówi Judasz]
«Znałeś ją?»
«Bardzo dobrze» –
Judasz kłamie
bezwstydnie.
«Została zabita za
to, że
udzieliła gościny tym, o których mówiono, że są rodzicami Mesjasza...
Wejdź tu...
do tego pokoju... Ściany mają uszy i mówienie o pewnych rzeczach... nie
jest
bezpieczne.»
Wchodzą do
pomieszczenia ciemnego i
niskiego. Siadają na bardzo niskim posłaniu.
«Widzisz... miałem
nosa. Nie jestem
byle jakim oberżystą! Urodziłem się tu jako syn i wnuk oberżystów.
Jestem
podejrzliwy i nie chciałem ich przyjąć. Być może znalazłbym dla nich
jakieś
miejsce. Ale... Galilejczycy... ubodzy... nieznani... O, nie! Ezechiasz
nie da się
nabrać! Poza tym... czułem... czułem, że oni nie byli tacy jak inni...
Ta kobieta...
Jej oczy... coś takiego, nie wiem co... Nie, nie, musiała mieć w sobie
demona, z
którym rozmawiała. I przyniosła nam go tutaj: nie do mnie, lecz do
miasta. Anna była
bardziej niewinna niż owieczka i dała im mieszkanie kilka dni później,
[kiedy byli] z
Dzieckiem. Mówiono, że to Mesjasz... Och! Ile pieniędzy zarobiłem w
tamtych dniach!
Więcej niż w czasie spisu! Przychodzili wtedy nawet tacy ludzie, którzy
nie musieli
się dawać zapisać. Przybywali nawet znad morza, nawet z Egiptu, aby
zobaczyć... I
trwało to miesiącami! Jakie osiągnąłem zyski!... Na koniec przyszło
trzech królów
– trzech możnych mężów... trzech magów... czy ja wiem [kim byli]?
Pochód, który
się nie kończył! Zajęli mi wszystkie stajnie i płacili złotem jak
sianem.
Wystarczyłoby tego na miesiąc, a oni odeszli następnego dnia,
zostawiając tu wszystko.
A jakie prezenty dla służby!... I dla mnie! O!... Co do mnie, to o
Mesjaszu – czy był
prawdziwy, czy też fałszywy – mogę mówić tylko dobrze. Dzięki Niemu
zarobiłem
całe worki pieniędzy. Nie miałem poważniejszych zmartwień. Nie było [u
mnie dzieci]
zabitych... bo właśnie się ożeniłem. A więc... Ale inni!»
«Chcielibyśmy
zobaczyć miejsca rzezi.» [por. Mt
2,
16-18]
«Miejsca? Ależ to
było we
wszystkich domach. Naliczono tysiące zabitych w Betlejem. Chodźcie ze
mną.»
Wchodzą po
schodach na taras. Z
wysoka widać wielki wiejski obszar i całe Betlejem, rozciągające się na
wzgórzach
jak wachlarz.
«Widzicie tamte
ruiny? Tam również
spalono domy, bo ojcowie, z bronią w ręku, bronili swoich dzieci.
Widzicie tam coś w
rodzaju studni pokrytej bluszczem? Tyle pozostało z synagogi. Spalono
ją wraz z
przewodniczącym synagogi, który twierdził, że to był Mesjasz. Synagogę
spalili ci,
którzy przeżyli. Postradali zmysły z wściekłości, z powodu zamordowania
ich dzieci.
Odtąd mieliśmy problemy... A tutaj i tam, i tam... Widzicie groby? To
są ofiary...
Wydaje się, jak okiem sięgnąć, że to owieczki leżące w trawie.
Wszystkie
niewiniątka ze swymi ojcami i matkami... Widzicie ten zbiornik? Jego
woda zaczerwieniła
się od krwi, kiedy mordercy umyli w nim broń i ręce. A ten strumyk tam
z tyłu...
widzieliście go?... Czerwony był od krwi, która spłynęła do niego
kanałami... A
tam, widzicie?... tam naprzeciw. Tyle tylko pozostało po Annie.»
Jezus płacze.
«Znałeś ją
dobrze?» [– pyta
oberżysta.]
