DIANA PALMER
MÓJ CUDOWNY SZEF
Gdyby Dane się nie pilnował, oszalałby na punkcie Tess. Jego ukochana była kobietą
z zasadami i on o tym wiedział. Nie mógł pójść z nią do łóżka, a potem o wszystkim
zapomnieć. Pozostało mu jedno wyjście: stłumić żądzę i ukrywać prawdziwe uczucia.
Postanowił traktować Tess tak, jak szef traktuje podwładną...
PROLOG
Richard Dane Lassiter spoglądał na panoramę Houston z okna swego gabinetu w
eleganckim biurowcu. Patrzył nie widzącym wzrokiem na drobne krople deszczu spływające
po szybie. W zapadającym zmroku lśniły neony i latarnie. Dane podświadomie usiłował
odwlec nieuchronną konfrontację.
Lada chwila powinien przejść z gabinetu do poczekalni agencji detektywistycznej.
Musiał zbesztać sekretarkę, którą uważał niemal za swoją krewną. Tess Meriwether była
córką mężczyzny zaręczonego z jego matką. Nita Lassiter i Wyatt Meriwether zginęli
tragicznie na krótko przed ślubem. Ich dzieci nie stały się wprawdzie powinowatymi, lecz
mimo to Dane od paru lat czuł się za Tess odpowiedzialny. Dlatego gdy dziewczyna straciła
ojca, zatrudnił ją u siebie i czuwał nad nią z daleka. Bolesne wspomnienia zawsze będą ich
dzielić, ale uczucie pozostało.
Można by je nazwać miłością, gdyby nie to, że Dane za wszelką cenę chciał zachować
dystans i świadomie zrażał do siebie Tess. Miał za sobą nieudane małżeństwo. Został również
ciężko ranny, gdy jako teksaski strażnik tropił przestępców. Postrzał, który omal nie okazał
się śmiertelny, spowodował w życiu Lassitera wielkie zmiany. Dane odszedł z policji i
założył własną agencję detektywistyczną.
Skaptował do współpracy najlepszych miejscowych funkcjonariuszy. Jego firma od
początku cieszyła się dobrą opinią i zaufaniem klientów. Znacznie gorzej układało się życie
prywatne detektywa. Szczerze mówiąc, w ogóle go nie miał. Została mu jedynie Tess, która
unikała go jak ognia.
Lassiter odszedł od okna. Był wysoki i szczupły. Poruszał się zwinnie i lekko; głowę
nosił wysoko i patrzył na ludzi z góry. Wygląd i postawa detektywa pozwalały się domyślać,
że w jego żyłach płynie hiszpańska krew. Odziedziczył po przodkach czarne oczy i włosy
oraz ciemną karnację. Był przystojnym mężczyzną, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Od lat
unikał kobiet; nie obchodziło go, czy może się podobać.
Matka znienawidziła go, bo zbytnio przypominał ojca, który porzucił rodzinę, kiedy
Dane był małym chłopcem. Pragnął okazać matce, jak bardzo ją kocha, ale Nita po prostu nie
miała dla niego czasu. Obojętność matki pozostawiła głęboką skazę w jego osobowości.
Ożenił się, gdy pracował w policji Houston, jeszcze nim postanowił zostać teksaskim
strażnikiem. Jane poślubiła jednak nie człowieka, tylko twarzowy uniform; to ją w
narzeczonym najbardziej pociągało. Wspólne życie nie układało się dobrze. Dane nie mógł
dać żonie tego, czego najbardziej pragnęła. Szybko doszła do wniosku, że popełniła
niewybaczalny błąd. Odsunęła się od męża, nie chciała z nim sypiać, a w końcu uznała, że ma
go dość. Gdy Dane został ranny, odeszła, zanim opuścił szpital. Gdyby nie Tess, musiałby
samotnie zmagać się z tamtym koszmarem.
Na ironię losu zakrawało, że Tess była w nim zakochana. Dane myślał o tym z
goryczą. Poznał ją jako nastolatkę; właśnie skończyła szkołę. Wyatt Meriwether zaniedbywał
córkę, podobnie jak Nita Lassiter swego syna. Oddał ją babci na wychowanie, by mieć czas
na liczne romanse. Niewinna i łagodna Tess pociągała Dane'a bardziej niż jakakolwiek inna
kobieta. Po dziś dzień wstyd mu było, że tak źle ją potraktował w czasie swojej
rekonwalescencji.
Siła uczuć, jakie dla siebie żywili, z niczym nie dała się porównać. Dane usiłował
zdusić je w zarodku. Nie lubił kobiet i nie miał do nich zaufania. A jednak Tess znalazła
drogę do jego serca. Nikt go dotąd tak nie kochał. Odrzucił ten dar, ulegając nagłemu
wybuchowi namiętności; tak bardzo przestraszył Tess, że od tej pory trzymała się od niego z
daleka.
Dane niecierpliwym gestem odgarnął ciemne włosy. Dość tych wspomnień. Nic
dobrego z nich nie wynika. Życie przynosiło nowe problemy. Tess umyśliła sobie, że zostanie
prywatnym detektywem w jego agencji. Ta praca bywała niebezpieczna. Dane niechętnie
przydzielał ryzykowne zadania Nickowi oraz jego siostrze, Helen. Jednym z nich była
zasadzka na groźnego przestępcę, której Tess przez głupotę i nieuwagę omal nie udaremniła.
Trzeba jej za to porządnie natrzeć uszu. Niewiele brakowało, by zdekonspirowała jego
agentów. Nie można ryzykować kolejnej takiej wpadki. Poza tym Tess musi się pożegnać z
marzeniami o posadzie detektywa. Ryzyko było zbyt wielkie. Helen uległa prośbom
dziewczyny, nauczyła ją chwytów skutecznych w samoobronie i pokazała, jak obchodzić się z
bronią, chociaż Dane nie życzył sobie, by jego agencja przekształciła się w szkółkę dla
początkujących detektywów. Tess była tak uparta, że w końcu zrobił dla niej wyjątek. Drżał
na samą myśl, że mogłaby wykonywać
ryzykowną pracę detektywa. W biurze była
całkiem bezpieczna. Gdyby zmieniła posadę…
Na szczęście nic nie wskazywało na to, by do tego doszło.
Należało jak najszybciej załatwić sprawę niefortunnego zachowania się Tess podczas
zasadzki na podejrzanego.
Dane przypomniał sobie, jak po raz pierwszy ujrzał Tess w restauracji, gdzie Nita i
Wyatt po zaręczynach umówili się na spotkanie z dwójką dorosłych dzieci. Dane udawał, że
poczuł niechęć do jasnowłosej nastolatki, która od pierwszej chwili pociągała go jednak z
wielką siłą. Dla dorosłego, żonatego mężczyzny był to powód do niepokoju. Jane przyszła z
nim na spotkanie, ale była tak uszczypliwa i arogancka, że odesłał ją taksówką do domu. Tess
stanowiła jej przeciwieństwo. Była nieśmiała, milcząca i wyraźnie nim zainteresowana.
Na samą myśl o tym Dane machinalnie napiął mięśnie.
Od pierwszej chwili pragnął Tess i mijające lata tego nie zmieniły. Żył samotnie. Miał
ważny powód, dla którego nie pragnął trwałego związku, a tym bardziej małżeństwa. Męska
duma nie pozwalała mu rozpamiętywać tej sprawy.
Skrzywił się i podszedł do drzwi oddzielających gabinet od sekretariatu i poczekalni.
Nie można w nieskończoność odwlekać tej rozmowy. To byłby objaw tchórzostwa, a tego
nikt mu nie śmiał zarzucić. Obawiał się jednak, że nie będzie w stanie patrzeć na smutną
twarz bezlitośnie karconej dziewczyny. Nie chciał, by znów przez niego cierpiała. Bóg jeden
wie, ilu zmartwień przysporzył jej przez te wszystkie lata.
Z drugiej strony jednak Tess powinna sobie uświadomić, że w ich pracy obowiązują
żelazne zasady, których trzeba przestrzegać. Jeśli raz przymknie oczy na jej głupi postępek,
kolejny błąd może kosztować ją życie. Nie wolno ryzykować.
Z ponurą miną położył dłoń na klamce i otworzył drzwi.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tess Meriwether westchnęła ciężko. W napięciu zerkała na drzwi, czekając, aż
otrzyma zasłużoną karę. Dzisiejszy dzień trudno było zaliczyć do udanych. Po tym jak omal
nie zdekonspirowała pary detektywów, szef traktował ją jak powietrze. Miała nadzieję, że
zdoła się wymknąć ukradkiem, nim Dane wyjdzie z gabinetu, by zmyć jej głowę.
Uporządkowała biurko, zerknęła na zegar ścienny i z ulgą sięgnęła po płaszcz. Był to
szykowny trencz - idealny strój dla detektywa. Była uradowana i dumna, kiedy go kupiła.
Spełniło się marzenie wielkiej miłośniczki kryminałów. Praca w agencji Dane'a była
interesująca, mimo że Dane uparcie odmawiał, ilekroć chciała pomóc w wykonaniu zlecenia.
Przysięgła sobie w duchu, że pewnego dnia zostanie detektywem mimo protestów
nadopiekuńczego szefa.
- Dokąd się wybierasz? - usłyszała nagle znajomy głos. Dane niespodziewanie stanął
w drzwiach. W trzyczęściowym garniturze wyglądał jak główny bohater kryminału.
Niechętnie odwróciła wzrok. Wprawdzie przed trzema laty potraktował ją okropnie, ale wciąż
lubiła na niego patrzeć.
- Idę do domu - odparła. - Masz coś przeciwko temu?
- Owszem. - W milczeniu dał jej znak ręką, by poszła za nim do gabinetu. Zamknął
drzwi i stanął obok niej. Mimo woli spostrzegł, że napięła mięśnie, jakby szykowała się do
ucieczki. Ta reakcja była łatwa do przewidzenia. Zasłużył sobie na niechęć Tess, ale wyrzuty
sumienia nie łagodziły bólu.
- Zapowiedziałem ci, że podczas akcji masz się trzymać z daleka od naszych ludzi -
rzucił Dane tonem znacznie ostrzejszym, niż zamierzał.
- Nie zrobiłam tego umyślnie - odparła Tess, nawijając na palec kosmyk jasnych
włosów. - Zobaczyłam Helen i pomachałam jej ręką. Wiedziałam o planowanej zasadzce, ale
byłam przekonana, że zaczaicie się na podejrzanych wczesnym rankiem w jakimś ustronnym
miejscu. Nie przyszło mi do głowy, że para detektywów zaszyła się na całe popołudnie w
sklepie z zabawkami. Byłam pewna, że Helen kupuje prezent bratankowi swego chłopaka. -
Tess zerknęła na Dane'a. Miała duże szare oczy. - Nie zdradziłeś mi żadnych szczegółów tej
akcji. Powiedziałeś tylko, że nie wolno mi się do tego mieszać. Miałam się trzymać z daleka.
Z daleka od czego? - perorowała z irytacją. - Houston to duże miasto. Zwykli ludzie, w
przeciwieństwie do teksaskich strażników, nie zastanawiają się nad tym, że może coś im
grozić. Trzeba jasno i wyraźnie określić, gdzie nie powinni chodzić!
Dane wysłuchał tyrady swojej sekretarki z kamienną twarzą. Nie odrywał od niej
ciemnych oczu. Nagle uśmiechnął się prowokująco. Stali nieruchomo. Rozległo się ciche
pukanie. Przez uchylone drzwi do gabinetu zajrzała brunetka w eleganckim kostiumie. Była
to Helen Reed. Zerkała z obawą na szefa.
- Czy mogę iść do domu? - zapytała cicho. Zapadło milczenie. Dziewczyna dodała
nieśmiało: - Minęła piąta.
- Weź magnetofon i pomóż bratu. Może coś nagracie. Nick sam nie znajdzie dowodów
przeciwko niewiernemu mężowi.
- Wykluczone! - odparła Helen. - Nie zamierzam tkwić z moim braciszkiem pod
drzwiami pokoju wynajętego na godziny, skąd będą do nas dochodzić jęki i okrzyki
wywołujące rumieniec na policzkach. Taka robota z Nickiem? Stanowczo odmawiam!
Kochany braciszek zbytnio działa mi na nerwy! Poza tym mam randkę z Haroldem!
- Miałaś uświadomić tej młodej darnie - mruknął Dane, ruchem głowy wskazując
sekretarkę - gdzie zastawiacie pułapkę na podejrzanego, żeby się tam nie plątała.
- Moja wina! Przepraszam - jęknęła rozpaczliwie Helen.
- Przeprosiny to za mało. Pomóż Nickowi. To będzie pokuta. W przeciwnym razie
stracisz posadę.
- Jeśli mnie zwolnisz - stwierdziła nonszalancko Helen - zatrudnię się w wydziale
komunikacji, a wówczas lepiej nie składaj wniosku o rejestrację auta, bo i tak niczego nie
załatwisz. Po moim trupie!
- Czyżbyś zapomniała, że dwa lata przepracowałem w miejscowej policji i mam tam
wielu znajomych?
Helen z żałosnym westchnieniem podeszła bliżej, ostentacyjnie padła na kolana i
pochyliła się, zamiatając podłogę długimi ciemnymi włosami. Zrobiła to z wdziękiem
baletnicy. Nie na darmo brała lekcje klasycznego tańca.
- Na miłość boską! Przestań się wygłupiać. Idź do domu - rzucił zniecierpliwiony
Dane i dodał mściwie: - Mam nadzieję, że Harold zafunduje ci pizzę z tuńczykiem.
- Dzięki, szefie. Tak się składa, że uwielbiam tuńczyka! - Helen z uśmiechem
pomachała Lassiterowi na pożegnanie. Zniknęła za drzwiami, nie dając mu czasu na zmianę
decyzji.
- Cóż za arogancja! Wkrótce usłyszę, że należy jej się urlop na Bahamach. - Dane
niecierpliwym gestem odgarnął włosy. Niesforny kosmyk opadł mu na czoło. Tess pokręciła
głową.
- Helen woli Jamajkę. Wiem, bo pytałam.
Dane chodził niespokojnie po gabinecie. Tess obserwowała go ukradkiem. Miał
sylwetkę kowboja - zwycięzcy rodeo: szerokie ramiona, wąskie biodra, długie mocne nogi.
Gdy był zmęczony, dawały o sobie znać rany odniesione podczas strzelaniny sprzed trzech lat
i wówczas lekko utykał. Teraz wydawał się znużony.
Po trzech latach znajomości Tess nadal trochę się go obawiała, ale potrafiła ukryć łęk.
Wiedziała, jak stawić czoło ukochanemu mężczyźnie. Raz jeden zapomniał się przy niej i to
wystarczyło, by straciła ochotę na upojne sam na sam.
Poczuła na sobie uporczywe spojrzenie. Miała wrażenie, że Dane czyta w jej myślach.
Na policzki wystąpiły jej rumieńce.
- Zawstydzona? - rzucił ironicznie. Jego taksujący wzrok wprawiał w zakłopotanie
nawet starych policjantów.
- Zastanawiałam się, co bym czuła, gdyby przyszło mi złapać na gorącym uczynku
niewiernego męża - skłamała i mocniej ścisnęła torebkę. - Muszę już iść.
- Randka? Nie możesz się doczekać, kiedy padniesz mu w ramiona? - rzucił obojętnie.
Tess unikała mężczyzn, ale nie chciała, żeby Dane o tym wiedział. Z uśmiechem
wzruszyła ramionami i wyszła.
Zapadł zmrok; było chłodno. Blask ulicznych latarni w niewielkim stopniu rozpraszał
mrok. Zimowy wieczór był mglisty, ponury i smutny. Tess zapięła płaszcz i powlokła się w
stronę stojącego na parkingu auta. Jeździła małym importowanym samochodem. Dzisiejszy
wieczór będzie taki sam jak inne. Miała go spędzić samotnie w mieszkanku zwanym szumnie
własnym domem. Urządziła je najlepiej, jak mogła: mała kuchenka, łazienka, pokój z
rozkładaną kanapą, stanowiący zarazem salon i sypialnię. Wieczorami oglądała stare filmy, aż
poczuła zmęczenie; wtedy szła do łóżka. Kolejny wieczór będzie taki sam jak poprzedni.
Zmieni się jedynie tytuł filmu.
Do niedawna mogła oglądać ulubione starocie w towarzystwie Kit Morris,
przyjaciółki i sąsiadki w jednej osobie, która pracowała w pobliżu agencji. Tak się jednak
złożyło, że szef Kit wyjechał na dwa miesiące w interesach, a sekretarka, ciesząca się
całkowitym zaufaniem, musiała towarzyszyć szefowi; była dyspozycyjna, co miało znaczny
wpływ na wysokość jej pensji. Tess bardzo tęskniła za nieco starszą od niej przyjaciółką.
Często się spotykały - także w pracy, bo agencja detektywistyczna Lassitera dostawała od
szefa Kit wiele zleceń, odkąd za jej pośrednictwem znaleziono matkę milionera - szaloną
kobietę skłonną do ryzykownych eskapad.
Po wyjeździe sąsiadki Tess była osamotniona. Nie miała się komu zwierzyć. Lubiła
Helen i uważała ją za przyjaciółkę, ale nie mogła wyznać koleżance z pracy, że Dane Lassiter
złamał jej serce.
Zarzuciła torbę na ramię i wsunęła ręce do kieszeni płaszcza. Pomyślała, że jej życie
przypomina tę okropną noc: chłód, pustka, samotność.
Gdy zamknęły się za nią drzwi wejściowe biurowca, spostrzegła dwóch elegancko
ubranych mężczyzn rozmawiających w blasku ulicznej latarni. Obserwowała ich z
ciekawością, gdy dokonywali wymiany: otwarty neseser wypełniony plastikowymi torebkami
z białą zawartością za gruby pakiet banknotów. Minęła nieznajomych, uśmiechnęła się z
roztargnieniem, skinęła im głową i poszła dalej. Nie zdawała sobie sprawę, że wprawiła obu
panów w osłupienie. Zmierzała w stronę parkingu.
- Widziała? - zapytał jeden z mężczyzn.
- O rany! Pewnie, że tak! Za nią!
Tess nie słyszała tej rozmowy, ale zaniepokoił ją dobiegający z tyłu odgłos kroków.
Odwróciła się powoli i ujrzała biegnących mężczyzn. Miała wrażenie, że chcą jej zrobić
krzywdę. Krzyczeli coś. Osłupiała ze strachu. Nie była w stanie zrobić kroku. Nagle blask
latarni zalśnił na metalowym przedmiocie trzymanym przez jednego z biegnących. Nim się
zorientowała, że to świetlny refleks wypolerowanej lufy pistoletu, rozległ się głośny trzask i
coś uderzyło ją w ramię. Krzyknęła, zachwiała się i upadła na asfalt.
- Zabiłeś ją! -krzyknął jeden z mężczyzn. - Ty idioto! Wsadzą nas za morderstwo, a
nie za handel kokainą!
- Zamknij się! Daj pomyśleć! Może nie zginęła na miejscu…
- Wiejmy stąd! Na pewno ktoś usłyszał strzały!
- O rany! Ta kobieta wyszła z budynku, w którym mieści się agencja detektywistyczna
- jęknął facet z pistoletem w dłoni.
- Coraz lepiej! Wspaniałe miejsce na sfinalizowanie transakcji. Wiejmy! To syreny
radiowozów!
Przestępca się nie mylił. Nadjechał patrol zaalarmowany przez wystraszonego
przechodnia. Radiowóz zablokował wyjazd z parkingu. W świetle reflektorów policjanci
ujrzeli dwóch mężczyzn pochylonych nad osobą leżącą nieruchomo na asfalcie.
- O rany! - krzyknął jeden z przestępców. - Wiejmy!
Tess jak przez mgłę słyszała tupot kroków. Była w szoku. Daremnie próbowała się
podnieść. Asfalt pod jej policzkiem był wilgotny i chropowaty. Nic więcej nie czuła.
- Kogoś postrzelili! - dobiegł ją nieznany głos. - Trzeba ich zatrzymać!
Usłyszała kilka wystrzałów. Stopy w czarnych butach przemknęły obok jej twarzy.
Dwaj policjanci ścigali eleganckich przechodniów.
- Tess!
W pierwszej chwili nie rozpoznała głosu Dane'a. Jej szef był zawsze opanowany i
chłodny. Rzadko się denerwował i mówił głośno.
Ostrożnym ruchem odwrócił zszokowaną dziewczynę. Patrzyła na niego nie
widzącym wzrokiem. Czuła, że jej ramię staje się wilgotne, ciężkie i gorące. Chciała
opowiedzieć, co się stało, ale nie była w stanie wykrztusić słowa.
Dane od razu dostrzegł ciemną plamę na rękawie płaszcza. Tkanina szybko nasiąkała
krwią, płynącą obficie z rany.
- Boże! - jęknął rozpaczliwie, ale zachował kamienną twarz, nie ujawniając swych
obaw. Tylko oczy lśniące od gniewu płonęły jak dwie ciemne gwiazdy.
- Jest ranna? - zapytał jeden z policjantów, podbiegając z pistoletem w dłoni do leżącej
nieruchomo dziewczyny. Ukląkł obok Tess.
- Tak. Niech pan wezwie karetkę. - Dane na moment podniósł wzrok. - Szybko.
Dziewczyna bardzo krwawi.
Policjant ruszył pędem do radiowozu.
Dane nie tracił czasu. Zsunął płaszcz z ramienia Tess. Skrzywił się, widząc rozdarty
pociskiem rękaw bluzki. Krew płynęła obficie. Lassiter zaklął, oczyścił ranę czystą
chusteczką do nosa i mocno ucisnął, by zatrzymać krwawienie. Nie zwrócił uwagi na okrzyk
bólu, który wyrwał się z ust rannej.
- Cicho - próbował ją uspokoić. - Nie ruszaj się, maleńka. Jestem przy tobie. Wszystko
będzie dobrze.
Tess drżała. Łzy spływały jej po policzkach. Zaczęła odczuwać ból dopiero, gdy Dane
zrobił prowizoryczny opatrunek. Bardzo cierpiała. Krzyknęła, gdy owinął ranę chusteczką i
mocno zacisnął opaskę. Lassiter zdjął płaszcz i przykrył drżącą z zimna dziewczynę. Wsunął
jej torbę pod stopy, by zapobiec omdleniu. Potem zajął się obficie krwawiącą raną. Tess
zdawała sobie sprawę, że jej stan jest poważny, ale miała świadomość, że znajduje się w
dobrych rękach, i dlatego nie uległa panice. Obecność Dane'a dodawała jej otuchy. Bywał
okrutny, ale w potrzebie mogła na nim polegać.
- Czy wykrwawię się na śmierć? - zapytała spokojnie.
- Wykluczone. - Dane spojrzał na jadący w ich kierunku radiowóz. Mamrotał
przekleństwa, których Tess do tej pory nie słyszała z jego ust. Zerwał się na równe nogi i
krzyknął do policjanta: - Nie czekamy na karetkę. Dziewczyna się wykrwawi, zanim lekarz tu
dojedzie. Niech mi pan pomoże umieścić ją w aucie.
- Przed chwilą dostałem wiadomość od kolegi. Złapał jednego z tych łobuzów -
oznajmił policjant, wraz z Dane'em przenosząc ranną na tylne siedzenie. - Jeśli nie zjawi się
tutaj, nim uruchomię silnik, będzie musiał piechotą wrócić na posterunek.
- Jasne. - Dane ułożył głowę Tess na swoich kolanach. - Ruszajmy.
Gdy rozległ się warkot silnika, na parking wbiegł funkcjonariusz prowadzący skutego
kajdankami mężczyznę. Dane zacisnął pięści.
- Wezwałem patrol. Już tu jadą - zawołał siedzący za kierownicą policjant do kolegi. -
Mamy tu ranną dziewczynę. Dasz sobie radę?
- Pewnie! Zawieź ją do szpitala - usłyszał w odpowiedzi.
Kierowca prowadził z wyczuciem, którego Tess pewnie by mu pozazdrościła, gdyby
nie cierpiała tak bardzo z powodu bólu i mdłości.
Po kilku minutach radiowóz zatrzymał się przed izbą przyjęć szpitala miejskiego.
Ranna nie miała o tym pojęcia. Straciła przytomność.
Kiedy otworzyła oczy, było całkiem jasno. Zamrugała powiekami. Była lekko
oszołomiona. Całkiem przyjemne uczucie. Bark i ramię były spuchnięte i zbolałe. Poruszyła
się i dopiero wówczas spostrzegła, że jest podłączona do kroplówki i aparatury medycznej.
- Uważaj - mruknął Dane siedzący na krześle przy szpitalnym łóżku. - Podłączanie
tych wszystkich rurek po raz drugi nie będzie przyjemne.
- Było ciemno… - wymamrotała sennym głosem, odwracając głowę w jego stronę. -
Gonili mnie tamci dwaj. Jeden z nich chyba mnie postrzelił.
- Zgadza się - odparł Dane. - To byli handlarze narkotyków. Co się właściwie stało?
Weszłaś przypadkiem między przestępców i policję? Była jakaś strzelanina?
- Nie - odparła z wysiłkiem. - Widziałam, jak tamci faceci finalizowali transakcję.
Wpadli w panikę, a ja byłam tak roztargniona, że początkowo nie skojarzyłam, co się dzieje.
Dopiero kiedy za mną pobiegli, doznałam olśnienia.
- Widziałaś, jak wymieniali narkotyki i pieniądze? - Dane znieruchomiał. Znużona
pacjentka pokiwała głową.
- Obawiam się, że miałam tę wątpliwą przyjemność.
- Jeśli dobrze ci się przyjrzeli i rozpoznali budynek, z którego wyszłaś… - Dane
gwizdnął cicho.
- Jeden zdołał uciec, prawda?
- Ten, który do ciebie strzelał - odparł ponuro. - Drugiego policja nie może zbyt długo
przetrzymywać w areszcie. Zbyt mało na niego mają. Złapali łobuza, ale lada chwila wyjdzie
za kaucją. Jeśli zdecydujesz się zeznawać, pójdzie do pudła za handel narkotykami.
- Jego kumpel do mnie strzelał - przypomniała mu Tess. - To wspólnicy. Nie można
go oskarżyć o współudział?
- Kto wie? Trudna sprawa. Nie potrafię się w tym wszystkim rozeznać.
- Na pewno sobie poradzisz - mruknęła sennym głosem. - Tylu przestępców
wpakowałeś już za kratki…
- Znam ich sposób myślenia - przyznał Dane, mrużąc ciemne oczy - ale tym razem nie
potrafię zebrać myśli, bo napadli na bliską mi osobę.
Tess miała wrażenie, że śni. Czyżby Dane się o nią martwił? Bezsensowne mrzonki!
Przecież był do niej uprzedzony. I cóż z tego, że, kierowany litością, zatrudnił niedoszłą
powinowatą, gdy straciła ojca? Wyjątek potwierdza regułę. Był wrogo nastawiony do Tess,
więc dlaczego miałby się o nią martwić?
- Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał, pochylając się nad pacjentką, która mimo woli
podziwiała grę jego mięśni pod cienką koszulą.
- Lepiej niż ostatniej nocy. - Odruchowo dotknęła opatrunku. - Co ze mną robili
lekarze?
- Wyjęli kulę. Kaliber trzydzieści osiem, - Wyciągnął z kieszeni pocisk i pokazał go
Tess. - Pamiątka. Możesz go sobie umieścić w gablotce.
- Wolałabym, żeby policja umieściła za kratkami faceta, który mnie postrzelił -
odparła Tess. Dane kpiąco uniósł brwi.
- Przekażę tę odkrywczą uwagę miejscowym funkcjonariuszom.
- Czy mogę wrócić do domu?
- Jeszcze za wcześnie. Najpierw musisz odzyskać siły. Straciłaś dużo krwi. Operowali
cię pod narkozą.
- Helen będzie wściekła, gdy się dowie o tej przygodzie - powiedziała z wymuszonym
uśmiechem. - Jest prywatnym detektywem i ciągle ryzykuje, a tymczasem bandyci wzięli na
cel zwyczajną sekretarkę.
- O, tak - przyznał Dane. - Nasza urocza koleżanka pozielenieje z zazdrości. - Długo
nie odrywał zmrużonych ciemnych oczu od bladej twarzy otoczonej wijącymi się jasnymi
włosami.
- Pytałeś, jak się czuję. Zapewniam, że całkiem nieźle, choć nie wiem, dlaczego cię to
interesuje. Przecież mnie nienawidzisz - powiedziała sennym głosem, by przerwać milczenie.
Przymknęła powieki.
Głos Tess cichł z wolna. Musiała odpocząć. Dane pozostawił jej słowa bez
odpowiedzi, ale wyraz jego oczu dowodził, że byłby w rozpaczy, gdyby jedyna bliska mu
osoba straciła życie.
Za wszelką cenę starał się ukryć swoje uczucia, a zatem trudno się dziwić, że Tess
przypisywała mu nienawiść. Udawał obojętnego, gdy go unikała. Ratował swoją dumę
udając, że celowo robi jej przykrości, żeby wreszcie się od niego odczepiła.
Ciche pukanie do drzwi wyrwało go z zadumy. Do separatki weszła uśmiechnięta
pielęgniarka. Sprawdzała odczyty na wskaźnikach aparatury medycznej.
- Miała szczęście, prawda? - rzuciła z roztargnieniem, spoglądając na termometr. -
Gdyby kula poszła trochę bardziej w bok, byłoby po niej.
Ta przypadkowa uwaga całkiem zbiła z tropu Dane'a. Mrugał powiekami, spoglądając
na śpiącą Tess. Gdyby jej zabrakło, zostałby na świecie sam jak palec. Nie miałby nikogo.
Przerażony tą myślą, nie był w stanie usiedzieć w jednym miejscu. Wymamrotał jakieś
usprawiedliwienie i wybiegł ze szpitalnego pokoju. Ruszył w głąb korytarza, patrząc przed
siebie niewidzącym wzrokiem. Starał się myśleć tylko o swoim białym mercedesie, który
Helen na prośbę szefa zostawiła pod szpitalem, gdy Tess była operowana. Przypomniał sobie,
że obiecał wpaść do biura i przekazać informację o stanie zdrowia rannej koleżanki. Spojrzał
na zegarek; jego podwładni zapewne są już w agencji. Potem zajrzy do siebie, żeby wziąć
prysznic i zmienić ubranie.
Wyszedł z budynku i odnalazł auto. Westchnął ciężko i wsiadł. Nie od razu uruchomił
silnik. Jego wzrok przykuła czerwona plamka na rękawie marynarki. Krew Tess.
Poprzedniego wieczoru patrzył bezradnie, jak uchodzi z niej życie. Niewiele brakowało, by
Tess umarła w jego ramionach.
Do niedawna była pogodną, zawsze uśmiechniętą dziewczyną, która za wszelką cenę
pragnęła sprawić mu radość. Nie ulegało wątpliwości, że była w nim zakochana. Dane
zacisnął powieki. Sam zabił tę miłość. Przeraził śmiertelnie Tess, gdy jak ostatni gbur uległ
żądzy silniejszej niż wszelkie skrupuły i próbował zdobyć tę dziewczynę, nie zważając na jej
opór. Chciał ją mieć; nie próbował zapanować nad tym pragnieniem. Nie potrafił okazać
czułości i śmiertelnie przeraził Tess. Nie zrobił tego umyślnie, ale całkiem możliwe, że
ujawnił się w ten sposób podświadomy lęk przed dziewczyną, która mogła się stać
najważniejszą osobą w jego życiu. Usiłował zapobiec owemu uzależnieniu. Nieudane
małżeństwo sprawiło, że był nieufny jak skrzywdzone zwierzę. Z goryczą wspominał
pierwsze spotkanie z Tess…
Po wieczorku zapoznawczym w restauracji, podczas którego ojciec Tess i matka
Dane'a czynili wysiłki, by stworzyć pozory rodzinnego szczęścia, nastolatka i młody policjant
widywali się tylko w święta. Dane i jego żona Jane byli coraz bardziej poróżnieni. Nita, nie
bez złośliwej satysfakcji, oznajmiła synowi, że młodsza pani Lassiter romansuje z innym
mężczyzną. Można by pomyśleć, że niewierność Jane i cierpienie syna sprawiły jej osobliwą
przyjemność.
