DIANA PALMER
MÓJ CUDOWNY SZEF
Gdyby Dane się nie pilnował, oszalałby na punkcie Tess. Jego ukochana była
kobietą z zasadami i on o tym wiedział. Nie mógł pójść z nią do łóżka, a potem o
wszystkim zapomnieć. Pozostało mu jedno wyjście: stłumić żądzę i ukrywać
prawdziwe uczucia. Postanowił traktować Tess tak, jak szef traktuje podwładną...
PROLOG
Richard Dane Lassiter spoglądał na panoramę Houston z okna swego gabinetu
w eleganckim biurowcu. Patrzył nie widzącym wzrokiem na drobne krople deszczu
spływające po szybie. W zapadającym zmroku lśniły neony i latarnie. Dane
podświadomie usiłował odwlec nieuchronną konfrontację.
Lada chwila powinien przejść z gabinetu do poczekalni agencji
detektywistycznej. Musiał zbesztać sekretarkę, którą uważał niemal za swoją krewną.
Tess Meriwether była córką mężczyzny zaręczonego z jego matką. Nita Lassiter i
Wyatt Meriwether zginęli tragicznie na krótko przed ślubem. Ich dzieci nie stały się
wprawdzie powinowatymi, lecz mimo to Dane od paru lat czuł się za Tess
odpowiedzialny. Dlatego gdy dziewczyna straciła ojca, zatrudnił ją u siebie i czuwał
nad nią z daleka. Bolesne wspomnienia zawsze będą ich dzielić, ale uczucie
pozostało.
Można by je nazwać miłością, gdyby nie to, że Dane za wszelką cenę chciał
zachować dystans i świadomie zrażał do siebie Tess. Miał za sobą nieudane
małżeństwo. Został również ciężko ranny, gdy jako teksaski strażnik tropił
przestępców. Postrzał, który omal nie okazał się śmiertelny, spowodował w życiu
Lassitera wielkie zmiany. Dane odszedł z policji i założył własną agencję
detektywistyczną.
Skaptował do współpracy najlepszych miejscowych funkcjonariuszy. Jego
firma od początku cieszyła się dobrą opinią i zaufaniem klientów. Znacznie gorzej
układało się życie prywatne detektywa. Szczerze mówiąc, w ogóle go nie miał.
Została mu jedynie Tess, która unikała go jak ognia.
Lassiter odszedł od okna. Był wysoki i szczupły. Poruszał się zwinnie i lekko;
głowę nosił wysoko i patrzył na ludzi z góry. Wygląd i postawa detektywa pozwalały
się domyślać, że w jego żyłach płynie hiszpańska krew. Odziedziczył po przodkach
czarne oczy i włosy oraz ciemną karnację. Był przystojnym mężczyzną, ale nie zdawał
sobie z tego sprawy. Od lat unikał kobiet; nie obchodziło go, czy może się podobać.
Matka znienawidziła go, bo zbytnio przypominał ojca, który porzucił rodzinę,
kiedy Dane był małym chłopcem. Pragnął okazać matce, jak bardzo ją kocha, ale Nita
po prostu nie miała dla niego czasu. Obojętność matki pozostawiła głęboką skazę w
jego osobowości. Ożenił się, gdy pracował w policji Houston, jeszcze nim postanowił
zostać teksaskim strażnikiem. Jane poślubiła jednak nie człowieka, tylko twarzowy
uniform; to ją w narzeczonym najbardziej pociągało. Wspólne życie nie układało się
dobrze. Dane nie mógł dać żonie tego, czego najbardziej pragnęła. Szybko doszła do
wniosku, że popełniła niewybaczalny błąd. Odsunęła się od męża, nie chciała z nim
sypiać, a w końcu uznała, że ma go dość. Gdy Dane został ranny, odeszła, zanim
opuścił szpital. Gdyby nie Tess, musiałby samotnie zmagać się z tamtym koszmarem.
Na ironię losu zakrawało, że Tess była w nim zakochana. Dane myślał o tym z
goryczą. Poznał ją jako nastolatkę; właśnie skończyła szkołę. Wyatt Meriwether
zaniedbywał córkę, podobnie jak Nita Lassiter swego syna. Oddał ją babci na
wychowanie, by mieć czas na liczne romanse. Niewinna i łagodna Tess pociągała
Dane'a bardziej niż jakakolwiek inna kobieta. Po dziś dzień wstyd mu było, że tak źle
ją potraktował w czasie swojej rekonwalescencji.
Siła uczuć, jakie dla siebie żywili, z niczym nie dała się porównać. Dane
usiłował zdusić je w zarodku. Nie lubił kobiet i nie miał do nich zaufania. A jednak
Tess znalazła drogę do jego serca. Nikt go dotąd tak nie kochał. Odrzucił ten dar,
ulegając nagłemu wybuchowi namiętności; tak bardzo przestraszył Tess, że od tej
pory trzymała się od niego z daleka.
Dane niecierpliwym gestem odgarnął ciemne włosy. Dość tych wspomnień.
Nic dobrego z nich nie wynika. śycie przynosiło nowe problemy. Tess umyśliła sobie,
ż
e zostanie prywatnym detektywem w jego agencji. Ta praca bywała niebezpieczna.
Dane niechętnie przydzielał ryzykowne zadania Nickowi oraz jego siostrze, Helen.
Jednym z nich była zasadzka na groźnego przestępcę, której Tess przez głupotę i
nieuwagę omal nie udaremniła. Trzeba jej za to porządnie natrzeć uszu. Niewiele
brakowało, by zdekonspirowała jego agentów. Nie można ryzykować kolejnej takiej
wpadki. Poza tym Tess musi się pożegnać z marzeniami o posadzie detektywa.
Ryzyko było zbyt wielkie. Helen uległa prośbom dziewczyny, nauczyła ją chwytów
skutecznych w samoobronie i pokazała, jak obchodzić się z bronią, chociaż Dane nie
ż
yczył sobie, by jego agencja przekształciła się w szkółkę dla początkujących
detektywów. Tess była tak uparta, że w końcu zrobił dla niej wyjątek. Drżał na samą
myśl, że mogłaby wykonywać
ryzykowną pracę detektywa. W biurze była
całkiem bezpieczna. Gdyby zmieniła posadę…
Na szczęście nic nie wskazywało na to, by do tego doszło.
Należało jak najszybciej załatwić sprawę niefortunnego zachowania się Tess
podczas zasadzki na podejrzanego.
Dane przypomniał sobie, jak po raz pierwszy ujrzał Tess w restauracji, gdzie
Nita i Wyatt po zaręczynach umówili się na spotkanie z dwójką dorosłych dzieci.
Dane udawał, że poczuł niechęć do jasnowłosej nastolatki, która od pierwszej chwili
pociągała go jednak z wielką siłą. Dla dorosłego, żonatego mężczyzny był to powód
do niepokoju. Jane przyszła z nim na spotkanie, ale była tak uszczypliwa i arogancka,
ż
e odesłał ją taksówką do domu. Tess stanowiła jej przeciwieństwo. Była nieśmiała,
milcząca i wyraźnie nim zainteresowana.
Na samą myśl o tym Dane machinalnie napiął mięśnie.
Od pierwszej chwili pragnął Tess i mijające lata tego nie zmieniły. śył
samotnie. Miał ważny powód, dla którego nie pragnął trwałego związku, a tym
bardziej małżeństwa. Męska duma nie pozwalała mu rozpamiętywać tej sprawy.
Skrzywił się i podszedł do drzwi oddzielających gabinet od sekretariatu i
poczekalni. Nie można w nieskończoność odwlekać tej rozmowy. To byłby objaw
tchórzostwa, a tego nikt mu nie śmiał zarzucić. Obawiał się jednak, że nie będzie w
stanie patrzeć na smutną twarz bezlitośnie karconej dziewczyny. Nie chciał, by znów
przez niego cierpiała. Bóg jeden wie, ilu zmartwień przysporzył jej przez te wszystkie
lata.
Z drugiej strony jednak Tess powinna sobie uświadomić, że w ich pracy
obowiązują żelazne zasady, których trzeba przestrzegać. Jeśli raz przymknie oczy na
jej głupi postępek, kolejny błąd może kosztować ją życie. Nie wolno ryzykować.
Z ponurą miną położył dłoń na klamce i otworzył drzwi.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tess Meriwether westchnęła ciężko. W napięciu zerkała na drzwi, czekając, aż
otrzyma zasłużoną karę. Dzisiejszy dzień trudno było zaliczyć do udanych. Po tym jak
omal nie zdekonspirowała pary detektywów, szef traktował ją jak powietrze. Miała
nadzieję, że zdoła się wymknąć ukradkiem, nim Dane wyjdzie z gabinetu, by zmyć jej
głowę.
Uporządkowała biurko, zerknęła na zegar ścienny i z ulgą sięgnęła po płaszcz.
Był to szykowny trencz - idealny strój dla detektywa. Była uradowana i dumna, kiedy
go kupiła. Spełniło się marzenie wielkiej miłośniczki kryminałów. Praca w agencji
Dane'a była interesująca, mimo że Dane uparcie odmawiał, ilekroć chciała pomóc w
wykonaniu zlecenia. Przysięgła sobie w duchu, że pewnego dnia zostanie detektywem
mimo protestów nadopiekuńczego szefa.
- Dokąd się wybierasz? - usłyszała nagle znajomy głos. Dane niespodziewanie
stanął w drzwiach. W trzyczęściowym garniturze wyglądał jak główny bohater
kryminału. Niechętnie odwróciła wzrok. Wprawdzie przed trzema laty potraktował ją
okropnie, ale wciąż lubiła na niego patrzeć.
- Idę do domu - odparła. - Masz coś przeciwko temu?
- Owszem. - W milczeniu dał jej znak ręką, by poszła za nim do gabinetu.
Zamknął drzwi i stanął obok niej. Mimo woli spostrzegł, że napięła mięśnie, jakby
szykowała się do ucieczki. Ta reakcja była łatwa do przewidzenia. Zasłużył sobie na
niechęć Tess, ale wyrzuty sumienia nie łagodziły bólu.
- Zapowiedziałem ci, że podczas akcji masz się trzymać z daleka od naszych
ludzi - rzucił Dane tonem znacznie ostrzejszym, niż zamierzał.
- Nie zrobiłam tego umyślnie - odparła Tess, nawijając na palec kosmyk
jasnych włosów. - Zobaczyłam Helen i pomachałam jej ręką. Wiedziałam o
planowanej zasadzce, ale byłam przekonana, że zaczaicie się na podejrzanych
wczesnym rankiem w jakimś ustronnym miejscu. Nie przyszło mi do głowy, że para
detektywów zaszyła się na całe popołudnie w sklepie z zabawkami. Byłam pewna, że
Helen kupuje prezent bratankowi swego chłopaka. - Tess zerknęła na Dane'a. Miała
duże szare oczy. - Nie zdradziłeś mi żadnych szczegółów tej akcji. Powiedziałeś
tylko, że nie wolno mi się do tego mieszać. Miałam się trzymać z daleka. Z daleka od
czego? - perorowała z irytacją. - Houston to duże miasto. Zwykli ludzie, w
przeciwieństwie do teksaskich strażników, nie zastanawiają się nad tym, że może coś
im grozić. Trzeba jasno i wyraźnie określić, gdzie nie powinni chodzić!
Dane wysłuchał tyrady swojej sekretarki z kamienną twarzą. Nie odrywał od
niej ciemnych oczu. Nagle uśmiechnął się prowokująco. Stali nieruchomo. Rozległo
się ciche pukanie. Przez uchylone drzwi do gabinetu zajrzała brunetka w eleganckim
kostiumie. Była to Helen Reed. Zerkała z obawą na szefa.
- Czy mogę iść do domu? - zapytała cicho. Zapadło milczenie. Dziewczyna
dodała nieśmiało: - Minęła piąta.
- Weź magnetofon i pomóż bratu. Może coś nagracie. Nick sam nie znajdzie
dowodów przeciwko niewiernemu mężowi.
- Wykluczone! - odparła Helen. - Nie zamierzam tkwić z moim braciszkiem
pod drzwiami pokoju wynajętego na godziny, skąd będą do nas dochodzić jęki i
okrzyki wywołujące rumieniec na policzkach. Taka robota z Nickiem? Stanowczo
odmawiam! Kochany braciszek zbytnio działa mi na nerwy! Poza tym mam randkę z
Haroldem!
- Miałaś uświadomić tej młodej darnie - mruknął Dane, ruchem głowy
wskazując sekretarkę - gdzie zastawiacie pułapkę na podejrzanego, żeby się tam nie
plątała.
- Moja wina! Przepraszam - jęknęła rozpaczliwie Helen.
- Przeprosiny to za mało. Pomóż Nickowi. To będzie pokuta. W przeciwnym
razie stracisz posadę.
- Jeśli mnie zwolnisz - stwierdziła nonszalancko Helen - zatrudnię się w
wydziale komunikacji, a wówczas lepiej nie składaj wniosku o rejestrację auta, bo i
tak niczego nie załatwisz. Po moim trupie!
- Czyżbyś zapomniała, że dwa lata przepracowałem w miejscowej policji i
mam tam wielu znajomych?
Helen z żałosnym westchnieniem podeszła bliżej, ostentacyjnie padła na
kolana i pochyliła się, zamiatając podłogę długimi ciemnymi włosami. Zrobiła to z
wdziękiem baletnicy. Nie na darmo brała lekcje klasycznego tańca.
- Na miłość boską! Przestań się wygłupiać. Idź do domu - rzucił
zniecierpliwiony Dane i dodał mściwie: - Mam nadzieję, że Harold zafunduje ci pizzę
z tuńczykiem.
- Dzięki, szefie. Tak się składa, że uwielbiam tuńczyka! - Helen z uśmiechem
pomachała Lassiterowi na pożegnanie. Zniknęła za drzwiami, nie dając mu czasu na
zmianę decyzji.
- Cóż za arogancja! Wkrótce usłyszę, że należy jej się urlop na Bahamach. -
Dane niecierpliwym gestem odgarnął włosy. Niesforny kosmyk opadł mu na czoło.
Tess pokręciła głową.
- Helen woli Jamajkę. Wiem, bo pytałam.
Dane chodził niespokojnie po gabinecie. Tess obserwowała go ukradkiem.
Miał sylwetkę kowboja - zwycięzcy rodeo: szerokie ramiona, wąskie biodra, długie
mocne nogi. Gdy był zmęczony, dawały o sobie znać rany odniesione podczas
strzelaniny sprzed trzech lat i wówczas lekko utykał. Teraz wydawał się znużony.
Po trzech latach znajomości Tess nadal trochę się go obawiała, ale potrafiła
ukryć łęk. Wiedziała, jak stawić czoło ukochanemu mężczyźnie. Raz jeden zapomniał
się przy niej i to wystarczyło, by straciła ochotę na upojne sam na sam.
Poczuła na sobie uporczywe spojrzenie. Miała wrażenie, że Dane czyta w jej
myślach. Na policzki wystąpiły jej rumieńce.
- Zawstydzona? - rzucił ironicznie. Jego taksujący wzrok wprawiał w
zakłopotanie nawet starych policjantów.
- Zastanawiałam się, co bym czuła, gdyby przyszło mi złapać na gorącym
uczynku niewiernego męża - skłamała i mocniej ścisnęła torebkę. - Muszę już iść.
- Randka? Nie możesz się doczekać, kiedy padniesz mu w ramiona? - rzucił
obojętnie.
Tess unikała mężczyzn, ale nie chciała, żeby Dane o tym wiedział. Z
uśmiechem wzruszyła ramionami i wyszła.
Zapadł zmrok; było chłodno. Blask ulicznych latarni w niewielkim stopniu
rozpraszał mrok. Zimowy wieczór był mglisty, ponury i smutny. Tess zapięła płaszcz
i powlokła się w stronę stojącego na parkingu auta. Jeździła małym importowanym
samochodem. Dzisiejszy wieczór będzie taki sam jak inne. Miała go spędzić samotnie
w mieszkanku zwanym szumnie własnym domem. Urządziła je najlepiej, jak mogła:
mała kuchenka, łazienka, pokój z rozkładaną kanapą, stanowiący zarazem salon i
sypialnię. Wieczorami oglądała stare filmy, aż poczuła zmęczenie; wtedy szła do
łóżka. Kolejny wieczór będzie taki sam jak poprzedni. Zmieni się jedynie tytuł filmu.
Do niedawna mogła oglądać ulubione starocie w towarzystwie Kit Morris,
przyjaciółki i sąsiadki w jednej osobie, która pracowała w pobliżu agencji. Tak się
jednak złożyło, że szef Kit wyjechał na dwa miesiące w interesach, a sekretarka,
ciesząca się całkowitym zaufaniem, musiała towarzyszyć szefowi; była dyspozycyjna,
co miało znaczny wpływ na wysokość jej pensji. Tess bardzo tęskniła za nieco starszą
od niej przyjaciółką. Często się spotykały - także w pracy, bo agencja
detektywistyczna Lassitera dostawała od szefa Kit wiele zleceń, odkąd za jej
pośrednictwem znaleziono matkę milionera - szaloną kobietę skłonną do
ryzykownych eskapad.
Po wyjeździe sąsiadki Tess była osamotniona. Nie miała się komu zwierzyć.
Lubiła Helen i uważała ją za przyjaciółkę, ale nie mogła wyznać koleżance z pracy, że
Dane Lassiter złamał jej serce.
Zarzuciła torbę na ramię i wsunęła ręce do kieszeni płaszcza. Pomyślała, że jej
ż
ycie przypomina tę okropną noc: chłód, pustka, samotność.
Gdy zamknęły się za nią drzwi wejściowe biurowca, spostrzegła dwóch
elegancko ubranych mężczyzn rozmawiających w blasku ulicznej latarni.
Obserwowała ich z ciekawością, gdy dokonywali wymiany: otwarty neseser
wypełniony plastikowymi torebkami z białą zawartością za gruby pakiet banknotów.
Minęła nieznajomych, uśmiechnęła się z roztargnieniem, skinęła im głową i poszła
dalej. Nie zdawała sobie sprawę, że wprawiła obu panów w osłupienie. Zmierzała w
stronę parkingu.
- Widziała? - zapytał jeden z mężczyzn.
- O rany! Pewnie, że tak! Za nią!
Tess nie słyszała tej rozmowy, ale zaniepokoił ją dobiegający z tyłu odgłos
kroków. Odwróciła się powoli i ujrzała biegnących mężczyzn. Miała wrażenie, że
chcą jej zrobić krzywdę. Krzyczeli coś. Osłupiała ze strachu. Nie była w stanie zrobić
kroku. Nagle blask latarni zalśnił na metalowym przedmiocie trzymanym przez
jednego z biegnących. Nim się zorientowała, że to świetlny refleks wypolerowanej
lufy pistoletu, rozległ się głośny trzask i coś uderzyło ją w ramię. Krzyknęła,
zachwiała się i upadła na asfalt.
- Zabiłeś ją! -krzyknął jeden z mężczyzn. - Ty idioto! Wsadzą nas za
morderstwo, a nie za handel kokainą!
- Zamknij się! Daj pomyśleć! Może nie zginęła na miejscu…
- Wiejmy stąd! Na pewno ktoś usłyszał strzały!
- O rany! Ta kobieta wyszła z budynku, w którym mieści się agencja
detektywistyczna - jęknął facet z pistoletem w dłoni.
- Coraz lepiej! Wspaniałe miejsce na sfinalizowanie transakcji. Wiejmy! To
syreny radiowozów!
Przestępca się nie mylił. Nadjechał patrol zaalarmowany przez wystraszonego
przechodnia. Radiowóz zablokował wyjazd z parkingu. W świetle reflektorów
policjanci ujrzeli dwóch mężczyzn pochylonych nad osobą leżącą nieruchomo na
asfalcie.
- O rany! - krzyknął jeden z przestępców. - Wiejmy!
Tess jak przez mgłę słyszała tupot kroków. Była w szoku. Daremnie
próbowała się podnieść. Asfalt pod jej policzkiem był wilgotny i chropowaty. Nic
więcej nie czuła.
- Kogoś postrzelili! - dobiegł ją nieznany głos. - Trzeba ich zatrzymać!
Usłyszała kilka wystrzałów. Stopy w czarnych butach przemknęły obok jej
twarzy. Dwaj policjanci ścigali eleganckich przechodniów.
- Tess!
W pierwszej chwili nie rozpoznała głosu Dane'a. Jej szef był zawsze
opanowany i chłodny. Rzadko się denerwował i mówił głośno.
Ostrożnym ruchem odwrócił zszokowaną dziewczynę. Patrzyła na niego nie
widzącym wzrokiem. Czuła, że jej ramię staje się wilgotne, ciężkie i gorące. Chciała
opowiedzieć, co się stało, ale nie była w stanie wykrztusić słowa.
Dane od razu dostrzegł ciemną plamę na rękawie płaszcza. Tkanina szybko
nasiąkała krwią, płynącą obficie z rany.
- Boże! - jęknął rozpaczliwie, ale zachował kamienną twarz, nie ujawniając
swych obaw. Tylko oczy lśniące od gniewu płonęły jak dwie ciemne gwiazdy.
- Jest ranna? - zapytał jeden z policjantów, podbiegając z pistoletem w dłoni
do leżącej nieruchomo dziewczyny. Ukląkł obok Tess.
- Tak. Niech pan wezwie karetkę. - Dane na moment podniósł wzrok. -
Szybko. Dziewczyna bardzo krwawi.
Policjant ruszył pędem do radiowozu.
Dane nie tracił czasu. Zsunął płaszcz z ramienia Tess. Skrzywił się, widząc
rozdarty pociskiem rękaw bluzki. Krew płynęła obficie. Lassiter zaklął, oczyścił ranę
czystą chusteczką do nosa i mocno ucisnął, by zatrzymać krwawienie. Nie zwrócił
uwagi na okrzyk bólu, który wyrwał się z ust rannej.
- Cicho - próbował ją uspokoić. - Nie ruszaj się, maleńka. Jestem przy tobie.
Wszystko będzie dobrze.
Tess drżała. Łzy spływały jej po policzkach. Zaczęła odczuwać ból dopiero,
gdy Dane zrobił prowizoryczny opatrunek. Bardzo cierpiała. Krzyknęła, gdy owinął
ranę chusteczką i mocno zacisnął opaskę. Lassiter zdjął płaszcz i przykrył drżącą z
zimna dziewczynę. Wsunął jej torbę pod stopy, by zapobiec omdleniu. Potem zajął się
obficie krwawiącą raną. Tess zdawała sobie sprawę, że jej stan jest poważny, ale
miała świadomość, że znajduje się w dobrych rękach, i dlatego nie uległa panice.
Obecność Dane'a dodawała jej otuchy. Bywał okrutny, ale w potrzebie mogła na nim
polegać.
- Czy wykrwawię się na śmierć? - zapytała spokojnie.
- Wykluczone. - Dane spojrzał na jadący w ich kierunku radiowóz. Mamrotał
przekleństwa, których Tess do tej pory nie słyszała z jego ust. Zerwał się na równe
nogi i krzyknął do policjanta: - Nie czekamy na karetkę. Dziewczyna się wykrwawi,
zanim lekarz tu dojedzie. Niech mi pan pomoże umieścić ją w aucie.
- Przed chwilą dostałem wiadomość od kolegi. Złapał jednego z tych łobuzów
- oznajmił policjant, wraz z Dane'em przenosząc ranną na tylne siedzenie. - Jeśli nie
zjawi się tutaj, nim uruchomię silnik, będzie musiał piechotą wrócić na posterunek.
- Jasne. - Dane ułożył głowę Tess na swoich kolanach. - Ruszajmy.
Gdy rozległ się warkot silnika, na parking wbiegł funkcjonariusz prowadzący
skutego kajdankami mężczyznę. Dane zacisnął pięści.
- Wezwałem patrol. Już tu jadą - zawołał siedzący za kierownicą policjant do
kolegi. - Mamy tu ranną dziewczynę. Dasz sobie radę?
- Pewnie! Zawieź ją do szpitala - usłyszał w odpowiedzi.
Kierowca prowadził z wyczuciem, którego Tess pewnie by mu pozazdrościła,
gdyby nie cierpiała tak bardzo z powodu bólu i mdłości.
Po kilku minutach radiowóz zatrzymał się przed izbą przyjęć szpitala
miejskiego. Ranna nie miała o tym pojęcia. Straciła przytomność.
Kiedy otworzyła oczy, było całkiem jasno. Zamrugała powiekami. Była lekko
oszołomiona. Całkiem przyjemne uczucie. Bark i ramię były spuchnięte i zbolałe.
Poruszyła się i dopiero wówczas spostrzegła, że jest podłączona do kroplówki i
aparatury medycznej.
- Uważaj - mruknął Dane siedzący na krześle przy szpitalnym łóżku. -
Podłączanie tych wszystkich rurek po raz drugi nie będzie przyjemne.
- Było ciemno… - wymamrotała sennym głosem, odwracając głowę w jego
stronę. - Gonili mnie tamci dwaj. Jeden z nich chyba mnie postrzelił.
- Zgadza się - odparł Dane. - To byli handlarze narkotyków. Co się właściwie
stało? Weszłaś przypadkiem między przestępców i policję? Była jakaś strzelanina?
- Nie - odparła z wysiłkiem. - Widziałam, jak tamci faceci finalizowali
transakcję. Wpadli w panikę, a ja byłam tak roztargniona, że początkowo nie
skojarzyłam, co się dzieje. Dopiero kiedy za mną pobiegli, doznałam olśnienia.
- Widziałaś, jak wymieniali narkotyki i pieniądze? - Dane znieruchomiał.
Znużona pacjentka pokiwała głową.
- Obawiam się, że miałam tę wątpliwą przyjemność.
- Jeśli dobrze ci się przyjrzeli i rozpoznali budynek, z którego wyszłaś… -
Dane gwizdnął cicho.
- Jeden zdołał uciec, prawda?
- Ten, który do ciebie strzelał - odparł ponuro. - Drugiego policja nie może
zbyt długo przetrzymywać w areszcie. Zbyt mało na niego mają. Złapali łobuza, ale
lada chwila wyjdzie za kaucją. Jeśli zdecydujesz się zeznawać, pójdzie do pudła za
handel narkotykami.
- Jego kumpel do mnie strzelał - przypomniała mu Tess. - To wspólnicy. Nie
można go oskarżyć o współudział?
- Kto wie? Trudna sprawa. Nie potrafię się w tym wszystkim rozeznać.
- Na pewno sobie poradzisz - mruknęła sennym głosem. - Tylu przestępców
wpakowałeś już za kratki…
- Znam ich sposób myślenia - przyznał Dane, mrużąc ciemne oczy - ale tym
razem nie potrafię zebrać myśli, bo napadli na bliską mi osobę.
Tess miała wrażenie, że śni. Czyżby Dane się o nią martwił? Bezsensowne
mrzonki! Przecież był do niej uprzedzony. I cóż z tego, że, kierowany litością,
zatrudnił niedoszłą powinowatą, gdy straciła ojca? Wyjątek potwierdza regułę. Był
wrogo nastawiony do Tess, więc dlaczego miałby się o nią martwić?
- Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał, pochylając się nad pacjentką, która mimo
woli podziwiała grę jego mięśni pod cienką koszulą.
- Lepiej niż ostatniej nocy. - Odruchowo dotknęła opatrunku. - Co ze mną
robili lekarze?
- Wyjęli kulę. Kaliber trzydzieści osiem, - Wyciągnął z kieszeni pocisk i
pokazał go Tess. - Pamiątka. Możesz go sobie umieścić w gablotce.
- Wolałabym, żeby policja umieściła za kratkami faceta, który mnie postrzelił -
odparła Tess. Dane kpiąco uniósł brwi.
- Przekażę tę odkrywczą uwagę miejscowym funkcjonariuszom.
- Czy mogę wrócić do domu?
- Jeszcze za wcześnie. Najpierw musisz odzyskać siły. Straciłaś dużo krwi.
Operowali cię pod narkozą.
- Helen będzie wściekła, gdy się dowie o tej przygodzie - powiedziała z
wymuszonym uśmiechem. - Jest prywatnym detektywem i ciągle ryzykuje, a
tymczasem bandyci wzięli na cel zwyczajną sekretarkę.
- O, tak - przyznał Dane. - Nasza urocza koleżanka pozielenieje z zazdrości. -
Długo nie odrywał zmrużonych ciemnych oczu od bladej twarzy otoczonej wijącymi
się jasnymi włosami.
- Pytałeś, jak się czuję. Zapewniam, że całkiem nieźle, choć nie wiem,
dlaczego cię to interesuje. Przecież mnie nienawidzisz - powiedziała sennym głosem,
by przerwać milczenie. Przymknęła powieki.
Głos Tess cichł z wolna. Musiała odpocząć. Dane pozostawił jej słowa bez
odpowiedzi, ale wyraz jego oczu dowodził, że byłby w rozpaczy, gdyby jedyna bliska
mu osoba straciła życie.
Za wszelką cenę starał się ukryć swoje uczucia, a zatem trudno się dziwić, że
Tess przypisywała mu nienawiść. Udawał obojętnego, gdy go unikała. Ratował swoją
dumę udając, że celowo robi jej przykrości, żeby wreszcie się od niego odczepiła.
Ciche pukanie do drzwi wyrwało go z zadumy. Do separatki weszła
uśmiechnięta pielęgniarka. Sprawdzała odczyty na wskaźnikach aparatury medycznej.
- Miała szczęście, prawda? - rzuciła z roztargnieniem, spoglądając na
termometr. - Gdyby kula poszła trochę bardziej w bok, byłoby po niej.
Ta przypadkowa uwaga całkiem zbiła z tropu Dane'a. Mrugał powiekami,
spoglądając na śpiącą Tess. Gdyby jej zabrakło, zostałby na świecie sam jak palec.
Nie miałby nikogo.
Przerażony tą myślą, nie był w stanie usiedzieć w jednym miejscu.
Wymamrotał jakieś usprawiedliwienie i wybiegł ze szpitalnego pokoju. Ruszył w głąb
korytarza, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Starał się myśleć tylko o
swoim białym mercedesie, który Helen na prośbę szefa zostawiła pod szpitalem, gdy
Tess była operowana. Przypomniał sobie, że obiecał wpaść do biura i przekazać
informację o stanie zdrowia rannej koleżanki. Spojrzał na zegarek; jego podwładni
zapewne są już w agencji. Potem zajrzy do siebie, żeby wziąć prysznic i zmienić
ubranie.
Wyszedł z budynku i odnalazł auto. Westchnął ciężko i wsiadł. Nie od razu
uruchomił silnik. Jego wzrok przykuła czerwona plamka na rękawie marynarki. Krew
Tess. Poprzedniego wieczoru patrzył bezradnie, jak uchodzi z niej życie. Niewiele
brakowało, by Tess umarła w jego ramionach.
Do niedawna była pogodną, zawsze uśmiechniętą dziewczyną, która za
wszelką cenę pragnęła sprawić mu radość. Nie ulegało wątpliwości, że była w nim
zakochana. Dane zacisnął powieki. Sam zabił tę miłość. Przeraził śmiertelnie Tess,
gdy jak ostatni gbur uległ żądzy silniejszej niż wszelkie skrupuły i próbował zdobyć tę
dziewczynę, nie zważając na jej opór. Chciał ją mieć; nie próbował zapanować nad
tym pragnieniem. Nie potrafił okazać czułości i śmiertelnie przeraził Tess. Nie zrobił
tego umyślnie, ale całkiem możliwe, że ujawnił się w ten sposób podświadomy lęk
przed dziewczyną, która mogła się stać najważniejszą osobą w jego życiu. Usiłował
zapobiec owemu uzależnieniu. Nieudane małżeństwo sprawiło, że był nieufny jak
skrzywdzone zwierzę. Z goryczą wspominał pierwsze spotkanie z Tess…
Po wieczorku zapoznawczym w restauracji, podczas którego ojciec Tess i
matka Dane'a czynili wysiłki, by stworzyć pozory rodzinnego szczęścia, nastolatka i
młody policjant widywali się tylko w święta. Dane i jego żona Jane byli coraz bardziej
poróżnieni. Nita, nie bez złośliwej satysfakcji, oznajmiła synowi, że młodsza pani
Lassiter romansuje z innym mężczyzną. Można by pomyśleć, że niewierność Jane i
cierpienie syna sprawiły jej osobliwą przyjemność.
