SOPHIE WESTON
Zwodnicza namiętność
Tytuł oryginalny: Deceptive passion
Seria wydawnicza: Harlequin Romance (tom 135)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Z westchnieniem ulgi postawiła walizkę na ziemi. Szósta nad ranem! Mimo
normalnego gwaru, lotnisko w Atenach wydało się Dianie miejscem ponurym. Wszyscy
się z kimś witali, machali rękami; miała wrażenie, że jest tutaj jedynym nieproszonym
gościem.
Dwa lata temu, pomyślała z gorzkim rozbawieniem, nawet nie mogłaby wyobrazić
sobie podobnej sytuacji. Trzęsłaby się ze strachu, że nie zdoła wypożyczyć auta, nie
mówiąc o samotnej jeździe. Była tu przecież po raz pierwszy, w obcym kraju. Ale to było
dwa lata temu. Dzisiaj radziła sobie ze wszystkim.
Biuro wypożyczalni samochodów wyglądało na nieczynne, ale zastukała głośno w
kontuar.
- Słucham? - Z zaplecza wynurzył się mężczyzna z wyrazem znudzenia na twarzy.
- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się najżyczliwiej, jak potrafiła. Życie na własną rękę
nauczyło ją i tego: nie warto spieszyć się z atakiem, na wojnę zawsze przyjdzie pora. -
Chodzi oczywiście o pożyczenie auta.
- Zaczynamy pracę o ósmej.
- Mówię o samochodzie - wyprostowała się i podniosła nieco głos - który miał być
gotowy na szóstą. Przyleciałam z Hamburga, moje nazwisko Tabard.
- Przykro mi. - Urzędnik odwrócił się na pięcie, nie mrugnąwszy nawet okiem.
- Rezerwacji dokonał - powiedziała miękko - hrabia Galatas. - Obserwując Milesa,
doszła kiedyś do wniosku, że niektórych łatwiej wyprowadzić z równowagi spokojem niż
złością.
Mężczyzna stanął jak wryty. Zauważyła nie bez satysfakcji, że ściągnął łopatki, jakby
ugodzony strzałą w sam środek pleców. Obrócił się wolno wokół własnej osi i spotkał z
jej szerokim uśmiechem.
- Ach, tak... Oczywiście, biuro hrabiego zgłosiło taką rezerwację.
Zniknął na chwilę i wrócił z kluczykami oraz blokiem formularzy. Poprosił o podpis,
paszport, prawo jazdy -sprawa była załatwiona. Diana wyjęła z torebki kartę kredytową,
ale pokręcił przecząco głową.
- Polecono nam wystawić rachunek na konto hrabiego.
- Z trudem ukrywał zdumienie, jakby dopatrzył się w jej wyglądzie czegoś
szczególnego.
Zapewne zdarzyło się po raz pierwszy, chichotała w duchu, że gość znakomitej
rodziny Galatas przyleciał zwykłym rejsowym samolotem.
- Uprzejmie proszę, kluczyki do szarego citroena. Hrabianka zostawiła pani
wiadomość w skrytce na rękawiczki.
Diana zesztywniała. Nie spodziewała się żadnych osobistych powitań. A już najmniej
ze strony tej dziwaczki - siostry hrabiego. Susie Galatas była kobietą pełną tempe-
ramentu, nieobliczalną, ale kiedyś - z godną podziwu konsekwencją - unikała Diany jak
ognia. Nic dziwnego, ponieważ nigdy nie przestała marzyć o Milesie Tabardzie.
Urzędnik udawał, że nie zauważył nagłej zmiany nastroju na twarzy klientki.
Wręczył jej kluczyki, karteczkę z numerem rejestracyjnym oraz dokumenty.
- Życzę udanych wakacji, pani Tabard. - Na jego wargach rozkwitł promienny
uśmiech. - Witamy w Grecji!
- Dziękuję! - Zmrużyła radośnie oczy.
Uległa magii jego słów, magii samej nazwy tego kraju. Gdyby nie doświadczenia
ostatnich dwóch lat, nie wiedziałaby, że jest zdolna do zwykłej radości z byle powodu.
Teraz, na przykład, wykończona po czterech dobach ciężkiej, brudnej pracy w ruinach
osiemnastowiecznego zamku, z euforią myślała o tych krótkich wakacjach. Witamy w
Grecji!
Nie marzyła, co prawda, o wizycie w zamku Galatas, ale sekretarka hrabiego
postawiła sprawę jasno: przez wzgląd na starą znajomość, pan hrabia byłby wdzięczny,
gdyby pani Tabard zechciała oszacować koszty niezbędnych renowacji w jego rodowej
siedzibie. I przez wzgląd na tę samą starą znajomość ofiarował pani Tabard gościnę w
zamku. Hrabia nie mógł wyrazić jaśniej swoich oczekiwań: stara znajomość powinna
znaleźć odzwierciedlenie w wystawionym przez Dianę rachunku. A że hrabia oraz jego
siostra żywili do niej urazę za małżeństwo z Milesem, ich ukochanym przyjacielem z
dzieciństwa? Że nigdy tego nie ukrywali? Hrabia uznał, że jedno z drugim nie ma nic
wspólnego.
Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i skinął głową na tragarza.
- No, no... - szepnął do kolegi - przy takiej sztuce to Susanna Galatas mogłaby
uchodzić za pokojówkę.
Dziewczyna, która stała za ich plecami, skrzywiła się z niesmakiem.
- Chyba żartujesz! Hrabianka jest naprawdę piękna. I bardzo bogata. Widziałeś, jak
się ubiera? Ładna mi pokojówka!
- No i co z tego! Nie mówię o ciuchach. Ta ma coś takiego w oczach, że człowiek z
miejsca głupieje.
Gdyby Diana mogła go słyszeć... Zawsze oceniała swoją urodę jako pospolitą. Inna
rzecz, że po odejściu Milesa dbała o wygląd jak nigdy przedtem. Nie szczędziła ani czasu,
ani pieniędzy, byle tylko udowodnić całemu światu, a przede wszystkim sobie, że nie ma
to jak wolność. We własnym lustrze widziała jednak codziennie tę samą zwyczajną twarz,
a słowa Greka uznałaby za kpinę.
Wręczyła bagażowemu napiwek i wśliznęła się za kierownicę. Auto było nowe i
nieskazitelnie czyste. Jakżeby inaczej, pomyślała z przekąsem. Przez ostatnie dwa lata
często jeździła pożyczanymi samochodami, ciesząc się, ilekroć silnik zapalił od razu.
W skrytce na rękawiczki, zamiast wiadomości, znalazła wyrysowaną przez Susie
trasę podróży. Męczyła się nadaremnie z rozszyfrowaniem jej treści, aż doszła do
wniosku, że to godny jaśnie hrabianki sposób na niepożądanego gościa: a nuż się zgubi
gdzieś w południowej Grecji... Diana, jak zwykle, nie mogła darować sobie złośliwości,
kiedy myślała o Susie. Może dlatego, że przy swoim byłym mężu nie powiedziała o niej
nigdy złego słowa?
Cisnęła w kąt „mapę" i ruszyła w drogę. Pewna, że jedzie w dobrym kierunku, zaczęła
myśleć o Milesie, który przecież kojarzył jej się z Grecją. A Grecja z nim.
Nie zdążyli odwiedzić zamku razem. Planowali ten wypad w ostatnim roku
małżeństwa, ale kiedy nadeszła jesień, kartka w kalendarzu nie miała komu
przypomnieć, że „Chris i Susie: Grecja", bo Diana i Miles bawili na różnych
kontynentach i porozumiewali się już tylko poprzez adwokatów.
Słońce wzeszło na dobre i zaczęło razić w oczy. Szukając jedną ręką okularów, Diana
omal nie przegapiła zjazdu z autostrady. Zahamowała ostro i skręciła w boczną drogę.
Pamiętała ją dobrze z wieczornych wędrówek palcem po mapie. Jeździło tamtędy więcej
ciężarówek i wozów zaprzężonych w muły niż eleganckich samochodów.
Miles opowiadał jej kiedyś, że do zamku Galatas wiedzie stary historyczny trakt.
Kręty i wąski, trzeba jechać ostrożnie i uzbroić się w cierpliwość. Nigdy zresztą, odkąd
dostał prawo jazdy, nie zniechęcała go żadna trasa, nie bał się przygód czy niewygody. A
jeżeli Miles sobie z czymś radził - ta zasada pozwoliła przetrwać Dianie najgorsze chwile
- jej też musi się udać!
Z zaciśniętymi zębami, skupiona, jechała dalej, planując postój na stacji benzynowej.
Wiedziała już, że w nie znanym kraju trzeba tankować do pełna, gdziekolwiek się da.
Miles zawsze tak robił, ale wtedy nie zwracała na to uwagi. Nigdy nie pytała, dlaczego
postępuje w ten czy inny sposób. Wykonywał swoje obowiązki sprawnie, w milczeniu,
zawsze na czas. Lubił fachowość. Dopiero w ostatnim roku irytował się bez powodu, pod
byle pretekstem, co z kolei Dianę doprowadzało do białej gorączki... I tak, w coraz
gorętszej atmosferze, czekali na ostateczny wybuch.
Podjechawszy przed stację, z ulgą wyszła z samochodu, żeby wyprostować kości.
Greckie słońce, parzące w plecy, wydało jej się czymś bliskim, fizycznie namacalnym
przedmiotem. Trudno sobie nawet wyobrazić podobne uczucie w zamglonym Hamburgu
czy Londynie. Wygrzebując z pamięci kilka greckich słów, wyjaśniła właścicielowi, o co
chodzi, a gdy autem zajął się kilkunastoletni chłopiec w kombinezonie, usiadła w cieniu z
filiżanką kawy.
Przechyliła się z krzesłem do tyłu, głowę oparła o ścianę i zamknęła oczy. Miles,
oczywiście, mówił po grecku.
Oczywiście płynnie. Nic dziwnego, skoro po rozwodzie rodziców wychowywał go
stary hrabia Galatas, dziadek Chrisa i Susie, a każde wakacje spędzał w zamku.
Diana zdjęła okulary. Chyba właśnie wtedy, w czasie letnich szaleństw, Miles poznał
smak prawdziwego ryzyka. Cóż, może po takim dzieciństwie życie bez codziennej porcji
dreszczy, bez niebezpieczeństw, wydaje się człowiekowi bezbarwne? Przypomniała sobie
jedną z opowieści, jak to Miles z Chrisem prosto z zamkowego muru dali nurka do wody.
Stary hrabia długo przepraszał rybaków, którzy ich wyciągnęli, a chłopcy za karę
narąbali drewna.
- I to miało was zniechęcić do powtórzenia wyczynu? Prace ręczne? - zapytała wtedy
chłodno Diana.
- Powtórzenia? - Miles, jakby nie wierzył własnym uszom. - Niby po co mielibyśmy
to robić? Żeby wpaść w rutynę? Nie ma nic nudniejszego od przyzwyczajenia.
Również małżeństwo, rzecz jasna, stało się dla Milesa rutyną. Czymś mało
zabawnym. Zwyczajnym.
Zbyt prędko... ale skłamałaby mówiąc, że się nie spodziewała. Od początku wisiał
nad nimi jakiś niepokój. Miles - ze swoją błyskotliwością, nerwowym sposobem bycia,
przeświadczeniem, że wciąż musi balansować na granicy bezpieczeństwa - wydawał się
Dianie dziwnie obcy, nieprzystępny. Onieśmielał ją. Nawet tuż po ślubie, kiedy była
zakochana po uszy, drżały jej kolana na jego widok, nigdy nie czuła się naprawdę
swobodnie.
Usłyszała chrząknięcie. Właściciel stacji postawił na stole szklankę wody, miseczkę
oliwek oraz kieliszek przejrzystego płynu. Ouzo. Znajomy anyżowy zapach. Poczuła
wypieki na policzkach.
Pamięć nie dawała jej spokoju. Miles co wieczór nalewał sobie kieliszek ouzo. Na
przywitanie nocy, mówił ze śmiechem. Nie przepadała za greckim trunkiem i zwykle
odmawiała, ale potem, kiedy się całowali, wdychała jego aromatyczny ziołowy zapach. Z
tysiącem ukrytych w nim tajemnic, o nie znanym kraju i nieprzeniknionej naturze
swojego kochanka.
Muszę z tym skończyć, powiedziała sobie stanowczo. Piekielne ouzo... Czuła, że łzy
ściskają jej gardło. Wypiła wodę, podziękowała właścicielowi i zapłaciła rachunek.
Nie miała zamiaru spędzić tych kilku darowanych dni, swojej pierwszej podróży do
Grecji, z duchem Milesa! Prawie słyszała jego drwiący śmiech. O, nie. Żadnego łkania.
Bardzo przeżywała tamto rozstanie, ale wyrzuciła go z pamięci raz na zawsze.
Prawie uspokojona, wróciła do samochodu. Przez ostatnie dwa lata ciężko nad sobą
pracowała, żeby poznać luksus cudownego uczucia: spokojnej pewności siebie. W dniu,
w którym została przedstawiona rodzinie Galatas, zapomniała, co to znaczy. Wszyscy
przecież wiedzieli, że jedyną i wymarzoną partią dla Milesa jest piękna Susie, zakochana
w nim do szaleństwa.
Tak przynajmniej mówiono. Susie oczywiście zaprzeczała, a Miles nawet po ślubie
nie ukrywał, że ją uwielbia. Wyskakiwał z wanny, kiedy dzwoniła. Zapominał szalika,
kiedy wzywała go na spotkanie. To były pierwsze oznaki, że ich małżeństwo szwankuje,
że coś jest nie tak...
Więc dlaczego wybrał jednak mnie? Diana zagryzła wargi. Czy nigdy nie przestanie o
tym myśleć?
W wieku trzydziestu sześciu lat Miles został najmłodszym profesorem uniwersytetu.
Kochały się w nim wszystkie studentki, oprócz Diany. Może dlatego, że nie miała z nim
żadnych zajęć? Kiedyś, przy jakiejś towarzyskiej okazji, zostali sobie przedstawieni, ale
zachowała się jak chorobliwie nieśmiała uczennica. Do głowy jej nie przyszło, że profesor
Tabard może ją zapamiętać!
Nie tylko zapamiętał, ale zaczął na nią polować. Wszyscy to zauważyli, oprócz Diany.
Niczego jeszcze nie rozumiała, kiedy ni stąd, ni zowąd opiekun jej grupy, starszy pan,
uraczył ją ojcowskim kazaniem na temat niebezpiecznych związków dojrzałych mężczyzn
z niewinnymi dziewczętami. Wiedział, co mówi, pomyślała Diana. Była wtedy niewinna
jak dziecko.
Czy przypadkiem nie jej naiwność tak go pociągała? Pewnie w głębi duszy śmiał się z
dziecięcego zdumienia w jej oczach.
Nie próbowała nawet ukrywać swojego zdziwienia i zachwytu. Bezmiernego,
cielęcego zachwytu, bo Miles był dla Diany olśnieniem. Bawiło go to, jasna sprawa, ale z
drugiej strony on zawsze wyglądał na rozbawionego. Niezmiennie zadowolony, pewny
siebie, namiętny w sposób, o którym nigdy przedtem nie śniła. Jeszcze dzisiaj czerwieni
się na wspomnienie tamtych pierwszych miłosnych szaleństw. Równie namiętnie,
niestety, wyrażał swoją wrogość. Później.
Na samo wspomnienie tamtych ostatnich tygodni oblewała się zimnym potem. Miles
zachowywał się jak człowiek okrutnie zdradzony, ofiara perfidnego spisku. Jak gdyby to
ona, podstępem, złapała go w sidła małżeństwa!
Minęło południe, kiedy dojechała do rozwidlenia dróg i bez wahania skręciła w lewo.
Dzięki opowieściom Milesa znała trasę na pamięć. Nagle, ze szczytu kolejnego zbocza, na
horyzoncie ukazało się morze. Atramentowoniebieskie, tylko w pobliżu skał mieniące się
odcieniami złota i srebra.
Westchnęła oniemiała. Absolutny spokój. Dokładnie tak, jak obiecywała sekretarka
hrabiego. Nic dziwnego, że Miles uwielbia to miejsce.
Zagryzła wargi. Znowu Miles! Nie ma żadnego Milesa! Nie zobaczy go nigdy więcej,
bo nie chce. Ma przed sobą całe życie, ale dopóki nie uwolni się od cienia pana Tabarda...
nic z tego. Przez ostatnie dwa lata harowała jak wół, uciekając od wspomnień, ale
dojrzała wreszcie do własnego, nie urojonego życia, w którym znajdzie czas nie tylko na
pracę.
Za kolejnym zakrętem droga zmieniła się w wyboistą koleinę. Diana przeklęła cicho,
podskoczyła na pierwszym garbie i nagle, spojrzawszy przed siebie, oniemiała z za-
chwytu.
Na horyzoncie rysował się zamek w całej swojej okazałości: groźna wenecka forteca,
tak czarna na tle błękitnego morza, że aż nieprawdziwa. Bajeczny, uśmiechnęła się do
własnych myśli, z bajecznie stromym podjazdem. Dwa lata temu mdlała na sam widok
takiej drogi. Teraz zacisnęła zęby, włączyła drugi bieg i dodała gazu. Samochód pruł w
górę jak pocisk do wyznaczonego celu. Zatrzymała się pod rozłożystym drzewem na
dziedzińcu.
Skrzyżowała ręce na kierownicy, oparła o nie głowę i czuła, że za chwilę się
rozpłacze. Usłyszała lekkie kroki. Natychmiast się wyprostowała, przeczesała ręką włosy,
ale to nie był nikt znajomy, tylko niska przysadzista kobieta z krzaczastymi brwiami i
czarnymi siwiejącymi włosami.
- Pani Tabard? - Miała ciężki grecki akcent. - Ja - rozpłynęła się w szerokim
uśmiechu - Maria.
Przez całą drogę nie zamykały jej się usta. Diana domyślała się, że może chodzić o
posiłek, ale nie przełknęłaby teraz ani kęsa.
- Chcę tylko - zamknęła oczy i złożonymi dłońmi dotknęła policzka - odpocząć. -
Widząc zdumienie na twarzy Marii, zaczęła chrapać. - Spać! Chcę tylko spać!
- Tak, tak - ucieszyła się Greczynka. - Hypno. - Rozkazującym gestem kazała iść za
sobą.
W mrocznych korytarzach zamku Diana poczuła się nieswojo. Z niekłamaną ulgą
usłyszała, że dotarły na miejsce.
- Łóżko. - Maria otworzyła drzwi wielkiej komnaty.
Weneckie lustra, olbrzymia wiktoriańska toaletka, stylowe krzesła. Całe wnętrze
Diana przebiegła fachowym okiem, jednak dopiero łazienka zrobiła na niej wyjątkowe
wrażenie. Nie mniejsza od sypialni, z olbrzymią wanną na środku, mosiężnym
prysznicem, wieloma lustrami, stolikami i krzesłami, wydała jej się bardzo oryginalna,
choć niemało takich domów już obejrzała.
- Kąpiel - powiedziała z dumą Maria.
- Widzę. Dziękuję bardzo.
Ale Greczynka odkręciła jeszcze kran nad wanną, sprawdziła temperaturę, wlała do
wody pachnącego olejku, pokazała, gdzie są ręczniki i w końcu zniknęła.
Diana wybuchnęła śmiechem. Maria miała rację: po tej bohaterskiej podróży
powinna odbyć kwarantannę w wannie. Kąpiel zapowiadała się cudownie, a długo
odkładany sen mógł jeszcze dziesięć minut poczekać.
Wskoczyła do wody z radosnym pluskiem, ale wygrzebała się z wanny ostatkiem sił.
Z zamkniętymi oczami, ledwie przytomna, owinęła się w wielki ręcznik i poczłapała do
sypialni.
W
zaciemnionym
pokoju
panował
chłód.
Niecierpliwym
ruchem,
z
półprzymkniętymi powiekami, odsunęła zasłonę łóżka i zamarła. Uciekł sen, zniknęło
cudowne uczucie spokoju.
Pod kocem spał mężczyzna. Na boku, z nagim ramieniem na poduszce. Muskularny,
lekko opalony, wyglądał jak maratończyk po biegu. Przekręcił się niespokojnie.
Nie musiała przyglądać się jego twarzy: znała na pamięć arogancki profil, śmieszne
loczki nad uchem, z którymi nie radził sobie żaden fryzjer... Boże, po samych muskułach
poznałaby tego faceta na końcu świata.
Uniósł powieki, ale tylko na chwilę, jakby wciąż spał.
Diana wstrzymała oddech. Bezszelestnie, malutkimi kroczkami wycofywała się do
łazienki, nie odrywając wzroku od łóżka.
Zapomniała o lustrze. Kiedy kątem oka zauważyła w nim własne odbicie,
mimowolnie zachłysnęła się powietrzem i głośno westchnęła. Wystarczyło. Miles
otworzył oczy. Zawsze miał lekki sen, pomyślała z goryczą.
Obudził się natychmiast. Diana zdrętwiała, jakby wrosła w podłogę, za to on,
wsparty na łokciach, z odsłoniętym do połowy torsem i leniwym uśmiechem na ustach,
nie zdradzał cienia niepokoju. Zapanowała przeraźliwa cisza.
- Niespodziewany gość-powiedział zaspanym głosem.
Diana myślała już tylko o tym, żeby nie zemdleć. Najpierw przeniknął ją zimny
dreszcz, potem fala gorącej krwi uderzyła jej do głowy. Wiedziała, że powinna się
odwrócić i uciec, ale nic z tego. Jakaś piekielna siła zamieniła ją w drżącą osikę! Boże,
żeby nie zauważył... Gdzież ta niezłomna wola, której gratulowała sobie jeszcze dziś
rano?! Do diabła! Dwa zmarnowane lata... Czuła złość i mimowolnie narastające
podniecenie.
Miles, już zupełnie odkryty, wyciągnął do niej rękę. O, nie! Cofnęła się przerażona.
Nie skorzysta z zaproszenia, choccy miała spalić się na popiół. Czy on się domyśla?
Wszystkiemu winne zmęczenie, a może ten nieszczęsny kieliszek ouzo? Na pewno, gdyby
jej nie zaskoczył, zachowałaby się normalnie.
- Nie! - wykrztusiła zdławionym głosem.
- Dlaczego? - zaczął łagodnie, z uniesionymi lekko brwiami.
- Przykro mi, to jakieś nieporozumienie. Dopiero przyjechałam. Rozmawiałam tylko
z Marią, która mogła coś pokręcić - wyrecytowała trzy zdania jednym tchem, ze ściśniętą
krtanią. Mogło być gorzej, pomyślała z ulgą. Dzięki Bogu, nie zaczęła szlochać albo
krzyczeć, na przykład: „Co ty tu, do licha, robisz, przecież wyjechałeś na drugi koniec
świata!" - Przepraszam, że ci przeszkodziłam - ciągnęła dużo spokojniej - to moja wina.
Byłam okropnie zmęczona i pewnie pomyliłam drzwi.
Miles wyglądał na szczerze rozbawionego.
- Bardzo dobrze zrobiłaś.
Czuła, jak krew napływa jej do twarzy. A więc wszystko jak dawniej! Spłoniła się jak
panienka, bo profesor Tabard raczył na nią spojrzeć. Bo chciał, żeby się spłoniła!
- Przykro mi - powtórzyła lodowato. - Na pewno znajdzie się dla mnie jakiś pokój.
Pójdę...
- Tylko po co? Tu jest mnóstwo wolnego miejsca. Rzeczywiście, w całym swoim życiu
nie widziała większego łóżka.
- Nie śmiałabym...
- Dlaczego? - zapytał miękko, jakby przemawiał do dziecka. - Sama powiedziałaś, że
jesteś wykończona. Maria o tej porze zawsze wychodzi; łatwiej by ci było znaleźć igłę w
stogu siana. Daj spokój, Diano. Przyłóż się jak człowiek do poduszki, a wieczorem
pomyślisz, co dalej.
- Nie!
- Dlaczego?
- Bo to twój pokój i poduszka jest zajęta!
- Nie przywiązuję się do poduszek. Zaproponowałem ci spółkę... w jej używaniu.
- Pomysł dobry, ale kiepski - wycedziła chłodno.
- Boisz się, że nie wypoczniesz? - Jego brązowe oczy iskrzyły się kpiną. - Znalazłby
się i na to sposób.
- Wiesz, co ci powiem? To ty daj spokój. Uważasz mnie za idiotkę? Musiałabym
kompletnie stracić pamięć, żeby wejść do tego łóżka akurat z tobą!
- Masz na myśli amnezję! - Śmiał się jak z najlepszego dowcipu. - Hmm, pomysł
dobry jak każdy inny...
Przeciąganie pojedynku nie miało sensu. Diana wzruszyła nieostrożnie ramionami i
ledwie zdążyła złapać ręcznik. Jeszcze bardziej pąsowa, poczuła na sobie jego palący
wzrok. Czy z każdych oczu można wszystko wyczytać? Jej też? Odwróciła się gwałtownie.
- Więc gdzie zamierzasz spać? W wannie?
- Niewykluczone. Najpierw jednak poszukam Marii.
- Chyba łatwiej byłoby znaleźć Susie - powiedział beznamiętnym głosem, ale zbyt
dobrze go znała, żeby nie zrozumieć.
- Susie? Ona jest w zamku?
- To jej dom.
- Ale nigdy tu nie przyjeżdżała... - zamilkła na wspomnienie pewnego przyjęcia.
Aż do tej pory była wdzięczna Christosowi za to, że zakpił wtedy z Susie. Uwieszona
na ramieniu Milesa wspominała „cudownie proste życie", jakie wiedli kiedyś na zamku,
troje dozgonnych przyjaciół.
- O ile wiem, ty nie znosisz prostego życia, Susie - odezwał się wówczas Christos. -
Takiego bez nocnych klubów, sklepów i bankietów. A w zamku po prostu nie bywasz.
Ale Susie nie zwykła się peszyć. Spojrzała z uwielbieniem na Milesa.
- Tak samo jak Miles... - wyszeptała aksamitnym głosem.
Nie powiedziała wtedy, ze z Milesem zamieszkałaby nawet na pustyni. Nie musiała.
No i teraz byli tu razem. Tyle chaotycznych myśli kłębiło się w głowie Diany. Skąd mogła
wiedzieć? Chyba że...
- Wiedziałeś, że przyjadę dzisiaj?
- Jasne. Swoją drogą, spodziewałem się ciebie dopiero wieczorem. Dlaczego nie
odpoczęłaś w Atenach? Opowiadałem ci, że to ciężka podróż.
Diana zlekceważyła pytanie.
- Powiedziałeś Marii...
- Żeby przyprowadziła cię na górę, jak tylko się zjawisz.
Otworzyła usta, żeby krzyczeć, ale nie znalazła wystarczająco mocnych słów. Żadną
zniewagą nie wyraziłaby, co czuje na widok jego bezczelnej miny.
Milesowi nie drgnęła powieka.
- Dlaczego? - wycedziła zdławionym głosem.
- Wysil swoją wyobraźnię - szepnął.
Nie, to niemożliwe. Śni jakiś koszmarny sen. Za chwilę odzyska przytomność,
usłyszy, że rozbiła samochód... Kiedy zobaczyła jego trzeźwy rozbawiony wzrok, przesta-
ła się łudzić. To nie sen...
- Jesteś obłąkany. - Wykonała bezradny gest. - Mam nadzieję, że wiesz przynajmniej,
po co to robisz. - Ścisnęła kurczowo węzeł ręcznika. - Czy pokażesz mi sam właściwy
pokój, czy wolisz, żebym biegała po tym cholernym zamku...
- Owinięta w ręcznik? Hmm, skłamałbym mówiąc, że nie wyglądasz w nim...
ciekawie.
- Ależ nie ma sprawy! Jeśli aż tak doskwiera ci nuda, mogę zagrać rolę błazna, cała
przyjemność po mojej stronie, tylko... - Ku swojemu przerażeniu, poczuła, że oczy
nabiegły jej łzami. Odwróciła się na pięcie w pół zdania. - Do diabła z tobą, znajdę Marię.
- Diano... - Po raz pierwszy zaczął poważnie, bez śladu kpiny w głosie.
Rzuciła się do drzwi. Doskonale znała jego chwyty. Kiedy Miles łagodniał, wiadomo
było, że nie ustąpi, ze będzie parł do celu jak czołg. Ona też nie przypominała owieczki.
Umiała walczyć, niekoniecznie w białych rękawiczkach, ale teraz czuła się jak strzęp
człowieka: wyczerpana, bliska płaczu, owinięta w cudzy ręcznik.
Zamknęła się w łazience i błyskawicznie ubrała. Pognieciona bluzka wyglądała
okropnie, ale Diana była dostatecznie zdenerwowana, żeby nie przejmować się swoim
wyglądem. Także i pod tym względem nigdy nie mogła, ani nie próbowała, dorównać
Susie Galatas.
Znalazła ją przy pomocy Marii. Kiedy usłyszała głośne „proszę wejść", serce
podskoczyło jej do gardła. Miała nadzieję, że już nigdy w życiu nie usłyszy tego głosu.
- Diana. Nie wiedziałam, że przyjechałaś. Czy podróż się udała? - spytała
beznamiętnie, ledwie poruszając wargami.
Diana drżała jak w febrze i ani myślała prowadzić towarzyskiej gierki z Susie.
- Susie, wytłumacz mi łaskawie, co Miles Tabard robi w moim łóżku - wycedziła
równie „ciepło".
- Doprawdy, nie wiem, o co ci chodzi, Diano - Susie nie zadrżał nawet głos.
- Miałam spędzić w zamku pracowity weekend. Sama. Nikt mnie nie uprzedził, że
bawi tu mój były mąż...
- I ja.
- ... który będzie mi przeszkadzał.
- Czy my ci w czymś przeszkadzamy?
„My" zabrzmiało jednoznacznie i choć Diana za grosz nie wierzyła Susie, cios został
wymierzony celnie.
- Chyba nie zrozumiałaś: to nie na ciebie wpadłam, tylko na Milesa.
Twarz Susie wyrażała teraz niesmak i oburzenie.
- Na miłość boską! O człowieku, z którym żyłaś dwa lata, mówisz jak o trędowatym.
- Nadal nie rozumiesz. Nie spotkałam go na korytarzu, tylko we własnym łóżku.
Maria wprowadziła mnie do pokoju i... - Pomyślała nagle, że jeśli Susie nie blefuje, Miles
sam jej opowie zabawne szczegóły: jak żałośnie wyglądała w kąpielowym ręczniku, jaka
była przerażona, wściekła i upokorzona. Jeśli to prawda...
Susie wzruszyła ramionami.
- Skoro on sam był w tym łóżku, to o co chodzi? Dwa lata temu zdarzało ci się chyba
oglądać Milesa w pościeli - mówiła nienaturalnie cicho, napiętym jak struna głosem.
- Co było, a nie jest... - bąknęła pod nosem Diana.
Świetnie wszystko pamiętała. Dwa lata temu rzadko ze sobą rozmawiali. Ale przed
czterema laty jedno w drugim było zakochane do szaleństwa. Kiedy wchodziła do poko-
ju, Miles odwracał głowę, uśmiechał się i wlepiał w nią swoje ciepłe brązowe oczy, a jej
ciało przenikały dreszcze.
W łóżku też nie był z nią po to, żeby udowadniać swoją przewagę, lub udowadniać
cokolwiek. Kochali się jak wariaci, ale tak delikatnie i radośnie... Potrafili śmiać się bez
końca. Łzy ścisnęły jej gardło. Odwróciła głowę, znów pokonana, bezsilna w złości na
samą siebie.
- Posłuchaj, Diano, nie wiem, z czyjej winy wynikło to zamieszanie z pokojami.
Wszystko się wyjaśni. Sama dopiero przyjechałam, nie miałam jeszcze czasu porozma-
wiać z Marią.
- Powinnaś mi wyjaśnić tylko jedno: dlaczego mnie nie uprzedziłaś o swoich planach
na weekend. Wiesz, że nie przyjechałabym.
- Wolałabyś, żeby tylko Miles zakłócał twą samotność? - Susie, o dziwo, wyglądała na
coraz mniej opanowaną.
- Wolałabym pobyć tu sama. Tego się spodziewałam. Dlatego przyjęłam zaproszenie
twojego brata. Kropka.
- Zaczynam ci wierzyć - powiedziała Susie poważnie, jakby do siebie.
- Z wzajemnością. Wierzę, że mi wierzysz.
- Wyobraź sobie, że nie wiedziałam. Nikt mi nie powiedział, że wybierasz się do
Galatas. Zresztą, ja tu jestem przez przypadek. Coś się wydarzyło i musiałam uciec z
Aten. - Uśmiechnęła się smutno. - Obydwie zmarnujemy urlop.
- Ja wyjeżdżam. - Diana nie wahała się ani chwili.
- Nie możesz tego zrobić. - Susie zerwała się na równe nogi. - Chris mi nie daruje!
Jak zwykle powie, że to moja wina.
- Przykro mi - odpowiedziała nieszczerze. Wyrozumiałość Diany wobec Susie Galatas
malała wprost proporcjonalnie do rosnącej uwagi, jaką zaczął poświęcać jej Miles na rok
przed rozwodem.
Z Susie opadła kamienna maska. Była zdenerwowana, mówiła coraz szybciej, jakby
liczyła się każda minuta.
- Słuchaj, przysięgam, że nie wiem, o co tu naprawdę chodzi. Ale zdaje mi się...
intuicja podpowiada mi, że Chris z Milesem coś uknuli. Tym razem skrócą mnie o głowę,
jeśli pokrzyżuję im plany.
- Uważasz, że twój brat ściągnął mnie do zamku pod fałszywym pretekstem? -
wycedziła Diana słowo po słowie.
- Możliwe - Susie zagryzła wargi - że Miles chciał się z tobą spotkać. Nic mi nie
mówił, ale czy to jest aż tak nieprawdopodobne?