Dane'a czekało wiele trudnych chwil. W dniu gdy Wyatt Meriwether i Nita Lassiter
ogłosili swoje zaręczyny, został poważnie ranny w strzelaninie, do której doszło podczas
napadu na bank. Jego życie wisiało na włosku.
Tess przyjechała do szpitala najszybciej, jak mogła. Przywiózł ją ojciec. Kiedy
zorientował się, że Nita siedzi w domu, a Jane jest nieuchwytna, postanowił się ulotnić.
Tess została przez całą noc i następny dzień. Wyjaśniła pielęgniarkom, że wkrótce
będzie przybraną siostrą rannego, który nie ma innej rodziny. Pozwolono jej czuwać przy nim
na oddziale intensywnej terapii, Trzymała go za rękę, ocierała spocone czoło i z lękiem
obserwowała groźne rany na plecach, ramieniu i udzie. Kule przeszły na wylot przez ciało.
- Będę chodzić? - dopytywał się Dane zbolałym głosem, ledwie odzyskał
przytomność.
- Oczywiście - zapewniła z uśmiechem. Dotknęła jego policzka i odgarnęła z czoła
potargane włosy. Czuła, że ma prawo do takich czułych gestów. Ranny przymknął oczy.
- Gdzie jest moja matka? - jęknął. Po chwili dodał chrapliwym szeptem: - A Jane?
Tess milczała, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Sypia z moim najbliższym współpracownikiem - powiedział głucho Dane, otwierając
szeroko czarne oczy roziskrzone nienawiścią. - Sam mi powiedział…
Tess zmarszczyła brwi.
Ranny uśmiechnął się z goryczą i ponownie zapadł w sen.
Następne tygodnie przyniosły wiele przykrych niespodzianek. Jane przyszła do
szpitala tylko raz. Była zakłopotana, ponieważ zjawiła się jedynie po to, by oznajmić, że
złożyła pozew o rozwód. Zamierzała powtórnie wyjść za mąż, gdy tylko rozprawa dobiegnie
końca. Matka rannego wpadła na moment. Uchyliła drzwi, zajrzała do pokoju i stwierdziła, że
syn nie zamierza przenieść się na tamten świat. Uspokojona pojechała żeglować z Wyattem.
Tess była wściekła na bliskich rannego; nie odstępowała od szpitalnego łóżka.
Obojętność rodziny nie była ostatnim ciosem, jaki spadł na Lassitera. Okazało się, że
postrzał w plecy będzie miał trwałe skutki, a zatem Dane nie będzie w stanie pracować jako
policjant w pełnym wymiarze godzin.
Na wieść o tym chory popadł w głębokie przygnębienie.
- I cóż ci przyjdzie z tego, że będziesz się zamartwiać? - tłumaczyła cierpliwie Tess,
zaniepokojona wyrazem twarzy chorego. Uklękła obok jego krzesła i przez kilka minut
mocno ściskała silną dłoń. - Nie wolno się poddawać, Dane - przekonywała. - Nie jest wcale
przesądzone, że będziesz musiał odejść z policji, chociaż trzeba się liczyć z taką możliwością.
Nie daj sobie odebrać nadziei.
- Jak? Najgorsze już się stało - odparł krótko i odwrócił wzrok. - Po co tu ze mną
siedzisz? Szkoda czasu.
- Wkrótce staniemy się rodziną - przypomniała mu. - Chcę, żebyś wyzdrowiał.
- Niepotrzebna mi smarkata siostrzyczka.
- Będziesz na mnie skazany, gdy nasi rodzice wezmą ślub - odparła z pobłażliwym
uśmiechem. - Dość tych ponurych min. Przecież jesteś twardzielem. Teksaski strażnik nie
poddaje się tak łatwo. Przez jakiś czas będziesz w gorszej formie. I co z tego? Wierz mi,
Dane, z twoim doświadczeniem w ściganiu przestępców na pewno znajdziesz ciekawą pracę.
Los wyrzuca cię drzwiami? Trudno, wejdziesz oknem. Z pewnością szybko wpadniesz na
dobry pomysł, jeśli tylko zechcesz popatrzeć na swoją sytuację w takim świetle.
Dane milczał, ale z uwagą przysłuchiwał się wywodom swojej opiekunki. Zmrużył
lekko powieki i popatrzył jej prosto w oczy.
- Nie lubię kobiet - oznajmił.
- Tak sądziłam. Muszę przyznać, że nie miałeś do nich szczęścia.
- Ożeniłem się z Jane na złość matce. Nie będę się wypierał, że pragnąłem tej
dziewczyny. Ona chciała mieć dom i dzieci. To jej największe marzenie. - Odwrócił twarz,
jakby wspomnienie o nieczułości Jane sprawiało mu ból. - Odejdź, Tess. Dość tej zabawy w
siostrę miłosierdzia.
- Wykluczone. - Tess wzruszyła ramionami. - Jeśli odejdę, kto ci wybije z głowy
skłonność do użalania się nad sobą?
- Idź do cholery! - burknął i groźnie popatrzył jej w oczy. Uśmiechnęła się na dowód,
że trudno ją przestraszyć. Była uradowana, że otrząsnął się z apatii, w którą popadł, kiedy mu
powiedziała, że chyba będzie musiał zrezygnować z pracy.
- Znów jesteś sobą - rzuciła ironicznie. - Masz ochotę na filiżankę kawy?
Po chwili wahania z irytacją skinął głową, jakby miał dość tej ciągłej troskliwości.
Tess zerwała się skwapliwie i wybiegła z pokoju do korytarza, gdzie stał automat z kawą.
Do tej pory żadna kobieta nie zachowywała się tak wobec Lassitera. Był zbity z tropu,
bo Tess postanowiła się nim zaopiekować i okazała mu troskę. Nitę interesowało jedynie to,
co syn może dla niej zrobić, Jane okazała się jeszcze większą egoistką. Tess była ulepiona z
innej gliny. Dzieliło ich tak wiele, że Lassiter czuł się zaniepokojony - tym bardziej że śliczna
i miła dziewczyna wkradła się podstępnie do jego serca. Odczuwał wobec niej nie tylko
wdzięczność. Gdy ukradkiem zerkał na zgrabną postać, pożądanie ogarniało go z nie znaną
dotąd siłą. Pragnął jej bardziej niż Jane, co mogło mu z czasem przysporzyć kłopotów. Tess
miała zaledwie dziewiętnaście lat. Z drugiej strony jednak podobnie jak większość jej
rówieśniczek zapewne miała już za sobą pierwsze doświadczenia erotyczne. W dzisiejszych
czasach to niemal oczywiste. Dane przymknął oczy. Pomyśli o tym jutro. Na wszystko
przyjdzie pora.
Posłuchał rady Tess i zastanawiał się, co mógłby robić w przyszłości. Zagryzł usta i
rozważał kolejne warianty. Uśmiechnął się, gdy przyszedł mu do głowy ciekawy pomysł.
Przez kilka tygodni Tess przychodziła regularnie. Przesiadywała w jego separatce, a
później w mieszkaniu, bawiąc rekonwalescenta rozmową. Dane milcząco zgodził się na te
odwiedziny i przestał się mieć na baczności. Z wolna stawali się sobie bliscy. Dane walczył z
coraz silniejszym pożądaniem.
Nie mógł się pochwalić wielkimi sukcesami. Chroniczne napięcie usunęło w cień
potrzebę ciepła i życzliwości. Pewnego dnia był wyjątkowo podminowany. Przewracał się w
łóżku z boku na bok.
- Znowu ty? Czego chcesz, do jasnej cholery? - zapytał lodowatym tonem, gdy Tess
weszła do separatki.
- To proste. Żebyś wyzdrowiał - odparła spokojnie. Przywykła do wybuchów gniewu i
nagłych zmian nastroju Dane'a.
- Wynoś się. - Dane opadł na poduszkę i zamknął oczy. - Uciekaj. Spóźnisz się do
szkoły.
- Zdałam już wszystkie egzaminy. Poza tym są wakacje.
- Idź do pracy.
- Zapisałam się na kurs dla sekretarek.
- A w ciągu dnia pracujesz?
- W pewnym sensie.
- Jak to? - Zaciekawiony Dane odwrócił głowę ku Tess.
- Tata powiedział, że opieka nad tobą to ciężka praca. Moim najważniejszym
zadaniem jest teraz postawić cię na nogi.
Tess była nie tylko dobrą samarytanką, lecz także zakochaną dziewczyną. Uwielbiała
Lassitera. Odchudzała się i pracowała nad swoim wyglądem w nadziei, że podczas długiej
rekonwalescencji zyska jego względy. Jej starania przynosiły marne efekty, ale nie traciła
nadziei, że pewnego dnia dopnie swego.
- Zapewne jesteś dyplomowanym psychologiem z uprawnieniami terapeuty - rzucił
uszczypliwie Dane.
Tess nie zwracała uwagi na jego złośliwości. Wiedziała, że jej podopieczny bardzo
cierpi, znosiła więc owe docinki ze stoickim spokojem. Odłożyła torebkę i pochyliła się nad
chorym. Długie włosy związane w koński ogon spłynęły na szczupłe ramię.
- Mój ojciec poślubi wkrótce twoją matkę. Będziemy rodziną. Musisz przywyknąć, że
będę się tobą opiekować - oznajmiła dziewczyna.
- Nie potrzebuję opieki. - Dane spojrzał na nią wrogo.
- Wręcz przeciwnie - odparła uprzejmie. Zmierzyła wymownym spojrzeniem blizny
na ramionach widoczne spod białej koszulki. Plecy Lassitera wyglądały jeszcze gorzej. Tess
widziała je, gdy ranny spał, lecz wolała mu o tym nie wspominać.
- Wiem, że bardzo cierpisz - powiedziała cicho i spojrzała na niego z czułością. -
Bardzo ci współczuję, Richardzie.
- Jestem Dane - burknął. - Nie używam pierwszego imienia.
- Rozumiem.
- Nie życzę sobie, by smarkata uczennica dorabiała sobie jako moja pielęgniarka.
- Dlaczego matka tak rzadko cię odwiedza? - zapytała Tess, zmieniając temat. Dane
odwrócił wzrok.
- Nienawidzi mego ojca. Jestem do niego bardzo podobny.
- Ach, tak. - Podeszła bliżej. Po chwili dodała z przekonaniem, a zarazem trochę
niepewnie: - Dobrze jest mieć rodzinę, prawda? Najbliższa była mi babcia, lecz i ona
wychowywała mnie tylko dlatego, że nie miała innego wyjścia. Mama umarła, kiedy byłam
małą dziewczynką. - Tata… - Wzruszyła ramionami. - Rodzina niewiele dla niego znaczy.
Właściwie na nikim nie mogłam polegać. A ty… Wybacz, że o tym mówię, ale jesteś chyba w
podobnej sytuacji. - Umilkła i objęła się ciasno ramionami. - Moglibyśmy wspierać się
nawzajem w trudnych chwilach.
- Nie potrzebuję żadnego wsparcia! - Dane zacisnął zęby i popatrzył na dziewczynę ze
złością. - Przestań się mną opiekować!
- Przywykniesz - odparła z wymuszonym uśmiechem, choć w głębi serca bardzo
przeżywała okrutne słowa. To jasne, czemu Dane nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Takich
jak ona nikt nie potrzebuje.
Lassiter milczał uparcie. Nie zwracał uwagi na samozwańczą opiekunkę, która ani
myślała zostawić go na pastwę losu. Zjawiała się codziennie. Przynosiła książki i taśmy z
muzyką. Dokarmiała go domowym jedzeniem i długo z nim rozmawiała. Kłóciła się z
Dane'em i zachęcała go, by ćwiczył dla odzyskania pełnej sprawności. Z czasem zakochała
się w nim na śmierć i życie.
Nie zdawała sobie sprawy, że tak jawnie okazuje uczucia. Trudno się było nie
domyślić prawdy, skoro dziewczęca twarz promieniała na widok ukochanego. Tess nie
spostrzegła, że Dane często wodzi za nią pożądliwym spojrzeniem. W czasie
rekonwalescencji, mimo kłótni, bardzo się zbliżyli. Przywykł do obecności swej opiekunki i
polubił miłe towarzystwo. Bardzo pragnął Tess. Różniła się od kobiet znanych mu do tej
pory. Była łagodna i kochająca, delikatna i wrażliwa. Potrzebował tej dziewczyny.
Pochlebiało mu jej zainteresowanie. Z niecierpliwością czekał na codzienne wizyty.
Mimo to z obawą myślał, że zbytnio się przywiązał do Tess. Po nieudanym
małżeństwie bał się trwałego związku jak diabeł święconej wody. Poślubił Jane na złość
matce, która nie pochwalała jego wyboru, ale początkowo żona bardzo go pociągała. Był
przekonany, że go kocha. Takie sprawiała wrażenie. Wkrótce po ślubie zmieniła zdanie i nie
chciała z nim sypiać. Czara goryczy dopełniła się, gdy wyszedł na jaw szalony romans Jane z
policjantem, który był dawniej najbliższym współpracownikiem Lassitera. Zemściła się na
mężu, który nie spełnił jej oczekiwań. W nieudanym związku Dane odniósł rany znacznie
groźniejsze od gangsterskich postrzałów. Był przekonany, że Tess zwodzi go, jak to czyniły
inne kobiety. Nie mógł wykluczyć, że sprytna małolata chce go po prostu omotać.
Współczucie i troska to środek do celu. Pożądanie miało go uczynić bezbronnym, zdanym na
łaskę i niełaskę tej dziewczyny.
Podejrzliwość sprawiła, że Dane ulegał zmiennym nastrojom; był wrogo nastawiony
wobec Tess. Przy każdej sposobności odpychał ją złym słowem. Nie zrażała się jednak i nadal
wierzyła, że w głębi ducha pragnie jej towarzystwa.
Dane stanął na własnych nogach i zaczął chodzić szybciej, niż oczekiwali lekarze.
Szybki powrót do zdrowia sprawił, że poczuł się mężczyzną, a w swojej opiekunce dostrzegł
ponętną kobietę, co miało dla nich obojga fatalne następstwa.
Pewnego dnia około południa Tess w białej letniej sukience z tęczowym paskiem
weszła tanecznym krokiem do jego mieszkania. Przyniosła domowe ciasto. Dane chodził po
pokoju na bosaka; miał na sobie dżinsy i białą koszulkę mokrą od potu, bo przed chwilą pilnie
ćwiczył, by odzyskać formę. Na widok Tess nogi się pod nim ugięły. Poczuł dziwną słabość.
Pragnął jej szaleńczo. Nie panował nad żądzą. Od dawna nie miał kobiety. Dosyć
wegetacji w dobrowolnym celibacie! Postanowił zdobyć Tess. Nie miał wątpliwości, że i ona
go pragnie. Od dawna wodziła za nim rozmarzonym wzrokiem.
Tess nie zorientowała się, że Dane mierzy ją taksującym spojrzeniem; jego oczy lśniły
jak w gorączce. Postawiła pudełko z ciastem na kuchennym blacie i zaczęła je otwierać.
- Co tam masz? - dopytywał się zmysłowym tonem, którego do tej pory nie używał w
ich rozmowach. Podszedł bliżej.
- Ciasto - odparła. Traciła głowę, ilekroć się do niej zbliżał. Krew coraz szybciej
pulsowała jej w żyłach. Tess z zachwytem wpatrywała się w ukochanego.
- Pomyślałam, że masz pewnie ochotę na coś słodkiego. Jak się czujesz? Wyglądasz…
lepiej. - Spuściła oczy. Była uszczęśliwiona i zakłopotana.
Dane nie zaprzątał sobie wcześniej głowy jej życiem erotycznym. W przeciwnym
razie, jako bystry obserwator, domyśliłby się od razu, że Tess Meriwether jest wcieleniem
niewinności. Pragnął tylko jak najszybciej zaspokoić pożądanie.
- No proszę, sama słodycz - odparł cicho. Podszedł bliżej. Tess oparła się o kuchenną
szafkę. Dane przylgnął do niej całym ciałem. - Oboje mamy na coś ochotę. Od dawna
pożerasz mnie oczyma. Musiałbym być ślepy, żeby się nie zorientować, co do mnie czujesz.
Tego pragniesz, Tess? - zapytał namiętnym szeptem i zuchwale otarł się biodrami o jej
biodra, żeby poczuła, jak bardzo jej pragnie.
Spłonęła rumieńcem, ale zajęty sobą Dane w ogóle tego nie zauważył. Nie odrywał
wzroku od jej rozchylonych ust.
- Na litość boską, pragnę cię jak szaleniec!
Tess była tak wstrząśnięta i przerażona, że na moment straciła zdolność logicznego
myślenia. Nim zdobyła się na odruch protestu, Dane zmiażdżył jej usta namiętnym
pocałunkiem. Mocne dłonie uniosły ją wyżej, by poczuła, jak bardzo jej pragnie. Natarczywy
język wślizgnął się między zaciśnięte wargi. Nawet czysta i niewinna dziewczyna
zrozumiałaby natychmiast, do czego zmierza oszołomiony pożądaniem mężczyzna.
Tess Meriwether całowała się tylko parę razy - i to z chłopcami świadomymi jej
zahamowań. Pieszczoty namiętnego mężczyzny, jakim stał się nagle Dane, mogła
odwzajemnić jedynie doświadczona kobieta.
Tess zesztywniała i próbowała odepchnąć Lassitera, ale ten zaślepiony żądzą nie
zwrócił uwagi na jej wysiłki. Dłonią objął mocno pierś dziewczyny, a kolano wsunął między
jej nogi. Było oczywiste, do czego zmierza.
- Dane… nie! - jęknęła przerażona. Zlekceważył jej okrzyk.
- Tak - szepnął drżącym głosem, przyciskając ją mocniej. - Na miłość boską, tak,
tak… Pragniesz mnie, prawda, skarbie? - Poczuła gorące wargi na obnażonych ramionach,
szyi, ustach. Całował ją mocno i zachłannie. - Chcę cię mieć tu, natychmiast - jęknął głucho.
Silne dłonie objęły jej uda, nagie pod sukienką. Dane uniósł drobną dziewczynę wyżej, by
łatwiej w nią wejść.
Wstrzymała oddech zaskoczona intensywnością namiętnych pieszczot. Jęknęła
wystraszona zaborczymi pocałunkami.
- Tutaj - szeptał drżącym głosem Dane. - Wezmę cię na stojąco. - Czuła jego gorące i
natarczywe dłonie. Żaden mężczyzna nie dotykał jej w ten sposób. Pożądanie całkiem
zamroczyło Dane'a. Tess czuła się jak przedmiot, którym zamierzał się posłużyć, by
zaspokoić swoje potrzeby.
Oddychając ciężko, uwolnił ją nagle z uścisku, aż Tess dotknęła stopami podłogi.
Uniósł głowę. Oczy lśniły mu jak w gorączce. Drżał na całym ciele. Silne dłonie o długich,
mocnych palcach ścisnęły piersi Tess. Pocałował ją zachłannie i jęknął:
- Moje plecy. Kręgosłup mi wysiada. Chodźmy do łóżka, tam będzie nam
wygodniej…
Tess zorientowała się, że to jedyna szansa, by wyrwać się z męskich objęć i uciec.
Odepchnęła Dane'a i uskoczyła w bok. Na jej twarzy malował się tak wielki strach, że nawet
oszołomiony żądzą Dane wreszcie to spostrzegł. Tess bała się, że weźmie ją siłą, nie okazując
żadnej czułości. Płakała. Urywany szloch rozbrzmiewał głośno w obszernym mieszkaniu.
Szeroko otwarte oczy były pełne łez.
- Nie podchodź! - krzyknęła, gdy zrobił krok w jej stronę. Rozpalone pożądaniem
oczy nadal lśniły jak w gorączce. - Odczep się ode mnie!
Dane zrozumiał wreszcie, że Tess się go boi. Do tej chwili był tak oszołomiony
pocałunkami i namiętnymi pieszczotami, że nie zwracał uwagi na żadne protesty. Westchnął
głęboko, próbując nad sobą zapanować. Całkiem się zapomniał. To niewybaczalne.
Obserwował Tess pociemniałymi ze złości oczyma. Jego twarz odzyskiwała powoli
obojętny wyraz.
- Sama tego chciałaś - stwierdził ostro, próbując odzyskać spokój.
- Nie! - krzyknęła z rozpaczą.
- Pragnęłaś mnie - powiedział. - W przeciwnym razie po co byś mnie nachodziła?
- Ja cię kocham! - szlochała, dygocząc na całym ciele. Objęła dłońmi wstrząsane
łkaniem ramiona, zasłaniając piersi przed jego zachłannym spojrzeniem.
- Ach, jest i miłość! - Czarne oczy ponownie zalśniły ogniem żądzy. Smukłe, mocne
ciało przebiegł dreszcz. Dane nadal był podniecony aż do bólu. - Wszystko jasne. Skoro mnie
kochasz, chodź tu i daj mi dowód, że nie rzucasz słów na wiatr, ty mała kusicielko.
- Nie mogę. - Tess zrobiło się ciężko na sercu. Łzy płynęły jej po policzkach. Po
chwili milczenia dodała szeptem: - Przez ciebie wszystko mnie boli!
Jej obawy doprowadzały go do rozpaczy i wściekłości. Tak samo czuł się, gdy Jane
przestała z nim sypiać; kpinom i oskarżeniom nie było końca.
- Czyżby? - powiedział lodowatym tonem. - Skoro nie pójdziesz ze mną do łóżka, to
idź stąd. Chciałem się z tobą przespać. Na litość boską! - jęknął, gdy Tess cofnęła się
odruchowo. - Dlaczego ci się nie podobam? Czemu jestem gorszy od innych, z którymi
sypiałaś?
Tess otworzyła szeroko oczy i spłonęła rumieńcem. Przebiegł ją dreszcz. Dane pojął
wreszcie, że nie było w jej życiu innych mężczyzn. Nie patrzyłaby na niego w ten sposób,
gdyby miała choćby jednego kochanka.
- Tess, jesteś dziewicą? - zapytał, śmiertelnie przerażony własną głupotą.
Nie była w stanie patrzeć w rozszerzone strachem czarne oczy. Chwyciła torebkę i
wybiegła z mieszkania. Dane patrzył za nią. Nie pobiegł za uciekinierką; nie usłyszała od
niego przeprosin. Wmawiał sobie, że to najlepsze wyjście. Niech myśli, że go to wcale nie
obeszło. Bardzo cierpiał, ale cóż mógł ofiarować tej dziewczynie? Najwyżej odrobinę
życzliwości. Wrócił do kuchni. Chłód ścisnął mu serce, a ciemne oczy spoglądały ponuro.
Obiecał sobie, że nigdy więcej nie zaufa kobiecie - nawet Tess. Istne wcielenie niewinności!
Skąd miał wiedzieć? Oby tylko dzisiejsze przeżycie szybko zatarło się w jej pamięci.
Dość wspomnień, skarcił się w duchu. Uruchomił mercedesa i pojechał do biura. Cały
personel czekał na wieści o zdrowiu koleżanki. Dane wcale się nie dziwił. Tess była ogromnie
lubiana.
- Co z nią? Wyjdzie z tego? - Helen odezwała się pierwsza. Patrzyła na niego z obawą.
- Czuje się lepiej - zapewnił. - Nadal jest oszołomiona po narkozie, ale wkrótce
odzyska siły. Rana szybko się goi.
- Kiedy zostanie wypisana ze szpitala? - wypytywała niecierpliwie Helen. - Mogłaby
zamieszkać u mnie. Będę się nią opiekować.
- Zabiorę ją do siebie - oznajmił Dane. Był zaskoczony własną deklaracją. Jego
pracownicy nie kryli zdziwienia. - Pojedziemy na ranczo. Jose i Beryl mogą się nią zająć,
kiedy będę w agencji. - Zwrócił się do Helen. - Potrzebujemy sekretarki. Znajdziesz jakieś
zastępstwo?
- Już o tym pomyślałam. Ta dziewczyna wkrótce tu będzie - odparła. - Szybko pisze
na maszynie, znakomicie j stenografuje. Z referencji wynika, że potrafi trzymać język za
zębami.
- Świetnie. - Dane mimo woli popatrzył na biurko, przy którym siedziała zwykle Tess.
Dziś jej fotel był pusty.
- Orientujesz się w jej notatkach? - wypytywał zirytowany, rzucając Helen badawcze
spojrzenia. - Nie mam pojęcia, co mnie dzisiaj czeka. Jestem z kimś umówiony?
- Masz zjeść obiad z Harveyem Barrettem - przypomniała Helen. - Chodzi o
wymuszenia. Po południu czeka cię spotkanie z małżeństwem poszukującym córki. Nazywają
się Addisonowie. Potem rozmowa z facetem, który chce, żebyśmy śledzili jego żonę.
- Mam coś przed południem?
- Nic pilnego.
- Doskonale. Wstąpię do siebie. Potem będę w szpitalu. Stamtąd pojadę na obiad z
klientem.
- Sądziłam, że Tess czuje się lepiej. - Helen zmarszczyła brwi.
Dane bez słowa ruszył ku drzwiom.
- Jeśli to będzie konieczne, szukajcie mnie telefonicznie w jej separatce. - Podał numer
do szpitalnego pokoju.
- Jasne, szefie. Powiedz tej biedulce, że za nią tęsknimy.
Dane z roztargnieniem skinął głową. Myślami był już przy Tess.
ROZDZIAŁ DRUGI
Tess nieświadomie jęknęła z bólu. Miała dziwny sen. Powoli wracała do
rzeczywistości. Zapewne śniła o ukochanym. Tylko on pojawiał się w jej wizjach. To
śmieszne, zważywszy, jak okrutnie ją potraktował.
Jakiś dźwięk wyrwał ją z sennego odrętwienia. Otworzyła oczy i ujrzała Dane'a
siedzącego na krześle przy łóżku.
- Dlaczego wróciłeś? - zapytała, odruchowo napinając mięśnie. - Powinieneś być w
pracy.
- Moja praca polega między innymi na zapewnieniu ci właściwej opieki - odparł z
kamienną twarzą.
Na dźwięk znajomych słów powróciły wspomnienia sprzed kilku lat, kiedy to Dane
był ranny. Zbyt dobrze pamiętała, co się później wydarzyło. Zamknęła oczy, by łatwiej znieść
ból.
- Odejdź, proszę - szepnęła.
Dane westchnął głęboko. Nie mógł patrzeć na jej wykrzywioną cierpieniem twarz.
- Nie masz nikogo prócz mnie.
Tak rzeczywiście było. Babcia Tess umarła przed rokiem.
- Jesteś moim szefem, Dane - odparła z pozornym spokojem. Mówiła cicho i patrzyła
mu prosto w oczy. - To wcale nie oznacza, że masz się mną opiekować.
- Muszę cię o coś zapytać. - Dane usiadł na brzegu krzesła i oparł łokcie na kolanach,
obserwując uważnie chorą. - Powinienem zrobić to już dawno. Czy nadal cierpisz z
powodu… tamtego dnia? Jak bardzo to przeżyłaś?
- Nie wiem, o czym mówisz - odparła chłodno. Zarumieniła się i odwróciła głowę.
- Czyżby? - odparł z kpiącym uśmiechem. - Od trzech lat unikamy tego tematu. Byłaś
wobec mnie tak chłodna i oficjalna, że nie mogłem z tobą normalnie porozmawiać, a nawet
przeprosić.
- Dlaczego miałbyś zaprzątać sobie tym głowę? - powiedziała. - Przecież chciałeś się
ode mnie uwolnić. Dopiąłeś swego. Za żadne skarby świata nie będę próbowała się do ciebie
zbliżyć.
- Innych mężczyzn także będziesz unikała - dodał ponuro.
- Przestań mnie dręczyć. Znajdź sobie inną rozrywkę. - Tess naciągnęła wyżej kołdrę i
utkwiła spojrzenie w okiennej szybie.
- Zabieram cię na ranczo. Tam szybko odzyskasz siły.
Tess pobladła. Uniosła się na łokciu i patrzyła na niego oczyma wielkimi jak spodki.
Twarz miała nieruchomą jak maska.
- O Boże! - jęknął Dane. - Nie patrz na mnie w ten sposób.
- Nie pojadę - szepnęła, ściskając drżącymi dłońmi brzeg prześcieradła. - Nie chcę u
ciebie mieszkać. Wykluczone!
Dane zacisnął powieki. Nie był w stanie patrzeć na wystraszoną dziewczynę.
Poderwał się z krzesła i podszedł do okna.
- Tamtego dnia… nie miałem pojęcia, że jesteś dziewicą - rzucił ostro. -
Zorientowałem się poniewczasie, gdy byłaś już śmiertelnie przerażona. Sądzisz, że nie wiem,
czemu w ogóle nie spotykasz się z mężczyznami? - Odwrócił głowę i popatrzył Tess prosto w
oczy. - Nie waż się myśleć, że jestem bez serca. Zapewniam, że miałem i nadal mam wyrzuty
sumienia.
- To przeszłość… - Westchnęła, przyglądając się uporczywie swoim dłoniom
zaciśniętym na pościeli.
- Nie dla mnie. Mam wrażenie, jakby to było wczoraj - odparł ponuro. - Na miłość
boską, nie odtrącaj mnie!
- Wcale tego nie robię.
Dane natychmiast podszedł do łóżka. Był równie blady jak ranna dziewczyna.
Popatrzył jej w oczy.
- Tess, zdaję sobie sprawę, że odczuwasz lęk, ilekroć się do ciebie zbliżam. Tylko
ślepiec by tego nie dostrzegł. Zapewniam, że z mojej strony nic ci nie grozi. Chcę tylko,
żebyś była pod dobrą opieką do czasu, aż wyzdrowiejesz.. Gdy wyjadę, Beryl się tobą
zaopiekuje.
- Nie znam Beryl. Helen powiedziała, że mogę u niej zamieszkać…
- Helen spędza dużo czasu w agencji, potem biegnie na lekcje tańca, a gdy ma wolną
chwilę, umawia się z Haroldem na pizzę. To oznacza, że całymi dniami będziesz sama jak
palec.
- Nic nie szkodzi. Dam sobie radę.
- Posłuchaj mnie uważnie - rzucił Dane przez zaciśnięte zęby. Podszedł bliżej. Z
irytacją spostrzegł, że Tess skuliła się pod kołdrą. - Widziałaś, jak doszło do sprzedaży
narkotyków. Będziesz musiała zeznawać. Policji przy transakcji nie było, prawda? Mają tylko
poszlaki. Pamiętaj, że widziałaś na własne oczy tamto zdarzenie. Jeden z gangsterów wciąż
jest na wolności. Z pewnością zdążył się dowiedzieć, kim jesteś. Rozumiesz, co to oznacza?
- Chyba nie spodziewasz się najgorszego - powiedziała z namysłem Tess.
- Do cholery! Nie bądź naiwna! Od dziesięciu lat mam do czynienia z takimi
łobuzami. Wiem, do czego są zdolni. Będziesz mogła czuć się bezpieczna dopiero wtedy, gdy
obaj przestępcy trafią za kratki. Do zakończenia procesu trzeba cię chronić. Potrafię o to
zadbać. Jeśli wyjadę, na miejscu będzie zarządca rancza, który w latach czterdziestych sam
był teksaskim strażnikiem. Strzela niemal tak celnie jak ja.
Tess ukryła twarz w dłoniach. Nie chciała przystać na propozycję Lassitera. To dla
niej zbyt ciężka próba. Szczerze mówiąc, łatwiej byłoby stanąć oko w oko z gangsterami.
- Możesz traktować mnie jak wroga, jeżeli ci to doda pewności siebie, tylko jedź ze
mną. Nie ryzykuj własnego życia.
- A co ja mam za życie? - mruknęła żałośnie Tess, odgarniając potargane włosy. -
Tylko praca i telewizja.
- Masz zaledwie dwadzieścia dwa lata - przypomniał Dane. - Za wcześnie na cynizm.
- Miałam dobrego nauczyciela - rzuciła drwiąco i spojrzała mu w oczy. - Sam dawałeś
mi lekcje.
Wyraz twarzy Tess sprawił, że Dane poczuł się winny.
