Sophie Weston
Książę pustyni
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nowy Jork to raj dla cierpiących na bezsenność, po
myślała Natasha Lambert, wyglądając z okna hotelowego.
To miasto nigdy nie śpi. Niech żyje Nowy Jork!
Dochodziła piąta rano, lecz mimo to chodniki były
pełne ludzi, a po mokrych od deszczu ulicach ciągnęły
się sznury samochodów.
Kim są ci ludzie? Idą do pracy? Wracają z nocnych
klubów? Z hotelu wyszła właśnie jakaś para, a portier za
niósł do taksówki całą górę walizek.
Para... Pomimo działającego bez zarzutu centralnego
ogrzewania, zadrżała. Przestań! - zganiła się w duchu.
Wróciła do założonego papierami biurka. Stało ono
w niejakiej sprzeczności z jej wyglądem, bo w starym
swetrze i ulubionych kapciach w kształcie kotów w ni
czym nie przypominała profesjonalnej bizneswoman.
Spojrzała na ekran laptopa, zastanawiając się, jakiego
koloru powinno być tło slajdów, które przygotowywała
na swoją prezentację. Niebieskie? Za zimne. Czerwone?
Zbyt agresywne.
Tak jak ja, pomyślała. Jej ostatni chłopak po dokładnej
analizie jej charakteru stwierdził, że jest istotą bez serca,
a kiedy ochoczo przyznała mu rację, sarknął gniewnie:
- To nie miał być komplement.
- Może nie dla ciebie. Ja ciężko pracowałam na to, by
stać się taką, jaką jestem.
W tym momencie wyszedł.
Zadzwonił telefon.
- Tak?
- Cześć, Natasha.
- Cześć, Izzy - przywitała swoją najlepszą przyjaciółkę.
A może niebieski i czerwony? Taki mariaż może oka
zać się całkiem dobry. Może rzeczywiście jest bez serca,
ale za to radzi sobie całkiem nieźle.
- Ojej, nie obudziłam cię? Która u was godzina?
- Kilka minut po piątej rano.
- O rany! Przepraszam. Ale nie spałaś?
- Lambert Research nigdy nie śpi.
- Zaraz, czasami jednak sypiasz. Co się stało?
- Mam rano spotkanie z szefem Head Honcho. Muszę
przygotować prezentację.
- Jaki on jest? - dopytywała się Izzy.
- Kto?
- Ten cały Head Honcho.
- Daj spokój. David Frankel jest niskim, grubym pra-
coholikiem, który nie potrafi trzymać przy sobie rąk, jeśli
pozwolisz mu podejść zbyt blisko.
- Brzmi okropnie.
- Bo tak jest. Dlatego został szefem. Mężczyźni, którzy
mają władzę, są okropni. To należy do ich obowiązków.
- Co ty, przesadzasz.
- Ani trochę. Wciąż takich spotykam w mojej pra
cy. Nieustannie dokładają mi roboty, to jedna ich cecha,
a druga, że z żadnym z nich nie umówiłabym się za żadne
skarby. Poza tym są w porządku. - Roześmiała się. - A te
raz powiedz mi, z czym dzwonisz.
- Chodzi o weekend... - Izzy sprawiała wrażenie za
kłopotanej.
- Nie mogę się go już doczekać. Chętnie się wybiorę na
babskie spotkanie. Mam za sobą ciężki tydzień.
Zmieniła tło na jasnozielone. Ekran rozjaśnił się jak
jarzeniówka. Natasha przechyliła głowę. Energetyzujący
czy może zbyt frywolny?
- Jest mała zmiana planów. A konkretnie miejsca.
- Co za problem? Więc gdzie się spotkamy?
- Cóż... To prywatny dom. Można powiedzieć, że go
wypożyczyłam. Zapisz adres. — Podyktowała go. - Na
tasha, jest coś jeszcze...
Ton jej głosu zaniepokoił Natashę. Przerwała zabawę
myszką.
- Dobrze, Izzy. Mów, o co chodzi. Masz jakiś problem?
To jakaś ruina? Nie ma centralnego ogrzewania? Czy mo
że muszę wynająć helikopter, aby się tam dostać?
- Gdyby tak było, na pewno byś to zrobiła.
- Jasne, że tak. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką
i nie widziałam cię ponad pół roku. Mam zacząć szu
kać pilota?
- Nie, dojedziesz samochodem. To godzina drogi od
lotniska.
- W takim razie nie widzę problemu.
- Dobrze. Wracaj do pracy, zobaczymy się jutro. Masz
zarezerwowany lot?
-Tak.
- To dobrze. Będziemy miały cały dzień, żeby pogadać,
zanim tam dotrzemy.
- Izzy, co się dzieje? Masz jakieś kłopoty?
- Nie, chodzi tylko o to, że... Możesz mieć pewne trud
ności z odnalezieniem Serenaty. Przyślę ci mailem mapę -
stwierdziła nienaturalnie radosnym głosem, jakby chciała
coś powiedzieć, lecz nie mogła się zdobyć na odwagę.
Natasha zmarszczyła brwi. Izzy nigdy się tak nie za
chowywała. Przynajmniej od czasu, gdy...
Otrząsnęła się ze złych wspomnień. To już przeszłość.
Obie wydostały się z dżungli żywe, podobnie jak reszta.
Wszystko skończyło się dobrze. Za jakiś czas znikną też
nocne koszmary.
To jednak nie tłumaczyło dziwnego zachowania Izzy.
- Powiesz mi wreszcie, co się stało?
- Wychodzę za mąż.
- Co?!
- Za mąż. Wiem, wiem. To wszystko stało się tak nagle.
Tylko że on musi wyjechać i w ten weekend chcemy zro
bić zaręczynowe przyjęcie.
Natasha nic nie powiedziała. Izzy była rozsądną, moc
no stąpającą po ziemi kobietą, ale jak wszyscy, miała sła
by punkt. Ona wiedziała, co nim było. Izzy była w biurze,
a ponieważ pracowała z nią również jej kuzynka Pepper, na
pewno nie chciała przy niej zdradzać osobistych tajemnic.
- Posłuchaj, zobaczymy się w piątek i wtedy wszystko
ci opowiem. Dobrego lotu. - Izzy rozłączyła się.
Dobrze. Poczeka do piątku, ale wtedy Izzy będzie mu
siała powiedzieć jej wszystko ze szczegółami.
Tymczasem musi zająć się swoją prezentacją. Ponow
nie przeniosła wzrok na monitor i zdecydowała się na
purpurowe tło dla swoich slajdów.
Sala tronowa była jedną z najbardziej okazałych sal
w całym pałacu. Emir Saraq siedział we francuskim fotelu,
który nie bardzo pasował do wystroju wnętrza, i zaprosił
nowo przybyłych, aby zajęli miejsce na niewielkiej sofie.
- Dziadku, wiesz, że nie podlegam twoim rozkazom -
powiedział wysoki ciemnowłosy mężczyzna.
- Podlegasz, kiedy tu przebywasz.
- Przyjechałem tylko na chwilę.
Ich spojrzenia spotkały się. Wzrok emira był spokoj
ny i władczy. Ze spojrzenia młodego mężczyzny nie spo
sób było nic wyczytać. Potrafił doskonale maskować swo
je uczucia.
- Nie kłóćmy się, Kazim. To bardzo ważne.
Taka łagodność nie leżała w naturze emira, jednak Ka
zim znał jego talenty aktorskie.
- Chodzi o kolejne zaaranżowane małżeństwo?
- Nie. Ustaliliśmy już, że sam zdecydujesz, kiedy się
ożenisz.
- Jeśli w ogóle się ożenię.
- Jeśli się ożenisz - powtórzył z wyraźną niechęcią
dziadek.
- I z kim się ożenię.
-Tak.
Emir dodał coś pod nosem, ale Kazim udał, że tego
nie słyszy. Czasem tak było lepiej, jeśli w ogóle miał za
chować poprawne stosunki z dziadkiem.
- Łamiesz tradycję i nikogo nie słuchasz, ale dobrze
wypełniasz swoje obowiązki.
- Dziękuję.
- Chciałem się z tobą widzieć, bo pojawiły się pewne
groźby.
- Pod twoim adresem? - Kazim wyraźnie się zaniepo
koił.
- Nie. Pod twoim. - Gdy Kazim nie odpowiedział, do
dał: - A więc wiedziałeś o tym.
- To nie pierwszy raz, kiedy zdarza się coś takiego.
- Jesteś dla nich doskonałym celem, nie rozumiesz tego?
Emir od dawna nalegał, by Kazim wrócił do Saraq,
gdzie byłby bezpieczny. Nie podobało mu się, że następ
ca tronu podróżuje po świecie, angażując się w działal
ność pacyfistyczną.
- Ta twoja Międzynarodowa Rada Pojednawcza to świet
ny pomysł. Bardzo wzniosły. - Zrobił pauzę. - Tylko przed
wczesny o jakieś pięćdziesiąt lat.
- Nie mogę tyle czekać. - Kazim wiele razy kłócił się
z dziadkiem o swoją polityczną działalność.
- Uważam, że nie dbasz o swoje bezpieczeństwo. Zwol
nienie ochrony i służących na cały weekend to bardzo
nierozsądne posunięcie.
- Mam chyba prawo do odrobiny prywatności.
- Ja dbam o swoją.
- Tak, zatrudniając całą armię ochroniarzy.
- Jeśli to kobieta, przyprowadź ją do pałacu. Tu będzie
cie bezpieczni i nikt nie zakłóci wam spokoju.
- Nie chodzi o kobietę
- A zatem szkoda. Zbyt dużo pracujesz. Powinieneś się
trochę rozerwać. - Po raz pierwszy dziadek uśmiechnął się.
Obaj wiedzieli, że Kazim nie zamierza zatrzymać się
w pałacu. Nigdy tak nie robił. Na spotkanie z dziadkiem
zjawił się prosto z samolotu, który już był szykowany do
powrotnej drogi.
Emir wiedział ponadto, że jeśliby doszło między nimi do
konfrontacji, Kazim bez wahania opuściłby Saraq, gdyby
był pewny, że racja jest po jego stronie. Tym razem jednak
nie chodziło o zwykłą sprzeczkę. Dziś nie był emirem, tylko
dziadkiem, który troszczy się o bezpieczeństwo wnuka.
- Przynajmniej zostaw straż w Serenacie.
- To, w jaki sposób przyjmę swoich przyjaciół, to moja
prywatna sprawa.
- Przyjaciół! - wybuchnął emir, nie kryjąc głębokiej
troski o wnuka. - Co to za przyjaciele, którzy narażają
cię na niebezpieczeństwo?
- To tylko dwa dni - powiedział miękko Kazim.
- A wiesz, ile czasu trzeba snajperowi, by wycelować
i pociągnąć za spust?
- Poproszę Toma, żeby dokładnie sprawdził teren. I spro
wadzę ochroniarzy. Ale nie mogę pozwolić, aby przyjęcie
zaręczynowe mojego przyjaciela zakłócał pluton uzbrojo
nych żołnierzy.
- Sprawdziłeś listę gości?
- Dominik to mój przyjaciel. Razem wspinaliśmy się
w górach. Moje życie zależało od niego, a jego ode mnie.
Oczywiście, że nie sprawdzałem listy gości.
- Odwołaj przyjęcie!
- Zrobiłbyś to na moim miejscu? - Wiedział wiele o prze
szłości dziadka. Odwaga i lojalność zawsze liczyły się dla
niego najbardziej. - To, jaki jestem, to spuścizna po moich
wspaniałych przodkach. Także i po tobie.
- Ot, mądrala - mruknął emir. - Nim się obejrzysz, a do
staniesz od życia po głowie.
- Kiedy to się stanie, pierwszy się o tym dowiesz - od
parł z figlarnym uśmieszkiem Kazim, po czym skłonił
lekko głowę i wyszedł.
Jego osobisty sekretarz czekał na zewnątrz, obok kli
matyzowanego pojazdu.
- I co?
- Dziadek szpieguje mnie w moim domu. Chce, żebym
obstawił Serenatę ochroną. Daj mi kluczyki.
Martin podał mu je z pewnym wahaniem.
- Chodzi o przyjęcie zaręczynowe Dominika, tak?
- Tak.
- No cóż, nie można odmówić mu pewnej racji.
- Posłuchaj, Martin. Przez całe życie jestem otoczony
ochroniarzami. Choć raz chcę mieć normalne przyjęcie,
jak zwykły człowiek.
- To twoja decyzja - powiedział z westchnieniem se
kretarz, wiedząc, że tym razem nic nie wskóra.
- Jeśli nie mogę zaufać człowiekowi, z którym się wspi
nałem, nie mogę zaufać nikomu.
Martin rozumiał go, ale do jego obowiązków należało
przypominanie szefowi o grożących mu niebezpieczeń
stwach.
- Nie wspinałeś się z jego dziewczyną ani z jej przyja
ciółmi.
- Sądzisz, że Synowie Saraq mogą nasłać na mnie za
machowca? - Kazim nie krył zdumienia.
- To mało prawdopodobne, ale musimy być gotowi na
wszystko.
- Daj spokój. - Uśmiechnął się. - Teraz myślę tylko o tym,
że być może narzeczona Dominika jest piękną blondynką.
Wsiedli do auta i ruszyli w drogę.
Ku rozpaczy Martina i Toma Soltano, który był sze
fem bezpieczeństwa, przez całą powrotną drogę do Lon
dynu Kazim pozostawał we frywolnym nastroju. W pew-
nej chwili, gdy powiedział coś szczególnie absurdalnego,
Martin nie wytrzymał.
- Chyba żartujesz! - wybuchnął.
- Wręcz przeciwnie. Nigdy nie żartuję na temat swo
jej pracy.
Rzeczywiście, Kazim traktował swoją misję pokojową
z największą powagą. Od lat prowadził mediacje w roz
licznych konfliktach, w które jego kraj był uwikłany.
Martin pomagał mu w tym dziele. Teraz rozłożył przed
Kazimem rozkład zajęć. Były tam wypisane wszystkie
spotkania na sześć miesięcy naprzód.
- Tylko zobacz. Nie masz ani chwili wolnego czasu.
- W takim razie będę go musiał wygospodarować.
- Może dlatego jesteś taki dobry w negocjacjach poko
jowych, że wszyscy zaczynają cię nienawidzić i chcą jak
najszybciej kończyć rozmowy.
Tom Soltano roześmiał się, po czym szybko zakasłał,
aby ukryć swoją reakcję.
- Dobry sposób, bo skuteczny.
- Spójrz na ten miesiąc. Nowy Jork, Paryż, Saraq, In
donezja, Turcja. Nie wiesz nawet, czy zdołasz dojechać
na ślub Dominika.
- Mam być pierwszym drużbą. Po prostu podam
Dominikowi obrączki. Ile to może zająć czasu?
- Byłeś kiedykolwiek na angielskim ślubie?
- Naturalnie.
- Na takim prawdziwym, hucznym ślubie? Z ciotkami
w ogromnych kapeluszach i zapłakanymi matkami?
Kazim zacisnął usta.
- Matki zawsze płaczą na ślubach, czy to w Bombaju,
czy na Ziemi Banina.
- To prawda - wtrącił się do rozmowy Tom. - Ale bry
tyjski pierwszy drużba to nie byle co. Uwierz mi, sam nim
byłem. Taki ktoś ma znacznie więcej do zrobienia niż tyl
ko podać ślubne obrączki.
- On ma rację.
- No mów, Tom. Przestrasz mnie.
- Spada na ciebie wielka odpowiedzialność. Musisz wy
prawić takie przyjęcie, którego pan młody nie zapomni
do końca życia. To jego ostatnie godziny wolności, więc
powinien je spędzić w niepowtarzalny sposób.
- Następnego dnia musisz go reanimować i zaprowa
dzić do kościoła - wtrącił Martin.
- Zaraz po ceremonii ślubnej Dominik wybiera się na
biegun południowy. Na pewno nie będzie żadnego pijań
stwa. Co jeszcze?
- Będziesz musiał zapanować nad tłumem niezna
nych ci ludzi, powiedzieć im, co i kiedy mają robić. Cho
dzi między innymi o rozchichotane druhny i niesforne
dziewczynki, których zadaniem jest we właściwym mo
mencie sypać kwiatki. Do tego cała czereda chłopców,
którzy nie potrafią usiedzieć w miejscu.
- Innymi słowy, będę wodzirejem. Dam sobie radę.
W końcu przez całe życie nie robię nic innego.
Martin wzniósł oczy do nieba, natomiast Tom stwier
dził z powagą:
- Nie żartuj sobie, to naprawdę bardzo niebezpieczne.
Będziesz tam siedział jak żywy cel, Kazim. Może ciebie
zastąpimy?
- Mowy nie ma.
- Będziesz musiał wygłosić przemówienie na cześć
państwa młodych.
- To też robię przez całe życie.
- Ale to co innego. Żadna tam poważna mowa, tylko
taka od serca, no i okraszona dowcipami. - Tom nagle
wyszedł z roli surowego ochroniarza. - Znasz jakieś za
bawne zdarzenia z życia Dominika Templeton-Burke'a?
Na weselu zwykle się je przytacza, ku uciesze gości. Taka
mowa powinna być i wzruszająca, i zabawna.
Po raz pierwszy Kazim lekko pobladł, co Tom i Martin
odnotowali z satysfakcją.
- No i główna druhna! Poprowadzisz ją tuż za młodą
parą, a wszystkie ciotki będą szeptać, że uroczo wygląda
cie i być może... - straszył Tom.
- Nie wolno ci też zapominać o innych druhnach,
szczególnie o tej najbrzydszej. Będziesz musiał ją adoro
wać i tańczyć z nią, żeby nie poczuła się samotna.
- Musisz dopilnować, żeby nie zaginął żaden prezent,
a także będziesz przedstawiał sobie ludzi. Nie możesz też
dopuścić, aby teściowe skoczyły sobie do gardeł, a teś
ciowie upili się w trupa. Na tobie spoczywa też odpowie
dzialność, żeby samochód młodej pary nie został znisz
czony przez nadmiernie rozentuzjazmowanych gości.
- Chyba trochę przesadzacie - niepewnie stwierdził
Kazim.
- Ani trochę - z mocą powiedział Martin.
- Tom był świadkiem i jakoś to przeżył. Ja też dam so
bie radę.
- Naprawdę nie wiesz, w co się pakujesz - z troską
mruknął Tom.
Przez kolejnych dziesięć minut opowiadali mu najbar
dziej mrożące krew w żyłach historie z życia pierwszego
drużby, bawiąc się przy tym przednio.
- Nie myśl sobie, że przylecisz, postoisz chwilę obok
Dominika i wrócisz do domu. Nic z tego.
- Zadzwoń do niego i powiedz, żeby znalazł sobie ko
goś innego. Nie masz innego wyjścia.
- W żadnym razie. Dałem mu słowo.
- Ale nie wiedziałeś wówczas, w co się pakujesz.
- Jeśli nie poradzę sobie z czymś tak prostym, nie pora
dzę sobie z niczym. Poza tym dałem słowo.
Martin wiedział, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Ka-
zim obiecał, sprawa skończona.
- Nie pozostało nam nic innego, jak pogratulować naj-
brzydszej z druhen - mruknął Tom.
ROZDZIAŁ DRUGI
Ku niewymownej uldze Toma i Martina pośród gości,
którzy zaczęli wypełniać rezydencję Kazima w piątkowy
wieczór, nie było ani jednej blondynki. Panna młoda oka
zała się niezwykle zgrabną, płomiennie rudą pięknością.
- Syndrom wielkiego domu - powiedział Dominik,
kiedy jego narzeczona poszła na górę się przebrać.
- Słucham? - zdziwił się Kazim.
- Kiedy zabrałem Izzy do domu, by przedstawić ją ro
dzicom, była trochę speszona. Teraz na widok portretów
przodków wiszących na ścianach dostaje gęsiej skórki.
Dekorator wnętrz ozdobił ściany Serenata Place obraza
mi przedstawiającymi sceny z polowań. Na jednym z nich
mężczyzna w szkarłatnym płaszczu cwałował gdzieś na si
wym koniu.
- To nie są moi przodkowie.
- Powiem jej to. Na pewno trochę się uspokoi - uśmiech
nął się Dominik. - Ale nie dlatego tak bardzo Izzy jest
zdenerwowana.
- A co się stało?
- Nie przyjechała jej najlepsza przyjaciółka. Nie może
my ogłosić zaręczyn, dopóki się tu nie zjawi.
- Co masz zamiar zrobić?
- Zamordować ją.
- Zawsze jakieś wyjście. A jeśli się nie powiedzie, masz
plan B?
- Będę musiał wszystko przełożyć. Ogłoszenie zarę
czyn, szampana, sztuczne ognie, wszystko. Wstrzymam
się z tym wszystkim do jutra, mając nadzieję, że ta cho
lerna baba wreszcie dojedzie.
-Nie ma sprawy. Twoi goście mogą zostać u mnie
przez cały weekend.
- Wielkie dzięki. Widzę, że w przeciwieństwie do Izzy
mogę polegać na swoich przyjaciołach.
- Dobrze znasz tę dziewczynę?
- Pannę Eksplozję? Nie, jeszcze jej nie poznałem.
- Panna Eksplozja?
- Nie jest w twoim typie - roześmiał się Dominik.
- Mówiłeś, że jej nie widziałeś.
- Nie, ale wystarczy mi to, co opowiedziała mi o niej
Izzy. Szalona feministka, która korzysta ze wszystkich do
brodziejstw życia w wielkim mieście.
- Nie wiem, dlaczego uważasz, że nie jest w moim typie.
- Dlatego, że twoim zdaniem kobiety potrafią jedynie
odbierać róże, wzruszać się poezją i pilnować domowego
ogniska. A zbawienie świata pozostawiasz sobie.
- Hm, całkiem zabawnie to ująłeś, ale... - Rozległ się
dźwięk komórki. Kazim otrzymał wiadomość od Toma.
Miał natychmiast do niego zadzwonić, chodziło o no
we informacje dotyczące gróźb. - Przepraszam, Domi
nik, ale to poważna sprawa. Później dokończymy naszą
rozmowę.
- Powiem Izzy, żeby zeszła na dół. Najwyższy czas
zacząć imprezę.
- Nie zapomnij powiedzieć ludziom od sztucznych og
ni, żeby jutro przyjechali.
Natasha miała zły dzień. Po pierwsze, purpurowe tło
na jej slajdach, podobnie jak wspaniała prezentacja, nie
pomogły jej załatwić interesów tak, jak zamierzała, Da-
vid Frankel nie zamierzał puścić jej wolno, zanim nie zje
z nim kolacji.
Zadawał tysiące pytań, przez co szansa, że zdąży na
samolot, malała z każdą chwilą. Uśmiechnęła się prze
praszająco i poszła do toalety, aby zadzwonić do Izzy. Po
nieważ telefon przyjaciółki nie odpowiadał, zostawiła
wiadomość. „Izzy, spóźnię się. Zatrzymały mnie interesy.
Wybacz, kochanie. Zobaczymy się wkrótce".
Ostatni lot był opóźniony z powodu mgły. Kiedy Na
tasha doleciała na miejsce, był już sobotni wieczór. Wyna
jęła limuzynę i ruszyła w drogę. Mijała wąskie ulice Sus-
sex, drżąc z zimna. Nogi w cienkich pantofelkach zmarzły
jej na kość.
W końcu dostrzegła tabliczkę „Serenata Place. Teren
prywatny". Limuzyna zatrzymała się przed masywną., ku
tą bramą. Natasha otworzyła okno i powiedziała do ka
mery:
- Panna Lambert do panny Dare.
Odpowiedziała jej cisza. Dopiero po jakiejś minucie
brama bezszelestnie się otworzyła.
- Świetnie. Brakuje jeszcze tylko starego klucznika -
mruknęła, zamykając okno. - Czemu Izzy nie powiedzia
ła mi, że wynajęła gotycki zamek?
Szofer dyskretnie milczał.
Wreszcie limuzyna zatrzymała się. Kierowca wysiadł,
wyjął bagaż, zadzwonił do domu, na koniec otworzył
drzwi Natashy.
- Dziękuję. - Wysiadła niczym księżniczka.
Miała dziwne uczucie, że ktoś ją obserwuje, jednak
nigdzie nie dostrzegła żadnego znaku życia. Weszła po
marmurowych schodach i stanęła przed drzwiami.
- Mam nadzieję, że to właściwe miejsce - zaczęła, ale
kierowca zniknął, jakby go ktoś gonił.
Nabrała głęboko powietrza w płuca i nacisnęła moc
no dzwonek. A potem jeszcze raz. Cały czas miała wra
żenie, że ktoś patrzy na nią z ukrycia. Przechyliła głowę
i zaczęła nasłuchiwać. Żadnych kroków czy choćby czy
jegoś oddechu...
Wiedziała jednak, że ktoś tam jest. Poczuła, jak kolana
się pod nią uginają, a po plecach zaczyna płynąć zimny pot.
Bądź ostrożna.
Instynkt podpowiadał jej, że gdzieś czai się niebezpie
czeństwo, a ona ufała swojemu instynktowi.
- Kto tam jest?
Zza krzaków wyłonił się mężczyzna. Był wysoki, miał
na sobie ciemne ubranie. Sprawiał wrażenie profesjona
listy, choć nie miała pojęcia, czym może się zajmować.
W pełni nad sobą panował i kontrolował każdy ruch.
Drugie wrażenie, jakie odniosła, było mniej korzystne.
Totalna arogancja.
Znała takich facetów, pracowała z nimi na co dzień.
Kiedyś omal nie straciła życia przez takiego typka. Przy
brała obronną pozę.
Mężczyzna przyglądał się jej w milczeniu. Przypo
minał jej dzikie zwierzę, które przed atakiem szacuje
swoją ofiarę.
Nie, nie pozwoli, aby cień przeszłości znów zaczął mą
cić w jej życiu.
- Dobry wieczór - powiedziała spokojnie.
- Tak? - zagadnął nieznajomy niezbyt przyjaźnie.
Inna kobieta być może poczułaby się onieśmielona, ale
nie Natsha.
- Zostałam tu zaproszona.
- Kim pani jest?
- Nazywam się Lambert i zostałam zaproszona przez
pannę Dare. Powiedziałam to już panu przez domofon.
Czy muszę powtarzać?
- Lambert? - Znów ten nieprzyjazny ton.
-Natasha Lambert. Panna Dare zaprosiła mnie na
weekend.
Sprawiał wrażenie, jakby przemyśliwał jej słowa, i to
bardzo wolno.
- Czy mówi pani o weekendzie, który zaczął się wczo
raj wieczorem, czy też tego ranka?
Gdyby nie było tak piekielnie zimno, Natasha powie
działaby mu do słuchu, teraz jednak marzyła tylko o tym,
by wreszcie znaleźć się w ciepłym domu.
- Coś mnie zatrzymało - powiedziała przez zaciśnię
te zęby.
- Co takiego?
-Klient w Nowym Jorku zażądał dodatkowego
spotkania.
Zmarszczył brwi.
- Kiedy było to spotkanie?
Kolejny podmuch lodowatego wiatru wziął ją w swe
objęcia.
- W czwartek wieczór.
- Dlaczego nie przyleciała pani nocnym lotem?
- Start opóźnił się z powodu mgły. Ale czy nie wystar
czy już tych pytań? Przyjechałam tu, aby spędzić weekend
z przyjaciółmi, a nie tłumaczyć się przed jakimś tam...
odźwiernym - dokończyła bardzo zadowolona z siebie.
- Hm... Czy ja dobrze słyszę?
- Ktoś w końcu musiał nacisnąć guzik, żeby otworzyć
mi bramę. To byłeś ty? - Odźwierny schylił głowę, co po
czytała za potwierdzenie swoich słów. - Więc wiesz, że
mnie tu oczekują. - Wskazała ręką walizkę. - Zechcesz
wziąć mój bagaż? - Gdy spojrzał zdumiony na Natashę,
dodała łaskawie: - Nie martw się, nie jest ciężka. - Wresz
cie się uśmiechnął, a w jego policzkach ukazały się dwie
głębokie bruzdy. Nawet podobny do człowieka, pomyśla
ła Natasha. - Gdzie jest panna Dare?
- Przyjęcie jest w ogrodzie.
- Dzięki Bogu, że w ogóle jest tu jakieś przyjęcie.
- Masz jakiś dowód tożsamości? - z powagą spytał
odźwierny.
- Chyba żartujesz! - Ruszyła po schodach, on za nią.
Nie dała się jednak wyprzedzić i pierwsza dopadła drzwi.
- Co ty sobie wyobrażasz? - spytała gniewnie.
- Paszport. Musisz mieć z sobą paszport. Dopiero co
przyleciałaś z innego kraju.
- To chyba oczywiste.
- W takim razie pokaż mi go.
- Ciekawa jestem, kim byłeś, zanim zostałeś odźwier
nym. - Mimo rozpierającej ją złości wyjęła jednak do
kumenty. - Celnikiem? Inspektorem podatkowym? Stare
przyzwyczajenia nie odpuszczają, co?
W milczeniu lustrował jej paszport. Nie cierpiała zdję-
cia, któremu właśnie się przyglądał. Zrobiła je niemal
dziesięć lat temu, zaraz po tym, jak wróciła z dżungli. Po
szła do fotografa bez makijażu, a długie kręcone włosy
sprawiały, że wyglądała jak uczennica.
- Mało podobna. - Oszacował ją wzrokiem. - Ona czy
nie ona? Oto jest pytanie.
Natasha zdecydowanie nie polubiła odźwiernego. Jak
śmiał z niej kpić? Wyrwała mu paszport i schowała go
do torebki.
- Zadowolony?
- Mam nadzieję, że panna Dare cię rozpozna.
-Co?
- Paszport można podrobić.
- Dam ci radę, mniej telewizji, więcej pomyślunku.
Mam tego dosyć, dzwonię do Izzy.
Błyskawicznie wyrwał jej z ręki komórkę i odrzucił na
trawnik.
- Mój telefon... Jak śmiesz! - Była tak wściekła, że prze
stała nad sobą panować. Zamierzała poczęstować odźwier
nego solidnym kopniakiem, niestety trafiła w swoją waliz
kę, która zaczęła zsuwać się po schodach. - Odczepisz się
wreszcie ode mnie? - krzyknęła rozsierdzona.
