Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego BLACK

background image

E

DMUND

N

IZIURSKI

O

SOBLIWE PRZYPADKI

C

YMEONA

M

AKSYMALNEGO

background image

SPIS TRE ´SCI

SPIS TRE ´SCI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

2

1

Ko´n

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

5

2

Agenda, czyli moje wa˙zne sprawy

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 18

3

Giga

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 29

4

Ko´n po raz drugi

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 41

5

Jak zostałem puzonist ˛

a

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 56

6

Spisek Cykanderów

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 78

7

Stawka na Konia

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 93

2

background image

8

Jak uci ˛

ałem łeb ko´nskiej sprawie

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 108

9

Jak trzyma´c dwie sroki za ogon

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 119

10

Bieg na czterysta metrów

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 131

11

O szkodliwo´sci kibiców, w rodzaju Tubki, słów kilkoro

. . . . . . . . . . . 145

12

Kłopoty trenera Mamca

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 164

13

Dramat na bie˙zni

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 180

14

Zwyci˛ezcy bywaj ˛

a smutni

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 193

15

Bigos dla zwyci˛ezcy

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 210

16

Przechodz˛e przez stref˛e Medora

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 224

17

Dostaj˛e w łeb albumem, czyli trudno´sci rozmowy salonowej z Gig ˛

a

. . . . . . 238

18

Tragiczne preludium do imienin Gigi

. . . . . . . . . . . . . . . . . . 251

19

Wracam do sprawy kr˛ecenia

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 267

20

Głowa mnie boli od przybytku, czyli za du˙zo gwiazd

. . . . . . . . . . . . 281

21

Pretensje Nelli

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 292

22

Pierwsze emocje i niespodzianki

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 305

23

Nocnej awantury ci ˛

ag dalszy

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 320

3

background image

24

Wielka gafa!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 334

25

Scenariusze prawdziwe i zmy´slone

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . 346

26

Epilog na deszczu

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 365

background image

Rozdział 1

Ko ´n

To mi si˛e zdarzyło od razu w nowej budzie. Od trzech dni, to jest od pocz ˛

atku roku

szkolnego, chodz˛e do nowej budy, czyli do szkoły nr 3, z racji tego, ˙ze mieszkam na

Zabuczu. Prawie wszyscy z Zabucza zostali umieszczeni w tej okropnej budzie.

Szedłem wła´snie do gabinetu lekarskiego po zwolnienie, kiedy ujrzałem naszego

fizyka, pana Rogera, zwanego Rogerem Fizycznym w odró˙znieniu od jego brata, zna-

5

background image

nego psychiatry w naszym mie´scie. Otó˙z Roger Fizyczny zbli˙zał si˛e z przeciwnej strony

nios ˛

ac na ramieniu szklan ˛

a rur˛e od pompy pró˙zniowej. Chciałem zej´s´c mu z drogi, ale

on od razu mnie zatrzymał.

— No i có˙z, spotykamy si˛e znowu, Ogromski!

— Tak jest, prosz˛e pana.

— Nie masz zbyt zachwyconej miny — zauwa˙zył.

— Chory jestem — j˛ekn ˛

ałem, skurczyłem si˛e i zgarbiłem, jak mogłem naj˙zało´sniej.

— Uprzedzam ci˛e, Ogromski — Roger potrz ˛

asn ˛

ał gro´znie rur ˛

a od pompy pró˙znio-

wej — nie my´sl sobie przypadkiem, ˙ze b˛edziesz tu znów dryfował, korzystaj ˛

ac z faktu,

˙ze nikt ci˛e tu jeszcze nie zna! Ja ci˛e znam, Ogromski, to ci powinno wystarczy´c.

— Wystarcza mi, prosz˛e pana — zgodziłem si˛e pokornie.

— Ech, gdyby´s był m ˛

adry, Ogromski — westchn ˛

ał Roger — to by´s wykorzystał

okazj˛e.

— Jak ˛

a okazj˛e? — nadstawiłem chciwie ucha.

6

background image

— Masz szans˛e zacz ˛

a´c na nowo, to jest zupełnie nowa szkoła. Jeste´s przesadzony

na nowy grunt. W nowej szkole ka˙zdy jest jakby narodzony na nowo. Najwa˙zniejsze,

˙zeby´s si˛e poczuł nowo narodzony, Ogromski, bez ˙zadnych starych obci ˛

a˙ze´n.

— To jest my´sl, prosz˛e pana! — przytakn ˛

ałem ˙zywo. — Niczego wi˛ecej nie pra-

gn˛e, jak narodzi´c si˛e na nowo. Tylko. . . czy to jest mo˙zliwe, opinia pójdzie za mn ˛

a —

j˛ekn ˛

ałem dramatycznie i poci ˛

agn ˛

ałem nosem, ˙zeby wzruszy´c Rogera.

Roger Fizyczny poprawił rur˛e na ramieniu i chrz ˛

akn ˛

ał:

— Nie pójdzie.

— Pan nic nie powie?

— Nie. Zreszt ˛

a b˛edziesz miał nowego wychowawc˛e.

— Kogo?

— Pana magistra Szykonia. B˛edzie zarazem was uczył polskiego. . .

— Wi˛ec nie pan dyrektor Biegunowicz?

— Nie. Pan magister Szyko´n. ´Sci ˛

agni˛eto go specjalnie z Urz˛edowa. Jest pełen za-

pału i energii. Pami˛etaj, Ogromski, to twoja wielka szansa. Zapami˛etaj!

— Zapami˛etam, prosz˛e pana!

7

background image

Roger Fizyczny odszedł, a ja stałem przez chwil˛e oszołomiony. Szyko´n z Urz˛edowa!

Co´s takiego! A potem przypomniałem sobie, ˙ze ten nowy okularnik z B, co ograł mnie

w szachy, ten grubas, którego nazywaj ˛

a Zezowaty Dodo, podobno te˙z jest z Urz˛edowa.

Pobiegłem wi˛ec do Doda zasi˛egn ˛

a´c bli˙zszych informacji.

Dodo pokiwał głow ˛

a.

— Jasne, ˙ze znam faceta. B˛edzie was uczy´c Ko´n.

— Ko´n?!

— Dokładnie magister Szyko´n, ale wszyscy nazywaj ˛

a go Koniem.

— Znasz go dobrze?

— Jasne. Uczył nas w Urz˛edowie.

— Co to za typ?

— Niesamowity.

— Okropny? Dr˛etwy? Nerwowy? Zło´sliwy? — dopytywałem.

— On? Co´s ty?! — ˙zachn ˛

ał si˛e Dodo.

— No wi˛ec, jaki jest? — zdenerwowałem si˛e.

— Ko´n? O, bracie, uwa˙zaj na Konia! On magluje. . .

8

background image

— Magluje? W jakim sensie?

— Przewraca na drug ˛

a stron˛e, nicuje, on jest niebezpieczny. To znaczy, niebezpiecz-

nie logiczny, zabójczo prosty i zdradziecko rzeczowy, a raczej chciałem powiedzie´c na

odwrót, to znaczy zdradziecko prosty i zabójczo rzeczowy, rozumiesz?

Skin ˛

ałem głow ˛

a, ale szczerze mówi ˛

ac, miałem m˛etlik w głowie.

— Musz˛e mie´c jeszcze dokładny opis postaci, cechy charakteru, skłonno´sci, ewen-

tualnie ułomno´sci. . . — powiedziałem.

— Po co ci to?

— Ko´n jest moj ˛

a szans ˛

a — odparłem — dlatego chc˛e dokładnie pozna´c Konia.

Dodo stropił si˛e.

— Nie wiem, co ci powiedzie´c. . . to jest skomplikowane. . . Musiałbym si˛e zasta-

nowi´c.

— Zastanowisz si˛e pó´zniej — powiedziałem — a teraz poka˙z mi, jak on wygl ˛

ada. . .

— Nie widz˛e go tutaj. . . Musiałbym go poszuka´c. . .

— Jak go znajdziesz, to mnie zawołaj, b˛ed˛e w poczekalni u lekarza szkolnego. . .

9

background image

— Jeste´s chory? — Dodo spojrzał na mnie zaskoczony, ale ja oddaliłem si˛e szybko

i znikn ˛

ałem w drzwiach gabinetu.

W poczekalni siedziało dwu pacjentów: blady jak na´c piwniczna, ciemnowłosy,

szczupły i nieco ni˙zszy ode mnie chłopczyna, zupełnie mi nie znany, oraz znany mi

z widzenia niejaki Hipek z czwartej, jeden z licznych Tubkowskich zaludniaj ˛

acych na-

sz ˛

a szkoł˛e. Biedak był gn˛ebiony czkawk ˛

a, dlatego wolałem zaj ˛

a´c miejsce przy tym ob-

cym chłopcu.

Z gabinetu wyszła Biała Niemiłosierna.

— Co ci jest? — zapytała.

— Mam mdło´sci i dreszcze — odpowiedziałem — prócz tego mam gniecenie, pie-

czenie i wiercenie. . . i jeszcze mi si˛e troi w oczach. . .

— Naprawd˛e ci si˛e troi? — zapytała Biała Niemiłosierna.

— No, nie wiem, mo˙ze nawet mi si˛e czworzy albo pi˛eciorzy. Faktem jest, ˙ze widz˛e

pi˛eciu bli´zniaków, jeden za drugim na krzesłach i wszyscy maj ˛

a czkawk˛e.

— Zmierzysz sobie gor ˛

aczk˛e — powiedziała Biała Niemiłosierna. Wsadziła mi pod

pach˛e termometr i wróciła do gabinetu.

10

background image

Natychmiast rozpocz ˛

ałem intensywne mierzenie, maj ˛

ac na uwadze prawo fizyczne,

które głosi, ˙ze przy tarciu wytwarza si˛e ciepło.

Siedz ˛

acy obok mnie kole´s przygl ˛

adał si˛e tym zabiegom z ciekawo´sci ˛

a i u´smiechn ˛

si˛e do mnie przyja´znie, jak mi si˛e zdawało. Postanowiłem wi˛ec zagai´c, ˙zeby skróci´c

nud˛e oczekiwa´n. . .

— Ty — odezwałem si˛e — nie znam ci˛e. Jeste´s chyba nowy.

— Pierwszy dzie´n w waszej szkole — powiedział.

— I od razu gor ˛

aczka? — mrugn ˛

ałem okiem.

— Gorzej — powiedział — uczulenie. Jestem na ró˙zne rzeczy uczulony. Dostałem

wła´snie zastrzyk próbny i czekam na wynik próby. . .

— Znam to — mrukn ˛

ałem — mój ojciec te˙z jest uczulony. To si˛e nazywa alergia.

Jak si˛e nazywasz?

— Jacek — odparł. — A ty?

— Ja mam imi˛e i nazwisko maksymalne — powiedziałem. — Nazywam si˛e Mak-

symilian Ogromski, ale tu wszyscy mówi ˛

a na mnie Cymek.

11

background image

Jacek u´smiechn ˛

ał si˛e, a potem jakby zastygł w tym u´smiechu i rozbawiony przygl ˛

a-

dał mi si˛e nachalnie, a˙z mnie zacz˛eło to denerwowa´c.

— Co tak bez przerwy szczerzysz z˛eby? — warkn ˛

ałem. — Wesoło ci? Jeszcze nie

dostałe´s po kulach, ale poczekaj, dostaniesz i ty za swoje. — Wyja´sniłem mu dokładnie,

jakie niebezpiecze´nstwa czyhaj ˛

a na niego ze strony Rogera Fizycznego, sióstr Burman

od chemii i biologii, tudzie˙z Iwana Gro´znego od historii. — Lecz najbardziej uwa˙zaj na

Konia! — zako´nczyłem.

— Na Konia? Jakiego Konia?! — zaniepokoił si˛e.

Postanowiłem nap˛edzi´c f ˛

aflowi troch˛e strachu.

— To nowy magister od polskiego. Niebezpieczny. On magluje, a prócz tego nicuje.

Jest przy tym zdradziecko logiczny.

— Jak to — zdradziecko? — wykrztusił Jacek. — Dlaczego?

— Dlatego, ˙ze jest zabójczo rzeczowy — uci ˛

ałem bez namysłu. — To chyba zupeł-

nie proste.

— Taaak. . . zu-zupełnie.

12

background image

— Widz˛e, ˙ze jeste´s troch˛e zra˙zony do Konia, ale nie przejmuj si˛e, damy sobie rad˛e

z Koniem.

— Jak?

— Za bardzo jeste´s ciekawy — u´smiechn ˛

ałem si˛e z wy˙zszo´sci ˛

a. — Ja sobie zawsze

daj˛e rad˛e — rzekłem wyci ˛

agaj ˛

ac termometr. — Zobacz, czterdzie´sci stopni gor ˛

aczki.

Z tak ˛

a gor ˛

aczk ˛

a od razu dostan˛e zwolnienie co najmniej na trzy dni.

— Nie lubisz szkoły?

— To nie o to chodzi. . .

— A o co?

Chciałem powiedzie´c, ˙ze chodzi o film i o Gig˛e, ale ugryzłem si˛e w j˛ezyk i powie-

działem tylko:

— Chc˛e nakr˛eci´c film. To moja pasja. Akurat jutro b˛ed˛e miał kamer˛e, bo b˛ed˛e mógł

po˙zyczy´c od Cze´ska, bo to jest kamera brata Cze´ska i ten brat wyjedzie zdawa´c egza-

miny. . .

— Rozumiem — chrz ˛

akn ˛

ał Jacek. — Czy. . . czy wszystkie role masz obsadzone,

mo˙ze i ja. . .

13

background image

— Ty? — skrzywiłem si˛e i spojrzałem na niego pogardliwie. — Owszem, potrzebuj˛e

kogo´s do roli sportowca, ale to musi by´c siłacz i biegacz. . .

— Ja jestem silny. — Jacek napr˛e˙zył muskuły.

— Zaraz zobaczymy. — Podałem mu siłomierz zawieszony na ła´ncuszku przy wa-

dze lekarskiej. — Naci´snij.

´Scisn ˛ał, a ja spojrzałem zdumiony. Strzałka skoczyła a˙z na koniec skali.

— Dobry jeste´s — powiedziałem. — Ile masz na czterysta metrów?

— Czasami schodz˛e poni˙zej pi˛e´cdziesi˛eciu sekund.

Przygl ˛

adałem mu si˛e uwa˙znie.

— Nie wygl ˛

adasz na takiego zucha. Ty chyba jeste´s przero´sni˛ety i starszy ode mnie.

— Troch˛e — powiedział. — Wi˛ec jak, anga˙zujesz mnie?

— Mogliby´smy zało˙zy´c zespół filmowy. . . ale pami˛etaj, ja b˛ed˛e głównym re˙zyse-

rem i kierownikiem artystycznym.

— A mnie co zostawisz?

— Ty mógłby´s gra´c, no i pisa´c scenariusze, o ile masz cierpliwo´s´c i umiesz kleci´c

zdania. . .

14

background image

— Spróbuj˛e — powiedział Jacek.

— Podobasz mi si˛e — o´swiadczyłem.

— Ty te˙z mi si˛e podobasz.

W tym momencie do poczekalni zajrzał zadyszany i jak mysz spocony Dodo.

— Cymek? Jeste´s tu?! — rozgl ˛

adał si˛e po mrocznym pomieszczeniu. Potem zdj ˛

okulary i zacz ˛

ał je przeciera´c nerwowo.

— O co chodzi? — zapytałem flegmatycznie.

— Uwa˙zaj — zasapał Dodo. — Ko´n si˛e ´zle poczuł i miał tutaj przyj´s´c. . . Lepiej

pryskaj od razu. — Wło˙zył na nos okulary, spojrzał. — O rany! — wrzasn ˛

ał nagle,

złapał si˛e za usta i wybiegł przera˙zony.

Ja te˙z poczułem si˛e dziwnie słabo, chrz ˛

akn ˛

ałem niepewnie:

— Wyjd˛e na chwil˛e — b ˛

akn ˛

ałem.

— Odchodzisz? — Jacek spojrzał na mnie z wyrzutem. — Ju˙z ci si˛e nie podobam?

— Podobasz mi si˛e — warkn ˛

ałem.

— Miałe´s mi zrobi´c gor ˛

aczk˛e i pokaza´c, jak si˛e uje˙zd˙za Konia. . .

— Potem — wykrztusiłem cofaj ˛

ac si˛e do drzwi.

15

background image

— No to zostaw przynajmniej termometr — powiedział Jacek.

— Termometr? A prawda! — Dopiero teraz przypomniałem sobie o termometrze.

Wsun ˛

ałem r˛ek˛e pod pach˛e, ale termometru tam ju˙z nie było, poczułem natomiast, ˙ze

gładki przedmiot łaskocz ˛

ac mnie lekko przesun ˛

ał mi si˛e po ˙zebrach. Nim zdołałem go

złapa´c, wyleciał spod koszulki, stukn ˛

ał o podłog˛e i roztrzaskał si˛e na drobne kawałki.

Akurat w tym momencie w drzwiach gabinetu stan˛eła Biała Niemiłosierna.

— Ogromski, do pani doktor! Gdzie twój termometr?

Przera˙zony dałem nura za drzwi.

— Ogromski, co ty wyrabiasz? — Biała Niemiłosierna wytrzeszczyła osłupiałe

oczy.

— Niech siostra si˛e nie przejmuje — usłyszałem jeszcze głos Jacka. — Zdaje si˛e,

˙ze kolega Ogromski jest ju˙z wyleczony.

To była oczywi´scie lekka przesada. Dopiero teraz poczułem prawdziw ˛

a gor ˛

aczk˛e

i dreszcze, zakrztuszenie, zadławienie oraz ogólne zatkanie. Półprzytomny dopadłem

w k ˛

acie korytarza Zezowatego Doda.

— Ty łotrze — zasapałem — powiedz, ˙ze si˛e pomyliłe´s. To nie był Ko´n!

16

background image

— To b y ł Ko´n — j˛ekn ˛

ał Dodo.

— Taki mały?

— On ma metr sze´s´cdziesi ˛

at dwa.

— Dlaczego mi nie powiedziałe´s, ˙ze on jest nieletni! Najwa˙zniejszej rzeczy mi nie

powiedziałe´s, ˙ze to jest nieletni Ko´n! Niedojrzały!

— On jest pełnoletni i dojrzały — powiedział Dodo. — On ma a˙z dwadzie´scia cztery

lata, tylko tak młodo wygl ˛

ada. . . on prowadzi sportowy tryb ˙zycia, mo˙ze dlatego. . .

gdyby´s i ty. . .

— Co ty mi tu. . . takie rzeczy. . . — sapałem z w´sciekło´sci ˛

a. — Przez ciebie jestem

sko´nczony. . . skompromitowany, o´smieszony. . . Bo˙ze, co za wygłup, co za nieszcz˛e-

´scie, co za pech! A tak si˛e układało wszystko dobrze. . . Byłem jak nowo narodzony,

zaczynałem na nowo! Ko´n był moj ˛

a szans ˛

a i od razu podpadłem! Co teraz my´sli o mnie

Ko´n?

— Nie wyszło ci z Koniem, to fakt — poci ˛

agn ˛

ał nosem Dodo — ale to dopiero

trzeci dzie´n szkoły. Masz jeszcze dwie´scie dziewi˛e´cdziesi ˛

at z gór ˛

a dni. . .

— Jakich dni!? — j˛ekn ˛

ałem. — I co teraz zrobi ze mn ˛

a Ko´n?!

— To wła´snie b˛edzie ciekawe. — Dodo przecierał okulary.

background image

Rozdział 2

Agenda, czyli moje wa˙zne sprawy

Okropne dni. ˙

Zyj˛e w ustawicznym napi˛eciu jak skazaniec w oczekiwaniu na wyrok

i kryj˛e si˛e przed panem Szykoniem. Wiem, ˙ze lada chwila mog˛e zosta´c wezwany na

zasadnicz ˛

a rozmow˛e do gabinetu dyra. Szyko´n na pewno pochwalił si˛e dyrowi Biegu-

nowiczowi albo jego zast˛epcy, panu Rogerowi, jak zr˛ecznie udało mu si˛e mnie podej´s´c

w poczekalni gabinetu lekarskiego, jak skłonił mnie do niebezpiecznych wynurze´n i wy-

18

background image

wn˛etrze´n. To fakt, ˙ze wyci ˛

agn ˛

ał ze mnie ró˙zne tajemnice szkolne i opinie, które w ˙zaden

sposób nie powinny były dosta´c si˛e do wiadomo´sci grona nauczycielskiego w tej for-

mie. Co ja mówi˛e! W ogóle nie powinny si˛e dosta´c — w ˙zadnej formie! Sytuacja jest

beznadziejna. Ko´n nie przebaczy mi nigdy, ˙ze ´smiałem go wzi ˛

a´c za ucznia i potraktowa´c

z góry. Wła´sciwie ogólny ton naszej rozmowy był przyjazny, ale nie do przyj˛ecia dla

przeci˛etnego pedagoga. Wprawdzie mogłem wpa´s´c jeszcze gorzej i nabija´c si˛e zło´sliwie

z mizernego wygl ˛

adu Szykonia, nie zrobiłem tego na szcz˛e´scie, ale i tak powiedziałem

co najmniej cztery razy za du˙zo. Tak, nie ma si˛e co łudzi´c, podpadłem Koniowi i jestem

spalony w tej budzie.

A do tego te fatalne stosunki personalne w samej klasie! Nie mogłem wdepn ˛

a´c go-

rzej. Kiedy byłem Paskarzem i chodziłem do szkoły nr l, czyli do szkoły Jana Chryzo-

stoma Paska, my, Paskarze, darli´smy ci ˛

agle koty z Cykanderami, to znaczy z uczniami

szkoły nr 2, czyli szkoły Cypriana Kamila Norwida. A teraz okazało si˛e nagle, ˙ze pra-

wie cała moja klasa w nowej budzie — to wła´snie Cykanderzy. Dziewcz ˛

at si˛e nie boj˛e,

nawet lubi˛e niektóre Cykanderki, ale rzecz w tym, ˙ze w mojej klasie znalazł si˛e naj-

19

background image

wi˛ekszy, najgorszy, najbardziej zawzi˛ety Cykander, z którym nieraz miałem powa˙znie

na pie´nku, niejaki Klemens M˛e˙zyk czyli M˛esio.

Od samego pocz ˛

atku czuj˛e w klasie ten opar niech˛eci, jaki mnie otacza. Na razie jest

to opar nieuchwytny. Cykanderzy nie stawiaj ˛

a si˛e, nie zaczepiaj ˛

a mnie, nie zauwa˙zaj ˛

a,

jakbym był dla nich powietrzem, ale ja wiem, ˙ze to cisza przed burz ˛

a. Opar nienawi´sci

musi si˛e w ko´ncu skropli´c. I rozp˛eta si˛e burza. Ju˙z teraz widz˛e, jak si˛e zmawiaj ˛

a, jak

szepcz ˛

a po k ˛

atach, jak milkn ˛

a nagle, gdy si˛e zbli˙zam. Nie ulega w ˛

atpliwo´sci: k n u -

j ˛

a. A ten najmniejszy, niejaki Elek Gibas, syczy na mój widok. Musz˛e przyzna´c, ˙ze to

syczenie Gibasa bardzo mnie denerwuje.

Najgorsze, ˙ze jestem praktycznie sam jak mysz w kosmosie. Nie ma tu nikogo z mo-

jej zeszłorocznej paczki. Z poprzedniej budy chodz ˛

a tu ze mn ˛

a tylko trzy dziewczyny

i dwu chłopców, ale z tymi dziewczynami miałem w zeszłym roku zadry, a ci chłop-

cy. . . Z nich pociechy nie b˛edzie. Jeden to Tomek Bulwa, biedny, wiecznie zastraszony

kujon, którego wielki łeb pracuje na zwolnionych obrotach. Poczciwy nawet chłopczy-

na, ale w niczym nie mo˙ze pomóc. Tak, Bulwa si˛e praktycznie nie liczy. Drugi kole´s

to Eugeniusz Tubkowski. W jakim stopniu on jest eu — nie sprawdziłem, ale ˙ze jest

20

background image

geniusz, to na pewno. Tubka jest przeciwie´nstwem Bulwy. Nie przejmuje si˛e szkoł ˛

a,

wszystkie wiadomo´sci ma w małym palcu u nogi. Gdyby chciał, mógłby chyba zda-

wa´c do drugiej klasy liceum. Na przerwach jest niewidoczny. W dni pogodne i ciepłe

spaceruje z godno´sci ˛

a po ogrodzie szkolnym, samotnie zazwyczaj, czasem tylko w to-

warzystwie podobnych mu geniuszy z ósmej klasy. W dni deszczowe i chłodne zaszywa

si˛e w bibliotece albo te˙z gromi w ´swietlicy najwytrawniejszych szachistów w partiach

symultanicznych, a mo˙ze takich partii gra´c naraz dziesi˛e´c i przewa˙znie wszystkie dzie-

si˛e´c wygrywa, czasem tylko remisuje. Co do mnie, utrzymuj˛e z Tubkowskim stosunki

poprawne, ale raczej chłodne. Nie mamy ˙zadnych wspólnych zainteresowa´n ani inte-

resów. Tubkowski jest to samowystarczalny geniusz szkolny. Nawet sojusz obronny ze

mn ˛

a go nie interesuje. W razie potrzeby korzysta z ochrony swego starszego brata, zwa-

nego Ci˛e˙zkim Tubk ˛

a. Ten mocno zbudowany brzydal o małych oczkach i kwadratowej

twarzy mimo pozorów niezaradno´sci i oci˛e˙zało´sci ma opini˛e niebezpiecznego faceta.

Widziałem go par˛e razy w akcji. Rzeczywi´scie jest skuteczny, wysportowany i szybki,

przy lada okazji lubi popisywa´c si˛e swoj ˛

a sił ˛

a, rozsadza go bowiem energia. Schwyta-

nych delikwentów poddaje m˛ekom fizycznym i torturom. Wszyscy omijaj ˛

a go z daleka.

21

background image

Oto jak wygl ˛

ada w skrócie moja sytuacja — z jakiegokolwiek spojrze´c na ni ˛

a punk-

tu, wygl ˛

ada okropnie. Nic tu po mnie w tej klasie, trzeba wia´c st ˛

ad póki czas. „Szcz˛e-

´sciem zostały skrzydła do odlotu, le´cmy i nigdy wi˛ecej nie zni˙zajmy lotu”. Tak powiada

Adam Mickiewicz i musz˛e si˛e zastosowa´c do tej rady.

Trzeba przyzna´c, ˙ze ostatni mój lot był fatalnie zani˙zony. Zupełnie niegodny Maksy-

miliana Ogromskiego, zwanego Klawym Cymkiem. „Nie dotrzymujesz kroku, synu —

powiedział mój dobry ojciec — dałem ci ogromne nazwisko i wielkie, rzekłbym, mak-

symalne imi˛e, a ty jako´s nie nad ˛

a˙zasz, nie dotrzymujesz kroku, synu”. Nie da si˛e temu

zaprzeczy´c. Byłem karłem. Pod wspaniałym imieniem i nazwiskiem kryła si˛e n˛edza du-

chowa. I tak ju˙z od roku. . . od roku z grubym okładem. Cud, ˙ze w ogóle przeszedłem

do siódmej klasy. Chyba tylko dlatego, ˙ze wszyscy zaj˛eci byli reorganizacj ˛

a, siostry

Burman chorowały na gryp˛e azjatyck ˛

a, a pan Roger gotował si˛e do obj˛ecia nowego sta-

nowiska w nowo zbudowanej szkole, biegał po mie´scie trzykro´c bardziej zaaferowany

ni˙z zwykle i trzykro´c rzadziej pojawiał si˛e na lekcjach. . .

Tak jest, fatalnie nisko latałem, a par˛e dni temu na dodatek miałem przykry falstart.

Grunt to dobrze wystartowa´c do nast˛epnego etapu, a ja wystartowałem nierozwa˙znie,

22

background image

mo˙zna by rzec nieroztropnie czy raczej — delikatnie mówi ˛

ac — nieco niefortunnie, by

nie rzec niemoralnie: wprost od próby oszustwa. Po prostu nie zastanawiałem si˛e wiele.

Zabrałem si˛e do rzeczy jak narwany Fredzio — łapu-capu, po bałaganiarsku. Bo

w ogóle jestem bałaganiarz nie z tej ziemi i ˙zyj˛e bez planu, a tu trzeba z ołówkiem

w r˛eku jak wujek Ciołkosz, który jest planist ˛

a Miejskiego Zakładu Pogrzebowego. Wu-

jek twierdzi, ˙ze podstaw ˛

a dynamicznego rozwoju jego przedsi˛ebiorstwa jest gospodarka

planowa. A ojciec mówi, ˙ze u nich w wodoci ˛

agach dlatego jest niskie ci´snienie, bo nie

wstawili do planu. Jak si˛e nie wstawi do planu, to przepadło. Dlatego ja te˙z musz˛e wsta-

wi´c do planu pewne rzeczy, skoro chc˛e na serio zmieni´c moje ˙zycie. To prawda, ˙ze pod-

padłem Koniowi i ˙ze jestem spalony w budzie nr 3; jestem spalony, ale nie zniszczony.

Nic nie jest jeszcze stracone w ˙zyciu, skoro mo˙zna wystartowa´c na nowo. Pomy´slałem

sobie, co mówił Roger Fizyczny o mojej szansie. W nowej szkole b˛ed˛e miał now ˛

a szan-

s˛e. Gdyby tak udało mi si˛e przenie´s´c do takiej szkoły, gdzie mnie jeszcze nie znaj ˛

a — na

przykład do Cykanderów. Tam mógłbym startowa´c od nowa, no i, rzecz jasna, planowo.

Przemy´slawszy te rzeczy pobiegłem natychmiast do sklepu papierniczego w rynku

i kupiłem oprawny w ˙zółte płótno wielki kalendarz-notes z wytłoczonym napisem:

23

background image

A G E N D A

r o k 1 9 7 3 / 7 4 ”

Nast˛epnie w domu po krótkim namy´sle zapisałem tam moje najwa˙zniejsze sprawy

do załatwienia w bie˙z ˛

acym sezonie szkolnym:

1. Sprawa nagła — e m i g r a c j a. Konieczna zmiana klimatu — przenie´s´c si˛e do

szkoły C. K. Norwida i zosta´c Cykanderem (niestety!).

2. Nakr˛eci´c film (co najmniej ´sredniometra˙zowy). Termin: 31 grudnia 1973 r. (po-

tem nie b˛edzie kamery — brat Cze´ska przenosi si˛e na stałe do Warszawy i zabiera sprz˛et

z sob ˛

a).

3. Zej´s´c poni˙zej 50 sekund na 400 metrów. Wymaza´c ten kompromituj ˛

acy czas z ta-

beli moich wyników! Termin: 30 listopada (potem b˛edzie za zimno).

4. Zdoby´c 3000 zł na kamer˛e i sprz˛et turystyczny (uskłada´c? zarobi´c? wygra´c?).

Termin: do ko´nca roku szkolnego.

Przebiegłem jeszcze raz wszystkie punkty uwa˙znym wzrokiem, stwierdziłem, ˙ze

to s ˛

a moje najwa˙zniejsze sprawy i ˙ze wi˛ecej nie mam. Ponadto stwierdziłem, ˙ze s ˛

a to

24

background image

wszystkie sprawy niesłychanie trudne, postanowiłem jednak nie zra˙za´c si˛e trudno´sciami

i natychmiast energicznie przyst ˛

api´c do realizacji poszczególnych zada´n.

Najpierw zmiana klimatu. W tym celu odbyłem rozmow˛e z ojcem i za˙z ˛

adałem sta-

nowczo, by przeniósł mnie do szkoły C. K. Norwida. Niestety, natrafiłem na równie

stanowczy opór. Ojciec był zdania, ˙ze nie powinienem si˛e nigdzie przenosi´c, ˙ze szko-

ła, do której obecnie chodz˛e, jest pod ka˙zdym wzgl˛edem idealna i wytoczył argumenty

geograficzne, polityczne, socjologiczne i okulistyczne. „Szkoła nr 3 jest najbli˙zsza —

tylko pi˛e´c minut do domu” — powiedział (argument geograficzny); „b˛edzie lepiej, jak

tu zostaniesz, bo tu ci˛e jeszcze nie znaj ˛

a” (argument polityczny, oczywi´scie najzupeł-

niej fałszywy — biedny ojciec nie wie, ˙ze i tu zd ˛

a˙zyli mnie ju˙z pozna´c, zwłaszcza

gruntownie poznał mnie Szyko´n); „szkoła jest w spokojnej dzielnicy, nie b˛edziesz prze-

chodził przez ´Sródmie´scie, nie b˛edziesz nara˙zony na pokusy i na kontakty z elementa-

mi zepsutymi” (argument socjologiczny); „b˛ed˛e ci˛e miał na oku” (ojciec chciał przez

to powiedzie´c, ˙ze z wysoko´sci swojej wie˙zy ci´snie´n mo˙ze mnie mie´c w polu swojego

widzenia — argument okulistyczny).

25

background image

Wobec wielko´sci i ci˛e˙zaru gatunkowego tych ró˙znorakich argumentów zrozumia-

łem, ˙ze dalsza dyskusja jest bezcelowa i od razu zwróciłem si˛e do instancji wy˙zszej, to

jest do mojej dobrej mamy, przedstawiaj ˛

ac szczerze, acz w przejaskrawionych kolorach,

moj ˛

a sytuacj˛e w szkole i aktualny stan rzeczy. Mama bardzo si˛e zmartwiła tym aktual-

nym stanem rzeczy, powiedziała, ˙ze to zupełnie fatalne, bo zd ˛

a˙zyła si˛e ju˙z zaprzyja´zni´c

z nowymi kole˙zankami. . .

— Mama? Z kole˙zankami? — zdziwiłem si˛e.

— Z kole˙zankami z Komitetu Rodzicielskiego — wyja´sniła spokojnie mama —

z przemił ˛

a pani ˛

a Dodo´nsk ˛

a (to matka Zezowatego Doda), z przezacn ˛

a pani ˛

a Tubkowsk ˛

a

(to matka wszystkich Tubków) oraz z urocz ˛

a pani ˛

a Gafoniow ˛

a (chwilowo nie znam tej

pani).

Ponadto mama o´swiadczyła, ˙ze zaanga˙zowała si˛e w planow ˛

a prac˛e Komitetu Rodzi-

cielskiego i wyraziła nadziej˛e, i˙z nie b˛ed˛e jej psuł tej pracy i tych przyja´zni.

— Czy. . . czy mama zaanga˙zowała si˛e daleko? — zapytałem ponuro.

— Całym sercem i kieszeni ˛

a — odparła mama. Wyj˛eła z torebki chusteczk˛e i otarła

oczy.

26

background image

— Kieszeni ˛

a czy torebk ˛

a? — zapytałem rzeczowo, wiedz ˛

ac, ˙ze kieszenie mamy s ˛

a

raczej puste, w przeciwie´nstwie do torebki.

— Torebk ˛

a — wyznała cicho mama.

— Pewnie mama po´spieszyła si˛e niepotrzebnie i zapłaciła składki za cały rok.

— Gorzej — powiedziała mama — ja wzi˛ełam. . .

— Wzi˛eła mama? — zaniepokoiłem si˛e. — Co mama wzi˛eła?

— Zaliczk˛e z Komitetu a conto mojego wynagrodzenia.

— Jakiego wynagrodzenia?

— Ach, przecie˙z ty jeszcze nic nie wiesz! — powiedziała mama. — Zapomniałam

ci powiedzie´c, ˙ze zgodziłam si˛e prowadzi´c kuchni˛e i stołówk˛e w waszej szkole!

— Ładne rzeczy — j˛ekn ˛

ałem. — Musi mama teraz zwróci´c t˛e zaliczk˛e!

— To byłoby. . . raczej trudne — chrz ˛

akn˛eła mama. — Mamy takie potrzeby i wy-

datki. . . a twój ojciec, wiesz ile on zarabia w tych wodoci ˛

agach, wi˛ec za t˛e zaliczk˛e

kupiłam ju˙z komplet rondli. . . zawsze marzyłam o rondlach. . .

— Wi˛ec z powodu rondli b˛ed˛e musiał zosta´c w tej budzie z Koniem?!

27

background image

— Przebacz mi — powiedziała mama — tak mi przykro, ˙ze musisz przeze mnie

z tym Koniem. . . ale gdyby´s si˛e przeniósł, straciłabym funkcj˛e w Komitecie, no i ta

zaliczka. . . rozumiesz sam — łzy pojawiły si˛e w oczach mamy. — Mo˙ze za par˛e mie-

si˛ecy. . .

˙

Zal mi si˛e jej zrobiło. To prawda, całe ˙zycie marzyła o komplecie nowych, l´sni ˛

acych

rondli. . . Pocałowałem j ˛

a i o´swiadczyłem:

— Niech si˛e mama nie martwi. . . jako´s dam sobie rad˛e.

A potem wyci ˛

agn ˛

ałem moj ˛

a agend˛e i z ci˛e˙zkim sercem przy punkcie l (sprawa na-

gła — emigracja - konieczna zmiana klimatu) dopisałem: na razie niemo˙zliwe z powodu

rondli.

background image

Rozdział 3

Giga

To zdarzyło si˛e akurat wtedy, kiedy straciłem nadziej˛e, ˙ze przenios ˛

a mnie do Cykan-

derów i b˛ed˛e mógł w nowej budzie wystartowa´c na nowo. Tego samego dnia, zaraz po

owej decyduj ˛

acej rozmowie z mam ˛

a, nie czuj ˛

ac si˛e zdolny do pracy umysłowej udałem

si˛e na boisko, aby si˛e troch˛e odpr˛e˙zy´c. Pomy´slałem, ˙ze skoro nie mog˛e załatwi´c sprawy

zanotowanej w punkcie pierwszym, to mo˙ze uda mi si˛e przynajmniej załatwi´c spraw˛e

29

background image

nr 3 z mojej nieszcz˛esnej agendy, po´cwiczy´c biegi ´sredniodystansowe, a kto wie, mo˙ze

zej´s´c nawet poni˙zej pi˛e´cdziesi˛eciu sekund na czterysta metrów, bo cały byłem nap˛ecz-

niały zło´sci ˛

a, a podobno zło´s´c czasem dodaje siły. . .

Niestety, nie ´cwiczyłem zbyt długo, bo okazało si˛e, ˙ze tego˙z popołudnia ma si˛e roz-

pocz ˛

a´c turniej mi˛edzyszkolny siatkówki i wyp˛edzono nas z boiska. Nie miałem nic do

roboty, wi˛ec zacz ˛

ałem przygl ˛

ada´c si˛e wyst˛epom siatkarzy. I wtedy wła´snie zobaczyłem

G i g ˛e. Nie widziałem jej par˛e miesi˛ecy i stwierdziłem, ˙ze czas działa na korzy´s´c Gi-

gi. Opalona, tryskaj ˛

aca zdrowiem, jej niesamowicie jasne włosy wydawały si˛e jeszcze

ja´sniejsze ni˙z przedtem na tle ogorzałego ciała. Chciałem podej´s´c do niej, ale była w ja-

kim´s obcym towarzystwie. Obserwowałem j ˛

a za to przez cały mecz, nie spuszczałem

jej z oka. Nast˛epnego dnia znów przyszedłem i znów zamiast na dzielnych siatkarzy

i siatkarki patrzyłem na Gig˛e. To spadło na mnie nagle. Byłem odurzony.

Wieczorem wyci ˛

agn ˛

ałem agend˛e i po namy´sle dopisałem na ko´ncu wa˙znych spraw

spraw˛e szóst ˛

a. Krótko. Po prostu nr 6 - G i g a.

Jedno tylko u´swiadomiłem sobie jasno. ˙

Ze to jest bardzo trudna sprawa. I nikt mi

w tym nie pomo˙ze. . . Tote˙z zdziwiłem si˛e bardzo, gdy nazajutrz po kolejnym meczu

30

background image

podszedł do mnie znany cyklista Józef Mleczko z klasy ósmej, zwany tak˙ze Włocha-

czem, i powiedział bez ogródek:

— Tobie podoba si˛e Giga.

My´slałem zrazu, ˙ze to ordynarna zaczepka albo ˙ze facet chce si˛e nabija´c ze mnie, jak

to bywa w zwyczaju niektórych smarkaczy, ale omszała twarz Włochacza była zupełnie

powa˙zna.

— Tobie podoba si˛e Giga — powtórzył.

— To co z tego? — zapytałem.

— Giga jest moj ˛

a siostr ˛

a — o´swiadczył.

— Bredzisz. Ona nie nazywa si˛e Mleczko.

— Giga jest moj ˛

a cioteczn ˛

a siostr ˛

a — powtórzył nie zmieszany Włochacz.

— Dobra, ale ja wci ˛

a˙z nie rozumiem, co z tego — powiedziałem.

— Potrzebuj˛e d˛etki — o´swiadczył cyklista — mog˛e pozna´c ci˛e z Gig ˛

a, ale potrze-

buj˛e d˛etki.

— Rozumiem — spojrzałem na niego z pogard ˛

a — proponujesz mi interes. Raczej

brudny.

31

background image

— To jest czysty interes — powiedział Mleczko. — No wi˛ec?

— My´slisz, ˙ze sam nie potrafiłbym si˛e przedstawi´c Gidze? — Wzruszyłem ramio-

nami. — Zreszt ˛

a my si˛e ju˙z znamy.

— Nie zauwa˙zyłem, ˙zeby ci˛e uwielbiała.

Zaczerwieniłem si˛e.

— Nie zale˙zy mi na tym — mrukn ˛

ałem nieszczerze.

Mleczko przygl ˛

adał mi si˛e uwa˙znie przez chwil˛e, pieszcz ˛

ac sobie mech na twarzy.

— Słuchaj, Giga mo˙ze chodzi´c do tej samej szkoły co my. . . — powiedział wresz-

cie.

Milczałem.

— Giga mo˙ze chodzi´c do tej samej klasy co ty, razem z tob ˛

a — o´swiadczył Mleczko.

— Ty nie wiesz, dlaczego przygl ˛

adałem si˛e Gidze — odchrz ˛

akn ˛

ałem staraj ˛

ac si˛e

opanowa´c zmieszanie. — Giga jest mi potrzebna do filmu. Kr˛ec˛e film. . . Ona ma twarz

aktorki.

— Masz w klasie osiemna´scie dziewczyn i ka˙zda jest przekonana, ˙ze ma twarz ak-

torki — zadrwił Mleczko.

32

background image

— Och, nie chodzi mi o pierwsz ˛

a lepsz ˛

a aktork˛e — zdenerwowałem si˛e. — Ty

tego nie rozumiesz, Włochacz, nie jeste´s twórc ˛

a. W umy´sle re˙zysera powstaje idealny

obraz postaci i re˙zyser zaczyna si˛e rozgl ˛

ada´c, szuka´c kogo´s, kto najlepiej pasuje do tego

obrazu, przymierza´c. . . Wi˛ec ja te˙z. . . rozumiesz chyba. . .

— Rozumiem. Ty te˙z zacz ˛

ałe´s przymierza´c i okazało si˛e, ˙ze do twojego filmu pasuje

akurat Giga.

— Wła´snie.

— Zdarza si˛e — powiedział Mleczko. — A mo˙ze obraz Gigi dr˛eczył ci˛e jeszcze

przed scenariuszem, zanim pomy´slałe´s o filmie?

Chrz ˛

akn ˛

ałem niewyra´znie.

— Nie masz si˛e czego kr˛epowa´c — powiedział Mleczko. — I to si˛e zdarza. Cza-

sem dla jednej aktorki re˙zyser wymy´sla cały film! A zreszt ˛

a to niewa˙zne. Skoro ci jest

oboj˛etne, gdzie Giga b˛edzie chodziła, do tej czy innej budy. . . — Obrócił si˛e na pi˛ecie.

— Zaczekaj — powstrzymałem go nagle — to. . . to nie jest mi oboj˛etne. . . rozu-

miesz. . . skoro ten film. . . to lepiej, jak b˛ed˛e miał aktorów pod r˛ek ˛

a i jak Giga b˛edzie

chodzi´c do naszej szkoły. . .

33

background image

— Tak my´slałem — powiedział Mleczko — ale ja pilnie potrzebuj˛e d˛etki, a do tego

chciałbym wypo˙zyczy´c wyposa˙zenie obozowe. . . W niedziel˛e mamy biwak, przedtem

przegl ˛

ad sprz˛etu. . . wi˛ec gdyby´s mógł mi zorganizowa´c przynajmniej plecak i koc, to

ja bym. . .

— Wła´snie, jestem ciekaw, co ty by´s potrafił w zamian? — zapytałem ostro.

— Potrafiłbym sprowadzi´c Gig˛e do twojej szkoły.

— Jak?

— Zamieniłbym si˛e z ni ˛

a na miejsca. Ja bym poszedł na jej miejsce do Cykanderów,

a ona na moje miejsce przyszłaby tutaj. . .

— My´slisz, ˙ze zgodziłaby si˛e? — zapytałem nieufnie.

— Moja w tym głowa — u´smiechn ˛

ał si˛e Mleczko — zreszt ˛

a dla Gigi byłoby wygod-

niej, mieszka przecie˙z na Zabuczu. Zastanów si˛e. Jutro mi dasz odpowied´z w szkole.

Przez reszt˛e dnia biłem si˛e z my´slami. Czułem, ˙ze nie powinienem zawiera´c tej

umowy, co´s w niej było przykrego i niegodnego, czułem, ˙ze nie powinienem wpl ˛

atywa´c

w to Gigi, a jednak pokusa była zbyt silna. Nast˛epnego dnia poszedłem do Włochacza

i przyj ˛

ałem jego warunki; oprócz d˛etki, koca i plecaka wycyganił jeszcze ode mnie apa-

34

background image

rat fotograficzny „Druh” — oczywi´scie wszystko to miała by´c po˙zyczka (z wyj ˛

atkiem

d˛etki).

— Kiedy załatwisz t˛e spraw˛e? — zapytałem.

— To si˛e da zrobi´c za trzy dni — powiedział — dokładnie w czwartek.

Miotany na przemian nadziej ˛

a i niepewno´sci ˛

a oczekiwałem niecierpliwie czwart-

ku. Lecz nadzieja opuszczała mnie stopniowo. W czwartek rano obudziłem si˛e z prze-

´swiadczeniem, ˙ze byłem beznadziejnie naiwny godz ˛

ac si˛e na podobn ˛

a transakcj˛e i ˙ze

Włochacz zrobił mnie w konia.

A jednak. . .

Nie chciałem wierzy´c własnym oczom. Gdy w czwartek rano pojawiłem si˛e w szko-

le, zastałem tam ju˙z Gig˛e, a Mleczko zgodnie z umow ˛

a „wybył”. Zupełnie niesamo-

wita historia! Włochacz musi mie´c jaki´s tajemny wpływ na Gig˛e. Patrzyłem na ni ˛

a jak

urzeczony, niestety, nie mogłem podej´s´c bli˙zej, bo otaczała j ˛

a chyba z setka kole˙zanek,

a potem z sali biologicznej wyszła pani Burman i zaraz zabrała Gig˛e do siebie. . .

Przez cał ˛

a pierwsz ˛

a lekcj˛e zastanawiałem si˛e, jaki zrobi´c nast˛epny krok, jak przypo-

mnie´c si˛e Gidze, jak zagai´c rozmow˛e. Na razie nie pojawiła si˛e w naszej klasie. A wi˛ec

35

background image

chyba b˛edzie chodzi´c do B. To utrudnia spraw˛e, ale z drugiej strony. . . I nagle u´swia-

domiłem sobie, ˙ze wcale nie chciałbym, aby Giga chodziła do mojej klasy. Chciałbym,

˙zeby była w mojej szkole, ale nie w mojej klasie. I to mnie bardzo zdziwiło. B˛ed˛e mu-

siał si˛e zastanowi´c, dlaczego nie chciałbym, ˙zeby Giga chodziła do tej samej klasy, co

ja.

Ostatecznie postanowiłem, ˙ze zaraz na nast˛epnej przerwie zastrzel˛e j ˛

a bezpo´sredni ˛

a

propozycj ˛

a filmow ˛

a. Co´s w tym rodzaju: „Giga, organizuj˛e kółko filmowe. . . ” Nie, to

brzmi dr˛etwo, lepiej powiedzie´c: „Organizuj˛e zespół filmowy, chc˛e, ˙zeby´s zagrała jak ˛

a´s

fajn ˛

a rol˛e w naszym filmie. . . ” Tak b˛edzie dobrze, tak powinienem powiedzie´c.

Gdy jednak wyszedłem na przerw˛e, okazało si˛e, ˙ze do Gigi znów nie ma dost˛epu.

Co gorsza, stwierdziłem rzecz niesmaczn ˛

a w najwy˙zszym stopniu — ten goryl Ci˛e˙zki

Tubka spacerował po korytarzu z Gig ˛

a! Łobuz starał si˛e by´c na poziomie, kroczył na-

puszony z godno´sci ˛

a, a koło niego Giga, wywołuj ˛

ac zrozumiałe poruszenie i rozliczne

komentarze w całej szkole, a zwłaszcza u jej byłych kolegów Cykanderów. Co mnie

najbardziej raniło, to zachowanie samej Gigi. Wyra´znie dobrze si˛e czuła w towarzy-

36

background image

stwie tego goryla Tubki, a jej ´smiech perlisty i beztroski d´zwi˛eczał obra´zliwie w moich

uszach.

Tak było przez dwa dni. Trzeciego dnia Giga nagle nie przyszła. Znikn˛eła „jak sen

jaki złoty”, równie nagle, jak si˛e pojawiła. Pokazał si˛e za to z powrotem Józef Mleczko.

Blady, o twarzy wybitnie naznaczonej cierpieniem, w towarzystwie wzburzonego ojca.

I wtedy dowiedziałem si˛e prawdy. Wyszło na jaw straszne oszustwo Józka Mlecz-

ki. Oszust od dawna planował skok do Warszawy, lecz rower mu nawalił, potrzebował

nowej d˛etki, a do tego ekwipunku. W tym czasie spotkał mnie na turnieju siatkówki

i zauwa˙zył, ˙ze interesuj˛e si˛e Gig ˛

a. Uknuł wi˛ec w swojej czaszce pewien plan. Zupeł-

nie zreszt ˛

a prosty. Wiedział, ˙ze Giga jako filar naukowych kółek mi˛edzyszkolnych za-

ofiarowała wraz z aktywem naukowym swoj ˛

a pomoc siostrom Burman przy urz ˛

adzaniu

pracowni w nowej szkole i ˙ze z tej racji została na dwa dni, na czwartek i pi ˛

atek, oddele-

gowana do naszej budy. Komu´s, kto patrzył z zewn ˛

atrz i kto nie znał sprawy, mogło si˛e

wydawa´c, ˙ze Giga została zwyczajnie przeniesiona i ˙ze odt ˛

ad ju˙z b˛edzie stale chodzi´c

do szkoły nr 3!

37

background image

Bystry Włochacz od razu zorientował si˛e, jak ˛

a to daje mu szanse i postanowił wy-

korzysta´c t˛e okazj˛e do swojego małego oszustwa. Wmówił we mnie, ˙ze potrafi załatwi´c

przeniesienie Gigi do naszej szkoły w drodze zamiany miejsc, to znaczy, ˙ze on pójdzie

na miejsce Gigi do Cykanderów, a Giga zajmie jego miejsce w naszej szkole i na to

konto udało mu si˛e wyłudzi´c ode mnie d˛etk˛e i ekwipunek. . . Byłem wtedy za´slepiony,

odurzony i półprzytomny. Brałem wszystko za dobr ˛

a monet˛e. Zawarłem wi˛ec trans-

akcj˛e, Giga zjawiła si˛e w szkole, a tego˙z samego dnia Mleczko wyruszył triumfalnie

w swoj ˛

a podró˙z. Jak potem wyja´snił, pragn ˛

ał naocznie sprawdzi´c stan robót i post˛epy

przy budowie Zamku Królewskiego oraz przeprowadzi´c inspekcj˛e Trasy Łazienkow-

skiej i uchwyci´c moment „spinania prz˛eseł mostu”. Wycieczka miała by´c rowerowa

i póki jechał rowerem, wszystko było w porz ˛

adku. Niestety, na czterdziestym czwartym

kilometrze zacz˛eły go bole´c nogi i zdecydował si˛e zmieni´c ´srodek lokomocji, innymi

słowy dalszy ci ˛

ag podró˙zy odby´c „za jeden u´smiech”, czyli autostopem. By wytłuma-

czy´c swój dziwny ekwipunek i obecno´s´c na szosie, opowiadał kierowcom ci˛e˙zarówki

bajeczk˛e, ˙ze wiezie harcerski meldunek w sprawie alertu do Kwatery Głównej. Udawało

si˛e nadspodziewanie dobrze. Drugiego dnia rano ju˙z doje˙zd˙zał do Warszawy. A jednak

38

background image

na samym ko´ncu miał pecha. Ostatni kierowca, były harcerz, nie tylko odstawił go do

Warszawy, ale był w dodatku tak uczynny, ˙ze postanowił zawie´z´c biednego Mleczk˛e do

samej Kwatery Głównej. Na pró˙zno Włochacz wił si˛e i wykr˛ecał, kierowca był uparty

i asystował mu osobi´scie a˙z do gabinetu samego Druha Naczelnika.

Tu dopiero si˛e wszystko wydało. Jeszcze tego samego dnia Józek musiał wróci´c do

domu pod eskort ˛

a. . .

Oczywi´scie oberwał ode mnie za to ohydne oszustwo. Niestety, nie od razu. Gdy

chciałem mu sprawi´c dora´zne manto, zagroził, ˙ze opowie wszystko o mnie i o Gidze

i jak mnie nabrał chytrze. . . ˙

Ze jemu i tak nic ju˙z nie zaszkodzi. Ohydny szanta˙zysta!

Musiałem opu´sci´c bezsilnie pi˛e´sci. Miał racj˛e, jemu nie mogłoby zaszkodzi´c, ale mnie

zaszkodziłoby mocno i Gig˛e wzi˛eto by na j˛ezyki. . .

Nie mam wi˛ec nawet tej satysfakcji, ˙ze dałem Włochaczowi po g˛ebie. . . Jedyna po-

ciecha, ˙ze inni po odej´sciu Gigi te˙z czuj ˛

a si˛e jakby oszukani. . . Bractwo włóczy si˛e

osowiałe. . . A goryl Tubka popadł w ogromne rozdra˙znienie i bez powodu zacz ˛

ał „tur-

bowa´c” Cykanderów. Wszelka nieprawo´s´c mnie oburza, tote˙z interweniowałem u Ge-

niusza Tubkowskiego, a Geniusz Tubkowski po´spieszył od razu na miejsce i zdołał

39

background image

u´smierzy´c gniew ci˛e˙zkiego brata. Uwolnieni z opresji Cykanderzy, rzecz jasna, nie po-

dzi˛ekowali ani słowem, to nie le˙zy w ich stylu, łypali natomiast na mnie bardzo zdu-

mionym okiem, w którym migotało co´s na kształt wdzi˛eczno´sci. Faktem jest równie˙z,

˙ze przestali tego dnia knu´c po k ˛

atach, a ten okropny Gibas przestał sycze´c na mój widok.

A na nast˛epnej przerwie sam prze˙zyłem z kolei co´s na kształt zdumienia. Zbli˙zył si˛e

do mnie znienacka nie kto inny, lecz M˛esio, najgorszy z Cykanderów, i zagaił:

— Podobno chcesz prysn ˛

a´c z tej budy.

— Tak — odparłem coraz bardziej zaskoczony.

— Nie przenios ˛

a ci˛e.

— Dlaczego?

— Nie my´sl, ˙ze je´sli ci˛e tu wsadzili, to dlatego, ˙ze jeste´s z Zabucza. Ci ze szkoły nr

l chcieli si˛e pozby´c kłopotu i dlatego tu ci˛e wsadzili. Jeste´s ´zle notowany — powiedział

nie bez satysfakcji. — Ja te˙z — dodał z diabelskim u´smiechem. — Dlatego musimy si˛e

tutaj sma˙zy´c razem, no wi˛ec, jak ten sam los nas spotkał, to przynajmniej trzymajmy

si˛e razem. . . — wyci ˛

agn ˛

ał do mnie kanciast ˛

a, niezbyt czyst ˛

a r˛ek˛e.

background image

Rozdział 4

Ko ´n po raz drugi

Od czasu tej historii z Gig ˛

a moje stosunki z Cykanderami bardzo si˛e poprawiły.

Najbardziej mi ul˙zyło, ˙ze mały Gibas przestał sycze´c na mój widok i cho´c upłyn ˛

ał ju˙z

tydzie´n, nie wraca do syczenia. A przecie˙z miałby powód, stwierdziłem bowiem, ˙ze jest

zazdrosny o M˛esia. Faktem jest, ˙ze M˛esio okazuje mi specjalne wzgl˛edy, raz po raz

41

background image

zagaduje do mnie, dzisiaj nawet próbował mnie pocz˛estowa´c papierosem w kiblu, ale

odmówiłem.

Kto wie, czy wskutek tych działa´n nie stałbym si˛e po pewnym czasie Cykanderem. . .

Bardzo mo˙zliwe, gdyby. . . gdyby nie rozp˛etała si˛e znów ta heca z Koniem. Ko´n stan ˛

mi˛edzy nami i okazało si˛e, ˙ze ja i Cykanderzy mamy ró˙zne pogl ˛

ady.

Kwestia, kto nas b˛edzie uczył polskiego, wci ˛

a˙z jeszcze nie była wyja´sniona. Na-

dal na lekcjach ojczystego j˛ezyka zbijali´smy b ˛

aki; w dni pochmurne grali´smy w klasie

w szewca i w inne gry mniej lub bardziej towarzyskie, a M˛esio, znany talent graficzny,

wprawiał si˛e w rysowaniu karykatur osobisto´sci szkolnych na tablicy; w dni słoneczne

wygrzewali´smy si˛e w łagodnym wrze´sniowym słonku na dworze, pod oknami naszej

klasy i prowadzili´smy dyskusje na ró˙zne tematy, mi˛edzy innymi, co mo˙ze oznacza´c ta-

ka przedłu˙zaj ˛

aca si˛e laba. M˛esio był optymist ˛

a i z tej przedłu˙zaj ˛

acej si˛e laby wyci ˛

agał

nader pocieszaj ˛

ace wnioski.

— To dobry znak, panowie — mówił — by´c mo˙ze nasza klasa jest fatalna, by´c mo˙ze

sp˛edzono tu nas, aby podda´c specjalnym zabiegom, by´c mo˙ze jeste´smy „chłopcami do

42

background image

bicia”, ale przynajmniej pod jednym wzgl˛edem trafili´smy w dziesi ˛

atk˛e: sam Biegus

w chwale nóg swoich — dyrektorska osoba — b˛edzie naszym wychowawc ˛

a i polonist ˛

a.

W tym miejscu M˛esio przymykał oczy i wystawiaj ˛

ac poszarzał ˛

a twarz na sło´nce,

oddawał si˛e przyjemnym marzeniom.

— Ty, Cymek, nie wiesz, kto to jest Biegus! Nie ma lepszego goga pod sło´ncem

i mózg elektronowy go nie wymy´sli! My znamy go jeszcze z tamtej budy. . . Biegus

ju˙z wtedy był zalatany. Musisz wiedzie´c, ˙ze on jest m˛eczennikiem prac społecznych.

Nic w naszym mie´scie nie obejdzie si˛e bez Biegusa. On organizuje, rozkr˛eca, rozwija

i popycha. I stale biega zadyszany, bo na normalny chód dawno ju˙z nie ma czasu. Nie ma

te˙z czasu na normalne lekcje. W zeszłym roku nie wiem, czy mieli´smy z nim dziesi˛e´c. . .

no powiedzmy, dwadzie´scia takich lekcji. . . Rozumiesz wi˛ec, ˙ze teraz, kiedy jeszcze

został dyrektorem. . . Tak, bracie, b˛edziemy z nim mieli dolce vita, a w dodatku nikt na

nas złego słowa nie powie. . . wiadomo, dyrektorska klasa, pod osobist ˛

a opiek ˛

a Biegusa

b˛edziemy — włos nam z głowy nie spadnie.

— Nie wiadomo jeszcze, czy to on we´zmie nasz ˛

a klas˛e — miałem w ˛

atpliwo´sci. —

To wcale nie jest pewne. . .

43

background image

— Wiadomo i to jest pewne — twierdził M˛esio. — To wynika z logiki. Sprawdzi-

łem. Wszyscy nauczyciele maj ˛

a ju˙z pełny wymiar godzin. Z wyj ˛

atkiem naszej klasy

wszystkie godziny polskiego zostały obsadzone. Kto wi˛ec został dla nas? Tylko jeden

Biegus w chwale nóg swoich.

— Został jeszcze Ko´n — zauwa˙zyłem spokojnie.

— Ko´n?

— Magister Szyko´n.

— Ten mały? — M˛esio skrzywił si˛e lekcewa˙z ˛

aco.

— Napoleon te˙z był mały i par˛e innych znakomito´sci, a narobili du˙zo zamieszania

w historii. Mali bywaj ˛

a niebezpieczni — powiedziałem.

— Wiesz co´s o nim? — M˛esio spojrzał na mnie badawczo.

— Nie, sk ˛

ad. . . ja tylko tak sobie — przeczyłem nieszczerze. Bałem si˛e przyzna´c do

znajomo´sci z Koniem, ˙zeby nie wyszła na jaw ta kompromituj ˛

aca mnie historia w pocze-

kalni lekarskiej. M˛esio w ˙zaden sposób nie mo˙ze si˛e dowiedzie´c, jak bardzo si˛e wtedy

o´smieszyłem.

44

background image

Od tej rozmowy upłyn˛eło par˛e dni i w ko´ncu ja sam zacz ˛

ałem ˙zywi´c nie´smiał ˛

a

nadziej˛e, ˙ze ominie mnie w ˛

atpliwa przyjemno´s´c „ko´nskich lekcji”. Kto wie nawet —

my´slałem — czy to ja sam nie zniech˛eciłem go wtedy. . . Nagadałem mu przecie˙z tyle

strasznych rzeczy o naszej klasie, ˙ze mógł si˛e spłoszy´c. . . Bardzo mo˙zliwe. . . Mo˙ze nie

chciał mie´c do czynienia z takimi typami jak ja. . . łobuzami i leniami, a co gorsza —

oszustami. Tak, ta rozmowa mogła mie´c powa˙zne znaczenie. Po prostu przestraszyłem

Konia. Przestraszy´c Konia to du˙za frajda i satysfakcja. Pomy´slałem wi˛ec z kolei, czy

nie warto by było pochwali´c si˛e tym przed M˛esiem. . . Na szcz˛e´scie nie zd ˛

a˙zyłem, bo

wybuchła bomba. . .

Bomba wybuchła dokładnie w poniedziałek siedemnastego wrze´snia o godzinie

dziewi ˛

atej minut czterdzie´sci. Mieli´smy zreszt ˛

a szczególnego pecha. Tego dnia przed

lekcj ˛

a polskiego zabawiali´smy si˛e rysowaniem koni na tablicy. Było tam ich całe mnó-

stwo: galopuj ˛

ace konie, kłusuj ˛

ace konie, konie staj ˛

ace d˛eba i ró˙zne ko´nskie pyski —

koni ´smiej ˛

acych si˛e, szczerz ˛

acych z˛eby, ziewaj ˛

acych. . . Najbardziej udał si˛e jednak ko´n

M˛esia — był to wspaniały ko´n sportowy, bior ˛

acy w galopie przeszkod˛e na torze. Oczy-

wi´scie bractwo pewne, ˙ze i tego dnia lekcja mu si˛e upiecze, jeszcze pod koniec przerwy

45

background image

wyległo na dwór opala´c si˛e na słonku i nawet nikt si˛e nie poruszył, kiedy dzwonek na

lekcje zad´zwi˛eczał. Ja osobi´scie jako dy˙zurny przebywałem w tym czasie w umywal-

ni i akurat biłem si˛e ´scierk ˛

a z innymi dy˙zurnymi, gdy nagle w drzwiach pojawił si˛e

Zezowaty Dodo i krzykn ˛

ał:

— Uwa˙zaj! Ko´n si˛e kr˛eci!

Od razu pomy´slałem o tych koniach na tablicy i ˙ze to mo˙ze by´c ´zle zrozumiane

przez Konia, wi˛ec pop˛edziłem ze ´scierk ˛

a do klasy, ˙zeby zetrze´c te konie. Za pó´zno!

Za stołem nauczycielskim siedział ju˙z Ko´n.

— Có˙z to za obyczaje?! — skrzywił si˛e. — Ju˙z dawno po dzwonku, a nikogo nie

ma.

— My´sleli´smy. . . — zacz ˛

ałem, ale pan Szyko´n mi przerwał.

— Zetrzyj te konie z tablicy.

— Tak jest — rzuciłem si˛e ze ´scierk ˛

a.

— Zostaw tylko tego, co bierze przeszkod˛e.

— Jak to?!

46

background image

— On mi si˛e podoba — o´swiadczył Szyko´n, a potem dodał: — My si˛e chyba sk ˛

ad´s

znamy?

— Nie — zaprzeczyłem gwałtownie. — To znaczy. . . nie. . . niezupełnie.

— Ty jeste´s tym osobnikiem z poczekalni o maksymalnym nazwisku — powiedział

Ko´n. — Zdaje si˛e, ˙ze mam przyjemno´s´c z Maksymilianem Ogromskim, czyli Cymkiem.

— Przykro mi — wydukałem — ja wtedy nie. . .

— Stop! — przerwał Ko´n. — Nie mówmy o przykro´sciach. Ju˙z powiedziałem, ˙ze

mam przyjemno´s´c, a nie przykro´s´c spotka´c si˛e tutaj. . . z tob ˛

a. . . Tak sobie zreszt ˛

a ˙zy-

czyłe´s. . . O ile si˛e nie myl˛e, namawiałe´s mnie, ˙zebym wybrał wasz ˛

a klas˛e. . . no i na-

mówiłe´s mnie. Opowiedziałe´s mi tyle interesuj ˛

acych rzeczy, ˙ze zdecydowałem si˛e. . . —

u´smiechn ˛

ał si˛e szyderczo, jak mi si˛e zdawało.

Słuchałem przera˙zony. Jasne, nale˙zało si˛e tego spodziewa´c. Ko´n zaczyna odgrywa´c

si˛e na mnie.

— Wi˛ec pan przeze mnie. . . tutaj — wybełkotałem.

— Tak.

— Niech pan tylko nie mówi o tym gło´sno w klasie — j˛ekn ˛

ałem błagalnie.

47

background image

— Rozumiem — powiedział Ko´n. — Zgoda. A teraz b ˛

ad´z łaskaw i sprowad´z do

klasy tych nicponi.

Wybiegłem na korytarz i zawołałem bractwo przez okno. Przybiegli wszyscy. Pa-

trzyli na mnie z niepokojem.

— Co si˛e stało?

— Tam jest Ko´n — pokazałem na drzwi do klasy.

— Ko´n?! — zdumieli si˛e.

— Czeka na nas.

— Do licha — zdenerwował si˛e M˛esio — starłe´s chyba to wszystko z tablicy?

— Nie zd ˛

a˙zyłem. . . Zreszt ˛

a. . . zreszt ˛

a on kazał zostawi´c twojego konia.

— Co on ci zrobił? — zapytał M˛esio. — Wygl ˛

adasz tak strasznie. . .

— Dr˛eczył mnie — powiedziałem.

Wystraszony M˛esio zajrzał ostro˙znie do klasy. ˙

Zeby oszcz˛edzi´c mu m˛eki waha´n

i skróci´c jego rozterki wepchn ˛

ałem go brutalnie do ´srodka. Za nami wsypała si˛e reszta

podnieconej klasy.

48

background image

Ko´n odczytał list˛e uczniów i ka˙zdemu przyjrzał si˛e uwa˙znie, potem zamkn ˛

ał dzien-

nik i powiedział:

— Słyszałem, ˙ze zgromadzono tu same talenty, ale musimy si˛e pozna´c bli˙zej. . .