- Nie miałem w życiu nikogo bliskiego - tłumaczył. - Kiedy ojciec postanowił odejść,
byłem jeszcze chłopcem. Uwielbiałem tatę. Matka nie mogła na mnie patrzeć, ponieważ
byłem do niego podobny. Jane zaraz po ślubie twierdziła, że mnie kocha, a potem zmieniła
zdanie i odeszła. - Pochylił się nad Tess, która spojrzała w czarne lśniące oczy. - Szczerze i
otwarcie wyznałaś mi swoją miłość, a ja cię odepchnąłem. Cierpiałaś przeze mnie,
odczuwałaś strach. Rozumiesz, do czego zmierzam, maleńka? Ja po prostu nie wiem, czym
jest prawdziwa miłość!
Umilkł widząc, że Tess mimo woli spogląda na niego z czułością. Po chwili zapytał
śmiało:
- Czy na mój widok odczuwasz jedynie lęk? - Popatrzył na usta Tess, które rozchyliły
się lekko pod jego uporczywym spojrzeniem. Delikatnie musnął kciukiem różowe wargi.
Pieszczota była tak łagodna i czuła, że Tess wstrzymała oddech. - A może pomimo złych
doświadczeń sprzed lat nadal coś do mnie czujesz?
Dziewczyna odsunęła się na bezpieczną odległość. Zdawała się nie słyszeć ostatnich
słów Dane' a. Za wszelką cenę musiała przerwać czułe dotknięcie, które przyprawiało ją o
zawrót głowy. Oczy miała szeroko otwarte; serce kołatało niespokojnie.
Dane popatrzył jej w oczy. Oddychał z trudem. Nie musiała niczego tłumaczyć. Strach
nie zabił uczucia, które do niego żywiła. Poczuł ulgę; daremnie próbowała ukryć zmieszanie
wywołane niewinną pieszczotą. Dane miał wprawdzie aż trzydzieści cztery lata, ale po raz
pierwszy w życiu dotknął kobiety tak czule i łagodnie.
- Przyznaj się. Lęk to nie wszystko, prawda?
- Dane…
- Lekarz powiedział, że wypiszą cię rano. Nie przestrasz się, jeśli zobaczysz pod
drzwiami umundurowanego funkcjonariusza. Będzie cię pilnował, póki nic wyjdziesz ze
szpitala.
Tess popatrzyła z obawą na Dane'a, który długo obserwował ją w milczeniu.
- Dla ciebie chcę być czuły i delikatny. To duży postęp - wyznał cicho. - Jeśli się
postaram, może z czasem pozwolisz, żebym cię dotknął.
- Nie - odparła pospiesznie. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. - Z pewnością nie
zgodzę się, abyś mnie potraktował tak… jak kiedyś.
- Zrozum, maleńka. Nie znałem do tej pory dziewczyny takiej jak ty. Jesteś czysta i
niewinna - powiedział, z trudem dobierając słowa. - Czułość była mi obca, ale to nie
usprawiedliwia tamtego postępku. Zachowałem się jak dzikus i bardzo tego żałuję.
- Nie chcę o tym rozmawiać, Dane - oświadczyła, spoglądając na splecione dłonie.
Sprawiała wrażenie znacznie starszej niż w rzeczywistości, - Zostaw mnie w spokoju, Dane.
Nie mam sił na sprzeczki.
Czemu nie domyślił się od razu, co dręczy Tess? Po wielu latach znajomości w ogóle
jej nie znał. To oczywiste, że poczuła się odrzucona, gdy ojciec oddał ją babci na
wychowanie, by mieć czas na niezliczone romanse. Ślub z matką Dane’a z pewnością
spowodował dalsze rozluźnienie więzów między ojcem i córką. Tess pragnęła obdarzyć
kogoś uczuciem i wybrała fatalnie; trafiła na człowieka, który niewiele wiedział o miłości,
chował w sercu urazy i uprzedzenia, miał za sobą nieudane małżeństwo, a jego ciało
poznaczone było niezliczonymi bliznami.
Dane skrzywił się, gdy ujrzał wyraz twarzy Tess. Miał wrażenie, że ponosi winę za
wszystkie jej cierpienia. Z pewnością często przez niego płakała.
- Lubisz konie? - zapytał.
- Zawsze się ich bałam.
- Zapewne dlatego, że mało o nich wiesz. Gdy wyzdrowiejesz, nauczę cię jeździć
konno.
- Nie trzeba - odparła Tess drżącym głosem. - Daj spokój. Nie potrzebuję litości.
Dane chciał odpowiedzieć, lecz daremnie szukał właściwych słów. Westchnął
głęboko.
- Wpadnę do ciebie jutro - rzucił na odchodnym. - Odpoczywaj.
Tess skinęła głową. Przymknęła oczy. Chciała o nim zapomnieć - choćby na krótko.
Nie pozwoli, by znów ją omotał. Tym razem zdoła się uchronić przed niebezpiecznym
urokiem tego mężczyzny.
ROZDZIAŁ TRZECI
Na swoim ranczu Lassiter hodował rasowe bydło. Jose Dominguez doglądał zwierząt,
Hardy był kucharzem. Dan, mąż Beryl, pracował jako zarządca; miał do dyspozycji sześciu
kowbojów oraz kilku fachowców niezbędnych do sprawnego działania farmy.
Tess nie chciała opuszczać szpitala i jechać na ranczo szefa, ale brakło jej sił, by z nim
walczyć. Dane porozumiał się z lekarzem i z pomocą Helen spakował wcześniej rzeczy
chorej. Walizkę miał w bagażniku, gdy zajechał pod szpital. Dopilnował, by wypisano Tess,
zaprowadził ją do mercedesa i ruszył prosto do Branntville.
Tess z obawą myślała o nadchodzących dniach, które miała spędzić w towarzystwie
szefa. Dane zachowywał się dziwnie. Niepokoiła się bardziej niż zwykle.
Lassiter był na co dzień dość milczący. Jedynie podczas rozmów z klientami ożywiał
się trochę. Przez całą drogę do Branntville w aucie panowała martwa cisza. Pogrążona w
zadumie Tess spoglądała w okno. Od czasu do czasu krzywiła się, czując ból w ramieniu.
- To już ranczo? - zapytała, gdy wyjechali z miasteczka i ujrzeli biały płot okalający
posiadłość aż po horyzont.
Na bramie widniał znak farmy: stylizowana czarna ostroga. Dane ożywił się nieco i
zaczął opowiadać Tess o zamożnych rodzinach z sąsiedztwa. Było wśród nich dwoje młodych
ludzi, którzy wyraźnie mieli się ku sobie.
- Pewnie wezmą ślub i połączą dwie fortuny. Oby żyli długo i szczęśliwie - stwierdziła
Tess.
- Są jeszcze bardzo młodzi. Poza tym małżeństwo wcale nie gwarantuje szczęścia -
odparł z goryczą.
- Moim zdaniem ludzi decydujących się na trwały związek wiele musi łączyć.
- Na przykład? - zapytał zerkając na Tess.
- Wzajemny szacunek, podobne zainteresowania i doświadczenie życiowe.
- A łóżko?
- Bez tego nie byłoby potomstwa… - Tess poruszyła się niespokojnie i utkwiła
spojrzenie w przedniej szybie.
- Bywa, że ludzie nie mogą mieć dzieci. Czy to znaczy, że nie powinni razem sypiać?
- odrzekł ponuro Dane.
- Ależ nie. - Tess oglądała własne dłonie. - Silne więzi erotyczne to dla wielu osób
rzecz całkiem naturalna.
- Tess… - Dane szukał odpowiednich słów. - Chyba nie masz pojęcia, na czym
polegają te sprawy.
- Tak sądzisz? - Tess spłonęła rumieńcem.
Zerknął na jej profil i krew zaczęła szybciej krążyć w jego żyłach. Tess nie miała
pojęcia, jak to jest między kobietą i mężczyzną. Przez niego nabawiła się owych zahamowań.
Skrzywdził ją i przestraszył. Szkoda, że tak się stało. Gdyby potrafił zdobyć się na odrobinę
czułości… cudownie byłoby leżeć, trzymając w objęciach śliczną kochankę i dzielić rozkosz
jak tysiące innych par. Mięśnie Lassitera sprężyły się natychmiast pod wpływem tej wizji.
Gdyby Tess nadal go kochała…
Stłumił jęk. Pochopnie odrzucił bezcenny dar. Cóż za ironia losu! Przed laty narobił
głupstw, gdy po niebezpiecznym postrzale odzyskiwał zdrowie. Trzeba było kolejnego
nieszczęścia, by uświadomił sobie bezsens własnego postępowania.
- Jesteśmy na ranczu.
Uśmiechnął się mimo woli. Zbliżali się do obszernego parterowego budynku
wzniesionego z drewna i pomalowanego na biało. Otaczały go kwietne rabaty i wysokie
drzewa.
- Jak tu pięknie! - wykrzyknęła Tess.
- Posiadłość należała do mojego dziadka - wyjaśnił Dane. - Zapisał mi ją w
testamencie.
- Cudowne miejsce - zachwycała się Tess. Ze wzruszenia brakło jej tchu. - Jakie
piękne rabaty! Idę o zakład, że wiosną masz tu istny dywan z kwiatów.
- To zasługa Beryl. Wie, jak upiększyć otoczenie. Jeśli zechcesz, pokaże ci cały ogród.
- Uwielbiam rośliny - wyznała Tess. - Nie mam ich gdzie uprawiać. Zastawiłam
doniczkami wszystkie parapety w moim mieszkaniu. Gdy mieszkałam u babci, zajmowałam
się ogrodem.
- Widzisz? Nic o tobie nie wiem. - Dane podjechał do schodów prowadzących na
werandę, wyłączył silnik i obrzucił Tess badawczym spojrzeniem. - Nie mam pojęcia, kim
naprawdę jesteś.
- Dlaczego miałoby cię to interesować? - odparła wymijająco. - Spójrz! To Beryl,
prawda? - Na schody wybiegła niska, siwowłosa kobieta.
- Zgadłaś.
- Nareszcie jesteś! - gderała starsza pani. - Jak zwykle spóźniony. To ona? - Beryl
zmierzyła Tess taksującym spojrzeniem. - Blada i wychudzona, biedactwo. Muszę ją
odkarmić. Jak ramię, dziecinko? Wciąż boli?
- Znacznie mniej niż. przedtem. - Tess od razu poczuła się na farmie jak u siebie w
domu.
- Dość gadania - wtrącił Dane. - Trzeba zaprowadzić pacjentkę do pokoju. Jeśli dłużej
tu postoimy, na pewno się przeziębi.
- Wcale nie jest chłodno - stwierdziła Beryl. - Nim upłynie miesiąc, wszystko tu
zakwitnie!
Tess potrafiła sobie wyobrazić ten widok. Z żalem pomyślała, że go nie zobaczy, bo
wkrótce wyjedzie. Pozwoliła, by Dane objął ją ramieniem i wprowadził po schodach, ale
napięła mięśnie, jakby zamierzała uciec.
- Nie bój się - mruknął, gdy Beryl ruszyła przodem, wskazując drogę do jednego z
pokoi gościnnych. - Nie mam złych zamiarów.
- Dane… - Tess zarumieniła się mimo woli. Jej zakłopotanie wprawiło Lassitera w
irytację.
- Przestań być taka spięta. Jesteś wśród przyjaciół.
- Siebie również do nich zaliczasz? - odparła chłodno.
- Skończyłem trzydzieści cztery lata - mruknął, gdy szli korytarzem. - Nie przyszło ci
do głowy, że mam dosyć samotności? Pamiętasz, jak powiedziałaś, że oboje jesteśmy
osamotnieni. Nie mamy bliskich.
- Twierdziłeś, że nikt ci nie jest potrzebny.
- Od czternastu lat jestem gliną. - Dane wzruszył ramionami. - Ludzie mego pokroju z
trudem zmieniają poglądy.
Na samą myśl o ryzykownym zajęciu Dane'a Tess ogarnął niepokój. Stanęli jej przed
oczyma handlarze narkotyków, których przyłapała na gorącym uczynku. Do tej pory nie
myślała o przestrogach Lassitera, który uświadomił jej, że jest w sprawie nielegalnej
transakcji jedynym świadkiem.
- Co się stało? - wypytywał Dane.
- Przypomniałam sobie, jak zostałam ranna. Tamci mężczyźni…
- Tu jesteś bezpieczna - oznajmił stanowczo. - Nic ci nie grozi.
- Jasne - odparła z wymuszonym uśmiechem.
Beryl pomogła gościowi rozpakować walizkę. Dane poszedł obejrzeć cielę, które
urodziło się po ich przyjeździe. Zniknął na kilka godzin. W tym czasie Beryl i Tess zdążyły
się zaprzyjaźnić. Gdy ponownie zajrzał do gościnnego pokoju, Tess ledwie go poznała.
Miał na sobie roboczy strój kowboja - koszulę w niebieskie paski z długimi rękawami,
zapinanymi na metalowe guziki, wypłowiałe niebieskie dżinsy, długie skórzane ochraniacze
podtrzymywane szerokim paskiem ze srebrną klamrą, czarne wysokie buty wyszywane
błyszczące nicią i stary kapelusz z szerokim rondem włożony na bakier. Tess patrzyła na
niego jak urzeczona. Nie widziała go nigdy w takim stroju.
- Wyglądasz, jakbyś uganiał się za cielakami po zaroślach - gderała Beryl.
- Strzał w dziesiątkę - odparł Dane. - Musieliśmy wypłoszyć stadko krów z zagajnika.
Sama wiesz, że to nie jest łatwa robota. - Zwrócił się do Tess: - Rozpakowana?
Tess skinęła głową.
- Czemu tak mi się przyglądasz? - Dane uniósł brwi.
- Wyglądasz… inaczej - odparła, daremnie szukając właściwego słowa na określenie
zmiany, która w nim zaszła.
- Tutaj nie muszę grad układnego człowieka interesów - powiedział, uśmiechając się
lekko. - Jestem u siebie. To mój dom.
Tess odwróciła wzrok. Dom… Miała własne mieszkanie, ale nie istniało na tym
świecie miejsce, gdzie czułaby się całkiem swobodnie. U babci było ładnie i wytwornie, ale
liczył się tylko efekt, a nie domowe ciepło.
- Co jest na obiad? - Dane popatrzył na Beryl. Zirytował się wyraźnie, gdy Tess
popadła w zamyślenie i przestała zwracać na niego uwagę.
- Wołowina - odparła Beryl i dodała z uśmiechem: - I ziemniaki. A czego się
spodziewałeś?
- Mnie to wystarczy. Zmienię ciuchy.
Tess obserwowała go ukradkiem. Jej oczy zdradzały więcej, niż sądziła. Wspominała,
jak wybił brutalnie z jej głowy uwielbienie dla wyśnionego bohatera. Kochała go całym
sercem, ale odrzucił tę miłość. Teraz próbował wszystko naprawić. Czyżby nie rozumiał, że
jest za późno? Minęło tyle lat.
- Ty się go boisz! - mruknęła Beryl, spoglądając na Tess z niedowierzaniem. Przez
chwilę obserwowała ją uważnie. - Kochanie, przecież Dane nawet muchy by nie skrzywdził!
Zapewne, pomyślała z goryczą Tess. Cierpiała przez niego, ale za nic w świecie nie
wyznałaby starszej pani, co się stało.
- Nie przepadał za moim ojcem - odparła wymijająco. - Siłą rzeczy ja również nie
cieszę się jego sympatią. Bardzo mi pomógł, gdy zostałam ranna, lecz mimo to wolałabym
mieszkać na przeciwległym skraju miasta i spotykać mego szefa tylko w biurze.
- W takim razie słabo go znasz. - Beryl nie dawała za wygraną. - Przyznaję, że bywa
szorstki i niecierpliwy, ale nigdy mściwy. Matka zatruła mu życie, gdy mąż ją opuścił.
Starałam się opiekować małym najlepiej, jak umiałam, bo Nita go zaniedbywała.
- Mój ojciec miał tę samą wadę - oznajmiła Tess.
- Widzisz! Coś was łączy.
- Jasne. Oboje jesteśmy ludźmi.
Tess szybko oswoiła się z warunkami życia na ranczu. Wszystko ją ciekawiło.
Odzyskała spokój i poczucie wewnętrznej równowagi. Chętnie i często pomagała Beryl.
Ramię bolało ją czasami, ale wyjaśniła starszej kobiecie, że należy je koniecznie rozruszać,
bo w przeciwnym razie nie odzyska dawnej sprawności. Nakrywała do stołu i starała się
odciążyć Beryl. Szybko zyskała sympatię pracowników farmy.
Dane był rozczarowany, bo trzymała się od niego z daleka. Zawsze miała jakiś powód,
by wyjść z pokoju, gdy on tam wchodził. Jeżeli po obiedzie przesiadywał w salonie, a nie w
swoim gabinecie, Tess wymykała się do swego pokoju.
W biurze agencji utrzymywali wyłącznie kontakty służbowe. Tess stenografowała,
łączyła rozmowy telefoniczne i pilnowała, by wszystko szło według planu. Teraz sytuacja się
zmieniła. Ranczo stanowiło naturalne środowisko Lassitera; stał się tam innym człowiekiem.
Tess nie umiała sobie z tym poradzić. Nawet wówczas, gdy był ranny, postępował według
ściśle określonych zasad. Raz tylko - w swoim mieszkaniu - całkiem się zapomniał. Ranczo
było jego azylem. Mało kto mógł je odwiedzić. Tess nie miała pojęcia o istnieniu posiadłości.
Tu, z dala od miasta, Dane odzyskiwał spokój i pewność siebie. Nie musiał stale mieć
się na baczności. Utykał nieco z powodu ciężkiej pracy. Częściej niż w biurze dawało o sobie
znać jego wybuchowe usposobienie, a mimo to wydawał się bardziej zrównoważony i
otwarty. Tess nie była tym zachwycona. Odczuwała zakłopotanie, bo nikt się nimi nie
interesował. Beryl zachowywała dystans; reszta pracowników zajmowała się własnymi
sprawami. Tess była zdana na towarzystwo Lassitera, co oznaczało, że ma powody do
niepokoju.
Dane szybko się zorientował, że Tess go unika; był na nią zły. Gdy po trzech dniach
nic się nie zmieniało, postanowił z nią poważnie porozmawiać. Wszedł do obory, gdzie Tess
karmiła osierocone cielę.
- Przestań mnie unikać - powiedział bez żadnych wstępów.
Tess spoglądała na niego z obawą. Miała na sobie dżinsy, niebieską bluzkę i dżinsową
kurtkę. Włosy zaplotła w warkocz. Nawet bez makijażu wyglądała bardzo ładnie. Dane od
razu to zauważył.
- Muszę nakarmić to biedactwo - oznajmiła, by zyskać na czasie. Wskazała trzymaną
w ręku butelkę. Cielę piło z niej, trzymając łebek na kolanach Tess.
- Nie zmieniaj tematu. - Dane pospiesznie zdjął kapelusz i ukląkł obok niej. Popatrzył
w szare oczy. - Od paru dni usiłuję ci powiedzieć, że strasznie żałuję wszystkiego, co
zrobiłem… tamtego dnia.
Tess natychmiast się zarumieniła. Serce kołatało w jej piersi coraz szybciej. Wolała
nie pytać, czemu tak się dzieje.
- Gdybym wiedział, że byłaś niewinna, z pewnością nie rzuciłbym się na ciebie jak
dzikus.
- Już mi to mówiłeś - wykrztusiła.
- Wtedy nie chciałaś mnie słuchać. - Nerwowym ruchem odgarnął gęstą wilgotną
czuprynę. - Wiem, że kręci się wokół ciebie paru facetów. Chyba już wiesz, że czułe sam na
sam nie jest regułą. Kochankowie bywają gwałtowni.
Tess w milczeniu patrzyła na cielaczka.
- I cóż? - Delikatnie uniósł jej twarz i zmusił, by spojrzała mu w oczy. - Powiedz coś.
- Ja z nikim… - odparła wreszcie. - Nigdy…
Lassiter długo milczał.
- Na żadnej kobiecie nie zależało mi tak bardzo, abym troszczył się o jej uczucia i
potrzeby - wyznał szczerze. - Pragnąłem Jane. Byłem przekonany, że mnie kocha, uznałem
więc, że nie muszę za każdym razem grać roli czułego uwodziciela.
Tess westchnęła. Z nikim się dotąd nie kochała, ale o erotyce wiedziała chyba
znacznie więcej niż Dane.
- Nie możesz tak… - Zarumieniła się i dokończyła odważnie: - Musisz zrozumieć, że
potrzeby kobiet i mężczyzn są różne. My potrzebujemy czasu i pieszczot.
- Skąd wiesz? - zapytał. - Przed chwilą dałaś mi do zrozumienia, że nie straciłaś
jeszcze dziewictwa.
- To wcale nie oznacza, że jestem tępą idiotką - odparła, rumieniąc się jeszcze
bardziej. Spojrzała mu w oczy. - Oglądam filmy, czytam książki. Orientuję się, w czym rzecz,
i wiem, co może odczuwać kobieta w ramionach ukochanego mężczyzny.
- Kochałaś mnie - stwierdził ponuro - a mimo to czułaś jedynie strach.
- To nie była miłość, tylko fatalne zauroczenie - wtrąciła, nie mogąc sobie darować, że
tak jawnie okazywała uczucia. Jako dziewiętnastolatka nie miała pojęcia, że należy ukrywać
tajemnice swego serca. - Cierpiałam z twego powodu… i nie chodziło jedynie o zranioną
dumę.
- Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Pragnąłem cię jak szaleniec - odparł z wahaniem.
Można by pomyśleć, że odczuwa ból. - Byłaś taka czuła i kochająca. Pomyślałem… - Zaklął
cicho i popatrzył jej w oczy. - Czy to ma znaczenie? I tak mnie nie chciałaś.
- Byłeś zbyt natarczywy - szepnęła.
Dane zacisnął w pięść rękę leżącą na kolanie.
- Nie potrafię inaczej postępować z kobietami! - odparł głucho. Zmrużył powieki i
spoglądał w szare oczy Tess. - Późno zacząłem. To chyba wina matki. Nienawidziła mnie i
dlatego straciłem pewność siebie. Unikałem dziewczyn. Stałem się mężczyzną dopiero jako
młody glina. Zapewne się domyślasz, że kobiety, jakie spotykałem w miejskiej dżungli, były
równie twarde i pozbawione sentymentów jak faceci. Brałem je szybko, bez miłości. - Patrzył
na Tess z niepokojem, jakby oczekiwał wyroku. - Rzuciłem się na ciebie tak zachłannie… bo
inaczej nie potrafię.
- Biedny Dane - szepnęła Tess, nie kryjąc współczucia. - Bardzo mi ciebie żal.
- Proszę? - mruknął z roztargnieniem, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
Tess nie była pewna, czy Dane ma świadomość, jak wiele swych tajemnic zdradził jej
tym wyznaniem. Po raz pierwszy od wielu miesięcy śmiało wyciągnęła rękę i pogłaskała go
po policzku. Palce miała zimne.
- Nie lituj się nade mną, kochanie - mruknął i odsunął się nagle. Oczy lśniły mu
dziwnym blaskiem. - Żadnej kobiecie nie pozwolę się nade mną użalać.
Wstał i ciężkim krokiem ruszył ku drzwiom. Zdumiona Tess odprowadziła go
wzrokiem.
Przez następne dwa dni z kolei Lassiter unikał Tess, jakby czuł się zakłopotany nazbyt
szczerym wyznaniem. Dziewczyna była znacznie mniej nerwowa od chwili, gdy pojęła, że
jego nastawienie wobec kobiet usunęło w cień potrzebę czułości. Z zadowoleniem pomyślała,
że wyniesiona z lektur wiedza teoretyczna o związkach mężczyzn i kobiet przyda jej się teraz
w życiu. Dane nie zaznał czułości i dlatego nie potrafił jej okazać, ale to można zmienić.
Dane przerwał jej te rozważania. Oznajmił, że pora wrócić do agencji. Nie mógł dłużej
zaniedbywać swojej firmy. Tess postanowiła z nim jechać; odzyskała siły, a ramię prawie już
nie bolało.
Dane pospiesznie spakował walizkę i pożegnał się z Beryl. W drodze do Houston był
milczący i nieprzystępny.
- Będziesz miała ochroniarza. Ma wszędzie za tobą chodzie - stwierdził chłodno, gdy
po godzinnej podróży odniósł walizkę do mieszkania Tess.
- Nie potrzebuję takiego anioła stróża - odparła buntowniczo. - W razie potrzeby mogę
zadzwonić na policję.
- O ile zdążysz - odparł krótko. - Nie masz pojęcia, w co się wpakowałaś.
- Drogi panie superglino - powiedziała, rzucając mu drwiące spojrzenie. - Gotowa
jestem się założyć, że nawet w czasie urlopu trzymasz spluwę pod poduszką, by móc o każdej
porze dnia i nocy stawić czoło przestępcom.
- Nie ukrywam, że lubię swoją pracę - przyznał Dane z uśmiechem, który przyprawił
Tess o drżenie serca. - Tylko w akcji i na ranczu naprawdę jestem sobą. Przejście z policji do
agencji detektywistycznej niewiele zmieniło, bo charakter pracy jest podobny, szczególnie
gdy mam do czynienia z kryminalistami.
- Adrenalina do krwi… i od razu czujesz się lepiej - mruknęła Tess. - Jesteś
uzależniony od ryzyka.
- Naprawdę?
- Dlatego nadal sam bierzesz najtrudniejsze sprawy, choć mógłbyś je zlecić
podwładnym. Szukasz mocnych wrażeń. - Spojrzenie szarych oczu przesunęło się po
muskularnej postaci. Tess pamiętała o bliznach na skórze okrytej ubraniem.
- To niezbyt przyjemny widok. Lepiej ci go oszczędzę. W przeciwnym razie
nabierzesz do mnie odrazy. - Dane był przenikliwym obserwatorem. Od razu wiedział, co ją
trapi.
- Myślałam o wypadku, a nie o twoim wyglądzie - oznajmiła stanowczo i popatrzyła
mu w oczy.
Ta uwaga trochę go uspokoiła, ale nadal był naprężony niczym struna. Zawsze chodził
prosto, jakby kij połknął. Nigdy sienie garbił i z góry patrzył na ludzi. Jego postawa i
charakter odznaczały się pewną wyniosłością. Był prostolinijny i bezkompromisowy.
- Mniejsza z tym. I tak nie ma co marzyć, by ktoś mi zaproponował pikantną
rozkładówkę w „świerszczyku” dla pań - odparł z uśmiechem. - Zresztą przed wypadkiem
również daleko mi było do supermana.
- Nie miałam okazji zobaczyć cię w spodenkach kąpielowych - odparła, wpatrując się
w niego jak w obraz.
- Nie paraduję w takim stroju, zwłaszcza w miejscach publicznych. - Dane nie
odrywał spojrzenia od szarych oczu. Stał bez ruchu, z trudem chwytając powietrze. - Chyba
nie miałbym nic przeciwko temu, żebyś na mnie popatrzyła. Nikomu innemu na to nie
pozwolę.
- Dlaczego ja? - zapytała cicho.
- Bo nie próbujesz mnie upokorzyć - odparł szczerze. - Wiele kobiet chętnie poniża
swoich partnerów. To im daje poczucie wyższości. Gdy facet pozwoli sobie wobec kobiety na
podobne zachowanie, od razu jest nazywany męską szowinistyczną świnią. Nie ma
sprawiedliwości na tym świecie.
- Wśród pań też bywają rozmaite charaktery.
Dane zrobił krok w jej stronę, wsunął palce w jasne włosy, objął palcami szczupły
kark i utonął spojrzeniem w szarych oczach.
- Naucz mnie - szepnął głucho.
- Czego? - spytała. Oddychała ciężko. Rozchyliła usta. Z bijącym sercem wpatrywała
się w Dane'a, który pochylił się i pożerał ją wzrokiem.
- Naucz mnie delikatności - szepnął z wargami przy jej ustach. Zdrętwiała, gdy zaczął
ją całować. Wdychała zapach wody kolońskiej, czuła siłę muskularnego torsu, który niemal
dotykał jej ciała. Usta Dane’a musnęły jej wargi. - Dobrze ci, Tess? - szepnął. - Powiedz mi.
- Dane, nie powinniśmy - odparła drżącym głosem. Położyła dłonie na jego piersi
okrytej białą koszulą, wsunęła je pod tweedową marynarkę. Czuła ciepło jego skóry i miękkie
włosy porastające szeroką klatkę piersiową. Mimo woli rozchyliła wargi, oszołomiona
pocałunkami. Nogi się pod nią ugięły.
- Przecież… mnie nienawidzisz - odparła cicho.
- Mylisz się. Nienawidziłem matki - szeptał, wsuwając palce w jasne włosy. -
Znienawidziłem moją byłą żonę. Wściekałem się na cały świat, ale do ciebie nigdy nie
czułem nienawiści. - Zmarszczył ciemne brwi, jakby go coś zabolało. - Wierz mi, Tess.
Zadrżał i pocałował ją zachłannie. Zamknął się wokół nich krąg ciszy nabrzmiałej
czułością i pożądaniem.
Przez chwilę Tess miała wrażenie, że czas się cofnął, ale tym razem nie czuła lęku,
gdy wziął ją w ramiona. Pieszczoty silnych dłoni były delikatne. Dane panował nad sobą, nie
spieszył się wcale i nie popędzał Tess, która doceniła to i zaufała mu całkowicie. Wiedziała o
nim znacznie więcej niż przed laty i to przesądziło o jej decyzji. Oddała pocałunek.
Poznawała smak zachłannych warg. W najśmielszych marzeniach nie oczekiwała takiej
przyjemności. Zmysłowe usta Dane'a miały smak kawy. To było cudowne. Była tak
oszołomiona, że nogi się pod nią ugięły. Była jak w gorączce.
- Dane… - jęknęła spazmatycznie. Mężczyzna objął ją mocniej, wsunął język między
rozchylone wargi. Pieścił ją coraz śmielej, całował coraz bardziej niecierpliwie.
Uniósł głowę, wsłuchując się w głośne uderzenia swojego serca. Długo patrzył w
zamglone szare oczy, uradowany tym, co w nich zobaczył. Tess się go nie bała; udało mu się
rozbudzić jej uśpione zmysły. Nie mieściło mu się w głowie, że czułość tyle między nimi
zmieniła. Odczuwał rozkosz pocałunku silniej niż kiedykolwiek.
Przytulił mocno Tess, szepcząc jej do ucha, o czym marzy. Krzyknęła podniecona
tymi słowami, uniosła ramiona i zarzuciła mu je na szyję. Niespodziewanie zadzwonił telefon.
Tess odsunęła się nieco. Poczuła ból w zranionym ramieniu. Dane jęknął, uniósł głowę i
popatrzył w rozgorączkowane szare oczy. Tess drżała, ale nie odepchnęła go, tylko przytuliła
się znowu. Była podniecona. Ta świadomość sprawiła, że serce mocniej zabiło mu w
piersiach.
Tess ledwie stała. Kolana się pod nią ugięły.
- Bez obaw, kochanie - szepnął Dane, tuląc ją w ramionach. - Trzymam cię mocno.
Wziął Tess na ręce, podszedł do fotela i usiadł, biorąc ją na kolana. Podniósł
słuchawkę hałaśliwego telefonu.
- Tak, wróciła. Czuje się nieźle. Nie możesz teraz z nią rozmawiać. Powiem, żeby do
ciebie zadzwoniła - rzucił oschle i zakończył rozmowę.
- Helen - mruknął, spoglądając w zamglone oczy. - Chciała sprawdzić, czy jesteś do
domu.
- Miło z jej strony.
- Owszem, ale zadzwoniła nie w porę - oznajmił zmysłowym szeptem i musnął
wargami jej usta. - Cieszę się, że mnie pragniesz, Tess. Udało mi się obudzić twoje zmysły.
- Jesteś zarozumiały…
Nie pozwolił jej dokończyć. Całował rozchylone wargi. Przywarła do niego,
spragniona zmysłowej pieszczoty. Gdy w końcu podniósł głowę, długo wpatrywał się w Tess,
która spłonęła rumieńcem i przytuliła twarz do jego szyi. Z czarnych oczu wyzierała czułość i
żądza.
- Żadnej kobiety nie całowałem w ten sposób - szepnął po chwili milczenia.
- Dla mnie to również całkowite zaskoczenie. - Zarumieniła się jeszcze bardziej. -
Słowa, które szeptałeś mi do ucha…
- Rozpaliły cię tak, że krzyknęłaś - powiedział. Oczy lśniły mu gorączkowym
blaskiem. - Innym kobietom tego nie mówiłem. Z tobą wszystko jest inaczej.