Diana nie wierzyła. Przez dwa lata nie zadzwonił do niej nawet w Nowy Rok.
Owszem, kilka razy poprosił o spotkanie w biurze adwokata, ale uznała, że to z
inicjatywy jej obrońcy, który usilnie dążył do ugody. W końcu wytłumaczyła mu, z
absolutną szczerością, że nie zniosłaby następnego spotkania z Milesem... w takich
okolicznościach.
- Gdyby Miles... - na dźwięk jego imienia dostawała gęsiej skórki - miał do mnie
jakąś sprawę...
- Wiem. Napisałby do twojego adwokata. Ja też uważam, że tak byłoby
najdelikatniej. Po co rozdrapywać stare rany? Lecz Miles... wiesz, jaki on jest. Zawsze
musi postawić na swoim. Słyszałam, jak opowiadał Chrisowi, że trzykrotnie prosił cię o
spotkanie. Nie zgodziłaś się, więc poszukał innego wyjścia.
Tak, teraz zaczyna rozumieć... Uwielbiała kiedyś ten jego upór, niezłomną wolę w
pokonywaniu przeszkód. Miles nigdy nie przegrywał walkowerem. Znaczenia takich
słów, jak pokora czy uległość po prostu nie rozumiał. Kiedyś... Kiedyś, kiedyś! Przełknęła
łzy wściekłości.
- Nie mamy sobie nic do powiedzenia. Każda rozmowa skończyłaby się boleśnie.
- Czyli brakuje ci odwagi. Wolisz nie ryzykować i nie cierpieć - westchnęła ciężko, nie
doczekawszy się odpowiedzi. - W porządku! Tylko że z nim jest odwrotnie i na pewno nie
ustąpi. A ty nie schowasz się do mysiej dziury.
- Nie wiem, naprawdę... Susie, nie chcę już o tym rozmawiać. Nie teraz. Nie mam
siły myśleć, jestem kompletnie wykończona. Gdybyś znalazła dla mnie jakiś kąt, w
którym mogłabym się przespać...
- Ale Miles...
- Proszę! - Podobnie stanowczy ton, jakim przekonała urzędnika na lotnisku, zrobił
wrażenie na Susie.
- Dobrze, jak sobie życzysz. - Wzruszyła ramionami. - Dam ci pokój w przeciwległym
skrzydle zamku i ręczę za twoje bezpieczeństwo. Zadowolona?
Diana nie odpowiedziała.
Pokój był wspaniały. W odcieniu kremowym, z lekkimi jasnymi meblami. Zupełnie
inny, pomyślała, niż surowa, pełna antyków komnata Milesa, czy też pachnąca luksusem
sypialnia Susie. Tamte obie znajdowały się w „rodzinnym" skrzydle zamku. Ukłuła ją
zazdrość. Czy często się odwiedzali?
Intuicja jej mówiła, że wcale. Te gorzkie uśmiechy, smutek w oczach Susie... Nie tak
się zachowuje zwycięska rywalka.
- Boże, czy wszystko musi być aż tak skomplikowane - powiedziała głośno do samej
siebie, potem z zamkniętymi oczami zdjęła ubranie, wśliznęła się pomiędzy pachnące
rozmarynem prześcieradła i zapadła w kamienny nieprzytomny sen.
Nie poruszyła się, kiedy godzinę później Susie zajrzała do jej pokoju, nie reagowała
na krzątaninę Marii, która wniosła walizkę.
Obudziła się natychmiast, kiedy w drzwiach stanął Miles.
- Odżyłaś?
Uniosła się na łokciach, podciągając prześcieradło pod samą brodę. Dobrze, że
hrabianka nie ręczyła głową, pomyślała złośliwie. Jak na spędzone razem dzieciństwo i
nie tajone uczucie do Milesa, to nieźle go poznała! Dobre sobie: „ręczę za twoje
bezpieczeństwo"!
- Niezupełnie, ale jestem na dobrej drodze. Mam do odespania kilka nocy.
- I dopóki tego nie zrobisz, będziesz mnie spławiać? Z bolesnym grymasem na
twarzy, przykurczyła szyję. Zapomniała przed spaniem rozpuścić włosy, jak zwykle,
kiedy była zmęczona.
- Wyjmij te szpilki - powiedział miękko.
Wspomnienie jak żywy obraz: Miles siedzi za jej plecami, u wezgłowia łóżka,
wyjmuje z upiętych nad karkiem włosów szpilki, jedną po drugiej, nie spiesząc się,
potem masuje delikatnie ramiona, całuje szyję...
- O co ci chodzi, Miles?
- Dlaczego, na miłość boską, nie rozpuścisz tych włosów? Lubisz swoje migreny?
- Dziękuję za radę - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Powiedz mi jednak, czego naprawdę chcesz?
- Pogadać. Kilka słów. Nic więcej. - Jego twarz, z natury bardzo mimiczna,
przypominała teraz papierową maskę. Nie pytając o zgodę, przysunął do łóżka krzesło,
rozparł się na nim wygodnie, opierając głowę na skrzyżowanych ramionach.
- Więc mów - powiedziała najwyraźniej i najgłośniej, jak potrafiła, z oczami
utkwionymi w podkurczone kolana.
- Podobno wyjeżdżasz z mojego powodu.
Diana zdrętwiała. W czasie tamtej rozmowy nie czuła się na siłach, żeby podjąć
ostateczną decyzję. Susie wiedziała o tym równie dobrze. Namawiała ją do zostania!
Ciekawe, jaką grę prowadzi hrabianka Galatas...
- No więc?
- Czy to prawda?
Sama nie znała jeszcze odpowiedzi...
- A czego ty się, do diabła, spodziewałeś? - wybuchnęła gwałtownie. - Że dam się
złapać w pułapkę i powiem: dziękuję uprzejmie?
- Pułapkę?
- A jak to inaczej nazwać? Genialny plan, żeby ściągnąć mnie do starego zamku, z
którego trudno nawet uciec!
- Sądzisz poważnie, ze uknułem przeciwko tobie spisek? Że chcę cię porwać? - Jego
głos nie tracił aksamitnego tonu. - A po cóż miałbym to robić?
- Właśnie nie wiem. Mówiłam, że to bez sensu, ale Susie wymyśliła, że ty i Chris
konspirujecie za moimi plecami.
- A ty co robisz z Susie za moimi plecami? - skrzywił się z niesmakiem, nie
podnosząc jednak ani trochę głosu.
Już, już chciała wyrazić skruchę... Miles opanował tę sztukę do perfekcji. Nigdy nie
rezygnował z ataku, zapędzał ją w kozi róg i odwracając uwagę od sedna sprawy,
wymuszał kapitulację. W ostatniej chwili ugryzła się w język.
- A kto, do licha, miał mi wytłumaczyć, co jest grane? Duch tego zamku? Czy może
Maria, po grecku?
Po raz pierwszy wyprowadziła go z równowagi. Znieruchomiał, zmrużył groźnie oczy
i wybuchnął niespodziewanym śmiechem. Gwałtowna zmiana nastroju, pomyślała z
przekąsem Diana. Przerabialiśmy to wiele razy.
- Widzę, że wydoroślałaś, Diano. Powiedz jednak, czy miałem inne wyjście? Twój
cholerny adwokat nie dopuszczał do naszego spotkania.
- Niby po co mielibyśmy...
- Jesteś moją żoną. Powinniśmy spokojnie porozmawiać.
- Po co? Nie czułeś takiej potrzeby, kiedy byliśmy małżeństwem.
- Wciąż jesteśmy małżeństwem-powiedział łagodnie, po długiej chwili milczenia.
Ogarnęła ją dzika furia. Dwa lata temu wybrał wolność, zapominając o małżeństwie.
- I ten niewiele znaczący fakt daje ci prawo do zabawy moim kosztem? Jak śmiesz... -
wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- To prawda, że sytuacja wbrew naszej woli stała się zabawna. Szkoda, że nie umiesz
tego dostrzec, albo udajesz, że nie dostrzegasz. Powiedz, Diano, czy na serio chcesz
zatrąbić na odwrót i uciec?
Westchnęła głęboko, jakby razem z powietrzem wypuszczała całą złość. Pulsujący
ból w skroniach przypomniał jej o włosach. Wyjęła pierwszą szpilkę, potem powoli na-
stępne, aż pozbierała nieco myśli.
- Nie wiem. Od tygodni nie myślałam o niczym innym, tylko o tym weekendzie.
Szczerze mówiąc, jestem zbyt wykończona, żeby wsiąść dzisiaj z powrotem do samocho-
du i trąbić na odwrót. Nie mam nawet siły rozmawiać.
- Chcesz, żebym ja wyjechał? Przypomniała sobie nagle o wykładach w Australii.
- Właściwie, co ty tu robisz, jeśli wolno spytać?
- Zerwaliśmy kontrakt - odpowiedział po długim wahaniu. - Steve wrócił do Anglii
na wakacje.
Przepracowanie, postawiła jedyną możliwą diagnozę. Ani Miles, ani Steve Gilman
nie zwykli folgować sobie w pracy. Obaj bardzo obowiązkowi, tym razem przekroczyli
granice wytrzymałości. A więc Miles, tak jak ona, przyjechał odpocząć... Trudno. W
końcu to dom jego dzieciństwa;
- Oczywiście, że nie powinieneś wyjeżdżać. Jesteś u siebie.
- Nie przesadzaj. Nigdy nie mieszkałem tu na stałe, ale to prawda, że w każdej chwili
mogę wrócić. Po prostu odłożę wakacje na kiedy indziej. Nie ma problemu.
- Nie, Miles, nie zrobisz tego ze względu na mnie. Założę się, że gonisz resztkami sił i
nie masz najmniejszej ochoty stąd wyjeżdżać. Tak samo jak ja, potrzebujesz odpoczynku.
Uśmiechnął się kącikami ust, ni to pobłażliwie, ni drwiąco. Bała się tego
półuśmiechu, bo nigdy nie wiedziała, co on naprawdę znaczy.
- Wciąż ta sama poczciwa Diana - powiedział miękko. - Zawsze wyrozumiała dla
bezdomnych włóczęgów. Zastanawiałem się... niepotrzebnie. - Wstał jak oparzony, jedną
ręką odsuwając krzesło pod ścianę. - Zgadza się, potrzebuję odpoczynku, ale nie chodzę
jeszcze na ostatnich nogach. Mogę jechać na jakąś wyspę i zabawić się w turystę, jeśli
miałoby ci to choć odrobinę poprawić nastrój.
- Nie - powiedziała zdecydowanie. - To ja wyjadę. No, może nie dzisiaj... i raczej nie
jutro. Kiedy porządnie odsapnę.
- I zbiorę siły do ucieczki?
- Widzisz w tym coś dziwnego?
- Nic ci nie pomoże ciągłe uciekanie. Niczego to nie zmieni. W końcu i tak trzeba
będzie spojrzeć prawdzie w oczy. Im wcześniej, tym lepiej, Diano.
- Przestań, proszę. - Wykonała mimowolny bezradny gest, na który Miles tylko
czekał.
- Poza tym, nie byłoby to dyskretne wyjście kuchennymi drzwiami. Oprócz Susie
przyjechał tu na kilka dni Chris i... - zawahał się teatralnie - jakiś stary narzeczony Susie.
Będą mieli o czym plotkować, jeśli ni stąd, ni zowąd spakujesz manatki i wyjedziesz.
Kiedyś nie lubiłaś urządzać cyrku, tłumaczyłaś, że nieporozumienia powinniśmy zała-
twiać między sobą, a nie na oczach ludzi.
To prawda. Diana przez kilka miesięcy, kiedy Miles prawie się do niej nie odzywał,
ratowała pozory małżeńskiego szczęścia: uśmiechała do niego ponad stołem, udawała, że
wszystko w porządku, kiedy dzwonili znajomi. Zarzucał jej tchórzostwo, uważał, że
powinna stawić czoło faktom. W końcu sam ją postawił przed faktem dokonanym,
wybierając wolność.
Nie zapomni tamtego poczucia bezsilności i niezrozumienia. Teraz czuła, że to
wraca, ze ogarnia ją stary lęk, ale ani myślała się poddać. Nie była ani słaba, ani
bezradna, a intencje Milesa rozumiała aż nazbyt dobrze.
- Nieporozumienia między nami od dawna są sprawą publiczną - powiedziała z
wyniosłym spokojem.
- Fakt. Ale Susie nie spocznie, póki nie dowie się, o czym tu rozmawialiśmy, słowo
po słowie, jeśli teraz wyjedziesz...
Diana wzdrygnęła się na samą myśl o Susie i plotkach. Do diabła... Ten facet czytał w
jej myślach.
- Więc co byś zrobił na moim miejscu? - mruknęła pod nosem.
Nie drgnął. Nie zakpił z kapitulacji Diany, nie wydał okrzyku triumfu. Starannie
dobierał słowa, byle jej tylko nie urazić i nie spłoszyć.
- Zgódź się na małe ryzyko. Przez kilka dni możemy być dla siebie po prostu
uprzejmi, prawda?
- Powiedzmy...
- Zresztą stęskniłem się głównie za morzem i łodzią, jak wiesz, nie jestem
domatorem i rzadko, jak sądzę, będziemy na siebie wpadać.
- W porządku. Obiecuję nie wchodzić ci w drogę.
- A więc... - podniósł się gwałtownie - do zobaczenia przy obiedzie.
Święcie przekonana, że Miles naprawdę wychodzi, rozluźniła się i z przymkniętymi
oczami opadła na poduszkę. Niemal w tej samej chwili poczuła na policzku jego oddech,
a we włosach długie natarczywe palce, którymi wyjął ostatnią szpilkę. Zdumienie
odebrało jej głos. Śmiał ją dotykać w ten sposób, jak gdyby nic się nie stało i nadal byli
małżeństwem: nikt nikogo nie zranił, nikt nikogo nie porzucił. Kiedy pochylił sie i
musnął ustami jej szyję, Diana syknęła złowrogo, odwracając głowę. Roześmiał się i
zniknął za drzwiami.
Blada ze złości i upokorzenia, żałowała swojej pochopnej decyzji. To jasne, że
powinna wyjechać natychmiast, nie tłumacząc się przed nikim, troskę o zachowanie
pozorów pozostawiając Milesowi. Bezczelny cynik!
Delikatne pukanie do drzwi postawiło ją na równe nogi.
- Diano, przyszłam cię zabrać na obiad! - Susie, przebrana w prosty bawełniany
kaftan w czerwono-purpurowe geometryczne wzory, z koroną włosów upiętych na
czubku głowy i bijącym od niej blaskiem klejnotów, wyglądała jak perska księżniczka.
Po raz tysięczny Diana zadała sobie pytanie: dlaczego ja? Dlaczego nie ona -
najlepsza przyjaciółka, towarzyszka dziecięcych zabaw, fantastycznie bogata i piękna?
- Moje gratulacje, Susie! Wyglądasz niesamowicie! Czy ten... powiedzmy... królewski
Orient jest obowiązującym stylem na najbliższe lato, czy dopuszcza się wersje
skromniejsze?
Susie, osoba nie dotknięta, o dziwo, chorobą próżności, wybuchnęła śmiechem.
- Nie wygłupiaj się. Spójrz na mnie obiektywnie, nie zwracaj uwagi na błyskotki.
Diana przełknęła ślinę. Przed ślubem prawdziwą biżuterię oglądała wyłącznie na
wystawach sklepów jubilerskich. Susie miała rację. Piękne błyskotki wciąż robiły na niej
ogromne wrażenie. Łatwo mówić...
- Cudowne rubiny. Trudno nie zwrócić na nie uwagi.
- Mojej babci - skrzywiła się lekko. - Powiem ci w sekrecie, że wolimy nie pytać, jak
ona je zdobyła. Gotowa?
Diana spojrzała z niesmakiem w lustro. Zwykle nie przesadzała z makijażem, ale
dzisiaj ukryłaby się za jakąkolwiek maską. Byle mieć wreszcie święty spokój!
- Dwie minuty. Zrobię sobie ekspresową tapetę; jestem blada jak ściana.
- Jesteś piękna - powiedziała nagle Susie - i dobrze o tym wiesz, prawda?
- Jeśli żartujesz, to... - Dianie drgnęła ręka i rozmazała tusz na powiece.
- Nie żartuję. - Zabrzmiało to dziwnie ponuro. - Masz charakter, że daj Boże zdrowie,
a w oczach wyraz dziecięcej bezradności. Istna mimoza! Można by pomyśleć, że ilekroć
dotyka cię mężczyzna z krwi i kości, zamieniasz się w kosmiczny pył, więc jemu się
wydaje... tak, teraz rozumiem dlaczego...
- Susie, opowiadasz jakieś brednie! Jestem zwyczajną Angielką, czyli blond-
wymoczkiem: bez koloru, bez cech szczególnych, czego nie można powiedzieć o tobie...
- Wykonała znaczący gest.
- Aaa! Moja skromna osoba - odsłoniła zęby w ironicznym grymasie - to zupełnie
inny przypadek. Składam się z elementów ruchomych i wymiennych. Popatrz, na czas
obiadu skomponowałam, jak to nazwałaś, królewski Orient. Robię, co mogę, ale tak
naprawdę chciałabym wyglądać jak nimfa morska.
- Jeżeli do mnie pijesz z tą nimfą, Susie, to przedobrzyłaś. Nie umiem nawet pływać.
To jeden z powodów, dla których... - Diana zagryzła wargi.
- Miles czuł się taki opiekuńczy, co? Odpowiedzialny!
— W jej głosie brzmiało coraz mniej kpiny, a coraz więcej bólu.
- Nie. Jeden z powodów, dla których bywał... niezadowolony. O Boże, ja naprawdę
nie chcę o nim rozmawiać. Odkąd wysiadłam z tego diabelnego samolotu, wciąż tylko
Miles i Miles! Zmieńmy temat, co? Umieram z głodu, a ty mówiłaś coś o obiedzie.
Susie roześmiała się przyjaźnie, jakby zapominając o całej rozmowie.
- Chodźmy. Tylko nie odstępuj mnie ani na krok. Zamek Galatas składał się z kilku
potężnych skrzydeł, każde w innym stylu, dobudowywanych w ciągu wieków do
pierwotnej weneckiej fortecy. Droga do części „rodzinnej" wiodła przez nie kończące się
spirale wąskich schodów, okrągłe wieżyczki, podziemne korytarze. Kiedy wreszcie
dotarły do celu - na rozświetlony zachodzącym słońcem taras z widokiem na morze -
Dianie zawirowało w oczach.
Trzej mężczyźni przywitali ją uśmiechem. Ach, więc to tak... Stary narzeczony
Susie... Nigdy przedtem nie słyszała, żeby Miles nazwał Dimitriego Philippidesa inaczej
niż przyjacielem rodziny. Zerknęła ukradkiem na Susie, ale w wyrazie jej twarzy nie
znalazła rozwiązania zagadki.
Dimitri i Christos sączyli aperitif. Miles zapalał świece i wonne trociczki.
- Przeciw komarom. - Uśmiechnął się do Diany promiennie, z kocim przymrużeniem
oczu.
Parsknęła śmiechem. Uleciało gdzieś napięcie, po raz pierwszy od tak dawna
spojrzała na niego normalnie, bez żadnych podejrzeń i bez lęku.
- Właśnie miałam ci pogratulować romantycznego pomysłu, a ty wyskakujesz z
komarami!
- Mam pełno pomysłów. Romantycznych też.
Diana wstrzymała oddech. Uff! Obyło się bez dowcipnych komentarzy.
- No, no! Tylko nie przed obiadem - poprosił Chris. - Jeżeli ponosi cię wena, żeby
recytować Homera, poczekaj do deseru. Wypiłem za mało brandy, żeby to docenić.
Cześć, Diana, jak samopoczucie?
- Wyobraź sobie, wczorajszego wieczoru... - Dimitri podsunął jej krzesło - Miles
uraczył nas „Powrotem Odyseusza". Nie powiem, wzruszający kawałek.
- Bardzo długi kawałek - skrzywił się hrabia Galatas. - Kiedyś miałem nadzieję, źe z
wiekiem mój przyjaciel będzie tracił pamięć. Nic z tego. On ma coraz lepszą, a ja
przeciwnie.
- Bo ja o nią dbam. Gimnastyka, bracie. - Miles popukał się znacząco w czoło. - A ty
zatrudniasz armię panienek, które muszą pamiętać za ciebie. Cieniutko, Chris!
Z umysłem Chrisa nie mogło być „cieniutko", skoro kierował prężną
międzynarodową firmą. I ani myślał ustępować Milesowi w słownych przepychankach.
- Jasna sprawa. Cenię sobie wygody i komfort psychiczny. A więc żadnej poezji
epickiej, póki nie urżnę się na tyle, żeby pokochać Odyseusza. - Uznając temat za wy-
czerpany, zwrócił się do Diany: - Mam nadzieję, że dobrze zniosłaś podróż? - spytał
uprzejmym i doskonale obojętnym głosem.
Jeżeli ten facet, pomyślała gniewnie, ściągnął mnie na prośbę Milesa, zrobił to
wbrew sobie. Tylko po co? Zastanawiała się kiedyś, czy to nie Chris przyspieszył koniec
ich małżeństwa. Musiał mieć spory wpływ na przyjaciela... Hrabia Galatas znosi
męczeńsko już trzecią żonę. Biedaczek. Utwierdził się w przekonaniu, że kobieta z
założenia nie może być inwestycją trwałą i praktyczną. No, ale z dwojga złego, jeśli Miles
musiał się żenić, to dlaczego nie z Susie, tylko z jakąś biedną nijaką Angielką?!
Z drugiej strony... Kto jak kto, ale ona wiedziała doskonale, że Miles nie ulega
żadnym wpływom. Robił zawsze to, co chciał i kiedy chciał. Do diabła z Chrisem.
W kącie tarasu skwierczało mięso.
- Dzisiaj ja jestem szefem kuchni - uroczyście oświadczył Miles. - Kebab to moja
specjalność!
- O, rany, Susie! - jęknął Chris.
- Pozwól mu. - Roześmiała się. - Przynajmniej nie będzie nas krytykował, jak
wczoraj.
- Rzeczywiście - Dimitri wyjaśnił Dianie - wczoraj na kolację jedliśmy to samo.
Lubisz czosnek?
- Nauczyła się lubić. - Miles, który stanął nad rusztem, mrugnął do niej
porozumiewawczo.
- Taak... - Zapiekły ją policzki. - W Anglii, zanim wstąpiłam na uniwersytet, nie
jadłam czosnku. Nigdy nie byłam we Francji.
Christos, który spędził w Paryżu połowę dorosłego życia, nie wierzył własnym
uszom.
- Jak to? Wydawało mi się, że Anglicy dzielą się na tych, którzy do Francji jadą i
tych, którzy z niej wracają.
- Zabawne spostrzeżenie... - powiedziała lodowatym głosem. - Ludzie na prowincji,
utrzymujący się z pracy rąk, są mniej ruchliwi. Możesz mi wierzyć na słowo. Wiodą
monotonne, osiadłe życie, bez czosnku.
- A wycieczki szkolne? - Chris zdawał się nie rozumieć. - Nigdy nie byłaś we Francji
ze swoją szkołą? Na kursie językowym?!
Przechwyciła badawcze spojrzenie Milesa. Zawsze uważał, że jest przewrażliwiona
na punkcie swojego pochodzenia, ale szanował jej wolę bez zastrzeżeń. Nikomu o
dzieciństwie Diany nie wspominał, a po ślubie ani razu nie wrócił do tematu. Ona
tymczasem dojrzała.
Uniosła wysoko podbródek. Ich małżeństwo się rozpadło, a to, że Miles kiedyś tam
popełnił mezalians... Błąd został naprawiony, młody hrabia dawno przyjacielowi wy-
baczył.
- Wycieczki odbywały się w wakacje, przynajmniej tak było w mojej szkole. A ja
wtedy pracowałam.
- Pracowałaś? - Zdumienie Chrisa sięgnęło zenitu. - Boże, wy Anglicy, ze swoją
dyscypliną... Czy nauka francuskiego, we Francji, to nie dość pożyteczne zajęcie?
- Pracowałam, żeby zarobić na chleb. - Uśmiechnęła się swobodnie. - Mój ojciec był
ogrodnikiem w wielkim majątku, a moja matka prowadziła dom jego właścicieli. Ojciec
miał wypadek, po którym nie wrócił już do pracy. Na szczęście nie wyrzucono nas z
mieszkania, ale matka za swoją jedną pensję z trudem wiązała koniec z końcem.
Właściwie powinnam skończyć edukację w wieku lat szesnastu, ale dobrze mi szło,
rodzice bardzo chcieli, żebym nie przerywała nauki, i tak... zawarliśmy umowę. Miałam
uczyć się dalej, zdawać egzaminy, a latem pracować. Upłynęło wiele wody w Tamizie,
zanim skosztowałam czosnkowego masła i pierwszego ślimaka. C'est la vie!
Zapanowała głucha cisza. Wszyscy oprócz Milesa otworzyli usta, nie odrywając od
niej wzroku. Pierwsza odezwała się Susie.
- Na ślimaki dzisiaj nie liczmy, ale trucizna, w której „szef kuchni" marynował kebab,
składa się w osiemdziesięciu procentach z czosnku. Za to mogę ręczyć!
Wszyscy, jak na komendę, wybuchnęli śmiechem. Miles popisał się znakomitym
daniem, co w gruncie rzeczy nikogo nie zaskoczyło. Atmosfera została rozładowana,
robiło się coraz weselej i głośniej. Dimitri nie odstępował Diany. Dolewał jej wina, bawił
rozmową. Nagle, zmęczona i osowiała, usłyszała teatralny szept:
- Nie sądzisz, że masz już dosyć?
Podskoczyła i obróciła się na krześle o sto osiemdziesiąt stopni. Miles klęczał za jej
plecami, usiłując zapalić świecę. Zmierzyła go hardym wzrokiem.
- Nie masz zbyt mocnej głowy, wiesz o tym, Diano - szepnął czule. - Jeżeli nie
zwolnisz tempa, nasz etatowy Don Juan, ten facet w jedwabnej koszuli, który krąży nad
tobą jak sęp, nieźle się ubawi, kładąc cię do łóżka.
- Nie bądź obleśny.
- Czyż nie marzysz o takim zakończeniu wieczoru, Di?
- Jego zadowolone oczy mówiły co innego: przynęta chwyciła.
- Nie to miałam na myśli... - Ale na odwrót było za późno.
- Oczywiście, wytłumaczyłaś mi tylko, co ja mam na myśli...
- Ja... - Czuła się zapędzona w kozi róg. Gdyby powiedziała prawdę, że nie wyobraża
sobie Dimitriego w roli Don Juana, sprawiłaby Milesowi nie lada satysfakcję. Zresztą, on
jest zdolny do wielu rzeczy. Wyobraziła sobie, jak odwraca się do Dimitriego i proponuje
mu odprowadzenie jej do łóżka. Zadrżała. - Jak ja cię nienawidzę, Miles!
- szepnęła.
- Przynajmniej nareszcie wiesz, co czujesz.
- Nie bez powodu.
- To zależy od punktu widzenia. Nie lubię się chwalić, ale, doprawdy, czy nie sądzisz,
że byłem do tej pory idealnym eks-mężem?
Diana, pogrążona w niemym ataku furii, milczała.
- Hojnym - rozchylił wargi w uśmiechu. - Tolerancyjnym. Nie naprzykrzałem się...
- Tolerancyjnym? Ty?
- Pomyśl. Ani słowa wymówki za ostatnie dwa lata. Zwiedzanie rezydencji
nadzianych facetów, w końcu praca jak każda inna, tylko dlaczego nie na własny
rachunek? Przyznasz, kotku, miałbym prawo się zdenerwować, może nawet ukrócić
twoje podróże, gdyby nie moja wrodzona łagodność.
Siedziała osłupiała i zdruzgotana, nie rozumiejąc, o co naprawdę chodzi. Czuła
jedynie, że za tym spokojem, udawaną obojętnością Milesa, czai się furia. Burza uczuć, o
których nie miała pojęcia.
- Wiesz, dlaczego korzystałam z tych pieniędzy? - zapytała zduszonym głosem.
- Tak. Twój przywiązany do wózka ojciec.
- Przecież razem zaciągnęliśmy kredyt na ten dom. Nie mogłam pozwolić, żeby
przepadł, kiedy tatuś nareszcie uwierzył, że będzie normalnie...
- Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, żeby znaleźć pracę?
Pracę? Od dwóch lat nie miała wakacji ani wolnych weekendów. Chciała krzyczeć,
ale zniżyła jeszcze głos.
- Nie rozumiem. O czym ty mówisz, Miles?
- A może sądzisz, że skoro tak zażarcie walczyłaś, żeby skończyć studia, to już o nic
więcej nie musisz walczyć? Że zdałaś egzamin z dzielności na całe życie? Odfajkowane,
co? Wypiłaś swój kielich goryczy, a teraz świat winny ci jest zadośćuczynienie,
dożywotnią rentę i medal?
Jego napięty głos ranił jak sztylet. Płomień świecy, którą trzymał w ręku, raził w
oczy. Diana odstawiła kieliszek.
- Nie rozumiem - powtórzyła.
- Nie?
- Nie! Co ja ci takiego zrobiłam, że atakujesz jak bestia? Znienacka...
Zmierzyli się wzrokiem z taką siłą, że musiało zaboleć.
Miles wykrzywił usta, ale nie przyznałby się nigdy, że jego też zabolało.
- Mamy przed sobą mnóstwo pytań - zakpił. - Po pierwsze, nie znienacka. Po drugie,
nie atakuję bez powodu, tylko ostrzegam. Znudziło mi się po prostu twoje nicniero-
bienie. Rozumiesz? Nie będę cię utrzymywał, czekając spokojnie, aż znajdziesz playboya
z odpowiednim kontem. Sam się tobą zajmę. Ktoś musi to w końcu zrobić!
Diana wstała. Małżeństwo z Milesem nauczyło ją udawania, że nic nie boli, kiedy z
chęcią zawyłaby z rozpaczy.
- Zajmij się sobą - powiedziała lodowatym pogardliwym tonem. - Jutro wyjeżdżam.
- Mylisz się, kochanie. - Uśmiechnął się leniwie. - Zostaniesz. I wysłuchasz
wszystkiego, co mam ci do powiedzenia.
ROZDZIAŁ TRZECI
Dimitri odprowadził Dianę do pokoju. Nieomylność, z jaką pokonał ciemny labirynt
schodów i korytarzy, świadczyła o tym, że stary przyjaciel rodziny bywał w zamku
częstym gościem. W przeciwieństwie do byłej żony Milesa Tabarda, pomyślała z goryczą,
który, było nie było, uważał Galatas za swój drugi dom. Grek jakby czytał w jej myślach.
- Susie czuje się prawdziwą panią na zamku. Formalnie należy on do Milesa, ale...
- Milesa?
Dimitri spojrzał na nią zdumiony i lekko się spłoszył.
- Nie wiedziałaś? Wychował się tutaj razem...
- To wiem - przerwała. - Jego rodzice wciąż podróżowali, a hrabia Galatas, jako
ojciec chrzestny, poczuwał się do opieki nad chłopcem. Nie miałam jednak pojęcia...
- Ojciec chrzestny... - Dimitri pokręcił głową.
- Co masz na myśli? - Musiała uzbroić się w cierpliwość, bo Dimitri długo ze sobą
walczył. W końcu wzruszył ramionami i spojrzał jej prosto w oczy.
- No więc... jeśli nie dowiesz się tego ode mnie, znajdzie się inny życzliwy. Nie mogę
zrozumieć, dlaczego nie powiedzieli ci do tej pory. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy tu jesteś...
Stary hrabia, jak zapewne słyszałaś - Dimitri ważył każde słowo - miał dwóch synów. Ten
lepszy trzymał się domu i robił pieniądze. No, powiedzmy, że nie zawsze.
To był ojciec Susie i Chrisa. A syn marnotrawny uciekł w siną dal, dosłownie, bo
zaciągnął się na okręt.
- I wszelki słuch po nim zaginął...
- Ależ skąd! Dochodziły o nim wieści z całego świata: z Sydney, Rio, Nowego Yorku,
Valparaiso. Łatwiej byłoby wyliczyć, dokąd go nie poniosło. Moja matka mówi, że
Conrad był wolny jak ptak. Nie potrafił żyć inaczej.
- Chyba domyślam się reszty. - Diana zaczerpnęła powietrza. - Według twojej matki,
Miles jest owocem... Gdzie?
Dimitri spojrzał na Dianę z szacunkiem.
- Gdzieś w Ameryce Południowej. Z Conrada był prawdziwy koczownik. Włóczęga,
natchniony podróżnik, badacz. Anne Tabard mieszkała ze swoim leciwym mężem
dyplomatą w jakimś zapomnianym od Boga i ludzi przygranicznym miasteczku, na
skraju dżungli, gdzie powietrze było czarne od moskitów.
Diana poznała swoją teściową - dystyngowaną damę o wyrafinowanym guście,
ambicjach intelektualnych... Nie, to nieprawdopodobne.
- Musiała się strasznie nudzić. - Dimitri wyrwał ją z zamyślenia. Jemu też trudno
było uwierzyć w podwójne oblicze Anne Tabard. - A Conrad miał słabość do kobiet i,
podobno, nigdy bez wzajemności. Pożeracz serc, mawiała moja mama z błyskiem w oku.
Miles to wykapany ojciec!
Dianie nie drgnęła powieka. Jakby zupełnie nie dosłyszała, co powiedział Dimitri.
- Czy to są tylko domysły, czy ktoś zna naprawdę losy Conrada? - spytała rzeczowo. -
Istnieją jakieś dowody?
- Conrad wędrował wtedy w górę Amazonki, w poszukiwaniu zaginionych plemion.
Los sprawił, że zatrzymał się na pewien czas u Tabardów. No cóż... z zachowanych
listów wynika, że pozostawił po sobie więcej niż gorące wspomnienia.