Wiem, ˙ze umiecie nie´zle rysowa´c konie, ale chciałbym si˛e dowiedzie´c, co my´slicie

o ró˙znych rzeczach, na przykład o ksi ˛

a˙zkach, które czytacie, albo o wierszach. . . —

tak ˛

a zasun ˛

ał mow˛e, ale nikt nie dał si˛e złapa´c. Wszyscy milczeli.

— No wi˛ec, kto odpowie? — zach˛ecał Ko´n. — A mo˙ze mam wezwa´c imiennie?

— Bojarska! — rozległy si˛e głosy. — Tak! Bojarska — od razu zawtórowała cała

klasa.

Bojarska była u Cykanderów pokazow ˛

a uczennic ˛

a. W razie czego wszyscy wyr˛ecza-

li si˛e Bojarsk ˛

a. Wstała wi˛ec Bojarska i mówiła, jak wielkim poet ˛

a był Adam Mickiewicz

i jak bardzo podobał si˛e jej wiersz pt. „ ´Switezianka”, a potem mówiła jeszcze o innych

wierszach i wszystkie te˙z jej si˛e bardzo podobały i zachwycała si˛e długo jak nale˙zy ich

pi˛ekno´sci ˛

a.

49

background image

Ko´n chciał si˛e dowiedzie´c, czy kto´s ma w klasie inne zdanie, ale okazało si˛e, ˙ze

nikt nie ma i ˙ze wszyscy kochaj ˛

a, rozumiej ˛

a i podziwiaj ˛

a te same wiersze tak samo jak

Bojarska.

— To zgoła wspaniale — powiedział Ko´n. — Widz˛e, ˙ze jeste´scie znawcami i sma-

koszami poezji. Wobec tego na jutro zadaj˛e wam wiersz „M˛eka poety”. Z pewno´sci ˛

a

was zainteresuje i zdołacie go oceni´c wła´sciwie.

Wstał i napisał na tablicy taki oto wiersz:

Muzo poezji, unie´s moje ci˛e˙zkie ciało,

aby rozkoszy wzlotu nad poziom doznało!

Niech wzlec˛e poszturchuj ˛

ac oporne obłoki

w ´swiat ułudy bezdennej długi i szeroki!

Podskoczyłem. Na pró˙zno! Co´s trzyma za nog˛e!

A w dodatku tak jako´s nieprzyjemnie skrzeczy.

To pospolito´s´c ziemska. Wi˛ec wzlecie´c nie mog˛e

i pytam, co mam robi´c w takim stanie rzeczy.

50

background image

Uci ˛

a´c nog˛e i wzlecie´c — kaleka bez nogi,

czy te˙z zosta´c, przykuty do n˛edznej podłogi?

I wij˛e si˛e schwytany w dylematu kleszcze,

i wiem, ˙ze do poezji st ˛

ad daleko jeszcze.

— Przepiszcie ten wiersz — Ko´n wytarł r˛ece z kredy — a na jutro napiszcie wypra-

cowanie: Jak oceniam wiersz pt. „M˛eka poety”.

To powiedziawszy wyszedł z klasy.

— Troch˛e dziwny facet — zauwa˙zył M˛esio — ale mogli´smy trafi´c gorzej. Nie m˛e-

czy gramatyk ˛

a ani ortografi ˛

a. W ogóle dobrze poszło. Chyba był zadowolony.

— Tak, my´slałem, ˙ze b˛edzie gorzej — przyznałem ostro˙znie — troch˛e ma hysia na

punkcie poezji, ale to chyba niegro´zne.

— W ka˙zdym razie — westchn ˛

ał M˛esio — on nie umywa si˛e do Biegusa. Du˙zo bym

dał, ˙zeby pozby´c si˛e tego Konia. Mo˙ze jest jaki´s sposób?

Na nast˛epnej lekcji Ko´n zapytał, kto chciałby przeczyta´c wypracowanie o „M˛ece

poety”. Klasa jak zwykle wypchn˛eła Bojarsk ˛

a.

51

background image

— Dobrze, niech Bojarska przeczyta — zgodził si˛e Ko´n.

— „M˛eka poety” to jeden z najwspanialszych wierszy Adama Mickiewicza — za-

cz˛eła czyta´c Bojarska. — Najpierw opisał genialnie poeta wspaniałe marzenie o wzlo-

cie, a najpi˛ekniejszym obrazem jest tam dla mnie szturchanie obłoków. Ja te˙z — wy-

znała ´smiało Bojarska — pragn˛ełabym poszturcha´c obłoki i wzlecie´c razem z poet ˛

a.

Niestety, wzlot nie dochodzi do skutku. Poeta ma ci˛e˙zkie ciało, a poza tym co´s go trzy-

ma za nog˛e i skrzeczy. Jest to pospolito´s´c. Poeta opisał to tak ciekawie i prawdziwie,

˙ze jak czytałam, mnie te˙z zacz˛eło si˛e zdawa´c, ˙ze co´s mnie trzyma za nog˛e. Spojrzałam,

ale to nie była pospolito´s´c, tylko Czaru´s. Czaru´s to nasz mały piesek. Chciał, ˙zeby wy-

pu´sci´c go za drzwi. Najbardziej jednak podobała mi si˛e m˛eka poety na ko´ncu wiersza.

Jak pi˛eknie, jak wzruszaj ˛

aco pokazał nasz wielki pisarz swoje wahanie, czy uci ˛

a´c sobie

nog˛e. Doskonale go rozumiem. Jest to bardzo prawdziwie opisane. Ja te˙z bym si˛e waha-

ła, poniewa˙z wzlecie´c bez nogi ju˙z nie tak przyjemnie. To wła´snie nazywa si˛e problem.

Cudowny ten wiersz jest dlatego nie tylko uroczy, ale i problemowy. A teraz po kolei

oceni˛e wszystkie zalety wiersza.

52

background image

Bojarska odetchn˛eła i przez dziesi˛e´c minut oceniała zalety wiersza w słowach naj-

wy˙zszego uznania, a cała klasa słuchała z dum ˛

a Bojarskiej, ˙ze umie tak szczegółowo

ocenia´c.

Wreszcie Bojarska zamkn˛eła zeszyt, potoczyła wzrokiem po klasie, a gdy rozległ

si˛e szmer ogólnego uznania, usiadła u´smiechni˛eta i zadowolona.

Ko´n milczał przez chwil˛e jakby zaaferowany, a potem zapytał:

— Czy wszyscy zgadzaj ˛

a si˛e z ocen ˛

a Bojarskiej, czy mo˙ze kto´s ma inne zdanie?

Ale nikt nie miał innego zdania i wszyscy si˛e zgadzali.

Ko´n patrzył na nas drwi ˛

acym okiem.

— To dziwne. . . — powiedział — to dziwne, ˙ze nikt nie ma innego zdania. Cie-

kawe, dlaczego na przykład nikt nie zauwa˙zył, ˙ze ten wiersz jest przede wszystkim

´smieszny. . . I na tym polega chyba jego jedyna zaleta.

— Jedyna?! — klasa zakotłowała si˛e.

— W ka˙zdym razie nie ma tych zalet, które przypisała mu kole˙zanka Bojarska.

I nie wierz˛e, aby´scie tego nie zauwa˙zyli. Tylko udali´scie, ˙ze nie widzicie. Po prostu nie

53

background image

byli´scie szczerzy w ocenie. Chyba zreszt ˛

a nie pierwszy raz. Ale tym razem wpadli´scie

w pułapk˛e! Ten wiersz jest podrobiony!

— Podrobiony?!

— Niestety, to nie jest wiersz Adama Mickiewicza. Nie twierdziłem nigdy, ˙ze jest,

po prostu dałem wam go do oceny, ˙zeby si˛e przekona´c, czy potraficie my´sle´c samo-

dzielnie i pisa´c naprawd˛e to, co my´slicie. . .

Bojarska poczerwieniała, a cała klasa milczała, delikatnie mówi ˛

ac, zakłopotana.

Wreszcie Tubkowski zapytał:

— W takim razie, czyj to jest wiersz? Kto go napisał?

— Klasa VIII a.

— Klasa?!

— Mieli woln ˛

a godzin˛e i, jak mi powiedzieli, dla zabawy uło˙zyli ten wiersz. No

có˙z, na dzisiaj dosy´c — powiedział Ko´n i zebrał si˛e do wyj´scia, bo wła´snie zabrzmiał

dzwonek — jutro wrócimy do tych spraw.

— No i macie Konia! — wycedził zdenerwowany M˛esio. — Po prostu zrobił nas

w konia.

54

background image

— Mówiłem, ˙ze on mo˙ze by´c niebezpieczny — przypomniałem.

— On mi si˛e nie podoba — powiedział M˛esio — przy nim nie b˛edzie ˙zycia.

— Nie zgadzam si˛e z tob ˛

a — o´swiadczyłem — dzisiaj było ciekawie i nikt si˛e nie

nudził.

— Kiedy dostajesz cios podbródkowy i wynosz ˛

a ci˛e z ringu, te˙z jest ciekawie i nikt

si˛e nie nudzi — zamruczał M˛esio — ale ja dzi˛ekuj˛e! Do licha, nie o to przecie˙z cho-

dzi — spojrzał na mnie ponuro.

background image

Rozdział 5

Jak zostałem puzonist ˛

a

Nowy nauczyciel polskiego, pan Szyko´n, jest teraz głównym tematem wszystkich

rozmów w szkole, no i oczywi´scie — plotek. Nasza klasa podzieliła si˛e na zwolenni-

ków i przeciwników Szykonia, czyli na hippistów i antyhippistów (od słowa greckiego

hippos — ko´n). Co do mnie, zrazu postanowiłem nie przyjmowa´c tej ko´nskiej sprawy

do wiadomo´sci. Wprawdzie podczas pierwszej lekcji polskiego wzi ˛

ałem stron˛e Konia

56

background image

przeciw Cykanderom, ale to nie znaczy, bym został hippist ˛

a. Z wiadomych bowiem

powodów bynajmniej nie zachwyca mnie perspektywa całorocznej zabawy z Koniem.

Abym wi˛ec nie musiał bra´c udziału w dysputach na przerwach, zaszywałem si˛e w bi-

bliotece szkolnej na drugim pi˛etrze i wygodnie rozparty na fotelu studiowałem Wielk ˛

a

Encyklopedi˛e Powszechn ˛

a. Ale w ko´ncu znalazła mnie tam Szyperska, jedna z tych

mo˙zliwych Cykanderek. Przyszła wymieni´c ksi ˛

a˙zk˛e i bardzo była zaskoczona, ˙ze mnie

znalazła pogr ˛

a˙zonego w studiach encyklopedycznych.

— Dziwnie si˛e zachowujesz — powiedziała z wyra´zn ˛

a pretensj ˛

a w głosie.

— Dziwnie? — odparłem. — Co w tym dziwnego, ˙ze si˛e ucz˛e? Po to chodz˛e do

szkoły.

— Czy nic ci˛e nie obchodzi, ˙ze przygotowuj ˛

a akcj˛e przeciw Koniowi?

— Akcj˛e? W jakim sensie?

— B˛ed ˛

a starali si˛e zniech˛eci´c Konia. Oni zrobi ˛

a wszystko, ˙zeby pozby´c si˛e go z kla-

sy.

— Oni? My´slisz o Cykanderach? — spojrzałem podejrzliwie na Szypersk ˛

a. —

Dziwna jest twoja mowa. Sama przecie˙z jeste´s Cykanderk ˛

a.

57

background image

Szypersk ˛

a zaczerwieniła si˛e.

— Cykanderk ˛

a? Nie wiem, co to znaczy.

— Nie udawaj. Nale˙zysz do Cykanderów jak M˛esio i Bojarska.

— Ja. . . ja nie uznaj˛e takich podziałów — o´swiadczyła Szypersk ˛

a.

Zagwizdałem pod nosem.

— Ho, ho! Widz˛e, ˙ze co´s si˛e stało! Nie lubisz Bojarskiej? — zapytałem ogl ˛

adaj ˛

ac

sobie paznokcie.

— To nie ma nic wspólnego z tym, czy lubi˛e Bojarsk ˛

a — powiedziała Szypersk ˛

a. —

Czy dlatego, ˙ze chodziłam z Cykanderami do jednej klasy, zreszt ˛

a tylko przez rok, to

mam trzyma´c z nimi całe ˙zycie, chocia˙z nie maj ˛

a racji?

— Uwa˙zasz, ˙ze nie maj ˛

a racji? — zapytałem ostro˙znie.

— Jasne, ˙ze nie. Ko´n jest uroczy.

— Ciekawe okre´slenie — zauwa˙zyłem. — Nigdy bym na to nie wpadł.

— Ko´n jest m ˛

adry i sympatyczny — ci ˛

agn˛eła — i poza tym dowcipny! Nie mo˙zemy

przygl ˛

ada´c si˛e bezczynnie, jak oni b˛ed ˛

a niszczy´c Konia!

— Przesadzasz! Co oni mog ˛

a mu zrobi´c?!

58

background image

— Nie znasz jeszcze Cykanderów — odparła. — Oni maj ˛

a bogaty repertuar. Jak

chc ˛

a, mog ˛

a ka˙zdemu obrzydzi´c ˙zycie! Nawet ´swi˛etego potrafi ˛

a wyprowadzi´c z równo-

wagi! Powiniene´s im przeszkodzi´c. . .

— Ja? — wzruszyłem ramionami. — Dlaczego z tym przychodzisz do mnie?

— My´slałam, ˙ze ci zale˙zy. . .

— Pomyliła´s si˛e — uci ˛

ałem — wcale tak bardzo mi nie zale˙zy na Koniu.

Szyperska milczała przez chwil˛e, nieprzyjemnie zaskoczona.

— Oboj˛etne ci, kto. . . kto b˛edzie ci˛e rozwijał umysłowo? — wydukała wreszcie. —

My. . . my´slałam, ˙ze masz szerokie pogl ˛

ady. . .

Było jej bardzo do twarzy z t ˛

a nieszcz˛e´sliw ˛

a min ˛

a. Pomy´slałem, ˙ze Szyperska jest

w gruncie rzeczy całkiem miła i ładna, ˙zeby tylko pozbyła si˛e tej okropnej chudo´sci

i trupiej cery!

Chrz ˛

akn ˛

ałem:

— ´

Zle mnie zrozumiała´s, Szypsiu. Oczywi´scie nie jest mi oboj˛etne, z kim sp˛edz˛e

´cwier´c tysi ˛

aca godzin w roku i kto b˛edzie mnie nadziewał m ˛

adralizmami. Obawiam si˛e

jednak, ˙ze Ko´n na dłu˙zsz ˛

a met˛e mo˙ze by´c m˛ecz ˛

acy. Mo˙ze rozwija´c nas zbyt intensyw-

59

background image

nie, a czy mo˙zna na sił˛e rozwija´c kapu´sciane głowy? Poza tym mo˙ze nas przekarmia´c

tłustymi pulpetami wiedzy i twardymi szaszłykami m ˛

adro´sci. . .

— Wolisz, ˙zeby karmili ci˛e sieczk ˛

a? — poci ˛

agn˛eła nosem Szyperska. — Przecie˙z

mówiłe´s, ˙ze z Koniem było ciekawie, ˙ze. . . on jest interesuj ˛

acy. . .

— Interesuj ˛

acy raz na jaki´s czas — wyja´sniłem. — Ale codziennie mie´c do czy-

nienia z galopuj ˛

acym Koniem?! Dzi˛ekuj˛e, Szypsiu. To tak, jakby´s codziennie musiała

wchodzi´c na Giewont. Obrzydn ˛

a´c mo˙ze. . .

Tak mówiłem, poniewa˙z nie mogłem si˛e przyzna´c, dlaczego bałem si˛e Konia.

Szyperska popatrzyła na mnie smutno.

— Zawiodłam si˛e na tobie — powiedziała dramatycznym głosem.

— Przykro mi — odparłem i zabrałem si˛e ze zdwojon ˛

a energi ˛

a do studiów encyklo-

pedycznych, z powrotem od litery A.

Niestety, gdy Szyperska wyszła, ogarn˛eła mnie pewna melancholia i po pewnym

czasie stwierdziłem, ˙ze zamiast dziewiczej Artemidy, bogini ksi˛e˙zyca i łowów, widz˛e

na ilustracji Nelk˛e Szyperska. Stropiło mnie to nieco, ale nie na długo, bo zaraz pomy-

´slałem sobie, i˙z mo˙ze to mie´c pewne znaczenie praktyczne i ˙ze Nelka Szyperska mogła-

60

background image

by zast ˛

api´c w moich my´slach Gig˛e, chocia˙z chwilowo. I ju˙z nie mogłem pozby´c si˛e tej

idei. Tak jest, to byłaby idea! Niepotrzebnie rozmawiałem z Nelk ˛

a tak ostro. Trzeba by-

ło powiedzie´c, ˙ze zastanowi˛e si˛e albo — jeszcze lepiej — ˙ze musimy dokładnie obgada´c

t˛e spraw˛e, i od razu: „Kiedy masz czas? Mo˙ze dzisiaj po obiedzie?” I z miejsca akcja

wypływa na szerokie wody. Tak, głupio post ˛

apiłem, chocia˙z z drugiej strony, gdybym

nie zasmucił Szyperskiej, czy dostrzegłbym, ˙ze jest jak Artemida? Bardzo w ˛

atpliwe.

Musiałem najpierw zasmuci´c Szypersk ˛

a i dostrzec jej nowy wyraz twarzy. To cierpie-

nie tak rze´zbi i tak ładnie wyrze´zbiło Szypersk ˛

a. A˙zeby zasmuci´c Szypersk ˛

a, musiałem

by´c okropny. Takie jest ˙zycie. Westchn ˛

ałem ci˛e˙zko, ale w gruncie rzeczy czułem si˛e

pokrzepiony. I teraz pomy´slałem sobie: nie mam na co narzeka´c, w gruncie rzeczy los

u´smiechn ˛

ał si˛e do mnie. Poznałem Szypersk ˛

a. To jest najwa˙zniejsze. Wiem teraz, ˙ze jest

dobr ˛

a dziewczyn ˛

a. . . a przy tym jest wra˙zliwa, mo˙zna by powiedzie´c, gł˛eboka. . . Skoro

oceniła wła´sciwie zalety Konia, mo˙ze i mnie oceniłaby wła´sciwie. Bardzo by mi pomo-

gło, gdybym mógł podzieli´c si˛e z ni ˛

a moj ˛

a tajemnic ˛

a. . . to znaczy „ko´nsk ˛

a” tajemnic ˛

a,

jak kiedy´s podpadłem Koniowi i jak głupio czuj˛e si˛e w jego obecno´sci. . . Dotychczas

nikt o tym nie ma poj˛ecia, mo˙ze jeden Zezowaty Dodo. Poczciwy chłopak i niegłupi,

61

background image

ale nie jest z naszej klasy (no i w „Encyklopedii” nie zast ˛

api mi Artemidy). Nelka jest

z naszej klasy. Ona zrozumiałaby, w jakiej jestem podbramkowej sytuacji. Koniecznie

musz˛e odby´c now ˛

a rozmow˛e z Nell ˛

a. Na zupełnie innych zasadach i w bardziej kolo-

rowej tonacji. Lecz jak to zaaran˙zowa´c? Podej´s´c na korytarzu szkolnym i powiedzie´c:

„Przebacz, nie gniewaj si˛e, porozmawiajmy jeszcze raz. . . ” Za´smiałem si˛e gorzko w du-

chu. Nie widziałem jako´s siebie w takiej sytuacji. To nie dla pana, panie Ogromski, zbyt

ogromnej trzeba odwagi, a do tego dochodzi ryzyko. . . Co b˛edzie, je´sli Szyperska za-

miast rozpromieni´c si˛e na twój widok, spróbuje si˛e odegra´c na tobie, dziewczyny lubi ˛

a

tak robi´c, kiedy czuj ˛

a, ˙ze komu´s na nich zale˙zy. Podepcze ci˛e jak robaka i jeszcze na

twoim trupie zakr˛eci si˛e na obcasie. Tak, tu trzeba ogromnej odwagi, panie Ogromski,

a tymczasem pan zamiast ogromnej odwagi ma ogromne zahamowania i opory, przy

których sam Ohm wysiada. . . sam Ohm, ten od elektrycznych oporów z podr˛ecznika

fizyki. . .

Tak jest, nie da si˛e ukry´c, opory miałem piekielne i dlatego zdecydowałem, ˙ze spo-

tkanie i pojednanie z Nell ˛

a musi nast ˛

api´c na gruncie neutralnym, w sposób przypadko-

62

background image

wy niejako i nie nara˙zaj ˛

acy na szwank mojego m˛eskiego honoru. I od razu zarysował

si˛e w mojej głowie pewien sposób. . .

Odszukałem na drugiej przerwie Zezowatego Doda i zapytałem:

— Nazwisko Szyperski — czy co´s ci to mówi, Dodo?

Dodo zmarszczył brwi.

— Mówi mi — odparł. — Do naszej klasy chodzi niejaki Kocio Szyperski.

— Potrzebuj˛e informacji — powiedziałem. — Sprawd´z, czy ten Kocio jest bratem

Nelki Szyperskiej z mojej klasy. Je´sli tak, dowiedz si˛e, co robi Nella z wolnym czasem.

Gdzie chodzi, czym si˛e zajmuje. . .

Dodo zagwizdał zdumiony i u´smiechn ˛

ał si˛e swoj ˛

a krzyw ˛

a g˛eb ˛

a.

— Nie gwi˙zd˙z głupio — zdenerwowałem si˛e — i rób, co ci mówi˛e. Szyperska jest

mi potrzebna do filmu.

— A ja?

— Nie bój si˛e, ty te˙z zagrasz. Wła´sciw ˛

a rol˛e.

— A kiedy b˛edzie ten film?

— Ju˙z niedługo. Dlatego wła´snie kombinuj˛e z Szyperska.

63

background image

— Miała by´c Giga — zauwa˙zył Dodo.

— Do jasnej kamery, przesta´n si˛e wtr ˛

aca´c do obsady! Rób co mówi˛e — wrzasn ˛

ałem

rozzłoszczony. — No, spływaj szybko!

— Tak jest! — Dodo spłyn ˛

ał.

Wrócił po kilku minutach. Wie´sci były pomy´slne. Nella jest siostr ˛

a Kocia Szyper-

skiego z klasy Doda. W poniedziałki, ´srody i pi ˛

atki gra w ognisku muzycznym w Domu

Kultury.

— Na czym gra? — zapytałem rzeczowo.

— Na skrzypcach.

— Nie´zle — mrukn ˛

ałem zamy´slony, bo ju˙z wiedziałem, co zrobi˛e.

Poniewa˙z była akurat ´sroda, zaraz po obiedzie udałem si˛e do Młodzie˙zowego Do-

mu Kultury. Ognisko muzyczne było w lewym skrzydle. Zastukałem od razu do pokoju

z napisem: „Kancelaria”. „Zapisy do klas instrumentów przyjmuje mgr A. Cyndelski,

starszy instruktor, w godz. 16-18”. Szcz˛e´scie mnie nie opuszczało. Była godzina szes-

nasta i magister A. Cyndelski był na posterunku.

64

background image

— Dzie´n dobry — powiedziałem. — Pragn˛e zapisa´c si˛e do klasy skrzypiec, prosz˛e

pana.

A. Cyndelski obrócił do mnie dług ˛

a, kozi ˛

a twarz i zapytał:

— Czy kto´s ci˛e tu skierował, chłopcze?

— Ja sam, prosz˛e pana — o´swiadczyłem — ja mam skłonno´sci od dziecka. . .

— To ładnie — A. Cyndelski głaskał swoj ˛

a rzadk ˛

a, acz niew ˛

atpliwie interesuj ˛

ac ˛

a,

młodzie˙zow ˛

a bródk˛e. — To bardzo ładnie, ˙ze masz skłonno´sci. Niestety nie ma ju˙z

wolnych miejsc w klasie skrzypiec. Zabrakło instrumentów. W ostatnich skrzypcach

wczoraj p˛ekła struna — zamy´slił si˛e melancholijnie — tak jest, p˛ekła struna. . . Nie

chciałbym ci˛e jednak zra˙za´c. . . skoro masz skłonno´sci. . . mo˙ze znalazłoby si˛e miejsce

w innych klasach. . . — zacz ˛

ał wertowa´c spisy. — Czy płuca masz zdrowe? — zapytał

mnie nagle. — Byłe´s prze´swietlany?

— Tak, prosz˛e pana.

— Dmucha´c umiesz?

— Jasne.

A. Cyndelski wstał i pomacał mi muskuły.

65

background image

— Mo˙zesz gra´c na tubie — powiedział — masz warunki. Potrzebujemy chłopca do

tuby.

— Do tuby?

— To taka du˙za tr ˛

aba. Z pewno´sci ˛

a marzyłe´s nieraz, ˙zeby zagra´c na najwi˛ekszej

tr ˛

abie.

— To było wtedy, kiedy byłem bardzo mały — mrukn ˛

ałem. Przed oczyma stan ˛

ał mi

obraz spoconych stra˙zaków uginaj ˛

acych si˛e pod ci˛e˙zarem tr ˛

ab w majowym sło´ncu.

— Wolałbym co´s mniejszego, prosz˛e pana, na przykład flet albo jaki´s klarnet.

— Nie ma fletów i klarnetów, jest tylko tuba — powiedział A. Cyndelski.

— Na tubie niech gra Ci˛e˙zki Tubka — zdenerwowałem si˛e.

— Tubka? — zainteresował si˛e instruktor.

— Niejaki Tubkowski, pan go zna?

— Owszem, Tubkowski gra u nas na puzonie. . . zaraz. . . mamy chyba jeszcze jeden

wolny puzon — zajrzał do spisu — tak jest. . .

— Ja. . . ja nie chc˛e z Tubkowskim — zaniepokoiłem si˛e.

66

background image

— Z Tubkowskim? — A. Cyndelski u´smiechn ˛

ał si˛e pobła˙zliwie. — Nie ma

obawy. . . Tubkowski jest ju˙z zaawansowany, a ty b˛edziesz dopiero próbował dmu-

cha´c. . . — podbiegł do szafy i wyci ˛

agn ˛

ał wielki, złocisty instrument, wytarł go z ku-

rzu — na pewno ci si˛e spodoba, posłuchaj, co za ton! — nad ˛

ał policzki i zademonstro-

wał, jak si˛e gra na puzonie.

Bardzo mi si˛e podobało, a najwi˛ecej, ˙ze była to tr ˛

aba ruchoma, w czasie gry mo˙zna

było skraca´c i wydłu˙za´c rur˛e. To robiło wra˙zenie! No i ten d´zwi˛ek, niski, nieco ˙załosny,

ale przyjemny. . . mo˙zna nim wypowiedzie´c ró˙zne cierpienia i skargi. . .

— Bior˛e, prosz˛e pana.

— Wiedziałem, ˙ze ci si˛e spodoba — A. Cyndelski pogłaskał zadowolony swoj ˛

a

młodzie˙zow ˛

a bródk˛e.

Porwałem puzon i chciałem od razu wybiec, ale instruktor zatrzymał mnie, musia-

łem pokaza´c legitymacj˛e szkoln ˛

a, wypełni´c formularz i zło˙zy´c par˛e podpisów. Nast˛ep-

nie A. Cyndelski polecił mi uda´c si˛e do klasy instrumentów d˛etych, drugie drzwi na

prawo, do pana profesora Kiryłło.

67

background image

Ja jednak miałem nieco inny pomysł i zamiast uda´c si˛e do pana profesora Kiryłło,

poszedłem spiesznie w gł ˛

ab korytarza, sk ˛

ad dobiegało mnie urzekaj ˛

ace łkanie skrzy-

piec. Nerwowo ´sciskaj ˛

ac puzon w spoconych z emocji r˛ekach, zajrzałem przez dziurk˛e

od klucza. Serce zabiło mi mocno. Tak. . . nie myliłem si˛e. To była Nelka. Ale jaka

wspaniała! Stała na estradzie z rozpuszczonymi włosami, ubrana w dług ˛

a, powłóczyst ˛

a

sukni˛e koloru lila. Do licha. . . przedstawienie jakie´s czy co? Chyba próba przedsta-

wienia, bo obok Nelli zauwa˙zyłem jeszcze faceta z rogiem, czyli waltorni ˛

a, przebrane-

go za Wojskiego z „Pana Tadeusza”, tamten znowu przy fortepianie jak Szopen, a tu

dziewczyna z wiolonczel ˛

a, przebrana za grub ˛

a wiejsk ˛

a bab˛e w zapasce. . . Tak, to jest

przedstawienie. Dopiero teraz na drzwiach zauwa˙zyłem r˛ecznie wykonany afisz:

„OPOWIE ´SCI INSTRUMENTÓW”

inscenizacja słowno-muzyczna

a obok wielki napis:

PAMI ˛

ETAJ, JU ˙

Z ZA TYDZIE ´

N PREMIERA!

68

background image

Przez moment zastanawiałem si˛e, co robi´c, gdy nagle drzwi si˛e otworzyły i ukazała

si˛e w nich przysadzista niewiasta w ´srednim wieku, do´s´c t˛ega, lecz o uduchowionym

spojrzeniu.

Spojrzała na mnie, na puzon, który ´sciskałem dumnie, i rozja´sniła si˛e:

— A, to ty, wła´z szybko — wci ˛

agn˛eła mnie do ´srodka, nim zd ˛

a˙zyłem si˛e zastanowi´c

nad sytuacj ˛

a. — Nareszcie mamy Puzona!

— Jak to, nareszcie? — wykrztusiłem.

— Spodziewali´smy si˛e ciebie wcze´sniej. . . no, ale zjawiłe´s si˛e przecie˙z. . .

Było mi bardzo przyjemnie. To miło by´c kim´s, na kogo si˛e czeka; u´smiechn ˛

ałem

si˛e do Szyperskiej i zatr ˛

abiłem na powitanie. Biedna Nella wytrzeszczyła oczy ze zdu-

mienia. Chciałem od razu podej´s´c do niej, ale profesorka poci ˛

agn˛eła mnie do otwartej

szafy i wyci ˛

agn˛eła stamt ˛

ad jaki´s okropny kostium. . . rodzaj zielonego kombinezonu

z kapturem i rogami.

— Włó˙z to! — powiedziała.

— Ale po co?

— Dzisiaj jest próba kostiumowa.

69

background image

— Ale˙z pani profesor, to nie jest strój dla Puzona — odezwała si˛e asystentka w nie-

bieskim fartuchu — to jest strój fauna dla Fletu.

— Dla Fletu? Co ty mówisz, moje dziecko. Gdzie s ˛

a moje okulary?!

— Pani po˙zyczyła je Moniuszce.

— A, prawda. . . Niech mi Moniuszko odda!

Podsuni˛eto jej okulary. Zało˙zyła je i obejrzała mnie krytycznie.

— Tak, to nie jest strój dla Puzona! Co jest dla Puzona?

— Puzon ma by´c w stroju kota.

— Dlaczego kota?! — zapytałem z pewnym niepokojem.

Nikt jednak nie kwapił si˛e do wyja´snie´n. Wszyscy byli potwornie zaaferowani. Nie

zwa˙zaj ˛

ac na moje zastrze˙zenia, ubrano mnie w skór˛e kota.

— Troch˛e za du˙zy na ciebie ten kostium. . . ale to nic. Wypchamy ci brzuch papie-

rem. A teraz podskocz! Zobaczymy, czy dajesz rad˛e. . .

W momencie gdy podskakiwałem, rozwarły si˛e gwałtownie drzwi i do sali wpadł

zadyszany Ci˛e˙zki Tubka z puzonem w futerale.

— A to co znowu? — krzykn˛eła do niego profesorka. — Nie przeszkadzaj!

70

background image

— Jak to? Miałem si˛e przecie˙z zgłosi´c z puzonem do pani profesor Kołatko — sapał

Tubka.

— Ju˙z nie jeste´s potrzebny. Mamy Puzona. Poza tym, ty jeste´s za du˙zy, nie pasu-

jesz. . . On lepiej pasuje. . .

— Jak to nie pasuj˛e?!

— Id´z, dziecko. — Profesorka Kołatko odpychała delikatnie Ci˛e˙zkiego Tubk˛e pa-

łeczk ˛

a dyrygenck ˛

a. — Powiedziałam, mamy ju˙z puzonist˛e, który b˛edzie przedstawiał

Puzona.

— Puzonist˛e?! Jakiego puzonist˛e?! — rykn ˛

ał Tubka. — Ja tu jestem jedynym puzo-

nist ˛

a. Tylko ja jeden potrafi˛e gra´c na puzonie.

— Zdaje ci si˛e, dziecko drogie. . .

— Mnie si˛e zdaje?! — Tubka błysn ˛

ał oczami, nad ˛

ał si˛e i zatr ˛

abił na puzonie, poru-

szaj ˛

ac wspaniale i biegle rur ˛

a instrumentu. Niew ˛

atpliwie było to tr ˛

abienie na wysokim

poziomie. Równie nagłe i niespodziewane jak pot˛e˙zne! Niestety, za blisko lewego ucha

pani profesor Kołatko. Nieszcz˛esna kobieta krzykn˛eła bole´snie i odskoczyła, ale tak

nieszcz˛e´sliwie, ˙ze uderzyła si˛e o pulpit dyrygencki w prawe ucho.

71

background image

— O Bo˙ze, nic nie słysz˛e! Jestem ogłuszona! — Padła w ramiona asystentki.

Do sali prób wpadł magister A. Cyndelski.

— Co si˛e tu dzieje?! — krzykn ˛

ał na widok pani profesor Kołatko słaniaj ˛

acej si˛e

i półprzytomnej.

— Zostałam ogłuszona przez tego wielkiego natr˛eta — wskazała na Tubkowskie-

go — ten jego puzon. . . och. . . nie b˛ed˛e mogła prowadzi´c próby. . . Moje uszy!

— Pani profesor poka˙ze.

Magister A. Cyndelski obejrzał uszy słaniaj ˛

acej si˛e pani profesor Kołatko.

— Ha´nba! Jedno ogłuszone, drugie spuchni˛ete! Jak mogłe´s? — krzykn ˛

ał A. Cyndel-

ski do wystraszonego Tubki. — Trzeba uwa˙za´c, do kogo si˛e tr ˛

abi. . . to znaczy, w kogo

si˛e tr ˛

abi. . . co ja mówi˛e. . . chciałem powiedzie´c, przy kim si˛e tr ˛

abi. . . A w ogóle, po co

tr ˛

abiłe´s?

— Bo pani profesor Kołatko nie wierzyła, ˙ze ja umiem. . . tr ˛

abi´c.

— To jest skandal! Nie mo˙zna z wami prowadzi´c normalnej próby, zawsze jakie´s

historie. I to w domu kultury! Pomó˙zcie mi wyprowadzi´c pani ˛

a profesor Kołatko do

apteczki.

72

background image

Połowa zebranych rzuciła si˛e ma pomoc pani profesor Kołatko, natomiast rozjuszo-

ny Tubka rzucił si˛e do mnie.

— Kto ty jeste´s? Sk ˛

ad si˛e tu wzi ˛

ałe´s, łobuzie?!

— To. . . to jaka´s pomyłka — j˛ekn ˛

ałem.

— Ja ci poka˙z˛e! — Tubka z w´sciekło´sci ˛

a złapał mnie za uszy. Poci ˛

agn ˛

ał. Rozległ

si˛e nieprzyjemny chrz˛est odrywanych uszu. Nella krzykn˛eła przera˙zona. Ja te˙z krzyk-

n ˛

ałem. Na szcz˛e´scie nie były to moje uszy, ale uszy kota. Dzi˛eki nim ocaliłem ˙zycie.

Uszy zostały bowiem w r˛ekach ogłupiałego Tubki, a mnie udało si˛e wyskoczy´c na czas

z kociej skóry.

— Co ty wyprawiasz? — krzykn˛eła do Tubki asystentka. — To nieładnie tak obe-

drze´c koleg˛e ze skóry. . . to jest. . . chciałam powiedzie´c z kostiumu. . . biednego puzo-

nist˛e. . .

— Nieładnie. . . puzonist˛e. . . — sapał wci ˛

a˙z zaskoczony Tubka — to nie jest ˙zaden

puzonista. . . to jest niejaki Cymek, ten oszust z siódmej. . . On tu przyszedł za Nelk ˛

a

Szypersk ˛

a, prosz˛e pani. Cały dzie´n pytał o Szypersk ˛

a. . .

73

background image

W sali zrobiła si˛e cisza. A w tej ciszy słycha´c było głuche uderzenie. To osłupiała

Nella wypu´sciła z r ˛

ak futerał ze skrzypcami.

— Słyszałem, jak Dodo´nskiego pytał — sapał dalej Tubka zadowolony z efektu.

— Masz nader czułe ucho muzyka — powiedziałem gło´sno. — Gratuluj˛e ci, to

rzadki dar natury u goryla.

— Nie do´s´c mu, ˙ze kr˛eci si˛e cały dzie´n koło Szyperskiej w klasie, to jeszcze tu si˛e

wkr˛ecił, oszust, i w dodatku mi ubli˙za.

— Wkr˛eciłe´s si˛e? — zapytała mnie asystentka. — Jak mam to rozumie´c? Nie nale-

˙zysz do zespołu?

— Ja. . . ja umiem gra´c — zapewniłem po´spiesznie, czuj ˛

ac, ˙ze moje aukcje spada-

j ˛

a gwałtownie. Nat˛e˙zyłem si˛e jak przedtem Tubka. Uj ˛

ałem rur˛e puzonu. Poci ˛

agn ˛

ałem

gwałtownie. Sukces był nader połowiczny. Z instrumentu wydobył si˛e cichy pomruk

czy mo˙ze raczej westchnienie, natomiast sam instrument rozpadł si˛e na dwie cz˛e´sci.

Mo˙ze ze zdenerwowania za bardzo poci ˛

agn ˛

ałem, w ka˙zdym razie kawałek puzonu zo-

stał w jednej r˛ece, a reszta w drugiej.

Stałem zakłopotany i nie bardzo wiedziałem, co mam robi´c.

74

background image

— Jak mogłe´s! krzykn˛eła asystentka. Popsułe´s instrument!

— Widzi pani, ˙ze on nie ma poj˛ecia o puzonie. To jest przybł˛eda w´sród artystów. —

Bra´c go! — krzykn ˛

ał wielki (ciele´snie) artysta Tubka

I rzucił si˛e na mnie.

Łatwo sobie wyobrazi´c, co by si˛e ze mn ˛

a stało, gdyby nie bohaterski czyn Nelli.

Widz ˛

ac, co si˛e ´swi˛eci, dopadła do Tubki i zacz˛eła go tłuc futerałem od skrzypiec jak

maczug ˛

a.

— Ach, ty gorylu, pu´s´c Cymka!

— Jak mo˙zesz? — j˛ekn ˛

ał rozgoryczony Tubka. — Stan ˛

ałem w twojej obronie.

— Wcale nie prosiłam ci˛e o to!

— Co ja widz˛e! Cymek mo˙ze liczy´c na wzajemno´s´c. To zdrada! — błyskaj ˛

ac zło-

wrogo oczami wyrwał futerał z r ˛

ak Nelli, ale w tej samej chwili zapl ˛

atał si˛e w jej po-

włóczyst ˛

a sukni˛e z trenem i ku naszemu zdziwieniu wyl ˛

adował na podłodze.

Zanim si˛e wypl ˛

atał z sideł trenu, ja ju˙z byłem na korytarzu, za mn ˛

a wypadła Nella. . .

— Nie wierz temu, co on mówi — zasapałem czerwony. — Ja. . . ja tu przyszedłem

po prostu gra´c na instrumencie.

75

background image

— Oczywi´scie — powiedziała Szyperska — i to jest wła´snie wspaniałe — w jej

oczach zapaliły si˛e wesołe iskierki.

Pomy´slałem, ˙ze Szyperskiej dobrze jest z nieszcz˛e´sciem wypisanym na twarzy, ale

chyba jeszcze lepiej z tak ˛

a wesoło´sci ˛

a jak teraz. . .

— Wspaniałe. . . — wybełkotałem — co jest wła´sciwie wspaniałe?

— To, ˙ze zacz ˛

ałe´s gra´c na puzonie — odpowiedziała.

— Cieszysz si˛e? — zapytałem nieufnie, patrz ˛

ac, czy nie nabija si˛e ze mnie.

— Ciesz˛e si˛e, ˙ze lubisz muzyk˛e.

— Bardzo lubi˛e — zapewniłem gor ˛

aco.

W progu stan ˛

ał Ci˛e˙zki Tubka przebrany za kota. Zdr˛etwieli´smy. Lecz Tubka tego

dnia miał zdecydowanego pecha. Niemal w tej samej chwili na korytarzu ukazała si˛e

pani profesor Kołatko z obanda˙zowanym uchem. Klasn˛eła w r˛ece. Znowu była w for-

mie.

— Wracamy na scen˛e, dzieci. A to co znowu? — wło˙zyła okulary i spojrzała kry-

tycznie na Tubk˛e. — Kot bez uszu? I dlaczego taki du˙zy zrobił si˛e kot? Co tu si˛e dzisiaj

wyrabia?!

76

background image

Nella u´smiechn˛eła si˛e rozbawiona do mnie i powiedziała:

— A ty lepiej uciekaj, Cymek. Jutro si˛e zobaczymy.

Chciałem uciec, Bóg mi ´swiadkiem, ale los chciał inaczej. Oto bowiem z przeciwka

zbli˙zał si˛e magister A. Cyndelski z łysym, dostojnym pedagogiem, który niósł p˛eki

nut. . .

— To ten nowy kandydat, o którym panu mówiłem — powiedział A. Cyndelski

wskazuj ˛

ac na mnie. — Bardzo obiecuj ˛

acy materiał, ma warunki oraz, jak o´swiadczył,

skłonno´sci.

— To pan profesor Kiryłło — zwrócił si˛e z kolei do mnie — oddaj˛e ci˛e w jego r˛ece.

Kiryłło u´smiechn ˛

ał si˛e do mnie odsłaniaj ˛

ac rz ˛

ad ˙zółtych z˛ebów. Przez moment wy-

dało mi si˛e, ˙ze to s ˛

a z˛eby drapie˙znika, ale to były raczej poczciwe ko´nskie z˛eby. Wes-

tchn ˛

ałem ci˛e˙zko i kryj ˛

ac za plecami popsuty puzon znikn ˛

ałem w sali ´cwicze´n.

No có˙z, chyba jednak zostan˛e puzonist ˛

a.

background image

Rozdział 6

Spisek Cykanderów

Nie popsułem wczoraj puzonu. Profesor Kiryłło wyja´snił mi na pierwszej lekcji, ˙ze

rura tego instrumentu składa si˛e z dwu cz˛e´sci; mo˙zna je bez szkody rozł ˛

acza´c i składa´c.

Popsułem sobie natomiast zdecydowanie stosunki z Ci˛e˙zkim Tubk ˛

a. Goryl ten tropił

mnie nazajutrz od samego rana i czyhał na sposobno´s´c, aby wyładowa´c na mnie swoj ˛

a

zło´s´c. Zamiast wi˛ec zaj ˛

a´c si˛e Nelk ˛

a, jak miałem w planie, musiałem niestety zaj ˛

a´c si˛e

78

background image

bezpiecze´nstwem własnej skóry. Uznałem, ˙ze najmniej nara˙zony na ataki Tubki b˛ed˛e

w „pokoju cichej pracy i skupienia”, który znajduje si˛e za bibliotek ˛

a w naszej szko-

le. Udałem si˛e wi˛ec bezzwłocznie do pani bibliotekarki Cyborowej i o´swiadczyłem, ˙ze

potrzebuj˛e si˛e dzisiaj skupi´c, poniewa˙z musz˛e przygotowa´c si˛e do olimpiady historycz-

nej, i ˙ze je´sli pozwoli, b˛ed˛e si˛e skupiał na ka˙zdej przerwie, a˙z do odwołania. Nast˛epnie

poprosiłem o albumy z ilustracjami, o ksi ˛

a˙zk˛e o bitwach morskich w czasie II wojny

´swiatowej i o ksi ˛

a˙zk˛e o historii lotnictwa. Na ko´ncu kazałem si˛e zamkn ˛

a´c na klucz w

„pokoju cichej pracy i skupienia” a˙z do dzwonka.

— Pani wie, mog ˛

a mnie szuka´c — powiedziałem. — Niestety, niektórzy moi kole-

dzy nie rozumiej ˛

a potrzeby skupienia. Dlatego, jakby kto´s pytał, niech pani nie mówi,

˙ze tu jestem.

Pani Cyborowa spojrzała na mnie z uznaniem.

— Ciesz˛e si˛e, ˙ze spowa˙zniałe´s, Ogromski — powiedziała. — Nast ˛

apił u ciebie ostat-

nio pozytywny przełom. Wytrwaj w tych dobrych ch˛eciach. Adam Mickiewicz te˙z ju˙z

spowa˙zniał w twoim wieku.

— My´sli pani?

79

background image

— To jest stwierdzone — orzekła pani Cyborowa i zamkn˛eła mnie w pokoju.

W rezultacie cał ˛

a pierwsz ˛

a przerw˛e sp˛edziłem bezpiecznie i do´s´c przyjemnie, ogl ˛

a-

daj ˛

ac ciekawe ilustracje okr˛etów i samolotów. Przez okno widziałem Ci˛e˙zkiego Tubk˛e,

jak miotał si˛e po boisku i podwórzu szkolnym szukaj ˛

ac mnie daremnie. Oczywi´scie

temu gorylowi Tubce nawet do głowy nie przyszło, ˙ze mog˛e „skupia´c si˛e” w „pokoju

cichej pracy i skupienia”. Jest na to za mało inteligentny.

Równo z dzwonkiem pani Cyborowa wypu´sciła mnie z dobrowolnej klauzury, a ja

od razu zbiegłem na dół.

Koło naszej klasy, na tablicy ogłosze´n, Nelka Szyperska przypinała wielki afisz re-

klamuj ˛

acy „Opowie´sci instrumentów”, owo nieszcz˛esne widowisko, z którym si˛e wczo-

raj niechc ˛

acy zetkn ˛

ałem.

— Mieli´smy dzisiaj porozmawia´c — zacz ˛

ałem.

— Wła´snie szukałam ci˛e — powiedziała Nelka. — Gdzie si˛e podziewałe´s? Nawet

w bibliotece ci˛e nie zastałam.

— Byłem w „pokoju cichej pracy i skupienia” — odparłem powa˙znie. — Skupiałem

si˛e.

80

background image

— Ty?! — Nelka spojrzała na mnie rozbawiona. Jej zdziwienie do´s´c nieprzyjemnie

mnie dotkn˛eło.

— My´slisz, ˙ze ja nie potrzebuj˛e skupienia? Wszyscy ludzie potrzebuj ˛

a. Nawet naj-

silniejsi i najm ˛

adrzejsi, zwłaszcza jak maj ˛

a przej´scia. Ja te˙z wczoraj miałem przej´scia

i dlatego potrzebowałem. Muzyka mnie rozkojarzyła. Straciłem równowag˛e intelektu-

aln ˛

a.

— Czy ju˙z j ˛

a odzyskałe´s? — zapytała.

— Oczywi´scie — odparłem niepewnie, rozgl ˛

adaj ˛

ac si˛e z niepokojem po korytarzu.

Na szcz˛e´scie Tubki nie było.

— Wczoraj zachowywałe´s si˛e dosy´c dziwnie. . . i. . . i niezrozumiale. . . i, jak to

powiedzie´c, jest takie jedno słowo. . . — niekonsekwentnie.

Zaczerwieniłem si˛e.

— Wcale nie! — zaprzeczyłem. — To tylko tak wygl ˛

adało.

— A jednak w szkole byłe´s okropny i mówiłe´s takie rzeczy o Koniu, a potem w tym

Emdeku. . . — Nella wyprostowała ostro˙znie róg ogłoszenia. — Musz˛e to jeszcze raz

81

background image

przypi ˛

a´c. Czy mógłby´s potrzyma´c? — Wr˛eczyła mi pudełko z pluskiewkami. — I po-

wiedz mi, czy to prawda, co mówił o tobie Tubka?

— Uwierzyła´s mu? — zapytałem zmieszany.

— Sk ˛

ad! Nie uwierzyłam zupełnie. — Teraz z kolei zaczerwieniła si˛e Nella.

— A. . . a gdyby to była prawda?

— Nie wierz˛e!

— Dlaczego?

— Bo. . . bo za bardzo si˛e ró˙znimy, bo. . . bo nie mamy z sob ˛

a nic wspólnego —

wyrzucała z siebie szybko Nelka — bo. . . nawet w sprawie Konia. . . je´sli nie ˙zal ci

Konia, je´sli zgadzasz si˛e, ˙zeby go wyko´nczyli, to znaczy. . .

— No dobrze — przerwałem jej nagle — a gdybym zaj ˛

ał si˛e Koniem?

— Naprawd˛e zaj ˛

ałby´s si˛e? — zapytała zaskoczona. — Przecie˙z mówiłe´s, ˙ze on ci˛e

mało obchodzi.

— No. . . mógłbym to zrobi´c dla ciebie — powiedziałem ogl ˛

adaj ˛

ac pluskiewki w pu-

dełku.

— Dla mnie?

82

background image

— Je´sli to ma dla ciebie takie znaczenie, po prostu, ˙zeby´s wiedziała, jak du˙zo mog˛e

dla ciebie zrobi´c.

Nella wbiła nerwowo pluskiewk˛e w róg afisza. Stwierdziłem z satysfakcj ˛

a, ˙ze była

to ju˙z pi ˛

ata pluskiewka wbita w ten sam nieszcz˛esny róg. Zdumiewaj ˛

ace roztargnienie

jak na rzeczow ˛

a zawsze Nell˛e!

— Ja wcale nie chc˛e — powiedziała — ˙zeby´s si˛e po´swi˛ecał dla mnie. Ty sam po-

winiene´s broni´c Konia, tak jakby´s bronił swoich własnych spraw. . . Wiesz, ˙ze on jest

nadzwyczajny, a M˛e˙zyk, Bojarska i cała ich paczka chc ˛

a mu zrobi´c ´swi´nstwo!

— Uwa˙zasz, ˙ze powinienem, w imi˛e obrony nieszcz˛esnych gogów dr˛eczonych przez

okrutn ˛

a młodzie˙z? Ligi Ochrony Gogów jeszcze nie ma. Gog powinien sam da´c sobie

rad˛e jako fachowiec od młodzie˙zy.

— Uwa˙zam, ˙ze powiniene´s w imi˛e sprawiedliwo´sci. . . — zacz˛eła Nelka, ale w tym

momencie na korytarzu pojawił si˛e Ko´n z dziennikiem pod pach ˛

a; trzeba było przerwa´c

rozmow˛e i uda´c si˛e do klasy.

Ko´n zacz ˛

ał lekcj˛e w swobodnym nastroju, ˙zartuj ˛

ac z Bojarsk ˛

a na temat maskotki-

-małpiszona, któr ˛

a zawsze trzymała na ławce, a potem wyraził zdziwienie tudzie˙z roz-

83

background image

czarowanie, ˙ze zaprzestali´smy rysowania koni na tablicy. Z ciekawo´sci ˛

a oczekiwałem

rozwoju wypadków. Czy sko´nczy si˛e na pogró˙zkach Cykanderów, czy te˙z naprawd˛e co´s

szykuj ˛

a. . .

Ju˙z wkrótce przekonałem si˛e, ˙ze Nelka Szyperska miała racj˛e. Pierwsze oznaki nad-

ci ˛

agaj ˛

acej burzy pojawiły si˛e, gdy Ko´n chciał zabra´c si˛e do przepytywania uczniów.

— Mo˙ze mi powiesz, przyjacielu — zwrócił si˛e do małego Gibasa — co wyniosłe´s

z poprzedniej lekcji?

Gibas wstał, podobny do nastroszonego gawrona, zgarbił si˛e i milczał z okiem

utkwionym nieruchomo w podłog˛e, jakby tam kryła si˛e odpowied´z. Było jasne, ˙ze Gibas

nic nie wyniósł z poprzedniej lekcji.

— Có˙z to, zatkało ci˛e, Gibas?

Gibas milczał i garbił si˛e coraz bardziej.

— Siadaj! — pan Szyko´n spojrzał na Gibasa z obrzydzeniem. — Nie jeste´s zbyt

rozgarni˛ety. Poza tym mógłby´s czesa´c włosy i nie garbi´c si˛e tak ohydnie. Nie do´s´c, ˙ze

jeste´s mały, to jeszcze si˛e garbisz! No có˙z, mo˙ze znajdziemy bardziej rozmownych —

pan Szyko´n rozgl ˛

adał si˛e po klasie. — O, ty, przyjacielu, co konferujesz tak zapalczywie

84

background image

w ostatniej ławce — zwrócił si˛e do M˛esia — wsta´n i powiedz, co utkwiło ci w głowie

z poprzedniej lekcji.

M˛esio wstał oci˛e˙zale, oparł si˛e dło´nmi o pulpit. . .

— Ja. . . mnie nic nie utkwiło, prosz˛e pana.

— Bojarska, mo˙ze ty?!

— Ja nic nie zrozumiałam — o´swiadczyła u´smiechaj ˛

ac si˛e k ˛

acikami ust Bojarska.

Ale Ko´n zdawał si˛e nie dostrzega´c tego u´smieszku.

— Nie rozumiecie? — powiedział raczej beztrosko. — Nie ma wielkiej tragedii,

poniewa˙z wła´snie tematem dzisiejszej lekcji b˛edzie sposób wła´sciwego pisania prac

z j˛ezyka polskiego. O co tu chodzi, moi drodzy? O trzy rzeczy. Trzeba mie´c co´s do po-

wiedzenia, trzeba chcie´c powiedzie´c i umie´c powiedzie´c. Nie w ˛

atpi˛e, ˙ze młodzie˙z ma

du˙zo rzeczy do powiedzenia, a w ka˙zdym razie wiele do z a p y t a n i a. Formułowanie

za´s pyta´n, przedstawianie problemów jest te˙z cenn ˛

a form ˛

a wypowiedzi. Rzecz w tym,

˙ze je´sli nawet ma si˛e du˙zo do powiedzenia, to jeszcze nie znaczy wcale, ˙ze chce si˛e to

powiedzie´c w klasie. Co innego bowiem zwierzy´c si˛e na ucho przyjaciółce czy przyja-

cielowi, co innego Cykanderom z tej samej paczki, a co innego wobec całej klasy i, co

85

background image

gorsza, wobec nauczyciela, którego w dodatku tak mało si˛e zna. Ale podejmiemy prób˛e

przełamania lodów. B˛edziemy nagradza´c szczere wypowiedzi, byle własne i uzasadnio-

ne, nie b˛edziemy si˛e natomiast okłamywa´c i gra´c przed sob ˛

a komedii. . .

W tym miejscu w klasie podniósł si˛e niespokojny gwar — wszyscy byli zaskocze-

ni, sk ˛

ad mały pedagog zna układy klasowe i nader ekskluzywn ˛

a nazw˛e Cykanderów.

Nim jednak zdołali oprzytomnie´c, ju˙z Ko´n powrócił do naszych wypracowa´n i zacz ˛

je obje˙zd˙za´c, demonstruj ˛

ac ich nico´s´c. Wyci ˛

agn ˛

ał na ´swiatło dzienne nasze bł˛edy, po-

zy i nieczyste zagrania. „Takie rzeczy nie ze mn ˛

a — mówił. — Nie b˛edzie pływania

w m˛etnej wodzie ani lotów w d˛etych balonach. B˛ed˛e nakłuwał takie balony!”

Tak mówił Ko´n i od razu stało si˛e jasne, ˙ze trudno b˛edzie z Koniem, ˙ze nie b˛edzie

mo˙zna słów-pustaków układa´c ani buja´c w obłokach. Po prostu Ko´n nie uznaje takiej

gry, jak ˛

a dotychczas uprawiali´smy. Inne ma zasady. Byle czym si˛e go nie omami. To

było jasne. Ale czy dla Konia z kolei było jasne, ˙ze obalał te reguły, do których byli´smy

przyzwyczajeni i z którymi tak było wygodnie?

86

background image

Spojrzałem na M˛esia. Siedział ponury, brwi marszczył, wargi przygryzał ze zło´sci. . .

Nie takiego wymarzył sobie mistrza. A Funia Bojarska ze zło´sci wbijała raz po raz

szpilk˛e w głow˛e pluszowego małpiszona.

Czułem, ˙ze w tej chwili cała cykanderska wi˛ekszo´s´c naszej klasy nie cierpi Konia

i boi si˛e jego niezwykłych metod oraz wymaga´n, a najbardziej, ˙ze b˛edzie tak nudzi´c na

ka˙zdej lekcji.

Ko´n jakby nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy. Beztrosko przeszedł do

omawiania punktu trzeciego swoich „zasad”.

— W zeszycie jednego z waszych kolegów — mówił — przeczytałem takie oto

zdanie-potwora, od którego skóra mo˙ze ´scierpn ˛

a´c nie tylko nauczycielowi polskiego,

redaktorowi czy innemu specjali´scie od j˛ezyka, ale po prostu zwykłemu czytelnikowi.

Posłuchajcie: „Gdy dynamiczna rozpacz poety, do której popchn˛eła go Maryla, która

była puchem bardzo marnym, za´slepionym przez złoto, doprowadziła go do takiego

powa˙znego stanu, ˙ze mógł wyda´c z siebie stek nieprzyzwoitych złorzecze´n na los, poeta

dzi˛eki sublimacji zamiast steku złorzecze´n wydał ten sławny wiersz, którego wielka

warto´s´c, o której mówili´smy na zeszłej lekcji, polega na cennych zaletach, które nas

87

background image

wci ˛

a˙z uderzaj ˛

a, chocia˙z min˛eło ju˙z sto pi˛e´cdziesi ˛

at lat od wydarze´n, które przypi˛eły

poecie post˛epowe skrzydła do dynamicznego lotu »górnego« ”.

Oto absolutny rekord, moi drodzy! Siedemdziesi ˛

at siedem wyrazów w jednym zda-

niu! Dziewi˛e´c zda´n podrz˛ednych spi˛etrzonych jedno nad drugim! Sze´s´c razy u˙zyto za-

imka wzgl˛ednego „który”! W dodatku obawiam si˛e, ˙ze autor tego zdania nie bardzo

rozumie chyba sens niektórych przymiotników. Czy puch mo˙ze by´c za´slepiony, czy

skrzydła mog ˛

a by´c post˛epowe, czy rozpacz mo˙ze by´c dynamiczna? Niezbyt to szcz˛e´sli-

we sformułowania. A w ogóle, przyjacielu kolego, za cz˛esto u˙zywasz słowa dynamicz-

ny. Sk ˛

ad to u ciebie? W tym jednym zdaniu u˙zyłe´s go dwa razy. Po co? Je´sli zbyt cz˛esto

u˙zywa si˛e jakiego´s przymiotnika, traci on na sile i na warto´sci. Za´s co do całego zdania,

to zauwa˙zcie, mimo d˛etego stylu i powagi, a mo˙ze wła´snie dzi˛eki temu, jest zabawne,

miejscami nawet ´smieszne, po prostu taki nadmuchany balon, w którym prócz powłoki

nie ma wła´sciwie nic. No bo w ko´ncu nie dowiadujemy si˛e najwa˙zniejszego: na czym

polegaj ˛

a walory tego wiersza, autor pisze wprawdzie, ˙ze „wielka warto´s´c wiersza pole-

ga na cennych zaletach”, ale jest to przecie˙z „masło ma´slane”, zwykłe wykpienie si˛e od

rzeczowej oceny.

88

background image

Patrzyłem na Konia z trosk ˛

a. Za du˙zo mówił i zbyt dr˛etwo. Wszystko chciał załatwi´c

jednym przemówieniem. Biedny Ko´n! Niezbyt zr˛ecznie zabrał si˛e do rzeczy. Teraz ju˙z

Cykanderzy na pewno go zjedz ˛

a.

Tymczasem on nazn˛ecawszy si˛e do syta nad nieszcz˛esnym zdaniem, zacz ˛

ał z kolei

mówi´c, na czym polega dobry styl. Zacytował naprzód dewiz˛e Juliusza Słowackiego:

„chodzi mi o to, aby j˛ezyk gi˛etki powiedział wszystko, co pomy´sli głowa. . . ” Nast˛epnie

rozwodził si˛e długo nad „no´sno´sci ˛

a zda´n”, jak to nazwał. ˙

Zeby zdania mogły unie´s´c

my´sl, musz ˛

a by´c dobrze zbudowane, muskularne i silne. Jeden trafnie dobrany przy-

miotnik wi˛ecej jest wart ni˙z dziesi˛e´c ´zle dobranych. Trzeba wystrzega´c si˛e tasiemco-

wych zda´n, wyra˙za´c si˛e krótko i tre´sciwie.

Na zako´nczenie znów wezwał do odpowiedzi Gibasa:

— Teraz ju˙z chyba wszystko zrozumiałe´s. Przez godzin˛e kładłem ci łopat ˛

a do głowy.

Gibas wstał, znów zgarbił si˛e i milczał i było jasne, ˙ze pompowanie wiedzy w Gi-

basa nie na wiele si˛e zdało.

Ko´n machn ˛

ał zrezygnowany r˛ek ˛

a.

— M˛e˙zyk?

89

background image

M˛esio wstał i patrzył bezczelnie na Konia z szyderczym u´smieszkiem. Programowo

nie wypowiedział ani jednego słowa.

— Bojarska?

Bojarska wstała ze spuszczon ˛

a głow ˛

a, ale te˙z milczała jak zakl˛eta.

— Có˙z to za niemoc ogólna i solidarna? — zdziwił si˛e nieprzyjemnie Ko´n. — Mo˙ze

ty mi powiesz wobec tego — zwrócił si˛e do Cykandera, okularnika Racucha — masz

dosy´c inteligentn ˛

a min˛e.

Ale okularnik Racuch, mimo nader inteligentnej miny te˙z nie wykrztusił ani jednego

słowa, u´smiechał si˛e tylko inteligentnie, co jednak, rzecz jasna, nie mogło zadowoli´c

Konia.

— Co wam si˛e stało? — Ko´n wyszedł zza stolika, oparł si˛e r˛ekoma o pierwsz ˛

a

ławk˛e. — Czy naprawd˛e nikt nie zrozumiał?

I wtedy od strony ław cykanderskich podniósł si˛e gro´zny szmer, i rósł, przenosz ˛

ac

si˛e z ławki na ławk˛e, coraz gło´sniejszy i ´smielszy, a˙z przerodził si˛e w pot˛e˙zn ˛

a wrzaw˛e.

— Nie rozumiemy! Nie chcemy!

90

background image

Wi˛ec to tak. Teraz ju˙z wszystko było jasne. Wiedziałem, ˙ze powinienem wyst ˛

api´c,

stan ˛

a´c w obronie prawdy, nawet wbrew całej cykanderskiej zmowie. Ju˙z podniosłem

si˛e z ławki, gdy nagle przyszło mi do głowy: co b˛edzie, je´sli wszyscy stchórz ˛

a i nikt

mnie nie poprze? Gdyby najpierw wyst ˛

apiła Szyperska albo Genialny Tubka, wtedy co

innego, poparłbym ich gor ˛

aco, ale samemu wyst˛epowa´c jako pierwszy? Zawahałem si˛e

przez moment i obejrzałem na Szypersk ˛

a, ale Szyperskiej nie dostrzegłem, zasłaniały

j ˛

a g˛eby wrzeszcz ˛

acych Cykanderów. A mnie wydało si˛e w tym momencie, ˙ze to ju˙z

cała klasa krzyczy przeciw Koniowi. Przeciwstawi´c si˛e całej klasie? Straciłem reszt˛e

odwagi.

Byłem ciekaw, co teraz Ko´n zrobi. W´scieknie si˛e i pop˛edzi do dyra, czy te˙z wyładu-

je si˛e na miejscu? Ale rozczarowałem si˛e. Ko´n wci ˛

a˙z zachowywał spokój. Zbladł tylko

i uniósł brwi, jakby niezmiernie zdziwiony, i wodził oczami po klasie, jakby ˙z ˛

adaj ˛

ac

wyja´snie´n. Na mnie te˙z popatrzył. Ale ja udałem, ˙ze nie widz˛e, i skryłem si˛e za plecami

kolegów. Czekałem, a˙z kto´s mnie wyr˛eczy i za mnie odpowie Koniowi. Mo˙ze Szyper-

ska? Mo˙ze Tubka? Lecz oni te˙z milczeli i teraz ju˙z naprawd˛e tak wyszło, ˙ze Ko´n ma

cał ˛

a klas˛e przeciw sobie. Tymczasem on wci ˛

a˙z przygl ˛

adał si˛e nam uwa˙znie.

91

background image

— Ciekawe — powiedział wreszcie.

W tym momencie zad´zwi˛eczał dzwonek.

— Ciekawe — powtórzył Ko´n, zabrał dziennik i wyszedł z klasy.

Wszyscy poderwali si˛e z miejsc, jakby parzyły ich ławki.

— Biegnij za Koniem, Gibas — rzucił rozkaz M˛esio. — Musimy wiedzie´c, co teraz

zrobi!

Gibas wybiegł ochoczo. Za nim chyba pół klasy.

Ja jeden zostałem w ławce. Jako´s mi si˛e nie spieszyło tym razem. Wolałem z nikim

nie rozmawia´c. A ju˙z najmniej z Nell ˛

a Szypersk ˛

a. Wyci ˛

agn ˛

ałem moj ˛

a ˙zółt ˛

a agend˛e i za-

my´sliłem si˛e ponuro. No có˙z, stało si˛e. Od dzisiaj, Maksymilianie Ogromski, nazywasz

si˛e Minim. Minimek Fajowicz Mikro´nski. Naprawd˛e szkoda. Czy ju˙z nic nie da si˛e zro-

bi´c? Mo˙ze jest jeszcze jaka´s male´nka szansa? I dopisałem na ko´ncu nie załatwionych

spraw: „Ukr˛eci´c łeb ko´nskiej sprawie”. Ale jak?

background image

Rozdział 7

Stawka na Konia

— Panowie, zdaje si˛e, ˙ze tym razem to´smy zrobili Konia w konia — powiedział

M˛esio do Cykanderów, którzy tłoczyli si˛e na ko´ncu korytarza.

— Tak, Ko´n został skutecznie spłoszony — roze´smiała si˛e Bojarska.

— My´sl˛e, ˙ze wycofa si˛e z tej gry — dodał Racuch przecieraj ˛

ac nerwowo okulary.

93

background image

— Panowie, wyra˙zam wszystkim moje najwi˛eksze uznanie i tobie, pani — skłonił

si˛e błaze´nsko przed Bojarsk ˛

a M˛esio. — A tak˙ze tobie dzi˛ekuj˛e, Maksym — odwrócił

si˛e do mnie.

— Za co? — mrukn ˛

ałem.

— Za to, ˙ze przestałe´s broni´c Konia. Mówiłem wam, ˙ze Ogromski to fajny chłop.

Zaczerwieniłem si˛e. Chciałem im powiedzie´c, ˙ze zaszła pomyłka w nazwisku i ˙ze od

kilku minut nazywam si˛e Minim Mikro´nski, ale wci ˛

a˙z jeszcze byłem zbyt przygn˛ebiony,

by bra´c udział w dyskusji.

M˛esio trzepn ˛

ał mnie przyjacielsko w łopatk˛e.

— Sprawdziłe´s si˛e, Cymek. Wiesz, oni si˛e bali — spojrzał na cykanderów — ˙ze

odetniesz si˛e od nas i wszystko popsujesz. Widzicie, ˙ze si˛e nie odci ˛

ał. Jemu te˙z Ko´n

przestał si˛e ju˙z podoba´c. Ja osobi´scie dostałem dreszczy od tej ko´nskiej mowy. „Takie

rzeczy nie ze mn ˛

a. Nie b˛edziemy si˛e okłamywa´c!”. Szczera dusza! Czaru´s si˛e znalazł!

Naci ˛

agacz!

— Naci ˛

agacz?! — spojrzałem zaskoczony na M˛esia.

