Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego WHITE

background image
background image

E

DMUND

N

IZIURSKI

O

SOBLIWE PRZYPADKI

C

YMEONA

M

AKSYMALNEGO

background image

SPIS TRE ´SCI

SPIS TRE ´SCI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

2

1

Ko´n

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

3

2

Agenda, czyli moje wa˙zne sprawy

. . . . . . . . . . . . . . . . .

9

3

Giga

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

14

4

Ko´n po raz drugi

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

20

5

Jak zostałem puzonist ˛

a

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

26

6

Spisek Cykanderów

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

35

7

Stawka na Konia

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

42

8

Jak uci ˛

ałem łeb ko´nskiej sprawie

. . . . . . . . . . . . . . . . .

48

9

Jak trzyma´c dwie sroki za ogon

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

53

10

Bieg na czterysta metrów

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

58

11

O szkodliwo´sci kibiców, w rodzaju Tubki, słów kilkoro

. . . . . . . .

64

12

Kłopoty trenera Mamca

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

72

13

Dramat na bie˙zni

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

79

14

Zwyci˛ezcy bywaj ˛

a smutni

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

85

15

Bigos dla zwyci˛ezcy

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

92

16

Przechodz˛e przez stref˛e Medora

. . . . . . . . . . . . . . . . .

98

17

Dostaj˛e w łeb albumem, czyli trudno´sci rozmowy salonowej z Gig ˛

a

. . .

104

18

Tragiczne preludium do imienin Gigi

. . . . . . . . . . . . . . .

109

19

Wracam do sprawy kr˛ecenia

. . . . . . . . . . . . . . . . . . .

116

20

Głowa mnie boli od przybytku, czyli za du˙zo gwiazd

. . . . . . . . .

122

21

Pretensje Nelli

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

127

22

Pierwsze emocje i niespodzianki

. . . . . . . . . . . . . . . . .

133

23

Nocnej awantury ci ˛

ag dalszy

. . . . . . . . . . . . . . . . . . .

140

24

Wielka gafa!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

146

25

Scenariusze prawdziwe i zmy´slone

. . . . . . . . . . . . . . . .

151

26

Epilog na deszczu

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

159

background image

Rozdział 1

Ko ´n

To mi si˛e zdarzyło od razu w nowej budzie. Od trzech dni, to jest od pocz ˛

atku

roku szkolnego, chodz˛e do nowej budy, czyli do szkoły nr 3, z racji tego, ˙ze miesz-
kam na Zabuczu. Prawie wszyscy z Zabucza zostali umieszczeni w tej okropnej
budzie.

Szedłem wła´snie do gabinetu lekarskiego po zwolnienie, kiedy ujrzałem na-

szego fizyka, pana Rogera, zwanego Rogerem Fizycznym w odró˙znieniu od je-
go brata, znanego psychiatry w naszym mie´scie. Otó˙z Roger Fizyczny zbli˙zał si˛e
z przeciwnej strony nios ˛

ac na ramieniu szklan ˛

a rur˛e od pompy pró˙zniowej. Chcia-

łem zej´s´c mu z drogi, ale on od razu mnie zatrzymał.

— No i có˙z, spotykamy si˛e znowu, Ogromski!
— Tak jest, prosz˛e pana.
— Nie masz zbyt zachwyconej miny — zauwa˙zył.
— Chory jestem — j˛ekn ˛

ałem, skurczyłem si˛e i zgarbiłem, jak mogłem naj˙za-

ło´sniej.

— Uprzedzam ci˛e, Ogromski — Roger potrz ˛

asn ˛

ał gro´znie rur ˛

a od pompy

pró˙zniowej — nie my´sl sobie przypadkiem, ˙ze b˛edziesz tu znów dryfował, ko-
rzystaj ˛

ac z faktu, ˙ze nikt ci˛e tu jeszcze nie zna! Ja ci˛e znam, Ogromski, to ci

powinno wystarczy´c.

— Wystarcza mi, prosz˛e pana — zgodziłem si˛e pokornie.
— Ech, gdyby´s był m ˛

adry, Ogromski — westchn ˛

ał Roger — to by´s wykorzy-

stał okazj˛e.

— Jak ˛

a okazj˛e? — nadstawiłem chciwie ucha.

— Masz szans˛e zacz ˛

a´c na nowo, to jest zupełnie nowa szkoła. Jeste´s prze-

sadzony na nowy grunt. W nowej szkole ka˙zdy jest jakby narodzony na nowo.
Najwa˙zniejsze, ˙zeby´s si˛e poczuł nowo narodzony, Ogromski, bez ˙zadnych starych
obci ˛

a˙ze´n.

3

background image

— To jest my´sl, prosz˛e pana! — przytakn ˛

ałem ˙zywo. — Niczego wi˛ecej nie

pragn˛e, jak narodzi´c si˛e na nowo. Tylko. . . czy to jest mo˙zliwe, opinia pójdzie za
mn ˛

a — j˛ekn ˛

ałem dramatycznie i poci ˛

agn ˛

ałem nosem, ˙zeby wzruszy´c Rogera.

Roger Fizyczny poprawił rur˛e na ramieniu i chrz ˛

akn ˛

ał:

— Nie pójdzie.
— Pan nic nie powie?
— Nie. Zreszt ˛

a b˛edziesz miał nowego wychowawc˛e.

— Kogo?
— Pana magistra Szykonia. B˛edzie zarazem was uczył polskiego. . .
— Wi˛ec nie pan dyrektor Biegunowicz?
— Nie. Pan magister Szyko´n. ´Sci ˛

agni˛eto go specjalnie z Urz˛edowa. Jest pełen

zapału i energii. Pami˛etaj, Ogromski, to twoja wielka szansa. Zapami˛etaj!

— Zapami˛etam, prosz˛e pana!
Roger Fizyczny odszedł, a ja stałem przez chwil˛e oszołomiony. Szyko´n

z Urz˛edowa! Co´s takiego! A potem przypomniałem sobie, ˙ze ten nowy okular-
nik z B, co ograł mnie w szachy, ten grubas, którego nazywaj ˛

a Zezowaty Dodo,

podobno te˙z jest z Urz˛edowa. Pobiegłem wi˛ec do Doda zasi˛egn ˛

a´c bli˙zszych infor-

macji.

Dodo pokiwał głow ˛

a.

— Jasne, ˙ze znam faceta. B˛edzie was uczy´c Ko´n.
— Ko´n?!
— Dokładnie magister Szyko´n, ale wszyscy nazywaj ˛

a go Koniem.

— Znasz go dobrze?
— Jasne. Uczył nas w Urz˛edowie.
— Co to za typ?
— Niesamowity.
— Okropny? Dr˛etwy? Nerwowy? Zło´sliwy? — dopytywałem.
— On? Co´s ty?! — ˙zachn ˛

ał si˛e Dodo.

— No wi˛ec, jaki jest? — zdenerwowałem si˛e.
— Ko´n? O, bracie, uwa˙zaj na Konia! On magluje. . .
— Magluje? W jakim sensie?
— Przewraca na drug ˛

a stron˛e, nicuje, on jest niebezpieczny. To znaczy, nie-

bezpiecznie logiczny, zabójczo prosty i zdradziecko rzeczowy, a raczej chciałem
powiedzie´c na odwrót, to znaczy zdradziecko prosty i zabójczo rzeczowy, rozu-
miesz?

Skin ˛

ałem głow ˛

a, ale szczerze mówi ˛

ac, miałem m˛etlik w głowie.

— Musz˛e mie´c jeszcze dokładny opis postaci, cechy charakteru, skłonno´sci,

ewentualnie ułomno´sci. . . — powiedziałem.

— Po co ci to?
— Ko´n jest moj ˛

a szans ˛

a — odparłem — dlatego chc˛e dokładnie pozna´c Konia.

Dodo stropił si˛e.

4

background image

— Nie wiem, co ci powiedzie´c. . . to jest skomplikowane. . . Musiałbym si˛e

zastanowi´c.

— Zastanowisz si˛e pó´zniej — powiedziałem — a teraz poka˙z mi, jak on wy-

gl ˛

ada. . .

— Nie widz˛e go tutaj. . . Musiałbym go poszuka´c. . .
— Jak go znajdziesz, to mnie zawołaj, b˛ed˛e w poczekalni u lekarza szkolne-

go. . .

— Jeste´s chory? — Dodo spojrzał na mnie zaskoczony, ale ja oddaliłem si˛e

szybko i znikn ˛

ałem w drzwiach gabinetu.

W poczekalni siedziało dwu pacjentów: blady jak na´c piwniczna, ciemnowło-

sy, szczupły i nieco ni˙zszy ode mnie chłopczyna, zupełnie mi nie znany, oraz
znany mi z widzenia niejaki Hipek z czwartej, jeden z licznych Tubkowskich za-
ludniaj ˛

acych nasz ˛

a szkoł˛e. Biedak był gn˛ebiony czkawk ˛

a, dlatego wolałem zaj ˛

a´c

miejsce przy tym obcym chłopcu.

Z gabinetu wyszła Biała Niemiłosierna.
— Co ci jest? — zapytała.
— Mam mdło´sci i dreszcze — odpowiedziałem — prócz tego mam gniecenie,

pieczenie i wiercenie. . . i jeszcze mi si˛e troi w oczach. . .

— Naprawd˛e ci si˛e troi? — zapytała Biała Niemiłosierna.
— No, nie wiem, mo˙ze nawet mi si˛e czworzy albo pi˛eciorzy. Faktem jest, ˙ze

widz˛e pi˛eciu bli´zniaków, jeden za drugim na krzesłach i wszyscy maj ˛

a czkawk˛e.

— Zmierzysz sobie gor ˛

aczk˛e — powiedziała Biała Niemiłosierna. Wsadziła

mi pod pach˛e termometr i wróciła do gabinetu.

Natychmiast rozpocz ˛

ałem intensywne mierzenie, maj ˛

ac na uwadze prawo

fizyczne, które głosi, ˙ze przy tarciu wytwarza si˛e ciepło.

Siedz ˛

acy obok mnie kole´s przygl ˛

adał si˛e tym zabiegom z ciekawo´sci ˛

a

i u´smiechn ˛

ał si˛e do mnie przyja´znie, jak mi si˛e zdawało. Postanowiłem wi˛ec za-

gai´c, ˙zeby skróci´c nud˛e oczekiwa´n. . .

— Ty — odezwałem si˛e — nie znam ci˛e. Jeste´s chyba nowy.
— Pierwszy dzie´n w waszej szkole — powiedział.
— I od razu gor ˛

aczka? — mrugn ˛

ałem okiem.

— Gorzej — powiedział — uczulenie. Jestem na ró˙zne rzeczy uczulony. Do-

stałem wła´snie zastrzyk próbny i czekam na wynik próby. . .

— Znam to — mrukn ˛

ałem — mój ojciec te˙z jest uczulony. To si˛e nazywa

alergia. Jak si˛e nazywasz?

— Jacek — odparł. — A ty?
— Ja mam imi˛e i nazwisko maksymalne — powiedziałem. — Nazywam si˛e

Maksymilian Ogromski, ale tu wszyscy mówi ˛

a na mnie Cymek.

Jacek u´smiechn ˛

ał si˛e, a potem jakby zastygł w tym u´smiechu i rozbawiony

przygl ˛

adał mi si˛e nachalnie, a˙z mnie zacz˛eło to denerwowa´c.

5

background image

— Co tak bez przerwy szczerzysz z˛eby? — warkn ˛

ałem. — Wesoło ci? Jeszcze

nie dostałe´s po kulach, ale poczekaj, dostaniesz i ty za swoje. — Wyja´sniłem mu
dokładnie, jakie niebezpiecze´nstwa czyhaj ˛

a na niego ze strony Rogera Fizyczne-

go, sióstr Burman od chemii i biologii, tudzie˙z Iwana Gro´znego od historii. —
Lecz najbardziej uwa˙zaj na Konia! — zako´nczyłem.

— Na Konia? Jakiego Konia?! — zaniepokoił si˛e.
Postanowiłem nap˛edzi´c f ˛

aflowi troch˛e strachu.

— To nowy magister od polskiego. Niebezpieczny. On magluje, a prócz tego

nicuje. Jest przy tym zdradziecko logiczny.

— Jak to — zdradziecko? — wykrztusił Jacek. — Dlaczego?
— Dlatego, ˙ze jest zabójczo rzeczowy — uci ˛

ałem bez namysłu. — To chyba

zupełnie proste.

— Taaak. . . zu-zupełnie.
— Widz˛e, ˙ze jeste´s troch˛e zra˙zony do Konia, ale nie przejmuj si˛e, damy sobie

rad˛e z Koniem.

— Jak?
— Za bardzo jeste´s ciekawy — u´smiechn ˛

ałem si˛e z wy˙zszo´sci ˛

a. — Ja so-

bie zawsze daj˛e rad˛e — rzekłem wyci ˛

agaj ˛

ac termometr. — Zobacz, czterdzie´sci

stopni gor ˛

aczki. Z tak ˛

a gor ˛

aczk ˛

a od razu dostan˛e zwolnienie co najmniej na trzy

dni.

— Nie lubisz szkoły?
— To nie o to chodzi. . .
— A o co?
Chciałem powiedzie´c, ˙ze chodzi o film i o Gig˛e, ale ugryzłem si˛e w j˛ezyk

i powiedziałem tylko:

— Chc˛e nakr˛eci´c film. To moja pasja. Akurat jutro b˛ed˛e miał kamer˛e, bo b˛ed˛e

mógł po˙zyczy´c od Cze´ska, bo to jest kamera brata Cze´ska i ten brat wyjedzie
zdawa´c egzaminy. . .

— Rozumiem — chrz ˛

akn ˛

ał Jacek. — Czy. . . czy wszystkie role masz obsa-

dzone, mo˙ze i ja. . .

— Ty? — skrzywiłem si˛e i spojrzałem na niego pogardliwie. — Owszem,

potrzebuj˛e kogo´s do roli sportowca, ale to musi by´c siłacz i biegacz. . .

— Ja jestem silny. — Jacek napr˛e˙zył muskuły.
— Zaraz zobaczymy. — Podałem mu siłomierz zawieszony na ła´ncuszku przy

wadze lekarskiej. — Naci´snij.

´Scisn ˛ał, a ja spojrzałem zdumiony. Strzałka skoczyła a˙z na koniec skali.

— Dobry jeste´s — powiedziałem. — Ile masz na czterysta metrów?
— Czasami schodz˛e poni˙zej pi˛e´cdziesi˛eciu sekund.
Przygl ˛

adałem mu si˛e uwa˙znie.

— Nie wygl ˛

adasz na takiego zucha. Ty chyba jeste´s przero´sni˛ety i starszy ode

mnie.

6

background image

— Troch˛e — powiedział. — Wi˛ec jak, anga˙zujesz mnie?
— Mogliby´smy zało˙zy´c zespół filmowy. . . ale pami˛etaj, ja b˛ed˛e głównym

re˙zyserem i kierownikiem artystycznym.

— A mnie co zostawisz?
— Ty mógłby´s gra´c, no i pisa´c scenariusze, o ile masz cierpliwo´s´c i umiesz

kleci´c zdania. . .

— Spróbuj˛e — powiedział Jacek.
— Podobasz mi si˛e — o´swiadczyłem.
— Ty te˙z mi si˛e podobasz.
W tym momencie do poczekalni zajrzał zadyszany i jak mysz spocony Dodo.
— Cymek? Jeste´s tu?! — rozgl ˛

adał si˛e po mrocznym pomieszczeniu. Potem

zdj ˛

ał okulary i zacz ˛

ał je przeciera´c nerwowo.

— O co chodzi? — zapytałem flegmatycznie.
— Uwa˙zaj — zasapał Dodo. — Ko´n si˛e ´zle poczuł i miał tutaj przyj´s´c. . .

Lepiej pryskaj od razu. — Wło˙zył na nos okulary, spojrzał. — O rany! — wrzasn ˛

nagle, złapał si˛e za usta i wybiegł przera˙zony.

Ja te˙z poczułem si˛e dziwnie słabo, chrz ˛

akn ˛

ałem niepewnie:

— Wyjd˛e na chwil˛e — b ˛

akn ˛

ałem.

— Odchodzisz? — Jacek spojrzał na mnie z wyrzutem. — Ju˙z ci si˛e nie po-

dobam?

— Podobasz mi si˛e — warkn ˛

ałem.

— Miałe´s mi zrobi´c gor ˛

aczk˛e i pokaza´c, jak si˛e uje˙zd˙za Konia. . .

— Potem — wykrztusiłem cofaj ˛

ac si˛e do drzwi.

— No to zostaw przynajmniej termometr — powiedział Jacek.
— Termometr? A prawda! — Dopiero teraz przypomniałem sobie o termo-

metrze. Wsun ˛

ałem r˛ek˛e pod pach˛e, ale termometru tam ju˙z nie było, poczułem

natomiast, ˙ze gładki przedmiot łaskocz ˛

ac mnie lekko przesun ˛

ał mi si˛e po ˙zebrach.

Nim zdołałem go złapa´c, wyleciał spod koszulki, stukn ˛

ał o podłog˛e i roztrzaskał

si˛e na drobne kawałki.

Akurat w tym momencie w drzwiach gabinetu stan˛eła Biała Niemiłosierna.
— Ogromski, do pani doktor! Gdzie twój termometr?
Przera˙zony dałem nura za drzwi.
— Ogromski, co ty wyrabiasz? — Biała Niemiłosierna wytrzeszczyła osłupia-

łe oczy.

— Niech siostra si˛e nie przejmuje — usłyszałem jeszcze głos Jacka. — Zdaje

si˛e, ˙ze kolega Ogromski jest ju˙z wyleczony.

To była oczywi´scie lekka przesada. Dopiero teraz poczułem prawdziw ˛

a go-

r ˛

aczk˛e i dreszcze, zakrztuszenie, zadławienie oraz ogólne zatkanie. Półprzytomny

dopadłem w k ˛

acie korytarza Zezowatego Doda.

— Ty łotrze — zasapałem — powiedz, ˙ze si˛e pomyliłe´s. To nie był Ko´n!
— To b y ł Ko´n — j˛ekn ˛

ał Dodo.

7

background image

— Taki mały?
— On ma metr sze´s´cdziesi ˛

at dwa.

— Dlaczego mi nie powiedziałe´s, ˙ze on jest nieletni! Najwa˙zniejszej rzeczy

mi nie powiedziałe´s, ˙ze to jest nieletni Ko´n! Niedojrzały!

— On jest pełnoletni i dojrzały — powiedział Dodo. — On ma a˙z dwadzie´scia

cztery lata, tylko tak młodo wygl ˛

ada. . . on prowadzi sportowy tryb ˙zycia, mo˙ze

dlatego. . . gdyby´s i ty. . .

— Co ty mi tu. . . takie rzeczy. . . — sapałem z w´sciekło´sci ˛

a. — Przez ciebie

jestem sko´nczony. . . skompromitowany, o´smieszony. . . Bo˙ze, co za wygłup, co
za nieszcz˛e´scie, co za pech! A tak si˛e układało wszystko dobrze. . . Byłem jak
nowo narodzony, zaczynałem na nowo! Ko´n był moj ˛

a szans ˛

a i od razu podpadłem!

Co teraz my´sli o mnie Ko´n?

— Nie wyszło ci z Koniem, to fakt — poci ˛

agn ˛

ał nosem Dodo — ale to dopiero

trzeci dzie´n szkoły. Masz jeszcze dwie´scie dziewi˛e´cdziesi ˛

at z gór ˛

a dni. . .

— Jakich dni!? — j˛ekn ˛

ałem. — I co teraz zrobi ze mn ˛

a Ko´n?!

— To wła´snie b˛edzie ciekawe. — Dodo przecierał okulary.

background image

Rozdział 2

Agenda, czyli moje wa˙zne sprawy

Okropne dni. ˙

Zyj˛e w ustawicznym napi˛eciu jak skazaniec w oczekiwaniu na

wyrok i kryj˛e si˛e przed panem Szykoniem. Wiem, ˙ze lada chwila mog˛e zosta´c
wezwany na zasadnicz ˛

a rozmow˛e do gabinetu dyra. Szyko´n na pewno pochwa-

lił si˛e dyrowi Biegunowiczowi albo jego zast˛epcy, panu Rogerowi, jak zr˛ecznie
udało mu si˛e mnie podej´s´c w poczekalni gabinetu lekarskiego, jak skłonił mnie
do niebezpiecznych wynurze´n i wywn˛etrze´n. To fakt, ˙ze wyci ˛

agn ˛

ał ze mnie ró˙z-

ne tajemnice szkolne i opinie, które w ˙zaden sposób nie powinny były dosta´c si˛e
do wiadomo´sci grona nauczycielskiego w tej formie. Co ja mówi˛e! W ogóle nie
powinny si˛e dosta´c — w ˙zadnej formie! Sytuacja jest beznadziejna. Ko´n nie prze-
baczy mi nigdy, ˙ze ´smiałem go wzi ˛

a´c za ucznia i potraktowa´c z góry. Wła´sciwie

ogólny ton naszej rozmowy był przyjazny, ale nie do przyj˛ecia dla przeci˛etnego
pedagoga. Wprawdzie mogłem wpa´s´c jeszcze gorzej i nabija´c si˛e zło´sliwie z mi-
zernego wygl ˛

adu Szykonia, nie zrobiłem tego na szcz˛e´scie, ale i tak powiedziałem

co najmniej cztery razy za du˙zo. Tak, nie ma si˛e co łudzi´c, podpadłem Koniowi
i jestem spalony w tej budzie.

A do tego te fatalne stosunki personalne w samej klasie! Nie mogłem wdepn ˛

a´c

gorzej. Kiedy byłem Paskarzem i chodziłem do szkoły nr l, czyli do szkoły Jana
Chryzostoma Paska, my, Paskarze, darli´smy ci ˛

agle koty z Cykanderami, to znaczy

z uczniami szkoły nr 2, czyli szkoły Cypriana Kamila Norwida. A teraz okazało
si˛e nagle, ˙ze prawie cała moja klasa w nowej budzie — to wła´snie Cykanderzy.
Dziewcz ˛

at si˛e nie boj˛e, nawet lubi˛e niektóre Cykanderki, ale rzecz w tym, ˙ze

w mojej klasie znalazł si˛e najwi˛ekszy, najgorszy, najbardziej zawzi˛ety Cykander,
z którym nieraz miałem powa˙znie na pie´nku, niejaki Klemens M˛e˙zyk czyli M˛esio.

Od samego pocz ˛

atku czuj˛e w klasie ten opar niech˛eci, jaki mnie otacza. Na

razie jest to opar nieuchwytny. Cykanderzy nie stawiaj ˛

a si˛e, nie zaczepiaj ˛

a mnie,

nie zauwa˙zaj ˛

a, jakbym był dla nich powietrzem, ale ja wiem, ˙ze to cisza przed

burz ˛

a. Opar nienawi´sci musi si˛e w ko´ncu skropli´c. I rozp˛eta si˛e burza. Ju˙z teraz

widz˛e, jak si˛e zmawiaj ˛

a, jak szepcz ˛

a po k ˛

atach, jak milkn ˛

a nagle, gdy si˛e zbli˙zam.

9

background image

Nie ulega w ˛

atpliwo´sci: k n u j ˛

a. A ten najmniejszy, niejaki Elek Gibas, syczy na

mój widok. Musz˛e przyzna´c, ˙ze to syczenie Gibasa bardzo mnie denerwuje.

Najgorsze, ˙ze jestem praktycznie sam jak mysz w kosmosie. Nie ma tu niko-

go z mojej zeszłorocznej paczki. Z poprzedniej budy chodz ˛

a tu ze mn ˛

a tylko trzy

dziewczyny i dwu chłopców, ale z tymi dziewczynami miałem w zeszłym roku
zadry, a ci chłopcy. . . Z nich pociechy nie b˛edzie. Jeden to Tomek Bulwa, bied-
ny, wiecznie zastraszony kujon, którego wielki łeb pracuje na zwolnionych obro-
tach. Poczciwy nawet chłopczyna, ale w niczym nie mo˙ze pomóc. Tak, Bulwa si˛e
praktycznie nie liczy. Drugi kole´s to Eugeniusz Tubkowski. W jakim stopniu on
jest eu — nie sprawdziłem, ale ˙ze jest geniusz, to na pewno. Tubka jest przeci-
wie´nstwem Bulwy. Nie przejmuje si˛e szkoł ˛

a, wszystkie wiadomo´sci ma w małym

palcu u nogi. Gdyby chciał, mógłby chyba zdawa´c do drugiej klasy liceum. Na
przerwach jest niewidoczny. W dni pogodne i ciepłe spaceruje z godno´sci ˛

a po

ogrodzie szkolnym, samotnie zazwyczaj, czasem tylko w towarzystwie podob-
nych mu geniuszy z ósmej klasy. W dni deszczowe i chłodne zaszywa si˛e w bi-
bliotece albo te˙z gromi w ´swietlicy najwytrawniejszych szachistów w partiach
symultanicznych, a mo˙ze takich partii gra´c naraz dziesi˛e´c i przewa˙znie wszystkie
dziesi˛e´c wygrywa, czasem tylko remisuje. Co do mnie, utrzymuj˛e z Tubkowskim
stosunki poprawne, ale raczej chłodne. Nie mamy ˙zadnych wspólnych zaintereso-
wa´n ani interesów. Tubkowski jest to samowystarczalny geniusz szkolny. Nawet
sojusz obronny ze mn ˛

a go nie interesuje. W razie potrzeby korzysta z ochrony

swego starszego brata, zwanego Ci˛e˙zkim Tubk ˛

a. Ten mocno zbudowany brzydal

o małych oczkach i kwadratowej twarzy mimo pozorów niezaradno´sci i oci˛e˙za-
ło´sci ma opini˛e niebezpiecznego faceta. Widziałem go par˛e razy w akcji. Rze-
czywi´scie jest skuteczny, wysportowany i szybki, przy lada okazji lubi popisywa´c
si˛e swoj ˛

a sił ˛

a, rozsadza go bowiem energia. Schwytanych delikwentów poddaje

m˛ekom fizycznym i torturom. Wszyscy omijaj ˛

a go z daleka.

Oto jak wygl ˛

ada w skrócie moja sytuacja — z jakiegokolwiek spojrze´c na ni ˛

a

punktu, wygl ˛

ada okropnie. Nic tu po mnie w tej klasie, trzeba wia´c st ˛

ad póki czas.

„Szcz˛e´sciem zostały skrzydła do odlotu, le´cmy i nigdy wi˛ecej nie zni˙zajmy lotu”.
Tak powiada Adam Mickiewicz i musz˛e si˛e zastosowa´c do tej rady.

Trzeba przyzna´c, ˙ze ostatni mój lot był fatalnie zani˙zony. Zupełnie niegod-

ny Maksymiliana Ogromskiego, zwanego Klawym Cymkiem. „Nie dotrzymujesz
kroku, synu — powiedział mój dobry ojciec — dałem ci ogromne nazwisko i wiel-
kie, rzekłbym, maksymalne imi˛e, a ty jako´s nie nad ˛

a˙zasz, nie dotrzymujesz kro-

ku, synu”. Nie da si˛e temu zaprzeczy´c. Byłem karłem. Pod wspaniałym imieniem
i nazwiskiem kryła si˛e n˛edza duchowa. I tak ju˙z od roku. . . od roku z grubym
okładem. Cud, ˙ze w ogóle przeszedłem do siódmej klasy. Chyba tylko dlatego, ˙ze
wszyscy zaj˛eci byli reorganizacj ˛

a, siostry Burman chorowały na gryp˛e azjatyck ˛

a,

a pan Roger gotował si˛e do obj˛ecia nowego stanowiska w nowo zbudowanej szko-

10

background image

le, biegał po mie´scie trzykro´c bardziej zaaferowany ni˙z zwykle i trzykro´c rzadziej
pojawiał si˛e na lekcjach. . .

Tak jest, fatalnie nisko latałem, a par˛e dni temu na dodatek miałem przykry

falstart. Grunt to dobrze wystartowa´c do nast˛epnego etapu, a ja wystartowałem
nierozwa˙znie, mo˙zna by rzec nieroztropnie czy raczej — delikatnie mówi ˛

ac —

nieco niefortunnie, by nie rzec niemoralnie: wprost od próby oszustwa. Po prostu
nie zastanawiałem si˛e wiele.

Zabrałem si˛e do rzeczy jak narwany Fredzio — łapu-capu, po bałaganiarsku.

Bo w ogóle jestem bałaganiarz nie z tej ziemi i ˙zyj˛e bez planu, a tu trzeba z ołów-
kiem w r˛eku jak wujek Ciołkosz, który jest planist ˛

a Miejskiego Zakładu Pogrze-

bowego. Wujek twierdzi, ˙ze podstaw ˛

a dynamicznego rozwoju jego przedsi˛ebior-

stwa jest gospodarka planowa. A ojciec mówi, ˙ze u nich w wodoci ˛

agach dlatego

jest niskie ci´snienie, bo nie wstawili do planu. Jak si˛e nie wstawi do planu, to
przepadło. Dlatego ja te˙z musz˛e wstawi´c do planu pewne rzeczy, skoro chc˛e na
serio zmieni´c moje ˙zycie. To prawda, ˙ze podpadłem Koniowi i ˙ze jestem spalony
w budzie nr 3; jestem spalony, ale nie zniszczony. Nic nie jest jeszcze stracone
w ˙zyciu, skoro mo˙zna wystartowa´c na nowo. Pomy´slałem sobie, co mówił Roger
Fizyczny o mojej szansie. W nowej szkole b˛ed˛e miał now ˛

a szans˛e. Gdyby tak uda-

ło mi si˛e przenie´s´c do takiej szkoły, gdzie mnie jeszcze nie znaj ˛

a — na przykład

do Cykanderów. Tam mógłbym startowa´c od nowa, no i, rzecz jasna, planowo.

Przemy´slawszy te rzeczy pobiegłem natychmiast do sklepu papierniczego

w rynku i kupiłem oprawny w ˙zółte płótno wielki kalendarz-notes z wytłoczo-
nym napisem:

A G E N D A

r o k 1 9 7 3 / 7 4 ”

Nast˛epnie w domu po krótkim namy´sle zapisałem tam moje najwa˙zniejsze

sprawy do załatwienia w bie˙z ˛

acym sezonie szkolnym:

1. Sprawa nagła — e m i g r a c j a. Konieczna zmiana klimatu — przenie´s´c

si˛e do szkoły C. K. Norwida i zosta´c Cykanderem (niestety!).

2. Nakr˛eci´c film (co najmniej ´sredniometra˙zowy). Termin: 31 grudnia 1973

r. (potem nie b˛edzie kamery — brat Cze´ska przenosi si˛e na stałe do Warszawy
i zabiera sprz˛et z sob ˛

a).

3. Zej´s´c poni˙zej 50 sekund na 400 metrów. Wymaza´c ten kompromituj ˛

acy czas

z tabeli moich wyników! Termin: 30 listopada (potem b˛edzie za zimno).

4. Zdoby´c 3000 zł na kamer˛e i sprz˛et turystyczny (uskłada´c? zarobi´c? wy-

gra´c?). Termin: do ko´nca roku szkolnego.

Przebiegłem jeszcze raz wszystkie punkty uwa˙znym wzrokiem, stwierdziłem,

˙ze to s ˛

a moje najwa˙zniejsze sprawy i ˙ze wi˛ecej nie mam. Ponadto stwierdziłem, ˙ze

s ˛

a to wszystkie sprawy niesłychanie trudne, postanowiłem jednak nie zra˙za´c si˛e

11

background image

trudno´sciami i natychmiast energicznie przyst ˛

api´c do realizacji poszczególnych

zada´n.

Najpierw zmiana klimatu. W tym celu odbyłem rozmow˛e z ojcem i za˙z ˛

adałem

stanowczo, by przeniósł mnie do szkoły C. K. Norwida. Niestety, natrafiłem na
równie stanowczy opór. Ojciec był zdania, ˙ze nie powinienem si˛e nigdzie przeno-
si´c, ˙ze szkoła, do której obecnie chodz˛e, jest pod ka˙zdym wzgl˛edem idealna i wy-
toczył argumenty geograficzne, polityczne, socjologiczne i okulistyczne. „Szkoła
nr 3 jest najbli˙zsza — tylko pi˛e´c minut do domu” — powiedział (argument geo-
graficzny); „b˛edzie lepiej, jak tu zostaniesz, bo tu ci˛e jeszcze nie znaj ˛

a” (argument

polityczny, oczywi´scie najzupełniej fałszywy — biedny ojciec nie wie, ˙ze i tu zd ˛

a-

˙zyli mnie ju˙z pozna´c, zwłaszcza gruntownie poznał mnie Szyko´n); „szkoła jest

w spokojnej dzielnicy, nie b˛edziesz przechodził przez ´Sródmie´scie, nie b˛edziesz
nara˙zony na pokusy i na kontakty z elementami zepsutymi” (argument socjolo-
giczny); „b˛ed˛e ci˛e miał na oku” (ojciec chciał przez to powiedzie´c, ˙ze z wysoko-

´sci swojej wie˙zy ci´snie´n mo˙ze mnie mie´c w polu swojego widzenia — argument

okulistyczny).

Wobec wielko´sci i ci˛e˙zaru gatunkowego tych ró˙znorakich argumentów zro-

zumiałem, ˙ze dalsza dyskusja jest bezcelowa i od razu zwróciłem si˛e do instancji
wy˙zszej, to jest do mojej dobrej mamy, przedstawiaj ˛

ac szczerze, acz w przejaskra-

wionych kolorach, moj ˛

a sytuacj˛e w szkole i aktualny stan rzeczy. Mama bardzo

si˛e zmartwiła tym aktualnym stanem rzeczy, powiedziała, ˙ze to zupełnie fatalne,
bo zd ˛

a˙zyła si˛e ju˙z zaprzyja´zni´c z nowymi kole˙zankami. . .

— Mama? Z kole˙zankami? — zdziwiłem si˛e.
— Z kole˙zankami z Komitetu Rodzicielskiego — wyja´sniła spokojnie ma-

ma — z przemił ˛

a pani ˛

a Dodo´nsk ˛

a (to matka Zezowatego Doda), z przezacn ˛

a pa-

ni ˛

a Tubkowsk ˛

a (to matka wszystkich Tubków) oraz z urocz ˛

a pani ˛

a Gafoniow ˛

a

(chwilowo nie znam tej pani).

Ponadto mama o´swiadczyła, ˙ze zaanga˙zowała si˛e w planow ˛

a prac˛e Komitetu

Rodzicielskiego i wyraziła nadziej˛e, i˙z nie b˛ed˛e jej psuł tej pracy i tych przyja´zni.

— Czy. . . czy mama zaanga˙zowała si˛e daleko? — zapytałem ponuro.
— Całym sercem i kieszeni ˛

a — odparła mama. Wyj˛eła z torebki chusteczk˛e

i otarła oczy.

— Kieszeni ˛

a czy torebk ˛

a? — zapytałem rzeczowo, wiedz ˛

ac, ˙ze kieszenie ma-

my s ˛

a raczej puste, w przeciwie´nstwie do torebki.

— Torebk ˛

a — wyznała cicho mama.

— Pewnie mama po´spieszyła si˛e niepotrzebnie i zapłaciła składki za cały rok.
— Gorzej — powiedziała mama — ja wzi˛ełam. . .
— Wzi˛eła mama? — zaniepokoiłem si˛e. — Co mama wzi˛eła?
— Zaliczk˛e z Komitetu a conto mojego wynagrodzenia.
— Jakiego wynagrodzenia?

12

background image

— Ach, przecie˙z ty jeszcze nic nie wiesz! — powiedziała mama. — Zapo-

mniałam ci powiedzie´c, ˙ze zgodziłam si˛e prowadzi´c kuchni˛e i stołówk˛e w waszej
szkole!

— Ładne rzeczy — j˛ekn ˛

ałem. — Musi mama teraz zwróci´c t˛e zaliczk˛e!

— To byłoby. . . raczej trudne — chrz ˛

akn˛eła mama. — Mamy takie potrzeby

i wydatki. . . a twój ojciec, wiesz ile on zarabia w tych wodoci ˛

agach, wi˛ec za t˛e

zaliczk˛e kupiłam ju˙z komplet rondli. . . zawsze marzyłam o rondlach. . .

— Wi˛ec z powodu rondli b˛ed˛e musiał zosta´c w tej budzie z Koniem?!
— Przebacz mi — powiedziała mama — tak mi przykro, ˙ze musisz przeze

mnie z tym Koniem. . . ale gdyby´s si˛e przeniósł, straciłabym funkcj˛e w Komitecie,
no i ta zaliczka. . . rozumiesz sam — łzy pojawiły si˛e w oczach mamy. — Mo˙ze
za par˛e miesi˛ecy. . .

˙

Zal mi si˛e jej zrobiło. To prawda, całe ˙zycie marzyła o komplecie nowych,

l´sni ˛

acych rondli. . . Pocałowałem j ˛

a i o´swiadczyłem:

— Niech si˛e mama nie martwi. . . jako´s dam sobie rad˛e.
A potem wyci ˛

agn ˛

ałem moj ˛

a agend˛e i z ci˛e˙zkim sercem przy punkcie l (sprawa

nagła — emigracja - konieczna zmiana klimatu) dopisałem: na razie niemo˙zliwe
z powodu rondli.

background image

Rozdział 3

Giga

To zdarzyło si˛e akurat wtedy, kiedy straciłem nadziej˛e, ˙ze przenios ˛

a mnie do

Cykanderów i b˛ed˛e mógł w nowej budzie wystartowa´c na nowo. Tego samego
dnia, zaraz po owej decyduj ˛

acej rozmowie z mam ˛

a, nie czuj ˛

ac si˛e zdolny do pracy

umysłowej udałem si˛e na boisko, aby si˛e troch˛e odpr˛e˙zy´c. Pomy´slałem, ˙ze skoro
nie mog˛e załatwi´c sprawy zanotowanej w punkcie pierwszym, to mo˙ze uda mi si˛e
przynajmniej załatwi´c spraw˛e nr 3 z mojej nieszcz˛esnej agendy, po´cwiczy´c biegi

´sredniodystansowe, a kto wie, mo˙ze zej´s´c nawet poni˙zej pi˛e´cdziesi˛eciu sekund

na czterysta metrów, bo cały byłem nap˛eczniały zło´sci ˛

a, a podobno zło´s´c czasem

dodaje siły. . .

Niestety, nie ´cwiczyłem zbyt długo, bo okazało si˛e, ˙ze tego˙z popołudnia ma

si˛e rozpocz ˛

a´c turniej mi˛edzyszkolny siatkówki i wyp˛edzono nas z boiska. Nie

miałem nic do roboty, wi˛ec zacz ˛

ałem przygl ˛

ada´c si˛e wyst˛epom siatkarzy. I wtedy

wła´snie zobaczyłem G i g ˛e. Nie widziałem jej par˛e miesi˛ecy i stwierdziłem, ˙ze
czas działa na korzy´s´c Gigi. Opalona, tryskaj ˛

aca zdrowiem, jej niesamowicie ja-

sne włosy wydawały si˛e jeszcze ja´sniejsze ni˙z przedtem na tle ogorzałego ciała.
Chciałem podej´s´c do niej, ale była w jakim´s obcym towarzystwie. Obserwowa-
łem j ˛

a za to przez cały mecz, nie spuszczałem jej z oka. Nast˛epnego dnia znów

przyszedłem i znów zamiast na dzielnych siatkarzy i siatkarki patrzyłem na Gig˛e.
To spadło na mnie nagle. Byłem odurzony.

Wieczorem wyci ˛

agn ˛

ałem agend˛e i po namy´sle dopisałem na ko´ncu wa˙znych

spraw spraw˛e szóst ˛

a. Krótko. Po prostu nr 6 - G i g a.

Jedno tylko u´swiadomiłem sobie jasno. ˙

Ze to jest bardzo trudna sprawa. I nikt

mi w tym nie pomo˙ze. . . Tote˙z zdziwiłem si˛e bardzo, gdy nazajutrz po kolejnym
meczu podszedł do mnie znany cyklista Józef Mleczko z klasy ósmej, zwany tak˙ze
Włochaczem, i powiedział bez ogródek:

— Tobie podoba si˛e Giga.

14

background image

My´slałem zrazu, ˙ze to ordynarna zaczepka albo ˙ze facet chce si˛e nabija´c ze

mnie, jak to bywa w zwyczaju niektórych smarkaczy, ale omszała twarz Włocha-
cza była zupełnie powa˙zna.

— Tobie podoba si˛e Giga — powtórzył.
— To co z tego? — zapytałem.
— Giga jest moj ˛

a siostr ˛

a — o´swiadczył.

— Bredzisz. Ona nie nazywa si˛e Mleczko.
— Giga jest moj ˛

a cioteczn ˛

a siostr ˛

a — powtórzył nie zmieszany Włochacz.

— Dobra, ale ja wci ˛

a˙z nie rozumiem, co z tego — powiedziałem.

— Potrzebuj˛e d˛etki — o´swiadczył cyklista — mog˛e pozna´c ci˛e z Gig ˛

a, ale

potrzebuj˛e d˛etki.

— Rozumiem — spojrzałem na niego z pogard ˛

a — proponujesz mi interes.

Raczej brudny.

— To jest czysty interes — powiedział Mleczko. — No wi˛ec?
— My´slisz, ˙ze sam nie potrafiłbym si˛e przedstawi´c Gidze? — Wzruszyłem

ramionami. — Zreszt ˛

a my si˛e ju˙z znamy.

— Nie zauwa˙zyłem, ˙zeby ci˛e uwielbiała.
Zaczerwieniłem si˛e.
— Nie zale˙zy mi na tym — mrukn ˛

ałem nieszczerze.

Mleczko przygl ˛

adał mi si˛e uwa˙znie przez chwil˛e, pieszcz ˛

ac sobie mech na

twarzy.

— Słuchaj, Giga mo˙ze chodzi´c do tej samej szkoły co my. . . — powiedział

wreszcie.

Milczałem.
— Giga mo˙ze chodzi´c do tej samej klasy co ty, razem z tob ˛

a — o´swiadczył

Mleczko.

— Ty nie wiesz, dlaczego przygl ˛

adałem si˛e Gidze — odchrz ˛

akn ˛

ałem staraj ˛

ac

si˛e opanowa´c zmieszanie. — Giga jest mi potrzebna do filmu. Kr˛ec˛e film. . . Ona
ma twarz aktorki.

— Masz w klasie osiemna´scie dziewczyn i ka˙zda jest przekonana, ˙ze ma twarz

aktorki — zadrwił Mleczko.

— Och, nie chodzi mi o pierwsz ˛

a lepsz ˛

a aktork˛e — zdenerwowałem si˛e. —

Ty tego nie rozumiesz, Włochacz, nie jeste´s twórc ˛

a. W umy´sle re˙zysera powstaje

idealny obraz postaci i re˙zyser zaczyna si˛e rozgl ˛

ada´c, szuka´c kogo´s, kto najlepiej

pasuje do tego obrazu, przymierza´c. . . Wi˛ec ja te˙z. . . rozumiesz chyba. . .

— Rozumiem. Ty te˙z zacz ˛

ałe´s przymierza´c i okazało si˛e, ˙ze do twojego filmu

pasuje akurat Giga.

— Wła´snie.
— Zdarza si˛e — powiedział Mleczko. — A mo˙ze obraz Gigi dr˛eczył ci˛e jesz-

cze przed scenariuszem, zanim pomy´slałe´s o filmie?

Chrz ˛

akn ˛

ałem niewyra´znie.

15

background image

— Nie masz si˛e czego kr˛epowa´c — powiedział Mleczko. — I to si˛e zdarza.

Czasem dla jednej aktorki re˙zyser wymy´sla cały film! A zreszt ˛

a to niewa˙zne.

Skoro ci jest oboj˛etne, gdzie Giga b˛edzie chodziła, do tej czy innej budy. . . —
Obrócił si˛e na pi˛ecie.

— Zaczekaj — powstrzymałem go nagle — to. . . to nie jest mi oboj˛etne. . .

rozumiesz. . . skoro ten film. . . to lepiej, jak b˛ed˛e miał aktorów pod r˛ek ˛

a i jak

Giga b˛edzie chodzi´c do naszej szkoły. . .

— Tak my´slałem — powiedział Mleczko — ale ja pilnie potrzebuj˛e d˛etki, a do

tego chciałbym wypo˙zyczy´c wyposa˙zenie obozowe. . . W niedziel˛e mamy biwak,
przedtem przegl ˛

ad sprz˛etu. . . wi˛ec gdyby´s mógł mi zorganizowa´c przynajmniej

plecak i koc, to ja bym. . .

— Wła´snie, jestem ciekaw, co ty by´s potrafił w zamian? — zapytałem ostro.
— Potrafiłbym sprowadzi´c Gig˛e do twojej szkoły.
— Jak?
— Zamieniłbym si˛e z ni ˛

a na miejsca. Ja bym poszedł na jej miejsce do Cy-

kanderów, a ona na moje miejsce przyszłaby tutaj. . .

— My´slisz, ˙ze zgodziłaby si˛e? — zapytałem nieufnie.
— Moja w tym głowa — u´smiechn ˛

ał si˛e Mleczko — zreszt ˛

a dla Gigi byłoby

wygodniej, mieszka przecie˙z na Zabuczu. Zastanów si˛e. Jutro mi dasz odpowied´z
w szkole.

Przez reszt˛e dnia biłem si˛e z my´slami. Czułem, ˙ze nie powinienem zawiera´c

tej umowy, co´s w niej było przykrego i niegodnego, czułem, ˙ze nie powinienem
wpl ˛

atywa´c w to Gigi, a jednak pokusa była zbyt silna. Nast˛epnego dnia poszedłem

do Włochacza i przyj ˛

ałem jego warunki; oprócz d˛etki, koca i plecaka wycyganił

jeszcze ode mnie aparat fotograficzny „Druh” — oczywi´scie wszystko to miała
by´c po˙zyczka (z wyj ˛

atkiem d˛etki).

— Kiedy załatwisz t˛e spraw˛e? — zapytałem.
— To si˛e da zrobi´c za trzy dni — powiedział — dokładnie w czwartek.
Miotany na przemian nadziej ˛

a i niepewno´sci ˛

a oczekiwałem niecierpliwie

czwartku. Lecz nadzieja opuszczała mnie stopniowo. W czwartek rano obudziłem
si˛e z prze´swiadczeniem, ˙ze byłem beznadziejnie naiwny godz ˛

ac si˛e na podobn ˛

a

transakcj˛e i ˙ze Włochacz zrobił mnie w konia.

A jednak. . .
Nie chciałem wierzy´c własnym oczom. Gdy w czwartek rano pojawiłem si˛e

w szkole, zastałem tam ju˙z Gig˛e, a Mleczko zgodnie z umow ˛

a „wybył”. Zupełnie

niesamowita historia! Włochacz musi mie´c jaki´s tajemny wpływ na Gig˛e. Patrzy-
łem na ni ˛

a jak urzeczony, niestety, nie mogłem podej´s´c bli˙zej, bo otaczała j ˛

a chyba

z setka kole˙zanek, a potem z sali biologicznej wyszła pani Burman i zaraz zabrała
Gig˛e do siebie. . .

Przez cał ˛

a pierwsz ˛

a lekcj˛e zastanawiałem si˛e, jaki zrobi´c nast˛epny krok, jak

przypomnie´c si˛e Gidze, jak zagai´c rozmow˛e. Na razie nie pojawiła si˛e w naszej

16

background image

klasie. A wi˛ec chyba b˛edzie chodzi´c do B. To utrudnia spraw˛e, ale z drugiej stro-
ny. . . I nagle u´swiadomiłem sobie, ˙ze wcale nie chciałbym, aby Giga chodziła do
mojej klasy. Chciałbym, ˙zeby była w mojej szkole, ale nie w mojej klasie. I to
mnie bardzo zdziwiło. B˛ed˛e musiał si˛e zastanowi´c, dlaczego nie chciałbym, ˙zeby
Giga chodziła do tej samej klasy, co ja.

Ostatecznie postanowiłem, ˙ze zaraz na nast˛epnej przerwie zastrzel˛e j ˛

a bez-

po´sredni ˛

a propozycj ˛

a filmow ˛

a. Co´s w tym rodzaju: „Giga, organizuj˛e kółko

filmowe. . . ” Nie, to brzmi dr˛etwo, lepiej powiedzie´c: „Organizuj˛e zespół filmowy,
chc˛e, ˙zeby´s zagrała jak ˛

a´s fajn ˛

a rol˛e w naszym filmie. . . ” Tak b˛edzie dobrze, tak

powinienem powiedzie´c.

Gdy jednak wyszedłem na przerw˛e, okazało si˛e, ˙ze do Gigi znów nie ma dost˛e-

pu. Co gorsza, stwierdziłem rzecz niesmaczn ˛

a w najwy˙zszym stopniu — ten goryl

Ci˛e˙zki Tubka spacerował po korytarzu z Gig ˛

a! Łobuz starał si˛e by´c na poziomie,

kroczył napuszony z godno´sci ˛

a, a koło niego Giga, wywołuj ˛

ac zrozumiałe poru-

szenie i rozliczne komentarze w całej szkole, a zwłaszcza u jej byłych kolegów
Cykanderów. Co mnie najbardziej raniło, to zachowanie samej Gigi. Wyra´znie do-
brze si˛e czuła w towarzystwie tego goryla Tubki, a jej ´smiech perlisty i beztroski
d´zwi˛eczał obra´zliwie w moich uszach.

Tak było przez dwa dni. Trzeciego dnia Giga nagle nie przyszła. Znikn˛eła „jak

sen jaki złoty”, równie nagle, jak si˛e pojawiła. Pokazał si˛e za to z powrotem Jó-
zef Mleczko. Blady, o twarzy wybitnie naznaczonej cierpieniem, w towarzystwie
wzburzonego ojca.

I wtedy dowiedziałem si˛e prawdy. Wyszło na jaw straszne oszustwo Józka

Mleczki. Oszust od dawna planował skok do Warszawy, lecz rower mu nawalił,
potrzebował nowej d˛etki, a do tego ekwipunku. W tym czasie spotkał mnie na
turnieju siatkówki i zauwa˙zył, ˙ze interesuj˛e si˛e Gig ˛

a. Uknuł wi˛ec w swojej czasz-

ce pewien plan. Zupełnie zreszt ˛

a prosty. Wiedział, ˙ze Giga jako filar naukowych

kółek mi˛edzyszkolnych zaofiarowała wraz z aktywem naukowym swoj ˛

a pomoc

siostrom Burman przy urz ˛

adzaniu pracowni w nowej szkole i ˙ze z tej racji zosta-

ła na dwa dni, na czwartek i pi ˛

atek, oddelegowana do naszej budy. Komu´s, kto

patrzył z zewn ˛

atrz i kto nie znał sprawy, mogło si˛e wydawa´c, ˙ze Giga została

zwyczajnie przeniesiona i ˙ze odt ˛

ad ju˙z b˛edzie stale chodzi´c do szkoły nr 3!

Bystry Włochacz od razu zorientował si˛e, jak ˛

a to daje mu szanse i postanowił

wykorzysta´c t˛e okazj˛e do swojego małego oszustwa. Wmówił we mnie, ˙ze potrafi
załatwi´c przeniesienie Gigi do naszej szkoły w drodze zamiany miejsc, to zna-
czy, ˙ze on pójdzie na miejsce Gigi do Cykanderów, a Giga zajmie jego miejsce
w naszej szkole i na to konto udało mu si˛e wyłudzi´c ode mnie d˛etk˛e i ekwipu-
nek. . . Byłem wtedy za´slepiony, odurzony i półprzytomny. Brałem wszystko za
dobr ˛

a monet˛e. Zawarłem wi˛ec transakcj˛e, Giga zjawiła si˛e w szkole, a tego˙z sa-

mego dnia Mleczko wyruszył triumfalnie w swoj ˛

a podró˙z. Jak potem wyja´snił,

pragn ˛

ał naocznie sprawdzi´c stan robót i post˛epy przy budowie Zamku Królew-

17

background image

skiego oraz przeprowadzi´c inspekcj˛e Trasy Łazienkowskiej i uchwyci´c moment
„spinania prz˛eseł mostu”. Wycieczka miała by´c rowerowa i póki jechał rowerem,
wszystko było w porz ˛

adku. Niestety, na czterdziestym czwartym kilometrze za-

cz˛eły go bole´c nogi i zdecydował si˛e zmieni´c ´srodek lokomocji, innymi słowy dal-
szy ci ˛

ag podró˙zy odby´c „za jeden u´smiech”, czyli autostopem. By wytłumaczy´c

swój dziwny ekwipunek i obecno´s´c na szosie, opowiadał kierowcom ci˛e˙zarówki
bajeczk˛e, ˙ze wiezie harcerski meldunek w sprawie alertu do Kwatery Głównej.
Udawało si˛e nadspodziewanie dobrze. Drugiego dnia rano ju˙z doje˙zd˙zał do War-
szawy. A jednak na samym ko´ncu miał pecha. Ostatni kierowca, były harcerz, nie
tylko odstawił go do Warszawy, ale był w dodatku tak uczynny, ˙ze postanowił za-
wie´z´c biednego Mleczk˛e do samej Kwatery Głównej. Na pró˙zno Włochacz wił si˛e
i wykr˛ecał, kierowca był uparty i asystował mu osobi´scie a˙z do gabinetu samego
Druha Naczelnika.

Tu dopiero si˛e wszystko wydało. Jeszcze tego samego dnia Józek musiał wró-

ci´c do domu pod eskort ˛

a. . .

Oczywi´scie oberwał ode mnie za to ohydne oszustwo. Niestety, nie od razu.

Gdy chciałem mu sprawi´c dora´zne manto, zagroził, ˙ze opowie wszystko o mnie
i o Gidze i jak mnie nabrał chytrze. . . ˙

Ze jemu i tak nic ju˙z nie zaszkodzi. Ohydny

szanta˙zysta! Musiałem opu´sci´c bezsilnie pi˛e´sci. Miał racj˛e, jemu nie mogłoby
zaszkodzi´c, ale mnie zaszkodziłoby mocno i Gig˛e wzi˛eto by na j˛ezyki. . .

Nie mam wi˛ec nawet tej satysfakcji, ˙ze dałem Włochaczowi po g˛ebie. . . Je-

dyna pociecha, ˙ze inni po odej´sciu Gigi te˙z czuj ˛

a si˛e jakby oszukani. . . Bractwo

włóczy si˛e osowiałe. . . A goryl Tubka popadł w ogromne rozdra˙znienie i bez po-
wodu zacz ˛

ał „turbowa´c” Cykanderów. Wszelka nieprawo´s´c mnie oburza, tote˙z

interweniowałem u Geniusza Tubkowskiego, a Geniusz Tubkowski po´spieszył od
razu na miejsce i zdołał u´smierzy´c gniew ci˛e˙zkiego brata. Uwolnieni z opresji Cy-
kanderzy, rzecz jasna, nie podzi˛ekowali ani słowem, to nie le˙zy w ich stylu, łypali
natomiast na mnie bardzo zdumionym okiem, w którym migotało co´s na kształt
wdzi˛eczno´sci. Faktem jest równie˙z, ˙ze przestali tego dnia knu´c po k ˛

atach, a ten

okropny Gibas przestał sycze´c na mój widok.

A na nast˛epnej przerwie sam prze˙zyłem z kolei co´s na kształt zdumienia. Zbli-

˙zył si˛e do mnie znienacka nie kto inny, lecz M˛esio, najgorszy z Cykanderów, i za-

gaił:

— Podobno chcesz prysn ˛

a´c z tej budy.

— Tak — odparłem coraz bardziej zaskoczony.
— Nie przenios ˛

a ci˛e.

— Dlaczego?
— Nie my´sl, ˙ze je´sli ci˛e tu wsadzili, to dlatego, ˙ze jeste´s z Zabucza. Ci ze szko-

ły nr l chcieli si˛e pozby´c kłopotu i dlatego tu ci˛e wsadzili. Jeste´s ´zle notowany —
powiedział nie bez satysfakcji. — Ja te˙z — dodał z diabelskim u´smiechem. —
Dlatego musimy si˛e tutaj sma˙zy´c razem, no wi˛ec, jak ten sam los nas spotkał, to

18

background image

przynajmniej trzymajmy si˛e razem. . . — wyci ˛

agn ˛

ał do mnie kanciast ˛

a, niezbyt

czyst ˛

a r˛ek˛e.

background image

Rozdział 4

Ko ´n po raz drugi

Od czasu tej historii z Gig ˛

a moje stosunki z Cykanderami bardzo si˛e popra-

wiły. Najbardziej mi ul˙zyło, ˙ze mały Gibas przestał sycze´c na mój widok i cho´c
upłyn ˛

ał ju˙z tydzie´n, nie wraca do syczenia. A przecie˙z miałby powód, stwier-

dziłem bowiem, ˙ze jest zazdrosny o M˛esia. Faktem jest, ˙ze M˛esio okazuje mi
specjalne wzgl˛edy, raz po raz zagaduje do mnie, dzisiaj nawet próbował mnie
pocz˛estowa´c papierosem w kiblu, ale odmówiłem.

Kto wie, czy wskutek tych działa´n nie stałbym si˛e po pewnym czasie Cy-

kanderem. . . Bardzo mo˙zliwe, gdyby. . . gdyby nie rozp˛etała si˛e znów ta heca
z Koniem. Ko´n stan ˛

ał mi˛edzy nami i okazało si˛e, ˙ze ja i Cykanderzy mamy ró˙zne

pogl ˛

ady.

Kwestia, kto nas b˛edzie uczył polskiego, wci ˛

a˙z jeszcze nie była wyja´sniona.

Nadal na lekcjach ojczystego j˛ezyka zbijali´smy b ˛

aki; w dni pochmurne grali´smy

w klasie w szewca i w inne gry mniej lub bardziej towarzyskie, a M˛esio, znany
talent graficzny, wprawiał si˛e w rysowaniu karykatur osobisto´sci szkolnych na ta-
blicy; w dni słoneczne wygrzewali´smy si˛e w łagodnym wrze´sniowym słonku na
dworze, pod oknami naszej klasy i prowadzili´smy dyskusje na ró˙zne tematy, mi˛e-
dzy innymi, co mo˙ze oznacza´c taka przedłu˙zaj ˛

aca si˛e laba. M˛esio był optymist ˛

a

i z tej przedłu˙zaj ˛

acej si˛e laby wyci ˛

agał nader pocieszaj ˛

ace wnioski.

— To dobry znak, panowie — mówił — by´c mo˙ze nasza klasa jest fatalna,

by´c mo˙ze sp˛edzono tu nas, aby podda´c specjalnym zabiegom, by´c mo˙ze jeste´smy
„chłopcami do bicia”, ale przynajmniej pod jednym wzgl˛edem trafili´smy w dzie-
si ˛

atk˛e: sam Biegus w chwale nóg swoich — dyrektorska osoba — b˛edzie naszym

wychowawc ˛

a i polonist ˛

a.

W tym miejscu M˛esio przymykał oczy i wystawiaj ˛

ac poszarzał ˛

a twarz na sło´n-

ce, oddawał si˛e przyjemnym marzeniom.

— Ty, Cymek, nie wiesz, kto to jest Biegus! Nie ma lepszego goga pod sło´n-

cem i mózg elektronowy go nie wymy´sli! My znamy go jeszcze z tamtej budy. . .
Biegus ju˙z wtedy był zalatany. Musisz wiedzie´c, ˙ze on jest m˛eczennikiem prac

20

background image

społecznych. Nic w naszym mie´scie nie obejdzie si˛e bez Biegusa. On organizuje,
rozkr˛eca, rozwija i popycha. I stale biega zadyszany, bo na normalny chód dawno
ju˙z nie ma czasu. Nie ma te˙z czasu na normalne lekcje. W zeszłym roku nie wiem,
czy mieli´smy z nim dziesi˛e´c. . . no powiedzmy, dwadzie´scia takich lekcji. . . Ro-
zumiesz wi˛ec, ˙ze teraz, kiedy jeszcze został dyrektorem. . . Tak, bracie, b˛edziemy
z nim mieli dolce vita, a w dodatku nikt na nas złego słowa nie powie. . . wiadomo,
dyrektorska klasa, pod osobist ˛

a opiek ˛

a Biegusa b˛edziemy — włos nam z głowy

nie spadnie.

— Nie wiadomo jeszcze, czy to on we´zmie nasz ˛

a klas˛e — miałem w ˛

atpliwo-

´sci. — To wcale nie jest pewne. . .

— Wiadomo i to jest pewne — twierdził M˛esio. — To wynika z logiki. Spraw-

dziłem. Wszyscy nauczyciele maj ˛

a ju˙z pełny wymiar godzin. Z wyj ˛

atkiem naszej

klasy wszystkie godziny polskiego zostały obsadzone. Kto wi˛ec został dla nas?
Tylko jeden Biegus w chwale nóg swoich.

— Został jeszcze Ko´n — zauwa˙zyłem spokojnie.
— Ko´n?
— Magister Szyko´n.
— Ten mały? — M˛esio skrzywił si˛e lekcewa˙z ˛

aco.

— Napoleon te˙z był mały i par˛e innych znakomito´sci, a narobili du˙zo zamie-

szania w historii. Mali bywaj ˛

a niebezpieczni — powiedziałem.

— Wiesz co´s o nim? — M˛esio spojrzał na mnie badawczo.
— Nie, sk ˛

ad. . . ja tylko tak sobie — przeczyłem nieszczerze. Bałem si˛e przy-

zna´c do znajomo´sci z Koniem, ˙zeby nie wyszła na jaw ta kompromituj ˛

aca mnie

historia w poczekalni lekarskiej. M˛esio w ˙zaden sposób nie mo˙ze si˛e dowiedzie´c,
jak bardzo si˛e wtedy o´smieszyłem.

Od tej rozmowy upłyn˛eło par˛e dni i w ko´ncu ja sam zacz ˛

ałem ˙zywi´c nie-

´smiał ˛

a nadziej˛e, ˙ze ominie mnie w ˛

atpliwa przyjemno´s´c „ko´nskich lekcji”. Kto

wie nawet — my´slałem — czy to ja sam nie zniech˛eciłem go wtedy. . . Nagada-
łem mu przecie˙z tyle strasznych rzeczy o naszej klasie, ˙ze mógł si˛e spłoszy´c. . .
Bardzo mo˙zliwe. . . Mo˙ze nie chciał mie´c do czynienia z takimi typami jak ja. . .
łobuzami i leniami, a co gorsza — oszustami. Tak, ta rozmowa mogła mie´c powa˙z-
ne znaczenie. Po prostu przestraszyłem Konia. Przestraszy´c Konia to du˙za frajda
i satysfakcja. Pomy´slałem wi˛ec z kolei, czy nie warto by było pochwali´c si˛e tym
przed M˛esiem. . . Na szcz˛e´scie nie zd ˛

a˙zyłem, bo wybuchła bomba. . .

Bomba wybuchła dokładnie w poniedziałek siedemnastego wrze´snia o go-

dzinie dziewi ˛

atej minut czterdzie´sci. Mieli´smy zreszt ˛

a szczególnego pecha. Tego

dnia przed lekcj ˛

a polskiego zabawiali´smy si˛e rysowaniem koni na tablicy. By-

ło tam ich całe mnóstwo: galopuj ˛

ace konie, kłusuj ˛

ace konie, konie staj ˛

ace d˛eba

i ró˙zne ko´nskie pyski — koni ´smiej ˛

acych si˛e, szczerz ˛

acych z˛eby, ziewaj ˛

acych. . .

Najbardziej udał si˛e jednak ko´n M˛esia — był to wspaniały ko´n sportowy, bio-
r ˛

acy w galopie przeszkod˛e na torze. Oczywi´scie bractwo pewne, ˙ze i tego dnia

21

background image

lekcja mu si˛e upiecze, jeszcze pod koniec przerwy wyległo na dwór opala´c si˛e
na słonku i nawet nikt si˛e nie poruszył, kiedy dzwonek na lekcje zad´zwi˛eczał. Ja
osobi´scie jako dy˙zurny przebywałem w tym czasie w umywalni i akurat biłem si˛e

´scierk ˛

a z innymi dy˙zurnymi, gdy nagle w drzwiach pojawił si˛e Zezowaty Dodo

i krzykn ˛

ał:

— Uwa˙zaj! Ko´n si˛e kr˛eci!
Od razu pomy´slałem o tych koniach na tablicy i ˙ze to mo˙ze by´c ´zle zrozumia-

ne przez Konia, wi˛ec pop˛edziłem ze ´scierk ˛

a do klasy, ˙zeby zetrze´c te konie. Za

pó´zno!

Za stołem nauczycielskim siedział ju˙z Ko´n.
— Có˙z to za obyczaje?! — skrzywił si˛e. — Ju˙z dawno po dzwonku, a nikogo

nie ma.

— My´sleli´smy. . . — zacz ˛

ałem, ale pan Szyko´n mi przerwał.

— Zetrzyj te konie z tablicy.
— Tak jest — rzuciłem si˛e ze ´scierk ˛

a.

— Zostaw tylko tego, co bierze przeszkod˛e.
— Jak to?!
— On mi si˛e podoba — o´swiadczył Szyko´n, a potem dodał: — My si˛e chyba

sk ˛

ad´s znamy?

— Nie — zaprzeczyłem gwałtownie. — To znaczy. . . nie. . . niezupełnie.
— Ty jeste´s tym osobnikiem z poczekalni o maksymalnym nazwisku — po-

wiedział Ko´n. — Zdaje si˛e, ˙ze mam przyjemno´s´c z Maksymilianem Ogromskim,
czyli Cymkiem.

— Przykro mi — wydukałem — ja wtedy nie. . .
— Stop! — przerwał Ko´n. — Nie mówmy o przykro´sciach. Ju˙z powiedziałem,

˙ze mam przyjemno´s´c, a nie przykro´s´c spotka´c si˛e tutaj. . . z tob ˛

a. . . Tak sobie

zreszt ˛

a ˙zyczyłe´s. . . O ile si˛e nie myl˛e, namawiałe´s mnie, ˙zebym wybrał wasz ˛

a

klas˛e. . . no i namówiłe´s mnie. Opowiedziałe´s mi tyle interesuj ˛

acych rzeczy, ˙ze

zdecydowałem si˛e. . . — u´smiechn ˛

ał si˛e szyderczo, jak mi si˛e zdawało.

Słuchałem przera˙zony. Jasne, nale˙zało si˛e tego spodziewa´c. Ko´n zaczyna od-

grywa´c si˛e na mnie.

— Wi˛ec pan przeze mnie. . . tutaj — wybełkotałem.
— Tak.
— Niech pan tylko nie mówi o tym gło´sno w klasie — j˛ekn ˛

ałem błagalnie.

— Rozumiem — powiedział Ko´n. — Zgoda. A teraz b ˛

ad´z łaskaw i sprowad´z

do klasy tych nicponi.

Wybiegłem na korytarz i zawołałem bractwo przez okno. Przybiegli wszyscy.

Patrzyli na mnie z niepokojem.

— Co si˛e stało?
— Tam jest Ko´n — pokazałem na drzwi do klasy.
— Ko´n?! — zdumieli si˛e.

22

background image

— Czeka na nas.
— Do licha — zdenerwował si˛e M˛esio — starłe´s chyba to wszystko z tablicy?
— Nie zd ˛

a˙zyłem. . . Zreszt ˛

a. . . zreszt ˛

a on kazał zostawi´c twojego konia.

— Co on ci zrobił? — zapytał M˛esio. — Wygl ˛

adasz tak strasznie. . .

— Dr˛eczył mnie — powiedziałem.
Wystraszony M˛esio zajrzał ostro˙znie do klasy. ˙

Zeby oszcz˛edzi´c mu m˛eki wa-

ha´n i skróci´c jego rozterki wepchn ˛

ałem go brutalnie do ´srodka. Za nami wsypała

si˛e reszta podnieconej klasy.