Judasz mówi: «Była
jak siostra dla
Jego Matki! Prawda, przyjacielu?»
Jezus odpowiada
tylko: «Tak.»
«Rozumiem...» –
mówi oberżysta
i zamyśla się.
Jezus pochyla się
i rozmawia cicho z
Judaszem.
«Mój przyjaciel
chciałby iść do
tych ruin.» – mówi Judasz.
«Ech! Niech idzie!
One należą do
wszystkich!»
Schodzą na dół,
pozdrawiają się
i odchodzą. Gospodarz pozostaje zmartwiony. Być może liczył na napiwek.
Przechodzą
przez plac i wchodzą na małe schody – jedyne, co ocalało.
«To stąd – mówi
Jezus – Moja
Matka kazała Mi pozdrowić mędrców i stąd udaliśmy się do Egiptu.»
Ludzie patrzą na
czterech mężczyzn
pośród ruin. Ktoś pyta:
«Krewni
nieżyjącej?»
«Przyjaciele.»
Jakaś kobieta
krzyczy:
«Przynajmniej wy
nie czyńcie
krzywdy nieżyjącej, jak jej inni przyjaciele, którzy – kiedy żyła –
uciekli cali
i zdrowi.»
Jezus stoi na
tarasie przylegającym
do murku, który go ogranicza. Jest więc około dwóch metrów ponad
placem. Z tyłu nie
ma nic. Ta świetlana pustka otacza Go całego niby aureolą, czyniąc
jeszcze bielszą
Jego szatę z bardzo białego lnu. Jedynie ona Go okrywa, gdyż płaszcz
opadł z ramion,
tworząc u Jego stóp coś w rodzaju wielobarwnego piedestału. Z tyłu
zieleń i zarośla
– pozostałość po tym, co było ogrodem Anny – tworzą tło, obecnie
odosobnione i
pokryte ruinami.
Jezus wyciąga
ramiona. Judasz
widząc Jego gest mówi:
«Nie przemawiaj.
To nieostrożne!»
Jednak plac
napełnia potężny głos
Jezusa: «Ludzie Judy, ludzie z Betlejem, posłuchajcie! Posłuchajcie,
wy, niewiasty
ziemi, która dla Racheli była poświęcona! Posłuchajcie potomka Dawida,
który
cierpiał, prześladowany. Uczyniony godnym, by skierować do was słowo,
mówi, by wam
dać światło i pociechę. Posłuchajcie...»
Ludzie przestają
krzyczeć,
kłócić się, kupować. Gromadzą się.
«To jakiś rabbi!»
«Z pewnością
przychodzi z
Jerozolimy.»
«Kto to jest?»
«Jaki piękny
mężczyzna!»
«Co za głos!»
«Jakie zachowanie!»
«Cóż, przecież
jest z rodu
Dawida!»
«A więc z naszego!»
«Posłuchajmy!
Posłuchajmy!»
Cały tłum skupił
się wokół
schodów. Stają się one jakby trybuną.
«Powiedziane jest
w Księdze
Rodzaju: “Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę... Ona
zmiażdży ci
głowę, a ty czyhać będziesz na jej piętę...” Jest też powiedziane:
“Pomnożę
twoje cierpienia i twoją brzemienność... a ziemia cierń i oset będzie
ci
rodziła...” To przekleństwo dla mężczyzny, niewiasty i węża.
Przybywszy z
daleka, by uczcić grób
Racheli, usłyszałem w wieczornym powiewie, w rosie nocy, w porannej
skardze słowika,
echo łkania dawnej Racheli, powtarzane z ust do ust przez matki z
Betlejem w ciszy
grobów lub w ciszy serc. Usłyszałem krzyk boleści Jakuba we wdowcach,
którzy nie
mają już żon, bo zabił je ból... Płaczę razem z wami. Lecz
posłuchajcie, bracia
tej samej ziemi. Betlejem – jak mówi Micheasz – ziemia błogosławiona,
najmniejsze z
miast Judy, lecz największe w oczach Boga i ludzkości, wywołało
nienawiść szatana.