94

background image

— Jasne. Chciał nas naci ˛

agn ˛

a´c na szczero´s´c. Ty mu, bracie, powiesz, co my´slisz

o tym i o tamtym, rozpakujesz przed nim swoj ˛

a walizk˛e, a on potem b˛edzie ci˛e miał

w gar´sci. Przyznaj si˛e, otwórz mu serce, poka˙z swoje słabe punkty, a on ci˛e przy okazji

uderzy w takie bol ˛

ace miejsce. Kiedy raz bolało mnie w sobie, podszedł do mnie Ci˛e˙zki

Tubka i zapytał, co mi jest. No to powiedziałem, ˙ze mnie w sobie boli. „Gdzie”? zapytał.

Wskazałem na ˙zoł ˛

adek. To łobuz r ˛

abn ˛

ał mnie pi˛e´sci ˛

a w to miejsce i ´smiał si˛e, kiedy si˛e

zwin ˛

ałem. Od tego czasu nie mówi˛e nikomu, gdzie mnie boli i nie dam si˛e naci ˛

agn ˛

a´c

na ˙zadne Ko´nskie apele i mowy. To s ˛

a takie zagrania. Nawet Cymek si˛e na tym poznał.

Wczoraj jeszcze bronił Konia, a dzisiaj ju˙z Ko´n przestał mu si˛e podoba´c!

Pomy´slałem, ˙ze to ostatni moment, ˙zeby odzyska´c szlachetne moje imi˛e i twarz, i ˙ze

je´sli teraz nic nie powiem, to stan˛e si˛e ju˙z zupełnym Cykanderem.

Powiedziałem przez ´sci´sni˛ete gardło:

— Mylisz si˛e!

— Co takiego?! — M˛esio wytrzeszczył oczy.

— Ko´n wcale mi si˛e nie przestał podoba´c. . . W ogóle jak mo˙zesz porównywa´c

tego goryla Tubk˛e z Koniem?. . . — wyrzucałem po´spiesznie potok słów. — A co do

95

background image

naszych wypracowa´n to w dalszym ci ˛

agu twierdz˛e i utrzymuj˛e, ˙ze były d˛ete i nie na

poziomie. I ty sam wiesz o tym najlepiej, M˛esiu, bo to ty wła´snie nazywałe´s ten styl

pisania d˛etologi ˛

a i dmuchaniem w bambus. . . Wszyscy pami˛etaj ˛

a. . .

— Człowieku, czy ja mówi˛e, ˙ze nie? — zdenerwował si˛e M˛esio. — Nie chodzi

o to, czy Ko´n ma racj˛e co do wypracowa´n, czy nie! Po prostu chodzi o to, ˙ze to jest

niebezpieczny Ko´n, który próbuje nas wzi ˛

a´c do galopu. A ja nie mam ochoty galopowa´c

z Koniem!

— Ty nie, ale s ˛

a tacy, co uwielbiaj ˛

a wy´scigi, jazd˛e szybk ˛

a na czas i skoki przez

przeszkody! Co do mnie, ja stawiam na Konia!

M˛esia zatkało na moment.

— Stawiasz? W jakim sensie?!

— Ogólnym i szczególnym, ideologicznie i praktycznie.

— Mów konkretnie.

— Konkretnie? Konkretnie to Ko´n wróci.

— By´c mo˙ze wróci z dyrem — powiedział M˛esio, odzyskuj ˛

ac pomału równowa-

g˛e. — Prosz˛e bardzo, niech sobie wraca. Ja to wzi ˛

ałem pod uwag˛e. Jak przyjdzie z dy-

96

background image

rem, powiemy dyrowi, ˙ze nic nie rozumiemy z jego lekcji, ˙ze jest okropny, ˙ze krzyczy

na lekcjach, ˙ze si˛e zło´sci, ˙ze ze strachu nie mo˙zemy nic wykrztusi´c i ˙ze nie chcemy

Konia. I zobaczycie — dyrektor zabierze go wtedy i b˛edziemy mie´c spokój. . . — urwał

nagle, bo przez okno zauwa˙zyli´smy wszyscy małego Gibasa.

Wracał zdyszany, z wywieszonym j˛ezykiem, widocznie z bardzo daleka. Rzucili´smy

si˛e ku wyj´sciu, ciekawi najnowszych wiadomo´sci o Koniu. Ale Gibas wpadł pierwszy

w drzwi. Ju˙z był na korytarzu. Łapał z trudem powietrze.

— Co si˛e stało? — dopytywał M˛esio. — Gdzie´s ty był?

— Tro. . . tropiłem Konia, przecie˙z powiedziałe´s, ˙zebym biegł za nim.

— Jasne, ale tak daleko?

— On pobiegł a˙z do lasu — sapał Gibas.

— Co ty pleciesz?! Do lasu? Z dziennikiem?

— No, nie. . . najpierw wst ˛

apił do pokoju nauczycielskiego i zostawił dziennik, a po-

tem poszedł do biblioteki.

— Do naszej biblioteki?

97

background image

— Tak, widziałem dokładnie, cały czas szedłem za nim. On wzi ˛

ał jedn ˛

a ksi ˛

a˙zk˛e

z działu „Psychologia”. . . przerzucał szybko strony. . .

— I co?

— Potem r ˛

abn ˛

ał ni ˛

a. . .

— Kogo? Ciebie?

— Nie, no sk ˛

ad? Nikogo nie r ˛

abn ˛

ał, tylko rzucił j ˛

a ze zło´sci ˛

a.

— Na ziemi˛e?

— Nie, na stół pani Cyborowej, a˙z si˛e wzdrygn˛eła, a on zapytał, czy nie ma jakiej´s

lepszej ksi ˛

a˙zki, ale pani Cyborowa nie miała, wi˛ec wybiegł z biblioteki. My´slałem, ˙ze

pobiegnie do dyra, a on w ogóle. . . — Gibas wytarł gło´sno nos.

— Co to znaczy w ogóle?. . . — denerwował si˛e M˛esio.

— W ogóle wybiegł ze szkoły — doko´nczył Gibas.

— Wybiegł ze szkoły? W jakim tempie?

— W tempie wła´sciwym biegom długodystansowym. Biegłem za nim — sapał Gi-

bas — bardzo byłem ciekawy, gdzie tak biegnie.

— Pewnie po papierosy — zauwa˙zył Racuch.

98

background image

— Ko´n nie pali — powiedziałem.

— Tak, on nie pobiegł po papierosy. . . tylko do lasu!

Wszyscy spojrzeli na Gibasa zaskoczeni.

— Jak to do lasu? Ko´n do lasu?

— Sk ˛

ad wiesz? — zapytałem. — Pobiegłe´s za nim do lasu?

— Nie. . . nie wytrzymałem tempa — wyznał Gibas nieco zakłopotany. — Ale wi-

działem, jak biegł. . . Wbiegł na drog˛e do lasu.

M˛esio zar˙zał zwyci˛esko.

— Panowie! Czy jeszcze nie rozumiecie, o co chodzi?! To jest u c i e c z k a K o -

n i a! On ju˙z nie wróci.

— W ogóle? — zamrugał oczami Gibas. — My´slisz, ˙ze zostanie w lesie?

— Głupi jeste´s. Nie wróci do szkoły. . . a w ka˙zdym razie nie do naszej klasy. On

ma zniszczone nerwy. Ten bieg o tym ´swiadczy. Czy normalny gog pobiegłby po takiej

hecy na lekcji do lasu?

Oczywi´scie, nikt nie miał pod tym wzgl˛edem ˙zadnej w ˛

atpliwo´sci.

99

background image

— Powtarzam, to jest ucieczka Konia — zako´nczył M˛esio. — Ko´n nie wytrzymał

nerwowo i uciekł.

— Bzdura — powiedziałem i spojrzałem na zegarek — po prostu jest godzina dzie-

si ˛

ata czterdzie´sci pi˛e´c. — O tej godzinie Ko´n codziennie trenuje biegi. . . Poza tym nie

pobiegł do lasu, lecz na stadion. Jak wiecie, stadion le˙zy przy tej samej drodze. On

codziennie wykonuje na stadionie co najmniej jedno okr ˛

a˙zenie.

— Co´s ty?! — b ˛

akn ˛

ał zaskoczony M˛esio.

— To prawda — przyznał Racuch. — Ja go widziałem na stadionie. Ko´n nale˙zy

do klubu „Sparta”, robi tam biegi ´srednie. Cz˛esto schodzi poni˙zej czterdziestu siedmiu

sekund!

Wiadomo´s´c zrobiła du˙ze wra˙zenie na Cykanderach. Zreszt ˛

a nie tylko na nich. Za-

uwa˙zyłem, ˙ze od dłu˙zszej chwili naszej dyskusji przysłuchuje si˛e chyba cała klasa. I, co

mnie bardzo zdopingowało, Nelka Szyperska.

Odchrz ˛

akn ˛

ałem.

— Panowie, sami widzicie, ˙ze nie jest to zwykły Ko´n. Jest to Ko´n o rozmaitych

wybitnych wła´sciwo´sciach. Mi˛edzy innymi jest to Ko´n sportowy — powiedziałem. —

100

background image

Wy traktujecie go jak fuksa, ale ja stawiam na tego Konia. . . Przykro mi, ˙ze musz˛e ci to

o´swiadczy´c, M˛esiu, ale musz˛e, chocia˙zby dlatego, ˙zeby ci˛e ostrzec. On wróci i jeszcze

raz spróbuje wzi ˛

a´c przeszkod˛e, bo to jest Ko´n, który lubi bra´c przeszkody. Radziłbym

si˛e zastanowi´c, co robi´c, kiedy wróci.

— Tak, nale˙załoby si˛e zastanowi´c — wtr ˛

acił Racuch. — Oczywi´scie na wszelki

wypadek. . . Zawsze trzeba by´c przygotowanym na ró˙zne mo˙zliwo´sci.

— Tu nie ma si˛e co zastanawia´c — powiedział M˛esio. — Mosty s ˛

a spalone. Je´sli

Ko´n wróci, w co nie wierz˛e, to nie b˛edzie nas kochał. B˛edzie próbował si˛e odegra´c

i m´sci´c. . . Dlatego. . . .

— Nie znasz Konia — przerwałem mu. — Stale przymierzasz go do tego goryla

Tubki, a to jest Ko´n szlachetnej krwi. To jest mustang. . .

— Pegaz — dorzucił Racuch, ale wszyscy tylko roze´smieli si˛e, bo nikt nie wiedział,

co to takiego jest Pegaz.

A M˛esio od razu skorzystał z zakłopotania Racucha i przej ˛

ał inicjatyw˛e.

— By´c mo˙ze jest to Ko´n wspaniały, ale w tej chwili jest to Ko´n zraniony. Rzucili´smy

mu wyzwanie. Zranili´smy go ´smiertelnie. On nam tego nie daruje. . . A ja nie mam

101

background image

ochoty by´c stratowany przez Konia, i cho´cby to nawet był mustang, czy te˙z. . . jak mu

tam. . .

— Pegaz.

— O wła´snie. Pegaz. Na szcz˛e´scie to nam nie grozi, on ju˙z do nas nie przyjdzie. . .

mówi˛e wam, on był tylko przysłany na prób˛e. Próba si˛e nie udała. Zabior ˛

a go.

— A je´sli on uzna, ˙ze próba jeszcze trwa, no i postanowi odby´c jeszcze jedn ˛

a lek-

cj˛e? — zapytałem.

— Wtedy musimy dalej stawia´c opór — o´swiadczył M˛esio. — A˙z si˛e zniech˛eci

ostatecznie. Nie mamy innego wyboru. U Konia jeste´smy ju˙z spaleni. Dziecko wie, ˙ze

podpadli´smy.

— Za bardzo boisz si˛e Konia — powiedziałem. — Od pocz ˛

atku za bardzo si˛e go

bałe´s i dlatego narobiłe´s głupstw.

— Ja? Bałem si˛e?!

— Tak. Po prostu wszystko robiłe´s ze strachu. Panowie, spójrzcie w lustro — jeste-

´scie ju˙z prawie doro´sli, a tak boicie si˛e Konia. To przecie˙z ´smieszne. . .

102

background image

— Jak tu si˛e nie ba´c po tym wszystkim? — mrukn ˛

ał Racuch. — Teraz ju˙z chyba

jest powód.

— Nie przesadzaj. . . bywaj ˛

a gorsze opresje.

— Ale co´s trzeba zrobi´c — mówił zdenerwowany Racuch. — M˛esio ma racj˛e, ˙ze

je´sli Ko´n wróci, to nas stratuje.

— Tak, co robi´c? — odezwały si˛e głosy.

— Przede wszystkim nie robi´c burzy w wannie. Nie popada´c w panik˛e, nie wyobra-

˙za´c sobie, ˙ze od dmuchania w zup˛e zrobiły si˛e tajfuny. Mo˙ze Ko´n sam nie b˛edzie chciał

o tamtej lekcji pami˛eta´c. . . i zacznie z innej beczki.

— A je´sli przyjdzie nastawiony bojowo, znów wróci do tych okropnych zda´n i b˛e-

dzie na sił˛e chciał bra´c przeszkod˛e? — zapytała Bojarska.

— Wtedy musimy szybko usun ˛

a´c przeszkod˛e, zanim oszołomiony Ko´n zrozumie,

co si˛e stało, utniemy łeb całej sprawie. . .

— Ale jak? Potrafisz to zrobi´c?

— Spróbuj˛e. . .

103

background image

— Teraz jeste´s dzielny junak, bracie Cymku — zadrwił M˛esio — ale dziwnie jako´s

nie słycha´c ci˛e na lekcji.

Spojrzałem na niego ci˛e˙zkim wzrokiem.

— Jutro usłyszysz — powiedziałem.

— No, to b˛edzie dziejowa chwila w naszej klasie! Słyszeli´scie wszyscy? Cymek

przyrzekł ujarzmi´c mustanga!

— Hurrra! — krzykn˛eli Cykanderzy.

Podnieceni czekaj ˛

ac ˛

a ich jutro zabaw ˛

a, ju˙z na to konto zacz˛eli szalone gonitwy po

korytarzu.

Podszedłem do Nelki Szyperskiej.

— No, jak? Jeste´s zadowolona?

Nelka patrzyła na mnie oszołomiona.

— Ju˙z sama nie wiem, jak to jest. Czasem wydajesz mi si˛e zabawny i dziecinny, jak

wtedy, kiedy wlazłe´s z puzonem na prób˛e przedstawienia, a czasem piekielnie inteli-

gentny i m ˛

adry.

104

background image

— To naturalna mieszanka — odparłem — jestem i taki, i taki. Tak wła´snie jest,

kiedy si˛e ma pi˛etna´scie lat. Czytałem o tym w jednej ksi ˛

a˙zce, tam pisali, ˙ze na tym

wła´snie polega młodo´s´c. Oczywi´scie ta mieszanka mo˙ze by´c w ró˙znych proporcjach.

U mnie na przykład w ostatnim czasie było troch˛e za mało m ˛

adro´sci. . .

— Ale˙z sk ˛

ad — zaprzeczyła gwałtownie Nella — wła´snie dzisiaj przecie˙z błysn ˛

ałe´s

m ˛

adro´sci ˛

a.

— Gdzie niby?

— No, przede wszystkim w klasie. . .

Pomy´slałem, ˙ze nabija si˛e ze mnie i ˙ze jest to rodzaj tak zwanej zimnej ironii, spoj-

rzałem na ni ˛

a z ukosa, ale była piekielnie powa˙zna. Tym hardziej zrobiło mi si˛e głupio,

ale nie dałem tego po sobie pozna´c.

— Och, przesadzasz! — powiedziałem, robi ˛

ac skromn ˛

a min˛e.

— Wcale nie! To było takie m ˛

adre, ˙ze nie od razu si˛e zorientowałam.

— Co na przykład? — byłem bardzo ciekaw.

— No, ˙ze odło˙zyłe´s t˛e rozmow˛e z Cykanderami do przerwy. . . Gdyby´s wyst ˛

apił

przeciw nim na lekcji. . . dopiero teraz widz˛e, jakie to byłoby straszne!

105

background image

— My´slisz, ˙ze dobrze zrobiłem?

— Pewnie. Gdyby´s wtedy wyst ˛

apił, pan Szyko´n dowiedziałby si˛e, ˙ze klasa jest po-

dzielona, ˙ze to jest spisek Cykanderów, ˙ze oni umy´slnie tak wszystko robi ˛

a. . . no i wte-

dy przejechałby si˛e po Cykanderach. Nie mieliby ˙zadnych szans. Byliby zgubieni. . . nie

tylko zreszt ˛

a im by to zaszkodziło. W ogóle atmosfera w klasie byłaby zatruta. Mo˙ze na

zawsze. Oczywi´scie ty zdobyłby´s łaski Konia, ale jakim kosztem? Po trupach Cykan-

derów. . . Ale ty nie mogłe´s przecie˙z tak post ˛

api´c. Ty chciałe´s da´c im szans˛e! I dlatego

postanowiłe´s przemówi´c im do rozumu dopiero po lekcji. I zrobiłe´s to ´swietnie. Dopie-

ro teraz zrozumiałam, ˙ze za jednym zamachem chcesz uratowa´c i Konia, i Cykanderów.

To jest m ˛

adre i to jest ładne.

Czułem lekki zawrót w głowie. Nie przypuszczałem, ˙ze byłem a˙z taki m ˛

adry. A mo-

˙ze tylko w oczach Nelli, bo Nella. . . Wcale bym si˛e zreszt ˛

a tym nie zmartwił. Popatrzy-

łem na ni ˛

a uwa˙znie. U´smiechała si˛e do mnie.

— Jeste´s naprawd˛e równy chłopak, Cymek. Gdybym ja cho´c w cz˛e´sci była taka

odwa˙zna!

Chrz ˛

akn ˛

ałem zakłopotany.

106

background image

— Nie przejmuj si˛e, za to jeste´s bardzo przenikliwa — powiedziałem z odrobin ˛

a

szyderstwa i goryczy.

background image

Rozdział 8

Jak uci ˛

ałem łeb ko ´nskiej sprawie

W napi˛eciu czekali´smy, czy Ko´n przyjdzie na nast˛epn ˛

a lekcj˛e. Nawet najbardziej

opieszali i niesforni uczniowie zaj˛eli miejsca w ławkach jeszcze przed dzwonkiem.

Wszyscy spodziewali si˛e powa˙znych emocji. Mnie oprócz emocji czekał jeszcze po-

wa˙zny wysiłek — to ja przecie˙z według słów M˛esia miałem „uje˙zd˙za´c mustanga”. Naj-

108

background image

gorsze, ˙ze nie wiedziałem, jak to zrobi´c. Wszystko b˛edzie przecie˙z zale˙ze´c od okolicz-

no´sci.

Minuta biegła za minut ˛

a — pan Szyko´n si˛e nie zjawiał. W klasie zacz ˛

ał narasta´c

gwar. Mały Gibas wyskoczył nawet z ławki i napisał na tablicy wielkimi literami: Ko-

niec z Koniem.

Chciał jeszcze dorysowa´c przewróconego na przeszkodzie konia, ale w tym wła´snie

momencie pan Szyko´n stan ˛

ał w progu. Gibas nie zd ˛

a˙zył nawet otrze´c r ˛

ak z kredy! Za-

panowała ´smiertelna cisza. Wszyscy czekali, co teraz si˛e stanie, ale pan Szyko´n nawet

nie spojrzał na tablic˛e.

— Czemu sterczysz? — powiedział tylko do Gibasa. — Zmiataj na miejsce.

Gibas czmychn ˛

ał i schował si˛e za plecami kolegów.

Potoczyłem wzrokiem po klasie. Napotkałem w´sciekły wzrok M˛esia. U´smiechn ˛

a-

łem si˛e z satysfakcj ˛

a. Ko´n przyszedł, jak przepowiadałem. A wi˛ec wygrałem pierwsze

starcie. Teraz mogłem ju˙z by´c pewny, ˙ze mam za sob ˛

a co najmniej pół klasy i zrobiło

mi si˛e ra´zniej.

109

background image

Niestety, gdy spojrzałem na Konia, znów poczułem pewien niepokój. To był wpraw-

dzie Ko´n, ale ju˙z nieco inny Ko´n. Powa˙zny, jakby skupiony, a mo˙ze skr˛epowany po

prostu. W ka˙zdym razie, gdy na moment uniósł głow˛e znad dziennika, ujrzałem w je-

go oczach niepewno´s´c. Sam te˙z od razu poczułem si˛e niepewnie. Przecie˙z od wczoraj

stawiałem na Konia.

Niedobrze, pomy´slałem, je´sli M˛esio zauwa˙zy u Konia t˛e niepewno´s´c, od razu pój-

dzie do ataku, tym razem ju˙z na całego, i zacznie si˛e okrutna zabawa. Wilki osacz ˛

a

Konia i rozszarpi ˛

a w drobne kawałki.

Tak jest, łowcy wilków i poskramiacze lwów nie mog ˛

a sobie pozwoli´c na niepew-

no´s´c. Lwy to czuj ˛

a i staj ˛

a si˛e tym bardziej niebezpieczne. Bałem si˛e o Konia. Nie wie-

działem, co zrobi. Niepewni poskramiacze lwów mog ˛

a ulec parali˙zowi, zesztywnie´c,

straci´c głos, szcz˛eka´c z˛ebami. Mog ˛

a tak˙ze przesta´c panowa´c nad nerwami, niepotrzeb-

nie trzaska´c z bicza i strzela´c, co jest jeszcze gorsze. Mog ˛

a tak˙ze spróbowa´c obłaskawi´c

lwy pochlebstwami, rozkaprysi´c i rozgrymasi´c, próbowa´c si˛e okupywa´c lwom kawałka-

mi (cudzego) mi˛esa, co jest tylko pozornie lepsze, a na dłu˙zsz ˛

a zwłaszcza met˛e zgubne.

110

background image

Co zrobi Ko´n? Na razie starał si˛e panowa´c nad nerwami. Wstał i powiedział spokoj-

nym, mo˙ze tylko znu˙zonym głosem:

— Zdaje si˛e, ˙ze to, co mówiłem na poprzedniej lekcji, nie było dostatecznie zrozu-

miałe. Powtórzymy zatem wszystko jeszcze raz. . .

Patrzyłem z niepokojem na Konia. To był bł ˛

ad! Nie powinien tak zagai´c. Nieostro˙z-

ny, biedny Ko´n! Sam dobrowolnie wchodził na teren bagnisty i ´sliski, gdzie ju˙z czekały

na niego wilki — Cykanderzy. Nie nale˙zy wraca´c do niczego, co sko´nczyło si˛e nieprzy-

jemnie, a przynajmniej na pozór zacz ˛

a´c z innej beczki; powtarzanie mogło doprowadzi´c

tylko do powtórzenia wczorajszej przykro´sci. Now ˛

a bitw˛e nale˙zy wyda´c w innym, wy-

godniejszym miejscu, w ˙zadnym wypadku na polu niedawnej kl˛eski. Klasa nie znosi

powtórek! Jeszcze tego tylko brakowało, ˙zeby Ko´n zacz ˛

ał nudzi´c!

Obejrzałem si˛e. Pół klasy patrzyło na mnie. Wiedziałem: chc ˛

a, ˙zebym szybko za-

działał w tej sytuacji. Ja te˙z patrzyłem na moich stronników, starałem si˛e ich zliczy´c,

ale tak naprawd˛e to widziałem tylko oczy Nelki.

I nagle pomy´slałem: Maksymilianie Ogromski, to jest moment, ˙zeby pokaza´c, i˙z nie

darmo nosisz maksymalne imi˛e i nazwisko. Oto masz szans˛e, ˙zeby odegra´c dziejow ˛

a

111

background image

rol˛e w historii tej okropnej klasy. Decyduj si˛e! Odwró´c bieg wydarze´n! Za moment

b˛edzie ju˙z za pó´zno. Wsta´n i ujmij ster wydarze´n w swoje r˛ece!

Wstałem.

Zgn˛ebiony Ko´n, coraz bardziej upodabniaj ˛

acy si˛e do chudej smutnej szkapy, nawet

nie zauwa˙zył, ˙ze chc˛e si˛e wł ˛

aczy´c i zabra´c głos.

— Wró´cmy do poprzedniej lekcji — powiedział.

— To nie b˛edzie potrzebne — o´swiadczyłem mo˙zliwie spokojnie, ale gło´sno i do-

bitnie.

Klasa zastygła. Poczułem przyjemne podniecenie. Wszyscy patrzyli na mnie. Ko´n

drgn ˛

ał i te˙z obrócił si˛e do mnie.

— Co powiedziałe´s?

Wida´c było, ˙ze nie od razu zrozumiał.

— Powtórki nie s ˛

a konieczne — powtórzyłem — my´sl˛e, ˙ze wszyscy w klasie zro-

zumieli.

— Jednak wczoraj. . . — zacz ˛

ał Ko´n.

112

background image

— Wczoraj to było zaskoczenie — przerwałem szybko — ogólne zaskoczenie

i oszołomienie, prosz˛e pana. Cios podbródkowy, ˙ze tak powiem. . . prawie nokaut, pro-

sz˛e pana. . . musi upłyn ˛

a´c troch˛e czasu, aby przyj´s´c do siebie.

— Czy to ma znaczy´c, ˙ze ju˙z przyszli´scie do siebie? — zapytał nieufnie pan Szyko´n.

— Wła´snie to chciałem powiedzie´c. Po prostu wczoraj nas zatkało, mo˙ze to wyra-

˙zenie bardziej przemówi do pana. Ja sam byłem zatkany. . . To wszystko, co pan mówił,

było takie inne i nowe, nie byli´smy przyzwyczajeni. . . nie mogłem słowa wykrztusi´c

(jaka˙z to była prawda). Ale zrozumie´c, to my zrozumieli´smy.

— Wolałbym jednak przekona´c si˛e i upewni´c, powtórka wam nie zaszkodzi —

chrz ˛

akn ˛

ał Ko´n.

Westchn ˛

ałem ci˛e˙zko. Bo˙ze, jaki ten Ko´n uparty! Przeczuwałem, ˙ze czeka mnie ci˛e˙z-

ki wysiłek.

— Prosz˛e pana, słowo daj˛e — podj ˛

ałem z po´swi˛eceniem — pan mo˙ze by´c zupełnie

spokojny. Zreszt ˛

a u nas jak kto nie rozumie, to my sami wkładamy mu łopat ˛

a do gło-

wy. U nas w klasie s ˛

a koledzy, co maj ˛

a zdrowe makówki. Wystarczy tylko potrz ˛

asn ˛

a´c

i sypi ˛

a si˛e wyja´snienia, fakty i wiadomo´sci. Taki na przykład M˛e˙zyk — to intelekt jak

113

background image

brzytwa. . . on to wszystko, co pan nam mówił, ma w jednym małym palcu. . . Jak pan

nie wierzy, mo˙zemy na ten temat podyskutowa´c przy całej klasie, inni na pewno te˙z si˛e

wł ˛

acz ˛

a. . . M˛e˙zyk poprowadzi t˛e dyskusj˛e. . .

Spojrzałem zło´sliwie na M˛esia. M˛esio siedział jak przygwo˙zd˙zony, nie bardzo wie-

dz ˛

ac chyba, czy ma si˛e wstydzi´c, czy by´c dumny. . . „No wsta´n teraz — rzuciłem mu

wyzywaj ˛

ace spojrzenie — tłumacz si˛e, ˙ze to nieprawda, tłumacz, ˙ze niczego nie poj ˛

a-

łe´s! Nie, nie zrobisz tego, bo je´sli masz troch˛e oleju w głowie, to rozumiesz, ˙ze ja chc˛e

ci˛e wyci ˛

agn ˛

a´c za uszy z tej afery!”

Mój chwyt okazał si˛e nie najgorszy. Cykanderzy siedzieli zdezorientowani. Cz˛e´s´c

ich zapewne przypuszczała, ˙ze wszedłem w kontakt z M˛esiem i tak ˛

a wypracowali´smy,

tudzie˙z uzgodnili´smy, lini˛e działania. Wi˛ec oszołomieni Cykanderzy nie rusz ˛

a. . . zostali

chyba skutecznie zneutralizowani. Ale pozostawał M˛esio. Czy nie chwyci si˛e jakich´s

rozpaczliwych metod? Oczekiwałem w niepewno´sci. On jednak nie odwa˙zył si˛e. Nie

był a˙z tak szalony.

— No, pi˛eknie, skoro ju˙z rozumiemy si˛e tak dobrze, uznaj˛e problem za zamkni˛e-

ty — powiedział zaaferowany i jakby nie przekonany do ko´nca Szyko´n — chyba ˙ze

114

background image

M˛e˙zyk ma jeszcze co´s do powiedzenia. . . Wczoraj byłe´s niemow ˛

a, a dzisiaj słysz˛e, ˙ze

pomagasz kolegom i jeste´s kim´s w rodzaju autorytetu. Wi˛ec jak to jest? Powiedz?

M˛esio wstał, łypi ˛

ac bezradnie okiem. . . Poprawił szyj˛e w kołnierzyku.

— Ja. . . nie mam nic do powiedzenia, to znaczy. . . nic nowego. To jest tak, jak

mówił Ogromski. . . to było oszołomienie, prosz˛e pana. . .

— Siadaj!

M˛esio usiadł szybko.

— Ciekawa klasa — powiedział pan Szyko´n odzyskuj ˛

ac pewno´s´c siebie — co troch˛e

kto´s tu popada w oszołomienie. Wczoraj wy, dzisiaj i jestem oszołomiony. . . Bo musz˛e

wam powiedzie´c. . . wła´sciwie to miała by´c moja ostatnia lekcja z wami. . . Miałem

dosy´c waszego uporczywego oszołomienia i przyszedłem si˛e z wami po˙zegna´c. . . ale

skoro si˛e ju˙z rozumiemy. . .

— A to dopiero heca! — szepn ˛

ał do mnie M˛esio.

— Teraz z kolei ty jeste´s oszołomiony, jak widz˛e — odparłem.

— Niech ci˛e Ko´n kopnie! — zasapał M˛esio.

115

background image

Przez chwil˛e jeszcze miałem obawy, ˙ze zbyt szczere wyznanie Konia mo˙ze na nowo

wzbudzi´c czy rozdra˙zni´c Cykanderów. Rozgl ˛

adałem si˛e, czy który´s z nich nie podejmie

kontrataku, ale nie, w klasie, o dziwo, panował spokój. Rozlu´zniony wewn˛etrznie Ko´n

przeszedł do nowego tematu: „Pisz˛e do gazety reporta˙z z miejscowo´sci, gdzie sp˛edziłem

wakacje”. Tu ju˙z ka˙zdy w klasie czuł si˛e na mocniejszym gruncie.

Odetchn ˛

ałem. A wi˛ec zwyci˛estwo? Zwyci˛estwo całkowite i bezwzgl˛edna kapitula-

cja Cykanderów? Nie chciało mi si˛e wierzy´c! Jedno było pewne. Przynajmniej na razie

postanowili przyj ˛

a´c moj ˛

a formuł˛e. . . Nie wymy´slili wida´c nic lepszego na poczekaniu.

Wracałem ze szkoły razem z Nelk ˛

a. Kiedy´smy si˛e rozstawali, zapytałem:

— A teraz powiedz mi prawd˛e, czy wtedy, podczas tej okropnej lekcji, nie uwa˙zała´s,

˙ze jestem tchórzem?

— Co ty?! Przecie˙z ju˙z powiedziałam ci. . . Dlaczego to ci˛e wci ˛

a˙z dr˛eczy?!

— Bo ja sam. . . musz˛e ci powiedzie´c, ja sam czułem si˛e wtedy jak Minim Mikro-

nowicz.

— Bzdura. Dla mnie byłe´s zawsze Maksymilianem Ogromskim.

— Zawsze?

116

background image

— Tak, nawet jak mówiłam co innego, zawsze wierzyłam w ciebie.

— Dlaczego?

— Nie wiem. . . tak krótko ci˛e znam, a jednak ci wierz˛e.

— Jeste´s łatwowierna.

— Wcale nie. Nie my´sl, ˙ze ja ka˙zdemu wierz˛e. Ale my´sl˛e, ˙ze tobie mo˙zna. . . W ka˙z-

dym razie ja si˛e nie zawiodłam. Przecie˙z to wła´snie ty ukr˛eciłe´s w ko´ncu łeb ko´nskiej

sprawie.

— Sprawa miałaby łeb, i to bardzo du˙zy, do tej pory, gdyby. . . gdyby nie ty. . .

Przecie˙z wiesz, ˙ze ja to wszystko zrobiłem dla ciebie!

— Mówisz serio?

— Tak.

Milczała przez chwil˛e.

— Jestem bardzo szcz˛e´sliwa — odezwała si˛e wreszcie. — Pierwszy raz w ˙zyciu kto´s

zrobił tak ˛

a trudn ˛

a rzecz dla mnie. I to wła´snie jeste´s ty. To strasznie miło mie´c kogo´s,

komu mo˙zna wierzy´c i na kim mo˙zna polega´c? Dlaczego masz tak ˛

a ponur ˛

a min˛e? —

zapytała zdziwiona.

117

background image

— Trudno by´c zachwyconym w mojej sytuacji. Ja ci˛e robi˛e szcz˛e´sliw ˛

a, ale ty uwiel-

biasz Konia!

— Co ty gadasz!

— Uwielbiała´s go od samego pocz ˛

atku!

— Co´s ty. . . ja go tylko ˙załowałam.

— Och, nie wypieraj si˛e. Obserwowałem ci˛e cał ˛

a lekcj˛e. Patrzyła´s w niego jak w ob-

raz.

— Jak w obraz?

— Zbyt łatwo wpadasz w zachwyt, jak ka˙zda dziewczyna. Ko´n, owszem, jest na

poziomie, ale bez przesady! Dlaczego ty si˛e ´smiejesz — wykrztusiłem — co w tym

´smiesznego?

Ale ona ´smiała si˛e w dalszym ci ˛

agu. Ja te˙z u´smiechn ˛

ałem si˛e w ko´ncu. . . bo pomy-

´slałem, co sam mówiłem o młodo´sci jako o piekielnej mieszance. Psiako´s´c, znów chyba

co´s mi si˛e pomieszało. . . a mo˙ze po prostu ´zle dobrałem proporcje?

background image

Rozdział 9

Jak trzyma´c dwie sroki za ogon

Wprawdzie wykre´sliłem nareszcie z agendy spraw˛e Konia, ale nie sprawiło mi to

wi˛ekszej ulgi, bo przy okazji stwierdziłem z przykro´sci ˛

a, ˙ze pozostałe wa˙zne sprawy

nie ruszyły zupełnie z miejsca. Był ju˙z pa´zdziernik, a ja nie nakr˛eciłem ani pół me-

tra filmu, nie przebiegłem czterystu metrów w czasie poni˙zej pi˛e´cdziesi˛eciu sekund,

w ogóle nawet nie zbli˙zyłem si˛e do tej magicznej cyfry. Finansowo te˙z stałem na pro-

119

background image

gu bankructwa. No i wreszcie — Giga! Wiedziałem, ˙ze powinienem wykre´sli´c Gig˛e

z agendy i wstawi´c na jej miejsce Nelk˛e Szypersk ˛

a. Tak zrobiłby człowiek konsekwent-

ny. Ja jednak stale zwlekałem. Wtedy, gdy wykre´slałem spraw˛e Konia, te˙z postanowi-

łem za jednym zamachem wykre´sli´c Gig˛e. Ju˙z nawet zamachn ˛

ałem si˛e piórem. . . ale

na pró˙zno, niestety! Pióro — a ´sci´slej mówi ˛

ac mój zielony pisak — jako´s zawisł mi

w powietrzu. . . Nie. . . nie potrafi˛e wykre´sli´c Gigi. Mimo wszystko! Na razie — pomy-

´slałem. Potem „czas uleczy wszystko”. Tak przynajmniej mówiła moja biedna mama

w krytycznych chwilach dziejów naszej rodziny. Niestety, wzdychała przy tym ci˛e˙zko

i te westchnienia mamy sprawiały, ˙ze zapatrywałem si˛e nieco sceptycznie na lekarskie

kwalifikacje czasu. Nie maj ˛

ac jednak pod r˛ek ˛

a innego ´srodka, postanowiłem podda´c si˛e

owej problematycznej kuracji.

Oczywi´scie jako człowiek czynu zamierzałem aktywnie pomaga´c i czasowi w prze-

p˛edzaniu Gigi z mych my´sli i pami˛eci. Zdawałem sobie spraw˛e, ˙ze jest to operacja

długa i bolesna. Aby j ˛

a skróci´c i znie´s´c mo˙zliwie bezbole´snie, uznałem za konieczne

r z u c i ´c s i ˛e w w i r c z e g o ´s. Czytałem w ksi ˛

a˙zkach, ˙ze zadurzeni nieszcz˛e´sli-

wie bohaterowie rzucali si˛e w wir zaj˛e´c, aby zapomnie´c. . . aby otrz ˛

asn ˛

a´c si˛e. . . wi˛ec ja

120

background image

te˙z postanowiłem rzuci´c si˛e w wir. Ale czego? Z pocz ˛

atku nie wiedziałem. Id ˛

ac w ´slad

bohaterów nale˙załoby si˛e rzuci´c w wir pracy, mnie jednak specjalnie nie odpowiadał

jako´s ten wir. Praca ucznia nie wydała mi si˛e zbyt pasjonuj ˛

aca, w ka˙zdym razie z pew-

no´sci ˛

a nie tak ciekawa, aby mo˙zna si˛e było w niej pogr ˛

a˙zy´c bez reszty i zapomnie´c

o n˛ekaj ˛

acych nas troskach. Wi˛ec co? Mo˙ze s p o r t? W ko´ncu wstawiłem przecie˙z do

agendy ten mój nieszcz˛esny bieg na czterysta metrów. Gdyby tak odda´c si˛e całkowi-

cie idei poprawienia wyników na tym dystansie? Zej´s´c poni˙zej owych pi˛e´cdziesi˛eciu

sekund?! ´

Cwiczy´c i ´cwiczy´c, trenowa´c codziennie ze stoperem a˙z do zupełnego zm˛e-

czenia? Wiedziałem ju˙z z do´swiadczenia, ˙ze gdy si˛e intensywnie trenuje, zapomina si˛e

o wszystkich innych sprawach, a po treningu człowiek marzy tylko o jednym: ˙zeby

napi´c si˛e czego´s zimnego i odpocz ˛

a´c. Wi˛ec i teraz mo˙ze. . . gdybym podj ˛

ał na nowo

treningi, my´slałbym tylko o jakiej´s coca-coli, o dobrej kolacji, o fotelu, a nie o Gidze. . .

Po krótkim namy´sle zdecydowałem si˛e wi˛ec zaktywizowa´c sportowo, zapisałem si˛e

do klubu do sekcji lekkoatletycznej i jako obiecuj ˛

acy narybek codziennie ´cwiczyłem

pod okiem trenera biegi ´sredniodystansowe razem z innymi młodzikami. Po dwu ty-

godniach osi ˛

agn ˛

ałem wymagane minimum i zostałem dopuszczony do Mi˛edzyszkolne-

121

background image

go Biegu z okazji ´Swi˛eta Wojska Polskiego, który to bieg miał si˛e odby´c dwunastego

pa´zdziernika. Najpierw stan ˛

ałem do eliminacji i wygrałem j ˛

a w mojej grupie. W bie-

gu finałowym razem ze mn ˛

a mieli startowa´c zwyci˛ezcy pozostałych pi˛eciu grup. Zna-

łem wszystkich doskonale z pracy w klubie. Byli to nast˛epuj ˛

acy chłopcy: bracia Bojek,

Ciemski Tytus, Op˛eda Klaudiusz, zwany Klodkiem, oraz Kobylak Stanisław. Wszyscy

byli bardzo gro´zni, mo˙ze z wyj ˛

atkiem Klodka, który zwyci˛e˙zył fuksem, bo wylosował

najsłabsz ˛

a grup˛e. Od razu wi˛ec pomy´slałem sobie, ˙ze nie mam szans liczy´c na zwyci˛e-

stwo, chyba. . . chyba ˙ze zdarzy si˛e jaki´s cud. Ale potem przyszło mi na my´sl, ˙ze gdzie

jak gdzie, ale wła´snie w sporcie zdarzaj ˛

a si˛e ró˙zne cuda i nie powinienem z góry kapitu-

lowa´c. Najwa˙zniejsze to prócz formy fizycznej mie´c form˛e psychiczn ˛

a. Wiedziałem, ˙ze

to nie zale˙zy tylko ode mnie, ale i od postawy publiczno´sci w czasie zawodów. Gdybym

czuł, ˙ze trzyma moj ˛

a stron˛e, ˙ze stawia na mnie. . . Tak, potrzebowałem dopingu, opar-

cia duchowego i zach˛ety. Na kogo mog˛e liczy´c? Oczywi´scie liczyłem na moj ˛

a klas˛e,

a zwłaszcza na Nelk˛e Szypersk ˛

a, bo wa˙zne jest nie tylko, ile osób dopinguje, ale tak˙ze

k t o to robi. Tak, w tym biegu Nella by mi bardzo pomogła. Wystarczyłaby ´swiado-

mo´s´c, ˙ze znajduje si˛e na trybunie. W przeddzie´n zawodów spotkałem j ˛

a w szkole.

122

background image

— Oczywi´scie jutro spotykamy si˛e na stadionie — powiedziałem. Była raczej zdzi-

wiona.

— Na stadionie? Dlaczego?

— Nie wiesz?

— Sk ˛

ad mam wiedzie´c?!

Zamilkłem, przykro zaskoczony. N i c n i e w i e! A ja głupi my´slałem, ˙ze wszy-

scy ˙zyj ˛

a tymi zawodami. To był pierwszy kubeł zimnej wody na mój rozpalony łeb.

— B˛ed˛e biegał na czterysta metrów — wyja´sniłem rozdra˙zniony, jutro s ˛

a zawody

i ja. . .

— B˛edziesz brał udział w biegach? — Nelka spojrzała na mnie dziwnie.

— Tak. Trenowałem ci˛e˙zko przez dwa tygodnie. . .

— Rozumiem — powiedziała — dlatego nigdzie nie było ci˛e wida´c. Słuchaj, Cy-

mek, nie chc˛e si˛e wtr ˛

aca´c do twoich spraw, ale pozwól, ˙ze jedno ci powiem: za bardzo

si˛e rozpraszasz, za wiele srok naraz chcesz trzyma´c za ogon! Boj˛e si˛e, ˙ze wszystkie ci

uciekn ˛

a.

123

background image

Zdenerwowała mnie. Zamiast podziwia´c moje zdolno´sci, jakie´s pouczenia. . . dr˛e-

twe mowy. . . Chciałem jej to wygarn ˛

a´c, ale powiedziałem tylko:

— Po prostu jestem wszechstronny. Powinna´s to doceni´c. A mo˙ze nie lubisz sportu?

— Nie lubi˛e przesady. Znikasz po całych dniach. Przestałe´s zagl ˛

ada´c do naszego

ogniska, profesor Kiryłło martwi si˛e, co b˛edzie z twoj ˛

a gr ˛

a na puzonie. . . A ty sobie po

prostu biegasz na stadionie. . .

— Miałem w planie ten bieg wcze´sniej ni˙z puzon!

— To po co zapisałe´s si˛e na lekcj˛e puzonu?

Zasapałem gniewnie, ale nie mogłem odpowiedzie´c na to pytanie.

— Marnujesz tylko czas! - ci ˛

agn˛eła wzburzona Nelka. — Zastanawiam si˛e, czy

naprawd˛e jeste´s taki m ˛

adry, jak my´slałam.

— To zastanawiaj si˛e — odpaliłem — a ja musz˛e przekroczy´c granic˛e pi˛e´cdziesi˛eciu

sekund!

— Po co?

— Szkoda, ˙ze tego nie rozumiesz. Po prostu mam takie ambicje.

— Wolałabym, ˙zeby´s si˛e zaj ˛

ał ambicjami filmowymi.

124

background image

— Filmowymi? Sk ˛

ad wiesz?

— Dowiedziałam si˛e, ˙ze werbujesz aktorów do filmu, który masz kr˛eci´c. Czy to

prawda?

— Tak — b ˛

akn ˛

ałem zbity z tropu.

— Ciekawe, ˙ze nic mi o tym nie wspomniałe´s.

— Nie wspomniałem?

— Nie. Tyle z sob ˛

a rozmawiali´smy, a ty ani słowa o tym filmie — w głosie Nelli

wyczuwałem wyra´zn ˛

a pretensj˛e. — Ukrywałe´s to umy´slnie przede mn ˛

a!

— Ale˙z sk ˛

ad. . .

— To dlaczego?. . .

— Nie my´slałem, ˙ze ci˛e to interesuje. . .

— To mnie interesuje! — zaczerwieniła si˛e Nelka.

Chrz ˛

akn ˛

ałem i zapytałem ostro˙znie:

— Czy. . . czy chciałaby´s zagra´c w tym filmie?

125

background image

— Uwa˙zasz, ˙ze si˛e nie nadaj˛e? — Nella poprawiła włosy, odst ˛

apiła krok i zademon-

strowała si˛e w całej okazało´sci na tle szkolnej tablicy ogłosze´n, ze sztucznym u´smie-

chem przylepionym do jaskrawoczerwonych ust.

Wytrzeszczyłem oczy. Dopiero teraz zauwa˙zyłem, ˙ze Nelka ma „zrobion ˛

a” twarz.

Podmalowane powieki, dorysowane brwi, uczernione rz˛esy i uszminkowane wargi. A do

tego ta fryzura!

— No wi˛ec? — zniecierpliwiła si˛e Nella. — Nadaj˛e si˛e czy nie?

— O. . . owszem — wykrztusiłem — oczywi´scie, ˙ze si˛e nadajesz, tylko. . .

— Tylko co?

Ugryzłem si˛e w j˛ezyk. Nie mogłem jej przecie˙z powiedzie´c, ˙ze w tym momencie

przypomniała mi si˛e Giga. Westchn ˛

ałem ci˛e˙zko. Nie, tego nie da si˛e ukry´c, jednak Szy-

perska nie zast ˛

api Gigi w filmie.

— Masz jakie´s zastrze˙zenia — zaniepokoiła si˛e Nella — jakie´s opory? — dopyty-

wała. — Mo˙ze chodzi o Gig˛e?!

— Co? — zdr˛etwiałem.

126

background image

— Nie wypieraj si˛e — zasapała Nella. — Ci˛e˙zki Tubka mi wszystko powiedział.

Chciałe´s wzi ˛

a´c Gig˛e do filmu!

— No. . . tak — wyj ˛

akałem — po prostu pasowała mi. . .

— Ona? A co ze mn ˛

a?

Poczułem, ˙ze si˛e poc˛e.

— Och, to nie problem — rzekłem po´spiesznie — potrzebuj˛e paru aktorek. . . w sce-

nariuszu b˛edzie kilka ról kobiecych. . . Wi˛ec ty i Giga. . . obie mo˙zecie zagra´c — wypa-

liłem wreszcie.

— Obie?! — wykrzykn˛eła Nelka.

— No, na przykład jako matka i córka.

— Ale kto b˛edzie matk ˛

a? — zdenerwowała si˛e. — Chyba nie ja!?

Zdałem sobie spraw˛e, ˙ze wpakowałem si˛e na teren nader niebezpieczny i ´sliski,

wycofałem si˛e wi˛ec szybko.

— Mo˙zecie by´c siostrami — zaproponowałem.

127

background image

— Ja mam by´c siostr ˛

a Gigi, no wiesz. . . — oburzyła si˛e Nelka. — Nie potrafiłabym

z Gig ˛

a. . . nie. . . . film z Gig ˛

a w ogóle nie ma sensu — o´swiadczyła stanowczo — musisz

j ˛

a wykluczy´c!

— Ale˙z Nelka, co ty znowu. . . zrozum!. . .

— Nie, nie zgadzam si˛e! Nie znosz˛e Gigi!

— Nie b ˛

ad´z dzieckiem! — próbowałem j ˛

a uspokoi´c. — Jakby niektórzy, prawdziwi

aktorzy, tak stawiali spraw˛e, to by nie powstał nigdy ˙zaden film. My´slisz, ˙ze oni zawsze

si˛e lubi ˛

a? O, moja droga — czasem nie znosz ˛

a si˛e bardziej ni˙z ty z Gig ˛

a, a graj ˛

a zako-

chanych! Udaj ˛

a uczucia takie, jakie s ˛

a w scenariuszu, a prawdziwe chowaj ˛

a do kieszeni.

Na tym wła´snie polega aktorstwo, prosz˛e ciebie!

— Nienawidz˛e Gigi! — krzykn˛eła Nelka. Twarz jej nap˛eczniała od zło´sci.

Spojrzałem na ni ˛

a z pobła˙zaniem.

— Musisz panowa´c nad swoim ciałem — powiedziałem — je´sli chcesz by´c aktork ˛

a.

Aktorka musi.

Nella opanowała si˛e.

— My´slisz, ˙ze potrafi˛e? — zapytała strapiona.

128

background image

— Na pewno! Ale powinna´s stale o tym pami˛eta´c i nie da´c si˛e zaskoczy´c przez

zło´s´c! Po prostu musisz trenowa´c.

— B˛ed˛e — westchn˛eła Nelka — ale to okropne, ˙ze Giga. . .

— Daj spokój z Gig ˛

a — powiedziałem ostro — jeszcze nawet nie wiadomo, czy

zgodzi si˛e zagra´c w moim filmie. Nawet z ni ˛

a nie rozmawiałem.

— Nie rozmawiałe´s?

— Nawet jej nie znam wła´sciwie — mrukn ˛

ałem cicho.

— Nie znasz?

— Nie. To wszystko tylko plany.

Nelka odetchn˛eła wyra´znie.

— Czy ona b˛edzie na. . . na tym wy´scigu?

— Na zawodach?

— Tak. . . na tych, o których mówiłe´s.

— Sk ˛

ad mog˛e wiedzie´c — wzruszyłem ramionami — wiem tylko, ˙ze zawsze inte-

resowała si˛e sportem. . . Widywałem j ˛

a na trybunach.

129

background image

— Na pewno przyjdzie — przygryzła wargi Nelka. — Ja te˙z przyjd˛e — o´swiadczyła

nagle.

— A to byłoby ´swietnie — powiedziałem i u´smiechn ˛

ałem si˛e pod nosem. Było

jasne, ˙ze Nelka jest zazdrosna. Lecz nie miałem nic przeciwko temu. Przeciwnie, to mi

sprawiało przyjemno´s´c. Wi˛ecej, to mi było w tym wypadku na r˛ek˛e. . .

background image

Rozdział 10

Bieg na czterysta metrów

To zapowiadało si˛e z pocz ˛

atku całkiem nie´zle. Kiedy w dniu zawodów zjawiłem

si˛e na stadionie, jeszcze przed szatni ˛

a usłyszałem gło´sne kichanie. Z ciekawo´sci ˛

a otwo-

rzyłem drzwi. Okazało si˛e, ˙ze to kichali bracia Bojek. Wła´snie z identycznych kieszeni

wyci ˛

agali identyczne chusteczki koloru yellow-bahama, po czym z identycznym tr ˛

abie-

niem wytarli identycznie baniaste i czerwone nosy. Prawdopodobnie byli obaj identycz-

131

background image

nie zakatarzeni. Od razu poczułem si˛e ra´zniej. Taka niedyspozycja w dniu zawodów

to jest handicap co si˛e zowie. Przynajmniej z bra´cmi Bojek mi si˛e udało! Szans˛e ma-

my teraz wyrównane, a nawet mo˙ze zdobyłem przewag˛e. Spojrzałem na Ciemskiego

Tytusa. Mo˙ze i jemu te˙z przytrafiła si˛e jaka´s przykro´s´c? Niestety, Ciemski Tytus był

bezwstydnie zdrowy. Podskakiwał w miejscu jak pajac, demonstruj ˛

ac ostentacyjnie sw ˛

a

odra˙zaj ˛

aco wysok ˛

a form˛e. Równie˙z Kobylak Stanisław napawał mnie niepokojem. Był

spokojny i skupiony. Zawsze bałem si˛e spokojnych i skupionych twardzieli. Kobylak

Stanisław wygl ˛

ada mi na takiego twardziela. Podobno obaj, zarówno Ciemski Tytus,

jak i Kobylak Stanisław, trenowali całe lato na obozie sportowym, podczas gdy ja zbi-

jałem b ˛

aki u babci Ciuszy´nskiej w Pcimiu nad Rab ˛

a. Nadto, jak słyszałem, Ciemski

Tytus i Kobylak Stanisław poddali si˛e specjalnej diecie i prócz innych przepisanych po-

karmów po˙zerali posłusznie jak zaj ˛

ace dwie główki sałaty i pot˛e˙zne porcje szpinaku

dziennie. Ja osobi´scie unikałem nadmiaru zieleniny, a zwłaszcza do szpinaku czułem

nieprzezwyci˛e˙zony wstr˛et. Zdawałem sobie spraw˛e, ˙ze to wszystko obni˙za powa˙znie

moj ˛

a kondycj˛e fizyczn ˛

a i ˙ze w ˙zaden sposób nie mog˛e si˛e równa´c z takimi asami jak

Ciemski Tytus i Kobylak Stanisław.

132

background image

Z tych przykrych rozmy´sla´n wyrwał mnie dono´sny d´zwi˛ek puzonu. Spojrzałem za

okno. Oczywi´scie to był Ci˛e˙zki Tubka. Nadchodził w otoczeniu mikrusów. Raz po raz

d ˛

ał w srebrzysty instrument, budz ˛

ac podziw malców. W chwil˛e pó´zniej pojawił si˛e

w progu naszej szatni.

— Cze´s´c, chłopaki. Mam dla was dobr ˛

a nowin˛e — obwie´scił zasapany, po czym

zatr ˛

abił triumfalnie — impreza zapowiada si˛e na medal! Kolosalne zainteresowanie!

Wł ˛

aczyli si˛e nawet gogowie!

— Co. . . gogowie? — zaniepokoił si˛e Ciemski Tytus, który zd ˛

a˙zył ju˙z złapa´c od po-

cz ˛

atku roku szkolnego po par˛e łab˛edzi z wa˙zniejszych przedmiotów i był znany w ´sro-

dowiskach nauczycielskich jako Ciemna Masa Tytoidalna. — W jakim sensie gogo-

wie? — dopytywał wyra´znie zdegustowany t ˛

a nowin ˛

a.

— W sensie przyjemnym — o´swiadczył Tubka. — Postanowili ufundowa´c pewne. . .

pewne nagrody dla zwyci˛ezcy biegu na czterysta metrów.

— Nagrody? Jakie?

— Kr ˛

a˙z ˛

a wie´sci, ˙ze zwyci˛eski ucze´n ma by´c przez cały rok traktowany ulgowo

w pytaniu. . .

133

background image

— Nie wierz˛e. . . — o´swiadczył z gorycz ˛

a Ciemski Tytus.

— Niby jak to ulgowo? Nie b˛ed ˛

a stawia´c łab˛edzi?

— Podobno zwyci˛eski biegacz ma by´c podci ˛

agany co najmniej o jeden stopie´n w gó-

r˛e. To by ci˛e urz ˛

adziło, Tytus.

— To s ˛

a bujdy! Chcesz mnie podnie´s´c na duchu i dlatego tak mówisz. To jest oszu-

ka´nczy doping — rozzło´scił si˛e Ciemski. — Zwyci˛ezca tego biegu nie tylko nie b˛edzie

podci ˛

agany przez gogów, ale na pewno im p o d p a d n i e. Ja si˛e znam na tym —

poci ˛

agn ˛

ał nosem. — Przyuwa˙z ˛

a go. B˛ed ˛

a chcieli wiedzie´c, c o u m i e zwyci˛ezca.

B˛ed ˛

a mówi´c: byłe´s silny na bie˙zni, no to poka˙z, czy jeste´s równie silny z matmy, i b˛ed ˛

a

ci˛e maglowa´c z satysfakcj ˛

a i zagina´c z rozkosz ˛

a. . . Gogowie nie znosz ˛

a kogo´s, kto si˛e

wyró˙znia na sportowym polu, a w klasie jest klops.

— Głupstwa gadasz. Jakby tak było, to by nie ustanowili specjalnej nagrody rzeczo-

wej za ten bieg — zar˙zał Tubka.

— Co to za nagroda? — Bracia Bojkowie zbli˙zyli si˛e w identyczny sposób popra-

wiaj ˛

ac okulary na identycznie napuchni˛etych nosach.

134

background image

— Fantastyczna — powiedział Ci˛e˙zki Tubka. — Z pocz ˛

atku miał by´c to Puchar Gro-

na Nauczycielskiego, ale okazało si˛e, ˙ze w ˙zadnym sklepie nie ma odpowiednio wspa-

niałego i wielkiego kryształowego pucharu. Wsz˛edzie oferowano gronu tylko kieliszki

do wódki i do sikacza. Pani Czubało zgodziła si˛e ju˙z naby´c zamiast pucharu kieliszek

z zielonkawego szkła, nawet ładny, za dwana´scie złotych, ale pan dyrektor Biegunowicz

si˛e sprzeciwił. Powiedział, ˙ze mogłoby to by´c ´zle zrozumiane. Ofiarowanie zwyci˛eskie-

mu uczniowi kieliszka mogłoby wywoła´c wra˙zenie, i˙z grono pedagogiczne zach˛eca go

do picia napojów alkoholowych. I wtedy pan Roger Fizyczny zaproponował, ˙zeby wr˛e-

czy´c dyrektora Biegunowicza.

Spojrzeli´smy po sobie.

— Jak to wr˛eczy´c? Dyrektora? Co ty?!

— Jako nagrod˛e dla zwyci˛ezcy — o´swiadczył spokojnie Tubka.

— Samego Biegunowicza?! Zwariowałe´s?!

— No. . . chciałem powiedzie´c pos ˛

a˙zek dyrektora. . . to znaczy przedstawiaj ˛

acy dy-

rektora, czyli Biegunowicza, ze spi˙zu.

— Ze spi˙zu?

135

background image

— Czyli z br ˛

azu. Konkretnie miała to by´c statuetka biegacza, któr ˛

a na pewno wi-

dzieli´scie. . .

— Ta co stoi na wystawie w sklepie „Desy”?

— Ta sama! Za sze´s´cset sze´s´cdziesi ˛

at złotych. Słyszeli´scie pewnie, ˙ze jest to dzieło

pana F ˛

afary?

— Tego, co robi nagrobki na ulicy Cmentarnej?

— To jego brat. F ˛

afara, o którym mówi˛e, czyli F ˛

afara R ˛

aczka podupadł ostatnio na

skutek nałogu pija´nstwa i robi ju˙z tylko figurki diabełków i aniołków z gipsu w spół-

dzielni „Kramarz”. Kiedy´s zapowiadał si˛e na wielkiego artyst˛e i był koleg ˛

a dyrektora

Biegunowicza, gdy uczył zaj˛e´c plastycznych w szkole w Lelowie. Wtedy podobno wy-

rze´zbił t˛e podobizn˛e dyrektora.

— Nie jestem pewien, czy statuetka z wystawy „Desy” przedstawia Biegunowi-

cza — powiedziałem.

— Nie ma w ˛

atpliwo´sci — o´swiadczył autorytatywnie Tubka. — Biegunowicz

w młodo´sci był biegaczem.

— Twarz podobna — powiedział Ciemski. — Ma nawet okulary.

136

background image

— Wysuni˛et ˛

a szcz˛ek˛e doln ˛

a — dodał Tubka. — A w ogóle ta sama postawa. . . ten

rozbieg. . . Widziałem, jak Biegunowicz raz ´spieszył si˛e na zebranie do Komitetu. Biegł

tak samo jak ten wyrze´zbiony sportowiec z wyci ˛

agni˛et ˛

a szyj ˛

a podnosz ˛

ac wysoko kola-

na. To jest na pewno Biegunowicz! I co wa˙zniejsze, w cenie sze´sciuset sze´s´cdziesi˛eciu

złotych. Nierdzewny.

Wiadomo´s´c o tak cennej nagrodzie zrobiła na nas silne wra˙zenie. Przez chwil˛e mil-

czeli´smy oszołomieni.

— I. . . i to b˛edzie na własno´s´c? — wykrztusił przej˛ety Tytus.

— Niezupełnie powiedział Tubka. To ma by´c nagroda przechodnia. Zwyci˛eski bie-

gacz b˛edzie przechowywał Biegunowicza, oczywi´scie na honorowym miejscu, a˙z do

nast˛epnych zawodów. Dopiero gdy zwyci˛e˙zy trzy razy z rz˛edu, otrzyma pos ˛

a˙zek na

własno´s´c. . .

— To mi si˛e mniej podoba — o´swiadczyłem.

— To mo˙ze by´c kłopotliwe — dodał Ciemski Tytus.

Tubka chrz ˛

akn ˛

ał.

137

background image

— To prawda. . . Rzecz mo˙ze by´c kłopotliwa. Podobno br ˛

az u˙zyty do wyrobu po-

s ˛

a˙zka nie jest najwy˙zszej jako´sci. . . pod wpływem powietrza. . . zwłaszcza zanieczysz-

czonego powietrza zbyt szybko zielenieje, a co gorsza czernieje. Dlatego do nagrody

b˛edzie doł ˛

aczona specjalna pasta i flanelka do czyszczenia dyrektora.

Spojrzeli´smy po sobie. Perspektywa czyszczenia dyrektora Biegunowicza przy po-

mocy pasty i flaneli nie bardzo nam si˛e podobała. To mogło by´c nudne na dłu˙zsz ˛

a met˛e.

— E, nabijasz si˛e chyba z nas. — Op˛eda Klaudiusz spojrzał podejrzliwie na Tubk˛e.

— Jak słowo. . . — uderzył si˛e w sw ˛

a gorliw ˛

a pier´s Ci˛e˙zki Tubka. — Słyszałem,

grono pedagogiczne naradzało si˛e w tej sprawie. Wszyscy byli za tym, ˙zeby ufundowa´c

nagrod˛e w postaci biegacza, ale bali si˛e, czy młodzie˙z potrafi uszanowa´c tak cenne

trofeum. Szczególnie pani Czubało wyraziła w ˛

atpliwo´s´c, czy mo˙zna oddawa´c b ˛

ad´z co

b ˛

ad´z spi˙zowe wyobra˙zenie władzy szkolnej we władz˛e jakiego´s drapichrusta-gołow ˛

asa

tylko dlatego, ˙ze ma szybkie nogi. Tak powiedziała, zapami˛etałem dokładnie.

— Drapichrusta? — skrzywił si˛e Ciemski Tytus.

— Drapichrusta-gołow ˛

asa! — odparł Tubka. — I powiedziała jeszcze, ˙ze ˙zaden

z nas nie potrafi przechowa´c pos ˛

a˙zka przez rok.

138

background image

— Oburzaj ˛

ace! — stwierdził Op˛eda Klaudiusz. — Taki brak zaufania!

— Wreszcie postanowiono — ci ˛

agn ˛

ał dalej Tubka — ˙ze pan Roger Fizyczny b˛edzie

osobi´scie kontrolował, czy statuetka dyrektora Biegunowicza jest wła´sciwie przecho-

wywana przez ucznia-biegacza.

— Co to znaczy — wła´sciwie? — zaniepokoił si˛e Ciemski Tytus.

— To znaczy — odparł spokojnie Tubka — czy jest ustawiona na honorowym miej-

scu w domu. . . czyli, jak si˛e wyraziła pani Czubało, odpowiednio eksponowana oraz

czy jest odkurzana i czyszczona t ˛

a flanelk ˛

a, o której mówiłem. . .

— Odkurzanie nie b˛edzie łatwe — poci ˛

agn ˛

ał nosem Op˛eda Klaudiusz. — Nie wiem,

czy przyjrzeli´scie si˛e panu Biegunowiczowi na tej wystawie. On jest cały pofałdowa-

ny — zauwa˙zył rzeczowo, i to te˙z była prawda.

Milczeli´smy stropieni, a Ciemski Tytus zacz ˛

ał podskakiwa´c jeszcze bardziej nerwo-

wo ni˙z przedtem.

— Najbardziej si˛e boj˛e, ˙ze przy sposobno´sci pan Roger mo˙ze oprócz stanu nagrody,

sprawdzi´c stan ucznia. Człowiek b˛edzie si˛e bał ˙zy´c po swojemu, bo stale b˛edzie my´slał,

139

background image

˙ze Roger wpadnie do domu, krzyknie, fuknie i zap˛edzi do odrabiania lekcji. — Ciemski

Tytus przebierał nogami coraz bardziej nerwowo.

Tubka przypatrywał mu si˛e z niesmakiem.

— Widz˛e, ˙ze zrobiłe´s si˛e nerwowy — zauwa˙zył. — To niedobrze. — Wyci ˛

agn ˛

z kieszeni wymi˛etoszon ˛

a paczk˛e sportów. — Masz, zapal sobie, stary, to ci˛e uspokoi.

Ciemski Tytus zawahał si˛e. Niew ˛

atpliwie z jednej strony był zaszczycony propozy-

cj ˛

a Tubki, a z drugiej bał si˛e. . . Wiedział, ˙ze jako biegacz. . . jako biegacz, powinien sta-

nowczo odmówi´c, ale chciał zagra´c przed Tubk ˛

a dorosłego wyg˛e, któremu jaki´s dymek

nie mo˙ze zaszkodzi´c. Nawet przed biegiem na czterysta metrów. Wzi ˛

ał wi˛ec papierosa

i zapalił z min ˛

a starego praktyka.

U´smiechn ˛

ałem si˛e pod nosem. Do licha, nowy handicap. „Pal, kochasiu — pomy-

´slałem patrz ˛

ac z przyjemno´sci ˛

a na Ciemskiego Tytusa — zaci ˛

agaj si˛e jak najgł˛ebiej,

a ciebie te˙z b˛ed˛e miał z głowy”.

A potem pomy´slałem, ˙ze jestem podły. To nie s ˛

a my´sli godne wielkiego sportowca.

Ach, wiedziałem dobrze, co powinienem zrobi´c. Powinienem wyp˛edzi´c Tubk˛e z szatni,

wyrwa´c mojemu szanownemu partnerowi Ciemskiemu Tytusowi peta z jego głupiej

140

background image

g˛eby, w ka˙zdym razie powinienem go ostrzec, czym to grozi, no i powinienem by´c

zmartwiony, ˙ze mój szanowny partner traci tu˙z przed biegiem form˛e, a tymczasem nic

z tego. Nie poruszyłem si˛e nawet i wcale nie byłem zmartwiony. Tak. . . nie jestem na

pewno wielkim sportowcem, jestem n˛edznym drapichrustem — jak by powiedziała pani

Czubało — małym graczem, któremu zale˙zy tylko na wygranej, a bardzo mało na stylu,

w jakim si˛e wygrywa. To smutne. Czy musi tak by´c?. . . Mo˙ze by jednak spróbowa´c

pokaza´c, ˙ze sta´c mnie na w i e l k i s t y l. . .

Zanim jednak zd ˛

a˙zyłem cokolwiek komukolwiek pokaza´c, w oknie pokazała si˛e

Nelka Szyperska. Wygl ˛

adała na bardzo zdenerwowan ˛

a.

Wybiegłem z szatni.

— Co si˛e stało? — zapytałem.

— Jak si˛e czujesz? — popatrzyła na mnie z niepokojem.

— Doskonale — odparłem zdziwiony.

— Czy. . . czy bardzo si˛e denerwujesz?

— Troch˛e.

— A kogo si˛e boisz z partnerów?

141

background image

— W tej chwili, to ju˙z chyba tylko Kobylaka Stanisława.

— Och, Kobylaka. . . — Nelka zaczerwieniła si˛e i westchn˛eła ci˛e˙zko.

— Dlaczego wzdychasz? — zapytałem podejrzliwie.

Nelka spojrzała na mnie dziwnie spłoszonymi oczyma.

— Musz˛e ci co´s wyzna´c — wykrztusiła.

— Co takiego?

— Cał ˛

a noc nie mogłam spa´c i my´slałam ci ˛

agle o tym. . . Słuchaj, Cymku, ja. . . nie

mog˛e trzyma´c twojej strony w tym biegu. . . ja. . . ja musz˛e trzyma´c stron˛e Staszka. . .

— Staszka?

— No, Kobylaka. Obiecałam. . . przyrzekłam mu, ˙ze b˛ed˛e go dopingowa´c.