- Dlaczego z nim nie pojechała? - spytała cicho, jakby samej siebie. - A może zrobiła
to?
- Z tego, co słyszałem, pani Tabard chciała wyrwać się z tamtego piekła, a nie
zagłębiać w dżunglę. A Conrad... Wędrował po swoich oceanach, kołach
podbiegunowych, zawsze w pojedynkę.
Diana pokręciła głową. Po raz pierwszy myślała ze współczuciem o swojej
nieprzystępnej, zimnej jak głaz teściowej.
- Wybuchł skandal?
- W angielskim domu? Moja droga, raczysz żartować. Jej mąż był cywilizowanym
człowiekiem. Conrad oczywiście przepadł. Za to stary hrabia Galatas pokazał klasę.
Dyskretnie, bez żadnych deklaracji, czy bicia się w piersi, służył im zawsze wsparciem. A
Tabardom się nie przelewało. No i wreszcie podział spadku mówi sam za siebie. Miles
kochał zamek, więc go dostał. Chris jachty i przedsiębiorstwo, a Susie trochę akcji oraz
biżuterię.
Diana drżała z przejęcia, nie wierząc w ani jedno słowo. Do diabła! Dlaczego Miles
miałby ukrywać swoje pochodzenie? Przecież wiedział o niej wszystko i kiedyś naprawdę
byli sobie bliscy... Z drugiej strony, jakiś tłumiony głos rozsądku podpowiadał jej, że cała
ta historia, od początku do końca, brzmi przekonująco.
- Co się z nim stało? Z... - Nie umiała wykrztusić „ojcem Milesa". - Z Conradem.
- Któż to wie? Może jest wodzem plemienia, które wreszcie odnalazł? A może od
dawna nie żyje? Do rodziny, o ile wiem, żadne wieści nie dotarły.
Czy rzeczywiście, pomyślała z goryczą. Ile jeszcze tajemnic Miles ukrywał przed
światem i własną żoną? Wiedział o niej wszystko. Chciał wiedzieć! Zranione wspo-
mnienia: całe dorosłe życie, z jego naiwnymi złudzeniami, rozsypane na kawałki jak
szkiełka w kalejdoskopie.
Odprawiła Dimitriego przed drzwiami sypialni. Zbyt zamyślona, by zauważyć w jego
oczach ironię, a potem rozczarowanie.
W pokoju nie zapaliła nawet światła. Stojąc w otwartych drzwiach na taras, myślała
tylko o jednym. Dlaczego jej nie powiedział? Ze wstydu? Absurd. Miles niczego się nie
wstydził. Umiał patrzeć ludziom prosto w oczy i nie bał się ich krytyki. Jakże zazdrościła
mu tej odwagi!
Może Anne Tabard kazała przysiąc synowi, że nie zdradzi ich tajemnicy? Ale skoro
wiedział Dimitri, wiedzieli i inni... Czy uważał, że to nie jej sprawa? Bał się, że straci nad
Dianą przewagę? Wzdrygnęła się na tę myśl - i zaczęła od początku.
Może to jednak nieprawda. Dimitri oraz rodzina Galatas obracali się w zamkniętym
środowisku, które, jak każde towarzystwo wzajemnej adoracji, lubiło plotkować. Może
więc pani Philippides, dziwiąc się zażyłości Milesa z wnukami hrabiego, puściła wodze
wyobraźni, dodała dwa do dwóch... i wyszło jej pięć.
Może było tak, a może inaczej...
Usłyszała na dole jakiś hałas. Długie marmurowe schody wiodły z tarasu wprost do
ogrodu, a raczej zdziczałego oliwnego gaju. Zauważyła to już w dzień; teraz ledwie
dostrzegała pojedyncze drzewa. Z duszą na ramieniu podeszła do balustrady. Pomyślała
o jaszczurce, ale czy jaszczurki tak hałasują? A może...
Między gałęziami mignęła jasna ruchoma plama. Diana wstrzymała oddech.
- Nie przeszkadzam ci? - zapytał Miles, wynurzając się z ciemności.
- Przeszkadzasz - wykrztusiła. - O mało nie dostałam zawału. Wmawiałam sobie ze
strachu, że to greckie jeże są tak hałaśliwe.
- Czyli tracę czucie. - Wbiegł po schodach jak kot, bez najmniejszego szelestu. -
Dawno, dawno temu - szepnął jej do ucha - wchodziłem z tego tarasu do każdego pokoju,
nie budząc nawet duchów.
- Minąłeś się z powołaniem. Zawód fizyka jest chyba mniej intratny niż
dżentelmena-włamywacza.
- W tamtych czasach do głowy by mi nie przyszła jakaś głupia przyziemna fizyka.
Miałem zostać gwiazdą rocka. Pilotem odrzutowca. Podróżnikiem.
- Jak to? - Wybuchnęła tłumionym chichotem. - Wszystkim naraz?
- Słowo honoru - zapewnił uroczyście. - Marzyły mi się jeszcze operacje mózgu, ale w
swoich zainteresowaniach anatanomią stopniowo zniżałem loty. Coraz niżej od mózgu.
- Coraz niżej...?
- Uhm... Trochę wyobraźni... jeśli nigdy nie byłaś kilkunastoletnim chłopcem.
Poczuła, że ma sucho w gardle, ale zebrała wszystkie siły, żeby odpowiedzieć równie
lekkim tonem.
- Dajesz mi do zrozumienia, że w już dzieciństwie postanowiłeś zostać podłym
uwodzicielem?
- Boże broń. Tylko nie podłym!
- Kamień spadł mi serca. Co za ulga!
- Sama powinnaś ocenić, czy podłym, czy dobrym - powiedział z wyrzutem.
- Cóż... nie znam wszystkich etapów twojej kariery uwodziciela. Moje początki były
łagodniejsze...
- Wiele straciłaś, ale głowa do góry.
Mimo egipskich ciemności, czuła na sobie jego rozpalony wzrok. Gęsią skórkę
tłumaczyła wiatrem od morza i cofała się, kiedy on robił nieznaczny krok do przodu.
- Nie jestem pewna.
- Miej się na baczności. Bezpieczne przejście z gaju na taras było pierwszym
punktem wielkiego skoku. Ciąg dalszy nastąpi. - Wyciągnął rękę.
Diana zatrzęsła się jak w febrze. Uleciała gdzieś odwaga i resztki poczucia humoru.
- No widzisz - powiedział z błogim zadowoleniem. - To wraca. Zupełnie jak z jazdą
na rowerze.
- Trzymaj ręce z daleka... - Kiedy usłyszała drżenie w swoim głosie, pomyślała, że
albo natychmiast się rozpłacze, albo wpadnie w furię.
- Zniż głos, kochanie. Chyba nie chcesz obudzić całego domu.
- Guzik mnie obchodzi, kogo obudzę - mówiła przez zaciśnięte zęby. - Zabierz ode
mnie te ręce!
- Kłopot z tobą polega na tym, że nie jesteś dociekliwa, coś, czego po prostu nie
pojmuję.
- Ależ ja umieram wprost z ciekawości! Chciałabym dociec jednego: co się kłębi w
twojej głowie? Co ty, do cholery, wyprawiasz?!
- Ja? - Roześmiał się dobrodusznie. - Nic szczególnego. To przecież banalne:
odwiedziłem swoją żonę, wróciły wspomnienia...
- Byłą żonę.
- Nie, kotku. Jeszcze nie.
- Tylko dlatego, że ten przeklęty adwokat nie potrafił cię znaleźć. Skąd wytrzasnąłeś
takiego niezgułę! Brakuje tylko twojego podpisu.
- Kochanie, jesteś jak dziecko. Naprawdę uwierzyłaś w bajki mojego adwokata? Nie
mieszkałem na Księżycu.
Dianie krew uciekła z twarzy. Zaniemówiła na kilka sekund, a Miles uśmiechał sie
coraz promienniej.
- Ja... po prostu nie rozumiem.
- Dostał instrukcję, żeby mnie nie odnaleźć.
- Ale dlaczego? Wytłumacz mi to wreszcie! Odszedłeś. Powinno ci zależeć na
rozwodzie.
- Czy dlatego wniosłaś pozew?
- Czy rozmyślnie odkręcasz kota ogonem?
- Jest w tym coś... prymitywnego. Mężczyźni niełatwo godzą się ze stratą...
- Własności. To miałeś na myśli? Przyjechałeś tu sprawdzić, czy jestem naprawdę
wyleczona, czy potrafię należeć tylko do siebie, prawda? Otóż wiedz jedno: nie jestem
twoją własnością. I nigdy nie będę.
Nie powiedziała najważniejszego. Po co? Nie istniały właściwe słowa. Oboje
wiedzieli, że drugie czuje tak samo. Nie mogła z nim rozmawiać, nie patrząc na jego
ciało, nie pamiętając, jak bez reszty do niego należała. Kiedyś.
- Nie? - zapytał cicho.
- Co, nie? - Czuła, że jest u kresu wytrzymałości. - Miles, nie rozumiem!
- Zauważyłem - odezwał się po chwili milczenia. - Masz uczucie, że mnie nie znasz,
prawda?
- A pozwoliłeś mi się poznać? Dałeś mi jakąś szansę? Zlekceważył pytanie.
- Czy naprawdę myślałaś, że mnie to nic nie obchodzi, że uganiasz się po Europie za
bogatymi facetami? Pałace, rezydencje... cóż za oryginalny gust! Ciekaw jestem... Czy
zdarzyło ci się umówić na randkę z biedakiem, który ma skromną willę i tylko jeden
basen? Teraz posłuchaj: skończyła się moja cierpliwość. Nie pobłogosławię cię na dalszą
drogę takiego życia!
Gdyby to, co powiedział, nie było aż tak bolesne, śmiałaby się do rozpuku. Miles i
chorobliwa zazdrość... Niewiarygodne. Jej praca polegała na renowacji starych domów, a
nie uganianiu się za ich właścicielami. Ale tłumaczyć to byłemu mężowi? Nigdy. Nigdy
mu nie powie, że przez całe dwa lata lizała rany. Że była sama, bo na myśl o kolejnym
ryzyku cierpła jej skóra.
- Nie masz prawa mnie krytykować - powiedziała zdławionym głosem - ani wtrącać
się w nie swoje sprawy.
- Chciałaś kiedyś uczyć. Nie mogłaś do tego wrócić?
- Kiedy? - Zaśmiała się drwiąco. - Po twoim wyjeździe? Po tak długiej przerwie?
Odświeżę ci pamięć. To ty nie chciałeś, żebym została na uniwersytecie. Małżeństwo było
ważniejsze, a twoje słowa święte.
- A więc to moja wina? - W głosie Milesa zabrzmiała po raz pierwszy nuta rezygnacji.
- Mogłem się tego spodziewać...
- Niczyja wina. Stało się i już. A teraz staram się być dobra w tym, co robię. Koniec,
kropka.
- I uważasz, że dobrze robisz?
Diana pomyślała o dniach spędzonych w podróży, o żmudnym mieszaniu kolorów,
łzawiących oczach, mrówczej pracy nad rekonstrukcją tkanin i tynku.
- Może nie jest to życie jak z bajki, ale nie narzekam.
- Posłuchaj. - Zawiesił głos w przemyślany, aktorski sposób. - Dajmy sobie jeden
tydzień. Przyjechałaś tu na urlop. Spróbuj spędzić go na luzie, odpręż się, a potem zrób
rachunek sumienia. Taki osobisty remanent. Jeśli dojdziesz do wniosku, że wszystko w
porządku, że nie chcesz niczego zmienić, twoja sprawa. Ruszysz w dalszą podróż do
następnego pałacu, tylko pamiętaj, nie za moje pieniądze.
Diana zagryzła wargi. Czuła się bezsilna w swoim upokorzeniu.
- Mówiłam ci, że alimenty...
- Skończą się.
Pomyślała o rodzicach, nareszcie szczęśliwych w swoim domku „bez barier", ojcu,
który prawie zapomniał o wózku... Ich niezależność była zagrożona, stała się monetą
przetargową w małżeńskiej grze. Koszmar. To prawda, że zarabiała coraz lepiej, ale nie
mogła liczyć na cuda! Nie spłaci tych rat, choćby pracowała dzień i noc, bez odpoczynku.
- A jeśli wyjadę jutro?
- Od jutra konto zamknięte. Żadnego wyboru. Wiedzieli o tym oboje.
Taki był Miles. Nie walczył o drobiazgi. Nie podnosił głosu. Przewidywał kilka
ruchów naprzód i mówił szach-mat. Uwielbiał wygrywać i zawsze wygrywał.
Zrobił jeszcze jeden krok do przodu, chwycił Dianę za ręce i musnął jej usta
delikatnym lodowato-obojętnym pocałunkiem. Zesztywniała. Ze ściśniętego gardła
wydobyła rozpaczliwy cichy jęk.
Zaśmiał się cicho i pogłaskał ją po policzku.
- Masz rację - syknął. - Jestem gościem bez przyzwoitego basenu, nie mówiąc o
rezydencji. Będziesz musiała złagodzić swoje warunki wstępne.
Otoczył ją brutalnie ramionami. Zaczął całować z przerażającą gwałtownością:
włosy, policzki, usta. Nigdy w życiu tak nie robił. Nawet w czasach największej
namiętności, kiedy kochali się jak szaleńcy, Miles nie sprawiał jej bólu. Teraz wdzierał
się głęboko, zębami i językiem, jakby uwierzył, że gwałtem może ją odmienić.
Wczoraj, kiedy zobaczyła go w łóżku, wróciło echem dawne odruchowe pożądanie.
Teraz czuła zupełnie inaczej. Bezradna i przerażona, płonęła żywym ogniem, nie mogąc
krzyczeć.
- Nie... - Nie wiedziała, czy mówi do siebie, czy do Milesa.
Zwolnił uścisk tak gwałtownie, że ledwie utrzymała równowagę. Paliły ją usta, bolało
całe ciało. Cofnęła się o kilka kroków.
- Nie rób tego nigdy więcej. - Nie mogła na niego patrzeć. Odruchowo wyciągnęła
ręce, czując, że pojedynek jeszcze nie zakończony.
- Di...
- Punkt dla ciebie. Postawiłeś na swoim.
- To znaczy?
- Udowodniłeś, że wciąż masz nade mną przewagę. Trochę władzy. Zadowolony?
- Di...
- Precz ode mnie! - W jej głosie było więcej strachu niż złości.
- Idź do diabła!
Miles odwrócił się na pięcie, zbiegł bezszelestnie ze schodów i zniknął w mroku, w
tym samym miejscu, w którym się pojawił.
Mimo ogromnego zmęczenia, nie mogła zasnąć. Skąd w głowie Milesa takie chore
myśli? Przecież nie jest głupi! Poczuła śmiertelny strach, że ofiarami jego podejrzeń pad-
ną rodzice, ich mały raj na ziemi. Oburzało ją, że dopuścił się szantażu.
Czy byłby w stanie spełnić swoją groźbę? Nie... Mściwość nie leżała w jego
charakterze. Z drugiej strony, dwa lata małżeństwa nauczyły ją, że Miles nigdy nie groził
palcem w bucie, czcze pogróżki też nie leżały w jego charakterze. Musi zapomnieć o
dumie i porozmawiać z nim. A przynajmniej wytłumaczyć dobroczyńcy i wierzycielowi,
na czym polega praca konserwatora. Może zdobyłby się na przeprosiny, a wtedy
rozstaliby się zwyczajnie, w chłodnej zgodzie.
Miles? Zaprotestowało jej mądrzejsze ,ja". Miles i przeprosiny?
Profesor Miles w życiu prywatnym kierował się nader prostymi zasadami: nigdy
niczego nie tłumaczyć, nigdy nie przepraszać. Taka filozofia, jak mawiał, cudownie wszy-
stko upraszcza, eliminuje zbędne komplikacje. Jemu upraszczała, pomyślała z goryczą.
Pamięta, jak przez tamte ostatnie wspólne miesiące nic tylko zgadywała jego nastroje,
próbowała czytać w myślach, zawsze błędnie. Uproszczone życie stało się piekłem na
ziemi.
Tylko w nocy przypominał jej dawnego Milesa, z tamtego wieczoru, kiedy się
poznali. Drażnił się z nią i rozśmieszał. Dobrze im było na początku i nigdy nie zrozumie,
dlaczego tak...
Uważaj, zwróciła się do swojego odbicia w lustrze. Miej się na baczności, a jeśli ten
facet powie syrenim głosem: „przeżyjmy to jeszcze raz", uciekaj, gdzie pieprz rośnie!
Nieśmiałe skrobanie do drzwi. Diana poderwała się na równe nogi. Ku jej
zdziwieniu, Susie Galatas we własnej osobie wniosła do pokoju tacę ze śniadaniem.
Koniec świata.
- Maria powiedziała, że jeszcze śpisz, ale małe śniadanko dobrze by ci zrobiło -
zabrzmiało to bardzo szczerze.
- Co za obfitość! - Na tacy dostrzegła stertę bułek, jogurt, miód w srebrnej miseczce,
dzbanek parującej kawy. I dwie filiżanki.
- Niewiele zjadłaś wieczorem. - Susie zmrużyła oczy.
- Bałaś się, że Miles przyprawił kolację trucizną?
Diana puściła złośliwość mimo uszu.
- Normalne zmęczenie. Zbyt długo podróżowałam bez odpoczynku. Miles miał rację:
powinnam była się wyspać w Atenach.
- Denerwuje cię, że on tu jest, prawda?
- Ma do tego święte prawo.
- Ale nie jesteś zadowolona.
Ostatnią osobą, której chciała się zwierzać, była Susie. Wzruszyła ramionami, a
potem sięgnęła po jogurt i miód jednocześnie.
- Pycha! No wiesz, na szczęście Miles nie gryzie. No i znamy się jak łyse konie, więc
jakoś to będzie.
- Chcesz powiedzieć - oczy Susie wyglądały jak dwa talerze - że wrócisz do niego? Po
tym wszystkim...? - Nie doczekawszy się odpowiedzi, zmieniła minę na zatroskaną.
- Boże, to musi być dla ciebie istne piekło, mijanie się z nim tutaj, jak gdyby...
Słuchaj, jeżeli chcesz wyjechać, powiem mu to i już. Daję słowo, że nie poczujemy się
urażeni.
- Wytrzymam jakoś. - Uśmiechnęła się ciepło, patrząc Susie prosto w oczy. - Mam
zamiar wyspać się i wyleniuchować za wszystkie czasy! Nie martw się. Miles będzie
pływał albo biegał. Grożą nam najwyżej wspólne posiłki.
Susie, kręcąc z niedowierzaniem głową, przygryzła dolną wargę.
- Teraz, na przykład - Diana dolała sobie kawy - położę się na tarasie i do południa
nie ruszę nawet palcem.
- Mylisz się, kochanie. - Susie wstała z krzesła. Nadal mówiła zatroskanym tonem,
ale jakby mniej poważnie. - Miles zabiera nas na ryby.
Diana nie protestowała. Przynajmniej nie groziła im samotność we dwoje. Mina jej
zrzedła, kiedy zobaczyła stos bagaży, które Susie i Chris uznali za niezbędne na krótką
wycieczkę.
- O mój Boże! Macie zamiar spać na pokładzie?
- Po prostu rodzeństwo Galatas... - Dimitri, który stał najbliżej, ujął z nabożeństwem
jej rękę i pospieszył z wyjaśnieniem - zabrało niezbędny zestaw prowiantu na cywi-
lizowaną wyprawę rybacką.
- Akcent stawiam na „cywilizowaną" - powiedział z godnością Chris. - To znaczy, że
nie podzielam upodobań Milesa.
- Miles musi upolować swój lunch - stwierdziła Susie. -I własnoręcznie go zabić.
- Lubię świeże ryby - uśmiechnął się Miles. Susie poklepała go po ramieniu.
- „Ta ryba dalej skacze". Wiemy, wiemy. Pamiętamy. Muszą pamiętać, pomyślała
Diana. Zazdrościła im. Nic tak nie może łączyć ludzi, jak wspólne dzieciństwo. Naty-
chmiast się otrząsnęła. Żadnych smutnych min.
- Mogę wam w czymś pomóc?
- Siedź i wyglądaj pięknie - powiedziała Susie. - Ktoś przecież musi.
- Masz do tej roli znakomite kwalifikacje. - Dimitri skłonił lekko głowę.
Kątem oka spojrzała na Milesa, a raczej na jego zmarszczone czoło. Odwdzięczyła się
uśmiechem za komplement
- Chcecie powiedzieć, że będę jedynym pasażerem na tym rejsie? Naprawdę nie
znajdzie się dla mnie żadne zajęcie?
- Wymyślimy coś - mruknął Miles, ale nie dosłyszał go nikt poza Dianą.
Zmierzyła go krótkim beznamiętnym spojrzeniem. Na pozór sympatyczna mina,
gdyby nie ten wyraz oczu... Dostała gęsiej skórki. Odwróciła się tyłem, lecz natychmiast
poczuła jego wzrok na plecach. Zapowiadał się długi ciężki dzień, a ona chciała spać. I
zapomnieć o Milesie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Czekało ją na łodzi wiele niespodzianek. Po pierwsze, Chris Galatas zachowywał się
w czasie całej wycieczki sympatycznie i po przyjacielsku. Do rany przyłóż. Niesłychane,
pomyślała złośliwie. Za rozwód z Milesem hrabia gotów zostać moim dozgonnym
wielbicielem.
Nieprzyjemne odkrycie dotyczyło jej samej. Ilekroć Miles popisywał się swoją
zręcznością, na przykład balansując na rufie rozpędzonej motorówki, drętwiała z
przerażenia. Ani razu nie zachwiał się, nie stracił równowagi, a jednak zamykała oczy.
Co cię obchodzi Miles, powtarzała niczym zaklęcie, ze ściśniętym gardłem wracając
do rozmowy z Chrisem.
- Słyszałem, że zajęłaś się domem Dietera. Jak ci się tam pracuje?
Klient z Hamburga. Oczywiście, powinna się była domyślić, że zna hrabiego
Galatasa.
- Jeszcze nic nie wiadomo. Prowadzę wstępne rozmowy z architektem.
- Wiadomo, wiadomo! - Chris błysnął zębami w szatańskim uśmiechu.
- Słucham? Czyżbyś miał świeższe ode mnie informacje?
- Nie... nic specjalnego. Trochę się wstawiłem... Po prostu znam od dawna Dietera
Schlegera. To jasne, że jeżeli znalazł fachowca, który jest piękną kobietą i szczerze
się garnie do naprawiania jego ruiny za odpisy od podatku, to on się modli, żebyś
przypadkiem nie zrezygnowała.
Uśmiechnęła się mimowolnie. Powód, dla którego Schleger kupił barokowy pałac,
ocenił bezbłędnie. Architekt powiedział dokładnie to samo.
- Pochlebiasz mi. - Uśmiechnęła się z godnością. - Nie zostałam przedstawiona Herr
Schlegerowi. A ty i Miles macie dziwaczne pojęcie o mojej pracy. Wierz mi, ona nie
polega na biesiadowaniu z milionerami. Kiedy odnawiam zrujnowaną rezydencję, jestem
takim samym robolem jak hydraulik czy murarz. Zresztą nie narzekam, bo robię to, co
lubię, z własnego wyboru.
- Zwracam honor. Słusznie nam przygadałaś. - Szelmowski uśmiech nie schodził z
jego ust. - Mam jednak nadzieję, że zechcesz pobiesiadować z właścicielami zrujnowanej
rezydencji Galatas.
- Wy, Grecy, macie tak zakorzenione poczucie demokracji, że... owszem, dla was
zrobię wyjątek.
Chris wybuchnął gromkim niepohamowanym śmiechem, który ściągnął Milesa.
Kroczył w ich kierunku powoli, z opalonym nagim torsem, jak gladiator. Diana ner-
wowym ruchem sięgnęła po okulary.
- Oślepiło cię słońce?
Na pewno zauważył, co ją oślepiło. Zawstydzona, dotknięta do żywego, nie
odpowiedziała ani słowem.
- Nic dziwnego. - Chris przerwał milczenie. - Przez cały rok pracowała w ciemnych
pałacach. Dobrze by jej zrobiło trochę słońca i świeżego powietrza.
- A tobie, cywilizowany hrabio - zachichotał Miles -dobrze by zrobił powrót do
natury.
- Ja nie lubię się cofać. Uważaj, Diano. Tobie też każe wdrapać się ma maszt, zjeść
trochę wodorostów i popić wodą. Oby słodką!
- Coś takiego... - Diana doszła już do siebie. - Kiedy obudziła się w tobie harcerska
żyłka?
- Jak to? Chyba w życiu płodowym. Nie mogłaś zauważyć tego w Anglii, bo nie
znoszę parówek i mokrych namiotów.
- Ja z kolei - wtrącił się Chris - nie mogę zrozumieć angielskiego szkolnictwa.
- Ty nie rozumiesz żadnego szkolnictwa, baranku boży. - Miles kopnął go żartobliwie
bosą stopą. - Jaką, hrabio kołtunie, czytałeś ostatnio książkę? Czekową, prawda? Znasz
się tylko na pieniądzach. Żadnych refleksji. Do głowy ci nie przyjdzie, że jesteś cząstką
tego świata, co? Ziarenkiem piasku? Pyłem w kosmosie?
- Oszczędzam energię - odpowiedział z godnością.
- Słusznie! Gdyby zepsuł ci się samochód, jak myślisz, ile kilometrów przeszedłbyś
na piechotę?
Chris nagle spoważniał.
- Nie wiem, czy w ogóle musiałbym iść. Zresztą, zamknij się, jajogłowy potworze. Nie
wymachuj swoimi bicepsami, bo nie jesteś lepszy ode mnie ani od Diany.
- Diana to zupełnie co innego. Ty jesteś po prostu leniwy. Nie wstydzisz się, ale i
wiesz, że nie ma się czym chwalić. Ona zaś utrzymuje, że jako istota krucha zasługuje na
dożywotniego opiekuna. Prawda, kochanie? Nie jestem jednak twoją polisą
ubezpieczeniową - powiedział z lodowatym spokojem. - A jeśli kiedykolwiek żywiłaś
nadzieję, że zastąpię ci tatusia, to powtarzam: wybrałaś niewłaściwego faceta.
Bolało strasznie, ale, o dziwo, nie czuła się bezbronna.
Wyobraziła sobie, że prowadzi walkę na śmierć i życie. Jeśli się rozpłacze, przegra.
- Myślałam, że prawdziwi mężczyźni lubią się opiekować. .. nie tylko córkami -
powiedziała słodkim głosem.
- Prawdziwi mężczyźni lubią, kiedy prawdziwe kobiety im dorównują.
- W czym dorównują? W polowaniu na żywy lunch, czy akrobatycznych popisach w
pędzącej motorówce?
- Ona ma rację, stary - wtrącił się Chris. - Nie zniósłbyś dziewczyny, która
odstawiałaby wszystkie twoje numery równie dobrze.
- I ty, Brutusie? - Miles zrobił żałosną minę. - Powinieneś trzymać moją stronę.
- Ja? Jestem neutralny z natury.
- Jesteś cykorem z natury. Tchórz całą gębą.
Obaj ledwie powstrzymywali się od śmiechu. Dlaczego, myślała Diana, potrafi
wykrzesać z siebie ten ciepły pobłażliwy ton, kiedy drwi z Chrisa? Dlaczego na nią wciąż
warczy? O co tu naprawdę chodzi...
- Ja jestem od myślenia, a nie od czarnej roboty! - zawołał rozanielony Chris. -
Tworzę, organizuję, sypię pomysłami. To moja rola. Ale nie lubię brudzić sobie rąk.
Powiedz szczerze - zwrócił się do Diany - lubisz mieć brudne ręce? Kiedy nadzorujesz
pracę hydraulików czy dekarzy, wyrywasz im z ręki narzędzia, żeby wysmarować sobie
śliczne dłonie?
- Odpowiedz, kochanie. - Miles wpił się w nią zaciętym ołowianym wzrokiem. - Czy
brud cię... jakby to powiedzieć... fascynuje?
- Częściej dokucza mi kurz, nie brud.-Diana starannie unikała jego wzroku.
- Myślałem, że jesteś dekoratorką wnętrz, konsultantką.
- Tam, gdzie w grę wchodzi restauracja całego budynku, bywam wszystkim po
trochu. W każdym razie, to bardziej przyziemne zajęcie niż dobieranie koloru zasłon.
Wyczerpujące i mniej luksusowe.
- Chcesz powiedzieć - wydawał się ubawiony - że umawiasz się na dniówki i posilasz
własnymi kanapkami...
- Oczywiście, nie ma mowy o kanapkach, kiedy oglądam stare tkaniny, ale sens
złapałeś.
- Jesteś zadowolona?
- Na ogół tak. Idzie mi coraz lepiej, a to mile łechcze ambicję. Jedyne, czego nie
cierpię, to oferowanie własnych usług, ale dużo zamówień pochodzi z rekomendacji. No
i... co nie jest bez znaczenia - dodała z wyrafinowaną złośliwością - poznaję sporo
ciekawych ludzi.
- Kilku ciekawych hydraulików, oto czego się domaga ten zamek. Czy nie
zechciałabyś nam udzielić kilku rekomendacji, Diano? - spytał Chris.
- Hej, Miles, kto tu miał łowić ryby? - Susie przerwała ich rozmowę.
Miles, wyraźnie się ociągając, wstał z pokładu, a Dimitri z nie ukrywaną radością
zajął jego miejsce. Zaczął opowiadać o zatoce, krajobrazach greckich wybrzeży,
najbliższej okolicy. Chris zasnął. Diana, udając, że słucha, mimowolnie zerkała w stronę
wędkarzy.
Dimitri przerwał swoj ą gawędę krajoznawczą w pół słowa.
- Chyba w końcu osiągnie to, czego chce. - Skinął brodą w kierunku Susie.
Diana ani drgnęła. Nie próbowała udawać, że nie rozumie. W nadzwyczajnym
ożywieniu rywalki dostrzegła jakieś szaleństwo, coś bardzo niepokojącego. Znając
Milesa, pamiętając, jak gwałtownie potrafi zmienić front, tak sobie, dla czystego
kaprysu, omal nie zaczęła jej współczuć.
- Jeśli tego właśnie chce...
- Diano - Dimitri spytał pobłażliwie - ile ty masz lat?
- Dwadzieścia sześć. Dlaczego pytasz?
- Skończyłaś Bóg wie ile fakultetów i prowadzisz własny biznes?
- Coś w tym rodzaju... nic wielkiego, ale...
- Mniejsza o szczegóły. - Machnął ręką. - Chodzi mi o to, że musisz się jeszcze wiele
nauczyć. - Wydął lekko wargi, jakby z zakłopotaniem i zaczął łagodnie przemawiać: -
Myślisz, że jesteś inteligentna. Wykształcona. I do pewnego stopnia masz rację. Ale nie
dorównujesz Susie. Ona robi błędy ortograficzne w każdym języku, bez pomocy służby
nie umiałaby zorganizować przyjęcia, nie mówiąc o własnym biznesie! Mimo wszystko,
to ona ma cię w garści.
- Nie rozumiem.
- Jasne, że nie. Bo Susie jest sprytną kobietą. W przeciwieństwie do ciebie.
- Serdeczne dzięki...
- Nie przejmuj się. W gruncie rzeczy to komplement. Sprytne kobiety bywają
pokrętne, a mężczyźni tego nie lubią. Jeśli tylko nie zorientują się za późno - dodał
ponuro - idą po rozum do głowy. Swoją drogą - zamyślił się, patrząc na roześmianą parę
- wygląda na to, że Susie idzie na całość. Miles chyba nie zauważył...
- Niemożliwe - powiedziała z goryczą. - Miles zauważa wszystko. Nie mówił ci?
Dimitri uśmiechnął się blado i zapalił papierosa.
- W takim razie nie grozi nam dzisiaj nuda. Święte słowa, pomyślała Diana kilka
godzin później.
W drodze powrotnej z przystani do zamku Miles wrócił do przerwanej z nią
rozmowy. Pozostałe osoby, łącznie z Susie, ciągnęły się za nimi w dyskretnej odległości.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że z tą pracą to na serio? - zapytał bez cienia drwiny
w głosie.
- Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek rozmawiała z tobą o pracy.
- Ależ tak.
- Ależ nie. Raczyłeś wyciągnąć wnioski bez konsultacji ze mną. A teraz śmiesz mieć
pretensje! Uwierzyłbyś, gdybym powiedziała, że interesują mnie domy, a nie ich wła-
ściciele? Czy kiedykolwiek uwierzyłeś mi na słowo? Nikomu, poza tobą, nie przyszło do
głowy, że pod pretekstem pracy poluję na facetów z wypchanymi portfelami! Dlaczego
właśnie ty? Czy dawałam ci jakieś powody? Nie słyszę, oczywiście, żebyś prosił o
wybaczenie.
- Chcesz, żebym cię przeprosił? - spytał po dłuższej chwili, szczerze zdziwiony.
- Niczego nie chcę.
- Śmiem wątpić.
- Miles, czego ty właściwie chcesz? Tak naprawdę? Powiedziałam, że nie będę
opóźniała rozwodu. Jeśli taka twoja wola, nie zobaczysz mnie nigdy więcej. A kiedy tylko
stanę na nogi w interesach, sama zacznę spłacać dom.
- Nie o to chodzi. - Machnął niecierpliwie ręką.
- Czyżby? Myślałam, że właśnie moje wycieczki po Europie, za ciężko zarobioną
przez ciebie gotówkę, sprowokowały tę żałosną farsę.
- Jeśli rzeczywiście tak myślałaś, musisz się sporo nauczyć. O wiele więcej, niż sądzi
Dimitri.
- Dimitri? - Nie kryła zażenowania. - Podsłuchiwałeś? Prywatną rozmowę???
- Sama powiedziałaś... - Nie dosłyszała w jego głosie cienia skruchy.
- Jak śmiałeś...