On jednak jej nie słuchał, tylko uważnie śledził wpra
wioną w ruch walizkę.
- Na co czekasz? - spytała drwiąco. - Aż wybuchnie?
Spojrzał na nią oczami twardymi jak stal.
- Raczej nie.
- Nieprawda. Boże, ty naprawdę myślałeś, że ona wy
buchnie! - Już nie była wściekła, tylko zaniepokojona. Co
tu się dzieje? Gdzie ona trafiła? I w co, do diabła, wpako
wała się Izzy?
Odźwierny zbiegł ze schodów i chwycił walizkę, a po
tem niósł ją, jakby zawierała dynamit.
- Chodź ze mną - rzucił przez ramię.
Natasha podreptała za nim ścieżką, która wiodła wo
kół posesji.
- Już wiem, za co cię wyrzucili z akademii policyj
nej! - stwierdziła radośnie. - Za dużo mięśni, za mało
mózgu.
Nawet nie udawał, że jej słucha. Szedł energicznym
krokiem, nie zważając, że jest zimno, a Natasha miała
pantofelki na obcasie. Zacisnęła zęby. Za nic go nie po
prosi, by zwolnił! A kiedy została w tyle, cisnęła markowe
buciki w krzaki i boso dogoniła odźwiernego.
Nic nie zauważył.
Przynajmniej niesie moje walizki, pocieszała się w du
chu, stąpając bosą stopą po twardej ziemi.
Przyjęcie było w toku. Zaproszono ponad dwadzieścia
osób. Śmiechy, tańce i wyborne trunki, po prostu żyć, nie
umierać. Obowiązywały stroje swobodne, panie - spód
nice i żakiety, panowie - dżinsy i swetry. Tylko odźwierny
wystroił się w ciemny garnitur.
Spojrzała na tłum gości i westchnęła. Mogła pożegnać
się z panieńskim weekendem! A tak marzyła, że siądą so
bie z Izzy, będą popijać dobre winko i gadać, gadać, ga
dać. .. Ot, kolejny utracony raj, pomyślała smętnie. Ale
skoro tego chciała Izzy... Natasha wyprostowała ramiona
i przybrała uśmiech numer pięć, czyli towarzyski.
Obok niewielkiego jeziora paliło się ognisko. W po
wietrzu unosił się zapach pieczonych kiełbasek, ziemnia
ków w mundurkach i wina.
- Natasha! Natasha! Myślałam, że już nigdy nie doje-
dziesz. - Izzy wyłoniła się z tłumu i podbiegła, by ją
uściskać.
- Przepraszam. Próbowałam wysłać ci wiadomość. -
Odwzajemniła uścisk, a potem przyjrzała się przyjaciół
ce.. - Izzy, na Boga, co ty masz na sobie?
- Żakiet na futerku. Przynajmniej w nim nie marznę. Nie
ważne, jak w tym wyglądam. Później będzie pokaz sztucz
nych ogni. Ludzie nie będą patrzeć na mnie, tylko na niebo.
- Jesteś beznadziejna. Nikt się nie domyśli, że pracu
jesz w modzie.
- Za to o tobie każdy tak pomyśli. - Spojrzała z uzna
niem na kostium Natashy. - Gdzie ją znalazłeś, Kazim?
- Przed drzwiami - odparła za niego Natasha.
- Jak prezent gwiazdkowy - stwierdziła rozpromienio
na Izzy.
- Raczej jak natrętnego robaka - mruknęła. Spojrzała
na odźwiernego, który, jak się okazało, miał jednak jakieś
imię. - Pewnie dlatego, że się spóźniłam, Kazim uznał,
że nie ma mnie na liście gości. Bardzo bystre posunięcie
- zakończyła z sarkazmem.
- Gdybyś po prostu zadzwoniła... - Spojrzał na nią bez
cienia skruchy.
- On ma rację, Tash. Kiedy nie przyjechałaś wczoraj,
pomyślałam, że w ogóle się nie zjawisz.
- Przecież wysłałam ze sto wiadomości!
- Och... Wybacz, ale w całym tym zamieszaniu zapo
mniałam naładować telefon.
- Naprawdę nie odebrałaś żadnej wiadomości?! Więc
co, twoim zdaniem, robiłam?
- Pomyślałam, że wydarzyło się coś ważnego i nie mo
żesz przyjechać. Jak to w biznesie.
- Naprawdę uważasz, że mogłabym się tak zachować?
- Natasha nie kryła oburzenia. - Boże, ty tak uważasz...
- Nie, ale wiem, jak bardzo jesteś zajęta.
- I co z tego? Jak się umawiam, to...
- Zaraz, spokojnie, Tash. Ile razy wystawiłaś mnie w tym
roku do wiatru? - spytała z uśmiechem Izzy. - Ale nie rób
takiej skruszonej miny. Najważniejsze, że tu jesteś.
Kazim najwyraźniej miał na ten temat inne zdanie, ale
powstrzymał się z komentarzem.
- Cóż, mimo wszystkich trudności przedarłam się przez
rozstawione straże. - Spojrzała na Kazima. - Czego nie da
się powiedzieć o moim telefonie.
- A co się z nim stało? Zostałaś okradziona?
- W pewnym sensie tak. - Oskarżycielsko popatrzyła na
Kazima. Nie, chyba jednak nie jest odźwiernym, pomyślała.
- To straszne. - Izzy objęła przyjaciółkę.
- Jakoś sobie poradzę - stwierdziła Natasha, nie spusz
czając wzroku z Kazima. Miała szczery zamiar się z nim
rozprawić, a sądząc po jego minie, był tego świadom.
Nie truchlał jednak ze strachu, o nie. Widać było, że
czuje się znieważony i domaga się rewanżu.
Co miała z tym fantem zrobić? Przez moment odczuła
niepokój, ale po chwili opanowała się. Nigdy nie uciekała
przed wyzwaniami.
Pokaż, co potrafisz, powiedziała do niego w duchu.
Niedługo się przekonasz, odrzekł jej bez słów.
Panna Eksplozja i Olbrzym.
Nadszedł czas na decydujące starcie.
ROZDZIAŁ TRZECI
Tylko najpierw musi się przebrać w coś ciepłego. W swo
jej arogancji Kazim sądził, że drży ze strachu przed nim.
- Mówiąc szczerze, Izzy, chętnie zmienię ten kostium
na coś wygodniejszego. Możesz pokazać mi, gdzie jest
mój pokój?
- Jasne. Musisz umierać z zimna.
- Nie jest mi najcieplej. Chętnie pożyczyłabym od cie
bie sweter. Nie przyszło mi do głowy, żeby jakiś zabrać.
- Znając cię, wzięłaś z sobą niewiele rzeczy i pewnie
nie tylko swetra ci brakuje.
- Na razie wystarczy mi sweter.
- Oczywiście. Zaraz ci czegoś poszukam. - Ze zdumie
niem dostrzegła jej bose stopy. - Hm, potrzebujesz rów
nież butów.
- Zostań ze swymi gośćmi - wtrącił oschle Kazim.
- Zaprowadzę pannę Lambert do jej pokoju. Mam też
mnóstwo zapasowych swetrów.
Izzy uniosła brew, jakby coś w jego tonie ją zdziwiło.
Bo też dziwiło. Skąd ta jawna niechęć do Natashy? Prze
miły Kazim potrafi jednak być arogantem.
- Wkrótce zacznie się pokaz sztucznych ogni - oznaj
mił, jakby to miało ostatecznie ją przekonać.
Natasha wciąż miała nadzieję na krótkie tete-a-tete
z przyjaciółką, ale rozumiała, że przynajmniej teraz to
niemożliwe.
- Zajmij się gośćmi. Jeśli Kazim zaprowadzi mnie do
mojego pokoju... - uśmiechnęła się lekko w jego kierun
ku, uważając, by nie napotkać jego wzroku - .. .szybko się
przebiorę i do was dołączę.
- Dobrze, niech tak będzie.
Kazim odwrócił się i ruszył korytarzem. Natasha po
dążyła za nim tak szybko, jak tylko mogła tego dokonać
na bosaka. Wyszli na rozległy taras, a potem na trawnik.
Było jej zimno w nogi i zaczęła żałować, że pod wpływem
nagłego impulsu wyrzuciła bury. Ale cóż, daremne żale.
Kazim szedł przed nią w milczeniu.
- Czy zostałam już prześwietlona i zidentyfikowana przez
najtajniejsze służby Serenata Place? - rzuciła w stronę jego
pleców.
-Tak.
- A więc nie utną mi głowy. Co za ulga!
- Nie, nie utną. A szkoda.
Wyczuła w jego głosie delikatny obcy akcent. Ledwie
wyczuwalny, ale jednak.
- Jednemu szkoda, drugiemu nie - stwierdziła sentencjo
nalnie. - Słuchaj, dlaczego tak bardzo mnie nie lubisz?
- Odźwierny nie jest od tego, by kogoś lubić czy nie
lubić.
Mówił obojętnym, monotonnym tonem, przez co je
go kpiny jeszcze nabierały ostrości. Dobry jest, pomyśla
ła z uznaniem. Zaczynał jej się podobać. Dlaczego facet
z takim tupetem i poczuciem humoru marnuje się jako
odźwierny?
Zanim zdążyła zalać go pytaniami, otworzył przed nią
drzwi do domu. Przeszła obok niego, dziwiąc się, jak jest
wysoki i silny. Jednak to nie jego postura zrobiła na niej naj
większe wrażenie. Ani nawet nie jego wygląd. Dopiero teraz,
w świetle, dostrzegła, że jest jednym z najprzystojniejszych
mężczyzn, jakich zna. Nie tyle ładny, co właśnie bajecznie
przystojny. Choć jego oczy pozostawały zimne jak stal, krył
się w nich ogień, którego nie był w stanie ukryć.
Nie chciałaby wyprowadzić go z równowagi. Takich
ludzi należy się bać, pomyślała.
I od razu poczuła złość. Ona nikogo się nie boi. Stawi
czoło każdemu wrogowi! Zawsze tak było, jest i będzie.
Drzwi prowadziły do staroświeckiej oranżerii, całej ze
szkła i drewna. Było w niej bardzo ciepło, rosły w niej
głównie cytrusy. Zauroczona, przystanęła w drzwiach,
rozkoszując się ożywczym zapachem.
Kazim wpadł na nią.
- Och! - Odskoczyła od niego jak oparzona i... zaklęła.
Złapał ją za łokieć.
- Ostrożnie.
Jego palce były zimne, ale sam uścisk wręcz przeciwnie.
To był taki niezwykły dotyk... Z wrażenia niemal zabra
kło jej powietrza.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Wszystko w porządku?
- Mhm... - Uspokój się, do cholery!
- Łatwo cię wystraszyć.
Natasha wróciła na ziemię.
- Spróbuj, to się przekonasz - rzuciła chwacko.
Wzruszył tylko ramionami i ruszył w stronę głównych
drzwi.
Natasha czuła się, jakby stała na wielkiej scenie i gra-
ła spektakl dla jednego widza. Co on takiego wie, czego
ja nie wiem? - pomyślała w popłochu. Nie zamierzała
jednak dać po sobie poznać, jak wielkie wrażenie na
niej zrobił. Spojrzała na wykładany dębowymi panela
mi hol.
- Imponujący wystrój. - Na ścianach wisiały obrazy
przedstawiające sceny z polowań, a także portrety ubra
nych w królewskie szaty ludzi. - Kto jest właścicielem te
go domu? Chyba jakiś staroświecki bufon.
Kazim wyprostował się na całą wysokość.
- Właściciel z pewnością ceni sobie tradycję - oznaj
mił tonem, który jasno wskazywał, że bardzo wątpi, czy
ona to zrozumie.
Jak tak, to bardzo proszę, panie odźwierny, pomyślała.
- Na tych obrazach nawet psy wyglądają, jakby nosi
ły gorsety.
- Widzę, że nie należysz do miłośników sztuki.
- Nie należę do miłośników pompatycznych snobów.
Kazim spojrzał na obraz, obok którego akurat prze
chodzili.
- Ten urzędnik rzeczywiście wygląda dość sztywno -
stwierdził ku jej zdumieniu. Zanim jednak zdążyła od
powiedzieć coś sensownego, ruszył dalej korytarzem.
- Panna Dare uznała, że spodoba ci się egipski pokój.
Powiedziała, że przypadnie ci do gustu zwłaszcza żyran
dol. Łazienka jest z początku wieku.
- Co w tym takiego niezwykłego?
Wyraz jego twarzy nie zmienił się, ale wiedziała, że po
pełniła kolejny błąd.
- Z chęcią ci go pokażę - oznajmił tonem aktora, który
gra na scenie rolę miłego gospodarza.
Jej brwi ściągnęły się w kreskę. Wróciły wątpliwości,
czy Kazim aby naprawdę jest tylko odźwiernym.
Ale oto otworzył przed nią masywne drzwi i zapalił świat
ło. Stanęła w drzwiach, mrugając z niedowierzaniem.
Było tu dosłownie wszystko. Nie tylko ogromny ży
randol, ale także rozłożyste łoże, antyczne meble i obrazy,
które wyglądały jak oryginalny Monet.
Choć wrażenie, jakie zrobiła na niej sypialnia, było
ogromne, nie mogła jej podziwiać w spokoju ducha. Za
bardzo bolały ją stopy, a zwłaszcza lewa pięta. Musiała się
w coś uderzyć, kiedy pędziła za Kazimem. Weszła do po
koju, starając się przy tym nie utykać.
Podążył za nią. Postawił jej kosmetyczkę na półeczce
u wezgłowia łóżka i pogładził bogato zdobioną kapę.
- Dziękuję. - W taki sposób odprawia się służbę.
Nie zareagował. Otworzył jedną z szuflad, a potem
następne, sprawdzając ich zawartość, niczym ochroniarz
odpowiedzialny za bezpieczeństwo.
Natasha poczuła zapach lawendy i róż.
- Dom mojej babci pachniał podobnie - oznajmiła.
Kazim głośno zamknął ostatnią z szuflad.
- Swetry i koszule znajdziesz tutaj. Wybierz, na co
masz ochotę.
- Dziękuję - powtórzyła, otwierając drzwi i stając przy
nich w oczekiwaniu, aż Kazim wyjdzie.
Ponownie ją zignorował. Przeszedł przez pokój i otwo
rzył podwójne drzwi.
- A oto odpowiedź na twoje pytanie. Łazienka!
Natasha westchnęła. Było jasne, że Kazim nie wyjdzie,
dopóki nie pokaże jej wszystkiego, co uzna za godne zo
baczenia.
- Naprawdę nie musisz służyć mi za przewodnika- Wiem,
jak odkręcać kurki.
- Ale te są wyjątkowe.
Co takiego może być trudnego w odkręcaniu kranów?
Spojrzała na niego podejrzliwie. Odwzajemnił spojrzenie,
a jego wzrok był nieprzenikniony. Nie ufała mu za grosz.
- Dziękuję. To bardzo miło z twojej strony. To...
Przerwała, zaskoczona tym, co ujrzała.
- Robi wrażenie, prawda? - spytał z nutką zadowolenia.
- Nie sądziłam, że... - Zebrała się w sobie. Nie pozwoli,
aby ten mężczyzna tak łatwo wyprowadził ją z równowa
gi. - Rzeczywiście, interesująca. Egipska?
- Powiedziałbym, że egipska w stylu hollywoodzkim. Zo
stała zaprojektowana przez tamtejszego scenografa. Impo
nująca, nieprawdaż?
- Tak, masz rację - przyznała szczerze, a potem dodała:
- Brakuje tu tylko prawdziwego szejka.
- Hm... To się da zorganizować.
- Och, żartowałam.
Zaczął chodzić po łazience, wskazując drobne, ale god
ne uwagi szczegóły. Słuchała go niezbyt uważnie.
Wszystkie blaty wykonane były z marmuru, podobnie
jak podłoga, sufit, a nawet okienne ramy. Ściany pokry
te były hieroglifami i wizerunkami egipskich hurys. Na
środku umieszczono ogromną, wpuszczoną w podłogę
wannę w kształcie koła. Na jej brzegu znajdowały się dwa
oparcia pod głowę.
Gdyby była tu z Izzy, od razu wskoczyłyby do środka
i śmiałyby się aż do łez. Nie mogła jednak zaproponować
tego temu sztywnemu facetowi. A szkoda...
Był zbyt przystojny i bystry jak na odźwiernego, co nie
dawało jej spokoju. Czuła się przy nim niepewnie. Będzie
musiała o nim pogadać z Izzy przy butelce wina.
Syknęła z bólu, który nagle przeszył jej piętę. Kazim
spojrzał na nią z uwagą. Nie chciała, aby dostrzegł, że coś
jej dolega.
- Dziękuję, że pokazałeś mi mój pokój. Teraz chciała
bym się przebrać.
On jednak ani drgnął.
- Potłukłaś się?
-Co?
- Utykasz na nogę.
- Nic podobnego.
Nie zamierzał się sprzeczać z Natashą, o nie. Po prostu
patrzył na nią z pewną siebie miną.
Zareagowała po swojemu. Wyzywająco uniosła pod
bródek i spojrzała Kazimowi w oczy.
-Co?
- Teraz, kiedy o tym myślę, przypominam sobie, że
utykałaś również w oranżerii.
- Możliwe. I co z tego?
- Jak się zraniłaś?
- Pomyślmy. Czyżby miało to coś wspólnego z tym, że
zostałam zmuszona do maszerowania na bosaka po nie
równej ścieżce, i to po ciemku? Na pewno nie!
- Chcesz powiedzieć, że to moja wina? - spytał ze złością,
lecz zaraz złagodniał. - W takim razie muszę ci pomóc.
- Nic podobnego!
- Jesteś moim gościem.
Uśmiechnęła się wyzywająco.
-Jestem gościem Izzy Dare. - Wyraźnie się ziryto
wał. Punkt dla niej. Niewielki, ale zawsze. Zadowolona
ze zwycięstwa, skinęła głową w kierunku drzwi. - A te
raz, jeśli pozwolisz, przebiorę się i za kilka minut zejdę do
ogrodu. - Po raz kolejny zignorował fakt, że go wyprasza.
Natasha wyprostowała się na całą wysokość. - Dziękuję
bardzo, ale...
Jednym ruchem posadził ją na kamiennej ławie, opie
rającej się na nogach w kształcie zwierzęcych łap. Uklęk
nął przed nią i podniósł jej nogę.
- Co ty zrobiłaś? - spytał, patrząc na podarte pończochy.
Poczuła się tak, jakby była małą dziewczynką, którą mat
ka strofuje za to, że przez nieuwagę zdarła sobie kolano.
- Zgubiłam buty - odparła, starając się wyrwać nogę z je
go uchwytu. Bezskutecznie. - Co ty sobie wyobrażasz?
Kazim w milczeniu obrócił jej stopę w kostce.
- Kość nie jest złamana - oznajmił.
- Bardzo mnie pan uspokoił, panie doktorze - zadrwiła.
Podniósł na nią wzrok, w którym dostrzegła coś na
kształt uśmiechu.
- Nie jestem lekarzem, ale mam spore doświadczenie.
Natasha w końcu uwolniła nogę.
- Kość jest cała, więc może teraz zostawisz mnie samą...
Podniósł jej drugą stopę.
Tym razem nic nie powiedziała. Jego place były tak cie
płe, tak cudownie rozgrzewały jej zziębniętą skórę. Z wraże
nia zapomniała, co chciała powiedzieć. Mogłaby tylko sie
dzieć tak, patrzeć na jego pochyloną głowę i podziwiać gęste,
czarne włosy, szerokie ramiona i ciepłe, ciepłe dłonie...
Potrząsnęła głową i wyprostowała się. Tak można my
śleć o kochanku, a nie o obcym mężczyźnie. Chyba po
stradała zmysły.
- Przestań - nakazała mu.
Nawet nie podniósł głowy.
- Krwawisz.
- Go? - Pochyliła się, aby spojrzeć na stopę. Ich twa
rze znalazły się nagle bardzo blisko siebie. Poczuła zapach
wody kolońskiej.
Od kiedy odźwierni używają Amertage?
- Och, widzę. Starłaś sobie skórę. Nie ruszaj się przez
chwilę.
- Co? Dlaczego? Aj! - krzyknęła, kiedy odczuła ostry
ból w pięcie.
Kazim pokazał jej ostry kolec.
- Duży - powiedział z satysfakcją. - Trzeba to zaban
dażować. Zaraz kogoś przyślę...
- Nie rób sobie kłopotu. Mam plaster, sama dam so
bie radę.
Wstał i spojrzał na nią z góry.
- W takim razie zaraz ci go przyniosę.
Nie chciała, żeby Kazim grzebał w jej rzeczach. Za
wartość walizki zbyt wiele by mu o niej powiedziała. Ba
wełniane majtki i jedwabne apaszki, nie wspominając już
o ulubionych kapciach w kształcie kotów. Nie mogła mu
tego jednak powiedzieć. Domyśliłby się, jak bardzo czuła
się bezbronna. Patrzyła więc, jak wrócił do sypialni i ot
worzył walizkę.
- Gdzieś w środku powinna być apteczka - oznajmiła
najbardziej obojętnym tonem, na jaki było ją stać.
Zaczął metodycznie opróżniać walizkę, układając ubra
nia w równe stosiki na łóżku.
- Bardzo mądrze podróżować z podręczną apteczką.
- Bo ja jestem mądra.
Doznała dziwnego uczucia, patrząc na jego smukłe
palce, które dotykały jej jedwabiów i kaszmirów. Kiedy
znalazł futrzane kapcie, zatrzymał się na chwilę, jakby nie
wierzył własnym oczom. Nic nie powiedział, ale Natasha
i tak poczuła, że się rumieni.
Rozejrzała się dookoła, aby zająć myśli czymś innym.
- Kto był na tyle szalony, żeby taką sypialnię ożenić
z egipską łazienką?
Roześmiał się. Jego śmiech był tak seksowny, że Na
tasha poczuła... no, to co poczuła. Nie znała nikogo, kto
będąc takim arogantem, byłby jednocześnie tak bardzo
pociągający.
- To czyste art deco. Mówiłem ci już, że zaprojektował
to ekspert z Hollywood.
- Mam nadzieję, że żadne starożytne grobowce nie zo
stały w tym celu obrabowane.
- Mam! - Kazim wrócił do łazienki z jej apteczką.
Natasha nadal czuła, że ma zarumienione policzki. Nic
dziwnego. Która bizneswoman zabiera w podróż kapcie
w kształcie kotów? Co on sobie o niej pomyśli? A zresztą,
jakie to ma znaczenie?
O jej sekrecie nie wiedział nikt, nawet rodzona mat
ka i Izzy. Zabierała te kapcie w każdą podróż. I teraz ten
nieprzewidywalny, ironizujący, seksowny mężczyzna był
jedynym człowiekiem na świecie, który znał jej wstydli
wy sekret.
- Dzięki - mruknęła.
-Cała... - przerwał gwałtownie. - Pierwszy właś
ciciel był zatwardziałym grzesznikiem, ale nie okradał
grobów.
Podążyła za jego spojrzeniem. Namalowane na ścia
nach hurysy były smukłe jak gazele. Obejmowały się cias-
skan i ebook pona
no, splecione w pełnych wdzięku, ale zupełnie nienatural
nych pozycjach.
- Młode kobiety, mające na sobie dużo makijażu i nic
poza tym - podsumowała.
Były piękne. Na pewno żadna z nich nie przesiadywa
łaby do piątej rano przed komputerem, aby zrobić wraże
nie na kliencie.
Wyjęła z rąk Kazima kosmetyczkę i poszukała plastra.
- Nie uważasz, że powinnaś najpierw zdezynfekować
ranę? - spytał z naganą w głosie.
- To przecież tylko zwykły kolec, a nie trujący jad.
- To prawda, ale chociaż umyj ranę. Masz brudne nogi.
Kiedy miała niespełna osiem lat, do szkoły przyszła po
nią mama. Ubrana była, jak to w upalny dzień, w cienką,
pachnącą jabłkami sukienkę. Natasha przybiegła z boiska
i rzuciła się jej w ramiona. Była spocona i zakurzona, nic
więc dziwnego, że mama odsunęła ją od siebie.
Dobrze zapamiętała ból, jakiego wówczas doświadczyła.
Wiele razy zastanawiała się, co powiedziałaby jej ma
ma, gdyby ujrzała swą jedyną córkę w dżungli. Nieprane
od wielu dni ubranie, niemyte ciało, zlepione włosy. Wte
dy walczyła o życie. Kapcie w kształcie kotów nie były je
dynym sekretem Natashy.
A teraz Kazim, pachnący najdroższą wodą na świecie.
No dobrze, może nie skrzywił się na widok jej brudnych
stóp i podartych rajstop, ale wcale nie usiłował ukryć, że
mu się nie podobają.
- Dziękuję za przypomnienie - powiedziała sucho.
- Zaraz zadzwonię po kogoś... - przerwał nagle.
- Nie ma potrzeby, dziękuję. Dam sobie radę.
- Rana jest w niezbyt ciekawym miejscu. Może się źle goić.
- Nic mi nie będzie. Nie potrzebuję niczyjej pomocy.
Moje plastry zawsze mi wystarczały.
-Ale...
- Wezmę też prysznic. Umyję się od stóp do głów, obie
cuję. Będę czyściutka i pachnąca. Zadowolony? A teraz
po prostu sobie idź - zakończyła niemal histerycznie.
Nawet się nie poruszył.
- Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, pomyślałem,
że wyglądasz jak robot. - Dotknął pulsującego miejsca na
jej szyi. - Teraz nie wyglądasz jak robot.
Uśmiechnął się i pochylił wolno w jej stronę. Bardzo
wolno. W jego oczach dostrzegła pytanie, które natych
miast wymagało odpowiedzi.
Odchyliła się do tyłu, ale nie odepchnęła go. Nie pro
testowała. Przez moment trwali nieruchomo, patrząc na
siebie w milczeniu.
Kazim studiował jej twarz. Wyglądał przy tym bardzo
poważnie. Zupełnie jakby wyruszał z nią w daleką drogę
i zastanawiał się, czy może jej zaufać...
Natasha wstrzymała oddech.
A potem wyprostował się i uśmiechnął, jakby znalazł
odpowiedź na swoje pytanie.
- Zadziwiające. - Gdy milczała z pustką w głowie, po
naglił ją: - Nie uważasz?
Zdołała tylko pokręcić przecząco głową.
Kazim skłonił się lekko i wyszedł.
Z głębokim westchnieniem wypuściła powietrze z płuc.
Co takiego właściwie się wydarzyło? Spojrzała na swoje
odbicie w długim weneckim lustrze. Jej doskonale przy
strzyżone włosy były potargane od wiatru, ale wystarczy
kilka pociągnięć szczotką i wrócą na swoje miejsce. Ta
fryzura doskonale korygowała jej nieco zbyt wydatne ko
ści policzkowe, zbyt zdecydowany nos i lekko skośne sza
re oczy.
- Masz niezwykle interesującą twarz, moja droga - po
wtarzała jej matka. - Pełną wyrazu. Urodę zbytnio się
przecenia.
Cóż, w tym momencie jej twarz wyrażała niepew
ność. Z całą pewnością odźwierny Kazim wyprowadził ją
z równowagi.
Rzadko komu się to udawało. Zaraz jednak wróci do for
my. Zdejmie z siebie ten okropny profesjonalny mundurek
i przekształci się w Natashę - duszę towarzystwa. Zadziwi
wszystkich mężczyzn przy ognisku. Łącznie z Kazimem jak-
mutam, który interesował się cudzymi paszportami i miał
zgryźliwe poczucie humoru.
Weszła pod prysznic i zaczęła tak mocno szorować stopy,
że zrobiły się różowe jak u noworodka. Potem, czyściutka
i pachnąca, poszła do pokoju, żeby się ubrać. Wyjęła z szu
flady kilka swetrów. Były na nią stanowczo za duże, ale ich
zapach... Wełna, płyn do prania no i to coś, czego nie po
trafiła zidentyfikować, a co wydało jej się znajome. Na pew
no będzie jej w nich ciepło.
Założyła też rękawiczki, a potem zeszła na dół i odna
lazła obiecane przez Izzy buty.
I poszła na przyjęcie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Dominik Templeton-Burke piekł mięso na grillu. Pod
szedł do niego Kazim.
- Gdzie się podziewałeś? Pirotechnicy nie wiedzą, gdzie
mają ustawić wyrzutnię.
- Ty zadecyduj. - Kazim wzruszył ramionami. - To
twoje przyjęcie.
- Ale twój dom.
- To profesjonaliści, nie wysadzą nas w powietrze.
- Jesteś niepoprawnym optymistą.
- Raczej realistą. Zatrudniam najlepszych i oczekuję, że
wykonają swoją pracę bez zarzutu.
- Plutokrata - zażartował Dominik.
- Nie przeczę. Opowiedz mi o przyjaciółce Izzy z No
wego Jorku.
Dominik, który sprawdzał właśnie, czy węgiel jest do
statecznie rozżarzony, spojrzał ze zdziwieniem na przy
jaciela.
- Pannę Eksplozję? Poznałeś ją już?
- Przywitałem ją przed drzwiami - powiedział ostroż
nie Kazim.
- Jesteś pewien, że to ona?
- Mam nadzieję. W przeciwnym razie wpuściłem do
domu potencjalnego zabójcę.
- Zaraz, stary.
- Żartuję. Izzy potwierdziła, że to ona.
- Przyjaźnią się od lat, choć dotąd nie miałem okazji
jej poznać. Jaka jest?
- Blondynka z charakterem - powiedział powściągliwie.
- Izzy mówi, że potrafi być ostra.
- Bardzo ostra.
- Rozumiem... Więc już miałeś tego próbkę?
- Można tak powiedzieć. Chyba za mną nie przepada.
- Coś podobnego! - roześmiał się Dominik.
- Bardzo zabawne. Opowiedz mi wszystko, co o niej
wiesz.
Dominik bardzo się zdziwił. Znał gust Kazima i był
pewien, że Natasha Lambert nie należy do kobiet, który
mi mógłby się zainteresować.
- Powiem ci, co wiem od Izzy. Natasha zajmuje się
badaniem rynku. Ma własną firmę i całkiem nieźle
sobie radzi.