Dane'a czekało wiele trudnych chwil. W dniu gdy Wyatt Meriwether i Nita
Lassiter ogłosili swoje zaręczyny, został poważnie ranny w strzelaninie, do której
doszło podczas napadu na bank. Jego życie wisiało na włosku.
Tess przyjechała do szpitala najszybciej, jak mogła. Przywiózł ją ojciec. Kiedy
zorientował się, że Nita siedzi w domu, a Jane jest nieuchwytna, postanowił się
ulotnić.
Tess została przez całą noc i następny dzień. Wyjaśniła pielęgniarkom, że
wkrótce będzie przybraną siostrą rannego, który nie ma innej rodziny. Pozwolono jej
czuwać przy nim na oddziale intensywnej terapii, Trzymała go za rękę, ocierała
spocone czoło i z lękiem obserwowała groźne rany na plecach, ramieniu i udzie. Kule
przeszły na wylot przez ciało.
- Będę chodzić? - dopytywał się Dane zbolałym głosem, ledwie odzyskał
przytomność.
- Oczywiście - zapewniła z uśmiechem. Dotknęła jego policzka i odgarnęła z
czoła potargane włosy. Czuła, że ma prawo do takich czułych gestów. Ranny
przymknął oczy.
- Gdzie jest moja matka? - jęknął. Po chwili dodał chrapliwym szeptem: - A
Jane?
Tess milczała, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Sypia z moim najbliższym współpracownikiem - powiedział głucho Dane,
otwierając szeroko czarne oczy roziskrzone nienawiścią. - Sam mi powiedział…
Tess zmarszczyła brwi.
Ranny uśmiechnął się z goryczą i ponownie zapadł w sen.
Następne tygodnie przyniosły wiele przykrych niespodzianek. Jane przyszła do
szpitala tylko raz. Była zakłopotana, ponieważ zjawiła się jedynie po to, by oznajmić,
ż
e złożyła pozew o rozwód. Zamierzała powtórnie wyjść za mąż, gdy tylko rozprawa
dobiegnie końca. Matka rannego wpadła na moment. Uchyliła drzwi, zajrzała do
pokoju i stwierdziła, że syn nie zamierza przenieść się na tamten świat. Uspokojona
pojechała żeglować z Wyattem. Tess była wściekła na bliskich rannego; nie
odstępowała od szpitalnego łóżka.
Obojętność rodziny nie była ostatnim ciosem, jaki spadł na Lassitera. Okazało
się, że postrzał w plecy będzie miał trwałe skutki, a zatem Dane nie będzie w stanie
pracować jako policjant w pełnym wymiarze godzin.
Na wieść o tym chory popadł w głębokie przygnębienie.
- I cóż ci przyjdzie z tego, że będziesz się zamartwiać? - tłumaczyła cierpliwie
Tess, zaniepokojona wyrazem twarzy chorego. Uklękła obok jego krzesła i przez kilka
minut mocno ściskała silną dłoń. - Nie wolno się poddawać, Dane - przekonywała. -
Nie jest wcale przesądzone, że będziesz musiał odejść z policji, chociaż trzeba się
liczyć z taką możliwością. Nie daj sobie odebrać nadziei.
- Jak? Najgorsze już się stało - odparł krótko i odwrócił wzrok. - Po co tu ze
mną siedzisz? Szkoda czasu.
- Wkrótce staniemy się rodziną - przypomniała mu. - Chcę, żebyś wyzdrowiał.
- Niepotrzebna mi smarkata siostrzyczka.
- Będziesz na mnie skazany, gdy nasi rodzice wezmą ślub - odparła z
pobłażliwym uśmiechem. - Dość tych ponurych min. Przecież jesteś twardzielem.
Teksaski strażnik nie poddaje się tak łatwo. Przez jakiś czas będziesz w gorszej
formie. I co z tego? Wierz mi, Dane, z twoim doświadczeniem w ściganiu
przestępców na pewno znajdziesz ciekawą pracę. Los wyrzuca cię drzwiami? Trudno,
wejdziesz oknem. Z pewnością szybko wpadniesz na dobry pomysł, jeśli tylko
zechcesz popatrzeć na swoją sytuację w takim świetle.
Dane milczał, ale z uwagą przysłuchiwał się wywodom swojej opiekunki.
Zmrużył lekko powieki i popatrzył jej prosto w oczy.
- Nie lubię kobiet - oznajmił.
- Tak sądziłam. Muszę przyznać, że nie miałeś do nich szczęścia.
- Ożeniłem się z Jane na złość matce. Nie będę się wypierał, że pragnąłem tej
dziewczyny. Ona chciała mieć dom i dzieci. To jej największe marzenie. - Odwrócił
twarz, jakby wspomnienie o nieczułości Jane sprawiało mu ból. - Odejdź, Tess. Dość
tej zabawy w siostrę miłosierdzia.
- Wykluczone. - Tess wzruszyła ramionami. - Jeśli odejdę, kto ci wybije z
głowy skłonność do użalania się nad sobą?
- Idź do cholery! - burknął i groźnie popatrzył jej w oczy. Uśmiechnęła się na
dowód, że trudno ją przestraszyć. Była uradowana, że otrząsnął się z apatii, w którą
popadł, kiedy mu powiedziała, że chyba będzie musiał zrezygnować z pracy.
- Znów jesteś sobą - rzuciła ironicznie. - Masz ochotę na filiżankę kawy?
Po chwili wahania z irytacją skinął głową, jakby miał dość tej ciągłej
troskliwości. Tess zerwała się skwapliwie i wybiegła z pokoju do korytarza, gdzie stał
automat z kawą.
Do tej pory żadna kobieta nie zachowywała się tak wobec Lassitera. Był zbity
z tropu, bo Tess postanowiła się nim zaopiekować i okazała mu troskę. Nitę
interesowało jedynie to, co syn może dla niej zrobić, Jane okazała się jeszcze większą
egoistką. Tess była ulepiona z innej gliny. Dzieliło ich tak wiele, że Lassiter czuł się
zaniepokojony - tym bardziej że śliczna i miła dziewczyna wkradła się podstępnie do
jego serca. Odczuwał wobec niej nie tylko wdzięczność. Gdy ukradkiem zerkał na
zgrabną postać, pożądanie ogarniało go z nie znaną dotąd siłą. Pragnął jej bardziej niż
Jane, co mogło mu z czasem przysporzyć kłopotów. Tess miała zaledwie
dziewiętnaście lat. Z drugiej strony jednak podobnie jak większość jej rówieśniczek
zapewne miała już za sobą pierwsze doświadczenia erotyczne. W dzisiejszych
czasach to niemal oczywiste. Dane przymknął oczy. Pomyśli o tym jutro. Na wszystko
przyjdzie pora.
Posłuchał rady Tess i zastanawiał się, co mógłby robić w przyszłości. Zagryzł
usta i rozważał kolejne warianty. Uśmiechnął się, gdy przyszedł mu do głowy ciekawy
pomysł.
Przez kilka tygodni Tess przychodziła regularnie. Przesiadywała w jego
separatce, a później w mieszkaniu, bawiąc rekonwalescenta rozmową. Dane milcząco
zgodził się na te odwiedziny i przestał się mieć na baczności. Z wolna stawali się
sobie bliscy. Dane walczył z coraz silniejszym pożądaniem.
Nie mógł się pochwalić wielkimi sukcesami. Chroniczne napięcie usunęło w
cień potrzebę ciepła i życzliwości. Pewnego dnia był wyjątkowo podminowany.
Przewracał się w łóżku z boku na bok.
- Znowu ty? Czego chcesz, do jasnej cholery? - zapytał lodowatym tonem, gdy
Tess weszła do separatki.
- To proste. śebyś wyzdrowiał - odparła spokojnie. Przywykła do wybuchów
gniewu i nagłych zmian nastroju Dane'a.
- Wynoś się. - Dane opadł na poduszkę i zamknął oczy. - Uciekaj. Spóźnisz się
do szkoły.
- Zdałam już wszystkie egzaminy. Poza tym są wakacje.
- Idź do pracy.
- Zapisałam się na kurs dla sekretarek.
- A w ciągu dnia pracujesz?
- W pewnym sensie.
- Jak to? - Zaciekawiony Dane odwrócił głowę ku Tess.
- Tata powiedział, że opieka nad tobą to ciężka praca. Moim najważniejszym
zadaniem jest teraz postawić cię na nogi.
Tess była nie tylko dobrą samarytanką, lecz także zakochaną dziewczyną.
Uwielbiała Lassitera. Odchudzała się i pracowała nad swoim wyglądem w nadziei, że
podczas długiej rekonwalescencji zyska jego względy. Jej starania przynosiły marne
efekty, ale nie traciła nadziei, że pewnego dnia dopnie swego.
- Zapewne jesteś dyplomowanym psychologiem z uprawnieniami terapeuty -
rzucił uszczypliwie Dane.
Tess nie zwracała uwagi na jego złośliwości. Wiedziała, że jej podopieczny
bardzo cierpi, znosiła więc owe docinki ze stoickim spokojem. Odłożyła torebkę i
pochyliła się nad chorym. Długie włosy związane w koński ogon spłynęły na szczupłe
ramię.
- Mój ojciec poślubi wkrótce twoją matkę. Będziemy rodziną. Musisz
przywyknąć, że będę się tobą opiekować - oznajmiła dziewczyna.
- Nie potrzebuję opieki. - Dane spojrzał na nią wrogo.
- Wręcz przeciwnie - odparła uprzejmie. Zmierzyła wymownym spojrzeniem
blizny na ramionach widoczne spod białej koszulki. Plecy Lassitera wyglądały jeszcze
gorzej. Tess widziała je, gdy ranny spał, lecz wolała mu o tym nie wspominać.
- Wiem, że bardzo cierpisz - powiedziała cicho i spojrzała na niego z
czułością. - Bardzo ci współczuję, Richardzie.
- Jestem Dane - burknął. - Nie używam pierwszego imienia.
- Rozumiem.
- Nie życzę sobie, by smarkata uczennica dorabiała sobie jako moja
pielęgniarka.
- Dlaczego matka tak rzadko cię odwiedza? - zapytała Tess, zmieniając temat.
Dane odwrócił wzrok.
- Nienawidzi mego ojca. Jestem do niego bardzo podobny.
- Ach, tak. - Podeszła bliżej. Po chwili dodała z przekonaniem, a zarazem
trochę niepewnie: - Dobrze jest mieć rodzinę, prawda? Najbliższa była mi babcia, lecz
i ona wychowywała mnie tylko dlatego, że nie miała innego wyjścia. Mama umarła,
kiedy byłam małą dziewczynką. - Tata… - Wzruszyła ramionami. - Rodzina niewiele
dla niego znaczy. Właściwie na nikim nie mogłam polegać. A ty… Wybacz, że o tym
mówię, ale jesteś chyba w podobnej sytuacji. - Umilkła i objęła się ciasno ramionami.
- Moglibyśmy wspierać się nawzajem w trudnych chwilach.
- Nie potrzebuję żadnego wsparcia! - Dane zacisnął zęby i popatrzył na
dziewczynę ze złością. - Przestań się mną opiekować!
- Przywykniesz - odparła z wymuszonym uśmiechem, choć w głębi serca
bardzo przeżywała okrutne słowa. To jasne, czemu Dane nie chciał mieć z nią nic
wspólnego. Takich jak ona nikt nie potrzebuje.
Lassiter milczał uparcie. Nie zwracał uwagi na samozwańczą opiekunkę, która
ani myślała zostawić go na pastwę losu. Zjawiała się codziennie. Przynosiła książki i
taśmy z muzyką. Dokarmiała go domowym jedzeniem i długo z nim rozmawiała.
Kłóciła się z Dane'em i zachęcała go, by ćwiczył dla odzyskania pełnej sprawności. Z
czasem zakochała się w nim na śmierć i życie.
Nie zdawała sobie sprawy, że tak jawnie okazuje uczucia. Trudno się było nie
domyślić prawdy, skoro dziewczęca twarz promieniała na widok ukochanego. Tess
nie spostrzegła, że Dane często wodzi za nią pożądliwym spojrzeniem. W czasie
rekonwalescencji, mimo kłótni, bardzo się zbliżyli. Przywykł do obecności swej
opiekunki i polubił miłe towarzystwo. Bardzo pragnął Tess. Różniła się od kobiet
znanych mu do tej pory. Była łagodna i kochająca, delikatna i wrażliwa. Potrzebował
tej dziewczyny. Pochlebiało mu jej zainteresowanie. Z niecierpliwością czekał na
codzienne wizyty.
Mimo to z obawą myślał, że zbytnio się przywiązał do Tess. Po nieudanym
małżeństwie bał się trwałego związku jak diabeł święconej wody. Poślubił Jane na
złość matce, która nie pochwalała jego wyboru, ale początkowo żona bardzo go
pociągała. Był przekonany, że go kocha. Takie sprawiała wrażenie. Wkrótce po ślubie
zmieniła zdanie i nie chciała z nim sypiać. Czara goryczy dopełniła się, gdy wyszedł
na jaw szalony romans Jane z policjantem, który był dawniej najbliższym
współpracownikiem Lassitera. Zemściła się na mężu, który nie spełnił jej oczekiwań.
W nieudanym związku Dane odniósł rany znacznie groźniejsze od gangsterskich
postrzałów. Był przekonany, że Tess zwodzi go, jak to czyniły inne kobiety. Nie mógł
wykluczyć, że sprytna małolata chce go po prostu omotać. Współczucie i troska to
ś
rodek do celu. Pożądanie miało go uczynić bezbronnym, zdanym na łaskę i niełaskę
tej dziewczyny.
Podejrzliwość sprawiła, że Dane ulegał zmiennym nastrojom; był wrogo
nastawiony wobec Tess. Przy każdej sposobności odpychał ją złym słowem. Nie
zrażała się jednak i nadal wierzyła, że w głębi ducha pragnie jej towarzystwa.
Dane stanął na własnych nogach i zaczął chodzić szybciej, niż oczekiwali
lekarze. Szybki powrót do zdrowia sprawił, że poczuł się mężczyzną, a w swojej
opiekunce dostrzegł ponętną kobietę, co miało dla nich obojga fatalne następstwa.
Pewnego dnia około południa Tess w białej letniej sukience z tęczowym
paskiem weszła tanecznym krokiem do jego mieszkania. Przyniosła domowe ciasto.
Dane chodził po pokoju na bosaka; miał na sobie dżinsy i białą koszulkę mokrą od
potu, bo przed chwilą pilnie ćwiczył, by odzyskać formę. Na widok Tess nogi się pod
nim ugięły. Poczuł dziwną słabość.
Pragnął jej szaleńczo. Nie panował nad żądzą. Od dawna nie miał kobiety.
Dosyć wegetacji w dobrowolnym celibacie! Postanowił zdobyć Tess. Nie miał
wątpliwości, że i ona go pragnie. Od dawna wodziła za nim rozmarzonym wzrokiem.
Tess nie zorientowała się, że Dane mierzy ją taksującym spojrzeniem; jego
oczy lśniły jak w gorączce. Postawiła pudełko z ciastem na kuchennym blacie i
zaczęła je otwierać.
- Co tam masz? - dopytywał się zmysłowym tonem, którego do tej pory nie
używał w ich rozmowach. Podszedł bliżej.
- Ciasto - odparła. Traciła głowę, ilekroć się do niej zbliżał. Krew coraz
szybciej pulsowała jej w żyłach. Tess z zachwytem wpatrywała się w ukochanego.
- Pomyślałam, że masz pewnie ochotę na coś słodkiego. Jak się czujesz?
Wyglądasz… lepiej. - Spuściła oczy. Była uszczęśliwiona i zakłopotana.
Dane nie zaprzątał sobie wcześniej głowy jej życiem erotycznym. W
przeciwnym razie, jako bystry obserwator, domyśliłby się od razu, że Tess
Meriwether jest wcieleniem niewinności. Pragnął tylko jak najszybciej zaspokoić
pożądanie.
- No proszę, sama słodycz - odparł cicho. Podszedł bliżej. Tess oparła się o
kuchenną szafkę. Dane przylgnął do niej całym ciałem. - Oboje mamy na coś ochotę.
Od dawna pożerasz mnie oczyma. Musiałbym być ślepy, żeby się nie zorientować, co
do mnie czujesz. Tego pragniesz, Tess? - zapytał namiętnym szeptem i zuchwale otarł
się biodrami o jej biodra, żeby poczuła, jak bardzo jej pragnie.
Spłonęła rumieńcem, ale zajęty sobą Dane w ogóle tego nie zauważył. Nie
odrywał wzroku od jej rozchylonych ust.
- Na litość boską, pragnę cię jak szaleniec!
Tess była tak wstrząśnięta i przerażona, że na moment straciła zdolność
logicznego myślenia. Nim zdobyła się na odruch protestu, Dane zmiażdżył jej usta
namiętnym pocałunkiem. Mocne dłonie uniosły ją wyżej, by poczuła, jak bardzo jej
pragnie. Natarczywy język wślizgnął się między zaciśnięte wargi. Nawet czysta i
niewinna dziewczyna zrozumiałaby natychmiast, do czego zmierza oszołomiony
pożądaniem mężczyzna.
Tess Meriwether całowała się tylko parę razy - i to z chłopcami świadomymi
jej zahamowań. Pieszczoty namiętnego mężczyzny, jakim stał się nagle Dane, mogła
odwzajemnić jedynie doświadczona kobieta.
Tess zesztywniała i próbowała odepchnąć Lassitera, ale ten zaślepiony żądzą
nie zwrócił uwagi na jej wysiłki. Dłonią objął mocno pierś dziewczyny, a kolano
wsunął między jej nogi. Było oczywiste, do czego zmierza.
- Dane… nie! - jęknęła przerażona. Zlekceważył jej okrzyk.
- Tak - szepnął drżącym głosem, przyciskając ją mocniej. - Na miłość boską,
tak, tak… Pragniesz mnie, prawda, skarbie? - Poczuła gorące wargi na obnażonych
ramionach, szyi, ustach. Całował ją mocno i zachłannie. - Chcę cię mieć tu,
natychmiast - jęknął głucho. Silne dłonie objęły jej uda, nagie pod sukienką. Dane
uniósł drobną dziewczynę wyżej, by łatwiej w nią wejść.
Wstrzymała oddech zaskoczona intensywnością namiętnych pieszczot. Jęknęła
wystraszona zaborczymi pocałunkami.
- Tutaj - szeptał drżącym głosem Dane. - Wezmę cię na stojąco. - Czuła jego
gorące i natarczywe dłonie. śaden mężczyzna nie dotykał jej w ten sposób. Pożądanie
całkiem zamroczyło Dane'a. Tess czuła się jak przedmiot, którym zamierzał się
posłużyć, by zaspokoić swoje potrzeby.
Oddychając ciężko, uwolnił ją nagle z uścisku, aż Tess dotknęła stopami
podłogi. Uniósł głowę. Oczy lśniły mu jak w gorączce. Drżał na całym ciele. Silne
dłonie o długich, mocnych palcach ścisnęły piersi Tess. Pocałował ją zachłannie i
jęknął:
- Moje plecy. Kręgosłup mi wysiada. Chodźmy do łóżka, tam będzie nam
wygodniej…
Tess zorientowała się, że to jedyna szansa, by wyrwać się z męskich objęć i
uciec. Odepchnęła Dane'a i uskoczyła w bok. Na jej twarzy malował się tak wielki
strach, że nawet oszołomiony żądzą Dane wreszcie to spostrzegł. Tess bała się, że
weźmie ją siłą, nie okazując żadnej czułości. Płakała. Urywany szloch rozbrzmiewał
głośno w obszernym mieszkaniu. Szeroko otwarte oczy były pełne łez.
- Nie podchodź! - krzyknęła, gdy zrobił krok w jej stronę. Rozpalone
pożądaniem oczy nadal lśniły jak w gorączce. - Odczep się ode mnie!
Dane zrozumiał wreszcie, że Tess się go boi. Do tej chwili był tak
oszołomiony pocałunkami i namiętnymi pieszczotami, że nie zwracał uwagi na żadne
protesty. Westchnął głęboko, próbując nad sobą zapanować. Całkiem się zapomniał.
To niewybaczalne.
Obserwował Tess pociemniałymi ze złości oczyma. Jego twarz odzyskiwała
powoli obojętny wyraz.
- Sama tego chciałaś - stwierdził ostro, próbując odzyskać spokój.
- Nie! - krzyknęła z rozpaczą.
- Pragnęłaś mnie - powiedział. - W przeciwnym razie po co byś mnie
nachodziła?
- Ja cię kocham! - szlochała, dygocząc na całym ciele. Objęła dłońmi
wstrząsane łkaniem ramiona, zasłaniając piersi przed jego zachłannym spojrzeniem.
- Ach, jest i miłość! - Czarne oczy ponownie zalśniły ogniem żądzy. Smukłe,
mocne ciało przebiegł dreszcz. Dane nadal był podniecony aż do bólu. - Wszystko
jasne. Skoro mnie kochasz, chodź tu i daj mi dowód, że nie rzucasz słów na wiatr, ty
mała kusicielko.
- Nie mogę. - Tess zrobiło się ciężko na sercu. Łzy płynęły jej po policzkach.
Po chwili milczenia dodała szeptem: - Przez ciebie wszystko mnie boli!
Jej obawy doprowadzały go do rozpaczy i wściekłości. Tak samo czuł się, gdy
Jane przestała z nim sypiać; kpinom i oskarżeniom nie było końca.
- Czyżby? - powiedział lodowatym tonem. - Skoro nie pójdziesz ze mną do
łóżka, to idź stąd. Chciałem się z tobą przespać. Na litość boską! - jęknął, gdy Tess
cofnęła się odruchowo. - Dlaczego ci się nie podobam? Czemu jestem gorszy od
innych, z którymi sypiałaś?
Tess otworzyła szeroko oczy i spłonęła rumieńcem. Przebiegł ją dreszcz. Dane
pojął wreszcie, że nie było w jej życiu innych mężczyzn. Nie patrzyłaby na niego w
ten sposób, gdyby miała choćby jednego kochanka.
- Tess, jesteś dziewicą? - zapytał, śmiertelnie przerażony własną głupotą.
Nie była w stanie patrzeć w rozszerzone strachem czarne oczy. Chwyciła
torebkę i wybiegła z mieszkania. Dane patrzył za nią. Nie pobiegł za uciekinierką; nie
usłyszała od niego przeprosin. Wmawiał sobie, że to najlepsze wyjście. Niech myśli,
ż
e go to wcale nie obeszło. Bardzo cierpiał, ale cóż mógł ofiarować tej dziewczynie?
Najwyżej odrobinę życzliwości. Wrócił do kuchni. Chłód ścisnął mu serce, a ciemne
oczy spoglądały ponuro. Obiecał sobie, że nigdy więcej nie zaufa kobiecie - nawet
Tess. Istne wcielenie niewinności! Skąd miał wiedzieć? Oby tylko dzisiejsze
przeżycie szybko zatarło się w jej pamięci.
Dość wspomnień, skarcił się w duchu. Uruchomił mercedesa i pojechał do
biura. Cały personel czekał na wieści o zdrowiu koleżanki. Dane wcale się nie dziwił.
Tess była ogromnie lubiana.
- Co z nią? Wyjdzie z tego? - Helen odezwała się pierwsza. Patrzyła na niego z
obawą.
- Czuje się lepiej - zapewnił. - Nadal jest oszołomiona po narkozie, ale
wkrótce odzyska siły. Rana szybko się goi.
- Kiedy zostanie wypisana ze szpitala? - wypytywała niecierpliwie Helen. -
Mogłaby zamieszkać u mnie. Będę się nią opiekować.
- Zabiorę ją do siebie - oznajmił Dane. Był zaskoczony własną deklaracją.
Jego pracownicy nie kryli zdziwienia. - Pojedziemy na ranczo. Jose i Beryl mogą się
nią zająć, kiedy będę w agencji. - Zwrócił się do Helen. - Potrzebujemy sekretarki.
Znajdziesz jakieś zastępstwo?
- Już o tym pomyślałam. Ta dziewczyna wkrótce tu będzie - odparła. - Szybko
pisze na maszynie, znakomicie j stenografuje. Z referencji wynika, że potrafi trzymać
język za zębami.
- Świetnie. - Dane mimo woli popatrzył na biurko, przy którym siedziała
zwykle Tess. Dziś jej fotel był pusty.
- Orientujesz się w jej notatkach? - wypytywał zirytowany, rzucając Helen
badawcze spojrzenia. - Nie mam pojęcia, co mnie dzisiaj czeka. Jestem z kimś
umówiony?
- Masz zjeść obiad z Harveyem Barrettem - przypomniała Helen. - Chodzi o
wymuszenia. Po południu czeka cię spotkanie z małżeństwem poszukującym córki.
Nazywają się Addisonowie. Potem rozmowa z facetem, który chce, żebyśmy śledzili
jego żonę.
- Mam coś przed południem?
- Nic pilnego.
- Doskonale. Wstąpię do siebie. Potem będę w szpitalu. Stamtąd pojadę na
obiad z klientem.
- Sądziłam, że Tess czuje się lepiej. - Helen zmarszczyła brwi.
Dane bez słowa ruszył ku drzwiom.
- Jeśli to będzie konieczne, szukajcie mnie telefonicznie w jej separatce. -
Podał numer do szpitalnego pokoju.
- Jasne, szefie. Powiedz tej biedulce, że za nią tęsknimy.
Dane z roztargnieniem skinął głową. Myślami był już przy Tess.
ROZDZIAŁ DRUGI
Tess nieświadomie jęknęła z bólu. Miała dziwny sen. Powoli wracała do
rzeczywistości. Zapewne śniła o ukochanym. Tylko on pojawiał się w jej wizjach. To
ś
mieszne, zważywszy, jak okrutnie ją potraktował.
Jakiś dźwięk wyrwał ją z sennego odrętwienia. Otworzyła oczy i ujrzała
Dane'a siedzącego na krześle przy łóżku.
- Dlaczego wróciłeś? - zapytała, odruchowo napinając mięśnie. - Powinieneś
być w pracy.
- Moja praca polega między innymi na zapewnieniu ci właściwej opieki -
odparł z kamienną twarzą.
Na dźwięk znajomych słów powróciły wspomnienia sprzed kilku lat, kiedy to
Dane był ranny. Zbyt dobrze pamiętała, co się później wydarzyło. Zamknęła oczy, by
łatwiej znieść ból.
- Odejdź, proszę - szepnęła.
Dane westchnął głęboko. Nie mógł patrzeć na jej wykrzywioną cierpieniem
twarz.
- Nie masz nikogo prócz mnie.
Tak rzeczywiście było. Babcia Tess umarła przed rokiem.
- Jesteś moim szefem, Dane - odparła z pozornym spokojem. Mówiła cicho i
patrzyła mu prosto w oczy. - To wcale nie oznacza, że masz się mną opiekować.
- Muszę cię o coś zapytać. - Dane usiadł na brzegu krzesła i oparł łokcie na
kolanach, obserwując uważnie chorą. - Powinienem zrobić to już dawno. Czy nadal
cierpisz z powodu… tamtego dnia? Jak bardzo to przeżyłaś?
- Nie wiem, o czym mówisz - odparła chłodno. Zarumieniła się i odwróciła
głowę.
- Czyżby? - odparł z kpiącym uśmiechem. - Od trzech lat unikamy tego
tematu. Byłaś wobec mnie tak chłodna i oficjalna, że nie mogłem z tobą normalnie
porozmawiać, a nawet przeprosić.
- Dlaczego miałbyś zaprzątać sobie tym głowę? - powiedziała. - Przecież
chciałeś się ode mnie uwolnić. Dopiąłeś swego. Za żadne skarby świata nie będę
próbowała się do ciebie zbliżyć.
- Innych mężczyzn także będziesz unikała - dodał ponuro.
- Przestań mnie dręczyć. Znajdź sobie inną rozrywkę. - Tess naciągnęła wyżej
kołdrę i utkwiła spojrzenie w okiennej szybie.
- Zabieram cię na ranczo. Tam szybko odzyskasz siły.
Tess pobladła. Uniosła się na łokciu i patrzyła na niego oczyma wielkimi jak
spodki. Twarz miała nieruchomą jak maska.
- O Boże! - jęknął Dane. - Nie patrz na mnie w ten sposób.
- Nie pojadę - szepnęła, ściskając drżącymi dłońmi brzeg prześcieradła. - Nie
chcę u ciebie mieszkać. Wykluczone!
Dane zacisnął powieki. Nie był w stanie patrzeć na wystraszoną dziewczynę.
Poderwał się z krzesła i podszedł do okna.
- Tamtego dnia… nie miałem pojęcia, że jesteś dziewicą - rzucił ostro. -
Zorientowałem się poniewczasie, gdy byłaś już śmiertelnie przerażona. Sądzisz, że
nie wiem, czemu w ogóle nie spotykasz się z mężczyznami? - Odwrócił głowę i
popatrzył Tess prosto w oczy. - Nie waż się myśleć, że jestem bez serca. Zapewniam,
ż
e miałem i nadal mam wyrzuty sumienia.
- To przeszłość… - Westchnęła, przyglądając się uporczywie swoim dłoniom
zaciśniętym na pościeli.
- Nie dla mnie. Mam wrażenie, jakby to było wczoraj - odparł ponuro. - Na
miłość boską, nie odtrącaj mnie!
- Wcale tego nie robię.
Dane natychmiast podszedł do łóżka. Był równie blady jak ranna dziewczyna.
Popatrzył jej w oczy.
- Tess, zdaję sobie sprawę, że odczuwasz lęk, ilekroć się do ciebie zbliżam.
Tylko ślepiec by tego nie dostrzegł. Zapewniam, że z mojej strony nic ci nie grozi.
Chcę tylko, żebyś była pod dobrą opieką do czasu, aż wyzdrowiejesz.. Gdy wyjadę,
Beryl się tobą zaopiekuje.
- Nie znam Beryl. Helen powiedziała, że mogę u niej zamieszkać…
- Helen spędza dużo czasu w agencji, potem biegnie na lekcje tańca, a gdy ma
wolną chwilę, umawia się z Haroldem na pizzę. To oznacza, że całymi dniami
będziesz sama jak palec.
- Nic nie szkodzi. Dam sobie radę.
- Posłuchaj mnie uważnie - rzucił Dane przez zaciśnięte zęby. Podszedł bliżej.
Z irytacją spostrzegł, że Tess skuliła się pod kołdrą. - Widziałaś, jak doszło do
sprzedaży narkotyków. Będziesz musiała zeznawać. Policji przy transakcji nie było,
prawda? Mają tylko poszlaki. Pamiętaj, że widziałaś na własne oczy tamto zdarzenie.
Jeden z gangsterów wciąż jest na wolności. Z pewnością zdążył się dowiedzieć, kim
jesteś. Rozumiesz, co to oznacza?
- Chyba nie spodziewasz się najgorszego - powiedziała z namysłem Tess.
- Do cholery! Nie bądź naiwna! Od dziesięciu lat mam do czynienia z takimi
łobuzami. Wiem, do czego są zdolni. Będziesz mogła czuć się bezpieczna dopiero
wtedy, gdy obaj przestępcy trafią za kratki. Do zakończenia procesu trzeba cię
chronić. Potrafię o to zadbać. Jeśli wyjadę, na miejscu będzie zarządca rancza, który
w latach czterdziestych sam był teksaskim strażnikiem. Strzela niemal tak celnie jak
ja.
Tess ukryła twarz w dłoniach. Nie chciała przystać na propozycję Lassitera. To
dla niej zbyt ciężka próba. Szczerze mówiąc, łatwiej byłoby stanąć oko w oko z
gangsterami.
- Możesz traktować mnie jak wroga, jeżeli ci to doda pewności siebie, tylko
jedź ze mną. Nie ryzykuj własnego życia.
- A co ja mam za życie? - mruknęła żałośnie Tess, odgarniając potargane
włosy. - Tylko praca i telewizja.
- Masz zaledwie dwadzieścia dwa lata - przypomniał Dane. - Za wcześnie na
cynizm.
- Miałam dobrego nauczyciela - rzuciła drwiąco i spojrzała mu w oczy. - Sam
dawałeś mi lekcje.
Wyraz twarzy Tess sprawił, że Dane poczuł się winny.
