Gerber M Barry Trotter i niepotrzebna kontynuacja

background image

MICHAEL GERBER

Barry Trotter i niepotrzebna kontynuacja

(tak, znowu on)
PRZEŁOŻYŁA PAULINA BRAITER
Wydawnictwo MAG Warszawa 2006
Tytuł oryginału: Barry Trotter and the Unnecessary Seąuel
Copyright © 2003 by Michael Gerber
Copyright for the Polish translation © 2006 by Wydawnictwo MAG
Redakcja: Joanna Figlewska
Korekta: Urszula Okrzeja
Ilustracja na okładce: © Douglas Carrel
Opracowanie graficzne okładki: Jarosław Musiał
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń
Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
ul. Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa
tel./fax (22) 631-48-32, (22) 632-91-55, (22) 535-05-57
www.olesiejuk.pl, www.oramus.pl
ISBN 83-7480-011-9 Wydanie I
Wydawca:
Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel./fax (0-22) 813 47 43
e-mail: kurz@mag.com.pl
http://www.mag.com.pl
Dla Kate,
która umie poznać
coś zabawnego, kiedy to przeczyta,
dla wszystkich Trottermaniaków, domagających się kolejnej części...
...i oczywiście dla CIEBIE*
(Ale tylko, jeśli kupiłeś tę książkę).
DO VfiAŻlMGo CZIIE1KIK4
Książka ta zawiera niezwykle dosłowne opisy seksu, często bez śladu gry wstępnej.
Przesadnie szczery, obsesyjnie szczegółowy- i zupełnie niepotrzebny język seksualny -a
także wykresy - sprawiają, że absolutnie nie nadaje się dla wrażliwych czytelników.
W istocie jedynie drobna grupka zboczeńców o spoconych dłoniach, których kręci
wyobrażanie sobie ukochanych bohaterów dzieciństwa „robiących to" na wszelkie
możliwe sposoby z najmniej prawdopodobnych powodów, powinna kupić tę książkę.
Dobrze wiecie, do kogo mówię.
Wydawca

1

background image

Korektę tej książki przeprowadzili niewidomi. Od 1961 roku Fundacja Edypa pomaga
brytyjskim niedowidzącym zdobywać pracę we wszystkich dziedzinach
przygotowania rękopisów. Kupując książki redagowane przez niewidomych, dajesz
świadectwo swojej wrażliwości.
ROZDZIAŁ 1
Barry Trotter miał co roku nieodmiennie okropne urodziny. Gdy osiągnął szacowny wiek
trzydziestu ośmiu lat, stało się to dla niego perwersyjnym powodem do dumy, podobnie
jak odjechane ciuchy, gdy był nastolatkiem, i bezlitosny sarkazm po dwudziestce.
-Chciałbyś dostać prezent, chłopcze? - mawiał złowieszczo jego wuj Vermon. — Co
powiesz na to, że cię nie zabiję? Podoba ci się taki prezent?
Jasne, to Barry śmiał się ostatni - ale nie da się upokorzyć, doprowadzić do obłędu i w
końcu ukrzyżować wspo-
mnień.
Owszem, obecnie sytuacja poprawiła się, ale zaledwie odrobinę. Mógł liczyć na to, że
dostanie kolejny skrzypiący hydrant od Lonalda Gwizzleya, swego kumpla o psim
móżdżku. Odziany w kombinezon ochronny listonosz przyniesie garść wybitnie
zabójczych słodyczy od Ferda i kolejną morderczą niespodziankę od Jorgego. Jego
ojciec chrzestny Sknerus Blech przyśle mu kartkę urodzinową,
wewnątrz której Barry nie znajdzie pieniędzy, lecz prośbę o nie. Dostanie też coś
niewiarygodnie przydatnego i potwornie nudnego od swej żony, Herbiny Gringor. Co
wymyśli w tym roku? Ostatnie aluzje wskazywały na samo-czyszczący wok. Odkąd mieli
dzieci, nie mógł już nawet liczyć na rozbierany telegram.
— Trzydzieści osiem z głowy, zostało jeszcze tylko parę upierdliwych setek - mruknął
Barry, wyłączając swój komputer w Ministerstwie Magiczności, w którym pracował jako
asystent zastępcy podwicesekretarza do spraw stosunków gumolskich.
Wcześniej tego dnia, jak zwykle marnując czas, wpisał „trzydzieści osiem" do
wyszukiwarki czarodziejskiej Abra. org. „Według Nostradamusa numer ten symbolizuje
mało znanego piątego konia Apokalipsy, Nudę".
Z tego, co Barry zauważył, rodzina zapomniała na śmierć
0 jego święcie. Herbina była (by użyć jej ulubionego określenia) „zajęta własnym
życiem". W tej chwili oznaczało to pisanie stałego kącika porad „Hajda do Herbiny" dla
„Wróżbity Codziennego". Proponowała w nim najróżniejsze magiczne zastosowania dla
przedmiotów gumolskich. „Jeśli eliksir wymaga użycia końskiego kopyta, zamiast tego
można skorzystać ze sklepowej żelatyny!". We wtorki
1 czwartki szybowała pięć minut do Oxfordu, gdzie uczyła rzucać czary gorylicę
imieniem Audrey. Stanowiło to część badań do jej doktoratu z kryptozoologii*. A w
wolnych chwilach — w większość weekendów, wieczorami,
* W świecie czarodziejów uczenie goryla magii jest niemal równie nielegalne, jak
rozszczepienie czasu na siedemnaście różnych
8
w wannie — tłumaczyła księgę podstawowych zaklęć na język Skontklikash. Gdy
dodamy do tego ciągłe pilnowanie i wychowywanie dzieci, Nigela (11) i Fiony (3), każdy
normalny człowiek jej odpuści.

2

background image

Ale Barry nie był normalny i Herbina dobrze o tym wiedziała. Każde kolejne urodziny
męża stanowiły istne pole minowe niewypowiedzianych oczekiwań — a jeśli go nie
zadowoliła, potrafił uciec się nawet do odmówienia jej seksu. Każdego trzydziestego
pierwszego lipca dolewała mu do porannej kawy parę kropel doroślanki, by nieco go
uspokoić. Zadrżała na myśl, jak zachowywałby się „czysty". Czarowanie męża uważano
za nieetyczne - miało to coś wspólnego z wolną wolą — lecz życie z Barrym Trotterem
wymagało drastycznych środków. Poza tym atak wściekłości potężnego czarodzieja mógł
wstrząsnąć całym ekosystemem. Każde małżeństwo gra wedle własnych reguł, a
Herbina w imię trzeźwości i wyższego dobra dołączała do nich parę okazjonalnych
wykroczeń i naruszeń prawa.
Gdy przypomniała sobie o urodzinach męża, minęła już czwarta. Do jego powrotu
pozostało zaledwie półtorej
wymiarów i jednoczesne popełnienie w nich wszystkich przestępstw. Częściowo to Barry
sprawił, że dawna chodząca doskonałość Gringor zeszła na złą drogę, lecz oczywiście
zawsze jej najważniejszą cechę stanowiła ciekawość. Barry musiał zresztą przyznać, że
gorylica uczy się oszałamiająco szybko. Po zaledwie sześciu miesiącach Audrey
opanowała kilkanaście najgroźniejszych zaklęć znanych magom. W efekcie nikt nie
zaczepiał jej kota Ale-jaja (choć często mówiono, że to kretyńskie imię — za jej plecami).

godziny. Natychmiast wysłała dzieci, by przygotowały laurki (w razie konieczności
zamierzała rzucić na nie szybki czar Niezdarnej Słodyczy). Następnie wyprawiła sowy do
wszystkich przyjaciół.
Czekając na odpowiedzi, kończyła dzisiejszy tekst. Potrzebowała jeszcze dziesięciu
słów. „Stare, niemagiczne rajstopy bywają bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo
użyteczne" napisała, po czym stuknęła różdżką w ekran, wysyłając tekst do wydawcy,
szorstkiego starego maga Klaktona, roztaczającego wokół siebie silną woń farby
drukarskiej i pomady z krwi nietoperza.
Przez następną godzinę Herbina czarowała jak szalona - parę prezentów, tort, czapki,
dekoracje. A ponieważ wszystko musi skądś pochodzić, rzeczy te zniknęły z różnych
gumolskich sklepów, a także od Bystrego Maga, z półki gumolskiej piekarni* i przyjęcia
pechowej chińskiej sied-miolatki.
Stopniowo spływały też odpowiedzi. Wredny stary puchacz Gwizzleyów, Pergol,
niechętnie dostarczył kartę urodzinową. Wleciał do środka, zataczając się, zapewne
pijany, tylko czekając, by Herbina czymś go poczęstowała, i rzucając się jej do gardła,
gdy to zrobiła. Łączyła ich zadawniona wrogość i Herbina zawsze miała pod ręką rakietę
tenisową.
* Która następnego dnia miała zostać zamknięta z powodu naruszenia przepisów
sanitarnych. Zaklęcia nie przejmowały się tym, sprowadzały to, o co się prosiło, nie
zważając na jakość. Należało pamiętać, by zamawiać możliwie szczegółowo.
„ELEGANCKI płaszcz". „Tort urodzinowy BEZ szczurzych odchodów".
10

3

background image

godziny. Natychmiast wysłała dzieci, by przygotowały laurki (w razie konieczności
zamierzała rzucić na nie szybki czar Niezdarnej Słodyczy). Następnie wyprawiła sowy do
wszystkich przyjaciół.
Czekając na odpowiedzi, kończyła dzisiejszy tekst. Potrzebowała jeszcze dziesięciu
słów. „Stare, niemagiczne rajstopy bywają bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo
użyteczne" napisała, po czym stuknęła różdżką w ekran, wysyłając tekst do wydawcy,
szorstkiego starego maga Klaktona, roztaczającego wokół siebie silną woń farby
drukarskiej i pomady z krwi nietoperza.
Przez następną godzinę Herbina czarowała jak szalona - parę prezentów, tort, czapki,
dekoracje. A ponieważ wszystko musi skądś pochodzić, rzeczy te zniknęły z różnych
gumolskich sklepów, a także od Bystrego Maga, z półki gumolskiej piekarni* i przyjęcia
pechowej chińskiej sied-miolatki.
Stopniowo spływały też odpowiedzi. Wredny stary puchacz Gwizzleyów, Pergol,
niechętnie dostarczył kartę urodzinową. Wleciał do środka, zataczając się, zapewne
pijany, tylko czekając, by Herbina czymś go poczęstowała, i rzucając się jej do gardła,
gdy to zrobiła. Łączyła ich zadawniona wrogość i Herbina zawsze miała pod ręką rakietę
tenisową.
* Która następnego dnia miała zostać zamknięta z powodu naruszenia przepisów
sanitarnych. Zaklęcia nie przejmowały się tym, sprowadzały to, o co się prosiło, nie
zważając na jakość. Należało pamiętać, by zamawiać możliwie szczegółowo.
„ELEGANCKI płaszcz". „Tort urodzinowy BEZ szczurzych odchodów".
10
- Powiedz Ferdowi, żeby następnym razem przysłał Pryszczatkę — poleciła, wyrzucając
Pergola na zewnątrz sprawnym forhendem*.
Wraz z wybiciem piątej w niewielkim domu Trotterów zebrało się kilkanaście pospiesznie
wezwanych osób. Był tam Lon, jak zwykle pozostający pod opieką siostry Genny. Pergol
przekazał wyrazy żalu Ferda i Jorgego — bliźniacy zajmowali się właśnie na zlecenie
NATO wysadzaniem w powietrze małego, pogodnego kraiku. Zjawił się natomiast lord
Vielokont.
- Dzięki, Terry - mruknęła Herbina, witając w drzwiach władcę Ciemniaków. — Barry się
ucieszy. Wiemy jak rzadko podróżujesz.
- Byłem akurat w okolicy, zamykałem niedochodowy sierociniec - odparł Vielokont. -
Wiesz, czasem warto odetchnąć chwilę i po prostu cieszyć się życiem.
Herbina uśmiechnęła się słabo. Vielokont z każdym kolejnym zarobionym funtem,
dolarem, drachmą czy złotym stawał się coraz bogatszy i coraz bardziej dziwaczał.
Mieszkał w luksusowym apartamencie Ogrodów Nerona, luksusowego hotelu-kasyna w
Hogsbiede, mieście grzechu świata czarodziejów. Vielokont był nieoficjalnym
burmistrzem Hogsbiede i jego faktycznym panem i władcą**.
* Gwizzleyowie nie mieli szczęścia do sów. Poprzednią, wyjątkowo upierdliwą sówkę
zwaną Piczka (skrót od Piczka-zasad-niczka) Lon zjadł na obiad wkrótce po rym, jak
przeszczepiono mu psi móżdżek.
** Hogsbiede to pozłacane bagno, paskudna dziura żyjąca z pobłażania najgorszym
aspektom magicznej natury. Czarodzieje

4

background image

11

Vielokont, niegdyś zawsze nieskazitelnie ubrany w czarną tunikę obwieszoną fałszywymi
medalami, obecnie krążył po świecie w pudełkach po chusteczkach zamiast butów. Jeśli
zechciał wyhodować sobie półmetrowe paznokcie i założyć maskę chirurgiczną, kto mógł
go powstrzymać? Należała do niego większa część miasta i nim usunięto go ze
stanowiska ministra finansów, zdołał ogłosić Hogsbiede terytorium autonomicznym, by
nie podlegać ekstradycji. Lecz wszystkie zgromadzone gumolskie pieniądze ściągnęły na
niego klątwę: klątwę sprawiającą, że nigdy nie słyszał słowa „nie". Do tego stopnia
zabnegaciał, że nie zadawał sobie nawet trudu mówienia ze sztucznym, niemieckim
akcentem.
Zapewne zaskoczy Cię, Drogi Czytelniku, obecność Tego, Który Śmierdzi na
urodzinowym przyjęciu Barryego
uwielbiają hazard, toteż kasyna zarabiały krocie — pod warunkiem, że wystrzegały się
jasnowidzów (na przykład pani Tralala, nauczycielka Wróżbicia z Hokpoku, była przy
stołach ruletki medea non grata). Co do rozkoszy cielesnych, sztuczki znane magicznym
prostytutkom wystarczyły, by przeciętny klient połknął język. Magiczne prostytutki, bez
wyjątku licencjonowane inkuby i sukkuby, podlegały ścisłym przepisom i nadzorowi
departamentu ministerstwa (którym kierował Tvardy Krotch). Miały niezwykle potężny
związek zawodowy i w razie konieczności gotowe były do skorzystania z opcji Lizystraty.
W istocie w 1612 roku strajk wszystkich goblińskich krupierów niemal zdusił Hogsbiede w
jego ohydnym zarodku po tym, jak do protestów dołączył cały przemysł erotyczny. To
trafiło czarodziejów w najczulszy punkt i musieli dojść do porozumienia.
12
Trottera. Zdziwiłbyś się jednak, jak bardzo ciągłe próby zabicia kogoś przypominają —
tak, powiem to wprost! — romans. Barry uważał go za uroczego łotra, handlarza, który
miast niedziałających leków, mostów i kolumn Merlina sprzedawał fałszywe łzy feniksa.
(Istniała nawet niezwykle natrętna reklamowa piosenka, przesycona potężną ciemniacką
magią: „Łamie cię, boliłlChcialbyś swawolić?/ Kup Płynny Ogień/i bierz na zdrowie!").
Vielokont zawsze przynosił jakiś drobiazg dla dzieci. Tym razem był to jednoręki bandyta,
magicznie podłączony do mennicy Stanów Zjednoczonych.
- Traf do młodych, a zyskasz klientów na całe życie — powtarzał często.
Wszyscy zebrali się w holu, nasłuchując kroków Barry'ego za drzwiami. Nosił
siedmiomilowe martensy, więc mógł się zjawić w każdej chwili.
Herbina odwróciła się do Vielokonta i zagadnęła go, próbując zapomnieć o osobliwym
zapachu roztaczanym przez lorda.
- Jak minęła podróż?
- Świetnie, świetnie.
Vielokont mocno ryzykował, opuszczając Hogsbiede — prócz nieuniknionych zaległości
podatkowych i magicznych piramid finansowych Gumole chcieli go wsadzić także za
oszustwo internetowe dotyczące mitycznych funduszy zablokowanych w Nigerii.
Pamiętajmy jednak, że gdyby mirra naprawdę się kiedyś rozlała, zawsze mógł się rozkro-
plić i dosłownie przeciec im między palcami.

5

background image

Vielokont roześmiał się i wskazał ręką. Rudowłosa Fiona, bardzo magiczna jak na swój
wiek, lewitowała w powietrze
13
klocki z runami i posyłała je w stronę starszego brata Nige-la, próbującego rozkręcić
jednorękiego bandytę.
— Au! — wrzasnął Nigel, dostawszy prosto w oko. Drugi klocek trafił go tuż nad uchem.
— Fi, przestań!
Podniecony odgłosami konfliktu Lon rozszczekał się gorączkowo w łazience. Przyjście
na koktajl oznaczało u niego skosztowanie wody z toalety.
— Ciii, Lon, spokój - upomniała starszego brata Gen-ny* Gwizzley. Wciąż niezamężna
(Barry zawsze podejrzewał, że wpłynął na to jej bliski kontakt z bazyliszka), opiekowała
się Łonem, karmiła i wyprowadzała na codzienne spacery.
Roześmiana Fiona zaczęła szybciej wystrzeliwać w stronę brata klocki. Nigel postanowił
zatem zwrócić się do najwyższej instancji.
— Mamo! Powiedz jej, żeby przestała.
— Natychmiast przestańcie się bić.
Herbina skinęła palcem i posadziła kwitującą tacę z eliksirami na stoliku. W kącie kilka
prezentów dostało się jakimś sposobem do szafki z alkoholami i chichocząc,
rozpakowywało się nawzajem.
— Wcale się nie bijemy, ona rzuca we mnie klockami. Różnica jest subtelna, ale jak
sadzę, dość znacząca — poskarżył się Nigel.
Równie wygadany jak jego siostra magiczna, za miesiąc miał zacząć naukę w Szkole
Magii i Czarów-Marów Hok-pok. Wyglądał dokładnie jak jego ojciec w tym wieku, tyle
* Skrót od Genitalia, niezbyt fortunnego nazwiska panieńskiego jej matki.
14
że nie miał słynnego pytakrzyka. Pozbawiony systemu wczesnego ostrzegania Nigel
nieustannie obrywał od życia. Vielokont postanowił go pocieszyć.
- Chodź tu, Nigel — rzekł, sięgając do kieszeni. Pogrzebał w niej chwilę. - Chcę ci dać... -
sprawdził co trzyma w dłoni - kłaczek. Jest bardzo... - Vielokont urwał, szukając
odpowiednio atrakcyjnego i handlowego określenia — ...bardzo magiczny i czarujący.
- Nie, dziękuję, „wujku" Terry. — Nigel utrzymywał stosowny dystans. — Mam już dość
różnych magicznych rzeczy.
Spojrzał na zdecydowanie oldskulowy scyzoryk Vie-lokonta, pamiątkę po teutońskim
przebraniu. Wyglądał paskudnie ostro, a na końcu rękojeści miał czaszkę. Czasem nie
trzeba pytakrzyka, by się zorientować, skąd wieje wiatr.
Lecz lord Ciemniaków niełatwo się zniechęcał. Cały czas
grzebał w kieszeni.
- Nie, naprawdę mam coś super. Stary bilet do kina? Kawałek papieru, na którym
napisano — rozłożył go — „panuj nad światem"?
Nigel, zbyt uprzejmy, by powiedzieć dorosłemu, żeby się odpieprzył, próbował zmienić
temat.
- Hej, mamo, mógłbym dostać czerwone szkła kontaktowe?
Nagle Lon wybiegł z łazienki i zawył.

6

background image

- Lonaldzie, cii — upomniała Genny.
Lon podbiegł do drzwi. Przez otwór w głowie przewlókł proporczyk z napisem
„Wszystkiego najlepszego, Barry". Na schodach rozległy się kroki, potem usłyszeli
stuknięcie różdżki w zamek i do środka wszedł gospodarz.
15
— Niespodzianka! — krzyknęli wszyscy. Barry rzeczywiście się ich nie spodziewał.
Uśmiechnął się szeroko.
Jak przystało dorosłemu, Barry nie zebrał zbyt wielu prezentów, lecz te, które dostał,
pochodziły wprost z serca. Lon i Genny zamówili dla niego subskrypcję „Łapy precz",
najpopularniejszego angielskiego tygodnika ąuitkitowego. Vielo-kont podarował mu
magiczny grzebień zagęszczający włosy.
— Widzisz? Działa. — Potrząsnął długimi, tłustymi strąkami.
Włosy Barry'ego były równie potargane jak zawsze, tyle że wyraźnie rzadsze. Chyba że
urosła mu głowa, co jednak nie miało sensu (choćby dlatego że jego stary, domowej
roboty kask z puszkami piwa wciąż pasował idealnie).
Fiona — oczywiście za pośrednictwem Herbiny - dała mu żółtą, flanelową pidżamę w
fioletowe księżyce i gwiazdy. (Pedalska z nutką debilizmu*, pomyślał Barry, ale i tak się
uśmiechnął).
Od Nigela dostał tajnoszpiloskop, urządzenie pozwalające rozpoznawać podstępnych
obgadywaczy.
— Bardzo użyteczne - rzekł i syn rozpromienił się (sam wybrał prezent — czy też ściślej
biorąc, powiedział mamie, co ma wyczarować z magicznego katalogu).
— Lepiej nie zanoś tego do pracy - poradziła Herbina. -Cały dzień będzie piszczał.
Podoba ci się gadopaska?
* Czy też, bardziej politycznie poprawne „ten strój praktykuje alternatywny styl życia i jest
inteligentny inaczej".
16
Barry miał dość rozsądku, by odpowiedzieć jak należy.
- O tak, jest super... Co to właściwie jest?
- Pomyślałam, że przyda ci się do rozmów telefonicznych —wyj aśniła żona. —To
niewielka opaska, którą zakładasz na język, o tak. - Naciągnęła ją na palce i wepchnęła
do ust.
- Ohyda, Herb - mruknęła Genny.
- Tak naprawdę nie zamierzałam tego zrobić — wyjaśniła pospiesznie Herbina. (Tak
naprawdę to zamierzała — należała do tych ludzi, którzy podjadają innym z talerzy). —
Ga-dopaska pozwala ci odpowiadać w języku, w którym ktoś do ciebie mówi. A
prawdziwy prezent dostaniesz później — szepnęła i cmoknęła go w policzek.
Nigel dosłyszał.
- Ohyda — mruknął zniesmaczony do głębi.
- Hyda! — przedrzeźniała go siostra.
- Ale w jaki sposób rozumiesz, co do ciebie mówią? -spytała Genny.
- Nie zastanawiałam się nad tym - przyznała z lekką irytacją Herbina. - Może produkują
też nauszniki?

7

background image

Podejrzewała, że Genny wciąż ma do niej pretensje za to, że odbiła jej Barry'ego. O tak,
Barry był kiedyś całkiem niezłą partią, choć teraz trudno było w to uwierzyć. Właśnie się
drapał.
- Barry, nie przy gościach. - Herbina westchnęła.
- To moje urodziny i mogę robić, co mi się żywnie spodoba - odparł Barry. Obejrzał
uważnie swą czapeczkę. -Czemu na tych czapkach są portrety Mao?
Po torcie (ozdobionym napisem Gratulacje z powodu przejścia na emeryturę) Herbina
zaproponowała, by przenieść imprezę do ogrodu.
17
- Wieczór jest taki piękny — rzuciła radośnie.
Jak dotąd mieli sporo szczęścia, ale pozostawało tylko kwestią czasu, kiedy Lon zanadto
się podnieci i popuści na dywan.
Barry przeprosił ich na chwilę i poszedł do kuchni -w pobliżu Vielokonta zawsze bolała go
blizna. Pomagała na to wyłącznie aspiryna miesiączkowa Herbiny, i przy okazji
zapobiegała też wzdęciom.
Właśnie popijał parę tabletek, stojąc przy zlewie, gdy jego uwagę przykuł ruch za oknem.
- Herbino, ta cholerna smarkula znów tu jest!
- Och, daj jej spokój, Barry — odparła Herbina. — Widziałam ją w college'u. Wszyscy
nazywają ją kłamczuchą.
Do pracy w szkole potrzebna była bardzo gruba skóra -wszędzie roiło się od
wymiotujących pierwszoklasistów, pomylonych amerykańskich turystów i zadziornych
kilkulat-ków, przeżywających niezwykle skomplikowane przygody w wielowymiarowych,
miltonowskich kosmosach.
Barry nie dał się przekonać.
- Hej, ty, brudasko, wynocha stąd! - zawołał do drobnej jasnowłosej dziewczyny, ubranej
dość porządnie, lecz dziwnie nieudomowionej. - I zabierz ze sobą swoją fretkę...
- To nie jest fretka, palancie! - odkrzyknęła. - To ucieleśnienie mojego prawdziwego ja w
zwierzęcej postaci!
- Zatem twoje prawdziwe ja sra w naszym ogrodzie -odparował Barry.
Dziewczyna pokazała mu język i wgramoliła się na wysoki mur.
- Co za sąsiedztwo - mruknął Barry. - I jeszcze czarownica dwie ulice stąd...
18
Wzmiankowana czarownica została ugotowana i zjedzona przez dzieci. Na szczęście jej
polisa ubezpieczeniowa uwzględniała „złośliwe spożycie przez nieletnich".
- Znaleźli dzieci, które to zrobiły - poinformowała go Herbina. - Pochodziły z rozbitej
rodziny - dodała znacząco, jakby to wszystko tłumaczyło.
Goście wynieśli sobie krzesła na trawnik. Barry minął po drodze wiekowego forda ganglię
Gwizzleyów, którego starsi bracia oddali Genny*. Wsunął rękę przez otwarte okno -miało
zachęcić złodziei, jak dotąd bez powodzenia - i nacisnął dopalacz
nieprawdopodobieństwa. Wciąż był zepsuty.
- Lon, pamiętasz, jak wlecieliśmy tą kupą złomu w Od-tylną Osikę? - Barry'emu
zwilgotniały oczy; był maniakiem wspomnień. — Nie mogłem siedzieć przez tydzień.
-Tak - odparł z roztargnieniem Lon, obwąchując na czworakach drzewo.

8

background image

— Słyszałam mnóstwo dobrego o nowych dragonettach -oznajmiła ni stąd, ni zowąd
Herbina.
Barry nie odpowiedział. Jego żona ciągle gadała o najmodniejszych magicznych
samochodach. „Potrzebuję go ze względów bezpieczeństwa", powtarzała, lecz Barry
podejrzewał, że chodziło raczej o to, że Penelopa Blagga ma już taki model. Penelopa
zarobiła kupę forsy, sprzedając nieruchomości w innych wymiarach.
* Po tym, jak chłopcy rozbili się nim w Zabronionym Lesie, magiczny samochód przez
dziesięć lat krążył po puszczy, żywiąc się tym co upolował. Pewnego dnia spotkał
porzuconą młodą vectrę i spłodził z nią stadko motocykli. Ponieważ musiał płacić
alimenty, wrócił do pracy u Gwizzleyów.
19
— Lon, nie siusiaj na trawnik - upomniała brata Gen-ny. - To szkodzi trawie.
— A Gumole z sąsiedztwa wezwą gliny — dodał Barry. Niegdyś lud magiczny ukrywał
się, teraz żył otwarcie
pośród Gumoli i zwykle stosunki sąsiedzkie pozostawały wysoce poprawne. Istniały
jednak granice; jedną z nich niewątpliwie stanowiłoby obnażenie przez Łona pewnych
części ciała.
Ustawili swoje krzesła.
— Idź, usiądź obok wujka Terry'ego - poleciła Nigelowi Herbina.
— Pokaleczy mi głowę — wyszeptał Nigel.
— Daj spokój — odparła matka. — Wujek Terry cię lubi. -Tak, jasne. Spójrz, przyniósł
nawet przenośną wypa-
larkę.
Istotnie, nad krzesłem unosiła się strużka dymu. Pochylony Vielokont wypalał pracowicie
w poręczy napis „Vielo .
Herbina machnęła lekceważąco ręką.
— To tylko taki żart. Wiesz, że wujek ma osobliwe poczucie humoru.
-Ale mamo...
— Żadnych ale, urazisz jego uczucia - ucięła Herbina. Nigel usiadł ciężko i z ponurą
miną pociągnął łyk
ohydnego napoju z korzenia tannisu (który miał dodać mu mocy magicznej). Lon okrążył
go trzy razy i w końcu ułożył się na ziemi obok chłopca. Fiona uważnie oglądała
znaleziony w trawie stary lizak, wyraźnie zamierzając wsunąć go do ust.
— Paskudztwo — rzuciła Herbina. — Odłóż to.
20
- Ja chcę skudztwo! - krzyknęła z oburzeniem Fiona i rąbek spódnicy matki zaczął dymić.
- Ktoś chce iść wcześniej do łóżka? - zagroziła Herbina. Dym rozpłynął się bez śladu.
Barry tymczasem zniknął w domu. Teraz wrócił, niosąc dziecięcą tablicę. Napisał coś na
niej, postawił obok siebie i przekrzywił tak, by celowała w niebo.
- „Dam się wysondować za żarcie" — przeczytał Vielo-
kont.
- Tato chce zostać uprowadzony przez obcych - wyjaśnił
mu Nigel.

9

background image

- Bardzo przepraszam - rzekł lord Ciemniaków. - Ponieważ napis stoi między nami, nie
chciałbym, żeby doszło do pomyłki. Dorysował strzałkę skierowaną we właściwą stronę. -
Nie znoszę tych małych sukinsynów - dodał. -Nic im nie mogę sprzedać.
- Kiedy postanowiłeś dać się uprowadzić, Barry? - spytała Genny.
- Po tym, jak wywalili mnie z Hokpoku.
Jego książka Barry Trotter i bezczelna parodia, napisana, gdy pracował jako szef public
relations Hokpoku, istotnie zrobiła szkole sporą reklamę. Tyle że wyjątkowo złą
reklamę.
- Pamiętasz, o co spytał Nigel, kiedy powiedziałeś nam o swoich planach dotyczących
uprowadzenia? - wtrąciła Herbina. — „Czy można na tym zarobić?".
Wszyscy roześmiali się z tak niezwykłej bystrości dziecka - prócz Nigela, który szczerze
się nad tym zastanawiał.
- Z radością przyjęłam perspektywę pozbycia się Barry'ego z domu - ciągnęła
Herbina. — Wystarczyły dwa
21
tygodnie i mieszkanie wyglądało, jakby cierpiało na ciężki przypadek epilepsji.
— Owszem, zaproponowała, że zrobi mi kanapki na drogę. Szkoda, że ich nie
potrzebowałem - mruknął ponuro Barry. - Nie chcieli mnie zabrać.
Pełna nadziei niedoszła ofiara uprowadzenia przez tydzień siadywała na trawniku przed
domem ze spakowaną torbą oraz zapasem niezbędnych do przetrwania czekoladek i
puszek piwa.
— Nie porywają magów - oznajmiła Herbina. — Widać nie jesteśmy dla nich dość dobrzy.
— Cholerni kosmici i ich cholerne uprzedzenia! - Barry pociągnął gniewny łyk jasnego
jajajeża i uniósł pięść. - Nigdy się nie poddamy!
— A próbowałeś ich podejść? - podpowiedziała Genny. To miało sens. Barry wytarł
szybko tablicę i napisał:
„Proszę, NIE uprowadzajcie mnie".
— Sprytne - mruknął Vielokont.
Zazwyczaj nie dawało się stwierdzić, czy lord Ciemniaków z kogoś żartuje, czy też mówi
poważnie. Może dlatego nie ma zbyt wielu przyjaciół, pomyślał Barry.
— Jeśli tym razem mnie nie zabiorą, urżnę się w trupa, znajdę latający talerz i obrzygam
go.
— To zrozumiałe — odparł Vielokont.
-W każdym razie cieszę się, że Barry znów ma pracę - wtrąciła Herbina. - Bycie
uprowadzanym to hobby, nie zawód.
— Jak dobrze, że mamy ministerstwo - dodała Genny. -Bez urazy. — Zerknęła na lorda
Vielokonta.
22
- Nic się nie stało - odrzekł. - Ministerstwo Magiczno-ści to dobro konieczne.
- Gdybyś był dzisiaj u mnie, zmieniłbyś zdanie. -W głosie Barry'ego zadźwięczała gorycz.
- Czemu? Co kazali ci zrobić? - zainteresował się Vie-
lokont.
Zapadał zmierzch.

10

background image

- Pieprzone, nudne ostrzeżenia publiczne.
Kiedy Barry Trotter przemawiał, Gumole słuchali. Dziś jego przemowa była krótka: „Nie
rzucajcie nielegalnych zaklęć". Od kilku lat ciemniaccy magowie dostarczali Gumolom
czarno rynkowe zaklęcia, tak zwane „tshary", spełniające wszelkie życzenia, od
znalezienia partnera po naprawę pojazdu mechanicznego. Problem w tym, że zaklęcia te
przepisywano tak wiele razy z pomazanych pergaminów pełnych archaicznych słów, iż
roiło się w nich od błędów. I tak, czar miłosny wycelowany w dziewczynę z sąsiedztwa
mógł zamiast tego trafić starszego brata, a inkantcja zwiększająca wzrost, zamiast dodać
człowiekowi parę centymetrów, zmniejszała odrobinę całą resztę
świata.
- Co dokładnie dziś mówiłeś? — W głosie Genny wciąż pobrzmiewała nutka uwielbienia
dla bohatera. — Pamiętasz
jeszcze?
- Boże, w życiu nie zdołam zapomnieć - odparł Barry. — Trzysta powtórzeń „Możesz je
czytać, zbierać, wymieniać - byle nie wymawiać. Tshary bywają śmiertelnie groźne" -
wyrecytował, patrząc tępo przed siebie. - Za plecami miałem ścianę pełną monitorów.
Odtwarzali na nich
23
zapętlony filmik przedstawiający jakiegoś biednego dzieciaka, któremu chochlik
wydłubywał oczy.
- Okropieństwo. - Genny wstała i się przeciągnęła. -No, ludziska, będziemy już znikać.
Lon zawsze budzi mnie o świcie.
- Dzięki, że przyszłaś, Genny - odparł Barry. - I dzięki, że pozwoliłaś nam zabrać w
przyszłym miesiącu Łona do szkoły na zjazd.
- Nie ma sprawy. Z pewnością mu się spodoba, a mnie przyda się odrobina wytchnienia.
Opieka nad zdziecinniałym pół człowiekiem, pół psem bywa naprawdę męcząca.
- Rozumiem to lepiej, niż przypuszczasz - mruknęła Herbina. Barry szturchnął ją mocno.
Gdy Genny i Lon wyszli, odwrócił się do Vielokonta.
- Przyjedziesz na zjazd?
Lord Ciemniaków roześmiał się.
- Oczywiście, że nie. Nie chodziłem do twojej klasy.
- Owszem, ale tyle razy próbowałeś nas zabić... Jeśli ktokolwiek zasłużył sobie na tytuł
honorowego ucznia, to z pewnością ty — oznajmiła Herbina.
-Ja skończyłem szkołę cztery lata później, a jednak pozwolili mi przyjechać —
przypomniał Barry.
- Ale ja nie jestem wielkim Barrym Trotterem.
- Ja też nie. - Barry parsknął. — Te książki to kupa bzdur. Zresztą sam o tym wiesz.
- Zawsze wyprzedzałeś mnie o krok - odparł Vielokont. Jak na mistrza zła, naprawdę
umiał świetnie przegrywać. -A skoro już mowa o książkach - dodał - mam dla ciebie
propozycję. Chciałbym, żebyś napisał jeszcze jedną.
24
-Ale czemu? - zdziwił się Barry. — Najnowszy raport sprzedaży mówi, że nie
przekroczyliśmy jeszcze granicy dwudziestu egzemplarzy.

11

background image

(Raport naprawdę mówił; w końcu wszystko to działo się w świecie magicznym).
-1 nigdy nie przekroczymy — odparł Vielokont. —W tym właśnie rzecz. VieloBooks
muszą przed końcem roku stracić mnóstwo kasy, albo dowalą mi podatki. Ten cholerny
Kod Prospera idzie jak świeże bułeczki.
—To prawda — wtrąciła Herbina. — Kiedy ostatnio byłam w Iksach i Piksach, szły tak
szybko, że aż mnie zdeptały. -Pokazała im siniaka.
- Chłopak z mojej klasy grzebał w nich „Pod Ropuchą" i jeden złamał mu nos — dodał
Nigel.
Vielokont zachichotał; obrażenia innych niezwykle go
śmieszyły.
-W każdym razie muszę stracić trochę gotówki, więc
oczywiście pomyślałem o tobie.
- Dziękuję. Chyba - odparł Barry. - Co ci chodzi po głowie? Kolejna parodia?
- Bogowie, nie — zaprotestował Vielokont. — Nie muszę stracić aż tyle. Zdrowa dawka
oburzenia wystarczy. Może
pamiętniki?
Postukał paczką papierosów o poręcz i wyciągnął jednego. Chciał poczęstować Nigela,
ale ten odmówił.
- Czemu właściwie palisz? - spytała Herbina. — To ci strasznie szkodzi.
- Alternatywa to czterysta lat życia wśród Gumoli. Poza tym potrzebuję jakiejś rozrywki. -
Lord Ciemniaków zsunął maskę chirurgiczną i zapalił. — Co powiesz na autobiografię
25
bez żadnych tajemnic? Tak jak było naprawdę, twoimi własnymi słowami.
- Bez żadnych tajemnic? - W głosie Herbiny zabrzmiała lekka obawa.
- Nie martw się, Herbino, to tylko reklama. Parę może zostać.
Vielokont uśmiechnął się. Jego szpiedzy przekazali mu kiedyś spisaną petitem listę
wszystkich szkolnych romansów, zauroczeń, jednorazowych numerków i podrywek
Herbiny. Ważyła pięć kilo.
-Wątpię, by kogokolwiek to interesowało... - zaczął Barry.
- Właśnie. - Vielokont dmuchnął na zapałkę i odrzucił ją w trawę. Była magiczna, więc
wciąż się paliła. Tylko Nigel to dostrzegł i przez resztę wieczoru toczył samotną walkę z
płomykiem za pomocą śliny.
- No dobra — rzekł Barry — spróbuję coś wymyślić.
- Świetnie. Zrób to i jestem pewien, że będziemy mieli worstseller.
Herbina dostrzegła coś kątem oka.
- Hej, uważajcie!
Spadająca z nieba bryłka metalu trafiła Barry'ego prosto w czoło.
- Au! - Złapał się za nos.
Nigel chwycił Fionę i ukrył się pod krzesłem.
- Barry, nic ci nie jest? — zatroskała się Herbina.
- To ci cholerni obcy - warknął Vielokont. - Wyraźnie coś do ciebie mają.
Rozcierając obolałe miejsce - które zaczynało już puchnąć — Barry obrócił w palcach
bryłkę metalu.

12

background image

26
- Daj mi tę zapałkę, Nigel - polecił.
Przyglądając się jej w migotliwym świetle, odczytał wypisane wdzięczną kursywą słowa:
Szkoda, że cię tu nie ma...
Kolejna bryłka z głośnym świstem rąbnęła go w plecy, równie celnie jak poprzednia.
- Au, Alpo! - zaklął Barry. (Dla dobra dzieci już dawno zgodzili się z Herbiną zastępować
wszelkie słowa na „k" i „p" imieniem dawnego dyrektora). Błyskawicznie wyciągnął
różdżkę i wycelował w górę, w stronę napastników. -Aveda neutrogena! - wrzasnął.
Niesławne zaklęcie śmierci przez nawilżenie wystrzeliło w ciemne niebo. Obcy jednak
trzymali się poza zasięgiem i czar miał przez resztę wieczoru opadać na ogród gradem
jadowicie zielonego śluzu.
Nieco pocieszony Barry obejrzał drugi pocisk, na którym widniało tylko jedno słowo.
Psychol!
ROZDZIAŁ 2
KOHÓRKA
Następnego ranka na czole Barry'ego nadal sterczał wielki guz. Próbował zakryć go
włosami, okazało się jednak, że ma ich za mało.
- Wyglądasz jak jednorożec - zauważyła Herbina.
- Nie pomagasz mi — zanucił z irytacją Barry, wychodząc z Nigelem z domu.
Mieli w charakterze VIP-ów odwiedzić „Komórkę specjalną", tajny gumolski departament
próbujący zminimalizować wpływ ludu magicznego na niemagiczny świat. Barry także się
tym zajmował, tyle że z przeciwnej strony. Wkrótce po rozpoczęciu pracy zadzwonił do
niego niejaki pan Nicholas Kurrliss z propozycją, by zajrzał kiedyś i przekonał się „jak my,
Gumole, rozwiązujemy problem magii". Zorientowanie się na nowej posadzie zajęło
Barry'emu trochę czasu — przekładanie papierów to nie quitkit - lecz po kilku miesiącach
oddzwonił do Kurrlissa i umówił się na spotkanie.
28
— Czy mogę zabrać syna? - spytał. - Wiem, że to ściśle tajne i tak dalej, ale on uwielbia
Gumoli.
— Jak ma na imię? - spytał Kurrliss. Przez telefon sprawiał wrażenie niezwykle
sprawnego kierownika z rodzaju tych, którzy w razie potrzeby sami potrafią pisać swoje
listy. Barry wciąż próbował opanować niuanse użycia klawisza caps lock.
— Nigel - odparł Barry.
— Tylko jeśli Nigel obieca opowiedzieć swoim magicznym kumplom o wszystkim, co
zobaczy — powiedział Kurrliss. - Im więcej magów dowie się, ile kłopotów wywołuje ich
magia, tym łatwiejsze będzie nasze życie. Zależy nam zwłaszcza na dotarciu do
młodzieży, zanim jeszcze zacznie rzucać zaklęcia. Musimy ich nauczyć, że każde z nich
wpływa na nasz świat.
— No jasne, oczywiście. — Barry poczuł nagłe wyrzuty sumienia, myśląc o
niewiarygodnym zamieszaniu, jakie z pewnością sam wywołał. Towarzyszyło im
pragnienie naprawienia wszystkiego, jednak niemal natychmiast znik-nęło, zastąpione
równie silnym apetytem na to, co akurat przygotowywano w stołówce (czasami

13

background image

nieumiejętność dłuższego skupienia się na jednej myśli bywa prawdziwym
błogosławieństwem). — A zatem w środę rano. Już nie możemy się doczekać.
Zabójcza kombinacja ciężkiej pracy, nieustannych kłamstw i gumolskiej nieuwagi
pozwalała przez stulecia
29
ukrywać przed nimi istnienie świata magów. Wszystko zmieniło się jednak, gdy gumolska
dziennikarka J.G. Rollins uczyniła z pryszczatego, kipiącego hormonami i szaleńczo
impulsywnego młodego maga idola milionów. W jednej chwili Barry Trotter zyskał
międzynarodową sławę i reputację niszczyciela pokoi hotelowych na całym świecie.
Równie szybko Gumole poznali wszystkie aspekty magicznego świata.
Za każdym razem, gdy zainteresowanie publiki słabło, a ludzie tacy jak Dziubaczek
Durney czy Drago Malgnoy mogli spokojnie pójść do restauracji, nie obawiając się
ataków uzbrojonej w sztućce dzieciarni, ukazywała się kolejna książka i nowa fala
trotteromanii ogarniała świat. Nieunikniona seria filmów do tego stopnia spotęgowała
zyski, że w pewnym pamiętnym miesiącu Barry otrzymał Oscara, nagrodę Grammy i
został wybrany na napastnika gwiazdor-skiej drużyny NBA (cokolwiek to znaczyło).
Nieustające sukcesy na zawsze odmieniły ich świat. Sama J.G. z jeszcze jednej
magicznej groupie wyrzuconej z konferencji ciemniackich magów w Davos w Szwajcarii
wyrosła na kogoś, kogo konto bankowe liczyło sobie więcej zer niż cały świat polityki.
Barry co prawda zyskał większą sławę niż majątek, lecz hojność J.G. sprawiła, że jemu i
jego żonie nigdy nie zabrakło pasty do czyszczenia kotłów.
Mimo że Barry w znacznej mierze, choć pośrednio, odpowiadał za ten stan rzeczy, to
równie mocno przyłożył się do niego jego kumpel, lord Vielokont. Przez cały,
niewiarygodnie długi okres nauki Barry'ego w szkole Ten, Który Śmierdzi nieustannie
próbował pozbyć się chłopaka - z tak wielką wytrwałością, że dyrektor Bubeldor przestał
w końcu
30
uznawać próbę zamachu za jakiekolwiek usprawiedliwienie. Vielokont, odkąd w grudniu
1980 roku załatwił jego rodziców, usiłował zabić Barry'ego kierowany czystym,
upierdliwym uporem. Jasne, czuł się paskudnie po tym, jak jego osobisty concorde
zderzył się nad Rendlesham Forest z magicznym volkswagenem busem Trotterów. Nie
była to jednak jego wina. Pokrywające bus psychodeliczne malunki sprawiły, że stał się
niewidzialny dla radaru — tak w każdym razie stwierdzono podczas śledztwa. Mimo
wszystko po śmierci Priapa i Lunenestry Trotterów* Vielokont uznał, że lepiej załatwić
sprawę do końca. Jego prawnicy zgodzili się z tym chętnie. Pozbycie się dzieciaka
oddalało groźbę procesów w przyszłości.
Barry jednak okazał się twardy i przebiegły, znakomicie też opanował starożytne zaklęcie
„Przezorny zawsze zabezpieczony". Vielokont w końcu przekonał się, że pozostawienie
chłopaka przy życiu ma sporo plusów. Po nieprawdopodobnym sukcesie filmu Barry
Trotter i nieunikniona próba
* O ironio, Lilly i James Trotterowie przyjęli te idiotyczne -według nich superczaderskie -
imiona po to, by dowieść swym niechętnym rodzicom, że są ludźmi odpowiedzialnymi,
dorosłymi i gotowymi do wstąpienia w związki małżeńskie. Niestety, zamiast tego stali się

14

background image

obiektem zainteresowania komórki antynarkotykowej miejscowej policji (w 1977 ojca
Barry'ego aresztowano za posiadanie i handlowanie mirrą). Aż do śmierci pozostali
niezłomnymi, naiwnymi wyznawcami kadzidła i przeciwnikami używania dezodorantów.
Poznali się na koncercie Seals And Crofts w 1974; Priap próbował wówczas sprzedawać
„autentyczne oś-miościeżkowe taśmy z nagraniami nowego składu Beatlesów".
31
zrobienia kasy lord Vielokont i jego Śmieciożercy zmienili taktykę, zrozumiawszy, że na
sprzedaży magicznych przedmiotów Gumolom można sporo zarobić. Tak rozpoczął się
międzykulturowy przemyt na skalę przemysłową.
Przy swych wcześniejszych diabelskich pomysłach - mu-zaku, kartach kredytowych czy
nawet shockrockowej Voj-nie Totalnej Agresji - Vielokont pozostawał w cieniu. Teraz
wyciskał z magii wszystko co się dało. By zacytować „Financial Timesa", stał się
„światowym królem placebo", niestrudzenie dostarczającym Mugolom kolejne mieszanki
kompletnie niedziałających składników, które zachwycały klientów do tego stopnia, że
natychmiast domagali się następnych. Kiedy dwunastu Gumoli zmarło po użyciu jednej z
jego Magicznych Samba-Lewatyw, Vielokont nie okazał skruchy, mówiąc: „Magiczne
produkty powodują obrażenia tylko jeśli klient sobie na nie zasłużył. Ze swej natury są
niepojmowalne dla gumolskich naukowców. Czy mechanik na lotnisku może sprawdzić
działanie latającego dywanu? Tak samo gumolskie laboratoria nie mogą wydać
produktom magicznym certyfikatów bezpieczeństwa".
Książki sprawiły, że magów zaczęto zachęcać do ujawniania się gumolskim przyjaciołom
i sąsiadom. I większość z nich tak właśnie zrobiła. Czarodzieje i czarownice zachowywali
się odtąd zdecydowanie normalniej. Być może chodziło o to, by zanudzić Gumoli na
śmierć, prawda jednak jest taka, że przebieranie się i ekscentryczne zachowanie staje
się dużo mniej zabawne, gdy wszyscy to robią. Powtarzano często, że magiczny lud jest
dokładnie taki, jak wy czy ja, gdybyśmy oczywiście umieli rzucać zaklęcia, przywoływać
przedmioty, lewitować, rozmawiać ze zwierzętami, patrzeć
32
w przyszłość, teleportować się, a nawet wystrzeliwać z oczu promienie lasera
(wygłosiwszy odpowiednio dobraną formułkę po łacinie bądź w jidysz).
I tak dwa światy połączyły się w jeden. Stare Ministerstwo Magiczności straciło rację bytu
— po wybuchu trot-teromanii próby utrzymania istnienia magicznego świata w tajemnicy
przed Gumolami przypominały próby opróżnienia Atlantyku papierowym kubkiem. Jego
pracownicy gdzieś zniknęli. Nieliczni, którzy zostali, zwrócili swe wysiłki ku typowo
gumolskiej formie magii: reklamie i public relations. Na swych sztandarach wypisali słowo
„integracja", a choć nie wszyscy magowie się z nim zgadzali, nikt nie potrafił
zaproponować alternatywy.
Wśród owej garstki ludzi zajmujących się propagowaniem nowych idei znalazł się Wasz i
mój przyjaciel, najsłynniejszy czarodziej świata Barry Trotter. Oczywiście każdy, kto znał
prawdziwego Barry'ego, nie znacznie bardziej atrakcyjną wersję J.G. Rollins, w tym
momencie poczułby głęboki niepokój. Nawet w wieku trzydziestu ośmiu lat błędy w
ocenie sytuacji zdarzały się Barry'emu tak często, że krótkie okresy rozsądnego
zachowania stanowiły wyjątek, nie regułę. Choć z wiekiem skłonności Barry'ego do

15

background image

lenistwa, obżarstwa, chciwości i nieporządku nieco zmalały, sprawił to wyłącznie niższy
poziom energii, nie pozytywne zmiany charakteru. Nie dlatego że Barry był złym
człowiekiem - zawsze miał na podorędziu fikcyjną historyjkę, mnóstwo kiepskich rad i
gotów był udzielić niefachowej pomocy. On był po prostu nieprzewidywalny. Przypominał
naciągniętą strunę, która może pęknąć w dowolnej chwili, nabitą broń gotową zawsze
wypalić - tyle że w jego przypadku stosowniejsze
33
do porównań byłoby ogromne działo strzelające pociskami z ładunkiem jądrowym. W
sam środek gęsto zaludnionych terenów. W porze obiadu. Innymi słowy, trudno by
znaleźć osobę gorzej nadającą się do pracy w delikatnej dziedzinie stosunków
gumolsko-czarodziejskich.
Choć bowiem Gumole i czarodzieje wykazywali mnóstwo dobrej woli, obie grupy nie były
sobie równe i nigdy być nie mogły. Każda z nich żywiła mnóstwo niewypowiedzianych
obaw. Przywódcy gumolscy obawiali się mocy magów, a magowie cały czas żyli w
strachu przed rozwścieczonym tłumem. Ludzie tacy jak Barry i Kurrliss starali się usilnie
utrzymać cały ten złożony system w równowadze, bo alternatywą było... tak naprawdę
nikt nie chciał o tym myśleć.
Rankiem w dniu ich wycieczki do Komórki Specjalnej Nigel okazywał większe
podniecenie niż kiedykolwiek wcześniej. Nie skarżył się nawet, kiedy Fiona jak zwykle
obryzgała go owsianką. Qego tornister pokrywała gruba warstwa zaschniętych płatków).
Nigel zgodził się nawet pojechać Magicznym Autobusem, co stanowiło spore ustępstwo z
jego strony. Zwykle nie lubił przemieszczać się metodami magicznymi, budziły w nim zbyt
wielki lęk.
— Nie rozumiem - rzekł Barry, gdy jechali przez Londyn. — Ford ganglia jest dużo
bardziej niebezpieczny.
— Zwłaszcza kiedy ty prowadzisz — odburknął Nigel z nosem w komiksie.
34
- Wcześniej czy później będziesz musiał zwalczyć swoje
fobie.
- Wiem. — Nigel zdrapał paznokciem kawałek zaschniętej owsianki.
- Wszystko to tkwi wyłącznie w twojej głowie, synu -rzekł Barry. Obok niego duch Keitha
Moona opluwał szampanem przejeżdżające samochody.
- A co z badaniami, według których używanie magii powoduje bezpłodność? - spytał
Nigel.
- Czy ja wyglądam na bezpłodnego? - oburzył się Barry.
- Nie wiem, nigdy nie patrzyłem.
- Nie ufam tym dziwacznym, gumolskim metodom naukowym. Gdyby szanowany
czarodziej powiedział mi „posłuchaj, nie trzymaj różdżki blisko fiutka", zastanowiłbym się
nad tym.
-To obłęd. Nie możesz zaprzeczyć temu, że używanie magii robi z ludzi wariatów —
upierał się Nigel. — Spójrz tylko na Alpa*.
* Po usunięciu ze stanowiska dyrektora Hokpoku Alpo Bu-beldor rozpoczął drugą karierę
w nowym magicznym kanale kablowym Vielokonta. Jednakże wzorowany na programach

16

background image

kulinarnych teleturniej alchemiczny, który prowadził, przetrwał na antenie zaledwie trzy
nienadające się do oglądania odcinki. („Twarda cofka dla profka" — szydził „Fajt"). Od
czasu do czasu pojawiał się też w charakterze gadającej głowy w talk-show, ale i to
skończyło się kiepsko. W dyskusji na temat „Czarodzieje — nowi Amisze?" pijany
Bubeldor oskarżył drugiego gościa, maga Garbalfa o to, że się sprzedał, ponieważ
wyruszył w trasę z Led Zeppelin. Garbalf w odwecie zarzucił Bubeldorowi „kradzież
35
— Jeden przypadek niczego nie dowodzi - odparł Barry.
— Ty, mama, wujek Sknerus, Gwizzleyowie. Wszystkie łamiróżdżki to świry.
W obliczu tej rozbrajającej dziecięcej szczerości Barry nie znalazł argumentów, zmienił
zatem temat.
— Możliwe, ale wcześniej czy później będziesz musiał zacząć czarować.
Nigel nie odpowiedział. Zafascynowany oglądał reklamę pięciu tysięcy zaczarowanych
plastikowych żołnierzyków, którzy krzyczeli i robili w gacie ze strachu.
Gdy dotarli pod podany przez Kurrlissa londyński adres, ujrzeli jedynie niewielki kawałek
wypielęgnowanej trawy, pośrodku której rosło duże drzewo. Barry przeskoczył niski,
metalowy płotek i podszedł do pnia.
-Tato, tu jest tabliczka „Nie deptać trawnika". - Nigel zerknął na zbliżającego się
policjanta. — To dotyczy tylko psów - odparł Barry. Niemal tysiąc funtów w mandatach
później - detektyw Kyriakou przejął pałeczkę po tym, jak constabla Cootesa rozbolała
ręka po wypisaniu czternastego* - Barry w końcu pociągnął właściwą gałąź we właściwą
stronę i w pniu otwarły się ukryte drzwi.
wizerunku", po czym obaj wywrócili stół i zaczęli się siłować przed wiwatującą widownią.
Bubeldor ucierpiał na tym najbardziej. Upokorzony, zniknął bez śladu i nikt nie miał
pojęcia dokąd się udał. Ministerstwo określiło go jako „zaginionego, prawdopodobnie
wkurzającego".
* Oto dokładny opis wydarzeń: Barry wszedł na trawnik i policjanci udzielili mu
oficjalnego ostrzeżenia. Odczekał chwilę,
36
- Chodź - rzucił i wraz z Nigelem zeszli schodami do
recepcji.
- Mamy się spotkać z panem Kurrlissem—oznajmił Barry.
- Proszę usiąść - powiedziała recepcjonistka. - Zawiadomię go o panów przybyciu.
Pan Kurrliss okazał się wymiętym, znękanym, nieco pulchnym mężczyzną. Wyglądał jak
typowy urzędnik, który jest tak zaabsorbowany ciężką pracą, że stara się oszczędzać
czas na wszystkim, na czym się da. Golił na przykład głowę, by nie musieć chodzić do
fryzjera, miał identyczne garnitury na cały tydzień i nawet w mowie próbował używać jak
najwięcej skrótów. Tak wielu magów rzucało tak wiele zaklęć i wciąż brakowało czasu.
Jednakże mimo brzemienia pracy pozostała w nim iskra życia. Na jego twarzy dało się
dostrzec ślad wesołości, uniesione kąciki ust sprawiały, że wyglądał, jakby się
nieustannie uśmiechał. Nigel natychmiast poczuł się przy nim bardzo swojsko - byli mniej
więcej tego samego wzrostu. Barry polubił go, bo Kurrliss maskował swą łysą głowę
idiotycznym tupecikiem z kręconych, brązowych włosów. Barry zawsze nawiązywał

17

background image

świetny kontakt z ludźmi, którzy podobnie jak on próbowali oszukać samych siebie. A
fakt, że w porównaniu z głową Kurrlissa jego własna przypominała gęstą puszczę, też nie
zaszkodził.
a gdy uznał, że nie patrzą, spróbował ponownie. Złapali go. Kazał Nigelowi odwrócić ich
uwagę. Złapali go znowu. Próbował się ukryć w krzakach. Złapali go. Próbował jak
najszybciej przebiec przez trawę... i tak dalej. Chyba już rozumiecie. Po tym wszystkim
Barry zaklęciem zmienił datę na mandatach na rok 3018.
37
- Miło mi was poznać. - Kurrliss wyciągnął do nich umazaną tonerem rękę. - Kopiarka się
zepsuła - wyjaśnił, po czym zwrócił się do Nigela: — Masz ochotę na colę?
— Tak — odparł radośnie Nigel. Niezwykle ucieszyła go perspektywa napoju
niezawierającego dziwacznych składników wzmacniających magię. Wszystko, co dawała
mu do picia matka, smakowało kadzidłem.
Przekroczywszy próg gabinetu Kurrlissa, ujrzeli sterty papierów: notatki służbowe,
korespondencję, fotokopie, zlecenia, uaktualnienia, raporty - a nawet parę jadłospisów z
knajp dostarczających jedzenie na telefon. Na jego biurku piętrzyły się wysokie stosy
dokumentów, które stopniowo zsuwały się na podłogę i mieszały z sobie podobnymi. We
wszystkich kątach wznosiły się sterty papierów sięgające głowy Barry'ego. Między
drzwiami a biurkiem pozostała wąska ścieżka, jej jednak także nieustannie zagrażały
papierowe lawiny. Dokumenty wisiały na tablicach i wysuwały się z niedomkniętych,
wypchanych ponad wszelkie granice szafek. Od czasu do czasu ze stosu odrywała się
najwyższa kartka, unoszona lekkim prądem klimatyzowanego powietrza. W gruncie
rzeczy cały gabinet kojarzył się z terytorium wroga - papiery pozwalały im tam
przebywać, lecz gdyby zechciały, bez cienia wątpliwości zdołałyby ich przegnać bądź
zmiażdżyć.
- Przepraszam za bałagan - powiedział Kurrliss. - Mam naprawdę mnóstwo zajęć. W
kącie powinniście znaleźć dwa krzesła, wystarczy je wykopać.
Notatki! Rachunki! Poczta wewnętrzna! Nigel czytał o nich w swych gumolskich
książkach, ale nigdy wcześniej
38
nie widział nic podobnego. Patrzył zauroczony. Barry natomiast już zaczął się nudzić:
zdjęcia rodzinne na biurku Kurrlissa nie poruszały się, karteczki nie przeklinały, zszywacz
nie mocował kartek w sześciu wymiarach. Jak ten człowiek to znosił?
- Barry? - zaczął Kurrliss, gdy już usiedli. - Ile ci wiadomo o świecie Gumoli?
- Całkiem sporo - odparł Barry. - Wychowywałem się w nim aż do czasu, gdy byłem mniej
więcej w wieku
Nige'a.
- Zakładam, że potem zostałeś czarodziejem.
- Zgadza się.
- Ile lat masz teraz, Barry?
- Wczoraj skończyłem trzydzieści osiem.
Obok niego Nigel sączył napój przez słomkę. Zwykły wysokosłodzony syrop
kukurydziany, karmel, dwutlenek węgla - dzieciak był w siódmym niebie.

18

background image

- W takim razie wszystkiego najlepszego. Zgodnie z naszymi tabelami przez ostatnie
trzydzieści siedem lat ty sam odpowiadasz za pięćdziesiąt cztery tysiące powiadomień o
kradzieży, zagubione przedmioty wartości ponad sześciu miliardów funtów i co najmniej
dziesięć przypadków przymusowego umieszczenia w domu wariatów.
- Kto? Ja? - Barry uśmiechnął się.
-A to dotyczy zaledwie przeciętnego maga. Myślę, że obaj się zgodzimy, że ty nie
należysz do przeciętnych.
- Nie rozumiem — przyznał Barry.
- Niewielu czarodziejów rozumie, że to nie twoja wina. Winić należy archaiczny system
edukacji. Hokpok zmierzał

39
we właściwą stronę, ale teraz znów powróciły duchy i labirynt tajnych przejść*. Barry
najeżył się lekko.
- Zawsze taki był i takim go lubimy... - Urwał. — Ta nowa szkoła była zbyt... zimna.
- Z pewnością centralne ogrzewanie jest lepsze niż przywoływanie ognia na prawo i lewo
— rzekł bez ogródek Kurrliss.
- Miałem na myśli bezosobową. Panie Kurrliss, jeżeli my, czarodzieje chcemy pozostać
staroświeccy, jeżeli chcemy robić wszystko po swojemu, to nasza sprawa.
- Niestety, nie - nie zgodził się Kurrliss. - Nie chciałbym być niegrzeczny, rozumiem, że
nie jesteście logicznym ludem, w tym wypadku jednak logika jest bardzo prosta:
wszystko skądś się bierze. Jeśli przywołujecie hamburgera, to bierze się on z talerza
jakiegoś Gumola.
* Po zniszczeniu przez nadgorliwych ludzi od efektów specjalnych, pracujących dla Braci
Wagner, Hokpok został odbudowany jako supernowoczesna, hipermodernistyczna i
ultraprostolinijna instytucja edukacyjna. Jednakże wkrótce po oddaniu do użytku nowej
szkoły odkryto, że budynek się zmienia, przekształca z powrotem w ten sam stos
zwietrzałego granitu, pełen lodowatych przeciągów, j aki stał tam od stuleci. Wybuchł
skandal—Barry oczywiście podejrzewał Snajpera — lecz zespół magicznych inspektorów
budowalnych wkrótce odkrył przyczynę: tysiąc lat wcześniej, gdy powstała szkoła,
czwórka jej założycieli — Putnella Pufpifpaf, Gobryk Grafitton, Rotunda Rovertour i
Spartan Ślizgoryb - rzuciła potężną klątwę na to miejsce. Każda postawiona tu budowla
natychmiast zaczynała się rozsypywać. Znaleźli nawet sposób, by
40
Barry słuchał oszołomiony. Musiał uczciwie przyznać, że nigdy o tym nie pomyślał.
- W tym przypadku to żaden problem, klient po prostu dostaje następny „na koszt firmy".
Ale gdy przywołuje pan samochód, wówczas skutki mogą być groźniejsze.
- Chce pan powiedzieć, że za każdym razem, gdy przywołuję wóz, znika jakiś gumolski
samochód? - spytał z niedowierzaniem Barry.
- Owszem. Zazwyczaj właściciel zgłasza kradzież i dostaje nowy. Ale ktoś może uznać,
że zgubił samochód. „Co za idiota może zgubić coś takiego?" — pyta żona. To może
naprawdę zaszkodzić małżeństwu. Nawet jeśli ów Gumol jest łagodnym facetem - „cóż,

19

background image

łatwo przyszło, łatwo poszło" - to jednak od tej pory zaczyna żyć w świecie, w którym
samochody po prostu znikają. Mniej poważne sprawy doprowadzały już ludzi do obłędu.
Nigel przestał siorbać.
— A jeśli czarodziej przywoła samochód podczas jazdy?
uczynić ją rozklekotaną, a to niełatwe, kiedy ma się do czynienia z granitem. „Nie
możemy zrozumieć, czemu to zrobili" — głosił raport. „Podejrzewamy, że chodziło o to,
by żaden z Domów nie wysunął się przed inne. Tak czy inaczej, klątwy nie da się
odwrócić". Stopniowo zatem komputery i światłowody zniknęły, a najnowocześniejsze
superszczelne okna zamieniły się w wąskie szczeliny ze starymi, nierównymi szybami.
Nawet grube wygodne wykładziny zniknęły kawałek po kawałku i studenci znów szurali
nogami po zimnych kamieniach. Podobnie jak to bywa z większością kopii, pojawiły się
też błędy. Po pierwsze, budynek stał teraz tyłem naprzód, a wieży Grafittonu wciąż nie
odrósł dach.

41
— Mokra plama - odparł Kurrliss. Nigel roześmiał się.
— Au! — Cola poleciała mu nosem.
— Widzicie zatem, że koszt ludzki magii jest bardzo wysoki. Jeśli opinia publiczna dowie
się kiedykolwiek, że za całym chaosem kryją się magowie — za wszystkim, począwszy
od zagubionych kluczy, po drugą wojnę światową - bez namysłu zetrze was z
powierzchni ziemi.
Barry'emu opadła szczęka.
— Drugą wojnę światową? Jak...?
— To długa historia. Jeśli chcesz, mam tu pewną książkę. - Z szuflady pełnej
identycznych tomików wyciągnął jeden i wręczył Barry'emu. Na okładce widniał tytuł
Magia:
cichy zabójca.
— Ale my nie chcemy... — zaczął Barry. — To znaczy, nie
wiemy co robimy.
— I tu właśnie zaczyna się rola Komórki Specjalnej. Chodzi o to, by nikt inny także nie
wiedział - wyjaśnił Kurrliss. - Staramy się ukryć prawdę, żeby utrzymać was wszystkich
przy życiu.
Kurrliss zaczekał, aż do gości dotrze sens jego słów.
— Chcielibyście się rozejrzeć? — spytał.
— Tak, proszę. — Barry poczuł lekkie mdłości.
— Mogę to wziąć ze sobą? - spytał Nigel.
— Jasne. — Kurrliss spojrzał na niego. — Czy to naklejka doktora Whom? Tu, na
tornistrze?
-Tak.
— Też go lubiłem kiedy byłem mały. Te jego podróże w czasie w przenośnym kiblu.
42
- Mam na biurku mały model WCSEDDES* - wtrącił
Barry.

20

background image

Nigel posłał mu nieprzychylne spojrzenie — ten Gumol był jego, nie ojca, kumplem od
doktora Whom. Ojciec zawsze to robił, ciągle podkradał mu przyjaciół.
Kurrliss zaprowadził ich do dużego pomieszczenia, w którym co najmniej dwadzieścia
osób, kobiet i mężczyzn, pracowało w swoich boksach. Nieustannie dzwoniły telefony.
Na drugim końcu sali wisiała mapa świata, na której rozbłyskiwały i gasły czerwone tiary
magów.
- To jest sala kontroli mediów — oznajmił Kurrliss. — Monitorujemy wszystkie gumolskie
dzienniki z całego świata w poszukiwaniu śladów wydarzeń magicznych. Gdy je
znajdujemy, rozpuszczamy kontrinformację. Weźcie na przykład kręgi w zbożu.
- Wiem, kto... - Barry już miał powiedzieć, że zna dwóch gości, którzy je wymyślili, Ferda
i Jorgego Gwizzleyów, lecz
zmienił zdanie.
- Obcy, zgadza się? Tak właśnie wszyscy myślą, dzięki nam — powiedział z dumą
Kurrliss. — Jakby obcy chcieli marnować czas na podobne bzdury... Za każdym razem,
gdy jakiś czarodziejski idiota uzna, że metro nie jest dla niego, i przeleci nad centrum
Londynu na kawałku magicznej wykładziny, natychmiast dzwonimy na policję z
informacją, że widzieliśmy kosmitów. Czasami przygotowujemy nawet nagranie wideo.
* Wehikuł Czasu — Super Ekstra Dyndzel Do Ekstrapolacyjnego Sami-wiecie-czego.

43
— Ale przecież my to załatwiamy — wtrącił Barry. - Ministerstwo Magiczności przysyła
czarodziejów zbrojnych w zaklęcia zapomnienia...
Kurrliss zaśmiał się gorzko.
- Barry, masz pojęcie, ilu Gumoli widuje ludzi z waszego ministerstwa, krążących wokół w
dziwacznych strojach i wymachujących magicznymi pałeczkami? Przez to właśnie
musieliśmy wymyślić całą legendę o ludziach w czerni. Przywalacie komuś zaklęciem
zapomnienia, a tymczasem kolejne dwadzieścia osób widzi, jak skradacie się wokół,
przytykając uszy do ziemniaków i tak dalej.
- Ach tak? - mruknął żałośnie Barry.
- Szczerze mówiąc, nie wiem, co byśmy zrobili, gdyby nie te mityczne małe zielone
ludziki.
— Obcy są prawdziwi — wtrącił Nigel. - Mój tato widział
paru.
— Naprawdę? Nie zmieszałeś sobie z czymś tej coli?
— Na pewno — odparł Nigel z urazą. Pytania retoryczne zawsze go irytowały.
- On mówi prawdę — wtrącił Barry. — Ludzie w moim sąsiedztwie wciąż padają ofiarami
uprowadzeń.
— Uhu — rzekł Kurrliss. — Na waszym miejscu raczej bym na to nie liczył.
- Czemu ludzie wolą kosmitów od czarodziejów? - wtrącił Nigel. - Dlaczego to miałoby
być lepsze?
— Nie jesteśmy pewni, ale nie słyszeliście chyba nigdy o paleniu obcych na stosach,
prawda?