- Jesteś moją żoną.
- To nie znaczy, że masz prawo mnie szpiegować!
- Może i nie mam. Ale istnieje coś takiego jak wyższa konieczność.
- Pojęcia nie mam, o czym ty mówisz! - krzyczała.
- Wiem, że nie masz.
- Nienawidzę cię...
- Możliwe.
- Więc posłuchaj - opanowała się przed decydującym starciem. - Skoro już wiesz, że
jestem przyzwoitą obywatelką, która uczciwą pracą zarabia na chleb - czy pozwolisz mi
stąd wyjechać?
- Nie.
- Nie pozwolisz chyba, żeby moi rodzice wylądowali na bruku. Nie zrobili ci nic
złego.
- Powiedziałem, nie.
- Lubiłeś ich! - Czuła, że wybuchnie histerycznym płaczem. - Chodzi tylko o kilka lat,
tłumaczyłam ci.
- Powiedziałem: wyjedziesz z zamku, koniec ze spłacaniem rat.
Stało się. Zaczęła łkać jak dziecko.
- Skąd w tobie tyle okrucieństwa?
- To, że zmuszam cię do odpoczynku? Widzisz w tym jakieś okrucieństwo?
- Nie zniosę tego... - powiedziała bezwiednie.
- Zniesiesz, zniesiesz. Z dużym wdziękiem zniosłaś pierwszy dzień; następne będą
łatwiejsze. - Zamilkł nagle, a po chwili odezwał się zmienionym poważnym głosem: -
Zrozum, proszę cię o jeden jedyny tydzień. Czy to za wiele? Obiecuję, że dam ci spokój.
- Zdaje się, że nie mam wyboru...
Dotrzymał słowa. Nie chodził za nią, nie męczył rozmowami. Kiedy następnego
ranka odmówiła udziału w wyprawie na ryby, protestowali wszyscy, oprócz Milesa. Naj-
głośniej protestowała Susie.
Miała wymarzone warunki do odpoczynku. W niczym nie zakłócanej ciszy powinna
była się odprężyć, czytać, myśleć o niebieskich migdałach. Nic z tego: z godziny na
godzinę rosło w niej napięcie. Podskakiwała na każdy szelest za drzwiami, wyglądała
chwili jego powrotu znad zatoki, nie mogła doczekać się obiadu. Tęskniła jak Penelopa.
Trzeciej nocy, nie wiadomo dlaczego, zamknęła się na klucz. Niepotrzebnie. Nikt nie
zakłócił jej spokoju.
Po śniadaniu zwiedzała pomieszczenia, które wymagały remontu. Ani Chris, ani
Susie nie chcieli jej towarzyszyć, w gruncie rzeczy nie zdradzali najmniejszego
zainteresowania stanem zamku. Czyżby Dimitri i jego matka mieli rację...
Całe popołudnia spędzała na tarasie, w cieniu winorośli, leżąc i drzemiąc. Jeśli nie
mogła zasnąć, wpatrywała się niewidzącymi oczami w zatokę, myśląc wciąż o tym sa-
mym. Kiedy zaczęło się między nimi psuć? Dlaczego? Czuła, że uciekają z niej siły.
Stawała się apatyczna i wyglądała na coraz bardziej przemęczoną.
Pierwszy, o dziwo, zauważył to Chris. Czwartego dnia, w czasie kolacji na tarasie.
- Czy ty się nie przemęczasz, Diano? Nikniesz w oczach, a przecież miałaś odpocząć.
- Nie... Lubię swoją pracę.
- A doszłaś do jakichś wniosków? Czy jeszcze za wcześnie o tym mówić?
- Do jednego... - zawahała się. - Uczciwa renowacja kosztowałaby majątek.
- Jakżeby inaczej - roześmiał się Miles.
- Słucham? - Diana odwróciła się wolno w jego stronę z kamienną twarzą.
- Była niezwykle luksusową damą. Też kosztowała majątek. Mówię o księżniczce. - W
oczach Milesa igrały diabelskie ogniki.
- No wiesz... - Chris stanął w obronie rozrzutnej praprababki. - Musiała sobie czymś
wynagrodzić życie w nieznanej dziurze, na końcu świata, z facetem, którego nie zdążyła
nawet poznać. Cudzoziemcem.
- Starym cudzoziemcem - przypomniał Miles.
- Nie przesadzaj - obruszyła się Susie. - Jakim starym? Miał czterdzieści lat. Ty też
jesteś przed czterdziestką, śmiem zauważyć.
- Wystarczająco starym, żeby być jej ojcem...
-Ile lat miała księżniczka? - spytała Diana.
- Dokładnie nie wiadomo. - Susie wzruszyła ramionami. - Nie zachowała się przecież
jej metryka urodzenia. Była najmłodszą córką tureckiego beja i jego faworyty. Musieli
wpaść w szał, kiedy okazało się, że ich oczko w głowie nie tylko pomogło uciec wrogom,
czyli naszym przodkom, ale uciekło razem z nimi.
- Według legendy rodzinnej miała dwadzieścia lat. Może trochę mniej albo więcej -
powiedział Miles.
Ja miałam zaledwie dwadzieścia dwa, myślała zdenerwowana Diana, kiedy wyszłam
za mąż.
- Ale co za osobowość! - Chris zabrał się do dłuższej opowieści. - Stworzyła tu
prawdziwy salon. Wyczyn graniczący z cudem: w połowie osiemnastego wieku ściągnąć
na grecką pustynię cywilizowanych ludzi. A jej się to udało. To ona kolekcjonowała te
wszystkie cenne meble... których renowacja będzie kosztować fortunę.
Wymienił błyskawiczne spojrzenie z Milesem. Diana pomyślała o rachunku. Który z
nich...
- Będzie - zwróciła się do Chrisa - jeżeli zechcesz to robić właściwie.
- Co znaczy, właściwie?
Zawahała się. Czy aby na pewno mieli ochotę na wykład o technikach konserwacji
mebli?
- Weźmy na przykład obicia. Można je wymienić, zrobić „nowe" meble. Ale jeśli
chcemy, żeby przeżyły następne dwieście lat i wyglądały tak samo, trzeba cerować,
odtwarzać nitka po nitce. To żmudna praca, rękodzieło wymagające wielkiej zręczności.
Dlatego tak kosztowne.
- Nie będziemy - przerwała Susie, która chwilę wcześniej również patrzyła na Milesa
- robić muzeum z pokoju księżniczki. Nie wątpię w twoją zręczność, Diano, ale to zwykły
rodzinny dom, ma być wygodny i przytulny. Wydawanie góry pieniędzy na... artystyczne
cerowanie nie wchodzi raczej w rachubę.
- Nie wydaję żadnych pieniędzy, Susie. I nikogo do tego nie namawiam. Pytaliście
mnie o zdanie, więc pozwoliłam sobie na konkretną odpowiedź.
- Jasne. Oczywiście, Diano. - Susie udała skruchę. - Swoją drogą... straszna robota.
Dla nieprzytomnych entuzjastów. Ludzi z taaaką wiedzą, kilkoma dyplomami w kieszeni,
lecz bez zdrowego rozsądku. Mam nadzieję, że cienie uraziłam...
- Nie lubisz entuzjastów, Susie? - Miles postanowił Dianie pomóc.
- Lubię ludzi praktycznych. - Wybuchnęła nienaturalnym śmiechem. - Powinieneś o
tym wiedzieć, skarbie.
Chris podniósł rękę, jakby prosząc o głos.
- To, co powiedziała Diana, brzmiało wystarczająco praktycznie.
- Właśnie. - Miles jakby czekał na jego słowa. - Powinieneś oprowadzić ją jutro po
pokojach i zacząć ustalać szczegóły.
Czy ja się nie przesłyszałam, myślała w popłochu. Miles rozkazuje Chrisowi?
- Nie na wszystkim się znam. Mogłabym cię wprowadzić w błąd...
- Boże, nie przejmuj się drobiazgami. Jestem bogatym facetem.
- Och, ona zdaje sobie z tego sprawę - zachrypiał Miles. - Prawda, kochanie? Inaczej
nie przyjechałabyś do nas.
Zapadło głuche ciężkie milczenie, które przerwać mogła tylko Diana.
- Przyjechałam tu na zaproszenie Chrisa. I, wyobraź sobie, nie muszę natrętnie
zabiegać o klientów. Jestem ekspertem, a nie domokrążcą. Wracając do komnaty
księżniczki: jeżeli chcecie, żeby wyglądała po prostu ładnie, bez renowacji, potrzebujecie
zwykłych malarzy i dekoratorów. Moje usługi są rzeczywiście drogie.
- To dopiero odkrycie... - parsknął Miles.
- Porozmawiamy o tym jutro. - Chris miał wyraźnie dosyć. - Roztrząsanie poważnych
spraw po zachodzie słońca grozi niestrawnością.
Chociaż Miles przez resztę wieczoru był nienagannie uprzejmy, Diana nie mogła się
wprost doczekać chwili, kiedy wreszcie znajdzie się w swojej sypialni.
- Sam powiedziałeś, Chris, że wyglądam na zmęczoną. Pójdę spać, jeśli pozwolicie...
Bawcie się dobrze - przeprosiła, kiedy Chris z Susie zaczęli parzyć kawę.
- Dobranoc, Diano. Śpij spokojnie.
Wracając do pokoju, jak zwykle pomyliła drogę. Wyplątawszy się z labiryntu,
odetchnęła z ulgą, lecz niemal w tej samej chwili zamarło w niej serce. Na końcu
korytarza, w półmroku, dostrzegła sylwetkę Milesa. Stał pod drzwiami sypialni z
założonymi rękami.
- Co tu, do diabła, robisz?
- Zajmiesz się tym, prawda? Z radością? - spytał powoli, cedząc słowa.
- Jak zwykle nie wiem, o czym mówisz.
- O pomyśle Chrisa. Żeby odnawiać buduar jego głupawej protoplastki.
- Tak samo twoja, jak i jego... - Głos zamarł Dianie na ustach. Stało się.
Położył jej ręce na ramionach i odwrócił jak lalkę twarzą do światła.
- A więc spiknęłaś się z tym... Jakżeby inaczej. Zastanawiałem się tylko, kiedy... Tak,
to prawda. Ja też, jako bastard rodziny, dziedziczę geny księżniczki, którą George
Galatas przywiózł z Turcji. Hodował żmiję na własnym łonie.
- Dlaczego mówisz o niej z nienawiścią?
- Bo to nie żadna romantyczna historia, w którą wierzy Susie. Była zepsutą do szpiku
kości gówniarą. Stąd te francuskie meble, włoskie obrazy.
- Piękna kolekcja. Z radością zrobię, co w mojej mocy - powiedziała jednym tchem.
- Wczuwasz się w jej los? Kiedy wchodzisz do tego pokoju, słyszysz głos biednej
pokutującej duszyczki? Głos, który cię woła po imieniu...
- Nie! Wchodzę do tego pokoju i czuję silny odór zgniłego końskiego włosia. Jak
wszyscy.
- Źle skończyła nasza księżniczka. - Roześmiał się nieprzyjemnie. - Wyprowadziła
George'a z równowagi. O jeden raz za dużo...
- Usłyszałam o niej dzisiaj po raz pierwszy - szepnęła przerażona Diana.
- Och, nic straconego. Znajdziesz w bibliotece mnóstwo książek, nawet w języku
angielskim. Biografów fascynował oczywiście wątek miłosny, potem, kiedy dogrze-
bywali sie prawdy, tracili do niej serce.
- Prawdy?
- Była wyrachowaną jadowitą dziwką. Mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia lat, a
zabrała się do biednego George'a jak profesjonalistka.
Diana nie wierzyła własnym uszom. On oszalał. Albo wcale nie mówił o ludziach,
którzy żyli dwieście lat temu.
- Był spokojnym facetem - ciągnął dalej. - Typ naukowca, książkowego mola. Diabli
wiedzą, skąd się wziął w tamtej nieszczęsnej wyprawie do Turcji. Nie był nawet
żołnierzem. Zwolnili go za okup, a on przemycił na pokład córkę beja! Omal nie wywołał
następnej wojny.
- Musiała być w nim bardzo zakochana... - Zanim dokończyła zdanie, usłyszała cichy,
przejmująco zimny śmiech Milesa.
- Czyżby? Nie widziała dla siebie przyszłości w domu, nie paliła się też do życia na
własną rękę w Europie. Rozpieszczona, nawykła do służby i luksusów. George okazał się
idealnym rozwiązaniem. Uwiodła go, zaprowadziła do ołtarza. A potem urządziła mu
piekło na ziemi.
Diana milczała, porażona nienawiścią tych słów. Miles mówił o sobie. I o niej.
- Ty nigdy nie dałeś się uwieść... podejrzewam.
- Nie - zgodził się uprzejmie. - A więc, jak powiedziałem, księżniczka bardzo źle
skończyła. Legenda głosi, że zabili ją na drodze bandyci, ale równie dobrze mógł to
zrobić kochanek, albo sam George.
- To okropne. - Diana dygotała na całym ciele.
- Owszem, ale zasłużyła na swój los. Nie tylko ja tak uważam.
- Wierzysz w to, co mówisz? - wyszeptała.
- Wierzę, że bezmyślne młode kobiety kuszą mężczyzn z premedytacją, lawirują na
krawędzi bezpieczeństwa, nie zdając sobie sprawy, jakie to ryzykowne... Tak więc biedny
stary George, nieważne, czy zabił ją, czy też nie, musiał wycierpieć swoje, zanim umarła.
Był niezłym matematykiem, napisał potem kilka przyzwoitych prac.
- Tobie też się udało? - zapytała ze ściśniętym sercem, patrząc mu prosto w oczy.
- Masz rację. - Roześmiał się diabolicznie. - Bardzo wiele łączy mnie z przodkiem
George 'em.
Zrobił krok do przodu. Twarz Diany, z zamkniętymi oczami, przypominała
marmurową rzeźbę. Poczuła na szyi jego dziesięć gorących rozczapierzonych palców.
- Widzę, że się ze mną zgadzasz - szepnął.
Nagle przyciągnął ją do siebie, przytrzymał kilka sekund, a kiedy poczuła każdy
muskuł napiętego ciała... wypuścił z rąk jak worek.
- Interesujące - mruknął. Potem ukłonił się jak błazen i odszedł bez słowa.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Diana zamknęła się w pokoju i, drżąc jak w febrze, oparła plecami o drzwi. Nigdy,
przenigdy nie wyobrażała sobie Milesa w ataku furii, która była niczym innym jak
tłumioną namiętnością. Wiedziała o tym dobrze. W czasie koszmarnych miesięcy
milczenia, które pogrzebało ostatecznie ich małżeństwo, nauczyła się rozumieć każdy
gest jego ciała.
Wiedziała też i to, że namiętność może być zła. Zdradliwa jak grząskie dno.
Postanowiła nie zmuszać się do spania. Otworzyła szeroko okno i zaciągnęła się
wilgotnym, ciężkim od woni jaśminu powietrzem. Identycznie pachniało pierwszej nocy,
kiedy Miles wyłonił się z ciemności, z oliwnego gaju. Co za natarczywość wspomnień.
Może zapach jaśminu do końca życia będzie jej przypominał to miejsce... i jego silne
ramiona.
Naprawdę uwierzyła, że jest wolna. Dwa lata zdobywanej w pocie czoła niezależności
i wszystko na nic. Nie czuła się już bezpiecznie, drżała na myśl o jutrze.
Nie była w nim zakochana. Niemożliwe. Po tym, co się stało... Nie, to nie to!
Ona pierwsza zakochała się tak rozpaczliwie, że własne uczucie ją przerażało. Nawet
kiedy Miles, na przekór całemu światu, zaczął traktować ją poważnie, nie dowierzała
jemu ani swojemu szczęściu.
Westchnęła. Owszem, mówił, że kocha. Ale zarówno to, jak i dziesiątki innych słów
rozumieli zupełnie inaczej. Miles, naukowiec, pupilek uniwersytetu, znużył się po prostu
kolejną, wpatrzoną w niego jak w obraz studentką. Coraz więcej czasu spędzał z
kolegami z uczelni, coraz rzadziej bywał w domu.
Jedyne, co w tamtych czasach wprawiało go w lepszy nastrój, to zwariowane, nie
kończące się rozmowy telefoniczne z Susie. Śmiertelnie znudzony żoną, potrafił rzucić
wszystko, nawet przerwać golenie, kiedy dzwoniła ukochana, cudowna i olśniewająco
piękna przyjaciółka z dzieciństwa. Tak właśnie wspominała ostatni rok małżeństwa
Diana. Tak to widziała...
A więc najpierw wydawał się znudzony, potem coraz bardziej niecierpliwy, a w niej
narastał paniczny strach, że go straci. Coraz ciszej mówiła, zaciskała zęby, aż w końcu
jedynym uczuciem, które umiała wyrazić, które miała wypisane na twarzy, była wrogość.
Zatrzęsła się na samo wspomnienie. Wybuchy gniewu jak z gorącego wulkanu. Nie
tylko przestała rozumieć Milesa, ale i siebie. Czego naprawdę chce, co się dzieje w jej
głowie, dlaczego nie panuje nad własnymi reakcjami? Popełniała błąd za błędem. Całymi
dniami nie otwierała ust, a kiedy próbowała z nim rozmawiać, wpadał w jeszcze większą
wściekłość.
- Nie jestem twoją polisą ubezpieczeniową. - Tyle pogardy w jednym zdaniu...
Uciekała przed jego złością do sypialni, niegdyś wspólnej, która stała się jej
kryjówką, oazą normalności. Do czasu. Kiedy pewnego wieczoru wtargnął niespodziewa-
nie, po kolejnym wybuchu furii, Diana nie była przygotowana do walki. Oniemiała i
bezradna, uległa jego dzikiemu pożądaniu.
Nie zapomni tego do końca życia. Namiętność może być zła. Zdradliwa jak grząskie
dno.
Do uratowania miała resztki szacunku dla samej siebie. Zebrała siły i jednym tchem,
o nic już nie pytając, kazała mu odejść precz. Miles zamienił się w słup soli, potem
odwrócił na pięcie i wyszedł bez słowa. Okazało się, że na długo. Pamięta tamto uczucie:
jakby cały świat się zawalił.
Nigdy więcej!
Nie zdawała sobie sprawy, jak żywe są jej rany. Żadna się nie zagoiła. Dlatego była
taka niespokojna i zła, czując w zamku obecność Milesa. Upokorzona swoim stanem,
gotowa na wszystko, byle tylko udowodnić, że stał się obcym facetem...
- Żeby to mogła być prawda - jęczała przez zaciśnięte zęby. - Cholera! Żeby to była
prawda...
Dlaczego tak się zachowywał? Czy wszystko miał zaplanowane? Miles, którego znała,
zawsze wszystko planował, układał, wymyślał. Jednak tej pierwszej nocy, kiedy
pocałował ją na tarasie... coś jej mówiło, że stracił nad sobą kontrolę. Dlatego dzisiaj był
jak zwierzę. Mścił się za własną słabość. Nic go jednak nie usprawiedliwiało. Nawet jeśli
go kochasz, mówiła do siebie, nie wolno ci wybaczyć...
- Do diabła! Co się ze mną dzieje? Przecież nie kocham Milesa Tabarda! Pamiętam
tego faceta, to prawda. W końcu zasłużył na moją dozgonną pamięć. Ale to nie miłość.
Położyła się do łóżka z postanowieniem, że przestanie używać wielkich słów. Kiedy
się obudziła, z kuchni nie dochodził jeszcze zapach kawy, ale na tarasie pojawiły się
pierwsze promienie słońca. Może by tak pospać na leżaku...?
Chris wpadł na identyczny pomysł.
- Decydujesz się na ryzyko poparzenia greckim słońcem? - Zaśmiał się spod
kapelusza.
- Ryzyko kontrolowane - pokazała mu krem do opalania. - Obłaskawia nawet greckie
słońce.
- Ostrożna i dobrze zorganizowana. Godne podziwu!
- Podniósł się i rozstawił drugi leżak.
- Chris? Mogę cię o coś zapytać?
- Spróbuj.
- Znasz Milesa lepiej ode mnie...
- Nie powiedziałbym - mruknął oschle.
- Przestałam go rozumieć. Jakbyśmy się wcale nie znali... Jest taki, sama nie wiem...
Wściekły. Może wydarzyło się coś złego?
- I ty mówisz, że go nie znasz? - pokręcił głową.
- Oczywiście, wiem, o co ci chodzi, ale... On sam - zaczął niechętnie, ważąc każde
słowo - tłumaczy się, że jest przepracowany.
- Nie wierzysz mu?
- Ależ wierzę. - Wzruszył ramionami. - Odkąd pamiętam, zawsze był przepracowany.
To kwestia temperamentu. Książka, która okazała się początkiem wielkiego cyklu,
wykłady na całym świecie, kto by to wytrzymał? Ten drugi już wylądował w szpitalu.
Wyczerpanie nerwowe.
- Boże, nie! - Steve Gilman, zrównoważony flegmatyczny mówca o błyskotliwym
umyśle, ostatni człowiek, którego podejrzewałaby o depresję. - Może Miles czuje się
winny?
- Nie wiem. Po prostu nie wiem.
- Nie powiedział nic Susie?
- Wykluczone. On się nie wywnętrza. Oświadczył, że wrócił do Grecji, bo chce
popracować w polu. Kropka. Dopiero po butelce armaniaku wykrztusił, że Gilman leży w
szpitalu.
- Ale co z cyklem wykładów? Z pracą naukową? Ta praca to jego życie.
- Już nie - powiedział Chris śmiertelnie poważnie.
- Zdaje się, że zrobi to, o czym marzył w dzieciństwie. Spędzał je na tych polach.
Moje biuro w Atenach zawalone jest teleksami do Milesa. Ludzie błagają go o kontakt.
Nawet ich nie czyta. Odkąd przyjechał do zamku, nie otworzył książki ani nie usiadł przy
biurku. Susie, jak tylko się dowiedziała, rzuciła wszystko i jest tutaj, razem z nim.
- Ale... - Diana była wstrząśnięta - on nigdy tak nie reagował...
- Zgadza się. Czy wiesz, że za siedem tygodni ma wystąpić z poważnym wykładem w
Moskwie? Jakaś prestiżowa impreza pod patronatem ONZ. Spotkanie naukowców ze
Wschodu i Zachodu. O tym też nie chce rozmawiać. Poważni ludzie się denerwują, a on
im nawet nie powie, czy będzie łaskaw pojechać. Dam głowę, że nie napisał jeszcze ani
słowa.
- Coś musiało się zdarzyć. Nigdy nie lekceważył ludzi.
- Wiem. I nie mogę przestać myśleć...
- O czym?
- O pewnej... - zawahał się nagle - słabości naszej rodziny. Upodobaniu do życia w
niebezpieczeństwie. Na granicy normalności. Jedni coś odkrywają, inni - jak ja
- prowadzą ryzykowne interesy i najczęściej jakoś leci. Ale kiedy sprawy przybierają
zły obrót, kiedy Galatasom coś nie wychodzi, powiedzmy, że dotknie nas niespra-
wiedliwość, wtedy staczamy się po równi pochyłej w otchłań szaleństwa. Zwykły
ryzykant staje się straceńcem. Samobójcą. Czy Miles opowiadał ci o moim wuju Conra-
dzie?
- Jego ojcu? - Zagryzła wargi. - Tak, wiem o tym, ale Miles niczego mi nie opowiadał.
Wie tylko, że ja wiem.
- Tak czy inaczej - Chris nie ukrywał zdziwienia - on był najgorszy. Zabił w szale
wielu ludzi. Dziadek często powtarzał, że Miles to wykapany ojciec.
- Miles nie jest straceńcem.
- Tak? A jak byś go nazwała? Jeśli nie pojedzie z wykładem do Rosji, zaprzepaści lata
pracy, czyli swoją zawodową reputację. I guzik go ona obchodzi. Uważasz, że to w
granicach normy? Ty, Diano? Taka rozsądna?
- Musi istnieć jakiś powód. Miles nie robi niczego bez przyczyny. A kariera znaczy
dla niego tyle, co życie.
- A jednak - spojrzał na nią spod przymrużonych powiek - myślę, że przynajmniej w
tej chwili w życiu Milesa liczy się coś zupełnie innego.
- Na przykład co?!
- Skąd ja mam wiedzieć? Zastanawiałem się nawet, czy tobie nie powiedział czegoś
więcej.
- Nie. - Odwróciła mimowolnie głowę. - Staramy się być uprzejmi. Zresztą
widziałeś...
Nie odezwał się ani słowem.
- Nie... nie jesteśmy już nawet przyjaciółmi... niestety - wybąkała z trudem.
- Prawdziwa rewelacja - zakpił bezlitośnie. - Nie zauważyłem, szczerze mówiąc,
żebyście kiedykolwiek byli przyjaciółmi.
Cios w samo serce.
- Masz rację-szepnęła.
- Diano, przyjaciele nie rozszarpują się na kawałki. Nie pożerają się. Wiem na
pewno, że facet kochał cię jak wariat. To jeszcze jedna słabość Galatasów.
- O której mówisz? - Miles wyrósł przy nich jakby spod ziemi. Usłyszeli tylko ostatni
cichy krok na schodach.
- Kuszeniu młodych niewiast, żeby pozbyły się garderoby - odpowiedział Christ ze
spokojem. - Namawiam Dianę, żeby założyła bikini i spróbowała złapać trochę koloru.
- Ona łapie na słońcu oparzenia. - Wydął wargi. - Co byście powiedzieli na małego
drinka? - spytał Chrisa, który poderwał się na równe nogi, jakby tylko czekał na jakiś
pretekst.
- Nareszcie głos rozsądku. Sam pomyszkuję w piwnicy. Diano, na co masz ochotę?
- Za wino dziękuję - powiedziała nienaturalnie wysokim tonem. - Poproszę szklankę
wody z lodem. - Czuła na sobie badawczy wzrok Milesa. Czy słyszał poprzednie zdanie
Chrisa?
- Zaraz wracam. - Chris zniknął, a Miles zajął jego miejsce na leżaku.
Ułożył się wygodnie, twarzą ku słońcu. Diana nie mogła oderwać oczu od jego
ciemnooliwkowej skóry. Znała na pamięć każdy skrawek jego ciała. Skrzyżowała ręce za
głową.
- Czy poznałaś już autoryzowaną wersję legendy o słodkiej księżniczce?
- Nie.
- Diano, nie chciałbym, żeby każda nasza rozmowa stawała się pojedynkiem...
delikatnie mówiąc. O czym rozmawialiście?
- O sobie.
- Di... chciałbym bardzo... - przerwał nagle i dokończył po kilku sekundach. -
Chodźmy razem popływać po południu.
To był rozkaz, nie prośba. Nigdy w życiu razem nie pływali. Nigdy nie wyjechali na
prawdziwe wspólne wakacje. Dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. Milesa bez reszty
pochłaniała praca. Jej brakowało pewności siebie, żeby nalegać. We wszystkim
brakowało jej tej przeklętej odrobiny odwagi.
- Nie pływam dobrze.
- To będziemy siedzieć w łodzi i patrzeć na ryby.
- Żadnego zabijania? Roześmiał się rozweselony.
- Zabijamy, żeby jeść. Nie jesteś chyba wegetarianką.
- Nie po to jadę na wakacje, żeby zabijać - powiedziała z dziecięcym uporem.
- W porządku. Żadnej wędki, żadnej rzezi niewiniątek. Zgoda?
To był cały Miles. Mimo że czuła się zmieszana, pąsowa na twarzy, nie mogła
powstrzymać się od śmiechu. Widziała z bliska jego oczy: ciepłobrązowe i drwiące.
Chwila złudzenia, że jest jak dawniej. Nieprawdziwe szczęście.
- Kochanie, nie patrz tak na mnie - powiedział żałośnie. - Nie jestem potworem.
Chcę tylko...
Nie obchodziło ją, co chciał naprawdę, kiedy patrzył jej w oczy i uśmiechał się w ten
sposób. Odwróciła wzrok.
- W porządku, pójdę pływać.
- Nie pożałujesz. - Sięgnął po jej rękę, nie kryjąc radości.
- Miles, czy ta posiadłość należy do ciebie?
- Dlaczego pytasz? - Uniósł brwi, nie wypuszczając z rąk jej dłoni. - Czy to ma jakieś
znaczenie?
- Tak. Czuję wokół siebie jakąś zmowę milczenia.
Wszyscy coś przede mną ukrywają, a ja o tym wiem... od nich samych. Jak byś
reagował na moim miejscu?
Wstrzymała oddech, a on milczał długo z kamienną twarzą. Potem wzruszył
arogancko ramionami. Ten gest wydał się Dianie bezbronny.
- Jest twój? - powtórzyła pytanie.
- Zamek? Tak. - Machnął obojętnie ręką.
- Dlaczego?
- Bo taka była wola mojego dziadka. - Uśmiechnął się anielsko.
- Wiesz, że nie o to pytam. Po co te podchody? Idiotyczny spisek? Dlaczego Chris
proponuje mi pracę w nie swoim domu?
- A przyjechałabyś na moje zaproszenie, do mojego domu?
- Oczywiście, że nie.
- Więc masz gotową odpowiedź.
- Jesteś wstrętny. Jak śmiesz mnie tak traktować?
- Musiałem wiedzieć...
- Co?!
- Do jakiego stopnia oczarowały cię pałace. Z ich właścicielami. - Postawił kropkę
nad i. - Moja matka wyszła za faceta, który miał być czarującym światowcem, a okazał się
zwykłym mężczyzną. Kiedy odkryła ten smutny fakt, rzuciła się w ramiona prawdziwie
światowego cudzoziemca, czyli mojego ojca. Jemu podobno zawdzięcza najlepsze lata
swojego życia. Leciała z nim do Rio pograć w karty, potańczyć, a rano, prywatnym
samolotem, wracała na małżeńskie śniadanko. Światowe życie!
- Nie zauważyłam, żeby mieszkańcy moich podupadłych pałaców często grali w
karty.
- No tak... - Zaśmiał się ciepło. - Ale ludzie mówili, że zmieniasz milionerów jak
rękawiczki. Musiałem wiedzieć.
- Ludzie? Jacy ludzie?
- Nie miej do mnie pretensji o to, że się martwię. Nadziani faceci i zamki. Wierz mi,
znam to życie lepiej, niż możesz sobie wyobrazić. To nie dla ciebie, Diano.
- Nie dla panienki ze spracowanymi rękami? - zapytała słodko.
- Nie dla kobiety, która lubi porządek i ustabilizowane życie.
- Takie jak z tobą, kiedy byliśmy małżeństwem? Właśnie słyszałam, że jesteś
uosobieniem porządku i stabilizacji! Zwłaszcza ostatnio. Jak śmiesz, ty... ty playboyu,
prawić mi kazania!
Oboje, jednocześnie, podnieśli się z leżaków. Ona kipiała złością, a Miles zanosił się
diabelskim śmiechem. Usłyszała głos Chrisa i Susie. Nie mogli zobaczyć jej w tym stanie!
Odwróciła się na pięcie i uciekła do pokoju.
Do lunchu zdołała się uspokoić, ale przy stole starannie unikała wzroku Milesa. W
najgorszym nastroju była Susie. Po spacerze z Dimitrim wyraźnie szukała z nim
zaczepki. Kiedy więc poprosiła, żeby zawiózł ją do miasta, stanowczo odmówił.
- Przykro mi, Susie, wybieram się motorówką z nartami.
Odetchnęła. Jeśli Dimitri zabiera łódź, odwlecze się jej sam na sam z Milesem. W
chwili, kiedy o tym pomyślała, spotkali się oczami. Uśmiechnął się tak rozbrajająco, że
Dianie natychmiast zrzedła mina.
- Żałuję, stary - powiedział Chris. - Miles zaklepał łódkę na całe popołudnie.
- Nie ma sprawy, mnie się nie pali. Diana chce potrenować pływanie, ale przecież
mogę ją zabrać na wschodnią plażę. Tam jest nawet spokojniej. Nikt nam nie będzie
przeszkadzał.
Zapadło nieprzyjemne milczenie. Wszyscy, bez wyjątku, zwrócili uwagę na ton,
jakim mówił Miles, i wszyscy widzieli czerwone policzki Diany. Wściekła i zawstydzona,
utkwiła wzrok w talerzu.
- Ja wam na pewno nie będę przeszkadzać. - Oczy Susie zaszły mgłą.
Diana opanowała się w mgnieniu oka. Znudzone towarzystwo tylko czeka na dobrą
scenę, pomyślała. Nic z tego, kochani! Igrzysk nie będzie! Z dostojnym uśmiechem
wstała od stołu. W pokoju znalazła jakiś kostium i bez słowa pomaszerowała za Milesem.
Schodzili w dół wąską kamienistą ścieżką, trzymając się za ręce. Rzadkie krzewy,
okalające plażę, pachniały grecką kuchnią. Ciepło i bardzo aromatycznie.
- Ale tu pięknie - powiedziała z tłumionym zachwytem. - Nigdy dotąd nie widziałam
tylu maków.
- Mam pomysł. Okrążymy ten cypel.
- Chcesz przedzierać się ze mną... przez granitowe skały?
- Popłyniemy.
- Nie dam rady - powiedziała zatrwożonym głosem. - Wiesz, jak pływam. Jeśli nie
czuję pod stopami dna, wpadam w panikę. Przykro mi, Miles, nie mogę.
- Nic ci nie grozi, będziesz ze mną. - Ścisnął mocniej jej rękę. - No, chodź, proszę.
Nim zdążyła zaprotestować, wbiegli do wody.
- Połóż się na plecy. - Przekręcił ją jednym sprawnym ruchem i chwycił pod pachy
jak topielca. - Zaholuję panią na drugą stronę cypla. Pływanie poćwiczymy trochę
później - szepnął jej prosto do ucha.
- Nigdy ci tego nie wybaczę.
- Wpisz to na listę niewybaczalnych krzywd, ale, na miłość boską, w domu. Diano,
rozluźnij się, nic ci nie grozi, wierz mi.