- Nie miałem w życiu nikogo bliskiego - tłumaczył. - Kiedy ojciec postanowił
odejść, byłem jeszcze chłopcem. Uwielbiałem tatę. Matka nie mogła na mnie patrzeć,
ponieważ byłem do niego podobny. Jane zaraz po ślubie twierdziła, że mnie kocha, a
potem zmieniła zdanie i odeszła. - Pochylił się nad Tess, która spojrzała w czarne
lśniące oczy. - Szczerze i otwarcie wyznałaś mi swoją miłość, a ja cię odepchnąłem.
Cierpiałaś przeze mnie, odczuwałaś strach. Rozumiesz, do czego zmierzam, maleńka?
Ja po prostu nie wiem, czym jest prawdziwa miłość!
Umilkł widząc, że Tess mimo woli spogląda na niego z czułością. Po chwili
zapytał śmiało:
- Czy na mój widok odczuwasz jedynie lęk? - Popatrzył na usta Tess, które
rozchyliły się lekko pod jego uporczywym spojrzeniem. Delikatnie musnął kciukiem
różowe wargi. Pieszczota była tak łagodna i czuła, że Tess wstrzymała oddech. - A
może pomimo złych doświadczeń sprzed lat nadal coś do mnie czujesz?
Dziewczyna odsunęła się na bezpieczną odległość. Zdawała się nie słyszeć
ostatnich słów Dane' a. Za wszelką cenę musiała przerwać czułe dotknięcie, które
przyprawiało ją o zawrót głowy. Oczy miała szeroko otwarte; serce kołatało
niespokojnie.
Dane popatrzył jej w oczy. Oddychał z trudem. Nie musiała niczego
tłumaczyć. Strach nie zabił uczucia, które do niego żywiła. Poczuł ulgę; daremnie
próbowała ukryć zmieszanie wywołane niewinną pieszczotą. Dane miał wprawdzie aż
trzydzieści cztery lata, ale po raz pierwszy w życiu dotknął kobiety tak czule i
łagodnie.
- Przyznaj się. Lęk to nie wszystko, prawda?
- Dane…
- Lekarz powiedział, że wypiszą cię rano. Nie przestrasz się, jeśli zobaczysz
pod drzwiami umundurowanego funkcjonariusza. Będzie cię pilnował, póki nic
wyjdziesz ze szpitala.
Tess popatrzyła z obawą na Dane'a, który długo obserwował ją w milczeniu.
- Dla ciebie chcę być czuły i delikatny. To duży postęp - wyznał cicho. - Jeśli
się postaram, może z czasem pozwolisz, żebym cię dotknął.
- Nie - odparła pospiesznie. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. - Z
pewnością nie zgodzę się, abyś mnie potraktował tak… jak kiedyś.
- Zrozum, maleńka. Nie znałem do tej pory dziewczyny takiej jak ty. Jesteś
czysta i niewinna - powiedział, z trudem dobierając słowa. - Czułość była mi obca, ale
to nie usprawiedliwia tamtego postępku. Zachowałem się jak dzikus i bardzo tego
ż
ałuję.
- Nie chcę o tym rozmawiać, Dane - oświadczyła, spoglądając na splecione
dłonie. Sprawiała wrażenie znacznie starszej niż w rzeczywistości, - Zostaw mnie w
spokoju, Dane. Nie mam sił na sprzeczki.
Czemu nie domyślił się od razu, co dręczy Tess? Po wielu latach znajomości
w ogóle jej nie znał. To oczywiste, że poczuła się odrzucona, gdy ojciec oddał ją
babci na wychowanie, by mieć czas na niezliczone romanse. Ślub z matką Dane’a z
pewnością spowodował dalsze rozluźnienie więzów między ojcem i córką. Tess
pragnęła obdarzyć kogoś uczuciem i wybrała fatalnie; trafiła na człowieka, który
niewiele wiedział o miłości, chował w sercu urazy i uprzedzenia, miał za sobą
nieudane małżeństwo, a jego ciało poznaczone było niezliczonymi bliznami.
Dane skrzywił się, gdy ujrzał wyraz twarzy Tess. Miał wrażenie, że ponosi
winę za wszystkie jej cierpienia. Z pewnością często przez niego płakała.
- Lubisz konie? - zapytał.
- Zawsze się ich bałam.
- Zapewne dlatego, że mało o nich wiesz. Gdy wyzdrowiejesz, nauczę cię
jeździć konno.
- Nie trzeba - odparła Tess drżącym głosem. - Daj spokój. Nie potrzebuję
litości.
Dane chciał odpowiedzieć, lecz daremnie szukał właściwych słów. Westchnął
głęboko.
- Wpadnę do ciebie jutro - rzucił na odchodnym. - Odpoczywaj.
Tess skinęła głową. Przymknęła oczy. Chciała o nim zapomnieć - choćby na
krótko. Nie pozwoli, by znów ją omotał. Tym razem zdoła się uchronić przed
niebezpiecznym urokiem tego mężczyzny.
ROZDZIAŁ TRZECI
Na swoim ranczu Lassiter hodował rasowe bydło. Jose Dominguez doglądał
zwierząt, Hardy był kucharzem. Dan, mąż Beryl, pracował jako zarządca; miał do
dyspozycji sześciu kowbojów oraz kilku fachowców niezbędnych do sprawnego
działania farmy.
Tess nie chciała opuszczać szpitala i jechać na ranczo szefa, ale brakło jej sił,
by z nim walczyć. Dane porozumiał się z lekarzem i z pomocą Helen spakował
wcześniej rzeczy chorej. Walizkę miał w bagażniku, gdy zajechał pod szpital.
Dopilnował, by wypisano Tess, zaprowadził ją do mercedesa i ruszył prosto do
Branntville.
Tess z obawą myślała o nadchodzących dniach, które miała spędzić w
towarzystwie szefa. Dane zachowywał się dziwnie. Niepokoiła się bardziej niż
zwykle.
Lassiter był na co dzień dość milczący. Jedynie podczas rozmów z klientami
ożywiał się trochę. Przez całą drogę do Branntville w aucie panowała martwa cisza.
Pogrążona w zadumie Tess spoglądała w okno. Od czasu do czasu krzywiła się,
czując ból w ramieniu.
- To już ranczo? - zapytała, gdy wyjechali z miasteczka i ujrzeli biały płot
okalający posiadłość aż po horyzont.
Na bramie widniał znak farmy: stylizowana czarna ostroga. Dane ożywił się
nieco i zaczął opowiadać Tess o zamożnych rodzinach z sąsiedztwa. Było wśród nich
dwoje młodych ludzi, którzy wyraźnie mieli się ku sobie.
- Pewnie wezmą ślub i połączą dwie fortuny. Oby żyli długo i szczęśliwie -
stwierdziła Tess.
- Są jeszcze bardzo młodzi. Poza tym małżeństwo wcale nie gwarantuje
szczęścia - odparł z goryczą.
- Moim zdaniem ludzi decydujących się na trwały związek wiele musi łączyć.
- Na przykład? - zapytał zerkając na Tess.
- Wzajemny szacunek, podobne zainteresowania i doświadczenie życiowe.
- A łóżko?
- Bez tego nie byłoby potomstwa… - Tess poruszyła się niespokojnie i utkwiła
spojrzenie w przedniej szybie.
- Bywa, że ludzie nie mogą mieć dzieci. Czy to znaczy, że nie powinni razem
sypiać? - odrzekł ponuro Dane.
- Ależ nie. - Tess oglądała własne dłonie. - Silne więzi erotyczne to dla wielu
osób rzecz całkiem naturalna.
- Tess… - Dane szukał odpowiednich słów. - Chyba nie masz pojęcia, na czym
polegają te sprawy.
- Tak sądzisz? - Tess spłonęła rumieńcem.
Zerknął na jej profil i krew zaczęła szybciej krążyć w jego żyłach. Tess nie
miała pojęcia, jak to jest między kobietą i mężczyzną. Przez niego nabawiła się owych
zahamowań. Skrzywdził ją i przestraszył. Szkoda, że tak się stało. Gdyby potrafił
zdobyć się na odrobinę czułości… cudownie byłoby leżeć, trzymając w objęciach
ś
liczną kochankę i dzielić rozkosz jak tysiące innych par. Mięśnie Lassitera sprężyły
się natychmiast pod wpływem tej wizji. Gdyby Tess nadal go kochała…
Stłumił jęk. Pochopnie odrzucił bezcenny dar. Cóż za ironia losu! Przed laty
narobił głupstw, gdy po niebezpiecznym postrzale odzyskiwał zdrowie. Trzeba było
kolejnego nieszczęścia, by uświadomił sobie bezsens własnego postępowania.
- Jesteśmy na ranczu.
Uśmiechnął się mimo woli. Zbliżali się do obszernego parterowego budynku
wzniesionego z drewna i pomalowanego na biało. Otaczały go kwietne rabaty i
wysokie drzewa.
- Jak tu pięknie! - wykrzyknęła Tess.
- Posiadłość należała do mojego dziadka - wyjaśnił Dane. - Zapisał mi ją w
testamencie.
- Cudowne miejsce - zachwycała się Tess. Ze wzruszenia brakło jej tchu. -
Jakie piękne rabaty! Idę o zakład, że wiosną masz tu istny dywan z kwiatów.
- To zasługa Beryl. Wie, jak upiększyć otoczenie. Jeśli zechcesz, pokaże ci
cały ogród.
- Uwielbiam rośliny - wyznała Tess. - Nie mam ich gdzie uprawiać.
Zastawiłam doniczkami wszystkie parapety w moim mieszkaniu. Gdy mieszkałam u
babci, zajmowałam się ogrodem.
- Widzisz? Nic o tobie nie wiem. - Dane podjechał do schodów prowadzących
na werandę, wyłączył silnik i obrzucił Tess badawczym spojrzeniem. - Nie mam
pojęcia, kim naprawdę jesteś.
- Dlaczego miałoby cię to interesować? - odparła wymijająco. - Spójrz! To
Beryl, prawda? - Na schody wybiegła niska, siwowłosa kobieta.
- Zgadłaś.
- Nareszcie jesteś! - gderała starsza pani. - Jak zwykle spóźniony. To ona? -
Beryl zmierzyła Tess taksującym spojrzeniem. - Blada i wychudzona, biedactwo.
Muszę ją odkarmić. Jak ramię, dziecinko? Wciąż boli?
- Znacznie mniej niż. przedtem. - Tess od razu poczuła się na farmie jak u
siebie w domu.
- Dość gadania - wtrącił Dane. - Trzeba zaprowadzić pacjentkę do pokoju.
Jeśli dłużej tu postoimy, na pewno się przeziębi.
- Wcale nie jest chłodno - stwierdziła Beryl. - Nim upłynie miesiąc, wszystko
tu zakwitnie!
Tess potrafiła sobie wyobrazić ten widok. Z żalem pomyślała, że go nie
zobaczy, bo wkrótce wyjedzie. Pozwoliła, by Dane objął ją ramieniem i wprowadził
po schodach, ale napięła mięśnie, jakby zamierzała uciec.
- Nie bój się - mruknął, gdy Beryl ruszyła przodem, wskazując drogę do
jednego z pokoi gościnnych. - Nie mam złych zamiarów.
- Dane… - Tess zarumieniła się mimo woli. Jej zakłopotanie wprawiło
Lassitera w irytację.
- Przestań być taka spięta. Jesteś wśród przyjaciół.
- Siebie również do nich zaliczasz? - odparła chłodno.
- Skończyłem trzydzieści cztery lata - mruknął, gdy szli korytarzem. - Nie
przyszło ci do głowy, że mam dosyć samotności? Pamiętasz, jak powiedziałaś, że
oboje jesteśmy osamotnieni. Nie mamy bliskich.
- Twierdziłeś, że nikt ci nie jest potrzebny.
- Od czternastu lat jestem gliną. - Dane wzruszył ramionami. - Ludzie mego
pokroju z trudem zmieniają poglądy.
Na samą myśl o ryzykownym zajęciu Dane'a Tess ogarnął niepokój. Stanęli jej
przed oczyma handlarze narkotyków, których przyłapała na gorącym uczynku. Do tej
pory nie myślała o przestrogach Lassitera, który uświadomił jej, że jest w sprawie
nielegalnej transakcji jedynym świadkiem.
- Co się stało? - wypytywał Dane.
- Przypomniałam sobie, jak zostałam ranna. Tamci mężczyźni…
- Tu jesteś bezpieczna - oznajmił stanowczo. - Nic ci nie grozi.
- Jasne - odparła z wymuszonym uśmiechem.
Beryl pomogła gościowi rozpakować walizkę. Dane poszedł obejrzeć cielę,
które urodziło się po ich przyjeździe. Zniknął na kilka godzin. W tym czasie Beryl i
Tess zdążyły się zaprzyjaźnić. Gdy ponownie zajrzał do gościnnego pokoju, Tess
ledwie go poznała.
Miał na sobie roboczy strój kowboja - koszulę w niebieskie paski z długimi
rękawami, zapinanymi na metalowe guziki, wypłowiałe niebieskie dżinsy, długie
skórzane ochraniacze podtrzymywane szerokim paskiem ze srebrną klamrą, czarne
wysokie buty wyszywane błyszczące nicią i stary kapelusz z szerokim rondem
włożony na bakier. Tess patrzyła na niego jak urzeczona. Nie widziała go nigdy w
takim stroju.
- Wyglądasz, jakbyś uganiał się za cielakami po zaroślach - gderała Beryl.
- Strzał w dziesiątkę - odparł Dane. - Musieliśmy wypłoszyć stadko krów z
zagajnika. Sama wiesz, że to nie jest łatwa robota. - Zwrócił się do Tess: -
Rozpakowana?
Tess skinęła głową.
- Czemu tak mi się przyglądasz? - Dane uniósł brwi.
- Wyglądasz… inaczej - odparła, daremnie szukając właściwego słowa na
określenie zmiany, która w nim zaszła.
- Tutaj nie muszę grad układnego człowieka interesów - powiedział,
uśmiechając się lekko. - Jestem u siebie. To mój dom.
Tess odwróciła wzrok. Dom… Miała własne mieszkanie, ale nie istniało na
tym świecie miejsce, gdzie czułaby się całkiem swobodnie. U babci było ładnie i
wytwornie, ale liczył się tylko efekt, a nie domowe ciepło.
- Co jest na obiad? - Dane popatrzył na Beryl. Zirytował się wyraźnie, gdy
Tess popadła w zamyślenie i przestała zwracać na niego uwagę.
- Wołowina - odparła Beryl i dodała z uśmiechem: - I ziemniaki. A czego się
spodziewałeś?
- Mnie to wystarczy. Zmienię ciuchy.
Tess obserwowała go ukradkiem. Jej oczy zdradzały więcej, niż sądziła.
Wspominała, jak wybił brutalnie z jej głowy uwielbienie dla wyśnionego bohatera.
Kochała go całym sercem, ale odrzucił tę miłość. Teraz próbował wszystko naprawić.
Czyżby nie rozumiał, że jest za późno? Minęło tyle lat.
- Ty się go boisz! - mruknęła Beryl, spoglądając na Tess z niedowierzaniem.
Przez chwilę obserwowała ją uważnie. - Kochanie, przecież Dane nawet muchy by nie
skrzywdził!
Zapewne, pomyślała z goryczą Tess. Cierpiała przez niego, ale za nic w
ś
wiecie nie wyznałaby starszej pani, co się stało.
- Nie przepadał za moim ojcem - odparła wymijająco. - Siłą rzeczy ja również
nie cieszę się jego sympatią. Bardzo mi pomógł, gdy zostałam ranna, lecz mimo to
wolałabym mieszkać na przeciwległym skraju miasta i spotykać mego szefa tylko w
biurze.
- W takim razie słabo go znasz. - Beryl nie dawała za wygraną. - Przyznaję, że
bywa szorstki i niecierpliwy, ale nigdy mściwy. Matka zatruła mu życie, gdy mąż ją
opuścił. Starałam się opiekować małym najlepiej, jak umiałam, bo Nita go
zaniedbywała.
- Mój ojciec miał tę samą wadę - oznajmiła Tess.
- Widzisz! Coś was łączy.
- Jasne. Oboje jesteśmy ludźmi.
Tess szybko oswoiła się z warunkami życia na ranczu. Wszystko ją ciekawiło.
Odzyskała spokój i poczucie wewnętrznej równowagi. Chętnie i często pomagała
Beryl. Ramię bolało ją czasami, ale wyjaśniła starszej kobiecie, że należy je
koniecznie rozruszać, bo w przeciwnym razie nie odzyska dawnej sprawności.
Nakrywała do stołu i starała się odciążyć Beryl. Szybko zyskała sympatię
pracowników farmy.
Dane był rozczarowany, bo trzymała się od niego z daleka. Zawsze miała jakiś
powód, by wyjść z pokoju, gdy on tam wchodził. Jeżeli po obiedzie przesiadywał w
salonie, a nie w swoim gabinecie, Tess wymykała się do swego pokoju.
W biurze agencji utrzymywali wyłącznie kontakty służbowe. Tess
stenografowała, łączyła rozmowy telefoniczne i pilnowała, by wszystko szło według
planu. Teraz sytuacja się zmieniła. Ranczo stanowiło naturalne środowisko Lassitera;
stał się tam innym człowiekiem. Tess nie umiała sobie z tym poradzić. Nawet
wówczas, gdy był ranny, postępował według ściśle określonych zasad. Raz tylko - w
swoim mieszkaniu - całkiem się zapomniał. Ranczo było jego azylem. Mało kto mógł
je odwiedzić. Tess nie miała pojęcia o istnieniu posiadłości.
Tu, z dala od miasta, Dane odzyskiwał spokój i pewność siebie. Nie musiał
stale mieć się na baczności. Utykał nieco z powodu ciężkiej pracy. Częściej niż w
biurze dawało o sobie znać jego wybuchowe usposobienie, a mimo to wydawał się
bardziej zrównoważony i otwarty. Tess nie była tym zachwycona. Odczuwała
zakłopotanie, bo nikt się nimi nie interesował. Beryl zachowywała dystans; reszta
pracowników zajmowała się własnymi sprawami. Tess była zdana na towarzystwo
Lassitera, co oznaczało, że ma powody do niepokoju.
Dane szybko się zorientował, że Tess go unika; był na nią zły. Gdy po trzech
dniach nic się nie zmieniało, postanowił z nią poważnie porozmawiać. Wszedł do
obory, gdzie Tess karmiła osierocone cielę.
- Przestań mnie unikać - powiedział bez żadnych wstępów.
Tess spoglądała na niego z obawą. Miała na sobie dżinsy, niebieską bluzkę i
dżinsową kurtkę. Włosy zaplotła w warkocz. Nawet bez makijażu wyglądała bardzo
ładnie. Dane od razu to zauważył.
- Muszę nakarmić to biedactwo - oznajmiła, by zyskać na czasie. Wskazała
trzymaną w ręku butelkę. Cielę piło z niej, trzymając łebek na kolanach Tess.
- Nie zmieniaj tematu. - Dane pospiesznie zdjął kapelusz i ukląkł obok niej.
Popatrzył w szare oczy. - Od paru dni usiłuję ci powiedzieć, że strasznie żałuję
wszystkiego, co zrobiłem… tamtego dnia.
Tess natychmiast się zarumieniła. Serce kołatało w jej piersi coraz szybciej.
Wolała nie pytać, czemu tak się dzieje.
- Gdybym wiedział, że byłaś niewinna, z pewnością nie rzuciłbym się na ciebie
jak dzikus.
- Już mi to mówiłeś - wykrztusiła.
- Wtedy nie chciałaś mnie słuchać. - Nerwowym ruchem odgarnął gęstą
wilgotną czuprynę. - Wiem, że kręci się wokół ciebie paru facetów. Chyba już wiesz,
ż
e czułe sam na sam nie jest regułą. Kochankowie bywają gwałtowni.
Tess w milczeniu patrzyła na cielaczka.
- I cóż? - Delikatnie uniósł jej twarz i zmusił, by spojrzała mu w oczy. -
Powiedz coś.
- Ja z nikim… - odparła wreszcie. - Nigdy…
Lassiter długo milczał.
- Na żadnej kobiecie nie zależało mi tak bardzo, abym troszczył się o jej
uczucia i potrzeby - wyznał szczerze. - Pragnąłem Jane. Byłem przekonany, że mnie
kocha, uznałem więc, że nie muszę za każdym razem grać roli czułego uwodziciela.
Tess westchnęła. Z nikim się dotąd nie kochała, ale o erotyce wiedziała chyba
znacznie więcej niż Dane.
- Nie możesz tak… - Zarumieniła się i dokończyła odważnie: - Musisz
zrozumieć, że potrzeby kobiet i mężczyzn są różne. My potrzebujemy czasu i
pieszczot.
- Skąd wiesz? - zapytał. - Przed chwilą dałaś mi do zrozumienia, że nie
straciłaś jeszcze dziewictwa.
- To wcale nie oznacza, że jestem tępą idiotką - odparła, rumieniąc się jeszcze
bardziej. Spojrzała mu w oczy. - Oglądam filmy, czytam książki. Orientuję się, w
czym rzecz, i wiem, co może odczuwać kobieta w ramionach ukochanego mężczyzny.
- Kochałaś mnie - stwierdził ponuro - a mimo to czułaś jedynie strach.
- To nie była miłość, tylko fatalne zauroczenie - wtrąciła, nie mogąc sobie
darować, że tak jawnie okazywała uczucia. Jako dziewiętnastolatka nie miała pojęcia,
ż
e należy ukrywać tajemnice swego serca. - Cierpiałam z twego powodu… i nie
chodziło jedynie o zranioną dumę.
- Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Pragnąłem cię jak szaleniec - odparł z
wahaniem. Można by pomyśleć, że odczuwa ból. - Byłaś taka czuła i kochająca.
Pomyślałem… - Zaklął cicho i popatrzył jej w oczy. - Czy to ma znaczenie? I tak
mnie nie chciałaś.
- Byłeś zbyt natarczywy - szepnęła.
Dane zacisnął w pięść rękę leżącą na kolanie.
- Nie potrafię inaczej postępować z kobietami! - odparł głucho. Zmrużył
powieki i spoglądał w szare oczy Tess. - Późno zacząłem. To chyba wina matki.
Nienawidziła mnie i dlatego straciłem pewność siebie. Unikałem dziewczyn. Stałem
się mężczyzną dopiero jako młody glina. Zapewne się domyślasz, że kobiety, jakie
spotykałem w miejskiej dżungli, były równie twarde i pozbawione sentymentów jak
faceci. Brałem je szybko, bez miłości. - Patrzył na Tess z niepokojem, jakby
oczekiwał wyroku. - Rzuciłem się na ciebie tak zachłannie… bo inaczej nie potrafię.
- Biedny Dane - szepnęła Tess, nie kryjąc współczucia. - Bardzo mi ciebie żal.
- Proszę? - mruknął z roztargnieniem, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
Tess nie była pewna, czy Dane ma świadomość, jak wiele swych tajemnic
zdradził jej tym wyznaniem. Po raz pierwszy od wielu miesięcy śmiało wyciągnęła
rękę i pogłaskała go po policzku. Palce miała zimne.
- Nie lituj się nade mną, kochanie - mruknął i odsunął się nagle. Oczy lśniły
mu dziwnym blaskiem. - śadnej kobiecie nie pozwolę się nade mną użalać.
Wstał i ciężkim krokiem ruszył ku drzwiom. Zdumiona Tess odprowadziła go
wzrokiem.
Przez następne dwa dni z kolei Lassiter unikał Tess, jakby czuł się
zakłopotany nazbyt szczerym wyznaniem. Dziewczyna była znacznie mniej nerwowa
od chwili, gdy pojęła, że jego nastawienie wobec kobiet usunęło w cień potrzebę
czułości. Z zadowoleniem pomyślała, że wyniesiona z lektur wiedza teoretyczna o
związkach mężczyzn i kobiet przyda jej się teraz w życiu. Dane nie zaznał czułości i
dlatego nie potrafił jej okazać, ale to można zmienić.
Dane przerwał jej te rozważania. Oznajmił, że pora wrócić do agencji. Nie
mógł dłużej zaniedbywać swojej firmy. Tess postanowiła z nim jechać; odzyskała
siły, a ramię prawie już nie bolało.
Dane pospiesznie spakował walizkę i pożegnał się z Beryl. W drodze do
Houston był milczący i nieprzystępny.
- Będziesz miała ochroniarza. Ma wszędzie za tobą chodzie - stwierdził
chłodno, gdy po godzinnej podróży odniósł walizkę do mieszkania Tess.
- Nie potrzebuję takiego anioła stróża - odparła buntowniczo. - W razie
potrzeby mogę zadzwonić na policję.
- O ile zdążysz - odparł krótko. - Nie masz pojęcia, w co się wpakowałaś.
- Drogi panie superglino - powiedziała, rzucając mu drwiące spojrzenie. -
Gotowa jestem się założyć, że nawet w czasie urlopu trzymasz spluwę pod poduszką,
by móc o każdej porze dnia i nocy stawić czoło przestępcom.
- Nie ukrywam, że lubię swoją pracę - przyznał Dane z uśmiechem, który
przyprawił Tess o drżenie serca. - Tylko w akcji i na ranczu naprawdę jestem sobą.
Przejście z policji do agencji detektywistycznej niewiele zmieniło, bo charakter pracy
jest podobny, szczególnie gdy mam do czynienia z kryminalistami.
- Adrenalina do krwi… i od razu czujesz się lepiej - mruknęła Tess. - Jesteś
uzależniony od ryzyka.
- Naprawdę?
- Dlatego nadal sam bierzesz najtrudniejsze sprawy, choć mógłbyś je zlecić
podwładnym. Szukasz mocnych wrażeń. - Spojrzenie szarych oczu przesunęło się po
muskularnej postaci. Tess pamiętała o bliznach na skórze okrytej ubraniem.
- To niezbyt przyjemny widok. Lepiej ci go oszczędzę. W przeciwnym razie
nabierzesz do mnie odrazy. - Dane był przenikliwym obserwatorem. Od razu
wiedział, co ją trapi.
- Myślałam o wypadku, a nie o twoim wyglądzie - oznajmiła stanowczo i
popatrzyła mu w oczy.
Ta uwaga trochę go uspokoiła, ale nadal był naprężony niczym struna. Zawsze
chodził prosto, jakby kij połknął. Nigdy sienie garbił i z góry patrzył na ludzi. Jego
postawa i charakter odznaczały się pewną wyniosłością. Był prostolinijny i
bezkompromisowy.
- Mniejsza z tym. I tak nie ma co marzyć, by ktoś mi zaproponował pikantną
rozkładówkę w „świerszczyku” dla pań - odparł z uśmiechem. - Zresztą przed
wypadkiem również daleko mi było do supermana.
- Nie miałam okazji zobaczyć cię w spodenkach kąpielowych - odparła,
wpatrując się w niego jak w obraz.
- Nie paraduję w takim stroju, zwłaszcza w miejscach publicznych. - Dane nie
odrywał spojrzenia od szarych oczu. Stał bez ruchu, z trudem chwytając powietrze. -
Chyba nie miałbym nic przeciwko temu, żebyś na mnie popatrzyła. Nikomu innemu
na to nie pozwolę.
- Dlaczego ja? - zapytała cicho.
- Bo nie próbujesz mnie upokorzyć - odparł szczerze. - Wiele kobiet chętnie
poniża swoich partnerów. To im daje poczucie wyższości. Gdy facet pozwoli sobie
wobec kobiety na podobne zachowanie, od razu jest nazywany męską szowinistyczną
ś
winią. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
- Wśród pań też bywają rozmaite charaktery.
Dane zrobił krok w jej stronę, wsunął palce w jasne włosy, objął palcami
szczupły kark i utonął spojrzeniem w szarych oczach.
- Naucz mnie - szepnął głucho.
- Czego? - spytała. Oddychała ciężko. Rozchyliła usta. Z bijącym sercem
wpatrywała się w Dane'a, który pochylił się i pożerał ją wzrokiem.
- Naucz mnie delikatności - szepnął z wargami przy jej ustach. Zdrętwiała, gdy
zaczął ją całować. Wdychała zapach wody kolońskiej, czuła siłę muskularnego torsu,
który niemal dotykał jej ciała. Usta Dane’a musnęły jej wargi. - Dobrze ci, Tess? -
szepnął. - Powiedz mi.
- Dane, nie powinniśmy - odparła drżącym głosem. Położyła dłonie na jego
piersi okrytej białą koszulą, wsunęła je pod tweedową marynarkę. Czuła ciepło jego
skóry i miękkie włosy porastające szeroką klatkę piersiową. Mimo woli rozchyliła
wargi, oszołomiona pocałunkami. Nogi się pod nią ugięły.
- Przecież… mnie nienawidzisz - odparła cicho.
- Mylisz się. Nienawidziłem matki - szeptał, wsuwając palce w jasne włosy. -
Znienawidziłem moją byłą żonę. Wściekałem się na cały świat, ale do ciebie nigdy nie
czułem nienawiści. - Zmarszczył ciemne brwi, jakby go coś zabolało. - Wierz mi,
Tess.
Zadrżał i pocałował ją zachłannie. Zamknął się wokół nich krąg ciszy
nabrzmiałej czułością i pożądaniem.
Przez chwilę Tess miała wrażenie, że czas się cofnął, ale tym razem nie czuła
lęku, gdy wziął ją w ramiona. Pieszczoty silnych dłoni były delikatne. Dane panował
nad sobą, nie spieszył się wcale i nie popędzał Tess, która doceniła to i zaufała mu
całkowicie. Wiedziała o nim znacznie więcej niż przed laty i to przesądziło o jej
decyzji. Oddała pocałunek. Poznawała smak zachłannych warg. W najśmielszych
marzeniach nie oczekiwała takiej przyjemności. Zmysłowe usta Dane'a miały smak
kawy. To było cudowne. Była tak oszołomiona, że nogi się pod nią ugięły. Była jak w
gorączce.
- Dane… - jęknęła spazmatycznie. Mężczyzna objął ją mocniej, wsunął język
między rozchylone wargi. Pieścił ją coraz śmielej, całował coraz bardziej
niecierpliwie.
Uniósł głowę, wsłuchując się w głośne uderzenia swojego serca. Długo patrzył
w zamglone szare oczy, uradowany tym, co w nich zobaczył. Tess się go nie bała;
udało mu się rozbudzić jej uśpione zmysły. Nie mieściło mu się w głowie, że czułość
tyle między nimi zmieniła. Odczuwał rozkosz pocałunku silniej niż kiedykolwiek.
Przytulił mocno Tess, szepcząc jej do ucha, o czym marzy. Krzyknęła
podniecona tymi słowami, uniosła ramiona i zarzuciła mu je na szyję.
Niespodziewanie zadzwonił telefon. Tess odsunęła się nieco. Poczuła ból w
zranionym ramieniu. Dane jęknął, uniósł głowę i popatrzył w rozgorączkowane szare
oczy. Tess drżała, ale nie odepchnęła go, tylko przytuliła się znowu. Była podniecona.
Ta świadomość sprawiła, że serce mocniej zabiło mu w piersiach.
Tess ledwie stała. Kolana się pod nią ugięły.
- Bez obaw, kochanie - szepnął Dane, tuląc ją w ramionach. - Trzymam cię
mocno.
Wziął Tess na ręce, podszedł do fotela i usiadł, biorąc ją na kolana. Podniósł
słuchawkę hałaśliwego telefonu.
- Tak, wróciła. Czuje się nieźle. Nie możesz teraz z nią rozmawiać. Powiem,
ż
eby do ciebie zadzwoniła - rzucił oschle i zakończył rozmowę.
- Helen - mruknął, spoglądając w zamglone oczy. - Chciała sprawdzić, czy
jesteś do domu.
- Miło z jej strony.
- Owszem, ale zadzwoniła nie w porę - oznajmił zmysłowym szeptem i
musnął wargami jej usta. - Cieszę się, że mnie pragniesz, Tess. Udało mi się obudzić
twoje zmysły.
- Jesteś zarozumiały…
Nie pozwolił jej dokończyć. Całował rozchylone wargi. Przywarła do niego,
spragniona zmysłowej pieszczoty. Gdy w końcu podniósł głowę, długo wpatrywał się
w Tess, która spłonęła rumieńcem i przytuliła twarz do jego szyi. Z czarnych oczu
wyzierała czułość i żądza.
- śadnej kobiety nie całowałem w ten sposób - szepnął po chwili milczenia.
- Dla mnie to również całkowite zaskoczenie. - Zarumieniła się jeszcze
bardziej. - Słowa, które szeptałeś mi do ucha…
- Rozpaliły cię tak, że krzyknęłaś - powiedział. Oczy lśniły mu gorączkowym
blaskiem. - Innym kobietom tego nie mówiłem. Z tobą wszystko jest inaczej.