Kazim przypomniał sobie markowe i szyte na miarę
ubrania, które widział w jej walizce. Naprawdę musiała
być zamożna.
- Nie ma żadnego pana Lamberta?
- Nie mam pojęcia. Izzy twierdzi, że Natasha to bardzo
rozrywkowa dziewczyna.
- Kiedy ją zobaczyłem, wcale nie wyglądała rozrywkowo.
Zgrabna, niebrzydka, ale ten kostium bizneswoman..,
- Służbowy mundurek, nic więcej, ale mówi się, że kie
dy wychodzi na miasto, zmienia się nie do poznania. No
i nigdy nie jest sama.
- Ale nie ma nikogo na stałe?
- Raczej nie. W każdym razie o nikim nie słyszałem.
- Ciekawe...
Dominik wiedział, że Kazim cieszy się sławą wspa
niałego kochanka, niezależnie od róż i poezji. Nigdy
jednak nie związał się z żadną kobietą na dłużej i szyb
ko się nudził.
- Posłuchaj. Natasha może sama kupić sobie bransolet
kę z diamentami i nie należy do kobiet, na których poezja
wywiera duże wrażenie.
- Do czego zmierzasz?
- Nie jest w twoim typie. Nie angażuj się w Pannę Eks-
plozję, bo mogą być z tego tylko kłopoty.
- I co?
- Izzy się zmartwi, a ja będę musiał opowiedzieć się po
czyjejś stronie - powiedział z przejęciem Dominik.
Kazim roześmiał się. Przyjaciel nie był święty, miał
wiele na sumieniu, teraz jednak przeistaczał się w poważ
nego żonkosia. Cóż, bywa i tak...
- Gdzie twój awanturniczy duch?
- Ostre blondynki nigdy na mnie nie działały.
- Nawet nie wiesz, ile straciłeś. Są najlepsze, uwierz mi.
Dostarczają niezapomnianych wrażeń. - Kazim dostrzegł
po drugiej stronie ogrodu drobną figurę w za dużych bu
tach. Poznał też sweter. Natasha miała ich do wyboru ca
łe mnóstwo, a jednak znalazła ten, który należał do nie
go. Uśmiechnął się szeroko. - Niezapomnianych wrażeń
- powtórzył. - Wybacz, ale muszę porozmawiać z jedną
z pań o poezji.
Natasha szła raźnym krokiem w stronę jeziora. Roz
glądała się za swoimi butami, ale nigdzie ich nie dostrze
gła. Cóż, poszuka ich jutro, podobnie jak telefonu.
- Ach, tutaj jesteś - Z ciemności wyłoniła się Izzy. -
Widzę, że znalazłaś sobie coś do ubrania.
- Najpierw musiałam obejrzeć pokój i łazienkę, a na
stępnie wysłuchać wykładu na temat higieny. Co to za
oryginalna figura ten odźwierny?
- Kto?
- No, ten ponury typek, który odprowadził mnie do
pokoju.
- Mówisz o Kazimie?!
- Właśnie. - Nagle przyszła jej do głowy straszna myśl.
- Jezu, więc jednak on nie należy do służby?!
- Nie, nie należy...
Natasha zamknęła oczy. Dlaczego zignorowała swoje
podejrzenia? Ależ palnęła gafę!
- Izzy, nie oszczędzaj mnie. Po prostu mów...
- Kazim jest właścicielem tego domu. - Przyjaciółka
złapała się za głowę. Kochała Natashę, ale nie bezkry
tycznie. I miała ku temu powody. - Teraz ty mnie nie
oszczędzaj. Powiedz, jaki tym razem numer wykręciła
Panna Eksplozja. Z właściwym sobie wdziękiem obra
ziłaś go, tak?
Obraziła? Omal go nie pocałowała.
- No dobra, zachowałam się jak idiotka. Ale dlaczego
ten drań powiedział mi, że jest odźwiernym?
- A powiedział?
- W każdym razie nie zaprzeczył, kiedy tak się do nie
go zwróciłam.
Izzy nagle roześmiała się.
- No to jesteśmy w domu. Kazim po prostu świetnie się
bawił. Znany jest z poczucia humoru. W sumie to zrobi
łaś kawał dobrej roboty, bo Dominik twierdzi, że Kazim
ostatnio chodzi jak struty, pewnie ma jakieś kłopoty. A ty
dostarczyłaś mu rozrywki.
- Robiłam za błazna, co? Wielkie dzięki... Ale z tego
Kazima rzeczywiście straszny ponurak.
- Po prostu ma gorszy czas. Spróbuj go polubić, dogadaj
cie się jakoś. To najlepszy przyjaciel Dominika, a ja potrze
buję twojego wsparcia. Ty będziesz pierwszą druhną, on
pierwszym drużbą, powinniście stanowić jedność.
- Nie martw się, Izzy. Nie sprawię ci zawodu. - Tak by
ło zawsze między nimi. Dzięki wzajemnemu wsparciu
przeżyły w dżungli.
- Naprawdę?
- Pokocham go jak brata.
Niedługo po tej rozmowie miała okazję wprowadzić
swoje postanowienie w czyn. Jadła właśnie kiełbaski
z grilla w towarzystwie Dominika i Izzy, kiedy...
- Szukasz odźwiernego? - usłyszała nad sobą rozbawio
ny głos.
A więc zaczyna się, pomyślała. Cóż, spróbuje być miła,
tak jak obiecała. Tylko czy się jej to uda?
- No dobra, punkt dla ciebie — stwierdziła pogodnie. -
Lubisz się ze mnie nabijać. Weszło ci to w krew,
- Ach, więc Izzy przedstawiła ci już moje dossier.
- Wcale mnie ono nie interesuje. Wiem, że ta rezyden
cja należy do ciebie, i to mi wystarczy. Witaj, miły gospo
darzu.
- Witaj, gościu. Przykro mi tylko, że mój dom wydaje
ci się zbyt staroświecki i snobistyczny. Ale musisz przy
znać, że egipska łazienka robi wrażenie. - Znacząco za
wiesił głos.
No i jak tu być miłą?
- Nigdy się nie poddajesz, prawda? - sarknęła ze złoś
cią Natasha.
- Nie poddaję?
- Nigdy nie odpuścisz okazji, by mnie upokorzyć.
- Och, zbyt mocne słowo. Ale coś w tym jest, tyle że
nie z mojej winy. - Roześmiał się. - Jakieś złe fatum spra
wia, że wciąż wpadasz w kłopoty.
- No dobrze, niepotrzebnie nazwałam cię odźwiernym.
Ale dlaczego nie zaprzeczyłeś? A teraz wszystko zwalasz
na jakieś tam fatum. Niewiniątko! Z całą premedytacją
drażnisz się ze mną, wyprowadzasz mnie z równowagi.
- Tak drobne nieporozumienie miałoby cię zranić? Nie
wierzę. Nie jesteś przecież mimozą. - Tylko Panną Eks
plozją, dodał w duch.
- Mimozą? Masz rację, nie jestem mimozą - rzuciła mści
wie. - Więc co, nadal chcesz pleść bzdury o jakimś fatum,
które mnie prześladuje? To ty jesteś nim. Celowo nie wy
prowadzałeś mnie z błędu, celowo robiłeś ze mnie idiotkę!
- Nieprawda, sama się w to wpakowałaś.
- Nie słuchasz mnie?! Przecież nie zaprzeczyłeś, więc
tak naprawdę perfidnie skłamałeś. Dżentelmen się zna
lazł. .. I co, dobrze się bawiłeś?
- Świetnie - przyznał kpiąco. - Raczej unikam przyjęć,
bo nudzę się na nich setnie, lecz dzięki tobie jest inaczej.
Bawię się znakomicie.
Najchętniej by mu przyłożyła. Z jej oczu błyskały skry.
- Chciałaś mnie kopnąć, kopnęłaś walizkę - kpił w ży
we oczy. - Teraz może lepiej ci pójdzie.
Prowokacja była zbyt jawna. Natasha natychmiast się
uspokoiła. Nie z nią takie numery.
- Szkoda butów - stwierdziła rzeczowo i zamierzała
odejść. Jak na zadzierzganie siostrzano-braterskiej więzi,
wykonała kawał dobrej roboty, nie ma co...
Dumnie ruszyła przed siebie - i potknęła się. Kazim na
tychmiast chwycił ją za ramię. Jego ręka była ciepła, cudow
nie ciepła.
- Ostrożnie, Natasho.
Był taki pociągający, że naprawdę musi być ostrożna.
Na szczęście potrafiła zapanować nad emocjami.
- To przez te buty, są za duże. Ale nie łudź się, na pew
no nie przewrócę się na środku trawnika. Nie będziesz
miał pretekstu, żeby znów się nade mną znęcać.
- A po co mi pretekst? Po prostu poznęcam się nad to
bą, jak mi przyjdzie ochota. - Zabrzmiało to, jak by nie
patrzeć, dość bezczelnie.
- Daj spokój - stwierdziła ostro. - Nawet nie próbuj tak
ze mną rozmawiać.
- Twarda z ciebie kobieta. - Nie był to wyraz uznania,
lecz następna kpina.
- Wystarczająco twarda, żeby sobie z tobą poradzić,
skarbie - powiedziała słodziutko, lecz pod lukrem krył
się syk węża. Kazim zamrugał ze zdumieniem. Najwyraź
niej nikt nie zwracał się do niego w ten sposób. Natasha
odnotowała to z niemałą satysfakcją. - Idę do domu. Tu
taj nie jest bezpiecznie.
Kazim bez trudu ją dogonił.
- Nie jest bezpiecznie? Dlaczego? Boisz się, że stracisz
twarz? Zniszczysz swoją reputację? A może ktoś złamie
ci serce?
- Wszystkiego po trochu - rzuciła na odczepnego.
- Brzmi zachęcająco... A jaką rolę w tym wszystkim
widzisz dla mnie?
- Och, daj spokój. To staje się nudne. - Jej ton był wiel
ce zniechęcający.
Jednak Kazirn postępował za nią trop w trop.
- Dokąd idziesz? Też lubię samotność, ale bez przesady.
Pogoda taka piękna, zapraszam na mały spacer.
- Mówiłam już, że idę do łóżka.
- A ja myślałem, że na to trochę za wcześnie. Skoro jed
nak tak bardzo tego pragniesz...
- No nie, Kazim, tego już za wiele! - stwierdziła ostro.
- W każdym razie ja w to nie gram. I co, miałeś nadzieję,
że poczuję się zaszczycona tą twoją subtelną aluzją, czy
też wystraszona?
- Raczej zaintrygowana - odparł z wielce czarującym
uśmiechem.
- No to się pomyliłeś. Nie zaintrygowałeś mnie, nie po
chlebiaj sobie. Przyznaję, chwilami bywasz zabawny, ale
stajesz się też gruboskórny. Od tego gorsze jest tylko jed
no, a mianowicie kiedy facet jest nudny. I dokonałeś te
go. Znudziłeś mnie, Kazim - łgała jak najęta, byle tylko
się go pozbyć.
- Cóż, będę musiał bardziej się postarać.
To jego wredne poczucie humoru... Oczywiście nie
namawiał jej na seks, tylko bawił się słówkami, by ją roz
drażnić. I bawił się przy tym świetnie. Co za wstrętny,
obrzydliwy typ!
- Naprawdę mam za sobą ciężki tydzień i chcę się po
łożyć.
- Nic podobnego.
- Co? - zatrzymała się gwałtownie, znów omal nie
przewracając się przez te okropne buty. Oczywiście
objął ją ochoczo, ale odtrąciła jego ramię. - Skąd wiesz,
jak się czuję? Właśnie przyleciałam ze Stanów, mój
zegar biologiczny...
- Daj spokój, gdybyś cierpiała z powodu zmiany strefy
czasowej, byłabyś półprzytomna i słaniałabyś się na no
gach, a pokonałaś te strome schody niczym chyża gazela
uciekająca przed śmiertelnym niebezpieczeństwem.
Zabrakło jej słów. Ten facet czytał w niej jak w otwar
tej księdze. Mogła więc podjąć tylko jedną decyzję: od tej
chwili nienawidzi Kazima.
- Co się z tobą dzieje, Natasho? Musi być jakiś powód,
że zachowujesz się tak dziwnie. Może zazdrościsz Isabel?
- Komu, Izzy? Przestań pleść bzdury!
- W takim razie nienawidzisz Dominika.
- Boże, Kazim... Nawet go nie znam.
- Więc nie rób afrontu, wróć do gości - poprosił ła
godnie, niemal pieszczotliwie. - Isabel wymogła na Do
miniku, by poczekali z ogłoszeniem zaręczyn do twojego
przyjazdu.
-Co?
- Pokaz ogni sztucznych miał odbyć się wczoraj, ale
przełożono go ze względu na ciebie.
- A niech to... No dobra, wygrałeś. Zawsze ci się udaje
nakłonić innych, by tańczyli, jak im zagrasz?
- Staram się.
- Moje gratulacje. Jesteś w tym dobry.
- Taka moja praca.
Zabrzmiało to dość tajemniczo, ale nie chciała do
ciekać. Naprawdę była bardzo zmęczona, marzyła tyl
ko o łóżku, ale nie mogła zrobić przykrości przyjaciółce.
Wróci na pokaz sztucznych ogni, ale nie musi jej w tym
towarzyszyć Kazim. Pożegnała go i poszła poszukać Izzy.
- Wspaniałe przyjęcie. Powiedz mi, co mam jutro robić.
Jak widzę, każdemu coś przydzieliłaś.
- Chłopaki dzisiaj posprzątają, a Pepper zrobiła wczo
raj lunch. Może mogłabyś przygotować śniadanie? Wiem,
że wstajesz skoro świt.
- Dla ilu osób?
- Pięciu, może sześciu. Zależy, ile wstanie.
- Jak poczują zapach bekonu, wstaną wszyscy.
W tym momencie nad ich głowami zaczęły wybuchać
pierwsze sztuczne ognie. Izzy wtuliła się w Dominika
i razem oglądali wspaniały pokaz.
Ta jakże niewinna scena rozdrażniła Natashę. Jej przy
jaciółka zatracała się w ramionach narzeczonego, odda
wała mu się, a on ją po prostu brał we władanie. Natasha
nienawidziła takiego uzależnienia, takiego poddaństwa.
Odwróciła się - i ujrzała za sobą ciemne oczy.
- To znów ty - powiedziała niezbyt zachęcająco.
- Jesteś absolutnie pewna, że nie zazdrościsz Isabel?
- Absolutnie.
Potrząsnęła lekko głową i potarła oczy.
- Ty płaczesz...
- To dym, zawsze tak na niego reaguję.
- Hm... Uważasz, że Izzy będzie nieszczęśliwa?
Pokręciła przecząco głową.
- To może nie lubisz Dominika? Zabrał ci najlepszą
przyjaciółkę.
- Daj spokój. Nic podobnego nie przyszło mi do głowy
- Nie wierzę ci.
- Po prostu martwię się o nią. Małżeństwo to wiel
ka niewiadoma. - Powinna była na tym poprzestać,
ale pobłysk drwiny w oczach Kazima wyprowadził ją
z równowagi. - Chcesz znać prawdę? Otóż mężczyź
ni
przydatni są w tylko w trzech sytuacjach, lecz wca
le nie są niezastąpieni. Mądra kobieta nie komplikuje
więc sobie życia jakimś papierkiem, który samcowi daje
do niej jakieś prawa.
- Ach tak... - Kazim był wyraźnie zszokowany tą femi
nistyczną deklaracją niepodległości.
Dobrze, pomyślała. Zarazem jednak poczuła się nie
swojo. Obiecała przecież Izzy, że pokocha Kazima jak
brata. Ale cóż, nie było takiej możliwości.
- Jakie to sytuacje?
Uśmiechnęła się złośliwie.
- Wyjmowanie myszy z pułapek. Otwieranie szampana.
Szybki numerek.
-Hm...
- Można przygarnąć kota i myszy mamy z głowy.
Szampan może otworzyć kelner w restauracji. A szyb
ki numerek...
- No właśnie, co z nim?
- Z samej nazwy wynika, że szybko mija, a John Donne
jest nieśmiertelny.
- Donne? Interesujesz się poezją?
- A co w tym dziwnego?
- Po prostu miło słyszeć. - Bardzo cenił tego baroko
wego poetę, szczególnie za jego lirykę miłosną. - Jesteś
jednak pewna, że dla żadnego, jak to nazwałaś, samca,
nie ma miejsca w twoim życiu?
- Od kiedy to zrozumiałam, radzę sobie znakomicie.
Jesteście nad wyraz kłopotliwą pomyłką ewolucji, niczym
więcej - zakończyła słodziutko.
Popatrzył na nią w zamyśleniu, a potem dotknął jej
dolnej wargi tak delikatnie, jakby musnął ją motyl. Nie
wiedzieć czemu, to dotknięcie było znacznie bardziej in
tymne niż pocałunek.
- Wystarczyłaby mi jedna noc, żebyś zmieniła zdanie
- wyszeptał. - Tylko jedna noc.
Chciała zaripostować błyskotliwie, lecz Kazima już nie
było.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kazim nie bardzo wiedział, co sądzić o Natashy. Do
tąd unikał takich kobiet, nie były w jego typie, lecz bawił
się przy niej znakomicie. Po prostu dzięki niej zapomi
nał, że jest osobą publiczną i znów czuł się jak za stu
denckich, beztroskich czasów. Poza tym, co tu ukrywać,
z dziką rozkoszą przywitałby ją w swoim łóżku.
No i lubiła poezję.
- Ta blondyneczka to prawdziwe wyzwanie - mruknął,
naciskając guzik interkomu, by połączyć się z Tomem
Soltano.
- Słucham? „Blondyneczka"? Nie znam tego pseudoni
mu - zaniepokoił się szef bezpieczeństwa.
- Kiedyś może poznasz. Otrzymałem twoją wiadomość.
Jakieś kłopoty?
- Jeszcze nie, ale Sulejman znikł z radaru. Obawiam się,
że szykuje jakiś duży numer. Daj mi znać, gdyby wyda
rzyło się coś niezwykłego.
- Zawsze tak robię. - Żegnaj, studencka beztrosko. -
Do zobaczenia jutro, Tom.
Przerwał połączenie i poszedł do swojego pokoju, któ
ry sąsiadował z sypialnią Natashy. Miał nawet drzwi, któ
rymi mógł dostać się do egipskiej łazienki. Co by zrobiła,
gdyby z nich skorzystał? Nie potrafił przewidzieć jej re-
akcji. I zaraz przypomniał sobie piękne szare oczy i ku
szące usta...
Uderzył pięścią w okno.
- Do diabła z takim życiem! Obowiązki, terminy, pilne
i jeszcze pilniejsze sprawy...
Wiedział, że tej nocy nie zaśnie. Tak dawno już nie na
pisał żadnego wiersza. Usiadł przy biurku, wyjął kartkę
papieru i zaczął się bawić słowami.
Natasha nie spała dobrze. Łóżko było zbyt miękkie,
a poduszki pachniały Amertage. Wreszcie o świcie pod
dała się i z ulgą wstała. W domu panowała cisza, do śnia
dania było jeszcze dużo czasu. Udała się do nowocześ
nie urządzonej dużej kuchni. Włączyła radio, rozległa się
muzyka Gerswhina.
Wyjęła z lodówki bekon, masło, jajka, parówki, pie
czarki, pomidory, a także płatki i mleko. Zaczęła pogwiz
dywać i tańczyć wokół okrągłego stołu. Podrzuciła paczkę
pokrojonego chleba, postąpiła krok i złapała ją sprytnie
za plecami.
- Brawo! - nagrodziła siebie gromkim okrzykiem.
Usłyszała też oklaski.
- Niezła sztuczka - pochwalił Kazim.
Odwróciła się tak gwałtownie, że strąciła przyszłe śnia
danie na podłogę. Bekon, parówki, pomidory, pieczarki,
płatki, wszystko to pływało w żółtkach i białkach, a tak
że w mleku.
- Och, nie!
-. Widzę, że lubisz efektowne finały. Brak tylko fanfar.
- Oczywiście zachował kamienną twarz.
Mniej by bolało, gdyby pękał ze śmiechu. Co za upo-
korzenie! I to nie pierwsze... A do tego był nagi. No, nie
całkiem, bo miał na sobie szorty i buty do biegania. Ale
nic więcej. Natasha nie mogła oderwać od niego wzroku.
Po prostu nie mogła. Co za pech!
W panice starała się pomyśleć o czymś przyziemnym,
żeby się uspokoić. Chciałaby też powiedzieć coś rozsąd
nego, ale nic jej nie przychodziło do głowy.
Chrząknęła głośno.
- Myślałam... że tylko ja nie śpię.
Kazim wytarł twarz ręcznikiem, a potem z rozbawie
niem spojrzał na podłogę. Łatwo mu się śmiać, pomy
ślała ze złością. Nigdy nie poniżył się sprzątaniem, jak to
samiec.
- Co tak patrzysz? Przestraszyłeś mnie.
- Nie pierwszy raz.
Cisnął ręcznik do płóciennej rury.
- Wyrzucasz go? Tylko dlatego, że raz go użyłeś?
-Co?
- Nie masz szacunku dla naszej planety - rzuciła gniew
nie. - Typowe dla krezusów. Wiesz, ile energii trzeba, by
wyprodukować taki ręcznik? - zapalała się coraz bardziej.
- Wiesz, ile dwutlenku węgla.
- Niewinny. To wlot do kosza na brudną bieliznę.
-Och.
Minął rozlewisko na podłodze i podszedł do Natashy.
- Ubóstwiasz krytykować i osądzać ludzi, prawda?
Był tak blisko, że mogłaby go dotknąć. Instynktownie
schowała ręce za siebie.
Kazim natomiast zachowywał się zupełnie swobodnie.
Ale cóż, miał prawo w dowolnym stroju przechadzać się
po swoim domu.
Jest nowoczesną kobietą i nie pozwoli, żeby jakiś
półnagi mężczyzna wprawił ją w zakłopotanie. A jed
nak wprawił.
Dlaczego? Przecież nie zrobił nic, co powinno ją zaże
nować czy zdenerwować.
Po prostu był i patrzył na nią tak intensywnie...
- Są dni - powiedziała z irytacją - kiedy kobieta nie
powinna wychodzić z łóżka.
- Hm... to zaproszenie?
- Tandetna zagrywka, jak z filmu klasy C - mruknęła
z pogardą.
Tylko dlaczego tak się w nią wpatruje? I dlaczego z je
go twarzy zniknął drwiący wyraz? Wolała już to...
Włożył T-shirt i postąpił ku niej. W jednej chwili zna
lazła się pod ścianą. Czy naprawdę myślała, że powstrzy
mają go jej złośliwe uwagi? W jego oczach było pożąda
nie. Niby żartował, ale myślał tylko o jednym.
- Stop - powiedziała twardo. - Nie gustuję w filmach
klasy C. - Gdy jego oczy zwęziły się, chwyciła miotłę.
Oręż jak oręż, ale zawsze. - Cóż, rozumiem ciebie.
-Tak?
- Obrzydliwie bogaty przystojniaczek. Żadna kobieta
ci się nie oprze, co? - Przez chwilę panowała cisza. Na-
tasha już żałowała swoich słów. Były za ostre, zbyt ubliża
jące. Cóż, zyskała nie brata, lecz wroga. No i dobrze, po
myślała. Bóg z tobą, Kazimie al Saraq. - Możesz mi nie
przeszkadzać? Nie widzisz, że muszę posprzątać?
- A także znaleźć coś, z czego będziesz mogła zrobić
śniadanie.
- Dzięki za troskę - powiedziała słodko.
- Idę wziąć prysznic.
Rzecz jasna, nie zaoferował jej pomocy. Szorowanie
podłóg to praca dla kobiet.
Na krótką chwilę ich spojrzenia skrzyżowały się. Uj
rzała w jego oczach pożądanie. Sama czuła to samo.
- Idź - powiedziała twardo. - Mam coś do zrobienia.
Ku jej zdumieniu spełnił to żądanie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Posprzątała podłogę, wciąż myśląc o Kazimie. Jak
śmiał tak ją rozdrażnić, sprawić, że poczuła... Ale już ni
gdy więcej!
Jednak teraz miała inny problem. Jak pustymi talerza
mi nakarmić kilkanaście osób? W normalnych warun
kach poprosiłaby o pomoc gospodarza, ale był nim Ka-
zim, więc z oczywistych względów musiała radzić sobie
sama. Szczęśliwie przypomniała sobie pub, obok którego
przejeżdżała wieczorem.
Niepostrzeżenie wymknęła się z posesji, sprytnie for
sując elektroniczną bramę, i szybko dotarła do pubu.
Właściciel przywitał ją z miłym uśmiechem, który stał się
jeszcze szerszy, gdy oznajmiła, że przybywa z Serenata
Place. Tajemniczy milioner, tajemnicza rezydencja, mo
że uda się zdobyć jakieś plotki. Natasha wymyśliła więc
kilka opowiastek, z których nic nie wynikało, ale ponie
waż znacząco zawieszała głos i mrugała porozumiewaw
czo, właściciel pubu dopowiedział sobie Bóg jeden wie co,
i aż zacierał ręce z zadowolenia. Na koniec hojnie obda
rzył ją mlekiem, jajkami, parówkami i całą resztą, a nawet
zawiózł ją do Serenata Place. Minęli bramę, zajechali pod
drzwi, wnieśli produkty do środka.
W kuchni nikogo nie było, wszyscy więc jeszcze spali.
- Dziękuję - zwróciła się do swego wybawcy. - Może
napije się pan kawy?
- Z chęcią. - Nikt z jego znajomych nie był w tej rezy
dencji, zamierzał się więc po niej rozejrzeć.
- Dzień dobry. - Uśmiechnięty Kazim wszedł do kuch
ni. - Spotkałaś przyjaciela?
- Dopiero co się poznaliśmy. Ale dzięki panu nie mu
siałam iść pięć kilometrów na zakupy.
Mężczyzna przyjrzał się uważnie Kazimowi, a potem
powiedział pospiesznie:
- Chyba jednak podziękuję za kawę. Obowiązki wzy
wają.
-Ale...
- W takim razie nie będziemy pana dłużej zatrzymywać
- przerwał jej Kazim. -I jeszcze raz bardzo dziękujemy.
No nie! Jakbym sama nie potrafiła za siebie mówić, po
myślała zirytowana.
Kiedy tylko właściciel pubu odjechał, spojrzała na Ka-
zima.
- Na litość boską! Ten człowiek mi pomógł. Dlaczego
tak bezczelnie go spławiłeś?
- Konieczna ostrożność.
- Jesteś paranoicznie podejrzliwy - fuknęła ze złością.
- A ty jesteś uparta jak osioł - powiedział z naciskiem.
Nie, nie kpił z niej. Był zły, i to bardzo.
- Och, daj spokój. Bawisz się w Jamesa Bonda?
- Nic o tym facecie nie wiesz.
Natasha zaczęła wyjmować produkty z plastikowych
toreb.
- Dopiero co go poznałam. Miałam zażądać od niego
CV, referencji i paszportu?
- To znacznie lepszy pomysł niż proszenie nieznajome
go faceta, by podwiózł cię do domu. - Spojrzał na nią po
nuro. - A może lubisz takie przygody?
- Natychmiast wyjdź stąd! - rzuciła wściekle. - Albo ja
to zrobię. A ty marsz do garów!
Coś mruknął, lecz Bóg był łaskaw i nie dosłyszała, a na
stępnie wypadł z kuchni, jakby go ktoś gonił.
Natasha przygotowała najbardziej wytworne śniadanie
w swoim życiu. Nigdy potem nie potrafiła tego wyczynu
powtórzyć. Faktem jest, że zarówno Izzy, jak i cała reszta
gości była pod wrażeniem.
Po śniadaniu poszła do ogrodu poszukać swoich rze
czy. Buty znalazła bez trudu. Były umazane błotem i bar
dzo wątpiła, czy uda je się przywrócić do stanu używal
ności, natomiast telefonu nigdzie nie mogła odnaleźć. Ta
strata bardzo ją zmartwiła, bo tym samym przepadł nu
mer do agencji, z której wypożyczyła limuzynę. Ale cóż,
stało się.
Najedzeni goście zebrali się w salonie. Dominik rozpa
lił w kominku, czytano gazety, gawędzono. Natasha czu
łaby się wspaniale, gdyby nie Kazim al Saraq, który czaił
się niczym wielki pająk, żeby ją pożreć. To przez niego
nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie opuści Serenatę.
- Jedziesz do Londynu? - Kazim odłożył gazetę. - Z przy
jemnością cię tam odwiozę.
Miała ochotę zaprotestować, ale wiedziała, że inaczej
nie wydostanie się z posiadłości. Jakoś wytrwa w towa
rzystwie „wielkiego pająka" te dwie godziny.
- Dziękuję - powiedziała bez entuzjazmu.
Nalegał, aby poczekali, aż wszyscy goście wyjadą.
- Naprawdę nie musicie - protestowała Izzy. - Posprzą
tamy z Dominikiem i poczekamy na powrót służby,
- Ale ja jestem waszym gospodarzem - oznajmił Ka
zim, kończąc dyskusję.
Natasha dziwnie się czuła, stojąc na progu i żegnając
gości. Zupełnie jakby ona i Kazim byli parą. Odsunęła się
lekko od niego.
- Za dziesięć minut będzie tu służba - powiedział, spo
glądając na zegarek. - Muszę zamienić z nimi kilka słów,
a potem możemy jechać.
Skinęła głową. Zawiał chłodny wiatr. Objęła się ramio
nami, czując się dziwnie samotna.
- Zimno ci. Wejdźmy do środka. Sprawdzę tylko kilka
rzeczy i ruszamy. Jesteś spakowana?
- Spakowałam się zaraz po śniadaniu. - Wskazała sto
jącą w holu torbę.
- Czyżbyś nie była zadowolona z pobytu w Serenacie?
- Delikatnie powiedziane, pomyślała.
-To było interesujące doświadczenie - stwierdziła
ostrożnie. - Nigdy nie pakuję się na ostatnią chwilę. Często
podróżuję, taki nawyk.
-Ulżyło mi. Poczekaj przy kominku, za dwadzieścia
minut będę z powrotem.
Kazim nie był zdziwiony, kiedy zobaczył, że Tom Sol-
tano przyszedł z ochroniarzami. To oczywiste, że szef je
go ochrony zamierzał osobiście sprawdzić dom po wy
jeździe gości.