Ko´n odczytał list˛e uczniów i ka˙zdemu przyjrzał si˛e uwa˙znie, potem zamkn ˛

dziennik i powiedział:

— Słyszałem, ˙ze zgromadzono tu same talenty, ale musimy si˛e pozna´c bli-

˙zej. . . Wiem, ˙ze umiecie nie´zle rysowa´c konie, ale chciałbym si˛e dowiedzie´c, co

my´slicie o ró˙znych rzeczach, na przykład o ksi ˛

a˙zkach, które czytacie, albo o wier-

szach. . . — tak ˛

a zasun ˛

ał mow˛e, ale nikt nie dał si˛e złapa´c. Wszyscy milczeli.

— No wi˛ec, kto odpowie? — zach˛ecał Ko´n. — A mo˙ze mam wezwa´c imien-

nie?

— Bojarska! — rozległy si˛e głosy. — Tak! Bojarska — od razu zawtórowała

cała klasa.

Bojarska była u Cykanderów pokazow ˛

a uczennic ˛

a. W razie czego wszyscy

wyr˛eczali si˛e Bojarsk ˛

a. Wstała wi˛ec Bojarska i mówiła, jak wielkim poet ˛

a był

Adam Mickiewicz i jak bardzo podobał si˛e jej wiersz pt. „ ´Switezianka”, a po-
tem mówiła jeszcze o innych wierszach i wszystkie te˙z jej si˛e bardzo podobały
i zachwycała si˛e długo jak nale˙zy ich pi˛ekno´sci ˛

a.

Ko´n chciał si˛e dowiedzie´c, czy kto´s ma w klasie inne zdanie, ale okazało si˛e,

˙ze nikt nie ma i ˙ze wszyscy kochaj ˛

a, rozumiej ˛

a i podziwiaj ˛

a te same wiersze tak

samo jak Bojarska.

— To zgoła wspaniale — powiedział Ko´n. — Widz˛e, ˙ze jeste´scie znawca-

mi i smakoszami poezji. Wobec tego na jutro zadaj˛e wam wiersz „M˛eka poety”.
Z pewno´sci ˛

a was zainteresuje i zdołacie go oceni´c wła´sciwie.

Wstał i napisał na tablicy taki oto wiersz:

Muzo poezji, unie´s moje ci˛e˙zkie ciało,
aby rozkoszy wzlotu nad poziom doznało!
Niech wzlec˛e poszturchuj ˛

ac oporne obłoki

w ´swiat ułudy bezdennej długi i szeroki!
Podskoczyłem. Na pró˙zno! Co´s trzyma za nog˛e!
A w dodatku tak jako´s nieprzyjemnie skrzeczy.
To pospolito´s´c ziemska. Wi˛ec wzlecie´c nie mog˛e
i pytam, co mam robi´c w takim stanie rzeczy.
Uci ˛

a´c nog˛e i wzlecie´c — kaleka bez nogi,

czy te˙z zosta´c, przykuty do n˛edznej podłogi?

23

background image

I wij˛e si˛e schwytany w dylematu kleszcze,
i wiem, ˙ze do poezji st ˛

ad daleko jeszcze.

— Przepiszcie ten wiersz — Ko´n wytarł r˛ece z kredy — a na jutro napiszcie

wypracowanie: Jak oceniam wiersz pt. „M˛eka poety”.

To powiedziawszy wyszedł z klasy.
— Troch˛e dziwny facet — zauwa˙zył M˛esio — ale mogli´smy trafi´c gorzej. Nie

m˛eczy gramatyk ˛

a ani ortografi ˛

a. W ogóle dobrze poszło. Chyba był zadowolony.

— Tak, my´slałem, ˙ze b˛edzie gorzej — przyznałem ostro˙znie — troch˛e ma

hysia na punkcie poezji, ale to chyba niegro´zne.

— W ka˙zdym razie — westchn ˛

ał M˛esio — on nie umywa si˛e do Biegusa.

Du˙zo bym dał, ˙zeby pozby´c si˛e tego Konia. Mo˙ze jest jaki´s sposób?

Na nast˛epnej lekcji Ko´n zapytał, kto chciałby przeczyta´c wypracowanie o

„M˛ece poety”. Klasa jak zwykle wypchn˛eła Bojarsk ˛

a.

— Dobrze, niech Bojarska przeczyta — zgodził si˛e Ko´n.
— „M˛eka poety” to jeden z najwspanialszych wierszy Adama Mickiewicza —

zacz˛eła czyta´c Bojarska. — Najpierw opisał genialnie poeta wspaniałe marzenie
o wzlocie, a najpi˛ekniejszym obrazem jest tam dla mnie szturchanie obłoków. Ja
te˙z — wyznała ´smiało Bojarska — pragn˛ełabym poszturcha´c obłoki i wzlecie´c
razem z poet ˛

a. Niestety, wzlot nie dochodzi do skutku. Poeta ma ci˛e˙zkie ciało,

a poza tym co´s go trzyma za nog˛e i skrzeczy. Jest to pospolito´s´c. Poeta opisał
to tak ciekawie i prawdziwie, ˙ze jak czytałam, mnie te˙z zacz˛eło si˛e zdawa´c, ˙ze
co´s mnie trzyma za nog˛e. Spojrzałam, ale to nie była pospolito´s´c, tylko Czaru´s.
Czaru´s to nasz mały piesek. Chciał, ˙zeby wypu´sci´c go za drzwi. Najbardziej jed-
nak podobała mi si˛e m˛eka poety na ko´ncu wiersza. Jak pi˛eknie, jak wzruszaj ˛

aco

pokazał nasz wielki pisarz swoje wahanie, czy uci ˛

a´c sobie nog˛e. Doskonale go

rozumiem. Jest to bardzo prawdziwie opisane. Ja te˙z bym si˛e wahała, poniewa˙z
wzlecie´c bez nogi ju˙z nie tak przyjemnie. To wła´snie nazywa si˛e problem. Cu-
downy ten wiersz jest dlatego nie tylko uroczy, ale i problemowy. A teraz po kolei
oceni˛e wszystkie zalety wiersza.

Bojarska odetchn˛eła i przez dziesi˛e´c minut oceniała zalety wiersza w słowach

najwy˙zszego uznania, a cała klasa słuchała z dum ˛

a Bojarskiej, ˙ze umie tak szcze-

gółowo ocenia´c.

Wreszcie Bojarska zamkn˛eła zeszyt, potoczyła wzrokiem po klasie, a gdy roz-

legł si˛e szmer ogólnego uznania, usiadła u´smiechni˛eta i zadowolona.

Ko´n milczał przez chwil˛e jakby zaaferowany, a potem zapytał:
— Czy wszyscy zgadzaj ˛

a si˛e z ocen ˛

a Bojarskiej, czy mo˙ze kto´s ma inne zda-

nie?

Ale nikt nie miał innego zdania i wszyscy si˛e zgadzali.
Ko´n patrzył na nas drwi ˛

acym okiem.

24

background image

— To dziwne. . . — powiedział — to dziwne, ˙ze nikt nie ma innego zda-

nia. Ciekawe, dlaczego na przykład nikt nie zauwa˙zył, ˙ze ten wiersz jest przede
wszystkim ´smieszny. . . I na tym polega chyba jego jedyna zaleta.

— Jedyna?! — klasa zakotłowała si˛e.
— W ka˙zdym razie nie ma tych zalet, które przypisała mu kole˙zanka Bojar-

ska. I nie wierz˛e, aby´scie tego nie zauwa˙zyli. Tylko udali´scie, ˙ze nie widzicie. Po
prostu nie byli´scie szczerzy w ocenie. Chyba zreszt ˛

a nie pierwszy raz. Ale tym

razem wpadli´scie w pułapk˛e! Ten wiersz jest podrobiony!

— Podrobiony?!
— Niestety, to nie jest wiersz Adama Mickiewicza. Nie twierdziłem nigdy, ˙ze

jest, po prostu dałem wam go do oceny, ˙zeby si˛e przekona´c, czy potraficie my´sle´c
samodzielnie i pisa´c naprawd˛e to, co my´slicie. . .

Bojarska poczerwieniała, a cała klasa milczała, delikatnie mówi ˛

ac, zakłopota-

na. Wreszcie Tubkowski zapytał:

— W takim razie, czyj to jest wiersz? Kto go napisał?
— Klasa VIII a.
— Klasa?!
— Mieli woln ˛

a godzin˛e i, jak mi powiedzieli, dla zabawy uło˙zyli ten wiersz.

No có˙z, na dzisiaj dosy´c — powiedział Ko´n i zebrał si˛e do wyj´scia, bo wła´snie
zabrzmiał dzwonek — jutro wrócimy do tych spraw.

— No i macie Konia! — wycedził zdenerwowany M˛esio. — Po prostu zrobił

nas w konia.

— Mówiłem, ˙ze on mo˙ze by´c niebezpieczny — przypomniałem.
— On mi si˛e nie podoba — powiedział M˛esio — przy nim nie b˛edzie ˙zycia.
— Nie zgadzam si˛e z tob ˛

a — o´swiadczyłem — dzisiaj było ciekawie i nikt si˛e

nie nudził.

— Kiedy dostajesz cios podbródkowy i wynosz ˛

a ci˛e z ringu, te˙z jest ciekawie

i nikt si˛e nie nudzi — zamruczał M˛esio — ale ja dzi˛ekuj˛e! Do licha, nie o to
przecie˙z chodzi — spojrzał na mnie ponuro.

background image

Rozdział 5

Jak zostałem puzonist ˛

a

Nowy nauczyciel polskiego, pan Szyko´n, jest teraz głównym tematem wszyst-

kich rozmów w szkole, no i oczywi´scie — plotek. Nasza klasa podzieliła si˛e na
zwolenników i przeciwników Szykonia, czyli na hippistów i antyhippistów (od
słowa greckiego hippos — ko´n). Co do mnie, zrazu postanowiłem nie przyjmo-
wa´c tej ko´nskiej sprawy do wiadomo´sci. Wprawdzie podczas pierwszej lekcji
polskiego wzi ˛

ałem stron˛e Konia przeciw Cykanderom, ale to nie znaczy, bym

został hippist ˛

a. Z wiadomych bowiem powodów bynajmniej nie zachwyca mnie

perspektywa całorocznej zabawy z Koniem. Abym wi˛ec nie musiał bra´c udziału
w dysputach na przerwach, zaszywałem si˛e w bibliotece szkolnej na drugim pi˛e-
trze i wygodnie rozparty na fotelu studiowałem Wielk ˛

a Encyklopedi˛e Powszech-

n ˛

a. Ale w ko´ncu znalazła mnie tam Szyperska, jedna z tych mo˙zliwych Cykan-

derek. Przyszła wymieni´c ksi ˛

a˙zk˛e i bardzo była zaskoczona, ˙ze mnie znalazła

pogr ˛

a˙zonego w studiach encyklopedycznych.

— Dziwnie si˛e zachowujesz — powiedziała z wyra´zn ˛

a pretensj ˛

a w głosie.

— Dziwnie? — odparłem. — Co w tym dziwnego, ˙ze si˛e ucz˛e? Po to chodz˛e

do szkoły.

— Czy nic ci˛e nie obchodzi, ˙ze przygotowuj ˛

a akcj˛e przeciw Koniowi?

— Akcj˛e? W jakim sensie?
— B˛ed ˛

a starali si˛e zniech˛eci´c Konia. Oni zrobi ˛

a wszystko, ˙zeby pozby´c si˛e go

z klasy.

— Oni? My´slisz o Cykanderach? — spojrzałem podejrzliwie na Szypersk ˛

a. —

Dziwna jest twoja mowa. Sama przecie˙z jeste´s Cykanderk ˛

a.

Szypersk ˛

a zaczerwieniła si˛e.

— Cykanderk ˛

a? Nie wiem, co to znaczy.

— Nie udawaj. Nale˙zysz do Cykanderów jak M˛esio i Bojarska.
— Ja. . . ja nie uznaj˛e takich podziałów — o´swiadczyła Szypersk ˛

a.

Zagwizdałem pod nosem.

26

background image

— Ho, ho! Widz˛e, ˙ze co´s si˛e stało! Nie lubisz Bojarskiej? — zapytałem ogl ˛

a-

daj ˛

ac sobie paznokcie.

— To nie ma nic wspólnego z tym, czy lubi˛e Bojarsk ˛

a — powiedziała Szyper-

sk ˛

a. — Czy dlatego, ˙ze chodziłam z Cykanderami do jednej klasy, zreszt ˛

a tylko

przez rok, to mam trzyma´c z nimi całe ˙zycie, chocia˙z nie maj ˛

a racji?

— Uwa˙zasz, ˙ze nie maj ˛

a racji? — zapytałem ostro˙znie.

— Jasne, ˙ze nie. Ko´n jest uroczy.
— Ciekawe okre´slenie — zauwa˙zyłem. — Nigdy bym na to nie wpadł.
— Ko´n jest m ˛

adry i sympatyczny — ci ˛

agn˛eła — i poza tym dowcipny! Nie

mo˙zemy przygl ˛

ada´c si˛e bezczynnie, jak oni b˛ed ˛

a niszczy´c Konia!

— Przesadzasz! Co oni mog ˛

a mu zrobi´c?!

— Nie znasz jeszcze Cykanderów — odparła. — Oni maj ˛

a bogaty repertuar.

Jak chc ˛

a, mog ˛

a ka˙zdemu obrzydzi´c ˙zycie! Nawet ´swi˛etego potrafi ˛

a wyprowadzi´c

z równowagi! Powiniene´s im przeszkodzi´c. . .

— Ja? — wzruszyłem ramionami. — Dlaczego z tym przychodzisz do mnie?
— My´slałam, ˙ze ci zale˙zy. . .
— Pomyliła´s si˛e — uci ˛

ałem — wcale tak bardzo mi nie zale˙zy na Koniu.

Szyperska milczała przez chwil˛e, nieprzyjemnie zaskoczona.
— Oboj˛etne ci, kto. . . kto b˛edzie ci˛e rozwijał umysłowo? — wydukała wresz-

cie. — My. . . my´slałam, ˙ze masz szerokie pogl ˛

ady. . .

Było jej bardzo do twarzy z t ˛

a nieszcz˛e´sliw ˛

a min ˛

a. Pomy´slałem, ˙ze Szyperska

jest w gruncie rzeczy całkiem miła i ładna, ˙zeby tylko pozbyła si˛e tej okropnej
chudo´sci i trupiej cery!

Chrz ˛

akn ˛

ałem:

— ´

Zle mnie zrozumiała´s, Szypsiu. Oczywi´scie nie jest mi oboj˛etne, z kim

sp˛edz˛e ´cwier´c tysi ˛

aca godzin w roku i kto b˛edzie mnie nadziewał m ˛

adralizmami.

Obawiam si˛e jednak, ˙ze Ko´n na dłu˙zsz ˛

a met˛e mo˙ze by´c m˛ecz ˛

acy. Mo˙ze rozwi-

ja´c nas zbyt intensywnie, a czy mo˙zna na sił˛e rozwija´c kapu´sciane głowy? Poza
tym mo˙ze nas przekarmia´c tłustymi pulpetami wiedzy i twardymi szaszłykami
m ˛

adro´sci. . .

— Wolisz, ˙zeby karmili ci˛e sieczk ˛

a? — poci ˛

agn˛eła nosem Szyperska. — Prze-

cie˙z mówiłe´s, ˙ze z Koniem było ciekawie, ˙ze. . . on jest interesuj ˛

acy. . .

— Interesuj ˛

acy raz na jaki´s czas — wyja´sniłem. — Ale codziennie mie´c do

czynienia z galopuj ˛

acym Koniem?! Dzi˛ekuj˛e, Szypsiu. To tak, jakby´s codziennie

musiała wchodzi´c na Giewont. Obrzydn ˛

a´c mo˙ze. . .

Tak mówiłem, poniewa˙z nie mogłem si˛e przyzna´c, dlaczego bałem si˛e Konia.
Szyperska popatrzyła na mnie smutno.
— Zawiodłam si˛e na tobie — powiedziała dramatycznym głosem.
— Przykro mi — odparłem i zabrałem si˛e ze zdwojon ˛

a energi ˛

a do studiów

encyklopedycznych, z powrotem od litery A.

27

background image

Niestety, gdy Szyperska wyszła, ogarn˛eła mnie pewna melancholia i po pew-

nym czasie stwierdziłem, ˙ze zamiast dziewiczej Artemidy, bogini ksi˛e˙zyca i ło-
wów, widz˛e na ilustracji Nelk˛e Szyperska. Stropiło mnie to nieco, ale nie na dłu-
go, bo zaraz pomy´slałem sobie, i˙z mo˙ze to mie´c pewne znaczenie praktyczne i ˙ze
Nelka Szyperska mogłaby zast ˛

api´c w moich my´slach Gig˛e, chocia˙z chwilowo.

I ju˙z nie mogłem pozby´c si˛e tej idei. Tak jest, to byłaby idea! Niepotrzebnie roz-
mawiałem z Nelk ˛

a tak ostro. Trzeba było powiedzie´c, ˙ze zastanowi˛e si˛e albo —

jeszcze lepiej — ˙ze musimy dokładnie obgada´c t˛e spraw˛e, i od razu: „Kiedy masz
czas? Mo˙ze dzisiaj po obiedzie?” I z miejsca akcja wypływa na szerokie wody.
Tak, głupio post ˛

apiłem, chocia˙z z drugiej strony, gdybym nie zasmucił Szyper-

skiej, czy dostrzegłbym, ˙ze jest jak Artemida? Bardzo w ˛

atpliwe. Musiałem naj-

pierw zasmuci´c Szypersk ˛

a i dostrzec jej nowy wyraz twarzy. To cierpienie tak

rze´zbi i tak ładnie wyrze´zbiło Szypersk ˛

a. A˙zeby zasmuci´c Szypersk ˛

a, musiałem

by´c okropny. Takie jest ˙zycie. Westchn ˛

ałem ci˛e˙zko, ale w gruncie rzeczy czułem

si˛e pokrzepiony. I teraz pomy´slałem sobie: nie mam na co narzeka´c, w gruncie
rzeczy los u´smiechn ˛

ał si˛e do mnie. Poznałem Szypersk ˛

a. To jest najwa˙zniejsze.

Wiem teraz, ˙ze jest dobr ˛

a dziewczyn ˛

a. . . a przy tym jest wra˙zliwa, mo˙zna by

powiedzie´c, gł˛eboka. . . Skoro oceniła wła´sciwie zalety Konia, mo˙ze i mnie oce-
niłaby wła´sciwie. Bardzo by mi pomogło, gdybym mógł podzieli´c si˛e z ni ˛

a moj ˛

a

tajemnic ˛

a. . . to znaczy „ko´nsk ˛

a” tajemnic ˛

a, jak kiedy´s podpadłem Koniowi i jak

głupio czuj˛e si˛e w jego obecno´sci. . . Dotychczas nikt o tym nie ma poj˛ecia, mo˙ze
jeden Zezowaty Dodo. Poczciwy chłopak i niegłupi, ale nie jest z naszej klasy
(no i w „Encyklopedii” nie zast ˛

api mi Artemidy). Nelka jest z naszej klasy. Ona

zrozumiałaby, w jakiej jestem podbramkowej sytuacji. Koniecznie musz˛e odby´c
now ˛

a rozmow˛e z Nell ˛

a. Na zupełnie innych zasadach i w bardziej kolorowej to-

nacji. Lecz jak to zaaran˙zowa´c? Podej´s´c na korytarzu szkolnym i powiedzie´c:
„Przebacz, nie gniewaj si˛e, porozmawiajmy jeszcze raz. . . ” Za´smiałem si˛e gorz-
ko w duchu. Nie widziałem jako´s siebie w takiej sytuacji. To nie dla pana, panie
Ogromski, zbyt ogromnej trzeba odwagi, a do tego dochodzi ryzyko. . . Co b˛edzie,
je´sli Szyperska zamiast rozpromieni´c si˛e na twój widok, spróbuje si˛e odegra´c na
tobie, dziewczyny lubi ˛

a tak robi´c, kiedy czuj ˛

a, ˙ze komu´s na nich zale˙zy. Pode-

pcze ci˛e jak robaka i jeszcze na twoim trupie zakr˛eci si˛e na obcasie. Tak, tu trzeba
ogromnej odwagi, panie Ogromski, a tymczasem pan zamiast ogromnej odwagi
ma ogromne zahamowania i opory, przy których sam Ohm wysiada. . . sam Ohm,
ten od elektrycznych oporów z podr˛ecznika fizyki. . .

Tak jest, nie da si˛e ukry´c, opory miałem piekielne i dlatego zdecydowałem,

˙ze spotkanie i pojednanie z Nell ˛

a musi nast ˛

api´c na gruncie neutralnym, w sposób

przypadkowy niejako i nie nara˙zaj ˛

acy na szwank mojego m˛eskiego honoru. I od

razu zarysował si˛e w mojej głowie pewien sposób. . .

Odszukałem na drugiej przerwie Zezowatego Doda i zapytałem:
— Nazwisko Szyperski — czy co´s ci to mówi, Dodo?

28

background image

Dodo zmarszczył brwi.
— Mówi mi — odparł. — Do naszej klasy chodzi niejaki Kocio Szyperski.
— Potrzebuj˛e informacji — powiedziałem. — Sprawd´z, czy ten Kocio jest

bratem Nelki Szyperskiej z mojej klasy. Je´sli tak, dowiedz si˛e, co robi Nella z wol-
nym czasem. Gdzie chodzi, czym si˛e zajmuje. . .

Dodo zagwizdał zdumiony i u´smiechn ˛

ał si˛e swoj ˛

a krzyw ˛

a g˛eb ˛

a.

— Nie gwi˙zd˙z głupio — zdenerwowałem si˛e — i rób, co ci mówi˛e. Szyperska

jest mi potrzebna do filmu.

— A ja?
— Nie bój si˛e, ty te˙z zagrasz. Wła´sciw ˛

a rol˛e.

— A kiedy b˛edzie ten film?
— Ju˙z niedługo. Dlatego wła´snie kombinuj˛e z Szyperska.
— Miała by´c Giga — zauwa˙zył Dodo.
— Do jasnej kamery, przesta´n si˛e wtr ˛

aca´c do obsady! Rób co mówi˛e — wrza-

sn ˛

ałem rozzłoszczony. — No, spływaj szybko!

— Tak jest! — Dodo spłyn ˛

ał.

Wrócił po kilku minutach. Wie´sci były pomy´slne. Nella jest siostr ˛

a Kocia Szy-

perskiego z klasy Doda. W poniedziałki, ´srody i pi ˛

atki gra w ognisku muzycznym

w Domu Kultury.

— Na czym gra? — zapytałem rzeczowo.
— Na skrzypcach.
— Nie´zle — mrukn ˛

ałem zamy´slony, bo ju˙z wiedziałem, co zrobi˛e.

Poniewa˙z była akurat ´sroda, zaraz po obiedzie udałem si˛e do Młodzie˙zowego

Domu Kultury. Ognisko muzyczne było w lewym skrzydle. Zastukałem od razu
do pokoju z napisem: „Kancelaria”. „Zapisy do klas instrumentów przyjmuje mgr
A. Cyndelski, starszy instruktor, w godz. 16-18”. Szcz˛e´scie mnie nie opuszczało.
Była godzina szesnasta i magister A. Cyndelski był na posterunku.

— Dzie´n dobry — powiedziałem. — Pragn˛e zapisa´c si˛e do klasy skrzypiec,

prosz˛e pana.

A. Cyndelski obrócił do mnie dług ˛

a, kozi ˛

a twarz i zapytał:

— Czy kto´s ci˛e tu skierował, chłopcze?
— Ja sam, prosz˛e pana — o´swiadczyłem — ja mam skłonno´sci od dziecka. . .
— To ładnie — A. Cyndelski głaskał swoj ˛

a rzadk ˛

a, acz niew ˛

atpliwie interesu-

j ˛

ac ˛

a, młodzie˙zow ˛

a bródk˛e. — To bardzo ładnie, ˙ze masz skłonno´sci. Niestety nie

ma ju˙z wolnych miejsc w klasie skrzypiec. Zabrakło instrumentów. W ostatnich
skrzypcach wczoraj p˛ekła struna — zamy´slił si˛e melancholijnie — tak jest, p˛ekła
struna. . . Nie chciałbym ci˛e jednak zra˙za´c. . . skoro masz skłonno´sci. . . mo˙ze zna-
lazłoby si˛e miejsce w innych klasach. . . — zacz ˛

ał wertowa´c spisy. — Czy płuca

masz zdrowe? — zapytał mnie nagle. — Byłe´s prze´swietlany?

— Tak, prosz˛e pana.
— Dmucha´c umiesz?

29

background image

— Jasne.
A. Cyndelski wstał i pomacał mi muskuły.
— Mo˙zesz gra´c na tubie — powiedział — masz warunki. Potrzebujemy chłop-

ca do tuby.

— Do tuby?
— To taka du˙za tr ˛

aba. Z pewno´sci ˛

a marzyłe´s nieraz, ˙zeby zagra´c na najwi˛ek-

szej tr ˛

abie.

— To było wtedy, kiedy byłem bardzo mały — mrukn ˛

ałem. Przed oczyma sta-

n ˛

ał mi obraz spoconych stra˙zaków uginaj ˛

acych si˛e pod ci˛e˙zarem tr ˛

ab w majowym

sło´ncu.

— Wolałbym co´s mniejszego, prosz˛e pana, na przykład flet albo jaki´s klarnet.
— Nie ma fletów i klarnetów, jest tylko tuba — powiedział A. Cyndelski.
— Na tubie niech gra Ci˛e˙zki Tubka — zdenerwowałem si˛e.
— Tubka? — zainteresował si˛e instruktor.
— Niejaki Tubkowski, pan go zna?
— Owszem, Tubkowski gra u nas na puzonie. . . zaraz. . . mamy chyba jeszcze

jeden wolny puzon — zajrzał do spisu — tak jest. . .

— Ja. . . ja nie chc˛e z Tubkowskim — zaniepokoiłem si˛e.
— Z Tubkowskim? — A. Cyndelski u´smiechn ˛

ał si˛e pobła˙zliwie. — Nie ma

obawy. . . Tubkowski jest ju˙z zaawansowany, a ty b˛edziesz dopiero próbował dmu-
cha´c. . . — podbiegł do szafy i wyci ˛

agn ˛

ał wielki, złocisty instrument, wytarł go

z kurzu — na pewno ci si˛e spodoba, posłuchaj, co za ton! — nad ˛

ał policzki i za-

demonstrował, jak si˛e gra na puzonie.

Bardzo mi si˛e podobało, a najwi˛ecej, ˙ze była to tr ˛

aba ruchoma, w czasie gry

mo˙zna było skraca´c i wydłu˙za´c rur˛e. To robiło wra˙zenie! No i ten d´zwi˛ek, ni-
ski, nieco ˙załosny, ale przyjemny. . . mo˙zna nim wypowiedzie´c ró˙zne cierpienia
i skargi. . .

— Bior˛e, prosz˛e pana.
— Wiedziałem, ˙ze ci si˛e spodoba — A. Cyndelski pogłaskał zadowolony swo-

j ˛

a młodzie˙zow ˛

a bródk˛e.

Porwałem puzon i chciałem od razu wybiec, ale instruktor zatrzymał mnie,

musiałem pokaza´c legitymacj˛e szkoln ˛

a, wypełni´c formularz i zło˙zy´c par˛e podpi-

sów. Nast˛epnie A. Cyndelski polecił mi uda´c si˛e do klasy instrumentów d˛etych,
drugie drzwi na prawo, do pana profesora Kiryłło.

Ja jednak miałem nieco inny pomysł i zamiast uda´c si˛e do pana profesora

Kiryłło, poszedłem spiesznie w gł ˛

ab korytarza, sk ˛

ad dobiegało mnie urzekaj ˛

ace

łkanie skrzypiec. Nerwowo ´sciskaj ˛

ac puzon w spoconych z emocji r˛ekach, zaj-

rzałem przez dziurk˛e od klucza. Serce zabiło mi mocno. Tak. . . nie myliłem si˛e.
To była Nelka. Ale jaka wspaniała! Stała na estradzie z rozpuszczonymi włosa-
mi, ubrana w dług ˛

a, powłóczyst ˛

a sukni˛e koloru lila. Do licha. . . przedstawienie

jakie´s czy co? Chyba próba przedstawienia, bo obok Nelli zauwa˙zyłem jeszcze

30

background image

faceta z rogiem, czyli waltorni ˛

a, przebranego za Wojskiego z „Pana Tadeusza”,

tamten znowu przy fortepianie jak Szopen, a tu dziewczyna z wiolonczel ˛

a, prze-

brana za grub ˛

a wiejsk ˛

a bab˛e w zapasce. . . Tak, to jest przedstawienie. Dopiero

teraz na drzwiach zauwa˙zyłem r˛ecznie wykonany afisz:

„OPOWIE ´SCI INSTRUMENTÓW”

inscenizacja słowno-muzyczna

a obok wielki napis:

PAMI ˛

ETAJ, JU ˙

Z ZA TYDZIE ´

N PREMIERA!

Przez moment zastanawiałem si˛e, co robi´c, gdy nagle drzwi si˛e otworzyły

i ukazała si˛e w nich przysadzista niewiasta w ´srednim wieku, do´s´c t˛ega, lecz
o uduchowionym spojrzeniu.

Spojrzała na mnie, na puzon, który ´sciskałem dumnie, i rozja´sniła si˛e:
— A, to ty, wła´z szybko — wci ˛

agn˛eła mnie do ´srodka, nim zd ˛

a˙zyłem si˛e

zastanowi´c nad sytuacj ˛

a. — Nareszcie mamy Puzona!

— Jak to, nareszcie? — wykrztusiłem.
— Spodziewali´smy si˛e ciebie wcze´sniej. . . no, ale zjawiłe´s si˛e przecie˙z. . .
Było mi bardzo przyjemnie. To miło by´c kim´s, na kogo si˛e czeka; u´smiech-

n ˛

ałem si˛e do Szyperskiej i zatr ˛

abiłem na powitanie. Biedna Nella wytrzeszczyła

oczy ze zdumienia. Chciałem od razu podej´s´c do niej, ale profesorka poci ˛

agn˛e-

ła mnie do otwartej szafy i wyci ˛

agn˛eła stamt ˛

ad jaki´s okropny kostium. . . rodzaj

zielonego kombinezonu z kapturem i rogami.

— Włó˙z to! — powiedziała.
— Ale po co?
— Dzisiaj jest próba kostiumowa.
— Ale˙z pani profesor, to nie jest strój dla Puzona — odezwała si˛e asystentka

w niebieskim fartuchu — to jest strój fauna dla Fletu.

— Dla Fletu? Co ty mówisz, moje dziecko. Gdzie s ˛

a moje okulary?!

— Pani po˙zyczyła je Moniuszce.
— A, prawda. . . Niech mi Moniuszko odda!
Podsuni˛eto jej okulary. Zało˙zyła je i obejrzała mnie krytycznie.
— Tak, to nie jest strój dla Puzona! Co jest dla Puzona?
— Puzon ma by´c w stroju kota.
— Dlaczego kota?! — zapytałem z pewnym niepokojem.
Nikt jednak nie kwapił si˛e do wyja´snie´n. Wszyscy byli potwornie zaaferowani.

Nie zwa˙zaj ˛

ac na moje zastrze˙zenia, ubrano mnie w skór˛e kota.

— Troch˛e za du˙zy na ciebie ten kostium. . . ale to nic. Wypchamy ci brzuch

papierem. A teraz podskocz! Zobaczymy, czy dajesz rad˛e. . .

31

background image

W momencie gdy podskakiwałem, rozwarły si˛e gwałtownie drzwi i do sali

wpadł zadyszany Ci˛e˙zki Tubka z puzonem w futerale.

— A to co znowu? — krzykn˛eła do niego profesorka. — Nie przeszkadzaj!
— Jak to? Miałem si˛e przecie˙z zgłosi´c z puzonem do pani profesor Kołatko —

sapał Tubka.

— Ju˙z nie jeste´s potrzebny. Mamy Puzona. Poza tym, ty jeste´s za du˙zy, nie

pasujesz. . . On lepiej pasuje. . .

— Jak to nie pasuj˛e?!
— Id´z, dziecko. — Profesorka Kołatko odpychała delikatnie Ci˛e˙zkiego Tubk˛e

pałeczk ˛

a dyrygenck ˛

a. — Powiedziałam, mamy ju˙z puzonist˛e, który b˛edzie przed-

stawiał Puzona.

— Puzonist˛e?! Jakiego puzonist˛e?! — rykn ˛

ał Tubka. — Ja tu jestem jedynym

puzonist ˛

a. Tylko ja jeden potrafi˛e gra´c na puzonie.

— Zdaje ci si˛e, dziecko drogie. . .
— Mnie si˛e zdaje?! — Tubka błysn ˛

ał oczami, nad ˛

ał si˛e i zatr ˛

abił na puzonie,

poruszaj ˛

ac wspaniale i biegle rur ˛

a instrumentu. Niew ˛

atpliwie było to tr ˛

abienie na

wysokim poziomie. Równie nagłe i niespodziewane jak pot˛e˙zne! Niestety, za bli-
sko lewego ucha pani profesor Kołatko. Nieszcz˛esna kobieta krzykn˛eła bole´snie
i odskoczyła, ale tak nieszcz˛e´sliwie, ˙ze uderzyła si˛e o pulpit dyrygencki w prawe
ucho.

— O Bo˙ze, nic nie słysz˛e! Jestem ogłuszona! — Padła w ramiona asystentki.
Do sali prób wpadł magister A. Cyndelski.
— Co si˛e tu dzieje?! — krzykn ˛

ał na widok pani profesor Kołatko słaniaj ˛

acej

si˛e i półprzytomnej.

— Zostałam ogłuszona przez tego wielkiego natr˛eta — wskazała na Tubkow-

skiego — ten jego puzon. . . och. . . nie b˛ed˛e mogła prowadzi´c próby. . . Moje
uszy!

— Pani profesor poka˙ze.
Magister A. Cyndelski obejrzał uszy słaniaj ˛

acej si˛e pani profesor Kołatko.

— Ha´nba! Jedno ogłuszone, drugie spuchni˛ete! Jak mogłe´s? — krzykn ˛

A. Cyndelski do wystraszonego Tubki. — Trzeba uwa˙za´c, do kogo si˛e tr ˛

abi. . .

to znaczy, w kogo si˛e tr ˛

abi. . . co ja mówi˛e. . . chciałem powiedzie´c, przy kim si˛e

tr ˛

abi. . . A w ogóle, po co tr ˛

abiłe´s?

— Bo pani profesor Kołatko nie wierzyła, ˙ze ja umiem. . . tr ˛

abi´c.

— To jest skandal! Nie mo˙zna z wami prowadzi´c normalnej próby, zawsze

jakie´s historie. I to w domu kultury! Pomó˙zcie mi wyprowadzi´c pani ˛

a profesor

Kołatko do apteczki.

Połowa zebranych rzuciła si˛e ma pomoc pani profesor Kołatko, natomiast roz-

juszony Tubka rzucił si˛e do mnie.

— Kto ty jeste´s? Sk ˛

ad si˛e tu wzi ˛

ałe´s, łobuzie?!

— To. . . to jaka´s pomyłka — j˛ekn ˛

ałem.

32

background image

— Ja ci poka˙z˛e! — Tubka z w´sciekło´sci ˛

a złapał mnie za uszy. Poci ˛

agn ˛

ał.

Rozległ si˛e nieprzyjemny chrz˛est odrywanych uszu. Nella krzykn˛eła przera˙zona.
Ja te˙z krzykn ˛

ałem. Na szcz˛e´scie nie były to moje uszy, ale uszy kota. Dzi˛eki nim

ocaliłem ˙zycie. Uszy zostały bowiem w r˛ekach ogłupiałego Tubki, a mnie udało
si˛e wyskoczy´c na czas z kociej skóry.

— Co ty wyprawiasz? — krzykn˛eła do Tubki asystentka. — To nieładnie tak

obedrze´c koleg˛e ze skóry. . . to jest. . . chciałam powiedzie´c z kostiumu. . . bied-
nego puzonist˛e. . .

— Nieładnie. . . puzonist˛e. . . — sapał wci ˛

a˙z zaskoczony Tubka — to nie jest

˙zaden puzonista. . . to jest niejaki Cymek, ten oszust z siódmej. . . On tu przyszedł

za Nelk ˛

a Szypersk ˛

a, prosz˛e pani. Cały dzie´n pytał o Szypersk ˛

a. . .

W sali zrobiła si˛e cisza. A w tej ciszy słycha´c było głuche uderzenie. To osłu-

piała Nella wypu´sciła z r ˛

ak futerał ze skrzypcami.

— Słyszałem, jak Dodo´nskiego pytał — sapał dalej Tubka zadowolony z efek-

tu.

— Masz nader czułe ucho muzyka — powiedziałem gło´sno. — Gratuluj˛e ci,

to rzadki dar natury u goryla.

— Nie do´s´c mu, ˙ze kr˛eci si˛e cały dzie´n koło Szyperskiej w klasie, to jeszcze

tu si˛e wkr˛ecił, oszust, i w dodatku mi ubli˙za.

— Wkr˛eciłe´s si˛e? — zapytała mnie asystentka. — Jak mam to rozumie´c? Nie

nale˙zysz do zespołu?

— Ja. . . ja umiem gra´c — zapewniłem po´spiesznie, czuj ˛

ac, ˙ze moje aukcje

spadaj ˛

a gwałtownie. Nat˛e˙zyłem si˛e jak przedtem Tubka. Uj ˛

ałem rur˛e puzonu. Po-

ci ˛

agn ˛

ałem gwałtownie. Sukces był nader połowiczny. Z instrumentu wydobył si˛e

cichy pomruk czy mo˙ze raczej westchnienie, natomiast sam instrument rozpadł
si˛e na dwie cz˛e´sci. Mo˙ze ze zdenerwowania za bardzo poci ˛

agn ˛

ałem, w ka˙zdym

razie kawałek puzonu został w jednej r˛ece, a reszta w drugiej.

Stałem zakłopotany i nie bardzo wiedziałem, co mam robi´c.
— Jak mogłe´s! krzykn˛eła asystentka. Popsułe´s instrument!
— Widzi pani, ˙ze on nie ma poj˛ecia o puzonie. To jest przybł˛eda w´sród arty-

stów. — Bra´c go! — krzykn ˛

ał wielki (ciele´snie) artysta Tubka

I rzucił si˛e na mnie.
Łatwo sobie wyobrazi´c, co by si˛e ze mn ˛

a stało, gdyby nie bohaterski czyn

Nelli. Widz ˛

ac, co si˛e ´swi˛eci, dopadła do Tubki i zacz˛eła go tłuc futerałem od

skrzypiec jak maczug ˛

a.

— Ach, ty gorylu, pu´s´c Cymka!
— Jak mo˙zesz? — j˛ekn ˛

ał rozgoryczony Tubka. — Stan ˛

ałem w twojej obronie.

— Wcale nie prosiłam ci˛e o to!
— Co ja widz˛e! Cymek mo˙ze liczy´c na wzajemno´s´c. To zdrada! — błyska-

j ˛

ac złowrogo oczami wyrwał futerał z r ˛

ak Nelli, ale w tej samej chwili zapl ˛

atał

33

background image

si˛e w jej powłóczyst ˛

a sukni˛e z trenem i ku naszemu zdziwieniu wyl ˛

adował na

podłodze.

Zanim si˛e wypl ˛

atał z sideł trenu, ja ju˙z byłem na korytarzu, za mn ˛

a wypadła

Nella. . .

— Nie wierz temu, co on mówi — zasapałem czerwony. — Ja. . . ja tu przy-

szedłem po prostu gra´c na instrumencie.

— Oczywi´scie — powiedziała Szyperska — i to jest wła´snie wspaniałe —

w jej oczach zapaliły si˛e wesołe iskierki.

Pomy´slałem, ˙ze Szyperskiej dobrze jest z nieszcz˛e´sciem wypisanym na twa-

rzy, ale chyba jeszcze lepiej z tak ˛

a wesoło´sci ˛

a jak teraz. . .

— Wspaniałe. . . — wybełkotałem — co jest wła´sciwie wspaniałe?
— To, ˙ze zacz ˛

ałe´s gra´c na puzonie — odpowiedziała.

— Cieszysz si˛e? — zapytałem nieufnie, patrz ˛

ac, czy nie nabija si˛e ze mnie.

— Ciesz˛e si˛e, ˙ze lubisz muzyk˛e.
— Bardzo lubi˛e — zapewniłem gor ˛

aco.

W progu stan ˛

ał Ci˛e˙zki Tubka przebrany za kota. Zdr˛etwieli´smy. Lecz Tubka

tego dnia miał zdecydowanego pecha. Niemal w tej samej chwili na korytarzu
ukazała si˛e pani profesor Kołatko z obanda˙zowanym uchem. Klasn˛eła w r˛ece.
Znowu była w formie.

— Wracamy na scen˛e, dzieci. A to co znowu? — wło˙zyła okulary i spojrzała

krytycznie na Tubk˛e. — Kot bez uszu? I dlaczego taki du˙zy zrobił si˛e kot? Co tu
si˛e dzisiaj wyrabia?!

Nella u´smiechn˛eła si˛e rozbawiona do mnie i powiedziała:
— A ty lepiej uciekaj, Cymek. Jutro si˛e zobaczymy.
Chciałem uciec, Bóg mi ´swiadkiem, ale los chciał inaczej. Oto bowiem z prze-

ciwka zbli˙zał si˛e magister A. Cyndelski z łysym, dostojnym pedagogiem, który
niósł p˛eki nut. . .

— To ten nowy kandydat, o którym panu mówiłem — powiedział A. Cyn-

delski wskazuj ˛

ac na mnie. — Bardzo obiecuj ˛

acy materiał, ma warunki oraz, jak

o´swiadczył, skłonno´sci.

— To pan profesor Kiryłło — zwrócił si˛e z kolei do mnie — oddaj˛e ci˛e w jego

r˛ece.

Kiryłło u´smiechn ˛

ał si˛e do mnie odsłaniaj ˛

ac rz ˛

ad ˙zółtych z˛ebów. Przez moment

wydało mi si˛e, ˙ze to s ˛

a z˛eby drapie˙znika, ale to były raczej poczciwe ko´nskie z˛eby.

Westchn ˛

ałem ci˛e˙zko i kryj ˛

ac za plecami popsuty puzon znikn ˛

ałem w sali ´cwicze´n.

No có˙z, chyba jednak zostan˛e puzonist ˛

a.

background image

Rozdział 6

Spisek Cykanderów

Nie popsułem wczoraj puzonu. Profesor Kiryłło wyja´snił mi na pierwszej

lekcji, ˙ze rura tego instrumentu składa si˛e z dwu cz˛e´sci; mo˙zna je bez szkody
rozł ˛

acza´c i składa´c. Popsułem sobie natomiast zdecydowanie stosunki z Ci˛e˙zkim

Tubk ˛

a. Goryl ten tropił mnie nazajutrz od samego rana i czyhał na sposobno´s´c,

aby wyładowa´c na mnie swoj ˛

a zło´s´c. Zamiast wi˛ec zaj ˛

a´c si˛e Nelk ˛

a, jak miałem

w planie, musiałem niestety zaj ˛

a´c si˛e bezpiecze´nstwem własnej skóry. Uznałem,

˙ze najmniej nara˙zony na ataki Tubki b˛ed˛e w „pokoju cichej pracy i skupienia”,

który znajduje si˛e za bibliotek ˛

a w naszej szkole. Udałem si˛e wi˛ec bezzwłocznie

do pani bibliotekarki Cyborowej i o´swiadczyłem, ˙ze potrzebuj˛e si˛e dzisiaj skupi´c,
poniewa˙z musz˛e przygotowa´c si˛e do olimpiady historycznej, i ˙ze je´sli pozwoli,
b˛ed˛e si˛e skupiał na ka˙zdej przerwie, a˙z do odwołania. Nast˛epnie poprosiłem o al-
bumy z ilustracjami, o ksi ˛

a˙zk˛e o bitwach morskich w czasie II wojny ´swiatowej

i o ksi ˛

a˙zk˛e o historii lotnictwa. Na ko´ncu kazałem si˛e zamkn ˛

a´c na klucz w „pokoju

cichej pracy i skupienia” a˙z do dzwonka.

— Pani wie, mog ˛

a mnie szuka´c — powiedziałem. — Niestety, niektórzy moi

koledzy nie rozumiej ˛

a potrzeby skupienia. Dlatego, jakby kto´s pytał, niech pani

nie mówi, ˙ze tu jestem.

Pani Cyborowa spojrzała na mnie z uznaniem.
— Ciesz˛e si˛e, ˙ze spowa˙zniałe´s, Ogromski — powiedziała. — Nast ˛

apił u ciebie

ostatnio pozytywny przełom. Wytrwaj w tych dobrych ch˛eciach. Adam Mickie-
wicz te˙z ju˙z spowa˙zniał w twoim wieku.

— My´sli pani?
— To jest stwierdzone — orzekła pani Cyborowa i zamkn˛eła mnie w pokoju.
W rezultacie cał ˛

a pierwsz ˛

a przerw˛e sp˛edziłem bezpiecznie i do´s´c przyjemnie,

ogl ˛

adaj ˛

ac ciekawe ilustracje okr˛etów i samolotów. Przez okno widziałem Ci˛e˙zkie-

go Tubk˛e, jak miotał si˛e po boisku i podwórzu szkolnym szukaj ˛

ac mnie daremnie.

Oczywi´scie temu gorylowi Tubce nawet do głowy nie przyszło, ˙ze mog˛e „skupia´c
si˛e” w „pokoju cichej pracy i skupienia”. Jest na to za mało inteligentny.

35

background image

Równo z dzwonkiem pani Cyborowa wypu´sciła mnie z dobrowolnej klauzury,

a ja od razu zbiegłem na dół.

Koło naszej klasy, na tablicy ogłosze´n, Nelka Szyperska przypinała wielki

afisz reklamuj ˛

acy „Opowie´sci instrumentów”, owo nieszcz˛esne widowisko, z któ-

rym si˛e wczoraj niechc ˛

acy zetkn ˛

ałem.

— Mieli´smy dzisiaj porozmawia´c — zacz ˛

ałem.

— Wła´snie szukałam ci˛e — powiedziała Nelka. — Gdzie si˛e podziewałe´s?

Nawet w bibliotece ci˛e nie zastałam.

— Byłem w „pokoju cichej pracy i skupienia” — odparłem powa˙znie. — Sku-

piałem si˛e.

— Ty?! — Nelka spojrzała na mnie rozbawiona. Jej zdziwienie do´s´c nieprzy-

jemnie mnie dotkn˛eło.

— My´slisz, ˙ze ja nie potrzebuj˛e skupienia? Wszyscy ludzie potrzebuj ˛

a. Nawet

najsilniejsi i najm ˛

adrzejsi, zwłaszcza jak maj ˛

a przej´scia. Ja te˙z wczoraj miałem

przej´scia i dlatego potrzebowałem. Muzyka mnie rozkojarzyła. Straciłem równo-
wag˛e intelektualn ˛

a.

— Czy ju˙z j ˛

a odzyskałe´s? — zapytała.

— Oczywi´scie — odparłem niepewnie, rozgl ˛

adaj ˛

ac si˛e z niepokojem po ko-

rytarzu. Na szcz˛e´scie Tubki nie było.

— Wczoraj zachowywałe´s si˛e dosy´c dziwnie. . . i. . . i niezrozumiale. . . i, jak

to powiedzie´c, jest takie jedno słowo. . . — niekonsekwentnie.

Zaczerwieniłem si˛e.
— Wcale nie! — zaprzeczyłem. — To tylko tak wygl ˛

adało.

— A jednak w szkole byłe´s okropny i mówiłe´s takie rzeczy o Koniu, a potem

w tym Emdeku. . . — Nella wyprostowała ostro˙znie róg ogłoszenia. — Musz˛e to
jeszcze raz przypi ˛

a´c. Czy mógłby´s potrzyma´c? — Wr˛eczyła mi pudełko z plu-

skiewkami. — I powiedz mi, czy to prawda, co mówił o tobie Tubka?

— Uwierzyła´s mu? — zapytałem zmieszany.
— Sk ˛

ad! Nie uwierzyłam zupełnie. — Teraz z kolei zaczerwieniła si˛e Nella.

— A. . . a gdyby to była prawda?
— Nie wierz˛e!
— Dlaczego?
— Bo. . . bo za bardzo si˛e ró˙znimy, bo. . . bo nie mamy z sob ˛

a nic wspólne-

go — wyrzucała z siebie szybko Nelka — bo. . . nawet w sprawie Konia. . . je´sli
nie ˙zal ci Konia, je´sli zgadzasz si˛e, ˙zeby go wyko´nczyli, to znaczy. . .

— No dobrze — przerwałem jej nagle — a gdybym zaj ˛

ał si˛e Koniem?

— Naprawd˛e zaj ˛

ałby´s si˛e? — zapytała zaskoczona. — Przecie˙z mówiłe´s, ˙ze

on ci˛e mało obchodzi.

— No. . . mógłbym to zrobi´c dla ciebie — powiedziałem ogl ˛

adaj ˛

ac pluskiewki

w pudełku.

— Dla mnie?

36

background image

— Je´sli to ma dla ciebie takie znaczenie, po prostu, ˙zeby´s wiedziała, jak du˙zo

mog˛e dla ciebie zrobi´c.

Nella wbiła nerwowo pluskiewk˛e w róg afisza. Stwierdziłem z satysfakcj ˛

a,

˙ze była to ju˙z pi ˛

ata pluskiewka wbita w ten sam nieszcz˛esny róg. Zdumiewaj ˛

ace

roztargnienie jak na rzeczow ˛

a zawsze Nell˛e!

— Ja wcale nie chc˛e — powiedziała — ˙zeby´s si˛e po´swi˛ecał dla mnie. Ty

sam powiniene´s broni´c Konia, tak jakby´s bronił swoich własnych spraw. . . Wiesz,

˙ze on jest nadzwyczajny, a M˛e˙zyk, Bojarska i cała ich paczka chc ˛

a mu zrobi´c

´swi´nstwo!

— Uwa˙zasz, ˙ze powinienem, w imi˛e obrony nieszcz˛esnych gogów dr˛eczonych

przez okrutn ˛

a młodzie˙z? Ligi Ochrony Gogów jeszcze nie ma. Gog powinien sam

da´c sobie rad˛e jako fachowiec od młodzie˙zy.

— Uwa˙zam, ˙ze powiniene´s w imi˛e sprawiedliwo´sci. . . — zacz˛eła Nelka, ale

w tym momencie na korytarzu pojawił si˛e Ko´n z dziennikiem pod pach ˛

a; trzeba

było przerwa´c rozmow˛e i uda´c si˛e do klasy.

Ko´n zacz ˛

ał lekcj˛e w swobodnym nastroju, ˙zartuj ˛

ac z Bojarsk ˛

a na temat ma-

skotki-małpiszona, któr ˛

a zawsze trzymała na ławce, a potem wyraził zdziwienie

tudzie˙z rozczarowanie, ˙ze zaprzestali´smy rysowania koni na tablicy. Z ciekawo-

´sci ˛

a oczekiwałem rozwoju wypadków. Czy sko´nczy si˛e na pogró˙zkach Cykande-

rów, czy te˙z naprawd˛e co´s szykuj ˛

a. . .

Ju˙z wkrótce przekonałem si˛e, ˙ze Nelka Szyperska miała racj˛e. Pierwsze ozna-

ki nadci ˛

agaj ˛

acej burzy pojawiły si˛e, gdy Ko´n chciał zabra´c si˛e do przepytywania

uczniów.

— Mo˙ze mi powiesz, przyjacielu — zwrócił si˛e do małego Gibasa — co wy-

niosłe´s z poprzedniej lekcji?

Gibas wstał, podobny do nastroszonego gawrona, zgarbił si˛e i milczał z okiem

utkwionym nieruchomo w podłog˛e, jakby tam kryła si˛e odpowied´z. Było jasne,

˙ze Gibas nic nie wyniósł z poprzedniej lekcji.

— Có˙z to, zatkało ci˛e, Gibas?
Gibas milczał i garbił si˛e coraz bardziej.
— Siadaj! — pan Szyko´n spojrzał na Gibasa z obrzydzeniem. — Nie jeste´s

zbyt rozgarni˛ety. Poza tym mógłby´s czesa´c włosy i nie garbi´c si˛e tak ohydnie.
Nie do´s´c, ˙ze jeste´s mały, to jeszcze si˛e garbisz! No có˙z, mo˙ze znajdziemy bar-
dziej rozmownych — pan Szyko´n rozgl ˛

adał si˛e po klasie. — O, ty, przyjacielu, co

konferujesz tak zapalczywie w ostatniej ławce — zwrócił si˛e do M˛esia — wsta´n
i powiedz, co utkwiło ci w głowie z poprzedniej lekcji.

M˛esio wstał oci˛e˙zale, oparł si˛e dło´nmi o pulpit. . .
— Ja. . . mnie nic nie utkwiło, prosz˛e pana.
— Bojarska, mo˙ze ty?!
— Ja nic nie zrozumiałam — o´swiadczyła u´smiechaj ˛

ac si˛e k ˛

acikami ust Bo-

jarska.

37

background image

Ale Ko´n zdawał si˛e nie dostrzega´c tego u´smieszku.
— Nie rozumiecie? — powiedział raczej beztrosko. — Nie ma wielkiej trage-

dii, poniewa˙z wła´snie tematem dzisiejszej lekcji b˛edzie sposób wła´sciwego pisa-
nia prac z j˛ezyka polskiego. O co tu chodzi, moi drodzy? O trzy rzeczy. Trzeba
mie´c co´s do powiedzenia, trzeba chcie´c powiedzie´c i umie´c powiedzie´c. Nie w ˛

at-

pi˛e, ˙ze młodzie˙z ma du˙zo rzeczy do powiedzenia, a w ka˙zdym razie wiele do
z a p y t a n i a. Formułowanie za´s pyta´n, przedstawianie problemów jest te˙z cen-
n ˛

a form ˛

a wypowiedzi. Rzecz w tym, ˙ze je´sli nawet ma si˛e du˙zo do powiedzenia, to

jeszcze nie znaczy wcale, ˙ze chce si˛e to powiedzie´c w klasie. Co innego bowiem
zwierzy´c si˛e na ucho przyjaciółce czy przyjacielowi, co innego Cykanderom z tej
samej paczki, a co innego wobec całej klasy i, co gorsza, wobec nauczyciela, któ-
rego w dodatku tak mało si˛e zna. Ale podejmiemy prób˛e przełamania lodów. B˛e-
dziemy nagradza´c szczere wypowiedzi, byle własne i uzasadnione, nie b˛edziemy
si˛e natomiast okłamywa´c i gra´c przed sob ˛

a komedii. . .

W tym miejscu w klasie podniósł si˛e niespokojny gwar — wszyscy byli za-

skoczeni, sk ˛

ad mały pedagog zna układy klasowe i nader ekskluzywn ˛

a nazw˛e Cy-

kanderów. Nim jednak zdołali oprzytomnie´c, ju˙z Ko´n powrócił do naszych wy-
pracowa´n i zacz ˛

ał je obje˙zd˙za´c, demonstruj ˛

ac ich nico´s´c. Wyci ˛

agn ˛

ał na ´swiatło

dzienne nasze bł˛edy, pozy i nieczyste zagrania. „Takie rzeczy nie ze mn ˛

a — mó-

wił. — Nie b˛edzie pływania w m˛etnej wodzie ani lotów w d˛etych balonach. B˛ed˛e
nakłuwał takie balony!”

Tak mówił Ko´n i od razu stało si˛e jasne, ˙ze trudno b˛edzie z Koniem, ˙ze nie

b˛edzie mo˙zna słów-pustaków układa´c ani buja´c w obłokach. Po prostu Ko´n nie
uznaje takiej gry, jak ˛

a dotychczas uprawiali´smy. Inne ma zasady. Byle czym si˛e

go nie omami. To było jasne. Ale czy dla Konia z kolei było jasne, ˙ze obalał te
reguły, do których byli´smy przyzwyczajeni i z którymi tak było wygodnie?

Spojrzałem na M˛esia. Siedział ponury, brwi marszczył, wargi przygryzał ze

zło´sci. . . Nie takiego wymarzył sobie mistrza. A Funia Bojarska ze zło´sci wbijała
raz po raz szpilk˛e w głow˛e pluszowego małpiszona.

Czułem, ˙ze w tej chwili cała cykanderska wi˛ekszo´s´c naszej klasy nie cierpi

Konia i boi si˛e jego niezwykłych metod oraz wymaga´n, a najbardziej, ˙ze b˛edzie
tak nudzi´c na ka˙zdej lekcji.

Ko´n jakby nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy. Beztrosko przeszedł

do omawiania punktu trzeciego swoich „zasad”.

— W zeszycie jednego z waszych kolegów — mówił — przeczytałem ta-

kie oto zdanie-potwora, od którego skóra mo˙ze ´scierpn ˛

a´c nie tylko nauczycielowi

polskiego, redaktorowi czy innemu specjali´scie od j˛ezyka, ale po prostu zwykłe-
mu czytelnikowi. Posłuchajcie: „Gdy dynamiczna rozpacz poety, do której po-
pchn˛eła go Maryla, która była puchem bardzo marnym, za´slepionym przez złoto,
doprowadziła go do takiego powa˙znego stanu, ˙ze mógł wyda´c z siebie stek nie-
przyzwoitych złorzecze´n na los, poeta dzi˛eki sublimacji zamiast steku złorzecze´n

38

background image

wydał ten sławny wiersz, którego wielka warto´s´c, o której mówili´smy na zeszłej
lekcji, polega na cennych zaletach, które nas wci ˛

a˙z uderzaj ˛

a, chocia˙z min˛eło ju˙z

sto pi˛e´cdziesi ˛

at lat od wydarze´n, które przypi˛eły poecie post˛epowe skrzydła do

dynamicznego lotu »górnego« ”.

Oto absolutny rekord, moi drodzy! Siedemdziesi ˛

at siedem wyrazów w jed-

nym zdaniu! Dziewi˛e´c zda´n podrz˛ednych spi˛etrzonych jedno nad drugim! Sze´s´c
razy u˙zyto zaimka wzgl˛ednego „który”! W dodatku obawiam si˛e, ˙ze autor tego
zdania nie bardzo rozumie chyba sens niektórych przymiotników. Czy puch mo˙ze
by´c za´slepiony, czy skrzydła mog ˛

a by´c post˛epowe, czy rozpacz mo˙ze by´c dyna-

miczna? Niezbyt to szcz˛e´sliwe sformułowania. A w ogóle, przyjacielu kolego, za
cz˛esto u˙zywasz słowa dynamiczny. Sk ˛

ad to u ciebie? W tym jednym zdaniu u˙zy-

łe´s go dwa razy. Po co? Je´sli zbyt cz˛esto u˙zywa si˛e jakiego´s przymiotnika, traci
on na sile i na warto´sci. Za´s co do całego zdania, to zauwa˙zcie, mimo d˛etego stylu
i powagi, a mo˙ze wła´snie dzi˛eki temu, jest zabawne, miejscami nawet ´smieszne,
po prostu taki nadmuchany balon, w którym prócz powłoki nie ma wła´sciwie nic.
No bo w ko´ncu nie dowiadujemy si˛e najwa˙zniejszego: na czym polegaj ˛

a walory

tego wiersza, autor pisze wprawdzie, ˙ze „wielka warto´s´c wiersza polega na cen-
nych zaletach”, ale jest to przecie˙z „masło ma´slane”, zwykłe wykpienie si˛e od
rzeczowej oceny.

Patrzyłem na Konia z trosk ˛

a. Za du˙zo mówił i zbyt dr˛etwo. Wszystko chciał

załatwi´c jednym przemówieniem. Biedny Ko´n! Niezbyt zr˛ecznie zabrał si˛e do
rzeczy. Teraz ju˙z Cykanderzy na pewno go zjedz ˛

a.

Tymczasem on nazn˛ecawszy si˛e do syta nad nieszcz˛esnym zdaniem, zacz ˛

z kolei mówi´c, na czym polega dobry styl. Zacytował naprzód dewiz˛e Juliusza
Słowackiego: „chodzi mi o to, aby j˛ezyk gi˛etki powiedział wszystko, co pomy´sli
głowa. . . ” Nast˛epnie rozwodził si˛e długo nad „no´sno´sci ˛

a zda´n”, jak to nazwał.

˙

Zeby zdania mogły unie´s´c my´sl, musz ˛

a by´c dobrze zbudowane, muskularne i sil-

ne. Jeden trafnie dobrany przymiotnik wi˛ecej jest wart ni˙z dziesi˛e´c ´zle dobranych.
Trzeba wystrzega´c si˛e tasiemcowych zda´n, wyra˙za´c si˛e krótko i tre´sciwie.

Na zako´nczenie znów wezwał do odpowiedzi Gibasa:
— Teraz ju˙z chyba wszystko zrozumiałe´s. Przez godzin˛e kładłem ci łopat ˛

a do

głowy.

Gibas wstał, znów zgarbił si˛e i milczał i było jasne, ˙ze pompowanie wiedzy

w Gibasa nie na wiele si˛e zdało.

Ko´n machn ˛

ał zrezygnowany r˛ek ˛

a.

— M˛e˙zyk?
M˛esio wstał i patrzył bezczelnie na Konia z szyderczym u´smieszkiem. Pro-

gramowo nie wypowiedział ani jednego słowa.

— Bojarska?
Bojarska wstała ze spuszczon ˛

a głow ˛

a, ale te˙z milczała jak zakl˛eta.

39

background image

— Có˙z to za niemoc ogólna i solidarna? — zdziwił si˛e nieprzyjemnie Ko´n. —

Mo˙ze ty mi powiesz wobec tego — zwrócił si˛e do Cykandera, okularnika Racu-
cha — masz dosy´c inteligentn ˛

a min˛e.

Ale okularnik Racuch, mimo nader inteligentnej miny te˙z nie wykrztusił ani

jednego słowa, u´smiechał si˛e tylko inteligentnie, co jednak, rzecz jasna, nie mogło
zadowoli´c Konia.

— Co wam si˛e stało? — Ko´n wyszedł zza stolika, oparł si˛e r˛ekoma o pierwsz ˛

a

ławk˛e. — Czy naprawd˛e nikt nie zrozumiał?

I wtedy od strony ław cykanderskich podniósł si˛e gro´zny szmer, i rósł, przeno-

sz ˛

ac si˛e z ławki na ławk˛e, coraz gło´sniejszy i ´smielszy, a˙z przerodził si˛e w pot˛e˙zn ˛

a

wrzaw˛e.

— Nie rozumiemy! Nie chcemy!
Wi˛ec to tak. Teraz ju˙z wszystko było jasne. Wiedziałem, ˙ze powinienem wy-

st ˛

api´c, stan ˛

a´c w obronie prawdy, nawet wbrew całej cykanderskiej zmowie. Ju˙z

podniosłem si˛e z ławki, gdy nagle przyszło mi do głowy: co b˛edzie, je´sli wszyscy
stchórz ˛

a i nikt mnie nie poprze? Gdyby najpierw wyst ˛

apiła Szyperska albo Ge-

nialny Tubka, wtedy co innego, poparłbym ich gor ˛

aco, ale samemu wyst˛epowa´c

jako pierwszy? Zawahałem si˛e przez moment i obejrzałem na Szypersk ˛

a, ale Szy-

perskiej nie dostrzegłem, zasłaniały j ˛

a g˛eby wrzeszcz ˛

acych Cykanderów. A mnie

wydało si˛e w tym momencie, ˙ze to ju˙z cała klasa krzyczy przeciw Koniowi. Prze-
ciwstawi´c si˛e całej klasie? Straciłem reszt˛e odwagi.

Byłem ciekaw, co teraz Ko´n zrobi. W´scieknie si˛e i pop˛edzi do dyra, czy te˙z

wyładuje si˛e na miejscu? Ale rozczarowałem si˛e. Ko´n wci ˛

a˙z zachowywał spokój.

Zbladł tylko i uniósł brwi, jakby niezmiernie zdziwiony, i wodził oczami po klasie,
jakby ˙z ˛

adaj ˛

ac wyja´snie´n. Na mnie te˙z popatrzył. Ale ja udałem, ˙ze nie widz˛e,

i skryłem si˛e za plecami kolegów. Czekałem, a˙z kto´s mnie wyr˛eczy i za mnie
odpowie Koniowi. Mo˙ze Szyperska? Mo˙ze Tubka? Lecz oni te˙z milczeli i teraz
ju˙z naprawd˛e tak wyszło, ˙ze Ko´n ma cał ˛

a klas˛e przeciw sobie. Tymczasem on

wci ˛

a˙z przygl ˛

adał si˛e nam uwa˙znie.

— Ciekawe — powiedział wreszcie.
W tym momencie zad´zwi˛eczał dzwonek.
— Ciekawe — powtórzył Ko´n, zabrał dziennik i wyszedł z klasy.
Wszyscy poderwali si˛e z miejsc, jakby parzyły ich ławki.
— Biegnij za Koniem, Gibas — rzucił rozkaz M˛esio. — Musimy wiedzie´c, co

teraz zrobi!

Gibas wybiegł ochoczo. Za nim chyba pół klasy.
Ja jeden zostałem w ławce. Jako´s mi si˛e nie spieszyło tym razem. Wolałem

z nikim nie rozmawia´c. A ju˙z najmniej z Nell ˛

a Szypersk ˛

a. Wyci ˛

agn ˛

ałem moj ˛

a

˙zółt ˛

a agend˛e i zamy´sliłem si˛e ponuro. No có˙z, stało si˛e. Od dzisiaj, Maksymi-

lianie Ogromski, nazywasz si˛e Minim. Minimek Fajowicz Mikro´nski. Naprawd˛e
szkoda. Czy ju˙z nic nie da si˛e zrobi´c? Mo˙ze jest jeszcze jaka´s male´nka szansa?

40

background image

I dopisałem na ko´ncu nie załatwionych spraw: „Ukr˛eci´c łeb ko´nskiej sprawie”.
Ale jak?

background image

Rozdział 7

Stawka na Konia

— Panowie, zdaje si˛e, ˙ze tym razem to´smy zrobili Konia w konia — powie-

dział M˛esio do Cykanderów, którzy tłoczyli si˛e na ko´ncu korytarza.

— Tak, Ko´n został skutecznie spłoszony — roze´smiała si˛e Bojarska.
— My´sl˛e, ˙ze wycofa si˛e z tej gry — dodał Racuch przecieraj ˛

ac nerwowo oku-

lary.

— Panowie, wyra˙zam wszystkim moje najwi˛eksze uznanie i tobie, pani —

skłonił si˛e błaze´nsko przed Bojarsk ˛

a M˛esio. — A tak˙ze tobie dzi˛ekuj˛e, Mak-

sym — odwrócił si˛e do mnie.

— Za co? — mrukn ˛

ałem.

— Za to, ˙ze przestałe´s broni´c Konia. Mówiłem wam, ˙ze Ogromski to fajny

chłop.

Zaczerwieniłem si˛e. Chciałem im powiedzie´c, ˙ze zaszła pomyłka w nazwisku

i ˙ze od kilku minut nazywam si˛e Minim Mikro´nski, ale wci ˛

a˙z jeszcze byłem zbyt

przygn˛ebiony, by bra´c udział w dyskusji.

M˛esio trzepn ˛

ał mnie przyjacielsko w łopatk˛e.

— Sprawdziłe´s si˛e, Cymek. Wiesz, oni si˛e bali — spojrzał na cykanderów —

˙ze odetniesz si˛e od nas i wszystko popsujesz. Widzicie, ˙ze si˛e nie odci ˛

ał. Jemu

te˙z Ko´n przestał si˛e ju˙z podoba´c. Ja osobi´scie dostałem dreszczy od tej ko´nskiej
mowy. „Takie rzeczy nie ze mn ˛

a. Nie b˛edziemy si˛e okłamywa´c!”. Szczera dusza!

Czaru´s si˛e znalazł! Naci ˛

agacz!