- Obejmowałeś mnie delikatnie. Nie czułam bólu.
Dane zacisnął zęby. Jak urzeczony wpatrywał się w rozchylone usta Tess.
Pragnął jej i cierpiał w milczeniu. Trzeba wziąć się garść i rozumować trzeźwo, póki
jeszcze potrafi nad sobą zapanować.
- Oczywiście. Nie chcę, żebyś cierpiała z mego powodu - odrzekł. Do tej pory
nie przyszło mu nawet do głowy, że pieszczoty mogą być delikatne i zmysłowe.
Dopiero Tess otworzyła mu oczy. Przy niej zdobył się na łagodność, którą do tej pory
uważał za objaw słabości. - Nie mógłbym cię skrzywdzić. To mi się nie mieści w
głowie.
Przyciągnął ją do siebie i na moment przytulił twarz do jej policzka. Była w tej
pieszczocie desperacka i zaborcza tkliwość. Potem odsunął się.
- Lepiej już pójdę. Zamknij starannie drzwi. Odpoczywaj. Jutro w biurze
omówimy plan pracy, o ile będziesz się czuła na siłach podjąć wszystkie obowiązki.
- Jasne - wykrztusiła. Włosy miała potargane, a usta nabrzmiałe od
pocałunków. Wpatrywała się w Dane'a, który drżącymi rękoma poprawiał krawat. Po
chwili zapytała: - Dlaczego…
- Może próbuję się zrehabilitować? - odparł nie czekając, aż skończy.
Uśmiechnął się drwiąco.
- Ach, tak. - Tess była zawiedziona i smutna. Dane cierpiał przez to równie
mocno, jak z powodu nie zaspokojonego pożądania.
- Do diabła! - Wybuchnął gorzkim śmiechem, westchnął głęboko i powiedział
ze złością: - Pamiętaj, że jestem samotnikiem. Nie zmienię poglądów z dnia na dzień.
Pragnąłem się przekonać, czy potrafię rozpalić w tobie namiętność. Chciałem, żebyś
przestała się mnie bać. Rozumiesz?
- I to wszystko?
- O, nie! Przecież wiesz… musisz wiedzieć, jak bardzo cię pragnę. To ponad
moje siły. Przez wzgląd na własne dobro nie pozwalaj mi więcej na taką poufałość. -
Odwrócił się do niej plecami. - Nie ma dla nas przyszłości. Chciałem sprawdzić, czy
warto być czułym. Teraz wiem, że to się opłaca.
- Czyżby?
Dane przystanął w progu. Nie odpowiedział na pytanie. Z rozpaczą popatrzył
na zasmuconą dziewczynę.
- Tess, jesteś kobietą z zasadami. Nie będziesz miała żadnego pożytku z
takiego gbura i brutala. Taki jestem. Do końca życia będę cię pragnąć, lecz nie chcę
się wiązać na stałe. Nie daj się uwieść. Dobrze ci radzę, zachowaj dystans.
Tess z trudem zdobyła się na uśmiech. Doceniała uczciwość Lassitera. Miała
nadzieję, że kilka starych ran w jego sercu zabliźni się nareszcie po tym, co dziś
przeżyli.
- Rozumiem. Dzięki za pomoc i troskę. Byłeś przy mnie, kiedy tego
potrzebowałam.
- Zawsze możesz na mnie liczyć, skarbie - odparł cicho.
Niefortunne zdrobnienie sprawiło, że Tess poczuła się zakłopotana. Nie
potrafiła tego ukryć.
- Przypomniałaś sobie, że tak cię nazwałem tamtego dnia, prawda? -
powiedział cicho i dodał z brutalną szczerością: - Całowałem cię dziś delikatnie i
czule, ale w łóżku jestem gwałtowny i niecierpliwy. Trudno mi pojąć, czego pragnie i
potrzebuje niewinna dziewczyna. Nie jestem dla ciebie odpowiedni. - Westchnął z
ż
alem i skrzywił się ponuro. - Dajmy sobie z tym spokój. Dobranoc, Tess.
Wyszedł i zamknął drzwi. Tess podeszła do nich i musnęła klamkę opuszkami
palców, jakby metal zachował ciepło jego dłoni. Dziś po raz drugi wziął ją w ramiona,
ale tym razem w ogóle się nie bała. Mimo woli powróciła na dawne ścieżki życia i
powędrowała w głąb tajemniczej krainy, której na imię miłość.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Dane był nieustępliwy w kwestii ochroniarza dla Tess. Adams współpracujący
luźno z agencją podjął się chętnie tego zadania.
Gdy Tess pojawiła się w biurze, Helen powitała ją uśmiechem i z niewinną
minką zanuciła pierwsze takty piosenki zatytułowanej „Ja i mój cień”.
- Zamknij się, potworze - mruknęła Tess. - Dane ma obsesję. Jego zdaniem
gangsterzy mogą dokonać na mnie zamachu w biały dzień.
- Nie może ryzykować - odparła Helen przyciszonym głosem, znacząco
unosząc brwi. - Pomyśl tylko, jak ucierpiałaby reputacja jego firmy, gdyby
zatrudniając tylu znakomitych detektywów, nie potrafił upilnować własnej sekretarki.
- Całkiem ci odbiło, - Tess wybuchnęła śmiechem i uściskała serdecznie
koleżankę. - Miło znów być tu z wami.
- Tęskniliśmy za tobą - zapewniła Helen.
- Opowiesz mi, co się tu działo? Muszę nadrobić zaległości. - Tess włączyła
komputer. - Zniknęłam na kilka dni, a mam wrażenie, jakby upłynął miesiąc.
- Sprawy toczą się szybko. Jak ramię?
- Trochę dokucza. - Tess uśmiechnęła się do koleżanki. - Nie ma powodu do
obaw. Jesteśmy przecież zawodowcami. Nawet kula gangstera nas nie zmoże.
- Cholera jasna! - zirytowała się Helen. - W tym biurze wszyscy prócz mnie
mają zaszczytne blizny od postrzału. Nawet sekretarce się udało, a ja chodzę po
ś
wiecie gładka jak tyłeczek niemowlaka.
- Nic na to nie poradzę. - Tess bezradnie uniosła ramiona. - Myślisz, że
sprowokowałam tych facetów do wyciągnięcia spluw, bo chciałam cię pognębić?
- Oczywiście! - Helen z komiczną miną wzięła się pod boki. - Zawsze mi
zazdrościłaś. Sekretarki mają to we krwi.
- Nie płacę wam za plotkowanie! - dobiegł je niski głos. Drzwi gabinetu
Lassitera otworzyły się niespodziewanie. Szef spoglądał z wyrzutem na podwładne. -
Bierzcie się do roboty.
- Słucham i jestem posłuszna - oznajmiła z udawaną pokorą Helen.
Tess odwróciła wzrok i usiadła przy biurku.
- Helen zamierzała mi właśnie opowiedzieć, co się tu działo, gdy wracałam do
zdrowia.
- To niech mówi, byle nie błaznowała - rzucił oschle Dane.
- Źle wyglądasz.
- Marnie spałem. - Nerwowym ruchem odgarnął ciemną czuprynę. - Gdy
zadzwoni Andrews, umów mnie z nim przed obiadem. Mam dla niego sprawę. Idę do
sali konferencyjnej. Zaplanowałem naradę z detektywami. Nie łącz żadnych
telefonów.
- Jasne, szefie.
Dane zmierzył taksującym spojrzeniem zgrabną sylwetkę w kremowym
kostiumie i czerwonej bluzce z niewielkim dekoltem. Tess miała dyskretny makijaż i
włosy upięte w kok.
- Jesteś dzisiaj bardzo elegancka. Masz randkę po pracy?
- Nie - odparła, stukając w klawiaturę. - Doszłam do wniosku, że mój
ochroniarz nie powinien się wstydzić. Pilnowanie szarej myszki to żadna
przyjemność. W przebraniu Maty Hari wyglądam znacznie bardziej interesująco.
- Mylisz pojęcia - kpił Dane, unosząc brwi. - Tu jest agencja detektywistyczna.
Mata Hari była szpiegiem.
- Gdybym włożyła stary trencz i wymięty kapelusz w stylu Indiany Jonesa,
wyglądałabym fatalnie.
- Czyżby? - Dane wcisnął ręce do kieszeni i z roztargnieniem popatrzył na
Tess, która od razu spostrzegła, że szef jest zmartwiony.
- Co się stało?
- Schwytany gangster wyszedł z aresztu za kaucją. Rzecz jasna, natychmiast
zaszył się w jakiejś kryjówce. Gliniarze nie wiedzą, gdzie szukać tego drania.
- Adams od rana nie spuszcza mnie z oka - przypomniała Tess. Poczuła
dziwny chłód.
- Jest najlepszy w branży - stwierdził Dane, w zadumie kiwając głową. -
Problem w tym, że nie będzie cię pilnował przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Trudno wymagać, żeby u ciebie zamieszkał.
- Daj mi pistolet, naucz mnie strzelać.
- To się na nic nie zda. Trzeba mieć spore umiejętności, by poradzić sobie z
bronią w chwili zagrożenia - tłumaczył cierpliwie Lassiter. Wiedział, co mówi. Tess
wierzyła mu na słowo.
- Mogłabym przenieść się do Helen - powtórzyła sugestię sprzed kilku dni.
Dane wyjął ręce z kieszeni, oparł je na biurku i pochylił się ku Tess, żeby nikt
ze współpracowników nie usłyszał jego słów. Przyglądał się z uwagą zaskoczonej
dziewczynie.
- Nie zrozum mnie źle. To nie jest wcale niemoralna propozycja. Chcę, żebyś
wprowadziła się do mnie. Wrócisz do siebie, gdy obaj gangsterzy zostaną osadzeni w
areszcie.
- Mam z tobą zamieszkać? - powtórzyła z wahaniem.
Dane skinął głową.
- To najlepsze rozwiązanie. Zadbam o twoje bezpieczeństwo. Nie możesz
wprowadzić się do Adamsa, bo jego dziewczyna zatrułaby ci życie - stwierdził
ż
artobliwie, próbując zbagatelizować sprawę.
Wahała się, nie wiedząc, jak postąpić.
- Tess - dodał przyciszonym głosem - jeżeli sądzisz, że zachowam się tak
samo jak wczoraj wieczorem, to jesteś w błędzie. Wyrzekłem się stałego związku. Nie
będę próbował cię uwieść. Chyba nie wierzysz, że mógłbym wziąć cię siłą.
- Jasne, ale twoja propozycja jest dla mnie… krępująca - powiedziała cicho i
przygryzła wargę.
- Zadbam o twoją reputację. Tylko nasi pracownicy będą wiedzieli, gdzie
mieszkasz. Oni rozumieją, w czym rzecz. Przecież nie proponuję ci ognistego
romansu.
- Wiem. - Tess oglądała różowe paznokcie. Kciuk był obgryziony. Schowała
go nerwowym ruchem. Dane delikatnie uniósł jej twarz.
- Przysięgam, że w czasie twojego pobytu nie będę paradować nago po
mieszkaniu ani oglądać rozgrywek sportowych w telewizji.
- Jesteś kibicem i nudystą? - Uśmiechnęła się mimo woli. Dane pokręcił
głową.
- Na szczęście sport mało mnie obchodzi, ale z chodzeniem nago po
mieszkaniu to prawda. Obiecuję kupić piżamę i szlafrok. Niech stracę.
- Lubię spać w piżamce.
- Przyjadę po ciebie o siódmej. Zmienię Adamsa.
Dzień minął spokojnie. Tess wyszła z agencji o piątej. Adams nie odstępował
jej na krok. Po powrocie do domu zapakowała do walizki rzeczy potrzebne na kilka
dni. Bez entuzjazmu odniosła się do przeprowadzki, ale nie miała innego wyjścia.
Punktualnie o siódmej Dane zadzwonił do drzwi Tess i wysłał Adamsa do
domu.
- Jesteś gotowa? - zapytał.
- Włożę tylko płaszcz - odparła, rozglądając się po mieszkaniu. W
przedpokoju stała walizka.
Zeszli na dół i wsiedli do mercedesa.
- Ta afera ma swoje dobre strony. Nabieram doświadczenia. Mam nadzieję, że
pozwolisz mi wreszcie robić to, na co mam ochotę. Lubię ryzyko.
Dane doskonale wiedział, że Tess pragnie zostać detektywem, ale udawał, że
nie rozumie.
- Do czego zmierzasz? Czyżbyś chciała ze mną sypiać?
- Milcz, pyszałku! - rzuciła z oburzeniem.
Dane uśmiechnął się chełpliwie.
- Pragniesz mnie. To pewne.
- Masz zielone światło - odrzekła, odwracając wzrok.
- Zmieniasz temat, moja droga - stwierdził, ruszając i dodał z komiczną
powagą: - Ostrzegam cię. Trzymaj się nocą z dała od mojego łóżka. Nie ulegnę,
choćbyś mnie błagała na kolanach. Zamknę się w sypialni na klucz, więc nie próbuj
mnie uwieść.
Tess gapiła się na szefa z niedowierzaniem. Od kiedy poważny detektyw gada
takie bzdury?
- Będziesz rozczarowana - perorował Lassiter, unosząc brwi - ale zapamiętaj
sobie, że nie mam zwyczaju romansować.
- Dane, czy ty się dobrze czujesz?
- Oczywiście! Nie próbuj się do mnie przysunąć, udając, że chcesz sprawdzić,
czy mam gorączkę - rzucił ostrzegawczym tonem. - Ręce przy sobie, moja droga. I
zabierz dłoń z mego kolana. Nie jestem łatwy.
Tess parsknęła śmiechem, słysząc te wywody. Nie sądziła, że Lassiter ma
poczucie humoru. Zapewne ukrywał je przed ludźmi od lat.
- Czuję się jak niebezpieczna kusicielka - odrzekła Tess.
- Przeczucie mnie nie omyliło. Przed kobietami zawsze należy się mieć na
baczności - powiedział Dane. - Niewinne panienki spragnione mocnych wrażeń to
szczególne zagrożenie.
- Nie szukam mocnych wrażeń! - oburzyła się Tess.
- Skąd ta pewność? - Lassiter wjechał na parking obok kamienicy, w której
mieszkał. Zatrzymał samochód i rzucił Tess oskarżycielskie spojrzenie. - Wszystkie
kobiety skrywają w sercu zdrożne pragnienia. Na pewno nie jesteś wyjątkiem. Nie
dam sobie zamydlić oczu. Wiesz, jak to bywa: zarumieniona i płochliwa dzieweczka
zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dyszy namiętnie i zdziera
ubranie z przyzwoitego mężczyzny.
- Przysięgam, że będę się starała zapanować nad… zdrożnymi pragnieniami -
obiecała Tess. W szarych oczach rozbłysły wesołe iskierki.
- Doskonale. Trzymam cię za słowo. Nie waż się mnie podglądać, gdy będę w
kąpieli - dodał ponuro.
Zabawna paplanina Dane'a sprawiła, że Tess przestała się obawiać. Gdy szła
po schodach na pierwsze piętro, była już całkiem spokojna.
Pokój wskazany Tess przez Lassitera urządzony był na niebiesko; tapeta,
dywan, zasłony - wszystko w różnych odcieniach tego koloru. Tess od razu poczuła
się tam jak u siebie. Podobnie było na farmie. Brakowało tylko wiecznie zatroskanej
Beryl.
- Jeśli chcesz, zajmę się gotowaniem - zaproponowała.
- Doskonały pomysł - odparł skwapliwie. - Umiem gotować, ale tego nie lubię.
Tess otworzyła zamrażarkę. Znalazła w niej mnóstwo zapasów. Lodówka
także była wypełniona jedzeniem.
- Czas przygotować kolację. Proponuję stek i sałatkę. Zgoda?
- Jasne. - Dane zdjął buty, rozpiął marynarkę i opadł na kanapę.
Tess poszła do swego pokoju, by się przebrać w dżinsy i bawełnianą koszulkę.
Włożyła grube skarpetki. Lubiła chodzić po mieszkaniu bez kapci. Dane miał chyba
podobne upodobania.
Gdy wróciła do salonu, okazało się, że Dane poszedł za jej przykładem.
Prezentował się doskonale w spranych dżinsach i białym podkoszulku.
- Może napijesz się kawy? - zapytał z uśmiechem. Jej zachwycone spojrzenie
sprawiło mu wielką przyjemność.
- Tak.
- Zaraz przygotuję.
Kuchenka była zbyt mała dla dwu krzątających się osób. Tym zapewne można
wytłumaczyć fakt, że parząc obiecaną kawę, Dane ocierał się raz po raz o Tess.
Szybko zrobił swoje, ale nie wyszedł z kuchni. Trzymał się blisko
tymczasowej lokatorki. Był od niej znacznie wyższy. Sportowe ubranie podkreślało
muskularną sylwetkę.
- Jesteś zakłopotana - mruknął.
Chciała zaprzeczyć, ale po namyśle zmieniła zdanie. Dane niełatwo dawał za
wygraną; zmusiłby ją do powiedzenia prawdy.
- Tak - odparła szczerze.
Dane oparł się plecami o kuchenny blat, chwycił dłońmi jego brzeg i popatrzył
na Tess tak czule, że z wrażenia nogi się pod nią ugięły.
- Chodź do mnie. Razem coś na to poradzimy - kusił zmysłowo.
- Dane - rzuciła ostrzegawczym tonem. Nie odwróciła wzroku.
- Widzę, że drżysz - szepnął. Zmrużone oczy spoglądały na nią pożądliwie, -
Tracisz oddech. - Popatrzył znacząco na jej piersi sterczące pod bluzką. - Wyobraź
sobie, co byś czuła, gdybym uniósł brzeg koszulki i całował nagą skórę, objął
wargami sutki i pieścił, aż będą nabrzmiałe i twarde.
- Dane!
Dygotała jak w gorączce. Niemal umknęło jej uwagi, że Lassiter wyłączył
kuchenkę i odstawił patelnię, na której smażyła mięso. Ujął Tess za rękę i przyciągnął
do siebie. Objął szczupłą talię i wsunął dłonie pod cienką bawełnę. Patrzyli sobie w
oczy.
- Powoli, cal po calu - szeptał namiętnie Dane, unosząc koszulkę. - Bez
pośpiechu. Chcę dotknąć twojej nagiej skóry…
Tess czuła, że lada chwila zemdleje od nadmiaru wrażeń.
- Przytul się do mnie, żebyś nie upadła - szepnął. Pochylił głowę i dotknął
wilgotnymi ustami nagiej skóry pod elastyczną taśmą biustonosza. Tess poczuła
delikatną pieszczotę ciepłego języka. Zacisnęła dłonie na muskularnych ramionach,
by utrzymać równowagę. Była tak oszołomiona rozkoszą, że łzy stanęły jej w oczach.
Marzyła, by pieścił ją dalej. Była uległa i chętna. Czekała…
- Tess! - rozległ się w ciszy głośny okrzyk. Dane wypuścił ją z objęć, podniósł
głowę i odetchnął głęboko. - Na miłość boską, wybacz mi…
Obciągnął podwiniętą koszulkę i wyszedł z kuchni, nie oglądając się za siebie.
Tess zamarła w bezruchu, wsparta o kuchenny blat. Miała wrażenie, że dobiega ją
szum wody, ale słyszała go jak przez mgłę. Po chwili mogła już stać o własnych
siłach. Zajrzała pod pokrywkę. Steki były usmażone jak należy. Co za szczęście, że
nie spaliła ich na węgiel.
Opanowała się na tyle, by nakryć do stołu. Podała kolację i przelała kawę do
dzbanka. Gdy wszystko było przygotowane, wrócił Dane. Był w koszuli zapiętej po
szyję. Włosy miał wilgotne, jakby przed chwilą wziął prysznic. Zapewne tak właśnie
było. Tess sama chętnie wskoczyłaby na chwilę pod strumień zimnej wody. Nadal
trawił ją płomień żądzy. Nie mogła się temu nadziwić. Jeszcze przed kilkoma dniami
odczuwała lęk przed mężczyzną, którego teraz pragnęła.
- Wszystko w porządku - powiedział cicho, gdy w czasie kolacji spostrzegł, że
Tess unika jego wzroku. - Nic się nie stało.
Nic? Mało brakowało, żeby krzyknęła to na głos. Nie mogła spokojnie patrzeć
na Dane'a zajętego posiłkiem.
- Doskonały stek - oznajmił, przerywając milczenie. - Nie potrafię tak usmażyć
mięsa. Wychodzi mi na pół surowe albo przypalone.
- Najważniejsza jest temperatura oleju - odrzekła. - Trzeba go rozgrzać, nim
przystąpisz do smażenia.
- Mogłabyś nauczyć mnie gotować, kiedy będziesz tu mieszkać.
- Chętnie.
- Czemu jesteś taka zakłopotana, Tess? - zapytał, spoglądając jej w oczy. Był
smutny. - Ledwie cię dotknąłem.
- Twoje słowa były śmielsze niż dłonie.
- Straciłem kontrolę. Sprawy zaszły za daleko. Trochę z ciebie zakpiłem -
przyznał z bolesną szczerością. Trudno było określić wyraz jego twarzy. -
Niespodziewanie padłaś mi w ramiona i…
- Rozumiem - wtrąciła z pozoru obojętnie, jakby w ogóle jej to nie obeszło,
mimo że czuła się oszukana i odepchnięta. Podniosła wzrok. Zdziwił ją
nieodgadniony wyraz jego twarzy. - Czuję się współwinna.
- I słusznie. - Usiadł wygodnie na krześle i dodał, nie owijając w bawełnę: -
Jedno ci powiem, Tess, nim zaczniesz sobie wyobrażać Bóg wie co. Straciłem
panowanie nad sobą, ponieważ zbyt długo żyję, w dobrowolnym celibacie. Od
wypadku nie miałem kobiety. Jestem bardziej wyposzczony, niż sądziłem.
A więc tak się sprawy mają. Trudno zabić nadzieję, niemniej jednak Dane
jasno i wyraźnie dał Tess do zrozumienia, że nie jest w niej szaleńczo zakochany.
Była przygnębiona, ale ciekawość nie dawała jej spokoju.
- Dlaczego unikasz kobiet? – zapytała.
- Z powodu moich blizn - odparł szczerze, zaskoczony jej bezpośredniością.
- Nadal odczuwasz ból?
- Chodzi o to, jak wyglądam; Takie blizny budzą odrazę. - Zmarszczył brwi,
popatrzył jej w oczy i dodał z ociąganiem: - A także przez ciebie. Seks stracił dla
mnie wszelki urok po tym, jak uciekłaś tamtego dnia. Chyba przestałem wierzyć w
siebie.
- Wtedy byłeś zupełnie inny - odparła z wahaniem Tess. - Dzisiaj… Nie bałam
się ciebie.
- Zauważyłem - stwierdził krótko. Wpatrywał się w nią tak uporczywie, że.
spłonęła rumieńcem. - Nie powinnaś mi ufać, Tess. Będę z tobą szczery, Gdybym
dotknął twoich piersi i zaczął je całować, nie wiem, czym, by się to skończyło.
Rozumiesz, do czego zmierzam, maleńka? Pragnę cię. Szaleję za tobą!
- Gdyby nie mój brak doświadczenia…
- Dawno zostalibyśmy kochankami - dokończył ponuro. Zaklął półgłosem i
ukrył twarz w dłoniach. Oddychał z trudem. - Wychodzę. Muszę się przewietrzyć!
Tess odprowadziła go wzrokiem, drżąc z pożądania, które wybuchło nagłym
płomieniem. Nie mieściło jej się w głowie, że Dane tak bardzo jej pragnie. Od paru lat
udawał, że jest do niej wrogo nastawiony i trzymał się od niej z daleka. Nagle doznała
olśnienia: Dane był wobec niej szorstki, bo próbował ukryć, co naprawdę czuje.
Zależało mu na niej. I to bardzo. Bał się miłości, ale był zakochany. Tess wstrzymała
oddech, uświadomiwszy sobie, że Dane bardzo ją kocha. Dlatego tak się o nią
troszczył… dlatego próbował wzbudzić w sobie nie znaną dotąd czułość. To było
jedyne wytłumaczenie.
Dane wrócił do mieszkania kilka minut później. Przybrał obojętny wyraz
twarzy. Tess postanowiła udawać, że niczego się nie domyśla.
- Napijesz się kawy? - zapytała uprzejmie.
- Bardzo chętnie.
Dane walczył z samym sobą, próbując zabić wielką miłość. Gdyby się nie
pilnował, oszalałby na punkcie Tess. Nie mógł do tego dopuścić. Jego ukochana była
kobietą z zasadami. Miała staroświeckie poglądy na życie i mężczyzn. Podzielała
opinie babci, która ją wychowała. Nie mógł pójść z Tess do łóżka, a potem
zapomnieć, co ich łączyło. Pozostało mu jedno wyjście: stłumić żądzę i ukrywać
prawdziwe uczucia. Serce mu krwawiło, ale musiał odepchnąć Tess, żeby nie odkryła
prawdy.
Obserwował ją z tęsknotą, ale gdy podniosła oczy, odwrócił wzrok, by się nie
zdradzić. Postanowił traktować Tess tak, jak szef traktuje podwładną. Uznał, że
potrafi się na to zdobyć.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Pobyt u Lassitera sprawił Tess wielką przyjemność. Nie przypuszczała, że tak
miło będzie oglądać z nim wieczorami telewizję. Lubił przesiadywać w salonie i
oglądać stare filmy. Rozparty w fotelu, ubrany w białą koszulkę, dżinsy i grube
skarpetki wolno sączył piwo. Odkąd uświadomiła sobie, co do niej czuje, przestała się
go obawiać. Lubiła łagodne i tkliwe spojrzenie czarnych oczu, kiedy się do niej
uśmiechał.
Z natury był odludkiem ukrywającym wiele zahamowań. Czuł się zakłopotany,
gdy mówił o własnych uczuciach. W rozmowach z Tess starannie unikał owych
tematów. Omawiali sprawy służbowe, plotkowali, dyskutowali o rozmaitych
problemach, unikając na mocy niepisanej umowy wszystkiego, co dotyczyło ich
znajomości.
Kilka dni po przeprowadzce Tess oglądała samotnie program o ciąży i
porodzie. Dane pracował w gabinecie. Niespodziewanie stanął w drzwiach. Zerknął
na ekran.
Sprawiał wrażenie zakłopotanego. Gdy ujrzał ludzki embrion, odwrócił się,
jakby chciał wrócić do siebie. Tess od razu to zauważyła i powiedziała skwapliwie:
- Jeśli chcesz, zmienię kanał i poszukam innego programu.
Zawahał się i z ociąganiem spojrzał ponownie na ekran.
Kolejne fazy porodu sfilmowane zostały bez upiększeń, z reporterską
dokładnością.
- Nie muszę tego oglądać. - Tess za pomocą pilota wyłączyła telewizor i
dodała szczerze: - Byłam ciekawa, jak to wygląda. Mało wiem o sprawach płci. W
domu się o tym nie mówiło, a informacje wyniesione ze szkoły są dosyć ogólnikowe.
Chciałam uzupełnić swoją wiedzę o tym… skąd się biorą dzieci.
- Powiedziałbym raczej… jak się je robi - poprawił Dane, nie odrywając
spojrzenia od zarumienionej dziewczęcej twarzy. - Pewnie tego nie pokazali, co?
- Zgadza się - szepnęła Tess.
- Mam w bibliotece książkę na ten temat - odparł cicho. - Pewnie nie zechcesz
przeglądać jej ze mną. Radzę przeczytać. Jest bardzo ciekawa. Autor pisze o seksie
taktownie, bez niepotrzebnych emocji.
- Nie sądziłam, że mężczyzn interesują takie lektury. - Tess uważnie
obserwowała swego rozmówcę, który nagle odwrócił głowę. - Czyżbyś chciał się
czegoś dowiedzieć? Myślałam, że masz spore doświadczenie.
- Wiem, co to seks - odparł. - Nie mam pojęcia, jak się kochać. Zmieńmy
temat. Ta rozmowa nie ma sensu.
- Już się ciebie nie boję - powiedziała nagle Tess cichym głosem. - Jesteś
ogromnie pociągający. Gdy mnie całowałeś w kuchni, wcale nie chciałam, żebyś
przerwał.
- To ryzykowne wyznanie - szepnął Dane. Serce biło mu coraz mocniej. -
Wiesz, jak to się może skończyć.
- Dane, czy chciałbyś mieć dziecko? - zapytała cicho, patrząc z uwielbieniem
na ukochanego. Mężczyzna poczerwieniał i gwałtownym ruchem odwrócił głowę.
- Nie - odparł krótko.
- Naprawdę? - Tess nie dawała za wygraną.
- Właściwie nie ma powodu, żebym to przed tobą ukrywał - stwierdził po
chwili milczenia. Spojrzał z wahaniem na dziewczynę. - Jestem bezpłodny.
W pierwszej chwili nie pojęła, o co mu chodzi. Znaczenie usłyszanych słów w
ogóle do niej nie dotarło.
- Jane bardzo chciała zajść w ciążę - mówił z ociąganiem. - Miała na tym
punkcie obsesję. Być może dlatego w łóżku nie potrafiłem zdobyć się wobec niej na
delikatność. Robiła mi awantury, bo nie potrafiłem jej zapłodnić. Czułem się przy niej
jak wykastrowany byk. W końcu postawiła na mnie krzyżyk i nie chciała dalej
próbować. - Westchnął ciężko. - Nie mogłem dać jej dziecka. Doszło do tego, że
zbliżenia dla nas obojga stały się koszmarem. - Dane popatrzył na Tess z rozpaczą. -
Moja chwilowa gwałtowność spowodowała znaczne spustoszenia w twojej psychice,
a zatem możesz sobie wyobrazić, jakie zahamowania spowodowało u mnie tamto
cierpienie.
Odwrócił się. Tess wstała z kanapy podeszła do niego.
- Wiele jest powodów, dla których kobieta nie może zajść w ciążę.
- Jane urodziła dziecko w dziesięć miesięcy po ślubie z drugim mężem -
stwierdził krótko.
W milczeniu zmierzył taksującym spojrzeniem szczupłą postać dziewczyny w
dżinsach i obszernej zielonej koszuli zapiętej pod samą szyję. Wyglądała ślicznie z
włosami niedbale związanymi w koński ogon.
- Nie igraj z ogniem - szepnął Dane, gdy Tess podeszła jeszcze bliżej. - Jeśli
ciebie dotknę, stracę panowanie nad sobą. Wiesz, czym się to skończy.
- Tak, Dane - odparła cicho, patrząc mu w oczy. Była zarumieniona. Jego
słowa i spojrzenie podniecały ją równie mocno jak pocałunki.
Dane zacisnął zęby. Oddychał nieregularnie.
Tess zmierzyła go spojrzeniem. To wystarczyło, by stracił kontrolę nad
własnym ciałem, chociaż za wszelką cenę próbował ją zachować. Tess nie odwróciła
wzroku. Z zachwytem obserwowała ukochanego. Świadczył o tym wyraz jej twarzy.
Spojrzała mu w oczy, świadoma własnych odczuć i pragnień. Była pewna, że Dane ją
kocha. Gdyby przekonał się, jak cudowne może być miłosne zbliżenie dwojga
zakochanych, na pewno zapragnąłby trwałego związku.
Dane szybko stracił głowę i poddał się namiętności, która ogarnęła go niczym
płomień. Wziął Tess na ręce i ułożył na kanapie. Wyciągnięte nad głową ramiona
dziewczyny spoczywały bezwładnie na beżowym obiciu. Usta były rozchylone, oczy
zamglone pożądaniem, ciało cudownie odprężone i uległe.
- Będzie trochę bołało - ostrzegł Dane.
- Wiem - szepnęła.
Ręce mu drżały, gdy zdejmował bawełnianą koszulkę. Rzucił ją na podłogę.
Na moment zamarł w bezruchu, starając się zapanować nad pożądaniem.
- Chyba rozumiesz, że gdy cię dotknę, będzie za późno, aby się wycofać.
Przestanę nad sobą panować.
- Kocham cię, Richardzie - szepnęła, używając imienia, którym nikt poza nią
się nie posługiwał. - Kocham całym sercem. Nawet lęk nie zniszczył tej miłości.
- Tess…! - jęknął Dane.
- Bądź moim przewodnikiem i nauczycielem. Kochaj mnie - prosiła szeptem.