- Obejmowałeś mnie delikatnie. Nie czułam bólu.
Dane zacisnął zęby. Jak urzeczony wpatrywał się w rozchylone usta Tess. Pragnął jej i
cierpiał w milczeniu. Trzeba wziąć się garść i rozumować trzeźwo, póki jeszcze potrafi nad
sobą zapanować.
- Oczywiście. Nie chcę, żebyś cierpiała z mego powodu - odrzekł. Do tej pory nie
przyszło mu nawet do głowy, że pieszczoty mogą być delikatne i zmysłowe. Dopiero Tess
otworzyła mu oczy. Przy niej zdobył się na łagodność, którą do tej pory uważał za objaw
słabości. - Nie mógłbym cię skrzywdzić. To mi się nie mieści w głowie.
Przyciągnął ją do siebie i na moment przytulił twarz do jej policzka. Była w tej
pieszczocie desperacka i zaborcza tkliwość. Potem odsunął się.
- Lepiej już pójdę. Zamknij starannie drzwi. Odpoczywaj. Jutro w biurze omówimy
plan pracy, o ile będziesz się czuła na siłach podjąć wszystkie obowiązki.
- Jasne - wykrztusiła. Włosy miała potargane, a usta nabrzmiałe od pocałunków.
Wpatrywała się w Dane'a, który drżącymi rękoma poprawiał krawat. Po chwili zapytała: -
Dlaczego…
- Może próbuję się zrehabilitować? - odparł nie czekając, aż skończy. Uśmiechnął się
drwiąco.
- Ach, tak. - Tess była zawiedziona i smutna. Dane cierpiał przez to równie mocno, jak
z powodu nie zaspokojonego pożądania.
- Do diabła! - Wybuchnął gorzkim śmiechem, westchnął głęboko i powiedział ze
złością: - Pamiętaj, że jestem samotnikiem. Nie zmienię poglądów z dnia na dzień. Pragnąłem
się przekonać, czy potrafię rozpalić w tobie namiętność. Chciałem, żebyś przestała się mnie
bać. Rozumiesz?
- I to wszystko?
- O, nie! Przecież wiesz… musisz wiedzieć, jak bardzo cię pragnę. To ponad moje
siły. Przez wzgląd na własne dobro nie pozwalaj mi więcej na taką poufałość. - Odwrócił się
do niej plecami. - Nie ma dla nas przyszłości. Chciałem sprawdzić, czy warto być czułym.
Teraz wiem, że to się opłaca.
- Czyżby?
Dane przystanął w progu. Nie odpowiedział na pytanie. Z rozpaczą popatrzył na
zasmuconą dziewczynę.
- Tess, jesteś kobietą z zasadami. Nie będziesz miała żadnego pożytku z takiego gbura
i brutala. Taki jestem. Do końca życia będę cię pragnąć, lecz nie chcę się wiązać na stałe. Nie
daj się uwieść. Dobrze ci radzę, zachowaj dystans.
Tess z trudem zdobyła się na uśmiech. Doceniała uczciwość Lassitera. Miała nadzieję,
że kilka starych ran w jego sercu zabliźni się nareszcie po tym, co dziś przeżyli.
- Rozumiem. Dzięki za pomoc i troskę. Byłeś przy mnie, kiedy tego potrzebowałam.
- Zawsze możesz na mnie liczyć, skarbie - odparł cicho.
Niefortunne zdrobnienie sprawiło, że Tess poczuła się zakłopotana. Nie potrafiła tego
ukryć.
- Przypomniałaś sobie, że tak cię nazwałem tamtego dnia, prawda? - powiedział cicho
i dodał z brutalną szczerością: - Całowałem cię dziś delikatnie i czule, ale w łóżku jestem
gwałtowny i niecierpliwy. Trudno mi pojąć, czego pragnie i potrzebuje niewinna dziewczyna.
Nie jestem dla ciebie odpowiedni. - Westchnął z żalem i skrzywił się ponuro. - Dajmy sobie z
tym spokój. Dobranoc, Tess.
Wyszedł i zamknął drzwi. Tess podeszła do nich i musnęła klamkę opuszkami palców,
jakby metal zachował ciepło jego dłoni. Dziś po raz drugi wziął ją w ramiona, ale tym razem
w ogóle się nie bała. Mimo woli powróciła na dawne ścieżki życia i powędrowała w głąb
tajemniczej krainy, której na imię miłość.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Dane był nieustępliwy w kwestii ochroniarza dla Tess. Adams współpracujący luźno z
agencją podjął się chętnie tego zadania.
Gdy Tess pojawiła się w biurze, Helen powitała ją uśmiechem i z niewinną minką
zanuciła pierwsze takty piosenki zatytułowanej „Ja i mój cień”.
- Zamknij się, potworze - mruknęła Tess. - Dane ma obsesję. Jego zdaniem gangsterzy
mogą dokonać na mnie zamachu w biały dzień.
- Nie może ryzykować - odparła Helen przyciszonym głosem, znacząco unosząc brwi.
- Pomyśl tylko, jak ucierpiałaby reputacja jego firmy, gdyby zatrudniając tylu znakomitych
detektywów, nie potrafił upilnować własnej sekretarki.
- Całkiem ci odbiło, - Tess wybuchnęła śmiechem i uściskała serdecznie koleżankę. -
Miło znów być tu z wami.
- Tęskniliśmy za tobą - zapewniła Helen.
- Opowiesz mi, co się tu działo? Muszę nadrobić zaległości. - Tess włączyła komputer.
- Zniknęłam na kilka dni, a mam wrażenie, jakby upłynął miesiąc.
- Sprawy toczą się szybko. Jak ramię?
- Trochę dokucza. - Tess uśmiechnęła się do koleżanki. - Nie ma powodu do obaw.
Jesteśmy przecież zawodowcami. Nawet kula gangstera nas nie zmoże.
- Cholera jasna! - zirytowała się Helen. - W tym biurze wszyscy prócz mnie mają
zaszczytne blizny od postrzału. Nawet sekretarce się udało, a ja chodzę po świecie gładka jak
tyłeczek niemowlaka.
- Nic na to nie poradzę. - Tess bezradnie uniosła ramiona. - Myślisz, że
sprowokowałam tych facetów do wyciągnięcia spluw, bo chciałam cię pognębić?
- Oczywiście! - Helen z komiczną miną wzięła się pod boki. - Zawsze mi zazdrościłaś.
Sekretarki mają to we krwi.
- Nie płacę wam za plotkowanie! - dobiegł je niski głos. Drzwi gabinetu Lassitera
otworzyły się niespodziewanie. Szef spoglądał z wyrzutem na podwładne. - Bierzcie się do
roboty.
- Słucham i jestem posłuszna - oznajmiła z udawaną pokorą Helen.
Tess odwróciła wzrok i usiadła przy biurku.
- Helen zamierzała mi właśnie opowiedzieć, co się tu działo, gdy wracałam do
zdrowia.
- To niech mówi, byle nie błaznowała - rzucił oschle Dane.
- Źle wyglądasz.
- Marnie spałem. - Nerwowym ruchem odgarnął ciemną czuprynę. - Gdy zadzwoni
Andrews, umów mnie z nim przed obiadem. Mam dla niego sprawę. Idę do sali
konferencyjnej. Zaplanowałem naradę z detektywami. Nie łącz żadnych telefonów.
- Jasne, szefie.
Dane zmierzył taksującym spojrzeniem zgrabną sylwetkę w kremowym kostiumie i
czerwonej bluzce z niewielkim dekoltem. Tess miała dyskretny makijaż i włosy upięte w kok.
- Jesteś dzisiaj bardzo elegancka. Masz randkę po pracy?
- Nie - odparła, stukając w klawiaturę. - Doszłam do wniosku, że mój ochroniarz nie
powinien się wstydzić. Pilnowanie szarej myszki to żadna przyjemność. W przebraniu Maty
Hari wyglądam znacznie bardziej interesująco.
- Mylisz pojęcia - kpił Dane, unosząc brwi. - Tu jest agencja detektywistyczna. Mata
Hari była szpiegiem.
- Gdybym włożyła stary trencz i wymięty kapelusz w stylu Indiany Jonesa,
wyglądałabym fatalnie.
- Czyżby? - Dane wcisnął ręce do kieszeni i z roztargnieniem popatrzył na Tess, która
od razu spostrzegła, że szef jest zmartwiony.
- Co się stało?
- Schwytany gangster wyszedł z aresztu za kaucją. Rzecz jasna, natychmiast zaszył się
w jakiejś kryjówce. Gliniarze nie wiedzą, gdzie szukać tego drania.
- Adams od rana nie spuszcza mnie z oka - przypomniała Tess. Poczuła dziwny chłód.
- Jest najlepszy w branży - stwierdził Dane, w zadumie kiwając głową. - Problem w
tym, że nie będzie cię pilnował przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Trudno wymagać,
żeby u ciebie zamieszkał.
- Daj mi pistolet, naucz mnie strzelać.
- To się na nic nie zda. Trzeba mieć spore umiejętności, by poradzić sobie z bronią w
chwili zagrożenia - tłumaczył cierpliwie Lassiter. Wiedział, co mówi. Tess wierzyła mu na
słowo.
- Mogłabym przenieść się do Helen - powtórzyła sugestię sprzed kilku dni.
Dane wyjął ręce z kieszeni, oparł je na biurku i pochylił się ku Tess, żeby nikt ze
współpracowników nie usłyszał jego słów. Przyglądał się z uwagą zaskoczonej dziewczynie.
- Nie zrozum mnie źle. To nie jest wcale niemoralna propozycja. Chcę, żebyś
wprowadziła się do mnie. Wrócisz do siebie, gdy obaj gangsterzy zostaną osadzeni w
areszcie.
- Mam z tobą zamieszkać? - powtórzyła z wahaniem.
Dane skinął głową.
- To najlepsze rozwiązanie. Zadbam o twoje bezpieczeństwo. Nie możesz wprowadzić
się do Adamsa, bo jego dziewczyna zatrułaby ci życie - stwierdził żartobliwie, próbując
zbagatelizować sprawę.
Wahała się, nie wiedząc, jak postąpić.
- Tess - dodał przyciszonym głosem - jeżeli sądzisz, że zachowam się tak samo jak
wczoraj wieczorem, to jesteś w błędzie. Wyrzekłem się stałego związku. Nie będę próbował
cię uwieść. Chyba nie wierzysz, że mógłbym wziąć cię siłą.
- Jasne, ale twoja propozycja jest dla mnie… krępująca - powiedziała cicho i
przygryzła wargę.
- Zadbam o twoją reputację. Tylko nasi pracownicy będą wiedzieli, gdzie mieszkasz.
Oni rozumieją, w czym rzecz. Przecież nie proponuję ci ognistego romansu.
- Wiem. - Tess oglądała różowe paznokcie. Kciuk był obgryziony. Schowała go
nerwowym ruchem. Dane delikatnie uniósł jej twarz.
- Przysięgam, że w czasie twojego pobytu nie będę paradować nago po mieszkaniu ani
oglądać rozgrywek sportowych w telewizji.
- Jesteś kibicem i nudystą? - Uśmiechnęła się mimo woli. Dane pokręcił głową.
- Na szczęście sport mało mnie obchodzi, ale z chodzeniem nago po mieszkaniu to
prawda. Obiecuję kupić piżamę i szlafrok. Niech stracę.
- Lubię spać w piżamce.
- Przyjadę po ciebie o siódmej. Zmienię Adamsa.
Dzień minął spokojnie. Tess wyszła z agencji o piątej. Adams nie odstępował jej na
krok. Po powrocie do domu zapakowała do walizki rzeczy potrzebne na kilka dni. Bez
entuzjazmu odniosła się do przeprowadzki, ale nie miała innego wyjścia.
Punktualnie o siódmej Dane zadzwonił do drzwi Tess i wysłał Adamsa do domu.
- Jesteś gotowa? - zapytał.
- Włożę tylko płaszcz - odparła, rozglądając się po mieszkaniu. W przedpokoju stała
walizka.
Zeszli na dół i wsiedli do mercedesa.
- Ta afera ma swoje dobre strony. Nabieram doświadczenia. Mam nadzieję, że
pozwolisz mi wreszcie robić to, na co mam ochotę. Lubię ryzyko.
Dane doskonale wiedział, że Tess pragnie zostać detektywem, ale udawał, że nie
rozumie.
- Do czego zmierzasz? Czyżbyś chciała ze mną sypiać?
- Milcz, pyszałku! - rzuciła z oburzeniem.
Dane uśmiechnął się chełpliwie.
- Pragniesz mnie. To pewne.
- Masz zielone światło - odrzekła, odwracając wzrok.
- Zmieniasz temat, moja droga - stwierdził, ruszając i dodał z komiczną powagą: -
Ostrzegam cię. Trzymaj się nocą z dała od mojego łóżka. Nie ulegnę, choćbyś mnie błagała
na kolanach. Zamknę się w sypialni na klucz, więc nie próbuj mnie uwieść.
Tess gapiła się na szefa z niedowierzaniem. Od kiedy poważny detektyw gada takie
bzdury?
- Będziesz rozczarowana - perorował Lassiter, unosząc brwi - ale zapamiętaj sobie, że
nie mam zwyczaju romansować.
- Dane, czy ty się dobrze czujesz?
- Oczywiście! Nie próbuj się do mnie przysunąć, udając, że chcesz sprawdzić, czy
mam gorączkę - rzucił ostrzegawczym tonem. - Ręce przy sobie, moja droga. I zabierz dłoń z
mego kolana. Nie jestem łatwy.
Tess parsknęła śmiechem, słysząc te wywody. Nie sądziła, że Lassiter ma poczucie
humoru. Zapewne ukrywał je przed ludźmi od lat.
- Czuję się jak niebezpieczna kusicielka - odrzekła Tess.
- Przeczucie mnie nie omyliło. Przed kobietami zawsze należy się mieć na baczności -
powiedział Dane. - Niewinne panienki spragnione mocnych wrażeń to szczególne zagrożenie.
- Nie szukam mocnych wrażeń! - oburzyła się Tess.
- Skąd ta pewność? - Lassiter wjechał na parking obok kamienicy, w której mieszkał.
Zatrzymał samochód i rzucił Tess oskarżycielskie spojrzenie. - Wszystkie kobiety skrywają w
sercu zdrożne pragnienia. Na pewno nie jesteś wyjątkiem. Nie dam sobie zamydlić oczu.
Wiesz, jak to bywa: zarumieniona i płochliwa dzieweczka zmienia się jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki, dyszy namiętnie i zdziera ubranie z przyzwoitego mężczyzny.
- Przysięgam, że będę się starała zapanować nad… zdrożnymi pragnieniami - obiecała
Tess. W szarych oczach rozbłysły wesołe iskierki.
- Doskonale. Trzymam cię za słowo. Nie waż się mnie podglądać, gdy będę w kąpieli
- dodał ponuro.
Zabawna paplanina Dane'a sprawiła, że Tess przestała się obawiać. Gdy szła po
schodach na pierwsze piętro, była już całkiem spokojna.
Pokój wskazany Tess przez Lassitera urządzony był na niebiesko; tapeta, dywan,
zasłony - wszystko w różnych odcieniach tego koloru. Tess od razu poczuła się tam jak u
siebie. Podobnie było na farmie. Brakowało tylko wiecznie zatroskanej Beryl.
- Jeśli chcesz, zajmę się gotowaniem - zaproponowała.
- Doskonały pomysł - odparł skwapliwie. - Umiem gotować, ale tego nie lubię.
Tess otworzyła zamrażarkę. Znalazła w niej mnóstwo zapasów. Lodówka także była
wypełniona jedzeniem.
- Czas przygotować kolację. Proponuję stek i sałatkę. Zgoda?
- Jasne. - Dane zdjął buty, rozpiął marynarkę i opadł na kanapę.
Tess poszła do swego pokoju, by się przebrać w dżinsy i bawełnianą koszulkę.
Włożyła grube skarpetki. Lubiła chodzić po mieszkaniu bez kapci. Dane miał chyba podobne
upodobania.
Gdy wróciła do salonu, okazało się, że Dane poszedł za jej przykładem. Prezentował
się doskonale w spranych dżinsach i białym podkoszulku.
- Może napijesz się kawy? - zapytał z uśmiechem. Jej zachwycone spojrzenie sprawiło
mu wielką przyjemność.
- Tak.
- Zaraz przygotuję.
Kuchenka była zbyt mała dla dwu krzątających się osób. Tym zapewne można
wytłumaczyć fakt, że parząc obiecaną kawę, Dane ocierał się raz po raz o Tess.
Szybko zrobił swoje, ale nie wyszedł z kuchni. Trzymał się blisko tymczasowej
lokatorki. Był od niej znacznie wyższy. Sportowe ubranie podkreślało muskularną sylwetkę.
- Jesteś zakłopotana - mruknął.
Chciała zaprzeczyć, ale po namyśle zmieniła zdanie. Dane niełatwo dawał za
wygraną; zmusiłby ją do powiedzenia prawdy.
- Tak - odparła szczerze.
Dane oparł się plecami o kuchenny blat, chwycił dłońmi jego brzeg i popatrzył na
Tess tak czule, że z wrażenia nogi się pod nią ugięły.
- Chodź do mnie. Razem coś na to poradzimy - kusił zmysłowo.
- Dane - rzuciła ostrzegawczym tonem. Nie odwróciła wzroku.
- Widzę, że drżysz - szepnął. Zmrużone oczy spoglądały na nią pożądliwie, - Tracisz
oddech. - Popatrzył znacząco na jej piersi sterczące pod bluzką. - Wyobraź sobie, co byś
czuła, gdybym uniósł brzeg koszulki i całował nagą skórę, objął wargami sutki i pieścił, aż
będą nabrzmiałe i twarde.
- Dane!
Dygotała jak w gorączce. Niemal umknęło jej uwagi, że Lassiter wyłączył kuchenkę i
odstawił patelnię, na której smażyła mięso. Ujął Tess za rękę i przyciągnął do siebie. Objął
szczupłą talię i wsunął dłonie pod cienką bawełnę. Patrzyli sobie w oczy.
- Powoli, cal po calu - szeptał namiętnie Dane, unosząc koszulkę. - Bez pośpiechu.
Chcę dotknąć twojej nagiej skóry…
Tess czuła, że lada chwila zemdleje od nadmiaru wrażeń.
- Przytul się do mnie, żebyś nie upadła - szepnął. Pochylił głowę i dotknął wilgotnymi
ustami nagiej skóry pod elastyczną taśmą biustonosza. Tess poczuła delikatną pieszczotę
ciepłego języka. Zacisnęła dłonie na muskularnych ramionach, by utrzymać równowagę. Była
tak oszołomiona rozkoszą, że łzy stanęły jej w oczach.
Marzyła, by pieścił ją dalej. Była uległa i chętna. Czekała…
- Tess! - rozległ się w ciszy głośny okrzyk. Dane wypuścił ją z objęć, podniósł głowę i
odetchnął głęboko. - Na miłość boską, wybacz mi…
Obciągnął podwiniętą koszulkę i wyszedł z kuchni, nie oglądając się za siebie. Tess
zamarła w bezruchu, wsparta o kuchenny blat. Miała wrażenie, że dobiega ją szum wody, ale
słyszała go jak przez mgłę. Po chwili mogła już stać o własnych siłach. Zajrzała pod
pokrywkę. Steki były usmażone jak należy. Co za szczęście, że nie spaliła ich na węgiel.
Opanowała się na tyle, by nakryć do stołu. Podała kolację i przelała kawę do dzbanka.
Gdy wszystko było przygotowane, wrócił Dane. Był w koszuli zapiętej po szyję. Włosy miał
wilgotne, jakby przed chwilą wziął prysznic. Zapewne tak właśnie było. Tess sama chętnie
wskoczyłaby na chwilę pod strumień zimnej wody. Nadal trawił ją płomień żądzy. Nie mogła
się temu nadziwić. Jeszcze przed kilkoma dniami odczuwała lęk przed mężczyzną, którego
teraz pragnęła.
- Wszystko w porządku - powiedział cicho, gdy w czasie kolacji spostrzegł, że Tess
unika jego wzroku. - Nic się nie stało.
Nic? Mało brakowało, żeby krzyknęła to na głos. Nie mogła spokojnie patrzeć na
Dane'a zajętego posiłkiem.
- Doskonały stek - oznajmił, przerywając milczenie. - Nie potrafię tak usmażyć mięsa.
Wychodzi mi na pół surowe albo przypalone.
- Najważniejsza jest temperatura oleju - odrzekła. - Trzeba go rozgrzać, nim
przystąpisz do smażenia.
- Mogłabyś nauczyć mnie gotować, kiedy będziesz tu mieszkać.
- Chętnie.
- Czemu jesteś taka zakłopotana, Tess? - zapytał, spoglądając jej w oczy. Był smutny.
- Ledwie cię dotknąłem.
- Twoje słowa były śmielsze niż dłonie.
- Straciłem kontrolę. Sprawy zaszły za daleko. Trochę z ciebie zakpiłem - przyznał z
bolesną szczerością. Trudno było określić wyraz jego twarzy. - Niespodziewanie padłaś mi w
ramiona i…
- Rozumiem - wtrąciła z pozoru obojętnie, jakby w ogóle jej to nie obeszło, mimo że
czuła się oszukana i odepchnięta. Podniosła wzrok. Zdziwił ją nieodgadniony wyraz jego
twarzy. - Czuję się współwinna.
- I słusznie. - Usiadł wygodnie na krześle i dodał, nie owijając w bawełnę: - Jedno ci
powiem, Tess, nim zaczniesz sobie wyobrażać Bóg wie co. Straciłem panowanie nad sobą,
ponieważ zbyt długo żyję, w dobrowolnym celibacie. Od wypadku nie miałem kobiety.
Jestem bardziej wyposzczony, niż sądziłem.
A więc tak się sprawy mają. Trudno zabić nadzieję, niemniej jednak Dane jasno i
wyraźnie dał Tess do zrozumienia, że nie jest w niej szaleńczo zakochany. Była
przygnębiona, ale ciekawość nie dawała jej spokoju.
- Dlaczego unikasz kobiet? – zapytała.
- Z powodu moich blizn - odparł szczerze, zaskoczony jej bezpośredniością.
- Nadal odczuwasz ból?
- Chodzi o to, jak wyglądam; Takie blizny budzą odrazę. - Zmarszczył brwi, popatrzył
jej w oczy i dodał z ociąganiem: - A także przez ciebie. Seks stracił dla mnie wszelki urok po
tym, jak uciekłaś tamtego dnia. Chyba przestałem wierzyć w siebie.
- Wtedy byłeś zupełnie inny - odparła z wahaniem Tess. - Dzisiaj… Nie bałam się
ciebie.
- Zauważyłem - stwierdził krótko. Wpatrywał się w nią tak uporczywie, że. spłonęła
rumieńcem. - Nie powinnaś mi ufać, Tess. Będę z tobą szczery, Gdybym dotknął twoich
piersi i zaczął je całować, nie wiem, czym, by się to skończyło. Rozumiesz, do czego
zmierzam, maleńka? Pragnę cię. Szaleję za tobą!
- Gdyby nie mój brak doświadczenia…
- Dawno zostalibyśmy kochankami - dokończył ponuro. Zaklął półgłosem i ukrył
twarz w dłoniach. Oddychał z trudem. - Wychodzę. Muszę się przewietrzyć!
Tess odprowadziła go wzrokiem, drżąc z pożądania, które wybuchło nagłym
płomieniem. Nie mieściło jej się w głowie, że Dane tak bardzo jej pragnie. Od paru lat
udawał, że jest do niej wrogo nastawiony i trzymał się od niej z daleka. Nagle doznała
olśnienia: Dane był wobec niej szorstki, bo próbował ukryć, co naprawdę czuje. Zależało mu
na niej. I to bardzo. Bał się miłości, ale był zakochany. Tess wstrzymała oddech,
uświadomiwszy sobie, że Dane bardzo ją kocha. Dlatego tak się o nią troszczył… dlatego
próbował wzbudzić w sobie nie znaną dotąd czułość. To było jedyne wytłumaczenie.
Dane wrócił do mieszkania kilka minut później. Przybrał obojętny wyraz twarzy. Tess
postanowiła udawać, że niczego się nie domyśla.
- Napijesz się kawy? - zapytała uprzejmie.
- Bardzo chętnie.
Dane walczył z samym sobą, próbując zabić wielką miłość. Gdyby się nie pilnował,
oszalałby na punkcie Tess. Nie mógł do tego dopuścić. Jego ukochana była kobietą z
zasadami. Miała staroświeckie poglądy na życie i mężczyzn. Podzielała opinie babci, która ją
wychowała. Nie mógł pójść z Tess do łóżka, a potem zapomnieć, co ich łączyło. Pozostało
mu jedno wyjście: stłumić żądzę i ukrywać prawdziwe uczucia. Serce mu krwawiło, ale
musiał odepchnąć Tess, żeby nie odkryła prawdy.
Obserwował ją z tęsknotą, ale gdy podniosła oczy, odwrócił wzrok, by się nie
zdradzić. Postanowił traktować Tess tak, jak szef traktuje podwładną. Uznał, że potrafi się na
to zdobyć.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Pobyt u Lassitera sprawił Tess wielką przyjemność. Nie przypuszczała, że tak miło
będzie oglądać z nim wieczorami telewizję. Lubił przesiadywać w salonie i oglądać stare
filmy. Rozparty w fotelu, ubrany w białą koszulkę, dżinsy i grube skarpetki wolno sączył
piwo. Odkąd uświadomiła sobie, co do niej czuje, przestała się go obawiać. Lubiła łagodne i
tkliwe spojrzenie czarnych oczu, kiedy się do niej uśmiechał.
Z natury był odludkiem ukrywającym wiele zahamowań. Czuł się zakłopotany, gdy
mówił o własnych uczuciach. W rozmowach z Tess starannie unikał owych tematów.
Omawiali sprawy służbowe, plotkowali, dyskutowali o rozmaitych problemach, unikając na
mocy niepisanej umowy wszystkiego, co dotyczyło ich znajomości.
Kilka dni po przeprowadzce Tess oglądała samotnie program o ciąży i porodzie. Dane
pracował w gabinecie. Niespodziewanie stanął w drzwiach. Zerknął na ekran.
Sprawiał wrażenie zakłopotanego. Gdy ujrzał ludzki embrion, odwrócił się, jakby
chciał wrócić do siebie. Tess od razu to zauważyła i powiedziała skwapliwie:
- Jeśli chcesz, zmienię kanał i poszukam innego programu.
Zawahał się i z ociąganiem spojrzał ponownie na ekran.
Kolejne fazy porodu sfilmowane zostały bez upiększeń, z reporterską dokładnością.
- Nie muszę tego oglądać. - Tess za pomocą pilota wyłączyła telewizor i dodała
szczerze: - Byłam ciekawa, jak to wygląda. Mało wiem o sprawach płci. W domu się o tym
nie mówiło, a informacje wyniesione ze szkoły są dosyć ogólnikowe. Chciałam uzupełnić
swoją wiedzę o tym… skąd się biorą dzieci.
- Powiedziałbym raczej… jak się je robi - poprawił Dane, nie odrywając spojrzenia od
zarumienionej dziewczęcej twarzy. - Pewnie tego nie pokazali, co?
- Zgadza się - szepnęła Tess.
- Mam w bibliotece książkę na ten temat - odparł cicho. - Pewnie nie zechcesz
przeglądać jej ze mną. Radzę przeczytać. Jest bardzo ciekawa. Autor pisze o seksie taktownie,
bez niepotrzebnych emocji.
- Nie sądziłam, że mężczyzn interesują takie lektury. - Tess uważnie obserwowała
swego rozmówcę, który nagle odwrócił głowę. - Czyżbyś chciał się czegoś dowiedzieć?
Myślałam, że masz spore doświadczenie.
- Wiem, co to seks - odparł. - Nie mam pojęcia, jak się kochać. Zmieńmy temat. Ta
rozmowa nie ma sensu.
- Już się ciebie nie boję - powiedziała nagle Tess cichym głosem. - Jesteś ogromnie
pociągający. Gdy mnie całowałeś w kuchni, wcale nie chciałam, żebyś przerwał.
- To ryzykowne wyznanie - szepnął Dane. Serce biło mu coraz mocniej. - Wiesz, jak
to się może skończyć.
- Dane, czy chciałbyś mieć dziecko? - zapytała cicho, patrząc z uwielbieniem na
ukochanego. Mężczyzna poczerwieniał i gwałtownym ruchem odwrócił głowę.
- Nie - odparł krótko.
- Naprawdę? - Tess nie dawała za wygraną.
- Właściwie nie ma powodu, żebym to przed tobą ukrywał - stwierdził po chwili
milczenia. Spojrzał z wahaniem na dziewczynę. - Jestem bezpłodny.
W pierwszej chwili nie pojęła, o co mu chodzi. Znaczenie usłyszanych słów w ogóle
do niej nie dotarło.
- Jane bardzo chciała zajść w ciążę - mówił z ociąganiem. - Miała na tym punkcie
obsesję. Być może dlatego w łóżku nie potrafiłem zdobyć się wobec niej na delikatność.
Robiła mi awantury, bo nie potrafiłem jej zapłodnić. Czułem się przy niej jak wykastrowany
byk. W końcu postawiła na mnie krzyżyk i nie chciała dalej próbować. - Westchnął ciężko. -
Nie mogłem dać jej dziecka. Doszło do tego, że zbliżenia dla nas obojga stały się koszmarem.
- Dane popatrzył na Tess z rozpaczą. - Moja chwilowa gwałtowność spowodowała znaczne
spustoszenia w twojej psychice, a zatem możesz sobie wyobrazić, jakie zahamowania
spowodowało u mnie tamto cierpienie.
Odwrócił się. Tess wstała z kanapy podeszła do niego.
- Wiele jest powodów, dla których kobieta nie może zajść w ciążę.
- Jane urodziła dziecko w dziesięć miesięcy po ślubie z drugim mężem - stwierdził
krótko.
W milczeniu zmierzył taksującym spojrzeniem szczupłą postać dziewczyny w
dżinsach i obszernej zielonej koszuli zapiętej pod samą szyję. Wyglądała ślicznie z włosami
niedbale związanymi w koński ogon.
- Nie igraj z ogniem - szepnął Dane, gdy Tess podeszła jeszcze bliżej. - Jeśli ciebie
dotknę, stracę panowanie nad sobą. Wiesz, czym się to skończy.
- Tak, Dane - odparła cicho, patrząc mu w oczy. Była zarumieniona. Jego słowa i
spojrzenie podniecały ją równie mocno jak pocałunki.
Dane zacisnął zęby. Oddychał nieregularnie.
Tess zmierzyła go spojrzeniem. To wystarczyło, by stracił kontrolę nad własnym
ciałem, chociaż za wszelką cenę próbował ją zachować. Tess nie odwróciła wzroku. Z
zachwytem obserwowała ukochanego. Świadczył o tym wyraz jej twarzy. Spojrzała mu w
oczy, świadoma własnych odczuć i pragnień. Była pewna, że Dane ją kocha. Gdyby
przekonał się, jak cudowne może być miłosne zbliżenie dwojga zakochanych, na pewno
zapragnąłby trwałego związku.
Dane szybko stracił głowę i poddał się namiętności, która ogarnęła go niczym
płomień. Wziął Tess na ręce i ułożył na kanapie. Wyciągnięte nad głową ramiona dziewczyny
spoczywały bezwładnie na beżowym obiciu. Usta były rozchylone, oczy zamglone
pożądaniem, ciało cudownie odprężone i uległe.
- Będzie trochę bołało - ostrzegł Dane.
- Wiem - szepnęła.
Ręce mu drżały, gdy zdejmował bawełnianą koszulkę. Rzucił ją na podłogę. Na
moment zamarł w bezruchu, starając się zapanować nad pożądaniem.
- Chyba rozumiesz, że gdy cię dotknę, będzie za późno, aby się wycofać. Przestanę
nad sobą panować.
- Kocham cię, Richardzie - szepnęła, używając imienia, którym nikt poza nią się nie
posługiwał. - Kocham całym sercem. Nawet lęk nie zniszczył tej miłości.
- Tess…! - jęknął Dane.