21

background image

- Nie - przyznał Nigel. Jego cola właśnie wyzionęła ducha (późniejsze beknięcie można
uznać za życie pozagrobowe). - Czy mógłbym dostać jeszcze jedną?
44
- Jasne. Weź sobie ze służbowej lodówki.
Nigel pobiegł ile sił w nogach, wyraźnie pochłonięty wymyśloną zabawą, od czasu do
czasu wymagającą podskoków i wygłaszanej półgłosem narracji.
Barry odwrócił się do Kurrlissa.
- Palenie na stosie nie robi nam krzywdy. Nauczyli nas tego w Hokpoku.
-A spotkałeś kiedyś kogoś, kto to przeżył? - Kurrliss uśmiechnął się. - Tak też sądziłem.
Oczywiście, że wam to wmawiają, nie mówią też nic o obłędzie. Ani o bezpłodności.
Szli dalej.
- Skoro zatem wasza praca jest taka ważna, czemu ten budynek wygląda tak... no,
przeciętnie? — spytał Barry. Wokół nie widział ani jednego gargulca czy kolumny.
- Delikatnie powiedziane. To straszna nora. - Kurrliss postukał palcem w pokryty
zaciekami tynk pod sufitem, obruszając lawinę odłamków. — Ale jesteśmy w świecie
Gumoli. My nie żyjemy w zamkach, najważniejsze decyzje zapadają w najnędzniejszych
miejscach. Czasami żałuję, że nie urodziłem się magiem, i oczywiście nie ja jeden.
Spójrz, ilu ludzi czytało twoje książki.
- Muszę przyznać, że odkąd cię poznałem, bycie magiem nagle wydało mi się mniej
zabawne.
Nigel wrócił z kolejną colą. Pierwsza dawka cukru i kofeiny zaczynała działać, pocił się i
dygotał jak ćpun.
Minęli kolejne drzwi, na których napisano prosimy
O CISZą - TRWA TERAPIA.
- Czasami sytuacja wymaga ingerencji osobistej - wyszeptał Kurrliss. - W samym tym
budynku mamy pięćdziesiąt salek terapeutycznych.
45
- Mogę posłuchać przy drzwiach? - Barry jak zawsze wykazywał niezdrową ciekawość.
- Jasne.
-A zatem pański tort z okazji przejścia na emeryturę zniknął. - Ucha Barry'ego dobiegł
cierpliwy, modulowany głos. - Założę się, że to pana poruszyło.
Niemożliwe, pomyślał Barry.
- Coś się dzieje trzydziestego pierwszego lipca — rozległ się inny głos, wyraźnie na
skraju łez. — Każdego trzydziestego pierwszego lipca coś mi ginie.
A jednak, pomyślał Barry.
- Może mógłbym tam wejść i dać temu Gumolowi trochę pieniędzy? Myślę, że moja
żona...
- Proszę, nie — przerwał mu stanowczo Kurrliss. — Spotkanie z czarodziejem po
podobnej traumie mogłoby okazać się bardzo szkodliwe. Mógłby tego nie wytrzymać.
Nieco dalej w głębi korytarza ujrzeli kolejną salę pełną bankierów próbujących
zniwelować wpływ skarbów na gu-molskie rynki finansowe.
-Wystarczy śmierć jednego smoka, a całe jego złoto i srebro natychmiast trafia na rynek.
To właśnie wydarzyło się w tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym, gdy Basti-nado

22

background image

Bezlitosny zabił wiekowego Szwedzkiego Klopsono-sa. Nagle znikąd pojawił się
gromadzony przez dwanaście wieków skarb. Wszystko oszalało, maklerzy zaczęli
wyskakiwać z wieżowców...
- To zabawne, zawsze myślałem, że Bastinado był bohaterem — odparł Barry.
W kolejnej sali roiło się od małych dzieci w szatach i szpiczastych kapeluszach.
46
- Czy to czarodzieje? - spytał Nigel.
- Za młodzi. - Barry pokręcił głową.
-Twój tato ma rację, Nigel. To Gumole, których zainspirowały książki J.G. Rollins.
Przyprowadzili ich tu rodzice. Mamy przekonać te dzieci, że nie są Barrym ani Herbiną.
Dlatego proszę, byś nie przystawał przy oknie. Widok prawdziwego Barry'ego może
wywołać u nich atak wściekłości.
- Dziwaczne — mruknął Nigel.
-Właściwie to bardzo smutne. J.G. z własnej kieszeni opłaca ich terapię. W
dziewięćdziesięciu ośmiu procentach przypadków dochodzi do wyleczenia.
Skręcili w prawo i znaleźli się przed drzwiami z napisem
JEDNOSTKA SPECJALNA.
- Przepraszam, źle skręciłem — rzekł szybko Kurrliss.
- Czy to tutaj trzymacie pistolety i inną broń? — spytał Nigel.
Kurrliss wahał się przez moment.
- Umm... Tak.
- Po cóż, u licha, wam broń? - Barry spojrzał na niego wstrząśnięty.
- Chodźmy tędy - rzucił Kurrliss. - Nie wszyscy czarodzieje są równie rozsądni jak ty,
Barry. — Pozdrowił skinieniem dłoni idącą z naprzeciwka bardzo ładną koleżankę. - To
laskołaczka, uwierzyłbyś? - szepnął. - Rodzinna klątwa. Lekko rozchwiana emocjonalnie,
lecz niezwykle, ach, użyteczna. - Kurrliss odprowadził ją tęsknym spojrzeniem. - O czym
to ja mówiłem?
- Mówiłeś o tym, że czarodzieje bywają nierozsądni -przypomniał Barry, zastanawiając
się, ile Nigel zrozumiał
47
z poprzedniego akapitu. Nie musiał się jednak martwić, bo chłopiec naśladował akurat
ciosy karate.
— Zgadza się, mnóstwo czarodziejów to wariaci. Wyniki badań...
— Ha! - wykrzyknął Nigel. Kurrliss spojrzał na niego zaskoczony.
— Rozmawialiśmy o tym z synem w drodze z Charlbu-ry — wyjaśnił Barry. —
Powiedziałem, że w to nie wierzę.
— To lepiej uwierz. Sporo czarodziejów, z którymi mieliśmy do czynienia, to
niebezpieczni szaleńcy. Ministerstwo Magiczności nie jest zachwycone, lecz od czasu do
czasu jakiś podstarzały prestidigitator nie chce słuchać rozsądnych argumentów i
musimy go wyeliminować.
— Z pistoletu? — Barry prychnął. — Mało prawdopodobne.
— Z działa — odparł Kurrliss. - Czytasz wtedy w gazetach o „planowanych
wyburzeniach", ale to ostatnia deska ratunku. Naszym zadaniem tu, w Komórce

23

background image

Specjalnej, jest pilnowanie, by magowie i Gumole żyli w harmonii, a nie wysadzanie w
powietrze ludzi takich jak Bubeldor.
Dotarli z powrotem do gabinetu Kurrlissa.
— Bubeldor chyba nie... — Byłego dyrektora Hokpoku od pewnego czasu uważano za
zaginionego.
— Naprawdę nie mogę tego skomentować - oznajmił stanowczo Kurrliss. — Program
ochrony czarodziejów. Wybacz, że o nim wspomniałem, powinienem był użyć innego
przykładu.
— Czy mógłbym? - wtrącił Nigel.
— Weź jeszcze jedną. — Kurrliss poczuł ulgę, że nie on będzie płacił rachunki za
dentystę dzieciaka.
48
- Nie, to znaczy bardzo chętnie. Ale chciałem spytać, czy mógłbym opowiedzieć o tym
moim kolegom w szkole?
- Nigel niedługo zaczyna naukę w Hokpoku -wyjaśnił Barry.
Kurrliss uśmiechnął się.
- Wielki dzień. Pewnie jesteś bardzo podekscytowany.
- Niespecjalnie - mruknął Nigel.
- Trochę się denerwuje. — Barry poczochrał włosy syna; Nigel tego nie cierpiał.
- Osobiście znam mnóstwo Gumoli - niemal wszystkich w tym budynku — którzy z
radością zamieniliby się z tobą. Pracujemy tu, bo uwielbiamy czarodziejów, magię i tak
dalej, tyle że sami nie jesteśmy magiczni. Nie potrafię robić nawet balonowych
zwierzątek — przyznał Kurrliss.
- To mogę im powiedzieć?
-Jeśli to zrobisz, tylko nam pomożesz. - Urzędnik uśmiechnął się. - To do twojego
pokolenia próbujemy dotrzeć. Im więcej młodych czarodziejów będzie praktykować
„bezpieczne zaklęcia", tym mniej kłopotów pozostanie nam do rozwiązania. W razie
wątpliwości lepiej trzymać różdżkę w kieszeni.
Zaśmiali się chórem. Po kolejnej coli i znaczku z napisem „Bezpieczeństwo to bomba"
Barry i Nigel pożegnali się i wyszli.
— Załóż nos i okulary. — Barry wręczył synowi idiotyczne przebranie. — Nie chcemy, by
dorwali nas paparazzi.
Ulica była pusta.
— Tato, pojedźmy metrem - poprosił Nigel.
— Musimy? - Barry jęknął.
49
Nie cierpiał metra. Wersja czarodziejów była magicznie połączona ze wszystkimi innymi
liniami metra na świecie. Uroczy pomysł, dopóki nie wysiadło się na niewłaściwym
przystanku i nie znalazło w Sao Paolo. Pieprzone kaprysy, pomyślał gniewnie Barry, gdy
zdarzyło mu się to po raz ostatni. „Całemu magicznemu światu przydałoby się nieco
mniej kaprysów, a nieco więcej higieny" - powtarzał często. Jego spory z Departamentem
Kaprysów w ministerstwie przeszły do legendy.
— Tylko jeśli pozostaniemy na poziomie gumolskim — zastrzegł.

24

background image

Droga na poziom czarodziejski prowadziła przez skrzynkę elektryczną na końcu
gumolskiego peronu. Dzięki temu magowie mogli materializować się w mroku, nie
zwracając niczyjej uwagi. Zresztą i tak ubierali się jak bezdomni.
Siedząc w wagonie, Barry powiódł wokół wzrokiem.
- Myślę, że ten człowiek to animag.
- Daj spokój, tato - mruknął Nigel.
- Nie, zastanów się. Kurr-liss, kura plus lis. Co to oznacza?
- Na fermie drobiu niezłąkatastrofę. - Nigel roześmiałsię.
— Śmiej się, śmiej. — Barry nie miał ochoty słuchać drwin własnego dziecka. - Poza tym
powszechnie wiadomo, że większość animagów to dupki. Ani to liczba mnoga od anus,
czyli odbyt. Ani plus mag oznacza maga, który jest dupkiem. To łacina, nauczą cię jej w
szkole.
— Osobiście uważam, że był uroczy— nie zgodził się Nigel.
— Przekupił cię kofeiną — uciął Barry. — Zbieraj się, to nasz przystanek.
ROZDZIAŁ 3
OBOWIĄZKOWI ROZDZIAŁ
lt
Pewnego pogodnego wrześniowego ranka jakieś trzy tygodnie później dwie bezcielesne
ręce popychały wyładowany bagażami wózek wzdłuż słynnego peronu 3,14* dworca
Kings Carp.
Przed kołami zbierał się szybko rosnący stos śmieci - jednorazowych zwojów
upajających, opakowań po chipsach, pustych losów elfickiej loterii. Od czasu do czasu
wózek zatrzymywał się i ręce znikały. Potem pojawiał się bezcielesny adidas odrzucający
kopniakiem śmieci. Między torami przebiegł chuderlawy szczur.
— Jak ktoś mógł tak porzucić swoje zwierzę? — spytał głośno Nigel, nie zwracając się
do nikogo w szczególności.
Mniej więcej ukryty pod należącą do ojca peleryną niewidką poklepał wiszącą u pasa w
worku słonej wody ośmiornicę. Jego ulubieniec Chesterfield zapluskał radośnie w
odpowiedzi.
...15926535...
51
ROZDZIAŁ 3

mi
Pewnego pogodnego wrześniowego ranka jakieś trzy tygodnie później dwie bezcielesne
ręce popychały wyładowany bagażami wózek wzdłuż słynnego peronu 3,14* dworca
Kings Carp.
Przed kołami zbierał się szybko rosnący stos śmieci - jednorazowych zwojów
upajających, opakowań po chipsach, pustych losów elfickiej loterii. Od czasu do czasu
wózek zatrzymywał się i ręce znikały. Potem pojawiał się bezcielesny adidas odrzucający
kopniakiem śmieci. Między torami przebiegł chuderlawy szczur.
-Jak ktoś mógł tak porzucić swoje zwierzę? - spytał głośno Nigel, nie zwracając się do
nikogo w szczególności.

25

background image

Mniej więcej ukryty pod należącą do ojca peleryną niewidką poklepał wiszącą u pasa w
worku słonej wody ośmiornicę. Jego ulubieniec Chesterfield zapluskał radośnie w
odpowiedzi.
*...15926535...
51
Wokół przedniego prawego kółka owinęła się Prezerwatywa Wszystkich Zapachów EX.
Pottsa - „wyłącznie do celów rozrywkowych". Nie było mowy, żeby Nigel tego dotknął,
nawet nogą. Mocniej pchnął wózek i prezerwatywa pękła. Była niezbyt trwała; na
szczęście istniały do tego specjalne zaklęcia. Nigel ich jednak nie znał. Za każdym
razem, gdy Herbina zdołała zmusić Barry'ego do podjęcia Rozmowy, ojciec odchodził
wstrząśnięty tym, czego chłopak zdążył się już nauczyć z przeznaczonego wyłącznie dla
magów kanału kablowego VieloWizja Vielokonta.
— To zdrowa ciekawość — powiedziała mama Nigela.
— Najwyraźniej odziedziczył ją po matce — odparł Bar-ry. - Dziwne, że nie ma jeszcze
włochatych dłoni.
W odpowiedzi Herbina przeszła do ostrego kontrataku, którego podstawę stanowiła
bogata przeszłość seksualna Barryego. Po kilkunastu upiornych minutach później, gdy
doszła dopiero do połowy litery B, zdesperowany Nigel uniósł wzrok znad książki.
— Pamiętacie, że ja tu siedzę? - rzucił.
— Przepraszam, Nige - odparła Herbina.
— Tak, przepraszam — dodał Barry. -Wiedzieliście, że ośmiornice dorównują inteligencją
domowym kotom?
Nigel nienawidził, gdy rodzice rozmawiali o swoim życiu przedmałżeńskim. Z jakiegoś
powodu historie te budziły w nim niepokój. Uparł się też, by matka rzuciła na niego urok
zapomnienia, aby nie musiał myśleć o rodzicach uprawiających seks.
Tymczasem na peronie wiatr uniósł właśnie w powietrze rozkładówkę przedstawiającą
najadę z niewiarygodnie
52
wielkim biustem. Mimo swej sławy peron 3,14 był okropnie brudny od czasu, gdy
Ministerstwo Magiczności sprywatyzowało Ekspress Hokpocki (obecnie przezywany De-
presem Hokpockim). Od tego dnia podróż do Hokpoku, i tak sama w sobie nudna,
przekształciła się w dantejskie piekło awarii i opóźnień, wyśrubowanych cen i toalet
cuchnących moczem i mirrą. Pociąg zawsze się spóźniał, dziś jednak Trotterów nawet to
ucieszyło, podobnie bowiem miała się rzecz z Barrym.
Hokpok był najsłynniejszą instytucją edukacyjną w magicznym świecie, aNigelTrotter jej
najsłynniejszym nowym uczniem. Ostatecznie przyszedł na świat jako syn pierworodny
Herbiny Gringor i Barry'ego Trottera. Czekało go trudne zadanie - przez jedenaście lat
nauki można naprawdę wiele osiągnąć, zwłaszcza gdy chodzi o kogoś tak
ekstrawagancko magicznego jak Barry. Nigel wielokrotnie słyszał wszystkie opowieści i
wcale nie miał ochoty z nimi konkurować. Gdyby to od niego zależało, poszedłby do
gumol-skiej szkoły i został holistycznym dentystą, jak dziadkowie ze strony matki. Tato
jednak upierał się, by Nigel chociaż spróbował edukacji w Hokpoku... i tak znalazł się

26

background image

tutaj, walcząc ze środkami antykoncepcyjnymi na brudnym peronie, obok obłażącego z
farby Depresu Hokpockiego.
Wózek podskoczył, przejeżdżając po martwym gnomie. Sowa ojca Hybryda skrzeczała
złośliwie przy każdym szarpnięciu.
- Skwaark - wrzasnęła wśród szumów, strosząc poplamione nikotyną białe pióra. Po
latach palenia musiała poddać się tracheotomii i obecnie jej krzyki dobiegały ze
specjalnego aparatu.
53
Nigel nie z własnej woli zabrał sowę ojca. W ten weekend nie tylko zaczynał się semestr,
ale też odbywał zjazd koleżeński, co oznaczało, że mama i tato zabrali się z nim (na
szczęście huragan Fiona wylądowała u babci i dziadka Gringorów). Tak bardzo się ich
wstydził, że uparł się pójść przodem pod osłoną starej peleryny niewidki. Nigela nie
cieszyła perspektywa podróży — jazda zapowiadała się na długą i nudną, a co gorsza,
wiedział, że matka ani na moment nie spuści z niego czujnego oka. To ostatnie odbierało
najmniejszy cień atrakcyjności pogłoskom o wielowymiarowych imprezach z całowaniem.
Może jednak zdoła jakoś uciec. Ale raczej na pewno nie.
Dziesięć kroków dalej rodzice Nigela sprzeczali się lekko. Nagle nie musieli opiekować
się Fioną i odkryli, że przepełnia ich energia.
- Co takiego?—spytał Barry.-Aniech mnie piorun strzeli!
— Powiedziałam, że chyba zwariowałeś - powtórzyła Herbina.
-Nie słyszę was, marynarzu, przekrzywił mi się har-cap. - Barry odsunął przepaskę z oka
i przyjrzał się rozkładowi. — Brobdingnag! - ryknął i płachta się powiększyła*.
- Słyszysz aż za dobrze - rzuciła z oburzeniem Herbina. — Pospiesz się, Barry.
— Spokojnie, szczurze lądowy, wciąż mamy—Barry zmrużył oczy i spojrzał uważnie -
minus dwie minuty.
* Zaklęcia bywają bardzo użyteczne, ale trochę przypominają psy. Im głośniej i bardziej
stanowczo je rzucamy, tym większe prawdopodobieństwo, że zwrócą na nas uwagę i
zrobią to co każemy.
54
- Mamo, tato, szybciej! - krzyknęła para bezcielesnych rąk. - Odjadą bez nas. - Nigel był
dziś mocno podenerwowany.
- Idę tak szybko jak mogę, marynarzu - wymamrotał Barry. - Spróbuj chodzić z jedną
nogą. - Spadł mu trój graniasty kapelusz.
- Zostaw go. - Herbina przystanęła, czekając, aż mąż ją
dogoni.
- Ale Herb, kaucja...
- Zostaw — poleciła Herbina*.
Tuż za nią przesuwał się samojezdny magiczny wózek. Zlany potem Barry w końcu ją
dogonił.
- Do diabła z tym — wydyszał, zdejmując sztuczną drewnianą nogę. - Lepszy byłby
kostium klowna.
- Powinieneś popracować nad swoją formą — zauważyła Herbina. - Pocisz się jak
świnia.

27

background image

- Nadmuchiwane papugi są cięższe, niż się wydaje — odparł kwaśno.
- Nie pojmuję. Czemu uparłeś się przy tym kretyńskim
kostiumie?
- Powtarzałem ci tyle razy: to nie kostium, to przebranie. — Barry skrzywił się,
powtarzając ostatnie słowo. - Nie rozumiem, czemu nie chciałaś włożyć swojego. Aaa!
-To był strój francuskiej pokojówki! - warknęła Herbina.
-Jeśli dorwą nas paparazzi, będzie to wyłącznie wasza
wina, marynarzu.
Peron był prawie pusty.
c Mężowie bardzo pod tym względem przypominają zaklęcia.
55
Z przodu Nigel stukał w wagon różdżką. Puk, puk. Jak na magiczny pociąg, wydawał się
mocno zardzewiały. Chłopiec przyjrzał się z goryczą różdżce; podejrzewał, że jej moce
ograniczają się do stukania. Wraz z ojcem kupili ten zdecydowanie nieatrakcyjny kawałek
sklejki tydzień temu w RóżdżkoMarkecie. Po co marnować pieniądze na różdżką, jeśli jej
właścicielowi wyraźnie brakuje magii?
Gdy tylko znaleźli się w przeraźliwie klimatyzowanym wnętrzu RóżdżkoMarketu, ojciec
zaczął wspominać.
- Kiedy sam byłem w twoim wieku - zaczął, przywołując uniwersalny kod na „przestań
słuchać" — wszyscy kupowali różdżki u Colliemandera. Sklepem kierowały psy, nie
można tam było nic znaleźć - psy nie znają alfabetu - ale miało to swój urok. — Barry
westchnął.
- Urok? Taki magiczny? - spytał Nigel, kończąc baton motylicowy. Połączenie śluzu i
czekolady było osobliwe, ale całkiem smaczne.
- Nie wydaje mi się, choć biorąc pod uwagę, jak często sprzedawcy próbowali kopulować
z czyjąś nogą, możliwe. — Barry nagle przypomniał sobie częstotliwość, z jaką klienci
wdeptywali w psie kupy. — Szczerze mówiąc, niemal na pewno. Wtryniali ci pierwszą z
brzegu starą różdżkę, liczyli podwójną cenę, a jeśli się skarżyłeś, gryźli. Poza tym
wszędzie roiło się od pcheł — dodał Barry, maszerując szerokim, jasno oświetlonym
przejściem między regałami RóżdżkoMarketu.
Nigel rozejrzał się po supermarkecie pełnym odsłoniętych metalowych belek i
jarzeniówek. Wokół kręcili się ponurzy sprzedawcy w wyjątkowo brzydkich, drapiących
fartuchach.
56
- Myślę, że w starym sklepie bardziej by mi się podobało - rzekł rozmarzony.
- Mnie nie - uciął- Barry, okłamując samego siebie, by poczuć się lepiej. W miarę upływu
lat i zachodzących zmian, nieodmiennie na gorsze, coraz częściej korzystał z tej techniki.
- Tak jest znacznie lepiej - dodał bez przekonania.
Sklep sprawiał wrażenie zimnego i bezosobowego, ojciec i syn pragnęli uciec z niego jak
najszybciej. Po dziesięciu minutach wyszli, niosąc niewymiarową pałeczkę ze sklejki,
zawierającą jeden włos nornicy.
- Nie była to dokładnie magiczna nornica - przyznał sprzedawca. - Ale świetnie
opanowała sztukę, uhm, norni-cowania. Proszę spróbować.

28

background image

Nigel eksperymentalnie machnął różdżką i wywalił gablotę z superlekkimi różdżkami z
włókna szklanego sprowadzanymi z Danii.
— Ciężka — zauważył.
— Trwała - poprawił Barry. — Przywykniesz. - Musieli kupić wszystkie rzeczy do szkoły w
jeden dzień, nie miał zatem ochoty zbyt długo rozwodzić się nad zakupami. —
Weźmiemy tę.
-Ale ja... - wtrącił Nigel; bardzo chciał kupić różdżkę w kształcie L, taką jakich zawsze
używali w pochodzących z Hongkongu gangsterskich filmach mag-fu: można z niej było
strzelać zza rogu.
- Twoja mama by mnie zabiła — rzekł przepraszająco Barry. - Ale powiem ci coś, sam
wybierz do niej fajną kaburę.
Nigel zdecydował się na ozdobioną po bokach płomie-
niami.
57
— Czy mam założyć boczne kółka? - spytał sprzedawca przy kasie. Najwyraźniej cierpiał
katusze w najgorszej dorywczej pracy swego życia, toteż Barry poczuł się w obowiązku
przytaknąć.
— Tato, nie. - Nigel jęknął.
— Tak, tak — powiedział szybko Barry. — Zawsze będziesz mógł je zdjąć - dodał do
syna.
— Tato! Te kółka są dla maluchów, wszyscy będą się ze mnie nabijać!
— Lepiej, żeby się nabijali, niż żeby różdżka skręciła podczas zaklęcia i posłała cię do
Szwecji, podczas gdy wybierałeś się do Swindon.
— Użyję tabaki podróżnej — rzekł z desperacją Nigel. -Nie ma mowy. Tabaka niszczy
przegrodę nosową,
wkrótce skończyłbyś z jedną dużą dziurką w nosie.
Barry wyciągnął kartę kredytową CIngolda i zapłacił.
W ten sposób Nigel został dumnym właścicielem różdżki nadającej się najlepiej do
walenia po łbach - albo stukania w niegdyś magiczne pojazdy, jak w tej chwili. Rodzice
dogonili go; zdjął pelerynę i zawiązał ją sobie wokół szyi niczym superbohater. Stworzyło
to niepokojący efekt fruwającej głowy, dość poruszający, by w krótkich odstępach czasu
usłyszał gumolski krzyk, odgłosy wymiotów i jęk przed omdleniem. Natomiast magowie
byli zupełnie odporni na podobne zjawiska.
Barry wyjął własną różdżkę i machnął nią, mamrocząc pod nosem. Kufer Nigela ani
drgnął.
— Nie naciągnij niczego, Barry - upomniała męża Her-bina. - Rzucaj z kolan, nie z
pleców.
58
Za drugim razem Barry posadził kufer na przodzie przedziału bagażowego.
Schował różdżkę, starł pot z górnej wargi i obróciwszy się, spojrzał na syna, który parę
kroków dalej odgrywał w myślach jakąś skomplikowaną zabawę.
- Ha! Kasuj! Możesz mi skoczyć, wredny gazowniku — rzekł, pokonując wroga
naciśnięciem wyimaginowanego klawisza.

29

background image

- Nie mów „możesz mi skoczyć"—upomniała go Herbina.
- Chryste, jakie to ciężkie, Nigel — mruknął Barry. — Co ty tam masz?
- Ubrania i inne takie.
Była to tylko technicznie prawda. Mniej więcej połowa ubrań spakowanych przez matkę
obecnie leżała na podłodze w sypialni Nigela. Zastąpiły ją zbiory reguł, karty postaci,
podręczniki mistrza gry, rozpiski i kości do Kuratorów i Księgowych, gry RPG
rozgrywającej się w świecie mugolskim, na której punkcie zwariował wraz z kumplami. W
swych nader częstych marzeniach Nigel zazwyczaj odgrywał swą ulubioną postać,
Geoffa, niezwykle potężnego analityka systemów komputerowych na szesnastym
poziomie. Przez ostatni rok rozwijał tę postać, począwszy od stażysty świeżo po
uniwersytecie. W marzeniach Nigela GeofF pokonał właśnie złowrogiego pracownika
gazowni odczytującego liczniki, włamując się do rejestrów firmy gazowniczej. Nigel miał
nadzieję, że inni uczniowie z Hokpoku także grywają w K&K.
Z ogłuszającym sykiem Ekspress Hokpocki wypuścił z siebie obłok pary. Para skropliła
się w postać konduktora.
59
— Proszę wsiadać! — krzyknął wprost do ucha Barry'ego, po czym dodał: - Szybciej,
szybciej, Długi Johnie.
- Możesz mi skoczyć - warknął z irytacją Barry, po czym w obawie, że ktoś mógłby go
rozpoznać, machnął plastikowym mieczem i warknął: — Przeszyję cię na wylot, ty
szczurze lądowy! — Nagle jego nastrój poprawił się gwałtownie na widok zbliżającego
się ku nim mężczyzny z aparatem fotograficznym. - Widzisz? — rzekł z tryumfem do
Herbiny.
Przez moment szala odwiecznej walki o to kto jest bystrzejszy przechyliła się na jego
stronę. Tyle że nie do końca.
— Cześć, Barry, Herbino. Miałem nadzieję, że przyjedziecie na zlot.
To był Colin Cryptic, jedno z największych rozczarowań pokolenia Barry'ego. W Hokpoku
Colin stał się legendą, wprowadzając do szkolnej gazetki „Harce Hokpoku" zdjęcia
dziewczyn topless. W piątej klasie zgromadził już sporą fortunę i zamierzał otworzyć
własną stronę, gdy Bubeldor zorientował się co się święci i położył temu kres. Colin
posługiwał się nielegalnym urokiem zmuszającym ludzi, by rozebrali się do naga.
Konfiskując zdjęcia, dyrektor nie okazywał gniewu, raczej dziwny smutek.
- Rób tak dalej, Cryptic, a nie zostanie ci nic, czego mógłbyś pragnąć. Uwierz komuś, kto
ma już sto czterdzieści dwa lata. W życiu potrzebne są wszystkie niespodzianki.
Niestety, pierwsza niespodzianka dorosłego życia Colina okazała się nader
nieprzyjemna, gdy odkrył że „Wróżbita Codzienny" wcale nie ma ochoty zatrudniać
kolejnego błyskotliwego absolwenta. Wpadł w złe towarzystwo - redakcji „Fajtu" - a
stamtąd droga wiodła już tylko w dół. Następne
60
dwadzieścia lat spędził w światku najgorszego, czarodziejskiego porno, wymyślając
coraz to nowe rokokowe perwer-sje do najróżniejszych świerszczyków Vielokonta.
Obecnie był redaktorem pism „Magonastki", „Cyce i Czarownice", „Laski i Różdżki" oraz
„Ssanko u Sukkuba".

30

background image

W rezultacie otaczała go aura rozpusty i zepsucia, gęsta niczym mgła. Herbina uważała,
że Colin Cryptic to zdecydowanie nie towarzystwo dla jej syna. Barry'ego, co łatwo
zgadnąć, jego obecność bawiła.
Razem wsiedli do pociągu.
- To wasze dziecko? — spytał Colin. — Jak to się stało? -Dziesiątki lat spędzonych w
świecie seksu na sprzedaż sprawiły, że zupełnie zapomniał o jego bardziej przyziemnych
aspektach. — Mogę usiąść z wami?
- Niestety, Colinie, przepraszam. - Herbina zareagowała szybko, jak żonie przystało. —
Trzymamy miejsce dla Łona
Gwizzleya.
- Och - mruknął z żalem Colin. W szkole zawsze chciał należeć do ich grupy, a teraz... j
uż zaczynały się weekendowe deja vu. — Rozumiem, poszukam gdzieś miejsca. —
Pstryknął fotkę, jak zawsze, gdy czuł się niezręcznie. - Ta jest ubrana, obiecuję - rzekł
szybko, dostrzegając ostre spojrzenie Herbiny. Odwrócił się do Barry'ego. - Może
pogadamy dłużej podczas zlotu? Mam kilka świetnych ujęć wywłoczni
delfickiej.
- Pomysł super — odparł Barry. Zawsze chciał tam pojechać.
- I znalazłem też parę naszych starych spankingowych filmów - dodał Colin. —
Pamiętasz?
- Rany, nic o tym nie wiem. - Barry się zarumienił.
61
dwadzieścia lat spędził w światku najgorszego, czarodziejskiego porno, wymyślając
coraz to nowe rokokowe perwer-sje do najróżniejszych świerszczyków Vielokonta.
Obecnie był redaktorem pism „Magonastki", „Cyce i Czarownice", „Laski i Różdżki" oraz
„Ssanko u Sukkuba".
W rezultacie otaczała go aura rozpusty i zepsucia, gęsta niczym mgła. Herbina uważała,
że Colin Cryptic to zdecydowanie nie towarzystwo dla jej syna. Barry'ego, co łatwo
zgadnąć, jego obecność bawiła.
Razem wsiedli do pociągu.
- To wasze dziecko? — spytał Colin. — Jak to się stało? — Dziesiątki lat spędzonych w
świecie seksu na sprzedaż sprawiły, że zupełnie zapomniał o jego bardziej przyziemnych
aspektach. - Mogę usiąść z wami?
- Niestety, Colinie, przepraszam. — Herbina zareagowała szybko, jak żonie przystało. —
Trzymamy miejsce dla Łona Gwizzleya.
- Och — mruknął z żalem Colin. W szkole zawsze chciał należeć do ich grupy, a teraz...
już zaczynały się weekendowe dej& vu. - Rozumiem, poszukam gdzieś miejsca. -
Pstryknął fotkę, jak zawsze, gdy czuł się niezręcznie. - Ta jest ubrana, obiecuję - rzekł
szybko, dostrzegając ostre spojrzenie Herbiny. Odwrócił się do Barry'ego. — Może
pogadamy dłużej podczas zlotu? Mam kilka świetnych ujęć wywłoczni delfickiej.
- Pomysł super - odparł Barry. Zawsze chciał tam pojechać.
-1 znalazłem też parę naszych starych spankingowych filmów - dodał Colin. —
Pamiętasz?
- Rany, nic o tym nie wiem. - Barry się zarumienił.

31

background image

61
Herbina obserwowała go niczym sęp, w dodatku taki, który woli, by nie poruszać
pewnych tematów w obecności małych sępiąt.
- Na pewno pamiętasz - upierał się Colin. - Ty, Imoge-na Blagga, Priscilla Top-Thompson
i ja włamaliśmy się do gabinetu Bubeldora i...
- Ahem, żona. - Barry zakasłał znacząco.
- A tak, jasne. Jasne. — Colin zrozumiał. — Pogadamy o tym później. - Mrugnął
porozumiewawczo. Nawet Barry zaczął się czuć nieswojo.
- Jasne, Colin, zobaczymy się w szkole. Dobrze?
- W porząsiu. - Colin ruszył w stronę lokomotywy. Herbina poprowadziła rodzinę w
przeciwnym kierunku.
Znaleźli pusty przedział i usiedli.
Nigel otworzył plecak, który wypchał rzeczami mającymi uprzyjemnić podróż. Na
wierzchu tkwiło pięć jego ulubionych komiksów, same numery Opowieści zupełnie
nieniesamowitych opisujących przygody Normana Norma-la, Mugola w średnim wieku.
Prawda jest taka, że Nigel nie lubił magii, ani trochę. Budziła w nim niepokój. W pobliżu
magów patyki ciągle zamieniały się w węże, człowiek nigdy nie wiedział, czy otoczy go
normalna mgła, czy raczej Mambolubna Mia-zma. Jeśli prowokacyjnie ubranej kelnerce
nie spodobało się czyjeś spojrzenie, na talerzu zamiast przystawek lądowała splątana
masa stonóg. Pewnie świat magii był super dla ludzi z wrodzonymi potężnymi mocami,
magów takich jak mama czy tato. Ich nikt nie zaczepiał. Nigela jednak czekały w nim
wyłącznie niemiłe niespodzianki.
62
- Nie każdy, kto uczy się w Hokpoku, chce zostać czarodziejem - rzekł poprzedniego
wieczoru Barry, robiąc dobrą minę do złej gry. —To, czego się tam nauczysz, przyda ci
się niezależnie od wybranego zawodu.
- Na przykład co? - spytał Nigel.
- Nie przekręcaj moich słów-warknął Barry. —Pojedziesz do Hokpoku i będziesz się
świetnie bawił. Koniec, kropka.
Nigel wrócił do pakowania, pogwizdując pod nosem temat z Mostu na rzece Kwai, by
jeszcze dobitniej wyrazić, co myśli o tym wszystkim.
- Mówiłem ci, że nie powinniśmy pozwalać mu tego oglądać w VieloWizji - wymamrotał
Barry.
Teraz, w dwanaście godzin później, jechali na spotkanie przyszłości syna. Herbina także
wyciągnęła kolorowe pismo. Barry rozsiadł się w kącie z piórem i notatnikiem — już
wcześniej ogłosił wszem wobec, że w pociągu zamierza zacząć pisanie wspomnień.
Tryskając energią, nakreślił Rozdział 1. Niezły początek, pomyślał. Co dalej? Aby dać
sobie trochę czasu do namysłu, podkreślił dwa razy oba słowa i nagle ku swemu
ogromnemu zdumieniu wpadł na coś, co mógłby napisać. To było niczym dar od bogów
literatury.
Urodziłem się, napisał.
Co dalej?

32

background image

Niestety, twórcze źródło, jeszcze przed chwilą tryskające wysoko, nagle wyschło.
Bazgranie nie pomagało, linie na pergaminie patrzyły na niego ponuro, wyzywająco,
niczym wąskie, surowe usta. Żeby pokazać im, kto tu rządzi, skreślił słowo „urodziłem" i
napisał nad nim „wynudziłem".
63

Zniesmaczony, sięgnął po jeden z komiksów syna.
- O czym to jest? - Przerzucał kartki, szukając porządnego, zdrowego okultyzmu.
Nigel ożywił się natychmiast.
- To historia czterdziestosiedmioletniego Gumola, Nor-mana Normala, aktuariusza.
- Co to jest aktuariusz? - spytał Barry.
- To ktoś, kto przepowiada, kiedy ludzie umrą - wyjaśnił Nigel.
- To znaczy banszajs*?
- Nie, używa do tego tabel statystycznych. Mieszka z matką w Slough, ma różne
niesamowite moce, takie jak prawdopodobieństwo i algorytmy...
- Bzdury i przesądy — warknął Barry.
- Wcale nie, to super. Zupełnie inny świat. Świat, w którym nie brak miejsca dla każdego,
nie tylko superczarodzie-jów, w odróżnieniu od innych znanych mi światów - dodał z
naciskiem Nigel. - Jego największa słabość to skłonność do tycia. Proszę. — Nigel
podsunął ojcu komiks. — Zobacz, tu idzie do sklepu kupić mleko.
Barry przyjrzał się kolorowej okładce.
- Ten, który czytam, jest o sądzie grodzkim.
Barry wziął do ręki komiks, patrząc na niego z obrzydzeniem jak na oślizgły śmieć. Oddał
go szybko synowi. Nigel wiedział, co teraz nastąpi; słyszał to już wiele razy.
* Banszajs — przeraźliwie chudy straszliwy duch obdarzony przenikliwym głosem, który
pojawia się, gdy ktoś życzy śmierci członkowi rodziny (albo przynajmniej marzy o tym, by
poszedł sobie w cholerę).
64
-Wiesz, Nige, w końcu będziesz musiał pożegnać się z tymi gumolskimi śmieciami.
— Cii, Barry. - Matka uniosła wzrok znad pisma o modzie, „Sabatu". — Nie zabraniaj
Nigelowi rozrywek. I tak ma dosyć na głowie. — W korytarzu za drzwiami wybuchło
zamieszanie. Lon Gwizzley przegalopował obok, goniąc za piłką tenisową. - Idź po Łona.
Barry wstał. Już w drzwiach odwrócił się do żony.
— Nie możemy wciąż go niańczyć, Herb. Wcześniej czy później będzie musiał dorosnąć
i stać się czarodziejem. Marzenia są dobre dla małych dzieci, ale gdy ma się jedenaście
lat, czas już zacząć żyć w magicznym świecie. — Lon przegalopował w drugą stronę. -
Hej, Lon, zaczekaj...
Nagle usłyszeli łomot, po którym nastąpiły głośne przekleństwa, wiwaty i warczenie. To
Lon wywrócił wózek z przekąskami.
Nigel nie znosił, gdy ojciec mówił o nim, jakby go obok nie było. Co gorsza, jego słowa
podsyciły płomień niepokoju. Nigel próbował go zdusić, teraz jednak ogień płonął jasno,
pochłaniając resztki optymizmu.

33

background image

Zostali w przedziale sami z mamą. Pociąg z mocnym szarpnięciem ruszył naprzód, a
ojciec uganiał się tam i z powrotem, ścigając Łona. Nagle Nigel poczuł, jak coś drapie go
w gardle. Zakasłał.
- Chyba mam suchary — rzekł do matki. - Jeśli okaże się, że mam suchary, będę mógł
wrócić do domu?
- To suchoty, słonko — poprawiła Herbina. — I nie jesteś na nie chory.
Przez chwilę jej syn wyglądał z nieszczęśliwą miną przez okno.
65
- Czemu muszę być magiczny? - rzekł wreszcie. - Czemu nie mogę pójść do normalnej
szkoły z normalnymi dziećmi? Nie jestem taki jak ty i tato, nigdy nie będę wielkim
magiem.
- Nie martw się - odparła. - Nigelu, człowiek zwykle dokonuje czegoś wielkiego dzięki
odrobinie szczęścia czy niezwykłemu talentowi, z którego istnienia nawet nie zdaje sobie
sprawy aż do chwili, gdy jest mu potrzebny. Nie każdy może być wielki, każdy natomiast
może być dobrym człowiekiem. W ostatecznym rozrachunku to właśnie jest
najważniejsze. Poradzisz sobie, wiem, że tak.
Lecz w głębi serca Herbina również się martwiła. W Hok-poku nie było łatwo, a dzieci
potrafiły się zachowywać niewiarygodnie okrutnie. Co czeka tam jej uroczego, bystrego,
całkowicie niemagicznego syna?
ROZDZIAŁ 4
Od dnia narodzin Nigel Trotter nie miał w sobie ani krzty magii. Nie potrafił rzucać zaklęć
ani klątw, robić sztuczek czy kwitować. Nie przepowiadał przyszłości, brakowało mu
nawet porządnego wyczucia kierunku. Absolutna niezdolność porozumiewania się z
jakimkolwiek członkiem królestwa zwierząt sprawiała, że wycieczki do zoo z ojcem
stanowiły szczyt nudy. Mówiąc brutalnie, był magicznym niewypałem czy też, jak
nazywają to czarodzieje, ćwokiem.
Sam doskonale zdawał sobie sprawę z własnej beznadziejności. Podkreślało ją jeszcze
niezwykłe podobieństwo łączące go z ojcem. Wyglądał jak młody Barry, choć nie miał py-
takrzyka. Oczywiście rodzice się martwili — ojciec obwiniał gumolskie geny matki, matka
oskarżała tatę o to, że rzucał zbyt wiele zaklęć, nie wkładając wcześniej ochronnej
ołowianej bielizny. Pod względem fizycznym Nigel był całkiem zdrów. Może to klątwa,
blokada psychiczna? Po dziesięciu latach wizyt u najlepszych lekarzy (i kilku
najgorszych), niezliczonych bolesnych badaniach i całej serii terapii i leków
67
równie różnorodnych jak bezużytecznych, nikt nie wiedział na pewno, czemu Nigel nie
jest magiczny. Jego młodsza siostra dysponowała wszak ogromnym talentem. Nie było
ranka, by Fiona nie wyczarowała dzikiej świni czy czegoś równie niszczycielskiego. Lecz
rodzice nigdy jej nie karali.
— Mamo, Fi każe zaskrońcom załatwiać się w moim łóżku - poskarżył się niedawno
Nigel.
— Wcale nie. — Fiona spojrzała na niego wrogo i podpaliła mu rąbek koszuli.
— Fiono, przestań — upomniała Herbina, wsuwając w wiszącą w powietrzu kulę
błękitnego ognia kolejny plaster bekonu.

34

background image

— Wolałbym, żebyś nie używała metanu, mamo - powiedział Nigel. - Przez to bekon
smakuje jak bąki.
Herbina gotowała jak ogarnięta wściekłością na wszystkie produkty żywnościowe. Nawet
niezawodne zaklęcia od Nutelli czy Knurra dawały jedynie nieco organiczną, gumowatą
maź. Barry od dawna nazywał telefoniczne zamówienia interwencją. Jak na przykład w
zdaniu: „Kochanie, chyba czas na interwencję".
Fiona kazała bocznym klapom stołu unosić się i opadać niczym skrzydłom olbrzymiego
drewnianego ptaka. Czemu rodzice jej nie powstrzymają? - zastanawiał się Nigel.
Gdybym ja zrobił coś takiego...
Jeden z zawiasów zaskrzypiał.
— Słyszałeś? — spytała męża Herbina. — Kupiliśmy to w Magikei? Cholerna taniocha.
Gazeta Barry'ego wyleciała w powietrze, maselniczka, do której sięgnął Nigel, żeby
posmarować masłem grzankę, upadła na podłogę.
68
równie różnorodnych jak bezużytecznych, nikt nie wiedział na pewno, czemu Nigel nie
jest magiczny. Jego młodsza siostra dysponowała wszak ogromnym talentem. Nie było
ranka, by Fiona nie wyczarowała dzikiej świni czy czegoś równie niszczycielskiego. Lecz
rodzice nigdy jej nie karali.
— Mamo, Fi każe zaskrońcom załatwiać się w moim łóżku - poskarżył się niedawno
Nigel.
- Wcale nie. - Fiona spojrzała na niego wrogo i podpaliła mu rąbek koszuli.
— Fiono, przestań — upomniała Herbina, wsuwając w wiszącą w powietrzu kulę
błękitnego ognia kolejny plaster bekonu.
- Wolałbym, żebyś nie używała metanu, mamo — powiedział Nigel. - Przez to bekon
smakuje jak bąki.
Herbina gotowała jak ogarnięta wściekłością na wszystkie produkty żywnościowe. Nawet
niezawodne zaklęcia od Nutelli czy Knurra dawały jedynie nieco organiczną, gumowatą
maź. Barry od dawna nazywał telefoniczne zamówienia interwencją. Jak na przykład w
zdaniu: „Kochanie, chyba czas na interwencję".
Fiona kazała bocznym klapom stołu unosić się i opadać niczym skrzydłom olbrzymiego
drewnianego ptaka. Czemu rodzice jej nie powstrzymają? - zastanawiał się Nigel.
Gdybym ja zrobił coś takiego...
Jeden z zawiasów zaskrzypiał.
— Słyszałeś? - spytała męża Herbina. — Kupiliśmy to w Magikei? Cholerna taniocha.
Gazeta Barry'ego wyleciała w powietrze, maselniczka, do której sięgnął Nigel, żeby
posmarować masłem grzankę, upadła na podłogę.
68
- Nigel, czemu jesteś taki okropnie niezgrabny? -Ja tylko...
- Wiesz, że twoja siostra lubi bawić się stołem - dodał Barry.
- A więc to moja wina? Ona zachowuje się jak ta mała z Egzorcysty., a wy macie
pretensję do mnie?
- Doktor mówi, że to zupełnie normalna faza rozwoju. Nazywają ją Denerwujące Dwójki. -
Herbina usiadła i spróbowała przytrzymać bliższą z klap.

35

background image

- Fi ma już trzy lata - przypomniał Nigel.
- Ty robiłeś to samo. - Barry całym ciężarem oparł się o stół na wypadek, gdyby córka
próbowała posłać go w powietrze. — Tyle że oczywiście bez magii.
- Nigel niemagiczny — powiedziała Fiona; był to jeden z jej ulubionych tematów. -
Niemagiczny... ttccpbbb - dodała, wydymając usta.
- ttCcpbbb — odparował Nigel.
Gorzko żałował tego, że sam nauczył ją tej sztuczki. Najskromniejsze nawet próby
porozumienia zawsze obracały się przeciw niemu, na przykład wtedy, gdy siostra
powiedziała mamie, że pozwolił jej polizać ślimaka. Sama chciała go polizać! On tylko jej
pomógł!
- Nigel, przestań się znęcać nad siostrą — upomniał ojciec, przebiegając wzrokiem
gazetę w poszukiwaniu swego nazwiska (które ostatnio pojawiało się tam coraz rzadziej).
- Wcale tego nie robiłem. To ona znęcała się nade mną. -W głosie Nigela dźwięczało
święte oburzenie.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć, Nige - rzekł Barry. — Co może zrobić mała dziewczynka
takiemu dużemu gościowi jak ty?
69
- Mnóstwo rzeczy! Wczoraj obudziłem się i odkryłem, że zamieniła mi głowę w kokosa.
Barry spojrzał na syna ponad okularami, co znaczyło „nie wierzę ci".
- Posmarowałem się maścią antymagiczną - uzupełnił Nigel.
- Ile maści użyłeś? - zareagowała gwałtownie matka. -Jest okropnie droga.
- Nie wiem, parę łyżek.
- Nigel!
- Nie grzeb w apteczce matki - dodał Barry. Rodzice mieli na tym punkcie hysia, odkąd
przyłapali
Nigela na strzelaniu wodą z okna na piętrze za pomocą iry-gatora. Nigel uważał, że się
czepiają, w końcu skąd miał wiedzieć?
- Skąd wzięły ci się te włosy? — spytał, zmieniając temat. Z różnych dziwnych miejsc na
ciele ojca wyrastały kępki
owłosienia.
Barry ostatnio poddał się i kupił w aptece butelkę Eks-trasilnego Eliksiru Sir Cedrika,
Wspomagającego Wło-sowzrost, w nadziei że dzięki niemu zdoła powstrzymać
nieubłagany marsz niegdyś bujnej czupryny ku tyłowi głowy. („Najsilniejsza mikstura jaką
znam" - zachwalał aptekarz. „Proszę spojrzeć: teraz dodatkowe dwadzieścia pięć
procent Yeti!"). Tego ranka postawił butelkę na brzegu wanny i niechcący strącił. Na
szczęście wylało się tylko zaledwie kropel, wystarczyło jednak, by pokryć go leciutkim
puszkiem, który w paru przypadkowych miejscach wyraźnie zgęstniał.
70
- Nic takiego, jedz śniadanie. - Barry przygładził kosmyk na grzbiecie dłoni i wrócił do
swojej gazety.
Czas na Etap Drugi — dorysowywanie do każdego zdjęcia dymków, zwykle pełnych
sprośności. Ponieważ gazeta była magiczna, ludzie ze zdjęć powtarzali owe teksty.
Gumolski premier zwracający się do grupy znanych kobiet wyrecytował nagle:

36

background image

Był pewien mężczyzna spod Chentem,
Co zwykł pysznić się wielkim sprzętem.
Aż raz jego żona
westchnęła znużona:
czy będzie też płacić mi rentę?
Barry zachichotał rozbawiony własną psotą. W tym momencie w powietrzu przed nim
zawisł talerz pełen jajek na bekonie.
- Gdzie twój worek z wodą, Nigel? - spytała Herbina.
- Na górze.
- Nie masz go po to, by dodawał magii twojemu pokojowi. Idź i załóż - poleciła matka. -
Jeśli nie będziesz go nosił, to ci nie pomoże.
- Nie chcę go nosić! - zaprotestował Nigel. - Wygląda jak worek do kolostomii.
Chodziło o ostatnią próbę doumagicznienia Nigela. Barry zadzwonił do Chi Ching, starej
przyjaciółki ze szkoły, obecnie prowadzącej Harmonijny Heksagram, poradnię feng shui
dla zmotoryzowanych w San Francisco. Chi zasugerowała, by Nigel nosił przy sobie
wodę. I tak przez
71

całe lato przypinał sobie do paska plastikową torebkę pełną wody. Czuł się z tym
niewiarygodnie kretyńsko, zwłaszcza gdy parę razy torebka pękła, co upodobniło go do
ofiary dramatycznej katastrofy pęcherzowej. Jedyny plus całej sytuacji stanowił fakt, że
przed wyjazdem do szkoły mógł wybrać sobie jako zwierzę ośmiornicę, a ośmiornice były
super. W dodatku Fi się jej bała - super do kwadratu.
— Idź i załóż go - polecił synowi Barry. Nigel skrzywił się.
— Może zainteresuje was informacja, że nienawidzę was obojga - odszedł, tupiąc
głośno; jak zwykle czuł się niedoceniony. To oni byli dziwakami, nie on! - Nie widzę, co
jest takiego ważnego w magii — złościł się. — Komu potrzebna magia?
Drzwi otwierało się równie dobrze za pomocą klamki jak jakimś durnym zaklęciem,
którego mama usiłowała go nauczyć przez całą ostatnią niedzielę. Gumole nie mieli ani
krzty magii, a i tak świetnie sobie radzili. Któregoś dnia ucieknie do świata gumolskiego!
Pokaże im wszystkim!
Najpierw jednak musiał wyjechać do Hokpoku. Nie miał najmniejszej ochoty, ale tato
uparł się jak nigdy.
— Ta szkoła uczyniła ze mnie mężczyznę, którym dziś jestem — powtarzał.
— Ależ, Barry, nigdy tego nie udowodniono - wtrącała
żona.
- Ha, ha - odpowiadał. - Poza tym nie mówimy tu o mnie, tylko o Nigelu. I nie chodzi
wyłącznie o krawat starej szkoły, Herbino. Wyobrażasz sobie, co pomyśleliby ludzie,
gdyby mój syn...
72
— Nasz syn - poprawiła Herbina.
— ...nasz syn nie poszedł do Hokpoku? Po pierwsze, z pewnością uznaliby, że nie lubię
Drago Malgnoya. - Dra-go był dyrektorem szkoły*.

37

background image

— Bo nie lubisz.
— Nie w tym rzecz. - Barry ugryzł się w język.
Nigel z żadnej rozmowy nie dowiedział się, w czym właściwie tkwi rzecz. Wiedział tylko,
że na dobre czy na złe pojedzie do Hokpoku i będzie musiał jakoś z tym żyć.
Podróż do Hokpoku była jak zawsze długa i nudna, a Lon z uporem obszczekiwał
każdego, kto przechodził obok przedziału. Toteż mimo dręczącego go niepokoju Nigel
szczerze ucieszył się, widząc za oknem starą kupę gruzów.
Pociąg się zatrzymał.
-Alleluja - mruknął Barry, przeciągając zesztywniałe mięśnie.
Lon, który dopiero przed chwilą zasnął niespokojnie, obudził się i zaczął ujadać.
— Mam wrażenie, że z wiekiem coraz bardziej upodabnia się do psa, czyż nie? - W
głosie Herbiny zabrzmiała podejrzana czułość, która nie zachwyciła Barry'ego.
* Drągowi przytrafił się tragicznie głupi wypadek z udziałem bazyliszki. Uznanego za
umarłego ustawiono go przed szkołą w charakterze posągu. Pewnego dnia któryś z
uczniów oblał go drinkiem z mandragorą i Drago ożył.
73
Nigel bez wahania zgodził się z matką. Lon właśnie odgryzł główkę kolejnej figurki; teraz
głowa rozpoczęła długą podróż, by w końcu opuścić go z drugiej strony.
Rodzice Nigela pocałowali go na pożegnanie i przesiedli się do luksusowego autobusu
(J.G. jakże uroczo nazywała go „bezkonnym powozem"), który miał zawieźć ich do
szkoły. Zapłacił za niego Lee Jardin, obecnie najsłynniejszy komentator sportowy świata
magicznego. W karierze nie przeszkodził mu nawet idiotyczny tupecik z dredami ani
powszechnie znane upodobanie do noszenia damskiej bielizny.
Nigel natomiast dołączył do reszty pierwszoroczniaków zbierających się wokół
potarganego olbrzyma, Hamgryza, z którego ust jak zwykle wylewała się rzeka
wulgaryzmów i zwykłych słów w proporcjach co najmniej cztery do jednego. Uczniowie
uwielbiali go za to - no, póki nie podkradał im posiłków.
— P'szeni p'rszacy - rzucił Hamgryz. - Chydźcie z mną.
Choć podobno Hamgryz często bywał gościem na rodzinnych spotkaniach Trotterów,
Nigel rozpoznał go z programu „Łowy z łolbrzymem", który jednak nie utrzymał się zbyt
długo na antenie. Został zdjęty, gdy producenci podliczyli koszt kar i grzywien*.
Natomiast Nigel i jego kumple
* Hamgryz tak często rzucał słowami na „p" i „k" - w formie rzeczownikowej,
czasownikowej, przymiotnikowej, przysłówkowej, a czasem zamiast znaków
przestankowych — że nawet najstaranniejsze wypipywanie nie zagłuszało wszystkich. W
miarę upływu tygodni i miesięcy liczby te dodawały się. (Mając na względzie
oszczędność papieru, pomijam większość
74

uwielbiali cały program, świetnie się bawili, oglądając, co w tym tygodniu zdoła nabroić
Hamgryz. Olbrzym z umysłem zaćmionym przez alkohol ustawicznie wpakowywał się w
niewiarygodne tarapaty. Kiedyś cały batalion gumol-skiego wojska został

38

background image

zdziesiątkowany, próbując wyciągnąć go z jamy Irlandzkiego Whiskoddecha. Lecz smok i
tak w końcu go połknął.
- Wsiadać. - Olbrzym gestem wskazał kilkanaście cuchnących, spróchniałych łódek.
Niektóre z nich były w tak kiepskim stanie, że same z siebie zanurzały się prawie
całkowicie. Lon biegał dookoła, szczekając radośnie. W nadchodzącym semestrze miał
zastąpić ukochanego ogara Hamgryza, Blaka (tak Hamgryz wymawiał słowo bydlak).
Blak został zjedzony przez grupkę czarodziejów z programu wymiany zagranicznej.
W wieczornym powietrzu rozchodziły się odgłosy licznych drapieżnych ryb oblizujących
wargi. Widok łodzi i spienionej wody szybko ostudził zapały pierwszorocznia-ków, którzy
nawet nie drgnęli.
- Nie sądzę, by moi rodzice... - zaczął chudy chłopczyk, Bertie Pillick.
- Znałem twojego tatę i jeśli jesteś choć w p'łowie tak bez'dziejnym fiurasem, to tonąc,
zrobisz psz'sługę światu -warknął Hamgryz. — Wsiadać, cholerne szkraby.
wulgaryzmów Hamgryza, zachęcam jednak czytelników, by je sobie wyobrazili. Ogólna
zasada to uwzględniać na każde zdanie co najmniej dwa wulgarne podkreślenia i jeden
obsceniczny za-miennik rzeczownika - zwykle skrsyn. - M.G.).
75
Co dziwne, słowa te nikomu nie dodały otuchy.
— Na co czekacie, palanty? Na specjalne zaprszenie? -Hamgryz wyciągnął różową
parasolkę w kwiatki i wystrzelił w powietrze kilka ładunków. Potem odkręcił rączkę i
pociągnął długi łyk.
— Ruszyć tyłki! — ryknął, ocierając usta rękawem. Nie był w nastroju do żartów; ostatnie
kilka godzin spędził w gospodzie „Pod Żołędzia Dzika" w Hogsbiede, gdzie ostro pił i
przegrywał w pasjansa.
Kilkunastu uczniów posłusznie wsiadło i natychmiast stało się pierwszoroczną rybią
kolacją.
— Kto właśnie zginął? Ktoś pamięta nazwiska? — Hamgryz zapisał nazwiska ofiar, by
móc zawiadomić rodziny.
Łódka Nigela okazała się nieco lepsza. Co prawda grupa syren próbowała ją wywrócić,
Hamgryz jednak przywio-słował szybko i zagroził, że zrobi im ze skrzeli jesień śred-
niowiecza.
Po zejściu na ląd zebrano pierwszoroczniaków w Wielkiej Sali. Wyglądali żałośnie,
dygoczący w przemoczonych szatach, stłoczeni z przodu pomieszczenia, nie pachnieli
też zbyt pięknie. Woń mokrej wełny, strachu i pamiątek pozostawionych przez hałaśliwie
umykające zwierzęta tworzyła porażającą kombinację.
Wielka Sala wyglądała dokładnie tak, jak ją opisali rodzice Nigela: szybujące w powietrzu
świece, magiczny sufit, długie stoły, wokół których tłoczyli się, poszturchiwali i kłócili
uczniowie. Na szarych końcach siedziały grupki ponurych wyrzutków, pochylających się
nad książkami i ignoJ rujących wyzwiska i stopiony wosk, którymi częstowali ich koledzy.
Czy mnie także to czeka? - zastanawiał się Nigel.
76

39

background image

W pewnym momencie podjął decyzję. Jeśli mam stać się wyrzutkiem, to przynajmniej
zabiorę ze sobą kilku z nich. Podczas gdy pierwszoroczniacy stali bez ruchu, czekając
na Nadział do Domów, reszta uczniów waliła w stoły i wrzeszczała wniebogłosy.
Drugoklasiści, wciąż mający świeżo w pamięci upokorzenia zeszłego roku, zachowywali
się szczególnie wrednie, obrzucając przerażonych przybyszów zgniłymi owocami.
Absolwenci, dla których ceremonia Nadziału stanowiła początek weekendu zlotowego,
czekali dokładnie po drugiej stronie. Siedzieli tam od dwudziestu minut - jazda drogą była
znacznie szybsza. Mrożąca krew w żyłach i opróżniająca pęcherze przeprawa przez
jezioro Mamory stanowiła element zniechęcający, a nie konieczny środek transportu.
Herbina zauważyła owoce i szykowała się właśnie do rzucenia zaklęcia blokującego, gdy
Barry ją powstrzymał.
— Nie powinniśmy się wtrącać — rzekł. — Nigel by tego nie chciał.
— Ale przecież za naszych czasów nie dochodziło tu do czegoś takiego. To
barbarzyństwo - zaprotestowała Herbina. — Z pewnością zawinili ci przeklęci
Malgnoyowie.
— Wcześniej czy później będzie musiał nauczyć się bronić - upierał się Barry.
Herbina powiedziała coś niewyraźnie, lecz zdecydowanie nie były to uprzejme słowa.
— Słucham? — zainteresował się Barry.
— Powiedziałam: ciekawe, gdzie jest dyrektor Malgnoy -
skłamała.
Wszystkie nauczycielskie miejsca przy najwyższym stole były już zajęte, prócz wielkiego
fotela pośrodku należącego
77
do Drąga. Większość zebranych uczyła także rodziców Ni-gela: był tam Snajper,
wyglądający równie złowrogo jak zawsze — wrócił do Hokpoku, gdy się zorientował, że
w żadnej innej pracy nie pozwolą mu bić podwładnych; a także rzecz jasna Hamgryz -
już pijany, nieprzytomny bądź martwy; Barry nie potrafił orzec. Obok siedziała madame
Pons, szkolna bibliotekarka płci nieokreślonej; profesor Pupps, który wycinał dziury w
swych szatach, odsłaniając widmowe pośladki; Madame Pitsch, instruktorka quitkitu
mająca słabość do młodych sportowców, a obok niej Zed Gromgar, szkolny zbrój mistrz*.
Następne dwa miejsca zajmowali kołyszący się mocno i stukający kieliszkami szef rady
nadzorczej Lujusz Malgnoy oraz profesor Author Gwizzley. Ojciec Łona odszedł z
ministerstwa i obecnie uczył w szkole Rozumienia Mugoli**.
Praca w Hokpoku nie była bynajmniej największą zmianą w życiu profesora Gwizzleya.
Po tym, jak ich ostatnie
* To prawda, większość szkół nie potrzebuje zbrojmistrzów, lecz naukę w Hokpoku trudno
nazwać bezpieczną. W pokoju nauczycielskim wisiała tablica z napisem „DNI BEZ
MARTWYCH UCZNIÓW". Widniejąca na niej liczba nigdy nie przekraczała dwóch cyfr.
Lecz dyplom z Hokpoku otwierał mnóstwo drzwi w świecie magicznym, toteż rodzice
wciąż posyłali tam swoje dzieci niczym owieczki na rzeź.
** Poprzednia dyrektorka Graffitonu, Minolta McGoogle, już nie żyła. Zmarła tragicznie.
Biegając po szkole pod postacią kota, jak często miała w zwyczaju, pani McGoogle

40

background image

złapała i połknęła nieśmiertelną mysz, dławiąc się na śmierć. Wypchana w postaci kota
drzemie na kominku sali wspólnej Graffitonu.
78
dziecko, Genny, opuściło gniazdko, kruche więzy małżeńskie łączące Mole Gwizzley z jej
łysiejącym, wiecznie roztargnionym mężem ostatecznie pękły. Nie czekając nawet na
rzucenie zaklęcia Rozwodu-Rozdziału, Mola porzuciła ojca Łona i zamieszkała z
Girlboyem Rokhardem. Ku zdumieniu wszystkich zainteresowanych, profesor Gwizzley
powitał te zmiany z ogromną radością. Najwyraźniej zawsze źle się czuł w swoim ciele i
ze swoją seksualnością. Nim jeszcze żona zdążyła przekroczyć granicę dzielnicy,
profesor Gwizzley przeistoczył się w wysokiego, eleganckiego, otwarcie
homoseksualnego Murzyna o oślepiająco białym afro. Jego potomstwo zareagowało
szokiem, on jednak sprawiał wrażenie dużo szczęśliwszego niż do tej pory.
Jedyną nową twarzą przy stole był - jak zawsze - nauczyciel Zajęć Praktyczno-
Ciemniackich, przybysz z kraju, o którym nikt nigdy nie słyszał. Ów profesor wyglądał
osobliwie nawet według standardów świata magicznego, w którym wcieranie owsianki we
włosy stanowiło szczyt elegancji. Jego twarz całkowicie przysłaniała kominiarka z
butelkowozielonej wełny, spod której wypływała bujna, siwa broda. Parę okularów
przytrzymywały na miejscu dwa kawałki taśmy klejącej nad uszami.
- Wygląda jakoś znajomo - mruknęła do Barryego Her-bina.
- Wiesz co mówią, wszyscy magowie wyglądają jednakowo - odparł.
I rzeczywiście, lata manipulacji potężną magią sprawiają, że człowiekowi wysychają
włosy, marszczy się skóra, a rysy wykrzywiają się w charakterystycznym grymasie.
Magowie nazywają to miną „czekania na wybuch".
79
U szczytu każdego uczniowskiego stołu zasiadały hokpoc-kie duchy: Ledwie Bezmózgi
Bili z Graffitonu, obok niego Wielorybia Wdowa, która kłóciła się głośno z Krwawym
Imbecylem, widmową maskotką Ślizgorybu, całym uma-zanym świeżą srebrną krwią po
tym, jak rozciął sobie udo piłą łańcuchową.
- Krwawy Imbecylu - mówiła Wdowa - czemu nie pozwoliłeś Hamgryzowi ściąć tego
drzewa?
- Trzymaj język za fiszbinami, dziewko słonowodna! — wrzasnął Imbecyl. Wskazał ręką. -
O tam, dmucha!
Wdowa odwróciła się gwałtownie.
- Gdzie?
- Nabrałem cię! - rzucił Krwawy Imbecyl.
- Wsadź sobie mój harpun - warknęła.
- Widziałeś Maślanego Mnicha? — zainteresowała się Herbina przy stole absolwentów.
- Nic nie widziałem. - Barry pstryknięciem wzmocnił szkła swych okularów.
- Może w końcu złapał go Filtr?
Angus Filtr był szkolnym woźnym i zdecydowanie nie przepadał za zjełczałym tłuszczem,
który zostawiał wszędzie za sobą Maślany Mnich.
- Mnóstwo ludzi zjawiło się na zlocie - zauważył Barry.

41

background image

- Skoro jest tu Drago, to z pewnością w pobliżu kręci się Millicenta Bellpucha —
mruknęła Herbina.
- Jaka Millicenta? Wszystkie te frymuśne nazwiska brzmią tak samo — przyznał Barry.
- Na pewno ją pamiętasz. Płazica, występująca w zachodnich Stanach, z
przypominającym ogon narządem rozrodczym. Chodziła do Ślizgorybu.
80
U szczytu każdego uczniowskiego stołu zasiadały hokpoc-kie duchy: Ledwie Bezmózgi
Bili z Graffitonu, obok niego Wielorybia Wdowa, która kłóciła się głośno z Krwawym
Imbecylem, widmową maskotką Slizgorybu, całym uma-zanym świeżą srebrną krwią po
tym, jak rozciął sobie udo piłą łańcuchową.
— Krwawy Imbecylu - mówiła Wdowa — czemu nie pozwoliłeś Hamgryzowi ściąć tego
drzewa?
— Trzymaj język za fiszbinami, dziewko słonowodna! — wrzasnął Imbecyl. Wskazał
ręką. - O tam, dmucha!
Wdowa odwróciła się gwałtownie.
— Gdzie?
— Nabrałem cię! — rzucił Krwawy Imbecyl.
— Wsadź sobie mój harpun - warknęła.
— Widziałeś Maślanego Mnicha? — zainteresowała się Herbina przy stole absolwentów.
— Nic nie widziałem. — Barry pstryknięciem wzmocnił szkła swych okularów.
— Może w końcu złapał go Filtr?
Angus Filtr był szkolnym woźnym i zdecydowanie nie przepadał za zjełczałym tłuszczem,
który zostawiał wszędzie za sobą Maślany Mnich.
— Mnóstwo ludzi zjawiło się na zlocie — zauważył Barry.
— Skoro jest tu Drago, to z pewnością w pobliżu kręci się Millicenta Bellpucha -
mruknęła Herbina.
-Jaka Millicenta? Wszystkie te frymuśne nazwiska brzmią tak samo — przyznał Barry.
— Na pewno ją pamiętasz. Płazica, występująca w zachodnich Stanach, z
przypominającym ogon narządem rozrodczym. Chodziła do Slizgorybu.
80
- A, ona. Mam nadzieję, że się nie zjawi. Tłukła wszystkich chłopaków z Graffitonu, którzy
nie osiągnęli jeszcze wieku dojrzewania. Spójrz, idzie Lara Mally.
- Pamiętam ją - przytaknęła Herbina. - Była największą unifanką* Pufpifpafu. O rany!
- Co się stało? - spytał Barry.
- Przyjechała Creedence Clearwater. — Herbina wskazała ręką kościstą kobietę
ostrzyżoną na pazia. - Lalunia Pier-dzyka Gwizzleya.
- Pamiętasz, jak spetryfikowała ją bazyliszka? - spytał
z uśmiechem Barry.
- Tak — mruknęła Herbina. — Petryfikacja zdziałała cuda jeśli chodzi o jej obwisły biust.
- Ostry języczek. - Barry pokręcił głową.
Choć Herbina nigdy się do tego nie przyznała, zawsze podobał jej się Pierdzyk Gwizzley.
- Z czego się śmiejecie? - spytała Hanna Krubbot. Była animagiem - natychmiast
zdradzał to różowy nos i długie, szare warkoczyki.