- Nie powinienem. - Przymknął oczy, drżąc na całym ciele. Zacisnął dłonie w
pięści. - Na miłość boską, przecież ty nigdy…
- Kocham cię - szepnęła znowu.
- Nie potrafię odwzajemnić tego uczucia, Tess - wyznał z goryczą, obejmując
dłońmi jej twarz.
Położyła mu palec na ustach. Wiedziała, że to wyznanie podyktowane jest
strachem przed wielką miłością. Wahanie i ostrożność więcej niż słowa mówiły o
jego prawdziwych uczuciach.
Pochylił się, by ją pocałować. Wargi mu drżały. Rozchylił je lekko i objął
palcami smukły kark, unosząc głowę Tess, która poddała się pieszczocie ust i języka.
Uśmiechnęła się, czując łagodne dotknięcie. Dane obsypywał pocałunkami jej
twarz, jakby dopiero poznawał delikatne rysy. Tess zrobiło się ciepło na sercu.
Dane położył się obok dziewczyny i przyciągnął ją do siebie. Wsunął kolano
między smukłe uda. Jego pocałunki stawały się coraz bardziej zaborcze.
Tess wsunęła palce w ciemne włosy. Poczuła, że męskie dłonie wślizgują się
pod jej koszulę i gładzą nagie plecy. Całował chętne usta tak długo, aż nabrzmiały od
pocałunków. Bez pośpiechu zdjął dziewczynie koszulę i biustonosz, by pieścić
obnażone piersi. Pocierał dłońmi nabrzmiałe sutki. Tess oddychała nierówno. Była jak
w gorączce.
- Nie patrzyłem na ciebie, gdy cię po raz pierwszy dotykałem - szepnął Dane. -
Teraz mogę nadrobić zaległości.
Usiedli naprzeciwko siebie. Lassiter obejmował Tess, wolno przesuwając
wierzchem dłoni po jej sutkach. Dziewczyna drżała.
- To cudowne uczucie - wykrztusił Dane, patrząc jej w oczy. - Nie wiedziałem,
ż
e może tak być.
- Ja również - odparła szczerze.
- Chcę całować twoje piersi, Tess - szepnął zdławionym głosem i pochylił
głowę.
Wygięła się w łuk, gdy wilgotne usta objęły jej sutki. Miała wrażenie, że unosi
się w powietrzu. Płomień trawił jej wnętrzności. Krzyknęła, owładnięta nagłą
rozkoszą.
- Tak - powtarzał, całując jej piersi. - Tak, maleńka. Jesteś najpiękniejszą
istotą, jaką kiedykolwiek widziałem.
- Ty również - odparła szeptem.
Rozebrali się pospiesznie. Wkrótce leżeli obok siebie na kanapie. Po latach
dobrowolnego celibatu Dane dygotał z niecierpliwości. Głaskał i okrywał
pocałunkami smukłe ciało.
- Pragnę cię, skarbie - powtarzał raz po raz, czując, jak Tess drży z pożądania,
rozpalona jego pieszczotami.
Wsunął się na nią. Delikatnie całował nabrzmiałe usta i ocierał się o Tess, by
wiedziała, jak bardzo jest podniecony.
- Otwórz usta - szepnął, muskając ustami jej wargi. Oszołomiło ją namiętne
dotknięcie języka. - Teraz!
Wszedł w nią i poczuła ból. Nie zważała na to. Z trudem mieściło jej się w
głowie, że można tak bardzo pragnąć mężczyzny…
Silne dłonie objęły uda dziewczyny i uniosły ją nieco.
Ból powrócił, ale nie zwracała na to uwagi, oszołomiona namiętnym
pocałunkiem.
- Wybacz, że muszę ci sprawić ból - szepnął, muskając oddechem jej usta.
Podniósł głowę i popatrzył na Tess oczyma płonącymi jak w gorączce.
- Chcę widzieć, jak stajesz się kobietą - szepnął, wpatrując się w nią i
poruszając rytmicznie biodrami.
Jęknęła. Oczy miała pełne łez. Dane scałował je delikatnie. Nagle ból ustąpił.
Poczuła na twarzy dotknięcie szorstkiego policzka, a potem łagodny pocałunek
wilgotnych ust. Wsłuchiwała się w słodkie słówka szeptane lekko schrypniętym
głosem. Otworzyła dłonie zaciśnięte na muskularnych ramionach.
- Teraz możemy się kochać, Tess - powiedział cicho. - Nie będzie bolało.
Kobieca intuicja podpowiedziała jej, że i dla niego to w pewnym sensie
pierwszy raz. Z żadną kobietą nie kochał się dotąd tak jak z nią. Przylgnęła do
ukochanego, łkając z rozkoszy. Obiecał jej cudowne przeżycie i dotrzymał słowa.
Błagała, żeby posiadł ją całkowicie. Dane poddał się namiętności, zapomniał o
skrupułach i obawach. Patrzył z uśmiechem na Tess, aż obezwładniająca rozkosz
zaćmiła mu wzrok i zmusiła do krzyku.
Gdy nieco ochłonęli, przytulił ją mocniej. Całował załzawione oczy delikatnie
i czule, głaskał drżące ciało. Potem wstał i przyniósł z lodówki schłodzone piwo,
które wypili na spółkę. Nie myślał o jutrze, jakby mieli dla siebie jedynie tę noc.
Tylko dziś mogli dzielić rozkosz, przeżywać cudowne chwile i po słodkiej udręce
pieszczot zmierzać do całkowitego spełnienia.
- Będziemy się kochać raz jeszcze - szepnął, leżąc między jej rozsuniętymi
udami. - Będzie ci tak dobrze, że zaczniesz krzyczeć, tak jak ja przed chwilą.
- Kocham cię - szeptała jak w transie. Ich ciała zdawały się stworzone dla
siebie. Ledwie w nią wszedł, krzyknęła z rozkoszy.
- Teraz? - zapytał, poruszając się rytmicznie.
- Tak - jęknęła. - Tak, tak, tak...
Dane nie przeżył dotychczas równie wielkiego uniesienia. Zapomniał o całym
ś
wiecie, gdy spazmatyczny dreszcz wstrząsnął ciałem Tess, a z jej spierzchniętych
warg wyrwał się jęk zachwytu. Usłyszał go po raz drugi, trzeci… Nie mógł się
nadziwić, że stać go na taki wyczyn. Jego męskie siły były chyba niewyczerpalne. W
końcu jednak osłabł. Zasnął, nim dotknął głową poduszki.
Rano Tess obudziła go pocałunkiem. Otworzył oczy i ujrzał rozpromienioną
twarz dziewczyny. Jęknął cicho, delikatnie położył Tess na posłaniu i przylgnął do
niej całym ciałem.
- Nie - szepnęła pospiesznie. Jego pożądliwe spojrzenie sprawiło, że się
zarumieniła. Po chwili dodała, nie kryjąc rozczarowania: - Przykro mi. Trochę boli.
Dane odetchnął głęboko. Powoli odzyskał panowanie nad sobą. Objął dłonią
jej pierś.
- Wziąłem cię cztery razy - szepnął, zaglądając Tess w oczy. - To chyba nie
było przyjemne.
- Mylisz się - odparła, energicznie potrząsając głową. - Nie czułam bólu. Tylko
za pierwszym razem…
- Ale gdybyśmy się teraz kochali, byłoby inaczej?
- Obawiam się, że tak.
- Powinienem był to przewidzieć. - Dane westchnął i położył się na plecach. -
Jeszcze się chyba nie obudziłem. Pijemy kawę?
- Chętnie ją zaparzę.
Podniosła się z łóżka, spostrzegła, że jest naga, i wstydliwie okryła biust
prześcieradłem.
Nie uszło uwagi Dane'a, że Tess zerka na niego, próbując ukryć zakłopotanie.
Mruknął coś niewyraźnie, siadł na łóżku, bez skrępowania włożył slipy, dżinsy i
skarpetki. Tess uważnie go obserwowała.
- Idę się ogolić. Możesz spokojnie włożyć ubranie - rzucił, nie patrząc jej w
oczy.
Odprowadziła go wzrokiem. W jej spojrzeniu była czułość. Chciała
powiedzieć, że go kocha, ale zdawała sobie sprawę, że nie usłyszy w odpowiedzi
podobnych słów, mimo że w nocy pieścił ją z wielką pasją i oddaniem. Nie miała
wątpliwości, że jest w niej zakochany. Patrzyła na niego z uwielbieniem.
- Pospiesz się - rzucił na odchodnym. - Wkrótce musimy jechać do agencji.
- Ach, tak. Racja.
Ani słowa więcej o tym, co między nimi zaszło. Dane zachowywał się jak
zatroskany szef poważnej firmy.
Tess przeczuwała, że Dane zamknie się w sobie. Uważał, że niebezpiecznie
jest zdradzać prawdziwe uczucia - nawet wobec niej. Wcale nie była tym urażona.
Szybko przygotowali się do wyjścia. Gdy podczas śniadania padła jakaś
wzmianka na temat minionej nocy, Dane natychmiast zapomniał o rezerwie i
ostrożności. Wyobraźnia płatała mu figle. Spoglądał pożądliwie na Tess.
Przestraszony tą reakcją, zerwał się na równe nogi i rzucił serwetkę na stół.
- Pora jechać - powiedział ostro.
Poszła za nim bez słowa. Marzyła o szczęśliwej przyszłości, bo czuła się
kochana. Wiedziała, że Dane będzie próbował zachować dystans. Przewidziała takie
zachowanie. Nie mógł się jednak opierać w nieskończoność; wobec miłości był
równie bezbronny jak Tess. Postanowiła dać czas ukochanemu. Nie zamierzała go
popędzać. Trzeba zdobyć się na cierpliwość. Stawką było jej szczęście.
ś
ałowała tylko, że nie mogą mieć dziecka zrodzonego z cudownych przeżyć
wspólnych nocy. Kochałaby je nad życie.
Gdy zjawili się w biurze, natychmiast wciągnął ich wir codziennych spraw.
Dane przyjął to z ulgą. Zniknął za drzwiami gabinetu, nie patrząc na Tess, która od
razu zajęła się przeglądaniem notesu i potwierdzaniem jego roboczych spotkań.
Kilka ostatnich dni minęło Tess niepostrzeżenie. W agencji wrzało jak w ulu.
Dziewczyna niemal zapomniała o feralnym wieczorze. Ramię prawie nie bolało, lecz
ostatniej nocy trochę je sforsowała. Zarumieniła się, wspominając z uśmiechem, jak
Dane całował jej blizny. Z równą delikatnością wodziła opuszkami palców po jego
ramieniu i udzie. Gdy się kochali, szeptała mu do ucha, że to blizny godne
walecznego żołnierza. Te słowa wzmagały odczuwaną przez niego rozkosz.
Wspominała krzyk przechodzący niemal w łkanie i bezsilność wyczerpanego
mężczyzny, który po wysiłku opadał bezwładnie na posłanie.
Nadeszła pora obiadu. Detektywi wychodzili jeden po drugim. Tess pożegnała
uśmiechem znikającą za drzwiami Helen. Dane wcześniej poszedł coś zjeść. Tess
została w biurze całkiem sama. Zaaferowany szef prawdopodobnie tego nie
przewidział, gdy odmówił prośbie Helen, która chciała zabrać Tess do restauracji.
Opuszczona przez wszystkich sekretarka postanowiła wyskoczyć do kafeterii po
drugiej stronie ulicy i kupić porcję pieczonego kurczaka. To lepsze niż przymieranie
głodem.
Włożyła płaszcz, wyszła z biura i zamknęła drzwi na klucz. Była roztargniona,
bo nieustannie myślała o ukochanym. Nagle ktoś zatkał jej ręką usta. Znieruchomiała,
nie wiedząc, co się dzieje.
- Mam cię, ślicznotko - rzucił chrapliwie nieznajomy. - Udało się. Załatwimy
cię. Nie będziesz świadczyć przeciwko nam.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Tess była przerażona. Nigdy w życiu tak się nie bała. Napastnik wykręcił jej
rękę. Szli wolno ku frontowym drzwiom budynku, gdzie wspólnik gangstera czekał w
samochodzie z włączonym silnikiem.
To chyba jakiś koszmar, powtarzała w duchu dziewczyna. Takie sceny
zdarzają się tylko w filmach sensacyjnych. Wystarczyło, że poczuła nóż pod żebrami,
aby uwierzyła w realność niebezpieczeństwa. Poznała cierpki smak panicznego lęku.
Ś
mierć zaglądała jej w oczy.
Jeśli pozwoli napastnikowi, by wepchnął ją do auta, z pewnością nie wyjdzie z
opresji. Dane przewidział, że coś takiego może nastąpić. Poniewczasie przyznała mu
rację.
Błyskawicznie oceniła swoje położenie. Nikłe miała szanse na wyrwanie się z
rąk bandyty, ale sytuacja nie była wcale beznadziejna. Kiedy gangster podejdzie do
frontowych drzwi, będzie musiał sięgnąć do klamki tą samą ręką, w której trzymał
nóż. Jeśli Tess zachowa przytomność umysłu i będzie działać szybko, może zdoła
uciec.
Nie stawiała oporu przestępcy, który popychał ją ku wyjściu. Z oczyma
pełnymi łez błagała, by ją puścił. Miała nadzieję, że wygląda na typową ofiarę
przemocy. W takim wypadku drań ją zlekceważy i przestanie się mieć na baczności.
W myśli powtarzała sekwencję gestów, które powinna wykonać, gdy nadejdzie
odpowiednia chwila.
Stało się. Ręka uzbrojona w nóż sięgnęła klamki. Tess uderzyła łokciem w
splot słoneczny napastnika. Gdy facet zgiął się wpół, uniosła kolano i kopnęła go w
nos; poczuła ciepłą krew. Energicznym szarpnięciem wyrwała się z morderczego
uścisku i wybiegła na ulicę. Było wczesne popołudnie. Chodnikami szło mnóstwo
ludzi. Bogu dzięki! Gangsterzy nie odważą się chyba ścigać jej w takim tłumie. Biegła
dysząc ciężko.
Wmieszała się w grupę przechodniów czekających na zielone światło. Kątem
oka dostrzegła samochód jadący szybko w jej kierunku. Nie odważą się, myślała
gorączkowo. Wykluczone…
- Tess!
Podniosła wzrok. To był mercedes. Za kierownicą siedział jej szef.
- Dane! - Przebiegła przez ulicę, wskoczyła do auta i rzuciła się w ramiona
ukochanego.
Objął ją mocno, zapominając na moment o całym świecie. Był wstrząśnięty.
Spieszył się bardzo, żeby wrócić do biura przed wyjściem detektywów. Nagle ujrzał
zdyszaną Tess i oddalające się auto. Musiał zdecydować, co jest ważniejsze -
bezpieczeństwo dziewczyny czy ściganie uciekinierów. Od razu wiedział, jaką
podejmie decyzje.
Pocałował Tess zachłannie. Niechętnie oderwał wargi od jej ust, uruchomił
silnik i włączył się do ruchu. Auta jechały wolno zatłoczoną ulicą. Lassiter myślał o
Tess. Nic więcej go nie obchodziło.
- Niewiele brakowało i byłoby po mnie - powiedziała, oddychając z trudem. -
Dałam się zaskoczyć, gdy wychodziłam z biura. Przyłożył mi nóż do pleców…
- O Boże! - jęknął Lassiter i ujął rękę Tess.
- Helen pokazała mi, jak się bronić, gdy napastnik atakuje od tyłu.
Zapamiętałam sobie jej nauki. Udało mi się obezwładnić faceta i uciec. - Gdy minęło
poczucie zagrożenia, Tess spojrzała na całą sprawę nieco inaczej. - To było
niesamowite przeżycie. Teraz rozumiem, dlaczego… Dane?
Lassiter zjechał na parking i zatrzymał samochód. Był blady jak ściana.
Drżącymi rękoma trzymał kierownicę. Utkwił wzrok w przedniej szybie.
- Wszystko się dobrze skończyło - powiedziała cicho Tess. Przysunęła się i
objęła dłońmi jego twarz. Całowała usta, nos i przymknięte oczy ukochanego. Potem
objęła go i mocno się przytuliła. - Przestań siebie winić. Zapomniałeś po prostu, że
nie wychodzę z Helen. Nie pozwoliłeś nam iść razem na obiad.
- Wcale o tym nie zapomniałem - odparł drżącym głosem. - Sądziłem, że
wrócę, nim biuro opustoszeje. Niestety, utknąłem w korku.
- Dane - szepnęła.
- Przytul mnie, Tess - poprosił zbolałym głosem. - Nic nie mów. Obejmij mnie
tylko.
Popatrzyła na niego oczyma pełnymi miłości i tęsknoty.
Dane napotkał jej spojrzenie i poczuł się zakłopotany. Rzadko ujawniał
słabości. Pora wziąć się w garść. Tess nie powinna go widzieć w takim stanie ani
robić sobie poważnych nadziei z powodu jego gwałtownej reakcji. To bezsensowne. Z
drugiej strony jednak… Pochylił głowę i pocałował ją czule.
- Od tej chwili, ilekroć będę wychodzić z biura, upewnię się najpierw, z kim
zostaniesz. Wybacz mi, Tess.
- Już ci mówiłam, żebyś przestał się obwiniać. Lepiej mnie pocałuj.
- Za dużo tu ludzi - mruknął i odsunął się nieco. Wskazał przechodniów
mijających auto.
- W takim razie jedźmy do ciebie. Co ty na to?
- Lepiej nie. Po pierwsze: musisz dojść do siebie po szaleństwach poprzedniej
nocy - odparł cicho i dodał z ponurą miną: - Po drugie: od dziś śpisz we własnym
łóżku. Nie będziemy dzielić sypialni. Tamto nie może się powtórzyć.
- Dlaczego? - zapytała. Dane pogłaskał kciukiem jej policzek. Miał smutną
minę.
- Nie zamierzam się wiązać na stałe. Nie pragnę wielkich uczuć - przypomniał.
- Zawsze będę pamiętał, co czułem, będąc twoim pierwszym mężczyzną. Problem w
tym, że szukasz partnera na całe życie. Ja straciłem złudzenia.
- Postaram się na ciebie wpłynąć. Przy mnie stare rany się zabliźnią.
- Już wiele dla mnie zrobiłaś. Mimo to nie mogę się z tobą ożenić - odparł, nie
owijając niczego w bawełnę. - Posłuchaj uważnie, Tess. Jesteś przekonana, że mnie
kochasz, ponieważ brak ci w tych sprawach doświadczenia. Wszystkiego, co wiesz o
erotyce, nauczyłaś się ode mnie. Pewnego dnia seks przestanie ci wystarczać.
Zapragniesz dziecka.
- Kocham cię, Dane - odparła, nie siląc się na inne argumenty.
Na policzki Lassitera wystąpiły ciemne rumieńce. Oczy rozjaśnił mu dziwny
blask.
- Nie wiesz, czym jest miłość - szepnął, daremnie próbując udawać, że jej
słowa nie zrobiły na nim wrażenia. - Sądzisz, że to rozkosz i fizyczna bliskość.
- Nas dwoje łączy znacznie więcej niż tylko chwilowa przyjemność. My się
kochaliśmy, Dane. Dzisiejsze przeżycia były tak cudowne, że wątpię, abym
kiedykolwiek pozwoliła się dotknąć innemu mężczyźnie.
Lassiter przymknął oczy. Jego odczucia były takie same, ale bał się do tego
przyznać. Jakiś wewnętrzny głos nakazał mu zachować je tylko dla siebie.
- To była cudowna noc - stwierdził chłodno. Popatrzył w oczy Tess z udawaną
obojętnością. - Masz szczęście, że jestem bezpłodny. W przeciwnym razie mogłabyś
mieć kłopoty.
- Tak bym tego nie nazwała - odparła z uśmiechem.
- Nie warto się teraz nad tym rozwodzić - odparł ze wzrokiem utkwionym w
przednią szybę. Uruchomił silnik auta. - Musimy jechać na posterunek policji i złożyć
zeznanie. Czynna napaść i usiłowanie morderstwa. Tak to wygląda. Nie spocznę, aż
tamci… - Dane użył kilku dosadnych określeń, jakimi chętnie posługiwali się
teksascy strażnicy - …wylądują za kratkami. Powinni się tam znaleźć przed zachodem
słońca. Tym razem nie dopuszczę, by wyszli za kaucją. Mam w tym mieście trochę
znajomości. Moi przyjaciele przekonają kogo trzeba!
Helen puszyła się jak paw, gdy usłyszała, że Tess ocalała dzięki kilku lekcjom
samoobrony, których jej udzieliła. Dane miał ponurą minę, ale zdobył się na
podziękowanie i kilka miłych słów. Nie przestawał myśleć o handlarzach
narkotykami. Chętnie udusiłby ich gołymi rękami. Po raz pierwszy w życiu ogarnęła
go żądza odwetu.
Polecił Adamsowi, żeby współpracował z policją. Sam nie odstępował Tess.
Gdy po męczącym dniu wrócili do jego mieszkania, natychmiast zdjął marynarkę.
Tess nie odrywała od niego wzroku. Spostrzegł, że pobladła.
- Co się stało? - zapytał cicho.
- Kiedy gangsterzy trafią do aresztu, natychmiast się wyprowadzę.
Dane zmarszczył brwi. Nie chciał się nad tym zastanawiać. Na samą myśl o
odejściu Tess czuł wewnętrzną pustkę. Dni spędzone we dwoje przypominały
cudowną baśń - nie tylko dlatego, że zostali wreszcie kochankami. Dane lubił
przebywać z Tess.
- Z pewnością ucieszyła cię ta nowina - dodała z wymuszonym uśmiechem. -
Nie będzie damskiej bielizny suszącej się na sznurku w twojej łazience ani czółenek
pod kanapą…
- Nie masz racji - przerwał. - Będzie mi ciebie brakowało. Sądzę, że ty
również będziesz za mną tęsknić. Problem w tym, że oboje przywykliśmy do
samotności.
Tess objęła go i przytuliła twarz do muskularnego torsu. Przez białe płótno
koszuli czuła ciepło jego skóry. Nie odpowiedziała, bo słowa niczego by nie zmieniły.
Westchnęła, ciesząc się jego bliskością. Chciała zachować piękne wspomnienia.
- Czy mogłabym dzisiaj spać z tobą?
- Bardzo tego pragnę - odparł głucho - ale nie mogę się na to zgodzić. Jeśli za
bardzo się do ciebie przywiążę, rozstanie będzie udręką.
- Przypominasz mi kierowcę, który rezygnuje z prowadzenia samochodu, bo
na samą myśl o awarii ogarnia go niepokój.
- Chyba masz rację - przyznał, mimo woli parskając śmiechem. Po chwili
spoważniał i dodał: - Umacnianie tej więzi żadnemu z nas nie wyjdzie na dobre. I tak
będziemy bardzo cierpieć. - Tess chciała coś powiedzieć, ale Lassiter dotknął palcem
jej ust, nakazując milczenie.
- Jesteś głęboko przekonana, że mnie kochasz. Wiem o tym doskonale. Mimo
to sądzę, że zmienisz zdanie, gdy wrócisz do swego mieszkania i zaczniesz normalnie
ż
yć. Wszystko, co się teraz dzieje, uznasz za koszmarny sen.
- Z wyjątkiem ostatniej nocy - wtrąciła.
- Owszem. - Z czułością pocałował ją w czoło. - To była tylko jedyna noc. Z
czasem o niej zapomnisz.
- A ty?
Wypuścił ją z objęć i przeciągnął się, udając, że nie słyszy pytania.
- Kto przygotowuje kolację? Co jemy? - zapytał. - Mam ochotę na
hamburgera, a właściwie na kilka hamburgerów.
- Zaraz je usmażę - zaofiarowała się Tess.
- Za dużo czasu spędzasz w kuchni. To niesprawiedliwe.
- Wolę sama przygotować jedzenie. Twoje hamburgery… Spuśćmy na to
zasłonę miłosierdzia. Lepiej trzymaj się z daleka od patelni - mruknęła, idąc do
kuchni.
- Przecież istnieje równouprawnienie!
- Dziwnie interpretujesz to pojęcie.
Lassiter, zirytowany jawną krytyką, westchnął ciężko i powlókł się do sypialni,
by zmienić ubranie.
Wkrótce usiedli do kolacji.
- Czy możemy pojechać na ranczo pod koniec tygodnia? - zapytała Tess, nie
robiąc sobie wielkich nadziei.
- Lepiej nie ryzykujmy - stwierdził Dane obrzucając Tess pełnym niepokoju
spojrzeniem.
- Rozumiem. Chodzi o gangsterów. - Dziewczyna pokiwała głową.
- Nie, Tess - odparł cicho. - Problem w tym, że zostaliśmy kochankami. Beryl
nie jest ślepa. Od razu się zorientuje. Wystarczy, że na nas popatrzy.
- Ach, tak…
- Beryl przestrzega pewnych zasad. - Skrzywił się, widząc rumieniec na
policzkach Tess. - Wiem, wiem, ty również. W pewnym sensie podzielam wasze
przekonania.
Zapadło kłopotliwe milczenie. Dane włączył telewizor. Z zainteresowaniem
obejrzeli razem film przyrodniczy firmowany przez National Geographic. Okazało
się, że oboje mnóstwo wiedzą o zwierzętach.
- Bardzo chciałbym objechać z tobą całe ranczo - wyznał z żalem, spoglądając
na nią czule. - Problem w tym, że Beryl może ci dokuczać.
- Czy w dzisiejszych czasach istnieją jeszcze pary żyjące razem długo i
szczęśliwie? - zapytała z goryczą.
Dane wpatrywał się uporczywie w pusty talerz.
- Zapewne tak. Niestety, trudno mi zapomnieć, że moje małżeństwo okazało
się pomyłką. Może od początku coś było w nim nie tak? Zaraz po ślubie oboje z Jane
byliśmy przekonani, że czeka nas świetlana przyszłość. Z czasem przestało nam na
sobie zależeć. Nie sposób przewidzieć, jak się sprawy potoczą. Gdybym mógł dać ci
dziecko, może zmieniłbym zdanie. Niestety, jest inaczej. Nie sądzę, żeby się nam
udało. Zrozum… to ogromne ryzyko.
- Uważasz po prostu, że jestem dla ciebie za młoda - westchnęła Tess,
spoglądając nieśmiało na ukochanego. - Sama nie wiem, czy to miły komplement, czy
też ukryta zniewaga. Pokochałam cię jako dziewiętnastolatka. Moje uczucie
przetrwało próbę czasu. - Uśmiechnęła się smutno. - Czy znasz lekarstwo na miłość,
Dane?
Nie odpowiedział. Zapadło milczenie.
- Tess, przyjdź tu na chwilę - poprosił Dane następnego ranka, gestem dłoni
zapraszając Tess do swego gabinetu.
Siedział tam wysoki, przystojny blondyn nazwiskiem Nick Reed, brat Helen,
były agent FBI, którego udało się Lassiterowi skaptować do swojej agencji. Nick
uśmiechnął się do Tess, która usiadła na kanapie. Oboje czekali, aż Dane zamknie
drzwi i powie, o co chodzi.
- Musimy przejąć inicjatywę - stwierdził nagle Dane. - Nick skontaktował się z
paroma osobami. Zdobył informacje, które mogą się nam przydać. Szykujemy
zasadzkę na gangsterów, którzy cię postrzelili, a potem napadli. Opowiedziałem
Nickowi, jak wygląda twój plan dnia. Zostaniesz przynętą, skarbie. Nasi ludzie będą
cię obserwować z ukrycia.
- Piękna perspektywa - odparła z westchnieniem. - A ja, głupia, myślałam, że
kochasz mnie nad życie i gotów jesteś strzec swojej wybranki jak źrenicy oka.
Nick parsknął śmiechem, jakby usłyszał dobry żart. Dane zachował kamienną
twarz.
- Zadbamy o twoje bezpieczeństwo - tłumaczył. - Będą cię pilnować detektywi
z agencji i dwaj policjanci, którzy zgodzili się wesprzeć nas po służbie. Czas przejąć
inicjatywę i wykorzystać element zaskoczenia. Nie warto siedzieć i czekać, aż cię
znów napadną. To zbyt niebezpieczne.
- Co mam robić? - zapytała spokojnie.
Dane przedstawił w ogólnych zarysach plan zasadzki. Tess była
zdenerwowana i pełna obaw, ale powtarzała sobie raz po raz, że podczas napadu,
mimo ogromnego zdenerwowania, dała sobie radę. To dowód, że w trudnej sytuacji
potrafi zachować zimną krew. Ta świadomość dodała jej odwagi. Wszystko pójdzie
jak z płatka.
W sobotę rano Dane snuł się po mieszkaniu z kąta w kąt, nie mogąc sobie
znaleźć miejsca. Telewizja go nudziła.
- Trzeba się przewietrzyć - powiedział nagle. - Wkładaj ciuchy.
- Jestem ubrana - odparła Tess, wzruszając ramionami. Miała na sobie dżinsy i
bawełnianą koszulkę.
- Narzuć na siebie kurtkę i włóż sportowe buty. Mam ochotę na małą
przejażdżkę.
- Dokąd wyruszamy?
- Na ranczo - mruknął. Widząc jej rumieniec, dodał pospiesznie: - Beryl ma
dziś wolne. Jeśli chodzi o innych, Helen nieświadomie dostarczyła nam alibi.
Poprosiła mnie, żebym przestał cię tyranizować i zadbał o twoje samopoczucie. Jest
przekonana, że cierpisz tu katusze.
- Coś w tym jest - odrzekła zaczepnie.
- Idziemy. - Dane odwrócił się i ruszył ku drzwiom. - Jeśli będziemy tu
siedzieć jak w klatce, nic dobrego z tego nie wyniknie.
Tess chwyciła dżinsową kurtkę, włożyła buty i pobiegła za Lassiterem.
Dzień był chłodny i ciepłe okrycie bardzo się przydało, gdy objeżdżali farmę.
Dane z uśmiechem obserwował Tess w czasie pierwszej lekcji jazdy konnej.
Dziewczyna zerkała ukradkiem na roześmianą twarz ukochanego. Wkrótce doszła do
porozumienia ze swoim wierzchowcem; wiekowa, cierpliwa klacz niejedno już w
ż
yciu widziała. Jazda konna okazała się znacznie przyjemniejsza, niż sądziła
wcześniej początkująca amazonka. Przyjemnie było patrzeć na świat z wysokości
końskiego grzbietu.
Z oddali dobiegł tętent kopyt. Dane zmrużył oczy ukryte w cieniu szerokiego
ronda.
- Mamy towarzystwo. Należało się tego spodziewać - mruknął, obserwując
dwóch postawnych jeźdźców.
- Co to za jedni? - zapytała Tess, osłaniając dłonią oczy.
- Właściciele farm sąsiadujących z moją, Cole Everett i King Brannt - odparł z
uśmiechem Dane. Domyślił się, że widzieli go z Tess i szukali pretekstu, by się jej
bliżej przyjrzeć. Wiedzieli, że Lassiter nie ma zwyczaju przywozić kobiet na ranczo.
- Ładny dzień - zagadnął Cole Everett, starszy z jeźdźców. Spoglądał
badawczo na zarumienioną Tess.
- Mamy dobrą pogodę - wtrącił King Brannt.
- To jest Teresa Meriwether - powiedział Dane, nie tracąc opanowania. -
Znajomi mówią do niej Tess. Jej ojciec zamierzał się ożenić z moją matką. Jak
wiecie, oboje zginęli w wypadku na krótko przed ślubem. Tess i ja w pewnym sensie
jesteśmy rodziną. Pracuje jako sekretarka w mojej agencji detektywistycznej.
- Niezła gadka - rzucił półgłosem Cole Everett, zsuwając na tył głowy jasny
kapelusz z szerokim rondem. - Miło poznać - dodał głośno z szerokim uśmiechem, w
którym nie było ani cienia złośliwości.
- Mogę się pod tym podpisać - wtrącił King Brannet. Był uprzejmy, ale trochę
onieśmielał Tess.
- Mogę zapytać, w jakim celu się fatygowaliście aż tutaj? - zapytał Dane,
mierząc wzrokiem sąsiadów.
- Chcieliśmy cię prosić o wypożyczenie byka-medalisty. Już o tym
rozmawialiśmy - przypomniał Cole i uśmiechnął się do Tess. - Oczywiście, możemy
poczekać kilka dni.