— Naci ˛

agacz?! — spojrzałem zaskoczony na M˛esia.

— Jasne. Chciał nas naci ˛

agn ˛

a´c na szczero´s´c. Ty mu, bracie, powiesz, co my-

´slisz o tym i o tamtym, rozpakujesz przed nim swoj ˛

a walizk˛e, a on potem b˛e-

dzie ci˛e miał w gar´sci. Przyznaj si˛e, otwórz mu serce, poka˙z swoje słabe punkty,
a on ci˛e przy okazji uderzy w takie bol ˛

ace miejsce. Kiedy raz bolało mnie w so-

bie, podszedł do mnie Ci˛e˙zki Tubka i zapytał, co mi jest. No to powiedziałem,

˙ze mnie w sobie boli. „Gdzie”? zapytał. Wskazałem na ˙zoł ˛

adek. To łobuz r ˛

ab-

n ˛

ał mnie pi˛e´sci ˛

a w to miejsce i ´smiał si˛e, kiedy si˛e zwin ˛

ałem. Od tego czasu nie

42

background image

mówi˛e nikomu, gdzie mnie boli i nie dam si˛e naci ˛

agn ˛

a´c na ˙zadne Ko´nskie apele

i mowy. To s ˛

a takie zagrania. Nawet Cymek si˛e na tym poznał. Wczoraj jeszcze

bronił Konia, a dzisiaj ju˙z Ko´n przestał mu si˛e podoba´c!

Pomy´slałem, ˙ze to ostatni moment, ˙zeby odzyska´c szlachetne moje imi˛e

i twarz, i ˙ze je´sli teraz nic nie powiem, to stan˛e si˛e ju˙z zupełnym Cykanderem.

Powiedziałem przez ´sci´sni˛ete gardło:
— Mylisz si˛e!
— Co takiego?! — M˛esio wytrzeszczył oczy.
— Ko´n wcale mi si˛e nie przestał podoba´c. . . W ogóle jak mo˙zesz porówny-

wa´c tego goryla Tubk˛e z Koniem?. . . — wyrzucałem po´spiesznie potok słów. —
A co do naszych wypracowa´n to w dalszym ci ˛

agu twierdz˛e i utrzymuj˛e, ˙ze były

d˛ete i nie na poziomie. I ty sam wiesz o tym najlepiej, M˛esiu, bo to ty wła´snie
nazywałe´s ten styl pisania d˛etologi ˛

a i dmuchaniem w bambus. . . Wszyscy pami˛e-

taj ˛

a. . .

— Człowieku, czy ja mówi˛e, ˙ze nie? — zdenerwował si˛e M˛esio. — Nie chodzi

o to, czy Ko´n ma racj˛e co do wypracowa´n, czy nie! Po prostu chodzi o to, ˙ze to
jest niebezpieczny Ko´n, który próbuje nas wzi ˛

a´c do galopu. A ja nie mam ochoty

galopowa´c z Koniem!

— Ty nie, ale s ˛

a tacy, co uwielbiaj ˛

a wy´scigi, jazd˛e szybk ˛

a na czas i skoki przez

przeszkody! Co do mnie, ja stawiam na Konia!

M˛esia zatkało na moment.
— Stawiasz? W jakim sensie?!
— Ogólnym i szczególnym, ideologicznie i praktycznie.
— Mów konkretnie.
— Konkretnie? Konkretnie to Ko´n wróci.
— By´c mo˙ze wróci z dyrem — powiedział M˛esio, odzyskuj ˛

ac pomału równo-

wag˛e. — Prosz˛e bardzo, niech sobie wraca. Ja to wzi ˛

ałem pod uwag˛e. Jak przyj-

dzie z dyrem, powiemy dyrowi, ˙ze nic nie rozumiemy z jego lekcji, ˙ze jest okrop-
ny, ˙ze krzyczy na lekcjach, ˙ze si˛e zło´sci, ˙ze ze strachu nie mo˙zemy nic wykrztusi´c
i ˙ze nie chcemy Konia. I zobaczycie — dyrektor zabierze go wtedy i b˛edziemy
mie´c spokój. . . — urwał nagle, bo przez okno zauwa˙zyli´smy wszyscy małego
Gibasa.

Wracał zdyszany, z wywieszonym j˛ezykiem, widocznie z bardzo daleka. Rzu-

cili´smy si˛e ku wyj´sciu, ciekawi najnowszych wiadomo´sci o Koniu. Ale Gibas
wpadł pierwszy w drzwi. Ju˙z był na korytarzu. Łapał z trudem powietrze.

— Co si˛e stało? — dopytywał M˛esio. — Gdzie´s ty był?
— Tro. . . tropiłem Konia, przecie˙z powiedziałe´s, ˙zebym biegł za nim.
— Jasne, ale tak daleko?
— On pobiegł a˙z do lasu — sapał Gibas.
— Co ty pleciesz?! Do lasu? Z dziennikiem?

43

background image

— No, nie. . . najpierw wst ˛

apił do pokoju nauczycielskiego i zostawił dzien-

nik, a potem poszedł do biblioteki.

— Do naszej biblioteki?
— Tak, widziałem dokładnie, cały czas szedłem za nim. On wzi ˛

ał jedn ˛

a ksi ˛

a˙z-

k˛e z działu „Psychologia”. . . przerzucał szybko strony. . .

— I co?
— Potem r ˛

abn ˛

ał ni ˛

a. . .

— Kogo? Ciebie?
— Nie, no sk ˛

ad? Nikogo nie r ˛

abn ˛

ał, tylko rzucił j ˛

a ze zło´sci ˛

a.

— Na ziemi˛e?
— Nie, na stół pani Cyborowej, a˙z si˛e wzdrygn˛eła, a on zapytał, czy nie ma

jakiej´s lepszej ksi ˛

a˙zki, ale pani Cyborowa nie miała, wi˛ec wybiegł z biblioteki.

My´slałem, ˙ze pobiegnie do dyra, a on w ogóle. . . — Gibas wytarł gło´sno nos.

— Co to znaczy w ogóle?. . . — denerwował si˛e M˛esio.
— W ogóle wybiegł ze szkoły — doko´nczył Gibas.
— Wybiegł ze szkoły? W jakim tempie?
— W tempie wła´sciwym biegom długodystansowym. Biegłem za nim — sapał

Gibas — bardzo byłem ciekawy, gdzie tak biegnie.

— Pewnie po papierosy — zauwa˙zył Racuch.
— Ko´n nie pali — powiedziałem.
— Tak, on nie pobiegł po papierosy. . . tylko do lasu!
Wszyscy spojrzeli na Gibasa zaskoczeni.
— Jak to do lasu? Ko´n do lasu?
— Sk ˛

ad wiesz? — zapytałem. — Pobiegłe´s za nim do lasu?

— Nie. . . nie wytrzymałem tempa — wyznał Gibas nieco zakłopotany. — Ale

widziałem, jak biegł. . . Wbiegł na drog˛e do lasu.

M˛esio zar˙zał zwyci˛esko.
— Panowie! Czy jeszcze nie rozumiecie, o co chodzi?! To jest u c i e c z k a

K o n i a! On ju˙z nie wróci.

— W ogóle? — zamrugał oczami Gibas. — My´slisz, ˙ze zostanie w lesie?
— Głupi jeste´s. Nie wróci do szkoły. . . a w ka˙zdym razie nie do naszej klasy.

On ma zniszczone nerwy. Ten bieg o tym ´swiadczy. Czy normalny gog pobiegłby
po takiej hecy na lekcji do lasu?

Oczywi´scie, nikt nie miał pod tym wzgl˛edem ˙zadnej w ˛

atpliwo´sci.

— Powtarzam, to jest ucieczka Konia — zako´nczył M˛esio. — Ko´n nie wy-

trzymał nerwowo i uciekł.

— Bzdura — powiedziałem i spojrzałem na zegarek — po prostu jest godzina

dziesi ˛

ata czterdzie´sci pi˛e´c. — O tej godzinie Ko´n codziennie trenuje biegi. . . Poza

tym nie pobiegł do lasu, lecz na stadion. Jak wiecie, stadion le˙zy przy tej samej
drodze. On codziennie wykonuje na stadionie co najmniej jedno okr ˛

a˙zenie.

— Co´s ty?! — b ˛

akn ˛

ał zaskoczony M˛esio.

44

background image

— To prawda — przyznał Racuch. — Ja go widziałem na stadionie. Ko´n nale-

˙zy do klubu „Sparta”, robi tam biegi ´srednie. Cz˛esto schodzi poni˙zej czterdziestu

siedmiu sekund!

Wiadomo´s´c zrobiła du˙ze wra˙zenie na Cykanderach. Zreszt ˛

a nie tylko na nich.

Zauwa˙zyłem, ˙ze od dłu˙zszej chwili naszej dyskusji przysłuchuje si˛e chyba cała
klasa. I, co mnie bardzo zdopingowało, Nelka Szyperska.

Odchrz ˛

akn ˛

ałem.

— Panowie, sami widzicie, ˙ze nie jest to zwykły Ko´n. Jest to Ko´n o rozma-

itych wybitnych wła´sciwo´sciach. Mi˛edzy innymi jest to Ko´n sportowy — powie-
działem. — Wy traktujecie go jak fuksa, ale ja stawiam na tego Konia. . . Przykro
mi, ˙ze musz˛e ci to o´swiadczy´c, M˛esiu, ale musz˛e, chocia˙zby dlatego, ˙zeby ci˛e
ostrzec. On wróci i jeszcze raz spróbuje wzi ˛

a´c przeszkod˛e, bo to jest Ko´n, który

lubi bra´c przeszkody. Radziłbym si˛e zastanowi´c, co robi´c, kiedy wróci.

— Tak, nale˙załoby si˛e zastanowi´c — wtr ˛

acił Racuch. — Oczywi´scie na wszel-

ki wypadek. . . Zawsze trzeba by´c przygotowanym na ró˙zne mo˙zliwo´sci.

— Tu nie ma si˛e co zastanawia´c — powiedział M˛esio. — Mosty s ˛

a spalone.

Je´sli Ko´n wróci, w co nie wierz˛e, to nie b˛edzie nas kochał. B˛edzie próbował si˛e
odegra´c i m´sci´c. . . Dlatego. . . .

— Nie znasz Konia — przerwałem mu. — Stale przymierzasz go do tego

goryla Tubki, a to jest Ko´n szlachetnej krwi. To jest mustang. . .

— Pegaz — dorzucił Racuch, ale wszyscy tylko roze´smieli si˛e, bo nikt nie

wiedział, co to takiego jest Pegaz.

A M˛esio od razu skorzystał z zakłopotania Racucha i przej ˛

ał inicjatyw˛e.

— By´c mo˙ze jest to Ko´n wspaniały, ale w tej chwili jest to Ko´n zraniony.

Rzucili´smy mu wyzwanie. Zranili´smy go ´smiertelnie. On nam tego nie daruje. . .
A ja nie mam ochoty by´c stratowany przez Konia, i cho´cby to nawet był mustang,
czy te˙z. . . jak mu tam. . .

— Pegaz.
— O wła´snie. Pegaz. Na szcz˛e´scie to nam nie grozi, on ju˙z do nas nie przyj-

dzie. . . mówi˛e wam, on był tylko przysłany na prób˛e. Próba si˛e nie udała. Zabior ˛

a

go.

— A je´sli on uzna, ˙ze próba jeszcze trwa, no i postanowi odby´c jeszcze jedn ˛

a

lekcj˛e? — zapytałem.

— Wtedy musimy dalej stawia´c opór — o´swiadczył M˛esio. — A˙z si˛e zniech˛e-

ci ostatecznie. Nie mamy innego wyboru. U Konia jeste´smy ju˙z spaleni. Dziecko
wie, ˙ze podpadli´smy.

— Za bardzo boisz si˛e Konia — powiedziałem. — Od pocz ˛

atku za bardzo si˛e

go bałe´s i dlatego narobiłe´s głupstw.

— Ja? Bałem si˛e?!
— Tak. Po prostu wszystko robiłe´s ze strachu. Panowie, spójrzcie w lustro —

jeste´scie ju˙z prawie doro´sli, a tak boicie si˛e Konia. To przecie˙z ´smieszne. . .

45

background image

— Jak tu si˛e nie ba´c po tym wszystkim? — mrukn ˛

ał Racuch. — Teraz ju˙z

chyba jest powód.

— Nie przesadzaj. . . bywaj ˛

a gorsze opresje.

— Ale co´s trzeba zrobi´c — mówił zdenerwowany Racuch. — M˛esio ma racj˛e,

˙ze je´sli Ko´n wróci, to nas stratuje.

— Tak, co robi´c? — odezwały si˛e głosy.
— Przede wszystkim nie robi´c burzy w wannie. Nie popada´c w panik˛e, nie

wyobra˙za´c sobie, ˙ze od dmuchania w zup˛e zrobiły si˛e tajfuny. Mo˙ze Ko´n sam nie
b˛edzie chciał o tamtej lekcji pami˛eta´c. . . i zacznie z innej beczki.

— A je´sli przyjdzie nastawiony bojowo, znów wróci do tych okropnych zda´n

i b˛edzie na sił˛e chciał bra´c przeszkod˛e? — zapytała Bojarska.

— Wtedy musimy szybko usun ˛

a´c przeszkod˛e, zanim oszołomiony Ko´n zro-

zumie, co si˛e stało, utniemy łeb całej sprawie. . .

— Ale jak? Potrafisz to zrobi´c?
— Spróbuj˛e. . .
— Teraz jeste´s dzielny junak, bracie Cymku — zadrwił M˛esio — ale dziwnie

jako´s nie słycha´c ci˛e na lekcji.

Spojrzałem na niego ci˛e˙zkim wzrokiem.
— Jutro usłyszysz — powiedziałem.
— No, to b˛edzie dziejowa chwila w naszej klasie! Słyszeli´scie wszyscy? Cy-

mek przyrzekł ujarzmi´c mustanga!

— Hurrra! — krzykn˛eli Cykanderzy.
Podnieceni czekaj ˛

ac ˛

a ich jutro zabaw ˛

a, ju˙z na to konto zacz˛eli szalone gonitwy

po korytarzu.

Podszedłem do Nelki Szyperskiej.
— No, jak? Jeste´s zadowolona?
Nelka patrzyła na mnie oszołomiona.
— Ju˙z sama nie wiem, jak to jest. Czasem wydajesz mi si˛e zabawny i dzie-

cinny, jak wtedy, kiedy wlazłe´s z puzonem na prób˛e przedstawienia, a czasem
piekielnie inteligentny i m ˛

adry.

— To naturalna mieszanka — odparłem — jestem i taki, i taki. Tak wła´snie

jest, kiedy si˛e ma pi˛etna´scie lat. Czytałem o tym w jednej ksi ˛

a˙zce, tam pisali, ˙ze

na tym wła´snie polega młodo´s´c. Oczywi´scie ta mieszanka mo˙ze by´c w ró˙znych
proporcjach. U mnie na przykład w ostatnim czasie było troch˛e za mało m ˛

adro-

´sci. . .

— Ale˙z sk ˛

ad — zaprzeczyła gwałtownie Nella — wła´snie dzisiaj przecie˙z

błysn ˛

ałe´s m ˛

adro´sci ˛

a.

— Gdzie niby?
— No, przede wszystkim w klasie. . .

46

background image

Pomy´slałem, ˙ze nabija si˛e ze mnie i ˙ze jest to rodzaj tak zwanej zimnej ironii,

spojrzałem na ni ˛

a z ukosa, ale była piekielnie powa˙zna. Tym hardziej zrobiło mi

si˛e głupio, ale nie dałem tego po sobie pozna´c.

— Och, przesadzasz! — powiedziałem, robi ˛

ac skromn ˛

a min˛e.

— Wcale nie! To było takie m ˛

adre, ˙ze nie od razu si˛e zorientowałam.

— Co na przykład? — byłem bardzo ciekaw.
— No, ˙ze odło˙zyłe´s t˛e rozmow˛e z Cykanderami do przerwy. . . Gdyby´s wy-

st ˛

apił przeciw nim na lekcji. . . dopiero teraz widz˛e, jakie to byłoby straszne!

— My´slisz, ˙ze dobrze zrobiłem?
— Pewnie. Gdyby´s wtedy wyst ˛

apił, pan Szyko´n dowiedziałby si˛e, ˙ze klasa jest

podzielona, ˙ze to jest spisek Cykanderów, ˙ze oni umy´slnie tak wszystko robi ˛

a. . .

no i wtedy przejechałby si˛e po Cykanderach. Nie mieliby ˙zadnych szans. Byliby
zgubieni. . . nie tylko zreszt ˛

a im by to zaszkodziło. W ogóle atmosfera w klasie

byłaby zatruta. Mo˙ze na zawsze. Oczywi´scie ty zdobyłby´s łaski Konia, ale jakim
kosztem? Po trupach Cykanderów. . . Ale ty nie mogłe´s przecie˙z tak post ˛

api´c. Ty

chciałe´s da´c im szans˛e! I dlatego postanowiłe´s przemówi´c im do rozumu dopiero
po lekcji. I zrobiłe´s to ´swietnie. Dopiero teraz zrozumiałam, ˙ze za jednym zama-
chem chcesz uratowa´c i Konia, i Cykanderów. To jest m ˛

adre i to jest ładne.

Czułem lekki zawrót w głowie. Nie przypuszczałem, ˙ze byłem a˙z taki m ˛

adry.

A mo˙ze tylko w oczach Nelli, bo Nella. . . Wcale bym si˛e zreszt ˛

a tym nie zmar-

twił. Popatrzyłem na ni ˛

a uwa˙znie. U´smiechała si˛e do mnie.

— Jeste´s naprawd˛e równy chłopak, Cymek. Gdybym ja cho´c w cz˛e´sci była

taka odwa˙zna!

Chrz ˛

akn ˛

ałem zakłopotany.

— Nie przejmuj si˛e, za to jeste´s bardzo przenikliwa — powiedziałem z odro-

bin ˛

a szyderstwa i goryczy.

background image

Rozdział 8

Jak uci ˛

ałem łeb ko ´nskiej sprawie

W napi˛eciu czekali´smy, czy Ko´n przyjdzie na nast˛epn ˛

a lekcj˛e. Nawet naj-

bardziej opieszali i niesforni uczniowie zaj˛eli miejsca w ławkach jeszcze przed
dzwonkiem. Wszyscy spodziewali si˛e powa˙znych emocji. Mnie oprócz emocji
czekał jeszcze powa˙zny wysiłek — to ja przecie˙z według słów M˛esia miałem
„uje˙zd˙za´c mustanga”. Najgorsze, ˙ze nie wiedziałem, jak to zrobi´c. Wszystko b˛e-
dzie przecie˙z zale˙ze´c od okoliczno´sci.

Minuta biegła za minut ˛

a — pan Szyko´n si˛e nie zjawiał. W klasie zacz ˛

ał na-

rasta´c gwar. Mały Gibas wyskoczył nawet z ławki i napisał na tablicy wielkimi
literami: Koniec z Koniem.

Chciał jeszcze dorysowa´c przewróconego na przeszkodzie konia, ale w tym

wła´snie momencie pan Szyko´n stan ˛

ał w progu. Gibas nie zd ˛

a˙zył nawet otrze´c r ˛

ak

z kredy! Zapanowała ´smiertelna cisza. Wszyscy czekali, co teraz si˛e stanie, ale
pan Szyko´n nawet nie spojrzał na tablic˛e.

— Czemu sterczysz? — powiedział tylko do Gibasa. — Zmiataj na miejsce.
Gibas czmychn ˛

ał i schował si˛e za plecami kolegów.

Potoczyłem wzrokiem po klasie. Napotkałem w´sciekły wzrok M˛esia.

U´smiechn ˛

ałem si˛e z satysfakcj ˛

a. Ko´n przyszedł, jak przepowiadałem. A wi˛ec wy-

grałem pierwsze starcie. Teraz mogłem ju˙z by´c pewny, ˙ze mam za sob ˛

a co naj-

mniej pół klasy i zrobiło mi si˛e ra´zniej.

Niestety, gdy spojrzałem na Konia, znów poczułem pewien niepokój. To był

wprawdzie Ko´n, ale ju˙z nieco inny Ko´n. Powa˙zny, jakby skupiony, a mo˙ze skr˛e-
powany po prostu. W ka˙zdym razie, gdy na moment uniósł głow˛e znad dziennika,
ujrzałem w jego oczach niepewno´s´c. Sam te˙z od razu poczułem si˛e niepewnie.
Przecie˙z od wczoraj stawiałem na Konia.

Niedobrze, pomy´slałem, je´sli M˛esio zauwa˙zy u Konia t˛e niepewno´s´c, od razu

pójdzie do ataku, tym razem ju˙z na całego, i zacznie si˛e okrutna zabawa. Wilki
osacz ˛

a Konia i rozszarpi ˛

a w drobne kawałki.

48

background image

Tak jest, łowcy wilków i poskramiacze lwów nie mog ˛

a sobie pozwoli´c na nie-

pewno´s´c. Lwy to czuj ˛

a i staj ˛

a si˛e tym bardziej niebezpieczne. Bałem si˛e o Konia.

Nie wiedziałem, co zrobi. Niepewni poskramiacze lwów mog ˛

a ulec parali˙zowi,

zesztywnie´c, straci´c głos, szcz˛eka´c z˛ebami. Mog ˛

a tak˙ze przesta´c panowa´c nad

nerwami, niepotrzebnie trzaska´c z bicza i strzela´c, co jest jeszcze gorsze. Mog ˛

a

tak˙ze spróbowa´c obłaskawi´c lwy pochlebstwami, rozkaprysi´c i rozgrymasi´c, pró-
bowa´c si˛e okupywa´c lwom kawałkami (cudzego) mi˛esa, co jest tylko pozornie
lepsze, a na dłu˙zsz ˛

a zwłaszcza met˛e zgubne.

Co zrobi Ko´n? Na razie starał si˛e panowa´c nad nerwami. Wstał i powiedział

spokojnym, mo˙ze tylko znu˙zonym głosem:

— Zdaje si˛e, ˙ze to, co mówiłem na poprzedniej lekcji, nie było dostatecznie

zrozumiałe. Powtórzymy zatem wszystko jeszcze raz. . .

Patrzyłem z niepokojem na Konia. To był bł ˛

ad! Nie powinien tak zagai´c. Nie-

ostro˙zny, biedny Ko´n! Sam dobrowolnie wchodził na teren bagnisty i ´sliski, gdzie
ju˙z czekały na niego wilki — Cykanderzy. Nie nale˙zy wraca´c do niczego, co sko´n-
czyło si˛e nieprzyjemnie, a przynajmniej na pozór zacz ˛

a´c z innej beczki; powta-

rzanie mogło doprowadzi´c tylko do powtórzenia wczorajszej przykro´sci. Now ˛

a

bitw˛e nale˙zy wyda´c w innym, wygodniejszym miejscu, w ˙zadnym wypadku na
polu niedawnej kl˛eski. Klasa nie znosi powtórek! Jeszcze tego tylko brakowało,

˙zeby Ko´n zacz ˛

ał nudzi´c!

Obejrzałem si˛e. Pół klasy patrzyło na mnie. Wiedziałem: chc ˛

a, ˙zebym szybko

zadziałał w tej sytuacji. Ja te˙z patrzyłem na moich stronników, starałem si˛e ich
zliczy´c, ale tak naprawd˛e to widziałem tylko oczy Nelki.

I nagle pomy´slałem: Maksymilianie Ogromski, to jest moment, ˙zeby pokaza´c,

i˙z nie darmo nosisz maksymalne imi˛e i nazwisko. Oto masz szans˛e, ˙zeby odegra´c
dziejow ˛

a rol˛e w historii tej okropnej klasy. Decyduj si˛e! Odwró´c bieg wydarze´n!

Za moment b˛edzie ju˙z za pó´zno. Wsta´n i ujmij ster wydarze´n w swoje r˛ece!

Wstałem.
Zgn˛ebiony Ko´n, coraz bardziej upodabniaj ˛

acy si˛e do chudej smutnej szkapy,

nawet nie zauwa˙zył, ˙ze chc˛e si˛e wł ˛

aczy´c i zabra´c głos.

— Wró´cmy do poprzedniej lekcji — powiedział.
— To nie b˛edzie potrzebne — o´swiadczyłem mo˙zliwie spokojnie, ale gło´sno

i dobitnie.

Klasa zastygła. Poczułem przyjemne podniecenie. Wszyscy patrzyli na mnie.

Ko´n drgn ˛

ał i te˙z obrócił si˛e do mnie.

— Co powiedziałe´s?
Wida´c było, ˙ze nie od razu zrozumiał.
— Powtórki nie s ˛

a konieczne — powtórzyłem — my´sl˛e, ˙ze wszyscy w klasie

zrozumieli.

— Jednak wczoraj. . . — zacz ˛

ał Ko´n.

49

background image

— Wczoraj to było zaskoczenie — przerwałem szybko — ogólne zaskoczenie

i oszołomienie, prosz˛e pana. Cios podbródkowy, ˙ze tak powiem. . . prawie nokaut,
prosz˛e pana. . . musi upłyn ˛

a´c troch˛e czasu, aby przyj´s´c do siebie.

— Czy to ma znaczy´c, ˙ze ju˙z przyszli´scie do siebie? — zapytał nieufnie pan

Szyko´n.

— Wła´snie to chciałem powiedzie´c. Po prostu wczoraj nas zatkało, mo˙ze to

wyra˙zenie bardziej przemówi do pana. Ja sam byłem zatkany. . . To wszystko, co
pan mówił, było takie inne i nowe, nie byli´smy przyzwyczajeni. . . nie mogłem
słowa wykrztusi´c (jaka˙z to była prawda). Ale zrozumie´c, to my zrozumieli´smy.

— Wolałbym jednak przekona´c si˛e i upewni´c, powtórka wam nie zaszkodzi —

chrz ˛

akn ˛

ał Ko´n.

Westchn ˛

ałem ci˛e˙zko. Bo˙ze, jaki ten Ko´n uparty! Przeczuwałem, ˙ze czeka mnie

ci˛e˙zki wysiłek.

— Prosz˛e pana, słowo daj˛e — podj ˛

ałem z po´swi˛eceniem — pan mo˙ze by´c

zupełnie spokojny. Zreszt ˛

a u nas jak kto nie rozumie, to my sami wkładamy mu

łopat ˛

a do głowy. U nas w klasie s ˛

a koledzy, co maj ˛

a zdrowe makówki. Wystar-

czy tylko potrz ˛

asn ˛

a´c i sypi ˛

a si˛e wyja´snienia, fakty i wiadomo´sci. Taki na przykład

M˛e˙zyk — to intelekt jak brzytwa. . . on to wszystko, co pan nam mówił, ma w jed-
nym małym palcu. . . Jak pan nie wierzy, mo˙zemy na ten temat podyskutowa´c przy
całej klasie, inni na pewno te˙z si˛e wł ˛

acz ˛

a. . . M˛e˙zyk poprowadzi t˛e dyskusj˛e. . .

Spojrzałem zło´sliwie na M˛esia. M˛esio siedział jak przygwo˙zd˙zony, nie bar-

dzo wiedz ˛

ac chyba, czy ma si˛e wstydzi´c, czy by´c dumny. . . „No wsta´n teraz —

rzuciłem mu wyzywaj ˛

ace spojrzenie — tłumacz si˛e, ˙ze to nieprawda, tłumacz, ˙ze

niczego nie poj ˛

ałe´s! Nie, nie zrobisz tego, bo je´sli masz troch˛e oleju w głowie, to

rozumiesz, ˙ze ja chc˛e ci˛e wyci ˛

agn ˛

a´c za uszy z tej afery!”

Mój chwyt okazał si˛e nie najgorszy. Cykanderzy siedzieli zdezorientowani.

Cz˛e´s´c ich zapewne przypuszczała, ˙ze wszedłem w kontakt z M˛esiem i tak ˛

a wy-

pracowali´smy, tudzie˙z uzgodnili´smy, lini˛e działania. Wi˛ec oszołomieni Cykande-
rzy nie rusz ˛

a. . . zostali chyba skutecznie zneutralizowani. Ale pozostawał M˛esio.

Czy nie chwyci si˛e jakich´s rozpaczliwych metod? Oczekiwałem w niepewno´sci.
On jednak nie odwa˙zył si˛e. Nie był a˙z tak szalony.

— No, pi˛eknie, skoro ju˙z rozumiemy si˛e tak dobrze, uznaj˛e problem za za-

mkni˛ety — powiedział zaaferowany i jakby nie przekonany do ko´nca Szyko´n —
chyba ˙ze M˛e˙zyk ma jeszcze co´s do powiedzenia. . . Wczoraj byłe´s niemow ˛

a, a dzi-

siaj słysz˛e, ˙ze pomagasz kolegom i jeste´s kim´s w rodzaju autorytetu. Wi˛ec jak to
jest? Powiedz?

M˛esio wstał, łypi ˛

ac bezradnie okiem. . . Poprawił szyj˛e w kołnierzyku.

— Ja. . . nie mam nic do powiedzenia, to znaczy. . . nic nowego. To jest tak,

jak mówił Ogromski. . . to było oszołomienie, prosz˛e pana. . .

— Siadaj!
M˛esio usiadł szybko.

50

background image

— Ciekawa klasa — powiedział pan Szyko´n odzyskuj ˛

ac pewno´s´c siebie — co

troch˛e kto´s tu popada w oszołomienie. Wczoraj wy, dzisiaj i jestem oszołomio-
ny. . . Bo musz˛e wam powiedzie´c. . . wła´sciwie to miała by´c moja ostatnia lekcja
z wami. . . Miałem dosy´c waszego uporczywego oszołomienia i przyszedłem si˛e
z wami po˙zegna´c. . . ale skoro si˛e ju˙z rozumiemy. . .

— A to dopiero heca! — szepn ˛

ał do mnie M˛esio.

— Teraz z kolei ty jeste´s oszołomiony, jak widz˛e — odparłem.
— Niech ci˛e Ko´n kopnie! — zasapał M˛esio.
Przez chwil˛e jeszcze miałem obawy, ˙ze zbyt szczere wyznanie Konia mo˙ze na

nowo wzbudzi´c czy rozdra˙zni´c Cykanderów. Rozgl ˛

adałem si˛e, czy który´s z nich

nie podejmie kontrataku, ale nie, w klasie, o dziwo, panował spokój. Rozlu´zniony
wewn˛etrznie Ko´n przeszedł do nowego tematu: „Pisz˛e do gazety reporta˙z z miej-
scowo´sci, gdzie sp˛edziłem wakacje”. Tu ju˙z ka˙zdy w klasie czuł si˛e na mocniej-
szym gruncie.

Odetchn ˛

ałem. A wi˛ec zwyci˛estwo? Zwyci˛estwo całkowite i bezwzgl˛edna ka-

pitulacja Cykanderów? Nie chciało mi si˛e wierzy´c! Jedno było pewne. Przynaj-
mniej na razie postanowili przyj ˛

a´c moj ˛

a formuł˛e. . . Nie wymy´slili wida´c nic lep-

szego na poczekaniu.

Wracałem ze szkoły razem z Nelk ˛

a. Kiedy´smy si˛e rozstawali, zapytałem:

— A teraz powiedz mi prawd˛e, czy wtedy, podczas tej okropnej lekcji, nie

uwa˙zała´s, ˙ze jestem tchórzem?

— Co ty?! Przecie˙z ju˙z powiedziałam ci. . . Dlaczego to ci˛e wci ˛

a˙z dr˛eczy?!

— Bo ja sam. . . musz˛e ci powiedzie´c, ja sam czułem si˛e wtedy jak Minim

Mikronowicz.

— Bzdura. Dla mnie byłe´s zawsze Maksymilianem Ogromskim.
— Zawsze?
— Tak, nawet jak mówiłam co innego, zawsze wierzyłam w ciebie.
— Dlaczego?
— Nie wiem. . . tak krótko ci˛e znam, a jednak ci wierz˛e.
— Jeste´s łatwowierna.
— Wcale nie. Nie my´sl, ˙ze ja ka˙zdemu wierz˛e. Ale my´sl˛e, ˙ze tobie mo˙zna. . .

W ka˙zdym razie ja si˛e nie zawiodłam. Przecie˙z to wła´snie ty ukr˛eciłe´s w ko´ncu
łeb ko´nskiej sprawie.

— Sprawa miałaby łeb, i to bardzo du˙zy, do tej pory, gdyby. . . gdyby nie ty. . .

Przecie˙z wiesz, ˙ze ja to wszystko zrobiłem dla ciebie!

— Mówisz serio?
— Tak.
Milczała przez chwil˛e.
— Jestem bardzo szcz˛e´sliwa — odezwała si˛e wreszcie. — Pierwszy raz w ˙zy-

ciu kto´s zrobił tak ˛

a trudn ˛

a rzecz dla mnie. I to wła´snie jeste´s ty. To strasznie miło

51

background image

mie´c kogo´s, komu mo˙zna wierzy´c i na kim mo˙zna polega´c? Dlaczego masz tak ˛

a

ponur ˛

a min˛e? — zapytała zdziwiona.

— Trudno by´c zachwyconym w mojej sytuacji. Ja ci˛e robi˛e szcz˛e´sliw ˛

a, ale ty

uwielbiasz Konia!

— Co ty gadasz!
— Uwielbiała´s go od samego pocz ˛

atku!

— Co´s ty. . . ja go tylko ˙załowałam.
— Och, nie wypieraj si˛e. Obserwowałem ci˛e cał ˛

a lekcj˛e. Patrzyła´s w niego jak

w obraz.

— Jak w obraz?
— Zbyt łatwo wpadasz w zachwyt, jak ka˙zda dziewczyna. Ko´n, owszem, jest

na poziomie, ale bez przesady! Dlaczego ty si˛e ´smiejesz — wykrztusiłem — co
w tym ´smiesznego?

Ale ona ´smiała si˛e w dalszym ci ˛

agu. Ja te˙z u´smiechn ˛

ałem si˛e w ko´ncu. . . bo

pomy´slałem, co sam mówiłem o młodo´sci jako o piekielnej mieszance. Psiako´s´c,
znów chyba co´s mi si˛e pomieszało. . . a mo˙ze po prostu ´zle dobrałem proporcje?

background image

Rozdział 9

Jak trzyma´c dwie sroki za ogon

Wprawdzie wykre´sliłem nareszcie z agendy spraw˛e Konia, ale nie sprawiło mi

to wi˛ekszej ulgi, bo przy okazji stwierdziłem z przykro´sci ˛

a, ˙ze pozostałe wa˙zne

sprawy nie ruszyły zupełnie z miejsca. Był ju˙z pa´zdziernik, a ja nie nakr˛eciłem ani
pół metra filmu, nie przebiegłem czterystu metrów w czasie poni˙zej pi˛e´cdziesi˛e-
ciu sekund, w ogóle nawet nie zbli˙zyłem si˛e do tej magicznej cyfry. Finansowo te˙z
stałem na progu bankructwa. No i wreszcie — Giga! Wiedziałem, ˙ze powinienem
wykre´sli´c Gig˛e z agendy i wstawi´c na jej miejsce Nelk˛e Szypersk ˛

a. Tak zrobił-

by człowiek konsekwentny. Ja jednak stale zwlekałem. Wtedy, gdy wykre´slałem
spraw˛e Konia, te˙z postanowiłem za jednym zamachem wykre´sli´c Gig˛e. Ju˙z nawet
zamachn ˛

ałem si˛e piórem. . . ale na pró˙zno, niestety! Pióro — a ´sci´slej mówi ˛

ac mój

zielony pisak — jako´s zawisł mi w powietrzu. . . Nie. . . nie potrafi˛e wykre´sli´c Gi-
gi. Mimo wszystko! Na razie — pomy´slałem. Potem „czas uleczy wszystko”. Tak
przynajmniej mówiła moja biedna mama w krytycznych chwilach dziejów naszej
rodziny. Niestety, wzdychała przy tym ci˛e˙zko i te westchnienia mamy sprawiały,

˙ze zapatrywałem si˛e nieco sceptycznie na lekarskie kwalifikacje czasu. Nie maj ˛

ac

jednak pod r˛ek ˛

a innego ´srodka, postanowiłem podda´c si˛e owej problematycznej

kuracji.

Oczywi´scie jako człowiek czynu zamierzałem aktywnie pomaga´c i czasowi

w przep˛edzaniu Gigi z mych my´sli i pami˛eci. Zdawałem sobie spraw˛e, ˙ze jest to
operacja długa i bolesna. Aby j ˛

a skróci´c i znie´s´c mo˙zliwie bezbole´snie, uznałem

za konieczne r z u c i ´c s i ˛e w w i r c z e g o ´s. Czytałem w ksi ˛

a˙zkach, ˙ze za-

durzeni nieszcz˛e´sliwie bohaterowie rzucali si˛e w wir zaj˛e´c, aby zapomnie´c. . . aby
otrz ˛

asn ˛

a´c si˛e. . . wi˛ec ja te˙z postanowiłem rzuci´c si˛e w wir. Ale czego? Z pocz ˛

atku

nie wiedziałem. Id ˛

ac w ´slad bohaterów nale˙załoby si˛e rzuci´c w wir pracy, mnie

jednak specjalnie nie odpowiadał jako´s ten wir. Praca ucznia nie wydała mi si˛e
zbyt pasjonuj ˛

aca, w ka˙zdym razie z pewno´sci ˛

a nie tak ciekawa, aby mo˙zna si˛e

było w niej pogr ˛

a˙zy´c bez reszty i zapomnie´c o n˛ekaj ˛

acych nas troskach. Wi˛ec co?

Mo˙ze s p o r t? W ko´ncu wstawiłem przecie˙z do agendy ten mój nieszcz˛esny bieg

53

background image

na czterysta metrów. Gdyby tak odda´c si˛e całkowicie idei poprawienia wyników
na tym dystansie? Zej´s´c poni˙zej owych pi˛e´cdziesi˛eciu sekund?! ´

Cwiczy´c i ´cwi-

czy´c, trenowa´c codziennie ze stoperem a˙z do zupełnego zm˛eczenia? Wiedziałem
ju˙z z do´swiadczenia, ˙ze gdy si˛e intensywnie trenuje, zapomina si˛e o wszystkich
innych sprawach, a po treningu człowiek marzy tylko o jednym: ˙zeby napi´c si˛e
czego´s zimnego i odpocz ˛

a´c. Wi˛ec i teraz mo˙ze. . . gdybym podj ˛

ał na nowo trenin-

gi, my´slałbym tylko o jakiej´s coca-coli, o dobrej kolacji, o fotelu, a nie o Gidze. . .

Po krótkim namy´sle zdecydowałem si˛e wi˛ec zaktywizowa´c sportowo, zapisa-

łem si˛e do klubu do sekcji lekkoatletycznej i jako obiecuj ˛

acy narybek codziennie

´cwiczyłem pod okiem trenera biegi ´sredniodystansowe razem z innymi młodzika-

mi. Po dwu tygodniach osi ˛

agn ˛

ałem wymagane minimum i zostałem dopuszczony

do Mi˛edzyszkolnego Biegu z okazji ´Swi˛eta Wojska Polskiego, który to bieg miał
si˛e odby´c dwunastego pa´zdziernika. Najpierw stan ˛

ałem do eliminacji i wygrałem

j ˛

a w mojej grupie. W biegu finałowym razem ze mn ˛

a mieli startowa´c zwyci˛ez-

cy pozostałych pi˛eciu grup. Znałem wszystkich doskonale z pracy w klubie. Byli
to nast˛epuj ˛

acy chłopcy: bracia Bojek, Ciemski Tytus, Op˛eda Klaudiusz, zwany

Klodkiem, oraz Kobylak Stanisław. Wszyscy byli bardzo gro´zni, mo˙ze z wyj ˛

at-

kiem Klodka, który zwyci˛e˙zył fuksem, bo wylosował najsłabsz ˛

a grup˛e. Od razu

wi˛ec pomy´slałem sobie, ˙ze nie mam szans liczy´c na zwyci˛estwo, chyba. . . chyba

˙ze zdarzy si˛e jaki´s cud. Ale potem przyszło mi na my´sl, ˙ze gdzie jak gdzie, ale

wła´snie w sporcie zdarzaj ˛

a si˛e ró˙zne cuda i nie powinienem z góry kapitulowa´c.

Najwa˙zniejsze to prócz formy fizycznej mie´c form˛e psychiczn ˛

a. Wiedziałem, ˙ze

to nie zale˙zy tylko ode mnie, ale i od postawy publiczno´sci w czasie zawodów.
Gdybym czuł, ˙ze trzyma moj ˛

a stron˛e, ˙ze stawia na mnie. . . Tak, potrzebowałem

dopingu, oparcia duchowego i zach˛ety. Na kogo mog˛e liczy´c? Oczywi´scie liczy-
łem na moj ˛

a klas˛e, a zwłaszcza na Nelk˛e Szypersk ˛

a, bo wa˙zne jest nie tylko, ile

osób dopinguje, ale tak˙ze k t o to robi. Tak, w tym biegu Nella by mi bardzo
pomogła. Wystarczyłaby ´swiadomo´s´c, ˙ze znajduje si˛e na trybunie. W przeddzie´n
zawodów spotkałem j ˛

a w szkole.

— Oczywi´scie jutro spotykamy si˛e na stadionie — powiedziałem. Była raczej

zdziwiona.

— Na stadionie? Dlaczego?
— Nie wiesz?
— Sk ˛

ad mam wiedzie´c?!

Zamilkłem, przykro zaskoczony. N i c n i e w i e! A ja głupi my´slałem, ˙ze

wszyscy ˙zyj ˛

a tymi zawodami. To był pierwszy kubeł zimnej wody na mój rozpa-

lony łeb.

— B˛ed˛e biegał na czterysta metrów — wyja´sniłem rozdra˙zniony, jutro s ˛

a za-

wody i ja. . .

— B˛edziesz brał udział w biegach? — Nelka spojrzała na mnie dziwnie.
— Tak. Trenowałem ci˛e˙zko przez dwa tygodnie. . .

54

background image

— Rozumiem — powiedziała — dlatego nigdzie nie było ci˛e wida´c. Słuchaj,

Cymek, nie chc˛e si˛e wtr ˛

aca´c do twoich spraw, ale pozwól, ˙ze jedno ci powiem: za

bardzo si˛e rozpraszasz, za wiele srok naraz chcesz trzyma´c za ogon! Boj˛e si˛e, ˙ze
wszystkie ci uciekn ˛

a.

Zdenerwowała mnie. Zamiast podziwia´c moje zdolno´sci, jakie´s pouczenia. . .

dr˛etwe mowy. . . Chciałem jej to wygarn ˛

a´c, ale powiedziałem tylko:

— Po prostu jestem wszechstronny. Powinna´s to doceni´c. A mo˙ze nie lubisz

sportu?

— Nie lubi˛e przesady. Znikasz po całych dniach. Przestałe´s zagl ˛

ada´c do na-

szego ogniska, profesor Kiryłło martwi si˛e, co b˛edzie z twoj ˛

a gr ˛

a na puzonie. . .

A ty sobie po prostu biegasz na stadionie. . .

— Miałem w planie ten bieg wcze´sniej ni˙z puzon!

— To po co zapisałe´s si˛e na lekcj˛e puzonu?
Zasapałem gniewnie, ale nie mogłem odpowiedzie´c na to pytanie.
— Marnujesz tylko czas! - ci ˛

agn˛eła wzburzona Nelka. — Zastanawiam si˛e,

czy naprawd˛e jeste´s taki m ˛

adry, jak my´slałam.

— To zastanawiaj si˛e — odpaliłem — a ja musz˛e przekroczy´c granic˛e pi˛e´c-

dziesi˛eciu sekund!

— Po co?
— Szkoda, ˙ze tego nie rozumiesz. Po prostu mam takie ambicje.
— Wolałabym, ˙zeby´s si˛e zaj ˛

ał ambicjami filmowymi.

— Filmowymi? Sk ˛

ad wiesz?

— Dowiedziałam si˛e, ˙ze werbujesz aktorów do filmu, który masz kr˛eci´c. Czy

to prawda?

— Tak — b ˛

akn ˛

ałem zbity z tropu.

— Ciekawe, ˙ze nic mi o tym nie wspomniałe´s.
— Nie wspomniałem?
— Nie. Tyle z sob ˛

a rozmawiali´smy, a ty ani słowa o tym filmie — w głosie

Nelli wyczuwałem wyra´zn ˛

a pretensj˛e. — Ukrywałe´s to umy´slnie przede mn ˛

a!

— Ale˙z sk ˛

ad. . .

— To dlaczego?. . .
— Nie my´slałem, ˙ze ci˛e to interesuje. . .
— To mnie interesuje! — zaczerwieniła si˛e Nelka.
Chrz ˛

akn ˛

ałem i zapytałem ostro˙znie:

— Czy. . . czy chciałaby´s zagra´c w tym filmie?
— Uwa˙zasz, ˙ze si˛e nie nadaj˛e? — Nella poprawiła włosy, odst ˛

apiła krok i za-

demonstrowała si˛e w całej okazało´sci na tle szkolnej tablicy ogłosze´n, ze sztucz-
nym u´smiechem przylepionym do jaskrawoczerwonych ust.

Wytrzeszczyłem oczy. Dopiero teraz zauwa˙zyłem, ˙ze Nelka ma „zrobion ˛

a”

twarz. Podmalowane powieki, dorysowane brwi, uczernione rz˛esy i uszminkowa-
ne wargi. A do tego ta fryzura!

55

background image

— No wi˛ec? — zniecierpliwiła si˛e Nella. — Nadaj˛e si˛e czy nie?
— O. . . owszem — wykrztusiłem — oczywi´scie, ˙ze si˛e nadajesz, tylko. . .
— Tylko co?
Ugryzłem si˛e w j˛ezyk. Nie mogłem jej przecie˙z powiedzie´c, ˙ze w tym momen-

cie przypomniała mi si˛e Giga. Westchn ˛

ałem ci˛e˙zko. Nie, tego nie da si˛e ukry´c,

jednak Szyperska nie zast ˛

api Gigi w filmie.

— Masz jakie´s zastrze˙zenia — zaniepokoiła si˛e Nella — jakie´s opory? —

dopytywała. — Mo˙ze chodzi o Gig˛e?!

— Co? — zdr˛etwiałem.
— Nie wypieraj si˛e — zasapała Nella. — Ci˛e˙zki Tubka mi wszystko powie-

dział. Chciałe´s wzi ˛

a´c Gig˛e do filmu!

— No. . . tak — wyj ˛

akałem — po prostu pasowała mi. . .

— Ona? A co ze mn ˛

a?

Poczułem, ˙ze si˛e poc˛e.
— Och, to nie problem — rzekłem po´spiesznie — potrzebuj˛e paru aktorek. . .

w scenariuszu b˛edzie kilka ról kobiecych. . . Wi˛ec ty i Giga. . . obie mo˙zecie za-
gra´c — wypaliłem wreszcie.

— Obie?! — wykrzykn˛eła Nelka.
— No, na przykład jako matka i córka.
— Ale kto b˛edzie matk ˛

a? — zdenerwowała si˛e. — Chyba nie ja!?

Zdałem sobie spraw˛e, ˙ze wpakowałem si˛e na teren nader niebezpieczny i ´sli-

ski, wycofałem si˛e wi˛ec szybko.

— Mo˙zecie by´c siostrami — zaproponowałem.
— Ja mam by´c siostr ˛

a Gigi, no wiesz. . . — oburzyła si˛e Nelka. — Nie po-

trafiłabym z Gig ˛

a. . . nie. . . . film z Gig ˛

a w ogóle nie ma sensu — o´swiadczyła

stanowczo — musisz j ˛

a wykluczy´c!

— Ale˙z Nelka, co ty znowu. . . zrozum!. . .
— Nie, nie zgadzam si˛e! Nie znosz˛e Gigi!
— Nie b ˛

ad´z dzieckiem! — próbowałem j ˛

a uspokoi´c. — Jakby niektórzy, praw-

dziwi aktorzy, tak stawiali spraw˛e, to by nie powstał nigdy ˙zaden film. My´slisz, ˙ze
oni zawsze si˛e lubi ˛

a? O, moja droga — czasem nie znosz ˛

a si˛e bardziej ni˙z ty z Gi-

g ˛

a, a graj ˛

a zakochanych! Udaj ˛

a uczucia takie, jakie s ˛

a w scenariuszu, a prawdziwe

chowaj ˛

a do kieszeni. Na tym wła´snie polega aktorstwo, prosz˛e ciebie!

— Nienawidz˛e Gigi! — krzykn˛eła Nelka. Twarz jej nap˛eczniała od zło´sci.
Spojrzałem na ni ˛

a z pobła˙zaniem.

— Musisz panowa´c nad swoim ciałem — powiedziałem — je´sli chcesz by´c

aktork ˛

a. Aktorka musi.

Nella opanowała si˛e.
— My´slisz, ˙ze potrafi˛e? — zapytała strapiona.
— Na pewno! Ale powinna´s stale o tym pami˛eta´c i nie da´c si˛e zaskoczy´c przez

zło´s´c! Po prostu musisz trenowa´c.

56

background image

— B˛ed˛e — westchn˛eła Nelka — ale to okropne, ˙ze Giga. . .
— Daj spokój z Gig ˛

a — powiedziałem ostro — jeszcze nawet nie wiadomo,

czy zgodzi si˛e zagra´c w moim filmie. Nawet z ni ˛

a nie rozmawiałem.

— Nie rozmawiałe´s?
— Nawet jej nie znam wła´sciwie — mrukn ˛

ałem cicho.

— Nie znasz?
— Nie. To wszystko tylko plany.
Nelka odetchn˛eła wyra´znie.
— Czy ona b˛edzie na. . . na tym wy´scigu?
— Na zawodach?
— Tak. . . na tych, o których mówiłe´s.
— Sk ˛

ad mog˛e wiedzie´c — wzruszyłem ramionami — wiem tylko, ˙ze zawsze

interesowała si˛e sportem. . . Widywałem j ˛

a na trybunach.

— Na pewno przyjdzie — przygryzła wargi Nelka. — Ja te˙z przyjd˛e —

o´swiadczyła nagle.

— A to byłoby ´swietnie — powiedziałem i u´smiechn ˛

ałem si˛e pod nosem. Było

jasne, ˙ze Nelka jest zazdrosna. Lecz nie miałem nic przeciwko temu. Przeciwnie,
to mi sprawiało przyjemno´s´c. Wi˛ecej, to mi było w tym wypadku na r˛ek˛e. . .

background image

Rozdział 10

Bieg na czterysta metrów

To zapowiadało si˛e z pocz ˛

atku całkiem nie´zle. Kiedy w dniu zawodów zja-

wiłem si˛e na stadionie, jeszcze przed szatni ˛

a usłyszałem gło´sne kichanie. Z cie-

kawo´sci ˛

a otworzyłem drzwi. Okazało si˛e, ˙ze to kichali bracia Bojek. Wła´snie

z identycznych kieszeni wyci ˛

agali identyczne chusteczki koloru yellow-bahama,

po czym z identycznym tr ˛

abieniem wytarli identycznie baniaste i czerwone nosy.

Prawdopodobnie byli obaj identycznie zakatarzeni. Od razu poczułem si˛e ra´z-
niej. Taka niedyspozycja w dniu zawodów to jest handicap co si˛e zowie. Przy-
najmniej z bra´cmi Bojek mi si˛e udało! Szans˛e mamy teraz wyrównane, a nawet
mo˙ze zdobyłem przewag˛e. Spojrzałem na Ciemskiego Tytusa. Mo˙ze i jemu te˙z
przytrafiła si˛e jaka´s przykro´s´c? Niestety, Ciemski Tytus był bezwstydnie zdro-
wy. Podskakiwał w miejscu jak pajac, demonstruj ˛

ac ostentacyjnie sw ˛

a odra˙zaj ˛

aco

wysok ˛

a form˛e. Równie˙z Kobylak Stanisław napawał mnie niepokojem. Był spo-

kojny i skupiony. Zawsze bałem si˛e spokojnych i skupionych twardzieli. Kobylak
Stanisław wygl ˛

ada mi na takiego twardziela. Podobno obaj, zarówno Ciemski Ty-

tus, jak i Kobylak Stanisław, trenowali całe lato na obozie sportowym, podczas
gdy ja zbijałem b ˛

aki u babci Ciuszy´nskiej w Pcimiu nad Rab ˛

a. Nadto, jak sły-

szałem, Ciemski Tytus i Kobylak Stanisław poddali si˛e specjalnej diecie i prócz
innych przepisanych pokarmów po˙zerali posłusznie jak zaj ˛

ace dwie główki sała-

ty i pot˛e˙zne porcje szpinaku dziennie. Ja osobi´scie unikałem nadmiaru zieleniny,
a zwłaszcza do szpinaku czułem nieprzezwyci˛e˙zony wstr˛et. Zdawałem sobie spra-
w˛e, ˙ze to wszystko obni˙za powa˙znie moj ˛

a kondycj˛e fizyczn ˛

a i ˙ze w ˙zaden sposób

nie mog˛e si˛e równa´c z takimi asami jak Ciemski Tytus i Kobylak Stanisław.

Z tych przykrych rozmy´sla´n wyrwał mnie dono´sny d´zwi˛ek puzonu. Spojrza-

łem za okno. Oczywi´scie to był Ci˛e˙zki Tubka. Nadchodził w otoczeniu mikrusów.
Raz po raz d ˛

ał w srebrzysty instrument, budz ˛

ac podziw malców. W chwil˛e pó´zniej

pojawił si˛e w progu naszej szatni.

58

background image

— Cze´s´c, chłopaki. Mam dla was dobr ˛

a nowin˛e — obwie´scił zasapany, po

czym zatr ˛

abił triumfalnie — impreza zapowiada si˛e na medal! Kolosalne zainte-

resowanie! Wł ˛

aczyli si˛e nawet gogowie!

— Co. . . gogowie? — zaniepokoił si˛e Ciemski Tytus, który zd ˛

a˙zył ju˙z złapa´c

od pocz ˛

atku roku szkolnego po par˛e łab˛edzi z wa˙zniejszych przedmiotów i był

znany w ´srodowiskach nauczycielskich jako Ciemna Masa Tytoidalna. — W ja-
kim sensie gogowie? — dopytywał wyra´znie zdegustowany t ˛

a nowin ˛

a.

— W sensie przyjemnym — o´swiadczył Tubka. — Postanowili ufundowa´c

pewne. . . pewne nagrody dla zwyci˛ezcy biegu na czterysta metrów.

— Nagrody? Jakie?
— Kr ˛

a˙z ˛

a wie´sci, ˙ze zwyci˛eski ucze´n ma by´c przez cały rok traktowany ulgowo

w pytaniu. . .

— Nie wierz˛e. . . — o´swiadczył z gorycz ˛

a Ciemski Tytus.

— Niby jak to ulgowo? Nie b˛ed ˛

a stawia´c łab˛edzi?

— Podobno zwyci˛eski biegacz ma by´c podci ˛

agany co najmniej o jeden stopie´n

w gór˛e. To by ci˛e urz ˛

adziło, Tytus.

— To s ˛

a bujdy! Chcesz mnie podnie´s´c na duchu i dlatego tak mówisz. To

jest oszuka´nczy doping — rozzło´scił si˛e Ciemski. — Zwyci˛ezca tego biegu nie
tylko nie b˛edzie podci ˛

agany przez gogów, ale na pewno im p o d p a d n i e. Ja

si˛e znam na tym — poci ˛

agn ˛

ał nosem. — Przyuwa˙z ˛

a go. B˛ed ˛

a chcieli wiedzie´c,

c o u m i e zwyci˛ezca. B˛ed ˛

a mówi´c: byłe´s silny na bie˙zni, no to poka˙z, czy jeste´s

równie silny z matmy, i b˛ed ˛

a ci˛e maglowa´c z satysfakcj ˛

a i zagina´c z rozkosz ˛

a. . .

Gogowie nie znosz ˛

a kogo´s, kto si˛e wyró˙znia na sportowym polu, a w klasie jest

klops.

— Głupstwa gadasz. Jakby tak było, to by nie ustanowili specjalnej nagrody

rzeczowej za ten bieg — zar˙zał Tubka.

— Co to za nagroda? — Bracia Bojkowie zbli˙zyli si˛e w identyczny sposób

poprawiaj ˛

ac okulary na identycznie napuchni˛etych nosach.

— Fantastyczna — powiedział Ci˛e˙zki Tubka. — Z pocz ˛

atku miał by´c to Pu-

char Grona Nauczycielskiego, ale okazało si˛e, ˙ze w ˙zadnym sklepie nie ma od-
powiednio wspaniałego i wielkiego kryształowego pucharu. Wsz˛edzie oferowano
gronu tylko kieliszki do wódki i do sikacza. Pani Czubało zgodziła si˛e ju˙z naby´c
zamiast pucharu kieliszek z zielonkawego szkła, nawet ładny, za dwana´scie zło-
tych, ale pan dyrektor Biegunowicz si˛e sprzeciwił. Powiedział, ˙ze mogłoby to by´c

´zle zrozumiane. Ofiarowanie zwyci˛eskiemu uczniowi kieliszka mogłoby wywo-

ła´c wra˙zenie, i˙z grono pedagogiczne zach˛eca go do picia napojów alkoholowych.
I wtedy pan Roger Fizyczny zaproponował, ˙zeby wr˛eczy´c dyrektora Biegunowi-
cza.

Spojrzeli´smy po sobie.
— Jak to wr˛eczy´c? Dyrektora? Co ty?!
— Jako nagrod˛e dla zwyci˛ezcy — o´swiadczył spokojnie Tubka.

59

background image

— Samego Biegunowicza?! Zwariowałe´s?!
— No. . . chciałem powiedzie´c pos ˛

a˙zek dyrektora. . . to znaczy przedstawiaj ˛

a-

cy dyrektora, czyli Biegunowicza, ze spi˙zu.

— Ze spi˙zu?
— Czyli z br ˛

azu. Konkretnie miała to by´c statuetka biegacza, któr ˛

a na pewno

widzieli´scie. . .

— Ta co stoi na wystawie w sklepie „Desy”?
— Ta sama! Za sze´s´cset sze´s´cdziesi ˛

at złotych. Słyszeli´scie pewnie, ˙ze jest to

dzieło pana F ˛

afary?

— Tego, co robi nagrobki na ulicy Cmentarnej?
— To jego brat. F ˛

afara, o którym mówi˛e, czyli F ˛

afara R ˛

aczka podupadł ostat-

nio na skutek nałogu pija´nstwa i robi ju˙z tylko figurki diabełków i aniołków z gip-
su w spółdzielni „Kramarz”. Kiedy´s zapowiadał si˛e na wielkiego artyst˛e i był ko-
leg ˛

a dyrektora Biegunowicza, gdy uczył zaj˛e´c plastycznych w szkole w Lelowie.

Wtedy podobno wyrze´zbił t˛e podobizn˛e dyrektora.

— Nie jestem pewien, czy statuetka z wystawy „Desy” przedstawia Bieguno-

wicza — powiedziałem.

— Nie ma w ˛

atpliwo´sci — o´swiadczył autorytatywnie Tubka. — Biegunowicz

w młodo´sci był biegaczem.

— Twarz podobna — powiedział Ciemski. — Ma nawet okulary.
— Wysuni˛et ˛

a szcz˛ek˛e doln ˛

a — dodał Tubka. — A w ogóle ta sama posta-

wa. . . ten rozbieg. . . Widziałem, jak Biegunowicz raz ´spieszył si˛e na zebranie
do Komitetu. Biegł tak samo jak ten wyrze´zbiony sportowiec z wyci ˛

agni˛et ˛

a szy-

j ˛

a podnosz ˛

ac wysoko kolana. To jest na pewno Biegunowicz! I co wa˙zniejsze,

w cenie sze´sciuset sze´s´cdziesi˛eciu złotych. Nierdzewny.

Wiadomo´s´c o tak cennej nagrodzie zrobiła na nas silne wra˙zenie. Przez chwil˛e

milczeli´smy oszołomieni.

— I. . . i to b˛edzie na własno´s´c? — wykrztusił przej˛ety Tytus.
— Niezupełnie powiedział Tubka. To ma by´c nagroda przechodnia. Zwyci˛eski

biegacz b˛edzie przechowywał Biegunowicza, oczywi´scie na honorowym miejscu,
a˙z do nast˛epnych zawodów. Dopiero gdy zwyci˛e˙zy trzy razy z rz˛edu, otrzyma
pos ˛

a˙zek na własno´s´c. . .

— To mi si˛e mniej podoba — o´swiadczyłem.
— To mo˙ze by´c kłopotliwe — dodał Ciemski Tytus.
Tubka chrz ˛

akn ˛

ał.

— To prawda. . . Rzecz mo˙ze by´c kłopotliwa. Podobno br ˛

az u˙zyty do wyrobu

pos ˛

a˙zka nie jest najwy˙zszej jako´sci. . . pod wpływem powietrza. . . zwłaszcza za-

nieczyszczonego powietrza zbyt szybko zielenieje, a co gorsza czernieje. Dlatego
do nagrody b˛edzie doł ˛

aczona specjalna pasta i flanelka do czyszczenia dyrektora.

60

background image

Spojrzeli´smy po sobie. Perspektywa czyszczenia dyrektora Biegunowicza

przy pomocy pasty i flaneli nie bardzo nam si˛e podobała. To mogło by´c nudne
na dłu˙zsz ˛

a met˛e.

— E, nabijasz si˛e chyba z nas. — Op˛eda Klaudiusz spojrzał podejrzliwie na

Tubk˛e.

— Jak słowo. . . — uderzył si˛e w sw ˛

a gorliw ˛

a pier´s Ci˛e˙zki Tubka. — Słysza-

łem, grono pedagogiczne naradzało si˛e w tej sprawie. Wszyscy byli za tym, ˙zeby
ufundowa´c nagrod˛e w postaci biegacza, ale bali si˛e, czy młodzie˙z potrafi usza-
nowa´c tak cenne trofeum. Szczególnie pani Czubało wyraziła w ˛

atpliwo´s´c, czy

mo˙zna oddawa´c b ˛

ad´z co b ˛

ad´z spi˙zowe wyobra˙zenie władzy szkolnej we władz˛e

jakiego´s drapichrusta-gołow ˛

asa tylko dlatego, ˙ze ma szybkie nogi. Tak powiedzia-

ła, zapami˛etałem dokładnie.

— Drapichrusta? — skrzywił si˛e Ciemski Tytus.
— Drapichrusta-gołow ˛

asa! — odparł Tubka. — I powiedziała jeszcze, ˙ze ˙za-

den z nas nie potrafi przechowa´c pos ˛

a˙zka przez rok.

— Oburzaj ˛

ace! — stwierdził Op˛eda Klaudiusz. — Taki brak zaufania!

— Wreszcie postanowiono — ci ˛

agn ˛

ał dalej Tubka — ˙ze pan Roger Fizyczny

b˛edzie osobi´scie kontrolował, czy statuetka dyrektora Biegunowicza jest wła´sci-
wie przechowywana przez ucznia-biegacza.

— Co to znaczy — wła´sciwie? — zaniepokoił si˛e Ciemski Tytus.
— To znaczy — odparł spokojnie Tubka — czy jest ustawiona na honorowym

miejscu w domu. . . czyli, jak si˛e wyraziła pani Czubało, odpowiednio ekspono-
wana oraz czy jest odkurzana i czyszczona t ˛

a flanelk ˛

a, o której mówiłem. . .

— Odkurzanie nie b˛edzie łatwe — poci ˛

agn ˛

ał nosem Op˛eda Klaudiusz. — Nie

wiem, czy przyjrzeli´scie si˛e panu Biegunowiczowi na tej wystawie. On jest cały
pofałdowany — zauwa˙zył rzeczowo, i to te˙z była prawda.

Milczeli´smy stropieni, a Ciemski Tytus zacz ˛

ał podskakiwa´c jeszcze bardziej

nerwowo ni˙z przedtem.

— Najbardziej si˛e boj˛e, ˙ze przy sposobno´sci pan Roger mo˙ze oprócz stanu

nagrody, sprawdzi´c stan ucznia. Człowiek b˛edzie si˛e bał ˙zy´c po swojemu, bo stale
b˛edzie my´slał, ˙ze Roger wpadnie do domu, krzyknie, fuknie i zap˛edzi do odrabia-
nia lekcji. — Ciemski Tytus przebierał nogami coraz bardziej nerwowo.

Tubka przypatrywał mu si˛e z niesmakiem.
— Widz˛e, ˙ze zrobiłe´s si˛e nerwowy — zauwa˙zył. — To niedobrze. — Wyci ˛

a-

gn ˛

ał z kieszeni wymi˛etoszon ˛

a paczk˛e sportów. — Masz, zapal sobie, stary, to ci˛e

uspokoi.

Ciemski Tytus zawahał si˛e. Niew ˛

atpliwie z jednej strony był zaszczycony pro-

pozycj ˛

a Tubki, a z drugiej bał si˛e. . . Wiedział, ˙ze jako biegacz. . . jako biegacz,

powinien stanowczo odmówi´c, ale chciał zagra´c przed Tubk ˛

a dorosłego wyg˛e,

któremu jaki´s dymek nie mo˙ze zaszkodzi´c. Nawet przed biegiem na czterysta me-
trów. Wzi ˛

ał wi˛ec papierosa i zapalił z min ˛

a starego praktyka.

61

background image

U´smiechn ˛

ałem si˛e pod nosem. Do licha, nowy handicap. „Pal, kochasiu —

pomy´slałem patrz ˛

ac z przyjemno´sci ˛

a na Ciemskiego Tytusa — zaci ˛

agaj si˛e jak

najgł˛ebiej, a ciebie te˙z b˛ed˛e miał z głowy”.

A potem pomy´slałem, ˙ze jestem podły. To nie s ˛

a my´sli godne wielkiego spor-

towca. Ach, wiedziałem dobrze, co powinienem zrobi´c. Powinienem wyp˛edzi´c
Tubk˛e z szatni, wyrwa´c mojemu szanownemu partnerowi Ciemskiemu Tytusowi
peta z jego głupiej g˛eby, w ka˙zdym razie powinienem go ostrzec, czym to grozi,
no i powinienem by´c zmartwiony, ˙ze mój szanowny partner traci tu˙z przed bie-
giem form˛e, a tymczasem nic z tego. Nie poruszyłem si˛e nawet i wcale nie byłem
zmartwiony. Tak. . . nie jestem na pewno wielkim sportowcem, jestem n˛edznym
drapichrustem — jak by powiedziała pani Czubało — małym graczem, któremu
zale˙zy tylko na wygranej, a bardzo mało na stylu, w jakim si˛e wygrywa. To smut-
ne. Czy musi tak by´c?. . . Mo˙ze by jednak spróbowa´c pokaza´c, ˙ze sta´c mnie na
w i e l k i s t y l. . .

Zanim jednak zd ˛

a˙zyłem cokolwiek komukolwiek pokaza´c, w oknie pokazała

si˛e Nelka Szyperska. Wygl ˛

adała na bardzo zdenerwowan ˛

a.

Wybiegłem z szatni.
— Co si˛e stało? — zapytałem.
— Jak si˛e czujesz? — popatrzyła na mnie z niepokojem.
— Doskonale — odparłem zdziwiony.
— Czy. . . czy bardzo si˛e denerwujesz?
— Troch˛e.
— A kogo si˛e boisz z partnerów?
— W tej chwili, to ju˙z chyba tylko Kobylaka Stanisława.
— Och, Kobylaka. . . — Nelka zaczerwieniła si˛e i westchn˛eła ci˛e˙zko.
— Dlaczego wzdychasz? — zapytałem podejrzliwie.
Nelka spojrzała na mnie dziwnie spłoszonymi oczyma.
— Musz˛e ci co´s wyzna´c — wykrztusiła.
— Co takiego?
— Cał ˛

a noc nie mogłam spa´c i my´slałam ci ˛

agle o tym. . . Słuchaj, Cymku,

ja. . . nie mog˛e trzyma´c twojej strony w tym biegu. . . ja. . . ja musz˛e trzyma´c stro-
n˛e Staszka. . .