— Co takiego?! — osłupiałem. — Zdradziła´s mnie?!

— Mu. . . musiałam. — Nelka miała oczy pełne łez.

— Musiała´s?! No wiesz! — zasapałem wzburzony.

— Kobylak zrobił mi scen˛e.

— On? Taki spokojny?

142

background image

— Wcale nie jest taki spokojny, jak ci si˛e zdaje. . . On jest straszny. . . — wyznała

Nella. — Zrobił mi okropn ˛

a scen˛e zazdro´sci. Mówił, ˙ze jak on mnie prosił, ˙zebym

przyszła na stadion, to nigdy nie chciałam, a ty tylko jeden raz mi zaproponowałe´s

i od razu si˛e zgodziłam, chocia˙z znam ci˛e dopiero od niedawna, a on mnie zna od

przedszkola! I powiedział, ˙ze je´sli nie b˛ed˛e trzyma´c jego strony w tym biegu i nie b˛ed˛e

go dopingowa´c okrzykami „Kobylak!”, to on ci˛e tak załatwi, ˙ze nie uko´nczysz biegu

i ˙ze w ogóle odechce ci si˛e by´c sportowcem. Odgra˙zał si˛e strasznie, a w oczach miał złe

błyski. . .

— I ty si˛e zgodziła´s?

— Bałam si˛e, ˙ze on ci naprawd˛e co´s zrobi.

— Ohydny terrorysta! Ale ty nie powinna´s si˛e zgodzi´c — powiedziałem — powin-

na´s mnie tylko ostrzec przed nim. Ju˙z ja bym sobie dał z nim rad˛e.

— Och, ty go nie znasz. . . On jest gotów na wszystko, mógłby ci na przykład nasy-

pa´c czego´s do pantofli. . . albo schowa´c kostium, albo niby niechc ˛

acy przytłuc ci nog˛e. . .

Jak o tym pomy´slałam. . . nie. . . nie mogłam dopu´sci´c ˙zadnego ryzyka.

143

background image

— Mimo wszystko, nie powinna´s była tego zrobi´c — rzekłem twardo. — Przyrze-

ka´c doping takiemu gadowi?! Bardzo liczyłem na to, ˙ze usłysz˛e twój głos na ostatnim

wira˙zu. . . A tak b˛ed˛e zupełnie sam.

— B˛ed˛e krzycze´c „Kobylak”, ale my´slami b˛ed˛e z tob ˛

a — o´swiadczyła Nelka.

— Dzi˛ekuj˛e i za to — powiedziałem kwa´sno.

— Przebacz mi. — Nelka otarła oczy.

— Przebaczam ci — powiedziałem.

Potem pomy´slałem, ˙ze jeszcze nie zacz˛eły si˛e zawody, a ju˙z tyle dramatów i emocji.

A swoj ˛

a drog ˛

a, ˙ze taki Kobylak. . . — Pokr˛eciłem głow ˛

a i westchn ˛

ałem ci˛e˙zko.

background image

Rozdział 11

O szkodliwo´sci kibiców, w rodzaju

Tubki, słów kilkoro

Spojrzałem na zegarek. Dochodziła szesnasta. Od strony bie˙zni dochodziły mnie

oklaski i okrzyki tłumu. Wkrótce doł ˛

aczył do nich bełkotliwy głos megafonu. To witaj ˛

a

sprinterów, którzy wyszli wła´snie na boisko i zostali przedstawieni publiczno´sci. Jesz-

145

background image

cze dwadzie´scia minut i wystartujemy my — czterystumetrowcy. Pomy´slałem, ˙ze czas

wróci´c do szatni i zacz ˛

a´c przebiera´c si˛e pomału. . .

Na progu garderoby buchn ˛

ał we mnie gryz ˛

acy obłok dymu tytoniowego. W gł˛ebi,

w niebieskich oparach majaczyły niewyra´zne kształty zawodników. W´sród nich góro-

wał kształt bardzo podobny do goryla. Był to niew ˛

atpliwie kształt Tubki. Zostawiłem

drzwi otwarte i zacz ˛

ałem przedziera´c si˛e przez zasłony dymne do mojej szafki. . . Jak si˛e

wkrótce zorientowałem, w szatni wci ˛

a˙z trwała dyskusja na temat szans poszczególnych

zawodników i nagród przewidzianych dla zwyci˛ezcy.

— Wiedziałem, ˙ze tak b˛edzie — usłyszałem głos Tubki. — Nagroda Grona to rzecz

´sliska. Spodziewałem si˛e, ˙ze mo˙ze wam nie przypa´s´c do gustu. Bra´c nagrod˛e od na-

uczycieli mo˙ze by´c kr˛epuj ˛

ace, to zbyt przypomina nasz ˛

a szkółk˛e kochan ˛

a, co innego,

gdybym ja. . . — Tubka wypu´scił kł ˛

ab dymu.

— Gdyby´s ty?! Co ty? — rozległy si˛e niespokojne pytania.

— No, gdybym ufundował nagrod˛e.

— Nagrod˛e!

146

background image

— Nie wiem tylko, czy mi wypada — chrz ˛

akn ˛

ał z fałszyw ˛

a skromno´sci ˛

a Tubka. —

Wprawdzie jestem do´s´c znany w kołach młodzie˙zy, zdobyłem pewien autorytet w kr˛e-

gach artystycznych oraz sportowych i moja opinia si˛e liczy, ale z drugiej strony jestem

tylko uczniem. . . Dlatego chciałbym zna´c wasze zdanie. Czy to b˛edzie dobrze przyj˛e-

te? — Spojrzał na nas badawczo małymi, przenikliwymi oczami.

— Och, niepotrzebnie masz skrupuły — powiedziałem gło´sno — pomysł jest wspa-

niały. To miło z twojej strony, ˙ze chciałby´s ufundowa´c mi nagrod˛e.

— Tobie? — zmarszczył brwi Tubka.

— Oczywi´scie. Bo to ja wygram ten bieg — rzekłem twardo.

— Ty?! — Ci˛e˙zki Tubka za´smiał si˛e nieprzyjemnie. — Gdybym wiedział, ˙ze ty

wygrasz ten bieg, nie fundowałbym ˙zadnej nagrody. Albo. . . albo ufundowałbym ci

nagrod˛e w postaci zgniłego jaja lub medalu ze sparciałego buraka, ale ty nie wygrasz.

Dlatego ufunduj˛e wielk ˛

a, cenn ˛

a nagrod˛e.

— Jak ˛

a? — zapytał Ciemski Tytus i wszyscy zawodnicy spojrzeli na Tubk˛e cieka-

wie. Nawet Kobylak Stanisław przestał na moment medytowa´c nad swoim pryszczem.

— Wła´snie zastanawiam si˛e. . . jak j ˛

a nazwa´c. . . — zamruczał zamy´slony Tubka.

147

background image

— To proste — powiedziałem — to si˛e powinno nazywa´c Nagroda Sportowa Tubki.

— Tak po prostu? — skrzywił si˛e Tubka.

— No wi˛ec Nagroda Artystycznej Tubki.

— To ju˙z lepiej, ale za mało uroczy´scie.

— Proponuj˛e: Nagroda Sportowa Wielkiej Tuby! — wykrzykn ˛

ał Ciemski Tytus.

— Złotej Tuby! — uzupełniłem.

— Wielkiej Złotej Tuby — zakaszlał krztusz ˛

ac si˛e dymem Klodek — to brzmiałoby

dumnie.

— Mo˙ze by´c — zgodził si˛e łaskawie Tubka.

— Ale jak to b˛edzie wygl ˛

ada´c? — zainteresował si˛e Ciemski Tytus.

— Co?

— No, ta nagroda.

— Co´s w rodzaju tr ˛

abki na postumencie — powiedziałem.

— Tak jest — zaaprobował Tubka. — Z tym, ˙ze zamiast tr ˛

aby mógłby by´c puzon. . .

ewentualnie nawet ja sam graj ˛

acy na puzonie. Taka mała rze´zba, złocona.

— Ale sk ˛

ad ty we´zmiesz na to fors˛e? — zreflektował si˛e nagle Ciemski Tytus.

148

background image

Tubka u´smiechn ˛

ał si˛e pod nosem. Pytanie nie zmieszało go bynajmniej. Wida´c było,

˙ze rzecz przemy´slał ju˙z przedtem.

— Wła´snie rozpocz ˛

ałem zbiórk˛e pieni˛edzy na nagrod˛e — o´swiadczył ogl ˛

adaj ˛

ac so-

bie paznokcie. — My´sl˛e, ˙ze powinni´scie pierwsi zło˙zy´c pewne datki. Powiedzmy, dych˛e

od łebka. To przecie˙z w naszym interesie. Zaraz potem ogłosz˛e, ˙ze zawodnicy wpłacili

rado´snie na Fundusz Nagrody. To zach˛eci innych do bulenia forsy. To ich zdopinguje

i podnieci. Wszyscy b˛ed ˛

a płaci´c.

W tym momencie pomy´slałem, ˙ze Ci˛e˙zki Tubka nie jest taki głupi, na jakiego wy-

gl ˛

ada. Wi˛ec po to przylazł do nas i udaje zapalonego kibica! Po prostu chce wyci ˛

agn ˛

a´c

od nas grubsz ˛

a gotówk˛e. . . i wpadł na taki pomysł! Nie´zle! Całkiem inteligentnie jak

na Tubk˛e.

— Genialnie to sobie wykombinowałe´s — o´swiadczyłem gło´sno — ale ja nie dam

ani grosza. Byłoby ´smieszne, gdybym sam sobie fundował nagrod˛e. . . Koszt nagrody

musi ponie´s´c sam fundator. Inaczej jest to dmuchanie w bambus i nabieranie go´sci.

— Nie słuchajcie go! — zasapał Tubka. — To jest aspołeczny typ! Niezdolny do

współpracy kolektywnej.

149

background image

A jednak ostudziłem nieco zapały. Zbiórka pieni˛e˙zna w´sród zawodników przyniosła

zaledwie niecałe pi˛e´c złotych i rozczarowała zupełnie Tubk˛e.

— To skandal! — wykrztusił w´sciekły. — Widz˛e, ˙ze zaraziło was sk ˛

apstwo Cymka.

No wi˛ec dobrze! Jak chcecie. Dopóki b˛edziecie piel˛egnowa´c t˛e swoj ˛

a chciwo´s´c i skner-

stwo, to pami˛etajcie, n˛edzni dusigrosze, ˙ze moja nagroda b˛edzie polegała na u´sci´sni˛eciu

r˛eki zwyci˛ezcy. Niestety — tylko na u´sci´sni˛eciu r˛eki — powtórzył z gorycz ˛

a.

— Nie ˙zartuj! — j˛ekn ˛

ał Ciemski Tytus. — Mamy si˛e wysila´c dla jednego u´sci´sni˛ecia

r˛eki. . .

— Mog˛e was u´scisn ˛

a´c dwa razy — rzekł z godno´sci ˛

a Tubka.

— Doło˙zysz jeszcze komplet artystek?

— Artystek? Jakich artystek? — denerwował si˛e Tubka.

— No, przecie˙z masz te albumy filmowe — mrukn ˛

ał Ciemski Tytus.

— Masz tak˙ze kolorowe zdj˛ecia gwiazd i gwiazdorów, wszyscy wiedz ˛

a, ˙ze stryjek

przysyła ci z zagranicy — dodałem.

— Chodzi ci o fotografie astronomiczne?

150

background image

— Nie udawaj Greka. Chodzi mi o fotografie aktorów i aktorek, za pomoc ˛

a których

usiłujesz podrywa´c niektóre dziewczyny. Gdyby´s zechciał podarowa´c zwyci˛ezcy jaki´s

mały komplecik. . . — u´smiechn ˛

ałem si˛e niewinnie.

— Tak, jaki´s mały komplecik — podchwycił Ciemski Tytus, oblizuj ˛

ac si˛e łako-

mie. — Chyba sta´c ci˛e na to jako działacza sportowego.

— Mog˛e wam da´c trzy sztuki — zasapał rozzłoszczony Tubka. Trzy sztuki, to

wszystko!

— M˛eskie czy ˙ze´nskie?

— Jasne, ˙ze m˛eskie, dam wam Klossa, Zagłob˛e i Hamleta.

— Wypchaj si˛e!

— No to trzech facetów z Bonanzy.

— O rany, takie g˛eby. . .

— A co by´s chciał?

— No. . . chocia˙z jedn ˛

a babk˛e.

— Jeste´s nieletni, Bonanza powinna ci wystarczy´c — o´swiadczył zgorszony Tubka.

151

background image

Niestety, wida´c było, ˙ze Ciemskiemu Tytusowi nie wystarcza. Uznałem za stosowne

interweniowa´c.

— Słuchaj, Tubka — rzekłem sil ˛

ac si˛e na przyjacielski ton. — Jeste´s znany z tego,

˙ze masz szeroki gest. Uwa˙zaj ˛

a ci˛e za mecenasa sportu. Tak napisali w gazetce szkol-

nej. Czytałe´s chyba. „Zawody zaszczyci sw ˛

a obecno´sci ˛

a znany mecenas sportu, kolega

Tubkowski z ósmej. . . ”

— To były zgrywy redaktorów, oni stale si˛e mnie czepiaj ˛

a. . . w dziale satyrycz-

nym — sapał Tubka.

— Nie wyssali tego z palca. Tak o tobie mówi ˛

a zawodnicy: „mecenas sportu”. To

zobowi ˛

azuje. Powiniene´s od˙załowa´c jak ˛

a´s fotk˛e z babk ˛

a i doł ˛

aczy´c do nagrody.

— Kolorow ˛

a! — dodał Ciemski Tytus.

Tubka przez chwil˛e toczył walk˛e wewn˛etrzn ˛

a. Wreszcie o´swiadczył zbolałym gło-

sem:

— No, dobrze, znajcie mój gest. Doło˙z˛e wam Claudi˛e Cardinale na koniu.

— Och, Tubka, jeste´s wspaniały! — zawołał Ciemski Tytus.

152

background image

— Tylko pami˛etajcie. Wynik musi by´c na medal. Claudia zostanie doł ˛

aczona tylko

w wypadku, gdy zwyci˛ezca osi ˛

agnie wy´srubowany czas. . . Powiedzmy, poni˙zej pi˛e´c-

dziesi˛eciu dwu sekund. Zgoda?!

— Zgoda.

— No, to zapalimy — Tubka wyci ˛

agn ˛

ał ponownie wymi˛et ˛

a paczk˛e sportów i zacz ˛

cz˛estowa´c zawodników. Mnie ostentacyjnie omin ˛

ał, natomiast podszedł do le˙z ˛

acych

braci Bojków.

— Wstawa´c! Bo jak wam przylej˛e! — wrzasn ˛

ał Tubka.

Bracia Bójek unie´sli si˛e na kanapce i patrzyli na nas identycznie podpuchłymi oczy-

ma.

Tubka spojrzał na nich ze wstr˛etem.

— Co´scie tacy za´slimaczeni?

Bracia Bójek poci ˛

agn˛eli identycznie baniastymi nosami, po czym wyci ˛

agn˛eli z kie-

szeni dwie chusteczki w identycznym kolorze yellow-bahama i wytarli nimi dwa iden-

tycznie sine nosy w kolorze bleu de Paris.

— Ooobawiamy si˛e, ˙zeee nie jeste´smy w formie — zabeczeli.

153

background image

— Ja te˙z si˛e obawiam — powiedział Tubka. — Co wam jest?

— Maaamy nie˙zyt.

— Co to jest?

— Co´s w rodzaju kataru — powiedział wi˛ekszy Bojek i kichn ˛

ał przera´zliwie.

Tubka spojrzał na nich krytycznie.

— Tylko bez takich kawałów!

— Tooo niechc ˛

acy — wyja´snił wi˛ekszy Bojek. — Tooo dlatego, ˙ze mamy zatkane

drogi oddechowe — wyja´snił mniejszy.

— I w ogóle jeste´smy nie-do-tle-nie-ni.

Tubka spojrzał na nich krytycznie.

— Przydałyby si˛e wam inhalacje — o´swiadczył i podsun ˛

ał braciom paczk˛e spor-

tów. — Zapalcie sobie, to wam przetka drogi oddechowe, wypuszczajcie tylko dym

przez nos!

Bracia Bojek spojrzeli po sobie zaskoczeni.

— Trener Mamiec zabronił. . . a do tego w naszym stanie. . .

154

background image

— Wasz stan was rozgrzesza — uci ˛

ał Tubka — powiedziałem, ˙ze musicie przetka´c

sobie kinole. Nikotyna oczy´sci wam przewody. . . No, ´smiało, to wam na pewno dobrze

zrobi.

Bracia Bojek zapalili, i ostro˙znie, ˙zeby si˛e nie zakrztusi´c, zacz˛eli sobie czy´sci´c ni-

kotyn ˛

a przewody.

— Zupełnie nie wiem, na kogo postawi´c w tej sytuacji — westchn ˛

ał zdenerwowany

Tubka. Wiem tylko jedno.

— Co wiesz?

— Na kogo nie postawi´c. Na przykład wiem, ˙ze na pewno nie postawi˛e na Cymka.

— Dlaczego?

— Cymek nie wygra.

Tubka spojrzał na mnie dziwnie ci˛e˙zkim wzrokiem.

— My´slisz? — uniósł do góry brwi Op˛eda Klaudiusz. — A ja my´slałem, ˙ze on jest

faworytem.

— ´

Zle my´slałe´s — u´smiechn ˛

ał si˛e krzywo Tubka. — Forma Cymka jest nader nie-

pewna. Nie wiem nawet, czy uko´nczy ten bieg.

155

background image

— Dlaczego nie ma uko´nczy´c?

Ale Tubka nie odpowiadał, tylko wci ˛

a˙z u´smiechał si˛e tajemniczo. Poczułem si˛e

dziwnie nieswojo. . . szczerze mówi ˛

ac w tym momencie po raz pierwszy zdj ˛

ał mnie

strach, ˙ze ten wy´scig mo˙ze mie´c niespodziewany, dramatyczny przebieg.

Mimo złych przeczu´c, jakie mnie ogarn˛eły, postanowiłem trzyma´c fason.

— Panowie — powiedziałem sil ˛

ac si˛e na niedbały ton — czas przerwa´c dyskusj˛e

i ko´nczy´c palenie. Zbli˙za si˛e pora wyst˛epu. Naprawd˛e radziłbym si˛e ju˙z przebra´c.

To mówi ˛

ac zdj ˛

ałem marynark˛e i powiesiłem na krze´sle.

Ciemski Tytus popatrzył w rozterce na swojego peta. Został mu jeszcze spory ka-

wałek. ˙

Zal było wyrzuca´c, zaci ˛

agn ˛

ał si˛e wi˛ec spiesznie, a potem nerwowo strzepn ˛

popiół. . . prosto na klapy mojej marynarki.

— Zdmuchnij to łaskawie, Ciemna Maso Tytoidalna — powiedziałem.

Ciemski Tytus nie kwapił si˛e jednak zdmuchn ˛

a´c łaskawie i udawał niedomog˛e słu-

chu. To mnie zdenerwowało. Dopadłem do niego i chwyciłem za kołnierz.

— Słyszałe´s, co powiedziałem? Zdmuchnij ten popiół, bo inaczej to ja ci˛e dmuchn˛e

w twoje tytoidalne ucho.

156

background image

— Zostaw — odepchn ˛

ał mnie Tubka. — Uszkodzisz zawodnika!

— Jemu ju˙z nic nie zaszkodzi — powiedziałem szyderczo. — Spójrz na niego.

Tubka spojrzał podejrzliwie na Ciemskiego Tytusa.

— ´

Zle si˛e czujesz?

— Nic mi nie jest — b ˛

akn ˛

ał Ciemski Tytus z niewyra´zn ˛

a min ˛

a, ko´ncz ˛

ac palenie.

— Zobacz, zrobił si˛e zielony — powiedziałem do Tubki. — Lepiej wyprowad´z go

na dwór.

Tubka przez chwil˛e trwał w rozterce.

— Skacz! — rzucił wreszcie do Ciemskiego Tytusa.

— Dlaczego mam skaka´c? — j˛ekn ˛

ał Ciemski Tytus.

— Chc˛e ci˛e sprawdzi´c — warkn ˛

ał Tubka i odsun ˛

ał si˛e od niego na wszelki wypadek.

Nieszcz˛esny faworyt zacz ˛

ał podskakiwa´c ostro˙znie i niemrawo, ale mimo to robił

si˛e coraz bardziej zielony.

Tubka przypatrywał mu si˛e zatroskany, a potem spojrzał z niesmakiem na Kobylaka

Stanisława, który wci ˛

a˙z jeszcze przebywał w stanie skupienia wewn˛etrznego i z na-

maszczeniem ogl ˛

adał sobie pryszcze w lusterku.

157

background image

— Nie wygl ˛

adacie zbyt za. . . zach˛ecaj ˛

aco.

— Naprawd˛e, Tubka, powiniene´s liczy´c tylko na mnie — o´swiadczyłem z bezczel-

nym u´smiechem.

— Nie denerwuj mnie! — zasapał Tubka.

— Mówi˛e ci, póki czas, postaw na mnie!

— Id´z, bo ci˛e kopn˛e! — zagrzmiał rozzłoszczony Tubka, po czym zwrócił si˛e do

Ciemskiego Tytusa i do Kobylaka Stanisława. — We´zcie si˛e w gar´s´c! Nie chciałbym

by´c w waszej skórze, gdy przegracie! Licz˛e tylko na was!

— A na mnie? — j˛ekn ˛

ał ˙zało´snie Op˛eda Klaudiusz.

— Ty si˛e nie liczysz — powiedział Tubka — i bracia Bojkowie te˙z si˛e nie licz ˛

a.

Licz˛e tylko na Ciemskiego i Kobylaka oraz na mój puzon oczywi´scie.

— Na twój puzon? — zapytał Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek.

— To jest pot˛e˙zny instrument dopingu — o´swiadczył Tubka rozci ˛

agaj ˛

ac połyskuj ˛

ace

złoci´scie rury. — B˛ed˛e zagrzewał do walki mojego faworyta tr ˛

abieniem. Nawet gdy

ju˙z b˛edzie wypompowany i sflaczały, pod wpływem tego głosu nabierze nowych sił

158

background image

i zapału. . . Czy nie mam racji, Ciemski? Ja to ju˙z przecie˙z wypróbowałem z tob ˛

a na

treningach.

— To było oookropne. . . to znaczy ookropnie skuteczne — przytakn ˛

ał Tytus.

— Równie dobrze mo˙zna by posłu˙zy´c si˛e rycz ˛

ac ˛

a krow ˛

a — zauwa˙zyłem.

— Na pewno, kiedy si˛e ma d˛ebowe ucho jak ty! — odci ˛

ał si˛e pogardliwie Tubka. —

Na szcz˛e´scie s ˛

a tacy, co potrafi ˛

a oceni´c szlachetny ton puzonu. Ich poderw˛e do walki!

O tak! — Uniósł do góry puzon i zatr ˛

abił gło´sno, niestety — przez nieuwag˛e — prosto

w ucho Kobylaka Stanisława.

Kobylak Stanisław, który a˙z do tej chwili trwał w stanie gł˛ebokiego skupienia, teraz

dopiero został wytr ˛

acony z tego dostojnego stanu, upu´scił lusterko i przeszedł w stan

gwałtownego pobudzenia, co wyraziło si˛e niezwykłym skokiem wzwy˙z. Był to skok

zadziwiaj ˛

aco wysoki, tym bardziej zdumiewaj ˛

acy, ˙ze Kobylak Stanisław skakał bez

rozbiegu. Skoczyłby zapewne ponad dwa metry i miałby murowane szans˛e na rekord,

niestety szatnia nie jest odpowiednim miejscem do bicia rekordów. Kobylakowi Stani-

sławowi zaszkodził zbyt niski pułap, a ´sci´sle mówi ˛

ac belka stropowa, o któr ˛

a uderzył

głow ˛

a. W rezultacie nieszcz˛esny zawodnik przeszedł z kolei ze stanu pobudzenia w stan

159

background image

ogłuszenia, a nast˛epnie osłupienia. Opadł na podłog˛e i usiadł zamroczony. Z rozrzuco-

nymi r˛ekami i nogami oraz z przekrzywion ˛

a głow ˛

a wygl ˛

adał jak porzucony przez dzieci

pajac.

— Co mu si˛e stało? — wybełkotał przykro zaskoczony Tubka.

— Obawiam si˛e, ˙ze byłe´s zbyt skuteczny — powiedziałem, badaj ˛

ac głow˛e Kobylaka

Stanisława.

Tubka z niedowierzaniem obejrzał swój puzon, jakby dziwi ˛

ac si˛e, ˙ze mógł on spo-

wodowa´c podobnie ˙załosne nast˛epstwa, a potem spróbował podnie´s´c nieszcz˛esn ˛

a ofiar˛e

tr ˛

abienia.

— Kobylak, co ty wyrabiasz? Wstawaj! Zaraz zacznie si˛e bieg! Nie zasuwaj głupich

kawałów! Byłe´s moim typem, postawiłem na ciebie!

Niestety, Kobylak Stanisław był zupełnie wiotki i zdawał si˛e nie rozumie´c tej mowy.

W tym momencie do szatni wbiegł jeden z mniejszych Tubkowskich zaludniaj ˛

acych

nasz ˛

a szkoł˛e, niejaki Kulfon. Był to kr˛epy, mocno zbudowany głowacz. Mimo ci˛e˙zkiej

budowy odznaczał si˛e wyj ˛

atkow ˛

a ruchliwo´sci ˛

a i pełnił przy swoim starszym bracie rol˛e

adiutanta, wywiadowcy i szpiega.

160

background image

— Mamiec idzie! — krzykn ˛

ał podniecony. — A przy nim Ko´n!

Tubka spojrzał niespokojnie na zamroczonego Kobylaka Stanisława.

— Panowie, usu´nmy lepiej to ciało.

— Jak to „usu´nmy”? — zdziwił si˛e nieprzyjemnie Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek. — Ko-

bylak chyba nie jest trupem?. . .

— Chyba nie. . . i dlatego powietrze dobrze mu zrobi — wyja´snił Tubka. — Wy-

nie´smy Kobylaka na dwór i posad´zmy go przed szatni ˛

a, bo inaczej b˛edzie na nas, jak

Mamiec przyjdzie. . .

— Jest jeszcze sprawa atmosfery — zauwa˙zył Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek poci ˛

agaj ˛

ac

nosem. — Mamiec powiedział, ˙ze jak jeszcze raz wyw˛eszy dym w szatni, to podda nas

wszystkich rewizji, a˙z znajdzie tego, kto przynosi knoty.

— Zostan˛e tu i wywietrz˛e — powiedział Tubka.

— Wietrzenie nic nie da. Mamiec wyczuwa dym nawet po trzech godzinach. Spraw-

dziłem — j˛ekn ˛

ał z gł˛ebi szatni zbolałym głosem Ciemski Tytus.

161

background image

— Powiemy, ˙ze ju˙z było nadymione, jak przyszli´smy po sprinterach, grunt, ˙zeby nie

znalazł knotów. Ale ja ju˙z to załatwi˛e — powiedział Tubka. — Wynie´scie tylko to ciało,

a wszystko b˛edzie okay! Jazda!

Rzucili´smy si˛e do Staszka Kobylaka i wynie´sli´smy go na dwór. Zostałem chwil˛e

przy nim, masuj ˛

ac mu guza na głowie. Bałem si˛e, ˙zeby nie miał p˛ekni˛etej czaszki pod

tym guzem albo nie dostał jakiego´s wstrz ˛

asu mózgu. Wreszcie, ˙zeby si˛e upewni´c, na-

cisn ˛

ałem mu palcem ten guz. Kobylak wrzasn ˛

ał przera´zliwie. Jedn ˛

a r˛ek ˛

a złapał si˛e za

głow˛e, a drug ˛

a r ˛

abn ˛

ał mnie do´s´c sprawnie w ˙zebro. To mnie przekonało, ˙ze o´srodki

mózgowe ma w porz ˛

adku, i wróciłem do szatni.

Tubka wygl ˛

adał przez otwarte okno z knotem w ustach.

— Mamca na razie nie wida´c. Co z Kobylakiem? — zapytał mnie.

— Próbuje przyj´s´c do siebie.

— My´slisz, ˙ze zd ˛

a˙zy?

— Zale˙zy na co — odparłem. — Na uroczysto´s´c ma pewn ˛

a szans˛e zd ˛

a˙zy´c.

— Na jak ˛

a uroczysto´s´c?

— Jak b˛edziesz wr˛eczał mi nagrod˛e.

162

background image

Tubka zasapał z w´sciekło´sci.

— Nagrod˛e dostaniesz ju˙z teraz — warkn ˛

ał i zamachn ˛

ał si˛e pi˛e´sci ˛

a. Chciał mnie

ugodzi´c w szcz˛ek˛e, ale odsun ˛

ałem si˛e błyskawicznie i cios wyl ˛

adował — na niewinnym

˙zoł ˛

adku Ciemskiego Tytusa.

Tego było ju˙z za wiele na nadw ˛

atlone siły faworyta. Jego twarz podejrzanie zie-

lonkawa ju˙z od pewnego czasu, teraz poszarzała niebezpiecznie, zaokr ˛

agliła si˛e nagle

i odbiło si˛e na niej uczucie rozpaczliwej bezradno´sci.

— Uwa˙zaj, Tubka! — krzykn ˛

ał Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek.

Tubka odskoczył w ostatnim momencie.

— Piekielna Ciemna Masa! — zakl ˛

ał. — Wyprowad´zcie na dwór t˛e Mas˛e Tytoidal-

n ˛

a!

Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek wyprowadził haftuj ˛

acego Ciemskiego Tytusa. Rozejrzałem

si˛e po szatni. W ci ˛

agu kilku minut sytuacja zmieniła si˛e zdecydowanie. Praktycznie

tylko ja jeden zostałem na placu boju.

— No có˙z, Tubka, przykro mi — powiedziałem zwyci˛esko. — Chyba jednak b˛e-

dziesz musiał naprawd˛e postawi´c na mnie!

background image

Rozdział 12

Kłopoty trenera Mamca

Do szatni wbiegli zdyszani malcy w dresach. Przynie´sli numery startowe i pledy

do okrywania zawodników po biegu. Za malcami ukazał si˛e wzburzony magister Ma-

miec, a za Mamcem. . . (tego jeszcze brakowało) nasz polonista, pan Szyko´n we własnej

osobie. Niby nie było w tym nic dziwnego, bo Ko´n nale˙zał do tutejszego klubu i sam

uprawiał biegi, a jednak dostałem g˛esiej skóry. Wci ˛

a˙z jeszcze w dra˙zliwych okoliczno-

164

background image

´sciach wolałem nie spotyka´c si˛e z Koniem. A okoliczno´sci były wyj ˛

atkowo dra˙zliwe.

Magister Mamiec ledwie stan ˛

ał na progu, zagrzmiał gniewnie:

— No prosz˛e! Tego si˛e obawiałem! Wci ˛

a˙z jeszcze nie gotowi! A to co takiego?! —

zatrzymał si˛e nagle i skrzywił ze wstr˛etem. — Wi˛ec znowu te historie i to przed samym

startem! Który był tak bezczelny? — patrzył po nas badawczo.

— O co chodzi? — zapytał niewinnie Tubka.

— Nie udawaj Greka! Kopcili´scie!

— Chłopaki, czy kto´s kopcił?

— Ale sk ˛

ad!

— Nie róbcie z siebie głupków! — sapał magister Mamiec. — Ja mam w˛ech. . .

— To nie my. . . to mo˙ze sprinterzy, oni tu byli przed nami.

— Nie opowiadaj! Widz˛e ´slady haftowania. Kto haftował?

Milczeli´smy.

— I co robi Kobylak pod oknem?

— Pod oknem?

165

background image

— Siedzi pod oknem, trzyma si˛e za głow˛e i nie rozumie, co si˛e do niego mówi, tylko

oddycha jak ryba. . .

— Mo˙ze robi ´cwiczenia oddechowe.

— Bez idiotycznych ˙zartów! Co´scie mu zrobili?

— My nie. . . Mo˙ze struł si˛e. . .

— Powiedziałem, bez wykr˛etów! Kobylak został uderzony w głow˛e. Kto uszkodził

Kobylaka?

— Przysi˛egam, ˙ze nikt! — waln ˛

ał si˛e w pier´s Tubka. — Nie dotkn˛eli´smy go nawet.

Wszyscy potwierdz ˛

a! Po mojemu to on si˛e struł.

— Struł? Czym mógł si˛e stru´c?

— Pulpetem w stołówce szkolnej.

— Nie, nie. To nie zatrucie, to jakie´s osłupienie!

— Pan magister zje kiedy´s sieka´nca w naszej stołówce, to pan magister te˙z osłupieje

jak Kobylak. . . i poczuje ogóln ˛

a niech˛e´c. . .

— Ale˙z tu istne pobojowisko — rozgl ˛

adał si˛e przera˙zony Mamiec. — Widz˛e, ˙ze

tak˙ze bracia Bojkowie i Klodek. Co´s ty im zrobił?

166

background image

— Nic, panie magistrze. Bracia Bojkowie maj ˛

a zatkane drogi oddechowe. . . a co do

Klodka. . .

Mamiec machn ˛

ał zniecierpliwiony r˛ek ˛

a.

— Na Klodka i tak nie liczyłem, ale gdzie jest Ciemski? Był w doskonałej formie!

— Nie b˛ed˛e ukrywał przed panem magistrem — rzekł z grobow ˛

a min ˛

a Tubka. —

Kazałem go wyprowadzi´c.

— Co´s takiego! Nie wierz˛e! Ciemskiego?! Dlaczego?

— Niedobrze mu si˛e zrobiło.

— Wi˛ec te ´slady?. . . — j˛ekn ˛

ał Mamiec.

— To wła´snie pocz ˛

atek jego haftu, panie magistrze.

— Aha! — powiedział Mamiec. Nagle si˛e zreflektował: — Jak si˛e wyra˙zasz?! —

krzykn ˛

ał.

— Przepraszam. Pewnie struł si˛e tym samym pulpetem co Kobylak — o´swiadczył

Tubka.

— Nie wykr˛ecaj kota ogonem — wycedził magister Mamiec. — Dokonałem ogl˛e-

dzin Kobylaka. Kobylak został pobity, a nie struty! Ma guza na głowie jak kartofel!

167

background image

— To ja nic nie wiem — mrukn ˛

ał Tubka. — Mo˙ze Ogromski. . .

— Ogromski, ty te˙z nic nie wiesz? — zapytał mnie podejrzliwie magister Mamiec.

— Nie tkn ˛

ałem go, panie magistrze.

— Na pewno?

— Dlaczego miałbym. . .

— Co´s mi si˛e obiło o uszy, ˙ze ty i Kobylak. . . zdaje si˛e, ˙ze mieli´scie na pie´nku. . .

Zaczerwieniłem si˛e.

— Nie jestem jaskiniowcem, ˙zeby rozbija´c głowy rywalom.

— I widziano ci˛e poza tym, jak okładałe´s go pi˛e´sci ˛

a, gdy ju˙z tam le˙zał pod oknem.

Kobylak krzyczał i bronił si˛e rozpaczliwie.

— To kłamstwo — wybuchn ˛

ałem — ogl ˛

adałem mu tylko głow˛e. . . i. . . nacisn ˛

ałem

mu guz. . .

— Nacisn ˛

ałe´s guz!?

— ˙

Zeby przekona´c si˛e, czy Kobylak nie ma uszkodzonej czaszki. . . i on wrzasn ˛

wtedy. To mnie uspokoiło.

168

background image

— Dosy´c tych bredni z naciskaniem guza! — zagrzmiał Mamiec. — Wiem co´s o to-

bie od pana Rogera — dodał. — Twoje zachowanie w zeszłym roku było skandaliczne.

Pan Roger ostrzegał mnie przed tob ˛

a. Ma o tobie wyrobione zdanie! Był bardzo nie-

zadowolony, gdy si˛e dowiedział, ˙ze trenujesz w klubie mimo tak powa˙znych zaległo´sci

w nauce. Chyba b˛edziemy musieli si˛e rozsta´c. Nie mog˛e trzyma´c chłopców, którzy de-

moralizuj ˛

a mi zespół!

Roz˙zalony przygryzłem wargi. Roger Fizyczny obiecał mi, ˙ze nie pi´snie ani słowa

o tym, co było w starej budzie, ˙ze b˛ed˛e mógł zacz ˛

a´c od pocz ˛

atku, a jednak powiedział

Mamcowi. Czy˙zby według niego ta umowa odnosiła si˛e tylko do terenu szkoły, do na-

uczycieli? To przecie˙z nonsens. Tak jakbym si˛e miał zmieni´c tylko w szkole. A przecie˙z

całe moje ˙zycie wymagało odmiany. Czy naprawd˛e nie ma dla mnie miejsca na stadionie

sportowym? Nie mogłem si˛e zgodzi´c z panem Rogerem.

— Wi˛ec to niby ja mam demoralizowa´c? — Spróbowałem roze´smia´c si˛e szyderczo,

ale mi nie wyszło. Zbyt byłem przygn˛ebiony.

— Na to wygl ˛

ada, niestety — powiedział smutno pan Mamiec.

— To s ˛

a podejrzenia bez dowodu — zamruczałem.

169

background image

— Dowody zaraz si˛e znajd ˛

a — wycedził pan Mamiec. — Po raz ostatni pytam po

dobroci, kto przyniósł tu knoty? — Rozgl ˛

adał si˛e podejrzliwie dokoła, ale nikt z nas nie

odezwał si˛e ani słowem.

— No wi˛ec dobrze, sami tego chcieli´scie — zasapał. — Nie pozostaje mi nic innego,

jak sprawdzi´c was metodycznie. Zbiórka! — krzykn ˛

ał.

Stan˛eli´smy w szeregu. W drzwiach pojawił si˛e blady jak upiór Ciemski Tytus z bł˛ed-

nym wzrokiem.

— Ty te˙z! — warkn ˛

ał Mamiec.

Ciemski Tytus doł ˛

aczył na chwiejnych nogach.

— Łapki do góry! — krzykn ˛

ał trener.

Podnie´sli´smy posłusznie.

Magister Mamiec obszukał nas dokładnie. Oczywi´scie bezskutecznie. Zbity z tropu

przez chwil˛e medytował w napi˛eciu, wreszcie wzrok jego padł na Tubk˛e, który ostro˙znie

wycofywał si˛e tyłem, najwidoczniej chc ˛

ac da´c cichaczem nog˛e.

— Stój! — krzykn ˛

ał Mamiec.

Tubka zatrzymał si˛e.

170

background image

— To ty! — magister wycelował w niego palec.

— Ale˙z, co pan magister, jestem harcerzem — rzekł ze szlachetnym oburzeniem

Tubka.

— Widziałem ju˙z harcerzy kurz ˛

acych jak Etna — zasapał Mamiec i obrócił si˛e

do pana Szykonia. — Czy chciałby pan si˛e wł ˛

aczy´c do ´sledztwa? To w ko´ncu pa´nscy

uczniowie.

— Nie, dzi˛ekuj˛e, to pana rejon — powiedział łagodnie pan Szyko´n. — Wystarczy,

jak si ˛

ad˛e sobie i popatrz˛e. . . — co rzekłszy usiadł rzeczywi´scie na stole i popatrzył na

mnie badawczo.

Było to bardzo nieprzyjemne, ale starałem si˛e wytrzyma´c wzrok Konia. Tubka wy-

pi ˛

ał z godno´sci ˛

a pier´s, wypr˛e˙zył si˛e jak ˙zołnierz.

— Jestem harcerzem rasowym. . . to znaczy, chciałem powiedzie´c, prawdziwym —

o´swiadczył. — Staram si˛e ´swieci´c przykładem, nie dotkn˛eło mnie zepsucie i bimbanie.

— Nie jestem pewien — powiedział magister Mamiec.

— Prosz˛e bardzo, mo˙ze mnie pan obszuka´c, czyli zrewidowa´c. — Zrezygnowany

Tubka podniósł r˛ece do góry.

171

background image

— Niech pan szuka — zasapał Tubka — a przekona si˛e pan o mojej niewinno´sci

harcerskiej.

Magister Mamiec po namy´sle spróbował spenetrowa´c lew ˛

a, podejrzanie wypchan ˛

a

kiesze´n marynarki Tubki, wsun ˛

ał tam r˛ek˛e, ale zaraz, wyci ˛

agn ˛

ał j ˛

a z bolesnym sykiem.

— Co ty trzymasz w tej kieszeni?! Jakie´s igły? Mogłe´s mnie uprzedzi´c. — Ssał

pokłuty palec.

— Przepraszam, zapomniałem, to pewnie szpileczki od tarczy szkolnej — chrz ˛

akn ˛

Tubka.

— Od tarczy? — zmarszczył brwi magister Mamiec.

— Przypinam sobie tarcz˛e, gdy id˛e do szkoły, a zdejmuj˛e, gdy znów jestem w cy-

wilu, prosz˛e pana. . . dlatego te szpileczki.

— Szpileczki? — j˛ekn ˛

ał magister. — Ale˙z tam był szpikulec chyba na pół metra!

— W takim razie uprzejmie przepraszam — rzekł grzecznie Tubka. — Je´sli to była

szpila wi˛ekszych rozmiarów, to znaczy, ˙ze pan magister musiał si˛e natkn ˛

a´c na szpilk˛e

do krawata — wyja´snił rzeczowo. — Przyniosłem krawat, ˙zeby go zało˙zy´c po biegu,

kiedy b˛ed˛e rozdawał nagrody. . . prosz˛e pana. Pan magister rozumie, ˙ze nie wypada bez

172

background image

krawata, człowiek musi wygl ˛

ada´c odpowiednio w takiej chwili. . . niestety, poprzednim

razem wiatr wpychał mi krawat do ust, o mało co si˛e nie udławiłem, dlatego tym razem

postanowiłem przymocowa´c go szpilk ˛

a ozdobn ˛

a do koszuli. . . — to mówi ˛

ac Tubka

wyci ˛

agn ˛

ał z kieszeni wielki jak kotlet krawat koloru czerwonego w zielone groszki oraz

srebrzyst ˛

a szpil˛e z ozdobn ˛

a główk ˛

a w kształcie trupiej czaszki i demonstrował przed

oczyma osłupiałego trenera.

— Dosy´c tej szopki! Schowaj to! — zasapał wreszcie magister.

— Pan magister zrezygnował z poszukiwa´n? — zapytał Tubka. — Mam jeszcze

drug ˛

a kiesze´n.

— Wiem, ale nie chc˛e by´c nara˙zony na obra˙zenia cielesne — odparł Mamiec.

— Zar˛eczam, ˙ze nic pana magistra tam nie obrazi ciele´snie.

Magister Mamiec ostro˙znie zanurzył r˛ek˛e w drugiej kieszeni Tubki.

W szatni zapanowała pełna napi˛ecia cisza. Mamiec manipulował przez chwil˛e w kie-

szeni Tubki, nagle znieruchomiał, a potem wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e ze wstr˛etem przebieraj ˛

ac

dziwnie palcami. Spojrzeli´smy zdumieni. Od kieszeni Tubki do palców magistra Mam-

ca ci ˛

agn˛eły si˛e jakie´s elastyczne, jakby gumowe nici. . . długie i lepkie.

173

background image

— Co to za ´swi´nstwo — krzykn ˛

ał magister. — Kto widział nosi´c co´s podobnego

w kieszeni!

— To jest guma do ˙zucia, prosz˛e pana — o´swiadczył spokojnie Tubka.

— Niemo˙zliwe! Taka lepka?

— Jest to guma u˙zywana — wyja´snił Tubka — moje fundusze s ˛

a ograniczone. Nie

sta´c mnie na wyrzucanie gumy po jednorazowym u˙zyciu. . .

— Do´s´c tego — krzykn ˛

ał Mamiec wycieraj ˛

ac z obrzydzeniem r˛ek˛e. — Zabraniam

ci pokazywa´c si˛e w szatni! Wyno´s si˛e, ty łobuzie.

— Protestuj˛e — o´swiadczył Tubka — spotyka mnie ra˙z ˛

aca niesprawiedliwo´s´c. Je-

stem znanym sympatykiem sportu i ciesz˛e si˛e zaufaniem w kołach sportowych i kultu-

ralnych szkoły! Nie zasługuj˛e na takie traktowanie ze strony przedstawicieli wychowa-

nia fizycznego!

— Zasługujesz na pr˛egierz publiczny. . . — zasapał Mamiec.

— Przepraszam, na co?

— Na pr˛egierz i pi˛etnowanie ˙zelazem!

— ˙

Zelazem?! To barbarzy´nstwo! Co za metody i obyczaje! — oburzył si˛e Tubka.

174

background image

— Łobuzie! Ty mi trujesz nikotyn ˛

a narybek, moich najlepszych chłopców! Rozpa-

lasz ich. . .

— Owszem, ideowo i bojowo — odparł Tubka — jestem ˙zarliwym działaczem spor-

towym.

— Rozpalasz ich tytoniowo! Niszczysz moje młode kadry!

— Wynik rewizji tego nie potwierdził. Jestem niewinny jak ´swi˛eta Agnieszka!

— Precz!

Tubka odmaszerował z godno´sci ˛

a.

Magister Mamiec napił si˛e wody z karafki i przetarł sobie przedwcze´snie poradlone

czoło.

— Jak ja si˛e z wami m˛ecz˛e! Jak ja si˛e zdzieram daremnie — westchn ˛

ał ci˛e˙zko. —

Powiedzcie, za co mnie tak ukarano? Za co?

Nie mogli´smy udzieli´c po˙z ˛

adanej odpowiedzi i przygl ˛

adali´smy si˛e bezradnie m˛e-

kom magistra Mamca. Tymczasem w jego mrocznej duszy narastał bunt.

— Nie dam si˛e wci ˛

agn ˛

a´c w bagno przez upadł ˛

a młodzie˙z — o´swiadczył z godno-

´sci ˛

a. — Nie jestem pierwszym lepszym wuefowcem! Byłem trenerem kadry wojewódz-

175

background image

kiej! Nie dam si˛e zepchn ˛

a´c na dno! Nie b˛ed˛e z wami pracował. Dobior˛e sobie inny ze-

spół. Wy jeste´scie zupełnie zdemoralizowani! Niech was trenuj ˛

a gitowcy! Podaj˛e si˛e do

dymisji!

Słuchali´smy w spokoju tych gorzkich wyzna´n i gró´zb. Nie brali´smy ich powa˙znie.

Magister Mamiec nieraz ju˙z groził dymisj ˛

a. Wiedzieli´smy, ˙ze to tylko chwilowy kry-

zys zasłu˙zonego trenera. Po upuszczeniu pewnej ilo´sci goryczy wewn˛etrznej magister

Mamiec odzyskiwał na nowo równowag˛e i zabierał si˛e z powrotem do pracy.

Tak było i tym razem. Wyj˛eczawszy si˛e i wy˙zaliwszy, opanował si˛e szybko, znów

stał si˛e rzeczowy i gro´zny, a jego gniewny wzrok spocz ˛

ał na mojej marynarce wisz ˛

acej

na krze´sle.

— Mam! — wykrzykn ˛

ał nagle. — Nie sprawdzili´smy jeszcze tego ciucha. Czyja to

marynarka?

— To marynarka Ogromskiego — wyja´snił usłu˙znie Kulfon.

— No wła´snie — rzekł zwyci˛esko Mamiec. — Ogromski, we´z t˛e marynark˛e.

Wzi ˛

ałem.

— Zbli˙z si˛e. Zdaje si˛e, ˙ze mamy ten dowód. . .

176

background image

— Pan magister znów mnie podejrzewa?!

— B ˛

ad´z łaskaw wywróci´c kieszenie tej marynareczki.

Wzruszyłem wzgardliwie ramionami. Z pewn ˛

a min ˛

a wywróciłem na nice lew ˛

a kie-

sze´n. Wypadła z niej tylko starannie zło˙zona, ´swie˙zo uprasowana chusteczka do nosa,

w któr ˛

a zaopatrzyła mnie rano moja dobra mama.

— Wywró´c praw ˛

a! — zakomenderował Mamiec.

Wywróciłem beztrosko. . . i nagle osłupiałem: z kieszeni wypadły dwie paczki spor-

tów. . . pety rozsypały si˛e po podłodze. Patrzyłem na nie oniemiały. Sk ˛

ad si˛e tam wzi˛e-

ły?!

— Wi˛ec to tak! — krzykn ˛

ał Mamiec. — Teraz wszystko si˛e zgadza!

— To nie moje — wykrztusiłem wzburzony — pan magister widział, ˙ze ta marynar-

ka wisiała tutaj, przez dłu˙zszy czas nie miałem jej na sobie, wi˛ec ka˙zdy mógł. . .

— Chcesz zwali´c na kolegów?

— Ale˙z oni wszyscy wiedz ˛

a, ˙ze nie pal˛e. . . — popatrzyłem po moich partnerach.

Niestety, ˙zaden z nich mnie nie poparł. Milczeli. Zrozumiałem, ˙ze z ich strony nie mog˛e

si˛e spodziewa´c ˙zadnej pomocy. Tchórze!

177

background image

— Ciemski, czy to papierosy Ogromskiego? — zapytał Mamiec.

— Nie wiem — j˛ekn ˛

ał Ciemski — wszystkie pudełka s ˛

a jednakowe.

— Cz˛estował ci˛e?

— Nikt nas nie cz˛estował — łgał Ciemski. — My nie palimy.

— A on sam palił?

— Nie przygl ˛

adałem si˛e, mo˙ze palił, mo˙ze nie, wchodził, wychodził, nie ´sledziłem

go. . .

— Bojkowie, Klodek, mo˙ze wy?. . .

— My nic nie wiemy.

— A jednak s ˛

a papierosy. I w twojej kieszeni! — powiedział rozzłoszczony Mamiec

do mnie. — W ´swietle tego, co mówił o tobie pan Roger, byłbym kra´ncowo naiwny,

gdybym miał jeszcze w ˛

atpliwo´sci. . .

— To nie moje — powtórzyłem, czuj ˛

ac, ˙ze grz˛ezn˛e. Oczywi´scie, nikt mi nie uwie-

rzy.

— Jeszcze odwa˙zasz si˛e zaprzecza´c? — zasapał Mamiec. . .

— On mówi prawd˛e — rozległ si˛e nagle głos pana Szykonia.

178

background image

Mamiec osłupiał. Ja te˙z.

— Pan go broni?

— Ogromski mówi prawd˛e — powtórzył Ko´n.

— Ale˙z ten łobuz. . .

— R˛ecz˛e za niego. — Ko´n zeskoczył ze stołu.

— Pan r˛eczy?

— Tak.

— Skoro tak. . .

Do szatni wbiegł Trusiak z ósmej i zapiszczał:

— Panie magistrze, pan dyrektor prosi w sprawie nagrody. . .

— Ju˙z lec˛e — mrukn ˛

ał Mamiec. — Wrócimy jeszcze do tej sprawy. — Spojrzał

na mnie ci˛e˙zko. — Na razie najwa˙zniejszy jest bieg. Za pi˛e´c minut wszyscy na bie˙zni!

Przebrani i gotowi do startu!

— Tak jest — odetchn ˛

ałem.

Chciałem podej´s´c do Konia i podzi˛ekowa´c, ale on ju˙z wybiegł spiesznie za trenerem

Mamcem.

background image

Rozdział 13

Dramat na bie˙zni

˙

Zarty si˛e sko´nczyły. Zaraz po wyj´sciu trenera Mamca rzucili´smy si˛e do szafek z ko-

stiumami i pantoflami. Ja te˙z podbiegłem do swojej, otworzyłem j ˛

a i. . . zdr˛etwiałem.

Ani moich spodenek, ani koszulki! Wspi ˛

ałem si˛e na palce i zajrzałem na najwy˙zsz ˛

a

półk˛e. Te˙z była pusta. Nie dowierzaj ˛

ac, si˛egn ˛

ałem r˛ek ˛

a w najdalsze k ˛

aty. Niestety, na-

macałem tylko ´slisk ˛

a powierzchni˛e deski. Coraz bardziej zdumiony kucn ˛

ałem i przej-

180

background image

rzałem dolne półki. Na ostatniej znalazłem pantofle i zmi˛et ˛

a koszulk˛e, spodenek ani

´sladu. Zdenerwowany wyci ˛

agn ˛

ałem gwałtownie szuflad˛e. W szufladzie le˙zał tylko ja-

ki´s stary trep i to wszystko. Przetrz ˛

asn ˛

ałem jeszcze raz wszelkie zakamarki szafy —

bez rezultatu. Zajrzałem pod szaf˛e, tudzie˙z za szaf˛e — daremnie, było oczywiste, ˙ze

spodenki ulotniły si˛e w niepoj˛ety sposób!

A potem pomy´slałem: cudów nie ma. Prawa fizyczne obowi ˛

azuj ˛

a. Spodenki nie

wyparowały. Kto´s musiał je zabra´c!

— Kto mi gwizdn ˛

ał majtasy?! — krzykn ˛

ałem w´sciekły. — Je´sli to dowcip, to ci˛e˙zki!

Ja sobie wypraszam podobne zagrywki. . .

— Nikt ci nie gwizdn ˛

ał! Poszukaj lepiej — j˛ekn ˛

ał wci ˛

a˙z jeszcze zielony na g˛ebie

Ciemski.

— Musiał kto´s zakasowa´c. . . — krzykn ˛

ałem. — Albo wyło˙zycie je zaraz, albo b˛ed˛e

rozstawiał po k ˛

atach.

— Co´s si˛e tak spienił — zamruczał Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek. — Nie ma sprawy.

— Nie ma sprawy?! — wrzasn ˛

ałem. — To jak mam biega´c?

181

background image

Nikt nie raczył odpowiedzie´c na to rzeczowe pytanie, wszyscy przebierali si˛e spiesz-

nie w oboj˛etnym milczeniu.

— To si˛e musiało sta´c wtedy, kiedy nie było mnie w szatni — zasapałem. — Dwa

razy wychodziłem, jak wy tu byli´scie. Kto´s musiał zw˛edzi´c mi wtedy te rajtuzy. Wi-

dzieli´scie na pewno. Albo powiecie kto, albo. . . To b˛edzie dowód, ˙ze wy sami — chwy-

ciłem braci Bojków za kołnierze. — Wy tu st˛ekali´scie cały czas na kanapce. . . A mo˙ze

to wszystko lipa z t ˛

a wasz ˛

a niedyspozycj ˛

a i nie˙zytem. . . zgrywali´scie si˛e, ˙zeby u´spi´c

moj ˛

a czujno´s´c!

— No, no, co ty. . . takie pos ˛

adzenia? — j˛ekn˛eli oburzeni bracia w identyczny spo-

sób ucieraj ˛

ac identycznie napuchłe nosy. — Pewnie sam gdzie´s zawieruszyłe´s te rajty. . .

— A w ogóle, czy na pewno miałe´s je w szafce? — zapytał Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek

i u´smiechn ˛

ał si˛e szyderczo.

Tak mi si˛e przynajmniej zdawało. Ten jego u´smiech najbardziej mnie zdenerwował.

Dopadłem do Klodka i zacz ˛

ałem mu ´sci ˛

aga´c jego spodenki. — O rany. . . co ty! —

krzyczał Klodek.

182

background image

— Albo powiesz, gdzie s ˛

a moje, albo b˛edziesz paradował na golasa przed trybuna-

mi! — szarpałem si˛e z Klodkiem.

— Ratunku, we´zcie tego wariata. Co´s mu si˛e pozaj ˛

aczkowało we łbie. Cymek. . .

przesta´n. . . ja nic nie wiem. . . jak słowo. . . Czy widzieli´scie, ˙zeby Cymek miał jakie´s

majtasy w szafie?

— Nikt nie widział — j˛ekn˛eli bracia Bojkowie.

— Ja mu tam nie zagl ˛

adałem do szafki — powiedział Ciemski. — Czy kto´s z was

zagl ˛

adał?

Oczywi´scie nikt nie zagl ˛

adał i oczywi´scie nikt nie widział moich spodenek. Wszy-

scy si˛e wyparli.

— Je. . . je´sli masz podejrzenia, to powiedz po nazwisku — zasapał Klodek — a nie

lutuj na o´slep. . .

— Wła´snie! Powiedz, kogo oskar˙zasz?! Mo˙ze mnie? — Ciemski Tytus trzymaj ˛

ac

si˛e za por˛ecz krzesła ustawił si˛e przede mn ˛

a bohatersko z r˛ek ˛

a niby na sercu, ale w rze-

czywisto´sci na ˙zoł ˛

adku i patrzył na mnie z wyrzutem na zieleniej ˛

acej twarzy.

183

background image

Wypu´sciłem z r ˛

ak Nie Licz ˛

acego Si˛e Klodka i na wszelki wypadek odsun ˛

ałem si˛e

od niebezpiecznie zieleniej ˛

acego Ciemskiego Tytusa.

Poczułem si˛e bezsilny. Oczywi´scie! Nie mogłem poda´c ˙zadnego nazwiska. Nikogo

nie mogłem oskar˙zy´c konkretnie. Nie miałem ˙zadnych dowodów, chocia˙z. . . chocia˙z

moje podejrzenia kierowały si˛e coraz wyra´zniej w stron˛e pewnego f ˛

afla. . .

Zanim jednak zdołałem wypowiedzie´c, kogo miałem na my´sli, do szatni wpadł zzia-

jany osobnik o ptasiej twarzy i czerwonych odstaj ˛

acych uszach, w którym to osobniku

rozpoznałem niejakiego Szczypasa Henryka, Cykandera i koleg˛e Gigi, zwanego tak-

˙ze Kancer ˛

a. Serce zabiło mi mocno. Czy˙zby Giga nareszcie raczyła zauwa˙zy´c moje

wyst˛epy na stadionie i przez Henryka przesyłała mi słowa otuchy i zach˛ety? Bardzo

potrzebowałem tych słów w tragicznych okoliczno´sciach, w jakich si˛e znalazłem przed

startem.

— Ty jeste´s Cymek z nowej budy, filmowiec, biegacz i korbalon? — zapytał zdy-

szany Henio.

— Mo˙zna uzna´c — powiedziałem.

— Poza tym grasz na puzonie.

184

background image

— Chwilowo w charakterze nogi. W puzonie jestem fajans-boj.

— Ty masz na pie´nku z Tubk ˛

a.

— Na du˙zym pniu d˛ebowym.

Szczypas pokiwał głow ˛

a ze znacznym zrozumieniem.

— Zatem, czy tobie, kole´s, nie zgin˛eły spodnie?

— Zgin˛eły mi majty sportowe — wybełkotałem zdumiony — jaki´s łobuz mi gwizd-

n ˛

ał.

— To Tubka — powiedział Szczypas.

— Tak my´slałem. . . ale ty sk ˛

ad wiesz?. . .

— Widziałem. . . i domy´sliłem si˛e. . .

— Widziałe´s, jak je wynosił?

— Widziałem, jak je zawieszał.

— Co ty?! Gdzie?

— Na tyczce.

— Na jakiej tyczce? — przeraziłem si˛e.

— Do skoku.

185

background image

— Do skoku?

— Do skoku o tyczce.

Wybiegłem z szatni. Za mn ˛

a Szczypas.

— Patrz, tam! — krzykn ˛

ał. — Na prawo!

Istotnie, przy bocznych trybunach na prawo zauwa˙zyłem wbit ˛

a w ziemi˛e, chyba

sze´sciometrow ˛

a, tyczk˛e; na jej szczycie powiewały jak czerwona flaga moje. . . lekko-

atletyczne spodenki. . .

— Nie do wiary! Obł˛ed! — wykrztusiłem. — I one po prostu tak wisz ˛

a? Dlaczego

pozwolili´scie?! Dlaczego nikt ich nie zdj ˛

ał!

— Wszyscy my´sleli, ˙ze to normalny maszt z chor ˛

agiewk ˛

a przy trybunie. . . — wy-

ja´snił Szczypas. — Tylko mnie co´s tkn˛eło, kiedy zobaczyłem, ˙ze to Tubka przy tym

majstruje. . .

— Jeste´s genialny! — powiedziałem.

— Od razu pomy´slałem, ˙ze to mo˙ze by´c głupi kawał Tubki! Na twoje konto w do-

datku. . . Bo ja stawiałem na ciebie i byłem czuły na takie zagrania.

186

background image

— Och, stary, uratowałe´s mnie — dopadłem do tyczki, zwaliłem j ˛

a z pomoc ˛

a Szczy-

pasa i zdarłem z niej moje czerwone spodenki.

— A to co takiego!? — Rozległy si˛e wzburzone głosy na trybunie. — Patrzcie!

Wyrwali maszt! Chuligani! Trzymajcie ich! Zerwali flag˛e! Milicja!

Tego jeszcze brakowało! Bior ˛

a nas za oprychów. Niestety, nie było czasu na tłu-

maczenia. Spiker zapowiadał ju˙z start do biegu na czterysta metrów. Porwali´smy wi˛ec

spodenki i w nogi. Za nami rozległy si˛e milicyjne gwizdki. Obejrzałem si˛e. Dwu funk-

cjonariuszy p˛edziło za nami. A to dopiero heca! Rzeczywi´scie bior ˛

a nas za przest˛epców.

Wpadli´smy zdyszani do szatni. Nie było tu ju˙z nikogo. Naci ˛

agn ˛

ałem szybko spoden-

ki i koszulk˛e. Wkładałem wła´snie pantofle, gdy otworzyły si˛e drzwi i stan ˛

ał w nich

milicjant. Spojrzał na mnie zbity nieco z tropu.

— Nie widzieli´scie tu dwu łobuzów z flag ˛

a? — zapytał.

— Nie, nikogo z flag ˛

a — odparłem.

— Ja ciebie chyba widziałem — powiedział do mnie milicjant.

— Jasne — odparłem — jestem czołowym biegaczem na dystansie czterystu me-

trów. Przepraszam, ale ju˙z musz˛e na start — wybiegłem z szatni.

187

background image

Ledwie jednak zrobiłem kilka kroków, gdy nagle poczułem, ˙ze te przekl˛ete spodenki

zsuwaj ˛

a si˛e ze mnie. W ostatniej chwili złapałem je w gar´s´c.

— Co si˛e stało? — zapytał mnie w biegu Szczypas.

— Guma mi p˛ekła w majtasach!

— Tego jeszcze brakowało.

— Nieszcz˛e´scia chodz ˛

a stadami — westchn ˛

ałem. — Taki niefart!

— Nie załamuj si˛e — zasapał Szczypas — trzymaj! — wr˛eczył mi w biegu agraf-

k˛e. — Zepniesz i b˛edzie cacy. Grunt, ˙ze zd ˛

a˙zyłe´s, bracie.

Istotnie zd ˛

a˙zyłem. Mimo wszystko. Wszyscy moi rywale, bracia Bojek, Kobylak

Stanisław, Ciemna Masa Tytoidalna i Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek byli ju˙z na swoich miej-

scach. Patrzyli teraz na mnie rozczarowani. Ju˙z mieli nadziej˛e, łotry, ˙ze si˛e spó´zni˛e na

start, a ja zd ˛

a˙zyłem, co wi˛ecej, zd ˛

a˙zyłem jeszcze ´sci ˛

agn ˛

a´c u góry materiał nieszcz˛esnych

pantalonów, zmarszczy´c i spi ˛

a´c agrafk ˛

a, tak ˙ze ju˙z nie spadały.

Odetchn ˛

ałem i potoczyłem dumnym okiem po trybunach. Najpierw poszukałem Gi-

gi. Jest! Tam gdzie zwykle. Sektor nr 3 blisko trybuny honorowej. Roze´smiana i o˙zywio-

na potrz ˛

asa złotymi i ró˙zowymi włosami. Nie, do licha, co´s mi si˛e pomyliło. To ró˙zowe

188

background image

to oczywi´scie nie włosy, to chusteczka, któr ˛

a powiewa. Wpatrywałem si˛e. Giga jest

pi˛ekna! Złociste blaski bij ˛

a od niej! Tych blasków jednak co´s za wiele. Przymru˙zyłem

oczy. A niech to łysi strzyg ˛

a! To puzon Tubki tak błyszczy! Łobuz! Ju˙z tam wachluje

przy niej!

Odwróciłem si˛e zdegustowany i chciałem poszuka´c Nelki, ale w tym momencie

wypalił pistolet startowy. Przez to zezowanie na trybuny zagapiłem si˛e, przez ułamek

sekundy mo˙ze, ale wystarczyło. Wszyscy poderwali si˛e przede mn ˛

a i odskoczyli od ra-

zu daleko. Nie, to na szcz˛e´scie złudzenie. Biegn˛e po ostatnim torze i nie wzi ˛

ałem pod

uwag˛e wyrównania. Za wira˙zem ich dojd˛e! W gruncie rzeczy powinienem by´c zado-

wolony. Ostatni tor to najlepsza pozycja. Jestem w sytuacji ´scigaj ˛

acego — wszystkich

widz˛e przed sob ˛

a. To ułatwia walk˛e. Przyspieszyłem kroku i jeszcze przed wira˙zem

zauwa˙zyłem, ˙ze łatwo uzyskuj˛e przewag˛e. Ciemski był bez formy. Za du˙zo przed bie-

giem „strzelał w płucko”. Nie zd ˛

a˙zył przewietrzy´c baloników. . . Zatykało go. To było

do przewidzenia. Bracia Bojek te˙z mieli kanały zatkane, a Klodek? Klodek oczywi´scie

si˛e nie liczył. Za wira˙zem miałem ju˙z wszystkich z głowy, wszystkich, z wyj ˛

atkiem

Kobylaka. Oszołomienie przeszło mu wida´c, a ruch na ´swie˙zym powietrzu otrze´zwił

189

background image

go do reszty, bo f ˛

afel zasuwał zdrowo tu˙z za moimi plecami; słyszałem wyra´znie jego

oddech gł˛eboki i rytmiczny. To było do´s´c denerwuj ˛

ace. Postanowiłem uwolni´c si˛e od

asysty Kobylaka, wyko´nczy´c go nagłym zrywem. Zaczerpn ˛

ałem powietrza. Szarpn ˛

a-

łem si˛e do przodu. . . W tym samym momencie co´s mnie potwornie ukłuło w brzuch.

Omal nie krzykn ˛

ałem z bólu i zwolniłem instynktownie. . . To z pewno´sci ˛

a ta przekl˛eta

agrafka! Musiała si˛e odpi ˛

a´c nagle i wbi´c ostrym ko´ncem w moj ˛

a skór˛e. Jednocze´snie

poczułem, ˙ze spodenki spadaj ˛

a ze mnie. Czy jest sens biec dalej w tym stanie rzeczy?

To był moment, gdy chciałem wycofa´c si˛e z biegu.

Kobylak natychmiast skorzystał z mojego załamania i odsadził si˛e ode mnie co naj-

mniej na pi˛e´c metrów. Jest teraz bohaterem bie˙zni. Na trybunach skanduj ˛

a: „Kobylak,

Kobylak!” A najbardziej przygn˛ebia mnie fakt, ˙ze i Nelka tak krzyczy. Zostaj˛e coraz

bardziej w tyle. Lada moment wyprzedz ˛

a mnie „strzeleni w płucko” z Ciemn ˛

a Mas ˛

a

Tytoidaln ˛

a na czele, bracia Bojek, a nawet Nie Licz ˛

acy Si˛e Klodek. . . Kompromitacja!

Ale czy mo˙zna wygra´c bieg na czterysta metrów, kiedy si˛e musi trzyma´c majtki w gar-

´sci? Nie, tego jeszcze nikt nie dokonał. . . przede mn ˛

a — dodałem w duchu — bo ja

mam wła´snie zamiar dokona´c tego wyczynu. Co prawda na razie wcale si˛e na to nie

190

background image

zanosi, cho´c biegn˛e dalej sapi ˛

ac w´sciekle. Musz˛e wygl ˛

ada´c bardzo zabawnie, bo przez

stadion raz po raz przelewa si˛e fala ´smiechu. Ale ma to t˛e dobr ˛

a stron˛e, ˙ze publiczno´s´c

zaj˛eta moj ˛

a osob ˛

a przestaje interesowa´c si˛e Kobylakiem. Ju˙z nikt nie skanduje „Koby-

lak!”, zamiast tego z trybun, gdzie siedzi Giga, rozlega si˛e dono´sny szyderczy d´zwi˛ek

puzonu, a potem słysz˛e głos Tubki: „Cymek! Cymek!”