Dane zachichotał. Bezczelność wścibskich sąsiadów całkiem go rozbroiła.
- Dobrze - odparł. - Przyjadę za tydzień i wszystko ustalimy.
Dane sądził, że do tego czasu gangsterzy będą już za kratkami, a Tess wróci do
swego mieszkania. Na myśl o tym zrobiło mu się smutno.
Sąsiedzi Lassitera wkrótce się pożegnali. Dane przypomniał, by pozdrowili od
niego swoje żony. Tess odprowadziła spojrzeniem dwóch postawnych jeźdźców.
Dane opowiadał z ożywieniem o ich rodzinach.
- Są żonaci od lat. Ich dzieciaki to nastolatki. Dzieciaki… - Zacisnął zęby. -
Wracajmy - powiedział cicho.
- Nie przejmuj się tak - szepnęła Tess, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Dzieci to
nie wszystko.
- Przeciwnie, zwłaszcza jeżeli nie ma szansy na ich posiadanie - rzucił oschle.
Popatrzył na Tess z jawną niechęcią i dodał zaczepnie: - Nie próbuj mi wmówić, że
wyrzekniesz się dobrowolnie własnego potomka.
Nie odpowiedziała. Popatrzyła współczująco na ukochanego. Zmarszczyła
brwi, gdy przypomniała sobie o swoich lękach i obsesjach.
- Co się stało? - wypytywał z niepokojem, widząc jej zmienioną twarz.
- Pomyślałam o zasadzce na gangsterów.
Dane był trochę zaskoczony jej odpowiedzią. Sam unikał rozmyślań na ten
temat, bo wytrącały go z równowagi. Teraz musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Lękał
się, że coś pójdzie nie tak. Westchnął ciężko. Długo milczał.
- Pamiętaj, że obaj z Nickiem dobrze znamy się na tej robocie - powiedział w
końcu. - Dopilnujemy, żeby nic ci się nie stało, maleńka. Dopadniemy tych drani.
- Jasne. - Tess zdobyła się na blady uśmiech.
Nadal była pełna obaw. Dane starał się o tym zapomnieć. Nie mógł pozwolić,
by lęk zmącił mu umysł. Wierzył, że plan ułożony wspólnie z Nickiem przyniesie
spodziewane rezultaty. Gdy przestępcy trafią do aresztu, trzeba będzie ostatecznie
rozmówić się z Tess. Jednego był pewny: nie ma dla niej miejsca w jego życiu.
Powinien jej to uświadomić, póki jest w stanie to zrobić. Opór słabł z dnia na dzień.
Dla dobra Tess powinien jak najszybciej się z nią rozstać. Za bardzo mu na niej
zależało, by przystał na małżeństwo bez przyszłości. Tess odejdzie, choćby miał
umrzeć z rozpaczy.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ciemność za oknami wydawała się przygnębiająca. Zaczęło mżyć. Na ulicy
było wilgotno i zimno. Tess objęła się ciasno ramionami. Miała na sobie ciemne
spodnie, bluzkę w szaroniebieski deseń i popielaty sweter, a mimo to odczuwała
chłód. Stojący za jej plecami Dane czekał na kolejne posunięcie ekipy detektywów.
Helen, Nick i Adams oraz dwaj najlepsi ludzie sierżanta Gavesa z pobliskiego
komisariatu przyczaili się już w swoich kryjówkach. Od pewnego czasu wiedzieli, że
biuro agencji jest obserwowane. Tego wieczoru postanowili zastawić na gangsterów
pułapkę. Tess i Dane zachowywali się tak, jakby mieli pracować w biurze do późnej
nocy. Reszta personelu opuściła budynek. Z pewnością zauważyli ich ukryci w
pobliżu obserwatorzy. Detektywi odjechali na bezpieczną odległość, zaparkowali
auta, podkradli się bliżej i zaczaili w umówionych miejscach, by w razie potrzeby
służyć pomocą pozostałej w budynku piątce współpracowników.
Dane zerknął na zegarek. Był niespokojny. Nie chciał tej akcji, ale
konieczność zmusiła go do jej przeprowadzenia. Tess nie powinna żyć w ciągłym
strachu. Wkrótce od niego odejdzie, ale będzie mu łatwiej żyć ze świadomością, że
jest bezpieczna.
- Boisz się? - zapytał cicho.
- Okropnie - wyznała, stając twarzą w twarz z szefem. - To chyba normalne,
prawda? Nie brak obaw, lecz umiejętność ich pokonywania czyni z ludzi bohaterów.
Trzeba robić, swoje mimo paraliżującego strachu.
- Masz rację. Parokrotnie uczestniczyłem w niebezpiecznych akcjach. Za
każdym razem odczuwałem strach, ale nie splamiłem się ucieczką.
- Poczucie zagrożenia powoduje dopływ adrenaliny do krwi, a to sprawia, że w
sytuacji zagrożenia działamy szybko i skutecznie - przypomniała Tess. - Energii
wystarcza jednak na krótko. Ledwie udało mi się wyrwać z rąk gangstera i uciec,
opadłam z sił i całkiem się rozkleiłam.
- Pamiętaj, że ryzyko uzależnia jak narkotyk - odparł cicho Dane, patrząc na
nią z lękiem. - Właśnie dlatego nie zgadzam się, abyś została detektywem. Bez
wahania wystawiasz się na niebezpieczeństwo. Pewnie brałabyś najtrudniejsze
zlecenia.
- Sam tak robisz - odrzekła, patrząc mu prosto w oczy - i nie zamierzasz się
wycofać.
- Po mnie nikt nie będzie płakać - odparł z ponurym wyrazem twarzy. Tess
miała ochotę zaprotestować. - To nie jest zajęcie dla żonatych… ani dla mężatek.
Ś
wiadomość ciągłego zagrożenia może zniszczyć najbardziej udany związek. Jane
była wściekła, że pracuję jako teksaski strażnik. Byłem gościem w domu.
- Dane - wtrąciła Tess, spoglądając na niego czule - gdybyś naprawdę kochał
ż
onę, znalazłbyś sposób, żeby spędzać z nią więcej czasu, prawda?
- Pora zaczynać - stwierdził Dane, spoglądając na zegarek. Jego twarz niczego
nie wyrażała. Pominął milczeniem trudne pytanie. - Wiesz, co masz robić.
- Oczywiście.
Lassiter wziął z biurka aktówkę i podszedł do Tess. Nie krył, że dręczy go lęk.
- Unikaj ryzyka. Gdyby zaszło coś nieprzewidzianego, krzycz, zbij szybę, rób
co chcesz, byle tylko zwrócić na siebie uwagę. Nie zamierzam się zbytnio oddalać. Na
pewno usłyszę.
- Jasne. - Tess miała ściśnięte gardło i mokre od potu dłonie. Zrobiło jej się
sucho w ustach, a serce waliło jak młotem. Nie mogła wyznać Dane'owi, że okropnie
się boi. To by tylko pogorszyło sprawę.
- Będziemy w pobliżu. Jest nas spora gromadka - przypomniał jej Lassiter. -
Wszystko będzie dobrze. Wreszcie przestaniesz się bać.
- Mogą ich znów wypuścić za kaucją…
- Tym razem nie. Jeśli nawet sędzia podejmie taką decyzję, dopilnuję, żeby
ustalono niebotyczną kwotę. Nie będą jej w stanie zapłacić.
- Sytuacja się powtarza. Poza moim zeznaniem nie będzie żadnego dowodu
ich winy.
- Nieprawda. My również możemy świadczyć. Poza tym sam napad wykaże, z
kim mamy do czynienia. - Dane musnął palcem usta Tess. - Głowa go góry, kochanie.
- Pocałował ją zachłannie. Rozchyliła wargi, poddając się namiętności. Chciała objąć
Dane'a, ale odsunął się i ruszył ku drzwiom.
Została sama. W biurze zrobiło się nagle zimno i ponuro. Chodziła nerwowo z
kąta w kąt. Dane potrzebował kilku minut, by dotrzeć na parking, podejść do auta i
wrzucić aktówkę do bagażnika. Potem miał ostentacyjnie zapalić papierosa.
Obserwator będzie przekonany, że szef wyszedł się przewietrzyć, ale wraca do
agencji, bo pamięta o niebezpieczeństwie grożącym Tess i wie, że nie powinna
zostawać sama na dłużej; ktoś mógłby dokonać na nią zamachu.
Gangsterzy skwapliwie wykorzystali chwilową nieobecność Lassitera. Przed
budynek zajechał ciemnobrązowy sedan. Wysiedli z niego dwaj mężczyźni. Kryjąc się
w cieniu, podbiegli do drzwi wejściowych. Rozglądali się niespokojnie. Dane mógł
lada chwila wypalić papierosa i ruszyć w stronę budynku.
Nie mieli pojęcia, że Lassiter od razu ich spostrzegł. Wrócił tylnym wejściem i
pobiegł do windy dla personelu. Wąski korytarz prowadził z niej do pomieszczeń
agencji. Wyciągnął automatyczny pistolet, kaliber 45. Broń była gotowa do strzału.
Widział, jak gangsterzy podchodzą do drzwi. Tess usłyszała cichy szczęk klamki;
odwróciła się natychmiast. Na widok wycelowanej w nią lufy pistoletu zamarła w
bezruchu. Pomyślała o ukochanym. Przemknęło jej przez głowę, że zginie z jego
imieniem na ustach.
- Padnij!
Komenda rzucona tonem nie znoszącym sprzeciwu wyrwała ją z odrętwienia.
Tess upadła na podłogę, nim kanonada przerwała krótkotrwałą ciszę.
Dane zranił w bark jednego z przestępców i skuł go kajdankami. Drugi z
gangsterów zdołał uciec.
- Łap go! - jęknęła Tess.
- Nick się nim zajmie. - Dane wyciągnął do niej rękę i pomógł wstać.
- Wezwijcie lekarza, do jasnej cholery! - krzyczał ranny. - To nieludzkie!
Przecież się wykrwawię!
- Teraz masz pojęcie, jak cierpiała Tess - odparł Dane i dodał kilka epitetów,
które sprawiły, że dziewczyna spłonęła rumieńcem.
- Zdrów i cały? - wypytywała niespokojnie, odruchowo dotykając jego torsu,
jakby szukała ran. - Trafił cię?
- Pół życia zeszło mi na unikaniu pocisków. - Dane rozchmurzył się nieco. Na
jego ustach pojawił się chełpliwy uśmieszek. - Za to mi płacili. A co z tobą? Dobrze
się czujesz?
- Teraz już tak - odparła i wtuliła się w ramiona Dane’a. Położyła głowę na
jego ramieniu. Kątem oka obserwowała leżącego na podłodze gangstera, który zwinął
się w kłębek i pojękiwał cicho. Marynarka eleganckiego garnituru pobrudzona była
krwią. Dane trzymał w ręku broń napastnika.
- Tess! - Głos Helen odbił się echem w pustym biurze. Dziewczyna wybiegła z
windy. Nick deptał jej po piętach. - Słyszałam odgłos wystrzałów. - Umilkła, z
niedowierzaniem spoglądając na koleżankę i szefa. - Co się stało?
- Nic. Wyszliśmy z tego bez szwanku. A co z jego kompanem? - zapytał Dane,
ruchem głowy wskazując rannego przestępcę.
- Ludzie sierżanta Gravesa już się nim zajęli - wtrącił Nick, chowając broń do
kabury.
- Wezwij karetkę. Trzeba opatrzyć tego drania - mruknął Dane do Helen.
Podał jej automatyczny pistolet maszynowy, z którego strzelał przestępca.
- Nie dotykaj kolby - zrzędził Nick; patrząc na siostrę.
- Są na niej odciski palców.
- Wiem, jak trzymać broń. Sam mnie tego nauczyłeś - odparła z politowaniem
Helen. Zwróciła się do Tess: - Jak samopoczucie, kochanie?
- Nieźle - usłyszała w odpowiedzi.
- Cholerni detektywi! - wymamrotał ranny przestępca. Powtarzał te słowa raz
po raz.
- Wynośmy się stąd. - Dane uniósł brwi i mocniej przytulił Tess.
Minęło dużo czasu, nim wrócili do domu. Tess musiała złożyć zeznania.
Czekała, aż zostaną przepisane i przyniesione do podpisu. Ranny gangster pojechał
karetką na opatrunek; następnie odwieziono go do szpitala policyjnego. Drugi
przestępca został przesłuchany i odesłany do aresztu. Tess wreszcie odetchnęła z ulgą.
Wrócili do domu w środku nocy. Dziewczyna zasnęła jak kamień i nie miała
ż
adnych koszmarnych snów. Nie słyszała budzika. Gdy wstała, Dane już wyszedł, ale
zostawił kartkę. Napisał, żeby nie przychodziła do pracy; radził jej porządnie
wypocząć.
Zapewne miał rację, ale Tess nie miała czasu na odpoczynek. Z ponurą miną
uznała, że czas się pakować. Dane nie prosił jej, żeby się wyprowadziła; w ogóle
niewiele mówił poprzedniej nocy. Był uprzejmy i opiekuńczy, ale oschły. Gdy wrócili
do domu, kazał jej iść spać. Uznał, że Tess bardziej potrzebuje snu niż rozmowy.
Tess sądziła, że Dane ją kocha, ale będzie próbował zabić tę miłość i pewnie
mu się to uda. Uznała, że postąpi mądrze, usuwając się w cień na pewien czas. Nie
warto wszczynać sporu z mężczyzną, który sam nie wie, czego chce. Pora odejść;
niech Dane spokojnie wszystko przemyśli. Nie powinien odczuwać presji; zbyt silna
jest w nim potrzeba wolności. Z czasem nadarzy się okazja, by go przekonać, że
mimo przeszkód mają przed sobą wspaniałą przyszłość.
Spakowała rzeczy i czekała na powrót Dane'a. Siedziała z opuszczoną głową
na kanapie, ubrana w szare spodnie i szeroki biały sweter. Włosy splotła w warkocz.
Płaszcz leżał na oparciu kanapy.
Usłyszała znajome kroki i podniosła wzrok. Dane zmarszczył brwi; patrzył z
niedowierzaniem na spakowane walizki.
- Sądziłam, że takie rozwiązanie najbardziej ci odpowiada - powiedziała cicho.
- śadnych sporów. śadnych kłopotów. - Wstała. - Czy mógłbyś odwieźć mnie do
domu?
Dane westchnął ciężko. Uznał, że Tess ma rację. To najlepsze wyjście. Z
ż
alem odrzucił marzenia. Łudził się, że zastanie Tess zwiniętą w kłębek na kanapie i
wpatrzoną, jak co wieczór, w ekran telewizora. Daremnie. Gdy uświadomił sobie, że
wraca do siebie, poczuł niemal fizyczny ból.
- Oczywiście. Ruszajmy - odparł chłodno. Popatrzył na nią z góry. - Dzięki.
Włożyła płaszcz i wyszła za nim z mieszkania, nie oglądając się ani razu.
Gdyby popatrzyła na znajome wnętrze, pękłoby jej serce.
Wkrótce dotarli na miejsce. Dane zapewnił Tess, że nie ma powodu do obaw.
Przestępcy działali na własną rękę i nie mieli żądnych zemsty popleczników. Po
chwili milczenia Tess stwierdziła:
- Wszystko już zostało powiedziane.
- Owszem - zgodził się Dane. Przez chwilę błądził wzrokiem po niewielkim
mieszkaniu. Po chwili spojrzał znów na Tess, ale natychmiast spuścił oczy. - Wpadnę
do ciebie rano.
- Dobrze - odparła, starając się powstrzymać łzy. Znieruchomiał, słysząc jej
zduszony szept, ale nie podniósł wzroku. To byłaby lekkomyślność.
- Dbaj o siebie.
- Jasne. Ty również. - Zawahała się na moment. - Dane?
- Tak?
- Dzięki. Uratowałeś mi życie. Gdyby nie ty, już by mnie nie było na tym
ś
wiecie.
Przymknął oczy. Poczuł mdłości. Nie był w stanie o tym myśleć. Cierpiał jak
potępieniec, ilekroć przypominał sobie, że dwukrotnie niewiele brakowało, by Tess
straciła życie.
- Dobranoc - rzucił pospiesznie. Wybiegł z mieszkania i zatrzasnął drzwi. Gdy
znalazł się na ulicy, zimny wiatr ochłodził rozpalone policzki. Mdłości z wolna
ustępowały.
Dane wsiadł do mercedesa i ruszył przed siebie w nocny mrok.
Tess liczyła się z tym, że ukochany będzie ją traktował z rezerwą, ale
całkowita obojętność była dla niej sporym zaskoczeniem. Traktował ją niczym
bezduszną maszynę zaprogramowaną na wykonywanie poleceń służbowych. Domagał
się od niej informacji, przekazywał dane, a potem wychodził z biura, nie zaszczycając
swojej sekretarki pożegnalnym spojrzeniem. Poza pracą przestawała dla niego istnieć.
Przez kilka tygodni Tess bardzo cierpiała. Zmartwienia podkopały jej siły.
Nabawiła się niestrawności. Było jej niedobrze. Po pracy wróciła do domu i od razu
się położyła. Następnego ranka dostała torsji. Zadzwoniła do biura i poprosiła o wolny
dzień. Potem wróciła do łóżka. Zasnęła, wsłuchana w szum deszczu.
Dane wpadł po pracy, żeby sprawdzić, jak Tess się czuje. Była zdziwiona, że
tak się przejął. Dotychczasowe zachowanie dowodziło, że przestał sobie zaprzątać
głowę jej sprawami.
- Jak się czujesz? - zapytał bez wstępów, gdy otworzyła drzwi.
Była potargana i blada. Miała na sobie znoszoną koszulę nocną i gruby
czerwony szlafrok sięgający do bosych stóp.
- To chyba jakiś wirus. Adams miał ostatnio kłopoty z żołądkiem. Chyba się
od niego zaraziłam. Bądź tak miły i zastrzel tego drania. Będę ci za to dozgonnie
wdzięczna - mamrotała, chwiejąc się na nogach.
- Czego ci potrzeba? Chętnie ci pomogę.
- Dzięki. - Tess pokręciła głową. - Mam w lodówce jogurt, który mnie trzyma
przy życiu.
- Może wezwać lekarza? - zapytał, marszcząc brwi.
- Nie warto. Samo przejdzie. - Lekceważąco machnęła ręką. Nadal stali w
otwartych drzwiach. - Dane, muszę się położyć. Miło, że wpadłeś, ale nie ma się czym
przejmować. Za kilka dni wyzdrowieję. Zorganizuj jakieś zastępstwo.
- Mamy już kogoś na twoje miejsce - powiedział z ociąganiem. - Idealna
sekretarka. Stenografuje i pisze niemal tak szybko jak ty.
- Jeśli sobie życzysz, żebym odeszła, wystarczy powiedzieć - odparła cicho i
popatrzyła mu w oczy. Wyraz twarzy szefa potwierdził jej przeczucia. - Porozmawiaj
z tą dziewczyną i dowiedz się, czy zechce pozostać w agencji na stałe. Jeśli się
zgodzi, odejdę natychmiast…
- Musisz najpierw znaleźć nową posadę - rzucił przez zaciśnięte zęby.
- Agencja detektywistyczna Shorta zatrudni mnie natychmiast.
Short był przystojnym wdowcem po czterdziestce; miał dobre maniery, nie
brakowało mu pewności siebie. Dane popatrzył na Tess, mrużąc oczy; łatwo można
przewidzieć, czym by się skończyła współpraca tych dwojga.
- Nie wydaje mi się… - zaczął.
- Dane, unikasz mnie - przerwała z irytacją. - Dość udawania. Odkąd się ze
mną przespałeś, chodzisz ponury jak chmura gradowa. Z trudem znosisz moją
obecność. Doskonale to rozumiem. Mnie również trudno jest z tobą pracować, bo
dobrze znam twoje nastawienie. Pozwól mi odejść. Dam sobie radę. - Oparła się o
ś
cianę i mimo woli popatrzyła na niego z czułością. - Łatwiej mi będzie o tobie
zapomnieć, jeśli przestaniemy codziennie widywać się w pracy.
- Wkrótce znajdziesz sobie kogoś innego - mruknął niechętnie.
- Zapewne - odrzekła, by uspokoić jego sumienie, chociaż wcale w to nie
wierzyła. Zdobyła się na słaby uśmiech. - Do widzenia, Dane.
- Skarbie, to nie miało sensu - powiedział tak czule i łagodnie, że Tess łzy
zakręciły się w oczach. - Od początku tak uważałem. Przecież wiesz, że nie chcę się
ż
enić.
- Jasne - odparła cicho. - Trudno.
- To wcale nie jest takie proste. - Dane westchnął ciężko. - Tęsknię za tobą.
Dokucza mi samotność. Przy tobie bardzo się zmieniłem.
- Proszę, idź już, bo zacznę płakać i wyjdę na kompletną idiotkę - błagała
Tess, patrząc na niego przez łzy.
- Wmówiłaś sobie tylko, że mnie kochasz! - jęknął rozpaczliwie. - Nie
rozumiesz? To młodzieńcze zauroczenie. Podobam ci się i nic więcej.
Nie była w stanie wykrztusić słowa. Szare oczy w bladej twarzy były smutne,
niemal tragiczne.
- Tak będzie dla ciebie lepiej. Kiedyś przyznasz mi rację. Wyjdziesz za mąż,
urodzisz dzieci… - Odwrócił się i wyszedł z obawy, że głos mu zadrży. Sama myśl o
Tess poślubionej innemu mężczyźnie i otoczonej gromadką cudzych bachorów była
dla niego torturą. Na odchodnym rzucił: - śegnaj, maleńka. Poproszę Helen, żeby
przyniosła ci dokumenty i pensję. Powiedz jej, że odchodzisz z agencji, ponieważ
biuro kojarzy ci się mimo woli z koszmarnymi przeżyciami ostatnich dni. To dobra
wymówka.
- Owszem - wykrztusiła, zaklinając go w duchu, by wreszcie odszedł i
zostawił ją samą, zanim całkiem się rozklei. W głowie miała kompletny zamęt.
- Gdybyś potrzebowała mojej pomocy…
- Dziękuję. Dobranoc.
Wyszedł, nie oglądając się ani razu. Miał wielką ochotę raz jeszcze na nią
popatrzeć, ale zdawał sobie sprawę, że popełniłby niewybaczalne głupstwo.
Zza drzwi dobiegł go szczęk zamka. Z rozdartym sercem opuścił Tess, ale
musiał tak postąpić. Nie mógł jej ofiarować takiego życia, jakiego pragnęła. Wmawiał
sobie, że jej miłość to zwykłe urojenie. Podobał się tej dziewczynie; nic więcej.
Gdyby ożenił się z Tess, postąpiłby nieuczciwie. Powtarzał ten argument przez całą
drogę do domu.
Na próżno. Gdy wszedł do pustego mieszkania, zdał sobie sprawę, że jest na
ś
wiecie sam jak palec.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Short bardzo się ucieszył, że Tess chce u niego pracować. W poniedziałek
poczuła się trochę lepiej i poszła na rozmowę z przyszłym szefem.
Wysoki, przystojny mężczyzna przyjął ją w biurze, gdzie roiło się od
pracowników. Przypominał trochę Lassitera. Mimo to, w porównaniu z rygorem
panującym u Dane'a, dyscyplina w agencji Shorta była nieco rozluźniona. Tess nie
podobało się również, że detektywi Shorta zbyt często zdają się na przypadek. Była
jednak zdumiona i uradowana, kiedy się okazało, że nowy szef ma dla niej etat
detektywa, a nie sekretarki.
- Wspaniała niespodzianka! - zawołała.
- Doskonale pamiętam, jak pani narzekała u Lassitera - zachichotał. - Zajmie
się pani u mnie szukaniem zaginionych. Niebezpieczeństwo jest znikome, a praca nie
wymaga tyle czasu co w przypadku innych specjalności; za to satysfakcja
gwarantowana. Mam nadzieję, że będzie pani zadowolona.
- Nie wiem, jak się panu odwdzięczyć za tyle życzliwości.
- Znam dobry sposób. Proszę solidnie wziąć się do pracy i odnosić same
sukcesy. - Short wstał i uścisnął dłoń nowej pracownicy. - Proszę zostać, jeśli ma pani
czas. Mary wszystko pani wyjaśni i przedstawi współpracownikom. Do przyszłego
poniedziałku będzie się panią opiekować. Tydzień to aż nadto, by poznać sposób
działania naszej firmy i wdrożyć się do nowych obowiązków. Potem zacznie pani
działać samodzielnie.
- Wspaniale - odparła z uśmiechem Tess. - Ogromnie się cieszę. Z pewnością
nie zawiodę pańskich oczekiwań.
- Ciekawe, dlaczego Dane zgodził się, by pani odeszła z jego firmy. Sporo was
łączy. W pewnym sensie jesteście rodziną - powiedział Short, nie kryjąc ciekawości.
- W ostatnim czasie dwukrotnie do mnie strzelano, raz przed budynkiem
agencji, a drugi w biurze. Koszmarne wspomnienia nie pozwalają mi spokojnie
pracować. Gdy tam wchodzę, cała się trzęsę - skłamała Tess.
- Rozumiem. - Short od razu spoważniał, a potem uśmiechnął się
współczująco. - Postaramy się, żeby nic podobnego pani tu nie spotkało.
- Dzięki - odparła cicho.
Mary Plummer chętnie zaopiekowała się nową koleżanką.
- Jesteś bardzo blada - zauważyła w czasie rozmowy. - Słyszałam, że ostatnio
chorowałaś. Czy aby na pewno czujesz się już lepiej?
- Oczywiście - zapewniła Tess.
Niestety, okazała się nadmierną optymistką. Przez kilka tygodni Tess nie
mogła dojść do siebie. W końcu uznała, że ma wrzód żołądka. Nic dziwnego, jeśli
wziąć pod uwagę, ile ostatnio przeszła: postrzał, napad, rozstanie z ukochanym,
zmiana pracy. Każdy by się rozchorował po takich przeżyciach.
Helen ciągle do niej wydzwaniała, prosząc o spotkanie. Tess odmawiała pod
byle pretekstem, ale w końcu uznała, że wszystko ma swoje granice, i umówiła się z
koleżanką na obiad.
- Marnie wyglądasz - stwierdziła Helen, nie owijając niczego w bawełnę.
- śyłam ostatnio w ogromnym napięciu - przypomniała Tess. - Tak wiele się
zmieniło w moim życiu, i to w bardzo krótkim czasie.
- Schudłaś. Jesteś blada jak ściana.
- To nerwy. Pan Short jest wspaniałym szefem. Nie mogę go zawieść, a muszę
się jeszcze wiele nauczyć.
- To prawda. - Helen nie wyglądała na przekonaną. Spoglądała podejrzliwie na
młodszą koleżankę. - Dane jest…
- Masz ochotę na deser? Może lody? - rzuciła Tess, pospiesznie zmieniając
temat. Helen zamilkła. Wkrótce pojęła, w czym rzecz.
- Jasne. Nie musisz niczego dodawać. Wszystko rozumiem. Niech będą lody.
Mam tylko jedną prośbę. Idź do lekarza. Zrób to dla starej przyjaciółki.
Tess posłuchała dobrej rady i następnego dnia z samego rana wybrała się na
badania. Doktor Reiner leczył ją od dawna. Zbadał pacjentkę starannie i szybko
zorientował się, co jej dolega.
- Muszę zapytać, czy była pani ostatnio blisko związana z jakimś mężczyzną -
powiedział spokojnie i dobitnie.
- Tak - odparła pospiesznie Tess. Czuła niespokojne kołatanie serca. - Raz
się… Spędziłam z nim noc.
- I stało się - westchnął lekarz.
- Ale on jest… bezpłodny - wyjąkała. - Twierdził, że nie może mieć dzieci.
Nagle uświadomiła sobie, że comiesięczna kobieca przypadłość nie pojawiła
się we właściwym czasie. Powiedziała o tym lekarzowi.
- Przeprowadzimy testy ciążowe - stwierdził lekarz. - Postawmy sprawę jasno.
Prawdopodobnie jest pani w ciąży. Na to wskazują wszystkie symptomy.
Tess skuliła się, jakby została uderzona prosto w splot słoneczny. Z obawą i
niedowierzaniem spoglądała na swój brzuch.
- Ciąża to nie koniec świata - pocieszał ją lekarz. - Jest wiele możliwości…
- Nie! - Tess zbladła i osłoniła brzuch rękoma. - Proszę o tym nie mówić!
- A zatem chce pani urodzić dziecko?
- Oczywiście - szepnęła Tess. - To moje największe marzenie!
- Co z ojcem?
- Obawiam się, że nie uwierzy, gdy mu powiem - odparła ze smutkiem. - Tak
czy inaczej jest przeciwnikiem małżeństwa, więc nie będę zawracać mu głowy,
przynajmniej na razie, dopóki nie mam pewności. Kiedy otrzymam wyniki badań,
podejmę decyzję.
- Doskonale. Zaraz przyjdzie tu siostra Wallace i pomoże mi przeprowadzić
badania. Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze.
Wyniki miały być znane dopiero następnego dnia rano. Tess przez całą noc nie
zmrużyła oka. Nie wspomniała nikomu o podejrzeniach doktora Reinera. Siostra
Wallach zadzwoniła do biura. Tess omal nie zemdlała, słysząc spokojny głos
potwierdzający, że pacjentka jest w ciąży. Wymamrotała podziękowanie i odłożyła
słuchawkę. Zapomniała umówić się na kolejną wizytę i zapytać o adres dobrego
ginekologa-położnika. Uznała, że pomyśli o tym innego dnia.
Pracownicy agencji, zaniepokojeni bladością nowej koleżanki, wypytywali, co
się stało. Tess zbyła ich uprzejmymi półsłówkami i wsadziła nos w papiery dotyczące
prowadzonej właśnie sprawy. Chciała spokojnie wszystko przemyśleć.
Koło południa wyrwał ją z zadumy głos szefa, który zatrzymał się przy biurku
nowej pani detektyw i zmierzył ją badawczym spojrzeniem.
- Rzadko spotykam się z podwładnymi poza biurem, ale dla pani chętnie
zrobię wyjątek. Może pójdziemy dziś razem na kolację?
Tess była zbita z tropu nieoczekiwaną propozycją. Rozstała się z Dane'em, ale
nosiła pod sercem jego dziecko. Randka z innym mężczyzną uchodziła w jej oczach
niemal za cudzołóstwo.
- Dzięki za zaproszenie - odparła uprzejmie. - Mam nadzieję, że nie poczuje
się pan dotknięty, jeśli odmówię. Nie jestem w nastroju. Dochodzę teraz do siebie
po… wielkim rozczarowaniu.
- Ach, tak. Rozumiem - odparł z uśmiechem. - Czas leczy rany. Ponowię
zaproszenie.
Tess w milczeniu skinęła głową. śadnej zachęty. Miała w życiu dość
kłopotów.
Tess chciała zadzwonić do Dane'a i przekazać mu radosną nowinę, ale nie
miała odwagi. Jej ukochany ciągle powtarzał, że nie chce trwałego związku i nie
pragnie ożenić się powtórnie. Gdyby mu powiedziała o dziecku, uznałby, że powinien
ją poślubić. Marzył o potomstwie, lecz mimo to mógł uznać jej telefon za próbę
moralnego szantażu. A jeśli - uchowaj Boże - stwierdzi, że to nie jego dziecko?
Przecież uważał się za bezpłodnego. Gotów powiedzieć, że spała z innym mężczyzną.
Druga przyczyna, która skłoniła Tess do milczenia, dotyczyła stanu zdrowia.
Niepokoiły ją uporczywe bóle i krwawienia. Lekarz był tego samego zdania i gdy
tylko opisała mu objawy, umówił ją z doświadczonym położnikiem. Skoro istniało
ryzyko poronienia i utraty dziecka, wciąganie Dane'a w tę sprawę byłoby
niewybaczalnym błędem.
Odetchnęła z ulgą, gdy Kit wróciła do domu po kilku miesiącach
nieobecności. Wreszcie miała bratnią duszę. Umówiły się na obiad. Kit wybrała
gwarną włoską restaurację, gdzie w dni powszednie chętnie wpadały coś zjeść. Tess,
która ostatnimi czasy zwykle przesiadywała w domu, czekała przy stoliku na
koleżankę, nerwowo rozglądając się po sali. Obawiała się przypadkowego spotkania z
Dane'em, mimo że do jego agencji było stąd dość daleko. Wreszcie ujrzała wysoką,
elegancką dziewczynę o gęstych, ciemnych włosach, twarzyczce elfa, błyszczących
niebieskich oczach i długich rzęsach. Tess była dość wysoka, ale Kit górowała nad nią
wzrostem. Była także szczuplejsza; Tess zaczęła już tyć.