- W porządku! - parsknęła. - Mam tysiąc powodów, żeby ci wierzyć. Z ufnością
powierzam ci swoje życie.
- Diano, oszczędzaj siły. Powiesz, co o mnie myślisz, na lądzie. Z dużo większą frajdą.
Płynął powoli i pewnie, do zamkniętej maleńkiej zatoki, niewidocznej od strony
zamku.
Diana, kiedy tylko dotknęła dna, westchnęła z wdzięcznością, rozejrzała się wkoło i
cała złość wyparowała z niej w jednej chwili. Ujrzała cudowne, dzikie, najbardziej odo-
sobnione miejsce na świecie. Równie przerażona jak zachwycona, odwróciła się
gwałtownie do Milesa.
- Dlaczego właśnie tutaj? Co ty wyprawiasz?
- Kochanie, zrób użytek z wyobraźni - szepnął najłagodniej jak potrafił.
Wpatrywała się w niego jak sparaliżowana. Miał w oczach tyle dzikiego uporu, że nie
próbowała żadnych sztuczek, nie wykrztusiła ani jednego słowa protestu. Zamknęła oczy
i pogrążyła się w kojącym zapomnieniu. Powietrze było bardzo wilgotne, a jego ręce
cudownie chłodne. Nie spieszył się. Pieścił ją ostrożnie, jakby w zwolnionym tempie.
Choćby chciała, nie mogła od tego uciec.
Ostatni odruch buntu. Zacisnęła mocno powieki. Z całej siły, aż do bólu. Zobaczyła
płonące gwiazdy, ale wszystko na nic. Słonymi wargami przywarł do jej głodnych ust
płonęła na przemian z rozkoszy i wstydu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wracali o zmierzchu. Słońce dogasało za odległymi wzgórzami, a nad zamkiem
pojawił się księżyc.
Diana pięła się pod górę o własnych siłach, nie dotykając Milesa. Nigdy by się nie
przyznała, ile ją to kosztowało. Kiedy powiedział coś pod nosem, nie zareagowała. Gdy
wyciągnął rękę przed stromym podejściem, udała, że jej nie widzi. Była w szoku. Trzęsła
się cała, nie mogąc tego opanować.
W kuchni i w korytarzach paliło się światło, ale nikt ich nie witał. Jakże była im za to
wdzięczna!
- Idę do swojego pokoju - powiedziała zdławionym głosem, nie odwróciwszy nawet
głowy.
- Nie zabrzmiało to jak zaproszenie.
- Jak zwykle masz rację. - Zatrzymała się gwałtownie, odgarniając z szyi mokre
rozpuszczone włosy.
- Wyglądasz jak uczennica przed maturą.
- No to masz ciekawe upodobania. Może właśnie dlatego... - próbowała zapanować
nad drżącym głosem, nad własnym upokorzeniem, ale czuła, że zbliża się do kresu
wytrzymałości.
Jeżeli nie ucieknę od niego w tej sekundzie, myślała, zacznę wyć. Zacięła mocniej
usta.
- Muszę wziąć prysznic i umyć włosy. Nie pojawię się na kolacji z fryzurą topielicy.
- Chowamy głowę w piasek, co?
- A niby dlaczego miałabym to robić?
- Z wielu powodów... - pogłaskał ją po policzku - próbujesz udawać, że nic sie nie
stało.
- Planowałeś to od samego początku! - Jej oczy ciskały gromy.
- Jesteś pewna?
- Zaciągnąłeś mnie na bezludną plażę i... dopadłeś jak dzikus. Rozmyślnie. Zgodnie z
planem. Możesz temu zaprzeczyć?
- Myślałem, że dopadliśmy się z rozkoszą, wzajemnie. Diana zaczerpnęła powietrza.
- Mam rację? - Nie zamierzał ustąpić.
Czuła się zbyt dotknięta, żeby zagrać w otwarte karty.
- Dałeś mi jakiś wybór? Pytałeś o zdanie? - Odwróciła się gwałtownie, żeby zdławić
łzy. Łzy wściekłości, przekonywała się w duchu. Łzy wściekłości.
- Di...
Był jedynym człowiekiem, który zdrabniał jej imię. Zawsze z czułością, kiedy się
kochali, albo kiedy chcieli się kochać. Teraz nie mogła tego znieść. Ani chwili dłużej.
- Nie nazywaj mnie tak. Nie mów tak do mnie nigdy więcej!
Żadnej reakcji. Przeszył ją tylko swoim przenikliwym, badawczym wzrokiem. O
Boże, znowu dała się ponieść nerwom.
Diano, jeżeli w tej chwili nie weźmiesz się w garść... Do diabła! Musisz uznać dwa
lata życia za zmarnowane.
- Nie wiem, co ci się roi w głowie, Miles. W każdym razie, oboje doszliśmy do
wniosku, że nie ma przed nami żadnej przyszłości.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy rozmawiali o przyszłości. Ale można chyba mieć
trochę frajdy, nie myśląc o jutrze. Nie umiesz cieszyć się chwilą?
- Nie. Nie w ten sposób. Wiesz, że nie jestem taka. - Po raz pierwszy od owej chwili
zapomnienia na plaży spojrzała mu prosto w oczy. - Przynajmniej o tym powinieneś
pamiętać. Przygoda na jedną noc, to frajda nie dla mnie.
- Nie z własnym mężem?-Miles wyglądał na szczerze rozbawionego.
- Nasze małżeństwo to fikcja! - parsknęła z nienawiścią w głosie. Poczuła w sobie
ogromną siłę. Nagłe olśnienie uwolniło ją od lęku i wstydu. Wycedziła przez zaciśnięte
zęby: - Zanim przypomnisz mi po raz kolejny, że spłacasz raty moich rodziców, ugryź się
w język. Od tej chwili nie weźmiemy od ciebie złamanego grosza!
- Myślałem, że korzystałaś z tych pieniędzy ze względu na nich, nie mając innego
wyjścia. Jak im wytłumaczysz, że znów stracą dach nad głową?
- Zrozumieją.-Diana dyszała jak po biegu.-Oni mnie kochają. Jeśli wiesz, co to
znaczy.
Zapadła groźna cisza. Wyprostowała się i w napięciu czekała na następny ruch
Milesa.
Nie drgnął. Nie odezwał się ani słowem. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. A
jednak czuła przez skórę, że syn Conrada ma ochotę ją zabić. I już zna swoje kolejne
posunięcie.
Chce mi zafundować wyrzuty sumienia, myślała. Nic z tego. Nie czuję się winna. Nie
będzie grał, jak dotąd, na moich uczuciach.
- Można by powiedzieć tani gest, Diano Tabard, gdyby, o ironio, nie był taki
kosztowny. Uniosłaś się honorem, bo uważasz, że twój honor wart jest każdej ceny,
nawet...
- Uspokój się - powiedziała drżącym głosem. - Wysłuchaj mnie do końca, a potem
zacznij trenować swoje tanie chwyty na kimś innym. Po tym, co się stało... dzisiaj, chcę,
żebyś zniknął z mojego życia. Na dobre. To oczywiste, że nie możemy być nawet
przyjaciółmi...
- Czy rozumiesz przynajmniej, dlaczego? - przerwał jej w pół zdania z bezczelną
miną.
- Nie mam zamiaru - uniosła brodę - widywać cię z konieczności, z konieczności
wysłuchiwać tego, co masz do powiedzenia, ani myśleć o tobie. Koniec! - Wykonała
rozpaczliwy gest, który zupełnie nie pasował do słabego zduszonego głosu. Wszystkie
uczucia miała wymalowane na twarzy, ale przestała się tym przejmować.
Zmierzył ją badawczym wzrokiem, od dołu do góry.
- Teatralne - oświadczył z pogardą, wydymając usta. Przez ułamek sekundy Diana,
która nigdy nie podniosła na nikogo ręki, zastanawiała się poważnie, czy go nie uderzyć.
Biała jak kreda, z lśniącymi chorobliwie oczami, wyglądała na osobę doprowadzoną do
ostateczności. Miles natychmiast zrozumiał.
- Porozmawiamy o tym jutro - szepnął łagodnie. Właśnie tę nagłą zmianę tonu, tę
udawaną delikatność potraktowała jako ostateczną obrazę. Podjęła decyzję.
- Nie. Jutro wyjeżdżam. Żadna siła mnie tu nie zatrzyma. Straciłeś swoją władzę, a ja
odzyskałam rozum. Masz pojęcie, jakie to cudowne uczucie?!
- Naprawdę wierzysz, że można tak po prostu uciec?
- Naprawdę brakuje mi doświadczenia - zadrwiła z dzikim ogniem w oczach. - Z nas
dwojga tylko ty jesteś praktykującym uciekinierem. - Odwróciła się i odeszła.
- Co takiego? - Miles jednym skokiem zagrodził jej drogę. Potrafił być szybki jak
pantera i równie niebezpieczny. Teraz on przestał dbać o pozory. Spiorunował ją wzro-
kiem, który nie wróżył niczego dobrego.
- To ty odszedłeś. Nie ja.
- Bo kazałaś mi odejść. - Drżącą ręką pociągnął Dianę za włosy.
- Puść mnie... I posłuchaj uważnie. Powiedziałeś, że wybrałam niewłaściwego
mężczyznę, że nie masz zamiaru zastępować mi ojca. Czułam się zdruzgotana. A ty
myślałeś, że padnę ci w ramiona... - Wzdrygnęła się na samo wspomnienie. - Zgadza się,
tamtej nocy byłam wściekła. Chciałam zostać sama. Tamtej nocy, Miles. Nie chciałam,
żebyś odszedł na zawsze. Wybrałeś - i tak trzymaj! A teraz zejdz mi z drogi.
Cofnął się bez słowa.
Zatrzasnęła drzwi pokoju i natychmiast zaczęła zdzierać z siebie ubranie. W
pośpiechu, ze wstrętem, jakby minuty decydowały o tym, czy zarazi się jakąś chorobą.
Spodnie i koszulę postanowiła spalić.
Spojrzała z niesmakiem na swoje odbicie w lustrze. Pożyczony kostium był
wyjątkowo skąpy, jaskrawy, wyzywający...
Nagle ujrzała to, co widział na plaży Miles. Na wpół odsłonięte, lekko uniesione
piersi, dwa elastyczne trójkąty opinające biodra. Skrzywiła się, zaciskając usta.
Może nie tylko Miles był winny... W każdym razie nie powinna go prowokować.
Weszła do łazienki. Odkręciła kran, a potem, starając się nie patrzeć w lustrzane
ściany, odwiązała jeden sznurek na szyi, drugi na biodrach i obie szmatki rzuciła na
podłogę.
Stała tak kilka minut. Zdrętwiała, z zamkniętymi oczami, świadoma swojej
odmienionej nagości. Czuła się jak w obcym ciele. I wolała nie oglądać dowodów.
Czerwieniła się na myśl o własnym odbiciu. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek
znormalnieje.
To śmieszne i żałosne, drwiła z samej siebie. To tchórzostwo. Miles ma rację. Potrafi
tylko uciekać. Podeszła do najbliższego lustra, blisko, na wyciągnięcie ręki, i otworzyła
szeroko oczy. Ślady na udach. Ledwie widoczny siniak na szyi. Piersi miała nieco obolałe,
wrażliwe na dotyk. Słońce! Tak, cały dzień był upał, na pewno spiekła sobie skórę. Nic jej
nie chroniło, tylko ciało Milesa, kiedy... Zawyła bezgłośnie.
Tak naprawdę zdradzały ją tylko usta. Popękane i spuchnięte. Drobne siniaki można
ukryć, ale wargi mówiły za siebie.
Zamknęła oczy. Czuła się zmieszana jak nastolatka. Ciekawe, jakie ślady ogląda teraz
Miles? Co się właściwie wydarzyło? Nigdy dotąd, nawet na początku znajomości, nie
zachowywali się w łóżku jak dzicy.
Nagle wszystko wróciło. Wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi, na który, zwłaszcza
przez ostatnie dwa lata, powoływała się w każdej sytuacji, zaczęła rozpamiętywać scenę
na plaży. Sekunda po sekundzie, w najdrobniejszych szczegółach. Siedziała na brzegu
wanny, ściskając dłońmi skronie.
Jak długo trwał ten pierwszy wariacki pocałunek? Minutę, dwie? Diana zaczęła
tracić oddech. Pozwolił jej nabrać powietrza, ale wtedy już wiedział na pewno, że ona nie
będzie walczyć. Kiedy Miles uniósł się na łokciach, nie śmiała otworzyć oczu. Oddychała
płytko, coraz szybciej. Opuszkami palców musnął delikatnie jej ramię, ledwie dotykając
skóry. Zamarła na moment, potem zaczęła drżeć.
Miles ujął w ręce jej dłonie. Zaczął całować palec po palcu, coraz wolniej i coraz
namiętniej. Głos, który z siebie wydobył, był niski i zdławiony.
- Diano...
Odważyła się spojrzeć mu w oczy. Te dwa żarłoczne ognie zdolne były spalić ją całą
na popiół. Choć zbuntowana i przerażona, zrobiła pierwszy niebezpieczny krok w ot-
chłań, z której nie ma odwrotu.
Nie umiała odejść w takiej chwili. Czuła wielkie niespełnienie i trudne do ukrycia
zażenowanie. Każdy dotyk Milesa budził w niej chorobliwe podniecenie i tym bardziej
przypominał o dwóch straconych latach.
Odgarnął delikatnie kilka jasnych kosmyków włosów, które ułożyły się na policzku w
błyszczącą mozaikę. Błądził palcami po delikatnej linii nosa, kościach policzkowych i
brodzie. Diana rozchyliła usta. Kiedy dotknął jej wargi, cichutko jęknęła.
Powietrze było bezwietrzne i lepkie od wilgoci. Morze zamarło. Słyszeli tylko
bzyczenie owadów, a gdzieś daleko, w dużej zatoce, warczała motorówka.
Przyciągnął ją do siebie i objął. Dopiero wtedy, wtulona w jego ramiona, rozkleiła się
na dobre. Drżała cała, zanim jeszcze ją pocałował. Wsunął palce w jedwabiste włosy,
potem muskał je policzkiem, poszturchiwał delikatnie brodą. Niepewnie uniosła ręce i
przytuliła go mocniej. Następny krok.
Nie potrafiła myśleć, kiedy oplatał rękami jej szyję, nie była pewna, gdzie się kończy
jej własne ciało, a zaczyna jego. Miała ochotę płakać. Powinna wiedzieć o nim wszystko.
Znała na pamięć każdy muskuł, siłę ramion, ciepło oddechu, zapach i smak, ale nie
wiedziała niczego.
Miles wziął ją na ręce. Ich usta połączyły się w długim, gwałtownym pocałunku.
Kolejny krok.
Bardzo powoli, sennym ruchem, oderwała dłoń od jego ramienia i dotknęła
szorstkiego policzka. Miles złapał wargami jej palce.
Wtedy przestała liczyć kroki. Zatraciła się w cudownej i zarazem strasznej
świadomości, że tej lawiny nic nie powstrzyma. Była bezsilna wobec jego rosnącej siły i
podniecona własną uległością.
Ułożyli się na piasku, nie przestając całować. Tonęli w swoich ramionach,
zagarniając się nagimi gorącymi udami. Miała wrażenie, że jakaś nadzwyczajna siła
unosi ją w powietrze i że jest o krok od szaleństwa.
Kiedy spotkały się ich oczy, zapadła cisza jak przed burzą. Wyprężyła się, rękami
oplotła jego szyję i przyciągnęła do siebie z nie tłumionym jękiem. Z ust Milesa wydarł
się dziki skowyt. Zaczął pędzić na oślep, porywając ją ze sobą. To, na co czekali,
nadeszło. Wspólnie dobili do brzegu-
O Boże... Miał rację... Diana siedząc na brzegu wanny, z twarzą ukrytą w dłoniach,
była bliska omdlenia. Miles, jak zwykle, miał rację. Zgoda, rzucił się na nią jak głodny
wilk, a ona umierała z rozkoszy... Teraz udaje skrzywdzoną niewinność. Żałosne. To
dlatego z zażenowaniem patrzy w lustro.
Czuła się kompletnie pokonana. Nagle, mimo całej niechęci do samej siebie,
pogodzona z losem. I zakochana po uszy.
Nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Opuszkiem środkowego palca dotknęła
nabrzmiałych warg. Trudno. Winy musi szukać w sobie. Te śmieszne deklaracje nieza-
leżności, przysięgi, że nigdy więcej, upór z jakim zohydzała sobie Milesa, ich
małżeństwo... Nadęta odwaga, z jaką wypowiedziała mu wojnę, rzekoma pewność, że
stracił nad nią magiczną władzę... Cała ta psychologiczna maskarada miała ukryć fakt, że
nigdy, ani przez moment, nie przestała go kochać. Nawet kiedy był zły, zimny jak głaz,
kiedy wychodził do Susie bez słowa usprawiedliwienia, nawet kiedy patrzył na nią
szklanym, obojętnym wzrokiem.
Cierpiała i tęskniła za jego miłością. Beznadziejnie.
Zakręciła kran i wśliznęła się do wanny. Próbowała rozluźnić napięte do bólu
mięśnie. Musi być jakieś wyjście. Przecież jeszcze kilka dni temu czuła się wyleczona.
Prawie... Wciąż te same natrętne myśli. Gdyby się tutaj nie spotkali, gdyby ich nie łączyły
żadne sprawy, nawet konto bankowe, z którego niestety korzystała... Gdyby nie te
nieszczęsne raty, wspólni znajomi, miejsca, w których bywali razem. Gdyby, gdyby,
gdyby! Musi wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy. Nigdy nie przestanie go kochać. Jest na
tę miłość skazana do grobowej deski.
- Boże - szepnęła do siebie - co ja mam robić, żeby się nie domyślił? - A zresztą,
znając Milesa, musi dobrze zdawać sobie sprawę ze stanu jej uczuć. Jeżeli miał
wątpliwości, to tylko do dzisiaj.
Rachunek sumienia nie pokrzepił Diany, wyszła jednak z wanny nieco uspokojona.
Ubrała się w swoją najlepszą, srebrzystozieloną suknię, zrobiła staranny makijaż i zado-
wolona z siebie sprawdziła efekt w lustrze.
Kiedy wkroczyła na oświetlony lampami taras, zapadła idealna cisza. Chris i Dimitri
poderwali się na równe nogi, patrząc na nią jak zaczarowani. Miles stał w cieniu z zało-
żonymi rękami i nawet nie drgnął.
Susie, tym razem w szkarłatnej kreacji, wycedziła ostrożnie, z figlarnym błyskiem w
oku:
- No, no, nie wyglądasz na dziewczynę, którą Miles przez pół dnia maltretował
spacerami albo pławił w morzu.
Miles przestąpił z nogi na nogę, potem sięgnął po butelkę, żeby nalać Dianie drinka.
- Rzeczywiście, wyglądasz wspaniale - powiedział wolno.
- Czy kazał ci pływać do utraty tchu? - spytała szorstko Susie. - Czy też miał trochę
litości?
- To drugie. Holował mnie w tę i z powrotem.
- Bez litości... - szepnął jej prawie do ucha, ale Diana udała, że nie słyszy.
- Miles pływa jak delfin - wtrącił Chris. - Od dziecka. Ale do głowy mu nie przyjdzie,
że inni mogą się bać. Nie doprowadził cię, mam nadzieję, do apopleksji...
- Doprowadziłem? - spytał z szatańskim uśmiechem.
- Nie.
- Tak też myślałem.
- Jutro możesz mnie zabrać na skałki - głos Susie zabrzmiał dziwnie poważnie, bez
nutki ironii - a biednej Dianie pozwól poleniuchować.
- Biedna Diana jutro wyjeżdża. - Roześmiał się nienaturalnie wesoło.
Rozległ się lament. Wszyscy, poza Milesem, ubolewali nad jej decyzją.
- Kochanie, naprawdę musisz? - ożywiła się Susie, zapominając o skałkach i złym
humorze.
- Jeżeli wytrzymasz jeszcze trzy dni - poparł ją Chris - Dimitri odstawi cię do
Londynu własnym samolotem. Zaoszczędzisz co najmniej jeden dzień na podróży,
niewiele się spóźnisz, a trzy dni odpoczynku to nie w kaszę dmuchał. Masz miejsce dla
jednego pasażera, Dimitri?
- Zawsze do usług. - Dimitri pocałował Dianę w rękę. Miles zmarszczył brwi i w tym
momencie zdecydowała.
Pokaże mu, ile dla niej znaczy niezadowolenie byłego męża. Nie potrzebuje jego
łaskawej zgody. Z największą przyjemnością zagra mu na nosie.
- Jeżeli jesteś pewny...
- Więcej niż pewny. - Dimitri złożył jeszcze jeden czuły pocałunek na jej dłoni.
- No to załatwione! - Chris-menedżer był w swoim żywiole. - Jutro Susie drapie się
po skałkach z Milesem, a Diana leniuchuje, łapiąc opaleniznę. - Zerknął na Milesa,
wyraźnie ubawiony. - A teraz, szable w dłoń! Jemy!
Dopiero następnego ranka Diana poczuła się zmęczona. Skorzystała ze wszystkich
rad Chrisa, szczerze podziwiając jego rozsądek. Skąd taki skarb wśród zwariowanych
Galatasów? Postawiła wiklinowy fotel na biegunach pod rozłożystą oliwką i z książką w
ręku zapadła w sen.
Kiedy ocknęła się po godzinie albo dwóch, u jej stóp klęczał Dimitri.
- Miles nieźle cię wczoraj zmęczył - zaczął oschle. Diana, świadoma, że Grek zarzuca
przynętę, skoncentrowała całą swoją wolę, żeby się nie zarumienić.
- Pływanie nie jest moją mocną stroną - odpowiedziała spokojnie.
- Czyli... - roześmiał się - nic z tego. Nie ma sensu cię pytać, czy popływałabyś ze mną
łodzią?
- Nie. Jeżeli miałabym wracać wpław, zdecydowanie odmawiam. Ale z drugiej
strony, na wodzie nie jest tak upiornie gorąco, więc... Gdyby jedynym moim obowiąz-
kiem okazało się chowanie twarzy przed słońcem i oglądanie, jak ty pływasz, czemu nie?
- Zgoda. - Klasnął w ręce. - W takim razie zajmujemy łódź, zanim Susie i reszta
towarzystwa wpadną na identyczny pomysł. - Głos Dimitra, mimo udawanej wesołości,
brzmiał ponuro.
- Pokłóciłeś się z Susie? - spytała nieśmiało, kiedy wynurzył sie z wody na pokład. -
Przepraszam, jeżeli to zbyt osobiste...
- Zauważyłaś? - odpowiedział pytaniem po dłuższej chwili, leżąc na rufie z
zamkniętymi oczami.
- Nic specjalnego, ale...
- Zachowuje się jak kompletna idiotka. - Usiadł nagle, nie kryjąc wzburzenia. -
Próbowałem jej tłumaczyć, ale czy Susie kiedykolwiek kogoś słuchała?
- Owszem. Milesa.
- Och, niezupełnie. - Roześmiał szorstko. - Normalnie nie słucha nawet Milesa. W tej
chwili chodzi przed nim na paluszkach, bo myśli, że on... - przerwał gwałtownie, jakby
zawstydzony własnym gadulstwem.
- On co? - Diana nalegała spokojnym aksamitnym głosem. - Zakocha się w niej?
Poprosi o rękę?
- Bóg raczy wiedzieć. - Dimitri był coraz widoczniej zmieszany.
- A on? Ożeniłby się z Susie?
- No wiesz? O zamiarach Milesa to chyba ty powinnaś mieć dokładniejsze
informacje.
- Nie widzieliśmy się przez całe dwa lata. Aż do tego spotkania. Właściwie wcale go
nie rozumiem. Nie wiem, czy kiedykolwiek się rozumieliśmy. - Ściszyła głos i zaczęła
mówić pod nosem, jakby do samej siebie. - Dopiero wczoraj zdałam sobie sprawę...
Może zawsze, gdzieś tam głęboko, w podświadomości, miałam nadzieję, że spróbujemy
od nowa. Damy sobie ostatnią szansę. To głupie, ale wszystkie marzenia są takie,
prawda?
- Nadzieja bywa okrutna - zgodził się ponuro. - Ale jesteś pewna, że w waszym
przypadku nie ma nadziei? Nie znam dobrze Milesa, widzę jednak, że... jakoś mu na
tobie zależy. To oczywiste.
- Jakoś? Wiadomo nawet, jak. Ciągnie mnie do łóżka! Przepraszam za dosłowność.
Dimitri, wcale nie zażenowany, patrzył na nią z lekkim rozbawieniem.
- Trudno mu się doprawdy dziwić, ale mówiąc poważnie, dla Milesa jesteś czymś
więcej... Wiesz, Diano, on nie wygląda na szczęśliwego faceta.
- Nawet jeśli go coś gryzie, to przez pracę albo Susie. Jak zwykle nie mam z tym nic
wspólnego.
- Rozumiem. - Pokiwał głową. - Ale ludzie się zmieniają.
- Ludzie tak. Ale nie Miles - powiedziała z absolutnym przekonaniem. - Chce, żebym
robiła wszystko pod jego dyktando. Wścieka się, kiedy się sprzeciwiam. Ale guzik go
obchodzą moje sprawy, moje zdanie, to, czy jestem szczęśliwa. Nie kocha mnie i koniec.
Zdarza się w najlepszej rodzinie...
- No tak - westchnął. - Więc dlatego wyjeżdżasz?
- Tak. Może to dziecinne, ale chcę go stracić z oczu. Trzymać się jak najdalej od
wspomnień.
- Jeśli to dziecinne, oboje powinniśmy dorosnąć. Czuję zupełnie to samo. - Nagle
otworzył szeroko oczy, spojrzał na nią z takim błyskiem, jakby doznał cudownego
oświecenia, a wszystko, co powiedział do tej pory, było nieważne.
- Ucieknijmy razem!
- Dokąd? - Diana rozpłynęła się w uśmiechu. - Do Katmandu? Na koniec świata?
- Żeby naprawdę zapomnieć - wzruszył ramionami - trzeba by pokonać szmat drogi.
Im trudniej, tym lepiej. Ale dzisiaj moglibyśmy zrobić małą próbę.
- Mówisz poważnie?
- Poważnie nie mam ochoty na lunch w towarzystwie Susie, która kreci się koło
Milesa i szczebiocze jak dzierlatka.
- Boże, na samą myśl robi mi się słabo - westchnęła ciężko.
- W porządku. - Dimitri wstał z pokładu absolutnie zdecydowany. - Groty Hippolita.
Dotrzemy tam po południu. Wrócimy późnym wieczorem.
Włączył silnik i wysterował łódź w kierunku wyjścia z zatoki. Diana usiadła obok
niego przy sterze.
- Co to są Groty Hippolita?
- Cierpliwości. Sama zobaczysz.
Czekała ich długa podróż. Kiedy wypłynęli na otwarte morze, niespodziewanie
zmieniła się pogoda. Słońce wciąż dokuczało, ale fale były coraz wyższe. Na odległym
horyzoncie gromadziły się złowieszcze ciemne chmury. Zauważyła, że Dimitri zerka na
nie odruchowo, raz za razem.
Nagle wyłączył silnik i ostrożnie, nic nie mówiąc, wprowadził łódź między skalne
groty.
- Wyglądają jak góry lodowe - powiedziała z zachwytem.
- Nie góry, tylko Groty Hippolita. - Dimitri skierował się do najwyższej, której
sklepienie miało wysokość co najmniej trzech dorosłych mężczyzn.
- Dlaczego tak się nazywają?
- To z mitu o Fedrze, która zapałała namiętną miłością do swego pasierba Hippolita.
Kiedy młody myśliwy odtrącił uczucie macochy, Fedra oskarżyła Hippolita przed Te-
zeuszem o próbę uwiedzenia jej. Mąż uwierzył i poprosił Posejdona o zgładzenie
własnego syna. Gdy Hippolit przejeżdżał wozem nad brzegiem morza, z fal wynurzył się
byk Posejdona, konie poniosły, a Hippolit zginął, wleczony za wozem. Morze porwało
jego ciało i zniosło do tych grot.
- Dimitri skończył opowieść i zaczął nadawać przez radio komunikat. Kiedy odwrócił
się do Diany, na jego wargach igrał blady uśmiech. - Załatwione. Teraz straż przybrzeżna
wie, gdzie nas znaleźć. Poprosiłem ich, żeby zawiadomili zamek. Na wszelki wypadek.
Na wypadek, gdyby stęskniła się za nim Susie, pomyślała ze współczuciem. Biedny
Dimitri. Nie może myśleć o niczym innym. Dopóki Susie ma przy sobie Milesa, nie
zajmuje się nikim innym.
Pomógł jej wysiąść z łodzi na kamienisty brzeg.
- Jest tu cały labirynt grot - wyjaśnił.
- Nie zamieszkanych?
- Nie. W czasie przypływu fale podchodzą za wysoko. Świetne miejsce dla rybaków.
Te jaskinie przypominają plaster miodu, złożony ze skał i wody. Podziurawione rzeszoto.
Pełno jest takich oczek, do których nie sposób dostać się łodzią i tam dopiero biorą ryby!
- Uśmiechnął się.
- Okoliczni spryciarze zastanawiali się, jakby z nich zrobić dochodową atrakcję
turystyczną. Niestety, są zbyt niebezpieczne.
- Niebezpieczne? - Spojrzała ze zdziwieniem na delikatnie rozkołysaną taflę wody.
- Tylko w czasie przypływu, kiedy jest fatalna pogoda i człowiek nie wie, co robić -
wyrzucił z siebie jednym tchem. - Ze mną możesz się czuć bezpiecznie.
- Oczywiście - odpowiedziała uprzejmie.
Przez ciemny wąski tunel przecisnęli się do następnej groty. Dużo większa, z
prześwitem na niebo, wydała się Dianie zaczarowanym miejscem. Chmury pędziły tak
szybko, że patrząc w górę, dostawała zawrotu głowy. Kiedy wrócili do łodzi, półmetrowe
fale uderzały w burtę jedna za drugą.
Dimitri spojrzał na zegarek. Wiedziała, co powie, ale ona nie miała ochoty wracać do
zamku... Jeszcze nie. Usłyszeli jakiś brzęczyk. Diana podskoczyła.
- To radio. - Dimitri położył jej rękę na ramieniu. - Idę odebrać, ale wkrótce
powinniśmy wracać.
- Pozwól, że się rozejrzę, po raz ostatni.
- W porządku. Dziesięć minut - odpowiedział po chwili wahania, spoglądając jej
prosto w oczy. Musiał zrozumieć.
Weszła do groty, w której jeszcze nie byli. O takiej krótkiej chwili samotności Diana
marzyła od kilku godzin. Lubiła Dimitriego, ale przez całe popołudnie miała wrażenie, że
patrzy na ducha, a Miles, nieobecny i niewidzialny, towarzyszył jej naprawdę. Niezbyt
przyjemne uczucie.
Wąskim kamiennym chodnikiem powędrowała do kolejnej, tym razem maleńkiej i
ciemnej, skalnej dziupli. Zgięta wpół, żałowała, że nie ma latarki, usłyszała jednak fale
uderzające o skały. Zrozumiała, że posuwając się do przodu, trafi na prześwit.
Kiedy ujrzała wreszcie stalowoszare niebo, miała wrażenie, że to inny dzień. Otwarte
morze musi być wzburzone jeszcze bardziej, pomyślała.
Skały przypominały granitowe szczyty: mokre, strome i groźne. Ani mowy o
wspięciu się wyżej. Czas wracać.
Dopiero kiedy znalazła się przed najdłuższym do pokonania tunelem, zrozumiała, że
droga jest odcięta. Woda podeszła za wysoko.
Pokonała pierwszy odruch paniki. Dimitri wiedział przecież, gdzie jej szukać. Nie
pomyślała, jak rozległe są groty. Odnalezienie człowieka w zatopionym częściowo
labiryncie graniczyło z cudem.
W końcu jakoś mnie znajdzie, podpowiedział jej wewnętrzny głos. Kiedy opadnie
woda.
Woda podnosiła się coraz wyżej. Zaczęło kropić. Diana znalazła najwyższe suche
miejsce, w którym mogła już tylko czekać. Skulona, z kolanami pod brodą, trzęsła się
cała, ze strachu i z zimna.
Usłyszała piorun. Deszcz zmienił się w ulewę. Pomyślała nagle, że nie ma szansy. Nie
wydostanie się żywa z groty.
Co powiedział Miles? Że ucieczka, czyli tchórzostwo, nigdy nie popłaca. Znów jego
na wierzchu, uśmiechnęła się przez łzy. Przyznałaby mu rację, gdyby tylko nadarzyła się
okazja.
Przestań, zacisnęła pięści. To nie filmowy melodramat. Nie udusisz się z braku
powietrza, ani nie utopisz. Ludzie potrafią unosić się na wodzie. Zmokniesz, zmarzniesz,
będziesz wyglądała żałośnie i dobrze ci tak. Ale nie umrzesz w Grotach Hippolita.
Nie mogła sobie na to pozwolić. Musiała powiedzieć Milesowi, że go kocha.
Boże... Wyprostowała się gwałtownie i omal nie spadła ze swojej półki. Powiedzieć
Milesowi? O czym ona myśli? Ale po chwili, wewnętrznie uspokojona, zgodziła się ze
sobą, że jest to najważniejsza sprawa na świecie.
Ukryła twarz w dłoniach. Gdyby mogła zobaczyć go jeszcze raz, jeszcze raz dotknąć...
Straciła poczucie czasu. Sztorm zbliżał się do skał, niosąc ze sobą złudzenie ludzkich
głosów. Nagle nabrała pewności: to były ludzkie głosy! Gdzieś nad jej głową. Spojrzała w
górę i zdrętwiała.