Zrozumiałem od razu, dlaczego ten goryl Tubka tak mnie nami˛etnie dopinguje. Chce

mie´c tani ubaw, łobuz, moim kosztem. Liczy na to, ˙ze w porywie walki zapomn˛e o tych

nieszcz˛esnych majtkach i urz ˛

adz˛e niezapomniane widowisko publiczno´sci — co´s w ro-

dzaju strikingu. . . „Nie! Niedoczekanie twoje — odpowiedziałem w my´sli Tubce. —

Nie opadn ˛

a mi pantalony, za to tobie opadnie szcz˛eka, przyjacielu, ze zdziwienia, gdy

mimo wszystko wygram! A wi˛ec, naprzód, Cymeonie Maksymalny!”

Tymczasem w ´slad za głosem puzonu i okrzykami Tubki rozległ si˛e okrzyk Gigi:

„Ogrom, Ogrom! Trzymaj si˛e!” Ogrom — dawne, zapomniane ju˙z przezwisko. Kiedy´s

nazywano mnie Ogromem, nie Cymkiem. Je´sli tak zawołała Giga, to chce mi pomóc.

Na pewno nie wie nawet o moim osobliwym przypadku i nie czeka na ubaw jak Tubka.

Ona czeka na moje zwyci˛estwo! ´Scisn ˛

ałem mocniej spodenki w gar´sci i znów przyspie-

191

background image

szyłem kroku. Przez stadion przeszedł jaki´s dziwny głos — ni to pomruk, ni gł˛ebokie

westchnienie. . . A potem?. . . Nie, nie myl˛e si˛e chyba! W ´slad za Gig ˛

a wszyscy skandu-

j ˛

a: „Ogrom, Ogrom! Naprzód, naprzód!” Wi˛ec jeszcze jeden zryw! To nic, ˙ze powietrze

zalewa płuca i ˙zar zalewa ˙zyły. Zwyci˛e˙z˛e albo padn˛e trupem! Ju˙z widz˛e przed swoim

nosem pi˛ety Kobylaka. . . Doszedłem go! Ju˙z połowa dystansu! Teraz utrzyma´c tempo

za wszelk ˛

a cen˛e! Atak! Nie b˛ed˛e czekał na ostatnie metry. Rozstrzygn˛e bieg ju˙z te-

raz. Wydałem dziki, nieartykułowany ryk, który miał by´c okrzykiem bojowym. Ten ryk

okazał si˛e zgubny dla Kobylaka Stanisława. Jego ucho nadwer˛e˙zone przez puzon mu-

siało ucierpie´c w tym momencie. Mo˙ze ta nadmierna wra˙zliwo´s´c akustyczna zgubiła

Kobylaka, a mo˙ze odezwał mu si˛e ponownie ból głowy. W ka˙zdym razie zwolnił w tym

momencie, obejrzał si˛e i stracił rytm. Wyprzedziłem go w nast˛epnej sekundzie. Widz ˛

ac

to stadion zamarł, a potem zacz ˛

ał z kolei dopingowa´c Kobylaka, jednak ja nie oddałem

prowadzenia. Mógł cały stadion wrzeszcze´c, ja słyszałem ju˙z tylko głos Gigi. A Giga

wołała: „Ogrom!”

Ju˙z ta´sma mety! Przerywam. Dopiero teraz Kobylak.

Zwyci˛estwo! Stadion szaleje.

background image

Rozdział 14

Zwyci˛ezcy bywaj ˛

a smutni

Jak było do przewidzenia, przynajmniej na par˛e minut stałem si˛e bohaterem stadio-

nu. Pierwsi podbiegli do mnie chłopcy z mojej klasy. „Brawo, Cymek! To był bieg!

Dałe´s łupnia frajerom, pokazałe´s im styl!” Otaczali mnie coraz cia´sniej, mówili co´s go-

r ˛

aczkowo jeden przez drugiego, rzucali pytania, ale ja nie słuchałem. Nie słuchałem i nie

odpowiadałem, stałem przez chwil˛e półprzytomny, a potem odsun ˛

ałem ich gwałtownie

193

background image

i zacz ˛

ałem i´s´c jak zahipnotyzowany w stron˛e trybuny, udzie siedziała Giga. Przedzie-

rałem si˛e uparcie przez zapory kibiców, u˙zywaj ˛

ac w miar˛e potrzeby łokci i pi˛e´sci, a˙z

nagle poczułem czyj ˛

a´s ci˛e˙zk ˛

a łap˛e na ramieniu. Wyrósł przede mn ˛

a trener Mamiec.

— No, udało ci si˛e, Ogromski — zachrypiał. — Ale mówi ˛

ac mi˛edzy nami, to pobie-

głe´s okropnie! Ten twój styl — j˛ekn ˛

ał. — Fatalne, ˙ze to ty musiałe´s zwyci˛e˙zy´c. Przez

ciebie jestem skompromitowany przed magistrem Zamszatym i przed cał ˛

a dyrekcj ˛

a. To

skandal, ˙zeby przez cały bieg trzyma´c si˛e za majtki! Czy ty wiesz, jak wygl ˛

adałe´s! Cały

stadion p˛ekał ze ´smiechu, a ty nic. . . Kto to widział, tak trzyma´c si˛e za spodenki!

— Chciały mi opa´s´c, panie magistrze — wyja´sniłem.

— Nie ple´c! Jak to opa´s´c?

— Prosz˛e — zademonstrowałem — pan widzi, ˙ze opadaj ˛

a. Kto´s mi przeci ˛

ał zło´sli-

wie gum˛e. To był zamach. . .

— Co ty mi opowiadasz?!

— Szczypas ´swiadkiem. . . pan wie, gdzie my je znale´zli´smy? Na tyczce. Najpierw

schowali, a potem zawiesili na tyczce do skoku. . .

— Kto?

194

background image

Ale ja zamiast odpowiedzie´c, rzuciłem si˛e w prawo, bo wła´snie Giga schodziła z try-

buny. Za ni ˛

a Tubka. . . Wci ˛

a˙z ten Tubka! Co ona widzi w tym gorylu? Przez moment

my´slałem, ˙ze idzie do mnie, w swojej gł˛ebokiej naiwno´sci my´slałem, ˙ze chce mi po-

gratulowa´c zwyci˛estwa, tymczasem ona ruszyła w przeciwn ˛

a stron˛e, do wyj´scia. Nie

rozumiałem w pierwszej chwili. . . Dlaczego? Przecie˙z przed dwiema minutami wołała

jeszcze „Ogrom!”, dopingowała mnie zawzi˛ecie. . . I nagle zdałem sobie spraw˛e, ˙ze nie

istniej˛e dla niej. Nie istniej˛e jako prywatna osoba. Po prostu byłem cz˛e´sci ˛

a widowiska,

jednym z wielu zawodników, mo˙ze tylko bardziej ´smiesznym od innych. Dostarczałem

przez te pi˛e´cdziesi ˛

at sekund sportowych emocji — to wszystko.

Z wyci ˛

agni˛et ˛

a szyj ˛

a, z zadart ˛

a głow ˛

a patrzyłem za Gig ˛

a, a˙z znikn˛eła w tłumie.

— Cymek, gdzie´s ty si˛e podział, szukaj ˛

a ci˛e! — usłyszałem znajomy głos; dopadł

do mnie zdyszany Szczypas. — Co´s si˛e zagapił jak wołek, nie zadzieraj tak głowy, bo

pomy´sl ˛

a, ˙ze jeste´s zarozumiały. . . Trzymaj fason, patrz ˛

a na ciebie!

Wzdrygn ˛

ałem si˛e. Coraz wi˛ecej ludzi opuszczało stadion. Przez bie˙zni˛e, przez pu-

ste trybuny wiał zimny wiatr. Północne chmury przewalały si˛e po ciemnogranatowym

niebie. Dreszcz mnie przeszedł.

195

background image

— Wychodz ˛

a. . . — wybełkotałem — wszyscy wychodz ˛

a. . . to koniec.

— Wychodz ˛

a tylko na przerw˛e — powiedział Szczypas. — Wychodz ˛

a si˛e rozrusza´c,

bo zmarzli. . . ty te˙z skostniejesz zaraz, jak si˛e nie ubierzesz. Wkładaj dres! — krzykn ˛

i zacz ˛

ał mnie ubiera´c przemoc ˛

a, jak ubiera si˛e niesforne dziecko. — Słowo daj˛e, dziwnie

reagujesz, stary — zrz˛edził. — Wygl ˛

ada, jakby´s nie był zadowolony. Nie rozumiem

dlaczego. . . Czy chodzi ci o czas? Czas masz niezły? 51,2 w tych warunkach to jest

co´s. . . To nawet jest doskonały czas jak na. . .

— Jak na kretyna, który chciał traktowa´c biegi jako zabieg leczniczy — za´smiałem

si˛e gorzko. — Do diabła z tak ˛

a terapi ˛

a! Byłem naiwnym szczeniakiem!

— Ty. . . ty naprawd˛e dziwnie reagujesz jak na zwyci˛ezc˛e. — Szczypas spojrzał na

mnie z niepokojem.

— Jak na zwyci˛ezc˛e?! — wykrzykn ˛

ałem szyderczo.

— To twój dzie´n — zamruczał Szczypas naci ˛

agaj ˛

ac mi dres na głow˛e. — To dzie´n

twojego zwyci˛estwa.

— To dzie´n kl˛eski.

— Co ty bredzisz?

196

background image

W tym momencie usłyszałem d´zwi˛ek puzonu. To oni! Giga i Tubka! Niemo˙zliwe.

Czy˙zby rzeczywi´scie nie opu´scili stadionu? Czy˙zby wracali. . .

— Słyszałe´s? — zapytałem Szczypasa.

— To puzon Tubki — odparł Szczypas. — P˛eta si˛e tu z Gig ˛

a. Powiedziałbym mu,

co my´sl˛e o tym zagraniu z twoimi spodenkami, ale nie chc˛e przy Gidze.

— Znasz Gig˛e? — zapytałem.

— Jasne — odparł. — A ty? — zainteresował si˛e nagle.

— Ja? O. . . oczywi´scie, ˙ze znam.

— Czy jeste´s z ni ˛

a w dobrych stosunkach?

— Jak najlepszych.

— Dyplomatycznych czy kole˙ze´nskich? — dopytywał Szczypas.

— Kole˙ze´nskich — zełgałem czerwieni ˛

ac si˛e.

— To ´swietnie — powiedział Szczypas.

— Dlaczego ´swietnie? — zapytałem podejrzliwie.

Szczypas chrz ˛

akn ˛

ał.

— Mam do ciebie pro´sb˛e. Czy zrobiłby´s co´s dla mnie?

197

background image

— Co takiego?

— Pestka. . . wła´sciwie głupstwo, chc˛e, ˙zeby´s oddał jej ksi ˛

a˙zk˛e. Po˙zyczyłem kiedy´s

od niej taki album z aktorami filmowymi, ju˙z długo trzymam, musz˛e odda´c. . .

— Nie mo˙zesz sam?

— Nie. . . nie! — Szczypas wzdrygn ˛

ał si˛e dziwnie.

— Czemu?

— Głupio mi. . . widzisz, ja. . . zerwałem z Gig ˛

a stosunki.

— Kole˙ze´nskie czy dyplomatyczne?

— I kole˙ze´nskie, i dyplomatyczne — o´swiadczył z gorycz ˛

a Szczypas. — Obra˙zony

jestem.

— Za co? Co si˛e stało?

— Mam powód — mrukn ˛

ał niech˛etnie.

— Jaki? — naciskałem zaintrygowany.

— Mo˙zesz si˛e łatwo domy´sli´c. — Szczypas splun ˛

ał z obrzydzeniem.

— T u b k a?

198

background image

— Zgadłe´s. Po tej zdradzie nie mog˛e na ni ˛

a patrze´c — wyznał. — Nie chciałbym

si˛e z ni ˛

a widzie´c. . . to byłaby zbyt wielka przykro´s´c dla mnie. . . przekl˛ety Tubka!. . .

Jakby w odpowiedzi w oddali rozległ si˛e szyderczy głos puzonu. Bolesny skurcz

wykrzywił twarz Szczypasa.

— Chyba rozumiesz — wybełkotał. — Dlatego byłbym ci wdzi˛eczny, gdyby´s oddał

jej w moim imieniu t˛e ksi ˛

a˙zk˛e. . . no. . . jak b˛edziesz miał czas. . . przy jakiej´s sposob-

no´sci.

Słuchałem zamy´slony tej niespodziewanej propozycji. A potem pomy´slałem nagle:

„Jestem głupi osioł bez refleksu! Jak mogłem nie zorientowa´c si˛e od razu! Jak mogłem

uzna´c dzie´n dzisiejszy za fatalny! Za dzie´n kl˛eski! Jak mogłem tak upa´s´c na duchu!

To jest wspaniały dzie´n! Przecie˙z Szczypas proponuje mi kapitaln ˛

a rzecz. B˛ed˛e miał

powód, ˙zeby odwiedzi´c Gig˛e. Ta ksi ˛

a˙zka b˛edzie powodem”.

To wszystko poj ˛

ałem w jednej chwili, a potem powiedziałem umy´slnie oboj˛etnym

tonem, ˙zeby nie wzbudza´c podejrzliwo´sci Szczypasa:

— Skoro tak ci zale˙zy, zrobi˛e to dla ciebie, stary. Gdzie ona mieszka? — zapytałem

rzeczowo.

199

background image

— Nie wiesz?

— Nie interesuj ˛

a mnie pielesze g ˛

asek. Nie jestem ptakiem domowym — rzekłem

sil ˛

ac si˛e na chłodny ton.

— Ona mieszka na Pierwszego Maja szesna´scie — wyja´snił Szczypas. — Taka chata

pi˛etrowa z czerwonym dachem, podobna do ula. Za zielonym parkanem w ogrodzie.

Musiałe´s widzie´c t˛e chat˛e.

— To ta?! — wykrztusiłem. — Ale˙z tam jest ten pies.

— Tak, tam jest ten pies — potwierdził ponuro Szczypas — buldog, wstr˛etna morda,

wabi si˛e Medor.

— Gryzie?

— Nie. . . to znaczy w miar˛e.

— Bojowy?

— Niespecjalnie. . . tylko. . .

— Tylko co?

— Nie lubi spokojnych go´sci.

— Jak to? Spokojni go dra˙zni ˛

a?

200

background image

— Tak. Wydaj ˛

a mu si˛e podejrzani. K ˛

asa spokojnych.

— Co ty gadasz?

— Taki dziwny pies. Dra˙zni ˛

a go ponuracy.

— To co mam robi´c, ˙zeby nie k ˛

asał? — zaniepokoiłem si˛e.

— Najlepiej podskakiwa´c i pod´spiewywa´c, jak wchodzisz. . . ewentualnie podrygi-

wa´c i pogwizdywa´c, to go rozwesela.

— Po jakie licho trzymaj ˛

a tam to okropne bydl˛e?

— To zło´sliwo´s´c ciotki Teresy, która zajmuje si˛e domem Gigi. Okropna Ksantypa.

Powa˙znie stukni˛eta. Niestety, cały Ul jest pod jej władz ˛

a. Najgorsze, ˙ze ubzdurała sobie

jakie´s straszne niebezpiecze´nstwo wisz ˛

ace rzekomo nad Gig ˛

a. Uwa˙za, ˙ze Giga ma za

du˙zo kolegów i odstrasza ich tym psem!

— Niesamowita kobieta.

— Tak, ona jest niesamowita.

— Ale chyba jest tam jaki´s dzwonek przy furtce i Giga mo˙ze powstrzyma´c to bydl˛e.

— Nie ma dzwonka. Furtka zamyka si˛e tylko na klamk˛e, ka˙zdy sam sobie otwie-

ra. Z powodu Medora czuj ˛

a si˛e zupełnie bezpieczni. — Szczypas patrzył krytycznie

201

background image

na mój dres. — I pami˛etaj, ˙zeby´s zmienił szaty, jak b˛edziesz si˛e tam wybierał. . . ˙

Zad-

nych czerni, granatów, szaro´sci, be˙zów i zgnilizn! Medor toleruje tylko jaskrawe kolory,

był wychowany w´sród kolorowych sukien kobiecych. Ciotka Teresa nosi tylko materie

o barwie gor ˛

acej ˙zółci.

— Do diabła! Czy mam ubra´c si˛e na ˙zółto?. . . — j˛ekn ˛

ałem.

— Byłoby po˙z ˛

adane. Ewentualnie włó˙z co´s czerwonego.

— Oszalałe´s?!

— Cynobry i pomara´ncze te˙z wpływaj ˛

a korzystnie na Medora. Ale zapomniałbym

o najwa˙zniejszym. . . Najwa˙zniejszy jest zapach!

— Zapach?

— Zapach, czyli odór.

— Co ty?!

— To prawo zoologii! Pies ma krótki wzrok i słuch te˙z nienadzwyczajny, za to

w˛ech znakomity. W swych sympatiach i antypatiach kieruje si˛e przeto przede wszyst-

kim w ˛e c h e m; to elementarna prawda o psach, nie musz˛e ci chyba powtarza´c. . . St ˛

ad

twój zapach b˛edzie miał dla Medora istotne znaczenie.

202

background image

— A jaki zapach on lubi?

Szczypas chrz ˛

akn ˛

ał nieco zakłopotany.

— Pod tym wzgl˛edem Medor jest troch˛e nietypowy. Je´sli chodzi o obcych, to znosi,

niestety, tylko zapach kapu´sniaku lub bigosu.

— Nabijasz si˛e ze mnie.

— Słowo daj˛e. To stwierdzone do´swiadczalnie i ma uzasadnienie biograficzne. Otó˙z

zapach kapu´sniaku kojarzy si˛e Medorowi z kuchark ˛

a, która go karmiła w PGR. Musisz

wiedzie´c, ˙ze Medor wychował si˛e w PGR Barany Wielkie, który specjalizuje si˛e w upra-

wie ro´slin kapu´scianych, wiesz, kalafiory, kalarepy, brukselki, jarmu˙ze, no i ró˙zne od-

miany kapusty, wła´sciwej oczywi´scie. St ˛

ad bigosy i kapu´sniaki były tam na porz ˛

adku

dziennym. Wszystko dookoła przenikni˛ete było odorem kapusty, nie mówi ˛

ac ju˙z o tym,

˙ze Medor karmiony był za młodu niemal wył ˛

acznie bigosem. St ˛

ad jego zamiłowania. . .

Wyja´sniłem ci chyba dokładnie.

— Tak. . . bardzo dokładnie, ale nie wyobra˙zam sobie. . .

203

background image

— Chyba ˙ze wolisz si˛e nasmarowa´c cebul ˛

a — przerwał mi Szczypas — cebul ˛

a lub

czosnkiem. Ten zapach te˙z jest uznawany przez Medora, poniewa˙z w okresie dzieci´n-

stwa jego buda znajdowała si˛e pod spichrzem z cebul ˛

a.

— Daj spokój. . .

— Zosta´nmy wi˛ec przy kapu´sniaku; wobec twojej niech˛eci do cebuli pozostaje ci

tylko kapu´sniak, ewentualnie bigos.

— Sk ˛

ad ja wezm˛e?. . .

— Z domu. Nie gotuje si˛e u was bigosu?

— Raczej rzadko. Ja nie przepadam, a ojciec ci˛e˙zko trawi.

— No, ale raz mo˙zecie si˛e po´swi˛eci´c i ugotowa´c.

— To prawda, mo˙zemy — westchn ˛

ałem. — Czy radzisz mi wzi ˛

a´c do miseczki?

— Do miseczki? To niewygodne.

— Mógłbym zaraz za furtk ˛

a da´c Medorowi ten bigos do zjedzenia.

— Ani si˛e wa˙z! — wykrzykn ˛

ał Szczypas. — Gdyby ciotka Teresa zauwa˙zyła, ˙ze

dajesz co´s psu, wygnałaby ci˛e z Ula. Zreszt ˛

a Medor i tak by od ciebie nie przyj ˛

ał, a ty

byłby´s pozbawiony zapachu. Medor jest nauczony nie przyjmowa´c od obcych jadła.

204

background image

— To co mam zrobi´c w ko´ncu z tym bigosem?! — wybuchn ˛

ałem.

— Nosi´c przy sobie.

— W kieszeni?

— W kieszeni, w torebce, w teczce, jak chcesz, byle odór wydostawał si˛e do´s´c

swobodnie.

Uczułem nagle zniech˛ecenie. Odwiedzenie Gigi przechodziło chyba moje mo˙zliwo-

´sci, chciałem o tym powiedzie´c Szczypasowi, ale w tym momencie zobaczyłem przed

sob ˛

a wzburzonego magistra Mamca. Za nim stał kierownik O´srodka Sportowego, ma-

gister Zamszaty, posiniały na twarzy albo z gniewu, albo z zimna. Obaj patrzyli na mnie

surowo.

— Ogromski, ty szale´ncze, co ty wyprawiasz? — zapytał Mamiec. — Gdzie´s p˛e-

dzisz, znikasz z pola widzenia, a tu trzeba rozpocz ˛

a´c dekoracj˛e biegaczy. . . Wyj ˛

atkowo

trudny zawodnik — zwrócił si˛e do kierownika Zamszatego. — Patologiczne odchyle-

nia, zaburzenia pokwitania, nieskoordynowany, nieobliczalny, nierówny. Za co mnie tak

ukarano tym cymbałem? Tylu trenowałem normalnych chłopców, dlaczego on wła´snie

205

background image

zwyci˛e˙zył? — biadolił. — Zupełnie nie rozumiem, dlaczego on zwyci˛e˙zył! Marsz na

podium, ty fuksie!

Nie było mo˙zliwo´sci ucieczki. Zap˛edzono mnie na podium zwyci˛ezców. Orkiestra

grała fanfary. . . Przez megafon zapowiadano moje maksymalne imi˛e i nazwisko. Tłum

bił brawo. W ostatniej chwili na podium przedarł si˛e zasapany Tubka ci ˛

agn ˛

ac za sob ˛

a

Gig˛e. Chciał ustawi´c si˛e obok notablów, ale magister Mamiec zagrodził mu drog˛e.

— Tubkowski? Co to znowu?! Jeszcze tu ciebie brakowało! Zmiataj!

— Jak to, panie magistrze. . . mam przecie˙z wr˛ecza´c nagrody.

— Ty? Kto tak powiedział?! Bezczelny jeste´s! Nagrody wr˛eczy pan magister Za-

mszaty, jako kierownik O´srodka. . .

— Lecz ja w imieniu młodzie˙zy. . .

— To nie jest przewidziane. . .

— Mam chyba prawo wr˛eczy´c moj ˛

a nagrod˛e Złotej Tubki.

— Głupie ˙zarty!

— Panie magistrze, ja powa˙znie. . .

— Spły´n, łobuzie!

206

background image

Trener Mamiec jedn ˛

a r˛ek ˛

a odepchn ˛

ał Tubk˛e, a drug ˛

a wepchn ˛

ał mnie na podium.

Przyst ˛

apiono do dekoracji. Dostałem medal na wst ˛

a˙zce, ponadto br ˛

azow ˛

a figurk˛e

biegacza; rzeczywi´scie był podobny do dyrektora Biegunowicza. Zanim zdołałem ze-

skoczy´c z podium, przedarł si˛e do mnie Tubka.

— Trzymaj, stary — wr˛eczył mi kartk˛e papieru zło˙zon ˛

a podwójnie. — Nie stawia-

łem na ciebie, ale jestem uczciwy. Oto nagroda.

— Widz˛e papier, a nie nagrod˛e — zauwa˙zyłem cierpko.

Tubka chrz ˛

akn ˛

ał. W oczach miał wyraz zasadniczej niemocy.

— Przykro mi. Z powodów finansowych, to znaczy trudno´sci walutowych, wr˛eczam

ci na razie tylko dyplom honorowy. — Po czym wspi ˛

awszy si˛e na palce, zbli˙zył si˛e do

mojego ucha i szepn ˛

ał poufnie: — To jest upowa˙znienie do zamówienia Złotej Tuby na

postumencie według zał ˛

aczonego rysunku w firmie jubilersko-grawerskiej Zygmunta

Koszałka w rynku.

— Zamówienia? — spojrzałem na niego rozczarowany.

— No i opłacenia oczywi´scie.

— Jak to?! Ja mam płaci´c? — oburzyłem si˛e.

207

background image

— A kto? S ˛

adz˛e, ˙ze ty jeste´s najbardziej zainteresowany.

— Wypchaj si˛e z tak ˛

a nagrod ˛

a!

— Czemu si˛e łamiesz, stary — próbował mnie ułagodzi´c Tubka. — Wyło˙zysz fors˛e

chwilowo.

— Co to znaczy — chwilowo?

— A˙z zbior˛e odpowiednie fundusze. Potem si˛e rozliczymy. A mo˙ze masz złom mo-

si˛e˙zny? Daliby´smy przetopi´c.

— Nie.

— To nic. Mo˙ze uda mi si˛e zdoby´c jak ˛

a´s rzecz mosi˛e˙zn ˛

a.

— Chod´z ju˙z, zimno mi — powiedziała zniecierpliwiona Giga. Odci ˛

agn˛eła Tubk˛e

i odeszli. Na mnie nawet nie spojrzała. Zdaje si˛e, ˙ze moje zwyci˛estwo w ogóle niewiele

j ˛

a obchodziło. I pomy´slałem, ˙ze Giga odwiedza stadion w zupełnie innych, specjalnych

celach, które nie maj ˛

a nic wspólnego ze sportem. Przypuszczalnie traktuje tutejsze wi-

dowiska jak rewie mody, przychodzi tu sama wyst˛epowa´c, po prostu pokazywa´c siebie,

błyszcze´c. Zawody na stadionie s ˛

a tylko opraw ˛

a dla wyst˛epów Gigi.

208

background image

Zrobiło mi si˛e łyso i znów odechciało mi si˛e ˙zy´c, nie mówi ˛

ac ju˙z o bieganiu. Je´sli

jako laureat, zdobywca medalu, dwu nagród i mistrz stadionu nie zrobiłem wra˙zenia na

Gidze, to ju˙z nie zrobi˛e chyba nigdy! Schodziłem zamy´slony pos˛epnie z podium. Za-

padał zmierzch. Niskie jesienne chmury zakryły ju˙z niebo nad miastem. I to niebo było

czarne. Na tablicy wyników jaskrawym ´swiatłem zabłysła cyfra 51,2. To mój wynik.

Spiker co´s mówił o rekordzie stadionu młodzików. Zerwały si˛e nowe okrzyki i bra-

wa. Ale mnie zło´sciły te wiwaty. Chciałem powiedzie´c im wszystkim, ˙ze ten mój bieg

i wszystkie moje biegi to fatalna pomyłka! Chciałem powiedzie´c im wszystkim, ˙ze nie

zale˙zy mi na tym zwyci˛estwie i na wyniku, i nawet na rekordzie. Co mi z tego, kiedy

Giga gwi˙zd˙ze na mnie, a ja nie mog˛e si˛e wyzwoli´c z uczucia, które mnie niszczy.

Czy mo˙zna jeszcze co´s zrobi´c w takiej sytuacji? Pomy´slałem o propozycji Szczy-

pasa. Skoro nie mog˛e zapomnie´c o Gidze, pozostaje mi ju˙z tylko jedno; musz˛e podj ˛

a´c

t˛e prób˛e, przed któr ˛

a chciałem uciec. . . Musz˛e zmierzy´c si˛e z Gig ˛

a, nawet. . . je´sli na

drodze stoi Tubka i Medor.

background image

Rozdział 15

Bigos dla zwyci˛ezcy

Wiadomo´s´c o moim zwyci˛estwie przenikn˛eła do pieleszy domowych dopiero wie-

czorem. Wtedy bowiem zadzwoniła do mamy pani Tubkowska w sprawie stołówki

szkolnej. Przy okazji opowiedziała te˙z mamie, jak ´swietnie spisałem si˛e na stadionie,

a na zako´nczenie zapytała, czy przypadkiem nie przyniosłem do domu mo´zdzierza. Ma-

210

background image

ma zaniemówiła z wra˙zenia. Chyba nie tyle zdziwiło j ˛

a moje zwyci˛estwo w biegu na

czterysta metrów, co ten mo´zdzierz. . .

— O jakim mo´zdzierzu pani mówi? — wykrztusiła wreszcie.

— O moim mo´zdzierzu kuchennym — odparła pani Tubkowska — pokazywałam

go kiedy´s pani, kochanie.

— Chodzi o ten wspaniały mo´zdzierz mosi˛e˙zny z tłuczkiem?

— O ten wła´snie, prosz˛e pani — potwierdziła zbolałym głosem pani Tubkowska. —

Pytam pani ˛

a, kochanie, bo mój Jurek dr˛eczył mnie od tygodnia, ˙zebym mu podarowała

ten mo´zdzierz. Chciał go wr˛eczy´c jako nagrod˛e temu chłopcu, który zwyci˛e˙zy w biegu

na czterysta metrów. . .

— Mo´zdzierz?! — wykrzykn˛eła mama. — Co za pomysł!

— Takie tym chłopakom przychodz ˛

a pomysły do głowy!

— Da´c taki cenny mo´zdzierz! — oburzała si˛e moja mama. — Rozumiem pani iry-

tacj˛e, moja droga, to zapewne stary zabytek rodzinny, urocza pami ˛

atka przedwojenna.

— Był w naszej rodzinie od pi˛eciu pokole´n — oznajmiła pani Tubkowska. — Moja

mama przekazała mi go na ło˙zu ´smierci.

211

background image

— Pani oczywi´scie odmówiła Jurkowi. . .

— Odmówiłam stanowczo. Mimo to mo´zdzierz znikł.

— Znikł, co te˙z pani mówi, moja droga?

— A tak. Znikł, kochana. Dzisiaj chciałam tłuc migdały, patrz˛e, a mo´zdzierza nie

ma!

— Pani my´sli, ˙ze Jurek go wyniósł?

— Przychodz ˛

a mi do głowy ró˙zne podejrzenia. . . Kto wie, czy Jurek nie ofiarował

go zwyci˛ezcy tego biegu. Pani zna Jurka, on ma takie dobre serce i taki szeroki gest. . .

tylko by rozdawał wszystko i rozdawał. . . on tak łatwo si˛e wzrusza, wszystko zrobiłby

dla kolegów. . . anioł miłosierdzia. . .

— Tak. . . mo˙zliwe — b ˛

akn˛eła bez przekonania moja mama, bo jako´s nie mogła

sobie wyobrazi´c Ci˛e˙zkiego Tubki w roli anioła.

— Dlatego pomy´slałam — ci ˛

agn˛eła pani Tubkowska — ˙ze skoro pani Maksymek

wygrał ten bieg, to mógł dosta´c od mojego Jurka ten mo´zdzierz. . .

212

background image

— Niech pani b˛edzie spokojna, zaraz sprawdz˛e, a potem zadzwoni˛e do pani — po-

wiedziała moja mama troch˛e podenerwowana i odło˙zyła słuchawk˛e. — Cymku, chod´z

tutaj zaraz, chciałam z tob ˛

a porozmawia´c.

— Słucham, mamo. — Zbli˙zyłem si˛e, udaj ˛

ac, ˙ze nic nie słyszałem z tej rozmowy.

— Nic mi nie powiedziałe´s — rzekła z pretensj ˛

a mama. — Jak mogłe´s nic nie po-

wiedzie´c. . . swojej matce?

— O czym, mamo?

— O tym, co było na stadionie, ˙ze biegłe´s na czterdzie´sci metrów. . .

— Na czterysta, mamo. . .

— Wszystko jedno, w ka˙zdym razie biegłe´s i zwyci˛e˙zyłe´s, i cały stadion ci˛e okla-

skiwał, a ja o tym nic nie wiedziałam.

— Mama si˛e przecie˙z nigdy nie interesowała biegami. . .

— Ale skoro ty biegłe´s, to co innego. . . Powiniene´s przynajmniej powiedzie´c,

uprzedzi´c. . . a ty ani słowa! Dlaczego?

Chrz ˛

akn ˛

ałem zakłopotany.

— Nie powiedziałem, bo. . . bo bałem si˛e, ˙ze mama mi nie pozwoli. . .

213

background image

— Ale˙z, co ty?! — oburzyła si˛e mama.

— No, nie wiem — mrukn ˛

ałem — teraz, jak wygrałem, to mama jest dumna i mama

si˛e zgadza, ale czy przedtem mama by si˛e zgodziła?. . . Mama mówiła, ˙ze najpierw

musz˛e odrobi´c zaległo´sci w nauce, a potem mama mówiła, ˙zebym si˛e nie przem˛eczał

na boisku, bo mog˛e sobie zaszkodzi´c i dosta´c powi˛ekszenia serca, bo jestem za młody

i za słaby. . .

— Kto wie, czy sobie nie zaszkodziłe´s — powiedziała mama patrz ˛

ac na mnie z nie-

pokojem. — Jutro pójdziemy ci˛e zbada´c i prze´swietli´c.

— O rany, co te˙z mama. . . — przestraszyłem si˛e.

— Takie wy´scigi s ˛

a niezdrowe! Czterysta metrów z wywieszonym j˛ezykiem!

— Wcale nie miałem wywieszonego. . .

— Wypruwa´c z siebie wszystkie siły i zam˛ecza´c swoje serduszko — biadoliła ma-

ma. — Ty masz za małe serce na takie biegi. . .

— Niech mama ju˙z przestanie, słowo daj˛e, nie wiem, czy mama jest w ko´ncu zado-

wolona z tego, ˙ze biegłem, czy te˙z przeciwnie. . .

214

background image

— Sama nie wiem. . . To wszystko takie okropne. . . Ale skoro ju˙z biegłe´s, to mogłe´s

zaprosi´c rodziców. . . Mamy tak mało rado´sci, a ty zupełnie zapominasz o nas. . . w ogó-

le nic nie znaczymy dla ciebie. . . tak jakby nas nie było. . . na staro´s´c pewnie wyrzucisz

nas z domu. — Mama otarła k ˛

at oka chusteczk ˛

a.

— Niech mama nie mówi takich rzeczy — zdenerwowałem si˛e. — Sprawa jest pro-

sta. Mamie ˙zal i mnie te˙z ˙zal. Czy mama my´sli, ˙ze mnie było przyjemnie na stadionie?

To s ˛

a straszne, dramatyczne prze˙zycia, a ja byłem sam. Nie było ˙zadnej delegacji domo-

wej, ani mama, ani ojciec, ani Seweryna, ani Marcelina. Czy ja w ogóle mam siostry?

Czasem w ˛

atpi˛e. Przykra rzecz. . . Ale my´sl˛e, ˙ze teraz mama zacznie chodzi´c na zawody

i w ogóle zajmie si˛e sportem. Mama jeszcze sama mogłaby biega´c.

— My´slisz, ˙ze mogłabym? — zainteresowała si˛e mama.

— Jasne. Mama ma niezł ˛

a form˛e. My´sl˛e, ˙ze miałaby mama lepszy czas ni˙z pani

Dydo od wuefu dla dziewczyn.

Mama uspokoiła si˛e wyra´znie i odpr˛e˙zyła.

— O co to ja chciałam ci˛e zapyta´c?. . .

— Pewnie o ten mo´zdzierz.

215

background image

— A wła´snie. . . ale sk ˛

ad ty wiesz?

— No bo je´sli pani Tubkowska. . . ona ostatnio wci ˛

a˙z o mo´zdzierzu. . . ale nie rozu-

miem, co to ma wspólnego ze mn ˛

a.

— Dostałe´s podobno nagrod˛e za bieg?

— Tak, medal na wst ˛

a˙zce i posta´c biegacza.

— Z mosi ˛

adzu?

— Nie, z br ˛

azu. Stop miedzi i cyny.

— A nie dostałe´s przypadkiem mo´zdzierza?

— A. . . wi˛ec o to chodzi! — roze´smiałem si˛e.

— Tak, chodzi o ten mo´zdzierz.

— Do strzelania na wojnie?

— Nie. Do tłuczenia w kuchni.

— Nie interesuje mnie.

— Jurek Tubkowski nie wr˛eczył ci przypadkiem?

— On? Taka kutwa i dusigrosz? Co za pomysł, mamo!

216

background image

— Bo wła´snie pani Tubkowska dzwoniła, ˙ze znikn ˛

ał jej z kuchni mo´zdzierz —

wyja´sniła mama i opowiedziała mi dokładnie cał ˛

a rozmow˛e telefoniczn ˛

a z matk ˛

a Tubki.

— Nie s ˛

adz˛e, ˙zeby Tubka gwizdn ˛

ał ten instrument kuchenny — powiedziałem. —

Po co byłby mu potrzebny mo´zdzierz? — zastanawiałem si˛e gło´sno. — Miała by´c prze-

cie˙z Nagroda Złotej Tubki, a nie mo´zdzierz. . . chocia˙z mo´zdzierz te˙z jest z mosi ˛

adzu

i nadaje si˛e jako surowiec wtórny. . .

— Surowiec wtórny?! — zaniepokoiła si˛e mama. — Co ci chodzi po głowie?!

— Tubka mógł wpa´s´c na pomysł, ˙zeby przetopi´c ten mo´zdzierz.

— Przetopi´c?! O Bo˙ze! — wykrzykn˛eła przestraszona mama.

— Przetopi´c i uformowa´c z niego tubk˛e, ewentualnie puzon na postumencie. . .

oczywi´scie miniatur˛e puzonu. . . mógł w tym celu wej´s´c w porozumienie z Zygmuntem

Koszałk ˛

a w rynku — zakład jubilersko-grawerski i wytwórnia sztucznej bi˙zuterii. . .

— Biedna pani Tubkowska — załamała r˛ece mama.

— Ale mimo to w ˛

atpi˛e, by Tubka naprawd˛e wzi ˛

ał ten mo´zdzierz — ci ˛

agn ˛

ałem. —

Gdyby miał zamiar przetopi´c go na nagrod˛e dla mnie, to by nie omieszkał si˛e tym przede

mn ˛

a pochwali´c. Powiedziałby: „Cierpliwo´sci, Cymeonie, twoja nagroda ju˙z si˛e pitrasi

217

background image

w tyglu mistrza Koszałki”, a on zamiast tego powiedział, ˙zebym sam sobie zamówił

nagrod˛e. Wr˛eczył mi tylko dyplom i rysunki.

— Uspokoiłe´s mnie — powiedziała mama — b˛ed˛e teraz mogła z kolei uspokoi´c

biedn ˛

a kole˙zank˛e Tubkowsk ˛

a.

— Niech j ˛

a mama uspokoi, ale to w ko´ncu przykre — dodałem z niejak ˛

a gorycz ˛

a —

˙ze matka Tubki my´sli tylko o mo´zdzierzu. W ko´ncu Tubka miał dobry pomysł z t ˛

a

nagrod ˛

a. Młodzie˙z ma tak mało nagród. Zamiast dr˙ze´c o ten mo´zdzierz, pani Tubkow-

ska powinna była pomóc Jurkowi Tubce w ufundowaniu jakiej´s nagrody. . . ale rodzice

zupełnie o to nie dbaj ˛

a, ˙zeby pomaga´c dzieciom w takich sprawach. . . Mama te˙z. —

Spojrzałem z wyrzutem na moj ˛

a biedn ˛

a mam˛e. — Mama te˙z mi nic nie ufundowała. . .

tak jakbym codziennie odnosił takie zwyci˛estwa. A to si˛e zdarza rodzicom raz na całe

˙zycie, ˙ze ich dziecko wygra bieg na czterysta metrów na prawdziwym stadionie, najwy-

˙zej raz, bo wi˛ekszo´s´c rodziców w ogóle nigdy nie ma takiej szansy. Ale mama tego nie

docenia. . .

— Nie mów tak. Doceniam — szepn˛eła mama. — Wiesz, ˙ze ch˛etnie ufundowała-

bym ci nagrod˛e ze szczerego złota, ale nie sta´c nas na to. Póki twój ojciec b˛edzie si˛e

218

background image

trzymał kurczowo tej n˛edznej posady w wodoci ˛

agach, na nic nie b˛edzie nas sta´c —

westchn˛eła ci˛e˙zko.

— To prawda, wodnisto nam — przytakn ˛

ałem skwapliwie.

— Czy mo˙zna uty´c na wodzie? — zadała dramatyczne pytanie mama. — Czy woda

ubierze człowieka? — spojrzała krytycznie w lustro na swoje szaty i rozpocz˛eła znane

mi dobrze narzekania na niezaradno´s´c ojca, który z wysoko´sci swoich wie˙z ci´snie´n,

z myl ˛

acej perspektywy pomp i filtrów nie jest w stanie oceni´c całej n˛edzy naszego

poło˙zenia i „nikczemno´sci naszej kondycji”, jakby powiedział poeta klasyczny.

— Rozumiem to wszystko, mamo — powiedziałem przerywaj ˛

ac te jałowe ˙zale —

nie liczyłem na złoty puchar, liczyłem natomiast, ˙ze w ramach naszej kondycji ma-

ma co´s wykombinuje. . . to znaczy, ˙ze moje zwyci˛estwo znajdzie przynajmniej odbicie

w naszym menu domowym. O ile mi wiadomo, od pocz ˛

atku historii zwyci˛ezców odpo-

wiednio karmi si˛e i poi.

— Nie zd ˛

a˙zyłam nic przygotowa´c — rzekła zakłopotana mama. — Twoje zwyci˛e-

stwo było tak nagłe, nie zapowiedziane i niespodziewane, lecz je´sli chcesz, jutro mog˛e

przygotowa´c obiad specjalny i ugotowa´c, co tylko zechcesz, Cymku. Co by´s chciał?

219

background image

Nie my´slałem zbyt długo. Od razu wzi ˛

ałem pod uwag˛e Gig˛e i Medora.

— Przede wszystkim bigos, mamo — wypaliłem.

— Bigos? — zdumiała si˛e moja biedna mama. — Co ty mówisz?! Od dziecka prze-

cie˙z nie znosiłe´s bigosu.

— Wyrosłem z lat dziecinnych, mamo — odpowiedziałem powa˙znie. — Gusty

i smaki zmieniaj ˛

a si˛e u człowieka co siedem lat. Wła´snie w tej chwili przechodz˛e ta-

k ˛

a zmian˛e jako m˛e˙zczyzna czternastoletni. Dlatego, je´sli mama chce mi sprawi´c przy-

jemno´s´c, to niech mama nagotuje na jutro bigosu. Poza tym mo˙ze by´c tort, galaretka

pomara´nczowa, ewentualnie budy´n; o lodach nie ´smiem marzy´c.

— I to wszystko do bigosu?! — wykrztusiła moja mama.

— Kto nie chce, niech nie je — o´swiadczyłem — nie zmarnuje si˛e.

Jeszcze tego wieczoru dra˙zni ˛

acy odór gotowanej kapusty napełnił nasze małe miesz-

kanie. Mama wychodziła z zało˙zenia, ˙ze bigos musi si˛e pitrasi´c przynajmniej dwa dni.

Nazajutrz spotkałem si˛e pod szkoł ˛

a ze Szczypasem. Szczypas wr˛eczył mi album pt.

„Sto gwiazd współczesnego filmu”, ˙zebym zwrócił go Gidze. W tym momencie zdj˛eły

mnie ostatnie w ˛

atpliwo´sci.

220

background image

— Nie wiem. . . jak Giga to przyjmie. . . — rzekłem zakłopotany. — Gotowa sobie

pomy´sle´c. . . — zaczerwieniłem si˛e — wła´sciwie nie mam powodu, ˙zeby oddawa´c za

ciebie. . .

— Mo˙zesz powiedzie´c, ˙ze spuchła mi twarz po wizycie u dentysty i wstydz˛e si˛e

pokaza´c, dlatego prosiłem ci˛e o t˛e przysług˛e — odparł beztrosko Szczypas.

— A dlaczego mnie?. . . I dlaczego si˛e zgodziłem? Och, nie jest taka naiwna. Do-

my´sli si˛e, ˙ze to pretekst.

— Spokojna głowa. . . Wymy´slimy lepszy powód tej wizyty. . . Ju˙z mam! Powiesz,

˙ze ja ci po˙zyczyłem t˛e ksi ˛

a˙zk˛e, ˙ze miałe´s odda´c j ˛

a zaraz, ale nie mogłe´s si˛e oderwa´c, ˙ze

trzy razy j ˛

a przeczytałe´s, bo była ci potrzebna do filmu, który kr˛ecisz. . . Teraz b˛edzie

zupełnie zrozumiałe, ˙ze skoro czytałe´s sam t˛e ksi ˛

a˙zk˛e i tak długo j ˛

a przetrzymałe´s, to j ˛

a

teraz sam odnosisz Gidze z przeprosinami w moim imieniu.

— Tak, to jest powód, ale Giga mo˙ze si˛e zło´sci´c na mnie, ˙ze tak długo trzymałem.

— Och, skrzywi si˛e najwy˙zej, zniesiesz chyba dla mnie to skrzywienie. . .

— No, dobra — powiedziałem — znios˛e jako´s.

221

background image

— Naprawd˛e, stary — Szczypas poci ˛

agn ˛

ał nosem — robisz dla mnie wielk ˛

a rzecz.

Zdejmujesz mi balast z serca i wyjmujesz kamie´n z w ˛

atroby.

Chrz ˛

akn ˛

ałem niewyra´znie.

— Głupstwo i pestka! Ciesz˛e si˛e, ˙ze mog˛e ci si˛e odwdzi˛eczy´c, stary — powiedzia-

łem i rozstali´smy si˛e obaj wzruszeni nasz ˛

a gł˛ebok ˛

a przyja´zni ˛

a.

Ale mój dobry nastrój popsuł od razu M˛esio. Ledwie Szczypas znikn ˛

ał, wódz Cy-

kanderów podszedł do mnie z nader ponur ˛

a min ˛

a.

— Co ty masz z tym Szczypasem? — zapytał skrzywiony.

— Nic takiego.

— On lepi si˛e do ciebie — powiedział M˛esio.

— Przesadzasz.

— Widziałem na stadionie wczoraj, a dzisiaj znowu si˛e przyp˛etał. Uwa˙zaj, to nie-

bezpieczny typ. Brat-łata, odmiana lepka. Przylepiaj ˛

a mu si˛e ró˙zne rzeczy.

— Co´s ty! Nie zauwa˙zyłem. . .

— Ostro˙znie z nim! Facet ˙zyje z podejrzanych transakcji.

— Do licha, z jakich transakcji?!

222

background image

— Na przykład po˙zycza i zapomina oddawa´c.

— Nie bardzo si˛e zgadza — powiedziałem. — Na razie to on mi oddał przysług˛e

i ja jestem jego dłu˙znikiem.

— A ta ksi ˛

a˙zka, ten album? — M˛esio wskazał na dzieło, które trzymałem w r˛eku. —

Ile mu za to dałe´s? Na pewno zdarł z ciebie skór˛e. Widziałem, ja ubijali´scie ten handel.

— ´

Zle widziałe´s! — zasapałem w´sciekły. — Nie było ˙zadnego handlu, po prostu mi

wr˛eczył. . .

— Wr˛eczył! Po prostu wr˛eczył! — M˛esio zarechotał szyderczo. — No to jeszcze

zobaczysz! To metoda Szczypasa! Najpierw okazuje ci uczucia kole˙ze´nskie, po˙zycza to

i owo, zrobi jak ˛

a´s przysług˛e, omota ofiar˛e pochlebstwem, a kiedy twoja uwaga i czuj-

no´s´c osłabn ˛

a, wtedy sam prosi ci˛e niby o niewinn ˛

a po˙zyczk˛e czy przysług˛e. . . A je´sli

si˛e zgodzisz, to wpadasz, stary, w okropnie st˛echł ˛

a marmolad˛e i grz˛e´zniesz jak głupia

mucha.

Zdegustowany do gł˛ebi zostawiłem chichocz ˛

acego M˛esia i odszedłem szybko, ´sci-

skaj ˛

ac pod pach ˛

a album.

background image

Rozdział 16

Przechodz˛e przez stref˛e Medora

Obiad na cze´s´c mojego zwyci˛estwa udał si˛e znakomicie, to znaczy ka˙zdy miał to,

co mu najbardziej odpowiadało: — ja — tort i galaretk˛e, reszta rodziny — bigos. Oczy-

wi´scie nało˙zyłem te˙z sobie kopiast ˛

a porcj˛e tego specjału, ale jej nie tkn ˛

ałem.

— Nie smakuje ci? — zmartwiła si˛e mama.

— Jest wy´smienity — powiedziałem.

224

background image

— To dlaczego nie jesz?

— Bo zabieram z sob ˛

a. Urz ˛

adzimy degustacj˛e zbiorow ˛

a. Porównamy z n˛edznymi

bigosami, które pitrasi pani Tubkowska, pani Julicka i pani Gafo´nska. To w ramach

konkursu kulinarnego, który organizuje Koło Przyjaciół Zwierz ˛

at.

— Koło Przyjaciół Zwierz ˛

at? — zdziwiła si˛e mama.

— Mama na pewno wygra — dodałem po´spiesznie i, ˙zeby nie przedłu˙za´c tej nie-

bezpiecznej rozmowy, połkn ˛

ałem reszt˛e galaretki, zastrzegłem, ˙ze reszta tortu nale˙zy do

mnie, porwałem talerz z bigosem i wycofałem si˛e z pokoju.

— Nie podoba mi si˛e ta historia — powiedziała mama.

— Niech si˛e mama nie denerwuje — rzuciłem w progu. — Mama na pewno wygra.

Ale nie zdołałem rozproszy´c w ˛

atpliwo´sci mamy. Czułem na sobie jej niespokojne

spojrzenie, gdy w kuchni przekładałem bigos do słoika, a słoik umieszczałem w mojej

sportowej torbie. Na szcz˛e´scie nie pytała o nic wi˛ecej.

Z kolei nale˙zało rozwi ˛

aza´c spraw˛e odzie˙zy ochronnej, czyli przynajmniej spodni

pod gust Medora. Pomny, ˙ze bestia przywykła do gor ˛

acych barw, postanowiłem za-

opatrzy´c si˛e w odpowiedni kostium u moich sióstr. Seweryna była dla mnie zawsze

225

background image

przyja´zniej usposobiona i najch˛etniej po˙zyczyłbym co´s od Seweryny, niestety, z nie-

zrozumiałych dla mnie przyczyn uwielbiała raczej mniej krzykliwe kolory. Jej smutne

czernie, szaro´sci i mdłe be˙ze z pewno´sci ˛

a naraziłyby mnie na z˛eby Medora. Udałem si˛e

wi˛ec do Marceliny. Była wprawdzie niezno´sna, interesowna i zło´sliwa, lecz posiadała

spor ˛

a kolekcj˛e odzie˙zy w nader jaskrawych barwach.

— Słuchaj, stara — powiedziałem wchodz ˛

ac do jej pokoju ze sztucznym u´smiechem

na twarzy. — Potrzebuj˛e kolorowego ciucha. . . najbardziej by mnie chyba urz ˛

adziły

pomara´nczowe spodnie. . . masz co´s takiego w szafie?

— Oszalałe´s? — zdumiała si˛e Marcelina. — Pomara´nczowe spodnie? Po co? Nie

b˛edziesz chyba ich nosił?

— Potrzebne mi s ˛

a w charakterze kostiumu — odparłem.

— Do czego?

— Do filmu. Chyba wiesz, ˙ze kr˛ec˛e film.

— Och, ten twój film! — skrzywiła si˛e Marcelina. — Ju˙z drugi rok słysz˛e o tym

filmie.

226

background image

— B˛edzie na pewno kr˛econy. Jeszcze w tym tygodniu zrobi˛e próbne zdj˛ecia. Ko-

lorow ˛

a ta´sm ˛

a. Powinna´s ze mn ˛

a współpracowa´c — powiedziałem. — Mówili´smy ju˙z

kiedy´s na ten temat.

— Owszem, mówili´smy.

— Miała´s zaj ˛

a´c si˛e kostiumami i dekoracjami. Zgadza, si˛e?

— Zgadza.

— Daj wi˛ec teraz te spodnie. To b˛edzie twój wkład.

— Z przyjemno´sci ˛

a — powiedziała Marcelina.

— No, wi˛ec daj! — Otworzyłem szaf˛e.

— Chwileczk˛e — powstrzymała mnie. — Najpierw podpiszesz zobowi ˛

azanie.

— Jakie zobowi ˛

azanie?

— ˙

Ze tego, co obiecałe´s, dotrzymasz.

— Ja ci co´s obiecałem? — udałem zanik pami˛eci.

— Jak to? Nie pami˛etasz? Obiecałe´s mi główn ˛

a rol˛e w tym filmie.

— Jeste´s pewna?

— Najzupełniej.

227

background image

— Skoro tak. . . no to prosz˛e bardzo — chrz ˛

akn ˛

ałem. — Mog˛e ci˛e zaanga˙zowa´c. . .

w porz ˛

adku, je´sli chcesz. . . załatwione. A teraz b ˛

ad´z łaskawa te spodnie. . .

— Podpiszesz zobowi ˛

azanie — powtórzyła twardo Marcela.

— Co ty?! — uniosłem si˛e honorem. — Nie dowierzasz mi?

— Nie. Wiem, ˙ze chcesz wpakowa´c do głównej roli niejak ˛

a Szypersk ˛

a.

— Kto ci powiedział?!

— Och, wszyscy ju˙z o tym mówi ˛

a. Szyperska chwali si˛e od pewnego czasu, rozpo-

wiada na prawo i lewo. . . A mnie pytaj ˛

a, czy to prawda. I robi ˛

a ró˙zne zło´sliwe uwagi.

Nie mog˛e ju˙z znosi´c tych uwag i pyta´n. „Có˙z to, Marcelko, zrezygnowała´s z tej ro-

li, a mo˙ze Cymek zrezygnował z ciebie? Podobno znalazł now ˛

a gwiazd˛e!” i od razu

chichoty. „Czy to prawda, ˙ze zakochał si˛e w Szyperskiej?”

Poczerwieniałem.

— Nie słuchaj tych wstr˛etnych dziewczyn! To wszystko przez zazdro´s´c. . .

— Wi˛ec nie zakochałe´s si˛e w Szyperskiej?

— To. . . to bardzo skomplikowana sprawa — odparłem zakłopotany — potem ci

wyja´sni˛e. W ka˙zdym razie masz u mnie rol˛e zapewnion ˛

a.

228

background image

— Główn ˛

a?

— Tak. Pod warunkiem, ˙ze oddasz mi swoje ciuchy do dyspozycji i doło˙zysz si˛e

finansowo. Potrzebuj˛e tysi ˛

ac metrów ta´smy. . . Licz˛e, ˙ze to załatwisz. Kolorowej ta-

´smy — dodałem.

— Dostaniesz kostiumy i ta´sm˛e, ale teraz siadaj i pisz: „O´swiadczam, ˙ze główn ˛

a

rol˛e w moim filmie zagra moja droga siostra Marcelina Ogromska. . . z uwagi na swój

talent. . . ”

— Ja to mam pisa´c? — przerwałem.

— Czy nie wierzysz w mój talent?

— Oczywi´scie, wierz˛e.

— No, to pisz: „. . . z uwagi na swój talent i szczególn ˛

a fotogeniczno´s´c”. Data. Pod-

pis.

Postawiłem dat˛e i podpisałem.

Marcelina wr˛eczyła mi pomara´nczowe spodnie. Zapakowałem je do sportowej torby,

gdzie ju˙z znajdował si˛e słój bigosu, wcisn ˛

ałem na ko´ncu ów album, który miałem odda´c

Gidze, i pogwizduj ˛

ac wesoło, ruszyłem w kierunku ulicy Pierwszego Maja. Wkrótce

229

background image

zza drzew pyszni ˛

acych si˛e o tej porze wspaniałymi kolorami ˙zółci i czerwieni, wyłonił

si˛e jeszcze bardziej czerwony dach „Ula” — rodowej siedziby Julickich. Ju˙z z daleka

usłyszałem ujadanie Medora, w bardzo niskiej tonacji, podobnej do pomruków nadci ˛

a-

gaj ˛

acej burzy, uznałem wi˛ec, ˙ze pora jest wdzia´c strój ochronny. Udałem si˛e wi˛ec w po-

bliskie zaro´sla koło przerwanej budowy i tam naci ˛

agn ˛

ałem na moje d˙zinsy te okropne,

pomara´nczowe spodnie. Najbardziej bałem si˛e, czy nie b˛ed ˛

a za długie, poniewa˙z wtedy

mogłem zapl ˛

ata´c si˛e w nie i skompromitowa´c przed Gig ˛

a. Okazało si˛e jednak, ˙ze raczej

były za krótkie. I pomy´slałem z satysfakcj ˛

a, ˙ze jednak mam dłu˙zsze nogi ni˙z „gwiazda

filmowa”, ten biedny pulpet Marcela. Natomiast zgodnie z przewidywaniem okazało

si˛e, ˙ze te „pantelejmony” s ˛

a niesamowicie bufiaste i obszerne. Zachodziła obawa, ˙ze

zsun ˛

a si˛e ze mnie. Dla pewno´sci porobiłem w pasie zakładki, spi ˛

ałem je agrafkami,

które zawsze nosiłem w kieszeni, a w ko´ncu mocno zacisn ˛

ałem pas. Wiedziałem, ˙ze

wygl ˛

adam jak pajac, ale liczyłem na to, ˙ze po szcz˛e´sliwym przej´sciu przez stref˛e Me-

dora, uda mi si˛e ´sci ˛

agn ˛

a´c z siebie te spodnie, zanim jeszcze zobaczy mnie Giga.

Medor zauwa˙zył mnie jeszcze przed furtk ˛

a i podbiegł szczekaj ˛

ac gło´sno. Zawa-

hałem si˛e. Bydl˛e miało ze sto kilo wagi i mord˛e, któr ˛

a mogła wymy´sli´c tylko chora

230

background image

wyobra´znia abstrakcjonisty. Dr˙z ˛

ac ˛

a nieco r˛ek ˛

a wysun ˛

ałem naprzód torb˛e. Medor za-

trzymał si˛e i w˛eszył przez chwil˛e. Potem, jak mi si˛e wydawało, zapatrzył si˛e m˛etnym

wzrokiem w moje radosne „pantelejmony” i wydał zadowolony pomruk, a potem za-

skomlił t˛esknie.

Przemogłem l˛ek i szybko przenikn ˛

ałem przez furtk˛e.

Medor ocieraj ˛

ac si˛e o moje nogi i poszczekuj ˛

ac rado´snie towarzyszył mi a˙z do sa-

mego „Ula”; po drodze obw ˛

achiwał nami˛etnie moj ˛

a torb˛e. Bałem si˛e, by nie złapał jej

z˛ebami i nie wyszarpn ˛

ał z r ˛

ak, był jednak na to, jak si˛e okazało, zbyt dobrze wychowa-

nym psem.

Niestety, jego gło´sne i pełne zachwytu poszczekiwanie doprowadziło do przedwcze-

snego ukazania si˛e Gigi. Nim zdołałem uwolni´c si˛e od natr˛ectw Medora, ju˙z stan˛eła

w drzwiach swojego „Ula”, zaskoczona niesamowicie. Przejechała po mnie wzrokiem

od dołu do góry i z powrotem. Była zbyt dobrze wychowan ˛

a dziewczyn ˛

a, by powie-

dzie´c cokolwiek na temat mojego stroju, ale w jej oczach dostrzegłem błysk niech˛eci,

by nie powiedzie´c wstr˛etu. Zrozumiałem od razu, ˙ze zrobiłem fatalne wra˙zenie i ˙ze

nie mam u Gigi ˙zadnych szans. Najch˛etniej uciekłbym, gdzie pieprz ro´snie, ale nogi

231

background image

miałem jak sparali˙zowane. Pomy´slałem, ˙ze moja ucieczka w tych warunkach byłaby

jeszcze bardziej komiczna i postanowiłem odegra´c moj ˛

a nieszcz˛esn ˛

a role do ko´nca. Do

tragicznego ko´nca, dodałem w duchu, bo wiedziałem, ˙ze wszystko musi si˛e sko´nczy´c

tragicznie.

— My´slałam, ˙ze to kto´s znajomy — powiedziała Giga jakby usprawiedliwiaj ˛

ac swo-

je wyj´scie. — Medor w ten sposób wita tylko przyjaciół. . .

— Jestem przyjacielem — udało mi si˛e wykrztusi´c przez ´sci´sni˛ete gardło.

— Co´s si˛e Medorowi pomyliło — powiedziała chłodno Giga — on zwykle nie

wpuszcza obcych. — Spojrzała na psa niezadowolona.

Medor lizał łapczywie moj ˛

a torb˛e, łasz ˛

ac si˛e i skoml ˛

ac t˛esknie.

— On ci˛e naprawd˛e lubi! — zauwa˙zyła zdezorientowana Giga.

— M ˛

adry pies — powiedziałem — zna si˛e na ludziach.

— Raczej na zapachach. — Giga zmarszczyła brwi. — Co ty wła´sciwie masz w tej

torbie?. . .

— Nic takiego. . .

232

background image

— Poka˙z. — Nie czekaj ˛

ac zajrzała do torby i cofn˛eła si˛e z nieprzyjemnym gryma-

sem twarzy.

— Co ty? Nosisz w słoiku bigos? — popatrzyła na mnie z wyra´znym niesmakiem.

— Czasem bywam głodny — wyja´sniłem. — Wi˛ec nosz˛e i jem po drodze.

— Cudak z ciebie. I te spodnie!. . . Ty jeste´s naprawd˛e jaki´s nie. . .

— Nienormalny — chciała´s powiedzie´c? To prawda. Arty´sci rzadko bywaj ˛

a nor-

malni. . .

— Jeste´s artyst ˛

a? — zakpiła Giga. — Cyrkowym?

— My´slałem, ˙ze mnie znasz.

— Oczywi´scie, ˙ze ci˛e znam. Ty jeste´s ten Mycek.

Poczerwieniałem.

— Jestem Cymek — sprostowałem zimno.

— Cymek? — roze´smiała si˛e nie wiadomo dlaczego. — Niech b˛edzie. To przecie˙z

wszystko jedno.

— Zar˛eczam ci, ˙ze to nie wszystko jedno — wycedziłem.

233

background image

— Obraziłam ci˛e? — stropiła si˛e Giga. — Och, przebacz mi, nie wiedziałam, ˙ze

jeste´s tak przywi ˛

azany do imienia.

— Przebaczam ci — powiedziałem po´spiesznie.

— Nie my´sl, ˙ze myl˛e ci˛e z kim innym. Pami˛etam doskonale. Ty jeste´s tym chłopa-

kiem, co wygrał wczoraj bieg na dwie´scie metrów.

— Na czterysta — sprostowałem.

— Mo˙zliwe — powiedziała Giga. — Przez Tubk˛e wszystko mi si˛e popl ˛

atało. Prze-

szkadzał mi si˛e skupi´c, stale co´s plótł albo tr ˛

abił. . . Powiedz, dlaczego wszyscy prze-

szkadzaj ˛

a mi si˛e skupi´c?

— Nie wiem. . . mo˙ze dlatego, ˙ze za bardzo ich interesujesz. . . to znaczy. . . poci ˛

a-

gasz. . .

— Poci ˛

agam? W jakim sensie?

— To. . . trudno w paru słowach wytłumaczy´c. . . — wykrztusiłem. — W ka˙zdym

razie nie powinna´s chodzi´c z tym gorylem.

— O kim ty mówisz?

— Nie wiesz?

234

background image

— O Bo˙ze. . . czy my´slisz o Jurku Tubkowskim?. . .

— A o kim?

— Kto mu wymy´slił takie okropne przezwisko?!

— My, w klasie.

— To brzydko. . . Goryl! Jak mo˙zna tak mówi´c o koledze?

— On jest goryl — powtórzyłem z przekonaniem.

Giga milczała przez chwil˛e.

— Dlaczego wy si˛e tak nie lubicie? — szepn˛eła wreszcie. — Tubka te˙z ci˛e nie lubi.

˙

Zeby´s wiedział, co on opowiada o tobie!

Poczerwieniałem z gniewu.

— To wszystko kłamstwo! Wszystko! — wykrzykn ˛

ałem.

— Przecie˙z jeszcze nie wiesz, co opowiadał.

— Ale wiem, co mi zrobił! To mi wystarcza! Nigdy by´s si˛e nie domy´sliła!

— Wiem, ˙ze na zawodach trzymał twoj ˛

a stron˛e. Dopingował ci˛e gło´sno. . .

— O tak, bardzo gło´sno! — rzekłem z gorycz ˛

a.

— Ale˙z on naprawd˛e chciał, ˙zeby´s biegł jak najpr˛edzej!

235

background image

Za´smiałem si˛e gorzko.

— Oczywi´scie, chciał, ale nie wiesz dlaczego!

— Chciał, ˙zeby´s wygrał.

— Nie. Tam wcale nie o to chodziło. . .

— A o co?

— To si˛e nie nadaje do opowiedzenia. . . — zaczerwieniłem si˛e. — Mo˙ze kiedy´s ci

powiem. . .

— Kiedy?

— No. . . kiedy poznamy si˛e bli˙zej. . . Na razie, póki jeste´s w r˛ekach Tubki. . .

— Ja! W r˛ekach Tubki? — oburzyła si˛e Giga. — Co ty sobie wyobra˙zasz?!

— Wyobra˙zam sobie, ˙ze to jest za´slepienie. . . Ale ja postaram si˛e, ˙zeby´s zrozumiała,

kim jest naprawd˛e Tubka.

Giga milczała przez chwil˛e. Widziałem, ˙ze jest w´sciekła na mnie. . . ale nie mogłem

opanowa´c goryczy. Byłem przekonany, ˙ze na tym sko´nczy si˛e moja pierwsza i ostat-

nia wizyta u Gigi. Za chwil˛e Giga wybuchnie i wyrzuci mnie z „Ula”. . . Tak. . . na to

236

background image

si˛e zanosi. Ju˙z podniosła r˛ek˛e i wyci ˛

agn˛eła j ˛

a w stron˛e furtki. Zamarłem. . . Ale ona

powiedziała tylko:

— Zamknij furtk˛e, bo Medor przestraszy kogo´s na ulicy. . . i. . . chod´z. Porozma-

wiamy spokojnie w domu.

background image

Rozdział 17

Dostaj˛e w łeb albumem, czyli trudno´sci

rozmowy salonowej z Gig ˛

a

Giga zaprowadziła mnie do wielkiego pokoju, gdzie stało du˙zo starych mebli i ka-

zała mi usi ˛

a´s´c na wielkiej, pluszowej kanapie. Sama usiadła naprzeciw w gł˛ebokim

skórzanym fotelu.

238

background image

— Dlaczego ty prze´sladujesz Tubk˛e? — zapytała.

Zatkało mnie kompletnie.

— Ja? Tubk˛e? Czy w ogóle mo˙zna prze´sladowa´c kogo´s tak silnego jak Tubka?

— Mo˙zna. Ty go dr˛eczysz, jak by to powiedzie´c — Giga zapatrzyła si˛e w okno —

ty go dr˛eczysz moralnie.

— Nie bardzo rozumiem. . .

— Przez ciebie prze˙zył wstyd i upokorzenie w klubie. Przez ciebie o mało co nie

wyleciał z zespołu artystycznego. Podobno udawałe´s puzonist˛e i podst˛epnie przenikn ˛

a-

łe´s na prób˛e, ˙zeby podrywa´c t˛e okropn ˛

a Nelk˛e Szypersk ˛

a.

Zaczerwieniłem si˛e.

— Ja ci to wytłumacz˛e. . .

— Ale po co? — wzruszyła ramionami Giga. — Ja uwielbiam takie zgrywy. Tylko

potem powiniene´s wyja´sni´c wszystkim, ˙ze to były po prostu ˙zarty. I uspokoi´c Tubk˛e.

On jest taki wra˙zliwy.

239

background image

— To nie były ˙zarty — mrukn ˛

ałem ponuro. — To. . . to był po prostu nieszcz˛e´sliwy

zbieg okoliczno´sci. Nie chciałem nic złego zrobi´c Tubce. . . Widz˛e, ˙ze nie wierzysz

mi. . .