— Staszka?
— No, Kobylaka. Obiecałam. . . przyrzekłam mu, ˙ze b˛ed˛e go dopingowa´c.
— Co takiego?! — osłupiałem. — Zdradziła´s mnie?!
— Mu. . . musiałam. — Nelka miała oczy pełne łez.
— Musiała´s?! No wiesz! — zasapałem wzburzony.
— Kobylak zrobił mi scen˛e.
— On? Taki spokojny?
— Wcale nie jest taki spokojny, jak ci si˛e zdaje. . . On jest straszny. . . — wy-

znała Nella. — Zrobił mi okropn ˛

a scen˛e zazdro´sci. Mówił, ˙ze jak on mnie prosił,

62

background image

˙zebym przyszła na stadion, to nigdy nie chciałam, a ty tylko jeden raz mi zapro-

ponowałe´s i od razu si˛e zgodziłam, chocia˙z znam ci˛e dopiero od niedawna, a on
mnie zna od przedszkola! I powiedział, ˙ze je´sli nie b˛ed˛e trzyma´c jego strony w tym
biegu i nie b˛ed˛e go dopingowa´c okrzykami „Kobylak!”, to on ci˛e tak załatwi, ˙ze
nie uko´nczysz biegu i ˙ze w ogóle odechce ci si˛e by´c sportowcem. Odgra˙zał si˛e
strasznie, a w oczach miał złe błyski. . .

— I ty si˛e zgodziła´s?
— Bałam si˛e, ˙ze on ci naprawd˛e co´s zrobi.
— Ohydny terrorysta! Ale ty nie powinna´s si˛e zgodzi´c — powiedziałem —

powinna´s mnie tylko ostrzec przed nim. Ju˙z ja bym sobie dał z nim rad˛e.

— Och, ty go nie znasz. . . On jest gotów na wszystko, mógłby ci na przykład

nasypa´c czego´s do pantofli. . . albo schowa´c kostium, albo niby niechc ˛

acy przytłuc

ci nog˛e. . . Jak o tym pomy´slałam. . . nie. . . nie mogłam dopu´sci´c ˙zadnego ryzyka.

— Mimo wszystko, nie powinna´s była tego zrobi´c — rzekłem twardo. —

Przyrzeka´c doping takiemu gadowi?! Bardzo liczyłem na to, ˙ze usłysz˛e twój głos
na ostatnim wira˙zu. . . A tak b˛ed˛e zupełnie sam.

— B˛ed˛e krzycze´c „Kobylak”, ale my´slami b˛ed˛e z tob ˛

a — o´swiadczyła Nelka.

— Dzi˛ekuj˛e i za to — powiedziałem kwa´sno.
— Przebacz mi. — Nelka otarła oczy.
— Przebaczam ci — powiedziałem.
Potem pomy´slałem, ˙ze jeszcze nie zacz˛eły si˛e zawody, a ju˙z tyle dramatów

i emocji. A swoj ˛

a drog ˛

a, ˙ze taki Kobylak. . . — Pokr˛eciłem głow ˛

a i westchn ˛

ałem

ci˛e˙zko.

background image

Rozdział 11

O szkodliwo´sci kibiców, w rodzaju
Tubki, słów kilkoro

Spojrzałem na zegarek. Dochodziła szesnasta. Od strony bie˙zni dochodziły

mnie oklaski i okrzyki tłumu. Wkrótce doł ˛

aczył do nich bełkotliwy głos megafo-

nu. To witaj ˛

a sprinterów, którzy wyszli wła´snie na boisko i zostali przedstawieni

publiczno´sci. Jeszcze dwadzie´scia minut i wystartujemy my — czterystumetrow-
cy. Pomy´slałem, ˙ze czas wróci´c do szatni i zacz ˛

a´c przebiera´c si˛e pomału. . .

Na progu garderoby buchn ˛

ał we mnie gryz ˛

acy obłok dymu tytoniowego.

W gł˛ebi, w niebieskich oparach majaczyły niewyra´zne kształty zawodników.
W´sród nich górował kształt bardzo podobny do goryla. Był to niew ˛

atpliwie kształt

Tubki. Zostawiłem drzwi otwarte i zacz ˛

ałem przedziera´c si˛e przez zasłony dymne

do mojej szafki. . . Jak si˛e wkrótce zorientowałem, w szatni wci ˛

a˙z trwała dyskusja

na temat szans poszczególnych zawodników i nagród przewidzianych dla zwy-
ci˛ezcy.

— Wiedziałem, ˙ze tak b˛edzie — usłyszałem głos Tubki. — Nagroda Grona to

rzecz ´sliska. Spodziewałem si˛e, ˙ze mo˙ze wam nie przypa´s´c do gustu. Bra´c nagrod˛e
od nauczycieli mo˙ze by´c kr˛epuj ˛

ace, to zbyt przypomina nasz ˛

a szkółk˛e kochan ˛

a,

co innego, gdybym ja. . . — Tubka wypu´scił kł ˛

ab dymu.

— Gdyby´s ty?! Co ty? — rozległy si˛e niespokojne pytania.
— No, gdybym ufundował nagrod˛e.
— Nagrod˛e!
— Nie wiem tylko, czy mi wypada — chrz ˛

akn ˛

ał z fałszyw ˛

a skromno´sci ˛

a Tub-

ka. — Wprawdzie jestem do´s´c znany w kołach młodzie˙zy, zdobyłem pewien au-
torytet w kr˛egach artystycznych oraz sportowych i moja opinia si˛e liczy, ale z dru-
giej strony jestem tylko uczniem. . . Dlatego chciałbym zna´c wasze zdanie. Czy
to b˛edzie dobrze przyj˛ete? — Spojrzał na nas badawczo małymi, przenikliwymi
oczami.

64

background image

— Och, niepotrzebnie masz skrupuły — powiedziałem gło´sno — pomysł jest

wspaniały. To miło z twojej strony, ˙ze chciałby´s ufundowa´c mi nagrod˛e.

— Tobie? — zmarszczył brwi Tubka.
— Oczywi´scie. Bo to ja wygram ten bieg — rzekłem twardo.
— Ty?! — Ci˛e˙zki Tubka za´smiał si˛e nieprzyjemnie. — Gdybym wiedział, ˙ze

ty wygrasz ten bieg, nie fundowałbym ˙zadnej nagrody. Albo. . . albo ufundował-
bym ci nagrod˛e w postaci zgniłego jaja lub medalu ze sparciałego buraka, ale ty
nie wygrasz. Dlatego ufunduj˛e wielk ˛

a, cenn ˛

a nagrod˛e.

— Jak ˛

a? — zapytał Ciemski Tytus i wszyscy zawodnicy spojrzeli na Tubk˛e

ciekawie. Nawet Kobylak Stanisław przestał na moment medytowa´c nad swoim
pryszczem.

— Wła´snie zastanawiam si˛e. . . jak j ˛

a nazwa´c. . . — zamruczał zamy´slony

Tubka.

— To proste — powiedziałem — to si˛e powinno nazywa´c Nagroda Sportowa

Tubki.

— Tak po prostu? — skrzywił si˛e Tubka.
— No wi˛ec Nagroda Artystycznej Tubki.
— To ju˙z lepiej, ale za mało uroczy´scie.
— Proponuj˛e: Nagroda Sportowa Wielkiej Tuby! — wykrzykn ˛

ał Ciemski Ty-

tus.

— Złotej Tuby! — uzupełniłem.
— Wielkiej Złotej Tuby — zakaszlał krztusz ˛

ac si˛e dymem Klodek — to

brzmiałoby dumnie.

— Mo˙ze by´c — zgodził si˛e łaskawie Tubka.
— Ale jak to b˛edzie wygl ˛

ada´c? — zainteresował si˛e Ciemski Tytus.

— Co?
— No, ta nagroda.
— Co´s w rodzaju tr ˛

abki na postumencie — powiedziałem.

— Tak jest — zaaprobował Tubka. — Z tym, ˙ze zamiast tr ˛

aby mógłby by´c pu-

zon. . . ewentualnie nawet ja sam graj ˛

acy na puzonie. Taka mała rze´zba, złocona.

— Ale sk ˛

ad ty we´zmiesz na to fors˛e? — zreflektował si˛e nagle Ciemski Tytus.

Tubka u´smiechn ˛

ał si˛e pod nosem. Pytanie nie zmieszało go bynajmniej. Wida´c

było, ˙ze rzecz przemy´slał ju˙z przedtem.

— Wła´snie rozpocz ˛

ałem zbiórk˛e pieni˛edzy na nagrod˛e — o´swiadczył ogl ˛

ada-

j ˛

ac sobie paznokcie. — My´sl˛e, ˙ze powinni´scie pierwsi zło˙zy´c pewne datki. Po-

wiedzmy, dych˛e od łebka. To przecie˙z w naszym interesie. Zaraz potem ogłosz˛e,

˙ze zawodnicy wpłacili rado´snie na Fundusz Nagrody. To zach˛eci innych do bule-

nia forsy. To ich zdopinguje i podnieci. Wszyscy b˛ed ˛

a płaci´c.

W tym momencie pomy´slałem, ˙ze Ci˛e˙zki Tubka nie jest taki głupi, na jakiego

wygl ˛

ada. Wi˛ec po to przylazł do nas i udaje zapalonego kibica! Po prostu chce

65

background image

wyci ˛

agn ˛

a´c od nas grubsz ˛

a gotówk˛e. . . i wpadł na taki pomysł! Nie´zle! Całkiem

inteligentnie jak na Tubk˛e.

— Genialnie to sobie wykombinowałe´s — o´swiadczyłem gło´sno — ale ja

nie dam ani grosza. Byłoby ´smieszne, gdybym sam sobie fundował nagrod˛e. . .
Koszt nagrody musi ponie´s´c sam fundator. Inaczej jest to dmuchanie w bambus
i nabieranie go´sci.

— Nie słuchajcie go! — zasapał Tubka. — To jest aspołeczny typ! Niezdolny

do współpracy kolektywnej.

A jednak ostudziłem nieco zapały. Zbiórka pieni˛e˙zna w´sród zawodników

przyniosła zaledwie niecałe pi˛e´c złotych i rozczarowała zupełnie Tubk˛e.

— To skandal! — wykrztusił w´sciekły. — Widz˛e, ˙ze zaraziło was sk ˛

apstwo

Cymka. No wi˛ec dobrze! Jak chcecie. Dopóki b˛edziecie piel˛egnowa´c t˛e swoj ˛

a

chciwo´s´c i sknerstwo, to pami˛etajcie, n˛edzni dusigrosze, ˙ze moja nagroda b˛edzie
polegała na u´sci´sni˛eciu r˛eki zwyci˛ezcy. Niestety — tylko na u´sci´sni˛eciu r˛eki —
powtórzył z gorycz ˛

a.

— Nie ˙zartuj! — j˛ekn ˛

ał Ciemski Tytus. — Mamy si˛e wysila´c dla jednego

u´sci´sni˛ecia r˛eki. . .

— Mog˛e was u´scisn ˛

a´c dwa razy — rzekł z godno´sci ˛

a Tubka.

— Doło˙zysz jeszcze komplet artystek?
— Artystek? Jakich artystek? — denerwował si˛e Tubka.
— No, przecie˙z masz te albumy filmowe — mrukn ˛

ał Ciemski Tytus.

— Masz tak˙ze kolorowe zdj˛ecia gwiazd i gwiazdorów, wszyscy wiedz ˛

a, ˙ze

stryjek przysyła ci z zagranicy — dodałem.

— Chodzi ci o fotografie astronomiczne?
— Nie udawaj Greka. Chodzi mi o fotografie aktorów i aktorek, za pomo-

c ˛

a których usiłujesz podrywa´c niektóre dziewczyny. Gdyby´s zechciał podarowa´c

zwyci˛ezcy jaki´s mały komplecik. . . — u´smiechn ˛

ałem si˛e niewinnie.

— Tak, jaki´s mały komplecik — podchwycił Ciemski Tytus, oblizuj ˛

ac si˛e

łakomie. — Chyba sta´c ci˛e na to jako działacza sportowego.

— Mog˛e wam da´c trzy sztuki — zasapał rozzłoszczony Tubka. Trzy sztuki, to

wszystko!

— M˛eskie czy ˙ze´nskie?
— Jasne, ˙ze m˛eskie, dam wam Klossa, Zagłob˛e i Hamleta.
— Wypchaj si˛e!
— No to trzech facetów z Bonanzy.
— O rany, takie g˛eby. . .
— A co by´s chciał?
— No. . . chocia˙z jedn ˛

a babk˛e.

— Jeste´s nieletni, Bonanza powinna ci wystarczy´c — o´swiadczył zgorszony

Tubka.

66

background image

Niestety, wida´c było, ˙ze Ciemskiemu Tytusowi nie wystarcza. Uznałem za

stosowne interweniowa´c.

— Słuchaj, Tubka — rzekłem sil ˛

ac si˛e na przyjacielski ton. — Jeste´s zna-

ny z tego, ˙ze masz szeroki gest. Uwa˙zaj ˛

a ci˛e za mecenasa sportu. Tak napisali

w gazetce szkolnej. Czytałe´s chyba. „Zawody zaszczyci sw ˛

a obecno´sci ˛

a znany

mecenas sportu, kolega Tubkowski z ósmej. . . ”

— To były zgrywy redaktorów, oni stale si˛e mnie czepiaj ˛

a. . . w dziale saty-

rycznym — sapał Tubka.

— Nie wyssali tego z palca. Tak o tobie mówi ˛

a zawodnicy: „mecenas sportu”.

To zobowi ˛

azuje. Powiniene´s od˙załowa´c jak ˛

a´s fotk˛e z babk ˛

a i doł ˛

aczy´c do nagrody.

— Kolorow ˛

a! — dodał Ciemski Tytus.

Tubka przez chwil˛e toczył walk˛e wewn˛etrzn ˛

a. Wreszcie o´swiadczył zbolałym

głosem:

— No, dobrze, znajcie mój gest. Doło˙z˛e wam Claudi˛e Cardinale na koniu.
— Och, Tubka, jeste´s wspaniały! — zawołał Ciemski Tytus.
— Tylko pami˛etajcie. Wynik musi by´c na medal. Claudia zostanie doł ˛

aczo-

na tylko w wypadku, gdy zwyci˛ezca osi ˛

agnie wy´srubowany czas. . . Powiedzmy,

poni˙zej pi˛e´cdziesi˛eciu dwu sekund. Zgoda?!

— Zgoda.
— No, to zapalimy — Tubka wyci ˛

agn ˛

ał ponownie wymi˛et ˛

a paczk˛e sportów

i zacz ˛

ał cz˛estowa´c zawodników. Mnie ostentacyjnie omin ˛

ał, natomiast podszedł

do le˙z ˛

acych braci Bojków.

— Wstawa´c! Bo jak wam przylej˛e! — wrzasn ˛

ał Tubka.

Bracia Bójek unie´sli si˛e na kanapce i patrzyli na nas identycznie podpuchłymi

oczyma.

Tubka spojrzał na nich ze wstr˛etem.
— Co´scie tacy za´slimaczeni?
Bracia Bójek poci ˛

agn˛eli identycznie baniastymi nosami, po czym wyci ˛

agn˛eli

z kieszeni dwie chusteczki w identycznym kolorze yellow-bahama i wytarli nimi
dwa identycznie sine nosy w kolorze bleu de Paris.

— Ooobawiamy si˛e, ˙zeee nie jeste´smy w formie — zabeczeli.
— Ja te˙z si˛e obawiam — powiedział Tubka. — Co wam jest?
— Maaamy nie˙zyt.
— Co to jest?
— Co´s w rodzaju kataru — powiedział wi˛ekszy Bojek i kichn ˛

ał przera´zliwie.

Tubka spojrzał na nich krytycznie.
— Tylko bez takich kawałów!
— Tooo niechc ˛

acy — wyja´snił wi˛ekszy Bojek. — Tooo dlatego, ˙ze mamy

zatkane drogi oddechowe — wyja´snił mniejszy.

— I w ogóle jeste´smy nie-do-tle-nie-ni.
Tubka spojrzał na nich krytycznie.

67

background image

— Przydałyby si˛e wam inhalacje — o´swiadczył i podsun ˛

ał braciom paczk˛e

sportów. — Zapalcie sobie, to wam przetka drogi oddechowe, wypuszczajcie tyl-
ko dym przez nos!

Bracia Bojek spojrzeli po sobie zaskoczeni.
— Trener Mamiec zabronił. . . a do tego w naszym stanie. . .
— Wasz stan was rozgrzesza — uci ˛

ał Tubka — powiedziałem, ˙ze musicie

przetka´c sobie kinole. Nikotyna oczy´sci wam przewody. . . No, ´smiało, to wam na
pewno dobrze zrobi.

Bracia Bojek zapalili, i ostro˙znie, ˙zeby si˛e nie zakrztusi´c, zacz˛eli sobie czy´sci´c

nikotyn ˛

a przewody.

— Zupełnie nie wiem, na kogo postawi´c w tej sytuacji — westchn ˛

ał zdener-

wowany Tubka. Wiem tylko jedno.

— Co wiesz?
— Na kogo nie postawi´c. Na przykład wiem, ˙ze na pewno nie postawi˛e na

Cymka.

— Dlaczego?
— Cymek nie wygra.
Tubka spojrzał na mnie dziwnie ci˛e˙zkim wzrokiem.
— My´slisz? — uniósł do góry brwi Op˛eda Klaudiusz. — A ja my´slałem, ˙ze

on jest faworytem.

— ´

Zle my´slałe´s — u´smiechn ˛

ał si˛e krzywo Tubka. — Forma Cymka jest nader

niepewna. Nie wiem nawet, czy uko´nczy ten bieg.

— Dlaczego nie ma uko´nczy´c?
Ale Tubka nie odpowiadał, tylko wci ˛

a˙z u´smiechał si˛e tajemniczo. Poczułem

si˛e dziwnie nieswojo. . . szczerze mówi ˛

ac w tym momencie po raz pierwszy zdj ˛

mnie strach, ˙ze ten wy´scig mo˙ze mie´c niespodziewany, dramatyczny przebieg.

Mimo złych przeczu´c, jakie mnie ogarn˛eły, postanowiłem trzyma´c fason.
— Panowie — powiedziałem sil ˛

ac si˛e na niedbały ton — czas przerwa´c dys-

kusj˛e i ko´nczy´c palenie. Zbli˙za si˛e pora wyst˛epu. Naprawd˛e radziłbym si˛e ju˙z
przebra´c.

To mówi ˛

ac zdj ˛

ałem marynark˛e i powiesiłem na krze´sle.

Ciemski Tytus popatrzył w rozterce na swojego peta. Został mu jeszcze spo-

ry kawałek. ˙

Zal było wyrzuca´c, zaci ˛

agn ˛

ał si˛e wi˛ec spiesznie, a potem nerwowo

strzepn ˛

ał popiół. . . prosto na klapy mojej marynarki.

— Zdmuchnij to łaskawie, Ciemna Maso Tytoidalna — powiedziałem.
Ciemski Tytus nie kwapił si˛e jednak zdmuchn ˛

a´c łaskawie i udawał niedomog˛e

słuchu. To mnie zdenerwowało. Dopadłem do niego i chwyciłem za kołnierz.

— Słyszałe´s, co powiedziałem? Zdmuchnij ten popiół, bo inaczej to ja ci˛e

dmuchn˛e w twoje tytoidalne ucho.

— Zostaw — odepchn ˛

ał mnie Tubka. — Uszkodzisz zawodnika!

— Jemu ju˙z nic nie zaszkodzi — powiedziałem szyderczo. — Spójrz na niego.

68

background image

Tubka spojrzał podejrzliwie na Ciemskiego Tytusa.
— ´

Zle si˛e czujesz?

— Nic mi nie jest — b ˛

akn ˛

ał Ciemski Tytus z niewyra´zn ˛

a min ˛

a, ko´ncz ˛

ac pale-

nie.

— Zobacz, zrobił si˛e zielony — powiedziałem do Tubki. — Lepiej wyprowad´z

go na dwór.

Tubka przez chwil˛e trwał w rozterce.
— Skacz! — rzucił wreszcie do Ciemskiego Tytusa.
— Dlaczego mam skaka´c? — j˛ekn ˛

ał Ciemski Tytus.

— Chc˛e ci˛e sprawdzi´c — warkn ˛

ał Tubka i odsun ˛

ał si˛e od niego na wszelki

wypadek.

Nieszcz˛esny faworyt zacz ˛

ał podskakiwa´c ostro˙znie i niemrawo, ale mimo to

robił si˛e coraz bardziej zielony.

Tubka przypatrywał mu si˛e zatroskany, a potem spojrzał z niesmakiem na Ko-

bylaka Stanisława, który wci ˛

a˙z jeszcze przebywał w stanie skupienia wewn˛etrz-

nego i z namaszczeniem ogl ˛

adał sobie pryszcze w lusterku.

— Nie wygl ˛

adacie zbyt za. . . zach˛ecaj ˛

aco.

— Naprawd˛e, Tubka, powiniene´s liczy´c tylko na mnie — o´swiadczyłem z bez-

czelnym u´smiechem.

— Nie denerwuj mnie! — zasapał Tubka.
— Mówi˛e ci, póki czas, postaw na mnie!
— Id´z, bo ci˛e kopn˛e! — zagrzmiał rozzłoszczony Tubka, po czym zwrócił

si˛e do Ciemskiego Tytusa i do Kobylaka Stanisława. — We´zcie si˛e w gar´s´c! Nie
chciałbym by´c w waszej skórze, gdy przegracie! Licz˛e tylko na was!

— A na mnie? — j˛ekn ˛

ał ˙zało´snie Op˛eda Klaudiusz.

— Ty si˛e nie liczysz — powiedział Tubka — i bracia Bojkowie te˙z si˛e nie

licz ˛

a. Licz˛e tylko na Ciemskiego i Kobylaka oraz na mój puzon oczywi´scie.

— Na twój puzon? — zapytał Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek.

— To jest pot˛e˙zny instrument dopingu — o´swiadczył Tubka rozci ˛

agaj ˛

ac poły-

skuj ˛

ace złoci´scie rury. — B˛ed˛e zagrzewał do walki mojego faworyta tr ˛

abieniem.

Nawet gdy ju˙z b˛edzie wypompowany i sflaczały, pod wpływem tego głosu na-
bierze nowych sił i zapału. . . Czy nie mam racji, Ciemski? Ja to ju˙z przecie˙z
wypróbowałem z tob ˛

a na treningach.

— To było oookropne. . . to znaczy ookropnie skuteczne — przytakn ˛

ał Tytus.

— Równie dobrze mo˙zna by posłu˙zy´c si˛e rycz ˛

ac ˛

a krow ˛

a — zauwa˙zyłem.

— Na pewno, kiedy si˛e ma d˛ebowe ucho jak ty! — odci ˛

ał si˛e pogardliwie

Tubka. — Na szcz˛e´scie s ˛

a tacy, co potrafi ˛

a oceni´c szlachetny ton puzonu. Ich

poderw˛e do walki! O tak! — Uniósł do góry puzon i zatr ˛

abił gło´sno, niestety —

przez nieuwag˛e — prosto w ucho Kobylaka Stanisława.

Kobylak Stanisław, który a˙z do tej chwili trwał w stanie gł˛ebokiego sku-

pienia, teraz dopiero został wytr ˛

acony z tego dostojnego stanu, upu´scił lusterko

69

background image

i przeszedł w stan gwałtownego pobudzenia, co wyraziło si˛e niezwykłym sko-
kiem wzwy˙z. Był to skok zadziwiaj ˛

aco wysoki, tym bardziej zdumiewaj ˛

acy, ˙ze

Kobylak Stanisław skakał bez rozbiegu. Skoczyłby zapewne ponad dwa metry
i miałby murowane szans˛e na rekord, niestety szatnia nie jest odpowiednim miej-
scem do bicia rekordów. Kobylakowi Stanisławowi zaszkodził zbyt niski pułap,
a ´sci´sle mówi ˛

ac belka stropowa, o któr ˛

a uderzył głow ˛

a. W rezultacie nieszcz˛esny

zawodnik przeszedł z kolei ze stanu pobudzenia w stan ogłuszenia, a nast˛epnie
osłupienia. Opadł na podłog˛e i usiadł zamroczony. Z rozrzuconymi r˛ekami i no-
gami oraz z przekrzywion ˛

a głow ˛

a wygl ˛

adał jak porzucony przez dzieci pajac.

— Co mu si˛e stało? — wybełkotał przykro zaskoczony Tubka.
— Obawiam si˛e, ˙ze byłe´s zbyt skuteczny — powiedziałem, badaj ˛

ac głow˛e

Kobylaka Stanisława.

Tubka z niedowierzaniem obejrzał swój puzon, jakby dziwi ˛

ac si˛e, ˙ze mógł on

spowodowa´c podobnie ˙załosne nast˛epstwa, a potem spróbował podnie´s´c nieszcz˛e-
sn ˛

a ofiar˛e tr ˛

abienia.

— Kobylak, co ty wyrabiasz? Wstawaj! Zaraz zacznie si˛e bieg! Nie zasuwaj

głupich kawałów! Byłe´s moim typem, postawiłem na ciebie!

Niestety, Kobylak Stanisław był zupełnie wiotki i zdawał si˛e nie rozumie´c tej

mowy. W tym momencie do szatni wbiegł jeden z mniejszych Tubkowskich zalud-
niaj ˛

acych nasz ˛

a szkoł˛e, niejaki Kulfon. Był to kr˛epy, mocno zbudowany głowacz.

Mimo ci˛e˙zkiej budowy odznaczał si˛e wyj ˛

atkow ˛

a ruchliwo´sci ˛

a i pełnił przy swoim

starszym bracie rol˛e adiutanta, wywiadowcy i szpiega.

— Mamiec idzie! — krzykn ˛

ał podniecony. — A przy nim Ko´n!

Tubka spojrzał niespokojnie na zamroczonego Kobylaka Stanisława.
— Panowie, usu´nmy lepiej to ciało.
— Jak to „usu´nmy”? — zdziwił si˛e nieprzyjemnie Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek. —

Kobylak chyba nie jest trupem?. . .

— Chyba nie. . . i dlatego powietrze dobrze mu zrobi — wyja´snił Tubka. —

Wynie´smy Kobylaka na dwór i posad´zmy go przed szatni ˛

a, bo inaczej b˛edzie na

nas, jak Mamiec przyjdzie. . .

— Jest jeszcze sprawa atmosfery — zauwa˙zył Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek poci ˛

a-

gaj ˛

ac nosem. — Mamiec powiedział, ˙ze jak jeszcze raz wyw˛eszy dym w szatni,

to podda nas wszystkich rewizji, a˙z znajdzie tego, kto przynosi knoty.

— Zostan˛e tu i wywietrz˛e — powiedział Tubka.
— Wietrzenie nic nie da. Mamiec wyczuwa dym nawet po trzech godzinach.

Sprawdziłem — j˛ekn ˛

ał z gł˛ebi szatni zbolałym głosem Ciemski Tytus.

— Powiemy, ˙ze ju˙z było nadymione, jak przyszli´smy po sprinterach, grunt,

˙zeby nie znalazł knotów. Ale ja ju˙z to załatwi˛e — powiedział Tubka. — Wynie´scie

tylko to ciało, a wszystko b˛edzie okay! Jazda!

Rzucili´smy si˛e do Staszka Kobylaka i wynie´sli´smy go na dwór. Zostałem

chwil˛e przy nim, masuj ˛

ac mu guza na głowie. Bałem si˛e, ˙zeby nie miał p˛ekni˛etej

70

background image

czaszki pod tym guzem albo nie dostał jakiego´s wstrz ˛

asu mózgu. Wreszcie, ˙zeby

si˛e upewni´c, nacisn ˛

ałem mu palcem ten guz. Kobylak wrzasn ˛

ał przera´zliwie. Jed-

n ˛

a r˛ek ˛

a złapał si˛e za głow˛e, a drug ˛

a r ˛

abn ˛

ał mnie do´s´c sprawnie w ˙zebro. To mnie

przekonało, ˙ze o´srodki mózgowe ma w porz ˛

adku, i wróciłem do szatni.

Tubka wygl ˛

adał przez otwarte okno z knotem w ustach.

— Mamca na razie nie wida´c. Co z Kobylakiem? — zapytał mnie.
— Próbuje przyj´s´c do siebie.
— My´slisz, ˙ze zd ˛

a˙zy?

— Zale˙zy na co — odparłem. — Na uroczysto´s´c ma pewn ˛

a szans˛e zd ˛

a˙zy´c.

— Na jak ˛

a uroczysto´s´c?

— Jak b˛edziesz wr˛eczał mi nagrod˛e.
Tubka zasapał z w´sciekło´sci.
— Nagrod˛e dostaniesz ju˙z teraz — warkn ˛

ał i zamachn ˛

ał si˛e pi˛e´sci ˛

a. Chciał

mnie ugodzi´c w szcz˛ek˛e, ale odsun ˛

ałem si˛e błyskawicznie i cios wyl ˛

adował — na

niewinnym ˙zoł ˛

adku Ciemskiego Tytusa.

Tego było ju˙z za wiele na nadw ˛

atlone siły faworyta. Jego twarz podejrzanie

zielonkawa ju˙z od pewnego czasu, teraz poszarzała niebezpiecznie, zaokr ˛

agliła

si˛e nagle i odbiło si˛e na niej uczucie rozpaczliwej bezradno´sci.

— Uwa˙zaj, Tubka! — krzykn ˛

ał Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek.

Tubka odskoczył w ostatnim momencie.
— Piekielna Ciemna Masa! — zakl ˛

ał. — Wyprowad´zcie na dwór t˛e Mas˛e

Tytoidaln ˛

a!

Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek wyprowadził haftuj ˛

acego Ciemskiego Tytusa. Rozej-

rzałem si˛e po szatni. W ci ˛

agu kilku minut sytuacja zmieniła si˛e zdecydowanie.

Praktycznie tylko ja jeden zostałem na placu boju.

— No có˙z, Tubka, przykro mi — powiedziałem zwyci˛esko. — Chyba jednak

b˛edziesz musiał naprawd˛e postawi´c na mnie!

background image

Rozdział 12

Kłopoty trenera Mamca

Do szatni wbiegli zdyszani malcy w dresach. Przynie´sli numery startowe i ple-

dy do okrywania zawodników po biegu. Za malcami ukazał si˛e wzburzony magi-
ster Mamiec, a za Mamcem. . . (tego jeszcze brakowało) nasz polonista, pan Szy-
ko´n we własnej osobie. Niby nie było w tym nic dziwnego, bo Ko´n nale˙zał do tu-
tejszego klubu i sam uprawiał biegi, a jednak dostałem g˛esiej skóry. Wci ˛

a˙z jeszcze

w dra˙zliwych okoliczno´sciach wolałem nie spotyka´c si˛e z Koniem. A okoliczno-

´sci były wyj ˛

atkowo dra˙zliwe. Magister Mamiec ledwie stan ˛

ał na progu, zagrzmiał

gniewnie:

— No prosz˛e! Tego si˛e obawiałem! Wci ˛

a˙z jeszcze nie gotowi! A to co takie-

go?! — zatrzymał si˛e nagle i skrzywił ze wstr˛etem. — Wi˛ec znowu te historie i to
przed samym startem! Który był tak bezczelny? — patrzył po nas badawczo.

— O co chodzi? — zapytał niewinnie Tubka.
— Nie udawaj Greka! Kopcili´scie!
— Chłopaki, czy kto´s kopcił?
— Ale sk ˛

ad!

— Nie róbcie z siebie głupków! — sapał magister Mamiec. — Ja mam

w˛ech. . .

— To nie my. . . to mo˙ze sprinterzy, oni tu byli przed nami.
— Nie opowiadaj! Widz˛e ´slady haftowania. Kto haftował?
Milczeli´smy.
— I co robi Kobylak pod oknem?
— Pod oknem?
— Siedzi pod oknem, trzyma si˛e za głow˛e i nie rozumie, co si˛e do niego mówi,

tylko oddycha jak ryba. . .

— Mo˙ze robi ´cwiczenia oddechowe.
— Bez idiotycznych ˙zartów! Co´scie mu zrobili?
— My nie. . . Mo˙ze struł si˛e. . .

72

background image

— Powiedziałem, bez wykr˛etów! Kobylak został uderzony w głow˛e. Kto

uszkodził Kobylaka?

— Przysi˛egam, ˙ze nikt! — waln ˛

ał si˛e w pier´s Tubka. — Nie dotkn˛eli´smy go

nawet. Wszyscy potwierdz ˛

a! Po mojemu to on si˛e struł.

— Struł? Czym mógł si˛e stru´c?
— Pulpetem w stołówce szkolnej.
— Nie, nie. To nie zatrucie, to jakie´s osłupienie!
— Pan magister zje kiedy´s sieka´nca w naszej stołówce, to pan magister te˙z

osłupieje jak Kobylak. . . i poczuje ogóln ˛

a niech˛e´c. . .

— Ale˙z tu istne pobojowisko — rozgl ˛

adał si˛e przera˙zony Mamiec. — Widz˛e,

˙ze tak˙ze bracia Bojkowie i Klodek. Co´s ty im zrobił?

— Nic, panie magistrze. Bracia Bojkowie maj ˛

a zatkane drogi oddechowe. . .

a co do Klodka. . .

Mamiec machn ˛

ał zniecierpliwiony r˛ek ˛

a.

— Na Klodka i tak nie liczyłem, ale gdzie jest Ciemski? Był w doskonałej

formie!

— Nie b˛ed˛e ukrywał przed panem magistrem — rzekł z grobow ˛

a min ˛

a Tub-

ka. — Kazałem go wyprowadzi´c.

— Co´s takiego! Nie wierz˛e! Ciemskiego?! Dlaczego?
— Niedobrze mu si˛e zrobiło.
— Wi˛ec te ´slady?. . . — j˛ekn ˛

ał Mamiec.

— To wła´snie pocz ˛

atek jego haftu, panie magistrze.

— Aha! — powiedział Mamiec. Nagle si˛e zreflektował: — Jak si˛e wyra-

˙zasz?! — krzykn ˛

ał.

— Przepraszam. Pewnie struł si˛e tym samym pulpetem co Kobylak — o´swiad-

czył Tubka.

— Nie wykr˛ecaj kota ogonem — wycedził magister Mamiec. — Dokonałem

ogl˛edzin Kobylaka. Kobylak został pobity, a nie struty! Ma guza na głowie jak
kartofel!

— To ja nic nie wiem — mrukn ˛

ał Tubka. — Mo˙ze Ogromski. . .

— Ogromski, ty te˙z nic nie wiesz? — zapytał mnie podejrzliwie magister

Mamiec.

— Nie tkn ˛

ałem go, panie magistrze.

— Na pewno?
— Dlaczego miałbym. . .
— Co´s mi si˛e obiło o uszy, ˙ze ty i Kobylak. . . zdaje si˛e, ˙ze mieli´scie na pie´n-

ku. . .

Zaczerwieniłem si˛e.
— Nie jestem jaskiniowcem, ˙zeby rozbija´c głowy rywalom.
— I widziano ci˛e poza tym, jak okładałe´s go pi˛e´sci ˛

a, gdy ju˙z tam le˙zał pod

oknem. Kobylak krzyczał i bronił si˛e rozpaczliwie.

73

background image

— To kłamstwo — wybuchn ˛

ałem — ogl ˛

adałem mu tylko głow˛e. . . i. . . naci-

sn ˛

ałem mu guz. . .

— Nacisn ˛

ałe´s guz!?

— ˙

Zeby przekona´c si˛e, czy Kobylak nie ma uszkodzonej czaszki. . . i on wrza-

sn ˛

ał wtedy. To mnie uspokoiło.

— Dosy´c tych bredni z naciskaniem guza! — zagrzmiał Mamiec. — Wiem

co´s o tobie od pana Rogera — dodał. — Twoje zachowanie w zeszłym roku było
skandaliczne. Pan Roger ostrzegał mnie przed tob ˛

a. Ma o tobie wyrobione zdanie!

Był bardzo niezadowolony, gdy si˛e dowiedział, ˙ze trenujesz w klubie mimo tak
powa˙znych zaległo´sci w nauce. Chyba b˛edziemy musieli si˛e rozsta´c. Nie mog˛e
trzyma´c chłopców, którzy demoralizuj ˛

a mi zespół!

Roz˙zalony przygryzłem wargi. Roger Fizyczny obiecał mi, ˙ze nie pi´snie ani

słowa o tym, co było w starej budzie, ˙ze b˛ed˛e mógł zacz ˛

a´c od pocz ˛

atku, a jednak

powiedział Mamcowi. Czy˙zby według niego ta umowa odnosiła si˛e tylko do te-
renu szkoły, do nauczycieli? To przecie˙z nonsens. Tak jakbym si˛e miał zmieni´c
tylko w szkole. A przecie˙z całe moje ˙zycie wymagało odmiany. Czy naprawd˛e nie
ma dla mnie miejsca na stadionie sportowym? Nie mogłem si˛e zgodzi´c z panem
Rogerem.

— Wi˛ec to niby ja mam demoralizowa´c? — Spróbowałem roze´smia´c si˛e szy-

derczo, ale mi nie wyszło. Zbyt byłem przygn˛ebiony.

— Na to wygl ˛

ada, niestety — powiedział smutno pan Mamiec.

— To s ˛

a podejrzenia bez dowodu — zamruczałem.

— Dowody zaraz si˛e znajd ˛

a — wycedził pan Mamiec. — Po raz ostatni pytam

po dobroci, kto przyniósł tu knoty? — Rozgl ˛

adał si˛e podejrzliwie dokoła, ale nikt

z nas nie odezwał si˛e ani słowem.

— No wi˛ec dobrze, sami tego chcieli´scie — zasapał. — Nie pozostaje mi nic

innego, jak sprawdzi´c was metodycznie. Zbiórka! — krzykn ˛

ał.

Stan˛eli´smy w szeregu. W drzwiach pojawił si˛e blady jak upiór Ciemski Tytus

z bł˛ednym wzrokiem.

— Ty te˙z! — warkn ˛

ał Mamiec.

Ciemski Tytus doł ˛

aczył na chwiejnych nogach.

— Łapki do góry! — krzykn ˛

ał trener.

Podnie´sli´smy posłusznie.
Magister Mamiec obszukał nas dokładnie. Oczywi´scie bezskutecznie. Zbity

z tropu przez chwil˛e medytował w napi˛eciu, wreszcie wzrok jego padł na Tubk˛e,
który ostro˙znie wycofywał si˛e tyłem, najwidoczniej chc ˛

ac da´c cichaczem nog˛e.

— Stój! — krzykn ˛

ał Mamiec.

Tubka zatrzymał si˛e.
— To ty! — magister wycelował w niego palec.
— Ale˙z, co pan magister, jestem harcerzem — rzekł ze szlachetnym oburze-

niem Tubka.

74

background image

— Widziałem ju˙z harcerzy kurz ˛

acych jak Etna — zasapał Mamiec i obrócił

si˛e do pana Szykonia. — Czy chciałby pan si˛e wł ˛

aczy´c do ´sledztwa? To w ko´ncu

pa´nscy uczniowie.

— Nie, dzi˛ekuj˛e, to pana rejon — powiedział łagodnie pan Szyko´n. — Wy-

starczy, jak si ˛

ad˛e sobie i popatrz˛e. . . — co rzekłszy usiadł rzeczywi´scie na stole

i popatrzył na mnie badawczo.

Było to bardzo nieprzyjemne, ale starałem si˛e wytrzyma´c wzrok Konia. Tubka

wypi ˛

ał z godno´sci ˛

a pier´s, wypr˛e˙zył si˛e jak ˙zołnierz.

— Jestem harcerzem rasowym. . . to znaczy, chciałem powiedzie´c, prawdzi-

wym — o´swiadczył. — Staram si˛e ´swieci´c przykładem, nie dotkn˛eło mnie zepsu-
cie i bimbanie.

— Nie jestem pewien — powiedział magister Mamiec.
— Prosz˛e bardzo, mo˙ze mnie pan obszuka´c, czyli zrewidowa´c. — Zrezygno-

wany Tubka podniósł r˛ece do góry.

— Niech pan szuka — zasapał Tubka — a przekona si˛e pan o mojej niewin-

no´sci harcerskiej.

Magister Mamiec po namy´sle spróbował spenetrowa´c lew ˛

a, podejrzanie wy-

pchan ˛

a kiesze´n marynarki Tubki, wsun ˛

ał tam r˛ek˛e, ale zaraz, wyci ˛

agn ˛

ał j ˛

a z bole-

snym sykiem.

— Co ty trzymasz w tej kieszeni?! Jakie´s igły? Mogłe´s mnie uprzedzi´c. —

Ssał pokłuty palec.

— Przepraszam, zapomniałem, to pewnie szpileczki od tarczy szkolnej —

chrz ˛

akn ˛

ał Tubka.

— Od tarczy? — zmarszczył brwi magister Mamiec.
— Przypinam sobie tarcz˛e, gdy id˛e do szkoły, a zdejmuj˛e, gdy znów jestem

w cywilu, prosz˛e pana. . . dlatego te szpileczki.

— Szpileczki? — j˛ekn ˛

ał magister. — Ale˙z tam był szpikulec chyba na pół

metra!

— W takim razie uprzejmie przepraszam — rzekł grzecznie Tubka. — Je´sli to

była szpila wi˛ekszych rozmiarów, to znaczy, ˙ze pan magister musiał si˛e natkn ˛

a´c na

szpilk˛e do krawata — wyja´snił rzeczowo. — Przyniosłem krawat, ˙zeby go zało˙zy´c
po biegu, kiedy b˛ed˛e rozdawał nagrody. . . prosz˛e pana. Pan magister rozumie, ˙ze
nie wypada bez krawata, człowiek musi wygl ˛

ada´c odpowiednio w takiej chwili. . .

niestety, poprzednim razem wiatr wpychał mi krawat do ust, o mało co si˛e nie
udławiłem, dlatego tym razem postanowiłem przymocowa´c go szpilk ˛

a ozdobn ˛

a

do koszuli. . . — to mówi ˛

ac Tubka wyci ˛

agn ˛

ał z kieszeni wielki jak kotlet krawat

koloru czerwonego w zielone groszki oraz srebrzyst ˛

a szpil˛e z ozdobn ˛

a główk ˛

a

w kształcie trupiej czaszki i demonstrował przed oczyma osłupiałego trenera.

— Dosy´c tej szopki! Schowaj to! — zasapał wreszcie magister.
— Pan magister zrezygnował z poszukiwa´n? — zapytał Tubka. — Mam jesz-

cze drug ˛

a kiesze´n.

75

background image

— Wiem, ale nie chc˛e by´c nara˙zony na obra˙zenia cielesne — odparł Mamiec.
— Zar˛eczam, ˙ze nic pana magistra tam nie obrazi ciele´snie.
Magister Mamiec ostro˙znie zanurzył r˛ek˛e w drugiej kieszeni Tubki.
W szatni zapanowała pełna napi˛ecia cisza. Mamiec manipulował przez chwi-

l˛e w kieszeni Tubki, nagle znieruchomiał, a potem wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e ze wstr˛etem

przebieraj ˛

ac dziwnie palcami. Spojrzeli´smy zdumieni. Od kieszeni Tubki do pal-

ców magistra Mamca ci ˛

agn˛eły si˛e jakie´s elastyczne, jakby gumowe nici. . . długie

i lepkie.

— Co to za ´swi´nstwo — krzykn ˛

ał magister. — Kto widział nosi´c co´s podob-

nego w kieszeni!

— To jest guma do ˙zucia, prosz˛e pana — o´swiadczył spokojnie Tubka.
— Niemo˙zliwe! Taka lepka?
— Jest to guma u˙zywana — wyja´snił Tubka — moje fundusze s ˛

a ograniczone.

Nie sta´c mnie na wyrzucanie gumy po jednorazowym u˙zyciu. . .

— Do´s´c tego — krzykn ˛

ał Mamiec wycieraj ˛

ac z obrzydzeniem r˛ek˛e. — Zabra-

niam ci pokazywa´c si˛e w szatni! Wyno´s si˛e, ty łobuzie.

— Protestuj˛e — o´swiadczył Tubka — spotyka mnie ra˙z ˛

aca niesprawiedli-

wo´s´c. Jestem znanym sympatykiem sportu i ciesz˛e si˛e zaufaniem w kołach spor-
towych i kulturalnych szkoły! Nie zasługuj˛e na takie traktowanie ze strony przed-
stawicieli wychowania fizycznego!

— Zasługujesz na pr˛egierz publiczny. . . — zasapał Mamiec.
— Przepraszam, na co?
— Na pr˛egierz i pi˛etnowanie ˙zelazem!
— ˙

Zelazem?! To barbarzy´nstwo! Co za metody i obyczaje! — oburzył si˛e

Tubka.

— Łobuzie! Ty mi trujesz nikotyn ˛

a narybek, moich najlepszych chłopców!

Rozpalasz ich. . .

— Owszem, ideowo i bojowo — odparł Tubka — jestem ˙zarliwym działaczem

sportowym.

— Rozpalasz ich tytoniowo! Niszczysz moje młode kadry!
— Wynik rewizji tego nie potwierdził. Jestem niewinny jak ´swi˛eta Agnieszka!
— Precz!
Tubka odmaszerował z godno´sci ˛

a.

Magister Mamiec napił si˛e wody z karafki i przetarł sobie przedwcze´snie po-

radlone czoło.

— Jak ja si˛e z wami m˛ecz˛e! Jak ja si˛e zdzieram daremnie — westchn ˛

ał ci˛e˙z-

ko. — Powiedzcie, za co mnie tak ukarano? Za co?

Nie mogli´smy udzieli´c po˙z ˛

adanej odpowiedzi i przygl ˛

adali´smy si˛e bezradnie

m˛ekom magistra Mamca. Tymczasem w jego mrocznej duszy narastał bunt.

— Nie dam si˛e wci ˛

agn ˛

a´c w bagno przez upadł ˛

a młodzie˙z — o´swiadczył z god-

no´sci ˛

a. — Nie jestem pierwszym lepszym wuefowcem! Byłem trenerem kadry

76

background image

wojewódzkiej! Nie dam si˛e zepchn ˛

a´c na dno! Nie b˛ed˛e z wami pracował. Dobio-

r˛e sobie inny zespół. Wy jeste´scie zupełnie zdemoralizowani! Niech was trenuj ˛

a

gitowcy! Podaj˛e si˛e do dymisji!

Słuchali´smy w spokoju tych gorzkich wyzna´n i gró´zb. Nie brali´smy ich po-

wa˙znie. Magister Mamiec nieraz ju˙z groził dymisj ˛

a. Wiedzieli´smy, ˙ze to tylko

chwilowy kryzys zasłu˙zonego trenera. Po upuszczeniu pewnej ilo´sci goryczy we-
wn˛etrznej magister Mamiec odzyskiwał na nowo równowag˛e i zabierał si˛e z po-
wrotem do pracy.

Tak było i tym razem. Wyj˛eczawszy si˛e i wy˙zaliwszy, opanował si˛e szybko,

znów stał si˛e rzeczowy i gro´zny, a jego gniewny wzrok spocz ˛

ał na mojej mary-

narce wisz ˛

acej na krze´sle.

— Mam! — wykrzykn ˛

ał nagle. — Nie sprawdzili´smy jeszcze tego ciucha.

Czyja to marynarka?

— To marynarka Ogromskiego — wyja´snił usłu˙znie Kulfon.
— No wła´snie — rzekł zwyci˛esko Mamiec. — Ogromski, we´z t˛e marynark˛e.
Wzi ˛

ałem.

— Zbli˙z si˛e. Zdaje si˛e, ˙ze mamy ten dowód. . .
— Pan magister znów mnie podejrzewa?!
— B ˛

ad´z łaskaw wywróci´c kieszenie tej marynareczki.

Wzruszyłem wzgardliwie ramionami. Z pewn ˛

a min ˛

a wywróciłem na nice lew ˛

a

kiesze´n. Wypadła z niej tylko starannie zło˙zona, ´swie˙zo uprasowana chusteczka
do nosa, w któr ˛

a zaopatrzyła mnie rano moja dobra mama.

— Wywró´c praw ˛

a! — zakomenderował Mamiec.

Wywróciłem beztrosko. . . i nagle osłupiałem: z kieszeni wypadły dwie paczki

sportów. . . pety rozsypały si˛e po podłodze. Patrzyłem na nie oniemiały. Sk ˛

ad si˛e

tam wzi˛eły?!

— Wi˛ec to tak! — krzykn ˛

ał Mamiec. — Teraz wszystko si˛e zgadza!

— To nie moje — wykrztusiłem wzburzony — pan magister widział, ˙ze ta

marynarka wisiała tutaj, przez dłu˙zszy czas nie miałem jej na sobie, wi˛ec ka˙zdy
mógł. . .

— Chcesz zwali´c na kolegów?
— Ale˙z oni wszyscy wiedz ˛

a, ˙ze nie pal˛e. . . — popatrzyłem po moich part-

nerach. Niestety, ˙zaden z nich mnie nie poparł. Milczeli. Zrozumiałem, ˙ze z ich
strony nie mog˛e si˛e spodziewa´c ˙zadnej pomocy. Tchórze!

— Ciemski, czy to papierosy Ogromskiego? — zapytał Mamiec.
— Nie wiem — j˛ekn ˛

ał Ciemski — wszystkie pudełka s ˛

a jednakowe.

— Cz˛estował ci˛e?
— Nikt nas nie cz˛estował — łgał Ciemski. — My nie palimy.
— A on sam palił?
— Nie przygl ˛

adałem si˛e, mo˙ze palił, mo˙ze nie, wchodził, wychodził, nie ´sle-

dziłem go. . .

77

background image

— Bojkowie, Klodek, mo˙ze wy?. . .
— My nic nie wiemy.
— A jednak s ˛

a papierosy. I w twojej kieszeni! — powiedział rozzłoszczony

Mamiec do mnie. — W ´swietle tego, co mówił o tobie pan Roger, byłbym kra´n-
cowo naiwny, gdybym miał jeszcze w ˛

atpliwo´sci. . .

— To nie moje — powtórzyłem, czuj ˛

ac, ˙ze grz˛ezn˛e. Oczywi´scie, nikt mi nie

uwierzy.

— Jeszcze odwa˙zasz si˛e zaprzecza´c? — zasapał Mamiec. . .
— On mówi prawd˛e — rozległ si˛e nagle głos pana Szykonia.
Mamiec osłupiał. Ja te˙z.
— Pan go broni?
— Ogromski mówi prawd˛e — powtórzył Ko´n.
— Ale˙z ten łobuz. . .
— R˛ecz˛e za niego. — Ko´n zeskoczył ze stołu.
— Pan r˛eczy?
— Tak.
— Skoro tak. . .
Do szatni wbiegł Trusiak z ósmej i zapiszczał:
— Panie magistrze, pan dyrektor prosi w sprawie nagrody. . .
— Ju˙z lec˛e — mrukn ˛

ał Mamiec. — Wrócimy jeszcze do tej sprawy. — Spoj-

rzał na mnie ci˛e˙zko. — Na razie najwa˙zniejszy jest bieg. Za pi˛e´c minut wszyscy
na bie˙zni! Przebrani i gotowi do startu!

— Tak jest — odetchn ˛

ałem.

Chciałem podej´s´c do Konia i podzi˛ekowa´c, ale on ju˙z wybiegł spiesznie za

trenerem Mamcem.

background image

Rozdział 13

Dramat na bie˙zni

˙

Zarty si˛e sko´nczyły. Zaraz po wyj´sciu trenera Mamca rzucili´smy si˛e do szafek

z kostiumami i pantoflami. Ja te˙z podbiegłem do swojej, otworzyłem j ˛

a i. . . zdr˛e-

twiałem. Ani moich spodenek, ani koszulki! Wspi ˛

ałem si˛e na palce i zajrzałem na

najwy˙zsz ˛

a półk˛e. Te˙z była pusta. Nie dowierzaj ˛

ac, si˛egn ˛

ałem r˛ek ˛

a w najdalsze k ˛

a-

ty. Niestety, namacałem tylko ´slisk ˛

a powierzchni˛e deski. Coraz bardziej zdumiony

kucn ˛

ałem i przejrzałem dolne półki. Na ostatniej znalazłem pantofle i zmi˛et ˛

a ko-

szulk˛e, spodenek ani ´sladu. Zdenerwowany wyci ˛

agn ˛

ałem gwałtownie szuflad˛e.

W szufladzie le˙zał tylko jaki´s stary trep i to wszystko. Przetrz ˛

asn ˛

ałem jeszcze

raz wszelkie zakamarki szafy — bez rezultatu. Zajrzałem pod szaf˛e, tudzie˙z za
szaf˛e — daremnie, było oczywiste, ˙ze spodenki ulotniły si˛e w niepoj˛ety sposób!

A potem pomy´slałem: cudów nie ma. Prawa fizyczne obowi ˛

azuj ˛

a. Spodenki

nie wyparowały. Kto´s musiał je zabra´c!

— Kto mi gwizdn ˛

ał majtasy?! — krzykn ˛

ałem w´sciekły. — Je´sli to dowcip, to

ci˛e˙zki! Ja sobie wypraszam podobne zagrywki. . .

— Nikt ci nie gwizdn ˛

ał! Poszukaj lepiej — j˛ekn ˛

ał wci ˛

a˙z jeszcze zielony na

g˛ebie Ciemski.

— Musiał kto´s zakasowa´c. . . — krzykn ˛

ałem. — Albo wyło˙zycie je zaraz, albo

b˛ed˛e rozstawiał po k ˛

atach.

— Co´s si˛e tak spienił — zamruczał Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek. — Nie ma spra-

wy.

— Nie ma sprawy?! — wrzasn ˛

ałem. — To jak mam biega´c?

Nikt nie raczył odpowiedzie´c na to rzeczowe pytanie, wszyscy przebierali si˛e

spiesznie w oboj˛etnym milczeniu.

— To si˛e musiało sta´c wtedy, kiedy nie było mnie w szatni — zasapałem. —

Dwa razy wychodziłem, jak wy tu byli´scie. Kto´s musiał zw˛edzi´c mi wtedy te
rajtuzy. Widzieli´scie na pewno. Albo powiecie kto, albo. . . To b˛edzie dowód, ˙ze
wy sami — chwyciłem braci Bojków za kołnierze. — Wy tu st˛ekali´scie cały czas

79

background image

na kanapce. . . A mo˙ze to wszystko lipa z t ˛

a wasz ˛

a niedyspozycj ˛

a i nie˙zytem. . .

zgrywali´scie si˛e, ˙zeby u´spi´c moj ˛

a czujno´s´c!

— No, no, co ty. . . takie pos ˛

adzenia? — j˛ekn˛eli oburzeni bracia w identyczny

sposób ucieraj ˛

ac identycznie napuchłe nosy. — Pewnie sam gdzie´s zawieruszyłe´s

te rajty. . .

— A w ogóle, czy na pewno miałe´s je w szafce? — zapytał Nie Licz ˛

acy Si˛e

Klodek i u´smiechn ˛

ał si˛e szyderczo.

Tak mi si˛e przynajmniej zdawało. Ten jego u´smiech najbardziej mnie zdener-

wował. Dopadłem do Klodka i zacz ˛

ałem mu ´sci ˛

aga´c jego spodenki. — O rany. . .

co ty! — krzyczał Klodek.

— Albo powiesz, gdzie s ˛

a moje, albo b˛edziesz paradował na golasa przed

trybunami! — szarpałem si˛e z Klodkiem.

— Ratunku, we´zcie tego wariata. Co´s mu si˛e pozaj ˛

aczkowało we łbie. Cy-

mek. . . przesta´n. . . ja nic nie wiem. . . jak słowo. . . Czy widzieli´scie, ˙zeby Cymek
miał jakie´s majtasy w szafie?

— Nikt nie widział — j˛ekn˛eli bracia Bojkowie.
— Ja mu tam nie zagl ˛

adałem do szafki — powiedział Ciemski. — Czy kto´s

z was zagl ˛

adał?

Oczywi´scie nikt nie zagl ˛

adał i oczywi´scie nikt nie widział moich spodenek.

Wszyscy si˛e wyparli.

— Je. . . je´sli masz podejrzenia, to powiedz po nazwisku — zasapał Klodek —

a nie lutuj na o´slep. . .

— Wła´snie! Powiedz, kogo oskar˙zasz?! Mo˙ze mnie? — Ciemski Tytus trzy-

maj ˛

ac si˛e za por˛ecz krzesła ustawił si˛e przede mn ˛

a bohatersko z r˛ek ˛

a niby na ser-

cu, ale w rzeczywisto´sci na ˙zoł ˛

adku i patrzył na mnie z wyrzutem na zieleniej ˛

acej

twarzy.

Wypu´sciłem z r ˛

ak Nie Licz ˛

acego Si˛e Klodka i na wszelki wypadek odsun ˛

ałem

si˛e od niebezpiecznie zieleniej ˛

acego Ciemskiego Tytusa.

Poczułem si˛e bezsilny. Oczywi´scie! Nie mogłem poda´c ˙zadnego nazwiska.

Nikogo nie mogłem oskar˙zy´c konkretnie. Nie miałem ˙zadnych dowodów, cho-
cia˙z. . . chocia˙z moje podejrzenia kierowały si˛e coraz wyra´zniej w stron˛e pewnego
f ˛

afla. . .

Zanim jednak zdołałem wypowiedzie´c, kogo miałem na my´sli, do szatni wpadł

zziajany osobnik o ptasiej twarzy i czerwonych odstaj ˛

acych uszach, w którym to

osobniku rozpoznałem niejakiego Szczypasa Henryka, Cykandera i koleg˛e Gigi,
zwanego tak˙ze Kancer ˛

a. Serce zabiło mi mocno. Czy˙zby Giga nareszcie raczyła

zauwa˙zy´c moje wyst˛epy na stadionie i przez Henryka przesyłała mi słowa otu-
chy i zach˛ety? Bardzo potrzebowałem tych słów w tragicznych okoliczno´sciach,
w jakich si˛e znalazłem przed startem.

— Ty jeste´s Cymek z nowej budy, filmowiec, biegacz i korbalon? — zapytał

zdyszany Henio.

80

background image

— Mo˙zna uzna´c — powiedziałem.
— Poza tym grasz na puzonie.
— Chwilowo w charakterze nogi. W puzonie jestem fajans-boj.
— Ty masz na pie´nku z Tubk ˛

a.

— Na du˙zym pniu d˛ebowym.
Szczypas pokiwał głow ˛

a ze znacznym zrozumieniem.

— Zatem, czy tobie, kole´s, nie zgin˛eły spodnie?
— Zgin˛eły mi majty sportowe — wybełkotałem zdumiony — jaki´s łobuz mi

gwizdn ˛

ał.

— To Tubka — powiedział Szczypas.
— Tak my´slałem. . . ale ty sk ˛

ad wiesz?. . .

— Widziałem. . . i domy´sliłem si˛e. . .
— Widziałe´s, jak je wynosił?
— Widziałem, jak je zawieszał.
— Co ty?! Gdzie?
— Na tyczce.
— Na jakiej tyczce? — przeraziłem si˛e.
— Do skoku.
— Do skoku?
— Do skoku o tyczce.
Wybiegłem z szatni. Za mn ˛

a Szczypas.

— Patrz, tam! — krzykn ˛

ał. — Na prawo!

Istotnie, przy bocznych trybunach na prawo zauwa˙zyłem wbit ˛

a w ziemi˛e, chy-

ba sze´sciometrow ˛

a, tyczk˛e; na jej szczycie powiewały jak czerwona flaga moje. . .

lekkoatletyczne spodenki. . .

— Nie do wiary! Obł˛ed! — wykrztusiłem. — I one po prostu tak wisz ˛

a? Dla-

czego pozwolili´scie?! Dlaczego nikt ich nie zdj ˛

ał!

— Wszyscy my´sleli, ˙ze to normalny maszt z chor ˛

agiewk ˛

a przy trybunie. . . —

wyja´snił Szczypas. — Tylko mnie co´s tkn˛eło, kiedy zobaczyłem, ˙ze to Tubka przy
tym majstruje. . .

— Jeste´s genialny! — powiedziałem.
— Od razu pomy´slałem, ˙ze to mo˙ze by´c głupi kawał Tubki! Na twoje konto

w dodatku. . . Bo ja stawiałem na ciebie i byłem czuły na takie zagrania.

— Och, stary, uratowałe´s mnie — dopadłem do tyczki, zwaliłem j ˛

a z pomoc ˛

a

Szczypasa i zdarłem z niej moje czerwone spodenki.

— A to co takiego!? — Rozległy si˛e wzburzone głosy na trybunie. — Patrzcie!

Wyrwali maszt! Chuligani! Trzymajcie ich! Zerwali flag˛e! Milicja!

Tego jeszcze brakowało! Bior ˛

a nas za oprychów. Niestety, nie było czasu na

tłumaczenia. Spiker zapowiadał ju˙z start do biegu na czterysta metrów. Porwali-

´smy wi˛ec spodenki i w nogi. Za nami rozległy si˛e milicyjne gwizdki. Obejrzałem

81

background image

si˛e. Dwu funkcjonariuszy p˛edziło za nami. A to dopiero heca! Rzeczywi´scie bior ˛

a

nas za przest˛epców.

Wpadli´smy zdyszani do szatni. Nie było tu ju˙z nikogo. Naci ˛

agn ˛

ałem szybko

spodenki i koszulk˛e. Wkładałem wła´snie pantofle, gdy otworzyły si˛e drzwi i stan ˛

w nich milicjant. Spojrzał na mnie zbity nieco z tropu.

— Nie widzieli´scie tu dwu łobuzów z flag ˛

a? — zapytał.

— Nie, nikogo z flag ˛

a — odparłem.

— Ja ciebie chyba widziałem — powiedział do mnie milicjant.
— Jasne — odparłem — jestem czołowym biegaczem na dystansie czterystu

metrów. Przepraszam, ale ju˙z musz˛e na start — wybiegłem z szatni.

Ledwie jednak zrobiłem kilka kroków, gdy nagle poczułem, ˙ze te przekl˛ete

spodenki zsuwaj ˛

a si˛e ze mnie. W ostatniej chwili złapałem je w gar´s´c.

— Co si˛e stało? — zapytał mnie w biegu Szczypas.
— Guma mi p˛ekła w majtasach!
— Tego jeszcze brakowało.
— Nieszcz˛e´scia chodz ˛

a stadami — westchn ˛

ałem. — Taki niefart!

— Nie załamuj si˛e — zasapał Szczypas — trzymaj! — wr˛eczył mi w biegu

agrafk˛e. — Zepniesz i b˛edzie cacy. Grunt, ˙ze zd ˛

a˙zyłe´s, bracie.

Istotnie zd ˛

a˙zyłem. Mimo wszystko. Wszyscy moi rywale, bracia Bojek, Ko-

bylak Stanisław, Ciemna Masa Tytoidalna i Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek byli ju˙z na

swoich miejscach. Patrzyli teraz na mnie rozczarowani. Ju˙z mieli nadziej˛e, łotry,

˙ze si˛e spó´zni˛e na start, a ja zd ˛

a˙zyłem, co wi˛ecej, zd ˛

a˙zyłem jeszcze ´sci ˛

agn ˛

a´c u gó-

ry materiał nieszcz˛esnych pantalonów, zmarszczy´c i spi ˛

a´c agrafk ˛

a, tak ˙ze ju˙z nie

spadały.

Odetchn ˛

ałem i potoczyłem dumnym okiem po trybunach. Najpierw poszuka-

łem Gigi. Jest! Tam gdzie zwykle. Sektor nr 3 blisko trybuny honorowej. Roze-

´smiana i o˙zywiona potrz ˛

asa złotymi i ró˙zowymi włosami. Nie, do licha, co´s mi

si˛e pomyliło. To ró˙zowe to oczywi´scie nie włosy, to chusteczka, któr ˛

a powiewa.

Wpatrywałem si˛e. Giga jest pi˛ekna! Złociste blaski bij ˛

a od niej! Tych blasków

jednak co´s za wiele. Przymru˙zyłem oczy. A niech to łysi strzyg ˛

a! To puzon Tubki

tak błyszczy! Łobuz! Ju˙z tam wachluje przy niej!

Odwróciłem si˛e zdegustowany i chciałem poszuka´c Nelki, ale w tym momen-

cie wypalił pistolet startowy. Przez to zezowanie na trybuny zagapiłem si˛e, przez
ułamek sekundy mo˙ze, ale wystarczyło. Wszyscy poderwali si˛e przede mn ˛

a i od-

skoczyli od razu daleko. Nie, to na szcz˛e´scie złudzenie. Biegn˛e po ostatnim torze
i nie wzi ˛

ałem pod uwag˛e wyrównania. Za wira˙zem ich dojd˛e! W gruncie rzeczy

powinienem by´c zadowolony. Ostatni tor to najlepsza pozycja. Jestem w sytuacji

´scigaj ˛

acego — wszystkich widz˛e przed sob ˛

a. To ułatwia walk˛e. Przyspieszyłem

kroku i jeszcze przed wira˙zem zauwa˙zyłem, ˙ze łatwo uzyskuj˛e przewag˛e. Ciemski
był bez formy. Za du˙zo przed biegiem „strzelał w płucko”. Nie zd ˛

a˙zył przewie-

trzy´c baloników. . . Zatykało go. To było do przewidzenia. Bracia Bojek te˙z mieli

82

background image

kanały zatkane, a Klodek? Klodek oczywi´scie si˛e nie liczył. Za wira˙zem mia-
łem ju˙z wszystkich z głowy, wszystkich, z wyj ˛

atkiem Kobylaka. Oszołomienie

przeszło mu wida´c, a ruch na ´swie˙zym powietrzu otrze´zwił go do reszty, bo f ˛

afel

zasuwał zdrowo tu˙z za moimi plecami; słyszałem wyra´znie jego oddech gł˛ebo-
ki i rytmiczny. To było do´s´c denerwuj ˛

ace. Postanowiłem uwolni´c si˛e od asysty

Kobylaka, wyko´nczy´c go nagłym zrywem. Zaczerpn ˛

ałem powietrza. Szarpn ˛

ałem

si˛e do przodu. . . W tym samym momencie co´s mnie potwornie ukłuło w brzuch.
Omal nie krzykn ˛

ałem z bólu i zwolniłem instynktownie. . . To z pewno´sci ˛

a ta

przekl˛eta agrafka! Musiała si˛e odpi ˛

a´c nagle i wbi´c ostrym ko´ncem w moj ˛

a skó-

r˛e. Jednocze´snie poczułem, ˙ze spodenki spadaj ˛

a ze mnie. Czy jest sens biec dalej

w tym stanie rzeczy? To był moment, gdy chciałem wycofa´c si˛e z biegu.

Kobylak natychmiast skorzystał z mojego załamania i odsadził si˛e ode mnie

co najmniej na pi˛e´c metrów. Jest teraz bohaterem bie˙zni. Na trybunach skanduj ˛

a:

„Kobylak, Kobylak!” A najbardziej przygn˛ebia mnie fakt, ˙ze i Nelka tak krzyczy.
Zostaj˛e coraz bardziej w tyle. Lada moment wyprzedz ˛

a mnie „strzeleni w płucko”

z Ciemn ˛

a Mas ˛

a Tytoidaln ˛

a na czele, bracia Bojek, a nawet Nie Licz ˛

acy Si˛e Klo-

dek. . . Kompromitacja! Ale czy mo˙zna wygra´c bieg na czterysta metrów, kiedy
si˛e musi trzyma´c majtki w gar´sci? Nie, tego jeszcze nikt nie dokonał. . . przede
mn ˛

a — dodałem w duchu — bo ja mam wła´snie zamiar dokona´c tego wyczynu.

Co prawda na razie wcale si˛e na to nie zanosi, cho´c biegn˛e dalej sapi ˛

ac w´sciekle.