42

background image

- Z niczego, Hanno. - Barry nawet ją lubił, ale w jej obecności nie potrafił powstrzymać
się od myśli o potrawce z królika. - Cześć, Catie - dodał, pozdrawiając gestem Catie Bell
i Drellów, jej wszechobecny chórek.
Katie i czterej czarni mężczyźni w identycznych strojach uśmiechnęli się i pomachali w
odpowiedzi. Na zlot dotarło nawet parę duchów.
- Spójrzcie - wskazała Hanna — to ta Bones, którą zdmuchnęli Smieciożercy.
Ktoś, kto darzy przesadnym uwielbieniem jednorożce.
81
- Jak za dawnych czasów - mruknął nostalgicznie Barry.
Aby w pełni wykorzystać pojemność Sali, na oszklone galerie na górze wpuszczono
gumolskich widzów. Każdego roku we wrześniu gumolskie hotele w pobliżu szkoły
ogłaszały specjalne zniżki, by zachęcić fanów Barry'ego Trotte-ra do przybycia na
ceremonię Nadziału. Kiedy rozeszła się wieść, że w tym roku w szkole zjawią się Barry,
Herbina i Nigel, wszystkie miejsca rozeszły się błyskawicznie. Gdyby budowli nie
podtrzymywały potężne zaklęcia, już dawno by runęła, przygniatając jedną trzecią Domu
Pufpifpaf. Hmm.
Choć Nigel starał się nie rzucać w oczy, starsi uczniowie powitali swą nową sławę,
obrzucając go jeszcze hojniejszą porcją wyzwisk. Uskoczył, unikając pędzącej ku niemu
zgniłej rzepy — stworzona magicznie, wyparowała, pozostawiając tylko obłoczek
smrodu. Chesterfield zamknięty w swej torebce zmienił kolor, wygrażając wszystkimi
ośmioma pięściami. Od czasu do czasu jakiś pocisk trafiał jedną ze świec zawieszonych
magicznie w powietrzu i ta zaczynała obracać się nad ich głowami. Góra, dół, góra, dół.
Czy kiedykolwiek się zatrzyma? — zastanawiał się Nigel. I gdy tak rozmyślał, spleśniały,
zdecydowanie niemagiczny pomidor — łatwy do ukrycia i niewątpliwie zachowany przez
całe lato specjalnie na taką okazję - trafił go w policzek, obryzgując śmierdzącym
sokiem.
Stojący obok chłopak zaśmiał się serdecznie. Miał bardzo bladą skórę, szare oczy i
wąską twarz ze szpiczastym
82
podbródkiem. Nigel znał tę twarz, znał ją ze zdjęć szkolnych ojca. Zawsze zwracał
szczególną uwagę na tego gościa, bo zazwyczaj gdy on pojawiał się na fotografii, działo
się na niej coś zabawnego.
- To my, tuż po tym, jak sprawiliśmy, że z moczowodu Drąga wylazł jeżozwierz. - Ojciec
zaśmiał się. — A tu Lon użył morskiej mikstury epoksydowej i przylepił Drąga do jego
mopa. Mikstura przesiąkła mu przez spodnie i solidnie przypaliła tyłek.
- Barry, przestań. Podsuwasz Nigelowi niestosowne pomysły - upomniała męża Herbina.
- Nigel z pewnością wie, że nie powinien nikogo tak traktować - odparł Barry. - Nigdy,
przenigdy — powtórzył, jednocześnie kiwając zachęcająco głową.
Prawdę mówiąc, Nigel podejrzewał, że rodzice odczuliby ulgę, gdyby w jakikolwiek,
choćby najbardziej okrutny sposób posłużył się magią. Lecz Drago był przecież
dyrektorem. Co to zatem za chłopiec wyglądający zupełnie jak on?
- Niezły chwyt, Trotter - rzekł chłopak, patrząc, jak Nigel wyciera głowę rękawem. — A
zatem jesteś synem starego skatołba.

43

background image

- Jesteś tu woźnym? - odgryzł się Nigel. - Nie widziałem cię w żadnej z łodzi.
- Ja tu mieszkam, złamiróżdżku, mój tato jest dyrektorem. - W tym jednym zdaniu zawarł
więcej arogancji, niż wydawało się to możliwe. - Pewnie będziesz w Graffitonie?
- Tak... —W tym momencie Nigel przypomniał sobie co kazała mu mówić matka. - To
znaczy, chętnie dołączę do każdego Domu, do którego pośle mnie Tiara Nadziału.
83
— Nie, według mnie wyglądasz na typowego Graffo-na. — Malgnoy skrzywił się. — Tato
pilnuje, by trafiali tam wszyscy najgorsi palanci.
Odkąd Malgnoy został dyrektorem, Tiara otrzymała ścisłe polecenia, by najgorszych
uczniów, niemagicznych, głupich bądź i głupich, i niemagicznych wysyłać wyłącznie do
Graffitonu. (Na szczęście dla Graffonów życie na bańce sprawiło, że wybory Tiary stały
się coraz mniej precyzyjne, zwłaszcza gdy ceremonia się przedłużała i ukryta piersiówka
robiła się pusta. Pod koniec alfabetu Tiara śpiewała sprośne piosenki, nadzielając ludzi
na oślep).
— Zamknąć się tam! - wrzasnął Hamgryz, który właśnie ocknął się, uniósł głowę i
próbował zdyscyplinować uczniów. Wycelował parasolkę, natychmiast jednak cofnął się,
gdy dostrzegł kim jest winowajca. - A, przepraszam, Lar-valu.
— Widzisz, Trotter — wyszeptał Larval. - Od czasów twego ojca wiele się tu zmieniło.
Teraz my, Malgnoyowie, kierujemy wszystkim.
Larval uśmiechnął się złośliwie. Nagle coś w górze przyciągnęło jego wzrok. Na
atramentowoczarnym sklepieniu, wśród gwiazd, które za niewielką opłatą ułożono w
napis „Pij Rabtastic", coś się poruszało. Podczas gdy Larval patrzył zafascynowany,
Nigel pochylił się, pozwalając, by kropla śliny spadła bezszelestnie z jego ust na but
chłopaka. Pałeczka wrogości została oficjalnie przekazana w ręce nowego pokolenia.
84
- Nie, według mnie wyglądasz na typowego Graffo-na. — Malgnoy skrzywił się. — Tato
pilnuje, by trafiali tam wszyscy najgorsi palanci.
Odkąd Malgnoy został dyrektorem, Tiara otrzymała ścisłe polecenia, by najgorszych
uczniów, niemagicznych, głupich bądź i głupich, i niemagicznych wysyłać wyłącznie do
GrafEtonu. (Na szczęście dla GrafFonów życie na bańce sprawiło, że wybory Tiary stały
się coraz mniej precyzyjne, zwłaszcza gdy ceremonia się przedłużała i ukryta piersiówka
robiła się pusta. Pod koniec alfabetu Tiara śpiewała sprośne piosenki, nadzielając ludzi
na oślep).
- Zamknąć się tam! - wrzasnął Hamgryz, który właśnie ocknął się, uniósł głowę i
próbował zdyscyplinować uczniów. Wycelował parasolkę, natychmiast jednak cofnął się,
gdy dostrzegł kim jest winowajca. - A, przepraszam, Lar-valu.
- Widzisz, Trotter — wyszeptał Larval. - Od czasów twego ojca wiele się tu zmieniło.
Teraz my, Malgnoyowie, kierujemy wszystkim.
Larval uśmiechnął się złośliwie. Nagle coś w górze przyciągnęło jego wzrok. Na
atramentowoczarnym sklepieniu, wśród gwiazd, które za niewielką opłatą ułożono w
napis „Pij Rabtastic", coś się poruszało. Podczas gdy Larval patrzył zafascynowany,
Nigel pochylił się, pozwalając, by kropla śliny spadła bezszelestnie z jego ust na but
chłopaka. Pałeczka wrogości została oficjalnie przekazana w ręce nowego pokolenia.

44

background image

84
Mieli wrażenie, że czekają wieki. Tymczasem Drago pudrował nos. Tiara Nadziału
popijała — z początku ukradkiem, potem z każdym kolejnym łykiem otwarciej. Uczniowie
musieli posyłać domowe skrzaty po kolejne porcje zgniłych warzyw, a fotel Drąga nadal
stał pusty. Nagle Tiara odezwała się, porządnie już bełkocząc.
Jeśli nie odpowiada wam wybrany Dom, Sami wiecie co zrobić - morda w kubeł i won!
Poziom kandydatów osiągnął już dno, Zamiast do Domów bardziej pasują do zoo.
Ślizgorybi to snobów i niechlujów stado, Pujpijpowie, o bogowie — jedna żenada.
Oddech Rovertoura szkodzi nawet gadom A czy Graffon, czy leń - ganc pomada.
Nieliczni słuchacze wygwizdali ostatni rym. Tiara Nadziału machnęła szpiczastym
końcem, pokazując im, gdzie się zgina dziób pingwina.
-A czego się spodziewaliście? Szekspira? Jestem tylko cholernym nakryciem głowy.
Tłuste, skołtunione, pełne pcheł i wszy, Wasze głowy to suma moich strachów.
Posłuchajcie mej rady, i uwierzcie mi: Kiedy Drago się zjawi, łeb do piachu!
Nigel pogłaskał ośmiornicę, która zaróżowiła się z radości.
85
- Super - mruknęło paru pierwszoroczniaków, natychmiast jednak zostali uciszeni.
Nagle drzwi się otwarły i do środka wbiegły w podskokach dwa domowe skrzaty;
wyłupiastoocy kurduple wzrostu małego dziecka przebrani byli w stroje tancerek rewio-
wych z Hogsbiede. Nigel ucieszył się na ich widok, bo grad śmieci zmienił kierunek i
runął ku skrzatom rozsypującym wokół płatki róż.
Dwa kolejne skrzaty zadęły ogłuszająco w długie metalowe rogi. Zebrani sapnęli. W
górze nad ich głowami coś się poruszyło, coś dużego. Deszcz produktów owocowo-wa-
rzywnych ustał, okrzyki ucichły, jakby ktoś zakręcił kurek.
Rogi zajęczały jeszcze głośniej, dołączyły do nich werble. Nigel w mroku wejścia
dostrzegł, jak jeden skrzat chwyta drugiego, jeszcze mniejszego za nogi i tłucze nim w
ogromny gong. Odtąd z każdym kolejnym dźwiękiem wzdrygał się boleśnie.
Cień opadł niżej, powoli nabierając kształtów. I nagle wszystkich ogarnął strach o własne
życie, bowiem w górze na półksiężycu srebrnej folii szybował potężny mężczyzna —
bardzo tłusty mężczyzna odziany w togę i brzdąkający na lirze. To był dyrektor.
- Uczniowie! Nauczyciele! Absolwenci! Przybywam do was z niebios! Wcielenie Apolla...
Nigel po raz kolejny uświadomił sobie, jakim obłędem kończą się wieloletnie bliskie
kontakty z magią.
- Jezu — mruknął.
- Dyrektor w zupełności wystarczy - syknął Larval. Czas nie okazał się łaskawy dla Drago
Malgnoya. Jego
niemal białe włosy zniknęły bez śladu wiele lat temu,
86
pozostawiając jedynie wianuszek z tyłu, opadający niepo-rządnie na plecy. Czy łysienie,
brak zębów i pokrywające twarz wrzody wymagające wielogodzinnego maskowania
makijażem stanowiły efekty uboczne potężnej ciemniackiej magii, którą posługiwał się po
dwudziestce? (Potrzebował jej, by umówić się z jakąkolwiek dziewczyną). Tylko siostra
Pommefritte wiedziała z całą pewnością. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że ta sama

45

background image

magia wywarła iście brutalny efekt na jego narządach rozrodczych, rozmiarem
przypominających rodzynki i równie sprawnych. Lędźwia Drąga były kompletnie
wysuszone, lecz starożytny, irytujący ród Malgnoyów musiał trwać dalej (w tej książce
ludzie nie stają się łajdakami i wrogami, lecz się nimi rodzą). Zatem Lujusz Malgnoy,
jeden z najbardziej znanych ciemniackich magów i szef rady nadzorczej szkoły załatwił
stworzenie klona: Larvala*.
Jednakże innych skutków Niewydolności Nekromanty (jak nazywano w dobrze
wychowanym towarzystwie magiczną kastrację) nie dało się ukryć tak łatwo. W ciągu
dwudziestu lat od dnia ukończenia szkoły Drago przeraźliwie się roztył. Co roku kolejna
warstwa tłuszczu stawała się fundamentem dla następnej, jeszcze większej. A jednak
Drągowi daleko było do wesołego grubasa, wręcz przeciwnie. Rządził Hokpokiem
żelaznym kaprysem i choć nie zabijał jeszcze uczniów, widać było, że ma na to szczerą
ochotę.
* Chciałbym jednak zauważyć, że ze słów „Yam jest Lord Vie-lokont, naga lala" można
ułożyć „Larval, klon Malgnoya, to jest idea". Daje do myślenia, prawda?
87
Teraz opadał na swym zaklęciu; wyglądał trochę jak słoń opuszczany powoli z kiepskim
akompaniamentem przez milczący, niewidzialny dźwig. Wszystkie oczy spoglądały w
górę, wszystkie usta się otwarły. Nowy nauczyciel z zagranicy odmówił w swej ojczystej
mowie krótką modlitwę. Tłum patrzył zafascynowany — nie imponującym widowiskiem,
lecz absolutną pewnością, że gdyby ta ludzka góra mięsa nagle runęła w dół,
zmiażdżyłaby w wyjątkowo paskudny i zdecydowanie śmiertelny sposób minimum jedną,
a zapewne więcej osób. Pod togą kryło się co najmniej dwieście kilo Drąga.
I nagle stało się dokładnie to, czego się obawiali. Drago zachwiał się, machnął różdżką,
nie trafił i runął. Uczniowie odskoczyli, lecz pechowy domowy skrzat rozbryznął się
wokół. Nigel przetarł zachlapane okulary. Widok był doprawdy porażający - dyrektor nie
miał na sobie bielizny.
Gumolscy fani zebrani na galeriach zaczęli klaskać i wiwatować, najwyraźniej uznawszy
to za kolejne coroczne wydarzenie, niezrozumiały, spektakularny zwyczaj. Gdy w końcu
zorientowali się, że tłuścioch w prześcieradle się nie rusza, powoli ucichli. W tłumie
rozległo się kilka szybko stłumionych śmieszków, potem zapadła cisza.
— O nie, dawca materiału genetycznego! — wykrzyknął z rozpaczą Larval prosto w ucho
Nigela.
- Au, cholera! - odparł Nigel, gdy tamten przepchnął się przez grupę i zaczął zawodzić.
On sam nie rozumiał, czym Larval tak się przejął. Gdyby jego rodzice zginęli, ucieszyłby
się niezmiernie. Napisałby o tym książkę, zgarnął kasę i otworzył połączenie gabinetu
dentystycznego z salonem gry w K&K.
88
Siostra Pommefritte podbiegła do leżącego na kamiennej posadzce Drąga
przypominającego rozdeptane ciastko. Jego szkarłatne nadzienie - a także nadzienie
domowego skrzata - rozlewało się wokół.
- Sprzątacze do Wielkiej Sali — odezwał się w głośniku jeden ze skrzatów.
- On nie żyje - oznajmiła siostra Pommefritte.

46

background image

- Ona ma rację - dodał duch Drąga, pojawiając się obok. - Zjedzmy coś. - Śmierć nie
wpłynęła na jego apetyt.
Siostra Pommefritte machnęła różdżką i przeniosła roz-bryźnięte ciała do szkolnej
kostnicy. Wszyscy zasiedli do kolacji.
Serwus Snajper przejął obowiązki przełożonego i dał sygnał do rozpoczęcia uczty, lecz
większość śmiertelników straciła apetyt, zwłaszcza ci obryzgani strzępami Drąga, gdy
skrzaty zaczęły zmywać podłogę Sali szlauchami. Śmierć dyrektora wzbudziła w tych
stworzeniach niezwykły entuzjazm. Choć na swój masochistyczny sposób lubiły
wiosłować na barce rozkoszy Drąga, to zdecydowanie nie podobała im się rola żywego
opału w jego kotłach - w dodatku bez podwyżki!
Wśród uczniów natomiast zapanował dziwny spokój. Tym, którzy po letnich wakacjach
spędzonych w bezpieczniejszych miejscach zdążyli zapomnieć o śmiercionośnych
skutkach pobytu w Hokpoku, przypomniała się ponura rzeczywistość. Jęcząca i
wymiotująca guzikami Tiara Nadziału została uznana za zbyt pijaną i odesłana.
89
Siostra Pommefritte podbiegła do leżącego na kamiennej posadzce Drąga
przypominającego rozdeptane ciastko. Jego szkarłatne nadzienie - a także nadzienie
domowego skrzata - rozlewało się wokół.
- Sprzątacze do Wielkiej Sali - odezwał się w głośniku
jeden ze skrzatów.
- On nie żyje — oznajmiła siostra Pommefritte.
- Ona ma rację - dodał duch Drąga, pojawiając się obok. — Zjedzmy coś. — Śmierć nie
wpłynęła na jego apetyt.
Siostra Pommefritte machnęła różdżką i przeniosła roz-bryźnięte ciała do szkolnej
kostnicy. Wszyscy zasiedli do kolacji.
***
Serwus Snajper przejął obowiązki przełożonego i dał sygnał do rozpoczęcia uczty, lecz
większość śmiertelników straciła apetyt, zwłaszcza ci obryzgani strzępami Drąga, gdy
skrzaty zaczęły zmywać podłogę Sali szlauchami. Śmierć dyrektora wzbudziła w tych
stworzeniach niezwykły entuzjazm. Choć na swój masochistyczny sposób lubiły
wiosłować na barce rozkoszy Drąga, to zdecydowanie nie podobała im się rola żywego
opału w jego kotłach - w dodatku
bez podwyżki!
Wśród uczniów natomiast zapanował dziwny spokój. Tym, którzy po letnich wakacjach
spędzonych w bezpieczniejszych miejscach zdążyli zapomnieć o śmiercionośnych
skutkach pobytu w Hokpoku, przypomniała się ponura rzeczywistość. Jęcząca i
wymiotująca guzikami Tiara Nadziału została uznana za zbyt pijaną i odesłana.
89
Pierwszoroczniaków przydzielono do Domów po prostu według wyników testu zdolności
magicznych. Najbardziej utalentowani trafili do Slizgorybu, następni do Rovertou-ru,
kolejni do Pufpifpafu i wreszcie do Graffitonu. Nie było cienia wątpliwości gdzie wyląduje
Nigel. W Wielkiej Sali wrzało właśnie od kanonad poobiedniego bekania - Dom

47

background image

rywalizował z Domem, uczniowie z absolwentami - gdy Snajper wstał i gestem uciszył
zebranych.
- Chciałbym powitać was z powrotem w Hokpoku, gdzie, jak wszyscy wiemy, cały czas
dzieje się coś strasznego - zaczął i Barry mógłby przysiąc, iż nauczyciel Mikstur spojrzał
na niego; istotnie, odkąd Barry wstąpił do szkoły, śmiertelność zaczęła rosnąć
wykładniczo. — Nim rozejdziecie się do swych pokojów, by się zastanowić, kto
odpowiada za tę niewiarygodnie tragiczną i przedwczesną śmierć - skinieniem głowy
wskazał Drąga - kto może umrzeć następny i wprowadzić w życie milion idiotycznych
planów — tym razem Snajper wyraźnie spojrzał na Barry'ego - chciałbym powiedzieć o
kilku sprawach. Po pierwsze, powitajcie wszy-scy nowego nauczyciela Zajęć Praktyczno-
Ciemniackich, profesora... - Snajper pochylił się, dziwaczny przybysz wyszeptał mu coś
do ucha. - Głośniej, nie zrozumiałem... profesora Blablabla. - Snajper wzruszył
ramionami. - Dziwne nazwisko, ale to właśnie usłyszałem.
Tłum zaczął klaskać, w powietrze wyleciało zaledwie kilka jedzeniowych pocisków, co
stanowiło oznakę wielkiego szacunku. Profesor przywołał wizytówkę i wręczył ją
Snajperowi.
— Profesor Blablabla jest obecnie p.o. pseudoprofesora czarodziejstwa na
Uniwersytecie Erzacu, tak tu przynajmniej
90
napisano. Jestem pewien, że będzie stanowił cenny dodatek do naszego ciała
pedagogicznego w tym semestrze i odegra ważną rolę w dalszym rozwoju akcji.
Powitajmy go zatem serdecznie, nie jak jednego z rodziny. - Snajper powiódł mrożącym
krew w żyłach spojrzeniem po mniej więcej całej Sali.
- Po drugie, Graffiton traci dziesięć punktów, bo mam
taki kaprys.
Pzostałe Domy zaczęły klaskać. Zadźwięczał dzwonek, liczby na oświetlonej tablicy
wiszącej na końcu Wielkiej Sali przeskoczyły i dystans Graffitonu do najbliższego rywala
zwiększył się do tysiąca punktów.
- Założę się, że za każdym razem, gdy to robi, dostaje dodatkowe mile w lotniczym
programie lojalnościowym -mruknął Barry. Herbina uciszyła go. - No co?! - zaprotestował
Barry. - Na miłość Kirke, to przecież Snajper!
- Ale chwilowo pełni obowiązki dyrektora i powinniśmy
go szanować.
- Mógłbym ci przypomnieć, że to ty zapisałaś go wiele lat temu do Klubu Magicznego
Gadżetu Erotycznego Miesiąca.
- Cii - ucięła Herbina.
Istotnie, była to jej sprawka, a dzięki mało znanemu zaklęciu Telemarketus, które
wyszukała w Dziale Ograniczonego Dostępu biblioteki, Snajper nie mógł w żaden sposób
wypisać się z ich listy. Cały jego gabinet wypełniały gadżety dostarczające rozkoszy
cielesnej, łażące po sobie, chlupiące i mruczące. Gdy tylko człowiek przekraczał próg,
czuł mrowienie wszystkich otworów.
Snajper wyraźnie się rozkręcał.
91

48

background image

- Miejmy nadzieję, że był to jedynie kiepski początek wspaniałego roku dla Ślizgorybu i
niezłego dla wszystkich innych. A teraz perfekci mogą odprowadzić Domy do
odpowiednich sal wspólnych, gdzie przed snem zostanie wyświetlony krótki film
instruktażowy. Dobranoc - i niech Bóg was strzeże.
- Miejmy nadzieję, że był to jedynie kiepski początek wspaniałego roku dla Ślizgorybu i
niezłego dla wszystkich innych. A teraz perfekci mogą odprowadzić Domy do
odpowiednich sal wspólnych, gdzie przed snem zostanie wyświetlony krótki film
instruktażowy. Dobranoc - i niech Bóg was strzeże.
A
ROZDZIAŁ 5
Nigel wraz z resztą Graffitonu podszedł do portretu Chudej Damy o Podejrzanie Grubej
Twarzy. Portret zareagował na swą nową sławę, poddając się natychmiastowemu
odsysaniu tłuszczu, za które zapłacił, pozwalając ciekawskim pierwszoroczniakom za
drobną opłatą zajrzeć sobie pod spódnicę. Chuda Dama nieustannie zgłaszała się na
przesłuchania do kolejnych filmów hollywoodzkich, ale nie dostała żadnej roli, bo nie
umiała się powstrzymać przed machaniem i mruganiem do kamery.
- Puszczaj, pindo pigmentowa - polecił wyniośle Passę Gwizzley.
Perfekt Graffitonu był synem Pierdzyka i okazał się równie irytujący jak ojciec. Nigel
przypomniał sobie, jak tato wspominał, że Pierdzyk zachowywał się jakby ktoś wsadził
mu różdżkę w tyłek. Teraz zrozumiał, co miał na myśli. Passę nie był zbyt magiczny -
ostatecznie trafił do Graffitonu - ale braki w talencie nadrabiał zadufaniem.
93
— Opłata jednego syfka - oznajmiła Dama; musiała w końcu opłacić rachunki za
odsysanie tłuszczu.
— Co takiego? - zabulgotał Passę. -To oburzające! Zdajesz sobie sprawę, z kim
rozmawiasz? Zgłoszę to dyrektorowi!
— Bardzo proszę, sam bierze połowę - odparł portret.
Po uiszczeniu opłaty zmęczeni nadmiarem wrażeń uczniowie wgramolili się do sali
wspólnej Graffitonu. Na tablicy wisiały przydziały pokojów. Nigel znał jedno z nazwisk z
wyznaczonych wraz z nim czterech - Don Tomas.
— Niech każdy znajdzie sobie miejsce! - wrzasnął Passę. Wycelował różdżką w puste
miejsce na ścianie i rozpoczął się film instruktażowy.
Szkoła, do której wstąpił Nigel, bardzo różniła się od tej znanej Barryemu, Herbinie,
Łonowi i pozostałym. Dziesiątki lat sławy zmieniły Hokpok, zrujnowaną kupę gruzów, do
której przybywało się, by poznać tajniki magii w HOKPOK, miejsce gdzie z uczniów
robiono nowych Barrych Trotterów, bogatych, ratujących świat czarodziejów,
uwielbianych przez miliardy. Mit ten tak bardzo fascynował nowo przybyłych, że każdy z
nich w duchu wybierał sobie jedną z trzech ról: Barry'ego, Herbiny bądź Łona. Atomy te
łączyły się z innymi, tworząc trójatomowe cząsteczki. Następnie każdy uczeń przez
resztę szkoły odgrywał wyznaczoną rolę. Herbiny kuły jak oszalałe, stada Barrych
powodowały zamieszanie, a Lonowie trzymali się ich wiernie jak psy. Od czasu do czasu
cała trójka ruszała do akcji, poszukując w szkole tajemnic nieodmiennie idiotycznej i
wyjątkowo dziecinnej natury.

49

background image

Stałe poszukiwania wyimaginowanych spisków i zagadek sprawiały, że śmiertelność
wśród uczniów wzrosła
94

zastraszająco. Lecz dyrekcja kazała rodzicom podpisywać dokumenty zrzekające się
wszelkich praw do odszkodowania w przypadku, gdy „syn bądź córka zginie w trakcie
czynności zmierzających do rozwiązania tajemnicy, w tym, choć nie wyłącznie, śledzenia,
węszenia, wyszukiwania »wskazówek« lub błędnej interpretacji tychże, starć z
niebezpiecznymi zwierzętami, drażnienia niezbyt niebezpiecznych zwierząt, ucieczek,
eskapad, badań i zawracania głowy profesorowi Snajperowi". Ciało pedagogiczne
nazywało wszystkie te zachowania rollinsonadą, a po setnej śmierci (trzecioroczny Barry
umarł z głodu, utknąwszy w przewodzie wentylacyjnym — Herbina bała się komukolwiek
o tym powiedzieć, a Lon zapomniał) wstrząśnięta autorka zaczęła przekazywać milion
galonów rocznie na działania zapobiegawcze.
Rollinsonadą praktycznie uniemożliwiała sprawne kierowanie szkołą; skrzaty domowe
odkryły to już dawno, wykonując swe niewdzięczne zajęcia. A choć zamknięci w swych
wieżach z kości słoniowej magowie nie mieli o tym pojęcia, w istocie siedzieli na bombie
zegarowej. Skrzaty nieustannie balansowały na granicy strajku generalnego, najpewniej
poprzedzonego długimi zamieszkami. Lecz w opinii wszystkich osób obdarzonych
normalnym wzrostem nie działo się nic złego i hokpocka maszynka do robienia pieniędzy
wciąż działała jak należy.
Poczucie własnej wartości przenikało każdą klatkę filmu instruktażowego (stanowiącego
nowinkę wprowadzoną w okresie rządów Gwizzleya, niedawno uaktualnioną). Ten krótki
filmik, sam w sobie nieznośnie narcystyczny, zyskał nowy, upiorny akcent, ponieważ
narratorem był w nim
95
Drago Malgnoy, człowiek, który zaledwie parę godzin wcześniej rozbryznął się na śmierć
na ich oczach.
Co naturalne, uczniowie skupili się raczej na elementach przemawiających do ich
próżności: radosnej muzyce, dramatycznie oświetlonych ujęciach szkoły wyglądającej
lepiej niż kiedykolwiek w rzeczywistości, pompatycznej narracji podkreślającej ich
wyjątkowość i niezwykle obiecujące perspektywy na przyszłość... W ten sposób na dobre
rozpoczęli proces stawania się hokpokczykami, subtelną alchemię, która sprawiała, że w
całym magicznym świecie słowa „uczeń Hokpoku" były synonimem „nadętego dupka".
Nigel, nieodrodny syn swojej matki, podczas filmu robił notatki. Ponieważ jednak był też
nieodrodnym synem swego ojca, w połowie znudził się i przestał. Oto fragmenty:
1) zawsze ubieraj się jakjprzystało na czarodzieja — żadnych bluzekjoez ramiączeki
szortów
2) udawaj, że domowe skrzaty nie istnieją________________
a. zastraszaj____________________________________
6. wyśmiewaj____________________________________
c. bij__________________________________________
d.jedz (w razie konieczności lub -przy nadarzającej sie okazji)

50

background image

3) nie martw się o to, skcjdbiorą sie przywoływane przedmioty a. nie, twój problem (taki
jasne!)______________________
4) myśl o Cumolachjakp o...___________________________
a. dzieciach — zawsze traktuj z góry (użyj zaklęciagórotrakt)
b. niedorozwojach — nigdy sie do tego nie ¦przyznawaj_____
5) zawsze zwalaj nieprzyjemne prace fizyczne na innych_____
a. za wszelka cenę unikaj wysiłku fizycznego:___________
słabość i brakjnięśni = zdrowie.
96
6) śtoiat dzieli się na diuk, grupy: magicznych/niemagicznycfi
a. jakjpasterze i owce______________________________
_______i. owce dostarczają wełny, mięsa, są mtfe____________
_______ii. pasterze zapeumiają dyscyplinę, gdy owu robią są
_________niesforne._________________________________
Ble, ble - pomyślał ponuro Nłgel, gdy znów zapłonęły światła. Chłopcy przeszli do
wyznaczonych pokojów i zaczęli się rozpakowywać.
Współlokatorzy Nigela najwyraźniej nie podzielali jego trosk. Byli wśród nich dwaj
chłopcy z rodzin gumolskich, pochodzący z tego samego miasta, Gordon i Peter, którzy
przyjaźnili się od dawna*. Co chwila powtarzali dowcipy zrozumiałe tylko dla nich i cały
czas się popychali. Nawet wyglądali podobnie i wyraźnie wystarczało im własne
towarzystwo, a nawet gdyby tak nie było, Nigel żywił poważne wątpliwości, czy zdołałby
znieść obrażenia będące w ich opinii wyrazami sympatii.
Następny chłopak miał na imię Byron, a choć żadne prawo nie zabrania przyjaźnienia się
z jedenastolatkiem
* Ich matki, wyraźnie nie zrozumiawszy idei magicznego zwierzęcia, kupiły swoim synom
po torebce mrożonego groszku. Gordon i Peter z początku udawali, że nic się nie stało,
nawet nadali im imiona, nosili na zajęcia i tak dalej. Lecz do świąt obaj sprawili sobie
pieski-roboty firmy Sony.
97
noszącym pelerynę, to może powinno. Jego zwierzę, paw imieniem Shelley, brudziło w
całym pokoju i od czasu do czasu wydawało z siebie przeszywający wrzask.
— Uprawiałem seks z siostrą - tak brzmiały pierwsze słowa Byrona skierowane do
nowych współlokatorów. — I poznałem smak ludzkiego ciała — umilkł, czekając na
reakcję.
Na próżno.
— Fajna peleryna — zadrwił Gordon. - Skąd jesteś?
— Pewnie z Fiutolandii. - Peter szturchnął swojego kumpla.
— Albo Kutasowa. - Gordon zaśmiał się i popchnął Pe-
tera.
— Albo Penisville! — Peter złapał Gordona za sweter. Teraz mam szansę, pomyślał
Nigel.
-Albo, uhm... - współlokatorzy spojrzeli na niego -
...Wacusina?

51

background image

Nikt się nie zaśmiał i pozostali najwyraźniej w myślach umieścili go na samym dole
hierarchii, pod Byronem i czwartym chłopcem, Donem Tomasem. Don miał dredy tak jak
ojciec, nosił jednak nazwisko swego drugiego ojca (najlepsi przyjaciele, akurat.
DonaTomasa i Lee Jardina łączyło w istocie znacznie więcej, niż sugerowała J.G.
Rollins).
Nigel dostrzegł coś dziwnego we fryzurze Dona.
- To nie są prawdziwe dredy — przyznał tamten. - Zaklęcia klonujące nie działają w stu
procentach. - Jego włosy układały się naturalnie w ciasne, francuskie loki.
- Czy to boli, Don? — spytał Nigel. — Uważam, że wygląda super.
- Dzięki - odparł Don. - Mów mi Junior, wszyscy tak
. robią.
98
Jego fryzura, a także osobliwe imię, rodzice (jedno z pierwszych jednopłciowych
małżeństw w świecie magicznym) oraz fakt, że na zwierzę wybrał sobie kozę, czyniły zeń
idealny obiekt żartów. Wraz z Nigelem natychmiast poczuli do siebie sympatię - dużo
łatwiej znieść ostracyzm dzielony na pół.
Chłopcy rozpakowali swoje skrzynie. Gordon wyciągnął wielki odtwarzacz CD, a Peter
wielką kulę jasnowidzenia, magiczny odpowiednik telewizora. Najwyraźniej wszystko
sobie zaplanowali*.
— Jeśli ktoś chciałby pooglądać kulę — oznajmił Peter — to płaci jednego syfka.
— Za godzinę — dodał Gordon.
— Tak - zgodził się Peter. Przybili sobie piątkę.
— To samo dotyczy odtwarzacza - podjął Gordon. — A jeśli sami zechcemy go użyć,
możemy was wykopać.
— Tak - przytaknął Peter. Zderzyli się klatami. Niezależnie od siebie każdy z pozostałej
trójki postanowił w duchu to samo: zepsuć ich sprzęt.
Nigel wypakował szkolne podręczniki i ułożył je na łóżku. Nudne i bezsensowne zaklęcia
dla początkujących; Dłubanie przy przyszłości; Hokpok — historia (z podkreślonymi na
* Potężne promieniowanie magii z początku sprawiało, że produkty gumolskie kiepsko
działały w obecności czarodziejów. Jednakże po trotterowskim rozejmie między dwiema
rasami lord Vielokont polecił swym naukowcom rozwiązać ten problem. Chcieć —
zwłaszcza gdy zachętę stanowi spora sumka — to móc, i obecnie, nie jak w czasach
Barry'ego, na rynku pojawiło się sporo odtwarzaczy nieprzeskakujących, gdy w pobliżu
rzucono zaklęcie.
99
czerwono wskazówkami dotyczącymi najnowszej zagadki!); Słynne potwory i jak je
przyrządzić oraz Cwana księga sztuczek.
- Co to? - spytał Don, wskazując materiały do K&K.
- To taka gra - wyjaśnił Nigel. - Nazywa się Kuratorzy i Księgowi. Udajesz w niej Gumola,
rozwiązujesz zagadki, walczysz z biurokratami i tak dalej. — Podał mu zestaw
materiałów mistrza gry przedstawiających tabele płac, skale podatkowe i tym podobne.
- Brzmi super. Co to jest biurokrata? — zainteresował się
Don.

52

background image

- To taki gumolski potwór - tłumaczył Nigel. - Później
mogę cię tego nauczyć.
- Wiedziałem, że jesteś świrem od K&K! - zawołał Gor-don. - Płacisz - dodał do Petera,
który wręczył mu garść
monet.
- A zatem ty jesteś synem Barryego Trottera. — Byron wepchnął do szuflady
krwistoczerwone aksamitne śpiosz-ki. — Sądziłem, że będziesz fajniejszy.
- Dzięki — mruknął Nigel, wciąż usiłując utrzymać poprawne stosunki.
- To prawda, że twój tato zna Kena Yorodiota? -Tak.
Wujek Terrv kazał przysiąc Nigelowi, że nie ujawni jego tajemnicy. Informacja, że lider to
bezwzględny biznesmen, w jednej chwili zrujnowałaby kwitnącą karierę VTA,
traktowanego obecnie jak jeden z dinozaurów rocka.
- Mógłbyś mi załatwić autograf?
Nigel natychmiast pomyślał o prawdopodobnej propozycji: jedna blizna = jeden autograf.
100
- Raczej nie - rzekł.
- Fajfus — rzucił Byron.
Gdy Nigel i Don poszli się umyć przed snem, Byron wyciągnął podręczniki Nigela i
wyrwał z nich losowe kartki (załatwił każdą prócz Cwanej księgi sztuczek, bo gdy tylko jej
dotknął, natychmiast wyciągnęła spluwę i go okradła). Peter i Gordon kibicowali mu,
chichocząc.
Gdy Nigel odkrył, co się stało, wpadł w furię. Teraz będzie musiał kupić używane książki,
a one mogły być nawiedzone.
- Kto to zrobił?! - krzyknął.
Współlokatorzy Nigela milczeli. W końcu odezwał się Byron.
- Niby czym się przejmujesz? Twój ojciec ma kasy jak lodu, stać cię na nowe.
Fakt, iż świat uważał ich za bogaczy, stanowił rodzinne przekleństwo Trotterów. Nikt nie
wiedział o istnieniu wuja Sknerusa, który jednym biznesplanem potrafił doprowadzić do
bankructwa trzynastu osób.
- Dzięki, że się przyznałeś, Byron.
Przez chwilę chłopcy patrzyli po sobie gniewnie. Wyczuwając nastrój właściciela
zniszczonych książek, Chester-field pokrył się cętkami oznaczającymi wściekłość.
Wrogość wciąż wisiała w powietrzu, gdy położyli się do łóżek.
W pogodne ciepłe noce brak dachu nad wieżą nie stanowił szczególnego problemu.
Owszem, wokół szalały przeciągi, lecz dzięki otaczającym łóżko z baldachimem
zasłonom i odzianym we flanelowe pidżamki ognistym salamandrom, które domowe
skrzaty wsuwały pod kołdrę, łóżko Nigela było ciepłe i przytulne.
101
— Nie musisz tego znosić — wyszeptał Junior, gdy pozostali już zasnęli.
— Nie chcę z nim walczyć — odparł Nigel. - Jest większy ode mnie.
— To użyj zaklęcia. Przecież wie, kim są twoi rodzice. Narobi w szatę, gdy tylko
wycelujesz w niego różdżką.
— Ja, no... ja też nie jestem zbyt magiczny - przyznał Nigel. - Nie mów nikomu, dobrze?

53

background image

— Pewnie jeszcze nie wszedłeś w okres dojrzewania — starał się pocieszyć Nigela
Junior. — Masz, chciałem je zachować, ale tobie bardziej się przydadzą. - Wręczył mu
paczkę uchoskorków. — Kupiłem je w Hogsbiede — dodał.
— Byłeś w Hogsbiede? — W głosie Nigela zabrzmiał podziw. — Mnie tato nigdy tam nie
zabiera.
— Mój tato komentował mecz bokserski — wyjaśnił Junior. - A drugi tato lubi Siegfrieda i
Roya, więc często tam jeździmy. Oto, co trzeba zrobić. — Zaczął szeptać Nigelowi do
ucha.
— Super. Zjedzą mu mózg?
— Jeśli go ma - odszepnął Junior.
— W porządku, zrobię to. Uważaj!
Nigel narzucił pelerynę niewidkę i na palcach podkradł się do łóżka Byrona. Wyciągnął z
kieszeni kopertę i wysypał parę insektów na poduszkę. Ku jego zachwytowi — i zgrozie
— insekty wstały na tylne nogi, powęszyły w powietrzu, a potem ruszyły rządkiem w
stronę ucha Byrona. Jeden, dwa, trzy, zniknęły w środku. Nigel przemknął z powrotem do
własnego łóżka, chichocząc. Junior także się śmiał.
— Zamkniecie się? - warknął Peter albo Gordon, budząc Byrona, który podrapał się po
uchu i przekręcił na drugi bok.
102
- Sam się zamknij - odparował Junior.
-Jeśli to zadziała, może załatwimy też palanta numer jeden i palanta numer dwa -
szepnął Nigel.
- O tak - odparł Junior. Spiskowcy wtulili twarze w poduszki, zaśmiewając się do łez.
Dobrze było nie dać sobą pomiatać.
-1 jak? - spytał w końcu Junior. - Myślisz, że twój tato to zrobił?
- Ale co? — nie zrozumiał Nigel.
- Zabił dyrektora Malgnoya.
Nigel nagle uświadomił sobie, jak bardzo pomogłoby mu powszechne przekonanie, że
Barry jest zabójcą.
- Możliwe - odparł. - To coś w jego stylu.
- Ostra sprawa. Tato opowiadał mi o nim różne historie, wygląda na prawdziwego
psychola — powiedział Junior, po czym dodał szybko: — Oczywiście w pozytywnym
znaczeniu. Naprawdę zaczarował fajerwerk tak, by wbił się w tyłek Snajpera?
- Tak twierdzi, ale nie wiem, czy mu wierzę. To bardziej numer w stylu Gwizzleyów.
Junior przez chwilę milczał.
- Założę się, że trudno być synem takiego ojca - powiedział w końcu. - Czy pozostało
jeszcze coś, co ty mógłbyś zrobić Snajperowi?
- Mnie to mówisz. - Nigel westchnął. - Nie tylko wszyscy zakładają, że zostanę wielkim
czarodziejem, ale wystarczy, by ojciec na godzinę wrócił do szkoły i już ktoś
umiera.
103
Nigel nie zasnął aż do pierwszej: dręczyły go wizje dyrektora odwalającego różdżkę, a
nerwy z powodu przybycia do Hokpoku też nie pomagały. Na szczęście pierwsze zajęcia

54

background image

zaczynały się dopiero w południe - zlot absolwentów zepchnął naukę na drugi plan.
Nigelowi wystarczyło nawet czasu, by przeczesać się szybko przed biegiem do klasy.
- No cóż, wygląd to nie wszystko - rzuciło cierpko lustro.
- Obyś pękło - huknął Nigel, wybiegając z pokoju.
ROZDZIAŁ 6
- Nie pojmuję, dlaczego odwołano zjazd - rzekł Bar-ry. Oboje z Herbiną odchodzili
właśnie od nowiutkiego, bajeranckiego grobu Drąga w rodzinnej kwaterze Malg-noyów.
Mieściła się w wilgotnym zakątku ciemniackiego cmentarza, tuż obok Stalinów. -
Przecież takie rzeczy się zdarzają.
- Barry, tam zginął człowiek - przypomniała Herbina. -1 najwyższy czas - odparł jej mąż. -
Powinienem był
zabić go już w szkole. J.G. przekonała mnie, żebym tego nie robił. „Potrzebuję go do
książek", powtarzała, jakby ktokolwiek czytał jego kawałki.
- Wypraszam sobie. - Obok nich przepłynął duch Drąga.
- Wybacz - powiedziała szybko Herbina. - Wyglądałeś bardzo naturalnie.
Lecz Drago już zniknął, zajmując się tym, czym zwykle zajmują się duchy za dnia.
- Spójrz na to epitafium. - Barry wskazał nagrobek. -„Mogło być gorzej".
105
ROZDZIAŁ 6
- Nie pojmuję, dlaczego odwołano zjazd - rzekł Bar-ry. Oboje z Herbiną odchodzili
właśnie od nowiutkiego, bajeranckiego grobu Drąga w rodzinnej kwaterze Malg-noyów.
Mieściła się w wilgotnym zakątku ciemniackiego cmentarza, tuż obok Stalinów. -
Przecież takie rzeczy się zdarzają.
- Barry, tam zginął człowiek - przypomniała Herbina. -1 najwyższy czas - odparł jej mąż. -
Powinienem był
zabić go już w szkole. J.G. przekonała mnie, żebym tego nie robił. „Potrzebuję go do
książek", powtarzała, jakby ktokolwiek czytał jego kawałki.
- Wypraszam sobie. - Obok nich przepłynął duch Drąga.
- Wybacz - powiedziała szybko Herbina. - Wyglądałeś bardzo naturalnie.
Lecz Drago już zniknął, zajmując się tym, czym zwykle zajmują się duchy za dnia.
- Spójrz na to epitafium. - Barry wskazał nagrobek. -„Mogło być gorzej".
105
Chichocząc, oboje rozkroplili się i polecieli do Hokpo-ku. Gdy już usiedli na ławce w
słońcu, czekając, aż wilgotne ubrania wyschną, Herbina westchnęła ze smutkiem.
- O czym myślisz? - spytał Barry, kładąc czule rękę na jej dłoni.
- O tym, jak złapałam od Drąga mendy.
Barry cofnął rękę. Nie był pewien czy żona żartuje, czy nie. Na wszelki wypadek
spróbował odsunąć się od niej, używając wyłącznie mięśni pośladków.
- No tak. Masz jakiś pomysł, kto mógł złamać zaklęcie Ann-Margaret? - spytała Herbina.
Podobne zaklęcia wielkiego wejścia to bardzo potężna magia; rzadko widuje się ją poza
teatrem restauracyjnym w Hogsbiede.

55

background image

Barry za pomocą różdżki skierował przeciw sobie dwie armie mrówek. To, co on
traktował jako niewinną rozrywkę, dla owych mrówek było Bitwą Wczesnego Popołudnia,
przełomowym wydarzeniem ich cywilizacji.
- Barry.
- Co? Brać je!
- Nieładnie jest zaczarowywać mniejszych od siebie. Odpowiedz mi na pytanie. Czy
wiesz, kto złamał zaklęcie Drąga?
- Nie, ale jeśli się dowiesz, podaj mi jego adres, chciałbym mu posłać coś ładnego.
- Mówię poważnie, Barry - upierała się Herbina. '-Ja też!
- To przecież morderstwo. On nie spadł tak po prostu. Jak na człowieka takiej postury,
Drago był całkiem zręczny.
106
Nie, ktoś zabił dyrektora - oznajmiła z naciskiem Herbi-na - i musimy się dowiedzieć kto.
- Po co? Żeby posłać mu kartkę z podziękowaniami? To darowany koń, Herb. Czemu
musisz sprawdzać mu wszystkie plomby?
- Nie potrafię się powstrzymać. - Herbina uśmiechnęła się. - W końcu jestem córką
dentystów.
- Przepraszamy. - Barry przecisnął się obok gumolskiej
pary.
Gumole upodobali sobie stopnie Hokpoku, uznawszy je za idealne miejsce do
oświadczyn (a od czasu do czasu również konsumowania małżeństwa).
Gdy weszli do budynku, czekał już na nich Lujusz Malgnoy z miną jeszcze kwaśniejszą
niż zwykle.
- Bardzo mi przykro z powodu twojej straty - zagadnęła Herbina.
- Jakiej straty? Już wprowadził się do mnie i Neuroti-ki - odparł z goryczą Lujusz. - Ciągle
powtarzam: skoro jesteś duchem, to możesz już przestać żreć. Nic, tylko siedzi i ogląda
telewizję, wychładzając nam kanapę... Ten dzieciak nigdy nie umiał niczego zrobić jak
należy, nawet umrzeć. Większość ludzi odwala kitę i zostawia cię w spokoju - dodał
Lujusz. - Ale nie ten poltergeist.
- Och. - Herbina poczuła się niepewnie; jej podręczniki etykiety nie obejmowały podobnie
delikatnych proble-
mów.
107
- Cześć, ludziska - pozdrowił ich Hamgryz. Prowadził właśnie profesora Blablabla przez
hol. - Opr'wadzam go.
- Doprawdy, zdumiewający budynek - oznajmił Blablabla. — Rzadko widuje się podobne
zacieki.
Hamgryz uśmiechnął się. Tak długo pracował w szkole, że wszelkie komplementy pod jej
adresem przyjmował bardzo osobiście.
— Byndę tęsknić za tym miejscem.
-Tęsknić? A dokąd się wybierasz? - zainteresował się Barry.
Kto o zdrowych zmysłach zechciałby zatrudnić Hamgryza? Nie czuł, jak śmierdzi mu z
gęby?

56

background image

- No, nie tyleczko ja. - Hamgryz pomacał rękami (i przy okazji odsłonił olbrzymią pachę
śmierdzącą pod niebiosa). - My wszyscy. Na Atlantydę.
— Idiota! - wrzasnął Blablabla.
Z jego różdżki wystrzeliła wielka, mglista pięść i walnęła Hamgryza w czubek głowy,
osadzając go w miejscu niczym olbrzymi, narąbany gwóźdź.
Barry, Herbina i Malgnoy patrzyli oniemiali. Nikt nie traktował tak Hamgryza - nie, jeśli
chciał zachować przy sobie wszystkie organy wewnętrzne. Barry'emu co prawda raz czy
dwa zdarzyło się widzieć, jak Bubeldor karci olbrzyma, ale Bubeldora już nie było. I może
właśnie dlatego.
Profesor z zagranicy dostrzegł ich reakcję.
— Przepraszam — rzekł. - Moje zwyczaje mogą się wam wydać dziwne. W moim kraju w
ten sposób okazujemy entuzjazm. - Pięść znów opadła. - Jestem bardzo zainteresowany
tym, co mówi pan Hamgryz.
108
Pomiędzy grymasami bólu Hamgryz zdołał zaśmiać się nerwowo.
- Znaczy się to, co mówiłem to, ha, ha, nie próbuje przecie sprzedać Hokpoku. — Mglista
pięść znów opadła. — Bo'ń trzeba - łup! - Kiedy rzucim zaklyncie - łup! - I znik-niem.
W ostatniej chwili uchylił się przed ostatnim ciosem.
- Za co mie walisz? Nie pow'działem im przecie kim po prawdzie jesteś.
-Aaa! — Blablabla ryknął z wściekłości. — Durniu! — Chwycił szorstką, pokrytą
odciskami łapę olbrzyma i pociągnął. Bez rezultatu. — Chodź — warknął, po czym
zrezygnował i odszedł zagniewany.
- Przeprasz'm, Barry, i tak już za dużo poedziałem -mruknął Hamgryz. - Chyba.
Wzruszył ramionami i pomaszerował w ślad za swym nowym brutalnym kumplem.
- O co w tym wszystkim chodziło? - spytała Herbi-na. — Czy tylko ja nie zrozumiałam
nawet słowa z tego, co mówił Hamgryz? Może szkoła powinna mu zafundować
logopedę?
-Ten nowy profesor Blablabla - wyszeptał Lujusz; osobliwa para stała zaledwie dziesięć
kroków od nich - ma świetnie wymyślone referencje, ale nie wiem, czy powinniśmy mu
ufać.
- To tylko nauczyciel Zajęć Praktyczno-Ciemniackich — przypomniała Herbina. —
Zaczekajmy trochę, a z pewnością umrze, czy coś w tym stylu.
- Istotnie, istotnie. Wkażdym razie...-Lujusz odetchnął kilka razy, wyraźnie zbierając siły,
po czym przemówił
109
stanowczym, donośnym głosem, jakby chciał przekonać samego siebie, że robi to
naprawdę: - Barry, rada nadzorcza chciałaby, żebyś objął stanowisko tymczasowego
dyrektora Hokpoku. Zgadzasz się? — Mówił to z miną, jakby każde słowo było
obtoczone w chininie.

— Chryste panie! - krzyknął z boku Blablabla.
— Jakiś problem?! - zawołał Lujusz, zerkając ponad ramieniem Barry'ego.

57

background image

— Nie, żaden problym - odparł Hamgryz, przekrzykując strumień zdławionych,
niewyraźnych słów, wylewających się z ust profesora. -Tylko entuzj'zm. - Olbrzym z
trudem popchnął Blablabla do wyjścia.
— Puść mnie do niego! - wrzasnął Blablabla; wyglądał jakby toczył z ust pianę. — Jedno
szybkie zaklęcie, załatwię go na cacy.
— Prósz' siem opanować, psorze, i pamintać o misji — odparł Hamgryz, zamykając za
nimi drzwi.
Barry, Herbina i Lujusz wciąż słyszeli przekleństwa i kilka donośnych łoskotów. Blablabla
najwyraźniej próbował dostać się do środka siłą.
Lujusz znacząco nakreślił palcem kółko przy skroni, po czym wrócił do przerwanej
dyskusji.
— Jak już mówiłem...
— Chcesz, żebym został dyrektorem? - Barry ze szczerym zdumieniem przyjął fakt, że
go poproszono, a Herbina ze szczerą irytacją, że jej nie poproszono. - Czemu ja,
Lujuszu? Przecież mnie nienawidzisz.
— Owszem, Barry, nienawidzę. - Jak na gust Barry'ego zbyt łatwo przychodziło mu to
wyznanie.
— Będę musiał prowadzić lekcje? — dopytywał się Barry.
110
ĘBI-
— Nasza firma ubezpieczeniowa Życie Wieczne nalega, byś tego nie robił - odparł
Lujusz. — Uważają, że groziłoby to procesem, zwłaszcza biorąc pod uwagę obecność
tych wszystkich Amerykanów*.
* Zawsze chętni zarobić parę szybkich galonów ciemniaccy członkowie rady za pomocą
kilku kilo surowej polędwicy przekonali ówczesnego dyrektora Łona Gwizzleya, by
wpuścił do szkoły bogatych uczniów z zagranicy. Po niecałym semestrze od rozpoczęcia
programu grupa Amerykanów zagroziła zbiorowym pozwem, twierdząc, że pochodnie i
żarniki szkolne „produkują niebezpieczny poziom szkodliwego dymu". Zawsze
zgadzający się na wszystko Lon kompletnie nie nadawał się do odparcia podobnego
ataku. Członkowie rady znaleźli zatem pretekst, by go usunąć — przyłapano go in
flagranti z suczką szpica, a choć trzy lata u psa to wiek całkiem dojrzały, nagłówek
„Dyrektor Hok-poku przyłapany na romansie z trzylatką" stanowił perspektywę mrożącą
krew w żyłach. W zamian za wyciszenie sprawy Lon ustąpił bez walki. Lujuszowi
powierzono zadanie wyszukania stosownego kandydata. Wybór własnego syna Drąga
zajął mu około piętnastu sekund. Nieco więcej czasu potrzebował, by przekupić kogo
trzeba, ale „dla galonów kupy każdy daje..." i wkrótce załatwiono sprawę. W zamian
nieciemniaccy członkowie rady mogli obsadzić jeden stały profesorski etat i żeby
wkurzyć Lujusza wybrali Authora Gwizzleya. Pierwsze decyzje Drąga na stanowisku
dyrektorskim stanowiły zapowiedź nadchodzących bezlitosnych rządów: doszedł do
pozasądowej ugody z uczniami, a potem kazał im popełnić samobójstwo, po
wcześniejszym zapisaniu mu osobiście w spadku całego majątku. Tak właśnie buduje się
olbrzymie barki rozkoszy ze skromnej nauczycielskiej pensji.
111

58

background image

- A zatem mnie nienawidzisz i nie mogę prowadzić zajęć. — Barry spojrzał pytająco.
- Nawet nieoficjalnie. Chcieli, żebym kazał ci nosić knebel, ale wyjaśniłem, że mógłbyś
się udusić.
- Zatem na lok łonowy pani Merlinowej, czemu chcesz, żebym został dyrektorem?! -
wykrzyknął Barry. - Czemu nie Herb? Ona przynajmniej umie się podlizać komu trzeba.
- Barry, sytuacja jest bardzo delikatna. Najpierw park rozrywki, teraz śmierć Drąga. Za
wszelką cenę musimy utrzymać dobre kontakty ze światem gumolskim — wyjaśnił
Lujusz. — Dyrektor Hokpoku to bardzo ważne stanowisko i rada nadzorcza uważa, że
będzie z ciebie świetny figurant. Oczywiście chcemy, by prawdziwe decyzje podejmowała
Herbina. Ona zostanie tymczasową dyrektorką.
Nieco ugłaskana Herbina zapytała o czas trwania ich rządów. Barry jednak widział, że
jego żonę coś gryzie.
- Zostaniecie tu, dopóki nie znajdziemy odpowiedniego kandydata - odparł Lujusz. - To
może oznaczać dwa tygodnie albo dwa lata. Cokolwiek się stanie, Gumole nie mogą
przestać przyjeżdżać. To oni płacą za park rozrywki, który powstaje nad jeziorem.
„Hokpok: Cała prawda" był ukochanym projektem Lu-jusza, lecz wspólne
przedsięwzięcie rady nadzorczej i lorda Vielokonta już dawno przekroczyło zaplanowany
budżet, a prace opóźniały się o co najmniej pół roku z powodu problemów związkowych
z krasnoludami. Kolejne opóźnienie mogło oznaczać koniec projektu. Wówczas Lujusz
nie tylko straciłby cały majątek rodziny Malgnoyów, lecz lord Vielokont z pewnością
wysłałby do niego magicznych zabójców.
112
- I co, zgadzasz się?
Barry spojrzał na Herbinę, która raz po raz wymawiała bezdźwięcznie słowo „nie".
- Zgadzamy się - rzekł.
- Wspaniale. — Lujusz się odprężył. Kątem oka dostrzegł Authora Gwizzleya
dźwigającego naręcze książek. - A teraz przepraszam.
Stary ciemniacki świr odbiegł. Gwizzley na szczęście zauważył go na czas, upuścił
książki i uciekł z łopotem szaty. Malgnoy zamachnął się na oślep laską zakończoną gałką
w kształcie ślizgoryby, po czym obaj zniknęli za zakrętem korytarza.
Teraz, gdy zostali sami, Barry zwrócił się do Herbiny:
- W czym rzecz? Ty też jesteś dyrektorką. Jeśli martwisz się o Fionę, może zostać z
twoimi rodzicami póki się nie urządzimy. Potem zamieszka z nami.
- To ostatnie miejsce, w jakie chciałabym ją ściągnąć -odparła Herbina. - Istnieje duża
szansa, że właśnie podpisałeś na nas wyrok śmierci.
- Czemu? - zdziwił się Barry.
- Stary dyrektor nie żyje. Ty go nie zabiłeś, prawda? To byłoby do ciebie podobne.
- Nie - mruknął Barry.
- Zatem ktoś inny zabił dyrektora, a teraz my możemy być następni.
- Strasznie się wszystkim przejmujesz. Pomyśl o prestiżu, szacunku, miejscach
parkingowych...
113

59

background image

- Akurat nadające się dla dragonetty - podsunęła szybko Herbina. Nigdy nie zapominała
o tym, na czym jej zależało.
Barry natychmiast wyprawił sowę komórkową* do Ferda i Jorgego, zapraszając ich na
uroczystości. Bracia odpowiedzieli bez zwłoki i po niecałej godzinie skroplili się w
kwaterach gościnnych Graffitonu.
- Przepraszamy, że nie przebraliśmy się w oficjalne szaty - powiedział Ferd.
- Nie mieliśmy czasu - dodał Jorge; przeglądał księgę pamiątkową, przygotowaną
specjalnie na zlot. Colin wygrzebał stare zdjęcia dodające jej sporo uroku. Jorge obrócił
tom w dłoniach. - Nie wiedziałem, że mieliśmy drużynę zapasów w błocie.
- Uroczyste szaty sztuk dwie. - Herbina szybko zmieniła
temat.
Pstryknięciem palców przywołała wymagane okrycia. Dokładnie w tym momencie dwaj
osiemdziesięciolatkowie otrzymujący właśnie doktoraty honoris causa uniwersytetu
Cambridge stanęli przed szacownym gronem nadzy.
— Uhm, Herbino. - Barry przypomniał sobie nagle odwiedziny u Kurrlissa. - Ograniczmy
do minimum przywoływanie, dobrze?
- Czemu? - spytała żona.
* Sowy komórkowe działają dokładnie tak jak zwykłe, tyle że są rozmiarów pojedynczej
komórki. Są znacznie wygodniejsze i przenośne, ale też łatwiej je zgubić.
114

— Dostaje się od niego cellulitu na biodrach. — Barry klepnął się po pośladku. Prawda
była zbyt skomplikowana, by zagłębiać się w nią w tym momencie, a dla Herbiny ta
groźba zabrzmiała naprawdę przekonująco. - I co, chłopaki, zmieszać wam jakiś eliksir?
Od chwili śmierci poprzedniego dyrektora uczniowie szaleli samopas, do tego stopnia, że
skrzaty w obawie przed porwaniem i zjedzeniem odmawiały wykonywania nawet
najprostszych obowiązków. Pierwszą rzeczą zatem, jaką zrobiła Herbina podczas kolacji
tego wieczoru, było rzucenie pradawnego zaklęcia.
- Uwaga - zaintonowała. — Z powodu śmiałej natury tego, co zaraz zobaczycie,
wymagana jest zgoda rodziców.
W całej sali zapadła cisza. Uczniowie w całkowitym skupieniu wpatrywali się w
najwyższy stół.
- To kwestia hormonów - wyjaśniła Herbina. — Ale mów szybko, nim zorientują się, że nie
będzie golizny.
Przewodniczący rady nadzorczej Malgnoy wstał, unosząc złoty pas przepuklinowy,
oznakę swego urzędu.
- Uczniowie, po śmierci mojego syna Drąga - upiór siedzący przy stole duchów uniósł
zaciśnięte pięści niczym bokser — rada nadzorcza Hokpoku postanowiła, że
tymczasowym dyrektorem i dyrektorką zostaną Barry Trotter i Herbina Gringor.
Słuchacze nie zareagowali jakoś szczególnie, jedynie Ser-wus Snajper wstał i zaczął
przechadzać się wzdłuż stołu Sliz-gorybu, wręczając każdemu kto poprosił kubek
domowej

60

background image

115
roboty Syropu Śmierci*. (Sam był zbyt bliski wieku emerytalnego, by popełnić
samobójstwo).
Lujusz usiadł i Barry podniósł się, by coś powiedzieć, zniechęciła go jednak absolutna
cisza i morze tępych twarzy. Jedynie Nigel uśmiechał się szeroko, unosząc
entuzjastycznie kciuki. Objęcie przez rodziców kierownictwa szkoły sprawiło, że
równowaga sił wyraźnie przechyliła się od łobuzów na stronę Nigela i Juniora.
— Uhm, wielkie dzięki - powiedział w końcu Barry. -Postaramy się z żoną spisać jak
najlepiej. - Usiadł.
— Nasze drzwi są zawsze otwarte, podobnie ciemnia — dodała Herbina.
— Powiedziała pani: ciemniak?! - krzyknął ktoś od stołu Slizgorybu.
— Ciemnia. Możecie nas w niej odwiedzać, jeśli przyjdzie wam do głowy popełnić
samobójstwo — wyjaśniła Herbina. — Martwi uczniowie nie zostają hojnymi
absolwentami.
— Bycie martwym jest super! - wtrącił Drago.
— Cii - syknęła siostra Pommefritte.
— To znaczy okropne. — Drago wykrzywił się demonstracyjnie. — I pamiętajcie, nie
sięgajcie po narkotyki.
— I wódencję — dodał Hamgryz, po czym znów zasnął. Kilka domowych skrzatów
podbiegło dyskretnie z noszami.
— Och, zostawcie go. — W ten sposób Barry podjął swą pierwszą dyrektorską decyzję. -
Jedzmy.
* Flabbe i Oyle, którzy także przybyli na zlot, zabili się natychmiast po „wypadku" Drąga
w obawie przed gniewem wszystkich ludzi, których prześladowali. Po śmierci zatrudnili
się w reklamie Pastylek Nasennych Wszystkich Smaków EX. Pottsa.
116
Odkrył, że podoba mu się nowy prestiż, zaś władza nad życiem i śmiercią wszystkich
uczniów, nauczycieli, absolwentów i przyjaciół Hokpoku pozwalała łatwiej znieść
widniejący w żartobliwej księdze pamiątkowej komentarz pod jego zdjęciem „Najlepszy
kandydat na ginekologa amatora". Barry czuł się tak dobrze i szlachetnie, iż zrozumiał
nagle, że kiedy w dzieciństwie wciąż wkurzał Bubeldora, zachowywał się jak ostatnia
świnia.
Nagle ogarnęła go fala nieznanej dotąd wdzięczności. Podniósł kieliszek.
- Zdrowie Alpa Bubeldora, starego, zasuszonego marudy, gdziekolwiek jest teraz.
- Zdrowie, zdrowie! Blablabla wstał.
- To bardzo miłe z waszej strony — rzekł.
- Co takiego? - rzuciła Herbina.
Zdając sobie sprawę z popełnionego błędu, nowy profesor zaczął błyskawicznie szukać
wymówki.
- Uhm, po prostu ćwiczę dialog z mojej nowej sztuki — wyjąkał.
- Jaki ma tytuł? - zainteresował się Barry. Blablabla rozejrzał się gorączkowo.
- Uhm... Chwila... oszołomionej niezręczności? Ferd skrzywił się.
- W życiu nie poszedłbym na coś takiego.

61

background image

- Sam też trochę pisałem — powiedział Barry. — I uwierz mi, to dno.
- To tylko tytuł roboczy - bronił się Blablabla. - Macie może jakieś sugestie?
- Tak - wybełkotał Jorge z pełnymi ustami. - Dymankoi
117
- Za bardzo brzmi jak musical - nie zgodził się Ferd. -Może Wieczór supermodelek w
negliżu?
- Bomba - odparł Jorge, wyczerpując temat. Podczas posiłku Barry i Herbina rozmawiali
o tym co
zaszło z Drągiem i całą resztą. Lon kręcił się pod stołem, żebrząc o resztki; Barry rzucił
mu tłusty kawałek żeberka.
- Dzięki - odparł przyjaciel.
-1 co, panie były dyrektorze? Ma pan dla mnie jakieś rady?
- Nie wylizuj się po obiedzie - mruknął Lon. - I nie próbuj obwąchiwać tyłków członków
rady nadzorczej. Nie lubią tego. Dziwne, prawda?
- Nigdy nie miałem do tego szczególnych skłonności -przyznał Barry.
- Nie wiesz co tracisz. Barry wolał o tym nie myśleć.
- Jak ci się pracuje z Hamgryzem?
- O, świetnie — rzekł Lon. — Tylko że tęsknię za Genny. Hamgryz i ten nowy profesor
Zajęć Praktyczno-Ciemniac-kich coś kombinują. Słyszałem, jak rozmawiali wczoraj w
nocy w chacie Hamgryza.
- Naprawdę? Co mówili?
- Może gdybym dostał jeszcze kawałek żeberka, przypomniałbym sobie.
Barry rzucił pod stół kawał mięsa.
- Nie mogę sobie przypomnieć — oznajmił Lon.
- Hej, to nie fair! - zaprotestował oburzony Barry. - Skoro daję ci kawałek mięsa, masz mi
powiedzieć wszystko, co
wiesz.
118
- Nie wiem zbyt wiele - przyznał Lon. — Za mało miejsca - dodał, stukając palcem w
skroń, a potem wpychając go w ziejącą tam dziurę.
Zniesmaczony Barry wrócił do stołu. W połowie drugiego dania Herbina wyszeptała mu
do ucha:
- Barry, myślę, że ten człowiek to Alpo Bubeldor. -Ale kto? Ten gość trzy krzesła dalej? -
odparł Barry
z pełnymi ustami, dźgając w powietrzu nożem.
Nowy profesor zaczął kręcić głową, raz po raz wymawiając bezdźwięcznie słowo „nie" i
wymachując rękami.
- Potrafisz zachować dyskrecję — pogratulowała mu Herbina. - Tak, on.
- Chcesz powiedzieć, że facet z długim, białym zarostem...
- Zbieg okoliczności - wtrącił Blablabla.
- ...w zasłaniającej twarz kominiarce...
- Mam łuszczycę - powiedział Blablabla.
- ...w starej tiarze Alpa na głowie...

62

background image

- O tej porze roku łatwo się przeziębić albo złapać grypę. Przeciągi!
- ...to dyrektor Bubeldor? — dokończył Barry. -Tak.
- To wariactwo. Wszyscy wiedzą, że Bubeldor nie żyje. Wszystkie te eliksiry „dzień po",
które zażywałaś w szkole, musiały pomieszać ci w głowie.
Faktycznie Herbina zażywała je tak często, że siostra Pommefritte zaczęła je nazywać
Gringorami. Choć Herbina utrzymywała, iż nazwa wzięła się stąd, że paliły wnętrzności
niczym ostre, meksykańskie przyprawy.
119
— Ho, ho — wtrącił Ferd. - Ostro pojechał, Herbino.
— Kiedyś nie pozwalałaś mu na takie teksty - dodał Jorge.
— Tak, ty idioto - odparła Herbina, puszczając mimo uszu zaczepki bliźniaków. - I co
więcej, uważam, że to on odpowiada za śmierć Drąga.
— Wcale nie - zaprotestował Blablabla. Herbina posłała mu nieprzychylne spojrzenie.
— Pilnuj swojego nosa.—Znów zwróciła się do Barry'ego: -Może powinniśmy
kontynuować tę rozmowę w cztery oczy, z dala od tłuszczy.
— Wystarczy dać niektórym władzę i od razu zaczynają się wywyższać - powiedział
profesor. — Kiedy ja byłem dyrektorem...
— Ha! — wykrzyknęła Herbina.
— Przepraszam, przejęzyczenie. Gdybym kiedykolwiek był dyrektorem, bardziej dbałbym
o demokrację i mówiąc otwarcie, traktowałbym uprzejmiej kogoś, komu nie płacę zbyt
wiele. Chyba że sam chciałbym nauczać, jak zrobić zaklęcie śmierci z papierowego
talerza, makaronu i kleju.
— Zajęcia Praktyczno-Ciemniackie to łatwizna — oznajmiła Herbina.
— Ach tak? - oburzył się profesor. - To powiedz, jak zrobić Boże Oko.
— Bierzemy kolorową włóczkę...
— Błąd! Najpierw patyczki po lodach.
— Moi drodzy, moi drodzy, przestańcie zachowywać się jak dzieci - upomniał ich Barry. -
To moja specjalność. Poza tym nie uważam, by profesor Blablabla zdołał złamać
zaklęcie Ann-Margaret Drąga. To absurd.
120

Herbina wyprostowała się i pociągnęła łyk ze swego dzbanka.
- To kto według ciebie to zrobił? Barry odkroił kawałek stekołaka.
- Uważam, że to Snajper.
Wszyscy zebrani zareagowali odgłosami protestu i niedowierzania. Pod nimi Lon ze
zdumienia uderzył głową w stół. Sam Snajper wciąż krążył wśród kilkunastu ślizgo-
rybskich samobójców, zapisując ostatnie antytrotterowskie klątwy i generalnie
uprzyjemniając im ostatnie chwile spędzone na ziemi.
- Masz jakieś dowody na poparcie tej teorii? — spytał Ferd.
- Absolutnie żadnych - odparł Barry. - Ale w dawnych czasach zawsze podejrzewaliśmy
Snajpera. A ja jestem tradycjonalistą.