Zdziwił się jednak, kiedy usłyszał to, co Tom miał mu
do powiedzenia.
- Brama została otwarta o godzinie ósmej dwadzieścia
trzy, zamknięto ją dopiero po ponad godzinie. Próbujemy
dowiedzieć się, jak to się stało.
- Też mam złą wiadomość. Dom, niestety, również zo
stał spenetrowany.
- Co się stało? Otwarte okno? Wyłamany zamek? -
zdenerwował się Tom.
- Nie aż tak. Jeden z naszych gości wczesnym rankiem
wydostał się z posiadłości, a wrócił samochodem z właś
cicielem pubu.
- W której części domu byli?
- Z tego, co wiem, tylko w kuchni, ale...
- Zaraz zobaczymy, co nam powie elektronika. - Tom
był wybitnym specjalistą w tej dziedzinie i teraz miał oka
zję sprawdzić, jak zadziałał niedawno zamontowany sy
stem. - Kto był tym gościem?
- Natasha Lambert - wyznał Kazim z pewnym ociąga
niem. - Wieloletnia przyjaciółka Isabel Dare. Prowadzi
firmę zajmującą się badaniem rynku. Bardzo elegancka.
- I wojownicza. I porywcza. I wrażliwa.
- I pewnie ładna - mruknął Tom zgryźliwie. - Ale
mnie interesuje co innego. Ma liczne kontakty, dużo
podróżuje... czy tak?
- Chyba tak - z jeszcze większym ociąganiem przyznał
Kazim.
- Kiedy tu przyjechała?
- W sobotę wieczorem. Spóźniła się całą dobę. Miała
jakieś problemy z klientem w Nowym Jorku.
- Czy wiemy, jak on się nazywa?
-Nie, ale jestem przekonany, że szybko się dowiesz -
odparł z irytacją Kazim.
- Och, bardzo szybko.
Rozumiał irytację Kazima. Wszystkie te procedury
mocno ingerowały w jego prywatne życie, lecz bezpie
czeństwo było najważniejsze.
- Co jeszcze o niej wiemy?
- Cóż, jest blondynką.
- Żartujesz.
- Nie. Wiesz, że jeśli mam zginąć od kuli zamachowca,
to moim ostatnim życzeniem jest, by była to ładna blon
dynka. I proszę, jest.
- Gdzie mieszka panna Lambert?
- Głównie w Londynie.
- Adres?
- Nie znam, ale mam ją odwieźć.
- To zły pomysł. Jeśli jest w coś zamieszana, poda cię
jak na talerzu.
- Daj spokój, Natasha w nic nie jest zamieszana. Gdy
by miała mnie wystawić, próbowałaby się do mnie zbli
żyć, a zachowywała się akurat odwrotnie. Szkoda, że nie
widziałeś jej miny, kiedy się dowiedziała, że musi ze mną
wracać.
- Tak, tak... - Tom zaczął intensywnie myśleć.
- Naprawdę nie jest tajną agentką - powtórzył Kazim,
przypominając sobie jej kapcie w kształcie kotów. - To
nie w jej stylu.
- A co jest w jej stylu?
- Niezależność, samodzielność, alergia na czyjeś pole
cenia. - W jego głosie mimowolnie pojawił się cień roz
marzenia.
- Zaraz, Kazim... Ona ci się podoba?
- Tak. Nawet bardzo. - Nie było sensu kłamać. Toma
nic nie zwiedzie.
- Musimy przejrzeć jej bagaż - oznajmił twardo Tom.
- Odpychała cię, tak? Ignorowała twoje zaloty, tak? A to
spryciula. Jeszcze trochę, a zaczniesz jej jeść z ręki. Nie
wyjeżdżaj, dopóki nie powiem, że jest czysta.
Natasha spojrzała na zegarek. Minęła prawie godzina
od chwili, w której Kazim zostawił ją samą. Usłyszała czy
jeś głosy, kroki na górę, potem na dół, trzask drzwi. Wyj
rzała na hol i ujrzała kilku mężczyzn z elektronicznymi
przyrządami, którymi wodzili wzdłuż ścian.
- Co tu się dzieje? - mruknęła.
Po Kazimie ani śladu, a bez niego nie mogła wydostać
się z Serenata Place. Dołożyła do kominka i wzięła do rę
ki jakąś gazetę.
Wreszcie Kazim się pojawił.
- Przepraszam, że na mnie czekałaś, ale cóż, obowiązki.
Pewnie jesteś głodna. Na co masz ochotę?
- Chcę jechać do domu. Skoro nie masz czasu, zamó
wię taksówkę.
- Naprawdę nie ma takiej potrzeby. - Wziął do ręki
telefon i wycisnął jakiś numer. - Tom, panna Lambert
spieszy się do domu. Niedługo wyruszymy, ale zanim
to nastąpi, przyślij nam, proszę, kanapki i herbatę. -
Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się do Natashy. - Od
twojego wspaniałego śniadania minęło sporo czasu. Na
pewno jesteś głodna.
- Mogę zjeść w Londynie. Kazim, naprawdę się spieszę.
Mam sporo pracy, a jutro wcześnie zaczynam dzień.
On jednak uśmiechał się i nic nie mówił.
- Dlaczego się czuję jak ostatnia żona Sinobrodego?
-Co?
- Coś tu się dzieje, lecz robisz wszystko, żebym tego nie
zobaczyła, a trzymasz mnie tu i nie zamierzasz wypuścić,
na wypadek, gdybym jednak coś dostrzegła.
- Dlaczego to powiedziałaś? - spytał ponuro.
- A dlaczego nie zaprzeczyłeś?
- Hm... To tylko twoje odczucia, na które nie mam
żadnego wpływu.
- Jesteś bardzo przebiegły, prawda? - spytała wolno.
Jakby lekko się wzdrygnął.
- Czy w ten zawoalowany sposób dajesz mi do zrozu
mienia, że mnie nie cierpisz?
- W ten zupełnie niezawoalowany sposób stwierdzam,
że ci nie ufam.
- Cóż - uśmiechnął się - jak dotąd odnosiłaś same
sukcesy, poddając mnie swojej ocenie.
No tak, odźwierny... Miał prawo z niej kpić. Zakłopo
tana odwróciła wzrok.
- Wybacz, Natasho, to nie było fair. Po prostu nie
mogę się powstrzymać, żeby sobie z ciebie trochę nie
pożartować.
Zignorowała te przeprosiny.
- Czym się zajmujesz, Kazim? To znaczy wtedy, kiedy
nie żartujesz z obcych ludzi?
- Jestem negocjatorem - rzucił lekko.
- Negocjatorem? Brzmi dość tajemniczo. Ale musisz
być w tym dobry - powiedziała szczerze. Sama za grosz
nie miała zdolności dyplomatycznych i imponowali jej
ludzie, którzy posiedli tę sztukę.
-Dzięki, ale musisz wiedzieć, że to nudne zajęcie.
Zwłaszcza dla postronnych. Opowiedz mi o swojej pracy.
Na pewno jest ciekawsza od mojej.
- Och, co za skromność...
- No i kto tu z kogo kpi? Ale uwierz, prowadzenie nego
cjacji to żmudna i mało efektowna praca. A co konkretnie
oznacza badanie rynku? Czy jesteś jedną z tych osób, które
napadają na mnie na lotnisku i pytają, jaką wodę mineral
ną piję?
- A są tacy odważni?
- Tak bardzo jestem nieprzystępny?
-Niby nie wiesz... Ale nie, moja praca polega na
czymś innym. Pytanie o wodę zadają statystycy. Zajmu
ją się liczbami. Zebrane przez nich dane czasami mi się
przydają, ale ja badam rynek nie pod kątem ilościowym,
ale jakościowym. Na przykład staram się przewidzieć, jak
w najbliższym czasie zmienią się gusta konsumentów, al
bo znajduję sposoby, jak skutecznie wprowadzić nowe
produkty do sprzedaży.
- Aha, te wszystkie nisze - rzucił z niechęcią.
- Po prostu badam, czego ludzie potrzebują, choć jesz
cze o tym nie wiedzą.
- Nazwałbym to mniej elegancko. Ty ich szpiegujesz -
stwierdził oskarżycielsko.
- Słucham? Do diabła, nikogo nie szpieguję! Nie śledzę,
nie zakładam podsłuchów.
- Nie? - Spojrzał na nią twardo.
Natasha zmarszczyła brwi. Tu nie chodziło o badanie
rynku. Sprawa była poważniejszej natury.
W tym momencie wszedł mężczyzna z tacą.
- Nareszcie jest herbata - mruknął Kazim. - Dzięku
ję, Tom.
Tom odstawił tacę, zerkając przy tym na Natashę. Ni
by nic dziwnego, ale była za bystra, by nie zorientować się,
że tak nie patrzy zwykły służący. Jakby w tym mgnieniu
oka sfotografował ją i prześwietlił na wylot.
Natasha poważnie się zaniepokoiła. Co tu się dzieje?
- pomyślała w popłochu.
- Samochód czeka. Możecie jechać.
- Dziękuję, Tom.
- W takim razie ruszajmy. - Napiła się herbaty i wstała.
- Sprawdzę jeszcze mój pokój i zaczekam w holu.
Nie, Tom nie był zwykłym służącym. To się po prostu
czuło. Ale co jej do tego? Niedługo będzie w domu i za
pomni o całej sprawie. Pobiegła na górę i rozejrzała się
po pokoju. Żadnych zapomnianych ubrań... bielizny pod
łóżkiem... szminki w łazience.
- Moje buty! - Zostawiła je na dole. Pewnie i tak są do
wyrzucenia, ale ich tu nie zostawi.
Kazim i Tom siedzieli w holu pogrążeni w rozmowie.
Wiedziała jednak, że na nią patrzą. Kiedy wyjęła buty z szaf
ki, Tom niemal je wyrwał Natashy.
- Co to jest?
- Moje buty - rzuciła ze złością.
- Wyglądają dziwnie.
- Są... były bardzo drogie. Teraz nadają się tylko do
wyrzucenia. - Spojrzała oskarżycielsko na Kazima. - Zgu
biłam je wczoraj w ogrodzie.
- To moja wina - powiedział szybko. - Jeszcze raz
przepraszam. Zostaw buty Tomowi, odda je do czyszcze
nia, a jak to nie pomoże, kupię ci nowe.
- Niczego nie będziesz mi kupował. - Sięgnęła po buty.
ale Tom cofnął rękę.
- Nalegam. - Kazim uśmiechnął się rozbrajająco.
Musiała się poddać.
Wkrótce minęli elektronicznie zamykaną bramę i ru
szyli w drogę. Kazim milczał, intensywnie o czymś my
śląc. Dopiero gdy wjechali na autostradę, zapytał;
- Kto wpuścił cię dziś rano na teren posiadłości?
- Sama się wpuściłam.
- Co?
- Och, to taki stary trik - rzuciła nonszalancko.
- Stary trik, powiadasz?
- Nie widziałeś tego filmu? Tam użyli paczki papierosów,
ja drewienka. Żeby wyłączyć alarm, trzeba coś włożyć mię
dzy młoteczek i dzwonek. Potem otwiera się bramę i bloku
je aż do powrotu. - Zachichotała, - Najprostsze rozwiązania
są najlepsze. Zawsze powtarzam to klientom. - Gdy Kazim
spojrzał na nią oniemiały, dodała radośnie: - Coś nie tak?
- Ależ skąd. - Był nad wyraz ponury. - Dużo się od
ciebie uczę. - Nacisnął jakiś guzik i odezwał się do mi
krofonu: - Tom, nie musisz już się zastanawiać, jak panna
Lambert ominęła system zabezpieczeń.
- Znalazłeś transmiter, którego użyła?
- Pewnie nawet nie wie, co to jest. Zastosowała znacz
nie mniej zaawansowaną technologię, zgodnie z zasadą,
że im prościej, tym lepiej.
- Niemożliwe!
- Lepiej jednak uwierz. Coś wsunąć między młoteczek
i dzwonek, otworzyć ręcznie bramę, zablokować ją, by się
nie zamknęła, i można sobie jeździć wte i wewte - mówił
zrzędliwym tonem. - Wystarczyły dwa kijki, jeden mały,
drugi większy.
Tom zaczął szpetnie przeklinać.
- Łagodniej, panna Lambert jest ze mną w samocho
dzie. - Tom zamilkł. - Zadzwonię do ciebie później.
W samochodzie zapanowała cisza. Natasha poczuła się
trochę nieswojo.
- Narozrabiałam, co?
- Odrobinę - przyznał Kazim.
- Przepraszam.
- Daj spokój. Wykiwałaś speca od elektroniki, zrobi
łaś z niego balona. Teraz ma o czym myśleć, a tego ni
gdy za dużo.
- Uwierz mi, czuję się głupio. Takie bramy zakłada się
po to, by nikt niepowołany nie wchodził do środka. Po
winnam była to uszanować.
Wreszcie spojrzał na nią przychylniej.
- Tak naprawdę wykonałaś kawał dobrej roboty. Już ci
mówiłem, mój szef ochrony ma o czym myśleć.
Resztę drogi przebyli w milczeniu. Kiedy zbliżali się do
Londynu, powiedziała Kazimowi, gdzie mieszka. Jej blok
znajdował się w centrum Mayfair. Był w nim basen, a na
korytarzach leżały grube dywany.
- Moja ciotka miała tam kiedyś apartament Bardzo
wygodne miejsce. Ale czyż nie jest zbyt staroświeckie jak
na nowoczesną i przebojową Natashę Lambert?
- Dobrze mi się w nim żyje.
- W kapciach w kształcie kotów? - zachichotał.
- Żebyś wiedział - rzuciła niezbyt uprzejmie.
- Z jednej strony Panna Eksplozja, z drugiej te papu
cie. .. Urocza dysharmonia, która jednak komponuje się
w jedność.
- To miał być komplement?
- Tak. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio jakaś kobieta
tak mnie zaskoczyła. Pewnie zresztą nigdy.
- Nie pamiętam już, kiedy ostatnio słyszałam od faceta
taki pełen samozadowolenia, pożal się Boże, komplement.
Pewnie zresztą jesteś pierwszy.
- Zdobyłaś więc nowe doświadczenie.
- Z całą pewnością. - Spojrzała na niego jak na ciekawy
okaz. - Dinozaur, nic innego, tylko dinozaur.
-Hm...?
- Machodinozaur - wyjaśniła jak dziecku.
-Aha...
- Właśnie, aha. - Wskazała ręką skrzyżowanie. - Tu
skręć w lewo... dobrze... teraz stop. Zostaw mnie przed
wejściem. Parking jest strzeżony i muszę wcześniej anon
sować gości. - Gdy mimo to podjechał pod samą barier
kę, powiedziała z satysfakcją: - Nigdy nikogo nie słuchasz,
co? Ciekawe, jak teraz zawrócisz, by wyjechać stąd.
Otworzył okno po swojej stronie i barierka podnio
sła się.
- Dobry wieczór, wasza wysokość. Miło znów pana
gościć.
- Dobry wieczór, Hicks. Nie zostanę długo. Przyjecha
łem jedynie odwieźć pannę Lambert.
- Dobry wieczór, panno Lambert.
- Dobry wieczór... - Poczuła się jak osaczona.
Kazim zaparkował samochód tuż przed wejściem i ob
szedł go, by pomóc jej wysiąść, była jednak szybsza. Wy
skoczyła z auta, rozprostowała się.
- Dziękuję. Jak na dżentelmena przystało, pod same
drzwi.
- Jak na odźwiernego przystało, pod same drzwi. - Wy
raźnie zaakcentował ostatnie słowa.
- Dalej dam sobie radę - oznajmiła twardo, wyrywając
mu torbę z ręki.
- Tak bardzo chcesz się mnie pozbyć?
- Po prostu nie chcę ci sprawiać kłopotu. Żegnaj.
Zignorował ją. Odebrał jej torbę, wkroczył do holu,
podszedł do windy i dwornie przytrzymał drzwi.
- Nieźle, jak na odźwiernego. - I mruknęła do siebie:
- Uparty osioł.
- Nie tyle uparty - uśmiechnął się szeroko - ale taki, co
to zawsze spłaca swoje długi.
- Jakie znów długi?
- Zgubiłaś przeze mnie telefon, a z nim numer do agencji
wynajmu samochodów. Musiałem ci to jakoś wynagrodzić.
- Tylko dlatego odprowadzasz mnie pod same drzwi?
- A z jakiego innego powodu miałbym to robić? - Ich
oczy spotkały się. Patrzył na nią z najniewinniejszą na
świecie miną. Zbyt niewinną. - Chciałem ci pokazać
ludzką stronę mojej natury.
- Już to zrobiłeś - mruknęła, naciskając ze złością guzik
- O co chodzi tym razem? - spytał cierpliwie.
- Wiesz, od jak dawna tu mieszkam?
- Nie, a powinienem?
- Trzy lata. Trzy cholerne lata. Kupiłam sobie to miesz
kanie, kiedy moja firma odniosła sukces.
- Dobra inwestycja.
- Przez te trzy lata nie nauczyłam się nawet rozróżniać
portierów, nie mówiąc już o zapamiętaniu ich imion.
- Ach.
- A ty rozpoznajesz po głosie, że to Hicks. A przecież
nawet tu nie mieszkasz.
- Mam dobrą pamięć do nazwisk Nauczyłem się te
go w pracy.
Powinna teraz zapytać, jaka to praca, a potem zaprosić
go do mieszkania, by kontynuować potyczki. Wiedziała,
że na to czekał. Miała jednak już dość.
- Dziękuję za odwiezienie mnie do domu, a także za
gościnę, niezależnie od tego, z jaką niechęcią mi jej udzie
liłeś - powiedziała chłodno.
Po raz pierwszy dostrzegła w jego oczach cień zakło
potania.
- Muszę cię przeprosić.
- Doprawdy?
- Isabel bardzo się zmartwiła, gdy nie dojechałaś na
czas. Uznałem, że w ogóle się nie zjawisz i nie zawiado
misz jej o tym. Wtedy się do ciebie uprzedziłem. Napraw
dę przepraszam.
- Och, nie przepraszaj - stwierdziła z fałszywym
uśmieszkiem. Podjęła decyzję. Nikt nie będzie już na nią
patrzył, jakby była natrętnym robakiem. Koniec z dwu
znacznymi spojrzeniami i złośliwymi kpinami. I koniec
z tą żądzą, jaką widziała w jego oczach. - To nie pasuje
do twojego wizerunku, wprowadza dysharmonię. Fałszy
wą jednak, bo tak naprawdę jesteś całkiem monolitycz
nym i jednowymiarowym zarozumialcem i obrzydliwym
typem - wyznała, patrząc mu prosto w oczy.
- Obrzydliwym typem? - Kazim nie wierzył własnym
uszom. Panna Eksplozja stanowczo przesadziła. Można
ostro się przekomarzać, nawet dokuczać, ale żeby coś ta
kiego...
- To trochę ordynarne, nie uważasz? - stwierdził z nie
smakiem. Cóż, nie każda blondynka warta jest grzechu,
pomyślał.
- Za to skuteczne. Kiedy tylko się poznaliśmy, poczu
łam do ciebie antypatię. Nie szukałam twojego towarzy-
stwa, wręcz przeciwnie, za to ty wciąż kręciłeś się koło
mnie. Dawałam ci czytelne sygnały, ale byłeś ślepy i głu
chy. To oczywiste, nie ma przecież takiej kobiety, która by
nie tęskniła za towarzystwem Kazima al Saraq. To się po
prostu nie zdarza. Otóż zdarzyło się. By więc dotarła do
ciebie ta prosta prawda, musiałam zachować się ordynar
nie, jak to ująłeś. Ale tylko dzięki temu tę prostą prawdę
zdołałeś sobie przyswoić. Wyciągnij z tego jakąś naukę
dla siebie, jeśli oczywiście potrafisz. Żegnaj, wasza wyso
kość. - Dygnęła niczym dworka przed królową.
Wyprostował się jak struna, oczy mu pałały.
- Będzie, jak sobie życzysz.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Natasha zawsze czuła się w swoim mieszkaniu wspa
niale. Żadnych gotyckich wież, egipskich łazienek. Proste
lśniące wnętrza, proste meble i dużo przestrzeni. Mini-
malizm i praktycyzm, czyli to, co lubiła najbardziej. Dla
czego w takim razie wydało jej się nagie, że znalazła się
w sterylnej, nieprzyjaznej pustce?
Wiedziała, kogo za to winić. Kazima al Saraq.
- Który ma w sobie tyle z domowego zwierzęcia, co
niedźwiedź polarny. Chyba postradałaś zmysły, idiotko
- mruknęła do siebie.
Ściągnęła na podłogę poduchy z sofy i zrobiła sobie
posłanie na chińskim dywanie, naprzeciw kominka. Było
jej dobrze. Czuła się wolna. Tutaj nie musiała odpowia
dać na żadne pytania.
Tyle tylko, że czegoś jej brakowało.
Zrobiła sobie gorącą kąpiel, a potem położyła się
z książką. Jednak nie potrafiła się skupić na lekturze. Co
pięć minut podnosiła wzrok, podświadomie czekając na
dźwięk telefonu.
To szaleństwo. Niewielu ludzi znało jej numer. A ci, co
go znali, nie odważyliby się zadzwonić w niedzielę wie
czorem.
Włączyła jakąś muzykę, ale i to nie pomogło.
Cały czas myślała o tym, co powinna była powiedzieć
Kazimowi, kiedy jeszcze miała taką możliwość.
- Weź się w garść, dziewczyno. Masz przed sobą cięż
ki tydzień.
Bez entuzjazmu przejrzała notatki z Nowego Jorku, co
chwila gubiąc wątek.
- Natasho, to twoja przyszłość. No i kochasz tę robotę.
Tyle że praca wydała jej się nagle śmiertelnie nudna.
Chciała kłócić się z Kazimem al Saraq. No i wygrać tym
razem, rzecz jasna.
Przypomniała sobie, jak na nią patrzył, jak czarująco
się uśmiechał. I to całe zamieszanie w kuchni. Choć za
chował powagę, na pewno w środku konał ze śmiechu.
Wiedziała jednak, że pod ujmującym uśmiechem kryje
się zimne serce twardego autokraty. Tacy mężczyźni nie
pozwalają nikomu wygrać. A już na pewno nie kobiecie.
- Więc nie trać czasu, zapomnij o nim.
Zrobiła sobie kakao, lecz nawet gęsty, słodki płyn nie
przyniósł jej ukojenia.
Wyobraziła sobie, jak nagie ciało Kazima wyglądałoby
na tle białej pościeli...
- Do diabła, kretynko, jeśli masz ochotę na randkę, to
się z nim umów. Ale nie śnij o jakichś bzdurach! Nie je
steś małolatą!
Nigdy dotąd nie spotykała się z kimś takim jak Kazim
al Saraq. Ale zakochać się w nim, to piramidalna głupota.
Taki facet co najwyżej pozwoli się wielbić. Nic ponadto.
- Ale nie ze mną takie numery, skarbie. Niedoczeka-
nie twoje.
Skan i ebook pona
Kazim wolno wrócił do jaguara. Minęła dobra chwila,
zanim włączył silnik.
Nigdy więcej ma jej nie zobaczyć? Chyba nie mówiła
poważnie.
A jednak sprawiała wrażenie bardzo zdeterminowanej.
Nic na tym świecie nie jest pewne, poza jednym: nie
ma kobiety, która oparłaby się bogatemu księciu. W każ
dym razie Kazim, czyli rzeczony bogaty książę, z takim
fenomenem się nie zetknął.
Aż do poznania Natashy Lambert.
Ale cóż, ta kobieta pod każdym względem jest nadzwy
czaj oryginalna.
- Miałem za mało czasu - mruknął, bo innego wytłu
maczenia nie zniosłoby książęce ego.
Musiał więc znaleźć czas. Musiał zmienić nastawie
nie Panny Eksplozji do jego osoby. Musiał sprawić, by się
w nim zakochała. W dinozaurze, w macho, w obrzydli
wym typku, jak raczyło go nazwać to uosobienie subtel
ności.
Zasłużyła na rewanż. Na srogi i bezwzględny rewanż.
Tak, musi się w nim zakochać.
No, może nie zakochać, bo to zbyt absorbująca sprawa.
By intryga przebiegła sprawnie, musiałby też udawać za
kochanego, a na to po prostu nie miał czasu. Wystarczy
zauroczenie, no, gorące zauroczenie, uznał, bardzo zado
wolony z siebie.
Spojrzał na zegarek. Musiał skontaktować się z To
mem, bo szef ochrony na pewno już się niepokoi.
- Mówi Kazim. Paczka dostarczona. Jestem na wschód
od Park Lane i na południe od Oxford Street. Będę w re
zydencji za pięć minut.
- A więc odwiozłeś Kopciuszka do domu? - spytał
kwaśno Tom. Miał dzisiaj wyjątkowo zły dzień.
- Tak.
- Wiesz, jaka to niebezpieczna kobieta?
- Wiem. Ostra jak brzytwa blondynka. Najwyższy sto
pień zagrożenia.
- Nie żartuj, Kazim. Nic o niej nie wiemy. Może być
kimkolwiek.
-Jasne.
- Mam nadzieję, że więcej się z nią nie zobaczysz.
- W takim razie na nas troje jest was dwoje.
- Nie rozumiesz? Łączy się z nią ogromne ryzyko!
Kazim roześmiał się.
- Wybacz, Tom, ale to takie ryzyko, które mężczyzna
musi podjąć... o ile naprawdę jest mężczyzną.
O piątej nad ranem Natasha poddała się. Tej nocy już
nie zaśnie. Ubrała się i wyszła na dwór. Na zewnątrz było
zimno i ciemno. Ciaśniej owinęła się płaszczem.
Powinien ją teraz zobaczyć Kazim al Saraq, pomyślała,
a zaraz potem zganiła się w duchu. Dlaczego nieustannie
o nim myśli? Powinna nad sobą zapanować.
Dostrzegła nadjeżdżającą taksówkę i uniosła rękę.
Cóż za ulga, zaraz znajdzie się w biurze. Wreszcie zaj
mie się czymś konkretnym, przestanie wyobrażać sobie
nagiego Kazima al Saraq.
Kiedy jej zastępca, Leo Duvallier, przyszedł do pracy
o siódmej trzydzieści, zastał Natashę przed komputerem.
- Widzę, że wcześnie zaczęłaś - powiedział, wieszając
mokry płaszcz. - Cóż, nie mam dobrych wieści.
- To znaczy?
- Jason Turville jest wkurzony. Powiedziałem mu, że
jak wrócisz, to do niego zadzwonisz.
Turville był szefem jednej z większych na świecie firm
reklamowych. Natasha zmarszczyła brwi.
- Sam nie mogłeś załatwić tej sprawy?
- Niestety, po dziesięciu minutach przestałem go słu
chać, a on wkurzył się jeszcze bardziej.
- I tak długo wytrzymałeś.
- Kompletnie sobie z nim nie radzę - wyznał Leo bez
radnie.
- Nie przejmuj się. - Leo miał liczne zalety, jak bystrość,
operatywność i lojalność, zarazem jednak jego religią był
pacyfizm. Nienawidził konfliktów, źle sobie z nimi radził.
- Swoją drogą rozumiem Jasona, że jest wściekły. Nasz ra
port obnażył słabość jego kampanii dla Davida Frankela.
- Sięgnęła po słuchawkę.
- Dzwonisz do niego?
- Nie ma sensu tego odkładać.
- Uważaj, facet zieje ogniem.
Natasha pomyślała sobie o Kazimie al Saraq i uśmiech
nęła się do siebie.
- Też mi nowina.
- Szykuje się spotkanie tornada z tajfunem. To ja idę po
kawę. - Ulotnił się błyskawicznie.
Jason Turville naprawdę ział ogniem. Gdy Leo wrócił
z kawiarni, wciąż jeszcze wrzeszczał do słuchawki. Na
tasha słuchała cierpliwie, popijając kawę.
- Jeszcze trzy minuty - szepnęła do Leo.
Kiedy minął wyznaczony czas, przystąpiła do akcji:
- Jason, czyżbyś miał mi za złe, że wykonuję swoją pra-
cę? Och, wreszcie umilkłeś. Dzięki. Frankel zlecił nam
zbadanie rynku, od wprowadzenia produktu aż do chwi
li obecnej. Sprawdzenie skuteczności reklamy to jedna ze
standardowych czynności, czyżbyś o tym nie wiedział?
- Ta kampania to była perełka! - zaczął z nową werwą
Turville. - A ty ją po prostu schlastałaś!
- Jasne, że tak. Producenci byli zachwyceni. Bardzo
subtelna, pełna artyzmu. Wmówiłeś im, że klienci super
marketów też będą zachwyceni. Ale nie byli. Po prostu
nie chwycili tego artyzmu i subtelności. Ni w ząb, rozu
miesz? David Frankel był ciekaw, dlaczego tak świetny
i tani produkt zalega półki. Więc mu powiedziałam. -
W słuchawce rozległ się niezrozumiały bełkot. - Przykro
mi. Następnym razem na pewno pójdzie ci lepiej. - Prze
rwała połączenie. I tak wiedziała, co Jason Turville o niej
myśli. Po co miała tego słuchać?
- Kolejny facet, który cię znienawidził - powiedział
Leo tyleż przestraszony, co rozbawiony. - Zebrałaś już
ich całą kolekcję. Nie lubisz kompromisów, co? Tylko od
zwarcia do zwarcia.
- Pewnie tak... - To samo mógłby powiedzieć Kazim
al Saraq.
- Cóż, sama zawsze powtarzasz, że płacą nam za praw
dę, a nie za komplementy.
- Zawsze mówię mądre rzeczy - stwierdziła sucho.
Ale nie czuła się z tym dobrze. Kiedy zadzwoniła Izzy
z ulgą pogrążyła się w rozmowie z przyjaciółką.
- Nie zniosę tego - oznajmił Kazim, wchodząc do biu
ra. Za chwilę miał iść na lunch z przedstawicielami orga
nizacji charytatywnej. Jego twarz była posępna jak nigdy.
- Czego? - Martin podniósł głowę. Przy okazji omiótł
wzrokiem portret starego szejka, władcy pustyni, potem
spojrzał na wnuka. Zero podobieństwa, pomyślał.