Musz˛e wygl ˛

ada´c bardzo zabawnie, bo przez stadion raz po raz przelewa si˛e fala

´smiechu. Ale ma to t˛e dobr ˛

a stron˛e, ˙ze publiczno´s´c zaj˛eta moj ˛

a osob ˛

a przesta-

je interesowa´c si˛e Kobylakiem. Ju˙z nikt nie skanduje „Kobylak!”, zamiast tego
z trybun, gdzie siedzi Giga, rozlega si˛e dono´sny szyderczy d´zwi˛ek puzonu, a po-
tem słysz˛e głos Tubki: „Cymek! Cymek!”

Zrozumiałem od razu, dlaczego ten goryl Tubka tak mnie nami˛etnie dopingu-

je. Chce mie´c tani ubaw, łobuz, moim kosztem. Liczy na to, ˙ze w porywie walki
zapomn˛e o tych nieszcz˛esnych majtkach i urz ˛

adz˛e niezapomniane widowisko pu-

bliczno´sci — co´s w rodzaju strikingu. . . „Nie! Niedoczekanie twoje — odpowie-
działem w my´sli Tubce. — Nie opadn ˛

a mi pantalony, za to tobie opadnie szcz˛eka,

przyjacielu, ze zdziwienia, gdy mimo wszystko wygram! A wi˛ec, naprzód, Cy-
meonie Maksymalny!”

Tymczasem w ´slad za głosem puzonu i okrzykami Tubki rozległ si˛e okrzyk

Gigi: „Ogrom, Ogrom! Trzymaj si˛e!” Ogrom — dawne, zapomniane ju˙z przezwi-
sko. Kiedy´s nazywano mnie Ogromem, nie Cymkiem. Je´sli tak zawołała Giga,
to chce mi pomóc. Na pewno nie wie nawet o moim osobliwym przypadku i nie
czeka na ubaw jak Tubka. Ona czeka na moje zwyci˛estwo! ´Scisn ˛

ałem mocniej

spodenki w gar´sci i znów przyspieszyłem kroku. Przez stadion przeszedł jaki´s
dziwny głos — ni to pomruk, ni gł˛ebokie westchnienie. . . A potem?. . . Nie, nie
myl˛e si˛e chyba! W ´slad za Gig ˛

a wszyscy skanduj ˛

a: „Ogrom, Ogrom! Naprzód, na-

przód!” Wi˛ec jeszcze jeden zryw! To nic, ˙ze powietrze zalewa płuca i ˙zar zalewa

83

background image

˙zyły. Zwyci˛e˙z˛e albo padn˛e trupem! Ju˙z widz˛e przed swoim nosem pi˛ety Koby-

laka. . . Doszedłem go! Ju˙z połowa dystansu! Teraz utrzyma´c tempo za wszelk ˛

a

cen˛e! Atak! Nie b˛ed˛e czekał na ostatnie metry. Rozstrzygn˛e bieg ju˙z teraz. Wy-
dałem dziki, nieartykułowany ryk, który miał by´c okrzykiem bojowym. Ten ryk
okazał si˛e zgubny dla Kobylaka Stanisława. Jego ucho nadwer˛e˙zone przez puzon
musiało ucierpie´c w tym momencie. Mo˙ze ta nadmierna wra˙zliwo´s´c akustycz-
na zgubiła Kobylaka, a mo˙ze odezwał mu si˛e ponownie ból głowy. W ka˙zdym
razie zwolnił w tym momencie, obejrzał si˛e i stracił rytm. Wyprzedziłem go w na-
st˛epnej sekundzie. Widz ˛

ac to stadion zamarł, a potem zacz ˛

ał z kolei dopingowa´c

Kobylaka, jednak ja nie oddałem prowadzenia. Mógł cały stadion wrzeszcze´c, ja
słyszałem ju˙z tylko głos Gigi. A Giga wołała: „Ogrom!”

Ju˙z ta´sma mety! Przerywam. Dopiero teraz Kobylak.
Zwyci˛estwo! Stadion szaleje.

background image

Rozdział 14

Zwyci˛ezcy bywaj ˛

a smutni

Jak było do przewidzenia, przynajmniej na par˛e minut stałem si˛e bohaterem

stadionu. Pierwsi podbiegli do mnie chłopcy z mojej klasy. „Brawo, Cymek! To
był bieg! Dałe´s łupnia frajerom, pokazałe´s im styl!” Otaczali mnie coraz cia´sniej,
mówili co´s gor ˛

aczkowo jeden przez drugiego, rzucali pytania, ale ja nie słucha-

łem. Nie słuchałem i nie odpowiadałem, stałem przez chwil˛e półprzytomny, a po-
tem odsun ˛

ałem ich gwałtownie i zacz ˛

ałem i´s´c jak zahipnotyzowany w stron˛e try-

buny, udzie siedziała Giga. Przedzierałem si˛e uparcie przez zapory kibiców, u˙zy-
waj ˛

ac w miar˛e potrzeby łokci i pi˛e´sci, a˙z nagle poczułem czyj ˛

a´s ci˛e˙zk ˛

a łap˛e na

ramieniu. Wyrósł przede mn ˛

a trener Mamiec.

— No, udało ci si˛e, Ogromski — zachrypiał. — Ale mówi ˛

ac mi˛edzy nami, to

pobiegłe´s okropnie! Ten twój styl — j˛ekn ˛

ał. — Fatalne, ˙ze to ty musiałe´s zwyci˛e-

˙zy´c. Przez ciebie jestem skompromitowany przed magistrem Zamszatym i przed

cał ˛

a dyrekcj ˛

a. To skandal, ˙zeby przez cały bieg trzyma´c si˛e za majtki! Czy ty

wiesz, jak wygl ˛

adałe´s! Cały stadion p˛ekał ze ´smiechu, a ty nic. . . Kto to widział,

tak trzyma´c si˛e za spodenki!

— Chciały mi opa´s´c, panie magistrze — wyja´sniłem.
— Nie ple´c! Jak to opa´s´c?
— Prosz˛e — zademonstrowałem — pan widzi, ˙ze opadaj ˛

a. Kto´s mi przeci ˛

zło´sliwie gum˛e. To był zamach. . .

— Co ty mi opowiadasz?!
— Szczypas ´swiadkiem. . . pan wie, gdzie my je znale´zli´smy? Na tyczce. Naj-

pierw schowali, a potem zawiesili na tyczce do skoku. . .

— Kto?
Ale ja zamiast odpowiedzie´c, rzuciłem si˛e w prawo, bo wła´snie Giga schodziła

z trybuny. Za ni ˛

a Tubka. . . Wci ˛

a˙z ten Tubka! Co ona widzi w tym gorylu? Przez

moment my´slałem, ˙ze idzie do mnie, w swojej gł˛ebokiej naiwno´sci my´slałem, ˙ze
chce mi pogratulowa´c zwyci˛estwa, tymczasem ona ruszyła w przeciwn ˛

a stron˛e, do

wyj´scia. Nie rozumiałem w pierwszej chwili. . . Dlaczego? Przecie˙z przed dwie-

85

background image

ma minutami wołała jeszcze „Ogrom!”, dopingowała mnie zawzi˛ecie. . . I nagle
zdałem sobie spraw˛e, ˙ze nie istniej˛e dla niej. Nie istniej˛e jako prywatna osoba.
Po prostu byłem cz˛e´sci ˛

a widowiska, jednym z wielu zawodników, mo˙ze tylko

bardziej ´smiesznym od innych. Dostarczałem przez te pi˛e´cdziesi ˛

at sekund sporto-

wych emocji — to wszystko.

Z wyci ˛

agni˛et ˛

a szyj ˛

a, z zadart ˛

a głow ˛

a patrzyłem za Gig ˛

a, a˙z znikn˛eła w tłumie.

— Cymek, gdzie´s ty si˛e podział, szukaj ˛

a ci˛e! — usłyszałem znajomy głos;

dopadł do mnie zdyszany Szczypas. — Co´s si˛e zagapił jak wołek, nie zadzieraj
tak głowy, bo pomy´sl ˛

a, ˙ze jeste´s zarozumiały. . . Trzymaj fason, patrz ˛

a na ciebie!

Wzdrygn ˛

ałem si˛e. Coraz wi˛ecej ludzi opuszczało stadion. Przez bie˙zni˛e, przez

puste trybuny wiał zimny wiatr. Północne chmury przewalały si˛e po ciemnogra-
natowym niebie. Dreszcz mnie przeszedł.

— Wychodz ˛

a. . . — wybełkotałem — wszyscy wychodz ˛

a. . . to koniec.

— Wychodz ˛

a tylko na przerw˛e — powiedział Szczypas. — Wychodz ˛

a si˛e

rozrusza´c, bo zmarzli. . . ty te˙z skostniejesz zaraz, jak si˛e nie ubierzesz. Wkła-
daj dres! — krzykn ˛

ał i zacz ˛

ał mnie ubiera´c przemoc ˛

a, jak ubiera si˛e niesforne

dziecko. — Słowo daj˛e, dziwnie reagujesz, stary — zrz˛edził. — Wygl ˛

ada, jakby´s

nie był zadowolony. Nie rozumiem dlaczego. . . Czy chodzi ci o czas? Czas masz
niezły? 51,2 w tych warunkach to jest co´s. . . To nawet jest doskonały czas jak
na. . .

— Jak na kretyna, który chciał traktowa´c biegi jako zabieg leczniczy — za-

´smiałem si˛e gorzko. — Do diabła z tak ˛

a terapi ˛

a! Byłem naiwnym szczeniakiem!

— Ty. . . ty naprawd˛e dziwnie reagujesz jak na zwyci˛ezc˛e. — Szczypas spoj-

rzał na mnie z niepokojem.

— Jak na zwyci˛ezc˛e?! — wykrzykn ˛

ałem szyderczo.

— To twój dzie´n — zamruczał Szczypas naci ˛

agaj ˛

ac mi dres na głow˛e. — To

dzie´n twojego zwyci˛estwa.

— To dzie´n kl˛eski.
— Co ty bredzisz?
W tym momencie usłyszałem d´zwi˛ek puzonu. To oni! Giga i Tubka! Niemo˙z-

liwe. Czy˙zby rzeczywi´scie nie opu´scili stadionu? Czy˙zby wracali. . .

— Słyszałe´s? — zapytałem Szczypasa.
— To puzon Tubki — odparł Szczypas. — P˛eta si˛e tu z Gig ˛

a. Powiedziałbym

mu, co my´sl˛e o tym zagraniu z twoimi spodenkami, ale nie chc˛e przy Gidze.

— Znasz Gig˛e? — zapytałem.
— Jasne — odparł. — A ty? — zainteresował si˛e nagle.
— Ja? O. . . oczywi´scie, ˙ze znam.
— Czy jeste´s z ni ˛

a w dobrych stosunkach?

— Jak najlepszych.
— Dyplomatycznych czy kole˙ze´nskich? — dopytywał Szczypas.
— Kole˙ze´nskich — zełgałem czerwieni ˛

ac si˛e.

86

background image

— To ´swietnie — powiedział Szczypas.
— Dlaczego ´swietnie? — zapytałem podejrzliwie.
Szczypas chrz ˛

akn ˛

ał.

— Mam do ciebie pro´sb˛e. Czy zrobiłby´s co´s dla mnie?
— Co takiego?
— Pestka. . . wła´sciwie głupstwo, chc˛e, ˙zeby´s oddał jej ksi ˛

a˙zk˛e. Po˙zyczyłem

kiedy´s od niej taki album z aktorami filmowymi, ju˙z długo trzymam, musz˛e od-
da´c. . .

— Nie mo˙zesz sam?
— Nie. . . nie! — Szczypas wzdrygn ˛

ał si˛e dziwnie.

— Czemu?
— Głupio mi. . . widzisz, ja. . . zerwałem z Gig ˛

a stosunki.

— Kole˙ze´nskie czy dyplomatyczne?
— I kole˙ze´nskie, i dyplomatyczne — o´swiadczył z gorycz ˛

a Szczypas. — Ob-

ra˙zony jestem.

— Za co? Co si˛e stało?
— Mam powód — mrukn ˛

ał niech˛etnie.

— Jaki? — naciskałem zaintrygowany.
— Mo˙zesz si˛e łatwo domy´sli´c. — Szczypas splun ˛

ał z obrzydzeniem.

— T u b k a?
— Zgadłe´s. Po tej zdradzie nie mog˛e na ni ˛

a patrze´c — wyznał. — Nie chciał-

bym si˛e z ni ˛

a widzie´c. . . to byłaby zbyt wielka przykro´s´c dla mnie. . . przekl˛ety

Tubka!. . .

Jakby w odpowiedzi w oddali rozległ si˛e szyderczy głos puzonu. Bolesny

skurcz wykrzywił twarz Szczypasa.

— Chyba rozumiesz — wybełkotał. — Dlatego byłbym ci wdzi˛eczny, gdy-

by´s oddał jej w moim imieniu t˛e ksi ˛

a˙zk˛e. . . no. . . jak b˛edziesz miał czas. . . przy

jakiej´s sposobno´sci.

Słuchałem zamy´slony tej niespodziewanej propozycji. A potem pomy´slałem

nagle: „Jestem głupi osioł bez refleksu! Jak mogłem nie zorientowa´c si˛e od razu!
Jak mogłem uzna´c dzie´n dzisiejszy za fatalny! Za dzie´n kl˛eski! Jak mogłem tak
upa´s´c na duchu! To jest wspaniały dzie´n! Przecie˙z Szczypas proponuje mi kapital-
n ˛

a rzecz. B˛ed˛e miał powód, ˙zeby odwiedzi´c Gig˛e. Ta ksi ˛

a˙zka b˛edzie powodem”.

To wszystko poj ˛

ałem w jednej chwili, a potem powiedziałem umy´slnie obo-

j˛etnym tonem, ˙zeby nie wzbudza´c podejrzliwo´sci Szczypasa:

— Skoro tak ci zale˙zy, zrobi˛e to dla ciebie, stary. Gdzie ona mieszka? —

zapytałem rzeczowo.

— Nie wiesz?
— Nie interesuj ˛

a mnie pielesze g ˛

asek. Nie jestem ptakiem domowym — rze-

kłem sil ˛

ac si˛e na chłodny ton.

87

background image

— Ona mieszka na Pierwszego Maja szesna´scie — wyja´snił Szczypas. — Ta-

ka chata pi˛etrowa z czerwonym dachem, podobna do ula. Za zielonym parkanem
w ogrodzie. Musiałe´s widzie´c t˛e chat˛e.

— To ta?! — wykrztusiłem. — Ale˙z tam jest ten pies.
— Tak, tam jest ten pies — potwierdził ponuro Szczypas — buldog, wstr˛etna

morda, wabi si˛e Medor.

— Gryzie?
— Nie. . . to znaczy w miar˛e.
— Bojowy?
— Niespecjalnie. . . tylko. . .
— Tylko co?
— Nie lubi spokojnych go´sci.
— Jak to? Spokojni go dra˙zni ˛

a?

— Tak. Wydaj ˛

a mu si˛e podejrzani. K ˛

asa spokojnych.

— Co ty gadasz?
— Taki dziwny pies. Dra˙zni ˛

a go ponuracy.

— To co mam robi´c, ˙zeby nie k ˛

asał? — zaniepokoiłem si˛e.

— Najlepiej podskakiwa´c i pod´spiewywa´c, jak wchodzisz. . . ewentualnie po-

drygiwa´c i pogwizdywa´c, to go rozwesela.

— Po jakie licho trzymaj ˛

a tam to okropne bydl˛e?

— To zło´sliwo´s´c ciotki Teresy, która zajmuje si˛e domem Gigi. Okropna Ksan-

typa. Powa˙znie stukni˛eta. Niestety, cały Ul jest pod jej władz ˛

a. Najgorsze, ˙ze ubz-

durała sobie jakie´s straszne niebezpiecze´nstwo wisz ˛

ace rzekomo nad Gig ˛

a. Uwa-

˙za, ˙ze Giga ma za du˙zo kolegów i odstrasza ich tym psem!

— Niesamowita kobieta.
— Tak, ona jest niesamowita.
— Ale chyba jest tam jaki´s dzwonek przy furtce i Giga mo˙ze powstrzyma´c to

bydl˛e.

— Nie ma dzwonka. Furtka zamyka si˛e tylko na klamk˛e, ka˙zdy sam sobie

otwiera. Z powodu Medora czuj ˛

a si˛e zupełnie bezpieczni. — Szczypas patrzył

krytycznie na mój dres. — I pami˛etaj, ˙zeby´s zmienił szaty, jak b˛edziesz si˛e tam
wybierał. . . ˙

Zadnych czerni, granatów, szaro´sci, be˙zów i zgnilizn! Medor toleru-

je tylko jaskrawe kolory, był wychowany w´sród kolorowych sukien kobiecych.
Ciotka Teresa nosi tylko materie o barwie gor ˛

acej ˙zółci.

— Do diabła! Czy mam ubra´c si˛e na ˙zółto?. . . — j˛ekn ˛

ałem.

— Byłoby po˙z ˛

adane. Ewentualnie włó˙z co´s czerwonego.

— Oszalałe´s?!
— Cynobry i pomara´ncze te˙z wpływaj ˛

a korzystnie na Medora. Ale zapomniał-

bym o najwa˙zniejszym. . . Najwa˙zniejszy jest zapach!

— Zapach?
— Zapach, czyli odór.

88

background image

— Co ty?!
— To prawo zoologii! Pies ma krótki wzrok i słuch te˙z nienadzwyczajny, za

to w˛ech znakomity. W swych sympatiach i antypatiach kieruje si˛e przeto przede
wszystkim w ˛e c h e m; to elementarna prawda o psach, nie musz˛e ci chyba po-
wtarza´c. . . St ˛

ad twój zapach b˛edzie miał dla Medora istotne znaczenie.

— A jaki zapach on lubi?
Szczypas chrz ˛

akn ˛

ał nieco zakłopotany.

— Pod tym wzgl˛edem Medor jest troch˛e nietypowy. Je´sli chodzi o obcych, to

znosi, niestety, tylko zapach kapu´sniaku lub bigosu.

— Nabijasz si˛e ze mnie.
— Słowo daj˛e. To stwierdzone do´swiadczalnie i ma uzasadnienie bio-

graficzne. Otó˙z zapach kapu´sniaku kojarzy si˛e Medorowi z kuchark ˛

a, która go

karmiła w PGR. Musisz wiedzie´c, ˙ze Medor wychował si˛e w PGR Barany Wiel-
kie, który specjalizuje si˛e w uprawie ro´slin kapu´scianych, wiesz, kalafiory, kala-
repy, brukselki, jarmu˙ze, no i ró˙zne odmiany kapusty, wła´sciwej oczywi´scie. St ˛

ad

bigosy i kapu´sniaki były tam na porz ˛

adku dziennym. Wszystko dookoła prze-

nikni˛ete było odorem kapusty, nie mówi ˛

ac ju˙z o tym, ˙ze Medor karmiony był za

młodu niemal wył ˛

acznie bigosem. St ˛

ad jego zamiłowania. . . Wyja´sniłem ci chyba

dokładnie.

— Tak. . . bardzo dokładnie, ale nie wyobra˙zam sobie. . .
— Chyba ˙ze wolisz si˛e nasmarowa´c cebul ˛

a — przerwał mi Szczypas — cebul ˛

a

lub czosnkiem. Ten zapach te˙z jest uznawany przez Medora, poniewa˙z w okresie
dzieci´nstwa jego buda znajdowała si˛e pod spichrzem z cebul ˛

a.

— Daj spokój. . .
— Zosta´nmy wi˛ec przy kapu´sniaku; wobec twojej niech˛eci do cebuli pozostaje

ci tylko kapu´sniak, ewentualnie bigos.

— Sk ˛

ad ja wezm˛e?. . .

— Z domu. Nie gotuje si˛e u was bigosu?
— Raczej rzadko. Ja nie przepadam, a ojciec ci˛e˙zko trawi.
— No, ale raz mo˙zecie si˛e po´swi˛eci´c i ugotowa´c.
— To prawda, mo˙zemy — westchn ˛

ałem. — Czy radzisz mi wzi ˛

a´c do misecz-

ki?

— Do miseczki? To niewygodne.
— Mógłbym zaraz za furtk ˛

a da´c Medorowi ten bigos do zjedzenia.

— Ani si˛e wa˙z! — wykrzykn ˛

ał Szczypas. — Gdyby ciotka Teresa zauwa˙zyła,

˙ze dajesz co´s psu, wygnałaby ci˛e z Ula. Zreszt ˛

a Medor i tak by od ciebie nie

przyj ˛

ał, a ty byłby´s pozbawiony zapachu. Medor jest nauczony nie przyjmowa´c

od obcych jadła.

— To co mam zrobi´c w ko´ncu z tym bigosem?! — wybuchn ˛

ałem.

— Nosi´c przy sobie.
— W kieszeni?

89

background image

— W kieszeni, w torebce, w teczce, jak chcesz, byle odór wydostawał si˛e do´s´c

swobodnie.

Uczułem nagle zniech˛ecenie. Odwiedzenie Gigi przechodziło chyba moje

mo˙zliwo´sci, chciałem o tym powiedzie´c Szczypasowi, ale w tym momencie zoba-
czyłem przed sob ˛

a wzburzonego magistra Mamca. Za nim stał kierownik O´srodka

Sportowego, magister Zamszaty, posiniały na twarzy albo z gniewu, albo z zimna.
Obaj patrzyli na mnie surowo.

— Ogromski, ty szale´ncze, co ty wyprawiasz? — zapytał Mamiec. — Gdzie´s

p˛edzisz, znikasz z pola widzenia, a tu trzeba rozpocz ˛

a´c dekoracj˛e biegaczy. . .

Wyj ˛

atkowo trudny zawodnik — zwrócił si˛e do kierownika Zamszatego. — Pa-

tologiczne odchylenia, zaburzenia pokwitania, nieskoordynowany, nieobliczalny,
nierówny. Za co mnie tak ukarano tym cymbałem? Tylu trenowałem normalnych
chłopców, dlaczego on wła´snie zwyci˛e˙zył? — biadolił. — Zupełnie nie rozumiem,
dlaczego on zwyci˛e˙zył! Marsz na podium, ty fuksie!

Nie było mo˙zliwo´sci ucieczki. Zap˛edzono mnie na podium zwyci˛ezców. Or-

kiestra grała fanfary. . . Przez megafon zapowiadano moje maksymalne imi˛e i na-
zwisko. Tłum bił brawo. W ostatniej chwili na podium przedarł si˛e zasapany Tub-
ka ci ˛

agn ˛

ac za sob ˛

a Gig˛e. Chciał ustawi´c si˛e obok notablów, ale magister Mamiec

zagrodził mu drog˛e.

— Tubkowski? Co to znowu?! Jeszcze tu ciebie brakowało! Zmiataj!
— Jak to, panie magistrze. . . mam przecie˙z wr˛ecza´c nagrody.
— Ty? Kto tak powiedział?! Bezczelny jeste´s! Nagrody wr˛eczy pan magister

Zamszaty, jako kierownik O´srodka. . .

— Lecz ja w imieniu młodzie˙zy. . .
— To nie jest przewidziane. . .
— Mam chyba prawo wr˛eczy´c moj ˛

a nagrod˛e Złotej Tubki.

— Głupie ˙zarty!
— Panie magistrze, ja powa˙znie. . .
— Spły´n, łobuzie!
Trener Mamiec jedn ˛

a r˛ek ˛

a odepchn ˛

ał Tubk˛e, a drug ˛

a wepchn ˛

ał mnie na po-

dium.

Przyst ˛

apiono do dekoracji. Dostałem medal na wst ˛

a˙zce, ponadto br ˛

azow ˛

a

figurk˛e biegacza; rzeczywi´scie był podobny do dyrektora Biegunowicza. Zanim
zdołałem zeskoczy´c z podium, przedarł si˛e do mnie Tubka.

— Trzymaj, stary — wr˛eczył mi kartk˛e papieru zło˙zon ˛

a podwójnie. — Nie

stawiałem na ciebie, ale jestem uczciwy. Oto nagroda.

— Widz˛e papier, a nie nagrod˛e — zauwa˙zyłem cierpko.
Tubka chrz ˛

akn ˛

ał. W oczach miał wyraz zasadniczej niemocy.

— Przykro mi. Z powodów finansowych, to znaczy trudno´sci walutowych,

wr˛eczam ci na razie tylko dyplom honorowy. — Po czym wspi ˛

awszy si˛e na pal-

ce, zbli˙zył si˛e do mojego ucha i szepn ˛

ał poufnie: — To jest upowa˙znienie do

90

background image

zamówienia Złotej Tuby na postumencie według zał ˛

aczonego rysunku w firmie

jubilersko-grawerskiej Zygmunta Koszałka w rynku.

— Zamówienia? — spojrzałem na niego rozczarowany.
— No i opłacenia oczywi´scie.
— Jak to?! Ja mam płaci´c? — oburzyłem si˛e.
— A kto? S ˛

adz˛e, ˙ze ty jeste´s najbardziej zainteresowany.

— Wypchaj si˛e z tak ˛

a nagrod ˛

a!

— Czemu si˛e łamiesz, stary — próbował mnie ułagodzi´c Tubka. — Wyło˙zysz

fors˛e chwilowo.

— Co to znaczy — chwilowo?
— A˙z zbior˛e odpowiednie fundusze. Potem si˛e rozliczymy. A mo˙ze masz

złom mosi˛e˙zny? Daliby´smy przetopi´c.

— Nie.
— To nic. Mo˙ze uda mi si˛e zdoby´c jak ˛

a´s rzecz mosi˛e˙zn ˛

a.

— Chod´z ju˙z, zimno mi — powiedziała zniecierpliwiona Giga. Odci ˛

agn˛e-

ła Tubk˛e i odeszli. Na mnie nawet nie spojrzała. Zdaje si˛e, ˙ze moje zwyci˛estwo
w ogóle niewiele j ˛

a obchodziło. I pomy´slałem, ˙ze Giga odwiedza stadion w zupeł-

nie innych, specjalnych celach, które nie maj ˛

a nic wspólnego ze sportem. Przy-

puszczalnie traktuje tutejsze widowiska jak rewie mody, przychodzi tu sama wy-
st˛epowa´c, po prostu pokazywa´c siebie, błyszcze´c. Zawody na stadionie s ˛

a tylko

opraw ˛

a dla wyst˛epów Gigi.

Zrobiło mi si˛e łyso i znów odechciało mi si˛e ˙zy´c, nie mówi ˛

ac ju˙z o bieganiu.

Je´sli jako laureat, zdobywca medalu, dwu nagród i mistrz stadionu nie zrobiłem
wra˙zenia na Gidze, to ju˙z nie zrobi˛e chyba nigdy! Schodziłem zamy´slony pos˛ep-
nie z podium. Zapadał zmierzch. Niskie jesienne chmury zakryły ju˙z niebo nad
miastem. I to niebo było czarne. Na tablicy wyników jaskrawym ´swiatłem zabły-
sła cyfra 51,2. To mój wynik. Spiker co´s mówił o rekordzie stadionu młodzików.
Zerwały si˛e nowe okrzyki i brawa. Ale mnie zło´sciły te wiwaty. Chciałem powie-
dzie´c im wszystkim, ˙ze ten mój bieg i wszystkie moje biegi to fatalna pomyłka!
Chciałem powiedzie´c im wszystkim, ˙ze nie zale˙zy mi na tym zwyci˛estwie i na
wyniku, i nawet na rekordzie. Co mi z tego, kiedy Giga gwi˙zd˙ze na mnie, a ja nie
mog˛e si˛e wyzwoli´c z uczucia, które mnie niszczy.

Czy mo˙zna jeszcze co´s zrobi´c w takiej sytuacji? Pomy´slałem o propozycji

Szczypasa. Skoro nie mog˛e zapomnie´c o Gidze, pozostaje mi ju˙z tylko jedno;
musz˛e podj ˛

a´c t˛e prób˛e, przed któr ˛

a chciałem uciec. . . Musz˛e zmierzy´c si˛e z Gig ˛

a,

nawet. . . je´sli na drodze stoi Tubka i Medor.

background image

Rozdział 15

Bigos dla zwyci˛ezcy

Wiadomo´s´c o moim zwyci˛estwie przenikn˛eła do pieleszy domowych dopie-

ro wieczorem. Wtedy bowiem zadzwoniła do mamy pani Tubkowska w sprawie
stołówki szkolnej. Przy okazji opowiedziała te˙z mamie, jak ´swietnie spisałem si˛e
na stadionie, a na zako´nczenie zapytała, czy przypadkiem nie przyniosłem do do-
mu mo´zdzierza. Mama zaniemówiła z wra˙zenia. Chyba nie tyle zdziwiło j ˛

a moje

zwyci˛estwo w biegu na czterysta metrów, co ten mo´zdzierz. . .

— O jakim mo´zdzierzu pani mówi? — wykrztusiła wreszcie.
— O moim mo´zdzierzu kuchennym — odparła pani Tubkowska — pokazy-

wałam go kiedy´s pani, kochanie.

— Chodzi o ten wspaniały mo´zdzierz mosi˛e˙zny z tłuczkiem?
— O ten wła´snie, prosz˛e pani — potwierdziła zbolałym głosem pani Tubkow-

ska. — Pytam pani ˛

a, kochanie, bo mój Jurek dr˛eczył mnie od tygodnia, ˙zebym mu

podarowała ten mo´zdzierz. Chciał go wr˛eczy´c jako nagrod˛e temu chłopcu, który
zwyci˛e˙zy w biegu na czterysta metrów. . .

— Mo´zdzierz?! — wykrzykn˛eła mama. — Co za pomysł!
— Takie tym chłopakom przychodz ˛

a pomysły do głowy!

— Da´c taki cenny mo´zdzierz! — oburzała si˛e moja mama. — Rozumiem pani

irytacj˛e, moja droga, to zapewne stary zabytek rodzinny, urocza pami ˛

atka przed-

wojenna.

— Był w naszej rodzinie od pi˛eciu pokole´n — oznajmiła pani Tubkowska. —

Moja mama przekazała mi go na ło˙zu ´smierci.

— Pani oczywi´scie odmówiła Jurkowi. . .
— Odmówiłam stanowczo. Mimo to mo´zdzierz znikł.
— Znikł, co te˙z pani mówi, moja droga?
— A tak. Znikł, kochana. Dzisiaj chciałam tłuc migdały, patrz˛e, a mo´zdzierza

nie ma!

— Pani my´sli, ˙ze Jurek go wyniósł?

92

background image

— Przychodz ˛

a mi do głowy ró˙zne podejrzenia. . . Kto wie, czy Jurek nie

ofiarował go zwyci˛ezcy tego biegu. Pani zna Jurka, on ma takie dobre serce i taki
szeroki gest. . . tylko by rozdawał wszystko i rozdawał. . . on tak łatwo si˛e wzru-
sza, wszystko zrobiłby dla kolegów. . . anioł miłosierdzia. . .

— Tak. . . mo˙zliwe — b ˛

akn˛eła bez przekonania moja mama, bo jako´s nie mo-

gła sobie wyobrazi´c Ci˛e˙zkiego Tubki w roli anioła.

— Dlatego pomy´slałam — ci ˛

agn˛eła pani Tubkowska — ˙ze skoro pani Mak-

symek wygrał ten bieg, to mógł dosta´c od mojego Jurka ten mo´zdzierz. . .

— Niech pani b˛edzie spokojna, zaraz sprawdz˛e, a potem zadzwoni˛e do pani —

powiedziała moja mama troch˛e podenerwowana i odło˙zyła słuchawk˛e. — Cymku,
chod´z tutaj zaraz, chciałam z tob ˛

a porozmawia´c.

— Słucham, mamo. — Zbli˙zyłem si˛e, udaj ˛

ac, ˙ze nic nie słyszałem z tej roz-

mowy.

— Nic mi nie powiedziałe´s — rzekła z pretensj ˛

a mama. — Jak mogłe´s nic nie

powiedzie´c. . . swojej matce?

— O czym, mamo?
— O tym, co było na stadionie, ˙ze biegłe´s na czterdzie´sci metrów. . .
— Na czterysta, mamo. . .
— Wszystko jedno, w ka˙zdym razie biegłe´s i zwyci˛e˙zyłe´s, i cały stadion ci˛e

oklaskiwał, a ja o tym nic nie wiedziałam.

— Mama si˛e przecie˙z nigdy nie interesowała biegami. . .
— Ale skoro ty biegłe´s, to co innego. . . Powiniene´s przynajmniej powiedzie´c,

uprzedzi´c. . . a ty ani słowa! Dlaczego?

Chrz ˛

akn ˛

ałem zakłopotany.

— Nie powiedziałem, bo. . . bo bałem si˛e, ˙ze mama mi nie pozwoli. . .
— Ale˙z, co ty?! — oburzyła si˛e mama.
— No, nie wiem — mrukn ˛

ałem — teraz, jak wygrałem, to mama jest dumna

i mama si˛e zgadza, ale czy przedtem mama by si˛e zgodziła?. . . Mama mówiła,

˙ze najpierw musz˛e odrobi´c zaległo´sci w nauce, a potem mama mówiła, ˙zebym si˛e

nie przem˛eczał na boisku, bo mog˛e sobie zaszkodzi´c i dosta´c powi˛ekszenia serca,
bo jestem za młody i za słaby. . .

— Kto wie, czy sobie nie zaszkodziłe´s — powiedziała mama patrz ˛

ac na mnie

z niepokojem. — Jutro pójdziemy ci˛e zbada´c i prze´swietli´c.

— O rany, co te˙z mama. . . — przestraszyłem si˛e.
— Takie wy´scigi s ˛

a niezdrowe! Czterysta metrów z wywieszonym j˛ezykiem!

— Wcale nie miałem wywieszonego. . .
— Wypruwa´c z siebie wszystkie siły i zam˛ecza´c swoje serduszko — biadoliła

mama. — Ty masz za małe serce na takie biegi. . .

— Niech mama ju˙z przestanie, słowo daj˛e, nie wiem, czy mama jest w ko´ncu

zadowolona z tego, ˙ze biegłem, czy te˙z przeciwnie. . .

93

background image

— Sama nie wiem. . . To wszystko takie okropne. . . Ale skoro ju˙z biegłe´s, to

mogłe´s zaprosi´c rodziców. . . Mamy tak mało rado´sci, a ty zupełnie zapominasz
o nas. . . w ogóle nic nie znaczymy dla ciebie. . . tak jakby nas nie było. . . na
staro´s´c pewnie wyrzucisz nas z domu. — Mama otarła k ˛

at oka chusteczk ˛

a.

— Niech mama nie mówi takich rzeczy — zdenerwowałem si˛e. — Sprawa

jest prosta. Mamie ˙zal i mnie te˙z ˙zal. Czy mama my´sli, ˙ze mnie było przyjemnie
na stadionie? To s ˛

a straszne, dramatyczne prze˙zycia, a ja byłem sam. Nie było

˙zadnej delegacji domowej, ani mama, ani ojciec, ani Seweryna, ani Marcelina.

Czy ja w ogóle mam siostry? Czasem w ˛

atpi˛e. Przykra rzecz. . . Ale my´sl˛e, ˙ze teraz

mama zacznie chodzi´c na zawody i w ogóle zajmie si˛e sportem. Mama jeszcze
sama mogłaby biega´c.

— My´slisz, ˙ze mogłabym? — zainteresowała si˛e mama.
— Jasne. Mama ma niezł ˛

a form˛e. My´sl˛e, ˙ze miałaby mama lepszy czas ni˙z

pani Dydo od wuefu dla dziewczyn.

Mama uspokoiła si˛e wyra´znie i odpr˛e˙zyła.
— O co to ja chciałam ci˛e zapyta´c?. . .
— Pewnie o ten mo´zdzierz.
— A wła´snie. . . ale sk ˛

ad ty wiesz?

— No bo je´sli pani Tubkowska. . . ona ostatnio wci ˛

a˙z o mo´zdzierzu. . . ale nie

rozumiem, co to ma wspólnego ze mn ˛

a.

— Dostałe´s podobno nagrod˛e za bieg?
— Tak, medal na wst ˛

a˙zce i posta´c biegacza.

— Z mosi ˛

adzu?

— Nie, z br ˛

azu. Stop miedzi i cyny.

— A nie dostałe´s przypadkiem mo´zdzierza?
— A. . . wi˛ec o to chodzi! — roze´smiałem si˛e.
— Tak, chodzi o ten mo´zdzierz.
— Do strzelania na wojnie?
— Nie. Do tłuczenia w kuchni.
— Nie interesuje mnie.
— Jurek Tubkowski nie wr˛eczył ci przypadkiem?
— On? Taka kutwa i dusigrosz? Co za pomysł, mamo!
— Bo wła´snie pani Tubkowska dzwoniła, ˙ze znikn ˛

ał jej z kuchni mo´zdzierz —

wyja´sniła mama i opowiedziała mi dokładnie cał ˛

a rozmow˛e telefoniczn ˛

a z matk ˛

a

Tubki.

— Nie s ˛

adz˛e, ˙zeby Tubka gwizdn ˛

ał ten instrument kuchenny — powiedzia-

łem. — Po co byłby mu potrzebny mo´zdzierz? — zastanawiałem si˛e gło´sno. —
Miała by´c przecie˙z Nagroda Złotej Tubki, a nie mo´zdzierz. . . chocia˙z mo´zdzierz
te˙z jest z mosi ˛

adzu i nadaje si˛e jako surowiec wtórny. . .

— Surowiec wtórny?! — zaniepokoiła si˛e mama. — Co ci chodzi po głowie?!
— Tubka mógł wpa´s´c na pomysł, ˙zeby przetopi´c ten mo´zdzierz.

94

background image

— Przetopi´c?! O Bo˙ze! — wykrzykn˛eła przestraszona mama.
— Przetopi´c i uformowa´c z niego tubk˛e, ewentualnie puzon na postumencie. . .

oczywi´scie miniatur˛e puzonu. . . mógł w tym celu wej´s´c w porozumienie z Zyg-
muntem Koszałk ˛

a w rynku — zakład jubilersko-grawerski i wytwórnia sztucznej

bi˙zuterii. . .

— Biedna pani Tubkowska — załamała r˛ece mama.
— Ale mimo to w ˛

atpi˛e, by Tubka naprawd˛e wzi ˛

ał ten mo´zdzierz — ci ˛

agn ˛

a-

łem. — Gdyby miał zamiar przetopi´c go na nagrod˛e dla mnie, to by nie omieszkał
si˛e tym przede mn ˛

a pochwali´c. Powiedziałby: „Cierpliwo´sci, Cymeonie, twoja

nagroda ju˙z si˛e pitrasi w tyglu mistrza Koszałki”, a on zamiast tego powiedział,

˙zebym sam sobie zamówił nagrod˛e. Wr˛eczył mi tylko dyplom i rysunki.

— Uspokoiłe´s mnie — powiedziała mama — b˛ed˛e teraz mogła z kolei uspo-

koi´c biedn ˛

a kole˙zank˛e Tubkowsk ˛

a.

— Niech j ˛

a mama uspokoi, ale to w ko´ncu przykre — dodałem z niejak ˛

a gory-

cz ˛

a — ˙ze matka Tubki my´sli tylko o mo´zdzierzu. W ko´ncu Tubka miał dobry po-

mysł z t ˛

a nagrod ˛

a. Młodzie˙z ma tak mało nagród. Zamiast dr˙ze´c o ten mo´zdzierz,

pani Tubkowska powinna była pomóc Jurkowi Tubce w ufundowaniu jakiej´s na-
grody. . . ale rodzice zupełnie o to nie dbaj ˛

a, ˙zeby pomaga´c dzieciom w takich

sprawach. . . Mama te˙z. — Spojrzałem z wyrzutem na moj ˛

a biedn ˛

a mam˛e. —

Mama te˙z mi nic nie ufundowała. . . tak jakbym codziennie odnosił takie zwy-
ci˛estwa. A to si˛e zdarza rodzicom raz na całe ˙zycie, ˙ze ich dziecko wygra bieg na
czterysta metrów na prawdziwym stadionie, najwy˙zej raz, bo wi˛ekszo´s´c rodziców
w ogóle nigdy nie ma takiej szansy. Ale mama tego nie docenia. . .

— Nie mów tak. Doceniam — szepn˛eła mama. — Wiesz, ˙ze ch˛etnie ufundo-

wałabym ci nagrod˛e ze szczerego złota, ale nie sta´c nas na to. Póki twój ojciec
b˛edzie si˛e trzymał kurczowo tej n˛edznej posady w wodoci ˛

agach, na nic nie b˛edzie

nas sta´c — westchn˛eła ci˛e˙zko.

— To prawda, wodnisto nam — przytakn ˛

ałem skwapliwie.

— Czy mo˙zna uty´c na wodzie? — zadała dramatyczne pytanie mama. — Czy

woda ubierze człowieka? — spojrzała krytycznie w lustro na swoje szaty i rozpo-
cz˛eła znane mi dobrze narzekania na niezaradno´s´c ojca, który z wysoko´sci swoich
wie˙z ci´snie´n, z myl ˛

acej perspektywy pomp i filtrów nie jest w stanie oceni´c ca-

łej n˛edzy naszego poło˙zenia i „nikczemno´sci naszej kondycji”, jakby powiedział
poeta klasyczny.

— Rozumiem to wszystko, mamo — powiedziałem przerywaj ˛

ac te jałowe ˙za-

le — nie liczyłem na złoty puchar, liczyłem natomiast, ˙ze w ramach naszej kondy-
cji mama co´s wykombinuje. . . to znaczy, ˙ze moje zwyci˛estwo znajdzie przynaj-
mniej odbicie w naszym menu domowym. O ile mi wiadomo, od pocz ˛

atku historii

zwyci˛ezców odpowiednio karmi si˛e i poi.

— Nie zd ˛

a˙zyłam nic przygotowa´c — rzekła zakłopotana mama. — Twoje

zwyci˛estwo było tak nagłe, nie zapowiedziane i niespodziewane, lecz je´sli chcesz,

95

background image

jutro mog˛e przygotowa´c obiad specjalny i ugotowa´c, co tylko zechcesz, Cymku.
Co by´s chciał?

Nie my´slałem zbyt długo. Od razu wzi ˛

ałem pod uwag˛e Gig˛e i Medora.

— Przede wszystkim bigos, mamo — wypaliłem.
— Bigos? — zdumiała si˛e moja biedna mama. — Co ty mówisz?! Od dziecka

przecie˙z nie znosiłe´s bigosu.

— Wyrosłem z lat dziecinnych, mamo — odpowiedziałem powa˙znie. — Gusty

i smaki zmieniaj ˛

a si˛e u człowieka co siedem lat. Wła´snie w tej chwili przechodz˛e

tak ˛

a zmian˛e jako m˛e˙zczyzna czternastoletni. Dlatego, je´sli mama chce mi sprawi´c

przyjemno´s´c, to niech mama nagotuje na jutro bigosu. Poza tym mo˙ze by´c tort,
galaretka pomara´nczowa, ewentualnie budy´n; o lodach nie ´smiem marzy´c.

— I to wszystko do bigosu?! — wykrztusiła moja mama.
— Kto nie chce, niech nie je — o´swiadczyłem — nie zmarnuje si˛e.
Jeszcze tego wieczoru dra˙zni ˛

acy odór gotowanej kapusty napełnił nasze małe

mieszkanie. Mama wychodziła z zało˙zenia, ˙ze bigos musi si˛e pitrasi´c przynaj-
mniej dwa dni.

Nazajutrz spotkałem si˛e pod szkoł ˛

a ze Szczypasem. Szczypas wr˛eczył mi al-

bum pt. „Sto gwiazd współczesnego filmu”, ˙zebym zwrócił go Gidze. W tym
momencie zdj˛eły mnie ostatnie w ˛

atpliwo´sci.

— Nie wiem. . . jak Giga to przyjmie. . . — rzekłem zakłopotany. — Gotowa

sobie pomy´sle´c. . . — zaczerwieniłem si˛e — wła´sciwie nie mam powodu, ˙zeby
oddawa´c za ciebie. . .

— Mo˙zesz powiedzie´c, ˙ze spuchła mi twarz po wizycie u dentysty i wstydz˛e

si˛e pokaza´c, dlatego prosiłem ci˛e o t˛e przysług˛e — odparł beztrosko Szczypas.

— A dlaczego mnie?. . . I dlaczego si˛e zgodziłem? Och, nie jest taka naiwna.

Domy´sli si˛e, ˙ze to pretekst.

— Spokojna głowa. . . Wymy´slimy lepszy powód tej wizyty. . . Ju˙z mam! Po-

wiesz, ˙ze ja ci po˙zyczyłem t˛e ksi ˛

a˙zk˛e, ˙ze miałe´s odda´c j ˛

a zaraz, ale nie mogłe´s si˛e

oderwa´c, ˙ze trzy razy j ˛

a przeczytałe´s, bo była ci potrzebna do filmu, który kr˛e-

cisz. . . Teraz b˛edzie zupełnie zrozumiałe, ˙ze skoro czytałe´s sam t˛e ksi ˛

a˙zk˛e i tak

długo j ˛

a przetrzymałe´s, to j ˛

a teraz sam odnosisz Gidze z przeprosinami w moim

imieniu.

— Tak, to jest powód, ale Giga mo˙ze si˛e zło´sci´c na mnie, ˙ze tak długo trzy-

małem.

— Och, skrzywi si˛e najwy˙zej, zniesiesz chyba dla mnie to skrzywienie. . .
— No, dobra — powiedziałem — znios˛e jako´s.
— Naprawd˛e, stary — Szczypas poci ˛

agn ˛

ał nosem — robisz dla mnie wielk ˛

a

rzecz. Zdejmujesz mi balast z serca i wyjmujesz kamie´n z w ˛

atroby.

Chrz ˛

akn ˛

ałem niewyra´znie.

— Głupstwo i pestka! Ciesz˛e si˛e, ˙ze mog˛e ci si˛e odwdzi˛eczy´c, stary — powie-

działem i rozstali´smy si˛e obaj wzruszeni nasz ˛

a gł˛ebok ˛

a przyja´zni ˛

a.

96

background image

Ale mój dobry nastrój popsuł od razu M˛esio. Ledwie Szczypas znikn ˛

ał, wódz

Cykanderów podszedł do mnie z nader ponur ˛

a min ˛

a.

— Co ty masz z tym Szczypasem? — zapytał skrzywiony.
— Nic takiego.
— On lepi si˛e do ciebie — powiedział M˛esio.
— Przesadzasz.
— Widziałem na stadionie wczoraj, a dzisiaj znowu si˛e przyp˛etał. Uwa˙zaj, to

niebezpieczny typ. Brat-łata, odmiana lepka. Przylepiaj ˛

a mu si˛e ró˙zne rzeczy.

— Co´s ty! Nie zauwa˙zyłem. . .
— Ostro˙znie z nim! Facet ˙zyje z podejrzanych transakcji.
— Do licha, z jakich transakcji?!
— Na przykład po˙zycza i zapomina oddawa´c.
— Nie bardzo si˛e zgadza — powiedziałem. — Na razie to on mi oddał przy-

sług˛e i ja jestem jego dłu˙znikiem.

— A ta ksi ˛

a˙zka, ten album? — M˛esio wskazał na dzieło, które trzymałem

w r˛eku. — Ile mu za to dałe´s? Na pewno zdarł z ciebie skór˛e. Widziałem, ja
ubijali´scie ten handel.

— ´

Zle widziałe´s! — zasapałem w´sciekły. — Nie było ˙zadnego handlu, po

prostu mi wr˛eczył. . .

— Wr˛eczył! Po prostu wr˛eczył! — M˛esio zarechotał szyderczo. — No to jesz-

cze zobaczysz! To metoda Szczypasa! Najpierw okazuje ci uczucia kole˙ze´nskie,
po˙zycza to i owo, zrobi jak ˛

a´s przysług˛e, omota ofiar˛e pochlebstwem, a kiedy two-

ja uwaga i czujno´s´c osłabn ˛

a, wtedy sam prosi ci˛e niby o niewinn ˛

a po˙zyczk˛e czy

przysług˛e. . . A je´sli si˛e zgodzisz, to wpadasz, stary, w okropnie st˛echł ˛

a marmola-

d˛e i grz˛e´zniesz jak głupia mucha.

Zdegustowany do gł˛ebi zostawiłem chichocz ˛

acego M˛esia i odszedłem szybko,

´sciskaj ˛

ac pod pach ˛

a album.

background image

Rozdział 16

Przechodz˛e przez stref˛e Medora

Obiad na cze´s´c mojego zwyci˛estwa udał si˛e znakomicie, to znaczy ka˙zdy miał

to, co mu najbardziej odpowiadało: — ja — tort i galaretk˛e, reszta rodziny —
bigos. Oczywi´scie nało˙zyłem te˙z sobie kopiast ˛

a porcj˛e tego specjału, ale jej nie

tkn ˛

ałem.

— Nie smakuje ci? — zmartwiła si˛e mama.
— Jest wy´smienity — powiedziałem.
— To dlaczego nie jesz?
— Bo zabieram z sob ˛

a. Urz ˛

adzimy degustacj˛e zbiorow ˛

a. Porównamy z n˛edz-

nymi bigosami, które pitrasi pani Tubkowska, pani Julicka i pani Gafo´nska. To
w ramach konkursu kulinarnego, który organizuje Koło Przyjaciół Zwierz ˛

at.

— Koło Przyjaciół Zwierz ˛

at? — zdziwiła si˛e mama.

— Mama na pewno wygra — dodałem po´spiesznie i, ˙zeby nie przedłu˙za´c tej

niebezpiecznej rozmowy, połkn ˛

ałem reszt˛e galaretki, zastrzegłem, ˙ze reszta tortu

nale˙zy do mnie, porwałem talerz z bigosem i wycofałem si˛e z pokoju.

— Nie podoba mi si˛e ta historia — powiedziała mama.
— Niech si˛e mama nie denerwuje — rzuciłem w progu. — Mama na pewno

wygra.

Ale nie zdołałem rozproszy´c w ˛

atpliwo´sci mamy. Czułem na sobie jej niespo-

kojne spojrzenie, gdy w kuchni przekładałem bigos do słoika, a słoik umieszcza-
łem w mojej sportowej torbie. Na szcz˛e´scie nie pytała o nic wi˛ecej.

Z kolei nale˙zało rozwi ˛

aza´c spraw˛e odzie˙zy ochronnej, czyli przynajmniej

spodni pod gust Medora. Pomny, ˙ze bestia przywykła do gor ˛

acych barw, posta-

nowiłem zaopatrzy´c si˛e w odpowiedni kostium u moich sióstr. Seweryna była dla
mnie zawsze przyja´zniej usposobiona i najch˛etniej po˙zyczyłbym co´s od Sewery-
ny, niestety, z niezrozumiałych dla mnie przyczyn uwielbiała raczej mniej krzykli-
we kolory. Jej smutne czernie, szaro´sci i mdłe be˙ze z pewno´sci ˛

a naraziłyby mnie

na z˛eby Medora. Udałem si˛e wi˛ec do Marceliny. Była wprawdzie niezno´sna, in-

98

background image

teresowna i zło´sliwa, lecz posiadała spor ˛

a kolekcj˛e odzie˙zy w nader jaskrawych

barwach.

— Słuchaj, stara — powiedziałem wchodz ˛

ac do jej pokoju ze sztucznym

u´smiechem na twarzy. — Potrzebuj˛e kolorowego ciucha. . . najbardziej by mnie
chyba urz ˛

adziły pomara´nczowe spodnie. . . masz co´s takiego w szafie?

— Oszalałe´s? — zdumiała si˛e Marcelina. — Pomara´nczowe spodnie? Po co?

Nie b˛edziesz chyba ich nosił?

— Potrzebne mi s ˛

a w charakterze kostiumu — odparłem.

— Do czego?
— Do filmu. Chyba wiesz, ˙ze kr˛ec˛e film.
— Och, ten twój film! — skrzywiła si˛e Marcelina. — Ju˙z drugi rok słysz˛e

o tym filmie.

— B˛edzie na pewno kr˛econy. Jeszcze w tym tygodniu zrobi˛e próbne zdj˛ecia.

Kolorow ˛

a ta´sm ˛

a. Powinna´s ze mn ˛

a współpracowa´c — powiedziałem. — Mówili-

´smy ju˙z kiedy´s na ten temat.

— Owszem, mówili´smy.
— Miała´s zaj ˛

a´c si˛e kostiumami i dekoracjami. Zgadza, si˛e?

— Zgadza.
— Daj wi˛ec teraz te spodnie. To b˛edzie twój wkład.
— Z przyjemno´sci ˛

a — powiedziała Marcelina.

— No, wi˛ec daj! — Otworzyłem szaf˛e.
— Chwileczk˛e — powstrzymała mnie. — Najpierw podpiszesz zobowi ˛

azanie.

— Jakie zobowi ˛

azanie?

— ˙

Ze tego, co obiecałe´s, dotrzymasz.

— Ja ci co´s obiecałem? — udałem zanik pami˛eci.
— Jak to? Nie pami˛etasz? Obiecałe´s mi główn ˛

a rol˛e w tym filmie.

— Jeste´s pewna?
— Najzupełniej.
— Skoro tak. . . no to prosz˛e bardzo — chrz ˛

akn ˛

ałem. — Mog˛e ci˛e zaanga˙zo-

wa´c. . . w porz ˛

adku, je´sli chcesz. . . załatwione. A teraz b ˛

ad´z łaskawa te spodnie. . .

— Podpiszesz zobowi ˛

azanie — powtórzyła twardo Marcela.

— Co ty?! — uniosłem si˛e honorem. — Nie dowierzasz mi?
— Nie. Wiem, ˙ze chcesz wpakowa´c do głównej roli niejak ˛

a Szypersk ˛

a.

— Kto ci powiedział?!
— Och, wszyscy ju˙z o tym mówi ˛

a. Szyperska chwali si˛e od pewnego cza-

su, rozpowiada na prawo i lewo. . . A mnie pytaj ˛

a, czy to prawda. I robi ˛

a ró˙zne

zło´sliwe uwagi. Nie mog˛e ju˙z znosi´c tych uwag i pyta´n. „Có˙z to, Marcelko, zre-
zygnowała´s z tej roli, a mo˙ze Cymek zrezygnował z ciebie? Podobno znalazł now ˛

a

gwiazd˛e!” i od razu chichoty. „Czy to prawda, ˙ze zakochał si˛e w Szyperskiej?”

Poczerwieniałem.
— Nie słuchaj tych wstr˛etnych dziewczyn! To wszystko przez zazdro´s´c. . .

99

background image

— Wi˛ec nie zakochałe´s si˛e w Szyperskiej?
— To. . . to bardzo skomplikowana sprawa — odparłem zakłopotany — potem

ci wyja´sni˛e. W ka˙zdym razie masz u mnie rol˛e zapewnion ˛

a.

— Główn ˛

a?

— Tak. Pod warunkiem, ˙ze oddasz mi swoje ciuchy do dyspozycji i doło˙zysz

si˛e finansowo. Potrzebuj˛e tysi ˛

ac metrów ta´smy. . . Licz˛e, ˙ze to załatwisz. Koloro-

wej ta´smy — dodałem.

— Dostaniesz kostiumy i ta´sm˛e, ale teraz siadaj i pisz: „O´swiadczam, ˙ze głów-

n ˛

a rol˛e w moim filmie zagra moja droga siostra Marcelina Ogromska. . . z uwagi

na swój talent. . . ”

— Ja to mam pisa´c? — przerwałem.
— Czy nie wierzysz w mój talent?
— Oczywi´scie, wierz˛e.
— No, to pisz: „. . . z uwagi na swój talent i szczególn ˛

a fotogeniczno´s´c”. Data.

Podpis.

Postawiłem dat˛e i podpisałem.
Marcelina wr˛eczyła mi pomara´nczowe spodnie. Zapakowałem je do sportowej

torby, gdzie ju˙z znajdował si˛e słój bigosu, wcisn ˛

ałem na ko´ncu ów album, który

miałem odda´c Gidze, i pogwizduj ˛

ac wesoło, ruszyłem w kierunku ulicy Pierwsze-

go Maja. Wkrótce zza drzew pyszni ˛

acych si˛e o tej porze wspaniałymi kolorami

˙zółci i czerwieni, wyłonił si˛e jeszcze bardziej czerwony dach „Ula” — rodowej

siedziby Julickich. Ju˙z z daleka usłyszałem ujadanie Medora, w bardzo niskiej
tonacji, podobnej do pomruków nadci ˛

agaj ˛

acej burzy, uznałem wi˛ec, ˙ze pora jest

wdzia´c strój ochronny. Udałem si˛e wi˛ec w pobliskie zaro´sla koło przerwanej bu-
dowy i tam naci ˛

agn ˛

ałem na moje d˙zinsy te okropne, pomara´nczowe spodnie. Naj-

bardziej bałem si˛e, czy nie b˛ed ˛

a za długie, poniewa˙z wtedy mogłem zapl ˛

ata´c si˛e

w nie i skompromitowa´c przed Gig ˛

a. Okazało si˛e jednak, ˙ze raczej były za krótkie.

I pomy´slałem z satysfakcj ˛

a, ˙ze jednak mam dłu˙zsze nogi ni˙z „gwiazda filmowa”,

ten biedny pulpet Marcela. Natomiast zgodnie z przewidywaniem okazało si˛e, ˙ze
te „pantelejmony” s ˛

a niesamowicie bufiaste i obszerne. Zachodziła obawa, ˙ze zsu-

n ˛

a si˛e ze mnie. Dla pewno´sci porobiłem w pasie zakładki, spi ˛

ałem je agrafkami,

które zawsze nosiłem w kieszeni, a w ko´ncu mocno zacisn ˛

ałem pas. Wiedziałem,

˙ze wygl ˛

adam jak pajac, ale liczyłem na to, ˙ze po szcz˛e´sliwym przej´sciu przez stre-

f˛e Medora, uda mi si˛e ´sci ˛

agn ˛

a´c z siebie te spodnie, zanim jeszcze zobaczy mnie

Giga.

Medor zauwa˙zył mnie jeszcze przed furtk ˛

a i podbiegł szczekaj ˛

ac gło´sno. Za-

wahałem si˛e. Bydl˛e miało ze sto kilo wagi i mord˛e, któr ˛

a mogła wymy´sli´c tylko

chora wyobra´znia abstrakcjonisty. Dr˙z ˛

ac ˛

a nieco r˛ek ˛

a wysun ˛

ałem naprzód torb˛e.

Medor zatrzymał si˛e i w˛eszył przez chwil˛e. Potem, jak mi si˛e wydawało, zapa-
trzył si˛e m˛etnym wzrokiem w moje radosne „pantelejmony” i wydał zadowolony
pomruk, a potem zaskomlił t˛esknie.

100

background image

Przemogłem l˛ek i szybko przenikn ˛

ałem przez furtk˛e.

Medor ocieraj ˛

ac si˛e o moje nogi i poszczekuj ˛

ac rado´snie towarzyszył mi a˙z

do samego „Ula”; po drodze obw ˛

achiwał nami˛etnie moj ˛

a torb˛e. Bałem si˛e, by nie

złapał jej z˛ebami i nie wyszarpn ˛

ał z r ˛

ak, był jednak na to, jak si˛e okazało, zbyt

dobrze wychowanym psem.

Niestety, jego gło´sne i pełne zachwytu poszczekiwanie doprowadziło do

przedwczesnego ukazania si˛e Gigi. Nim zdołałem uwolni´c si˛e od natr˛ectw Medo-
ra, ju˙z stan˛eła w drzwiach swojego „Ula”, zaskoczona niesamowicie. Przejechała
po mnie wzrokiem od dołu do góry i z powrotem. Była zbyt dobrze wychowan ˛

a

dziewczyn ˛

a, by powiedzie´c cokolwiek na temat mojego stroju, ale w jej oczach

dostrzegłem błysk niech˛eci, by nie powiedzie´c wstr˛etu. Zrozumiałem od razu, ˙ze
zrobiłem fatalne wra˙zenie i ˙ze nie mam u Gigi ˙zadnych szans. Najch˛etniej uciekł-
bym, gdzie pieprz ro´snie, ale nogi miałem jak sparali˙zowane. Pomy´slałem, ˙ze
moja ucieczka w tych warunkach byłaby jeszcze bardziej komiczna i postano-
wiłem odegra´c moj ˛

a nieszcz˛esn ˛

a role do ko´nca. Do tragicznego ko´nca, dodałem

w duchu, bo wiedziałem, ˙ze wszystko musi si˛e sko´nczy´c tragicznie.

— My´slałam, ˙ze to kto´s znajomy — powiedziała Giga jakby usprawiedliwia-

j ˛

ac swoje wyj´scie. — Medor w ten sposób wita tylko przyjaciół. . .

— Jestem przyjacielem — udało mi si˛e wykrztusi´c przez ´sci´sni˛ete gardło.
— Co´s si˛e Medorowi pomyliło — powiedziała chłodno Giga — on zwykle

nie wpuszcza obcych. — Spojrzała na psa niezadowolona.

Medor lizał łapczywie moj ˛

a torb˛e, łasz ˛

ac si˛e i skoml ˛

ac t˛esknie.

— On ci˛e naprawd˛e lubi! — zauwa˙zyła zdezorientowana Giga.
— M ˛

adry pies — powiedziałem — zna si˛e na ludziach.

— Raczej na zapachach. — Giga zmarszczyła brwi. — Co ty wła´sciwie masz

w tej torbie?. . .

— Nic takiego. . .
— Poka˙z. — Nie czekaj ˛

ac zajrzała do torby i cofn˛eła si˛e z nieprzyjemnym

grymasem twarzy.

— Co ty? Nosisz w słoiku bigos? — popatrzyła na mnie z wyra´znym niesma-

kiem.

— Czasem bywam głodny — wyja´sniłem. — Wi˛ec nosz˛e i jem po drodze.
— Cudak z ciebie. I te spodnie!. . . Ty jeste´s naprawd˛e jaki´s nie. . .
— Nienormalny — chciała´s powiedzie´c? To prawda. Arty´sci rzadko bywaj ˛

a

normalni. . .

— Jeste´s artyst ˛

a? — zakpiła Giga. — Cyrkowym?

— My´slałem, ˙ze mnie znasz.
— Oczywi´scie, ˙ze ci˛e znam. Ty jeste´s ten Mycek.
Poczerwieniałem.
— Jestem Cymek — sprostowałem zimno.

101

background image

— Cymek? — roze´smiała si˛e nie wiadomo dlaczego. — Niech b˛edzie. To

przecie˙z wszystko jedno.

— Zar˛eczam ci, ˙ze to nie wszystko jedno — wycedziłem.
— Obraziłam ci˛e? — stropiła si˛e Giga. — Och, przebacz mi, nie wiedziałam,

˙ze jeste´s tak przywi ˛

azany do imienia.

— Przebaczam ci — powiedziałem po´spiesznie.
— Nie my´sl, ˙ze myl˛e ci˛e z kim innym. Pami˛etam doskonale. Ty jeste´s tym

chłopakiem, co wygrał wczoraj bieg na dwie´scie metrów.

— Na czterysta — sprostowałem.
— Mo˙zliwe — powiedziała Giga. — Przez Tubk˛e wszystko mi si˛e popl ˛

ata-

ło. Przeszkadzał mi si˛e skupi´c, stale co´s plótł albo tr ˛

abił. . . Powiedz, dlaczego

wszyscy przeszkadzaj ˛

a mi si˛e skupi´c?

— Nie wiem. . . mo˙ze dlatego, ˙ze za bardzo ich interesujesz. . . to znaczy. . .

poci ˛

agasz. . .

— Poci ˛

agam? W jakim sensie?

— To. . . trudno w paru słowach wytłumaczy´c. . . — wykrztusiłem. — W ka˙z-

dym razie nie powinna´s chodzi´c z tym gorylem.

— O kim ty mówisz?
— Nie wiesz?
— O Bo˙ze. . . czy my´slisz o Jurku Tubkowskim?. . .
— A o kim?
— Kto mu wymy´slił takie okropne przezwisko?!
— My, w klasie.
— To brzydko. . . Goryl! Jak mo˙zna tak mówi´c o koledze?
— On jest goryl — powtórzyłem z przekonaniem.
Giga milczała przez chwil˛e.
— Dlaczego wy si˛e tak nie lubicie? — szepn˛eła wreszcie. — Tubka te˙z ci˛e nie

lubi. ˙

Zeby´s wiedział, co on opowiada o tobie!

Poczerwieniałem z gniewu.
— To wszystko kłamstwo! Wszystko! — wykrzykn ˛

ałem.

— Przecie˙z jeszcze nie wiesz, co opowiadał.
— Ale wiem, co mi zrobił! To mi wystarcza! Nigdy by´s si˛e nie domy´sliła!
— Wiem, ˙ze na zawodach trzymał twoj ˛

a stron˛e. Dopingował ci˛e gło´sno. . .

— O tak, bardzo gło´sno! — rzekłem z gorycz ˛

a.

— Ale˙z on naprawd˛e chciał, ˙zeby´s biegł jak najpr˛edzej!
Za´smiałem si˛e gorzko.
— Oczywi´scie, chciał, ale nie wiesz dlaczego!
— Chciał, ˙zeby´s wygrał.
— Nie. Tam wcale nie o to chodziło. . .
— A o co?

102

background image

— To si˛e nie nadaje do opowiedzenia. . . — zaczerwieniłem si˛e. — Mo˙ze kie-

dy´s ci powiem. . .

— Kiedy?
— No. . . kiedy poznamy si˛e bli˙zej. . . Na razie, póki jeste´s w r˛ekach Tubki. . .
— Ja! W r˛ekach Tubki? — oburzyła si˛e Giga. — Co ty sobie wyobra˙zasz?!
— Wyobra˙zam sobie, ˙ze to jest za´slepienie. . . Ale ja postaram si˛e, ˙zeby´s zro-

zumiała, kim jest naprawd˛e Tubka.

Giga milczała przez chwil˛e. Widziałem, ˙ze jest w´sciekła na mnie. . . ale nie

mogłem opanowa´c goryczy. Byłem przekonany, ˙ze na tym sko´nczy si˛e moja
pierwsza i ostatnia wizyta u Gigi. Za chwil˛e Giga wybuchnie i wyrzuci mnie z
„Ula”. . . Tak. . . na to si˛e zanosi. Ju˙z podniosła r˛ek˛e i wyci ˛

agn˛eła j ˛

a w stron˛e

furtki. Zamarłem. . . Ale ona powiedziała tylko:

— Zamknij furtk˛e, bo Medor przestraszy kogo´s na ulicy. . . i. . . chod´z. Poroz-

mawiamy spokojnie w domu.

background image

Rozdział 17

Dostaj˛e w łeb albumem, czyli
trudno´sci rozmowy salonowej z Gig ˛

a

Giga zaprowadziła mnie do wielkiego pokoju, gdzie stało du˙zo starych mebli

i kazała mi usi ˛

a´s´c na wielkiej, pluszowej kanapie. Sama usiadła naprzeciw w gł˛e-

bokim skórzanym fotelu.

— Dlaczego ty prze´sladujesz Tubk˛e? — zapytała.
Zatkało mnie kompletnie.
— Ja? Tubk˛e? Czy w ogóle mo˙zna prze´sladowa´c kogo´s tak silnego jak Tubka?
— Mo˙zna. Ty go dr˛eczysz, jak by to powiedzie´c — Giga zapatrzyła si˛e

w okno — ty go dr˛eczysz moralnie.

— Nie bardzo rozumiem. . .
— Przez ciebie prze˙zył wstyd i upokorzenie w klubie. Przez ciebie o mało co

nie wyleciał z zespołu artystycznego. Podobno udawałe´s puzonist˛e i podst˛epnie
przenikn ˛

ałe´s na prób˛e, ˙zeby podrywa´c t˛e okropn ˛

a Nelk˛e Szypersk ˛

a.

Zaczerwieniłem si˛e.
— Ja ci to wytłumacz˛e. . .
— Ale po co? — wzruszyła ramionami Giga. — Ja uwielbiam takie zgrywy.

Tylko potem powiniene´s wyja´sni´c wszystkim, ˙ze to były po prostu ˙zarty. I uspo-
koi´c Tubk˛e. On jest taki wra˙zliwy.