63

background image

- Albo kretynem — wymamrotała Herbina.
- Mówiłaś coś, skarbie?
- Nie, najdroższy - odparła słodko.
- Nasza profesor herbologii naprawdę zna się na rzeczy - zmienił temat Barry. - Tylko
dorrito i ciasteczka, co, madame Pend?
Kobieta przytaknęła, uśmiechając się z rozmarzeniem; jej źrenice dorównywały
rozmiarami talerzom. Barry odwrócił się do profesora z zagranicy.
- Skąd pochodzi Blablabla? Jakiej jest narodowości? Osobliwy mężczyzna chrząknął
nerwowo, odpowiadając
coś, co zabrzmiało jak Tingo-Jingo.
- Nigdy nie słyszałam o takim kraju — wtrąciła się Herbina.
121
— I nic dziwnego — wyjaśnił Blablabla. —Jest bardzo ekskluzywny.
— Skąd ta kominiarka? — chciał wiedzieć Ferd.
— Tingo-Jingo ma znacznie cieplejszy klimat. Wciąż staram się przywyknąć. - Zadrżał
demonstracyjnie, usiłując wszystkich rozbawić. Gdy nikt się nie zaśmiał, zebrani
próbowali ocieplić atmosferę, zmieniając temat.
— Trzeba coś zrobić z drużyną ąuitkitową Graffitonu -oznajmił Ferd.
Herbina nie ustępowała.
— Zdawało mi się, że maska ma zasłonić łuszczycę?
— Na miłość boską, kobieto - rzekł podniesionym głosem Barry. — Przestań w końcu
zadręczać nieszczęśnika.
— Nie krzycz na mnie - warknęła Herbina.
— Jestem dyrektorem, mogę krzyczeć na kogo zechcę.
— Ja też. Jasne?
— Barry, Herbino — zainterweniował Jorge. — Nie kłóćcie się na oczach dzieci. Zróbcie
to później. Wtedy będziecie się mogli zwyzywać.
Barry powiódł wzrokiem po morzu rozbawionych uczniów, radośnie marnujących
jedzenie, szydzących z siebie nawzajem i snujących niezliczone plany mogące
rozładować młodzieńczą energię i pomysłowość w możliwie najmniej sensowny i
najbardziej niszczycielski sposób.
— Spójrzcie tylko — rzekł.
— Na co? Na deser? - zdziwił się Ferd.
Barry rzucił szybkie zaklęcie Autopac i niewidzialna siła uderzyła Ferda w tył głowy.
— Nie, na uczniów — rzekł z dumą. — Moich uczniów. Herbina kopnęła go pod stołem.
122
- Hej, czemu zawsze musisz uciekać się do przemocy? -Barry zaczął rozcierać łydkę.
- A czemu ty zawsze uciekasz się do głupoty? — odparowała Herbina.
Barry zmarszczył brwi, po czym wrócił do przerwanego wątku.
- Przyszłość magii spoczywa w ich rękach - rzekł dobrodusznie.
- Nagle ogarnęło mnie przemożne pragnienie naturali-zowania się na Gumola — wtrącił
Jorge.

64

background image

- Ileż bym dał, żeby znów być młodym - rozmyślał głośno Barry. - Pamiętacie tamte
czasy?
- Jak przez mgłę - przyznała madame Pend.
- Myślę, że będę wyrazicielem opinii całego ciała pedagogicznego, gdy powiem: dzięki
Bogu, że to już przeszłość - wtrącił Snajper, który powrócił do stołu, wypełniwszy
obowiązki anioła śmierci.
- Człowiek budził się, tryskając energią...
- Ze świeżym pryszczem dokładnie między oczami — uzupełnił Ferd.
- Z głową pełną planów i marzeń - rzekł Barry.
- Z których żadnego nie można było spełnić, bo nie pozwalali na to dorośli - dokończył
Jorge.
- Może nawet w kimś się podkochiwał - nie ustępował Barry.
- Albo we wszystkich. — Ferd zerknął na Herbinę, która dla odmiany kopnęła jego.
- W jakiejś pięknej dziewczynie. - Barry nie poddawał się.
- Która nie wiedziała nawet, że istniejesz - wtrącił Snajper.
123
Snajper lubił dziewczyny? Kto by pomyślał. Barry z irytacją cisnął na stół serwetkę (która
natychmiast złożyła się sama).
- Po prostu im zazdrościcie. Zazdrościcie, że nie jesteście już tacy młodzi jak oni.
- Nie, Barry, my pamiętamy jak wyglądało naprawdę życie nastolatków - odparła Herbina.
- Wypiliśmy mniej wina niż ty.
- Uważam, że się mylicie. Zejdę między nich i dowiem się co myślą.
- Odradzałbym - mruknął Snajper między kęsami słynnej wysuszonej na śmierć
hokpockiej pieczeni. Najwyraźniej ponure obowiązki dyrektora Ślizgorybu - jedna trzecia
uczniów zdążyła się już otruć i domowe skrzaty odziane w kombinezony ochronne
wynosiły właśnie zwłoki - nie wpłynęły na jego apetyt.
- Barry Trotter, człowiek ludu — zadrwiła Herbina. Barry'ego ogarnęła irytacja.
- Herb, to przecież nie zaszkodzi. Ty działasz za kulisami, ja otwarcie. Szczęśliwi
uczniowie to moja działka.
- Jak sobie chcesz — mruknęła.
- Czyja też mógłbym pójść? - spytał Blablabla. - Chciałbym to zobaczyć.
- Oczywiście. Przekonasz się, jak wspaniałych czarodziejów i czarownice produkujemy
tu, w Hokpoku.
Zanieśli talerze do płukaczki i ruszyli do stołu Pufpifpafu.
- Pozwolicie, że siądziemy z wami i pogadamy? — spytał Barry.
Uczniowie przytaknęli pomrukiem, przesuwając się i robiąc mu miejsce.
124

- Na bank nie jesteś Barrym Trotterem — powiedział wysoki chłopak ze sterczącym
rudym kosmykiem.
- Na bank jestem - odparł Barry. - Ciekawe, czemu tak uważasz?
- Czytałem wszystkie książki — odparł chłopak. — Jesteś za niski. Poza tym Barry jest
super.

65

background image

- Uwierz mi, to ja. — Barry'ego ogarnęła na moment irytacja, potem sięgnął pod szatę i
wyciągnął portfel. Wyjął z niego prawo rozkraplania. - Marne zdjęcie. - Podał je
chłopakowi. - Jeśli to nie ja, to żal mi tego, kto na nim jest. - Odwrócił się do profesora z
zagranicy, by wymienić znaczące spojrzenia „jak to strasznie być starym". Profesor
uśmiechnął się słabo.
Dzieciak, wyraźnie nieprzekonany, oddał mu prawo.
- Lepszą fałszywkę można kupić za pięć knotów w Hogs-biede.
- Widzisz chyba moje czoło, prawda?
- Nawet z kosmosu. - Chłopak prychnął. - A gdzie słynna potargana czupryna, co?
Barryemu zdecydowanie nie podobał się ten dzieciak.
- W moich szczotkach do włosów. Dzięki, że mi przypomniałeś.
Powoli tracił panowanie nad sytuacją i uczniowie zaczynali się stawiać.
- Przywołaj tu wielki stos galonów — zażądała pryszczata dziewczyna.
- I oddaj mi je — dodał bezczelnie inny chłopak, śmiejąc się obelżywie.
Barry rozpoczął inkantację, przypomniał sobie jednak nieszczęsnego Kurrlissa.
125
- Na bank nie jesteś Barrym Trotterem - powiedział wysoki chłopak ze sterczącym rudym
kosmykiem.
- Na bank jestem - odparł Barry. - Ciekawe, czemu tak uważasz?
- Czytałem wszystkie książki — odparł chłopak. — Jesteś za niski. Poza tym Barry jest
super.
- Uwierz mi, to ja. - Barry'ego ogarnęła na moment irytacja, potem sięgnął pod szatę i
wyciągnął portfel. Wyjął z niego prawo rozkraplania. — Marne zdjęcie. — Podał je
chłopakowi. - Jeśli to nie ja, to żal mi tego, kto na nim jest. — Odwrócił się do profesora z
zagranicy, by wymienić znaczące spojrzenia „jak to strasznie być starym". Profesor
uśmiechnął się słabo.
Dzieciak, wyraźnie nieprzekonany, oddał mu prawo.
- Lepszą fałszywkę można kupić za pięć knotów w Hogs-biede.
- Widzisz chyba moje czoło, prawda?
- Nawet z kosmosu. — Chłopak prychnął. — A gdzie słynna potargana czupryna, co?
Barry'emu zdecydowanie nie podobał się ten dzieciak.
- W moich szczotkach do włosów. Dzięki, że mi przypomniałeś.
Powoli tracił panowanie nad sytuacją i uczniowie zaczynali się stawiać.
- Przywołaj tu wielki stos galonów — zażądała pryszczata dziewczyna.
-1 oddaj mi je — dodał bezczelnie inny chłopak, śmiejąc się obelżywie.
Barry rozpoczął inkantację, przypomniał sobie jednak nieszczęsnego Kurrlissa.
125
-Nie mogę...
— Mówiłem. — Rudy chłopak splótł ręce na piersi.
— To znaczy, mogę, to proste zaklęcie.
- Ta, jasne.
— Ale tego nie zrobię, a poza tym Dom, z którego pochodzisz traci dziesięć punktów, za
bezczelność.

66

background image

- Bardzo proszę, to Graffiton - rzucił chłopak. - My i tak nigdy nie wygrywamy.
Barry'ego ogarnęło oburzenie.
- To czemu siedzisz przy stole Pufpifpafu?
- Tu mam przyjaciół. Poza tym to wolny kraj.
— Wcale nie — warknął Barry. Sam nie wiedział co jeszcze powiedzieć. Nie dość, że
smarkacz był bezczelny, to jeszcze nielojalny wobec swojego domu. Odrażające. Z
pewnością on sam nie był w młodości taki pyskaty. — Może uważasz, że jesteś zabawny,
w istocie jednak przynosisz tylko wstyd sobie samemu i całej szkole, na oczach
profesora, który przybył tu gościnnie z Tingo-Jingo.
Słysząc tę nazwę, chłopak ryknął śmiechem; pozostali zawtórowali mu.
- Sądzisz, że twoi kumple śmieją się z tobą, ale wiesz, co myślą sobie naprawdę? Tak
naprawdę myślą sobie: „Rany, [twoje imię] to wyjątkowy palant. Jest naprawdę kuler-sko
- czy może czadersko albo jazzy - że dyrektor Trotter przyszedł z nami posiedzieć i
zabawić się w magiczną pogadankę".
Śmiechy nie cichły i nagle Barry zrozumiał. Jego twarz rozjaśnił lekki uśmiech. Wiedział
już, w co gra ten dzieciak.
— Wystawiasz mnie na próbę, bo jestem nowym dyrektorem. Drąga byś tak nie
potraktował. Ani Alpa Bubeldora.
126
— A kto to? — odparł wyzywająco chłopak. Ręka Blablabla wystrzeliła w powietrze, jakby
zamierzał uderzyć ucznia, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się, udając, że poprawia
szpiczasty kapelusz. - A jasne, chodzi ci o tego zła-miróżdżka z książek.
— Arrggh! - Cudzoziemski profesor wydał z siebie zduszony krzyk i rzucił się na ucznia.
Barry musiał przytrzymać go fizycznie, choć chłopak wyraźnie nie bał się ani trochę.
— Lepiej stąd odejdź, młodzieńcze — wydyszał Barry, zmagając się z profesorem. —
Jak się nazywasz? Żebym mógł na dobre udupić twój Dom.
— Barry Trotter. - Chłopak parsknął, wstając wraz z kumplami. Pozostawili dla
domowych skrzatów paskudny bałagan do sprzątnięcia.
— Bardzo zabawne. Dowiem się kim jesteś, a wtedy — krzyknął Barry - Graffiton straci
sto punktów!
Rozbawiona grupka odeszła, zupełnie się tym nie przejmując. Barry zwolnił uchwyt i
wypuścił Blablabla. Zdyszany, wrócił do najwyższego stołu.
— Jak poszło, człowieku ludu? — Herbina uśmiechnęła się złośliwie.
— Tylko bez złośliwości — rzucił gniewnie Barry. — Drago też się wyzłośliwiał i spójrz, co
go spotkało.
W Wielkiej Sali nagle zapadła cisza. Czyżby Barry wyrównał w końcu rachunki z
Dragonem? Bóg jeden wiedział, ale nikomu nie mówił. Świetnie, niech plotki się rozejdą,
pomyślał Barry. Może jeśli ci naćpani mirrą smarkacze uznają, że jestem zabójcą, okażą
mi trochę szacunku.
ROZDZIAŁ 7
Następnego dnia Nigel i Junior siedzieli na lekcji mikstur, podając sobie karteczki. W
poprzednich latach traktowano to jako poważne wykroczenie. Pierwszą przyłapaną w
semestrze osobę ścinano, a jej głowę osadzano na szpikulcu przed całą klasą w

67

background image

charakterze ostrzeżenia (do tego Graffiton tracił dziesięć punktów). Ale nie dziś. Snajpera
wyraźnie to nie obchodziło.
- Naparstek to zapewne najpotężniejsze magiczne urządzenie do szycia — czytał
obojętnie pobladły profesor z poplamionych łzami notatek. — Nigdy nie lekceważcie jego
mocy.
„Podoba ci się Yvonne Bognor? Zaznacz tak albo nie". Nigel odhaczył nie, po czym z
lekkim wyrzutem sumienia dopisał „Ale sprawia wrażenie miłej" i oddał kartkę. W ciągu
godziny wygłosił w ten sposób swe opinie na temat niemal całej szkoły, prawie wszystkie
szczere. Skłamał tylko w kwestionariuszu „Czy jesteś pruderyjny"? - jak dotąd „nie
zapuścił się jeszcze pod stanik".
128
ROZDZIAŁ 7
GROTA SIR GOBR1KA
Następnego dnia Nigel i Junior siedzieli na lekcji mikstur, podając sobie karteczki. W
poprzednich latach traktowano to jako poważne wykroczenie. Pierwszą przyłapaną w
semestrze osobę ścinano, a jej głowę osadzano na szpikulcu przed całą klasą w
charakterze ostrzeżenia (do tego Graffiton tracił dziesięć punktów). Ale nie dziś. Snajpera
wyraźnie to nie obchodziło.
— Naparstek to zapewne najpotężniejsze magiczne urządzenie do szycia - czytał
obojętnie pobladły profesor z poplamionych łzami notatek. — Nigdy nie lekceważcie jego
mocy.
„Podoba ci się Yvonne Bognor? Zaznacz tak albo nie". Nigel odhaczył nie, po czym z
lekkim wyrzutem sumienia dopisał „Ale sprawia wrażenie miłej" i oddał kartkę. W ciągu
godziny wygłosił w ten sposób swe opinie na temat niemal całej szkoły, prawie wszystkie
szczere. Skłamał tylko w kwestionariuszu „Czy jesteś pruderyjny"? — jak dotąd „nie
zapuścił się jeszcze pod stanik".
128
Były to nieszkodliwe, typowe bzdury, w Hokpoku znaczące jeszcze mniej niż gdzie
indziej, zważywszy na łatwą dostępność uroków, zaklęć, eliksirów i filtrów miłosnych.
Uczucia zmieniały się z dnia na dzień, czasem z godziny na godzinę. Po kilku dniach od
rozpoczęcia nauki każdy uczeń pozostawał pod wpływem czegoś magicznego. A jeśli
wzięło się pod uwagę fakt, iż zaczarowany uczeń najczęściej padał ofiarą innej, także
zaczarowanej osoby, tworzyło to system fantastycznie skomplikowanych zależności. W
normalnych okolicznościach czujność nauczycieli takich jak Snajper utrzymywała na
rozsądnym poziomie ognie miłości (bądź nienawiści), lecz dziś Snajper wyraźnie nie miał
do tego serca. Ani do niczego innego. Na tablicy, zwykle pokrytej skomplikowanymi
wykresami, widniały wyłącznie słowa „Nie jestem dyrektorem".
Zadźwięczał dzwonek i wszyscy zaczęli zatrzaskiwać książki.
— Zaklęciowy haft krzyżykowy wymaga dużej wprawy, pamiętajcie zatem, by odrobić
lekcje. Albo nie. To nie ma znaczenia.
Cała klasa zdumiała się niepomiernie.
- Słyszeliście — dodał ponuro Snajper. - To nie ma znaczenia. Najwyraźniej można
całymi latami oblewać egzaminy i mimo to zostać dyrektorem.

68

background image

Niegdyś budzący lęk profesor mikstur rozpłakał się w głos. Zażenowani uczniowie
pospiesznie opuścili klasę; na korytarzu ich zakłopotanie zamieniło się w śmiechy i
okrutne naśladownictwa.
Zajęcia ze Snajperem były ostatnimi tego dnia i Ni-gel z Juniorem poczuli głód. Zrobili
zatem coś, co każdy
129
pierwszoroczniak robi raz i tylko raz: kupili baton czekoladowy z automatu przed męską
ubikacją na pierwszym piętrze. Junior przełamał go na pół, by mogli się podzielić. Gdy to
zrobił, usłyszeli mrożący krew w żyłach krzyk.
— Wiedziałem, że jest nieświeży - mruknął Nigel. - Ale nie wyglądał jak nieumarły.
-Tak czy inaczej, to obrzydliwe. - Junior wzdrygnął się. — Chodźmy do Gobryka.
— Pewnie, tamtejsze żarcie wciąż jest okropne, ale przynajmniej nie marudzi.
Ruszyli zatem do klubu Graffitonu. Każdy Dom miał swój klub, stanowiły one jeden z
najlepszych wynalazków byłej, nie aż tak wspaniałej administracji Malgnoyów.
Oczywiście Slizgoryb szczycił się najlepszym — klub mieścił się na barce rozkoszy
Drąga, przemeblowanej, magicznie chronionej przed zmianami aury, kołyszącej się
dekadencko na wodach jeziora.
Wędrówka trwała całe wieki — schody wciąż się przesuwały; obaj chłopcy uważali to za
szczyt upierdliwości — w końcu jednak dotarli do Groty sir Gobryka, nazwanej tak
częściowo na cześć założyciela domu, a częściowo w błędnym przekonaniu, że nadanie
lokalowi bajeranckiej nazwy sprawi, że klienci będą mniej narzekać na kiepskie żarcie. W
Hokpoku, podobnie jak w niemal wszystkich szkołach, większość spożywanych kalorii
pochodziła z najtańszego śmieciowego jedzenia: pizz przywoływanych i odgrzewanych w
mikrofalówce, hamburgerów pochłanianych w drodze na zajęcia profesora Puppsa*.
Nie sądziliście chyba, że studenci jadali wszystkie posiłki
130
Grota była miejscem przytulnym i miłym. Kula jasnowidzenia o dużym ekranie
wyświetlała międzynarodowe zawody ąuitkitu (albo jedną z niekończących się powtórek
„Tańca z magami", w zależności od tego, kto pierwszy się do niej dorwał). Można tam
było znaleźć kilka automatów bilardowych, aktualnych numerów różnych pism, kanap, na
których można się było wyciągnąć — i żadnych ponurych domowych skrzatów. W sumie
dawało to jedno z najprzyjemniejszych miejsc w całej szkole. Klienci mogli nawet
przynosić swoje zwierzęta. Junior też chciał sobie kupić ośmiornicę, podobną do
Chesterfielda (jego kozę uprowadziły centaury w niemoralnych celach). Chłopcy założyli
tajny klub zwany Fani Oraz Trenerzy Ośmiornic, w skrócie FOTO*.
w Wielkiej Sali, prawda? Macie pojęcie, ile by to kosztowało? Nie można winić J.G.
Rollins, że opisywała wyłącznie niesamowite i imponujące elementy pobytu w Hokpoku.
Dobrze wiedziała co się sprzeda. Szafka woźnego wygląda tak samo, nieważne czy
chodzi się do Hokpoku, czy do liceum Huberta Humphreya. Toteż J.G. nieustannie
ogrywała łukowate sklepienia, wielkie schody i olbrzymie warczące obrazy
przedstawiające psy grające w pokera; sypiące się gzymsy, nieustanne problemy z
myszami i pradawne, dwustulitrowe beczki magicznych odkażaczy pojawiały się tylko w
pierwszych, niewydanych szkicach książek. * Oto zasady FOTO:

69

background image

1. Każdy członek musi mieć ośmiornicę, albo bardzo chcieć ją mieć.
2. Każdy członek musi co najmniej raz w życiu ucałować ośmiornicę w dzióbek.
131
- Widziałeś kiedyś klub Rovertouru? - spytał Junior. -Słyszałem, że mają tam ring do
walki zwierząt.
- O rany - odparł Nigel, niepewny, czy powinien zareagować zachwytem, czy
oburzeniem, zmienił zatem temat. — Masz ochotę na rabtastic?
W tym samym czasie, gdy Hokpok zakontraktował usługi Tiary Nadziału, wynajął też
odpowiednie hotelowe firmy cateringowe zajmujące się każdym z klubów. Pisząc
„odpowiednie", chcę powiedzieć, że kuchnia Ślizgorybu była zdecydowanie bardziej
złowieszcza i mroczna, przygotowywana przez megalomaniacką firmę*. Obsługą
Graffitonu zajmowała się europejska filia Supersmaku.
Grota miała też jedną wadę: wszędzie roiło się w niej od myszy. Ponieważ mieściła się
głęboko pod ziemią w starej jamie bazyliszki, oparła się śmiercionośnym efektom
specjalnym Braci Wagner i tym samym stała się naturalnym schroniskiem zbuntowanych
hokpockich gryzoni, którymi dowodziła nieśmiertelna myszTimothy**.
3. Każdy członek musi raz dziennie wykonywać w miejscu publicznym Taniec
Ośmiornicy, z wyróżniającymi się krokami osobistymi, których nie wolno naśladować
innym członkom. 4. Żaden członek nie może ujawnić sekretów klubu „małym rybom" (nie-
członkom) pod karą śmierci przez uduszenie. Wykonanie kary polegać będzie na
wysmarowaniu szyi gotowanymi krewetkami i wypuszczeniu na nią Chesterfielda. Jak
dotąd jedynym sekretem FOTO był fakt, że Juniorowi podobała się Pufpifpafka imieniem
Lauren.
* Jedz i koniec, należąca do imperium Vielokonta.
** Wyjaśnienie, jak ta mysz zdobyła nieśmiertelność, można
132

Zazwyczaj hokpockie myszy były zajęte wyprawami po jedzenie i unikaniem polujących
na nie Wypożyczal-skich. Tak się jednak złożyło, że dziś wypadały urodziny Timothy'ego,
który postanowił je uczcić, skacząc na bun-gee z żyrandola. Przy stole trzy i pół metra
niżej trzy sześ-cioklasistki z Graffitonu prowadziły właśnie rozmowę od serca.
- Evelyn, czy Aiden kiedykolwiek prosił cię żebyś, uhm, wycięła sobie zakazany las? —
spytała jedna z nich, Elizabeth.
- Zakazane co? — spytała Evelyn. Elizabeth wskazała palcem swe łono.
- O nie, nie zrobiłabym tego, bałabym się wrastających włosków - odparła Evelyn. -
Założę się, że Jane ma takie doświadczenia.
Roześmiały się i odwróciły do Jane.
- Raz zaszalałam z maszynką — potwierdziła Jane. — Goliłam nogi i po prostu poszłam
w górę. Kiedy odrastały, swędziało jak cholera.
- A skąd to nagłe zainteresowanie sztuką balwierską? — spytała wyniośle Evelyn.
- No... — Elizabeth pociągnęła łyk musującego napoju i odparła z ustami pełnymi kostek
lodu: - łan mnie prosił, ale sama nie wiem.
- Też każ mu to zrobić — zaproponowała Jane. Koleżanki zaśmiały się.

70

background image

Wysoko nad nimi Timothy przypinał właśnie linę.
znaleźć w Barrym Trotterze i bezczelnej parodii. (Nie, nie zamierzam wam mówić; kupcie
tę cholerną książkę).
133
- Chłopaki - rzekł. - Może jednak za mało wypiłem, by to zrobić. Nie wydaje wam się, że
ostatni skok Wielkosera rozciągnął linę?
- Nie bądź mięczakiem - upomniał Timothy'ego jego przyjaciel Dexter.
- Znaczy, wiem, że nie mogę umrzeć — podjąłTimothy. -Ale po prostu...
Nim zdążył dokończyć zdanie, Dexter zepchnął go z żyrandola. Wszyscy przyjaciele
Timothyego, w większości narąbani jak mysie tankowce (dzięki kałuży piwa rozlanej pod
jednym ze stołów), zareagowali głośnymi, nieprzystoj-nymi wiwatami.
Dziewczęta w dole rozmawiały nadal, nieświadome faktu, że ich życie zaraz stanie się o
wiele obrzydliwsze.
- Ja mam Morganę Le Fay - oznajmiła Elizabeth.
- Co to? — zaciekawiła się Evelyn.
- Golisz jedną stronę i nosisz zaczeskę - wyjaśniła Elizabeth.
Timothy miał rację — Wielkoser rozciągnął linę. Uderzył o stół z obrzydliwym trzaskiem
pękających kości, po czym znów wzleciał w górę, pozostawiając na obrusie krwawy
zarys sylwetki.
- Spójrzcie, na stół spadła mysz — zauważyła Jane.
- Przynajmniej już jej nie ma - odparła Elizabeth, nie wiedząc, że Tim dopiero się
rozkręca.
- To ohydne — mruknęła Evelyn. — Zakryjcie to czymś. Elizabeth przestawiła kubek
niemal wrzącej herbaty. Timothy zjawił się ponownie i zanurkował.
- Aaa - pisnął, gotując się żywcem. - Co za syf!
134
— Chłopaki - rzekł. — Może jednak za mało wypiłem, by to zrobić. Nie wydaje wam się,
że ostatni skok Wielkosera rozciągnął linę?
— Nie bądź mięczakiem - upomniał Timothy'ego jego przyjaciel Dexter.
— Znaczy, wiem, że nie mogę umrzeć — podjąłTimothy. -Ale po prostu...
Nim zdążył dokończyć zdanie, Dexter zepchnął go z żyrandola. Wszyscy przyjaciele
Timothyego, w większości narąbani jak mysie tankowce (dzięki kałuży piwa rozlanej pod
jednym ze stołów), zareagowali głośnymi, nieprzystoj-nymi wiwatami.
Dziewczęta w dole rozmawiały nadal, nieświadome faktu, że ich życie zaraz stanie się o
wiele obrzydliwsze.
— Ja mam Morganę Le Fay — oznajmiła Elizabeth.
— Co to? — zaciekawiła się Evelyn.
— Golisz jedną stronę i nosisz zaczeskę - wyjaśniła Elizabeth.
Timothy miał rację - Wielkoser rozciągnął linę. Uderzył o stół z obrzydliwym trzaskiem
pękających kości, po czym znów wzleciał w górę, pozostawiając na obrusie krwawy
zarys sylwetki.
— Spójrzcie, na stół spadła mysz — zauważyła Jane.

71

background image

— Przynajmniej już jej nie ma - odparła Elizabeth, nie wiedząc, że Tim dopiero się
rozkręca.
— To ohydne - mruknęła Evelyn. — Zakryjcie to czymś. Elizabeth przestawiła kubek
niemal wrzącej herbaty. Timothy zjawił się ponownie i zanurkował.
— Aaa - pisnął, gotując się żywcem. — Co za syf!
134
- Ohyda. — Elizabeth wzdrygnęła się. - Mam teraz krew myszy w herbacie.
- Dam ci galona, jeśli ją wypijesz - zaproponowała Eve-lyn.
- Chyba trochę bryznęło mi też we włosy. - Elizabeth zaczęła obmacywać głowę.
- Patrzcie. - Jane wskazała żyrandol. — Jest tam znacznie więcej tych krwawych myszy!
(Właśnie sama wymyśliła to określenie).
- Paskudztwo — skomentowała Elizabeth. — Chodźmy obejrzeć „Po-życiową szansę"*.
- Nie, muszę zabrać się za naukę — odparła Jane. - Ktoś powinien uprzedzić Fistulettę.
Dziewczyny wstały i wyszły. Fistuletta była jedną z pracownic stołówki, olbrzymką. Miała
trzysta czterdzieści siedem lat, całe jej ciało pokrywały brodawki, znamiona i kępki
włosów wyrastające z najmniej oczekiwanych miejsc. Właściwie, jak na olbrzymkę była
niezłą laską i choć nie miała męża, czekała na kogoś lepszego niż Hamgryz.
Timothy na zmianę zapadał i wybudzał się ze śpiączki, co chwila uderzając o stół. Jego
przyjaciele wiwatowali szaleńczo, czekając, aż znieruchomieje, by móc go wciągnąć na
górę. Podczas ostatniego lotu w dół ocknął się dostatecznie, by stwierdzić, że
dziewczyny zniknęły.
* Program ten, jeden z największych przebojów VieloWizji, pozwalał sąsiadom zmieniać
okoliczności swoich śmierci. W rankingach oglądalności wyprzedzały go wyłącznie
programy wykorzystujące magię do robienia durniów z Gumóli.
135
- Właśnie - rzekł słabo. - Lepiej... uciekajcie.
I wtedy nieszczęśnik opadł nieco niżej i ujrzał Fistulettę.
- O nie - jęknął.
Olbrzymka chwyciła mysz i zmiażdżyła w dłoni. Wysoko w górze rozległ się radosny,
piskliwy okrzyk. Oglądanie kolejnych śmierci Timothy'ego - i jego ożywania - stanowiło
znakomitą rozrywkę i nigdy się nie nudziło (no, przynajmniej im).
- Sprzątacz do stołu trzeciego, na mokro! - ryknęła Fi-stuletta i z kuchni wynurzył się
mamroczący coś pod nosem domowy skrzat z wiadrem i mopem.

ROZDZIAŁ 8
(WITKU
Gdy wczesnym, pięknym poniedziałkowym rankiem Barry dotarł do nowego biura
zajmowanego z Herbiną — gabinetu dyrektora! — przed wejściem czekała już kolejka
uczennic. Na jej końcu madame Pons postukiwała niecierpliwie stopą obutą w tradycyjny
trzewik. Pons, szkolna bibliotekarka, była niezwykle chuda i koścista. Barry podejrzewał,
że naprawdę jest mężczyzną.
- Dzień dobry, dziewczęta. Dzień dobry, madame Pons, jak tam biblioteka? - spytał. - Czy
w nocy znów uciekły jakieś książki? - (Był to nieustanny, ciągle nierozwiązany problem).

72

background image

- Z biblioteką byłoby wszystko dobrze, gdyby niektórzy uczniowie pamiętali, że to miejsce
skupienia i nauki, a nie - jej twarz wykrzywiła się w grymasie głębokiego niesmaku - klub
striptizowy.
- Klub striptizowy? — powtórzył Barry z gwałtownym zainteresowaniem. - Wejdźcie i
opowiedzcie mi o tym -wezwał do środka całą grupę.
137
- Byłyśmy w Dziale Ksiąg Zastrzeżonych - oznajmiła jedna z dziewcząt, wyraźnie
zdenerwowana. -1 nie chciałyśmy, żeby ludzie to widzieli.
- Powiecie naszym rodzicom? — spytała druga, bliska łez.
- Madame Pons, proszę mi opisać szczegóły tego oburzającego wydarzenia. — Barry z
trudem walczył z rozbawieniem.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego - rzuciła. - Alpo Bu-beldor nigdy...
- Nie jestem Alpem - w głosie Barry'ego zabrzmiała niebezpieczna nuta.
Do środka weszła Herbina, trzymająca w dłoni bezdenny kubek kawy*.
- Przyłapałam te... te dziewki na smarowaniu maścią opuchliznową swoich, swoich...
- Piersi? — wtrąciła Herbina. Podała jednej z dziewcząt chusteczkę, by wytarła sobie
nos.
- Tak — oznajmiła z odrazą madame Pons.
- Wszystkie przecież kiedyś próbowałyśmy - powiedziała wesoło Herbina.
- Bynajmniej! - zaprotestowała bibliotekarka.
Bieda kocha towarzystwo - i jak się zdaje, podobnie ma się rzecz z bezbiuściem,
pomyślał Barry. Z okna gabinetu widział grupkę uczniów szybujących nad boiskiem do
quit-kitu. Sądząc z niezgrabnych ruchów, zapewne chodzili do Graffitonu. Odwrócił się do
żony.
- To raczej zadanie dla dyrektorki. Zajmiesz się tym?
* To proste zaklęcie doprowadziło do bankructwa gumolską firmę Starbucks.
138
- Chętnie, ale...
- Świetnie. Mam trochę roboty papierkowej.
Przy biurku w przeciwległym kącie Barry zaczął w imieniu Snajpera pisać drobne
ogłoszenie. Nie liczą się muskuły, lecz mikstury - zapisał. Szanowany nauczyciel
akademicki, blada cera, metr osiemdziesiąt wzrostu, osiemdziesiąt kilo wagi, niecierpliwy,
nieobdarzony, szuka tolerancyjnego partnera (zwierzęcia). Lubię szczeniaki, długie
spacery po plaży i fisting. Razem odejmijmy punkty Graffitonowil Tylko dla szczupłych.
Teraz wystarczyło wysłać je do „Wróżbity Codziennego". Włożył wiatrówkę z logo
„Łowów z Łolbrzy-mem" i podszedł do miejsca, w którym Herbina pilnowała wymierzenia
kary uczennicom (wcześniej zapisała im zaklęcie, które miały wsunąć pod sportowe
biustonosze).
— Muszę zajrzeć do sowiejki i na boisko do ąuitkitu — oznajmił już w drzwiach. —
Pewnie nie wrócę przed lunchem.
-Ale Barry, musimy...

73

background image

- Wiem - uciął Barry, choć nie miał pojęcia o co chodzi. - I zrobimy to. Później. - Kiedy
nadejdzie czas, wykombinuje jak się z tego wykręcić. — Czółko, dziewczynki.
Pamiętajcie, więcej niż grejpfrut to przesada.
Barry wyszedł z gabinetu, pogwizdując. Całkiem nieźle, pomyślał.
— Pani Gringor, czy mogę zostać lesbijką? — spytała jedna z uczennic, odprowadzając
Barry'ego wzrokiem.
— Wiem, co czujesz - odparła z siostrzanym współczuciem Herbina. - A wyobraź sobie,
że jesteś jego żoną.
139
Najpierw czekała go krótka wizyta w cuchnącej, zawszonej sowiejce. Barry miał dość
rozumu, by nie poprosić Hybrydy o zabranie listu. Po operacji gardła nalegał, by rzuciła
palenie, i od tej pory za pomocą niezliczonych dziobnięć i drapnięć dawała mu jasno do
zrozumienia, że jego korespondencja nie będzie mile widzianym dodatkiem do jej nóg.
Poza tym i tak bardzo szybko się męczyła - po przeleceniu zaledwie pięciu metrów
musiała robić sobie przerwę. Zamiast tego Barry skorzystał ze starej sowy Pierdzyka
Gwizzleya, Pryszczatki.
Następnie przeszedł do pokoju Nigela we wciąż demonstracyjnie niezadaszonej wieży
Graffitonu. Muszę ściągnąć tu zespół magów budowlanych, pomyślał Barry. Otwarcie na
żywioły sprawiało, że w murach zbierała się wilgoć; Gderający Grzyb docierał nawet na
niższe piętra. Barry opadł na kolana i zajrzał pod łóżko syna w poszukiwaniu swego
starego mopa. Wręczył go Nigelowi, gdy tylko chłopak otworzył niezbyt entuzjastyczny
list zapraszający do szkoły. Od tego czasu Nigel nawet nie tknął mopa, ozdobił go
jedynie kilkoma kalkomaniami. W poprzednie święta dziadek Gringor podarował Nigelowi
nowy, najmodniejszy model, w opinii Barry'ego nadający się dla pozerów, nie dla
prawdziwych graczy. Nigel jednak nie dał się przekonać — uwielbiał swój nowy mop i
nazwał go Daisy.
Nie zamierzał zabrać starego do szkoły, Barry jednak zdołał go namówić.
- Przyda ci się zapas. Jeśli co najmniej raz nie połamiesz mopa, to znaczy, że grasz za
miękko.
140

Zaczął macać na oślep. Coś śliskiego - kolorowe pismo? Coś miękkiego i puchatego —
zapomniana kanapka? Ale ani śladu mopa.
- Aha! - rozległ się znajomy głos. - Węszymy w pokojach w czasie zajęć! —To był
Wkurzek, najbardziej irytujący duch w Hokpoku.
- Cześć, Wkurzku - odparł Barry chłodno i usiadł.
— Tylko bez takich, Trotter. Coś tu kradniesz. Chciałbym zobaczyć, jak się z tego
wytłumaczysz. Graffiton straci pięćdziesiąt punktów, a ty nieźle oberwiesz i...
— Od lat ci się należało, ty gadający pierdzie! — Barry pochylił się, wycelował różdżką
we Wkurzka i posłał go wprost do piekła. - Jebut! — zaintonował.
Wkurzek zawył, gdy małe diablęta rozszarpały go na strzępy. Następnie każdy stworek
pożarł kawałek i wysrał go na oczach (skonsumowanych jako ostatnie) ducha. Potem
drobinki odchodów stanęły w ogniu i zniknęły w obłoku ostrego fioletowego dymu.

74

background image

— Boże, zawsze chciałem to zrobić! Czekałem tylko na właściwy moment... No, jest. —
Barry wyciągnął spod łóżka zakurzony mop.
Otrzepując go, podszedł do okna, ostrożnie ułożył na rączce nadmuchiwane kółko
przeciwhemoroidowe (teraz wiedział, czemu ąuitkit nazywają powszechnie „grą młodych
czarodziejów"), po czym dosiadł mopa i pomknął nad boisko. Opadając, ujrzał Nigela i
resztę drużyny Graffito-nu, wracających do szkoły z mopami na ramionach.
- Dokąd to, chłopcy?! - zawołał radośnie Barry. - Nie poprawicie wyników, jeśli nie
będziecie ćwiczyć.
141
— Deszcz pada — wyjaśnił kapitan.
Na bezchmurnym niebie świeciło słońce. Barry natychmiast pomyślał o numerze z
własnych szkolnych czasów.
— Ty tam, jak się nazywasz?
— Mallory, proszę pana.
— Mallory, idź obudź Ferda i Jorgego Gwizzleyów i powiedz im, żeby tu przyszli. Reszta
za mną.
Barry wystrzelił pionowo w górę, a Graffoni podążyli za nim; tak naprawdę to pięciu
Ślizgorybów pod przywództwem Larvala Malgnoya sikało na nich z wysoka. Barry
machnął różdżką, odwracając kierunek moczu i posyłając go z powrotem do ich
pęcherzy; było to bardzo nieprzyjemne uczucie. Następnie dodał do tego zawartość
pęcherzy drużyny Graffitonu i Ślizgorybi poczuli się nagle, jakby zaraz mieli pęknąć.
— Najstarszy numer pod słońcem - rzekł do uczniów; w dole dostrzegł dwóch kolejnych
Ślizgorybów, z zacięciem wpychających gracza Graffitonu w kolistą bramkę. - Hej, wy, co
tam wyprawiacie?
— N-nic — odparł wysoki, jasnowłosy chłopak.
— N-nic - przedrzeźniał go Barry; jakimś cudem udało mu się sprawić, że zabrzmiało to
jeszcze bardziej kretyńsko niż oryginał. - Zjeżdżaj stąd!
— Mój tato zawsze pozwalał nam ćwiczyć, kiedy tylko chcieliśmy - oznajmił Larval, który
sfrunął z góry, by dołączyć do kłótni. Był Szukaczem Ślizgorybu.
— Mogę załatwić sprawę tak, że będziesz spędzał z nim dużo więcej czasu - oznajmił
Barry. - Znikajcie.
— A kto nas zmusi? - Larval zsiadł z mopa i szurając nogami stanął w pozycji bojowej.
142

Barry spojrzał na swego nagle pobladłego syna.
- Nigel - polecił. - Zsiądź z mopa. Przylej temu złami-różdżkowi.
- Ale mama mówi, że nie powinienem się bić - przypomniał Nigel, blednąc jeszcze
bardziej.
- Mamy tu nie ma - uciął Barry. - No już!
Nigel, zwykle miłośnik terrafirma, zsiadł niechętnie i zdjął okulary, wręczając je
pięcioklasiście nazwiskiem Stevenson.

75

background image

- Jeśli stanie się najgorsze, oddaj je mojej matce - powiedział. Stevenson przytaknął. -
Nic nie widzę, tato — powiedział Nigel, zwracając się do ojca. - Wiesz, że nie widzę.
- Magiczne pomaganie synowi jest nie fair! — zawołał ktoś do Barry'ego.
- Żadnej magii — odparł Barry. - To będzie uczciwa walka. Nigel, radź sobie sam.
Obie drużyny utworzyły wokół nich pierścień i do wtóru zachęcających okrzyków Nigel i
Larval zaczęli okrążać się nawzajem. Larval skoczył naprzód i wymierzył Nigelowi cios
prosto w nasadę nosa.
-Aaa!
Fala przeszywającego bólu zerwała wszystkie ograniczenia z mózgu Nigela.
Błyskawicznie chwycił koszulę uśmiechniętego złośliwie Larvala, pociągnął go do siebie i
z całych sił rąbnął w brzuch. To był cios jeden na sto. Larval eksplodował, obryzgując
wszystkich moczem.
Cuchnący, rozradowany zespół Graffitonu porwał Nigela z ziemi.
- Chłopcy, niech to będzie dla was nauczką: nigdy nie walczcie z pełnym pęcherzem -
powiedział Barry. — Slizgo-rybi, jazda stąd.
143

Przeciwnicy z nadąsanymi minami niechętnie ustąpili im pola, zbierając po drodze
kawałki Malgnoya.
***
Ferd i Jorge zjawili się po paru minutach, rzuciwszy szybkie zaklęcie Coffeinka.
— Nie, w grze nie chodzi o to, żeby pozwolić drugiej drużynie złapać giez — wyjaśniał
właśnie Barry. — Kto wam to powiedział?
— Larval - odparł kapitan Graffitonu, którego ograniczenie umysłowe przewyższał
jedynie brak koordynacji ruchowej.
Barry zareagował natychmiast, przenosząc go do rezerwy. Chłopak przez sześć lat był
palanciarzem i zyskał sobie sporą sławę, ani razu nie trafiając w piłkę. W miarę upływu
czasu wymyślał za to coraz bardziej barokowe wyjaśnienia tego faktu.
— Hej, Barry! - zawołał Ferd. - Co tak śmierdzi?
— Oprócz drużyny? Spytaj Nigela.
— Nikt nie rodzi się z umiejętnością gry - wtrącił Jorge. — Oczywiście oprócz ciebie. —
Zauważył poduszkę Barry'ego. — Świetny pomysł. — Jorge wyciągnął różdżkę. —
Chono! - rzucił i pewna starsza dama w Surrey przeżyła coś, co jej dzieci uznały za
objaw demencji.
— Poodbijać z nimi trochę? — spytał Ferd, wyciągając głu-szaka.
— Jasne — przytaknął Barry. Dwaj palanciarze nie zwracali na nich uwagi, śmiali się i
tłukli nawzajem. - Wy dwaj,
144

przestańcie! Jeśli chcecie w coś przywalić, idźcie z nim. -Wskazał ręką Ferda. - Nauczy
was, jak to robić.
- Skoro Woode'ego* tu nie ma, ja nauczę ich bronić -dodał Jorge.

76

background image

- Wszyscy pozostali, zaczynamy trening latania — polecił Barry. - Każdy, kto zdoła mnie
złapać, dostanie galona! — Wystartował, a niedoświadczone resztki drużyny poleciały
chwiejnie za nim.
Po kilku godzinach Barry i jego towarzysze wciąż śmigali tam i z powrotem.
- Moglibyśmy już przestać? - poprosił jeden z graczy Graffitonu. - Boli mnie pupa.
- Tak - dodał drugi. -1 straciliśmy niemal wszystkie poranne zajęcia.
- Też mi priorytety. — Barry prychnął z niesmakiem. — Ja także nie nauczyłem się dziś
rano niczego, ale jakoś nie słychać, żebym narzekał. — W istocie jego także bolał tyłek,
poza tym zesztywniały mu plecy, zdrętwiały nogi, twarz piekła od wiatru, a mop wciskał
się tu i ówdzie w wyjątkowo nieprzyjemny sposób. Uznawszy, że Herbina zapewne
skończyła już zajęcia, do których zamierzała go zaangażować, postanowił zakończyć
trening. - No dobra — rzekł -dość na dzisiaj. Ale jutro rano macie tu być punkt siódma.
* Oliver „Łapa" Woode był legendarnym bramkarzem Graffitonu. Po każdej przegranej
pilnowano, by nie popełnił samobójstwa. Dzięki latom terapii, miłości żony Kristy i
wyjątkowo silnym lekom Woode kieruje obecnie sporą firmą sprzedającą bandaże
elastyczne.
145
Poćwiczymy manewr, który lubię nazywać „szalonym Iwa-
nem .
Barry wylądował przy wtórze jęków. Na spotkanie wyszedł mu profesor Blablabla
trzymający w dłoni niewielki plastikowy kubek. Dziś przykleił okulary do kominiarki
wyjątkowo długimi kawałkami taśmy, które powiewały lekko na wietrze.
— Witam, profesorze — zagadnął Barry. — Czemu pan nie uczy?
— Mogą posiedzieć chwilę sami — skłamał Blablabla. — Zobaczyłem cię tutaj i
przyniosłem ci smokoniadę.
— Dzięki. — Barry pociągnął łyk. Napój smakował dziwnie, zupełnie jak wywoływacz
fotograficzny. Był tak paskudny, że nawet pytakrzyk Barry ego zabolał go nagle.
-Doceniam gest, ale w smaku dziwnie przypomina szczyny mantykory. — Oddał kubek
profesorowi Blablabla. - I nie mam na myśli ich zalet.
-Wiem — odparł Blablabla, wylewając zawartość na ziemię. Źdźbła trawy dosłownie
wsunęły się w glebę, byle tylko uniknąć kontaktu. - Jak myślisz, czemu nigdy nie grałem
w quitkit?
Barry odwrócił się do uczniów.
— Kiedy gracie mecz ze Slizgorybem?
— Za jakieś dwa tygodnie - odparł żałośnie kapitan.
— To niezbyt wiele czasu - mruknął Barry. By mieć szansę zdobycia Pucharu Domów,
musieli pokonać Slizgoryb... co oznaczało, że w ogóle nie mają szans. - Ferd, Jorge,
według mnie czas nauczyć chłopców quitkitu ekstremalnego.
— Miałem nadzieję, że to powiesz — rzucił Ferd. Jorge zachichotał złowieszczo.
146

- Pamiętacie Czarny Czwartek? — spytał.

77

background image

Owego pamiętnego dnia podczas ich pierwszego roku nauki cała drużyna Ślizgorybu
została wymordowana w rzadko spotykanym manewrze ąuitkitu ekstremalnego, zwanym
„całkowitym oczyszczeniem pola".
- Dobra - mruknął Barry. - Od jutra zaczniemy was uczyć grać jak przystało dużym
chłopcom i dziewczynkom. Nauczycie się taranować, blokować, strzelać z siodła...
- Zawsze pamiętajcie, że lepiej to robić do tyłu - wtrącił Jorge.
- Zrzucać śmieci, by wywołać zwarcie mopa, używać kolców, sieci, strun fortepianowych i
tak dalej.
- Ale, panie dyrektorze, czy to nie będzie oszustwo? — spytał palanciarz, niejaki Norval.
- Posłuchaj, istnieje ponad siedemset tysięcy różnych sposobów oszukiwania w ąuitkicie.
Dymienie, dmuchanie, dymanie - i żadna z nich z pozoru nie różni się od legalnej gry.
Natomiast ąuitkit ekstremalny - o, to zupełnie inna sprawa. Jest niewątpliwie nieuczciwy i
zdecydowanie bolesny — ciągnął Barry. - Jeśli zagracie jak należy, nie będzie to piękny
widok, a większa część drużyny Ślizgorybu zginie. Musicie zdecydować od razu, czy
jesteście do tego zdolni, czy nie.
Graffitoni zakrzyknęli radośnie, udzielając jasnej, wyraźnej odpowiedzi. Nigela nie zdziwił
fakt, że ojciec proponuje im oszukiwanie. Jak zwykle, w równej mierze przepełniły go
duma i wstyd.
- Niestety, jeśli tak zagracie, zostaniecie zdyskwalifikowani do końca tego roku. A jeśli
spiszecie się naprawdę dobrze, może do końca życia.
147
— Nam to odpowiada — powiedział szeroko uśmiechnięty gracz. - Mam potąd drzazg w
niewymownych.
Syn Barry'ego milczał.
— Nigel, teraz, gdy rozsadziłeś człowieka, masz wątpliwości natury moralnej?
- Nie - odparł Nigel. - Ale wydaje mi się, że nie powinniśmy mówić o tym mamie.
— A zatem ustalone — zakończył Barry. — Jutro rano zaczynamy.
- Wszyscy na trzy - dodał Ferd. - Śmierć z góry, raz, dwa, trzy!
Odpowiedział mu ostatni okrzyk i wszyscy pokuśtykali w górę zbocza.
W drodze do szkoły Blablabla opowiedział Barry'emu o tym, że każe swoim uczniom
produkować potężne ciemniackie zaklęcia w postaci wycinanek ze złożonego papieru.
- Gumole uważają, że to płatki śniegu, a potem dostają raka brwi — dodał.
Barry słuchał z zainteresowaniem i podziwem. Ten Blablabla naprawdę znał się na
rzeczy.
Później tego samego dnia Nigel siedział w sali wspólnej Graffitonu, męcząc się z łaciną.
Okazała się bardzo trudna: trzeba było odczytać całe zaklęcie, żeby znaleźć czasownik,
który zwykle ukrywał się w ostatnim miejscu, jakie byś podejrzewał. Wczoraj na zajęciach
zamiast puelli przywołał paellę i musiał poczęstować wszystkich lunchem. Jidysz
148

był dużo łatwiejszy — w razie wątpliwości wystarczyło odchrząknąć — ale też używało
się go znacznie rzadziej.

78

background image

Ku swej ogromnej uldze Nigel przekonał się, że nie jest bynajmniej jedynym
niemagicznym pierwszoroczniakiem w Hokpoku. Gdy Drago został dyrektorem, wraz z
Luju-szem przepchnęli plan pozwalający gumolskim uczniom brać udział w specjalnym
programie „Czarodziej ostatniej klasy" kończącym się zdobyciem oficjalnego certyfikatu.
Program był upiornie drogi i całkowicie bezsensowny, stał się zatem ostatnim krzykiem
mody wśród bogatych i ustosunkowanych gumolskiego świata. W istocie rada nadzorcza
odkryła wkrótce, że im bardziej oburzająca cena, tym więcej zgłasza się chętnych.
Gumolskie pieniądze nie tylko opłacały budowę parku rozrywki, ale też nowego skrzydła
rezydencji Malgnoyów.
Oczywiście sytuacja Nigela wyglądała nieco inaczej. Ludzie oczekiwali, że będzie tryskał
magią, i gdy odkrywali, że tak nie jest, zaczynali się z niego nabijać. Lecz paralizator,
który podarował mu tato do przeganiania najbardziej natrętnych fanów, działał równie
dobrze jak każde zaklęcie, a jeśli Junior był w pobliżu, gdy Nigelowi zabrakło pary,
zawsze wspierał przyjaciela. Teraz zaś, odkąd rozwalił Larvala, inni traktowali go z
pewnego rodzaju szacunkiem graniczącym ze strachem.
- A niech to — mruknął Nigel, zerkając na zegar ścienny.
Będzie musiał się pospieszyć, jeśli chce zdążyć na następne zajęcia, jedyne, które
naprawdę lubił. Nazywały się Zrozumienie Gumoli, a prowadził je Author Gwizzley.
W swych dyrektorskich czasach Lon Gwizzley zatrudnił ojca do prowadzenia kursu o
Mugolach (i od czasu do czasu
149
wyprowadzania go na spacery). Kontrakt to moc, której nie potrafią pokonać nawet
najpotężniejsi ciemniaccy magowie, chyba że chcą zadrzeć ze Związkiem Zawodowym
Nauczycieli Magicznych. I tak Author Gwizzley został w szkole. Podczas niedawnej
wizyty Lujusza mocno ucierpiał, ale odpłacił pięknym za nadobne. Poza tym rozcięta
warga i wciąż imponująco podbite oko nie zmniejszały jego elokwencji ani entuzjazmu
dla własnego przedmiotu.
— Witajcie z powrotem, uczniowie; mam nadzieję, że wszyscy przeczytaliście gumolskie
gazety. Czy ktokolwiek zrozumiał, o co spierają się Gumole? — spytał Gwizzley. Powiódł
wzrokiem po klasie w poszukiwaniu podniesionych rąk. - Nikt? Nie przejmujcie się, mnie
też się to nie udało. Czytajcie jednak dalej, może to właśnie któryś z was rozwiąże tę
wielką tajemnicę godną Sfylisa*.
Gwizzley otworzył swoje notatki.
— Zacznijmy od szybkiej powtórki. Gumol to stwór, który wygląda jak czarodziej bądź
czarownica, jest jednak całkowicie pozbawiony mocy kierowania magią. W najcięższych
przypadkach Gumole nie potrafią nawet postrzegać magii.
Chciałbym, pomyślał Nigel i rozpoczął ambitny projekt bazgrania w zeszycie.
Profesor Gwizzley uniósł wzrok.
— Czy jest tu ktoś, kto nigdy nie widział Gumola?
* Sfylis to stwór mityczny, skrzyżowanie Sfinksa i lisa. Win-ston Churchill nazwał kiedyś
Józefa Stalina „sfylisem ukrytym wewnątrz zagadki ukrytej wewnątrz enigmy". Tak
naprawdę tego nie powiedział, ale mógł.
150

79

background image

Jedna ręka powędrowała w górę.
- Ach, cieszę się, że spytałem. Bez wątpienia dorastałaś w czysto magicznej komunie?
- Tak, panie profesorze — odparła Pufpifpafka Panacea Pangloss.
- Osobiście jestem im przeciwny — oznajmił Gwiz-zley. - Podobnie jak wojna, życie
wśród Gumoli cudownie poszerza horyzonty i, jak często powtarzałem, nie da się mieć
jednego bez drugiego. Nawet najprostszy, najbardziej oszołomiony i irytujący stwór może
nas czegoś nauczyć. Pamiętajcie o tym. No dobrze, szybko. - Profesor parę razy
machnął różdżką i na scenie pojawiła pulchna kobieta w kwiaciastej sukience.
Najwyraźniej wcześniej siedziała na krześle, więc teraz natychmiast runęła na ziemię,
przybyła bowiem na miejsce sama, bez mebla.
- Co się...?
- Przepraszam panią. - Profesor Gwizzley spojrzał na nią z góry. - Została tu pani
przeniesiona w celach edukacyjnych. Proszę powiedzieć „dzień dobry".
- D-dzień dobry? - powtórzyła biedaczka.
- Dziękuję - zanucił Gwizzley. Znów machnął różdżką i kobieta zniknęła z głośnym
puknięciem.
-Teraz, Pangloss, widziałaś już Gumolkę. Czujesz, jak poszerzają się twoje horyzonty?
- Tak, panie profesorze, dziękuję.
- To dobrze. — Wrócił do lektury notatek. - Choć niektórzy uczeni są przekonani, że
Gumole fizycznie różnią się od czarodziejów, w istocie tworząc zupełnie inny gatunek
Neandertalczyków przy naszych homo sapiens, według mnie to niesłuszne podejście.
Gumole są identyczni jak wy czy ja,
151
ale że są niemagiczni, po prostu odmawiają zaakceptowania obecności magii.
W klasie uniosła się ręka.
— Wszyscy? — spytał chłopiec.
— Do niedawna. Przed książkami o Trotterze, im mniej Gumol wierzył w istnienie magii -
choćby działała na jego oczach — za tym bardziej inteligentnego uważali go pobratymcy.
W sali rozległ się pomruk dezaprobaty. Ktoś mruknął pod nosem „głupie buce!". Profesor
usłyszał.
— Nie, nie, nie powinniśmy ich osądzać. Musimy spróbować zrozumieć i dopiero potem
oceniać — rzekł.
Nigel zastanawiał się, czy nie powiedzieć, iż Gumole zwykle miewają zdrowsze zęby niż
czarodzieje. Uznał jednak, że lepiej się nie wtrącać.
— Weźmy na przykład to gumolskie urządzenie. — Profesor Gwizzley podniósł z biurka
pilota do telewizora. - Kiedy Gumol celuje tym w swój odbiornik telewizyjny...
Dziewczynka z komuny znów podniosła rękę.
— Przepraszam pana, co to jest telewizor?
— Coś bardzo podobnego do rodzinnej kuli jasnowidzenia — wyjaśnił profesor Gwizzley.
— Nie potrafi jednak przewidywać przyszłości, choć jest na nim przycisk wyraźnie
opisany jako „w przód" — dodał zirytowany podobnym brakiem niekonsekwencji. -
Musicie pamiętać, że wciąż dowiadujemy się o Gumolach nowych rzeczy i nieustannie

80

background image

dokonujemy rewizji naszych poglądów. Niektórzy uczeni, po zapoznaniu się z telewizją
sądzą, że to czysta rozrywka. Ja jednak uważam ją raczej za formę hipnozy czy
152

ale że są niemagiczni, po prostu odmawiają zaakceptowania obecności magii.
W klasie uniosła się ręka.
- Wszyscy? - spytał chłopiec.
— Do niedawna. Przed książkami o Trotterze, im mniej Gumol wierzył w istnienie magii -
choćby działała na jego oczach — za tym bardziej inteligentnego uważali go pobratymcy.
W sali rozległ się pomruk dezaprobaty. Ktoś mruknął pod nosem „głupie buce!". Profesor
usłyszał.
- Nie, nie, nie powinniśmy ich osądzać. Musimy spróbować zrozumieć i dopiero potem
oceniać - rzekł.
Nigel zastanawiał się, czy nie powiedzieć, iż Gumole zwykle miewają zdrowsze zęby niż
czarodzieje. Uznał jednak, że lepiej się nie wtrącać.
— Weźmy na przykład to gumolskie urządzenie. - Profesor Gwizzley podniósł z biurka
pilota do telewizora. - Kiedy Gumol celuje tym w swój odbiornik telewizyjny...
Dziewczynka z komuny znów podniosła rękę.
— Przepraszam pana, co to jest telewizor?
- Coś bardzo podobnego do rodzinnej kuli jasnowidzenia — wyjaśnił profesor Gwizzley. -
Nie potrafi jednak przewidywać przyszłości, choć jest na nim przycisk wyraźnie opisany
jako „w przód" — dodał zirytowany podobnym brakiem niekonsekwencji. — Musicie
pamiętać, że wciąż dowiadujemy się o Gumolach nowych rzeczy i nieustannie
dokonujemy rewizji naszych poglądów. Niektórzy uczeni, po zapoznaniu się z telewizją
sądzą, że to czysta rozrywka. Ja jednak uważam ją raczej za formę hipnozy czy
152
kary. W każdym razie, gdy Gumol celuje tym przedmiotem — bez wątpienia prymitywną
formą różdżki — telewizor ożywa. Gumol jednak nie nazywa tego magią; twierdzi, że
różdżka emituje z siebie jakieś promienie. Nikt nigdy nie widział owych promieni, nie czuł
ich zapachu ani smaku. Przypuszczam, że przeciętny Gumol — co u nich oznacza kogoś
bardzo przeciętnego - rozumie, jak bezsensowne jest to tłumaczenie, ale kompletnie go
to nie obchodzi. Ci zaś, którzy mają w sobie dość ciekawości, by zastanawiać się nad
działaniem tego urządzenia, tkwią tak mocno w okowach przesądów antymagicznych, że
wystarczy im jakiekolwiek inne wytłumaczenie.
- Czy promienie to jedyne wyjaśnienie, jakim dysponują Gumole? - spytał Junior.
Profesor zaśmiał się.
- Ależ nie. Zdziwilibyście się, słysząc, jak daleko są w stanie posunąć się Gumole, byle
tylko zaprzeczyć istnieniu magii. Zetknąwszy się z lewitacją, nazywają ją aerodynamiką.
Mają też chemię, fizykę, elektryczność - żadnej z nich nie można obejrzeć, wziąć do ręki
ani zebrać do wiaderka. Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie to, że nieustannie próbują
wciskać swoją ignorancję każdemu magowi usiłującemu przekazać im prawdę. -
Profesor wskazał bliznę na swej dłoni. - To pamiątka po przyjacielskiej dyskusji na temat

81

background image

prestidigititatorstwa w gumolskim pubie. Zbierałem wówczas materiały do rozprawy
badawczej.
- Czy nikt z nich nie wierzy w magię? - spytał ze zdumieniem któryś z uczniów.
-To problem bardziej złożony, niż się wam wydaje -odparł Gwizzley. - Kiedy Gumole są
młodzi - zwłaszcza
153
teraz, po tym jak książki o Trotterze odkryły przed nimi nasz świat - wielu z nich wierzy w
magię, a przynajmniej w możliwość, że oni sami nie poznali jeszcze wszystkiego, co
warto wiedzieć. Lecz dorośli są zupełnie inni. Nikt z nich nie mówi, że wierzy w magię,
jeśli nie chce trafić do domu wariatów — ciągnął profesor. — Ci, którzy nie są w stanie
dłużej ignorować olbrzymiej liczby kwestii wymykających się zrozumieniu, nie nazywają
ich magią. Zamiast tego mówią o religii i wykorzystują ją jako powód do zabijania się
nawzajem.
— Co za barbarzyństwo! — jęknął uczeń z GrarEtonu, nie dość ważny dla akcji książki,
by wymyślać dla niego nazwisko.
— Istotnie - przytaknął Gwizzley.
— Czemu nie zmusimy ich, by zrozumieli? - spytał równie pechowy Slizgoryb.
— Moglibyśmy. Ale po co? Wymagałoby to mnóstwa czasu i nic by nam nie dało. To
samo można powiedzieć o eksterminowaniu ich wszystkich.
Podniesiona ręka opadła.
— Pomysł ten wypływa co jakiś czas, osobiście jestem mu przeciwny. Pewnie to kwestia
sentymentów. Poza tym uważam, że Gumole są nieprawdopodobnie śmieszni. A teraz
otwórzcie podręczniki na stronie czterdziestej czwartej. Widzimy tu idiotyczne gumolskie
pomysły dotyczące rozmnażania. Zauważcie, że wróżki nie odgrywają w nim
najmniejszej roli...
154

Zajęcia były naprawdę fajne. Profesor Gwizzley pokazywał im gumolski przedmiot i
opisywał do czego służy, nieustannie się przy tym myląc. Zapałki nazywał pochodniami,
a wykałaczki „podlegającymi biodegradacji urządzeniami służącymi do dyskretnego
zwracania czyjejś uwagi". Kiedy zademonstrował im pistolet: „zdumiewająco skuteczne
urządzenie do przebijania dziur w papierze", Nigel nie wytrzymał.
Podniósł rękę.
- Profesorze?
- Tak, Trotter?
- To nie do końca jest tak - oznajmił.
- Co masz na myśli? — spytał profesor, w klasie zaszumiało.
- Chodzi mi o pańską analizę - odparł Nigel. — Nie wydaje mi się, żeby pistolety służyły
właśnie do tego.
- Oczywiście, że tak. Sam zobacz. Bradpitton, potrzymaj to. - Profesor wcisnął grubą
książkę uczniowi siedzącemu w pierwszej ławce, Cyrilowi Bradpittonowi*.

82

background image

- Na litość boską, Bradpitton, przestań się wiercić. — Gwizzley wycelował i wystrzelił.
Odebrał książkę leżącemu na podłodze Cyrilowi, który jęknął cicho. - Po prostu wytrzyj tę
krew. Widzicie? — Otworzył książkę i zademonstrował. - Idealna dziura na każdej
stronicy. To sprytne niema-giczne rozwiązanie starego jak świat problemu.
* Nazwanemu tak na pamiątkę wuja Cyrila, który został niechcący zabity przez Zeda
Gromgara podczas jedenastego roku nauki Barryego.
155
— Chodzi o to, że moi dziadkowie to Gumole - tłumaczył Nigel. -1 zawsze używają
dziurkacza.
- Najwyraźniej twoi dziadkowie to dziwacy - odparł profesor Gwizzley z rosnącą irytacją.
Nigel nie ustępował.
- Ale profesorze!
— Wystarczy, Trotter. — Nigel niechętnie się zamknął. -Jeśli mówię, że służy do
wybijania dziur, to do tego właśnie służy!
Po skończonych zajęciach Nigel podszedł do biurka profesora Gwizzleya.
— Profesorze, mógłbym z panem porozmawiać?
— Wyglądasz zupełnie jak Barry — zauważył profesor Gwizzley. — Założę się, że jestem
pierwszą osobą, która ci to mówi - dodał sucho.
— Jaki Barry? — podjął rękawicę Nigel.
— I też nie brak ci bezczelności. — Gwizzley roześmiał się. Nigel odpowiedział lekkim
uśmiechem, onieśmielony i zdenerwowany po wcześniejszym starciu.
Nauczyciel nadal zbierał papiery.
— Jesteś bardzo pewny siebie jak na pierwszoroczniaka -rzekł. - Radziłbym ci z tym
uważać. Każdy inny profesor ukarałby za twój wybuch Graffiton, odejmując mu pięć
punktów.
— Przepraszam — mruknął Nigel. - Po prostu...
— Och, ja dobrze wiem, do czego naprawdę służy pistolet, chłopcze, ale nie sądzę, że
cała wasza klasa powinna
156

się o tym dowiedzieć. Lepiej, żeby jeszcze przez kilka lat sądzili, że Gumole to
nieszkodliwi kretyni, nieudolnie naśladujący Barry'ego Trottera. W końcu i tak poznają
brutalną prawdę... Jak mogę ci pomóc? Dobrze sobie radzisz w szkole?
- Prawdę mówiąc, jeśli można, chciałbym pomówić z panem na osobności.
Na widok miny Nigela Gwizzley spoważniał.
- Oczywiście, oczywiście. Mógłbym spytać, o co chodzi? Nigel zarumienił się,
spuszczając wzrok.
-Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, wolałbym tu
0 tym nie mówić. Po prostu... wolałbym nie.
- W porządku. — Profesor spojrzał na niego zdumiony. — Chodźmy do mojego gabinetu.
Gabinet Gwizzleya na pierwszy rzut oka przypominał wyjątkowo zagracony gumolski
sklep ze starzyzną. Niewielkie pomieszczenie wypełniały przedmioty wszelkich

83

background image

możliwych kształtów i rozmiarów, w większości zardzewiałe, pogięte, powgniatane bądź
zakurzone. Gwizzley spędzał całe dnie na losowym wybieraniu przedmiotu i metodą prób
1 błędów ustalaniu do czego służy. Wszystkie swe „odkrycia" zapisywał w oprawnym w
skórę notesie. Nigel przekonał się, że w gabinecie jest ich co najmniej pięćdziesiąt, bez
cienia wątpliwości pełnych samych błędów.
Gdy tylko zamknęły się drzwi, nim jeszcze zdążyli usiąść, wybuchnął:
- Nie jestem magiczny. Profesor Gwizzley roześmiał się.
- Pan może myśli, że to zabawne, ale dla mnie to bardzo poważna sprawa! -
zaprotestował Nigel.
157
— Z pewnością. Po prostu trudno mi w to uwierzyć -przyznał profesor. — Spójrz na
swoich rodziców.
— Proszę mi nie przypominać!
— Nie dogadujesz się z nimi?
— Nie, głównie dlatego że bardziej lubią moją siostrę. Ona jest magiczna jak diabli.
Przekleństwo nie zaskoczyło Gwizzleya. Dość często przebywał wśród dzieci, by
wiedzieć, jakim językiem się posługują, a jako pełniący obowiązki „kulerskiego
nauczyciela" Hokpoku słyszał już znacznie gorsze słowa.
— Jestem pewien, że rodzice kochają cię takiego jaki jesteś. No wiesz, ja kocham
Lonalda, a on kiedyś umawiał się z dziewczyną tylko dlatego, że pachniała
hamburgerami. - Zaczął się bawić zardzewiałym wieszakiem. - Poza tym, Nigelu, bycie
magicznym nie sprowadza się do prostej alternatywy: tak albo nie.
— To znaczy? - zdziwił się Nigel.
— To znaczy, że każdy jest magiczny w mniejszym bądź większym stopniu. Od czasu do
czasu pojawia się ktoś obdarzony wielkim wrodzonym talentem, ktoś taki jak twój ojciec.
Ale dla większości z nas to kwestia rozwinięcia w pełni tego, co posiadamy. Każdy z nas
dysponuje specjalną energią zwaną „coje?". „Coje?" to coś w rodzaju zamętu,
impulsywności, i częściowo z niej właśnie bierze się magia. Twój ojciec jest osobą bardzo
impulsywną i bardzo zagubioną, dlatego właśnie stał się wielkim - no, w dość
swobodnym znaczeniu słowa „wielki" — czarodziejem.
— Ale moja mama nie jest zagubiona, wprost przeciwnie - zaprotestował Nigel. —
Zakrada się do mojego pokoju i porządkuje mi drobne.
158

- „Coje?" to tylko połowa historii. Magia wymaga także silnych pragnień. Musisz
dostatecznie mocno pragnąć jedzenia, pieniędzy czy czegoś innego. To właśnie
pożądanie skupia twoją „coje?" w magię — tłumaczył profesor Gwiz-zley. - Twój ojciec to
prócz znanych mi psychopatów osoba najgorzej panująca nad swymi odruchami. Twoja
matka jest najbardziej pożądliwą osobą, jaką spotkałem. Widzisz? Wszystko do siebie
pasuje.