- Nie zniosę, żeby jakakolwiek kobieta mnie odrzuciła.
- A odrzuciła? Nie wierzę. O której ma po ciebie przy
jechać samochód?
- Zadzwonię, kiedy będę gotowy. Rozmowy mogą prze
ciągnąć się do wieczora. Chcę ich przekonać, żeby wzięli
udział w spotkaniu, na którym być może dojdzie do ugo
dy. - Zadumał się na chwilę. - Wiesz, poznałem pewną
kobietę. Nazwała mnie dinozaurem. Machodinozaurem
- uzupełnił dla ścisłości.
- Hm, naprawdę? To wprost niepojęte - stwierdził
szczerze Martin.
- W dodatku rzeczywiście tak myśli.
- Co takiego zrobiłeś? Porwałeś ją na siodło i pognałeś
przez pustynię?
- No dalej, kpij sobie. Przynajmniej tobie dopisuje dzi
siaj humor.
Martin uśmiechnął się. Choć był podwładnym księ
cia, zarazem jednak przyjaźnili się i mógł pozwolić sobie
na wiele.
- Witaj w realnym świecie, Kazim.
- O czym ty mówisz?
- Zazwyczaj faceci nie mają milionów, nie noszą ary
stokratycznych tytułów i nie są następcami tronu. Nie są
też uznanymi dyplomatami i nie rzucają diamentowych
bransoletek na otarcie łez po zakończeniu romansu.
- Zazdrościsz mi?
- Daj spokój. Żyje mi się dobrze w moim realnym świe
cie. Za to ciebie witam w realu. Lecz będziesz miał kłopot,
bo zetkniesz się z czymś zupełnie nowym. Czeka cię cier
nista droga, którą każdego dnia przebywają miliony zwy
kłych śmiertelników. My wiemy, jak się po niej poruszać,
ty dopiero będziesz się uczył.
- Czyżbyś był po jej stronie? - Kazim zmarszczył brwi.
- Tego nie powiedziałem. A tak na boku, kim jest ta ko
bieta, która tak cię sponiewierała i rzuciła pod kreskę?
- Może i sponiewierała, ale czy rzuciła pod kreskę? Wiesz,
jak to z kobietami...
- Więc w czym problem? Obmyśl nową strategię, za
dzwoń do tej tajemniczej damy i...
-Daj spokój... - bezradnie mruknął Kazim. Randka,
potem noc... ile razy już przerabiał ten schemat, stosu
jąc najprzeróżniejsze strategie? Natasha może by i poszła
na to. Słyszał, że spotyka się z różnymi facetami, dlacze
go więc nie miałaby spotkać się z nim? Panna Eksplo
zja, zapracowana bizneswoman, też potrzebuje rozrywki.
Dlaczego więc książę al Saraq nie miałby jej dostarczyć?
- A niech to wszyscy diabli! - krzyknął z furią i zaczął
nerwowo krążyć po pokoju.
Martin przyglądał się mu z uwagą. Jego szef zupełnie
nie przypominał dawnego Kazima.
- Kiedy znów ją zobaczysz?
- Też coś! Miałbym się z nią spotkać? Przecież mnie
obraziła!
- Wykorzystaj to. Na pewno już ochłonęła i chce cię
przeprosić, tylko nie wie, jak to zrobić.
- Kiedy kobieta przeprasza, to zwykle... Hm, masz na
myśli rewanż?
- Rozkochaj ją w sobie, a potem rzuć - stwierdził Mar
tin bez mrugnięcia okiem.
- Zaiste, wykazałbym się subtelnością prawdziwego di
nozaura - rzucił ze złością.
- No co ty, przecież zawsze tak robisz. Zauroczyć, roz
kochać, zabawić się, na rozstanie ofiarować kolię czy
bransoletkę, i do następnej okazji.
- No nie... - Kazimowi zabrakło słów.
Martin wybuchnął głośnym śmiechem.
- Szkoda, że nie widzisz swojej twarzy.
- Dzięki za wsparcie - mruknął Kazim.
Martin poklepał go po plecach.
- Nie potrzebujesz wsparcia, tylko krótkiego kursu na
temat: „Wyzwanie XXI wieku. Jak ujarzmić wolną i nieza
leżną kobietę?" Inaczej mówiąc, kobietę dziką, jeśli użyć
twoich standardów.
-Nie.
- Rozumiem, przed zakończeniem konferencji nie bę
dziesz miał czasu na prywatne sprawy.
- Nie o to chodzi. Nie potrzebuję takiego kursu.
- Hm... Więc jak zamierzasz...
Twarz Kazima nagle się zmieniła. Gdzieś zniknął ab
solwent jednej z najlepszych uczelni na świecie, wybit
ny dyplomata, człowiek kreujący nową rzeczywistość.
W jednej chwili upodobnił się do swego dziadka, emira
al Saraq, i tych wszystkich przodków, którzy przez wieki
żyli wedle swoich praw.
- Martin, załatwię tę sprawę po swojemu. Dzika kobie
ta wyzwaniem XXI wieku, powiadasz? Podniosę tę ręka
wicę. Pustynny dinozaur kontra dzika kobieta... Na kogo
postawisz swoje pieniądze?
Natasha spotkała się z Izzy na lunchu. Wprawdzie nie
padało, ale listopadowe słońce nie dawało wiele ciepła.
Kupiły kanapki i usiadły przy stoliku.
- No dobrze, czego chcesz? - spytała Izzy.
-Co?
- Daj spokój, Natasha. Zawsze jesteś tak bardzo zaję
ta, więc skoro nalegasz na spotkanie, na pewno czegoś
potrzebujesz.
-Hm... wiesz...
- Przestań dukać, lepiej sama zgadnę. Chcesz się do
wiedzieć wszystkiego o Kazimie al Saraq.
- W Serenacie odnosił się do mnie okropnie, jakbym
była jego niewolnicą. Żadnych względów dla kobiety, żad
nego szacunku dla gościa, tylko starał się narzucać swo
ją wolę. Oczywiście nie ze mną takie numery, ale... Aha,
i drwił ze mnie, świetnie się bawił, gdy wzięłam go za
odźwiernego. Gdy poznałam prawdę, było już za późno.
- Na co?
- Żeby wyjść z tego z twarzą - rzuciła ze złością.
- Więc nie chcesz jego numeru telefonu?
- Kompletnie ci odbiło. Po co miałabym do niego
dzwonić?!
- Żeby zaprosić go na randkę - z niewinną miną oznaj
miła Izzy. - Wiele razy tak robiłaś, już zapomniałaś?
- Och, daj spokój - żachnęła się. To prawda, gdy chcia
ła się rozerwać, miała gdzie zadzwonić, wielu facetów jad
ło jej z ręki. Ale Kazim? Pewnie by się z nią i spotkał, tak
dla rozrywki.
-Pokazałabyś mu, że nowoczesne kobiety potrafią
przejąć inicjatywę.
- Też mi nowina... Ale umawiać się z tym macho? Co
za pomysł!
Izzy roześmiała się.
- Kazim przyjaźni się z Dominikiem, razem uprawiają
wspinaczkę, znają się jak łyse konie.
- I co z tego?
- Masz rację, jest w nim coś z macho. Męska domina
cja to dla niego coś oczywistego, o czym nawet nie warto
dyskutować, ale tak naprawdę to dobry człowiek.
- Ciekawe... - mruknęła Natasha ironicznie. - Właś
nie stworzyłaś nową definicję „dobrego człowieka".
- Ma liczne obowiązki, spoczywa na nim wielka od
powiedzialność. Dominik mówi, że bywają chwile, kiedy
z trudem sobie z tym radzi.
- Kazim ma kłopoty z nadmiarem odpowiedzialności?
Totalna bzdura, Przecież uwielbia rządzić innymi!
Izzy poddała się i zaczęła opowiadać o nadchodzącym
ślubie. Po chwili jednak jej entuzjazm osłabł, na koniec
w ogóle zamilkła.
- Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? - ponagliła ją Na
tasha. - Chyba nie zażądasz, bym włożyła błękitny tiul?
- dodała z udaną grozą.
- Nie, nic w tym guście. Wiesz, będziesz musiała iść za
nami przez cały kościół...
- Przecież wiem. Wybrałaś mnie na pierwszą druhnę.
- Chodzi o Kazima.
-Aha...
- Będzie pierwszym drużbą. Wiem, że za nim nie prze
padasz, ale to tylko jeden dzień. Kazim naprawdę potra
fi być miły.
-Aha...
Zapadła niezręczna cisza. Izzy wiedziała, że nie będzie
łatwo, i nie było.
Kłopot z Natashą polegał na tym, że w sprawach mę-
sko-damskich zachowywała się dość niekonwencjonalnie.
Lubiła randki, lubiła imprezy, można nawet powiedzieć,
że kolekcjonowała facetów, ale żaden nie okazał się na
tyle ważny, by przedstawiła go przyjaciółce. Mężczyźni
świetnie nadawali się do zabawy, dobierała więc ich sobie
do woli i rządziła nimi, lecz nie mieli wstępu do jej praw
dziwego życia. Izzy przypuszczała, że brało się to z jakichś
traumatycznych przeżyć, ale Natasha w zarodku tłumiła
wszelkie rozmowy na ten temat. Za to obsesyjnie ceniła
niezależność, uważając ją za gwarancję bezpieczeństwa.
Z kolei szejk Kazim nigdy by nie dopuścił, żeby kobie-
ta przejęła kontrolę nad związkiem. W tych sprawach był
nieprzejednanym konserwatystą. Stąd zapewne brała się
niechęć Natashy do niego.
- Może i ma wiele zalet, ale na pewno nie jest sympa
tyczny.
Izzy westchnęła.
- Proszę, nie walcz z nim, Tash. I bez tego ten ślub nie
będzie łatwy.
- Niby dlaczego?
- Och, nie znasz rodziny Dominika. Sami lordowie,
hrabiowie, wielkie posiadłości, stadniny koni, te rzeczy.
Moja mama, gdyby żyła, pewnie poradziłaby sobie z nimi
ale ojciec będzie miał z tym problem. Macocha Domini-
ka nigdy nie przepuści okazji, żeby mi dopiec.
- I co, Dominik jej na to pozwala?!
- Często wyjeżdża, a ta przeklęta Janine zaprasza mnie
na tak zwane damskie lunche, na których czuję się jak
uboga krewna u stołu bogacza.
- To suka.
- Właśnie... A na dodatek jest odpowiedzialna za ślub ze
strony rodziny Dominika. Mój ojciec drży na samą myśl, że
będzie musiał się z nią spotkać i właśnie dlatego...
- Właśnie dlatego...
- Tash, powstrzymaj ją, tylko ty to potrafisz - dokoń
czyła pospiesznie Izzy. - Wiem, że to nie należy do obo
wiązków druhny, ale świetnie sobie radzisz z największy
mi rekinami biznesu, więc co to dla ciebie taka Janine...
- Bułka z masłem... Ale w czym tkwi haczyk?
- W Kazimie. Wiem, że go nie lubisz, ale czy mimo to
mogłabyś razem z nim zająć się przygotowaniami do ślu
bu? Spacyfikowałabyś Janine i z Kazimem wszystko by
ście zorganizowali. Proszę.
-Prosisz...
- Pierwszy drużba i pierwsza druhna powinni z sobą
współpracować. I oczywiście on musiałby wyprowadzić
cię z kościoła.
- Uff... skoro prosisz...
Nie było w tym cienia entuzjazmu, ale Izzy wiedziała
już, że wygrała. Pocieszająco poklepała przyjaciółkę po
ramieniu.
- Zobaczysz, wszystko się ułoży. Będziesz prawdziwą
gwiazdą.
-Wiem.
- I zachowasz się w cywilizowany sposób, prawda?
- Ujmę to tak, kochanie. - Natasha popatrzyła przyja
ciółce prosto w oczy. - Na pewno nie zacznę walki.
Izzy zrobiła dobrą minę do złej gry, jednak spojrzenie
Natashy nie wróżyło niczego dobrego.
Kiedy Natasha wróciła do biura, Leo przyglądał się
z zainteresowaniem paczce leżącej na jej biurku.
- Dostałaś w prezencie telefon komórkowy. Dlaczego
mnie nic takiego nigdy się nie przydarza?
- W prezencie? - Otworzyła pudło i ujrzała malutki,
śliczniutki i bardzo błyszczący telefon.
Leo gwizdnął z podziwu.
-Kiedy to przyszło? I kto to przyniósł? - spytała
nieufnie.
- To kolejna dziwna sprawa. Wyglądał jak bankier, mó
wił jak robot, zapałał miłością do twoich butów.
-Co?!
- Chciał ci to wręczyć osobiście. Kiedy powiedziałem,
że cię nie ma, oznajmił, że nie skorzysta z mojego po
średnictwa. Potem zaczął chodzić wokół twojego biurka,
aż w końcu zostawił paczkę i wyszedł. Dopiero wtedy za
uważyłem, że twoje buty, które trzymasz na zmianę, prze
wędrowały spod biurka pod ścianę. Ten facet pewnie je
sobie wąchał. To jakiś fetyszysta czy co?
- Nie bądź śmieszny.
Leo wziął z jej biurka wizytówkę.
- Kazim al Saraq. Kto to zacz? Jest i dopisek: „Mówi
łem, że zawsze spłacam swoje długi". Hm, jakie długi?
- Drobne nieporozumienie.
- Hej, czyżbyś się zarumieniła?
- Nie bądź śmieszny. - Przeniosła buty pod biurko.
- No, no. Wreszcie pojawił się mężczyzna, na wspo
mnienie którego Natahsa Lambert się rumieni. Co to za
Kazim? Poznałaś go w Nowym Jorku?
- Przyjaciel narzeczonego mojej przyjaciółki. Spotka
łam go tylko raz. I nie chcę go więcej widzieć.
Mogła sobie nie chcieć.
Spotkanie ciągnęło się bez końca. Wreszcie Kazim po
dziękował gościom za udział w rozmowach i zadzwonił
do sir Philipa Hardesty'ego.
- Co było w ich raporcie? - dopytywał się sir Philip.
- To co zwykle. Zalecają nam, żebyśmy nie podejmo
wali żadnych działań na własną rękę, bo to zbyt ryzykow
ne. I czekali na rozwój wydarzeń.
- Jest w tym jakiś sens.
- Daj spokój.
- Kazim, nie szarżuj, bądź ostrożny. Jesteś dla nas
zbyt cenny, bez ciebie wszystko może spalić na panew
ce. Wiem, jak bardzo drażni cię cała ta ochrona, ale nie
możemy ryzykować. Wstrzymaj się przez dwie doby. Ja
w tym czasie skontaktuję się z Interpolem i innymi służ
bami, które stoją po naszej stronie. A ty pograj w tenisa.
- Są ciekawsze rzeczy od tenisa - roześmiał się Kazim.
- Zatem powodzenia. Skontaktuję się z tobą później.
Po chwili Kazim zadzwonił do Martina.
- Mamy dwa dni. Philip Hardesty zamierza dogadać się
ze swoimi przyjaciółmi ze służb specjalnych.
- Tom się ucieszy, a ty wreszcie zabawisz się w Paryżu.
- Zostaję w Londynie. Mam sprawę z naszą dzikuską,
zapomniałeś? Skontaktuj mnie z tym dziennikarzem, któ
ry latem przeprowadzał ze mną wywiad. Facet jest świet
nie poinformowany, potrzebuję kogoś takiego.
Cały wtorek Natasha negocjowała z firmą kompute
rową. Kiedy wróciła do biura, dochodziła siódma wie
czorem. Recepcjonistka poinformowała ją, że było mnó
stwo telefonów, a niektórzy z rozmówców byli bardzo
niegrzeczni.
- Co za piekielny dzień - stwierdził Leo, opadając cięż
ko na fotel.
- Bywały gorsze. - Też była bardzo zmęczona. - Masz
ochotę na drinka? Ja stawiam.
- Rozumiem. Właśnie mi zaproponowałaś, żebym zo
stał z tobą do późnej nocy i pomógł ci przy sprawozda
niu, tak?
- Też cię kocham, Leo. - Przesłała mu buziaka.
W tej chwili otworzyły się drzwi i do biura wszedł Ka-
zim al Saraq.
Natasha znieruchomiała. Leo spojrzał na nią skonster
nowany, po czym spytał grzecznie:
- Czy mogę w czymś pomóc?
I usłyszał twarde:
-Nie.
Natasha odzyskała mowę.
- Zaskoczyłeś mnie. Co cię sprowadza?
- Zostawiłem kilka wiadomości, ale nikt nie oddzwonił
- oznajmił z pretensją w głosie.
- Nie było nas w biurze. Negocjacje się przeciągnęły. -
Nie tłumaczyła się, tylko stwierdzała fakt.
- Doprawdy? - prychnął lekceważąco. - Widocznie na
to pozwoliłaś.
- Kazim, czyżbyś mnie pouczał? - rzuciła ostrzegaw
czo. - Jesteś negocjatorem, jak mi powiedziałeś. I co, two
je rozmowy nigdy się nie przedłużają?
- Nigdy. Sprawuję nad nimi kontrolę.
- Już w to wierzę. - Uśmiechnęła się ironicznie. - W każ
dym razie gdybyś dla mnie pracował, musiałbyś zmienić
obyczaje, bo inaczej wyleciałbyś na bruk po dwóch dniach.
- To tylko kwestia odpowiedniej organizacji.
Prychnęła śmiechem.
- Dobra organizacja polega na tym, by mieć tyle cza
su, ile go potrzebują klienci - tłumaczyła powoli, wyraź
nie. - Nie chodzi o to, by trzymać się harmonogramu,
lecz by załatwić sprawę. Natomiast z twoim podejściem
nie utrzymałbyś kontroli nad, dajmy na to, takim Davi-
dem Frankelem.
- Frankelem z Continuum Consolidated? Pracujesz dla
nich?
- Nie pracuję dla nikogo, tylko przyjmuję zlecenia, a to
wielka różnica. Wykonuję ekspertyzy i doradzam.
- Doradztwo? Ekspertyzy? To brzmi bardzo poważnie
- stwierdził monotonnym głosem, lecz kpina była oczy
wista.
- Zgodnie z ostatnim światowym rankingiem znalazłam
się w pierwszej trójce niezależnych ekspertów w dziedzinie
badań rynku - oznajmiła z satysfakcją, spoglądając przelot
nie na Leo.
Kazim rozejrzał się po jej skromnie urządzonym biu
rze i uniósł z niedowierzaniem brwi.
Leo dobrze odczytał to spojrzenie. I znał swoją szefo
wą. Szykowała się gigantyczna awantura.
- Natasha... - zaczął ostrożnie, ale go zignorowała.
Wyprostowała się, pochyliła lekko do przodu i spojrza
ła Kazimowi głęboko w oczy.
- Uwierz mi, jestem w tej dziedzinie wybitnym eks
pertem. A skoro wybitnym, to i bardzo, ale to bardzo
drogim.
- W to akurat wierzę.
Powtarzała sobie w duchu, że ma zachować spokój.
Ten człowiek ma być świadkiem na ślubie jej przyjaciół-
ki i nie walnie go teczką w głowę, niezależnie od tego, jak
bardzo na to zasługuje.
- Moja praca polega na ocenie nieustannie zmieniają-
cej się koniunktury. To poważny kierunek uniwersytecki.
Moje ekspertyzy przytaczane są w podręcznikach akade-
mickich.
- Zmieniająca się koniunktura - zadrwił. - Jak sądzisz,
jak bardzo ludzie się zmieniają? Od wieków chcą tylko
jednego: bezpieczeństwa dla siebie i swoich rodzin, stra
wy i schronienia przed burzą. Lecz okazuje się, że potrze-
ba kosztownych ekspertyz, by to stwierdzić.
Leo spojrzał w kierunku drzwi, ale Kazim blokował
mu drogę. Ku jego zdumieniu Natasha zachowała jed-
nak spokój.
- Dzisiaj klient ma bardziej wysublimowane wyma-
gania.
- Wysublimowane! Też coś...
Uśmiechnęła się słodko.
- Cóż, sądzę, że twoje przemyślenia, które, jak mnie-
mam, wynikają z obserwacji pustynnych cywilizacji, nie-
zbyt przystają do zachodniego świata. Z całym szacun-
kiem dla pustynnych cywilizacji, rzecz jasna.
Zapadła cisza. Leo aż skurczył się w sobie, lecz Na-
tasha, jak to ona, zachowała pogodną twarz. Była pewna
że Kazim al Saraq nigdy przedtem nie usłyszał od niko-
go takich słów.
Popatrzył na nią z namysłem.
- To bardzo skomplikowana dziedzina wiedzy - ciąg-
nęła uprzejmym tonem. - Ośmielam się twierdzić, że ni-
gdy dotąd nie miałeś z nią do czynienia. - Czekała na
eksplozję.
- A ja ośmielam się twierdzić, że lubisz zakręcać lu
dziom w głowach.
- Och, co za chwalebna prostota sformułowania - za
drwiła. - Jak jednak sądzisz, Kazim, dlaczego wielkie fir
my płacą mi duże pieniądze za moją pracę? Bo co, sie
dzą w nich sami durnie, którym zakręciłam w głowach?
Otóż... - Przerwała, widząc, że Kazim intensywnie wpa
truje się w jej bluzkę, od której odpadł jeden guzik. Na
piersiach. Nerwowo ściągnęła poły. - A tak w ogóle po
co tu przyszedłeś? Jesteśmy bardzo zajęci.
- Widzę. - Spojrzał intensywnie na Leo.
- Wiesz co, Natasha, wezmę robotę do domu. Do zoba
czenia jutro. -I już go nie było.
- Zabieram cię na kolację - oznajmił Kazim.
- Chyba żartujesz!
- Wcale nie. Właśnie dlatego nie poleciałem do Paryża.
- Aha... nie zapraszasz, tylko po prostu zabierasz. A ja
posłusznie podrepcę za tobą, krzycząc wszem i wobec:
„Ludziska, dacie wiarę? Zjem z Kazimem al Saraq kolację!
O matko, co za zaszczyt!". Tak to sobie wyobrażasz?
Uśmiechnął się i nagle stał się innym człowiekiem.
- Lepiej bym tego nie opisał. - Znów ten cudowny
uśmiech.
Lecz Natasha nie była w nastroju do żartów.
- Otóż może się zdziwisz - wycedziła - ale nie uma
wiam się z nieznajomymi.
- Słuszna zasada. Dlatego cię sprawdziłem.
- Co?!
- Osobiście poszperałem w internecie. Tym też powin
naś czuć się zaszczycona.
- Jesteś aroganckim, zadufanym w sobie autokratą - syk-
nęła. - A w takich, jeśli chcesz wiedzieć, raczej nie gustuję.
Proszę, wyjdź stąd.
- Interesujące, prawda? - uśmiechnął się. - Dla mnie
to także zupełnie nowe doświadczenie.
- Nie mam zamiaru... - Raptownie przerwała. - Dla
ciebie też?
- Nieważne... Zarezerwowałem stolik na ósmą trzydzie
ści. Zapewne będziesz chciała pojechać do domu, żeby się
przebrać.
- Zachowujesz się w karygodny sposób. Czy kiedykol
wiek ktoś ci odmówił?
- Potraktuję to jako komplement. Jak rozumiem, cho
dziło ci o to, że mam swoje zdanie i nie obawiam się po
dejmować decyzji.
- Komplement? Też mi coś...
Spojrzał na nią przyjaźnie i powiedział miękko:
- Nie walcz ze mną, Natasho. Mam tylko kilka godzin
czasu.
- Och, i zamierzasz mi je poświęcić? A ja z wdzięczno-
ści pokornie mam paść do twych stóp?
- To byłaby zbyt duża strata.
Nie pojęła jego słów. Jaka strata? Lecz nie to ją zafra-
powało. Ten dyktator, ten władczy macho patrzył na nią..
ciepło.
- Daj mi dziesięć minut, Kazim.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Trzymała w biurze zmianę bielizny i elegancki żakiet.
Była w nim już na niejednym przyjęciu i teraz też zamie
rzała go włożyć. Przebrała się szybko w toalecie i spoj
rzała na swoje odbicie w lustrze. Skrzywiła się z niesma
kiem. Włosy miała doskonale ostrzyżone, ale po całym
dniu wyglądały nieświeżo. Wzruszyła ramionami. Nic na
to nie poradzi, podobnie jak z cieniami pod oczami. De
likatny makijaż, i była gotowa.
A raczej prawie gotowa. Zawahała się... i podjęła decy
zję. Pójdzie na całość. Włożyła buty na wysokim obcasie
z ozdobnymi paskami wokół kostek.
Kiedy wyszła, Kazim popatrzył na nią bez żadnego
wyrazu na twarzy.
- Nie muszę iść do domu. Jeśli chcesz mnie zaprosić na
kolację, to możemy iść. - W jej głosie było słychać wy
zywającą nutę.
Podszedł do niej, rozchylił poły żakietu i spojrzał na
nią z uwagą.
- Ten top jest bardzo śmiały.
- Czyżbyś miał jakieś zastrzeżenia?
- Nie, skądże...
- Tak myślałam.
Wzięła teczkę i ruszyła do wyjścia z wysoko podnie
sioną głową.
Kazim wygrał pierwszą rundę, co do tego nie było żad
nych wątpliwości.
Miał na sobie doskonale skrojony garnitur i śnieżno
białą koszulę, która doskonale kontrastowała z jego ciem
ną karnacją. Jedwabny krawat w stonowanym odcieniu
szarości był znakomicie dobrany. Kazim musiał wiedzieć,
jak się prezentuje.
Nie będę się czuła gorzej, przyrzekła sobie. On to robi
celowo. Nie pozwolę, by mnie upokorzył.
Trzymała swoją teczkę jak talizman.
Zabrał ją do restauracji, w której jeszcze nigdy nie
była.
- Bankierzy - powiedziała, spoglądając na główne
wejście. - Doskonałe jedzenie, które kosztuje mają
tek. - W jej głosie wyraźnie dało się słyszeć rozcza
rowanie.
- Nie chcesz tu jeść - raczej stwierdził niż spytał.
- Cóż, nie taką restaurację wybrałabym na pierwszą
randkę. Ale pewnie suflet jest tu najlepszy w mieście. -
Boże, jaka pierwsza randka? Go ona wygaduje?
Kiedy znaleźli się w środku, okazało się, że nie zapro
szono ich do głównej sali, tylko do niewielkiego, gustow
nie umeblowanego pokoju.
A więc nie chce, aby widziano ich razem! Popamiętasz
to, Kazimie, pomstowała w duchu.
Wszedł kelner i w milczeniu podał jej tacę z aperitifem.
Kazim został poczęstowany innym alkoholem. Kiedy zo
stali sami, powiedziała nieco zbyt głośno:
- Mistrzowskie wyjście. Tak ciche, by nie zepsuć na-
stroju. Teraz powinien się rozlec anielski śpiew. Zupełnie
jak we francuskiej powieści.
- Wnoszę z tego, że gustujemy w innej literaturze fran
cuskiej.
Patrzył na nią z lekkim uśmiechem, jakby sama ta czyn
ność sprawiała mu przyjemność. Większość kobiet nie po
trafiłaby oprzeć się takiemu spojrzeniu. Całe szczęście, że
ona należy do zdecydowanej mniejszości.
- Z tej to właśnie literatury wiem, że takie miejsce na
zywano chambre separe.
-
Doprawdy?
- Panowie zapraszali tam kobiety, które chcieli
uwieść.
- Doprawdy? - Zmierzył ją wzrokiem.
- A no, doprawdy - jawnie zadrwiła.
- Zastanawiam się, czy to pojęcie nie jest nieco archa
iczne. Czyż bowiem można uwieść nowoczesną kobietę
żyjącą w dwudziestym pierwszym wieku?
- Bez wątpienia tak.
- A zatem uważasz, że przyprowadziłem cię tu w tym
właśnie celu? - spytał miękko.
- Nie mogę tego wykluczyć.
- Mówisz to z dziwnym spokojem.
- Nie tak łatwo mnie uwieść.
Kazim spuścił wzrok na rozcięcie w jej topie, które wy
łoniło się spod żakietu.
- W takim razie lubisz bawić się w kotka i myszkę.
- Czyż nie lubimy tego wszyscy? - Uniosła kieliszek.
- Sądziłem, że jesteś na to zbyt poważna. Nie wiedzia
łem, że taka jak ty bizneswoman lubi podobne zabawy.
- Robię to, na co mam ochotę.
- Brzmi zachęcająco. - Uśmiechnął się leniwie.
Puls Natashy zaczął bić przyspieszonym tempem. Ostroż
nie, ostrzegła się w duchu. Oparła się wygodnie i spojrzała
na sufit.
- Możesz przestać się wysilać. Takie rzeczy nie robią na
mnie wrażenia.
-W takim razie powiedz mi, co robi - poprosił ją
grzecznie.
- Nie chciałabym, abyś tracił swój cenny czas na moją
skromną osobę. - Odstawiła kieliszek i uśmiechnęła się
czarująco.
- Dziękuję za radę.
- Rozumiem, że nie masz zamiaru skończyć tej
śmiesznej szopki?
- Ta szopka, jak raczyłaś nazwać tę grę, stanowi wy
zwanie dla każdego prawdziwego mężczyzny.
- Jak rozumiem, zamierzasz dalej bawić się w uwodze
nie tylko dlatego, że nazwałam twoje wysiłki stratą cza
su, czy tak?
- Nie tylko dlatego.
- Więc co? Wyzwanie? Nowe doświadczenie?
- Wszystkiego po trochu. Ale przede wszystkim to, że
jesteś piękną kobietą.
W tej właśnie chwili zjawił się kelner z pierwszym
daniem.
Nigdy nie mogła sobie przypomnieć, co wtedy jedli.
Pamiętała tylko, że Kazim nalewał pachnące południo
wym słońcem wino.
- Nasi najlepsi przyjaciele niedługo zamierzają się po
brać. Nie uważasz, że powinniśmy zawrzeć z tej okazji
pokój? - zaproponował.
Pokój z tym cynicznym, zapatrzonym w siebie uwo
dzicielem? Nigdy!
- Naturalnie - skłamała. - Zachowujmy się w cywili
zowany sposób.
Przez większość kolacji rozmawiali o jego pracy.