Stało się bowiem kołyską Zbawiciela. Zostało przeznaczone na przybytek,
nad którym
spoczęła chwała Boga, Ogień Boga, Jego Wcielona Miłość.
“Wprowadzam
nieprzyjaźń między
ciebie a niewiastę... Ona zmiażdży ci głowę, a ty czyhać będziesz na
jej
piętę...” Jakaż nieprzyjaźń jest większa od tej, która porywa się na
dzieci –
serce serca niewiasty? A jakaż pięta jest silniejsza od pięty Matki
Zbawiciela? Oto
dlaczego zupełnie naturalna była zemsta pokonanego szatana, która
skierowała go nie ku
pięcie Matki, lecz ku sercu matek.
O! Jak wielka
musiała być trwoga
matek przed utratą zrodzonych dzieci! O! Jak straszliwy ucisk ojców, z
których
poczęły się i zrodziły dzieci, a którzy teraz nie mają już potomstwa.
Rozraduj się
jednak, Betlejem! Twoja czysta krew, krew niewiniątek otwarła ogniem i
purpurą drogę
Mesjaszowi...»
Tłum – którego
szemranie coraz
bardziej zaczynało wzrastać od chwili, gdy Jezus wspomniał Zbawiciela i
Jego Matkę –
ukazuje teraz wyraźniej swoje wzburzenie.
«Zamilknij,
Nauczycielu – mówi
Judasz – i odejdźmy stąd.»
Jezus jednak nie
słucha go.
Kontynuuje:
«...Mesjaszowi,
którego Łaska Boga
Ojca ocaliła przed tyranami, aby zachować Go dla ludu, dla jego
ocalenia i...»
Jakaś kobieta woła
przejmującym
głosem:
«Pięcioro,
pięcioro dzieci
zrodziłam i nie ma już żadnego w moim domu! Ja nieszczęsna!» – krzyczy
histerycznie.
To początek
wrzawy. Inna [niewiasta]
zwija się w prochu, rozdziera szaty, ukazuje okaleczone piersi i
krzyczy:
«Tu, tu na tej
piersi, zabili mi
pierworodnego! Miecz rozciął mu głowę, a równocześnie – moją pierś. O,
mój
Elizeuszu!»
«A ja? A ja? To
mój dom! Trzy groby
w jednym. Strzeże go ojciec. Mąż i dzieci, wszyscy razem! Tak, tak!
Jeśli to był
Zbawiciel, niech mi zwróci dzieci, niech mi odda małżonka, niech mnie
ocali od
rozpaczy, niech mnie zbawi od Belzebuba.»
Wszyscy wołają: «I
naszych synów,
naszych mężów, naszych ojców niech nam odda, jeśli jest Zbawicielem!»
Jezus daje znak
rękami, nakazując
ciszę.
«Bracia Mojej
ziemi, chciałbym
przywrócić życie waszym dzieciom, tak przywrócić życie. Lecz powiadam
wam: Bądźcie
dobrzy, przyjmijcie to. Przebaczcie, miejcie nadzieję, rozweselcie się
ufnością,
cieszcie się pewnością. Już niebawem odnajdziecie wasze dzieci –
aniołów w Niebie,
bo Mesjasz otworzy bramy Nieba. Jeśli będziecie sprawiedliwi, śmierć
będzie dla was
Życiem, które przychodzi, i Miłością, która powraca...»
«Ach! Ty jesteś
Mesjaszem? Powiedz
to w imię Boże!»
Jezus opuszcza
ramiona w geście tak
łagodnym, tak pełnym uczucia, jakby chciał ich przytulić, i mówi: «Ja
Nim jestem.»
«Wynoś się! Wynoś
się stąd, to
jest więc Twoja wina!»
Leci kamień pośród
gwizdów i
wrzasków. Judasz ma piękną postawę... Och, gdybyż zawsze był taki!
Staje przed
Nauczycielem – wyprostowany na murze balkonu, z rozciągniętym płaszczem
– i
przyjmuje bez lęku uderzenia kamieni, krwawi nawet. Woła do Jana i
Szymona:
«Wyprowadźcie Jezusa za drzewa. Idźcie, na Niebo!»