— To nie były ˙zarty — mrukn ˛

ałem ponuro. — To. . . to był po prostu nie-

szcz˛e´sliwy zbieg okoliczno´sci. Nie chciałem nic złego zrobi´c Tubce. . . Widz˛e, ˙ze
nie wierzysz mi. . .

— Ale˙z wierz˛e. Jurek Tubka to pechowy chłopak. . . Zawsze wdepnie w jak ˛

a´s

hec˛e. . . Tym bardziej powiniene´s dla niego by´c wyrozumiały i miły.

— No wiesz?! — wykrzykn ˛

ałem wzburzony. — Widz˛e, ˙ze zupełnie nie zda-

jesz sobie sprawy, kim jest Tubka. On jest gro´zny.

— Jurek?! Gro´zny?! — Giga roze´smiała si˛e serdecznie. — Nigdy by mi nie

przyszło do głowy! Według mnie jest po prostu zabawny!

104

background image

— Zabawny!?
— I. . . jak by ci to powiedzie´c. . . prostoduszny.
— Prostoduszny, Tubka?! — oburzyłem si˛e. — Pierwszy raz słysz˛e. Mo˙ze

jeszcze powiesz, ˙ze go lubisz?

— Owszem. Lubi˛e go — powiedziała Giga.
— Za co?!
— Nie wiem dokładnie. . . Po prostu lubi si˛e kogo´s albo nie. Nie zastanawia-

łam si˛e nad tym. . . — zamy´sliła si˛e Giga. — Mo˙ze dlatego go lubi˛e, ˙ze potrafi
marzy´c.

— Wszyscy umiemy marzy´c — mrukn ˛

ałem. — Co za sztuka!

— Zale˙zy jeszcze, o czym. Jurek nie marzy o niebieskich migdałach ani nawet

o samochodach i podró˙zach. . .

— Pewnie marzy, ˙zeby wszystkimi rz ˛

adzi´c i ˙zeby wszyscy go si˛e bali.

— Nie.
— ˙

Zeby zosta´c sławnym puzonist ˛

a.

— ´Smieszny jeste´s — powiedziała Giga.
— Co za gapa ze mnie! — wykrzykn ˛

ałem. — Oczywi´scie marzy o tobie!

— Mylisz si˛e — zaczerwieniła si˛e Giga. — Po prostu jeste´smy przyjaciółmi.
— No wi˛ec nie wiem, o czym marzy ten piekielny Tubka! — zdenerwowałem

si˛e.

— Nie zgadniesz. Jego marzenie jest bardzo skromne. On marzy po prostu

o dobrym koledze.

Umilkłem zaskoczony.
— On wie, ˙ze nikt go nie lubi. Wszyscy koledzy albo si˛e go boj ˛

a, albo nabijaj ˛

a

si˛e z niego — ci ˛

agn˛eła Giga. — Jest bardzo osamotniony, potrzebuje przyja´zni,

zrozumienia. . .

— O Bo˙ze, kiedy tak mówisz, mo˙zna by pomy´sle´c, ˙ze jest małym, nieszcz˛e-

´sliwym chłopczykiem — rzekłem rozdra˙zniony.

— On jest biedny i nieszcz˛e´sliwy. . .
— Tylko ˙ze wali ka˙zdego, kto mu si˛e nawinie pod r˛ek˛e!
Giga chrz ˛

akn˛eła zakłopotana.

— To prawda, ˙ze cz˛esto bywa rozdra˙zniony, bo wie, ˙ze za jego plecami ´smie-

jecie si˛e z niego. . . a gdy si˛e nadarzy okazja, dokuczacie mu i prowokujecie go!

— Jeszcze troch˛e, a zaczn˛e litowa´c si˛e nad Tubk ˛

a! — zaszydziłem.

— Nie chodzi o lito´s´c. Chodzi po prostu o to, ˙zeby´s traktował go normalnie.

Powiniene´s wznie´s´c si˛e ponad małe zatargi, głupie uprzedzenia i urazy. Powinie-
ne´s zaprzyja´zni´c si˛e z Tubk ˛

a.

Oniemiałem.
— Ja?! Z Tubk ˛

a?! — wykrzykn ˛

ałem po chwili.

— Wła´snie ty. Ze wszystkich kolegów najcz˛e´sciej mówi o tobie. W gruncie

rzeczy, gdzie´s na dnie serca pragnie twojej przyja´zni. . .

105

background image

— Tubka nie ma serca — powiedziałem. — A ty powinna´s zosta´c adwokatem.

Masz do tego talent. . .

Ale Giga nie zauwa˙zyła mojej gorzkiej ironii i mówiła dalej z przej˛eciem:
— On jest bardzo oddany przyjaciołom. Pomy´sl, gdyby´scie działali r˛eka w r˛e-

k˛e. . . gdyby´s mógł zawsze liczy´c na pomoc Tubki, byliby´scie niezwyci˛e˙zeni. . .
Ile wa˙znych rzeczy mogliby´scie zrobi´c!

— To byłoby rzeczywi´scie pi˛ekne, ale to nie jest mo˙zliwe — powiedziałem.
— Spróbuj˛e was pogodzi´c — o´swiadczyła Giga. — Nie masz chyba nic prze-

ciwko?

Zastanowiłem si˛e przez moment.
— Osobi´scie by´s nas godziła? — zapytałem.
— Jasne. Jak sobie wyobra˙zasz inaczej?
Pomy´slałem, ˙ze w tej sytuacji godzenie mnie z Tubk ˛

a mogłoby by´c przyjemne

i trwa´c dłu˙zszy czas, a wi˛ec miałbym pretekst odwiedza´c Gig˛e.

— No, to zgadzam si˛e — powiedziałem skwapliwie. — Kiedy zaczniesz nas

godzi´c?

— Mam na imi˛e Jadwiga, jak wiesz. Jutro obchodz˛e imieniny. Przyjd´z —

zaproponowała. — B˛edzie te˙z Jurek..

— Przyjd˛e.
— Przyjd´z najlepiej ju˙z o godzinie czwartej. Chciałabym pogodzi´c was, za-

nim zejd ˛

a si˛e go´scie. . . Potem ju˙z nie b˛edzie czasu. B˛ed˛e musiała zaj ˛

a´c si˛e całym

przyj˛eciem. Chciałabym, ˙zeby to były wspaniałe imieniny. W tym roku zaprosz˛e
tylko młodzie˙z na poziomie. A wła´snie, dobrze ˙ze jeste´s, poradzisz mi, czy za-
prosi´c tak˙ze brata Jurka, tego Gienia Tubkowskiego. On chodzi do twojej klasy. . .
Wiesz, ja chciałabym otacza´c si˛e intelektualistami i artystami. . .

— Zupełnie słusznie — powiedziałem. „Ale bardzo ciekawi s ˛

a tak˙ze

filmowcy” — pomy´slałem o sobie.

— Czy ten Gienio Tubkowski naprawd˛e jest taki zdolny? — zapytała z cieka-

wo´sci ˛

a.

— On jest piekielnie zdolny — odparłem. — On po prostu siedzi w ksi ˛

a˙zkach.

To jego hobby.

— To znaczy lubi po˙zycza´c? — zmarszczyła brwi Giga.
— No. . . oczywi´scie.
— A czy oddaje? Niektórzy hobbi´sci s ˛

a lepcy — powiedziała Giga. — ˙

Zeby

tylko nie był podobny do Kancery.

— Do Kancery? Kto to?
— To znaczy do Szczypasa.
Drgn ˛

ałem.

— Miała´s kłopoty ze Szczypasem?
— Wła´snie. Z pocz ˛

atku te˙z wydawał si˛e inteligentny, oblatany i oczytany,

rozprawiał o lekturach, o filmach, o teatrze. . . A potem naci ˛

agn ˛

ał mnie na ksi ˛

a˙zk˛e.

106

background image

— Naci ˛

agn ˛

ał? Jak to?

— Po˙zyczyłam mu ksi ˛

a˙zk˛e-album „Sto gwiazd współczesnego filmu” pół ro-

ku temu, jeszcze przed wakacjami, i od tej pory jako´s go nie widuj˛e. Po prostu
mnie unika. . . w ogóle si˛e nie pokazuje.

Uznałem, ˙ze nadeszła chwila ujawnienia formalnego powodu mojej wizyty.
— Nie gniewaj si˛e na niego — próbowałem broni´c Szczypasa - to wszystko

przeze mnie. Wła´snie przyszedłem odda´c t˛e ksi ˛

a˙zk˛e. — Si˛egn ˛

ałem do teczki.

— Nie po˙zyczałam tobie. . . — powiedziała Giga.
— Ale po˙zyczyła´s Szczypasowi i on prosił, ˙zebym ci oddał i przeprosił za

zwłok˛e. Zobaczyłem kiedy´s u niego t˛e ksi ˛

a˙zk˛e i wzi ˛

ałem do czytania.

— Ach, to ty. . . Wi˛ec to przez ciebie wszystko — spojrzała na mnie wzburzo-

na.

— Czy. . . bardzo si˛e gniewasz?
— Przez ciebie nie miałam z czego przygotowa´c si˛e do quizu i omin˛eła mnie

murowana nagroda. . . A tak chciałam wyst ˛

api´c w telewizji — otarła oczy. —

Straciłam tak ˛

a okazj˛e. Kto wie, czy nie zostałabym na stałe zaanga˙zowana. Mo˙ze

nawet dostałabym jak ˛

a´s rol˛e w filmie. Kto widział trzyma´c ksi ˛

a˙zk˛e pół roku!

— Ja. . . nie trzymałem jej pół roku — wykrztusiłem.
— Kłamiesz! Kiedy raz przypomniałam Szczypasowi o tej ksi ˛

a˙zce, usprawie-

dliwiał si˛e, ˙ze po˙zyczył j ˛

a jakiemu´s Myckowi, który zajmuje si˛e filmem. A to było

pół roku temu.

— Ja nie jestem Mycek, jestem Cymek.
— Mo˙zliwe. Ale to na pewno byłe´s ty. Tubka mi mówił, ˙ze ty udajesz

filmowca i nawet ostrzegał mnie przed tob ˛

a. ˙

Ze te˙z od razu nie przypomniałam

sobie! Gdzie jest ten album?

Otworzyłem zakłopotany teczk˛e. Ostry zapach bigosu rozszedł si˛e po pokoju.

Wyci ˛

agn ˛

ałem album i podałem Gidze.

— Ach ty flejtuchu! Obrzydliwe! Trzyma´c taki album z bigosem! — wykrzyk-

n˛eła krzywi ˛

ac si˛e z obrzydzeniem.

— On. . . on był zawini˛ety. Izolowany — próbowałem si˛e usprawiedliwia´c.
— Izolowany?! — Giga pow ˛

achała album. — To okropne! Gregory Peck

pachn ˛

acy kapust ˛

a! Jak mogłe´s — spojrzała na mnie z autentycznymi łzami

w oczach.

Zrozumiałem, ˙ze przy pomocy bigosu dokonałem powa˙znej profanacji Grego-

ry Pecka, nie mówi ˛

ac ju˙z o innych gwiazdach. . .

— Je´sli kto´s nie potrafi szanowa´c ksi ˛

a˙zki, nie powinien jej dotyka´c! Naprawd˛e

nie przypuszczałam, ˙ze ty. . .

— Ja naprawd˛e szanuj˛e ksi ˛

a˙zki — powiedziałem. — Ja. . . ja szanuj˛e i bar-

dzo lubi˛e. . . Pasjonuj ˛

a mnie. . . ta te˙z była fantastyczna! Nie mogłem si˛e od niej

oderwa´c. . .

107

background image

— Wła´snie widz˛e — zmarszczyła brwi Giga przegl ˛

adaj ˛

ac album. — Ale

w ko´ncu si˛e oderwałe´s. . .

— No. . . oderwałem si˛e.
— Razem z moimi fotosami!
— Jak to? — wybełkotałem zdumiony.
— Tu brakuje kilku kartek — wykrzykn˛eła. — Został wyrwany Fijewski, Ol-

brychski i Pieczka! A tu ´Sl ˛

aska i Lucyna Winnicka!. . . I jeszcze tam. . . O Bo˙ze!

Jak ´smiesz pokazywa´c si˛e mi na oczy z tak ˛

a ksi ˛

a˙zk ˛

a? My´slałe´s, ˙ze nie zauwa˙z˛e?

Zrozumiałem wszystko w jednej chwili. Oto dlaczego Szczypas nie chciał sam

odda´c tej ksi ˛

a˙zki. . . Zatrz˛esłem si˛e z oburzenia. A to łobuz, perfidny dra´n! ˙

Zeby

tak wrobi´c mnie z t ˛

a ksi ˛

a˙zk ˛

a. A ja sam. . . jeszcze si˛e mu podstawiałem. . . M˛esio

słusznie ostrzegał mnie przed tym typem!

— Wysłuchaj mnie, Giga — j˛ekn ˛

ałem — ja ci wytłumacz˛e.

— Ty bezczelny smarkaczu! — krzykn˛eła zrozpaczona. — Co tu jest to tłu-

maczenia?!

— Posłuchaj. . .
Ale ona mnie nie słuchała. W nagłym porywie gniewu r ˛

abn˛eła mnie w łeb al-

bumem. Miał bardzo twarde okładki. Zobaczyłem przed oczami gwiazdy. . . raczej
niezupełnie filmowe. . . jakie´s takie gor ˛

ace, ˙zółte i czerwone kropki. . . a potem

pociemniało mi w głowie.

Oszołomiony usiadłem na podłodze.
— O Bo˙ze, co ja ci zrobiłam?! — przestraszyła si˛e Giga. Ukl˛ekła przede mn ˛

a

roztrz˛esiona i obejrzała ´slad uderzenia. . . Potem pobiegła do łazienki. Wróciła
z mokrym r˛ecznikiem i okr˛eciła mi głow˛e. . . Zrobiło mi si˛e lepiej. . . Przestało
mnie troch˛e łupa´c w czaszce.

Weszła babcia Julicka z fili˙zank ˛

a w r˛eku. U´smiechn˛eła si˛e do nas.

— Bawicie si˛e, dzieci?
— Tak, babciu — wybełkotała Giga.
— W Arabów? Ten r˛ecznik jest ´zle zwini˛ety i za mały na turban — przynios˛e

wam wi˛ekszy — próbowała poprawi´c mi mój opatrunek. — Co to? Dlaczego taki
mokry? Boli ci˛e głowa, dziecko?

— Cymkowi zrobiło si˛e niedobrze — powiedziała Giga.
— Jaka słaba jest dzisiaj młodzie˙z — westchn˛eła babcia — ale to nic, dam

ci, dziecko, ziółek. Wypij — podsun˛eła mi pod nos fili˙zank˛e. . . Zrobiło mi si˛e
jeszcze bardziej „niedobrze”.

— Nie. . . dzi˛ekuj˛e. . . ju˙z mi przechodzi.
— Nie kr˛epuj si˛e. Naparz˛e sobie ´swie˙zych. . .
Zapach był niesamowity. Zakr˛eciło mi si˛e w nosie. Zerwałem si˛e z podłogi

przera˙zony. . .

— Ja. . . ju˙z sobie pójd˛e — wybełkotałem i rzuciłem si˛e do drzwi.
— Mówiłam, ˙ze ziółka mu pomog ˛

a — powiedziała zadowolona babcia. — Od

razu postawiły go na nogi.

background image

Rozdział 18

Tragiczne preludium do imienin
Gigi

Ju˙z teraz wiem, czemu tylu ludzi, zwłaszcza wybitnych, pisze dzienniki i pa-

mi˛etniki. Pisanie pomaga w ocenie sytuacji. Mo˙zna wtedy przyjrze´c si˛e jeszcze
raz swoim czynom, ale ju˙z chłodnym, krytycznym okiem. Poza tym mo˙zna upo-
rz ˛

adkowa´c rozwichrzone my´sli. Jak wiadomo, człowiekowi ró˙zne my´sli chodz ˛

a

po głowie, czasem genialne, a czasem zupełnie głupie. Jaka jest ich prawdziwa
warto´s´c, mo˙zna pozna´c dopiero wtedy, kiedy si˛e je wypowie gło´sno albo napisze.
Bo wtedy musz ˛

a zosta´c sformułowane i uporz ˛

adkowane. A wi˛ec my´sli sprawdza-

j ˛

a si˛e w słowach. Te my´sli, których nie potrafimy wypowiedzie´c, nie licz ˛

a si˛e. . .

po prostu nie istniej ˛

a w rzeczywisto´sci.

Po owych nader przykrych perypetiach podczas pierwszej wizyty u Gigi do-

szedłem do wniosku, ˙ze moje my´sli tak˙ze wymagaj ˛

a szybkiego sformułowania

i uporz ˛

adkowania, a czyny — oceny. Miałem bowiem zupełny m˛etlik w czaszce,

a tylko jedna my´sl dominowała tam całkiem jasno: udusi´c Szczypasa. Łakn ˛

ałem

jego krwi i dyszałem zemst ˛

a.

Tak jest. . . to nie ˙zarty! Szczypasowi groziło ´smiertelne niebezpiecze´nstwo.

Na szcz˛e´scie postanowiłem przed wykonaniem wyroku na Szczypasie zanotowa´c
wydarzenia w agendzie i przela´c swoj ˛

a ˙zół´c na papier. . . Kiedy za´s zabrałem si˛e

do pisania, szalone my´sli opu´sciły mnie wkrótce i doszedłem do wniosku, i˙z moja
zło´s´c na Szczypasa była przesadna. Szczypas jest fajans, to fakt, chciał mnie zro-
bi´c w konia z t ˛

a ksi ˛

a˙zk ˛

a, ale faktem jest równie˙z, ˙ze pomógł mi wtedy na stadionie

i ˙ze starał si˛e w ko´ncu odda´c Gidze po˙zyczon ˛

a ksi ˛

a˙zk˛e, co wi˛ecej, uprzedził mnie,

˙ze bardzo długo j ˛

a trzymał. . .

Co prawda, mógł mnie tak˙ze uprzedzi´c, ˙ze album uległ dewastacji i ˙ze wypa-

dło z niego par˛e kartek, no, ale to ju˙z za du˙ze wymagania jak na takiego fajansa.
W ka˙zdym razie nie jest zupełnie denny. Jakby był zupełnie denny, to by go ani
grzało, ani zi˛ebiło, co si˛e stanie z t ˛

a ksi ˛

a˙zk ˛

a. . . Wi˛ec nie zwalajmy całej winy na

109

background image

Szczypasa. Spójrzmy prawdzie w oczy. To ja sam rwałem si˛e do zło˙zenia wizyty
Gidze, to ja sam podstawiłem łeb pod prysznic.

Wszystko dlatego, ˙ze niepotrzebnie wstawiłem fabuł˛e. Gdybym na samym po-

cz ˛

atku powiedział Gidze, ˙ze spełniłem tylko rol˛e posła´nca, nie mogłaby mie´c do

mnie pretensji. . . Ale ja zgodziłem si˛e wstawi´c fabuł˛e Gidze, no wi˛ec nie powinie-
nem si˛e dziwi´c, ˙ze wpadłem i dostałem tym albumem po głowie. A w dodatku nie
umiałem si˛e zachowa´c potem. Uciekłem jak tchórz ostatni. . . tak, to była hanieb-
na, szczeni˛eca ucieczka. My´slałem o tym wszystkim rozgoryczony i w rezultacie
zamiast by´c zły na Szczypasa, poczułem gł˛ebok ˛

a niech˛e´c do siebie.

Dlaczego tak cz˛esto jestem niezadowolony z siebie? Czy dlatego, ˙ze mam

pecha, ˙ze rzadko co´s mi si˛e udaje, ˙ze nie mog˛e zrealizowa´c moich planów i za-
panowa´c nad sytuacj ˛

a? Nie, chyba nie dlatego. Nad sytuacj ˛

a trudno jest czasami

zapanowa´c, czasami jest to w ogóle niemo˙zliwe, ale, do licha, zawsze mo˙zna za-
panowa´c nad sob ˛

a! To jest istotny powód mojego niezadowolenia. Podczas wizyty

u Gigi nie potrafiłem zapanowa´c nad sob ˛

a. . .

Szkoda. Kiedy teraz rozwa˙zyłem rzecz na zimno, doszedłem do wniosku, ˙ze

moja sprawa nie wygl ˛

adała wtedy wcale tak tragicznie, jak by si˛e mogło zdawa´c.

R˛ekoczyn Gigi miał dobre skutki. Teraz ja stałem si˛e z kolei ofiar ˛

a jej pop˛edli-

wo´sci i rachunki zostały wyrównane, co wi˛ecej, zaistniałe okoliczno´sci sprzyjały
zacie´snieniu wi˛ezów. . . Gdybym nie uciekł tak głupio. . . Zamiast ucieka´c, powi-
nienem podda´c si˛e wszelkim zabiegom, uda´c ogłuszonego, wzruszy´c Gig˛e, nie-
w ˛

atpliwie stałbym si˛e obiektem czuło´sci. Co prawda. . . ta okropna babcia Julicka

i te jej ziółka. . . a jednak powinienem był znie´s´c. . . nale˙zało znie´s´c wszystko,
byle zosta´c przy Gidze cho´c pół godziny dłu˙zej.

Na szcz˛e´scie jeszcze nic straconego. Ju˙z jutro b˛ed˛e miał szans˛e naprawi´c

wszystko i zatrze´c niekorzystne wra˙zenie, jakie zrobiłem na Gidze. . . Zostałem
przecie˙z zaproszony na imieniny. . . Co wi˛ecej, Giga pozwoliła mi przyj´s´c wcze-

´sniej, bo ma mnie godzi´c z Tubk ˛

a! A zatem b˛edzie sposobno´s´c porozmawia´c

w cztery oczy i zatrze´c niekorzystne wra˙zenie. . .

Aby zatarcie było kompletne i jak najbardziej skuteczne, postanowiłem zjawi´c

si˛e z prezentem imieninowym. Doszedłem do wniosku, ˙ze wspaniały tort najle-
piej załatwi spraw˛e. Jeszcze tego wieczoru udałem si˛e do ´Sródmie´scia, by doko-
na´c odpowiedniego zakupu. Tort musi by´c imponuj ˛

acy, taki, jakiego Giga nigdy

jeszcze nie miała, o ´srednicy co najmniej pół metra. Widziałem taki na wystawie
najbardziej znakomitej firmy cukierniczej w naszym mie´scie (Kazimierz Piepke
i synowie. Rok zało˙zenia — 1888). Aby sfinansowa´c zakup, wyci ˛

agn ˛

ałem z PKO

połow˛e moich oszcz˛edno´sci przeznaczonych na nakr˛ecenie filmu. Miałem wpraw-
dzie chwil˛e w ˛

atpliwo´sci, ale potem pomy´slałem: „Obło˙z˛e kosztami filmu aktorów

i aktorki. Skoro chc ˛

a mie´c przyjemno´s´c wyst˛epowania w filmie, niech płac ˛

a”.

Uspokoiwszy w ten sposób wyrzuty sumienia, podj ˛

ałem z ksi ˛

a˙zeczki dwie´scie

110

background image

pi˛e´cdziesi ˛

at złotych i z min ˛

a nadzianego klienta wkroczyłem do sklepu znakomi-

tego Kazimierza Piepke.

— Chciałbym kupi´c ten tort z wystawy — powiedziałem.
Znakomity Piepke nie zdradził jednak o˙zywienia, które powinno cechowa´c

kupca po tak pon˛etnej ofercie. Flegmatycznie wyganiał miotełk ˛

a zabł ˛

akan ˛

a much˛e

z sernika.

— Chciałbym naby´c ten tort z wystawy — powtórzyłem gło´sno.
— To kosztuje dwie´scie złotych — rzekł mistrz, mierz ˛

ac mnie przenikliwym

spojrzeniem, podobnym do spojrzenia fakira.

— Jestem przygotowany — odpowiedziałem wytrzymuj ˛

ac ´smiało to spojrze-

nie.

— Niestety, tort na wystawie jest zamówiony dla pani dyrektor Okisło-Ban-

durnej — rzekł mistrz cukierniczy.

— Ja musz˛e mie´c koniecznie taki tort. Czy mógłby pan zrobi´c podobny? —

wyci ˛

agn ˛

ałem dwie´scie złotych i poło˙zyłem na ladzie.

— Niech pan zgłosi si˛e jutro — powiedział znakomity Piepke chowaj ˛

ac wa-

lut˛e. — Jutro o dwunastej w południe.

Nazajutrz w niedzielne południe odebrałem tort, prócz tego nabyłem jeszcze

dwadzie´scia p ˛

aczków i z dwoma pot˛e˙znymi pakunkami zjawiłem si˛e za kwadrans

czwarta u Gigi.

Dzi˛eki daninie w postaci bigosu (w kubku po ma´sle ro´slinnym) udało mi si˛e

szcz˛e´sliwie przekroczy´c stref˛e Medora i przenikn ˛

a´c do przedpokoju. Tu usłysza-

łem podniecone głosy w kuchni, a nast˛epnie okrzyk przera˙zenia i wołanie:

— Ratunku! Na pomoc!
Po´spieszyłem do kuchni. Ale w kuchni ju˙z nikogo nie było, roznosił si˛e tylko

nader przykry zapach. Jak mogłem si˛e zorientowa´c, pochodził on z paruj ˛

acego,

´swie˙zo wyj˛etego z pieca ciasta. Nim mogłem zastanowi´c si˛e nad tym dziwnym

zjawiskiem, usłyszałem przera˙zony głos Gigi z s ˛

asiedniego pokoju. Wpadłem za-

niepokojony i ujrzałem tragiczn ˛

a scen˛e. Giga podtrzymywała słaniaj ˛

ac ˛

a si˛e ciotk˛e

Teres˛e, której ciałem raz po raz wstrz ˛

asały pot˛e˙zne spazmy. . .

— Co si˛e stało?! — wykrzykn ˛

ałem.

— Ciocia Teresa ma atak. Nie wyszło jej ciasto. . . Och, Cymek, rób co´s. . .
— Co mam robi´c?!
— Potrzymaj cioci˛e. . . pobiegn˛e po pastylk˛e! Ciocia musi za˙zy´c pastylk˛e. . .
Rzuciłem paczk˛e z p ˛

aczkami na krzesło. Tort poło˙zyłem na drugim. . . i po-

´spieszyłem do ciotki.

Giga wybiegła.
Starałem si˛e utrzyma´c ciotk˛e w pozycji pionowej, ale nie było to łatwe. Leciała

mi przez r˛ece.

— Niech pani nie płacze — próbowałem j ˛

a uspokoi´c — z powodu ciasta nie

nale˙zy si˛e łama´c. . .

111

background image

Ciotka jednak łamała si˛e uparcie i było to dla mnie nader wyczerpuj ˛

ace, zwa-

˙zywszy jej wzrost i wag˛e.

Na szcz˛e´scie wróciła Giga i uwolniła mnie od ciotki.
— Jak widzisz, mamy pewne kłopoty — próbowała mi wyja´sni´c sytuacj˛e. —

Obchodzimy imieniny dwupoziomowo. . . to znaczy na dole i na górze. Bo ciocia
Teresa obchodzi imieniny w tym samym dniu, co ja. W dodatku kuchnia jest jedna
i jeszcze babcia si˛e wtr ˛

aca.

Z s ˛

asiedniego pokoju dochodził wesoły głos babci:

Jam my´slała, ˙ze to maki,

˙ze ogniste lec ˛

a ptaki,

a to ułani! Ułani!. . .

— Słyszysz? — zapytała Giga.
— Słysz˛e. Czy przeszkadza wam ten miły ´spiew? — powiedziałem.
— Och, nie chodzi o ´spiew, chodzi o to, ˙ze babcia narobiła bigosu.
— Czy gotuje niesmacznie?
— Nie chodzi o bigos do jedzenia. Chodzi o to, ˙ze babcia przeszkadza. Po

prostu nie mo˙zna jej wyp˛edzi´c z kuchni.

— Och, ciasta, moje ciasta — j˛eczała ciotka Teresa — ten dziwny zapach, ta

gorycz. . . zupełnie nie rozumiem, co si˛e z nimi stało.

— Za to ja rozumiem doskonale — powiedziała zdenerwowana Giga. — To

babcia! Musiała co´s domiesza´c!

Strze˙z si˛e tego, co na przedzie
Tam na karym koniu jedzie
Oficyjera. . . oficyjera. . .
Strze˙z si˛e, strze˙z!

— ´spiewała babcia.
— Stale mamy z ni ˛

a kłopoty — ci ˛

agn˛eła Giga. — Bo leczy si˛e na własn ˛

a r˛e-

k˛e. . . Na pewno domieszała przez pomyłk˛e czego´s do naszych ciast! Mam strasz-
nego pecha. Akurat na imieniny taka okropna historia.

Pokiwałem głow ˛

a ze zrozumieniem. Kto jak kto, ja wiedziałem dobrze, co

znaczy pech. . . Tak. . . jedyna pociecha w tym, ˙ze kłopoty nie oszcz˛edzaj ˛

a nikogo.

Drzwi otworzyły si˛e i na progu stan˛eła babcia zaró˙zowiona i podejrzanie pod-

niecona. . .

— Czy babcia czuje ten zapach? — zapytała Giga. — Niech babcia si˛e przy-

zna, co babcia zrobiła z tym ciastem. . .

— Ale˙z nic. . . wszystko zgodnie z przepisem. . . o co ci chodzi, dziecko? —

powiedziała babcia i zanuciła ponownie pie´s´n o ułanach. Giga spojrzała na ni ˛

a

podejrzliwie.

112

background image

— Babcia musiała co´s wypi´c!
— Wypiłam tylko ziółka.
— Naprawd˛e?
— Tylko ziółka gerontologiczne — powtórzyła babcia. — Dlatego czuj˛e si˛e

odmłodzona.

— Co´s mi si˛e zdaje, ˙ze za bardzo. Niech babcia sobie przypomni, co takiego

babcia wypiła. . . a co wlała do ciasta. . . czy przypadkiem nie te ziółka gerontolo-
giczne.

— Ale˙z nie! Pami˛etam doskonale, studziły si˛e w zielonym garnuszku. Wypi-

łam tylko te ziółka — powiedziała babcia. I cofn˛eła si˛e do swojego pokoju.

— O Bo˙ze! — j˛ekn˛eła ciotka — przecie˙z w zielonym garnuszku miałam t˛e

przypraw˛e do ciasta. . . to wino z korzeniami.

— Zatem wszystko jest jasne — powiedziała Giga. — Babcia wypiła wino,

a ziółka wlała do ciasta.

— Trzymajcie mnie! — wykrzykn˛eła ciotka Teresa. — To ponad moje siły —

osun˛eła si˛e na krzesło. — O Bo˙ze. . . zmarnowa´c takie ciasto! Co damy teraz
go´sciom?!

W drzwiach stan˛eła babcia Julicka z gitar ˛

a ozdobion ˛

a ró˙zowymi wst ˛

a˙zkami.

— B˛edziemy ´spiewa´c w takt gitary — o´swiadczyła. — I ty, Tereso, b˛edziesz

´spiewa´c z nami. Miała´s kiedy´s pi˛ekny głos.

— Kto pozwolił wujence wzi ˛

a´c gitar˛e? Wujenka wie, ˙ze nie wolno jej rusza´c!

To gitara Jerzego! — rozgniewała si˛e ciotka Teresa, a jej twarz stała si˛e bardziej

˙zółta od sukni.

— Najwy˙zszy czas, ˙zeby´s przestała, moja duszko, zatruwa´c si˛e wspomnienia-

mi i wróciła do ˙zycia. Jerzy sam byłby bardzo zadowolony, gdyby wiedział, ˙ze
jego gitara wci ˛

a˙z słu˙zy młodzie˙zy. Kto widział, wci ˛

a˙z my´sle´c o tamtej tragicznej

´smierci, zamienia´c dom w klasztor. . . w jaki´s okropny grobowiec! Przez ciebie

Giga stała si˛e nienormalna. . .

— Co takiego?! Nie, tego ju˙z za wiele! — Rozzłoszczona ciotka zerwała si˛e

z krzesła i pobiegła odebra´c babci Julickiej instrument.

Skorzystałem z okazji i natychmiast porwałem paczk˛e z p ˛

aczkami z krzesła.

Z niepokojem rozwin ˛

ałem papier. . . No tak. . . jeden rzut oka wystarczył — nie

mo˙zna si˛e było niczego innego spodziewa´c! Wszystkie p ˛

aczki zostały dokładnie

spłaszczone. A gdzie tort?

Nim jednak zd ˛

a˙zyłem odszuka´c paczk˛e z tortem, do pokoju ponownie wkro-

czyła babcia Julicka, taszcz ˛

ac dwa olbrzymie, tekturowe, płaskie pudła. . .

— Nie uciekajcie — zatrzymała Gig˛e — przyniosłam pchełki i wy´scigi samo-

chodowe. . . Naucz˛e was w to gra´c. . .

— Potem, babciu. . .

113

background image

— Nie zabieraj mi chłopca — powiedziała babcia. — Mam do ciebie spra-

w˛e — zwróciła si˛e do mnie — musz˛e z tob ˛

a pomówi´c na temat Gigi. . . Wygl ˛

adasz

na rozs ˛

adnego chłopczyka. . .

— Wolałbym. . .
— Siadaj!
— Przepraszam, ale najpierw chciałbym pokaza´c niespodziank˛e Gidze. . . —

Chciałem si˛e wymkn ˛

a´c, ale babcia chwyciła mnie ju˙z swoj ˛

a ko´scist ˛

a r˛ek ˛

a.

— Siadaj! — rzekła głosem nie znosz ˛

acym sprzeciwu i pchn˛eła mnie z całej

siły na krzesło.

Usiadłem. Mimo tego brutalnego pchni˛ecia moje zetkni˛ecie z krzesłem było

wyj ˛

atkowo łagodne, by nie powiedzie´c przyjemne. Siedzenie krzesła było ideal-

nie mi˛ekkie. . . dopiero po chwili zorientowałem si˛e, ˙ze — zbyt mi˛ekkie. Oblał
mnie zimny pot. . . Czy˙zbym miał a˙z takiego pecha! Przera˙zony pomacałem r˛e-
k ˛

a. Tak. . . nie mogłem ju˙z mie´c w ˛

atpliwo´sci. Rzeczywisto´s´c była ponura. Pasmo

moich nieszcz˛e´s´c trwało. Siedziałem na torcie.

Odlepiłem si˛e ostro˙znie, wsun ˛

ałem krzesło z nieszcz˛esnym rozpapranym tor-

tem pod stół i cofaj ˛

ac si˛e tyłem próbowałem wymkn ˛

a´c si˛e z pokoju.

— Co ci si˛e stało? — zapytała z niepokojem Giga.
— Niestety. . . musz˛e wyj´s´c.
— Wyj´s´c?
— Wróc˛e za. . . za pół godziny.
— On pewnie znów ´zle si˛e poczuł — powiedziała babcia wyra´znie zdegusto-

wana. — To naprawd˛e chorowity chłopiec, Gigo.

— Dziwnie si˛e zachowujesz — zauwa˙zyła Giga. — Powiedz, co ci si˛e wła´sci-

wie stało?

— Lepiej nie pytaj! — wykrztusiłem z nieszcz˛e´sliw ˛

a min ˛

a i wybiegłem

z mieszkania.

Na ulicy zobaczyłem wystrojonego Jurka Tubk˛e. Zasuwał z bukietem imieni-

nowym pod pach ˛

a.

— Wiesz, ju˙z skombinowałem mo´zdzierz mosi˛e˙zny. Przetopimy go na nagro-

d˛e — zawołał z daleka na mój widok. — Dok ˛

ad uciekasz?! — dodał zaskoczo-

ny. — Przecie˙z Giga ma nas dzisiaj godzi´c. . .

— Musimy przeło˙zy´c to. . . to godzenie — zasapałem.
— Przeło˙zy´c godzenie? — Tubce zrobiło si˛e wyra´znie przykro. — A mo˙ze ty

w ogóle zrezygnowałe´s z godzenia si˛e ze mn ˛

a? — zapytał podejrzliwie. — Mo˙ze

odechciało ci si˛e?

— Nie, sk ˛

ad˙ze — zaprzeczyłem. — Nie odechciało mi si˛e, tylko. . .

— Tylko co?
— Nie wiem, jak ci powiedzie´c. . . siła wy˙zsza. . . po prostu. . . no. . . ´zle si˛e

poczułem.

114

background image

— Ty co´s kr˛ecisz — zadyszał Tubka. — M˛etna sprawa. Nie podoba mi si˛e to.

Mo˙ze znów zrobiłe´s jaki´s kawał Gidze? Chyba nie zrobi˛e bł˛edu, jak ci˛e trzepn˛e
na wszelki wypadek. . .

— Daj spokój — przeraziłem si˛e — przecie˙z mamy si˛e godzi´c.
— Sam mówiłe´s, ˙ze to odło˙zone.
— Tylko na razie.
— Wi˛ec ja na razie ci˛e trzepn˛e — zamierzył si˛e pi˛e´sci ˛

a.

— Ach, ty gorylu! — wykrzykn ˛

ałem rozzłoszczony.

— Co powiedziałe´s?! — Tubka dopadł do mnie.
— Uwa˙zaj, połamiesz kwiaty — mrukn ˛

ałem.

Tubka dopiero teraz przypomniał sobie, ˙ze w r˛ece trzyma kwiaty. Ochłon ˛

ał,

opanował si˛e, zakl ˛

ał tylko pod nosem i ruszył w stron˛e domu Gigi. . . Wielki,

elegancki, pachn ˛

acy. . .

Westchn ˛

ałem ci˛e˙zko i powlokłem si˛e w przeciwn ˛

a stron˛e.

background image

Rozdział 19

Wracam do sprawy kr˛ecenia

Na imieniny Gigi ju˙z nie poszedłem. Zanim dobrn ˛

ałem do domu i przebrałem

si˛e, upłyn˛eła prawie godzina. Pomy´slałem, ˙ze o tej porze u Gigi jest ju˙z pełno
go´sci i ˙ze nie czułbym si˛e mi˛edzy nimi dobrze. Nie znam nikogo spo´sród przy-
jaciół Gigi, z wyj ˛

atkiem Tubki. Lecz Tubk˛e lepiej omija´c z daleka. Wprawdzie

Giga obiecała nas pogodzi´c, ale nie jestem a˙z tak naiwny, ˙zeby za bardzo w to
wierzy´c, zreszt ˛

a do godzenia trzeba mie´c czas, a czas przeznaczony przez Gig˛e na

to godzenie ju˙z min ˛

ał. W tej chwili imieniny s ˛

a w pełnym toku i nie ma zupełnie

warunków na powa˙zn ˛

a rozmow˛e. Giga zaj˛eta jest swymi obowi ˛

azkami gospodyni

i bawi go´sci. Zapewne grucha w najlepsze z Tubk ˛

a. Mam za słabe nerwy, ˙zeby na

to patrze´c! I nie u´smiecha mi si˛e wcale by´c w cieniu Tubki! Tak. Zdecydowanie
nie ma sensu wraca´c na te imieniny. . . Zadzwoni˛e lepiej i przeprosz˛e. . .

Zadzwoniłem wi˛ec do Gigi, ˙ze strasznie ˙załuj˛e, ale nie b˛ed˛e mógł przyj´s´c.
— Chyba ju˙z wiesz, co si˛e stało? — zako´nczyłem.
— To nie jest ˙zaden powód — o´swiadczyła Giga. — Chyba ˙ze masz ju˙z do-

sy´c naszego zwariowanego domu i mnie. . . Pewnie mi jeszcze nie przebaczyłe´s
mojego wczorajszego r˛ekoczynu. . .

— Ale˙z, co ty! — wykrztusiłem. — Wierz˛e, ˙ze mogła´s si˛e zdenerwowa´c, gdy

zobaczyła´s zniszczon ˛

a ksi ˛

a˙zk˛e. . . Ale to nie moja wina! Przysi˛egam, to nie ja

wydarłem te ilustracje. . . Dostałem ju˙z w takim stanie od Szczypasa. . . i rozu-
miem teraz dobrze, dlaczego nie chciał si˛e fatygowa´c osobi´scie i prosił mnie o t˛e
przysług˛e. Chyba mnie nie podejrzewasz?. . .

— Oczywi´scie, ˙ze nie. I dzi˛ekuj˛e za tort. . .
— Och. . . tort! — j˛ekn ˛

ałem zawstydzony.

— Strasznie mi przykro, ˙ze zniszczyłe´s sobie spodnie. . .
— Najbardziej szkoda samego tortu.
— Tak, bardzo mi ˙zal, był wspaniały — westchn˛eła Giga. — Nigdy jeszcze

takiego nie miałam.

— Głupi pech!

116

background image

— To przez babci˛e — rzekła Giga — ale co robi´c? Wszyscy b˛edziemy kiedy´s

starzy. . . Teraz za to przynajmniej wiesz, ˙ze moje ˙zycie wcale nie jest łatwe.

— Nie narzekaj — mrukn ˛

ałem babcia Julicka nie jest taka okropna. . . według

mnie, jest całkiem miła.

— Ciesz˛e si˛e, ˙ze tak my´slisz. Czy ju˙z przebrałe´s si˛e?
— Oczywi´scie.
— No to czekam. . .
— Nie. . . przepraszam ci˛e, Giga, ale dzisiaj ju˙z nie mam nastroju. . . Zreszt ˛

a,

mówi ˛

ac szczerze, nie bawi ˛

a mnie takie oficjalne przyj˛ecia. Mam nadziej˛e, ˙ze zo-

baczymy si˛e niedługo w bardziej kameralnym gronie, mianowicie przy kr˛eceniu
filmu. Chc˛e ci zaproponowa´c rol˛e. . .

— Ro-l˛e? Jak ˛

a?

— Oczywi´scie główn ˛

a. Dawno ju˙z miałem to w planie. Zanim si˛e poznali´smy

osobi´scie.

— ˙

Zartujesz. . .

— Słowo!
— Teraz rozumiem, dlaczego chciałe´s mnie pozna´c. Po prostu polowałe´s na

aktork˛e. . .

— Je´sli wolisz takie wyja´snienie. . . prosz˛e bardzo, nie mam nic przeciwko.
— Bardzo mi to odpowiada. Ró˙znie próbowano mnie podrywa´c, ale jeszcze

nikt nie wpadł na taki sposób.

— Giga, ja powa˙znie. . . Zaczynamy kr˛eci´c.
— Kiedy?
— Chciałbym ju˙z zacz ˛

a´c w najbli˙zsz ˛

a sobot˛e. Wszystko zale˙zy od tego, czy

uzyskam baz˛e u ciotki. To idealne miejsce do kr˛ecenia plenerów. Czy miałaby´s
wolny czas w sobot˛e i ewentualnie w niedziel˛e? Wykombinuj co´s. . .

— Spróbuj˛e. Ale musz˛e wiedzie´c najpó´zniej w ´srod˛e, czy to sprawa pewna.

Zadzwo´n!

— Zadzwoni˛e na pewno. Cze´s´c.
— Cze´s´c i wypij przynajmniej szklank˛e wody za moje zdrowie — powiedziała

Giga.

Odło˙zyłem słuchawk˛e i pomy´slałem: „Dobra my´sl przyszła mi do głowy pod-

czas rozmowy z Gig ˛

a. Dosy´c ju˙z marudzenia i zabaw towarzyskich, dosy´c sen-

tymentalnych zagrywek i szczebiotów pod znakiem Amora. Za bardzo zawróciły
mi w głowie dziewczyny. Obsun ˛

ałe´s si˛e, Maksymilianie Ogromski. Nale˙zy wróci´c

na pierwsz ˛

a lini˛e. Inaczej czeka ci˛e upadek. Je´sli chcesz dokona´c wielkiej rzeczy

i zapisa´c si˛e złotymi głoskami w historii, wracaj na pierwsz ˛

a lini˛e. . . ”

Postanowiłem wi˛ec wróci´c zdecydowanie na pierwsz ˛

a lini˛e i zacz ˛

a´c realizo-

wa´c zadania, które nakre´sliłem sobie w agendzie. . . Przede wszystkim nale˙zy zre-
alizowa´c ów film, o którym my´slałem od dawna, pod gro´zb ˛

a wiecznej niesławy

117

background image

powinienem natychmiast przyst ˛

api´c do dzieła! Zamiast wi˛ec na imieniny Gigi po-

jechałem do Cze´ska, którego brat miał kamer˛e filmow ˛

a i poprosiłem o po˙zyczenie

mi kamery na sobot˛e i niedziel˛e. Pojechałem na nowym rowerze po˙zyczonym na
tydzie´n od Zezowatego Doda i wiozłem z sob ˛

a mały magnetofon kasetowy po˙zy-

czony od mojej siostry Seweryny. Zarówno rower, jak i magnetofon zrobiły du˙ze
wra˙zenie na Cze´sku. Zauwa˙zyłem przeto gło´sno, ˙ze mógłbym mu zostawi´c ma-
gnetofon, aby nagrał sobie d´zwi˛ek do swoich filmów, czyli zrobił „postsynchro-
ny”. Mógłbym. . . gdyby Czesiek w tym samym czasie skombinował mi kamer˛e. . .
Dodałem przy tym, ˙ze rower wyrabia łydki, a wyrobione łydki s ˛

a ozdob ˛

a m˛e˙zczy-

zny, wyra˙zaj ˛

ac przy tym zaskoczenie z powodu nader skromnego wygl ˛

adu łydek

Cze´ska. . . Były to argumenty wa˙zkie i propozycje nie do odparcia. W rezultacie
kwadrans pó´zniej wracałem do domu bez roweru i magnetofonu, za to z kamer ˛

a

w ˙zółtawym futerale, przewieszon ˛

a niedbale przez rami˛e.

Kolejne kroki skierowałem do mojej znakomitej siostry Marceliny.
— Marcelino, czas nadszedł — powiedziałem demonstruj ˛

ac kamer˛e. — Pa-

mi˛etasz, co obiecała´s: kostiumy i ta´sm˛e w zamian za rol˛e. . .

— Główn ˛

a rol˛e — poprawiła Marcelina.

— Główn ˛

a?! — udałem zaskoczenie.

— Tak obiecałe´s.
— No có˙z. . . skoro obiecałem. . . niech b˛edzie główna, ale pami˛etaj,

finansujesz ten film. Na pocz ˛

atek nab˛edziesz sze´s´c ta´sm odwracalnych o´smio-

milimetrowych i kolorowych, zechciej zanotowa´c.

— Ile to b˛edzie kosztowa´c?
— Pół patyka.
— O Bo˙ze! — przestraszyła si˛e Marcelina. — Nie wiem, jak znios˛e taki wy-

datek!

— Zniesiesz ochoczo i z u´smiechem, je´sli pomy´slisz, ˙ze na ka˙zdym z tych

filmów uwieczni si˛e twoja znakomita twarz. Wiem, ˙ze chcesz i´s´c do szkoły te-
atralnej. Wystarczy, jak przed egzaminem zaprezentujesz te filmy, a egzamin masz
z głowy. Profesorowie z wra˙zenia pospadaj ˛

a z krzeseł.

Nie wiem, czy przekonałem pod tym wzgl˛edem Marcelin˛e. Odeszła mrucz ˛

ac,

ale nazajutrz wr˛eczyła mi sze´s´c kolorowych filmów marki „Orwo”.

Z kolei nale˙zało sobie zapewni´c baz˛e produkcyjn ˛

a. W tym celu pojechałem

nazajutrz do ciotki Matyldy. Wróciłem dosy´c pó´zno i w doskonałym humorze.
O´swiadczyłem, ˙ze jestem ju˙z po kolacji.

Mama popatrzyła na mnie podejrzliwie.
— Znów jakie´s imieniny? Prowadzisz ostatnio zbyt towarzyski tryb ˙zycia.
— Sko´nczyłem ju˙z z tym, mamo. Byłem w podró˙zy słu˙zbowej, je´sli tak mo˙zna

powiedzie´c.

— Słu˙zbowej?
— Przygotowywałem baz˛e dla mojego filmu. . .

118

background image

— Och. . . słysz˛e o tym filmie od roku — powiedziała mama. — Ten film to

´swietny parawan dla twoich ciemnych sprawek. . .

— Ciemnych sprawek, co te˙z mama — oburzyłem si˛e. — To naprawd˛e była

sprawa bazy!

— Doskonale karmi ˛

a wida´c w tej bazie.

— ˙

Zeby mama wiedziała. Kolacja była — palce liza´c. Prócz mi˛es, jakich´s

nadzwyczajnych ptaków i sałatek, ciastka, kremy, budynie i galarety, nie mówi ˛

ac

o napojach pienistych.

— A wi˛ec jednak trafiłe´s na jak ˛

a´s uroczysto´s´c, imieniny, chrzciny czy styp˛e?

— Mama my´sli, ˙ze jak dobra kolacja, to od razu imieniny lub jakie´s ´swi˛e-

to — rzekłem nie bez goryczy. — Mama nie mo˙ze sobie wyobrazi´c, ˙ze s ˛

a jeszcze

gospodynie, które dbaj ˛

a o ˙zoł ˛

adek młodzie˙zy. Otó˙z musi mama wiedzie´c, ˙ze zo-

stałem pocz˛estowany normaln ˛

a powszedni ˛

a kolacj ˛

a przez szlachetn ˛

a osob˛e, która

doskonale rozumie, ˙ze ˙zoł ˛

adek młodzie˙zy ma taki sam spust w dzie´n powszedni

jak w ´swi˛eto. . .

— Któ˙z to był t ˛

a szlachetn ˛

a osob ˛

a?

— Ciotka Matylda.
— Ach tak - za´smiała si˛e mama usiłuj ˛

ac ukry´c irytacj˛e. — Pewnie znów szy-

kuje na ciebie jaki´s zamach, wiórkowanie podłóg, malowanie czy utykanie okien
na zim˛e? Te kolacyjki to najzwyklejsze przekupstwo. . .

— Có˙z te˙z mama! Wszystkie prace, które wykonuj˛e u ciotki, to prace czysto

bezinteresowne!

— Ciekawe, ˙ze nie palisz si˛e do wykonywania bezinteresownych prac w do-

mu, a mnie r˛ece czasem odpadaj ˛

a.

Chrz ˛

akn ˛

ałem.

— Ch˛etnie pomog˛e i w domu, ale przypominam, ˙ze mama prócz mnie ma jesz-

cze dwie córki, praktyka w domowym gospodarstwie bardzo by im si˛e przydała. . .
Inna rzecz, ˙ze mnie nikt nie pomaga — rzekłem teatralnym głosem. — Samotnie
si˛e borykam. Kogo obchodzi, ˙ze kr˛ec˛e film? Jedna tylko ciotka wykazała zrozu-
mienie. Dzi˛eki niej b˛ed˛e mógł kr˛eci´c plenery w sobot˛e i niedziel˛e. Oddała całe
mieszkanie do dyspozycji naszej ekipy.

— Co takiego?!
— Przecie˙z mówi˛e. Ciocia Matylda zgodziła si˛e zosta´c baz ˛

a. . . to znaczy,

˙zeby jej dom we Wrzoskach był baz ˛

a. . .

— Nieszcz˛esna Matylda! — wykrzykn˛eła mama. — Zawsze była lekkomy´sl-

na. . . Nie zdaje sobie sprawy, co zrobiła! O, nieszcz˛esna.

— Jak mama mo˙ze tak mówi´c! Ciocia Matylda interesuje si˛e sztuk ˛

a filmow ˛

a

i jest bardzo szcz˛e´sliwa, ˙ze mo˙ze wnie´s´c swój wkład do kr˛ecenia.

— Bokiem jej wyjdzie to kr˛ecenie — o´swiadczyła mama. — Pami˛etam, co

prze˙zyłam, kiedy miałe´s mani˛e teatraln ˛

a i cały dom zamieniałe´s na teatr. . . Bie-

daczka Matylda nie pozna swojego mieszkania. . .

119

background image

— Mo˙ze mama by´c spokojna. Kr˛eci´c b˛edziemy na dworze, chodzi nam tylko

o baz˛e zaopatrzeniow ˛

a i noclegow ˛

a. . .

Ale mama nie słuchała moich rzeczowych wyja´snie´n i biadoliła dalej:
— Nieszcz˛esny wujek Bła˙zej! Oczywi´scie nic nie wie i o wszystkim dowie

si˛e ostatni. Kiedy wyp˛edz ˛

a go z łó˙zka i ka˙z ˛

a zosta´c statyst ˛

a.

— To prawda, ˙ze nie wie — przyznałem. — Nie był obecny przy omawianiu

sprawy. . . a co do roli filmowej, to istotnie przewidujemy rol˛e dla wujka. On ma
tak ˛

a niesamowit ˛

a twarz. . .

— Pojad˛e z wami na to kr˛ecenie — zdecydowała mama. — Wy tam gotowi´scie

roznie´s´c cały dom. . .

— Tego si˛e wła´snie obawiałem. Mamie nie mo˙zna nic powiedzie´c.
— Pomog˛e wam. . . b˛ed˛e czuwa´c. . . Nie rozumiesz mnie. . .
— Rozumiem. Mama chce re˙zyserowa´c. . . Mama nie zrobi tego. . . Je´sli ma-

ma chce re˙zyserowa´c, to w innym filmie. Mog˛e nawet napisa´c dla mamy scena-
riusz, ale nie mo˙ze by´c dwu re˙zyserów naraz. . . Zreszt ˛

a w sobot˛e mama urz ˛

adza

zabaw˛e na rzecz zwierz ˛

at z ramienia Towarzystwa Ochrony Przyrody. . . a w nie-

dziel˛e, o ile si˛e nie myl˛e, jest mama zaproszona przez kynologów na wystaw˛e
psów. . . mama b˛edzie zaj˛eta.

— Ju˙z zd ˛

a˙zyłe´s sprawdzi´c! Jeste´s okropny!

— Tylko przezorny. Mama zawsze mówiła, ˙ze nale˙zy działa´c opatrznie i prze-

widywa´c z góry wszelkie zagro˙zenia. . .

— Najlepiej, jak zabior˛e ci˛e w niedziel˛e na t˛e wystaw˛e i nakr˛ecisz film

o psach. . .

— Mama chyba ˙zartuje — przestraszyłem si˛e. — Przecie˙z mama wyra´znie

zgodziła si˛e na filmy fabularne. Kiedy miałem mani˛e instrumentaln ˛

a, mama po-

wiedziała, ˙ze zgodzi si˛e na ka˙zd ˛

a inn ˛

a, byle nie tak gło´sn ˛

a.

— Och, to było straszne! — Mama jeszcze teraz zadr˙zała na wspomnienie

seansów „mocnego uderzenia”, które aplikowałem jej codziennie w domu.

— No wi˛ec widzi mama — ci ˛

agn ˛

ałem — wyleczyłem si˛e z tej manii. Zrobi-

łem wielkie po´swi˛ecenie, ˙zeby mama nie wpadła w chorob˛e nerwow ˛

a i przerzuci-

łem si˛e do filmu. . . Ale je´sli mama boi si˛e kr˛ecenia i woli, ˙zebym znów ´cwiczył
instrumentalnie, to prosz˛e bardzo. Wła´snie zapisałem si˛e do klasy puzonu i pan
profesor Kiryłło zach˛eca mnie, abym codziennie ´cwiczył w domu. Mama poroz-
mawia z panem profesorem Kiryłło. Klasa puzonu w emdeku.

— Nie, nie — zatrzepotała r˛ekami przera˙zona mama. — Wszystko, tylko nie

puzon w domu! Lepsze ju˙z kr˛ecenie.

— Ja te˙z tak my´sl˛e. Zatem nic mi nie pozostaje innego, jak kr˛eci´c film. I na-

prawd˛e mi przykro, ˙ze mama rzuca mi kłody. . .

— Ale˙z ja ci nie rzucam kłód, tylko. . .
— Mama napisze do pani Klementyny Olbrychskiej, czy rzucała takie kłody

Danielowi, jak był w moim wieku, i mama zobaczy, jak matki dbaj ˛

a o rozwój

120

background image

artystyczny dziecka. . . A w ogóle to głowa mnie rozbolała od tej rozmowy. To
straszne, co musi przej´s´c młody artysta w wieku szkolnym. . . Gdybym normalnie
zbijał b ˛

aki na rogu ulicy Balonowej, to mama nie miałaby do mnie pretensji, a jak

chc˛e pracowa´c artystycznie, od razu podejrzenia, niepokoje i rzucanie kłód pod
nogi. . . ˙

Ze ja musz˛e traci´c tyle energii na jałowe boje z opiek ˛

a domow ˛

a, zamiast

wyładowa´c t˛e energi˛e w twórczo´sci filmowej. . .

— Dosy´c ju˙z! — przerwała mama. — Jedno jest pewne, ˙ze nikt ciebie nie

przegada. Nie wiem, czy powiniene´s zosta´c filmowcem, ale na pewno masz szans˛e
zosta´c adwokatem.

Tego dnia szedłem na zasłu˙zony odpoczynek nocny z uczuciem, ˙ze nie zmar-

nowałem dnia. Wszystkie sprawy układały si˛e pomy´slnie, nawet rozmowa z ma-
m ˛

a zako´nczyła si˛e pełnym sukcesem. Moje marzenia o filmie zaczynały nareszcie

przybiera´c realne kształty. Wła´sciwie najwa˙zniejsze rzeczy były ju˙z załatwione.
Dopiero potem pomy´slałem, ˙ze przeoczyłem jeden „drobiazg”: scenariusz. Baga-
telka!

background image

Rozdział 20

Głowa mnie boli od przybytku, czyli
za du˙zo gwiazd

Zanim usn ˛

ałem, my´slałem o filmie. Wierzyłem, ˙ze w nocy przy´sni mi si˛e go-

towy scenariusz. Rano wystarczy go tylko zapisa´c. Nieraz przecie˙z miałem ju˙z
cudowne filmowe sny! Dlaczego nie miałby przy´sni´c mi si˛e teraz, gdy tak go
potrzebuj˛e i tak my´sl˛e o nim intensywnie przed za´sni˛eciem? Ach, gdyby stwo-
rzy´c now ˛

a metod˛e pracy artystycznej! W nocy podczas snu układamy scenariusze,

a w dzie´n według nich kr˛ecimy filmy! Zaprz˛egn ˛

a´c sen do pracy koncepcyjnej, to

byłby pomysł! To byłby prawdziwy przełom w dziejach sztuki! Co za oszcz˛ed-
no´s´c czasu! Wydajno´s´c twórców zwi˛ekszyłaby si˛e dwukrotnie. Wiadomo, ˙ze ar-
tysta wci ˛

a˙z walczy z czasem. ˙

Zycie jest krótkie. Ilu˙z geniuszy nie mogło stworzy´c

arcydzieł z powodu braku czasu. Co najmniej połow˛e czasu zabiera twórcy obmy-

´slenie kształtu dzieła, gdyby wi˛ec mo˙zna załatwi´c to we ´snie, mo˙zna by pracowa´c

dwadzie´scia cztery godziny na dob˛e. . .

Z t ˛

a my´sl ˛

a usn ˛

ałem wreszcie. . . Scenariusz przy´snił mi si˛e znakomity. . . by-

łem o tym przekonany. Niestety, zostały mi z niego tylko strz˛epy. . . Chyba musia-
ły wyst ˛

api´c usterki w nagrywaniu na ta´sm˛e pami˛eci, a mo˙ze ta´sma była za mało

czuła. W ka˙zdym razie co´s u mnie jeszcze szwankuje w zapisie. B˛ed˛e musiał pra-
cowa´c nad tym i nauczy´c si˛e zapisywa´c w mózgu sny.

To były wskazania na przyszło´s´c. Na razie jednak byłem bez scenariusza i usi-

łowałem gor ˛

aczkowo wymy´sli´c go podczas lekcji polskiego w klasie.

Podziwiałem Konia. Od razu to zauwa˙zył. Co wi˛ecej, okazało si˛e, ˙ze wszystko

zapami˛etał i od razu skojarzył poprawnie.

— Co si˛e dzisiaj z tob ˛

a wyrabia? — powiedział. — Zupełnie nie uwa˙zasz.

Na pewno my´slisz o filmie. Masz kłopoty z obsad ˛

a czy ze scenariuszem?. . . Je´sli

brakuje ci scenariusza, to mog˛e słu˙zy´c pomoc ˛

a. Mam gotowy. „Historia wielko´sci

i upadku Maksyma Ogromskiego, czyli jak nie zostałem filmowcem z powodu
bomby z polskiego”. A mo˙ze wolisz tytuł: „Jak zaszkodziły mi przydawki”?

122

background image

´Smiech przetoczył si˛e przez klas˛e.

Spojrzałem z pretensj ˛

a na Konia. Przynajmniej dzi´s mógł mnie zostawi´c

w spokoju. By´c mo˙ze swoim szyderstwem niweczy genialne dzieło. Czy˙z to nie
ha´nba, ˙ze zamiast tworzy´c scenariusz, zmuszony jestem skupi´c si˛e na n˛edznych
przydawkach? Co prawda, jeszcze cztery dni do rozpocz˛ecia zdj˛e´c. . . ale b˛ed˛e
miał przez ten czas mnóstwo innej roboty. . . Trudno. Nie b˛ed˛e si˛e tym przejmo-
wał. Zreszt ˛

a i tak ostateczny kształt scenariusza powstaje na planie. Grunt, ˙ze

mam tytuł, nawet dwa tytuły: „Ostatni dzie´n wakacji” i „Rapsodia jesienna na pu-
zon z perkusj ˛

a”. Oczywi´scie ten ostatni tytuł zawiera w sobie gł˛ebok ˛

a ironi˛e. To

wcale nie b˛edzie film muzyczny. Ale oczywi´scie b˛edzie ilustrowany muzyk ˛

a. . .

Tak, w ostateczno´sci scenariusz wymy´sl˛e na planie, natomiast nale˙załoby jak

najwcze´sniej skompletowa´c obsad˛e aktorsk ˛

a.

A wi˛ec problem brzmi: kogo zaanga˙zowa´c do filmu? Nie ulega w ˛

atpliwo´sci,

˙ze powinna w nim zagra´c Giga. Z drugiej strony, jak wiadomo, zaprzedałem si˛e

mojej znakomitej siostrze Marcelinie. To nie ˙zarty. Ona finansuje przecie˙z wszyst-
ko. Jak to si˛e mówi — siedz˛e u niej w kieszeni. Marcelina na pewno za˙z ˛

ada zgod-

nie z umow ˛

a głównej roli. Co gorsza, główn ˛

a rol˛e obiecałem tak˙ze Nelce Szyper-

skiej. Niech to diabli! Zakl ˛

ałem pod nosem. Nadmiar gwiazd! I co teraz zrobi´c

z tym fantem? Giga i Nella nie cierpi ˛

a si˛e nawzajem. Wykluczone, ˙zeby mogły

wyst ˛

api´c jednocze´snie. Jedna nie ust ˛

api drugiej. . . A wi˛ec co? Zerwa´c z Nelk ˛

a?

Nie, o tym nie mo˙ze by´c mowy! To prawda, ˙ze na samym pocz ˛

atku była Giga,

a Nelka miała j ˛

a chwilowo tylko zast ˛

api´c, ale potem okazała si˛e nagle wa˙zn ˛

a oso-

b ˛

a w moim ˙zyciu. Nie moja wina, pomy´slałem, ˙ze spodobała mi si˛e tak˙ze Nelka.

Była taka ró˙zna. . . taka zupełnie inna od Gigi! Nie, nie mog˛e sobie wyobrazi´c
zerwania z Nelk ˛

a. Zbyt ju˙z si˛e zaprzyja´znili´smy. Nie mog˛e jej zdradzi´c. Dlaczego

te okropne dziewczyny nie potrafi ˛

a zrozumie´c, ˙ze mo˙zna przyja´zni´c si˛e z dwiema

naraz?

A potem pomy´slałem sm˛etnie, ˙ze jak dot ˛

ad spotkały mnie same nieprzyjemne

rzeczy z Gig ˛

a. Czy˙zby Giga przynosiła mi pecha? Mo˙ze to jest dziewczyna fa-

talna mego ˙zycia? Oczywi´scie, to bzdurna my´sl, ale fakt pozostaje faktem. Jako´s
mi si˛e nie wiedzie w ˙zyciu towarzyskim. Dlatego szukam pocieszenia u Szyper-
skiej. I byłbym nieszcz˛e´sliwy, gdyby´smy si˛e pokłócili. Dlatego obie musz ˛

a zagra´c

główne role w filmie. Sposób jest tylko jeden. Musz˛e nakr˛eci´c dwa ró˙zne filmy.
Jeden z Gig ˛

a, drugi z Nelk ˛

a Szypersk ˛

a. Giga wyst ˛

api w pierwszym filmie. Nelka

w drugim. . . Na razie nie b˛ed˛e jej o niczym wspominał. Zaprosz˛e j ˛

a do bazy na

któr ˛

a´s tam kolejn ˛

a niedziel˛e, najlepiej, jak spadnie pierwszy ´snieg. . . Biały ´snieg,

nagie drzewa. . . smutne stada kracz ˛

acych gawronów i przestrze´n. . . du˙zo prze-

strzeni. To nawet pasuje do Szyperskiej. Kłopot b˛edzie tylko z moj ˛

a znakomit ˛

a

siostr ˛

a Marcel ˛

a. Przed ni ˛

a nie da si˛e nic ukry´c. . . Zreszt ˛

a jest mi potrzebna ze

swoj ˛

a kas ˛

a.

Kłopot, prawdziwy kłopot. . . ˙

Ze te˙z musiałem tak si˛e zapl ˛

ata´c.

123

background image

Z chłopakami pójdzie chyba lepiej. . . Zaanga˙zuj˛e Zezowatego Doda, chłopak

na medal i przyjaciel, a przy tym — co za fenomenalna twarz. Ale przydałby si˛e
jaki´s przystojniak. Najbardziej by si˛e nadawał Geniusz Tubkowski. Inteligentna
blada g˛eba, długie rz˛esy, ładny u´smiech. Zadzwoniłem do niego natychmiast. Nie-
stety, odmówił. W sobot˛e i niedziel˛e b˛edzie w Warszawie. Zdecydował si˛e wzi ˛

a´c

udział w eliminacjach do telewizyjnej Wielkiej Gry. B˛edzie odpowiadał z histo-
rii ruchów rewolucyjnych. Kogo wzi ˛

a´c zamiast niego? Nadawałby si˛e oczywi´scie

M˛esio. Jest tak˙ze zdolny i ma fotogeniczn ˛

a, sympatyczn ˛

a g˛eb˛e. Ale bałem si˛e

M˛esia. Mógłby zrobi´c zbyt du˙ze wra˙zenie na dziewczynach. Jest zbyt sprytny
i wygadany, poza tym chciałby rz ˛

adzi´c. . . a na pewno by si˛e wtr ˛

acał. Nie, lepiej

trzyma´c z daleka M˛esia Cykandera od tych rzeczy. Ju˙z lepiej wzi ˛

a´c Kobylaka.

Szyperska ma wprawdzie dla niego niezrozumiałe wzgl˛edy, ale typ w zasadzie
jest nieszkodliwy, wi˛ecej my´sli, ni˙z mówi. Spokojny kole´s. To niew ˛

atpliwie po-

wa˙zna zaleta.

Ustaliwszy z grubsza skład ekipy filmowej, zadzwoniłem do Gigi.
— Cze´s´c, Giga — powiedziałem — no wi˛ec widzisz, ˙ze jestem szybki.

Wszystko załatwione. W sobot˛e zaczynamy kr˛eci´c.

— Ty naprawd˛e powa˙znie?. . . — zapytała zaskoczona.
— Nie wierzyła´s? — roze´smiałem si˛e.
— Nawet teraz niezupełnie wierz˛e.
— Nie znasz mnie jeszcze — powiedziałem. — Jestem konsekwentny i efek-

tywny.

Słowa te zrobiły du˙ze wra˙zenia na Gidze. Nie odwa˙zyła si˛e ju˙z poddawa´c

w w ˛

atpliwo´s´c realizacji filmu. Zapytała tylko:

— A zatem w sobot˛e?
— Tak. We Wrzoskach. Tam zało˙zyłem baz˛e.
— Byłam tam kiedy´s w lesie. . . To pi˛ekna okolica.
— Wymarzone plenery jesienne — powiedziałem. — Modl˛e si˛e tylko, ˙zeby

do soboty wiatr nie str ˛

acił reszty złotych li´sci.