- Bądź moim przewodnikiem i nauczycielem. Kochaj mnie - prosiła szeptem.
- Nie powinienem. - Przymknął oczy, drżąc na całym ciele. Zacisnął dłonie w pięści. -
Na miłość boską, przecież ty nigdy…
- Kocham cię - szepnęła znowu.
- Nie potrafię odwzajemnić tego uczucia, Tess - wyznał z goryczą, obejmując dłońmi
jej twarz.
Położyła mu palec na ustach. Wiedziała, że to wyznanie podyktowane jest strachem
przed wielką miłością. Wahanie i ostrożność więcej niż słowa mówiły o jego prawdziwych
uczuciach.
Pochylił się, by ją pocałować. Wargi mu drżały. Rozchylił je lekko i objął palcami
smukły kark, unosząc głowę Tess, która poddała się pieszczocie ust i języka.
Uśmiechnęła się, czując łagodne dotknięcie. Dane obsypywał pocałunkami jej twarz,
jakby dopiero poznawał delikatne rysy. Tess zrobiło się ciepło na sercu.
Dane położył się obok dziewczyny i przyciągnął ją do siebie. Wsunął kolano między
smukłe uda. Jego pocałunki stawały się coraz bardziej zaborcze.
Tess wsunęła palce w ciemne włosy. Poczuła, że męskie dłonie wślizgują się pod jej
koszulę i gładzą nagie plecy. Całował chętne usta tak długo, aż nabrzmiały od pocałunków.
Bez pośpiechu zdjął dziewczynie koszulę i biustonosz, by pieścić obnażone piersi. Pocierał
dłońmi nabrzmiałe sutki. Tess oddychała nierówno. Była jak w gorączce.
- Nie patrzyłem na ciebie, gdy cię po raz pierwszy dotykałem - szepnął Dane. - Teraz
mogę nadrobić zaległości.
Usiedli naprzeciwko siebie. Lassiter obejmował Tess, wolno przesuwając wierzchem
dłoni po jej sutkach. Dziewczyna drżała.
- To cudowne uczucie - wykrztusił Dane, patrząc jej w oczy. - Nie wiedziałem, że
może tak być.
- Ja również - odparła szczerze.
- Chcę całować twoje piersi, Tess - szepnął zdławionym głosem i pochylił głowę.
Wygięła się w łuk, gdy wilgotne usta objęły jej sutki. Miała wrażenie, że unosi się w
powietrzu. Płomień trawił jej wnętrzności. Krzyknęła, owładnięta nagłą rozkoszą.
- Tak - powtarzał, całując jej piersi. - Tak, maleńka. Jesteś najpiękniejszą istotą, jaką
kiedykolwiek widziałem.
- Ty również - odparła szeptem.
Rozebrali się pospiesznie. Wkrótce leżeli obok siebie na kanapie. Po latach
dobrowolnego celibatu Dane dygotał z niecierpliwości. Głaskał i okrywał pocałunkami
smukłe ciało.
- Pragnę cię, skarbie - powtarzał raz po raz, czując, jak Tess drży z pożądania,
rozpalona jego pieszczotami.
Wsunął się na nią. Delikatnie całował nabrzmiałe usta i ocierał się o Tess, by
wiedziała, jak bardzo jest podniecony.
- Otwórz usta - szepnął, muskając ustami jej wargi. Oszołomiło ją namiętne dotknięcie
języka. - Teraz!
Wszedł w nią i poczuła ból. Nie zważała na to. Z trudem mieściło jej się w głowie, że
można tak bardzo pragnąć mężczyzny…
Silne dłonie objęły uda dziewczyny i uniosły ją nieco.
Ból powrócił, ale nie zwracała na to uwagi, oszołomiona namiętnym pocałunkiem.
- Wybacz, że muszę ci sprawić ból - szepnął, muskając oddechem jej usta. Podniósł
głowę i popatrzył na Tess oczyma płonącymi jak w gorączce.
- Chcę widzieć, jak stajesz się kobietą - szepnął, wpatrując się w nią i poruszając
rytmicznie biodrami.
Jęknęła. Oczy miała pełne łez. Dane scałował je delikatnie. Nagle ból ustąpił. Poczuła
na twarzy dotknięcie szorstkiego policzka, a potem łagodny pocałunek wilgotnych ust.
Wsłuchiwała się w słodkie słówka szeptane lekko schrypniętym głosem. Otworzyła dłonie
zaciśnięte na muskularnych ramionach.
- Teraz możemy się kochać, Tess - powiedział cicho. - Nie będzie bolało.
Kobieca intuicja podpowiedziała jej, że i dla niego to w pewnym sensie pierwszy raz.
Z żadną kobietą nie kochał się dotąd tak jak z nią. Przylgnęła do ukochanego, łkając z
rozkoszy. Obiecał jej cudowne przeżycie i dotrzymał słowa. Błagała, żeby posiadł ją
całkowicie. Dane poddał się namiętności, zapomniał o skrupułach i obawach. Patrzył z
uśmiechem na Tess, aż obezwładniająca rozkosz zaćmiła mu wzrok i zmusiła do krzyku.
Gdy nieco ochłonęli, przytulił ją mocniej. Całował załzawione oczy delikatnie i czule,
głaskał drżące ciało. Potem wstał i przyniósł z lodówki schłodzone piwo, które wypili na
spółkę. Nie myślał o jutrze, jakby mieli dla siebie jedynie tę noc. Tylko dziś mogli dzielić
rozkosz, przeżywać cudowne chwile i po słodkiej udręce pieszczot zmierzać do całkowitego
spełnienia.
- Będziemy się kochać raz jeszcze - szepnął, leżąc między jej rozsuniętymi udami. -
Będzie ci tak dobrze, że zaczniesz krzyczeć, tak jak ja przed chwilą.
- Kocham cię - szeptała jak w transie. Ich ciała zdawały się stworzone dla siebie.
Ledwie w nią wszedł, krzyknęła z rozkoszy.
- Teraz? - zapytał, poruszając się rytmicznie.
- Tak - jęknęła. - Tak, tak, tak...
Dane nie przeżył dotychczas równie wielkiego uniesienia. Zapomniał o całym świecie,
gdy spazmatyczny dreszcz wstrząsnął ciałem Tess, a z jej spierzchniętych warg wyrwał się
jęk zachwytu. Usłyszał go po raz drugi, trzeci… Nie mógł się nadziwić, że stać go na taki
wyczyn. Jego męskie siły były chyba niewyczerpalne. W końcu jednak osłabł. Zasnął, nim
dotknął głową poduszki.
Rano Tess obudziła go pocałunkiem. Otworzył oczy i ujrzał rozpromienioną twarz
dziewczyny. Jęknął cicho, delikatnie położył Tess na posłaniu i przylgnął do niej całym
ciałem.
- Nie - szepnęła pospiesznie. Jego pożądliwe spojrzenie sprawiło, że się zarumieniła.
Po chwili dodała, nie kryjąc rozczarowania: - Przykro mi. Trochę boli.
Dane odetchnął głęboko. Powoli odzyskał panowanie nad sobą. Objął dłonią jej pierś.
- Wziąłem cię cztery razy - szepnął, zaglądając Tess w oczy. - To chyba nie było
przyjemne.
- Mylisz się - odparła, energicznie potrząsając głową. - Nie czułam bólu. Tylko za
pierwszym razem…
- Ale gdybyśmy się teraz kochali, byłoby inaczej?
- Obawiam się, że tak.
- Powinienem był to przewidzieć. - Dane westchnął i położył się na plecach. - Jeszcze
się chyba nie obudziłem. Pijemy kawę?
- Chętnie ją zaparzę.
Podniosła się z łóżka, spostrzegła, że jest naga, i wstydliwie okryła biust
prześcieradłem.
Nie uszło uwagi Dane'a, że Tess zerka na niego, próbując ukryć zakłopotanie.
Mruknął coś niewyraźnie, siadł na łóżku, bez skrępowania włożył slipy, dżinsy i skarpetki.
Tess uważnie go obserwowała.
- Idę się ogolić. Możesz spokojnie włożyć ubranie - rzucił, nie patrząc jej w oczy.
Odprowadziła go wzrokiem. W jej spojrzeniu była czułość. Chciała powiedzieć, że go
kocha, ale zdawała sobie sprawę, że nie usłyszy w odpowiedzi podobnych słów, mimo że w
nocy pieścił ją z wielką pasją i oddaniem. Nie miała wątpliwości, że jest w niej zakochany.
Patrzyła na niego z uwielbieniem.
- Pospiesz się - rzucił na odchodnym. - Wkrótce musimy jechać do agencji.
- Ach, tak. Racja.
Ani słowa więcej o tym, co między nimi zaszło. Dane zachowywał się jak zatroskany
szef poważnej firmy.
Tess przeczuwała, że Dane zamknie się w sobie. Uważał, że niebezpiecznie jest
zdradzać prawdziwe uczucia - nawet wobec niej. Wcale nie była tym urażona.
Szybko przygotowali się do wyjścia. Gdy podczas śniadania padła jakaś wzmianka na
temat minionej nocy, Dane natychmiast zapomniał o rezerwie i ostrożności. Wyobraźnia
płatała mu figle. Spoglądał pożądliwie na Tess. Przestraszony tą reakcją, zerwał się na równe
nogi i rzucił serwetkę na stół.
- Pora jechać - powiedział ostro.
Poszła za nim bez słowa. Marzyła o szczęśliwej przyszłości, bo czuła się kochana.
Wiedziała, że Dane będzie próbował zachować dystans. Przewidziała takie zachowanie. Nie
mógł się jednak opierać w nieskończoność; wobec miłości był równie bezbronny jak Tess.
Postanowiła dać czas ukochanemu. Nie zamierzała go popędzać. Trzeba zdobyć się na
cierpliwość. Stawką było jej szczęście.
Żałowała tylko, że nie mogą mieć dziecka zrodzonego z cudownych przeżyć
wspólnych nocy. Kochałaby je nad życie.
Gdy zjawili się w biurze, natychmiast wciągnął ich wir codziennych spraw. Dane
przyjął to z ulgą. Zniknął za drzwiami gabinetu, nie patrząc na Tess, która od razu zajęła się
przeglądaniem notesu i potwierdzaniem jego roboczych spotkań.
Kilka ostatnich dni minęło Tess niepostrzeżenie. W agencji wrzało jak w ulu.
Dziewczyna niemal zapomniała o feralnym wieczorze. Ramię prawie nie bolało, lecz ostatniej
nocy trochę je sforsowała. Zarumieniła się, wspominając z uśmiechem, jak Dane całował jej
blizny. Z równą delikatnością wodziła opuszkami palców po jego ramieniu i udzie. Gdy się
kochali, szeptała mu do ucha, że to blizny godne walecznego żołnierza. Te słowa wzmagały
odczuwaną przez niego rozkosz. Wspominała krzyk przechodzący niemal w łkanie i
bezsilność wyczerpanego mężczyzny, który po wysiłku opadał bezwładnie na posłanie.
Nadeszła pora obiadu. Detektywi wychodzili jeden po drugim. Tess pożegnała
uśmiechem znikającą za drzwiami Helen. Dane wcześniej poszedł coś zjeść. Tess została w
biurze całkiem sama. Zaaferowany szef prawdopodobnie tego nie przewidział, gdy odmówił
prośbie Helen, która chciała zabrać Tess do restauracji. Opuszczona przez wszystkich
sekretarka postanowiła wyskoczyć do kafeterii po drugiej stronie ulicy i kupić porcję
pieczonego kurczaka. To lepsze niż przymieranie głodem.
Włożyła płaszcz, wyszła z biura i zamknęła drzwi na klucz. Była roztargniona, bo
nieustannie myślała o ukochanym. Nagle ktoś zatkał jej ręką usta. Znieruchomiała, nie
wiedząc, co się dzieje.
- Mam cię, ślicznotko - rzucił chrapliwie nieznajomy. - Udało się. Załatwimy cię. Nie
będziesz świadczyć przeciwko nam.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Tess była przerażona. Nigdy w życiu tak się nie bała. Napastnik wykręcił jej rękę. Szli
wolno ku frontowym drzwiom budynku, gdzie wspólnik gangstera czekał w samochodzie z
włączonym silnikiem.
To chyba jakiś koszmar, powtarzała w duchu dziewczyna. Takie sceny zdarzają się
tylko w filmach sensacyjnych. Wystarczyło, że poczuła nóż pod żebrami, aby uwierzyła w
realność niebezpieczeństwa. Poznała cierpki smak panicznego lęku. Śmierć zaglądała jej w
oczy.
Jeśli pozwoli napastnikowi, by wepchnął ją do auta, z pewnością nie wyjdzie z opresji.
Dane przewidział, że coś takiego może nastąpić. Poniewczasie przyznała mu rację.
Błyskawicznie oceniła swoje położenie. Nikłe miała szanse na wyrwanie się z rąk
bandyty, ale sytuacja nie była wcale beznadziejna. Kiedy gangster podejdzie do frontowych
drzwi, będzie musiał sięgnąć do klamki tą samą ręką, w której trzymał nóż. Jeśli Tess
zachowa przytomność umysłu i będzie działać szybko, może zdoła uciec.
Nie stawiała oporu przestępcy, który popychał ją ku wyjściu. Z oczyma pełnymi łez
błagała, by ją puścił. Miała nadzieję, że wygląda na typową ofiarę przemocy. W takim
wypadku drań ją zlekceważy i przestanie się mieć na baczności. W myśli powtarzała
sekwencję gestów, które powinna wykonać, gdy nadejdzie odpowiednia chwila.
Stało się. Ręka uzbrojona w nóż sięgnęła klamki. Tess uderzyła łokciem w splot
słoneczny napastnika. Gdy facet zgiął się wpół, uniosła kolano i kopnęła go w nos; poczuła
ciepłą krew. Energicznym szarpnięciem wyrwała się z morderczego uścisku i wybiegła na
ulicę. Było wczesne popołudnie. Chodnikami szło mnóstwo ludzi. Bogu dzięki! Gangsterzy
nie odważą się chyba ścigać jej w takim tłumie. Biegła dysząc ciężko.
Wmieszała się w grupę przechodniów czekających na zielone światło. Kątem oka
dostrzegła samochód jadący szybko w jej kierunku. Nie odważą się, myślała gorączkowo.
Wykluczone…
- Tess!
Podniosła wzrok. To był mercedes. Za kierownicą siedział jej szef.
- Dane! - Przebiegła przez ulicę, wskoczyła do auta i rzuciła się w ramiona
ukochanego.
Objął ją mocno, zapominając na moment o całym świecie. Był wstrząśnięty. Spieszył
się bardzo, żeby wrócić do biura przed wyjściem detektywów. Nagle ujrzał zdyszaną Tess i
oddalające się auto. Musiał zdecydować, co jest ważniejsze - bezpieczeństwo dziewczyny czy
ściganie uciekinierów. Od razu wiedział, jaką podejmie decyzje.
Pocałował Tess zachłannie. Niechętnie oderwał wargi od jej ust, uruchomił silnik i
włączył się do ruchu. Auta jechały wolno zatłoczoną ulicą. Lassiter myślał o Tess. Nic więcej
go nie obchodziło.
- Niewiele brakowało i byłoby po mnie - powiedziała, oddychając z trudem. - Dałam
się zaskoczyć, gdy wychodziłam z biura. Przyłożył mi nóż do pleców…
- O Boże! - jęknął Lassiter i ujął rękę Tess.
- Helen pokazała mi, jak się bronić, gdy napastnik atakuje od tyłu. Zapamiętałam sobie
jej nauki. Udało mi się obezwładnić faceta i uciec. - Gdy minęło poczucie zagrożenia, Tess
spojrzała na całą sprawę nieco inaczej. - To było niesamowite przeżycie. Teraz rozumiem,
dlaczego… Dane?
Lassiter zjechał na parking i zatrzymał samochód. Był blady jak ściana. Drżącymi
rękoma trzymał kierownicę. Utkwił wzrok w przedniej szybie.
- Wszystko się dobrze skończyło - powiedziała cicho Tess. Przysunęła się i objęła
dłońmi jego twarz. Całowała usta, nos i przymknięte oczy ukochanego. Potem objęła go i
mocno się przytuliła. - Przestań siebie winić. Zapomniałeś po prostu, że nie wychodzę z
Helen. Nie pozwoliłeś nam iść razem na obiad.
- Wcale o tym nie zapomniałem - odparł drżącym głosem. - Sądziłem, że wrócę, nim
biuro opustoszeje. Niestety, utknąłem w korku.
- Dane - szepnęła.
- Przytul mnie, Tess - poprosił zbolałym głosem. - Nic nie mów. Obejmij mnie tylko.
Popatrzyła na niego oczyma pełnymi miłości i tęsknoty.
Dane napotkał jej spojrzenie i poczuł się zakłopotany. Rzadko ujawniał słabości. Pora
wziąć się w garść. Tess nie powinna go widzieć w takim stanie ani robić sobie poważnych
nadziei z powodu jego gwałtownej reakcji. To bezsensowne. Z drugiej strony jednak…
Pochylił głowę i pocałował ją czule.
- Od tej chwili, ilekroć będę wychodzić z biura, upewnię się najpierw, z kim
zostaniesz. Wybacz mi, Tess.
- Już ci mówiłam, żebyś przestał się obwiniać. Lepiej mnie pocałuj.
- Za dużo tu ludzi - mruknął i odsunął się nieco. Wskazał przechodniów mijających
auto.
- W takim razie jedźmy do ciebie. Co ty na to?
- Lepiej nie. Po pierwsze: musisz dojść do siebie po szaleństwach poprzedniej nocy -
odparł cicho i dodał z ponurą miną: - Po drugie: od dziś śpisz we własnym łóżku. Nie
będziemy dzielić sypialni. Tamto nie może się powtórzyć.
- Dlaczego? - zapytała. Dane pogłaskał kciukiem jej policzek. Miał smutną minę.
- Nie zamierzam się wiązać na stałe. Nie pragnę wielkich uczuć - przypomniał. -
Zawsze będę pamiętał, co czułem, będąc twoim pierwszym mężczyzną. Problem w tym, że
szukasz partnera na całe życie. Ja straciłem złudzenia.
- Postaram się na ciebie wpłynąć. Przy mnie stare rany się zabliźnią.
- Już wiele dla mnie zrobiłaś. Mimo to nie mogę się z tobą ożenić - odparł, nie
owijając niczego w bawełnę. - Posłuchaj uważnie, Tess. Jesteś przekonana, że mnie kochasz,
ponieważ brak ci w tych sprawach doświadczenia. Wszystkiego, co wiesz o erotyce,
nauczyłaś się ode mnie. Pewnego dnia seks przestanie ci wystarczać. Zapragniesz dziecka.
- Kocham cię, Dane - odparła, nie siląc się na inne argumenty.
Na policzki Lassitera wystąpiły ciemne rumieńce. Oczy rozjaśnił mu dziwny blask.
- Nie wiesz, czym jest miłość - szepnął, daremnie próbując udawać, że jej słowa nie
zrobiły na nim wrażenia. - Sądzisz, że to rozkosz i fizyczna bliskość.
- Nas dwoje łączy znacznie więcej niż tylko chwilowa przyjemność. My się
kochaliśmy, Dane. Dzisiejsze przeżycia były tak cudowne, że wątpię, abym kiedykolwiek
pozwoliła się dotknąć innemu mężczyźnie.
Lassiter przymknął oczy. Jego odczucia były takie same, ale bał się do tego przyznać.
Jakiś wewnętrzny głos nakazał mu zachować je tylko dla siebie.
- To była cudowna noc - stwierdził chłodno. Popatrzył w oczy Tess z udawaną
obojętnością. - Masz szczęście, że jestem bezpłodny. W przeciwnym razie mogłabyś mieć
kłopoty.
- Tak bym tego nie nazwała - odparła z uśmiechem.
- Nie warto się teraz nad tym rozwodzić - odparł ze wzrokiem utkwionym w przednią
szybę. Uruchomił silnik auta. - Musimy jechać na posterunek policji i złożyć zeznanie.
Czynna napaść i usiłowanie morderstwa. Tak to wygląda. Nie spocznę, aż tamci… - Dane
użył kilku dosadnych określeń, jakimi chętnie posługiwali się teksascy strażnicy - …wylądują
za kratkami. Powinni się tam znaleźć przed zachodem słońca. Tym razem nie dopuszczę, by
wyszli za kaucją. Mam w tym mieście trochę znajomości. Moi przyjaciele przekonają kogo
trzeba!
Helen puszyła się jak paw, gdy usłyszała, że Tess ocalała dzięki kilku lekcjom
samoobrony, których jej udzieliła. Dane miał ponurą minę, ale zdobył się na podziękowanie i
kilka miłych słów. Nie przestawał myśleć o handlarzach narkotykami. Chętnie udusiłby ich
gołymi rękami. Po raz pierwszy w życiu ogarnęła go żądza odwetu.
Polecił Adamsowi, żeby współpracował z policją. Sam nie odstępował Tess. Gdy po
męczącym dniu wrócili do jego mieszkania, natychmiast zdjął marynarkę. Tess nie odrywała
od niego wzroku. Spostrzegł, że pobladła.
- Co się stało? - zapytał cicho.
- Kiedy gangsterzy trafią do aresztu, natychmiast się wyprowadzę.
Dane zmarszczył brwi. Nie chciał się nad tym zastanawiać. Na samą myśl o odejściu
Tess czuł wewnętrzną pustkę. Dni spędzone we dwoje przypominały cudowną baśń - nie
tylko dlatego, że zostali wreszcie kochankami. Dane lubił przebywać z Tess.
- Z pewnością ucieszyła cię ta nowina - dodała z wymuszonym uśmiechem. - Nie
będzie damskiej bielizny suszącej się na sznurku w twojej łazience ani czółenek pod
kanapą…
- Nie masz racji - przerwał. - Będzie mi ciebie brakowało. Sądzę, że ty również
będziesz za mną tęsknić. Problem w tym, że oboje przywykliśmy do samotności.
Tess objęła go i przytuliła twarz do muskularnego torsu. Przez białe płótno koszuli
czuła ciepło jego skóry. Nie odpowiedziała, bo słowa niczego by nie zmieniły. Westchnęła,
ciesząc się jego bliskością. Chciała zachować piękne wspomnienia.
- Czy mogłabym dzisiaj spać z tobą?
- Bardzo tego pragnę - odparł głucho - ale nie mogę się na to zgodzić. Jeśli za bardzo
się do ciebie przywiążę, rozstanie będzie udręką.
- Przypominasz mi kierowcę, który rezygnuje z prowadzenia samochodu, bo na samą
myśl o awarii ogarnia go niepokój.
- Chyba masz rację - przyznał, mimo woli parskając śmiechem. Po chwili spoważniał i
dodał: - Umacnianie tej więzi żadnemu z nas nie wyjdzie na dobre. I tak będziemy bardzo
cierpieć. - Tess chciała coś powiedzieć, ale Lassiter dotknął palcem jej ust, nakazując
milczenie.
- Jesteś głęboko przekonana, że mnie kochasz. Wiem o tym doskonale. Mimo to
sądzę, że zmienisz zdanie, gdy wrócisz do swego mieszkania i zaczniesz normalnie żyć.
Wszystko, co się teraz dzieje, uznasz za koszmarny sen.
- Z wyjątkiem ostatniej nocy - wtrąciła.
- Owszem. - Z czułością pocałował ją w czoło. - To była tylko jedyna noc. Z czasem o
niej zapomnisz.
- A ty?
Wypuścił ją z objęć i przeciągnął się, udając, że nie słyszy pytania.
- Kto przygotowuje kolację? Co jemy? - zapytał. - Mam ochotę na hamburgera, a
właściwie na kilka hamburgerów.
- Zaraz je usmażę - zaofiarowała się Tess.
- Za dużo czasu spędzasz w kuchni. To niesprawiedliwe.
- Wolę sama przygotować jedzenie. Twoje hamburgery… Spuśćmy na to zasłonę
miłosierdzia. Lepiej trzymaj się z daleka od patelni - mruknęła, idąc do kuchni.
- Przecież istnieje równouprawnienie!
- Dziwnie interpretujesz to pojęcie.
Lassiter, zirytowany jawną krytyką, westchnął ciężko i powlókł się do sypialni, by
zmienić ubranie.
Wkrótce usiedli do kolacji.
- Czy możemy pojechać na ranczo pod koniec tygodnia? - zapytała Tess, nie robiąc
sobie wielkich nadziei.
- Lepiej nie ryzykujmy - stwierdził Dane obrzucając Tess pełnym niepokoju
spojrzeniem.
- Rozumiem. Chodzi o gangsterów. - Dziewczyna pokiwała głową.
- Nie, Tess - odparł cicho. - Problem w tym, że zostaliśmy kochankami. Beryl nie jest
ślepa. Od razu się zorientuje. Wystarczy, że na nas popatrzy.
- Ach, tak…
- Beryl przestrzega pewnych zasad. - Skrzywił się, widząc rumieniec na policzkach
Tess. - Wiem, wiem, ty również. W pewnym sensie podzielam wasze przekonania.
Zapadło kłopotliwe milczenie. Dane włączył telewizor. Z zainteresowaniem obejrzeli
razem film przyrodniczy firmowany przez National Geographic. Okazało się, że oboje
mnóstwo wiedzą o zwierzętach.
- Bardzo chciałbym objechać z tobą całe ranczo - wyznał z żalem, spoglądając na nią
czule. - Problem w tym, że Beryl może ci dokuczać.
- Czy w dzisiejszych czasach istnieją jeszcze pary żyjące razem długo i szczęśliwie? -
zapytała z goryczą.
Dane wpatrywał się uporczywie w pusty talerz.
- Zapewne tak. Niestety, trudno mi zapomnieć, że moje małżeństwo okazało się
pomyłką. Może od początku coś było w nim nie tak? Zaraz po ślubie oboje z Jane byliśmy
przekonani, że czeka nas świetlana przyszłość. Z czasem przestało nam na sobie zależeć. Nie
sposób przewidzieć, jak się sprawy potoczą. Gdybym mógł dać ci dziecko, może zmieniłbym
zdanie. Niestety, jest inaczej. Nie sądzę, żeby się nam udało. Zrozum… to ogromne ryzyko.
- Uważasz po prostu, że jestem dla ciebie za młoda - westchnęła Tess, spoglądając
nieśmiało na ukochanego. - Sama nie wiem, czy to miły komplement, czy też ukryta
zniewaga. Pokochałam cię jako dziewiętnastolatka. Moje uczucie przetrwało próbę czasu. -
Uśmiechnęła się smutno. - Czy znasz lekarstwo na miłość, Dane?
Nie odpowiedział. Zapadło milczenie.
- Tess, przyjdź tu na chwilę - poprosił Dane następnego ranka, gestem dłoni
zapraszając Tess do swego gabinetu.
Siedział tam wysoki, przystojny blondyn nazwiskiem Nick Reed, brat Helen, były
agent FBI, którego udało się Lassiterowi skaptować do swojej agencji. Nick uśmiechnął się
do Tess, która usiadła na kanapie. Oboje czekali, aż Dane zamknie drzwi i powie, o co chodzi.
- Musimy przejąć inicjatywę - stwierdził nagle Dane. - Nick skontaktował się z
paroma osobami. Zdobył informacje, które mogą się nam przydać. Szykujemy zasadzkę na
gangsterów, którzy cię postrzelili, a potem napadli. Opowiedziałem Nickowi, jak wygląda
twój plan dnia. Zostaniesz przynętą, skarbie. Nasi ludzie będą cię obserwować z ukrycia.
- Piękna perspektywa - odparła z westchnieniem. - A ja, głupia, myślałam, że kochasz
mnie nad życie i gotów jesteś strzec swojej wybranki jak źrenicy oka.
Nick parsknął śmiechem, jakby usłyszał dobry żart. Dane zachował kamienną twarz.
- Zadbamy o twoje bezpieczeństwo - tłumaczył. - Będą cię pilnować detektywi z
agencji i dwaj policjanci, którzy zgodzili się wesprzeć nas po służbie. Czas przejąć inicjatywę
i wykorzystać element zaskoczenia. Nie warto siedzieć i czekać, aż cię znów napadną. To
zbyt niebezpieczne.
- Co mam robić? - zapytała spokojnie.
Dane przedstawił w ogólnych zarysach plan zasadzki. Tess była zdenerwowana i pełna
obaw, ale powtarzała sobie raz po raz, że podczas napadu, mimo ogromnego zdenerwowania,
dała sobie radę. To dowód, że w trudnej sytuacji potrafi zachować zimną krew. Ta
świadomość dodała jej odwagi. Wszystko pójdzie jak z płatka.
W sobotę rano Dane snuł się po mieszkaniu z kąta w kąt, nie mogąc sobie znaleźć
miejsca. Telewizja go nudziła.
- Trzeba się przewietrzyć - powiedział nagle. - Wkładaj ciuchy.
- Jestem ubrana - odparła Tess, wzruszając ramionami. Miała na sobie dżinsy i
bawełnianą koszulkę.
- Narzuć na siebie kurtkę i włóż sportowe buty. Mam ochotę na małą przejażdżkę.
- Dokąd wyruszamy?
- Na ranczo - mruknął. Widząc jej rumieniec, dodał pospiesznie: - Beryl ma dziś
wolne. Jeśli chodzi o innych, Helen nieświadomie dostarczyła nam alibi. Poprosiła mnie,
żebym przestał cię tyranizować i zadbał o twoje samopoczucie. Jest przekonana, że cierpisz tu
katusze.
- Coś w tym jest - odrzekła zaczepnie.
- Idziemy. - Dane odwrócił się i ruszył ku drzwiom. - Jeśli będziemy tu siedzieć jak w
klatce, nic dobrego z tego nie wyniknie.
Tess chwyciła dżinsową kurtkę, włożyła buty i pobiegła za Lassiterem.
Dzień był chłodny i ciepłe okrycie bardzo się przydało, gdy objeżdżali farmę. Dane z
uśmiechem obserwował Tess w czasie pierwszej lekcji jazdy konnej. Dziewczyna zerkała
ukradkiem na roześmianą twarz ukochanego. Wkrótce doszła do porozumienia ze swoim
wierzchowcem; wiekowa, cierpliwa klacz niejedno już w życiu widziała. Jazda konna okazała
się znacznie przyjemniejsza, niż sądziła wcześniej początkująca amazonka. Przyjemnie było
patrzeć na świat z wysokości końskiego grzbietu.
Z oddali dobiegł tętent kopyt. Dane zmrużył oczy ukryte w cieniu szerokiego ronda.
- Mamy towarzystwo. Należało się tego spodziewać - mruknął, obserwując dwóch
postawnych jeźdźców.
- Co to za jedni? - zapytała Tess, osłaniając dłonią oczy.
- Właściciele farm sąsiadujących z moją, Cole Everett i King Brannt - odparł z
uśmiechem Dane. Domyślił się, że widzieli go z Tess i szukali pretekstu, by się jej bliżej
przyjrzeć. Wiedzieli, że Lassiter nie ma zwyczaju przywozić kobiet na ranczo.
- Ładny dzień - zagadnął Cole Everett, starszy z jeźdźców. Spoglądał badawczo na
zarumienioną Tess.
- Mamy dobrą pogodę - wtrącił King Brannt.
- To jest Teresa Meriwether - powiedział Dane, nie tracąc opanowania. - Znajomi
mówią do niej Tess. Jej ojciec zamierzał się ożenić z moją matką. Jak wiecie, oboje zginęli w
wypadku na krótko przed ślubem. Tess i ja w pewnym sensie jesteśmy rodziną. Pracuje jako
sekretarka w mojej agencji detektywistycznej.
- Niezła gadka - rzucił półgłosem Cole Everett, zsuwając na tył głowy jasny kapelusz
z szerokim rondem. - Miło poznać - dodał głośno z szerokim uśmiechem, w którym nie było
ani cienia złośliwości.
- Mogę się pod tym podpisać - wtrącił King Brannet. Był uprzejmy, ale trochę
onieśmielał Tess.
- Mogę zapytać, w jakim celu się fatygowaliście aż tutaj? - zapytał Dane, mierząc
wzrokiem sąsiadów.
- Chcieliśmy cię prosić o wypożyczenie byka-medalisty. Już o tym rozmawialiśmy -
przypomniał Cole i uśmiechnął się do Tess. - Oczywiście, możemy poczekać kilka dni.