84

background image

Nigel zmarszczył brwi.
- Chyba nie wiem zbyt wiele o magii — przyznał.
Jego ulubieniec zapluskał lekko u pasa - woda mętniała, powinien ją zmienić. Poczuł
dodający otuchy dotyk macki.
- Podoba mi się twój wybór zwierzęcia — oznajmił Gwiz-zley. - Napisałem kiedyś świetną
piosenkę na temat ośmiornicy, nosi tytuł Niedojda z głębin. Ośmiornice są...
- Równie inteligentne jakkoty. Wiem-dokończyłNigel. Profesor Gwizzley wyjął lutnię i
zaczął grać i śpiewać
niezłym, lecz przesadnie pedalskim głosem. Przebywając w obecności śpiewających
ludzi, Nigel z jakichś przyczyn zawsze czuł się zakłopotany. Zadał zatem pierwsze
pytanie, jakie przyszło mu do głowy:
- Na czym więc polega różnica między dobrą a ciemniac-ką magią?
Profesor Gwizzley przestał grać.
- Na duszy - odparł i znowu podjął przerwaną melodię.
- Co to niby znaczy? - naciskał Nigel. Nauczyciel znów przerwał.
- Trudno powiedzieć. Ważną część tego stanowi kochanie ludzi bardziej niż przedmiotów,
podobnie nie banie się, a przynajmniej nie kierowanie się we wszystkim strachem. -
159
Odłożył lutnię. - Podstawa to traktowanie innych tak, jak chciałbyś, żeby oni traktowali
ciebie.
— Wszystko to brzmi strasznie banalnie, profesorze.
- Ach tak? Teraz nie wystarczy ci, że coś jest prawdziwe, musi także dostarczać
rozrywki?
- Nie! - nie zgodził się Nigel. - Tylko że... to wydaje się takie łatwe.
Profesor Gwizzley oparł się o biurko i spojrzał z namysłem na Nigela. Chłopiec poczuł się
nagle bardzo blady, niski i niezgrabny.
- Byłeś kiedyś w harcerstwie?
- Nie, to znaczy tak. Przez mniej więcej trzy godziny. Wówczas to doszło do jednego z
nielicznych magicznych
incydentów w obecności Nigela: waza ponczu zamieniła się w krew. Nigel nie był pewien,
czy on sam tego dokonał, ale tuż przedtem ktoś faktycznie nabijał się z jego chusty.
— Tylko trzy godziny? - powtórzył profesor. — Zatem wiesz, jak trudno jest być cały czas
szlachetnym, mądrym, odważnym, miłym, czystym, uprzejmym i tak dalej. Dobra magia -
z przyczyn oczywistych niechętnie używam określenia „biała" — profesor uśmiechnął się
— pochodzi z dobrej części ciebie. Ciemniacka magia pojawia się, gdy zachowujemy się
nie tak, jak powinniśmy, gdy kierujemy się głupotą, egoizmem, chciwością, złością.
Nigel zastanawiał się chwilę.
— Czy to odpowiada na twoje pytanie? Sprawiasz wrażenie zamyślonego.
— Próbuję ustalić, jakim czarodziejem jest mój tato — odparł Nigel.
Profesor Gwizzley wybuchnął śmiechem.
160

85

background image

- Oczywiście i takim, i takim. Wszyscy tacy jesteśmy. Nigel przygwoździł profesora
spojrzeniem.
- Wie pan o niektórych psotach, jakie płatał tato?
- O tak, pamiętaj, że niemal przy wszystkich towarzyszył mu Lon. Dobrze znam twojego
ojca. Jest niesforny i złośliwy - podobnie jak Ferd i Jorge — ale w głębi serca dobry.
Profesor zerknął na zegarek.
- Za długo już rozmawiamy. — Zademonstrował go Ni-gelowi. — Widziałeś kiedyś coś
takiego? Bardzo fajny gu-molski gadżet, pokazuje która jest godzina. Niektóre nawet
wyświetlają datę. To znacznie wygodniejsze niż wybieganie na zewnątrz i spoglądanie w
słońce bądź gwiazdy. Działa nawet przy pochmurnej pogodzie. — Profesor Gwizzley
zaśmiał się.
Nigel wstał.
- Tak, widziałem. Nazywa się zegarek.
- Zgadza się, zgadza - przytaknął profesor. - Nie zrozum mnie źle, nasze czarodziejskie
zegary też bywają przydatne, nawet jeśli mówią ci to, czego wolałbyś nie wiedzieć.
Nad biurkiem profesora wisiał taki zegar, informujący o tym, co w danej chwili robią
wszyscy członkowie rodziny. Jego wskazówki pokazywały zdania takie, jak: „Puszcza się
z Rokhardem", „Defrauduje fundusze u CIngota" i „Liże się". Podszedł do drzwi, żeby
wypuścić Nigela.
Nigel już w progu zauważył wiszącą na ścianie oprawioną ulotkę, podpisaną „Authorowi
od Mo. Najlepsza walka to ta, której unikasz, ale jeśli się nie da...".
Profesor zauważył na co patrzy Nigel.
- Słyszałeś kiedyś o Gandhim? Wielki czarodziej, nie-uznający przemocy. To mój bohater.
161
Nigel głośno odczytał okładkę.
— „Panie Kolano, przedstawiam Panów Jądra: tysiąc i jedno nieczyste zagranie
pozwalające zwyciężyć w każdej walce, od placu do pałacu i jeszcze dalej". - Pociągnął
nosem. - Według mnie nie brzmi to zbyt niewinnie. I pan także tak nie wygląda.
— Nie? Czemu?
Nigel wskazał ręką jego oko i wargę.
— A tak. No cóż... — Profesor Gwizzley otworzył drzwi i Nigel zanurkował pod jego białą
szatą. - Fakt, że człowiek nie chce uciekać się do przemocy, nie oznacza, że w
samoobronie nie może skopać paru tyłków. Zresztą kto to mówi? Wszyscy słyszeliśmy,
co zrobiłeś z Larvalem Malgnoyem. -Gwizzley uniósł zaciśniętą pięść. - Dobra robota -
wyszeptał. W jego oczach tańczyły porozumiewawcze iskierki.
Nigel roześmiał się, uścisnęli sobie dłonie. Przynajmniej w tym momencie czuł się wśród
magów Hokpoku jak w domu.

ROZDZIAŁ 9
Pftf IP4DK1

86

background image

Podczas gdy profesor Gwizzley przedstawiał prawdy o magicznym życiu ich synowi,
Barry siedział w gabinecie, stawiając pasjansa na kuli jasnowidzącej, a Herbina
pracowała. Powoli w jego gardle narastało nieprzyjemne uczucie. W porze obiadowej
dopadły go mdłości.
— Ostrzegałam, żebyś nie zaglądał do kuchni - powiedziała Herbina. - To, czego nie
wiesz, nie może pozbawić cię apetytu. Poza tym odrobina plwocin domowych skrzatów
jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
— Chyba mam grypę albo coś w tym stylu, ale przez to co mówisz poczułem się jeszcze
gorzej. — Barry jęknął. — Czemu w ogóle je zatrudniamy?
— Mają silne związki - wyjaśniła Herbina.
Tego wieczoru Barry wytrzymał przy kolacji jedynie do połowy pierwszej rundy zakąsek,
po czym odbiegł zwymiotować. Gdy mijał madame Pend, ta poprosiła uprzejmie, by
zechciał zrobić to nad kompostem.
163
— Nawet odrobina pomaga - dodała, lecz Barry nie był w stanie odpowiedzieć. Zrobił to,
co musiał, i udał się prosto do łóżka.
Następnego ranka czuł się równie paskudnie - okazał to, rezygnując z golenia - ale i tak
poszedł na trening quitkitu.
- Oliver byłby z ciebie dumny. - Herbina serdecznie klepnęła go po plecach.
- Nie dotykaj mnie, proszę - odparł Barry. - Bolą mnie nawet włosy.
— Dobrze, mój drogi. — Żona posłała mu całusa. - Miłego dnia.
Barry uśmiechnął się słabo. Idąc na boisko, lekko chwiał się na nogach - wirus, który
złapał, dawał niezłego kopa.
Lot nie okazał się najlepszym pomysłem i Barry znów zaczął rzygać. W końcu
Gwizzleyowie posłali go na górę i kazali Szukaczom manewrować między sobą tak, by
poprowadzić przeciwnika pod mało apetyczny deszcz. To nie-ortodoksyjne podejście
sprawdziło się całkiem nieźle i po godzinie drużyna Graffitonu grała już coraz lepiej.
Potem przeszli do treningu ze środkami wybuchowymi, nauki, jak zgarotować bramkarza
przeciwnika za pomocą struny fortepianowej, i wreszcie, jak nurkować od słońca.
Bliźniacy Gwizzley ogłosili koniec zajęć.
— Na dzisiaj wystarczy — oznajmił Ferd. — Gdy będziecie wędrować po szkole,
chciałbym, żebyście wyobrażali sobie sceny nieprawdopodobnej rzezi i cierpienia,
obsadzone wyłącznie przez członków drużyny quitkitowej Slizgorybu.
- Zgadza się - przytaknął Jorge. - Nam, czarodziejom, takie rzeczy nie przychodzą łatwo,
lecz przy pewnej praktyce potrafimy być równie krwiożerczy i bezlitośni jak każdy
164

Gumol. Wierzcie nam, będziecie tego potrzebować, gdy zaczną wypływać cielesne płyny.
— Zebrani słuchali z uwagą; Barry wymiotował głośno parę kroków dalej. - Dysponujecie
tylko określoną, niewielką liczbą fauli, po której przegracie walkowerem, więc każdy z
nich musi wyeliminować przeciwnika. Jutro użyjemy skarpetek z piachem.

87

background image

Po głośnym wiwacie wszyscy ruszyli wziąć prysznic w ohydnej szkolnej łazience dla
sportowców. Oprócz rozumnego grzyba pod prysznicami roiło się od członków drużyny
czarodziejskiej piłki wodnej* Rovertouru. Aby odpocząć -i uniknąć pytań, kiedy szkoła
zamierza opłacić ekstermi-natora, by oczyścił basen z syrenoćpunów (opanowały go
podczas przerwy wakacyjnej) - Barry usiadł w saunie z Ze-dem Gromgarem, który dostał
właśnie wiadomość brodną. Rozparł się wygodnie nagi, bardzo włochaty i czerwony.
Zastanawiał się nad zakupem kawałka ziemi i nie mógł się zdecydować, czy uczynić to w
tym wymiarze, czy też w innym.
- Zrobiłeś całkiem niezły interes, prawda? - spytał.
- No, chyba tak - odparł Barry.
- Ile zapłaciłeś? - naciskał Zed.
- Uhm... - Barry nie mógł sobie przypomnieć. W miarę, j ak Zed zasypywał go pytaniami,
Barry odkrył, że nie pamięta niczego związanego z własnym domem, łącznie z adresem.
* Piłka wodna czarodziejów nieco przypomina naszą, tyle że gracz lewituje nad wodą,
zanurzając zaledwie jeden palec u nogi. Każdy ruch wywołuje rozchodzące się kręgi
przypominające ogród zen. Jeśli zanadto wzburzą powierzchnię wody, dostają karę.
Zamiast piłki w rozgrywce używa się stworzenia podobnego do tribbla, tyle że bardziej
mokrego i niezadowolonego.
165
— Jeśli nie chcesz o tym gadać... - Zed zagrzmiał i wyszedł z sauny. Barry usłyszał, jak
mamrocze pod nosem: -Przestań wgapiać się w mojego ptaszka.
*¦*
Barry wziął szybki prysznic i poszedł do Wielkiej Sali na śniadanie. Herbina kończyła
właśnie swój cotygodniowy felieton.
- Chcesz? - Podsunęła mu obwarzanek. - Na opakowaniu piszą, że są kabalistyczne i
fantastyczne.
- Jeśli to jest jedzenie, to nie, dzięki — odparł Barry. — Przyszedłem napić się soku,
potem wracam do łóżka.
Ruszył po szklankę i stanął w kolejce za grupką trzecio-roczniaczek z Pufpifpafu.
- Rany kota, dyrektorze Trotter. - Brzmienie tych dwóch słów obok siebie wciąż budziło w
Barrym zachwyt, niczym wyjątkowo celnie dobrane wyzwisko. - Chciałabym tylko
powiedzieć, że pana filmy były dla mnie wielkim przeżyciem - rzekła jedna. —
Najważniejszym w moim życiu aż do dnia, gdy wstąpiłam do Hokpoku.
- Dziękuję - odparł Barry. — Tak naprawdę to nie były moje filmy, tylko...
- Na przykład wtedy, kiedy uratował pan tego gościa -dodała.
- Tak, to było super — zgodziła się inna uczennica.
- Naprawdę ma pan włochate stopy? - spytała pierwsza dziewczynka.
- Nie, ja... to znaczy może odrobinę, ale...
- Czy to jest pierścień? - spytała druga.
166

-Nie, to moja obrączka... Posłuchajcie, chyba pomyliłyście mnie z...
— A potem, kiedy pan zabił Zielonego Goblina! — zawołała pierwsza.

88

background image

Barry kompletnie się pogubił. Za kogo go brali? Spider-
manaf -Aleja...
- Tak, wiem, nie chciał pan, ale to wciąż było ekstra — zawtórowała koleżanka. — W
każdym razie cieszymy się, że to pan jest dyrektorem, a nie jakiś stary zasuszony pryk.
- Tak, nie pomarszczony zboczeniec!
- No! Mama mówiła, że Bubeldor obmacywał jej piersi.
- Owszem, to do niego podobne - przytaknął Barry.
- Pa! - zawołały i ruszyły na zajęcia.
- Czy mógłbym rzucić szybkie zaklęcie odgłupiające na te dwie? - spytał profesor
Blablabla, który akurat przechodził obok.
- Bardzo proszę, jeśli pan sądzi, że to pomoże.
Barry odwrócił się i pomaszerował do swych pokojów i łóżka. Po kilku szybkich słowach i
oślepiającej, błękitno-zielonej błyskawicy, w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stały
dwie uczennice, pozostały tylko dwie kupki popiołu, bajerancka nakładka na ołówek i
kawałek torebki z napisem Chatterjee.
Następnego ranka Barry ocknął się, czując nieznośne swędzenie, i odkrył setki
maleńkich włosków na poduszce. Usiadł gwałtownie i kilka dłuższych włosów wysypało
się
167

spomiędzy guzików urodzinowej pidżamy (pidżama wyglądała idiotycznie, ale nawet w
połowie września w Hokpo-ku było zbyt zimno i wietrzno, by się tym przejmować).
Spojrzał w dół i ujrzał włosy. Na moment zamarło mu serce. Sprawdził głowę - nie,
wszystkie były na miejscu; w istocie zdawało się, że jest ich więcej. Barry już zaczął
układać w myślach list dziękczynny do producentów toni-ku, który mu się rozlał, kiedy
przypadkiem potarł szczękę. Była idealnie gładka. Dziwne, pomyślał. Oczywiście miał też
wrażenie, jakby w jego ustach rozbiła obozowisko sama śmierć - ale jaka choroba goli
człowieka?
Herbina, obudzona oskarżeniami, że goliła nogi w łóżku, zaprzeczyła stanowczo.
— Zabieram cię do siostry Pommefritte — oznajmiła.
— Ale Herb, to przecież rzeźniczka! Ambitna weterynarka.
— Tylko bez takich proszę i przestań przesadzać. — Herbina ubrała się i zwilżyła włosy.
Ma dość włosów dla dwojga, może nawet dla trojga, pomyślał z irytacją Barry.
— Nie, naprawdę — upierał się. - Wielu jej pacjentów zmarło.
-Nie martw się, dopilnuję, by wielka zła siostra nie ukłuła cię igłą, mój mały Barry.
— Albo wszczepiła mi psi móżdżek.
— Bez siostry Pommefritte Lon byłby żyjącą rośliną.
— A tak jest zwierzęciem!
— To lepsze niż minerał - ucięła.
Jej stanowcza mina świadczyła jasno, że faza dyskusji dobiegła końca, Barry zatem
pozwolił się zaprowadzić do szpitalika.
168

89

background image

spomiędzy guzików urodzinowej pidżamy (pidżama wyglądała idiotycznie, ale nawet w
połowie września w Hokpo-ku było zbyt zimno i wietrzno, by się tym przejmować).
Spojrzał w dół i ujrzał włosy. Na moment zamarło mu serce. Sprawdził głowę - nie,
wszystkie były na miejscu; w istocie zdawało się, że jest ich więcej. Barry już zaczął
układać w myślach list dziękczynny do producentów toni-ku, który mu się rozlał, kiedy
przypadkiem potarł szczękę. Była idealnie gładka. Dziwne, pomyślał. Oczywiście miał też
wrażenie, jakby w jego ustach rozbiła obozowisko sama śmierć — ale jaka choroba goli
człowieka?
Herbina, obudzona oskarżeniami, że goliła nogi w łóżku, zaprzeczyła stanowczo.
— Zabieram cię do siostry Pommefritte - oznajmiła.
— Ale Herb, to przecież rzeźniczka! Ambitna weterynarka.
— Tylko bez takich proszę i przestań przesadzać. — Herbina ubrała się i zwilżyła włosy.
Ma dość włosów dla dwojga, może nawet dla trojga, pomyślał z irytacją Barry.
— Nie, naprawdę - upierał się. - Wielu jej pacjentów zmarło.
-Nie martw się, dopilnuję, by wielka zła siostra nie ukłuła cię igłą, mój mały Barry.
— Albo wszczepiła mi psi móżdżek.
— Bez siostry Pommefritte Lon byłby żyjącą rośliną.
— A tak jest zwierzęciem!
— To lepsze niż minerał - ucięła.
Jej stanowcza mina świadczyła jasno, że faza dyskusji dobiegła końca, Barry zatem
pozwolił się zaprowadzić do szpitalika.
168

Jak zwykle, w szkole panowała epidemia mononukleo-zy. Siostra Pommefritte
poświęcała dużo czasu i pieniędzy kampanii edukacyjnej mającej zniechęcać uczniów do
całowania klamek, desek klozetowych i innych nieprzystojnych miejsc. Lecz wszystko —
nawet codzienne ulotki rozrzucane przez setki sów — spełzało na niczym. Niezdolna
zwalczyć chorobę krzykliwa niesmaczna propaganda sprawiła tylko, że Barry zapragnął
wyrzec się wszelkich kontaktów fizycznych, i podsycała hipochondrię biednego Nigela
(byli już z siostrą po imieniu).
Niebo jaśniało coraz bardziej, gdy Barry i Herbina dotarli do skrzydła medycznego
Hokpoku. Oczywiście miało ono kształt prawdziwego skrzydła i z zewnątrz wyglądało
dość osobliwie, w środku jednak było względnie normalne, jeśli nie brać pod uwagę
lekkiej tendencji do trzepotania na wietrze.
Puppa Pommefritte rozpoczęła karierę zawodową w Salonie Kar dla Wyjątkowo
Niegrzecznych Chłopców w Hogs-biede i widać było wyraźnie, że uważała bolesną
opiekę medyczną za część kary pokuty za brak rozsądku bądź niedostatki moralne
prowadzące do powstania chorób bądź obrażeń. Oprócz najróżniejszych błyszczących,
szpiczastych i ostrych narzędzi, których samo posiadanie stanowiło naruszenie praw
człowieka, na ścianach jej gabinetu wisiało mnóstwo zdjęć siostry Pommefritte i
największych sław świata magicznego, które zdarzyło jej się leczyć. Barry zauważył, że
wszyscy zapłacili potworną cenę za tę znajomość.

90

background image

— Nie wiedziałem, że Korneliusz Kmiot zamiast uszu ma skrzydła nietoperza - rzekł.
169
— O tak - odparła Herbina. — Dlatego zaczął nosić dłuższe włosy. No wiesz, „fryzura
kmiota".
— Sądziłem, że usiłuje zapoczątkować trend. Może na nich latać?
— Najwyżej parę centymetrów nad ziemią, to głównie ozdobnik. W przeciwnym razie
ministerstwo zmusiłoby go do wyrobienia licencji pilota.
Herbina zauważyła zdjęcie ojca chrzestnego Barry'ego, Sknerusa. W miejscu, gdzie
powinien mieć palce, sterczały cztery elementy scyzoryka: korkociąg, pilnik do paznokci,
rozkładana miarka... Wyglądało to razem bardzo poręcznie.
— Widziałeś ostatnio Sknerusa? - spytała Herbina. - Co się stało z jego ręką?
— Kilku przyjaciół lorda Vielokonta zażądało zwrotu pożyczki - odparł Barry. - Z tego, co
mi wiadomo, wciąż próbuje sprzedawać Gumolom Magików Kuchennych.
Magik Kuchenny był czymś w rodzaju zaklętego robota kuchennego, reklamowanego w
nocnych programach telewizyjnych. Bardzo przydatne na co dzień, przejawiały, niestety,
tendencję do popadania w obłęd i mordowania właścicieli. Sknerus nie zawsze był w
stanie wyśmiać ofiary, ukryć ich istnienie albo się wyłgać. Zamiast tego zaczął zatem
oferować dożywotnią gwarancję, nie wyjaśniając jednak, że chodzi o życie nabywcy, nie
urządzenia. W świecie magicznym nie istniało pojęcie zaniedbania ze skutkiem
śmiertelnym. Siostra Pommefritte także z tego korzystała.
— Dzień dobry — rzuciła radośnie, wchodząc do środka. Barry pospiesznie schował do
kieszeni ulotkę na temat
gonokadabry, którą właśnie czytał. Najwyraźniej dopóki wciąż widział skrzata w
spodniach, nie miał się o co martwić.
170
- Zapraszam na stół, dyrektorze. — Barry posłuchał. — Praca już zaczyna panu
doskwierać? — spytała szorstko. — Otwieramy usta. - Zajrzała mu do gardła. — Jest
pan w ciąży?
- Nie, ja... - Barry spojrzał na nią wstrząśnięty.
- Przypominam, jest pan czarodziejem, a ciała czarodziejów są równie świrnięte jak ich
głowy — ucięła siostra. Wyraźnie znała się na rzeczy. — Ma pan apetyt na dziwne
potrawy? Zachcianki? Pociemniały panu sutki?
- Naprawdę nie sprawdzałem. - Barry zerknął na Her-binę. - Kochanie?
- Mnie w to nie mieszaj. - Żona uśmiechnęła się. - Mam dość do roboty bez
obserwowania stanu twoich sutków. Wyjdę na zewnątrz i poczytam gazetę.
- Ale mówiłaś, że...
Herbina zniknęła, a Pommefntte nadal obmacywała go i stukała palcem.
- Poranne nudności?
- A to co? - spytał Barry.
- No wie pan, poranne rzyganie.
- Wczoraj mi się to zdarzyło — przyznał Barry.
- Aha! - wykrzyknęła siostra Pommefritte.
- Ostatnio ciągle rzygam.

91

background image

- Dyrektorze, proszę mi pozwolić pracować. — Rozległo się pukanie do drzwi. —Tak?
Do środka wsunęła głowę młoda pielęgniarka o kręconych włosach.
- Dzień dobry, dyrektorze. Siostro Pommefritte, Cyril Bradpitton twierdzi, że zgubił jądro.
- Cyril? Ma chyba ze czterdzieści lat! -wykrzyknął Barry.
- To jego bratanek — wyjaśniła pielęgniarka.
171
I
Barry w duchu poczuł ulgę, jego rekord był bezpieczny.
- To potrwa tylko chwilę — oznajmiła siostra Pommefrit-te. - Zaczekaj na zewnątrz.
Barry, przerażony myślą, że diagnoza ciąży się utrzyma, zaczął energicznie opisywać
wszystkie objawy, zdecydowany przekonać pielęgniarkę.
-1 wreszcie dziś rano - zakończył - gdy się ocknąłem, cały mój zarost zniknął.
Siostra Pommefritte zdjęła ze ściany zardzewiały skalpel i zaczęła sprawdzać palcem
jego ostrość. Na szczęście dla Barry'ego, był to tylko nerwowy nawyk.
- Hm, najwyraźniej cierpi pan na jakąś formę juniora-zji - oznajmiła. Barry spojrzał na nią
pytająco. - Młodnienia — wyjaśniła siostra Pommefritte. - Mył pan ręce? Przeżuwał
jedzenie raz na każdy ząb? Zjadł cokolwiek, co krzyczało?
- Tak często jak zawsze, oczywiście, że nie, i nie - odparł Barry.
- Wyśmiewał się pan z potężnych czarodziejów?
- Przez ostatnie dwadzieścia lat. Co to ma z tym wspólnego?
- To może być zaklęcie, klątwa - albo eliksir, czyli coś co wykracza poza moje
kompetencje. Będzie się musiał tym zająć Snajper. A jeśli nie wydobrzeje pan przez
następne kilka dni, radziłabym umówić się z nim jak najszybciej.
- Czemu? - zdziwił się Barry. - Podoba mi się, że odrastają mi włosy.
- Bo jeśli nie zatrzymamy postępów choroby, rozchwiania hormonalnego, czy cokolwiek
to jest, nadal będzie pan młodniał i młodniał, aż w końcu osiągnie pan wiek zero.
172

Barry w duchu poczuł ulgę, jego rekord był bezpieczny.
— To potrwa tylko chwilę - oznajmiła siostra Pommefirit-te. — Zaczekaj na zewnątrz.
Barry, przerażony myślą, że diagnoza ciąży się utrzyma, zaczął energicznie opisywać
wszystkie objawy, zdecydowany przekonać pielęgniarkę.
-1 wreszcie dziś rano - zakończył - gdy się ocknąłem, cały mój zarost zniknął.
Siostra Pommefritte zdjęła ze ściany zardzewiały skalpel i zaczęła sprawdzać palcem
jego ostrość. Na szczęście dla Barry'ego, był to tylko nerwowy nawyk.
— Hm, najwyraźniej cierpi pan na jakąś formę juniora-zji — oznajmiła. Barry spojrzał na
nią pytająco. — Młodnienia - wyjaśniła siostra Pommefritte. - Mył pan ręce? Przeżuwał
jedzenie raz na każdy ząb? Zjadł cokolwiek, co krzyczało?
— Tak często jak zawsze, oczywiście, że nie, i nie — odparł Barry.
— Wyśmiewał się pan z potężnych czarodziejów?
— Przez ostatnie dwadzieścia lat. Co to ma z tym wspólnego?

92

background image

— To może być zaklęcie, klątwa — albo eliksir, czyli coś co wykracza poza moje
kompetencje. Będzie się musiał tym zająć Snajper. A jeśli nie wydobrzeje pan przez
następne kilka dni, radziłabym umówić się z nim jak najszybciej.
— Czemu? — zdziwił się Barry. — Podoba mi się, że odrastają mi włosy.
— Bo jeśli nie zatrzymamy postępów choroby, rozchwiania hormonalnego, czy cokolwiek
to jest, nadal będzie pan młodniał i młodniał, aż w końcu osiągnie pan wiek zero.
172
- To mi się nie podoba. I co wtedy?
- Zgaśnie pan jak świeca — oznajmiła siostra Pomme-fritte. - Sama nigdy tego nie
widziałam, ale słyszałam, że to niezwykle bolesne.
Podeszła do szafki i wyjęła kilka fiolek. Jedna zawierała pigułki, pozostałe dwie oleiste
ciecze, na widok których żołądek Barry'ego instynktownie wywinął salto. Barry dobrze
pamiętał tę szafkę. Kiedyś z Gwizzleyami zarabiali całkiem nieźle, wykradając z niej
kontrolowane substancje i sprzedając innym uczniom. Dodatkowy plus tego stanowił fakt,
że wszyscy podejrzewali Bubeldora o narkomanię. Gdy jednak ministerstwo zaczęło
przyciskać centaurów w Zabronionym Lesie, Barry i jego kumple dali sobie spokój.
- To jest starzec. — Siostra Pommefritte uniosła fiolkę. — Dwie krople w herbacie dwa
razy dziennie. A to dzieciostrach. Gdyby uczniowe zaczęli pana unikać, proszę
zmniejszyć dawkę o połowę. Spróbujemy przez parę tygodni, a jeśli nie pomoże, wypiszę
receptę na inhalator.
- Inhalator? - spytał Barry.
- Ze starych pierdzieli - wyjaśniła siostra. - Najsilniejszy lek, jaki znam.
- A to co? — Barry wyjął z fiolki różową pigułkę; widniało na niej przecięte linią kółko.
- To na wypadek, gdyby był pan w ciąży.
- Nie jestem w ciąży! — ryknął gniewnie Barry.
- Dyrektorze, każdy jest trochę w ciąży. — Zrozumiał, że protesty zdadzą się na nic.
- Do widzenia.
Herbina wróciła do gabinetu. -1 jak? - spytała.
173
— Młodnieję - wyjaśnił Barry.
— Juhu! Ty dzwoń po opiekunkę, ja kupię kokosowy olejek rozgrzewający. — Lubieżnie
zakołysała biodrami.
— To nie są dobre wieści.
— Czemu nie?
— Bo jeśli nie przestanę, dojdę do zera i zgasnę.
— O nie — mruknęła Herbina. — Słyszałam, że to bardzo boli.
Barry ubrał się.
— Wiedziałem - rzekł ponuro.
— Co takiego wiedziałeś? — zdziwiła się.
— To Snajper. — Pochylił się, wiążąc fioletowe ciżmy z wywiniętymi noskami. Teraz, gdy
został dyrektorem, tradycja kazała mu ubierać się jak kelner w pseudośredniowiecznej
restauracji. - Zawsze chciał zostać dyrektorem. Najpierw zabił Drąga, a teraz rzucił urok
na mnie.

93

background image

— Stale to powtarzasz, ale tym razem jestem skłonna się zgodzić. W Departamencie
Zoologii mieli takie powiedzonko, do dziś dnia go nie rozumiałam. — Ruszyli razem do
gabinetu dyrektora.
— Jakie powiedzonko? - zainteresował się Barry.
— W świecie akademickim konkurencja to morderstwo.
***
Przez następne kilka dni stan Barry'ego polepszył się odrobinę. Dyrektor wciąż młodniał,
lecz dużo wolniej. Po tygodniu jednak zrozumieli, że remedia siostry Pomme-fritte go nie
ocalą.
174

- Musimy iść do Snajpera - oznajmiła Herbina. - Może jeśli ładnie go poprosimy...
- Nie ma mowy, Herbino! Równie dobrze mógłbym sam podpisać swój wyrok śmierci! —
zaprotestował Barry. - Jutro o tej porze wymieniałbym przepisy z Drągiem.
- Jak go nazwałeś wczoraj? Niewidimek?
- Zimnopupski - odparł Barry.
Herbina westchnęła. Ten stary spór zaczynał ją męczyć.
- To co według ciebie mamy zrobić?
- Według mnie ty powinnaś poszukać lekarstwa - oznajmił Barry. - Daj spokój, Herbino, w
dawnych czasach uwielbiałaś grzebać w starych księgach zaklęć.
- To prawda. A jeśli mi się nie uda?
- Wtedy pójdziemy do Snajpera, ale tylko w ostateczności.
- Barry, jesteś pewien, że tak chcesz to załatwić? Może zadzwońmy do Terryego
Vielokonta? Jego osobisty lekarz z pewnością się tobą zajmie.
- O mój Boże... - Barry zbladł. - Wcześniej o tym nie pomyślałem. Może to Vielokont za
tym stoi?
Herbina spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Nie wydaje mi się.
- Nie, posłuchaj. Nieważne, jak bardzo potrzebuje mojego następnego worstsellera, dla
Vielokonta jestem znacznie więcej wart martwy niż żywy. Pomyśl o telewizyjnych
programach wspomnieniowych, pamiątkach i tak dalej. Do diabła, na jego miejscu sam
bym się zabił. — Zachichotał ponuro.
- No nie wiem, Barry - mruknęła Herbina.
175
Mąż zasypał ją argumentami. Nieważne, że chodziło o jego własną, bliską (i zapewne
bardzo bolesną) śmierć. Liczyło się tylko to, by żona przyznała, że ma rację.
— Nic nie może stanąć pomiędzy Terrym i jego kontem bankowym. Wiedziałaś, że za
każdym razem, gdy nas odwiedza, podkrada coś mojego, a potem sprzedaje na Alle-
goro? Zauważyłem to tylko dlatego, że pojawił się tam mój zbiór podglądopiór.
— Podglądopiór?
— Przechylasz je i ubranie czarownicy znika — wyjaśnił Barry. — Albo bandaże mumii.
— I dobrze. Po co sprawdzasz samego siebie na Allegoro? Jesteś zbyt próżny.

94

background image

— Zaczekaj jeszcze trochę i nie będziesz musiała się tym przejmować. — Barry
wyraźnie łaknął współczucia, choć w zasadzie wcale nie czuł się tak źle. - Sama
będziesz sprzedawać tam moje rzeczy, żeby opłacić szkołę Nigela i jak jej tam. — Przez
cały dzień nie mógł przypomnieć sobie imienia córki.
— Nazywa się Fiona! Tylko dlatego, że jakiś czas mieszka u moich rodziców, nie
zniknęła z naszej rodziny. Niezły z ciebie ojciec, Barry Trotterze!
— Przepraszam, Herb - powiedział szybko. - Naprawdę zapomniałem. Myślę, że mój
mózg też młodnieje.
Wybuch złości wyraźnie dodał Herbinie sił. Szybko opracowała plan.
— Dobra, oto co zrobimy: najpierw spytamy wszystkich nauczycieli, czy wiedzą, jak cię
wyleczyć.
— Nawet Snajpera? — wtrącił Barry.
176

— Zwłaszcza Snajpera — podkreśliła Herbina. — Ale ponieważ jesteś takim tchórzem,
zapytamy go ostatniego. Potem, jeśli nikt nie będzie wiedział, pójdę do biblioteki i razem
zaczniemy poszukiwania.
- A, biblioteka — marudził Barry. - To dopiero zabawa. Herbina nie zwracała na niego
uwagi.
— Musisz zapisać gdzieś wszystko tak, byś mógł nauczyć się tego na nowo, jeśli
zapomnisz. Poproś Łona o pomoc. A kiedy cię wyleczymy, dowiemy się, jaki magiczny
fiuras ci to zrobił, i pokażemy mu, gdzie może wsadzić sobie swój grimoire. Jasne?
Gdy Herbina była w podobnym nastroju, nikt nie potrafił się jej sprzeciwić. Zresztą Barry i
tak nie dysponował rozsądną alternatywą.
- Dobrze, kochanie — rzekł pokornie. Ale nawyki unikania pracy trudno pokonać. - Muszę
oszczędzać energię [khe, khe] - oznajmił Barry, wygrywając jak najlepiej umiał swoją
chorobę. - Mógłbym zatrudnić parę sekretarek? Do pomocy? Najwyżej trzy albo cztery? I
oczywiście musiałyby być w świetnej formie...
Herbina posłała mu sceptyczne spojrzenie.
— Akurat. Ty może młodniejesz, ale ja nie głupieję.
- W porządku, zapomnij. Sam napiszę swoje wspomnienia. — I znów ujrzał przed sobą
złowieszcze widmo roboty. - Podyktuję je. Łonowi, tak jak mówiłaś. Pomoże mi pamiętać.
W ten sposób zrodził się plan A. Sowy oznaczone napisami „osobiste" i „poufne"
poleciały do wszystkich departamentów. Ktoś musiał przecież znać lek. A jeśli nie,
177
pozostawał jeszcze plan B, w którym Herbina miała zrobić to, do czego się urodziła:
czytać różne rzeczy i wpędzać innych w kłopoty.
- Uśmiechnij się, Bar - rzuciła. - Zawsze możesz potor-turować panią Pons.
- Herb, to świetny pomysł! - Barry natychmiast wysłał sowę do bliźniaków Gwizzley.
Potrzebował natchnienia.

ROZDZIAŁ 10

95

background image

ROZPOCZM
Przez następne kilka dni Barry i Herbina przepytywali kolejnych nauczycieli. Czy raczej
próbowali — za każdym razem jednak działo się coś, co nie pozwalało im zdobyć
jakichkolwiek informacji. Najpierw profesor Pend została aresztowana, gdy
powiadomiona anonimowo policja znalazła w szklarniach Hokpoku potężne ilości
marihuany.
— Używam jej do pobudzenia apetytu muchołapek - wyjaśniała przeciągle, jak zawsze,
półprzytomna nauczycielka zielarstwa. — Argusowy krzak cierpi na zaćmę!
Następnie profesor Pupps, piszący właśnie odpowiedź na list Barry'ego i Herbiny,
otrzymał informację, że musi wstąpić do Związku Widmowych Nauczycieli. Mając w
perspektywie spłatę dwudziestoletnich zaległości składkowych, Pupps odszedł
natychmiast w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy.
Tego samego dnia maleńki profesor robot Flipstryk zakochał się w szkolnym tosterze.
Razem uciekli do Maroka, gdzie „mogli żyć godnie, jak mąż z żoną". Nawet siostra
179
Pommefritte musiała odwołać kolejną wizytę Barryego po tym, jak w szkole doszło do
tajemniczej epidemii natrętnego swahili.
Barry'emu i Herbinie udało się pomówić z madame Pitsch, lecz nieszczęsna tyle razy
dostała w głowę piłką, że rozmowa szybko zeszła na jej ulubiony temat „tego dziwnego
dzwonienia".
— Słyszycie je? — spytała po raz enty.
— Nie — odpowiedzieli chórem Barry i Herbina. Potem, z powrotem w gabinecie
dyrektora, Herbina odwróciła się do Barry'ego.
— Uważam, że musimy poprosić o pomoc Snajpera.
— Nie, Herbino - upierał się Barry. - To on stoi za tym wszystkim.
— Barry, nikt bardziej ode mnie nie szanuje twojego prawa do głupiej fiksacji na punkcie
Snajpera. Ale zawsze w końcu okazuje się, że to wina Vielokonta — przypomniała
Herbina. — Przypomnij sobie, ile razy oszczędziłbyś mnóstwo czasu, gdybyś
natychmiast zwrócił się o pomoc do Snajpera. A w tej chwili właśnie czasu brakuje nam
najbardziej.
— Wolałbym nie. — Barry odwrócił się do niej plecami, splatając ręce na piersi.
— Jakież to dojrzałe z twojej strony. - Herbina parsknęła. — Cóż, ja to zrobię, a ty nie
zdołasz mnie powstrzymać.
Napisała liścik, przykleiła do głowy sowy żółtą karteczkę z napisem „pilne" i zaczęła
czekać na odpowiedź.
Ta jednak nigdy nie dotarła. W chwili, gdy sowa Weszka frunęła przez szkołę, gumolska
policja wyprowadzała zakutego w magikajdanki groźnego profesora mikstur z Hok-poku z
jego ponurego, wilgotnego, pełnego patchworków
180

gabinetu. W kilku następnych numerach „Wróżbita Codzienny" ujawnił całą historię:
najwyraźniej Snajper padł ofiarą amatorskiej prowokacji nieletnich dziewczynek
udających cyniczne policyjne tajniaczld. Policja skonfiskowała kulę jasnowidzenia

96

background image

Snajpera ukrytą wśród stosów złowieszczych haftów i znalazła na niej tysiące zdjęć
ponurych, podstarzałych policjantek w kompromitujących pozach. Z całą pewnością
Snajper miał zbyt wiele na głowie, by zajmować się truciem Barry'ego.
Schwytanie podobnego drapieżcy grasującego w jasnoprze-strzeni, głosił artykuł w
porannym wydaniu „Fajtu", to wielkie osiągnięcie naszej policji. Wszyscy mamy ogromny
dług wdzięczności u owych pomysłowych lolitek.
- Obrzydliwe - mruknął Barry. Gdy spojrzał na zdjęcie, Snajper zasłonił twarz skutymi
dłońmi. — Ile razy powtarzałem: nigdy nie ufaj mężczyźnie, który robi makramy.
-1 co teraz? - spytała Herbina. - Głosuję za rozmową z Terrym.
Zadzwonili, lecz okazało się, że nawet lord Ciemniaków ma doskonałe alibi.
- Nikt o tym nie wie, ale oblałem łacinę - przyznał Vie-lokont. — Nigdy nie potrafiłem
pojąć zawiłości tego cholernego języka.
- Rany, to gigantyczne utrudnienie dla czarodzieja - odparł Barry. - Niesamowite, jak
wiele udało ci się osiągnąć.
- Dziękuję, że to mówisz. Jak tam książka?
- Uhm, świetnie - skłamał Barry. Rozłączył się szybko i przekazał żonie przygnębiające
wieści.
- Pozostała nam jeszcze jedna osoba - stwierdziła Herbina. - Profesor z zagranicy,
Blablabla.
181
— Co on może wiedzieć? — rzekł obrażonym głosem Barry. — Nie potrafi nawet
zmieszać porządnej smokoniady.
— Próbuję ci tylko pomóc — przypomniała Herbina. - Na twoim miejscu
zachowywałabym się grzeczniej.
— Ach tak? Jak dotąd, świetnie ci idzie - warknął. - Myślisz, że jesteś taka cwana? A
może nie potrzebuję twojej pomocy? Może sam wszystko załatwię?
Herbina poczuła, jak ogarnia ją wściekłość, powstrzymała się jednak. Najwyraźniej Barry
wszedł z powrotem w okres dojrzewania.
— No dobrze - rzekła cierpliwie - na dziś skończymy. Idź, napij się czegoś, wyciśnij parę
pryszczy, albo co.
— Jasne. - Barry wciąż się dąsał.
— Jutro wczesnym rankiem ruszamy do biblioteki — oznajmiła Herbina.
Barry odmaszerował w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby ukoić jego gwałtownie
zmieniające się nastroje.
Następnego dnia wybiło właśnie południe, gdy Barry przekroczył próg biblioteki.
— Gdzie się podziewałaś? - spytał. - Zajrzałem do gabinetu, ale cię tam nie było.
— Siedzę tu od wpół do dziewiątej — odparła chłodno Herbina. - Zdawało mi się, że
mieliśmy wcześnie zacząć.
— Zaspałem - burknął Barry. Pomachał trzymanym w dłoni kawałkiem pergaminu, na
którym zapisał listę ofiar kolacji inauguracyjnej. - Nigel właśnie awansował o - Barry
policzył szybko - dwadzieścia trzy miejsca w rankingu!
182

97

background image

A co dopiero będzie po ąuitkicie ekstremalnym, o którym Herbina nie miała pojęcia! Nigel
zdobędzie jeszcze puchar szkoły! Barry kipiał radością. Podobnie jak wielu kiepskich
uczniów, rozpaczliwie pragnął, by syn został prymusem. Herbina natomiast, urodzona
prymuska, oczekiwała tego samego od swego pierworodnego. Jaki z tego morał? Dzieci
zawsze mają przechlapane.
- Oby tylko nie zabrakło nam uczniów - odparła Herbina. - Kolejna grupa z gumolskiej
wymiany zaginęła.
Przesuwające się stopnie z ukrytymi pułapkami i śmiercionośne, pękające deski
podłogowe, dodające tak wiele uroku lekturom na temat Hokpoku, czyniły z niego
równocześnie jedną wielką pułapkę na Gumoli. Wystarczył jeden błędny krok i człowiek
musiał wybierać, czy ma odgryźć sobie nogę, czy też skonać z głodu.
Barry wstał, szurając krzesłem, i czwartoroczniaczka z Rovertouru spojrzała na niego
gniewnie. Posłał jej malin-kę, by pokazać, kto tu jest szefem.
— Barry, ciii — szepnęła Herbina. — Jesteśmy w bibliotece.
- Idę po Łona. - Barry ucałował Herbinę w głowę i obmacał szybko. - Namówiłem
Hamgryza, by oddał mi go na jakiś czas. Zgodził się, bo dorzuciłem miedziane rurki do
jego aparatu do destylacji.
- On od tego oślepnie - mruknęła Herbina.
— Za późno — odparł Barry. — Widziałaś kiedyś dyrektorkę Beaubeaux?
Nieważne, jak wiele razy Barry oglądał siedzibę Hamgryza, wciąż wzdrygał się na widok
tej katastrofy. Nie była to
183
chata, nie tak naprawdę — lecz zwykły dom, który zawalił się i którego dach
podtrzymywały jedynie ogromne stosy zgromadzonych w środku śmieci. Wyobraźcie
sobie najgorsze kawalerskie gospodarstwo, jakie zdarzyło się wam oglądać. A teraz
wyobraźcie sobie, że mieszkający w nim kawaler ma około dwóch i pół metra wzrostu i
dwustu kilo wagi. Gotowi? Teraz dorzućcie do tego całkowity brak łazienki i kanalizacji. W
istocie wiele uczennic Hokpoku zawdzięczało swój pierwszy kontakt wzrokowy z męskim
przyrodzeniem porannemu sikaniu Hamgryza*.
Barry podszedł do drzwi i zastukał. Nie słysząc odpowiedzi, spróbował zajrzeć przez
okno, lecz promienie jasnego słońca odbijające się od szyby nie pozwoliły na to.
Otworzył drzwi i wsadził do środka głowę. W nos uderzył go smród, który z czasem
nabrał konsystencji sera. Piekące nozdrza Barry'ego niechętnie wychwytywały wyraźne
wonie zepsutego jedzenia, zwietrzałego piwa i niedomytego olbrzyma. Pośród stosu
pustych naczyń leżał wciąż ubrany Hamgryz. Niesamowity blask neonowych reklam piwa
oświetlał wnętrze. Przeciąg uniósł postrzępione plakaty z nagimi olbrzymkami. Ekran
telewizora Hamgryza (telewizor ów wraz z umiejętnością wybekiwania alfabetu stanowił
jego główny atut w kontaktach z damami — w Hokpoku nie zezwalano na oglądanie
telewizji) lśnił tępym, błękitnym blaskiem. Barry dostrzegł Łona, śpiącego na starym
legowisku
* Wyjaśnia to genezę hokpockiej tradycji Lesbijki Aż Do Dyplomu. Śmiertelna groza
ustępowała miejsca słodkiej uldze dopiero wtedy, gdy dziewczęta odkrywały w końcu, że
przeciętny czarodziej nie jest tak, uhm, hojnie wyposażony.

98

background image

184
Blaka. Zwinięty w kłębek, od czasu do czasu drżał lekko i cicho poszczekiwał.
- Hej, Lon - wyszeptał nagląco Barry. Człowiek-pies poruszył się odrobinę. — Lon! —
powtórzył Barry i zagwizdał
cicho.
Nagle jego przyjaciel ożył, zerwał się na cztery nogi i zawył ostrzegawczo, po czym przez
trzy sekundy ujadał szaleńczo, ostrzegając swego nowego pana przed przybyciem
intruza. Hamgryz nawet nie drgnął.
- Zamknij się, Lon, to ja - powiedział Barry. - Idź i sprawdź, czy Hamgryz nie umarł.
Lon wstał i przecierając szlak pośród pustych naczyń, ruszył przez pokój. Polizał
Hamgryza po nosie i posmakował jego oddechu.
- Nic mu nie jest - oznajmił.
- W takim razie chodź ze mną - rzekł Barry. - Potrzebuję przysługi.
-Jasne, Barry - odparł pogodnie Lon. Był naprawdę dobrym człowiekiem i zwierzęciem.
Skręcił ku drzwiom i zatrzymał się nagle. - Chwileczkę.
Podszedł do niewielkiej tablicy, którą Hamgryz przybił do wewnętrznej strony frontowych
drzwi. Barry odczytał kretyńskie dialogi życia codziennego współlokatorów. „Muś'my k'pić
wiencyj piwa. - H.". „Ni ma rzarcia w misce. Chce rzarcia! - L.". „Poszł'm na w'ścigi. - H.".
„Przysz do ciebie pani. - L.". „Zawszy pytaj o imiena pań kuta-
fonie! - H.".
Barry zauważył, że Hamgryz zadał sobie dość trudu, by zaznaczyć apostrofy. Pod
ostatnim tekstem Lon zapisał boleśnie wolno i koślawo: „Poszłem z Barym. Wre późn. —
L.".
185
- W porządku, mogę już iść.
- I jak ci się żyje z Hamgryzem? - spytał Barry. - Wiesz, że zawsze możesz przenieść się
do pokoju gościnnego u mnie i Herbiny. Herbinie by się to spodobało.
- Nie, jest świetnie, Barry. Podoba mi się. Dużo chodzimy po dworze - odparł Lon. — Nie
przeszkadza mu, kiedy gryzę różne rzeczy.
- Założę się, że nawet nie zauważa - mruknął Barry.
- Nie lubię tylko, kiedy hałasują razem z przyjaciółkami. Bolą mnie od tego uszy.
- Hamgryz wciąż uprawia tango macango? - Barry roześmiał się. Nie używał tego
określenia, odkąd skończył szkołę. — Sądziłem, że proces o alimenty trochę go
uspokoił*.
- Stara się nie — odparł Lon. — Zamiast tego próbuje chodzić na wyścigi. Mówi, że na
dłuższą metę to go mniej kosztuje. Lubię wyścigi, bo mogę bawić się w wodzie.
W Hogsbiede zbudowano owalną fosę, tor wyścigowy hippokampów. Wyścigi
hippokampów to sport niebezpieczny — dżokeje bardzo często toną — i niezbyt uczciwy.
* Hamgryz nie był oczywiście jedynym hokpockim luminarzem zadręczanym ciągłymi
procesami. Barry przestał prowadzić samochód po tym, jak trzeci Gumol,
zorientowawszy się z kim miał stłuczkę, wystąpił o odszkodowanie za wyimaginowane
obrażenia. Na nieszczęście dla Hamgryza jego impulsy prokreacyjne w obecności
alkoholu wyrywały się spod jakiejkowiek—już wcześniej nieprzesadnie mocnej - kontroli,

99

background image

a ponieważ alkoholu nigdy nie brakowało, rozsiewał nieślubne dzieci niczym smocze
zęby. Co gorsza, kiedy pięćdziesięciokilowa kobieta rodzi dwudziesto-kilowe,
półtorametrowe dziecko, wiadomo raczej, kto jest ojcem.
186
Hamgryz uwielbiał wszelkie formy hazardu, choć w żadnej nie szło mu za dobrze.
- Mam systym - powtarzał zawsze, lecz podstawą każdego „systymu" zawsze
pozostawało tracenie wszystkiego.
- W porząsiu — mówił, sięgając po ostatni grosz z szalonym błyskiem w oku. — Teraz
mam ji tam gdzie chcem.
Wykładał ostatniego galona z większą pewnością siebie, niż jakikolwiek inny znajomy
Barry'ego — zdecydowany, że tym razem będzie inaczej, że szczęście się odmieni, że
przeszłość nie stanowi żadnej nauki. A potem przegrywał. Lecz Hamgryz nigdy nie tracił
dobrego humoru, Barry musiał mu to przyznać (i pożyczać kasę na autobus).
Niegdyś Hamgryz zabierał Barry'ego i czasem Ferda na wyścigi. Później jednak Ferd nie
mógł już im towarzyszyć z powodu swojego programu dwunastu kroków EX. Pott-sa.
Wyprawa zawsze kończyła się w tej samej restauracji, Bezspodniowej Bułgarskiej Cafe
Victora Crumba. Była to dość ponura speluna, w której twarde steki podawano jeszcze
twardszym klientom. Barry w życiu nie wybrałby się tam bez Hamgryza, lubił jednak
rozmawiać z bratem Victora Bobem, który świetnie rysował. Barry przez długi czas
przechowywał jeden z jego rysunków, przedstawiający jego samego znikającego
pomiędzy niezwykle wielkimi pośladkami pochylonej kobiety (Barry wierzył święcie, że
pewnego dnia rysunek będzie coś wart, lecz po ich ślubie Herbina wyrzuciła go „przez
pomyłkę"*). O tak, zostało mu stamtąd sporo miłych wspomnień - choć zawsze to on
płacił za obiad.
Dwa razy.
187
— Zdawało mi się, że Hamgryz ma zakaz wstępu na tor po tym jak, próbował ustawić
wyścigi — rzekł Barry.
Pechowo dla Hamgryza hippokampów nie da się załatwić tak jak zwykle — jako
stworzenia wodne potrafią zaciskać nozdrza, kiedy ktoś próbuje im w nie wepchnąć
gąbkę, posypanie ostrą papryką ich narządów rodnych jest niemożliwe, bo nawet gdyby
miały takie zewnętrzne narządy, woda zaraz by ją zmyła; Hamgryz próbował nawet
przemalować jednego szybkiego tak, by przypominał wolniejszego brata, ale (pech to
pech) akurat tego ranka spadł deszcz.
— Och, trochę się garbi i przedstawia jako ty - wyjaśnił Lon.
Super, pomyślał Barry. Teraz będę odpowiadał za długi hazardowe Hamgryza. Ujrzał
przed sobą przyszłość pełną śniadych, śliskich czarodziejów w prążkowanych szatach
noszących w dłoniach futerały od skrzypiec z ukrytymi w środku różdżkami.
Otworzyli wielkie drewniane drzwi Hokpoku (na których widniała mała karteczka z
napisem „Zakaz wstępu dla domokrążców") i weszli do szkoły.
— Posłuchaj, Lon - zagadnął Barry. - Potrzebuję twojej pomocy. Próbuję napisać
prawdziwą historię moich przygód, a ponieważ ty też przy nich byłeś, chcę, żebyś
uzupełniał moje wspomnienia.

100

background image

— W porządku, Barry - odparł Lon. — A czy najpierw możemy coś zjeść?

ROZDZIAŁU
••OTO. J\K
Po wizycie w kuchni, gdzie domowe skrzaty dały Łonowi miskę żarcia, dwaj starzy
przyjaciele skierowali się do biblioteki.
Jak na tak kiepskiego ucznia, Barry miał zdumiewająco pozytywne wspomnienia
związane z tym miejscem. Po pierwsze, spędził tam wiele godzin, przeglądając
ukradkiem kolejne tomy z niezwykle bogatego działu biologii reprodukcyjnej. Nie żeby
madame Pons była zwolenniczką podobnych dzieł - w istocie gdyby postawiła na swoim,
żadne z nich by nie istniało - lecz ogromna różnorodność istot humonoidalnych w świecie
magicznym sprawiała, że Sztuka kochania stanowiła jedynie czubek góry lodowej. Była
też Sztuka kochania syren, Sztuka elfiego kochania, Goblińska magia seksu czy Tajemny
ogród gnomów. Same bogato ilustrowane, bestsellerowe Kopulacje z każdym Girl-boya
Rockharda liczyły sobie czternaście tomów! Porządna, niewinna rozrywka; Bubeldor
powtarzał zresztą zawsze, że „masturbacja to opium dla mas". Kipiący z ciekawości
189
młodzik mógł tu spędzić całe lata i wielu hokpokczyków tak właśnie robiło (między innymi
ten zwyczaj sprawił, że w świecie magicznym cieszyli się reputacją nieco szybkich).
Barry przypomniał sobie wiele przerw podczas pierwszego roku, gdy szukał ulubionych
historii i anegdot, mimo że nie wiedział dokładnie czemu mu się podobają. Jeśli
towarzyszyło im zdjęcie, potrafił o nim myśleć całymi dniami.
Wraz z Łonem znaleźli sobie spokojny kąt, dwa wygodne fotele rozdzielone stołem. Barry
przywołał dla Łona notatnik i ołówek — w Sacramento nauczycielka posłała
trzecioklasistę do kąta za to, że znów zapomniał czegoś do pisania — a następnie
komplet wszystkich książek o Barrym Trotterze, sprawiając, że siedem różnych osób w
siedmiu zakątkach globu zostało fałszywie oskarżonych o kradzież sklepową.
- I co będziemy robić teraz? - spytał Łon.
- Ja zajmę się reminiscencjami, a ty będziesz je zapisywał — odparł Barry.
- Remi czym? — zdziwił się Łon.
- Wspomnieniami - wyjaśnił Barry. Biorąc pod uwagę to, z czym musiał pracować, Łon i
tak dysponował zadziwiająco bogatym słownictwem.
- W porządku - zaczął Barry, otwierając Barry ego Trot-tera i Czarę tajemnic.
Oczywiście czara należała do Bubeldora. Używał jej jako nocnika, by nie musieć
odwiedzać szkolnej łazienki; krępował się innych.
- Pamiętam! - zawołał Łon. - Wyglądała jak ty. Barry nie podzielał entuzjazmu przyjaciela.
190
- Nie zawsze, zmieniała się w tego, kto akurat najbardziej naraził się Alpowi. Na przykład
wtedy gdy wytarzałeś się w zdechłej chimerze. Co ci przyszło do głowy?
- Ładnie pachniała, Barry.
- Z pewnością. - Barry zaczął przerzucać stronice. -Cały ten początek jest zupełnie
pomylony, zwłaszcza kawałek z tortem. W rzeczywistości zaczarowałem klienta wuja

101

background image

Vermona i jego żonę tak, że zjedli własne dziecko. — Barry zachichotał. - Opowiadałem
ci o tym?
- Nie - odparł Lon.
- Pisz dalej. Niestety, te dranie z ministerstwa kazały mi wszystko naprawić. Ale z
pewnością Gumole zastanawiali się, skąd na skórze chłopaka wzięło się tyle śladów
zębów.
Teksty o skrzacie domowym Dalim... jego masochizm opisała niemal jak należy. Miał
zwyczaj przytrzaskiwać sobie wacusia szufladą. Co za żałosny, posiniaczony, poobijany
kawałek ciała.
Lon zadrżał.
- Nie mogę tego zapisać.
- Napisz po prostu na marginesie „wacuś", przypomnę sobie. Popatrzmy. Gwizzleyowie
wykradający mnie od Durneyów: nie użyli samochodu, tylko zwykłego, poczciwego
plastiku. Jorgego trochę poniosło i wysadził cały front domu.
- Pamiętam to! — wtrącił Lon.
- A pamiętasz, jak ministerstwo oświadczyło, że to IRA, a Świrus 0'Stereotyp przywalił mi
w brzuch za to, że „rozpieprzyłem proces pokojowy"?
-Nie.
191

— A ja tak. Świrus był — jest - strasznym ochlapusem. Kompletnie mu odbiło, co zresztą
widać po imieniu. Miał jednak naprawdę piękny tenor.
Barry dalej przeglądał książkę. Nagle zmarszczył nos.
— Boże, co to za straszny smród. Lon, to byłeś ty?
— Przepraszam, Barry. Kuchnia zamiast psiego dała mi kocie żarcie. Po nim zawsze tak
mam.
— Jeśli poczujesz następnego, na Boga, odbiegnij i wyceluj w okno.
— W porządku, Barry.
Kocia karma zawsze okropnie rozstrajała układ trawienny Łona. Barry próbował go
przekonać, by jadł jak człowiek, lecz Lon nie był tym zainteresowany. Przynajmniej nie
zabijał już królików - Herbina przeczytała mu Wodni-kowe Wzgórze.
— No dobra. Knuleja Pokątna. Pamiętam, jak opowiadałem o niej J.G. Paskudne
miejsce, wszędzie tylko pokątne interesy i nielegalne skrobanki. Straszne. Cieszę się, że
to zmieniła. Czasami prawda jest odrobinę zbyt... prawdziwa. - Barry urwał. - To mi się
podoba. Zapisałeś?
— Tak - odrzekł Lon.
— To dobrze. — Szukał dalej. — Poznałem Girlboya Rockharda, biseksualnego
gwiazdora porno. Podarował mi swoją książkę Od gangbangu do gwiazdy. Nie
przeczytałem jej. — Czasami bywa lepiej, gdy obrazki się nie poruszają, pomyślał Barry.
- Pamiętasz tamten dzień w Ik-sach i Piksach? Wtedy pierwszy raz twój tato przywalił
Lujuszowi.
— Pamiętam, Barry — przytaknął Lon. — Tato zawsze powtarzał, że żałował, że nie miał
noża.

102

background image

192
- Księgarnia zbankrutowała, teraz to filia „Pod Ropuchą". Poczciwy, stary Girlboy.
Ciekawe co teraz robi? To jedyny mężczyzna, jakiego znam, który czesał się z
przedziałkiem łonowym.
- Uważam, że jest miły - wtrącił Lon.
- Z pewnością, zawsze pozwalał ci obwąchiwać sobie tyłek, by zdobyć punkty u twojej
mamy. — Zaszeleściły przewracane kartki. — Zajęcia Praktyczno-Ciemniackie... Rock-
hard wypuszcza chomiki kornwalijskie... O, mam. Dzień, w którym pierwszy raz
usłyszałem bazyliszkę.
Lon skulił się w fotelu.
- Barry, musimy o tym rozmawiać? Ona była straszna. -Tylko wyglądała strasznie, ale
sprawiał to głównie
upiorny makijaż. W istocie była starą, nieszkodliwą wywło-ką. Jeśli jej się nie spodobałeś,
mogła cię sparaliżować, ale tylko gderaniem.
Barry przypomniał sobie, jak raz bazyliszka skrytykowała jego strój. Przez wiele dni
dosłownie nie był w stanie opuścić własnego pokoju, cały czas zamartwiając się o swoje
ciuchy. W końcu jednak zrozumiał, że ktoś, kto nosi w pomieszczeniach ciemne okulary z
kanarkowożółtymi szkłami, nie powinien pierwszy rzucać kamieniem.
- Gdy uczniowie zaczęli się pojawiać w najdalszych zakątkach szkoły, wyśpiewując stare
songi z musicali, naturalnie podejrzewaliśmy, że to sprawka Snajpera. W końcu tak
kazała tradycja. Potem jednak, dzięki użyciu eliksiru wielocielesnego dowiedzieliśmy się,
co się dzieje.
- Użyciu czego? — zdziwił się Lon.
- Nie pamiętasz? Ty też go piłeś. To mieszanina cudzych płynów organicznych: śliny,
smarków, krwi, wszystkiego.
193
Ohyda to mało powiedziane. Pijesz to i wyglądasz jak ów ktoś, przynajmniej do chwili,
gdy nie zwymiotujesz. - Na piętnaście koszmarnych minut Barry i Lon zamienili się w
Frabbe'a i Oyle'a. - Dzięki temu odkryliśmy, że Drago nie był Dziewicą Ślizgorybu, a do
tego tlenił włosy.
Pusty wzrok Łona powędrował ponad ramieniem Barry'ego ku siedzącemu na parapecie
ptakowi. Barry parę razy pstryknął głośno palcami.
— Nie rozpraszaj się, Lon. Czuję, jak powoli tracę pamięć.
— Hau - powiedział cicho Lon, próbując być posłuszny. Ptak odleciał i Lon znów skupił
się na Barrym.
- Bla, bla, bla. - Barry przerzucał kolejne stronice, czując, że jego zainteresowanie także
słabnie. Czemu ilustrator Rollins nie dorysował mu trochę muskułów? — Magiczny plan
zajęć Vielokonta. Pająk Aragrog. Nigdy nie zrozumiem, Lon, jakim cudem mogłeś się go
bać?
— To był wielki pająk, Barry! Nie cierpię pająków.
— Owszem, ale ten miał na głowie czapkę Świętego Mikołaja!
- Dalej był straszny.

103

background image

Lon zaszczekał ponownie, tym razem głośniej, ten sam ptak wrócił, tyle że teraz miał na
dziobie sztuczny nos i okulary. Włożył je w nadziei, że Lon go nie pozna.
- Ciii — syknęła madame Pons.
- Czemu ciągle szczekasz? - spytał Barry. - Chcesz wyjść?
— To był inny ptak — odparł Lon. — Już go nie ma.
- Och. - Barry nie do końca zrozumiał. - Aha. Czytanie i pisanie było prawdziwym
nudziarstwem.
Podczas pisania parodii bawił się dużo lepiej. Ja podawałem
194
pomysły, dodał w myślach, a murzyn oblekał je w, jak brzmiało to słowo? Słowa. Barry
zamknął książkę.
- Resztę dopiszę później. — Jeśli w ogóle będzie jakieś jeszcze, pomyślał. — Zakończ w
ten sposób: i tak, rozbiwszy ostatnią płytę Judy Garland, zdjąłem z Hokpoku zaklęcie
bazyliszki. Lecz moja walka z lordem Vielokontem dopiero się zaczęła.
Obaj wstali i przeciągnęli się, po czym sięgnęli po kolejny tom. Lon opadł na czworaki i
wygiął plecy. Czasami brakowało mu tylko ogona.
- No dobra, tom trzeci - zaczął Barry. - Ten jest spory. Nie potrzebujesz zaostrzyć
ołówka?
- Nie - odparł Lon.
- Jeśli chcesz, mam jedno z tych modnych piór kulkowych - dodał Barry.
- Nie, wszystko w porządku, Barry.
- W takim razie wyjmij ołówek z dziury w głowie - poprosił Barry. — Sam jego widok
sprawia, że dostaję migreny.
- Dobra. Trzymam go tam po to, żeby go nie zgubić. Barry odchrząknął i znów zaczął
przewracać kartki.
- O, to pamiętam. Już myślałem, że zginę, po tym jak zobaczyłem Flegmaka. To omen
zwiastujący śmierć, coś w rodzaju bryły ektoplazmy, którą widzisz, gdy masz wkrótce
umrzeć. Znalazłem go pod ławką w klasie pani Tralala.
- Kiedyś przewidziała, że ją ugryzę - wtrącił Lon. -1 cały czas próbowała mnie
sprowokować. Właśnie miałem to zrobić, kiedy profesor Sinatra złapał mnie i ogłuszył.
- Jedyną zaletą jego zajęć z astronomii było martini, które podawał ostatniego dnia
semestru — mruknął Barry.
195
— I pozwalał nam pluć z Północnej Wieży — przypomniał Lon.
— Tralala nigdy nie zgadzała się na nic fajnego. Pamiętasz, jak mieszaliśmy jej krople do
oka wewnętrznego z ostrym sosem? - Barry roześmiał się. - Po co komu przepowiadanie
przyszłości, jeśli nie potrafi przewidzieć czegoś takiego?
— Ja też jej nie lubiłem. Kazała Genny nosić okulary. - Tralala była przekonana, że
Genny Gwizzley cierpi na astygmatyzm trzeciego oka.
— Pamiętasz, jak przed całą klasą przewidziała pierwszy okres jednej z dziewczyn? To
było wredne. Mało nie posi-kałem się wtedy ze śmiechu.
— Okres?
— Cieczkę, Lon. Wtedy, kiedy zaczyna jej się ruja. Mniej więcej.

104

background image

— Aa. — Lon pokiwał głową i zachichotał. Barry wrócił do książki.
— Dobra. Tu pierwszy raz spotkałem Sknerusa. Siedział w Aztalanie za zwrócone
podatki. Nie niezapłacone, Łonie, zwrócone, podkreśl to. Zaczarował swój formularz tak,
by dostać zwrot szesnastu miliardów galonów.
Barry odchylił się w fotelu.
— Oskarżyli go o rzucanie wszystkich zakazanych zaklęć*, ale Sknerus nie jest taki zły.
Po prostu naciągnął mnóstwo ludzi na swój pomysł z Hindenware. To naczynia podobne
do Tupperware, tyle że w plastiku pozostały bąbelki
* Są to następujące zaklęcia: Aveda Neutrogena - śmierć przez nawilżenie; Cruciverba
— śmierć przez krzyżówkę; Muppetoza, poddająca człowieka całkowicie władzy innej
osoby.
196
wodoru. Muy wybuchowe. A zresztą komu są potrzebne szybujące w powietrzu resztki?
— Wow — mruknął Lon; wyraźnie nic nie rozumiał. -Właśnie. Jednym z jego inwestorów
był Vielokont,
który wsadził go do więzienia. Potem, kiedy Sknerus uciekł marketorom — ich moc zdała
się na nic, okazał się dużo bardziej chciwy niż oni. — Barry'emu wpadła nagle do głowy
nowa myśl; w miarę, jak młodniał, coraz trudniej przychodziło mu koncentrowanie się. -
To zabawne, kiedyś podsłuchałem, jak marketor pytał Sknerusa: „Nie sądzisz, że trochę
przesadnie próbujesz wszystkimi manipulować?".
— Manip... — Lon zająknął się, próbując wymówić nieznane słowo.
— Nieważne. To z pewnością zapamiętam. W każdym razie Sknerus dosiadał hipogryfa
imieniem Harvardziób. Zdumiewające, Harvardziób był jednocześnie zwierzęciem i całym
uniwersytetem w USA.
Barry przewrócił kolejne kartki. Znalazł fragment, w którym podczas rozgrywanego w
czasie burzy meczu quitkitu wpadł na Alyssę Spanner i niechcący deflorował ją rączką
swego mopa. Mniej więcej w tym samym czasie Lon miał wypadek; na razie wolał
pominąć ten fragment.
— Pamiętasz swoje zwierzątko, mały, przenośny zestaw do scrabble'a?
— Tak, zjadłem jedną z kości - odparł Lon. — Bardzo bolało przy wychodzeniu.
— Wyobrażam sobie. Tak naprawdę to był jeden ze sługusów Vielokonta, niejaki
Peciegnooy. W końcu dostał, na co zasłużył.
197
Tak jak biedna Alyssa, pomyślał Barry. Gdy ostatnio o niej słyszał, była aktywistką
działającą na rzecz praw czarownic. Barry z poczucia winy prenumerował jej pismo
„Klątwy".
— Pamiętasz Mapę Marudów, tę dzięki której wykradaliśmy się do Hogsbiede?
— Pamiętam Zonkera.
U Zonkera, nazwanego na cześć amerykańskiego rysunkowego ćpuna, niemądrzy
uczniowie Hokpoku kupowali ziele fajkowe od miejscowych habbitów. Barry'emu też się
to zdarzyło. Jednakże po tym, jak za pięć galonów kupił worek oregano i przez całą noc
zastanawiał się głośno: Jestem na haju? Chyba jestem na haju? Nie jestem na haju.
Herbino, jestem na haju? - uznał, że karmelowy burbon jest bardziej w jego stylu.