— Kto tam b˛edzie prócz nas? — zapytała Giga.
— Nie wiem jeszcze dokładnie. . . Przyjad˛e z asystentem Dodo´nskim. . . poza

tym zaprosz˛e kilku aktorów.

— Jakich? Ja musz˛e wiedzie´c.
— Czy ci nie wszystko jedno, z kim b˛edziesz gra´c? Najwa˙zniejsze, ˙zeby facet

był zdolny.

— Nie. . . Nie mam ochoty gra´c z pierwszym lepszym. . . ´

Zle bym si˛e czuła. . .

Na przykład wykluczone, ˙zebym mogła zagra´c z Kancer ˛

a. . .

— Je´sli ci na tym zale˙zy. . . prosz˛e bardzo — wzruszyłem ramionami — po-

wiedz, z kim chciałaby´s zagra´c, a ja postaram si˛e go ´sci ˛

agn ˛

a´c. . .

— Chciałabym zagra´c z Jurkiem Tubkowskim — o´swiadczyła Giga.
Znieruchomiałem zaskoczony.

124

background image

— Co takiego? Chciałaby´s z Jurkiem Tubk ˛

a?!

— On musi by´c!
— Daj spokój, zastanów si˛e! — mówiłem zdegustowany. — Wiesz, w jakich

okropnych jeste´smy stosunkach. Nie mo˙zesz mi tego zrobi´c. . .

— Nie szkodzi — powiedziała Giga. — To wła´snie b˛edzie okazja, ˙zeby´scie

si˛e pogodzili.

— Błagam ci˛e — j˛ekn ˛

ałem.

— Nie.
— On nie nadaje si˛e.
— Nadaje si˛e doskonale. Ma cierpi ˛

ac ˛

a, uduchowion ˛

a twarz. . .

— Uduchowion ˛

a twarz! Ale˙z to jest twarz goryla!

— No wiesz! — oburzyła si˛e Giga. — Owszem, Jurek ma mocno zarysowane

rysy, ale to podkre´sla tylko jego m˛esk ˛

a urod˛e. . . Przyznasz chyba, ˙ze ma bardzo

charakterystyczny wyraz.

— Owszem, w sam raz do dreszczowca albo do komedii kryminalnej. . . Ale ja

nie mam zamiaru kr˛eci´c dreszczowca ani komedii kryminalnej. To ma by´c dramat
psychologiczny.

— Jurek to ´swietnie zagra.
— Nie.
— To mój warunek — rzekła zimno Giga. — Albo zaanga˙zujesz nas oboje,

albo ja zrezygnuj˛e.

Zawahałem si˛e. Jeszcze Tubki tu brakowało! Popsuje cał ˛

a przyjemno´s´c. Nie

miałem jednak wyboru, skoro Giga tak postawiła spraw˛e.

— Dobra, zrobi˛e to dla ciebie, niech b˛edzie, jak chcesz — rzekłem sapi ˛

ac ze

zdenerwowania.

— Jeste´s okropnie miły — ucieszyła si˛e Giga. — Wiedziałam, ˙ze si˛e zgodzisz.

Zobaczysz, nie po˙załujesz. B˛edziesz zadowolony z Jurka.

Milczałem.
— Przyjd˛e po ciebie o trzynastej w sobot˛e — powiedziałem po chwili.
— Tak wcze´snie?!
— Mamy PKS o trzynastej dwadzie´scia.
— Nic z tego — powiedziała Giga — b˛ed˛e mogła wyjecha´c dopiero o czwartej

po południu. O drugiej umówiona jestem z krawcow ˛

a, a potem mam anglika.

— Za pó´zno, nie zd ˛

a˙zymy nic nakr˛eci´c. O pół do pi ˛

atej ju˙z zaczyna si˛e ´sciem-

nia´c. . .

— Zostanie nam cała niedziela. Mo˙zemy zacz ˛

a´c z samego rana. A wi˛ec jeste-

´smy umówieni. Przyjad˛e koło pół do pi ˛

atej. Wytłumacz tylko dokładnie, gdzie to

jest. Tatu´s podwiezie mnie samochodem.

— To jest kolonia kolejowa pod lasem. Ostatni dom. Ulica Opatowska 77.

Moja ciotka nazywa si˛e Materska. Baza jest u mojej ciotki.

125

background image

— Załatwione. Przywioz˛e pieczone kurczaki i sernik. Tym razem cioci Teresie

ciasto na pewno si˛e uda. . .

— Nie potrzebujesz nic przywozi´c. Papu mamy na miejscu. Giga, to jest ba-

za z pełnym wiktem. I luksusowe sypialnie. Wszystko b˛edzie zorganizowane na
medal. Wystarczy, jak przywieziesz dobry humor.

— Przywioz˛e dobry humor i Tubk˛e — powiedziała Giga. — Cze´s´c!
— Cze´s´c! — powiedziałem z pewnym chłodem. Z powodu Tubki. Tubka to

był bolesny cier´n w tej całej imprezie.

Mimo tego bolesnego ciernia byłem jednak szcz˛e´sliwy. Jeszcze tydzie´n temu

Giga wydawała mi si˛e nieosi ˛

agalna jak gwiazda na niebie. A teraz rozmawiam

z gwiazd ˛

a jak ze star ˛

a kole˙zank ˛

a. Jednak sprawy ruszyły wyra´znie z miejsca.

background image

Rozdział 21

Pretensje Nelli

Nazajutrz w szkole przekonałem si˛e, ˙ze sprawy nie tylko ruszyły z miejsca, ale

ruszyły niebezpiecznym galopem. Tak szybko, ˙ze od razu dotarły do wiadomo´sci
Nelki Szyperskiej. Podeszła do mnie na pierwszej przerwie z ponur ˛

a min ˛

a i obraz ˛

a

wypisan ˛

a na czole. Poczułem, ˙ze burza wisi w powietrzu.

— Dawno si˛e nie widzieli´smy — powiedziała.
Chrz ˛

akn ˛

ałem.

— Jak to, przecie˙z widzimy si˛e codziennie w klasie. . .
— Klasa si˛e nie liczy.
— A co si˛e liczy?
— Z kim spotykasz si˛e po lekcjach?
— Ostatnio z nikim. Jestem piekielnie zaj˛ety.
— Gig ˛

a?

Zaczerwieniłem si˛e.
— Wi˛ec jednak kłamałe´s wtedy — przymru˙zyła oczy Nelka. — Film to był

pretekst! Od pocz ˛

atku chciałe´s pozna´c Gig˛e, no i dopi ˛

ałe´s swego! Wsadziła ci˛e

do swojej mena˙zerii tak jak tego goryla Tubk˛e.

— Do mena˙zerii?
— Przepraszam, do swojej gwardii przybocznej. Teraz biegasz do niej na ka˙z-

de zawołanie.

— Kto ci powiedział?!
— Od czasu meczu byłe´s u niej dwa razy! — ci ˛

agn˛eła roz˙zalona Nelka.

— Masz doskonały wywiad. . . — zasapałem. — Zaraz ci wszystko wytłuma-

cz˛e. Posłuchaj. Wła´snie chciałem z tob ˛

a pomówi´c.

— Pomówi´c? — Nelka wzruszyła ramionami. — Po tym, co si˛e stało? O czym

mieliby´smy mówi´c? Chyba nie mamy sobie ju˙z nic do powiedzenia.

— Nie b ˛

ad´z ´smieszna. Owszem, byłem u Gigi, bo Szczypas mnie prosił, ˙ze-

bym oddał Gidze ksi ˛

a˙zk˛e. . . — Opowiedziałem ze szczegółami, na jakie mnie

naraził przykro´sci.

127

background image

— Wystarczyło, ˙ze wspomniał o Gidze, a ty poleciałe´s od razu jak na skrzy-

dłach. I nawet nie zl ˛

akłe´s si˛e Medora. — Szyperska wci ˛

a˙z była roz˙zalona na mnie.

— Musiałem spłaci´c Szczypasowi dług wdzi˛eczno´sci. Podczas tego pami˛et-

nego biegu wybawił mnie z ci˛e˙zkiej opresji. . .

— Ale nikt ci nie kazał na drugi dzie´n biec z tortem! Z t a k i m tortem!

Kosztował chyba maj ˛

atek, a ty mówiłe´s, ˙ze nie masz pieni˛edzy. . .

— Dostaniesz jeszcze wi˛ekszy!
Szyperska przygryzła wargi. Wida´c było, ˙ze Szyperskiej wcale nie chodzi o to,

˙zeby ona dostała jeszcze wi˛eksze torty. Szyperskiej chodzi o to, ˙ze w ogóle ´smia-

łem podarowa´c tort Gidze.

— Tort nie jest wa˙zny. . . — powiedziałem. — Tak si˛e zło˙zyło, ˙ze akurat były

imieniny Gigi. . .

— Tak si˛e ładnie zło˙zyło. . .
— Ale ja wcale nie z powodu Gigi. . . Po prostu miałem spotka´c si˛e w jej

domu z Tubk ˛

a.

— Ty z Tubk ˛

a? Có˙z to za nowe wykr˛ety?

— ˙

Zadne wykr˛ety. Giga zgodziła si˛e pogodzi´c mnie z Tubk ˛

a.

— Tak ci bardzo na tym zale˙zało?
— Oczywi´scie. Stale mam tego goryla na karku. ˙

Zy´c w ci ˛

agłym zagro˙zeniu,

to nie jest wcale przyjemne.

— Ja bym te˙z was mogła pogodzi´c — odpaliła Nelka. — Ciekawe, ˙ze nie

zwróciłe´s si˛e do mnie.

— Do Gigi te˙z si˛e nie zwracałem. To od niej wyszła propozycja. . . Ale skoro

ju˙z o tym mowa. . . i ty chcesz zamiast Gigi, to prosz˛e bardzo, pogód´z nas, je´sli
potrafisz.

— Czy t˛e kamer˛e te˙z po˙zyczyłe´s po to, ˙zeby filmowa´c Gig˛e, jak was godzi?. . .

A mo˙ze to godzenie nale˙zy do scenariusza filmu, o którym wspomniałe´s.

— Co ty wygadujesz? Kto ci powiedział o tej kamerze?
— Wła´snie Tubka.
— Ohydny kr ˛

ag plotkarski.

— Wi˛ec to nieprawda?
— Co?
— No to, co opowiada Jurek. ˙

Ze specjalnie dla niego i dla Gigi napisałe´s

scenariusz. . .

— Bzdura! Nie napisałem w ogóle ˙zadnego scenariusza.
— I nie zaanga˙zowałe´s ich?
— No. . . w pewnym sensie — zaj ˛

akn ˛

ałem si˛e głupio. — Ju˙z ci mówiłem, ˙ze

do filmu potrzeba wiele postaci. . . ale ty nie potrzebujesz si˛e martwi´c — dodałem
po´spiesznie.

— Na pewno?
— Na pewno.

128

background image

Szyperska odetchn˛eła.
— A ja my´slałam, ˙ze zapomniałe´s, co mi przyrzekłe´s.
— Jak mogła´s tak pomy´sle´c? — rzekłem silnie wzburzony. — To mnie obra˙za.

Ja nigdy nie zapominam o moich przyrzeczeniach.

— A wi˛ec b˛ed˛e grała w tym filmie?
— Oczywi´scie.
— I dostan˛e główn ˛

a rol˛e?

Umilkłem na chwil˛e.
— Ju˙z zawahałe´s si˛e — zauwa˙zyła podejrzliwie. — Ty co´s knujesz.
— Ale˙z nie. . . Oczywi´scie, ˙ze dostaniesz główn ˛

a rol˛e.

— W tym filmie, który zaczynasz kr˛eci´c? W tym najbli˙zszym?
Zakl ˛

ałem w duchu. Czy mog˛e teraz powiedzie´c: „Nie, dziewczyno, nie w tym

filmie, ale dopiero w nast˛epnym, w któr ˛

a´s tam kolejn ˛

a niedziel˛e, gdy spadnie

pierwszy ´snieg”? Nie, nie mog˛e. Nie przejdzie mi to przez gardło.

— Zaniemówiłe´s. . . Dlaczego nic nie mówisz? — zaniepokoiła si˛e Nelka. —

Ty co´s ukrywasz przede mn ˛

a. Mo˙ze nie chcesz, ˙zebym wyst ˛

apiła przed kamer ˛

a?. . .

Co´s mi si˛e zdaje. . .

— ´

Zle ci si˛e zdaje — zasapałem.

— Gdyby´s naprawd˛e chciał, to by´s mnie o tym zawiadomił, wiedziałabym

wcze´sniej od innych. . . ˙ze zaczynasz kr˛eci´c. . . a tymczasem dowiaduj˛e si˛e ostat-
nia.

Wzruszyłem ramionami.
— Po prostu chodz˛e z tob ˛

a do jednej klasy — powiedziałem — wi˛ec uwa˙za-

łem, ˙ze nie ma problemu. I starałem si˛e zawiadomi´c najpierw tych, z którymi nie
mam bezpo´sredniego kontaktu. Bała´s si˛e, ˙ze ci˛e w ogóle nie zawiadomi˛e?

— Tak — wyznała Nelka.
Roze´smiałem si˛e sztucznie.
— Niepotrzebnie si˛e bała´s. Ja mam wszystko z góry zaplanowane. Nakr˛ecenie

filmu nale˙zy do moich zada´n na ten rok. Skoro zanotowałem, ˙ze masz tam gra´c
główn ˛

a rol˛e, to cho´cby ziemia si˛e trz˛esła, musz˛e wykona´c zadanie.

— Z ˙zelazn ˛

a konsekwencj ˛

a — dopowiedziała Nelka.

Spojrzałem na ni ˛

a k ˛

atem oka, czy nie drwi sobie ze mnie.

— Nie wiem, czy z ˙zelazn ˛

a - mrukn ˛

ałem — po prostu z tak ˛

a, na jak ˛

a mnie

sta´c. W ka˙zdym razie si˛e staram.

— To wła´snie u ciebie lubi˛e — powiedziała Nelka. — Masz siln ˛

a wol˛e.

— Nabijasz si˛e ze mnie.
— Na pewno masz silniejsz ˛

a wol˛e ni˙z inni chłopcy, których znam — powtó-

rzyła. — W ka˙zdym razie wiesz, czego chcesz, nakre´slasz sobie jakie´s cele. . .
realizujesz je. . . próbujesz jako´s układa´c sobie ˙zycie. — Wyci ˛

agn˛eła z torby po-

mara´ncz˛e i podzieliła na dwie cz˛e´sci. — Pocz˛estuj si˛e.

129

background image

Jedz ˛

ac soczysty owoc, my´slałem, ˙ze w oczach Nelki przedstawiam si˛e zawsze

lepszy, ni˙z jestem w rzeczywisto´sci. Z wyj ˛

atkiem momentów, kiedy jest zazdro-

sna. O czym to ´swiadczy? To mo˙ze ´swiadczy´c tylko o jednym. . . Spojrzałem na
ni ˛

a uwa˙znie i powiedziałem gło´sno:

— Za dobrze o mnie my´slisz. . . ale jestem ci za to wdzi˛eczny. To mnie krzepi.
— ´Smiejesz si˛e ze mnie. Wiem, ˙ze w gruncie rzeczy, to jeste´s zły na mnie. . .
— Za co, u licha?!
— Za moj ˛

a nieufno´s´c i za te oskar˙zenia. . . — zaczerwieniła si˛e Nelka — ale

przebacz mi! To wszystko dlatego, ˙ze tak bardzo mi zale˙zało na tej roli. . . Nie
masz poj˛ecia jak bardzo! Ta rola ma dla mnie podwójne znaczenie.

— Podwójne? Jak to?
— Najpierw dlatego, ˙ze b˛ed˛e gra´c. . . To było moje marzenie. Pasjonuje mnie

teatr i film. . . ale nie to jest najwa˙zniejsze. Najwi˛ecej dla mnie znaczy, ˙ze wła´snie
mnie wybrałe´s do głównej roli. . . sam ten fakt. . . Bo wcale nie uwa˙zam, ˙ze mam
najlepsze warunki. . . I łatwo znalazłby´s inn ˛

a, zdolniejsz ˛

a. . . A ty wybrałe´s mnie.

To o czym´s ´swiadczy.

Chrz ˛

akn ˛

ałem.

— Oczywi´scie.
— Na pewno jestem głupia, ale to mi sprawia najwi˛eksz ˛

a rado´s´c. . . mo˙ze wca-

le nie jest tak jak my´sl˛e, mo˙ze za du˙zo sobie wyobra˙zam. . . — urwała i spojrzała
na mnie z tak ˛

a niepewno´sci ˛

a w oczach i z takim niepokojem, ˙ze zrobiło mi si˛e

całkiem łyso. Do licha, umiała mnie wzruszy´c. . .

— Wyobra˙zasz sobie dokładnie, tak jak jest — zamruczałem. — Krótko mó-

wi ˛

ac za-fas-cy-no-wa-ła´s mnie do tego stopnia, ˙ze wymy´sliłem specjalny scena-

riusz dla ciebie. . .

— Naprawd˛e specjalnie dla mnie? — rozja´sniła si˛e.
— Tak — b ˛

akn ˛

ałem — to znaczy. . . nie jest zupełnie gotowy, dopniemy go

na planie. . . ale mam pomysł i tytuł.

— Jak si˛e nazywa?
— „Ostatni dzie´n wakacji.”
— Wspaniale! I gdzie b˛edziemy kr˛eci´c?
Wyja´sniłem w paru słowach.
— Nie wiem, czy tam kiedy´s była´s. . . Fantastyczny las. Zwłaszcza o tej porze

cały kolorowy. . . no i sama baza. . .

— Czy na pewno?
— Baza jest zagwarantowana w ramach współpracy z ciotk ˛

a — cały dom

do naszej dyspozycji i stara Michałowa na dodatek. Ciotka Matylda niedawno
została babk ˛

a i dzisiaj wyje˙zd˙za do Lublina pomóc córce w prowadzeniu domu,

no i zobaczy´c wnuka! A dom przekazała mnie. . .

— Masz dobr ˛

a ciotk˛e — powiedziała Nelka.

— Jasne. Ciotka mnie lubi.

130

background image

— Ale czy wie, ˙ze sprowadzisz tam cał ˛

a ekip˛e?

— Oczywi´scie.
— Nie miała ˙zadnych zastrze˙ze´n?
— Sk ˛

ad˙ze! Była zachwycona.

Nelka spojrzała na mnie podejrzliwie.
— A czy powiedziałe´s jej, z ilu osób składa´c si˛e b˛edzie ta ekipa?
— Tak jest. Powiedziałem, ˙ze dom nawiedzi wataha w sile sze´sciu lub siedmiu

ludzi.

— Masz bardzo dobr ˛

a ciotk˛e — rzekła z przekonaniem Nelka.

— Jasne. Ciotka Matylda jest nadzwyczajna. Od dawna współpracujemy —

wyja´sniłem. — Ciotka uwa˙za, ˙ze jestem jedynym m˛e˙zczyzn ˛

a do rzeczy w całej

rodzinie. Ilekro´c jest w kropce, zwraca si˛e do mnie. Jestem pogotowiem tech-
nicznym dla ciotki. Nie zawsze wszystko potrafi˛e sam, czasem musz˛e sprowa-
dza´c kolegów z technikum, ale zawsze co´s wykombinuj˛e. . . W tym roku odwali-
łem wyj ˛

atkowy kawał roboty, było wielkie malowanie w lecie. . . wszystkie okna

i drzwi. . . sama zobaczysz, to moje dzieło. We wrze´sniu zbierałem owoce. Ciotka
nie mo˙ze si˛e wspina´c po drabinach. . . a wujek jest stale zaj˛ety. . . wraca bardzo
pó´zno ze słu˙zby; ostatnio likwidowałem przecieki w kranach i uszczelniałem okna
na zim˛e. . . Teraz widzisz „szale´nstwo” mojej ciotki troch˛e w innym ´swietle —
u´smiechn ˛

ałem si˛e.

— No, skoro tak. . .
— Mo˙zesz by´c spokojna. . . A zatem pami˛etaj, w sobot˛e o trzynastej dwadzie-

´scia spotykamy si˛e. . . na dworcu PKS. Autobus jedzie dziesi˛e´c minut. . . To tylko

siedem kilometrów. Ju˙z o pół do trzeciej mo˙zemy zacz ˛

a´c zdj˛ecia.

— To niemo˙zliwe — powiedziała Nelka. — Nie b˛ed˛e miała przy kim zostawi´c

moich małych braci. Mama wróci dopiero o drugiej z pracy. . .

— No to zd ˛

a˙zysz jeszcze na nast˛epny pekaes. B˛edzie o czternastej trzydzie´sci.

— Chyba jednak nie da rady — zacz˛eła zakłopotana Nelka. — W ˛

atpi˛e, czy

mama zgodzi si˛e, ˙zebym została tam na noc. . . Wolałabym przyjecha´c wcze´snie
rano w niedziel˛e. . .

Milczałem przez chwil˛e. Jeszcze jedna komplikacja — pomy´slałem. Ale po-

tem przyszło mi do głowy, ˙ze wła´sciwie wszystko si˛e dobrze składa. W sobot˛e
b˛ed˛e mógł pracowa´c z Gig ˛

a, a rano w niedziel˛e nakr˛eci´c z ni ˛

a plenerowe sceny.

Pierwszy autobus z miasta przyje˙zd˙za do Wrzosek w niedziel˛e dopiero o jedena-
stej. Do tej pory Giga ju˙z b˛edzie zm˛eczona i zabior˛e si˛e do kr˛ecenia scen z Nel-
k ˛

a. . . — u´smiechn ˛

ałem si˛e zadowolony. — Kto wie, czy w tym układzie nie uda

mi si˛e wyj´s´c obronn ˛

a r˛ek ˛

a z tej „opozycji gwiazd” i unikn ˛

a´c kosmicznej burzy.

Gdyby jeszcze co´s zrobi´c z moj ˛

a kochan ˛

a siostr ˛

a Marcel ˛

a. . .

— Dobrze — powiedziałem do Nelki — musimy uszanowa´c wol˛e mamy.

Przyjed´z w niedziel˛e. Jako´s to wszystko uło˙z˛e. . . B˛edziemy kr˛eci´c podczas twojej
nieobecno´sci inne sceny.

131

background image

— Z Gig ˛

a?

Rozło˙zyłem bezradnie r˛ece.
— No, to mi tylko pozostaje.
Nelka przygryzła wargi i odeszła zas˛epiona.

background image

Rozdział 22

Pierwsze emocje i niespodzianki

Mama do ostatka odradzała mi wyjazd do Wrzosek.
— To nic, ˙ze ciotka Matylda ci˛e zaprosiła — tłumaczyła mi. — Po prostu kr˛e-

powała si˛e odmówi´c po tym, co zrobiłe´s dla niej, ale to b˛edzie nadu˙zycie go´scin-
no´sci. Zwala´c wujkowi na głow˛e siedem osób. . . W dodatku on jeszcze o niczym
nie wie.

— Niech mama b˛edzie spokojna. Wuj Bła˙zej na pewno b˛edzie zadowolony —

o´swiadczyłem beztrosko. — Mam dla niego rol˛e w filmie. . . Nie ka˙zdy si˛e nada-
je. . . Na przykład mamy bym nie zaanga˙zował. . .

Mamie zrobiło si˛e przykro.
— Nie zaanga˙zowałby´s mnie? Dlaczego? — zapytała nieprzyjemnie dotkni˛e-

ta.

— Mama jest za ładna do filmu. Ostatnio ładne twarze nie s ˛

a modne. Co in-

nego wujek. . .

— Ale˙z on. . .
— Nic nie szkodzi, mamo. . .
— Biedna Matylda! — westchn˛eła mama. — Twarz wujka Bła˙zeja nie nada-

wała si˛e do fotografii rodzinnej nawet po retuszach. Małe dzieci zawsze uciekały
na jego widok. . .

— Ma za to doskonałe wyniki jako rewizor kolejowy — powiedziałem. — Ro-

bi raczej niezapomniane wra˙zenie na pasa˙zerach, zwłaszcza tych bez biletu. Ale,
moim zdaniem, wła´sciwe miejsce wujka Bła˙zeja jest w filmie. Nale˙zy ˙załowa´c,

˙ze taka twarz marnuje si˛e bezproduktywnie. . . Ja wujka jeszcze wylansuj˛e, zoba-

czy mama. . . ulizani przystojniacy, gładysze i pi˛eknisie nie maj ˛

a obecnie ˙zadnych

szans, poszukuje si˛e twarzy z charakterem, a najwi˛eksze kariery robi ˛

a stuprocen-

towi brzydale.

— Ale taka brzydota jak u wujka. . . o, biedna Matylda. . .
— Brzydot˛e ˙zycia sztuka zmienia w pi˛ekno — o´swiadczyłem. — To jest du˙za

szansa dla wujka Bła˙zeja.

133

background image

— Czy on ju˙z wie o tym twoim pomy´sle?
— Nie wie, ale to nie szkodzi. B˛edzie bardziej naturalny. Nie zd ˛

a˙zy wystu-

diowa´c póz i min. Dlatego po˙z ˛

adane jest, by ta szcz˛e´sliwa wiadomo´s´c spadła na

niego znienacka.

— Nie zgodzi si˛e.
— To jest uzgodnione z ciotk ˛

a. Otrzymałem jej pozwolenie, poza tym omó-

wili´smy wszystkie techniczne szczegóły zwi ˛

azane z rol ˛

a wujka. . .

— Ciekawam, jak ˛

a przewidziałe´s dla niego rol˛e.

— Charakterystyczn ˛

a. B˛edzie grał rol˛e przest˛epcy.

— Zmiłuj si˛e. . . wujek to poczciwa dusza.
— Mama zupełnie nie zna si˛e na filmie. Wła´snie chodzi o to, ˙zeby zaskakiwa´c.

Poczciwa twarz u przest˛epcy — to robi prawdziwe wra˙zenie.

— Ale˙z on nie potrafi tego zagra´c. . .
— Najwa˙zniejsza jest twarz. Reszta to r˛eka re˙zysera i praca kamery. . . Byle

tylko wujek był mi posłuszny, zrobi˛e z niego rasowego przest˛epc˛e. . . — powie-
działem i po˙zegnałem si˛e z mam ˛

a. W drzwiach odwróciłem si˛e jeszcze.

— Zaanga˙zuj˛e do filmu tak˙ze star ˛

a Michałow ˛

a.

— Nie radz˛e ci próbowa´c — ostrzegła mnie mama. — Dostaniesz od niej

´scierk ˛

a.

Pod kasami biletowymi czekała na mnie moja siostra Marcela i Zezowaty Do-

do. Kobylaka nie było. Dodo o´swiadczył, ˙ze Kobylak przyjedzie razem z Nelk ˛

a

Szypersk ˛

a.

Podczas jazdy autobusem zastanawiałem si˛e, jak nas przyjmie Michałowa.

Wiedziałem, ˙ze nie znosiła go´sci w domu, có˙z dopiero mówi´c o tabunie obcej
młodzie˙zy. . . Czy wi˛ec nie przyjmie nas rzeczywi´scie ´scierk ˛

a? Dlatego byłem

do´s´c zaskoczony, gdy zauwa˙zyłem star ˛

a Michałow ˛

a bez ´scierki, witaj ˛

ac ˛

a nas na

progu domu z wykrzywion ˛

a twarz ˛

a, co miało oznacza´c uprzejmy u´smiech. Po-

wód tej uprzejmo´sci wyja´snił si˛e rychło. Gdy Michałowa posadziła nas przy stole
i wniosła obiad, nie wycofała si˛e do kuchni, lecz przypatrywała si˛e zadowolona,
jak wsuwamy, pocz ˛

atkowo w milczeniu, a potem zagaiła:

— No, to teraz ra´zniej. . .
— Ra´zniej? — zdumiałem si˛e. — Michałowa czuła si˛e samotna?
— Pani wyjechała, pan wraca ze słu˙zby w nocy, a nasz dom pod samym la-

sem. . . Bałam si˛e. . . A ty si˛e nie bałe´s tu przyjecha´c? — zapytała mnie nagle.

— Czego miałbym si˛e ba´c? — zamruczałem z g˛eb ˛

a pełn ˛

a mi˛esiwa.

— No. . . wampira.
O mało si˛e nie zakrztusiłem.
— Kogo?
— Grasuje tutaj wampir, znaczy Kubu´s.
— Ładnie si˛e nazywa — powiedziałem beztrosko, połykaj ˛

ac marynowan ˛

a

´sliwk˛e. — Ale dlaczego Kubu´s?

134

background image

— Raz gonił dzieci w lesie. . . i wołał: „Dlaczego uciekacie? Nie bójcie si˛e

Kubusia”. Dzieci to zapami˛etały i opowiedziały. Niektórzy nazywaj ˛

a go tak˙ze

Puchacz, bo pojawia si˛e na ´scie˙zce w nocy, a niektórzy nazywaj ˛

a go Punktualny,

bo udaje, ˙ze ´spieszy si˛e na poci ˛

ag, zaczepia ludzi i pyta o godzin˛e. To jego zwykłe

zagranie. . .

— I dawno on tu tak grasuje? Nic przedtem o nim nie słyszałem.
— Zacz˛eło si˛e chyba dwa tygodnie temu. S ˛

asiad, niejaki Masztalerz, wracał

o północy z imienin przez las na skróty i został zaczepiony przez nieznanego
osobnika, który spytał go o godzin˛e, a nast˛epnie wyrwał mu zegarek i zacz ˛

ał go

dusi´c. . . Nieszcz˛e´sliwego znalazła niejaka Karasiowa, która wybrała si˛e rano na
grzyby. . . bo u nas było w tym roku moc grzybów. . . osobliwie g ˛

aski i kurki.

Masztalerz znajdował si˛e w opłakanym stanie, na pół rozebrany i skostniały. . .
Do dzisiejszego dnia jest w szpitalu. . . Inna rzecz, ˙ze przeprowadza tam tak˙ze
leczenie odwykowe.

— Znaczy. . . wracał z tych imienin dobrze zaprawiony.
— To fakt, zaprzecza´c nie b˛ed˛e. Alkohol miał w tym swój udział. . . Ale fak-

tem jest tak˙ze, ˙ze od tamtego czasu nikt nie chodzi t ˛

a ´scie˙zk ˛

a przez las, czy kto

trze´zwy, czy nie. . . Tym bardziej ˙ze od paru dni Kubu´s znów si˛e pojawił. Co noc
teraz zaczepia. . . osobliwie dziewczyny.

— Michałowa go widziała?
— A daj˙ze spokój, umarłabym ze strachu. . . Cała kolonia teraz ˙zyje nerwa-

mi. . . Człowiek boi si˛e drugiego człowieka.

— Czy był trup? — zapytała moja znakomita siostra Marcelina z wła´sciw ˛

a jej

rzeczowo´sci ˛

a.

— Chwali´c Boga, jak dot ˛

ad nie było — odpowiedziała Michałowa — ale Ku-

bu´s wielu ju˙z gonił. . . Milicja ma zeznania. Na pi´smie. My jeste´smy najbardziej
nara˙zeni. . . bo ostatni dom pod lasem. Ju˙z trzeci ˛

a noc oka nie mog˛e zmru˙zy´c.

Nasz pies bez przerwy szczeka. . . Kubu´s na pewno gdzie´s tu si˛e czai. — Micha-
łowa spojrzała ponuro w ciemn ˛

a ´scian˛e drzew za oknem.

— Nie szkodzi — powiedziałem. — To nam nawet odpowiada. B˛edziemy

mieli spokój przy kr˛eceniu filmu. . . Ludzie nie b˛ed ˛

a si˛e p˛eta´c. . . A z Kubusiem

damy sobie rad˛e.

— Oj, dziecko, dziecko — westchn˛eła pobła˙zliwie Michałowa. — Chojrak

jeste´s, dopóki nie zobaczysz Kubusia na ´scie˙zce. . . Ale zachowaj ci˛e Bóg, ˙zeby´s
wieczorem wychodził z domu. Zamykam drzwi na zasuw˛e i nikogo nie wypusz-
czam.

— Jak nie było trupa, to ja w nic nie wierz˛e — odpowiedziała Marcelina. —

To wszystko mog ˛

a by´c plotki. Musi by´c trup.

Tym sceptycznym akcentem zako´nczyli´smy wspaniały deser i udali´smy si˛e do

naszych pokoi. Michałowa wyja´sniła, ˙ze przygotowała dla dziewczyn dwa pokoje
na dole, a dla m˛eskiej cz˛e´sci ekipy dwa pokoje na górze i jedno łó˙zko na poddaszu.

135

background image

Wsadziłem Doda do jednego pokoju, sam ulokowałem si˛e w drugim na pi˛e-

trze. Tubk˛e postanowiłem zakwaterowa´c na samej górze, na facjatce. Uznałem, ˙ze
tak b˛edzie najbezpieczniej. Gdy tylko rozpakowali´smy si˛e, zabrali´smy si˛e natych-
miast do pracy. Marcela zacz˛eła przygotowywa´c kostiumy, a ja z Dodem postano-
wiłem obejrze´c teren zdj˛e´c i wybra´c najbardziej ciekawe miejsca. . .

Ledwie jednak zeszli´smy na dół, czekała nas niespodzianka.
Przyjechała Giga z Tubk ˛

a. Wesoła i rozgadana, rozgl ˛

adała si˛e po bazie.

— ´Swietne miejsce. . . I ten las. Cudo!
— Tam jest wampir — powiedziałem.
— Nadzwyczajne! Uwielbiam wampiry. Kiedy pracuje?
— Po zmierzchu na ´scie˙zce w lesie.
— Ostatnio koło jedenastej wieczorem — zauwa˙zył Dodo — pani Michałowa

mi powiedziała. On ma pseudonim Kubu´s.

— ´Swietnie. Wybieramy si˛e dzi´s na spotkanie z Kubusiem! — zdecydowała

Giga. — A to co takiego? — zastygła nagle patrz ˛

ac w stron˛e furtki. — Patrzcie, co

za niespodzianka. Piekielnie lubisz robi´c przyjaciołom niespodzianki, Cymek —
rzekła do mnie, mru˙z ˛

ac oczy.

Spojrzałem zdumiony. . . Do licha, kto´s maszerował drog ˛

a. Czy˙zby Kubu´s?

Nie, zza drzew wyłoniły si˛e dwie osoby. Serce załomotało mi nerwowo w pier-
siach. . . Do diabła, tego si˛e nie spodziewałem. . . Po chwili skrzypn˛eła furtka i na

´scie˙zce ukazała si˛e Nelka z Kobylakiem, który taszczył dwie wypchane torby.

Bałem si˛e, ˙ze burza wybuchnie natychmiast i dojdzie do ostrej wymiany zda´n,

ale nic takiego na szcz˛e´scie si˛e nie stało. Nelka i Giga przywitały si˛e kulturalnie,
aczkolwiek nader pow´sci ˛

agliwie i ozi˛eble.

— Wi˛ec jednak zdecydowała´s si˛e? — zasapałem odprowadzaj ˛

ac Nelk˛e do jej

pokoju. — Mama ci pozwoliła? — wci ˛

a˙z jeszcze nie mogłem ochłon ˛

a´c z wra˙ze-

nia.

— Nie rozmawiałam z ni ˛

a na ten temat.

— Nie rozmawiała´s?
— Tak si˛e szcz˛e´sliwie zło˙zyło, ˙ze mama była zaproszona na uroczysty

obiad. . . z okazji czyjego´s awansu czy rocznicy. . . Zostawiłam wi˛ec jej tylko
kartk˛e, ˙ze jad˛e kr˛eci´c film z ekip ˛

a do Wrzosek i by´c mo˙ze b˛ed˛e tam nocowa´c,

wi˛ec ˙zeby si˛e nie martwiła. . . Nie spodziewałe´s si˛e, jak widz˛e, nie wydajesz si˛e
specjalnie zachwycony — popatrzyła na mnie podejrzliwie.

— Ale˙z jestem. . . — wykrztusiłem — to doskonale, ˙ze urwała´s si˛e tak szyb-

ko. . . To jest twój pokój — wprowadziłem j ˛

a do sypialni ciotki. Giga b˛edzie spa´c

obok w salonie razem z moj ˛

a siostr ˛

a Marcel ˛

a. — Zaraz dostaniesz co´s do zjedze-

nia. Rozpakuj si˛e, rozgo´s´c. . .

— Czy b˛edziemy jeszcze dzisiaj kr˛eci´c?
Chrz ˛

akn ˛

ałem zaaferowany.

— Tylko par˛e scen z Gig ˛

a. . .

136

background image

— Z Gig ˛

a?

— No, tak przecie˙z ustalili´smy. . . par˛e mniej wa˙znych scen z Gig ˛

a — mówi-

łem po´spiesznie. — Wła´sciwe zdj˛ecia zaczniemy dopiero jutro. . . Niestety, zaraz
si˛e ´sciemni. . . Dzi´s omówimy tylko scenariusz i zapoznam was z rolami. . . Pój-
dziemy spa´c wcze´snie, bo jutro o szóstej robi˛e pobudk˛e.

Niestety, nie było mowy, ˙zebym mógł wieczorem omówi´c scenariusz. Ledwie

bowiem zrobiło si˛e ciemno, Giga od razu zaproponowała:

— Robimy wypraw˛e na wampira! Kto idzie ze mn ˛

a?

Projekt wywołał entuzjazm Tubki. Znacznie mniejszy u pozostałych człon-

ków ekipy, ale poszli´smy wszyscy. Niestety, wampira nie spotkali´smy. Mimo to,
a mo˙ze dzi˛eki temu, wszyscy byli zadowoleni i humory dopisywały. Odbyli´smy
wielokilometrowy spacer błyskaj ˛

ac latarkami i czyni ˛

ac taki harmider, ˙ze wampir,

je´sli był, zaszył si˛e w najwi˛ekszy g ˛

aszcz.

— Za wcze´snie si˛e wybrali´smy — o´swiadczyła Giga, ziewaj ˛

ac pot˛e˙znie. —

Powtórzymy eksperyment jutro o północy.

Odurzeni le´snym powietrzem, senni i głodni zarazem, wrócili´smy do domu

i posiliwszy si˛e solidnie przy stole, poszli´smy spa´c, cho´c nie było jeszcze dzie-
wi ˛

atej.

W nocy długo nie mogłem zasn ˛

a´c. My´slałem o tym, co mnie jutro czeka. Mar-

twiły mnie wrogie stosunki panuj ˛

ace mi˛edzy dziewczynami. Wprawdzie dzi´s od-

było si˛e bez scysji, ale nie miałem złudze´n. Była to cisza przed burz ˛

a. Bomba

wybuchnie na pewno, gdy jutro przyst ˛

api˛e do zdj˛e´c. Dlatego bałem si˛e jutrzejsze-

go dnia. Zastanawiałem si˛e, jak ratowa´c zespół, jak uchroni´c go przed rozłamem,
ale nic skutecznego nie mogłem wymy´sli´c. Pozostawało tylko nawoływanie do
zgody i apel do wy˙zszych uczu´c.

Potem my´slałem o scenariuszu i przyszło mi do głowy, ˙ze najlepiej b˛edzie,

jak zaczn˛e realizowa´c jednocze´snie dwa scenariusze. W jednym w roli głównej
wyst ˛

api Giga, a w drugim Nelka. Z moj ˛

a siostr ˛

a Marcel ˛

a jako´s sobie poradz˛e. . .

ju˙z nawet zacz ˛

ał mi si˛e zarysowywa´c pewien plan. . . A je´sli chodzi o ten drugi

scenariusz, wł ˛

acz˛e tam w ˛

atek wampira. Oczywi´scie do tej roli ´swietnie by si˛e

nadawał Tubka. Czy jednak si˛e zgodzi? Bardzo, w ˛

atpliwe.

I o´swiadczył: po pierwsze, ˙ze chce wyst ˛

api´c wraz z Gig ˛

a w filmie psycholo-

gicznym, a po drugie, ˙ze chce gra´c rol˛e pozytywnego młodego człowieka.

— I nie proponuj mi ˙zadnych „czarnych charakterów”, ˙zadnych ról „gory-

li” i kryminalistów — zaznaczył. — Wystarczy, ˙ze jestem czarnym charakterem
w ˙zyciu. . . wiem, ˙ze uwa˙zaj ˛

a mnie za takiego.

— Przesadzasz — powiedziałem.
— Wcale nie. Przyznaj si˛e, ˙ze ty sam uwa˙zasz mnie za goryla.
Nie mogłem zaprzeczy´c.
Potem pomy´slałem, ˙ze ka˙zdy ma swojego robaka, co go gryzie. Nawet Tubka.

I to mnie pocieszyło. Uspokoiłem si˛e i sam nie wiem, kiedy zasn ˛

ałem. To wygl ˛

a-

137

background image

dało jak dalszy ci ˛

ag moich my´sli o scenariuszu, ale to ju˙z nie był scenariusz, to był

sen. Nie bardzo zreszt ˛

a oryginalny. ´Snił mi si˛e wampir. Najpierw powiało chło-

dem lodowatym w pokoju, kto´s wszedł do pokoju, gdy le˙załem w łó˙zku. Wszedł
przez okno. I usiadł na mojej po´scieli. Czoło miał nisko zaro´sni˛ete szczecinia-
stym włosem, oczka małe, z ust sterczały mu zwierz˛ece kły. . . Poło˙zył mi r˛ek˛e na
ustach, ˙zebym nie mógł krzycze´c. A kiedy próbowałem si˛e wyrwa´c, usiadł okra-
kiem na mojej piersi. Nie poddawałem si˛e jednak. Potwornym wysiłkiem udało
mi si˛e go zepchn ˛

a´c z siebie. Potem zacz ˛

ałem okłada´c go pi˛e´sciami. Czułem, ˙ze

przewaga moja ro´snie. . .

— Och, daj ju˙z spokój, oszalałe´s! — usłyszałem wreszcie błagalny j˛ek. To ju˙z

nie był sen. To był głos Zezowatego Doda. Kulił si˛e na moim łó˙zku, a ja biłem
w niego jak w b˛eben.

— Sk ˛

ad si˛e tu wzi ˛

ałe´s? — wykrzykn ˛

ałem.

— Ba. . . bałem si˛e.
— Ty, takie stare chłopisko?! Kogo si˛e bałe´s?
— Obudziły mnie kroki w drugim pokoju — tłumaczył wystraszony Dodo —

drzwi były uchylone. . . zobaczyłem włamywacza. ´Swiecił i przeszukiwał gor ˛

acz-

kowo szuflady. . . W biurku. . . w szafie. . . w kredensie.

— Co ty opowiadasz?
— Był w płaszczu nieprzemakalnym. . . niestety, stał tyłem, nie widziałem

jego twarzy. . . zreszt ˛

a i tak bym jej nie dostrzegł w tej ciemno´sci. . . Chciałem

zapali´c ´swiatło, ale okazało si˛e, ˙ze ´swiatło wysiadło.

— Niemo˙zliwe.
— Sprawd´z sam.
Przekr˛eciłem wył ˛

acznik. Rzeczywi´scie. ´Swiatła nie było. Nie podobało mi si˛e

to wszystko.

— Czy. . . ten włamywacz jeszcze jest? — zapytałem niepewnym głosem.
— Chyba tak. . . nie wiem, czy znalazł, czego szukał, w tych szufladach, ale

w pewnej chwili przerwał poszukiwania, zatrzasn ˛

ał szuflady i wyszedł z pokoju. . .

słyszałem, jak schodził na dół po schodach. . .

— I przybiegłe´s wtedy do mnie.
— Nie. . . nie od razu. Najpierw wyjrzałem z pokoju na klatk˛e schodow ˛

a. . .

˙zeby upewni´c si˛e, czy on poszedł. . . i wtedy zobaczyłem Jurka Tubk˛e.

— Jurka Tubk˛e?
— Tak, schodził w szlafroku po schodach ´swiec ˛

ac sobie latark ˛

a. Zapytał mnie,

czy nie ma u nas wolnego koca, bo strasznie zmarzł na tej facjacie. Powiedziałem,

˙ze nam te˙z nie było za ciepło. Wi˛ec on powiedział, ˙ze we´zmie z dołu z wieszaka

swój płaszcz i b˛edzie spał w płaszczu. . . Wtedy ja powiedziałem mu, ˙zeby uwa˙zał,
bo na dole jest włamywacz. . . Ale on roze´smiał si˛e tylko i powiedział, ˙zebym
poszedł spa´c. . . Wi˛ec pobiegłem do ciebie. . . Nie wiem, czy dobrze zrobiłem. . .
Bo je´sli mi nie wierzysz. . .

138

background image

— Dobrze zrobiłe´s. . . — zacz ˛

ałem i nagle znieruchomiałem z wra˙zenia. Na

dole rozległ si˛e ci˛e˙zki łomot, jakby uderzenie pał ˛

a, a potem głuchy odgłos wal ˛

a-

cego si˛e ciała. Po chwili usłyszałem tupot kroków i zdławiony okrzyk Tubki. . .
Tak. . . to był na pewno okrzyk Tubki.

background image

Rozdział 23

Nocnej awantury ci ˛

ag dalszy

Wci ˛

agn ˛

ałem po´spiesznie spodnie i wło˙zyłem buty. . . Rzuciłem si˛e do okna.

Byłem przekonany, ˙ze zbieg b˛edzie uciekał przez podwórze. Zsun˛e si˛e wtedy po
rynnie i odetn˛e mu drog˛e. . . A nawet, je´sli b˛edzie szybszy i zd ˛

a˙zy przeskoczy´c

płot, nie strac˛e tropu i rzuc˛e si˛e za nim w pogo´n. Ale włamywacz miał inny plan.
Wcale nie kwapił si˛e do odwrotu. Po minucie wyczekiwania wypadłem na klatk˛e
schodow ˛

a. Panowała tu zupełna cisza. Zszedłem na dół.

— Kto tam?! — usłyszałem w ciemno´sci głos Tubki. Błysn ˛

ał latark ˛

a.

— To ja, Cymek. Co si˛e tu wyrabia, u licha?!
— Kto´s wdarł si˛e do domu i rozrabia — powiedział Tubka. — Mo˙ze to on. . .
— Kto?
— No. . . ten wampir. . . ten Kubu´s.
— Wariat! Uwierzyłe´s w wampira?
— Po tym, co tu widziałem. . . we wszystko gotów jestem uwierzy´c.
— Widziałe´s go?
— Tak jak ciebie widz˛e. Walczyłem z nim.
— Jak wygl ˛

adał?

— W płaszczu nieprzemakalnym. . . wygolona maska z wielkim nosem. . .

Odra˙zaj ˛

aca g˛eba, b˛ed˛e j ˛

a pami˛etał do ko´nca ˙zycia.

— Co robił?
— Myszkował po kuchni. Zaskoczyłem go. Krzykn ˛

ałem: „R˛ece do góry!”

W odpowiedzi strzykn ˛

ał we mnie czym´s białym i lepkim.

— Strzykn ˛

ał? W jakim sensie?

— Wydawało mi si˛e, ˙ze wypluł jakby z siebie. . .
— Bzdura!
— W ka˙zdym razie o´slepił mnie jak ˛

a´s mas ˛

a. . . to było słodkawe i lepkie,

miało zapach migdałów. . .

140

background image

— Zapach migdałów? — zaniepokoił si˛e Dodo i poprawił okulary. — To mo˙ze

by´c preparat cyjankowy. Cyjanek tak wła´snie pachnie. To najgorsza trucizna! Jak
si˛e czujesz?

— Nieszczególnie — powiedział zmaltretowany Tubka. — My´slisz, ˙ze mog˛e

by´c zatruty?

— Chyba nie za du˙zo lizn ˛

ałe´s tego?

— Tylko troch˛e. . .
— Na wszelki wypadek zadzwo´nmy po pogotowie — powiedział Dodo —

i na milicj˛e oczywi´scie te˙z.

— Tu nie ma telefonu — uci ˛

ałem dyskusj˛e. — Mo˙zemy liczy´c tylko na siebie.

— W takim razie ustalamy najpierw, co stało si˛e z włamywaczem — mrukn ˛

Dodo. — Referuj dalej, Tubka!

— No wi˛ec, kiedy stałem o´slepiony, on natarł na mnie. Zdaje si˛e, ˙ze dosta-

łem czym´s w głow˛e. . . jak ˛

a´s maczug ˛

a czy pał ˛

a. . . to było w ka˙zdym razie ci˛e˙zkie

i grube. . . Troch˛e mnie zamroczyło. Wtedy on skorzystał z tego i próbował wydo-
sta´c si˛e z kuchni. Ale gdy przemykał si˛e koło mnie, udało mi si˛e schwyta´c go za
nog˛e. Upadł. Przez chwil˛e kotłowali´smy si˛e na podłodze. Wreszcie uderzył mnie
t ˛

a pał ˛

a po r˛ekach. . . rozlu´zniłem uchwyt. . . Byłem w trudnej sytuacji. . . Krzyk-

n ˛

ałem wtedy: „Chłopaki, na pomoc! Łapcie go!”. Ten okrzyk musiał go spłoszy´c.

Zrozumiał, ˙ze jest tu nas cała paczka i uciekł na gór˛e. Otarłem twarz. . . wci ˛

a˙z

jeszcze byłem na pół o´slepiony, ale próbowałem go goni´c. . . Miałem pecha. . .
pomyliłem drzwi. Zapl ˛

atałem si˛e w jakie´s sznury, chyba przewody od stoj ˛

acej

lampy. . . Wreszcie wydostałem si˛e na schody, pop˛edziłem na gór˛e. Zaryglował
si˛e w pierwszym pokoju. . . tym balkonowym, wiecie. . . Wróciłem na dół. . . To
wszystko. . . Cholernie łupie mnie czaszka. . . — Tubka skrzywił si˛e bole´snie.

— Poka˙z. — Dodo obejrzał mu głow˛e. — Rzeczywi´scie powa˙znie ci˛e r ˛

ab-

n ˛

ał. . . Masz guza jak pomidor. . .

— Słuchajcie — powiedziałem. — Zapomnieli´scie, ˙ze do drugiego pokoju,

w którym ´spi Kobylak, wiedzie tylko jedna droga. . . Wła´snie przez pokój balko-
nowy. . .

— W którym zaryglował si˛e włamywacz — dodał Dodo.
— Z tego wynika, ˙ze Kobylak jest w r˛ekach włamywacza — mrukn ˛

ał ponuro

Tubka.

— Niepokoi mnie, ˙ze nie daje ˙zadnego znaku ˙zycia — powiedziałem — nie

jest przecie˙z ˙zaden ułomek, powinien walczy´c.

— A przynajmniej krzycze´c — dodał Dodo.
— Tak jest, powinien przynajmniej krzycze´c. . . wzywa´c pomocy, j˛ecze´c. . .

Tymczasem zupełna cisza. . .

— No, nie taka zupełna — zauwa˙zył Dodo. — Słysz˛e jakie´s szelesty. . . Ci-

cho. . .

Nasłuchiwali´smy przez chwil˛e.

141

background image

— Kto´s skrada si˛e korytarzem — szepn ˛

ał Tubka.

— Kto tam? Stój! — krzykn ˛

ałem i po´swieciłem latark ˛

a.

W snopie ´swiatła ujrzeli´smy Gig˛e. Biegła do nas w czerwonym szlafroczku

zadyszana i przestraszona. Oczy miała wielkie jak spodeczki.

— O Bo˙ze, wi˛ec was te˙z zbudził? Widzieli´scie go? — szeptała podniecona.
— Tak. Przetrz ˛

asał szuflady w balkonowym pokoju — powiedział Dodo —

widziałem go przez uchylone drzwi. Ledwie mu si˛e wymkn ˛

ałem. Ale Kobylak

został. . . Nie daje znaku ˙zycia. Nie wiadomo, czy ˙zyje. . . — bełkotał bezładnie
Dodo.

— Nie wiadomo te˙z, czy ˙zyje Szyperska — powiedziała Giga.
— Co ty opowiadasz?! — zdenerwowałem si˛e.
— Nie ma jej w pokoju. Znikn˛eła. . .
— Jeste´s pewna? Sk ˛

ad wiesz? Zagl ˛

adała´s do niej?

— Tak.
— Po co? — zmarszczyłem brwi.
— Po prostu zbudził mnie jej krzyk. . .
— Krzyk?
— Nie mogłam prawie nic zrozumie´c, co krzyczała, ale to był krzyk mordo-

wanego człowieka. . . Jedno słowo zrozumiałam wyra´znie. Par˛e razy powtórzyła
moje imi˛e. Było jasne, ˙ze wzywa mnie na pomoc. Powiem szczerze. . . Bałam
si˛e ruszy´c z miejsca. Siedziałam jak sparali˙zowana. Potem jednak wzi˛ełam si˛e
w gar´s´c. Pomy´slałam, ˙ze to wstyd by´c takim tchórzem. . . Kto´s walczy o ˙zycie,
a ja siedz˛e bezczynnie. Uzbroiłam si˛e wi˛ec w moj ˛

a parasolk˛e i ostro˙znie, na pal-

cach podeszłam do drzwi pokoju, gdzie spała Szyperska, uchyliłam je jak mogłam
najciszej i. . . i stan˛ełam jak wryta. Na stołku przy łó˙zku Nelki paliła si˛e ´swiecz-
ka, ale samo łó˙zko było puste. . . Nagle usłyszałam jaki´s łomot w kuchni i krzyki.
Nasłuchiwałam zdr˛etwiała z przera˙zenia. Potem. . . otworzyły si˛e drzwi od strony
korytarza. . . My´slałam, ˙ze to Szyperska wraca, tymczasem na progu stan ˛

ał on!

Miał mask˛e na twarzy. To znaczy wydawało mi si˛e ˙ze to chyba maska, bo gdy
przyjrzałam si˛e uwa˙zniej, doszłam do wniosku, ˙ze on miał tak ˛

a okropn ˛

a cer˛e, gli-

niast ˛

a, z potwornymi wrzodami. . . Chciałam ucieka´c, ale nie mogłam zrobi´c ani

kroku. . . Tymczasem on sapi ˛

ac ci˛e˙zko zbli˙zał si˛e powoli do mnie. . . Ju˙z chciał

rzuci´c si˛e na mnie, gdy przypomniałam sobie, ˙ze nie jestem przecie˙z bezbron-
na, bo trzymam w r˛eku t˛e parasolk˛e. . . Zamachn˛ełam si˛e, ale zamiast w niego
trafiłam w lamp˛e na komódce. Lampa przewróciła si˛e z brz˛ekiem. To go zatrzy-
mało na chwil˛e. . . Skorzystałam z jego oszołomienia, uciekłam do swojego po-
koju i zamkn˛ełam si˛e na klucz. . . Marcela te˙z si˛e ju˙z zbudziła. Opowiedziałam
jej, co mi si˛e przydarzyło. . . Nasłuchiwały´smy niespokojnie, co b˛edzie dalej. Po-
tem usłyszały´smy znajome głosy i Marcela namówiła mnie, ˙zebym wyjrzała na
korytarz. . . No i zobaczyłam was. . .

— Co´s tu si˛e nie zgadza — zauwa˙zyłem.

142

background image

— Nie zgadzaj ˛

a si˛e wrzody — stwierdził Zezowaty Dodo. — Włamywacz nie

miał wrzodów.

— A mo˙ze ty walczyła´s z lamp ˛

a na komódce i tylko ci si˛e zdawało. . .

— No, wiesz — oburzyła si˛e Giga — widziałam go wyra´znie. . .
— W takim razie widziała´s Tubk˛e. . . — powiedziałem. — Po starciu w kuch-

ni wlazł omyłkowo do jakiego´s pokoju z upa´ckan ˛

a twarz ˛

a. . . To jego musiała´s

zaatakowa´c parasolem. . .

— Tubka nic nie wspomniał, ˙ze to Giga. . . mówił, ˙ze sam zapl ˛

atał si˛e w prze-

wody lampy — zauwa˙zył Dodo.

— Tubka umy´slnie zmienił ten przykry szczegół. . . — powiedziałem. — To

nie jest przyjemne by´c atakowanym parasolem przez mił ˛

a sercu osob˛e, w dodatku

bez powodu. Poniewa˙z nie wierz˛e, by Tubka chciał w tym momencie „rzuci´c si˛e”
na Gig˛e. To ju˙z fantazja Gigi. Strach ma wielkie oczy.

— O Bo˙ze, Jurek, wi˛ec to byłe´s ty?! — wykrzykn˛eła Giga.
Tubka sapał ci˛e˙zko.
— Przebacz, tak mi przykro. . .
— Przebaczam ci — powiedział wspaniałomy´slnie Tubka.
— Mo˙ze tego guza wtedy sobie nabiłe´s — przymru˙zyłem oczy. — Do licha,

mo˙ze tu w ogóle nie ma włamywacza. . .

— Jest! — usłyszeli´smy głos z ciemno´sci.
Skierowałem latark˛e w tamt ˛

a stron˛e. Zbli˙zała si˛e do nas podniecona Marcela.

— Jest tu włamywacz albo wampir — oznajmiła.
— Widziała´s go?
— Widziałam trupa — o´swiadczyła powa˙znie. — To zmienia zupełnie sytu-

acj˛e. Nie wierzyłam w tego wampira. Słyszeli´scie sami. Pytałam o trupa. No i. . .
jest trup.

— Nie ˙zartuj, nie czas na bzdurne ˙zarty — zdenerwowałem si˛e.
— Ja wiem, ˙ze to głupio brzmi, ale nic na to nie poradz˛e.
— Jest trup? — podniecony Dodo nerwowo poprawił okulary.
— Jest i, ˙zeby wygl ˛

adało jeszcze bzdurniej, le˙zy w szafie.

— Trup w szafie? — oniemiał Dodo.
— Tak, na ko´ncu korytarza — oznajmiła z kamienn ˛

a twarz ˛

a Marcela.

Ruszyli´smy bezzwłocznie sprawdzi´c t˛e makabryczn ˛

a nowin˛e.

— Czy. . . czy ju˙z wiesz. . . czyj to trup? — zapytałem ostro˙znie Marcel˛e.
— Nelki Szyperskiej — odparła Marcela.
— Nie! Nie mo˙ze by´c — wykrzykn ˛

ałem przera˙zony i rzuciłem si˛e biegiem do

szafy. . . Przed sam ˛

a szaf ˛

a omal nie wyło˙zyłem si˛e jak długi. . . z powodu po´sli-

zgu. Po´slizn ˛

ałem si˛e na jakiej´s mokrej plamie na podłodze. Po´swieciłem latark ˛

a.

Zastygła czerwona ciecz. . . wypływała w ˛

ask ˛

a stru˙zk ˛

a z szafy. Krew! Przeniosłem

wzrok na szaf˛e. Była czarna, rze´zbiona, jaki´s antyk chyba. Mi˛edzy nie domkni˛e-

143

background image

tymi drzwiami co´s tkwiło. . . białego. . . Wzdrygn ˛

ałem si˛e. To nie było złudzenie.

Z szafy sterczała ludzka noga. Dotkn ˛

ałem jej. Była zimna.

— Ju˙z sztywnieje — o´swiadczyła Marcela. — Zgon musiał nast ˛

api´c kilka

godzin temu.

Tubka otworzył szaf˛e. Nelka le˙zała wci´sni˛eta mi˛edzy star ˛

a odzie˙z; z rozrzuco-

nymi włosami, r˛ekami rozpostartymi, z zastygł ˛

a, jakby wymodelowan ˛

a w białym

marmurze twarz ˛

a. Oczy miała zamkni˛ete. „Jest pi˛ekniejsza ni˙z wtedy, gdy była

˙zywa. . . ” — pomy´slałem i pomy´slałem jeszcze, ˙ze ˙zywa Nelka nigdy nie wyda-

wała mi si˛e pi˛ekna. Dopiero teraz. . .

— Pomó˙zcie mi j ˛

a wyci ˛

agn ˛

a´c — mrukn ˛

ał Tubka.

— Zostaw — powiedziała Marcela — nie wolno niczego rusza´c, póki nie przy-

jedzie milicja. Musimy j ˛

a zostawi´c tak jak jest. . . inaczej mogliby´smy mie´c kło-

poty.

— Tak, mogłoby by´c na nas — powiedział podniecony Dodo. — Zdaje si˛e, ˙ze

ostatnio pokłóciłe´s si˛e z Nelk ˛

a — obrócił si˛e do Jurka Tubki.

— No to co?
— Mogliby ci próbowa´c przylepi´c to morderstwo — powiedział Dodo —

masz motyw. I Giga te˙z ma. I ty te˙z masz — wskazał palcem na Marcel˛e.

— Ja?
— Mogła´s jej zazdro´sci´c głównej roli w tym filmie.
— Uwa˙zaj, Dodo, bo ci˛e strzel˛e — rzekła ostro Marcela. — Nie lubi˛e takich

˙zartów. . .

— Ja przecie˙z nic. . . ja tylko was uprzedzam. . . mo˙zecie by´c w to wpl ˛

atani. . .

— Przesta´n — spojrzałem z wyrzutem na Doda i przymkn ˛

ałem przygn˛ebiony

szaf˛e. Czułem, ˙ze ogarnia mnie rozpacz. . . To przeze mnie wszystko. . . przez ten
film przekl˛ety!

— Kiedy j ˛

a znalazła´s? — Tubka indagował Marcel˛e.

— Przed chwil ˛

a. . . Chciałam i´s´c do łazienki i zabł ˛

adziłam, z powodu tych

ciemno´sci zabrn˛ełam a˙z na koniec korytarza. . . Pami˛etam, zawadziłam o co´s. . .
Wyobra´zcie sobie moje przera˙zenie, gdy stwierdziłam, ˙ze to była ludzka sztywna
noga!

— Teraz ju˙z nie ma w ˛

atpliwo´sci — zamruczał Tubka. — Nie było przesady

z tym wampirem. . . Facet jest cholernie niebezpieczny. Nie mog˛e sobie darowa´c,

˙ze pozwoliłem mu si˛e wymkn ˛

a´c. . . Ale rozgrywka nie sko´nczona. . . póki tam

jeszcze siedzi na górze, mam szans˛e.

— Ty mo˙ze tak. . . ale jak ˛

a ma szans˛e Kobylak? — wtr ˛

aciłem. — W tej chwili

najwa˙zniejsz ˛

a spraw ˛

a jest ratowanie Kobylaka. . . Dosy´c tego gadania. Musimy

co´s postanowi´c.

— ˙

Zeby co´s postanowi´c, musimy najpierw zbada´c sytuacj˛e. Istotne jest, czy

Kobylak jeszcze ˙zyje, czy ju˙z nie — mruczał Tubka. — Mógłbym próbowa´c wy-

144

background image

wa˙zy´c drzwi, ale je´sli Kobylak jeszcze ˙zyje, ten zwyrodnialec gotów go wtedy
ukatrupi´c. Mo˙ze zrobi´c z Kobylaka zakładnika. Tego si˛e wła´snie boj˛e.

— Najlepiej p˛edzi´c po milicj˛e — zaproponowała Marcela.
— Milicja jest siedem kilometrów st ˛

ad — powiedziałem. — Zeszłaby cała

godzina. . . co ja mówi˛e, dwie godziny, zanim mogliby nam pomóc. . . A do tego
czasu. . . Strach pomy´sle´c. . . Musimy działa´c sami. . .

— Pójd˛e na gór˛e — zdecydował Tubka. — Spróbuj˛e nawi ˛

aza´c z nim kon-

takt. . . i dowiedzie´c si˛e, czego chce. . . Nastrasz˛e go przy sposobno´sci. . . Mo˙ze
zgodzi si˛e wypu´sci´c Kobylaka.

— Pójd˛e z tob ˛

a — powiedziałem.

— I ja — rzekł Dodo.
W rezultacie poszli´smy wszyscy.
Przez dłu˙zsz ˛

a chwil˛e nasłuchiwali´smy przy drzwiach. W pokoju panowała zu-

pełna cisza.

— Boj˛e si˛e — powiedział Dodo. — Ta cisza nie wró˙zy nic dobrego. . .
— Mo˙ze dra´n uciekł przez balkon. . .
— To karkołomne przedsi˛ewzi˛ecie — mrukn ˛

ałem. — Gładka ´sciana, nie ma

nawet rynny w pobli˙zu, takiej jak przy moim pokoju.

— Cicho. . . słysz˛e go! Pokasłuje — szepn ˛

ał Tubka. — Tak, to on.

— Ale dlaczego nie słycha´c zupełnie Kobylaka?
— Prawdopodobnie ju˙z nie ˙zyje.
— Mo˙ze jest tylko zakneblowany — powiedziałem.
— Przynie´s no˙ze z kuchni — mrukn ˛

ał Tubka do Doda — wybierz najwi˛eksze

i najdłu˙zsze. Musimy by´c przygotowani na wszystko — wyja´snił.

Wzdrygn ˛

ałem si˛e. Pomy´slałem, ˙ze zaczyna si˛e najwi˛eksza przygoda mojego

˙zycia. . . Ale ledwie si˛e zacz˛eła, ju˙z miałem jej do´s´c. Nie tak ˛

a sobie zaplanowałem

tu przygod˛e.

background image

Rozdział 24

Wielka gafa!

Zezowaty Dodo wrócił z trzema no˙zami. Tubka wybrał dla siebie najwi˛ekszy,

niemal rze´zniczy nó˙z — w ˛

aski i długi. Dodo zatrzymał dla siebie nó˙z-pił˛e. Mnie

przypadł t˛epy nó˙z stołowy. Wygl ˛

adał do´s´c niewinnie, a mimo to poczułem si˛e

raczej niewyra´znie. Tym razem bowiem, po raz pierwszy w ˙zyciu, nie miał mi
słu˙zy´c do obiadu, lecz do obrony. Tubka spojrzał na´n krytycznie.

— Nie było lepszego? — zapytał Doda.
— Tylko te dwa — odparł Dodo. — Trzeciego kuchennego ju˙z nie było.
— Trzymaj! — Tubka wr˛eczył mi swój. — Ja ostatecznie mog˛e bez, bo znam

d˙zudo, ale taka faja jak ty. . .

Spojrzałem na rze´zniczy nó˙z, który trzymałem w r˛eku. Głupia sytuacja. Nigdy

jeszcze nie walczyłem na no˙ze.

— Jak ty trzymasz ten nó˙z! — zdenerwował si˛e Tubka. — Nie b˛edziesz nim,

do licha, krajał kurczaka. . . Nó˙z do walki trzyma si˛e tak — zademonstrował.

— Nie miałem dot ˛

ad okazji. . . — chrz ˛

akn ˛

ałem — i raczej tego nie lubi˛e. . .

— Ja te˙z nie — rzekł Tubka — ale pami˛etaj, ˙ze to jest niebezpieczny facet,

który nie przebiera w ´srodkach, a ty co. . . chcesz na niego z gołymi r˛ekami?
Chodzi o Kobylaka.

To prawda, chodzi o Kobylaka. Wzi ˛

ałem si˛e w gar´s´c.

— Zagajaj — powiedział Tubka.
— Mo˙ze ty. . .
— Nie, ty zagaisz lepiej.
Zastukałem energicznie do drzwi. Odpowiedziało mi milczenie.
— Nie ma pan ˙zadnych szans! — zawołałem. — Jest pan otoczony. Mamy

przewag˛e liczebn ˛

a. Niech pan nie przeci ˛

aga struny.

Spojrzałem na Tubk˛e. Pokiwał głow ˛

a.

— Zagajaj dalej, dobrze ci idzie — szepn ˛

ał.

— Czy pan chce rozlewu krwi? Jeste´smy uzbrojeni. Zdolni do wszystkiego —

ci ˛

agn ˛

ałem. — Pu´scimy jednak pana wolno, je´sli pan spełni jeden warunek.