Dane zachichotał. Bezczelność wścibskich sąsiadów całkiem go rozbroiła.
- Dobrze - odparł. - Przyjadę za tydzień i wszystko ustalimy.
Dane sądził, że do tego czasu gangsterzy będą już za kratkami, a Tess wróci do swego
mieszkania. Na myśl o tym zrobiło mu się smutno.
Sąsiedzi Lassitera wkrótce się pożegnali. Dane przypomniał, by pozdrowili od niego
swoje żony. Tess odprowadziła spojrzeniem dwóch postawnych jeźdźców. Dane opowiadał z
ożywieniem o ich rodzinach.
- Są żonaci od lat. Ich dzieciaki to nastolatki. Dzieciaki… - Zacisnął zęby. - Wracajmy
- powiedział cicho.
- Nie przejmuj się tak - szepnęła Tess, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Dzieci to nie
wszystko.
- Przeciwnie, zwłaszcza jeżeli nie ma szansy na ich posiadanie - rzucił oschle.
Popatrzył na Tess z jawną niechęcią i dodał zaczepnie: - Nie próbuj mi wmówić, że
wyrzekniesz się dobrowolnie własnego potomka.
Nie odpowiedziała. Popatrzyła współczująco na ukochanego. Zmarszczyła brwi, gdy
przypomniała sobie o swoich lękach i obsesjach.
- Co się stało? - wypytywał z niepokojem, widząc jej zmienioną twarz.
- Pomyślałam o zasadzce na gangsterów.
Dane był trochę zaskoczony jej odpowiedzią. Sam unikał rozmyślań na ten temat, bo
wytrącały go z równowagi. Teraz musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Lękał się, że coś pójdzie
nie tak. Westchnął ciężko. Długo milczał.
- Pamiętaj, że obaj z Nickiem dobrze znamy się na tej robocie - powiedział w końcu. -
Dopilnujemy, żeby nic ci się nie stało, maleńka. Dopadniemy tych drani.
- Jasne. - Tess zdobyła się na blady uśmiech.
Nadal była pełna obaw. Dane starał się o tym zapomnieć. Nie mógł pozwolić, by lęk
zmącił mu umysł. Wierzył, że plan ułożony wspólnie z Nickiem przyniesie spodziewane
rezultaty. Gdy przestępcy trafią do aresztu, trzeba będzie ostatecznie rozmówić się z Tess.
Jednego był pewny: nie ma dla niej miejsca w jego życiu. Powinien jej to uświadomić, póki
jest w stanie to zrobić. Opór słabł z dnia na dzień. Dla dobra Tess powinien jak najszybciej się
z nią rozstać. Za bardzo mu na niej zależało, by przystał na małżeństwo bez przyszłości. Tess
odejdzie, choćby miał umrzeć z rozpaczy.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ciemność za oknami wydawała się przygnębiająca. Zaczęło mżyć. Na ulicy było
wilgotno i zimno. Tess objęła się ciasno ramionami. Miała na sobie ciemne spodnie, bluzkę w
szaroniebieski deseń i popielaty sweter, a mimo to odczuwała chłód. Stojący za jej plecami
Dane czekał na kolejne posunięcie ekipy detektywów.
Helen, Nick i Adams oraz dwaj najlepsi ludzie sierżanta Gavesa z pobliskiego
komisariatu przyczaili się już w swoich kryjówkach. Od pewnego czasu wiedzieli, że biuro
agencji jest obserwowane. Tego wieczoru postanowili zastawić na gangsterów pułapkę. Tess i
Dane zachowywali się tak, jakby mieli pracować w biurze do późnej nocy. Reszta personelu
opuściła budynek. Z pewnością zauważyli ich ukryci w pobliżu obserwatorzy. Detektywi
odjechali na bezpieczną odległość, zaparkowali auta, podkradli się bliżej i zaczaili w
umówionych miejscach, by w razie potrzeby służyć pomocą pozostałej w budynku piątce
współpracowników.
Dane zerknął na zegarek. Był niespokojny. Nie chciał tej akcji, ale konieczność
zmusiła go do jej przeprowadzenia. Tess nie powinna żyć w ciągłym strachu. Wkrótce od
niego odejdzie, ale będzie mu łatwiej żyć ze świadomością, że jest bezpieczna.
- Boisz się? - zapytał cicho.
- Okropnie - wyznała, stając twarzą w twarz z szefem. - To chyba normalne, prawda?
Nie brak obaw, lecz umiejętność ich pokonywania czyni z ludzi bohaterów. Trzeba robić,
swoje mimo paraliżującego strachu.
- Masz rację. Parokrotnie uczestniczyłem w niebezpiecznych akcjach. Za każdym
razem odczuwałem strach, ale nie splamiłem się ucieczką.
- Poczucie zagrożenia powoduje dopływ adrenaliny do krwi, a to sprawia, że w
sytuacji zagrożenia działamy szybko i skutecznie - przypomniała Tess. - Energii wystarcza
jednak na krótko. Ledwie udało mi się wyrwać z rąk gangstera i uciec, opadłam z sił i całkiem
się rozkleiłam.
- Pamiętaj, że ryzyko uzależnia jak narkotyk - odparł cicho Dane, patrząc na nią z
lękiem. - Właśnie dlatego nie zgadzam się, abyś została detektywem. Bez wahania
wystawiasz się na niebezpieczeństwo. Pewnie brałabyś najtrudniejsze zlecenia.
- Sam tak robisz - odrzekła, patrząc mu prosto w oczy - i nie zamierzasz się wycofać.
- Po mnie nikt nie będzie płakać - odparł z ponurym wyrazem twarzy. Tess miała
ochotę zaprotestować. - To nie jest zajęcie dla żonatych… ani dla mężatek. Świadomość
ciągłego zagrożenia może zniszczyć najbardziej udany związek. Jane była wściekła, że
pracuję jako teksaski strażnik. Byłem gościem w domu.
- Dane - wtrąciła Tess, spoglądając na niego czule - gdybyś naprawdę kochał żonę,
znalazłbyś sposób, żeby spędzać z nią więcej czasu, prawda?
- Pora zaczynać - stwierdził Dane, spoglądając na zegarek. Jego twarz niczego nie
wyrażała. Pominął milczeniem trudne pytanie. - Wiesz, co masz robić.
- Oczywiście.
Lassiter wziął z biurka aktówkę i podszedł do Tess. Nie krył, że dręczy go lęk.
- Unikaj ryzyka. Gdyby zaszło coś nieprzewidzianego, krzycz, zbij szybę, rób co
chcesz, byle tylko zwrócić na siebie uwagę. Nie zamierzam się zbytnio oddalać. Na pewno
usłyszę.
- Jasne. - Tess miała ściśnięte gardło i mokre od potu dłonie. Zrobiło jej się sucho w
ustach, a serce waliło jak młotem. Nie mogła wyznać Dane'owi, że okropnie się boi. To by
tylko pogorszyło sprawę.
- Będziemy w pobliżu. Jest nas spora gromadka - przypomniał jej Lassiter. - Wszystko
będzie dobrze. Wreszcie przestaniesz się bać.
- Mogą ich znów wypuścić za kaucją…
- Tym razem nie. Jeśli nawet sędzia podejmie taką decyzję, dopilnuję, żeby ustalono
niebotyczną kwotę. Nie będą jej w stanie zapłacić.
- Sytuacja się powtarza. Poza moim zeznaniem nie będzie żadnego dowodu ich winy.
- Nieprawda. My również możemy świadczyć. Poza tym sam napad wykaże, z kim
mamy do czynienia. - Dane musnął palcem usta Tess. - Głowa go góry, kochanie. - Pocałował
ją zachłannie. Rozchyliła wargi, poddając się namiętności. Chciała objąć Dane'a, ale odsunął
się i ruszył ku drzwiom.
Została sama. W biurze zrobiło się nagle zimno i ponuro. Chodziła nerwowo z kąta w
kąt. Dane potrzebował kilku minut, by dotrzeć na parking, podejść do auta i wrzucić aktówkę
do bagażnika. Potem miał ostentacyjnie zapalić papierosa. Obserwator będzie przekonany, że
szef wyszedł się przewietrzyć, ale wraca do agencji, bo pamięta o niebezpieczeństwie
grożącym Tess i wie, że nie powinna zostawać sama na dłużej; ktoś mógłby dokonać na nią
zamachu.
Gangsterzy skwapliwie wykorzystali chwilową nieobecność Lassitera. Przed budynek
zajechał ciemnobrązowy sedan. Wysiedli z niego dwaj mężczyźni. Kryjąc się w cieniu,
podbiegli do drzwi wejściowych. Rozglądali się niespokojnie. Dane mógł lada chwila wypalić
papierosa i ruszyć w stronę budynku.
Nie mieli pojęcia, że Lassiter od razu ich spostrzegł. Wrócił tylnym wejściem i
pobiegł do windy dla personelu. Wąski korytarz prowadził z niej do pomieszczeń agencji.
Wyciągnął automatyczny pistolet, kaliber 45. Broń była gotowa do strzału. Widział, jak
gangsterzy podchodzą do drzwi. Tess usłyszała cichy szczęk klamki; odwróciła się
natychmiast. Na widok wycelowanej w nią lufy pistoletu zamarła w bezruchu. Pomyślała o
ukochanym. Przemknęło jej przez głowę, że zginie z jego imieniem na ustach.
- Padnij!
Komenda rzucona tonem nie znoszącym sprzeciwu wyrwała ją z odrętwienia. Tess
upadła na podłogę, nim kanonada przerwała krótkotrwałą ciszę.
Dane zranił w bark jednego z przestępców i skuł go kajdankami. Drugi z gangsterów
zdołał uciec.
- Łap go! - jęknęła Tess.
- Nick się nim zajmie. - Dane wyciągnął do niej rękę i pomógł wstać.
- Wezwijcie lekarza, do jasnej cholery! - krzyczał ranny. - To nieludzkie! Przecież się
wykrwawię!
- Teraz masz pojęcie, jak cierpiała Tess - odparł Dane i dodał kilka epitetów, które
sprawiły, że dziewczyna spłonęła rumieńcem.
- Zdrów i cały? - wypytywała niespokojnie, odruchowo dotykając jego torsu, jakby
szukała ran. - Trafił cię?
- Pół życia zeszło mi na unikaniu pocisków. - Dane rozchmurzył się nieco. Na jego
ustach pojawił się chełpliwy uśmieszek. - Za to mi płacili. A co z tobą? Dobrze się czujesz?
- Teraz już tak - odparła i wtuliła się w ramiona Dane’a. Położyła głowę na jego
ramieniu. Kątem oka obserwowała leżącego na podłodze gangstera, który zwinął się w kłębek
i pojękiwał cicho. Marynarka eleganckiego garnituru pobrudzona była krwią. Dane trzymał w
ręku broń napastnika.
- Tess! - Głos Helen odbił się echem w pustym biurze. Dziewczyna wybiegła z windy.
Nick deptał jej po piętach. - Słyszałam odgłos wystrzałów. - Umilkła, z niedowierzaniem
spoglądając na koleżankę i szefa. - Co się stało?
- Nic. Wyszliśmy z tego bez szwanku. A co z jego kompanem? - zapytał Dane,
ruchem głowy wskazując rannego przestępcę.
- Ludzie sierżanta Gravesa już się nim zajęli - wtrącił Nick, chowając broń do kabury.
- Wezwij karetkę. Trzeba opatrzyć tego drania - mruknął Dane do Helen. Podał jej
automatyczny pistolet maszynowy, z którego strzelał przestępca.
- Nie dotykaj kolby - zrzędził Nick; patrząc na siostrę.
- Są na niej odciski palców.
- Wiem, jak trzymać broń. Sam mnie tego nauczyłeś - odparła z politowaniem Helen.
Zwróciła się do Tess: - Jak samopoczucie, kochanie?
- Nieźle - usłyszała w odpowiedzi.
- Cholerni detektywi! - wymamrotał ranny przestępca. Powtarzał te słowa raz po raz.
- Wynośmy się stąd. - Dane uniósł brwi i mocniej przytulił Tess.
Minęło dużo czasu, nim wrócili do domu. Tess musiała złożyć zeznania. Czekała, aż
zostaną przepisane i przyniesione do podpisu. Ranny gangster pojechał karetką na opatrunek;
następnie odwieziono go do szpitala policyjnego. Drugi przestępca został przesłuchany i
odesłany do aresztu. Tess wreszcie odetchnęła z ulgą.
Wrócili do domu w środku nocy. Dziewczyna zasnęła jak kamień i nie miała żadnych
koszmarnych snów. Nie słyszała budzika. Gdy wstała, Dane już wyszedł, ale zostawił kartkę.
Napisał, żeby nie przychodziła do pracy; radził jej porządnie wypocząć.
Zapewne miał rację, ale Tess nie miała czasu na odpoczynek. Z ponurą miną uznała,
że czas się pakować. Dane nie prosił jej, żeby się wyprowadziła; w ogóle niewiele mówił
poprzedniej nocy. Był uprzejmy i opiekuńczy, ale oschły. Gdy wrócili do domu, kazał jej iść
spać. Uznał, że Tess bardziej potrzebuje snu niż rozmowy.
Tess sądziła, że Dane ją kocha, ale będzie próbował zabić tę miłość i pewnie mu się to
uda. Uznała, że postąpi mądrze, usuwając się w cień na pewien czas. Nie warto wszczynać
sporu z mężczyzną, który sam nie wie, czego chce. Pora odejść; niech Dane spokojnie
wszystko przemyśli. Nie powinien odczuwać presji; zbyt silna jest w nim potrzeba wolności.
Z czasem nadarzy się okazja, by go przekonać, że mimo przeszkód mają przed sobą
wspaniałą przyszłość.
Spakowała rzeczy i czekała na powrót Dane'a. Siedziała z opuszczoną głową na
kanapie, ubrana w szare spodnie i szeroki biały sweter. Włosy splotła w warkocz. Płaszcz
leżał na oparciu kanapy.
Usłyszała znajome kroki i podniosła wzrok. Dane zmarszczył brwi; patrzył z
niedowierzaniem na spakowane walizki.
- Sądziłam, że takie rozwiązanie najbardziej ci odpowiada - powiedziała cicho. -
Żadnych sporów. Żadnych kłopotów. - Wstała. - Czy mógłbyś odwieźć mnie do domu?
Dane westchnął ciężko. Uznał, że Tess ma rację. To najlepsze wyjście. Z żalem
odrzucił marzenia. Łudził się, że zastanie Tess zwiniętą w kłębek na kanapie i wpatrzoną, jak
co wieczór, w ekran telewizora. Daremnie. Gdy uświadomił sobie, że wraca do siebie, poczuł
niemal fizyczny ból.
- Oczywiście. Ruszajmy - odparł chłodno. Popatrzył na nią z góry. - Dzięki.
Włożyła płaszcz i wyszła za nim z mieszkania, nie oglądając się ani razu. Gdyby
popatrzyła na znajome wnętrze, pękłoby jej serce.
Wkrótce dotarli na miejsce. Dane zapewnił Tess, że nie ma powodu do obaw.
Przestępcy działali na własną rękę i nie mieli żądnych zemsty popleczników. Po chwili
milczenia Tess stwierdziła:
- Wszystko już zostało powiedziane.
- Owszem - zgodził się Dane. Przez chwilę błądził wzrokiem po niewielkim
mieszkaniu. Po chwili spojrzał znów na Tess, ale natychmiast spuścił oczy. - Wpadnę do
ciebie rano.
- Dobrze - odparła, starając się powstrzymać łzy. Znieruchomiał, słysząc jej zduszony
szept, ale nie podniósł wzroku. To byłaby lekkomyślność.
- Dbaj o siebie.
- Jasne. Ty również. - Zawahała się na moment. - Dane?
- Tak?
- Dzięki. Uratowałeś mi życie. Gdyby nie ty, już by mnie nie było na tym świecie.
Przymknął oczy. Poczuł mdłości. Nie był w stanie o tym myśleć. Cierpiał jak
potępieniec, ilekroć przypominał sobie, że dwukrotnie niewiele brakowało, by Tess straciła
życie.
- Dobranoc - rzucił pospiesznie. Wybiegł z mieszkania i zatrzasnął drzwi. Gdy znalazł
się na ulicy, zimny wiatr ochłodził rozpalone policzki. Mdłości z wolna ustępowały.
Dane wsiadł do mercedesa i ruszył przed siebie w nocny mrok.
Tess liczyła się z tym, że ukochany będzie ją traktował z rezerwą, ale całkowita
obojętność była dla niej sporym zaskoczeniem. Traktował ją niczym bezduszną maszynę
zaprogramowaną na wykonywanie poleceń służbowych. Domagał się od niej informacji,
przekazywał dane, a potem wychodził z biura, nie zaszczycając swojej sekretarki
pożegnalnym spojrzeniem. Poza pracą przestawała dla niego istnieć.
Przez kilka tygodni Tess bardzo cierpiała. Zmartwienia podkopały jej siły. Nabawiła
się niestrawności. Było jej niedobrze. Po pracy wróciła do domu i od razu się położyła.
Następnego ranka dostała torsji. Zadzwoniła do biura i poprosiła o wolny dzień. Potem
wróciła do łóżka. Zasnęła, wsłuchana w szum deszczu.
Dane wpadł po pracy, żeby sprawdzić, jak Tess się czuje. Była zdziwiona, że tak się
przejął. Dotychczasowe zachowanie dowodziło, że przestał sobie zaprzątać głowę jej
sprawami.
- Jak się czujesz? - zapytał bez wstępów, gdy otworzyła drzwi.
Była potargana i blada. Miała na sobie znoszoną koszulę nocną i gruby czerwony
szlafrok sięgający do bosych stóp.
- To chyba jakiś wirus. Adams miał ostatnio kłopoty z żołądkiem. Chyba się od niego
zaraziłam. Bądź tak miły i zastrzel tego drania. Będę ci za to dozgonnie wdzięczna -
mamrotała, chwiejąc się na nogach.
- Czego ci potrzeba? Chętnie ci pomogę.
- Dzięki. - Tess pokręciła głową. - Mam w lodówce jogurt, który mnie trzyma przy
życiu.
- Może wezwać lekarza? - zapytał, marszcząc brwi.
- Nie warto. Samo przejdzie. - Lekceważąco machnęła ręką. Nadal stali w otwartych
drzwiach. - Dane, muszę się położyć. Miło, że wpadłeś, ale nie ma się czym przejmować. Za
kilka dni wyzdrowieję. Zorganizuj jakieś zastępstwo.
- Mamy już kogoś na twoje miejsce - powiedział z ociąganiem. - Idealna sekretarka.
Stenografuje i pisze niemal tak szybko jak ty.
- Jeśli sobie życzysz, żebym odeszła, wystarczy powiedzieć - odparła cicho i
popatrzyła mu w oczy. Wyraz twarzy szefa potwierdził jej przeczucia. - Porozmawiaj z tą
dziewczyną i dowiedz się, czy zechce pozostać w agencji na stałe. Jeśli się zgodzi, odejdę
natychmiast…
- Musisz najpierw znaleźć nową posadę - rzucił przez zaciśnięte zęby.
- Agencja detektywistyczna Shorta zatrudni mnie natychmiast.
Short był przystojnym wdowcem po czterdziestce; miał dobre maniery, nie brakowało
mu pewności siebie. Dane popatrzył na Tess, mrużąc oczy; łatwo można przewidzieć, czym
by się skończyła współpraca tych dwojga.
- Nie wydaje mi się… - zaczął.
- Dane, unikasz mnie - przerwała z irytacją. - Dość udawania. Odkąd się ze mną
przespałeś, chodzisz ponury jak chmura gradowa. Z trudem znosisz moją obecność.
Doskonale to rozumiem. Mnie również trudno jest z tobą pracować, bo dobrze znam twoje
nastawienie. Pozwól mi odejść. Dam sobie radę. - Oparła się o ścianę i mimo woli popatrzyła
na niego z czułością. - Łatwiej mi będzie o tobie zapomnieć, jeśli przestaniemy codziennie
widywać się w pracy.
- Wkrótce znajdziesz sobie kogoś innego - mruknął niechętnie.
- Zapewne - odrzekła, by uspokoić jego sumienie, chociaż wcale w to nie wierzyła.
Zdobyła się na słaby uśmiech. - Do widzenia, Dane.
- Skarbie, to nie miało sensu - powiedział tak czule i łagodnie, że Tess łzy zakręciły
się w oczach. - Od początku tak uważałem. Przecież wiesz, że nie chcę się żenić.
- Jasne - odparła cicho. - Trudno.
- To wcale nie jest takie proste. - Dane westchnął ciężko. - Tęsknię za tobą. Dokucza
mi samotność. Przy tobie bardzo się zmieniłem.
- Proszę, idź już, bo zacznę płakać i wyjdę na kompletną idiotkę - błagała Tess,
patrząc na niego przez łzy.
- Wmówiłaś sobie tylko, że mnie kochasz! - jęknął rozpaczliwie. - Nie rozumiesz? To
młodzieńcze zauroczenie. Podobam ci się i nic więcej.
Nie była w stanie wykrztusić słowa. Szare oczy w bladej twarzy były smutne, niemal
tragiczne.
- Tak będzie dla ciebie lepiej. Kiedyś przyznasz mi rację. Wyjdziesz za mąż, urodzisz
dzieci… - Odwrócił się i wyszedł z obawy, że głos mu zadrży. Sama myśl o Tess poślubionej
innemu mężczyźnie i otoczonej gromadką cudzych bachorów była dla niego torturą. Na
odchodnym rzucił: - Żegnaj, maleńka. Poproszę Helen, żeby przyniosła ci dokumenty i
pensję. Powiedz jej, że odchodzisz z agencji, ponieważ biuro kojarzy ci się mimo woli z
koszmarnymi przeżyciami ostatnich dni. To dobra wymówka.
- Owszem - wykrztusiła, zaklinając go w duchu, by wreszcie odszedł i zostawił ją
samą, zanim całkiem się rozklei. W głowie miała kompletny zamęt.
- Gdybyś potrzebowała mojej pomocy…
- Dziękuję. Dobranoc.
Wyszedł, nie oglądając się ani razu. Miał wielką ochotę raz jeszcze na nią popatrzeć,
ale zdawał sobie sprawę, że popełniłby niewybaczalne głupstwo.
Zza drzwi dobiegł go szczęk zamka. Z rozdartym sercem opuścił Tess, ale musiał tak
postąpić. Nie mógł jej ofiarować takiego życia, jakiego pragnęła. Wmawiał sobie, że jej
miłość to zwykłe urojenie. Podobał się tej dziewczynie; nic więcej. Gdyby ożenił się z Tess,
postąpiłby nieuczciwie. Powtarzał ten argument przez całą drogę do domu.
Na próżno. Gdy wszedł do pustego mieszkania, zdał sobie sprawę, że jest na świecie
sam jak palec.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Short bardzo się ucieszył, że Tess chce u niego pracować. W poniedziałek poczuła się
trochę lepiej i poszła na rozmowę z przyszłym szefem.
Wysoki, przystojny mężczyzna przyjął ją w biurze, gdzie roiło się od pracowników.
Przypominał trochę Lassitera. Mimo to, w porównaniu z rygorem panującym u Dane'a,
dyscyplina w agencji Shorta była nieco rozluźniona. Tess nie podobało się również, że
detektywi Shorta zbyt często zdają się na przypadek. Była jednak zdumiona i uradowana,
kiedy się okazało, że nowy szef ma dla niej etat detektywa, a nie sekretarki.
- Wspaniała niespodzianka! - zawołała.
- Doskonale pamiętam, jak pani narzekała u Lassitera - zachichotał. - Zajmie się pani u
mnie szukaniem zaginionych. Niebezpieczeństwo jest znikome, a praca nie wymaga tyle
czasu co w przypadku innych specjalności; za to satysfakcja gwarantowana. Mam nadzieję, że
będzie pani zadowolona.
- Nie wiem, jak się panu odwdzięczyć za tyle życzliwości.
- Znam dobry sposób. Proszę solidnie wziąć się do pracy i odnosić same sukcesy. -
Short wstał i uścisnął dłoń nowej pracownicy. - Proszę zostać, jeśli ma pani czas. Mary
wszystko pani wyjaśni i przedstawi współpracownikom. Do przyszłego poniedziałku będzie
się panią opiekować. Tydzień to aż nadto, by poznać sposób działania naszej firmy i wdrożyć
się do nowych obowiązków. Potem zacznie pani działać samodzielnie.
- Wspaniale - odparła z uśmiechem Tess. - Ogromnie się cieszę. Z pewnością nie
zawiodę pańskich oczekiwań.
- Ciekawe, dlaczego Dane zgodził się, by pani odeszła z jego firmy. Sporo was łączy.
W pewnym sensie jesteście rodziną - powiedział Short, nie kryjąc ciekawości.
- W ostatnim czasie dwukrotnie do mnie strzelano, raz przed budynkiem agencji, a
drugi w biurze. Koszmarne wspomnienia nie pozwalają mi spokojnie pracować. Gdy tam
wchodzę, cała się trzęsę - skłamała Tess.
- Rozumiem. - Short od razu spoważniał, a potem uśmiechnął się współczująco. -
Postaramy się, żeby nic podobnego pani tu nie spotkało.
- Dzięki - odparła cicho.
Mary Plummer chętnie zaopiekowała się nową koleżanką.
- Jesteś bardzo blada - zauważyła w czasie rozmowy. - Słyszałam, że ostatnio
chorowałaś. Czy aby na pewno czujesz się już lepiej?
- Oczywiście - zapewniła Tess.
Niestety, okazała się nadmierną optymistką. Przez kilka tygodni Tess nie mogła dojść
do siebie. W końcu uznała, że ma wrzód żołądka. Nic dziwnego, jeśli wziąć pod uwagę, ile
ostatnio przeszła: postrzał, napad, rozstanie z ukochanym, zmiana pracy. Każdy by się
rozchorował po takich przeżyciach.
Helen ciągle do niej wydzwaniała, prosząc o spotkanie. Tess odmawiała pod byle
pretekstem, ale w końcu uznała, że wszystko ma swoje granice, i umówiła się z koleżanką na
obiad.
- Marnie wyglądasz - stwierdziła Helen, nie owijając niczego w bawełnę.
- Żyłam ostatnio w ogromnym napięciu - przypomniała Tess. - Tak wiele się zmieniło
w moim życiu, i to w bardzo krótkim czasie.
- Schudłaś. Jesteś blada jak ściana.
- To nerwy. Pan Short jest wspaniałym szefem. Nie mogę go zawieść, a muszę się
jeszcze wiele nauczyć.
- To prawda. - Helen nie wyglądała na przekonaną. Spoglądała podejrzliwie na
młodszą koleżankę. - Dane jest…
- Masz ochotę na deser? Może lody? - rzuciła Tess, pospiesznie zmieniając temat.
Helen zamilkła. Wkrótce pojęła, w czym rzecz.
- Jasne. Nie musisz niczego dodawać. Wszystko rozumiem. Niech będą lody. Mam
tylko jedną prośbę. Idź do lekarza. Zrób to dla starej przyjaciółki.
Tess posłuchała dobrej rady i następnego dnia z samego rana wybrała się na badania.
Doktor Reiner leczył ją od dawna. Zbadał pacjentkę starannie i szybko zorientował się, co jej
dolega.
- Muszę zapytać, czy była pani ostatnio blisko związana z jakimś mężczyzną -
powiedział spokojnie i dobitnie.
- Tak - odparła pospiesznie Tess. Czuła niespokojne kołatanie serca. - Raz się…
Spędziłam z nim noc.
- I stało się - westchnął lekarz.
- Ale on jest… bezpłodny - wyjąkała. - Twierdził, że nie może mieć dzieci.
Nagle uświadomiła sobie, że comiesięczna kobieca przypadłość nie pojawiła się we
właściwym czasie. Powiedziała o tym lekarzowi.
- Przeprowadzimy testy ciążowe - stwierdził lekarz. - Postawmy sprawę jasno.
Prawdopodobnie jest pani w ciąży. Na to wskazują wszystkie symptomy.
Tess skuliła się, jakby została uderzona prosto w splot słoneczny. Z obawą i
niedowierzaniem spoglądała na swój brzuch.
- Ciąża to nie koniec świata - pocieszał ją lekarz. - Jest wiele możliwości…
- Nie! - Tess zbladła i osłoniła brzuch rękoma. - Proszę o tym nie mówić!
- A zatem chce pani urodzić dziecko?
- Oczywiście - szepnęła Tess. - To moje największe marzenie!
- Co z ojcem?
- Obawiam się, że nie uwierzy, gdy mu powiem - odparła ze smutkiem. - Tak czy
inaczej jest przeciwnikiem małżeństwa, więc nie będę zawracać mu głowy, przynajmniej na
razie, dopóki nie mam pewności. Kiedy otrzymam wyniki badań, podejmę decyzję.
- Doskonale. Zaraz przyjdzie tu siostra Wallace i pomoże mi przeprowadzić badania.
Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze.
Wyniki miały być znane dopiero następnego dnia rano. Tess przez całą noc nie
zmrużyła oka. Nie wspomniała nikomu o podejrzeniach doktora Reinera. Siostra Wallach
zadzwoniła do biura. Tess omal nie zemdlała, słysząc spokojny głos potwierdzający, że
pacjentka jest w ciąży. Wymamrotała podziękowanie i odłożyła słuchawkę. Zapomniała
umówić się na kolejną wizytę i zapytać o adres dobrego ginekologa-położnika. Uznała, że
pomyśli o tym innego dnia.
Pracownicy agencji, zaniepokojeni bladością nowej koleżanki, wypytywali, co się
stało. Tess zbyła ich uprzejmymi półsłówkami i wsadziła nos w papiery dotyczące
prowadzonej właśnie sprawy. Chciała spokojnie wszystko przemyśleć.
Koło południa wyrwał ją z zadumy głos szefa, który zatrzymał się przy biurku nowej
pani detektyw i zmierzył ją badawczym spojrzeniem.
- Rzadko spotykam się z podwładnymi poza biurem, ale dla pani chętnie zrobię
wyjątek. Może pójdziemy dziś razem na kolację?
Tess była zbita z tropu nieoczekiwaną propozycją. Rozstała się z Dane'em, ale nosiła
pod sercem jego dziecko. Randka z innym mężczyzną uchodziła w jej oczach niemal za
cudzołóstwo.
- Dzięki za zaproszenie - odparła uprzejmie. - Mam nadzieję, że nie poczuje się pan
dotknięty, jeśli odmówię. Nie jestem w nastroju. Dochodzę teraz do siebie po… wielkim
rozczarowaniu.
- Ach, tak. Rozumiem - odparł z uśmiechem. - Czas leczy rany. Ponowię zaproszenie.
Tess w milczeniu skinęła głową. Żadnej zachęty. Miała w życiu dość kłopotów.
Tess chciała zadzwonić do Dane'a i przekazać mu radosną nowinę, ale nie miała
odwagi. Jej ukochany ciągle powtarzał, że nie chce trwałego związku i nie pragnie ożenić się
powtórnie. Gdyby mu powiedziała o dziecku, uznałby, że powinien ją poślubić. Marzył o
potomstwie, lecz mimo to mógł uznać jej telefon za próbę moralnego szantażu. A jeśli -
uchowaj Boże - stwierdzi, że to nie jego dziecko? Przecież uważał się za bezpłodnego. Gotów
powiedzieć, że spała z innym mężczyzną.
Druga przyczyna, która skłoniła Tess do milczenia, dotyczyła stanu zdrowia.
Niepokoiły ją uporczywe bóle i krwawienia. Lekarz był tego samego zdania i gdy tylko
opisała mu objawy, umówił ją z doświadczonym położnikiem. Skoro istniało ryzyko
poronienia i utraty dziecka, wciąganie Dane'a w tę sprawę byłoby niewybaczalnym błędem.
Odetchnęła z ulgą, gdy Kit wróciła do domu po kilku miesiącach nieobecności.
Wreszcie miała bratnią duszę. Umówiły się na obiad. Kit wybrała gwarną włoską restaurację,
gdzie w dni powszednie chętnie wpadały coś zjeść. Tess, która ostatnimi czasy zwykle
przesiadywała w domu, czekała przy stoliku na koleżankę, nerwowo rozglądając się po sali.