- Formalnie zarządzam rodzinnymi organizacjami do
broczynnymi, choć w rzeczywistości zarządzają się same.
Tak naprawdę głównie zajmuję się międzynarodową me
diacją.
- To bardzo ważna rola. - Naprawdę była pełna podzi
wu. -I niewdzięczna.
- Na ogół tak, jednak czasami udaje się przekonać lu
dzi, by zaczęli z sobą rozmawiać. Myślę, że świat będzie
się zmieniał w takim właśnie kierunku. Mniej wojen, wię
cej kompromisów i umów międzynarodowych, a do tego
potrzebne są negocjacje. Więc ktoś musi je organizować
i prowadzić. Dlaczego więc nie ja? Lub ty?
- Na pewno nie wszystkim to się podoba. Nikt ci nie
grozi?
- Największym zagrożeniem jest nuda - stwierdził bez
trosko.
Nie uwierzyła mu.
- Ekstremiści mogą mieć na ten temat inne zdanie.
- Wszyscy możemy się stać ich celem. Wystarczy zna
leźć się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie.
- Jestem pod wrażeniem - powiedziała szczerze. Nie
doceniała dotąd Kazima. Z altruistycznych pobudek wal
czył o pokój na świecie, narażając się na ataki terrorystów.
Nadal oczywiście był machodinozaurem, ale...
- Dlaczego zajęłaś się badaniem rynku? - zmienił nag
le temat.
- Cóż, jestem dobra w rozszyfrowywaniu ludzkich
myśli.
Roześmiał się.
- Ze mną nie poszło ci tak łatwo.
- Nie jestem psychologiem, tylko socjologiem. Badam
grupy ludzkie, potrafię je zidentyfikować, wyodrębnić,
zrozumieć, a nawet przewidzieć ich potrzeby.
- Muszę to zapamiętać. A jak weszłaś w tę branżę?
- Od ankiet na stacjach.
- Sądziłem, że robisz jedynie badania jakościowe.
- Hm, zapamiętałeś to? - zdziwiła się. - Ale wracając
do rzeczy, tak właśnie zaczynałam. Potrzebowałam pracy,
a żeby pytać ludzi, jakiego mydła używają, nie potrzeba
mieć żadnych kwalifikacji,
- Mnie nigdy nikt nie spytał o coś takiego.
- Zapewne dlatego, że ze statystycznego punktu widze
nia właściwie ciebie nie ma, jesteś nikim - zaśmiała się.
- Hm... co?
- Nie robisz przecież zakupów, a dla producenta naj
ważniejsze jest, co klient bierze z półki. Kto kupuje dla
ciebie mydło? Gospodyni? Służący? Żona? Dziewczyna?
- Jeśli chcesz wiedzieć, czy jestem żonaty, po prostu
spytaj - powiedział wolno.
Cały jej dobry nastrój prysł jak bańka mydlana.
- Nie zamierzam. Po co?
- Może jednak?
- Bogaci, silni, przystojni mężczyźni powinni mieć
żony.
- Więc spytaj.
- Dobrze. Jesteś żonaty?
-Nie.
- Dlaczego? Tylko mi nie mów, że dotąd nie spotkałeś
tej jednej jedynej.
- Uwierzyłabyś mi, gdybym tak powiedział?
- Jestem na to za stara.
- Nie jesteś zbyt romantyczna, prawda?
- Co za spostrzegawczość.
- Powiesz mi, dlaczego?
- Najpierw ty odpowiedz na moje pytanie.
- Dobrze. Od kilku lat jestem zbyt zajęty, by znaleźć
żonę, a gdy byłem młodszy, prześladowało mnie złośli
we fatum.
-Fatum?
- Kobiety mnie porzucały - powiedział ze śmiertelną
powaga.
- Nie wierzę.
- Dzięki, ale to prawda. Raz nawet tak się zdarzyło, że
zostałem na lodzie dwa dni przed ślubem.
- Nie widać po tobie tej strasznej traumy.
- Masz rację, nie widać. Gdybym został jej mężem, na
pewno kupowałaby mi mydło.
Ileż w tym lekceważenia, i to nie wobec byłej narzeczo
nej, tylko wobec kobiet w ogóle. Wielki negocjator, altrui
sta, zbawca świata, a przy tym durny dinozaur...
- Rozumiem, że od tamtej pory nie spotkałeś nowej
kandydatki do zakupu mydła?
- Moje życie jest dość skomplikowane - uciął temat.
Lecz na Natashę okazało się to za mało.
- To znaczy?
- Wiele podróżuję...
- Żona nie mogłaby jeździć z tobą?
- A po co? - wyrwało mu się spontanicznie.
- Aha, rozumiem... Gdzie więc jest twój dom, kiedy
nie podróżujesz?
- Dobre pytanie. Mam mieszkanie w Paryżu, Nowym Jor
ku, dom w Londynie i nadmorską posiadłość. - Uśmiech
nął się na wspomnienie ostatniego miejsca. - A ty? Gdzie
jest twój dom?
- Urodziłam się na przedmieściach Londynu. Moja
matka nadal tam mieszka. Czasem ją odwiedzam.
- Tęsknisz za tym miejscem?
-Nie.
- Więc gdzie jest twój prawdziwy dom? Gdzieś na
Manhatanie czy w tropikalnej dżungli?
Dżungla! Odchyliła się tak gwałtownie, że krzesło nie-
bezpiecznie się zakołysało.
- Dlaczego to powiedziałeś?
- Co takiego? - popatrzył na nią ze zdziwieniem.
- Już nic. Zapomnij o sprawie. To był bardzo miły wie-
czór, ale muszę już wracać.
Spodziewała się, że będzie protestował, ale nic takiego
nie miało miejsca.
- Skoro tak, odwiozę cię do domu.
Jak na zawołanie zjawił się kelner.
- Zadzwoń, proszę, po mój samochód, Michel - pole
cił Kazim.
- W tej chwili, wasza wysokość.
Gdy wszyli na zewnątrz, jednocześnie zdarzyły się trzy
rzeczy.
Podjechała limuzyna Kazima, Natasha usłyszała, że ktoś
biegnie w ich kierunku, Kazim chwycił ją mocno i obrócił
tak, że znalazła się między nim a ścianą restauracji.
Błysnęło światło, potem znów, i kroki ucichły.
Mężczyzna, który przyprowadził samochód, wysiadł
na ulicę
- Wasza wysokość, niezmiernie mi przykro. Nie zauwa
żyłem ich...
Kazim puścił Natashę i bez słowa wziął z jego ręki klu
czyki. Otworzył jej drzwi, po czym usiadł za kierownicą.
-Co się stało? - spytała zszokowana.
- Paparazzi.
-Och...
- Nie martw się, dam sobie z nimi radę.
- Wcale się nie martwię. Jeśli dla kogoś to taka atrakcja,
to niech mnie fotografuje. Nie zrobiłam nic, czego mog
łabym się wstydzić.
Ruszyli w drogę. Kazim, jak na jej gust, prowadził zbyt
szybko. W pewnej chwili zaczął wybierać numer na swo
im telefonie.
- Wiesz, że w tym kraju nie można rozmawiać podczas
prowadzenia samochodu?
Zignorował ją.
-Tom? Tu Kazim. Czekali przed restauracją... Nie
wiem. Zrobili kilka zdjęć... Ja i panna Lambert. Tak,
Lambert. Mamy być świadkami na ślubie Templeton-
Burke'a...
Więc o to chodzi, pomyślała. A mnie się zdawało, że to
randka. Ależ ze mnie idiotka.
- Odwiozę ją do domu, a potem spotkam się z tobą -
mówił dalej Kazim. - Maksimum pół godziny. - Prze
rwał połączenie.
Kiedy zajechali przed jej blok, stwierdziła:
- Niepotrzebnie zadajesz sobie tyle trudu. Wiem, że
spieszysz się do Toma.
On jednak był nieustępliwy. Zaparkował samochód
i poszedł z nią aż pod same drzwi.
- Dziękuję i... dobranoc. - Nagle dostrzegła, że Kazim
trzyma w ręku czarne pudełko. - Co, do diabła... ?
- Powiedziałem ci kiedyś, że zawsze spłacam swoje
długi. Zawsze.
Otworzył pudło. W środku były buty owinięte w welur.
Natasha uwielbiała buty. Te były z zamszu. No i ozdobio
ne błyszczącym klejnotem.
- Prawdziwe dzieło sztuki - powiedziała z uznaniem.
- Cieszę się, że znalazły tak wspaniałą właścicielkę.
Spojrzała na buty, które miała na nogach. Były niezwy
kle seksowne i potwornie drogie, ale w porównaniu z ty
mi, które przyniósł Kazim, wyglądały nadzwyczaj niepo
zornie.
Czytała o nich w „Elegance". Limitowana kolekcja wy
produkowana przed Bożym Narodzeniem, z prawdziwy
mi klejnotami. „Coś dla superbogatego mężczyzny, na
pocieszenie dla kobiety, z którą nie spędzi Świąt", jak na
pisano w magazynie.
Wzięła do ręki jeden z butów. Był czarny, ozdobiony
drobnymi diamencikami. Piękny, całkowicie niepraktycz
ny i absolutnie ekstrawagancki. Taki prezent można dać
kobiecie, którą się kocha albo której chce się skutecznie
zamknąć usta.
Odepchnęła pudełko, jakby ją parzyło.
- Jak śmiesz?! - krzyknęła.
Kazim popatrzył na nią skonsternowany. Ten wieczór
od początku układał się nie po jego myśli. Natasha Lam
bert była zbyt trudna. Zbyt wojownicza. I całkiem nie
przewidywalna.
- Czyżby rozmiar był nieodpowiedni?
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, w któ
rych, ku swemu zdziwieniu, ujrzał łzy. Co takiego było
w tych butach, że omal się nie rozpłakała?
- Przepraszam, nie chciałam na ciebie krzyknąć. Chyba
jestem bardziej zmęczona, niż sądziłam.
-W takim razie...
- Po prostu nie mogę przyjąć od ciebie tych butów,
więc.
- Są zbyt drogie? Zapewniam cię, że dla mnie to żaden
wydatek.
- Och, wiem - prychnęła, co bardzo go zdenerwowało.
- Ale nie w tym rzecz.
- Więc w czym?
- Nie mogę przyjąć tak osobistego prezentu. - Odda
ła mu pudełko, - Nawet gdyby ten prezent coś dla mnie
znaczył. - Widziała, jak jego złość zamieniła się w zdu
mienie. - Co oczywiście byłoby kompletnym idiotyzmem.
A teraz uważam, że lepiej będzie, jak sobie już pójdziesz. -
Gdy milczał zdezorientowany, dodała: - Jeszcze raz dzię
kuję za dobre chęci, ale nie przyjmę tego prezentu. I pro
szę, idź już!
Była zdeterminowana i usztywniona, jakby rozmawia
ła z wrogiem...
Z wrogiem? Co się tu dzieje? - gorączkowo dopytywał
się w myślach.
- Nie chciałem sprawić ci przykrości - powiedział ci
cho i smutno.
- Wiem.
- Straciłaś w moim domu buty, więc chciałem ci to wy
nagrodzić.
- Oboje wiemy, że te buty są znacznie droższe od tych,
które zgubiłam.
- Pieniądze, pieniądze - rzucił ze wzgardą. - Więc nie
przyjmiesz ode mnie prezentu, tak? - spytał, jakby dopie
ro dotarło to do niego.
Czyżby miała się rozpłakać? Wyciągnął rękę, żeby do
tknąć jej twarzy, ale Natasha gwałtownie ją odsunęła. Po
czuł się, jakby ktoś wymierzył mu policzek.
- Tak, Kazim. Nie przyjmę.
- Mhm... - Rozzłościło go to, ale, ku jego zdziwieniu,
również zabolało.
- Czy teraz wreszcie sobie pójdziesz? Jestem bardzo
zmęczona.
Kazim zrozumiał, o co jej chodzi. Chce, aby wyszedł,
zanim się rozpłacze. Kto by pomyślał, że taki niewinny
gest spowoduje tyle zamieszania? Nie byłby zdziwiony,
gdyby rzuciła mu te buty w twarz. Był przygotowany na
jej złość, na drwinę, ale nie na łzy.
Po raz pierwszy od lat poczuł się zupełnie bezradny.
Bez słowa ruszył przed siebie.
Natasha cała się trzęsła. Już dawno nie czuła się taka
zagrożona, i to tylko dlatego, że jakiś mężczyzna zabrał ją
na kolację i usiłował obdarować zupełnie niewłaściwym
prezentem?
Tej nocy nie mogła zasnąć. Za każdym razem, kiedy
zamknęła oczy, widziała Kazima. Za każdym razem, kie
dy się przewróciła na drugi bok, słyszała jego drwiący
głos. Jego śmiech, butne stwierdzenia, wyzwania.
„Wystarczyłaby mi jedna noc, żebyś zmieniła zdanie.
Tylko jedna noc".
Zgniotła poduszkę, po raz kolejny zmieniając pozycję.
W końcu jednak zmęczenie wzięło górę i zasnęła.
Przez cały tydzień nie miała wiadomości od Kazima.
Ósmej nocy, kiedy znów nie mogła zasnąć, podjęła decy
zję. Przyjaźń przyjaźnią, ale Izzy będzie musiała poszukać
sobie innej druhny.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kazim chodził po ogromnych salach pałacu al Saraq
niczym lew w klatce.
- Co się stało? - mruknął Tom do Martina.
- Negocjacje utknęły w martwym punkcie.
- Z Organizacją Narodów Zjednoczonych?
- Nie, nie. Negocjacje pustynnego dinozaura z dziką ko
bietą. Wygląda na to, że dzikuska wygrała pierwszą rundę.
- A może nawet drugą.
Kazim był przygotowany do spotkania, które miało się
odbyć za kilka minut. Jego biała szata powiewała za nim
jak żagiel, kiedy energicznym krokiem przemierzał salę.
- Myślisz, że posłała go do wszystkich diabłów? - spy
tał Tom. - To byłoby coś nowego.
Obaj spojrzeli na księcia. Choć przyjaźnili się z nim,
niespecjalnie się nad nim litowali. Teraz i on wiedział, jak
to jest.
Nagle Kazim zatrzymał się.
- Chcę wiedzieć, kto zrobił nam te fotografie przed re-
stauracją.
- Nikt jak dotąd nie zaoferował ich sprzedaży - powie-
dział Tom. - Może są tak złej jakości, że się nie nadają.
- Możliwe - odparł Kazim, choć ton jego głosu mówił
że myśli coś zupełnie innego.
- Lepiej by było, gdybyś więcej się z nią nie spotykał
- powiedział Tom.
Kazim zmarszczył czoło.
- Chodzi mu o to - wyjaśnił szybko Martin - że nie
powinieneś narażać panny Natashy Lambert na niebez
pieczeństwo, pokazując się z nią publicznie. Mogą ją po
rwać dla okupu.
- Wiem, o co chodzi Tomowi. Nie ufa Natashy Lambert. -
Kazim chwycił gazety leżące na biurku i cisnął nimi o ścianę.
- Raz sprawia wrażenie, jakby była zainteresowana, po czym
coś jej się przypomina i opędza się ode mnie jak od zarazy!
- wybuchnął. - Ale to wcale nie dowodzi, że jest terrorystką,
lecz tego, że ma umysł ostry jak brzytwa i coś się w niej kot
łuje. A wy chcecie, żebym nawet z nią nie porozmawiał?
- Właśnie, Kazim. Proszę, zostaw ją, dla jej dobra - na
legał Tom.
- A mam inne wyjście? Rzeczywiście jestem dla niej jak
zaraza. Gdzie się z nią nie pokażę, zaraz mogą pojawić się
różni dziwni ludzie...
- Nie martw się, zobaczysz ją na ślubie.
- Jeśli najpierw nie ucieknie.
Natasha zadzwoniła do Izzy, żeby powiedzieć jej o swo
jej decyzji. Spisała sobie argumenty na kartce i położyła
obok telefonu. Punkt pierwszy: Izzy jest zbyt samodziel
na, żeby potrzebować jej wsparcia.
- Samodzielna? Kiedy macocha Dominika zaprosiła
mnie, żeby omówić ślubną ceremonię, wszystko pomie
szałam. Kompletnie się przy niej gubię.
-Och... - Natasha skreśliła pierwszy punkt. - Ale
przecież możesz liczyć na wsparcie Dominika.
- Woli pokonywać lodowe pustynie, niż wadzić się z tą
wiedźmą.
- A twoja kuzynka Pepper, siostra i...
- Moja siostra jest za granicą i zjawi się dopiero na ślu
bie, a Pepper jest w ciąży. Nie chce być moją druhną. -
Głos Izzy niebezpiecznie się podniósł.
- No dobrze. Czyli masz tylko mnie - poddała się Na-
tasha. - Więc co mogę dla ciebie zrobić?
- Pomożesz mi wybrać suknię?
- Nie sądzisz, że Jay Jay byłaby w tym lepsza? W końcu
ciuchy to jej działka.
- Wyjechała. A ty ubierasz się tak elegancko. Jeśli nie
kupię sobie sukni ślubnej, Janine sama mi ją wybierze.
Zupełnie nie wiem, jak się do tego zabrać.
- A ja wiem. Nic się nie martw, skarbie. Kupimy ci taką
suknię, że ten babsztyl padnie trupem.
- Oby... - westchnęła Izzy.
Ustaliły, że znajdą na to czas po Nowym Roku. Tym
czasem Natasha pogrążyła się w pracy, jakby od tego za
leżało jej życie.
- Chyba przesadzasz - powiedział jej któregoś dnia
Leo. - Nie możemy przyjąć tych wszystkich zleceń. To
jest fizycznie niemożliwe.
Dla Natashy jednak nie było rzeczy niemożliwych,
zwłaszcza gdy usilnie chciała zapomnieć o Kazimie al Sa-
raq. Pracowała całymi dniami, śpiąc po cztery godziny na
dobę. Prawie udało jej się osiągnąć zamierzony cel.
Prawie. Kiedy nadeszła Wigilia, Londyn opustoszał
i nic nie mogła na to poradzić. Matka bawiła w Afryce,
sąsiedzi pojechali do rodzin i znalazła się zupełnie sama.
Postanowiła, że będzie cieszyć się spokojem.
Skan i przerobienie pona
Położyła się na sofie... i natychmiast wyobraziła sobie
Kazima, jak nagi leży obok niej. Zerwała się na równe
nogi i zaczęła nerwowo chodzić po salonie, żeby przego
nić zjawę.
Przez całe święta snuła się po domu w szlafroku i kap
ciach w kształcie kotów. Ale nawet kapcie nie były w sta
nie jej pocieszyć.
Zrobiła sobie smażone ziemniaki, piła zimnego szam
pana i wysłuchała całej radiowej adaptacji „Władcy Pier
ścieni". Czternaście godzin hobbitów miało skutecznie
wyprzeć z jej świadomości istnienie Kazima.
Udało się. Przynajmniej do czasu, gdy znalazła się
w łóżku.
Leżała w ciemności, czując, jak wali jej serce. Miała
poczucie straty, ale i czegoś jeszcze. Pragnęła go.
Jak nikogo dotąd.
Nigdzie nie mogła się czuć bezpieczna. Ani w domu,
ani w biurze, ani nawet w snach, w których wciąż ją na
wiedzał.
„Wystarczyłaby mi jedna noc, żebyś zmieniła zdanie.
Tylko jedna noc".
Następnego dnia zadzwoniła do Izzy, ale jej nie zastała.
Potem musiała wyjechać do Nowego Jorku, a kiedy wró
ciła, przyjaciółka nie miała czasu, bo czekało ją mnóstwo
pracy w związku z Londyńskim Tygodniem Mody. Kiedy
wreszcie udało im się spotkać, była połowa stycznia.
- Wydaje mi się, że nie będzie tak źle - stwierdziła Iz
zy z optymizmem. - Na rodzinę nie mam co liczyć, ale ty
i ja poradzimy sobie z najgorszą bestią.
- W takim razie zacznijmy od sporządzania listy.
- Już to zrobiłam. - Wyciągnęła zapisaną kartkę.
Natasha zaczęła czytać kolejne punkty:
- „Sukienka". „Kreacja wyjściowa". „Buty". „Bielizna?"...
Dlaczego znak zapytania? Izzy, czyżbyś zamierzała przejść
przez kościół, nie mając na sobie jedwabnych koronek
w kolorze kości słoniowej?
- Myślałam o tym.
Natasha popatrzyła na przyjaciółkę.
- Wyglądasz kwitnąco. Gdzie się podziało to biedactwo,
z którym byłam w dżungli?
- To miłość - oznajmiła z przekonaniem Izzy. - Też po
winnaś tego spróbować - dodała miękko.
- Nie wszystkim mężczyznom można zaufać - stwierdzi
ła Natasha, zdecydowanie kończąc ten temat. - Zaczniemy
chyba od Caro Odell. Jeśli tam nic nie znajdziemy, pójdzie
my na Sloane Street, gdzie od razu kupimy buty.
Izzy poddała się.
Taksówka zatrzymała się przed stylową willą z elegan
ckim tarasem.
- Tu chyba ktoś mieszka. - Izzy zawahała się.
Natasha weszła po schodach i nacisnęła dzwonek.
- Moja przyjaciółka wychodzi za mąż. Szuka odpo
wiedniej sukni, to znaczy takiej, która powali teściową,
zachwyci pozostałych weselników i tak bardzo rozogni
pana młodego, że natychmiast ją zerwie z oblubienicy.
- Tash! - zaprotestowała słabo Izzy.
Jednak Caro Odell była przyzwyczajona do obrazo
wych opisów Natashy
- Dajcie mi pięć minut, a zaraz coś znajdę.
Po godzinie wyszły uszczęśliwione z cudowną sukien
ką. Caro dała im adres sklepu, w którym znajdą odpo
wiednie buty.
Kiedy później piły herbatę w kawiarni hotelu Ritz, Izzy
nagle spochmurniała.
- Co tym razem? - spytała Natasha. - Jeśli chcesz mieć
satynę i krezę, możesz szukać sobie innej druhny.
- Nie, nic podobnego. Chodzi o to nieszczęsne przej
ście przez kościół.
- Będę szła za tobą, trzymając twój bukiet. Potem pod
piszemy akt ślubu. Pamiętaj, przyniosę sole trzeźwiące na
wypadek, gdybyś uznała, że dla hecy warto efektownie ze
mdleć. Potem oddam ci bukiet i stanę u boku twego ojca.
Wszystko pamiętam.
- Nie u boku mojego ojca.
- To znaczy?
- Wiem, że nie lubicie się z Kazimem, ale pierwsza
druhna i pierwszy drużba stanowią parę. Ojciec odpro
wadzi mnie do ołtarza, potem wyjdę z kościoła z mężem,
a ty i Kazim za nami. Uwierz, on potrafi być miły...
Zapadła cisza.
-Miły?
- No cóż, przyjął nas w Serenata Place, urządził przy-
jęcie...
- A przy okazji zachowywał się jak udzielny książę.
- A czego się spodziewałaś? W końcu to szejk i następ
ca tronu.
-Co?
- W stosunku do kobiet zachowuje się trochę staro
świecko, ale potrafi być niezwykle czarujący...
- Powiedziałaś, że jest szejkiem?
- A także następcą tronu.
Natasha zamknęła oczy.
- Powinnam już nie żyć.
- Tash? Co się stało?
- Co za paskudny drań! Od samego początku mnie
oszukiwał i drwił ze mnie. Nie ufam mu ani odrobinę,
a na dodatek nawiedza mnie w snach.
- Tylko tyle? - Izzy nie kryła ulgi. - Rozumiem, że roz
mawiamy o Kazimie.
- A o kim innym?
- Nie musisz mu ufać. Wystarczy, że przejdziesz z nim
przez kościół, uśmiechając się do aparatów. Niczego wię
cej nie będę od ciebie wymagać. Obiecuję.
- Jasne - powiedziała sucho.
Może rzeczywiście przesadzała? W końcu nie miała
już z Kazimem żadnego kontaktu i nawet przestała pod-
skakiwać na każdy dźwięk telefonu.
Mijały tygodnie wypełnione pracą i przygotowaniami
do ślubu Izzy. Kazim nie dawał znaku życia.
W miejsce ulgi pojawił się niepokój, następnie furia.
Jak to tak, to ona ma przejąć inicjatywę i skontaktować się:
z Kazimem? Ale cóż, Izzy jest jej najlepszą przyjaciółką...
Zacisnęła zęby i wykręciła numer od jego biura. Ci-
sza. Wysłała maila, też bez odpowiedzi. Lecz czego moż
na spodziewać się po szejku?
Najpierw ją okpił, potem z niej drwił, jeszcze później
próbował uwieść diamentowymi bucikami. A na koniec
znikł na cztery miesiące. Ten facet to czysty afront. Niech
nie śmie więcej pojawiać się w jej snach!
Kazim kursował pomiędzy Europą, Bliskim Wscho
dem a Oceanem Indyjskim. Zgodnie z jego przewidywa
niami rozmowy pojednawcze utknęły w martwym punk-
cie. Przywódcy poszczególnych ugrupowań wysuwali
nierealne postulaty, kłócili się, a nawet nawzajem sobie
grozili.
Kazim był sfrustrowany. Zamierzał nawet zrezygno
wać z negocjacji, ale zmienił zdanie. Polecił Martinowi,
aby wyznaczył termin kolejnego spotkania.
W nawale zajęć nigdy jednak nie zapomniał, by prze
czytać codzienny raport Toma dotyczący Natashy Lam
bert, a kiedy dostał od niej maila, wyrwał go z ręki Mar
tinowi.
Z treści wynikało, że napisała tylko z konieczności.
Jednak Kazim wiedział swoje. Uśmiechnął się po raz
pierwszy od kilku dni.
- Połączcie mnie z nią. Ucieszy się, jeśli odezwę się po
tak długim milczeniu.
Jednak srodze się rozczarował.
Natasha była w limuzynie. Jechała z prezentacji, jaką
przeprowadziła dla jednej z czołowych firm kosmetycz
nych, do siedziby firmy zajmującej się szyciem kreacji na
przyjęcia weselne organizowane w plenerze. Na kolanach
miała otwartego laptopa. Kiedy usłyszała w słuchawce
głos Kazima, z miejsca się najeżyła.
- Czego ode mnie chcesz? - warknęła.
- To ty czegoś ode mnie chcesz. Przynajmniej taką
mam nadzieję - rzucił lekko.
- Kazim, nie próbuj ze mną flirtować - ostrzegła. - Nie
jestem w nastroju do żartów.
- Przecież nie flirtuję - zaparł się bezczelnie. - Tylko
odpowiadam na twojego maila.
- Prosiłam, żebyś zadzwonił wczoraj. Ale nie zadzwoniłeś.
Więc sama załatwiłam obrączki, zorganizowałam transport
i wyszukałam prezenty od panny młodej dla pana młodego.
- Ton jej głosu niebezpiecznie się podniósł. - Czyli zrobiłam
to wszystko, co powinieneś zrobić ty!
- Byłem zajęty...
- A ja to niby co?! Wyleguję się na Malediwach? Właś
nie pędzę ze spotkania na spotkanie i piszę raport... Więc
nie zawracaj mi głowy, muszę połączyć się z kimś, kto
rzeczywiście może okazać się pomocny.
Nacisnęła guzik tak mocno, że złamała paznokieć, lecz
i tak była z siebie bardzo zadowolona.
Kazim przez chwilę patrzył osłupiały na telefon, po
czym zaczął się śmiać. Jego asystenci patrzyli na niego
z niedowierzaniem.
- Martin, Natasha Lambert chce się ze mną spotkać. Mo
że sama jeszcze tego nie wie, ale po prostu marzy o tym.
Mógłbyś to zorganizować?
Minęła dziesiąta w nocy. Natasha siedziała w biurze,
studiując raporty z ostatnich spotkań. Nagle usłyszała, że
na dole ktoś wsiadł do windy. Czyżby Leo czegoś zapo
mniał?
- Cześć - powiedziała, kiedy otworzyły się drzwi,
i spojrzała za siebie.
Stał oparty nonszalancko o framugę, wysoki, diablo
przystojny i bezczelnie zadowolony z siebie. Och, jak ten
facet ją irytował!
- To ty! - krzyknęła oskarżycielsko.
- Też się cieszę, że cię widzę. - Wszedł do środka. -
Świetnie wyglądasz.
- Doprawdy? - W każdym jego słowie dopatrywała się
drwiny.
Była zmęczona i wiedziała, że to po niej widać. Miała
podkrążone oczy i nieświeże włosy.
- Zmieniłaś fryzurę. - Podszedł do jej biurka.
- Co tu robisz? - spytała ostro.
- Podobasz mi się w dłuższych włosach. Wyglądasz bar
dzo ładnie.
- Ładnie! - fuknęła.
- Jesteś najdziwniejszą kobietą, jaką znam. Co jest złe
go w tym, że się wygląda ładnie?
- Nic. Po co przyszedłeś?
- Sadziłem, że chcesz mnie widzieć.
- A na jakiej podstawie, jeśli mogę spytać?
- Wysłałaś mi mnóstwo wiadomości.
- Kilka tygodni temu. Wtedy jeszcze mogłeś się na coś
przydać.
- Jestem teraz - rozłożył ramiona. - Wykorzystaj to.
Od razu wyobraziła sobie, w jaki sposób mogłaby go
wykorzystać.
- Wystarczyło wysłać maila.
- Nie sądzę.
Obszedł biurko i znalazł się bardzo blisko niej. Zbyt
blisko. Odwróciła wzrok, by nie patrzeć mu w oczy.
- Wyglądasz na zmęczoną.
- Bo jestem. Mam dużo pracy.
- Nie tylko. Znam to spojrzenie. Nie możesz spać, praw
da? - spytał miękko.
Zacisnęła zęby.
- Wiem, że dla ciebie to trudne do zrozumienia, ale
istnieje prosta zależność między liczbą godzin, jaką się
przepracuje, a możliwością opłacania rachunków. Jak nie
pracuję, to nie jem.
- Wygląda na to, że potrzebujesz kogoś, kto by się to
bą zajął.
Wreszcie spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie wierzę, że to powiedziałeś.
- Osiemnastogodzinny dzień pracy to szaleństwo. Mu
si być jakieś inne rozwiązanie.
- Lubię swoją pracę.