146

background image

Tym razem poskutkowało. Z pokoju doszedł nas słaby głos.
— Czego chcecie?
— Niech pan wypu´sci naszego koleg˛e Kobylaka.
— Tylko ja tutaj jestem — odpowiedział głos.
Na moment poczułem skurcz serca.
— Nie chce pan chyba powiedzie´c, ˙ze pan go ju˙z załatwił?
— Nie ma tutaj nikogo.
— Do kogo ta mowa? Tam został nasz kolega. Spał w drugim pokoju — za-

grzmiał Tubka.

— Nie zagl ˛

adałem do drugiego pokoju — odpowiedział głos.

Spojrzeli´smy po sobie zbici z tropu.
— Mo˙ze niepotrzebnie zdekonspirowali´smy Kobylaka — mrukn ˛

ałem zaafe-

rowany. - Kobylak mógł si˛e ukry´c w drugim pokoju. . . i siedzie´c tam cały czas
bezpiecznie, a teraz. . .

— Trudno, stało si˛e — szepn ˛

ał Tubka, a gło´sno zawołał: — Je´sli pan tam nie

zagl ˛

adał, niech pan zajrzy, do licha! Ale to jest ostatnia chwila pa´nskiego ˙zycia,

je´sli chłopakowi co´s si˛e stanie!

— O Matko Miłosierna! — j˛ekn ˛

ał opryszek.

Poruszyłem si˛e niespokojnie. Nó˙z z brz˛ekiem upadł mi na podłog˛e.
— Co ci si˛e stało? — zapytał z niepokojem Tubka.
— Niech to diabli. . . zdaje si˛e, ˙ze poznaj˛e ten głos. . . o, niech to diabli. . .

lepszy ubaw. . .

— Ubaw?!
— Do licha, schowaj te no˙ze. . . to mój wujek.
— Co takiego?
— Zaatakowałe´s w kuchni wuja Bła˙zeja.
— Niemo˙zliwe. . . przecie˙z Dodo. . .
— Zaatakowałe´s gospodarza domu. Co za gafa!
Tubka bawił si˛e no˙zem.
— No, nie wiem, czy taka gafa. . . wujek nie wujek, w ka˙zdym razie zamor-

dował Szypersk ˛

a.

— Idioto, schowaj ten nó˙z! — rozzło´sciłem si˛e. — Jak ´smiesz podejrzewa´c

wujka!

— Wszystko wskazuje na to, ˙ze twój wujek jest wampirem — rzekł spokojnie

Tubka.

— Nie uno´s si˛e. . . Zrozum, zdarzaj ˛

a si˛e takie wypadki, ˙ze człowiek wiedzie

podwójne ˙zycie. . . zwłaszcza, gdy jest stukni˛ety.

— Mój wujek nie jest stukni˛ety. Jest rewizorem.
— Pami˛etaj, ˙ze Szyperska nie ˙zyje. . . Kto´s j ˛

a zabił. Je´sli nie on, no to kto? No

to kto w takim razie? Stara Michałowa czy kto´s z nas?

Powiało groz ˛

a.

147

background image

— Najbardziej podejrzana jest Giga — powiedział Dodo. — Wiemy, ˙ze była

w pokoju Szyperskiej, tam zastał j ˛

a Tubka. . .

— Zajrzała zobaczy´c, co si˛e dzieje. Szypersk ˛

a krzyczała.

— Tak twierdzi Giga, ale oprócz niej nikt nie słyszał krzyku Szyperskiej. . .

Poza tym Giga nie znosi Szyperskiej i trudno uwierzy´c, ˙ze chciała jej ´spieszy´c na
pomoc. . .

— Mo˙ze tobie trudno — zapiał Tubka. — Ja j ˛

a znam i mnie bardzo łatwo

w to uwierzy´c. Giga mogła nie lubi´c Szyperskiej, ale nie odmówiłaby jej pomocy
w potrzebie. Taka jest wła´snie Giga!

— W takim razie sam si˛e wkopujesz, Tubka. . . Bo ty jeste´s kolejny na li´scie. . .
— Ja?
— Ju˙z powiedziałem ci, ˙ze miałe´s motyw, a oprócz tego nie masz alibi. Prze-

ciwnie, widziałem ci˛e, jak schodziłe´s w nocy na dół.

— Szedłem po płaszcz, mówiłem ci, ˙ze zmarzłem. . .
— Czy uwierz ˛

a? Uznaj ˛

a to za wykr˛ety. . .

— Id´z do diabła i zabierz lepiej te no˙ze. . . — krzykn ˛

ał Tubka. — Słyszałe´s,

co mówi˛e? Zje˙zd˙zaj!

Przera˙zony Dodo porwał no˙ze i zbiegł na dół. Wrócił po chwili podniecony.
— Co, znowu tutaj? Spływaj! — Tubka chciał go przegoni´c.
— Ma. . . mam nie. . . niesamowit ˛

a wiadomo´s´c — wykrztusił Dodo.

— Co si˛e znowu stało? — zapytałem. — Mam nadziej˛e, ˙ze nie nowy trup.
— Prze. . . przeciwnie. . . Szyperska poruszyła nog ˛

a — oznajmił Dodo.

— Co ty, wygłupiasz si˛e?!
— Widziałem na własne oczy. Ona spała w szafie.
— Spała w szafie? Dlaczego?
— Nie wiem. . . mo˙zemy j ˛

a spyta´c. . . na razie jest zaj˛eta. Wyciera syrop wi-

´sniowy. . . W tej szafie stały jakie´s butelki z sokami i jedna si˛e potłukła. . . Wszyst-

ko zapaprane. . . A my´smy my´sleli, ˙ze to krew. . . Teraz sprz ˛

ata, Giga i Marcela

jej pomagaj ˛

a, bo ona jest bardzo słaba, czym´s si˛e struła. . . Ale wszystkie s ˛

a w do-

brym humorze, bo ju˙z im powiedziałem, ˙ze wampirem jest wujek.

W pokoju znów rozległy si˛e kroki. Przyło˙zyłem ucho do drzwi.
— Niesamowita historia — rozległ si˛e dr˙z ˛

acy głos wujka. — Tam naprawd˛e

´spi jaki´s chłopiec. . .

— ´Spi? — zdziwiłem si˛e.
— ´Spi spokojnie, wydaj ˛

ac lekki pomruk jak kot — powiedział wujek. Nader

spokojny sen jak na opryszka. . .

Pomy´slałem, ˙ze Kobylak ma nerwy. A jednak nie zazdro´sciłem mu. Przespał

najciekawsze wydarzenia tej nocy.

Przez drzwi słycha´c było gło´sne sapanie wujka. Był czym´s wyra´znie wzbu-

rzony.

148

background image

— To skandal! — wybuchn ˛

ał wreszcie. — To ju˙z zupełny upadek obyczajów,

nie mówi ˛

ac o naruszeniu podstawowych zasad higieny, przyprowadza´c z sob ˛

a na

nocn ˛

a robot˛e nieletnich jak ten chłopiec. Wida´c po jego ´snie, ˙ze to niewinne dziec-

ko jeszcze, a panowie brutalnie pchaj ˛

a go na drog˛e przest˛epstwa. . . Nawet je´sli

dopu´scimy, ˙ze zachodzi konieczno´s´c praktyki i wdro˙zenia do zawodu od najmłod-
szych lat. . . to przecie˙z, na miło´s´c bosk ˛

a, nie w godzinach nocnych. Widz˛e po tym

chłopcu, ˙ze jego organizm potrzebuje o tej porze snu. . .

— Chwileczk˛e, prosz˛e pana — Tubka usiłował przerwa´c ten potok wymowy,

nadaremnie jednak, poniewa˙z w wujka Bła˙zeja wst ˛

apił duch apostolski. Uzdra-

wianie obyczajów, naprawa stosunków społecznych i dbało´s´c o poziom moralny
młodzie˙zy to były ˙zyciowe pasje wujka.

— Musz˛e nadto zwróci´c panom uwag˛e, skoro mam rzadk ˛

a okazj˛e rozmawia´c

z przedstawicielami tak oryginalnego, acz starego zawodu, ˙ze zdumiewa mnie
upadek etyki profesjonalnej w waszych szeregach, panowie. To ładnie, ˙ze wznie-

´sli´scie si˛e na wy˙zszy poziom kultury osobistej i wyje˙zd˙zacie na delegacje z my-

dłem, szczoteczk ˛

a do z˛ebów itp. przyborami toaletowymi, tudzie˙z bielizn ˛

a nocn ˛

a

w neseserach, ale zakłada´c kwatery i nocowa´c w domu, który si˛e wła´snie pl ˛

adru-

je, to ju˙z bezczelno´s´c. Tego nie robili szanuj ˛

acy si˛e włamywacze. St ˛

ad mój apel!

Zabierajcie, co macie zabra´c, i cze´s´c! Znios˛e brak tego czy owego przedmiotu, ale
nie znios˛e waszego towarzystwa! To ju˙z za wiele mie´c was koło siebie w kuchni,
w wannie i w łó˙zku! To jakie´s nowe, niesłychane metody rabunku! Wypraszam
sobie w imieniu zainteresowanych obywateli!

— Doskonale, wujku, podpisuj˛e si˛e pod tym apelem, ale tu zaszła jaka´s po-

myłka. . . Do kogo wła´sciwie wujek wygłasza ten apel?

— Wujek? Co takiego? Wiem, ˙ze mam wielu krewnych w ró˙znych zawodach,

ale w takim?. . . Kto mnie nazywa wujkiem? — denerwował si˛e Bła˙zej.

— Powtarzam, do kogo wujek wygłasza ten apel?
— Do włamywaczy całego ´swiata.
— Pomyłka w adresie. My go´scimy tu na zaproszenie ciotki Matyldy. Czy˙zby

nie uprzedziła wujka?

— Biedna Matylda. . . Wiem, ˙ze jest bardzo go´scinna, ale ˙zeby a˙z tak. . . To

ju˙z jakie´s zaburzenia umysłowe! Zaprasza´c na weekend przest˛epców!

— Dopiero, jak zrobi˛e nudny film, pozwol˛e wujkowi nazwa´c si˛e przest˛epc ˛

a.

— Film. . . zaraz. . . co´s mi ´swita. . . i głos jakby znajomy. Czy ty, przyjacielu,

nie jeste´s czasem tym najbardziej postrzelonym maniakiem ze wszystkich nienor-
malnych siostrze´nców mojej biednej Matyldy?

Chrz ˛

akn ˛

ałem ura˙zony.

— Nie wiem naprawd˛e, kogo wuj ma na my´sli.
— Mam na my´sli oczywi´scie Cymeona Maksymalnego, czyli Cymka Ogrom-

skiego. On wła´snie ma bzika na punkcie filmu.

149

background image

— Ja protestuj˛e przeciwko tym sformułowaniom — o´swiadczyłem — i przy-

pominam wujkowi, ˙ze wujek wci ˛

a˙z jeszcze jest zamkni˛ety w tym pokoju. . .

— Sam si˛e zamkn ˛

ałem i wyjd˛e, gdy b˛ed˛e chciał — o´swiadczył z godno´sci ˛

a

wuj Bła˙zej.

— Wyj´scie jest tylko jedno i prowadzi do naszej ekipy — powiedziałem suro-

wo.

— Nie rozumiem.
— Wuj został skierowany do pracy w naszej ekipie przez ciotk˛e Matyld˛e.
— Nic o tym nie wiem.
— Pewnie nie otworzył wuj listu zawieraj ˛

acego dwana´scie zlece´n cioci dla

wuja do wykonania podczas jej nieobecno´sci. Zlecenie ostatnie, zlecenie numer
dwana´scie, przewiduje udział wujka w realizacji obecnego filmu w charakterze
aktora, z uwagi na walory wewn˛etrzne i zewn˛etrzne wujka. List znajduje si˛e na
biurku pod przyciskiem.

Przez chwil˛e trwała po drugiej stronie cisza.
Wreszcie rozległ si˛e zgrzyt klucza w zamku. Drzwi otworzyły si˛e i stan ˛

w nich zrezygnowany wujek Bła˙zej. W r˛ece trzymał wałek kuchenny do ciasta.

— Strasznie mi przykro. Zdaje si˛e, ˙ze kogo´s r ˛

abn ˛

ałem tym wałkiem.

— Mnie — powiedział Tubka. — Ale to my przepraszamy. . . Zaszło ˙załosne

nieporozumienie. . .

— Nie. . . nie. . . to ja jestem gapa. . . Nie zauwa˙zyłem tego listu. . . w dodat-

ku przed wyjazdem ciotka wspominała o waszym przyje´zdzie, ale wypadło mi
z głowy. . . Jestem przepracowany. . . ostatnio zast˛epuj˛e chorego koleg˛e. . . goni˛e
resztkami nerwów. . .

— Zatem dobranoc, wujku. Jutro przy ´sniadaniu spróbujemy odtworzy´c histo-

ri˛e tej niesamowitej nocy — ziewn ˛

ałem.

— Wyja´sni´c niektóre ciemne punkty — powiedział Tubka. — Postanowiłem

analizowa´c skrupulatnie wszystkie moje niepowodzenia, rozczarowania i wpadki.
Mo˙ze wreszcie zrozumiem, sk ˛

ad si˛e bierze mój systematyczny pech — westchn ˛

ci˛e˙zko.

background image

Rozdział 25

Scenariusze prawdziwe i zmy´slone

Nazajutrz po ´sniadaniu poprosiłem najbardziej „tragicznych” bohaterów tej

niezapomnianej nocy, to znaczy wuja Bła˙zeja i Nelk˛e Szypersk ˛

a, aby opowiedzieli

nam swoje przygody. Postanowiłem zanotowa´c je skrupulatnie jako dokumentacj˛e
do przyszłego filmu. Gdy kto´s b˛edzie mi zarzucał, ˙ze jestem niepowa˙zny i ˙ze moje
scenariusze nie maj ˛

a zwi ˛

azku z rzeczywisto´sci ˛

a, poka˙z˛e te zeznania wujka i Nel-

li, doł ˛

acz˛e moje zmy´slone nowele filmowe i ka˙z˛e zgadywa´c, które z tych utwo-

rów zawieraj ˛

a opisy prawdziwych zdarze´n, a które s ˛

a płodem mojej wyobra´zni. . .

I mog˛e si˛e zało˙zy´c, oka˙ze si˛e wtedy, ˙ze jestem jednak „powa˙zniejszy” ni˙z ˙zycie.
Bo ˙zycie lubi drwi´c sobie z nas na ka˙zdym kroku. A oto teksty obu zezna´n.

Zeznanie wuja Bła˙zeja

Jak wam ju˙z wspomniałem, tego dnia byłem wyj ˛

atkowo zm˛eczony i senny.

Jesienny szczyt przeładunków na kolei. Od dwu dni i dwu nocy nie zmru˙zyłem
oka. Do tego kolega zachorował i musiałem zast˛epowa´c go w pracy. Chodziłem
jak zamroczony i czułem, ˙ze łapie mnie grypa. Z pewno´sci ˛

a miałem gor ˛

aczk˛e,

dr˛eczyło mnie pragnienie. Wróciłem o jedenastej wieczorem. W domu panowa-
ła idealna cisza i nie zauwa˙zyłem nic podejrzanego. Tylko ´swiatło wysiadło. Ale
nie chciało mi si˛e zmienia´c korków. Moim marzeniem było jak najszybciej za-

˙zy´c polopiryn˛e, ugasi´c byle czym pragnienie i poło˙zy´c si˛e spa´c. Nie zdejmuj ˛

ac

płaszcza poczłapałem do mojego pokoju na pi˛etrze. Wiedziałem, ˙ze w której´s
szufladzie mam par˛e tabletek leku. . . Dlaczego nie zdj ˛

ałem płaszcza? Poniewa˙z

przechodz ˛

ac przez podwórze zauwa˙zyłem, ˙ze Michałowa zostawiła na noc bieli-

zn˛e na sznurze i zapomniała sprz ˛

atn ˛

a´c. Michałowa stała si˛e ostatnio roztargniona.

Staro´s´c czy te˙z skutki my´slenia o wampirze?. . . Z pocz ˛

atku miałem zamiar nie

miesza´c si˛e do takiej babskiej rzeczy jak pranie i suszenie bielizny, ale gdy chcia-
łem w przedpokoju ´sci ˛

agn ˛

a´c płaszcz, zauwa˙zyłem, ˙ze jest wilgotny. Zaczynała si˛e

m˙zawka. Pomy´slałem wtedy, ˙ze jednak nale˙załoby sprz ˛

atn ˛

a´c t˛e bielizn˛e, bo ina-

czej rano trzeba j ˛

a b˛edzie znowu wy˙zyma´c. Postanowiłem przeto, ˙ze skocz˛e tylko

151

background image

na gór˛e, za˙zyj˛e polopiryn˛e i napij˛e si˛e czego´s, no i zaraz wezm˛e si˛e za t˛e bieli-
zn˛e. . . Uznałem, ˙ze nie warto w tej sytuacji zdejmowa´c płaszcza. . . Sk ˛

ad mogłem

przypuszcza´c, ˙ze to b˛edzie miało takie ogromne znaczenie? Czy zgadzam si˛e, ˙ze
mógł w waszych oczach wygl ˛

ada´c podejrzanie osobnik w płaszczu, przeszukuj ˛

a-

cy gor ˛

aczkowo wszystkie szuflady w pokoju? Tak. Zgadzam si˛e. Na pewno mógł

kojarzy´c si˛e ze złodziejem, a nawet włamywaczem. . .

Co było dalej? Znalazłem w ko´ncu t˛e polopiryn˛e i zszedłem na dół napi´c si˛e

czego´s w kuchni. Tam wła´snie zaskoczył mnie Jurek. Krzykn ˛

ał do mnie: „R˛ece

do góry!” Oczywi´scie wzi ˛

ałem go za bandyt˛e. . . Pomy´slałem nawet, ˙ze to mo-

˙ze by´c ten opryszek grasuj ˛

acy w okolicy, którego nazywaj ˛

a wampirem czy te˙z

Kubusiem. Nie miałem jednak zamiaru kapitulowa´c. . . Zrobiłem nagły unik na
wypadek, gdyby miał prawdziw ˛

a bro´n przy sobie. Sam byłem wprawdzie bez

or˛e˙za, ale nawin ˛

ał mi si˛e pod r˛ek˛e garnek z budyniem czy kremem. Nie namy´sla-

j ˛

ac si˛e wiele, nabrałem gar´s´c tej masy i cisn ˛

ałem ni ˛

a w napastnika. Korzystaj ˛

ac

z jego zaskoczenia porwałem wałek do ciasta i z pomoc ˛

a tego wałka utorowałem

sobie drog˛e do pokoju. Tam zamkn ˛

ałem si˛e na klucz i zacz ˛

ałem medytowa´c nad

sytuacj ˛

a. . . To wszystko. Dalszy ci ˛

ag ju˙z znacie. Dlaczego nie wydostałem si˛e

od razu z domu? Mógłbym wtedy zaalarmowa´c s ˛

asiadów albo wezwa´c milicj˛e.

Owszem, w pierwszej chwili miałem nawet zamiar wybiec z domu, ale potem,
gdy Jurek zacz ˛

ał wzywa´c kolegów na pomoc, zrozumiałem, ˙ze jest tutaj cała ban-

da i ˙ze drzwi na pewno s ˛

a pilnowane. Kiedy w dodatku usłyszałem czyje´s kroki

w korytarzu i zamajaczyła mi jaka´s sylwetka w ciemno´sci, pomy´slałem, ˙ze droga
na dwór jest odci˛eta. Bałem si˛e ryzykowa´c przedarcia si˛e przebojem i poszukałem
schronienia na górze. Oczywi´scie teraz ju˙z wiem, ˙ze ta posta´c w korytarzu, której
si˛e przestraszyłem, to była Nella Szyperska.

Zeznanie Nelli Szyperskiej

Miałam okropny sen, ledwie zasn˛ełam tej nocy. Czy o wampirze? Nie, to nie

był sen o wampirze. Wolałabym nie mówi´c, co mi si˛e ´sniło. . . To było zbyt strasz-
ne i przykre. . . Tak. Krzyczałam przez sen. Pami˛etam. . . Nalegacie, ˙zeby powie-
dzie´c jednak co´s o tym ´snie, przynajmniej ogólnie. No wi˛ec ogólnie to ´sniło mi
si˛e kr˛ecenie filmu. . . Nie mog˛e powiedzie´c, kto mi si˛e ´snił i co si˛e ze mn ˛

a stało. . .

Ten sen był tak okropny, ˙ze obudziłam si˛e. Potem nie mogłam zasn ˛

a´c. Bałam si˛e.

Naprawd˛e si˛e bałam. Na stoliku nocnym zauwa˙zyłam par˛e flakoników z bardzo
wyra´znymi wielkimi napisami, naklejonymi zapewne przez ciotk˛e, ˙zeby mogła je
przeczyta´c bez okularów. Te napisy brzmiały: na serce, na w ˛

atrob˛e, na ˙zoł ˛

adek,

na uspokojenie. Za˙zyłam wi˛ec tabletk˛e na uspokojenie. Kiedy po pi˛eciu minu-
tach nie uspokoiłam si˛e, wzi˛ełam jeszcze jedn ˛

a. . . Tak, teraz wiem, ˙ze wzi˛ełam

za du˙z ˛

a dawk˛e i ˙ze taka dawka działa nasennie. Potem poszłam do łazienki i ˙ze-

by rozlu´zni´c nerwy, wzi˛ełam zimny prysznic. Zimny prysznic zawsze dobrze mi
robi.

152

background image

Kiedy byłam w łazience, usłyszałam jaki´s dziwny hałas. Zarzuciłam szybko

szlafrok na siebie i zaniepokojona wyszłam na korytarz. Wtedy usłyszałam jakby
odgłosy szorowania czy te˙z szamotania oraz ci˛e˙zki łomot w kuchni. Od razu po-
my´slałam o włamywaczu. Wiedziałam, ˙ze o tej porze Michałowa ´spi kamiennym
snem. Chwaliła si˛e bowiem przede mn ˛

a, ˙ze ma taki cudowny ´srodek, po którym

´spi jak zabita, a ponadto u˙zywa specjalnych koreczków do zatykania uszu. Wi˛ec

od razu pomy´slałam, ˙ze to nie mo˙ze by´c Michałowa. . . A kiedy potem usłyszałam
krzyk i głuche uderzenie, nie miałam ju˙z w ˛

atpliwo´sci. Chciałam pobiec na gór˛e

i obudzi´c chłopców, ale w tym momencie z kuchni wypadł zadyszany człowiek
w czarnym płaszczu. Drog˛e miałam odci˛et ˛

a. Zatrzymałam si˛e przera˙zona. On te˙z

si˛e zatrzymał. . . Musiał mnie zauwa˙zy´c. . . Nasłuchiwał. . . Chciałam krzycze´c,
wzywa´c pomocy, ale głos uwi ˛

azł mi w gardle. Zauwa˙zyłam obok mnie szaf˛e. . .

jej drzwi były uchylone. Wsun˛ełam si˛e po´spiesznie do niej. . . Niestety była pełna
starej odzie˙zy i w dodatku jakie´s butelki stały na dole. Chyba nawet par˛e si˛e prze-
wróciło. Ale byłam tak przera˙zona, ˙ze nie zwróciłam na to specjalnej uwagi. Sta-
rałam si˛e siedzie´c jak najciszej. . . Przywarłam do jakiego´s futra. . . Czułam, jak
ogarnia mnie spokój i gł˛eboka senno´s´c. . . Nie wiem, jak długo spałam, strasznie

´scierpła mi noga z powodu niewygodnej pozycji. Dlatego ockn˛ełam si˛e w ko´ncu

i zobaczyłam ze zdumieniem, ˙ze wci ˛

a˙z siedz˛e w szafie. A potem zobaczyłam Gi-

g˛e i Marcel˛e, jak pochylały si˛e nade mn ˛

a ciekawie. Wstałam, ale strasznie kr˛eciło

mi si˛e w głowie. . . To wszystko, co zapami˛etałam z tej nocy.

Bardzo mi przykro, ˙ze wzi˛eli´scie mnie za trupa i tyle najedli´scie si˛e strachu

przeze mnie. Ale czy to tylko moja wina? Tak, teraz ju˙z wiem, ˙ze ten człowiek,
którego si˛e przestraszyłam, to był pan Bła˙zej, wujek Cymka. Ale wtedy sk ˛

ad mo-

głam wiedzie´c?

*

*

*

W ten sposób wszystkie zagadki tej piekielnej nocy zostały wyja´snione.
Zaraz po ´sniadaniu poprosiłem cał ˛

a ekip˛e, aby zebrała si˛e pod domem, gdy˙z

musimy omówi´c plan pracy i zapozna´c si˛e ze scenariuszem filmu. Okazało si˛e
jednak, ˙ze z dziewcz ˛

at tylko jedna Giga była gotowa. Szyperska wci ˛

a˙z nie mogła

jeszcze przyj´s´c do siebie po tych pastylkach. Znów ogarn˛eła j ˛

a senno´s´c i poszła

wzi ˛

a´c trze´zwi ˛

acy natrysk. A moja siostra Marcela zamkn˛eła si˛e w pokoju i przy-

mierzała kostiumy przed lustrem.

Nie narzekałem specjalnie z tego powodu. Nareszcie b˛ed˛e miał sposobno´s´c

pomówi´c w cztery oczy z Gig ˛

a. Mo˙ze wyrazi zgod˛e na kompromisowy podział

ról w filmie?

— Chod´z, Giga, zapoznam ci˛e ze scenariuszami — powiedziałem. — Przejd´z-

my do altany.

153

background image

— To ile w ko´ncu masz tych scenariuszy?
— Dwa.
— Jak si˛e nazywaj ˛

a?

— Jeden: „Ostatni dzie´n wakacji”, a drugi: „Rapsodia jesienna na puzon i per-

kusj˛e”.

Usiedli´smy w altanie.
— Który z nich jest ciekawszy? — zapytała Giga.
— Oba s ˛

a ciekawe. . . Ale ja wol˛e „Rapsodi˛e”.

— Dlaczego?
— Bo ty b˛edziesz tam grała główn ˛

a rol˛e.

Niestety, okazało si˛e, ˙ze nie znam Gigi i popełniłem bł ˛

ad. Wła´snie dlatego,

˙ze zaproponowałem jej „Rapsodi˛e”, zacz˛eła zdradza´c olbrzymie zainteresowanie

„Ostatnim dniem wakacji”! Gdybym to przewidział. . . Niestety.

— Opowiedz mi najpierw o tym „Ostatnim dniu wakacji” — zaproponowała

niewinnie.

— Wolałbym najpierw o „Rapsodii”.
I znów popełniłem bł ˛

ad. Giga spojrzała na mnie teraz ju˙z całkiem podejrzli-

wie.

— Dlaczego nie chcesz, ˙zebym poznała „Ostatni dzie´n”?
— Ale˙z chc˛e — za´smiałem si˛e sztucznie — po prostu wydawało mi si˛e, ˙ze

lepiej b˛edzie, jak poznasz „Rapsodi˛e”, ale to dla mnie wszystko jedno.

— Je´sli wszystko jedno, to zacznijmy o „Ostatnim dniu”. O czym to jest wła-

´sciwie? O czym i o kim?. . .

— No, o nas. . . o naszych sprawach. . . Wiesz, jak si˛e sp˛edza wakacje. . . prze-

wa˙znie głupio. . . dni przeciekaj ˛

a przez palce, ani si˛e spostrze˙zemy — ju˙z koniec.

I wtedy ˙zal. Uczucie niedosytu i niezadowolenia, ˙ze nie wykorzystali´smy ich jak
nale˙zy. . . Ale przecie˙z czasami zostaje nam jedna pociecha. Poznali´smy kogo´s,
zawarli´smy znajomo´s´c wakacyjn ˛

a. Czy sko´nczy si˛e razem z wakacjami, czy prze-

trwa?

— Pasjonuj ˛

acy temat!

— Takie wła´snie pytanie zadaje sobie bohaterka mojego filmu, Kornelia.
— Kornelia? — skrzywiła si˛e Giga. — Dlaczego Kornelia?
— Nie wiem. . . tak mi si˛e napisało. . .
— Po prostu my´slałe´s o Szyperskiej, przyznaj si˛e — naciskała Giga. — Szy-

perska ma na imi˛e Kornelia.

— Naprawd˛e nie wiem. . . mo˙ze pod´swiadomie. . . mo˙zliwe, ˙ze widziałem j ˛

a

w tej roli. . .

— Ach tak. . . rozumiem wszystko. — Giga ´sci ˛

agn˛eła gniewnie brwi.

— Nic nie rozumiesz. To było jeszcze wtedy, kiedy nie znałem ciebie. . .

w ogóle nie my´slałem, ˙ze mo˙ze ci˛e zainteresowa´c ten pomysł.

— Przecie˙z mówiłe´s, ˙ze zabrałe´s si˛e do filmu z my´sl ˛

a o mnie.

154

background image

Zaczerwieniłem si˛e.
— Nie do tego. . . Z my´sl ˛

a o tobie zabrałem si˛e do „Rapsodii jesiennej”. Na-

prawd˛e mi przykro, ˙ze nie doceniasz tego filmu. „Rapsodia” to wielki film, z roz-
machem. . . Zdob˛edzie szerok ˛

a publiczno´s´c, to b˛edzie przebój. „Ostatni dzie´n wa-

kacji” to film skromny, raczej kameralny. . . studyjny.

— Wcale mi nie zale˙zy na szerokiej publiczno´sci — o´swiadczyła Giga. — Ja

wol˛e filmy studyjne.

Zaniemówiłem na chwil˛e.
— ˙

Zartujesz chyba. . .

— Jak ty mnie zupełnie nie znasz — westchn˛eła ci˛e˙zko Giga. — Mnie si˛e

podoba „Ostatni dzie´n wakacji”. . . ja go czuj˛e. . .

— Przecie˙z jeszcze nie wiesz dokładnie, o co chodzi.
— No to opowiadaj szybko.
— Tre´s´c w skrócie jest taka — zacz ˛

ałem zrezygnowany. — Kornelia i Pa-

weł poznali si˛e na wakacjach, ale z pocz ˛

atku mało sobie obiecywali po tej zna-

jomo´sci. . . Udawali oboje twardych, nieprzemakalnych i bali si˛e zdradza´c swoje
prawdziwe uczucia, ˙zeby nie narazi´c si˛e na ´smieszno´s´c i nie pa´s´c ofiar ˛

a drwin.

Sami zreszt ˛

a nabijali si˛e z tych rzeczy, bo tego wymagał ich styl. . . Zreszt ˛

a nie

wierzyli w bezinteresowne uczucia. Nie pochodzili ze szcz˛e´sliwych rodzin. Oby-
dwoje doznali ju˙z upokorze´n i rozczarowa´n. Dlatego wydawało im si˛e niepoj˛ete,

˙ze mo˙zna ˙zy´c dla kogo´s i kocha´c kogo´s wi˛ecej ni˙z siebie, ˙ze istnieje prawdziwa

przyja´z´n i miło´s´c, ˙ze jeden człowiek mo˙ze naprawd˛e interesowa´c drugiego czło-
wieka dłu˙zej ni˙z pół godziny. I nawet, gdy zacz˛eli podejrzewa´c, ˙ze nie s ˛

a sobie na-

wzajem oboj˛etni, dalej kryli swoje prawdziwe my´sli za parawanem słów, bali si˛e,

˙ze okazuj ˛

ac prawdziwe uczucia zostan ˛

a wykorzystani — padn ˛

a ofiar ˛

a cudzych

wyrachowanych egoizmów. Bo przecie˙z taka dot ˛

ad była ich dewiza: „Biada te-

mu, kto kocha. Jest bezbronny jak ˙zółw bez skorupy. Nale˙zy zawsze nosi´c tward ˛

a

skorup˛e. . . ”

— Och, wspaniale mówisz o tym wszystkim, Cymek — rzekła poruszona

Giga. — Jak ty umiesz to ´swietnie wyrazi´c. To samo kiedy´s czułam. . . A ty? Czy
prze˙zywałe´s to kiedy´s? — zapytała.

Zmieszałem si˛e.
— Potem ci powiem, a teraz nie zje˙zd˙zajmy z tematu. Doko´nczmy o filmie.
— Ju˙z wiem, co b˛edzie dalej — powiedziała Giga. — Przyszedł ostatni dzie´n

wakacji i wtedy nagle Kornelia i Paweł zl˛ekli si˛e, ˙ze ju˙z nigdy si˛e wi˛ecej nie zo-
bacz ˛

a. Zrozumieli, ˙ze cały czas zgrywali si˛e, ˙ze nie byli sob ˛

a. . . Po prostu byli

nieprawdziwi i teraz chc ˛

a to naprawi´c. Ale czy zd ˛

a˙z ˛

a powiedzie´c sobie wszyst-

ko? W ostatni dzie´n wakacji jest tyle innych spraw do załatwienia. Ci ˛

agle kto´s im

przeszkadza. I rodzice ka˙z ˛

a si˛e ju˙z pakowa´c, i trzeba wskoczy´c jeszcze na pocz-

t˛e i do urz˛edu, i trzeba zrobi´c zakupy, i przygotowa´c si˛e do podró˙zy, a jeszcze
nachodz ˛

a ich natr˛etni koledzy i kole˙zanki, i całe korowody znajomych.

155

background image

— Doskonale, Giga — pochwaliłem — zdaje si˛e, czujesz te rzeczy.
Giga rozpromieniła si˛e.
— To fantastyczny pomysł. Bardzo ˙zyciowy. Mo˙zna popłaka´c si˛e i po´smia´c

zarazem. Musz˛e to zagra´c — o´swiadczyła z zapałem. — Chc˛e mie´c rol˛e Korne-
lii. . .

— Cymek ju˙z ustalił, kto b˛edzie grał Korneli˛e — powiedziała gło´sno Szy-

perska wchodz ˛

ac do altany. — To jest scenariusz specjalnie napisany dla mnie.

Dlaczego, Cymeonie, nie powiedziałe´s tego wyra´znie Gidze?

— Spokojnie, dziewczyny — próbowałem zdławi´c konflikt w zarodku —

wszystko ustalimy sobie spokojnie i bez nerwów. . . Ale pozwólcie, ˙ze najpierw
przedstawi˛e wam drugi scenariusz pod tytułem „Rapsodia jesienna na puzon i per-
kusj˛e”. Omówimy go z grubsza!

Ledwie jednak zacz ˛

ałem opowiada´c, do altany weszła moja znakomita siostra

Marcela, chrupi ˛

ac z apetytem jabłko.

— B˛edziemy musieli zrobi´c sztuczne li´scie — powiedziała — po tej okropnej

nocy ju˙z prawie nic nie zostało na drzewach. Trzymaj ˛

a si˛e jeszcze na d˛ebach,

ale nie takie czerwone jak trzeba. W sadzie widziałam wprawdzie fantastyczne
kolorowe jabłka, musimy jednak dorobi´c troch˛e li´sci. Na szcz˛e´scie przywiozłam

˙zółty i czerwony papier. . . Ale przydałoby si˛e tak˙ze babie lato. Wiedziałam, ˙ze

nie b˛edzie ju˙z prawdziwego, i zabrałam tak˙ze du˙zo białej prz˛edzy. . . Musisz tylko
kaza´c Dodowi, Cymku, ˙zeby j ˛

a zacz ˛

ał puszcza´c, jak b˛ed˛e na planie. Koniecznie

chc˛e mie´c du˙zo babiego lata. No to chyba mo˙zemy ju˙z zaczyna´c — rozejrzała
si˛e — jeste´smy w komplecie. Ale dlaczego nie kazałe´s si˛e jeszcze przebra´c Gidze?
Jak ona wygl ˛

ada w tych szortach? Mam dla niej znakomite maxi. . .

— Zaraz. . . zaraz, droga Marcelo, o kostiumach potem, jak ju˙z ustalimy ogól-

n ˛

a koncepcj˛e. . .

— Wła´snie! Jaka b˛edzie ogólna koncepcja?
— Kr˛ecimy jednocze´snie dwa filmy — powiedziałem. — Póki jeste´smy tutaj,

chc˛e zrealizowa´c mo˙zliwie wszystkie plenery.

— Ale najpierw „Ostatni dzie´n wakacji” — nalegała Giga.
— Mo˙ze by´c — zgodziła si˛e łaskawie Marcela. — Ale o co wła´sciwie tam

chodzi?

— To jest problem marnowania wakacji. . .
— Marnowania wakacji? Ja nigdy nie marnuj˛e wakacji — o´swiadczyła Mar-

cela. — Wydaje mi si˛e, ˙ze to jest problem d˛ety i wydumany.

— Zale˙zy, co kto uwa˙za za marnowanie — powiedziała Nelka.
— Wakacje powinny by´c czynne — rzekła Marcela.
— Trzeba wiedzie´c, co si˛e chce od wakacji — powiedziałem — co zobaczy´c,

co pozna´c, co zdoby´c. . .

— Co czy kogo? — za˙zartowała Giga.
— Zale˙zy od mo˙zliwo´sci — wycedziła Marcela, ziewaj ˛

ac.

156

background image

— Moja bohaterka postanowiła przede wszystkim. . .
— Zrzuci´c par˛e kilo wagi — doko´nczyła Giga patrz ˛

ac wymownie na Marcel˛e.

Marcela poczerwieniała. Giga trafiła celnie w jej najczulszy punkt. Pomy´sla-

łem, ˙ze mogłaby darowa´c sobie t˛e uwag˛e.

— Słuchajcie, dziewczyny, bez komentarzy, dobrze? Pozwólcie mi refero-

wa´c. . . — zasapałem. — A wi˛ec bohaterka mojego filmu postanowiła nauczy´c
si˛e. . .

— Podrywa´c na wakacjach — wycedziła Nelka patrz ˛

ac jak bazyliszek na roz-

bawion ˛

a Gig˛e. — Zwłaszcza podczas kr˛ecenia filmu jest to umiej˛etno´s´c cenna,

bo mo˙zna za jednym zamachem poderwa´c re˙zysera i rol˛e.

— Co chcesz przez to powiedzie´c? — zmarszczyła brwi Giga.
— Mog˛e ci wyja´sni´c w cztery oczy.
— Nelka, prosiłem, ˙zeby nie przerywa´c. Mamy mało czasu, a mnóstwo roboty,

prosz˛e pa´nstwa. . . Moja bohaterka. . .

— Sko´ncz ju˙z z t ˛

a nudn ˛

a bohaterk ˛

a — skrzywiła si˛e Marcela.

— Ju˙z ko´ncz˛e. Moja bohaterka. . .
— Postanowiła przede wszystkim uchroni´c brata przed klap ˛

a i kompromita-

cj ˛

a — wtr ˛

aciła zdenerwowana Marcela.

— Co takiego?!
— Widz˛e przecie˙z, ˙ze koniecznie chcesz si˛e wpl ˛

ata´c w beznadziejn ˛

a afer˛e.

W twojej sytuacji nie nakr˛ecisz ˙zadnego filmu.

— Dlaczego?
— Za du˙zo tutaj widz˛e gwiazd. B˛edzie zbyt gor ˛

aco. Gwiazdy powinny by´c

z daleka jedna od drugiej. . .

— Ale˙z. . .
— Powtarzam, za du˙zo gwiazd! — skrzywiła si˛e Marcela.
— Rzeczywi´scie za du˙zo — rzekła z dziwnym u´smiechem Giga. — Uwa˙zaj,

Marcelo, gwiazdy czasem spadaj ˛

a, i to szybko!

— My´slisz o sobie czy o Nelce? Bo je´sli chodzi o mnie, mo˙zesz by´c spokojna.

To ja realizuj˛e ten film.

— Ty? Co to znaczy?
— Po prostu jestem producentem. Wiesz, co to znaczy pro-du-cent?
— To taki, co daje fors˛e i anga˙zuje.
— Wi˛ec ju˙z wiesz.
— Chcesz powiedzie´c, ˙ze to ty mnie zaanga˙zowała´s? — oburzyła si˛e Giga. —

Cymek, co ona wygaduje?

Chrz ˛

akn ˛

ałem zakłopotany. Po co Marcela wdaje si˛e w takie dyskusje?

— Przepraszam, ale musz˛e pomówi´c z siostr ˛

a — rzekłem ostro. — Przerywa-

my dyskusj˛e. Chod´z, Marcelo — wyci ˛

agn ˛

ałem mojego „producenta” z altany.

— Zdaje si˛e, ˙ze za du˙zo powiedziałam — stropiła si˛e Marcela. Spodziewała

si˛e ostrej nagany z mojej strony, ale ja powiedziałem tylko:

157

background image

— Widz˛e, ˙ze chcesz by´c re˙zyserem.
— Mam takie prawo jak ty.
— Niezupełnie. Nawet producent nie mo˙ze zast˛epowa´c re˙zysera na planie.

Funkcje s ˛

a podzielone.

— W ka˙zdym razie mam prawo wypowiedzie´c swoje zdanie, co my´sl˛e o sce-

nariuszach i obsadzie.

— Oczywi´scie, ale najlepiej mnie na ucho — powiedziałem. — Twoje krytyki

´zle wpływaj ˛

a na zespół.

— No wi˛ec mówi˛e ci na ucho: one s ˛

a okropne, a scenariusz do kitu.

Zniosłem z kamiennym spokojem t˛e ocen˛e. A potem pomy´slałem, ˙ze trzeba

co´s zrobi´c z Marcel ˛

a.

— Masz racj˛e — rzekłem patrz ˛

ac w ziemi˛e — mnie te˙z si˛e one nie podobaj ˛

a.

— Dziewczyny czy scenariusze?
Chrz ˛

akn ˛

ałem.

— Na razie mówmy o scenariuszach.
— Tylko szybko, zimno mi i spa´c mi si˛e chce. Od razu wiedziałam, ˙ze nic

z tego nie wyjdzie. Wycofaj si˛e z tego.

Zastanawiałem si˛e przez chwil˛e, a potem powiedziałem:
— Masz racj˛e, przekonała´s mnie. Nie b˛ed˛e kr˛ecił.
Marcela przestała ziewa´c i spojrzała na mnie zaskoczona.

background image

Rozdział 26

Epilog na deszczu

— A wi˛ec zwijamy manatki — powiedziała Marcela.
— Jak najszybciej — dodałem spokojnie.
— Wyleczyłe´s si˛e z filmowej manii?
— O nie, to tylko posuni˛ecie taktyczne — odparłem z przekonaniem.
— Taktyczne? Jak mam to rozumie´c?
— Nakr˛ec˛e film, jak b˛ed˛e miał scenariusz z prawdziwego zdarzenia —

u´smiechn ˛

ałem si˛e. — Licz˛e na ciebie w tym wzgl˛edzie.

— Na mnie? — zdziwiła si˛e Marcela.
— ˙

Ze napiszesz.

— Scenariusz?
— Wła´snie.
— Naprawd˛e chciałby´s mie´c mój scenariusz? — o˙zywiła si˛e.
Chrz ˛

akn ˛

ałem z pewnym zakłopotaniem.

— No, có˙z. . . jeste´s okropna, to fakt, ale jeste´s piekielnie zdolna, wierz˛e, ˙ze

napiszesz co´s z sensem.

U´smiechn˛eła si˛e pod nosem.
— Dobrze, ˙ze przynajmniej widzisz u mnie jedn ˛

a dobr ˛

a stron˛e.

— Staram si˛e by´c obiektywny — rzekłem skromnie. — A wi˛ec? My´sl˛e, ˙ze

przyjmujesz moj ˛

a propozycj˛e. Na kiedy mogłaby´s napisa´c?

— No. . . na koniec listopada na pewno.
— Zgoda — rzekłem szybko — oczywi´scie tym razem b˛edziesz mogła sama

zaproponowa´c obsad˛e.

— Sama? — Jej zainteresowanie wzrastało. Stwierdziłem to z satysfakcj ˛

a.

— A nawet mogłaby´s sama re˙zyserowa´c — dodałem ˙zyczliwie.
— A ty?
— Zadowoliłbym si˛e tylko stanowiskiem operatora.
Marcela zastanawiała si˛e chwil˛e.
— Wiesz, przekonałe´s mnie. Chyba wezm˛e si˛e tak˙ze za re˙zyseri˛e.

159

background image

— Brawo! W takim razie z tob ˛

a wszystko załatwione. Ale z nimi?

— O kim my´slisz?
— No, o reszcie ekipy. B˛ed ˛

a w´sciekli, ˙ze ich tu sprowadziłem na pró˙zno. . .

Jak im to powiedzie´c?. . . Jak im to wytłumaczy´c?. . .

— Przejmujesz si˛e? — wzruszyła ramionami.
— Tak, troch˛e. Ostatecznie nie chc˛e wyj´s´c na idiot˛e. No i opinia si˛e liczy. . .

Mog ˛

a nam potem bru´zdzi´c. . . A Tubka. . . Tubka, gdy mu to powiem, mo˙ze by´c

niebezpieczny. . .

— No to wykombinuj co´s.
— Wła´snie kombinuj˛e. . . — rzekłem marszcz ˛

ac brwi — i chyba ju˙z co´s

mam — wycedziłem zamy´slony.

— Co?
— Niewinn ˛

a sztuczk˛e.

— Jak ˛

a?

— Zostan˛e tu jeszcze z godzin˛e i udam, ˙ze ich filmuj˛e.
— B˛edziesz ich filmował?
— Oczywi´scie pust ˛

a kamer ˛

a, bez ta´smy. Ale nikt przecie˙z nie pozna. Tylko,

pami˛etaj, ani słowa. Przyrzeknij, ˙ze si˛e nie wygadasz! I ˙zadnych porozumiewaw-
czych u´smieszków.

— Jasne — moja dobra siostra za´smiała si˛e diabelsko. — Ale ja nie musz˛e si˛e

chyba w to bawi´c? — spojrzała na zegarek. — Taka jestem po tej nocy rozbita
i ´spi ˛

aca. Dochodzi pierwsza. Zd ˛

a˙z˛e jeszcze na obiad, powinien by´c zaraz autobus.

— Na pewno zd ˛

a˙zysz.

— No to cze´s´c. P˛edz˛e pakowa´c si˛e.
— Cze´s´c.
Odeszła po´spiesznie. Patrzyłem z u´smiechem, jak znika w drzwiach domu

i nie chciałem wierzy´c, ˙ze kłopot z Marcel ˛

a mam z głowy!

Wróciłem zadowolony do altany. „Zdumiewaj ˛

ace — my´slałem — ˙ze dała si˛e

tak łatwo nabra´c!”

— Załatwione — powiedziałem do zaskoczonych dziewczyn, zacieraj ˛

ac r˛e-

ce. — Marcela nie b˛edzie wyst˛epowa´c w filmie.

— Nie b˛edzie? — wytrzeszczyła oczy Giga.
— Spławiłem j ˛

a. Wyje˙zd˙za. Pakuje si˛e wła´snie.

— Jak ty to załatwiłe´s? — szepn˛eła z podziwem Nelka.
— Pokłócili´scie si˛e? — Giga spojrzała na mnie przymru˙zonymi oczyma.
— Ale˙z sk ˛

ad, wprost przeciwnie. . . — urwałem, bo wła´snie na progu pojawiła

si˛e Marcela, w płaszczu z podniesionym kapturem, z torb ˛

a i parasolem w r˛ece.

— Nie b˛edziecie mieli pogody. Mgła coraz g˛estsza. . . O, ju˙z pada! — rozło-

˙zyła okropny parasol taty, wielki i czarny.

— Kamera, Dodo! — zawołałem.

160

background image

Dodo wr˛eczył mi kamer˛e. Marcela pomachała nam parasolem i u´smiechni˛eta

ruszyła do furtki. Patrzyłem z ulg ˛

a na parasol znikaj ˛

acy w g˛estych szarych oparach

unosz ˛

acych si˛e nad ł ˛

ak ˛

a i nad drog ˛

a i z zapartym tchem kr˛eciłem t˛e pi˛ekn ˛

a scen˛e

rozstania.

— Naprawd˛e jeste´s genialny — roze´smiała si˛e Giga. U´smiechn ˛

ałem si˛e

skromnie.

— Wracajmy do naszej roboty — powiedziałem — deszcz troch˛e si ˛

api, ale

to nic strasznego, ka˙zda pogoda ma swoje uroki. Zwłaszcza w przyjemnym towa-
rzystwie.

— Wi˛ec jak teraz wygl ˛

ada sytuacja? — zapytała Giga.

— Znacznie lepiej. B˛edziemy kr˛eci´c sceny plenerowe jednocze´snie do dwu

filmów. Raz z tob ˛

a, raz z Nelk ˛

a. . .

— Lubisz dublety — rzekła Giga i u´smiech zgasł na jej twarzy. — Dwie sroki

w gar´sci. . . to ci odpowiada najbardziej.

— Nie stawiaj tego w ten sposób — zniecierpliwiłem si˛e.
— Mam tylko jeszcze jedno pytanie, gdyby´smy mogli nakr˛eci´c tylko jeden

jedyny film, kogo by´s wybrał do głównej roli?

Spojrzałem na ni ˛

a ci˛e˙zko.

— Nie b ˛

ad´z czerstwa — warkn ˛

ałem. — Nie odpowiem na to pytanie.

— Czemu?
— Jest denne.
— Wobec tego bez pyta´n — rzekła na pozór swobodnym głosem, ale w oczach

jej pojawił si˛e dziwny błysk. — Wyja´snijmy od razu sytuacj˛e, bez ˙zadnych niedo-
mówie´n. Chc˛e gra´c w „Ostatnim dniu wakacji”.

— Ju˙z to mówiła´s.
— Wi˛ec zdecyduj si˛e, tylko bez kitowania. Sprawa wygl ˛

ada tak: albo dostan˛e

t˛e rol˛e, albo wyje˙zd˙zam natychmiast.

Czułem, ˙ze krew mi uderza do głowy.
— Przecie˙z wytłumaczyłem ci — zasapałem — to miała gra´c Nelka.
— Odsuniesz Nelk˛e — powiedziała zimno Giga.
Wszyscy patrzyli na mnie. Zapanowała gł˛eboka cisza, słycha´c było tylko sze-

lest drobniutkich kropelek deszczu. Rzuciłem okiem na Nelk˛e. Wstała. Z niepo-
kojem w oczach, bliska płaczu. I te˙z patrzyła na mnie.

Wzi ˛

ałem si˛e w gar´s´c. Flegmatycznie podniosłem kamer˛e i zacz ˛

ałem filmowa´c

scen˛e. Wydawała mi si˛e dobrze wyre˙zyserowana. Z nerwem i napi˛eciem.

— Co ty wyrabiasz? — zdenerwowała si˛e Giga.
— Kr˛ec˛e. Wygl ˛

adasz ´swietnie w tej autentycznej zło´sci.

— Przesta´n.
Opu´sciłem kamer˛e.
— Słyszałe´s, co powiedziałam na temat roli? — zasapała Giga.
— Nie dosłyszałem. Powtórz, z łaski swojej.

161

background image

Giga poczerwieniała ze zło´sci.
— Odsuniesz Nelk˛e. Nie chc˛e jej tutaj widzie´c.
— Tego nie zrobi˛e — powiedziałem.
W altanie zapanowało poruszenie. Nella jakby nie zrozumiała w pierwszej

chwili, patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

— Nikogo nie b˛ed˛e odsuwał od gry — powiedziałem. — Jeste´smy tu kolega-

mi, na równych prawach. . . Zreszt ˛

a ja zaproponowałem t˛e zabaw˛e i ja decyduj˛e.

— W takim razie cze´s´c, mały oszu´scie! — Giga wstała z podniesion ˛

a głow ˛

a

i patrzyła na mnie z pogardliwym u´smiechem.

Na moment pociemniało mi w czaszce. Zrozumiałem, ˙ze trac˛e chyba na za-

wsze Gig˛e. Trudno. Tak wida´c musi by´c. Ale dlaczego nazwała mnie oszustem?

— Zdaje si˛e, ˙ze mamy autobus za pół godziny — usłyszałem, jak mówiła do

Tubki. — Ty oczywi´scie jedziesz ze mn ˛

a.

Tubka poruszył si˛e niespokojnie.
— Jedziesz czy nie?! — zasapała.
— Tak, to znaczy chciałbym jeszcze. . . — wił si˛e Tubka.
— Bez dyskusji.
— Jad˛e.
Giga ruszyła w stron˛e domu. W pierwszej chwili chciałem biec za ni ˛

a i za-

trzyma´c j ˛

a, za wszelk ˛

a cen˛e. . . Ale opanowałem si˛e i nie drgn ˛

ałem nawet. . . „Tak

musi by´c — pomy´slałem. — Tak musi by´c. . . ”

I t˛e scen˛e te˙z nakr˛eciłem w krótkich uj˛eciach. Obawiam si˛e jednak, ˙ze r˛eka mi

dr˙zała i obraz b˛edzie skakał po ekranie.

Tubka dopadł do mnie wzburzony. My´slałem, ˙ze dopu´sci si˛e zniewagi, i cof-

n ˛

ałem si˛e na wszelki wypadek, ale on powiedział tylko bulgocz ˛

acym głosem:

— Zatrzymaj j ˛

a. Zacietrzewiła si˛e niepotrzebnie.

— Ja jej nie wyrzucam. . . Ale jak stawia denne ˙z ˛

adania. . .

— Zrobiłe´s jej kawał — powiedział Tubka. — Była przekonana, ˙ze b˛edzie tu

tylko jedna.

— Głupia koza, nie zna si˛e na filmie — zasapałem. — Ekipa to jeden ze-

spół. To zawsze jest par˛e główek. Mnie potrzebne s ˛

a aktorki dobre i ró˙zne, jak

powiedział jeden poeta.

— Ale ta Szyperska. . .
— Umy´slnie tak je dobrałem, ˙zeby mogły zagra´c prawdziwiej, na zasadzie

kontrastu. Kontrast to jedno z prawideł sztuki, stary, znasz si˛e chyba na tym, sam
przecie˙z jeste´s artyst ˛

a.

Tubka chrz ˛

akn ˛

ał mile połechtany.

— Ona ze swoj ˛

a natur ˛

a nie ma co robi´c w filmie — powiedziałem smutno. —

W filmie stale si˛e b˛edzie spotyka´c z rywalkami.

— Nie tylko w filmie — powiedział Tubka.
Spojrzeli´smy po sobie i u´smiechn˛eli´smy si˛e.

162

background image

— Nie tylko w filmie — powtórzyłem.
— Szkoda, ˙ze ci nie wyszło, Cymek — mrukn ˛

ał Tubka.

— Smarkate. . . nie dorosły do filmu — przygryzłem wargi.
— No i znów nie mogli´smy si˛e pogodzi´c. Szkoda. My´slałem, ˙ze tym razem

b˛edzie dobra okazja, ˙zeby si˛e pogodzi´c. . . — powiedział Tubka.

— Ja te˙z tak my´slałem.
— To wszystko przez mojego pecha — mówił rozgoryczony Tubka. — Cza-

sem my´sl˛e, ˙ze jestem najbardziej pechowym człowiekiem na ´swiecie.

— W takim razie jest dwu najbardziej pechowych, bo ja te˙z to samo my´sl˛e

o sobie.

— Ty przynajmniej ustanowiłe´s rekord w biegu.
— A ty jeste´s w dobrych stosunkach z Gig ˛

a.

Tubka pokr˛ecił głow ˛

a.

— Nie. Mnie n i k t nie lubi. Rozumiesz? N i k t.
— Przecie˙z Giga. . . Giga naprawd˛e ci˛e lubi.
— Nie jestem taki naiwny, jak my´slisz. Ja wiem. . . to nie jest ˙zadne prawdziwe

uczucie. . . Giga lubi tak˙ze Medora, Giga lubi ró˙zne rzeczy. . . Nie, to nie jest to. . .

— A co?
Nie odpowiedział. Machn ˛

ał r˛ek ˛

a i odszedł. Popatrzyłem na jego ci˛e˙zk ˛

a syl-

wetk˛e. . . Dzi´s wydawał si˛e wyj ˛

atkowo oci˛e˙zały i zm˛eczony. Czy polubi˛e kiedy´s

Tubk˛e? Czy zaprzyja´zni˛e si˛e z nim, czy mógłbym?. . . Nie znalazłem na te pytania
odpowiedzi.

Potem wróciłem do Nelki Szyperskiej.
— Nie przejmujmy si˛e — powiedziałem. — Damy sobie rad˛e bez nich. Przy-

st ˛

apimy teraz spokojnie do pracy.

Niestety, nie mogli´smy przyst ˛

api´c spokojnie do pracy. Najpierw czekali´smy,

a˙z deszcz przestanie pada´c. Deszcz nie chciał przesta´c pada´c, zmieniłem wi˛ec
scenariusz i powiedziałem:

— Trudno. „Ostatni dzie´n wakacji” b˛edzie dniem deszczowym. B˛edziemy

kr˛eci´c na deszczu. To nam daje nawet nowe mo˙zliwo´sci. Deszcz i mgła pasuj ˛

a

do smutnych rozsta´n.

Nelka Szyperska u´smiechn˛eła si˛e do mnie.
Wyci ˛

agn ˛

ałem do niej r˛ek˛e i wybiegli´smy w deszcz i mgł˛e.

Nie przypuszczałem, ˙ze ju˙z za chwil˛e czeka nas jeszcze jedno, co gorsza, rze-

czywiste, rozstanie. Ledwie bowiem rozstawiłem na deszczu aktorów, jaka´s ciem-
na posta´c wynurzyła si˛e z mgły. Podniosłem kamer˛e do oczu. Przez moment my-

´slałem, ˙ze to Giga wraca. Powrót Gigi, to byłaby wspaniała scena. Oto jak ˙zycie

pisze swój scenariusz.

Ale to nie była Giga. To była pani Szyperska, matka Nelli.
Nelka zastygła jak pos ˛

ag rozpaczy.

163

background image

— Jak mogła´s! — wybuchn˛eła mama Szyperska; nie traciła czasu i z miejsca

przyst ˛

apiła do ostrego ataku.

— Zostawiłam kartk˛e. . . wyja´sniłam. . . . — wykrztusiła Nelka.
— Noc poza domem! Tego jeszcze nie było! I to w jakim´s podejrzanym to-

warzystwie — rozejrzała si˛e dookoła. — O, nie, moja panno! Nigdy si˛e na to nie
zgodz˛e! Przyjechałabym jeszcze wczoraj, ale wróciłam z przyj˛ecia o dwunastej
w nocy. . . My´slałam, ˙ze ´spisz w swoim pokoju. Ani mi przez my´sl nie przeszło,

˙ze ciebie w ogóle nie ma w domu. . . Ładnie sobie zaczynasz w tej nowej szkole.

Mówili, ostrzegali, ˙ze tam najgorszy element. . . No i prosz˛e. . . ju˙z ci˛e zarazili. . .
Zabieraj si˛e natychmiast, gdzie twoje rzeczy? Porozmawiamy w domu!

— Mamo, prosz˛e ci˛e — j˛ekn˛eła Nelka, bardziej upokorzona ni˙z wystraszona.
— Prosz˛e pani — wtr ˛

aciłem głuchym głosem — niech pani pozwoli jej zosta´c.

Nelce tu nie stanie si˛e nic złego. . . My tu po prostu kr˛ecimy film. . .

— ˙

Ze kr˛ecicie, to fakt, a co kr˛ecicie, nie chc˛e nawet wiedzie´c. . . Nelka nie

b˛edzie si˛e w to bawi´c. — Pani Szyperska potrz ˛

asn˛eła ró˙zowym parasolem. —

Deprawujcie si˛e sami. To nie jest towarzystwo dla mojej córki. Nie ˙zycz˛e sobie!

— Mamo. . . posłuchaj. . .
— Nie. . . Nie dam ci˛e wci ˛

agn ˛

a´c do jakich´s spelunek i melin!

— Dom mojej ciotki to nie jest spelunka! — wykrzykn ˛

ałem oburzony, ale pani

Szyperska mnie nie słuchała.

— Zabieraj rzeczy! Gdzie s ˛

a? — nacierała na Nelk˛e.

— W pokoju. . .
— No, to prowad´z mnie! Idziemy!
Chciałem jeszcze interweniowa´c, prosi´c, ale zrozumiałem, ˙ze sprawa jest prze-

grana. Pani Szyperska nale˙zy do rodzaju „szlachetnych i nieugi˛etych”. Czułem,

˙ze powinienem sfilmowa´c t˛e cał ˛

a scen˛e interwencji opieki domowej i egzekwo-

wania praw rodzicielskich; była wyj ˛

atkowo wyrazista i plastyczna, ale byłem zbyt

wstrz ˛

a´sni˛ety osobi´scie.

— Kr˛e´c — powiedziałem do Zezowatego Doda.
Dodo pochwycił kamer˛e. I sfilmował t˛e smutn ˛

a scen˛e — jeszcze jedn ˛

a sce-

n˛e rozstania. Udała si˛e wyj ˛

atkowo. Nelka wyprowadzona przez matk˛e i trzymana

krótko pod r˛ek˛e, a jednocze´snie osłaniana troskliwie parasolem jak cenny schwy-
tany zbieg, przedefilowała przed nami rzucaj ˛

ac nam po˙zegnalne spojrzenia zapła-

kanymi oczami. Ale kiedy znalazła si˛e naprzeciwko mnie, wyprostowała głow˛e
niemal dumnie. Zdobyła si˛e na ten gest i na u´smiech. . . Był to u´smiech przepro-
szenia. . . Zrobiło mi si˛e nagle duszno i złoci´scie. . . Bo wszystko rozgrywało si˛e
w złocistej scenerii. Sło´nce przebijało si˛e przez chmury. . . acz z trudem, i mokre
li´scie błyszczały. . . Ale mnie było duszno. . . jakby mało powietrza było dookoła
i wszystko zamieniało si˛e w smutn ˛

a, dławi ˛

ac ˛

a mgł˛e. . .

Nie zdobyłem si˛e na ani jedno słowo. Pomachałem tylko Nelce r˛ek ˛

a. A Dodo

wci ˛

a˙z kr˛ecił zajadle.

164

background image

— Polec˛e za nimi — powiedział Kobylak — mo˙ze wytłumacz˛e. . . Pani Szy-

perska mnie zna. . . jak b˛ed˛e przy Nelce. . . nie b˛edzie tak na ni ˛

a krzycze´c. . .

— Le´c — powiedziałem. Wiedziałem, ˙ze nic nie wytłumaczy, ale nie był mi

ju˙z potrzebny. . . Wiedziałem ju˙z, ˙ze nie nakr˛ec˛e mojego filmu. . . Nie b˛edzie ani
„Ostatniego dnia wakacji”, ani „Rapsodii jesiennej na puzon i perkusj˛e”. Czy
tak by´c musi, ˙ze nigdy nie mo˙zna zrealizowa´c swoich najwa˙zniejszych marze´n?
Nie. . . nie pogodz˛e si˛e z tym nigdy. . .

Dodo spojrzał na mnie z niepokojem. Moja twarz musiała go przestraszy´c, bo

powiedział:

— Nie przejmuj si˛e, mamy par˛e doskonałych scen.
— Tak. Mamy — powtórzyłem. I pomy´slałem, ˙ze jednak nie wszystko poszło

na marne i co´s mi si˛e przecie˙z udało. . . Dodo ma racj˛e. . . To powinny by´c bardzo
dobre sceny. Mało ich, nie maj ˛

a nic wspólnego ze scenariuszem, ale do licha, s ˛

a

za to prawdziwe. . . Przez dwa miesi ˛

ace ˙zycie nie przeciekło mi jak woda przez

palce. . . Co´s mi si˛e udało zatrzyma´c z niego. Co´s zostanie, zapisane na zawsze
w agendzie. Nie wszystko si˛e b˛edzie liczy´c. . . Nie wykonałem wszystkich pla-
nów, a jednak co´s mi si˛e chyba udało. I co´s przechowam w pami˛eci. Co? I co
b˛edzie si˛e liczy´c? Par˛e rozmów z Nelk ˛

a? Ko´n? Mo˙ze Tubka? I par˛e u´smiechów

Gigi? Czy to du˙zo, czy mało?

´Sciemniało si˛e powoli. Czas było wraca´c. Dodo znikn ˛ał ju˙z w domu. Chłód

mnie ogarn ˛

ał. Od zachodu szły chmury, ci˛e˙zkie, zimowe. . . Jesie´n ko´nczyła si˛e

definitywnie. Padał deszcz ze ´sniegiem.

— Czy mo˙ze mi pan powiedzie´c, która godzina?
Drgn ˛

ałem i podniosłem oczy. Przede mn ˛

a stał facet o ostrych rysach i przeni-

kliwym wzroku, z wypchan ˛

a czarn ˛

a teczk ˛

a. Zrobiło mi si˛e wybitnie nieswojo. . .

przez moment miałem ochot˛e da´c nog˛e. . . ale stłumiłem strach.

— Jest za dwadzie´scia pi ˛

ata — powiedziałem nader swobodnym tonem.

— Dzi˛ekuj˛e — mrukn ˛

ał facet — wie pan, jacy´s dziwni ludzie w tej okolicy.

Kiedy pytam o czas, wszyscy uciekaj ˛

a. Pan jest pierwszym normalnym człowie-

kiem, którego tu spotykam.

— Normalnym? — roze´smiałem si˛e nerwowo. — Jest pan pewien?
Facet przyjrzał mi si˛e bacznie.
— Nie, nie jestem pewien — powiedział i ruszył dalej.
Szalona my´sl strzeliła mi do głowy.
— Prosz˛e pana! — pobiegłem za nim.
Stan ˛

ał.

— Pan cz˛esto chodzi t˛edy?
— Co dzie´n.
— W nocy te˙z?
— Tak. Czasem wracam zupełnie nad ranem.

165

background image

— Aha, to pan jest tym. . . tym — Kubusiem, tym wampirem — powiedziałem

z bezpiecznej odległo´sci.

— Wampirem? — powtórzył młody człowiek raczej zdegustowany.
— Tu był napad. Wieczorem w lesie. I ten opryszek spytał najpierw ofiar˛e

o godzin˛e.

— To nie ja!
— By´c mo˙ze, ale pan te˙z chodzi wieczorem po lesie. . .
— Moja praca tego wymaga.
— Poza tym za cz˛esto pan pyta o godzin˛e.
— Bo si˛e boj˛e spó´zni´c do roboty, a potem na poci ˛

ag.

— Dlaczego nie nosi pan zegarka?
— Ukradli mi na stacji. Kupi˛e sobie nowy, jak mi zapłac ˛

a za t˛e cholern ˛

a ro-

bot˛e.

— Za. . . za jak ˛

a robot˛e? — wstrzymałem oddech.

— Prowadz˛e tu studia ekologiczne. Ostatnio badam ˙zycie ptaków nocnych.

Dlatego wracam pó´zno.

— To ciekawe — powiedziałem.
— Widział pan kiedy ˙zyw ˛

a sow˛e? — zapytał.

— Nie.
— Poka˙z˛e panu! — zaproponował nagle.
Zawahałem si˛e.
— Nie boi si˛e pan chyba?
Ruszyłem z niepewn ˛

a min ˛

a.

Szli´smy coraz gł˛ebiej w las. Serce mi biło mocno. My´slałem: tak si˛e boj˛e,

a id˛e za nim. Co mnie ci ˛

agnie w ten las? Tak si˛e boj˛e, a id˛e. . .


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego
Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego
Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego
Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego BLACK
Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego
Niziurski Edmund Osobliwe Przypadki Cymeona Maksymalnego
Niziurski Edmund Osobliwe Przypadki Cymeona Maksymalnego (m76)
Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego
Edmund Niziurski Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego
Niziurski Edmund Niewiarygodne przygody Marka Piegusa WHITE
Niziurski Edmund Adelo zrozum mnie WHITE
Niziurski Edmund Klub włóczykijów
Niziurski Edmund Marek Piegus 01 Niewiarygodne przygody Marka Piegusaa
Niziurski Edmund Wyraj
Niziurski Edmund Gwiazda Barnarda
Niziurski Edmund Awantura w Nieklaju
Niziurski Edmund Nowe przygody Marka Piegusa
Niziurski Edmund Awantury kosmiczne
Niziurski Edmund Klub Włóczykijów

więcej podobnych podstron