Miała dziwne wrażenie, że ludzie stojący na występie skalnym, wysoko nad nią,
kłócą się. Jeden z nich wyprostował ręce nad głową... Tak! Szykował się do skoku.
Diana zacisnęła ręce na szyi. Ktokolwiek to był, groziła mu śmierć.
Przypomniała sobie słowa Chrisa o rodzinnej skłonności do niebezpieczeństwa.
Mężczyzna skoczył łagodnym płynnyn łukiem. Jego ciało przebiło taflę wody jak
ostry nóż. Dostrzegła czuprynę miedzianorudych włosów i zawyła rozpaczliwie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Każda sekunda wydawała się jej nieskończonością. Miles nie wypływał. Z oczami
utkwionymi w miejsce, gdzie zniknął pod wodą, kołysała się w przód i w tył, modląc się
bezgłośnie.
Boże, niech mu się nic nie stanie. Zrobię wszystko, co chcesz. Tylko go uratuj.
Błagam.
Usłyszała plusk. Potem kilka następnych. Kiedy zobaczyła wynurzającą się głowę,
zamarła w bezruchu. Wychodził z wody jakby po omacku, wciąż przecierając oczy.
- Co ty sobie, do diabła, wyobrażasz. - Oddychał ciężko.
Nie odpowiedziała. Podała mu rękę, ale nawet jej nie dotknął. Wdrapał się zwinnie
po ścianie komina i usiadł koło niej, na tym samym występie.
- Czasami jesteś naprawdę beznadziejna. - Parsknął wściekły i przyciągnął ją
brutalnie do siebie. Kiedy poczuł, jak się trzęsie, przeklął siarczyście. - Nie wiedziałaś, że
to niebezpieczne? Masz więcej niż cztery lata...
- Wiem. - Przylgnęła z całej siły ustami do jego mokrego ramienia. - Wiem. Ale nie
pomyślałam.
- A powinnaś. Zawsze trzeba myśleć. Nie próbowałaś wspiąć się wyżej? To kiepska
kryjówka przed sztormem.
Uniosła głowę, żeby jeszcze raz ocenić skalną ścianę nad swoją głową.
- Moje umiejętności wspinaczki są ograniczone... Do tej wysokości.
- Wrócą z linami za jakieś pół godziny - powiedział pod nosem, raczej do siebie. -
Bardzo ci zimno?
Pokiwała głową.
- Myśl o pływaniu strasznie cię mierzi?
Zerknęła w dół na wzburzone fale, pomyślała o ciemnym tunelu i zadrżała. Czubki
jej palców miały kolor sinoniebieski. Miles, mimo że ociekający wodą, wyglądał przy
Dianie jak uosobienie ciepła i energii. Jak wulkan koło lodowca.
- Posłuchaj, Diano, wiem, że to wbrew twojej naturze, ale musisz mi zaufać. -
Westchnął ciężko, widząc jej nieprzytomny wzrok. - Potrafię cię stąd wydostać, jeśli dasz
mi szansę. Na szczęście w korytarzu jest jeszcze prześwit. Mógłbym cię poholować, tak
jak wczoraj na plażę. Za dziesięć minut bylibyśmy na zewnątrz. Może szybciej. Ale oboje
ryzykujemy życiem, jeśli wpadniesz w panikę i zaczniesz ze mną walczyć. - Zaczął
rozcierać jej lodowate ręce. - Zaufasz mi?
Diana spojrzała jeszcze raz na wzburzone morze. Wiatr się wzmagał, a na cyplu,
ponad ich głowami, nie było teraz żywej duszy. De czasu zajmie im sprowadzenie
pomocy... Próbowała zmusić zdrętwiałe z zimna wargi do uśmiechu.
- Nnnic tu chyba po nas. Nie mam wyboru. Muszę ci zaufać.
- Dobra dziewczynka. - Pogłaskał delikatnie jej policzek. - Chodźmy.
- Ttteraz?
- Na co czekać? Na twoim miejscu zdjąłbym spódnicę. Będzie wyglądała jak
zatopiony żagiel, poza tym może przeszkadzać.
Diana miała na sobie sukienkę, ale wahała się tylko przez moment.
- Jeżeli jesteś do niej szczególnie przywiązana, wrócimy tu w czasie przypływu -
obiecał Miles i ześliznął się do wody. Jedną ręką wczepiony w skałę, drugą podał Dianie.
- W drogę.
Woda była lodowata i spieniona. Ledwie dotknęła stopami dna, natychmiast straciła
grunt pod nogami. Zagryzła usta do krwi, wczepiając się paznokciami w jego ramię.
- Nie myśl - powiedział beznamiętnym głosem. - Odpręż się, pozwól, żeby niosła cię
woda.
Dopiero w ciemnym tunelu jęknęła głośno, nie potrafiąc opanować przerażenia.
- Spokojnie, leżysz spokojnie, o niczym nie myślisz - przemawiał do niej cały czas,
między jednym oddechem a drugim, w najtrudniejszych chwilach wzmacniając uchwyt.
Tak jak przypuszczał, cała przeprawa zajęła im dziesięć minut.
W łodzi, oprócz Dimitriego, czekał na nich ponury Chris oraz kilku okolicznych
rybaków. Rzucili się na Dianę z szorstkim ręcznikiem, kazali wypić brandy, a potem opa-
tulili swetrem z owczej wełny, który pachniał rybami. Dimitri milczał jak zaklęty, gdy
Chris nadawał przez radio komunikat. Nikt, zauważyła smętnie, nie zwracał uwagi na
Milesa.
Ona sama niewiele potrafiła powiedzieć. Patrzyła, jak Miles zakłada koszulę,
widziała twardy profil i zaciśnięte szczęki. Musiał być wykończony, zmarznięty i
wściekły. Słowa zamierały jej na ustach.
Na brzegu czekała na nich limuzyna Chrisa. Zawahała się przez moment. W mokrym
rybackim stroju na siedzenia z cielęcej skóry... Miles chyba czytał w jej myślach. Złapał ją
za ramię i niemal wepchnął do samochodu.
- Właź natychmiast - syknął ostro.
Weszła posłusznie, przytrzymując mu drzwi, ale Milesa już nie było. Jak spod ziemi
wyrósł Dimitri. Oparł brodę na szybie.
- Dobrze się czujesz? Naprawdę? - zapytał konspiracyjnym szeptem.
Pokiwała głową. Tyle zamieszania. Wszyscy się o nią zamartwiają.
- Miles mnie zadziwia - szepnął Dimitri zmienionym głosem. - Nie przypuszczałem,
że może być taki... tragiczny.
- Ja też nie. - Wybuchnęła tłumionym śmiechem.
- Oczywiście. - Otworzył drzwi i usiadł obok niej. - Bo i skąd mogłaś przypuszczać.
Zaskoczył nas wszystkich.
Miles, jak się okazało, skończył naradę z Chrisem. Wbiegł lekko na górę.
- Do zamku - zwrócił się do kierowcy. - Hrabia wróci łodzią. - Usiadł na przednim
siedzeniu, z głową odwróconą do tyłu. Ruszyli do domu. - Zmarzłaś i jesteś w szoku, ale
myślę, że to wszystko. W zamku obejrzy cię lekarz, ale chyba obejdzie się bez szpitala,
co?
- Oczywiście! Byłam głupia i tyle. To ty... - przypomniała sobie, że kiedy przepływali
przez najwęższe miejsce w tunelu, Miles zawadził głową o skałę.
- Nic mi nie jest - uciął krótko, najwyraźniej nie mając ochoty na rozmowę o swoich
ranach.
- W życiu nie widziałem takiego skoku - westchnął Dimitri. - Często to robiłeś?
Zaczęli rozmawiać o pływaniu. Diana ułożyła się wygodnie i zasnęła kamiennym
snem.
Obudziła się dopiero w zamku, kiedy Miles otwierał łokciem drzwi do sypialni.
Pomyślała, że ktoś ją wynosi na rękach z samochodu.
- Dimitri?
- Nie - odburknął.
Ułożył ją na łóżku i zaczął zdejmować pospiesznie rybacki sweter. Diana zacisnęła
palce na jego dłoniach, ale Miles nie wydawał się skłonny do ustępstw.
- Pomijając fakt, że jesteśmy małżeństwem, jeżeli sądzisz, że strój, w którym wyszłaś
z wody, okrywał twoją nagość choćby minimalnie, to żyjesz w bajce.
Znów go nienawidziła.
Zlekceważył jej zmieszanie, grymas na twarzy i czerwone policzki. Trzema
wprawnymi ruchami ściągnął sweter oraz resztki bielizny.
- Włóż ten płaszcz kąpielowy. Idę przygotować kąpiel. Wszelkie protesty nie miały
sensu. Chris i Dimitri mieli rację. Ludzie się zmieniają, a już na pewno zmienił się Miles.
Owszem, kiedyś też bywał zły. Podminowany, złośliwy, ale nigdy nie tracił dystansu do
ludzi i wydarzeń. Nie pieklił się. Nigdy nie błyszczały mu tak oczy. W porównaniu z
dzisiejszym Milesem był chłodny i opanowany. Perspektywa, że przy kolejnej sprzeczce
jej mąż nie utrzyma nerwów na wodzy, wydała się Dianie przerażająca. Nie. Wcale nie
przerażająca. Podniecająca.
Wyszedł z łazienki w rozpiętej koszuli. Ze ściśniętym gardłem błądziła oczami po
muskularnym torsie, gęstwinie miedzianych włosów, zmierzwionych na piersi, niżej
coraz delikatniejszych. Wziął ją na ręce, a ona bala się zaprotestować.
Kąpiel była gotowa. Zsunął jej z ramion płaszcz i podał rękę, kiedy wchodziła do
wanny. Wycisnął z gąbki wodę prosto na jej plecy, potem polewał ręką szyję i ramiona.
Poczuła nagle, że nie może sobie pozwolić nawet na tę odrobinę intymności.
Niewinna zabawa burzyła Dianie spokój i mąciła myśli nie mniej niż gorący pocałunek. Z
zamkniętymi oczami oparła głowę o krawędź wanny. Zbierała siły, żeby odezwać się
naturalnym głosem.
- Naprawdę nic mi nie jest. Tobie też należy się kąpiel. Zmarzłeś nie mniej...
- Mam to rozumieć jako zaproszenie? - Omal nie wybuchnął śmiechem, a Dianie
spąsowiały nawet uszy.
- Nie!
- Rozumiem. Mnie się należy słona woda. Słona i zimna. W porządku. - Oddał jej
gąbkę, zaglądając prosto w oczy. - Na pewno dobrze się czujesz?
- Zupełnie normalnie.
- No to wskakuj jak najszybciej do łóżka. Postaram się o szklankę ciepłego picia i coś
na ząb.
- Nie jestem głodna.
- To wyobraź sobie, że jesteś. I nie zasypiaj w wannie. Zaraz wracam.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, Diana wyskoczyła z wody i w pięć minut znalazła się w
łóżku. Miles dotrzymał słowa. Wkroczył z pełną tacą, nim zdążyła zasnąć.
- Mówiłam, że nie chcę jeść.
- Rozumiem. Nie bój się, nie będę cię karmił na siłę. Wszyscy jednak zauważyli moje
dobre chęci. Dzięki tej tacy nie grozi nam nalot usłużnych przyjaciół. Mam dosyć ich
towarzystwa.
- Słucham? - Poczuła, że ma sucho w ustach.
- Nie zauważyłaś, żę kręci się tu cholernie dużo ludzi? Kiedy wychodziłem ze skóry,
żeby ściągnąć cię do Grecji, do głowy mi nie przyszło, że zrobi się tu takie koszmarne
rodzinne letnisko.
- O... o co ci właściwie chodzi?
- Rzadko się zdarza, że jesteś sama, a jeżeli już, po trzech minutach ktoś nam
przerywa. Raz się udało... i też nie umieliśmy rozmawiać. Nie sądzisz, że musimy wresz-
cie normalnie pogadać? Że oboje tego potrzebujemy, Diano? - Patrzył z premedytacją na
jej coraz bardziej pąsowe policzki.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, normalne rozmowy nie były twoją mocną stroną.
- Oskarżony przyznaje się do winy - powiedział kwaśno, wprawiając Dianę w
osłupienie. - W tamtych ostatnich tygodniach skomplikowało się wiele rzeczy. Kładłem
nawet sprawy zawodowe, masz pojęcie...
- Nie tylko w ostatnich tygodniach. I nie tylko sprawy zawodowe.
- Nie wiedziałem, jak to z nami będzie. Ale co powiedziałaś?
Wiele by dała, żeby odwołać swoje słowa. Niestety. Wygarnie mu teraz prosto w oczy
to wszystko, z czego sam doskonale zdawał sobie sprawę. Że zawsze stała między nimi
Susie. Że onieśmielały ją też inne olśniewające, mądre kobiety, które krążyły wokół niego
jak ćmy. Raczej piękne motyle...
- Psuło się między nami od kilku miesięcy, a ty mówisz o tygodniach.
- No i...? - Miles zmrużył oczy.
- Kiedy nie wracałeś do domu na noc... - przełknęła ślinę, zdając sobie jednak
sprawę, że nie ma odwrotu - nie zawsze spędzałeś je w pracowni.
Milesowi nie drgnęła nawet powieka. Miała wrażenie, że jego umysł pracuje teraz na
przyspieszonych obrotach, a twarz szulera maskuje nadludzki wysiłek.
- Myślałaś wtedy, że cię zdradzam? - zapytał wreszcie po długim milczeniu.
- Tak przypuszczałam.
- Ale z kim, na Boga Ojca? Spędzałem upojne bezsenne noce z komputerem i
Steve'em Gilmanem. Nie możesz sobie tego wyobrazić?
- Nie wszystkie - wycedziła dobitnie, wytrzymując jego wzrok przez kilka
morderczych sekund. Po raz pierwszy w życiu nie spuściła oczu.
- A coś takiego jak zaufanie? - westchnął ciężko. - Co się z nim stało?
- Na zaufanie trzeba zasłużyć - odpowiedziała wyniośle.
- Poważnie myślisz, że cię oszukiwałem? Zmyślałem jakieś bzdury?!
- Niezupełnie. - Dziecięce kłamstwa nie pasowały do Milesa. On zawsze robił swoje.
Nigdy nie tłumaczył, co ani dlaczego, ale żeby tak po prostu kłamać? Nie, to nie Miles.
- Wiec o czym ty mówisz?
- Jak to o czym? Czy znałam prawdę o twoim życiu, o twoim ojcu? Kiedy się
dowiedziałam, że masz jakiś dom, że Chris i Susie są twoimi kuzynami?
- Te szczegóły biografii wydają ci się takie ważne?
- Nie, Miles! Nie o to chodzi. Świetnie rozumiesz, o co chodzi naprawdę. Gdybyś mi
powiedział, miałabym w nosie szczegóły biografii. Ale ty bawiłeś się w sekrety.
I śmiesz teraz mówić o zaufaniu.
- Spokojnie. O tym wszystkim dowiedziałaś się kilka dni temu. A ja pytam o powody
naszego rozstania.
- Rozstaliśmy się... - Diana zamknęła oczy. Wymawiała słowo po słowie z ogromnym
wysiłkiem. - Bo od pewnego czasu nie byliśmy małżeństwem.
- Ach tak? A jak doszłaś do tego wniosku, jeśli można wiedzieć ?
- Miles, przypomnij sobie - zaczęła mówić szybko. - Ty wciąż pracowałeś. Prawie ze
sobą nie rozmawialiśmy. Całe tygodnie milczenia. Komunikaty wypowiadane mo-
nosylabami. I tak przez ponad rok. A na telefon Susie rzucałeś wszystko i leciałeś do
Londynu.
- Susie? - Stanął w miejscu jak ugodzony strzałą. - Susie - powiedział obojętnie, na
długim wydechu. - Myślałaś, że ja z Susie... Dlaczego mnie, do licha, nie spytałaś?
- Wydaje mi się, że spytałam. Odpowiadałeś wściekły. Zresztą nie robiłeś z tego
żadnego sekretu.
- Boże święty. - Ukrył twarz w dłoniach. - Do głowy mi nie przyszło. Dlaczego akurat
Susie, skąd ten pomysł?
- Przyjaźnicie się od dziecka. A ona jest... po prostu piękna. Wszyscy myśleli, że jeśli
w ogóle się ożenisz, to właśnie z nią.
Chwila martwej ciszy wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Miles kręcił
rozpaczliwie głową.
- Nie odzywałeś się do mnie całymi dniami. Do niej biegłeś na każde wezwanie.
- Ja... tak, chyba rzeczywiście biegłem. I pewnie z twojego punktu widzenia nic się
nie zmieniło. Tak sądzisz, Diano?
Nie drgnęła, nadal wpatrzona w ziemię.
- Posłuchaj - wybuchnął namiętnie. - Pozbędę się Susie, Chrisa, ich wszystkich bez
wyjątku! Zostaniemy sami i podarujemy sobie trochę czasu. Pozwolimy, żeby biegł
własnym rytmem. Nie będziemy się donikąd spieszyć. Proszę cię, Diano, zastanów się,
zanim powiesz nie.
Zamknęła oczy. Wiedziała, czym grożą takie wakacje.
Powinna uciekać, nie zastanawiając się ani minuty. Albo przepadła.
- Żadnych obietnic. - Miles jakby czytał w jej myślach. - Żadnych nacisków.
Zafundujemy sobie normalne wakacje, które i mnie, i ciebie postawią na nogi. Di? -
Uśmiechnął się nieznacznie. - Nie dostawałaś nigdy wysypki na mój widok, prawda? To
nie będzie bolało.
Mogłaby mu powiedzieć, jak bardzo bolało. Że jeszcze dzisiaj dostaje dreszczy na
wspomnienie tamtych koszmarnych dni, nie mówiąc o pustych samotnych nocach. Od-
wzajemniła się jednak uśmiechem.
- Nie myślałam o wysypce, kiedy ratowałeś mi...
- Odpowiedz raczej na pytanie. - Przerwał jej niecierpliwym gestem. - Zostaniesz ze
mną?
- Tak.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Wierzchem dłoni pogłaskał ją po policzku. Delikatnie, bez cienia triumfu w oczach.
- Śpij - szepnął. - Wyglądasz na nieco zmęczoną, malutka. Porozmawiamy później.
Wyszedł na palcach, nie czekając na odpowiedź. Tym lepiej, pomyślała z ulgą. Nie
miała pojęcia, jak potoczyłaby się ich rozmowa.
Opadła na poduszki, zaciskając mocno powieki. Czy powinien odejść w takiej chwili?
Naprawdę tego chciała? Obecność Milesa budziła w niej chorobliwe podniecenie i tym
bardziej przypominała, że jest taki daleki i tajemniczy.
Tęskniła za jego dotykiem. Marzyła o miłości, jego pieszczotach i śmiertelnie się
bała. Gdyby odszedł jeszcze raz „na zawsze", z takim samym uprzejmym grymasem na
twarzy...
- Nie - powiedziała głośno - nie przeżyłabym tego po raz drugi.
Po raz drugi? O czym ona myśli?! Wyrzucić na śmietnik wolność, jak parę wytartych
dżinsów, żeby wrócić do Milesa? Nakryła głowę poduszką i zasnęła z twardym posta-
nowieniem, że nie będzie taką idiotką.
Nie pamiętała, jaki koszmar wyrwał ją ze snu. Miała mokre od łez policzki, ale nie
wiedziała, gdzie jest i dlaczego płacze.
- Nie przeszkadzam?
Serce skoczyło jej do gardła. Odwróciła się w stronę okna, skąd dobiegał tajemniczy
głos. Dostrzegła tylko cień jego głowy.
- Miles... - szepnęła niemal bezgłośnie.
- Tak.
Była pewna, że się uśmiecha. W skroniach jej huczało, przyciskała do kolan drżące
ręce, ale odetchnęła z ulgą.
- Co ty tu robisz?
- Zdejmuję koszulę. Spytaj teraz: „A dlaczego masz takie długie zęby?"
- Nie! - Odrzuciła koc, próbując wyskoczyć z łóżka, ale Miles był szybszy. Chwycił
Dianę za przegub dłoni. Straciła równowagę i upadła na plecy. Zanim zdążyła pomyśleć,
poczuła gorący oddech na policzku. Z trudem zaczerpnęła powietrza. Nagim torsem
muskał delikatnie jej piersi, mrucząc z zachwytu.
- Przestań...
Schylił jeszcze niżej głowę, szukając wargami jej ust.
- Dlaczego? Dlaczego nie mogę cię pocałować? - W jego głosie brzmiała udręka.
Miała ułamek sekundy na odpowiedź, bo kiedy Miles dotknął jej zachłannymi
wargami, czuła tylko podniecenie i strach. Błądził językiem po drżących ustach,
zapraszając do zabawy, potem całowali się gwałtownie, ale nie tak brutalnie jak na plaży.
Teraz było cudownie, zupełnie jak dawniej... Diana poddała się całkowicie. Nie było
pomiędzy nimi żadnej gry, strach okazał się niczym wobec pożądania.
Przez całe dwa lata nie szukała innego mężczyzny. Dwa lata samotnych nocy, a teraz
był tutaj, udowadniając, że miała rację. Miles był najcudowniejszym kochankiem.
Przeczuwała, że są dla siebie stworzeni już pierwszej nocy, kiedy się poznali, ale na
myśl o kolejnym rozstaniu... Drgnęła, jak po niemiłym przebudzeniu.
Jeżeli zostawi mnie tym razem, umrę.
Po chwili leżeli nadzy w swoich ramionach. Jak dawniej, porozrzucane na podłodze
ubrania, znane gesty, ulubione pieszczoty. Jakby czas zatrzymał się w miejscu.
Zajrzał jej głęboko w oczy. Dłońmi poznawał jedwabistość skóry, dotykając wszędzie,
aż oboje zanurzyli się w pożądaniu, od jakiego nie ma odwrotu.
Po następnej drzemce obudziła się z uśmiechem. W błogim zadowoleniu wyprężyła
się jak kotka, przewróciła na bok i zobaczyła, że jest sama.
Przeszył ją zimny dreszcz. Z otwartej na oścież łazienki nie dochodził żaden dźwięk.
Z dywanu zniknęły męskie ubrania, i gdyby nie jej piżama, złożona w kostkę na brzegu
łóżka, pomyślałaby, że to we śnie kochała się z Milesem.
Dianę ogarnęła panika. Czy powiedział tej nocy, że ją kocha? Czy w ogóle coś mówił?
Tak, jeden jedyny raz, drżąc z rozkoszy przed nadchodzącym spełnieniem, wyszeptał jej
imię. Żadnych zwierzeń, pytań, rozmów o przeszłości. Jak zwykle...
Wyskoczyła z łóżka, owinięta w prześcieradło. Ani w pokoju, ani w korytarzu nie
było Milesa. Nikt nie opalał się na tarasie. Żadnych śladów, kartki z wiadomością, ni-
czego, co mogłoby ją pocieszyć.
Ubrała się błyskawicznie i wyruszyła na zwiady. Pod murami dziedzińca spotkała
Chrisa.
- Miles wyjechał - wycedził z markotną miną, napiętym jak struna głosem.
- Wyjechał?
- Chciałem cię zapytać, o co mu poszło, ale ty oczywiście wiesz tyle samo...
Stało się. Porzucił ją po raz drugi. Bez słowa, bez pocałunku, bez listu. Mógł przecież
napisać, dokąd jedzie, albo: „Przepraszam, zadzwonię, wszystko ci wytłumaczę". Z jednej
strony, nie mogła w to uwierzyć, a z drugiej - podświadomie - cały czas się tego obawiała.
Jak mógł... Po takiej nocy? Przysięgłaby, że jest równie wzruszony jak ona. Nie lubił
wyrażać swoich uczuć słowami, ale przecież drżał, kiedy go dotykała. Takich rzeczy się
nie udaje...
Skąd wiesz, co udaje, a czego nie udaje Miles! Chyba nic w życiu, pomyślała z
rozpaczą, nie mogłoby mnie zranić bardziej niż ta druga ucieczka.
- Na dodatek - Chris nie taił swojej złości - zabrał ze sobą moją głupią siostrę.
Zaczerpnęła głęboko powietrza. Następny błąd. Zabolało jeszcze bardziej. Jaki
będzie następny cios? Wybuchnęła histerycznym śmiechem. Zaledwie kilka godzin temu
powiedziała sobie, że umrze, jeśli Miles porzuci ją po raz drugi. I proszę! Okazuje się,
można żyć z dwiema śmiertelnymi ranami! Można żyć bez powietrza. I bez miłości...
- Sądzisz, że pojechał napisać referat na konferencję w Rosji? - Spojrzał na Dianę
spod przymrużonych powiek, zaniepokojony jej śmiechem.
- Nie mam pojęcia, dokąd pojechał i po jakiego diabła - powiedziała wyniośle. -
Nawet kiedy byliśmy małżeństwem, Miles nie był łaskaw wtajemniczać mnie w swoje
sprawy.
- Jemu nadal się wydaje, że jesteście małżeństwem.
- Nie jesteśmy-odrzekła ponuro.-Bez względu na to, co się wydaje Milesowi. - Ale nie
mówmy o nim. Chris, cudownie tu odpoczęłam - powiedziała ze zjadliwą uprzejmością. -
Muszę jednak wracać do swojego życia. Wyjeżdżam natychmiast.
- Miles mnie zabije. - Chris nie ukrywał zakłopotania. - Nie chciał słyszeć o twoim
powrocie do Aten wynajętym samochodem. Jesteś zdenerwowana, a o wypadek
nietrudno.
- Nie jestem zdenerwowana.
Zawołał jednak szofera i na lotnisko pojechali jego prywatną limuzyną.
- Powiedz mi, Diano - zapytał Chris, kiedy przedzierali się przez podmiejskie
dzielnice Aten - co będziesz robiła po powrocie?
- Pracowała. Muszę uporządkować wiele spraw. Doprowadzić do końca rozwód.
Chris zagryzł wargi i milczał długo, zanim znów się odezwał.
- Dlaczego wyszłaś za Milesa?
Nabrała ostrożnie powietrza. Sama zadawała sobie to pytanie setki razy. A od kilku
godzin nie myślała o niczym innym.
- Byłam zakochana. Po prostu. A Miles wydawał się tak pewny, że postępujemy
słusznie... - Wzruszyła ramionami. - Wtedy oboje czuliśmy, że pasujemy do siebie...
- Miles też był zakochany.
- Nie. Wcale nie jestem tego pewna.
- W takim razie - westchnął ciężko - bardzo się mylisz. Miles kochał cię jak wariat.
Szczerze mówiąc, zazdrościłem mu. - Chris, patrząc w szybę, kiwał jeszcze długo głową,
ale rozmowę uznał za skończoną.
W zatłoczonym samolocie, na wpół odrętwiała, pogrążona we własnych myślach,
ledwie zauważyła moment startu i lądowania. Ocknęła się na lotnisku Heathrow, w
londyńskiej taksówce.
Jej mały dom po raz pierwszy wydał się Dianie taki ciemny i nieprzytulny. Szczęśliwi
Grecy...
Przestań, ostrzegł ją wewnętrzny głos. To dom, który urządziłaś tylko dla siebie,
według własnego gustu, kiedy odszedł Miles. Czujesz się w nim wygodnie i bezpiecznie.
Tego właśnie chciałaś.
Tak. Tego chciałam. Ale czy będę jeszcze kiedyś szczęśliwa? Czy już do końca życia
przyjdzie mi zadowalać się wygodnym, rozsądnym do obrzydliwości życiem? Przestań.
Użalanie się nad sobą prowadzi donikąd.
Przejrzała korespondencję. Błyskawicznie odpowiedziała na wszystkie listy, potem
zabrała się do przesłuchiwania rozmów telefonicznych. Miles oczywiście nie dzwonił.
Wszystko już zrobiła, wszystko było takie łatwe, za łatwe, żeby skupić się na pracy i
przestać myśleć...
Z filiżanką nie dopitej kawy wyszła do ogródka. Drepcząc bez celu, w tę i z
powrotem, robiła plany na przyszłość, które, ledwie sformułowane, wydawały jej się
śmieszne i bez sensu. Włączyła adapter. Na chybił trafił sięgnęła po płytę. Angielskie
suity Bacha. Miles je uwielbiał. Nastawiła głośno Charlie Parkera.
Bezład w głowie także do niczego nie prowadził. Pomyślała o czymś mocniejszym od
kawy. Pijąc tak rzadko, nie pamiętała oczywiście, co jest w barku. Spojrzała na baterię
butelek z niesmakiem: gin za słodki, brandy za wytrawne, do whisky trzeba lodu i zimnej
wody, ouzo...
Zdrętwiała. Skąd się to świństwo tutaj wzięło? Za nic by nie kupiła greckiej wódki i
na pewno nie przywiozła butelki Milesa z ich wspólnego domu. Na pewno nie!
- Jakiś nowy diabelski spisek - powiedziała głośno, trzęsąc się ze złości.
Drżącymi palcami wyjęła butelkę z szafki i ostrożnie, jakby miała do czynienia z
niebezpieczną trucizną, zaniosła ją do kuchni, zdjęła zakrętkę i całą zawartość wylała do
zlewu. Ciepły zapach anyżku uderzył ją w nozdrza. Zacisnęła zęby.
- Wyrzucę go ze swojego życia jak tę pustą butelkę! - zawyła cicho, wierzchem dłoni
ocierając łzy. - Będę wolna. Przysięgam, że będę!
Niewiele myśląc, sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer adwokata. Joan była starą
przyjaciółką, która pomogła założyć jej firmę doradczą.
- Joan, jak wiesz, rozwodzę się z Milesem - zaczęła prosto z mostu, chlipiąc coraz
głośniej. - Przepraszam, że dzwonię w takim stanie, ale muszę wiedzieć natychmiast.
Chciałabym zmienić adwokata. Poprowadzisz moją sprawę?
- Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? - Joan Dryden spytała ostrożnie, po chwili
zastanowienia. - Może wolałabyś ze mną porozmawiać, zanim...
- Nie - ucięła Diana. - Chcę mieć to jak najszybciej z głowy.
- No więc... - odezwała się przyjaciółka po jeszcze dłuższym milczeniu - domyślasz
się, że to zależy w równym stopniu od Milesa...
- Widziałam się z Milesem. Nie ma żadnych argumentów, żeby opóźniać sprawę.
Właśnie porzucił mnie po raz drugi - wydukala ze ściśniętym gardłem.
- Zapewne wyjechał z jakimś wykładem. To jego zawód. Musisz być rozsądniejsza. -
Lodowaty spokój, z jakim ważyła słowa, doprowadzał Dianę do pasji.
- Wyjechał z Susanną Galatas - powiedziała wyraźnie, w zwolnionym tempie.
- O, Boże... - Joan zrezygnowała z zawodowego tonu. - Tak mi przykro, Diano. Co za
łobuz...
Nie będę beczeć, powtarzała bezgłośnie. Oddychała głęboko, jakby w powietrzu
brakowało tlenu.
- Od dziecka byli ze sobą zżyci. Podobno mieli się pobrać. Nie wiem zresztą. Nic
mnie to nie obchodzi. Joan, chcę mieć to poza sobą. Chcę zapomnieć o Milesie raz na
zawsze!
- Rozumiem. Od jutra zacznę działać. Diano, dobrze się czujesz? Może chcesz, żebym
do ciebie przyjechała?
- Nie. Jadę do rodziców. Ale dziękuję ci, Joan.
Do rozmowy z rodzicami musiała się starannie przygotować. Jeżeli Miles naprawdę
zamierzał wstrzymać jej pensję, nie pozostawało im nic innego, jak rozważyć wspólnie,
czy będą w stanie, wszyscy troje, spłacić dług hipoteczny. Nie miała najmniejszego
zamiaru użalać się nad sobą. Ani ojciec, ani matka nie mogą wiedzieć, że ich jedynaczka
znalazła się na dnie rozpaczy.
Widok córki uszczęśliwił ich oboje. Ojciec gotował coś w kuchni. Wysłał ją do
ogrodu, żeby poplotkowała najpierw z matką.
Uściskały się gorąco, a potem Constance Silk odsunęła Dianę na odległość
wyciągniętych ramion, spoglądając jej w oczy.
- Jak było w Grecji? Niespecjalnie się opaliłaś.
- Mamo, spotkałam tam Milesa.
- Tak? Dzięki Bogu, to dobra wiadomość. - Pani Silk usiadła na ławce okalającej
starą gruszę. Wyznanie córki nie zrobiło na niej żadnego wrażenia.
- Nienajlepsza.
- Znów się pokłóciliście? - spytała z wesołym błyskiem w oczach.
Od czasu rozstania z Milesem, matka Diany pozostawała święcie przekonana, że
chwilowe kłopoty małżeńskie to żadna tragedia. Jej córka miała impulsywny charakter i
niepotrzebnie traciła cierpliwość wobec męża, który był wspaniałym, choć bardzo
zajętym człowiekiem...
- Mamo, my się bez przerwy kłóciliśmy.
- Jesteś bardzo przekorną dziewczyną. - Pokiwała brodą. - Zastanawiałam się nieraz,
czy ty i Miles, ludzie z takimi głowami, nie macie nic lepszego do roboty, niż kłócić się
jak dzieci? Kiedy wy macie na to czas? Nie szkoda wam życia? - Zerknęła na Dianę
poważnym, zatroskanym wzrokiem, ale natychmiast się rozchmurzyła. - Powiedz mi te-
raz, co słychać u Milesa?
- Milesowi znudziło się utrzymywanie mnie. A to oznacza, że musimy jeszcze raz
przejrzeć hipotekę. Nie wiem, mamo, czy sama podołam tym spłatom... W każdym razie
nie wiem, jak długo. Przykro mi.
- No, no... Tym razem wyprowadziłaś go z równowagi na dobre - powiedziała z
absolutnym spokojem, wprawiając Dianę w osłupienie.
A ona tak się bała strachu w ich oczach... Musi wyznać im wszystko. Zimne fakty, bo
nad uczuciami sama nie panowała.