105

background image

— J.G. opisała Mapę Marudów zupełnie nie tak jak należy. Owszem, mapa pokazywała
wszystkich krążących po Hokpoku, ale dodatkowo informowała o tym, co robią. Jeśli na
przykład dwoje ludzi się dymało, obok nich pojawiało się małe, bijące czerwone
serduszko. Dzięki temu świetnie nadawała się do szantażu. Wiesz, kto miał najwięcej
takich przygód? McGoogle! Romansowała z kotką Angusa Filtra -zanim sparaliżowała ją
bazyliszka: powiedziała kotce, że ma grube nogi... - Co to ja mówiłem? — spytał Barry.
— Nie wiem - przyznał uczciwie Lon.
— A tak, Mapa Marudów. Dzięki niej wykradałem się do Hogsbiede. Po tym, jak nie
mogłem wziąć udziału w pierwszej wycieczce, wiedziałem, że muszę się tam dostać —
wszyscy załatwili sobie magiczne operacje plastyczne, zestawy do fałszowania i inne
takie. Lecz najlepsze w całej mapie
198
było coś, o czym J.G. nie mogła wspomnieć w książkach z oczywistych powodów:
towarzyszące jej pieczątki. Jedna przedstawiała chmurę w kształcie grzyba i kiedy
przyciskało się ją do jakiegoś miejsca na mapie, dochodziło tam do niewielkiego
wybuchu jądrowego. Tak samo wyglądała sprawa z dymem, plamami ropy, była też
chyba pieczątka z deszczem żab, ale oddałem ją jakiejś dziewczynie... Ile razy wybawiło
nas to z kłopotów!
Barry z uśmiechem przypomniał sobie, jak biegł korytarzem po kolejnej psocie, raz po
raz tłukąc pieczątką w mapę i słysząc krzyki padających jak muchy prześladowców.
Bomba! Bomba! Plama ropy! Dym! Żaba! Bomba!
Ocierając załzawione oczy, powrócił do książki.
- Ach, profesor Drupin, stary nauczyciel Zajęć Praktycz-no-Ciemniackich. Pewnie tego
nie pamiętasz, bo leżałeś właśnie w szpitaliku po wymianie mózgu, ale był pstrągo-
łakiem.
- Co to jest pstrągołak?
- Pstrągołak to coś takiego jak wilkołak, tyle że z pstrągiem. Drupin wyjaśnił mi później,
że najpewniej został zaatakowany, jeśli można to tak nazwać, podczas wycieczki
wędkarskiej do Szkocji. Podczas każdej pełni księżyca pstrągołak z człowieka zamienia
się w rybę. To bardzo niebezpieczne.
- Czemu?
- Wiesz, na kogoś, kto powinien to wszystko zapisywać, zadajesz strasznie dużo pytań
— zauważył Barry. Lepiej, by Lon faktycznie wszystko notował, bo on sam z każdą
chwilą coraz więcej zapominał. - Oczywiście niebezpieczny dla siebie. Drupin musiał
pamiętać, by wejść do wanny i odkręcić krany, w przeciwnym razie zmieniłby się, trochę
199
003
\pAzn o§ Aą 'ujpzo 05jjXj Aiow[ 'JojEjnuirojB m ujbui op zseuj 'j.rezoj/yj 'fepp ofq" ^Birei|3
fej aiqos DaiuuiodAzjd nm Aqo;fSouiod B^Spuajo^ Bjep od
"SJJOOg OTlSBJUBj '^DMEp/M (s[ Z3Zjd (aUEMOSOJS
oS
nui pXx>[n bis
XjjBg - -BiuBstd po - — (joSazD pQ — p bjXzd5ui

106

background image

f >JBJ 31U B 'XuTUIEUIBJQ I
'BI?APV "^Pl1!11^) f3!UJT\ ^is |bavXzbu (aiujnj 'azsAuaid oj -DBzsaiui b|5zobz
•Q-f iMCJBIUIZOJ l|DXuZDimUB§JBS 3pST UIOJ '5 -BU Od }BuS5l$ - pXzBUISTl I
DBqOX>JSO O§
po o>[|Xj aiu oj i 'uiafpj ipm po 5is dbiubSo |Bis o|B§BpXzjd od 'sod aiqos ay jBim oi o
-XAV SBZD iCfBD O§31B|Q -DOBjd OJ BZ BUXZDBZ 'JB{ D^ld Bppizp -BMp XZDUO>|
S 5(3IAVO|ZD Xp§ 3JB 'BldojJUBIJ^DI pBU BIUBMOU
-Ed Bpojaui BuXpa[ oj ti>jXd uipppj bu siubmbjsozoj [jfeui
ysAui bu uibui cciJiS3jip" aiMcui Xp XuBAw(AVOjo§Xzjd Jis^jip pid |BisnjAj[ -
Dti|s bmuifBuXzjd n§og p{3iz jiun uidnjQ 5(b[ - -uo
•O|BJS 3IS Xq OD 'UJ3IAY 3IU UJBS "'
psop |Xq soj>[
foj Op Dsfs
iz bu |Bjoiuiod
-To może skończymy na dzisiaj? Daj mi notes, zatrzymam go do jutra.
- W porządku, Barry. — Lon wręczył mu notatnik, wepchnął ołówek w głowę i odbiegł.
Może po to, by pogryźć strumień wody z kranu?
Barry zaczął krążyć po bibliotece, przeszkadzając w: sesji intymnych macanek,
podstępnym przekazaniu pieniędzy z kieszeni do kieszeni i paru rozrywkowych
podpaleniach. Nie trafił natomiast na nikogo, kto by się uczył. W końcu w ostatnim
rzędzie najdalszej części Działu Ksiąg Zastrzeżonych znalazł Herbinę. Siedziała przy
stole, na którym piętrzyły się stosy zakurzonych inkunabułów. Stół marudził głośno,
Herbina od czasu do czasu kopała go, by się zamknął.
- Zaczarowane przedmioty potrafią być strasznie upierdliwe - mruknęła.
- Po prostu chciałabyś tu mieć stół, który mogłabyś wykorzystywać - odparł mebel.
- Zamknij swą dziurę po sęku. - Odwróciła się do Barry'ego. — Jak poszło?
- Chyba dobrze.
Herbina wyciągnęła rękę i Barry oddał jej notatnik. Przejrzała go szybko i jej mina
powiedziała wszystko.
- Co się stało? - spytał Barry.
Złapał notes i zajrzał. Na kolejnych kartkach widniało nakreślone kanciastym,
rozmazanym pismem Łona jedno zdanie: Sama praca i żadnej zabawy uczyni z Łona
głupiego chłopca, powtarzające się raz po raz i układające w różne kształty - hydrantu
albo kości - ale zawsze to samo.
- Własnym oczom nie wierzę! - Barry jęknął. - Tyle pracy na nic.
201
- Wygląda na to, że przechytrzył cię twój własny prostaczek. - Herbina uśmiechnęła się
złośliwie.
Barry nie odpowiedział, kipiał z wściekłości.
- Dziś przy literze A wpadłam na tego dziwacznego profesora z zagranicy — szybko
zmieniła temat Herbina.
- Tak, jasne - odparł Barry. - Pewnie coś zaplanowałaś -dodał żartobliwie i kontynuował
głosem spikera: - Całą scenę cudzołóstwa sponsoruje viagra...

107

background image

Herbina pacnęła go mocno.
- Zamknij się, szukałam antidotum - odparła. - A oto, co mnie zainteresowało: dźwigał
całe naręcze książek na temat Atlanty.
- Po co miałby czytać o Atlancie? - zdziwił się Barry.
- Może to jeden z... — Herbina zaczęła szukać właściwego słowa - miłośników wojny
secesyjnej?
-Nie.
- Wyjątkowo kiepsko poinformowany fan Martina Lu-thera Kinga?
-Nie.
- A zresztą to nie ma znaczenia. Na razie nie znalazłam lekarstwa.
- Nic? — Barry poczuł nagły lęk.
- Nic oficjalnego. Ale to może pomóc. Poczytaj. Podsunęła mu kilka książek. Tytuł leżącej
na górze
brzmiał Magia rynkowa, czarodziejski przewodnik inwestycyjny. Barry zaczął przeglądać
stos. Ubezpieczenia przeszłych żyći Kierowanie rachunkami piekielnymi7.
-To medycyna ludowa - wyjaśniła Herbina. - Słyszałeś o byciu młodym duchem? My
staramy się osiągnąć coś przeciwnego. Jeśli zaczniesz czytać to co staruszkowie,
202
może twoje gruczoły znów zaczną działać. Zapisałam też parę zdań, które masz
powtarzać przed snem. Barry rozwinął podsunięty mu zwój.
- Od czasu, gdy byłem mały, świat zupełnie zszedł na psy — odczytał głośno Barry.
- Głośniej. Im bardziej podnosisz głos, tym lepiej działa - wtrąciła Herbina.
- Dzisiejsza muzyka to bezsensowny łoskot! - krzyknął Barry, po czym wrzasnął: —
Podoba ci się ta aktorka?! Wygląda jak ladacznica! - Uczniowie zaczęli odwracać głowy,
przyglądając się oszalałemu dyrektorowi. Barry wyraźnie się rozgrzewał. — Od tej gry
wideo robi mi się niedobrze! Zgnije ci od niej mózg! Ten film jest za głośny! - Barry
całkiem dał się porwać. - Dzisiejsze dzieciaki to leniwe
NICPONIE! NlC TYLKO SEKS IM W GŁOWIE I MYŚLĄ, ŻE PIENIĄDZE ROSNĄ NA
DRZEWACH, ŻADNE Z NICH NIE DOCENIA TEGO CO ROBIĄ DLA NICH RODZICE!
W bibliotece rozległy się gwizdy i buczenia, Barry'ego zasypał deszcz zgniecionych
kartek i gumek. Za każdym razem, gdy zbliżał się kolejny pocisk, jego pytakrzyk pulsował
boleśnie. Naprawdę powinienem kazać go sobie usunąć, pomyślał po raz milionowy.
— Dobrze się z tym czułem, Herb — oznajmił, osłaniając twarz dłońmi. - Zupełnie jakby
mi pomogło.
Herbina uniosła wzrok, położyła dłoń na ręce Barry'ego.
- Och, kochany, naprawdę tak myślisz? Może nie jest jeszcze za późno...
ROZDZIAŁ 12
JESIE> TJIKO 1AK MKl &? W1DA
Pomijając początkowe wymioty — i oczywiście zbliżającą się nieuchronnie śmierć -
młodnienie było naprawdę super. Po pierwsze, włosy Barry'ego z każdym dniem
gęstniały. Gdy mył rano zęby, wydało mu się, że znikają mu zmarszczki, lecz Herbina
przekonała go, że to tylko kwestia kiepskiego oświetlenia*. Niewątpliwie stracił też
brzuszek karmelowo-burbonowy, a jego popęd seksualny także zaczynał rosnąć - ku

108

background image

głębokiemu zadowoleniu Herbiny, która od lat leżała co wieczór w łóżku, kiwając
niecierpliwie stopą. Barry powracał na swój szczyt seksualny, w miejsce, w którym ona
rozgościła się gdy skończyła siedemnaście lat i tam już została.
* Golenie w blasku świec potrafi być naprawdę uciążliwe -i bolesne (ha, ha) - dlatego
właśnie Bubeldor, Hamgryz, Czerwo-nooki Boogie i cała reszta pysznią się długimi,
bujnymi brodami. Snajper też chętnie by taką wyhodował, lecz, niestety, nie produkował
dość testosteronu, a Pons nie chciała mu użyczyć swojego.
204
W istocie, jak na kogoś, kogo życiowy cel stanowiło w pewnym momencie stworzenie
modelu ONZ ze swych podbojów seksualnych, Herbina w czasie ich małżeństwa
dochowywała Barryemu absolutnej wierności, pomijając okazjonalne sny, w których
występowało parę napalonych inkubów. Zamiast tego jak oszalała przelewała swój
popęd w wyższe dążenia - uczyła Audrey, kierowała ogólnokrajową krucjatą domagającą
się reparacji dla domowych skrzatów, pokrywała każdy skrawek dostępnej tkaniny
hartami i aplikacjami, a nawet założyła domowy biznes sprzedający dekoracyjne,
ozdobne pompony do różdżek. Zawsze wręcz kipiała energią, a teraz każdą jej cząstkę
przelała w jedno: ocalenie męża. W zamian Barry musiał jej dogodzić, raz, dwa, czasem
trzy razy dziennie. Mimo wiszącego nad ich głowami widma nadciągającej śmierci
przypominało to nieco drugi miesiąc miodowy.
Przez następne kilka dni Herbina grzebała w bibliotece. Tymczasem Barry czuł się lepiej,
co stanowiło bardzo zły objaw. Siostra Pommefritte przejrzała plik papierów.
— Oceniam, że masz już najwyżej czternaście lat.
— Skąd wiesz? - spytał Barry. Oddała mu papiery.
— Bo gdybyś był starszy, uznałbyś ąuitkit ekstremalny za wyjątkowo zły pomysł. Nie
mogę podpisać twojej petycji.
— Świetnie! — wykrzyknął Barry. — Jestem dyrektorem, nie potrzebuję niczyjej zgody. I
tak to zrobimy. — Odszedł nadąsany. Był tak wściekły, że o mało nie wpadł na Herbinę.
205
- Barry! - wykrzyknęła żona. - Właśnie cię szukałam. Chyba znalazłam lekarstwo.
- Ach tak?
- Tak. W Stanach Zjednoczonych na Florydzie jest miejsce zwane Źródłem
Wyniszczenia. Należy do tych samych ludzi, którzy operują Źródłem Młodości, tyle że
woda z niego postarza.
Słońce, plaże, bikini — Barry uśmiechnął się na tę myśl.
- Jasne. Kiedy ruszamy?
- Dzisiaj - odparła Herbina. - Jutro zamykają ośrodek na sześć tygodni pomiędzy
szczytem letnim a zimowym. — Pociągnęła go w głąb korytarza. — Nie przejmuj się
pakowaniem, zostaniemy tam tylko parę godzin.
Przeliczywszy różnicę czasu, Herbina uznała, że muszą się spieszyć. Rozkraplanie było
zbyt powolne, podobnie tabaka podróżna. Postanowiła zatem rzucić czar, który nazwała
„poczciwą podmianą". Po powrocie do pokoju wyczarowała w kominku ogień i uklękła,
dmuchając na fioletowo-zielone płomienie.

109

background image

-W porządku - rzekła. - Kiedy ci powiem, schyl się i wskocz w ogień. Uważaj, żeby
znalazło się w nim całe ciało; chyba nie chcesz dotrzeć na miejsce niekompletny.
Nagle Barryemu przeszedł entuzjazm do nowej metody transportu.
- Czy to na pewno bezpieczne? - spytał. Herbina znieruchomiała oburzona.
- Jak by to wyglądało, gdyby mój mąż spłonął na śmierć, bo schrzaniłam zaklęcie? Zaufaj
memu perfekcjonizmowi, dobrze? A teraz ruszaj.
206
Barry skoczył naprzód i poczuł, jak wzlatuje w górę z dymem. Po paru chwilach
absolutnej czerni pojawił się ponownie nad fajką jakiegoś człowieka.
— Blech! — prychnął mężczyzna, wyjmując z ust fajkę i przyglądając się jej, jakby
właśnie go ugryzła.
— Nie, to mój ojciec chrzestny. — Barry otrzepał się z popiołu.
Przerażony facet uciekł.
Barry'ego natychmiast uderzyła fala gorącego powietrza, stanowiącego przyjemną
odmianę po magicznej wilgoci panującej w Hokpoku. W chwilę później ujrzał swą żonę
pojawiającą się na głowie jakiejś kobiety. Obie runęły na ziemię, kobieta zaczęła się
dławić i krztusić. Herbina pomogła jej wstać i podkuśtykała do Barryego.
— Nic ci się nie stało? — spytał. — To dość fullkontaktowa metoda podróżowania.
— Po prostu źle wylądowałam - wyjaśniła Herbina. -Tamta kobieta akurat wciągała dym.
— Wyjęła broszurkę. -Zobaczmy, czy wszystko jest jak należy. Powinniśmy wylądować w
pobliżu źródeł.
Tuż obok stał kiosk z watą cukrową, pyszniący się szyldem najlepsza wata twojego
życia. Barry poczuł nagły głód - ostatnio ciągle był głodny i ani trochę nie przybierał na
wadze. Musiał przebić dodatkowe dziurki w starym pasku, obecnie okręcał się już nim
dwukrotnie.
— Herbino, mógłbym kupić coś do jedzenia?
— Najpierw znajdźmy źródło - odparła.
I faktycznie, po krótkim spacerze miniaturowymi uliczkami pseudohiszpańskiego
miasteczka ujrzeli dwa wielkie
207
źródła. Przed każdym z nich stała olbrzymia kolejka. Zatrzymali się na końcu
zygzakowatego korytarza oznaczonego linami.
- MUSISZ MIEĆ CO NAJMNIEJ DWANAŚCIE LAT, BY SKORZYSTAĆ ze źródła —
odczytał Barry.
Wyglądało na to, że większość osób w tej kolejce nie jest dużo starsza.
Zmierzył wzrokiem tłum i odwrócił się do Herbiny.
- Pozwolisz, że pójdę i kupię tę watę?
— Możesz stracić miejsce.
— Żaden problem, po prostu wcisnę się z powrotem.
- Chciałbyś - rzucił wyjątkowo mizerny dwunastolatek.
- Tak, wielkoludzie? - odparł Barry. - Zamierzasz mnie powstrzymać?
— Barry — upomniała go Herbina. - Zachowuj się jak dorosły.

110

background image

— Jasne - odparł dzieciak. — Zaczekam, aż napiję się wody i dobiję osiemnastki, urosnę
i przybiorę na wadze jakieś trzydzieści kilo, a potem skopię ci tyłek.
- No dobra, dobra. - Barry nie miał ochoty podważać wyliczeń chłopaka. - Łobuz -
mruknął.
— Cokolwiek to było, słyszałem! — rzucił tamten. - Bądź gotów do skopania tyłka za
jakieś - zerknął na tablicę elektroniczną wiszącą z przodu — czterdzieści siedem minut.
Herbina próbowała odegrać rozjemcę. Nagle poczuła się jak kiedyś w szkole.
— Czemu chcesz skorzystać ze źródła? — spytała chłopaka, który właśnie wyciskał
sobie pryszcz.
- Chcę się nauczyć prowadzić samochód - odparł, pstrykając w stronę Barry'ego.
208
Ten chwycił go za kołnierz i podniósł.
— Posłuchaj, mogę zamienić następne czterdzieści siedem, obecnie czterdzieści sześć
minut twojego życia w piekło bólu - rzekł.
— Ja cię znam! Ty jesteś ten facet z filmów, Bilbao Bagger! Chłopak zaczął szamotać się
i krzyczeć, Herbina dostrzegła spoglądających ku nim strażników.
- Postaw go, Barry. Natychmiast! - poleciła. Barry posłuchał.
— Czasami bywasz okropnie irytująca, Herb. Zawsze wstawiasz się za mniejszymi.
- Nie możemy pozwolić, by nas stąd wyrzucili - szepnęła z naciskiem; chłopak kopał
teraz Barry'ego rytmicznie w łydkę. - Zrób mi tę grzeczność i nie zwracaj na niego uwagi.
- Au, spróbuję. - Barry krzywił się po każdym kopniaku.
— Nie-na-wi-dzi-łem twoich filmów - zanucił dzieciak.
- Corsicanbros - wyszeptał Barry, dyskretnie machając różdżką.
Nagle chłopak sam zaczął odczuwać każdego kopniaka.
— Au, cholera! - Zabawa stała się znacznie mniej przyjemna, toteż przestał.
Przesuwając się w kolejce, Herbina i Barry pytali kolejne osoby, czemu tu przyszły.
Niektórzy chcieli wcześniej przejść na emeryturę, w większości jednak były to dzieci
pragnące nauczyć się prowadzić samochód, kupować piwo, wziąć ślub czy też wcześniej
niż później stawić czoło innym niebezpieczeństwom.
- Nie miałam pojęcia, że filmy dla dorosłych to tak wielka atrakcja - rzekła Herbina do
dziewczyny imieniem Me-redith.
209
- Tak, jasne - odparła tamta. - Ja jestem tu po to, by móc wcześniej głosować.
Herbina uśmiechnęła się, rozpoznając bratnią duszę.
Wariatka, pomyślał Barry.
W końcu nadeszła jego kolej. Z powodów higienicznych nie wolno było pić bezpośrednio
ze źródła. Drobna kobieta w wykrochmalonym białym stroju przypominającym nieco
fartuch pielęgniarki nabierała wody do plastikowych kubków i podawała je kolejnym
klientom. Opróżniwszy kubek, pijący chwiejnym krokiem podchodził do ławek, gdzie
czekał na nadejście zmiany. Kubek mógł zatrzymać; w broszurze nazywano go „solidnej
roboty kuflem ozdobionym dumnym logo parku, który przez wiele lat będzie przywoływał
wspomnienia wizyty". (Barry cisnął swój w krzaki).
Dostał kubek i pociągnął łyk. Płyn w środku był oślizgły i oleisty.

111

background image

- Co to jest, do diabła? - spytał.
- Magimucil - odparła kobieta. Barry nie zrozumiał.
- Błynnik. Potrzeba go do dorastania.
Herbina poczuła nagłą radość, że sama nie musi nic pić. Nienawidziła wszystkiego, co
przekraczało granice ziemi niczyjej leżącej pomiędzy piciem a gryzieniem. Delikatnie
chwyciła Barry'ego za rękę i poprowadziła go do ławek. W pobliżu kilku pracowników
parku oblewało wodą ze Źródła Młodości pomarszczonego staruszka w stroju skejta.
Chłopak, który posprzeczał się z Barrym w kolejce, przedawkował. Jeden ze strażników
dostrzegł spojrzenie Herbiny.
210

- To się zdarza co dzień — wyjaśnił. — Poprosił kolegów, żeby też stanęli w kolejce, i
wypił cztery dawki. Twierdził, że chce się szybko postarzeć, żeby komuś dokopać.
Zdążyliśmy w ostatniej chwili.
Herbina pokiwała współczująco głową, po czym odwróciła się do męża, który przesuwał
palcem po krawędzi kubka. Jednym haustem wychylił zawartość.
- Brr. - Wzdrygnął się. — Widzisz jakąś zmianę?
- Na razie żadnej - odparła Herbina.
Po piętnastu minutach poszła i przyniosła mu kolejną dawkę. Teraz, gdy park zamknął
bramę i nie wpuszczał nowych ludzi, było to proste, bo kolejka zmalała. Barry i Herbina
siedzieli tam godzinę, aż do zamknięcia. Nic się jednak nie stało. W rezultacie Barry
podwędził nawet deskę staruszka i zrobił parę sztuczek, co zdecydowanie nie było
dobrym znakiem. W końcu z ponurymi minami rozkropli-li się i spędzili wieczór, szybując
nad Atlantykiem.
Gdy wrócili do Hokpoku, czekał na nich nieprzyjemny obowiązek: ukaranie Nigela.
Zrzucił swoją ośmiornicę na głowę dziewczyny, która zasnęła smacznie na zajęciach z
mikstur. Jej gwałtowna — wręcz histeryczna — reakcja wywołała prawdziwy chaos w
klasie i już i tak wykończony zastępca Snajpera postanowił ukarać Nigela dla przykładu,
nie zdając sobie sprawy z faktu, że jego rodzice kierują szkołą.
Nigel wmaszerował do środka, dumnie unosząc głowę. Słysząc, co zrobił, jego matka
wzdrygnęła się ze zgrozy.
211
— Tato to zaproponował — oznajmił Nigel. Herbina odwróciła się gwałtownie do męża.
— To prawda? — wypaliła. Barry zająknął się lekko.
-No, możliwe, że pokazałem Nigelowi potencjał komiczny tkwiący w podobnych
sytuacjach. Mówisz, że zrzuciłeś jej ośmiornicę na głowę i wpadła w histerię, bo podczas
przeprawy przez jezioro zaatakował ją kraken?*
Nigel przytaknął. Zarówno ojciec, jak i syn z całych sił przygryzali wargi, próbując
powstrzymać wybuch śmiechu.
Herbina nie podzielała ich rozbawienia. Przywołała brzozową rózgę i uśmiechy zniknęły z
ich twarzy. Kto miał oberwać? Wręczyła ją Barry emu.

112

background image

— Skoro to ty podsunąłeś mu ten pomysł, spryciarzu, ty go ukarzesz — oznajmiła. -
Sześć, nie, osiem razy, po jednym za każdą z macek Chesterfielda.
Wspomniana ośmiornica nie mogła na to patrzeć. Biedak strzyknął sepią i wisząca u
pasa Nigela torebka poczerniała.
Herbina chwyciła klucze i torebkę.
— Wychodzę, nie mogę na to patrzeć — oznajmiła. — Wrócę za godzinę.
Spojrzała na obu mężczyzn swego życia i oceniła, że są na tym samym poziomie
dojrzałości - tyle że jeden był niewiarygodnie potężnym czarodziejem. Dla własnego
spokoju umysłu — i być może bezpieczeństwa całego świata - musiała wyleczyć
juniorazję swego męża.
* Pogłoski głoszą, że kraken chciał ją porwać i nakręcić z nią film hentai, ale nigdy tego
nie dowiedziono.
212
- Było blisko - mruknął Barry po wyjściu żony. - Myślałem już, że zamierza tu siedzieć i
patrzeć jak to robię.
- Ja też - odparł Nigel. — Ale nie zrobisz, prawda?
- Nie. - Barry pstryknął palcami i rózga zniknęła. - Mam dla ciebie bardziej pożyteczną
karę. Mógłbyś ułożyć alfabetycznie mój zbiór płyt? Nie mogę znaleźć drugiego albumu
Yojny Totalnej Agresji.
Później, tego samego wieczoru, przekrzykując basowe rytmy i zgrzytliwe harmonie
przełomowego albumu VTA Planeta Pamplegia, Herbina zaproponowała kolejne
rozwiązanie.
- Barry, co powiesz na kąpiel we krwi stu niezwykle starych kobiet?
- Powiem: nie. Herbino, jesteś naprawdę Mozartem obrzydliwych pomysłów.
-No cóż, kąpiel we krwi stu dziewic to powszechnie uznana metoda, dzięki której
czarownice i czarodzieje zachowują młodość. Podobno działa bardzo odświeżająco.
- Gwałtowne wymioty bez wątpienia stanowią świetne ćwiczenie aerobowe — odparł
Barry.
- W książce piszą też, że działa jak najlepszy peeling -dodała Herbina. — Posłuchaj,
warto spróbować. Jeśli ktokolwiek wie, jak postarzeć się z godnością, to z pewnością
Coco Chynel.
Barry spojrzał na książkę — na okładce widniał wizerunek niewątpliwie energicznej
staruszki z szyją pofałdowaną jak u indyka.
213
— Naprawdę, Barry. Nie masz w końcu zbytniego wyboru.
— No dobra — mruknął. Mógł albo się poddać, albo umrzeć z dźwięczącymi w uszach
słowami „a nie mówiłam".
Herbina natychmiast rozwiesiła w Hogsbiede plakaty poszukujące dawców krwi, a
konkretnie kobiet powyżej osiemdziesięciu pięciu lat. Nie było ich zbyt wiele — tancerki
erotyczne nie pracują raczej do emerytury - lecz z pomocą siostry Pommefritte, a także
dzięki hojnym porcjom słodyczy i soku jabłkowego zdołali zebrać mniej więcej jedną
czwartą wanny. Z początku zamierzali skorzystać z wanny w kwaterze gościnnej, uznali

113

background image

jednak, że krzepnąca krew mogłaby zatkać rury. Wypożyczyli zatem od domowych
skrzatów stary kocioł do prania.
Kiedy nadeszła chwila kąpieli, Barry wychylił duszkiem niemal butelkę najsilniejszego
samogonu Hamgryza - tylko w ten sposób mógł stawić czoło temu, co go czekało.
— Czy m'gę włożyć kost'm? - wybełkotał.
— Nie — ucięła Herbina.
— A po prostu stanynć?
— Nie, w książce piszą, że musisz zanurzyć się cały.
— Dzie? - Barry sięgnął po książkę. - Dzie tak piszo? Sam chce prz czytać.
— Rany, musisz być naprawdę urżnięty. - Herbina z łatwością odsunęła księgę poza
zasięg męża. - Nigdy jeszcze nie słyszałam, żebyś mówił tak jak Hamgryz. No już,
wskakuj — dodała wesoło.
Barry rozebrał się, spojrzał na kocioł. Głęboko zaczerpnął tchu i wsadził do środka nogę.
Dziwne uczucie - krew była lekko śliska i zaczynała już gęstnieć.
214
-Nie myśl - poradziła Herbina. - Im dłużej myślisz, tym będzie gorzej.
- To moja flozofia życiowa. — Barry usiadł. — Agh, okropne.
- Pochlap się trochę - poleciła Herbina.
Nagle do Barry'ego dotarło pełne znaczenie tego, co właśnie robił. Poczuł, jak w gardle
wzbiera mu żółć, nie był w stanie znieść tego dłużej. Wyskoczył z kotła i popędził do
łazienki.
- Ostrożnie! — zawołała Herbina, ale za późno; Barry poplamił krwią cały dywan. Będzie
musiała wziąć od Filtra Mister Maga.
Akustyka łazienki sprawiała, że Herbina odniosła wrażenie, jakby w środku tkwił cały
chór cierpiący na zatrucie pokarmowe. Po ostatnim numerze zastukała do drzwi.
- Czujesz się choć trochę starzej?
- Nie - odparł słabo Barry. - Ale chyba właśnie straciłem ząb mądrości. - Po chwili chór
zaczął bisować.
Rankiem po incydencie z krwią Herbina spojrzała na Barry'ego.
- Mam kolejny pomysł.
- Nie wiem, czy zdołam przeżyć jeszcze jeden z twoich pomysłów. — Barry pomasował
obolały brzuch. Z trudem zdołał przełknąć suchego tosta i wodę. — Nie będę musiał
niczego jeść? Bo wątpię, by mi się to udało.
- Nie, nic z tych rzeczy. Chcę tylko, żebyś kogoś poznał.
215
Owym kimś okazał się hrabia Eddie Fowler, miejscowy przedstawiciel Związku
Wampirów. Eddie był fryzjerem. Wampiry też potrzebują strzyżenia, lecz Gumole nie
chcieli pracować w takich godzinach, toteż interes Eddiego kwitł.
Spotkali się z Barrym na ranczu, o północy, „U Vlada", whogsbiedzkiej knajpie
obsługującej miejscowych nieumar-łych. Było to dziwne miejsce — typowa nowomodna
kawiarnia, odsłonięte cegły, halogeny, jasne drewno — tyle że wypełniał ją tłum
najosobliwszych klientów: wampirów, zombi, mumii i tak dalej. Jeśli coś powinno być
martwe (i pozostawiało kawałki gnijącego mięsa), przesiadywało „U Vlada".

114

background image

— Niezwykle się cieszę, że mogę cię poznać - powiedział hrabia Eddie do Barry'ego. —
Mój dzieciak czytał wszystkie twoje książki, no, oprócz parodii. Strasznie mu się nie
spodobała.
Uśmiech Barry'ego stał się nagle bardziej sztuczny.
— Zechciałbyś je podpisać? - Eddie rzucił na blat stos książek. Kilka metrów dalej mumia
przejrzała się w lusterku puderniczki i poprawiła bandaże. - Zadedykuj Chrisowi. Jak już
mówiłem, uwielbia je wszystkie, choć zawsze ma nadzieję, że na końcu zginiesz, żebyś
mógł zostać wampirem jak my. Będzie okropnie poekscytowany, gdy usłyszy, że cię
poznałem. Czy to prawda, że zastanawiasz się nad dołączeniem do nas? Może kawy
albo coś?
— Nie, dzięki. — Barry pochylił się i zaczął szybko pisać. Widział, jak barmanka zombi
zostawiła w cappucino skrawki własnej gnijącej skóry. — Nie chodzi o to, że chcę zostać
wampirem. Po prostu złapałem pewną chorobę... To znaczy, uważamy, że to choroba
albo może zaklęcie, może ktoś rzucił na mnie klątwę, przez którą cały czas młodnieję.

216
Owym kimś okazał się hrabia Eddie Fowler, miejscowy przedstawiciel Związku
Wampirów. Eddie był fryzjerem. Wampiry też potrzebują strzyżenia, lecz Gumole nie
chcieli pracować w takich godzinach, toteż interes Eddiego kwitł.
Spotkali się z Barrym na ranczu, o północy, „U Vlada", w hogsbiedzkiej knajpie
obsługującej miejscowych nieumar-łych. Było to dziwne miejsce - typowa nowomodna
kawiarnia, odsłonięte cegły, halogeny, jasne drewno - tyle że wypełniał ją tłum
najosobliwszych klientów: wampirów, zombi, mumii i tak dalej. Jeśli coś powinno być
martwe (i pozostawiało kawałki gnijącego mięsa), przesiadywało „U Vlada".
— Niezwykle się cieszę, że mogę cię poznać - powiedział hrabia Eddie do Barry'ego. —
Mój dzieciak czytał wszystkie twoje książki, no, oprócz parodii. Strasznie mu się nie
spodobała.
Uśmiech Barry'ego stał się nagle bardziej sztuczny.
— Zechciałbyś je podpisać? - Eddie rzucił na blat stos książek. Kilka metrów dalej mumia
przejrzała się w lusterku puderniczki i poprawiła bandaże. — Zadedykuj Chrisowi. Jak już
mówiłem, uwielbia je wszystkie, choć zawsze ma nadzieję, że na końcu zginiesz, żebyś
mógł zostać wampirem jak my. Będzie okropnie poekscytowany, gdy usłyszy, że cię
poznałem. Czy to prawda, że zastanawiasz się nad dołączeniem do nas? Może kawy
albo coś?
— Nie, dzięki. - Barry pochylił się i zaczął szybko pisać. Widział, jak barmanka zombi
zostawiła w cappucino skrawki własnej gnijącej skóry. - Nie chodzi o to, że chcę zostać
wampirem. Po prostu złapałem pewną chorobę... To znaczy, uważamy, że to choroba
albo może zaklęcie, może ktoś rzucił na mnie klątwę, przez którą cały czas młodnieję.
216

- Chwytam. I sądzisz...
- Moja żona sądzi.

115

background image

- I twoja żona sądzi, że jeśli zostaniesz wampirem, przestaniesz młodnieć? - Eddie
pociągnął łyk drinka (w połowie zwykła krew, w połowie B Rh+, bez płytek, z dodatkową
plazmą, posypane strupami) i przyjrzał mu się sceptycznie. — Nie wierzę, że wywaliłem
na to ponad cztery galony, zwłaszcza że tak wiele można dostać za friko. A przy okazji,
dzięki za uczniów z wymiany zagranicznej. To świetny pomysł. Uczciwie mówiąc,
czarodzieje zawsze smakowali jakoś dziwnie. Bez urazy.
- Jasne - mruknął Barry.
- No wiesz, zawsze smakuje ci to, co jadłeś w młodości. — Eddie wyczyścił kłem
paznokieć przy małym palcu. - Nie wiem, czy przestaniesz młodnieć. Jeśli ktoś powie ci
inaczej, to skłamie dla paru groszy. - Eddie zniżył głos. — Dostajemy niewielką opłatę za
każdego, kogo przemieniamy. Przemienianie ludzi ma jednak pewną wadę, trzeba z nimi
żyć przez całą wieczność, a większość ludzi jest okropnie wkurzająca. Więc mamy coraz
mniej nowej krwi. - Eddie uśmiechnął się na ten żałosny żarcik, Barry z uprzejmości
zrobił to samo. - Ministerstwo Nieumieralnictwa musi nas przekupywać, żebyśmy dalej
przemieniali ludzi, w przeciwnym razie wymrzemy. Zdziwiłbyś się, ile wampirów rzuca się
co dzień na kołki albo przez pomyłkę zjada czosnek. Na przykład, zaledwie tydzień temu
jeden z moich przyjaciół poszedł odnowić prawo jazdy. Odstał kolejkę, załatwił sprawę i
wyszedł wprost na słońce. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Nie wiedziałem, że to potrwa
tak długo". — Eddie roześmiał się. - Durny wampirzy syn. Na pewno nie masz ochoty na
217
biszkopciki z mączki kostnej? - Barry pokręcił głową. - Co do ciebie jednak, załatwię to
wyłącznie dla zaszczytu. Pieniądze przekażę na badania nad białaczką czy coś
podobnego. -A zatem to wygląda tak jak w filmach? Śpicie cały dzień, krążycie nocą,
gryziecie ludzi? - spytał Barry.
- Tak, ale to nie wszystko. Nie popełnij podstawowego błędu. To nie jest praca, coś co
możesz zostawić w biurze. To styl życia, to kim jesteś'.
- Rozumiem - mruknął Barry. - Czy będę musiał kupić nowe ciuchy?
- Jasne - odparł hrabia. - Ale to nic wielkiego. Peleryny i tym podobne są tanie, a jeśli nie
przeszkadza ci parę dziur po kołkach, zawsze możesz kupić używane. Kiedy już
odejmiesz duszę, koszty są minimalne. - Hrabia Eddie zawiesił głos. - A przy okazji.
Mógłbym spytać, co to za woda ko-lońska? Pachnie wspaniale.
-Ja nie... ach. - Barry sobie przypomniał. - Des Fem-mes Anciennes - oznajmił,
wymyślając nazwę na poczekaniu. Hrabia Eddie nie sprawiał wrażenia kogoś, kto zna
francuski. — Przede wszystkim chyba chciałbym spytać, czy jesteś szczęśliwy?
- Nie mniej niż reszta tutejszej hałastry. — Eddie machnął ręką.
Nie zabrzmiało to zbyt zachęcająco, w całej kawiarni było słychać jęki i lamenty.
Natomiast zombi okazały się znacznie żywsze, niż sugerował stereotyp — okazuje się,
że potrzebowały tylko odrobiny kofeiny. Para z nich grała w szachy kilka stolików dalej.
- Zgubiłeś palec - zauważył jeden, podnosząc go i podając przeciwnikowi.
218
biszkopciki z mączki kostnej? — Barry pokręcił głową. — Co do ciebie jednak, załatwię to
wyłącznie dla zaszczytu. Pieniądze przekażę na badania nad białaczką czy coś

116

background image

podobnego. -A zatem to wygląda tak jak w filmach? Śpicie cały dzień, krążycie nocą,
gryziecie ludzi? — spytał Barry.
— Tak, ale to nie wszystko. Nie popełnij podstawowego błędu. To nie jest praca, coś co
możesz zostawić w biurze. To styl życia, to kim jesteś.
— Rozumiem — mruknął Barry. - Czy będę musiał kupić nowe ciuchy?
— Jasne - odparł hrabia. - Ale to nic wielkiego. Peleryny i tym podobne są tanie, a jeśli
nie przeszkadza ci parę dziur po kołkach, zawsze możesz kupić używane. Kiedy już
odejmiesz duszę, koszty są minimalne. — Hrabia Eddie zawiesił głos. — A przy okazji.
Mógłbym spytać, co to za woda ko-lońska? Pachnie wspaniale.
-Ja nie... ach. - Barry sobie przypomniał. - Des Fem-mes Anciennes — oznajmił,
wymyślając nazwę na poczekaniu. Hrabia Eddie nie sprawiał wrażenia kogoś, kto zna
francuski. - Przede wszystkim chyba chciałbym spytać, czy jesteś szczęśliwy?
— Nie mniej niż reszta tutejszej hałastry. - Eddie machnął ręką.
Nie zabrzmiało to zbyt zachęcająco, w całej kawiarni było słychać jęki i lamenty.
Natomiast zombi okazały się znacznie żywsze, niż sugerował stereotyp — okazuje się,
że potrzebowały tylko odrobiny kofeiny. Para z nich grała w szachy kilka stolików dalej.
— Zgubiłeś palec — zauważył jeden, podnosząc go i podając przeciwnikowi.
218
biszkopciki z mączki kostnej? - Barry pokręcił głową. - Co do ciebie jednak, załatwię to
wyłącznie dla zaszczytu. Pieniądze przekażę na badania nad białaczką czy coś
podobnego.
— A zatem to wygląda tak jak w filmach? Spicie cały dzień, krążycie nocą, gryziecie
ludzi? - spytał Barry.
— Tak, ale to nie wszystko. Nie popełnij podstawowego błędu. To nie jest praca, coś co
możesz zostawić w biurze. To styl życia, to kim jesteś.
— Rozumiem - mruknął Barry. — Czy będę musiał kupić nowe ciuchy?
— Jasne — odparł hrabia. — Ale to nic wielkiego. Peleryny i tym podobne są tanie, a
jeśli nie przeszkadza ci parę dziur po kołkach, zawsze możesz kupić używane. Kiedy już
odejmiesz duszę, koszty są minimalne. — Hrabia Eddie zawiesił głos. — A przy okazji.
Mógłbym spytać, co to za woda ko-lońska? Pachnie wspaniale.
— Ja nie... ach. — Barry sobie przypomniał. - Des Fem-mes Anciennes - oznajmił,
wymyślając nazwę na poczekaniu. Hrabia Eddie nie sprawiał wrażenia kogoś, kto zna
francuski. — Przede wszystkim chyba chciałbym spytać, czy jesteś szczęśliwy?
— Nie mniej niż reszta tutejszej hałastry. — Eddie machnął ręką.
Nie zabrzmiało to zbyt zachęcająco, w całej kawiarni było słychać jęki i lamenty.
Natomiast zombi okazały się znacznie żywsze, niż sugerował stereotyp - okazuje się, że
potrzebowały tylko odrobiny kofeiny. Para z nich grała w szachy kilka stolików dalej.
— Zgubiłeś palec — zauważył jeden, podnosząc go i podając przeciwnikowi.
218

- Nie próbuj mnie zdekoncentrować — upomniał kumpla drugi zombi i z uśmiechem
schował palec do kieszeni postrzępionej i przegniłej hokpockiej bluzy.

117

background image

- Posłuchaj - hrabia Eddie sięgnął za pazuchę - chciałbym jeszcze przelecieć się alejką
zakochanych, ale to nie znaczy, że musisz się spieszyć z podjęciem decyzji. Przeczytaj
to. - Wręczył Barry'emu broszurkę zatytułowaną A zatem chcesz zostać wampirem? Na
okładce widniała podobizna radosnej, niezwykle bladej rodziny ścigającej grupkę
przerażonych kobiet, na oko zakonnic. Sądząc po strojach, broszuki nie uaktualniano od
lat siedemdziesiątych.
Cwane, pomyślał Barry. Po co wspominać o AIDS, jeśli nie ma takiej potrzeby?
- Nie spiesz się — powiedział hrabia. - To jest najlepsze w byciu wampirem. Jeśli
zachowasz odrobinę niezbędnej ostrożności, masz przed sobą całą wieczność.
- Dzięki, przeczytam. I dziękuję za twój czas. — Barry wstał, by uścisnąć dłoń hrabiego
Eddiego.
- Z tyłu zapisałem mój numer - powiedział Eddie. -Oczywiście nie dzwoń za dnia, ale
poza tym będę czekał na telefon.
Miły gość, pomyślał Barry, gdy Eddie zamienił się w nietoperza i odleciał. Zauważył
siedzącą przy stole obok dziewczynę. Popijała kawę z mlekiem i płakała.
Zwykle nie był zbyt ciekawski, lecz coś w tej postaci — gotyckiej zombi jeszcze niedawno
będącej zwykłą nastolatką -sprawiło, że nie mógł się oprzeć. Może to przez mrówki
przechadzające się tam i z powrotem w ranie na jej głowie.
- Coś jest nie tak? - spytał.
219
— Och, wszystko — wyszlochała. - Kiedyś uczyłam się w Hokpoku. Zeszłego lata
zerwaliśmy z chłopakiem i postanowiłam się zabić.
— To wina dyrektora Malgnoya, prawda? Był takim złym dyrektorem, że musiałaś się
zabić, prawda? - naciskał Barry.
— Nie, jak mówiłam, chodziło o mojego chłopaka. — Dziewczyna spojrzała na niego
zaskoczona. — Zawsze rozmawialiśmy o tym, jak wspaniała jest śmierć. Pomyślałam
zatem, że jeśli umrę, może go odzyskam.
Podczas gdy Barry zmagał się z tą logiką, dziewczyna mówiła dalej:
— Lecz w chwili, gdy to zrobiłam, nad ziemią przeleciała kometa i zamieniła mnie w
zombi. Cholerne promieniowanie! - wrzasnęła, waląc pięścią w stół, aż podskoczyły
saszetkę z cukrem. Mumia tak szybko odwróciła głowę, że ta odpadła. - I co mam teraz
zrobić? Jestem jeszcze mniej popularna, wszyscy, z którymi się spotykałam, teraz
uciekają przede mną. Już raz rozwaliłam sobie głowę i nie mogę zrobić tego ponownie.
Będę tu na zawsze! — załkała. - Myślisz, że Steven znów zacznie się ze mną spotykać?
Zawsze lubił dziewczęta o bladej skórze.
— Uhm, możliwe - mruknął Barry. - Znam kogoś z dziurą w głowie i jest bardzo
popularny.
Jego rozmówczyni zainteresowała się błyskawicznie.
— Nie szuka może dziewczyny?
— Ee, nie, chyba że pachniesz hamburgerami.
— No tak - mruknęła.
— Co powiesz na tego gościa grającego w szachy? - Barry wskazał ręką zombi w bluzie
Hokpoku.

118

background image

— Nie ma mowy - odparła. — Stanowczo zbyt przejrzały.
220

L_
W chwili, gdy Barry miał zasugerować, że ktoś, kto sam jest nieumarły, nie powinien być
takim snobem, zauważył krążącą po barze grupkę obcych. Co chwila klepali kogoś w
ramię i wyprowadzali.
— Hej! - ryknął. — A co ze mną? Co ze mną, wy dupki?
Jeden z obcych spojrzał na niego i pokręcił głową, kilku innych zaczęło go pokazywać
palcem i śmiać się - niezła sztuczka, gdy ma się tak małe, płaskie usta. Zabrali nawet
dziewczynę zombi. Wkurzony Barry rozkroplił się, nie zostawiając napiwku. W lokalu
takim jak „U Vlada" nigdy nie wiadomo, co by to mogło znaczyć.
**¦
Herbina czekała na niego w pokoju. Barry opowiedział jej o spotkaniu i razem przejrzeli
broszurkę.
- Niezły pakiet zdrowotny — zauważyła.
- Owszem, ale spójrz na drobny druk. Nie obejmuje śmiertelnych członków rodziny.
- Cholera - mruknęła. - To trochę mylące.
- Pokrywają koszty pogrzebu - stwierdził Barry. - Członkowie mają zniżkę na trumny.
- „Kupujemy hurtowo i przekazujemy pieniądze tobie!" - zacytowała Herbina.
- Kuszące. Hej, świetny ośrodek wczasowy.
- Owszem, ale kto chciałby wypoczywać nocami? Sama nie wiem, Barry, to bardzo
poważna decyzja.
- Pomyśl o zniżkach na bilety do kina i autobusowe — przypomniał Barry. — Po kilku
stuleciach wychodzi niezła sumka. Zrobię to, jeśli ty to zrobisz.
221
— A co z dziećmi?
— Nigel będzie zachwycony, mając wampiry za rodziców - powiedział Barry. — Uważa,
że jesteśmy nudni.
— No nie wiem — powtórzyła Herbina. - Myślę, że Nigel i tak ma już problemy z
przystosowaniem. Nie spodobałoby mu się to.
— Może i masz rację. - Barry westchnął. - Bylibyśmy znacznie fajniejsi niż on.
— Nie to miałam na myśli. — Herbina pomyślała, że niezmiernie się ucieszy, gdy ten
epizod Barry ego Trottera — nastoletniego męża dobiegnie końca. - Mimo wszystko
jednak warto było spróbować.
— Jasne — przytaknął Barry. — Dobrze jest mieć parę możliwych wyjść. - Zgasił światło i
Herbina przytuliła się do niego.
— Lubię się tulić — powiedział Barry.
Herbina oparła się na jednej ręce, by mógł zobaczyć jej twarz.
— Ja wolę się tarzać — odparła.
Gdy skończyli — trwało to trochę, bo Barry zapomniał jak - zapatrzył się w sufit,
zastanawiając się, w jakim jest wieku. Herbina zasnęła z głową na jego ramieniu,
zaczynając już pracę nad swym porannym oddechem stanowiącym jej specjalność de la

119

background image

maison. W ciszy ktoś pierdnął. Gdy Barry zachichotał, uświadomił sobie, że boli go
czubek nosa.
— Hej, Herb, widzisz, co mam na nosie? - spytał.
— To tylko pryszcz — odparła i oboje zamarli. Pryszcze Ognia powróciły. Barry z każdym
dniem miał
coraz mniej czasu.
ROZDZIAŁ 13
dobre vhsci zje
Następnego ranka Barry, obudziwszy się, odkrył kolejny niepokojący objaw. Kiedy
opróżniał pęcherz, spojrzał w dół i przekonał się, że większość jego włosów łonowych
wypadła. Gdy pokazał to Herbinie, zaczęła krzyczeć.
— Przysięgam, wciąż jestem pełnoletni, czuję się pełnoletni. - Gdy się uspokoiła, Barry
odwrócił się do niej. — Wiesz, to prawda co mówią: bez włosów wydaje się większy.
Skoro mam już niewiele czasu, pomyślał Barry, powinienem spędzić go z synem. Zatem,
gdy tylko się ubrał (co obecnie wymagało sporo czasu — stare szaty były dla niego za
duże i musiał pożyczyć sobie ubrania siedmioklasisty, który uciekł z wywija), ruszył
lekkim krokiem do Wielkiej Sali, by usiąść z Nigelem i jego kumplami. Niestety, żadnych
kumpli nie było. Nigel siedział samotnie z nosem w książce, grze tekstowej Norman
Normal i klątwa corocznego badania prostaty.
— Cześć, Nigel. Mogę się przysiąść? — spytał Barry.
— Cześć, tato. Co to jest badanie prostaty? — spytał syn.
223
— Gumolska tortura - wyjaśnił Barry.
— Ach. Czemu Gumole wymyślają podobne rzeczy?
— Nie wiem — przyznał Barry. - Pewnie nie mają lepszych zajęć, to dzikusy.
— Hej, słyszałeś dobre wieści? To znaczy, złe wieści? - spytał Nigel.
— To w końcu jakie?
— Pamiętasz mojego współlokatora, o którym ci opowiadałem? Tego, który cały czas
nosił pelerynę i chciał poznać Kena Vorodiota?
— Był wampirem? — spytał szybko Barry.
— Nie, zwariował i wyskoczył z wieży Graffitonu. To właśnie złe wieści.
— Jasne. A dobre?
— Kiedy uczeń popełnia samobójstwo, wszyscy jego współlokatorzy do końca semestru
dostają najlepsze oceny - wyjaśnił Nigel.
— Super! - zawołał z entuzjazmem Barry. - To znaczy, że nie musisz się już uczyć?
— Zgadza się.
— W takim razie powinienem chyba sam zająć się twoim kształceniem, prawda?
— Jasne. — Nigel uśmiechnął się ostrożnie. Ostatnio tato zachowywał się bardzo
dziwnie.
— Zaczniemy po śniadaniu — oznajmił Barry. — Wystarczy nam czasu, by przygotować
cię do meczu quitkitu. -Pochylił się do ucha Nigela. - Czy wszyscy dostali kawałki
ołowianej rurki, które przysłałem wam sowią pocztą?

120

background image

— Tak — odparł Nigel. - Jednemu z członków zespołu spadła na głowę, ale powinien
wydobrzeć do meczu.
224
Barry radośnie potargał włosy syna. Nigel zazwyczaj tego nie znosił, dziś jednak był w
tak dobrym nastroju, że odpłacił mu tym samym.
- Hej, tato, odrosły ci włosy! Fajnie wyglądasz.
- Dzięki.
Barry starał się nie okazywać dręczących go obaw. Nigel powrócił do przerwanej lektury.
Sobotnie śniadanie w Wielkiej Sali zwykle ciągnęło się leniwie, uczniowie spali do późna,
a wszystkie domowe skrzaty miały wolne. Oznaczało to, że do wyboru pozostawały
zimne płatki, tosty albo jedzenie przywołane poprzedniego wieczoru. Jako wprawny
czarodziej Barry potrafił przywołać z eteru każde danie, jakiego zapragnął, i tak właśnie
uczynił. (Kobieta w Amiens ujrzała, jak znika jej omlet, i obwiniła o to leki; mężczyzna w
Omsku, na widok znikającego soku pomarańczowego wrócił do łóżka). Grzanki i płatki
zdobył w bardziej konwencjonalny sposób. Toster z wielkiej sali uciekł z profesorem
Flipstrykiem i skrzaty musiały zatrudnić biedną salamandrę. Sprawdzała się całkiem
nieźle, tyle że zawsze pozostawiała ślady łapek na chlebie. Barry lubił też magnetyczne
mleko przywierające do metalowych misek i niedające się rozlać.
Nigel wbił łyżkę w jęczącą cicho masę.
- Skoro potrafią teleportować maga na księżyc...
- Zrobiłem to kiedyś Drągowi, gdy spał.
- ...czemu nie umieją wyprodukować płatków, które się nie rozciapują? - poskarżył się
Nigel. — I kto uznał, że rozumne płatki kukurydziane to dobry pomysł? Chętnie
ugryzłbym dla odmiany jego.
225
- Wiem, Nige, ale spójrz. — Barry odwrócił miskę do góry dnem.
-To z pewnością nie jest zdrowe - marudził Nigel. -Smakuje jak puszka.
Podszedł do nich dźwigający tacę Junior.
- Cześć, Nigel, cześć, panie Trotter - zagadnął. - Mogę tu usiąść?
- Jasne — odparł Barry.
- Dzięki.
Barry zamieszał płatki. Nigel miał rację, faktycznie się rozciapywały.
- Hej, Junior, jak się miewa twój tato? To znaczy, Lee?
- Super - odparł Junior. - Chodzi na spotkania Halka-rzy Anonimowych i znów prowadzi
mecze KO.
Puchar KO* to nazwa zawodowej ligi ąuitkitu dla nie-zgrabiaszy wykopanych ze
wszystkich innych lig. Zgodnie z nazwą charakteryzuje go żałosna gra i ciągłe skandale.
Ojciec Juniora został parę lat wcześniej aresztowany za obnażenie się przed grupą
gumolskich siedmioklasistów (działo się to na wystawie naukowej - udawał eksponat
związany z „hydrauliką"), ponieważ jednak był sławnym Jardinem, w ramach kary
wlepiono mu tylko prace społeczne. Co zdumiewające, po pierwszej fali oburzenia
wydarzenie to jeszcze mu pomogło; obecnie fani przysyłali mu swoje zdjęcia udające
nieprzyzwoite eksponaty.

121

background image

- Świetnie, świetnie — mamrotał Barry. — Nigel powtórzył mi dobre wieści. Magiskorki?
* Drugie słowo to „okropny"; więcej nie powiem.
226

- Wie pan o skórkach? - Juniorowi wyraźnie to zaimponowało. - Najlepsze trzydzieści
syfków, jakie wydałem w życiu.
- Posłuchaj, może nie wiedziałeś, ale ja w moich czasach też sporo namieszałem -
oznajmił Barry. -Teraz po śniadaniu chcę przekazać Nigelowi moje sekrety. Wybierzesz
się z nami do parku rozrywki? — Barry spojrzał na nich porozumiewawczo i dodał
konspiracyjnym tonem: — Nie mogę pozwolić, żeby informacje o moich sztuczkach się
rozeszły.
Junior uśmiechnął się szeroko.
- To byłoby super, panie Trotter.
- Mów mi Barry.
Park leżący na wyspie pośrodku jeziora szybko nabierał kształtów. Gdy pomysłodawcy
zwrócili się w jego sprawie do J.G. Rollins, ta nazwała go „wulgarną parodią, prymitywną
sztuczką mającą na celu wyciągnąć jeszcze kilka galonów od moich fanów".
-Tak, wiemy. Czyż to nie świetne? — odparł radośnie Lujusz.
J.G. tak nie uważała i oznaczało to, że jeśli projekt ma ruszyć z miejsca, członkowie rady
muszą wymyślić, jak gładko obejść przeszkody natury prawnej. To, na co się
zdecydowali, było śmiałe, lecz ryzykowne - Hokpok: Cała prawda nie miał opierać się na
ukochanych przez fanów, wygładzonych, przyzwoitych (i niewątpliwie zastrzeżonych)
postaciach, lecz prawdziwych ludziach, ich pierwowzorach —
227
którzy, jak dobrze nam wiadomo, tworzyli pełną gamę - od lekko skrzywionych po
odrażające indywidua.
Hokpok: Cała prawda miał otworzyć swe podwoje w czerwcu, lecz z powodu „problemów
technicznych" (kras-noludy budujące to cholerstwo zareagowały oburzeniem i odmówiły
pracy, póki nie zostanie zdjęte zastrzeżenie minimalnego wzrostu) był spóźniony o pół
roku. Zaplanowano zatem wielkie świąteczne otwarcie. Prywatnie wszyscy wątpili w
atrakcyjność kolejki górskiej w środku zimy, lecz nikt nie zamierzał otwarcie mówić tego
Malgnoyowi.
- Niech doświadczy tego na własnej skórze - uznali wszyscy i Barry nie stanowił wyjątku.
- Spójrzcie, kolejka górska. - Nigel wskazał ręką pierwszą olbrzymią krzywiznę
Szalonego Libido Herbiny. Szczerze mówiąc, jego matkę okropnie wkurzyła ta nazwa.
— To pradawne dzieje — odparła. - Nie rozumiem, czemu wszyscy tak bardzo się
przejmują odrobiną młodzieńczego eksperymentowania.
Barry zakasłał znacząco.
- Puszczalska!
Herbina złapała z talerza Nigela cząstkę pomarańczy i cisnęła nią w męża.
— Czemu nie mogli jej nazwać Odkrywaniem Prawdziwego Ja Herbiny?
— Nie zjem tego, bo dotknęło głowy taty - oznajmił Nigel i rozmowa zeszła na inny temat.

122

background image

Oto jednak widział przed sobą całą historię seksualną swej mamy, zbudowaną z
najtańszego drewna i fabrycznie zardzewiałej stali (jak łatwo przewidzieć, Malgnoy
okazał się królem fałszywych oszczędności).
228
- Spójrzcie, niemal już skończyli Rzucawkę Hamgry-za — zauważył Junior. - Zdaje się,
że trzeba siedzieć w tych kuflach aż do wezwania śniadania.
- Do czego? - zdziwił się Barry.
- No wiesz, przywołania żarcia. Kasłania w kociołek, wyprawy do Magrygi.
Zaczął entuzjastycznie naśladować wymiotowanie. Barry, wzbogacony doświadczeniem
ostatnich tygodni, uważał się za mistrza tej skromnej sztuki. Junior miał talent, ale
czekało go jeszcze wiele ciężkiej pracy.
Chłopcy odeszli poszukać fajnych resztek bądź owadów, które mogliby podręczyć.
Wszędzie wokół zirytowane kras-noludy kopały i spawały, malowały i brukowały. Niektóre
atrakcje zdecydowanie nie zachęcały Barry'ego - choćby Jaskinia Płciowej
Dwuznaczności Madame Pons — w głębi serca jednak nie mógł się doczekać otwarcia
ukończonego parku w jego pełnej, kiczowatej, taniej, śmiercionośnej chwale. Nagle
przypomniał sobie, że zapewne zgaśnie dużo wcześniej.
Czy powinien powiedzieć Nigelowi? Wciąż nie zdołali podjąć z Herbiną decyzji. Nie
chcieli go zasmucać, ale czyż nie miał prawa wiedzieć? Czy cokolwiek zauważył? Czy
nie zauważy wcześniej czy później? Prawdziwa zagadka.
Z jeziora wynurzyła się macka trzymająca wodoodporną tablicę - to był kraken.
jak leci? - wypisał morski stwór jadowicie różowym markerem (jego ulubiony kolor).
- Och, nieźle - odparł Barry. — No, szczerze mówiąc, nie najlepiej.
Tablica zniknęła pod falami i wynurzyła się znowu.
229
CZEMU?
- Ciąży na mnie klątwa czy coś w tym stylu. Juniorazja. Odmładza mnie.
CO W TYM ZŁEGO?
- Jeśli nie przestanę, osiągnę wiek zero i umrę.
O. MASZ PRZECHLAPANE.
- Hej! — rzucił Barry. — Dzięki za współczucie, ośmior-niczko.
żartowałem - napisał kraken. - twoja rodź. wie?
- Moja żona owszem, ale syn nie. Myślisz, że powinienem mu powiedzieć?
Tablica zniknęła, po chwili powróciła.
ZDECYDOWANIE.
Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, kraken radzi sobie całkiem nieźle, pomyślał
Barry.
- Dobra, dzięki za radę, chyba powiem Nigelowi. Tablica znów się wynurzyła.
CAŁA PRZYJEMNOŚĆ. WRZUCISZ MI TEGO DRUGIEGO?
Barry roześmiał się.
- Nie, to kumpel Nige'a, ale przypomnij mi się po meczu ąuitkitu.
spoko — głosiła tablica; kraken starał się być na czasie. -ps: chesterfield to mój
siostrzeniec. — Zniknęła.

123

background image

Barry zawołał Nigela, który obrzucał kamieniami robotników w rowie.
- Nige, chodź tutaj.
- Dobra, już lecę. - Nigel zatańczył w miejscu. - Właśnie trafiłem jednego w głowę!
- Dobra robo... to znaczy, nie rób tego! - odkrzyknął Barry. Dyscyplina rodzicielska nigdy
nie należała do jego
230
mocnych stron, a fakt, że z każdym dniem stawał się coraz bardziej niedojrzały, nie
pomagał. — Nige, muszę ci coś powiedzieć.
- Tato, wiem wszystko o wróżkach — odparł Nigel. —Widziałem w VieloWizji, była tam
czarownica z wielkimi...
-Nie, nie o to chodzi. Tylko że... hm, Chesterfield to siostrzeniec krakena i on go
pozdrawia.
- To wszystko? Mogę iść jeszcze porzucać?
- Nie, zaczekaj. - Barry zawahał się. - Ja... jest coś... -Umilkł, przyglądając się z
namysłem synowi.
- Uhm, tato, możesz się pospieszyć, nim obaj umrzemy ze starości?
Barry zaśmiał się ponuro.
- Gdyby tylko.
Nigel wyjął z kieszeni niewielkie plastikowe szkło powiększające i zaczął przyglądać się
różnym przedmiotom.
- Fajnego masz pryszcza, tato.
- Nie ułatwiasz mi.
- Au! Rany! - Nigel zaczął gwałtownie pocierać oko. -Spojrzałem na spawarkę. Myślisz,
że oślepnę?
-Nie...
- Ale gdybym oślepł, dostałbym czarderskiego psa. Zniecierpliwiony Barry walnął prosto z
mostu.
- Nigel, mam na sobie zaklęcie, czy coś podobnego, które mnie odmładza.
- Możesz wciąż nauczyć mnie prowadzić? - spytał Nigel.
- Owszem, jeśli załatwimy to szybko.
- Dobra. Poprosiłbym mamę, ale ona nie umie jeździć z ręczną skrzynią biegów. - Nagle
Nigel zamarł. - Chwileczkę. Szybko? Co to miało znaczyć?
231
— To znaczy, że ja umieram. Mogę nie pożyć zbyt długo - odparł cicho Barry.
Nigel wybuchnął gwałtownie:
— Ta pieprzona magia! Syfiasta, gówniana magia! - Jak dotąd Nigel nie osiągnął jeszcze
zbyt wielkiej biegłości w przeklinaniu, jednak braki słownictwa nadrabiał uczuciem. -
Mówiłem ci, że jest zła. Zawsze powtarzałem „nie rzucaj zaklęć, jesteś uzależniony od
zaklęć". Czemu nie możemy być normalni, jak babcia i dziadek?
— Oni nie są moimi dziadkami, Nigel — przypomniał Barry. - Ja muszę być
czarodziejem. Jestem w stu procentach magiczny.
— Raczej w stu procentach idiotyczny! - Twarz Nigela poczerwieniała, zaczął odliczać na
palcach. — Twoi rodzice: nie żyją! Bubeldor: zniknął! Vielokont: zdziwaczał! „Wujek"

124

background image

Sknerus: ucieka przed Izbą Gwiazdową! Przyznaj, tato, każdy, kto używa magii, ma
przechlapane.
Barry otworzył usta, by się bronić, i zaraz je zamknął.
— Co takiego zrobiłeś? W ogóle wiesz? Czy może ktoś po prostu coś na ciebie rzucił i
nie odezwał się ani słowem, by móc patrzeć, jak umierasz?
— Mniej więcej tak to wygląda - przytaknął Barry.
— Rewelacja. Nie wiemy nawet, kim jest ten drań. Świetnie! — wykrzyknął Nigel. — Idę
do mamy, nie mam ochoty dłużej z tobą gadać! -Tupiąc głośno, odmaszerował w stronę
mostu i szkoły, wcześniej jednak obejrzał się. — Dzięki za zrujnowanie całego semestru,
wątłoróżdżku!
Do Barry'ego podszedł Junior.
— Co się stało Nige'owi?
— Nic takiego.
232

- Jesteście jedną z tych rodzin, w której dzieci mogą wyzywać rodziców i nie dostać
klapsa?
- Zwykle nie - powiedział Barry. - Teraz jednak sytuacja jest wyjątkowa. — Uznał, że
Nigel, jeśli zechce, sam może powtórzyć wszystko przyjacielowi. — Hej, Junior, czy twój
tato/Lee opowiadał ci kiedyś o tym, jak obrzuciliśmy balonami ze szczynami Victora
Crumba?
Słowa „balony ze szczynami" natychmiast przyciągnęły uwagę Juniora.
- Niemożliwe.
Obaj ruszyli mostem w stronę szkoły.
- Możliwe. To się zdarzyło podczas Pucharu Świata. -Gdyby Barry był tak dojrzały jak
kiedyś, być może wziąłby pod uwagę wiek Juniora i pominął pewne szczegóły, teraz
jednak powtórzył wszystko do naj paskudniej szych detali... — W końcu połapał się co
się dzieje i zagnał mnie do kabiny w męskim kiblu.
- Ktoś ci pomógł? - spytał Junior.
- Nie, po prostu się śmiali, dranie. Crumb zaczął tłuc mnie mopem i wyobraź sobie, że
twój tato stał tam, cały czas komentując akcję. - Barry zaśmiał się. Wiedział, że po
śmierci będzie mu brakowało pewnych wspomnień.
Junior także się roześmiał.
- Panie Trotter, Nigel zawsze powtarzał, że jest pan super.
- Naprawdę? - Barry był szczerze wzruszony.
ROZDZIAŁ 14
K8ÓTK1D W
Choć drużyna quitkitu Graffitonu utrzymywała w sekrecie plany swej ludobójczej
rozgrywki, przeciekło z niej dość informacji, by na boisku zjawiła się cała zaciekawiona
szkoła. Rządy Drąga dopiekły do żywego wszystkim uczniom nieuczęszczającym do
Ślizgorybu; teraz, gdy szkołą kierowała para starych GrarTonów, z pewnością szykowała
się stosowna zapłata. Lecz nikt nie miał pojęcia, jak będzie miażdżąca.