— Ale˙z wierz˛e. Jurek Tubka to pechowy chłopak. . . Zawsze wdepnie w jak ˛

a´s he-

c˛e. . . Tym bardziej powiniene´s dla niego by´c wyrozumiały i miły.

— No wiesz?! — wykrzykn ˛

ałem wzburzony. — Widz˛e, ˙ze zupełnie nie zdajesz

sobie sprawy, kim jest Tubka. On jest gro´zny.

— Jurek?! Gro´zny?! — Giga roze´smiała si˛e serdecznie. — Nigdy by mi nie przyszło

do głowy! Według mnie jest po prostu zabawny!

— Zabawny!?

— I. . . jak by ci to powiedzie´c. . . prostoduszny.

— Prostoduszny, Tubka?! — oburzyłem si˛e. — Pierwszy raz słysz˛e. Mo˙ze jeszcze

powiesz, ˙ze go lubisz?

— Owszem. Lubi˛e go — powiedziała Giga.

— Za co?!

240

background image

— Nie wiem dokładnie. . . Po prostu lubi si˛e kogo´s albo nie. Nie zastanawiałam si˛e

nad tym. . . — zamy´sliła si˛e Giga. — Mo˙ze dlatego go lubi˛e, ˙ze potrafi marzy´c.

— Wszyscy umiemy marzy´c — mrukn ˛

ałem. — Co za sztuka!

— Zale˙zy jeszcze, o czym. Jurek nie marzy o niebieskich migdałach ani nawet o sa-

mochodach i podró˙zach. . .

— Pewnie marzy, ˙zeby wszystkimi rz ˛

adzi´c i ˙zeby wszyscy go si˛e bali.

— Nie.

— ˙

Zeby zosta´c sławnym puzonist ˛

a.

— ´Smieszny jeste´s — powiedziała Giga.

— Co za gapa ze mnie! — wykrzykn ˛

ałem. — Oczywi´scie marzy o tobie!

— Mylisz si˛e — zaczerwieniła si˛e Giga. — Po prostu jeste´smy przyjaciółmi.

— No wi˛ec nie wiem, o czym marzy ten piekielny Tubka! — zdenerwowałem si˛e.

— Nie zgadniesz. Jego marzenie jest bardzo skromne. On marzy po prostu o dobrym

koledze.

Umilkłem zaskoczony.

241

background image

— On wie, ˙ze nikt go nie lubi. Wszyscy koledzy albo si˛e go boj ˛

a, albo nabijaj ˛

a si˛e

z niego — ci ˛

agn˛eła Giga. — Jest bardzo osamotniony, potrzebuje przyja´zni, zrozumie-

nia. . .

— O Bo˙ze, kiedy tak mówisz, mo˙zna by pomy´sle´c, ˙ze jest małym, nieszcz˛e´sliwym

chłopczykiem — rzekłem rozdra˙zniony.

— On jest biedny i nieszcz˛e´sliwy. . .

— Tylko ˙ze wali ka˙zdego, kto mu si˛e nawinie pod r˛ek˛e!

Giga chrz ˛

akn˛eła zakłopotana.

— To prawda, ˙ze cz˛esto bywa rozdra˙zniony, bo wie, ˙ze za jego plecami ´smiejecie

si˛e z niego. . . a gdy si˛e nadarzy okazja, dokuczacie mu i prowokujecie go!

— Jeszcze troch˛e, a zaczn˛e litowa´c si˛e nad Tubk ˛

a! — zaszydziłem.

— Nie chodzi o lito´s´c. Chodzi po prostu o to, ˙zeby´s traktował go normalnie. Powi-

niene´s wznie´s´c si˛e ponad małe zatargi, głupie uprzedzenia i urazy. Powiniene´s zaprzy-

ja´zni´c si˛e z Tubk ˛

a.

Oniemiałem.

— Ja?! Z Tubk ˛

a?! — wykrzykn ˛

ałem po chwili.

242

background image

— Wła´snie ty. Ze wszystkich kolegów najcz˛e´sciej mówi o tobie. W gruncie rzeczy,

gdzie´s na dnie serca pragnie twojej przyja´zni. . .

— Tubka nie ma serca — powiedziałem. — A ty powinna´s zosta´c adwokatem. Masz

do tego talent. . .

Ale Giga nie zauwa˙zyła mojej gorzkiej ironii i mówiła dalej z przej˛eciem:

— On jest bardzo oddany przyjaciołom. Pomy´sl, gdyby´scie działali r˛eka w r˛ek˛e. . .

gdyby´s mógł zawsze liczy´c na pomoc Tubki, byliby´scie niezwyci˛e˙zeni. . . Ile wa˙znych

rzeczy mogliby´scie zrobi´c!

— To byłoby rzeczywi´scie pi˛ekne, ale to nie jest mo˙zliwe — powiedziałem.

— Spróbuj˛e was pogodzi´c — o´swiadczyła Giga. — Nie masz chyba nic przeciwko?

Zastanowiłem si˛e przez moment.

— Osobi´scie by´s nas godziła? — zapytałem.

— Jasne. Jak sobie wyobra˙zasz inaczej?

Pomy´slałem, ˙ze w tej sytuacji godzenie mnie z Tubk ˛

a mogłoby by´c przyjemne

i trwa´c dłu˙zszy czas, a wi˛ec miałbym pretekst odwiedza´c Gig˛e.

— No, to zgadzam si˛e — powiedziałem skwapliwie. — Kiedy zaczniesz nas godzi´c?

243

background image

— Mam na imi˛e Jadwiga, jak wiesz. Jutro obchodz˛e imieniny. Przyjd´z — zapropo-

nowała. — B˛edzie te˙z Jurek..

— Przyjd˛e.

— Przyjd´z najlepiej ju˙z o godzinie czwartej. Chciałabym pogodzi´c was, zanim zejd ˛

a

si˛e go´scie. . . Potem ju˙z nie b˛edzie czasu. B˛ed˛e musiała zaj ˛

a´c si˛e całym przyj˛eciem.

Chciałabym, ˙zeby to były wspaniałe imieniny. W tym roku zaprosz˛e tylko młodzie˙z na

poziomie. A wła´snie, dobrze ˙ze jeste´s, poradzisz mi, czy zaprosi´c tak˙ze brata Jurka, tego

Gienia Tubkowskiego. On chodzi do twojej klasy. . . Wiesz, ja chciałabym otacza´c si˛e

intelektualistami i artystami. . .

— Zupełnie słusznie — powiedziałem. „Ale bardzo ciekawi s ˛

a tak˙ze filmowcy” —

pomy´slałem o sobie.

— Czy ten Gienio Tubkowski naprawd˛e jest taki zdolny? — zapytała z ciekawo´sci ˛

a.

— On jest piekielnie zdolny — odparłem. — On po prostu siedzi w ksi ˛

a˙zkach. To

jego hobby.

— To znaczy lubi po˙zycza´c? — zmarszczyła brwi Giga.

— No. . . oczywi´scie.

244

background image

— A czy oddaje? Niektórzy hobbi´sci s ˛

a lepcy — powiedziała Giga. — ˙

Zeby tylko

nie był podobny do Kancery.

— Do Kancery? Kto to?

— To znaczy do Szczypasa.

Drgn ˛

ałem.

— Miała´s kłopoty ze Szczypasem?

— Wła´snie. Z pocz ˛

atku te˙z wydawał si˛e inteligentny, oblatany i oczytany, rozpra-

wiał o lekturach, o filmach, o teatrze. . . A potem naci ˛

agn ˛

ał mnie na ksi ˛

a˙zk˛e.

— Naci ˛

agn ˛

ał? Jak to?

— Po˙zyczyłam mu ksi ˛

a˙zk˛e-album „Sto gwiazd współczesnego filmu” pół roku te-

mu, jeszcze przed wakacjami, i od tej pory jako´s go nie widuj˛e. Po prostu mnie unika. . .

w ogóle si˛e nie pokazuje.

Uznałem, ˙ze nadeszła chwila ujawnienia formalnego powodu mojej wizyty.

— Nie gniewaj si˛e na niego — próbowałem broni´c Szczypasa - to wszystko przeze

mnie. Wła´snie przyszedłem odda´c t˛e ksi ˛

a˙zk˛e. — Si˛egn ˛

ałem do teczki.

— Nie po˙zyczałam tobie. . . — powiedziała Giga.

245

background image

— Ale po˙zyczyła´s Szczypasowi i on prosił, ˙zebym ci oddał i przeprosił za zwłok˛e.

Zobaczyłem kiedy´s u niego t˛e ksi ˛

a˙zk˛e i wzi ˛

ałem do czytania.

— Ach, to ty. . . Wi˛ec to przez ciebie wszystko — spojrzała na mnie wzburzona.

— Czy. . . bardzo si˛e gniewasz?

— Przez ciebie nie miałam z czego przygotowa´c si˛e do quizu i omin˛eła mnie muro-

wana nagroda. . . A tak chciałam wyst ˛

api´c w telewizji — otarła oczy. — Straciłam tak ˛

a

okazj˛e. Kto wie, czy nie zostałabym na stałe zaanga˙zowana. Mo˙ze nawet dostałabym

jak ˛

a´s rol˛e w filmie. Kto widział trzyma´c ksi ˛

a˙zk˛e pół roku!

— Ja. . . nie trzymałem jej pół roku — wykrztusiłem.

— Kłamiesz! Kiedy raz przypomniałam Szczypasowi o tej ksi ˛

a˙zce, usprawiedliwiał

si˛e, ˙ze po˙zyczył j ˛

a jakiemu´s Myckowi, który zajmuje si˛e filmem. A to było pół roku

temu.

— Ja nie jestem Mycek, jestem Cymek.

— Mo˙zliwe. Ale to na pewno byłe´s ty. Tubka mi mówił, ˙ze ty udajesz filmowca

i nawet ostrzegał mnie przed tob ˛

a. ˙

Ze te˙z od razu nie przypomniałam sobie! Gdzie jest

ten album?

246

background image

Otworzyłem zakłopotany teczk˛e. Ostry zapach bigosu rozszedł si˛e po pokoju. Wy-

ci ˛

agn ˛

ałem album i podałem Gidze.

— Ach ty flejtuchu! Obrzydliwe! Trzyma´c taki album z bigosem! — wykrzykn˛eła

krzywi ˛

ac si˛e z obrzydzeniem.

— On. . . on był zawini˛ety. Izolowany — próbowałem si˛e usprawiedliwia´c.

— Izolowany?! — Giga pow ˛

achała album. — To okropne! Gregory Peck pachn ˛

acy

kapust ˛

a! Jak mogłe´s — spojrzała na mnie z autentycznymi łzami w oczach.

Zrozumiałem, ˙ze przy pomocy bigosu dokonałem powa˙znej profanacji Gregory Pe-

cka, nie mówi ˛

ac ju˙z o innych gwiazdach. . .

— Je´sli kto´s nie potrafi szanowa´c ksi ˛

a˙zki, nie powinien jej dotyka´c! Naprawd˛e nie

przypuszczałam, ˙ze ty. . .

— Ja naprawd˛e szanuj˛e ksi ˛

a˙zki — powiedziałem. — Ja. . . ja szanuj˛e i bardzo lu-

bi˛e. . . Pasjonuj ˛

a mnie. . . ta te˙z była fantastyczna! Nie mogłem si˛e od niej oderwa´c. . .

— Wła´snie widz˛e — zmarszczyła brwi Giga przegl ˛

adaj ˛

ac album. — Ale w ko´ncu

si˛e oderwałe´s. . .

— No. . . oderwałem si˛e.

247

background image

— Razem z moimi fotosami!

— Jak to? — wybełkotałem zdumiony.

— Tu brakuje kilku kartek — wykrzykn˛eła. — Został wyrwany Fijewski, Olbrych-

ski i Pieczka! A tu ´Sl ˛

aska i Lucyna Winnicka!. . . I jeszcze tam. . . O Bo˙ze! Jak ´smiesz

pokazywa´c si˛e mi na oczy z tak ˛

a ksi ˛

a˙zk ˛

a? My´slałe´s, ˙ze nie zauwa˙z˛e?

Zrozumiałem wszystko w jednej chwili. Oto dlaczego Szczypas nie chciał sam od-

da´c tej ksi ˛

a˙zki. . . Zatrz˛esłem si˛e z oburzenia. A to łobuz, perfidny dra´n! ˙

Zeby tak wrobi´c

mnie z t ˛

a ksi ˛

a˙zk ˛

a. A ja sam. . . jeszcze si˛e mu podstawiałem. . . M˛esio słusznie ostrzegał

mnie przed tym typem!

— Wysłuchaj mnie, Giga — j˛ekn ˛

ałem — ja ci wytłumacz˛e.

— Ty bezczelny smarkaczu! — krzykn˛eła zrozpaczona. — Co tu jest to tłumacze-

nia?!

— Posłuchaj. . .

Ale ona mnie nie słuchała. W nagłym porywie gniewu r ˛

abn˛eła mnie w łeb albumem.

Miał bardzo twarde okładki. Zobaczyłem przed oczami gwiazdy. . . raczej niezupełnie

248

background image

filmowe. . . jakie´s takie gor ˛

ace, ˙zółte i czerwone kropki. . . a potem pociemniało mi

w głowie.

Oszołomiony usiadłem na podłodze.

— O Bo˙ze, co ja ci zrobiłam?! — przestraszyła si˛e Giga. Ukl˛ekła przede mn ˛

a roz-

trz˛esiona i obejrzała ´slad uderzenia. . . Potem pobiegła do łazienki. Wróciła z mokrym

r˛ecznikiem i okr˛eciła mi głow˛e. . . Zrobiło mi si˛e lepiej. . . Przestało mnie troch˛e łupa´c

w czaszce.

Weszła babcia Julicka z fili˙zank ˛

a w r˛eku. U´smiechn˛eła si˛e do nas.

— Bawicie si˛e, dzieci?

— Tak, babciu — wybełkotała Giga.

— W Arabów? Ten r˛ecznik jest ´zle zwini˛ety i za mały na turban — przynios˛e wam

wi˛ekszy — próbowała poprawi´c mi mój opatrunek. — Co to? Dlaczego taki mokry?

Boli ci˛e głowa, dziecko?

— Cymkowi zrobiło si˛e niedobrze — powiedziała Giga.

249

background image

— Jaka słaba jest dzisiaj młodzie˙z — westchn˛eła babcia — ale to nic, dam ci, dziec-

ko, ziółek. Wypij — podsun˛eła mi pod nos fili˙zank˛e. . . Zrobiło mi si˛e jeszcze bardziej

„niedobrze”.

— Nie. . . dzi˛ekuj˛e. . . ju˙z mi przechodzi.

— Nie kr˛epuj si˛e. Naparz˛e sobie ´swie˙zych. . .

Zapach był niesamowity. Zakr˛eciło mi si˛e w nosie. Zerwałem si˛e z podłogi przera-

˙zony. . .

— Ja. . . ju˙z sobie pójd˛e — wybełkotałem i rzuciłem si˛e do drzwi.

— Mówiłam, ˙ze ziółka mu pomog ˛

a — powiedziała zadowolona babcia. — Od razu

postawiły go na nogi.

background image

Rozdział 18

Tragiczne preludium do imienin Gigi

Ju˙z teraz wiem, czemu tylu ludzi, zwłaszcza wybitnych, pisze dzienniki i pami˛et-

niki. Pisanie pomaga w ocenie sytuacji. Mo˙zna wtedy przyjrze´c si˛e jeszcze raz swoim

czynom, ale ju˙z chłodnym, krytycznym okiem. Poza tym mo˙zna uporz ˛

adkowa´c roz-

wichrzone my´sli. Jak wiadomo, człowiekowi ró˙zne my´sli chodz ˛

a po głowie, czasem

genialne, a czasem zupełnie głupie. Jaka jest ich prawdziwa warto´s´c, mo˙zna pozna´c

251

background image

dopiero wtedy, kiedy si˛e je wypowie gło´sno albo napisze. Bo wtedy musz ˛

a zosta´c sfor-

mułowane i uporz ˛

adkowane. A wi˛ec my´sli sprawdzaj ˛

a si˛e w słowach. Te my´sli, których

nie potrafimy wypowiedzie´c, nie licz ˛

a si˛e. . . po prostu nie istniej ˛

a w rzeczywisto´sci.

Po owych nader przykrych perypetiach podczas pierwszej wizyty u Gigi doszedłem

do wniosku, ˙ze moje my´sli tak˙ze wymagaj ˛

a szybkiego sformułowania i uporz ˛

adkowa-

nia, a czyny — oceny. Miałem bowiem zupełny m˛etlik w czaszce, a tylko jedna my´sl

dominowała tam całkiem jasno: udusi´c Szczypasa. Łakn ˛

ałem jego krwi i dyszałem ze-

mst ˛

a.

Tak jest. . . to nie ˙zarty! Szczypasowi groziło ´smiertelne niebezpiecze´nstwo. Na

szcz˛e´scie postanowiłem przed wykonaniem wyroku na Szczypasie zanotowa´c wydarze-

nia w agendzie i przela´c swoj ˛

a ˙zół´c na papier. . . Kiedy za´s zabrałem si˛e do pisania, sza-

lone my´sli opu´sciły mnie wkrótce i doszedłem do wniosku, i˙z moja zło´s´c na Szczypasa

była przesadna. Szczypas jest fajans, to fakt, chciał mnie zrobi´c w konia z t ˛

a ksi ˛

a˙zk ˛

a,

ale faktem jest równie˙z, ˙ze pomógł mi wtedy na stadionie i ˙ze starał si˛e w ko´ncu odda´c

Gidze po˙zyczon ˛

a ksi ˛

a˙zk˛e, co wi˛ecej, uprzedził mnie, ˙ze bardzo długo j ˛

a trzymał. . .

252

background image

Co prawda, mógł mnie tak˙ze uprzedzi´c, ˙ze album uległ dewastacji i ˙ze wypadło

z niego par˛e kartek, no, ale to ju˙z za du˙ze wymagania jak na takiego fajansa. W ka˙zdym

razie nie jest zupełnie denny. Jakby był zupełnie denny, to by go ani grzało, ani zi˛ebiło,

co si˛e stanie z t ˛

a ksi ˛

a˙zk ˛

a. . . Wi˛ec nie zwalajmy całej winy na Szczypasa. Spójrzmy

prawdzie w oczy. To ja sam rwałem si˛e do zło˙zenia wizyty Gidze, to ja sam podstawiłem

łeb pod prysznic.

Wszystko dlatego, ˙ze niepotrzebnie wstawiłem fabuł˛e. Gdybym na samym pocz ˛

atku

powiedział Gidze, ˙ze spełniłem tylko rol˛e posła´nca, nie mogłaby mie´c do mnie preten-

sji. . . Ale ja zgodziłem si˛e wstawi´c fabuł˛e Gidze, no wi˛ec nie powinienem si˛e dziwi´c,

˙ze wpadłem i dostałem tym albumem po głowie. A w dodatku nie umiałem si˛e zacho-

wa´c potem. Uciekłem jak tchórz ostatni. . . tak, to była haniebna, szczeni˛eca ucieczka.

My´slałem o tym wszystkim rozgoryczony i w rezultacie zamiast by´c zły na Szczypasa,

poczułem gł˛ebok ˛

a niech˛e´c do siebie.

Dlaczego tak cz˛esto jestem niezadowolony z siebie? Czy dlatego, ˙ze mam pecha,

˙ze rzadko co´s mi si˛e udaje, ˙ze nie mog˛e zrealizowa´c moich planów i zapanowa´c nad

sytuacj ˛

a? Nie, chyba nie dlatego. Nad sytuacj ˛

a trudno jest czasami zapanowa´c, czasami

253

background image

jest to w ogóle niemo˙zliwe, ale, do licha, zawsze mo˙zna zapanowa´c nad sob ˛

a! To jest

istotny powód mojego niezadowolenia. Podczas wizyty u Gigi nie potrafiłem zapanowa´c

nad sob ˛

a. . .

Szkoda. Kiedy teraz rozwa˙zyłem rzecz na zimno, doszedłem do wniosku, ˙ze moja

sprawa nie wygl ˛

adała wtedy wcale tak tragicznie, jak by si˛e mogło zdawa´c. R˛ekoczyn

Gigi miał dobre skutki. Teraz ja stałem si˛e z kolei ofiar ˛

a jej pop˛edliwo´sci i rachunki

zostały wyrównane, co wi˛ecej, zaistniałe okoliczno´sci sprzyjały zacie´snieniu wi˛ezów. . .

Gdybym nie uciekł tak głupio. . . Zamiast ucieka´c, powinienem podda´c si˛e wszelkim

zabiegom, uda´c ogłuszonego, wzruszy´c Gig˛e, niew ˛

atpliwie stałbym si˛e obiektem czu-

ło´sci. Co prawda. . . ta okropna babcia Julicka i te jej ziółka. . . a jednak powinienem był

znie´s´c. . . nale˙zało znie´s´c wszystko, byle zosta´c przy Gidze cho´c pół godziny dłu˙zej.

Na szcz˛e´scie jeszcze nic straconego. Ju˙z jutro b˛ed˛e miał szans˛e naprawi´c wszystko

i zatrze´c niekorzystne wra˙zenie, jakie zrobiłem na Gidze. . . Zostałem przecie˙z zapro-

szony na imieniny. . . Co wi˛ecej, Giga pozwoliła mi przyj´s´c wcze´sniej, bo ma mnie

godzi´c z Tubk ˛

a! A zatem b˛edzie sposobno´s´c porozmawia´c w cztery oczy i zatrze´c nie-

korzystne wra˙zenie. . .

254

background image

Aby zatarcie było kompletne i jak najbardziej skuteczne, postanowiłem zjawi´c si˛e

z prezentem imieninowym. Doszedłem do wniosku, ˙ze wspaniały tort najlepiej załatwi

spraw˛e. Jeszcze tego wieczoru udałem si˛e do ´Sródmie´scia, by dokona´c odpowiedniego

zakupu. Tort musi by´c imponuj ˛

acy, taki, jakiego Giga nigdy jeszcze nie miała, o ´sred-

nicy co najmniej pół metra. Widziałem taki na wystawie najbardziej znakomitej firmy

cukierniczej w naszym mie´scie (Kazimierz Piepke i synowie. Rok zało˙zenia — 1888).

Aby sfinansowa´c zakup, wyci ˛

agn ˛

ałem z PKO połow˛e moich oszcz˛edno´sci przeznaczo-

nych na nakr˛ecenie filmu. Miałem wprawdzie chwil˛e w ˛

atpliwo´sci, ale potem pomy´sla-

łem: „Obło˙z˛e kosztami filmu aktorów i aktorki. Skoro chc ˛

a mie´c przyjemno´s´c wyst˛epo-

wania w filmie, niech płac ˛

a”. Uspokoiwszy w ten sposób wyrzuty sumienia, podj ˛

ałem

z ksi ˛

a˙zeczki dwie´scie pi˛e´cdziesi ˛

at złotych i z min ˛

a nadzianego klienta wkroczyłem do

sklepu znakomitego Kazimierza Piepke.

— Chciałbym kupi´c ten tort z wystawy — powiedziałem.

Znakomity Piepke nie zdradził jednak o˙zywienia, które powinno cechowa´c kupca

po tak pon˛etnej ofercie. Flegmatycznie wyganiał miotełk ˛

a zabł ˛

akan ˛

a much˛e z sernika.

— Chciałbym naby´c ten tort z wystawy — powtórzyłem gło´sno.

255

background image

— To kosztuje dwie´scie złotych — rzekł mistrz, mierz ˛

ac mnie przenikliwym spoj-

rzeniem, podobnym do spojrzenia fakira.

— Jestem przygotowany — odpowiedziałem wytrzymuj ˛

ac ´smiało to spojrzenie.

— Niestety, tort na wystawie jest zamówiony dla pani dyrektor Okisło-Bandurnej —

rzekł mistrz cukierniczy.

— Ja musz˛e mie´c koniecznie taki tort. Czy mógłby pan zrobi´c podobny? — wyci ˛

a-

gn ˛

ałem dwie´scie złotych i poło˙zyłem na ladzie.

— Niech pan zgłosi si˛e jutro — powiedział znakomity Piepke chowaj ˛

ac walut˛e. —

Jutro o dwunastej w południe.

Nazajutrz w niedzielne południe odebrałem tort, prócz tego nabyłem jeszcze dwa-

dzie´scia p ˛

aczków i z dwoma pot˛e˙znymi pakunkami zjawiłem si˛e za kwadrans czwarta

u Gigi.

Dzi˛eki daninie w postaci bigosu (w kubku po ma´sle ro´slinnym) udało mi si˛e szcz˛e-

´sliwie przekroczy´c stref˛e Medora i przenikn ˛

a´c do przedpokoju. Tu usłyszałem podnie-

cone głosy w kuchni, a nast˛epnie okrzyk przera˙zenia i wołanie:

— Ratunku! Na pomoc!

256

background image

Po´spieszyłem do kuchni. Ale w kuchni ju˙z nikogo nie było, roznosił si˛e tylko na-

der przykry zapach. Jak mogłem si˛e zorientowa´c, pochodził on z paruj ˛

acego, ´swie˙zo

wyj˛etego z pieca ciasta. Nim mogłem zastanowi´c si˛e nad tym dziwnym zjawiskiem,

usłyszałem przera˙zony głos Gigi z s ˛

asiedniego pokoju. Wpadłem zaniepokojony i uj-

rzałem tragiczn ˛

a scen˛e. Giga podtrzymywała słaniaj ˛

ac ˛

a si˛e ciotk˛e Teres˛e, której ciałem

raz po raz wstrz ˛

asały pot˛e˙zne spazmy. . .

— Co si˛e stało?! — wykrzykn ˛

ałem.

— Ciocia Teresa ma atak. Nie wyszło jej ciasto. . . Och, Cymek, rób co´s. . .

— Co mam robi´c?!

— Potrzymaj cioci˛e. . . pobiegn˛e po pastylk˛e! Ciocia musi za˙zy´c pastylk˛e. . .

Rzuciłem paczk˛e z p ˛

aczkami na krzesło. Tort poło˙zyłem na drugim. . . i po´spieszy-

łem do ciotki.

Giga wybiegła.

Starałem si˛e utrzyma´c ciotk˛e w pozycji pionowej, ale nie było to łatwe. Leciała mi

przez r˛ece.

257

background image

— Niech pani nie płacze — próbowałem j ˛

a uspokoi´c — z powodu ciasta nie nale˙zy

si˛e łama´c. . .

Ciotka jednak łamała si˛e uparcie i było to dla mnie nader wyczerpuj ˛

ace, zwa˙zywszy

jej wzrost i wag˛e.

Na szcz˛e´scie wróciła Giga i uwolniła mnie od ciotki.

— Jak widzisz, mamy pewne kłopoty — próbowała mi wyja´sni´c sytuacj˛e. — Ob-

chodzimy imieniny dwupoziomowo. . . to znaczy na dole i na górze. Bo ciocia Teresa

obchodzi imieniny w tym samym dniu, co ja. W dodatku kuchnia jest jedna i jeszcze

babcia si˛e wtr ˛

aca.

Z s ˛

asiedniego pokoju dochodził wesoły głos babci:

Jam my´slała, ˙ze to maki,

˙ze ogniste lec ˛

a ptaki,

a to ułani! Ułani!. . .

— Słyszysz? — zapytała Giga.

— Słysz˛e. Czy przeszkadza wam ten miły ´spiew? — powiedziałem.

258

background image

— Och, nie chodzi o ´spiew, chodzi o to, ˙ze babcia narobiła bigosu.

— Czy gotuje niesmacznie?

— Nie chodzi o bigos do jedzenia. Chodzi o to, ˙ze babcia przeszkadza. Po prostu

nie mo˙zna jej wyp˛edzi´c z kuchni.

— Och, ciasta, moje ciasta — j˛eczała ciotka Teresa — ten dziwny zapach, ta go-

rycz. . . zupełnie nie rozumiem, co si˛e z nimi stało.

— Za to ja rozumiem doskonale — powiedziała zdenerwowana Giga. — To babcia!

Musiała co´s domiesza´c!

Strze˙z si˛e tego, co na przedzie

Tam na karym koniu jedzie

Oficyjera. . . oficyjera. . .

Strze˙z si˛e, strze˙z!

— ´spiewała babcia.

259

background image

— Stale mamy z ni ˛

a kłopoty — ci ˛

agn˛eła Giga. — Bo leczy si˛e na własn ˛

a r˛ek˛e. . .

Na pewno domieszała przez pomyłk˛e czego´s do naszych ciast! Mam strasznego pecha.

Akurat na imieniny taka okropna historia.

Pokiwałem głow ˛

a ze zrozumieniem. Kto jak kto, ja wiedziałem dobrze, co znaczy

pech. . . Tak. . . jedyna pociecha w tym, ˙ze kłopoty nie oszcz˛edzaj ˛

a nikogo.

Drzwi otworzyły si˛e i na progu stan˛eła babcia zaró˙zowiona i podejrzanie podnieco-

na. . .

— Czy babcia czuje ten zapach? — zapytała Giga. — Niech babcia si˛e przyzna, co

babcia zrobiła z tym ciastem. . .

— Ale˙z nic. . . wszystko zgodnie z przepisem. . . o co ci chodzi, dziecko? — powie-

działa babcia i zanuciła ponownie pie´s´n o ułanach. Giga spojrzała na ni ˛

a podejrzliwie.

— Babcia musiała co´s wypi´c!

— Wypiłam tylko ziółka.

— Naprawd˛e?

— Tylko ziółka gerontologiczne — powtórzyła babcia. — Dlatego czuj˛e si˛e odmło-

dzona.

260

background image

— Co´s mi si˛e zdaje, ˙ze za bardzo. Niech babcia sobie przypomni, co takiego babcia

wypiła. . . a co wlała do ciasta. . . czy przypadkiem nie te ziółka gerontologiczne.

— Ale˙z nie! Pami˛etam doskonale, studziły si˛e w zielonym garnuszku. Wypiłam

tylko te ziółka — powiedziała babcia. I cofn˛eła si˛e do swojego pokoju.

— O Bo˙ze! — j˛ekn˛eła ciotka — przecie˙z w zielonym garnuszku miałam t˛e przypra-

w˛e do ciasta. . . to wino z korzeniami.

— Zatem wszystko jest jasne — powiedziała Giga. — Babcia wypiła wino, a ziółka

wlała do ciasta.

— Trzymajcie mnie! — wykrzykn˛eła ciotka Teresa. — To ponad moje siły — osu-

n˛eła si˛e na krzesło. — O Bo˙ze. . . zmarnowa´c takie ciasto! Co damy teraz go´sciom?!

W drzwiach stan˛eła babcia Julicka z gitar ˛

a ozdobion ˛

a ró˙zowymi wst ˛

a˙zkami.

— B˛edziemy ´spiewa´c w takt gitary — o´swiadczyła. — I ty, Tereso, b˛edziesz ´spiewa´c

z nami. Miała´s kiedy´s pi˛ekny głos.

— Kto pozwolił wujence wzi ˛

a´c gitar˛e? Wujenka wie, ˙ze nie wolno jej rusza´c! To

gitara Jerzego! — rozgniewała si˛e ciotka Teresa, a jej twarz stała si˛e bardziej ˙zółta od

sukni.

261

background image

— Najwy˙zszy czas, ˙zeby´s przestała, moja duszko, zatruwa´c si˛e wspomnieniami

i wróciła do ˙zycia. Jerzy sam byłby bardzo zadowolony, gdyby wiedział, ˙ze jego gi-

tara wci ˛

a˙z słu˙zy młodzie˙zy. Kto widział, wci ˛

a˙z my´sle´c o tamtej tragicznej ´smierci,

zamienia´c dom w klasztor. . . w jaki´s okropny grobowiec! Przez ciebie Giga stała si˛e

nienormalna. . .

— Co takiego?! Nie, tego ju˙z za wiele! — Rozzłoszczona ciotka zerwała si˛e z krze-

sła i pobiegła odebra´c babci Julickiej instrument.

Skorzystałem z okazji i natychmiast porwałem paczk˛e z p ˛

aczkami z krzesła. Z nie-

pokojem rozwin ˛

ałem papier. . . No tak. . . jeden rzut oka wystarczył — nie mo˙zna

si˛e było niczego innego spodziewa´c! Wszystkie p ˛

aczki zostały dokładnie spłaszczone.

A gdzie tort?

Nim jednak zd ˛

a˙zyłem odszuka´c paczk˛e z tortem, do pokoju ponownie wkroczyła

babcia Julicka, taszcz ˛

ac dwa olbrzymie, tekturowe, płaskie pudła. . .

— Nie uciekajcie — zatrzymała Gig˛e — przyniosłam pchełki i wy´scigi samocho-

dowe. . . Naucz˛e was w to gra´c. . .

— Potem, babciu. . .

262

background image

— Nie zabieraj mi chłopca — powiedziała babcia. — Mam do ciebie spraw˛e —

zwróciła si˛e do mnie — musz˛e z tob ˛

a pomówi´c na temat Gigi. . . Wygl ˛

adasz na rozs ˛

ad-

nego chłopczyka. . .

— Wolałbym. . .

— Siadaj!

— Przepraszam, ale najpierw chciałbym pokaza´c niespodziank˛e Gidze. . . — Chcia-

łem si˛e wymkn ˛

a´c, ale babcia chwyciła mnie ju˙z swoj ˛

a ko´scist ˛

a r˛ek ˛

a.

— Siadaj! — rzekła głosem nie znosz ˛

acym sprzeciwu i pchn˛eła mnie z całej siły na

krzesło.

Usiadłem. Mimo tego brutalnego pchni˛ecia moje zetkni˛ecie z krzesłem było wy-

j ˛

atkowo łagodne, by nie powiedzie´c przyjemne. Siedzenie krzesła było idealnie mi˛ek-

kie. . . dopiero po chwili zorientowałem si˛e, ˙ze — zbyt mi˛ekkie. Oblał mnie zimny pot. . .

Czy˙zbym miał a˙z takiego pecha! Przera˙zony pomacałem r˛ek ˛

a. Tak. . . nie mogłem ju˙z

mie´c w ˛

atpliwo´sci. Rzeczywisto´s´c była ponura. Pasmo moich nieszcz˛e´s´c trwało. Sie-

działem na torcie.

263

background image

Odlepiłem si˛e ostro˙znie, wsun ˛

ałem krzesło z nieszcz˛esnym rozpapranym tortem pod

stół i cofaj ˛

ac si˛e tyłem próbowałem wymkn ˛

a´c si˛e z pokoju.

— Co ci si˛e stało? — zapytała z niepokojem Giga.

— Niestety. . . musz˛e wyj´s´c.

— Wyj´s´c?

— Wróc˛e za. . . za pół godziny.

— On pewnie znów ´zle si˛e poczuł — powiedziała babcia wyra´znie zdegustowa-

na. — To naprawd˛e chorowity chłopiec, Gigo.

— Dziwnie si˛e zachowujesz — zauwa˙zyła Giga. — Powiedz, co ci si˛e wła´sciwie

stało?

— Lepiej nie pytaj! — wykrztusiłem z nieszcz˛e´sliw ˛

a min ˛

a i wybiegłem z mieszka-

nia.

Na ulicy zobaczyłem wystrojonego Jurka Tubk˛e. Zasuwał z bukietem imieninowym

pod pach ˛

a.

264

background image

— Wiesz, ju˙z skombinowałem mo´zdzierz mosi˛e˙zny. Przetopimy go na nagrod˛e —

zawołał z daleka na mój widok. — Dok ˛

ad uciekasz?! — dodał zaskoczony. — Przecie˙z

Giga ma nas dzisiaj godzi´c. . .

— Musimy przeło˙zy´c to. . . to godzenie — zasapałem.

— Przeło˙zy´c godzenie? — Tubce zrobiło si˛e wyra´znie przykro. — A mo˙ze ty w ogó-

le zrezygnowałe´s z godzenia si˛e ze mn ˛

a? — zapytał podejrzliwie. — Mo˙ze odechciało

ci si˛e?

— Nie, sk ˛

ad˙ze — zaprzeczyłem. — Nie odechciało mi si˛e, tylko. . .

— Tylko co?

— Nie wiem, jak ci powiedzie´c. . . siła wy˙zsza. . . po prostu. . . no. . . ´zle si˛e poczu-

łem.

— Ty co´s kr˛ecisz — zadyszał Tubka. — M˛etna sprawa. Nie podoba mi si˛e to. Mo˙ze

znów zrobiłe´s jaki´s kawał Gidze? Chyba nie zrobi˛e bł˛edu, jak ci˛e trzepn˛e na wszelki

wypadek. . .

— Daj spokój — przeraziłem si˛e — przecie˙z mamy si˛e godzi´c.

— Sam mówiłe´s, ˙ze to odło˙zone.

265

background image

— Tylko na razie.

— Wi˛ec ja na razie ci˛e trzepn˛e — zamierzył si˛e pi˛e´sci ˛

a.

— Ach, ty gorylu! — wykrzykn ˛

ałem rozzłoszczony.

— Co powiedziałe´s?! — Tubka dopadł do mnie.

— Uwa˙zaj, połamiesz kwiaty — mrukn ˛

ałem.

Tubka dopiero teraz przypomniał sobie, ˙ze w r˛ece trzyma kwiaty. Ochłon ˛

ał, opa-

nował si˛e, zakl ˛

ał tylko pod nosem i ruszył w stron˛e domu Gigi. . . Wielki, elegancki,

pachn ˛

acy. . .

Westchn ˛

ałem ci˛e˙zko i powlokłem si˛e w przeciwn ˛

a stron˛e.

background image

Rozdział 19

Wracam do sprawy kr˛ecenia

Na imieniny Gigi ju˙z nie poszedłem. Zanim dobrn ˛

ałem do domu i przebrałem si˛e,

upłyn˛eła prawie godzina. Pomy´slałem, ˙ze o tej porze u Gigi jest ju˙z pełno go´sci i ˙ze nie

czułbym si˛e mi˛edzy nimi dobrze. Nie znam nikogo spo´sród przyjaciół Gigi, z wyj ˛

atkiem

Tubki. Lecz Tubk˛e lepiej omija´c z daleka. Wprawdzie Giga obiecała nas pogodzi´c, ale

nie jestem a˙z tak naiwny, ˙zeby za bardzo w to wierzy´c, zreszt ˛

a do godzenia trzeba mie´c

267

background image

czas, a czas przeznaczony przez Gig˛e na to godzenie ju˙z min ˛

ał. W tej chwili imieniny

s ˛

a w pełnym toku i nie ma zupełnie warunków na powa˙zn ˛

a rozmow˛e. Giga zaj˛eta jest

swymi obowi ˛

azkami gospodyni i bawi go´sci. Zapewne grucha w najlepsze z Tubk ˛

a.

Mam za słabe nerwy, ˙zeby na to patrze´c! I nie u´smiecha mi si˛e wcale by´c w cieniu

Tubki! Tak. Zdecydowanie nie ma sensu wraca´c na te imieniny. . . Zadzwoni˛e lepiej

i przeprosz˛e. . .

Zadzwoniłem wi˛ec do Gigi, ˙ze strasznie ˙załuj˛e, ale nie b˛ed˛e mógł przyj´s´c.

— Chyba ju˙z wiesz, co si˛e stało? — zako´nczyłem.

— To nie jest ˙zaden powód — o´swiadczyła Giga. — Chyba ˙ze masz ju˙z dosy´c

naszego zwariowanego domu i mnie. . . Pewnie mi jeszcze nie przebaczyłe´s mojego

wczorajszego r˛ekoczynu. . .

— Ale˙z, co ty! — wykrztusiłem. — Wierz˛e, ˙ze mogła´s si˛e zdenerwowa´c, gdy zo-

baczyła´s zniszczon ˛

a ksi ˛

a˙zk˛e. . . Ale to nie moja wina! Przysi˛egam, to nie ja wydarłem

te ilustracje. . . Dostałem ju˙z w takim stanie od Szczypasa. . . i rozumiem teraz dobrze,

dlaczego nie chciał si˛e fatygowa´c osobi´scie i prosił mnie o t˛e przysług˛e. Chyba mnie

nie podejrzewasz?. . .

268

background image

— Oczywi´scie, ˙ze nie. I dzi˛ekuj˛e za tort. . .

— Och. . . tort! — j˛ekn ˛

ałem zawstydzony.

— Strasznie mi przykro, ˙ze zniszczyłe´s sobie spodnie. . .

— Najbardziej szkoda samego tortu.

— Tak, bardzo mi ˙zal, był wspaniały — westchn˛eła Giga. — Nigdy jeszcze takiego

nie miałam.

— Głupi pech!

— To przez babci˛e — rzekła Giga — ale co robi´c? Wszyscy b˛edziemy kiedy´s sta-

rzy. . . Teraz za to przynajmniej wiesz, ˙ze moje ˙zycie wcale nie jest łatwe.

— Nie narzekaj — mrukn ˛

ałem babcia Julicka nie jest taka okropna. . . według mnie,

jest całkiem miła.

— Ciesz˛e si˛e, ˙ze tak my´slisz. Czy ju˙z przebrałe´s si˛e?

— Oczywi´scie.

— No to czekam. . .

— Nie. . . przepraszam ci˛e, Giga, ale dzisiaj ju˙z nie mam nastroju. . . Zreszt ˛

a, mó-

wi ˛

ac szczerze, nie bawi ˛

a mnie takie oficjalne przyj˛ecia. Mam nadziej˛e, ˙ze zobaczymy

269

background image

si˛e niedługo w bardziej kameralnym gronie, mianowicie przy kr˛eceniu filmu. Chc˛e ci

zaproponowa´c rol˛e. . .

— Ro-l˛e? Jak ˛

a?

— Oczywi´scie główn ˛

a. Dawno ju˙z miałem to w planie. Zanim si˛e poznali´smy oso-

bi´scie.

— ˙

Zartujesz. . .

— Słowo!

— Teraz rozumiem, dlaczego chciałe´s mnie pozna´c. Po prostu polowałe´s na aktor-

k˛e. . .

— Je´sli wolisz takie wyja´snienie. . . prosz˛e bardzo, nie mam nic przeciwko.

— Bardzo mi to odpowiada. Ró˙znie próbowano mnie podrywa´c, ale jeszcze nikt nie

wpadł na taki sposób.

— Giga, ja powa˙znie. . . Zaczynamy kr˛eci´c.

— Kiedy?

270

background image

— Chciałbym ju˙z zacz ˛

a´c w najbli˙zsz ˛

a sobot˛e. Wszystko zale˙zy od tego, czy uzy-

skam baz˛e u ciotki. To idealne miejsce do kr˛ecenia plenerów. Czy miałaby´s wolny czas

w sobot˛e i ewentualnie w niedziel˛e? Wykombinuj co´s. . .

— Spróbuj˛e. Ale musz˛e wiedzie´c najpó´zniej w ´srod˛e, czy to sprawa pewna. Za-

dzwo´n!

— Zadzwoni˛e na pewno. Cze´s´c.

— Cze´s´c i wypij przynajmniej szklank˛e wody za moje zdrowie — powiedziała Giga.

Odło˙zyłem słuchawk˛e i pomy´slałem: „Dobra my´sl przyszła mi do głowy podczas

rozmowy z Gig ˛

a. Dosy´c ju˙z marudzenia i zabaw towarzyskich, dosy´c sentymentalnych

zagrywek i szczebiotów pod znakiem Amora. Za bardzo zawróciły mi w głowie dziew-

czyny. Obsun ˛

ałe´s si˛e, Maksymilianie Ogromski. Nale˙zy wróci´c na pierwsz ˛

a lini˛e. Ina-

czej czeka ci˛e upadek. Je´sli chcesz dokona´c wielkiej rzeczy i zapisa´c si˛e złotymi gło-

skami w historii, wracaj na pierwsz ˛

a lini˛e. . . ”

Postanowiłem wi˛ec wróci´c zdecydowanie na pierwsz ˛

a lini˛e i zacz ˛

a´c realizowa´c za-

dania, które nakre´sliłem sobie w agendzie. . . Przede wszystkim nale˙zy zrealizowa´c ów

film, o którym my´slałem od dawna, pod gro´zb ˛

a wiecznej niesławy powinienem na-

271

background image

tychmiast przyst ˛

api´c do dzieła! Zamiast wi˛ec na imieniny Gigi pojechałem do Cze´ska,

którego brat miał kamer˛e filmow ˛

a i poprosiłem o po˙zyczenie mi kamery na sobot˛e i nie-

dziel˛e. Pojechałem na nowym rowerze po˙zyczonym na tydzie´n od Zezowatego Doda

i wiozłem z sob ˛

a mały magnetofon kasetowy po˙zyczony od mojej siostry Seweryny.

Zarówno rower, jak i magnetofon zrobiły du˙ze wra˙zenie na Cze´sku. Zauwa˙zyłem prze-

to gło´sno, ˙ze mógłbym mu zostawi´c magnetofon, aby nagrał sobie d´zwi˛ek do swoich

filmów, czyli zrobił „postsynchrony”. Mógłbym. . . gdyby Czesiek w tym samym cza-

sie skombinował mi kamer˛e. . . Dodałem przy tym, ˙ze rower wyrabia łydki, a wyrobione

łydki s ˛

a ozdob ˛

a m˛e˙zczyzny, wyra˙zaj ˛

ac przy tym zaskoczenie z powodu nader skromne-

go wygl ˛

adu łydek Cze´ska. . . Były to argumenty wa˙zkie i propozycje nie do odparcia.

W rezultacie kwadrans pó´zniej wracałem do domu bez roweru i magnetofonu, za to

z kamer ˛

a w ˙zółtawym futerale, przewieszon ˛

a niedbale przez rami˛e.

Kolejne kroki skierowałem do mojej znakomitej siostry Marceliny.

— Marcelino, czas nadszedł — powiedziałem demonstruj ˛

ac kamer˛e. — Pami˛etasz,

co obiecała´s: kostiumy i ta´sm˛e w zamian za rol˛e. . .

— Główn ˛

a rol˛e — poprawiła Marcelina.

272

background image

— Główn ˛

a?! — udałem zaskoczenie.

— Tak obiecałe´s.

— No có˙z. . . skoro obiecałem. . . niech b˛edzie główna, ale pami˛etaj, finansujesz ten

film. Na pocz ˛

atek nab˛edziesz sze´s´c ta´sm odwracalnych o´smiomilimetrowych i koloro-

wych, zechciej zanotowa´c.

— Ile to b˛edzie kosztowa´c?

— Pół patyka.

— O Bo˙ze! — przestraszyła si˛e Marcelina. — Nie wiem, jak znios˛e taki wydatek!

— Zniesiesz ochoczo i z u´smiechem, je´sli pomy´slisz, ˙ze na ka˙zdym z tych filmów

uwieczni si˛e twoja znakomita twarz. Wiem, ˙ze chcesz i´s´c do szkoły teatralnej. Wystar-

czy, jak przed egzaminem zaprezentujesz te filmy, a egzamin masz z głowy. Profesoro-

wie z wra˙zenia pospadaj ˛

a z krzeseł.

Nie wiem, czy przekonałem pod tym wzgl˛edem Marcelin˛e. Odeszła mrucz ˛

ac, ale

nazajutrz wr˛eczyła mi sze´s´c kolorowych filmów marki „Orwo”.

273

background image

Z kolei nale˙zało sobie zapewni´c baz˛e produkcyjn ˛

a. W tym celu pojechałem naza-

jutrz do ciotki Matyldy. Wróciłem dosy´c pó´zno i w doskonałym humorze. O´swiadczy-

łem, ˙ze jestem ju˙z po kolacji.

Mama popatrzyła na mnie podejrzliwie.

— Znów jakie´s imieniny? Prowadzisz ostatnio zbyt towarzyski tryb ˙zycia.

— Sko´nczyłem ju˙z z tym, mamo. Byłem w podró˙zy słu˙zbowej, je´sli tak mo˙zna

powiedzie´c.

— Słu˙zbowej?

— Przygotowywałem baz˛e dla mojego filmu. . .

— Och. . . słysz˛e o tym filmie od roku — powiedziała mama. — Ten film to ´swietny

parawan dla twoich ciemnych sprawek. . .

— Ciemnych sprawek, co te˙z mama — oburzyłem si˛e. — To naprawd˛e była sprawa

bazy!

— Doskonale karmi ˛

a wida´c w tej bazie.

274

background image

— ˙

Zeby mama wiedziała. Kolacja była — palce liza´c. Prócz mi˛es, jakich´s nadzwy-

czajnych ptaków i sałatek, ciastka, kremy, budynie i galarety, nie mówi ˛

ac o napojach

pienistych.

— A wi˛ec jednak trafiłe´s na jak ˛

a´s uroczysto´s´c, imieniny, chrzciny czy styp˛e?

— Mama my´sli, ˙ze jak dobra kolacja, to od razu imieniny lub jakie´s ´swi˛eto — rze-

kłem nie bez goryczy. — Mama nie mo˙ze sobie wyobrazi´c, ˙ze s ˛

a jeszcze gospodynie,

które dbaj ˛

a o ˙zoł ˛

adek młodzie˙zy. Otó˙z musi mama wiedzie´c, ˙ze zostałem pocz˛estowa-

ny normaln ˛

a powszedni ˛

a kolacj ˛

a przez szlachetn ˛

a osob˛e, która doskonale rozumie, ˙ze

˙zoł ˛

adek młodzie˙zy ma taki sam spust w dzie´n powszedni jak w ´swi˛eto. . .

— Któ˙z to był t ˛

a szlachetn ˛

a osob ˛

a?

— Ciotka Matylda.

— Ach tak - za´smiała si˛e mama usiłuj ˛

ac ukry´c irytacj˛e. — Pewnie znów szykuje na

ciebie jaki´s zamach, wiórkowanie podłóg, malowanie czy utykanie okien na zim˛e? Te

kolacyjki to najzwyklejsze przekupstwo. . .

— Có˙z te˙z mama! Wszystkie prace, które wykonuj˛e u ciotki, to prace czysto bezin-

teresowne!

275

background image

— Ciekawe, ˙ze nie palisz si˛e do wykonywania bezinteresownych prac w domu,

a mnie r˛ece czasem odpadaj ˛

a.

Chrz ˛

akn ˛

ałem.

— Ch˛etnie pomog˛e i w domu, ale przypominam, ˙ze mama prócz mnie ma jeszcze

dwie córki, praktyka w domowym gospodarstwie bardzo by im si˛e przydała. . . Inna

rzecz, ˙ze mnie nikt nie pomaga — rzekłem teatralnym głosem. — Samotnie si˛e bory-

kam. Kogo obchodzi, ˙ze kr˛ec˛e film? Jedna tylko ciotka wykazała zrozumienie. Dzi˛eki

niej b˛ed˛e mógł kr˛eci´c plenery w sobot˛e i niedziel˛e. Oddała całe mieszkanie do dyspo-

zycji naszej ekipy.

— Co takiego?!

— Przecie˙z mówi˛e. Ciocia Matylda zgodziła si˛e zosta´c baz ˛

a. . . to znaczy, ˙zeby jej

dom we Wrzoskach był baz ˛

a. . .

— Nieszcz˛esna Matylda! — wykrzykn˛eła mama. — Zawsze była lekkomy´slna. . .

Nie zdaje sobie sprawy, co zrobiła! O, nieszcz˛esna.

— Jak mama mo˙ze tak mówi´c! Ciocia Matylda interesuje si˛e sztuk ˛

a filmow ˛

a i jest

bardzo szcz˛e´sliwa, ˙ze mo˙ze wnie´s´c swój wkład do kr˛ecenia.

276

background image

— Bokiem jej wyjdzie to kr˛ecenie — o´swiadczyła mama. — Pami˛etam, co prze˙zy-

łam, kiedy miałe´s mani˛e teatraln ˛

a i cały dom zamieniałe´s na teatr. . . Biedaczka Matylda

nie pozna swojego mieszkania. . .

— Mo˙ze mama by´c spokojna. Kr˛eci´c b˛edziemy na dworze, chodzi nam tylko o baz˛e

zaopatrzeniow ˛

a i noclegow ˛

a. . .

Ale mama nie słuchała moich rzeczowych wyja´snie´n i biadoliła dalej:

— Nieszcz˛esny wujek Bła˙zej! Oczywi´scie nic nie wie i o wszystkim dowie si˛e ostat-

ni. Kiedy wyp˛edz ˛

a go z łó˙zka i ka˙z ˛

a zosta´c statyst ˛

a.

— To prawda, ˙ze nie wie — przyznałem. — Nie był obecny przy omawianiu spra-

wy. . . a co do roli filmowej, to istotnie przewidujemy rol˛e dla wujka. On ma tak ˛

a niesa-

mowit ˛

a twarz. . .

— Pojad˛e z wami na to kr˛ecenie — zdecydowała mama. — Wy tam gotowi´scie

roznie´s´c cały dom. . .

— Tego si˛e wła´snie obawiałem. Mamie nie mo˙zna nic powiedzie´c.

— Pomog˛e wam. . . b˛ed˛e czuwa´c. . . Nie rozumiesz mnie. . .

277

background image

— Rozumiem. Mama chce re˙zyserowa´c. . . Mama nie zrobi tego. . . Je´sli mama chce

re˙zyserowa´c, to w innym filmie. Mog˛e nawet napisa´c dla mamy scenariusz, ale nie mo˙ze

by´c dwu re˙zyserów naraz. . . Zreszt ˛

a w sobot˛e mama urz ˛

adza zabaw˛e na rzecz zwierz ˛

at

z ramienia Towarzystwa Ochrony Przyrody. . . a w niedziel˛e, o ile si˛e nie myl˛e, jest

mama zaproszona przez kynologów na wystaw˛e psów. . . mama b˛edzie zaj˛eta.

— Ju˙z zd ˛

a˙zyłe´s sprawdzi´c! Jeste´s okropny!

— Tylko przezorny. Mama zawsze mówiła, ˙ze nale˙zy działa´c opatrznie i przewidy-

wa´c z góry wszelkie zagro˙zenia. . .

— Najlepiej, jak zabior˛e ci˛e w niedziel˛e na t˛e wystaw˛e i nakr˛ecisz film o psach. . .

— Mama chyba ˙zartuje — przestraszyłem si˛e. — Przecie˙z mama wyra´znie zgodzi-

ła si˛e na filmy fabularne. Kiedy miałem mani˛e instrumentaln ˛

a, mama powiedziała, ˙ze

zgodzi si˛e na ka˙zd ˛

a inn ˛

a, byle nie tak gło´sn ˛

a.

— Och, to było straszne! — Mama jeszcze teraz zadr˙zała na wspomnienie seansów

„mocnego uderzenia”, które aplikowałem jej codziennie w domu.

— No wi˛ec widzi mama — ci ˛

agn ˛

ałem — wyleczyłem si˛e z tej manii. Zrobiłem

wielkie po´swi˛ecenie, ˙zeby mama nie wpadła w chorob˛e nerwow ˛

a i przerzuciłem si˛e do

278

background image

filmu. . . Ale je´sli mama boi si˛e kr˛ecenia i woli, ˙zebym znów ´cwiczył instrumentalnie,

to prosz˛e bardzo. Wła´snie zapisałem si˛e do klasy puzonu i pan profesor Kiryłło zach˛e-

ca mnie, abym codziennie ´cwiczył w domu. Mama porozmawia z panem profesorem

Kiryłło. Klasa puzonu w emdeku.

— Nie, nie — zatrzepotała r˛ekami przera˙zona mama. — Wszystko, tylko nie puzon

w domu! Lepsze ju˙z kr˛ecenie.

— Ja te˙z tak my´sl˛e. Zatem nic mi nie pozostaje innego, jak kr˛eci´c film. I naprawd˛e

mi przykro, ˙ze mama rzuca mi kłody. . .

— Ale˙z ja ci nie rzucam kłód, tylko. . .

— Mama napisze do pani Klementyny Olbrychskiej, czy rzucała takie kłody Da-

nielowi, jak był w moim wieku, i mama zobaczy, jak matki dbaj ˛

a o rozwój artystyczny

dziecka. . . A w ogóle to głowa mnie rozbolała od tej rozmowy. To straszne, co mu-

si przej´s´c młody artysta w wieku szkolnym. . . Gdybym normalnie zbijał b ˛

aki na rogu

ulicy Balonowej, to mama nie miałaby do mnie pretensji, a jak chc˛e pracowa´c artystycz-

nie, od razu podejrzenia, niepokoje i rzucanie kłód pod nogi. . . ˙

Ze ja musz˛e traci´c tyle

279

background image

energii na jałowe boje z opiek ˛

a domow ˛

a, zamiast wyładowa´c t˛e energi˛e w twórczo´sci

filmowej. . .

— Dosy´c ju˙z! — przerwała mama. — Jedno jest pewne, ˙ze nikt ciebie nie prze-

gada. Nie wiem, czy powiniene´s zosta´c filmowcem, ale na pewno masz szans˛e zosta´c

adwokatem.

Tego dnia szedłem na zasłu˙zony odpoczynek nocny z uczuciem, ˙ze nie zmarnowa-

łem dnia. Wszystkie sprawy układały si˛e pomy´slnie, nawet rozmowa z mam ˛

a zako´nczy-

ła si˛e pełnym sukcesem. Moje marzenia o filmie zaczynały nareszcie przybiera´c realne

kształty. Wła´sciwie najwa˙zniejsze rzeczy były ju˙z załatwione. Dopiero potem pomy´sla-

łem, ˙ze przeoczyłem jeden „drobiazg”: scenariusz. Bagatelka!

background image

Rozdział 20

Głowa mnie boli od przybytku, czyli za

du˙zo gwiazd

Zanim usn ˛

ałem, my´slałem o filmie. Wierzyłem, ˙ze w nocy przy´sni mi si˛e goto-

wy scenariusz. Rano wystarczy go tylko zapisa´c. Nieraz przecie˙z miałem ju˙z cudowne

filmowe sny! Dlaczego nie miałby przy´sni´c mi si˛e teraz, gdy tak go potrzebuj˛e i tak my-

281

background image

´sl˛e o nim intensywnie przed za´sni˛eciem? Ach, gdyby stworzy´c now ˛

a metod˛e pracy ar-

tystycznej! W nocy podczas snu układamy scenariusze, a w dzie´n według nich kr˛ecimy

filmy! Zaprz˛egn ˛

a´c sen do pracy koncepcyjnej, to byłby pomysł! To byłby prawdziwy

przełom w dziejach sztuki! Co za oszcz˛edno´s´c czasu! Wydajno´s´c twórców zwi˛ekszyła-

by si˛e dwukrotnie. Wiadomo, ˙ze artysta wci ˛

a˙z walczy z czasem. ˙

Zycie jest krótkie. Ilu˙z

geniuszy nie mogło stworzy´c arcydzieł z powodu braku czasu. Co najmniej połow˛e cza-

su zabiera twórcy obmy´slenie kształtu dzieła, gdyby wi˛ec mo˙zna załatwi´c to we ´snie,

mo˙zna by pracowa´c dwadzie´scia cztery godziny na dob˛e. . .

Z t ˛

a my´sl ˛

a usn ˛

ałem wreszcie. . . Scenariusz przy´snił mi si˛e znakomity. . . byłem

o tym przekonany. Niestety, zostały mi z niego tylko strz˛epy. . . Chyba musiały wyst ˛

api´c

usterki w nagrywaniu na ta´sm˛e pami˛eci, a mo˙ze ta´sma była za mało czuła. W ka˙zdym

razie co´s u mnie jeszcze szwankuje w zapisie. B˛ed˛e musiał pracowa´c nad tym i nauczy´c

si˛e zapisywa´c w mózgu sny.

To były wskazania na przyszło´s´c. Na razie jednak byłem bez scenariusza i usiłowa-

łem gor ˛

aczkowo wymy´sli´c go podczas lekcji polskiego w klasie.

282

background image

Podziwiałem Konia. Od razu to zauwa˙zył. Co wi˛ecej, okazało si˛e, ˙ze wszystko za-

pami˛etał i od razu skojarzył poprawnie.

— Co si˛e dzisiaj z tob ˛

a wyrabia? — powiedział. — Zupełnie nie uwa˙zasz. Na pew-

no my´slisz o filmie. Masz kłopoty z obsad ˛

a czy ze scenariuszem?. . . Je´sli brakuje ci

scenariusza, to mog˛e słu˙zy´c pomoc ˛

a. Mam gotowy. „Historia wielko´sci i upadku Mak-

syma Ogromskiego, czyli jak nie zostałem filmowcem z powodu bomby z polskiego”.

A mo˙ze wolisz tytuł: „Jak zaszkodziły mi przydawki”?

´Smiech przetoczył si˛e przez klas˛e.

Spojrzałem z pretensj ˛

a na Konia. Przynajmniej dzi´s mógł mnie zostawi´c w spokoju.

By´c mo˙ze swoim szyderstwem niweczy genialne dzieło. Czy˙z to nie ha´nba, ˙ze zamiast

tworzy´c scenariusz, zmuszony jestem skupi´c si˛e na n˛edznych przydawkach? Co praw-

da, jeszcze cztery dni do rozpocz˛ecia zdj˛e´c. . . ale b˛ed˛e miał przez ten czas mnóstwo

innej roboty. . . Trudno. Nie b˛ed˛e si˛e tym przejmował. Zreszt ˛

a i tak ostateczny kształt

scenariusza powstaje na planie. Grunt, ˙ze mam tytuł, nawet dwa tytuły: „Ostatni dzie´n

wakacji” i „Rapsodia jesienna na puzon z perkusj ˛

a”. Oczywi´scie ten ostatni tytuł zawie-

283

background image

ra w sobie gł˛ebok ˛

a ironi˛e. To wcale nie b˛edzie film muzyczny. Ale oczywi´scie b˛edzie

ilustrowany muzyk ˛

a. . .

Tak, w ostateczno´sci scenariusz wymy´sl˛e na planie, natomiast nale˙załoby jak naj-

wcze´sniej skompletowa´c obsad˛e aktorsk ˛

a.

A wi˛ec problem brzmi: kogo zaanga˙zowa´c do filmu? Nie ulega w ˛

atpliwo´sci, ˙ze po-

winna w nim zagra´c Giga. Z drugiej strony, jak wiadomo, zaprzedałem si˛e mojej zna-

komitej siostrze Marcelinie. To nie ˙zarty. Ona finansuje przecie˙z wszystko. Jak to si˛e

mówi — siedz˛e u niej w kieszeni. Marcelina na pewno za˙z ˛

ada zgodnie z umow ˛

a głów-

nej roli. Co gorsza, główn ˛

a rol˛e obiecałem tak˙ze Nelce Szyperskiej. Niech to diabli!

Zakl ˛

ałem pod nosem. Nadmiar gwiazd! I co teraz zrobi´c z tym fantem? Giga i Nella nie

cierpi ˛

a si˛e nawzajem. Wykluczone, ˙zeby mogły wyst ˛

api´c jednocze´snie. Jedna nie ust ˛

api

drugiej. . . A wi˛ec co? Zerwa´c z Nelk ˛

a? Nie, o tym nie mo˙ze by´c mowy! To prawda,

˙ze na samym pocz ˛

atku była Giga, a Nelka miała j ˛

a chwilowo tylko zast ˛

api´c, ale potem

okazała si˛e nagle wa˙zn ˛

a osob ˛

a w moim ˙zyciu. Nie moja wina, pomy´slałem, ˙ze spodo-

bała mi si˛e tak˙ze Nelka. Była taka ró˙zna. . . taka zupełnie inna od Gigi! Nie, nie mog˛e

sobie wyobrazi´c zerwania z Nelk ˛

a. Zbyt ju˙z si˛e zaprzyja´znili´smy. Nie mog˛e jej zdra-

284

background image

dzi´c. Dlaczego te okropne dziewczyny nie potrafi ˛

a zrozumie´c, ˙ze mo˙zna przyja´zni´c si˛e

z dwiema naraz?

A potem pomy´slałem sm˛etnie, ˙ze jak dot ˛

ad spotkały mnie same nieprzyjemne rze-

czy z Gig ˛

a. Czy˙zby Giga przynosiła mi pecha? Mo˙ze to jest dziewczyna fatalna mego

˙zycia? Oczywi´scie, to bzdurna my´sl, ale fakt pozostaje faktem. Jako´s mi si˛e nie wiedzie

w ˙zyciu towarzyskim. Dlatego szukam pocieszenia u Szyperskiej. I byłbym nieszcz˛e´sli-

wy, gdyby´smy si˛e pokłócili. Dlatego obie musz ˛

a zagra´c główne role w filmie. Sposób

jest tylko jeden. Musz˛e nakr˛eci´c dwa ró˙zne filmy. Jeden z Gig ˛

a, drugi z Nelk ˛

a Szy-

persk ˛

a. Giga wyst ˛

api w pierwszym filmie. Nelka w drugim. . . Na razie nie b˛ed˛e jej

o niczym wspominał. Zaprosz˛e j ˛

a do bazy na któr ˛

a´s tam kolejn ˛

a niedziel˛e, najlepiej, jak

spadnie pierwszy ´snieg. . . Biały ´snieg, nagie drzewa. . . smutne stada kracz ˛

acych gaw-

ronów i przestrze´n. . . du˙zo przestrzeni. To nawet pasuje do Szyperskiej. Kłopot b˛edzie

tylko z moj ˛

a znakomit ˛

a siostr ˛

a Marcel ˛

a. Przed ni ˛

a nie da si˛e nic ukry´c. . . Zreszt ˛

a jest

mi potrzebna ze swoj ˛

a kas ˛

a.

Kłopot, prawdziwy kłopot. . . ˙

Ze te˙z musiałem tak si˛e zapl ˛

ata´c.

285

background image

Z chłopakami pójdzie chyba lepiej. . . Zaanga˙zuj˛e Zezowatego Doda, chłopak na

medal i przyjaciel, a przy tym — co za fenomenalna twarz. Ale przydałby si˛e jaki´s

przystojniak. Najbardziej by si˛e nadawał Geniusz Tubkowski. Inteligentna blada g˛eba,

długie rz˛esy, ładny u´smiech. Zadzwoniłem do niego natychmiast. Niestety, odmówił.

W sobot˛e i niedziel˛e b˛edzie w Warszawie. Zdecydował si˛e wzi ˛

a´c udział w eliminacjach

do telewizyjnej Wielkiej Gry. B˛edzie odpowiadał z historii ruchów rewolucyjnych. Ko-

go wzi ˛

a´c zamiast niego? Nadawałby si˛e oczywi´scie M˛esio. Jest tak˙ze zdolny i ma foto-

geniczn ˛

a, sympatyczn ˛

a g˛eb˛e. Ale bałem si˛e M˛esia. Mógłby zrobi´c zbyt du˙ze wra˙zenie

na dziewczynach. Jest zbyt sprytny i wygadany, poza tym chciałby rz ˛

adzi´c. . . a na pew-

no by si˛e wtr ˛

acał. Nie, lepiej trzyma´c z daleka M˛esia Cykandera od tych rzeczy. Ju˙z

lepiej wzi ˛

a´c Kobylaka. Szyperska ma wprawdzie dla niego niezrozumiałe wzgl˛edy, ale

typ w zasadzie jest nieszkodliwy, wi˛ecej my´sli, ni˙z mówi. Spokojny kole´s. To niew ˛

at-

pliwie powa˙zna zaleta.

Ustaliwszy z grubsza skład ekipy filmowej, zadzwoniłem do Gigi.

— Cze´s´c, Giga — powiedziałem — no wi˛ec widzisz, ˙ze jestem szybki. Wszystko

załatwione. W sobot˛e zaczynamy kr˛eci´c.

286

background image

— Ty naprawd˛e powa˙znie?. . . — zapytała zaskoczona.

— Nie wierzyła´s? — roze´smiałem si˛e.

— Nawet teraz niezupełnie wierz˛e.

— Nie znasz mnie jeszcze — powiedziałem. — Jestem konsekwentny i efektywny.

Słowa te zrobiły du˙ze wra˙zenia na Gidze. Nie odwa˙zyła si˛e ju˙z poddawa´c w w ˛

atpli-

wo´s´c realizacji filmu. Zapytała tylko:

— A zatem w sobot˛e?

— Tak. We Wrzoskach. Tam zało˙zyłem baz˛e.

— Byłam tam kiedy´s w lesie. . . To pi˛ekna okolica.