- Powiedziałam, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
- Aha... Teraz rozumiem.
- Rozumiesz? Mamo, co ty mówisz?
- Adwokaci z Oxfordu przysłali do nas kogoś w zeszłym tygodniu. Chyba w środę. A
może w czwartek... Nie pamiętam. Ten człowiek tłumaczył nam w imieniu Milesa,
ze umowa o kupnie domu wygląda niekorzystnie, więc pan Tabard postanowił
spłacić wszystkie raty i oczyścić hipotekę. Ojciec i ja podpisaliśmy jakieś papiery.
Myślałam, że chodzi o zmianę przepisów podatkowych czy coś w tym rodzaju.
- Spłacić? - Dianę ogarnęło przerażenie. - Chcesz powiedzieć, że dom zostanie
przepisany na jego nazwisko?
- No nie... Nie sądzę, kochanie. - Pani Silk po raz pierwszy wyglądała na poruszoną. -
Musisz zapytać ojca. Adwokat przyniósł mu akt notarialny, ale złożyliśmy wszystkie
dokumenty w banku.
Diana chciała zapaść się pod ziemię.
- Naprawdę nie rozumiem.
- Może jestem głupia, ale wydaje mi się, tak na zdrowy rozum, że Miles nie chciał nas
wplątywać w wasze sprawy. Żeby ten dom nie był pretekstem do kłótni. To chyba dobrze
o nim świadczy, prawda?
Z kuchni dobiegł radosny okrzyk triumfu.
- Szatańska babka. Twój ojciec znalazł na nią przepis w jakimś kolorowym
magazynie. Jeżeli powiesz mu, że jesteś na diecie, przestanę z tobą rozmawiać. Swoją
drogą, mogłabyś trochę przytyć. Skóra i kości. Jakbyś wróciła z ciężkich robót, a nie z
wakacji.
Frank Silk czekał na nie w swoim wózku z wypiekami na twarzy. Diana spojrzała na
blachę z parującym jeszcze czekoladowym ciastem i omal się nie rozpłakała.
- Kiedy będziemy mogli pożreć to cudo?
- Zrobię herbatę - roześmiała się matka - a w tym czasie babka zdąży przestygnąć.
Zamiast łykać w kuchni ślinę, idźcie do ogrodu.
Frank zjechał na podwórze po specjalnej rampie i zatrzymał się pod gruszą. Diana
usiadła na trawie.
- A więc udało wam się wreszcie spędzić wspólne wakacje? - Patrzył na nią z
bezgranicznym zachwytem. - Jak się miewa Miles?
- Jest w dobrej formie. Opalony na czarno.
- Bogu dzięki. Ostatnio wyglądał jak własny cień. On za dużo pracuje. Pewnie nie śpi
po nocach.
- Tak - odpowiedziała jak automat. - Tato, kiedy Miles był u was po raz ostatni?
- Kilka miesięcy temu. Przed podróżą do Australii. Wpadł, żeby się pożegnać.
- Często się widywaliście? - Diana przeżywała kolejny szok.
- Mniej więcej raz w miesiącu. Nie mówił ci? - Tym razem on był zdziwiony.
- Przecież się rozstaliśmy, tato. W ogóle się nie spotykamy.
- Myślałem, że wróciłaś z Grecji. Pojechaliście na wspólne wakacje...
- Nie. Gdybym wiedziała, że Miles tam będzie, żadna siła nie zmusiłaby mnie do
wyjazdu.
- O, Boże... Nie wiedziałem. Myślałem... Zrozumiałem, że znów będziecie razem.
Więc to nieprawda?
- Nie, tato.
- Przykro mi, dziecko. Dlatego, że nigdy nie będziesz szczęśliwa bez niego. Wiesz o
tym równie dobrze.
- Wiem. Ani szczęśliwa z nim.
- Przeżywacie po prostu ciężkie chwile - powiedział miękko. - W małżeństwie nie
wszystko idzie jak z płatka, ale kiedy Miles wkładał obrączkę na twój palec, miał
nadzieję, że tak już zostanie. Do końca waszych dni. Możesz wierzyć staremu ojcu. -
Pogłaskał ją po głowie.
Zdjęła obrączkę po powrocie z Grecji. Cisnęła ją na dno szuflady z chusteczkami, ale
dlaczego dopiero teraz? Powinna to zrobić dwa lata temu. Gdyby naprawdę chciała
odzyskać wolność, nie wahałaby się ani chwili.
Wieczorem zaczęła pracować. Mimo zmęczenia i późnej pory, bała się kłaść do łóżka.
Nie chciała w nim spędzić następnej bezsennej nocy.
Ślęczała przy biurku nad szkicem jakiegoś wnętrza, kiedy odezwał się dzwonek.
Podskoczyła na krześle, spoglądając na zegar. Wpół do dziesiątej. Joan Dryden? Bez
uprzedzenia?
Odebrała domofon.
- Halo?
- Gdzie ty, do diabła, byłaś? - Mimo trzasków w słuchawce, rozpoznała groźbę w
głosie Milesa.
- Kto tam? - spytała, żeby zyskać na czasie.
- Nie próbuj bawić się ze mną w ciuciubabkę. Albo mnie natychmiast wpuścisz, albo
obudzę sąsiadów.
Wiedziała, że jest do tego zdolny. Nacisnęła guzik. Biegł jak do pożaru, po dwa
schody naraz. Nasłuchiwała jego kroków, stojąc w otwartych drzwiach. Zawsze tak
robiła, kiedy mieszkali razem, a Miles nigdy nie wchodził wolno po schodach.
Nie zachowam się jak sentymentalna żona, szeptała bezgłośnie. Do niczego mnie nie
namówi, niczym nie zastraszy. Nie dam się zaciągnąć do łóżka... Boże, wszystko, tylko
nie to!
Dopiero kiedy postawił nogę na najwyższym stopniu, Diana włączyła światło w
salonie.
- Siedzisz po ciemku? Pogrążona w czarnych myślach?
- Siedzę przy biurku - powiedziała chłodno. - Pogrążona w bardzo praktycznych
myślach. Nie wiedziałam, że jest tak późno.
- Czyli nic nie jadłaś. Wkładaj płaszcz.
- Przykro mi, ale nie zrozumiałam.
- Powinno ci być bardzo przykro. Weź płaszcz i idziemy.
- Ani myślę.
- W takim razie nie bierz płaszcza. - Rozchylił usta w czarującym uśmiechu. - Możesz
wyjść w cienkiej bluzce i zmarznąć na kość. Od tego się nie umiera.
- Nie mam zamiaru z tobą wychodzić.
- Ależ tak. Idziemy na kolację. A potem wrócimy razem do domu.
- To jest mój dom.
- Od dawna bylibyśmy w naszym domu, gdybym cię nie przeoczył na lotnisku.
Wszystko przez ten tłok. Że też ludzie muszą tyle podróżować...
- Niepotrzebnie się oszukujesz, Miles. Nigdy, za żadne skarby, nie wróciłabym do
tamtego domu.
- Zupełnie co innego mówiło twoje ciało... dwie noce temu. Di...?
- Wolałabym zmienić temat.
- Domyślam się. - Uśmiech zniknął z jego twarzy. - A jednak będziemy o tym
rozmawiać.
- Proszę bardzo, ze mną jak z dzieckiem: powiedz, co masz do powiedzenia, a potem
wyjdź.
- Wyjdziemy razem.
- Powtarzam po raz ostatni, Miles. Nie.
- W ostatnią noc w zamku....
- Zachowałam się idiotycznie i bardzo tego żałuję. Miles jakby nie słuchał. Z
błyszczącym wzrokiem zbliżył się do Diany na wyciągnięcie ręki i zanurzył palce w jej
włosach.
Oniemiała, z bijącym sercem, chwyciła go za przeguby i odwróciła głowę.
- Zmieniłam adwokata i kazałam wznowić postępowanie rozwodowe.
Miles znieruchomiał. Odzyskał słuch, pomyślała z satysfakcją.
- Co kazałaś?
Na wszelki wypadek nie powtórzyła. Jedyne co mogła zrobić, to stać w miejscu z
uniesioną brodą. I nie rozbeczeć się. Oczy Milesa natychmiast straciły ciepły wyraz. Nie
iskrzyły się już tysiącem żywych ogni. Powleczone mgłą zapowiadały coś strasznego. On
nigdy nie traci zimnej krwi, pocieszała się Diana. Nigdy nie traci nad sobą panowania...
Nie odważy się...
- Nie zabij mnie tym wzrokiem - powiedziała zduszonym głosem.
- Dwie noce temu umierałaś w moich ramionach z rozkoszy. Nie udawałaś, prawda?
- Ja... - Zaczerwieniła się po uszy.
- Mówiłaś, że mnie kochasz.
Wbiła oczy w podłogę, kręcąc żałośnie głową.
- Trudno było nie dosłyszeć, Diano. Pamiętam każde twoje słowo.
Postanowiła pozbierać się za wszelką cenę. Choćby i po to, żeby ocalić resztki
godności.
- Możliwe. Różne rzeczy mówi się w takim stanie... Po prostu nie pamiętam.
- A ja ci nie wierzę.
Diana wzruszyła ramionami w sposób, jakiego nie powstydziłaby się żadna aktorka.
- Nigdy nie umiałaś kłamać, kochanie. Zwłaszcza w łóżku.
Nie mógł uderzyć celniej. Co za okrucieństwo. Wbiła w niego oczy jak dwa sztylety.
- To się nazywa seks, kochanie. Fizyczny pociąg. Bardzo przyjemne, zresztą akurat
my oboje nie musimy sobie o tym opowiadać... Szkoda, że to „umieranie z rozkoszy" jest
takie ulotne. Nikomu nie zastąpi uczucia sympatii ani zaufania. I nie sposób zbudować
na tym małżeństwa.
- Nie pozwolę ci tak po prostu odejść. - Spojrzał na nią osowiałym zmęczonym
wzrokiem.
Diana była u kresu wytrzymałości. Zrozumiała, że jeśli Miles nie wyjdzie
natychmiast, zacznie go błagać na kolanach, żeby został. A wtedy znów ją porzuci, nie
oglądając się za siebie, aż do następnego razu...
- Nie wytrzymam tego ani chwili dłużej - powiedziała bezwiednie. - Nie zniosłabym
kolejnej niespodzianki, Miles. Mam ciebie dosyć.
Powiedziała nie to, co chciała, i nie tym tonem. Za wcześnie się załamała. Stali zbyt
blisko siebie, strasznie samotni, w cichym pustym domu.
- Tym razem na pewno się mylisz - szepnął czule i wziął ją w swoje ramiona.
Nigdy dotąd nie kochali się w ten sposób: rozpaczliwy, ślepy, niepohamowany.
Oboje zranieni do żywego, każde, na swój sposób, doprowadzone do ostateczności. Nie
cieszyli się tym, co będzie, nie chcieli smakować rozkoszy krok po kroczku, tylko pędzili
na oślep, w szalonym tempie, w dzikim zespoleniu, zostawiając za sobą wszystko, co nie
było ich jednym rozpalonym ciałem.
Kiedy opadli z jękiem na plecy, Diana miała uczucie, że ocalała z pożaru. Miles
oddychał ciężko, a potem wyciągnął do niej rękę i cichutko zachichotał.
- Di...
Może, gdyby nie jego wesołość, zareagowałaby spokojniej. Ale ten śmiech ją drażnił.
- Wyszło na moje - powiedziała nienaturalnie obojętnym głosem. - Seks. Łączy nas
seks i nic więcej.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tym razem uciekła Diana. Narzuciła jakieś ubranie, wskoczyła do samochodu i
pojechała do Joan Dryden. Miała szczęście, jak sama potem przyznała, że działo się to w
nocy, kiedy ulice Londynu bywają puste.
Joan spojrzała na nią jednym okiem i bez słowa, z filiżanką gorącej herbaty, wysłała
do łóżka. Następnego dnia odwiozła roztrzęsioną przyjaciółkę do domu, ale Milesa już
nie było.
Pokój dzienny wyglądał jak pole bitwy: przewrócone krzesło, na podłodze mnóstwo
zmiętych papierów. Joan zmarszczyła brwi.
- Wystąpię o zakaz molestowania powódki na czas postępowania rozwodowego -
powiedziała rzeczowo.
- Nie! Nie rób tego. On tu nie wróci.
- Jesteś pewna?
- Najzupełniej.
- Cóż... - wzruszyła ramionami - twoja sprawa. Mam nadzieję, że wiesz, czego chcesz.
Tak czy inaczej, porozumiem się z jego adwokatem. O ile wiem, on korzysta z Hendona?
- Tak... Chyba tak.
Diana wyglądała na niezbyt przytomną. Odpowiadała jak automat, monosylabami.
Joan dotknęła jej ramienia.
- Musisz teraz myśleć o przyszłości. Przewidywać fakty. Zacznij od książki
rachunkowej. Sprawdź, czy bedziesz w stanie opłacić rachunki. Życie ci się trochę skom-
plikuje, zwłaszcza, jeżeli zabraknie pieniędzy. Uważaj na siebie i weź się w garść.
Diana odprowadziła ją do wyjścia i zatrzasnęła mocno drzwi. Dobre sobie! Weź się w
garść... Uważaj na siebie! A co innego robi od początku małżeństwa? Przecież to nie
Miles zajmował się przyziemnymi sprawami. Praktyczne życie go przerastało. Zawsze
niecierpliwy, daleki, nieobecny myślami. Tylko w chwilach ich rozpaczliwej, niepo-
skromionej namiętności odsłaniał się przed nią... Pozornie! Nie. Tamte wybuchy
pożądania wcale nie skracały dystansu między nimi. Były taką samą maską jak spokój,
chłodna obojętność i nieznośne milczenie za dnia.
Dość szybko zrozumiała, że jedyne, co jej w tym małżeństwie pozostawało, to zająć
się sobą, zamiast oczekiwać beznadziejnie miłości, której zabrakło. Ich wzajemne pożą-
danie maskowało obojętność Milesa. Ale nie tylko to... Również bezradność Diany wobec
układu, na który nie potrafiła wpłynąć.
Skorzystała z wszystkich rad Joan. Sporządziła listę umów, które już zawarła i drugą,
wstępnych propozycji, które nadeszły w czasie jej nieobecności. Wpisała dane do
komputera, a ten zaplanował pracę firmy doradczej Diany Tabard na najbliższe pół roku.
Z głodu nie umrę, pomyślała z satysfakcją.
Bardzo długo wpatrywała się w notatki dotyczące apartamentu księżniczki. Nie
musiała pracować w zamku Milesa. Z drugiej strony, gdyby w ogóle nie odpowiedziała na
propozycję Galatasów, wyglądałoby to na tchórzostwo. A Diana nie miała zamiaru
uciekać.
Przed północą oferta z fachową opinią oraz kosztorysem prac restauracyjnych w
zamku Galatas leżała wydrukowana i gotowa do wysłania.
Diana wstała od biurka i wyprostowała nad głową zdrętwiałe ramiona. Słysząc
własny oddech, przypomniała sobie nagle, że jest całkiem sama w zbyt dużym, otulonym
nocą mieszkaniu. Zagryzła wargi. Nie sama. Samotna bez Milesa. Jej skóra domagała się
dotyku jego palców. Opuściła bezradnie ręce i ukryła w nich twarz.
- To musi się wreszcie skończyć - powiedziała głośno przez zaciśnięte zęby. -
Szlaban. Dość już dziecinnego oszukiwania się, że jakoś tam będzie. Nie chcę go widzieć
na oczy. Nigdy więcej! Jestem wystarczająco dorosła, żeby sobie poradzić z własnym
życiem.
Przez cały następny miesiąc pracowała po czternaście godzin na dobę. Automatyczna
sekretarka odseparowała ją od reszty świata. Niepotrzebnie, bo Miles nie pisał ani nie
próbował dzwonić.
Kilka razy odwiedziła rodziców. Mieli rację. Adwokat zaręczył, że dom pozostał
własnością państwa Silków. Miles Tabard spłacił z ich poręczenia wszystkie raty.
Czuła przez skórę, że rodzice nadal się z nim widują. Kiedyś, w sobotę wieczorem,
ojciec oglądał w telewizji program o najnowszych odkryciach naukowych.
- To nie na moją głowę - mruknął pod nosem. - Miles będzie musiał mi wytłumaczyć.
- Tato...
Ale Constance Silk przerwała im pod jakimś błahym pretekstem, zmieniając temat.
Ach, więc to tak... Diana została u nich na niedzielę, z silnym postanowieniem, że
„przesłucha" na tę okoliczność zarówno matkę, jak i ojca. Każde z osobna, żeby sobie nie
podpowiadali. Rano okazało się, że ma mnóstwo zajęć: przeflancować jakieś kwiatki,
przynieść z farmy śmietanę, kupić ojcu gazety.
- W porządku, mamo - zgodziła się ze stoickim spokojem. - Wszystko załatwię, ale
potem i tak porozmawiamy. Nie wykręcisz się.
- Oczywiście, kochanie, oczywiście.
Jednak to nie z winy pani Silk nie doszło do rozmowy. Wracając na piechotę z farmy,
Diana zasłabła. Zielona na twarzy, cudem dotarła do domu o własnych siłach. Matce
wystarczyło jedno spojrzenie. Złapała ją w ramiona i posadziła na progu, z głową między
kolanami. Ojciec zbladł jak ściana.
- Nie ma co wpadać w panikę, Frank. Zaszkodziło jej słońce, nic więcej.
Rzeczywiście, po obiedzie czuła się już zupełnie normalnie. Wróciła do domu
samochodem, zapominając o całym incydencie.
Rano, niestety, zaczęło się od nowa. Wstała późno, z ciężkimi powiekami i uczuciem,
że w jej żołądku dzieje się coś strasznego. Miała mdłości. Ponieważ następnego dnia
historia się powtórzyła, Diana poszła do lekarza. Nigdy w życiu nie chorowała, a tu
raptem kolejny stracony dzień, teraz, kiedy tyle pracy...
Lekarz okazał się młodym, bardzo wesołym człowiekiem. Z pobłażliwą miną, za
którą miała ochotę go zabić, wysłuchał opowieści o wypadku w Grecji oraz jej wątpli-
wości, czy to nie są przypadkiem spóźnione objawy lekkiego wstrząsu mózgu...
- Droga pani, poczekamy na wynik testu, ale stawiałbym raczej na lekkie objawy
wczesnej ciąży. Moje gratulacje.
Następnego dnia nie pamiętała, w jaki sposób wydostała się z gabinetu i dotarła do
domu. Na pewno trzęsła się z zimna. Ogarnęła ją panika. Przerażające uczucie, że dała
się złapać w pułapkę zdarzeń, nad którymi nie panowała.
Nie musiała czekać na wynik testu. Była absolutnie pewna od chwili, kiedy
sympatyczny doktor wymówił to słowo. Spodziewa się dziecka. Jego dziecka.
- I co ja teraz zrobię? - spytała pustego ekranu komputera.
Gdyby powiedziała rodzicom, oszaleliby z radości. Radziliby jej wrócić do Milesa.
Nie! A jednak. A jednak...
Miles miał prawo wiedzieć. Zawsze potępiała kobiety, które uważały inaczej. Ale
gdyby się w tej chwili przyznała? Czego mogła się spodziewać po Milesie? I pytanie zna-
cznie ważniejsze: czego naprawdę chciała.
Diana zamknęła oczy.
Przyznaj się... Czuła rosnącą pogardę dla samej siebie. Chcesz powrotu do fantazji.
Miles, który cię kocha. Miles, który pragnie tego dziecka i przeprowadzi cię za rączkę
przez wszystko, czego się boisz: lekarzy, szpitale i całą tę biurokrację. Nie chcesz tego
robić sama, nie chcesz nawet sama rodzić. A wiesz, czego pragniesz najbardziej? Milesa!
Bez względu na dziecko. Jesteś bez charakteru. Nie wiedziałaś, skąd się biorą dzieci?
I tak przez cały dzień, a potem kolejne długie dni, od rana do wieczora... Pod jakimś
zmyślonym pretekstem nie pojechała w weekend do rodziców. Matka umiała patrzeć
takim przenikliwym wzrokiem... Może już się domyśliła?
Każdego ranka budziła się z przekonaniem, że powinna powiedzieć Milesowi. Z
łatwością by go odnalazła... Jeżeli przygotowywał referat na moskiewskie spotkanie,
pewno mieszkał w Oxfordzie. Joan Dryden mogła zadzwonić do jego adwokata.
Diana jednak milczała.
Zamknięta w domu, pracowała od świtu do nocy, a kiedy nie mogła zasnąć, dziergała
czapeczki dla swojego zimowego dziecka. Zdawała sobie sprawę, że czas biegnie
nieubłaganie, i że wkrótce szydło samo wyjdzie z worka. Ale milczała dalej, coraz
bardziej przerażona.
Aż tu nagle pewnego dnia, bez żadnego uprzedzenia, wpadła jak bomba Susie. Stała
za progiem, zrobiona na bóstwo, obwieszona biżuterią, czekając, aż Diana odzyska
mowę.
- Ach, to ty...
- Jesteś zajęta?
- Niestety tak, Susie. Wybacz, ale wypijemy szybką kawę i muszę wracać do pracy.
Terminowe zobowiązanie... rozumiesz.
- Tak właśnie myślałam - Susie usiadła, nie czekając na zaproszenie - że starczy ci
rozsądku, żeby nie wracać do Milesa. Chris miał inne zdanie... zresztą nie to było przed-
miotem naszego sporu.
- Życzysz sobie kawę z mlekiem? - Twarz Diany przeobraziła się w kamienną maskę.
- Na pewno słyszałaś te wszystkie plotki. O nim i żonie faceta, z którym pracował.
Tak, poproszę z mlekiem i odrobiną cukru. Dlatego właśnie odwołali zaplanowaną
podróż. Biedaczek odkrył, że żona kręci z Milesem i kompletnie się załamał. - Podniosła
do ust filiżankę. - Hmm... Od początku sądziłam, że nie bez powodu zabrał się do
sklejania waszego małżeństwa. Stary lis... Myślał, że ukróci w ten sposób plotki i pogodzi
się z kumplem. Musi mu cholernie zależeć na tej współpracy. Nie sądzisz?
- Sądzę, że masz język żmii i pusto pod sufitem - powiedziała z prawdziwą ulgą,
wprawiając Susie w osłupienie. - Gilmanowie są przyjaciółmi Milesa, a on, w prze-
ciwieństwie do ciebie, nigdy nie robił świństw przyjaciołom.
- Tak dobrze go znasz? - Mimo warstwy makijażu, jej twarz oblała się pąsem.
- Wystarczająco dobrze, żeby dać sobie uciąć rękę, że nie wystawia do wiatru
przyjaciół.
Susie wybuchnęła zjadliwym wymuszonym śmiechem.
- Nie przejmuj się! Wszystko można zatuszować. Mąż wylądował w jakimś
akademickim wariatkowie, oddana żonka siedzi w domu, żeby trzymać rękę na pulsie, a
Miles... Okopał się w zamku i zgrywa farmera! Zanim się znudzi i wróci do swoich
jajogłowych profesorów, musi zdobyć ciebie, do roli parawanu.
- To śmieszne, co mówisz. Miles nie potrzebowałby żadnego parawanu. W
środowisku akademickim ludzie wymieniają się żonami dla sportu. Czasami grają na
punkty.
- Tylko że Milesowi - rozpromieniła się Susie - nawet cudze żony wydają się
zbytecznym ciężarem. Taki już jest! Lubi podróżować tylko z bagażem podręcznym.
Zauważyłaś, prawda? Nie wplątuje się w żadne stałe układy.
- Kiedyś się wplątał... - Diana powiedziała do siebie, odruchowo zamykając oczy.
- Kochanie! Masz bielmo na oczach. Miles był kawalerem przez trzydzieści sześć lat!
Uganiały się za nim wspaniałe dziewczyny. Setki panienek: do wyboru, do koloru. Więc
jak myślisz, dlaczego się nie żenił? Bo nie czuł takiej potrzeby! Kiedy cię zobaczyliśmy po
raz pierwszy, no wiesz, kochanie, szczerze mówiąc, nikt z nas nie mógł zrozumieć. W
końcu Chris doszedł do wniosku, że Miles nie mógł cię zdobyć w inny sposób. Jak ci się
podoba ta wersja, kochanie? Brzmi sensownie, prawda? Diana zbladła.
Przypomniała sobie tamte wieczory, kiedy Miles odprowadzał ją do akademika, a
potem siedzieli do świtu, pijąc kawę za kawą. Chciał więcej. Rozbierał ją wzrokiem, na-
mawiał, przekonywał, że lgną do siebie wzajemnie, że przecież są dorośli... Ona się
wahała. Nie z wyrachowania, ale to uczucie zmysłowej fascynacji było tak silne i dotąd
nieznane... Bała się.
Co za ironia losu. Wykrzyczała Milesowi, że nic ich nie łączy poza seksem, a teraz
Susie mówi jej to samo.
- No i cała tajemnica. - Oczy Susie błyszczały jak w gorączce. - Gdybyś od razu poszła
z nim do łóżka, po trzech miesiącach miałabyś kochasia z głowy, jak my wszystkie. A tak,
rozwody, kłótnie, ucieczki... Warto było?
Diana oddychała głęboko i ostrożnie. Susie wariuje z zazdrości, powtarzała sobie w
duchu. Tylko dlaczego? Miles biegł do niej na kiwnięcie palcem. Kto tu ma w końcu
powody do zawiści?
- Było, minęło, Susie. Po co wracać do przeszłości. Powiedz mi lepiej, czy to
wyłącznie towarzyska wizyta, czy masz jakąś sprawę?
- Pokój księżniczki. Ten Włoch, którego nam podrzuciłaś, powiedział, że jeśli całość
ma wyglądać autentycznie, trzeba zrobić specjalną farbę w Anglii. Polecił ciebie.
Diana zamknęła oczy, przeklinając w duchu niedźwiedzią przysługę Francesca.
Pewnie to wymyślił w odruchu wdzięczności za skuteczną rekomendację. Niech to diabli!
Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.
- Jestem naprawdę okropnie zajęta. Czekalibyście na tę farbę nie wiadomo jak długo.
- Jeden weekend - przerwała Susie. - Włoch uważa, że akurat tyle by ci to zajęło.
Zrobisz zdjęcia, weźmiesz próbki starej farby i złożysz zamówienie w jednej z firm, które
znasz. I koniec. Oni sami ją przyślą.
Argumenty Susie były nie do zbicia.
- W porządku. Jeden weekend. - Położyła bezwiednie rękę na brzuchu. - Ale jak
najbliższy.
Dimitri przyleciał po nią własnym samolotem. Wylądowali na małym prywatnym
lotnisku, gdzie czekał na nich mercedes Galatasów. Pożegnali się z pilotem i wsiedli ra-
zem do samochodu.
- Często spędzasz tu weekendy?
- Przyzwyczaiłem się. - Wzruszył ramionami, dziwnie przygnębiony, jakby nie ten
sam Dimitri, którego poznała w kwietniu. - Licho wie, po co tam jadę. Nie mam pojęcia,
w co gra Susie. Jaki numer wytnie mi tym razem.
Odkręciła głowę, żeby nie dostrzegł współczucia w jej oczach. Sama nie znosiła
litości.
- Wiesz, że poprosiłem ją o rękę?
- Tak. Tak myślałam. Przykro mi.
- Już myślałem, że zmądrzała. Że przestanie fruwać bez celu po całym świecie. Na to
wyglądało w ubiegłą zimę. Ale... - zaciął się na chwilę - wrócił Miles, no i poleciała za nim
jak na skrzydłach. Nic się nie zmieniło. Jak gdyby nadal byli dziećmi.
- Przepraszam, Dimitri, ale nie sądzę, żeby Miles traktował ją jak dziecko.
- Ależ tak. - Roześmiał się pogodnie. - Bo Susie jest dzieckiem. Za nic nie chce
dorosnąć. Żyje w świecie fantazji.
Na miejscu przywitała ich Maria, która z sobie tylko wiadomych powodów unikała
wzroku Diany jak ognia. Zanim szofer wypakował walizki, podreptała do kuchni,
mrucząc coś" pod nosem o kolacji.
W swoim pokoju Diana błyskawicznie się rozpakowała, usiadła przed lustrem i
rozpuściła włosy. Czesała je z przyjemnością, kiedy nagle otworzyły się z hukiem drzwi
łazienki. Podskoczyła na nogi, wypuszczając z rąk szczotkę.
- Kto... - wstrzymała oddech, ale ku jej rozbawieniu do pokoju wpadł jak burza
Dimitri.
- Czy wiesz, co zrobiła ta kobieta?!
- Maria?
- Nie! Oczywiście, ze nie Maria. Mówię o wiedźmie tego zamku. Nazywa się Susanna
Eleni Penelope Galatas. Chodź ze mną.
Przeprowadził ją przez łazienkę do sąsiedniego pokoju.
- Wyznaczyła mi tę sypialnię. Teraz rozumiesz? Rozumiesz, co się roi w jej zgniłym
umyśle?! Że my dwoje powinniśmy się pocieszyć.
- Może to pomyłka...
- Żadna pomyłka. Najnowsza gierka Susie. Założę się, że jej tu nawet nie ma.
- Co? Ale sama mnie prosiła, żebym przyjechała na weekend...
- Mnie też, droga przyjaciółko. Urządziła nam romantyczną schadzkę we dwoje.
- Nie wierzę. - Dianie zakręciło sie w głowie.
- No to zrobimy małe dochodzenie. - Nacisnął z furią dzwonek w ścianie.
Po minucie zapukała Maria. Wciągnął ją do środka i trzasnął drzwiami tak mocno,
że biedaczce zadrżały wargi.
- Gdzie jest hrabianka, Mario?
Spojrzała przepraszająco na Dianę i zaczęła mówić po grecku.
- Zatrzymały ją w Atenach niespodziewane obowiązki. - Dimitri poszarzał na twarzy.
- Dzwoniła rano do Marii. Ale ja z nią porozmawiam. Lada moment.
Wypadł z pokoju, jeszcze raz trzasnąwszy drzwiami.
- Jest mi niedobrze - jęknęła Diana, łapiąc się za brzuch.
Maria nie potrzebowała tłumacza. Posadziła ją na łóżku i delikatnie, jak dziecko,
ułożyła do snu.
Rano obudziły ją podniesione głosy na korytarzu. Miles? Raczej moja wyobraźnia
bawi się w złotą rybkę i spełnia najskrytsze życzenia, pomyślała gorzko. Ale ktoś wy-
mówił jej imię. Harmider narastał, głosy stawały się coraz wyraźniejsze, ale to nie
Miles... W drzwiach stała Susie: z rozwichrzonymi włosami, z trudem łapała oddech.
- Co się dzieje? - zapytała Diana.
- Cały dzień nie było cię pod telefonem. Myśleliśmy, że Dimitri miał wypadek.
Sprawdzaliśmy wszędzie, ale nikt niczego nie wiedział. Do głowy nam nie przyszło, że on
cię przywiózł prosto tutaj... Odchodziliśmy od zmysłów.
-My?
Susie nie zauważyła pytania, umykając gdzieś wzrokiem.
- Susie, co to za cyrk? Co ty wyrabiasz? Przecież obiecałaś...
Nie zdążyła odpowiedzieć. W drzwiach łazienki stał Miles. Zapanowała martwa
cisza. Dianie zaschło w gardle. Przełknęła ślinę, odruchowo poprawiając ramiączko ko-
szuli.
- Byli tu razem przez całą noc. - Susie odwróciła się do Milesa i zaczęła krzyczeć. -
Miałam mu właśnie powiedzieć, ze się pobierzemy. Myślałam, że mnie kocha, a ta
dziwka... Gdzie on jest?!
Diana wyskoczyła z łóżka, a „zdradzona" hrabianka wrzeszczała coraz głośniej. Jej
oczy pałały nienawiścią. Miles stanął pomiędzy nimi z nieprzeniknionym wyrazem
twarzy. Czy uwierzył w melodramat, którego autorką i bohaterką w jednej osobie była
kuzynka Susie? Może gardził nimi dwiema, a może...
Usłyszała klaśnięcie wymierzonego precyzyjnie policzka.
- To za dziwkę. No, dosyć, Susie - odezwał się łagodnym, ale stanowczym głosem. -
Znowu wyciągasz pochopne wnioski.
Gdzie się podziała tamta olśniewająca, błyskotliwa, elegancka kobieta? Dimitri miał
rację. Przypominała teraz bezradne skarcone dziecko. Łkała jak dziewczynka, której
odebrano lalkę.
- On... on...
- Nie wiesz jeszcze, co się stało. - Miles nie zmienił tonu.
- Ależ tak, wiem bardzo dobrze-wycedziła przez zęby i rzuciła się na rywalkę z dzikim
piskiem.
Jej ręka zawisła w powietrzu. Diana zdążyła zrobić unik, ale potknęła się o kant łóżka
i upadła.
- Dosyć! - usłyszała zduszony, zmieniony nie do poznania głos Milesa.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Susie zamilkła, ale nie poczuła się dostatecznie zmieszana ani upokorzona, żeby
wyjść. Wlepiła w Milesa swoje wielkie ciemne oczy.
- Och, Miles! -I rzuciła mu się prosto w ramiona. Diana wzdrygnęła się na tę scenę.
Gdyby na nią tak krzyknął, zapadłaby się pod ziemię. Czuła, że reszta krwi odpływa jej z
twarzy.
- Byli tutaj - chlipała Susie. - Wierz mi, całą noc razem.
Miles, niewzruszony, oderwał ją od siebie i posadził na krześle. Zaczęła szlochać ze
zdwojoną siłą. Skrzywił się z niesmakiem i odwrócił do Diany.
- No i co ty na to?
Wykonała bezradny gest. Patrzyła na jego zimną przystojną twarz, prawie nie mogąc
uwierzyć, że kiedykolwiek się dotykali.
Słowa uwięzły jej w gardle. Potrząsnęła głową jak niemowa.