A do tłumu woła:
«Wściekłe psy!
Jestem ze Świątyni i doniosę na was do Świątyni i do Rzymu.»
Tłum ogarnia przez
chwilę lęk,
lecz szybko [na nowo] podejmuje walkę, rzucając kamieniami. Na
szczęście celują źle.
Judasz niewzruszenie przyjmuje ten grad, odpowiadając tłumowi to
obelgami, to
przekleństwami. Łapie nawet w locie jeden z kamieni i rzuca nim w
małego starca, który
krzyczy jak sroka oskubywana żywcem z piór. Ponieważ próbują zwalić
jego piedestał,
Judasz zeskakuje z murku i łapie szybko suchą gałąź z ziemi. Wymachuje
nią wokół
siebie, chłoszcząc bez litości plecy, głowy, ręce. Biegną żołnierze i –
grożąc
włóczniami – torują sobie drogę.
«Kim jesteś?
Dlaczego ta
bijatyka?»
«Jestem
Judejczykiem zaatakowanym
przez ten tłum ludzi. Był ze mną pewien rabbi, znany kapłanom. Mówił do
tych psów.
Oni zaś wybuchli i napadli na nas.»
«Kim jesteś?»
«Judasz z Kariotu.
Wcześniej byłem
w Świątyni, obecnie jestem uczniem Rabbiego Jezusa z Galilei. Jestem
przyjaciel
faryzeusza Szymona, saduceusza Giocany, radcy Sanhedrynu, Józefa z
Arymatei i wreszcie
– co możesz sprawdzić – Eleazara, syna Annasza, wielkiego przyjaciela
prokonsula.»
«Sprawdzę to.
Dokąd idziesz?»
«Z przyjacielem do
Kariotu, potem
– do Jerozolimy.»
«Chodź, damy ci
ochronę.»
Judasz daje
żołnierzowi pieniądze.
To – jak się wydaje – jest zakazane, ale... przyjęte. Żołnierz chowa je
szybko,
kłania się z szacunkiem i uśmiecha. Judasz zeskakuje ze swego podium.
Biegnie susami na
przełaj przez nieuprawne pole i dołącza do towarzyszy.
«Jesteś ranny?» [–
pyta Jezus]
«To nic,
Nauczycielu, to dla
Ciebie... poza tym też im odpowiedziałem. Jestem chyba cały splamiony
krwią...»
«Tak, na policzku.
Tutaj jest
woda.»
Jan moczy kawałek
tkaniny i myje
policzek Judasza.
«Przykro Mi,
Judaszu, ale widzisz...
Choć powiedzieliśmy, że jesteśmy żydami, zgodnie z twym zmysłem
praktycznym...»
«To są zwierzęta.
Sądzę, że
się o tym przekonasz, Nauczycielu, i nie będziesz już nalegał» [– mówi
Judasz.]
«O, nie! Nie ze
strachu jednak, lecz
dlatego, że w tej chwili to bezużyteczne. Kiedy nas nie chcą, nie
przeklinamy, lecz
odchodzimy modląc się za biednych szaleńców, którzy umierają z głodu, a
nie widzą
Chleba. Chodźmy tą drogą na miejsce ustronne. Sądzę, że odnajdziemy
drogę do
Hebronu... do pasterzy... jeśli ich odnajdziemy.»
«Aby dać się
zaatakować
kamieniami?» [– pyta Judasz]
«Nie, aby im
powiedzieć: “To
Ja”» [– odpowiada Jezus.]
«Ech! To będzie
chłosta!... Od
trzydziestu lat cierpią z powodu Ciebie!...» [– mówi Judasz]
«Zobaczymy.»
Przechodzą przez
gęsty las,
zacieniony i dający ochłodę.
Tracę ich z oczu.
Przekład: "Vox Domini"
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
03 0000 038 02 Leczenie choroby Lesniowskiego Crohna u doroslych2010 01 02, str 031 038Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczut informatyk12[01] 02 101introligators4[02] z2 01 n02 martenzytyczne1OBRECZE MS OK 0202 Gametogeneza02 07Wyk ad 02r01 02 popr (2)1) 25 02 2012więcej podobnych podstron