— Wymarzone plenery jesienne — powiedziałem. — Modl˛e si˛e tylko, ˙zeby do so-

boty wiatr nie str ˛

acił reszty złotych li´sci.

— Kto tam b˛edzie prócz nas? — zapytała Giga.

— Nie wiem jeszcze dokładnie. . . Przyjad˛e z asystentem Dodo´nskim. . . poza tym

zaprosz˛e kilku aktorów.

— Jakich? Ja musz˛e wiedzie´c.

287

background image

— Czy ci nie wszystko jedno, z kim b˛edziesz gra´c? Najwa˙zniejsze, ˙zeby facet był

zdolny.

— Nie. . . Nie mam ochoty gra´c z pierwszym lepszym. . . ´

Zle bym si˛e czuła. . . Na

przykład wykluczone, ˙zebym mogła zagra´c z Kancer ˛

a. . .

— Je´sli ci na tym zale˙zy. . . prosz˛e bardzo — wzruszyłem ramionami — powiedz,

z kim chciałaby´s zagra´c, a ja postaram si˛e go ´sci ˛

agn ˛

a´c. . .

— Chciałabym zagra´c z Jurkiem Tubkowskim — o´swiadczyła Giga.

Znieruchomiałem zaskoczony.

— Co takiego? Chciałaby´s z Jurkiem Tubk ˛

a?!

— On musi by´c!

— Daj spokój, zastanów si˛e! — mówiłem zdegustowany. — Wiesz, w jakich okrop-

nych jeste´smy stosunkach. Nie mo˙zesz mi tego zrobi´c. . .

— Nie szkodzi — powiedziała Giga. — To wła´snie b˛edzie okazja, ˙zeby´scie si˛e

pogodzili.

— Błagam ci˛e — j˛ekn ˛

ałem.

— Nie.

288

background image

— On nie nadaje si˛e.

— Nadaje si˛e doskonale. Ma cierpi ˛

ac ˛

a, uduchowion ˛

a twarz. . .

— Uduchowion ˛

a twarz! Ale˙z to jest twarz goryla!

— No wiesz! — oburzyła si˛e Giga. — Owszem, Jurek ma mocno zarysowane rysy,

ale to podkre´sla tylko jego m˛esk ˛

a urod˛e. . . Przyznasz chyba, ˙ze ma bardzo charaktery-

styczny wyraz.

— Owszem, w sam raz do dreszczowca albo do komedii kryminalnej. . . Ale ja nie

mam zamiaru kr˛eci´c dreszczowca ani komedii kryminalnej. To ma by´c dramat psycho-

logiczny.

— Jurek to ´swietnie zagra.

— Nie.

— To mój warunek — rzekła zimno Giga. — Albo zaanga˙zujesz nas oboje, albo ja

zrezygnuj˛e.

Zawahałem si˛e. Jeszcze Tubki tu brakowało! Popsuje cał ˛

a przyjemno´s´c. Nie miałem

jednak wyboru, skoro Giga tak postawiła spraw˛e.

289

background image

— Dobra, zrobi˛e to dla ciebie, niech b˛edzie, jak chcesz — rzekłem sapi ˛

ac ze zde-

nerwowania.

— Jeste´s okropnie miły — ucieszyła si˛e Giga. — Wiedziałam, ˙ze si˛e zgodzisz. Zo-

baczysz, nie po˙załujesz. B˛edziesz zadowolony z Jurka.

Milczałem.

— Przyjd˛e po ciebie o trzynastej w sobot˛e — powiedziałem po chwili.

— Tak wcze´snie?!

— Mamy PKS o trzynastej dwadzie´scia.

— Nic z tego — powiedziała Giga — b˛ed˛e mogła wyjecha´c dopiero o czwartej po

południu. O drugiej umówiona jestem z krawcow ˛

a, a potem mam anglika.

— Za pó´zno, nie zd ˛

a˙zymy nic nakr˛eci´c. O pół do pi ˛

atej ju˙z zaczyna si˛e ´sciemnia´c. . .

— Zostanie nam cała niedziela. Mo˙zemy zacz ˛

a´c z samego rana. A wi˛ec jeste´smy

umówieni. Przyjad˛e koło pół do pi ˛

atej. Wytłumacz tylko dokładnie, gdzie to jest. Tatu´s

podwiezie mnie samochodem.

— To jest kolonia kolejowa pod lasem. Ostatni dom. Ulica Opatowska 77. Moja

ciotka nazywa si˛e Materska. Baza jest u mojej ciotki.

290

background image

— Załatwione. Przywioz˛e pieczone kurczaki i sernik. Tym razem cioci Teresie cia-

sto na pewno si˛e uda. . .

— Nie potrzebujesz nic przywozi´c. Papu mamy na miejscu. Giga, to jest baza z peł-

nym wiktem. I luksusowe sypialnie. Wszystko b˛edzie zorganizowane na medal. Wystar-

czy, jak przywieziesz dobry humor.

— Przywioz˛e dobry humor i Tubk˛e — powiedziała Giga. — Cze´s´c!

— Cze´s´c! — powiedziałem z pewnym chłodem. Z powodu Tubki. Tubka to był

bolesny cier´n w tej całej imprezie.

Mimo tego bolesnego ciernia byłem jednak szcz˛e´sliwy. Jeszcze tydzie´n temu Giga

wydawała mi si˛e nieosi ˛

agalna jak gwiazda na niebie. A teraz rozmawiam z gwiazd ˛

a jak

ze star ˛

a kole˙zank ˛

a. Jednak sprawy ruszyły wyra´znie z miejsca.

background image

Rozdział 21

Pretensje Nelli

Nazajutrz w szkole przekonałem si˛e, ˙ze sprawy nie tylko ruszyły z miejsca, ale ru-

szyły niebezpiecznym galopem. Tak szybko, ˙ze od razu dotarły do wiadomo´sci Nelki

Szyperskiej. Podeszła do mnie na pierwszej przerwie z ponur ˛

a min ˛

a i obraz ˛

a wypisan ˛

a

na czole. Poczułem, ˙ze burza wisi w powietrzu.

— Dawno si˛e nie widzieli´smy — powiedziała.

292

background image

Chrz ˛

akn ˛

ałem.

— Jak to, przecie˙z widzimy si˛e codziennie w klasie. . .

— Klasa si˛e nie liczy.

— A co si˛e liczy?

— Z kim spotykasz si˛e po lekcjach?

— Ostatnio z nikim. Jestem piekielnie zaj˛ety.

— Gig ˛

a?

Zaczerwieniłem si˛e.

— Wi˛ec jednak kłamałe´s wtedy — przymru˙zyła oczy Nelka. — Film to był pre-

tekst! Od pocz ˛

atku chciałe´s pozna´c Gig˛e, no i dopi ˛

ałe´s swego! Wsadziła ci˛e do swojej

mena˙zerii tak jak tego goryla Tubk˛e.

— Do mena˙zerii?

— Przepraszam, do swojej gwardii przybocznej. Teraz biegasz do niej na ka˙zde

zawołanie.

— Kto ci powiedział?!

— Od czasu meczu byłe´s u niej dwa razy! — ci ˛

agn˛eła roz˙zalona Nelka.

293

background image

— Masz doskonały wywiad. . . — zasapałem. — Zaraz ci wszystko wytłumacz˛e.

Posłuchaj. Wła´snie chciałem z tob ˛

a pomówi´c.

— Pomówi´c? — Nelka wzruszyła ramionami. — Po tym, co si˛e stało? O czym

mieliby´smy mówi´c? Chyba nie mamy sobie ju˙z nic do powiedzenia.

— Nie b ˛

ad´z ´smieszna. Owszem, byłem u Gigi, bo Szczypas mnie prosił, ˙zebym

oddał Gidze ksi ˛

a˙zk˛e. . . — Opowiedziałem ze szczegółami, na jakie mnie naraził przy-

kro´sci.

— Wystarczyło, ˙ze wspomniał o Gidze, a ty poleciałe´s od razu jak na skrzydłach.

I nawet nie zl ˛

akłe´s si˛e Medora. — Szyperska wci ˛

a˙z była roz˙zalona na mnie.

— Musiałem spłaci´c Szczypasowi dług wdzi˛eczno´sci. Podczas tego pami˛etnego bie-

gu wybawił mnie z ci˛e˙zkiej opresji. . .

— Ale nikt ci nie kazał na drugi dzie´n biec z tortem! Z t a k i m tortem! Kosztował

chyba maj ˛

atek, a ty mówiłe´s, ˙ze nie masz pieni˛edzy. . .

— Dostaniesz jeszcze wi˛ekszy!

294

background image

Szyperska przygryzła wargi. Wida´c było, ˙ze Szyperskiej wcale nie chodzi o to, ˙zeby

ona dostała jeszcze wi˛eksze torty. Szyperskiej chodzi o to, ˙ze w ogóle ´smiałem podaro-

wa´c tort Gidze.

— Tort nie jest wa˙zny. . . — powiedziałem. — Tak si˛e zło˙zyło, ˙ze akurat były imie-

niny Gigi. . .

— Tak si˛e ładnie zło˙zyło. . .

— Ale ja wcale nie z powodu Gigi. . . Po prostu miałem spotka´c si˛e w jej domu

z Tubk ˛

a.

— Ty z Tubk ˛

a? Có˙z to za nowe wykr˛ety?

— ˙

Zadne wykr˛ety. Giga zgodziła si˛e pogodzi´c mnie z Tubk ˛

a.

— Tak ci bardzo na tym zale˙zało?

— Oczywi´scie. Stale mam tego goryla na karku. ˙

Zy´c w ci ˛

agłym zagro˙zeniu, to nie

jest wcale przyjemne.

— Ja bym te˙z was mogła pogodzi´c — odpaliła Nelka. — Ciekawe, ˙ze nie zwróciłe´s

si˛e do mnie.

295

background image

— Do Gigi te˙z si˛e nie zwracałem. To od niej wyszła propozycja. . . Ale skoro ju˙z

o tym mowa. . . i ty chcesz zamiast Gigi, to prosz˛e bardzo, pogód´z nas, je´sli potrafisz.

— Czy t˛e kamer˛e te˙z po˙zyczyłe´s po to, ˙zeby filmowa´c Gig˛e, jak was godzi?. . .

A mo˙ze to godzenie nale˙zy do scenariusza filmu, o którym wspomniałe´s.

— Co ty wygadujesz? Kto ci powiedział o tej kamerze?

— Wła´snie Tubka.

— Ohydny kr ˛

ag plotkarski.

— Wi˛ec to nieprawda?

— Co?

— No to, co opowiada Jurek. ˙

Ze specjalnie dla niego i dla Gigi napisałe´s scena-

riusz. . .

— Bzdura! Nie napisałem w ogóle ˙zadnego scenariusza.

— I nie zaanga˙zowałe´s ich?

— No. . . w pewnym sensie — zaj ˛

akn ˛

ałem si˛e głupio. — Ju˙z ci mówiłem, ˙ze do

filmu potrzeba wiele postaci. . . ale ty nie potrzebujesz si˛e martwi´c — dodałem po-

´spiesznie.

296

background image

— Na pewno?

— Na pewno.

Szyperska odetchn˛eła.

— A ja my´slałam, ˙ze zapomniałe´s, co mi przyrzekłe´s.

— Jak mogła´s tak pomy´sle´c? — rzekłem silnie wzburzony. — To mnie obra˙za. Ja

nigdy nie zapominam o moich przyrzeczeniach.

— A wi˛ec b˛ed˛e grała w tym filmie?

— Oczywi´scie.

— I dostan˛e główn ˛

a rol˛e?

Umilkłem na chwil˛e.

— Ju˙z zawahałe´s si˛e — zauwa˙zyła podejrzliwie. — Ty co´s knujesz.

— Ale˙z nie. . . Oczywi´scie, ˙ze dostaniesz główn ˛

a rol˛e.

— W tym filmie, który zaczynasz kr˛eci´c? W tym najbli˙zszym?

Zakl ˛

ałem w duchu. Czy mog˛e teraz powiedzie´c: „Nie, dziewczyno, nie w tym filmie,

ale dopiero w nast˛epnym, w któr ˛

a´s tam kolejn ˛

a niedziel˛e, gdy spadnie pierwszy ´snieg”?

Nie, nie mog˛e. Nie przejdzie mi to przez gardło.

297

background image

— Zaniemówiłe´s. . . Dlaczego nic nie mówisz? — zaniepokoiła si˛e Nelka. — Ty co´s

ukrywasz przede mn ˛

a. Mo˙ze nie chcesz, ˙zebym wyst ˛

apiła przed kamer ˛

a?. . . Co´s mi si˛e

zdaje. . .

— ´

Zle ci si˛e zdaje — zasapałem.

— Gdyby´s naprawd˛e chciał, to by´s mnie o tym zawiadomił, wiedziałabym wcze-

´sniej od innych. . . ˙ze zaczynasz kr˛eci´c. . . a tymczasem dowiaduj˛e si˛e ostatnia.

Wzruszyłem ramionami.

— Po prostu chodz˛e z tob ˛

a do jednej klasy — powiedziałem — wi˛ec uwa˙załem, ˙ze

nie ma problemu. I starałem si˛e zawiadomi´c najpierw tych, z którymi nie mam bezpo-

´sredniego kontaktu. Bała´s si˛e, ˙ze ci˛e w ogóle nie zawiadomi˛e?

— Tak — wyznała Nelka.

Roze´smiałem si˛e sztucznie.

— Niepotrzebnie si˛e bała´s. Ja mam wszystko z góry zaplanowane. Nakr˛ecenie filmu

nale˙zy do moich zada´n na ten rok. Skoro zanotowałem, ˙ze masz tam gra´c główn ˛

a rol˛e,

to cho´cby ziemia si˛e trz˛esła, musz˛e wykona´c zadanie.

— Z ˙zelazn ˛

a konsekwencj ˛

a — dopowiedziała Nelka.

298

background image

Spojrzałem na ni ˛

a k ˛

atem oka, czy nie drwi sobie ze mnie.

— Nie wiem, czy z ˙zelazn ˛

a - mrukn ˛

ałem — po prostu z tak ˛

a, na jak ˛

a mnie sta´c.

W ka˙zdym razie si˛e staram.

— To wła´snie u ciebie lubi˛e — powiedziała Nelka. — Masz siln ˛

a wol˛e.

— Nabijasz si˛e ze mnie.

— Na pewno masz silniejsz ˛

a wol˛e ni˙z inni chłopcy, których znam — powtórzyła. —

W ka˙zdym razie wiesz, czego chcesz, nakre´slasz sobie jakie´s cele. . . realizujesz je. . .

próbujesz jako´s układa´c sobie ˙zycie. — Wyci ˛

agn˛eła z torby pomara´ncz˛e i podzieliła na

dwie cz˛e´sci. — Pocz˛estuj si˛e.

Jedz ˛

ac soczysty owoc, my´slałem, ˙ze w oczach Nelki przedstawiam si˛e zawsze lep-

szy, ni˙z jestem w rzeczywisto´sci. Z wyj ˛

atkiem momentów, kiedy jest zazdrosna. O czym

to ´swiadczy? To mo˙ze ´swiadczy´c tylko o jednym. . . Spojrzałem na ni ˛

a uwa˙znie i po-

wiedziałem gło´sno:

— Za dobrze o mnie my´slisz. . . ale jestem ci za to wdzi˛eczny. To mnie krzepi.

— ´Smiejesz si˛e ze mnie. Wiem, ˙ze w gruncie rzeczy, to jeste´s zły na mnie. . .

— Za co, u licha?!

299

background image

— Za moj ˛

a nieufno´s´c i za te oskar˙zenia. . . — zaczerwieniła si˛e Nelka — ale prze-

bacz mi! To wszystko dlatego, ˙ze tak bardzo mi zale˙zało na tej roli. . . Nie masz poj˛ecia

jak bardzo! Ta rola ma dla mnie podwójne znaczenie.

— Podwójne? Jak to?

— Najpierw dlatego, ˙ze b˛ed˛e gra´c. . . To było moje marzenie. Pasjonuje mnie teatr

i film. . . ale nie to jest najwa˙zniejsze. Najwi˛ecej dla mnie znaczy, ˙ze wła´snie mnie

wybrałe´s do głównej roli. . . sam ten fakt. . . Bo wcale nie uwa˙zam, ˙ze mam najlepsze

warunki. . . I łatwo znalazłby´s inn ˛

a, zdolniejsz ˛

a. . . A ty wybrałe´s mnie. To o czym´s

´swiadczy.

Chrz ˛

akn ˛

ałem.

— Oczywi´scie.

— Na pewno jestem głupia, ale to mi sprawia najwi˛eksz ˛

a rado´s´c. . . mo˙ze wcale nie

jest tak jak my´sl˛e, mo˙ze za du˙zo sobie wyobra˙zam. . . — urwała i spojrzała na mnie

z tak ˛

a niepewno´sci ˛

a w oczach i z takim niepokojem, ˙ze zrobiło mi si˛e całkiem łyso. Do

licha, umiała mnie wzruszy´c. . .

300

background image

— Wyobra˙zasz sobie dokładnie, tak jak jest — zamruczałem. — Krótko mówi ˛

ac

za-fas-cy-no-wa-ła´s mnie do tego stopnia, ˙ze wymy´sliłem specjalny scenariusz dla cie-

bie. . .

— Naprawd˛e specjalnie dla mnie? — rozja´sniła si˛e.

— Tak — b ˛

akn ˛

ałem — to znaczy. . . nie jest zupełnie gotowy, dopniemy go na

planie. . . ale mam pomysł i tytuł.

— Jak si˛e nazywa?

— „Ostatni dzie´n wakacji.”

— Wspaniale! I gdzie b˛edziemy kr˛eci´c?

Wyja´sniłem w paru słowach.

— Nie wiem, czy tam kiedy´s była´s. . . Fantastyczny las. Zwłaszcza o tej porze cały

kolorowy. . . no i sama baza. . .

— Czy na pewno?

— Baza jest zagwarantowana w ramach współpracy z ciotk ˛

a — cały dom do na-

szej dyspozycji i stara Michałowa na dodatek. Ciotka Matylda niedawno została babk ˛

a

301

background image

i dzisiaj wyje˙zd˙za do Lublina pomóc córce w prowadzeniu domu, no i zobaczy´c wnuka!

A dom przekazała mnie. . .

— Masz dobr ˛

a ciotk˛e — powiedziała Nelka.

— Jasne. Ciotka mnie lubi.

— Ale czy wie, ˙ze sprowadzisz tam cał ˛

a ekip˛e?

— Oczywi´scie.

— Nie miała ˙zadnych zastrze˙ze´n?

— Sk ˛

ad˙ze! Była zachwycona.

Nelka spojrzała na mnie podejrzliwie.

— A czy powiedziałe´s jej, z ilu osób składa´c si˛e b˛edzie ta ekipa?

— Tak jest. Powiedziałem, ˙ze dom nawiedzi wataha w sile sze´sciu lub siedmiu ludzi.

— Masz bardzo dobr ˛

a ciotk˛e — rzekła z przekonaniem Nelka.

— Jasne. Ciotka Matylda jest nadzwyczajna. Od dawna współpracujemy — wyja-

´sniłem. — Ciotka uwa˙za, ˙ze jestem jedynym m˛e˙zczyzn ˛

a do rzeczy w całej rodzinie.

Ilekro´c jest w kropce, zwraca si˛e do mnie. Jestem pogotowiem technicznym dla ciotki.

Nie zawsze wszystko potrafi˛e sam, czasem musz˛e sprowadza´c kolegów z technikum,

302

background image

ale zawsze co´s wykombinuj˛e. . . W tym roku odwaliłem wyj ˛

atkowy kawał roboty, by-

ło wielkie malowanie w lecie. . . wszystkie okna i drzwi. . . sama zobaczysz, to moje

dzieło. We wrze´sniu zbierałem owoce. Ciotka nie mo˙ze si˛e wspina´c po drabinach. . .

a wujek jest stale zaj˛ety. . . wraca bardzo pó´zno ze słu˙zby; ostatnio likwidowałem prze-

cieki w kranach i uszczelniałem okna na zim˛e. . . Teraz widzisz „szale´nstwo” mojej

ciotki troch˛e w innym ´swietle — u´smiechn ˛

ałem si˛e.

— No, skoro tak. . .

— Mo˙zesz by´c spokojna. . . A zatem pami˛etaj, w sobot˛e o trzynastej dwadzie´scia

spotykamy si˛e. . . na dworcu PKS. Autobus jedzie dziesi˛e´c minut. . . To tylko siedem

kilometrów. Ju˙z o pół do trzeciej mo˙zemy zacz ˛

a´c zdj˛ecia.

— To niemo˙zliwe — powiedziała Nelka. — Nie b˛ed˛e miała przy kim zostawi´c mo-

ich małych braci. Mama wróci dopiero o drugiej z pracy. . .

— No to zd ˛

a˙zysz jeszcze na nast˛epny pekaes. B˛edzie o czternastej trzydzie´sci.

— Chyba jednak nie da rady — zacz˛eła zakłopotana Nelka. — W ˛

atpi˛e, czy mama

zgodzi si˛e, ˙zebym została tam na noc. . . Wolałabym przyjecha´c wcze´snie rano w nie-

dziel˛e. . .

303

background image

Milczałem przez chwil˛e. Jeszcze jedna komplikacja — pomy´slałem. Ale potem

przyszło mi do głowy, ˙ze wła´sciwie wszystko si˛e dobrze składa. W sobot˛e b˛ed˛e mógł

pracowa´c z Gig ˛

a, a rano w niedziel˛e nakr˛eci´c z ni ˛

a plenerowe sceny. Pierwszy autobus

z miasta przyje˙zd˙za do Wrzosek w niedziel˛e dopiero o jedenastej. Do tej pory Giga

ju˙z b˛edzie zm˛eczona i zabior˛e si˛e do kr˛ecenia scen z Nelk ˛

a. . . — u´smiechn ˛

ałem si˛e

zadowolony. — Kto wie, czy w tym układzie nie uda mi si˛e wyj´s´c obronn ˛

a r˛ek ˛

a z tej

„opozycji gwiazd” i unikn ˛

a´c kosmicznej burzy. Gdyby jeszcze co´s zrobi´c z moj ˛

a kocha-

n ˛

a siostr ˛

a Marcel ˛

a. . .

— Dobrze — powiedziałem do Nelki — musimy uszanowa´c wol˛e mamy. Przyjed´z

w niedziel˛e. Jako´s to wszystko uło˙z˛e. . . B˛edziemy kr˛eci´c podczas twojej nieobecno´sci

inne sceny.

— Z Gig ˛

a?

Rozło˙zyłem bezradnie r˛ece.

— No, to mi tylko pozostaje.

Nelka przygryzła wargi i odeszła zas˛epiona.

background image

Rozdział 22

Pierwsze emocje i niespodzianki

Mama do ostatka odradzała mi wyjazd do Wrzosek.

— To nic, ˙ze ciotka Matylda ci˛e zaprosiła — tłumaczyła mi. — Po prostu kr˛epowała

si˛e odmówi´c po tym, co zrobiłe´s dla niej, ale to b˛edzie nadu˙zycie go´scinno´sci. Zwala´c

wujkowi na głow˛e siedem osób. . . W dodatku on jeszcze o niczym nie wie.

305

background image

— Niech mama b˛edzie spokojna. Wuj Bła˙zej na pewno b˛edzie zadowolony —

o´swiadczyłem beztrosko. — Mam dla niego rol˛e w filmie. . . Nie ka˙zdy si˛e nadaje. . .

Na przykład mamy bym nie zaanga˙zował. . .

Mamie zrobiło si˛e przykro.

— Nie zaanga˙zowałby´s mnie? Dlaczego? — zapytała nieprzyjemnie dotkni˛eta.

— Mama jest za ładna do filmu. Ostatnio ładne twarze nie s ˛

a modne. Co innego

wujek. . .

— Ale˙z on. . .

— Nic nie szkodzi, mamo. . .

— Biedna Matylda! — westchn˛eła mama. — Twarz wujka Bła˙zeja nie nadawała

si˛e do fotografii rodzinnej nawet po retuszach. Małe dzieci zawsze uciekały na jego

widok. . .

— Ma za to doskonałe wyniki jako rewizor kolejowy — powiedziałem. — Robi

raczej niezapomniane wra˙zenie na pasa˙zerach, zwłaszcza tych bez biletu. Ale, moim

zdaniem, wła´sciwe miejsce wujka Bła˙zeja jest w filmie. Nale˙zy ˙załowa´c, ˙ze taka twarz

marnuje si˛e bezproduktywnie. . . Ja wujka jeszcze wylansuj˛e, zobaczy mama. . . uliza-

306

background image

ni przystojniacy, gładysze i pi˛eknisie nie maj ˛

a obecnie ˙zadnych szans, poszukuje si˛e

twarzy z charakterem, a najwi˛eksze kariery robi ˛

a stuprocentowi brzydale.

— Ale taka brzydota jak u wujka. . . o, biedna Matylda. . .

— Brzydot˛e ˙zycia sztuka zmienia w pi˛ekno — o´swiadczyłem. — To jest du˙za szansa

dla wujka Bła˙zeja.

— Czy on ju˙z wie o tym twoim pomy´sle?

— Nie wie, ale to nie szkodzi. B˛edzie bardziej naturalny. Nie zd ˛

a˙zy wystudiowa´c

póz i min. Dlatego po˙z ˛

adane jest, by ta szcz˛e´sliwa wiadomo´s´c spadła na niego znienac-

ka.

— Nie zgodzi si˛e.

— To jest uzgodnione z ciotk ˛

a. Otrzymałem jej pozwolenie, poza tym omówili´smy

wszystkie techniczne szczegóły zwi ˛

azane z rol ˛

a wujka. . .

— Ciekawam, jak ˛

a przewidziałe´s dla niego rol˛e.

— Charakterystyczn ˛

a. B˛edzie grał rol˛e przest˛epcy.

— Zmiłuj si˛e. . . wujek to poczciwa dusza.

307

background image

— Mama zupełnie nie zna si˛e na filmie. Wła´snie chodzi o to, ˙zeby zaskakiwa´c.

Poczciwa twarz u przest˛epcy — to robi prawdziwe wra˙zenie.

— Ale˙z on nie potrafi tego zagra´c. . .

— Najwa˙zniejsza jest twarz. Reszta to r˛eka re˙zysera i praca kamery. . . Byle tyl-

ko wujek był mi posłuszny, zrobi˛e z niego rasowego przest˛epc˛e. . . — powiedziałem

i po˙zegnałem si˛e z mam ˛

a. W drzwiach odwróciłem si˛e jeszcze.

— Zaanga˙zuj˛e do filmu tak˙ze star ˛

a Michałow ˛

a.

— Nie radz˛e ci próbowa´c — ostrzegła mnie mama. — Dostaniesz od niej ´scierk ˛

a.

Pod kasami biletowymi czekała na mnie moja siostra Marcela i Zezowaty Dodo.

Kobylaka nie było. Dodo o´swiadczył, ˙ze Kobylak przyjedzie razem z Nelk ˛

a Szypersk ˛

a.

Podczas jazdy autobusem zastanawiałem si˛e, jak nas przyjmie Michałowa. Wiedzia-

łem, ˙ze nie znosiła go´sci w domu, có˙z dopiero mówi´c o tabunie obcej młodzie˙zy. . . Czy

wi˛ec nie przyjmie nas rzeczywi´scie ´scierk ˛

a? Dlatego byłem do´s´c zaskoczony, gdy za-

uwa˙zyłem star ˛

a Michałow ˛

a bez ´scierki, witaj ˛

ac ˛

a nas na progu domu z wykrzywion ˛

a

twarz ˛

a, co miało oznacza´c uprzejmy u´smiech. Powód tej uprzejmo´sci wyja´snił si˛e ry-

chło. Gdy Michałowa posadziła nas przy stole i wniosła obiad, nie wycofała si˛e do

308

background image

kuchni, lecz przypatrywała si˛e zadowolona, jak wsuwamy, pocz ˛

atkowo w milczeniu,

a potem zagaiła:

— No, to teraz ra´zniej. . .

— Ra´zniej? — zdumiałem si˛e. — Michałowa czuła si˛e samotna?

— Pani wyjechała, pan wraca ze słu˙zby w nocy, a nasz dom pod samym lasem. . .

Bałam si˛e. . . A ty si˛e nie bałe´s tu przyjecha´c? — zapytała mnie nagle.

— Czego miałbym si˛e ba´c? — zamruczałem z g˛eb ˛

a pełn ˛

a mi˛esiwa.

— No. . . wampira.

O mało si˛e nie zakrztusiłem.

— Kogo?

— Grasuje tutaj wampir, znaczy Kubu´s.

— Ładnie si˛e nazywa — powiedziałem beztrosko, połykaj ˛

ac marynowan ˛

a ´sliw-

k˛e. — Ale dlaczego Kubu´s?

— Raz gonił dzieci w lesie. . . i wołał: „Dlaczego uciekacie? Nie bójcie si˛e Kubu-

sia”. Dzieci to zapami˛etały i opowiedziały. Niektórzy nazywaj ˛

a go tak˙ze Puchacz, bo

309

background image

pojawia si˛e na ´scie˙zce w nocy, a niektórzy nazywaj ˛

a go Punktualny, bo udaje, ˙ze ´spieszy

si˛e na poci ˛

ag, zaczepia ludzi i pyta o godzin˛e. To jego zwykłe zagranie. . .

— I dawno on tu tak grasuje? Nic przedtem o nim nie słyszałem.

— Zacz˛eło si˛e chyba dwa tygodnie temu. S ˛

asiad, niejaki Masztalerz, wracał o pół-

nocy z imienin przez las na skróty i został zaczepiony przez nieznanego osobnika, który

spytał go o godzin˛e, a nast˛epnie wyrwał mu zegarek i zacz ˛

ał go dusi´c. . . Nieszcz˛e´sli-

wego znalazła niejaka Karasiowa, która wybrała si˛e rano na grzyby. . . bo u nas było

w tym roku moc grzybów. . . osobliwie g ˛

aski i kurki. Masztalerz znajdował si˛e w opła-

kanym stanie, na pół rozebrany i skostniały. . . Do dzisiejszego dnia jest w szpitalu. . .

Inna rzecz, ˙ze przeprowadza tam tak˙ze leczenie odwykowe.

— Znaczy. . . wracał z tych imienin dobrze zaprawiony.

— To fakt, zaprzecza´c nie b˛ed˛e. Alkohol miał w tym swój udział. . . Ale faktem jest

tak˙ze, ˙ze od tamtego czasu nikt nie chodzi t ˛

a ´scie˙zk ˛

a przez las, czy kto trze´zwy, czy

nie. . . Tym bardziej ˙ze od paru dni Kubu´s znów si˛e pojawił. Co noc teraz zaczepia. . .

osobliwie dziewczyny.

— Michałowa go widziała?

310

background image

— A daj˙ze spokój, umarłabym ze strachu. . . Cała kolonia teraz ˙zyje nerwami. . .

Człowiek boi si˛e drugiego człowieka.

— Czy był trup? — zapytała moja znakomita siostra Marcelina z wła´sciw ˛

a jej rze-

czowo´sci ˛

a.

— Chwali´c Boga, jak dot ˛

ad nie było — odpowiedziała Michałowa — ale Kubu´s

wielu ju˙z gonił. . . Milicja ma zeznania. Na pi´smie. My jeste´smy najbardziej nara˙zeni. . .

bo ostatni dom pod lasem. Ju˙z trzeci ˛

a noc oka nie mog˛e zmru˙zy´c. Nasz pies bez przerwy

szczeka. . . Kubu´s na pewno gdzie´s tu si˛e czai. — Michałowa spojrzała ponuro w ciemn ˛

a

´scian˛e drzew za oknem.

— Nie szkodzi — powiedziałem. — To nam nawet odpowiada. B˛edziemy mieli

spokój przy kr˛eceniu filmu. . . Ludzie nie b˛ed ˛

a si˛e p˛eta´c. . . A z Kubusiem damy sobie

rad˛e.

— Oj, dziecko, dziecko — westchn˛eła pobła˙zliwie Michałowa. — Chojrak jeste´s,

dopóki nie zobaczysz Kubusia na ´scie˙zce. . . Ale zachowaj ci˛e Bóg, ˙zeby´s wieczorem

wychodził z domu. Zamykam drzwi na zasuw˛e i nikogo nie wypuszczam.

311

background image

— Jak nie było trupa, to ja w nic nie wierz˛e — odpowiedziała Marcelina. — To

wszystko mog ˛

a by´c plotki. Musi by´c trup.

Tym sceptycznym akcentem zako´nczyli´smy wspaniały deser i udali´smy si˛e do na-

szych pokoi. Michałowa wyja´sniła, ˙ze przygotowała dla dziewczyn dwa pokoje na dole,

a dla m˛eskiej cz˛e´sci ekipy dwa pokoje na górze i jedno łó˙zko na poddaszu.

Wsadziłem Doda do jednego pokoju, sam ulokowałem si˛e w drugim na pi˛etrze.

Tubk˛e postanowiłem zakwaterowa´c na samej górze, na facjatce. Uznałem, ˙ze tak b˛edzie

najbezpieczniej. Gdy tylko rozpakowali´smy si˛e, zabrali´smy si˛e natychmiast do pracy.

Marcela zacz˛eła przygotowywa´c kostiumy, a ja z Dodem postanowiłem obejrze´c teren

zdj˛e´c i wybra´c najbardziej ciekawe miejsca. . .

Ledwie jednak zeszli´smy na dół, czekała nas niespodzianka.

Przyjechała Giga z Tubk ˛

a. Wesoła i rozgadana, rozgl ˛

adała si˛e po bazie.

— ´Swietne miejsce. . . I ten las. Cudo!

— Tam jest wampir — powiedziałem.

— Nadzwyczajne! Uwielbiam wampiry. Kiedy pracuje?

— Po zmierzchu na ´scie˙zce w lesie.

312

background image

— Ostatnio koło jedenastej wieczorem — zauwa˙zył Dodo — pani Michałowa mi

powiedziała. On ma pseudonim Kubu´s.

— ´Swietnie. Wybieramy si˛e dzi´s na spotkanie z Kubusiem! — zdecydowała Gi-

ga. — A to co takiego? — zastygła nagle patrz ˛

ac w stron˛e furtki. — Patrzcie, co za

niespodzianka. Piekielnie lubisz robi´c przyjaciołom niespodzianki, Cymek — rzekła do

mnie, mru˙z ˛

ac oczy.

Spojrzałem zdumiony. . . Do licha, kto´s maszerował drog ˛

a. Czy˙zby Kubu´s? Nie, zza

drzew wyłoniły si˛e dwie osoby. Serce załomotało mi nerwowo w piersiach. . . Do diabła,

tego si˛e nie spodziewałem. . . Po chwili skrzypn˛eła furtka i na ´scie˙zce ukazała si˛e Nelka

z Kobylakiem, który taszczył dwie wypchane torby.

Bałem si˛e, ˙ze burza wybuchnie natychmiast i dojdzie do ostrej wymiany zda´n, ale

nic takiego na szcz˛e´scie si˛e nie stało. Nelka i Giga przywitały si˛e kulturalnie, aczkol-

wiek nader pow´sci ˛

agliwie i ozi˛eble.

— Wi˛ec jednak zdecydowała´s si˛e? — zasapałem odprowadzaj ˛

ac Nelk˛e do jej poko-

ju. — Mama ci pozwoliła? — wci ˛

a˙z jeszcze nie mogłem ochłon ˛

a´c z wra˙zenia.

— Nie rozmawiałam z ni ˛

a na ten temat.

313

background image

— Nie rozmawiała´s?

— Tak si˛e szcz˛e´sliwie zło˙zyło, ˙ze mama była zaproszona na uroczysty obiad. . .

z okazji czyjego´s awansu czy rocznicy. . . Zostawiłam wi˛ec jej tylko kartk˛e, ˙ze jad˛e

kr˛eci´c film z ekip ˛

a do Wrzosek i by´c mo˙ze b˛ed˛e tam nocowa´c, wi˛ec ˙zeby si˛e nie mar-

twiła. . . Nie spodziewałe´s si˛e, jak widz˛e, nie wydajesz si˛e specjalnie zachwycony —

popatrzyła na mnie podejrzliwie.

— Ale˙z jestem. . . — wykrztusiłem — to doskonale, ˙ze urwała´s si˛e tak szybko. . . To

jest twój pokój — wprowadziłem j ˛

a do sypialni ciotki. Giga b˛edzie spa´c obok w salo-

nie razem z moj ˛

a siostr ˛

a Marcel ˛

a. — Zaraz dostaniesz co´s do zjedzenia. Rozpakuj si˛e,

rozgo´s´c. . .

— Czy b˛edziemy jeszcze dzisiaj kr˛eci´c?

Chrz ˛

akn ˛

ałem zaaferowany.

— Tylko par˛e scen z Gig ˛

a. . .

— Z Gig ˛

a?

— No, tak przecie˙z ustalili´smy. . . par˛e mniej wa˙znych scen z Gig ˛

a — mówiłem

po´spiesznie. — Wła´sciwe zdj˛ecia zaczniemy dopiero jutro. . . Niestety, zaraz si˛e ´sciem-

314

background image

ni. . . Dzi´s omówimy tylko scenariusz i zapoznam was z rolami. . . Pójdziemy spa´c

wcze´snie, bo jutro o szóstej robi˛e pobudk˛e.

Niestety, nie było mowy, ˙zebym mógł wieczorem omówi´c scenariusz. Ledwie bo-

wiem zrobiło si˛e ciemno, Giga od razu zaproponowała:

— Robimy wypraw˛e na wampira! Kto idzie ze mn ˛

a?

Projekt wywołał entuzjazm Tubki. Znacznie mniejszy u pozostałych członków eki-

py, ale poszli´smy wszyscy. Niestety, wampira nie spotkali´smy. Mimo to, a mo˙ze dzi˛e-

ki temu, wszyscy byli zadowoleni i humory dopisywały. Odbyli´smy wielokilometrowy

spacer błyskaj ˛

ac latarkami i czyni ˛

ac taki harmider, ˙ze wampir, je´sli był, zaszył si˛e w naj-

wi˛ekszy g ˛

aszcz.

— Za wcze´snie si˛e wybrali´smy — o´swiadczyła Giga, ziewaj ˛

ac pot˛e˙znie. — Powtó-

rzymy eksperyment jutro o północy.

Odurzeni le´snym powietrzem, senni i głodni zarazem, wrócili´smy do domu i posi-

liwszy si˛e solidnie przy stole, poszli´smy spa´c, cho´c nie było jeszcze dziewi ˛

atej.

W nocy długo nie mogłem zasn ˛

a´c. My´slałem o tym, co mnie jutro czeka. Martwiły

mnie wrogie stosunki panuj ˛

ace mi˛edzy dziewczynami. Wprawdzie dzi´s odbyło si˛e bez

315

background image

scysji, ale nie miałem złudze´n. Była to cisza przed burz ˛

a. Bomba wybuchnie na pewno,

gdy jutro przyst ˛

api˛e do zdj˛e´c. Dlatego bałem si˛e jutrzejszego dnia. Zastanawiałem si˛e,

jak ratowa´c zespół, jak uchroni´c go przed rozłamem, ale nic skutecznego nie mogłem

wymy´sli´c. Pozostawało tylko nawoływanie do zgody i apel do wy˙zszych uczu´c.

Potem my´slałem o scenariuszu i przyszło mi do głowy, ˙ze najlepiej b˛edzie, jak za-

czn˛e realizowa´c jednocze´snie dwa scenariusze. W jednym w roli głównej wyst ˛

api Giga,

a w drugim Nelka. Z moj ˛

a siostr ˛

a Marcel ˛

a jako´s sobie poradz˛e. . . ju˙z nawet zacz ˛

ał mi

si˛e zarysowywa´c pewien plan. . . A je´sli chodzi o ten drugi scenariusz, wł ˛

acz˛e tam w ˛

atek

wampira. Oczywi´scie do tej roli ´swietnie by si˛e nadawał Tubka. Czy jednak si˛e zgodzi?

Bardzo, w ˛

atpliwe.

I o´swiadczył: po pierwsze, ˙ze chce wyst ˛

api´c wraz z Gig ˛

a w filmie psychologicznym,

a po drugie, ˙ze chce gra´c rol˛e pozytywnego młodego człowieka.

— I nie proponuj mi ˙zadnych „czarnych charakterów”, ˙zadnych ról „goryli” i krymi-

nalistów — zaznaczył. — Wystarczy, ˙ze jestem czarnym charakterem w ˙zyciu. . . wiem,

˙ze uwa˙zaj ˛

a mnie za takiego.

— Przesadzasz — powiedziałem.

316

background image

— Wcale nie. Przyznaj si˛e, ˙ze ty sam uwa˙zasz mnie za goryla.

Nie mogłem zaprzeczy´c.

Potem pomy´slałem, ˙ze ka˙zdy ma swojego robaka, co go gryzie. Nawet Tubka. I to

mnie pocieszyło. Uspokoiłem si˛e i sam nie wiem, kiedy zasn ˛

ałem. To wygl ˛

adało jak

dalszy ci ˛

ag moich my´sli o scenariuszu, ale to ju˙z nie był scenariusz, to był sen. Nie

bardzo zreszt ˛

a oryginalny. ´Snił mi si˛e wampir. Najpierw powiało chłodem lodowatym

w pokoju, kto´s wszedł do pokoju, gdy le˙załem w łó˙zku. Wszedł przez okno. I usiadł na

mojej po´scieli. Czoło miał nisko zaro´sni˛ete szczeciniastym włosem, oczka małe, z ust

sterczały mu zwierz˛ece kły. . . Poło˙zył mi r˛ek˛e na ustach, ˙zebym nie mógł krzycze´c.

A kiedy próbowałem si˛e wyrwa´c, usiadł okrakiem na mojej piersi. Nie poddawałem

si˛e jednak. Potwornym wysiłkiem udało mi si˛e go zepchn ˛

a´c z siebie. Potem zacz ˛

ałem

okłada´c go pi˛e´sciami. Czułem, ˙ze przewaga moja ro´snie. . .

— Och, daj ju˙z spokój, oszalałe´s! — usłyszałem wreszcie błagalny j˛ek. To ju˙z nie

był sen. To był głos Zezowatego Doda. Kulił si˛e na moim łó˙zku, a ja biłem w niego jak

w b˛eben.

— Sk ˛

ad si˛e tu wzi ˛

ałe´s? — wykrzykn ˛

ałem.

317

background image

— Ba. . . bałem si˛e.

— Ty, takie stare chłopisko?! Kogo si˛e bałe´s?

— Obudziły mnie kroki w drugim pokoju — tłumaczył wystraszony Dodo —

drzwi były uchylone. . . zobaczyłem włamywacza. ´Swiecił i przeszukiwał gor ˛

aczkowo

szuflady. . . W biurku. . . w szafie. . . w kredensie.

— Co ty opowiadasz?

— Był w płaszczu nieprzemakalnym. . . niestety, stał tyłem, nie widziałem jego twa-

rzy. . . zreszt ˛

a i tak bym jej nie dostrzegł w tej ciemno´sci. . . Chciałem zapali´c ´swiatło,

ale okazało si˛e, ˙ze ´swiatło wysiadło.

— Niemo˙zliwe.

— Sprawd´z sam.

Przekr˛eciłem wył ˛

acznik. Rzeczywi´scie. ´Swiatła nie było. Nie podobało mi si˛e to

wszystko.

— Czy. . . ten włamywacz jeszcze jest? — zapytałem niepewnym głosem.

318

background image

— Chyba tak. . . nie wiem, czy znalazł, czego szukał, w tych szufladach, ale w pew-

nej chwili przerwał poszukiwania, zatrzasn ˛

ał szuflady i wyszedł z pokoju. . . słyszałem,

jak schodził na dół po schodach. . .

— I przybiegłe´s wtedy do mnie.

— Nie. . . nie od razu. Najpierw wyjrzałem z pokoju na klatk˛e schodow ˛

a. . . ˙zeby

upewni´c si˛e, czy on poszedł. . . i wtedy zobaczyłem Jurka Tubk˛e.

— Jurka Tubk˛e?

— Tak, schodził w szlafroku po schodach ´swiec ˛

ac sobie latark ˛

a. Zapytał mnie, czy

nie ma u nas wolnego koca, bo strasznie zmarzł na tej facjacie. Powiedziałem, ˙ze nam

te˙z nie było za ciepło. Wi˛ec on powiedział, ˙ze we´zmie z dołu z wieszaka swój płaszcz

i b˛edzie spał w płaszczu. . . Wtedy ja powiedziałem mu, ˙zeby uwa˙zał, bo na dole jest

włamywacz. . . Ale on roze´smiał si˛e tylko i powiedział, ˙zebym poszedł spa´c. . . Wi˛ec

pobiegłem do ciebie. . . Nie wiem, czy dobrze zrobiłem. . . Bo je´sli mi nie wierzysz. . .

— Dobrze zrobiłe´s. . . — zacz ˛

ałem i nagle znieruchomiałem z wra˙zenia. Na dole

rozległ si˛e ci˛e˙zki łomot, jakby uderzenie pał ˛

a, a potem głuchy odgłos wal ˛

acego si˛e

ciała. Po chwili usłyszałem tupot kroków i zdławiony okrzyk Tubki. . . Tak. . . to był na

pewno okrzyk Tubki.

background image

Rozdział 23

Nocnej awantury ci ˛

ag dalszy

Wci ˛

agn ˛

ałem po´spiesznie spodnie i wło˙zyłem buty. . . Rzuciłem si˛e do okna. Byłem

przekonany, ˙ze zbieg b˛edzie uciekał przez podwórze. Zsun˛e si˛e wtedy po rynnie i ode-

tn˛e mu drog˛e. . . A nawet, je´sli b˛edzie szybszy i zd ˛

a˙zy przeskoczy´c płot, nie strac˛e tropu

i rzuc˛e si˛e za nim w pogo´n. Ale włamywacz miał inny plan. Wcale nie kwapił si˛e do od-

320

background image

wrotu. Po minucie wyczekiwania wypadłem na klatk˛e schodow ˛

a. Panowała tu zupełna

cisza. Zszedłem na dół.

— Kto tam?! — usłyszałem w ciemno´sci głos Tubki. Błysn ˛

ał latark ˛

a.

— To ja, Cymek. Co si˛e tu wyrabia, u licha?!

— Kto´s wdarł si˛e do domu i rozrabia — powiedział Tubka. — Mo˙ze to on. . .

— Kto?

— No. . . ten wampir. . . ten Kubu´s.

— Wariat! Uwierzyłe´s w wampira?

— Po tym, co tu widziałem. . . we wszystko gotów jestem uwierzy´c.

— Widziałe´s go?

— Tak jak ciebie widz˛e. Walczyłem z nim.

— Jak wygl ˛

adał?

— W płaszczu nieprzemakalnym. . . wygolona maska z wielkim nosem. . . Odra˙za-

j ˛

aca g˛eba, b˛ed˛e j ˛

a pami˛etał do ko´nca ˙zycia.

— Co robił?

321

background image

— Myszkował po kuchni. Zaskoczyłem go. Krzykn ˛

ałem: „R˛ece do góry!” W odpo-

wiedzi strzykn ˛

ał we mnie czym´s białym i lepkim.

— Strzykn ˛

ał? W jakim sensie?

— Wydawało mi si˛e, ˙ze wypluł jakby z siebie. . .

— Bzdura!

— W ka˙zdym razie o´slepił mnie jak ˛

a´s mas ˛

a. . . to było słodkawe i lepkie, miało

zapach migdałów. . .

— Zapach migdałów? — zaniepokoił si˛e Dodo i poprawił okulary. — To mo˙ze

by´c preparat cyjankowy. Cyjanek tak wła´snie pachnie. To najgorsza trucizna! Jak si˛e

czujesz?

— Nieszczególnie — powiedział zmaltretowany Tubka. — My´slisz, ˙ze mog˛e by´c

zatruty?

— Chyba nie za du˙zo lizn ˛

ałe´s tego?

— Tylko troch˛e. . .

— Na wszelki wypadek zadzwo´nmy po pogotowie — powiedział Dodo — i na

milicj˛e oczywi´scie te˙z.

322

background image

— Tu nie ma telefonu — uci ˛

ałem dyskusj˛e. — Mo˙zemy liczy´c tylko na siebie.

— W takim razie ustalamy najpierw, co stało si˛e z włamywaczem — mrukn ˛

ał Do-

do. — Referuj dalej, Tubka!

— No wi˛ec, kiedy stałem o´slepiony, on natarł na mnie. Zdaje si˛e, ˙ze dostałem czym´s

w głow˛e. . . jak ˛

a´s maczug ˛

a czy pał ˛

a. . . to było w ka˙zdym razie ci˛e˙zkie i grube. . . Tro-

ch˛e mnie zamroczyło. Wtedy on skorzystał z tego i próbował wydosta´c si˛e z kuchni. Ale

gdy przemykał si˛e koło mnie, udało mi si˛e schwyta´c go za nog˛e. Upadł. Przez chwil˛e

kotłowali´smy si˛e na podłodze. Wreszcie uderzył mnie t ˛

a pał ˛

a po r˛ekach. . . rozlu´zniłem

uchwyt. . . Byłem w trudnej sytuacji. . . Krzykn ˛

ałem wtedy: „Chłopaki, na pomoc! Łap-

cie go!”. Ten okrzyk musiał go spłoszy´c. Zrozumiał, ˙ze jest tu nas cała paczka i uciekł

na gór˛e. Otarłem twarz. . . wci ˛

a˙z jeszcze byłem na pół o´slepiony, ale próbowałem go

goni´c. . . Miałem pecha. . . pomyliłem drzwi. Zapl ˛

atałem si˛e w jakie´s sznury, chyba

przewody od stoj ˛

acej lampy. . . Wreszcie wydostałem si˛e na schody, pop˛edziłem na gó-

r˛e. Zaryglował si˛e w pierwszym pokoju. . . tym balkonowym, wiecie. . . Wróciłem na

dół. . . To wszystko. . . Cholernie łupie mnie czaszka. . . — Tubka skrzywił si˛e bole´snie.

323

background image

— Poka˙z. — Dodo obejrzał mu głow˛e. — Rzeczywi´scie powa˙znie ci˛e r ˛

abn ˛

ał. . .

Masz guza jak pomidor. . .

— Słuchajcie — powiedziałem. — Zapomnieli´scie, ˙ze do drugiego pokoju, w któ-

rym ´spi Kobylak, wiedzie tylko jedna droga. . . Wła´snie przez pokój balkonowy. . .

— W którym zaryglował si˛e włamywacz — dodał Dodo.

— Z tego wynika, ˙ze Kobylak jest w r˛ekach włamywacza — mrukn ˛

ał ponuro Tubka.

— Niepokoi mnie, ˙ze nie daje ˙zadnego znaku ˙zycia — powiedziałem — nie jest

przecie˙z ˙zaden ułomek, powinien walczy´c.

— A przynajmniej krzycze´c — dodał Dodo.

— Tak jest, powinien przynajmniej krzycze´c. . . wzywa´c pomocy, j˛ecze´c. . . Tym-

czasem zupełna cisza. . .

— No, nie taka zupełna — zauwa˙zył Dodo. — Słysz˛e jakie´s szelesty. . . Cicho. . .

Nasłuchiwali´smy przez chwil˛e.

— Kto´s skrada si˛e korytarzem — szepn ˛

ał Tubka.

— Kto tam? Stój! — krzykn ˛

ałem i po´swieciłem latark ˛

a.

324

background image

W snopie ´swiatła ujrzeli´smy Gig˛e. Biegła do nas w czerwonym szlafroczku zady-

szana i przestraszona. Oczy miała wielkie jak spodeczki.

— O Bo˙ze, wi˛ec was te˙z zbudził? Widzieli´scie go? — szeptała podniecona.

— Tak. Przetrz ˛

asał szuflady w balkonowym pokoju — powiedział Dodo — widzia-

łem go przez uchylone drzwi. Ledwie mu si˛e wymkn ˛

ałem. Ale Kobylak został. . . Nie

daje znaku ˙zycia. Nie wiadomo, czy ˙zyje. . . — bełkotał bezładnie Dodo.

— Nie wiadomo te˙z, czy ˙zyje Szyperska — powiedziała Giga.

— Co ty opowiadasz?! — zdenerwowałem si˛e.

— Nie ma jej w pokoju. Znikn˛eła. . .

— Jeste´s pewna? Sk ˛

ad wiesz? Zagl ˛

adała´s do niej?

— Tak.

— Po co? — zmarszczyłem brwi.

— Po prostu zbudził mnie jej krzyk. . .

— Krzyk?

— Nie mogłam prawie nic zrozumie´c, co krzyczała, ale to był krzyk mordowane-

go człowieka. . . Jedno słowo zrozumiałam wyra´znie. Par˛e razy powtórzyła moje imi˛e.

325

background image

Było jasne, ˙ze wzywa mnie na pomoc. Powiem szczerze. . . Bałam si˛e ruszy´c z miejsca.

Siedziałam jak sparali˙zowana. Potem jednak wzi˛ełam si˛e w gar´s´c. Pomy´slałam, ˙ze to

wstyd by´c takim tchórzem. . . Kto´s walczy o ˙zycie, a ja siedz˛e bezczynnie. Uzbroiłam

si˛e wi˛ec w moj ˛

a parasolk˛e i ostro˙znie, na palcach podeszłam do drzwi pokoju, gdzie

spała Szyperska, uchyliłam je jak mogłam najciszej i. . . i stan˛ełam jak wryta. Na stoł-

ku przy łó˙zku Nelki paliła si˛e ´swieczka, ale samo łó˙zko było puste. . . Nagle usłyszałam

jaki´s łomot w kuchni i krzyki. Nasłuchiwałam zdr˛etwiała z przera˙zenia. Potem. . . otwo-

rzyły si˛e drzwi od strony korytarza. . . My´slałam, ˙ze to Szyperska wraca, tymczasem na

progu stan ˛

ał on! Miał mask˛e na twarzy. To znaczy wydawało mi si˛e ˙ze to chyba maska,

bo gdy przyjrzałam si˛e uwa˙zniej, doszłam do wniosku, ˙ze on miał tak ˛

a okropn ˛

a cer˛e,

gliniast ˛

a, z potwornymi wrzodami. . . Chciałam ucieka´c, ale nie mogłam zrobi´c ani kro-

ku. . . Tymczasem on sapi ˛

ac ci˛e˙zko zbli˙zał si˛e powoli do mnie. . . Ju˙z chciał rzuci´c si˛e na

mnie, gdy przypomniałam sobie, ˙ze nie jestem przecie˙z bezbronna, bo trzymam w r˛eku

t˛e parasolk˛e. . . Zamachn˛ełam si˛e, ale zamiast w niego trafiłam w lamp˛e na komódce.

Lampa przewróciła si˛e z brz˛ekiem. To go zatrzymało na chwil˛e. . . Skorzystałam z jego

oszołomienia, uciekłam do swojego pokoju i zamkn˛ełam si˛e na klucz. . . Marcela te˙z si˛e

326

background image

ju˙z zbudziła. Opowiedziałam jej, co mi si˛e przydarzyło. . . Nasłuchiwały´smy niespo-

kojnie, co b˛edzie dalej. Potem usłyszały´smy znajome głosy i Marcela namówiła mnie,

˙zebym wyjrzała na korytarz. . . No i zobaczyłam was. . .

— Co´s tu si˛e nie zgadza — zauwa˙zyłem.

— Nie zgadzaj ˛

a si˛e wrzody — stwierdził Zezowaty Dodo. — Włamywacz nie miał

wrzodów.

— A mo˙ze ty walczyła´s z lamp ˛

a na komódce i tylko ci si˛e zdawało. . .

— No, wiesz — oburzyła si˛e Giga — widziałam go wyra´znie. . .

— W takim razie widziała´s Tubk˛e. . . — powiedziałem. — Po starciu w kuchni

wlazł omyłkowo do jakiego´s pokoju z upa´ckan ˛

a twarz ˛

a. . . To jego musiała´s zaatakowa´c

parasolem. . .

— Tubka nic nie wspomniał, ˙ze to Giga. . . mówił, ˙ze sam zapl ˛

atał si˛e w przewody

lampy — zauwa˙zył Dodo.

— Tubka umy´slnie zmienił ten przykry szczegół. . . — powiedziałem. — To nie jest

przyjemne by´c atakowanym parasolem przez mił ˛

a sercu osob˛e, w dodatku bez powodu.

327

background image

Poniewa˙z nie wierz˛e, by Tubka chciał w tym momencie „rzuci´c si˛e” na Gig˛e. To ju˙z

fantazja Gigi. Strach ma wielkie oczy.

— O Bo˙ze, Jurek, wi˛ec to byłe´s ty?! — wykrzykn˛eła Giga.

Tubka sapał ci˛e˙zko.

— Przebacz, tak mi przykro. . .

— Przebaczam ci — powiedział wspaniałomy´slnie Tubka.

— Mo˙ze tego guza wtedy sobie nabiłe´s — przymru˙zyłem oczy. — Do licha, mo˙ze

tu w ogóle nie ma włamywacza. . .

— Jest! — usłyszeli´smy głos z ciemno´sci.

Skierowałem latark˛e w tamt ˛

a stron˛e. Zbli˙zała si˛e do nas podniecona Marcela.

— Jest tu włamywacz albo wampir — oznajmiła.

— Widziała´s go?

— Widziałam trupa — o´swiadczyła powa˙znie. — To zmienia zupełnie sytuacj˛e. Nie

wierzyłam w tego wampira. Słyszeli´scie sami. Pytałam o trupa. No i. . . jest trup.

— Nie ˙zartuj, nie czas na bzdurne ˙zarty — zdenerwowałem si˛e.

— Ja wiem, ˙ze to głupio brzmi, ale nic na to nie poradz˛e.

328

background image

— Jest trup? — podniecony Dodo nerwowo poprawił okulary.

— Jest i, ˙zeby wygl ˛

adało jeszcze bzdurniej, le˙zy w szafie.

— Trup w szafie? — oniemiał Dodo.

— Tak, na ko´ncu korytarza — oznajmiła z kamienn ˛

a twarz ˛

a Marcela.

Ruszyli´smy bezzwłocznie sprawdzi´c t˛e makabryczn ˛

a nowin˛e.

— Czy. . . czy ju˙z wiesz. . . czyj to trup? — zapytałem ostro˙znie Marcel˛e.

— Nelki Szyperskiej — odparła Marcela.

— Nie! Nie mo˙ze by´c — wykrzykn ˛

ałem przera˙zony i rzuciłem si˛e biegiem do sza-

fy. . . Przed sam ˛

a szaf ˛

a omal nie wyło˙zyłem si˛e jak długi. . . z powodu po´slizgu. Po´sli-

zn ˛

ałem si˛e na jakiej´s mokrej plamie na podłodze. Po´swieciłem latark ˛

a. Zastygła czerwo-

na ciecz. . . wypływała w ˛

ask ˛

a stru˙zk ˛

a z szafy. Krew! Przeniosłem wzrok na szaf˛e. Była

czarna, rze´zbiona, jaki´s antyk chyba. Mi˛edzy nie domkni˛etymi drzwiami co´s tkwiło. . .

białego. . . Wzdrygn ˛

ałem si˛e. To nie było złudzenie. Z szafy sterczała ludzka noga. Do-

tkn ˛

ałem jej. Była zimna.

— Ju˙z sztywnieje — o´swiadczyła Marcela. — Zgon musiał nast ˛

api´c kilka godzin

temu.

329

background image

Tubka otworzył szaf˛e. Nelka le˙zała wci´sni˛eta mi˛edzy star ˛

a odzie˙z; z rozrzuconymi

włosami, r˛ekami rozpostartymi, z zastygł ˛

a, jakby wymodelowan ˛

a w białym marmurze

twarz ˛

a. Oczy miała zamkni˛ete. „Jest pi˛ekniejsza ni˙z wtedy, gdy była ˙zywa. . . ” — pomy-

´slałem i pomy´slałem jeszcze, ˙ze ˙zywa Nelka nigdy nie wydawała mi si˛e pi˛ekna. Dopiero

teraz. . .

— Pomó˙zcie mi j ˛

a wyci ˛

agn ˛

a´c — mrukn ˛

ał Tubka.

— Zostaw — powiedziała Marcela — nie wolno niczego rusza´c, póki nie przyjedzie

milicja. Musimy j ˛

a zostawi´c tak jak jest. . . inaczej mogliby´smy mie´c kłopoty.

— Tak, mogłoby by´c na nas — powiedział podniecony Dodo. — Zdaje si˛e, ˙ze ostat-

nio pokłóciłe´s si˛e z Nelk ˛

a — obrócił si˛e do Jurka Tubki.

— No to co?

— Mogliby ci próbowa´c przylepi´c to morderstwo — powiedział Dodo — masz

motyw. I Giga te˙z ma. I ty te˙z masz — wskazał palcem na Marcel˛e.

— Ja?

— Mogła´s jej zazdro´sci´c głównej roli w tym filmie.

330

background image

— Uwa˙zaj, Dodo, bo ci˛e strzel˛e — rzekła ostro Marcela. — Nie lubi˛e takich ˙zar-

tów. . .

— Ja przecie˙z nic. . . ja tylko was uprzedzam. . . mo˙zecie by´c w to wpl ˛

atani. . .

— Przesta´n — spojrzałem z wyrzutem na Doda i przymkn ˛

ałem przygn˛ebiony szaf˛e.

Czułem, ˙ze ogarnia mnie rozpacz. . . To przeze mnie wszystko. . . przez ten film prze-

kl˛ety!

— Kiedy j ˛

a znalazła´s? — Tubka indagował Marcel˛e.

— Przed chwil ˛

a. . . Chciałam i´s´c do łazienki i zabł ˛

adziłam, z powodu tych ciemno´sci

zabrn˛ełam a˙z na koniec korytarza. . . Pami˛etam, zawadziłam o co´s. . . Wyobra´zcie sobie

moje przera˙zenie, gdy stwierdziłam, ˙ze to była ludzka sztywna noga!

— Teraz ju˙z nie ma w ˛

atpliwo´sci — zamruczał Tubka. — Nie było przesady z tym

wampirem. . . Facet jest cholernie niebezpieczny. Nie mog˛e sobie darowa´c, ˙ze pozwo-

liłem mu si˛e wymkn ˛

a´c. . . Ale rozgrywka nie sko´nczona. . . póki tam jeszcze siedzi na

górze, mam szans˛e.

331

background image

— Ty mo˙ze tak. . . ale jak ˛

a ma szans˛e Kobylak? — wtr ˛

aciłem. — W tej chwili

najwa˙zniejsz ˛

a spraw ˛

a jest ratowanie Kobylaka. . . Dosy´c tego gadania. Musimy co´s po-

stanowi´c.

— ˙

Zeby co´s postanowi´c, musimy najpierw zbada´c sytuacj˛e. Istotne jest, czy Koby-

lak jeszcze ˙zyje, czy ju˙z nie — mruczał Tubka. — Mógłbym próbowa´c wywa˙zy´c drzwi,

ale je´sli Kobylak jeszcze ˙zyje, ten zwyrodnialec gotów go wtedy ukatrupi´c. Mo˙ze zrobi´c

z Kobylaka zakładnika. Tego si˛e wła´snie boj˛e.

— Najlepiej p˛edzi´c po milicj˛e — zaproponowała Marcela.

— Milicja jest siedem kilometrów st ˛

ad — powiedziałem. — Zeszłaby cała godzi-

na. . . co ja mówi˛e, dwie godziny, zanim mogliby nam pomóc. . . A do tego czasu. . .

Strach pomy´sle´c. . . Musimy działa´c sami. . .

— Pójd˛e na gór˛e — zdecydował Tubka. — Spróbuj˛e nawi ˛

aza´c z nim kontakt. . .

i dowiedzie´c si˛e, czego chce. . . Nastrasz˛e go przy sposobno´sci. . . Mo˙ze zgodzi si˛e wy-

pu´sci´c Kobylaka.

— Pójd˛e z tob ˛

a — powiedziałem.

— I ja — rzekł Dodo.

332

background image

W rezultacie poszli´smy wszyscy.

Przez dłu˙zsz ˛

a chwil˛e nasłuchiwali´smy przy drzwiach. W pokoju panowała zupełna

cisza.

— Boj˛e si˛e — powiedział Dodo. — Ta cisza nie wró˙zy nic dobrego. . .

— Mo˙ze dra´n uciekł przez balkon. . .

— To karkołomne przedsi˛ewzi˛ecie — mrukn ˛

ałem. — Gładka ´sciana, nie ma nawet

rynny w pobli˙zu, takiej jak przy moim pokoju.

— Cicho. . . słysz˛e go! Pokasłuje — szepn ˛

ał Tubka. — Tak, to on.

— Ale dlaczego nie słycha´c zupełnie Kobylaka?

— Prawdopodobnie ju˙z nie ˙zyje.

— Mo˙ze jest tylko zakneblowany — powiedziałem.

— Przynie´s no˙ze z kuchni — mrukn ˛

ał Tubka do Doda — wybierz najwi˛eksze i naj-

dłu˙zsze. Musimy by´c przygotowani na wszystko — wyja´snił.

Wzdrygn ˛

ałem si˛e. Pomy´slałem, ˙ze zaczyna si˛e najwi˛eksza przygoda mojego ˙zy-

cia. . . Ale ledwie si˛e zacz˛eła, ju˙z miałem jej do´s´c. Nie tak ˛

a sobie zaplanowałem tu

przygod˛e.

background image

Rozdział 24

Wielka gafa!

Zezowaty Dodo wrócił z trzema no˙zami. Tubka wybrał dla siebie najwi˛ekszy, niemal

rze´zniczy nó˙z — w ˛

aski i długi. Dodo zatrzymał dla siebie nó˙z-pił˛e. Mnie przypadł t˛epy

nó˙z stołowy. Wygl ˛

adał do´s´c niewinnie, a mimo to poczułem si˛e raczej niewyra´znie. Tym

razem bowiem, po raz pierwszy w ˙zyciu, nie miał mi słu˙zy´c do obiadu, lecz do obrony.

Tubka spojrzał na´n krytycznie.

334

background image

— Nie było lepszego? — zapytał Doda.

— Tylko te dwa — odparł Dodo. — Trzeciego kuchennego ju˙z nie było.

— Trzymaj! — Tubka wr˛eczył mi swój. — Ja ostatecznie mog˛e bez, bo znam d˙zudo,

ale taka faja jak ty. . .

Spojrzałem na rze´zniczy nó˙z, który trzymałem w r˛eku. Głupia sytuacja. Nigdy jesz-

cze nie walczyłem na no˙ze.

— Jak ty trzymasz ten nó˙z! — zdenerwował si˛e Tubka. — Nie b˛edziesz nim, do

licha, krajał kurczaka. . . Nó˙z do walki trzyma si˛e tak — zademonstrował.

— Nie miałem dot ˛

ad okazji. . . — chrz ˛

akn ˛

ałem — i raczej tego nie lubi˛e. . .

— Ja te˙z nie — rzekł Tubka — ale pami˛etaj, ˙ze to jest niebezpieczny facet, który nie

przebiera w ´srodkach, a ty co. . . chcesz na niego z gołymi r˛ekami? Chodzi o Kobylaka.

To prawda, chodzi o Kobylaka. Wzi ˛

ałem si˛e w gar´s´c.

— Zagajaj — powiedział Tubka.

— Mo˙ze ty. . .

— Nie, ty zagaisz lepiej.

Zastukałem energicznie do drzwi. Odpowiedziało mi milczenie.

335

background image

— Nie ma pan ˙zadnych szans! — zawołałem. — Jest pan otoczony. Mamy przewag˛e

liczebn ˛

a. Niech pan nie przeci ˛

aga struny.

Spojrzałem na Tubk˛e. Pokiwał głow ˛

a.

— Zagajaj dalej, dobrze ci idzie — szepn ˛

ał.

— Czy pan chce rozlewu krwi? Jeste´smy uzbrojeni. Zdolni do wszystkiego — ci ˛

a-

gn ˛

ałem. — Pu´scimy jednak pana wolno, je´sli pan spełni jeden warunek.

Tym razem poskutkowało. Z pokoju doszedł nas słaby głos.

— Czego chcecie?

— Niech pan wypu´sci naszego koleg˛e Kobylaka.