- Aleś ty pulchniutka! - mruknęła Kit, marszcząc brwi.
Ruchem głowy wskazała szeroki biały sweter Tess oraz jej szare spodnie, o
dwa numery większe niż te, które Tess nosiła do tej pory. Przyszła matka nie mogła
się już pochwalić talią osy. Twarz miała zaokrągloną, a zarazem dziwnie promienną.
- Trochę przytyłam - wyznała Tess. - W pobliżu mojej agencji jest dobra
włoska restauracja. Sama rozumiesz…
- Słyszałam, że pracujesz teraz jako detektyw. - Kit z zadowoleniem pokiwała
głową. - W końcu odważyłaś się przeciwstawić Dane'owi. Gdybyś nadal u niego
pracowała, nie miałabyś cienia szansy na awans. Ten facet jest nadopiekuńczy.
Tess z uwagą przeglądała kartę dań. Kit rzuciła jej badawcze spojrzenie.
- Powiedz mi od razu, co się stało. Wiesz, że i tak w końcu to z ciebie
wyciągnę.
- Jestem w ciąży - oznajmiła drżącym głosem Tess.
Kit znieruchomiała i wstrzymała oddech.
- Dane? - zapytała w końcu i głośno westchnęła.
- Tak.
- On zapewne o niczym nie wie - stwierdziła z domyślnym uśmiechem Kit.
Popatrzyła współczująco na przyjaciółkę.
Tess skinęła głową, patrząc nie widzącym wzrokiem na menu. Kit pogłaskała
jej dłoń.
- W końcu będziesz zmuszona mu o tym powiedzieć.
- Oczywiście. Za jakiś czas.
- Kiedy?
- Pojawiły się niepokojące dolegliwości. Jutro idę do położnika. - Tess
skrzywiła się. - Pielęgniarka, z którą telefonicznie umawiałam się na wizytę, była
wyraźnie zaniepokojona moimi objawami: Przeglądałam również encyklopedię
medyczną. To się może skończyć poronieniem. Kit, co mam robić? Nie mogę stracić
tego dziecka! Tylko ono mi pozostało!
Kit udało się po chwili uspokoić przyjaciółkę. Tess opanowała się i
kontynuowała zwierzenia.
- Sama nie wiem, jak… - Urwała w pół słowa i zamrugała powiekami.
Pobladła, spoglądając ku drzwiom.
- Dane - rzuciła domyślnie Kit, odwracając się ku wyjściu. Otworzyła szeroko
oczy. - Przecież on tu nie bywa!
Tym razem jednak przyszedł. Co więcej, lustrował spojrzeniem gości, jakby
kogoś szukał. Wreszcie dostrzegł Kit i Tess. Z kamienną twarzą ruszył w stronę ich
stolika.
- Nie - jęknęła Tess. - Nie powinien…
Dane był innego zdania. Zatrzymał się obok Tess, patrząc zachłannie na jej
twarz, jakby nie był w stanie oderwać od niej wzroku.
- Od kilku tygodni cię nie widuję - rzucił oschle. - Miałem nadzieję, że nas
odwiedzisz, żeby powiedzieć, co u ciebie słychać. Daremnie. Co z oczu, to z serca,
prawda?
Dziwne pytanie w ustach mężczyzny, który jeszcze niedawno traktował ją
niczym powietrze.
- Pracuję w odległej dzielnicy. Trudno mi się wyrwać.
- Tak. Słyszałem, że dostałaś posadę detektywa.
- Owszem. To pasjonujące zajęcie. - Uniosła dumnie głowę.
Dane patrzył uporczywie w szare oczy. Tess spostrzegła, że jest smutny, ale
nie wiedziała, czemu to przypisać.
- Uważaj na siebie - mruknął.
- Obiecuję - powiedziała Tess. Zmieniła temat. - Helen pewnie za mną tęskni.
Dane zacisnął zęby. Jego dłonie zwinęły się w pięści. Owszem, Helen czuła
się w agencji nieco osamotniona, gdy zabrakło młodszej koleżanki, ale dla niego
nieobecność Tess była prawdziwą torturą. Najgorsza okazała się zagadkowa
obojętność i uparte milczenie. Jak możesz, Tess, powtarzał w duchu. Dlaczego jesteś
taka nieczuła? Już zapomniałaś o naszej cudownej nocy?
Był świadomy, że sam dał Tess do zrozumienia, aby odeszła, ale to mu wcale
nie poprawiło humoru. Powtarzał jej ciągle, że nie chce się wiązać na stałe. Zmienił
zdanie, gdy przyszło mu stawić czoło samotności i żyć bez Tess. Nienawidził
powrotów do domu, bo jej tam nie było. Przeklinał własne życie, ponieważ zabrakło
w nim najważniejszej osoby. Westchnął i popatrzył z czułością na pochyloną głowę
dziewczyny, jakby chciał pogłaskać ją po włosach. Odepchnął Tess; nie można cofnąć
tamtych słów. Czuł się bezradny. Czyżby jego okrucieństwo zabiło miłość, jaką do
niego żywiła?
- Może chcesz się do nas przysiąść, Dane? - zapytała uprzejmie Kit,
przerywając kłopotliwe milczenie.
- Nie, dziękuję - odparł z roztargnieniem. - Muszę wracać do pracy. Tess?
- Tak? - Podniosła wzrok, ale nie dała się zwieść pozornej serdeczności jego
głosu.
- Jak się czujesz? - zapytał, patrząc z niepokojem w jej twarz. - Wyglądasz,
jakbyś… - Daremnie szukał właściwego słowa. Czyżby chorowała? Może coś ją
trapi? - Masz kłopoty ze zdrowiem?
- Zimą trudno uniknąć przeziębienia - odparła wymijająco. Pobladła i
odwróciła wzrok. Nie była w stanie patrzeć dłużej na ukochanego. Nosiła pod sercem
jego dziecko, ale nie wiedziała, jak mu o tym powiedzieć, i dlatego cierpiała.
Wstrzymała oddech, czując nagły ból. Nie po raz pierwszy. Dlatego właśnie
postanowiła odwiedzić ginekologa-położnika.
- Tess!
Dane ukląkł obok niej i chwycił jej dłoń. Patrzył na nią ciemnymi, pełnymi
przerażenia oczyma.
- Co ci jest, maleńka? - wypytywał niecierpliwie. - Jak się czujesz?
- Chyba mam wrzód żołądka - odparła z wahaniem, oszołomiona czułym
dotknięciem. Przebiegł ją cudowny dreszcz. Spojrzała w oczy Dane'a i czas się
zatrzymał. Wpatrywała się w ukochanego z zachwytem, chociaż złamał jej serce.
- Tess… - jęknął boleśnie. Wyglądał jak człowiek porażony cierpieniem.
- Nic mi nie jest - szepnęła. Westchnęła ciężko. Z trudem oparła się
pragnieniu, by rzucić się w jego ramiona. - Już przeszło. Naprawdę, Dane.
Zapomnieli o całym świecie. Kit siedziała obok nich, jakby była niewidzialna.
Wolno piła kawę, nie przerywając dziwnej rozmowy.
- Idź koniecznie do lekarza - powiedział zdławionym głosem. - Nie wolno
lekceważyć tych objawów.
- Oczywiście - odrzekła cicho. - A co z tobą? Jak się czujesz?
- Jakoś leci - odparł nieco chrapliwie. Westchnął głęboko. Chciał poprosić
Tess, żeby do niego wróciła, ale walczył z tą pokusą. - Chyba tęsknię za tobą,
maleńka - dodał z kpiącym uśmiechem.
- Nie do wiary! Chyba śnię! - odparła pogodnie.
Dane wzruszył ramionami, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Wrócisz do mojej agencji, jeśli dam ci posadę detektywa? - spytał z
wahaniem.
- Daj spokój, Dane - odparła po chwili namysłu. - To nie jest dobry pomysł.
Doskonale mi się współpracuje z panem Shortem.
Dane zmarszczył brwi i zacisnął pięści. Przemknęło mu przez myśl, że Tess
flirtuje z Shortem i dlatego nie chce powrócić do jego firmy.
Kit uznała, że pora wziąć sprawy w swoje ręce. Ta rozmowa łatwo mogła się
zmienić w nieprzyjemną sprzeczkę. Tess nie miała na to sił.
- Zrobiło się strasznie późno - wtrąciła. - Muszę wracać.
- Ja również. Nie mogę się spóźnić - podchwyciła Tess, spoglądając znacząco
na Lassitera, który wstał z klęczek, patrząc na nią wrogo.
Short i Tess! Był wściekły. Miał wielką ochotę dać komuś po mordzie!
Kit uregulowała rachunek. Tess podniosła się z krzesła i powiedziała z
wahaniem:
- Cieszę się z naszego spotkania.
Zirytowany Dane bez słowa zmierzył ją taksującym spojrzeniem.
- Przytyłaś? - zapytał nagle.
- Trochę - odparła, unikając jego wzroku. - Jem za dużo pączków.
- I dobrze. Byłaś zbyt szczupła.
Rozmowa się urwała. Do Lassitera podszedł jakiś znajomy. Dziewczyny
wykorzystały moment, pożegnały się i wyszły.
- Dane tęskni za tobą - powiedziała Kit, gdy wsiadała do samochodu. - Nawet
ś
lepy by to zauważył.
- Tęsknota i miłość to dwie różne sprawy - westchnęła Tess.
- W każdym razie trochę mu na tobie zależy. Mniejsza z tym. - Kit uznała, że
pora zmienić temat. - Niepokoi mnie twój stan zdrowia. Podczas obiadu źle się
czułaś. Obiecaj mi, że pójdziesz do lekarza.
- Obiecuję. Dzięki za troskę. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.
- To samo mogę powiedzieć o tobie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tess przyszła do gabinetu doktora Boswicka pół godziny wcześniej. Prawie
nie spała tej nocy. Atak bólu, który nastąpił w restauracji, bardzo ją przestraszył. Dane
ogromnie jej pomógł w trudnej chwili. Wziął ją za rękę i cierpienie minęło szybciej
niż zazwyczaj. Niesamowite; zupełnie jakby dziecko poznało głos rodzonego ojca i
postanowiło walczyć o przetrwanie. Tess sądziła, że medycy nie potwierdziliby owej
teorii.
Doktor Boswick już przyjmował, więc nie czekała długo. Zbadał pacjentkę i
postawił niepokojącą diagnozę. Usiedli po przeciwnych stronach biurka. Lekarz
przeglądał wyniki przeprowadzonych wcześniej badań.
- Czy bardzo pani zależy na urodzeniu tego dziecka? - zapytał, odsuwając plik
wydruków i spoglądając na pacjentkę znad okularów. - Wiem, że jest pani osobą
samotną i utrzymuje się ze skromnej pensji. Proszę to rozważyć.
Tess nie rozumiała, co jej sytuacja osobista i finansowa ma wspólnego z ciążą,
nie potrzebowała jednak czasu do namysłu.
- Zrobię wszystko, by urodzić to dziecko - odparła spokojnie.
Lekarz nie ukrywał zadowolenia.
- To doskonale, że tak pani stawia sprawę, bo ciąża jest zagrożona. Nie ma
pewności, czy zdołamy ją utrzymać. - Usiadł na brzegu krzesła i położył dłonie na
blacie biurka. Nie zwracał uwagi na przerażoną minę pacjentki. - Bóle spowodowane
są nietypowym ustawieniem łożyska. Może dojść nawet do jego uszkodzenia.
Powtarzające się krwawienia mogą doprowadzić nawet do poronienia.
- Tylko nie to! - krzyknęła Tess. - Jak mogę temu zaradzić? Czy istnieje jakiś
sposób?
- Tak. Proszę rzucić pracę i siedzieć w domu, póki ciąża nie będzie na tyle
zaawansowana, by przewidzieć, jak ustawi się łożysko. Moim zdaniem w pani
przypadku należy się maksymalnie oszczędzać aż do porodu. Zakładam, że
rozwiązanie nastąpi w sposób naturalny. Nie wykluczam jednak cesarskiego cięcia.
Proszę jak najmniej chodzić. Szczerze odradzam wędrówki do pracy oraz biurową
krzątaninę. I jeszcze jedno: pod żadnym pozorem proszę nie zażywać aspiryny
podczas ciąży.
- Będę o tym pamiętać. - Wyraz twarzy dobitnie świadczył o determinacji
Tess. Miała niewielkie oszczędności. Dotychczas pensja umożliwiała regularne
spłacanie rat. Lekarz wyraźnie dał jej jednak do zrozumienia, że chodzenie do pracy
może spowodować poronienie.
- Czy ojciec dziecka nie mógłby się panią zaopiekować?
- On o niczym nie wie - odparła po chwili wahania i pokręciła głową.
- Proszę mu powiedzieć.
- Oczywiście, panie doktorze. - Nie zamierzała tego robić, ale obiecała dla
ś
więtego spokoju.
- To mi się podoba. Proszę umówić się na kolejną wizytę. Siostra Bertha
wpisze jej termin do mego kalendarza. Musi mnie pani często odwiedzać. Proszę się
nie martwić rachunkami - dodał z uśmiechem. - Mam do pani zaufanie. Znajdziemy
wyjście korzystne dla obu stron. Zgoda?
- Tak, panie doktorze.
Tess zadała lekarzowi mnóstwo pytań, wychodząc z założenia, że w trudnych
sytuacjach wiedza popłaca, natomiast ignorancja przysparza kłopotów. Gdy wróciła
do domu, musiała najpierw odreagować napięcie; płakała tak długo, aż nos i oczy
zrobiły się czerwone.
- Dobrze, maleństwo - powiedziała wreszcie, kładąc ręce na brzuchu. - To
sprawa między tobą i mną. Sama nie dam sobie rady. Musisz mi pomóc. Chcę cię
urodzić, gdy nadejdzie pora - szepnęła z czułością. - Bardzo tego pragnę! Postaraj się
ż
yć. Zrób to dla mnie.
Następnego dnia złożyła wymówienie. Pan Short był zdumiony. Wyjaśniła, że
za radą lekarza nas kilka miesięcy przerywa pracę, by leczyć wrzody żołądka. Było jej
przykro, że musi oszukiwać życzliwych ludzi. Szef okazał zrozumienie i przyznał jej
sporą premię.
Przez kilka następnych dni Tess porządkowała swoje sprawy. Przede
wszystkim znalazła nową pracę. Telefonicznie zachęcała do kupowania rozmaitych
towarów. Dochód był skromny, ale regularny. Z posiadanych oszczędności zapłaciła
raty za trzy miesiące z góry, by przez jakiś czas mieć święty spokój i myśleć tylko o
dziecku.
Kłopoty i zmartwienia powodowały, że traciła apetyt i chudła. Kit wpadała od
czasu do czasu z różnymi pysznościami, by skłonić przyszłą matkę do racjonalnego
odżywiania się. Tess kazała jej przysiąc, że nikomu nie wspomni o dziecku. Przestała
odbierać telefony, by nie wygadać się przypadkiem przed znajomymi z agencji
Dane'a.
Daremnie się jednak łudziła, że w ten sposób uniknie pytań o przyczyny
nagłego odejścia z pracy. Gdy pewnego dnia wychodziła z łazienki osłabiona
porannymi mdłościami, niespodziewanie zabrzmiał dzwonek u drzwi. Na pasiastą
piżamę narzuciła gruby czerwony szlafrok. Była potargana; dawno powinna była
odwiedzić fryzjera. Wyglądała okropnie. Dzwonek odzywał się raz po raz.
Zirytowana, uchyliła drzwi i stanęła twarzą w twarz z Dane'em.
- O Boże! - wyjąkał na jej widok.
- Dzięki, jeżeli to miał być komplement - mruknęła. - Wejdź i zamknij drzwi.
Muszę się położyć, bo inaczej zemdleję.
- Zaniosę cię do łóżka.
Wziął ją na ręce i mocno przytulił. Wszedł do sypialni. Zaprotestowała, gdy
chciał zdjąć jej szlafrok. Nie mogła pozwolić, by zobaczył jej zaokrąglony brzuch.
- Zostaw. Jest mi zimno - wykrztusiła.
- Dobrze. - Okrył ją starannie i usiadł na brzegu łóżka. Ciemne oczy rzucały
pytające spojrzenia. - Short powiedział, że odeszłaś z pracy. Bierzesz lekarstwa?
Tess słuchała z roztargnieniem, wpatrzona w Dane'a, który wyglądał bardzo
elegancko. Cóż za kontrast! Sama przypominała zabiedzonego kota.
- Jakie lekarstwa? - powtórzyła niepewnie. Skrzywiła się. Łzy stanęły jej w
oczach. - Po co? Lekarze zrobili już wszystko, co się dało.
- Wrzód jest zaleczony?
- To nie wrzód - odparła ponuro i przymknęła oczy.
- A co?
- Obawiam się, że na takie dolegliwości nie ma skutecznej pigułki. Dane,
zostaw mnie w spokoju. Jestem zmęczona…
- Jaka to choroba? - wypytywał z lękiem, którego nie potrafił ukryć. Tess
domyśliła się, co mu przyszło do głowy.
- Nie mam raka. Zapewniam, że śmierć mi nie grozi.
Dane odetchnął z ulgą.
- Okropnie mnie przestraszyłaś. Skoro to nie jest wrzód żołądka, jak mam
rozumieć twoje słowa? Co to znaczy, że na twoje dolegliwości nie ma lekarstwa?
Tess westchnęła głęboko i z ociąganiem popatrzyła mu w oczy.
- Dane… Jestem w ciąży.
- Słucham? - wyjąkał z niedowierzaniem.
- Będę miała dziecko.
Lassiter zmienił się na twarzy. Tess nie mogła na to patrzeć. Wyglądał jak
rekonwalescent po ciężkiej chorobie. Odwrócił głowę i badawczym spojrzeniem
zmierzył jej postać. Wolno odsunął kołdrę, rozwiązał pasek szlafroka i rozchylił jego
poły. Nim zdążyła zaprotestować, zsunął nieco spodnie od piżamy, odsłonił
zaokrąglony brzuch i patrzył jak urzeczony na delikatną wypukłość.
- Nie powiedziałaś mi - rzucił ostro.
- Gdy się rozstawaliśmy, jeszcze o tym nie wiedziałam.
Położył na jej brzuchu silne, ciepłe dłonie. Ten gest wyrażał szacunek i
uwielbienie. Dane wstrzymał oddech i spojrzał Tess prosto w oczy. Twarz
poczerwieniała mu z przejęcia.
- Kiedy urodzisz?
- Za pięć miesięcy.
Zastanawiała się, czy powiedzieć mu całą prawdę. Patrzyła z uwagą na
rozpromienioną twarz. Dane nie potrafił ukryć radości; los zgotował mu wspaniałą
niespodziankę. Tess nie miała sumienia mówić ukochanemu, że ciąża jest zagrożona.
To nie był odpowiedni moment. Dane odzyskał niespodziewanie wiarę w siebie.
Niech się nią nacieszy. Tess musiała jednak znaleźć jakąś wymówkę, by
usprawiedliwić całkowitą bezczynność i niechęć do wychodzenia z domu. Zagryzła
wargi.
- Dane… - wykrztusiła. - Do czasu rozwiązania muszę siedzieć w domu. Nie
mogę pracować.
- Dlaczego? - zapytał krótko.
Zawahała się i mimo woli spojrzała na ojca swego dziecka z uwielbieniem. Za
bardzo go kochała, by przedwczesnym wyznaniem burzyć wielką radość. Nie chciała
pochopnie ujawniać całej prawdy. Lęk o potomka mógł go doprowadzić do
szaleństwa.
- Mam wyjątkowo silne mdłości - wyjaśniła.
- Rozumiem. - Dane odetchnął z ulgą.
Wstał z łóżka, odwrócił się i w zamyśleniu pocierał dłonią kark. Nie
widzącym wzrokiem spoglądał na wzorzyste tapety.
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy - oznajmiła Tess.
- Nie mów bzdur. To moje dziecko. - Odwrócił się. Jego twarz rozświetlała
radość. - Moje dziecko - powtórzył, spoglądając na jej brzuch z łagodnym uśmiechem.
Spojrzał w szare oczy i spochmurniał. - Cholera! Wygląda na to, że w ogóle nie
zamierzałaś mi o tym powiedzieć!
Skuliła się, przestraszona ostrym tonem. Wybór miała niewielki; mogła
pozwolić, by nadal w to wierzył albo ujawnić całą prawdę i martwić się razem z nim.
Wspominała życiowe katastrofy, które w ostatnich latach dotknęły ukochanego:
ś
mierć matki, groźny postrzał, rezygnacja z pracy w policji. Ogarnęło ją współczucie.
Nie należy wtajemniczać Dane'a. Wystarczy, że ona się zamartwia. Podjęła decyzję i
to dodało jej sił. Uniosła dumnie głowę.
- Sam powiedziałeś, że nie chcesz się wiązać, pamiętasz? - przypomniała
zimnym tonem. - Chciałeś, żebym usunęła się z twego życia. Gdybym wspomniała o
dziecku, uznałbyś, że zastawiam na ciebie pułapkę.
Dane poczuł się winny. Tess nie miała pojęcia, co do niej czuł.
- Wszystko się zmieniło - odparł spokojnie.
- Mam rozumieć, że ja się nie liczę, ale zależy ci na dziecku, tak?
Te słowa okropnie go rozzłościły.
- Jasne - rzucił z przewrotnym uśmiechem.
Tess patrzyła na niego z kamienną twarzą. Miała złamane serce, ale nie dała
po sobie poznać, jak bardzo cierpi.
- Zamierzałaś mi powiedzieć o dziecku? - Dane nie dawał za wygraną.
- Tak - odparła. - Prędzej czy później musiałabym to zrobić.
- Kiedy? - rzucił oskarżycielskim tonem. - Gdy nasz potomek szedłby do
szkoły? Nie musisz odpowiadać. - Dane wcisnął ręce w kieszenie i bez słowa patrzył
na Tess. Wziął się w garść. Czuł się oszukany, bo ukryła przed nim prawdę, chociaż
wiedziała, że bardzo cierpi z powodu bezpłodności. Sam nie był także bez winy, ale
jeszcze za wcześnie na przebaczenie i pojednanie. Mógł za to wiele zrobić.
- Zabiorę cię na ranczo - myślał głośno. - Beryl się tobą zaopiekuje.
- Wykluczone - mruknęła, odwracając głowę. - Nie mogę… tam jechać.
Dane zmarszczył brwi. Przypomniał sobie, co mówił Tess o starszej pani,
która z pewnością nie pochwalała istnienia nieślubnych dzieci.
Lassiter rozpromienił się nagle. Miał powód, żeby poślubić Tess, nie
ujawniając prawdziwych uczuć. Niech sądzi, że zrobił to przez wzgląd na dziecko.
- Coś wymyślimy. - Mrugnął do niej porozumiewawczo. Z roztargnieniem
popatrzył na zegarek. - Niedługo wrócę.
- Dane, musimy porozmawiać.
- Później.
Bez słowa wyjaśnienia opuścił sypialnię. Na odchodnym rzucił jej zaborcze
spojrzenie. Gdy zniknął za drzwiami, Tess opadła na poduszkę. Zaskoczył ją nagłym
zniknięciem. Była smutna, bo przyznał, że chodzi mu jedynie o dziecko. Czas
pożegnać się z nadzieją, że Dane kochają skrycie i pragnie jej powrotu. To zwyczajne
mrzonki.
Tess była zaskoczona, gdy rankiem stanęli oko w oko na progu mieszkania.
Trzy godziny później osłupiała na widok Lassitera, który przyprowadził do jej
mieszkania jakiegoś dziwnego jegomościa, a następnie podsunął jej pióro oraz
zadrukowany arkusz papieru. Wskazał miejsce, gdzie powinna złożyć podpis, ale nie
dał jej czasu na przeczytanie tekstu. Rzucił dokumenty na stół, usiadł obok Tess i
wziął ją za rękę.
- Proszę zaczynać - zwrócił się do tajemniczego osobnika.
Mężczyzna wyciągnął niewielki tomik i odczytał formułę przysięgi
małżeńskiej. Tess była tak oszołomiona, że ledwie wykrztusiła sakramentalne „tak”,
gdy mężczyzna zwrócił się do niej. Poczuła, że ukochany wsuwa jej na palec
obrączkę, za dużą zresztą. Byli małżeństwem.
- Dane! - krzyknęła nagle.
Lassiter wstał, uścisnął dłoń mężczyzny, podsunął mu papiery do podpisania,
wręczył umówioną opłatę i odprowadził do drzwi, dziękując wylewnie za pomoc.
Gdy nieznajomy wyszedł, Dane wrócił do sypialni i popatrzył na Tess.
Należała do niego - ona i dziecko. Jego dziecko. Był dumny jak paw.
Tess z niedowierzaniem popatrzyła na obrączkę. Podniosła wzrok. Nie
potrafiła określić miny Dane'a ani powiedzieć, co oznacza jego badawcze spojrzenie.
- Trzeba co najmniej trzech… trzech dni, by załatwić przedślubne formalności.
- Wystarczy kilka godzin. Trzeba tylko przystawić urzędnikowi pistolet do
głowy - odparł chełpliwie. - Bądź spokojna, załatwiłem wszystko zgodnie z prawem. -
Zmarszczył brwi. - Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że zostanę oskarżony o
porwanie.
- Co ty mówisz?
- Urzędnik, który przed chwilą udzielił nam ślubu, nie miał pojęcia, po co tu
jedzie. Podstępnie zwabiłem go do samochodu i przywiozłem tutaj - wyjaśnił Dane.
Tess wybuchnęła śmiechem, a potem się rozpłakała. Nie spodziewała się po
ukochanym takiej spontaniczności. Lassiter zaklął cicho i zaczął się usprawiedliwiać.
- Wybacz, że cię nie uprzedziłem, ale miałem nóż na gardle - wymamrotał. -
Skoro jedziemy dziś na ranczo, musimy się tam zjawić jako małżeństwo.
- Nie ma powodu, żeby Beryl się o mnie troszczyła - szepnęła Tess. - Ty
również nie musisz być taki opiekuńczy.
- Nosisz pod sercem moje dziecko - przypomniał, spoglądając jej głęboko w
oczy. Musiał zmobilizować całą siłę woli, by wziąć się w garść. Pragnął objąć
ukochaną i scałować łzy z długich ciemnych rzęs. - Najważniejsze jest teraz nasze
maleństwo. Na nim trzeba się skupić. - Po chwili milczenia dodał: - Ubierz się.
Spakuję twoje rzeczy i ruszamy. Mam wrażenie, że poranne mdłości bardzo cię
męczą.
- Tak - odparła wymijająco. - Jestem całkiem wykończona. Zaraz się ubiorę,
ale najpierw muszę wziąć prysznic.
- Masz dość sił?
- Nudności męczą mnie najbardziej z samego rana. Teraz czuję się lepiej.
- Pokaż, co chcesz zabrać. Sam wszystko spakuję. Zawołaj mnie, gdybyś
potrzebowała pomocy.
Tess nie mogła się nadziwić, że Dane tak szybko i sprawnie przejął kontrolę
nad jej życiem. Było jej z tym dobrze. Nie musiała się o nic martwić. Nareszcie ktoś
postanowił się nią zaopiekować. Była zbyt osłabiona, by zebrać myśli i troszczyć się o
swoje sprawy. Wolała nie pytać, dlaczego Dane stał się nagle taki opiekuńczy. Gdyby
to zrobiła, pewnie by się całkiem załamała.
Godzinę później gotowa do podróży Tess wsiadała do czarnego mercedesa.
Walizki przyszłej mamy leżały w bagażniku. Dane zdążył omówić z właścicielem
kamienicy warunki zawieszenia umowy najmu. Ciekawe, jakich użył argumentów.
Tess zastanawiała się przez całą drogę, jak przyjmie ją Beryl. Dane zabawiał
ż
onę rozmową, opowiadając o agencji, Helen i reszcie pracowników. Słuchała go
nieuważnie. Była przygnębiona i cudze sprawy w ogóle jej nie obchodziły.
Niepotrzebnie się martwiła. Gdy samochód stanął przed domem, a
pasażerowie wysiedli, Beryl otworzyła szeroko ramiona.
- Jakaś ty mizerna, dziecinko - gderała niczym troskliwa matka, otwierając jej
drzwi wejściowe. - Dość zmartwień. Wszystko się ułoży. Kiedy nie będzie tu Dane'a,
ja będę się tobą opiekować. Nic złego cię nie spotka.
Tego już było za wiele po tylu niezwykłych przeżyciach owego dnia. Tess
rzuciła się w objęcia Beryl i zaczęła szlochać.
- Uspokój się, Tess - mruknął Dane po dłuższej chwili. Przyciągnął ją do
siebie i wziął żonę na ręce. - Zaniosę cię do sypialni. Powinnaś odpocząć. Miałaś
ciężki dzień.
- Podgrzeję obiad. Filiżanka gorącego bulionu postawi cię na nogi. Musisz być
silna. Pamiętaj o dziecku. - Beryl mrugnęła porozumiewawczo do Tess i odeszła.
- Powiedziałeś jej? - zapytała Tess, spoglądając na Dane'a.
- Tak - odparł, patrząc jej w oczy. - Wszystko będzie dobrze. Przede
wszystkim musisz odpocząć.
Skinęła głową, chociaż zdawała sobie sprawę, że wspólne życie wcale nie
będzie takie proste. Znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Ukochany mężczyzna
wydawał się tak bliski i taki daleki zarazem, a upragnionemu dziecku groziło wielkie
niebezpieczeństwo. Tess zadawała sobie pytanie, czy takie zmartwienia mogą
przyprawić kobietę o szaleństwo.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dane zjadł popołudniowy posiłek w sypialni, gdzie Tess leżała wsparta na
poduszkach. Beryl pomogła jej zdjąć ubranie i przebrać się w piżamę. Zapakowała
dziewczynę do łóżka. Był to stylowy mebel z filarami oraz baldachimem. Starsza pani
pocieszała Tess zapewniając, że poranne mdłości w końcu przestaną jej dokuczać.
Tess czuła się winna, bo nie powiedziała Beryl i Dane'owi całej prawdy, ale gdyby się
im zwierzyła, wszyscy mieliby ponure miny; wolała martwić się sama.
Nie znała pokoju, do którego zaprowadziła ją Beryl. Jej dawna sypialnia leżała
w innej części domu. Nie miała odwagi zapytać, gdzie sypia Dane.
- Jedz - polecił Lassiter, widząc, że Tess bawi się łyżką, nie podnosząc jej do
ust.
- Przepraszam. Zapomniałam o jedzeniu. Co to za sypialnia?
- Moja - odparł krótko. Tess była zaskoczona.
Dane pokiwał głową.
- Wiele się zmieniło. Będziemy spać razem.
Popatrzyła na niego z obawą. Lekarz odradzał współżycie. W jej stanie to zbyt
duże ryzyko. Jak powiedzieć o tym Dane'owi, nie ujawniając prawdy o zagrożonej
ciąży?
Przełknęła łyżkę rosołu i zaczęła niepewnie:
- Dane…
- Wiem, że w twoim stanie wielkie namiętności tracą na znaczeniu. Nie będę
nalegać. Twoje zdrowie jest teraz najważniejsze. Nie chcę zostawiać cię samej na całą
noc. Będę na wyciągnięcie ręki, gdybyś mnie potrzebowała.
- Dzięki - odparła z ulgą. Była wzruszona jego troskliwością, lecz z żalem
uznała, że jako kobieta przestała być dla niego atrakcyjna. Dane również miał ponurą
minę, bo uznał, że Tess już go nie chce. Oboje ukrywali prawdziwe uczucia pod
maską chłodnej uprzejmości.
- Jedz rosół - przypomniał.
Wkrótce zrobiło się ciemno. Tess odpoczywała. Oboje byli zmęczeni i
postanowili wcześnie iść spać. Dane rozebrał się przy zapalonym świetle. Tess
obserwowała go - początkowo ukradkiem, potem jawnie. Spłonęła rumieńcem, gdy
napotkała jego spojrzenie.
Uśmiechnął się lekko i zgasił lampę.