- Ja też, ale wiem, że pracuję efektywniej, jeśli co jakiś
czas zrobię sobie przerwę.
Po raz pierwszy w jego ciemnych oczach nie dostrze
gła drwiny, ale coś zupełnie innego. Kazim patrzył na nią
z czułością!
Ostrożnie, napomniała się natychmiast.
- Nie mogę pozwolić sobie na to, żeby odrzucać zlece
nia, które do mnie napływają.
- Musisz przyjmować wszystkie jak leci? Po prostu
uciekasz w pracę.
- Chyba zwariowałeś.
- Uwierz mi, znam to spojrzenie. Codziennie rano wi
dzę je w lustrze.
Boże, jaki on przystojny! Jak bardzo by chciała... Mi
mowolnie przygryzła dolną wargę.
Oczy Kazima pociemniały.
- Nie rób tego, Natasho...
W panicznej ucieczce postąpiła krok do tyłu. Czar
prysł.
- Chciałam z tobą porozmawiać o ślubie - powiedziała
pospiesznie. - Poczekaj, tylko coś znajdę. - Zaczęła ner
wowo stukać w klawiaturę.
Kazim znów sprawiał wrażenie rozbawionego.
- Nie musisz się tak spieszyć.
- Wręcz przeciwnie... O, jest. - Po chwili drukarka wy
pluła tekst pliku. - Tu jest wszystko. Nazwiska gości, nume
ry telefonów, adresy. Musisz tylko zająć się Dominikiem, za
płacić chórowi i wygłosić mowę. Przygotowałeś już ją?
- Naturalnie - odparł gładko.
Akurat, pomyślała, ale i tak się nie przyzna.
- Aha, jeszcze obrączki. - Sięgnęła do szuflady biurka.
Wziął z jej ręki małe atłasowe pudełeczko.
- Jesteś świetnie zorganizowana.
- Ktoś musi.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami.
- Nie masz o mnie zbyt wysokiego mniemania - stwier
dził wreszcie Kazim.
- Z pewnością jesteś doskonałym negocjatorem - za
częła ostrożnie. - Nie prosiłam jednak, żebyś negocjował
ze mną.
- W ten oto dyplomatyczny sposób dałaś mi do zrozu
mienia, że uważasz mnie za dyletanta.
- Za nikogo cię nie uważam.
- Panno Lambert, kiepski z pani kłamca.
- Wręcz przeciwnie, perfekcyjny. - Spojrzała dyskret
nie na zegarek.
- Niech zgadnę. Zaraz pokażesz mi drzwi, bo musisz
wracać do pracy.
Właśnie tak zamierzała zrobić, lecz ku swemu zdziwie
niu powiedziała:
- Nie wiem, czy byłabym w stanie zrobić cokolwiek
sensownego. Jestem wykończona.
Też się zdziwił.
- Może więc odwiozę cię do domu? - Oczywiście spo
dziewał się odmowy.
- Dziękuję, będę wdzięczna.
Po chwili zjechali na dół. Na dworze było zimno i wietrz
nie. Kazim spojrzał na niebo.
- Nie widać ani jednej gwiazdy.
- Jak to w Londynie. Tu nigdy nie widać gwiazd.
- Nie tylko w Londynie tak jest... - stwierdził tajem
niczo.
- Nie rozumiem.
- Mam wrażenie, że w świecie Natashy Lambert nigdy
nie świecą gwiazdy.
Spojrzała na niego z oburzeniem, ale nic nie powie
działa.
- Mógłbym pokazać ci gwiazdy, Natasho.
- Co?
- Brak ci jednak na to odwagi. Gdy znajdziesz ją w so
bie, poprowadzę cię Drogą Mleczną, Obłokiem Magella
na, ukażę ci najtajniejsze zakamarki kosmosu...
- Och, jak bardzo chcesz mnie sprowokować - prych-
nęła. - Biedny, stary dinozaur, który wyuczył się kwestii
z filmów klasy C - dodała litościwym tonem.
- Rozgryzłaś mnie bez reszty. - Uśmiechnął się. - A ja
dowiedziałem się o tobie, że też oglądasz takie filmy.
- Odniosłam wrażenie, że mówisz gotowymi fraza
mi. Czyżby twoje dziewczyny nabierały się na takie wy
świechtane banały?
- One interesują się mną, a nie tym, co mówię. Ty je
steś pierwszą z moich dziewczyn, która zwraca uwagę na
scenariusz.
- Nie jestem twoją dziewczyną! - krzyknęła Natasha
i zaraz poczuła się jak głupek. Znów udało mu się ją spro
wokować! Niech go diabli.
Łzy napłynęły jej pod powieki. Usłużnie podał jej bia
łą chustkę, ale odsunęła jego rękę i z wściekłością otarła
oczy wierzchem dłoni.
- Nigdy nie płaczę - oznajmiła.
Ku jej zdumieniu powiedział ciepło:
- Wierzę. Nie powinienem z ciebie żartować. Padasz
z nóg, a ja nic nie zrobiłem w sprawie tego przeklętego
ślubu. Chodź, zawiozę cię do domu.
Po chwili opadła na miękki fotel i westchnęła.
- Może się trochę zdrzemniesz? - zaproponował.
- Dam sobie radę.
Mimo to sięgnął do tyłu po lekki wełniany koc i po
dał jej.
- Przykryj się. Zaraz włączę ogrzewanie.
- Mhm. - Otuliła się kocem i ziewnęła.
- Nie walcz z sennością, Obudzę cię, jak zajedziemy.
- Nie mogę...
Ale zasnęła.
Spała całą drogę, pomimo hałasu i jasnych świateł.
Musiała być naprawdę wykończona. Nie zdawał sobie
sprawy, ile pracy wymaga przygotowanie takiej ceremo
nii. Nie powinien był zwalać wszystkiego na jej głowę,
tym bardziej że ciężko harowała w swojej firmie. Musi jej
to jakoś wynagrodzić.
Popatrzył na śpiącą Natashę. Wyglądała tak bezbron
nie i delikatnie. Kilka kosmyków opadło jej na czoło, Ka-
zim delikatnie je przesunął. We śnie z jej twarzy zniknął
twardy wyraz niezależności, który tak go drażnił.
Westchnęła i przechyliła głowę, która spoczęła na je
go ramieniu.
Natasha przytuliła głowę do poduszki. Dawno już nie
czuła się tak bezpieczna. Było jej ciepło i błogo. Przeciąg-
nęła się z rozkoszą.
- Mam cię zanieść na górę? - usłyszała męski głos.
- Mmm - mruknęła sennie.
Kazim zaśmiał się niskim głosem.
- Cóż za niespodziewana odpowiedź.
Oparł ją w fotelu i wysiadł z samochodu, nie pozwa
lając, aby znów się do niego przytuliła, na co miała wiel
ką ochotę.
Otworzyła oczy, zamrugała. Nie wiedziała, gdzie jest.
Do auta wtargnęło zimne powietrze, ujrzała nad sobą ro
ześmiane oczy Kazima al Saraq.
- Wróciłaś do rzeczywistości? Ale przykrość.
-Co...?
- Przywiozłem cię do domu. Jesteśmy przed twoim
blokiem.
- Och... - Obejrzała się za siebie.
- Chodź - otworzył jej drzwi. - A może jednak wolisz,
żebym cię zaniósł?
- Nie, dziękuję. Dobranoc.
- Pozwól, że odprowadzę cię do drzwi. - Gdy po wyj
ściu z auta zachwiała się na nogach, dodał rozbawiony:
- A teraz prosto do łóżka.
Objął ją. Zadrżała, ale tym razem nie z zimna.
Nagle poczuła, że wreszcie znalazła się tam, gdzie po
winna. To był jej świat, a Kazim do niego należał.
To szaleństwo, myślała. Nie jestem na to gotowa. Ale
czy na coś takiego w ogóle można się przygotować?
I nagle przypomniała sobie coś, co zmroziło jej krew
w żyłach. Jej sypialnia!
Przez ostatnie dni wpadała do domu tylko po to, że
by się przespać. Sprzątaczka miała przyjść dopiero jutro
iw domu panował straszny bałagan.
Byli przed drzwiami. Kazim wziął od niej klucze, ot
worzył je i ruszył w kierunku jej sypialni. Chciała zapro
testować, ale jakoś nie starczyło jej sił.
Sypialnia wyglądała jeszcze gorzej, niż Natasha myśla
ła. Na środku stała otwarta walizka, wszędzie walały się
ubrania, a łóżko było niezaścielone. Na dywanie leżały
książki i gazety.
Natasha skrzywiła się i odsunęła od Kazima, który
w milczeniu rozglądał się po pokoju.
Lubił kobiece sypialnie, jawiły mu się jako tajemnicze
i wabiące krainy. Jednak ta w niczym nie przypominała
dotąd mu znanych.
- Ty tu śpisz? - spytał zdumiony. - Jak?
- Co masz na myśli?
- Wszystkie te rzeczy... - Powiódł ręką dookoła.
No cóż, może nie panował tu nadzwyczajny porządek,
ale w końcu widziała gorsze rzeczy.
- Kreatywni ludzie zwykle mają wokół siebie bałagan.
- Chcesz powiedzieć, że zawsze tak tu wygląda? - spy
tał zafascynowany.
- Proszę, jest zbyt późno, żeby omawiać moje wady
i złe nawyki.
- Przecież wcale tego nie robię - obruszył się.
- Cóż, nie można powiedzieć, żebyś się właśnie ze mną
kochał - wyrwało jej się z głębin podświadomości.
- Ach.
Zamknęła oczy.
- Po co to powiedziałam?
- Dobre pytanie. Znasz może odpowiedź? - Kazim wy
raźnie szykował się do długiej i szczegółowej dysputy na
ten wielce intrygujący temat.
- Ze zmęczenia. - Już wyczerpałam limit głupot na dziś,
dodała w duchu.
Kazim najpierw przyjrzał się jej uważnie, a potem stwier
dził miękko:
-Wysyłasz sprzeczne sygnały, Natasho. Który jest
prawdziwy?
- Już ci mówiłam, nie jestem twoją dziewczyną.
- Tak, mówiłaś... I dobrze to zapamiętałem. - Stała przed
nim, milcząca i blada, tak bliska i odległa zarazem. Nie poj
mował jej myśli, nie znał drogi do jej serca i duszy. Tyle ście
żek, tyle tropów... Gdyby teraz popełnił błąd, byłby to za
pewne błąd ostatni. - W takim razie już pójdę.
Lecz nadal stał w drzwiach. A ona nie mogła oderwać
od niego wzroku.
Wyszeptała jego imię. W jej głosie odezwały się wszyst
kie jej sny i marzenia. Usłyszała swój szept. Czy on także?
Zamknęła oczy.
Kiedy je otworzyła, Kazima nie było.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Nie mogła w to uwierzyć. Niemal poszła z nim do łóż
ka. Chciała się z nim kochać. Prawie go o to błagała. Co
się z nią dzieje? Musiała z tym skończyć. Natychmiast.
Był piękny dzień, wprost wymarzony na ślub. Świeci
ło słońce i wiał lekki wiatr, unosząc pannie młodej welon
wokół głowy. W jej oczach widać było szczęście. Pan mło
dy stał dumny obok, uśmiechając się lekko. Rozległy się
dźwięki marsza weselnego.
Główna druhna spisywała się doskonale. Jedynym mo
mentem, w którym się zawahała, była chwila, kiedy miała
ruszyć u boku świadka za młodą parą.
Wszak kobieta powinna być szczęśliwa, idąc u boku
tak przystojnego mężczyzny jak Kazim. Ona jednak czuła
się nieswojo. Postronny obserwator bez trudu zauważył
by, że podczas przyjęcia również go unikała. Nawet gdy
państwo młodzi już poszli i goście pozostali w ogrodzie,
nie chciała z nim rozmawiać.
Kazim jednak nie dawał za wygraną.
Natasha zrobiła sobie kawę i schowała się pomiędzy
drzewami. Cały czas myślała o Izzy i Dominiku. Ich mi
łość była niemal namacalna, a wzajemne zaufanie i za
uroczenie wprost porażały. Kazim również to zauważył,
gdyż kiedy na nich patrzyli, zacisnął mocno palce na dło
ni Natashy.
Próbowała przekonać samą siebie, że śluby zawsze
tak wyglądają. Upiła łyk kawy i oparła się o pień drzewa.
Nagle ktoś stanął za jej plecami.
- Co ty tu robisz? - spytała ostro. Była zła, że Kazim
przerwał jej tak intymne rozmyślania.
- Szukałem cię - odparł spokojnie. - Chciałem spytać,
czy w czymś mogę pomóc. Gdzie byłaś?
- W kuchni. Musiałam zapłacić kelnerom.
- Ja to mogłem zrobić. - Z trudem się pohamował, że
by nie wybuchnąć.
- Ale nie zrobiłeś. - Wzruszyła ramionami. - Poza
tym za przyjęcie weselne odpowiedzialna jest pierwsza
druhna.
- Kobieta nie powinna zajmować się płaceniem ra
chunków - twardo stwierdził Kazim.
- Daj spokój, na jakim świecie ty żyjesz.
- Przecież był tam ojciec Izzy. Dlaczego on nie zapła
cił kelnerom?
Natasha pomyślała o nieśmiałym mężczyźnie, którego
cała ta uroczystość na pięćset osób kompletnie wyprowa
dziła z równowagi. I tak trzymał się dzielnie, zwłaszcza
w konfrontacji z macochą Dominika. Był tak speszony, że
gdy tylko państwo młodzi odjechali, Natasha namówiła
go, by poszedł do baru i wypił solidnego drinka. Posłu
chał jej ochoczo.
- Dlatego, że nie jest takim ojcem, jak myślisz.
- A może dlatego, że nie dałaś mu szansy?
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Wrzeszczysz na ludzi, musisz mieć nad nimi totalną
kontrolę. Robisz wszystko najlepiej, prawda? Nigdy nie
słuchasz innych, żadnych kompromisów, co?
Patrzyła na niego zdumiona.
- Mówisz to tylko dlatego, że zapłaciłam kelnerom? -
Zastanowiła się chwilę. - Nie, raczej chodzi o to, że za
wszelką cenę starasz się ukryć wyrzuty sumienia, bo wy
piąłeś się na swoje obowiązki i cały ślub oraz wesele zo
stawiłeś na mojej głowie.
- Nieprawda...
- Ale cóż, taki już jesteś. Szkoda moich nerwów. Wyba
czam ci - oznajmiła wspaniałomyślnie.
To rozsierdziło go jeszcze bardziej.
- Znów mnie nie słuchasz. Nie mam sobie nic do zarzu
cenia. Co więcej, uważam, że traktowałem cię z niezwykłą
wyrozumiałością, żeby nie powiedzieć, z rycerskością.
- O rany, z rycerskością? - Teatralnie złapała się za gło
wę. - Czego to człowiek się nie dowie.
- Byłem u ciebie w nocy, lecz wyszedłem, chociaż pro
siłaś, żebym został.
- O czym ty mówisz?!
- Wyszeptałaś moje imię.
- Miałeś tego nie usłyszeć!
- Ale usłyszałem.
- Byłam zbyt zmęczona, nie wiedziałam, co mówię.
- Dlatego nie wykorzystałem sytuacji. To jest właśnie
rycerskie zachowanie. Mogłabyś to docenić, rozkapryszo
na damo.
Rozkapryszona dama! Tego już za wiele!
Zamachnęła się na niego kawą. Kazim odskoczył, ale
kilka kropel sięgnęło jego nieskazitelnie białej koszuli.
Kiedy je wycierał, była całkiem z siebie rada.
- Musiałabym być całkiem nieprzytomna, żebyś mógł
mnie dotknąć.
- Kiedy śpisz, jesteś nadzwyczaj pociągająca. - Uśmiech
nął się radośnie.
- Ty... - Po prostu zabrakło jej słów.
Kazim z zadowoleniem kontemplował jej rozzłoszczo
ną minę.
I nagle to coś znów pojawiło się między nimi.
„Wystarczyłaby mi jedna noc...".
I tak było, Natasha już to wiedziała. Ten mężczyzna
mógłby z nią zrobić wszystko, co tylko by chciał...
- Nie patrz tak na mnie.
Zwilżyła językiem usta.
-Jak?
- Jakbyś była przerażona.
- Nie jestem.
- W jednej chwili flirtujesz ze mną beztrosko, a za mo
ment wyglądasz, jakby jakiś ciężar przygiął cię do ziemi.
Potrząsnęła głową, starając się zapanować nad swoim
głosem.
- To brak wprawy. Niezmiernie rzadko flirtuję. Nie
mam na to czasu.
- To go znajdź - stwierdził z powagą.
W popłochu spojrzała na jego krawat.
- Ojej, ta kawa rzeczywiście cię zaplamiła. Przepra
szam, nie chciałam...
Ujął jej dłonie.
- Zapomnij o kawie. Porozmawiajmy o tym, dlaczego
nie flirtujesz.
- To po prostu... nie moja działka. Nie jestem w tym
dobra.
- Zastanawiam się, dlaczego. Ale ty wiesz. Wszystko
wiesz o sobie. Jesteś inteligentna i nadzwyczaj wnikliwa. -
Dotknął jej policzka tak lekko, jakby obawiał się, że gdyby
pozwolił sobie na coś nieco tylko śmielszego, wyrwałaby
się i uciekła. - Przejdziesz się ze mną?
Skinęła głową. Wskazał ręką małą furtkę w rogu sa
du, za którą zaczynał się las. Wszędzie rosły przebiśniegi
i żonkile, a w powietrzu pachniało budzącą się do życia
przyrodą. Liście zaczynały się zielenić, szumiał strumyk.
- Och, tu jest jak w raju! - zachwyciła się Natasha.
- W angielskim raju. Nadal nie widzę gwiazd.
Uniosła lekko spódnicę, żeby nie ciągnęła się po ziemi.
Zaczepiła obcasem o gałąź i zachwiała się, ale nie skorzy
stała z wyciągniętej w pomocnym geście dłoni.
- Zawsze byłaś taka niezależna?
Aha, nadszedł czas prawdy.
- Stałam się taka, gdy przekonałam się, że ludzie bez
trudu łamią obietnice.
- Zawiodłaś się na jakimś mężczyźnie, prawda? - spy
tał ze śmiertelną powagą.
- To nie takie proste.
- Nic nie jest proste... Natasho, opowiesz mi, co się
wydarzyło? Chyba w dżungli, mam rację?
-Co?
- A więc nie mylę się.
- Szpiegowałeś mnie, tak? Kazałeś swoim ludziom
grzebać w mojej przeszłości.
- Nie. - Popatrzył na nią smutno. - Nie zrobiłbym
tego.
- Nie wierzę ci.
- Kiedy byliśmy na kolacji, wspomniałem coś o dżun-
gli, a ty gwałtownie na to zareagowałaś. Zaniepokoiłaś
mnie.
- No tak, przepraszam...
- A więc opowiesz mi, co się tam zdarzyło?
Zamknęła oczy. Nigdy nikomu nie zawierzyła tej ta
jemnicy.
- To już przeszłość.
- W takim razie tym bardziej możesz mi opowiedzieć
- prawie szepnął.
Otworzyła oczy. Była wściekła.
- Musisz wiedzieć? Tak bardzo jesteś ciekawy? A więc
słuchaj. - Spojrzała na niego zimno. - Po studiach dużo
podróżowałam. Znalazłam się w dżungli.
- Z mężczyzną?
- Ufałam mu bezgranicznie. My dwoje kontra reszta
świata.
-No tak...
- Lecz ten mój wybrany i umiłowany związał się z ludź
mi, którzy mi się nie podobali. Podejrzewałam jakieś
ciemne interesy, ale oni uznali, że jest łatwiejszy sposób
na zdobycie pieniędzy i uwięzili nas dla okupu. Lecz ten
mój jedyny dogadał się z nimi i bezpiecznie wrócił do
domu. Sam. Wtedy zrozumiałam, że na nikim nie moż
na polegać.
- Kochałaś go...
- To już przeszłość.
- Zrobili ci coś złego? - spytał, spoglądając jej w oczy.
- Dostałam doskonałą lekcję na temat ludzkiej natury,
geografii i sztuki przetrwania. Udało mi się uciec. Prze
dzierałam się przez dżunglę, myliłam tropy. Stawką było
moje życie. Tak, nauczyłam się naprawdę wiele. Bardzo
mi się to przydało wiele lat później, kiedy podróżowałam
przez pewien dziki kraj i bandyci napadli na autobus.
- Wtedy poznałaś Izzy?
- Tak. Wydostałam nas z pułapki. Powiodło mi się, bo
liczyłam tylko na siebie.
- Nie ufałaś nawet Izzy? - Kazim zbladł.
- Izzy zachowała się świetnie, działałyśmy razem. Na
mój sygnał skoczyłyśmy w zarośla, potem w głąb dżun
gli. Wiedziałam, jak zmylić tropy, udało się. Wiele dni
szłyśmy na południe, do cywilizacji. - Wzdrygnęła się.
- Pokochałam Izzy, jest dla mnie jak siostra. Ale wiem, że
gdyby jej nie było, też dałabym sobie radę. Podstawowa
sprawa, to liczyć na siebie.
- Wiara w siebie to wspaniała rzecz, ale czy wynika
z niej, że nie możesz nikomu zaufać?
- Tak - odparła z uporem.
- Rozumiem cię, choć podchodzę do życia inaczej. Ale
dlaczego uważasz, że nie warto cieszyć się życiem?
- Ależ ja się nim cieszę.
- Od świtu do nocy praca, samotne noce... Jakoś mnie
nie przekonałaś.
Mruknęła coś niezrozumiale.
- Natasho, dlaczego nie chcesz dać sobie szansy?
- Jakiej szansy?
- Oderwij się choć na trochę od codziennego młyna.
Pozwól, by twój asystent się wykazał, a sama potrenuj
techniki flirtu.
- Takie tam gadanie. - Machnęła lekceważąco ręką.
- Żadne takie tam gadanie - uśmiechnął się - tylko
najprawdziwszy konkret. Proponuję ci darmową lekcję.
Wiesz, że potrzebujesz wakacji. Wyjedź ze mną.
- Z tobą?
- Zabiorę cię nad ciepłe morze. Palmy, słoneczne pla
że... i największe gwiazdy na świecie. Co ty na to?
- Z tobą? - powtórzyła z naciskiem.
- Zapragniesz samotności, proszę bardzo. Zechcesz zo
baczyć się ze mną, będę do usług. Mówiłem ci już, jestem
rycerski.
Propozycja była kusząca. Gdyby wziął ją w ramiona..
Gdyby wyszeptał czułe słowo... Za jedno miłosne zaklę
cie pojechałaby z nim na koniec świata. On jednak jej
nie kochał. Lubił z nią flirtować, ale o miłości nie było
mowy.
Po raz pierwszy od lat żałowała, że tak skąpo i ostroż
nie obdarza innych cieplejszymi uczuciami. Dzięki temu
czuła się bezpieczna, ale ceną była samotność.
- Dziękuję, ale to nie w moim stylu - odparła sztywno.
- Muszę wracać do Londynu - ruszyła w stronę furtki.
Nie obejrzała się za siebie. Wiedziała, że przekonałby ją
jednym swym spojrzeniem. Wiedziała też, że gdyby wyje
chała z Kazimem, jej życie zupełnie by się odmieniło.
Kazim wolno ruszył za nią. Był na siebie wściekły. Co
w niego wstąpiło? Czy tak zachowuje się wytrawny ne
gocjator? Zagnał ją do rogu, osaczył, zmusił, by obnażyła
przed nim swoją duszę. Czy kiedykolwiek mu to wyba
czy? Nigdy!
A na dodatek ten idiotyczny pomysł z lekcją flirtu!
Miała rację, zachował się jak tandetny donżuan z filmu
klasy C... Co ona sobie o nim pomyśli?
- Gratulacje, Kazim - mruknął pod nosem.
Mógł za nią pobiec i wszystko jej wyjaśnić, ale zre-
zygnował. Powinna odetchnąć, dojść do ładu ze swoimi
myślami i emocjami. Był jeszcze inny problem. Nie po
winien narażać Natashy na niebezpieczeństwo terrory
stycznego zamachu.
Odezwała się komórka. Dzwonił Tom.
- Zła wiadomość, Kazim. Zdjęcia zrobione przed re
stauracją wreszcie ujrzały światło dzienne. Co gorsza, wy
ciekły z jednej z agencji bezpieczeństwa, która wcześniej
przechwyciła je od paparazzi. Panna Lambert została sko
jarzona z tobą. Terroryści w każdej chwili mogą wziąć ją
na cel. Grozi jej porwanie. Wywieź ją gdzieś, i to jak naj
szybciej.
Kazim zamknął oczy. Świetnie. Właśnie przed chwilą
mocno się postarał, żeby Natasha nigdzie z nim nie wy
jechała. Może zrobić tylko jedno. Ona nigdy mu tego nie
wybaczy, ale przynajmniej będzie bezpieczna.
- Jest tylko jedno miejsce, w którym mogę ją chronić
- oznajmił ciężkim głosem. - Przylecę dziś w nocy.
- Chcesz ją zabrać do zamku dziadka?
- Nie. Zabiorę ją na pustynię. Powiedz Martinowi, że
by zadzwonił do pałacu sułtańskiego i kazał przygotować
kilka pokoi.
Nawet jeśli ta podróż będzie oznaczała koniec wszyst
kiego, Natasha na pewno zapamięta gwiazdy. Nigdzie nie
są tak piękne jak na pustyni.
- I jeszcze jedno, Tom.
- Tak?
- Zorganizuj dla niej jakieś ubrania.
- Hm... takie jak zwykle?
- Cholera, Tom... Chodzi o ubrania odpowiednie do
klimatu, a nie do sypialni.
Zwabienie Natashy na lotnisko było dziecinnie proste.
Kazim przesłał jej list z wiadomością, że Izzy zapomnia
ła swojej walizki. Czy Tash mogłaby przywieźć ją na lot
nisko? Stał ukryty, patrząc, jak ubrana w suknię druhny
wsiada do samochodu. Przedtem zdjęła z głowy wianek
i rzuciła go w krzaki.
Kiedy samochód odjechał, odszukał go i delikatnie wy
gładził płatki. Wiedział, że będzie miał ogromne szczęś
cie, jeśli po tym, co zrobił, Natasha w ogóle zamieni z nim
choć jedno słowo.
Tak, znienawidzi go. Ale będzie żyła.
Natasha była tak zmęczona, że zasnęła w samocho
dzie. Obudziła się dopiero wtedy, kiedy wjechali na nie
równą drogę.
- Gdzie jesteśmy? - Wokół stało mnóstwo samolotów.
Auto zatrzymało się przy jednym z nich. Wyskoczyła na
zewnątrz i rozejrzała się dookoła. - Gdzie on jest?
Na szczycie schodów pojawił się Kazim.
- Dobry wieczór, Natasha.
Na jego widok odczuła radość, a potem strach, że do
strzeże ową radość.
- Co ty tu robisz? I jak się dostałeś przede mną?
- Zabieram cię stąd. I przyleciałem helikopterem.
- Nic podobnego. Przecież wyraziłam się jasno.
- Zależy jak dla kogo. - Zszedł po schodach. - Mam cię
zanieść na pokład?
Mimo woli uśmiechnęła się.
- Kompletnie oszalałeś. Nie mam nawet z sobą pasz
portu.
- Jesteś moim gościem. W moim kraju to wystarczy.
Zaprowadził ją na podkład samolotu. Poszła za nim,
przekonując samą siebie, że robi to tylko z czystej cie
kawości.
- Bez paszportu nie wpuszczą mnie z powrotem do
kraju.
- Moi ludzie się tym zajmą. - Kazim popchnął ją lekko
na miękki fotel z kremowej skóry. Usiadł naprzeciw niej
i uśmiechnął się z rozbawieniem. - Jakie to uczucie choć
raz nie być panem sytuacji?
- Już to przerabiałam - rzuciła ostro.
- Oczywiście. Przepraszam, zapomniałem.
- Nie przejmuj się. To już przeszłość.
- Gdyby to była prawda... - mruknął do siebie.
Gdy wyjrzała przez okienko, dostrzegła idącego w kie
runku samolotu mężczyznę.
- Kto to jest?
- Drugi pilot - oznajmił obojętnym tonem.
- Ach. - Natasha objęła się ramionami.
Opuszczał Anglię. Nie ma powodu, dla którego mieli
by się jeszcze kiedykolwiek spotkać. Nigdy już się nie zo
baczą. Chyba że z nim poleci...
To był nonsens. Za nic nie pozwoli, by ktokolwiek po
dejmował za nią decyzję. Kazim zaprosił ją na wakacje,
ona odmówiła, ale w ogóle się tym nie przejął, tylko robi
swoje. Niedoczekanie!
Siedział zamyślony, pochmurny, głęboko nieszczęśliwy.
Miał to wypisane na twarzy. Zrobiło się jej go żal.
- Kazim...
Spojrzał na nią z żalem.
- OK. Wygrałaś.
- Co? Nie rozumiem.
- Jeśli nie masz ochoty oglądać palm i najwspanialsze
go słońca, zaraz musisz wysiąść.
Tu chodziło o coś więcej niż flirt czy wakacje. O coś
bardzo ważnego. Czuła to.
- Naprawdę chcesz, żebym z tobą poleciała? - spyta
ła cicho.
- Niczego innego nie pragnę, Natasho.
Dlaczego miała wrażenie, że za jego słowami kryje się
złość?
Wstała.
I ujrzała w jego oczach pobłysk przerażenia i nieme
błaganie.
- Chyba zwariowałam. - Ponownie usiadła.
- Pojedziesz ze mną? - Patrzył na nią tak intensywnie,
że musiała odwrócić wzrok.
- Na to wygląda. - Usłyszała, jak odetchnął cicho. - Ale
będziesz musiał mi załatwić jakieś ciuchy - rzuciła lekko,
by rozluźnić atmosferę. - Nie mam zamiaru paradować
po pustyni w sukni druhny.
- Naturalnie. Miriam znajdzie ci coś odpowiedniego. -
Uniósł rękę i zza kotary pojawiła się stewardesa. - Suknia
dla pani. - Gdy stewardesa zniknęła, spytał: - Co sprawi
ło, że zmieniłaś zdanie?