- Sam widzisz, nawet nie zaprzecza!
- Miles, proszę... - Diana wydobyła z siebie błagalny szept.
- Diana mówi zawsze prawdę. - Nie odrywał od niej wzroku, choć mówił do Susie. -
Tylko prawdę, nawet jeśli jest przykra.
- Byli kochankami. Ona i Dimitri.
- Czy to prawda?
- Nie - zachrypiała Diana.
- Nie wierz jej! - Susie zaczęła wrzeszczeć jak opętana.
- Nie masz prawa jej wierzyć!
- Susie, znamy się od dawna, ale Dianę znam lepiej - powiedział zmęczonym, choć
nadal obojętnym głosem.
- Nie ma wątpliwości, kochana. Jeżeli Diana mówi, że nie spała z Dimitrim, to
znaczy, że nie spała. Koniec kropka. Musisz wreszcie skończyć z zabawą w udawane.
Niestety, kochanie, nie masz już czternastu lat, czy to ci się podoba, czy nie. Nie mogę cię
ratować z każdej opresji, w którą wpadasz z własnej woli. Mam swoje życie, a ty
zaczynasz mi je bardzo utrudniać. Moja żona podejrzewa, że łączy nas coś więcej niż
przyjaźń. To twoja sprawka, prawda? Przykro mi, kotku, ale musimy przerwać tę
absurdalną komedię pomyłek.
- Ona cię nienawidzi, Miles. - Susie wyglądała na przerażoną. - Musiałam jej
przysiąc, że ciebie tu nie będzie. Inaczej by nie przyjechała, rozumiesz?
- Wiem. Ale to wyłącznie nasza sprawa. Ja z kolei nie ponoszę odpowiedzialności za
twoje nieporozumienia z Dimitrim. Jasne?
- Ja nigdy...
- Ale tak jakoś wychodziło. Susie była bliska histerii.
- Każda miłostka, każda zawalona sprawa, niepowodzenie, samolot, na który się
spóźniałaś, hotel, którego nie raczyłaś zarezerwować, wszystko skrupiało się na mnie -
ciągnął bezlitośnie Miles. - To ja musiałem odkręcać, załatwiać, nadstawiać karku. A
kiedy śmiałem nie stawić się na rozkaz, wpadałaś w szał.
Susie poruszała bezgłośnie wargami, nagle odarta ze swojej urody, żałosna i
wylękniona. Diana nie mogła tego dłużej znieść.
- Dlaczego? - wybuchnęła. - Jeżeli kochałaś Dimitriego, dlaczego mu do diabła nie
powiedziałaś?! On chce się z tobą ożenić. Dlaczego wciągasz w to Milesa?
- Bo on jest mój! - wykrztusiła z dzikim grymasem na ustach. - Całe lata należał tylko
do mnie, do nikogo więcej!
- Mylisz się - powiedział twardo. - Nie należę do nikogo. Nigdy nie byłem niczyją
własnością i nigdy nie będę.
Diana poczuła się jak spoliczkowana i bezwiednie odwróciła głowę. Susie zauważyła
to natychmiast, wybuchając bezwstydnym obłąkanym śmiechem. Puściły ostatnie
hamulce.
- Myślałaś, że jest twój, co? Nie był. Ani przez minutę. Taka jesteś z siebie dumna, bo
powiedział, że nie kłamiesz? Cholernie zadowolona! Już, już miałaś nadzieję, że dosta-
niesz go w swoje łapy z powrotem. Guzik!
Diana czuła zażenowanie i nic więcej. To jakiś senny koszmar... Normalni ludzie nie
pokazują swoich wnętrzności, żeby budzić wstręt. Susie będzie strasznie żałowała, kiedy
się uspokoi.
Ale Susie przybierała coraz wyższe tony.
- Nigdy ci nie wierzył. Nigdy. Wiedział, że masz go za starego nudziarza. Wiedział, że
zabawiasz się z jego studentami, chodzisz z nimi na balangi, włóczysz się po nocach ze
swoimi rówieśnikami, kiedy on haruje jak wół. - Podeszła do Diany i syknęła jej prosto w
twarz: - Wiedział ode mnie!
- Kłamałaś. - Zamknęła oczy, czując, że pokój zaczyna wirować razem z nią.
- Mówiłam mu nieraz, że cię widziałam. Straszliwa maska nacierała, Diana widziała
już tylko oczy i wykrzywione usta. Serce biło jak oszalałe. Objęła szyję rękami.
- Widziałaś mnie...
- Pamiętasz zieloną suknię od Lalanda? Pokazała mi ją Solange, mówiąc, że kupiłaś
podobną. Powiedziałam Milesowi, że widziałam dziewczynę wychodzącą w zielonej
kreacji od Lalanda z mieszkania Simona Herriota. O piątej nad ranem, kiedy on nie
wrócił na noc. Powiedziałam mu nawet, że to pewnie nie ty, że ciebie nie stać na
Lalanda. Dobre, co?
Diana przypomniała sobie jego straszny wyraz twarzy, w tamtą noc przed balem.
Suknia miała być niespodzianką... Miles lubił, kiedy się dobrze ubierała. Co on wtedy
czuł?
- Bardzo sprytne - powiedziała bezbarwnym głosem, myśląc tylko o tym, żeby się nie
rozkleić. - Cały czas byłam zabawką w twoich rękach, prawda?
- Zrozumiałe - zachrypiał Miles i ruszył w kierunku Susie z takim wyrazem twarzy, że
Diana omal nie krzyknęła. - Powiedz mi, Susie, nigdy nie pomyślałaś, że kiedyś powinie
ci się noga, że zginiesz od własnego miecza?
- Nic nie rozumiesz...
- Och, rozumiem, rozumiem... Nie masz żadnych skrupułów, prawda? Zawsze
wiedziałem, że jesteś cwana i zepsuta do szpiku kości, że z nudów przewraca ci się w gło-
wie, ale niech mi Bóg wybaczy, takie potwory rodzą się tylko w koszmarnych snach.
Okazałem się naiwny, a to niewybaczalne...
- Nie powinieneś był się z nią ożenić. Nie pasowała do ciebie!
- A ty nie omieszkałaś jej tego powiedzieć...
- Nie musiałam niczego mówić. - Susie zaczęła się cofać. - Nie jest przecież głupia.
Ma oczy. Nie potrafiła ci dać tego, do czego byłeś przyzwyczajony, czego naprawdę
potrzebowałeś.
- A czego ja potrzebowałem? Oświeciłaś Dianę, że tylko ciebie? Powiedziałaś jej to
wprost?
- Niezupełnie. Tego też nie musiałam mówić. Sama widziała, co się dzieje.
- A co się działo?
- Nie bądź głupi, Miles! Każda kobieta dostrzegłaby to samo. Znikałeś z domu na
całe dni, a kiedy ja kiwnęłam palcem, leciałeś jak na skrzydłach. Nie trzeba być geniu-
szem, żeby wyciągnąć wnioski.
- Tak, rzeczywiście, starałem się, żebyś mniej boleśnie to odczuwała, że stałaś się
zawadą w moim życiu. Litowałem się nad twoim kompleksem trutnia, bo człowiekowi
zajętemu życie bezczynne wydaje się piekłem. Traktowałem cię jak bluszcz, który
zazdrości róży.
Susie skamieniała w najbrzydszym ze swoich grymasów. Zapadła martwa cisza.
- Czy możesz sobie wyobrazić - mówił coraz słodszym głosem - że do chwili poznania
Diany myślałem, że wszystkie kobiety są takie jak ty? Szukające poklasku, sztuczne,
wdzięczące się przed lustrem mimozy, samolubne i małostkowe. Myślałem, że wszystkie
pakujecie się w kłopoty tylko po to, żeby jakiś głupi facet dał się nabrać i biegł wam na
pomoc. Osaczacie go, jeśli tylko podejdzie zbyt blisko. Popełniłem zasadniczy błąd, do
głowy mi nie przyszło, że możesz być tak niebezpiecznie złośliwa. Mając taki pokrętny
charakter nie czuje się żadnych wyrzutów sumienia, co, Susie?
Susie zaczęła trząść się jak w febrze i nagle, jakby po omacku, z niewidzącymi oczami
podbiegła do Diany.
- Ty! To wszystko przez ciebie! To ty go nastawiłaś przeciwko mnie!
Diana zauważyła jej drobne pięści na wysokości swoich oczu, usłyszała własny krzyk
i osunęła się na podłogę. Potem, jakby z oddali, głos Milesa, ciąg siarczystych prze-
kleństw i odjazd w mrok.
Kiedy Diana odzyskała przytomność, promienie słońca przedzierały się przez nie
dosunięte kotary. Nie poznawała mebli ani ścian, dopiero zapach jaśminu przywrócił jej
pamięć.
- O, Boże! - Podniosła się gwałtownie.
- No, nareszcie - usłyszała radosny głos Milesa, który siedział na kanapie z
wyciągniętymi niedbale nogami i poduszką pod głową. - Czujesz się lepiej? - Podszedł do
łóżka i uklęknął na podłodze.
- Tak, oczywiście. Dziękuję.
- Na tyle dobrze, żeby ze mną porozmawiać? - Musnął dłonią jej policzek.
- O czym?
- O nas, rzecz jasna.
- Nie tutaj. To znaczy, nie teraz, nie w tej chwili. Muszę wstać i ubrać się. Daj mi
trochę czasu.
- Czasu na włożenie zbroi, Diano?
- Nie. Byle czego.
- Zgoda. - Roześmiał się. - Nawet dobrze by było...
- Jeżeli mamy rozmawiać sensownie, musisz mi obiecać, że...że...
- Będę trzymał ręce z daleka od ciebie?
- Ostatnio przychodziło ci to z trudem.
Czego noszę konsekwencje, uśmiechnęła się do swoich myśli.
- Proszę bardzo - ściszył głos. - Obiecuję. Niech to będzie miła dyskusja na
neutralnym gruncie, w pełnej zbroi, przy ogrodowym stoliku, który zagwarantuje nam
konieczny dystans. Jeśli życzysz sobie przyzwoitki, nie ma sprawy.
Nawet z dwiema przyzwoitkami nie czułaby się bezpiecznie. Zdradzało ją własne
serce i własne ciało, już tyle razy, pomyślała gorzko.
- To nie będzie konieczne - odezwała się uprzejmie. - Dziękuję.
- Poproszę Marię, żeby przyniosła śniadanie. Czekam na tarasie.
- Świetnie.
Zmierzyli się wzrokiem. Diana zacisnęła palce na kołdrze, a on spojrzał na nią z
ironiczną, bardzo smutną miną. Wzruszył lekko ramionami, wreszcie odwrócił się na
pięcie i wyszedł.
Zerwała się z łóżka, wyjęła z walizki ubranie i zniknęła w łazience. Poranne mdłości
ustąpiły jak ręką odjął, kiedy zanurzyła się w ciepłej wodzie. Musi być odprężona... Ab-
solutny spokój, żadnego podnoszenia głosu, zimna beznamiętna rozmowa.
Nagle roześmiała się głośno. Czy kiedykolwiek w życiu poczuje się beznamiętnie w
obecności Milesa?
Tak czy inaczej, musi próbować. Wskoczyła w robocze dżinsy i bawełnianą bluzkę.
Wyszczotkowała włosy i upięła je na czubku głowy. Spojrzała w lustro i zobaczyła w nim
bladą przezroczystą twarz. Trudno. Wygląda coraz gorzej.
Czy to możliwe, że Miles sam w końcu zauważy jej ciążę? A jeśli już się domyśla?
Wszystko jedno. Coś musi mu powiedzieć... Przecież mają rozmawiać o przyszłości.
Zagryzła wargi. Kompletny chaos w głowie. Nie potrafi podjąć żadnej decyzji.
Wyprostowała ramiona i wyszła do ogrodu.
Miles podniósł się na jej widok i wskazał uprzejmie tacę z parującą kawą, jogurtem,
miodem oraz słodkimi bułkami.
- Śniadanie. Maria bardzo się martwi twoim stanem. To w jej stylu. Mnie przywitała
raczej ozięble. Myślała, że przyjechałaś na lewy weekend z Dimitrim - powiedział tak,
jakby rozmawiali o pogodzie.
- Dlaczego?
- Bo jesteś moją żoną. Ona ma konserwatywne poglądy.
- Nie o to mi chodzi. Dlaczego tak pomyślała?
- Przyznasz, że na to wyglądało. Ludzie nie wierzą w cudowne zbiegi okoliczności,
zwłaszcza w takich sprawach. Susie też was podejrzewała.
- Ale ty podobno nie...
- Nie. Ja nie.
Diana postanowiła nie wyciągać pochopnych wniosków. Ani z troski Marii o jej stan
zdrowia, ani z kredytu zaufania, jakim obdarzył ją Miles. Sięgnęła po dzbanek.
- Susie ocenia ludzi i zdarzenia z własnej perspektywy.
- Właśnie. Delikatnie mówiąc. Ale potem dzieli się swoimi spostrzeżeniami z całym
światem. Niesamowite jest to, że ludzie wciąż jej wierzą.
- Ona sama wierzy w to, co mówi. Dlatego jest taka przekonywająca.
- Tak, chyba masz rację. - Rzucił jej łagodne, powłóczyste spojrzenie. - Wyrządziła
nam sporo złego.
Diana zawahała się. Nalała kawę do dwóch filiżanek, potem w swojej długo mieszała
mleko, zbierając myśli.
- Gdyby pomiędzy nami wszystko było dobrze - zaczęła wolno - Susie nic by nie
wskórała.
- Więc co było nie tak?
- A ty nie wiesz?
- Mam swoją teorię - w jego głosie zabrzmiała ironiczna nuta - ale ciekaw jestem
twojej.
- Powiedziałabym, że od samego początku nie pasowaliśmy do siebie. - Zarumieniła
się, mówiąc nieprawdę. - Popełniliśmy błąd.
- Ciekawe... - Wystawił twarz do słońca. - Powiedziałbym, że na początku lepiej już
być nie mogło. A może nie pamiętasz?
- Pamiętam.
- Pełne porozumienie, fascynacja umysłowa... Nie mówiąc o sercach i ciałach.
Położył rękę na jej nadgarstku. Diana podskoczyła, ale nie cofnęła dłoni. Czuła
pulsującą pod jego palcami krew.
- Nie mówiłam o seksie.
- Ja też nie. - Chłodnym kciukiem zaczął ją delikatnie głaskać.
- Nie rób tego! - Wyrwała rękę.
- Dlaczego?
- Dla ciebie to po prostu gra, tak?
- Co?
- Susie okazała się zawadą. Bluszczem. Jak wiele innych panienek. A ja znam swoje
miejsce i nie pcham się tam, gdzie mnie nie zapraszają. Myślisz, że pochlebiasz mi swoją
namolnością?
- Nie miałem zamiaru ci pochlebiać. - Rozbawiony uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- Wszystkie jesteśmy takie same i wszystkie równo traktujesz. Używasz mnie do
swoich gier. Więc nie jesteś lepszy od Susie! Wyznaczasz sobie jakiś cel, a potem prze-
stawiasz ludzi jak pionki na szachownicy. Aż do skutku. Jak ci się znudzi zabawa,
mieszasz pionki i grasz od nowa.
Długie milczenie. Miles nie odpierał wprost żadnego ataku.
- Gdyby to była prawda, nie powinienem mieć u ciebie żadnych szans, prawda?
Mówił spokojnie i beznamiętnie, co doprowadzało Dianę do pasji. Zamknęła oczy.
Przypomniała sobie plotki o żonie przyjaciela. To wcale nie brzmiało nieprawdopo-
dobnie...
- Kiedy powiedziała, że chcesz mnie wykorzystać jako parawan, nie uwierzyłam...
- O czym ty, do licha, mówisz?
- Myślałeś, że to do mnie nie dotrze? Steve jest chory, prawda? Dlatego musieliście
wrócić. Z powodu Hilary?
- Hilary? - Patrzył na nią z przerażeniem, jak gdyby zaczęli mówić różnymi językami.
- Nie próbuj udawać, skoro sam prosiłeś o rozmowę! Steve zrobił się podejrzliwy,
tak? A ty potrzebujesz jego współpracy, więc trzeba go było w jakiś sposób przekonać.
- Ach... - Coś zaczynało mu świtać. - Hilary Gilman jest tym problemem.
- Więc przyznajesz - powiedziała zdławionym głosem, odwracając się do Milesa
plecami.
- Niczego nie przyznaję. Jedyny kłopot miałem z Hilary po naszym ślubie, kiedy
rzuciła mi się do oczu z twojego powodu. Podobno postąpiłem nieludzko wobec kolegów
i, oczywiście, im szybciej cię zwrócę, tym lepiej.
- Co proszę?
- Diano... - Położył ręce na jej ramionach i cierpliwie czekał, aż spojrzy mu w twarz. -
Posłuchaj, moja... Diano, wysłuchaj mnie. Hilary Gilman jest moją przyjaciółką.
Właściwie była, bo teraz obwinia mnie za chorobę Steve'a.
- Nieodwracalne załamanie nerwowe?
- Boże, nie! Skąd ci to przyszło do głowy? Złapał jakiegoś dziwnego wirusa. Sytuacja
wyglądała groźnie. Był już wtedy wykończony pracą, stan się nie poprawiał, no i rze-
czywiście załamał się trochę. Tym, że musiał przerwać robotę i odwołać nasz wyjazd.
Hilary powiedziała, że to moja wina, bo narzuciłem mordercze tempo. Rzeczywiście, w
ten sposób próbowałem zapomnieć...
- Ale Susie powiedziała...
- Znów Susie! No więc dobrze, miejmy to raz z głowy. Powiedz, jaką historię ułożyła
Susie. Doprowadziłem do paranoi Steve'a, żeby móc spokojnie pocieszać Hilary?
- Nie - pokręciła głową. - Steve załamał się przez was. Dlatego...
- Dlatego co?
- Dlatego chciałeś, żebym wróciła.
- Ach tak. Teraz rozumiem, skąd ten parawan. Jednak dziwię się. Jest mi przykro, że
nie znałaś mnie na tyle...
- Myślę, że znałam - westchnęła ciężko. - Gdyby ci zależało na Hilary, nie trzymałbyś
tego w tajemnicy, bez względu na ryzyko zawodowe.
- Aaa, Bóg zapłać za pochwałę mojego charakteru, nawet jeżeli zasady moralne
pozostawiają sporo do życzenia.
- Tak naprawdę... - Diana zaczerwieniła się i spuściła głowę - nie uwierzyłam jej.
Powiedziałam Susie, że to nie w twoim stylu...
- Wiem, że znasz mnie lepiej niż Susie. I gdyby nie ślepa zazdrość...
- Nie jestem zazdrosna!
- Ależ jesteś, jesteś - powiedział z dumą i zadowoleniem, jak prawdziwy
komplement.
- A ty jesteś najbardziej aroganckim i zarozumiałym facetem, jakiego znam.
Pozbawionym skrupułów. - Wzięła głęboki oddech i spoważniała. - Wiem, że ciebie to
śmieszy. Obiektywnie rzecz biorąc, pewnie masz rację, ale ja na twój widok tracę resztki
poczucia humoru. Nic na to nie poradzę.
- Interesujące. - Uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Raczej nieznośne. Żyć się odechciewa, kiedy człowiek traci dystans i nie potrafi się
śmiać.
- Przeciwnie. Od dawna nie słyszałem zdania, które by mnie tak zachęciło do życia.
Więc jednak ci zależy.
Patrzyła odważnie w jego twarz. Przestał się uśmiechać. Wstał gwałtownie, ale nie
próbował jej dotknąć.
- Zależy ci trochę na mnie, prawda?
Diana wykonała bezradny gest i odwróciła głowę.
- Diano...
Zacisnęła mocno powieki, żeby nie uronić ani jednej łzy. Długo milczała, przełykając
ślinę.
- Błagam, nie zmuszaj mnie do takiego wyznania. Zabrałeś mi już wszystko. Zostaw
choć trochę godności, dobrze?
- Czy pomogę twojej urażonej godności, jeśli powiem, że cię kocham? Że odkąd się
rozstaliśmy, nie przeżyłem jednego szczęśliwego dnia? Że zrobię wszystko, co tylko
chcesz, bylebyś wróciła. Boże, nie miej takich zdziwionych oczu. Wszyscy o tym wiedzą,
oprócz ciebie.
- Wszyscy-odpowiedziała jak echo.
- Chris. Twoja matka i ojciec. Moja matka.
Pomyślała o rodzicach, którzy nie przyjmowali do wiadomości, że rozstała się z
Milesem na zawsze. Patrzyli na nią pobłażliwie, kiedy mówiła o rozwodzie. Widywali się
z nim, darzyli niezmienną sympatią i wierzyli w każde jego słowo.
- Czy oni wszyscy wiedzą, kiedy mówisz prawdę?
- A co ja ci takiego zrobiłem, czym sobie zasłużyłem na brak zaufania?
Nareszcie pytanie, na które znała odpowiedź.
- Porzuciłeś mnie. A wcześniej, przez kilka tygodni, traktowałeś jak mebel.
Myślałam, że oszaleję. Skąd miałam wiedzieć, co robiłeś przez te wszystkie wieczory,
kiedy nie nocowałeś w domu? Mogła to być Hilary Gilman, Susie albo którakolwiek z
twoich bardzo mądrych, wyrafinowanych przyjaciółek. Skąd mogłam wiedzieć?
- Bo znasz mnie.
- Czyżby?
- Wiesz, że tak jest. Ty jedna mnie znasz. Di... naprawdę sądziłaś, że pociągają mnie
mądre, wyrafinowane koleżanki z uniwersytetu? - Przez kilka sekund nie odrywał od niej
wzroku i hipnotyzował swoją odzyskaną radością. .. - To po co bym się tak strasznie
trudził, żeby zdobyć ciebie?
- To brzmi rozsądnie. - Diana traciła ochotę do walki. Coraz śmielszy uśmiech igrał
na jej wargach.
- Czy to, że wariuję na twoim punkcie, wzbudzając powszechną litość, nie wydaje ci
się rozsądnym argumentem?
- Niewystarczającym.
- Może zachowywałem się głupio, kiedy mieszkaliśmy razem, ale ściągnąłem cię do
zamku, łaziłem za tobą jak cień, kochaliśmy się... sądzisz, że to z nudów? Pusta gra?
- Miles - Diana zarumieniła się - przyciągamy się jak dwie połówki magnesu, od
samego początku, ale to nie znaczy...
- Że można mi wierzyć, czy że zależy mi na mojej zgubionej połówce jak na niczym
innym w życiu?
- Miles... musisz zrozumieć, że kiedy mnie zostawiłeś, czułam się zdruzgotana. Nigdy
tego nie zapomnę. Wiedziałam, że coś się dzieje nie tak, ale nie rozumiałam, na czym
polega moja wina. Co ja takiego zrobiłam? Moje życie rozpadło się na tysiąc kawałków i
w ogóle przestało być życiem. Kiedy je trochę pozbierałam, przysięgłam sobie, że nikt
nigdy więcej nie potraktuje mnie w ten sposób. Tylko dlatego, że trafiliśmy tu na siebie...
- Nie trafiliśmy na siebie przypadkiem, kochanie. Wszystko zostało precyzyjnie
zaplanowane. To ja wymyśliłem renowację apartamentu księżniczki. Wciągnąłem do
spisku Chrisa, prawie na siłę. Musiałem się z tobą spotkać, a twój adwokat był
niewzruszony. Nawet twoi rodzice nie chcieli dać mi adresu. Boleli nad nami, pocieszali
mnie, ale powiedzieli, że wola ich córki jest święta. A ty nie chciałaś mnie widzieć. Więc
zacząłem działać. Możesz nazwać to manipulacją, posługiwaniem się ludźmi, ale wierz
mi, ja też czułem się zdruzgotany. Gotowy na każde szaleństwo, byle cię odzyskać.
Nie wygląda teraz na desperata, pomyślała. Chłodny, pewny siebie, panujący nad
sytuacją.
- Mieliśmy być sami, ale w paradę weszła Susie. Jakżeby inaczej, szósty zmysł!
Zapowiedziała swoją wizytę w ostatniej chwili, pewnie po kolejnej kłótni z Dimitrim.
Próbowałem ją zniechęcić, ale... - Machnął ręką. Pozostawało tylko ściągnąć
narzeczonego, żeby dotrzymywał jej towarzystwa.
- Dlaczego nie próbowałeś odwołać mojego przyjazdu?
- Nie mogłem się ciebie doczekać. Po prostu. Powiedziałem Marii, żeby cię
przyprowadziła prosto do mnie. Tylko do mnie.
- Więc to nie była pomyłka...
- Jednak... bez przesady, nie miałem zamiaru przyjąć cię w łóżku. Przyjechałaś
niespodziewanie. Tłumaczyłem ci przecież.
- Ach tak!
- Uspokój się, proszę. - Chwycił w powietrzu jej dłonie i zamknął w swoich rękach. -
Naprawdę nie miałem żadnych podejrzanych zamiarów. Dopiero kiedy cię zobaczyłem,
kompletnie straciłem głowę. Byłaś taka piękna. Jeszcze delikatniejsza niż przed
rozstaniem. Krucha i urażona. Pomyślałem, że nie ma mowy o tanich gierkach, że nie
zrobię żadnego fałszywego kroku. Wtedy już wiedziałem na pewno, że to najważniejsza
sprawa w moim życiu.
- Nienawidziłam cię.
- Dało się zauważyć.
- Za to, co poczułam wbrew sobie, na sam twój widok.
- To znaczy?
- Od pierwszej chwili... - Oddychała ciężko, ale z uniesioną brodą patrzyła mu prosto
w oczy, gotowa wykrztusić całą prawdę. - Kiedy tylko odwróciłeś głowę i wyciągnąłeś
rękę. Byłam wściekła i zawstydzona.
Miles nabrał powietrza. Utkwił w oczach Diany napięte spojrzenie, jak gdyby chciał
ją przykuć do jednego miejsca i zatrzymać czas.
- Niby miałam to za sobą, prawda? Byłam silna i wyzwolona. Nie potrzebowałam
nikogo. Aż tu nagle zjawiasz się i burzysz w sekundę to, co budowałam przez dwa lata!
Co za wstyd... Ogarnęło mnie przerażenie.
- Przerażenie?
- Pomyślałam: pragnę tego faceta bardziej niż kiedykolwiek. Nie mogę bez niego żyć
i nie mogę go mieć.
- Boże, kochanie... - przyciągnął ją do siebie i objął. Potem całował gwałtownie oczy,
policzki, szyję, mrucząc niezrozumiałe zaklęcia. - Wyrachowany drań? Pusta gra, tak? -
pytał drżącym głosem.
- Nie. - Diana dotknęła jego twarzy. - Całkiem szalona...
- Namiętność. Na pewno szukałaś tego słowa.
- Namiętność może być zdradliwa.
- Nie. Pomiędzy nami nie może. Gdybyśmy się jej poddali bezwarunkowo, słuchali
własnych uczuć, zamiast plotek, pomówień, kłamstw innych ludzi, nigdy nie doszłoby do
rozstania. Przyznasz mi rację? Czy może zbierasz nowe siły do walki?
- Nie na długo starczyło mi tych sił, prawdę mówiąc...
- Tak, pamiętam.... Nie raczyłaś ze mną rozmawiać, traktowałaś jak powietrze, i ni
stąd, ni zowąd, kiedy wypłynęliśmy w morze, powiedziałaś coś o szczeniackim popisy-
waniu się na rufie. Pomyślałem sobie: dobra nasza, patrzy na mnie, więc jeszcze nie
wszystko stracone. Złapałem swój promyk nadziei.
- Przestraszyłeś mnie.
- A ty mnie w tej cholernej grocie.
- Wyobrażam sobie. - Zadrżała na samo wspomnienie. - Kiedy skoczyłeś ze skały i
nie wynurzałeś się tak długo... Miles, przez moment myślałam, że nie żyjesz i to był mój
koniec. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że wciąż się łudzę. Wpadłam w panikę. I
zaczęłam traktować cię jeszcze gorzej...
- Wybaczam ci.
- Wysłuchiwałam tych wszystkich podłości, które opowiadała Susie.
- To też ci wybaczam. - Pocałował ją w brew. - Doświadczyłem jej trucizny na własnej
skórze. Wiedźma powtarzała mi przy każdej okazji, że jestem dla ciebie za stary. Że
marnuję ci życie.
- A intuicja nic ci nie podpowiadała? Miałeś powody, żeby jej uwierzyć?!
- Na początku nie wierzyłem. - Uśmiechnął się krzywo. - Ale ty byłaś taka delikatna.
Sama byś się nie przyznała. A ja pracowałem jak osioł, dzień i noc. Kiedy wracałem nad
ranem do domu, patrzyłaś na mnie jak na pluskwę.
- Ilekroć spotkałam Susie, nie omieszkała mi przypomnieć, że poziomem
umysłowym nie dorastam ci do pięt. Postaw się na moim miejscu, Miles...
- Męczyła mnie obsesja, że znajdziesz kogoś innego.
- Ale wczoraj słyszałam, że masz do mnie zaufanie.
- Tak, w pewnym sensie zawsze miałem. Z drugiej strony, czułem się nie w porządku,
że zamknąłem młodą dziewczynę w nudnej klatce małżeńskiej. Nie zdążyłaś nawet
rozejrzeć się po świecie, poznać innych mężczyzn. Ja, stary wyjadacz, mógłbym być
prawie twoim ojcem. Miałem wyrzuty sumienia.
A więc to było źródłem ich nieporozumień. Diana bała się poruszyć. Każde
nieopatrzne słowo, nie daj Boże nutka współczucia, może tylko pogorszyć sprawę. I
przekreślić ich szanse na zawsze...
- Musiałeś przedwcześnie dojrzeć do ojcostwa. Ale to raczej patologia, a nie
argument w poważnej rozmowie.
Parsknął śmiechem. Uff... Diana odetchnęła z ulgą.
- Ale Susie...
- Susie oświeciła mnie dobrodusznie, że, wbrew rozsądkowi, zdecydowałeś się na
małżeństwo, bo nie mogłeś mnie zdobyć w inny sposób.
- Susie jest niedouczona i zacofana. Istnieje tysiąc innych sposobów: porwanie,
szantaż, tortury, bilet na Weneckie Biennale Sztuki. Albo zwykłe uwiedzenie.
- Ale nie wykorzystałeś żadnego z nich przed ślubem.
- Bo chciałem, żebyś była pewna. Ja wiedziałem od pierwszej chwili, ale ty nie miałaś
żadnego doświadczenia. Wiele ryzykowałaś, mała. Potem, kiedy Susie zaczęła robić
delikatne aluzje, że spotykasz się z młodszymi mężczyznami, puściły mi nerwy, Nie
wytrzymałem, rozumiesz?
- Rozumiem - powiedziała drżącym głosem, kładąc dłonie na jego policzkach. -
Byłam naiwna i głupia. Zasłaniałam się dumą ze strachu.
- Duma bywa mordercza. - Pocałował ją w czoło.
- Miles... - Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.
- Dlaczego zostawiłeś mnie po raz drugi? Tutaj w zamku, po wspólnej nocy?
- Co?! Boże, Diano, do głowy mi nie przyszło, że tak pomyślisz. - W jego oczach
malowało się przerażenie.
- Chciałem pozbyć się Susie. Powiedziałem, żeby załatwiała swoje porachunki z
narzeczonym na neutralnym gruncie. Wywiozłem ją do Aten, a kiedy wróciłem i ciebie
nie było, nie mogłem w to uwierzyć. Po takiej nocy...
- Miles...?
Nigdy dotąd nie widziała tyle czułości w jego oczach. Miała rozpalone policzki. Ten
wzrok działał na nią jak najbardziej wyrafinowana pieszczota. Zamknęła oczy.
- Uhm?
- Miles, uwielbiam cię i chcę się z tobą kochać. Teraz. Nie odmawiaj mi.
Wstrzymał oddech. Ujął w ręce jej głowę, potem wsunął palce w rozpuszczone włosy,
pociągnął lekko do tyłu, żeby spojrzała mu w oczy.
- Jesteś tego pewna?
- Pocałuj mnie!
O sprawach przyziemnych zaczęli rozmawiać dopiero wieczorem.
- Miles, gdzie będziemy mieszkali?
- Czy ja wiem? Na księżycu, w Krainie Śniegu? Gdzie chcesz?
- Pytam poważnie. Myślisz o powrocie do starego domu w Oxfordzie?
- Niekoniecznie. Jeśli masz złe wspomnienia...
- Nie o to chodzi, tylko...
- Sądzę, że dekoratorka wnętrz może mieć apetyt na coś bardziej stylowego. Fińskie
ranczo z sauną na dachu, co ty na to?
- Przestań! Ale będzie mi potrzebny gabinet.
- Oczywiście. Tyle gabinetów, ile zechcesz. Wierzę w wyzwolenie kobiet. Pod
warunkiem, że sama będziesz przenosić meble.
- Nie w moim stanie... - Spojrzała na niego niewinnym wzrokiem.
Miles poderwał się jak oparzony, ale dopiero po kilku sekundach zdołał wykrztusić
pytanie.
- Jesteś...? Chcesz powiedzieć...?
- Że następny genialny Galatas jest w drodze. Będzie nam potrzebny dodatkowy
pokój. Chociażby maciupki.
Miles uklęknął i zaczął ją całować w obłąkany sposób, od stóp do głowy.
- Dosyć, Miles, udusisz mnie. Nas. Więc nie masz nic przeciwko temu?
- Di, to cudowne. Chyba że ty się nie cieszysz. - Spoważniał na chwilę.
- Bałam się. Mówiłam sobie, że będę wdzięczna losowi, jeśli potrzymasz mnie za
rękę. A teraz mam cię naprawdę, więc wszystko będzie dobrze. Dopóki nie uciekniesz.
- Nigdy - powiedział ze ściśniętym gardłem. -I nigdy nie pozwolę ci odejść.