— Tylko ja tutaj jestem — odpowiedział głos.

Na moment poczułem skurcz serca.

— Nie chce pan chyba powiedzie´c, ˙ze pan go ju˙z załatwił?

— Nie ma tutaj nikogo.

— Do kogo ta mowa? Tam został nasz kolega. Spał w drugim pokoju — zagrzmiał

Tubka.

— Nie zagl ˛

adałem do drugiego pokoju — odpowiedział głos.

336

background image

Spojrzeli´smy po sobie zbici z tropu.

— Mo˙ze niepotrzebnie zdekonspirowali´smy Kobylaka — mrukn ˛

ałem zaaferowany.

- Kobylak mógł si˛e ukry´c w drugim pokoju. . . i siedzie´c tam cały czas bezpiecznie,

a teraz. . .

— Trudno, stało si˛e — szepn ˛

ał Tubka, a gło´sno zawołał: — Je´sli pan tam nie za-

gl ˛

adał, niech pan zajrzy, do licha! Ale to jest ostatnia chwila pa´nskiego ˙zycia, je´sli

chłopakowi co´s si˛e stanie!

— O Matko Miłosierna! — j˛ekn ˛

ał opryszek.

Poruszyłem si˛e niespokojnie. Nó˙z z brz˛ekiem upadł mi na podłog˛e.

— Co ci si˛e stało? — zapytał z niepokojem Tubka.

— Niech to diabli. . . zdaje si˛e, ˙ze poznaj˛e ten głos. . . o, niech to diabli. . . lepszy

ubaw. . .

— Ubaw?!

— Do licha, schowaj te no˙ze. . . to mój wujek.

— Co takiego?

— Zaatakowałe´s w kuchni wuja Bła˙zeja.

337

background image

— Niemo˙zliwe. . . przecie˙z Dodo. . .

— Zaatakowałe´s gospodarza domu. Co za gafa!

Tubka bawił si˛e no˙zem.

— No, nie wiem, czy taka gafa. . . wujek nie wujek, w ka˙zdym razie zamordował

Szypersk ˛

a.

— Idioto, schowaj ten nó˙z! — rozzło´sciłem si˛e. — Jak ´smiesz podejrzewa´c wujka!

— Wszystko wskazuje na to, ˙ze twój wujek jest wampirem — rzekł spokojnie Tub-

ka.

— Nie uno´s si˛e. . . Zrozum, zdarzaj ˛

a si˛e takie wypadki, ˙ze człowiek wiedzie po-

dwójne ˙zycie. . . zwłaszcza, gdy jest stukni˛ety.

— Mój wujek nie jest stukni˛ety. Jest rewizorem.

— Pami˛etaj, ˙ze Szyperska nie ˙zyje. . . Kto´s j ˛

a zabił. Je´sli nie on, no to kto? No to

kto w takim razie? Stara Michałowa czy kto´s z nas?

Powiało groz ˛

a.

— Najbardziej podejrzana jest Giga — powiedział Dodo. — Wiemy, ˙ze była w po-

koju Szyperskiej, tam zastał j ˛

a Tubka. . .

338

background image

— Zajrzała zobaczy´c, co si˛e dzieje. Szypersk ˛

a krzyczała.

— Tak twierdzi Giga, ale oprócz niej nikt nie słyszał krzyku Szyperskiej. . . Poza

tym Giga nie znosi Szyperskiej i trudno uwierzy´c, ˙ze chciała jej ´spieszy´c na pomoc. . .

— Mo˙ze tobie trudno — zapiał Tubka. — Ja j ˛

a znam i mnie bardzo łatwo w to

uwierzy´c. Giga mogła nie lubi´c Szyperskiej, ale nie odmówiłaby jej pomocy w potrze-

bie. Taka jest wła´snie Giga!

— W takim razie sam si˛e wkopujesz, Tubka. . . Bo ty jeste´s kolejny na li´scie. . .

— Ja?

— Ju˙z powiedziałem ci, ˙ze miałe´s motyw, a oprócz tego nie masz alibi. Przeciwnie,

widziałem ci˛e, jak schodziłe´s w nocy na dół.

— Szedłem po płaszcz, mówiłem ci, ˙ze zmarzłem. . .

— Czy uwierz ˛

a? Uznaj ˛

a to za wykr˛ety. . .

— Id´z do diabła i zabierz lepiej te no˙ze. . . — krzykn ˛

ał Tubka. — Słyszałe´s, co

mówi˛e? Zje˙zd˙zaj!

Przera˙zony Dodo porwał no˙ze i zbiegł na dół. Wrócił po chwili podniecony.

— Co, znowu tutaj? Spływaj! — Tubka chciał go przegoni´c.

339

background image

— Ma. . . mam nie. . . niesamowit ˛

a wiadomo´s´c — wykrztusił Dodo.

— Co si˛e znowu stało? — zapytałem. — Mam nadziej˛e, ˙ze nie nowy trup.

— Prze. . . przeciwnie. . . Szyperska poruszyła nog ˛

a — oznajmił Dodo.

— Co ty, wygłupiasz si˛e?!

— Widziałem na własne oczy. Ona spała w szafie.

— Spała w szafie? Dlaczego?

— Nie wiem. . . mo˙zemy j ˛

a spyta´c. . . na razie jest zaj˛eta. Wyciera syrop wi´sniowy. . .

W tej szafie stały jakie´s butelki z sokami i jedna si˛e potłukła. . . Wszystko zapaprane. . .

A my´smy my´sleli, ˙ze to krew. . . Teraz sprz ˛

ata, Giga i Marcela jej pomagaj ˛

a, bo ona

jest bardzo słaba, czym´s si˛e struła. . . Ale wszystkie s ˛

a w dobrym humorze, bo ju˙z im

powiedziałem, ˙ze wampirem jest wujek.

W pokoju znów rozległy si˛e kroki. Przyło˙zyłem ucho do drzwi.

— Niesamowita historia — rozległ si˛e dr˙z ˛

acy głos wujka. — Tam naprawd˛e ´spi

jaki´s chłopiec. . .

— ´Spi? — zdziwiłem si˛e.

340

background image

— ´Spi spokojnie, wydaj ˛

ac lekki pomruk jak kot — powiedział wujek. Nader spo-

kojny sen jak na opryszka. . .

Pomy´slałem, ˙ze Kobylak ma nerwy. A jednak nie zazdro´sciłem mu. Przespał najcie-

kawsze wydarzenia tej nocy.

Przez drzwi słycha´c było gło´sne sapanie wujka. Był czym´s wyra´znie wzburzony.

— To skandal! — wybuchn ˛

ał wreszcie. — To ju˙z zupełny upadek obyczajów, nie

mówi ˛

ac o naruszeniu podstawowych zasad higieny, przyprowadza´c z sob ˛

a na nocn ˛

a ro-

bot˛e nieletnich jak ten chłopiec. Wida´c po jego ´snie, ˙ze to niewinne dziecko jeszcze,

a panowie brutalnie pchaj ˛

a go na drog˛e przest˛epstwa. . . Nawet je´sli dopu´scimy, ˙ze za-

chodzi konieczno´s´c praktyki i wdro˙zenia do zawodu od najmłodszych lat. . . to przecie˙z,

na miło´s´c bosk ˛

a, nie w godzinach nocnych. Widz˛e po tym chłopcu, ˙ze jego organizm

potrzebuje o tej porze snu. . .

— Chwileczk˛e, prosz˛e pana — Tubka usiłował przerwa´c ten potok wymowy, nada-

remnie jednak, poniewa˙z w wujka Bła˙zeja wst ˛

apił duch apostolski. Uzdrawianie oby-

czajów, naprawa stosunków społecznych i dbało´s´c o poziom moralny młodzie˙zy to były

˙zyciowe pasje wujka.

341

background image

— Musz˛e nadto zwróci´c panom uwag˛e, skoro mam rzadk ˛

a okazj˛e rozmawia´c

z przedstawicielami tak oryginalnego, acz starego zawodu, ˙ze zdumiewa mnie upadek

etyki profesjonalnej w waszych szeregach, panowie. To ładnie, ˙ze wznie´sli´scie si˛e na

wy˙zszy poziom kultury osobistej i wyje˙zd˙zacie na delegacje z mydłem, szczoteczk ˛

a do

z˛ebów itp. przyborami toaletowymi, tudzie˙z bielizn ˛

a nocn ˛

a w neseserach, ale zakłada´c

kwatery i nocowa´c w domu, który si˛e wła´snie pl ˛

adruje, to ju˙z bezczelno´s´c. Tego nie

robili szanuj ˛

acy si˛e włamywacze. St ˛

ad mój apel! Zabierajcie, co macie zabra´c, i cze´s´c!

Znios˛e brak tego czy owego przedmiotu, ale nie znios˛e waszego towarzystwa! To ju˙z za

wiele mie´c was koło siebie w kuchni, w wannie i w łó˙zku! To jakie´s nowe, niesłychane

metody rabunku! Wypraszam sobie w imieniu zainteresowanych obywateli!

— Doskonale, wujku, podpisuj˛e si˛e pod tym apelem, ale tu zaszła jaka´s pomyłka. . .

Do kogo wła´sciwie wujek wygłasza ten apel?

— Wujek? Co takiego? Wiem, ˙ze mam wielu krewnych w ró˙znych zawodach, ale

w takim?. . . Kto mnie nazywa wujkiem? — denerwował si˛e Bła˙zej.

— Powtarzam, do kogo wujek wygłasza ten apel?

— Do włamywaczy całego ´swiata.

342

background image

— Pomyłka w adresie. My go´scimy tu na zaproszenie ciotki Matyldy. Czy˙zby nie

uprzedziła wujka?

— Biedna Matylda. . . Wiem, ˙ze jest bardzo go´scinna, ale ˙zeby a˙z tak. . . To ju˙z

jakie´s zaburzenia umysłowe! Zaprasza´c na weekend przest˛epców!

— Dopiero, jak zrobi˛e nudny film, pozwol˛e wujkowi nazwa´c si˛e przest˛epc ˛

a.

— Film. . . zaraz. . . co´s mi ´swita. . . i głos jakby znajomy. Czy ty, przyjacielu, nie

jeste´s czasem tym najbardziej postrzelonym maniakiem ze wszystkich nienormalnych

siostrze´nców mojej biednej Matyldy?

Chrz ˛

akn ˛

ałem ura˙zony.

— Nie wiem naprawd˛e, kogo wuj ma na my´sli.

— Mam na my´sli oczywi´scie Cymeona Maksymalnego, czyli Cymka Ogromskiego.

On wła´snie ma bzika na punkcie filmu.

— Ja protestuj˛e przeciwko tym sformułowaniom — o´swiadczyłem — i przypomi-

nam wujkowi, ˙ze wujek wci ˛

a˙z jeszcze jest zamkni˛ety w tym pokoju. . .

— Sam si˛e zamkn ˛

ałem i wyjd˛e, gdy b˛ed˛e chciał — o´swiadczył z godno´sci ˛

a wuj

Bła˙zej.

343

background image

— Wyj´scie jest tylko jedno i prowadzi do naszej ekipy — powiedziałem surowo.

— Nie rozumiem.

— Wuj został skierowany do pracy w naszej ekipie przez ciotk˛e Matyld˛e.

— Nic o tym nie wiem.

— Pewnie nie otworzył wuj listu zawieraj ˛

acego dwana´scie zlece´n cioci dla wuja

do wykonania podczas jej nieobecno´sci. Zlecenie ostatnie, zlecenie numer dwana´scie,

przewiduje udział wujka w realizacji obecnego filmu w charakterze aktora, z uwagi na

walory wewn˛etrzne i zewn˛etrzne wujka. List znajduje si˛e na biurku pod przyciskiem.

Przez chwil˛e trwała po drugiej stronie cisza.

Wreszcie rozległ si˛e zgrzyt klucza w zamku. Drzwi otworzyły si˛e i stan ˛

ał w nich

zrezygnowany wujek Bła˙zej. W r˛ece trzymał wałek kuchenny do ciasta.

— Strasznie mi przykro. Zdaje si˛e, ˙ze kogo´s r ˛

abn ˛

ałem tym wałkiem.

— Mnie — powiedział Tubka. — Ale to my przepraszamy. . . Zaszło ˙załosne niepo-

rozumienie. . .

344

background image

— Nie. . . nie. . . to ja jestem gapa. . . Nie zauwa˙zyłem tego listu. . . w dodatku przed

wyjazdem ciotka wspominała o waszym przyje´zdzie, ale wypadło mi z głowy. . . Jestem

przepracowany. . . ostatnio zast˛epuj˛e chorego koleg˛e. . . goni˛e resztkami nerwów. . .

— Zatem dobranoc, wujku. Jutro przy ´sniadaniu spróbujemy odtworzy´c histori˛e tej

niesamowitej nocy — ziewn ˛

ałem.

— Wyja´sni´c niektóre ciemne punkty — powiedział Tubka. — Postanowiłem ana-

lizowa´c skrupulatnie wszystkie moje niepowodzenia, rozczarowania i wpadki. Mo˙ze

wreszcie zrozumiem, sk ˛

ad si˛e bierze mój systematyczny pech — westchn ˛

ał ci˛e˙zko.

background image

Rozdział 25

Scenariusze prawdziwe i zmy´slone

Nazajutrz po ´sniadaniu poprosiłem najbardziej „tragicznych” bohaterów tej nieza-

pomnianej nocy, to znaczy wuja Bła˙zeja i Nelk˛e Szypersk ˛

a, aby opowiedzieli nam swo-

je przygody. Postanowiłem zanotowa´c je skrupulatnie jako dokumentacj˛e do przyszłego

filmu. Gdy kto´s b˛edzie mi zarzucał, ˙ze jestem niepowa˙zny i ˙ze moje scenariusze nie ma-

j ˛

a zwi ˛

azku z rzeczywisto´sci ˛

a, poka˙z˛e te zeznania wujka i Nelli, doł ˛

acz˛e moje zmy´slone

346

background image

nowele filmowe i ka˙z˛e zgadywa´c, które z tych utworów zawieraj ˛

a opisy prawdziwych

zdarze´n, a które s ˛

a płodem mojej wyobra´zni. . . I mog˛e si˛e zało˙zy´c, oka˙ze si˛e wtedy,

˙ze jestem jednak „powa˙zniejszy” ni˙z ˙zycie. Bo ˙zycie lubi drwi´c sobie z nas na ka˙zdym

kroku. A oto teksty obu zezna´n.

Zeznanie wuja Bła˙zeja

Jak wam ju˙z wspomniałem, tego dnia byłem wyj ˛

atkowo zm˛eczony i senny. Jesien-

ny szczyt przeładunków na kolei. Od dwu dni i dwu nocy nie zmru˙zyłem oka. Do te-

go kolega zachorował i musiałem zast˛epowa´c go w pracy. Chodziłem jak zamroczony

i czułem, ˙ze łapie mnie grypa. Z pewno´sci ˛

a miałem gor ˛

aczk˛e, dr˛eczyło mnie pragnie-

nie. Wróciłem o jedenastej wieczorem. W domu panowała idealna cisza i nie zauwa˙zy-

łem nic podejrzanego. Tylko ´swiatło wysiadło. Ale nie chciało mi si˛e zmienia´c korków.

Moim marzeniem było jak najszybciej za˙zy´c polopiryn˛e, ugasi´c byle czym pragnienie

i poło˙zy´c si˛e spa´c. Nie zdejmuj ˛

ac płaszcza poczłapałem do mojego pokoju na pi˛etrze.

Wiedziałem, ˙ze w której´s szufladzie mam par˛e tabletek leku. . . Dlaczego nie zdj ˛

ałem

płaszcza? Poniewa˙z przechodz ˛

ac przez podwórze zauwa˙zyłem, ˙ze Michałowa zostawiła

347

background image

na noc bielizn˛e na sznurze i zapomniała sprz ˛

atn ˛

a´c. Michałowa stała si˛e ostatnio roztar-

gniona. Staro´s´c czy te˙z skutki my´slenia o wampirze?. . . Z pocz ˛

atku miałem zamiar nie

miesza´c si˛e do takiej babskiej rzeczy jak pranie i suszenie bielizny, ale gdy chciałem

w przedpokoju ´sci ˛

agn ˛

a´c płaszcz, zauwa˙zyłem, ˙ze jest wilgotny. Zaczynała si˛e m˙zawka.

Pomy´slałem wtedy, ˙ze jednak nale˙załoby sprz ˛

atn ˛

a´c t˛e bielizn˛e, bo inaczej rano trzeba j ˛

a

b˛edzie znowu wy˙zyma´c. Postanowiłem przeto, ˙ze skocz˛e tylko na gór˛e, za˙zyj˛e polopiry-

n˛e i napij˛e si˛e czego´s, no i zaraz wezm˛e si˛e za t˛e bielizn˛e. . . Uznałem, ˙ze nie warto w tej

sytuacji zdejmowa´c płaszcza. . . Sk ˛

ad mogłem przypuszcza´c, ˙ze to b˛edzie miało takie

ogromne znaczenie? Czy zgadzam si˛e, ˙ze mógł w waszych oczach wygl ˛

ada´c podejrza-

nie osobnik w płaszczu, przeszukuj ˛

acy gor ˛

aczkowo wszystkie szuflady w pokoju? Tak.

Zgadzam si˛e. Na pewno mógł kojarzy´c si˛e ze złodziejem, a nawet włamywaczem. . .

Co było dalej? Znalazłem w ko´ncu t˛e polopiryn˛e i zszedłem na dół napi´c si˛e cze-

go´s w kuchni. Tam wła´snie zaskoczył mnie Jurek. Krzykn ˛

ał do mnie: „R˛ece do góry!”

Oczywi´scie wzi ˛

ałem go za bandyt˛e. . . Pomy´slałem nawet, ˙ze to mo˙ze by´c ten opryszek

grasuj ˛

acy w okolicy, którego nazywaj ˛

a wampirem czy te˙z Kubusiem. Nie miałem jed-

nak zamiaru kapitulowa´c. . . Zrobiłem nagły unik na wypadek, gdyby miał prawdziw ˛

a

348

background image

bro´n przy sobie. Sam byłem wprawdzie bez or˛e˙za, ale nawin ˛

ał mi si˛e pod r˛ek˛e garnek

z budyniem czy kremem. Nie namy´slaj ˛

ac si˛e wiele, nabrałem gar´s´c tej masy i cisn ˛

ałem

ni ˛

a w napastnika. Korzystaj ˛

ac z jego zaskoczenia porwałem wałek do ciasta i z pomo-

c ˛

a tego wałka utorowałem sobie drog˛e do pokoju. Tam zamkn ˛

ałem si˛e na klucz i za-

cz ˛

ałem medytowa´c nad sytuacj ˛

a. . . To wszystko. Dalszy ci ˛

ag ju˙z znacie. Dlaczego nie

wydostałem si˛e od razu z domu? Mógłbym wtedy zaalarmowa´c s ˛

asiadów albo wezwa´c

milicj˛e. Owszem, w pierwszej chwili miałem nawet zamiar wybiec z domu, ale potem,

gdy Jurek zacz ˛

ał wzywa´c kolegów na pomoc, zrozumiałem, ˙ze jest tutaj cała banda i ˙ze

drzwi na pewno s ˛

a pilnowane. Kiedy w dodatku usłyszałem czyje´s kroki w korytarzu

i zamajaczyła mi jaka´s sylwetka w ciemno´sci, pomy´slałem, ˙ze droga na dwór jest odci˛e-

ta. Bałem si˛e ryzykowa´c przedarcia si˛e przebojem i poszukałem schronienia na górze.

Oczywi´scie teraz ju˙z wiem, ˙ze ta posta´c w korytarzu, której si˛e przestraszyłem, to była

Nella Szyperska.

Zeznanie Nelli Szyperskiej

349

background image

Miałam okropny sen, ledwie zasn˛ełam tej nocy. Czy o wampirze? Nie, to nie był

sen o wampirze. Wolałabym nie mówi´c, co mi si˛e ´sniło. . . To było zbyt straszne i przy-

kre. . . Tak. Krzyczałam przez sen. Pami˛etam. . . Nalegacie, ˙zeby powiedzie´c jednak co´s

o tym ´snie, przynajmniej ogólnie. No wi˛ec ogólnie to ´sniło mi si˛e kr˛ecenie filmu. . .

Nie mog˛e powiedzie´c, kto mi si˛e ´snił i co si˛e ze mn ˛

a stało. . . Ten sen był tak okrop-

ny, ˙ze obudziłam si˛e. Potem nie mogłam zasn ˛

a´c. Bałam si˛e. Naprawd˛e si˛e bałam. Na

stoliku nocnym zauwa˙zyłam par˛e flakoników z bardzo wyra´znymi wielkimi napisami,

naklejonymi zapewne przez ciotk˛e, ˙zeby mogła je przeczyta´c bez okularów. Te napisy

brzmiały: na serce, na w ˛

atrob˛e, na ˙zoł ˛

adek, na uspokojenie. Za˙zyłam wi˛ec tabletk˛e na

uspokojenie. Kiedy po pi˛eciu minutach nie uspokoiłam si˛e, wzi˛ełam jeszcze jedn ˛

a. . .

Tak, teraz wiem, ˙ze wzi˛ełam za du˙z ˛

a dawk˛e i ˙ze taka dawka działa nasennie. Potem

poszłam do łazienki i ˙zeby rozlu´zni´c nerwy, wzi˛ełam zimny prysznic. Zimny prysznic

zawsze dobrze mi robi.

Kiedy byłam w łazience, usłyszałam jaki´s dziwny hałas. Zarzuciłam szybko szla-

frok na siebie i zaniepokojona wyszłam na korytarz. Wtedy usłyszałam jakby odgłosy

szorowania czy te˙z szamotania oraz ci˛e˙zki łomot w kuchni. Od razu pomy´slałam o wła-

350

background image

mywaczu. Wiedziałam, ˙ze o tej porze Michałowa ´spi kamiennym snem. Chwaliła si˛e

bowiem przede mn ˛

a, ˙ze ma taki cudowny ´srodek, po którym ´spi jak zabita, a ponad-

to u˙zywa specjalnych koreczków do zatykania uszu. Wi˛ec od razu pomy´slałam, ˙ze to

nie mo˙ze by´c Michałowa. . . A kiedy potem usłyszałam krzyk i głuche uderzenie, nie

miałam ju˙z w ˛

atpliwo´sci. Chciałam pobiec na gór˛e i obudzi´c chłopców, ale w tym mo-

mencie z kuchni wypadł zadyszany człowiek w czarnym płaszczu. Drog˛e miałam od-

ci˛et ˛

a. Zatrzymałam si˛e przera˙zona. On te˙z si˛e zatrzymał. . . Musiał mnie zauwa˙zy´c. . .

Nasłuchiwał. . . Chciałam krzycze´c, wzywa´c pomocy, ale głos uwi ˛

azł mi w gardle. Za-

uwa˙zyłam obok mnie szaf˛e. . . jej drzwi były uchylone. Wsun˛ełam si˛e po´spiesznie do

niej. . . Niestety była pełna starej odzie˙zy i w dodatku jakie´s butelki stały na dole. Chyba

nawet par˛e si˛e przewróciło. Ale byłam tak przera˙zona, ˙ze nie zwróciłam na to specjalnej

uwagi. Starałam si˛e siedzie´c jak najciszej. . . Przywarłam do jakiego´s futra. . . Czułam,

jak ogarnia mnie spokój i gł˛eboka senno´s´c. . . Nie wiem, jak długo spałam, strasznie

´scierpła mi noga z powodu niewygodnej pozycji. Dlatego ockn˛ełam si˛e w ko´ncu i zoba-

czyłam ze zdumieniem, ˙ze wci ˛

a˙z siedz˛e w szafie. A potem zobaczyłam Gig˛e i Marcel˛e,

351

background image

jak pochylały si˛e nade mn ˛

a ciekawie. Wstałam, ale strasznie kr˛eciło mi si˛e w głowie. . .

To wszystko, co zapami˛etałam z tej nocy.

Bardzo mi przykro, ˙ze wzi˛eli´scie mnie za trupa i tyle najedli´scie si˛e strachu przeze

mnie. Ale czy to tylko moja wina? Tak, teraz ju˙z wiem, ˙ze ten człowiek, którego si˛e

przestraszyłam, to był pan Bła˙zej, wujek Cymka. Ale wtedy sk ˛

ad mogłam wiedzie´c?

*

*

*

W ten sposób wszystkie zagadki tej piekielnej nocy zostały wyja´snione.

Zaraz po ´sniadaniu poprosiłem cał ˛

a ekip˛e, aby zebrała si˛e pod domem, gdy˙z mu-

simy omówi´c plan pracy i zapozna´c si˛e ze scenariuszem filmu. Okazało si˛e jednak, ˙ze

z dziewcz ˛

at tylko jedna Giga była gotowa. Szyperska wci ˛

a˙z nie mogła jeszcze przyj´s´c

do siebie po tych pastylkach. Znów ogarn˛eła j ˛

a senno´s´c i poszła wzi ˛

a´c trze´zwi ˛

acy na-

trysk. A moja siostra Marcela zamkn˛eła si˛e w pokoju i przymierzała kostiumy przed

lustrem.

Nie narzekałem specjalnie z tego powodu. Nareszcie b˛ed˛e miał sposobno´s´c pomó-

wi´c w cztery oczy z Gig ˛

a. Mo˙ze wyrazi zgod˛e na kompromisowy podział ról w filmie?

352

background image

— Chod´z, Giga, zapoznam ci˛e ze scenariuszami — powiedziałem. — Przejd´zmy do

altany.

— To ile w ko´ncu masz tych scenariuszy?

— Dwa.

— Jak si˛e nazywaj ˛

a?

— Jeden: „Ostatni dzie´n wakacji”, a drugi: „Rapsodia jesienna na puzon i perkusj˛e”.

Usiedli´smy w altanie.

— Który z nich jest ciekawszy? — zapytała Giga.

— Oba s ˛

a ciekawe. . . Ale ja wol˛e „Rapsodi˛e”.

— Dlaczego?

— Bo ty b˛edziesz tam grała główn ˛

a rol˛e.

Niestety, okazało si˛e, ˙ze nie znam Gigi i popełniłem bł ˛

ad. Wła´snie dlatego, ˙ze za-

proponowałem jej „Rapsodi˛e”, zacz˛eła zdradza´c olbrzymie zainteresowanie „Ostatnim

dniem wakacji”! Gdybym to przewidział. . . Niestety.

— Opowiedz mi najpierw o tym „Ostatnim dniu wakacji” — zaproponowała nie-

winnie.

353

background image

— Wolałbym najpierw o „Rapsodii”.

I znów popełniłem bł ˛

ad. Giga spojrzała na mnie teraz ju˙z całkiem podejrzliwie.

— Dlaczego nie chcesz, ˙zebym poznała „Ostatni dzie´n”?

— Ale˙z chc˛e — za´smiałem si˛e sztucznie — po prostu wydawało mi si˛e, ˙ze lepiej

b˛edzie, jak poznasz „Rapsodi˛e”, ale to dla mnie wszystko jedno.

— Je´sli wszystko jedno, to zacznijmy o „Ostatnim dniu”. O czym to jest wła´sciwie?

O czym i o kim?. . .

— No, o nas. . . o naszych sprawach. . . Wiesz, jak si˛e sp˛edza wakacje. . . przewa˙z-

nie głupio. . . dni przeciekaj ˛

a przez palce, ani si˛e spostrze˙zemy — ju˙z koniec. I wtedy

˙zal. Uczucie niedosytu i niezadowolenia, ˙ze nie wykorzystali´smy ich jak nale˙zy. . . Ale

przecie˙z czasami zostaje nam jedna pociecha. Poznali´smy kogo´s, zawarli´smy znajo-

mo´s´c wakacyjn ˛

a. Czy sko´nczy si˛e razem z wakacjami, czy przetrwa?

— Pasjonuj ˛

acy temat!

— Takie wła´snie pytanie zadaje sobie bohaterka mojego filmu, Kornelia.

— Kornelia? — skrzywiła si˛e Giga. — Dlaczego Kornelia?

— Nie wiem. . . tak mi si˛e napisało. . .

354

background image

— Po prostu my´slałe´s o Szyperskiej, przyznaj si˛e — naciskała Giga. — Szyperska

ma na imi˛e Kornelia.

— Naprawd˛e nie wiem. . . mo˙ze pod´swiadomie. . . mo˙zliwe, ˙ze widziałem j ˛

a w tej

roli. . .

— Ach tak. . . rozumiem wszystko. — Giga ´sci ˛

agn˛eła gniewnie brwi.

— Nic nie rozumiesz. To było jeszcze wtedy, kiedy nie znałem ciebie. . . w ogóle

nie my´slałem, ˙ze mo˙ze ci˛e zainteresowa´c ten pomysł.

— Przecie˙z mówiłe´s, ˙ze zabrałe´s si˛e do filmu z my´sl ˛

a o mnie.

Zaczerwieniłem si˛e.

— Nie do tego. . . Z my´sl ˛

a o tobie zabrałem si˛e do „Rapsodii jesiennej”. Naprawd˛e

mi przykro, ˙ze nie doceniasz tego filmu. „Rapsodia” to wielki film, z rozmachem. . .

Zdob˛edzie szerok ˛

a publiczno´s´c, to b˛edzie przebój. „Ostatni dzie´n wakacji” to film

skromny, raczej kameralny. . . studyjny.

— Wcale mi nie zale˙zy na szerokiej publiczno´sci — o´swiadczyła Giga. — Ja wol˛e

filmy studyjne.

Zaniemówiłem na chwil˛e.

355

background image

— ˙

Zartujesz chyba. . .

— Jak ty mnie zupełnie nie znasz — westchn˛eła ci˛e˙zko Giga. — Mnie si˛e podoba

„Ostatni dzie´n wakacji”. . . ja go czuj˛e. . .

— Przecie˙z jeszcze nie wiesz dokładnie, o co chodzi.

— No to opowiadaj szybko.

— Tre´s´c w skrócie jest taka — zacz ˛

ałem zrezygnowany. — Kornelia i Paweł poznali

si˛e na wakacjach, ale z pocz ˛

atku mało sobie obiecywali po tej znajomo´sci. . . Udawali

oboje twardych, nieprzemakalnych i bali si˛e zdradza´c swoje prawdziwe uczucia, ˙zeby

nie narazi´c si˛e na ´smieszno´s´c i nie pa´s´c ofiar ˛

a drwin. Sami zreszt ˛

a nabijali si˛e z tych

rzeczy, bo tego wymagał ich styl. . . Zreszt ˛

a nie wierzyli w bezinteresowne uczucia. Nie

pochodzili ze szcz˛e´sliwych rodzin. Obydwoje doznali ju˙z upokorze´n i rozczarowa´n.

Dlatego wydawało im si˛e niepoj˛ete, ˙ze mo˙zna ˙zy´c dla kogo´s i kocha´c kogo´s wi˛ecej ni˙z

siebie, ˙ze istnieje prawdziwa przyja´z´n i miło´s´c, ˙ze jeden człowiek mo˙ze naprawd˛e inte-

resowa´c drugiego człowieka dłu˙zej ni˙z pół godziny. I nawet, gdy zacz˛eli podejrzewa´c, ˙ze

nie s ˛

a sobie nawzajem oboj˛etni, dalej kryli swoje prawdziwe my´sli za parawanem słów,

bali si˛e, ˙ze okazuj ˛

ac prawdziwe uczucia zostan ˛

a wykorzystani — padn ˛

a ofiar ˛

a cudzych

356

background image

wyrachowanych egoizmów. Bo przecie˙z taka dot ˛

ad była ich dewiza: „Biada temu, kto

kocha. Jest bezbronny jak ˙zółw bez skorupy. Nale˙zy zawsze nosi´c tward ˛

a skorup˛e. . . ”

— Och, wspaniale mówisz o tym wszystkim, Cymek — rzekła poruszona Giga. —

Jak ty umiesz to ´swietnie wyrazi´c. To samo kiedy´s czułam. . . A ty? Czy prze˙zywałe´s to

kiedy´s? — zapytała.

Zmieszałem si˛e.

— Potem ci powiem, a teraz nie zje˙zd˙zajmy z tematu. Doko´nczmy o filmie.

— Ju˙z wiem, co b˛edzie dalej — powiedziała Giga. — Przyszedł ostatni dzie´n wa-

kacji i wtedy nagle Kornelia i Paweł zl˛ekli si˛e, ˙ze ju˙z nigdy si˛e wi˛ecej nie zobacz ˛

a.

Zrozumieli, ˙ze cały czas zgrywali si˛e, ˙ze nie byli sob ˛

a. . . Po prostu byli nieprawdziwi

i teraz chc ˛

a to naprawi´c. Ale czy zd ˛

a˙z ˛

a powiedzie´c sobie wszystko? W ostatni dzie´n wa-

kacji jest tyle innych spraw do załatwienia. Ci ˛

agle kto´s im przeszkadza. I rodzice ka˙z ˛

a

si˛e ju˙z pakowa´c, i trzeba wskoczy´c jeszcze na poczt˛e i do urz˛edu, i trzeba zrobi´c zakupy,

i przygotowa´c si˛e do podró˙zy, a jeszcze nachodz ˛

a ich natr˛etni koledzy i kole˙zanki, i całe

korowody znajomych.

— Doskonale, Giga — pochwaliłem — zdaje si˛e, czujesz te rzeczy.

357

background image

Giga rozpromieniła si˛e.

— To fantastyczny pomysł. Bardzo ˙zyciowy. Mo˙zna popłaka´c si˛e i po´smia´c zara-

zem. Musz˛e to zagra´c — o´swiadczyła z zapałem. — Chc˛e mie´c rol˛e Kornelii. . .

— Cymek ju˙z ustalił, kto b˛edzie grał Korneli˛e — powiedziała gło´sno Szyperska

wchodz ˛

ac do altany. — To jest scenariusz specjalnie napisany dla mnie. Dlaczego, Cy-

meonie, nie powiedziałe´s tego wyra´znie Gidze?

— Spokojnie, dziewczyny — próbowałem zdławi´c konflikt w zarodku — wszystko

ustalimy sobie spokojnie i bez nerwów. . . Ale pozwólcie, ˙ze najpierw przedstawi˛e wam

drugi scenariusz pod tytułem „Rapsodia jesienna na puzon i perkusj˛e”. Omówimy go

z grubsza!

Ledwie jednak zacz ˛

ałem opowiada´c, do altany weszła moja znakomita siostra Mar-

cela, chrupi ˛

ac z apetytem jabłko.

— B˛edziemy musieli zrobi´c sztuczne li´scie — powiedziała — po tej okropnej nocy

ju˙z prawie nic nie zostało na drzewach. Trzymaj ˛

a si˛e jeszcze na d˛ebach, ale nie takie

czerwone jak trzeba. W sadzie widziałam wprawdzie fantastyczne kolorowe jabłka, mu-

simy jednak dorobi´c troch˛e li´sci. Na szcz˛e´scie przywiozłam ˙zółty i czerwony papier. . .

358

background image

Ale przydałoby si˛e tak˙ze babie lato. Wiedziałam, ˙ze nie b˛edzie ju˙z prawdziwego, i za-

brałam tak˙ze du˙zo białej prz˛edzy. . . Musisz tylko kaza´c Dodowi, Cymku, ˙zeby j ˛

a zacz ˛

puszcza´c, jak b˛ed˛e na planie. Koniecznie chc˛e mie´c du˙zo babiego lata. No to chyba mo-

˙zemy ju˙z zaczyna´c — rozejrzała si˛e — jeste´smy w komplecie. Ale dlaczego nie kazałe´s

si˛e jeszcze przebra´c Gidze? Jak ona wygl ˛

ada w tych szortach? Mam dla niej znakomite

maxi. . .

— Zaraz. . . zaraz, droga Marcelo, o kostiumach potem, jak ju˙z ustalimy ogóln ˛

a

koncepcj˛e. . .

— Wła´snie! Jaka b˛edzie ogólna koncepcja?

— Kr˛ecimy jednocze´snie dwa filmy — powiedziałem. — Póki jeste´smy tutaj, chc˛e

zrealizowa´c mo˙zliwie wszystkie plenery.

— Ale najpierw „Ostatni dzie´n wakacji” — nalegała Giga.

— Mo˙ze by´c — zgodziła si˛e łaskawie Marcela. — Ale o co wła´sciwie tam chodzi?

— To jest problem marnowania wakacji. . .

— Marnowania wakacji? Ja nigdy nie marnuj˛e wakacji — o´swiadczyła Marcela. —

Wydaje mi si˛e, ˙ze to jest problem d˛ety i wydumany.

359

background image

— Zale˙zy, co kto uwa˙za za marnowanie — powiedziała Nelka.

— Wakacje powinny by´c czynne — rzekła Marcela.

— Trzeba wiedzie´c, co si˛e chce od wakacji — powiedziałem — co zobaczy´c, co

pozna´c, co zdoby´c. . .

— Co czy kogo? — za˙zartowała Giga.

— Zale˙zy od mo˙zliwo´sci — wycedziła Marcela, ziewaj ˛

ac.

— Moja bohaterka postanowiła przede wszystkim. . .

— Zrzuci´c par˛e kilo wagi — doko´nczyła Giga patrz ˛

ac wymownie na Marcel˛e.

Marcela poczerwieniała. Giga trafiła celnie w jej najczulszy punkt. Pomy´slałem, ˙ze

mogłaby darowa´c sobie t˛e uwag˛e.

— Słuchajcie, dziewczyny, bez komentarzy, dobrze? Pozwólcie mi referowa´c. . . —

zasapałem. — A wi˛ec bohaterka mojego filmu postanowiła nauczy´c si˛e. . .

— Podrywa´c na wakacjach — wycedziła Nelka patrz ˛

ac jak bazyliszek na rozbawio-

n ˛

a Gig˛e. — Zwłaszcza podczas kr˛ecenia filmu jest to umiej˛etno´s´c cenna, bo mo˙zna za

jednym zamachem poderwa´c re˙zysera i rol˛e.

— Co chcesz przez to powiedzie´c? — zmarszczyła brwi Giga.

360

background image

— Mog˛e ci wyja´sni´c w cztery oczy.

— Nelka, prosiłem, ˙zeby nie przerywa´c. Mamy mało czasu, a mnóstwo roboty, pro-

sz˛e pa´nstwa. . . Moja bohaterka. . .

— Sko´ncz ju˙z z t ˛

a nudn ˛

a bohaterk ˛

a — skrzywiła si˛e Marcela.

— Ju˙z ko´ncz˛e. Moja bohaterka. . .

— Postanowiła przede wszystkim uchroni´c brata przed klap ˛

a i kompromitacj ˛

a —

wtr ˛

aciła zdenerwowana Marcela.

— Co takiego?!

— Widz˛e przecie˙z, ˙ze koniecznie chcesz si˛e wpl ˛

ata´c w beznadziejn ˛

a afer˛e. W twojej

sytuacji nie nakr˛ecisz ˙zadnego filmu.

— Dlaczego?

— Za du˙zo tutaj widz˛e gwiazd. B˛edzie zbyt gor ˛

aco. Gwiazdy powinny by´c z daleka

jedna od drugiej. . .

— Ale˙z. . .

— Powtarzam, za du˙zo gwiazd! — skrzywiła si˛e Marcela.

361

background image

— Rzeczywi´scie za du˙zo — rzekła z dziwnym u´smiechem Giga. — Uwa˙zaj, Mar-

celo, gwiazdy czasem spadaj ˛

a, i to szybko!

— My´slisz o sobie czy o Nelce? Bo je´sli chodzi o mnie, mo˙zesz by´c spokojna. To

ja realizuj˛e ten film.

— Ty? Co to znaczy?

— Po prostu jestem producentem. Wiesz, co to znaczy pro-du-cent?

— To taki, co daje fors˛e i anga˙zuje.

— Wi˛ec ju˙z wiesz.

— Chcesz powiedzie´c, ˙ze to ty mnie zaanga˙zowała´s? — oburzyła si˛e Giga. — Cy-

mek, co ona wygaduje?

Chrz ˛

akn ˛

ałem zakłopotany. Po co Marcela wdaje si˛e w takie dyskusje?

— Przepraszam, ale musz˛e pomówi´c z siostr ˛

a — rzekłem ostro. — Przerywamy

dyskusj˛e. Chod´z, Marcelo — wyci ˛

agn ˛

ałem mojego „producenta” z altany.

— Zdaje si˛e, ˙ze za du˙zo powiedziałam — stropiła si˛e Marcela. Spodziewała si˛e

ostrej nagany z mojej strony, ale ja powiedziałem tylko:

— Widz˛e, ˙ze chcesz by´c re˙zyserem.

362

background image

— Mam takie prawo jak ty.

— Niezupełnie. Nawet producent nie mo˙ze zast˛epowa´c re˙zysera na planie. Funkcje

s ˛

a podzielone.

— W ka˙zdym razie mam prawo wypowiedzie´c swoje zdanie, co my´sl˛e o scenariu-

szach i obsadzie.

— Oczywi´scie, ale najlepiej mnie na ucho — powiedziałem. — Twoje krytyki ´zle

wpływaj ˛

a na zespół.

— No wi˛ec mówi˛e ci na ucho: one s ˛

a okropne, a scenariusz do kitu.

Zniosłem z kamiennym spokojem t˛e ocen˛e. A potem pomy´slałem, ˙ze trzeba co´s

zrobi´c z Marcel ˛

a.

— Masz racj˛e — rzekłem patrz ˛

ac w ziemi˛e — mnie te˙z si˛e one nie podobaj ˛

a.

— Dziewczyny czy scenariusze?

Chrz ˛

akn ˛

ałem.

— Na razie mówmy o scenariuszach.

— Tylko szybko, zimno mi i spa´c mi si˛e chce. Od razu wiedziałam, ˙ze nic z tego nie

wyjdzie. Wycofaj si˛e z tego.

363

background image

Zastanawiałem si˛e przez chwil˛e, a potem powiedziałem:

— Masz racj˛e, przekonała´s mnie. Nie b˛ed˛e kr˛ecił.

Marcela przestała ziewa´c i spojrzała na mnie zaskoczona.

background image

Rozdział 26

Epilog na deszczu

— A wi˛ec zwijamy manatki — powiedziała Marcela.

— Jak najszybciej — dodałem spokojnie.

— Wyleczyłe´s si˛e z filmowej manii?

— O nie, to tylko posuni˛ecie taktyczne — odparłem z przekonaniem.

— Taktyczne? Jak mam to rozumie´c?

365

background image

— Nakr˛ec˛e film, jak b˛ed˛e miał scenariusz z prawdziwego zdarzenia — u´smiechn ˛

a-

łem si˛e. — Licz˛e na ciebie w tym wzgl˛edzie.

— Na mnie? — zdziwiła si˛e Marcela.

— ˙

Ze napiszesz.

— Scenariusz?

— Wła´snie.

— Naprawd˛e chciałby´s mie´c mój scenariusz? — o˙zywiła si˛e.

Chrz ˛

akn ˛

ałem z pewnym zakłopotaniem.

— No, có˙z. . . jeste´s okropna, to fakt, ale jeste´s piekielnie zdolna, wierz˛e, ˙ze napi-

szesz co´s z sensem.

U´smiechn˛eła si˛e pod nosem.

— Dobrze, ˙ze przynajmniej widzisz u mnie jedn ˛

a dobr ˛

a stron˛e.

— Staram si˛e by´c obiektywny — rzekłem skromnie. — A wi˛ec? My´sl˛e, ˙ze przyj-

mujesz moj ˛

a propozycj˛e. Na kiedy mogłaby´s napisa´c?

— No. . . na koniec listopada na pewno.

366

background image

— Zgoda — rzekłem szybko — oczywi´scie tym razem b˛edziesz mogła sama zapro-

ponowa´c obsad˛e.

— Sama? — Jej zainteresowanie wzrastało. Stwierdziłem to z satysfakcj ˛

a.

— A nawet mogłaby´s sama re˙zyserowa´c — dodałem ˙zyczliwie.

— A ty?

— Zadowoliłbym si˛e tylko stanowiskiem operatora.

Marcela zastanawiała si˛e chwil˛e.

— Wiesz, przekonałe´s mnie. Chyba wezm˛e si˛e tak˙ze za re˙zyseri˛e.

— Brawo! W takim razie z tob ˛

a wszystko załatwione. Ale z nimi?

— O kim my´slisz?

— No, o reszcie ekipy. B˛ed ˛

a w´sciekli, ˙ze ich tu sprowadziłem na pró˙zno. . . Jak im

to powiedzie´c?. . . Jak im to wytłumaczy´c?. . .

— Przejmujesz si˛e? — wzruszyła ramionami.

— Tak, troch˛e. Ostatecznie nie chc˛e wyj´s´c na idiot˛e. No i opinia si˛e liczy. . . Mog ˛

a

nam potem bru´zdzi´c. . . A Tubka. . . Tubka, gdy mu to powiem, mo˙ze by´c niebezpiecz-

ny. . .

367

background image

— No to wykombinuj co´s.

— Wła´snie kombinuj˛e. . . — rzekłem marszcz ˛

ac brwi — i chyba ju˙z co´s mam —

wycedziłem zamy´slony.

— Co?

— Niewinn ˛

a sztuczk˛e.

— Jak ˛

a?

— Zostan˛e tu jeszcze z godzin˛e i udam, ˙ze ich filmuj˛e.

— B˛edziesz ich filmował?

— Oczywi´scie pust ˛

a kamer ˛

a, bez ta´smy. Ale nikt przecie˙z nie pozna. Tylko, pa-

mi˛etaj, ani słowa. Przyrzeknij, ˙ze si˛e nie wygadasz! I ˙zadnych porozumiewawczych

u´smieszków.

— Jasne — moja dobra siostra za´smiała si˛e diabelsko. — Ale ja nie musz˛e si˛e

chyba w to bawi´c? — spojrzała na zegarek. — Taka jestem po tej nocy rozbita i ´spi ˛

aca.

Dochodzi pierwsza. Zd ˛

a˙z˛e jeszcze na obiad, powinien by´c zaraz autobus.

— Na pewno zd ˛

a˙zysz.

— No to cze´s´c. P˛edz˛e pakowa´c si˛e.

368

background image

— Cze´s´c.

Odeszła po´spiesznie. Patrzyłem z u´smiechem, jak znika w drzwiach domu i nie

chciałem wierzy´c, ˙ze kłopot z Marcel ˛

a mam z głowy!

Wróciłem zadowolony do altany. „Zdumiewaj ˛

ace — my´slałem — ˙ze dała si˛e tak

łatwo nabra´c!”

— Załatwione — powiedziałem do zaskoczonych dziewczyn, zacieraj ˛

ac r˛ece. —

Marcela nie b˛edzie wyst˛epowa´c w filmie.

— Nie b˛edzie? — wytrzeszczyła oczy Giga.

— Spławiłem j ˛

a. Wyje˙zd˙za. Pakuje si˛e wła´snie.

— Jak ty to załatwiłe´s? — szepn˛eła z podziwem Nelka.

— Pokłócili´scie si˛e? — Giga spojrzała na mnie przymru˙zonymi oczyma.

— Ale˙z sk ˛

ad, wprost przeciwnie. . . — urwałem, bo wła´snie na progu pojawiła si˛e

Marcela, w płaszczu z podniesionym kapturem, z torb ˛

a i parasolem w r˛ece.

— Nie b˛edziecie mieli pogody. Mgła coraz g˛estsza. . . O, ju˙z pada! — rozło˙zyła

okropny parasol taty, wielki i czarny.

— Kamera, Dodo! — zawołałem.

369

background image

Dodo wr˛eczył mi kamer˛e. Marcela pomachała nam parasolem i u´smiechni˛eta ruszy-

ła do furtki. Patrzyłem z ulg ˛

a na parasol znikaj ˛

acy w g˛estych szarych oparach unosz ˛

a-

cych si˛e nad ł ˛

ak ˛

a i nad drog ˛

a i z zapartym tchem kr˛eciłem t˛e pi˛ekn ˛

a scen˛e rozstania.

— Naprawd˛e jeste´s genialny — roze´smiała si˛e Giga. U´smiechn ˛

ałem si˛e skromnie.

— Wracajmy do naszej roboty — powiedziałem — deszcz troch˛e si ˛

api, ale to nic

strasznego, ka˙zda pogoda ma swoje uroki. Zwłaszcza w przyjemnym towarzystwie.

— Wi˛ec jak teraz wygl ˛

ada sytuacja? — zapytała Giga.

— Znacznie lepiej. B˛edziemy kr˛eci´c sceny plenerowe jednocze´snie do dwu filmów.

Raz z tob ˛

a, raz z Nelk ˛

a. . .

— Lubisz dublety — rzekła Giga i u´smiech zgasł na jej twarzy. — Dwie sroki w gar-

´sci. . . to ci odpowiada najbardziej.

— Nie stawiaj tego w ten sposób — zniecierpliwiłem si˛e.

— Mam tylko jeszcze jedno pytanie, gdyby´smy mogli nakr˛eci´c tylko jeden jedyny

film, kogo by´s wybrał do głównej roli?

Spojrzałem na ni ˛

a ci˛e˙zko.

— Nie b ˛

ad´z czerstwa — warkn ˛

ałem. — Nie odpowiem na to pytanie.

370

background image

— Czemu?

— Jest denne.

— Wobec tego bez pyta´n — rzekła na pozór swobodnym głosem, ale w oczach jej

pojawił si˛e dziwny błysk. — Wyja´snijmy od razu sytuacj˛e, bez ˙zadnych niedomówie´n.

Chc˛e gra´c w „Ostatnim dniu wakacji”.

— Ju˙z to mówiła´s.

— Wi˛ec zdecyduj si˛e, tylko bez kitowania. Sprawa wygl ˛

ada tak: albo dostan˛e t˛e

rol˛e, albo wyje˙zd˙zam natychmiast.

Czułem, ˙ze krew mi uderza do głowy.

— Przecie˙z wytłumaczyłem ci — zasapałem — to miała gra´c Nelka.

— Odsuniesz Nelk˛e — powiedziała zimno Giga.

Wszyscy patrzyli na mnie. Zapanowała gł˛eboka cisza, słycha´c było tylko sze-

lest drobniutkich kropelek deszczu. Rzuciłem okiem na Nelk˛e. Wstała. Z niepokojem

w oczach, bliska płaczu. I te˙z patrzyła na mnie.

Wzi ˛

ałem si˛e w gar´s´c. Flegmatycznie podniosłem kamer˛e i zacz ˛

ałem filmowa´c sce-

n˛e. Wydawała mi si˛e dobrze wyre˙zyserowana. Z nerwem i napi˛eciem.

371

background image

— Co ty wyrabiasz? — zdenerwowała si˛e Giga.

— Kr˛ec˛e. Wygl ˛

adasz ´swietnie w tej autentycznej zło´sci.

— Przesta´n.

Opu´sciłem kamer˛e.

— Słyszałe´s, co powiedziałam na temat roli? — zasapała Giga.

— Nie dosłyszałem. Powtórz, z łaski swojej.

Giga poczerwieniała ze zło´sci.

— Odsuniesz Nelk˛e. Nie chc˛e jej tutaj widzie´c.

— Tego nie zrobi˛e — powiedziałem.

W altanie zapanowało poruszenie. Nella jakby nie zrozumiała w pierwszej chwili,

patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

— Nikogo nie b˛ed˛e odsuwał od gry — powiedziałem. — Jeste´smy tu kolegami, na

równych prawach. . . Zreszt ˛

a ja zaproponowałem t˛e zabaw˛e i ja decyduj˛e.

— W takim razie cze´s´c, mały oszu´scie! — Giga wstała z podniesion ˛

a głow ˛

a i pa-

trzyła na mnie z pogardliwym u´smiechem.

372

background image

Na moment pociemniało mi w czaszce. Zrozumiałem, ˙ze trac˛e chyba na zawsze

Gig˛e. Trudno. Tak wida´c musi by´c. Ale dlaczego nazwała mnie oszustem?

— Zdaje si˛e, ˙ze mamy autobus za pół godziny — usłyszałem, jak mówiła do Tub-

ki. — Ty oczywi´scie jedziesz ze mn ˛

a.

Tubka poruszył si˛e niespokojnie.

— Jedziesz czy nie?! — zasapała.

— Tak, to znaczy chciałbym jeszcze. . . — wił si˛e Tubka.

— Bez dyskusji.

— Jad˛e.

Giga ruszyła w stron˛e domu. W pierwszej chwili chciałem biec za ni ˛

a i zatrzyma´c

j ˛

a, za wszelk ˛

a cen˛e. . . Ale opanowałem si˛e i nie drgn ˛

ałem nawet. . . „Tak musi by´c —

pomy´slałem. — Tak musi by´c. . . ”

I t˛e scen˛e te˙z nakr˛eciłem w krótkich uj˛eciach. Obawiam si˛e jednak, ˙ze r˛eka mi dr˙zała

i obraz b˛edzie skakał po ekranie.

Tubka dopadł do mnie wzburzony. My´slałem, ˙ze dopu´sci si˛e zniewagi, i cofn ˛

ałem

si˛e na wszelki wypadek, ale on powiedział tylko bulgocz ˛

acym głosem:

373

background image

— Zatrzymaj j ˛

a. Zacietrzewiła si˛e niepotrzebnie.

— Ja jej nie wyrzucam. . . Ale jak stawia denne ˙z ˛

adania. . .

— Zrobiłe´s jej kawał — powiedział Tubka. — Była przekonana, ˙ze b˛edzie tu tylko

jedna.

— Głupia koza, nie zna si˛e na filmie — zasapałem. — Ekipa to jeden zespół. To

zawsze jest par˛e główek. Mnie potrzebne s ˛

a aktorki dobre i ró˙zne, jak powiedział jeden

poeta.

— Ale ta Szyperska. . .

— Umy´slnie tak je dobrałem, ˙zeby mogły zagra´c prawdziwiej, na zasadzie kontra-

stu. Kontrast to jedno z prawideł sztuki, stary, znasz si˛e chyba na tym, sam przecie˙z

jeste´s artyst ˛

a.

Tubka chrz ˛

akn ˛

ał mile połechtany.

— Ona ze swoj ˛

a natur ˛

a nie ma co robi´c w filmie — powiedziałem smutno. —

W filmie stale si˛e b˛edzie spotyka´c z rywalkami.

— Nie tylko w filmie — powiedział Tubka.

Spojrzeli´smy po sobie i u´smiechn˛eli´smy si˛e.

374

background image

— Nie tylko w filmie — powtórzyłem.

— Szkoda, ˙ze ci nie wyszło, Cymek — mrukn ˛

ał Tubka.

— Smarkate. . . nie dorosły do filmu — przygryzłem wargi.

— No i znów nie mogli´smy si˛e pogodzi´c. Szkoda. My´slałem, ˙ze tym razem b˛edzie

dobra okazja, ˙zeby si˛e pogodzi´c. . . — powiedział Tubka.

— Ja te˙z tak my´slałem.

— To wszystko przez mojego pecha — mówił rozgoryczony Tubka. — Czasem

my´sl˛e, ˙ze jestem najbardziej pechowym człowiekiem na ´swiecie.

— W takim razie jest dwu najbardziej pechowych, bo ja te˙z to samo my´sl˛e o sobie.

— Ty przynajmniej ustanowiłe´s rekord w biegu.

— A ty jeste´s w dobrych stosunkach z Gig ˛

a.

Tubka pokr˛ecił głow ˛

a.

— Nie. Mnie n i k t nie lubi. Rozumiesz? N i k t.

— Przecie˙z Giga. . . Giga naprawd˛e ci˛e lubi.

— Nie jestem taki naiwny, jak my´slisz. Ja wiem. . . to nie jest ˙zadne prawdziwe

uczucie. . . Giga lubi tak˙ze Medora, Giga lubi ró˙zne rzeczy. . . Nie, to nie jest to. . .

375

background image

— A co?

Nie odpowiedział. Machn ˛

ał r˛ek ˛

a i odszedł. Popatrzyłem na jego ci˛e˙zk ˛

a sylwetk˛e. . .

Dzi´s wydawał si˛e wyj ˛

atkowo oci˛e˙zały i zm˛eczony. Czy polubi˛e kiedy´s Tubk˛e? Czy

zaprzyja´zni˛e si˛e z nim, czy mógłbym?. . . Nie znalazłem na te pytania odpowiedzi.

Potem wróciłem do Nelki Szyperskiej.

— Nie przejmujmy si˛e — powiedziałem. — Damy sobie rad˛e bez nich. Przyst ˛

apimy

teraz spokojnie do pracy.

Niestety, nie mogli´smy przyst ˛

api´c spokojnie do pracy. Najpierw czekali´smy, a˙z

deszcz przestanie pada´c. Deszcz nie chciał przesta´c pada´c, zmieniłem wi˛ec scenariusz

i powiedziałem:

— Trudno. „Ostatni dzie´n wakacji” b˛edzie dniem deszczowym. B˛edziemy kr˛eci´c

na deszczu. To nam daje nawet nowe mo˙zliwo´sci. Deszcz i mgła pasuj ˛

a do smutnych

rozsta´n.

Nelka Szyperska u´smiechn˛eła si˛e do mnie.

Wyci ˛

agn ˛

ałem do niej r˛ek˛e i wybiegli´smy w deszcz i mgł˛e.

376

background image

Nie przypuszczałem, ˙ze ju˙z za chwil˛e czeka nas jeszcze jedno, co gorsza, rzeczy-

wiste, rozstanie. Ledwie bowiem rozstawiłem na deszczu aktorów, jaka´s ciemna posta´c

wynurzyła si˛e z mgły. Podniosłem kamer˛e do oczu. Przez moment my´slałem, ˙ze to Giga

wraca. Powrót Gigi, to byłaby wspaniała scena. Oto jak ˙zycie pisze swój scenariusz.

Ale to nie była Giga. To była pani Szyperska, matka Nelli.

Nelka zastygła jak pos ˛

ag rozpaczy.

— Jak mogła´s! — wybuchn˛eła mama Szyperska; nie traciła czasu i z miejsca przy-

st ˛

apiła do ostrego ataku.

— Zostawiłam kartk˛e. . . wyja´sniłam. . . . — wykrztusiła Nelka.

— Noc poza domem! Tego jeszcze nie było! I to w jakim´s podejrzanym towarzy-

stwie — rozejrzała si˛e dookoła. — O, nie, moja panno! Nigdy si˛e na to nie zgodz˛e!

Przyjechałabym jeszcze wczoraj, ale wróciłam z przyj˛ecia o dwunastej w nocy. . . My-

´slałam, ˙ze ´spisz w swoim pokoju. Ani mi przez my´sl nie przeszło, ˙ze ciebie w ogóle nie

ma w domu. . . Ładnie sobie zaczynasz w tej nowej szkole. Mówili, ostrzegali, ˙ze tam

najgorszy element. . . No i prosz˛e. . . ju˙z ci˛e zarazili. . . Zabieraj si˛e natychmiast, gdzie

twoje rzeczy? Porozmawiamy w domu!

377

background image

— Mamo, prosz˛e ci˛e — j˛ekn˛eła Nelka, bardziej upokorzona ni˙z wystraszona.

— Prosz˛e pani — wtr ˛

aciłem głuchym głosem — niech pani pozwoli jej zosta´c.

Nelce tu nie stanie si˛e nic złego. . . My tu po prostu kr˛ecimy film. . .

— ˙

Ze kr˛ecicie, to fakt, a co kr˛ecicie, nie chc˛e nawet wiedzie´c. . . Nelka nie b˛edzie

si˛e w to bawi´c. — Pani Szyperska potrz ˛

asn˛eła ró˙zowym parasolem. — Deprawujcie si˛e

sami. To nie jest towarzystwo dla mojej córki. Nie ˙zycz˛e sobie!

— Mamo. . . posłuchaj. . .

— Nie. . . Nie dam ci˛e wci ˛

agn ˛

a´c do jakich´s spelunek i melin!

— Dom mojej ciotki to nie jest spelunka! — wykrzykn ˛

ałem oburzony, ale pani

Szyperska mnie nie słuchała.

— Zabieraj rzeczy! Gdzie s ˛

a? — nacierała na Nelk˛e.

— W pokoju. . .

— No, to prowad´z mnie! Idziemy!

Chciałem jeszcze interweniowa´c, prosi´c, ale zrozumiałem, ˙ze sprawa jest przegrana.

Pani Szyperska nale˙zy do rodzaju „szlachetnych i nieugi˛etych”. Czułem, ˙ze powinienem

378

background image

sfilmowa´c t˛e cał ˛

a scen˛e interwencji opieki domowej i egzekwowania praw rodziciel-

skich; była wyj ˛

atkowo wyrazista i plastyczna, ale byłem zbyt wstrz ˛

a´sni˛ety osobi´scie.

— Kr˛e´c — powiedziałem do Zezowatego Doda.

Dodo pochwycił kamer˛e. I sfilmował t˛e smutn ˛

a scen˛e — jeszcze jedn ˛

a scen˛e roz-

stania. Udała si˛e wyj ˛

atkowo. Nelka wyprowadzona przez matk˛e i trzymana krótko

pod r˛ek˛e, a jednocze´snie osłaniana troskliwie parasolem jak cenny schwytany zbieg,

przedefilowała przed nami rzucaj ˛

ac nam po˙zegnalne spojrzenia zapłakanymi oczami.

Ale kiedy znalazła si˛e naprzeciwko mnie, wyprostowała głow˛e niemal dumnie. Zdo-

była si˛e na ten gest i na u´smiech. . . Był to u´smiech przeproszenia. . . Zrobiło mi si˛e

nagle duszno i złoci´scie. . . Bo wszystko rozgrywało si˛e w złocistej scenerii. Sło´nce

przebijało si˛e przez chmury. . . acz z trudem, i mokre li´scie błyszczały. . . Ale mnie by-

ło duszno. . . jakby mało powietrza było dookoła i wszystko zamieniało si˛e w smutn ˛

a,

dławi ˛

ac ˛

a mgł˛e. . .

Nie zdobyłem si˛e na ani jedno słowo. Pomachałem tylko Nelce r˛ek ˛

a. A Dodo wci ˛

a˙z

kr˛ecił zajadle.

379

background image

— Polec˛e za nimi — powiedział Kobylak — mo˙ze wytłumacz˛e. . . Pani Szyperska

mnie zna. . . jak b˛ed˛e przy Nelce. . . nie b˛edzie tak na ni ˛

a krzycze´c. . .

— Le´c — powiedziałem. Wiedziałem, ˙ze nic nie wytłumaczy, ale nie był mi ju˙z po-

trzebny. . . Wiedziałem ju˙z, ˙ze nie nakr˛ec˛e mojego filmu. . . Nie b˛edzie ani „Ostatniego

dnia wakacji”, ani „Rapsodii jesiennej na puzon i perkusj˛e”. Czy tak by´c musi, ˙ze nigdy

nie mo˙zna zrealizowa´c swoich najwa˙zniejszych marze´n? Nie. . . nie pogodz˛e si˛e z tym

nigdy. . .

Dodo spojrzał na mnie z niepokojem. Moja twarz musiała go przestraszy´c, bo po-

wiedział:

— Nie przejmuj si˛e, mamy par˛e doskonałych scen.

— Tak. Mamy — powtórzyłem. I pomy´slałem, ˙ze jednak nie wszystko poszło na

marne i co´s mi si˛e przecie˙z udało. . . Dodo ma racj˛e. . . To powinny by´c bardzo dobre

sceny. Mało ich, nie maj ˛

a nic wspólnego ze scenariuszem, ale do licha, s ˛

a za to praw-

dziwe. . . Przez dwa miesi ˛

ace ˙zycie nie przeciekło mi jak woda przez palce. . . Co´s mi

si˛e udało zatrzyma´c z niego. Co´s zostanie, zapisane na zawsze w agendzie. Nie wszyst-

ko si˛e b˛edzie liczy´c. . . Nie wykonałem wszystkich planów, a jednak co´s mi si˛e chyba

380

background image

udało. I co´s przechowam w pami˛eci. Co? I co b˛edzie si˛e liczy´c? Par˛e rozmów z Nelk ˛

a?

Ko´n? Mo˙ze Tubka? I par˛e u´smiechów Gigi? Czy to du˙zo, czy mało?

´Sciemniało si˛e powoli. Czas było wraca´c. Dodo znikn ˛ał ju˙z w domu. Chłód mnie

ogarn ˛

ał. Od zachodu szły chmury, ci˛e˙zkie, zimowe. . . Jesie´n ko´nczyła si˛e definitywnie.

Padał deszcz ze ´sniegiem.

— Czy mo˙ze mi pan powiedzie´c, która godzina?

Drgn ˛

ałem i podniosłem oczy. Przede mn ˛

a stał facet o ostrych rysach i przenikliwym

wzroku, z wypchan ˛

a czarn ˛

a teczk ˛

a. Zrobiło mi si˛e wybitnie nieswojo. . . przez moment

miałem ochot˛e da´c nog˛e. . . ale stłumiłem strach.

— Jest za dwadzie´scia pi ˛

ata — powiedziałem nader swobodnym tonem.

— Dzi˛ekuj˛e — mrukn ˛

ał facet — wie pan, jacy´s dziwni ludzie w tej okolicy. Kiedy

pytam o czas, wszyscy uciekaj ˛

a. Pan jest pierwszym normalnym człowiekiem, którego

tu spotykam.

— Normalnym? — roze´smiałem si˛e nerwowo. — Jest pan pewien?

Facet przyjrzał mi si˛e bacznie.

— Nie, nie jestem pewien — powiedział i ruszył dalej.

381

background image

Szalona my´sl strzeliła mi do głowy.

— Prosz˛e pana! — pobiegłem za nim.

Stan ˛

ał.

— Pan cz˛esto chodzi t˛edy?

— Co dzie´n.

— W nocy te˙z?

— Tak. Czasem wracam zupełnie nad ranem.

— Aha, to pan jest tym. . . tym — Kubusiem, tym wampirem — powiedziałem

z bezpiecznej odległo´sci.

— Wampirem? — powtórzył młody człowiek raczej zdegustowany.

— Tu był napad. Wieczorem w lesie. I ten opryszek spytał najpierw ofiar˛e o godzin˛e.

— To nie ja!

— By´c mo˙ze, ale pan te˙z chodzi wieczorem po lesie. . .

— Moja praca tego wymaga.

— Poza tym za cz˛esto pan pyta o godzin˛e.

— Bo si˛e boj˛e spó´zni´c do roboty, a potem na poci ˛

ag.

382

background image

— Dlaczego nie nosi pan zegarka?

— Ukradli mi na stacji. Kupi˛e sobie nowy, jak mi zapłac ˛

a za t˛e cholern ˛

a robot˛e.

— Za. . . za jak ˛

a robot˛e? — wstrzymałem oddech.

— Prowadz˛e tu studia ekologiczne. Ostatnio badam ˙zycie ptaków nocnych. Dlatego

wracam pó´zno.

— To ciekawe — powiedziałem.

— Widział pan kiedy ˙zyw ˛

a sow˛e? — zapytał.

— Nie.

— Poka˙z˛e panu! — zaproponował nagle.

Zawahałem si˛e.

— Nie boi si˛e pan chyba?

Ruszyłem z niepewn ˛

a min ˛

a.

Szli´smy coraz gł˛ebiej w las. Serce mi biło mocno. My´slałem: tak si˛e boj˛e, a id˛e za

nim. Co mnie ci ˛

agnie w ten las? Tak si˛e boj˛e, a id˛e. . .


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego
Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego
Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego
Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego WHITE
Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego
Niziurski Edmund Osobliwe Przypadki Cymeona Maksymalnego
Niziurski Edmund Osobliwe Przypadki Cymeona Maksymalnego (m76)
Niziurski Edmund Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego
Edmund Niziurski Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego
Niziurski Edmund Adelo zrozum mnie BLACK
Niziurski Edmund Klub włóczykijów
Niziurski Edmund Marek Piegus 01 Niewiarygodne przygody Marka Piegusaa
Niziurski Edmund Wyraj
Niziurski Edmund Gwiazda Barnarda
Niziurski Edmund Awantura w Nieklaju
Niziurski Edmund Nowe przygody Marka Piegusa
Niziurski Edmund Awantury kosmiczne
Niziurski Edmund Klub Włóczykijów
Niziurski Edmund Wyraj

więcej podobnych podstron