- Uknułeś całkiem niezłą intrygę, żeby mnie tu ściąg
nąć, musiałam to docenić. No i trochę mnie zaintrygo
wałeś.
- Zaintrygowałem! - krzyknął z obrazą w głosie. -I to
tylko trochę!
- Prawidłowa reakcja - pochwaliła. - Doskonały mar
keting. - Roześmiała się. - Trzymaj tak dalej, a po jakimś
czasie zmusisz mnie, bym powiedziała, że mnie zafascy-
nowałeś. Kiedy powtórzę to po raz setny, nie pozostanie
mi nic innego, jak w to uwierzyć.
- A więc tak to działa... - Też się roześmiał.
W tym momencie podeszli do nich pilot oraz męż
czyzna, z którym Natasha zetknęła się w Serenata Place.
Zamienili kilka słów z Kazimem, po czym pilot zniknął
w kokpicie. Niemal natychmiast dało się słyszeć szum
elektronicznych urządzeń sterowniczych.
Kazim przedstawił Natashy Toma Soltano, szefa
ochrony.
- Musisz wiedzieć, że panna Lambert postanowiła od
wiedzić nasz kraj, Tom.
- Miło nam panią gościć. Kazim, czeka na ciebie kilka
raportów. Powinieneś zobaczyć je jak najszybciej.
- Wybacz, Natasho, ale Tom nigdy mi nie odpuszcza.
Jak tylko wystartujemy, będziesz mogła się położyć. Mi-
riam przyniesie ci ubranie i filiżankę kawy.
Kazim pogrążył się w rozmowie z Tomem.
Stewardesa podała Natashy kawę i owoce, potem za
prowadziła ją do kabiny, w której było łóżko. Starała się
nie zasnąć w nadziei, że Kazim wkrótce do niej dołączy,
ale szybko zmorzył ją sen. Budziła się kilka razy, ale na
krótko. Czuła się bezpiecznie, wiedząc, że Kazim jest na
pokładzie.
Gdy wylądowali w Saraq, było ciemno. Kiedy Natasha
schodziła po schodach, była półprzytomna.
- Zaraz się przewrócisz. - Kazim objął ją wpół.
- Mam duże zaległości w spaniu. Nie wiem, czy pamię
tasz, ale odwaliłam kawał dobrej roboty. I to nie tylko za
siebie.
- Jeśli chcesz wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia,
udało ci się.
- To dobrze.
Owiał ich zimny wiatr. Natasha zadrżała.
- Obiecałeś mi palmy i słońce, a tu zimniej niż na
Syberii.
- Takie są pustynne noce, za to podczas dnia będziesz
chować się przed słońcem.
Podjechała limuzyna. Kierowca wyskoczył i podał Ka-
zimowi kluczyki, ale ten potrząsnął głową. Otworzył tyl
ne drzwi i gestem zaprosił Natashę do środka.
- Jedź z Alim. Ja muszę jeszcze coś zrobić. - Zatrzasnął
drzwi. - Zawieź ją do pałacu sułtana.
Uniósł rękę w geście pożegnania. Natasha odwróciła
głowę i popatrzyła, jak stoi nieruchomo, wpatrując się
w znikający samochód.
I nagle pomyślała, że Kazim patrzy tak, jakby nie spo
dziewał się, że kiedykolwiek jeszcze ją zobaczy.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Czekali na Natashę w jej mieszkaniu. - Tom podał
Kazimowi kartkę. - Policja ich aresztowała, ale...
Kazim spojrzał na notatkę i przeczytał jedno z nazwisk.
- On jest tutaj?
- Tak, przyleciał do Saraq.
- jeśli mają helikopter, mogą tu być jeszcze przed śnia
daniem.
- No właśnie.
- A więc co musimy zrobić?
Nocna podróż przez pustynię była najgorszą podróżą
w jej życiu. Nawet marsz przez dżunglę nie był tak prze
rażający. Mogła myśleć tylko o Kazimie, który patrzył na
nią tak, jakby rozstawali się na zawsze.
Pobyt w pałacu wcale jej nie cieszył. Chciała tylko zo
baczyć Kazima.
Służąca zaprowadziła ją do pokoju, w którym pełno
było ozdobionych miękkimi poduszkami sof.
- To dla pani - otworzyła pełną ubrań szafę i wskazała
ogromną lodówkę.
Jednak Natasha nie była zainteresowana ani jednym,
ani drugim.
- Dziękuję, ale gdzie jest Kazim?
- Jego ekscelencja zjawi się tu, jak tylko pani odpocz
nie po podróży.
Musiała się tym zadowolić.
Wraz ze wschodem słońca piasek za oknem przybrał
barwę srebra, potem złota. Włożyła na siebie miękkie, je
dwabne spodnie i koszulę bez rękawów. Ubrania pach
niały znajomo.
Amertage. Ciekawe, która z jego dziewczyn przedtem
nosiła te ciuchy? I zaraz ofuknęła się w duchu. I ona, i Ka-
zim są dorośli, każde z nich ma swoją przeszłość.
Wciąż go nie było.
Służąca przyniosła owoce i aromatyczną herbatę i za
prosiła do poczęstunku na niewielkim tarasie. Kazima
nie było. Nie było go również wtedy, gdy słońce osiąg
nęło zenit.
Służąca przyniosła lemoniadę.
- Jego ekscelencja? - spytała Natasha.
- Przyjdzie.
Aby wypełnić czymś czas, zaczęła zwiedzać pokoje. Pa
łac nie był zbyt duży. Przypominał obronną wieżę, którą
ktoś zaadaptował na wytworne mieszkanie. Ściany były
z nagiego kamienia, ale wnętrza urządzono luksusowo:
miękkie dywany, rzeźbione meble, drogocenne ozdoby.
Gdyby Kazim był obok niej, czułaby się jak w raju. Bez
niego była chora z niepokoju.
Trafiła na wąski korytarz, w którym czuć było zapach
kawy i świeżo pieczonego chleba. Na jego końcu znajdo
wało się niewielkie biuro. Gdy ujrzała Toma Soltanoma,
weszła do środka.
- O co tu chodzi? - spytała bez zbędnych wstępów.
Tom spojrzał na nią.
- Panno Lambert, nie słyszałem pani.
- Gdzie jest Kazim? - Była bardzo spokojna. - Myślę,
że nadeszła pora, żeby mi pan powiedział.
Zaczął więc mówić. Nie był oratorem, ale widząc tłu
mioną wściekłość Panny Eksplozji, starał się, by jego prze
mowa była piękna, ozdobna i kojąca. Dlatego też Natasha
zdołała wyłuskać tylko tyle:
- Kazim obawia się, że przywożąc mnie tu, naraził mo
je życie na niebezpieczeństwo?
- Ależ nie, panno Lambert! Jest akurat odwrotnie. Przy
wieźliśmy tu panią, żeby uniknąć niebezpieczeństwa.
My? Natasha poczuła, że robi jej się zimno.
- Zapewniam panią, że Kazim bardzo bolał nad tą nie
fortunną sytuacją. Nie zajmujemy się porywaniem łudzi.
- Oczywiście, że nie - zdołała wydusić przez zesztyw-
niałe usta.
- Ale nie znaleźliśmy innego sposobu, by panią chro
nić. Została pani z nim sfotografowana. Zazwyczaj Kazim
jest bardzo dyskretny i nie afiszuje się ze swoimi... zna
jomymi. Problem polega na tym, że to czyni z pani oso
bę, którą Kazim...
- Zabrał do restauracji? Wielkie mi co!
- A jednak dla świata stała się pani osobą bliską Kazi-
mowi, ważną dla niego. Szejk uznał, że ponieważ przez
niego znalazła się pani w niebezpieczeństwie, na nim
spoczywa obowiązek, by wyciągnąć panią z tego.
„Zawsze spłacam moje długi". Jak mogła pomyśleć, że
chodzi o coś innego? Och, Kazim bywa uroczy, ale wcale
jej nie pragnie. Tamtej nocy wyszedł z jej mieszkania. Po
tem się tłumaczył, że zachował się po rycersku, lecz ona
wiedziała swoje. Po prostu była mu obojętna.
Ależ z niej idiotka.
- Kazim jest człowiekiem honorowym, zawsze dotrzy
muje swoich zobowiązań. Żaden problem nie jest zbyt
duży, żaden detal zbyt mały.
Uśmiechnęła się szeroko.
- To prawda. Zajął się nawet takim detalem jak niejaka
Natasha Lambert, prawda?
- Och, panno Lambert...
- Nie martw się, zawsze lepiej znać fakty. - Znów się
uśmiechnęła.
- Tak, ale.
- Dziękuję za wyjaśnienie. Daj mi znać, kiedy będę
mogła wracać. Mam nadzieję, że dostarczycie mi pasz
port. Kazim mówił, że się tym zajmie... - Zawiesiła głos.
- A on zawsze dotrzymuje swoich zobowiązań, czyż nie?
Tom poczuł się fatalnie. Panna Lambert drwiła z Kazi-
ma, czuła do niego głęboką urazę, i ze swej strony miała
rację. Jednak Tom nie był upoważniony, by wyznać jej, co
działo się w sercu jego szefa i przyjaciela.
- Dopilnuję tego osobiście - powiedział służbowo.
- Dziękuję. Tymczasem pójdę się poopalać na tarasie.
- To niezbyt rozważny pomysł. Słońce jest zbyt wysoko.
Kazim na pewno powiedziałby, że...
- Ale Kazima tu nie ma, prawda? A nawet gdyby był, to
co? Zapamiętaj, Tom: zawsze robię to, na co mam ocho
tę. Jasne?
- Tak, panno Lambert.
Wkrótce przekonała się, że Tom miał rację. Po godzi
nie wróciła do sypialni, usiadła przy oknie i zapatrzyła
się w morze.
W pałacu panowała cisza, a poza nim rozciągała się
bezkresna plaża. Na niebie nie było ani jednej chmur
ki, powietrze stało nieruchomo. Żadnych cieni, żadnych
oznak życia.
- Czeka, aż się załamię i zacznę krzyczeć - powiedzia
ła do siebie.
Albo płakać.
I tu się rozczaruje. Nie da mu tej satysfakcji. Nie bę
dzie płakać nawet na myśl o tym, że dla Kazima jest tylko
problemem do rozwiązania. Jednak teraz musi się skupić
na tym, żeby zachować spokój. I jak najszybciej wrócić
do domu.
Potrzebowała jakiegoś planu.
Ale co z Kazimem?
Na niego żaden plan nie był potrzebny. Po prostu da
sobie z nim radę. Oznajmi mu, że sama odpowiada za
siebie, i zażąda paszportu. A potem niech ją skreśli z listy
spraw do załatwienia.
Nagle na tarasie pojawił się ktoś odziany w biała szatę.
- Tutaj jesteś - powiedział Kazim szorstkim głosem.
W jednej chwili zapomniała o wszystkim, co miała mu
zamiar powiedzieć.
- Jak się czujesz? - spytał.
- Dobrze.
- Bogu dzięki. - Westchnął z ulgą.
- O co chodzi?
- Bałem się... - Spojrzał na nią uważnie. - Naprawdę
nic ci nie jest?
Nagle przypomniała sobie, co chciała mu powiedzieć.
- Kazim, niezależnie od tego, co o tym myślisz, jestem
niezależną kobietą i potrafię sama sobą się zająć.
- W normalnych okolicznościach tak...
- W każdych okolicznościach.
Nic nie powiedział.
- Tak więc zwalniam cię z odpowiedzialności za moją
osobę. Oddaj mi paszport i wracam do domu. Nidy wię
cej nie będziesz musiał o mnie myśleć.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Potem nagle roze
śmiał się i gwałtownie chwycił ją w ramiona. Trzymał tak
mocno, jakby nie mógł uwierzyć, że tu jest.
- Cii - usłyszała swój głos. - Cii. Jestem tu. Nic mi nie
jest. Nie martw się już.
- Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo się o ciebie
bałem...
Natasha ujęła go za dłoń i pociągnęła do domu.
- Musisz mi wszystko opowiedzieć - powiedziała mięk
ko, prowadząc go do środka.
- Naprawdę zapraszasz mnie do siebie? Obiecałem ci,
że nic nie stanie się wbrew twej woli, ale nie wiem, jak się
zachowam, kiedy znajdę się w twojej sypialni.
- Idziemy. Ufam ci, Kazim. - Ku jej zdziwieniu była to
prawda.
Usiedli na sofie, wtulili się w siebie.
- Więc mów, Kazim. Wiem tylko tyle, co przekazał mi
Tom. Że przez tę kolację zostałam zamieszana w twoje
sprawy.
- To było niewybaczalne. Powinienem był być bardziej
ostrożny.
- Co takiego strasznego zrobiłeś? Tylko zaprosiłeś mnie
do restauracji.
- Zapomniałem, co jest najważniejsze. Zapomniałem,
że moje pragnienia nie mają żadnego znaczenia.
Bawił się jej włosami. Sam dotyk sprawiał, że umierała
z tęsknoty za nim.
- Czy to znaczy, że mnie pragniesz? - Przestał ją gła
skać, odsunął się. I milczał z nieprzeniknioną twarzą.
Lecz Natasha musiała wiedzieć. - To chwila prawdy, Ka-
zim. Więc mów.
- O Boże, tak. Pragnę cię jak nikogo dotąd...
Nie wierzyła własnemu szczęściu.
- W takim razie...
- Natasho, nie mogę się wycofać. Są organizacje mię
dzynarodowe, są premierzy i ministrowie różnych rzą
dów, wybitni dyplomaci, ale to nie zawsze wystarczy. By
wa, że zwaśnione strony może posadzić do stołu tylko
osoba ciesząca się powszechnym zaufaniem. Nie dygni
tarz, nie reprezentant jakiejś siły politycznej, ale konkret
na osoba.
- I to musisz być ty?
- Ktoś niezależny. Ktoś, kto nie jest politykiem. Ktoś,
kto nie bierze za to pieniędzy. Niewielu ludzi spełnia te
kryteria.
- Ale czy musisz podporządkować temu całe swe życie?
- Zawsze będę pod telefonem. I zawsze będę celem. -
Kazim wstał i podszedł do francuskiego okna. - Już daw
no temu zrozumiałem, że nie dla mnie normalne życie.
- Doskonale cię rozumiem.
- Przynajmniej mamy coś wspólnego... Jednak w two
im przypadku bierze się to stąd, że przed laty jakiś łajdak
zdradził cię, zostawił na pastwę losu w krytycznej sytuacji.
Do dziś tkwi to w tobie jak bolesna zadra. - Przerwał na
chwilę. - Niestety, ja też w każdej chwili mogę zachować
się podobnie, to znaczy wystawić cię na niebezpieczeń-
stwo. Ot, niedawno przeze mnie paparazzi sfotografowali
cię razem ze mną, przez co znalazłaś się na pierwszej linii.
Zachowałem się tak samo jak tamten facet z dżungli.
- Nie! Nie jesteś podobny do mojego byłego narzeczo
nego - powiedziała stanowczo.
- Gdybyż to była prawda.
- To jest prawda. Uważasz mnie za idiotkę? Przyznaję,
raz zakochałam się w tchórzliwym dupku i krętaczu, kimś
kompletnie nieodpowiedzialnym, ale uczę się na błędach.
Więc po raz drugi to po prostu niemożliwe.
Kazim patrzył na nią jak zauroczony.
- Oczywiście, jesteś totalnym dinozaurem, ale nie je
steś tchórzem i krętaczem. Wręcz przeciwnie. Przywio
złeś mnie tu właśnie dlatego, że czujesz się za mnie od
powiedzialny.
- To przeze mnie znalazłaś się w niebezpieczeństwie.
- Ale zaradziłeś temu. Wybrałeś wprawdzie dość orygi
nalną metodę - uśmiechnęła się lekko - ale nie zostawiłeś
mnie na pastwę losu. A tak przy okazji, jak masz zamiar
załatwić tę sprawę?
Tym razem to on się uśmiechnął.
- Zapewne uznasz moją metodę za staromodną, ale
spotkam się w cztery oczy z przywódcą organizacji.
- Co?! Wybawiłeś mnie z opresji, lecz sam narażasz się
na śmierć?
- Wcale nie musi być tak źle.
- Staromodna metoda - drwiła. - Co za delikatne okre-
ślenie! To czyste banialuki z rycerskich legend. Innymi
słowy, totalna bzdura! - Natasha nie kryła wściekłości.
- Trochę przesadzasz. To stara, tradycyjna metoda za
łatwiania sporów.
Jej oczy wypełniły się łzami. Otarła je niecierpliwym ge
stem. Kazim chciał do niej podejść, ale syknęła groźnie:
- To tylko nerwy!
- Naturalnie.
- Nigdy nie płaczę.
- Oczywiście - zgodził się gorliwie.
Wytarła oczy, spojrzała na Kazima.
- No dobrze, opowiedz mi o tym pojedynku.
- To nie pojedynek, tylko negocjacje w dobrym, sta
rym stylu.
- Z bronią?
- To tylko szczegół - stwierdził lekceważąco.
- Kiedy i gdzie?
- Ależ jesteś precyzyjna. Nic dziwnego, że zrobiłaś ka
rierę w swojej branży.
- A ja rozumiem, dlaczego odnosisz sukcesy w swojej.
Na pytania nigdy nie odpowiadasz wprost. Ale ze mną
ten numer nie przejdzie. Kiedy i gdzie?
Ku jej zdumieniu uśmiechnął się z uznaniem.
- No dobrze, jutro o świcie. - Skinął w kierunku okna.
- Na pustyni.
- Dlaczego tak mało praktyczne miejsce?
- To stary pustynny ceremoniał, kochanie.
Kochanie? Powiedział do niej „kochanie?"
- Opowiesz mi o nim?
- To długa historia. Musiałbym ci streścić długą i burz
liwą historię mojego narodu, przybliżyć naszą kulturę
i tradycję.
- Z radością posłucham, choćby jutro.
Kazim spoważniał, wyszedł na taras i zapatrzył się
w morze. Natasha stanęła obok niego.
- Jeśli nie jutro, to pojutrze - powiedziała.
- Pojutrze będziesz w drodze do domu. Tom wspo
mniał mi, że pytałaś o paszport. Obiecuję, że jutro go do
staniesz. Potem będziesz mogła wrócić do Londynu.
- A ty dokąd pojedziesz?
- Tam, gdzie będę potrzebny.
- Byle tylko dalej ode mnie - stwierdziła z goryczą. -
Kiedy milczał, spytała: - Powiedz, co naprawdę jutro ci
grozi?
- To co zwykle.
- To nie jest odpowiedź.
Odwrócił się do niej, oparł ręce na jej ramionach.
- Jest. Nie rozumiesz? Moje życie takie jest. Samotne
i niebezpieczne. Jedno wielkie ryzyko, Natasho. I to ry
zyko spada na tych, którzy są blisko mnie. Więc to ja je
stem tym ryzykiem.
Słońce prawie już zaszło. Zrobiło się zimno, ale Na-
tasha nie odczuwała chłodu.
- Kazim...
- Gdybyśmy byli innymi ludźmi... Gdybyśmy żyli
w innym świecie... Ale nie żyjemy i trzeba się z tym po
godzić.
Nagle nad ich głowami niebo rozjarzyło się tysiącem
gwiazd. I Natasha już wiedziała.
- Chcesz mnie - powiedziała miękko. - Kazim, prag
niesz mnie.
- Tak, kochanie... Bardzo... Lecz jestem jednym wiel
kim ryzykiem.
- Potrafię je podjąć. - Wiedziała, że ważą się jej losy.
- Nie wiesz, co mówisz.
- Nie jestem idiotką, Kazim! - Podniosła głos. - Dwa
razy przechytrzyłam śmierć. Nie zapominaj o tym. Wiem,
czym jest ryzyko, wiem, czym jest niebezpieczeństwo. -
Przerwała na chwilę. - Jasno wyraziłeś swoje skrupu
ły. Dzięki za troskę o moją osobę, ale bądź łaskaw zapo
mnieć o nich - stwierdziła stanowczo.
-Nie rozumiem...
- Nie bądź idiotą, Kazim. Co mi po twoich skrupułach?
Nienawidzę ich, bo próbują zabrać mi twoje serce. I cia
ło. W takiej kolejności. A ja zamierzam dostać to, czego
pragnę.
- Natasha!
- No to jak, wchodzisz w to? - Uśmiechnęła się prze
kornie.
Zamiast odpowiedzi ją chwycił i pocałował. Długo
i namiętnie.
- Jesteś szalona - wyszeptał w jej włosy.
- Może. - Pociągnęła go do pokoju.
- Ja chyba też - mruknął, lecz poszedł za nią bez
oporu.
Drżeli z niecierpliwości. Zrywali z siebie ubrania, nie
przestając się całować. Nareszcie... Nareszcie spełni się ta
niezwykła miłość...
Nagle w ich świat wdarł się przenikliwy dźwięk.
Kazim znieruchomiał.
- Co ja robię?
Oderwał się od Natashy, szukając w rozrzuconych
ubraniach telefonu. Kiedy go znalazł, odwrócił się od
niej tyłem.
- Cześć, Tom. - Jego głos brzmiał zupełnie normalnie.
- Co? Nie, nic ważnego. Mów.
To był jak cios w samo serce. Nie sądziła, że czyjeś sło-
wa mogą tak zaboleć. Przykryła się prześcieradłem i sku
liła w najdalszym kącie pokoju.
- Dobrze. Zaraz będę. - Przerwał połączenie i zaczął
się ubierać. - Coś się wydarzyło. Muszę iść.
Nie powiedział, że wróci. A ona go o to nie spytała.
Znała odpowiedź.
I wiedziała, że nie ma dla niej przyszłości.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Zdawało jej się, że przeleżała całą noc na tym ogrom
nym łóżku, ściskając prześcieradła i za wszelką cenę pró
bując się nie rozpłakać. Wydawało jej się, że ani na chwilę
nie zmrużyła oczu. Oczywiście nie była to prawda. Za
snęła, a potem obudziła się, kiedy słońce pojawiło się nad
horyzontem.
Kazim mógł do niej przyjść, ale nie przyszedł.
- Widocznie nie chciał. Koniec historii. Prawda uczyni
cię wolnym - powiedziała do siebie.
Napiła się wody, włożyła szlafrok i wyszła na taras.
Kazim jej nie chciał. Albo nie chciał jej wystarczająco
mocno. Wróci więc do tego, co umie robić najlepiej. Roz
winie firmę, zajmie się przyjaciółmi. I nigdy więcej już
nie zostanie druhną.
W świetle brzasku morze miało kolor indygo. Jego
powierzchnię lekko zmarszczył wiejący z północy wiatr.
Miała wrażenie, że oprócz niej na świecie nie ma żadnej
żywej istoty.
I wtedy sobie przypomniała. Dziś rano Kazim spotka
się na pustyni ze swoim wrogiem.
Nagle odczuła bolesne pragnienie, by jeszcze raz, przed
wyjazdem, zobaczyć szejka.
Ubrała się w spodnie, bluzkę, na wierzch zarzuciła pu-
stynną białą szatę i wyszła na dziedziniec pałacu. Był pu
sty, ale poczuła zapach kawy. Zaprowadził ją na niewiel
kie podwórko. Było tam sporo ludzi.
Tom rozmawiał z dwoma ubranymi w garnitury męż
czyznami. Ktoś inny, pewnie służący, chodził z tacą pełną
wypełnionych aromatyczną kawą filiżanek. Natashę też
poczęstował. Wypiła z wdzięcznością, potem podeszła do
Toma i spytała o Kazima.
- Pojechał. Wiedział, że będę się sprzeciwiał, więc wy
mknął się w nocy.
- Możemy go dogonić?
- Umiesz jeździć konno?
- Jako tako.
- Więc nie ma na co czekać. Martin - zwrócił się do jed
nego z mężczyzn - panna Lambert pojedzie ze mną. Daj jej
kapelusz i osiodłaj konia. Jeśli nie wrócimy za dwie godziny,
powiadom emira.
Po niedługim czasie jechali przez pustynię. Natasha
ledwie trzymała się w siodle, lecz wściekłość na Kazima
dodawała jej sił.
W końcu zobaczyli szejka.
Kazim siedział na koniu nieruchomo jak pomnik.
Wpatrywał się w stojącego przed nim mężczyznę. Jego
biała szata powiewała na wietrze. Na przeciwległym zbo
czu widać było mnóstwo małych namiotów i kręcących
się wokół nich ludzi.
Obaj mężczyźni w milczeniu mierzyli się wzrokiem.
Przeciwnik Kazima był niewysoki i krępy. Wygląda jak
bandyta, pomyślała ze strachem Natasha.
Krępy mężczyzna wolno zawrócił konia i odjechał ka
wałek. Kazim nie poruszył się do chwili, aż tamten zatrzy-
mał się i zwrócił w jego stronę. Dopiero wtedy przesunął
konia lekko w bok. W tym momencie coś błyszczącego
przeleciało nad jego głową i upadło na piach. Nóż? Pi
stolet?
Natasha zasłoniła usta ręką, żeby nie krzyknąć.
Obaj mężczyźni zaczęli jeździć wokół siebie, lecz w ich
ruchach wyczuwało się mniejsze napięcie. Zaczęli z sobą
rozmawiać.
- Dzięki Bogu - westchnął Tom.
Teraz pozostawało im tylko czekać.
Kazim dołączył do nich po kilkunastu minutach. Nie
miał zadowolonej miny.
- Och, znów wyglądasz jak pan wszechświata. Nie pró
buj jednak na mnie wrzeszczeć! - wrzasnęła Natasha.
- Bądź poważna. - Pomógł jej zsiąść z konia. - Co ty tu
w ogóle robisz? Wiesz, na co się naraziłaś?
- Podobnie jak ty.
- Masz pojęcie, jak się czułem, kiedy cię zobaczyłem na
tym przeklętym koniu?
Ledwie trzymała się na nogach, bolał ją każdy mię
sień, lecz mimo to wyprostowała się i spojrzała Kazimo-
wi w oczy.
- Dobrze wiem, jak się czułeś. Witaj w klubie.
Popatrzył na nią z namysłem.
Poszli do jednego z namiotów, gdzie posilili się chle
bem z miodem i kawą. Kiedy nadeszła pora powrotu, Na
tasha wzdragała się na samą myśl, że znów będzie musia
ła wskoczyć na siodło.
Wróciła do pałacu kompletnie wyczerpana, nie tyle
siedząc, co leżąc na koniu. Kazim ze śmiechem zdjął ją
z siodła i zaniósł na taras.
- Potrzebujesz gorącej kąpieli. Inaczej zrobią ci się za
kwasy.
- Puść mnie. Co sobie ludzie pomyślą?
Spojrzał na nią przekornie.
- To samo, co pomyśleli, kiedy wyruszyłaś za mną na
pustynię.
- Och...
Postawił ją ostrożnie.
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Wiesz, dlaczego. - Odwróciła wzrok.
- Mimo to chcę to usłyszeć od ciebie.
Spojrzała mu w oczy.
- Kazim, kiedy narażasz życie, chcę być z tobą.
Przycisnął jej dłoń do serca.
- Byłaś ze mną, Natasho. I będziesz. Na zawsze.
- Kazim... - Od tego, co zobaczyła w jego oczach, za
kręciło się jej w głowie.
- A teraz kąpiel, bo jutro nie zrobisz kroku.
Wiedziała, że ma rację, choć zarazem czuła się rozcza
rowana.
- Dobrze. Zaraz skończę...
Kazim jednak nie zamierzał zostawić jej samej. Przy
gotował aromatyczną kąpiel i pomógł rozebrać się Na-
tashy. Z westchnieniem ulgi usiadła w ogromnej wannie
i zamknęła oczy.
- Więc dokąd ruszymy dalej? - Usiadł na brzegu
wanny.
- Nie rozumiem.
- Nie mogę za każdym razem, kiedy ekstremiści we
zmą mnie na cel, ryzykować twojego życia.
Nie odpowiedziała.
- A ja nieustannie będę to robił. Jestem zwolennikiem
równości w małżeństwie - ciągnął dalej. - Ale są pewne
granice.
Natasha skoncentrowała się na jedynym słowie, które
zrozumiała z całej wypowiedzi.
- Małżeństwie?
- Och, tak myślę. Jeśli coś warto zrobić, należy zrobić
to dobrze.
- Ale my nawet nie... To znaczy ostatniej nocy zosta
wiłeś mnie...
- Natasho, musiałem. Ale wiedz, że bez ciebie nie mogę
żyć. Więc to musi być miłość, nie uważasz?
-Ja...
- Chyba że nie chodzi o mnie. Może zauroczył cię eg
zotyczny klimat i miejsce. Czytałem, że kobiety lubią ta
kie niespodziewane wydarzenia. Może jestem dla ciebie
jedynie spełnieniem twoich fantazji? Może po kilku tygo
dniach po prostu znudzisz się mną?
Natasha bez wątpienia była zakochana w Kazimie
al Saraq, ale była również niezależną kobietą, która
dokładnie wie, czego chce w życiu. Wyprostowała się
i uderzyła dłońmi o powierzchnię wody, rozpryskując
ją dookoła.
- W takim razie czytasz nieodpowiednie książki.
Roześmiał się i pocałował ją mocno.
- Więc wyjdziesz za mnie czy nie? - spytał w końcu.
- Czy ja wiem? Muszę się zastanowić...
- A nad czym się tu zastanawiać?
- Ja pojechałam za tobą na pustynię. A ty jak udowod
nisz swoją miłość?
Zanurzyła się pod wodę i przymknęła oczy.
Kazim sięgnął do kieszeni i wyjął z niej coś, co wyglą
dało jak ptasie gniazdo.
- Powiedziałem ci, że dziś rano byłaś ze mną - oznaj
mił z uśmiechem, który płynął prosto serca.
Kilka płatków róży wpadło do wody. Spojrzała na nie
i wreszcie zrozumiała.
- Mój wianek druhny - szepnęła. - Zatrzymałeś go.
- Sądziłem że to wszystko, na co mogę liczyć. Czy to
wystarczający dowód?
Nie zdawała sobie sprawy, że można być tak szczęśli
wą. Wolno wyszła z wody. Kazim przytulił ją do siebie tak
mocno, jakby nigdy nie miał wypuścić jej z objęć.
- Więcej niż wystarczający... - Zdjęła z niego pustyn
ną szatę.