Obawiała się przypadkowego spotkania z Dane'em, mimo że do jego agencji było stąd dość
daleko. Wreszcie ujrzała wysoką, elegancką dziewczynę o gęstych, ciemnych włosach,
twarzyczce elfa, błyszczących niebieskich oczach i długich rzęsach. Tess była dość wysoka,
ale Kit górowała nad nią wzrostem. Była także szczuplejsza; Tess zaczęła już tyć.
- Aleś ty pulchniutka! - mruknęła Kit, marszcząc brwi.
Ruchem głowy wskazała szeroki biały sweter Tess oraz jej szare spodnie, o dwa
numery większe niż te, które Tess nosiła do tej pory. Przyszła matka nie mogła się już
pochwalić talią osy. Twarz miała zaokrągloną, a zarazem dziwnie promienną.
- Trochę przytyłam - wyznała Tess. - W pobliżu mojej agencji jest dobra włoska
restauracja. Sama rozumiesz…
- Słyszałam, że pracujesz teraz jako detektyw. - Kit z zadowoleniem pokiwała głową. -
W końcu odważyłaś się przeciwstawić Dane'owi. Gdybyś nadal u niego pracowała, nie
miałabyś cienia szansy na awans. Ten facet jest nadopiekuńczy.
Tess z uwagą przeglądała kartę dań. Kit rzuciła jej badawcze spojrzenie.
- Powiedz mi od razu, co się stało. Wiesz, że i tak w końcu to z ciebie wyciągnę.
- Jestem w ciąży - oznajmiła drżącym głosem Tess.
Kit znieruchomiała i wstrzymała oddech.
- Dane? - zapytała w końcu i głośno westchnęła.
- Tak.
- On zapewne o niczym nie wie - stwierdziła z domyślnym uśmiechem Kit. Popatrzyła
współczująco na przyjaciółkę.
Tess skinęła głową, patrząc nie widzącym wzrokiem na menu. Kit pogłaskała jej dłoń.
- W końcu będziesz zmuszona mu o tym powiedzieć.
- Oczywiście. Za jakiś czas.
- Kiedy?
- Pojawiły się niepokojące dolegliwości. Jutro idę do położnika. - Tess skrzywiła się. -
Pielęgniarka, z którą telefonicznie umawiałam się na wizytę, była wyraźnie zaniepokojona
moimi objawami: Przeglądałam również encyklopedię medyczną. To się może skończyć
poronieniem. Kit, co mam robić? Nie mogę stracić tego dziecka! Tylko ono mi pozostało!
Kit udało się po chwili uspokoić przyjaciółkę. Tess opanowała się i kontynuowała
zwierzenia.
- Sama nie wiem, jak… - Urwała w pół słowa i zamrugała powiekami. Pobladła,
spoglądając ku drzwiom.
- Dane - rzuciła domyślnie Kit, odwracając się ku wyjściu. Otworzyła szeroko oczy. -
Przecież on tu nie bywa!
Tym razem jednak przyszedł. Co więcej, lustrował spojrzeniem gości, jakby kogoś
szukał. Wreszcie dostrzegł Kit i Tess. Z kamienną twarzą ruszył w stronę ich stolika.
- Nie - jęknęła Tess. - Nie powinien…
Dane był innego zdania. Zatrzymał się obok Tess, patrząc zachłannie na jej twarz,
jakby nie był w stanie oderwać od niej wzroku.
- Od kilku tygodni cię nie widuję - rzucił oschle. - Miałem nadzieję, że nas
odwiedzisz, żeby powiedzieć, co u ciebie słychać. Daremnie. Co z oczu, to z serca, prawda?
Dziwne pytanie w ustach mężczyzny, który jeszcze niedawno traktował ją niczym
powietrze.
- Pracuję w odległej dzielnicy. Trudno mi się wyrwać.
- Tak. Słyszałem, że dostałaś posadę detektywa.
- Owszem. To pasjonujące zajęcie. - Uniosła dumnie głowę.
Dane patrzył uporczywie w szare oczy. Tess spostrzegła, że jest smutny, ale nie
wiedziała, czemu to przypisać.
- Uważaj na siebie - mruknął.
- Obiecuję - powiedziała Tess. Zmieniła temat. - Helen pewnie za mną tęskni.
Dane zacisnął zęby. Jego dłonie zwinęły się w pięści. Owszem, Helen czuła się w
agencji nieco osamotniona, gdy zabrakło młodszej koleżanki, ale dla niego nieobecność Tess
była prawdziwą torturą. Najgorsza okazała się zagadkowa obojętność i uparte milczenie. Jak
możesz, Tess, powtarzał w duchu. Dlaczego jesteś taka nieczuła? Już zapomniałaś o naszej
cudownej nocy?
Był świadomy, że sam dał Tess do zrozumienia, aby odeszła, ale to mu wcale nie
poprawiło humoru. Powtarzał jej ciągle, że nie chce się wiązać na stałe. Zmienił zdanie, gdy
przyszło mu stawić czoło samotności i żyć bez Tess. Nienawidził powrotów do domu, bo jej
tam nie było. Przeklinał własne życie, ponieważ zabrakło w nim najważniejszej osoby.
Westchnął i popatrzył z czułością na pochyloną głowę dziewczyny, jakby chciał pogłaskać ją
po włosach. Odepchnął Tess; nie można cofnąć tamtych słów. Czuł się bezradny. Czyżby
jego okrucieństwo zabiło miłość, jaką do niego żywiła?
- Może chcesz się do nas przysiąść, Dane? - zapytała uprzejmie Kit, przerywając
kłopotliwe milczenie.
- Nie, dziękuję - odparł z roztargnieniem. - Muszę wracać do pracy. Tess?
- Tak? - Podniosła wzrok, ale nie dała się zwieść pozornej serdeczności jego głosu.
- Jak się czujesz? - zapytał, patrząc z niepokojem w jej twarz. - Wyglądasz, jakbyś… -
Daremnie szukał właściwego słowa. Czyżby chorowała? Może coś ją trapi? - Masz kłopoty ze
zdrowiem?
- Zimą trudno uniknąć przeziębienia - odparła wymijająco. Pobladła i odwróciła
wzrok. Nie była w stanie patrzeć dłużej na ukochanego. Nosiła pod sercem jego dziecko, ale
nie wiedziała, jak mu o tym powiedzieć, i dlatego cierpiała.
Wstrzymała oddech, czując nagły ból. Nie po raz pierwszy. Dlatego właśnie
postanowiła odwiedzić ginekologa-położnika.
- Tess!
Dane ukląkł obok niej i chwycił jej dłoń. Patrzył na nią ciemnymi, pełnymi
przerażenia oczyma.
- Co ci jest, maleńka? - wypytywał niecierpliwie. - Jak się czujesz?
- Chyba mam wrzód żołądka - odparła z wahaniem, oszołomiona czułym dotknięciem.
Przebiegł ją cudowny dreszcz. Spojrzała w oczy Dane'a i czas się zatrzymał. Wpatrywała się
w ukochanego z zachwytem, chociaż złamał jej serce.
- Tess… - jęknął boleśnie. Wyglądał jak człowiek porażony cierpieniem.
- Nic mi nie jest - szepnęła. Westchnęła ciężko. Z trudem oparła się pragnieniu, by
rzucić się w jego ramiona. - Już przeszło. Naprawdę, Dane.
Zapomnieli o całym świecie. Kit siedziała obok nich, jakby była niewidzialna. Wolno
piła kawę, nie przerywając dziwnej rozmowy.
- Idź koniecznie do lekarza - powiedział zdławionym głosem. - Nie wolno lekceważyć
tych objawów.
- Oczywiście - odrzekła cicho. - A co z tobą? Jak się czujesz?
- Jakoś leci - odparł nieco chrapliwie. Westchnął głęboko. Chciał poprosić Tess, żeby
do niego wróciła, ale walczył z tą pokusą. - Chyba tęsknię za tobą, maleńka - dodał z kpiącym
uśmiechem.
- Nie do wiary! Chyba śnię! - odparła pogodnie.
Dane wzruszył ramionami, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Wrócisz do mojej agencji, jeśli dam ci posadę detektywa? - spytał z wahaniem.
- Daj spokój, Dane - odparła po chwili namysłu. - To nie jest dobry pomysł.
Doskonale mi się współpracuje z panem Shortem.
Dane zmarszczył brwi i zacisnął pięści. Przemknęło mu przez myśl, że Tess flirtuje z
Shortem i dlatego nie chce powrócić do jego firmy.
Kit uznała, że pora wziąć sprawy w swoje ręce. Ta rozmowa łatwo mogła się zmienić
w nieprzyjemną sprzeczkę. Tess nie miała na to sił.
- Zrobiło się strasznie późno - wtrąciła. - Muszę wracać.
- Ja również. Nie mogę się spóźnić - podchwyciła Tess, spoglądając znacząco na
Lassitera, który wstał z klęczek, patrząc na nią wrogo.
Short i Tess! Był wściekły. Miał wielką ochotę dać komuś po mordzie!
Kit uregulowała rachunek. Tess podniosła się z krzesła i powiedziała z wahaniem:
- Cieszę się z naszego spotkania.
Zirytowany Dane bez słowa zmierzył ją taksującym spojrzeniem.
- Przytyłaś? - zapytał nagle.
- Trochę - odparła, unikając jego wzroku. - Jem za dużo pączków.
- I dobrze. Byłaś zbyt szczupła.
Rozmowa się urwała. Do Lassitera podszedł jakiś znajomy. Dziewczyny wykorzystały
moment, pożegnały się i wyszły.
- Dane tęskni za tobą - powiedziała Kit, gdy wsiadała do samochodu. - Nawet ślepy by
to zauważył.
- Tęsknota i miłość to dwie różne sprawy - westchnęła Tess.
- W każdym razie trochę mu na tobie zależy. Mniejsza z tym. - Kit uznała, że pora
zmienić temat. - Niepokoi mnie twój stan zdrowia. Podczas obiadu źle się czułaś. Obiecaj mi,
że pójdziesz do lekarza.
- Obiecuję. Dzięki za troskę. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.
- To samo mogę powiedzieć o tobie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tess przyszła do gabinetu doktora Boswicka pół godziny wcześniej. Prawie nie spała
tej nocy. Atak bólu, który nastąpił w restauracji, bardzo ją przestraszył. Dane ogromnie jej
pomógł w trudnej chwili. Wziął ją za rękę i cierpienie minęło szybciej niż zazwyczaj.
Niesamowite; zupełnie jakby dziecko poznało głos rodzonego ojca i postanowiło walczyć o
przetrwanie. Tess sądziła, że medycy nie potwierdziliby owej teorii.
Doktor Boswick już przyjmował, więc nie czekała długo. Zbadał pacjentkę i postawił
niepokojącą diagnozę. Usiedli po przeciwnych stronach biurka. Lekarz przeglądał wyniki
przeprowadzonych wcześniej badań.
- Czy bardzo pani zależy na urodzeniu tego dziecka? - zapytał, odsuwając plik
wydruków i spoglądając na pacjentkę znad okularów. - Wiem, że jest pani osobą samotną i
utrzymuje się ze skromnej pensji. Proszę to rozważyć.
Tess nie rozumiała, co jej sytuacja osobista i finansowa ma wspólnego z ciążą, nie
potrzebowała jednak czasu do namysłu.
- Zrobię wszystko, by urodzić to dziecko - odparła spokojnie.
Lekarz nie ukrywał zadowolenia.
- To doskonale, że tak pani stawia sprawę, bo ciąża jest zagrożona. Nie ma pewności,
czy zdołamy ją utrzymać. - Usiadł na brzegu krzesła i położył dłonie na blacie biurka. Nie
zwracał uwagi na przerażoną minę pacjentki. - Bóle spowodowane są nietypowym
ustawieniem łożyska. Może dojść nawet do jego uszkodzenia. Powtarzające się krwawienia
mogą doprowadzić nawet do poronienia.
- Tylko nie to! - krzyknęła Tess. - Jak mogę temu zaradzić? Czy istnieje jakiś sposób?
- Tak. Proszę rzucić pracę i siedzieć w domu, póki ciąża nie będzie na tyle
zaawansowana, by przewidzieć, jak ustawi się łożysko. Moim zdaniem w pani przypadku
należy się maksymalnie oszczędzać aż do porodu. Zakładam, że rozwiązanie nastąpi w
sposób naturalny. Nie wykluczam jednak cesarskiego cięcia. Proszę jak najmniej chodzić.
Szczerze odradzam wędrówki do pracy oraz biurową krzątaninę. I jeszcze jedno: pod żadnym
pozorem proszę nie zażywać aspiryny podczas ciąży.
- Będę o tym pamiętać. - Wyraz twarzy dobitnie świadczył o determinacji Tess. Miała
niewielkie oszczędności. Dotychczas pensja umożliwiała regularne spłacanie rat. Lekarz
wyraźnie dał jej jednak do zrozumienia, że chodzenie do pracy może spowodować
poronienie.
- Czy ojciec dziecka nie mógłby się panią zaopiekować?
- On o niczym nie wie - odparła po chwili wahania i pokręciła głową.
- Proszę mu powiedzieć.
- Oczywiście, panie doktorze. - Nie zamierzała tego robić, ale obiecała dla świętego
spokoju.
- To mi się podoba. Proszę umówić się na kolejną wizytę. Siostra Bertha wpisze jej
termin do mego kalendarza. Musi mnie pani często odwiedzać. Proszę się nie martwić
rachunkami - dodał z uśmiechem. - Mam do pani zaufanie. Znajdziemy wyjście korzystne dla
obu stron. Zgoda?
- Tak, panie doktorze.
Tess zadała lekarzowi mnóstwo pytań, wychodząc z założenia, że w trudnych
sytuacjach wiedza popłaca, natomiast ignorancja przysparza kłopotów. Gdy wróciła do domu,
musiała najpierw odreagować napięcie; płakała tak długo, aż nos i oczy zrobiły się czerwone.
- Dobrze, maleństwo - powiedziała wreszcie, kładąc ręce na brzuchu. - To sprawa
między tobą i mną. Sama nie dam sobie rady. Musisz mi pomóc. Chcę cię urodzić, gdy
nadejdzie pora - szepnęła z czułością. - Bardzo tego pragnę! Postaraj się żyć. Zrób to dla
mnie.
Następnego dnia złożyła wymówienie. Pan Short był zdumiony. Wyjaśniła, że za radą
lekarza nas kilka miesięcy przerywa pracę, by leczyć wrzody żołądka. Było jej przykro, że
musi oszukiwać życzliwych ludzi. Szef okazał zrozumienie i przyznał jej sporą premię.
Przez kilka następnych dni Tess porządkowała swoje sprawy. Przede wszystkim
znalazła nową pracę. Telefonicznie zachęcała do kupowania rozmaitych towarów. Dochód
był skromny, ale regularny. Z posiadanych oszczędności zapłaciła raty za trzy miesiące z
góry, by przez jakiś czas mieć święty spokój i myśleć tylko o dziecku.
Kłopoty i zmartwienia powodowały, że traciła apetyt i chudła. Kit wpadała od czasu
do czasu z różnymi pysznościami, by skłonić przyszłą matkę do racjonalnego odżywiania się.
Tess kazała jej przysiąc, że nikomu nie wspomni o dziecku. Przestała odbierać telefony, by
nie wygadać się przypadkiem przed znajomymi z agencji Dane'a.
Daremnie się jednak łudziła, że w ten sposób uniknie pytań o przyczyny nagłego
odejścia z pracy. Gdy pewnego dnia wychodziła z łazienki osłabiona porannymi mdłościami,
niespodziewanie zabrzmiał dzwonek u drzwi. Na pasiastą piżamę narzuciła gruby czerwony
szlafrok. Była potargana; dawno powinna była odwiedzić fryzjera. Wyglądała okropnie.
Dzwonek odzywał się raz po raz. Zirytowana, uchyliła drzwi i stanęła twarzą w twarz z
Dane'em.
- O Boże! - wyjąkał na jej widok.
- Dzięki, jeżeli to miał być komplement - mruknęła. - Wejdź i zamknij drzwi. Muszę
się położyć, bo inaczej zemdleję.
- Zaniosę cię do łóżka.
Wziął ją na ręce i mocno przytulił. Wszedł do sypialni. Zaprotestowała, gdy chciał
zdjąć jej szlafrok. Nie mogła pozwolić, by zobaczył jej zaokrąglony brzuch.
- Zostaw. Jest mi zimno - wykrztusiła.
- Dobrze. - Okrył ją starannie i usiadł na brzegu łóżka. Ciemne oczy rzucały pytające
spojrzenia. - Short powiedział, że odeszłaś z pracy. Bierzesz lekarstwa?
Tess słuchała z roztargnieniem, wpatrzona w Dane'a, który wyglądał bardzo
elegancko. Cóż za kontrast! Sama przypominała zabiedzonego kota.
- Jakie lekarstwa? - powtórzyła niepewnie. Skrzywiła się. Łzy stanęły jej w oczach. -
Po co? Lekarze zrobili już wszystko, co się dało.
- Wrzód jest zaleczony?
- To nie wrzód - odparła ponuro i przymknęła oczy.
- A co?
- Obawiam się, że na takie dolegliwości nie ma skutecznej pigułki. Dane, zostaw mnie
w spokoju. Jestem zmęczona…
- Jaka to choroba? - wypytywał z lękiem, którego nie potrafił ukryć. Tess domyśliła
się, co mu przyszło do głowy.
- Nie mam raka. Zapewniam, że śmierć mi nie grozi.
Dane odetchnął z ulgą.
- Okropnie mnie przestraszyłaś. Skoro to nie jest wrzód żołądka, jak mam rozumieć
twoje słowa? Co to znaczy, że na twoje dolegliwości nie ma lekarstwa?
Tess westchnęła głęboko i z ociąganiem popatrzyła mu w oczy.
- Dane… Jestem w ciąży.
- Słucham? - wyjąkał z niedowierzaniem.
- Będę miała dziecko.
Lassiter zmienił się na twarzy. Tess nie mogła na to patrzeć. Wyglądał jak
rekonwalescent po ciężkiej chorobie. Odwrócił głowę i badawczym spojrzeniem zmierzył jej
postać. Wolno odsunął kołdrę, rozwiązał pasek szlafroka i rozchylił jego poły. Nim zdążyła
zaprotestować, zsunął nieco spodnie od piżamy, odsłonił zaokrąglony brzuch i patrzył jak
urzeczony na delikatną wypukłość.
- Nie powiedziałaś mi - rzucił ostro.
- Gdy się rozstawaliśmy, jeszcze o tym nie wiedziałam.
Położył na jej brzuchu silne, ciepłe dłonie. Ten gest wyrażał szacunek i uwielbienie.
Dane wstrzymał oddech i spojrzał Tess prosto w oczy. Twarz poczerwieniała mu z przejęcia.
- Kiedy urodzisz?
- Za pięć miesięcy.
Zastanawiała się, czy powiedzieć mu całą prawdę. Patrzyła z uwagą na
rozpromienioną twarz. Dane nie potrafił ukryć radości; los zgotował mu wspaniałą
niespodziankę. Tess nie miała sumienia mówić ukochanemu, że ciąża jest zagrożona. To nie
był odpowiedni moment. Dane odzyskał niespodziewanie wiarę w siebie. Niech się nią
nacieszy. Tess musiała jednak znaleźć jakąś wymówkę, by usprawiedliwić całkowitą
bezczynność i niechęć do wychodzenia z domu. Zagryzła wargi.
- Dane… - wykrztusiła. - Do czasu rozwiązania muszę siedzieć w domu. Nie mogę
pracować.
- Dlaczego? - zapytał krótko.
Zawahała się i mimo woli spojrzała na ojca swego dziecka z uwielbieniem. Za bardzo
go kochała, by przedwczesnym wyznaniem burzyć wielką radość. Nie chciała pochopnie
ujawniać całej prawdy. Lęk o potomka mógł go doprowadzić do szaleństwa.
- Mam wyjątkowo silne mdłości - wyjaśniła.
- Rozumiem. - Dane odetchnął z ulgą.
Wstał z łóżka, odwrócił się i w zamyśleniu pocierał dłonią kark. Nie widzącym
wzrokiem spoglądał na wzorzyste tapety.
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy - oznajmiła Tess.
- Nie mów bzdur. To moje dziecko. - Odwrócił się. Jego twarz rozświetlała radość. -
Moje dziecko - powtórzył, spoglądając na jej brzuch z łagodnym uśmiechem. Spojrzał w
szare oczy i spochmurniał. - Cholera! Wygląda na to, że w ogóle nie zamierzałaś mi o tym
powiedzieć!
Skuliła się, przestraszona ostrym tonem. Wybór miała niewielki; mogła pozwolić, by
nadal w to wierzył albo ujawnić całą prawdę i martwić się razem z nim. Wspominała życiowe
katastrofy, które w ostatnich latach dotknęły ukochanego: śmierć matki, groźny postrzał,
rezygnacja z pracy w policji. Ogarnęło ją współczucie. Nie należy wtajemniczać Dane'a.
Wystarczy, że ona się zamartwia. Podjęła decyzję i to dodało jej sił. Uniosła dumnie głowę.
- Sam powiedziałeś, że nie chcesz się wiązać, pamiętasz? - przypomniała zimnym
tonem. - Chciałeś, żebym usunęła się z twego życia. Gdybym wspomniała o dziecku,
uznałbyś, że zastawiam na ciebie pułapkę.
Dane poczuł się winny. Tess nie miała pojęcia, co do niej czuł.
- Wszystko się zmieniło - odparł spokojnie.
- Mam rozumieć, że ja się nie liczę, ale zależy ci na dziecku, tak?
Te słowa okropnie go rozzłościły.
- Jasne - rzucił z przewrotnym uśmiechem.
Tess patrzyła na niego z kamienną twarzą. Miała złamane serce, ale nie dała po sobie
poznać, jak bardzo cierpi.
- Zamierzałaś mi powiedzieć o dziecku? - Dane nie dawał za wygraną.
- Tak - odparła. - Prędzej czy później musiałabym to zrobić.
- Kiedy? - rzucił oskarżycielskim tonem. - Gdy nasz potomek szedłby do szkoły? Nie
musisz odpowiadać. - Dane wcisnął ręce w kieszenie i bez słowa patrzył na Tess. Wziął się w
garść. Czuł się oszukany, bo ukryła przed nim prawdę, chociaż wiedziała, że bardzo cierpi z
powodu bezpłodności. Sam nie był także bez winy, ale jeszcze za wcześnie na przebaczenie i
pojednanie. Mógł za to wiele zrobić.
- Zabiorę cię na ranczo - myślał głośno. - Beryl się tobą zaopiekuje.
- Wykluczone - mruknęła, odwracając głowę. - Nie mogę… tam jechać.
Dane zmarszczył brwi. Przypomniał sobie, co mówił Tess o starszej pani, która z
pewnością nie pochwalała istnienia nieślubnych dzieci.
Lassiter rozpromienił się nagle. Miał powód, żeby poślubić Tess, nie ujawniając
prawdziwych uczuć. Niech sądzi, że zrobił to przez wzgląd na dziecko.
- Coś wymyślimy. - Mrugnął do niej porozumiewawczo. Z roztargnieniem popatrzył
na zegarek. - Niedługo wrócę.
- Dane, musimy porozmawiać.
- Później.
Bez słowa wyjaśnienia opuścił sypialnię. Na odchodnym rzucił jej zaborcze
spojrzenie. Gdy zniknął za drzwiami, Tess opadła na poduszkę. Zaskoczył ją nagłym
zniknięciem. Była smutna, bo przyznał, że chodzi mu jedynie o dziecko. Czas pożegnać się z
nadzieją, że Dane kochają skrycie i pragnie jej powrotu. To zwyczajne mrzonki.
Tess była zaskoczona, gdy rankiem stanęli oko w oko na progu mieszkania. Trzy
godziny później osłupiała na widok Lassitera, który przyprowadził do jej mieszkania jakiegoś
dziwnego jegomościa, a następnie podsunął jej pióro oraz zadrukowany arkusz papieru.
Wskazał miejsce, gdzie powinna złożyć podpis, ale nie dał jej czasu na przeczytanie tekstu.
Rzucił dokumenty na stół, usiadł obok Tess i wziął ją za rękę.
- Proszę zaczynać - zwrócił się do tajemniczego osobnika.
Mężczyzna wyciągnął niewielki tomik i odczytał formułę przysięgi małżeńskiej. Tess
była tak oszołomiona, że ledwie wykrztusiła sakramentalne „tak”, gdy mężczyzna zwrócił się
do niej. Poczuła, że ukochany wsuwa jej na palec obrączkę, za dużą zresztą. Byli
małżeństwem.
- Dane! - krzyknęła nagle.
Lassiter wstał, uścisnął dłoń mężczyzny, podsunął mu papiery do podpisania, wręczył
umówioną opłatę i odprowadził do drzwi, dziękując wylewnie za pomoc.
Gdy nieznajomy wyszedł, Dane wrócił do sypialni i popatrzył na Tess. Należała do
niego - ona i dziecko. Jego dziecko. Był dumny jak paw.
Tess z niedowierzaniem popatrzyła na obrączkę. Podniosła wzrok. Nie potrafiła
określić miny Dane'a ani powiedzieć, co oznacza jego badawcze spojrzenie.
- Trzeba co najmniej trzech… trzech dni, by załatwić przedślubne formalności.
- Wystarczy kilka godzin. Trzeba tylko przystawić urzędnikowi pistolet do głowy -
odparł chełpliwie. - Bądź spokojna, załatwiłem wszystko zgodnie z prawem. - Zmarszczył
brwi. - Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że zostanę oskarżony o porwanie.
- Co ty mówisz?
- Urzędnik, który przed chwilą udzielił nam ślubu, nie miał pojęcia, po co tu jedzie.
Podstępnie zwabiłem go do samochodu i przywiozłem tutaj - wyjaśnił Dane.
Tess wybuchnęła śmiechem, a potem się rozpłakała. Nie spodziewała się po
ukochanym takiej spontaniczności. Lassiter zaklął cicho i zaczął się usprawiedliwiać.
- Wybacz, że cię nie uprzedziłem, ale miałem nóż na gardle - wymamrotał. - Skoro
jedziemy dziś na ranczo, musimy się tam zjawić jako małżeństwo.
- Nie ma powodu, żeby Beryl się o mnie troszczyła - szepnęła Tess. - Ty również nie
musisz być taki opiekuńczy.
- Nosisz pod sercem moje dziecko - przypomniał, spoglądając jej głęboko w oczy.
Musiał zmobilizować całą siłę woli, by wziąć się w garść. Pragnął objąć ukochaną i scałować
łzy z długich ciemnych rzęs. - Najważniejsze jest teraz nasze maleństwo. Na nim trzeba się
skupić. - Po chwili milczenia dodał: - Ubierz się. Spakuję twoje rzeczy i ruszamy. Mam
wrażenie, że poranne mdłości bardzo cię męczą.
- Tak - odparła wymijająco. - Jestem całkiem wykończona. Zaraz się ubiorę, ale
najpierw muszę wziąć prysznic.
- Masz dość sił?
- Nudności męczą mnie najbardziej z samego rana. Teraz czuję się lepiej.
- Pokaż, co chcesz zabrać. Sam wszystko spakuję. Zawołaj mnie, gdybyś
potrzebowała pomocy.
Tess nie mogła się nadziwić, że Dane tak szybko i sprawnie przejął kontrolę nad jej
życiem. Było jej z tym dobrze. Nie musiała się o nic martwić. Nareszcie ktoś postanowił się
nią zaopiekować. Była zbyt osłabiona, by zebrać myśli i troszczyć się o swoje sprawy. Wolała
nie pytać, dlaczego Dane stał się nagle taki opiekuńczy. Gdyby to zrobiła, pewnie by się
całkiem załamała.
Godzinę później gotowa do podróży Tess wsiadała do czarnego mercedesa. Walizki
przyszłej mamy leżały w bagażniku. Dane zdążył omówić z właścicielem kamienicy warunki
zawieszenia umowy najmu. Ciekawe, jakich użył argumentów.
Tess zastanawiała się przez całą drogę, jak przyjmie ją Beryl. Dane zabawiał żonę
rozmową, opowiadając o agencji, Helen i reszcie pracowników. Słuchała go nieuważnie. Była
przygnębiona i cudze sprawy w ogóle jej nie obchodziły.
Niepotrzebnie się martwiła. Gdy samochód stanął przed domem, a pasażerowie
wysiedli, Beryl otworzyła szeroko ramiona.
- Jakaś ty mizerna, dziecinko - gderała niczym troskliwa matka, otwierając jej drzwi
wejściowe. - Dość zmartwień. Wszystko się ułoży. Kiedy nie będzie tu Dane'a, ja będę się
tobą opiekować. Nic złego cię nie spotka.
Tego już było za wiele po tylu niezwykłych przeżyciach owego dnia. Tess rzuciła się
w objęcia Beryl i zaczęła szlochać.
- Uspokój się, Tess - mruknął Dane po dłuższej chwili. Przyciągnął ją do siebie i wziął
żonę na ręce. - Zaniosę cię do sypialni. Powinnaś odpocząć. Miałaś ciężki dzień.
- Podgrzeję obiad. Filiżanka gorącego bulionu postawi cię na nogi. Musisz być silna.
Pamiętaj o dziecku. - Beryl mrugnęła porozumiewawczo do Tess i odeszła.
- Powiedziałeś jej? - zapytała Tess, spoglądając na Dane'a.
- Tak - odparł, patrząc jej w oczy. - Wszystko będzie dobrze. Przede wszystkim
musisz odpocząć.
Skinęła głową, chociaż zdawała sobie sprawę, że wspólne życie wcale nie będzie takie
proste. Znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Ukochany mężczyzna wydawał się tak bliski i
taki daleki zarazem, a upragnionemu dziecku groziło wielkie niebezpieczeństwo. Tess
zadawała sobie pytanie, czy takie zmartwienia mogą przyprawić kobietę o szaleństwo.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dane zjadł popołudniowy posiłek w sypialni, gdzie Tess leżała wsparta na
poduszkach. Beryl pomogła jej zdjąć ubranie i przebrać się w piżamę. Zapakowała
dziewczynę do łóżka. Był to stylowy mebel z filarami oraz baldachimem. Starsza pani
pocieszała Tess zapewniając, że poranne mdłości w końcu przestaną jej dokuczać. Tess czuła
się winna, bo nie powiedziała Beryl i Dane'owi całej prawdy, ale gdyby się im zwierzyła,
wszyscy mieliby ponure miny; wolała martwić się sama.
Nie znała pokoju, do którego zaprowadziła ją Beryl. Jej dawna sypialnia leżała w innej
części domu. Nie miała odwagi zapytać, gdzie sypia Dane.
- Jedz - polecił Lassiter, widząc, że Tess bawi się łyżką, nie podnosząc jej do ust.
- Przepraszam. Zapomniałam o jedzeniu. Co to za sypialnia?
- Moja - odparł krótko. Tess była zaskoczona.
Dane pokiwał głową.
- Wiele się zmieniło. Będziemy spać razem.
Popatrzyła na niego z obawą. Lekarz odradzał współżycie. W jej stanie to zbyt duże
ryzyko. Jak powiedzieć o tym Dane'owi, nie ujawniając prawdy o zagrożonej ciąży?
Przełknęła łyżkę rosołu i zaczęła niepewnie:
- Dane…
- Wiem, że w twoim stanie wielkie namiętności tracą na znaczeniu. Nie będę nalegać.
Twoje zdrowie jest teraz najważniejsze. Nie chcę zostawiać cię samej na całą noc. Będę na
wyciągnięcie ręki, gdybyś mnie potrzebowała.
- Dzięki - odparła z ulgą. Była wzruszona jego troskliwością, lecz z żalem uznała, że
jako kobieta przestała być dla niego atrakcyjna. Dane również miał ponurą minę, bo uznał, że
Tess już go nie chce. Oboje ukrywali prawdziwe uczucia pod maską chłodnej uprzejmości.
- Jedz rosół - przypomniał.
Wkrótce zrobiło się ciemno. Tess odpoczywała. Oboje byli zmęczeni i postanowili
wcześnie iść spać. Dane rozebrał się przy zapalonym świetle. Tess obserwowała go -
początkowo ukradkiem, potem jawnie. Spłonęła rumieńcem, gdy napotkała jego spojrzenie.
Uśmiechnął się lekko i zgasił lampę.