125

background image

Poniesione przez całe życie skumulowane obrażenia głowy sprawiły, że instruktorka
quitkitu madame Pitsch bystrością umysłu dorównywała trawnikowej dekoracji. To
oznaczało, że Barry jako półdyrektor będzie pełnił rolę sędziego.
— Postaram się jak najdłużej utrzymać w ryzach Slizgory-bów - poinformował w szatni
zespół Graffitonu. - Wcześniej czy później, ich fani podniosą krzyk, więc róbcie co trzeba
możliwie jak najszybciej.
Junior siedział w najwyższej loży obok dyrektor Gringor.
234
- To wspaniałe, że kontynuujesz tradycję komentatorską, Don - oznajmiła Herbina. -Twój
ojciec musi być bardzo dumny.
-Tato zapowiedział, że jeśli tego nie zrobię, zabierze mnie ze szkoły - odparł Junior. -
Szczerze mówiąc, pani dyrektor, zgadzam się z panią: ąuitkit jest nudny jak stonogi z
olejem. Wolałbym pograć w Rzeź Gumoli na heX-boksie mojego współlokatora.
Herbina zmarszczyła brwi.
- Nie brzmi to jak stosowna gra. - Wisząca w powietrzu przed każdym meczem ąuitkitu
żądza krwi dziwnie ją niepokoiła.
- Wiem, dlatego właśnie jest taka fajna. — Gdy drużyny stanęły naprzeciwko siebie,
Junior spoważniał nagle. Padł strzał z pistoletu startowego (raniąc Bradpittona) i
rozpoczął się mecz. - Sędzia uwalnia piłki... Ślizgoryb przechwy-tuje wafla — mówił
Junior. — Zbliżają się do bramki, nabierają szybkości.
Tłum jęknął, po czym wśród zebranych rozległy się śmiechy.
- O nie! - zawołał Don. - Wygląda na to, że cała linia ataku Slizgorybu została
jednocześnie zdekapitowana!
- To chyba nie jest legalne? - wtrąciła Herbina.
- Ależ jest - skłamał Don. Taką właśnie wyznaczono mu rolę. Ułagodziwszy dyrektorkę,
powrócił do komentowania. - Na boisko wychodzą medmagicy. Nie martwcie się, ludzie,
zawodnicy przeżyją - w słojach!
Trzy czwarte tłumu ryknęło śmiechem.
- Osobiście uważam, że to w bardzo złym guście — prych-nął Krwawy Baran.
235
- Gdyby Snajper był tutaj, wiedziałby, komu odjąć punkty - dodał wyniośle Lujusz
Malgnoy. Dopiero co odwiedził Larvala w szpitaliku i postanowił spisać go na straty,
inwestując w kolejnego klona.
Mecz trwał i zespół Ślizgorybu nieco się uspokoił. Nawet zdziesiątkowany, zdobył szybko
trzy gole. Potem jednak drużyna Graffitonu umieściła przed swą bramką niewidzialną
palisadę z zaostrzonych pik. Po tym, jak kilku Slizgorybów nadziało się na nie, Krwawy
Baran nie mógł już dłużej wytrzymać. Zażądał przerwy, wyskoczył z loży i podpłynął do
Barry'ego.
- Hej, sędzio, to był faul — oznajmił.
- Niczego nie widziałem - odparł Barry.
- Oni też — odparł duch, wymachując zbiorem przepisów. - O, proszę, tutaj piszą:
Dwanaście (b): drużyna, która umieści przed swą bramką jakąkolwiek niewidzialną

126

background image

przeszkodę, zostanie ukarana strzałami karnymi w liczbie ranionych bądź zabitych
graczy przeciwnika.
- Pokaż to. - Barry zachował zimną krew. - To najnowsze wydanie? A niech mnie, masz
rację. - Za plecami Barana palanciarz Graffitonu mocował do mopa jednego z graczy
Ślizgorybu magnetyczną minę. Barry dmuchnął w gwizdek. - Trzy karne.
Ślizgoryb wykorzystał je wszystkie, a potem mina eksplodowała i niewielka czarna
dziura, która otwarła się w bramce Ślizgorybu, nie tylko wessała ich bramkarza w inną
część galaktyki, ale pochłonęła także Wafla.
Zespół Graffitonu oszalał. Był to pierwszy gol, jakiego zdobyli w tym roku.
236
- Chyba dzieje się coś dziwnego. — Herbina zwęszyła znajomy przekręt. — Barry! —
krzyknęła.
- O co chodzi? - spytał Barry. -Jestem zajęty, porozmawiamy po meczu.
Na boisku został tylko jeden gracz Ślizgorybu, ich Szukacz T. Granville Pfuj. Mimo jego
osamotnienia nie było szans, by ktokolwiek z Graffitonu wyprzedził w locie tego asa, a
już na pewno nie Szukacz Nigel. Prawdę mówiąc, Ni-gel spędził niemal cały mecz,
wisząc do góry nogami i przytrzymując się kolanami i pazurami swego mopa.
- Dlatego właśnie mam plan — wyszeptał przed meczem do syna Barry. - Nige, nie łap
gicza.
- Nie ma obaw. — Nigel roześmiał się; już dawno nauczył się żartować ze swego
kiepskiego latania. - Ale czemu?
- Nie każ mi sobie tłumaczyć. To naraziłoby mnie na późniejszy proces. Po prostu trzymaj
się od niego z daleka.
Tak więc, choć złapanie gicza stanowiło jedyną szansę Graffitonu na wygraną, wyłącznie
Pfuj pomknął jego śladem.
- Pfuj znalazł gicza. Graffitoni niczego nie zauważyli — oznajmił z podnieceniem Junior.
— Zmusza Pfuja do niezłego wysiłku.
Tłum wstrzymał oddech, Herbinę ogarnęło złe przeczu-
cie.
- Ma go, Ślizgoryb...
Nagle boiskiem wstrząsnęła potężna eksplozja, rozszarpująca Pfuja na strzępy. Gdy
jednak kurz opadł...
- Mam go! — krzyknął Nigel.
Przypadek sprawił, że oderwana ręka Pfuja, wciąż ściskająca giez, poleciała w stronę
Nigela. Nie zważając na jej
237
obrzydliwość, zanurkował ku niej na oślep i kończyna Pfuja wylądowała w wyciągniętej
dłoni Nigela.
- Graffiton wygrywa! — krzyknął Junior.
Tłum oszalał. Rozwścieczeni uczniowie Ślizgorybu ruszyli do sąsiednich sektorów, w
swej frustracji waląc na oślep wszystko co się rusza. Krwawy Baran założył miażdżący
uchwyt na pustą czaszkę Ledwie Bezmózgiego Billa, podczas gdy jego ofiara rytmicznie
tłukła go w twarz wilgotnym móżdżkiem.

127

background image

- Błe. — Nigel sfrunął na ziemię, upuścił rękę i natychmiast otoczył go pierścień kolegów
z drużyny.
Tymczasem medmagicy miotali się tam i z powrotem, zbierając strzępy nieszczęsnego
Pfuja.
Kiedy Barry wylądował, czekało go mniej ciepłe przyjęcie.
- Przypuszczam, że uważasz to za zabawne - warknęła Herbina.
- Tak - odparł Barry.
- Kilkunastu uczniów Ślizgorybu nie żyje, kilkunastu innych resztę życia spędzi w słojach
ze słoną wodą. A wszystko z powodu durnego meczu?
- Herb, widziałaś minę Nigela? - spytał Barry. - W tej chwili dla niego to coś więcej niż
gra. - Żona odrobinę zmiękła. — Poza tym — dodał - daj spokój, to przecież Sliz-goryb.
Zasłużyli sobie.
Słowa te na nowo rozwścieczyły Herbinę.
- I właśnie to jest nie tak z tą szkołą. To zawsze było z nią nie tak.
- Słodko wyglądasz, kiedy na czole pulsuje ci ta żyłka -zauważył Barry.
238

- Zamknij się. Weź na przykład twój cały konflikt z Vie-lokontem. To ten sam stary spór:
„Mój Dom jest lepszy niż twój Dom" podniesiony do potęgi entej. Nieważne kto ucierpi po
drodze.
Barry nie rozumiał. Pamiętajmy, że w tym momencie był trzynastoletnim
trzydziestoośmiolatkiem.
- Nie bądź marudna — upomniał Herbinę. — Czasami bywasz okropnie pruderyjna.
Nie powinien był użyć tego słowa.
- Pruderyjna?! - wrzasnęła. - Pruderyjna? Jeśli jest określenie, którego absolutnie nie
można wobec mnie używać, to właśnie „pruderyjna". Ale to niczego nie zmienia, bo jeśli
sądzisz, że przez następny miesiąc zbliżysz się do mnie, to grubo się mylisz, panie
bohaterze ąuitkitu!
Odwróciła się i odeszła zła jak osa. Barry nagle uświadomił sobie, że wszyscy na niego
patrzą. O nie, pomyślał, ludzie uznają, że przegrałem. Szybko, jakaś riposta.
-Jak sobie chcesz, wiedźmo! — zawołał i dołączył do Graffitonów, którzy oblewali
smokoniadą jego syna.
Nie tylko Herbinie nie spodobało się zwycięstwo Graf-fitonu w ąuitkicie ekstremalnym.
Dwa dni później Barry i Herbina otrzymali sowę od Lujusza Malgnoya, domagającego się
ich natychmiastowej rezygnacji.
Uczniowie stanowią nasze podstawowe źródło dochodów — pisał w liście. Nie możecie
ot tak ich zabijać. Nawet w swych najbardziej megalomańskich chwilach Drago mordował
ich pojedynczo, dokładając wszelkich starań, by śmierć wyglądała
239
na wypadek albo sprawkę któregoś z kolegów. Inne postępowanie przynosi hańbę szkole
i jej najlepszym tradycjom. Bezpośredni udział dyrektora Trottera w hurtowym zabijaniu i
okaleczaniu drużyny Ślizgorybu był wyjątkowo niestosowny. Kosztował też sporo kasy
kilku członków rady.

128

background image

W świetle tego postępowania członkowie rady i ja zwróciliśmy się do profesora Opli
Blablabla, by od tej chwili zastąpił Was na stanowisku tymczasowego dyrektora.
Herbina zebrała w zimnej furii swoje rzeczy i wyszła. Spała teraz w osobnym pokoju, nie
wpuszczając do siebie męża, który zresztą i tak z każdym dniem kładł się coraz później,
bo grał na heX-boksie (kompletnie uzależnił się od Rzezi Gumoli*). Barry raz spróbował
zakraść się do niej, lecz przed drzwiami spał Lon.
Profesor Blablabla, bynajmniej nie oszołomiony faktem, iż oto został dyrektorem
najsłynniejszej szkoły magii na świecie, natychmiast wziął się do pracy. Sposób, w jaki
prezydował za najwyższym stołem, to, jak podczas obiadu umiejętnie gasił wszelkie
spory, jak wydłubywał spomiędzy zębów resztki jedzenia ostrym zausznikiem okularów i
jak zgarniał sos długą, siwą brodą, by potem go z niej wyssać -wszystko to wyglądało
zupełnie jakby profesora opanował duch Alpa Bubeldora.
* „Tato, idź do domu!". „Jeszcze jeden poziom, Nige, właśnie przedzieram się przez
siedzibę ONZ".
240

W efekcie pierwsze słowa, jakie Herbina wypowiedziała do swojego męża w ciągu
czterdziestu ośmiu godzin, brzmiały:
- Uważam, że Blablabla i Bubeldor to ta sama osoba. Barry tego nie kupił.
- Tylko nie to, nie zamierzam tracić mojego cennego czasu na słuchanie twoich
porąbanych teorii — oznajmił i wśliznął się pod stół, by pograć „w bitwę" z Łonem.
Wszelkie dalsze próby przedstawienia argumentów spotykały się z odgłosami eksplozji i
udawanymi rozmowami przez krótkofalówki.
- Kszszt — mówił Barry. - Herbina to frajerka, odbiór. Lon roześmiał się.
-Tak, kszszt, Herbina...
- Powiedz, że zrozumiałeś, durniu.
- Zrozumiałeś - powtórzył Lon.
- Nie - rzucił Barry. - A zresztą nieważne.
Mimo licznych dowodów poszlakowych wyglądało jednak na to, że Barry ma rację, bo
dyrektor Blablabla wygłosił oświadczenie zupełnie nie w stylu Bubeldora. Bubeldor
wierzył, że magia to talent wrodzony, coś jak zwijanie języka w trąbkę. Można go
pielęgnować, ale nie powiększać czy nawet oceniać. Albo się to miało, albo nie. Toteż
ostatnią rzeczą, na jaką by się zdecydował, byłby ogólnoszkolny standardowy test. Lecz
coś takiego właśnie zapowiedział nowy dyrektor.
- Test, do którego nie można się przygotować, odbędzie się w sobotę, za dwa dni —
oznajmił Blablabla zza niewidzialnej bariery ochronnej. - Zajmie wam mniej więcej
241
godzinę. Zaplanowaliśmy go na sobotę, żebyście nie stracili żadnych zwykłych lekcji.
Uczniowie powitali te wieści gradem jedzenia, który odbił się i pomknął ku
niespodziewającemu się niczego Barry'emu, gdy Blablabla przekręcił swą osłonę.
— Hej, uważajcie! - zawołał Barry, kiedy dotarły do niego pierwsze pociski. Następnie
złapał koszyk z bułkami i także zaczął strzelać.
Blablabla mówił dalej:

129

background image

— To dla nas wielki zaszczyt. Hokpok jest pierwszą szkołą magii na całym świecie, którą
wybrano do tego testu, toteż każde z was musi się do niego przyłożyć-. A ponieważ
sezon ąuitkitowy z powodu niedawnych nieprzyjemnych wydarzeń został skrócony...
Czy każdy dyrektor musi posyłać mi nieprzychylne spojrzenia? — pomyślał Barry i cisnął
kolejną bułką.
— ...Puchar otrzyma Dom, który zdobył najwięcej punktów.
Chyba jednak się myliłam, pomyślała Herbina, mieszając bezmyślnie w jarzynach na
swym złotym talerzu. A potem odezwała się w niej wieczna studentka: Ciekawe, czy ja
też mogłabym przystąpić do testu? Po prostu po to, by udowodnić, że wciąż mam to coś.
godzinę. Zaplanowaliśmy go na sobotę, żebyście nie stracili żadnych zwykłych lekcji.
Uczniowie powitali te wieści gradem jedzenia, który odbił się i pomknął ku
niespodziewającemu się niczego Barry'emu, gdy Blablabla przekręcił swą osłonę.
- Hej, uważajcie! - zawołał Barry, kiedy dotarły do niego pierwsze pociski. Następnie
złapał koszyk z bułkami i także zaczął strzelać.
Blablabla mówił dalej:
- To dla nas wielki zaszczyt. Hokpok jest pierwszą szkołą magii na całym świecie, którą
wybrano do tego testu, toteż każde z was musi się do niego przyłożyć. A ponieważ sezon
ąuitkitowy z powodu niedawnych nieprzyjemnych wydarzeń został skrócony...
Czy każdy dyrektor musi posyłać mi nieprzychylne spojrzenia? — pomyślał Barry i cisnął
kolejną bułką.
- ...Puchar otrzyma Dom, który zdobył najwięcej punktów.
Chyba jednak się myliłam, pomyślała Herbina, mieszając bezmyślnie w jarzynach na
swym złotym talerzu. A potem odezwała się w niej wieczna studentka: Ciekawe, czy ja
też mogłabym przystąpić do testu? Po prostu po to, by udowodnić, że wciąż mam to coś.
ROZDZIAŁ 15
WIDOK Z
Następnego dnia Herbina wróciła do biblioteki. Z rosnącym przygnębieniem uświadomiła
sobie, że znalazła się w ślepym zaułku. Po raz pierwszy, odkąd pamiętała - być może po
raz pierwszy w życiu - w bibliotece nie było poszukiwanej odpowiedzi. A może po prostu
nie umiała jej znaleźć? Nie, to zbyt straszne, żeby o tym myśleć. Od chwili, gdy Malgnoy
wywalił ją ze stanowiska dyrektorki, każdą dostępną chwilę poświęcała poszukiwaniom
lekarstwa. Była wściekła na Barryego, cholernie wściekła. Nie zamierzała pozwolić mu
umrzeć, nim dostatecznie nie uprzykrzy mu życia. O tak, Herbina z większą niż
kiedykolwiek determinacją zamierzała uratować męża — później sprawi, że pożałuje.
Nie dlatego że juniorazja była aż tak zaawansowana — od czasów szkolnych Herbina
manipulowała samym czasem. Czyż latem, gdy skończyła szesnaście lat, nie
przetrzymywała u siebie Paula McCartneya jako osobistej maskotki? (Dla niego był to
jedynie niezwykły sen, dla niej pamiętny
243
okres. Przechowywała go zmniejszonego do dziesięciu centymetrów i zwilżała, gdy
chciała, by odzyskał rozmiar naturalny. Komu były potrzebne ciągłe rozmowy z mamą i
tatą? „Herbino, czemu w wannie siedzi Paul McCart-ney?". Ostatecznie i tak musiała
wszystko wyznać — gdy spacerowała z Paulem w kieszeni, złapał ją letni deszcz, puściły

130

background image

szwy bluzki i Herbina została aresztowana za obnażenie się w miejscu publicznym.
Jazda do domu z ojcem nadała nowego znaczenia słowu „koszmar").
Krótko mówiąc, Herbina Gringor potrafiła poruszać się w czasie, znała wszystkie skróty i
ślepe uliczki. A jednak to zaklęcie stanowiło dla niej nieprzenikniony mur, wręcz cuchnęło
lordem Vielokontem... On miał alibi...
Może nikt tego nie zrobił? Może to po prostu przypadek? - pomyślała Herbina,
przerzucając setną czy nawet dwusetną książkę. Może lekarstwo nie istniało, może Barry
przeżył tyle ile było mu pisane? Po tak wielu ślepych uliczkach i obiecujących tropach
wiodących donikąd nasienie zwątpienia nie tylko zakiełkowało w jej duszy, ale zapuściło
korzenie i zamieniło się w bujne Krzaki Zwątpienia, tworzące labirynt krzaków (wiem, że
ma swoją nazwę, tylko za diabła nie potrafię jej sobie przypomnieć) - w każdym razie
wiecie o co mi chodzi. Niezależnie od nazwy błądziła po nim, a ja chyba powinienem
rozbudować swoje słownictwo albo znaleźć sobie inną pracę.
- Biblioteka zostanie zamknięta za pięć minut - ogłosił bezcielesny głos madame Pons. -
Uczniowie wypożyczający książki są proszeni o przyniesienie ich do stanowiska
bibliotekarskiego. Korzystający ze źródeł muszą je zwrócić do odstawienia na półkę.
244

Herbina czytała szybciej, w nadziei że przez ostatnie kilka dostępnych minut odkryje coś
ważnego. Obok niej przechodzili uczniowie, roześmiani, żartujący.
Odwrócenie Roddericka. Brzmi obiecująco... Do diabła, działa tylko na koty. Po co komuś
coś takiego? Może Rozwikłanie Czasowe...?
- Ahem. - Madame Pons stanęła tuż nad nią, dźwigając naręcze książek.
Herbina podskoczyła.
- Och, madame Pons, wystraszyła mnie pani. Byłam dość mocno skoncentrowana.
- A co takiego studiujesz? - Pons zerknęła na książkę. -Manuał Merlindi Zdumiałabym się
niepomiernie, gdybyś akurat ty błędnie rzuciła zaklęcie.
Strój bibliotekarki był jak zawsze dziwnie skrojony i wybitnie nieciekawy. Upierała się, że
wszelkie ubrania muszą być ekologiczne.
Herbina nie zamierzała niczego ujawniać, póki nie dowie się, co dokładnie dzieje się z
Barrym.
-Och, próbowałam tylko ustalić, jak... jak szybko postarzyć wino na przyjęcie.
Pons wyraźnie się zaniepokoiła.
- Niebiosa, nie używaj do tego Manuału Merlinal Możesz zamienić wino w nitroglicerynę!
Pełny tytuł książki brzmiał Manuał Merlina mieszczący metody naprawy najgorszych
nieszczęść magicznych; popularnie nazywano go M5N3. Książkę tę powszechnie
uważano za ostatnią deskę ratunku w najgorszych okolicznościach - zawarte w niej
remedia były nieprecyzyjne, niepraktyczne i niezwykle potężne. W Manuału można
245
było znaleźć ten typ leków, które najczęściej zabijają pacjentów.
- Mam dla ciebie odpowiednią książkę - ciągnęła Pons. — Czytałaś Wieczny sen
Nutelli? Traktuje głównie o truciznach, ale z tyłu jest też tabela przeliczeń. Pokażę ci ją
jutro, dziś już zamykamy.

131

background image

Herbina wstała.
- W porządku - odparła. - Oddać to pani? Pons pokręciła głową.
— Nie będę miała czasu ich odłożyć. Umówiłam się na kolację z tym przystojnym
zagranicznym profesorem. -Odkąd to kominiarka pokryta plamami zaschniętego jedzenia
jest przystojna? - zastanawiała się Herbina. - Odłóż je na moje biurko.
— Dobrze, madame Pons. Dziękuję za pomoc. Bibliotekarka uśmiechnęła się, odwróciła
i zniknęła między regałami.
Herbina zgarnęła swoje tzeciy i podniosła księgę -była okropnie ciężka i sprawiała
wrażenie, że wibruje. Herbina przypomniała sobie, jak wraz z koleżankami siadywały dla
zabawy na książkach. Może tom, którego potrzebowała, tkwił gdzieś źle odstawiony?
Bóg jeden wie, że uczniowie buszowali między półkami niczym stada miniaturowych
Wikingów. Co wieczór madame Pons rzucała zaklęcie Adozet i wszystko wracało na
swoje miejsce. Lecz do południa następnego dnia bibliotekę znów ogarniał chaos.
Odłożyła książki na biurko. Może gdyby zerknęła jeszcze raz... Otworzyła szufladkę
katalogu i zaczęła przebierać palcami wśród kart. Te zachichotały.
246
- Cii - syknęła Herbina, szukając dalej. Tym razem odpowiedział jej głośny śmiech.
Pons go usłyszała. Jej głowa wynurzyła się spomiędzy regałów.
- Dobranoc, Herbino! — Z lekką irytacją podkreśliła pierwsze słowo. - Muszę zamykać.
— Coś takiego powtarzało się, odkąd Herbina rozpoczęła naukę w Hokpoku.
- Przepraszam, madame Pons, już wychodzę. Herbina podniosła swoje rzeczy i nagle
coś leżącego za
biurkiem bibliotekarki przyciągnęło jej wzrok. Była to księga z napisem Rejestr
wypożyczeń personelu. Herbina przypomniała sobie upomnienia biblioteczne
przylatujące niestrudzenie w przypadku nawet paru minut spóźnienia. Jeśli zablokowało
się skrzynkę na listy, wpadały przez komin, przez okna, pod drzwiami... Nie da się
recyklingować magicznej poczty. A zresztą, komu potrzebne całe to zamieszanie, skoro
można po prostu kupić tę cholerną książkę?
Rejestr mógł podsunąć jej nowe tytuły. Albo, pomyślała Herbina, wskazać, kto rzucił na
Barry'ego zaklęcie... Musiała sprawdzić, co jest w środku.
Na końcu sali zaczęły gasnąć światła - madame Pons mogła w każdej chwili wyłonić się
z jednego z przejść. Herbina szybko oparła dłonie o marmurowy blat i przeskakując nad
biurkiem, wylądowała obok wysokiego krzesła, z którego Pons obserwowała wszystko,
co dzieje się w bibliotece. (Lekkie podwyższenie ułatwiało jej karcenie uczniów, z
roztargnieniem zabawiających się ze sobą podczas lektury). Herbina usłyszała, jak Pons
zbliża się cicho do biurka, pogwizdując jakąś melodię — czyżby Księgę MiłoścP. Ku swej
zgrozie uświadomiła sobie nagle, że zostawiła na blacie
247
torebkę. Chwyciła pasek i ściągnęła ją na podłogę, z nadzieją że bibliotekarka nie
zauważyła. Następnie wcisnęła się pod biurko. Co będzie, jeśli Pons ją znajdzie? Nie
mogła raczej wymierzyć jej kary jak zwykłemu uczniowi. Z drugiej strony, w obrębie
biblioteki Hokpoku madame Pons była królem, królową czy czymś w tym guście.
Zapewne w szkole bibliotekarskiej nauczyli ją najróżniejszych, tajemniczych tortur:

132

background image

oprawiania kciuków, chłostania podeszew stóp zakładkami, zadawania śmierci od tysiąca
skaleczeń papierem...
Pogwizdywanie zbliżało się, jarzeniowe żarniki gasły kolejno.
Tymczasem na podłodze kurz z tysięcy magicznych tomów wdarł się do nozdrzy Herbiny.
Kichnęła.
Pogwizdywanie ucichło.
- Halo, jest tu kto? - spytała głośno madame Pons. Nie słysząc odpowiedzi, dodała: -
Przypominam, że nielegalne przeglądanie biblioteki to wykroczenie zagrożone
kastracją*.
Herbina nawet nie drgnęła. Gdy własny oddech wydał jej się za głośny, wstrzymała go.
Po całej wieczności Pons odeszła, gasząc główne żarniki. Herbina usłyszała dźwięk
otwieranych drzwi biblioteki. Pons przekroczyła próg, po czym z naciskiem wymówiła
jedno słowo: „Adozet" i zatrzasnęła za sobą drzwi.
* Choć kara ta może wydawać się nieco przesadna, wiązała się z, jak powszechnie
uważano, głównym motywem pozostawania w bibliotece po godzinach: sprawdzaniem
pogłosek o ukrytych w tajnej skrytce starożytnych dziełach pornograficznych
wykradzionych z Biblioteki Aleksandryjskiej tuż przed jej pożarem.
248

Herbina poczuła się nagle, jakby znalazła się w samym środku Rzezi Gumoli. W
powietrzu zaroiło się od książek pędzących we wszystkie strony. Niektóre zatrzaskiwały
się z hukiem, lecąc na swoje półki, inne osiągały tak wielkie prędkości, że pęd powietrza
przewracał ich kartki.
Człowiek, który znalazłby się między nimi, z pewnością by ucierpiał. Miękka oprawa
mogła złamać żebro, twarda wybić oko albo ogłuszyć. A słownik trafiający w odpowiednie
miejsce nawet zabić.
Nadal ukryta pod biurkiem Herbina sięgnęła w górę ręką i zaczęła macać po blacie.
Znalazła coś odpowiednich rozmiarów, lecz gdy próbowała to ściągnąć, frunąca w
powietrzu książka telefoniczna rąbnęła ją w łokieć. Fakt, dzięki temu odkryła, że miała
rację - to był rejestr. Niestety, upadł tak, że okładka zgięła się bardzo wyraźnie wpół.
Pons z pewnością to zauważy, czarownice to nie Gumolki.
Uznawszy, że jest już za późno, by się tym przejmować, Herbina zaczęła przeglądać
księgę. Profesor Flipstryk bez końca ulepszał swoją osobę. Owszem, u robota to nawet
nie takie dziwne, lecz z drugiej strony komu potrzebny „łonowy promień holujący"?
Profesor Pend wypożyczała setki książek na temat roślin, od pospolitych po egzotyczne.
Ponieważ jednak wszystkie należały do serii Odloty świata, Herbina wątpiła, by to były
zainteresowania czysto akademickie. Snajper z przyczyn obecnie aż nadto jasnych
wybierał kryminały, a Bubeldor...
- Chwileczkę - powiedziała głośno Herbina. - Bubeldor?
Istotnie, na kartce upierdliwie starannym pismem Pons zapisano: Alpo Bubeldor. A
ostatnia notatka pochodziła
z wczoraj!
249

133

background image

Serce Herbiny zabiło mocniej - od początku powinna była zawierzyć swemu instynktowi.
Opla Blablabla i Alpo Bubeldor byli braćmi! To sprawka Snajpera? Też mi! Tylko Barry
mógł wpaść na tak idiotyczny pomysł.
Jakie książki wypożyczał? Nie dostrzegła, by coś je łączyło. Jak znieść upokorzenie w
massmediach. Potem Jak zaaranżować realistyczną bójkę. Następnie Znikanie dla
opornych. Chwileczkę...
Czy to możliwe? Czy Opla Blablabla i Alpo Bubeldor mogli być tą samą osobą? Miało to
pewien kretyński, złowieszczy, pokręcony sens, idealny do tej książki!
A jednak madame Pons wiedziała. Czemu utrzymywała to w sekrecie? Nagle w umyśle
Herbiny pojawiła się wizja tak zboczona i perwersyjna, iż natychmiast pojęła, że to
prawda. Powiedział jej o tym szósty zmysł, służący do sprawdzania prawdziwości
zboczonych, perwersyjnych wizji. Pragnąc utrzymać poobiedni batonik czekoladowy w
bezpiecznej odległości od migdałków, Herbina pospiesznie przewróciła kartkę.
Ujrzała spis kolejnych książek z wypożyczeń międzybibliotecznych: Przywoływanie
gotówki. Gumol jak ja: dwadzieścia lat sekretnego życia pewnego maga. Czarodziejskie
podziemie. Wszystkie tytuły sugerowały życie w ukryciu. Udawanie fałszywego
cudzoziemca. Wymyślanie żałosnych pseudonimów. Jak dobrze mieć rację, pomyślała,
podczas gdy książki wciąż przelatywały jej ze świstem nad głową. Nigdy nie miała dosyć
tego uczucia. Ale co z następną pozycją? Masowa teleportacja. Co teleportował
Bubeldor? To mogło być cokolwiek — sztabki złota, tajskie prostytutki, czysta
peruwiańska koka... Stary pierdziel był zdolny do
250

wszystkiego, a Vielokont by wszystko kupił. Niedawno Bubeldor zaczął wypożyczać
przewodniki. W drogę: Mu, Plaże nudystów Lemurii... Jaką to książkę odkładał Blablabla,
gdy spotkali się w Dziale Ksiąg Zastrzeżonych? Nie traktowała o Atlancie, tylko o
Atlantydzie! I wreszcie ostatni, zaskakujący tom. Fajfus: nieautoryzowana biografia
niesławnego Niccolo z Pollovolpe. Hę?
Na niej urywał się rejestr. Herbina nie wiedziała, jak to wszystko ma się do juniorazji
Barry'ego, ale skoro Bubeldor żył i znów kombinował, z pewnością miał w tym swój
udział, wyczuwała to. Czemu jednak chciał zabić Barry'ego?
Korzystając z kolejnego specjalnego zmysłu (do ilu doszliśmy? Ośmiu? Dziewięciu?).
Herbina poczuła nagle, że powinna zniknąć z biblioteki, i to szybko. Cokolwiek
kombinował Bubeldor, było ważne i niebezpieczne. Ale książki... Po prostu będzie
musiała zabrać notatki bibliograficzne, osłonić głowę i liczyć na szczęście.
Starannie wygładziła okładkę rejestru i odłożyła go na blat. Usiadła na ziemi; tylko jej
oczy wystawały ponad marmurową płytę, próbując oszacować, czy książki zatrzymają
się wkrótce. Po kilku minutach zniecierpliwiła się.
Do diabła z tym. Wyprostowała się i wskoczyła w mael-strom literatury. Choć rozpędzony
inkunabuł nabił jej paskudnego siniaka, zdołała w jednym kawałku wymknąć się z
biblioteki.

134

background image

Teraz, gdy Barry był młodszy, lubił jadać wczesną kolację z uczniami, a potem grać na
heX-boksie, póki go nie
251
wykopali. Następnie wędrował do Groty Gobryka, gdzie wypijał parę piw, słuchając
występu kolejnego straszliwego uczniowskiego zespołu prężącego muskuły na scenie.
Na pewnym etapie upojenia osaczał jakiegoś nieszczęśnika i zaczynał swą tyradę na
ulubiony temat: bezsensowności nauki.
— Ja przecież poradziłem sobie bez niej całkiem nieźle -bełkotał, pochylając się zbyt
blisko i omiatając twarze cuchnącym piwem oddechem.
Uczniowie nauczyli się przytakiwać tylko po to, by uciec. Często jednak udawało mu się
kogoś przekonać. Od jego przybycia do kampusu szkolna średnia ocen wykazywała
stałą tendencję spadkową.
Zazwyczaj były dyrektor wracał do siebie około czwartej rano, po kilku godzinach
dyskusji z siedmioklasistami o tym, czy przyjęcie jakiejkolwiek pracy wymagającej
noszenia spodni to „sprzedanie się". Gdy zatem Herbina poszła do Barry'ego, by
powiedzieć mu o swych odkryciach, nie zastała go. I choć nowo zdobyta wiedza
wypalała jej dziurę w mózgu, Herbina musiała zachować ją dla siebie, przynajmniej przez
jakiś czas.
Jutro stawimy czoło Alpowi, pomyślała. Tak dokładnie zrobimy. Zmusimy go, by zdradził
nam swój plan, a potem zagrozimy, że wszystko ujawnimy, chyba że odwróci zaklęcie,
które rzucił na Barry'ego. Czekając na męża, niepostrzeżenie zasnęła.
Gdy podchmielony Barry zjawił się w końcu u siebie, zachwycił go widok skulonej w
łóżku Herbiny. Nie był jednak w stanie czegokolwiek z tym zrobić. Stek bełkotliwych
wulgaryzmów, jakie wyrwały się z jego ust (mętnie kojarzących
252
się z kradzieżą), przebudził Herbinę, która jednak była żoną Barry'ego dość długo, by
wiedzieć kiedy udać sen.
W porządku, pomyślała. Powiem mu przy śniadaniu.
Niestety, madame Pons wcześnie wstawała — wolała, by żaden z uczniów nie zobaczył
jej wymykającej się z gabinetu dyrektora w nocnym stroju - toteż Herbina wciąż jeszcze
smacznie spała, gdy bibliotekarka odkryła co się stało.
0 świcie stadko złowieszczych wróbli opłacanych przez dyrektora delikatnie odrzuciło
kołdrę, dźwignęło Herbinę
1 uniosło ją w dal.
ROZDZIAŁ 16
Dobrze się stało, że Herbina nie do końca zrozumiała Barry'ego, w przeciwnym razie
wpadłaby w szał. To, co knuli dwaj Trotterowie, groziło wydaleniem ze szkoły. Co prawda,
nie przejęliby się tym specjalnie — Barry z radością uwolniłby się od niekończących się
odwołań do Funduszu Absolwentów, a co do mieszanych uczuć Nigela, wiadomo nam o
nich aż za dobrze. Lecz Herbina byłaby wstrząśnięta.
Władza powróciła; odkąd profesor Blablabla objął rządy, szkoła wyglądała niemal jak za
dawnych czasów. Od pełnego tygodnia nikt nie zginął, lekcje odbywały się zgodnie z
planem, choć nie można tego do końca powiedzieć o nauce, i Hokpok przeistoczył się w

135

background image

pogodną, dobrze funkcjonującą instytucję. Budowa parku rozrywki przyspieszyła;
wyglądało na to, że Hokpok: Cała Prawda faktycznie zostanie otwarty w święta, a może
nawet parę godzin wcześniej. Dawne czasy przypominało też stałe zamieszanie,
któremu przewodził Barry Trotter. Choć rozwiązanie drużyny
254
Gramtonu po incydencie z ąuitkitem ekstremalnym sprawiło, że szansę zdobycia
Pucharu Domów* początkowo zmalały, istniały inne sposoby zdobycia punktów, przede
wszystkim zbieranie pieniędzy na cele charytatywne. (Ulubioną organizacją charytatywną
Graffitonu była miejscowa Piwnica Eliksirów, dostarczająca składniki klątw wiedźmom
zbyt ubogim, by stać je było na zakup). A po zniknięciu odwiecznej przeszkody w postaci
Serwusa Snajpera (mógł sobie wymierzać kary w lochach Aztalanu) Barry był
zdecydowany raz jeszcze zdobyć puchar dla Graffitonu.
Wybrał zatem grupkę chłopców i dziewcząt obdarzonych odpowiednią^0zV de vivre (co
znaczyło, że często wagarowa-li) i zaczął przekazywać im wszystko, co wiedział. Nigel,
choć zazwyczaj prawomyślny — brakowało mu magii niezbędnej do psot - także został
do niej wciągnięty i z kolei nalegał, by do gangu dołączył również Junior.
Barry przekazał im tajniki „turlania" koboldów, póki te nie oddadzą swego złota, a także
wyszukiwania paserów dość naiwnych, by zechcieli je kupić. Z pomocą kilku uczniów
zorganizował niezłą akcję pobierania od miejscowych smoków haraczy „za ochronę".
Wkrótce uczniowie także wciągnęli się w sprawę i zaczęli wymyślać własne plany. Junior
zmienił kolor garści aspiryn na niebieski, a Nigel
* Kiedyś, w mglistej przeszłości szkoły, starożytne trofeum sportowe nieznanego
pochodzenia zostało wybrane na totem przewodnictwa wśród Domów. Spekulacjom na
temat, do kogo należało i czemu wybrano właśnie je, poświęcono niezliczone godziny.
Większość domysłów była jednak zbyt obrzydliwa, by je tu przytaczać.
255
sprzedał je klientom „Pod Żołędzia Dzika" jako „magiczną viagrę". Barry był z nich bardzo
dumny.
Nawet Hamgryz zgodził się pomóc. Wykorzystując jego legendarną więź ze zwierzętami
- sekret Hamgryza polegał na tym, że pozwalał im się gryźć, ile tylko zechciały - założyli
Gryzące Zoo: miejscowe dzieci przychodziły na niewielki padok obok chaty olbrzyma,
nadstawiając się łakomym stworzeniom. Przydało im się także maniakalne upodobanie
Hamgryza do destylacji. Olbrzym zawsze próbował uzyskać z najróżniejszych substancji
dający kopa alkohol. Jego ostatnim osiągnięciem był samogon ze stokrotek, a wcześniej
z pasty do zębów.
Olbrzym przekazał Barry emu i jego grupie kilkanaście galonów wódki stokrotkowej.
Sprzedawali ją z kramu tuż poza granicą Hogsbiede (by uniknąć monstrualnych
podatków lorda Vielokonta). Szczycili się faktem, że nikt, kto kupił kubek „żółtego
zagrożenia", nie zdołał przejść bez padnięcia więcej niż dziesięciu metrów. Jak zwykle,
Hamgryz wychlał połowę zapasów, lecz zyski ze sprzedaży reszty wystarczyły, by kupić
Puchar Domów. Barry i jego kipiący radością wspólnicy mogli odprężyć się w Grocie Sir
Gobryka.

136

background image

— Szlag by to - jęknął Barry, pochylony nad automatem bilardowym, na którym grał z
Nigelem.
Gra miała gumolski motyw przewodni i od czasu do czasu elektroniczny głos wykrzykiwał
coś w stylu „Właśnie wypchnęłaś z siebie kolejnego szczeniaka!" albo „Znajdź sobie
pracę!", albo „Uważaj, nie umieraj!". Barry pocił się i stękał, próbując utrzymać piłkę w
grze. Jakim cudem Nigel tak dobrze sobie radził? W chwili, gdy miał przegrać, zdjął
prawą rękę z flippera i przeciągnął palcem wskazującym po
256
szybie, magicznie przesuwając kulkę w premiowaną dziurę zwaną „Firma należy do
twego ojca".
- Oszust! — zawrzał oburzeniem Nigel. — Widziałem, oszukałeś! Użyłeś magii.
- Nieprawda — zaprotestował nieprzekonująco Barry.
- A właśnie, że tak - nie ustępował Nigel. — Oddałeś grę walkowerem. Jesteś mi winien
kufel szlamowego cydru.
- Już dobrze, dobrze. — Barry wyciągnął pieniądze z kieszeni dżinsów, które obecnie
stanowiły jego ulubiony strój. - Próbowałem tylko pokazać ci wartość magii.
- Akurat. — Nigel zaniósł monety do baru.
Lekko zniechęcony tym, że go przyłapano, Barry usiłował się pocieszyć, omawiając swój
następny plan. Przy stole zasiedli Junior, Barry, po chwili Nigel, a także gromadka innych
drobnych graczy o lepkich palcach i niewielkich oporach. Pod stołem leżał Lon.

- Kradzież tego testu nie będzie łatwa — oznajmił Barry. — No, tak naprawdę mogłaby
być, ale dla celów dramatycznych mocno ją utrudnimy.
- To znaczy? - zainteresował się Junior.
- Mógłbym po prostu rzucić zaklęcie Chono i załatwić sprawę. T%n nowy dyrektor to
śliski gość, ale mamy pewną przewagę. Nie wie, że w tym uczestniczę. Jakakolwiek
magia strzeże testu, dyrektor z pewnością założył, że ma ona powstrzymać zwykłego
uczniaka, nie prawdziwego Barry'ego Trottera.
- Megafajtłapę - dodał Nigel.
Byli teraz z ojcem prawdziwymi kumplami. Dziwne, ale skoro Barry miał niedługo odwalić
różdżkę, Nigel nie zamierzał się spierać.
257
— Jak myślisz, jaki czar rzucił na niego dyrektor? - spytał Junior.
— Pewnie Barierę Wiekową albo coś w tym stylu - odparł Barry.
— Tak jak na pisma z panienkami?
— Owszem, tylko nieskończenie silniejszą - przytaknął Barry. — Blablabla to mistrz Zajęć
Praktyczno-Ciemniac-kich, a że pewnie ma parę własnych wymagających ochrony pism
porno, trudno go nazwać początkującym. Myślę, że potrafię przebić się przez każde
zaklęcie, ale to wymaga czasu. Zatem — Barry pociągnął łyk swego rabtasticu —
potrzebne nam coś co odwróci jego uwagę, coś dużego. Sugeruję najazd majtkowy.
— Najazd fajkowy? — spytał uczeń istniejący tylko po to, by wypowiedzieć ten kiepski
żarcik.

137

background image

— Nie, majtkowy, w sensie bielizny - wyjaśnił Barry. -Ukradniemy bieliznę innych. To
stary gumolski zwyczaj.
— Według mnie brzmi raczej jak pomysł czarodzieja -wtrącił Nigel. - Presto, nie masz już
bielizny!
Junior zastanowił się przez moment.
— Przypuszczam, że to odwróciłoby uwagę wszystkich, ale czy nie wylecimy za to ze
szkoły?
Barry wywrócił oczami.
— Wylecicie, szmylecicie. Posłuchajcie, gdybym opowiedział wam o choćby połowie
rzeczy, które zrobiłem podczas pobytu tutaj...
— Tak, tato, ale my nie jesteśmy tobą - przypomniał Nigel. — Nie mamy blizn i
specjalnego przeznaczenia, a także dochodów z marki handlowej. Jesteśmy zwykłymi
uczniami.
258
- Nigel, pójdziesz ze mną, żeby ukraść test. Co do reszty, jeśli ktoś was złapie,
powiedzcie, że to ja was zmusiłem. Później rzucę zaklęcie usuwające wszelkie wzmianki
z waszych akt.
Uczniowie zastanawiali się chwilę.
- Zgoda - odparli chórem.
- Zgoda - powtórzył ostrożnie Nigel. Był synem swojej matki - doskonale wiedział, że coś
pójdzie nie tak.
Szybko opracowali plan. Za pomocą Mapy Marudów wyznaczono trasy i sektory. By
zapewnić właściwy poziom szaleńczego entuzjazmu, Barry wyznaczył system opłat -pięć
syfków za standardowe szorty męskie bądź damskie, trzy za zwykłe majtki, trzy za
stanik, pięć za stringi.
- I siedem za wszystko co bajeranckie - zakończył. - Ja będę oceniał i prowadził rachubę.
- Musimy oddać bieliznę? - spytał Don.
- A zechcą ją odzyskać po tym, jak przejdzie przez ręce Łona? - zdziwił się Nigel.
- Myślę, że po przeliczeniu oddamy całą bieliznę - prócz tej należącej do Slizgorybu. —
Juniorazja Barry'ego sięgała zenitu, przynosząc ze sobą proste uczniowskie poczucie
wspólnoty plemiennej, które ogarnęło go niczym ciepła fala wzgardy. - Bielizna
nauczycielska liczy się podwójnie, Snajpera - potrójnie.
- W życiu jej nie dotknę - mruknął Junior. Postanowili, że zrobią to nocą pod osłoną
ciemności
i po kolacji, kiedy ludzi, po spożyciu słonego, ciężkiego,
259
wysokokalorycznego jedzenia, jakie zawsze przygotowywały domowe skrzaty, ogarniała
senność.
- Godzina zero to druga nad ranem — oznajmił Barry. -Nie zapomnijcie, dziś nikt nie
może kierować się cz m.
- Cz m? — spytał Junior.
- Czasem magów — wyjaśnił Nigel. — Czyli chronicznie się spóźniać. - Była to jedna z
tzeczy, które najbardziej irytowały jego matkę.

138

background image

- Zsynchronizujcie czasomierze - polecił Barry i ujrzał przed sobą zbieraninę
najróżniejszych zegarów słonecznych, wodnych i klepsydr.
- W porządku, spotkamy się tutaj jutro rano przed testem, wypłacimy nagrody i
spróbujemy rozgryźć pytania. Powodzenia, szczęśliwych łowów!
Późną nocą, podczas gdy ich przyjaciele pogalopowali, by jak najgłośniej wykradać
szkolną bieliznę, Barry i Nigel przeżyli razem wyjątkowy moment ojcowsko-synowskiego
łajdactwa.
— Au, przydepnąłeś mi palec, niezdaro!
— Nic nie zbliża rodziny tak bardzo, jak peleryna niewidka, co Nige? — Barry zaśmiał
się.
Nigel już miał powiedzieć ojcu, gdzie może sobie wsadzić swoją bliskość, gdy dotarli do
drzwi gabinetu dyrektora.
Barry wyciągnął tajnoszpiloskop. Urządzenie milczało, czyli droga była wolna.
— Super — rzekł ze szczerą radością Nigel. — Ja ci go dałem!
260
- Cii — syknął Barry. - Kto wie, jakie złowrogie zaklęcia rzucił Blablabla, by ochronić test.
- Nie rozumiem, co nam da podsłuchiwanie pod drzwiami? - odparł Nigel.
Chłopak miał rację, podsłuchiwanie nie miało najmniejszego sensu, lecz Barry nie
zamierzał dać mu satysfakcji.
- W porządku, jeśli taki z ciebie bystrzacha, to idź pierwszy.
Pewnie uważacie, że wkraczając w niecnych zamiarach do sanctum sanctorum
potężnego czarodzieja, ojciec nie powinien raczej wysyłać przodem swego niezwykle
niema-gicznego syna. Na obronę Barry'ego należy przypomnieć, że z powodu zaklęcia
cofnął się mniej więcej do wieku Ni-gela. W istocie nie pamiętałby, że Nigel jest jego
synem, gdyby nie zapisał sobie na lewej ręce: „Okularnik z brudnymi uszami to twój syn
Nigel".
- A właśnie, że pójdę! - oznajmił Nigel.
Podszedł do klamki, jakby skradał się do uśpionej kobry. Po paru podejściach ojciec
pchnął go w plecy.
- Pospiesz się. Po prostu otwórz te cholerne drzwi. Nigel dotknął klamki i - nic się nie
stało. Otworzył drzwi i — nic się nie stało.
Sięgnął po lampę. Barry odtrącił jego dłoń.
- Tu może być pułapka - szepnął.
Zaglądając do pogrążonego w mroku gabinetu, ujrzeli słaby kwadrat światła otaczający
biurko dyrektora. Na bibule leżał kawałek pergaminu.
-Ja otworzyłem drzwi, więc teraz twoja kolej. Idź po egzamin — rzucił ostro Nigel. Wciąż
był poirytowany całą tą akcją z „synu, złapałem zaklęcie i umieram".
261
Ściągnęli pelerynę i Barry wszedł do środka.
- Chodź, Nige, jest zupełnie bezpiecznie - powiedział Barry.
Szybkim krokiem ruszył w stronę biurka i nagle zatrzymał się na widok otaczającej je
nierównej złotej linii.

139

background image

- Oto twoja Bariera Wieku - rzekł. Wylizanie jej wokół biurka musiało mu zabrać mnóstwo
czasu i na próżno nałykał się kurzu, bo stary Blablabla nigdy się nie spodziewał
wielkiego... — Barry spróbował przekroczyć linię i zarobił paskudny wstrząs. W tym
samym momencie w ciemności zagrzmiał głos Blablabla:
- Ha, Trotter, ty sieroto! Spróbuj jeszcze raz.
Barry spróbował i zaliczył kolejny wstrząs, jeszcze mocniejszy.
- Magisyn! - zaklął głos i się roześmiał.
- No dalej, Barry, test leży przed tobą. Chodź i weź go, panie czarodzieju — zadrwił.
Barry wycofał się do drzwi i rozpędził. Z całej siły odbił się od bariery. Tym razem szok
był tak potężny, że na moment otaczający go świat pociemniał. Głos śmiał się coraz
donośniej. Barry słyszał już kiedyś podobny śmiech. Czy to możliwe? Nie, on przecież
nie żył...
- Tato, czy ja mógłbym spróbować?
- Nie, Nigelu, to zbyt niebezpieczne. - W zasnutym mgłą bólu umyśle Barry'ego wciąż
pozostała odrobina dumy. - Aaa! - ryknął ogłuszająco i jeszcze raz z rozpędu walnął o
barierę.
- Nigdy nie wiedziałeś, kiedy się poddać, Sierotter - szydził głos. - No dalej, nie
przestawaj, każdą sekundę rejestruję
262
dla potomności. Będę je oglądał z ogromną radością wiele lat po twojej śmierci.
Podczas gdy Barry, śliniąc się, chwiał się na nogach, jego syn podszedł do linii.
— No to zaczynamy — powiedział Nigel i ją przekroczył.
- Tato, wszedłem! - krzyknął.
- Dob... idź po... tess... - Barry zwalił się na podłogę. Nigel chwycił pergamin, spojrzał na
niego.
— Tato, to nie wygląda jak test — rzekł i zaczął czytać na głos: - Drogi Gumolu,
gratulacje z powodu zakupu Dema-ga, oryginalnego i najlepszego przeciwmagicznego
zaklęcia na rynku. Magowie także mogą je rzucać, ale żaden go nie przeżyje. Demag
zlikwiduje wszystkich magów z twej okolicy. Jeśli nie, gwarantujemy zwrot gotówki!
Jego użycie jest proste. Umieść zaklęcie w miejscu, które mogą nawiedzać magowie
-pod łóżkiem, w szafce, piwnicy bądź na strychu - i czekaj. Dla ludu magicznego zaklęcie
to jest serią śmiesznie łatwych słownych łamigłówek, testem obiecującym przenieść
wszystkich, którzy uzyskają co najmniej siedemdziesiąt pięć procent punktów, do
słynnego ośrodka wakacyjnego na Atlantydzie. W rzeczywistości jednak, rzuciwszy je,
spłoną samoistnie! (Wybacz, że się śmiejemy! Ha, ha, ha!). Nim się zorientują, że coś
jest nie tak, będzie za późno! A nowa formuła niskopopielna jeszcze ułatwi sprzątanie...
- Tato! Obudź się! - Nigel cofnął się z powrotem przez barierę wieku w miejsce, gdzie
leżał jego ojciec. Potrząsnął
nim.
— Hę? Co się... co się dzieje? - Umysł Barry'ego znów ożył; słyszał dzwonienie, coś
podobnego do kaczuch.
263

140

background image

- Obudź się, tato - powtarzał Nigel. - Z tym zaklęciem jest coś bardzo dziwnego.
— Dziwnego?
Z korytarza na zewnątrz dobiegały hałasy - krzyki, po nich śmiech i podniesiony głos
Blablabla.
— Lepiej stąd znikajmy. — Posiniaczony umysł Barry'ego powoli wracał do życia.
- Ale, tato - zaprotestował Nigel - spójrz na ten test.
— Najpierw stąd wyjdziemy.
Barry niezgrabnie narzucił na nich obu pelerynkę, wyszli z pokoju, szybko zamykając za
sobą drzwi. W ostatniej chwili — Blablabla zbliżał się właśnie korytarzem, w dłoni dźwigał
megafon.
- Ktokolwiek podwędził moje gacie, niech lepiej natychmiast odłoży je na miejsce!
Blablabla wszedł do gabinetu i zatrzasnął drzwi. Barry był pewien, że profesor odkryje
nieobecność testu i ogłosi alarm. Ale nie. Dyrektor jedynie wyszedł z powrotem z
dziwnym uśmiechem na twarzy, po czym zamknął drzwi za sobą i przekręcił w zamku
klucz.
Po drodze do sypialni Barry'ego Nigel cały czas błagał ojca, by przeczytał zaklęcie.
— Zrobię to synu, obiecuję - odpowiadał Barry - ale w tej chwili potwornie boli mnie
głowa.
— Nie wierzysz mi? — spytał Nigel.
— Na razie wierzę tylko w ból w mojej czaszce. — Barry otworzył drzwi i wśliznął się do
środka.
264
- Ale ty musisz je przeczytać. Test to pułapka! Zaklęcie to pułapka!
- Test to co? Pułapka to kto? - wymamrotał Barry.
- Pułapka, pułapka, zaklęcie zabijające czarodziejów. -Nigel jęknął. Rodzice nigdy nie
traktowali go poważnie.
- Na pewno, na pewno. - Barry wypchnął za drzwi syna (obecnie będącego tego samego
wzrostu i budowy). -Jutro, pierwsza rzecz.
- Jutro jest test! - wrzasnął Nigel. - Będzie za późno! Barry skrzywił się.
- Nigel, proszę, ciszej. Ta bariera okropnie dała mi popalić. Pęka mi głowa, nie mogę
skupić wzroku. - Wypchnął go za próg.
- No dobrze, ale obiecaj, że gdy tylko się obudzisz, porozmawiasz z mamą.
-Tak, jasne, oczywiście. - Barry zamknął drzwi. - Jest tutaj. Chwileczkę, jest tutaj?
- Dobra. - Nigel wcisnął się z powrotem. - A przy okazji, czemu ostatnio sypiacie z mamą
w osobnych pokojach?
- Uu, nie jesteśmy już... to bardzo skomplikowane - odparł Barry. - Wyjaśnię ci to, kiedy
będziesz starszy.
- Starszy? Już jestem starszy od ciebie - oburzył się Nigel. Barry zamknął drzwi i padł na
łóżko obok żony, nawet
nie gasząc światła. Spał do późnego rana.
ROZDZIAŁ 17
BRODATE DZIECKO

141

background image

Na rozkaz swego pana szatańskie wróble przeniosły Her-binę i złożyły delikatnie w
gondoli balonu. Następnie zaczęły przemykać obok, nurkując i świergocąc przebiegle, aż
w końcu kołdra owinęła ją ciasno niczym mumię.
Gdy blask poranka oświetlił jej twarz, Herbina zamrugała, kompletnie zdezorientowana.
- Dzień dobry, pani szpieg - powiedział dyrektor, odchodząc od teleskopu.
Znajdowali się w balonie obserwacyjnym uwiązanym do Północnej Wieży, wysoko nad
szkołą.
- Gdzie...
- Lubię tu przychodzić co rano i się rozglądać — wyjaśnił Blablabla. Jego idiotyczna
lotnicza szata (łącznie z długim jedwabnym szalikiem) łopotała na wietrze. - To ważne, by
dyrektor miał oko na wszystko. Może gdybyście zwracali z mężem większą uwagę na to
co dzieje się w szkole, zamiast wtykać nos tam gdzie nie trzeba, wciąż byłabyś dziś
dyrektorką. - Blablabla zaśmiał się. - Kogo
266
ja chcę nabrać? Znalazłbym jakiś sposób, żeby się was pozbyć.
Pstryknął palcami i znaleźli się z powrotem w gabinecie dyrektora. Pstryknął ponownie i
okryła go codzienna szata. Pstryknął jeszcze raz i w jego dłoni pojawił się plasterek
cytryny. Wycisnął go do kubka z herbatą na biurku, a potem pociągnął łyk przez krzywą,
wysmarowaną zaschniętym jedzeniem kominiarkę.
- Nie, nie śnisz — oznajmił, uprzedzając pytanie Herbi-ny. - I obawiam się, że również już
nie śpisz.
Wymamrotał coś po łacinie, dodając kilka tanecznych kroków. Potem głośno klasnął w
dłonie i w jego objęciach pojawiła się tuba. Stary dziwak usiadł na stołku w kącie i zaczął
grać.
— Praktyka czyni mistrza - rzekł. — To nie potrwa długo. - Herbina przeczekała cierpliwie
cały występ, na który złożyła się jego wersja Lotu trzmiela. - Mój nieoficjalny hymn -
wyjaśnił Blablabla. - Dziś jest wielki dzień i czuję się nieco podekscytowany.

Gabinet, w którym przebywali, odzyskał wygląd zapamiętany przez Herbinę z czasów
szkolnych: ciemny, zagracony, pełen zakurzonych geriatrycznych drobiazgów
gromadzonych przez wieki. Pod ścianami stały regały uginające się od książek i
bibelotów, na biurku piętrzył się stos pergaminów przyciśniętych kryształową czaszką.
Nawet feniks Skierka dymił sennie na swej grzędzie jak za dawnych czasów.
Herbina zorientowała się, że nie może poruszyć żadnym mięśniem. Natychmiast po tym
odkryciu poczuła tradycyjne poranne pragnienie podlania porcelany.
267
- Muszę siku — oznajmiła niewyraźnie.
- Co takiego? - Dyrektor uniósł głowę.
- Muszę siku, Alpo. Wypuść mnie, skorzystam z łazienki i obiecuję, że znów pozwolę się
związać.
- Alpo? O jakim Alpo mówisz? Nie znam nikogo o tym imieniu. A co do tamtego...

142

background image

Machnął ręką i nagle nacisk na pęcherz Herbiny minął*. Kilku członków drużyny ąuitkitu
Ślizgorybu, dochodzących do siebie w kawałkach w szkolnym szpitaliku, nagle napełniło
baseny.
- Świetnie! — Praktykantka pielęgniarska z uśmiechem klasnęła w dłonie.
Tymczasem w gabinecie...
- Dziękuję - powiedziała Herbina. - A teraz skończ z tą idiotyczną gierką. Większość
czytelników zorientowała się sto stron temu, nawet redaktor domyślał się już na stronie
sto dwudziestej. Zdejmij maskę, Bubeldor, wiem, że to ty.
Dyrektor zastanawiał się chwilę.
- A co mi tam - rzekł w końcu, ściągając kominiarkę. Herbina skrzywiła się, nigdy dotąd
nie widziała tak zmaltretowanych włosów.
Bubeldor nie zauważył - był zbyt zajęty drapaniem się po brodzie, tak energicznym, że
spomiędzy włosów wypłynęły smużki dymu.
* To niezwykle użyteczne zaklęcie - którego odmiany Barry użył przeciwko graczom
Ślizgorybu — zostało stworzone przez Amosa Nietrzymającego z myślą o długich
wycieczkach samochodowych. Przez nie właśnie mecze quitkitu nie trwały już
godzinami, lecz całymi dniami, a nawet tygodniami.
268
i
- Ale swędzi - mruknął. Podszedł do szafki i wyciągnął jakąś maść. Wysmarował nią
policzki i brodę, co jeszcze pogorszyło jego i tak nie najlepszy wygląd. - Cholerna
wysypka. Dobry Boże, nie uwierzyłabyś, jaka jest okropna. Na szczęście, po dzisiejszym
dniu będę mógł pozbyć się tego przebrania.
- Dzisiejszym dniu? A co się dziś stanie? Czemu jesteś taki podekscytowany?
- Oczywiście z powodu testu — odparł Bubeldor. — Jesteśmy częścią programu
pilotażowego i polecimy! - Zachichotał z nieudolnego żarciku. — Zadziwiam samego
siebie.
Herbina postanowiła przejść do ataku.
- No dalej, Alpo, powiedz mi. Powiedz co jest grane. Wiem o wszystkim, kłótni,
zniknięciu, przebraniu i tak dalej, czytałam o tym w bibliotece. Czemu rzuciłeś zaklęcie
na Barryego? - spytała, wiedziona przeczuciem. - Jeśli umrze, będzie to morderstwo z
premedytacją.
- I czyste błogosławieństwo — dodał Bubeldor. — Świat magiczny zupełnie oszalał od
chwili gdy twój mąż opuścił macicę matki.
- Kto cię do tego namówił? — spytała ostro Herbina. — Vielokont? Wiesz chyba, że nie
będzie cię bronił, dla niego liczy się tylko kasa.
- Ty też nie jesteś tu bez winy, panno Gringor. — Bubeldor zamknął oczy i Herbina
doświadczyła obrzydliwego uczucia, słysząc własny głos dobiegający z ciała innej osoby.
— „Te nowe dragonetki są bardzo ładne... Potrzebuję takiej, Barry, dla bezpieczeństwa!".
— Bubeldor powrócił do własnego głosu, mierząc ją nieprzychylnym spojrzeniem: —Te
minismoki są wielkie, cuchnące i okropnie niszczą
269

143

background image

środowisko - wszędzie, gdzie się znajdą, wypalają całe połacie łąk i lasów. A co do
bezpieczeństwa... założę się, że biedni czarodzieje i czarownice fruwający obok ciebie
na zwykłych mopach nie czuliby się zbyt bezpieczni. - Zobaczył, że jego słowa trafiły w
czuły punkt. - Zatem ty także lubisz mieć trochę grosza w kieszeni.
Herbina wzdrygnęła się, ale nie z gniewu — po jej głowie chodziły wróble.
— Możesz odwrócić zaklęcie? Sprawić, że Barry powróci do normalnego wieku?
-Nie.
— Co to znaczy: nie?
— To znaczy, że nie mogę go odwrócić, bo nie jest odwracalne. Wiem, wiem, „Hajda do
Herbiny" zawsze powtarza „nigdy nie rzucaj czegoś, czego nie umiesz odrzucić", ale co
mi tam. Potrzebowałem czegoś, by zająć was dwoje, a gdy pewnego wieczoru przy
kolacji usłyszałem absurdalne komentarze twojego męża, nie mogłem się oprzeć
pokusie. W jego przypadku juniorazja stanowiła cudownie ironiczne rozwiązanie. Poza
tym omlet tak ambitny jak mój wymaga poświęcenia kilku jajek. Mogę ci przedstawić mój
plan? — spytał z nagłym zapałem. — To ta część książki, w której czarny charakter
przedstawia swój plan!
— Czarny charakter? Pft. Prędzej żałosny nieudacznik. -Herbina poruszyła dłońmi i
stopami. - Właściwie to mogę posłuchać. I tak nigdzie się nie wybieram.
Wróbel usiadł na ręce Bubeldora.
— Tak, moi słudzy są bardzo sprawni. - Stary czarodziej pogłaskał go po główce. - I
śmiercionośni.
Herbina nie zdołała powstrzymać śmiechu.
270

środowisko — wszędzie, gdzie się znajdą, wypalają całe połacie łąk i lasów. A co do
bezpieczeństwa... założę się, że biedni czarodzieje i czarownice fruwający obok ciebie
na zwykłych mopach nie czuliby się zbyt bezpieczni. - Zobaczył, że jego słowa trafiły w
czuły punkt. - Zatem ty także lubisz mieć trochę grosza w kieszeni.
Herbina wzdrygnęła się, ale nie z gniewu - po jej głowie chodziły wróble.
- Możesz odwrócić zaklęcie? Sprawić, że Barry powróci do normalnego wieku?
-Nie.
- Co to znaczy: nie?
- To znaczy, że nie mogę go odwrócić, bo nie jest odwracalne. Wiem, wiem, „Hajda do
Herbiny" zawsze powtarza „nigdy nie rzucaj czegoś, czego nie umiesz odrzucić", ale co
mi tam. Potrzebowałem czegoś, by zająć was dwoje, a gdy pewnego wieczoru przy
kolacji usłyszałem absurdalne komentarze twojego męża, nie mogłem się oprzeć
pokusie. W jego przypadku juniorazja stanowiła cudownie ironiczne rozwiązanie. Poza
tym omlet tak ambitny jak mój wymaga poświęcenia kilku jajek. Mogę ci przedstawić mój
plan? -spytał z nagłym zapałem. — To ta część książki, w której czarny charakter
przedstawia swój plan!
- Czarny charakter? Pft. Prędzej żałosny nieudacznik. -Herbina poruszyła dłońmi i
stopami. - Właściwie to mogę posłuchać. I tak nigdzie się nie wybieram.
Wróbel usiadł na ręce Bubeldora.

144

background image

- Tak, moi słudzy są bardzo sprawni. - Stary czarodziej pogłaskał go po główce. - I
śmiercionośni.
Herbina nie zdołała powstrzymać śmiechu.
270

- Śmiej się, śmiej. Kto tu jest unieruchomiony, panno przemądrzalska? Ty! A kto będzie
rządził światem czarodziejów, gdy wszyscy przeniesiemy się do nowego królestwa
Atlantydy? Nie ty!
Zapadła cisza.
- Czekasz, żebym zapytała? — upewniła się Herbina. -Tak.
- No dobra. Kto?
- Ja! - huknął Bubeldor. - Alpo Bubeldor wyprowadzi magiczny lud z tego tandetnego,
ponurego, pełnego Gu-moli świata do świata nowego i lepszego, miejsca w którym
możemy żyć w pokoju, miejsca daleko od tych bezmóz-gich, niemagicznych,
antypatycznych tępaków! - wrzasnął. Tryumfalny śmiech, który nastąpił po tych słowach,
szybko rozpłynął się w ataku kaszlu.
- Alpo, fatalny z ciebie czarny charakter — powiedziała Herbina. — Niektórzy mają to
coś, ale nie ty.
- Mimo wszystko nieźle cię usadziłem z tym zaklęciem — przypomniał Bubeldor,
uderzając wprost w najczulszy punkt. — Pochodzi z pisma „Ćwiczenia czarodziejów",
numer z lipca tysiąc dziewięćset siedemdziesiąt trzy „Kącik klątw Karla". Wykorzystałem
zdjęcie Barry'ego wsiadającego do pociągu zrobione przez Colina. Colin chętnie mi je
oddał. Wiesz chyba, że was nienawidzi.
- Z wzajemnością — mruknęła Herbina. - Ale czemu to robisz? Przez całe życie
utrzymywałeś pokój z Gumolami.
Oczy Bubeldora rozbłysły.
- Pokój? Masz osobliwą definicję tego słowa, ale też dorastałaś w ich świecie. Gumole
uwielbiają walczyć i wciągają w swe spory nas, ludzi magicznych. Kogo obchodzi, po
271
której stronie nieistniejącej linii mieszkasz? Albo czy listonosz nosi czerwony, czy
niebieski mundur?
- To nie fair — zaprotestowała Herbina. - Niektóre gu-molskie wojny były nieuniknione.
- W takim razie powinni zachować je dla siebie. Herbina nie ustępowała.
- Ale przecież w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym sam zabiłeś ciemniackiego
maga Grundelbora.
- Nie wierz we wszystko, co wyczytasz na kartach kolekcjonerskich. - Bubeldor pociągnął
nosem. - Mój drogi przyjaciel Heinz Grundelbor żyje, miewa się dobrze i w stu
procentach popiera mój plan, a przynajmniej tę część, którą zna.
Herbina zaczęła szarpać się w więzach. Bubełdor uśmiechnął się, widząc jej
bezskuteczną szamotaninę.
- Jesteś młoda, a młodym ludziom można wybaczyć idealizm — dopóki nikt z jego
powodu nie ginie. Ja jednak żyję znacznie dłużej od ciebie i od dziesięcioleci interesuję
się tym tematem. Sprawiedliwe wojny są równie rzadkie, jak dziewice w Hokpoku.

145

background image

- Seks to zdrowe, naturalne zajęcie - odparła z urazą Herbina. — I uważam, że...
Bubeldor machnął ręką, w pokoju zapadła cisza.
- Miałaś na swe przemowy całą książkę, teraz nadeszła moja kolej. — Zaczął bawić się
tajnoszpiloskopem, który Barry zostawił w gabinecie (urządzenie brzęczało wściekle). -
Wiem, że mój plan z Atlantydą może wydać ci się nagłym impulsem. Wierz mi jednak,
pracowałem nad nim od lat... Zabawne, że wspomniałaś Heinza, bo to między innymi od
niego wszystko się zaczęło.
272
Urodziłem się w tysiąc osiemset czterdziestym. Przez pierwsze siedemdziesiąt pięć lat
mojego życia w gumol-skim kraju, w którym mieszkałem, panował pokój. Byłem
utalentowanym młodzikiem, dość podobnym do ciebie, i radował mnie spokój i cisza,
bardzo mi to odpowiadało. Bo gdy gumolski kraj rusza na wojnę, wszyscy miejscowi
magowie pakują się i wynoszą w bezpieczniejsze okolice. To dość męczące, ale
sprawdzało się przez tysiąclecia.
Bubeldor zaczął robić zwierzątka z balonów; miał taki nerwowy zwyczaj.
-Ale potem gumolskie wojny stały się zbyt wielkie i przeprowadzka już nie pomagała.
Oczywiście, czarodziej może przeżyć niemal wszystko, czym dysponują Gumole, jeśli
tylko się przygotuje. Ale kto chciałby tak żyć? Nie podobało nam się cesarstwo austro-
węgierskie i czemu właściwie wpływało na cenę cykuty?
Gdy wybuchła wielka wojna - zawsze ją tak nazywali, choć żaden z nas nie widział w niej
nic wielkiego — władze magiczne z całego świata spotkały się w Stonehenge,
zastanawiając się, co zrobić z tym fantem. Kilkunastu z nich już wtedy pragnęło odłączyć
się od świata gumolskiego. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, uważam, że trzeba było
tak postąpić. Ale podobnie jak ty, ja również byłem młody i pełen idealizmu. Przekonałem
ich do pozostania, integracji bez angażowania się.
Bubeldor odstawił skończoną żyrafę i znów zaczął wykręcać w palcach balonik.
— Postanowiono, że lud magiczny mieszkający w krajach ogarniętych wojną przede
wszystkim zachowa lojalność wobec innych magów, nie rządów gumolskich, które
wyraźnie
273
oszalały. Tradycja magiczna każe ludziom, by rządzili się sami, a nie podążali za
obwieszonym medalami łajdakiem. Dlatego właśnie Terry Vielokont jest uważany za
niebezpiecznego dziwaka.
Balon, nad którym znęcał się Bubeldor, pękł.
— Cholera — mruknął czarodziej i sięgnął po następny. -Większość z nas młodszych
wkręciła się do różnych armii w poszukiwaniu zajęcia. Uważaliśmy się za neutralnych
obserwatorów i dokładaliśmy wszelkich starań, by nikomu nie zaszkodzić. Nauczyłem się
bardzo szybko posługiwać Czarem Zapomnienia, a także Odchylaczem Pocisków i
Udawaniem Trupa. Jeśli polubiłem któregoś z biedaków, proponowałem, że rzucę
zaklęcie Nibytrupa tak, by wszyscy wzięli go za martwego, a potem teleportuję w jakieś
miłe miejsce, w którym będzie mógł żyć do końca wojny. Wiem, że Grundelbor robił to
samo dla Niemców - regularnie posyłaliśmy sobie pancerne sowy.