- Wkrótce przywykniesz do tego widoku - powiedział, udając, że nie dostrzega
jej zawstydzenia. - Gdy się przeniosłaś do mego mieszkania, zacząłem nosić piżamę,
ż
eby cię nie peszyć. Teraz jesteśmy małżeństwem, więc nie muszę niczego przed tobą
ukrywać. Tak mi będzie wygodniej. Od dzieciństwa sypiam nago.
- Nie mam nic przeciwko temu - odparła Tess, gdy wsunął się pod kołdrę. - To
przecież twoja sypialnia.
Przyjemnie było leżeć obok niego. Już tak kiedyś spali. Tamtej pamiętnej nocy
Tess była tak wyczerpana i oszołomiona, że natychmiast zasnęła w ramionach
kochanka. Teraz czuła się niepewnie, leżąc w ciemności obok ukochanego, który
dzielił z nią łoże bez większego entuzjazmu, jakby z obowiązku.
Nagle poczuła na brzuchu jego dłoń. Zdrętwiała ze strachu.
- Nie histeryzuj. Chciałem tylko sprawdzić, czy dziecko się porusza.
Tess miała ściśnięte gardło. Dotknięcie ciepłej dłoni było przyjemne i
niepokojące zarazem.
- Czasami się obraca. Wkrótce zacznie kopać - wykrztusiła z trudem.
- Chcesz karmić piersią, Tess?
Serce zabiło jej mocniej. Wiedziała, że to zdrowe dla dziecka. Wiele o tym
czytała.
- Tak, jeśli tylko będę miała pokarm.
Wstrzymała oddech. Miała nadzieję, że Dane ją przytuli.
Pragnęła zasnąć w jego ramionach, ukołysana czułym szeptem. Dane cofnął
dłoń i przesunął się na brzeg łóżka. Słyszała, jak układa się na boku, odwrócony do
niej plecami. Wspólna przyszłość nie wyglądała zbyt różowo. Tess poczuła niepokój.
Dane zamknął oczy, westchnął ciężko i zasnął.
Dni płynęły wolno. Lassiter z niepokojem obserwował żonę.
- Za mało się ruszasz - stwierdził pewnego wieczoru po powrocie z agencji. -
Wciąż siedzisz. Powinnaś spacerować. Zaczniesz od jutra. Nie warto protestować -
rzucił pospiesznie, gdy chciała wtrącić swoje trzy grosze. - Bezczynność może
zaszkodzić dziecku. Postaram się przyjechać wcześniej z pracy. Wybierzemy się na
spacer po ranczo.
- Dane… - próbowała go zmitygować.
- Muszę dziś wrócić do miasta, bo planujemy małą zasadzkę. Jeszcze o tym
porozmawiamy. Nie siedź długo. To szkodzi dziecku.
Tess miała ochotę wrzeszczeć na całe gardło. Dane mówił tylko o dziecku.
Czuła się jak inkubator, w którym rośnie jego potomek. Martwiła się o upragnione
maleństwo, ale nie chciała być traktowana jak przedmiot. Kłamstwo ma krótkie nogi.
Nie powiedziała Dane'owi prawdy, a teraz musiała słuchać jego wymówek. Jak mogła
spacerować, skoro wszelka aktywność groziła krwotokiem i utratą dziecka?
Ś
ledztwo prowadzone przez Dane'a ciągnęło się w nieskończoność. Tess
odetchnęła z ulgą; zabrakło czasu na wspólne spacery. Dane rzucił się w wir pracy.
Coraz krócej przebywali razem. Jeździł po południu do miasta i wracał na ranczo
późną nocą, gdy Tess już spała. Zdarzały się im ostre sprzeczki. Kłamstwa i
niedomówienia nie służyły młodemu małżeństwu. Padały niesprawiedliwe oskarżenia
i złośliwe komentarze.
Tess czuła się zaniedbywana. Dane za wszelką cenę chciał ukryć, jak bardzo
mu na niej zależy. Unikał żony, bo coraz trudniej było mu zachować pozory
obojętności. Ilekroć odwróciła głowę, wpatrywał się w nią jak urzeczony, a jego
spojrzenie zdradzało głębię uczucia.
- Dlaczego w ogóle się do mnie nie odzywasz? - Tess często robiła mu
wymówki. - Coraz później wracasz do domu. W ogóle cię nie widuję.
- A o czym mamy rozmawiać? - odpowiadał wymijająco. - Uwiodłaś mnie,
pamiętasz? Nie protestowałem, bo też chciałem cię mieć. To pożądanie, rozumiesz?
Nic więcej. Przestań się nad sobą roztkliwiać. Teraz ważne jest dziecko.
Tess poddała się bez walki. Była zmęczona zabieganiem o jego względy.
- Tak. Masz rację. Doskonale to rozumiem.
Wyszła z pokoju. Oczy miała pełne łez. Daremnie się łudziła. Dane jasno i
wyraźnie dał jej do zrozumienia, co czuje.
Mijały tygodnie i miesiące. Dane i Tess żyli obok siebie jak obcy ludzie,
okazując uprzejmość i odrobinę troski. Lassiter namówił żonę, by przeniosła się do
innej sypialni pod pozorem, że nie chce jej budzić w środku nocy, gdy wraca z miasta.
Zgodziła się bez słowa. Jej milczenie i smutek coraz bardziej go niepokoiły.
Tess z trudem dźwigała duży brzuch. Stawała się coraz bledsza. Po kolejnej
wizycie u lekarza była tak wyczerpana, że położyła się do łóżka. Dane przestraszony
nie na żarty próbował dojść, co jej dolega.
- Jak się czujesz? - wypytał, gdy późnym popołudniem dotarł na ranczo.
- Dobrze - odparła z kamienną twarzą. Nauczyła się ukrywać obawy. Ostatnio
znów krwawiła. Doktor Boswick był poważnie zaniepokojony. Niewiele mówił, ale
poznała to po jego minie. Strasznie się bała. Postanowiła wyznać Dane'owi całą
prawdę, ale nie miała sił na poważną rozmowę.
- Jestem bardzo zmęczona - dodała cicho. - Dodatkowe kilogramy dają mi się
we znaki.
- Uprzedzałem, że stracisz formę - tłumaczył cierpliwie Dane. - Wciąż siedzisz
albo leżysz. Powinnaś się więcej ruszać. Zaraz nabrałabyś energii. Jestem pewny, że
twój lekarz mówi to samo.
Tess coraz częściej jeździła na kontrolne wizyty. Beryl woziła ją do miasta.
Młoda pani Lassiter mydliła oczy starszej kobiecie twierdząc, że nie warto zaprzątać
tym głowy Dane'owi, który i tak ma dość kłopotów z prowadzeniem agencji i farmy.
Beryl przyznała jej rację. Tess cierpiała;, bo mąż okazywał jej tylko chłodną
uprzejmość, lecz nadal wolała mu oszczędzić zgryzot. Wystarczy, że ona się martwi.
Po co zadręczać się we dwoje? Niech przynajmniej jedno z nich radośnie oczekuje
narodzin dziecka. Wiedziała, jak ważne jest dla Dane'a to maleństwo. Doktor
Boswick wspomniał ostatnio, że prawdopodobnie urodzi chłopca. Dane byłby dumny
z syna.
Ułożyła się wygodnie na poduszkach. W ósmym miesiącu ciąży każda kobieta
potrzebuje odpoczynku. Tess z uśmiechem popatrzyła na Dane’a i rzuciła
pojednawczym tonem:
- Jutro pójdę na mały spacer, o ile samopoczucie mi dopisze. Jestem strasznie
ociężała. Chodzenie bardzo męczy.
Czuła na sobie podejrzliwe spojrzenie czarnych oczu. Dane spoglądał na nią z
troską i poczuciem winy.
- Jak to się dzieję, że w ogóle nie spacerujesz, gdy jestem na ranczo? - zapytał.
- Wygląda na to, że chodzisz po domu i ogrodzie jedynie wówczas, gdy nikt cię nie
obserwuje.
Tess bez słowa odwróciła wzrok.
- Wiem, że dźwigasz spory ciężar. Jesteś zmęczona, ale to nie usprawiedliwia
lenistwa - oznajmił stanowczo. - Mówię to dla twego dobra. Jutro musisz
pospacerować. Sam tego dopilnuję.
- Nie - odparła buntowniczo. Miała dość udawania. - Nie będę spacerować.
Dane, muszę ci o czymś powiedzieć. Nie zrobiłam tego wcześniej… Och! -
Wstrzymała oddech, porażona bólem, który przeszył jej wnętrzności.
Usiadła na łóżku i zgięła się wpół. Krzyknęła głośno.
- Dziecko! - zawołał chrapliwie. - Tess, rodzisz?
- Tak! - Płakała z bólu. Skurcze następowały jeden po drugim. Czuła, jak
ciepły płyn spływa między udami okrytymi kołdrą. Zbladła jak chusta. - Wezwij…
karetkę! Zawiadom doktora Boswicka…
- To fałszywy alarm. Termin masz dopiero za miesiąc. Pojedziemy moim
samochodem - oznajmił, nieco zirytowany histeryczną reakcją żony. Bez pośpiechu
odsunął kołdrę.
Osłupiał na widok ciemnej plamy na prześcieradle. Zbladł, a oczy zabłysły mu
jak w gorączce.
- Boże miłosierny!
- Wezwij… karetkę! - krzyknęła Tess.
Chwycił słuchawkę, wiedząc, że czas nagli. Do sypialni wpadła Beryl, która
usłyszała krzyk Tess. Na pierwszy rzut oka zorientowała się w sytuacji i pobiegła po
ręczniki.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności jedna ze szpitalnych karetek znajdowała
się w pobliżu farmy Lassitera i mogła tam przybyć za pięć minut. Nieco uspokojony
Dane wystukał numer telefonu doktora Boswicka.
- Dzieje się coś złego. Tess ma bóle i obficie krwawi - oznajmił drżącym
głosem. Starał się zachować spokój. - Wezwałem karetkę.
- Kłopoty z łożyskiem - stwierdził ponuro lekarz. - Badałem dziś pańską żonę i
uprzedziłem, że jej stan jest poważny. Jest szansa, że dziecko przeżyje, ale istnieje też
realne niebezpieczeństwo, że stracimy ich oboje. - Dane osłupiał. - Mam nadzieję, że
Tess położyła się zaraz po powrocie do domu.
- Tak. - Dane zacisnął dłoń na słuchawce.
- Bogu dzięki! Nie muszę panu chyba przypominać, że żona jest w poważnym
niebezpieczeństwie. Wszelki wysiłek stanowi dla niej wielkie zagrożenie. Jadę do
szpitala. Będę czekać w izbie przyjęć. Przygotujemy wszystko do porodu i transfuzji.
- Doktor w kilku słowach wyjaśnił Dane'owi, jak zatamować krwotok i dodał na
koniec: - Proszę uświadomić sanitariuszom, że każda chwila się liczy.
Dane odłożył słuchawkę i przekazał Beryl uwagi lekarza. Popatrzył z obawą
na Tess.
- Od początku wiedziałaś, że mogą nastąpić komplikacje, prawda? To nie
poranne mdłości skłoniły cię do rezygnacji z pracy - powiedział zdławionym głosem.
Tess zagryzła wargi, by nie krzyczeć z bólu.
- Tak bardzo czekałeś… na to dziecko - szepnęła, oddychając z trudem. -
Chciałam… ci oszczędzić zmartwień. Nie wiń siebie!
- Postanowiłaś sama dźwigać wielki ciężar, a ja ci tego nie ułatwiłem. Byłem
podły. Och, Tess! - Głos mu się załamał. Drżącymi palcami dotknął policzka żony,
która płakała z bólu. - Gdzie ta cholerna karetka? - jęknął zrozpaczony. W tej samej
chwili usłyszał charakterystyczny dźwięk. -Wytrzymaj jeszcze trochę, maleńka.
Skinął na Beryl, która usiadła przy Tess. Wybiegł z pokoju. Był tak
przerażony, że dygotał na całym ciele. Ledwie mógł się porozumieć z sanitariuszami.
Droga do szpitala nie trwała długo. Gdy znaleźli się w izbie przyjęć, lekarze i
pielęgniarki natychmiast zajęli się rodzącą. Dane odciągnął na bok doktora Boswicka
i rzucił pospiesznie:
- Ratujcie Tess. Przede wszystkim ją - szepnął z rozpaczą. - Cokolwiek będzie
się działo, ona jest najważniejsza.
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy - zapewnił lekarz.
W chwilę później Tess była już w sali porodowej. Dziecku spieszyło się na
ś
wiat. Oszołomiona i zbolała matka ledwie słyszała krzyk potomka. Dane przez cały
czas trzymał żonę za rękę i podtrzymywał ją na duchu.
- To chłopiec - szepnął. - Słyszysz mnie, najdroższa? Mamy synka.
Tess z trudem zrozumiała jego słowa.
- John Richard - szepnęła ostatkiem sił. Takie imię wybrali kiedyś dla synka.
Był to jeden z nielicznych wieczorów, który spędzili na rozmowie. Dane ostrożnie
musnął wargami usta żony i powtórzył: - John Richard. Jak się czujesz, kochanie?
Nie wierzyła własnym uszom. Czy to Dane przemawia do niej tak czule?
Wyczerpanie i środki znieczulające spowodowały pewnie halucynacje.
- Boli - jęknęła cicho.
- Zaraz dostaniesz zastrzyk - odparł Dane i dodał drżącym głosem: - Nasz
chłopczyk jest śliczny, Tess.
Mimo bólu otworzyła szeroko oczy i popatrzyła na męża.
- Kocham cię - powiedziała z trudem. - Cokolwiek się stanie, pamiętaj o tym.
Miał łzy w oczach. Tess widziała jego twarz jak przez mgłę, ale zdławiony
głos zdradzał wzruszenie.
- Wyzdrowiejesz - zapewnił schrypniętym głosem. - Tak powiedzieli lekarze.
Nie mów głupstw!
Powieki ciążyły Tess jak ołów. Przymknęła oczy.
- Opiekuj się małym - szepnęła. - Marzyłeś… o dziecku.
- Marzę o tobie! - wyznał, dotykając wargami jej ucha. - Posłuchaj uważnie,
moja głupiutka dziewczynko. Kłamałem jak z nut. Byłem przekonany, że nie mogę
dać ci dziecka. Tylko dlatego nie chciałem się z tobą ożenić. W przeciwnym razie nie
zastanawiałbym się ani minuty! Chciałem, żebyś odeszła, bo przy mnie nie mogłabyś
ż
yć pełnią życia. Tak bardzo mi na tobie zależało. Na tobie! Boże miłosierny, omal
nie zwariowałem, gdy doktor Boswick powiedział mi prawdę. Otwórz oczy, Tess.
Błagam cię, spójrz na mnie!
Jego wołanie brzmiało jak krzyk rozpaczy. Tess uniosła ciężkie powieki i
popatrzyła na bladą niczym chusta twarz ukochanego.
- Nie waż się umierać! - rzucił Dane przez zaciśnięte zęby. - Musisz żyć.
Razem wychowamy nasze dziecko. Bez ciebie moje życie nie ma sensu! Nie zniosę
kolejnego rozstania! Ty stanowisz sens mego istnienia. Bez ciebie nic nie znaczę!
- Marzyłeś tylko… o dziecku - szepnęła z trudem.
- Nie.
Udręczona bólem Tess ledwie rozumiała, co się do niej mówi.
- Tak. Sam mówiłeś.
Dane pojął, że jego słowa nie docierają do świadomości żony. Musiał
natychmiast powiedzieć jej całą prawdę. Czas naglił.
- Popatrz na mnie, Tess. Otwórz szeroko oczy. Spójrz na mnie!
Ostatkiem sił uniosła powieki.
- Kocham cię - oznajmił Dane wolno i dobitnie. Oczy błyszczały mu jak w
gorączce. - Kocham cię.
Jakie miłe słowa, przemknęło jej przez myśl. Chciała odpowiedzieć, ale
zapadła w ciemną otchłań. Dźwięki zlały się w bezsensowny szum.
Tess zasnęła.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Dane nie spał przez całą noc. Czuwał przy łóżku żony. Nie chciał jej zostawić
ani na chwilę. Do synka postanowił zajrzeć rano.
Wpatrywał się uważnie w bladą twarz śpiącej Tess. Biedactwo, tyle się
nacierpiała. Skąd miała wiedzieć, że jest mu taka bliska? Nie oszczędzał jej. Tyle
nieprzyjemnych słów od niego usłyszała. Kto wie, czy zechce mu to wybaczyć?
Najważniejsze, by przeżyła i wróciła do zdrowia. Inaczej być nie może.
- Dane? - szepnęła, unosząc powieki. - Moje dziecko…?
Dane wygląda okropnie - przemknęło jej przez myśl. Był nieogolony. Twarz
miał szarą. Zmęczenie i lęk odcisnęły na niej głębokie bruzdy.
- Chcesz zobaczyć maleństwo? - zapytał cicho, pochylając się nad żoną. -
Zaraz poproszę, żeby siostra je przyniosła.
Podniósł słuchawkę wewnętrznego telefonu i powiedział kilka słów.
Odpowiedział mu pogodny głos. Po chwili do pokoju weszła dyżurna pielęgniarka z
małym zawiniątkiem w objęciach.
- Oto śliczny synek pani Lassiter - oznajmiła pogodnie. - Nareszcie się pani
obudziła. Wszyscy byli bardzo wystraszeni. Proszę spojrzeć na to maleństwo.
Położyła dziecko obok Tess i odwinęła rogi kocyka. Ukazała się maleńka
twarzyczka. Tess przez chwilę obserwowała uważnie synka, a potem zerknęła na
Dane'a.
- Jest podobny do mego męża - szepnęła. - Dane, wygląda zupełnie jak ty!
Dane pochylił się nad łóżkiem i pogłaskał syna po główce.
- Ma twoje oczy, duże i łagodne - oznajmił stanowczo.
- Pójdę po butelkę - wtrąciła pielęgniarka.
- Nie - zaprotestowała Tess i popatrzyła na nią błagalnie. - Chcę go karmić
piersią. Doktor Boswick powiedział…
- Ależ oczywiście - przerwała z uśmiechem pielęgniarka. - Moim zdaniem
butelka także się przyda. Jest pani bardzo osłabiona. Straciła pani dużo krwi. Mimo
wszystko przyniosę butelkę. Nie wiadomo, czy będzie dość pokarmu dla tego
maluszka.
Gdy pielęgniarka wyszła, Dane pomógł Tess usiąść na łóżku. Wsparta plecami
o poduszkę trzymała dziecko w objęciach. Wstrzymała oddech, gdy zaczęło ssać.
Roześmiała się cicho i popatrzyła na męża, który obserwował ją z rumieńcami na
policzkach. Zagryzł wargę.
Tess nabrała otuchy. Wierzyła, że ojcostwo pomoże mu odzyskać duchową
równowagę i wiarę w prawdziwą miłość. Czuł się zagubiony, ale szczerze kochał
synka. Nie było w jego życiu innej kobiety, a zatem istniała uzasadniona nadzieja, że
pozostaną małżeństwem. Tess postanowiła wykorzystać tę szansę. Wierzyła, że
pewnego dnia Dane ją pokocha.
Tess i mały John spędzili w szpitalu cały tydzień. Helen i Kit przyszły
odwiedzić młodą matkę i jej synka. Zachwytom nie było końca. Tess puchła z dumy.
Dane wpadał tak często, jak to było możliwe. Musiał wrócić do pracy.
Przekonująco grał rolę idealnego ojca, ale nieufna żona wolała zachować emocjonalny
dystans.
Po tygodniu cała rodzina wróciła na ranczo. Pewnego sobotniego popołudnia
Tess karmiła Johna w sypialni na górze. Dane wszedł do holu, ściskając w dłoni
rękawice. Miał na sobie roboczy strój. Szary kowbojski kapelusz jak zwykle włożył
na bakier. W agencji nic się nie działo, mógł więc popracować na ranczo. Gdy wszedł
do sypialni, wydawał się zirytowany.
Stanął w drzwiach i z wahaniem popatrzył na Tess, która siedziała w bujanym
fotelu z synkiem przy piersi.
- Musimy porozmawiać - rzucił krótko.
- Zaraz skończę - odparła.
Usiadł na brzegu łóżka, obserwując żonę i syna. Twarz z wolna mu się
wypogadzała. Przyglądał im się z dumą. Na jego wargach pojawił się radosny
uśmiech.
- Mógłbym na was patrzeć godzinami. Wydaje mi się, że to cudowny sen.
Pięknie razem wyglądacie.
- Zauważyłeś, jak mały John szybko rośnie? - powiedziała Tess, uśmiechając
się nieśmiało.
- Tess, jak długo zamierzasz karmić go piersią?
To zwyczajne pytanie bardzo ją zaniepokoiło. Podniosła głowę. Machinalnie
odsunęła niesforny kosmyk jasnych włosów. Wyglądała ślicznie. Miała na sobie
zieloną sukienkę w kratkę. Była taka delikatna i krucha.
- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam - odparła. - Dlaczego pytasz?
- Póki karmisz małego, nie możecie się rozstawać na dłużej niż kilka godzin -
odparł z wahaniem.
Tess pobladła. Spojrzała na męża szeroko otwartymi oczyma.
- Chcesz, żebym się stąd wyniosła? - wykrztusiła niepewnie. - Wolałbyś, żeby
małego wychowywała niańka? Dlatego pytasz, czy zamierzam go nadal karmić?
Dane oniemiał na moment, a potem krzyknął:
- Na miłość boską! Nie!
Tess drżała. Czuła jednocześnie ulgę i obawę.
Dane na moment zacisnął powieki. Otworzył szeroko oczy, wstał i podszedł
do okna. Uderzył rękawicami o dłoń i gapił się ponuro na jesienny krajobraz.
- Z pewnością masz podstawy, by sądzić, że zależało mi tylko na dziecku… że
ty się nie liczysz. Nie rozumiem jednak, dlaczego uważasz mnie za potwora zdolnego
rozłączyć matkę i dziecko. Zapewniam cię, że nigdy bym tego nie zrobił.
- Wiem - odparła krótko. Wstyd jej było, że przez moment podejrzewała go o
taką niegodziwość. Mały John przestał ssać i przymknął oczka. Tess trzymała go na
rękach przez dłuższą chwilę. Wreszcie podniosła się z fotela, położyła synka w
łóżeczku ustawionym pod ścianą i starannie okryła kocykiem. Poszła ku drzwiom i
skinęła na Dane'a.
- Tym razem nie pozwolę ci uciec - powiedział oschle i rzucił jej badawcze
spojrzenie. - Unikasz mnie, odkąd wróciłaś do domu.
- Chciałabym posiedzieć na werandzie - odparła wymijająco.
- Jest zbyt chłodno.
- Skądże. Poproszę Beryl, żeby dopilnowała Johna.
- Dobrze.
Dane czekał, aż kobiety ustalą, co i jak. Po chwili Tess wyszła na werandę,
która znajdowała się na tyłach wielkiego domostwa. Dane ruszył za nią. Usiedli ramię
przy ramieniu na kamiennych schodach nagrzanych promieniami słońca.
- Tess, od paru dni próbuję znaleźć odpowiedni moment, żeby cię przeprosić.
Powiedziałem wiele niepotrzebnych słów i byłem wobec ciebie okrutny, zanim
przyszedł na świat nasz synek. Nie mogę sobie tego darować.
- Nie miałeś pojęcia, co mi jest - odparła spokojnie. - Chciałam ci tego
oszczędzić. Nasze dziecko było dla ciebie cudowną niespodzianką. Tak bardzo się
nim cieszyłeś. Oszalałbyś ze strachu, gdybyś wiedział, że ciąża jest zagrożona.
- A ty, mała głupia dziewczynko? Byłaś przerażona, a na dodatek musiałaś
wysłuchiwać mojego gderania. Oskarżałem cię o nieczułość i lenistwo. Kazałem ci
spacerować! - Dane zerwał z głowy kapelusz i rzucił go na schody. Nerwowym
ruchem przeganiał ciemną czuprynę. - Dreszcz mnie przechodzi na myśl, jaki byłem
dla ciebie podły. Przysporzyłem ci tylko cierpień.
Tess spojrzała z czułością na męża, który patrzył na jesienny krajobraz.
- To nieprawda. Dałeś mi Johna.
Dane wolno odwrócił głowę i spojrzał jej prosto w oczy.
- Mylisz się, jeśli sądzisz, że zależało mi wyłącznie na dziecku - powiedział
cicho. - Liczyłaś się przede wszystkim ty. Pragnąłem cię, chciałem być z tobą i
dlatego… postanowiłem w końcu błagać, abyś za mnie wyszła, choć byłem
przekonany, że nie mogę dać ci dziecka. Kiedy odeszłaś, moje życie straciło sens. Po
powrocie do pustego mieszkania zrozumiałem, że właśnie popełniłem największe
głupstwo w całym moim życiu. - Tamtej nocy… Wcześniej nie wiedziałem, czym jest
miłość. Bałem się tego uczucia. Sądziłem, że to zauroczenie, które szybko przeminie,
ale tak się nie stało. Moja miłość trwa i będzie trwała. Do śmierci nie przestanę cię
kochać, Tess.
Odwróciła wzrok. Nie śmiała uwierzyć w te zapewnienia. Dane łagodnym
ruchem dotknął jej policzka. Chciał, by na niego popatrzyła.
- Kocham cię - powtórzył. - Na ile sposobów, jak często będę musiał ci to
powtarzać, nim zechcesz mi wreszcie uwierzyć?
Tess zamrugała powiekami. Nieufnie zmrużyła oczy.
- To wcale nie musi być miłość.
- Jasne. Trudno czasem nazwać uczucia. Tym razem jednak nie masz racji i
doskonale o tym wiesz, mały tchórzu. - Z łobuzerskim uśmiechem pochylił głowę i
łagodnie musnął wargami usta żony. - Znajdę sposób, żeby cię o tym przekonać.
Całował ją delikatnie i czule, aż zaczęła oddawać mu pocałunki w ciszy
jesiennego popołudnia. Wstrzymał oddech, gdy objęła go za szyję i mocno się
przytuliła. Czuł, jak drży w jego ramionach. Zapomniała o lęku i poddała się
pieszczotom. Rozchyliła usta i poczuła, że ciepły jeżyk dotyka jej warg. Jęknęła i
przywarła do męża jeszcze mocniej.
Otarł się o nią biodrami, by wiedziała, jak bardzo jej pragnie.
- Chcę być z tobą - szepnął. - Możesz?
- Och… tak - szepnęła namiętnie wargami spuchniętymi od pocałunków. Dane
jęknął.
- Ale gdzie? - Uniósł głowę. Był tak zdesperowany, że Tess omal nie
wybuchnęła śmiechem. - Beryl jest na górze z małym.
Spojrzała znacząco na stodołę. Pokręcił głową.
- Nie - mruknął łamiącym się głosem. - To niezbyt rozsądne. Kurz, pył,
słoma…
- W powieściach kochankowie nie zwracają uwagi na takie drobiazgi.
- Czysta fikcja - szepnął, tuląc głowę do jej piersi. Potem zaczął ją znowu
całować. - Nie chcę tarzać się z tobą na sianie przez krótką chwilę. Uwielbiam cię.
Pragnę się z tobą kochać długo i czule.
- Ja również - odparła szeptem.
Przytulił ją mocniej i całował zachłannie. Drżał ogarnięty wielką
namiętnością.
- Tess… - szeptał z ustami przy jej wargach. - Tess, bardzo cię kocham!
Drzwi otworzyły się nagle. Oboje podnieśli głowy. Na werandzie stała Beryl.
Miała na sobie ciepły sweter.
- John zasnął. Idę z wizytą do pani Jewell. Chyba nie macie nic przeciwko
temu. Wrócę za kilka godzin.
Tess miała ochotę uściskać starszą panią, która z pewnością wiedziała, że
młodzi małżonkowie chętnie spędziliby parę chwil sam na sam. Maleństwo śpiące w
dziecinnym łóżeczku z pewnością im nie przeszkodzi.
- Idź, Beryl. Damy sobie radę - odparła cicho Tess.
- Dzięki. Pani Jewell z pewnością się ucieszy, gdy wpadnę. To będzie miłe
popołudnie - stwierdziła starsza pani i odeszła, uśmiechając się tajemniczo.
Poczekali, aż Beryl wsiądzie do auta i odjedzie. Potem Dane w pośpiechu
zaprowadził żonę do sypialni i zamknął drzwi na klucz.
Wziął Tess na ręce i zaniósł do łóżka.
- Musimy być cicho, żeby nie obudzić małego. Kochana Beryl…
- Drzwi… - mruknęła znacząco.
- Już zamknąłem. Tess, tak długo czekałem! Prawie rok.
Całował ją zachłannie. Płomień żądzy rozpalił się w nich na dobre. Dane
pospiesznie zdjął ubranie. Tess patrzyła na niego bez wstydu - z ciekawością i
zachwytem. Mąż stał się jej ideałem. Była nim oczarowana.
Dane rozebrał ją powoli, nie szczędząc pocałunków i pieszczot. Tuliła się do
niego niecierpliwie.
- Poczekaj - szepnął. Sięgnął pod poduszkę. Zerknęła ukradkiem na mały
pakiecik, który trzymał w ręku. - Na razie wystarczy nam jedno dziecko. Po co
ryzykować?
- Nie ma obawy - odparła drżącym głosem. - Przytrafiła mi się bardzo rzadka
przypadłość. To się chyba nie powtórzy.
- Później o tym porozmawiamy. Nadal jesteś osłabiona. Za wcześnie na drugie
dziecko. Muszę dbać o swoją żonę - szepnął, całując ją czule. - Kocham cię do
szaleństwa. Nie wolno mam teraz ryzykować. Wszystko trzeba przemyśleć.
Przylgnął mocno do Tess. Wszedł w nią bez pośpiechu, uważając, by nie
sprawić jej bólu.
Było wspaniale - tak samo jak tamtej nocy. Porażona rozkoszą Tess łkała w
objęciach ukochanego, gdy poruszali się w rytmie, który znała na pamięć.
Znieruchomiała i wstrzymała oddech, gdy poczuła cudowny dreszcz. W tej samej
chwili Dane krzyknął. Otworzyła oczy zdziwiona intensywnością doznań. Ujrzała z
bliska jego twarz, głowę odrzuconą do tyłu i napięte mięśnie ramion. Usłyszała
własny jęk…
Przeżyli rozkosz, która ich całkiem wyczerpała. Leżeli bezwładnie, mocno
przytuleni, wsłuchani w głośne bicie serc i urywane oddechy.
Długo odpoczywali. Nagle dobiegł ich płacz Johna. Mały darł się
wniebogłosy.
Tess wstała, narzuciła szlafrok i podeszła do łóżeczka. Okazało się, że pora
zmienić pieluszkę. Dane stanął obok żony. Gdy skończyła, ułożył synka na jednym
ramieniu, a drugim objął Tess. Patrzył z dumą na dwie istoty, które wielbił ponad
wszystko na świecie.
- John naprawdę jest do ciebie podobny - stwierdziła Tess.
- Do nas obojga - poprawił i mrugnął do niej porozumiewawczo. - Jesteś
szczęśliwa?
- Nie sądziłam, że istnieje tak wielkie szczęście. - Wspięła się na palce i
pocałowała go w policzek. - Nie żałujesz, że musiałeś się ze mną ożenić?
- Błąd w rozumowaniu - odparł, patrząc na nią z uwielbieniem. - Szukałem
pretekstu, żeby cię poślubić, nie ujawniając prawdziwych uczuć. Śledziłem cię.
Pamiętasz spotkanie we włoskiej restauracji? Byłem zdecydowany prosić cię o rękę.
Niestety, spotkałem znajomego, który pokrzyżował mi szyki…
- Kocham cię - szepnęła.
- Ja też cię kocham, maleńka. Z całego serca.
Oboje popatrzyli na dziecko.
- Gdy John pójdzie do szkoły, chciałabym wrócić do pracy.
- Chcesz być detektywem u Shorta?
- Nie. U ciebie.
- Wszystko zostanie w rodzinie, co?
- Jasne. Pójdę na emeryturę, gdy mały John przejmie agencję.
Dane przytulił żonę i syna. Chętnie by odmówił, ale Tess już postanowiła.
Było dość czasu, by ją wszystkiego nauczyć. Jako jej szef miał także wpływ na dobór
zleceń. Ożenił się z kobietą o sporym poczuciu niezależności i potrafił ją docenić. Z
nadzieją patrzył w przyszłość.