- Wkrótce przywykniesz do tego widoku - powiedział, udając, że nie dostrzega jej
zawstydzenia. - Gdy się przeniosłaś do mego mieszkania, zacząłem nosić piżamę, żeby cię nie
peszyć. Teraz jesteśmy małżeństwem, więc nie muszę niczego przed tobą ukrywać. Tak mi
będzie wygodniej. Od dzieciństwa sypiam nago.
- Nie mam nic przeciwko temu - odparła Tess, gdy wsunął się pod kołdrę. - To
przecież twoja sypialnia.
Przyjemnie było leżeć obok niego. Już tak kiedyś spali. Tamtej pamiętnej nocy Tess
była tak wyczerpana i oszołomiona, że natychmiast zasnęła w ramionach kochanka. Teraz
czuła się niepewnie, leżąc w ciemności obok ukochanego, który dzielił z nią łoże bez
większego entuzjazmu, jakby z obowiązku.
Nagle poczuła na brzuchu jego dłoń. Zdrętwiała ze strachu.
- Nie histeryzuj. Chciałem tylko sprawdzić, czy dziecko się porusza.
Tess miała ściśnięte gardło. Dotknięcie ciepłej dłoni było przyjemne i niepokojące
zarazem.
- Czasami się obraca. Wkrótce zacznie kopać - wykrztusiła z trudem.
- Chcesz karmić piersią, Tess?
Serce zabiło jej mocniej. Wiedziała, że to zdrowe dla dziecka. Wiele o tym czytała.
- Tak, jeśli tylko będę miała pokarm.
Wstrzymała oddech. Miała nadzieję, że Dane ją przytuli.
Pragnęła zasnąć w jego ramionach, ukołysana czułym szeptem. Dane cofnął dłoń i
przesunął się na brzeg łóżka. Słyszała, jak układa się na boku, odwrócony do niej plecami.
Wspólna przyszłość nie wyglądała zbyt różowo. Tess poczuła niepokój.
Dane zamknął oczy, westchnął ciężko i zasnął.
Dni płynęły wolno. Lassiter z niepokojem obserwował żonę.
- Za mało się ruszasz - stwierdził pewnego wieczoru po powrocie z agencji. - Wciąż
siedzisz. Powinnaś spacerować. Zaczniesz od jutra. Nie warto protestować - rzucił
pospiesznie, gdy chciała wtrącić swoje trzy grosze. - Bezczynność może zaszkodzić dziecku.
Postaram się przyjechać wcześniej z pracy. Wybierzemy się na spacer po ranczo.
- Dane… - próbowała go zmitygować.
- Muszę dziś wrócić do miasta, bo planujemy małą zasadzkę. Jeszcze o tym
porozmawiamy. Nie siedź długo. To szkodzi dziecku.
Tess miała ochotę wrzeszczeć na całe gardło. Dane mówił tylko o dziecku. Czuła się
jak inkubator, w którym rośnie jego potomek. Martwiła się o upragnione maleństwo, ale nie
chciała być traktowana jak przedmiot. Kłamstwo ma krótkie nogi. Nie powiedziała Dane'owi
prawdy, a teraz musiała słuchać jego wymówek. Jak mogła spacerować, skoro wszelka
aktywność groziła krwotokiem i utratą dziecka?
Śledztwo prowadzone przez Dane'a ciągnęło się w nieskończoność. Tess odetchnęła z
ulgą; zabrakło czasu na wspólne spacery. Dane rzucił się w wir pracy. Coraz krócej
przebywali razem. Jeździł po południu do miasta i wracał na ranczo późną nocą, gdy Tess już
spała. Zdarzały się im ostre sprzeczki. Kłamstwa i niedomówienia nie służyły młodemu
małżeństwu. Padały niesprawiedliwe oskarżenia i złośliwe komentarze.
Tess czuła się zaniedbywana. Dane za wszelką cenę chciał ukryć, jak bardzo mu na
niej zależy. Unikał żony, bo coraz trudniej było mu zachować pozory obojętności. Ilekroć
odwróciła głowę, wpatrywał się w nią jak urzeczony, a jego spojrzenie zdradzało głębię
uczucia.
- Dlaczego w ogóle się do mnie nie odzywasz? - Tess często robiła mu wymówki. -
Coraz później wracasz do domu. W ogóle cię nie widuję.
- A o czym mamy rozmawiać? - odpowiadał wymijająco. - Uwiodłaś mnie, pamiętasz?
Nie protestowałem, bo też chciałem cię mieć. To pożądanie, rozumiesz? Nic więcej. Przestań
się nad sobą roztkliwiać. Teraz ważne jest dziecko.
Tess poddała się bez walki. Była zmęczona zabieganiem o jego względy.
- Tak. Masz rację. Doskonale to rozumiem.
Wyszła z pokoju. Oczy miała pełne łez. Daremnie się łudziła. Dane jasno i wyraźnie
dał jej do zrozumienia, co czuje.
Mijały tygodnie i miesiące. Dane i Tess żyli obok siebie jak obcy ludzie, okazując
uprzejmość i odrobinę troski. Lassiter namówił żonę, by przeniosła się do innej sypialni pod
pozorem, że nie chce jej budzić w środku nocy, gdy wraca z miasta. Zgodziła się bez słowa.
Jej milczenie i smutek coraz bardziej go niepokoiły.
Tess z trudem dźwigała duży brzuch. Stawała się coraz bledsza. Po kolejnej wizycie u
lekarza była tak wyczerpana, że położyła się do łóżka. Dane przestraszony nie na żarty
próbował dojść, co jej dolega.
- Jak się czujesz? - wypytał, gdy późnym popołudniem dotarł na ranczo.
- Dobrze - odparła z kamienną twarzą. Nauczyła się ukrywać obawy. Ostatnio znów
krwawiła. Doktor Boswick był poważnie zaniepokojony. Niewiele mówił, ale poznała to po
jego minie. Strasznie się bała. Postanowiła wyznać Dane'owi całą prawdę, ale nie miała sił na
poważną rozmowę.
- Jestem bardzo zmęczona - dodała cicho. - Dodatkowe kilogramy dają mi się we
znaki.
- Uprzedzałem, że stracisz formę - tłumaczył cierpliwie Dane. - Wciąż siedzisz albo
leżysz. Powinnaś się więcej ruszać. Zaraz nabrałabyś energii. Jestem pewny, że twój lekarz
mówi to samo.
Tess coraz częściej jeździła na kontrolne wizyty. Beryl woziła ją do miasta. Młoda
pani Lassiter mydliła oczy starszej kobiecie twierdząc, że nie warto zaprzątać tym głowy
Dane'owi, który i tak ma dość kłopotów z prowadzeniem agencji i farmy. Beryl przyznała jej
rację. Tess cierpiała;, bo mąż okazywał jej tylko chłodną uprzejmość, lecz nadal wolała mu
oszczędzić zgryzot. Wystarczy, że ona się martwi. Po co zadręczać się we dwoje? Niech
przynajmniej jedno z nich radośnie oczekuje narodzin dziecka. Wiedziała, jak ważne jest dla
Dane'a to maleństwo. Doktor Boswick wspomniał ostatnio, że prawdopodobnie urodzi
chłopca. Dane byłby dumny z syna.
Ułożyła się wygodnie na poduszkach. W ósmym miesiącu ciąży każda kobieta
potrzebuje odpoczynku. Tess z uśmiechem popatrzyła na Dane’a i rzuciła pojednawczym
tonem:
- Jutro pójdę na mały spacer, o ile samopoczucie mi dopisze. Jestem strasznie ociężała.
Chodzenie bardzo męczy.
Czuła na sobie podejrzliwe spojrzenie czarnych oczu. Dane spoglądał na nią z troską i
poczuciem winy.
- Jak to się dzieję, że w ogóle nie spacerujesz, gdy jestem na ranczo? - zapytał. -
Wygląda na to, że chodzisz po domu i ogrodzie jedynie wówczas, gdy nikt cię nie obserwuje.
Tess bez słowa odwróciła wzrok.
- Wiem, że dźwigasz spory ciężar. Jesteś zmęczona, ale to nie usprawiedliwia lenistwa
- oznajmił stanowczo. - Mówię to dla twego dobra. Jutro musisz pospacerować. Sam tego
dopilnuję.
- Nie - odparła buntowniczo. Miała dość udawania. - Nie będę spacerować. Dane,
muszę ci o czymś powiedzieć. Nie zrobiłam tego wcześniej… Och! - Wstrzymała oddech,
porażona bólem, który przeszył jej wnętrzności.
Usiadła na łóżku i zgięła się wpół. Krzyknęła głośno.
- Dziecko! - zawołał chrapliwie. - Tess, rodzisz?
- Tak! - Płakała z bólu. Skurcze następowały jeden po drugim. Czuła, jak ciepły płyn
spływa między udami okrytymi kołdrą. Zbladła jak chusta. - Wezwij… karetkę! Zawiadom
doktora Boswicka…
- To fałszywy alarm. Termin masz dopiero za miesiąc. Pojedziemy moim
samochodem - oznajmił, nieco zirytowany histeryczną reakcją żony. Bez pośpiechu odsunął
kołdrę.
Osłupiał na widok ciemnej plamy na prześcieradle. Zbladł, a oczy zabłysły mu jak w
gorączce.
- Boże miłosierny!
- Wezwij… karetkę! - krzyknęła Tess.
Chwycił słuchawkę, wiedząc, że czas nagli. Do sypialni wpadła Beryl, która usłyszała
krzyk Tess. Na pierwszy rzut oka zorientowała się w sytuacji i pobiegła po ręczniki.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności jedna ze szpitalnych karetek znajdowała się w
pobliżu farmy Lassitera i mogła tam przybyć za pięć minut. Nieco uspokojony Dane wystukał
numer telefonu doktora Boswicka.
- Dzieje się coś złego. Tess ma bóle i obficie krwawi - oznajmił drżącym głosem.
Starał się zachować spokój. - Wezwałem karetkę.
- Kłopoty z łożyskiem - stwierdził ponuro lekarz. - Badałem dziś pańską żonę i
uprzedziłem, że jej stan jest poważny. Jest szansa, że dziecko przeżyje, ale istnieje też realne
niebezpieczeństwo, że stracimy ich oboje. - Dane osłupiał. - Mam nadzieję, że Tess położyła
się zaraz po powrocie do domu.
- Tak. - Dane zacisnął dłoń na słuchawce.
- Bogu dzięki! Nie muszę panu chyba przypominać, że żona jest w poważnym
niebezpieczeństwie. Wszelki wysiłek stanowi dla niej wielkie zagrożenie. Jadę do szpitala.
Będę czekać w izbie przyjęć. Przygotujemy wszystko do porodu i transfuzji. - Doktor w kilku
słowach wyjaśnił Dane'owi, jak zatamować krwotok i dodał na koniec: - Proszę uświadomić
sanitariuszom, że każda chwila się liczy.
Dane odłożył słuchawkę i przekazał Beryl uwagi lekarza. Popatrzył z obawą na Tess.
- Od początku wiedziałaś, że mogą nastąpić komplikacje, prawda? To nie poranne
mdłości skłoniły cię do rezygnacji z pracy - powiedział zdławionym głosem.
Tess zagryzła wargi, by nie krzyczeć z bólu.
- Tak bardzo czekałeś… na to dziecko - szepnęła, oddychając z trudem. - Chciałam…
ci oszczędzić zmartwień. Nie wiń siebie!
- Postanowiłaś sama dźwigać wielki ciężar, a ja ci tego nie ułatwiłem. Byłem podły.
Och, Tess! - Głos mu się załamał. Drżącymi palcami dotknął policzka żony, która płakała z
bólu. - Gdzie ta cholerna karetka? - jęknął zrozpaczony. W tej samej chwili usłyszał
charakterystyczny dźwięk. -Wytrzymaj jeszcze trochę, maleńka.
Skinął na Beryl, która usiadła przy Tess. Wybiegł z pokoju. Był tak przerażony, że
dygotał na całym ciele. Ledwie mógł się porozumieć z sanitariuszami.
Droga do szpitala nie trwała długo. Gdy znaleźli się w izbie przyjęć, lekarze i
pielęgniarki natychmiast zajęli się rodzącą. Dane odciągnął na bok doktora Boswicka i rzucił
pospiesznie:
- Ratujcie Tess. Przede wszystkim ją - szepnął z rozpaczą. - Cokolwiek będzie się
działo, ona jest najważniejsza.
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy - zapewnił lekarz.
W chwilę później Tess była już w sali porodowej. Dziecku spieszyło się na świat.
Oszołomiona i zbolała matka ledwie słyszała krzyk potomka. Dane przez cały czas trzymał
żonę za rękę i podtrzymywał ją na duchu.
- To chłopiec - szepnął. - Słyszysz mnie, najdroższa? Mamy synka.
Tess z trudem zrozumiała jego słowa.
- John Richard - szepnęła ostatkiem sił. Takie imię wybrali kiedyś dla synka. Był to
jeden z nielicznych wieczorów, który spędzili na rozmowie. Dane ostrożnie musnął wargami
usta żony i powtórzył: - John Richard. Jak się czujesz, kochanie?
Nie wierzyła własnym uszom. Czy to Dane przemawia do niej tak czule? Wyczerpanie
i środki znieczulające spowodowały pewnie halucynacje.
- Boli - jęknęła cicho.
- Zaraz dostaniesz zastrzyk - odparł Dane i dodał drżącym głosem: - Nasz chłopczyk
jest śliczny, Tess.
Mimo bólu otworzyła szeroko oczy i popatrzyła na męża.
- Kocham cię - powiedziała z trudem. - Cokolwiek się stanie, pamiętaj o tym.
Miał łzy w oczach. Tess widziała jego twarz jak przez mgłę, ale zdławiony głos
zdradzał wzruszenie.
- Wyzdrowiejesz - zapewnił schrypniętym głosem. - Tak powiedzieli lekarze. Nie
mów głupstw!
Powieki ciążyły Tess jak ołów. Przymknęła oczy.
- Opiekuj się małym - szepnęła. - Marzyłeś… o dziecku.
- Marzę o tobie! - wyznał, dotykając wargami jej ucha. - Posłuchaj uważnie, moja
głupiutka dziewczynko. Kłamałem jak z nut. Byłem przekonany, że nie mogę dać ci dziecka.
Tylko dlatego nie chciałem się z tobą ożenić. W przeciwnym razie nie zastanawiałbym się ani
minuty! Chciałem, żebyś odeszła, bo przy mnie nie mogłabyś żyć pełnią życia. Tak bardzo mi
na tobie zależało. Na tobie! Boże miłosierny, omal nie zwariowałem, gdy doktor Boswick
powiedział mi prawdę. Otwórz oczy, Tess. Błagam cię, spójrz na mnie!
Jego wołanie brzmiało jak krzyk rozpaczy. Tess uniosła ciężkie powieki i popatrzyła
na bladą niczym chusta twarz ukochanego.
- Nie waż się umierać! - rzucił Dane przez zaciśnięte zęby. - Musisz żyć. Razem
wychowamy nasze dziecko. Bez ciebie moje życie nie ma sensu! Nie zniosę kolejnego
rozstania! Ty stanowisz sens mego istnienia. Bez ciebie nic nie znaczę!
- Marzyłeś tylko… o dziecku - szepnęła z trudem.
- Nie.
Udręczona bólem Tess ledwie rozumiała, co się do niej mówi.
- Tak. Sam mówiłeś.
Dane pojął, że jego słowa nie docierają do świadomości żony. Musiał natychmiast
powiedzieć jej całą prawdę. Czas naglił.
- Popatrz na mnie, Tess. Otwórz szeroko oczy. Spójrz na mnie!
Ostatkiem sił uniosła powieki.
- Kocham cię - oznajmił Dane wolno i dobitnie. Oczy błyszczały mu jak w gorączce. -
Kocham cię.
Jakie miłe słowa, przemknęło jej przez myśl. Chciała odpowiedzieć, ale zapadła w
ciemną otchłań. Dźwięki zlały się w bezsensowny szum.
Tess zasnęła.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Dane nie spał przez całą noc. Czuwał przy łóżku żony. Nie chciał jej zostawić ani na
chwilę. Do synka postanowił zajrzeć rano.
Wpatrywał się uważnie w bladą twarz śpiącej Tess. Biedactwo, tyle się nacierpiała.
Skąd miała wiedzieć, że jest mu taka bliska? Nie oszczędzał jej. Tyle nieprzyjemnych słów od
niego usłyszała. Kto wie, czy zechce mu to wybaczyć? Najważniejsze, by przeżyła i wróciła
do zdrowia. Inaczej być nie może.
- Dane? - szepnęła, unosząc powieki. - Moje dziecko…?
Dane wygląda okropnie - przemknęło jej przez myśl. Był nieogolony. Twarz miał
szarą. Zmęczenie i lęk odcisnęły na niej głębokie bruzdy.
- Chcesz zobaczyć maleństwo? - zapytał cicho, pochylając się nad żoną. - Zaraz
poproszę, żeby siostra je przyniosła.
Podniósł słuchawkę wewnętrznego telefonu i powiedział kilka słów. Odpowiedział mu
pogodny głos. Po chwili do pokoju weszła dyżurna pielęgniarka z małym zawiniątkiem w
objęciach.
- Oto śliczny synek pani Lassiter - oznajmiła pogodnie. - Nareszcie się pani obudziła.
Wszyscy byli bardzo wystraszeni. Proszę spojrzeć na to maleństwo.
Położyła dziecko obok Tess i odwinęła rogi kocyka. Ukazała się maleńka twarzyczka.
Tess przez chwilę obserwowała uważnie synka, a potem zerknęła na Dane'a.
- Jest podobny do mego męża - szepnęła. - Dane, wygląda zupełnie jak ty!
Dane pochylił się nad łóżkiem i pogłaskał syna po główce.
- Ma twoje oczy, duże i łagodne - oznajmił stanowczo.
- Pójdę po butelkę - wtrąciła pielęgniarka.
- Nie - zaprotestowała Tess i popatrzyła na nią błagalnie. - Chcę go karmić piersią.
Doktor Boswick powiedział…
- Ależ oczywiście - przerwała z uśmiechem pielęgniarka. - Moim zdaniem butelka
także się przyda. Jest pani bardzo osłabiona. Straciła pani dużo krwi. Mimo wszystko
przyniosę butelkę. Nie wiadomo, czy będzie dość pokarmu dla tego maluszka.
Gdy pielęgniarka wyszła, Dane pomógł Tess usiąść na łóżku. Wsparta plecami o
poduszkę trzymała dziecko w objęciach. Wstrzymała oddech, gdy zaczęło ssać. Roześmiała
się cicho i popatrzyła na męża, który obserwował ją z rumieńcami na policzkach. Zagryzł
wargę.
Tess nabrała otuchy. Wierzyła, że ojcostwo pomoże mu odzyskać duchową
równowagę i wiarę w prawdziwą miłość. Czuł się zagubiony, ale szczerze kochał synka. Nie
było w jego życiu innej kobiety, a zatem istniała uzasadniona nadzieja, że pozostaną
małżeństwem. Tess postanowiła wykorzystać tę szansę. Wierzyła, że pewnego dnia Dane ją
pokocha.
Tess i mały John spędzili w szpitalu cały tydzień. Helen i Kit przyszły odwiedzić
młodą matkę i jej synka. Zachwytom nie było końca. Tess puchła z dumy.
Dane wpadał tak często, jak to było możliwe. Musiał wrócić do pracy. Przekonująco
grał rolę idealnego ojca, ale nieufna żona wolała zachować emocjonalny dystans.
Po tygodniu cała rodzina wróciła na ranczo. Pewnego sobotniego popołudnia Tess
karmiła Johna w sypialni na górze. Dane wszedł do holu, ściskając w dłoni rękawice. Miał na
sobie roboczy strój. Szary kowbojski kapelusz jak zwykle włożył na bakier. W agencji nic się
nie działo, mógł więc popracować na ranczo. Gdy wszedł do sypialni, wydawał się
zirytowany.
Stanął w drzwiach i z wahaniem popatrzył na Tess, która siedziała w bujanym fotelu z
synkiem przy piersi.
- Musimy porozmawiać - rzucił krótko.
- Zaraz skończę - odparła.
Usiadł na brzegu łóżka, obserwując żonę i syna. Twarz z wolna mu się wypogadzała.
Przyglądał im się z dumą. Na jego wargach pojawił się radosny uśmiech.
- Mógłbym na was patrzeć godzinami. Wydaje mi się, że to cudowny sen. Pięknie
razem wyglądacie.
- Zauważyłeś, jak mały John szybko rośnie? - powiedziała Tess, uśmiechając się
nieśmiało.
- Tess, jak długo zamierzasz karmić go piersią?
To zwyczajne pytanie bardzo ją zaniepokoiło. Podniosła głowę. Machinalnie odsunęła
niesforny kosmyk jasnych włosów. Wyglądała ślicznie. Miała na sobie zieloną sukienkę w
kratkę. Była taka delikatna i krucha.
- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam - odparła. - Dlaczego pytasz?
- Póki karmisz małego, nie możecie się rozstawać na dłużej niż kilka godzin - odparł z
wahaniem.
Tess pobladła. Spojrzała na męża szeroko otwartymi oczyma.
- Chcesz, żebym się stąd wyniosła? - wykrztusiła niepewnie. - Wolałbyś, żeby małego
wychowywała niańka? Dlatego pytasz, czy zamierzam go nadal karmić?
Dane oniemiał na moment, a potem krzyknął:
- Na miłość boską! Nie!
Tess drżała. Czuła jednocześnie ulgę i obawę.
Dane na moment zacisnął powieki. Otworzył szeroko oczy, wstał i podszedł do okna.
Uderzył rękawicami o dłoń i gapił się ponuro na jesienny krajobraz.
- Z pewnością masz podstawy, by sądzić, że zależało mi tylko na dziecku… że ty się
nie liczysz. Nie rozumiem jednak, dlaczego uważasz mnie za potwora zdolnego rozłączyć
matkę i dziecko. Zapewniam cię, że nigdy bym tego nie zrobił.
- Wiem - odparła krótko. Wstyd jej było, że przez moment podejrzewała go o taką
niegodziwość. Mały John przestał ssać i przymknął oczka. Tess trzymała go na rękach przez
dłuższą chwilę. Wreszcie podniosła się z fotela, położyła synka w łóżeczku ustawionym pod
ścianą i starannie okryła kocykiem. Poszła ku drzwiom i skinęła na Dane'a.
- Tym razem nie pozwolę ci uciec - powiedział oschle i rzucił jej badawcze spojrzenie.
- Unikasz mnie, odkąd wróciłaś do domu.
- Chciałabym posiedzieć na werandzie - odparła wymijająco.
- Jest zbyt chłodno.
- Skądże. Poproszę Beryl, żeby dopilnowała Johna.
- Dobrze.
Dane czekał, aż kobiety ustalą, co i jak. Po chwili Tess wyszła na werandę, która
znajdowała się na tyłach wielkiego domostwa. Dane ruszył za nią. Usiedli ramię przy
ramieniu na kamiennych schodach nagrzanych promieniami słońca.
- Tess, od paru dni próbuję znaleźć odpowiedni moment, żeby cię przeprosić.
Powiedziałem wiele niepotrzebnych słów i byłem wobec ciebie okrutny, zanim przyszedł na
świat nasz synek. Nie mogę sobie tego darować.
- Nie miałeś pojęcia, co mi jest - odparła spokojnie. - Chciałam ci tego oszczędzić.
Nasze dziecko było dla ciebie cudowną niespodzianką. Tak bardzo się nim cieszyłeś.
Oszalałbyś ze strachu, gdybyś wiedział, że ciąża jest zagrożona.
- A ty, mała głupia dziewczynko? Byłaś przerażona, a na dodatek musiałaś
wysłuchiwać mojego gderania. Oskarżałem cię o nieczułość i lenistwo. Kazałem ci
spacerować! - Dane zerwał z głowy kapelusz i rzucił go na schody. Nerwowym ruchem
przeganiał ciemną czuprynę. - Dreszcz mnie przechodzi na myśl, jaki byłem dla ciebie podły.
Przysporzyłem ci tylko cierpień.
Tess spojrzała z czułością na męża, który patrzył na jesienny krajobraz.
- To nieprawda. Dałeś mi Johna.
Dane wolno odwrócił głowę i spojrzał jej prosto w oczy.
- Mylisz się, jeśli sądzisz, że zależało mi wyłącznie na dziecku - powiedział cicho. -
Liczyłaś się przede wszystkim ty. Pragnąłem cię, chciałem być z tobą i dlatego…
postanowiłem w końcu błagać, abyś za mnie wyszła, choć byłem przekonany, że nie mogę
dać ci dziecka. Kiedy odeszłaś, moje życie straciło sens. Po powrocie do pustego mieszkania
zrozumiałem, że właśnie popełniłem największe głupstwo w całym moim życiu. - Tamtej
nocy… Wcześniej nie wiedziałem, czym jest miłość. Bałem się tego uczucia. Sądziłem, że to
zauroczenie, które szybko przeminie, ale tak się nie stało. Moja miłość trwa i będzie trwała.
Do śmierci nie przestanę cię kochać, Tess.
Odwróciła wzrok. Nie śmiała uwierzyć w te zapewnienia. Dane łagodnym ruchem
dotknął jej policzka. Chciał, by na niego popatrzyła.
- Kocham cię - powtórzył. - Na ile sposobów, jak często będę musiał ci to powtarzać,
nim zechcesz mi wreszcie uwierzyć?
Tess zamrugała powiekami. Nieufnie zmrużyła oczy.
- To wcale nie musi być miłość.
- Jasne. Trudno czasem nazwać uczucia. Tym razem jednak nie masz racji i doskonale
o tym wiesz, mały tchórzu. - Z łobuzerskim uśmiechem pochylił głowę i łagodnie musnął
wargami usta żony. - Znajdę sposób, żeby cię o tym przekonać.
Całował ją delikatnie i czule, aż zaczęła oddawać mu pocałunki w ciszy jesiennego
popołudnia. Wstrzymał oddech, gdy objęła go za szyję i mocno się przytuliła. Czuł, jak drży
w jego ramionach. Zapomniała o lęku i poddała się pieszczotom. Rozchyliła usta i poczuła, że
ciepły jeżyk dotyka jej warg. Jęknęła i przywarła do męża jeszcze mocniej.
Otarł się o nią biodrami, by wiedziała, jak bardzo jej pragnie.
- Chcę być z tobą - szepnął. - Możesz?
- Och… tak - szepnęła namiętnie wargami spuchniętymi od pocałunków. Dane jęknął.
- Ale gdzie? - Uniósł głowę. Był tak zdesperowany, że Tess omal nie wybuchnęła
śmiechem. - Beryl jest na górze z małym.
Spojrzała znacząco na stodołę. Pokręcił głową.
- Nie - mruknął łamiącym się głosem. - To niezbyt rozsądne. Kurz, pył, słoma…
- W powieściach kochankowie nie zwracają uwagi na takie drobiazgi.
- Czysta fikcja - szepnął, tuląc głowę do jej piersi. Potem zaczął ją znowu całować. -
Nie chcę tarzać się z tobą na sianie przez krótką chwilę. Uwielbiam cię. Pragnę się z tobą
kochać długo i czule.
- Ja również - odparła szeptem.
Przytulił ją mocniej i całował zachłannie. Drżał ogarnięty wielką namiętnością.
- Tess… - szeptał z ustami przy jej wargach. - Tess, bardzo cię kocham!
Drzwi otworzyły się nagle. Oboje podnieśli głowy. Na werandzie stała Beryl. Miała na
sobie ciepły sweter.
- John zasnął. Idę z wizytą do pani Jewell. Chyba nie macie nic przeciwko temu.
Wrócę za kilka godzin.
Tess miała ochotę uściskać starszą panią, która z pewnością wiedziała, że młodzi
małżonkowie chętnie spędziliby parę chwil sam na sam. Maleństwo śpiące w dziecinnym
łóżeczku z pewnością im nie przeszkodzi.
- Idź, Beryl. Damy sobie radę - odparła cicho Tess.
- Dzięki. Pani Jewell z pewnością się ucieszy, gdy wpadnę. To będzie miłe popołudnie
- stwierdziła starsza pani i odeszła, uśmiechając się tajemniczo.
Poczekali, aż Beryl wsiądzie do auta i odjedzie. Potem Dane w pośpiechu zaprowadził
żonę do sypialni i zamknął drzwi na klucz.
Wziął Tess na ręce i zaniósł do łóżka.
- Musimy być cicho, żeby nie obudzić małego. Kochana Beryl…
- Drzwi… - mruknęła znacząco.
- Już zamknąłem. Tess, tak długo czekałem! Prawie rok.
Całował ją zachłannie. Płomień żądzy rozpalił się w nich na dobre. Dane pospiesznie
zdjął ubranie. Tess patrzyła na niego bez wstydu - z ciekawością i zachwytem. Mąż stał się jej
ideałem. Była nim oczarowana.
Dane rozebrał ją powoli, nie szczędząc pocałunków i pieszczot. Tuliła się do niego
niecierpliwie.
- Poczekaj - szepnął. Sięgnął pod poduszkę. Zerknęła ukradkiem na mały pakiecik,
który trzymał w ręku. - Na razie wystarczy nam jedno dziecko. Po co ryzykować?
- Nie ma obawy - odparła drżącym głosem. - Przytrafiła mi się bardzo rzadka
przypadłość. To się chyba nie powtórzy.
- Później o tym porozmawiamy. Nadal jesteś osłabiona. Za wcześnie na drugie
dziecko. Muszę dbać o swoją żonę - szepnął, całując ją czule. - Kocham cię do szaleństwa.
Nie wolno mam teraz ryzykować. Wszystko trzeba przemyśleć.
Przylgnął mocno do Tess. Wszedł w nią bez pośpiechu, uważając, by nie sprawić jej
bólu.
Było wspaniale - tak samo jak tamtej nocy. Porażona rozkoszą Tess łkała w objęciach
ukochanego, gdy poruszali się w rytmie, który znała na pamięć. Znieruchomiała i wstrzymała
oddech, gdy poczuła cudowny dreszcz. W tej samej chwili Dane krzyknął. Otworzyła oczy
zdziwiona intensywnością doznań. Ujrzała z bliska jego twarz, głowę odrzuconą do tyłu i
napięte mięśnie ramion. Usłyszała własny jęk…
Przeżyli rozkosz, która ich całkiem wyczerpała. Leżeli bezwładnie, mocno przytuleni,
wsłuchani w głośne bicie serc i urywane oddechy.
Długo odpoczywali. Nagle dobiegł ich płacz Johna. Mały darł się wniebogłosy.
Tess wstała, narzuciła szlafrok i podeszła do łóżeczka. Okazało się, że pora zmienić
pieluszkę. Dane stanął obok żony. Gdy skończyła, ułożył synka na jednym ramieniu, a
drugim objął Tess. Patrzył z dumą na dwie istoty, które wielbił ponad wszystko na świecie.
- John naprawdę jest do ciebie podobny - stwierdziła Tess.
- Do nas obojga - poprawił i mrugnął do niej porozumiewawczo. - Jesteś szczęśliwa?
- Nie sądziłam, że istnieje tak wielkie szczęście. - Wspięła się na palce i pocałowała
go w policzek. - Nie żałujesz, że musiałeś się ze mną ożenić?
- Błąd w rozumowaniu - odparł, patrząc na nią z uwielbieniem. - Szukałem pretekstu,
żeby cię poślubić, nie ujawniając prawdziwych uczuć. Śledziłem cię. Pamiętasz spotkanie we
włoskiej restauracji? Byłem zdecydowany prosić cię o rękę. Niestety, spotkałem znajomego,
który pokrzyżował mi szyki…
- Kocham cię - szepnęła.
- Ja też cię kocham, maleńka. Z całego serca.
Oboje popatrzyli na dziecko.
- Gdy John pójdzie do szkoły, chciałabym wrócić do pracy.
- Chcesz być detektywem u Shorta?
- Nie. U ciebie.
- Wszystko zostanie w rodzinie, co?
- Jasne. Pójdę na emeryturę, gdy mały John przejmie agencję.
Dane przytulił żonę i syna. Chętnie by odmówił, ale Tess już postanowiła. Było dość
czasu, by ją wszystkiego nauczyć. Jako jej szef miał także wpływ na dobór zleceń. Ożenił się
z kobietą o sporym poczuciu niezależności i potrafił ją docenić. Z nadzieją patrzył w
przyszłość.