146

background image

Po paru miesiącach widzieliśmy już wyraźnie, co się stanie. Nic nie zostanie
rozstrzygnięte, mnóstwo ludzi zginie - głównie Gumoli, ale też kilku czarodziejów - a cały
świat wyjdzie na tym jak najgorzej. W owych czasach jednak pokładałem znacznie
większą wiarę w przyzwoitość i wrodzoną dobroć Gumolstwa niż teraz.
Podobnie Grundelbor. Napisał do mnie, że wierzy święcie, że gdyby tylko nastąpiła
przerwa w tym idiotyzmie, Gu-mole zrozumieją bezsens całego przedsięwzięcia i
przestaną się zabijać. Przecież nikt nie chce umrzeć. Wraz z Grun-delborem
opracowaliśmy plan. Po pierwsze, postaramy się trafić w to samo miejsce. Następnie o z
góry ustalonej porze zaczniemy wymachiwać białymi flagami z naszych okopów
274
oszalały. Tradycja magiczna każe ludziom, by rządzili się sami, a nie podążali za
obwieszonym medalami łajdakiem. Dlatego właśnie Terry Vielokont jest uważany za
niebezpiecznego dziwaka.
Balon, nad którym znęcał się Bubeldor, pękł.
- Cholera - mruknął czarodziej i sięgnął po następny. -Większość z nas młodszych
wkręciła się do różnych armii w poszukiwaniu zajęcia. Uważaliśmy się za neutralnych
obserwatorów i dokładaliśmy wszelkich starań, by nikomu nie zaszkodzić. Nauczyłem się
bardzo szybko posługiwać Czarem Zapomnienia, a także Odchylaczem Pocisków i
Udawaniem Trupa. Jeśli polubiłem któregoś z biedaków, proponowałem, że rzucę
zaklęcie Nibytrupa tak, by wszyscy wzięli go za martwego, a potem teleportuję w jakieś
miłe miejsce, w którym będzie mógł żyć do końca wojny. Wiem, że Grundelbor robił to
samo dla Niemców — regularnie posyłaliśmy sobie pancerne sowy.
Po paru miesiącach widzieliśmy już wyraźnie, co się stanie. Nic nie zostanie
rozstrzygnięte, mnóstwo ludzi zginie - głównie Gumoli, ale też kilku czarodziejów - a cały
świat wyjdzie na tym jak najgorzej. W owych czasach jednak pokładałem znacznie
większą wiarę w przyzwoitość i wrodzoną dobroć Gumolstwa niż teraz.
Podobnie Grundelbor. Napisał do mnie, że wierzy święcie, że gdyby tylko nastąpiła
przerwa w tym idiotyzmie, Gu-mole zrozumieją bezsens całego przedsięwzięcia i
przestaną się zabijać. Przecież nikt nie chce umrzeć. Wraz z Grun-delborem
opracowaliśmy plan. Po pierwsze, postaramy się trafić w to samo miejsce. Następnie o z
góry ustalonej porze zaczniemy wymachiwać białymi flagami z naszych okopów
274

i wyjdziemy. Potem uściśniemy sobie dłonie, zaczniemy wymieniać się papierosami —
może nawet zatańczymy przyjacielskiego walca. Pozostali żołnierze na ten widok
przestaną walczyć, zaczną się śmiać i nastanie pokój. A kiedy raz się zacznie, z
pewnością ogarnie całą resztę. Logiczne, prawda?
Udało nam się. Nazwali to Świątecznym Rozejmem. Wierz mi, nie było łatwo, jeden
snajper posłał w moją stronę co najmniej dziesięć strzałów. „Przepraszam, biała flaga!" -
krzyczałem. W końcu Grundelbor rzucił w niego granatem. To takie podobne do Gumoli:
ustalić ścisłe zasady, a potem je łamać, kiedy im przyjdzie ochota. To pierwsza rzecz,
jakiej uczysz się w świecie magii: te same reguły obowiązują wszystkich.

147

background image

Już wtedy powinniśmy byli zrozumieć. Owszem, nastał pokój, lecz po nowym roku wojna
powróciła. Nie potrafiłem tego pojąć — najwyraźniej ci Gumole chcieli zabijać się
nawzajem. Wstrząśnięci, wraz z Grundelborem i większością czarodziejów i czarownic
naszego pokolenia zmieniliśmy zdanie i zapragnęliśmy przenieść się jak najdalej od tych
krwiożerczych durniów. Niestety, nie mieliśmy większości - mieszane małżeństwa to
potężna siła — i musieliśmy pójść na kompromis. Magiczny lud pozostał wśród Gumoli,
ale w sekrecie.
Tak właśnie przeżyłem większość mego życia. Nie było to idealne rozwiązanie, choć
działało całkiem nieźle, stworzyło wiele miejsc pracy - całe Ministerstwo Magiczności.
Czarodzieje prosperowali w ukryciu. Chcę też wierzyć, iż zyskali na tym również Gumole:
ostatecznie magiczny lud potrzebował jakiegoś zajęcia, gdy przywołał już śniadanie i
wyszorował kociołek. Większość najznamienitszych artystów
275
i myślicieli tego świata to byli magowie. Nie przypuszczasz chyba, że Andy Warhol nie
używał czarów? Za każdym razem, gdy sprzedawał kolejną puszkę zupy za miliony,
myśleliśmy sobie: z pewnością Gumole się połapią. Ale nie, nigdy się nie zorientowali.
Wszyscy, od Stephena Kinga po cholernego Stephena Hawkinga, to sami czarodzieje.
A potem zjawił się twój przeklęty mąż. Kiedy zaś książki z nim — a także filmy, zabawki,
dezodoranty i tak dalej — ujawniły nasze istnienie, nie było już odwrotu. I kiedy Vielokont
zwęszył kasę, pchnął świat czarodziejów prosto w objęcia Gumoli, choć wiedział, że to
zły pomysł, wiedział jacy oni są. Obawiam się, że życie wśród Gumoli zaraziło nas ich
najgorszymi cechami, na przykład chciwością. Terry Vielokont zawsze był chciwy, nawet
w szkole. Lecz kontakty z Gumolami znacznie pogłębiły tę cechę.
Dopóki przebywałem w Hokpoku, mogłem żyć w swym nowym świecie, udając, że
Gumole nie istnieją. Ale gdy tylko znów zamieszkałem wśród nich, zrozumiałem, że to
jedynie kwestia czasu, nim użyją czegoś zaprojektowanego do zabijania ich nawzajem,
co zaszkodzi także nam wszystkim. Myślę, że ubrany w odpowiedni płaszcz
przeciwdeszczowy zniósłbym trafienie rakietą międzykontynentalną. Ale wolałbym tego
nie sprawdzać.
Bubeldor skończył składać kolejne zniekształcone zwierzątko, coś w rodzaju psa ze
słoniową trąbą.
— Dziękuję, że wysłuchałaś mnie tak cierpliwie, Herbi-no. Już prawie skończyłem. Po
tym, jak Barry nie zdołał powstrzymać filmu i nadeszła prawdziwa fala gumolstwa,
zacząłem szukać czegoś, co pozwoliłoby czarodziejom odłączyć się od reszty, mimo że
byłoby to niezwykle bolesne.
276
I wtedy jakimś cudem otrzymałem pocztą pewne zaklęcie -w dodatku z gumolskiej
agencji. Wyobrażasz sobie? Zaklęcie to, o którego istnieniu nie miałem pojęcia, ma
przesłać czarodziejów i czarownice całego świata na Atlantydę. Kiedyś już użyli czegoś
podobnego. Wówczas mój praprapra-prapraprapradziadek został tutaj, podobnie twój.
Nie ma wątpliwości, skąd wziął się nasz pieprzony idealizm.

148

background image

Wiedziałem zatem, co muszę zrobić: wyprowadzić magiczny lud całego świata na
wieczne wakacje, zabrać ich jak najdalej od tych strasznych, nudnych, bezrozumnych,
tępych Gumoli!
Bubeldor pociągnął kolejny łyk z kubka.
— No, pomijając herbatę. Za jej odkrycie jestem im bardzo wdzięczny. Zaklęcie wymaga
sporej siły, trzeba je rzucić en masse—jest zbyt wiele magicznych ciał do przeniesienia
— a w dodatku ukradkiem. Gdyby ministerstwo zwąchało, co planuję, wpadłoby w
medeę. Pewnie by mnie zabili, bo widzisz, wszyscy straciliby pracę. Biurokracja to
kolejne, co przejęliśmy od Gumoli. Dopiero kilkanaście tygodni temu przyszło mi do
głowy rozwiązanie. Zamienię zaklęcie w standardowy test i cała szkoła rzuci je
jednocześnie. Cała młodzieńcza magiczna moc skupiona w jednej chwili wystarczy. A
kiedy inni zorientują się, co się święci, będzie już za późno. Widzisz zatem - zakończył
Bubeldor - jak wygląda sytuacja. Przepraszam za ten monolog. — Machnął ręką. —
Możesz już mówić.
Uwolnił Herbinę, która sapnęła głośno.
- Strasznie ciasno rzucasz swoje zaklęcia - poskarżyła się. — Teraz, gdy ujawniłeś mi
swój złowieszczy plan, pewnie zamierzasz mnie zabić?
277
— Nie, wypuszczę cię — odparł Bubeldor. - Jeśli mnie słuchałaś, to wiesz, że nie ma w
tym nic złego. Żyj i pozwól żyć, powiadam, tyle że w innym miejscu.
— Uważam, że to złe! - wykrzyknęła Herbina. - Przeniesienie całej rasy bez jej wiedzy.
— No, może trochę protekcjonalne, ale to dla ich własnego dobra. Atlantyda jest świetna.
Widziałaś broszurę? —Wyłowił ją zza pazuchy i potrząsnął z entuzjazmem. — Cabany
na plaży, śniadanie i kolacja w cenie!
— Nie dziwi cię fakt, że po świecie nie kręcą się żadni Atlantydzi? — wtrąciła Herbina. —
Nawet turyści?
— Pewnie pragną zapomnieć, że kiedykolwiek żyli w podobnej dziurze - odparł Bubeldor.
-A jeśli utkniemy w międzywymiarowej zajezdni autobusowej? Albo jeszcze gorszym
miejscu? — Umilkła na chwilę, po czym podjęła temat: - Nie wypróbowałeś nawet tego
zaklęcia, w przeciwnym razie nie byłoby cię tutaj. Zamierzasz położyć na szali wszystkie
nasze życia, stawiając na niesprawdzone zaklęcie otrzymane pocztą? Bubeldor, zawsze
wiedziałam, że jesteś głupi i próżny, ale...
— Głupi i próżny, mówisz? — Bubeldor wyprostował się. — Może nie jestem sławny,
dziewczyno, ale nie znałaś większego maga ode mnie. Widziałaś kiedyś sztuczkę z
gazetą i dzbankiem wody? Głupi i próżny. — Prychnął. - Urodziłem się z tą brodą. -
Szarpnął ją, by podkreślić swoje słowa. - To bardzo magiczny znak! Na jej widok moja
matka o mało nie zwymiotowała, ale wiedziała, że jest mi przeznaczona wielkość.
— Zachowaj swoje przeznaczenie dla siebie - ucięła Herbina. — Co z przeznaczeniem
innych ludzi?
278

— Nie, wypuszczę cię - odparł Bubełdor. — Jeśli mnie słuchałaś, to wiesz, że nie ma w
tym nic złego. Żyj i pozwól żyć, powiadam, tyle że w innym miejscu.

149

background image

— Uważam, że to złe! — wykrzyknęła Herbina. - Przeniesienie całej rasy bez jej wiedzy.
— No, może trochę protekcjonalne, ale to dla ich własnego dobra. Atlantyda jest świetna.
Widziałaś broszurę? -Wyłowił ją zza pazuchy i potrząsnął z entuzjazmem. - Cabany na
plaży, śniadanie i kolacja w cenie!
— Nie dziwi cię fakt, że po świecie nie kręcą się żadni Atlantydzi? — wtrąciła Herbina. -
Nawet turyści?
— Pewnie pragną zapomnieć, że kiedykolwiek żyli w podobnej dziurze - odparł Bubełdor.
-A jeśli utkniemy w międzywymiarowej zajezdni autobusowej? Albo jeszcze gorszym
miejscu? - Umilkła na chwilę, po czym podjęła temat: — Nie wypróbowałeś nawet tego
zaklęcia, w przeciwnym razie nie byłoby cię tutaj. Zamierzasz położyć na szali wszystkie
nasze życia, stawiając na niesprawdzone zaklęcie otrzymane pocztą? Bubełdor, zawsze
wiedziałam, że jesteś głupi i próżny, ale...
— Głupi i próżny, mówisz? — Bubełdor wyprostował się. - Może nie jestem sławny,
dziewczyno, ale nie znałaś większego maga ode mnie. Widziałaś kiedyś sztuczkę z
gazetą i dzbankiem wody? Głupi i próżny. - Prychnął. - Urodziłem się z tą brodą. -
Szarpnął ją, by podkreślić swoje słowa. - To bardzo magiczny znak! Na jej widok moja
matka o mało nie zwymiotowała, ale wiedziała, że jest mi przeznaczona wielkość.
— Zachowaj swoje przeznaczenie dla siebie - ucięła Herbina. - Co z przeznaczeniem
innych ludzi?
278
- Jeśli tu zostaniemy, Gumole znajdą jakiś sposób, by nas zabić — spalić w wojnie
jądrowej albo utopić poprzez globalne ocieplenie, zamrozić, zarazić chorobą. Jeden Bóg
wie, jaki koszmar jeszcze stworzą. Przynajmniej w ten sposób zawładniemy własnym
losem.
- Alpo, Alpo - rzekła błagalnie Herbina. - Dlaczego nie chcesz zostać? Zostańmy,
zajmijmy się edukacją Gumoli, dajmy im dobry przykład, nauczmy, by nie byli tacy głupi i
chciwi, i krwiożerczy, i, i... gumolaści.
- Przykro mi, Herbino - odparł Bubeldor. — To tkwi w nich zbyt głęboko. Próbowałem tej
taktyki przez sto pięćdziesiąt lat, po prostu nie działa. - Bubeldor sprawiał wrażenie
zmęczonego. — Będziesz musiała mi zaufać. — Zerknął na czasomierz. — W każdym
razie zaklęcie zaraz zostanie rzucone i żadne z nas nie zdoła tego powstrzymać.
Spodziewam się, że przed zniknięciem zechcesz wykonać kilka telefonów. Odlatujemy w
porządku alfabetycznym, a G jest dość wcześnie...
- Kilka telefonów?
- Do twoich rodziców — wyjaśnił Bubeldor — i oczywiście poczynisz ustalenia co do
syna.
- Mojego syna?!—krzyknęła Herbina. - Co masz na myśli?
- Nigel to Gumol - oznajmił Bubeldor. - Będzie musiał zostać.
- Muszę to powstrzymać! - Herbina skoczyła ku drzwiom.
- Reagujesz przesadnie... Wycelowała różdżką w Bubeldora.
- Jeszcze jeden krok i cię nawilżę, starcze. - Wybiegła z gabinetu.
279

150

background image

— To mi przypomina... Nie zapomnij olejku do opalania! — zawołał za nią Bubeldor. -
Pamiętaj, bez ciebie nie poczuję się jak w niebie! Sam siebie zadziwiam. — Zachichotał
pod nosem i zaczął się pakować.

ROZDZIAŁ 18
Herbina pobiegła z gabinetu Bubeldora do wieży Graffi-tonu, szukając Nigela. Korytarze
były puste, wszyscy uczniowie przystąpili do testu. Gdy dotarła do sali wspólnej, ujrzała
Barry'ego, Nigela i Juniora dźwigających walizki. Znów razem, Trotterowie zaczęli
przekrzykiwać się jednocześnie.
— Herb, wczoraj w nocy ukradłem test, to odlot!
— Posłuchajcie, Bubeldor mnie porwał i opowiedział o zaklęciu, musimy...
— Mamo, tato myśli, że zwariowałem, ale ja myślę, że to on zwariował, bo test to odlot,
ale odlot to pułapka i musimy go powstrzymać!
Barry, w ciemnych okularach, z nosem wysmarowanym masą cynkową, wykorzystując
swe starszeństwo, uciszył syna.
— Ten test to w istocie zaklęcie, które ma...
— Przenieść nas wszystkich na Atlantydę — dokończyła Herbina.
281
— Skąd wiesz? - Opadła mu szczęka. — Ty też wykradłaś test, mała łobuzico?
— Właśnie odbyłam długą rozmowę - no, wysłuchałam długiego monologu — dyrektora
Bubeldora.
— Chyba Blablabla? - spytał Nigel.
— To ta sama osoba - wyjaśniła Herbina.
Barry'emu znów opadła szczęka. Wysychał mu język. -Jak...?
— Nie ma czasu na tłumaczenia, mój drogi. Muszę zdobyć jeden egzemplarz tego testu.
Masz go wciąż?
— Proszę. — Barry podał jej pergamin. — Wiesz, co sobie pomyślałem, kiedy go
przeczytałem? Chrzańcie się, obcy, możecie sobie zatrzymać swoje syfiaste planety, bo
Barry Trotter jedzie na Atlantydę. — Barry uniósł zaciśniętą dłoń w geście zwycięstwa.
— Naprawdę? - Herbina nie słuchała, wręczyła pergamin Nigelowi. — Nigel, a co ty o
tym sądzisz? - Opowiedział szybko, co przeczytał zeszłej nocy. - Rozumiem -
powiedziała Herbina. — A jakim cudem tylko ty to widzisz?
— Bo jestem Gumolem — odparł jej syn bez cienia wstydu. Herbina uścisnęła go mocno.
— Zgadza się, jesteś. Myliliśmy się, próbując zrobić z ciebie czarodzieja. Teraz to wiem.
Po tym ważnym emocjonalnym momencie, rozwiązującym przy okazji jeden z wątków
powieści, Herbina uniosła głowę.
— Jest tam coś jeszcze?
— Tylko „W razie znalezienia proszę odesłać do Niccolo di Pollovolpe". - Oddał pergamin
matce.
282
— Skąd wiesz? — Opadła mu szczęka. — Ty też wykradłaś test, mała łobuzico?
— Właśnie odbyłam długą rozmowę - no, wysłuchałam długiego monologu - dyrektora
Bubeldora.

151

background image

— Chyba Blablabla? - spytał Nigel.
— To ta sama osoba - wyjaśniła Herbina.
Barry'emu znów opadła szczęka. Wysychał mu język. -Jak...?
— Nie ma czasu na tłumaczenia, mój drogi. Muszę zdobyć jeden egzemplarz tego testu.
Masz go wciąż?
— Proszę. — Barry podał jej pergamin. — Wiesz, co sobie pomyślałem, kiedy go
przeczytałem? Chrzańcie się, obcy, możecie sobie zatrzymać swoje syfiaste planety, bo
Barry Trotter jedzie na Atlantydę. — Barry uniósł zaciśniętą dłoń w geście zwycięstwa.
— Naprawdę? — Herbina nie słuchała, wręczyła pergamin Nigelowi. - Nigel, a co ty o
tym sądzisz? - Opowiedział szybko, co przeczytał zeszłej nocy. - Rozumiem -
powiedziała Herbina. — A jakim cudem tylko ty to widzisz?
— Bo jestem Gumolem - odparł jej syn bez cienia wstydu. Herbina uścisnęła go mocno.
— Zgadza się, jesteś. Myliliśmy się, próbując zrobić z ciebie czarodzieja. Teraz to wiem.
Po tym ważnym emocjonalnym momencie, rozwiązującym przy okazji jeden z wątków
powieści, Herbina uniosła głowę.
— Jest tam coś jeszcze?
— Tylko „W razie znalezienia proszę odesłać do Niccolo di Pollovolpe". - Oddał pergamin
matce.
282
- Barry, pamiętasz, kim był Niccolo di Pollovolpe? - spytała Herbina.
-To nie ten gość, który sprzedał mi fałszywą małpią łapkę?
- Nie, z zajęć z historii magii.
- Już nas tego nie uczą - wtrącił Junior. - Historię zastąpił Marketing pod kątem Gumoli.
- Niech diabli porwą tego Malgnoya - wymamrotał Barry.
- Skup się, Barry. Czy Niccolo Niemądry z kimś ci się kojarzy?
-Nie.
- Niccolo Wkurzający? -Nie.
- Niccolo Wątpliwy? Niccolo Nieleczony? Niccolo Nienawidzący Samego Siebie?
- To ostatnie brzmi jakby znajomo.
- To wszystko ten sam człowiek, durniu — warknęła Herbina. -To zaklęcie jest dziełem
Niccolo di Pollovolpe, alias Niccolo od Naj gorszych Pomysłów, alias Nicholasa Kurrlissa.
- Nick Kurrliss! - wykrzyknął Nigel. - Tato, to ten gość z Komórki Specjalnej! Już nigdy w
życiu nie napiję się coli.
- Musimy powstrzymać wszystkich przed przystąpieniem do testu - oznajmiła Herbina.
- Już się zaczął - poinformował ją Nigel.
- No to spróbujmy im przeszkodzić i miejmy nadzieję, że nie jest za późno.
Podwinęła rękawy — wciąż miała na sobie wczorajsze ubranie i czuła się zdecydowanie
nieświeżo.
283
— Będziecie potrzebowali różdżek, a ja filiżanki mocnej kawy.
¦**

152

background image

W kwadrans później stanęli w kręgu z testem pos'rodku, otoczeni wieńcem świec (Nigel
podwędził je z bagażu nieżyjącego Byrona). Barry, Herbina, Junior i Nigel chwycili się za
ręce, nucąc co następuje:
O święty Tomaszu, i Piotrze, i Pawle, Udzielcie pomocy, bo trzeba jej nagle. Imama i
lamy, wielebnych też trza, Pomóżcie nam ruszyć to gówno, raz-dwa!
Wzywamy do dzieła brać ekumeniczną, Jezusa i Buddę z hucpą rabiniczną, W rytm
hymnów pochwalnych zakończcie ten test! Niech każdy obleje, kto wciąż żywy jest!
Powtarzali to przez kilkanaście minut. Od czasu do czasu Barry próbował się wygłupiać,
by rozluźnić atmosferę, i Herbina przydeptywała mu nogę. Kiedy skończyli, w pokoju
zapadła ogłuszająca cisza. W końcu odezwał się Nigel.
- Nic się nie stało - rzekł ponuro.
- Nieprawda - nie zgodził się Barry. - Świeca zgasła.
- Przepraszam, pluję, kiedy mówię - mruknął Junior. Pierwszoroczniak nazwiskiem Algy
przeszedł przez portret.
284
- Cześć wszystkim. Co robicie?
- Napisałeś test? — spytała z napięciem Herbina. — Czy wciąż trwa?
- Z tego co mi wiadomo, tak - odparł Algy. - Skończyłem wcześniej. Był strasznie łatwy. —
Algy wspiął się po schodach do pokoju. - Do zobaczenia na lunchu.
Nigel rozpłakał się.
- Mamo, tato, nie chcę, żebyście odeszli. Herbina chwyciła go w objęcia i także zaczęła
płakać.
- Zamieszkasz z dziadkiem i babcią. Nigelu, obiecuję, znajdziemy z Barrym sposób, żeby
do ciebie wrócić.
- Ale przecież się spalicie! — Nigel płakał coraz bardziej.
- Cii, cii. - Herbina udawała silniejszą, niż była w istocie. - Jeśli ktokolwiek zdoła
przechytrzyć to zaklęcie, to twój ojciec i ja. No, przynajmniej ja.
- I co teraz? - spytał z lekką urazą Barry. Herbina zerknęła na zegarek, dochodziło
południe.
- Zjemy lunch - oznajmiła, wycierając nos. - Nigel, maszWSM*.
Gdy dotarli do Wielkiej Sali, do środka napływali już pierwsi uczniowie - ci, którzy
skończyli wcześniej.
- Nadęte dupki - mruknął Nigel.
-Teraz widzisz, czemu ludzie nie znoszą przemądrzalców? - spytał żonę Barry. — Bo
powodują apokalipsę. Apo-kaliptycy. Ha!
Usiedli i zaczęli jeść. Nagle Herbina kątem oka dostrzegła rozbłysk.
W rodzinnym slangu Trotterów oznacza to widoczne smarki.
285
Junior z brzękiem upuścił widelec.
- Ten chłopak, patrzyłem właśnie na niego i nagle zniknął. - W miejscu, gdzie jeszcze
przed chwilą siedział Reg Adams, pozostała tylko niewielka, lekko dymiąca kupka
popiołu.
- Pa, Reg! - zawołał ktoś. - Do zobaczenia na plaży!

153

background image

Junior i Trotterowie patrzyli ze zgrozą na kolejne, następujące coraz szybciej błyski.
Uczniowie znikali całymi grupami, nie ominęło to nawet kilku domowych skrzatów.
- Jak się nazywał tamten chłopak? - spytała syna Her-bina.
- Chyba Benson.
Do tego czasu tłum zorientował się już, że zaklęcie działa alfabetycznie i po każdym
nowym rozbłysku pozostali wykrzykiwali nazwisko.
- Boodles!
- Burton!
- Mamy z głowy Bubeldora. - Barry radośnie klasnął w dłonie.
- Szkoda, że nie będziesz się mógł tym cieszyć zbyt długo — mruknęła Herbina.
- Maruda.
- Barry, jeśli jakimś cudem to przeżyjemy, mam dla ciebie dwa słowa.
- Długie wakacje?
- Owszem. Ale także nauka domowa. To miejsce wpędza ludzi w obłęd.
- Carson.
- Charge.
- Cooper.
286
- Cotytto*!
Już niedługo, pomyślała Herbina. Nigel chwycił ją za rękę.
Do sali wpadł jakiś rozwścieczony chłopak - starszy, już ubrany w kąpielówki.
- Słuchajcie, coś jest nie tak z zaklęciem! - ryknął. - Ktoś je zmienił. Nagle pióra
wszystkich oszalały i zaczęły same skreślać pola. - Uniósł wąski kawałek papieru.
- Pokaż to.
Jego kolega wyrwał mu kartkę, która zaczęła krążyć z rąk do rąk do wtóru oburzonych
sapnięć. W końcu dotarła do stołu Barryego. Pola wypełniono tak, że układały się w
litery:
i
2 3 4 5 6 7 8 A
I I
13 A
14 A
15 |
16 A 17
19 19 20 21 22 23 24 A
B C D
B C D
B C D
B C D
B I D
II
B C D
B C D

154

background image

C D E
C D E
Uli
B C D I B C D I
ml
B C D E
B C B C
B C D
B C D
B C D
B C D E
25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48
B
I B
3 B
A B A B A B A B A B A B A B A B A B B B B 3 B B
C D C D
II
C D
C D
CD
C D E
D E
D E
D E
D E
D E
D E
D E
C D E
C D E
C D E
C D E
C D E
C D E
C D E
A B C D E
49
50
51
52
53
54

155

background image

55
56 A
57
58
59
60
61
62
63
64 1
65
66
67
68
69
70
71
72 A
B C D E
B C D E
B C D E
B C D E
B C D E
B C D E
B C D E
I I II
B C D E
B C D E
| D E
B C D E
B C D E
1111
B C D E
¦ ni
B C D ¦
B C D I
Uli
B C D E
B
B
B C D E
C D E
C D E

156

background image

73 A
74 A
75 A
76 A
77 A
78 A
79 A
80 A
81 A
82 A
83 A
84 A
85 A
86 A
87 A
88 A 89
90 91 92 93 94 95
96 A
B C
B C
B C
B C
B C
B C
B C
B C
B C
B C
B C
B C
B C
B C
B C
B C
II
B C
B C
B C
B C
B C
II
B C
D E

157

background image

D E
D E
D E
D E
D E
D E
D E
D E
D E
D E
D E
D E
D E
D E
D E
I D D D D D
I
D E
Zniknięcia jednak nie ustawały. Oszołomione skrzaty domowe zmiatały kolejne kupki.
popiołu do worków.
* Nieco etniczne jak na Hokpok, nie sądzicie? Dziewczyna zawsze twierdziła, że nim
wyemigrowała, jej rodowe nazwisko brzmiało Smith.
287
W końcu jednak zaczęły zwalniać. Czyżby Herbina zdążyła na czas?
— Gozzens!
— Granagh!
— Greighton! Herbina spięła się cała.
— Nigel, idź, usiądź obok ojca! — Zacisnęła powieki. -Kocham was — wydusiła przez
ściśnięte gardło.
...I nic się nie stało.
Po kilku minutach, gdy było już wyraźnie widać, że zaklęcie przestało działać, uczniowie
zaczęli gwizdać. Wakacje zostały odwołane. Tłum instynktownie wiedział, że miał z tym
coś wspólnego Barry Trotter.
— Wydałem już całą tygodniówkę na fajkę do nurkowania! - wrzasnął jeden z uczniów.
— Niech szlag trafi Barry'ego Trottera! - ryknął drugi, reszta podchwyciła okrzyk. A
potem, jakże przewidywalnie, w powietrzu zaroiło się od ciskanego jedzenia.
— Hej, ty! — Przysadzista Penny Cthulu złapała Juniora za rękę. - Chcę dostać moje
majtki!
— Szokospoko — wymamrotał Barry i dziewczynę poraziło uderzenie prądu. Runęła na
ziemię. - Lepiej się stąd wynośmy.
Zaczął przesuwać Herbinę, wciąż zajętą obsypywaniem Nigela (i od czasu do czasu
Juniora) całusami, w stronę wyjścia. Tuż przed zamknięciem drzwi Barry pokazał

158

background image

wszystkim gdzie się zgina dziób pingwina. Odpowiedziała mu fala przegniłego żarcia —
spóźniona.
— Wy troje, skończcie się pakować - polecił Barry. - Ja muszę się z kimś spotkać w
sprawie zaklęcia.
288
ROZDZIAŁ 19
lik (przynajmniej w tej książce)
Barry szarpnął gałąź otwierającą wejście do Komórki Specjalnej i zbiegł po schodach.
Mijając recepcjonistkę, zneutralizował ją szybkim zaklęciem Cruciverba. Wiedział, że
póki go nie zdejmie, nieszczęsna będzie gorączkowo szukać czteroliterowych wyrazów
oznaczających ptaki nieloty. Po paru sekundach dotarł do gabinetu Kurrlissa.
- Openadoora - warknął Barry wysokim głosem jedenastolatka, unosząc różdżkę.
Drzwi Kurrlissa otwarły się powoli. Ku zdumieniu Barry'ego stosy dokumentów wewnątrz
jeszcze urosły. Częściowo zasłonięty lawiną wylewającą się ze skrzynki pocztowej
Kurrliss rozmawiał przez telefon. Uniósł wzrok.
- Och, Joan, będę musiał kończyć. Posłuchaj, zostawiam wszystko dzieciom. - Z drugiej
strony dobiegły stłumione piski. - Zapisz, żebyś nie zapomniała. Nie, nie mogę zaczekać,
aż znajdziesz długopis. Wszystko dzieciom. - Ktoś zaczął tokować z drugiej strony. - No
dobrze, tobie także
289
trochę. Jak uważasz. Poza tym mam w komórce zbiór erotycznych emalii i nie chcę,
żeby znalazł je mały Mikę. Mogłabyś go zniszczyć? Tak, jeśli uważasz, że są coś warte,
możesz je sprzedać na Allegoro. Później ci wyjaśnię. Może. Muszę kończyć. — Kolejny
grad słów. — Nie, naprawdę, muszę się rozłączyć. W moim gabinecie czeka pewien
chłopiec, przyszedł skopać mi tyłek, być może na dobre. - Głos w słuchawce. —
Oczywiście, że nie jest dla mnie ważniejszy niż ty. Posłuchaj, jak myślisz, co wolę:
umrzeć czy porozmawiać z tobą... Tak, nawet o rodzinie. Nawet rozmowa
0 twojej rodzinie jest lepsza niż śmierć. — Kurrliss wypowiedział bezdźwięcznie
„przepraszam" i uśmiechnął się do Barry'ego, który poganiał go gestem.
— No dobrze, skarbie, dobrze, skarbie, rozłączam się. Ja... naprawdę, do widzenia. Tak,
tak, jasne, pa, pa. Przepraszam, kiedy moja żona się rozkręci, trudno ją uciszyć. Kiedyś
uważałem, że to urocze. Barry, odkąd widzieliśmy się ostatnio, sporo straciłeś na wadze.
— I na wzroście. — Barry nie był w nastroju do żartów. —
1 na wieku. Długa historia.
— Niech zgadnę, zaklęcie nie zadziałało. Właściwie to oczywiste, gdyby zadziałało,
tkwiłbyś teraz w koszu na śmieci. No cóż. - Kurrliss wyszedł zza biurka, stanął przed
Barrym i odwrócił się, wypinając tyłek.
— Co ty wyprawiasz? - spytał Barry. Trudno jest przemawiać twardo piskliwym
chłopięcym głosem, lecz prawie mu się udało.
— Założyłem, że przyszedłeś mnie ukarać — wyjaśnił Kurrliss. - W końcu przecież
wygrałeś, czysto i uczciwie. Chlast, chlast, sześć na gołą i tak dalej.

290

159

background image

- Czy ty... — Gość był świrnięty, zupełnie jak czarodziej. - Nie, zabierz ten tyłek.
Przyszedłem, żeby się dowiedzieć, dlaczego. Wyłącznie po to, by zaspokoić ciekawość
czytelników, bo mnie osobiście to nie obchodzi. Obchodzi mnie tylko zabicie ciebie.
- Dlaczego? Co to ma za znaczenie? — Kurrliss roześmiał się. — Poza tym ty nigdy
nikogo nie zabiłeś. Wiesz, jak bardzo ułatwiłbyś mi pracę, gdybyś choć raz zabił lorda
Vielokon-ta? Ale nie, ty musiałeś bawić się w Gandhiego... - Wrócił za biurko, nie
przerywając ani na moment. — Oczywiście, jeśli mowa o Gumolu, o kimś bez krztyny
bezcennej magii, nagle zamieniasz się w Ala Capone. Czuję w tym jakby podwójny
standard i wierz mi, nie wygląda to pięknie.
Nagle sięgnął na biurko, chwycił coś i cisnął w Barry'ego. Była to relaksująca piankowa
zabawka w kształcie kowadła, która, nie czyniąc żadnych szkód, odbiła się od piersi
Barry'ego.
— Zamierzałem spróbować ucieczki. No cóż...
— Usiądź — polecił Barry — i trzymaj ręce na widoku. — Kurrliss posłuchał. — A teraz
powiedz mi, co planowałeś? I nie próbuj żadnych sztuczek ze zmianą postaci.
— Zmianą postaci? - spytał tamten.
— Daj spokój. - Głos Barry'ego wzniósł się w piskliwym półkrzyku. - Kura lis, to
oczywiste.
— Tak, jasne. - Kurrliss wyraźnie uważał, że Barry oszalał.
— I w dodatku tak naprawdę wcale się tak nie nazywasz — dodał Barry. — Jesteś
Niccolo di Pollovolpe, czyli Niccolo Niemądry, czyli Niccolo Niewłaściwie Leczony!
— Rany, niezły jesteś - rzekł sarkastycznie Kurrliss. - Teraz wiem, jak się czuje Yielokont.
291
Barry nie wyłapał ironii.
- Chcę tylko wiedzieć, dlaczego pragnąłeś zniszczyć czarodziejów na całym świecie.
Możesz się zabić, jeśli chcesz, ale zabranie ze sobą wszystkich innych to już przegięcie.
- Ja nie jestem magiem, ciulu! - Kurrliss odgryzł skórkę przy paznokciu, przyglądał się jej
chwilę i wyrzucił. - Jestem zwykłym facetem. W tysiąc pięćset trzydziestym trzecim roku
poczęstowano mnie babeczką filozoficzną i od tego czasu nie mogę umrzeć.
Barry spojrzał na niego zaskoczony.
- Ale dlaczego nienawidzisz czarodziejów?
-Jeśli uważasz, że ostatnie pięćset lat było zabawne, to powinieneś bardziej uważać na
zajęciach historii — odparł Niccolo. - Pomyślałem, że skoro w obecności magów
wszystko było do dupy, to może, gdy się ich pozbędę, świat zmieni się na lepsze.
- To idiotyczne - parsknął Barry.
- Bubeldor też tak uważał. To w sumie ponad sześćset trzydzieści lat doświadczenia
przeciw opinii kogoś, kto nie może już głosować, prowadzić samochodu, pieprzyć się ani
nawet korzystać ze wszystkich atrakcji w wesołym miasteczku.
- To był Bubeldor! On, on zwariował!
- Możliwe, ale nie powinieneś go za to winić. Sam posłałem mu zaklęcie, wiedząc, że nie
zdoła się oprzeć.
Niccolo położył nogi na biurku.

160

background image

- Nie był to wcale jakiś wielki, dalekosiężny plan. Moja babcia znalazła na strychu starą
skrzynię, sama jej tam nie wstawiła. Uznaliśmy, że któryś z miejscowych czarodziejów
przeteleportował ją tam i zapomniał. Wy, magowie, macie
292
koszmarną pamięć. W każdym razie skrzynia połyskiwała lekko i od czasu do czasu
chichotała do siebie, więc babcia przysłała mi ją. Po otwarciu znaleźliśmy w środku
najróżniejsze zwoje. Większość zawierała zupełnie przeciętne zaklęcia - otwierające
słoiki, inkantacje pomagające wypełnić formularz podatkowy. Ale wśród nich tkwił jeden,
znacznie starszy. Posłałem go Bubeldorowi - to jeden z moich służbowych kontaktów. To
miał być żart. Dopiero gdy mi powiedział, co on na nim wyczytał, pomyślałem sobie:
czemu nie pozwolić mu go rzucić?
Niccolo opuścił nogi i zgarbił się nad biurkiem, opierając łokcie na zaściełających je
papierach. Mówiąc, pstrykał palcami.
- Barry, ja nienawidzę mojej pracy. Kiedyś zajmowało się nią pięć osób, ale je zwolnili.
Teraz zostałem sam i widzisz, do jakiego stopnia przywalają mnie papiery. Pomyślałem,
że jeśli to zaklęcie zadziała choćby trochę — powiedzmy, zabije co piątego czarodzieja w
Anglii — może nadgonię robotę. Jeśli zadziała częściowo, zdołam chwilę odetchnąć, a
jeśli wypali każdego magicznego buca na całym świecie, mógłbym przejść na emeryturę!
— Kurrliss uśmiechnął się i przyjacielskim gestem machnął ręką. — Widzisz? To nic
osobistego.
- Zatem chciałeś eksterminować całą rasę rozumnych istot tylko dlatego, że nie znosisz
swojej pracy? — Barry kipiał z wściekłości.
- A wy skazujecie całą rasę rozumnych istot na zamęt i nieszczęście tylko po to, by nie
musieć pracować? - Niccolo zawiesił głos, pozwalając, by do rozmówcy w pełni dotarła
gryząca ironia jego słów. - Po co coś kupować, skoro można to przywołać? Niech
wyprodukują to Gumole albo
293
domowe skrzaty! Proszę, nie schodźmy na moralność magii. Ja ciebie nie przekonam, ty
nie przekonasz mnie. Rzecz w tym, że dopóki istnieją magowie wywołujący zamieszanie,
będę tkwił w tym gabinecie, zamiast posiedzieć z dziećmi czy wygrzewać stare kości na
Ibizie. A co najlepsze, technicznie rzecz biorąc, zrobiłby to Bubeldor. Ja zachowałbym
czyste ręce.
— To wszystko? - Barry był wyraźnie wstrząśnięty. — Nie chciałeś władzy nad światem?
— Nie, to byłoby jeszcze gorsze. Komu to potrzebne? Chciałem tylko przejść na
emeryturę — odparł Niccolo. — Wolałbyś, żebym zaśmiał się tu złowieszczo, czy jak?
— Byłoby miło — rzucił z oburzeniem Barry. — To punkt kulminacyjny całej pieprzonej
książki! Ludobójstwo jako metoda redukcji roboty papierkowej może rozczarować!
— Niech to będzie nauczką dla ludzi. Życie zazwyczaj jest bardzo nudne. Poza tym nie
widziałeś naszego letniego domku - dodał Niccolo. - Co za plaża. Na moim miejscu też
byś tak zrobił.
— Nieważne. - Barry podniósł różdżkę. - Jakieś ostatnie słowa?
— Tak... — Niccolo urwał. - No, tak naprawdę nie. A miałem niemal pięćset lat, by
wymyślić coś dowcipnego. Wstyd...

161

background image

— Jimhenson — powiedział stanowczo Barry i machnął różdżką.
Niccolo, nie zmieniając pozycji, jakby oklapł. Wydawał dziwaczne, zduszone jęki. Barry
uniósł lewą rękę i ułożył w kaczy dziób, otwierając i zamykając dłoń.
— Do diabła, co ze mną zrobiłeś?
294
— To jedno z zakazanych zaklęć - wyjaśnił Barry. - Rzadko używane, niezbyt
widowiskowe, ale wciąż bardzo skuteczne. Muppetoza. - Niccolo próbował
odpowiedzieć, ponieważ jednak dłoń Barry'ego nie otwierała i zamykała jego ust, dźwięki
ugrzęzły w gardle. — Całkiem niezłe zaklęcie, dzięki niemu przeżyłem pierwsze
doświadczenie seksualne — dodał Barry. — A teraz podnieś plastikowy widelec z biurka -
Niccolo zjadł na lunch porcję curry na telefon — i... - Barry zaczął wykonywać gesty
imitujące dźganie się w pierś. Niccolo uczynił podobnie. Plastikowy widelec pękł z cichym
trzaskiem. — Hm.
Barry kazał Niccolo pogrzebać na biurku w poszukiwaniu czegoś ostrego. Mężczyzna
znów wydawał z siebie zdławione dźwięki. Barry pozwolił mu mówić.
— ...zrozumieć. Nie masz pojęcia, jak irytujące jest nieustanne sprzątanie po was,
magach. Czyjś bajerancki motocykl BMW znika podczas jazdy. Kto musi wymyślić
idiotyczne kłamstwa i przekazać je rodzinie? Nie czarodziej, on obmacuje frauleiny na
poboczu autobahnu. Odkąd wysłano do druku pierwszą książkę J.G. Rollins, nie miałem
jednego wolnego dnia.
Barry zamknął usta Kurrlissa i ponownie kazał mu grzebać w szufladach. Zszywacz?
Nie. Spinacz? Może gdyby go rozprostować i wbić nad okiem pod odpowiednim kątem...
O, sukces, nóż do papieru. Z pewnością dosięgnie serca.
Kazał Niccolo podnieść go i znieruchomieć w dramatycznej pozie, a potem zrobił coś
czego zapewne nie powinien. Jeszcze raz pozwolił mu przemówić.
— ...sprawiedliwe! — krzyczał Gumol. — Peciegnooyo-wi pozwoliłeś odejść. No dalej,
panie słynny czarodzieju,
295
zabij Gumola! Tylko dlatego że próbował wykończyć ciebie i twoją rodzinę.
— I moich przyjaciół, nie zapominaj. Poza tym, technicznie rzecz biorąc, sam się
zabijasz. Ja zachowam czyste ręce.
— Co za ironia, cytujesz mi moje własne słowa. Poważnie, Barry, miej litość. Błagam cię
- dodał Niccolo. - Nigdy więcej tego nie zrobię.
Przez całe życie Barry zawsze wplątywał się w kłopoty, gdy próbował myśleć.
Zapominając o ostrożności, i tak to robił. Przypomniał sobie opowiedzianą przez Herbinę
historię o tym, jak Bubeldor stracił wiarę w Gumoli, i to co mu odpowiedziała. Brzmiało to
zupełnie jak typowa Her-bina. „Bądźmy dla innych mili bez żadnego powodu" i tym
podobne bzdury. Ale gdy się nad tym zastanowił...
...Co mam do stracenia? To przecież nie Vielokont.
— A co mi tam. — Barry machnął różdżką, kreśląc w powietrzu duże X. - Delete - dodał,
uwalniając Niccola. Mężczyzna runął na podłogę niczym szmaciana lalka.
Powoli dźwignął się z ziemi i pośliznął na stosie służbowych zamówień.

162

background image

— O rany — mruknął — dzięki. Nie wiem czy kiedykolwiek rzucałeś to na siebie, ale
człowiek czuje się, jakby ktoś wepchnął mu w tyłek łapę w grubej rękawiczce.
Barry odwrócił się i ruszył do drzwi.
— Po prostu nie rób tego więcej. - Machnął różdżką. -A przy okazji - dodał - właśnie
zamieniłem resztę tygodnia w święta państwowe.
— Nie, nie możesz! — wykrzyknął Niccolo. - Gumolska gospodarka...
296
Barry potrafił wyglądać zaskakująco surowo jak na jedenastolatka. Niccolo zrozumiał
niewypowiedzianą aluzję.
-Masz rację, masz rację. Zaraz dzwonię do biura podróży.
Na dworze Barry zastanawiał się, stojąc w jesiennym słońcu: czy powinienem był go
puścić? Owszem, Niccolo zasłużył sobie na to, by rozpruć go niczym kopertę, ale...
Przecież każdy powinien mieć drugą szansę.
Barry zdmuchnął dym z końca różdżki, schował ją do kabury i wezwał Magiczny Autobus.
Barry potrafił wyglądać zaskakująco surowo jak na jedenastolatka. Niccolo zrozumiał
niewypowiedzianą aluzję.
- Masz rację, masz rację. Zaraz dzwonię do biura podróży.
Na dworze Barry zastanawiał się, stojąc w jesiennym słońcu: czy powinienem był go
puścić? Owszem, Niccolo zasłużył sobie na to, by rozpruć go niczym kopertę, ale...
Przecież każdy powinien mieć drugą szansę.
Barry zdmuchnął dym z końca różdżki, schował ją do kabury i wezwał Magiczny Autobus.

EPILOG
80K
U Świętego Baltazara, w pięknej, przyjaznej szkole, znanej w całej Wielkiej Brytanii jako
Eton dentystów, kończył się właśnie tydzień odwiedzin rodziców. Po przeniesieniu w
połowie semestru — zezwalano na nie tylko w wyjątkowych przypadkach — Nigel Trotter
z łatwością dogonił kolegów i odtąd otrzymywał wyłącznie najwyższe oceny. Profesor
Maxilla, dyrektorka szkoły, zazwyczaj nazywała go „naszym geniuszem". Herbina
umierała z dumy, Barry także. Ostatecznie Nigel dowiódł swojej wartości. Uratował Hok-
pok — i zapewne cały magiczny świat. Gdy osiągnie się coś takiego w pierwszych
sześciu tygodniach pierwszego roku, pozostaje poszukać sobie trudniejszej szkoły. A
ponieważ interesował się stomatologią, wybrali Świętego Baltazara.
Nigel -i jego rodzice skończyli właśnie lunch, któremu oczywiście towarzyszyło
energiczne mycie zębów i czyszczenie nicią.
— Czy ktoś jeszcze wyczuł w zapiekance krabowej lekką nutę fluoru? — spytał Barry.

- Przyprawiają nim wszystkie potrawy - odparł Nigel. -Po jakimś czasie człowiek
przywyka.
Cała trójka stanęła przed nową dragonetką Trotterów, nagrodą Herbiny za zniweczenie
planów Bubeldora. Matka odwróciła się do syna.

163

background image

- Ucz się pilnie — powiedziała, całując go w policzek. -Do zobaczenia za kilka tygodni. —
Wsiadła do samochodu i uruchomiła silnik.
Barry i Nigel, teraz wyższy od ojca, okrążyli wóz.
- Hej, tato? - spytał Nigel. - Masz zamiar kiedyś dorosnąć?
- Ludzie od lat zadają mu to pytanie - wtrąciła z uśmiechem Herbina.
- To znaczy, z juniorazji — sprecyzował Nigel.
- Może? Kto wie? - mruknął Barry. - Słyszałem, że lekarze czynią cuda z komórkami
macierzystymi. Wiedziałeś, że potrafią już hodować marudność w szalce Petriego? Poza
tym nie ma pośpiechu. Przestałem młodnieć, gdy Bubeldor przeleciał ogara piekieł.
Nigel spojrzał na niego pytająco.
- Umarł, Nige. Masz zaległości w modnym slangu dzisiejszych czarodziejów.
- Który sam wymyślasz — przypomniała Herbina. Barry jej nie słuchał.
- Teraz, gdy przywykłem do bycia nastolatkiem, nawet mi się to podoba. Nic nie muszę
robić, załatwiają to inni.
Barry wsiadł do samochodu od strony pasażera - był za młody, żeby prowadzić.
- Ucałujcie ode mnie Fi i jeszcze raz podziękujcie za zdjęcie. Strasznie zaimponowało
moim kumplom, gdy zaczęło
299
się ruszać — powiedział Nigel. Pomachał im na pożegnanie i wbiegł po wzgórzu z
powrotem do szkoły. Samochód skręcił w drogę główną.
- Teraz, kiedy stary Bubeldor nie żyje, czy czasami zdarza ci się go żałować? — spytała
Herbina.
Barry rozes'miał się.
- Starzy dyrektorzy nigdy nie umierają, Herbino, i dobrze o tym wiesz. Powracają jako
duchy w drugiej części.
- A świnie umieją latać - dodała Herbina i na tym skończyli.

się ruszać - powiedział Nigel. Pomachał im na pożegnanie i wbiegł po wzgórzu z
powrotem do szkoły. Samochód skręcił w drogę główną.
— Teraz, kiedy stary Bubeldor nie żyje, czy czasami zdarza ci się go żałować? - spytała
Herbina.
Barry roześmiał się.
— Starzy dyrektorzy nigdy nie umierają, Herbino, i dobrze o tym wiesz. Powracają jako
duchy w drugiej części.
— A świnie umieją latać - dodała Herbina i na tym skończyli.
DODATEK
PO
Teraz, po skończeniu lektury, niektórzy z Was zastanawiają się pewnie: „Gdzie ten
seks?". „Obiecałeś nam mnóstwo gorącego seksu, draniu". Faktycznie, obiecałem i
miałem szczery zamiar uczynić z Barryego Trottera i Niepotrzebnej kontynuacji powieść
przesyconą zaciskającą zwieracze mocą erotyczną. Potem jednak przypomniałem sobie,
że mogłaby ją przeczytać moja babcia, a komu potrzebne podobne rozmowy?

164

background image

Ponieważ jednak zawsze dotrzymuję słowa, zamieszczam krótki przewodnik po scenach
seksu istniejących obecnie wyłącznie na moim twardym dysku. Umieśćcie je w tekście,
gdy tylko zacznie się Warn nudzić.
Dramatis personae Barry/Herbina
Lon/noga Yielokonta
Komentarze
Zdumiewająco energiczna,
zważywszy na fakt, że są
małżeństwem
Ludzie, sterylizujcie zwierzęta!
301
Snajper/nawilżony mokasyn 78 domowych skrzatów
Nigel/magazyn Niegrzeczne
najady (paźdz.) Hybryda/Pergol Hamgryz/Fistuletta
Blablabla/Pons
No dobra, tak się po prostu
nie godzi
Mam nadzieję, że po wszystkim
umyły narzędzia kuchenne
„Chyba nie zrobiłem tego jak
należy"
Trzepotliwa
Niechaj to będzie dla was
nauką, ludziska: nie pijcie
zbyt dużo
Romantyczne czytanie,
karmienie się winogronami;
jak para uczniaków.
Snajper/nawilżony mokasyn 78 domowych skrzatów
Nigel/magazyn Niegrzeczne
najady (paźdz.) Hybryda/Pergol Hamgryz/Fistuletta
Blablabla/Pons
No dobra, tak się po prostu
nie godzi
Mam nadzieję, że po wszystkim
umyły narzędzia kuchenne
„Chyba nie zrobiłem tego jak
należy"
Trzepotliwa
Niechaj to będzie dla was
nauką, ludziska: nie pijcie
zbyt dużo
Romantyczne czytanie,

165

background image

karmienie się winogronami;
jak para uczniaków.

INDEKS
Od wydawcy: Podczas prac nad każdą książką część pierwotnego rękopisu pada ofiarą
zabójczego, niebieskiego długopisu redaktora. Nigdy nie okazało się to bardziej
konieczne niż w przypadku Barryego Trottem i Niepotrzebnej kontynuacji. Gdy na
naszym nagle zniesmaczonym progu wylądował 2800-stronicowy maszynopis pana
Gerbera, uznaliśmy naturalnie, że chciał, abyśmy przygotowali go do wydania. Po
lekturze jednak wszyscy pracownicy Gollancza stwierdzili jednogłośnie, że autor postąpił
zapewne zgodnie ze zwyczajem starożytnych Rzymian, którzy porzucali gdzieś chore i
niechciane dzieci, by dyskretnie zeszły z tego świata.
Kiedy pan Gerber zadzwonił, pytając o honorarium (ha!), nazwał swój maszynopis
„trudnym i postmodernistycznym". My nazwaliśmy go „przeraźliwą kupą łajna". Jedynie
dzięki wielu dokładnym redakcjom (dokonanym pod groźbą broni, zwykły niebieski
długopis nic by tu nie zdziałał) mogliśmy w końcu wydać to „dzieło".
Nie zamierzając inwestować ani grosza więcej, przedru-kowujemy indeks towarzyszący
oryginalnemu maszynopisowi. W rezultacie pewne wspomniane w nim zdarzenia i
postaci mogły nie trafić do wersji końcowej. Przepraszamy za zamieszanie, ale im
prędzej zapomnimy o całym tym doświadczeniu, tym lepiej.
303
Albioński Gryzotyłek (smok), 7; nieprzyzwoity dowcip z, 36
Aragrog (olbrzymi pająk), 7; świąteczne przyjęcia u, 36; i wskazówki dotyczące dekoracji
sieciowych, 107; zwyczaj wywieszania ośmiu małych skarpet, 123; skłonność do
obnażania się przed ludźmi po pijaku, 188;
Autor, 7; niemądre pomysły, 36; wyrównywanie skrywanych osobistych rachunków, 105.
Patrz także: pozwany
banalne stereotypy wykorzystywane do tanich żartów, passim;
Baran, Krwawy (duch Ślizgorybu), 7; i nocne moczenia, 36
Banszajs, 7
Bazyliszka, 7. Patrz także:
NUDNE STEREOTYPY
Brisket, Frenchy, 7; całkowita nieobecność w książce, 36
Bubeldor, Alpo (były
dyrektor), 7; przekonany, że śledzi go sterowiec, 36; wieczny brak dbałości o higienę
osobistą, 105.
Bucowski Batalion
(gwiazdorska drużyna ąuitkitu), 7; owocowy nietoperz Bucek (maskotka), 36
cuchnący oddech, patrz:
CHOROBA CHUCHOWA
Cygara, 7; i Hybryda, 36;
owinięte w skórkę
chochlików, 105 dowcipy ukradzione mojej

166

background image

żonie, passim, Durney, Dziubdziaczek, 7;
zabity i zjedzony przez
fanów Trottera, 36 dżemulet, 7; i inne ochronne
owocowe marmolady, 7 e-kocioł, 7 Flipstryk (profesor), 7; rzucony
przez osobisty aparat do
różdżkomasażu, 36 Gringor, Herbina, 7;
upierdliwość, 36; „i incydent
z bulionem", 105. Patrz
także: międzynarodowa
FEDERACJA LIZUSÓW.
Gwizzley, Author, 7;
i mosiężny kastet należący niegdyś do M.L. Kinga Jra, 36; i tendencja
304
do wyprowadzania Hokpok, Szkoła Magii
ciosów z lewej, 105 i Czarów-Marów, 7;
Gwizzley, Genny, 7; i fanzin,

absurdalnie wysokie

36; i zespół rockowy czesne, 36; paskudne
Mentolowe Skarpetki, 105; jedzenie podawane w,
obecna kariera artystki/

105; zrujnowane sale

zawodowej kichaczki, 123 sportowe i boiska, 188;
Gwizzley, Lonald, 7; akt

niesławna aktywność

urodzenia z błędnie seksualna uczniów, 193;
zapisanym imieniem hokpocki hymn szkolny, 211;
Lonard,36;iTOZ, 105;

śmiercionośny wpływ

niepublikowana autobiografia

na wszystkich Gumoli

Lon Gtuizli: rzycie, 123

w zasięgu słuchu, 230

Gwizzley, Mola, 7; zrobione na

Hybryda, 7; i chroniczny

drutach opakowanie w stylubronchit, 36; ciągłe
Christy dla całej szkoły, 36; plucie, 105;
Hamgryz, Ruddy (gajowy), 7;

Indeks, fałszywy, 7

i „Wygłunda na to, że sum jednorożec, 7; nie tak czysty
świnta" (zainspirowana

jak wszyscy sądzą, 36;

trotteromanią świąteczna patrz także: laskorożec
płyta nagrana z Aragrogiem),

Korektor, rażące błędy

36; i samogon z łoju, 105; przeoczone przez, 7; żenująco
program telewizyjny, 123; niska pensja, 36; zachowania
gwałtowne wymioty podczas

pasywno-agresywne, 105

wręczania nagród Emmy, 188

Kurrliss, Nicholas, 7; patrz

Heattx (po francusku:

także: Nicholas Błędny;

prostytutki), 7 Nicholas Niedorobiony;
Hogsbiede, miasto, 7; „miejsce

Nicholas Nienawidzący

warte odwiedzenia, jeśli maSamego Siebie;
się dość antybiotyków", 36 Nicholas Niewłaściwie

167

background image

305
Leczony; Nicholas od Złych Pomysłów
Laskorożec, 7
Malgnoy, Drago, 7;
i niepokojąco bliskie stosunki z matką, 36; śmierć, 105; upór grania głównej roli we
wszystkich przedstawieniach studenckich, 123; kolejna s'mierć, 188; i plany stworzenia
własnej firmy odzieżowej, 193; zbiór wypchanych domowych skrzatów, 211
Malgnoy, Lujusz, 7; ambicja, 36; władza, 105; bezwzględność, 123; ssanie kciuka, 188
Malgnoy, Neurotica, 7; i fobie, 36; lęki, 105; załamania, 125; i nieustanny dręczący
strach, 188; patrz także:
NIETRZYMANIE KAŁU;
Mamory, jezioro (jezioro
pod Hokpokiem), 7;
niewiarygodna mętność, 36 nosorąbacz, dostępność
w VieloLeku, 7;
i nieprzewidziane
uszkodzenia mózgu, 36;
procesy związane z, 105;
ogar, 7, przydatność na przyjęciach, x.
Pend, madame (profesor), 7; i urlop spędzony na pracy w zespole Petera Tosha, 36
Pitsch, madame (instruktorka quitkitu), 7; i urazy głowy, 36; uczniowie stale chowający jej
klucze, 105.
pleśnipup (szkodnik), 7
Pod Żołędzia Dzika (pub), 7; i przekupstwo policji, 36; samorozwadniające dzbanki, 105
Pommefritte, Puppa (siostra), 7; nagroda „Za nowatorskie użycie gipsu sztukatorskiego w
medycynie", 36
pompki oczne (eufemizm oznaczający sen), 7;
Pons, madame (bibliotekarka), 7; wieczny wygląd transwestyty, 36; związek z Davidem
Bowie, 105
Pupps, profesor (nauczyciel), 7; niemile widziany ekshibicjonizm, 36
Rockhard Girlboy (były profesor), 7; i japońska
306

reklama czarodziejskiej wierciprezerwarywy, 36 Trotter, Barry, 7; i przodek, który zsikał
się ze strachu pod Azincourt, 36; i eksperymenty z zarostem, 105; zaklejanie folią miski
sedesowej, 123; uczy hokpocki bluszcz układania się w nieprzystojne gesty, 188; patrz
także: połączone
BŁONĄ PALCE U NÓG;
Trotter, Nigel, 7; nazywa matkę „psychopatyczną ropuchą", 36; traci prostownik okultu,
105;
Trotter, Fiona, 7; pogłoski o nieprawym pochodzeniu, 36; i zniknięcie sypialni babci
Gringor, 105
Smoki włażące do kubłów ze śmieciami, 7

168

background image

Vielokont, lord Terry (Ten, Który Śmierdzi, Władca Ciemniaków), 7; plany szybkiego
wzbogacenia, 36
wackorost (owad), 7; poddawanie się użądleniom, 36; patrz także: Rockhard Girlboy
Wielosmok (zaklęcie), 7; i jego przydatność na przyjęciach, 36
Wróżka-stopuszka, 7;
charakterystyczna woń, 36; nienawiść do węgla aktywnego, 105
wydry świętego Katara, 7;
życie, sens, 7; możliwy bezsens, 36
SPIS TREŚCI
Słowo do wrażliwego czytelnika............................................ 6
Rozdział 1: Urodziny i książka.............................................. 7
Rozdział 2: Komórka specjalna........................................... 28
Rozdział 3: Obowiązkowy rozdział dziejący się na peronie ... 51
Rozdział 4: Wejście ćwoka.................................................. 67
Rozdział 5: Kuratorzy i Księgowi ........................................ 93
Rozdział 6: Wątpliwy autorytet......................................... 105
Rozdział 7: Grota sir Gobryka .......................................... 128
Rozdział 8: Quitkit ekstremalny ....................................... 137
Rozdział 9: Przypadki Pommefritte................................... 163
Rozdział 10: Rozpoczyna się śledztwo............................... 179
Rozdział 11: „Oto, jak było naprawdę..." .......................... 189
Rozdział 12: Jesteś tylko tak stary, jaki się wydajesz........... 204
Rozdział 13: Dobre wieści, złe wieści ................................ 223
Rozdział 14: Koniec niezwykle krótkiej ery....................... 234
Rozdział 15: Widok z rejestru........................................... 243
Rozdział 16: Demag......................................................... 254
Rozdział 17: Brodate dziecko............................................ 266
Rozdział 18: Odloty ......................................................... 281
Rozdział 19: Banalność zła (przynajmniej w tej książce) .... 289
Epilog: Rok później .......................................................... 298
Dodatek: Krótki przewodnik po dosłownych
scenach seksu usuniętych z książki............................... 301
Indeks .............................................................................. 303

LEWA LADACZNICA I STARA SZAFA
Opowieści z Blarnii
Michael Gerber
Ukochany klasyk fantasy, dzieło małomównego, palącego fajkę naukowca w cuchnącej
tytoniem tweedowej marynarce - przerobione na przebój kinowy, święcący tryumfy na
całym świecie. Skąd my to znamy? „Władca Pierścieni" poddany hollywoodzkiej obróbce
stał się gigantycznym hitem. „Narnia" z pewnością mu dorówna. „Nuda Pierścieni"
natomiast sprzedała się w ponad 300 tysięcach egzemplarzy, a potem 160 tysięcy dwóch

169

background image

innych parodii Tolkiena. Teraz Mikę Gerber, świeżo po sukcesach (pół miliona nakładu!)
„Barry'ego Trottera", bierze na cel kolejny fenomen medialny.

BARRYTROTTER I BEZCZELNA PARODIA
Michael Gerber
„Barry Trotter i Bezczelna parodia" to satyryczne, przezabawne spojrzenie na fenomen
Harty'ego Pottera. Można w nim znaleźć sporo ironicznych aluzji pod adresem książek,
lecz Gerber kieruje ostrze humoru głównie przeciw potworowi marketingowemu, jakim
stał się Harry. Jednocześnie Barry Potter kipi twórczą energią, a prześmieszne podejście
autora do magii mogłoby zaskoczyć nawet J.K. Rowling.
„Barry Trotter" to naprawdę dobra parodia literacka, rzucająca nowe światło na książki
Rowling i wychwytująca ich niuanse i irytujące szczegóły. Nie trafia do was Harry? - Barry
was zachwyci!
Barry Trotter ma 22 lata i wciąż studiuje w Szkole Magii Hokpok. Nie musi się spieszyć,
bo dzięki opowiadającym o nim książkom G.K. Rol-lin został milionerem, z radością
zatem oddaje się rozkoszom pijackiego studenckiego życia. Owszem, stada Gumoli,
którzy stale gromadzą się wokół Hokpoku, marząc o tym, by go zobaczyć, czy wręcz
dotknąć, trochę wkurzają wiecznego studenta, ale Barry się nie łamie. Do chwili, gdy
dociera do niego wieść, że Hollywood zamierza zekranizować pierwszą powieść Rollin.
Wszyscy wiedzą, co to oznacza: utratę kontroli nad dziełem, tanie pamiątki i gadżety,
kolejne miliony Gumoli wokół Hokpoku. Wraz z Bumblemorem opracowują plan: trzeba
powstrzymać realizację filmu.
Wspieraj polską fantastykę!
Nagroda im. Janusza A. Zajdla jest coroczną nagrodą w dziedzinie fantastyki,
przyznawaną przez miłośników fantastyki autorom najlepszych polskich utworów
literackich. Nagroda przyznawana jest w dwóch kategoriach: powieści i opowiadania.
Każdy czytelnik fantastyki może wybrać od jednego do pięciu utworów w każdej
kategorii, wydanych w poprzednim roku kalendarzowym. Po pięć utworów, które zbiorą
najwięcej głosów, znajdzie się na liście nominacji do Nagrody. Spośród nich uczestnicy
POLCON-u, czyli Ogólnopolskiego Konwentu Miłośników Fantastyki, dokonają wyboru
Laureatów.
Więcej informacji o Nagrodzie Zajdla i POLCON-ach znajdziecie na stronach interne-
towych
http://zajdel.fandom.art.pl i http://polcon.fandom.art.pl Listę wybranych utworów należy
nadesłać do 15 czerwca pocztą elektroniczną na adres:
zajdel@fandom.art.pl lub pocztą tradycyjną na adres korespondencyjny:
Związek Stowarzyszeń Fandom Polski
ul. Zamieniecka 46/25
04-158 Warszawa
korzystając z poniższego kuponu, bądź podając wszystkie informacje na kartce
pocztowej. Pamiętaj, w danym roku jedna osoba może zgłosić maksymalnie 5 powieści i
5 opowiadań
Nominacje zgłasza:

170

background image

Imię i nazwisko: . Adres zamieszkania: .
Adres korespondencyjny: .
(jeśli inny niż zamieszkana) .
e-mail: . Zgłaszane powieści:
1..................................
2..................................
3..................................
4..................................
5..................................
Zgłaszane opowiadania:
1..................................
2..................................
3..................................
4..................................
5..................................
Wspieraj polską fantastykę!
Nagroda im. Janusza A. Zajdla jest coroczną nagrodą w dziedzinie fantastyki,
przyznawaną przez miłośników fantastyki autorom najlepszych polskich utworów
literackich. Nagroda przyznawana jest w dwóch kategoriach: powieści i opowiadania.
Każdy czytelnik fantastyki może wybrać od jednego do pięciu utworów w każdej
kategorii, wydanych w poprzednim roku kalendarzowym. Po pięć utworów, które zbiorą
najwięcej głosów, znajdzie się na liście nominacji do Nagrody. Spośród nich uczestnicy
POLCON-u, czyli Ogólnopolskiego Konwentu Miłośników Fantastyki, dokonają wyboru
Laureatów. Więcej informacji o Nagrodzie Zajdla i POLCON-ach znajdziecie na stronach
interne-towych
http://zajdel.fandom.art.pl i http://polcon.fandom.art.pl Listę wybranych utworów należy
nadesłać do 15 czerwca pocztą elektroniczną na adres:
zajdel@fandom.art.pl lub pocztą tradycyjną na adres korespondencyjny:
Związek Stowarzyszeń Fandom Polski ul. Zamieniecka 46/25
04-158 Warszawa
korzystając z poniższego kuponu, bądź podając wszystkie informacje na kartce
pocztowej. Pamiętaj, w danym roku jedna osoba może zgłosić maksymalnie 5 powieści i
5 opowiadań
Nominacje zgłasza:
Imię i nazwisko: . Adres zamieszkania: .
Adres korespondencyjny: .
(jeśli inny nL zamieszkania) .
e-mail:. Zgłaszane powieści:
1..................................
2..................................
3..................................
4..................................
5..................................

171

background image

Zgłaszane opowiadania:
1..................................
2..................................
3..................................
4..................................
5..................................

172


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gerber M Barry Trotter i niepotrzebna kontynuacja
Barry trotter i Niepotrzebna kontynuacja
Gerber M Barry Trotter i końska kuracja
Gerber M Barry Trotter i końska kuracja
Michael Gerber Barry Trotter i Bezczelna Parodia
Barry Trotter I?zczelna Parodia
1 Barry Trotter i bezczelna parodia
3 Barry Trotter i końska kuracja
POWIERNICZE WYSPY PACYFIKU, ŚWIAT - KRAJE I KONTYNENTY
NAURU-WYSPA, ŚWIAT - KRAJE I KONTYNENTY
KONTYNUACJA ZABIEGÓW word, różne
PITCAIRN-WYSPA, ŚWIAT - KRAJE I KONTYNENTY
Kontynenty, Geografia - Paleontologia
TEORIE POWSTANIA KONTYNENTÓW, Geografia - HMiK WNGiG, Semestr I, Podstawy geografii - Geografia fizy
Psychoanaliza Freuda i jej kontynuacje

więcej podobnych podstron